Tytuł oryginału: HANNS AND RUDOLF The German Jew and the Hunt for the Kommandant of Auschwitz Copyright © Thomas Harding 2013 Published 2013 by William Heinemann Random House Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich. © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2014 Przekład: Karol Grzelak Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski Redakcja: Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.
Fotografia na okładce: Wartownia i główna brama Auschwitz II (Birkenau), zwana Bramą Śmierci; widok z rampy wewnątrz obozu Wydanie I Kraków 2014 ISBN 978-83-89981-26-4 Wydawnictwo Astra 31-026 Kraków ul. Radziwiłłowska 26/2 tel. 12 292 07 30, 602 256 638 www.wydawnictwoastra.pl www.facebook.com/WydawnictwoAstra
[email protected] Prowadzimy sprzedaż wysyłkową www.sklep.wydawnictwoastra.pl
Dla Kadiana
SPIS TREŚCI
Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna Dedykacja Mapy Uwaga od autora Prolog 1. Rudolf, Baden-Baden, Niemcy 1901 2. Hanns, Berlin, Niemcy 1917 3. Rudolf, Berlin, Niemcy 1918 4. Hanns, Berlin, Niemcy 1928 5. Rudolf, Berlin, Niemcy 1928 6. Hanns, Berlin, Niemcy 1933 7. Rudolf, Oświęcim, Górny Śląsk 1939 8. Hanns, Londyn, Anglia 1939 9. Rudolf, Oświęcim, Górny Śląsk 1942 10. Hanns, Normandia, Francja 1945 11. Rudolf, Berlin, Niemcy 1943 12. Hanns, Bruksela, Belgia 1945 13. Rudolf, Berlin, Niemcy 1945 14. Hanns, Bergen-Belsen, Niemcy 1945
15. Hanns i Rudolf, Gottrupel i Bergen-Belsen, Niemcy 1946 16. Hanns i Rudolf, Gottrupel, Niemcy 1946 17. Hanns i Rudolf, Bergen-Belsen i Norymberga, Niemcy 1946 Epilog Postscriptum Podziękowania Drzewa genealogiczne Źródła badań Bibliografia
Zapiszcie teraz sobie ten oto hymn. Naucz go Izraelitów, włóż im go w usta, aby pieśń ta była dla Mnie świadkiem przeciwko synom Izraela. (Pwt 31, 19)
Lecz gdy zwalą się na nich liczne nieszczęścia i klęski, ta pieśń świadczyć będzie przeciw nim, gdyż usta ich potomstwa jej nie zapomną. (Pwt 31, 21)
UWAGA OD AUTORA
Nazwisko komendanta obozu Auschwitz można zapisać na kilka sposobów. Sam komendant stosował formę: „Rudolf Höß”. Pojawia się w niej litera „ß”, co potwierdza dziedzictwo Hößa jako mieszkańca Szwabii. Bardziej popularny, angielski sposób pisowni, to „Rudolf Hoess”. Jednak komendant nigdy tak się nie podpisywał. Poza tym, nazwisko zapisywane w ten sposób mogło być mylone z nazwiskiem Rudolfa Hessa, jednego z najbliższych współpracowników Hitlera. Zdecydowałem się na użycie ówczesnej, niemieckiej pisowni „Rudolf Höss”, którą stosowało nie tylko SS, ale również Hanns Alexander. Czytelnikom pragnę wyjaśnić jeszcze inną kwestię: posługując się w przypadku obu mężczyzn ich imionami – Hanns i Rudolf – nie miałem zamiaru stawiać między nimi znaku równości. To dla mnie niezmiernie ważne, aby w zestawieniu ich sylwetek nie było żadnej moralnej równorzędności. Jednak, co oczywiste, obydwaj byli ludźmi, i jeśli mam przedstawić tę opowieść ich oczyma, powinienem, mówiąc o nich, posługiwać się ich imionami. Jeśli któryś z Czytelników poczuje się tym urażony – co dla mnie zrozumiałe – proszę o wybaczenie.
PROLOG
ALEXANDER. Howard Harvey1, z miłością nazywany Hannsem, odszedł z tego świata szybko i w pokoju, w piątek 23 grudnia. Kremacja odbędzie się w czwartek 28 grudnia, o godzinie 14.30, w Golders Green Crematorium, na Hoop Lane, w dzielnicy West Chapel. Proszę nie przynosić kwiatów. Jeśli ktoś pragnie złożyć ofiarę, proszę to zrobić na rzecz hospicjum North London Hospice. „The Daily Telegraph”, 28 grudnia 2006 roku
Pogrzeb Hannsa Alexandra odbył się w zimne, deszczowe popołudnie, trzy dni po świętach Bożego Narodzenia. Biorąc pod uwagę czas i pogodę, frekwencja była zadziwiająca. W kaplicy zebrało się ponad trzysta osób. Wierni przybyli wcześnie, gromadząc się tłocznie i pospiesznie zajmując miejsca. Obecnych było piętnaście osób z dawnego banku Hannsa, S.G. Warburg, łącznie z byłym i obecnym dyrektorem generalnym. Zjawili się również przyjaciele i dalsza rodzina. Żona Hannsa, Ann, która spędziła z nim sześćdziesiąt lat, usiadła w pierwszym rzędzie wraz z ich dwiema córkami, Jackie i Annette. Kantor synagogi odmówił kadisz, tradycyjną żydowską modlitwę za zmarłych, po której nastąpiła chwila ciszy, po czym spoglądając na Ann i jej dwie córki, wygłosił krótkie kazanie, wyrażając w nim swoje współczucie z powodu straty i zaznaczając, jak bardzo będzie brakowało Hannsa lokalnej społeczności. Kiedy skończył, wstało dwóch bratanków zmarłego, aby wygłosić mowę pogrzebową. Znaczna część informacji ze wspomnianej mowy była mi znana: okres dorastania Hannsa w Berlinie, ucieczka rodziny Alexander przed nazistami i przeprowadzka do Anglii, później walka Hannsa w szeregach armii brytyjskiej i kariera jako pracownika niskiego szczebla w banku; jego zaangażowanie w życie rodzinne i półwiekowe
oddanie synagodze. Był jednak pewien szczegół, który zaskoczył niemal wszystkich: wiadomość, że po wojnie Hanns wytropił komendanta obozu Auschwitz – Rudolfa Hössa. Zasłyszana wiadomość zaintrygowała mnie, jako że Hanns Alexander był bratem mojej babki – moim dziadkiem stryjecznym. Kiedy dorastaliśmy, przestrzegano nas, aby nie zadawać pytań dotyczących wojny. A teraz dowiaduję się, że Hanns mógł przed laty tropić zbrodniarzy wojennych. Pomysł, że ten sympatyczny, ale niczym niewyróżniający się człowiek miał być bohaterem drugiej wojny światowej, wydawał się mało prawdopodobny. To chyba kolejna z anegdot Hannsa – pomyślałem. Był z niego przecież niezły żartowniś, choć poza tym był bardzo szanowanym człowiekiem. Lubił jednak płatać starszym ludziom figle, a nam – młodszym – opowiadać dowcipy. Często jednak koloryzował swoje opowieści. W końcu, gdyby rzeczywiście przysłużył się przed laty do ujęcia zbrodniarzy wojennych, czy nie wspomniano by o tym w jego nekrologu? Postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Żyjemy w epoce, w której odchodzą ostatni naoczni świadkowie drugiej wojny światowej, gdy wszystko, co nam pozostało, to relacje – przytaczane tak wiele razy, że często straciły swoją autentyczność. Niejednokrotnie zostają nam już tylko karykatury – Hitler i Himmler w postaci potworów, Churchill i Roosevelt jako zwycięscy wojownicy oraz miliony Żydów w charakterze ofiar. Hanns Alexander i Rudolf Höss to postaci o skomplikowanych osobowościach. A skoro tak, to niniejsza historia rzuca wyzwanie tradycyjnemu sposobowi przedstawiania bohatera i zbrodniarza. Obydwaj mężczyźni byli uwielbiani przez rodzinę i szanowani przez kolegów. Obaj dorastali w Niemczech, w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, i na swój sposób kochali ojczyznę. Niekiedy Rudolf Höss, brutalny komendant, przejawiał zdolność do współczucia, natomiast zachowanie jego tropiciela, Hannsa Alexandra, nie zawsze było nieskazitelne. Dlatego też niniejsza książka będzie relacją o bardziej złożonym świecie, ukazanym przez pryzmat życia dwojga ludzi, którzy dorastali w dwóch równoległych, a jednocześnie odmiennych, niemieckich kulturach.
Jest to również próba zgłębienia biografii dwóch mężczyzn i tego, jak doszło do ich spotkania. Ta próba rodzi wiele pytań. W jaki sposób człowiek przyczynia się do masowego morderstwa? Dlaczego postanawia stanąć twarzą w twarz ze swoim prześladowcą? Jaki los spotyka rodzinę takiej osoby? Czy zemsta zawsze jest uzasadniona? Co więcej – ta historia to argument świadczący o tym, że gdy światy tych dwojga ludzi zetknęły się, zdarzenie to miało wpływ na współczesną historię. Dowód, który się wyłonił, okazał się szczególnie ważny w procesach zbrodniarzy wojennych po zakończeniu drugiej wojny światowej: Höss jako pierwszy, z wyższym stopniem oficerskim, przyznał, że wykonywał rozkazy Hitlera i Himmlera dotyczące ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej (Endlösung). I dokonał tego ze wstrząsającą skrupulatnością. To świadectwo, bezprecedensowe w ukazaniu ludzkiego okrucieństwa, doprowadziło świat do przyrzeczenia sobie, że już nigdy nie pozwoli, by doszło do kolejnego, niemożliwego wręcz do opisania, bestialstwa. Od tego czasu ci, których dotknęła ogromna niesprawiedliwość, mogli mieć nadzieję na wybawienie. Dla wielu niniejsza opowieść może wydać się zaskakująca. W komfortowym, północnolondyńskim sposobie wychowania, Żydzi – a jestem jednym z nich – przedstawiani są jako ofiary Holocaustu, a nie jako ludzie szukający zemsty. Nigdy nie kwestionowałem tego wyobrażenia, dopóki nie natknąłem się na tę historię, czy też – ujmując dokładniej – dopóki mnie nie zaintrygowała. To historia o rodzącym się sprzeciwie Żydów. Mimo że znane są przykłady ich oporu – powstania w gettach, bunty w obozach czy walka partyzancka – jest ich stosunkowo niewiele. Każdy z nich powinien być traktowany jako wydarzenie szczególne – inspiracja dla innych. Nawet w obliczu potwornej brutalności nadzieja na przeżycie, a może i zemstę, zawsze jest możliwa. To historia składająca się z wielu opowieści i biografii, z dokumentów archiwalnych, rodzinnych listów, starych nagrań i wywiadów z tymi, którzy przeżyli. Jest to również historia, która – z oczywistych dla mnie powodów – nigdy wcześniej nie została naprawdę opowiedziana. To historia Hannsa i Rudolfa.
1 W nekrologu w „The Daily Telegraph” pojawił się błąd w dacie (23 grudnia w 2006 roku wypadał w sobotę) oraz literówka w drugim imieniu Hannsa (Harvey zamiast Hervey).
1
RUDOLF BADEN-BADEN, NIEMCY 1901
Rudolf Franz Ferdinand Höss urodził się 25 listopada 1901 roku. Jego matka, Paulina Speck, miała wtedy dwadzieścia dwa lata, a ojciec, Franz Xaver, dwadzieścia sześć. Rudolf był ich pierwszym dzieckiem. Mieszkali przy Gunzenbachstrasse 10, w małym domu o bielonych wapnem ścianach, pokrytym czerwoną dachówką. Budynek leżał w zalesionej dolinie, na obrzeżach Baden-Baden. Na początku XX wieku średniowieczne Baden-Baden zaczęło się intensywnie rozwijać, chcąc dotrzymać kroku innym ośrodkom. Położone na południowym zachodzie Niemiec, Baden-Baden ulokowało się wzdłuż brzegów łagodnie meandrującej rzeki Oos, w żyznej, gęsto porośniętej roślinnością dolinie, pełnej starannie utrzymanych winnic. Nad miastem góruje pięć wzgórz, a za nimi, aż po horyzont, rozciąga się masyw Schwarzwaldu. Naturalne źródła i atrakcyjne nocne życie przez wieki przyciągały tutaj śmietankę towarzyską Europy. Dostojewski czerpał wiedzę potrzebną mu do napisania powieści Gracz w tutejszym kasynie. Królowa Wiktoria, Napoleon III i Johannes Brahms spędzali wolny czas w tym mieście, które przez pewien okres słynęło jako letnia stolica Europy. Wraz z tak wyjątkowymi turystami zaczęło napływać do niego wielkie
bogactwo. Na początku XX wieku trwały zakrojone na szeroką skalę prace modernizacyjne. W wapiennych złożach wspierających rzymskie fundamenty drążono nowe tunele, aby zwiększyć pojemność publicznych łaźni. Zbudowano elektryczną kolejkę szynowo-linową, prowadzącą na górę Merkur, z której roztaczał się niezwykły widok na okolicę. Zelektryfikowano także gazowe latarnie uliczne, wykonane z kutego żelaza. Jednak w niewielkim domu rodziny Hössów, usytuowanym na obrzeżach miasta, życie płynęło ustalonym od dawna rytmem. Franz Xaver służył jako oficer w armii niemieckiej, w Afryce, dopóki jego kariery wojskowej nie przerwała wbita w jego klatkę piersiową zatruta strzała. Wrócił do Niemiec, i nim przeszedł na emeryturę jako kupiec w Baden-Baden, podjął pracę nauczyciela w wojskowej szkole w Metzu. Poza tym że biografii Franza dodawały kolorytu jego afrykańskie wyczyny, pod innymi względami był on raczej przeciętną osobą – niemieckim patriotą i oddanym katolikiem, plasującym się na krawędzi klasy średniej. Jego rodzina zasadniczo nie różniła się od innych. Po trzech latach od narodzin Rudolfa na świat przyszła córka, Maria. Kolejna córka, Margarete, powiększyła rodzinę Hössów w 1906 roku. Rudolf większość dziecięcych lat spędził na samotnej zabawie. Dzieci w jego sąsiedztwie były przeważnie starsze, natomiast jego siostry zbyt małe, żeby się z nimi bawić. Matkę nieustannie absorbowały obowiązki domowe i opieka nad dziećmi. Dlatego też, niemal z konieczności, ulubioną rozrywką Rudolfa stały się spacery w kierunku miasta, do wieży ciśnień, która górowała nad okolicą. Siadał tam, przykładał ucho do ściany i słuchał szumu przepływającej przez nią wody. Niekiedy zapuszczał się w ciemne zakątki Schwarzwaldu, którego skraj zaczynał się nieopodal jego domu. Rudolf spędzał niezliczone godziny pośród dzikiej przyrody. I nie była to sielska okolica. W wieku pięciu lat został uprowadzony w lesie przez bandę Cyganów. Porywacze zabrali go do swojego wozu, prawdopodobnie z zamiarem odsprzedania innej rodzinie lub zaprzęgnięcia do pracy w jednej z lokalnych kopalni węgla. Na szczęście, gdy mieli się przenieść w kolejne miejsce, okoliczny rolnik rozpoznał chłopca i uratował go. Po tym incydencie Rudolf miał zakaz oddalania się od domu. Pozwolono mu jedynie odwiedzać gospodarstwa sąsiadów, gdzie mógł sprzątać stajnie i czyścić
konie. W tym okresie Rudolf poczuł ogromną sympatię do tych zwierząt. Choć często – ku przerażeniu gospodarzy – pełzał między końskimi nogami, żaden koń nigdy go nie kopnął ani nie ugryzł. Lubił również byki i psy, ale szczególną sympatią darzył właśnie konie. Miłość do tych zwierząt nigdy w nim nie zgasła. Kiedy Rudolf skończył sześć lat, rodzina poczyniła poważny krok w kierunku wzmocnienia swojej pozycji społecznej, przeprowadzając się do większego domu na przedmieściach Mannheim. Położone około stu kilometrów na północ od dawnego domu Rudolfa i osiemdziesiąt kilometrów na południe od Frankfurtu, Mannheim było znacznie większe od Baden-Baden. Liczyło ponad trzysta tysięcy mieszkańców i dysponowało bazą przemysłową obsługującą cały region. Chociaż Rudolf tęsknił za zwierzętami i pięknem rozległego Schwarzwaldu, posunięcie to miało też swoje plusy: na urodziny dostał od rodziców czarnego jak sadza kucyka, któremu nadał imię Hans. Często dosiadał go i jeździł w pobliskie góry Haardt, a po powrocie ze szkoły godzinami szczotkował ukochane zwierzę. Darzył go tak wyjątkowym uczuciem, że gdy rodzice wyjeżdżali z domu, przemycał go do swojego pokoju. Każdą wolną chwilę spędzał z Hansem, ukochanym kucykiem, a zwierzę nie opuszczało go na krok – jak wierny pies. Byli nierozłączną parą. * Rudolf był urzeczony opowieściami ojca o jego karierze wojskowej. Szczególnie lubił słuchać o kampaniach w Afryce, walce z lokalnymi mieszkańcami, ich odmiennej religii i egzotycznych praktykach. Ale mimo tego, że zarówno ojciec, jak i dziadek Rudolfa służyli w armii, chłopca bardziej pociągało misjonarstwo aniżeli wojaczki na odległych ziemiach. Od ojca dowiedział się o tradycjach Kościoła katolickiego. Franz Xaver zabierał syna na pielgrzymki do miejsc świętych w Szwajcarii i do Lourdes, we Francji. Rudolf stał się oddanym katolikiem. Później wspominał, że modlił się z żarliwą powagą dziecka i gotów był skwapliwie służyć jako ministrant. Swoje obowiązki religijne traktował niezwykle poważnie. Od najmłodszych lat Rudolf musiał sprostać w domu różnym zadaniom i wykonywać je bez uskarżania się. Za każdy występek był surowo karany. Nawet
drobna nieuprzejmość w stosunku do sióstr – nieprzyjemne słowo lub dokuczanie – kończyła się wielogodzinną karą na klęczkach, na zimnej, twardej podłodze, podczas której chłopiec prosił Boga o wybaczenie. Po narodzinach pierwszej córki Franz Xaver postanowił, że jego syn zostanie księdzem – ukończy seminarium duchowne, będzie żył w celibacie i odda się modlitwom, nauce oraz służbie społeczności. Edukacja Rudolfa miała na celu jedną rzecz: przygotować go do religijnego życia. Z czasem Rudolf wspominał: Nauczono mnie, iż mam być pomocny wszędzie, gdzie tylko jest to konieczne. Szczególnie zwracano mi uwagę na to, iż powinienem bezwzględnie wypełniać życzenia czy polecenia rodziców, nauczycieli, księży i w ogóle dorosłych, nie wyłączając służby, i nic mnie od tego nie powinno odwieść. Wszystko, co oni mówili, było zawsze słuszne2.
Życie na przedmieściach oznaczało dla Rudolfa przebywanie w otoczeniu rówieśników, z którymi lubił urządzać burdy. Perspektywa pracy misjonarskiej w żaden sposób nie zmniejszyła jego entuzjazmu do bijatyk czy bezwzględności, gdy trzeba było dokonać na kimś zemsty. Jeśli inny z chłopców w jakikolwiek sposób go skrzywdził, nie ustąpił, dopóki nie wziął odwetu. Pod tym względem koledzy obawiali się Rudolfa. Gdy chłopiec miał jedenaście lat, podczas jednej z bijatyk sprawy posunęły się za daleko. Grupa kolegów wdała się w żartobliwą utarczkę, podczas której jeden z nich spadł ze schodów i złamał nogę w kostce. Przerażony Rudolf popędził do kościoła i wyznał wszystko księdzu, który był przyjacielem rodziny. Duchowny wyjawił tajemnicę Franzowi, a ten wymierzył synowi stosowną karę. Zdrada tajemnicy spowiedzi głęboko poruszyła Rudolfa, podważając jego wiarę w wiarygodność profesji księdza. Przez długi czas badałem związane z tym okoliczności, było to bowiem dla mnie coś strasznego. Byłem wówczas i jestem jeszcze dzisiaj zdecydowanie o tym przekonany, że spowiednik mój naruszył tajemnicę spowiedzi. Moje zaufanie do świętego stanu kapłańskiego zostało złamane i nigdy więcej nie poszedłem do spowiedzi3.
Rudolf nakreślił ponury obraz swojego dzieciństwa: ojca – fanatyka i bigota, przed którym czuł strach i którym pogardzał; oraz nieobecną matkę, która albo opiekowała się jego dwiema młodszymi siostrami, albo leżała w łóżku, dochodząc do siebie po
kolejnej chorobie. W swoich wspomnieniach Rudolf zaznacza, że nie był blisko związany z żadnym z członków rodziny. Zapewne nieraz uścisnął czyjąś dłoń lub wyraził słowa podziękowania, ale jako dziecko nigdy nie był skłonny do czułości. W rezultacie Rudolf nie dzielił się z nikim problemami: „Sam radziłem sobie ze wszystkimi trudnościami” – wspomina. 3 maja 1914 roku, rok po incydencie ze złamaniem tajemnicy spowiedzi, czterdziestoletni wówczas ojciec Rudolfa zmarł w swoim domu. Przyczyna śmierci nie została odnotowana. Nie pamiętam, czy wydarzenie to poważniej mnie dotknęło. Byłem również zbyt młody, aby zdać sobie sprawę z doniosłości tego faktu. Śmierć ojca miała jednak nadać memu życiu zupełnie inny przebieg, aniżeli on sobie tego życzył4.
Odejście Franza Xavera znacząco wpłynęło na resztę rodziny. Ojciec Rudolfa był jedynym jej żywicielem, a teraz, mając trójkę dzieci do wykarmienia, matka z trudem wiązała koniec z końcem. Śmierć jednak wyzwoliła syna spod cienia ojca. Młody Rudolf mógł szybciej wkroczyć na własną drogę życia. 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie został zabity arcyksiążę Franciszek Ferdynand, a Austro-Węgry odpowiedziały najazdem na Serbię. Ten akt agresji wywołał reakcje pozostałych sił europejskich: Rosji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji oraz imperium osmańskiego. W ciągu zaledwie kilku tygodni wszystkie wspomniane państwa uwikłały się w pierwszą wojnę światową. Działania wojenne w Europie początkowo koncentrowały się na terenie państw zachodnioeuropejskich: Niemiec, Francji i Belgii, ale konflikt niebawem rozprzestrzenił się na wschód i południe, na kolejne europejskie kraje, a także na kolonie w Afryce, Azji i na Pacyfiku. Szczególnie zacięte walki toczono na Bliskim Wschodzie, który to rejon stał się strategicznym polem bitwy, częściowo z powodu występujących tam zasobów ropy naftowej, a częściowo również z racji symbolicznego znaczenia jego świętych miejsc. W chwili wybuchu wojny Rudolf miał dwanaście lat, a cała rodzina nadal mieszkała na obrzeżach Mannheim. Miasto było oddalone zaledwie o dwie godziny jazdy pociągiem od wschodniej Francji i Rudolf bał się mieszkać stosunkowo blisko strefy konfliktu. Stał na peronie lokalnej stacji kolejowej, patrząc, jak pierwsze grupy
młodych mężczyzn wyruszają na linię frontu, przejęty wojną, ale zarazem desperacko pragnący przyłączyć się do nich. Rok później, po wielu próbach przekonania matki do swego pomysłu, Rudolf wstąpił do Czerwonego Krzyża w ramach sił pomocniczych. Po szkole cały wolny czas spędzał w szpitalu Czerwonego Krzyża, zaopatrując rannych w tytoń, żywność i napoje. Z jednej strony był przerażony niewyobrażalnymi dlań urazami, jakich doświadczali żołnierze na wojnie, z drugiej zaś pozostawał pod ogromnym wrażeniem ich odwagi, co tylko utwierdzało go w postanowieniu podjęcia walki za ojczyznę. Tak też się stało. Latem 1916 roku Rudolf opuścił dom rodzinny, okłamując matkę i mówiąc, że wybiera się w odwiedziny do dziadków. Gdy tylko przekroczył granice miasta, skontaktował się z lokalnym kapitanem, starym przyjacielem ojca, którego z kolei wprowadził w błąd w kwestii swojego wieku. Dzięki temu udało mu się zaciągnąć do wojska. Miał dopiero czternaście lat. Nie był to odosobniony przypadek, że tak młody człowiek wstępował do armii. Dolna granica wieku, wymagana do wstąpienia w Niemczech do wojska w czasie pierwszej wojny światowej, oficjalnie wynosiła siedemnaście lat. Ten limit obowiązywał od chwili uchwalenia konstytucji niemieckiej z 16 kwietnia 1871 roku. Stanowiła ona, że każdy mężczyzna, w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat, podlega obowiązkowi służby wojskowej. Jednak od momentu wybuchu wojny w 1914 roku niemiecką armię zalewała istna powódź chłopców, pragnących wziąć udział w światowym konflikcie. W latach 1915 i 1916 liczba pełnoletnich rekrutów zmalała, znaczna ich część bowiem już wcześniej zaciągnęła się do wojska. Większość młodych chłopców – wystarczająco zdrowych, by przejść pomyślnie badania lekarskie i skorych do noszenia karabinu – z chęcią przyjmowano do wojska, nawet gdy ich wygląd zdradzał młody wiek. W konsekwencji setki tysięcy młodzieńców walczyły po stronie niemieckiej podczas wielkiej wojny 1914–1918. 1 sierpnia 1916 roku, z pomocą przyjaciela ojca, Rudolf został przydzielony do 21. Badeńskiego Pułku Dragonów5 – tego samego pułku kawalerii, w którym służyli jego ojciec i dziadek. Rudolf przeszedł pobieżne badanie lekarskie, po czym otrzymał standardowy mundur szeregowego niemieckiej kawalerii: czarne skórzane buty sięgające kolan, szare wełniane spodnie, szeroki czarny pas z wytłoczonym na
sprzączce orłem – symbolem swojego kraju – szarą marynarkę bez kieszeni z mosiężnymi guzikami i Feldmütze, czyli furażerkę: szarą, płaską, wełnianą czapkę, opadającą z jednej strony, z naszytą na przedzie małą, srebrną rozetką. Ale co najważniejsze, był teraz dumnym posiadaczem kawaleryjskiej szabli z mosiężnym uchwytem, chowanej w czarnej pochwie, która, gdy oparł jej koniec o ziemię, sięgała mu aż do biodra. Po zaledwie dwóch tygodniach szkolenia Rudolf i jego pułk wyruszyli w długą drogę na Bliski Wschód, z misją wsparcia tureckich oddziałów, które walczyły z Brytyjczykami o przejęcie kontroli nad południowo-wschodnią częścią imperium osmańskiego. W drodze na południe, Rudolf napisał list do matki, informując ją, że wyruszył na wojnę. Wcześniej „Moja matka, mój opiekun, wszyscy moi krewni chcieli mnie od tego zamiaru odwieść”6 – wspominał Rudolf. Matka chciała, aby syn najpierw skończył szkołę, a następnie przyjął święcenia kapłańskie. Jednak teraz, gdy zabrakło silnej, władczej ręki ojca, Rudolf czuł się na tyle silny, by przeciwstawić się jej poleceniom. Dragoni podróżowali pociągiem z Mannheim przez Węgry, Rumunię i Bułgarię do Turcji. Po krótkim odpoczynku w Stambule, pułk wyruszył konno na południe w długą, bo ponad 2400-kilometrową podróż, w kierunku mezopotamskiej linii frontu, obecnie stanowiącej granicę Iraku. Rudolf, który nigdy wcześniej nie wychylił nosa poza Niemcy, kolejny miesiąc swojej wędrówki spędził w obozowiskach w surowych warunkach, żywiąc się skromnymi racjami zapewnianymi przez wojsko. „Zarówno potajemne przeszkolenie w ciągłej obawie, iż zostanę odkryty i odesłany do domu, jak i długa i urozmaicona podróż przez wiele krajów do Turcji były dużym przeżyciem dla mnie”7. Egzotyczne krajobrazy i nieznane dotąd kraje były dla niego zjawiskiem nowym i zdumiewającym. Kiedy Rudolf i jego towarzysze dotarli wreszcie do linii frontu, znaleźli się w centrum, trwających już od roku, walk o panowanie nad polami naftowymi pomiędzy rzekami Tygrys a Eufrat8. W samym środku tego impasu leżało Al-Kut, miasto pełne kurzu, położone sto sześćdziesiąt kilometrów na południe od Bagdadu, które od miesięcy oblegali Turcy, chcąc wyprzeć z niego Brytyjczyków. Wojska ententy podejmowały próby wyzwolenia się z oblężenia, ale były regularnie odpierane. Każda z walczących stron ponosiła dotkliwe straty. W kwietniu 1916 roku ententa poddała
miasto i do niewoli trafiło ponad 13 tysięcy żołnierzy alianckich. Pojmanych zaprzęgnięto do ciężkich prac. Dla brytyjskiego dowództwa była to upokarzająca klęska. Uznając, że kampanii mezopotamskiej powinno się nadać wyższy priorytet w ramach ogólnoświatowej strategii wojennej, na miejsce indyjskiego dowódcy pułku wyznaczono Anglika, wzmocniono linie kolejowe i wysłano na front dodatkowe 150 tysięcy ludzi. Państwa centralne, na zmiany wprowadzone przez ententę, zareagowały wymianą tureckiego oficera dowodzącego na niemieckiego generała i sprowadzeniem posiłków z Niemiec, w skład których wchodzili również dragoni Rudolfa z BadenBaden. Pod koniec 1916 roku jednostka Rudolfa dołączyła do 6 Armii Tureckiej na obrzeżach Al-Kut. Gdy kawalerzyści otrzymywali pierwsze rozkazy, zaatakowała ich brygada hinduskich żołnierzy. Rudolf zeskoczył z konia i ukrył się w kamienistym terenie, wśród starożytnych ruin. Jego starannie wykrochmalony mundur natychmiast pokrył żółty, pustynny pył. Nie było żadnego planu bitwy, ponieważ nie otrzymali żadnych konkretnych rozkazów. Pod nasilającym się ostrzałem wroga, tureccy żołnierze rozpoczęli odwrót, zostawiając Niemców samych sobie. Rudolf wpadł w panikę. Wybuchy granatów wroga były coraz bliższe i głośniejsze, a wszędzie wokół widział swoich poległych kompanów. Jakiś żołnierz z jego lewej strony padł ranny, a gdy Rudolf zawołał do kolegi po prawej, ten mu nie odpowiedział. Gdy spojrzałem na niego, broczył krwią z wielkiej rany w czaszce i był już martwy. Ogarnęło mnie przerażenie i trwoga przed podobnym losem, jakich nigdy później nie doświadczyłem. Gdybym był sam, uciekłbym z pewnością jak Turcy9.
Gdy Rudolf zastanawiał się nad przyłączeniem się do uciekających Turków, dostrzegł swojego kapitana, ukrytego za ogromnym głazem, nieprzerwanie strzelającego do Hindusów. Odczucia Rudolfa natychmiast uległy zmianie. Teraz, opanowany i skupiony, dostrzegł wysokiego Hindusa z czarną brodą, biegnącego naprzód, z wysuniętym przed siebie brytyjskim karabinem Lee-Enfield kalibru 7,7 mm. Biorąc głęboki wdech, Rudolf uniósł broń, wycelował i strzelił. To była jego pierwsza ofiara. Po kilku chwilach znowu podniósł broń i zaczął strzelać, szybko, raz za razem,
owładnięty wolą walki i przetrwania. Rudolf odkrył w sobie nową umiejętność: potrafił zabijać, szybko i skutecznie, będąc w centrum walk. Kapitan obserwował Rudolfa i zachęcająco zawołał do niego po imieniu. Po krótkiej chwili indyjscy żołnierze zdali sobie sprawę, że napotkali silny opór, wstrzymali atak i zostali odparci. Pod koniec dnia niemiecki oddział kontrolował rejon starożytnych ruin. Rudolf z towarzyszami okopali się, przygotowując się do porannej obrony zajętego przez siebie terenu. Rudolf miał mieszane uczucia podczas tej pierwszej bitwy. Choć był nią podekscytowany, później, gdy spacerował po polu walki, niepewnie i z obawą spoglądał na zabitego przez siebie hinduskiego żołnierza, a widok ten przyprawiał go o mdłości. Kiedy wyznał swojemu kapitanowi, że odczuwał strach, tamten zwyczajnie się roześmiał i powiedział, aby przestał się martwić. W ciągu następnych miesięcy Rudolf szczerze pokochał tego mężczyznę i zaufał mu. Stał się on dla niego drugim ojcem i człowiekiem, którego obdarzył wielkim szacunkiem. Rudolf czuł, że kapitan traktuje go jak syna. Gdy awansował, kapitan nie krył dumy i zadbał o to, aby jego podopiecznemu nie przydzielano tych najbardziej niebezpiecznych zadań. Pierwszy raz w życiu Rudolf poczuł, że komuś na nim zależy. Wyznał, że te relacje były znacznie bliższe niż te łączące go kiedyś z ojcem. Na początku 1917 roku pułk Rudolfa został wysłany do Palestyny z zadaniem obrony kluczowej linii kolejowej Hidżaz, która łączyła Damaszek w Syrii z Medyną w Arabii Saudyjskiej. Później, tego samego roku, dragoni znaleźli się na linii frontu w Jerozolimie10. Podczas gdy kampania mezopotamska koncentrowała się na strategicznych zasobach ropy naftowej, walki w Palestynie częściowo dotyczyły destabilizacji brytyjskiej kontroli nad Kanałem Sueskim, a częściowo przechwycenia otoczonych czcią świętych miast. To właśnie podczas bitwy o Jerozolimę Rudolf został dotkliwie postrzelony w kolano, w wyniku czego zabrano go do niemieckiego szpitala polowego, nieopodal Jaffy. Tam, z powodu infekcji, którą złapał podczas kampanii, uaktywniła się malaria. Miał tak poważne napady gorączki, że musiał pozostawać pod czujnym okiem personelu szpitala.
Podczas szpitalnej rekonwalescencji Rudolfem opiekowała się młoda, niemiecka pielęgniarka. Była delikatna, z troską podkładała mu pod głowę poduszkę i dbała, aby nie zrobił sobie krzywdy podczas silnych napadów gorączki. Początkowo jej nadmierna opiekuńczość była dla Rudolfa niezrozumiała, ale po pewnym czasie, „[wpadł] w zaczarowany krąg miłości i [spojrzał] na kobietę innymi oczyma”11. Parę tygodni później, gdy mógł już chodzić o własnych siłach, znaleźli ciche miejsce, z dala od ruchliwych oddziałów szpitalnych. „To uczucie było dla mnie cudownym, niesłychanym przeżyciem, aż do cielesnego połączenia, do którego ona doprowadziła. Sam nie miałbym na tyle odwagi”12 – wspominał Rudolf. Było to nie tylko pierwsze zbliżenie seksualne piętnastolatka, ale również pierwsza, cielesna bliskość. Rudolf, dość naiwnie, poprzysiągł sobie, że będzie uprawiał seks wyłącznie wtedy, gdy wiązać się on będzie z prawdziwym ciepłem i że nigdy nie skorzysta z usług prostytutek, jak robili to jego koledzy, ani też nie wda się w żaden romans z dziewczyną lub żoną innego mężczyzny. Kiedy wyzdrowiał, otrzymał rozkaz powrotu do jednostki. Trudno było się rozstać, ale rozkaz to rozkaz. Już nigdy więcej nie zobaczył poznanej w szpitalu pielęgniarki. * W ciągu kilku kolejnych miesięcy Rudolf był ranny jeszcze dwukrotnie: 17 listopada 1917 roku, kilka dni przed jego szesnastymi urodzinami, kula utkwiła mu w udzie, a 28 lutego 1918 roku został ranny w ręce i kolana. Żadna z tych ran nie spowodowała niezdolności do udziału w kolejnych bitwach13. Rząd niemiecki odznaczył Rudolfa za służbę wojskową Krzyżem Żelaznym II Klasy. Rudolf został także uhonorowany Żelaznym Półksiężycem i Badeńskim Medalem za Zasługi przez Baden-Baden za działania w Iraku i Palestynie. Wojna przeobraziła go z przestraszonego i niewinnego chłopca w zahartowanego żołnierza. „Wojna się skończyła. W jej wyniku zewnętrznie i wewnętrznie zmężniałem i stałem się dojrzałym mężczyzną”14, wspomina Rudolf. Rudolf, mierząc metr sześćdziesiąt osiem wzrostu, nie wyróżniał się, ale nie był też opasły jak niektórzy z żołnierzy w jego jednostce. Był szczupłym, zahartowanym w walce mężczyzną, o przeszywającym spojrzeniu, brązowych oczach, z krótko
przyciętymi, jasnymi włosami. Miał budowę typowego żołnierza. Przywykł do bólu i trudów wojny, posiadł emocjonalną zdolność – być może pewnego rodzaju odrętwienie – do znoszenia bólu obrażeń, a następnie powrotu do walki. Co więcej, opanował sztukę, którą uważał za rodzaj umiejętności przywódczych: podkreślał wyższość wiedzy nad obnoszeniem się ze stopniem oficerskim, wykazując „lodowaty, niewzruszony spokój” w obliczu przeciwności i dążenie do tego, aby świecić przykładem w każdej sytuacji, nigdy nie tracąc twarzy, bez względu na targające nim uczucia. Jednak wraz z wiosną 1918 roku przyszedł smutek, który nawet jemu trudno było ukryć. Kapitan, którego tak bardzo podziwiał, został zabity podczas walki o Jordanię15. Jego śmierć była dla Rudolfa prawdziwym ciosem: „Odczułem to boleśnie i gorzko go opłakiwałem” – wspominał. Rudolf po raz kolejny został sam.
2 Autobiografia Rudolfa Hössa, komendanta obozu oświęcimskiego, Wydawnictwo Prawnicze: Warszawa 1990, s. 32. Istnieje również kilka innych wydań (przyp. red.). 3 Ibidem, s. 34 (przyp. red.). 4 Ibidem, s. 34–35 (przyp. red.). 5 Od czasu zaciągnięcia się, Rudolf powtarzał każdemu, że urodził się 25 listopada 1900 roku, zaprzeczając w ten sposób danym zamieszczonym w aktach urodzenia, chrztu i później w akcie ślubu. W aktach osobowych Rudolfa z SS zmieniono ostatnią cyfrę roku urodzenia, z 1 na 0, co miało potwierdzać, jakoby był o rok starszy. Kopia tego dokumentu znajduje się w Archiwum Państwowym w College Park, w stanie Maryland. Akt urodzenia i akt chrztu Rudolfa przechowywane są w ratuszu miasta Baden-Baden w Niemczech. 6 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 35 (przyp. red.). 7 Ibidem, s. 36 (przyp. red.). 8 W konflikcie tym, znanym jako kampania mezopotamska, uczestniczyły dwie potęgi: państwa centralne, reprezentowane głównie przez wojska tureckie z ograniczonym wsparciem ze strony wojsk niemieckich; oraz alianci reprezentowani przez Imperium Brytyjskie, w tym głównie oddziały indyjskie oraz oddziały pod dowództwem indyjskim. Szyby naftowe na terenie ówczesnej Mezopotamii miały doniosłe znaczenie strategiczne, ponieważ obydwie walczące strony bazowały na ropie naftowej, która była główną siłą napędową ich globalnych działań wojennych. 9 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 37 (przyp. red.). 10 Bitwa o Jerozolimę trwała dwa miesiące. W jej wyniku obie strony poniosły znaczne straty w ludziach – alianci stracili 18 tysięcy żołnierzy, a państwa centralne – 25 tysięcy. Alianci zdobyli Jerozolimę 9 grudnia 1917 roku. To zwycięstwo zostało odnotowane przez naczelnego dowódcę sił alianckich, sir Edmunda Allenby’ego, gdy – według jego własnego raportu – pieszo wkroczył do świętego miasta, gdzie gorąco przywitał go tłum mieszkańców. 11 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 39 (przyp. red.). 12 Ibidem (przyp. red.).
13 Rudolf Höss, zgodnie z zapiskami dodanymi w późniejszym okresie do jego akt osobowych w SS, znajdujących się w Archiwum Państwowym w College Park, był trzykrotnie ranny podczas pierwszej wojny światowej. 14 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 40 (przyp. red.). 15 Alianci nazywają ją pierwszą bitwą o Amman.
2
HANNS BERLIN, NIEMCY 1917
Hanns Hermann Alexander urodził się 6 maja 1917 roku, piętnaście minut przed swoim bratem bliźniakiem, Paulem, w przestronnym mieszkaniu państwa Alexander przy Kaiserallee, w zachodniej części Berlina. Obaj chłopcy przyszli na świat podczas pierwszej wojny światowej, a poczęci zostali gdy ich ojciec, doktor Alfred Alexander, prowadzący szpital w Zabern (Saverne), w Alzacji, otrzymał urlop. Krótko po ich narodzinach Alfred postanowił sprowadzić całą rodzinę: żonę Henny, dwie córki, Bellę i Elsie, oraz dwóch nowonarodzonych synów do siebie. Była to odważna decyzja, jako że szpital znajdował się w pobliżu linii działań wojennych. Jednak Alfred nalegał. Rodzina połączyła się na osiemnaście miesięcy – dość długo, aby obie córki zdążyły pójść do lokalnych szkół. Pod koniec października 1918 roku, gdy wojna dobiegała końca, partyzanci z Alzacji zagrozili atakiem na szpital. Doktorowi zostało dosłownie kilka godzin na odtransportowanie pacjentów i rodziny na dworzec kolejowy. To była wyczerpująca praca, ale Alfred i jego personel stanęli na wysokości zadania. Nie pominięto ani jednego pacjenta. Wszyscy zdążyli na ostatni pociąg odjeżdżający do Berlina. Rodzinie udało się dojechać jedynie do Ulm, oddalonego niecałe sto kilometrów
od Stuttgartu. Robotnicze komitety, zainspirowane zeszłoroczną rewolucją w Rosji, opanowały linie kolejowe w Ulm i domagały się nie tylko zakończenia wojny, ale także abdykacji cesarza Wilhelma II. W całym kraju wybuchały gwałtowne protesty: marynarze buntowali się w północnym porcie Kilonia, odmawiając udziału w walce, lewicowa rada zmusiła króla Bawarii do ustąpienia z tronu, po czym Bawarię ogłoszono republiką ludową. Tysiące robotników manifestowało na ulicach Berlina. Pociąg został wycofany ze stacji i przetoczony na tory prowadzące do Frankfurtu, gdzie rodzina Alexander znalazła schronienie u rodziców Henny, do czasu gdy droga będzie bezpieczna. Na początku grudnia, kiedy rodzina w końcu dotarła do stolicy, zastała tam niebywały chaos. Trzy tygodnie wcześniej, 9 listopada 1918 roku, ogłoszono abdykację cesarza Wilhelma II, a Cesarstwo Niemieckie upadło. Od tej chwili polityczną próżnię wypełnił luźny związek pomiędzy socjaldemokratami a członkami sił zbrojnych, nadzorowany przez socjaldemokratę, Friedricha Eberta. Jednak ten tymczasowy rząd nie był w stanie na dłuższy czas utrzymać porządku w kraju. Lewicowi radykałowie wylegli na ulice, domagając się natychmiastowych zmian. Natomiast prawicowcy, rozjuszeni przegraną wojną, tworzyli nieoficjalne grupy, tocząc walki z komunistami i komitetami robotniczymi. Wojskowi z kolei w odpowiedzi formowali brygady składające się z niedawno zdemobilizowanych weteranów, aby stłumić powstanie lewicowców. Jednak ich brutalność doprowadziła jedynie do rozdmuchania płomieni buntu. W nocy opuszczanie domu wiązało się z wielkim niebezpieczeństwem. Brakowało żywności, a Alfred nie był w stanie wznowić praktyki lekarskiej z powodu panującej w mieście przemocy. Co gorsza, gospodarka, i tak już zrujnowana czterema latami wojny, zdawała się chylić ku całkowitemu upadkowi. Z zewnątrz sytuacja przypominała beczkę prochu, gotową w każdej chwili wybuchnąć, ale w mieszkaniu państwa Alexander panował spokój i porządek. Henny szybko zdjęła prześcieradła zakrywające meble, przetarła na mokro ściany i uzupełniła spiżarnię na tyle, na ile mogła. Po paru dniach mieszkanie przypominało normalny dom. Dla dziewiętnastomiesięcznych maluchów, Hannsa i Paula, stanowiło ono centrum świata, a chłopcy, obojętni na to, co działo się na zewnątrz, rozpoczęli jego
poznawanie. Mieszkanie państwa Alexander zajmowało całe pierwsze piętro kamienicy przy Kaiserallee 219/220, położonej w połowie drogi pomiędzy Schaperstrasse a Regensburger Strasse. Ulica Kaiserallee była jedną z najbardziej reprezentacyjnych w Berlinie i jednocześnie główną arterią miasta, biegnącą z dzielnicy klasy pracującej Friedenau, na południu, aż do zamożnej dzielnicy Wilmersdorf, na południowym zachodzie miasta. Mieszkanie było przestronne, nawet jak na standardy tej dzielnicy. W sumie miało dwadzieścia dwa pokoje, w tym pięć sypialni, trzy salony, jedną łazienkę, dwa pokoje dla służby i dużą kuchnię. Jednocześnie służyło jako gabinet przyjęć doktora Alexandra. Od nowego roku doktor zaczął ponownie przyjmować pacjentów w salonie, znajdującym się tuż przy frontowym korytarzu. Pokój frontowy miał szerokość całego mieszkania i bez trudu mógł pomieścić czterdziestu gości przy stole. Poza tym miał dwa balkony wychodzące na Kaiserallee. Główne wejście do budynku miało wysokość dwóch pięter. Drzwi wykonano z grubego, brązowego drewna dębowego. Jak w przypadku większości niemieckich budynków, powstałych w połowie XIX wieku, także i ten posiadał wewnętrzny dziedziniec, dzięki czemu do mieszkań wpadało światło. Za budynkiem sytuował się ogród miejski z niewielkim trawnikiem i kilkoma drzewami, gdzie bawiły się Bella, Elsie, Hanns i Paul oraz inne dzieci z sąsiednich mieszkań. Położenie domu było wręcz idealne – w sercu żydowskiej społeczności zachodniego Berlina. Właśnie w tym środowisku państwo Alexander spędzali większość czasu, gawędząc w domach towarowych przy Kurfürstendamm, urządzając pikniki na starannie utrzymanych trawnikach parku Tiergarten lub podziwiając zwierzęta w berlińskim Zoologischer Garten. Te wszystkie atrakcje z uwagi na dogodną lokalizację kamienicy były wręcz na wyciągnięcie ręki – dzielił od nich zaledwie krótki spacer. Dla ojca Hannsa, mimo że pochodził on z wyższych warstw klasy średniej prawników i lekarzy, nieobce były życiowe trudności. Gdy był pięcioletnim chłopcem, jego ojciec zmarł na białaczkę, a siostra zachorowała na zapalenie płuc. Kiedy miał dwadzieścia parę lat, matkę zaczęły męczyć dotkliwe ataki astmy i niedługo potem zmarła16. Mimo
tych przeciwności losu, Alfred zdołał ukończyć studia medyczne w jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów i rozpoczął praktykę lekarską w Berlinie. Bywał humorzasty. Czasem podnosił głos na swoją żonę; często też chował się w swojej bibliotece, gdzie miał spory zbiór mocno sfatygowanych powieści detektywistycznych. Innym razem tryskał energią i okazywał rodzinie troskę. Bywał również sentymentalny i bardzo wrażliwy. Często zdarzało się, że drżały mu wargi, a z oczu płynęły łzy, choćby wtedy, gdy słuchał dźwięków arii płynących z gramofonu lub podczas płynącego z głębi serca przemówienia wygłaszanego z okazji urodzin. Z kolei jego żona, Henny, będąc potomkiem dwóch najsławniejszych żydowskich rodzin w Europie, miała dużo łatwiejsze dzieciństwo. Jej ojciec, Lucien Picard, był bardzo szanowanym bankierem i konsulem Szwajcarii we Frankfurcie, natomiast matka, Amalie, pochodziła z zamożnego rodu Schwarzschild, znanego w swoim mieście rodzinnym do tego stopnia, że dzieci śpiewały o nim piosenkę: We Frankfurcie, we Frankfurcie, gdy nie jesteś bogaty jak Rotschild, Zawsze możesz mieć nadzieję być tak zamożnym jak Schwarzschild.
Henny była kobietą o dorodnych kształtach, okrągłej twarzy i silnych ramionach – ani szczupła, ani wytworna. Miała jednak atrakcyjną figurę i cechowało ją niezwykłe poczucie humoru. Znana była ze swojej uprzejmości i chęci niesienia pomocy innym. Była również nałogową palaczką. Często widywano ją z papierosem, zwisającym z dolnej wargi, nawet w kuchni, gdzie lubiła zaglądać kucharce do garnków. Nieraz zdarzyło jej się strząsnąć popiół z papierosa na rondel albo do potrawy, którą właśnie przygotowywano. Cechowała ją silna wola i zawzięty charakter. Przewodziła całej rodzinie i była jej sercem. Hanns i Paul większość czasu spędzali z rodzicami i rodzeństwem. Opiekowała się nimi niania o imieniu Anna. Mimo że pochodziła z konserwatywnego rejonu Niemiec, uważała, że dzieciom należy umożliwić swobodny rozwój własnej osobowości. Dlatego też wykazywała bardziej liberalną postawę w tej kwestii niż większość współczesnych jej osób. Spokój skończył się z chwilą, gdy bliźniaki zaczęły chodzić. W wieku pięciu lat chłopcy zdobyli reputację łobuziaków, jeżdżąc swego rodzaju gokartem – czerwonym
pojazdem marki Hollander – z dużą prędkością po korytarzu prowadzącym do salonu, wokół stołu i po samym salonie, wpadając z rozpędem na ściany, zdzierając z nich tynk oraz farbę i krzycząc na przestraszonych służących. Hanns i Paul szybko nauczyli się wykorzystywać wzajemne podobieństwo. Kiedy rodzinę odwiedzali goście, chłopcy mieli oczekiwać w korytarzu i powitać ich. Jednakże, na przekór poleceniom rodziców, jeden z nich stał w korytarzu, ubrany w fartuszek, witał się z gośćmi, po czym wychodził z pomieszczenia, zdejmował fartuszek i wracał, by powitać kolejnego gościa. W tym czasie drugi z bliźniąt objadał się w kuchni pysznościami, które kucharka Hilde przygotowywała tego dnia. Jedną z ulubionych książek braci była Max und Moritz – popularna opowieść dla dzieci, w której dwóch niesfornych chłopców nieustannie płata złośliwe figle znajomym i sąsiadom: na przykład wycinają częściowo deski w moście, po którym przejeżdża krawiec – pechowiec wpada do wody i zostaje porwany przez prąd rzeki; innym razem wkrada się do domu swojego nauczyciela, napycha prochem jego fajkę, po czym obserwuje, jak wybucha mu w ustach, osmalając czuprynę. Książka zachęciła chłopców do kolejnych, bardziej zuchwałych figli17. Spowodowali na przykład, że woda w wannie przelała się, zalewając pokój przyjęć ojca, albo odpalili petardy w kuchni, przez co Hilde ze strachu upuściła cały, perfekcyjnie przygotowany obiad, na podłogę. Rozpalili nawet ognisko w salonie, tańcząc wokół niego jak dzicy Indianie, aż ich siostra, Elsie, gdy poczuła dym, wpadła z wiadrem wody, gasząc płomienie. Cieszyły ich również inne psoty, szczególnie te wyrządzane Belli, która uważała się za osobę dojrzałą i obytą w świecie, czym lubiła się chełpić. Kiedy zaprosiła koleżanki na herbatę, Hanns i Paul schowali się pod stołem, podkradając im w dogodnej chwili czekoladki i kawałki tortu, a nawet zaglądając dziewczętom pod spódnice. Dziewczyny piszczały, a Bella wyganiała chłopców z pokoju, jednak po chwili byli już z powrotem. Bliźniaków nigdy nie karano surowo za ich wybryki. Pobłażano im. Poza sporadycznymi wybuchami złości, doktor Alexander pozostawiał utrzymanie dyscypliny żonie, a Henny, udając tylko oburzenie wobec dziecięcych figli, jeszcze bardziej zachęcała chłopców do płatania kolejnych.
Hanns, w chwilach gdy nie sprawiał kłopotów, lubił przeszukiwać mieszkanie, wynajdując pamiątki ojca z czasu pierwszej wojny światowej. W salonie często przeglądał albumy ze zdjęciami: Alfreda jadącego na kawaleryjskim koniu, pozującego w okopie podczas wyjazdów na linię frontu czy przed szpitalem w Alzacji. Badał wzrokiem, wiszący w szafie na korytarzu, mundur ojca – starannie wyprasowaną szarą marynarkę i spodnie, błyszczący, srebrny hełm zakończony piką i skórzane buty sięgające kolan. Ale przedmiotem, który lubił oglądać najbardziej, był Krzyż Żelazny I Klasy, medal z brązu z przymocowaną do niego czarno-białą wstążką, który ojciec przechowywał w małym, zielonym pudełku na biurku. Kiedy nikogo nie było w pobliżu, Hanns otwierał ową zieloną skrytkę i, mając nadzieję, że nikt go nie widzi, wieszał krzyż na swojej szyi, wyobrażając sobie, że jest niemieckim bohaterem wojennym. W 1922 roku lekarska praktyka doktora Alexandra poszerzyła się na tyle, że potrzebował on znacznie więcej miejsca. Mimo że doktor wciąż martwił się o finanse, postanowił zainwestować w nowy, duży budynek. Odpowiedni obiekt znalazł przy Achenbachstrasse 15. Była to czteropiętrowa budowla, stojąca na uboczu Rankeplatz, tuż za rogiem ich mieszkania. Złożył zamówienie u architekta i pożyczywszy pieniądze od rodziców Henny, zaadaptował budynek na klinikę, którą wyposażył w najnowszy sprzęt, łącznie z urządzeniami do prześwietleń przy pomocy promieniowania rentgenowskiego, laboratorium, a nawet ogród na dachu, gdzie pacjenci mogli dochodzić do zdrowia na świeżym powietrzu. Do przedsięwzięcia zaprosił trzech innych lekarzy, zatrudniając również zespół pielęgniarek i techników. Klinika oficjalnie otworzyła swoje podwoje w 1923 roku. Po niedługim czasie wszystkie łóżka były już zajęte. Doktor codziennie o tej samej porze robił obchód, więc pielęgniarki wiedziały, gdzie można go zastać. Ułatwiało im to pozostawione przez niego cygaro – w popielniczce przed drzwiami pokoju pacjenta. Były to ryzykowne czasy na podejmowanie poważnych inwestycji. W gospodarce panował powojenny chaos. Na początku lat 20. waluta przeszła dramatyczną dewaluację: jedna złota marka pod koniec 1921 roku warta była dziesięciu papierowych marek. Rok później złota marka miała wartość 10 tysięcy papierowych marek, a pod koniec 1923 roku kurs wynosił jeden do stu milionów. Galopująca
inflacja doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen towarów, uniemożliwiając wręcz dokonywanie codziennych zakupów. Jak wszyscy inni, państwo Alexander również musieli dostosować się do panujących realiów. Wywarło to wpływ zarówno na ich dochody – gdy doktor starał się nadążać za inflacją ze stawkami za swoje usługi – jak i na wydatki. Niebawem doktor Alexander odczuł narastające napięcie. Wielu z jego pacjentów zmarło lub wyprowadziło się jeszcze w czasie wojny, natomiast coraz większa liczba ludzi nie radziła sobie ze wzrastającymi długami. Doktor nadal ich leczył, jak sam to nazywał, w Harachaman, czyli w „akcie miłosierdzia”, uznając, że nikomu nie wolno odmawiać pomocy medycznej, tylko dlatego, że go na nią nie stać. Jednak miłosierdzie to nie pomagało mu w płaceniu rachunków, przez co doktor coraz więcej pracował, poświęcając długie godziny praktyce lekarskiej i rzadko jadając posiłki z dziećmi. W miarę dorastania, Hanns coraz mocniej uświadamiał sobie swoją żydowską tożsamość. Podobnie jak wielu innych berlińskich Żydów, rodzina Alexander nie była wyjątkowo religijna, nazywając siebie „Żydami trzy razy do roku”. Uczęszczała do Nowej Synagogi w centrum Berlina, w dwa dni święta Rosz Haszana i jeden dzień Jom Kippur, a w soboty z okazji szabasu odwiedzała lokalną synagogę przy Fasanenstrasse. Państwo Alexander obchodzili również święta Bożego Narodzenia. Każdego roku jeździli do Frankfurtu, aby spędzić ten czas z rodzicami Henny, Lucienem i Amalie Picardami. Państwo Picard skłaniali się ku ortodoksyjności, dlatego berlińska rodzina musiała zachować pełną dyplomację w kwestii świąt Bożego Narodzenia, które Alfred w dzieciństwie zawsze obchodził. Wypracowano kompromis, dzięki któremu doktor Alexander mógł kupić niewielką choinkę i postawić ją na górze, w części przeznaczonej dla personelu, z dala od krzywych spojrzeń teściów. Kiedy drzewko już stanęło, Hanns z rodzeństwem stroili je pięknie rzeźbionymi, drewnianymi figurkami – reniferami, elfami, sankami, bombkami, wewnątrz których znajdowały się bałwany i aniołki, czekoladowymi monetami owiniętymi w złotko, aksamitnymi pudełeczkami w jaskrawych kolorach, zawieszanych na czerwonych wstążkach oraz piękną, błyszczącą srebrną gwiazdą, którą mocowano na samym czubku choinki. To w tamtych czasach Hanns dowiedział się o rodzinnej Torze, jak ją nazywano –
„Torze rodziny Alexander” – ukrytej w szafie, w bibliotece ojca. Po śmierci Alfreda, zgodnie z rodzinnym zwyczajem, cenny zwój miał być przekazany w ręce Hannsa jako najstarszego syna. Tora państwa Alexander powstała w 1790 roku, z inicjatywy praprapradziadka Hannsa, Mojżesza Alexandra, gdy ten mieszkał w Thalmässing, niewielkim mieście niedaleko Norymbergi. Wszystkie detale związane z pracą nad Torą były dokładnie określone przez żydowską tradycję. Każdego dnia, zanim wziął do ręki pióro, skryba mył ręce, kładł skórzane paski na filakterie, po czym poświęcał kilka minut na medytację w ciszy. Przepisując każdy z 304 805 hebrajskich znaków ze zwojów Sefer Tory, wymawiał każdą literę na głos. Gdy popełnił błąd, musiał zdrapywać nożem wyschnięty już atrament, a gdy niepoprawnie napisał słowo „Bóg”, musiał wyciąć cały rozdział z pergaminu i zacząć od nowa. Zwykle przepisywanie Sefer Tory zajmowało od sześciu do dwunastu miesięcy, jednak z uwagi na skomplikowaną kaligrafię użytą przez Mojżesza – ozdobne zawijasy, idealne odstępy między liniami, staranność zszycia pergaminu – powstanie Tory rodziny Alexander zajęło więcej czasu. Jej stworzenie było „świętym” zadaniem, micwą sprowadzającą błogosławieństwo na człowieka, który oddawał się temu zajęciu, a także na jego całą rodzinę na wiele wieków18. Oznaczało to również – rzecz raczej niezwykła dla Żydów mieszkających w Berlinie – że to właśnie państwo Alexander, a nie synagoga, byli właścicielami tej Tory. Raz do roku cała rodzina udawała się do lokalnej synagogi przy Fasenstrasse, aby wziąć udział w nabożeństwie z okazji święta Simchat Tora, uroczystości celebrującej publiczne odczytanie jej fragmentów. Doktor Alexander zajmował wówczas miejsce obok innych mężczyzn, trzymając na ramionach Torę. Za nim stali Hanns, Paul i pozostałe dzieci. Mężczyźni paradowali po synagodze, podczas gdy kongregacja śpiewała radosne pieśni, a mężczyźni i kobiety oddawali pokłon w momencie przekazywania sobie Tory. Po nabożeństwie rabin rozdawał dzieciom słodycze, życząc im udanych świąt. Po zamęcie lat 20., praktyka Alfreda Alexandra zintensyfikowała się, a doktor szybko zyskał opinię jednego z najznamienitszych lekarzy w Berlinie. Będąc osobą
towarzyską, zapraszał do siebie wielu ze swoich pacjentów, a Henny podejmowała ich wystawną kolacją. Rodzina spędzała teraz mniej czasu z członkami synagogi i znajomymi ze społeczności żydowskiej, natomiast więcej z niektórymi z najsławniejszych niemieckich naukowców, artystów i gwiazd filmu. W miarę ogólnego wzrostu dobrobytu i finansowego bezpieczeństwa możliwości państwa Alexander były coraz większe. Wraz z tą zmianą zaczęło się jednak wyłaniać inne oblicze powojennych Niemiec.
16 Alfred Alexander napisał o śmierci matki w swojej Małej czerwonej książeczce, nieopublikowanej serii wspomnień swojego życia. Po ukończeniu szkoły podjął naukę na studiach medycznych w Monachium. Przyświecał mu cel opracowania leku przeciwko białaczce. Studia medyczne ukończył (ze specjalizacją medycyny ogólnej) z najwyższymi ocenami. Zaoferowano mu pracę w prestiżowym szpitalu miejskim we Frankfurcie, pod warunkiem że przyjmie wiarę chrześcijańską. Mimo że nie był przesadnie religijny, nie chciał narażać na szwank swojej tożsamości religijnej w imię awansu zawodowego. W związku z tym przyjął gorzej płatne stanowisko na stażu w Berlinie. W następnym roku matka Alfreda miała poważny atak serca, a później astmy. Powiedziano mu, że nie ma szans na przedłużenie jej życia. Alfred wręcz błagał lekarzy, aby zapisali jej morfinę, a tym samym ulżyli w cierpieniu. Jeden z lekarzy oburzył się, słysząc jego prośbę, ale inny wyraził zgodę. Ostatnie słowa umierającej brzmiały: „Dziękuję ci, mój drogi chłopcze”. Załamany po śmierci matki, doktor Alexander zaprzestał poszukiwania leku i wrócił do Berlina, by rozpocząć praktykę lekarską. 17 Gdy Hanns i Paul dorastali, ich figle stawały się coraz bardziej wyszukane. Pewnego dnia walczyli ze sobą w tramwaju, w drodze do szkoły, i przez przypadek stłukli szklaną ściankę dzielącą motorniczego od pasażerów. Ich ojciec musiał pokryć koszty naprawy. Innym razem odczepili wagon tramwaju, gdy motorniczy korzystał właśnie z należnej mu przerwy i pił herbatę w pobliskim domu. Później popchnęli wagon po szynach z taką siłą, że się wykoleił. Nikt nigdy nie dowiedział się, kto był odpowiedzialny za ów huligański wybryk. Gdy Hanns, siedemnaście lat później, wspominał ten incydent, nadal uważał go za zabawny, nie wspominając nawet o ewentualnych zagrożeniach, które mogły być wynikiem nieodpowiedzialności jego i brata. 18 Księga Powtórzonego Prawa 31, 19 głosi: „Zapiszcie teraz sobie ten oto hymn. Naucz go Izraelitów, włóż im go w usta”. Zgodnie z tym przykazanie 613, czyli ostatnie, nakazuje, aby każdy Żyd przepisał lub zlecił przepisanie Sefer Tory za swojego życia, i że jest to święte zadanie albo micwa. Dlatego też przepisanie Tory przez Mojżesza Alexandra sprowadziło błogosławieństwo na niego i na całą rodzinę Alexandrów, łącznie z Alfredem i jego synem, Hannsem. Kiedy doktor Alexander po raz pierwszy przybył do Berlina, zaoferował swoją Torę jako pożyczkę dla Nowej Synagogi. Jednak powiedziano mu, że nie może ona zostać przyjęta w takim charakterze. Dlatego przechowywano ją w szafie, w bibliotece doktora.
3
RUDOLF BERLIN, NIEMCY 1918
30 października 1918 roku imperium osmańskie zdecydowało się zaprzestać wrogich działań. Austro-Węgry poszły za jego przykładem 3 listopada. O godzinie 5.00 rano 11 listopada Niemcy podpisały rozejm z państwami ententy. Dokonano tego w wagonie kolejowym w lesie, w pobliżu Compiègne. Wojna dobiegła końca. W konflikt trwający cztery lata uwikłanych było ponad 70 milionów ludzi i pochłonął on ponad 9 milionów istnień ludzkich. Kiedy wieści o rozejmie obiegły świat, Rudolf prowadził właśnie swój pluton na daleką misję rozpoznawczą do Damaszku. Korpus Armii Niemieckiej doradził mu, aby się poddał, ale Rudolf poprzysiągł, że nigdy nie da się pojmać, i za wszelką cenę chciał uniknąć obozu dla jeńców wojennych. W tym czasie był już sierżantem, jednym z najmłodszych podoficerów w armii. Swoich ludzi w plutonie kawalerii powiadomił o planach powrotu do ojczyzny. Grupa doświadczonych żołnierzy, w większości dwudziesto- lub trzydziestoletnich, natychmiast okazała posłuszeństwo swojemu szesnastoletniemu dowódcy, zobowiązując się do walki w drodze powrotnej do domu, bez względu na okoliczności. Powrót trwał trzy miesiące. Z Syrii żołnierze dostali się do Turcji, gdzie
zaokrętowali się na podniszczonej łajbie, płynącej ze Stambułu przez Morze Czarne do Warny w Bułgarii. Stamtąd skierowali się na zachód i walczyli z aliantami, wciąż aktywnymi w Rumunii. Podróżując konno, najczęściej nocą, aby uniknąć patroli policji wojskowej i straży obywatelskiej, przedzierali się przez głębokie śniegi Transylwanii i górskie szczyty Alp Transylwańskich na Węgry i do Austrii, aż wreszcie dotarli do Mannheim. Rudolf przekonał się wtedy, że wszystko niestety uległo zmianie. Rok wcześniej, 8 kwietnia 1917 roku, jego matka zapadła nie nieznaną chorobę i zmarła, mając zaledwie trzydzieści siedem lat. Wuj i opiekun Rudolfa wysłał jego siostry do zakonu, sprzedał dom rodzinny i porozdawał wszystkie jego osobiste rzeczy. Rudolf był zbulwersowany, choć w gruncie rzeczy nie powinno go to dziwić. W ciągu dwóch ostatnich lat spędzonych z dala od domu utrzymywał zaledwie sporadyczny kontakt z rodziną, która była przekonana, że młody uparciuch w końcu się ustatkuje i po powrocie poświęci się nareszcie, od dawna zaplanowanej dla niego, karierze religijnej. Rudolfa nie pozbawiono środków niezbędnych do podjęcia tego kroku. Sprzedaż rodzinnego domu zapewniła odpowiednią sumę, której część została przeznaczona na pobyt Rudolfa w seminarium. Była to z pewnością atrakcyjna opcja, biorąc pod uwagę niepewny stan niemieckiej gospodarki powojennej. Jednak Rudolf nie zamierzał spełniać życzeń rodziny w kwestii rozpoczęcia kariery kościelnej. Jego osobowość mężczyzny, ukształtowana podczas wojny, kłóciła się z jego wizerunkiem jako medytującego duchownego. Rudolf zrezygnował więc z tego niewielkiego spadku, poszukując dla siebie innej drogi. Niebawem usłyszał od jednego ze swoich niedawnych towarzyszy broni, że część niemieckich weteranów wojennych tworzy Freikorps i nadal walczy z Rosjanami na Litwie19. Jeśli zechciałby się do nich przyłączyć, musiałby udać się do Berlina i odnaleźć Gerharda Rossbacha. Paramilitarne formacje Freikorps nie podlegały kontroli rządowej. Tworzyli je żołnierze opowiadający się za doktryną nacjonalizmu i dyscypliny. Freikorps obiecywały zaprowadzić w kraju stabilizację. Gdyby im się to udało, ich członkowie mieli przejąć dowolny, podbity przez siebie teren państwa. Do końca roku oddziały Freikorps liczyły już ponad 200 tysięcy osób.
Rossbach był uosobieniem prawicowego reakcjonisty tamtych czasów: weteranem pierwszej wojny światowej, rozgoryczonym zawieszeniem broni, obawiającym się przejęcia kraju przez bolszewików i spragnionym przywrócenia ojczyźnie prawowitego statusu za pomocą brutalnych metod wojennych. Mimo że miał dopiero dwadzieścia pięć lat i pochodził z niewielkiej wioski na Pomorzu20 (obecnie leżącej w północno-zachodniej Polsce), Rossbach był nadzwyczaj poważany i podziwiany przez młodych, miejskich rekrutów ze swojego otoczenia. Ci uważali go za „idealnego człowieka” – brutalnego, bezwzględnego, napuszonego i nieubłaganie twardego, lubiącego się upijać, tłuc szyby w oknach i wszczynać burdy. To była pierwsza podróż Rudolfa do Berlina. W mieście panował chaos. Niezadowolony tłum robotników okupował Zeitungsviertel (dzielnicę gazet). Na głównych ulicach wznoszono barykady i obsadzano je lewicowymi aktywistami. Serie strajków i liczne przemarsze doprowadziły do kryzysu w mieście. Pociągi z gnijącym już mięsem i warzywami czekały na obrzeżach miasta. Codziennie informowano o kolejnych morderstwach, a w ulicznych kanałach znajdowano pływające ciała przywódców politycznych. Kontrolę sprawował reformatorski rząd, prowadzony nadal przez Friedricha Eberta i socjaldemokratów, zezwalając weteranom pierwszej wojny światowej brutalnie tłumić akcje rewolucjonistów. Nie ma pewności co do daty pierwszego spotkania Rudolfa z Rossbachem21, ale doszło do niego w pierwszych miesiącach 1919 roku. Niebawem też Rudolf został poinformowany o pierwszej misji Freikorps. Dywizja przygotowywała się do podróży. Jej członkowie mieli do przebycia ponad tysiąc kilometrów do wybrzeża Bałtyku – częściowo pociągiem, a częściowo musieli ją pokonać pieszo. Tam mieli zasilić Żelazną Dywizję – kolejną grupę Freikorps, która usiłowała zapobiec przejęciu kontroli przez Rosjan na Litwie. Dla większości członków Freikorps prawdziwa misja polegała na pomocy swoim niemieckojęzycznym „kuzynom” na Litwie i wzmocnieniu niemieckiej władzy w tej części Europy, którą Niemcy utraciły w wyniku wojny. Dla pozostałych była to szansa, by odreagować na bolszewikach. Rudolf niezwłocznie wstąpił do oddziału. Licząca 3 tysiące osób brygada Rossbacha opuściła Berlin i skierowała się na północ, przez Wolne Miasto Gdańsk na wybrzeżu Bałtyku, później na północny wschód,
przez Litwę do Rygi, stolicy Łotwy. To była heroiczna i wyczerpująca podróż, ale dla Rudolfa była jak powrót do domu. Tak więc problem wyboru zawodu został nagle rozwiązany i zostałem znów żołnierzem. Znalazłem znowu dom i bezpieczne schronienie w koleżeńskiej przyjaźni. […] ja – samotnik, który sam w sobie trawił wewnętrzne przeżycia i wzruszenia – czułem się pociągnięty koleżeńską przyjaźnią, w której w razie potrzeby i niebezpieczeństwa jeden na drugim mógł bezwzględnie polegać22.
W Rydze brygady Freikorps Rossbacha dołączyły do Żelaznej Dywizji i wspólnie z miejscowymi partyzantami zdołały powstrzymać, a następnie odeprzeć Armię Czerwoną. Gdy tylko pokonali Rosjan, Freikorps ruszyły na miasto i 23 maja 1919 roku przejęły kontrolę od Łotyszy. Ich zamiary były teraz dla wszystkich jasne: przybyli, aby odzyskać rejon bałtycki dla miejscowej ludności niemieckiej. Freikorps oskarżano o potworne mordy, łącznie z zabiciem trzystu łotewskich cywilów w miejscowości Jełgawa, kolejnych dwustu w Tukums i ponad trzech tysięcy w Rydze. Teraz, gdy Rosjan wyparto z ich ziemi, Łotysze obrócili się przeciwko swoim do niedawna jeszcze sprzymierzeńcom, zwracając się o pomoc do estońskich sąsiadów. W następnym miesiącu nie było już wiadomo, kto z kim walczy. Wydawało się, że Łotysze prowadzą walkę ze wszystkimi: Rosjanami, Niemcami, a nawet z rodakami. Rudolf nigdy nie brał udziału w podobnych walkach, nawet podczas najbardziej krwawych batalii kampanii mezopotamskiej. Dostrzegał różnicę – teraz w konflikt była uwikłana ludność cywilna. Łotysze mścili się okrutnie na swoich rodakach, którzy przyjmowali lub też zaopatrywali niemieckich lub rosyjskich żołnierzy białej armii. Podpalali ich domy i palili przy tym żywcem znajdujących się w tych domach mieszkańców. Niezliczoną ilość razy widziałem wstrząsające widoki spalonych chat ze zwęglonymi lub nadpalonymi zwłokami kobiet i dzieci. Gdy ujrzałem to po raz pierwszy, byłem jak skamieniały. Uważałem wówczas, że ludzki obłęd niszczenia nie może się już dalej posunąć. Mimo iż w okresie późniejszym wielokrotnie widziałem okrutniejsze jeszcze obrazy, do dzisiejszego dnia mam przed oczyma na wpół spaloną chatę z wymordowaną w niej całą rodziną [...]. Wówczas potrafiłem się jeszcze modlić i czyniłem to!23.
Freikorps unaoczniły Rudolfowi brutalność i przemoc na skalę, jakiej nigdy wcześniej nie widział. Ale zarazem w tym samym czasie doświadczył, czym jest całkowite oddanie sprawie przez ludzi owładniętych jakąś ideą, a co ważniejsze – oddanych swojemu przywódcy. Przysięgi ludzi zaangażowanych w sprawę wzmacniano
przez stosowanie potajemnych sądów, rozprawiających się bezlitośnie z tymi, których uznano za zdrajców. Jeśli podsądnego uznano winnym, natychmiast był rozstrzeliwany. W końcu Łotysze zdołali powstrzymać imperialne ambicje Freikorps i z pomocą Brytyjczyków odparli Niemców na zachód, do Prus. Oddziały Freikorps ograniczyły zapędy bolszewików w krajach bałtyckich, ale nie udało im się utrzymać żadnego z tych terenów dla siebie. Gdy Rudolf zaprzątnięty był walką z Rosjanami i Łotyszami, ludność niemiecka wybrała nowe zgromadzenie, zdominowane przez niemieckich centroprawicowych polityków. Przyjęto nową konstytucję, która miała być fundamentem Republiki Weimarskiej. Przywódcy nowej republiki nie byli jednomyślni w kwestii wspierania kampanii Freikorps w krajach bałtyckich. Czasem wspomagali je uzbrojeniem i funduszami w próbach odzyskania krajów bałtyckich i ziem Prus Wschodnich, innym razem z kolei publicznie je piętnowali. Ostatecznie, gdy oddziały Freikorps Rossbacha najbardziej potrzebowały pomocy, republika nie okazała im żadnego wsparcia. Była to najważniejsza lekcja dla Rudolfa, Rossbacha i pozostałych członków Freikorps – ich największym wrogiem nie byli już bolszewicy czy Łotysze, ale republika niemiecka. Po opuszczeniu Rygi oddziały Freikorps Rossbacha walczyły jeszcze przez dwa lata, czasem działając jako siły policyjne, innym razem jako prywatna armia – przeciwko Polakom, Francuzom i komunistom w południowej Polsce oraz w północnych i zachodnich Niemczech24. W 1921 roku oddziały Freikorps zostały całkowicie wyjęte spod prawa przez rząd niemiecki. Ich niepohamowana brutalność i antyrepublikańskie ambicje stały się zbyt dużym obciążeniem dla rządu. Rossbach szybko się dostosował do zaistniałej sytuacji, otwierając nocny klub Tiergarten w Berlinie, przy Hohenzollernstrasse 18, zatrudniając w nim byłych członków swojej brygady. Klub służył jako kwatera główna, a zarazem jako przykrywka dla gromadzenia broni. Pozostałych ludzi swojej brygady Rossbach rozproszył po krajach bałtyckich i Polsce, gdzie pracowali oni w dużych zakładach, będących własnością ludzi sympatyzujących z ideologią Freikorps, czekając na kolejną szansę wsparcia swojego dowódcy w jego działaniach. Rudolf osiadł w gospodarstwie rolnym nieopodal Parchim, niewielkiego miasteczka w Meklemburgii, gdzie pracował
jako rolnik-praktykant. Od dzieciństwa kochał zwierzęta i pracę na łonie natury. Doceniał więc możliwość prostego życia i pracy w polu. Kilka miesięcy później, w listopadzie 1922 roku, udał się na południe, do Monachium, gdzie dołączył do kolegów z wojska, świętujących czwartą rocznicę utworzenia brygad Freikorps. Główną „atrakcją” uroczystości był oczywiście sam Gerhard Rossbach, zwolniony właśnie z więzienia po aresztowaniu za udział w konspiracyjnej próbie obalenia republiki. Podczas przyjęcia Rossbach ogłosił, że stworzą nową silną organizację, która przy użyciu pałek i bagnetów zakończy „obecny nonsens”25. Później, tego samego wieczoru, Rossbach, Rudolf i pozostali uczestnicy uroczystości udali się na wiec, aby posłuchać przemówienia młodego człowieka o nazwisku Adolf Hitler – wschodzącej gwiazdy ruchu narodowych socjalistów. Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP) z siedzibą w Monachium, powołana do życia pierwotnie jako Niemiecka Partia Robotników (DAP) w styczniu 1919 roku, była jedną z wielu organizacji völkisch – dosłownie „organizacji narodowych”, ale w rzeczywistości nacjonalistycznych organizacji prawicowych – aktywnie działających w powojennych Niemczech. Opierając swoją apelację na ideałach dominacji narodowej i czystości etnicznej (tym samym mających wydźwięk antysłowiański i antysemicki), grupy te zyskiwały szerokie poparcie. Jednak sam rozwój NSDAP następował raczej powoli. W pierwszym mityngu Hitlera we wrześniu 1919 roku uczestniczyło zaledwie czterdzieści osób. W 1921 roku, w znacznej mierze dzięki jego wyjątkowym zdolnościom oratorskim, partia liczyła już ponad trzy tysiące członków, a w 1922 jej renoma gwałtownie wzrosła, przyciągając również uwagę Rossbacha i jego ludzi. Grupa Rossbacha, kiedy weszła przez drzwi dużego budynku w kształcie litery „L”, sytuującego się przy Rosenheimer Strasse 18, a następnie zeszła schodami w dół do rozległej sali Kindlkeller, zastała tam cztery tysiące mężczyzn i kobiet. Z przodu piwiarni na podwyższeniu ustawiono krzesło, na którym zasiadł trzydziestotrzyletni Adolf Hitler. Miał na sobie ciężkie buty, ciemny garnitur i skórzaną kamizelkę. Po kilku słowach wstępu, Hitler wstał i wygłosił krótkie podsumowanie niedawnej historii Niemiec: przegrana wojna, upadek cesarza, walki pomiędzy nacjonalistami a socjalistami, ustanowienie republiki i zdrada w Wersalu26. Po
oswojeniu słuchaczy, Hitler zaczął dobitnie gestykulować, wychwalając premiera Włoch i przywódcę Narodowej Partii Faszystowskiej, Benito Mussoliniego, za wprowadzenie swoich popleczników do Rzymu, gdy tylko doszedł do władzy, trzy tygodnie wcześniej. Hitler wielokrotnie dziękował wówczas weteranom za waleczność i odwagę podczas wojny. W ostrych słowach zaatakował również wojennych spekulantów i Żydów za rozwój czarnego rynku i szydził z komunistów za brak szacunku dla niemieckiej kultury oraz panujących obyczajów. Gdy skończył, widownia zgotowała mu owacje na stojąco. Rudolf nigdy nie widział podobnego aplauzu. Zgadzał się z wypowiedzią Hitlera, ale odrzucał masową propagandę i to, co osobiście uważał za odwoływanie się do najniższych instynktów. Jednak wszystko wskazywało na to, że przemowa spodobała się obecnym na sali. Rudolf wraz z wieloma innymi żołnierzami Rossbacha ustawił się w kolejce młodych kobiet i mężczyzn, aby zapisać się do narodowych socjalistów. Gdy nadeszła jego kolej, podał swoje dane, podpisał się i otrzymał kartę z numerem partyjnym 3240. Jako jeden z pierwszych członków Partii Narodowosocjalistycznej, Rudolf mógł zrobić karierę w tej organizacji. Jednak wrócił do swoich zajęć w gospodarstwie rolnym, pracując na Śląsku i w Meklemburgii. 31 maja 1923 roku, sześć miesięcy po wystąpieniu Hitlera w Monachium, Rudolf spotkał się z przyjacielem, Martinem Bormannem27, kierownikiem gospodarstwa rolnego. Spożyli wspólnie obiad w restauracji w Parchim, niewielkim mieście w Meklemburgii, położonym 240 kilometrów na północny zachód od Berlina. Był ciepły, wiosenny wieczór. Bormann, Rudolf oraz dwójka ich przyjaciół długo siedzieli w restauracji, pijąc piwo i stając się coraz bardziej hałaśliwi. W pewnej chwili dostrzegli byłego kompana, również żołnierza, Waltera Kadowa, jedzącego posiłek przy pobliskim stoliku. Kadow odszedł z Freikorps z niepochlebną opinią, uważano bowiem, że wydał Francuzom innego członka grupy, Alberta Leo Schlagetera, oskarżanego o wysadzanie mostów w okupowanym przez Francuzów Zagłębiu Ruhry. Kilka dni wcześniej, 26 maja 1923 roku, Francuzi wywieźli go na wrzosowisko Golzheimer, nieopodal Düsseldorfu, po czym odczytali wyrok i rozstrzelali go. Rudolf, Bormann i pozostali przysiedli się do stolika Kadowa, udając, że stęsknili
się za starym kolegą z Freikorps. Gdy byli już dobrze podchmieleni, zaproponowali przejażdżkę po mieście, nie zdradzając Kadowowi swoich zamiarów. Niedługo potem opuścili miasto i wjechali do ciemnego lasu. Tam zaczęli okładać Kadowa pałkami, aż ten nie mógł się utrzymać na nogach. Gdy był już na wpół żywy i cały zakrwawiony, poderżnięto mu gardło, po czym z bliskiej odległości oddano strzał z pistoletu w głowę. Jego ciało oprawcy zakopali w lesie, po czym wrócili do miasta28. Rudolf opisał później to morderstwo bez cienia emocji. Był wówczas, jak sam wspominał, głęboko przekonany, zresztą podobnie jak i później, że Kadow jako zdrajca zasłużył sobie na śmierć. Kilka dni po wspomnianym mordzie jeden z zabójców skontaktował się z berlińską gazetą „Vorwärts”, wspieraną przez partię socjaldemokratów, i wyjawił dziennikarzowi całe zajście. Wkrótce potem Rudolf i Martin Bormann zostali aresztowani. Uzgodnili, że Rudolf będzie chronił Bormanna, biorąc całą winę na siebie – nie ma jednak pewności, czy Rudolf sam to zaproponował, czy też była to prośba Bormanna. Rudolf nie martwił się aresztowaniem29. Był przekonany, że wkrótce zostanie zwolniony przez wzgląd na fakt, że rząd kieruje się nieoficjalną polityką uwalniania wszystkich członków prawicowych ugrupowań paramilitarnych w zamian za ich wsparcie na ulicach. Jednak ten układ wkrótce miał zostać anulowany. 9 listopada Hitler poprowadził tłum narodowych socjalistów, łącznie z Gerhardem Rossbachem, do monachijskiej piwiarni, gdzie Gustav von Kahr, pełniący obowiązki komisarza Bawarii, przygotowywał się do wygłoszenia mowy do trzytysięcznej grupy zgromadzonych. Hitler wskoczył na podest i oddając strzał w powietrze, oświadczył, że rząd Bawarii został obalony30: „Nastał dzień, na który z takim utęsknieniem czekałem przez pięć lat! Przeobrażę Niemcy w pełne chwały państwo”. Wkrótce doszło do rozruchów, które trwały przez całą noc, aż do godzin porannych, kiedy to zakończyły się konfrontacją w centrum Monachium. Hitler i jego uzbrojeni poplecznicy stanęli tam twarzą w twarz z funkcjonariuszami policji państwowej. Podczas walki, która się wywiązała, zginęło szesnastu nazistów. Hitler trafił później do aresztu śledczego i został skazany na pięć lat więzienia za zdradę stanu. Niepisane porozumienie pomiędzy rządem a grupami paramilitarnymi nie miało już racji bytu:
więźniowie polityczni nie mogli odtąd liczyć na wcześniejsze zwolnienia. W czasie gdy trwał publiczny proces Hitlera, Rudolf został uznany winnym nieumyślnego spowodowania śmierci. Ostatecznie nie uznano go jednak winnym dokonania morderstwa, mimo że oskarżyciel, jako dowód zbrodni, przedstawił zdeformowaną czaszkę Kadowa. Nie był on w stanie udowodnić, czy ofiara zginęła w wyniku poderżnięcia gardła, uderzeń w głowę czy też od ran postrzałowych. 15 marca 1924 roku Rudolfa skazano na dziesięć lat więzienia, z kolei Bormann dostał wyrok rocznego pozbawienia wolności. Gdy Rudolfa i pozostałych eskortowano z sądu, ich poplecznicy śpiewali stare pieśni żołnierskie w ramach buntu, wykrzykując ich nazwiska i życząc im powodzenia. Rudolfa przewieziono z Lipska do Brandenburga nad Hawelą, w pobliżu Berlina, gdzie został przekazany strażnikom czekającym na niego przed starym, pięciopiętrowym blokiem więziennym przy Neudorfer Strasse. Zaledwie dwudziestodwuletni Rudolf był zupełnie nieprzygotowany psychicznie na dekadę życia w niewoli. Sytuacja Rudolfa nie przedstawiała się najlepiej. Więzienie, w którym osadzano zarówno drobnych przestępców, w tym kieszonkowców czy hazardzistów, jak i morderców oraz osławionych włamywaczy, słynęło z opłakanych warunków higienicznych i przemocy. Główną „walutą” tego więzienia był tytoń, ale mimo że palenie było zabronione, palącym uchodziło na sucho łamanie zakazu, jako że wielokrotnie dzielili się zdobytymi papierosami ze strażnikami. Jako więzień polityczny Rudolf dostał jednoosobową celę. Zapewniało mu to prywatność i kontrolę nad najbliższym otoczeniem, co bardzo doceniał. Ten skrawek powierzchni w więziennym świecie utrzymywał w nieskazitelnej czystości i szczycił się tym, że nigdy podczas inspekcji nie padły pod jego adresem żadne słowa zastrzeżenia. Codzienne życie cechowała monotonia: krótkie przerwy na ćwiczenia na placu więziennym i wykonywanie żmudnych zajęć więziennego zaopatrzeniowca. Jednak większość czasu Rudolf poświęcał na czytanie – zajęcie, któremu nie mógł się oddawać podczas czynnej służby. W więzieniu mieściła się niewielka biblioteka, której zasoby regularnie powiększały książki nadsyłane przez przyjaciół więźniów. Rudolf zachłannie czytał, szczególnie pozycje dotyczące technik rolniczych, historii,
etnologii i genetyki. Uczył się też angielskiego31, by po wyjściu na wolność płynnie posługiwać się tym językiem. Dzięki korespondencji z przyjaciółmi z wojska był na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami na świecie, mimo że w więzieniu obowiązywały ograniczenia dotyczące liczby stron listów, jakie mógł napisać, i mógł wysłać tylko jeden list miesięcznie. Gdy nie czytał, podsłuchiwał rozmowy prowadzone przez innych więźniów. Jedna z nich szczególnie zapadła mu w pamięć. Pewien więzień przechwalał się, jak obrabował dom gajowego i zabił siekierą służącego, a chwilę później żonę gajowego i czworo dzieci, tłukąc ich głowami o ścianę. Rudolfem tak mocno wstrząsnęła ta historia, że nie mógł zasnąć. Mimo że w więzieniu słyszał wiele podobnych opowieści, ta wyjątkowo go przygnębiła, ponieważ sprawca opisał ten barbarzyński czyn w tak nikczemny i szokujący sposób. Rudolf przywykł do swoich więziennych obowiązków „skwapliwie i bez słownych protestów”, a czasem nawet w duszy śmiał się z niektórych zabawnych poleceń. Odpychały go jednak wulgarne odzywki współwięźniów i nie mógł się przyzwyczaić do ordynarnego, niecenzuralnego słownictwa. Szczególnie przygnębiały go częste awantury, jakie wybuchały w więzieniu, a także srogie kary wymierzane sprawcom. Mimo że w celi przebywał sam, spotykał się z innymi więźniami na podwórku lub gdy odbierał materiały do pracy, gdy obcinano mu włosy lub gdy brał prysznic. Podczas tych przypadkowych spotkań Rudolf fascynował się osobowością więźniów, dzieląc ich na różne typy: bezwzględnych i brutalnych zawodowców, zmotywowanych politycznie przestępców i niepopularnych więźniów – słabych lub informatorów, którzy wymagali ochrony. Do tej pory Rudolf uważał się za człowieka światowego, ale więzienie uświadomiło mu, jak ograniczony był jego światopogląd. Władze stosowały różne metody w celu spacyfikowania więźniów. Ulubionym sposobem Rudolfa były koncerty, które odbywały się w każdą niedzielę rano w kaplicy więziennej. Któregoś niedzielnego poranka słynna pieśniarka z Berlina wykonała tam „Ave Maria”, utwór francuskiego kompozytora operowego, Charles’a Gounoda. Rudolf zauważył, że nawet najbardziej zatwardziałych więźniów poruszył jej głos. W takich krótkich chwilach w więzieniu panowały cisza i spokój.
W 1926 roku zaszły zmiany w niemieckiej polityce karnej. Władze przyjęły stanowisko, że więźniowie będą się reformować skuteczniej, przebywając na wolności. Rudolfa jako jednego z ośmiuset więźniów wybrano do trzystopniowego programu resocjalizacyjnego, koncentrującego się na odpowiednim zachowaniu, edukacji i ciężkiej pracy. Rudolf poradził sobie znakomicie i jako jeden z garstki szczęśliwców, którzy z powodzeniem przeszli ten program, oczekiwał na ułaskawienie. Jednak jego nadzieje legły w gruzach, gdy otrzymał list od swojego prawnika, w którym ten informował go, że jego ułaskawienie – jako więźnia politycznego – musi zostać zatwierdzone na najwyższych szczeblach państwowych. Biorąc pod uwagę aktualną sytuację polityczną, szanse na pomyślny obrót spraw były nikłe. Nastały złote lata Republiki Weimarskiej. Wprowadzono nową walutę, a gospodarka ustabilizowała się. Ten stan wzmacniał również fakt wynegocjowania dobrych warunków kredytowych pomiędzy rządem a bankami amerykańskimi. Niebawem, dzięki oświadczeniu rządu o zaniechaniu wszelkiej agresji na swoje zachodnie granice, Niemcom przywrócono możliwość uczestnictwa w międzynarodowej społeczności, a nawet wstąpienia do Ligi Narodów. W kraju zapanowała atmosfera spokoju i porządku. Prawicowi nacjonaliści zostali pozbawieni swojego „politycznego paliwa”, tym samym odbierając rządowi motywację do ułaskawienia Rudolfa. Ostatecznie, dlaczego miano by zwolnić warunkowo znanego wichrzyciela i mordercę? Zdruzgotany wizją odbycia pełnego wyroku, Rudolf się załamał. Nie mogłem jeść, każdy kęsek, który połykałem na siłę, wracał z powrotem. Nie mogłem czytać i w ogóle skupić się. Jak dzikie zwierzę miotałem się po celi tam i z powrotem. Nie mogłem spać, dotychczas spałem zawsze głęboko przez całą noc, bez żadnych snów. Musiałem wstawać i krążyć po celi, nie mogąc znaleźć spokoju. Gdy z wyczerpania padałem na łóżko i zasypiałem, po krótkim czasie budziłem się zlany potem od koszmarnych snów. W trakcie tych bezładnych snów byłem stale ścigany, zabijany lub rozstrzeliwany albo spadałem w przepaść. Noce stały się dla mnie koszmarem. Godzina po godzinie słyszałem bicie zegarów wieżowych. Ze zbliżającym się rankiem ogarniała mnie groza przed nadchodzącym dniem, przed ludźmi, którzy się pokażą – a ja nie chciałem, nie mogłem nikogo widzieć32.
Rudolfa coraz częściej męczyły halucynacje. Widział swoich nieżyjących rodziców i prowadził z nimi rozmowy, jak wtedy gdy był dzieckiem. Wyjawiał im, że nie chodzi już do kościoła i nie pamięta, jak należy się modlić. Gdy pracował, miał wrażenie, że
musi wkładać w to większy wysiłek niż zwykle, a mimo to nie był w stanie osiągnąć tak dobrych rezultatów jak wcześniej. Pewnego dnia strażnik przyłapał go, gdy wpychał swój lunch do śmieci, i natychmiast zaprowadził go do lekarza więziennego. Po krótkim badaniu ten zdiagnozował „więzienną psychozę” – tymczasowy, psychotyczny stan wywołany surowym otoczeniem. Podał Rudolfowi środki uspokajające i kazał strażnikom umieścić go w izolatce i owinąć zimnym ręcznikiem. Kilka kolejnych dni Rudolf spędził w głębokim śnie, budząc się czasem, żeby zjeść choć trochę przyniesionego mu jedzenia. Pożywienie również było nasączone środkami uspokajającymi. Gdy stan Rudolfa się poprawił, przeniesiono go z powrotem do jego celi. Teraz, dzięki dyrektorowi więzienia, mógł cieszyć się dodatkowymi przywilejami: pozwolono mu korzystać ze światła dłużej niż pozostałym więźniom i przynosić do celi kwiaty. Po odzyskaniu sił Rudolf zaczął częściej nawiązywać kontakty ze współwięźniami, czytać gazety, a w niedziele nawet grywał w szachy. Ale najważniejsze ze wszystkiego było pozwolenie na częste pisanie listów oraz otrzymywanie korespondencji od znajomych i byłych kolegów z Freikorps. Dzięki temu był na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami na świecie i ze zmianami zachodzącymi w Niemczech. Po nierozstrzygniętych wyborach w 1928 roku władzę w kraju przejęła utworzona niedawno, niestabilna „wielka koalicja”, spreparowana z szeregu partii zarówno prawicowych, jak i lewicowych. W poczuciu niewielkiej już stabilizacji politycznej, nowy rząd ogłosił amnestię dla wszystkich więźniów politycznych. To były dobre wieści, na jakie Rudolf czekał od dawna. Rankiem 14 lipca 1928 roku Rudolf, po czterech latach życia za kratami, w wieku dwudziestu sześciu lat, wrócił do życia w społeczeństwie. Strażnik wypuszczający go z brandenburskiego więzienia wręczył mu niewielki worek z całym jego dobytkiem, otworzył frontową bramę i wskazał kierunek, w którym należało podążać, by dotrzeć do stacji kolejowej.
19 W ramach zawieszenia broni Niemcy zgodziły się wycofać swoje siły z regionu bałtyckiego, ale rząd brytyjski skłonny był zgodzić się na opóźnienie tej akcji, jeśli miałoby to uniemożliwić Rosjanom przejęcie kontroli nad Łotwą, a tym samym udaremnić lub utrudnić rozprzestrzenienie się bolszewizmu na zachód. 20 Gerhard Rossbach przyszedł na świat w miejscowości Krzywin (niem. Kehrberg), która do 1945 roku była częścią
Niemiec (przyp. red.). 21 We wspomnieniach Rudolf pisze, że jechał bezpośrednio z Mannheim do Prus Wschodnich. Prawdopodobnie po raz pierwszy spotkał się z Rossbachem w Berlinie, ponieważ to właśnie tam Rossbach gromadził ludzi przed wyruszeniem na wybrzeże Bałtyku. Możliwe, że najpierw służył w Ochotniczych Korpusach Prus Wschodnich, jak odnotowano w jego aktach osobowych SS. 22 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 41–42 (przyp. red.). 23 Ibidem, s. 42 (przyp. red.). 24 Freikorps zwróciły uwagę również na politykę krajową. Przykładem może być akcja okupowania Reichstagu przez Rossbacha i jego ludzi w celu wsparcia nieudanego puczu Wolfganga Kappa, któremu udało się na cztery dni obalić istniejący wówczas rząd. Rola Rudolfa w tym powstaniu nie jest jasna. 25 Robert Waite opisuje świętowanie Rossbacha w swojej książce zatytułowanej Vanguard of Nazism, s. 196, źródło – gazeta „Munich Post”. 26 To opis przemówienia Hitlera w Kindlkeller oraz opis sali piwnej autorstwa Ernsta Franza Sedgwicka Hanfstaengla. Najprawdopodobniej tego przemówienia wysłuchał Höss, ponieważ pokrywa się ono z datą jego wpisu do partii oraz z datą rocznicy członkostwa Rossbacha. 27 Martin Bormann miał dwadzieścia cztery lata i był krępej budowy. Jego usta zawsze wykrzywiał grymas niezadowolenia. Porzucił szkołę, aby zostać nadzorcą gospodarstwa w Meklemburgii. To tam, w 1922 roku, poznał Rudolfa, który po niedługim czasie za jego namową wstąpił do partii. 28 Ten opis morderstwa Kadowa przedstawiono w sądzie, po czym zamieszczono w „Timesie” 17 marca 1921 roku. 29 Przypuszczenia Hössa odnośnie istnienia niepisanej umowy pomiędzy rządem a Freikorps, która – jak miał nadzieję – doprowadzi do skrócenia jego wyroku więzienia, były błędne. Co prawda rząd Bawarii przyspieszył zwolnienia niektórych zwolenników prawicy, ale rząd Prus kierował się inną polityką (i to on decydował o dalszych losach Rudolfa). 30 Ten opis wydarzenia w sali monachijskiej piwiarni i cytat z wypowiedzi Hitlera pochodzą z „Timesa”, z 10 listopada 1923 roku. Od czasu swojego wystąpienia w monachijskiej Kindlkeller, Hitler niezwykle skutecznie powiększał swoją partię: ponad 35 tysięcy nowych członków zwerbowano w okresie pomiędzy lutym a listopadem 1923 roku, co w efekcie dało liczbę 55 tysięcy. Ponadto rozwinął zbrojny odłam tej partii – Sturmabteilung (SA). Składał się on z byłych weteranów pierwszej wojny światowej i oddziałów Freikorps. Jednak mimo intensywnych akcji Hitlera związanych z gromadzeniem funduszy i objazdami kraju, łącznie z Berlinem, w celu rekrutacji nowych członków, zasadniczy człon partii ograniczał się do Monachium i jego okolic. 31 Według adnotacji w aktach osobowych SS Rudolf mówił płynnie po angielsku. 32 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 54 (przyp. red.).
4
HANNS BERLIN, NIEMCY 1928
W 1928 roku ciężka praca doktora Alfreda Alexandra zaczęła przynosić owoce. Jego praktyka lekarska znacznie się rozwinęła, więc Henny mogła zatrudnić liczny personel, który miał jej pomagać w prowadzeniu domu w Berlinie. Przyjęła do pracy kucharkę, dwie pokojówki, szofera, praczkę, kobietę do prasowania, a nawet człowieka, który nakręcał zegary. W tym samym czasie doktor Alexander kupił granatowego mercedesa ze składanym dachem, model S, i nie minęło wiele czasu, a rodzina zaczęła podróżować, wyjeżdżając z dzielnicy Wilmersdorf, przez las Grunewald, obierając kierunek na zachód, przez wiejskie tereny do Frankfurtu, w odwiedziny do rodziców Henny, a także na południe, do Stuttgartu, gdzie urządzali pikniki w górach Schwarzwaldu. Państwo Alexander nabyli także domek letniskowy w okolicy małej wsi Groß Glienicke, w zacisznym miejscu, położonym ponad dwadzieścia kilometrów na zachód od Berlina, gdzie mogli odpoczywać od zgiełku miasta, a chłopcy mieli możliwość, by wybiegać się do woli, nie sprawiając nikomu kłopotu. Była to urocza, parterowa chatka z drewnianych kłód, stojąca blisko jeziora. Miała trzy małe sypialnie, niewielką kuchnię i salon z wyeksponowanymi na ścianach drewnianymi belkami. Nad
kominkiem ścianę zdobiły holenderskie biało-niebieskie płytki, przedstawiające wiatraki. Była tam również niewielka chatka dla ogrodnika, który doglądał posiadłości pod nieobecność właścicieli. Największą atrakcję, z jakiej mogły korzystać dzieci, stanowiła jazda na nartach wodnych, znana zaledwie od kilku lat33. Ojciec Hannsa kupił motorówkę i zbudował dla niej nabrzeże. Hanns, będąc jedenastoletnim chłopcem, umiał już świetnie jeździć na nartach wodnych. Rodzina wykorzystywała domek również jako miejsce przyjęć. Właśnie tutaj najczęściej urządzano urodziny dzieci. Na jedno z takich przyjęć Hanns zaprosił kolegów z klasy – na wiosenny piknik. Podczas przyjęcia, po południu, Henny poprosiła Hannsa na bok i spytała, gdzie się podział jeden z chłopców, o nazwisku Löwenstein. Hanns ze skruchą oznajmił, że przywiązali go do drzewa w ogrodzie. Widząc, że matka jest wściekła, co nieczęsto jej się zdarzało, Hanns pobiegł do Paula – który wpadł na ten zuchwały pomysł – i wspólnie odwiązali nieszczęśnika. Hanns i Paul uczęszczali do Waldschule – szkoły znajdującej się w pobliżu lasu Grunewald, na zachodnim skraju Berlina. Chłopcy każdego ranka wsiadali do tramwaju, na przystanku tuż obok domu. Następnie koło zoo przesiadali się do kolejki S-Bahn i jechali nią na ulicę Heerstrasse. Stamtąd już pieszo maszerowali około pięciu minut brukowaną aleją Lötzener Allee do dwupiętrowego budynku szkoły, stojącego na końcu ulicy. Hanns szczycił się tym, że rodzice pozwalali jemu i bratu samodzielnie dojeżdżać do szkoły. Te codzienne podróże rozwijały w chłopcach zaufanie do siebie i poczucie niezależności. Waldschule była bezwyznaniową szkołą dla chłopców. Nauczano w niej nie tylko typowych przedmiotów, wykładanych w niemieckich gimnazjach – matematyki, klasyki, francuskiego i chemii – ale również uczono tam pracy w drewnie, gotowania i rolnictwa. Szkoła bazowała na ideach duszpasterskich, kładąc nacisk na wdrażanie uczniom wartości i umiejętności związanych z kulturą wiejską. Aby poradzić sobie z niesfornymi bliźniakami, dyrektor szkoły postanowił umieścić chłopców w osobnych klasach. Jednak Hanns i Paul często zamieniali się podczas zajęć. Hanns, który był dobry z francuskiego, chodził na te lekcje za swojego brata, natomiast Paul, który lepiej radził sobie z matematyką, był w tym czasie na tych właśnie zajęciach. Nauczyciele nie rozróżniali bliźniaków. Hanns uważał, że to wspaniałe, móc tak zwodzić dorosłych. Jednak jeśli chodzi o naukę, żaden
z bliźniaków nie był zbyt błyskotliwy34. Hanns nigdy nie lubił czytać i nie najlepiej sobie radził ze szkolnymi sprawdzianami. Żartował, że choć byli z bratem „półgłówkami”, razem tworzyli wyborną parę. Z kolei znacznie lepiej od swoich rówieśników radził sobie na ruchliwych ulicach Berlina. Jego samodzielność można wręcz określić słowem rozsądek lub wyczucie: miał „nosa” do unikania pułapek i do rozwiązywania codziennych łamigłówek, z jakimi się stykał. Trudności nie sprawiało mu ani przemierzanie ruchliwych arterii komunikacyjnych, ani ciemnych zaułków. W przeciwieństwie do Paula, który nie miał śmiałości poprosić dorosłego o pomoc, gdy zdarzało mu się zgubić, Hanns nie widział w tym żadnego problemu. Hanns przez całe dzieciństwo otoczony był wpływowymi i znanymi w Berlinie ludźmi35. Ojciec był jednym z najwybitniejszych lekarzy berlińskich, a jego sławni pacjenci często zaglądali do ich mieszkania przy Kaiserallee. Dla Hannsa normalną rzeczą było widywanie laureata Nagrody Nobla, naukowca Jamesa Francka, wychodzącego z gabinetu ojca, czy Alberta Einsteina, jedzącego obiad przy jednym stole z rodziną36. Był równie niewzruszony, gdy po powrocie ze szkoły zastawał w swoim domu dyrektora Deutsches Theater, Maxa Reinhardta, czy gwiazdy filmowe – choćby Maxa Pallenberga czy Marlene Dietrich. Sława tych wszystkich gości nie przeszkadzała mu nawet w tym, aby od czasu do czasu spłatać im jakiegoś figla. I tak gdy rodzice zaprosili na obiad kompozytora Richarda Straussa, Hanns zakradł się do niego od tyłu i posypał jego łysą głowę okruszkami pieczywa. Chłopiec nawiązywał również bliższe znajomości z przyjaciółmi rodziców, gdy ci przychodzili na przyjęcia sylwestrowe37. W 1928 roku do zdjęcia noworocznego pozowało w ich domu ponad dwieście osób. Zaproszeni zjawili się w przebraniach, a większość z nich wyglądała na dość nietrzeźwych. Trudno było odróżnić prawdziwe gwiazdy od tych z gości, którzy byli jedynie przebrani za znane osobistości. Jedna z kobiet wyglądała jak Greta Garbo, inna przypominała Marlene Dietrich, a kolejna udawała dojarkę w białej czapce. Jeden z mężczyzn przebrał się za wojownika z plemienia Zulusów, dwóch lub trzech innych przywdziało stroje kowbojskie, a jeszcze dwóch innych udawało Charliego Chaplina. Na samym przedzie, przed pozującymi, na podłodze położyli się Hanns i Paul, przebrani za złodziei z bajki
o Alladynie. Mieli na sobie puszyste, jedwabne spodnie i koszule oraz buty z długimi nosami. Sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych z siebie, jak gdyby właśnie spłatali jakiegoś figla, co też miało miejsce. Gdy zegar wybił północ, wszyscy wznieśli toast i złożyli sobie życzenia. Henny otworzyła drzwi balkonowe, przez które do pokoju wpadły dwa prosiaki – ku wielkiej radości chłopców wywołując poruszenie wśród przestraszonych gwiazd. Dzieci państwa Alexander regularnie uczestniczyły też w najważniejszych kulturalnych wydarzeniach w Berlinie. Ojciec zabierał Hannsa do znanego Deutsches Theater, a matka do ogrodu zoologicznego, gdzie słuchali muzyki klasycznej na koncertach na świeżym powietrzu. Dzieci towarzyszyły rodzicom podczas najnowszych wystaw Bauhausu, a także na premierze Opery za trzy grosze Bertolta Brechta. Jednak Hannsa nie interesowała sztuka. Za to uwielbiał kino. Nie przypadły mu wprawdzie do gustu filmy awangardowe – jak na przykład Metropolis Fritza Langa, którego światowa premiera odbyła się w Berlinie w 1927 roku – ale lubił twórczość kinową „niższych lotów”, prezentowaną w lokalnym kinie: wczesne filmy sensacyjne z Charlie Chanem czy Thin Man. Były one dubbingowane w języku niemieckim. Hanns lubił też filmy z udziałem Paula Wegenera, jednego z pacjentów ojca. Filmy te często miały podobną fabułę: detektyw-amator, narażony na wielkie przeciwności losu, w ostatniej chwili, poprzedzonej kilkoma nieudanymi akcjami, chwyta przebiegłego, choć niezbyt inteligentnego przestępcę. Hanns i Paul często sami chodzili do Sportpalast, olbrzymiej areny sportowej mieszczącej ponad 14 tysięcy widzów, usytuowanej w niewielkiej odległości od ich domu. Oglądali tam cotygodniowe mecze hokeja na lodzie, kibicując lokalnej drużynie. To tutaj narodowi socjaliści organizowali wiele swoich zjazdów, oklejając ściany stadionu propagandowymi plakatami. W tym samym miejscu, gdzie bracia kibicowali lokalnej drużynie hokejowej, tysiące nazistów wygrażało pięściami znienawidzonym Żydom. Jako chłopiec wkraczający w lata młodzieńcze, Hanns zdawał sobie sprawę z politycznych trudności, z jakimi zmagał się jego kraj. Dowiadywał się o tym z gazet ojca i nieraz przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym przez rodziców. Nagłówki prasy każdego dnia informowały o kolejnych politycznych niepokojach: miliony ludzi
traciły pracę w wyniku krachu na amerykańskiej giełdzie, niedoszłe referendum na temat zrzeczenia się wypłaty wojennych reparacji uzgodnionych na mocy traktatu wersalskiego, upadek „wielkiej koalicji”, omijania Reichstagu przez nowy rząd i forsowanie reform gospodarczych przy pomocy prezydenckich dekretów. Widział cotygodniowe protesty ludzi na ulicach i to nie tylko w centrum miasta, ale również w pobliżu swojego domu, w zachodniej części Berlina. Jednak te wszystkie polityczne zawirowania, jakie działy się wokół, niewiele go obchodziły. Nie tylko z powodu jego młodego wieku – Hanns miał dopiero trzynaście lat, ale nie czuł jeszcze zagrożenia swojej wolności przede wszystkim dlatego, że nadal mógł chodzić do kina, uczyć się i żyć w komfortowych warunkach, jakie zapewniała mu rodzina. Pod koniec maja 1930 roku, po ciężkim roku nauki niełatwej części Tory, nadzorowanej przez starszego nauczyciela języka hebrajskiego, Hanns i Paul świętowali bar micwę. Rodzinny szofer zawiózł wszystkich do Nowej Synagogi sytuującej się przy Oranienburger Strasse, największej synagogi w mieście, która mieściła ponad trzysta osób. Masywna, złota kopuła świątyni była o dwie kondygnacje wyższa od sąsiadujących z nią budynków. Synagoga znajdowała się w centrum handlowej dzielnicy miasta i stanowiła centrum życia żydowskiego w Berlinie. Wśród gości nie zabrakło dziadków Hannsa, Luciena i Amalie Picardów, oraz babki ciotecznej, Cäcilie Bing, niskiej, korpulentnej pani, mocno sepleniącej, z upodobaniem noszącej futra z norek. Na tę niecodzienną uroczystość goście ci przybyli aż z Frankfurtu. Wyjątkowe w tej ceremonii, przynajmniej dla rodziny, było czytanie przez obu chłopców fragmentów przyniesionej na tę okazję Tory rodziny Alexander. Hanns i Paul weszli na scenę na przedzie olbrzymiego holu i zaczęli czytać błogosławieństwa. Obaj mieli na sobie białe koszule, czarne, wypolerowane buty i ciemne, dwurzędowe marynarki, wykonane na zamówienie w najbardziej renomowanym zakładzie krawieckim w mieście, Peek & Cloppenburg. Chłopcy stali się z wiekiem dość pulchni, więc Henny nie mogła kupować im gotowej odzieży. Kiedy Hanns odczytał końcowy wers, kongregacja, zgodnie z tradycją liberalnej niemieckiej synagogi, do której należał, z aprobatą zawołała: Skoiach, skoiach! – czyli gratulacje.
Jak to zwykle bywa przy takich okazjach, doktor Alexander rozpłakał się z radości, wycierając nos w chusteczkę, którą podała mu żona. Bar micwa dobiegła końca38. Hanns i Paul Alexander właśnie wkroczyli w wiek męski.
33 Kolejną ulubioną rozrywką w czasie letnich dni było wdrapywanie się na jedno z drzew czereśniowych, a następnie plucie pestkami owoców na odległość; lub zawody, kto pomieści najwięcej pestek w ustach. Hanns, choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, zawsze przegrywał ze starszą siostrą. Bella była mistrzynią nie do pokonania w obydwu kategoriach – z rekordową liczbą w postaci czterdziestu pięciu pestek, które potrafiła zmieścić w ustach. Często też, już w późniejszym wieku, Hannsowi i jego rodzeństwu zdarzało się chować pestki pod górną wargę, po czym o nich zapomnieć. Przypominali sobie o nich dopiero po zjedzeniu kolejnych czereśni lub podczas wizyty u dentysty. 34 „Nie radzili sobie zbyt dobrze w szkole”, wspomina Bella wiele lat później. „Nie sądzę, aby kiedykolwiek przykładali się do nauki”. 35 Państwo Alexander prowadzili dziennik sławnych gości. Henny prosiła każdego, aby wpisał do niego swoje nazwisko. Z okazji pięćdziesiątej rocznicy urodzin doktora Alexandra, w 1930 roku, wielu gości oprócz swojego nazwiska dołączyło do życzeń jakiś rysunek lub zdjęcie. Nazwiska, które znalazły się w owej księdze, to między innymi: Hanns Purrmann, Hans Joachim Pagels, Emil W. Herz, Albert Einstein (który podziękował państwu Alexander za dobroć, jaką okazali mu po śmierci jego wuja), James Franck, Leonhard Frank, Alfred Polgar, Walter Hasenclever, Fritzi Massary, Molly Wessely, Erik Charell, Paul Wegener, Max Reinhardt, Grete Scherk, Olga i Bruno Eisner, Sabine Kalter. Znalazła się tam również fotografia emerytowanego pułkownika, Otto Meyera, dowódcy doktora Alfreda z pierwszej wojny światowej. 36 Pewnego wieczoru Hanns zajrzał przez drzwi do jadali i zobaczył Alberta Einsteina z żoną, spożywających kolację z jego rodzicami. Profesor, zapewne nieświadomie, miał na nogach domowe kapcie. Po kolacji Alfred zaprowadził gościa do salonu, gdzie usiedli, aby wypić kawę. Zamierzał skorzystać z okazji i w imieniu swojej żony wypytać go o teorię względności. Ale późnym wieczorem Alfred zapytany przez żonę o szczegóły, nie potrafił nic na ten temat powiedzieć. Okazało się, że obydwaj z Einsteinem tak bardzo zagłębili się w rozmowę o powieściach detektywistycznych – którą to pasję obaj podzielali– że o tak ważnym pytaniu Alfred niestety zapomniał. 37 Hanns był przyzwyczajony do przebierania się za różne postaci. Już od wczesnego dzieciństwa zmuszano go do noszenia identycznych ubrań co jego brat bliźniak. Gdy ojciec – który uważał się za wprawnego fotografa – robił im zdjęcia, bliźniacy musieli długo utrzymać jedną pozycję, aby fotografujący mógł uzyskać zamierzony efekt. Henny nie pomagała chłopcom w tych niełatwych dla nich chwilach – chodziła tylko wokół nich, powtarzając sehr schön – bardzo pięknie. Gdy byli jeszcze bardzo mali, ubierano ich w brązowe stroje króliczków, ze szpiczastymi uszkami podszytymi jedwabiem, i zakładano im miękkie wełniane rękawiczki. Krótkie, królicze ogonki były zrobione z jedwabiu. Kilka lat później ojciec sfotografował ich w skórzanych spodniach, białych koszulach i wysokich czarnych bucikach. Gdy byli już nastolatkami, nosili identyczne ubranka w stylu marynarskim. Zakładali długie, szare, wełniane płaszcze, skórzane rękawiczki i okrągłe kapelusze ze wstążką na obrzeżu, zwisającą z jednej strony. Hannsa nigdy nie opuściło owo zamiłowanie do nieco wymyślnych kostiumów. Wiele lat później organizował przyjęcia kostiumowe, podczas których witał swoich gości między innymi w przebraniu pielęgniarki, z wykrochmaloną białą czapką na głowie i w białym fartuchu. W talii przepasany był czarnym, płóciennym paskiem, a na nogach miał pończochy i czarne buty na obcasach.
38 Słuchając nagrania wypowiedzi Hannsa utrwalonego na taśmie magnetofonowej, gdy opowiada on o bar micwie, łatwo odnieść wrażenie, że słyszy się wręcz echo jego trzynastoletniego ego: nadal słychać tam chłopca, niezbyt podekscytowanego koniecznością wzięcia udziału w tej ceremonii i zupełnie nieświadomego faktu, że już niebawem jego świat wywróci się do góry nogami.
5
RUDOLF BERLIN, NIEMCY 1928
Cztery lata po wysłuchaniu wyroku skazującego, Rudolf Höss stał teraz na obszernym, berlińskim Potsdamer Platz, przyglądając się z ciekawością przechodniom, podążającym w różnych kierunkach. Tramwaje kursowały na północ i południe, wschód i zachód. Ludzie powracający z zakupów, zaopatrzeni w artykuły spożywcze, przecinali na swoich rowerach pobliskie tory linii tramwajowych. Samochody przemykały obok wieży zegarowej, stojącej na owalnym skrawku ziemi porośniętej trawą, na środku placu. Zgromadzeni przy krawężniku piesi czekali, aby przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy. Inni relaksowali się w licznych kafejkach ulicznych. Autobusy z odkrytym dachem, przechylając się na wąskich uliczkach placu, przewoziły kupujących i zwiedzających w kierunku Reichstagu i Bramy Brandenburskiej. W lipcu 1928 roku Potsdamer Platz był najruchliwszym miejscem w Europie. Rudolf dość długo stał na placu, przytłoczony poczuciem nierealności: „Cały ten ruch był dla mnie czymś nierzeczywistym, zdawało mi się, że jestem w kinie i oglądam film. To zwolnienie było zbyt gwałtowne, zbyt nieoczekiwane, wszystko wydawało mi się nieprawdopodobne, zbyt obce”39.
Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, kilka następnych dni włóczył się po mieście, spotykając się ze znajomymi, chodząc do teatru, kina lub na przyjęcia. Nie było lepszego czasu ani miejsca, które bardziej podekscytowałoby Rudolfa. Berlin był w owym czasie kulturalną stolicą świata, przyciągającą na swoje sceny najbardziej znane gwiazdy i najlepszych piosenkarzy do swoich nocnych klubów. Rudolf zwiedził również tę ciemniejszą stronę miasta, którą eufemistycznie nazwał „miejscem rozrywki” – część, która wzbudzała w wielu ludziach dreszczyk emocji, zwłaszcza w tych, którzy dopiero opuścili więzienie. Były tu dziewczyny tańczące w nocnych klubach i teatry burleski, tak trafnie opisane w powieści Christophera Isherwooda, Pożegnanie z Berlinem, na podstawie której nakręcono później film pod tytułem Kabaret. Narodowi socjaliści krytykowali Berlin, nazywając go miastem grzechu, ale Rudolf nie był pruderyjny i przez pewien czas bardzo cieszyły go te rozrywki. Jednak wkrótce odczuł zmęczenie wielkomiejskim życiem. Tęsknił za ciszą i spokojem. Chciał jak najszybciej uciec od zgiełku i znowu znaleźć się na wsi. Podczas tych kilku dni wolności niektórzy znajomi sugerowali mu, aby wyjechał gdzieś za granicę, choćby do Meksyku czy Stanów Zjednoczonych. Inni z kolei nakłaniali go do powrotu do polityki. W końcu, od 1922 roku był przecież członkiem partii nazistowskiej. Mimo że popierał politykę i cele swojej partii, doszedł do wniosku, że ma już dość polityki, wojska, przemówień i przemocy panującej na ulicach. Postanowił oddać się swojej pasji. Marzył o pracy w gospodarstwie rolnym i licznej rodzinie. Zatem teraz, po dziesięciu latach od przybycia do Berlina, wsiadł do pociągu jadącego na północny wschód. Z pomocą Związku Artamanów, jednej z wielu grup wspierających idee pracy na wsi, cieszącej się w tamtych czasach w Niemczech dużą popularnością, wystarał się o miejsce w gospodarstwie. Związek Artamanów powstał w 1924 roku z zamysłem wysyłania młodych ludzi, zwłaszcza bezrobotnych i pochodzących z miast, do pracy w dużych gospodarstwach wiejskich, poważnie zadłużonych z powodu kryzysu gospodarczego. Niektóre z tych gospodarstw sytuowały się we wschodniej części Niemiec, inne w Prusach Wschodnich, odebranych Niemcom pod koniec pierwszej wojny światowej, ale nadal zamieszkiwanych przez rdzennych Niemców. Związek hołdował idei: Blut und Boden – „krew” (rodzina) i „ziemia” (ojczyzna) – idei doskonalszego państwa niemieckiego,
a nade wszystko wartości rodziny. Członkowie związku nie pili alkoholu, nie palili tytoniu i unikali wszystkiego, co uważali za niezdrowe. Związek był luźno związany z partią nazistowską, z którą łączyły go skłonności do hipernacjonalizmu, słowianofobii i antysemityzmu. Rudolf popierał ruch antysemicki, który w Niemczech zaczął stopniowo się nasilać. Nastroje antysemickie pogłębiał kryzys gospodarczy i społeczny w kraju. Podsycały je również przemówienia Hitlera, który obwiniał Żydów niemal o wszystko, począwszy od klęski Niemców w pierwszej wojnie światowej, a skończywszy na spadku waluty Reichsmark. Jednak Rudolf odrzucał dziwaczne, antysemickie opowieści, rozpowszechniane przez „Der Stürmer” – nazistowski tygodnik ukazujący się od 1923 roku, publikujący karykatury Żydów z haczykowatymi nosami, dźwigających worki złota. Uważał je za głupie i nieprzyjemne, odwołujące się do najniższych instynktów czytelników. Osobiście preferował bardziej naukową, poważną wersję antysemityzmu, postrzegającą Żydów jako zagrożenie dla niemieckiego stylu życia. Jako fanatyczny narodowy socjalista był w pełni przekonany, że te idee spotkają się z aprobatą we wszystkich krajach, zostaną zasymilowane z ich kulturą i w ten sposób zakończy się dominacja Żydów. Swoje stanowisko podsumowywał, mówiąc, że osobiście nigdy nie czuł nienawiści do Żydów, ale zawsze postrzegał ich jako wroga swojego narodu. Latem 1929 roku Rudolf pracował już w jednym z artamańskich gospodarstw rolnych na Pomorzu. Szybko ujawnił się tam jego talent do zarządzania. Niebawem wyznaczono go na stanowisko inspektora rolnego i wysyłano na kontrole do innych gospodarstw prowadzonych przez związek. To właśnie we wspomnianym gospodarstwie Rudolf poznał Hedwig Hensel, dwudziestojednoletnią kobietę pochodzącą z Neukirch, niewielkiego miasteczka w południowo-wschodnich Niemczech. Hedwig przyjechała tam kilka miesięcy wcześniej, z bratem Fritzem. Również i ją zauroczyły idee związku i podobnie jak Rudolf, kochała wiejskie życie. Hedwig była przysadzistą kobietą o krągłej twarzy, a ze swą posturą idealnie nadawała się do ciężkiej pracy. Gdy Rudolf zjawił się w gospodarstwie, pracowała tam jako pomoc domowa u właściciela. Rudolf od pierwszej chwili wiedział, że są dla siebie stworzeni. Łączyły ich takie
same poglądy, inspirowały te same ideały i „harmonijnie jednoczyli się w zaufaniu i zrozumieniu, jak gdyby byli ze sobą od zawsze”. Rudolf i Hedwig pobrali się 17 sierpnia 1929 roku, zaledwie po trzech miesiącach narzeczeństwa. Skromna ceremonia ślubna odbyła się w gospodarstwie rolnym, w którym oboje pracowali. Po ślubie nowożeńcom zrobiono zdjęcie40. Na pamiątkowej fotografii stoją obok siebie, przy starym, połamanym drzewie, na tle pogodnego nieba – Rudolf w pozie dość oficjalnej, z rękoma założonymi do tyłu, Hedwig z ręką wspartą na ramieniu męża. Kobieta miała na sobie prostą, białą sukienkę, a zaplecione włosy spadały puklami na ramiona, przywodząc tym samym na myśl uczesanie wiejskiej, niemieckiej dziewczyny. Rudolf, ubrany w białą koszulę z szerokim kołnierzykiem, czarną marynarkę i spodnie, promiennie się uśmiecha. Oboje sprawiali wrażenie szczęśliwych i beztroskich. Tę właśnie spokojną chwilę uwieczniono na fotografii – w tonacji głębokiej sepii. Podczas ślubu Hedwig była już brzemienna, czego jednak na zdjęciu jeszcze nie widać. Zaszła w ciążę trzy miesiące wcześniej, prawie natychmiast po poznaniu Rudolfa. Czy Rudolf ożenił się z Hedwig z poczucia obowiązku? A może chciał ukryć fakt odbycia z nią stosunku pozamałżeńskiego, zabronionego przez rygorystyczne purytańskie kredo Związku Artamanów? A może naprawdę dotrzymywał przysięgi złożonej sobie jeszcze w Palestynie i znalazł w Hedwig kobietę, z którą pragnął spędzić resztę życia? Z dzieckiem w drodze i wymagającą, ale satysfakcjonującą pracą, Rudolf skoncentrował się na zapewnieniu godnego życia swojej rodzinie – modelowym członkom Związku Artamanów. Mimo że cenił sobie spokojne życie w gospodarstwie, to jednak brakowało mu dyscypliny i wojskowego rygoru: jego struktury, hierarchii i poczucia celu. Ponadto, od czasu poznania Rossbacha nie spotkał człowieka, który byłby dla niego przykładem, któremu mógłby ślubować posłuszeństwo i lojalność. Jednak taka osoba miała się pojawić już wkrótce. W styczniu 1929 roku Hitler wyznaczył nowego dowódcę swojego osobistego oddziału ochrony, Schutzstaffel, znanego także pod skróconą nazwą SS. Nowym
Reichsführerem-SS został Heinrich Himmler, dwudziestodziewięciolatek z Monachium, członek partii od 1923 roku, który wcześniej służył we Freikorps. W tym czasie w skład SS wchodziło zaledwie kilkaset ludzi41. Ich zadanie polegało na ochronie Hitlera i innych przywódców nazistowskich podczas wojaży po kraju. Hitler poprosił Himmlera, aby ten utworzył SS z elitarnych, rasowo czystych sił zbrojnych, które miały pomagać w powstawaniu partii. Wszystko uległo zmianie, gdy 29 października 1929 roku załamał się amerykański rynek papierów wartościowych. Jego wpływ na gospodarkę Niemiec był natychmiastowy i katastroficzny. Amerykańskie pożyczki, na które liczyły Niemcy, pragnące odbudować swoją gospodarkę, nadal chwiejną po reparacjach pierwszej wojny światowej, zostały bezzwłocznie wstrzymane. Obroty handlu zagranicznego spadły o pięćdziesiąt procent w porównaniu z rokiem ubiegłym. Ceny zboża spadły o sześćdziesiąt procent. Bezrobocie wzrosło do czternastu procent, czyli do około 3,2 miliona osób. Nagle narodowi socjaliści znaleźli powód do organizowania wieców. Zaczęli walczyć o zaprzestanie reparacji wojennych i o rozwój Niemiec. Wpływ ich działań można było dostrzec w kolejnych lokalnych wyborach. Naziści czterokrotnie zwiększyli liczbę głosów w Berlinie do 5,8 procenta. W Badenii zdobyli 7 procent, a w Turyngii 11,35 procent – po raz pierwszy udało im się pokonać 10-procentową barierę. Na początku 1930 roku poziom bezrobocia nadal wzrastał. Hitler dostrzegł w tym swoją szansę. Rządowa koalicja Hermanna Müllera, pod przewodnictwem partii socjaldemokratycznej, upadła w marcu 1930 roku. W lipcu, po upadku rządu mniejszościowego centrysty Heinricha Brüninga, prezydent Hindenburg ogłosił kolejne wybory na wrzesień. Wykorzystując swoją szansę, Hitler zaczął jeździć po kraju, niestrudzenie promując swoją partię i jej idee. W końcowym okresie, w ciągu sześciu tygodni poprzedzających wybory, wygłosił dwadzieścia przemówień, w tym jedno w berlińskim Sportpalast przed szesnastotysięcznym zgromadzeniem. Obwiniał Żydów za upadek gospodarczy kraju, oskarżał Republikę Weimarską o nieumiejętność rozwiązania problemu bezrobocia. Nawoływał również do ekspansji Niemiec w celu rozwiązania problemu
niedostatecznej ilości miejsca do życia. Podczas tej letniej kampanii wyborczej Rudolf wybrał się na południe, na zjazd swojego związku, który odbywał się w jednej ze wschodnioniemieckich szkół. W ciągu kilku poprzednich lat związek rozrósł się i na spotkanie przybyły setki młodych ludzi z całego kraju. To właśnie podczas wspomnianego zjazdu Rudolf spędził sporo czasu z Heinrichem Himmlerem, który reprezentował tam bawarski region Związku Artamanów. Himmler był niemal równolatkiem Rudolfa. Nieco wyższy od niego, krótko przystrzyżony, z charakterystycznie podciętymi wąsami, w okrągłych okularach w drucianych oprawkach. Po raz pierwszy spotkali się w 1921 roku w domu generała Ludendorffa, jednego z przywódców Freikorps. Himmler, podobnie jak Rudolf, po pierwszej wojnie światowej był czynnie zaangażowany w kampanie prawicowych grup paramilitarnych. Podobnie jak on pasjonował się również rolnictwem, studiując ten kierunek na uniwersytecie. Stojąc w głównym holu szkoły, Rudolf wyznał Himmlerowi, że wspiera politykę rozdrobnienia wielkich niemieckich majątków feudalnych, w celu stworzenia mniejszych działek, które mogliby uprawiać młodzi ludzie. Według niego przyczyniłoby się to do rozwiązania chronicznego problemu bezrobocia w kraju. Himmler zgodził się z nim, jednak dodał, że biorąc pod uwagę ograniczoną ilość miejsca w samych Niemczech, należałoby zdobyć nowe terytoria, w razie konieczności sięgając nawet do użycia siły, po to tylko, aby przejąć żyzne ziemie będące w posiadaniu Słowian. Między dwoma trzydziestolatkami rozgorzała dyskusja o gospodarce i radykalnych krokach niezbędnych do jej uzdrowienia. Mimo że Rudolf nie popierał idei Himmlera – według niego „były one zbyt nowe dla [...] wszystkich”, mierzyły zbyt wysoko i „nie widział możliwości wprowadzenia ich w życie w możliwej do przewidzenia przyszłości” – był jednak pod jego dużym wrażeniem. Przekonujące analizy Himmlera, zamiłowanie do rolnictwa, bezkompromisowość i niewzruszona wizja imponowały mu. Jednak najbardziej pociągało go jego oddanie, ponieważ Himmler był najwierniejszym i zdecydowanie najbardziej bezinteresownym poplecznikiem Adolfa Hitlera. Kilka dni po powrocie Rudolfa do pomorskiego gospodarstwa odbyły się krajowe
wybory. 14 września 1930 roku liczba głosów narodowych socjalistów wzrosła dramatycznie z 2,6 procenta i dwunastu miejsc do 18,3 procenta i 107 miejsc. Partia uplasowała się na drugim miejscu w Reichstagu – po socjaldemokratach. Hitler i jego zwolennicy nagle zaczęli przyciągać uwagę całego narodu. Niewzruszony wydarzeniami toczącymi się na narodowej scenie, Rudolf skoncentrował swoje siły na rozwoju gospodarstwa i życiu rodzinnym z Hedwig. Kilka miesięcy wcześniej, 6 lutego 1930 roku, urodziło się ich pierwsze dziecko – Klaus. Później na świat szybko przyszło dwoje kolejnych dzieci: 9 kwietnia 1932 roku córka Heidetraut, i kolejna dziewczynka, Inge-Brigitt, nazywana również Brigitte, 18 sierpnia 1933 roku. Spokojne życie z dala od niemieckich miast i toczącej się w nich walki o władzę odpowiadało młodej parze i jej rodzinie. Dla Rudolfa było to trudne życie, na które zdecydowali się dobrowolnie i z żarliwym przekonaniem co do słuszności swego wyboru. Rudolf zdawał sobie sprawę, że utrzymywanie się z uprawy ziemi będzie wymagało od nich długiej i mozolnej pracy, ale poprzysiągł sobie, że nic nie odwiedzie ich od tego postanowienia. Mimo trudności, wielogodzinnej, ciężkiej pracy i codziennej egzystencji pozbawionej wygody, byli szczęśliwi. Obiecano im nawet, że w przyszłości dostaną na własność połać ziemi. Rudolf mógłby wówczas spełnić swoje marzenie o posiadaniu gospodarstwa z zabudowaniami i wychowywaniu dzieci na wsi, w otoczeniu zwierząt i przyrody. To był radosny czas dla rozrastającej się rodziny. W przyszłości Rudolf miał postrzegać te chwile jako ich złote lata. Gdy Rudolf z oddaniem pracował dla rodziny i gospodarstwa, w Niemczech zachodziły poważne zmiany polityczne. Podczas państwowych wyborów, w lipcu 1932 roku, żadna partia polityczna nie zdobyła większości miejsc, podobnie jak w wyborach listopadowych, w których partia narodowych socjalistów uzyskała 33 procent głosów. Z powodu braku alternatywy, 30 stycznia 1933 roku prezydent Niemiec, Paul von Hindenburg, z niechęcią wyznaczył Adolfa Hitlera na kanclerza. Wraz z dojściem Hitlera do władzy, Heinrich Himmler objął stanowisko komendanta bawarskiej policji politycznej. Niemal natychmiast zaczął brutalnie
pacyfikować przeciwników. W marcu 1933 roku, zaledwie pięćdziesiąt pięć dni po wyborze Hitlera na kanclerza, Himmler zorganizował obławę na setki komunistów, socjaldemokratów i księży katolickich, umieszczając ich w starej fabryce zbrojeniowej na obrzeżach Monachium, w małym miasteczku Dachau. Ten obiekt, przeznaczony dla więźniów politycznych, nazwał „obozem koncentracyjnym”. Mimo politycznego stanowiska jedynie o zasięgu lokalnym, Himmler zachował tytuł dowódcy SS, i chociaż formacja była mniej liczna i dysponowała mniejszą siłą niż paramilitarne siły nazistowskie Sturmabteilung (znane jako SA), dzięki obecnemu stanowisku Hitlera jako kanclerza, SS stało się organizacją państwową. Co istotne dla ich rozwoju, siły SS były kontrolowane przez Hitlera przy pomocy lojalnego Himmlera, podczas gdy siły SA nadzorował jeden z jego rywali. Oddziały SS z osobistych sił ochronnych Hitlera szybko przekształciły się w sporą organizację – nie tylko paramilitarną, ale także biurokratyczną. Pod koniec 1932 roku SS skupiała ponad 52 tysiące osób, a pod koniec 1933 roku – już ponad 200 tysięcy. Podania kandydatów były regularnie lustrowane pod kątem ich pochodzenia i rasy, szczególnie pod względem cech nordyckich i aryjskich. Jak mówił Himmler: „Wzorowaliśmy się na zasadach doboru roślin. Na podobieństwo szkółki ogrodniczej42, gdzie staramy się odtworzyć wymarły gatunek, tak i tu dążyliśmy do wyeliminowania wszystkich osób, których naszym zdaniem nie potrzebowaliśmy do stworzenia sił SS”. Jako rozwijające się, finansowane przez rząd siły militarne, SS potrzebowały teraz tysięcy koni, ale nie posiadały niestety środków, aby za nie zapłacić. Kierownik Rudolfa, zdając sobie sprawę z handlowych i politycznym możliwości, jakie może to za sobą pociągnąć, i świadomy kawaleryjskiego doświadczenia Rudolfa, zasugerował mu, że powinni stworzyć stajnię dla SS. Rudolf chętnie na to przystał. Jednak możliwość prowadzenia takiej stajni wiązała się z koniecznością przynależności do SS. Z tego powodu 20 września 1933 roku Rudolf złożył podanie o przyjęcie w szeregi oddziału. Wypełnił obszerny formularz zgłoszeniowy, dostarczył zdjęcie paszportowe i referencje. Oficer SS, przeglądając jego podanie i szukając ewentualnych cech słowiańskich i antyaryjskich, sprawdził również jego rodzinne koneksje, aby mieć pewność, że wywodzi się on z odpowiedniego środowiska43. Rudolf musiał też spełnić kryteria wymagane od żołnierza SS: mieć ukończone
dwadzieścia trzy lata i mierzyć co najmniej metr sześćdziesiąt siedem i pół centymetra wzrostu. Rudolf miał trzydzieści dwa lata i prawie półtora centymetra przewyższał wzrostem wymaganą wysokość, wskazaną jako dolna granica. Siedem miesięcy po złożeniu podania zostało ono pozytywnie rozpatrzone. Rudolf otrzymał numer SS: 193616. Z chwilą przyjęcia w szeregi SS, musiał złożyć przysięgę siłom SS i jego Reichsführerowi, Heinrichowi Himmlerowi. Co istotne, zobowiązany był do przysięgi milczenia. 2 czerwca 1934 roku w Szczecinie, największym porcie Morza Bałtyckiego na Pomorzu, odbyła się generalna inspekcja rekrutów pod okiem Reichsführera. Rudolf miał na sobie standardowy mundur SS: brązową koszulę, czarne spodnie, czarną czapkę z trupią czaszką, opaskę na ramię z napisem SS, czarne buty i pas. Jak wszyscy członkowie SS, na ramieniu miał wytatuowaną grupę krwi – informacja ta bowiem mogła być bardzo przydatna w razie konieczności udzielenia mu pomocy. Himmler był zaskoczony, gdy zobaczył Rudolfa stojącego w szeregu z innymi rekrutami. Zdziwiony, zapytał go, co tu robi. Ten wyjaśnił, że właśnie został przyjęty, informując też, że prowadzi stajnię SS na Pomorzu. Himmler wykazał aprobatę i oznajmił, że podziela jego pasję do rolnictwa. Z radością przyjął też wiadomość, że Rudolf i Hedwig założyli rodzinę, wyrażając zarazem swoją opinię, że nie jest to dobry czas na podążanie za utopijnym marzeniem. Radził za to Rudolfowi, aby oddał się służbie żołnierskiej, sugerując przy okazji, że powinien odbyć szkolenie na kierownika obozu więźniów politycznych w Dachau, który on sam ustanowił. Po powrocie na gospodarstwo, Rudolf bił się z myślami, czy powinien zostać na farmie, którą tak mocno z żoną pokochali, czy też odpowiedzieć na patriotyczny zew, który tak bardzo nim poruszył. Hedwig początkowo sprzeciwiała się powrotowi męża do wojska, ale w końcu zmieniła zdanie. Ostatecznie nie stać ich było na zakup choćby małego gospodarstwa na własność, a wojsko mogło im dostarczyć niezbędnych ku temu środków. Niemniej, była to trudna decyzja. Nie mieli żadnej pewności, kiedy będą mogli powrócić do idyllicznego życia na wsi, ani w jaki sposób ten nowy styl życia wpłynie na ich – tak bardzo zżytą ze sobą – rodzinę. Nadzieja szybkiego awansu i związanych z tym finansowych korzyści pozwoliła mi się oswoić z myślą, że
muszę zejść z naszej dotychczasowej drogi, ale mimo tego mogę trwać nadal przy naszym życiowym celu. Ten cel życia, gospodarstwo rolne jako nasz dom, dla nas i naszych dzieci, pozostał niezmieniony również w latach późniejszych. Nigdy od tego nie odstąpiliśmy. Po wojnie chciałem wystąpić z czynnej służby i założyć gospodarstwo rolne. Po długich, pełnych wątpliwości rozważaniach zdecydowałem się przejść do czynnej służby w SS44.
1 grudnia 1934 roku Rudolf przybył do Monachium, gdzie wsiadł do pociągu jadącego na północny zachód, do Dachau. Ze stacji do obozu dzielił go tylko dwudziestominutowy spacer wąskimi uliczkami spokojnego osiedla domów jednorodzinnych. Dachau było pierwszym obozem koncentracyjnym stworzonym przez nazistów, przeznaczonym dla więźniów politycznych. Więźniowie mieszkali w budynkach dawnej Królewskiej Fabryki Uzbrojenia i Amunicji, zajmującej zaledwie 0,4 z 2 hektarów stanowiących całą powierzchnię obozu. W obozie było 4800 więźniów – w większości przeciwników hitlerowskiego reżimu. Dachau wychwalano za porządek i skuteczność – opinie takie pojawiały się między innymi w niemieckich publikacjach propagandowych, takich jak „Illustrierter Beobachter”, gdzie z dumą zamieszczano zdjęcia obozu. Krótko po przybyciu Rudolfa do Dachau, dołączyła do niego Hedwig z dziećmi. Ich najstarszy syn, Klaus, miał wtedy cztery lata, Heidetraut była dwuletnią dziewczynką, a Brigitte zaledwie rocznym maluchem. Rodzina miała do swojej dyspozycji dom oficerski, usytuowany tuż za ogrodzeniem obozu. Komendantem obozu był Theodor Eicke, usunięty niegdyś ze szkoły, późniejszy policjant, który nie sprawdził się na tym stanowisku, i w końcu zawodowy informator. Za udział w pierwszej wojnie światowej odznaczony został Krzyżem Żelaznym. Po zakończeniu wojny dowodził grupą oporu przeciwko Francuzom okupującym miasto Rheine. Zaocznie skazany przez Francuzów, zbiegł do Włoch, gdzie przebywał do 1928 roku, kiedy to wrócił do Niemiec i wstąpił do NSDAP. W 1933 roku Himmler wyznaczył go na komendanta obozu. Według Rudolfa, Theodor Eicke był człowiekiem uznającym wszystkich więźniów za wrogów państwa, których w razie próby stawienia przez nich oporu należy zabić. Eicke wpajał swoim oficerom nienawiść do więźniów. „Postawa nienawiści” była terminem, którym Rudolf określał jego filozofię. Eicke powtarzał, że więźniów należy
chłostać nawet za najlżejsze przewinienie, i wymagał wykonywania kary w obecności wszystkich strażników po to, by ich wzmocnić – szczególnie tych, którzy w SS służyli od niedawna. Wyznawał zasadę, że „w jego szeregach nie było miejsca dla słabeuszy”, oraz że „może sobie dobrze radzić jedynie z pomocą ludzi przestrzegających rozkazów, bez względu na osobiste odczucia”. Uważał, że wszelkie przejawy sympatii wobec wrogów państwa są niegodne członka SS. Eicke nie znał również litości dla błędów popełnianych przez swoich strażników. Najwięksi winowajcy byli degradowani, musieli zakładać odzież więzienną i byli chłostani w obecności swoich kolegów strażników. Eicke skazał nawet swojego kuzyna na podobny los. Każdy, kto okazywał wrogowi państwa współczucie, musiał opuścić wojskowe szeregi. Rudolf nie popierał wprawdzie metod Eickego, uważając je za nazbyt uproszczone, ale podziwiał w nim coś innego – doceniał, że komendant wiele godzin poświęcał swoim ludziom, rozmawiając z nimi o ich życiu i okazując zainteresowanie ich problemami. Przez wzgląd na to strażnicy nazywali go „Tatą Eicke” i byli skłonni wykonać każde jego polecenie. * Po roku służby w Dachau Rudolf awansował na dowódcę kompanii, zwanego też dowódcą bloku. Nie było to atrakcyjne stanowisko, jako że nie dawało możliwości decydowania w sprawach administracyjnych dotyczących obozu, a ponadto zajęcie to ograniczało kontakt z komendantem. Jednak Rudolf był odpowiedzialny za codzienne życie 270 więźniów. W swojej nowej roli, każdego dnia podczas wieczornego apelu, sprawdzał obecność więźniów. Oceniał, czy któryś z nich nadaje się do zwolnienia i dbał o utrzymanie dyscypliny. Więźniowie spali w bloku, w którym umieszczono pięćdziesiąt dwie, wykonane z surowego drewna dwupoziomowe, pięcioosobowe prycze. Każdy więzień miał stołek i małą szafkę. W budynku mieściła się również świetlica z czterema stołami, a pośrodku baraków stał duży piec. Wraz z awansem, wątpliwości Rudolfa co do słuszności decyzji opuszczenia gospodarstwa na Pomorzu zaczęły wzrastać. Po raz pierwszy zetknął się z pracą polegającą na dyscyplinowaniu więźniów. Trudno mu było zapomnieć dzień, w którym
jeden z osadzonych został ukarany za kradzież papierosów z kantyny. Temu przysadzistemu mężczyźnie kazano położyć się na stole do chłosty, a strażnicy otoczyli go, tworząc kształt litery U. Przytrzymali mu ręce i nogi, a dwóch spośród nich wymierzyło mu karę, uderzając go dwadzieścia pięć razy dyscypliną. Rudolfa zbulwersowała wówczas tak surowa kara. Stałem w pierwszym szeregu i byłem zmuszony dokładnie obserwować przebieg całego zdarzenia. Mówię „zmuszony”, gdybym bowiem stał w tylnym szeregu, nie patrzyłbym na to. Gdy rozległy się krzyki, przebiegło mnie zimno i gorąco. Całe wydarzenie już przy pierwszym delikwencie przyprawiło mnie o dreszcze. Później, podczas pierwszej egzekucji po wybuchu wojny, nie byłem tak podniecony jak przy tej pierwszej chłoście. Nie potrafię tego wyjaśnić45.
Rudolf nie aprobował postawy pozostałych oficerów, którzy z chęcią przyglądali się chłostaniu nieszczęśnika. Uważał ich za ludzi podłej, złośliwej, antypatycznej, brutalnej i nikczemnej natury, którzy postrzegali więźnia jako obiekt swoich perwersyjnych żądz. Postanowił, że następnym razem znajdzie sposób, aby stanąć z tyłu, unikając tym samym konieczności przyglądania się chłoście. Jednak jako dowódca kompanii, Rudolf coraz częściej musiał być świadkiem brutalności panującej w obozie. Był zmuszony przyglądać się srogim karom wymierzanym więźniom. Widział też, jak popełniają oni samobójstwa, rzucając się na zelektryfikowane ogrodzenie obozowe lub jak giną od kul karabinów maszynowych podczas próby ucieczki. Mimo dyskomfortu, Rudolf nie zdecydował się na porzucenie swojego posterunku. Musiałem słuchać, bo byłem przecież żołnierzem. Sam tego chciałem. W tym momencie zatęskniłem za ciężką pracą na roli, za ciężką, ale wolniejszą drogą, którą dotychczas kroczyłem. Nie było jednak powrotu46.
W połowie czerwca 1936 roku Heinrich Himmler i Martin Bormann, jego dawny kolega z Freikorps, oraz Reichsminister Rudolf Hess i inni dygnitarze złożyli wizytę w Dachau. Pod nieobecność komendanta na Rudolfa spadł obowiązek oprowadzenia gości po obozie. To zadanie bardzo go ucieszyło, i ciepło przywitał dawnych znajomych. Rudolf wyczuł, że Himmler był w dobrym nastroju, a inspekcja przebiegła bezproblemowo. Więźniowie byli w dobrej kondycji – dobrze odżywieni, a ich warunki mieszkaniowe całkiem znośne. Lustrując obóz, Himmler wypytywał
osadzonych o ich przeszłość. Gdy dwaj komuniści wyznali, że zostali uwięzieni z powodu swoich poglądów politycznych, których nadal nie zmienili, Himmler spokojnie ich wysłuchał, po czym kontynuował lustrację. Natomiast gdy po chwili przedstawiono mu dwóch największych kryminalistów, którzy umniejszali swoje przestępstwa i Rudolf musiał przypomnieć im, dlaczego znaleźli się w obozie, Himmler natychmiast rozkazał, aby ich ukarać przez kilka kolejnych niedziel. Niedługo po tej wizycie, Rudolf awansował na podporucznika (Untersturmführer) i przekazano mu zwierzchnictwo nad magazynami obozowymi i prywatną własnością więźniów. Po raz pierwszy miał możliwość uczestniczyć w zarządzaniu obozem. Ten awans został odnotowany w notatce służbowej, 24 czerwca 1936 roku: Do: Inspektora Obozów Koncentracyjnych Sprawa: Rekomendacja do awansu sierżanta sztabowego SS, Hössa, numer SS 193616, do rangi podporucznika SS. Po dokonaniu inspekcji w obozie koncentracyjnym przez Reichsministra HESSA, i po rozmowie z Reichsleiterem BORMANNEM, Reichsführer (HIMMLER) skontaktował się ze mną telefonicznie i powiedział, że sierżant sztabowy SS, HOSS, z racji swoich wcześniejszych zasług jak najszybciej powinien zostać rekomendowany do awansu na podporucznika SS. Proszę przedłożyć ten raport Inspektorowi Obozów Koncentracyjnych wraz z moją rekomendacją.
Niedługo po inspekcji w Dachau Himmler rozkazał zburzyć stare budynki, a na ich miejscu zbudować nowe baraki. Chciał stworzyć modelowy obóz, wzór dla nowych obiektów, które miały zostać zbudowane w Buchenwaldzie i Sachsenhausen. Miał on również służyć jako centrum szkoleniowe dla strażników, którzy będę pracować w innych obozach. Nowy obóz zaprojektowany został na bazie prostokąta o długości około sześciuset czterdziestu metrów i szerokości około trzystu sześćdziesięciu pięciu metrów. Otaczał go płot z drutu kolczastego pod napięciem i rów, a wokół całego obozu wzniesiono mur z siedmioma strażniczymi wieżami. W kompleksie znajdował się budynek administracyjny i kuchnie oraz trzydzieści cztery baraki. Zgodnie z zaleceniami Himmlera na końcu każdego budynku zrobiono kwietnik i położono nowe drogi wysypane żwirem, który więźniowie mieli regularnie zagrabiać. Każdego wieczoru na placu usytuowanym pomiędzy więzieniem a centralną kuchnią odbywał się apel. To
miejsce służyło również do wykonywania egzekucji. Wszystkie prace wykonywali więźniowie za pomocą niewielu narzędzi i niemal bez przerwy, bez względu na pogodę, głód czy pragnienie. Chociaż życie w Dachau nie przypominało już romantycznej idylli47 gospodarstwa na Pomorzu, Rudolf i Hedwig zdecydowali się na powiększenie rodziny. 1 maja 1937 roku urodził się drugi chłopiec, który otrzymał imię Hans-Jürgen. Noworodkiem opiekowała się niania, a trójka starszego rodzeństwa chodziła do miejscowej szkoły, wraz z dziećmi innych oficerów. Każdego wieczoru po powrocie do domu Rudolf pozwalał dzieciom słuchać muzyki ze swojego gramofonu, a gdy już były w łóżkach, opowiadał im niemieckie historie ludowe. W weekendy rodzina jeździła do Dachau na zakupy lub spotykała się z rodzinami innych oficerów na lunchu, aby umilić czas grą lub śpiewem. W ten sposób egzystencja Rudolfa przybrała niejako dwa oblicza. Pierwszym z nich było normalne życie rodzinne: czas spędzany z czworgiem dzieci, a po pracy wieczory z żoną w mieście. Drugim był świat w obozie: okrutne warunki, w których coraz bardziej przyzwyczajał się do bólu innych ludzi. W jakiś sposób udawało mu się pogodzić te dwa przeciwstawne aspekty swojego życia. Opanował nową umiejętność: najpierw stosowanie bestialskich metod w obozie, a następnie powroty do domu, do dzieci, i takie zachowanie, jak gdyby nic znaczącego i zatrważającego nie miało wcześniej miejsca. Owa brutalność, jakiej wymagała lojalność wobec SS, stała się jego drugą naturą, choć jeszcze nie w pełni ją okazywał48. W 1938 roku przebudowa obozu koncentracyjnego w Dachau dobiegła końca. Mógł on teraz pomieścić 20 tysięcy więźniów. Rudolf sprawdził się jako skuteczny i pilny pracownik, oficer potrafiący w sposób strategiczny i instynktowny wdrażać wizję swoich przełożonych. Był gotów na kolejny awans. 1 sierpnia 1938 roku, cztery lata po przybyciu do Dachau, Rudolf dowiedział się, że zostanie przeniesiony do obozu w Sachsenhausen, nieco ponad trzydzieści kilometrów na północ od Berlina, gdzie obejmie stanowisko adiutanta komendanta obozu, Hermanna Baranowskiego. Był to człowiek energiczny i despotyczny, uprzejmy, choć zarazem bezwzględny.
Rudolfa pociągało w nim to, że jego surowość nie wynikała z irracjonalnych, sadystycznych czy psychopatycznych skłonności – cech, które Rudolf uznawał za nikczemne u innych strażników – ale najwyraźniej z jego racjonalnej postawy. Wyjątkowym, w oczach Rudolfa, czynił go fakt, że dla samej idei wykonania rozkazu potrafił stłumić w sobie naturalną empatię względem innych ludzi, tym samym przyczyniając się do pogłębiania narodowosocjalistycznej doktryny. Była to dwoistość, do której dążył Rudolf, a która jednocześnie odzwierciedlała podział, jaki zaistniał w jego życiu. Sachsenhausen było również kwaterą główną administracji zajmującej się koordynacją rozrastających się niemieckich obiektów internowania. Inspektorat Obozów Koncentracyjnych mieścił się w budynku o kształcie litery T, tuż za murami obozu. Zarządzał nim Theodor Eicke, który wcześniej opuścił Dachau, by objąć stanowisko nadzorcy wszystkich nowych obozów. Mimo że Rudolf nie pracował w samym inspektoracie, jako oficer biurowy miał częsty kontakt z personelem, który – oprócz realizacji innych zadań – nadzorował dostawy do sieci obozów. Sachsenhausen stwarzało większe możliwości rozwoju kariery Rudolfa niż jego praca w Dachau. Było to odpowiednie miejsce, aby mógł zostać dostrzeżony przez zwierzchników i wspinać się po drabinie kariery politycznej. Praca w Sachsenhausen umożliwiła mu częste podróże do Berlina, gdzie spotykał się z byłymi towarzyszami z Freikorps, dowiadywał się o najnowszych wydarzeniach i pogłębiał wiedzę o wewnętrznym działaniu NSDAP. Ponadto, jako nowy oficer biurowy obozu, nawiązał kontakt z administracją Gestapo i SS, zarządzającą obozami koncentracyjnymi. Kolejną zaletą takiej sytuacji były zmiany, jakim uległy teraz jego relacje z więźniami. Moje wewnętrzne kłopoty, czy pozostać nadal w obozie koncentracyjnym, mimo iż do tego się nie nadaję, zeszły na dalszy plan, ponieważ nie miałem już tak bezpośredniego kontaktu z więźniami, jak to miało miejsce dotychczas w Dachau49.
Chociaż Rudolf nie miał już na co dzień kontaktu z więźniami, był teraz odpowiedzialny za utrzymanie dyscypliny w obozie i przeprowadzane egzekucje. Mimo towarzyszących mu stale obaw, z oddaniem wykonywał swoje zadanie. Człowiekiem, który przetestował nowo podjęte postanowienie Rudolfa, był oficer SS, który
aresztował działacza komunistycznego. Popełnił wówczas poważny błąd, umożliwiając więźniowi pożegnanie się z rodziną. Gdy oficer SS rozmawiał z żoną pojmanego, ten zbiegł przez otwarte okno. Tak poważne zlekceważenie reguł postępowania, zgodnie z zasadami SS było karane śmiercią. Rudolf dobrze znał tego oficera – regularnie przywoził on więźniów do Sachsenhausen. Tydzień wcześniej rozmawiali w kantynie na temat wzrastającej liczby egzekucji w obozie. Rudolf uważał go za przyjaciela. Teraz ten sam oficer, ubrany w szary mundur SS, wyciągnięty z samochodu, z założonymi kajdankami i opaską na oczach, został przekazany Rudolfowi, który powiódł go w kierunku słupa znajdującego się na środku placu, związał mu ręce i wydał rozkaz do oddania strzału. Gdy przyjaciel upadł na ziemię, Rudolf zbliżył się do niego i strzelił mu w głowę. Był tak zdenerwowany, że zadając ten ostateczny cios, z ledwością mógł utrzymać nieruchomo pistolet. Przywykłem do tych wszystkich aspektów życia w obozie koncentracyjnym, których nie można było zmienić, ale nigdy nie pozbyłem się wrażliwości na ludzką niedolę. Zawsze ją dostrzegałem. Jednak musiałem pokonać tę niemoc, jeśli nie chciałem być mięczakiem. Pragnąłem, aby uważano mnie za twardego człowieka50.
Rudolf udowadniał swoim zwierzchnikom, że potrafi wykonać nawet ich najsurowsze rozkazy. Był godnym zaufania oficerem SS. Stał się zatwardziałym narzędziem ślepej lojalności. Następne posunięcie miało określić jego przyszłą karierę.
39 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 59 (przyp. red.). 40 Kiedy odwiedziłem Brigitte w jej domu w Wirginii, w Stanach Zjednoczonych, zauważyłem wiszącą nad wezgłowiem jej łóżka fotografię ślubną rodziców – Rudolfa i Hedwig Höss. 41 Według historyka, Petera Longericha, liczba członków SS w rzeczywistości mogła być mniejsza, ponieważ określenia „kilkaset” użył Himmler, który mógł wyolbrzymiać swoje osiągnięcia w kwestii rozwoju tej organizacji. 42 Ten cytat dotyczący cech charakteru, jakich Himmler wymagał od kandydatów na członków SS, pochodzi z jego przemówienia, które wygłosił 19 stycznia 1943 roku. 43 Historyk Peter Longerich przytacza opis tworzenia oddziałów SS i procesu aplikacji w biografii Heinrich Himmler swojego autorstwa. 44 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 62 (przyp. red.). 45 Ibidem, s. 63–64 (przyp. red.). 46 Ibidem, s. 66 (przyp. red.). 47 Córka Rudolfa, Brigitte, wspomina życie rodzinne w Dachau jako „cudowne” i „bardzo przyjemne”. 48 Hedwig wiedziała, że Rudolf był wysokiej rangi oficerem w obozie i że przetrzymywano tam więźniów
politycznych. Jednak przysięga milczenia, jaką składali wszyscy żołnierze SS, skutecznie izolowała ją od zatrważających zdarzeń, jakie miały miejsce za murami obozu Dachau. 49 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 80 (przyp. red.). 50 Ibidem, s. 81 (przyp. red.).
6
HANNS BERLIN, NIEMCY 1933
1 kwietnia 1933 roku żołnierze oddziału szturmowego narodowosocjalistycznej partii SA przemaszerowali ze stacji Zoo w Berlinie ulicą Kurfürstendamm w kierunku Kaiserallee. Zaniepokojona rodzina Alexander zebrała się razem. W prasie i w radiu ogłoszono bojkot firm żydowskich51. Rodzina bała się, że celem żołnierzy może się stać ich mieszkanie. Wyglądając przez okno, Hanns zobaczył grupę zbirów, ubranych w brązowe koszule, gromadzących się przed ich domem. Wydarzenia te były dla nich wielkim zaskoczeniem. Podobnie jak wielu ich przyjaciół, państwo Alexander z optymizmem postrzegali swoją przyszłość w Niemczech. Mimo że martwił ich rosnący w siłę ruch narodowosocjalistyczny, nie przejmowali się zbytnio informacjami publikowanymi w prasie: objęciem stanowiska kanclerza Niemiec przez Hitlera w styczniu 1933 roku, pożarem Reichstagu czy zawieszeniem prawa habeas corpus, co oznaczało możliwość aresztowania każdego, bez prawa do podważania słuszności tej decyzji w sądzie. Była to tak zwana Ustawa o Nadzwyczajnych Pełnomocnictwach z 1933 roku, dająca Hitlerowi prawo do wcielania w życie ustawodawstwa bez zgody parlamentu. Agresywna zgraja nie miała problemu ze znalezieniem domu państwa Alexander.
Doktor Alfred był prezesem Berlińskiej Izby Lekarzy. Jego nazwisko i adres widniały w ogólnie dostępnym, oprawionym na niebiesko, katalogu Żydów z lat 1931–1932. Nieprzewidywalny w działaniach tłum stał teraz przed ich kamienicą, wykrzykując hasła: „Nie kupujcie od Żydów”, „Bojkotujcie Żydów”, „Żydzi powodem naszych niepowodzeń”. Do zbiorowiska przyłączało się coraz więcej okolicznych mieszkańców i przechodniów, pragnących zobaczyć, co się dzieje, prawdopodobnie podekscytowanych wizją tego, co się stanie z ludźmi, których – w co wielu wierzyło – należało obwiniać za niepowodzenia gospodarcze Niemiec. Wyglądało na to, że żołnierze oddziału szturmowego zamierzają przez cały dzień blokować drzwi domu państwa Alexander. W pewnej chwili przed tłum zdecydowanym, zamaszystym krokiem wyszedł wysoki mężczyzna w mundurze pułkownika z pierwszej wojny światowej. Przedstawił się jako pułkownik Otto Meyer, oświadczając, że osoba zajmująca to mieszkanie to jego dobry przyjaciel, doktor Alfred Alexander, który służył pod jego rozkazami podczas wojny. Powiedział, że jest on bohaterem wojennym uhonorowanym Krzyżem Żelaznym I Klasy, po czym rozkazał zebranym odstąpić od jego domu. Po krótkiej dyskusji tłum rzeczywiście się rozszedł, prawdopodobnie dochodząc do wniosku, że w innym miejscu znajdzie łatwiejszy cel. Otto Meyer pozostał przed drzwiami budynku przez resztę dnia, aby chronić mieszkańców przed ewentualnymi, kolejnymi atakami. Późnym wieczorem, przed odejściem Meyera, Alfred Alexander gorąco podziękował przyjacielowi za heroiczne wsparcie. Wieczorem państwo Alexander żywo dyskutowali na temat zajścia minionego dnia. Czy dojdzie do kolejnego bojkotu? Czy powinni wyjechać z Niemiec? Jeśli tak, to dokąd? Może do Szwajcarii? Ostatecznie, ojciec Henny pracował we Frankfurcie jako konsul Szwajcarii. Z pewnością mógłby pomóc rodzinie urządzić się w Bazylei. Henny nakłaniała męża, aby rozważył taką możliwość, jednak ten odmówił. Doktor Alexander był przekonany, że przemoc wkrótce ustanie i że Niemcy zwyczajnie pójdą po rozum do głowy. Podczas wojny był świadkiem odwagi i honoru, jakim wykazywali się jego rodacy. Wierzył też, że znaczna część prawych Niemców, podobnie jak pułkownik Meyer, przeciwstawi się szaleństwu, jakie ogarnęło nazistów. Sześć dni po bojkocie Żydów narodowi socjaliści wydali Ustawę o Odbudowie
Administracji Państwowej, zabraniającą osobom bez rodowodu aryjskiego pracy w rządzie. Obejmowała ona nie tylko urzędników i pracowników biurowych, ale również nauczycieli, piosenkarzy, tancerzy, pisarzy i muzyków. Artyści żydowscy mogli teraz występować wyłącznie przed żydowską publicznością, w ramach programu znanego pod nazwą Kulturbund Deutscher Juden – czyli Kulturalne Stowarzyszenie Niemieckich Żydów. Państwo Alexander wstąpili do wspomnianej organizacji wraz z 20 tysiącami innych osób, chodząc regularnie na koncerty do Deutsches Theater. Doktor nadal leczył wielu z artystów stowarzyszenia. 10 maja ponad 40 tysięcy studentów, członków SA, SS i innych popleczników NSDAP zebrało się na Opernplatz, kilkaset metrów od Nowej Synagogi, przy ulicy Oranienburger, aby wysłuchać przemówienia ministra propagandy, Josepha Goebbelsa. „Era nieproporcjonalnego intelektualizmu żydowskiego dobiegła końca” – oświadczył. „Dlatego słusznie czynicie, wrzucając zgubnego ducha przeszłości w płomienie tej północnej godziny. Wraz z tym w ziemię zapadają się intelektualne podwaliny Republiki Weimarskiej. Ale z tych popiołów powstanie nowy duch”. Gdy przemówienie dobiegło końca, tłum wrzucił do ognia 20 tysięcy książek. Optymizm Alfreda nie uspokoił rodziny Alexander. Pożar Reichstagu, bojkoty i przemoc na ulicach zebrały swoje żniwo. Bella oświadczyła rodzicom, że wyprowadza się do Londynu wraz ze swoim narzeczonym, Haroldem Sussmannem – Anglikiem, którego poznała dwa lata wcześniej. Kilka dni później spakowała swoje rzeczy i wyjechała52. Po raz pierwszy rodzina Alexander nie była już w komplecie pod jednym dachem. Mimo że Hanns nie był w tym czasie szczególnie związany z siostrą, jej wyjazd zrodził trudne pytania. Co może to oznaczać dla niego? Czy sytuacja Żydów w Niemczech pogorszy się? Czy reszta rodziny pójdzie w ślady Belli i rozpocznie nowe życie na obczyźnie? Na odpowiedzi nie musiał długo czekać. W czerwcu 1933 roku doktor Alexander został wezwany na rozmowę do dyrektora Waldschule. Ten poinformował go, że na mocy Ustawy Przeciwko Przepełnieniu Niemieckich Szkół narzucono nowe przepisy, wymagające ograniczenia liczby żydowskich uczniów. Dlatego chłopcy nie byli już tam
mile widziani. Doktor musiał podjąć decyzję – albo dobrowolnie zabierze synów ze szkoły, albo zostaną z niej usunięci. Po powrocie do domu Alfred powiedział chłopcom, którzy mieli już po szesnaście lat, że pójdą do prywatnej szkoły żydowskiej. Hanns lubił Waldschule, i mimo że nigdy nie przykładał się do nauki, chciał ją ukończyć, a może nawet pójść na uniwersytet, podobnie jak jego siostry. Jeszcze gorsza od pozbawienia ich prawa do nauki była niepewność: jeśli z powodu przynależności rasowej można ich wyrzucić ze szkoły, to co jeszcze może się zdarzyć? Jednak nie tylko synowie państwa Alexander zostali poszkodowani przez nowe prawo. Po wprowadzeniu kolejnych, antyżydowskich praw w ciągu kilku następnych miesięcy dla Żyda stało się bardzo trudne prowadzenie praktyki lekarskiej, nawet dla tak znamienitego lekarza, jakim był Alfred Alexander. Ponadto, rząd zakazał pokrywania wydatków żydowskich lekarzy z funduszy publicznego ubezpieczenia zdrowotnego, co wcześniej stanowiło znaczną część dochodu doktora Alexandra. Było już tylko kwestią czasu, gdy burmistrz Berlina wprowadzi zakaz leczenia nieżydowskich pacjentów przez lekarzy Żydów, co wcześniej stało się już w Monachium. Jeśli do tego dojdzie, doktor zostanie bez pracy. Rozmowy przy rodzinnym stole państwa Alexander stawały się coraz bardziej napięte. Henny z naciskiem powtarzała, że w końcu będą musieli wyjechać z kraju, i jeśli w stosownym czasie nie sprzedadzą praktyki, niebawem nie będzie ona nic warta. Jednak doktor Alexander nadal zaprzeczał faktom, doradzając cierpliwość i unikanie rozgłosu, dopóki życie nie wróci do normalności, w co szczerze wierzył. 13 lipca 1934 roku, dwadzieścia lat po wybuchu pierwszej wojny światowej, w ogólnym kontekście rozrastającej się niemieckiej dumy narodowej, prezydent Paul von Hindenburg ogłosił wprowadzenie nowego medalu pamiątkowego, Krzyża Honoru. Dochodząc do wniosku, że przydatnym będzie otrzymać drugi dowód swojej służby dla ojczyzny, doktor Alexander złożył podanie o nowy medal. Kilka tygodni później wziął udział w ceremonii, w lokalnym urzędzie administracji rządowej, gdzie wraz z innymi weteranami otrzymał brązowy krzyż, z wytłoczonymi pośrodku datami: 1914 i 1918. Do krzyża przypięta była czerwono-czarno-biała wstążka symbolizująca barwy imperialnych Niemiec i NSDAP.
Tymczasem Bella szybko przyzwyczajała się do nowego życia w Anglii. W grudniu 1934 roku urodziła syna, Petera, ku ogromnej radości Alfreda i Henny. Alfred udał się do Londynu w odwiedziny do swojego pierworodnego wnuka. Przebywający w Anglii przyjaciel rodziny, Otto Schiff, który przeniósł się tam z Hamburga, zasugerował Aflredowi, aby zarejestrował swoją praktykę lekarską w brytyjskim instytucie medycznym, na wypadek konieczności opuszczenia Niemiec. Mimo że Alfred nadal wierzył, że ich problemy wkrótce się skończą, doszedł do wniosku, że już czas się zabezpieczyć. Przed powrotem do Berlina udał się autobusem do centrum Londynu, gdzie wpisał się jako student Uniwersytetu Edynburskiego. Gdyby chciał otworzyć praktykę medyczną w Wielkiej Brytanii, musiałby nostryfikować swój dyplom. W Berlinie, wbrew namowom Henny, bliźniacy postanowili porzucić prywatną szkołę żydowską, wierząc, że więcej nauczą się w codziennym życiu. Dzięki rodzinnym koneksjom, Hanns dostał pracę w niewielkim banku, Leo Perl, prowadzonym przez przyjaciela rodziny, Franza Perla. Była to pierwsza praca Hannsa, i chociaż nie miał on tam zbyt wielu obowiązków, cieszył się, że mógł się wykazać i że zerwał z codzienną harówką szkolnego życia. Każdego dnia ubierał ciemny garnitur oraz kapelusz i dołączał do innych pracowników, jadących tramwajem do centrum Berlina. Na koniec miesiąca Hanns wręczał swój skromny zarobek matce, która z dumą mu dziękowała. Paul również był zajęty. Mimo wprowadzenia nowego prawa, zabraniającego Żydom podejmowania praktyk, udało mu się dostać pracę u berlińskiego producenta szaf. Jego pracodawca, Johan Geider, nie miał zamiaru przestrzegać prawa, które nakazywało mu, kogo może zatrudniać, a kogo nie. Jednak, zgodnie ze zwyczajem, doktor musiał zapłacić za praktykę syna. Po kilku tygodniach stażu, Paul został wysłany do dużej hali w innej części miasta, do prac przygotowawczych nad nazistowską wystawą zatytułowaną „Niemiecka Praca, Niemiecka Siła Robocza”. Ta wyjątkowo fetowana impreza miała zostać otwarta przez samego Adolfa Hitlera. Gdy Paul tam przybył, zastał na miejscu grupę ciężko pracujących ludzi. Kilka godzin później podjechała duża, pełna sklejki, ciężarówka. Gdy kierowca spytał Paula, gdzie ma zostawić ładunek, ten kazał mu wjechać na drewniany parkiet sali. „Czy to bezpieczne?”, zapytał kierowca. „Oczywiście” odparł Paul, doskonale wiedząc, że sprężynujące podłoże nie wytrzyma takiego obciążenia.
Kierowca zaczął powoli cofać, aż nagle dał się słyszeć głośny trzask. Tył ciężarówki zapadł się w podłogę. Kierowca szybko wysiadł i zaczął uciekać, podobnie zresztą jak Paul. Następnego dnia Paul dowiedział się, że otwarcie wystawy zostało wstrzymane, a harmonogram Hitlera… diabli wzięli. Hanns nie mógł już chodzić do kina na swoje ulubione filmy. Coraz bardziej powszechne stawały się napisy: „Żydzi niemile widziani”. Wystawne przyjęcia u państwa Alexander skończyły się, ponieważ wielu ich przyjaciół w godzinach wieczornych bało się przemierzać miasto. Mniej pacjentów odwiedzało teraz gabinet doktora przy Kaiserallee i klinikę przy Achenbachstrasse, w obawie przed skojarzeniem ich z żydowskim lekarzem. Hanns również odczuwał tę dyskryminację, słysząc często na ulicy przezwiska kierowane w swoją stronę. Mimo że dobrze skrywał swoją żydowską tożsamość, sprawiając wrażenie przeciętnego, młodego niemieckiego profesjonalisty, było oczywiste, że jest Żydem, gdy wchodził lub wychodził z lokalnej synagogi przy Fasanenstrasse. Wraz z rosnącym wpływem NSDAP, Hanns coraz bardziej zatapiał się, podobnie jak wielu innych, w społeczność żydowską – nie tyle z powodów religijnych, co raczej w celu zrozumienia antysemityzmu, którego zaczął doświadczać w swoim życiu. Pewnego piątkowego wieczoru pod koniec 1934 roku Hanns po wyjściu z pracy udał się do synagogi Friedenstempel, na nabożeństwo rabina Prinza, dwudziestoczteroletniego duchownego, który szybko zyskiwał popularność, szczególnie wśród młodych członków społeczności żydowskiej. Tego wieczoru rabin się spóźniał, więc zgromadzeni zaczęli się martwić, czy nie został aresztowany. Kiedy w końcu się pojawił, podczas nabożeństwa ostrzegł zgromadzonych, że antysemityzm nie jest problemem chwilowym, ale długofalowym zagrożeniem, które należy traktować poważnie53. Potwierdził również, że większość rabinów jest innego zdania i uważa, że życie powróci do normalności, że należy zaufać Niemcom, iż rozprawią się z antysemitami, którzy – choć zaraźliwi w swych działaniach – są przecież mniejszością. Przyznał, że on sam nie podziela ich opinii. Rabin zakończył swoje nabożeństwo jednym, prostym przesłaniem: wszyscy Żydzi powinni jak najszybciej opuścić Niemcy. Wracając do domu, Hanns myślał o tym, że ojciec jest w błędzie i że powinien zacząć myśleć o wyjeździe.
Chcąc zapewnić sobie ochronę, Hanns i Paul wstąpili do postępowej, młodzieżowej grupy żydowskiej, która spotykała się raz w tygodniu. Podczas rzeczonych spotkań młodzi ludzie dowiadywali się o rozwoju hitlerowskiego stowskiego antysemityzmu i dzielili się pomysłami, w jaki sposób radzić sobie ze zniewagami54. Tutaj udzielano sobie wzajemnych rad, aby nie chadzać nigdzie w pojedynkę i unikać kłopotów, a także przypominano, że podróże w ciągu dnia są znacznie bezpieczniejsze niż wieczorem. Bliźniacy ignorowali podobne przestrogi, często udając się w różne miejsca po zmroku. Hanns chodził na wszystkie spotkania, chcąc być na bieżąco w temacie kolejnych ataków na berlińskich Żydów i wysiłków negocjacyjnych z rządem podejmowanych przez starszych Żydów. W tym czasie największe gazety i stacje radiowe kontrolowane były już przez nazistów. Te spotkania dla Hannsa były również swoistym „miernikiem temperatury nastrojów” większej społeczności żydowskiej i okazją do przekonania się, czy są również jakieś alternatywne opinie, niepokrywające się ze stanowiskiem ojca. Bez względu na nowe prawa ograniczające wolność Żydów, nic nie mogło powstrzymać Hannsa i jego brata przed oglądaniem meczów hokeja, odbywających się w Sportpalast w poniedziałkowe wieczory55. Uchwała głosiła, że wyłącznie osoby popierające nazistów mogły nabywać bilety na te mecze. Na drzwiach widniał napis: „Juden raus!” (Żydzi wynocha!). Ale Hanns i Paul mieli w tej kwestii inne zdanie. Co dnia zakładali normalną odzież i płacąc przy wejściu za bilet, jak wszyscy pozostali, podziwiali swoich bohaterów uderzających w krążek, który przemykał po lśniącej tafli lodu. Reszta rodziny również starała się prowadzić możliwie normalne życie. Na początku 1935 roku Elsie była na jednej ze sztuk „tylko dla Żydów” w Deutsches Theater. Poznała tam Ericha Hirschowitza, niskiego, uprzejmego berlińczyka. Ojciec Ericha handlował skórą. Cały czas pilnując interesów, ale jednocześnie z niepokojem obserwując narastający w Berlinie antysemityzm, wysłał syna do Londynu w celu założenia tam firmy eksportowo-importowej handlującej skórą. W lipcu 1935 roku Elsie i Erich pobrali się. Ponieważ rodziny państwa młodych nie chciały zwracać na siebie uwagi, ślub był skromniejszy niż urządzona dwa lata wcześniej ceremonia Belli. Do mieszkania przy Kaiserallee zaproszono niewielu gości. Nie zamieszczono również
informacji w gazecie. Młoda para udała się w podróż poślubną do Szwajcarii. Po drodze małżonkowie musieli ominąć jedno z miast, które znalazło się na trasie ich przejazdu, ponieważ na jego obrzeżach widniał napis: „Juden sind hier unerwünscht” („Nie chcemy tutaj Żydów”). Kilka tygodni po ślubie Erich wrócił do Londynu. Elsie miała do niego dołączyć, gdy tylko atmosfera w Berlinie się uspokoi. Mniej więcej w tym samym czasie pewien rozjuszony przedstawiciel NSDAP załomotał do drzwi kliniki doktora Alexandra przy Achenbachstrasse, twierdząc, że doktor przeprowadził nielegalną aborcję u jego siostry. Oburzony tym fałszywym oskarżeniem, doktor z czystym sumieniem zrzucił intruza ze schodów. Potem, uświadamiając sobie niebezpieczeństwo, w jakim się znalazł, szybko udał się do najbliższego posterunku policji z nadzieją, że zdoła jeszcze zapobiec ewentualnej skardze. Oświadczono mu jednak, że jeśli nie jest członkiem NSDAP, nie zostanie mu udzielona żadna pomoc. W tym momencie do doktora wreszcie dotarło, że czas nieubłaganie ucieka. Pod koniec 1935 roku rodzice Henny wyjechali z Niemiec do rodzinnej Szwajcarii. Lekarze zalecili ojcu Henny pobyt na świeżym powietrzu ze względu na pogarszający się stan jego zdrowia. Uzgodniono, że Paul pojedzie z nimi. Będąc już w Bazylei, podjął praktykę w miejskiej szkole technicznej. Bracia po raz pierwszy zostali rozdzieleni. W styczniu 1936 roku doktor Alexander pojechał do Londynu, aby spędzić trochę czasu z Bellą i wnukiem. Podczas jego nieobecności do Henny zadzwonił pułkownik Otto Meyer, ten sam, który tak mężnie poradził sobie z grupą nazistów przed domem państwa Alexander podczas bojkotu żydowskich firm w Berlinie w 1933 roku. „Przyjadą po niego. Musisz dopilnować, żeby zdążył się ukryć”. Wyjaśnił, że widział jego nazwisko jako jedno z pierwszych na liście Żydów, na których planowano obławę w ciągu najbliższych dni. Gdy Henny oznajmiła, że mąż jest w Anglii, Otto zalecił, żeby tam został. Henny wysłała do męża informację, aby nie wracał. Doktor Alexander z goryczą uświadomił sobie, że nie ma już wyboru. Zadzwonił do Edmunda Dreyfusa, przyjaciela rodziny i angielskiego bankiera, protegowanego Luciena Picarda, swojego teścia. Dreyfus natychmiast zgodził się poręczyć za doktora.
Taki był wymóg rządu brytyjskiego wobec uchodźcy szukającego tymczasowego schronienia w Anglii. Na razie doktor mógł zostać w Londynie, chociaż mocno zasmuciła go konieczność opuszczenia ukochanej ojczyzny. Martwił się też obowiązkiem nostryfikowania dyplomu. Jednak najbardziej niepokoił go fakt, że skoro jego nazwisko znalazło się na liście Gestapo, równie dobrze może ono zainteresować się jego rodziną. Napisał do Henny, że zostaje w Londynie, prosząc ją, aby możliwie najszybciej dołączyła do niego z resztą rodziny. Ten etap życia rodziny Alexander w Niemczech dobiegał końca. Hannsa, mimo że obawiał się on nieznanego dotychczas świata, ekscytowała również perspektywa nowych możliwości, jakie mogły się przed nim pojawić. Natychmiast skoncentrował się na praktycznych aspektach planowania swojego wyjazdu do Anglii. Pierwszym krokiem było uzyskanie certyfikatu wyjazdowego u Polizeipräsident, czyli szefa policji, jako że bez tego świadectwa nie mógłby otrzymać wizy wjazdowej do Anglii56. Nie było to trudne zadanie, ponieważ władze chętnie zgadzały się na opuszczanie kraju przez Żydów. Hanns udał się na posterunek policji w centrum Berlina i po uiszczeniu kwoty 10 Reichsmark otrzymał certyfikat ważny sześć miesięcy. Przez całą wiosnę 1936 roku Hanns składał podania o brytyjską wizę wjazdową, ale bezskutecznie. Rząd brytyjski obawiał się reakcji swojego narodu na falę żydowskich uchodźców z Niemiec, w związku z czym zastopował imigrację. Co gorsze, skoro Hanns był już w wieku produkcyjnym i nie był na utrzymaniu rodziców, nie mógł argumentować swojego wniosku obecnością ojca i siostry w Londynie. Musiał znaleźć inny sposób na wyjazd – i to szybko. Przez ostatnie sześć miesięcy warunki życia Żydów w Berlinie pogorszyły się. Koledzy Hannsa z uniwersytetu zostali usunięci z uczelni i odesłani do domu. Wielu przyjaciół ojca – prawników, księgowych i urzędników – straciło pracę z powodu wejścia w życie prawa zabraniającego Żydom zajmowania stanowisk administracyjnych i wykonywania niektórych zawodów. Hanns nie mógł już więcej czytać biuletynu wydawanego przez swoją synagogę – a było to jedno z ostatnich źródeł nieocenzurowanych wiadomości – z powodu kolejnego prawa nakładającego ograniczenia tym razem na prasę religijną. Następnie, w ślad za oświadczeniem Hitlera podczas jednego z jego norymberskich wieców, wprowadzono Ustawę
o Obywatelstwie Rzeszy, odbierającą Hannsowi i jego rodzinie niemieckie obywatelstwo. Od tej chwili Niemcy zaczęli uważać ich jedynie za podmioty odseparowane od reszty narodu niemieckiego. Jednak na przełomie wiosny i lata Hanns dostrzegł oznaki złagodzenia reżimu. Było mniej bojkotów i wieców, zaprzestano też wprowadzania kolejnych, antyżydowskich praw, a z okien wystawowych niektórych sklepów usunięto nawet napisy „Żydzi niemile widziani”. Hanns zrozumiał, że Hitler stara się wywrzeć pozytywne wrażenie na światowych mediach, których przedstawiciele zaczęli napływać do Berlina na olimpiadę, która miała się rozpocząć 1 sierpnia 1936 roku. Zdając sobie sprawę, że może to być jedyna szansa na uzyskanie wizy przed wznowieniem antysemickich represji, Hanns zdwoił swoje wysiłki. W maju udał się do Franza Perla, swojego szefa w banku, i oświadczył mu, że jak najszybciej musi wyjechać z kraju. Perl zgodził się zarekomendować go na jedno ze stanowisk w banku londyńskim. Następnego dnia Hanns obudził się wcześniej niż zwykle, aby udać się do Brytyjskiego Biura Paszportowego57 przy Tiergartenstrasse 17, oddalonego o piętnaście minut drogi od ich mieszkania. Gdy dotarł na miejsce, dostrzegł tam długą kolejkę. Okazało się, że pierwsi petenci pojawili się już o czwartej nad ranem. Wiele osób stało w milczeniu, trzymając w ręku dokumenty, podczas gdy inni szlochali, zatrwożeni odmową otrzymaną ze strony biurokratów. Fakt, że jeden z pacjentów jego ojca był pierwszym sekretarzem w Ambasadzie Brytyjskiej, obudziło w nim pewną nadzieję, jednak biorąc pod uwagę liczbę ludzi stojących w kolejce, nie było żadnej gwarancji, że Hanns otrzyma wizę. Punktualnie o dziewiątej otwarto drzwi i gdy wreszcie nadeszła jego kolej, Hanns wszedł do małego biura, gdzie wypełnił formularz zgłoszeniowy. Po kilku minutach oczekiwania i bez spodziewanych trudności, wyszedł z przybitą w paszporcie, upragnioną wizą. Następnie udał się do Ambasady Francuskiej, aby uzyskać zgodę na przekroczenie granicy Francji w drodze do Anglii. Jednak odpowiedź była odmowna. Czas szybko uciekał. Hanns napisał do przebywającego w Szwajcarii Paula, prosząc go o pomoc. Kilka dni później otrzymał odpowiedź, że powinien przyjechać do Szwajcarii, a później, po dobrym posiłku, polecieć samolotem bezpośrednio do Anglii. Elsie bez większych problemów udało się kupić bilet do Amsterdamu, by móc wyjechać. Dość
łatwo uzyskała też zgodę na wyjazd do Anglii, ze względu na fakt, że jej mąż przebywał już w Londynie, prowadząc tam firmę. Tylko Henny musiała jeszcze znaleźć sposób na wydostanie się z Berlina. Jednak w tym wypadku nie było to łatwe zadanie. Osoby dysponujące znacznym majątkiem lub dochodami zmuszone były do zapłacenia niezwykle wysokiego Reichsfluchtsteuer, czyli podatku od ucieczki z Rzeszy, który był wymogiem do uzyskania wizy wyjazdowej58. Zatem Henny musiała pozostać w Berlinie, dopóki nie sprzeda kliniki męża. Nikt z rodziny nie chciał zostawić jej samej, ale nie było innego wyjścia. Wszyscy wiedzieli, że muszą wykorzystać najlepszy teraz dla nich czas, dopóki świat ma skierowane oczy na Niemcy z racji planowanych tam igrzysk olimpijskich. Rankiem 29 maja 1936 roku Hanns pożegnał się z matką i po raz ostatni wyszedł przez ogromne, drewniane drzwi frontowe swojego domu przy Kaiserallee. Targały nim mieszane uczucia: troska – ponieważ martwił się o matkę, niecierpliwość – jako że pragnął wreszcie ruszyć własną drogą, niepokój – nie wiedział przecież, co przyniesie mu los. Wsiadł w kolejkę S-Bahn, jadącą na stację poczdamską, gdzie kupił bilet na pociąg do Szwajcarii. Ta 800-kilometrowa podróż wiodła nieopodal wsi Glienicke, gdzie stał ich domek letniskowy, potem przez Monachium, gdzie ojciec studiował kiedyś medycynę, aż do małego miasteczka Geislingen, położonego w sielskiej okolicy na południowym zachodzie Niemiec, gdzie Hanns spędził kilka godzin, żegnając się ze swoją ukochaną nianią, Anną. Następnego dnia kontynuował podróż przez BadenBaden, aż do granicy szwajcarskiej. 30 maja 1936 roku, pod koniec dnia, Hanns dotarł na stację kolejową w Bazylei. Jednak nie był to jeszcze koniec jego ucieczki z Niemiec. Mimo że Bazylea leży w Szwajcarii, stacją zarządzała niemiecka sieć kolejowa, kontrolowana przez niemiecki rząd. Hanns zdjął swój bagaż z półki w przedziale, wyszedł na peron i skierował się w stronę stanowiska celnego, do którego ustawiła się długa kolejka mężczyzn, kobiet i dzieci. Większość z nich stanowili Żydzi, wyczerpani wielogodzinną podróżą pociągiem i towarzyszącym im niepokojem związanym z wysiedleniem. Gdy nadeszła kolej Hannsa, podał on urzędnikowi swój paszport oprawiony w oliwkową okładkę, na którym widniał duży napis: „Deutscher Reich Reisepass”.
Niemiecki urzędnik spojrzał na dokument podróżny Hannsa, porównując stojącego przed nim osobnika ze zdjęciem piętnastolatka w paszporcie, rzucił okiem na brytyjską wizę, w końcu podstemplował paszport i gestem ręki dał mu znać, że może przejść. Gdy Paul dostrzegł Hannsa przechodzącego przez odprawę paszportową, pośpieszył w jego kierunku i z radosnym śmiechem mocno go uścisnął. Tak oto Hanns opuścił kraj, w którym się urodził. Miał dziewiętnaście lat, a w kieszeni jedynie bilet kolejowy i dziesięć marek – tylko tyle, ile niemiecki rząd pozwolił mu ze sobą zabrać. 2 czerwca 1936 roku Hanns wylądował na lotnisku w Croydon, w południowej części Londynu. Wręczył swój niemiecki paszport oficerowi przy odprawie, który przybił na nim pieczątkę z tekstem: 2 czerwca 1936 roku zezwolono na lądowanie w Croydon59, pod warunkiem że posiadacz tego dokumentu natychmiast zgłosi się na policję i nie pozostanie w Wielkiej Brytanii dłużej niż sześć miesięcy.
Bella czekała już na Hannsa i natychmiast zabrała go na lunch do hotelu Aerodrome, znajdującego się przy lotnisku. Po posiłku pojechali taksówką do jej mieszkania w dzielnicy Olimpia, gdzie oczekiwali go ojciec, szwagier i jego trzyletni już wówczas siostrzeniec, którego Hanns zobaczył po raz pierwszy. Mimo bolesnej świadomości, że rodzina jest rozdzielona – Henny w Berlinie, Elsie w Amsterdamie, a Paul i dziadkowie w Bazylei – dobrze było znów znaleźć się, choć w niepełnym gronie rodzinnym, w Londynie. Przez kilka następnych tygodni Hanns z entuzjazmem zabrał się do poznawania nowego życia. Wynajął pokój w hotelu Regent Palace przy Piccadilly Circus, jednocześnie rozglądając się za jakimś wygodnym lokum, które mógłby zająć na dłużej. Zarejestrował się też w Biurze Rejestracyjnym dla Cudzoziemców, na Bow Street, gdzie przydzielono mu numer 594942. Mając status zarejestrowanego obcokrajowca, nie mógł podejmować płatnej pracy, głosować ani pobierać zasiłku rządowego. Jego aktywność jako Niemca na terenie Wielkiej Brytanii była monitorowana przez służby bezpieczeństwa. Po upływie sześciu miesięcy będzie musiał ponownie ubiegać się o wizę. Kilka dni później Hanns pojechał autobusem do centrum, gdzie udał się do
niewielkiego banku, Japhet & Co., będącego w posiadaniu rodziny męża Belli. Chciał tam odbyć praktykę. Przywitał go jeden z kierowników banku, który przedstawił mu idee, jakimi kieruje się bank, jego pracowników i zadania, które Hanns miałby wykonywać. Ze szkolną znajomością angielskiego, Hanns nie mógł zrozumieć wielu szczegółów tej rozmowy. Uświadomił sobie, że jeśli ma się poruszać w tym nowym środowisku, będzie potrzebował pomocy w nauce języka. W liście wysłanym do matki cztery tygodnie po przyjeździe do Anglii, Hanns informował ją o szczegółach codziennego życia. Dziękował jej za przysłane prezenty: pieniądze, „które będzie starał się w jak najlepszy sposób wykorzystać” i dwa słoiki kompotu czereśniowego, z owoców zebranych w ich ogrodzie w Glienicke, których jeszcze nie otworzył, jako że „są zbyt cenne”. Napisał również, że jest zajęty, ponieważ spotyka się z wieloma dawnymi przyjaciółmi i znajomymi z Berlina, między innymi z Löwensteinem – kolegą, którego przed laty przywiązał do drzewa podczas swojego przyjęcia urodzinowego w domku nad jeziorem i „za którym nadal nie przepada”. Poprzedniego dnia ojciec zabrał Hannsa na całodniową wycieczkę na wyspę Wight, którą syn opisał w liście do matki jako „niebiańską”. Mimo że weekend był bardzo przyjemny, Hanns z chęcią wrócił do pracy w banku. Ogólnie nieźle sobie radził, tym bardziej że odkrył dobrą restaurację, gdzie mógł jadać obiady – Lyons Corner House w centrum Londynu – w której serwowano tanie posiłki, na stołach leżały obrusy, a do jedzenia nieodpłatnie podawano wodę z lodem. Kończąc list, zapewnił matkę, że jest szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Na początku lipca 1936 roku nadeszła odpowiedź. Wbrew przewidywaniom Henny, sprzedaż kliniki nie była niestety łatwym przedsięwzięciem. Zgodnie z prawem ustanowionym przez nazistów, nie mogła jej sprzedać żadnemu Żydowi. Szanse, że kupi ją poplecznik partii, również były niewielkie, jako że nabywca zapewne nie chciałby jej przejąć wraz z personelem i żydowskimi pacjentami. Co prawda, Henny znalazła jednego zainteresowanego, ale transakcja w ostatniej chwili nie doszła do skutku. Resztę lata Henny poświęciła na znalezienie kupca, ale ponieważ nic się nie zmieniło, jej sytuacja zaczęła być niepewna. W końcu, na początku sierpnia, znalazła parę zainteresowaną nabyciem kliniki – chrześcijanina i żydówkę – jednak po mocno zaniżonej cenie. Nie mając wyboru, Henny zgodziła się ją sprzedać. Z otrzymanych
funduszy opłaciła podatek od ucieczki z Rzeszy. Kilka dni później wsiadła do pociągu jadącego do Londynu. * Do czasu żydowskiego nowego roku, do września 1936 roku, całej reszcie rodziny Alexander udało się już dotrzeć do Londynu. Najpierw zjawiła się tam Elsie, przyjeżdżając z Amsterdamu, a następnie ze Szwajcarii dołączył do nich Paul. Jedyny członek rodziny, który pozostał w Niemczech, to babka cioteczna Hannsa, Cäcilie Bing, która oznajmiła, że nie wyjedzie z kraju. Ciotka Bing wierzyła w „stare sposoby” i cieszyła się reputacją kobiety krótko trzymającej swoje dzieci. Była jedną z niewielu osób, której Hanns i Paul nigdy nie płatali figli, chociaż często za jej plecami naśmiewali się z jej seplenienia. Ciotka została w swoim dobrze urządzonym apartamencie hotelu Excelsior, we Frankfurcie. Teraz, gdy rodzina znów była razem, doktor z żoną przeprowadzili się do mieszkania z dwiema sypialniami w dzielnicy Kensington, w zachodnim Londynie. Mimo że mieszkanie było bardzo wygodne i przestrzenne, swoim standardem znacznie odbiegało od wygód dawnego mieszkania z mnóstwem pokoi przy Kaiserallee. Henny napisała do Hilde – ich kucharki w Berlinie – list z prośbą o spakowanie i wysłanie do Anglii ich mebli oraz reszty dobytku. W tym czasie było to jeszcze możliwe do wykonania, ponieważ hitlerowcy z chęcią godzili się, by jak najwięcej Żydów opuściło Niemcy60. Hilde, zgodnie z prośbą Henny, spakowała do skrzyń dosłownie wszystko – każdą książkę, każdą sztukę pościeli i każdy mebel61. Wysłała nawet kosze na makulaturę, z całą ich zawartością. W jednym z pudeł państwo Alexander znaleźli Torę, schowaną pod rzeczami i owiniętą w ręczniki i koce. Hilde natknęła się na nią prawdopodobnie w szafie, w bibliotece doktora. Zapakowała również tzw. sukienkę z aksamitu, dwa srebrne dzwonki i srebrny napierśnik, z wytłoczonym na nim nazwiskiem Mojżesza Alexandra. Te wszystkie przedmioty miały tyle samo lat co sama Tora. Ponieważ nikt z rodziny nie mógł zabrać ze sobą z Niemiec żadnych pieniędzy, teraz trzeba było zaczynać od nowa. Później, jeszcze tego samego lata, pięćdziesięcioośmioletni doktor Alexander udał się do Edynburga, żeby rozpocząć
studia, które dadzą mu możliwość prowadzenia praktyki lekarskiej w Wielkiej Brytanii. Mężowie Belli i Elsie prowadzili interesy, które zapewniały rodzinom dobrobyt, natomiast Hanns i Paul rozpoczęli swoje londyńskie życie praktycznie na granicy ubóstwa. Paul wstąpił do Kensington Secretarial College, żeby studiować język angielski, ale tak naprawdę najbardziej interesowały go znajomości z dziewczętami, które stanowiły większość studentów tej uczelni. Następnie dostał się na staż u Laszlo Hoeniga, wziętego dekoratora wnętrz, który miał swoją galerię przy South Audley Street 54, w Mayfair. Bella, która mieszkała już w Londynie od 1933 roku i znała miasto najlepiej z całej rodziny, była dla pozostałych przewodnikiem i doradcą. Opiekowała się swoim małym synem, podczas gdy jej mąż, Harold, prowadził biznes brokera giełdowego. Elsie z mężem Erichem znalazła małe mieszkanko w północnym Londynie. Cierpiała z powodu zmiany warunków życia, niemożności studiowania na uniwersytecie, a na dodatek dokuczały jej kpiny ze strony sąsiadów, którzy naśmiewali się z jej mocnego, niemieckiego akcentu. Chcąc choć trochę uprzyjemnić sobie życie, gdy tylko mogła, ubierała swoje kosztowne futra. Hanns szybko zaadaptował się do nowych warunków. Oddzielił grubą kreską przeszłość, by nie myśleć o tym wszystkim, co stracił – domu, prestiżu, służących. Był młodszy od swojej siostry Elsie i nie zdążył jeszcze ukształtować własnego świata w Berlinie, a poza tym był optymistą, znacznie lepiej radzącym sobie ze zmianami i przesiedleniem. Bez względu na powód, Hanns szybciej się asymilował. Bliźniacy byli już dorosłymi, przystojnymi mężczyznami, o ciemnobrązowych, gęstych, falowanych włosach, zaczesywanych do tyłu. Obaj mierzyli metr osiemdziesiąt wzrostu. Większość ludzi nie potrafiła ich odróżnić. Jednak ci, którzy dobrze ich znali, dostrzegali różnice. Paul, stojąc w miejscu, delikatnie pochylał się do przodu, w geście sugerującym ciekawość świata. Jego podbródek był nieco wysunięty, a na policzkach – zawsze gdy się uśmiechał – pojawiały się dołeczki. Sprawiał wrażenie młodzieńca odprężonego, spokojnego i niefrasobliwego. Hanns zwykle był zamyślony, bardziej spięty i wyróżniała go większa powaga niż brata. Z charakterystyczną kwadratową szczęką mógł czasem do złudzenia przypominać bożyszcze kobiet tamtych czasów. Raz w tygodniu, po wyjściu z pracy, Hanns jechał autobusem do jednego
z budynków w dzielnicy Victoria. Wchodził tam na czwarte piętro i pukał do drzwi mieszkania, należącego do pewnej niemieckiej, sześćdziesięciopięcioletniej starej panny o nazwisku Franck. Po chwili Frankie – jak nazywał ją Hanns – wpuszczała go do ciasnego salonu z widokiem na St James’s Park. Salon wypełniał aromat przypominający marynowaną cebulę. W miłej atmosferze, przy ciepłej herbacie i czerstwych herbatnikach, Frankie uczyła Hannsa podstaw angielskiego. Z niemieckim akcentem, który nawet dla niego był trudny do zrozumienia, wprowadzała go również w tajniki angielskiego życia, tłumacząc, co powinien zabierać ze sobą do pracy (melonik, parasol, aktówkę – niezbędne), co podać gościom na obiad (pieczeń wołowa i Yorkshire pudding, nieposiekana wątroba i język wołu) oraz jak się zachowywać wobec nieznajomych (z dystansem i nieco obojętnie). Na postępy w nauce nie trzeba było długo czekać, i mimo pozostałości delikatnego, niemieckiego akcentu, Hanns potrafił już bez zakłopotania poradzić sobie w każdej sytuacji: od przekomarzania się w pracy po negocjowanie wysokości czynszu z właścicielką mieszkania. Frankie była surową i wymagającą nauczycielką, ale Hanns się nie zniechęcił. W tym czasie jeszcze jedna osoba zaczęła pobierać u niej lekcje – była to długonoga, siedemnastoletnia brunetka, Anneliese Graetz. Ann – jak chciała, by ją nazywano – niedawno uciekła z hitlerowskich Niemiec i przyjechała do Londynu z czternastoletnim bratem, Wolfgangiem. Jej rodzice, Paul i Käte Graetz, zostali w Berlinie. Ojciec nie chciał porzucić odpowiedzialnej pracy na stanowisku kierownika jednego z największych w Niemczech młynów zbożowych. Ann bardzo się o nich martwiła. Czekając na wieści z kraju, uczyła się życia w brytyjskim społeczeństwie, podobnie jak Hanns. Po pewnym czasie Hanns i Ann zaczęli wspólnie chodzić na lekcje tańca i na spacery po jednym z wielu londyńskich parków. Hanns zabierał ją na kolacje do swojej ulubionej restauracji, Lyons Corner House, gdzie podekscytowany pokazywał jej obrusy na stolikach i wspominał o darmowej wodzie z lodem. Ann zapoznała Hannsa z Wolfgangiem, uczniem szkoły St Paul’s. W piątkowe wieczory wspólnie chodzili do matki Hannsa na szabas. Doktor Alexander nadal przebywał w Edynburgu. Na szabas często przychodzili również Paul, Bella, Elsie i Erich. Poza omawianiem różnych
spraw rodzinnych słuchali również najświeższych wieści napływających z Berlina. Podczas gdy rodzina Alexander starała się możliwie najlepiej ułożyć sobie życie w nowym kraju, sytuacja w Niemczech z dnia na dzień zdecydowanie się pogarszała. W nocy z 9 na 10 listopada 1938 roku, podczas „nocy kryształowej”, zaatakowano 250 synagog i 7000 sklepów oraz innych placówek żydowskich. Jednym z obiektów była synagoga przy Fasanenstrasse, gdzie Hanns i reszta rodziny świętowali Simchat Torę. Zwolennicy Hitlera dotarli do synagogi i, na rozkaz Goebbelsa, podłożyli pod nią ogień. Na miejsce pożaru przyjechali strażacy, a okoliczni mieszkańcy przyglądali się rosnącym płomieniom. Byli to mężczyźni i kobiety, których rodzina Alexander uważała za swoich przyjaciół i sąsiadów, których dzieci chodziły do tych samych szkół, co ich dzieci. Wiele z tych osób było również pacjentami doktora Alexandra. Ogromna, Nowa Synagoga o pięknej złotej kopule, usytuowana przy Oranienburger Strasse, gdzie Hanns świętował bar micwę, również została barbarzyńsko zaatakowana. Zniszczono meble, a Tory spalono. Ta synagoga również spłonęłaby doszczętnie, gdyby nie interwencja Otto Belgardta, lokalnego policjanta, który wyciągnął broń i rozkazał bandytom wynosić się ze świętego miejsca. Fakt, że w 1906 roku Nowa Synagoga w Berlinie odmówiła państwu Alexander przyjęcia ich Tory w formie pożyczki, dla samej Tory okazał się w tej chwili zbawienny. Ataki podczas „nocy kryształowej” nie ograniczały się wyłącznie do budynków znanych i kochanych przez rodzinę Alexander. Rodzina dziewczyny Hannsa również doświadczyła bestialskiego terroru. Na początku listopada 1938 roku, po spaleniu synagog, uzbrojeni bandyci wtargnęli do berlińskiego domu rodziców Ann i aresztowali jej ojca. Wywleczono go na ulicę, gdzie dołączył do ponad tysiąca innych żydowskich mężczyzn, gnanych na dworzec, skąd pojmani mieli być odtransportowani do obozu w Sachsenhausen. Po przybyciu na miejsce, ojcu Ann rozkazano zdjąć odzież, ogolono mu głowę i odziano w pasiasty, czarno-biały, więzienny strój, przydzielając numer 010065. Doświadczył tam brutalności obozów koncentracyjnych62, o których świat na razie jeszcze nie wiedział. Jednak Paul Graetz miał szczęście. Osiemnaście dni po swoim przybyciu, wraz z setkami innych Żydów, został poinformowany, że jest wolny, ale pod jednym warunkiem: zaraz po powrocie do domu musi spakować swój
dobytek i wynieść się z kraju. Na odchodne otrzymał dokument wyjściowy ze swoim zdjęciem, datą urodzenia, adresem i podpisem jednego z wyższych oficerów obozu, Rudolfa Hössa63. Natychmiast po powrocie do domu ojciec Ann przekazał rządowi niemieckiemu resztę swoich funduszy na opłatę podatku od ucieczki, uzyskał wizę w brytyjskim konsulacie i kupił bilet na pociąg do Londynu. Przez całą zimę Hanns i Ann spotykali się, ale z nastaniem wiosny zaczęli się od siebie oddalać, aż w końcu podjęli decyzję o rozstaniu. Ann kontynuowała naukę tańca i raz po raz chodziła na koncerty z innymi mężczyznami, natomiast Hannsa absorbowały coraz bardziej informacje o trwających prześladowaniach Żydów, które rozprzestrzeniły się już teraz na całą kontynentalną Europę. Pomiędzy 1934 a 1939 rokiem ponad 70 tysięcy Żydów uciekło do Wielkiej Brytanii. Musieli oni opuścić kraje kontrolowane przez nazistów: Niemcy, Austrię, Czechosłowację i Polskę. Ta liczba obejmowała również tysiące pozbawionych opieki dzieci, które przybyły do Wielkiej Brytanii specjalnym transportem dziecięcym (Kindertransport) – z misją ratunkową zorganizowaną w ostatniej chwili dla blisko 10 tysięcy żydowskich dzieci. Uchodźców przywitano na Wyspach z chłodną akceptacją, chwilami z otwartą wręcz wrogością. Próbując ułatwić ich asymilację, wszyscy, w tym również Hanns, rozprowadzali ulotki wykonane przez lokalną społeczność żydowską, ze wskazówkami, jak należy się zachowywać. Ostrzegano ich przed krytyką przepisów rządowych, ponieważ „tutaj tak się nie postępuje”. Ponadto doradzano im, aby „nie porównywać, co lepiej robi się w Niemczech”, ponieważ „nawet jeżeli w niektórych przypadkach może to być prawda, nie ma to żadnego znaczenia w obliczu sympatii i wolności, jaką obdarzono ich w Anglii”. W miarę napływu coraz większej liczby Żydów do Londynu, stało się jasne, że będzie im potrzebna nowa synagoga. Nie chodziło wyłącznie o to, że mówią po niemiecku lub że nie czują się komfortowo na nabożeństwie prowadzonym przez angielskich Żydów. Bardziej przeszkadzał im sposób prowadzenia uroczystości. Berlińskie synagogi funkcjonowały zgodnie z liberalną tradycją, która –
w przeciwieństwie do londyńskiej – niemal całkowicie bazowała na śpiewanym odczytywaniu hebrajskiego tekstu, a nie tradycyjnym czytywaniu go, jak robili to angielscy, ortodoksyjni i liberalni Żydzi. Jednak w nowej synagodze nie było miejsca, gdzie można byłoby się modlić, i nie było w niej Tory. Pierwszy problem został rozwiązany przez jednego z członkówzałożycieli, panią Gluckman, która zaoferowała na ten cel swoją jadalnię w Belsize Park. Drugi rozwiązał doktor Alexander, który pożyczył rodzącej się synagodze rodzinną Torę. Wkrótce okazało się, że brakuje miejsca dla wiernych. Dlatego też, począwszy od marca 1939 roku, w synagodze w St. John’s Wood w piątkowe wieczory zaczęły się odbywać regularne nabożeństwa dla niemieckich uchodźców. W czerwcu 1939 roku ta grupa wiernych stworzyła Nowe Liberalne Stowarzyszenie Żydowskie, znane później jako synagoga Belsize Square. Ojciec Hannsa był jednym z członkówzałożycieli jej rady, a Tora rodziny Alexander została przekazana synagodze w formie bezterminowej pożyczki. Miesiąc później, 24 lipca 1939 roku64, rodzina Alexander dowiedziała się, że nie ma już możliwości powrotu do rodzinnego domu. Nazwisko Hannsa, Paula, Belli, Elsie, Henny i Alfreda Alexander opublikowano w „Reichsgesetzblatt” jako część Ausbürgerungslisten, czyli listy osób (w przeważającej większości Żydów), którym oficjalnie odebrano niemieckie obywatelstwo. Co więcej, naziści oświadczyli, że państwo przejęło cały ich majątek. Niemiecki rząd uznawał odtąd tę rodzinę za „bezpaństwową”. Mimo że obwieszczeniu towarzyszyła bezlitosna nieodwracalność, Hanns nie był tym faktem ani zdziwiony, ani rozczarowany. Wraz z każdą kolejną wiadomością napływającą z Niemiec malała jego sympatia do rodaków. Jednocześnie wzrastała jego determinacja, by budować nowe życie w Anglii. Pięć tygodni później, 1 września 1939 roku, niemieckie czołgi przekroczyły granice Polski, wywołując ogólnoświatowe oburzenie. Premier Wielkiej Brytanii, Neville Chamberlain, odziany we frak z muchą, zasiadł przed mikrofonem w swoim gabinecie na Downing Street 10 i oświadczył swojemu narodowi, że dyplomacja niestety zawiodła. Wielka Brytania jest obecnie w stanie wojny z Niemcami. Gdy Hanns usłyszał, że jego adoptowana ojczyzna jest w stanie wojny z jego
prawdziwą ojczyzną, poczuł, że nie może siedzieć bezczynnie. Może było to pragnienie zemsty, a może chęć przeżycia przygody? A może takie odczucie wynikało ze zwykłej lojalności względem Anglii za to, że przyjęła go pod swoje skrzydła, albo z obowiązku podjęcia walki, o czym powiedział mu kilka tygodni wcześniej jego szwagier, Harold. Jednak bez względu na powód, Hanns wiedział, że nie pozostanie wobec tego faktu bierny. Następnego dnia wyszedł z domu z postanowieniem, że zaciągnie się do wojska.
51 26 marca 1933 roku Hitler spotkał się z Josephem Goebbelsem, nowo mianowanym ministrem propagandy. Wyjawił mu, co postrzegał jako najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego: niemieckich Żydów oraz ich zagranicznych zwolenników. Według notatki, jaka znalazła się w dzienniku Goebbelsa, Hitler powiedział, że rozwiązaniem może być przeprowadzony na szeroką skalę bojkot żydowskich przedsiębiorstw w Niemczech. Hitler dodał również: „Być może zagraniczni Żydzi zaczną inaczej postrzegać sprawy, gdy ich rodacy w Niemczech zaczną dostawać cięgi”. 52 Bella wróciła do Berlina kilka miesięcy później, na swój ślub. Jednak jej wyprowadzka i wyjazd za granicę de facto już się dokonały. 53 Hanns stwierdził później, że rabin zachowywał się przesadnie dramatycznie, wykorzystując wrażenie, jakie na zgromadzonych wywarło jego opóźnione przybycie do synagogi. 54 Podczas jednego z wywiadów Hanns powiedział: „Uczono nas, jak mamy odpowiadać nazistom, gdy będą nas nazywać brudnymi Żydami – co należy mówić i robić w takiej sytuacji. Pomocą miała nam służyć książka zatytułowana Anti Anti (Anty-anty). Oni byli antysemitami, a my – anty-antysemitami”. 55 W nagranym wywiadzie, przeprowadzonym sześćdziesiąt lat później z jego bratankiem, Johnem Alexandrem, cytuje on Hannsa, który z satysfakcją wspominał ów drobny akt oporu przeciwko nazistom: „Bardzo lubiłem hokej na lodzie. Chodziliśmy na te mecze i nikt nie zwracał na nas uwagi. Nie wolno nam było tam przebywać, ale jakoś uchodziło nam to na sucho. Prawdopodobnie były tam napisy Juden raus!. Nie powinniśmy tam chodzić, ale zawsze lekceważyliśmy ten zakaz”. 56 Przed uzyskaniem wizy wjazdowej do nowego kraju Hanns musiał zdobyć zezwolenie na wyjazd od niemieckich władz. Dokument kosztował 10 RM (Reichsmark) i musiał zawierać podpis szefa berlińskiej policji. Treść dokumentu była następująca: „Oficjalne zaświadczenie Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego (wydane w celu pobytu za granicą). Pan Hanns Hermann Alexander, urodzony 6 maja 1917 roku w Berlinie. Posiada niemieckie obywatelstwo. To zaświadczenie jest ważne do 31 grudnia 1936 roku. Berlin, 10 czerwca 1936 roku. Podpisano: Szef Policji. Właściciel tego zaświadczenia musi złożyć na nim swój podpis, zanim przedstawi je zagranicznym władzom”. Pozostaje tajemnicą, przynajmniej dla mnie, dlaczego to berlińskie zaświadczenie wyjazdowe opatrzono datą 10 czerwca 1936 roku (czyli dziesięć dni od przyjazdu Hannsa do Croydon). 57 Szefem konsulatu brytyjskiego był Frank Foley, który cieszył się poważaniem w berlińskiej społeczności żydowskiej. W latach 1936–1939 konsulat pod kierownictwem Foleya umożliwił ponad 10 tysiącom Żydów wyjazd z Niemiec. W 1999 roku Foley został uhonorowany przez Jad Waszem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu) tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. 58 Pierwotnie podatek od ucieczki z Rzeszy był ściągany wyłącznie od osób posiadających majątek przewyższający
200 tysięcy RM (Reichsmark) lub tych, których roczny dochód przekraczał 20 tysięcy RM. W tamtym czasie jeden funt szterling równał się 6,7 RM, czyli 200 tysięcy RM odpowiadało wartości 30 tysięcy funtów szterlingów (według dzisiejszej wartości funta szterlinga byłoby to 440 tysięcy funtów). Ta granica została obniżona w 1934 roku, w wyniku czego zdecydowanie więcej osób musiało uiścić ten podatek, co znacznie utrudniło wyjazdy za granicę. Nowa kwota majątku została ustalona na poziomie 50 tysięcy RM (równowartość dzisiejszych 100 tysięcy funtów). W latach 50. XX wieku rząd Niemiec ustanowił prawo, na mocy którego Żydom, których majątek został skonfiskowany przez nazistów, należało się odszkodowanie. Państwo Alexander nigdy nie otrzymali pieniędzy za bardzo niekorzystną sprzedaż swojej kliniki, mimo że sprzedali ją pod przymusem i znacznie poniżej jej wartości rynkowej. 59 Linie lotnicze Imperial Airways utorowały szlak dla pierwszych lotów komercyjnych. Ustanowiły też pierwszą, dzienną trasę z Londynu do Paryża. Jednak loty tymi liniami nie zawsze były bezpieczne. Do czerwca 1936 roku rozbiło się siedem samolotów tych linii. Jedna z takich tragedii miała miejsce krótko po starcie z lotniska w Croydon. Zginął pilot i wszystkich siedmiu pasażerów. 60 Nazistowski rząd przyspieszył exodus żydowski, wprowadzając bardziej restrykcyjne prawo i przemoc (nasiliła się ona szczególnie podczas Kristallnacht), zatwierdzając wizy wyjazdowe, a nawet podejmując negocjacje z rządem Palestyny, zachęcając go do przyjmowania uchodźców żydowskich. Przywódcy nazistowscy wychodzili z założenia, że im mniej Żydów zostanie w kraju, tym mniejszym problemem będzie zajęcie się nimi w przyszłości. W styczniu 1933 roku w Niemczech mieszkało 523 tysiące Żydów, z czego jedna trzecia w Berlinie. We wrześniu 1939 roku w Niemczech pozostało ich około 202 tysiące – w przeważającej większości były to osoby starsze. 61 Gdy w nowym domu, w Londynie, rozpakowano pudła, państwo Alexander znaleźli w nich cały swój dobytek w stanie nietkniętym. Był tam również mundur doktora z pierwszej wojny światowej. Hanns i Paul martwili się później, że mundur armii cesarskiej może wywrzeć niezbyt pozytywne wrażenie na ich nowych, angielskich sąsiadach. Dlatego pewnej nocy bliźniacy wymknęli się ze swoich pokoi i powrzucali umundurowanie ojca, kawałek po kawałku, do koszy na śmieci na Kensington High Street: błyszczący hełm z piką znalazł się w jednym koszu, marynarka z frędzlami w drugim, a buty w kolejnym. Jedyna rzecz, jakiej doktor Alexander nie pozwoliłby wyrzucić, to Krzyż Żelazny I Klasy. Trzymał go w zielonym pudełku, w szufladzie swojego biurka. 62 Jedna z okropności, jakiej świadkiem mógł być Paul Graetz w obozie w Sachsenhausen, to śmierć dwunastu Żydów, którzy sprzeciwili się wykonaniu rozkazów strażnika. Zatłuczono ich kijami na śmierć. 63 Według relacji swojej synowej, Antonii Grey (lub Toni, jak nazywają ją bliscy), wspomnienia z tych osiemnastu dni spędzonych w Sachsenhausen do końca życia prześladowały Paula Graetza. Również w ostatnich dniach życia – pięćdziesiąt lat później – gdy mieszkał w londyńskim hospicjum, krzyczał z przerażenia, błagając strażnika, żeby go nie bił. 64 Listy Ausbürgerungslisten zamieszczono w „Reichsgesetzblatt”, oficjalnym piśmie rządu niemieckiego nadzorowanym przez nazistów. Opublikowano ponad 390 list z łączną liczbą ponad 39 tysięcy nazwisk. Ostatnią listę podano do wiadomości w 1945 roku.
7
RUDOLF OŚWIĘCIM, GÓRNY ŚLĄSK 1939
W chwili wybuchu wojny Rudolf pracował w Sachsenhausen. Pilnie śledził dramatyczne wydarzenia – inwazję na Polskę, radiowe audycje podawane w wojowniczym tonie, przemarsze nacjonalistów przez Berlin przy dźwiękach orkiestry – jednak wybuch wojny niewiele zmienił w jego życiu. Codzienne obowiązki Rudolfa jako oficera biurowego obozu wobec więźniów politycznych nie uległy zmianie – zaopatrzenie obozu nie sprawiało trudności, linie transportowe do i z Berlina działały sprawnie, niezakłócane wojennymi alarmami, które mogłyby naruszyć obozową rutynę. Jedyną różnica, jaką zauważył, był wzrost liczby więźniów. W pierwszych kilku tygodniach września 1939 roku tajna policja Gestapo schwytała ponad pięć tysięcy komunistów w Berlinie. Wysłano ich do Sachsenhausen w ramach zachowania państwowych środków bezpieczeństwa. Niedługo potem do obozu zesłano również dziewięciuset Żydów. Byli to głównie właściciele różnych firm i wyjątkowi znawcy swojej profesji, którzy nie chcieli lub nie mogli opuścić kraju. Nieco później, w listopadzie 1939 roku, w następstwie antyniemieckich demonstracji w Pradze, do obozu zesłano 1200 czeskich studentów. Z końcem roku liczba więźniów w obozie
Sachsenhausen wzrosła do 11 tysięcy. Mimo tego nagłego napływu więźniów życie w obozie przebiegało bez zmian. Nie bez znaczenia dla Rudolfa okazała się natomiast nagła zmiana dowództwa. Pod koniec 1939 roku Himmler wymienił komendanta Baranowskiego na Waltera Eisfelda, trzydziestopięcioletniego członka Związku Artamanów. Jednak jego komendantura nie potrwała długo. Po oficjalnej wizycie Himmlera w obozie, w styczniu 1940 roku, gdy stwierdzono, że obozowa dyscyplina jest niewystarczająca, Eisfeld został zwolniony. Zastąpił go Hans Loritz – doświadczony oficer, wcześniejszy przełożony Rudolfa w Dachau. Rudolf zyskał na tej zmianie, otrzymując stanowisko zastępcy komendanta obozu. Niemniej, nowy dowódca mocno ograniczył jego swobodę. Loritz natychmiast zaprowadził ten sam brutalny reżim co w Dachau. Co gorsza, żywił urazę do Rudolfa za to, że ten opuścił Dachau, by pracować pod dowództwem Baranowskiego. Teraz Rudolf został zepchnięty na boczne tory, co szybko zrodziło w nim frustrację. W kwietniu 1940 roku do Rudolfa zadzwonił Richard Glücks, niedawno wyznaczony na stanowisko Głównego Inspektora Obozów Koncentracyjnych. Ten przysadzisty mężczyzna, o głowie, która sprawiała wrażenie zbyt małej w stosunku do reszty ciała, i umyśle pracującym z równą ociężałością co jego zbyt duże stopy, otrzymał to stanowisko dzięki swej niezwykłej lojalności. Był człowiekiem ślepo wykonującym rozkazy. Glücks oznajmił, że Himmler chce, aby Rudolf zajął się utworzeniem nowego obozu na Górnym Śląsku, w pobliżu miasteczka Oświęcim, przez Niemców zwanego Auschwitz. Potrzebny był człowiek, który zajmie się zbadaniem tego terenu pod mający powstać obóz, będzie nadzorował budowę obiektu, a następnie nim pokieruje. Szukano energicznego i skutecznego komendanta. Rudolf był ostrożny. Wiedział, że Glücks nie darzy go zbytnim zaufaniem, częściowo z powodu jego ślepego posłuszeństwa do wykonania każdego rozkazu, który mu powierzono, a częściowo z powodu znajomości Rudolfa z Himmlerem. Niemniej, Rudolf przyjął tę propozycję. W końcu nadarzyła się okazja, aby zacząć działać według własnego uznania, by móc ciężko pracować i udowodnić – również sobie – swoją wartość.
Był zimny i wilgotny wieczór, gdy nowo wyznaczony komendant wysiadł z pociągu w Oświęcimiu. Miasteczko, liczące piętnaście tysięcy ludności, z których połowę stanowiła społeczność żydowska, usytuowane było około sześćdziesiąt pięć kilometrów na zachód od Krakowa. Znajdowało się na tyle blisko granicy niemieckiej, że z powodzeniem podlegało kontroli wojskowej Rzeszy. Z walizką w ręku, Rudolf przekroczył tory i ruszył do swojej nowej kwatery głównej w małym hotelu, naprzeciwko stacji kolejowej. Następnego dnia, 1 maja 1940 roku, po opuszczeniu hotelu Rudolf udał się na inspekcję terenów, które Himmler wybrał jako odpowiednie do założenia obozu. Teren ten, położony na skalistym podłożu, kilkaset metrów od rzeki Soły, otoczony był przez bagienne, nieurodzajne pola, na których znajdowało się kilka zaniedbanych gospodarstw rolnych. Były też baraki z cegły, zbudowane dla pracowników sezonowych. Budynki popadały w ruinę – dachy przeciekały podczas deszczu, prawie wszystkie okna miały powybijane szyby, a podłogi były zniszczone. To, co ocalało z instalacji wodnej, nie działało, a pozostałości drzwi żałośnie zwisały na kawałkach zawiasów. Przed Rudolfem stało wyjątkowo trudne zadanie. Jego siły robocze składały się jedynie z trzydziestu zawodowych kryminalistów i garstki więźniów, których sprowadzono z Sachsenhausen i Dachau. Jednym ze strażników był Josef Kramer65. Ukończywszy zaledwie szkołę podstawową, Kramer wstąpił do NSDAP w 1931 roku, a po wcieleniu do SS odbył szkolenie na strażnika obozowego w obozie w Dachau. Mierząc metr dziewięćdziesiąt wzrostu i będąc człowiekiem o masywnej posturze, budził postrach. Ciemnobrązowe włosy zaczesywał do tyłu. Na czole miał grubą, pionową bruzdę, przedzielającą jego krzaczaste brwi. Nad cienkimi ustami widniała również siedmioipółcentymetrowa blizna w kształcie półksiężyca. Kramer został oddelegowany do Auschwitz jako adiutant Rudolfa. Kolejnym strażnikiem był trzydziestoczteroletni Franz Hössler, były fotograf i pracownik magazynowy, który podobnie jak Rudolf dorastał w konserwatywnej, południowo-zachodniej części Niemiec. Tak jak Rudolf i Kramer, Hössler, przed skierowaniem go do Auschwitz, pracował w Dachau. Przydzielono mu nadzór nad kuchniami obozowymi.
Pierwotnie obóz Auschwitz miał służyć jako strefa kwarantanny polskich więźniów chorych na tyfus. Jednak teraz w Berlinie chciano go wykorzystać jako miejsce pobytu polskich więźniów politycznych, aresztowanych przez władze Generalnego Gubernatorstwa. Pierwsi więźniowie przybyli do obozu w czerwcu. Było to 728 osób z więzienia w Tarnowie. Na pierwszy ogień poszła przebudowa starych baraków, które miały pomieścić dziesięć tysięcy więźniów – takiej ich liczby spodziewano się bowiem do końca roku. Należało przygotować dla nich zakwaterowanie, zabezpieczyć dostawy wody, zainstalować ogrodzenie, położyć drogi oraz zbudować biura i inne niezbędne obiekty. Główną przeszkodą, jaką napotkał Rudolf, był brak materiałów budowlanych. Więźniów wyprowadzano na pola, aby zdemontowali lokalne budynki, pozyskując w ten sposób niezbędne drewno, cegłę i kamień. Drut kolczasty skradziono ze składów budowlanych, a stare bunkry obdarto z płyt zbrojeniowych. Następnie więźniowie musieli to wszystko na teren obozu samodzielnie przenieść, jako że brakowało pojazdów i odpowiedniego sprzętu. Rudolf był zaniepokojony nie tylko stanem obozu i brakiem wsparcia z Berlina, ale również ilością i jakością swojej kadry. Ludzie, na których mógł polegać, tacy jak Josef Kramer, byli nieliczni. Pozostałych postrzegał jako upartych, złośliwych i leniwych. Mimo wielu próśb kierowanych do Richarda Glücksa o przekazanie mu dodatkowych ludzi, został zignorowany. Po jakimś czasie Rudolf doszedł do wniosku, że sam musi zadbać o wszystko. Zatem, zamiast spotykać się z decydentami i planować rozbudowę obozu, jeździł setki kilometrów na zachód, aby kupić sprzęt kuchenny lub zdobyć ramy do łóżek i słomiane materace. Zdeterminowany jak nigdy dotąd, Rudolf zorientował się, że staje się innym człowiekiem. Dotychczas widziałem zawsze w ludziach, szczególnie zaś w kolegach, tak długo jedynie dobre strony, aż nie przekonałem się o czymś przeciwnym. Moja prostoduszność płatała mi często złośliwe figle. Jednakże [tu], gdzie na każdym kroku byłem oszukiwany przez swoich tzw. współpracowników, każdego dnia przeżywałem nowe rozczarowania, zmieniałem się. Stałem się podejrzliwy, wszędzie widziałem próby wprowadzenia mnie w błąd, same najgorsze rzeczy. W każdym nowo poznanym dopatrywałem się z góry wszystkiego najgorszego. Na skutek tego dotknąłem i zraziłem sobie wielu dzielnych i porządnych ludzi66.
Jesienią 1940 roku budowa obozu dobiegła końca. Znalazły się tam dwadzieścia
dwa stojące blisko siebie budynki z cegły, poprzedzielane brukowanymi alejkami. Większość z nich stanowiły baraki zarezerwowane dla tysięcy więźniów przybyłych latem. Reszta miała specjalne zadania: blok numer 9 przeznaczono na izbę dla chorych, blok 11 na miejsce kary, blok numer 20 stał z boku i służył jako miejsce kwarantanny dla więźniów z chorobami zakaźnymi. Rudolf zarekwirował duży budynek z kamiennym frontem, obok bloku numer 4, w którym urządził swoje biura. Obóz otoczony był dwuczęściowym, sześciometrowym ogrodzeniem, zwieńczonym drutem kolczastym. Co kilkadziesiąt metrów rozlokowano posterunki strażnicze. Do obozu prowadziło tylko jedno wejście – wiodło ono przez dużą, dwuskrzydłową żelazną bramę, z barykadą i wartownią. Na rozkaz Eickego, Rudolf umieścił nad bramą kuty z żelaza napis: Arbeit Macht Frei („Praca czyni wolnym”). Wkrótce do Rudolfa dołączyła Hedwig z dziećmi. Rodzina zamieszkała w skromnym, szarym, dwukondygnacyjnym budynku, na skraju obozu, w odległości trzydziestu metrów od rzeki Soły, i po drugiej stronie zakurzonej drogi, naprzeciw nowych biur komendanta. W listopadzie 1940 roku Rudolf udał się do Berlina, aby złożyć Himmlerowi sprawozdanie z postępów prac w obozie67. Przy użyciu map i schematów opisał mu wszelkie niedociągnięcia i poważne braki w obozie. Himmler zareagował, mówiąc, że to w jego gestii, jako komendanta obozu, leży rozwiązywanie podobnych problemów i od niego zależy, jak sobie z tym poradzi. Gdy Rudolf zwrócił uwagę na problemy epidemiologiczne związane z brakiem odpowiednich obiektów sanitarnych, Himmler przerwał mu i stwierdził: „Jesteś zbytnim pesymistą!” – przypominając, że panuje wojna i że powinien improwizować. Dopiero gdy Rudolf zaczął opisywać większy obszar terenu, wykraczający poza obrzeża pierwotnego obozu, Himmler zaczął przejawiać większe zainteresowanie i snuć plany, wydając rozkaz za rozkazem. Stwierdził, że czas rozbudować obiekt i przekształcić go w eksperymentalną bazę, służącą poszukiwaniu nowych technik i procesów rolniczych: należy osuszyć bagna, zbudować zaporę i laboratoria roślinne oraz rozpocząć hodowlę nowych gatunków bydła. Rudolf natychmiast zaraził się entuzjazmem Himmlera. Rozmowa, która niemiło zaczęła się od listy skarg i potrzeb, niespodziewanie zakończyła się w euforycznym tonie planowania przez Rudolfa, dotychczas wydawałoby się nierealnej, rozbudowy
obozu. Siła perswazji Himmlera miała na niego ogromny wpływ. Kończąc rozmowę, Himmler niespodziewanie zagadnął Rudolfa o jego rodzinę. To pytanie poruszyło go i sprawiło, że poczuł się niemal dzieckiem Himmlera. Wydawało mu się mało prawdopodobne, aby zadawał on tak osobiste pytania przypadkowym osobom. Kilka dni później Rudolf rozesłał do mieszkańców okolicznych domostw zawiadomienie informujące, że u każdego z nich planowane jest przeprowadzenie inspekcji. Teren, który spodziewał się pozyskać, stanowiłby obszar o długości prawie pięciu kilometrów i szerokości niemalże sześciu i pół kilometra. Następne miesiące były dla Rudolfa wyjątkowo pracowite. Poświęcał długie godziny, aby wypełnić rozkazy z Berlina, szczególnie te wydane przez Himmlera, na którego uznaniu najbardziej mu zależało. To przede wszystkim jemu nie chciał sprawić zawodu. Od samego początku byłem całkowicie pochłonięty, nawet opętany moim zadaniem, i otrzymanym poleceniem. Wszystkie [...] trudności pobudzały mój zapał. Nie chciałem ulec, nie pozwalała mi na to moja ambicja. Widziałem jedynie moją pracę. Zrozumiałe więc, że przy tej masie różnej pracy miałem zbyt mało czasu dla samego obozu68.
Z powodu zawodowych obowiązków, Rudolf miał coraz mniej czasu dla Hedwig i dzieci. Klaus był już dziesięciolatkiem – wysokim jak na swój wiek, o charakterystycznie wysuniętej szczęce, którą to cechę odziedziczył po ojcu. Córka Heidetraut miała osiem lat, a Brigitte – siedem (Rudolf czule nazywał je „Kindi” i „Püppi”). Obydwie były już „małymi pięknościami” o blond włosach, pięknych uśmiechach i smukłych sylwetkach. Najmłodsze dziecko – Hans-Jürgen, nazywany Burlingiem, miał trzy latka i był pulchnym chłopcem kochającym słodycze. „Willę” Hössów, jak ją nazywano, otaczał duży ogród z kwietnikami, grządkami warzywnymi, szklarnią i szopą pełną doniczek i narzędzi, wokół której dzieci jeździły na rowerach. Ogród okalał wysoki mur z betonu, wykończony czerwoną dachówką, który zapewniał rodzinie prywatność i bezpieczeństwo. Z okna sypialni Rudolfa i Hedwig rozciągał się widok na znaczną część obozu: baraki, w których mieszkali więźniowie, zadaszone stanowiska strażników na drewnianych podestach, usytuowane od siebie w pewnej odległości na obrzeżach obozu. Widoczny był także plac, na którym
stało dawne krematorium, zbudowane jeszcze w czasach, gdy obiekt zajmował polski garnizon. Rodzina lubiła pozować do fotografii. Jedno z wykonanych wówczas zdjęć przedstawia Hansa-Jürgena, z szerokim uśmiechem, siedzącego w dużym samolociezabawce zbudowanym przez więźniów. Inne ukazuje dziewczynki flirtujące z dwoma młodymi, przystojnymi żołnierzami, stojącymi na warcie przy furtce prowadzącej do ich ogrodu. Zachowała się także fotografia przedstawiająca rodzinę siedzącą przy stole podczas lunchu w ogrodzie. Wszyscy sprawiają wrażenie wesołych i zrelaksowanych. Jeszcze inne prezentują dzieci siedzące na zjeżdżalni, zbudowanej przy małym basenie, z radością spoglądające w obiektyw aparatu, oraz w trakcie zabawy w piaskownicy, podczas gdy obok przechodzą dwie osoby ubrane w więzienne, pasiaste stroje. Dzieci przekształciły willę69 w mały rezerwat dla zwierząt: Klaus opiekował się i bawił z dwoma dalmatyńczykami oraz psem myśliwskim. Heidetraut lubiła zajmować się dwoma żółwiami, Jumbo i Dillą, i tarzać się po ogrodowym patio, natomiast Brigitte zabierała swoje białe myszki nad rzekę za domem. Pozwalała im tam buszować w wysokiej trawie wzdłuż brzegu, dopóki mama nie zawołała jej na obiad. Na tyłach ogrodu był również ul. Rudolf pokazywał tam dzieciom, jak wyjmować plaster miodu, nie wzbudzając zarazem niepokoju pszczół. Brigitte lubiła też zrywać truskawki, które dojrzewały na podpórkach dla winorośli. Zakradała się do ogrodu, aby wykraść choć parę owoców, z nadzieją, że mama nie zauważy jej z okna na piętrze. Początkowo Hedwig zatrudniła dwóch więźniów politycznych do pomocy w domu, ale ponieważ jej zdaniem nie byli zbyt pracowici, zastąpiła ich dwiema starszymi więźniarkami, świadkami Jehowy. Hedwig była zachwycona ich pracą. Chwaliła je przed Rudolfem, mówiąc, że dbają o dom lepiej niż ona sama. Więźniarki opiekowały się również dziećmi, zabierając je na spacery, karmiąc je i bawiąc się z nimi w ogrodzie lub nad brzegiem rzeki. Hedwig zatrudniła też ogrodnika, kucharkę, guwernantkę, krawca, malarza, szwaczkę, fryzjera i szofera, który załatwiał różne sprawy – między innymi odbierał produkty z miasta i zawoził ją na zakupy. Służący Hedwig nazywali ją „Aniołem z Auschwitz”70. Pewnego dnia dzieci zwróciły się do rodzinnej szwaczki, Janiny Szczurek, z prośbą, aby uszyła im opaski z identyfikatorami, takie jak noszą więźniowie po
drugiej stronie muru. Klaus, najstarszy ze wszystkich, założył sobie opaskę kapo, a pozostałe dzieci różne kolory naszywek – żółte gwiazdy, zielone lub różowe trójkąty – takie, jakie nosili więźniowie. Dzieci bawiły się, udając ich, a wszystkimi rządził Klaus. Zabawa się skończyła wraz z powrotem ojca z pracy. Oznajmił swoje wielkie niezadowolenie, po czym pozrywał ich naszywki i kazał wracać do domu. Szwaczka nie została ukarana, jednak Rudolf udzielił jej surowej reprymendy. Hedwig wymagała od zatrudnionego personelu „organizacji” żywności dla swojego gospodarstwa domowego. W tej kwestii szczególnie polegała na Stanisławie Dubielu, polskim więźniu politycznym, który był ich ogrodnikiem. Gdy Hedwig nieśmiało napomykała, że czegoś im brakuje, Dubiel natychmiast zajmował się zdobyciem tego na terenie obozu. Jej lista obejmowała zazwyczaj najprostsze artykuły, takie jak cukier, śmietana, chleb, mąka i skóra, które Dubiel zdobywał w kuchni obozowej i garbarni, a także bardziej wyszukane, jak na przykład damska bielizna, dzieła sztuki czy meble. Te ostatnie zwykle wykradał z dobytku osobistego przybywających do obozu więźniów. Zadaniem ogrodnika było również zdobywanie egzotycznych nasion do szklarni Hedwig. Stanisław Dubiel otwarcie wypowiadał się na temat dobytku rodziny Höss: „Niczego im nie brakowało, bo nie mogło brakować, biorąc pod uwagę ogromne ilości dóbr zgromadzonych w obozie”. Dla Hedwig niezbędne było korzystanie z pomocy personelu, ponieważ Rudolf uprzedził ją, że musi być przygotowana na przyjmowanie ważnych, często niezapowiedzianych gości, którzy będą przyjeżdżać z Berlina, Monachium i Warszawy71. Mogli się spodziewać Richarda Glücksa, szefa Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych, doktora Enno Lollinga, głównego lekarza Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych, czy Adolfa Eichmanna, zarządzającego transportem Żydów do obozów. Jednak najbardziej szanowanym gościem ze wszystkich był Heinrich Himmler, czyli „wujek Heiner”, jak nazywały go dzieci. Dla niego Hedwig mogła przygotować wszystko, łącznie z najbardziej wyszukanymi potrawami72. Ostatnimi czasy miewał powracające napady bólu żołądka i musiał przestrzegać odpowiedniej diety. Natomiast częściej mogli się spodziewać wizyt starszych rangą oficerów obozowych, w tym Josefa Mengele, lekarza obozowego, i Josefa Kramera, adiutanta Rudolfa. Hedwig, jeśli miała odpowiednio ugościć tak znamienite osobistości, musiała w domu
wprowadzić pewne usprawnienia. Rudolf obiecał, że zrobi co w jego mocy. Ich częstym gościem był też brat Hedwig, Fritz Hensel. Czasem zatrzymywał się u nich na całe tygodnie. Rudolf oprowadzał go po obozie, chwaląc się swoimi osiągnięciami. Fritz cieszył się również swobodą spacerowania po obozie bez jego towarzystwa. Ten czas wykorzystywał do malowania obrazów, na których uwieczniał budynki i więźniów. Podczas jednej z takich wizyt Fritz siedział z Rudolfem w willi, popijając wino. Zadał Rudolfowi pytanie, dlaczego ten używa określenia Untermensch, czyli „podludzie”, mówiąc o więźniach. Rudolf odparł: „Sam zobacz. Oni nie są tacy jak ty czy ja. Są inni i wyglądają inaczej. Nie zachowują się jak istoty ludzkie. Na ramionach noszą numery. Są tutaj po to, żeby umrzeć”. Obowiązkom nie było końca. Dni Rudolfa wypełnione były spotkaniami ze starszymi rangą oficerami, kontrolującymi postępy prac w obozie, wizytami dygnitarzy partyjnych, rozmowami telefonicznymi z Berlinem, często przedłużającymi się do późna w nocy, i sporządzaniem planów dalszej rozbudowy obozu. Rudolf odkrył, że bardziej produktywny jest wtedy, gdy sam wykonuje pracę, niż gdy zleca ją innym. Było to podejście, za które Glücks często go krytykował. Aby wywrzeć dobre wrażenie na swoich podwładnych, Rudolf wstawał wcześniej od nich i ostatni kładł się spać. W wolnym czasie, którego miał zresztą niewiele, chodził do stajni znajdujących się nieopodal jego domu, dosiadał swojego ulubionego konia i wyjeżdżał poza obóz, na teren okalający Auschwitz. W miarę nacisku ze strony Berlina, Rudolf zaczął się zmieniać. W coraz większym stopniu zamykałem się w sobie, byłem stale spięty, stawałem się niedostępny i coraz twardszy. Cierpiała na tym moja rodzina, szczególnie zaś żona; często bywałem nieznośny73.
Kilkakrotnie Rudolfowi i Hedwig udało się „uciec” do miasta na jakiś film lub sztukę. Jednak były to rzadkie okazje i Rudolf często zastanawiał się, jakby wyglądało ich życie, gdyby zostali w gospodarstwie na Pomorzu. Uświadomił sobie, że nie lubi towarzystwa i stawał się coraz bardziej małomówny. W związku z tym, świadomie zaczął częściej sięgać po alkohol. Nie lubił jednak pić sam ani też nigdy się nie upijał, chociaż sądził, że być może stałby się wtedy bardziej rozmowny i otwarty, a kto wie – może nawet weselszy i zabawny. W głębi serca Rudolf czuł się coraz bardziej samotny.
Moja żona starała się wyrwać mnie z tego zasklepienia się w sobie. Zapraszając wraz z dobrymi znajomymi również moich kolegów, starała się doprowadzić do tego, abym się znów do nich zbliżył. Organizowała spotkania poza domem w tym samym celu, mimo iż takie życie towarzyskie równie mało jej odpowiadało jak i mnie. Na jakiś czas pozwalało mi to wyrwać się z mego świadomego osamotnienia, ale nowe rozczarowania szybko zapędzały mnie za moją szklaną ścianę74.
Rudolf co tydzień obcinał włosy75. Zajmował się tym jego fryzjer, drobnej postury dwudziestojednoletni więzień polityczny, Józef Paczyński. Na ramieniu miał wytatuowany jeden z pierwszych numerów obozowych – 121. W wyznaczonym czasie oficer SS eskortował Paczyńskiego do willi Hössów, gdzie czekała na niego Hedwig. Przejmowała go od oficera i prowadziła przez gustownie urządzony salon, a następnie wąskimi schodami w górę do małej łazienki na pierwszym piętrze. Niedługo potem zjawiał się komendant, siadał, zapalał cygaro i zabierał się za czytanie gazety. Nigdy nie odzywał się nawet słowem do fryzjera. Inny więzień, Lee Abraham Biderman, który zajmował się polerowaniem mebli w willi, ścieleniem łóżek i czyszczeniem podłóg, mówił, że komendant miał bardzo łagodny głos i w przeciwieństwie do strażników, nie „szczekał” ani nie używał wulgarnych słów. Zauważył również, że zawsze gdy przechodził obok innych oficerów, ci strzelali obcasami i salutowali mu. Felix Samelson, który z kolei pracował jako krawiec w barakach SS, miał zezwolenie na wchodzenie do kuchni SS w zamian za swoje usługi. Mógł pić mleko i jeść ryż, do czego nie mieli prawa inni więźniowie. Któregoś dnia kapo nakrył go, gdy dzielił się nielegalnym prowiantem ze swoją siostrą. Zaczął go bić z taką zaciekłością, że Samelson bał się, iż straci życie. Gdy w pobliżu pojawił się Rudolf, kapo przestał. Rudolf zapytał więźnia: „Co zrobiłeś?”. Kiedy Samelson wyjaśnił, że dzielił się jedzeniem, które zarobił jako krawiec, Rudolf krzyknął: „Ach, verschwinde!” („uciekaj”). W ten sposób krawiec zachował życie. Jednak inni więźniowie nie mieli takich miłych wspomnień związanych z Rudolfem76. Sara Juskowitz uważała komendanta za bezlitosnego. Pamiętała, jak podczas apelu wykrzykiwał hasło: „Praca przynosi osłodę życia”. Sidney Bloom również uczestniczyła w apelach, podczas których Rudolf wygłaszał tak długie przemowy, że zaczęto go nazywać kaznodzieją. Pewnego razu, jak wspomina Bloom, kazano im stać przez trzy godziny na mrozie i być świadkami, jak wieszają piętnastu polskich i rosyjskich więźniów za posiadanie radia. Inny więzień, Michael Vogel,
musiał przyglądać się wielu egzekucjom więźniów. Opisywał komendanta jako „najbardziej zimnokrwiste zwierzę, jakie można spotkać”. Według niego, zabijanie nic dla Rudolfa nie znaczyło. Inny z więźniów, George Klein, zapamiętał pewien dzień 1941 roku, gdy zobaczył Rudolfa jadącego konno po polu. Dostrzegł też karabin maszynowy zamontowany na wozie ciągniętym przez konia. Chwilę później jakiś człowiek wszedł na wóz i zaczął strzelać do grupy około pięciuset więźniarek ustawionych na polu, z kocami założonymi na głowę. Kilka minut później wszystkie nie żyły. Rudolf odjechał bez słowa, wyraźnie zadowolony z wykonanego zadania. Był ciepły, wiosenny dzień 1 marca 1941 roku, gdy konwój niebieskich mercedesów ze złożonymi dachami zatrzymał się przed biurem komendanta w Auschwitz. Z pierwszego pojazdu wysiadł okazale ubrany Heinrich Himmler. Miał na sobie szare, wełniane spodnie, szeroko odstające na udach i starannie wepchnięte w czarne, skórzane buty sięgające kolan. Miał też szeroki, czarny pas, ciasno zapięty na marynarce. Jego kołnierzyk przyozdabiały trzy srebrne liście dębu, świadczące o jego wyjątkowej randze Reichsführera. Jak zawsze, na głowie miał szpiczastą czapkę, pod którą błyszczały jego charakterystyczne okulary w metalowej oprawce. Himmler przyjechał do obozu na oficjalną inspekcję w asyście grupy gubernatorów i wysokiej rangi oficerów SS, przywódców politycznych ze Śląska oraz urzędników z koncernu IG Farben. W tym towarzystwie znalazł się również Richard Glücks, bezpośredni przełożony Rudolfa, który usiłował usunąć go z tego stanowiska, odkąd został on komendantem obozu w Auschwitz. Glücks przybył do obozu tego samego dnia, ale nieco wcześniej. Ostrzegł Rudolfa, aby nie mówił nic negatywnego o obozie. Gdy podano przekąski w biurze komendanta, Rudolf przedstawił ogólny zarys udogodnień wprowadzonych w obozie od czasu jego poprzedniego spotkania z Himmlerem. Z pomocą map i schematów pokazywał, które budynki zostały już wyremontowane, poinformował, jakie dopiero będą budowane, oraz zapoznał przybyłych z planowaną rozbudową obozu. Z łatwością poradziwszy sobie z pytaniami swoich gości, Rudolf zaprosił ich do zwiedzenia obozu. Komendant usiadł na tylnym siedzeniu samochodu, wraz z Himmlerem i Ernstem Schmauserem, szefem lokalnej dzielnicy, do którego miał pełne zaufanie. Już w samochodzie Rudolf dał upust swoim żalom: brakowało mu zasobów, a zadanie stojące przed nim wydawało mu się
niewykonalne z powodu braku urządzeń sanitarnych; ponadto obawiał się chorób w obozie, niepokoiły go przepełnienia, brak wody, a jakby tego było mało, wciąż nie mógł liczyć na wsparcie ze strony Richarda Glücksa. Himmler nie miał cierpliwości do tych narzekań. „Panowie”, stwierdził z uśmiechem na twarzy, „ Auschwitz zostanie rozbudowane. Moje powody ku temu są znacznie ważniejsze niż wasze kontrargumenty”. Gdy ich samochód toczył się po kamienistej drodze obozu, Himmler przypomniał Rudolfowi, że on również musi się zaadaptować do warunków panujących w czasie wojny. Jeśli żołnierze na froncie potrafią sobie radzić, Rudolf, jako komendant, też powinien. Himmler snuł wielkie plany wobec Auschwitz: Rudolf miał zająć się budową nowego obozu, zdolnego pomieścić 100 tysięcy więźniów. Obóz planowano nazwać Birkenau (Auschwitz II) i miał się on znajdować w odległości niecałych pięciu kilometrów od pierwszego obozu. Wspomniał również, że chce wybudować zakład produkcji gumy syntetycznej w pobliżu Birkenau dla giganta chemicznego IG Farben, w którym miało znaleźć zatrudnienie kolejne 10 tysięcy więźniów77. Żaden z obozów nigdy nie gromadził tak ogromnej liczby więźniów. Rudolfem miotały sprzeczne uczucia: z jednej strony zaszczyt, a z drugiej trwoga na myśl o spoczywającej na nim odpowiedzialności. Kiedy Ernst Schmauser zwrócił uwagę na brak materiałów budowlanych, Himmler zripostował: „Rozbudowa obozu musi zostać przyspieszona wszelkimi dostępnymi środkami. Będziecie musieli, panowie, improwizować. Wszelkie oznaki epidemii czy chorób należy utrzymywać w ryzach i obchodzić się z nimi bezlitośnie. Nie zgadzam się z wami w kwestii problemów w Auschwitz”. Po zakończeniu inspekcji i wyjeździe reszty grupy, Himmler odwiedził rodzinę Rudolfa. Dzieci były wykąpane i ubrane w najlepszą odzież: Klaus i Hans-Jürgen w ciemne koszule i spodnie, a dziewczynki w białe sukienki, z włosami zaczesanymi w kucyki. Wprowadzono je do salonu, by przywitały się z wujkiem Heinerem. Chłopcy ładnie się ukłonili, a dziewczęta wdzięcznie dygnęły. Następnie wykonano zdjęcie dzieci siedzących na kolanach Himmlera. Fotografie te, w powiększonym formacie, zawisły później na ścianie salonu państwa Höss. W odpowiedzi na obawę Hedwig o stan willi – uważała ona, że dom jest za mały
i zbyt staroświecko urządzony, by gościć tak dostojnych dygnitarzy – Himmler nakazał Rudolfowi tak wyremontować i przebudować dom, by spełniał ich oczekiwania. Po szybkim drinku Himmler pożegnał się i wsiadł do mercedesa, który zabrał go w długą podróż powrotną do Berlina. Gdy odjeżdżał, czworo dzieci stało na progu, przed rodzicami, machając mu na pożegnanie. Obawy zgłaszane przez Rudolfa nie były bezpodstawne. W tym czasie warunki panujące w Auschwitz znacznie się pogorszyły. W miarę wzrostu liczby więźniów zaczęło brakować żywności, a nawroty epidemii tyfusu stały się powszechne. Gdy zmieniły się proporcje liczby więźniów w stosunku do strażników, zwiększyła się też częstotliwość bezpardonowych ataków z ich strony. W celu zachowania kontroli nad więźniami, strażnicy i ich kapo wykazywali postawę pełną nienawiści, która budziła w Rudolfie takie obrzydzenie już wtedy, gdy pracował w Dachau. Jednak obecnie skłonny był sięgać po to rozwiązanie także i on. Wiele brutalnie pobitych więźniów umierało. Dla pozostałych miało to być ostrzeżeniem, by ściśle przestrzegali poleceń. Jednak fizyczna przemoc nie była zasadniczą przyczyną śmierci w obozie w Auschwitz w tym czasie. W lipcu 1941 roku Rudolf nadzorował wprowadzenie tak zwanego programu „eutanazji”. Obozowi lekarze otrzymali rozkaz z Berlina, wydany przez Enno Lollinga, naczelnego lekarza Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych (niem. Inspektion der Konzentrationslager). Lekarze obozowi mieli teraz wyłaniać z grupy wszystkich więźniów tych, którzy ich zdaniem nie byli w stanie przetrwać życia w obozie, i zabijać ich przy pomocy zastrzyku. Zgodnie z wytycznymi, lekarze chodzili po barakach i wskazywali strażnikom, których więźniów należy zaprowadzić do budynku medycznego. Ich selekcja obejmowała osoby nieuleczalnie chore psychicznie, zarażone gruźlicą oraz uznane za zbyt słabe, by wytrzymały surowe warunki obozowe. Wybrani więźniowie byli następnie doprowadzani do budynku medycznego mieszczącego się w bloku numer 20, gdzie po kolei wzywano ich do „pokoju badań”. Następnie kładziono ich na stole chirurgicznym i przywiązywano do niego. Lekarz zadawał im kilka pytań: o wiek, pochodzenie i historię choroby. Następnie, gdy dwóch innych więźniów przytrzymywało ręce ofiary, a trzeci zakrywał jej oczy, podchodził sanitariusz, który wstrzykiwał fiolkę fenolu prosto w serce ofiary, natychmiast powodując jej śmierć.
W pierwszym okresie istnienia Auschwitz w ten sposób zgładzono tysiące więźniów, w tym setki dzieci78. Rudolf nie tylko świadomy był tych morderstw, ale każdego dnia na bieżąco informowano go o liczbie nowych ofiar oraz o ilości środków medycznych zużytych na ten proceder. Podczas wizyty w obozie, Glücks przypomniał Rudolfowi, że Himmler nie chce słyszeć o żadnych ucieczkach z Auschwitz. Rudolf postanowił zaprowadzić drakońskie metody działania: za każdego więźnia, który podejmie próbę ucieczki z obozu, strażnicy wybiorą dziesięciu innych z tego samego baraku, zaprowadzą ich do podziemnych cel w bloku 11 i pozostawią tam na powolną śmierć głodową. W rezultacie liczba więźniów usiłujących uciekać z Auschwitz była niewielka: tylko dwóch osadzonych próbowało dokonać tego w 1940 roku, w 1941 roku liczba ta wzrosła do 17, a w 1942 – do 173. W ten sposób Rudolf wprowadził brutalny reżim, od którego wcześniej tak bardzo się odżegnywał w Dachau i Sachsenhausen. * Wkrótce po wybuchu wojny, we wrześniu 1939 roku, Niemcom udało się odnieść błyskawiczne i znaczące zwycięstwa: oddziały Hitlera nacierały na północ i wschód, zajmując większość Polski, a w następnym roku całą Danię i Norwegię. Podążały w kierunku zachodnim do Francji, Belgii, Luksemburga i Holandii. W marcu 1941 roku Włochy, Węgry, Jugosławia, Bułgaria i Rumunia przyłączyły się do sił niemieckich, natomiast Hiszpania, Portugalia i Szwajcaria zachowały neutralność. Wielka Brytania była ostatnią ostoją Europy, osamotnioną w oporze przeciwko niemieckiej okupacji kontynentu. Zaplanowana przez Hitlera zbrojna inwazja na Wielką Brytanię – Operacja Lew Morski – opóźniła się. Na przełomie lata i jesieni 1940 roku Niemcy poniosły porażkę w walkach powietrznych, w bitwie o Anglię. Niedługo potem samoloty Luftwaffe zaczęły bombardować największe miasta brytyjskie w serii nalotów znanych pod nazwą Błyskawica. Wielka Brytania odpłaciła atakiem na niemieckie miasta, w tym również na Berlin. Niemniej, mimo tych komplikacji, do wiosny 1941 roku światowa dominacja państw Osi zdawała się być nie do powstrzymania.
W czerwcu 1941 roku, w wyniku jednej z najbardziej karkołomnych decyzji podczas całej wojny i na przekór paktowi o nieagresji Ribbentrop-Mołotow, zawartemu ze Związkiem Radzieckim79, Hitler wysłał prawie cztery miliony żołnierzy na Moskwę, Leningrad i Ukrainę. Był to początek operacji Barbarossa, która miała bardzo mocno nadwyrężyć siły zarówno niemieckiej, jak i radzieckiej armii, oraz ogromnej liczby ludności cywilnej obu walczących stron. Wywarła również decydujący wpływ na ostateczny wynik wojny i los obozu w Auschwitz. Tego samego lata Rudolf udał się do Berlina na historyczne już spotkanie z Himmlerem. Zjawił się w jego biurze przy Printz-Albrecht-Strasse 8, oddalonym o kilkaset metrów od Placu Poczdamskiego (Potsdamer Platz), mieszczącym się w budynku z białego kamienia. Była tam nie tylko kwatera główna SS, ale również sztab Gestapo i Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Budynek zyskał złą sławę z powodu tortur, jakim poddawano podejrzanych przebywających w areszcie, mieszczącym się w piwnicach budynku. W odróżnieniu od poprzednich spotkań, to było wyjątkowo krótkie i miało bardzo rzeczowy charakter. Nie było innych gości. Siedzący za biurkiem Himmler zaczął bez zbędnych słów wstępu: „Führer wydał rozkaz wdrożenia ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, a my w SS mamy za zadanie wprowadzić ten rozkaz w życie. Żydzi są odwiecznym wrogiem narodu niemieckiego i należy ich zmieść z powierzchni ziemi. Podczas tej wojny wszyscy Żydzi, znajdujący się w zasięgu naszego działania, muszą zostać bez wyjątku eksterminowani. Jeśli teraz nie uda nam się zniszczyć biologicznych podstaw żydostwa, któregoś dnia to Żydzi zniszczą naród niemiecki”. Do tego ważnego zadania Himmler wybrał Auschwitz, ze względu na jego usytuowanie w pobliżu głównej linii kolejowej, a jednocześnie dogodne położenie w ustronnym, wiejskim obszarze, co czyniło go niewidocznym dla wścibskich oczu. Himmler powiedział Rudolfowi, że za cztery tygodnie chce zobaczyć plany budowy i że nie wie, ile osób zostanie ostatecznie zesłanych do obozu, ale prawdopodobnie będą to miliony. Wyjaśnił, że w normalnych warunkach nie rozmawiałby z podwładnym, ale w tej sytuacji bezpośrednia rozmowa z Rudolfem jest konieczna – ze względu na rozmiar i powagę problemu. Dodał również, że początkowo zamierzał powierzyć to zadanie wyższemu rangą oficerowi, ale obawiał się reakcji Rudolfa jako
komendanta obozu w Auschwitz. Do tego zadania wybrał więc właśnie jego, w pełni bowiem ufał jego umiejętnościom i znał jego dyskrecję. Podsumowując spotkanie, Reichsführer stwierdził, że jest to geheime Reichssache – poufna sprawa Rzeszy i jako taka nie powinna być omawiana z nikim, nawet z Hedwig. Dalsze instrukcje Rudolf otrzyma od osoby odpowiedzialnej za deportację Żydów, Adolfa Eichmanna. Rudolf doskonale zapamiętał to spotkanie. Gdy latem 1941 roku [Himmler] wydał mi osobiście rozkaz przygotowania w Oświęcimiu miejsca dla masowej zagłady ludzi i przeprowadzenie tej zagłady, nie miałem najmniejszego wyobrażenia o rozmiarach i skutkach tej akcji80. Rozkaz ten był wprawdzie czymś niezwykłym, czymś niesłychanym, jednakże jego uzasadnienie sprawiło, iż ta akcja zagłady wydała mi się słuszna. Nie zastanawiałem się nad tym, otrzymałem rozkaz i miałem go wykonać. Czy ta masowa zagłada Żydów była konieczna czy też nie, nie zastanawiałem się nad tym; tak daleko nie mogłem patrzeć81.
Rudolf wrócił na Górny Śląsk z misją, ale bez pomysłu, w jaki sposób miałby zrealizować cel. Wiedział, że przy pomocy fenolu nie jest w stanie zabijać wystarczającej liczby więźniów, podobnie jak strzelając do nich. Zdawał sobie sprawę, że kule nie tylko są kosztowne, ale że egzekucje – o czym pamiętał z czasów Sachsenhausen – wywierają negatywny wpływ na emocje plutonów egzekucyjnych, co miało później odbicie w nadmiernym spożyciu alkoholu i wzroście liczby samobójstw żołnierzy. Dlatego nie chciał stosować tej metody na większą skalę. Częściowe rozwiązanie problemu pojawiło się dwa miesiące później, gdy trzydziestodziewięcioletni zastępca Rudolfa, Karl Fritzsch, opowiedział mu o eksperymencie, który niedawno przeprowadził. Fritzsch wrzucił pewną ilość granulek cyklonu B, używanego w tamtym czasie jako środka do tępienia robactwa na terenie obozu, do niewielkiej celi w bloku 11, w której przebywali radzieccy więźniowie. Po zaledwie kilku minutach zauważył, że wszyscy więźniowie zmarli. Były jednak – jak oznajmił – dwa problemy. Po pierwsze, jednorazowo można było uśmiercić tylko kilku więźniów, po drugie – ich ciała trzeba było później wywozić na taczce, a widok ten wywoływał szok i przerażenie u pozostałych. Rudolf zasugerował, że jeśli wykorzystano by krematorium znajdujące się po drugiej stronie budynków bloku, graniczące z willą, w której mieszka, umożliwiłoby to zabicie więcej więźniów. Jednocześnie zniknąłby problem z pozbywaniem się ciał.
Kilka dni później przeprowadzono kolejny eksperyment, którym objęto grupę dziewięciuset radzieckich więźniów politycznych. W tym czasie w bloku numer 4, znajdującym się obok krematorium, pracował fryzjer Hössa, Polak Józef Paczyński. Słysząc dziwne odgłosy, pobiegł na strych, aby zobaczyć, co jest przyczyną poruszenia. Stanął na skrzyni, podniósł dachówkę i wyjrzał na zewnątrz. W dole, po drugiej stronie wysokiego, drewnianego płotu okalającego krematorium, strażnicy SS uprzejmie instruowali grupę pięciuset osób, aby zdjęły odzież, starannie ją ułożyły na stosie i przechodziły w stronę starego krematorium. Wokół panował złowieszczy wręcz spokój. W ciągu kilku minut więźniowie zostali wepchnięci do budynku, po czym zamknięto za nimi drzwi. Jeden ze strażników SS, z maską przeciwgazową na głowie, wspiął się po ścianie budynku, wsypał jakiś proszek przez właz w suficie, po czym szybko go zamknął. Paczyński słyszał potworne krzyki dobiegające zza grubych, betonowych ścian krematorium. Aby je zagłuszyć, strażnicy włączyli silniki w dwóch małych ciężarówkach, ale ten wybieg niewiele pomógł. W końcu zapadła cisza. Po godzinie strażnicy otworzyli drzwi i po wywietrzeniu pomieszczenia weszli do środka. Paczyński – ponieważ nie dostrzegł ciał wynoszonych z budynku – domyślił się, że z pewnością zawleczono je do palenisk znajdujących się w odległości kilku metrów od pomieszczenia, w którym dokonano kaźni. Otępiały z przerażenia, zszedł ze skrzyni i wrócił do pracy w pokoju piętro niżej. Rudolf również był świadkiem tego eksperymentu. „Mimo iż znacznie gorzej wyobrażałem sobie śmierć w wyniku zagazowania, poczułem się jednak nieswojo, odczułem grozę. Wyobrażałem sobie tego rodzaju śmierć jako bolesne uduszenie”82. Rudolf i jego ludzie znaleźli tani i szybki sposób zabijania setek ludzi jednocześnie, a co ważniejsze, w porównaniu z innymi metodami egzekucji – takimi jak rozstrzelanie – ten izolował strażników od ich ofiar. Pojawił się jednak pewien problem. Stare krematorium sytuowało się zaledwie kilka metrów obok bloków więziennych. Oznaczało to, że użycie cyklonu B mogło być z łatwością dostrzeżone przez innych więźniów. Także i tym razem rozwiązanie przyszło Rudolfowi bardzo łatwo. Postanowił, że więźniowie będą zabijani w nowym obozie w Birkenau, w jednym z dwóch starych ceglanych domów, nazywanych „małym, białym domkiem” i „małym, czerwonym domkiem”, oddalonych od głównych baraków
Birkenau. Należało wyburzyć ich wewnętrzne ściany i wycementować zewnętrzne, tym samym odpowiednio je uszczelniając. W ten sposób Rudolf „rozwiązał” problem, jaki powierzył mu Himmler: znalazł sposób na zabijanie setek tysięcy, a może nawet milionów ludzi. Jego umysł mógł się w końcu odprężyć – jak Rudolf napisał później w swoich wspomnieniach.
65 Pod koniec swoich więziennych wspomnień Rudolf opisuje wiele osób, z którymi przez lata współpracował: Himmlera, Glücksa, Maurera czy Pohla. Jednak w ogóle nie wspomina o Josefie Kramerze, mimo że współpracowali ze sobą wiele lat. Niemniej, Rudolf tak bardzo szanował swojego byłego adiutanta, że zatwierdził jego kandydaturę na komendanta obozu Bergen-Belsen. 66 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 110 (przyp. red.). 67 To spotkanie Rudolfa Hössa z Heinrichem Himmlerem najprawdopodobniej miało miejsce w Berlinie, ponieważ nie ma żadnych zapisków, jakoby Himmler w tym czasie odwiedzał obóz. 68 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 108 (przyp. red.). 69 Spora część materiału zawartego w tym rozdziale, dotyczącego życia rodziny Höss w Auschwitz, pochodzi z wywiadów, jakie przeprowadziłem z córką Rudolfa, Brigitte. Odnalezienie jej zajęło mi trzy lata, a później musiałem ją jeszcze namówić do spotkania i rozmów. 70 Tego pieszczotliwego określenia używała również Aniela Bednarska, młoda kobieta mieszkająca w Oświęcimiu. Nie była więźniarką. Pracowała w willi Hössów w latach 1940–1943. W swoim zeznaniu, spisanym po wojnie, mówi: „Pani Höss traktowała mnie bardzo przyzwoicie. Chciała mnie namówić na podpisanie Volksliste (zgodnie z którą obywatel niebędący Niemcem mógł wyrazić chęć zostania Niemcem). Gdy odmówiłam, już więcej mnie do tego nie namawiała”. 71 Hedwig, podobnie jak Henny Alexander, również prowadziła księgę gości. Widniały w niej nazwiska wielu znanych nazistów, którzy odwiedzili Hössów w okresie od początku września 1940 roku do marca 1945 roku. Tę księgę znalazł oficer 92 jednostki żandarmerii polowej, Karl Abrahams, w starej fabryce cukru w Sankt Michaelisdonn w 1946 roku. Podarował ją Jad Waszem (Instytutowi Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu). 72 Himmler, już jako chłopiec, miewał częste napady bólu brzucha i bywały okresy, w których nie jadał mięsa, ale w przeciwieństwie do Hitlera nie był wegetarianinem. Brigitte, córka Rudolfa Hössa, wyjawiła mi, że nazywała Himmlera „wujkiem Heinerem”, nie posługując się sarkastycznym pseudonimem, którego używali inni. Ten pseudonim brzmiał „Heini”, co znaczy „mały, wystraszony chłopiec” (Himmler podczas pierwszej wojny światowej nie brał udziału w ani jednej akcji zbrojnej). 73 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 110 (przyp. red.). 74 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 110 (przyp. red.). 75 Rozmawiałem z „Polaczkiem” – Józefem Paczyńskim – w jego mieszkaniu w Krakowie. Pamiętał, jak co tydzień strzygł Rudolfa. W jego pamięci utkwiło zwłaszcza pierwsze strzyżenie. „Nie rozmawiał ze mną”, wspomina Paczyński. „Wyglądał na niezadowolonego z faktu, że więzień obcina mu włosy. Ręce trzęsły mi się ze strachu, ale wcześniej przyjrzałem się, jak jest obcięty, więc zrobiłem to w ten sam sposób”. Przez trzy następne lata Józef co
tydzień strzygł Rudolfa. Komendant nigdy się do niego nie odezwał choćby słowem. „Zawsze był sympatyczny dla rodziny i dzieci. Gdybym nie wiedział, co się dzieje w obozie, mógłbym pomyśleć, że to nie jest zły człowiek. Wydawał się taki normalny”. Józef widywał również Rudolfa przy bramie wejściowej do obozu, gdy więźniowie wyruszali do pracy. „Kiedy wracali wyczerpani, niosąc zwłoki tych, którzy w międzyczasie zmarli, po prostu patrzył. Nigdy nie interweniował”. 76 Wspomnienia więźniów, którzy mieli kontakt z Rudolfem Hössem podczas pobytu w Auschwitz, zostały zapisane na taśmach wideo, zebranych przez Archiwum Shoah Stevena Spielberga. Istnieje możliwość pobrania nagranych na taśmie wideo zeznań z różnych stron internetowych, między innymi ze strony Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, a także z uczelni Royal Holloway Uniwersytetu Londyńskiego. 77 W 1941 roku koncern IG Farben był największą na świecie firmą chemiczną, zatrudniającą ponad 100 tysięcy pracowników i mającą ścisłe powiązania z reżimem hitlerowskich Niemiec. Z jej zasobów pochodziły fundusze na wspieranie partii nazistowskiej w drodze do władzy oraz późniejszy udział w finansowaniu działań wojennych. Firma IG Farben posiadała 42,5 procenta udziałów Degesch – firmy będącej właścicielem i producentem cyklonu B, środka chemicznego stosowanego w komorach gazowych. Ponadto IG Farben wybudowała potężną fabrykę oleju i gumy nazywaną Buna, oddaloną o sześć i pół kilometra od obozu Auschwitz II/Birkenau. W nieludzkich warunkach pracowały tam dziesiątki tysięcy robotników. Później wybudowano nowy obóz koncentracyjny Monowitz, aby umieścić w nim więźniów pracujących w IG Farben. Trzynastu z dwudziestu czterech dyrektorów fabryki IG Farben zostało skazanych na więzienie w procesach norymberskich. Jednak większość z nich cieszyła się jeszcze długą i owocną karierą zawodową, którą kontynuowała po wojnie. 78 Według danych zgromadzonych w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, z ogólnej liczby ponad 1,3 miliona osób deportowanych do Auschwitz-Birkenau około 232 tysiące stanowiły dzieci w wieku do osiemnastu lat. Natychmiast po przyjeździe do obozu zdecydowana większość z nich była poddawana selekcji i wysyłana do komór gazowych. Reszta szła do pracy. Od połowy 1943 roku niektóre z dzieci pozostawiano przy życiu, aby doktor Josef Mengele mógł na nich przeprowadzać swoje eksperymenty „medyczne”. Po wyzwoleniu Auschwitz przez Armię Czerwoną, wśród ocalałych siedmiu tysięcy więźniów było około siedmiuset dzieci. 79 Rosja zmieniła nazwę na Związek Radziecki w 1922 roku. Wielka Brytania oficjalnie uznała tę nazwę w 1924 roku. Dlatego pominąłem odniesienia Rudolfa Hössa do nazwy „Rosja” po 1922 roku, na przykład gdy wspomina o rosyjskich więźniach w Auschwitz. Równie dobrze można by ich nazwać Ukraińcami albo Białorusinami, aby określić ich prawdziwą narodowość. 80 W swoich wspomnieniach i podczas przesłuchań przeprowadzonych w sądzie w Norymberdze, Rudolf utrzymywał, że to spotkanie z Heinrichem Himmlerem, podczas którego otrzymał rozkaz wprowadzenia w życie ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w obozie, miało miejsce latem 1941 roku, przed atakiem Niemiec na Związek Radziecki. Zaraz potem odwiedził on Treblinkę, gdzie widział eksterminowanych Żydów z warszawskiego getta. Taką wersję wydarzeń podtrzymuje głównie Richard Breitman, historyk z waszyngtońskiego muzeum Holocaustu i prezes Komisji ds. Odtajnienia Dokumentów Nazistowskich przy Kongresie Stanów Zjednoczonych. Jednak wielu innych badaczy kwestionuje to stwierdzenie Rudolfa, uzasadniając to jego pomyłką w datach. Wskazują oni na fakt, iż warszawskie getto zlikwidowano dopiero latem 1942 roku, a obóz w Treblince zaczął działać w tym samym czasie. Najprawdopodobniej Rudolf spotkał się z Himmlerem w tej sprawie więcej niż raz i, biorąc pod uwagę spójność jego zeznań (przed Brytyjczykami, Amerykanami i Polakami), data tego, jakże historycznego spotkania, jest w pełni prawdopodobna. 81 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 142 (przyp. red.). 82 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 144 (przyp. red.).
8
HANNS LONDYN, ANGLIA 1939
4 września 1939 roku Hanns i Paul Alexander wsiedli do autobusu numer 7 i udali się do biura rekrutacyjnego RAF-u w Acton, w zachodnim Londynie. Dwudziestodwuletni wówczas bliźniacy ustawili się w kolejce, wraz z pozostałymi ochotnikami. Następnie zostali poddani krótkiemu badaniu lekarskiemu, na koniec którego musieli oddać próbkę moczu. Badanie to miało na celu sprawdzenie, czy w ich organizmie nie ma toksyn, a od wyniku ostatecznie zależała zgoda na podpisanie dokumentów rekrutacyjnych. Pielęgniarka nie była świadoma, że jest dwóch młodzieńców o nazwisku Alexander, dlatego pogubiła się, próbując rozróżnić ich próbki. W związku z tym kazała im oddać mocz po raz drugi. Następnie bliźniacy zostali wezwani – każdy z osobna – na rozmowę kwalifikacyjną prowadzoną przez oficera, który zadał pytania dotyczące ich przeszłości i sprawdził dane osobiste. Po zakończeniu całej procedury kazano im udać się do domu i czekać na dalsze rozkazy. W liście napisanym do swojej siostry, Elsie, w wigilię żydowskiego nowego roku, Hanns wyjaśnił swoją decyzję podjęcia walki z Niemcami: „Jestem przekonany, że wszyscy chcemy mieć pewność, że na świecie jest jeszcze sprawiedliwość, mimo że w tej chwili wygląda na to, że istnieje tylko sprawiedliwość pięści”. Dotkliwie
odczuwał piętno czasów, w jakich przyszło mu żyć. Miał nadzieję na lepszą przyszłość: „Ten nowy rok jest prawdopodobnie ważniejszy dla wszystkich Żydów, a dla nas w szczególności, niż wszystkie poprzednie lata, począwszy od czasów Mojżesza. Życzę Ci duchowej siły, jaką Żydzi zawsze okazywali w trudnych chwilach, by doczekać lepszego końca spraw, gdy ludzkość tego świata stanie się godna miana prawdziwych ludzi”. Propozycja Hannsa dotycząca walki o nowy kraj nie została od razu zaakceptowana. Rząd brytyjski nie był pewien, jak postępować ze zgłoszeniami od nowo przybyłych uchodźców niemieckich. Oficjalnie przyjmował wszystkich, którzy się zgłaszali i byli zdolni do służby wojskowej, ale ostrożnie podchodził do rekrutacji osób, w przypadku których mógł się obawiać działań szpiegowskich lub sabotażu. Dopiero w grudniu 1939 roku, trzy miesiące później, bliźniacy otrzymali wiadomość dotyczącą werbunku: Hanns i Paul mieli zostać wcieleni do Auxiliary Military Pioneer Corps (Pomocniczego Wojskowego Korpusu Pionierów). Mieli się stawić do służby niezwłocznie. Hanns otrzymał numer wojskowy 264280, a Paul 264281. Pomocniczy Wojskowy Korpus Pionierów został utworzony 17 października 1939 roku. Werbował on mężczyzn – uchodźców z Niemiec, i nie tylko – którzy chcieli stanąć do walki przeciw III Rzeszy. Stawka była wysoka. Gdyby dostali się w ręce Niemców, uznano by ich za zdrajców i rozstrzelano. Jednak z ogólnej liczby ponad 70 tysięcy uchodźców z Niemiec i Austrii, którzy znaleźli schronienie w Wielkiej Brytanii w latach 1933–1939, zwykle jedna osoba na siedem zaciągała się w szeregi Pionierów. Rankiem 24 stycznia 1940 roku Hanns i Paul, pożegnawszy się z rodzicami, pojechali pociągiem do Kitchener Camp, oddalonego około trzy i pół kilometra od południowego wybrzeża Anglii, położonego w okolicy miasta Sandwich. Kitchener Camp wykorzystywano jako bazę wojskową w czasie pierwszej wojny światowej, a od poprzedniego roku jako punkt tranzytowy dla niemieckich Żydów oczekujących na wyjazd do Ameryki i Palestyny. Ulokowani w podupadających barakach z podziurawionym dachem, przez który wpadał do środka śnieg lub deszcz, Pionierzy żartobliwie nazywali to miejsce „Anglo-Sachsenhausen”, nawiązując do obozu nieopodal Berlina, w którym część z nich była jeszcze do niedawna przetrzymywana. Toalety były tu równie prowizoryczne jak tam i mieściły się w szopach ustawionych
w długiej linii, połączonych ze sobą rynną biegnącą od jednego ich końca do drugiego, przez którą przepływała woda. Taka konstrukcja umożliwiała Pionierom niewybredną zabawę, kosztem korzystających z toalety osób: regularnie pojawiał się jakiś kawalarz, który podpalał gazetę i umieszczał ją na jednym końcu rynny. Płonąca gazeta, płynąc, przypiekała pośladki tych, którzy akurat załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. Po przybyciu do obozu, bliźniacy zostali poddani kontroli lekarza, który sprawdził, czy nie są zarażeni wszawicą lub tyfusem. Następnie wręczono im mundury w kolorze khaki. Hanns, Paul oraz pięćdziesięciu innych rekrutów utworzyli pierwszą jednostkę cudzoziemców z Londynu: kompanię 93. Tego wieczoru Hanns napisał krótki list do rodziców. Do tego celu wykorzystał papier listowy Korpusu Pionierów, na którym, u góry strony, widniał emblemat – korona, kilof, łopata i karabin. Zamieszczone poniżej motto Korpusu głosiło: Labor Omnia Vincit („Praca zwycięża wszystko”), przypominając zresztą slogan Arbeit Macht Frei („Praca czyni wolnym”), który zawisł nad wejściem do Auschwitz. Hanns napisał: „Jedzenie bardzo dobre, obfity lunch. Na takim wikcie szybko przytyjemy. Właśnie przymierzyłem mundur. Pasuje idealnie. Jak na razie, nie ma na co narzekać”. Dopisał również, że nie przydzielą im urlopu na weekend, dopóki nie odsłużą pełnego miesiąca, ale dodał, że będą mieli wolne po służbie, która skończy się około 17.30. Poprosił też o przysłanie mu tytoniu do jego fajki Dunhill, jako że woli zaoszczędzić pieniądze na drinki w lokalnym pubie, i zakończył słowami: „Nigdzie nie czułem się szczęśliwszy. O nic nie musicie się martwić”. Następnego dnia kompania 93 ustawiła się w szeregu na zakurzonym placu przed barakami, gdzie przysadzisty, czarnobrody sierżant z Wiednia poprosił, aby w języku niemieckim złożyli przysięgę posłuszeństwa królowi. Ta prośba nie stała w sprzeczności z tradycją armii brytyjskiej, zgodnie z którą żołnierzy obcego pochodzenia proszono o złożenie przysięgi posłuszeństwa w ojczystym języku, by tym samym uniknąć potencjalnych nieprawidłowości w werbunku – istniało bowiem ryzyko, że zainteresowani, wypowiadając słowa przysięgi w obcym języku, nie mieliby pełnej świadomości ich znaczenia. Jednak Hanns i Paul byli oburzeni takim postanowieniem, jako że chcieli złożyć przysięgę w języku angielskim. Lord Reading, dowódca Pionierów, przystał na ich prośbę i pojechał do Londynu, gdzie udało mu się
przekonać zwierzchników, że najlepszym sposobem będzie spełnić życzenie uchodźców. Już następnego dnia rekruci złożyli przysięgę wierności po angielsku i podpisali następujące oświadczenie: Zaświadczam, że jestem świadom ryzyka, […] na jakie mogę być narażony ja i moi krewni poza granicami Wielkiej Brytanii, związane z wstąpieniem przez mnie w szeregi armii brytyjskiej. Mimo to zaświadczam, że jestem gotów wziąć udział w walkach w każdym teatrze działań wojennych.
Jednak mimo zapewnień danych rodzicom, Hannsa bulwersował fakt, że przydzielono go do armii uchodźców. Mieszkał i pracował w Londynie już od czterech lat, i czuł, że jest winny swojej nowej ojczyźnie lojalność, mimo że zarazem mogły nim targać mieszane uczucia wobec niej. W liście do Elsie, która bardzo tęskniła za dawnym życiem w Niemczech, przyznał, że w Anglii nie czuje się jeszcze jak w domu: „Nie sądź, że Londyn to raj. Dla mnie nim nie jest”. Niemniej, Hanns czuł więź z nowym krajem: „Mamy ogromne szczęście, że przynajmniej jesteśmy w tym samym miejscu, wśród ludzi, którzy nas szanują i prawdopodobnie choć trochę rozumieją, w tych jakże trudnych dla nas czasach”. Jednak, na równi z posłuszeństwem wobec nowego kraju, zrodziła się w nim złość wobec dawnej ojczyzny: „Mimo że uczą nas, byśmy wyzbyli się nienawiści, uważam, że mamy prawo do urazy względem ludzi, którzy sami chcą żyć, ale nie pozwalają na to innym”. Hanns miał powody ku temu, aby nienawidzić Niemców równie mocno – jeśli nie mocnej – jak każdy rodowity Brytyjczyk. Dlaczego zatem nie zaufano mu na tyle, by pozwolić walczyć w regularnej armii? Jednak teraz, gdy się zaciągnął, musiał postępować zgodnie z rozkazami. W Kitchener Camp wyszkolono sześć kompanii – łącznie około trzystu ludzi. Poddano ich podstawowemu szkoleniu: doskonalono biegi wokół obozu, marsz w formacji, a także nauczono rekrutów podstawowych komend szkoleniowych, i oczywiście – prawidłowego czyszczenia obuwia. Nie było ćwiczeń z bronią, ponieważ żołnierzy z Korpusu Pionierów nie zaopatrzono w broń. Mogli ją nosić jedynie brytyjscy oficerowie, dlatego cały arsenał kompanii ograniczał się do pięciu karabinów kalibru 7,7 mm i pięciu rewolwerów Smith & Wesson kalibru 9 mm. 11 maja 1940 roku, czyli dzień po tym, gdy wojska Rzeszy wkroczyły na terytorium Holandii, Hanns i jego towarzysze przybyli do Bruz we Francji jako część Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych. Spędzili tam cztery tygodnie, wykonując różne prace: kopiąc
rowy, rozładowując pociągi i budując drogi, a także – biorąc pod uwagę fakt, że nie mieli broni – mając nadzieję na uniknięcie ataków wroga. Z kolei w czerwcu siły niemieckie wdarły się do zachodniej Francji, zamykając w potrzasku Brytyjczyków we francuskim porcie Dunkierka, zmuszając do ewakuacji około 300 tysięcy alianckich żołnierzy. Hanns ze swoją kompanią znaleźli się w jednej z ostatnich jednostek czekających na ewakuację – w gorący, letni dzień na porośniętym gęstą trawą torze do wyścigów konnych w Saint-Malo. Większość z nich zdjęła kurtki i leżała na ziemi, niektórzy umilali sobie czas grą w karty w cieniu rozłożystych wierzb. Hanns słyszał odgłosy wystrzałów dobiegające z niemieckiej linii frontu, oddalonej o niecałe pięć kilometrów, i coraz mocniej obawiał się, że może już nie wrócić do Anglii. Co gorsze, w dokumencie identyfikacyjnym widniało jego nazwisko i miejsce urodzenia: „Hanns Herman Alexander. Urodzony w Berlinie, w 1917 roku”. Wiedział, że w razie schwytania zostałby rozstrzelany. Dlatego wraz z kilkoma towarzyszami rozpalił ognisko i wrzucił swoje dokumenty w płomienie. Teraz byli już „pozbawieni” tożsamości. Kiedy nadeszła ich kolej do ewakuacji, oddziały niemieckie były już na przedmieściach Dunkierki83. Pionierzy maszerowali w kierunku statku, obrzucani gradem zgniłych warzyw przez mieszkańców Saint-Malo, wściekłych z powodu pozostawienia ich samych na pastwę Niemców. 93 kompania wypłynęła tego wieczoru z portu na wody całkowicie spokojnego morza. Miała szczęście – statek był przepełniony żołnierzami do tego stopnia, że pokład wystawał zaledwie kilka centymetrów ponad linię wody. Siedząc po turecku na dachu kabiny, bliźniacy delektowali się befsztykiem, popijając go czerwonym winem, które „wyzwolili” z miejscowego sklepu, świętując w ten sposób udaną ucieczkę – dokonaną w ostatniej chwili. Po przybyciu do Anglii cała kompania 93 została przewieziona pociągiem do nowego miejsca zakwaterowania – Alexandra Palace – w północnej części Londynu. Kilka dni później Hanns zapytał dowódcę, czy może zmienić swoje imię na „mniej niemieckie”. Nie chciał tego robić oficjalnie, w oparciu o akt prawny, na wypadek gdyby Niemcy monitorowali takie zmiany w brytyjskich, oficjalnie publikowanych dokumentach. Pragnął, aby wojskowe papiery odzwierciedlały jego nową tożsamość.
Reading uznał, że to dobry pomysł, i w ciągu kilku dni uzyskał zgodę Londynu. Hanns otrzymał nowy zestaw dokumentów na nazwisko Howard Hervey Alexander. To drugie imię wybrał dla siebie nie z powodu upodobania do niezwykłych angielskich imion, ale dlatego że nie umiał poprawnie napisać imienia Harvey. Hanns nie postrzegał tej zmiany jako znaczącej84. Wybór nowego imienia był aktem samoobrony. Rodzina nadal zwracała się do niego Hanns i nadal mógł używać tego samego skrótu swoich imion, czyli „H.H. Alexander”. Zarazem jednak taka zmiana mogła wprowadzić zamieszanie, gdyż od tej chwili można było zwracać się do niego per Hanns, Howard lub Alex – ostatnie zresztą stosowano najczęściej. Paul postanowił nie zmieniać imienia, tłumacząc, że Paul Alexander ma wystarczająco „angielski” wydźwięk. Na początku lipca 1940 roku Hanns i Paul, służący w tej samej jednostce, dostali urlop i udali się pociągiem do wioski Chalfond St Peter, w hrabstwie Buckinghamshire, w odwiedziny do siostry – Belli. Był piękny, letni dzień, więc rodzina spożywała lunch na łonie natury, siedząc przy stołach z drewnianych kozłów ustawionych pod drzewem. Po lunchu dwaj synowie Belli – siedmioletni Peter i czteroletni Tony – pokazali swoim wujom dziurę wykopaną w ogrodzie. Otwór miał metr osiemdziesiąt głębokości i służył jako schron przeciwlotniczy. Brytyjski rząd niedawno powiadomił swoich obywateli o prawdopodobieństwie ataków powietrznych, dlatego Bella zdecydowała, że czas przygotować własny rodzinny schron. Pracownicy zatrudnieni przy wykopie schronu wyjechali właśnie do domu na weekend. Hanns i Paul, dostrzegłszy szansę na spłatanie psikusa, pochwycili chłopców, wrzucili ich do dołu i oddalili się od niego. Początkowo Peter i Tony uznali to za dobrą zabawę, ale gdy próbowali się wydostać, okazało się, że dół jest zbyt głęboki. Zaczęli wzywać pomocy, ale nikt ich nie słyszał. W miarę upływu czasu ich niepokój wzrastał, aż Tony zaczął krzyczeć. Peterowi, który darzył obydwu wujków wielką sympatią, wcale nie było do śmiechu. Hanns i Paul pojawili się dopiero po dwudziestu minutach, aby wydostać siostrzeńców. Kilka dni później bliźniacy wrócili do jednostki, która nadal mieściła się w Alexandra Palace. W tej chwili los miał ich rozdzielić. Brytyjczycy obawiali się, że Niemcy niebawem zaatakują. Hannsowi przydzielono serię zadań mających na celu
wzmocnienie sił obronnych swojego nowego kraju. W Newbury zajmował się dostawami żywności dla oddziałów sposobiących się do walki; w Cirencester pracował przy wycince lasu pod teren, który miał służyć za miejsce ćwiczeń. Z kolei w Weymouth pomagał przy naprawie falochronu osłaniającego pobliską bazę marynarki wojennej w Portland. Praca była żmudna, frustrująca i przyprawiająca o ból pleców. Wprawdzie Hanns nie tak wyobrażał sobie służbę, gdy zaciągał się do wojska, ale przynajmniej wykonywał swój obowiązek i mógł wystarać się o urlop, aby odwiedzić rodzinę w czasie żydowskich świąt. Inni niemieccy Żydzi mieszkający w Anglii nie mieli tyle szczęścia. W maju 1940 roku rząd brytyjski, zszokowany ostatnimi zwycięstwami Niemiec we Francji, wprowadził politykę masowego internowania niedawno przybyłych uchodźców. Postrzegani obecnie jako potencjalni szpiedzy i wrodzy cudzoziemcy, podlegali natychmiastowym aresztowaniom, z perspektywą deportacji na Karaiby, do Kanady lub Australii. Blisko 27 tysięcy osób – wyłącznie mężczyzn i głównie żydowskich uchodźców, szukających ratunku przed nazistowską opresją – znalazło się w ogrodzonych obozach dla internowanych. Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill opowiadał się za takim postępowaniem, argumentując je potrzebą zapanowania nad tak liczną grupą ludzi. Jako szeregowcy w armii brytyjskiej, Hanns i Paul oczywiście nie podlegali akcji internowania, w przeciwieństwie do ich szwagra, Ericha Hirschowitza, który w międzyczasie zmienił nazwisko na Harding85 i również był uchodźcą z Berlina. 19 lipca 1940 roku Erich został aresztowany w miejscu pracy i zabrany na posterunek policji w Tottenham, gdzie po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu spędził całą noc w celi. Następnego dnia przewieziono go do jego małego mieszkania w zachodnim Londynie, skąd pozwolono mu zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a następnie wsadzono do autobusu z trzydziestoma innymi uchodźcami. Pięć godzin później przybyli do Prees Heath – pośpiesznie utworzonego obozu, przeznaczonego dla internowanych – nieopodal Whitchurch w hrabstwie Shropshire, w pobliżu granicy z Walią. W rzeczywistości było to opustoszałe pole, otoczone drutem kolczastym, pośrodku którego stał tuzin dużych, białych namiotów z grubego płótna, z wejściem z jednej strony. Wewnątrz znajdowały się długie, drewniane ławki i stoły, biura,
kuchnia i toalety. W obozie Prees Heath panowały prymitywne warunki: brakowało bieżącej wody, a racje żywnościowe były minimalne. Gdy internowani dotarli na miejsce, poinformowano ich, że jeśli wstąpią do Korpusu Pionierów, będą mogli przebywać na wolności. Erich bił się z myślami. Czy powinien pójść za przykładem swojego szwagra i zaciągnąć się do armii brytyjskiej? Nie miał pewności, czy będzie to najlepszy sposób przysłużenia się nowej ojczyźnie. Elsie zgadzała się z nim, argumentując, że jeśli pragnie wspomóc Wielką Brytanię, powinien raczej zająć się rozwojem swojej firmy handlującej skórą. W jednym ze swoich listów Elsie opisuje, w jaki sposób Hanns i Paul spędzali czas w obozie dla Pionierów: 20 sierpnia 1940 roku Erich, Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Pragnę z całego serca, abyś jak najszybciej wrócił. Dzisiaj po południu widziałam się z Hannsem. Jest tak zajęty, że ledwie znajduje czas, żeby nas odwiedzić. Rankiem grał w rzutki, a po południu w ping-ponga. O 17.30 miał randkę z jedną dziewczyną, a o 20.00 z kolejną. Potem wybierał się do Oxfordu, a następnego dnia z pewnością zaspał. Co to za życie – zanudzają się tam na śmierć. Dzisiaj dzwonił do Paula, który wrócił do kompanii i czeka na niego. Nie bardzo wie, co ma robić z wolnym czasem. To przecież niedorzeczne! Całuję Cię, Elsie
Kilka miesięcy później, 9 listopada 1940 roku, Erich został zwolniony. Wrócił do rodziny i poświęcił się pracy w swojej firmie handlującej skórą. Był przekonany, że w ten sposób będzie bardziej produktywny, niż służąc w Pionierach. Hanns poczytywał jego decyzję jako tchórzostwo. W rzeczywistości jednak w tym czasie nikt nie mógł wiedzieć, który z nich – Erich, Hanns czy Paul – bardziej wspomoże wysiłki Wielkiej Brytanii. W latach 1941 i 1942 rodzina Alexander zdołała kontaktować się na różne sposoby z przyjaciółmi i rodziną w Niemczech. Docierały do nich wiadomości drogą pocztową, która nadal sprawnie działała, lub przekazywane ustnie, przywiezione przez znajomych albo przyjaciół przybyłych do Anglii w ostatnim czasie. Wszyscy w rodzinie Alexander martwili się o Cäcilie Bing. Sześćdziesięciodziewięcioletnia ciocia Bing uważała, że nie poradziłaby sobie
z zaadaptowaniem się w nowym, tym bardziej obcojęzycznym kraju. 11 listopada 1941 roku napisała do kuzyna w Nowym Jorku, przedstawiając losy swoich znajomych, informując go, kto jeszcze został przy życiu i pytając o innych, o których od dawna już nie słyszała. List zakończyła słowami: „Moje oczy już się zmęczyły, a ręce zaczynają drżeć, więc będę kończyć. Mam nadzieję, że wkrótce się odezwiesz. Wiem, że postarasz się pomóc w miarę swoich możliwości. Życzę Ci wszystkiego najlepszego… Cäcilie Bing”. List dotarł najpierw do Ameryki, a następnie do Londynu, mimo obowiązującej cenzury pocztowej. Były to ostatnie wieści od ciotki Bing. Wcześniej, tego samego roku, w gazetach brytyjskich i amerykańskich zaczęły się ukazywać niepokojące wieści o obławach, deportacjach i obozach koncentracyjnych. Hanns wiedział, że ojciec Ann był przetrzymywany w obozie w Sachsenhausen przez pewien czas i choć informacje krążące na temat obozów były mętne i często sprzeczne, myśl, że ciocia Bing znalazłaby się w jednym z takich miejsc, napawała go przerażeniem. Hanns miał nadzieję, że krewna nadal mieszka we Frankfurcie. Hanns i Paul zdawali sobie sprawę, że jedynym sposobem, aby armia brytyjska traktowała ich z szacunkiem, było uzyskanie stopnia oficerskiego. Z końcem 1942 roku mieli już za sobą dwa lata spędzone w armii. Zwykle wykonywali niewiele ciekawsze prace niż roboty fizyczne. Ich „walkę” z wrogiem można było porównać do pracy ich szwagra, Ericha, który sprzedawał skóry w swoim sklepie we wschodnim Londynie. W tym też czasie podania bliźniaków o przyjęcie do szkoły oficerskiej zostały w końcu przyjęte. Wysłano ich do Jednostki Szkoleniowej dla Kadetów w Lincolnshire (Officer Cadet Training Unit; OCTU). Na miejsce dotarli 3 stycznia 1943 roku. Pierwsze cztery tygodnie spędzili na szkoleniu teoretycznym. Uczyli się taktyki na polu walki, komunikacji, wydawania i przyjmowania rozkazów i sposobu dyscyplinowania podległych sobie żołnierzy. Później nadszedł czas na szereg forsujących ćwiczeń na polu bitwy – przeprawiali się przez rzeki, pełzali w błocie, czasem również w nocy, ucząc się, w jaki sposób komenderować ludźmi w niesprzyjających warunkach. Hanns napisał do rodziców: „To
nie są przyjemne zajęcia, ale nie ma to większego znaczenia. Dajemy z siebie wszystko i postanowiliśmy, że nie pozwolimy się zabić. To dość wyczerpujące, ale jeśli inni – często starsi od nas – radzą sobie ze wszystkim, to my też musimy”. Dwa miesiące później Hanns i Paul ukończyli szkolenie i, zgodnie z przepisem wojskowym, stanowiącym, że dwaj bracia oficerowie nie mogą służyć w tej samej kompanii, ponownie zostali rozdzieleni. Paula przydzielono do Północnego Dowództwa Armii Brytyjskiej, natomiast Hannsa do Południowego. Będąc już porucznikami, z radością stwierdzili, że cieszą się należnym szacunkiem, na jaki zasługiwali. Z dumą nosili broń. Nowo mianowani oficerowie wstąpili do swoich jednostek, czekając na rozkazy. Dopiero w lipcu 1944 roku Hanns, jako żołnierz 239 kompanii, wrócił do Francji, biorąc udział w operacji lądowania w Normandii – pierwszym etapie lądowego ataku aliantów na tereny okupowane przez Niemców. Mimo że jego oddział dotarł na miejsce po sześciu tygodniach od pierwszych batalii stoczonych przez żołnierzy amerykańskich i brytyjskich, walczących o przejęcie kontroli nad normandzkimi plażami w pobliżu miasteczka Arromanches, rejon ten nadal był centrum działań: tysiące żołnierzy tłoczyło się na piaskach Gold Beach. Ogromna liczba żołnierzy transportowała zaopatrzenie z olbrzymiego sztucznego portu na niskie, porośnięte trawą urwiska, oddalone setki metrów od brzegu. Grupy mężczyzn z podwiniętymi do kolan nogawkami wyładowywały czołgi i pojazdy pancerne. Oddziały, które już od pewnego czasu miały swoją bazę na plaży, przemierzały w szyku odcinki plaży wzdłuż brzegu morza. Do końca wojny ten przyczółek służył jako brama wejściowa dla dwóch i pół miliona żołnierzy. Hanns wraz ze swoją kompanią otrzymał rozkaz nadzorowania niewielkiej grupy niemieckich oficerów schwytanych dzień wcześniej. Więźniów przetrzymywano na otwartym, nieogrodzonym terenie. Jedyną granicę tego prowizorycznego obozu stanowiły rozciągnięte pomiędzy drzewami taśmy ostrzegawcze. Niemieccy Żydzi, wcześniej zmuszeni do porzucenia swoich domostw, teraz nosili brytyjskie mundury i mieli pilnować swoich oprawców. Była to dość dziwna i kłopotliwa sytuacja. Dwa tygodnie po przyjeździe Hannsa do Francji, kompania Paula wylądowała na plaży. Paul natychmiast zaczął się rozglądać za bratem. Przez kilka minut bez celu
wałęsał się po plaży. Po chwili podszedł do niego pewien szeregowy, salutując przed nim. „Widziałeś mnie już wcześniej?” – zapytał Paul. „Tam” – odparł szeregowy, wskazując na brzeg morza. „Pięć minut temu”. Paul odnalazł Hannsa, kiedy ten brał udział w defiladzie odbywającej się kilkaset metrów dalej, na plaży. „Który z was należy do moich oddziałów?” – zawołał major, dowódca Hannsa. „Ja” – odparł zuchwale Paul. „Ty?”. „Nie, to ja” – wyjaśnił Hanns. Bliźniacy nie bawili się tak dobrze od czasu, gdy jeszcze w Berlinie zamienili się na szkolnych lekcjach... Po kilku wspólnie spędzonych godzinach Hanns i Paul znowu musieli się rozstać: Paul wyruszył do Caen, gdzie miał zająć się załadunkiem i rozładunkiem dostaw z pociągów, natomiast Hanns do jednostek medycznych działających z dala od morza, w ogromnych namiotach z grubego płótna w kolorze kremowym, znanych jako „Harvey Street”. Otrzymał zadanie dowodzenia grupą sanitariuszy, odpowiedzialnych za transport noszy oraz organizowania ekip sprzątających. Największy problem stanowił brak żywności i wody. Mieli wprawdzie paczki suszonych ziemniaków, ale te nie nadawały się do jedzenia bez wody pitnej. Przy tak ogromnej liczbie ludzi do wykarmienia i przeciążonym łańcuchu dostaw, Arromanches było logistycznym koszmarem. Żołnierze na lądzie musieli zwyczajnie przetrwać do czasu kolejnej dostawy. Kilka tygodni później Hanns dowiedział się, że kompania Paula jest niedaleko. Posłał mu wiadomość, że mogliby się spotkać w kawiarni na głównym placu małego miasteczka Bayeux, niedaleko Arromanches. Jednak Hanns przybył na miejsce z opóźnieniem, nieco po godzinie 19.00. Przeszedł obok pustych, okrągłych stolików ustawionych na zewnątrz kawiarni, wszedł do środka słabo oświetlonego, gwarnego pomieszczenia, wypełnionego dymem tytoniowym. W ten piątkowy wieczór ludzie pałali ochotą pozbycia się pieniędzy, które mieli w kieszeni. Hanns nie mógł nigdzie dostrzec Paula. Zamówił piwo, po czym zapytał stojącego
przy barze brytyjskiego oficera, czy nie widział przypadkiem mężczyzny podobnego do niego. „Widziałem”, odparł oficer, „Zostawił wiadomość. Prosił, by przekazać, że jest mu przykro, ale musi już wracać, i że spotka się z panem jutro o 19.00”. Następnie oficer zaprosił Hannsa, aby przysiadł się do ich stolika w rogu sali. Hanns usiadł obok kobiety o imieniu Jenine, drobnej, młodej brunetki ubranej w kwiecistą suknię, opadającą za kolana. Enchanté, przywitał się. Było to jedno z czterech francuskich słów, jakie znał. Jenine posłała mu uśmiech i kontynuowała rozmowę z osobą siedzącą obok. Kilka godzin później towarzystwo chwiejnym krokiem udało się do jej domu na kolację, a Hannsowi, który zamienił z gospodynią zaledwie kilka słów, zaproponowano nocleg. Kolejnego wieczoru, gdy Paul czekał o umówionej porze w kawiarni, przy barze, wszedł jego brat. „Co się działo wczoraj?” – zapytał. Hanns przeprosił za spóźnienie i z entuzjazmem opowiedział o wydarzeniach ubiegłego wieczoru. „Powiedziałem do niej zaledwie jedno słowo, enchanté, a skończyło się na tym, że zaprosiła mnie do siebie i zaproponowała nocleg”. „Nic dziwnego” – zaśmiał się Paul – „rozmawiałem z nią całe popołudnie”86. Był wrzesień 1944 roku. Alianci mieli teraz punkt zaczepienia na kontynencie europejskim. Do zakończenia wojny musieli przejąć jeszcze resztę Francji, Belgię i Holandię, po czym ruszyć na Niemcy i do Berlina. Wojna Hannsa miała jednak trwać znacznie dłużej.
83 Gdy nadszedł czas wyjazdu Hannsa i Paula z Francji, opóźnił go dodatkowo ich dowódca, major Gordon Smith, który otrzymał rozkaz zniszczenia mostu prowadzącego do Saint-Malo. 84 Oficjalnie zarejestrowano zmianę imienia Hannsa. W późniejszych latach Hanns nawet żałował tego kroku, postrzegając to jako kolejną stratę, jaka spotkała go ze strony nazistów. Jak na ironię, w nekrologu po jego śmierci gazeta „Daily Telegraph” podała błędną pisownię jego imienia – Harvey zamiast Hervey. Jednak nie tylko Brytyjczycy popełniali błędy. Wiele z jego niemieckich dokumentów również obarczonych jest błędnymi zapisami (w niemieckim paszporcie wpisano jego imię jako Hans, a nie Hanns).
85 Erich i Elsie zmienili nazwisko na Harding. Erich skrócił ponadto swoje imię na „Eric”. Jednak ta zmiana spowodowała dość dużo zamieszania. Po dziś dzień i ku ogólnej radości ich syn, Michael, znany jest jako Michael Harding Harding. 86 Hanns przypomniał sobie sytuację, gdy gawędził z francuską dziewczyną wiele lat później, podczas wywiadu, który przeprowadził z nim jego bratanek, John Alexander.
9
RUDOLF OŚWIĘCIM, GÓRNY ŚLĄSK 1942
Pierwszy transport Żydów do Auschwitz przybył wiosną 1942 roku. Mężczyźni, kobiety i dzieci, zdezorientowane i zmęczone trudami podróży, zostały wyładowane w Birkenau, gdzie z tłumu odseparowano tych, których uznano za zdolnych do pracy, natomiast resztę odeskortowano do jednego z niewielkich domów gospodarczych na tyłach obozu, oddalonego o pięćset pięćdziesiąt metrów. Tam kazano im zdjąć ubrania, za specjalnie na ten cel ustawionymi zasłonami, ciągle nieświadomych tego, co ich czeka. Na drzwiach jednego z domów gospodarczych widniał napis: „Pomieszczenie do dezynfekcji”. Właśnie do tego miejsca strażnicy kierowali więźniów, z pomocą tłumaczy informując ich, aby pamiętali, gdzie zostawili swój bagaż, żeby po odwszawieniu mogli go zabrać. Nagich więźniów – w grupach po dwieście lub trzysta osób – wprowadzano do pomieszczenia, po czym szczelnie przyśrubowywano za nimi drzwi. Następnie strażnicy wrzucali do budynku granulat cyklonu B. Po dziesięciu minutach więźniowie nie żyli. Po upływie godziny Sonderkommando, złożone z żydowskich więźniów zmuszonych do uczestniczenia w akcji eksterminacyjnej, otwierało drzwi. Członkowie oddziału wyrywali martwym złote zęby, zdzierali z rąk obrączki i pierścionki, po czym
układali ciała na stosie w głębokich dołach wykopanych w pobliżu domów gospodarczych. Gdy w dole znalazło się sto ciał, podpalano je, zwiększając dodatkowo płomienie przy pomocy kawałków tkaniny nasączonej benzyną. Gdy ciała zajęły się ogniem, wrzucano kolejnych zabitych. W trakcie spalania ciał, do metalowych wiader zbierano ludzki tłuszcz gromadzący się na obrzeżach dołu, po czym wrzucano go na stos płonących ciał, aby przyspieszyć ich spalanie. Ogniska paliły się przez sześć lub siedem godzin. Po ich wygaśnięciu Sonderkommando zbierało niespalone kości i miażdżyło je za pomocą ciężkich drewnianych tłuczków. Powstałe w ten sposób prochy ładowano na ciężarówki i zrzucano do Wisły, kilka kilometrów dalej. W trakcie całego procesu Rudolf dbał, by postrzegano go jako osobę dającą przykład innym. Nie chciał, by komukolwiek choćby przeszło przez myśl, że nie sprosta temu zadaniu. Musiałem na wszystko patrzeć. Dniem i nocą musiałem się przypatrywać wyciąganiu i paleniu zwłok, musiałem godzinami oglądać wyrywanie zębów, obcinanie włosów i inne okropności. Przebywałem godzinami wśród odrażającego odoru rozchodzącego się podczas rozkopywania masowych grobów i spalania zwłok. Na skutek uwagi zwróconej mi przez lekarzy musiałem przez okienko komory gazowej przyglądać się śmierci. Musiałem czynić to wszystko, ponieważ byłem osobą, na którą wszyscy patrzyli, ponieważ musiałem wszystkim okazać, że nie tylko wydaję rozkazy i zarządzenia, lecz także jestem gotów wszędzie być przy ich wykonywaniu, jak tego wymagam od swoich podkomendnych87.
W lipcu 1942 roku Rudolf, za namową Himmlera, udał się w czterogodzinną podróż – do obozu usytuowanego nieopodal małego miasteczka, Treblinki. Obóz, ukryty w odległych lasach północno-wschodniej Polski, miał nieco ponad 270 metrów szerokości i 450 długości. Nie było w nim baraków ani fabryki, w której można by zapędzić więźniów do wielogodzinnej pracy. Jedynym zadaniem Treblinki była eksterminacja Żydów oraz innych osób uznanych za wrogów państwa. Przyjazd Rudolfa zbiegł się w czasie z przybyciem do obozu transportu więźniów z warszawskiego getta. Rudolf obserwował, jak z bydlęcych wagonów tłumnie wychodzą mężczyźni, kobiety i dzieci. Następnie więźniów stłoczono w swego rodzaju tunelu – były to dwa rzędy strażników wykrzykujących polecenia, wymachujących rękoma i bijących niezdyscyplinowanych kolbami karabinów. Więźniów zapędzono do bunkra znajdującego się na końcu tunelu. Gdy zamknięto za nimi drzwi, wprowadzoną
do uszczelnionego bunkra rurą wpuszczano spaliny z silnika Diesla. Gdy strażnicy uznali, że wszyscy więźniowie już zginęli, otwierali drzwi, aby wypuścić z budynku trujące opary. Godzinę później wywlekali ciała na zewnątrz i wrzucali do wykopanych dołów. Później palili zwłoki. Rudolfa nie poruszyły prymitywne metody stosowane w Treblince, gdzie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zgładzono osiemdziesiąt tysięcy osób. Komory gazowe mogły jednorazowo pomieścić jedynie dwieście osób, nie opracowano tam łatwego sposobu pozbywania się ciał, a komendant obozu nie podejmował specjalnych wysiłków, aby ukryć przed więźniami zamiary, jakie miał wobec nich. W związku z tym w obozie dochodziło do wielu przykrych scen oporu. Rudolf uświadomił sobie, że jeśli wkrótce będzie miał stawić czoła licznym grupom więźniów, którzy zaczną napływać do Auschwitz, musi opracować bardziej wydajny system, działający na dużo większą skalę, na podobieństwo fabryki, w dzień i w nocy, nie narażając na zbędny stres strażników i pozostałych więźniów. Przez kilka następnych miesięcy Rudolf i jego zespół skupili się na udoskonaleniu metod zabijania. Zbudowano cztery nowe krematoria przeznaczone dla większej liczby zwłok, usytuowane bliżej linii kolejowej. Po zakończeniu budowy, Rudolf rozkazał Franzowi Hösslerowi, aby zorganizował zespół Sonderkommando, który odkopie dziesiątki tysięcy ciał zakopanych wcześniej w masowym grobie obozu Auschwitz. Następnie zwłoki te zostaną przetransportowane do Birkenau i spalone. Po wykonaniu rozkazu członkowie Sonderkommando również mieli zostać zabici, a Hössler do realizacji następnego, podobnego zadania, miał wykorzystać kolejnych więźniów. Rudolf z wyższymi rangą oficerami opracował metodę oddzielania słabych więźniów od silnych, tak jak i starych od młodych, zaraz po ich przybyciu do Birkenau. Tę selekcję nadzorowali obozowi lekarze już na peronie, gdy więźniowie opuścili wagony. Po przyjeździe na stację wielu z nich było wyczerpanych, na wpół zagłodzonych i przerażonych po upiornych dniach podróży w przepełnionych wagonach bydlęcych. Strażnicy, z bronią maszynową w ręku, wykrzykiwali do nich: Schnell! Schnell!, rozjuszone psy rzucały się na nich, obnażając kły i zajadle szczekając, a doktor – przechadzając się wzdłuż szeregu więźniów – rozdzielał rodziny, tworząc grupy mężczyzn i kobiet, a następnie tych więźniów, którzy nadawali się do
niewolniczej pracy w fabrykach, oraz tych, którzy zakończą życie w komorach gazowych. Wszystko odbywało się niewiarygodnie szybko. Dzieci, kurczowo trzymające się matek, siłą od nich odrywano, mężów oddzielano od żon, a braci od sióstr. Jeśli któryś z więźniów się sprzeciwiał, straże natychmiast odciągały go o kilka metrów na bok i rozstrzeliwały. Więźniów zachowanych przy życiu transportowano do budynku „sauny”, gdzie odbierano im cały dobytek, który nie został im zabrany na peronie: obuwie, skarpety, spodnie, koszule, płaszcze i bieliznę oraz drogocenne przedmioty, w tym złoto, biżuterię, zegarki, bagaż i dzieła sztuki. Pozbawiano ich wszystkiego, co mogliby później wymienić na pieniądze lub wolność. Następnie zmuszano ich do rozebrania się, golono im głowy i zapędzano pod prysznice. Nagich i upodlonych, zaganiano do kolejnego pomieszczenia, gdzie na górnej części lewego przedramienia tatuowano im numer obozowy. Później więźniowie otrzymywali – niepasujące na nich – więzienne ubrania: cienkie spodnie w czarno-białe pasy, koszule i czapki. Następnie w pięcioosobowych grupach odmaszerowywali w kierunku swoich nowych baraków. Wyselekcjonowanych więźniów wypędzano z rampy i baraków, po czym kierowano ich do „domów kąpielowych”, gdzie – jak im mówiono – wezmą prysznic i zostaną odwszawieni. Gdy byli już w ogromnej komorze gazowej, kazano im się rozebrać. Potem zamykano szczelnie drzwi i do pomieszczenia wrzucano granulat cyklonu B. W ten sposób mordowano ponad dwa tysiące więźniów za jednym razem. Po zakończeniu procederu, Sonderkommando wyciągało martwe ciała z komór gazowych i ładowało je do znajdujących się nieopodal palenisk. Przed wprowadzeniem kolejnej grupy do komory rozprawiano się z każdym przejawem oporu. Po zakończeniu pewnej liczby takich serii morderstw i uprzątania ciał, strażnicy zapędzali do komór gazowych członków samego Sonderkommando. Rudolf zwykle pozwalał niższym rangą oficerom zajmować się więźniami, zwiezionymi transportem kolejowym, ale niejednokrotnie sam musiał się zaangażować w te działania. 23 października 1943 roku, gdy uczestników ostatniego transportu chorych, starych i bardzo młodych osób z obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen zapędzano do komory gazowej, jedna z więźniarek, ponoć wyjątkowo piękna, młoda tancerka z Warszawy, sprzeciwiła się poleceniom strażników. Rzuciła butem w jednego
z nich, po czym wyrwała mu z ręki karabin i strzeliła w brzuch. Pozostała część więźniów – jeszcze niezapędzonych do komory gazowej – przyłączyła się do buntu. Nagle członkowie Sonderkommando i strażnicy zostali zaatakowani przez kilkaset osób przy pomocy przedmiotów, które ci mieli w owej chwili pod ręką. Podczas walki, która się wywiązała, więźniowie zdemontowali mocowanie lampy sufitowej i okaleczyli nim na śmierć jednego ze strażników SS, którego wysłano do pomocy Sonderkommando. W tym momencie pojawił się Rudolf, którego pilnie wezwano z biura mieszczącego się w głównym obozie88. Natychmiast przejmując dowodzenie, Rudolf rozkazał zamknąć drzwi komory gazowej i wpuścić gaz. Po około dziesięciu minutach, wraz z grupą uzbrojonych strażników, z pochodniami i bronią w rękach, wszedł do ciemnego jak smoła pomieszczenia rozbieralni i zapędził pozostałych więźniów w narożniki pomieszczenia. Potem, jednego po drugim, zabierano ich do sąsiedniego pomieszczenia krematorium i rozstrzeliwano. Od czasu do czasu zdarzało się, że załamani pracą przy komorach gazowych strażnicy przychodzili do Rudolfa, pytając go, czy mordy są naprawdę konieczne. Rudolf nie miał żadnych wątpliwości, informując, że rozkazy pochodzą bezpośrednio od Hitlera i niezwłocznie trzeba zgładzić wszystkich Żydów, aby uwolnić Niemcy od ich największego wroga. Niemniej, z czasem sam przyznawał, że i on miał skrupuły, jednak nie mógł sobie pozwolić na ich okazanie, a już na pewno nie tym, którzy dla niego pracowali. Wszyscy patrzyli [...], jakie wrażenie robią na mnie tego rodzaju sceny [...], jak ja na nie reaguję. Byłem dokładnie pod tym względem obserwowany. Komentowano każdą moją wypowiedź. Musiałem bardzo panować nad sobą, aby pod wpływem wzburzenia spowodowanego [tymi] przeżyciami nie dać po sobie poznać wewnętrznych wątpliwości i przygnębienia. Musiałem wydawać się zimnym i bez serca w okolicznościach, w których każdemu czującemu po ludzku kurczyło się serce. Nie wolno mi było się nawet odwrócić, gdy ogarniało mnie naturalne ludzkie wzburzenie. Musiałem chłodno się przyglądać, gdy matki szły do komór gazowych ze śmiejącymi się lub płaczącymi dziećmi89.
Nie ma pewności, czy Rudolfem rzeczywiście targały takie wątpliwości. Wiadomo jednak, że pilnie pracował nad stworzeniem środków masowej zagłady i że z niecierpliwością oczekiwał uznania Himmlera. Do tej chwili Rudolf radził sobie z potwornościami swojej pracy, dzieląc swoje
życie pomiędzy obóz a dom. Bez względu na to, jak nieludzkie były jego doświadczenia związane z obozową codziennością, wieczorem zawsze wracał do ciepła domowego ogniska. Ale pocieszenie, które znajdował na łonie rodziny, ulatywało wraz z intensyfikacją jego pracy. Często zdarzało się, że podczas pobytu w domu wracałem nagle myślami do jakiegoś szczegółu akcji eksterminacyjnej. Musiałem wówczas wychodzić z domu. Nie mogłem wytrzymać w serdecznej atmosferze rodzinnej. Często, gdy widziałem szczęśliwie bawiące się nasze dzieci, jak szczęśliwa jest moja żona ze swoją najmłodszą córeczką, nachodziły mnie myśli, jak długo będzie trwać jeszcze nasze szczęście. Moja żona nigdy nie umiała sobie wytłumaczyć moich posępnych nastrojów i przypisywała je służbowym kłopotom. Stojąc nocą na dworze przy transportach, przy komorach gazowych, przy płomieniach, często myślałem o mojej żonie i dzieciach, nie łącząc ich jednak bliżej z tym, co się wokół mnie działo90.
Podobnie jak w dzieciństwie, także i teraz Rudolf odnajdywał ukojenie wśród swoich koni. Gdy nie mógł już dłużej wytrzymać gderania żony, siodłał konia i jechał, aby odpędzić okropne obrazy, lub zakradał się wieczorem do stajni, odnajdując spokój w towarzystwie ukochanych zwierząt. Proceder zabijania trwał. Pomiędzy rokiem 1940 a 1944 do Auschwitz przybyło ponad 1,3 miliona więźniów, z których około 1,1 miliona zmarło. W tej grupie był 1 milion Żydów, 75 tysięcy rdzennych Polaków, 21 tysięcy Romów (Cyganów) i 15 tysięcy radzieckich więźniów wojennych. Wysiłki Rudolfa w końcu zostały docenione przez Berlin. 29 lipca 1942 roku jeden z kapitanów z biura Reichsführera napisał służbową notatkę do biura kadr SS, informując, że Rudolf Höss otrzymał awans na Sturmbannführera SS. Himmler był zadowolony z pracy swojego podopiecznego. W 1942 roku kompleks Auschwitz znacznie się powiększył. Obiekt obejmował teraz dwa pierwsze obozy: Auschwitz I i Auschwitz II (Birkenau) oraz Auschwitz III (Monowitz), w którym mieścił się olbrzymi obóz pracy dla więźniów pracujących dla koncernu IG Farben. Ponadto wokół Auschwitz powstało ponad czterdzieści podobozów. W większości z nich przebywali więźniowie pracujący w miejscowych fabrykach. Podczas gdy w obozie Birkenau więźniom masowo odbierano życie w komorach gazowych, w innych obozach były dziesiątki tysięcy osadzonych, którzy nie widzieli krematoriów. Ci mężczyźni, kobiety i dzieci pracowali w pobliskich
fabrykach, a zarządzanie nimi nie było łatwym zadaniem. Rudolf wprowadzał rozmaite strategie. Narzucał surową dyscyplinę w obozie, oczekując pełnego szacunku i podporządkowania się, przy całkowitym braku tolerancji dla nieposłuszeństwa. Zarządził, aby wszyscy więźniowie pracowali przez wiele godzin dziennie, doprowadzając ich tym samym do tak skrajnego wyczerpania, że nikt nawet nie pomyślał o jakiejkolwiek formie buntu. Zorganizował nawet dom publiczny, w którym mieszkały więźniarki – spełniające potrzeby tych więźniów, którzy nie byli Żydami i zasłużyli na nagrodę. Prawdopodobnie najbardziej intrygującą strategią pacyfikacyjną Rudolfa była Lagerorchester – obozowa orkiestra. Rudolf, kiedy sam był więźniem w latach 20., docenił wartość muzyki klasycznej, która potrafiła ukoić duszę nawet najbardziej zatwardziałego kryminalisty. To doświadczenie wykorzystał w Auschwitz, tworząc orkiestrę składającą się zarówno z zawodowych, jak i amatorskich muzyków. Członkowie orkiestry otrzymali instrumenty skradzione innym więźniom. Ulokowano ich w specjalnie do tego celu przeznaczonym bloku muzycznym, zarówno Żydów, jak i innych więźniów. Orkiestrę podzielono na dwie części. Skład orkiestry symfonicznej tworzyło osiemdziesięciu muzyków, a dętej – ponad stu dwudziestu. Więźniowie zażarcie walczyli o dostęp do którejś z nich, ponieważ członkostwo upoważniało ich do specjalnych przywilejów, w tym zwiększonych racji żywnościowych i lepszych warunków do spania, ale co najistotniejsze – zazwyczaj chroniło ich także przed śmiercią w komorze gazowej. Stojąc przed frontową bramą obozu, Rudolf nadzorował przemarsz więźniów, zmierzających w pięcioosobowych grupach do fabryki IG Farben. Podobnie robił wieczorem, gdy wracali do obozu, z opuszczonymi głowami, ledwie wlokąc się ze zmęczenia. Obok niego siedzieli członkowie orkiestry, którzy wygrywając regularne rytmy, pomagali więźniom w energicznym, równym marszu. Mimo kiepskiego odzienia i braku możliwości zabezpieczenia instrumentów przed złą pogodą, więźniowie grali tradycyjne niemieckie pieśni w każdych warunkach pogodowych: w deszczu, w śniegu, a także wtedy, gdy z nieba lał się żar. Orkiestra przygrywała również podczas odbywających się w niedzielę egzekucji.
W pozostałych obozach znajdujących się pod nadzorem Rudolfa również utworzono orkiestry. Jedną z nich był zespół żeński obozu Birkenau, grający nie tylko każdego dnia przy wejściu do obozu, ale również dający okazjonalne koncerty w wartowni SS – zarówno dla wyższego kierownictwa obozu, jak i dla odwiedzających obóz dygnitarzy. Orkiestra wykonywała utwory muzyki klasycznej, jak gdyby istniejące wokół potworności w ogóle nie miały miejsca. Były to arie z opery Rigoletto i Madama Butterfly, Marsz Wojskowy Szuberta i Opowieści lasku wiedeńskiego Johanna Straussa. W tych koncertach brało udział wielu starszych rangą oficerów obozu, łącznie z Josefem Kramerem, który otrzymał awans na dowódcę obozu Birkenau; Josefem Mengele – jednym z lekarzy obozowych; Franzem Hösslerem – dowódcą jednostek Sonderkommando; Irmą Grese – dwudziestoletnią blondynką, o niebieskich oczach, strażniczką z wysokim stopniem wojskowym w obozie dla kobiet w Auschwitz, będącą z tego tytułu drugą w hierarchii; oraz Elisabeth Volkenrath – dwudziestotrzyletnią strażniczką, która czasami prowadziła obóz dla kobiet. Rudolf zawsze uczestniczył w tych koncertach. Wspominając wszystko, co miał do dyspozycji w pracy, Rudolf stwierdził, że na nudę w Auschwitz nie mógł narzekać. W tym czasie rodzinie Rudolfa wiodło się znakomicie. Hedwig porównywała życie w willi do „raju”, twierdząc, że chciałaby tam spędzić resztę życia. Za zgodą Himmlera nadzorowała remont willi: pokoje odmalowano, a kuchnię unowocześniono. Dzieła sztuki i gobeliny, skradzione żydowskim więźniom po ich przybyciu do obozu, wisiały teraz na ścianach domu. Prawie wszystkie meble, jakie znajdowały się w willi, wykonali więźniowie. Jedyne, nieskradzione obrazy, były dziełem brata Hedwig, Fritza Hensela. Przedstawiały one zamek w Oświęcimiu i rzekę Sołę. Parkiet podłogowy pokrywały jaskrawe dywany, a w oknach wisiały zasłony w wyrazistych kolorach z haftowanymi koronkami. Na parterze willi Hössów mieściła się kuchnia, z kuchenką i spiżarnią pełną zapasów żywności. Obok niej był salon z kanapą, trzema krzesłami, dwoma niewielkimi stolikami i stojącą lampą. Tuż za salonem urządzono jadalnię z owalnym,
rozsuwanym stołem, przy którym – na krzesłach pokrytych skórą – mogło zasiąść osiem osób. Stały tam również dwa kredensy ze szklanymi półkami. Rudolf miał do dyspozycji biuro, do którego można było wejść jedynie z salonu. Stało tam duże biurko, na którym leżały rodzinne fotografie przykryte przezroczystym plastikiem. Znalazły się tam również dwa duże, skórzane fotele i długa, wąska szafka, w której Rudolf przechowywał książki, dokumenty i butelki z wódką. Na pierwszym piętrze mieściły się trzy sypialnie i pokój zabaw dla dzieci. W sypialni Rudolfa i Hedwig stały dwa łóżka z jasnego drewna orzechowego, duży, skórzany fotel, który służył również do spania, oraz szafa na odzież. Nad łóżkiem wisiał pokaźny, olejny obraz przedstawiający wieniec polnych kwiatów. W pokoju gościnnym ustawiono dwa duże łóżka z ciemnego drewna oraz szafkę i biblioteczkę. Ściany pokrywała wzorzysta tapeta z motywem jasnego bzu z ciemniejszymi liśćmi tego samego koloru. Poddasze zostało przerobione na trzy pokoje dla służby, która – dzięki temu, że mieszkała w willi – o każdej porze była do dyspozycji gospodarzy. Rudolf i Hedwig starali się zapewnić dzieciom normalne warunki życia. Ich czwórka podopiecznych chodziła do miejscowej szkoły. Heidetraut przezywano „królową nazistów”, przez wzgląd na stanowisko piastowane przez jej ojca i bogactwo, jakim była otoczona w codziennym życiu. Ojciec woził też dzieci przez pola do stajni91, gdzie te bawiły się z końmi, karmiły je jabłkami i gładziły ich sierść. Lubiły też wspólne zabawy z psami. W weekendy Rudolf przechadzał się wokół domu ze słodko pachnącym cygarem w ustach, słuchając przy tym muzyki klasycznej płynącej z gramofonu. Rodzina raz po raz zasiadała w salonie, a Rudolf wypytywał dzieci, jak minął dzień, ciekaw wydarzeń w szkole, albo czytał im jedną z ich ulubionych książek, na przykład Max und Moritz. Na specjalne okazje zabierał je na rzekę Sołę, gdzie pływali kajakiem. W święta Bożego Narodzenia dzieci ubierały płaszcze, szaliki i czapki, owijały się ciepłymi, wełnianymi kocami, po czym siadały na sanie, które ciągnięte przez konia, wiozły je do pobliskiej wioski na świąteczne przedstawienie. Oglądały tam pokaz cudu narodzenia Chrystusa i śpiewały kolędy. W drodze powrotnej, szczelnie owinięte kocami, ogrzewały się, popijając gorące kakao z parujących kubków i tuląc się do rodziców.
To były spokojne, szczęśliwe chwile, wyrywane z pasma nieustannej presji zawodowego życia Rudolfa. Jednak zdarzały się one niezwykle rzadko i Rudolf żałował, że nie może więcej czasu poświęcić rodzinie. Był przekonany, że nieustannie wzywa go misja pracy, a jego wyjątkowo silne poczucie obowiązku zawsze sprawiało, że życie stawało się dlań cięższe, niż mogło być. Mimo że dzieci państwa Höss nie widziały komór gazowych92, ich matka dobrze wiedziała o masowych mordach po drugiej stronie muru. Rudolf wspominał, że pewnego razu żona podsłuchała, jak przewodniczący lokalnej partii mówił o planie eksterminacji. Te wiadomości zatrwożyły Hedwig. Gdy spytała Rudolfa, czy to prawda, mąż posłużył się wyjaśnieniem Himmlera, które od niego usłyszał: „Żydzi stanowią zagrożenie dla niemieckiej cywilizacji, dlatego należy ich zgładzić. Jeśli Reichsführer wydał taki rozkaz, trzeba go wykonać”. Hedwig miała mieszane uczucia. Z jednej strony praca męża pozwalała jej wieść wygodne życie, ale z drugiej – żyli przecież w pobliżu obozu Auschwitz, obok okropności krematorium. W pewnym stopniu zgadzała się nawet z poglądami Himmlera93. Kiedyś, podczas odpoczynku w ogrodzie, oznajmiła: „Żydzi powinni zniknąć z powierzchni ziemi raz na zawsze”. Z drugiej strony Rudolf twierdził, że Hedwig dopadało głębokie przygnębienie, gdy dowiedziała się o masowych mordach w obozie. To dlatego – jak sam twierdził – przestała z nim sypiać94. Należy jednak przypuszczać, że powód był nieco inny i to Rudolf zwrócił swoją uwagę na inne kwestie, tak odległe od życia rodzinnego. Wiosną 1942 roku w willi państwa Höss zaczęła pracować atrakcyjna kobieta, Eleanor Hodys95. Była to trzydziestodziewięcioletnia więźniarka, Austriaczka, nie-Żydówka, która trafiła do obozu dwa miesiące wcześniej za sfałszowanie karty członkowskiej partii nazistowskiej. Hedwig potrzebowała właśnie pomocy przy naprawie dywanu, dlatego do ich domu wezwano Eleanor, która była uzdolnioną szwaczką. Eleanor spędziła dwa dni na kolanach, reperując dokładnie cały dywan. Rudolf wchodził do pokoju co kilka godzin. Zapytał ją, czy nazywa się Hodys. Gdy potwierdziła, oznajmił, że nie powinna pracować w jego domu, ponieważ jest więźniem politycznym, ale skoro Hedwig ją lubi – może zostać.
Kilka kolejnych dni upłynęło Eleanor równie pracowicie: naprawiała podarty gobelin wiszący na ścianie, zaszyła dziurę w jedwabnej poduszce i zacerowała wełniany pled z samochodu komendanta. Noce nadal spędzała w obozie, ale pozwolono jej jadać w rodzinnej kuchni, z pozostałą służbą, gdzie delektowała się posiłkami, o których więźniowie mogli tylko pomarzyć: słodkim pieczywem, ciastkami, mięsem, zupą, sałatką owocową i kawą. Eleanor twierdziła, że to jedzenie było równie smaczne jak to podawane w dobrych hotelach jeszcze przed wojną. Po kilku pierwszych wizytach w willi Hössów, Eleanor uświadomiła sobie, że Rudolf spogląda na nią z zainteresowaniem. To zainteresowanie nie ograniczało się zresztą jedynie do czasu, kiedy Eleanor była w ich domu – wkrótce zaczął jej wypatrywać również w obozie. Umilał jej czas opowiadaniem kawałów i zabawnych historii, chcąc wprawić ją w dobry nastrój. Mimo że kobieta zdawała sobie sprawę z grożącego jej niebezpieczeństwa, w jakiś dziwny sposób ciągnęło ją do Rudolfa. Gdy po raz pierwszy go spotkała, mieszkała z trzema innymi kobietami w jednym z bloków więziennych z czerwonej cegły, ale po pewnym czasie otrzymała własne pomieszczenie w bloku numer 4, które pozwolono jej urządzić według własnego uznania. Mogła również palić papierosy, co było surowo zabronione innym więźniom. Ponadto otrzymała nawet zezwolenie na sporadyczne spędzanie wieczorów w pobliskim mieście, gdzie miała do dyspozycji własną gosposię i kucharkę. W maju 1942 roku Eleanor znalazła się sam na sam w domu z Rudolfem. Podszedł do niej znienacka i pocałował ją w usta. Przestraszona kobieta zamknęła się w toalecie. Nawiązanie intymnych relacji z Rudolfem nie było możliwe: był on nie tylko żonaty, ale pełnił też funkcję komendanta obozu. Eleanor postanowiła, że już nigdy nie przestąpi progu willi Hössów. Jednak to nie wystarczyło. We wrześniu 1942 roku Eleanor ponownie wezwano do willi, gdzie Hedwig oficjalnie odebrała jej wcześniej powierzone obowiązki. Dwa tygodnie później Eleanor aresztowano i umieszczono w bloku numer 2, gdzie poddano przesłuchaniu za naruszenie, do jakiego rzekomo doszło w willi. Eleanor napisała list do Hedwig i Rudolfa, w którym broniła swojej niewinności. Czasowo uwolniono ją, ale już niebawem ponownie osadzono w areszcie w bloku 11. Przypadła jej w udziale cela 24, z łóżkiem i materacem, stołem i taboretem. Mogła czytać, pisać i palić. Do
pewnego stopnia uspokoiły ją te skromne „luksusy”, na jakie jej pozwolono. Później, dziewięć dni przed świętami Bożego Narodzenia, o 23.00, w jej celi zjawił się mężczyzna. Eleanor, leżąc w ciemności, na materacu, nie słyszała, gdy otwierał drzwi. Pomyślała, że to jeden ze strażników. „Co się dzieje?” – zapytała ze złością. „Pst!” – szepnął gość, a w niewielkim płomieniu zapalniczki, którą zapalił, Eleanor ujrzała twarz Rudolfa. „Co się stało?” – zapytała przestraszona. „Wychodzisz” – powiedział. Zrozumiała, że przyszedł, aby ją uwolnić z celi. „Teraz? Tak nagle?”. „Szsz! Bądź cicho. Porozmawiamy później”, powiedział, siadając na krawędzi łóżka. Rudolf przesunął się w jej stronę, chcąc ją pocałować. Odepchnęła go, wydając groźny odgłos. Rudolf kazał jej zachować ciszę, aby nie zwrócić uwagi strażników. Wyznał jej, że nikt nie wie o jego obecności w tym miejscu, ponieważ przekradł się przez drzwi w murze ogrodu willi i sam tu trafił. Ponownie próbował ją pocałować, tym razem łagodniej, ale Eleanor znów go odepchnęła. Rudolf zrezygnował, mówiąc, że spróbuje innym razem. Po tych słowach Eleanor „zmiękła”, ale poprosiła: „tylko nie w nocy”. Biorąc to za oznakę zgody, Rudolf życzył jej dobrych snów, wyszedł z celi i zamknął drzwi na klucz. Niedługo po tym spotkaniu Rudolf ponownie zjawił się w jej celi. Przez dwie godziny rozmawiali o jej życiu i rodzinie. On sam nie powiedział o sobie ani słowa. Eleanor ponownie odrzuciła jego zaloty i Rudolf wyszedł w złym nastroju. Później Eleanor przeniesiono do celi numer 6, którą można było otwierać od wewnątrz. Niedługo potem po raz pierwszy między nią a Rudolfem doszło do zbliżenia. Po kilku dniach Rudolf wrócił do Eleanor. Gdy leżeli w łóżku, w obozie wszczęto alarm. Na zewnątrz, na korytarzu migały światła. Rudolf ukrył się za drzwiami, w rogu celi w obawie, by nie znalazł go jego własny personel. Eleanor ukryła jego mundur pod łóżkiem. Jeden ze strażników podszedł do drzwi celi, odsunął zasuwkę wizjera, spojrzał przez niego i, nie dostrzegłszy nic podejrzanego, oddalił się. Gdy wrzawa ucichła, Rudolf ubrał się w pośpiechu i wyszedł. Jednak po chwili wrócił w obawie, by ktoś nie zapytał go, dlaczego nie śpi o tak późnej porze. Został z Eleanor do
pierwszej w nocy. Zbliżenia z Eleanor narażały Rudolfa na ogromne niebezpieczeństwo. Nie tylko łamały oficjalne zasady SS, ale również pogwałcały przysięgę, jaką Rudolf złożył sobie jako nastoletni żołnierz w Palestynie. Niemniej, nadal odwiedzał Eleanor w jej celi. Do zbliżenia doszło między nimi cztery, może pięć razy. Podczas jednej z wizyt zapytał, co by zrobiła, gdyby ich romans wyszedł na jaw. Eleanor obiecała milczenie. Jednak Rudolf nadal drążył temat, radząc jej, że gdyby władze przedstawiły dowód przeciwko niej, powinna przyznać, że odwiedzał ją jeden z więźniów, ale nie komendant. Rudolf poszedł jeszcze o krok dalej. Podsuwając Eleanor kartkę i pióro, i przyświecając słabym światłem latarki, kazał jej napisać oświadczenie, że miała romans z kapo. Gdy złożyła podpis, Rudolf włożył dokument do notesu oprawionego w skórę i schował go do kieszeni. W lutym 1943 roku, nadal przebywając w celi numer 6, Eleanor nagle poważnie zachorowała. Zabrano ją do jednego z obozowych lekarzy, który po zbadaniu kobiety orzekł, że jest ona w ósmym tygodniu ciąży. Lekarz zapytał, kto jest ojcem dziecka. Eleanor odmówiła wydania sprawcy, prosząc jednocześnie lekarza, aby ten utrzymał sprawę w tajemnicy. Zwróciła się też do niego z prośbą o pomoc w zaistniałej sytuacji. Następnego dnia któryś z więźniów przez okno celi podał jej dwie pigułki. Po zażyciu jednej z nich Eleanor zaczęła odczuwać potworny ból brzucha. Drugą wyrzuciła. Kilka dni później Eleanor przeniesiono do innej – bardzo małej, dusznej i ciemnej celi, znajdującej się głęboko w piwnicy bloku więziennego. Pomieszczenie było tak niskie, że Eleanor z ledwością mogła się w nim wyprostować, więc siedziała skulona. Przetrzymywano ją tam nago, a za każdym razem, gdy krzyczała, strażnik oblewał ją wodą. W ciemności czuła martwe ciało leżące na podłodze obok niej. Nie mogła się umyć, a racje chleba i kawy, które jej przyznano, były wyjątkowo ubogie. Co cztery dni dostawała niewielką porcję gotowanej żywności. Gdy poprosiła o jakieś ubranie, strażnik nazwał ją „starą krową” i „histeryczną kozą”, dziwiąc się, że wciąż żyje. Eleanor wypuszczono z tej celi dopiero 16 czerwca 1943 roku. Była już w szóstym miesiącu ciąży. Na polecenie Rudolfa zabrano ją do bloku szpitalnego, gdzie lekarz dokonał aborcji. Później przydzielono ją do pracy w obozowej kuchni. Do końca roku kilkakrotnie była jeszcze w szpitalu.
Wkrótce Rudolfa odwiedził niemile widziany gość, Maximilian von Herff, który prowadził osobiste biuro Himmlera. Herff, człowiek o niezwykłych wpływach politycznych, przyjechał do Auschwitz, aby ocenić sytuację w obozie i zobaczyć, jakie ulepszenia wprowadził komendant od czasu ostatniej wizyty Himmlera. Rudolf niepotrzebnie się martwił, ponieważ 25 lipca Herff napisał do Himmlera pozytywne sprawozdanie z wizyty, podsumowując swoje spostrzeżenia: Komendant obozu, Obersturmbannführer Höss: Wysportowany, dobrze umięśniony mężczyzna, kawalerzysta, wie jak się zachować w każdej sytuacji. Opanowany i bezpośredni, a jednocześnie pewny siebie i świadomy swoich celów. Nie zwraca na siebie szczególnej uwagi, ale to jego czyny świadczą o nim. H. nie tylko jest dobrym dowódcą, ale na polu zarządzania obozem koncentracyjnym wykonuje pionierską działalność, stosując nowe idee i nowe metody szkolenia. Jest dobrym organizatorem i świetnym rolnikiem, a także przykładem niemieckiego pionierstwa na wschodnim terytorium. H. w pełni nadaje się do piastowania wiodącego stanowiska w dziedzinie zarządzania obozem koncentracyjnym. Jest wyjątkowo skuteczny w konfrontacji z kwestiami praktycznymi.
Minęło pięć dni od wysłania przez Herffa raportu do Himmlera, i Rudolf otrzymał telegram z biura Richarda Glücksa, zatwierdzający kolejną partię cyklonu B dla obozu. Program eksterminacji miał być kontynuowany bez zakłóceń. Wraz ze zbliżającym się latem 1943 roku, Rudolf dotarł na szczyt swojej kariery jako komendant: kontrolował sieć obozów gromadzących ponad 80 tysięcy więźniów, nadzorowanych przez ponad tysiąc strażników. Udało mu się stworzyć najskuteczniejszą machinę do zabijania w historii ludzkości, zdolną do mordowania ponad czterech tysięcy osób dziennie. Hedwig mogła zbierać owoce kariery męża: w swoim wytwornie urządzonym domu przyjmowała najbardziej wpływowe osobistości kraju. Rudolf rozpoczął wypełnianie najbardziej uświęconego rozkazu – przystąpił do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Na tę chwilę jego zwierzchnicy byli bardzo zadowoleni.
87 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 151 (przyp. red.). 88 Rudolf dołączył to wspomnienie do podpisanego przez siebie zeznania świadka, które złożył przed Brytyjczykami 14 marca 1946 roku (poświadczonego przez kapitana Crossa): „Pamiętam jedno szczególne wydarzenie […]. Gdy tam przybyłem, wydałem natychmiastowy rozkaz zamknięcia wszystkich drzwi i kontynuowania operacji zagazowywania
dwóch trzecich z całej grupy więźniów, którzy byli już w komorze. Po jej zakończeniu wszedłem wraz ze strażnikami do szatni, świecąc latarkami. Udało nam się zapędzić więźniów do jednego narożnika. Następnie wypuszczaliśmy ich pojedynczo. W drugim pomieszczeniu krematorium na mój rozkaz rozstrzeliwano ich z broni ręcznej”. Znalazłem kopię tego zeznania w archiwach Muzeum Wywiadu w Chicksands, w Wielkiej Brytanii, a kolejną w Państwowym Archiwum Stanów Zjednoczonych, w College Park. Jego kopia wisi również na ścianie wystawy dotyczącej Holocaustu w Imperial War Museum w Londynie. Ten incydent został również opisany w zeznaniu Jerzego Tabeau, które zostało przeszmuglowane z obozu, a później wprowadzone do procesów norymberskich („Raport polskiego majora”, L-022). Zeznanie to jest również cytowane w książce Martina Gilberta The Holocaust. 89 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 151 (przyp. red.). 90 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 152–153 (przyp. red.). 91 Nawet w późniejszych latach swojego życia Brigitte wciąż rozkoszowała się chwilami spędzonymi w dzieciństwie z ojcem. Wyznała mi: „Był najmilszym tatą na świecie”. „Był uprzejmy i zawsze dla nas dobry”. Pamiętała wspólnie spożywane obiady i zabawy w ogrodzie. Czasem, gdy siedzieli w salonie, zaledwie o kilka metrów od obozowego krematorium, ojciec opowiadał im historię Hansel i Gretel. Brigitte była przekonana, że jej ojciec był wrażliwym człowiekiem, ale domyślała się, że był zaangażowany w coś złego. „Jestem pewna, że w głębi duszy był smutny. To pewien rodzaj przeczucia. Sposób, w jaki zachowywał się w domu, gdy był z nami… czasem, gdy wracał z pracy, sprawiał wrażenie zatroskanego”. Ale była również świadoma jego drugiej strony: „Czytałam jego książkę, jednak nie mogę przeczytać wszystkiego. Nie jestem pewna, w co wierzyć. On musiał mieć dwa oblicza. Jedno, które znałam, i to drugie…”. Brigitte starała się jakoś wytłumaczyć tę dwoistość natury ojca. Gdy ją zapytałem, jak to możliwe, żeby był najmilszym ojcem na świecie, skoro odpowiadał za śmierć co najmniej miliona Żydów, powiedziała: „Musiał to robić, bo w przeciwnym wypadku jego rodzina znalazłaby się w niebezpieczeństwie. A poza tym, był jednym z wielu w SS. Gdyby on tego nie zrobił, znalazłby się ktoś inny na jego miejsce”. 92 Gdy rozmawiałem z córką Rudolfa, Brigitte, twierdziła ona, że nic nie wiedziała o komorach gazowych. Synowa Rudolfa, Irene, również utrzymywała, że jej mąż, Hans-Jürgen twierdzi, że nie miał pojęcia o komorach gazowych ani o morderstwach dokonywanych w obozie. Jednak Brigitte przyznała, że wiedziała, iż jej ojciec kierował obozem i że osobiście widziała więźniów pracujących w ogrodzie ich willi oraz w ich domu. „Nie wiedzieliśmy, czym tata się zajmuje”, powiedziała mi Brigitte. „Mieliśmy tylko dziesięć, osiem, siedem i pięć lat, a najmłodsze z nas – roczek. Nie wiedzieliśmy, co robi, mimo że to wszystko działo się tak blisko nas. Nie widzieliśmy ani dymu, ani tego wszystkiego, o czym później było tak głośno. Wiedzieliśmy, że coś tam jest, ale nie interesowały nas szczegóły”. Brigitte twierdzi, że wiedziała tylko tyle, że jej tata kieruje jakimś więzieniem, a jej jedyny kontakt z więzienną rzeczywistością ograniczał się do obserwacji ubranych w pasiaste stroje więźniów, pracujących w ogrodzie ich domu, którzy zawsze byli „zadowoleni i mili”. 93 Stanisław Dubiel pamięta, jak Hedwig wyrażała swoją opinię na temat Żydów. Pracował wówczas jako ogrodnik w willi Hössów. Jego zeznanie stanowiło część dowodów przedstawionych podczas procesu Rudolfa w 1947 roku. 94 Aniela Bednarska – młoda kobieta z Oświęcimia, która pracowała w charakterze służącej w willi Hössów – twierdzi, że Hedwig miała romans z jednym z więźniów. Zeznanie Bednarskiej zostało spisane po wojnie. Kochankiem Hedwig był Karol Bohner, niemiecki kapo, którego zadaniem było czyszczenie butów i smażenie ryb dla mieszkańców willi. Ponieważ nie miał on numeru ani żadnego oznakowania wskazującego, że jest więźniem, mógł swobodnie się poruszać po obozie. Któregoś dnia Rudolf niespodziewanie wrócił do domu i zastał Hedwig z Bohnerem w szklarni. Natychmiast pojął, co się dzieje, i zrobił im awanturę. Hedwig udało się udobruchać męża, ale Bohner nie mógł już więcej pokazywać się w willi. Jednak Hedwig, pod nieobecność męża, nadal się z nim spotykała. 95 Ta warta uwagi historia dotycząca czasu, jaki Eleanor spędziła z Rudolfem, została spisana w szczegółowym
zeznaniu, które ona sama złożyła dwa lata później przed sędzią śledczym SS, Konradem Morgenem. Po wojnie zeznanie to dołączono do raportu SS Dachau, a następnie znalazło się ono w dowodach zebranych przez Amerykanów podczas procesów norymberskich.
10
HANNS NORMANDIA, FRANCJA 1945
Już w 1942 roku do sił sprzymierzonych zaczęły docierać zeznania naocznych świadków o potwornościach, jakie mają miejsce w Niemczech i Polsce. 10 sierpnia 1942 roku generalny konsul w Genewie wysłał telegram do Departamentu Stanu Stanów Zjednoczonych, które osiem miesięcy wcześniej przystąpiły do wojny, oraz do Biura Spraw Zagranicznych w Londynie96: Otrzymujemy alarmujące raporty, że w kwaterze głównej Hitlera omawia się plan, zgodnie z którym wszyscy Żydzi w krajach okupowanych i kontrolowanych przez Niemcy, w liczbie trzech i pół do czterech milionów osób, po deportacji i koncentracji na Wschodzie, mieliby za jednym zamachem zostać zgładzeni w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” w Europie. Raporty donoszą, że omawia się również metody eksterminacji przy użyciu kwasu pruskiego na jesień.
Początkowo raporty o prześladowaniach osób cywilnych przez nazistów uznawano za przesadzone i bezpodstawne plotki. Jednak w połowie 1943 roku liczba takich donosów, a w ślad za tym ich wiarygodność, niepokojąco wzrosła. Nie można było dłużej ich ignorować. Niemcy rozpoczęli obławy na niemieckich i francuskich Żydów. Ładowano ich do pociągów i wysyłano na wschód. Warszawskich Żydów zamknięto w getcie. Głodzono ich i bito, a następnie transportowano do obozów
koncentracyjnych. Żydów na Białorusi, w Rosji i na Ukrainie wypędzano ze wsi, masowo rozstrzeliwano i zakopywano w zbiorowych mogiłach. W październiku 1943 roku Związek Radziecki i Stany Zjednoczone oraz rządy państw na uchodźstwie ustanowiły Komisję Narodów Zjednoczonych do Spraw Zbrodni Wojennych. Postanowiono, że organ ten zajmie się opracowaniem listy zbrodniarzy wojennych i gromadzeniem dowodów przedstawianych przez państwa członkowskie. Po ustaniu działań wojennych każdy podejrzany o bestialskie postępowanie zostanie aresztowany i skazany. Wspólne oświadczenie, podpisane przez Churchilla, Stalina i Roosevelta, obwieszczało: „[...] Połączone trzy siły alianckie będą ich ścigały na krańcach świata i dostarczą ich przed oblicze oskarżycieli, aby sprawiedliwości stało się zadość”. Teraz, gdy alianci oddali sprawy w ręce międzynarodowej organizacji, podjęto niewielkie tylko wysiłki w celu ustanowienia wszechstronnej polityki ścigania zbrodniarzy wojennych – ta problematyka nie budziła powszechnego zainteresowania, skoro zwycięstwo nie było jeszcze pewne. Później, na początku 1944 roku, na biurkach rządowych w Londynie, Moskwie i Waszyngtonie pojawił się raport o tysiącach Żydów zagazowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych na terenie Polski. W odpowiedzi prezydent Roosevelt wystosował następujące oświadczenie dla prasy: „W czasie jednej z najczarniejszych zbrodni w historii ludzkości – zainicjowanej przez nazistów podczas pokoju i zwielokrotnionej przez nich w czasie wojny – kwestia masowego, regularnego mordowania Żydów w Europie jest dyskutowana z niesłabnącą siłą w każdej godzinie”. Dodał również: „Każdy, kto świadomie uczestniczy w zsyłaniu Żydów na śmierć do Polski lub Norwegów czy Francuzów na śmierć do Niemiec, ponosi taką samą winę jak oprawca. Każdy, kto zawini, zostanie ukarany”. Jednak publiczne oświadczenia i obszerne relacje w mediach niewiele dały w kwestii rozwiązania wielu pytań, przed jakimi stanęli alianci: co to jest zbrodnia wojenna? Ilu ludzi można de facto postawić przed obliczem sprawiedliwości? I na których konkretnych jednostkach należałoby się skupić? Jedni twierdzili, że przed sądem powinni stanąć wyłącznie wyżsi rangą urzędnicy Trzeciej Rzeszy, natomiast inni uważali takie podejście za nieuczciwe. Nie sposób przecież traktować na równi
ministra transportu z przywódcami sił zbrojnych. Kolejna kwestia dotyczyła postępowania ze schwytanymi przestępcami: tego, czy należało ich rozstrzelać, czy sądzić zgodnie z zachodnim prawem? Jeśli zdecydowano by się na drugie rozwiązanie, rodziło się pytanie, gdzie powinien odbyć się sąd – w jednej ze stolic państw alianckich czy w kraju, gdzie popełniono zbrodnie? 30 sierpnia 1944 roku odbyła się pierwsza konferencja prasowa Komisji Narodów Zjednoczonych do Spraw Zbrodni Wojennych. Każdy dzień przynosił nowe zatrważające historie o terrorze i działaniach nazistów. Opinia publiczna chciała wiedzieć, jakie kroki planują podjąć alianci. Konferencja prasowa okazała się jednak absolutną katastrofą. Jeden z dziennikarzy zapytał sir Cecila Hursta, przewodniczącego Komisji, czy Adolf Hitler znalazł się na liście zbrodniarzy wojennych. Hurst próbował uniknąć odpowiedzi, jednak przyciśnięty do muru, nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. Inny dziennikarz zapytał, ilu ludzi znalazło się na liście. „Lista zbrodniarzy nie jest zbyt długa”, odarł Hurst, „Jest skromna”. Gdy wojna zbliżała się ku końcowi, wysiłki aliantów, by stworzyć kompletne listy zbrodniarzy wojennych, zintensyfikowały się. Pomiędzy dowództwem w Wielkiej Brytanii a Stanami Zjednoczonymi zaczęły krążyć notatki służbowe, uzupełniane przez rządy na uchodźstwie: polski, francuski i belgijski. Ostatecznie ustalono, że na liście zbrodniarzy powinna się znaleźć każda osoba odpowiedzialna za akty przemocy popełnione od 30 stycznia 1933 roku. Była to ogromna różnica w porównaniu z wąską definicją zbrodni przyjętą rok wcześniej w formie wersji roboczej. Teraz, gdyby postanowienia potraktowano dosłownie, można by oskarżyć ponad milion osób w powojennych Niemczech. Aby zawęzić wspomnianą listę, alianci utworzyli bazę danych domniemanych zbrodniarzy wojennych. Baza ta, zwana w skrócie CROWCASS – Central Registry of War Criminals and Security Suspects (Centralny Rejestr Przestępców Wojennych i Podejrzanych) – obejmowała trzy grupy zbrodniarzy. W pierwszej z nich znalazła się lista osób poszukiwanych, w drugiej – osób zatrzymanych za popełnienie konkretnych zbrodni, a w trzeciej – lista więźniów wojennych. Na pierwszej z nich umieszczono ponad 100 tysięcy nazwisk, ale nie była to aktualna lista i nie obejmowała domniemanych zbrodni dokonanych przez tych przestępców.
Ponadto utworzono również osobną listę 165 powszechnie znanych zbrodniarzy wojennych, obejmującą Adolfa Hitlera, Oswalda Pohla i Hermanna Göringa. Mimo że na tej liście powinno było znaleźć się wiele innych nazwisk – pominięto choćby Richarda Glücksa, Enno Lollinga i Adolfa Eichmanna – został na nią wpisany Rudolf Höss. HESS [sic] SS STUBF. lat 38 [ur. 1906] 1 m, 80 cm, 78 kg, ciemny blond, kom. obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zbrodniarz wojenny.
Mimo że popełniono błąd w pisowni nazwiska i podano błędne informacje dotyczące stopnia, wieku, wzrostu i wagi, istotny był fakt, że Rudolf Höss znalazł się na tej liście. Jednak na początku 1945 roku ani Amerykanie, ani Brytyjczycy nie byli jeszcze w pełni przygotowani do prowadzenia dochodzeń w sprawie popełnionych zbrodni wojennych na pełną skalę97. Amerykanie planowali zatrudnić niespełna dwustu specjalistów – śledczych, prawników, osoby gromadzące dowody i personel biurowy – z których tylko niewielki procent legitymował się doświadczeniem w sprawach związanych ze śledztwem i znał język niemiecki. Brytyjczycy okazali się jeszcze mniej „ambitni” w tej kwestii98. Zamierzali utworzyć trzy zespoły śledcze o łącznej liczbie nieprzekraczającej czterdziestu osób, z których zaledwie dwanaście miało fachową wiedzę śledczą. Jednakże nawet tak śmiesznie niewielkie plany nie ujrzały światła dziennego. W kwietniu 1945 roku, niespełna miesiąc przed końcem wojny, Brytyjczycy parli na wschód przez Niemcy, zajmując kolejne miasta. Nie dysponowali zespołami do badania zbrodni wojennych, które zajęłyby się przesłuchiwaniem pojmanych strażników, nie wspominając już o tropieniu zbiegłych przywódców partii nazistowskiej. Strategia Brytyjczyków wobec problemu zbrodni wojennych uległa radykalnej zmianie 15 kwietnia 1945 roku, gdy oddziały brytyjskie wkroczyły do obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen99. Przerażeni tym, co w nim zastali, natychmiast wystosowali raporty do dowództwa, opisując stan zdrowia więźniów i podkreślając konieczność przesłuchania pojmanych strażników. Brytyjczycy w dalszym ciągu zwlekali z reakcją i nie dysponowali zespołem ludzi do badania zbrodni wojennych,
który mogliby wysłać do Bergen-Belsen. Postanowili zatem stworzyć grupę składającą się z dwunastu kompetentnych osób – czterech śledczych, czterech tłumaczy i czterech asystentów, która reprezentowałaby Brytyjczyków we wszystkich kwestiach związanych z postępowaniem wobec zbrodniarzy wojennych. Pierwsze zadanie polegało na doborze wykwalifikowanych osób. Na początku 1945 roku Hanns pracował jako adiutant dowódcy w nowo utworzonej kwaterze głównej aliantów w Normandii100. W międzyczasie kompania Paula przejęła kontrolę nad niemieckimi jeńcami wojennymi schwytanymi podczas marszu aliantów na wschód. Paul w wolnym czasie zajmował się handlem na czarnym rynku. Kupował tanie francuskie perfumy, brandy z jeżyn i damską odzież. Część z tych artykułów sprzedawał z zyskiem, a część posyłał siostrom. Wszystkie paczki wysyłane do domu musiały być opatrzone podpisem dowódcy kompanii, ale – na szczęście dla Paula – ta odpowiedzialność spadała na jego brata. W liście do Elsie i Ericha Hanns pisał o przywilejach, z jakimi wiązało się jego nowe stanowisko. W baraku miał swoje łóżko, więc nie musiał sypiać w namiocie ustawionym na błotnistym podłożu. Wstawał zwykle o siódmej rano i pracował do późnego wieczora, ale większość czasu spędzał na pisaniu listów do domu. „Nie lubią, gdy to robię – pisał – ale będą musieli do tego przywyknąć”. Dziękował również rodzinie za przysłane mu żyletki. Prosił jeszcze o dodatkowe kamienie do zapalniczki do rozpalania fajki. Hanns informował również siostrę i szwagra o swoich relacjach z Ann. Utrzymywali kontakt od początku jego pobytu w oddziale Pionierów. Od 1943 roku raz po raz spotykali się, gdy tylko Hanns był na urlopie. W 1945 roku Ann zaczęła wykazywać chęć większego zaangażowania w ich związek, ale on nie był na to jeszcze gotów. W ciągu ubiegłych dwóch lat spędzili ze sobą w sumie mniej niż dwa tygodnie. Umysł Hannsa był bardziej skoncentrowany na odwiedzinach domu rodzinnego niż tworzeniu własnego ogniska domowego. Idąc na kompromis, Ann zaproponowała, aby się zaręczyli, nie ustalając jednak konkretnej daty ślubu, mimo że Hanns był za granicą. „Boję się, że jeśli ona nadal będzie nalegać, wycofam się”, pisał. „Bardzo ją lubię, ale wydaje mi się to nieuczciwe i egoistyczne z mojej strony”.
Paul również uważał, że zachowanie jego brata nie jest w porządku. W liście do Elsie napisał101: „Ann – moim zdaniem – słusznie chce wiedzieć, na czym stoi, i przynajmniej chciałaby być już zaręczona. Osobiście uważam, że to konieczne, aby Hanns powiedział jej, jakie ma wobec niej zamiary”. Zasugerował również Elsie, aby porozmawiała na ten temat z Ann, ostrożnie sondując, co o tym sądzą rodzice, a następnie podpowiedziała Hannsowi, jakie rozwiązanie mogłoby być najrozsądniejsze. Jednak list Elsie do Hannsa przyniósł tylko kolejne niepokojące wieści z domu. Doktor Alexander przeszedł lekki zawał. Hanns natychmiast napisał do domu: „Bardzo się martwię i z niecierpliwością czekam na korespondencję od Was. Jestem w stałym kontakcie z Paulem, mimo że listy gonią za nim po całym kraju”. Biorąc pod uwagę fakt, że działania wojenne rozjątrzyły się, Hanns zdawał sobie sprawę, że ani on, ani brat nie dostaną urlopu, dlatego złożyli wnioski o urlopy okolicznościowe. Oba jednak zostały odrzucone. Dwa tygodnie później Hanns otrzymał kolejny list od Elsie z informacją, że ojciec czuje się już lepiej i że nie ma potrzeby, aby przyjeżdżał. Odpisał natychmiast, że jest bardzo wdzięczny za wielką troskę okazywaną rodzicom i wyraża jednocześnie swój żal, że nie może w tym pomóc. „Życie w wojsku już samo w sobie jest dość trudne, ale gdy nie można wrócić do domu, kiedy dzieje się coś złego, uczucie to jest jeszcze bardziej przykre. Wiem jednak, że narzekanie nic tu nie pomoże”. Hanns był poważnie zaniepokojony stanem zdrowia ojca. Uświadomił sobie, że jest daleko od rodziny i nie ma kontroli nad swoim życiem. Jedyną pociechą była nadzieja na rychły koniec wojny. Hanns był jednak świadom, że to marzenie może nie ziścić się zbyt szybko. „Wiem, że jest to możliwe, ale nie potrafię sobie wyobrazić, aby Niemcy chciały ogłosić zawieszenie broni. Jeśli będziemy zmuszeni walczyć o każde miasto, droga do zwycięstwa będzie bardzo długa”. Hanns pragnął już wrócić do Anglii, znaleźć pracę i porozmawiać z Ann. „Nie miałbym nic przeciwko temu, aby jutro odesłali mnie do domu. Mam już dość tej wojny”. Myśli Hannsa zaprzątała także inna kwestia. Nadal oficjalnie nie miał ojczyzny i pragnął się dowiedzieć, czy Wielka Brytania przyzna jemu i jego bratu obywatelstwo brytyjskie. W liście do rodziców przytacza rozmowę, jaką odbył z urzędnikiem
odpowiedzialnym za przyszłość żołnierzy Korpusu Pionierów. Hanns zadał mu kilka pytań, na które wszyscy z Korpusu chcieli znać odpowiedź: czy mają szansę na naturalizację, gdy skończą czynną służbę? Jakie działania planuje się wobec członków Korpusu Pionierów po wojnie? Czy ich rodziny będą mogły pozostać w Wielkiej Brytanii? Hannsowi nie wystarczyło zapewnienie, że nie planuje się wobec nich żadnych konkretnych działań i że – jak usłyszał – „nie powinni się niczym martwić”. „Nie można ze spokojem twierdzić, że w Anglii nie istnieje problem Żydów. Oczywiście że istnieje” – napisał Hanns do rodziców. Ale pod koniec kwietnia 1945 roku problemy osobiste Hannsa zeszły na drugi plan. Otrzymał rozkaz stawienia się w brytyjskiej kwaterze głównej mieszczącej się na przedmieściu Brukseli, w Uccle. Brytyjczycy wybrali bowiem członków swojego pierwszego zespołu do spraw badania zbrodni wojennych, na której to liście znalazł się Howard Hervey Alexander.
96 Treść tego telegramu z 1942 roku, opisującego hitlerowski plan eksterminacji Żydów, zacytowano w książce Toma Bowera Blind Eye to Murder i w Encyklopedii Holocaustu Waltera Laqueura. 97 Brak zasobów i wsparcia przygotowań do działań przeciwko zbrodniarzom wojennym nie musiał tak wyglądać. „W ostrym kontraście z kiepsko zorganizowanymi działaniami przeciwko zbrodniarzom wojennym stały działania w zakresie śledzenia niemieckich naukowców. Jeszcze przed końcem wojny alianci skoncentrowali siły i środki na odnalezieniu naukowców z dziedziny fizyki nuklearnej, których wysłano do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Jedna z wcześniejszych misji Biura Służb Strategicznych o kryptonimie „Alsos” miała na celu odszukanie i, jeśli to możliwe, przesłuchanie niemieckich fizyków nuklearnych. W marcu 1945 roku powstała nowa inicjatywa o kryptonimie Operacja Paperclip. W ramach tej operacji ponad trzy tysiące specjalistów miało zebrać niemieckich inżynierów, techników i specjalistów od broni rakietowej rozrzuconych po całej Europie. Następnie mieli oni zostać przewiezieni do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, aby zapobiec schwytaniu ich przez Rosjan. 98 Jedną z przyczyn braku środków do działania dla brytyjskich śledczych był fakt, że nie określono zasad i procedur dotyczących zaistniałej sytuacji. Zbrodnie wojenne podlegały kompetencji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a dokładniej czterdziestodziewięcioletniemu wicehrabiemu Bridgemanowi. Obejmując to stanowisko, Bridgeman dowiedział się, że działania skierowane przeciwko zbrodniarzom wojennym winny być ograniczone wyłącznie do tego, co absolutnie niezbędne. Jednym z głównych uzasadnień było to, że nie chciano dopuścić do powtórnej kampanii „Powiesić Keisera” – tak niepopularnej po pierwszej wojnie światowej. Oczekiwano również, że większość przestępców wojennych znajdzie się w strefie okupowanej przez Amerykanów, więc brytyjskie siły okupacyjne nie będą tym zaabsorbowane. 99 Autor stosuje nazwę Belsen, a nie Bergen-Belsen, wyjaśniając swoją decyzję w jednym z tekstów końcowych. Redakcja zdecydowała się na zastosowanie nazwy Bergen-Belsen, przeważającej w polskich publikacjach (przyp. red.). 100 Kilka tygodni wcześniej, w grudniu 1944 roku, z Hannsem i Paulem skontaktował się niejaki kapitan Harvey
z wywiadu wojskowego, aby zorientować się, czy chcą zostać tłumaczami. Musieli przejść wiele testów językowych i rozmów kwalifikacyjnych. W liście do rodziców z grudnia 1944 roku Paul tłumaczy, dlaczego nie zainteresowała go ta propozycja: „Ponieważ nie wiąże się to z żadnym wynagrodzeniem ani awansem, mogą sobie wsadzić gdzieś te swoje żałosne, specjalistyczne zadania. Przez trzy miesiące przebywałem z więźniami wojennymi, a teraz, gdy awansowali oficerów, nam powiedzieli: Przykro nam, ale nie awansujemy obcokrajowców. A więc jeśli o mnie chodzi, kompletnie mnie to nie interesuje. Zależy mi tylko na intratnej posadzie w jakimś spokojnym miejscu”. Hanns natomiast z chęcią przyjął propozycję, dostrzegając w tym możliwość ciekawszej pracy. 101 W tym samym liście Paul pisał do Elsie, prosząc ją, aby znalazła mu żonę. „Muszą zostać spełnione następujące warunki: może nawet być niewiarygodnie brzydka lub stara, jeśli tylko pozwoli mi zaspokoić moje uczucia gdzie indziej. Musi mnie wydostać z armii i załatwić mi jakąś dobrą pracę, która uchroni mnie od ewentualnej służby wojskowej w następnej wojnie. Może być dowolnej narodowości – w ogóle mnie to nie obchodzi. Ale oczywiście Angielka będzie mile widziana. Powinna lub musi być Żydówką (wygoda jeśli chodzi o święta). Jeśli mieszka w dzielnicy Whitechapel – musi się przeprowadzić. Resztę szczegółów pozostawiam Tobie. (Jeszcze jedna uwaga co do narodowości – jeśli będzie to Francuzka, musi być dobrą dziwką. W przeciwnym razie nie interesuje mnie przedstawicielka tej nacji)”.
11
RUDOLF BERLIN, NIEMCY 1943
Wiosną 1943 roku Heinricha Himmlera zaniepokoiły wieści o szerzącej się w obozach koncentracyjnych korupcji, szczególnie informacje o złocie, które rzekomo przechodziło w prywatne ręce. Był to proceder stanowczo zabroniony przez Reichsführera. Takie złoto powinno bowiem zostać przekazywane do państwowego skarbca i przeznaczane na potrzeby działań wojennych. Aby ustalić zakres problemu, do zbadania tej sprawy w obozach wyznaczył sędziego SS, Konrada Morgena. Jego wybór był intrygującym posunięciem. Trzydziestotrzyletni syn maszynisty, który studiował prawo w swoim rodzinnym mieście, we Frankfurcie, był znany jako pacyfista i człowiek niezależnie myślący. Na początku wojny przydzielono mu stanowisko sędziego SS. Jego determinacja dążenia do prawdy niebawem przysporzyła mu niebezpiecznych wrogów. W 1942 roku, po długotrwałym śledztwie w sprawie korupcji w szeregach SS, został zdegradowany i wysłany na front wschodni. Z uwagi na swoją nieustępliwość zyskał sobie przydomek „sędziego tropiciela”. Morgen natychmiast udał się na inspekcję obozów w Dachau, Sachsenhausen i Buchenwaldzie102. W ciągu kilku tygodni zebrał wystarczającą liczbę dowodów do wszczęcia postępowania przeciwko ponad ośmiuset członkom SS. Doprowadził do
aresztowania komendanta obozu w Buchenwaldzie, Karla Kocha. Było jasne, że Himmler nie żartował, chcąc ostatecznie położyć kres korupcji w obozach, a Morgen traktował swoje zadanie bardzo poważnie. Gdy otrzymał rozkaz od Himmlera, nie miał pojęcia o zagazowywaniu więźniów w Auschwitz ani w innych obozach. Jednak po wizycie w Treblince wiedział już wszystko. Komendant Christian Wirth powiedział mu, że tygodniowo na śmierć posyła się tam tysiące Żydów oraz że egzekucje te wykonywane są na wyraźne polecenie Himmlera. Stosy zegarków i waluty po zamordowanych więźniach były wyraźnym potwierdzeniem słów komendanta. Na koniec spotkania Wirth zasugerował, że Morgen powinien zbadać sytuację w obozie Auschwitz, prowadzonym przez Rudolfa Hössa, którego Wirth podczas rozmowy nazwał „nieudolnym uczniem” Himmlera. Początkowo Morgen nie widział powodu, dla którego miałby dokonać inspekcji Auschwitz. Jednak kilka tygodni po jego powrocie z Treblinki berliński urząd celny przechwycił paczkę zawierającą dwa kilogramy złota dentystycznego, wysłaną przez lekarza z Auschwitz na jego osobisty adres. Dla Morgena był to wystarczający dowód. Pod koniec lata 1943 roku Morgen wysiadł na stacji w Oświęcimiu, skąd zawieziono go prosto do obozu, aby tam spotkał się z Rudolfem. Sędzia przedstawił mu swoje listy uwierzytelniające i – co niezwykłe, biorąc pod uwagę fakt, że wszystko, co działo się w obozie, było tajne – udzielono mu pozwolenia na dostęp do każdego zakątka obiektu. Rudolf nie miał wyboru, jako że Morgen cieszył się pełnym poparciem Himmlera. Komendant zaoferował sędziemu śledczemu całkowitą pomoc i przydzielił mu młodszego oficera, który miał go oprowadzić po obozie. Niedługo potem Morgen siedział w samochodzie zaparkowanym obok peronu, blisko wjazdu do obozu, gdy przybył właśnie nowy transport. Obserwował, jak strażnik ponagla więźniów do wysiadania z pociągu. Następnie lekarz obozowy, przechadzając się wzdłuż ustawionych w szeregu osób, selekcjonował osoby chore, stare i dzieci, przeznaczając wybranych do komory gazowej. Ofiarom kazano wsiąść do ustawionych w pobliżu ciężarówek, które ruszyły wąską drogą. Samochód Morgena pojechał za nimi. Ciężarówki w końcu zatrzymały się, a więźniom kazano wysiąść i wchodzić do długich budynków, wyglądem przypominających duże łaźnie. Morgen był zszokowany, gdy kierowca oznajmił, że są to komory gazowe połączone
z krematoriami. Kontynuując, wyjaśnił mu, że po zagazowaniu ofiar do komór gazowych wysyła się członków Sonderkommando, którzy przed zawleczeniem ciał do krematoriów wyrywają ofiarom wszystkie złote zęby. Następnie kierowca zawiózł Morgena do wartowni SS w Auschwitz-Birkenau. Morgen ze zdumieniem zobaczył tam obijających się strażników, gapiących się bezmyślnym wzrokiem, jak gdyby byli pod wpływem narkotyków. W jednym z narożników wartowni pięć pięknych, młodych Żydówek smażyło placki ziemniaczane i niewolniczo usługiwało strażnikom. W jednej z szafek strażników Morgen odkrył złotą biżuterię, pierścionki wysadzane perłami i zwitki zagranicznej waluty. Przez kilka następnych dni sędzia lustrował obóz, rozmawiając ze strażnikami, oficerami i lekarzami. Dowiedział się, że oprócz masowych egzekucji żydowskich więźniów nieoficjalnie dokonywano tu również mordów tysięcy innych obywateli, w większości Polaków i Rosjan. Rozstrzeliwano ich, stawiając pod ścianą, pomiędzy blokiem 11 a 12. Ponadto Morgen odkrył, że szef Wydziału Politycznego Auschwitz, Maximilian Grabner, nadzorujący dyscyplinę w obozie, ponosił odpowiedzialność za nieuzasadnione uśmiercenie ponad dwóch tysięcy więźniów103. Po powrocie do głównego obozu, Morgen ponownie spotkał się z Rudolfem. Pytał go o budynki służące do eksterminacji, wyrażając zdumienie, że przy tak masowych egzekucjach wieści o nich nie doszły ani do Berlina, ani za granicę. Rudolf wyjaśnił, że tajność tych działań jest podstawą skutecznego zarządzania obozem i wyjawił mu jedną ze zwodniczych sztuczek: żydowscy więźniowie, mający dobre koneksje za granicą, byli zmuszani do wysyłania tam informacji, że w obozie w Auschwitz żyje się dobrze. Zapytany o korupcję i brak moralności panoszące się w obozie, Rudolf oświadczył, że choć rzeczywiście pewne problemy są mu znane, to dotyczą one wyłącznie personelu niższego szczebla. Po powrocie do Berlina, Morgen przedstawił swoje wnioski dwóm najwyższym rangą członkom SS, którzy podlegali bezpośrednio Himmlerowi: Ernstowi Kaltenbrunnerowi, szefowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt, RSHA), i Oswaldowi Pohlowi, szefowi Richarda Glücksa, zarządzającemu Głównym Urzędem Gospodarczo--Administracyjnym SS (SSWirtschafts- und Verwaltungshauptamt; SS-WVHA), odpowiedzialnemu za wszystkie
obozy koncentracyjne. Morgen przekazał im wszystkie szokujące opowieści, jakie zasłyszał od Wirtha w Treblince, oraz poinformował o bestialskich mordach, których był świadkiem w Auschwitz. Zwierzchnicy udali osłupienie i w sposób dość zawiły obiecali dalsze dochodzenia w tej sprawie. Uświadamiając sobie daremność prób powstrzymania egzekucji, Morgen obrał prawną strategię, w oparciu o którą napisał raport w sprawie „epidemiologicznej” wręcz korupcji panującej wśród strażników oraz nieautoryzowanych egzekucji, jakie przeprowadzano w Auschwitz. Himmlerowi nie spodobały się odkrycia Morgena. Nakazał więc sędziemu SS aresztować osoby zamieszane w mordy i przemyt złota. W międzyczasie Martin Bormann – który dowiedział się o tym raporcie – napisał do Himmlera, nakłaniając go do zatajania działań Rudolfa. Nie zapomniał, że w przeszłości Rudolf wziął na siebie całą winę za udział w morderstwie Waltera Kadowa. Niedługo potem Himmler zadzwonił do Rudolfa do Auschwitz. Rozmowa przebiegła w nerwowej atmosferze. Powołując się na raport Morgena, Himmler oświadczył mu, że dalsze prowadzenie przezeń obozu w Auschwitz nie jest już możliwe. Pierwsza reakcja Rudolfa była negatywna: „W pierwszym momencie rozstanie było dla mnie bolesne, szczególnie dlatego, że na skutek wszystkich trudności i braków, wielu trudnych zadań czułem się z Oświęcimiem zrośnięty”104. Poza tym Rudolf martwił się, że konieczność opuszczenia ich luksusowej willi mogłaby załamać Hedwig. Nieco wcześniej, 20 września 1943 roku, przyszło na świat ich piąte dziecko – córka Annegret. Jednak później Rudolf doszedł do wniosku, że ta zmiana może mu wyjść na dobre, jako że po dziewięciu latach pracy w obozach koncentracyjnych, w tym po ponad trzech latach w Auschwitz, miał już naprawdę dość. Rudolf poprosił o przeniesienie na front wschodni, ale Himmler nie wyraził zgody. Chciał, aby Rudolf kontynuował pracę w obozach koncentracyjnych. Wysłanie tak cennego specjalisty na linię frontu byłoby dużą stratą. W końcu strony poszły na kompromis: Rudolf miał podjąć pracę biurową w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych – systemie biurokratycznym, zarządzającym wszystkimi nazistowskimi obozami koncentracyjnymi, z siedzibą w Sachsenhausen, a Hedwig z dziećmi miała zostać w willi w Auschwitz. Mimo że nie przepadał za pracą biurową i nie chciał opuszczać Hedwig oraz dzieci, Rudolf wiedział, że w ten sposób zdoła
uniknąć najgorszego – więzienia, tortur, a może nawet egzekucji. W międzyczasie Konrad Morgen kontynuował swoją działalność detektywistyczną, mając nadzieję, że skoro Rudolf wkrótce zostanie oddelegowany z Auschwitz, skala masowych mordów ulegnie zmniejszeniu. Biorąc pod uwagę czas i dalszy wkład pracy śledczej, być może uda mu się nawet postawić przed sądem już niemal „byłego” komendanta. Ostatecznie, jeśli Himmler weźmie pod uwagę jego obserwacje poczynione w Auschwitz, należy przypuszczać, że tak właśnie się stanie. 1 grudnia 1943 roku Rudolf wrócił do Sachsenhausen, gdzie rozpoczął pracę na nowym stanowisku, jako szef Amtsgruppe D1, czyli Pierwszego Oddziału Departamentu D w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych. Był teraz odpowiedzialny za nadzór magazynów, bezpieczeństwa, transportu, uzbrojenia i wymiaru kar dla więźniów (łącznie z egzekucjami) we wszystkich obozach koncentracyjnych, między innymi w Auschwitz, Bergen-Belsen, Dachau i Sachsenhausen. Podlegał bezpośrednio Richardowi Glücksowi, który okazał się tak mało pomocny w początkowym okresie pracy Rudolfa w Auschwitz. Glücks sprzeciwiał się powrotowi Rudolfa do Berlina, ale Oswald Pohl odrzucił jego protesty. Rudolf był teraz zaledwie o trzy kroki od samego Reichsführera. Ściśle tajne biura Amtsgruppe D mieściły się w budynku T (nazwanym tak z uwagi na jego kształt), tuż za murami okalającymi Sachsenhausen. Pięćdziesięcioczteroletni wówczas Richard Glücks przewodził tej organizacji od 1939 roku. Był człowiekiem na wszystko spoglądającym optymistycznie, potrafił żartować nawet z największych aktów brutalności i, według Rudolfa, niezdolnym do zapamiętywania jakichkolwiek szczegółów oraz podejmowania decyzji. Glücks urzędował na drugim piętrze budynku T, w niezwykle obszernym biurze o wysokich ścianach i podłodze z czerwonych, marmurowych płytek, z którego dwóch balkonów widać było panoramę Oranienburga. W tym biurze Glücks zarządzał rozległą siecią niemieckich obozów koncentracyjnych. W akcie prowadzenia małostkowej polityki biurowej, Glücks przydzielił Rudolfowi niewielki pokój bez okna, na końcu korytarza, na parterze budynku. Był to możliwie najgorszy wybór, a Rudolf był zmuszony pracować z nim w tym samym budynku. To nowe biuro było znacznie gorsze od rozległego kompleksu
administracyjnego, jakim zarządzał w Auschwitz. Biura członków personelu Rudolfa – Wehnera, Suga, Pallascha i Ungera, wspólnie prowadzących Amtsgruppe D1 – mieściły się na tym samym korytarzu. Dwa piętra wyżej znajdowało się biuro Gerharda Maurera, zastępcy Glücksa, kierującego drugim oddziałem Amtsgruppe D, nadzorującej organizację pracy więźniów w obozach. Maurer był człowiekiem niezwykle energicznym, przykładającym dużą wagę do szczegółów. Gdy Rudolf chciał ominąć Glücksa w łańcuchu dowodzenia, przekazywał wiadomość Maurerowi, który z kolei posyłał ją bezpośrednio do Oswalda Pohla. Poza tym, na tym samym piętrze, na którym mieściły się biura Glücksa i Maurera, w pokoju numer 95, znajdowało się biuro Enno Lollinga, który kierował trzecim oddziałem Amtsgruppe D, odpowiedzialnym za jednostki medyczne oraz za eksperymenty medyczne prowadzone w obozach. To właśnie Lolling w 1941 roku rozkazał eutanazję ludzi słabych, szczególnie dzieci i osób cierpiących na nieuleczalne choroby psychiczne, za pomocą fenolu bezpośrednio wstrzykiwanego do serca. To również on, na kilka dni przed przybyciem Rudolfa do budynku T, ofiarował swoim przełożonym wytatuowane skóry więźniów w podzięce za awans. Miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, a wyglądem przypominał staruszka zniszczonego latami nadużywania alkoholu i zażywania morfiny. Spotkania pracowników wydziału odbywały się w dużej sali konferencyjnej, w pobliżu biura Glücksa, na drugim piętrze. Sala ta miała okna z trzech stron, a wyłożone boazerią ściany urozmaicał kwadratowy ozdobny motyw, zbliżony do biało-zielonych wzorów na suficie. To właśnie tutaj, przy stołach ustawionych w kształcie litery U, szczegółowo opracowano plan ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, który przesądził o milionach ludzkich istnień. Odraza, jaką Rudolf czuł do Glücksa, rosła wraz z koniecznością bezpośredniego kontaktu z nim. Były komendant obozu postrzegał go jako słabeusza skrywającego się za dużym biurkiem i człowieka, który nie zrobi niczego bez zgody przełożonych. Glücks nie lubił odwiedzać obozów koncentracyjnych, a jeśli już musiał to robić, to zwykle siadał w kwaterze oficerskiej i rozmawiał o wszystkim, unikając zarazem poruszania wszelkich problemów, jakie były istotne dla komendantów obozu. Gdy musiał stawić czoła najtrudniejszym sytuacjom dotyczącym obozów, zdawał się być zagubiony i zazwyczaj wszystkie problemy pozostawiał do rozwiązania
komendantom. „Nie zadawajcie mi tylu pytań! Przecież wiecie o tym o wiele więcej niż ja” – mawiał zwykle do nich podczas spotkań, unikając tym samym choćby próby rozwiązania naglących problemów. Glücks, wzywany przez Himmlera, zwykle starał się unikać spotkań z nim, by nie okazać swojego zagubienia. Gdy czekało go spotkanie twarzą w twarz z naczelnym dowódcą SS, już kilka dni wcześniej zamykał się w sobie. Miał obsesję na punkcie problemu ucieczek więźniów, które należało zgłaszać osobiście Himmlerowi. W rezultacie, każdego dnia dopytywał Rudolfa, ilu więźniów zbiegło z obozu. Na każde pytanie Rudolfa, niezmiennie odpowiadał: „Niech pan postępuje wedle swojego uznania, dopóki nie dojdzie to do uszu Himmlera”. Mimo że w jego biurze było mnóstwo dokumentów dotyczących obozów, Rudolf szybko się zorientował, że nie sposób dociec, co tak naprawdę dzieje się w poszczególnych obiektach. Były to długie listy dotyczące żywności, liczby wysłanych koców do kolejnych obozów, liczby strażników czuwających podczas każdej zmiany i codziennych transportów. Brakowało jednak informacji dotyczących rutynowych czynności strażników, stanu zdrowia więźniów czy warunków higienicznych panujących w obozach. Oswald Pohl zasugerował, aby Rudolf odwiedzał obozy w celu zapoznania się z ich kondycją – czego jego poprzednicy starali się unikać. Pierwsze tygodnie 1944 roku Rudolf spędził na wizytacji obozów w Niemczech i w Polsce. Jego odkrycia były niepokojące. Obozy były przeludnione i brakowało w nich podstawowych urządzeń sanitarnych. Więźniów zmuszano do wielogodzinnej pracy w niezwykle trudnych warunkach, zapewniając im bardzo skromne racje żywnościowe i niewielki przydział wody. Ponad dziesięć tysięcy Żydów zmarło lub zostało zabitych w przymusowym marszu z obozu do miejsca pracy w pobliskiej fabryce amunicji. Rudolf doszedł do wniosku, że osoby nadzorujące te obozy w niewłaściwy sposób wykorzystują siłę roboczą na potrzeby wojny. Po powrocie do Berlina niezwłocznie przystąpił do spisania szeregu rozkazów, mających na celu poprawę wydajności obozów koncentracyjnych. Podczas gdy Rudolf wkładał wiele wysiłku w pracę w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych, jego zwierzchnicy koncentrowali się na przyspieszeniu procesu
likwidacji europejskich Żydów. 20 marca 1944 roku, dzień po wtargnięciu niemieckiej armii na Węgry, Adolf Eichmann przybył do węgierskiej stolicy. Spotkał się tam z przywódcami tego kraju, żeby omówić błyskawiczną deportację 800 tysięcy Żydów. Planowano, że węgierska policja w ciągu trzech najbliższych miesięcy przeprowadzi serię obław na Żydów, rozpoczynając od terenów wiejskich, a kończąc na miastach. Następnie więźniowie zostaną załadowani do pociągów, po sześćdziesiąt pięć osób do wagonu (każdy pociąg miało tworzyć czterdzieści pięć wagonów bydlęcych). Zakładano, że każdego dnia będą odprawiane cztery pociągi, czyli około dwanaście tysięcy Żydów. Wyruszą one na północ i przemierzą niespełna pięćset kilometrów – przez tereny dawnej Czechosłowacji i Polski, do obozu w Auschwitz. Aby pomieścić kolejne transporty nowych więźniów, należało unowocześnić istniejące już obiekty w Auschwitz, odpowiednio przeszkolić personel i usprawnić cały proces eksterminacji. Potrzebny był człowiek, który pokierowałby tak olbrzymim przedsięwzięciem logistycznym – człowiek doświadczony i zaufany. 6 maja 1944 roku Rudolf otrzymał telegram od Heinza Karla Fanslaua, jednego z najwyższych funkcjonariuszy WVHA (Głównego Urzędu GospodarczoAdministracyjnego), szefa całego Zespołu A (Amtsgruppe A). W rozkazie jasno napisano, że choć nadal piastuje on stanowisko szefa Amtsgruppe D1, natychmiast ma się udać do Auschwitz i zająć się „organizacją spodziewanych transportów”, jak eufemistycznie określano proces „nadzoru masowej eksterminacji węgierskich Żydów”. Rudolf przybył do Auschwitz 8 maja 1944 roku. Pierwsze kroki skierował do domu, aby przywitać się z Hedwig i dziećmi, nadal mieszkającymi w willi. Ostatni raz swoją najmłodszą córeczkę, Annegret, widział pół roku wcześniej, gdy miała zaledwie dwa miesiące. Hedwig była niepocieszona tak długą nieobecnością męża. „Nie myśl bez przerwy o obowiązkach. Czasem pomyśl również o rodzinie” – powtarzała mężowi. Ale i tym razem Rudolf nie miał dla nich wystarczająco dużo czasu. Nie mógł popłynąć łódką po rzece Sole z dziećmi ani pobawić się w ogrodzie ze zwierzętami, ponieważ pociągi już niebawem miały wyruszyć z Budapesztu do Polski.
Niezwłocznie przystąpił do przygotowania obozu na przybycie węgierskich Żydów. Uważał, że Arthur Liebehenschel, obecny komendant Auschwitz, jest zbyt mało stanowczy. Rudolf natychmiast narzucił surowe zasady i przepisy swoim podwładnym. W tym samym czasie Liebehenschel wyjechał, aby objąć dowodzenie obozem koncentracyjnym w Majdanku. Rudolf przeprowadził inwentaryzację obozów w Auschwitz, zalecając generalny remont krematoriów oraz wykopanie kolejnych dołów w ich pobliżu, do których będą zrzucane zwłoki. Nowe linie kolejowe, które kończyły się kilka metrów przed krematoriami, były już ukończone. Rudolf polecił strażnikom dopilnować, aby nic nie ograniczało dostępu do tego krótkiego odcinka. W ciągu kilku dni obóz został w pełni przygotowany na przyjęcie transportu. 15 maja 1944 roku pierwsze pociągi z Węgier przybyły do Auschwitz. Do 8 lipca tego samego roku w 151 takich transportach deportowano z Węgier ponad 437 tysięcy Żydów. 136 z tych pociągów przyjechało do Auschwitz, z czego 90 procent więźniów zostało poddanych eksterminacji zaraz po przyjeździe. „Selekcję” nadzorowali obozowi lekarze – Josef Mengele i Fritz Klein. Krematoria nie były w stanie nadążyć ze spalaniem tylu mordowanych w obozie więźniów, więc pozostałe ciała wrzucano do dołów, po czym oblewano je oliwą i palono. Czarny dym unoszący się nad stosem pogrzebanych zwłok widać było z odległości kilku kilometrów. Niemcy opatrzyli program eksterminacji kryptonimem „Aktion Höss”, ponieważ to właśnie Rudolf nadzorował proces masowego mordu ponad 400 tysięcy węgierskich Żydów w Auschwitz. 29 lipca wyżsi rangą oficerowie obozu spotkali się w Solahütte, zacisznym miejscu oddalonym około 30 kilometrów od obozu, aby uczcić sukces Rudolfa i powodzenie całej operacji. Pod koniec miesiąca Rudolf został ponownie wezwany do Berlina, aby kontynuować pracę na stanowisku szefa Amtsgruppe D1105. Teraz, gdy obóz Auschwitz znów działał bez zarzutu, Richard Baer, uprzednio pracujący na stanowisku asystenta Oswalda Pohla, objął dowództwo nad Auschwitz I. Drugie półrocze 1944 roku Rudolf poświęcił na wizytacje obozów będących pod jego nadzorem. Wyraźnie dostrzegał pogarszające się warunki życia w obozach wynikające teraz w dużej mierze z faktu, że Niemcy zacisnęły pasa, podejmując
ostateczną próbę wygrania wojny. Jednym z obozów, które odwiedził, był obóz Bergen-Belsen. Obóz ten do 1943 roku służył jako miejsce przetrzymywania więźniów wojennych. Jednak później Himmler zarządził, że należy go wykorzystać w tak zwanej operacji Austauschjuden, czyli w procesie wykupywania się przez zamożnych – w większości pochodzących z Holandii – Żydów. Zwalniano ich za wysokie sumy lub wymieniano na internowanych obywateli niemieckich. W porównaniu z innymi obozami koncentracyjnymi warunki panujące w Bergen-Belsen były całkiem znośne. Taka sytuacja trwała aż do wiosny 1944 roku, gdy obóz przekształcono w centrum przetrzymywania chorych i umierających więźniów. W tym czasie przebywało w nim ponad 15 tysięcy Żydów z całej Europy, czyli dwukrotnie więcej, niż pozwalały na to obozowe warunki. Podczas wizyty w obozie, jesienią 1944 roku, Rudolf zauważył, że obóz był w stanie godnym pożałowania. Pomieszczenia dla więźniów, baraki gospodarcze, a także pomieszczenia dla załogi były zupełnie zapuszczone. Warunki sanitarne były o wiele gorsze aniżeli w Oświęcimiu106.
Po powrocie do Berlina Rudolf przekonał Glücksa, że stanowisko komendanta obozu Bergen-Belsen powinien powierzyć swojemu dawnemu adiutantowi z Auschwitz, Josefowi Kramerowi. Rudolf miał nadzieję, że nowy dowódca zdoła poprawić nieznośne obozowe warunki. Podróżując po kraju, mijając po drodze Hamburg, Drezno i Frankfurt, Rudolf widział, że wiele najwspanialszych niemieckich miast zostało zrujnowanych przez trwające miesiącami bombardowania alianckie. Zginęły w nich dziesiątki tysięcy cywilów. Jeszcze więcej było rannych, a miliony obywateli zostały bez dachu nad głową. Ataki dały się we znaki również berlińczykom, gdy alianci rozpoczęli intensywne bombardowania miasta. Życie w dużych miastach uległo nie tylko fizycznemu zakłóceniu. Istotne były także skutki psychiczne. Kto obserwował twarze i zachowanie się w publicznych schronach przeciwlotniczych, w indywidualnych schronach domowych, mógł wyczytać mniej lub więcej ukryte podniecenie i śmiertelny strach przy zbliżających się wybuchach bomb podczas dywanowych bombardowań. Jak te kobiety cisnęły się do siebie, szukały pomocy u mężczyzn, gdy cały budynek się chwiał, a nawet częściowo walił107.
Ponieważ życie w Niemczech stawało się coraz bardziej niebezpieczne, Rudolf
zdecydował, że jego rodzina powinna się przenieść do Berlina – na wypadek gdyby sytuacja jeszcze się pogorszyła. Wówczas, będąc blisko siebie, mieliby większe szanse na ucieczkę. Na początku stycznia 1945 roku Rudolfa ponownie wezwano na Górny Śląsk, aby poinstruował dowództwo Auschwitz, jak najlepiej przygotować się na nadejście Armii Czerwonej. Jednak nie zdążył już tego zrobić. Gdy dotarł do obrzeży Krakowa, siły radzieckie odcięły dostęp do obozu. Tuż przed ich przybyciem strażnicy obozowi, na polecenie Berlina, zniszczyli wszelkie dowody ludobójstwa, wysadzając w powietrze krematoria, demontując komory gazowe oraz paląc całą dokumentację przechowywaną w bloku administracyjnym. Następnie niemal wszystkim więźniom rozkazano opuścić obóz. Wielu z nich ledwie trzymało się na nogach. Kazano im wyjść na pola. W ten sposób rozpoczęto przymusowy marsz, który miał ich oddalić od zbliżającej się Armii Czerwonej. To właśnie ten widok zastał Rudolf kilka kilometrów od Auschwitz. [...] Napotkałem kolumny więźniów z trudem przebijające się przez głęboki śnieg. Nie mieli żadnej żywności. Podoficerowie prowadzący te kolumny żywych trupów przeważnie nie mieli pojęcia, dokąd mają się udać. Znali jedynie etap końcowy – Gross-Rosen. [...] Na własną rękę rekwirowali żywność po wsiach, przez które przechodzili. Odpoczywali kilka godzin i ciągnęli dalej. Drogi tego męczeńskiego pochodu były łatwe do prześledzenia, co kilkaset metrów leżał wyczerpany lub zastrzelony więzień. [...] Przy wyjeździe z jakiejś wsi widziałem siedzącą na pniu kobietę kołyszącą na ręku dziecko i śpiewającą. Dziecko było już dawno martwe, a kobieta dostała pomieszania zmysłów108.
Ponad sześćdziesiąt tysięcy kobiet i dzieci zmuszono do niemal 60-kilometrowego marszu, do pociągów czekających na nich w Wodzisławiu Śląskim. Ci ludzie mieli na sobie zaledwie cienkie koszule i spodnie. Większość była bez butów i skarpet. Mimo osłabienia głodem i ciężką pracą ostatnich lat, musieli iść przed siebie, popychani lufami karabinów, brnąc w zaspach, pokrytą lodem drogą, w zamieci śnieżnej. Podczas tego morderczego marszu zmarło ponad 15 tysięcy więźniów Auschwitz. Nieliczni szczęśliwcy, którzy przetrwali, zostali załadowani do bydlęcych nieogrzewanych wagonów, którymi wieziono ich przez kolejne cztery dni bez pożywienia, do miejsca, które rzekomo miało być obozem rekonwalescentów. Więźniowie nie mieli koców, które ochroniłyby ich przed dojmującym zimnem, więc grzali się własnymi oddechami. Śpiewali też, by dodać sobie otuchy. Po czterech
makabrycznych dniach, gdy więźniowie dotarli na miejsce, kazano im dalej iść przez kilka godzin w wyjątkowo trudnych i surowych warunkach do Bergen-Belsen. W połowie marca 1945 roku Rudolf wraz z Pohlem ponownie przyjechał do Bergen-Belsen. Miała to być jego ostatnia wizyta w obozie. Liczba przebywających tu więźniów wzrosła już do 50 tysięcy, czyli była siedmiokrotnie wyższa niż pozwalały na to warunki obozu. Każdego dnia umierało w nim pięćset osób. Kramer nie zdołał polepszyć sytuacji. Racje żywnościowe i woda, wcześniej i tak już bardzo ograniczone, teraz w ogóle się skończyły. Pobliskim polem biegł kanał ściekowy. Bergen-Belsen ogarnęła groza: tyfus oraz inne choroby zakaźne szybko się roprzestrzeniały, panował głód, a wokół poniewierały się tysiące martwych, niepogrzebanych ciał. Co dziesiąty więzień dopuszczał się kanibalizmu, krojąc martwe ciała i zjadając ludzkie mięso. „Kramer nic na to nie mógł poradzić”, wspominał Rudolf. „Nawet Pohl był wstrząśnięty widokiem, który zastał w tym miejscu”. Po powrocie do Berlina, Rudolf usłyszał szokujące wieści: wojna niemal dotarła do stolicy Niemiec. Armia Czerwona, przemierzywszy Polskę i Górny Śląsk, zająwszy Warszawę i Kraków, stała obecnie na wschodnim brzegu Odry, w odległości około siedemdziesięciu kilometrów od granic Berlina. Siły sowieckie liczyły łącznie ponad milion żołnierzy, sto tysięcy pojazdów i sześć tysięcy czołgów. Tymczasem Berlin zmagał się z regularnymi nalotami bezlitosnej kampanii powietrznej, w wyniku której na miasto spadały tysiące bomb. Wojna osiągnęła punkt krytyczny. Kiedy Hedwig zobaczyła Rudolfa, zapytała, jaki czeka ich los. „Jak możemy wygrać tę wojnę? Czy naprawdę mamy jeszcze w rezerwie siły, które przechylą szalę zwycięstwa na naszą stronę?”. Rudolf wiedział, że zbliża się koniec, ale nawet w takiej chwili nie potrafił się zdobyć na szczerość. Odparł, że nadal jest nadzieja, choć był świadom tego, co się dzieje. Podczas ostatniej podróży widział fabryki broni, w których wstrzymano prace, karkołomne ewakuacje obozów i żołnierzy z podupadającym morale. Czas uciekał. Rudolf rozpoczął przygotowania do pośpiesznego odprawienia rodziny z Berlina.
102 Konrad Morgen opisał swoje dochodzenie w zeznaniach złożonych podczas procesów norymberskich i w pisemnych oświadczeniach. 103 W dokumentacji wysłanej do Berlina Grabner fałszywie zeznał, że więźniowie w Auschwitz zmarli w wyniku chorób i niedożywienia. 104 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 154 (przyp. red.). 105 Po powrocie do Berlina Rudolf ponownie stał się celem dochodzeń Konrada Morgena. Sędzia SS spotkał się z Eleanor Hodys w Dachau jesienią 1944 roku. Wtedy opowiedziała mu o romansie z Rudolfem. Konrad natychmiast wszczął postępowanie karne wobec Rudolfa Hössa. Podobnie postąpił wobec innych wysokich funkcjonariuszy SS, którzy – jak to określał – obarczeni zostali „krwawymi rozkazami”. Należeli do nich Adolf Eichmann, Hans Loritz i Oswald Pohl. Morgen wyznał później na procesach norymberskich, że zaskoczył go fakt, iż Himmler cały czas go zwodził. „W świetle wysokiego poziomu edukacji, jaki reprezentowali oficerowie SS i charakteryzującej ich uczciwości oraz szczerości, wydawało się nie do pomyślenia, aby Reichsführer SS był zdolny do tak podstępnych działań i że mógł być tak dwulicowy jak pospolity przestępca”. Późną jesienią 1944 roku Reichsführer kazał sędziemu zaprzestać dochodzenia wobec Rudolfa Hössa oraz innych. Morgena odsunięto od tej sprawy i powierzono stanowisko głównego sędziego we Wrocławiu. 106 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 160 (przyp. red.). 107 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 162 (przyp. red.). 108 Ibidem, s. 165–167 (przyp. red.).
12
HANNS BRUKSELA, BELGIA 1945
Porucznik Hanns Alexander przybył na dworzec Bruksela Północ 8 maja 1945 roku. Miał na sobie mundur w kolorze khaki, wojskową czapkę i worek marynarski. Przeszedł na drugą stronę ruchliwej ulicy i zameldował się w hotelu Grand. W kieszeni marynarki skrywał małe zdjęcie Ann. Hanns otrzymał rozkaz składania raportów brytyjskiemu dowództwu w Uccle, na przedmieściach Brukseli. Jednak mieszkańcy belgijskiej stolicy nie mieli zamiaru zignorować młodego i przystojnego brytyjskiego oficera w Dniu Zwycięstwa. W mieście panowała powszechna radość i zaczęło się huczne świętowanie. Właściciele sklepów umieszczali w oknach fotografie swojego króla Leopolda, a na balkonach powiewały belgijskie flagi. W sklepach z artykułami spożywczymi, z galanterią, w cukierniach i zakładach krawieckich towar układano w taki sposób, aby jego kolory układały się w barwy flagi państwowej – czerwoną, żółtą i czarną. Hannsa, który znalazł się w samym centrum tej euforii, wciągano do barów, częstowano piwem, a dziewczęta obsypywały go pocałunkami. Zwycięstwo wprawdzie ogromnie radowało Hannsa, ale nie przyniosło ulgi, ponieważ nadal był w czynnej służbie wojskowej i nie wiedział, kiedy będzie mógł
wrócić do domu. Dopiero po trzech dniach udało mu się dotrzeć do Uccle. Zaraz po przybyciu poinformowano go, że został przydzielony do grupy tłumaczy i będzie pomagał w przesłuchaniach oficerów SS, których schwytano w niedawno oswobodzonym obozie koncentracyjnym. Wsiadając rankiem ze swoim kierowcą do małej, wojskowej ciężarówki, był w dobrym nastroju. Gdy odjeżdżali, pracownik biurowy rzucił do nich pół żartem: „Unikajcie żandarmerii wojskowej. Gdy tylko ich spotkacie, będą chcieli zrobić wam zastrzyk przeciwko tyfusowi”. Nigdy wcześniej nie słysząc nawet o obozie BergenBelsen, który Brytyjczycy dopiero co wyzwolili, Hanns nie miał pojęcia, o czym mówi pracownik. Przejechali prawie pięćset kilometrów na północ, przez Belgię, Holandię, i dalej na wschód, w kierunku niemieckiej granicy. Wzdłuż drogi dostrzec można było pozostałości pięciu lat wojny: spalone czołgi, przewrócone ciężarówki, szkielety budynków. Było to miejsce jednej z najokrutniejszych walk. Zostało tam niewielu cywilów, jako że większość mieszkańców tego rejonu ewakuowano podczas bitwy o Akwizgran, którą oddziały armii amerykańskiej wygrały zaledwie kilka miesięcy wcześniej Ci z mieszkańców, którzy tam pozostali, powywieszali w oknach białe flagi na znak kapitulacji. Pierwszym dużym miastem, do którego dotarli, była Kolonia. Po ponad dwustu nalotach bombowych, w tym jednym wyjątkowo potężnym – brało w nim udział ponad tysiąc bombowców – z miasta pozostało niewiele. Widok był przygnębiający: zburzone mosty, wokół zgliszcza, a na ulicach sterty gruzu. Ominąwszy skraj miasta, pojechali dalej. Podobny widok zastali mijając Düsseldorf i Dortmund. Jedynymi pojazdami napotkanymi po drodze były samochody wojskowe wiozące dostawy dla armii z pierwszej linii. Po raz pierwszy od 1936 roku Hanns znalazł się w swoim rodzinnym kraju. Ogrom zniszczeń był wstrząsający. Wczesnym wieczorem 12 maja 1945 roku dotarli do otoczonych drutem kolczastym bram Bergen-Belsen. W obozie leżały, poukładane w stosy, zwłoki więźniów. Spychacze rozpoczęły już prace usuwania ciał, zrzucając je do masowych grobów. Pozostali przy życiu więźniowie byli tak przerażająco wychudzeni, że żebra sterczały
im pod skórą. Matki kurczowo trzymały w objęciach martwe dzieci. Więźniowie z ogolonymi głowami, ubrani w mundury w czarno-białe pasy, wbijali tępy wzrok w rozpadające się, drewniane baraki. W wielu miejscach obozu wymalowano znaki ostrzegające przez tyfusem. Brakowało wody, pożywienia, środków medycznych i dachu nad głową. Widok Bergen-Belsen przyprawił Hannsa o mdłości. Obóz otwarto zaledwie kilka dni wcześniej i jeszcze nie zdołano go uporządkować. Wcześniej był zamknięty z obawy przed rozprzestrzenieniem się epidemii tyfusu na całe Niemcy. Strażników SS już nie było, ale byli za to Węgrzy, niewiele lepsi od Niemców. Zanim można było przystąpić do tłumaczenia, obóz należało oczyścić. Każdy robił co mógł. Wokół walały się martwe ciała – w tym ludzi, którzy zdawali się być jeszcze żywi, choć w rzeczywistości byli już martwi. To był okropny widok. Każdy, kto po wejściu na teren obozu chciał go opuścić, musiał zostać zdezynfekowany środkiem DDT.
Pierwsze zadanie Hannsa polegało na pomocy w grzebaniu ciał porozrzucanych po terenie obozu. Z pomocą innych żołnierzy – znoszących trupy za ręce lub nogi – Hanns zaniósł setki ciał do masowych mogił. Pracował tak przez cały dzień. Ręce opadały z wysiłku. Fetor był nie do zniesienia. Gdy zapełniono któryś z grobów, rabin z armii brytyjskiej wychodził naprzód i wraz z Hannsem oraz więźniami i żołnierzami żydowskimi odczytywał modlitwę za zmarłych. Następnie przechodzili do kolejnego grobu, zapełniając go ciałami, aż oczyścili teren całego obozu. Wszyscy brytyjscy żołnierze byli głęboko poruszeni widokiem zastanym w BergenBelsen. Jednak reakcja Hannsa siłą rzeczy była inna. Wszystkie potworności BergenBelsen miały miejsce w kraju, w którym się wychował. Ofiarami byli przeważnie Żydzi – jego rodacy. Rozumiał niemieckojęzycznych więźniów, ludzi wychowanych w tej samej co on kulturze i wywodzących się z podobnego środowiska. Ich historia równie dobrze mogła być jego historią. Tu był jego dom i w jego sercu nie mogło być miejsca na wybaczenie. Bergen-Belsen uruchomiło w nim swoisty zapalnik. W jednej chwili przestał być beztroskim, samolubnym młodym człowiekiem. Ledwie kontrolowana furia pochwyciła go w swoje szpony. Po raz pierwszy w życiu poczuł niezwykły imperatyw działania. W pierwszym tygodniu pobytu w Bergen-Belsen pewna pielęgniarka z Czerwonego Krzyża zwróciła się do niego o pomoc w sprawie pięcioletniej dziewczynki, która twierdziła, że jej mamę zabrano z obozu tuż przed jego oswobodzeniem. Dziecko było
przekonane, że matka wciąż żyje. Hanns zdawał sobie sprawę, że odnalezienie jego matki pośród milionów wysiedlonych osób, tułających się po całej Europie, to zadanie prawie niewykonalne. Niemniej, zgodził się pomóc109, i po zasięgnięciu języka dowiedział się, że niektórych więźniów z obozu Bergen-Belsen rzeczywiście ewakuowano do obozu w pobliżu Wolfsburga. Hanns zawiózł dziewczynkę i pielęgniarkę do Wolfsburga. Tam pożyczył opancerzony pojazd od jednego z brytyjskich dowódców i kazał pielęgniarce wspiąć się na jego dach. Następnie jeździł po terenie obozu, podczas gdy pielęgniarka po niemiecku wołała przez megafon, wymawiając nazwisko matki dziewczynki. Po kilku minutach dobiegł do nich z tłumu głośny krzyk, po czym jedna z kobiet zaczęła biec w ich kierunku. Po chwili matka wzięła w objęcia swoją córkę110. 16 maja z kwatery głównej armii brytyjskiej wysłano tajny telegram do podpułkownika Leo Genna111 w Bergen-Belsen. Polecono mu przejęcie dowodzenia nad zespołem śledczych i tłumaczy (Zespołem Śledczym Numer 1 do Spraw Zbrodni Wojennych, w skrócie WCIT 1; Number 1 War Crimes Investigation Team), którzy zebrali się w obozie. Po trzech tygodniach od wyswobodzenia obozu112 trzej śledczy: major Geoffrey Smallwood, major P.I. Bell i kapitan Alfred James „Freddie” Fox zebrali pewną liczbę zeznań świadków. Zespołowi pomagały dwie młode kobiety, byłe więźniarki, ponieważ tłumacze zwerbowani przez armię brytyjską często nie byli w stanie znieść okropności, jakich dowiadywali się o Bergen-Belsen z zeznań świadków. Według Smallwooda, załamali się nerwowo i rozchorowali. Podpułkownik Genn otrzymał rozkaz, aby oprzeć śledztwo na bardziej oficjalnych źródłach. Przede wszystkim zlecono mu przesłuchania byłych strażników i oficerów SS, z których wielu początkowo pracowało w Auschwitz, a którzy teraz byli przetrzymywani w więzieniu w Celle, w małym średniowiecznym miasteczku oddalonym o dwadzieścia cztery kilometry od Bergen-Belsen. Genn odszukał Hannsa i poinformował go, że będzie tłumaczem w zespole WCIT 1. Po pracy przy oczyszczaniu obozu taka wiadomość była dla Hannsa ogromną ulgą. Na
koniec dnia skompletowano zespół. Dowódcą został podpułkownik Leo Genn, a major S.E. Champion – jego asystentem. Wsparciem mieli im służyć dwaj dawni oficerowie wydziału śledczego – porucznik R.E. Robichaud oraz kapitan Fox, któremu powierzono dowodzenie zespołem zajmującym się gromadzeniem dowodów. Z kolei ci dwaj mieli być wspierani przez niewielką grupkę tłumaczy, z których jak dotąd tylko jeden dotarł do obozu – porucznik Hanns Alexander. Ponadto było ośmiu podoficerów pomagających w obsłudze samochodów, w kwestiach administracyjnych i zapewniających w razie potrzeby zbrojną eskortę. Osiem dni po oficjalnym złożeniu broni przez Niemcy w Berlinie brytyjski zespół do badania zbrodni wojennych liczył dwanaście osób. Genna zapewniono, że jego zespół może korzystać z wszelkich dostępnych w Bergen-Belsen źródeł oraz z biur wcześniej zajmowanych przez zarządców obozu. Jednak poza tym śledczy byli pozostawieni samym sobie113. Nie mieli dodatkowej pomocy w postaci maszyn do pisania, urządzeń rejestrujących głos, pojazdów czy urządzeń komunikacyjnych; nie mogli też liczyć na wsparcie specjalistów od wywiadu. Musieli wykorzystywać lub nawet rekwirować miejscowym mieszkańcom wszystko, co mogło im pomóc w pracy. Genn był wzburzony takim stanem rzeczy. W notatce służbowej, którą wysłał 21 maja 1945 roku do swojego przełożonego w Londynie, brygadiera Scotta-Barretta z Komisji ds. Zbrodni Wojennych, napisał: „Oczywiście, zrobię wszystko co w mojej mocy, ale muszę powiedzieć, że nie mam przeświadczenia co do oczekiwanego rezultatu, ponieważ (pomijając wspomniany już wcześniej brak kompetencji personelu) z tej stajni nie tylko uciekło już wiele koni, ale dodatkowo nie jestem pewien, czy mam dość sił, żeby zaryglować jej wrota, aby nie dopuścić do ucieczki pozostałych”. Niemniej, Genn zaczął motywować swój zespół. Jego celem było gromadzenie dowodów, które można będzie przedstawić podczas brytyjskiego procesu zbrodniarzy wojennych, planowanego w pobliżu Bergen-Belsen pod koniec lata. Procesy miały podlegać standardowym brytyjskim procedurom sądowym: sąd wojskowy miał zostać ustanowiony zgodnie z zasadami sądu wojennego; zarówno oskarżyciele, jak i oskarżeni, mieli reprezentację prawną, a skład sędziowski mieli tworzyć zarówno brytyjscy sędziowie, jak i prawnicy. Osoby uznane winnymi miały otrzymać wyrok
więzienia lub zostać skazane na śmierć przez powieszenie albo rozstrzelanie. Takie zasady zostały potwierdzone przez brytyjskie normy prawne miesiąc później, 18 czerwca 1945 roku na mocy królewskiego edyktu. Hannsa przydzielono do pracy u boku kapitana Foxa, byłego sierżanta policji z Reading, który już od ponad trzech tygodni gromadził zeznania świadków z obozów koncentracyjnych. Hanns miał przepisywać na maszynie teksty ze stosów papieru, odręcznie zapisywanych przez Foxa, oraz towarzyszyć mu podczas potwierdzania pod przysięgą wspomnianych zeznań przez świadków. Jednak na początku otrzymali polecenie przesłuchania byłych strażników obozowych i zarządców przetrzymywanych w areszcie śledczym. Brytyjskie procedury wojenne w zakresie technik przesłuchiwania, szczególnie te dotyczące więźniów niemieckich, zostały opracowane przez pułkownika Robina „Tin Eye” Stephensa114. W czasie wojny Stephens zarządzał obiektem dla więźniów wojennych zwanym London Cage. Wraz ze swoim zespołem zajmował się przesłuchiwaniem niemieckich szpiegów i więźniów wojennych. Mimo że Stephens twierdził, jakoby nie stosowano tam przemocy fizycznej, zawsze zachęcał przesłuchujących, by byli „łamaczami” – szybko doprowadzali do osaczenia więźnia i niweczyli jego wszelki opór. Za najważniejsze atrybuty wspomnianego łamacza uważał: entuzjazm, zdrowy rozsądek, determinację i doświadczenie osobistej straty w życiu. Jego najbardziej znaczącą cechą była jednak „nieubłagana nienawiść do wroga”, ponieważ – jak twierdził – „z niej rodzi się wyjątkowo agresywne podejście”. Hanns był urodzonym „łamaczem”. 17 maja Hanns i kapitan Fox udali się do Celle, gdzie udostępniono im niewielkie pomieszczenie z biurkiem i trzema krzesłami. Po krótkiej chwili, w której Hanns podpalał swoją fajkę Dunhill, a Fox przeglądał pytania, uprzednio już je przestudiowawszy, do pokoju wprowadzono pierwszego podejrzanego. Franz Hössler dwukrotnie pracował w Auschwitz, najpierw nadzorując zaopatrywanie obozu w żywność, a następnie – od stycznia 1944 roku – będąc szefem jednego z pomniejszych obozów Auschwitz. Hössler od razu poinformował, że pragnie pomóc przesłuchującym w każdy możliwy sposób. Hanns zwrócił się do niego po niemiecku, prosząc, aby krótko
opowiedział o sobie. Więzień oznajmił, że ma trzydzieści dziewięć lat i z zawodu jest fotografem. Gdy Hanns zapytał go, co wie na temat komór gazowych, Hössler odparł115: Wszyscy w obozie wiedzieli o istnieniu komory gazowej w Auschwitz, ale ja nigdy nie brałem udziału w selekcji więźniów przeznaczonych do tej komory i do kremacji. Kiedy tam pracowałem, selekcją więźniów do komór gazowych zajmowali się doktor Klein, doktor Mengele oraz inni młodzi lekarze, których nazwisk nie pamiętam. Co prawda asystowałem podczas prowadzenia więźniów do komór, ale do moich zadań należało tylko utrzymywanie porządku. Kobiety często musiały przechodzić przed lekarzami nago, a oni wskazywali te, które należało posłać do komory gazowej. Dowiedziałem się o tym podczas rozmów z lekarzami. Przypuszczam, że więźniowie wybierani do komór byli zwykle słabego zdrowia i nie nadawali się do pracy.
Podczas zeznań Hösslera, Hanns sporządzał notatki w języku niemieckim, starając się notować wszystko dosłownie. Jeśli zeznanie miało zostać wykorzystane w sądzie, należało je spisać jak najdokładniej. Hössler kontynuował: Gdy transport przybył na miejsce, więźniowie wysiadali z pociągu, po czym zabierano ich do obozu. Takimi pociągami transportowano zwykle od dwóch do trzech tysięcy więźniów. Często około ośmiuset z nich posyłano do komory gazowej. Tych selekcji zawsze dokonywali lekarze.
W miarę przeprowadzania przesłuchania, Hanns zaczął odczuwać narastającą falę wrogości i gniewu wobec więźnia. Wcześniej czytał w gazetach artykuły i słyszał pogłoski, jakie krążyły w Bergen-Belsen, ale teraz miał przed sobą jednego z uczestników tego procederu, który potwierdzał, że w Auschwitz mordowano ludzi na skalę wręcz niewyobrażalną. Dla Hannsa takie informacje były wstrząsające. Prawdopodobnie był to pierwszy przypadek spisania tak wiarygodnych, w żaden sposób niesfałszowanych zeznań od tak znaczącego człowieka w obozowej hierarchii. Niemniej, Hanns zachował spokój i kontynuował tłumaczenie pytań Foxa w sposób profesjonalny, a następnie powtarzał odpowiedzi udzielane przez Hösslera. Tłumacząc pytanie Foxa, Hanns zapytał, kto dowodził wówczas obozem. Hössler odparł: Gdy pracowałem w Auschwitz, do czerwca 1944 roku komendantem był Höss. Potem zastąpił go Baer. Wielokrotnie skarżyłem się Hössowi na sposób, w jaki posyła się ludzi do komory gazowej, ale zawsze mi powtarzał, że to nie moja sprawa.
Następnego dnia Hanns i kapitan Fox udali się do szpitala wojskowego
w Schwarmstedt, oddalonego o czterdzieści minut jazdy od Bergen-Belsen. Tam zaprowadzono ich na strzeżony oddział, do pięćdziesięciosiedmioletniego mężczyzny o nazwisku Fritz Klein, jednego z lekarzy, który pracował w Auschwitz, zanim przeniesiono go do Bergen-Belsen. Klein nie wyglądał dobrze. Od czasu aresztowania pracował bez przerwy, sprzątając obóz i znosząc zwłoki do masowych grobów. Hanns i kapitan Fox siedli przy łóżku więźnia i rozpoczęli przesłuchanie. Hanns przywykł już nieco do gorączkowego tempa przesłuchań, więc teraz nie tylko tłumaczył pytania Foxa, ale zaczął także zadawać własne. Klein był Rumunem, a wykształcenie medyczne odebrał w Budapeszcie. Po wstąpieniu do SS został wysłany do Jugosławii, gdzie pracował jako lekarz rekrutujący. Następnie w 1943 roku objął posadę lekarza obozowego w Auschwitz, gdzie nadzorował wiele „selekcji”. Jak powiedział, oficerem dowodzącym wówczas obozem był Rudolf Höss. Wyjaśniając, że był jednym z ośmiu lekarzy w obozie, Klein wytłumaczył Hannsowi, w jaki sposób przeprowadzano „selekcje”: Gdy do Auschwitz przybywał transport, do obowiązków lekarza należało wskazanie tych więźniów, którzy byli w złej kondycji fizycznej lub niezdolni do pracy. Dotyczyło to dzieci, ludzi starszych i chorych. Widziałem w Auschwitz komory gazowe i krematoria, i wiedziałem, że wybrane przeze mnie osoby właśnie tam trafią, ale robiłem to na polecenie doktora Wirtha. Nie wiem, od kogo doktor Wirth otrzymywał polecenia i nigdy nie widziałem żadnych rozkazów na piśmie dotyczących zagazowywania więźniów. Wszelkie rozkazy, jakie otrzymywałem, były wydawane ustnie. Wszyscy lekarze, o których wcześniej wspominałem, uczestniczyli w tych selekcjach. Mimo że strażnicy SS pilnowali więźniów, nigdy osobiście nie selekcjonowali tych niezdolnych do pracy.
Hanns zapytał, dlaczego Klein, będąc lekarzem, nie próbował powstrzymać bestialskich „selekcji”. Nigdy nie protestowałem przeciwko posyłaniu ludzi do komory gazowej, ale też nigdy tego nie popierałem. Będąc w wojsku, nie można wyrażać sprzeciwu. Uczestniczenie w marszach więźniów nie należało do przyjemności, ponieważ wiedziałem, że wybrane przeze mnie osoby trafią do komory gazowej. Podczas późniejszych selekcji przeznaczano tam również kobiety w ciąży. Słyszałem o tym, że Himmler odwiedził obóz w Auschwitz, chociaż nigdy go nie spotkałem. Z pewnością osoby na wyższym szczeblu władzy wiedziały o metodach stosowanych w Auschwitz.
Następnego dnia Hanns i kapitan Fox wrócili do Celle, aby przesłuchać Irmę Grese, strażniczkę z niemalże najwyższym, bo drugim w hierarchii, stopniem wojskowym w obozie dla kobiet w Auschwitz (potem skierowano ją do Bergen-
Belsen). Prasa nazwała później Grese „piękną bestią”. Przesłuchujący wypracowali pewien rytm swojej pracy: Fox szeptem przekazywał Hannsowi swoje pytanie po angielsku, które ten zadawał Grese po niemiecku, ona udzielała odpowiedzi w języku niemieckim, a Hanns tłumaczył je Foxowi na angielski. Grese nie chciała współpracować i zaprzeczała wszelkim oskarżeniom. Foxa i Hannsa zirytowały jej wykrętne odpowiedzi i szybko zakończyli przesłuchanie. Hanns, który nigdy nie szkolił się w policyjnych i wojskowych technikach prowadzenia śledztwa, uważnie przyglądał się, w jaki sposób Fox prowadzi przesłuchania, jak konstruuje pytania, by umożliwić więźniowi udzielenie pełnej odpowiedzi, i w końcu jak daje mu do zrozumienia, że on tu rządzi. W pewnej chwili Fox dał upust emocjom, zarzucając po niemiecku Grese, że kłamie. Okazało się, że choć kaleczy akcent, to całkiem dobrze mówi w ojczystym języku Hannsa. Fox stracił na chwilę panowanie nad sobą, wprawiając Hannsa w zakłopotanie. Po zakończonym przesłuchaniu Hanns zapytał go o powód zdenerwowania. „Nie zdenerwowałem się. To był tylko pewien wybieg”, odparł. Tego popołudnia przesłuchiwali również Elisabeth Volkenrath, starszą stopniem strażniczkę z Auschwitz, która później była szefem kobiecego obozu w Bergen-Belsen. Volkenrath miała na sobie szarą, wełnianą spódnicę i żakiet, białą koszulę i czarne półbuty. Jej zdjęcia z tamtych czasów ukazują kobietę z ostro zarysowanym podbródkiem, szeroko rozstawionymi oczyma i kręconymi włosami zaczesanymi z przedziałkiem i upiętymi z prawej strony. Podczas wcześniejszych przesłuchań więźniów Fox dowiedział się, że zachowanie Volkenrath cechowało niebywałe okrucieństwo i zdeprawowanie i że była ona skłonna do rozstrzeliwania więźniów bez konkretnych powodów. Kobieta, którą mieli teraz przed sobą, była najbardziej znienawidzoną kobietą w Bergen-Belsen. Wszyscy troje usiedli. Hanns nieco z tyłu, obok przesłuchiwanej. Volkenrath oznajmiła, że urodziła się w niewielkiej miejscowości w Polsce i że przed wojną pracowała jako fryzjerka. Później wstąpiła do SS i zanim w marcu 1942 roku przeniesiono ją do Auschwitz, była strażniczką w obozie w Ravensbrück. Podobnie jak wcześniej Grese, zaprzeczała, jakoby miała uczestniczyć w zagazowywaniu więźniów, chociaż przyznawała, że była obecna podczas selekcji do komór gazowych.
Przez cały czas Hanns tłumaczył słowa strażniczki i pytania Foxa. Pod koniec przesłuchania zapytał ją, kto był odpowiedzialny za całe bestialstwo Auschwitz. Moim zdaniem osobą odpowiedzialną za warunki panujące w Auschwitz był Höss, ponieważ dowodził wszystkimi obozami w tym rejonie. Oczywiście, to Reichsführer Himmler sprawował nadzór nad wszystkimi obozami koncentracyjnymi. Nigdy nie widziałam żadnych rozkazów na piśmie dotyczących obozów koncentracyjnych.
Po zakończeniu przesłuchań Hanns i Fox wrócili do małego biura przygotowanego na potrzeby WCIT w jednym ze starych budynków wojskowych, nieopodal BergenBelsen. Na ścianach biura wisiały zebrane przez śledczych fotografie strażników SS i obozowych administratorów. Pod nimi widniały naklejki z nazwiskami, wiekiem, stopniami wojskowymi i charakterystycznymi cechami zbrodniarzy. Była tam również lista zbrodniarzy wojennych opublikowana pod koniec wojny przez Komisję Narodów Zjednoczonych do Spraw Zbrodni Wojennych. Następnie Fox objaśnił Hannsowi, jak należy sporządzić oświadczenie złożone pod przysięgą. I tak w przypadku Elisabeth Volkenrath wybrał najistotniejsze części jej zeznania, przepisał na maszynie w języku angielskim, po czym Hanns przetłumaczył je na niemiecki. Gdy już przygotowali wszystkie zeznania, wrócili do Celle i przedstawili dokumenty więźniom. Elizabeth Volkenrath nakazali odczytać złożone pod przysięgą oświadczenie, a po potwierdzeniu przez nią prawdziwości jego treści i złożeniu podpisu, Hanns zanotował: Niniejszym poświadczam, że drobiazgowo przetłumaczyłem powyższe oświadczenie z języka niemieckiego na angielski, po czym odczytałem je Elisabeth Volkenrath w języku niemieckim, a ona podpisała je w mojej obecności. Podpisano H.H. Alexander
Przesłuchania te ukazały bestialską rzeczywistość niemieckich obozów koncentracyjnych. Hanns widział, jaki wpływ na więźniów w Bergen-Belsen miały głód i przerażające warunki życia. Teraz otrzymał potwierdzenie jeszcze okrutniejszej rzeczywistości: tego, że lekarze obozowi w Auschwitz na stracenie wybierali osoby starsze, chore oraz dzieci; że tysiące Żydów zagazowano, chociaż wówczas nie mógł jeszcze wiedzieć, że ta liczba wyniesie ponad milion osób, i że komendantem
odpowiedzialnym za tę masakrę był Rudolf Höss. W tamtym okresie Hanns rozwinął dwie strony swojej osobowości116. Na pozór czarujący i wesoły, z chęcią opowiadał sprośne dowcipy, chcąc rozweselić swoich słuchaczy. Takiego Hannsa lub „Alexa” znali żołnierze z Bergen-Belsen i personel medyczny. Natomiast swoje drugie oblicze, niemiecko-żydowskie, odkrywał wyłącznie przed tymi, którzy dzielili jego cierpienie, przed zaledwie kilkoma byłymi więźniami obozu koncentracyjnego oraz przed rodziną. Dla nich Hanns był osobą poważną i zdeterminowaną, pełną nienawiści, agresywną aż do granic brutalności wobec przesłuchiwanych przez siebie osób. Pod koniec maja 1945 roku Hanns miał już za sobą trzy tygodnie w Bergen-Belsen spędzone na tłumaczeniu zeznań byłych strażników SS. Była to bardzo ważna praca, ale – jego zdaniem – mógł wykonywać ją każdy, kto znał język niemiecki. Większość z przesłuchiwanych stanowili szeregowi strażnicy, których nie można było obwiniać za okropieństwa obozów. Kilku wyższych rangą oficerów, którzy już zostali przesłuchani, otrzymało do podpisania swoje oświadczenia. Następnie mieli czekać w celach przez kilka miesięcy na rozpoczęcie procesu. Ale wielu zbrodniarzy jeszcze nie ujęto. Każdy strażnik poddany przesłuchaniom znał trzech lub czterech innych, którzy jak dotąd uniknęli schwytania. Hanns wiedział, że jego atuty wykraczają poza zwykłą umiejętność tłumaczenia zeznań – rozumiał mentalność Niemców, znał kraj, potrafił się poruszać po niemieckich ulicach. Dlatego poprzysiągł sobie, że będzie polował na zbrodniarzy wojennych, szczególnie na komendanta Rudolfa Hössa. Hanns udał się do biura Leo Genna i poprosił o zezwolenie na rozpoczęcie poszukiwań. Jednak Genn, sądząc że Hannsowi brakuje niezbędnego doświadczenia i przypominając, że w Bergen-Belsen jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, odrzucił prośbę. Z pozoru pogodzony z sytuacją, Hanns wyszedł z biura Genna. Jednak następnego dnia wyjechał z obozu. Ignorując protokół, Hanns stał się jednym z pierwszych – jeśli nie pierwszym – w armii brytyjskiej, który rozpoczął polowanie na hitlerowskich zbrodniarzy. Genn miał rację. Hanns nie był odpowiednio przygotowany do wykonania takiego zadania, tym bardziej w pojedynkę. Nie przeszedł policyjnego szkolenia, nie miał
doświadczenia w prowadzeniu dochodzeń, nie posiadał wsparcia taktycznego czy wsparcia wywiadu. A co najgorsze – nie miał też żadnego tropu. Był tylko tłumaczem, ze znikomymi szansami na odnalezienie, a co dopiero aresztowanie poszukiwanych osób. Jednak brak planu i uprawnień nie powstrzymał go przed działaniem. Jeżdżąc po północnych Niemczech117, zauważył, że na drogach jest niewiele samochodów. Nawet jeśli ktoś z ludności cywilnej szczęśliwie posiadał jeszcze pojazd nadający się do jazdy, to z pewnością po latach wojny nie miał szans na zatankowanie go. Miasta, które Hanns mijał po drodze, były pogrążone w ciszy, podporządkowane ruchowi pojazdów wojskowych, a półki dopiero co otwartych sklepów zionęły pustką, oferujące wyłącznie najpotrzebniejsze artykuły. Mieszkańcy, z którymi próbował rozmawiać, byli powściągliwi i nieskorzy do rozmów ze śledczym prowadzącym nieoficjalne przecież dochodzenie. Podczas jednego z takich niezatwierdzonych wypadów, Hanns złożył wizytę swojemu bratu, który w tym czasie nadzorował obóz więźniów wojennych na północ od Hamburga. Mając Paula118 u boku, Hanns przechadzał się wzdłuż szeregu niemieckich żołnierzy, sprawdzając, czy któryś z nich nie ma na ramieniu wytatuowanej grupy krwi, jak wszyscy SS-mani. Ale jak się okazało, dla Hannsa ci żołnierze byli jedynie zwykłymi „płotkami” niewartymi aresztowania. Przed rozstaniem bracia rozmawiali o ciotce – Cäcilie Bing. Rodzina straciła z nią kontakt, jeszcze gdy ciotka mieszkała we Frankfurcie. Paul oznajmił, że wkrótce zamierza tam pojechać i dopytać o zaginioną. Los Cäcilie spędzał sen z powiek rodzinie Alexander. Od chwili wyjazdu do Anglii prosili, aby do nich dołączyła, przypominając o niebezpieczeństwie, jakie groziło jej w Niemczech. Ale w 1941 roku odpowiedzi napływające od niej – niezmiennie zuchwałe, stanowcze i niepodważalne – nagle się urwały. Dwaj bracia, po tym krótkim spotkaniu, znowu powrócili do swoich obowiązków. 15 czerwca Hanns otrzymał wiadomość od Paula. Jego wyjazd do Frankfurtu nie przyniósł spodziewanych rezultatów. Nikt ze znajomych nie miał żadnych wiadomości o ciotce Bing. Hotel, w którym mieszkała, nie posiadał żadnego wpisu o jej wymeldowaniu. Policja nie wiedziała, co się z nią mogło stać. W swoim liście do brata Paul napisał: „Nie mam pojęcia, czy Lilly [Cäcilie] jeszcze żyje, ale wątpię, żeby
mieszkała we Frankfurcie”. Pięć dni później Henny napisała do Hannsa i Paula, przekazując im ważne wiadomości. Czerwony Krzyż trafił na pewien trop dotyczący ich ciotki: 20 września 1942 roku zabrano ją z hotelu we Frankfurcie, załadowano do pociągu z tysiącem innych Żydów i wywieziono do obozu koncentracyjnego w Terezinie (na terenie dzisiejszych Czech). Nie wiedziano, czy została w obozie ani czy przeżyła wojnę. Hanns natychmiast odpisał: „Boleję nad losem cioci Bing, ale mam nadzieję, że w Terezinie sytuacja była lepsza niż tu [w Belsen], a ciocia Bing nie doświadczyła okrucieństw i nie męczyła się długo”. Podczas kolejnych tygodni Hanns wykorzystywał każdą chwilę i wyjeżdżał z obozu zawsze, gdy nie miał służby. 15 lipca 1945 roku napisał list do siostry Elsie, opowiadając jej o swoim nowym zajęciu i wyjaśniając powód braku czasu na pisanie listów. „Moją największą przyjemnością jest teraz ściganie SS-manów, ale ostatnio nie udało mi się wpaść na trop żadnego ważniejszego zbrodniarza”. Wyjaśnił też, że wspomniane „polowania” prowadzi w wolnym czasie, ponieważ nie dostał oficjalnej zgody od swojego przełożonego, Leo Genna. „Niestety, mój szef ma na tę kwestię inne spojrzenie. Uważa, że powinniśmy się zajmować wyłącznie schwytanymi przestępcami. W pewnym stopniu zgadzam się z nim, ale uważam, że jeśli mogę pomóc w ujęciu choćby jednego, który jeszcze nie znalazł się za kratkami, zrobię to”. Cztery dni później napisał list do rodziców. Na wstępie podziękował im za pierwszorzędną fajkę Dunhill, którą dla niego naprawili, a następnie mu odesłali. Potem pogratulował ojcu otwarcia gabinetu lekarskiego, przyrównując to do pracy, jaką on sam wykonywał w charakterze łowcy zbrodniarzy wojennych: „Bardzo się cieszę z Twojej praktyki. To niezwykłe, czego udało Ci się dokonać w ciągu zaledwie kilku lat, i to w obliczu tak wielu przeciwności. W końcu wojna to wojna, i dotyka ona każdego w taki czy inny sposób. Tysiąc osiemset pacjentów – to doprawdy wspaniały wynik! Chciałbym móc się pochwalić udziałem w zawiśnięciu na stryczku równie imponującej liczby nazistów, ale tak pewnie nigdy nie będzie. Na wszelki wypadek lepiej o tym nie mówić. Na szczęście, niektórzy z nich w międzyczasie zostaną skazani na śmierć, co też jest pewną pociechą, ale pozostali – trudno powiedzieć”. Przez całe lato 1945 roku Hanns robił krótkie wypady po okolicy, przesłuchując
setki niemieckich żołnierzy i cywilów, ale tylko nieliczni dostarczyli mu przydatnych informacji. Mimo braku rezultatów, nie zamierzał się poddawać. W tym samym czasie w Londynie Alfred i Henny Alexander starali się odbudować swoje życie. Po zakończeniu uroczystości Dnia Zwycięstwa, w maju 1945 roku, kontynuowali swoje wysiłki, podobnie jak większość społeczeństwa. Żywność była nadal racjonowana – boczek, masło, dżem, jaja, czekolada – tak jak paliwo. Doktor nie mógł jeździć na wieś, jak to zwykł niegdyś robić. Równie trudno było poruszać się po mieście, ponieważ ulice pełne były ekip budowlanych i nie przywrócono jeszcze transportu publicznego, zniszczonego latami bombardowań. Czekając na powrót do domu swoich synów, doktor skoncentrował się na pracy. Wynajął pokoje przy Wimpole Street 62 i kontynuował odbudowę swojej praktyki lekarskiej. Elsie i Erich przetrwali wojnę, żyjąc na wsi, niedaleko Londynu, chroniąc w ten sposób swoje dzieci przed serią niemieckich nalotów na Wielką Brytanię, znanych pod kryptonimem Błyskawica. Erich każdego dnia jeździł do miasta i prowadził swoją działalność, handlując skórami, a firma całkiem dobrze prosperowała dzięki wojennemu zapotrzebowaniu na ten towar. Dla drugiej z sióstr, Belli, to właśnie koniec wojny jak na ironię przyniósł tragedię. Tydzień po Dniu Zwycięstwa jej mąż Harold zginął w Wiltshire, gdy w jego samochód uderzył samolot, nie zdoławszy wylądować na pasie startowym. Bella została sama z dwójką małych synów. Ann mieszkała teraz z rodzicami w małym mieszkaniu w Finchley, w północnym Londynie. Pracowała w firmie North London Metal Company, gdzie pomagała w produkcji dostaw na potrzeby przedsięwzięć powojennych. Ponadto została członkinią Ligi Kobiet Żydowskich (The League of Jewish Women; LJW), której celem było „umocnienie żydowskiej świadomości w każdej Żydówce i pogłębienie jej poczucia odpowiedzialności wobec społeczności żydowskiej”. W ten sposób poświęcała wiele weekendów, opiekując się osobami starszymi i chorymi. Hanns i Ann utrzymywali listowny kontakt. Pisywali do siebie na cienkim papierze lotniczym lub na pocztówkach. W lipcu 1945 roku Ann z kilkoma przyjaciółmi wyjechała na wakacje do Kornwalii. Lato było ciepłe i z przyjemnością spędzała czas z dala od londyńskiego zgiełku: spokojny lunch nad jeziorem, wypoczynek na plaży
wśród rodzin spędzających letnie wakacje nad morzem, zakupy w kolorowych butikach na St Ives czy też spacery uroczym, klifowym wybrzeżem. W czasie podwieczorku pisywała pocztówki do Hannsa, relacjonując, że czuje się tutaj jak na końcu świata i że ta część Anglii najbardziej kojarzy jej się z niebem. Ponieważ Hanns rozpoczął współpracę z zespołem WCIT 1, był zbyt zajęty, by móc przyjechać na urlop do domu. Dlatego nie widział się z Ann już ponad cztery miesiące, a jeżeli miał odrobinę wolnego czasu, spędzał go z rodziną, troszcząc się o ojca. Ann zaczynała się niepokoić o przyszłość i coraz częściej naciskała na Hannsa, by bardziej zaangażował się w ich związek. Hanns jednak nie był pewien, czy chce ją poślubić, a przynajmniej nie teraz, co też wyraził w swoim liście do siostry, Elsie: Nawiązując do problemów, czuję, że nadchodzą nowe. Ann bardzo zależy na tym, żebyśmy się pobrali, gdy przyjadę na urlop, jeśli w ogóle go dostanę. Takie biedaczysko jak ja miałoby się ożenić, spędzić miesiąc miodowy, wrócić na kontynent europejski, i to wszystko w dziesięć dni! I jeszcze miałbym być z tego zadowolony! Gdyby w międzyczasie udało mi się otrzymać od losu dwie wolne minuty, pewnie miałbym jeszcze poszukać sobie pracy. Bardzo jej współczuję, ale ostrzegałem ją, że nie powinna wiązać nadziei na wspólną przyszłość z mężczyzną takim jak ja. Niedawno dostałem od niej uroczy liścik. Pytała mnie, czego pragnę, i gdy jej powiedziałem, miałem szczęście, że byłem daleko, bo jak nic dostałbym po głowie. Biedactwo, stara się mnie nakłonić, abym rozwiązał te problemy tu, w Belsen. Cóż za złudna nadzieja... Hanns
Mimo jej regularnych próśb, aby wystarał się o urlop, Hanns był zbyt zajęty, aby spotkać się z Ann tego lata119. „Hanns oficer śledczy” musiał zwyciężyć nad „Hannsem zwykłym obywatelem”. Przez cały sierpień Hanns wraz z pozostałymi członkami zespołu WCIT 1 był zajęty przygotowywaniem oświadczeń złożonych pod przysięgą przez więźniów na potrzeby zbliżającej się rozprawy sądowej załogi z Bergen-Belsen. Miał to być pierwszy proces osób, które dopuściły się zbrodni przeciwko obywatelom własnego kraju. Przez wielu rozprawa ta była postrzegana jako próba generalna przed procesami norymberskimi, w których podsądnymi mieli być najwięksi zbrodniarze wojenni. Planowano, że rozpoczną się one jeszcze tego samego roku. W związku z tym władze chciały mieć pewność, że cała dokumentacja będzie perfekcyjnie przygotowana. Pierwsze zadanie Hannsa polegało na doprowadzeniu do sytuacji, w której główny
oskarżony, Josef Kramer120, sprostowałby swoje początkowe zeznanie. Wcześniej, w maju, były adiutant Hössa twierdził, że nic mu nie wiadomo o rzekomych komorach gazowych w Auschwitz. Biorąc pod uwagę przytłaczające zeznania zarówno więźniów, jak i strażników, Kramer oświadczył, że chce jednak zmienić swoje wcześniejsze oświadczenie. 1 września Leo Genn poprosił Hannsa, aby udał się z nim do Celle i pomógł mu w rozmowie z Kramerem. Po krótkim wstępie Hanns zapytał byłego adiutanta o komory gazowe w Auschwitz. Jego odpowiedź, spisana później w formie maszynopisu, jako oświadczenie złożone pod przysięgą, miała odegrać kluczową rolę w procesie załogi z Bergen-Belsen. Pierwszy raz zobaczyłem komorę gazową w Auschwitz. Przylegała do krematorium. Budynek obejmujący krematorium i komorę gazową znajdował się w obozie numer 2 (Birkenau), którego byłem dowódcą. Pierwszy raz wszedłem do tego budynku podczas inspekcji, po trzech dniach pobytu w obozie, ale przez pierwsze osiem dni mojego pobytu obóz był nieczynny. Po ośmiu dniach przybył pierwszy transport więźniów, z którego część przeznaczono do komór gazowych. W tym samym czasie otrzymałem pisemny rozkaz od Hössa – komendanta całego kompleksu Auschwitz – że mimo iż komora gazowa i krematorium są usytuowane w mojej części obozu, nie miałem nad nimi żadnej władzy.
Hanns zapytał Kramera, dlaczego Rudolf Höss nie wstrzymał fali mordów w obozie. Rozkazy dotyczące komór gazowych zawsze wydawał Höss i jestem przekonany, że takie dyrektywy nadchodziły z Berlina. Sądzę, że gdybym był na jego miejscu i otrzymywał takie polecenia, wykonywałbym je, bo nawet gdybym zaprotestował, finał oznaczałby jedno – sam zostałbym więźniem. Rozkazy wydawane w związku z komorami gazowymi były dla mnie nieco zaskakujące i zastanawiałem się, czy takie działania są naprawdę słuszne.
Teraz Hanns i Genn nie tylko mogli dowieść, że Kramer wiedział o komorach gazowych w Auschwitz, ale ponadto był też wystarczająco świadomy tego, co się działo – jeśli mieli dać wiarę temu zeznaniu – by zakwestionować te poczynania. Uświadomili sobie również kluczową rolę Rudolfa Hössa w Auschwitz. Gdyby udało się nakłonić go do zeznań, można by ugruntować fakty dotyczące Holocaustu. Jednak najpierw należało go schwytać. Przez kilka kolejnych tygodni Hanns towarzyszył grupie byłych więźniów, którzy w więzieniu w Celle składali oświadczenia pod przysięgą, identyfikując kapo obozu w Bergen-Belsen, czyli więźniów, którzy brutalnie nadzorowali swoich
współtowarzyszy. Spisał między innymi oświadczenie Miklósa Hirscha, który opisał, jak kapo o nazwisku Isaak Judalewsky zatłukł więźnia deską na śmierć. Inny więzień, Joszef Silberstein, poinformował, jak Judalewsky postąpił z chorym więźniem zajmującym jedno z górnych łóżek. Dwukrotnie uderzył go w twarz sprzączką od paska, w wyniku czego więzień spadł z łóżka i stracił przytomność. Zanim zjawił się lekarz, więzień zmarł. Hanns przywiózł również do Celle kilka więźniarek: Blankę Vogel, Margit Spitzer, Ilonę Grosz i Helen Jakubovitz, które rozpoznały Marię Malzyner, kapo znaną z wyjątkowego okrucieństwa. Vogel zeznała, że Malzyner biła ją pięściami po głowie. Zadała jej kilka mocnych ciosów, po czym ciągnęła za włosy, wyrywając je garściami. Inna kobieta, Marian Tatarozuk, zidentyfikowała Antona Polanskiego, kapo, który bił więźniów z niezwykłym okrucieństwem. Hanns zawiózł również Alfreda Kurzke do obozu internowanych Neuengamme, w Hamburgu, gdzie ten zidentyfikował Oscara George’a Helbiga, zarządzającego obozem koncentracyjnym w Mittelbau-Dora. Amerykanie skazali go później na dwadzieścia lat więzienia. W końcu, w trzecim tygodniu września, Leo Genn oznajmił, że są gotowi. Nadszedł czas rozpoczęcia procesu. Pierwszy światowy proces przeciwko zbrodniarzom wojennym, „Proces Josefa Kramera i 44 innych z Bergen-Belsen”, rozpoczął się 17 września 1945 roku, w obszernej sali sądowej w niemieckim mieście Lüneburg. Oskarżeni zasiedli pośrodku pomieszczenia: dwadzieścia jeden kobiet i dwudziestu czterech mężczyzn. Każdy z nich miał przytwierdzony do piersi bawełniany kwadrat z wypisanym na nim numerem. Sądowi przewodniczył generał o imponującym nazwisku Horatio Pettus Mackintosh Berney-Ficklin, którego wspierali czterej inni brytyjscy sędziowie wojskowi. Na rozprawie obecni byli również przedstawiciele prasy światowej i obserwatorzy. Porucznik Hanns Alexander i kapitan Fox usiedli z tyłu sali, ciekawi, w jaki sposób zostaną wykorzystane wyniki ich przesłuchań. Czterdziestu pięciu oskarżonych nie przyznało się do winy, po czym oskarżyciel, pułkownik Thomas Backhouse, wstał i oświadczył: „Oskarżyciel wykaże, iż w Auschwitz z zimną krwią dokonano rozmyślnej eksterminacji milionów ludzi… Każdy członek tej grupy przestępczej brał świadomy udział w traktowaniu więźniów
w sposób, który przyczynił się do ich śmierci i ogromnego cierpienia fizycznego. Przedstawimy dowody na to, że popełnili oni celowe akty okrucieństwa i rozmyślne morderstwa”. Swoją wypowiedź podsumował trudnym do wyobrażenia stwierdzeniem, iż w obozie „zagazowano co najmniej cztery miliony osób”121. Podczas kolejnych kilku tygodni proces przyciągnął uwagę całego świata122. Zeznania świadków, obrony i adwokatów – to wszystko przedstawiała światu prasa w zdumiewających szczegółach. Niemal wszystkie liczące się gazety zamieszczały na pierwszych stronach relacje z procesu. Najpierw wyświetlono krótki film pokazujący wyzwolenie obozu w Auschwitz przez Armię Czerwoną, a później zeznania złożyli świadkowie oskarżenia – mężczyźni i kobiety będący więźniami w Bergen-Belsen i Auschwitz. Prawnicy oskarżonych mieli bardzo trudne zadanie123, próbując kwestionować te zeznania. Gdy przed sądem stanął Josef Kramer124, na sali po raz pierwszy padło nazwisko Rudolfa Hössa. Kramer oświadczył, że był adiutantem komendanta i że to Höss był odpowiedzialny za całokształt działań w Auschwitz. To on – zdaniem Kramera – nadzorował budowę i działanie komór gazowych, w których zginęły miliony ludzi. „New York Times” zamieścił zeznanie Kramera, podając, że Höss to człowiek, który powinien stanąć przed sądem w procesie zbrodniarzy z Bergen-Belsen. Napisano również, że Höss znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. 17 listopada 1945 roku proces dobiegł końca. Z czterdziestu pięciu pozwanych, trzydziestu zostało uznanych winnymi popełnienia zbrodni wojennych. Dziewiętnastu z nich odesłano do więzienia. Co zaś dotyczy pozostałych jedenastu, także tych, których przesłuchiwał Hanns – Kramera, Kleina, Hösslera, Elizabeth Volkenrath i Irmy Grese – sędzia oświadczył: „Wyrokiem sądu skazujemy was na śmierć przez powieszenie”. 13 grudnia o godzinie 9.34 stracono pierwszą skazaną osobę125, Elisabeth Volkenrath. Powieszono ją na szubienicy, na placu więzienia w Hameln. Następnie wykonano wyrok na pozostałych skazanych. Irmę Grese powieszono o godzinie 10.04. Przed wykonaniem wyroku zdążyła jeszcze krzyknąć: Schnell!. Kramer i Klein zawiśli obok siebie o godzinie 12.11. Hösslera powieszono o 15.37. O godzinie 16.16 było po wszystkim.
Podczas procesu, z każdym dniem zeznań, Hanns coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że ci oskarżeni to tylko kropla w oceanie wyższych rangą nazistów, którzy na terenie okupowanych Niemiec nadal pozostają na wolności. Pod koniec procesu załogi z Bergen-Belsen, Hanns ponownie zwrócił się do swojego dowódcy z prośbą o zgodę na pościg za nieschwytanymi dotychczas zbrodniarzami wojennymi. Tym razem dowódca ustąpił, sugerując Hannsowi, żeby zaczął od zapoznania się z aktami CROWCASS – tysiącami nazwisk potencjalnych zbrodniarzy wojennych – zebranych przez aliantów. Genn udostępnił Hannsowi samochód z kierowcą, korzystając z puli pojazdów Grupy ds. Zbrodni Wojennych i – co istotne – udzielił mu zezwolenia na dostęp do każdego miejsca, do jakiego będzie chciał dotrzeć w ramach swojego śledztwa. Po raz pierwszy też Hanns otrzymał upoważnienie do aresztowania ściganych. Kilka godzin później Hanns wyruszył z obozu. W kieszeni miał listę nazwisk, pistolet, parę kajdanek przypiętych do paska i zezwolenie na podróż. Szybko też dookreślił sobie sposób działania: najpierw wybierał nazwisko z listy i zmierzał pod ostatni znany adres, pod którym przebywał podejrzany. Gdy znalazł się na miejscu, kierował kroki na lokalny posterunek policji lub do ratusza, by potwierdzić adres i odszukać ewentualne wycinki z gazet lub najświeższe zdjęcia. Najczęściej jednak nie było już dostępu do takich materiałów. Następnie Hanns, chcąc zgromadzić potrzebne informacje, wypytywał o szczegóły obecne na miejscu osoby – czy to krewnego, gospodynię domu czy też sąsiada. Tak wyglądała jego praca – podróż z jednego miejsca do kolejnego, przez cały kraj. Jeżdżąc od miasta do miasta (w wielu z nich nie było zbyt licznych sił okupacyjnych), Hanns napotykał ludzi wciąż oddanych idei narodowego socjalizmu. W przypadku jednego z miast – Bad Fallingbostel – burmistrz oznajmił, że nigdy nie mieszkali tam żadni Żydzi. Hanns przyjął tę informację milczeniem. Niedługo później, tuż obok głównej drogi, natknął się na cmentarz żydowski. Zirytowany bezwstydnym kłamstwem burmistrza, zawrócił, aresztował go i osadził w miejscowym więzieniu. W listopadzie 1945 roku, miesiąc od rozpoczęcia oficjalnego śledztwa, Hanns nie był zadowolony z rezultatów swojej pracy. Zdołał wytropić zaledwie dwóch ważnych przestępców: starszego policjanta w Hamburgu i wyższego rangą oficera marynarki
wojennej, którzy ukrywali się nieopodal Bergen-Belsen. Ponieważ jednak żaden z nich nie był zamieszany w działalność obozów koncentracyjnych, Hanns nie poczytywał tego za sukces. Niemniej, był bardziej zadowolony ze swojej bieżącej działalności niż z tego, czym zajmował się podczas kilku wcześniejszych miesięcy. Czerpał przyjemność ze swobodnego poruszania się po kraju, a co ciekawsze, otrzymał awans na kapitana126. Nie był już tylko niemieckim uchodźcą, który pomagał w tłumaczeniach. Teraz był w pełni „brytyjskim” śledczym do spraw zbrodni wojennych.
109 Pod koniec wojny Niemcy ewakuowali pewną część więźniów obozu Bergen-Belsen do pobliskich zakładów Hermanna Göringa. Po przybyciu Brytyjczyków, Niemcy po raz kolejny chcieli przetransportować więźniów, ale z powodu uszkodzenia pociągu ulokowano wszystkich w obozie w pobliżu Wolfsburga. 110 Zgodnie z tym, co twierdzi Hanns, odnalezienie matki tego dziecka było dla niego najważniejszym osiągnięciem w ciągu sześciu i pół roku służby wojskowej. Opowiedział tę historię ze szczegółami w 1995 roku innemu członkowi synagogi Belsize Square, Herbertowi Levy’emu, z której powstał pisemny zapis. 111 Leo Genn dorastał w żydowskiej rodzinie w dzielnicy Stamford Hill, w północnym Londynie. Studiował prawo na Uniwersytecie Cambridge, a po zdobyciu adwokatury pracował jako prawnik w londyńskim teatrze. Nie rezygnując ze swojego zawodu, został również zawodowym aktorem. W 1937 roku zagrał Horacego w Hamlecie reżyserowanym przez Laurence’a Oliviera, w londyńskim teatrze Old Vic. Był człowiekiem o niesamowitej charyzmie. Miał łagodny, ale jednocześnie apodyktyczny głos, charakteryzowało go wielkie opanowanie. Po wybuchu wojny zaczął pracować w brytyjskim Wojskowym Biurze Śledczym. 112 W notatce służbowej sporządzonej 21 maja 1945 roku Leo Genn informował generała brygady, H. Scott-Barretta, z Komisji ds. Zbrodni Wojennych w Londynie, o „niezadowoleniu z sytuacji, w jakiej się znajduje”. Jak napisał: „Daleko nam jeszcze do tego, by dysponować odpowiednim personelem i ukończyć naszą pracę, która niebawem, miejmy nadzieję, nieco przyspieszy”. W tym czasie setki tysięcy Niemców przetrzymywano w obozach dla przesiedleńców rozrzuconych po całej Europie. Wielu z nich było zagubionych i podawało swoją tożsamość bez żadnych prób jej tuszowania. Był to idealny czas, by skoncentrować wysiłki na schwytaniu i oskarżeniu zbrodniarzy wojennych. Jednak zdecydowana większość z nich nie została nawet zidentyfikowana, nie wspominając już o jakimkolwiek przesłuchaniu. Na przykład Gustav Wagner, „Anioł śmierci” z obozu koncentracyjnego w Sobiborze, i Ernst Heinrichsohn, którzy nadzorowali deportację paryskich Żydów, przetrzymywani byli w obozie dla internowanych. Nikt ich nawet nie przesłuchał, a w końcu zostali zwolnieni. Kolejny przykład niedopatrzenia to Adolf Eichmann, którego przez krótki okres przetrzymywano w amerykańskim obozie dla więźniów wojennych, zanim udało mu się z niego zbiec. Nigdy nie został zidentyfikowany, mimo że znajdował się na liście CROWCASS. Musiały minąć całe dziesięciolecia, zanim postawiono go przed izraelskim sądem. 113 Według artykułu opublikowanego 18 czerwca 1945 roku w „Timesie” było wiele komplikacji utrudniających pracę śledczych ds. zbrodni wojennych. Wielu świadków opuściło obóz, a ci, którzy pozostali, jako że byli różnej narodowości, posługiwali się różnymi językami. Jednak prawdopodobnie największą komplikację – jak podawał artykuł – stanowił fakt kiepskiego przygotowania Brytyjczyków do prowadzenia niezbędnych zadań śledczych i czynności prawnych: „Okropności i chaos, jakie zastaliśmy [Brytyjczycy] w Belsen, zupełnie nas zaskoczyły”. Niemniej, do
czasu publikacji tego artykułu 88 strażników SS, w tym 28 kobiet, umieszczono w areszcie śledczym i zebrano 300 pisemnych oświadczeń. 114 W czasie wojny pułkownik Robin „Tin Eye” Stephens kierował centrum aresztowań mieszczącym się w Londynie, przetrzymującym niemieckich szpiegów. Po wojnie kierował centrum przesłuchań zbrodniarzy wojennych w Niemczech. Raport Stephensa z 1945 roku, zatytułowany A Digest of Ham, stał się „Biblią” procedur przesłuchiwania w armii brytyjskiej w tamtym czasie. Prezentuje ona podsumowanie technik, jakich używali Fox i Hanns. W 1948 roku pułkownik Stephens, wraz z trzema innymi oficerami, stanął przed sądem wojskowym oskarżony o nadużycia, jakie miały miejsce w brytyjskim centrum przesłuchań w okupowanych Niemczech. W trakcie przesłuchań zmarło dwóch więźniów, natomiast inni twierdzili, że poddawano ich torturom, przypalając papierosami, polewając zimną wodą lub grożąc egzekucją. W sądzie padło stwierdzenie, że Wielka Brytania ustanowiła obozy koncentracyjne, podobne do tych, jakie stworzyli naziści. Jeden z żołnierzy został uznany winnym, natomiast pozostałych, łącznie ze Stephensem, oczyszczono z zarzutów. 115 To przesłuchanie, podobnie jak pozostałe, przeprowadzone przez Hannsa i Foxa, zostało zapisane podczas procesu załogi z Bergen-Belsen i znajduje się w Archiwum Państwowym w Londynie. 116 Rozmawiałem przez telefon z Lucille Eichengreen, mającą już ponad osiemdziesiąt lat, na temat jej kontaktów z Hannsem. Dorastała w rodzinie żydowskiej w Hamburgu, zanim została deportowana do getta w Łodzi, potem do Auschwitz, aż w końcu znalazła się w Bergen-Belsen. Tam też poznała Hannsa, tuż po oswobodzeniu obozu, w maju 1945 roku. Utrzymywała z nim kontakt po wojnie. „Zawsze miał uśmiech na twarzy”, wspomina. „Chciał, żeby ludzie go lubili. Zawsze chciał być czarujący. Był bardzo przystojny i zdawał sobie z tego sprawę. Był popularny, wyluzowany. Zawsze się uśmiechał i żartował. Potrafił być bardzo zabawny i błyskawicznie reagować na sytuację. Chciał, by postrzegano go w taki właśnie sposób. Raczej nie okazywał drugiej strony swojej prawdziwej natury”. Gdy ją zapytałem, jaka była ta „druga strona”, odparła: „Był Żydem, więc bardzo rozwścieczyło go to, co widział. Widział to przecież na własne oczy. Dorastał w takich warunkach. A potem zobaczył ten obóz i nas – w okropnym stanie. Niemców nazywał „szkopami”. Rozmawiał z nimi w surowy sposób. Nie okazywał im żadnych uprzejmości. Osądzał ich tak samo jak ja, ponieważ byli Niemcami. Było to dość niezwykłe jak na brytyjskiego oficera”. Potem zapytałem ją, dlaczego Hanns wyjechał z obozu, aby ścigać zbrodniarzy. „Ponieważ bolała go ogromna krzywda, jaka nas spotkała. Schwytał ich tylu, ilu zdołał. Czuł, że musi to robić”. Ale inni tego nie robili? „Nie, ponieważ w tej brytyjskiej jednostce nie było wielu Żydów, którzy mówili po niemiecku i którzy rozumieliby, że to samo mogło się również przytrafić im samym”. 117 Podczas tych wyjazdów Hanns nie tylko szukał zbrodniarzy wojennych. Poszukiwał również tych, którzy przetrwali. Jego siostra, Elsie, napisała do niego, prosząc o informacje o przyjaciołach i krewnych. Hanns starał się ich odnaleźć. W liście napisanym 25 czerwca Hanns informuje, że udało mu się znaleźć tylko jedno z przekazanych mu nazwisk. Zostało ono podane do publicznej wiadomości na liście ocalałych osób opublikowanej przez holenderski Czerwony Krzyż. Namawiał siostrę, aby skontaktowała się z „godnym zaufania” (holenderskie podziemie!) pracownikiem Czerwonego Krzyża w Eindhoven, w Holandii. 118 Paul nie był podekscytowany perspektywą nadzorowania niemieckich więźniów wojennych. W liście do rodziców napisał: „Dzisiaj mija trzeci dzień mojej nowej pracy, której tak bardzo się obawiałem. Bałem się, że nie będę mógł pohamować złości. To bardzo ważna praca. Najważniejsza od czasu wstąpienia do wojska. Wreszcie do czegoś się przydajemy. Nauczyła mnie paru życiowych lekcji, jeśli chodzi o Niemców. Zawsze sądziłem, że widok tych drani w tak ogromnej liczbie wzbudzi moją nienawiść. Ale nie. Myślałem, że będzie mi ich żal. Też nie. Myślałem, że ich widok za kratkami da mi szczęście. Nic z tych rzeczy. Ich widok przyprawia mnie o mdłości. Oni nadal uważają, że Niemcy zwyciężą, bo tak musi być. To uparci idioci, całkowicie bezużyteczni dla świata. Moim zdaniem jest dla nich
tylko jedno rozwiązanie – brygady pracy w Bawarii. Jestem przekonany, że jest tylko jeden rodzaj dobrego Niemca – sześć stóp pod ziemią. Musielibyście zobaczyć tych niemieckich oficerów. To aroganckie dranie. Członkowie SS i SA to paskudna zgraja. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby wiedzieli, że jestem niemieckim Żydem. Chyba padliby trupem z wściekłości”. 119 Pod koniec czerwca Hanns, kapitan Fox i reszta pracowników WCIT 1 zostali wezwani z Bergen-Belsen do pomocy przy sprawie śmierci 31 żołnierzy SAS we francuskiej strefie, w niewielkim miasteczku Gaggenau. Jednak gdy WCIT wyciągnęło pomocną dłoń, oferując swoje umiejętności, których nabyło w Bergen-Belsen, została ona odrzucona. Major Bankworth, nadzorujący dochodzenie, skrytykował członków WCIT za brak doświadczenia, lekceważąc ich działania w Bergen-Belsen. Twierdził, że jedyni zbrodniarze wojenni, których należy ścigać, to ci, którzy popełnili zbrodnie przeciwko członkom armii brytyjskiej. W rezultacie Hanns i jego koledzy zostali zlekceważeni. Większość czasu spędzili tam, grając w karty. Po trzech tygodniach Leo Genn uznał, że dość tego dobrego i wezwał swój zespół z powrotem do Bergen-Belsen. 120 Podobnie jak inni oficerowie SS, Kramer przebywając w areszcie, sporo stracił na wadze. Niemniej, zachował pewną dozę zarozumiałości i sprawiał wrażenie osoby, którą niełatwo zastraszyć. W podpisanym przez siebie zeznaniu podał, że był strażnikiem w Dachau i Sachsenhausen, zanim został przeniesiony do Auschwitz w 1940 roku. W 1941 przez krótki okres kierował obozem Natzweiler-Struthof, jedynym na terenie Francji. W 1942 roku wrócił do Auschwitz, żeby kierować obozem Birkenau. W końcu, w 1944 roku, z rekomendacji Rudolfa Hössa został wyznaczony przez Richarda Glücksa na komendanta obozu Bergen-Belsen. 121 Na przestrzeni lat powstało wiele kontrowersji co do liczby osób, które zgładzono w Auschwitz. Także sam Rudolf Höss podawał nieścisłe dane w swoich zeznaniach. Liczbę czterech milionów podał Związek Radziecki po wyzwoleniu Auschwitz, w styczniu 1945 roku. Ta liczba była cytowana w oświadczeniu wstępnym wygłoszonym przez oskarżyciela na procesie załogi z Bergen-Belsen, we wrześniu 1945 roku. Jednak niebawem uległa ona zmianie pod wpływem nowych informacji, które ujrzały światło dzienne. Od zakończenia wojny, mimo braku dokumentacji obozowej, można było oszacować te liczby na podstawie zeznań świadków, przesłuchań oskarżonych i ówczesnych dokumentów. Według wielu historyków, łącznie ze specjalistami z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, najbardziej prawdopodobna liczba zmarłych więźniów w Auschwitz to 1,1 miliona, z czego 90 procent stanowili Żydzi. 122 Niektóre nagłówki gazet, jakie pojawiały się podczas procesu załogi z Bergen-Belsen, brzmiały: „SS zamordowało 4 miliony ludzi w Oświęcimiu, jak podaje oskarżyciel na procesie Kramera”, „New York Times”. „Blond bestia przyznała się do winy”, „Daily Mirror”. „Ofiara, która przeżyła komorę gazową, opisuje potworności: „Byliśmy stłoczeni jak ziemniaki”, „Winniped Evening Tribune”. „Opowieść, jak naziści eksperymentowali na nagich kobietach”, „Chicago Tribune”. „Irma Grese trzykrotnie zeznaje”, „Daily Express”. „Proces Kramera ujawnia historię masakry”, „Washington Post”. „Piekło na procesie”, „Time Magazine”. „Kramer w ogniu krzyżowych pytań: zagazowywałem więźniów na rozkaz Himmlera”, „The Scotsman”. „Masowe mordy. Jestem winna – przyznaje się przywódczyni z Bergen-Belsen”, „Toronto Star”. 123 Podczas gdy adwokaci usiłowali bronić oskarżonych, prasa oskarżała ich o nieczułość wobec świadków i brak lojalności wobec brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Do gazet napływały listy z oskarżeniami, że sąd jest zbyt łagodny dla oskarżonych i, biorąc pod uwagę skalę popełnionych zbrodni, typowe zasady brytyjskiego systemu prawnego nie powinny mieć zastosowania jako zbyt liberalne. Jednak proces załogi z Bergen-Belsen opierał się na fundamentach tego systemu prawnego i uważano za bardzo istotne, aby dać oskarżonym szansę na obronę. Argumentowano, że jeśli otrzymają taką szansę, każdy skazujący wyrok będzie miał większą wagę i będzie nieodwołalny. 124 9 października 1945 roku „Times” opublikował historię zatytułowaną „Wyjaśniona niezgodność”, dotycząca
powodu, dla którego Kramer wycofał swoje pierwsze pisemne oświadczenie, w którym zeznaje, że nic nie wiedział o komorach gazowych w Auschwitz: „Dał słowo honoru Obergruppenführerowi Pohlowi z kwatery głównej systemu obozów koncentracyjnych w Oranienburgu, że [Amtsgruppe D] nic nie zdradzi na ten temat. Gdy składał pierwsze zeznanie, wojna wciąż trwała. Przy drugim zeznaniu zarówno Hitler, jak i Himmler, wobec którego zobowiązany był przysięgą, już nie żyli”. 125 Gdy Hanns dowiedział się, że oskarżeni w procesie załogi z Bergen-Belsen zostali powieszeni, napisał list do Ann: „Dowiedziałem się dzisiaj, że bandyci z Bergen-Belsen zawiśli wczoraj na stryczku. Cieszy mnie to, bo już nie uciekną i nie będę musiał ich szukać”. 126 Hanns był rozgoryczony faktem, że tak długo trwał jego awans na kapitana. Był przekonany, że to dlatego, iż nie urodził się w Anglii. W liście do rodziców z października 1944 roku napisał: „Nie awansują mnie na kapitana ani teraz, ani nigdy. Nie zapominajcie, że wciąż jestem [cholernym] obcokrajowcem, a proces awansowania odbywa się ciągle w ten sam, stary, sprawdzony sposób. Pytanie nie brzmi „co umiesz”, tylko „kogo znasz”.
13
RUDOLF BERLIN, NIEMCY 1945
W kwietniu 1945 roku Rudolf i jego towarzysze przygotowywali się do opuszczenia budynku T. Armia Czerwona zbliżała się do Berlina, a brytyjskie i amerykańskie czołgi sunęły przez Belgię do Niemiec. Dla wszystkich z Amtsgruppe D było już jasne, że wojna zbliża się ku końcowi. Rudolfowi trudno było zachować wiarę w tysiącletnią władzę Trzeciej Rzeszy nad światem w obliczu otaczającej go rzeczywistości: „W tych warunkach nie mogliśmy wygrać wojny. Nie wolno mi było jednak wątpić w ostateczne zwycięstwo, musiałem w nie wierzyć, choć zdrowy rozsądek mówił mi jasno i jednoznacznie, że musimy ją przegrać. Całym sercem byłem przywiązany do Führera, do idei – to wszystko nie mogło zginąć”127. 16 kwietnia 1945 roku, po tym jak alianckie bomby spadły nieopodal budynku T w Sachsenhausen, Himmler w końcu rozkazał zniszczyć całe archiwum Amtsgruppe D – dokumenty, filmy i inne obciążające dowody. Kilka dni później Glücks polecił Rudolfowi eskortowanie wybranej grupy oficerów i członków ich rodzin, łącznie z żoną i córką Theodora Eicke, do obozu w Ravensbrück, prawie sto kilometrów na północ od Berlina. Hedwig z dziećmi na polecenie Rudolfa wyjechała już z Auschwitz
i czekała na męża w obozie. Rudolf planował udać się na północ, w kierunku Morza Bałtyckiego, a następnie na północny zachód, w stronę granicy z Danią. W ten sposób on i jego rodzina znaleźliby się z dala od wojennego zamieszania, które szybko zaczęło ogarniać centralne Niemcy. Mógłby zostawić rodzinę u swojego szwagra, Fritza, mieszkającego niedaleko Flensburga. Sześć dni później wyjechali. Podróżowali w konwoju pojazdów – Rudolf swoim samochodem – Opel Kapitän. Przemieszczali się od jednego zalesionego terenu do kolejnego, starając się tym samym uniknąć nisko latających samolotów. Podróżowali tylko o zmroku, w obawie przed schwytaniem. „Nasza ucieczka była okropna”, wspomina Rudolf. „Jechaliśmy zatłoczonymi drogami, ze zgaszonymi światłami. Nieustannie martwiłem się o całe towarzystwo, aby nikt się nie zgubił, ponieważ to ja odpowiadałem za wszystkich”128. Po kilku dniach podróży, 30 kwietnia 1945 roku, Rudolf dowiedział się, że Adolf Hitler popełnił samobójstwo w swoim berlińskim bunkrze, tuż przed przejęciem miasta przez siły sowieckie. Rudolf zrozumiał, że jego praca dla Trzeciej Rzeszy dobiegła końca. „Śmierć Führera oznaczała koniec naszego świata”. To właśnie wtedy zdradził Hedwig swój przerażający plan. Czy jest sens dalszego życia? Będziemy ścigani i wszędzie poszukiwani. Chcieliśmy zażyć truciznę. Postarałem się o nią dla żony, aby – w razie niespodziewanego ataku Rosjan – nie wpadła wraz z dziećmi żywcem w ich ręce. Ze względu na nasze dzieci nie uczyniliśmy tego. Tylko dla nich chcieliśmy poddać się wszystkiemu, co miała przynieść przyszłość. Powinniśmy byli się jednak otruć. Później niejednokrotnie tego żałowałem. Oszczędziłoby to nam wielu nieszczęść, przede wszystkim żonie i dzieciom. A co jeszcze będą one musiały przejść?129.
W Rostocku, niewielkim mieście na wybrzeżu Bałtyku, konwój musiał się zatrzymać z uwagi na pułapki przeciwczołgowe umieszczone na drodze. Grupa uciekinierów porzuciła dwie ciężarówki wraz z ekwipunkiem, a osoby dotychczas je prowadzące musiały zwyczajnie wcisnąć się do pozostałych pojazdów. Kierowali się na zachód, aż dotarli do Rendsburga, położonego około sto kilometrów na północ od Hamburga, gdzie połączyli się z grupą Richarda Glücksa – teraz zmagającego się z chorobą – jego żoną i córką, doktorem Enno Lollingiem i jego żoną oraz synem, a także zastępcą Glücksa, Gerhardem Maurerem i innymi byłymi członkami
Amtsgruppe D. Rudolf spróbował znaleźć dla nich jakieś godziwe lokum, ale wszystko, co znalazł, było albo zbyt niebezpieczne, albo zbyt małe. Grupa ruszyła w dalszą drogę i podróżowała do późnej nocy, dopóki nie natknęła się na opuszczone kwatery, trzydzieści kilometrów dalej na północ, gdzie udało się wreszcie przez kilka godzin odpocząć. Następnego ranka kontynuowali podróż w kierunku duńskiej granicy. W miarę możliwości starali się przemieszczać bocznymi drogami, aby uniknąć brytyjskich posterunków ustawionych na wielu głównych drogach. Rudolf, po rozpadzie tak dobrze znanego mu świata, musiał teraz zrewidować swoje poglądy, które wyznawał przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Nadal wierzył w narodowosocjalistyczne idee, dominację narodu niemieckiego, potrzebę zapewnienia mu większej swobody na świecie i zagrożenie ze strony wrogów państwa. Jednak teraz uznał, że Niemcy pochopnie rozpętali tę bestialską wojnę i nie powinni byli stosować rządów terroru oraz „wysoce skutecznego wykorzystania propagandy”, aby podporządkować sobie Europę Wschodnią. Nie oznaczało to jednak, że czuł skruchę z powodu wymordowanych milionów ludzi. Przyznawał natomiast, że środki, jakie Niemcy zastosowali, nie przyniosły aż tak spodziewanych efektów, na jakie liczyli. 1 maja 1945 roku Rudolf odłączył się od konwoju, aby zostawić żonę i dzieci u Fritza, w Sankt Michaelisdonn, małym miasteczku oddalonym o kilka kilometrów od wybrzeża Morza Północnego. Rudolf znał się z Fritzem od ponad dwudziestu lat, jeszcze z czasów Związku Artamanów, gdy wspólnie pracowali w gospodarstwie na Pomorzu. Fritz znalazł bardzo prosty domek z drewna, z pękatym piecykiem, starym stołem i kilkoma niestabilnymi krzesłami. Rodzina mogła tam pozostać do czasu znalezienia dogodniejszego lokum. Hedwig i dzieci musiały spać na podłodze. Straciwszy niemal cały swój dobytek w czasie pośpiesznej ucieczki na północ, mieli przy sobie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Następnego dnia Rudolf i jego piętnastoletni już syn, Klaus, zostawili rodzinę i udali się do Flensburga. Rudolf nadal miał nadzieję, że Niemcom uda się zniweczyć niedawny sukces aliantów. Cieszył się, że jego syn będzie mógł odegrać jakąś rolę w stawieniu oporu wrogowi. Z Flensburga skierowali się do lasu, półtora kilometra na północ od miasta, gdzie w umówionym miejscu spotkali się z Richardem Glücksem
i pozostałymi członkami Amtsgruppe D. Był tam również Heinrich Himmler, który zdołał zbiec z Berlina. Swoim zaniepokojonym podwładnym oświadczył ze smutkiem, że walka dobiegła końca: nadszedł czas, by przyjąć fałszywą tożsamość i próbować zniknąć w tłumie. On sam, udając kaprala, planował podjąć próbę przedostania się do Szwecji. Rudolf był wstrząśnięty słysząc, że Himmler się poddał. Do ostatniego raportu stawiliśmy się we Flensburgu, dokąd wycofał się Reichsführer SS wraz z rządem Rzeszy. O walkach nie było już mowy. Ratuj się, kto może – takie było hasło dnia. Nigdy nie zapomnę ostatniego raportu i pożegnania z Reichsführerem SS. Promieniejący, w najlepszym nastroju – a tu ginął świat, nasz świat130.
Po tym spotkaniu Rudolf pożegnał się z Klausem, odsyłając go z kierowcą do matki. On sam zaś, wraz z Gerhardem Maurerem, już pieszo, zabrali chorego Glücksa do pobliskiego szpitala marynarki wojennej, gdzie zostawili go z fałszywymi dokumentami wystawionymi na nazwisko Sommerman. Chwilę później oni również się rozstali, a Rudolf wyruszył już sam na południe, planując ukrywać się pod innym nazwiskiem. Kilka dni później spotkał się we Flensburgu z dowódcą łodzi podwodnej, który wręczył mu dokumenty niejakiego Franza Langa, niedawno zmarłego, młodszego marynarza. Rudolf podziękował dowódcy, zniszczył wszelkie inne dokumenty, które mogłyby zdradzić jego prawdziwą tożsamość, i udał się na północ, w kierunku wyspy Sylt, mając nadzieję, że pozostanie w ukryciu do czasu znalezienia sposobu na wydostanie się z Niemiec. Niemal pięćdziesięciokilometrowej długości wyspa, kształtem przypominająca obuch młotka, leży na północny zachód od wybrzeża Niemiec, niedaleko granicy z Danią. Wyspa, będąca ulubionym miejscem urlopowych wypadów niemieckich turystów, kochających chaty z dachami pokrytymi strzechą, kwitnące wrzosowiska i dziewicze plaże, była także siedzibą Szkoły Wywiadu Marynarki Wojennej. Stawiając się tam na początku maja 1945 roku, Rudolf okazał nowe dokumenty i bez zbędnych pytań został przyjęty w szeregi uczniów. Tutaj, wśród sosnowych lasów i piaszczystych wydm, spędził cztery tygodnie, podczas gdy Niemcy negocjowały warunki swojej kapitulacji z aliantami.
Nikt nie wiedział, co planują alianci, dlatego w szkole wyczuwalny był duży niepokój. Jedynym pocieszeniem dla Rudolfa był fakt, że gdy tam przebywał, mógł odwiedzać rodzinę mieszkającą niespełna 160 km na południe, w Sankt Michaelisdonn. Dni mijały powoli. Zwycięstwo aliantów wzbudziło w nim opór, po którym nastąpiło poczucie klęski i pragnienie ucieczki. Dla człowieka, który całe swoje życie poświęcił idei lojalności i działania, odizolowanie i bezczynność powodowały niezadowolenie, wywołując poczucie zagubienia. Rudolf odczuwał niepokój. 23 maja 1945 roku radio podało do wiadomości informację o śmierci Himmlera. Rudolf był wstrząśnięty. Po ich ostatnim spotkaniu w lesie, w pobliżu Flensburga, Reichsführer zmienił zdanie i skierował się na południe, gdzie został zatrzymany przez Brytyjczyków w punkcie kontrolnym nieopodal Lüneburga. Przyjmując tożsamość Heinricha Hitzingera, zmarłego żołnierza z niskim stopniem, Himmler zgolił wąsy i przewiązał sobie jedno oko czarną opaską. Jednakże to przebranie wzbudziło podejrzenia majora Sidneya Excella, brytyjskiego oficera stacjonującego w punkcie kontrolnym. Aresztował Himmlera i zawiózł go do więzienia w Lüneburgu. Następnego dnia, uświadomiwszy sobie bezcelowość swojej maskarady, Reichsführer zdradził swoją prawdziwą tożsamość. „Nazywam się Heinrich Himmler” – oznajmił, po czym rozgryzł fiolkę z cyjankiem ukrytą w ustach, za zębami. Mimo desperackich wysiłków brytyjskich służb medycznych, po paru minutach zmarł. Wiadomość ta była dla Rudolfa kolejnym potwierdzeniem, że jego świat rozpadł się, a jednocześnie brutalnym przypomnieniem, aby zawsze nosić przy sobie fiolkę z trucizną. Kilka tygodni później Szkoła Wywiadu Marynarki Wojennej w Sylt poddała się siłom brytyjskim, a cały jej personel przeniesiono naprędce do obozu utworzonego w pobliżu Kanału Kilońskiego, 112 kilometrów na północ od Hamburga. W obozie ustalono tożsamość wyższych rangą oficerów. Przetransportowano ich do więzienia w Heide – małym miasteczku leżącym 90 kilometrów na południe od Flensburga. Po kilku dniach pobytu w Heide, Rudolf złożył podanie o wcześniejsze zwolnienie, tłumacząc, że jest rolnikiem i chce pracować w jednym z okolicznych gospodarstw. W tamtym czasie naczelne dowództwo wojsk brytyjskich za wszelką cenę pragnęło uniknąć klęski głodu w Niemczech. Dlatego rozpoczęto masową mobilizację byłych żołnierzy do pomocy w pracach na roli, głównie przy żniwach, nadając jej kryptonim
Barleycorn. Rudolf doskonale udawał młodszego marynarza i nie wzbudzał najmniejszych podejrzeń, a jego chęć pracy na roli współgrała z polityką Brytyjczyków. Został zwolniony i krótko po złożeniu podania o pracę w biurze zatrudnienia otrzymał przydział do jednego z okolicznych gospodarstw rolnych. 5 lipca 1945 roku Rudolf zjawił się w Gottrupel, 10 kilometrów na zachód od centrum Flensburga oraz 3 kilometry na południe od granicy z Danią. Wioska Gottrupel liczyła około 280 mieszkańców. Z jednej strony otaczały ją nizinne pola uprawne, z drugiej niewielki las. Rudolf zgłosił się do gospodarstwa państwa Hansen, położonego na skraju wsi. Tam zabrano go do stodoły, która miała być odtąd jego noclegownią – podłużnego, jednokondygnacyjnego budynku zbudowanego w stylu duńskim z wybielonymi wapnem ścianami i wysokim, pochyłym dachem wyłożonym dachówką. Szczęśliwie dla Rudolfa, właściciel gospodarstwa, Hans Peter Hansen, przebywał w amerykańskim obozie dla internowanych byłych członków SS. Rudolf miał więc swobodę pracy. Niestrudzenie pracował przez całe lato131 – za dnia w gospodarstwie, zaś wieczorami do późna w nocy czytał w stodole. Chłopi byli zadowoleni z jego spokojnego, skromnego stylu bycia. Ponadto, ogromne wrażenie wywarła na nich jego inteligencja. Udając byłego marynarza, Franza Langa, Rudolf zyskał niebawem zaufanie miejscowej ludności, a niedługo później otrzymał stanowisko sekretarza lokalnej rady mieszkańców. Nikt nie kwestionował jego tożsamości. We wrześniu dwukrotnie udał się do Sankt Michaelisdonn, aby zobaczyć się z Hedwig. Widywali się na piaszczystych równinach za miastem. Spotkania trwały jednak krótko, ponieważ obawiali się brytyjskich patroli przeczesujących okolice. Czasu wystarczało im zaledwie na to, aby Rudolf opowiedział o swoich planach żonie, a ona mogła zdać mu relację z tego, co słychać u dzieci i opowiedzieć o codziennych trudach nowego życia. Rudolf spędził resztę jesieni w gospodarstwie, składając plony w stodole, orząc pole i przygotowując ziemię na nadejście zimy132. Kilka dni po świętach Bożego Narodzenia 1945 roku, będąc w Flensburgu, spotkał się w barze ze swoim szwagrem. Fritz wręczył mu list i paczkę z rzeczami od Hedwig. Zanim się rozstali, Fritz ostrzegł Rudolfa, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, ponieważ Brytyjczycy bacznie
przyglądają się Hedwig i ich dzieciom w Sankt Michaelisdonn. Ostrzegał go również, by nie próbował kontaktować się z nią bezpośrednio, ale wyłącznie przez niego. Jeśli chciał uniknąć aresztowania i uciec z Niemiec, musiał pozostać w ukryciu.
127 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 164 (przyp. red.). 128 Ibidem, s. 167 (przyp. red.). 129 Ibidem, s. 168 (przyp. red.). 130 Ibidem, s. 169 (przyp. red.). 131 Szczegóły dotyczące pobytu Rudolfa Hössa w Gottrupel pochodzą z artykułu zamieszczonego w gazecie „Zeit”, w czerwcu 2001 roku, zatytułowanego Flensburger Kameraden. Artykuł ten podaje, że Rudolf zostawił kilka rzeczy w tamtejszej stodole, między innymi czarny skórzany płaszcz i aktówkę: „Płaszcz został później wykorzystany jako fartuch malarski przez jednego z mieszkańców wsi, natomiast aktówka zbrodniarza posłużyła za szkolny tornister”. 132 Te informacje dotyczące swojej działalności podczas pobytu w Gottrupel Rudolf przekazał brytyjskim śledczym w zeznaniu z 14 marca 1946 roku.
14
HANNS BERGEN-BELSEN, NIEMCY 1945
Pod koniec 1945 roku brytyjski urząd ds. wojny uznał, że czas powiększyć zespół zajmujący się badaniem zbrodni wojennych. Udało mu się z powodzeniem przeprowadzić proces załogi z Bergen-Belsen, ale teraz, wraz z Amerykanami, Rosjanami i Francuzami rozpoczynali procesy w Norymberdze. Zdawali sobie jednak sprawę, że większość zbrodniarzy wojennych nadal przebywa na wolności. Brytyjczycy utworzyli nową Grupę ds. Zbrodni Wojennych, z siedzibą w Bad Oeynhausen, niewielkim targowym miasteczku nieopodal Hanoweru, które armia brytyjska przejęła w maju 1945 roku jako kwatery dowództwa brytyjskich sił okupacyjnych w Nadrenii (British Army of the Rhine; BAOR), eksmitując stamtąd jego niemieckich mieszkańców. Jeden z zajętych domów, stojący przy Lettow-VorbeckStrasse 24, został przydzielony tej grupie. To właśnie w tym budynku koordynowano wszystkie śledztwa. Dowódcą Grupy ds. Zbrodni Wojennych został Anthony George Somerhough, człowiek postury niedźwiedzia, którego wyjątkowy intelekt maskowała jowialna twarz. Potrafił siedzieć do późna w nocy, przyrządzając omlety dla członków swojego ciężko pracującego zespołu dochodzeniowego. Asystentem Somerhougha był pułkownik
Gerald Draper, londyński prawnik o niskiej i szczupłej budowie ciała, który wcześniej służył w piechocie Irish Guards, a obecnie dowodził działem prawnym Grupy ds. Zbrodni Wojennych. Kolejna zmiana dotyczyła powrotu do Anglii pułkownika Leo Genna133. Dowódcą WCIT 1 został teraz podpułkownik Thomas Humphrey Tilling. W notatce służbowej do Somerhougha, wysłanej na początku listopada 1945 roku, Draper opisał losy najważniejszych członków Amtsgruppe D: doktor Enno Lolling popełnił samobójstwo, Karl Sommer przebywał w amerykańskim więzieniu w Berlinie, Richard Glücks rzekomo popełnił samobójstwo po zwolnieniu ze szpitala niedaleko Flensburga, w północnych Niemczech. Jednak Drapera nie przekonywała ta historia. Oswald Pohl, Gerhard Maurer i Rudolf Höss nadal przebywali na wolności. Grupę czekało jeszcze dużo pracy. Pułkownik Somerhough, którego żartobliwie nazywano Gruppenführerem, otrzymał z Londynu polecenie, aby zespół przyspieszył dochodzenia. Wydano mu również rozkaz pojmania i postawienia przed sądem do końca kwietnia co najmniej pięciuset zbrodniarzy wojennych. Teraz Hanns, po ciężkiej i sumiennej pracy, cieszył się bardzo dobrą opinią, szczególnie dzięki doskonałej znajomości okolicznych terenów i zdolności śledczych. W rezultacie, 15 listopada 1945 roku, Somerhough poinformował Tillinga, że Hanns Alexander otrzymał rozkaz, by wszcząć poszukiwania jednej z najbardziej znienawidzonych osób Trzeciej Rzeszy – Gauleitera Luksemburga, Gustava Simona. ZASTRZEŻONE BAOR/15226/7/JAG 15 LIS 45 DW NR 1 WCIT TEMAT – Gauleiter Gustav SIMON Z Państwowego Urzędu ds. Zbrodni Wojennych w Ministerstwie Sprawiedliwości z siedzibą w WIESBADEN otrzymaliśmy pismo informujące, że rząd Luksemburga jest bardzo zaniepokojony faktem, że wyżej wymieniony Gauleiter, uprzednio „Chef der Zivilverwaltung in Luxembourg”, którego uznano za jednego z większych zbrodniarzy wojennych, jak dotąd uniknął aresztowania. Francuskie władze prowadzą w tej sprawie dochodzenie, dzięki czemu udało się ustalić, że SIMON ukrywa się w strefie brytyjskiej, w pobliżu Kolonii (w rejonie pasma górskiego Eifel). Chociaż wskazówka ta jest dość skąpa, chciałbym w miarę możliwości służyć swoją pomocą. Dlatego piszę z prośbą o oddelegowanie kapitana Alexandra do współpracy przy tym szczególnym przedsięwzięciu i zapewnienie mu wszelkiej możliwej pomocy ze strony brytyjskich służb bezpieczeństwa.
A.G. SOMERHOUGH
Gustav Simon urodził się w Saarbrücken w 1900 roku. Jego ojciec pracował jako urzędnik na kolei, a matka była gospodynią domową. Simon kształcił się na nauczyciela. Do NSDAP wstąpił w 1925 roku i bardzo szybko otrzymał awans. Mimo że nigdy nie został członkiem SS, był uważany za „starego bojownika”, głównie z powodu wczesnego wstąpienia do partii. Powierzano mu coraz to bardziej odpowiedzialne zadania. W 1931 roku Hitler wyznaczył go na Gauleitera regionu Koblencji. Po inwazji Niemiec w 1940 roku został dowódcą regionu luksemburskiego. Simon otrzymał polecenie „rozmontowania” rządowego aparatu Księstwa Luksemburga, wprowadzenia zakazu używania języka francuskiego i przeprowadzenia germanizacji narodu. Pod koniec 1940 roku Gustav Simon wprowadził nowy program: deportację całej żydowskiej populacji Luksemburga. W ramach preokupacyjnego eksodusu ponad tysiąc Żydów uciekło do Francji, Portugalii i Belgii. Pozostałej w Luksemburgu społeczności żydowskiej przewodniczył rabin, doktor Robert Serebrenik, trzydziestoośmioletni Austriak pełniący funkcję naczelnego rabina Luksemburga od 1929 roku. W kolejnych miesiącach kilkuset Żydów zdołało uciec do sąsiednich państw. Niektórym udało się znaleźć schronienie, inni zostali pojmani przez Gestapo. 16 października 1941 roku do pociągów załadowano pierwszy transport luksemburskich Żydów i wywieziono ich do getta w Łodzi (kolejne transporty wysyłano do Terezina, a następnie do Auschwitz). Następnego dnia, 17 października, Gustav Simon z dumą ogłosił, że Luksemburg jest teraz Judenfrei – „uwolniony” od Żydów. Był jedynym nazistowskim Gauleiterem, który twierdził, że jego region został całkowicie „oczyszczony” z żydowskiej społeczności. Z ogólnej liczby 3900 Żydów zamieszkujących Luksemburg, 1290 zginęło na skutek Holocaustu. Po wyzwoleniu Luksemburga przez Amerykanów, we wrześniu 1944 roku, niewiele słyszano o Simonie. Krążyły wieści, że zbiegł do Niemiec. Dochodziły też plotki, że ukrywa się w okolicach Kolonii. Do tego momentu dochodzenie w sprawie zbrodni wojennych prowadzone przez Brytyjczyków ograniczało się do przesłuchiwania strażników SS i przywódców politycznych przebywających w areszcie. To już wkrótce miało ulec zmianie. Hannsa
zawezwał do siebie podpułkownik Thomas Tilling. Był to szczupły mężczyzna z krótko przyciętymi, rudymi włosami, cienkim wąsikiem, o niebieskich oczach i przeszywającym spojrzeniu. Oznajmił Hannsowi, że ma się zająć tropieniem Gustava Simona i aresztować go. Jeśli zdoła tego dokonać, jego misja stanie się pierwowzorem dla nowego programu obejmującego grupy śledczych, których zadaniem będzie wtopienie się w populację ludności i tropienie kolejnych zbrodniarzy wojennych. Tę nową strategię opatrzono kryptonimem „Operacja stóg siana”. Zadaniem Hannsa było znalezienie w nim igły. Hanns miał pracować samodzielnie, ale w miarę potrzeby mógł się zwrócić o pomoc do amerykańskich i belgijskich służb bezpieczeństwa, które zostały już powiadomione o jego misji i miały mu zapewnić wsparcie w razie jakiejkolwiek potrzeby. Ważne było, aby schwytać Gustava Simona żywego. 23 listopada 1945 roku, gdy trwały już procesy norymberskie, Hanns udał się w czterogodzinną podróż do niemieckiego miasta Wiesbaden, aby porozmawiać z sędzią Léonem Hammesem, luksemburskim przedstawicielem Komisji ds. Zbrodni Wojennych. Sędzia wręczył Hannsowi dwa zdjęcia Simona, który wyglądem przypominał drapieżnika – z małymi oczami i ustami, spiczastym nosem i podbródkiem z charakterystycznym dołkiem. Ciemne włosy zaczesywał z przedziałkiem i golił pięć centymetrów nad uszami, co uwydatniało ich wielkość. Hanns wrócił do Bergen-Belsen, aby zdać relację Tillingowi. Jednak w chwili, gdy dotarł do obozu, przez Europę Środkową przeszła wielka zamieć śnieżna, która opóźniła o tydzień jego kolejny wyjazd. Ten poślizg dał mu czas na zebranie zapasów: zgromadził porcje żywności na dwa dni, koce, łańcuchy śniegowe, ciepłą odzież, podkładkę na notatki i apteczkę pierwszej pomocy oraz pistolet i kajdanki. Bardzo ważna była również mapa drogowa północno-zachodnich Niemiec, którą otrzymał od Grupy ds. Zbrodni Wojennych. Gdy tylko śnieżyce ustały, 1 grudnia 1945 roku Hanns z kierowcą wyruszył w drogę, postanawiając, że zacznie od ostatniego znanego adresu Gustava Simona134. Ruszyli zaśnieżonymi drogami do Koblencji, miasta oddalonego o prawie pięćset kilometrów na południowy zachód od obozu. Po przybyciu na miejsce Hanns spotkał
się z szefem policji, z nadzieją na zebranie jakichś wskazówek z czasów, gdy Simon przebywał tu w latach 30. Szef policji potwierdził, że Simon mieszkał pod adresem Rheinallee 15, ale podał w wątpliwość sens przyjazdu Hannsa – przeczytał bowiem w prasie frankfurckiej, że Simona aresztowano tuż po zakończeniu wojny. Ta wiadomość była dla Hannsa nowością. Podziękował szefowi policji i udał się w dwugodzinną podróż na południowy wschód, do siedziby gazety. Na miejscu dowiedział się jednak, że gazeta wcale nie opublikowała podobnej wiadomości. Hanns wyciągnął z tego ważny wniosek: odtąd będzie traktował wszystkich informatorów, nawet tych u władzy, z większym sceptycyzmem. Hanns wrócił do Koblencji, tym razem odwiedzając posterunek policji. Zastał tam bardziej pomocnego policjanta. Od niego dowiedział się, że panieńskie nazwisko żony Simona brzmi Friedel Henning i że rozwiedli się oni w 1942 roku. Poinformował go również, że rodzice Friedel mieszkają w Hermeskeil oraz że Simon ma z byłą żoną syna, Gustava Adolfa Simona, obecnie czternastoletniego. Hanns popędził do Hermeskeil, gdzie przesłuchał teściów Gustava Simona. Starsza para była skłonna do udzielenia mu pomocy – w końcu Simon „zostawił ich córkę na lodzie” – ale, niestety, ostatnimi czasy nie widzieli go i nie mieli pojęcia, jakie są jego losy. Poinformowali go jednak, że matka Simona żyje i mieszka w Friedewaldzie, w odległości godzinnej jazdy samochodem od miejsca, w którym aktualnie przebywał Hanns. Pościg trwał. Następnego dnia, 4 grudnia, Hanns udał się na spotkanie z matką Simona do Friedewaldu. Przez całą rozmowę starsza kobieta była chłodna i szorstka, utrzymując, że nie ma żadnych wieści o synu i wnuku. Wiedząc, że w każdym mieście z pewnością można trafić zarówno na zagorzałych przeciwników nazistów, jak i ludzi wciąż im sprzyjających, Hanns postanowił zapukać do drzwi jej sąsiadów, i po kilku nieudanych próbach udało mu się zebrać trochę przydatnych informacji. Od jednego z nich dowiedział się, że Gauleiter rzeczywiście zjawił się w mieście, po czym odjechał w nieznanym kierunku 27 marca 1945 roku, czyli dzień przed przejęciem Friedewaldu przez Amerykanów. Dowiedział się również, że jakiś młody człowiek z plecakiem odwiedził starszą panią w nocy i że wraz z dwiema siostrzenicami Gauleitera udał się następnie do Marburga. Hanns zakładał, że ów młody człowiek to
syn Gustava Simona. Pojechał więc do Marburga, niewielkiego miasteczka oddalonego nieco ponad sto kilometrów od Frankfurtu. Zdołał odnaleźć dwie, ponad dwudziestoletnie, siostrzenice Gauleitera. Na szczęście okazały się skore do współpracy. Wyznały mu, że syn Gauleitera przebywa obecnie w Dassel, na południe od Hanoweru, i że przyjął nazwisko panieńskie matki – Gustav Henning. Kolejne kroki Hanns skierował do ratusza w Dassel, aby dowiedzieć się jak najwięcej na temat Gustava Henninga. Ku jego radości, burmistrz wręczył mu worek, który odkopano w lesie, tuż za miastem. Wewnątrz były ukryte dokumenty na nazwisko Gustav Henning, wraz z dowodem tożsamości, mundurem Hitlerjugend, aktualnym zdjęciem i materiałami propagandowymi wydanymi przez ruch oporu Werwolf135. Sądząc, że zaczyna coraz bliżej podchodzić swoją zwierzynę, Hanns udał się pod adres podany przez siostrzenice Gauleitera. Dowiedział się tam tylko tyle, że Gustav Henning nie mieszka już we wskazanym miejscu od sierpnia, czyli od pięciu miesięcy. Kobiety podały mu nieaktualne informacje. Po raz kolejny ludzie chroniący Gustava Simona wprowadzili go w błąd. Hanns nie krył wściekłości. Nie tylko desperacko pragnął pojmać Gauleitera – co udowadniał swoim uporem – ale też irytował się na samą myśl o tym, że ci młodzi naziści sądzili, że mogą go zwodzić. Hanns powrócił do Marburga 6 grudnia i aresztował siostrzenice Gustava Simona za utrudnianie śledztwa. W miejscowym więzieniu kobiety otrzymały oddzielne cele, a Hanns natychmiast rozpoczął ich przesłuchiwanie: „Gdzie przebywa Gustav Simon? Kiedy ostatni raz widziałaś Gustava Adolfa, alias Gustava Henninga? Dlaczego kłamałaś?”. Godzinami zarzucał je pytaniami, grożąc, że będą odpowiadać przed sądem za współudział w zbrodniach wojennych, jeśli nie zaczną współpracować. W końcu jedna z nich się złamała. Przyznała, że faktycznie podały mu nieaktualne informacje i że Gustav Henning mieszka obecnie u innej krewnej, Alvis Scheideler, pod adresem Eschenlohe Strasse 11, w Plettenbergu w Westfalii – około stu kilometrów na północny zachód od Marburga. Przeczuwając, że w końcu ma jakiś prawdziwy trop, Hanns udał się do Plettenberga, gdzie z pomocą 3 Belgijskiej Brygady Piechoty odszukał dom Alvis Scheideler. Jednak młodego Simona tam nie było. Zwrócił się z pytaniem do pani
Scheideler, czy chłopak zatrzymał się u niej. Ta odparła, że niedawno się wyprowadził. Rozwścieczony Hanns zapytał o aktualny adres Gustava Adolfa, nie spodziewając się wiele wskórać. Jednak, ku jego zaskoczeniu, pani Scheideler powiedziała mu, że jest pewna, iż syn Gustava Simona mieszka obecnie przy Dingeringhauser Weg 38, tuż za rogiem. Chociaż obawiał się, że będzie to kolejny fałszywy trop, Hanns szybko udał się pod wskazany adres w asyście belgijskich żołnierzy. Kiedy tam dotarli – do odosobnionego budynku w bocznej uliczce, z dala od centrum miasta – zastali gospodynię, która nie tylko potwierdziła, że chłopak jest zameldowany pod tym adresem, ale również że jest w pokoju u siebie, na piętrze. Gospodyni, za którą w korytarzu stał Hanns z żołnierzami, zapukała do drzwi pokoju, otwarła je na oścież i palcem wskazała na zaskoczonego, gburowato wyglądającego młodego człowieka, ubranego w podróżny strój. Hanns wszedł do środka i oświadczył, że jest brytyjskim śledczym ds. zbrodni wojennych. Zapytał o nazwisko i zażądał od niego dokumentów. Młody człowiek niechętnie przyznał, że nazywa się Gustav Adolf Simon i że jest synem Gustava Simona. Pobieżne przeszukanie pokoju ujawniło brytyjską artyleryjską mapę Hanoweru, ale nie znaleziono żadnej broni. Następnie Hanns zapytał chłopaka o jego działalność od końca wojny. Gustav Adolf odpowiedział, że zajmował się pracą i nie miał nic wspólnego z polityką. Poirytowany jego krnąbrnością, Hanns wyjawił mu, że policja znalazła worek zakopany w lesie za miastem, w którym była ukryta literatura ruchu oporu Werwolf oraz jego dokumenty. Przyłapany na kłamstwie, młody człowiek zamilkł. Zyskawszy przewagę w rozmowie, Hanns zaczął naciskać, wypytując go o miejsce pobytu jego ojca, ale chłopak, jak gdyby wyuczywszy się tego na pamięć, odpowiadał, że ojciec nie odwiedzał Plettenberga i że nie widział go już od niedzieli wielkanocnej. Co więcej, nie ma pojęcia, co się teraz z nim dzieje ani pod jakim nazwiskiem może się ukrywać. Hanns aresztował chłopaka za posiadanie mapy i polecił żołnierzom eskortować go do miejskiego więzienia. Chwilę później Hanns wrócił do domu Alvis Scheideler, najbardziej pomocnej jak dotąd osoby. Miał szczęście. Nie tylko widziała Gustava Simona, ale również wiedziała, gdzie przebywa, gdzie pracuje i jak wygląda. Powiedziała Hannsowi, że
Gauleiter niedawno zarezerwował sobie pokój w hotelu Harpe & Hoppes w Plettenbergu i pracuje obecnie jako ogrodnik w pobliskim przedszkolu. Przypuszczała, że mógł ukrywać się pod nazwiskiem Volter lub Hofler i zmienić swój wygląd. Człowiek, którego szukał Hanns, miał teraz siwe włosy, zapuścił wąsy i nosił okulary. Był już późny wieczór, gdy Hanns dotarł do hotelu Harpe. Wręczając recepcjoniście kilka marek, zapytał, czy mógłby zajrzeć do książki wpisów. Mężczyzna wyciągnął spod lady książkę oprawioną w brązową skórę i podał ją Hannsowi. Ten zaczął przerzucać kartki, przeszukując najnowsze wpisy, z których dwa przyciągnęły jego uwagę. – 14.9.45. Hans Woffler, urodzony 26.9.00, zamieszkały we Frankfurcie, opuścił hotel dnia 15.9.45. – 13.11.45. Hans Woffler, urodzony 26.9.00, dokładny adres zamieszkania Steinbeck, Schusterstrasse 1, dowód tożsamości A13882, opuścił hotel dnia 16.11.45.
Być może tutaj, wbrew twierdzeniom chłopaka, znalazł dowód na to, że Gustav Simon był w Plettenbergu cztery tygodnie wcześniej. Nazwisko nie było wprawdzie identyczne z tym, które podała Alvis Scheideler, ale brzmiało podobnie. Po wpisaniu informacji do notesu i podziękowaniu recepcjoniście, Hanns oddalił się za róg budynku i wszedł do hotelu Hoppes. Tutaj również natrafił na przydatną informację: – 12.11.45. Heinrich Woffler, urodzony dnia 26.9.00 we Frankfurcie, zamieszkały w Einbeck, numer identyfikacyjny A13882, opuścił hotel dnia 13.11.45.
Następnego dnia Hanns odwiedził Gustava Adolfa w więzieniu, w Plettenbergu. W obliczu furii Hansa, czternastoletni chłopak wystraszył się i przyznał, że ojciec rzeczywiście pracował jako ogrodnik w strefie brytyjskiej i że niedawno spotkał się z nim w Plettenbergu. Hanns był o krok bliżej. Teraz, gdy zdołał potwierdzić prawdziwość słów Alvis Scheideler, Hanns dokładniej przyjrzał się rejestrowi hotelowemu. Dostrzegł pewien szczegół. Dwoje gości używało tego samego nazwiska – Woffler – ale każdy z nich miał inny adres zamieszkania: Steinbeck i Einbeck. Hanns nigdy nie słyszał o mieście Steinbeck i podejrzewał, że to podobieństwo nie było dziełem przypadku. Pomyślał, że być może
„Woffler” w rzeczywistości mieszka w Einbeck. Wyruszywszy jeszcze przed świtem, 10 grudnia 1945 roku, Hanns skierował się do Einbeck, sto sześćdziesiąt kilometrów na południe od Bergen-Belsen. Udał się prosto na posterunek policji, gdzie poinformowano go, że nie mają w ewidencji żadnego Hansa Wofflera ani Heinricha Wofflera. Znalazłszy się z powrotem na ulicy, Hanns ponownie spojrzał w swoje notatki i bez wcześniejszego zastanowienia postanowił sprawdzić ten adres, który widniał w obydwu rejestrach hotelowych. Kilka minut później stał przed budynkiem przy Schusterstrasse 1, sprawdzając spis lokatorów znajdujący się obok drzwi wejściowych. Z radością zauważył nazwisko Hansa Wofflera na samej górze listy. Gdy nacisnął dzwonek, do drzwi podeszła Frau Blumenberg, starsza pani będąca właścicielką domu. Kobieta rozpoznała Simona na zdjęciu, które pokazał jej Hanns, ale dodała, że już od dwóch miesięcy tu nie mieszka. Hanns jednak nie dawał łatwo za wygraną. Przeczuwając, że w końcu wpadł na nowy trop Gauleitera Luksemburga, zapytał o jego nazwisko. „Nazywał siebie Hans Woffler”, powiedziała, i z tego, co jej było wiadome, pracował jako ogrodnik w przedszkolu niedaleko Paderborn, sto dziesięć kilometrów na zachód od Einbeck, w połowie drogi pomiędzy Hamburgiem a Frankfurtem. Hanns udał się do ratusza w Paderborn. Urzędnik miejski poinformował go, że faktycznie Hanns Woffler ostatnio meldował się u nich i że mieszka u Frau Belhorst w miejscowości Upsprunge, oddalonej o dwadzieścia cztery kilometry na południe od Paderborn. Tego samego wieczoru o godzinie 23.00 Hanns wraz z kilkoma ludźmi z policji z Paderborn zjawił się na cichej uliczce w Upsprunge, przed domem podejrzanego. Po wymianie krótkich informacji na temat planowanej taktyki działania – kto wejdzie pierwszy, jak należy postępować w przypadku napotkania oporu – jeden z nich kopnął drzwi i na umówiony sygnał grupa wpadła do środka. Człowiek, wyglądający na starszego, sprawiał wrażenie zszokowanego, gdy zobaczył żołnierzy wpadających do domu. Cofnął się na ich widok, drżąc ze zdenerwowania. Hanns nie rozpoznałby Gauleitera, gdyby minął go na ulicy. Mężczyzna stojący teraz przed nim niewiele przypominał postać ze zdjęć, które Hanns
otrzymał od sędziego Hammesa. W przeciwieństwie do twarzy zapamiętanej z fotografii, której policzki pęczniały od dobrobytu i władzy, człowiek ten, po sześciu miesiącach ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, sprawiał wrażenie bardzo wychudzonego. Włosy miał długie i siwe, twarz ogorzałą od słońca, nosił okulary i zapuścił wąsy. Odzież wisiała na nim, jakby odziedziczona po człowieku wyższym i tęższym. Jednak Hanns, uprzedzony przez Frau Scheideler o jego fizycznej przemianie, był pewien, że ma przed sobą Gustava Simona. Gdy policjanci wycelowali w niego broń, Hanns sprawdził, czy Gauleiter nie ukrył trucizny w ustach bądź uszach. Zadowolony, że nie odkrył bezpośredniego zagrożenia, zażądał od Simona dokumentów potwierdzających jego rzekomą tożsamość jako Wofflera. Gdy Hanns zakwestionował ich autentyczność, Simon obstawał, że naprawdę nazywa się Woffler. Jednak popełnił pewien błąd. Po szybkim przeszukaniu pokoju, Hanns znalazł jego płaszcz z nazwiskiem i stopniem oficerskim. Postawiony przed faktem, Simon z niechęcią potwierdził swoje prawdziwe dane. Hanns zadał pojmanemu serię pytań: gdzie przebywał od czasu zajęcia Luksemburga przez Amerykanów? Kto z nim współpracował? Kiedy ostatnio miał kontakt z innymi hitlerowskimi przywódcami: Himmlerem, Pohlem i Eichmannem? Przesłuchanie do niczego nie doprowadziło. Poza paroma ogólnikami, więzień nie wyznał niczego konkretnego. Hanns zebrał cały dobytek Simona136 – odzież, książki, dokumenty – i kazał je zanieść do samochodu. Następnie zapłacił właścicielce domu zaległy czynsz z pieniędzy znalezionych w portfelu więźnia i powiedział jej, że może zatrzymać cały zapas żywności zgromadzony przez Simona. Następnie pokierował skutego w kajdanki więźnia w stronę samochodu i zawiózł go do więzienia w Paderborn, gdzie przekazał go naczelnikowi. Na odchodnym poinstruował naczelnika, aby strażnicy bacznie pilnowali więźnia i nie dopuścili, by popełnił samobójstwo. Nie mogli również nikomu go przekazać. Po przebyciu ponad dwudziestu siedmiu tysięcy kilometrów w siedemnaście dni Hanns wreszcie dopadł swoją ofiarę. Wraz z kierowcą wyruszyli jeszcze nocą, aby możliwie najszybciej dotrzeć do
Bergen-Belsen. Byli tam z samego rana, 11 grudnia. Nie kładąc się w ogóle spać, Hanns udał się prosto do biura podpułkownika Tillinga, aby przekazać mu wiadomość o aresztowaniu Gustava Simona. Tilling był zachwycony. Biorąc pod uwagę fakt, że trop po Gauleiterze zdążył już „wystygnąć”, uważał za mało prawdopodobne, by udało się go jeszcze schwytać. Pogratulował Hannsowi znakomitej roboty. Gdy Hanns poprosił, by mógł go eskortować do Luksemburga, Tilling natychmiast wyraził zgodę: „Jasne. To twoja zdobycz, więc możesz ją upiec”. Rozkaz dotyczący przeniesienia dotarł do Hannsa od pułkownika Somerhougha 18 grudnia, osiem dni po aresztowaniu. Kapitan Alexander miał się udać do więzienia w Paderborn, by spotkać się tam z kapitan Léone Muller, członkinią Luksemburskiego Urzędu ds. Badania Zbrodni Wojennych, i przejąć Simona. Miał również zabrać Richarda Hengsta, byłego burmistrza Luksemburga, który rządził u boku Gauleitera w latach 1940–1943. Dwaj więźniowie mieli zostać następnie przekazani do więzienia w Bonn, gdzie naczelnik zobowiązany był zapewnić im standardową procedurę operacyjną, polegającą na całodobowej obserwacji więźniów, by zapobiec ich ewentualnym samobójstwom. Następnego dnia planowali udać się do Luksemburga i przekazać obydwu więźniów władzom. Somerhough zakończył swój rozkaz ostrzeżeniem: „Ponieważ wrogość miejscowej ludności wobec Simona jest wyjątkowo duża, ważne jest, aby nikt nie zobaczył ich podczas transportu samochodem”. Jednak sprawy nie potoczyły się tak, jak planowano. Raport Hannsa opisywał, co wydarzyło się później: TAJNE Raport z wywozu Gustava Simona i Richarda Hengsta Kpt. H.H. Alexander Zespół ds. Badania Zbrodni Wojennych Nr 1 2 lutego 1946 roku OBÓZ W HOHNE (BELSEN) 1. 19 grudnia 1945 roku, zgodnie z poleceniami otrzymanymi z Wydziału Adwokatury Generalnej (Sekcja ds. Zbrodni Wojennych), udałem się do kwatery głównej. Był ze mną Richard HENGST, były burmistrz miasta Luksemburg. W kwaterze głównej spotkałem się z kapitan Muller z Luksemburskiego Urzędu ds. Badania Zbrodni Wojennych. Udaliśmy się wspólnie do Paderborn, z zamiarem zabrania Gustava SIMONA, ale po przybyciu na miejsce zostaliśmy poinformowani [przez oficera dowodzącego], że SIMON powiesił się w celi
18 grudnia 1945 roku, w więzieniu policji miasta Paderborn. Była to druga próba popełnienia samobójstwa przez więźnia. Poinformowano mnie, że pierwszą próbę więzień podjął 11 grudnia, podcinając sobie żyły. Jednak ta została w porę zażegnana. 11 grudnia, po podjęciu decyzji o odebraniu sobie życia, SIMON dobrowolnie przyznał się oficerowi policji, który go pilnował, że w istocie jest Gustavem SIMONEM, byłym Gauleiterem Luksemburga, i że powodem jego wcześniejszego oświadczenia była chęć ustrzeżenia rodziny przed dalszymi problemami. Aktualne oświadczenie, wraz z raportem oficera policji, załączam do tego pisma jako aneks „A”. Oryginał otrzymały władze Luksemburga, a załączony „Dowód rzeczowy A” stanowi poświadczoną kopię oryginału. 2. Poinformowano mnie, że SIMON popełnił samobójstwo pomiędzy 11.45 a 12.15, 18 grudnia 1945 roku. Użył do tego płótna leżącego na łóżku w celi i powiesił się na słupku dwupiętrowego łóżka. Płótno zostało przekazane najpierw kapitan Muller, a następnie do Luksemburga. Ustalono, że pracownicy więzienia podjęli wszelkie niezbędne działania przeciwko takim próbom samobójczym: więźniowi zdjęto buty, szelki itp. Ponadto, po pierwszej próbie samobójstwa podwojono straże.
Mając teraz jedynie zwłoki zamiast żywego więźnia, Hanns uznał, że mimo wszystko powinien go zabrać. Owinął zwłoki kocem, związał sznurkiem, a następnie przymocował je do półki na bagaż z tyłu samochodu. Jechali ze „sztywniakiem”, jak nazywał go Hanns, podskakującym z tyłu na półce samochodu przez całe Niemcy. Do granicy dotarli 20 grudnia o godzinie 2.00 w nocy. Ciało Gustava Simona i żywego Richarda Hengsta przekazano Victorovi Bodsonowi, luksemburskiemu ministrowi sprawiedliwości, i sędziemu Hammesowi. Po krótkiej relacji z burzliwych wydarzeń dnia, Hanns zawiózł Hengsta do miejskiego więzienia, a sam udał się do miejscowego hotelu. W ten sposób były Gauleiter spędził jedną noc w więzieniu. Następnego dnia w Ministertwie Sprawiedliwości, w centrum Luksemburga, odbyła się konferencja prasowa. Przed obiektywami kamer stanęli Victor Bodson, Jos Thorn, przewodniczący Luksemburskiej Komisji ds. Zbrodni Wojennych, kapitan Alexander i kapitan Muller. Przedstawiciele prasy zostali następnie zaproszeni do budynku więzienia, gdzie mogli zobaczyć zwłoki i zrobić zdjęcia. Gustav Simon nadal miał na sobie więzienną odzież, ale pozbawiono go wąsów i okularów. Głowę więźnia odsunięto do tyłu, aby uwidocznić zaczerwienienie i opuchliznę na nieogolonej szyi. „Tageblatt” – jedna z najbardziej poczytnych gazet luksemburskich – podała opis konferencji prasowej. GAULEITER SIMON POPEŁNIA SAMOBÓJSTWO W PADERBORN Pogoń za cieniem Gauleitera przypomina powieść detektywistyczną, potwierdzając wysokie umiejętności kapitana Alexandra. Szkoda, że niestrudzone wysiłki angielskiego kapitana nie doprowadziły do rezultatów,
jakich spodziewał się naród Luksemburga – do procesu i egzekucji tego zbrodniarza wojennego w Luksemburgu. Kapitan Alexander zdał raport w nienagannym języku niemieckim ze swojej odysei, niemal dwóch i pół tysiąca kilometrów, która zaczęła się 23 listopada, a 10 grudnia o godzinie 23.00 została uwieńczona schwytaniem Gauleitera. „Proszę mi wybaczyć”, zaczął Alexander, „że nie udało mi się doprowadzić Gauleitera żywego do Luksemburga. Niestety, stało się inaczej, niż chciałem. Ale Gustav Simon dostał to, na co zasłużył, czyli stryczek”. Z angielską flegmą dodał: „Zaoszczędziło nam to trochę wydatków”. Nie było wątpliwości co do tego, że były to zwłoki Gauleitera: badanie przeprowadzone w luksemburskim więzieniu oraz fakty, które podaliśmy, potwierdzają jego tożsamość. Mimo naszego rozczarowania z powodu samobójstwa popełnionego przez Simona, podziękowania naszego narodu kierujemy w stronę kapitana Alexandra, który schwytał tego potwora.
Jednak niebawem pojawiały się sprzeczne doniesienia. Niektórzy twierdzili, że Gustav Simon żył, gdy Hanns odbierał go z więzienia w Paderborn i że nie powiesił się sam, jak zanotował Hanns w swoim raporcie. Spekulowano, jakoby do Hannsa przyłączyło się siedmiu luksemburskich partyzantów i wraz z kapitan Léone Muller wywieźli więźnia do lasu w pobliżu Paderborn, wykonując na nim wyrok137. Hannsowi, który złożył przysięgę nieujawnienia faktów, zarzucano ukrywanie morderstwa i przedstawienie „oficjalnej wersji” podczas konferencji prasowej, która odbyła się następnego dnia w Luksemburgu. Bez względu na to, która historia była prawdziwa, Hanns z powodzeniem wytropił i aresztował swojego pierwszego, ważnego zbrodniarza wojennego. Misja została uwieńczona sukcesem – a to było najważniejsze. Po konferencji prasowej Hanns otrzymał zaproszenie na przyjęcie do znakomitej Salle des Fêtes, w zamku Grand Dual, urządzonego przez wielką księżnę Charlottę i jej rodzinę, którzy niedawno powrócili do kraju z Londynu, z narzuconej sobie emigracji. Stojąc przy stole z drinkami, w swoim znoszonym, lecz starannie wyprasowanym mundurze w kolorze khaki, Hanns dostąpił zaszczytu rozmowy z samą księżną, która perfekcyjnie wysławiając się w języku angielskim, podziękowała mu za wytropienie Simona. Hanns z kolei wręczył jej pognieciony, pięciofuntowy banknot – zapłatę za nocleg towarzysza broni jej syna Jeana, którą uiścił on za swojego kolegę, gdy razem służyli w armii irlandzkiej. Następny tydzień Hanns spędził w Luksemburgu, hucznie świętując z Victorem Bodsonem aresztowanie Gustava Simona. Ci dwaj mężczyźni zgrali się zarówno
w kwestii nienawiści do hitlerowców – przed wojną Bodson pomógł ponad stu Żydom w ucieczce z Niemiec – jak i umiejętności pochłaniania trunków. Przez całe lato Hanns regularnie pisywał listy do Ann, ale jesienią sytuacja ta uległa zmianie ze względu na natłok obowiązków związanych z pracą śledczą. Ann domagała się wyjaśnień długotrwałego milczenia ze strony Hannsa. Gdy Hanns wrócił do Bergen-Belsen, Tilling wręczył mu dwa pisma: list napisany w Londynie przez Ann do Tillinga, w czasie gdy Hanns tropił Gustava Simona, oraz jego odpowiedź wysłana do Ann. 28 listopada 1945 roku Drogi podpułkowniku, Nie jest to nawet prawdziwy list, lecz zaledwie kilka linii wypełnionych żalem, które niosą nadawcy nadzieję, że przyniosą oczekiwany efekt. Nadawca miał zamiar poprosić Pana o pomoc, ale w końcu postanowił sam uporać się z problemem, bo jest to bądź co bądź bardzo osobista sprawa, a każda pomoc mogłaby dodatkowo pogorszyć sytuację. Nadawca pragnie jedynie zauważyć, że wysiłki kapitana Alexandra, odnośnie do korespondencji z nadawcą, są w ostatnich tygodniach – żeby nie powiedzieć miesiącach – wręcz przerażające, co dostrzega nie tylko jego „tak bardzo ukochana narzeczona”, ale również jego rodzina. Oczywiście nie istnieje żadne logiczne wyjaśnienie, dlaczego kapitan Alexander nie mógłby skreślić paru słów, choćby co drugi dzień. Używając słów pewnego byłego oficera artylerii, „zawsze jest czas na list” i nadawca w pełni go popiera. Proszę postarać się podjąć jakieś kroki, aby usatysfakcjonować nadawcę, bowiem w przeciwnym razie będzie on zmuszony do podjęcia radykalnych kroków. Z poważaniem, Anne Graetz
Kilka dni później Tilling odpisał. 10 grudnia 1945 roku Droga Pani, Jako dowódca kapitana Alexandra czuję się w obowiązku udzielenia Pani pewnych wyjaśnień w kwestii oczywistego braku odpowiedzi z jego strony. Ze względu na szczególne cechy charakteru kapitana Alexandra, zawsze wybiera się go do szczególnie niebezpiecznych zadań, a obecnie został przeze mnie oddelegowany do przeprowadzenia śledztwa pierwszorzędnej wagi na terenie Niemiec. To zadanie wymaga od niego ciągłej koncentracji, zarówno w dzień, jak i w nocy, ale pomimo faktu, że kapitan Alexander pracuje samodzielnie, oczekuje się, iż jego determinacja i entuzjazm w odpowiednim czasie doprowadzą do pomyślnego zakończenia powierzonego mu zadania. W ten sposób podczas świąt Bożego Narodzenia będzie mógł ze spokojem „naostrzyć rysik swojego ołówka”. Podsumowując, pragnę życzyć Pani wesołych świąt i jednocześnie przekazać słowa wsparcia w kwestii
wspaniałego, aczkolwiek bardzo trudnego zadania przeprowadzenia kapitana Alexandra przez wzburzone wody małżeńskiego pożycia. Pozostaję Pani wiernym sługą T.H. Tilling (ppłk) P.S. Alex obecnie nie ma żadnej wymówki, dlatego będąc na Pani miejscu, kolejny list napisałbym w jeszcze bardziej zdecydowanym tonie.
Po przeczytaniu korespondencji pomiędzy jego dziewczyną a dowódcą, Hanns napisał wreszcie do Ann, czy też „Poppit”, jak ją nazywał, list, który – jak sam przyznał – był mocno spóźniony. Zapisał całe trzy strony na papierze listowym skonfiskowanym Gustavowi Simonowi. Wytłumaczył Ann, że był bardzo zajęty ściganiem Gauleitera, co zajęło mu więcej czasu, niż przewidywał, ponieważ „całą swoją dumę położył na szali schwytania tej świni”. W żartobliwym tonie podziękował jej za przesłanie mu rozmiaru swojego serdecznego palca, zaznaczając jednocześnie, że nie jest gotowy, by podjąć takie zobowiązanie, przynajmniej na chwilę obecną. Jednocześnie zapewnił ją, że pozostał jej lojalny, mimo dzielącej ich tak wielkiej odległości. „Nie martw się o to, że będę ogrzewał holenderskie dziewczyny. Ostatnio nie mam czasu na ogrzanie nikogo”. Obiecał, że następnym razem, gdy będzie w Brukseli, kupi jej parasolkę. Przede wszystkim jednak przyrzekł, że wkrótce postara się o urlop, może zaraz po świętach. „Poza tym, nie mam innych wiadomości. Dużo pracy i żadnego świątecznego nastroju, do którego przywykliśmy przecież w mieście o tej porze roku”. Kilka dni po powrocie z Luksemburga, Hanns wraz z kolegami z Klubu Oficerskiego w Bergen-Belsen poszedł na zabawę z okazji Boxing Day138 1945 roku. Swoich kolegów i koleżanki, ubranych w mundury, popijających poncz i stłoczonych w grupkę, Hanns ochoczo zabawiał różnymi opowieściami. Ponad świątecznym zgiełkiem można było wyczuć ciepły ton ekscytacji, ponieważ wielu z nich, po sześciu latach wojny, wreszcie wybierało się do domu. Bergen-Belsen z niemieckiego obozu koncentracyjnego przekształciło się w obszerny obiekt dla przesiedleńców. Brytyjczycy spalili stare baraki, aby ustrzec się ewentualnych chorób. Ponad dziesięć tysięcy osób pozostałych w obozie, z których większość stanowili Żydzi, zamieszkiwało obecnie stare budynki wojskowe. Warunki
mieszkalne znacznie się poprawiły, ale większość ocalałych desperacko pragnęło wrócić do domu. Jednak w tym czasie wyjazd z obozu był prawie niemożliwy, nie wspominając już o przekroczeniu granicy, ponieważ obóz był objęty kwarantanną. Hanns, spędzając wieczór w zatłoczonym klubie, dostrzegł młodą, atrakcyjną kobietę siedzącą w rogu sali. Nieznajoma miała brązowe włosy sięgające ramion i – w odróżnieniu od wszystkich obecnych – była elegancko ubrana jak na tę okazję. Będąc pod wrażeniem jej naturalności, Hanns przedstawił się i zaprosił ją do tańca. Gdy wirowali na parkiecie, powiedziała mu, że nazywa się Anita Lasker i że od czasu do czasu pomaga Brytyjczykom w tłumaczeniach. Ona również była niemiecką Żydówką, deportowaną do Auschwitz. Przeżyła tylko dlatego, że grała na wiolonczeli w kobiecej orkiestrze. Hanns powiedział, że mógłby Anicie i jej siostrze pomóc wydostać się z obozu. Podobnie jak tysiące innych byłych więźniów nadal mieszkających w Bergen-Belsen, Anita i siostra nie mogły otrzymać zezwolenia na wyjazd do innego kraju. Anita powiedziała, że gdyby Hanns mógł je odtransportować do Brukseli, poradziłyby już sobie dalej w drodze do Londynu. Hanns zgodził się im pomóc i umówili się na spotkanie następnego dnia o 7.00 rano przy bramie głównej. Anita wróciła do baraków i przez całą noc fałszowała dokumenty, które miały pomóc jej i siostrze wydostać się z kraju: „Wyżej wymieniona była internowana w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen, jest uprawniona do przejazdu do Brukseli w celu sfinalizowania procedury repatriacyjnej. Ma odbyć podróż pod nadzorem kapitana Alexandra, w dniu 27 12 1945 roku”. Następnego ranka, punktualnie o siódmej, Anita z siostrą czekały w napięciu przy głównym posterunku obozowym. Obok nich stała wiolonczela Anity i stary futerał po maszynie do pisania z ich rzeczami osobistymi. Minuty upływały, a młoda kobieta obserwowała, jak strażnik podnosi i opuszcza barierkę w biało-czerwone paski, wpuszczając i wypuszczając ciężarówki jeżdżące w obie strony. Więźniowie poruszali się po zakurzonej drodze, idąc dwójkami lub trójkami do namiotu-jadalni na śniadanie, po czym, mniej więcej po godzinie, wracali do baraków, gdzie grali w karty, pisali listy lub drzemali. Z każdą mijającą minutą Anita była coraz bardziej niespokojna, ponieważ Hanns nadal się nie pojawiał. W miarę jak mijały kolejne godziny, zaczęła
się nawet zastanawiać, czy wczorajszej rozmowy przypadkiem sobie nie wymyśliła. Już miała porzucić nadzieję, gdy nagle Hanns podjechał dużym, ciemnozielonym mercedesem. „Przepraszam”, wyjaśnił, „po prostu zaspałem”. Pośpiesznie wsiadły na tył mercedesa, gdzie siedziała już Lucille Eichengreen, dziewczyna, której Hanns również zaproponował wyjazd. Hanns z kierowcą usiedli na przedzie. Nikt nie odezwał się słowem, gdy opuszczali Bergen-Belsen, jak i wtedy, gdy skierowali się w stronę Holandii. Po trzech godzinach dotarli do granicy, gdzie holenderski urzędnik kontroli granicznej poprosił ich o dokumenty. To, co wydarzyło się później, nie jest do końca jasne. Według relacji Anity, wręczyła ona strażnikowi podrobiony dokument. Strażnik zauważył, że osoby wysiedlone powinny podróżować zorganizowanym transportem, a nie prywatnymi pojazdami. Wiele wskazywało na to, że strażnik ich zatrzyma. Hanns, który przewyższał go stopniem, wysiadł z samochodu i rozkazał, aby zadzwonił do kwatery głównej. Strażnik wykonał polecenie i po kilku minutach towarzystwo ruszyło w dalszą drogę. Lucille Eichengreen zapamiętała to zdarzenie nieco inaczej139. Według niej, gdy dotarli do granicy, strażnicy zaczęli coś podejrzewać i wszczęli raban. Hanns zaczął z nimi dyskutować, ale nie udało mu się ich przekonać. Kazał kierowcy wycofać, po czym zjechać nasypem i wjechać kolejnym zboczem z powrotem na drogę. „Na podłogę!”, krzyknął do pasażerów. „Te dranie wyciągają broń”. Gdy już się oddalili od posterunku na bezpieczną odległość, kazał im usiąść. Wjechali do Holandii. Bez względu na to, która wersja historii jest prawdziwa, udało im się przejechać przez granicę. Kilka godzin później dotarli do Brukseli, gdzie całe towarzystwo zatrzymało się na noc u znajomej matki Hannsa. Po raz pierwszy od sześciu lat dziewczyny zaznały snu w normalnym domu. Następnego dnia, gdy już samodzielnie ruszyły w dalszą drogę, Hanns wrócił do Bergen-Belsen. Po miesiącach zwlekania, Hanns uznał, że już czas oświadczyć się Ann. Miał nadzieję, że zanim się zaręczy, zostanie zdemobilizowany, dlatego przez tak długi czas odkładał tę decyzję. Tłumaczył Ann, że powinni poczekać, aż znajdzie pracę i miejsce, które
będą mogli nazwać swoim domem. Ale wojna już się skończyła, a cierpliwość Ann była na wyczerpaniu. Na szczęście dowódca Hannsa wyraził zgodę na jego przedłużony urlop. W styczniu 1946 roku Hanns wyjechał z Bergen-Belsen, korzystając z wojskowych pojazdów, które podążały przez ruiny i chaos panujący w Holandii, Belgii i Francji. Następnie promem z Calais dostał się do Dover, skąd pociągiem dotarł wreszcie do Londynu. Jak zwykle, jego brat bliźniak – który nadal pracował w obozie dla więźniów wojennych w północnych Niemczech – zgrał się z jego planami i również zjawił się w mieście. Hanns spędził tydzień z Ann, słuchając najnowszych wieści i chodząc z ukochaną do kina. Siedząc przy kawie w Lyons Corner House, podczas ich pierwszej randki, Hanns poprosił Ann, aby zechciała zostać jego żoną. Mimo że Ann wcześniej słyszała już od siostry Hannsa, Elsie, że brat planuje oświadczyny, słowa ukochanego były dla niej wielką ulgą. Oczywiście, powiedziała „tak”. Uzgodnili, że wezmą ślub, gdy Hanns wróci z wojska i będzie mógł rozpocząć pracę, by móc utrzymać ich oboje. Tymczasem w Niemczech szefowie Hannsa niecierpliwie bębnili palcami – pilnie potrzebowali go z powrotem.
133 Leo Genn zagrał u boku Vivien Leigh, w filmie Cezar i Kleopatra. 134 Szczegóły dotyczące siedemnastodniowej „odysei” Hannsa zawarte są w jego raporcie polowym, jaki złożył swojemu szefowi, podpułkownikowi Tillingowi. Luksemburskie gazety z dużym zainteresowaniem śledziły jego poczynania. Opisywały podróże Hannsa jako „pewien rodzaj powieści detektywistycznej”, a czasem nawet jako „szukanie wiatru w polu”. Przez ostatnie siedemnaście lat dokumenty te leżały głęboko schowane w państwowych archiwach w Luksemburgu i Wielkiej Brytanii. 135 Pod koniec 1944 roku Himmler miał już swoje wyobrażenie na temat organizacji dywersyjnej Werwolf jako tajnych oddziałów walczących na tzw. płytkim zapleczu nieprzyjaciela. Jego rozkazy uległy zmianie wiosną 1945 roku, gdy minister propagandy, Joseph Goebbels, oświadczył, że Werwolf zajmie się powstaniem przeciwko alianckiej okupacji Niemiec. Mimo że organizacja składała się z byłych żołnierzy SS i członków Hitlerjugend, nie udało jej się stworzyć poważnego zagrożenia dla aliantów. Niemniej, każdy członek Werwolf mógł być uzbrojony i niebezpieczny, i mimo że Gustav Henning miał dopiero czternaście lat, należało zachować ostrożność, zbliżając się do niego. 136 Później ta sama właścicielka mieszkania, Frau Berhorst, złożyła skargę u brytyjskich władz na Hannsa, jakoby ten skradł różne osobiste rzeczy z mieszkania Gustava Simona na sumę siedmiu tysięcy marek. To oskarżenie poskutkowało wysłaniem przez szefa brytyjskiego biura śledczego, 6 kwietnia 1946 roku, cztery miesiące po aresztowaniu Simona, surowego w tonie pisma do podpułkownika Somerhougha. W piśmie tym Grupa ds. Zbrodni Wojennych była strofowana za to, że nie poinformowała ich natychmiast o aresztowaniu Gauleitera. Proszono w nim
również, aby podać informacje, jakie rzeczy znajdowały się w mieszkaniu i co się z nimi stało. W odpowiedzi Hanns napisał, że skonfiskowane przedmioty przekazał do Działu Prawnego Zbrodni Wojennych, z wyjątkiem odzieży, które oddał na potrzeby osób wysiedlonych w Bergen-Belsen. Biorąc pod uwagę starania, jakie właścicielka mieszkania włożyła w złożenie tej skargi oraz ton pisma z Biura Wywiadu, istnieje możliwość, że część z pieniędzy znalezionych przy Gauleiterze nie trafiła do działu ewidencji Grupy ds. Zbrodni Wojennych, tylko wylądowała w kieszeni Hannsa. 137 Taka wersja śmierci Gustava Simona, niedawno ujawniona przez niektórych luksemburskich historyków i dziennikarzy śledczych, obejmująca również artykuł opublikowany przez czasopismo „Revue”, bazuje na dowodach odkrytych w luksemburskim Archiwum Państwowym oraz na zeznaniach złożonych przez wiele zaangażowanych w to osób. Ta alternatywna relacja zawiera wiele nieścisłości, jak na przykład tę, że skoro Simon popełnił samobójstwo 18 grudnia 1945 roku w więzieniu, to dlaczego świadectwo zgonu wystawiono dopiero 8 lutego 1946 roku, czyli dwa miesiące po jego śmierci? W jaki sposób osoba o wzroście metr sześćdziesiąt centymetrów mogła się powiesić na słupku łóżka, na wysokości metra czterdziestu centymetrów? Nawet gdyby taki wyczyn był technicznie możliwy, to dlaczego strażnicy, którzy przez całą dobę czuwali przy drzwiach celi, nie zorientowali się, co się dzieje wewnątrz? I na koniec, jeśli doszło do samobójstwa, to dlaczego tak wiele osób uważa, że oficjalna wersja nie jest prawdziwa? Zgodnie z wersją nieoficjalną, morderstwo było wynikiem działania luksemburskich wspólników Simona, którzy nie chcieli, aby wydał ich w sądzie, lub partyzantów, którzy chcieli się na nim zemścić za okrutne traktowanie przez niego swoich rodaków i Żydów. Sześćdziesiąt lat później, gdy podczas spotkania bratanków Hannsa, jego siostrzenic i ich współmałżonków, wypłynęła kwestia śmierci Gustava Simona, nikt z nich nie zgłosił zastrzeżeń. Wszyscy uważali za całkiem prawdopodobne, że Hanns mógł nie wykonać oficjalnego rozkazu, nadzorując nieoficjalną egzekucję zbrodniarza, na zawsze zachowując milczenie w tej sprawie. Siostrzeniec Hannsa, Peter Sussmann, zagłębił się w ten temat bardziej niż inni. W latach 70. przez trzy lata przebywał on w Luksemburgu. Często wypytywał Hannsa na temat aresztowania Gauleitera. „Miałem wrażenie, jakby Gustav Simon nie był martwy, gdy odbierał go z więzienia”, wspomina Peter. „Czy uważam, że wujek Hanns osobiście zabił Simona? Nie! Nie był takim typem człowieka. Nie był głupi: wiedział o Konwencji Genewskiej i zdawał sobie sprawę, że gdyby prawda wyszła na jaw, znalazłby się za kratkami. Ale czy sądzę, że mógł pozwolić, by do tego doszło? Bezwzględnie tak. Nienawidził tych drani. Gdyby mnie spytano, na którą wersję postawiłbym, byłbym za historią z partyzantami – że Simona zabito w lesie, a Hanns spreparował tę drugą historię, żeby wyglądało „koszernie”. 138 Święto obchodzone m.in. w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii 26 grudnia lub w kolejny dzień powszedni po świętach, jeśli 26 grudnia przypada w sobotę lub niedzielę. Nazwa wywodzi się od tradycyjnego zwyczaju wręczania służbie lub ubogim podarunków w pudełkach (ang. box) (przyp. red.). 139 To ciekawe, że dwie osoby, które były świadkami tego samego zdarzenia, z tego samego punktu widzenia, mogą mieć na jego temat tak odmienne wspomnienia. Gdy zapytałem Lucille Eichengreen, dlaczego jej wersja ucieczki z Bergen-Belsen tak znacznie różni się od wersji Anity Lasker, mimo że przecież w tym czasie siedziały obok siebie, odparła: „Jeśli poprosisz dziesięć osób będących w tym samym miejscu i czasie o to, żeby ci opowiedziały, co się działo, otrzymasz dziesięć różnych odpowiedzi. Nie twierdzę, że tylko moja wersja jest poprawna lub jej. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego”. Gdy spytałem ją, czy jej zdaniem Hanns mógł wymyśleć tę historię, czy raczej trzymał się faktów, odparła: „Z pewnością trzymałby się faktów, ale okrasiłby ją różnymi przekleństwami i może trochę ubarwił, żeby była zabawna”.
15
HANNS I RUDOLF GOTTRUPEL I BERGEN-BELSEN, NIEMCY 1946
W pierwszych miesiącach 1946 roku Rudolf nadal widywał się ze swoim szwagrem. 3 marca Fritz przyjechał do gospodarstwa w Gottrupel, aby przekazać szwagrowi listy od Hedwig i najnowsze wieści od jego rodziny. Jego najbliżsi przenieśli się ze zniszczonej chałupy do mieszkania znajdującego się nad starą fabryką cukru w Sankt Michaelisdonn. Ich nowe lokum nie było już tak narażone na działanie żywiołów – dach nie przeciekał, a wiatr nie hulał po zakamarkach. Ale Hedwig nadal trudno było samej radzić sobie z dziećmi. Niezwykle pomocny okazał się Leo Helger, wieloletni kierowca Rudolfa z Auschwitz, któremu udało się odnaleźć jego rodzinę (prawdopodobnie przez innego oficera SS, który przebywał we Flensburgu). Przekazał on Hedwig pieniądze i kilka rzeczy uratowanych z berlińskiego mieszkania Rudolfa: grawerowaną obcinaczkę do cygar, sztylet z symbolem SS na rękojeści oraz duże, drewniane pudło ze starożytnymi symbolami runicznymi – prezent od Himmlera140. Hedwig była wdzięczna za pieniądze, ale te i tak szybko się skończyły. Trudno było kupić pożywienie, a na zewnątrz dokuczał mróz. Mieli mało odzieży, która mogłaby ich ogrzać, i brakowało pieniędzy, by opłacić jakąkolwiek pomoc. Dzieci Hedwig
podkradały węgiel z wagonów, które każdego tygodnia zatrzymywały się na kilka godzin na bocznicy przy fabryce cukru. Niestety, te kradzione brykiety wystarczały zaledwie na dwa dni. Hedwig zrobiła dzieciom drewniaki, i chociaż było to znacznie lepsze niż bieganie boso po śniegu, nie mogły one zastąpić prawdziwych butów. Brigitte miała odmrożone stopy. Hedwig leczyła je, kładąc na każdą stopę kawałek wątróbki, a następnie zawijając je starymi szmatami. Potrzebowali nowej odzieży i innego mieszkania. Jednak nie było perspektyw na lepsze życie, co Rudolfa doprowadzało do frustracji. Był tak blisko, a w żaden sposób nie mógł zaradzić cierpieniu rodziny. Fritz i Rudolf rozmawiali również o przyszłości, szczególnie o problemach, jakie napotka rodzina, jeśli pozostaną w Niemczech. Ruch oporu lub to, co z niego pozostało, zawiódł. Nie było nadziei, że NSDAP odzyska władzę. Amerykanie, Sowieci i Brytyjczycy przejęli pełną kontrolę nad krajem. Większość z czołowych przywódców partii i oficerów SS została aresztowana i oczekiwała na proces. Wielu z nich już stracono. Jedną ze spraw najczęściej omawianych przez Rudolfa i Fritza była kwestia przerzucenia rodziny za granicę. Wielu starszych rangą członków SS i partii narodowosocjalistycznej planowało ten sposób ratunku lub już z niego skorzystało. Zazwyczaj wybór padał na Amerykę Południową. Lista takich „uciekinierów” obejmowała między innymi Adolfa Eichmanna, z którym Rudolf ściśle współpracował podczas eksterminacji węgierskich Żydów, Franza Stangla, byłego komendanta obozu w Treblince, którego Rudolf spotkał podczas jednej z wielu podróży służbowych, oraz Josefa Mengele, cieszącego się złą sławą lekarza z Auschwitz, z którym Rudolf współpracował i z którym się przyjaźnił. Wspomniani zbrodniarze zbiegli z kraju, korzystając z uprzednio obranych tras ucieczki, tak zwanych szczurzych linii. Jedna z nich prowadziła na południe, przez Włochy lub Hiszpanię, druga biegła na północ, przez Danię i Szwecję. Biorąc pod uwagę miejsce, w którym znajdował się Rudolf, najprawdopodobniej skorzystałby z drugiej opcji. Jednakże jeśli Rudolf planował zbiec z kraju, wiedział, że musiałby podróżować sam141. Ucieczka z żoną i pięciorgiem dzieci byłaby zbyt niebezpieczna dla wszystkich. Rudolf borykał się z podjęciem decyzji. Nie chciał porzucić rodziny, ale wiedział, że
jeśli zostanie schwytany, w żaden sposób nie pomoże już najbliższym. Po wielogodzinnych rozmyślaniach uznał, że jednak wyjedzie. Rodzina mogła do niego dołączyć później. Teraz, gdy już podjął decyzję, należało zająć się przygotowaniami, nawiązaniem odpowiednich kontaktów, zorganizowaniem biletów i wieloma innymi sprawami. Pomocą miał mu służyć Fritz. W międzyczasie Rudolf, będąc jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w Niemczech pozostawał w ukryciu, czekając na odpowiedni moment do działania. Na początku stycznia 1946 roku British War Office z siedzibą w Londynie wystosowało pismo do Grupy ds. Zbrodni Wojennych w Niemczech, pełne krytyki z powodu braku postępów w ściganiu zbrodniarzy wojennych, nadal pozostających na wolności. Pismo charakteryzowało członków tej jednostki jako ludzi o „skostniałych umysłach”. Pułkownik Somerhough w odpowiedzi zwięźle poinformował nadawców, że nie można obwiniać jego ludzi za brak postępów, biorąc pod uwagę znaczne ograniczenia i deficyt środków niezbędnych do podjęcia konkretnych działań. Odnaleźliśmy dwadzieścia cztery poszukiwane osoby i spisaliśmy ponad tysiąc zeznań. Uważne przeanalizowanie naszej korespondencji dotyczącej zgłaszanych potrzeb w zakresie pojazdów, mechaników i policjantów pokazuje, że od miesięcy błagamy o środki, które sprawią, że będziemy mieli mniej „skostniałe umysły”. Trudno nam się poruszać bez środków transportu.
Nadszedł czas na zmianę strategii. Po sukcesie Hannsa i aresztowaniu przezeń Simona, Somerhough postanowił, że jego ludzie – zamiast kontynuować przesłuchania zbrodniarzy przebywających w areszcie – skoncentrują się teraz na tropieniu zbrodniarzy wojennych wciąż pozostających na wolności. Chciał, aby skupili się na tych szczególnie poszukiwanych, w przypadku których istnieje wielkie prawdopodobieństwo skazania wyrokiem sądowym. Somerhough polecił swoim ludziom zwrócić baczną uwagę na tych, którzy pracowali w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych – Amtsgruppe D. W notatce służbowej spisanej w trzecim tygodniu stycznia 1946 roku podpułkownik Tilling wyraźnie sprecyzował swoje plany: chciał wysłać dwóch śledczych do kwatery głównej Amtsgruppe D w Berlinie. Jednym z nich miał być major Caola, adwokat z Londynu, który niedawno wstąpił do zespołu; drugim – kapitan H.H. Alexander.
Problem polegał na tym, że Hanns nadal przebywał w Wielkiej Brytanii ze swoją narzeczoną. 18 stycznia 1946 roku Sprawa: Dyspozycyjność kapitana HH Alexandra, PC DJAG (Wydział ds. Zbrodni Wojennych) HQ BAOR 1. W spr. Waszego pisma BAOR/15228/ c.1821, datowanego 12 stycznia 1946 roku. 2. Kapitan ALEXANDER zostanie poinstruowany, aby natychmiast zgłosił się do Pana po powrocie z urlopu, czyli 24 stycznia 1946 roku. 3. W chwili obecnej major CAOLA zapoznaje się ze schematem Amtsgruppe D. Chcemy, aby był on odpowiedzialny za śledztwa prowadzone przez ten wydział. Z tego względu major CAOLA będzie przesłuchiwał członków Amtsgruppe D, którzy znajdują się obecnie w areszcie. 4. Kapitan ALEXANDER będzie zajmował się głównie poszukiwaniem i aresztowaniem ściganych z Amtsgruppe D. Sugerujemy, aby major CAOLA był obecny podczas wszystkich przesłuchań członków tej grupy schwytanych przez kapitana ALEXANDRA. Dowódca Zespołu ds. Badania Zbrodni Wojennych nr 1 Ppłk Tilling (HOHNE) Obóz Belsen
W ostatnim tygodniu stycznia Hanns wrócił do kwatery głównej WCIT 1. Natychmiast zgłosił się do Tillinga, który udzielił mu instruktażu. Cztery dni później, 28 stycznia 1946 roku, Hanns i major Caola wyruszyli z obozu w kierunku Berlina. Po dziesięciu latach nieobecności w stolicy Hanns był głęboko zdumiony tym, co zastał w powojennym mieście. Powoli jadąc zaśnieżonymi ulicami, nie krył przerażenia skalą zniszczeń. Trybunał Ludowy, Kancelaria Rzeszy i kwatera główna Gestapo były doszczętnie zniszczone, podobnie jak dzielnica handlowa, Unter den Linden, do której niania zabierała go przed laty – jako małego chłopca – na zakupy z okazji urodzin. Wiele z najwspanialszych zabytków Berlina legło w gruzach. Po Nowej Synagodze przy Oranienburger Strasse, gdzie obchodził bar micwę, zostały zaledwie osmolone szczątki, po tym jak trafiła w nią bomba. Następnie Hanns skierował się do zachodniej części Berlina, chcąc zobaczyć, co zostało z miejsca, w którym mieszkał przed wieloma laty. Czteropiętrowa klinika jego ojca, usytuowana przy Achenbachstrasse, była teraz stosem kamieni i drewna. Za
rogiem budynek mieszkalny przy Kaiserallee, w którym Hanns dorastał, nadal stał na swoim miejscu, chociaż sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili miał się rozpaść. Nawet zoo, do którego tak często chodził, będąc dzieckiem, nie uniknęło zniszczenia. Małpie klatki i budynki dla gadów były zdemolowane, chociaż na szczęście przed bombardowaniem ewakuowano z nich wszystkie zwierzęta. W liście do rodziców Hanns nakreślił obraz zniszczeń: „Berlin dostał w końcu to, na co pracował od dwudziestu lat. Tak przynajmniej uważam. Czego nie zniszczyły bomby, dokonały walki uliczne. Kaiserallee 220 – zniszczona, Achenbachstrasse 15 – zniszczona… Adlon, Eden i wszystkie pozostałe dobre hotele zniknęły. Mieszkaliśmy w hotelu Savoy, przy Fasanenstrasse. Pierwszorzędny, ale brak ciepłej wody. Można z niej korzystać wyłącznie w niedzielę po południu. Przejeżdżałem obok Glienicke. Dom jest cały. Ogród bardzo zapuszczony. Wygląda teraz na znacznie mniejszy, ponieważ drzewa i krzewy bardzo się rozrosły”. Dodał również, że ma wieści o koledze taty z pierwszej wojny światowej, który bronił ich domu przed bojkotem żydowskim w 1933 roku. Z przykrością przekazał, że „Oberst Meyer nie żyje”. Nie znał jednak przyczyn ani okoliczności jego śmierci. Hanns udał się następnie do biura Czerwonego Krzyża142, gdzie dowiedział się, że jego babka cioteczna, Cäcilie Bing, została wysłana do Auschwitz we wrześniu 1942 roku. Wiedząc, co się działo w Bergen-Belsen i uczestnicząc w procesach zbrodniarzy wojennych, Hanns zdawał sobie sprawę, że jeśli znalazła się w Auschwitz, było mało prawdopodobne, aby przeżyła. Kilka kolejnych dni spędził na sprawdzaniu nazwisk, które podała mu Ann i jego siostry. Scenariusz był zawsze taki sam: „Nie, ta osoba nie mieszka już w Berlinie”, i „Tak, wysłano ich do obozu na wschodzie”. Przemierzał ulice Wilmersdorfu, dzielnicy żydowskiej, w której mieszkała jego rodzina – Fasanenstrasse, Kurfürstendamm, Rankeplatz – odwiedzając sklepy spożywcze, warsztaty szewskie, krawieckie i zakłady jubilerskie, do których przed laty zaglądał. Nie spotkał jednak ani jednej osoby, która by go pamiętała. Tę część swojego dawnego życia utracił na zawsze. Hanns wrócił do majora Caoli i razem pojechali do Oranienburga, gdzie w budynku T mieściły się biura Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych. Obiekt zdołał przetrwać
wojnę. Hanns otworzył duże frontowe drzwi i po wejściu do głównego hallu zobaczył wiszący na ścianie schemat biur budynku. Na mapie widniały nazwiska osób pracujących w poszczególnych biurach, wraz z ich stanowiskami służbowymi i numerami telefonów. Przez kilka kolejnych godzin Caola i Hanns sprawdzali poszczególne, opustoszałe już teraz biura, przeczesując skrupulatnie szafy i biurka w poszukiwaniu informacji, które mogłyby ich naprowadzić na ślad pozostających na wolności zbrodniarzy. Jednak wysiłki te okazały się bezowocne. Zgodnie z rozkazem Himmlera, wszystkie ważne archiwa zostały zniszczone. Nie mając prawie żadnych dowodów rzeczowych, Hanns i Caola wyruszyli na poszukiwanie członków byłego personelu inspektoratu. Najpierw odwiedzili nadzorowany przez Amerykanów obóz więźniów wojennych, położony w centrum miasta. Znaleźli tam trzydziestojednoletniego Karla Sommera, trzeciego w łańcuchu dowodzenia w Amtsgruppe D, plasującego się zaraz za Richardem Glücksem i Gerhardem Maurerem. Sommer powiedział im, że szefowie Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych wyjechali na północ w kwietniu 1945 roku, tuż przed końcem wojny. Ponadto przekazał im dokładne informacje, kto i pod czyimi rozkazami pracował w budynku T. Na ich podstawie sporządzono schemat. Schemat organizacyjny Głównego Urzędu Gospodarczo- -Administracyjnego SS (WVHA)
Biorąc pod uwagę chaos, jaki panował w tym czasie w Berlinie, ich wysiłki mające na celu zlokalizowanie wyższych rangą członków Amtsgruppe D spełzły na niczym. Odkryli, że była sekretarka Oswalda Pohla, Frau Fauler, została zatrudniona w jednym z biur administracyjnych aliantów. Gdy tam dotarli, aby ją przesłuchać, dowiedzieli się, że właśnie jest na urlopie. Kierowca Pohla, Walter Seinfert, również pracował w armii amerykańskiej, ale w Berlinie nie udało im się znaleźć po nim nawet śladu. Znacznie lepiej poszło natomiast w berlińskiej agencji prasowej, gdzie zebrali fotografie i wycinki z gazet na temat przywódców SS, z czasów przedwojennych i z okresu samej wojny. Później wpadli na trop byłego adiutanta Oswalda Pohla, Georga Witta, przebywającego w amerykańskim areszcie. Witt powiedział im, że Pohl i jego personel wyjechali z Berlina dziesięć miesięcy wcześniej, 12 kwietnia 1945 roku, z zamiarem utworzenia południowego dowództwa w pobliżu Monachium. Jednak biorąc pod uwagę błyskawiczne przemieszczanie się wojsk amerykańskich przez
południowe Niemcy, musieli porzucić ten plan i po krótkim pobycie w Dachau grupa się rozdzieliła. Witt oznajmił też, że on i Pohl ledwie uszli przed nacierającymi siłami amerykańskimi. Późnym wieczorem dotarli do domu byłej żony Pohla, obecnie mieszkającej w Bawarii. Tego dnia po raz ostatni widział swojego przełożonego – Pohl uciekł jeszcze tej samej nocy143. Hanns, jak zawsze skrupulatny, spisał jego zeznanie, zanotował nazwisko i adres byłej żony Pohla, po czym przesłał te informacje drogą telegraficzną dwóm śledczym, którzy tropili byłego przywódcę WVHA. 18 lutego 1946 roku Hanns i major Caola mieli już listę ponad 130 osób zatrudnionych przez WVHA, z których ponad pięćdziesiąt procent pracowało w Amtsgruppe D. Każde nazwisko zostało starannie zanotowane w niewielkim notesie, który nazwali „Czarną książką”. Co istotne, niemal wszyscy, z którymi rozmawiali, twierdzili, że najważniejsi pracownicy Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych zbiegli na północ, w kierunku duńskiej granicy. Do tej grupy należeli Glücks, Maurer i Höss oraz członkowie ich rodzin. W raporcie podsumowującym wyjazd do Berlina, major Caola napisał: Główne wysiłki oficerów śledczych jak dotąd koncentrowały się na gromadzeniu informacji, mających doprowadzić do zlokalizowania i aresztowania poszukiwanych. Z wyjątkiem tropów, na jakie może natrafić kapitan Alexander w rejonie Flensburga, który zamierza odwiedzić w ciągu kilku najbliższych dni, uważa się za mało prawdopodobne, aby udało się zdobyć jakiekolwiek nowe informacje, dopóki nie odbędą się kolejne aresztowania. Dlatego sugeruje się, aby pościg za zbrodniarzami rozpoczął się natychmiast, gdy tylko kapitan Alexander zdobędzie jakiekolwiek wskazówki w rejonie Flensburga. Ponieważ intencją tej akcji jest, aby kapitan Alexander osobiście prowadził poszukiwania oficerów wyższych rangą, sugeruje się również, aby poszukiwania mniej znaczących oficerów oraz innych osób, które mogą posłużyć jako potencjalni świadkowie, prowadzone były przez grupę Haystack.
Tymczasem w Bergen-Belsen Tilling poinformował Hannsa o ostatnich działaniach śledczych dotyczących dowodzących Amtsgruppe D: dwóch agentów Haystack wpadło na nowy trop Oswalda Pohla, zaś Amerykanie byli w trakcie poszukiwań Gerharda Maurera, który najprawdopodobniej przebywał w strefie amerykańskiej. W międzyczasie wywiad brytyjski potwierdził, że doktor Enno Lolling popełnił samobójstwo w maju 1945 roku. Sommer przebywał w amerykańskim areszcie śledczym, natomiast Burgera przetrzymywali Polacy. Oznaczało to, że Hanns powinien
się skoncentrować na Richardzie Glücksie, jednym z dowodzących Amtsgruppe D, i na Rudolfie Hössie. Podejrzewano, że obydwaj są gdzieś w rejonie Flensburga, w pobliżu duńskiej granicy. Hanns otrzymał od wywiadu brytyjskiego, mającego siedzibę nieopodal Flensburga, raport o Glücksie. Od maja 1945 roku krążyły plotki o losie Glücksa: niektórzy utrzymywali, że zbiegł do Ameryki Południowej, inni twierdzili, że przewodzi tajemniczej grupie złożonej z byłych nazistów, o nazwie ODESSA. Jeszcze inni uważali, że nadal ukrywa się na południu Niemiec. Raport donosił, że według zeznań personelu pracującego w Murvik Naval Hospital, w pobliżu Flensburga, człowiek ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem „Sonneman”, uważany za Glücksa, został przyjęty do tego szpitala na początku maja 1945 roku i zmarł kilka dni później. W raporcie donoszono też, że zażył on kwas pruski, a jego ciało zostało pochowane na cmentarzu we Flensburgu 18 maja, po czym ekshumowane w celu identyfikacji144. Nie było żadnych konkretnych informacji na temat Hössa. Hannsowi polecono zasięgnąć języka w siedzibie działającego w tym rejonie wywiadu brytyjskiego, który najprawdopodobniej był na tropie członków jego rodziny. Hanns skorzystał z pojazdu należącego do Grupy ds. Zbrodni Wojennych i wyruszył do Flensburga145. Na drogach roiło się od samochodów przewożących materiały budowlane do odbudowy zniszczonego podczas wojny kraju. Duże ciężarówki przewożące sprzęt i towary dostarczone drogą morską do Hamburga, zmierzające do miast położonych na południu Niemiec, spowalniały ruch. Ponadto zwały nieuprzątniętego śniegu zalegającego wciąż po intensywnych zamieciach sprzed paru tygodni sprawiały, że drogi były śliskie i zdradliwe. Pierwszy przystanek Hannsa wypadał w domu żony Glücksa, pod adresem Friedrichshof 25146. Kobieta potwierdziła, że wyjechała z mężem z Berlina pod koniec kwietnia 1945 roku, wraz z grupą innych członków Amtsgruppe D, w tym z Hössem, Maurerem i Lollingiem. Do Flensburga dotarli 1 maja 1945 roku. Jak oznajmiła, była przekonana, że jej mąż popełnił samobójstwo 10 maja, chociaż przyznała zarazem, że nie była świadkiem jego śmierci. Gdy Hanns przycisnął ją do muru, wyznała, że słyszała plotki od profesora Gebhardta – osobistego lekarza Himmlera – jakoby jej
mąż nadal żył. Profesor powiedział jej, że Glücks „ma się dobrze i przebywa w ukryciu”, a ona nie powinna go szukać, ponieważ mogłaby tym samym narazić innych na niebezpieczeństwo. Następnie powtórzyła, że mimo wszystko jest przekonana, że jej mąż nie żyje, jako dowód pokazując Hannsowi rzekomo jego dolną szczękę. Zwróciła jego uwagę na szklane odłamki, które utkwiły w kości i między zębami, co miało wskazywać, jakoby samobójca przegryzł fiolkę z trucizną. Hanns odniósł się do tej informacji sceptycznie. W raporcie operacyjnym zanotował: Frau Glücks nosi żałobę po mężu. Zauważyłem, że ma wyłącznie swoją obrączkę ślubną, w przeciwieństwie do zwyczaju ogólnie przyjętego przez wdowy, które noszą zarówno swoją obrączkę, jak i męża, na tym samym palcu. Nie pytałem jednak o ten szczegół, nie chcąc wzbudzać jej podejrzeń.
Ponieważ Hanns stracił trop Glücksa, skierował swoją uwagę na następne nazwisko na liście poszukiwanych: komendanta obozu Auschwitz, Rudolfa Hössa. Kilka dni później, 8 marca 1946 roku, Hanns wysiadł z samochodu i udał się w stronę skromnie wyglądającego, białego budynku z cegły w centrum Heide – małego miasteczka położonego 80 kilometrów na południe od Flensburga. Mieściła się tam kwatera główna brytyjskiej 92 jednostki żandarmerii polowej. Brytyjczycy stworzyli ponad setkę terenowych sekcji w celu nadzoru obszernego terenu Niemiec, jaki przyszło im kontrolować po zakończeniu wojny. Wspomniane terenowe sekcje, plasujące się pomiędzy oddziałami policyjnymi a siłami kontrwywiadowczymi, wypełniały bardzo ważną lukę, jaka powstała po upadku niemieckiego aparatu bezpieczeństwa. Tłumiły one wszelkie próby zbrojnego oporu ze strony miejscowej ludności i narzucały podstawowe reguły prawne oraz porządek społeczny. Hannsa zaprowadzono na zaplecze, gdzie został przedstawiony kapitanowi Williamowi Victorowi Crossowi, dowódcy FSS 92 (92 jednostki żandarmerii polowej). Cross był cztery lata starszy od Hannsa – miał wówczas trzydzieści trzy lata. Wyróżniała go rumiana cera i korpulentna postura. Służył w siłach wywiadu od 1939 roku i był bardzo lubiany przez swoich podwładnych. Hanns ogólnie opowiedział mu o celu misji. Poinformował, że pracuje w Zespole ds. Badania Zbrodni Wojennych, otrzymał rozkaz ścigania i aresztowania Rudolfa Hössa. Dodał też, że niedawno dostał informacje od wywiadu, jakoby komendant
ukrywał się w okolicy Flensburga. Cross zaznaczył, że głównym zadaniem jego jednostki jest utrzymywanie spokoju, ale skoro nazwisko Hössa widnieje jako jedno z pierwszych na liście poszukiwanych zbrodniarzy wojennych, oni również bacznie się za nim rozglądają. Niestety nie wiedzą, gdzie może się ukrywać, ani czy posługuje się fałszywym nazwiskiem. Obserwują jednak jego rodzinę, która mieszka obecnie w starej fabryce cukru w Sankt Michaelisdonn. Jego ludzie przechwycili niedawno list napisany przez Rudolfa do żony – monitorują bowiem całą lokalną pocztę – co oznacza, że Hedwig może wiedzieć, co się dzieje z jej mężem, albo przynajmniej zna kogoś, kto ma takie informacje. W rezultacie, dzień przed przyjazdem Hannsa, 7 marca, Hedwig wezwano na przesłuchanie. Hannsa bardzo ucieszyły te wiadomości. Kilka minut później wraz z sierżantem Koolishem, członkiem 92 jednostki żandarmerii polowej, również znającym język niemiecki, udał się do więzienia w Lunden. W jednej z cel siedziała kobieta o okrągłej twarzy, w brudnej bluzce i wiejskiej spódnicy. Mimo że nie miała już służących, którym mogłaby wydawać polecenia, ani pięknych mebli czy dzieł sztuki, które wypełniały jej dom w Auschwitz, zachowała dość wyniosłą postawę. Hanns, posługując się językiem niemieckim, wyjaśnił jej, że jest kapitanem armii brytyjskiej i że ma kilka pytań dotyczących jej męża. Zapytał, od jak dawna mieszka w fabryce cukru i w jaki sposób dotarła z Auschwitz do Flensburga. Spytał również, czy ma kontakt z mężem. Gdzie on przebywa? Pod jakim ukrywa się nazwiskiem? Hedwig ostentacyjnie odmówiła ujawnienia jakichkolwiek informacji. Nie widząc postępów w śledztwie, Hanns zasugerował, że powinni zastosować jeden z trików praktykowanych przez „Tin Eye” Stephensa. Polegał on na wykorzystaniu dziecka w celu wywarcia presji na rodzicu. Następnego dnia Hanns i czterech członków 92 jednostki żandarmerii polowej pojechało do fabryki cukru, usytuowanej na przedmieściach Sankt Michaelisdonn. Hanns wszedł na górę, do ciemnego, zapuszczonego i zimnego mieszkania. Ponieważ matkę przetrzymywano w areszcie, dzieci były same. W mieszkaniu było niewiele mebli – zaledwie mały drewniany stół i kilka starych krzeseł. Na podłodze nie było żadnych materacy, a na ścianach żadnych obrazów. Lokum miało więc charakter bardziej tymczasowy i daleko mu było do prawdziwego mieszkania. Hanns zastał tam czworo starszych dzieci. Kazał
im usiąść na stole (najmłodsze z dzieci spało pod kocem w rogu pokoju). Hanns zaczął ostrym tonem zadawać pytania, żądając, aby dzieci zdradziły mu, gdzie jest ich ojciec. Zapytane, odpowiedziały potulnie, że nie wiedzą. Hanns podszedł do Klausa i przysunąwszy twarz blisko jego twarzy, ponownie zadał mu pytanie, tym razem podnosząc głos: „Gdzie jest twój ojciec!?”. I tym razem padła ta sama odpowiedź. Hanns nerwowo uderzał pięściami o stół. „Musicie wiedzieć!”. Podszedł do najstarszej córki, Heidetraut, i zagroził, że jeśli nie wyjawi prawdy, aresztuje Klausa. Dziewczyna załkała, tłumacząc, że nie wie nic więcej niż pozostałe rodzeństwo. Następna była Brigitte. Gdy Hanns wrzasnął, że zabije ich matkę, jeśli nie zacznie mówić, Brigitte wybiegła z pokoju i skryła się pod drzewem147 za fabryką, zatykając uszy rękoma. Kilka minut później zobaczyła, że brytyjscy żołnierze odjeżdżają. Z tyłu ciężarówki siedział jej brat, Klaus. Gdy dojechali do Lunden, Hanns wyciągnął chłopca z ciężarówki i zaprowadził do więzienia, gdzie przetrzymywano jego matkę. Hedwig była przerażona, ujrzawszy syna. Mimo strachu o jego bezpieczeństwo, nadal trzymała się obranej wcześniej wersji: „Nie wiem, gdzie przebywa mój mąż”. Dostrzegłszy jej cierpienie, gdy do celi wprowadzono chłopca, Hanns zrozumiał, że musi znaleźć skuteczny sposób, aby ją przekonać, że życie jej syna jest zagrożone. Gdy następnego dnia Hanns wszedł do celi, aby przesłuchać chłopca, młody Höss sprawiał wrażenie skłonnego do rozmowy. Powiedział, że nie widział ojca od ostatnich dni wojny, czyli od maja 1945 roku, gdy zaniósł matce list od Rudolfa, wraz z jego sygnetem, Totenkopfring – srebrnym sygnetem z trupią czaszką, z wygrawerowanym wewnątrz podpisem Reichsführera, który osobiście wręczył go Rudolfowi. Jednak Klaus nadal twierdził, że już od kilku miesięcy nie miał żadnych informacji o miejscu pobytu ojca. Widząc, jak śledczy przesłuchują jej syna, Hedwig postanowiła zaprotestować, rozpoczynając z synem strajk głodowy. W odpowiedzi Hanns poprosił naczelnika więzienia, aby przeniósł Hedwig do osobnej celi. Za każdym razem, gdy Hanns wchodził do jej więziennej izby i zadawał pytanie: „Gdzie jest twój mąż?”, padała niezmienna odpowiedź: „Nie żyje”. Ponieważ obrana taktyka izolacji i zastraszania nie dawała rezultatów, Hanns
doszedł do wniosku, że musi zastosować inny sposób. O zmierzchu, 11 marca 1946 roku, na tyły więzienia podjechał stary pociąg ciągnięty przez lokomotywę parową. Po chwili Hanns wpadł do celi Hedwig i oświadczył, że za chwilę jej syn zostanie odesłany nim na Syberię i już nigdy więcej go nie zobaczy. Czekając kilka minut, aby matka mogła sobie uświadomić powagę sytuacji, Hanns dodał, że może zapobiec deportacji syna, jeśli tylko wyjawi, gdzie przebywa jej mąż i pod jakim nazwiskiem się ukrywa. Chwilę później wyszedł, zostawiając ją siedzącą na pryczy z kartką i ołówkiem w ręku. Gdy po kilku minutach wrócił, na kartce widniała informacja o miejscu pobytu Rudolfa i jego fałszywym nazwisku: komendant Auschwitz mieszkał w gospodarstwie Hansa Petera Hansena, w Gottrupel, ukrywając się pod nazwiskiem Franz Lang148.
140 Opowieści o Himmlerze, który obdarowywał Rudolfa różnymi prezentami w postaci rękodzieł, i o tym, w jaki sposób wróciły one później do Hedwig, pochodzą od wnuka Rudolfa, Rainera Hössa. Te przedmioty znajdują się obecnie w Instytucie IFZ, w Monachium. 141 Córka Rudolfa, Brigitte, powiedziała mi, że ojciec wahał się z podjęciem tej decyzji. Chciał ratować siebie i uważał, że najlepszym sposobem będzie ucieczka do Ameryki Południowej. Z drugiej strony jednak nie chciał zostawić rodziny. Rudolf zdawał sobie sprawę, że musiałaby się ona borykać z poważnymi problemami w powojennych Niemczech. Ale jeśli zostanie schwytany, nikomu nie przyniesie to korzyści. W końcu postanowił wyjechać do Ameryki Południowej, a rodzinę sprowadzić do siebie nieco później. 142 Pismo, jakie autor otrzymał 1 kwietnia 2010 roku z wydziału poszukiwań Czeskiego Czerwonego Krzyża, podawało, że 2 września 1942 roku Cäcilie Bing znalazła się w transporcie nr XII/2 jadącym z Frankfurtu do Terezina (numer seryjny 37), a następnie 29 września 1942 roku została załadowana na transport Bs, jadący z Terezina do Treblinki (numer seryjny 1473). Babcia Ann, Sara Graetz, jechała tym samym transportem. Pismo podawało dalej: „Nikt nie przeżył transportów Bs”. 143 Trzy miesiące później, 27 maja 1946 roku, Oswald Pohl został aresztowany przez śledczych z Haystack. Legitymował się wówczas dowodem Ludwiga Gnissa i pracował w niewielkim gospodarstwie rolnym, nieopodal wioski Armsen, oddalonej zaledwie o niecałe 50 kilometrów na zachód od Bergen-Belsen. Po długim procesie, 3 listopada 1947 roku, Pohl został skazany na śmierć. Wyrok wykonano w 1951 roku, po wielu apelacjach i kontrapelacjach. Do samego końca wypierał się odpowiedzialności za udział w organizacji i nadzorowaniu niemieckich nazistowskich obozów śmierci, twierdząc, że był jedynie „biurokratą”. 144 Do dziś nie ma pewności, co się stało z Richardem Glücksem. Agent brytyjskiej żandarmerii polowej, Fred Warner, pisze w swoich nieopublikowanych wspomnieniach, zatytułowanych Don’t You Know There’s a War On, że odnalazł ciało Glücksa w innym grobie we Flensburgu. Jednak żadne niezależne źródło nie potwierdza tego, że Warner faktycznie znalazł ciało Richarda Glücksa. Krążą opowieści, że Glücks zmarł wiele miesięcy po spotkaniu z Hössem i Himmlerem, w maju 1945 roku. Na przykład tajny telegram, przechowywany w Archiwum Państwowym Stanów Zjednoczonych, którego treść autor miał okazję przeczytać, podaje: „5 paźdz. 1945. Samobójstwo zgłoszone we
Flensburgu. Zmarły w areszcie (Mi14 Report)”. Ta informacja nie tylko podważa słuszność twierdzenia, że Glücks zmarł w maju 1945 roku, jak uważa większość historyków, ale sugeruje ponadto, że Glücksa przetrzymywano w brytyjskim areszcie. Co zatem działo się z Glücksem podczas tych pozostałych miesięcy? Czy pomagał on w jakiś sposób Brytyjczykom? Alternatywna wersja głosi, że po wojnie uciekł z północnych Niemiec do Ameryki Południowej i zaangażował się w działalność siatki ODESSA (to skrót od niemieckiej nazwy Organisation der Ehemaligen SSAngehörigen, czyli organizacja byłych członków SS). Powieściopisarz Frederick Forsyth stworzył później na kanwie tej plotki powieść sensacyjną, zatytułowaną Akta Odessy, czyniąc Oswalda Pohla przywódcą tej powojennej, hitlerowskiej siatki. 145 Na początku 1946 roku dowódca Grupy ds. Zbrodni Wojennych, kapitan Somerhough, bacznie przyglądał się działaniom Hannsa. 18 lutego 1946 roku, na dole jednej z depesz napisanych przez Hannsa, Somerhough dopisał odręcznym pismem: „Kapitan Alexander przydzielony do sprawy Pohla, następnie do sprawy Hössa i Glücksa we Flensburgu”. 146 Szczegóły dochodzenia Hannsa w sprawie miejsca pobytu Richarda Glücksa pochodzą z raportu polowego Hannsa Alexandra, znajdującego się w Państwowym Archiwum Wielkiej Brytanii, datowanego na 13 marca 1946 roku. 147 Wiele lat później Brigitte nadal uskarżała się na migrenowe bóle głowy z powodu wrzasków Hannsa i jego towarzyszy z tamtego dnia. 148 To wersja historii autorstwa kapitana Crossa, pochodząca z nieopublikowanego listu, który napisał on 27 marca 1985 roku do pułkownika Robsona, z Korpusu Wywiadu. Nie miał znaczenia fakt, że Crossowi pomieszały się wydarzenia. Na przykład w swoim liście pisze: „Frau Hoess [sic] i jej trzej synowie…”, a jak wiadomo, Hedwig miała tylko dwóch synów. Córka Rudolfa, Brigitte, podaje alternatywną wersję. Pamiętała, co powiedziała jej matka: Klaus i Hedwig byli umieszczeni w osobnych celach. Hedwig całymi dniami musiała wysłuchiwać pełnych udręki krzyków syna nękanego przez Hannsa i brytyjskich żołnierzy. Mimo tego nie ugięła się, dopóki nie odwiedził jej brat, Fritz, który powiedział jej, że Rudolfowi udało się uciec bezpiecznie z Niemiec i właśnie odpływa statkiem do Ameryki Południowej. Dopiero wtedy, wiedząc, że mąż jest już bezpieczny, Hedwig ujawniła Hannsowi nazwisko, pod jakim się ukrywa jej mąż i miejsce jego pobytu. Jednakże wersja zdarzeń podana przez Hedwig nie pasuje do reszty dowodów. Jest więc dość prawdopodobne, że Hedwig zmyśliła tę historię z obawy, że dzieci uznają, że zdradziła swojego męża.
16
HANNS I RUDOLF GOTTRUPEL, NIEMCY 1946
Gdy tylko Hanns przyjął zeznanie Hedwig Höss, natychmiast popędził do kapitana Crossa i wspólnie uzgodnili plan działania. Ustalili, że aresztowania dokonają jak najszybciej, pod osłoną nocy. Zdawali sobie sprawę, że będą potrzebowali wsparcia zbrojnego, ponieważ nie wiedzieli, czy Rudolf przebywa sam. Mieli też obawy, że może stawić zbrojny opór. W ciągu kolejnej godziny członkowie 92 jednostki żandarmerii polowej zostali zwołani na odprawę149. Wielu z nich, podobnie jak Hanns, było niemieckimi Żydami z Korpusu Pionierów – ludźmi wygnanymi ze swojej ojczyzny, rozdzielonymi ze swoimi najbliższymi, których w większości przypadków wysłano do Auschwitz. Niektórzy posługiwali się prawdziwymi nazwiskami, takimi jak Kuditsch i Wiener, inni przyjęli angielsko brzmiące nazwiska – Roberts, Cresswell czy Shiffers. Byli tam również rodowici Anglicy, pochodzący z rodzin żydowskich, równie rozwścieczeni sytuacją, wśród nich Bernard Clarke z południowego wybrzeża i Karl „Blitz” Abrahams z Liverpoolu. Sprawdzono karabiny i załadowano niezbędne rzeczy na ciężarówki, w tym koce, radio polowe i skrzynie z amunicją. Na tył jednego z samochodów wrzucono pojemnik
z trzonkami do siekier. W międzyczasie Hanns zadzwonił do dowódcy terenowej sekcji bezpieczeństwa 318, wyjawiając mu szczegóły swojej misji i prosząc o wsparcie. Zorganizował również lekarza z 5 Królewskiego Pułku Artylerii. Dwie godziny później mały konwój ciężarówek i jeepów ruszył wąskimi drogami w kierunku Gottrupel. Nad niemiecką ziemią zapadł zmrok. Dwudziestu pięciu ludzi niespokojnie siedziało na twardych ławkach samochodów, trzymając w ręku broń. Hanns wiedział, że każdy z nich podchodził do misji bardzo poważnie150. Było całkiem ciemno i cicho, gdy konwój zajechał na podwórze gospodarstwa w Gottrupel, o godzinie 23.00, 11 marca 1946 roku. Wysiadając z jeepa w towarzystwie oficera medycznego i kierowcy, Hanns kazał pozostałym pozostać w samochodach. Podszedł do stodoły, po czym głośno zapukał. Rudolfa obudziło już wcześniej zamieszanie na zewnątrz. Początkowo nie przejął się tym, sądząc, że to zapewne rabusie, których nie brakowało w okolicy. Jednak chwilę później usłyszał szorstki głos, który nakazał mu otworzyć drzwi. Wiedząc, że nie ma innego wyjścia, zrobił to. Przed nim stanęło dwóch mężczyzn w brytyjskich mundurach. Po insygniach zorientował się, że jeden z nich jest kapitanem, a drugi – lekarzem. Za mężczyznami stało co najmniej dwudziestu żołnierzy z wyciągniętą w jego kierunku bronią. Był oślepiony światłem i zdezorientowany obecnością przybyłych. Wysoki, przystojny, agresywnie wyglądający kapitan bez ostrzeżenia przystawił mu pistolet do twarzy. Następnie, przytrzymując go, kazał lekarzowi przeszukać mu usta, aby sprawdzić, czy nie ukrył w nich fiolek z cyjankiem. Ten po kilku sekundach oznajmił, że podejrzany niczego takiego nie ma. Kapitan zaczął rozmowę, posługując się perfekcyjnym niemieckim. Rudolf natychmiast się zorientował, że Hanns jest Niemcem. Hanns przedstawił się jako kapitan Alexander z Brytyjskiego Zespołu ds. Badania Zbrodni Wojennych i zażądał od Rudolfa dokumentów. Komendant podał mu swój dokument tożsamości – Franz Lang, numer karty tymczasowej B22595. Hanns widział już to nazwisko na tabliczce umieszczonej obok stodoły, ale wiedział, że jest nieprawdziwe. Ten człowiek za bardzo przypominał mężczyznę ze zdjęcia, które Hanns miał przy sobie. Był co prawda starszy, w gorszej kondycji fizycznej, chudszy, ale jednak bardzo podobny. Hanns szybkim gestem pokazał mu fotografię, mówiąc że według niego jest on
komendantem obozu Auschwitz. Rudolf ponownie zaprzeczył, wskazując na swoje dokumenty. Wciąż miał nadzieję, że uda mu się wyjść cało z opresji. W końcu już raz zdołał się wymknąć Brytyjczykom. Jednak Hanns był pewien. Podwinął rękawy koszuli Rudolfa, aby sprawdzić, czy ma wytatuowaną grupę krwi na ramieniu, jednak nic nie znalazł. Rozmowa utknęła w martwym punkcie. Hanns jednak nie zamierzał dać za wygraną. Jego wzrok pobiegł w kierunku wejścia do stodoły w poszukiwaniu jakiegoś dowodu prawdziwej tożsamości podejrzanego. W końcu dostrzegł obrączkę ślubną na palcu mężczyzny. „Proszę mi ją dać” – powiedział. „Nie mogę. Od lat nie potrafię jej zdjąć” – odrzekł Rudolf. „Nie ma problemu, odetnę panu palec” – odparł Hanns, po czym kazał jednemu z żołnierzy poszukać noża kuchennego w stodole. Żołnierz po chwili wrócił z nożem, który wręczył Hannsowi. Ten wykonał gest sugerujący, że naprawdę ma zamiar spełnić swoją groźbę. Rozumiejąc, że tak czy inaczej będzie musiał pokazać obrączkę, Rudolf z oporem zdjął ją z palca, po czym podał Hannsowi, patrząc nań wściekłym wzrokiem. Hanns, spojrzawszy na nią pod światło, dostrzegł od wewnątrz wygrawerowany napis Rudolf i Hedwig. Podziękował i schował obrączkę do kieszeni. Teraz był już gotów aresztować zatrzymanego. Wiedział jednak, że jego towarzysze pałali wielką ochotą, by dać upust swojej nienawiści. Nie inaczej zresztą jak on sam. Musiał podjąć natychmiastową decyzję: czy poluzować co nieco lejce dyscypliny, czy chronić Rudolfa? Zwracając się do swoich ludzi, powiedział: „Za dziesięć minut chcę mieć Hössa w moim samochodzie – żywego i bez obrażeń”151, po czym odszedł. Wiedział, że ponosi odpowiedzialność za wszystko, co mogą mu zrobić, ale był gotów ponieść tego konsekwencje. Żołnierze natychmiast otoczyli Rudolfa i zaciągnęli go do jednego ze stołów rzeźnickich znajdujących się w stodole, zdarli z niego piżamę i zaczęli go okładać rękojeściami siekier. Rudolf krzyczał, ale ciosy padały nieubłaganie jeden za drugim. Po krótkiej chwili lekarz powiedział do Hannsa: „Niech pan ich odwoła, bo będziemy musieli przywieźć zwłoki”. Bicie skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Rudolfa owinięto grubym,
wełnianym kocem i wyprowadzono ze stodoły. Około północy więźnia załadowano na ciężarówkę. Za nim wsiadł Hanns wraz z trzema sierżantami. Kazał kierowcy jechać do Heide, do tamtejszego więzienia. Hanns usiadł obok Rudolfa, na jednej z ławek, z tyłu ciężarówki. Gdy pojazd toczył się wąskimi drogami, Hanns zadawał Rudolfowi pytania152. „Jak się nazywasz? Jaką masz rangę w SS? Jaką rolę odgrywałeś podczas wojny? Czy pracowałeś w Auschwitz?”. W końcu, po powtórzeniu pytań, Rudolf potwierdził, że pracował jako komendant Auschwitz i że był odpowiedzialny za śmierć dziesięciu tysięcy osób. W tym momencie Hanns, z narastającym podnieceniem, zrozumiał, że nie tylko schwytał tego człowieka, ale że pojmany jest skłonny do składania zeznań. Dwie godziny później dotarli do Heide. Ciężarówki zatrzymały się w centrum miasta, obok baru, gdzie czekał na nich Paul. Rudolf został pod strażą w samochodzie, natomiast Hanns i około dwadzieścia pięć osób, które brały udział w obławie, weszło do baru. Co niezwykłe, Hanns przerwał bezpieczną eskortę do aresztu najbardziej poszukiwanego zbrodniarza wojennego, aby uczcić swój sukces. Paul opisał tę scenę w liście do rodziców, który napisał następnego dnia: Hanns odniósł ogromny sukces, chociaż przez to jest bardzo zajęty. Nie wyjedzie stąd z pustymi rękoma – schwytał największego drania z Auschwitz. W całym swoim życiu nie widziałem gorszego śmiecia. Po wszystkim urządziłem przyjęcie, by uczcić ten sukces, a Rudolf w tym czasie siedział w samochodzie pod eskortą. Opijaliśmy to zwycięstwo szampanem i whisky. Mieliśmy przecież do tego prawo, wypełniwszy tak poważną misję. Ale o szczegółach tej akcji opowie wam Hanns. To dobry chłopak, ale nie mówcie mu tego, bo jeszcze popadnie eingebildet [w próżność].
Po zakończeniu ucztowania, Hanns wrócił do ciężarówki, wyciągnął Rudolfa z pojazdu, ściągnął z niego koc, którym był owinięty, i kazał mu maszerować nago przez pokryty śniegiem, główny rynek miasteczka – wprost do więzienia. Gdy weszli do budynku, Hanns w asyście sierżanta z terenowej sekcji wywiadowczej zaczął pierwsze oficjalne przesłuchanie. Więźniowi na siłę wlano alkohol do gardła, po czym bito go jego własnym pejczem, zabranym ze stodoły w Gottrupel. Przez cały czas pojmany miał na rękach kajdanki. Ponieważ w celi było lodowato, Rudolf szybko odmroził sobie bose stopy.
Trzy dni później, 15 marca 1946 roku, Hanns dostarczył Rudolfa do obozu Camp Tomato, prowadzonego przez Brytyjczyków, nieopodal miejscowości Minden. Tam pułkownik Gerald Draper – prawnik Grupy ds. Zbrodni Wojennych – kontynuował przesłuchiwanie więźnia. Kilka godzin później w formie maszynopisu spisano zeznanie Rudolfa – osiem stron i jeden akapit podsumowania. Po raz pierwszy komendant obozu koncentracyjnego zdradził szczegóły dotyczące ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Rudolf przyznał się, że nadzorował mord dwóch milionów ludzi.
149 Zgodnie z treścią listu napisanego przez kapitana Crossa do pułkownika Robsona z Korpusu Wywiadu, 27 marca 1985 roku, niektóre z osób wchodzących w skład 92 jednostki żandarmerii polowej to Henshaw, Rapkins, Durkin, Kuditsch, Wiener, Roberts, Cresswell, Dobons, Abrahams i Shiffers, choć część z nich posługiwała się wyłącznie pseudonimami (na przykład Shiffers tak naprawdę nazywał się Sansavrino). 150 Na przestrzeni lat wiele osób utrzymywało, że było zaangażowane w proces aresztowania Rudolfa Hössa. W istocie, w nagranym na taśmie magnetofonowej wywiadzie, jaki przeprowadził z Hannsem jego bratanek, John Alexander, Hanns mówi: „Wiele osób uczestniczyło w tym zadaniu. Jedni czytali listy żony Rudolfa, inni ją obserwowali”. W raporcie terenowym z 15 marca 1945 roku Hanns wymienia pewnego doktora z 5 Królewskiego Pułku Artylerii, kapitana Hartforda z 318 jednostki żandarmerii polowej oraz ludzi z 92 jednostki żandarmerii polowej kapitana Crossa. W oficjalnym raporcie z aresztowania Rudolfa Hössa widnieje nazwisko Crossa, chociaż najczęściej takie dokumenty podpisywała osoba pełniąca funkcje administracyjne, a nie osoba faktycznie dokonująca aresztowania. Książka Richarda Butlera, zatytułowana Legions of Death (Legiony śmierci), cytuje wypowiedź Bernarda Clarke’a, członka 92 jednostki żandarmerii polowej, który twierdzi, że uczestniczył w aresztowaniu (z tej książki pochodzi cytat wypowiedzi doktora: „Odwołaj ich wszystkich… chyba że chcesz przywieźć zwłoki”). W Imperial War Museum w Londynie znajduje się kartoteka, zgodnie z którą Charles Steven Mackay znał szczegóły śledztwa Hössa. We Wrexham rozmawiałem z byłym brytyjskim żołnierzem, Kenem Jonesem, który podczas wojny stacjonował w północnych Niemczech. Twierdził on, że spał w jednej celi z Hössem, mając za zadanie dopilnowanie, żeby więzień nie popełnił samobójstwa. Oficjalna, nieopublikowana historia Korpusu Wywiadu Armii Brytyjskiej wyraża uznanie dla jednego z uczestników akcji aresztowania Hössa, Karla „Blitz” Abrahamsa, urodzonego w Liverpoolu, mówiącego po niemiecku Żyda, który był członkiem 92 jednostki żandarmerii polowej. Rozmawiałem z synem Karla, Stephenem Abrahamsem, który powiedział mi, że posiada korespondencję, jaką wymieniali między sobą jego rodzice. Potwierdza ona, że ojciec brał udział w przesłuchaniach Hössa. Jednak w listach nie ma wzmianki o samym aresztowaniu, a jego ojciec nigdy nie opowiadał mu o tych wydarzeniach ani też nic nie napisał o nich w swoich wspomnieniach. 151 Hanns wiedział, że jest odpowiedzialny za pobicie Rudolfa Hössa podczas jego aresztowania. W zarejestrowanym wywiadzie z Herbertem Levy powiedział: „[Rudolf Höss] przyznał, że był bardzo dobrze traktowany przez Brytyjczyków, z wyjątkiem oficera aresztującego. Dostało mi się… winny”. Te dziesięć minut nadużyć oraz insynuacje o dalszych atakach ze strony Brytyjczyków wystarczyły, żeby wielu rewizjonistów Holocaustu zyskało argumenty do twierdzenia, iż zeznania Rudolfa nie były w pełni dobrowolne. Argumentowano to w następujący sposób: zeznanie Hössa zostało na nim wymuszone przemocą, dlatego jego zeznania w charakterze świadka na procesie w Norymberdze i jego późniejsza autobiografia nie są wiarygodne. W konsekwencji doprowadziło ich to –
w sposób logiczny – do wniosku, że skoro „historia ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” w tak znacznym stopniu opierała się na zeznaniach Rudolfa Hössa, to Holocaust tak naprawdę nigdy nie miał miejsca. 152 W swojej autobiografii i w późniejszych zeznaniach Rudolf utrzymywał, że jedyną osobą, którą własnoręcznie zabił, był Walter Kadow (morderstwo miało miejsce w latach 20. XX wieku). Rozmowa, jaką Hanns odbył z nim w ciężarówce, była jedyną, w której Rudolf przyznał, że osobiście zabił jeszcze innych ludzi. W późniejszym czasie potwierdził, że nadzorował wymordowanie dwóch i pół miliona ofiar, ale nigdy więcej nie zabił nikogo własnoręcznie.
17
HANNS I RUDOLF BERGEN-BELSEN I NORYMBERGA, NIEMCY 1946
Po odstawieniu Rudolfa do więzienia, Hanns natychmiast udał się do Hamburga. Zameldował się w luksusowym hotelu Atlantic, nad jeziorem Alster. Pierwszego wieczoru skierował kroki do baru, gdzie nie szczędził sobie trunków. Później, gdy wracał do swojego pokoju na trzecim piętrze, zauważył, że niektórzy goście zostawiają obuwie przed drzwiami swoich kwater. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, pozbierał je i zrzucił na dół klatki schodowej. Następnego dnia, mile zaskoczony, zobaczył swojego brata bliźniaka siedzącego przy stole i jedzącego śniadanie. Sądził, że Paul nadal pilnie pracuje, nadzorując obóz dla więźniów wojennych, ale – co już nie raz zdarzyło im się podczas wojny – ich ścieżki się skrzyżowały. „Co robiłeś wczoraj wieczorem?” – zapytał Paul. „Za dużo wypiłem i pozrzucałem buty oficerów z trzeciego piętra klatki schodowej!”. „To ciekawe – ja zrobiłem dokładnie to samo, tyle że z czwartego piętra!”. Podczas śniadania nie poświęcili zbyt wiele czasu rozmowie o pracy. Nie był to
zresztą temat, który zbyt często poruszali. Paula męczyło już życie w wojsku i ogarniała go coraz większa wściekłość na wszystko, czego dopuścili się Niemcy. Pragnął wrócić do Anglii. Podobnie Hanns, mimo że nie krył dumy z pracy nad ściganiem zbrodniarzy wojennych, miał już dość tutejszej rzeczywistości – horroru, jaki zastał w BergenBelsen, zeznań oficerów SS z Auschwitz i napięcia związanego z tropieniem poszukiwanych zbrodniarzy. Obydwaj uznali, że najlepszym wyjściem jest... upić się. Wyruszyli więc na podbój hamburskich barów, wspólnie wypijając morze alkoholu i kontynuując świętowanie pojmania Rudolfa Hössa. Pięć dni później Hanns udał się z powrotem do Bergen-Belsen. Przyjął gratulacje od swojego dowódcy, podpułkownika Tillinga, i dowiedział się, że może pojechać do domu. Ponieważ procesy załogi z Bergen-Belsen dobiegły końca, a procesy norymberskie właśnie się rozpoczęły, Haystack musiała ulec przekształceniu. Organizacja miała się teraz koncentrować na innych celach: mniej znaczących strażnikach SS, przemysłowcach, którzy współpracowali z hitlerowcami, oraz nowym wrogu – kobietach i mężczyznach próbujących zniszczyć amerykańskie i brytyjskie wysiłki mające na celu stłumienie rosnącej w siłę zimnej wojny. Do obozu przybyli nowi śledczy – ludzie z ogromnym doświadczeniem prawniczym i policyjnym. Amatorów, takich jak Hanns, już nie potrzebowano. Hanns nie był rozczarowany takim stanem rzeczy. Chciał wrócić do życia w cywilu. Kilka kolejnych dni spędził na pisaniu raportu ze swojego pobytu w Berlinie i Flensburgu oraz na wypełnianiu przeróżnych formularzy administracyjnych. Kilka dni później pożegnał się z kolegami, po czym wojskową ciężarówką zabrał się do Brukseli. Przekraczając granicę z Niemcami, przysiągł sobie, że już nigdy nie wróci do kraju, w którym się urodził. Z Belgii popłynął promem przez Kanał La Manche, a będąc już w Anglii, udał się pociągiem do Guildford. Tam otrzymał dokumenty demobilizacyjne oraz nowy, granatowy garnitur. Był 20 kwietnia 1946 roku. Tego dnia Hanns zakończył swoją karierę wojskową. Kilka dni później dostał list. W kopercie znajdowały się jego dokumenty naturalizacyjne. Po ponad sześciu latach spędzonych w armii brytyjskiej, Hanns
Herman Alexander w końcu otrzymał obywatelstwo brytyjskie. W niedzielę 19 maja 1946 roku Hanns i Ann pobrali się w nowo powstałej, Nowej Liberalnej Synagodze Żydowskiej, w północno-zachodnim Londynie. Hanns założył tego dnia wykrochmalony mundur armii brytyjskiej i wypolerowane skórzane buty. Na głowie miał szelmowsko przekrzywioną wojskową czapkę. Ann na tę okazję założyła suknię w kolorze kości słoniowej, na głowę założyła dopasowany do jej barwy toczek, krótką woalkę oraz buty na wysokim obcassie. Paul, który został zdemobilizowany tego samego dnia co brat, stał obok nowożeńców odziany w mundur. Za nimi, w osłoniętej szafie, spoczywała Tora rodziny Alexander. Proces głównych zbrodniarzy wojennych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym, znany jako procesy norymberskie, rozpoczął się cztery miesiące przed aresztowaniem Rudolfa Hössa. Jako gospodarza procesu wybrano Norymbergę, ze względu na jej historyczne znaczenie – to właśnie tutaj dziesiątki tysięcy ludzi uczestniczyły w zjazdach hitlerowców, gdy władza nazistów osiągnęła swój szczyt w latach 30. XX wieku. Drugim powodem takiego wyboru był fakt, że miasto znajdowało się w strefie amerykańskiej. Mimo że procesy były przedsięwzięciem międzynarodowym, alianci uzgodnili, że będą im przewodzić Amerykanie. Procesy odbywały się w Pałacu Sprawiedliwości. Budynek, wzniesiony z kamienia w kolorach białym, beżowym, brązowym i migdałowym, przetrwał wojnę – niemal nietknięty. Procesy ruszyły 20 listopada 1945 roku. Mowę wstępną wygłosił sędzia Robert Jackson, główny oskarżyciel ze strony amerykańskiej. Zło, które pragniemy potępić i ukarać, było z premedytacją zamierzone, szkodliwe i siało spustoszenie. Zatem nasza cywilizacja nie może tego ani ignorować, ani tolerować. Nie można dopuścić do takiej sytuacji w przyszłości. Cztery wspaniałe narody, opływające w chwałę zwycięstwa i dotknięte skutkami tej wojny, nie łączą się w chęci dokonania zemsty, ale doprowadzają pojmanych przez siebie wrogów przed oblicze prawa. To jeden z najbardziej znaczących hołdów, jakie siła złożyła rozsądkowi.
Pojmanym dwudziestu czterem najwyższych rangą nazistom odczytano oskarżenia o popełnieniu zbrodni przeciwko ludzkości. Na liście oskarżonych znaleźli się Hermann Göring (dowódca Luftwaffe i oficjalny zastępca Hitlera), Rudolf Hess (zastępca Hitlera), Albert Speer (odpowiedzialny za zbrojenia), Joachim von
Ribbentrop (minister spraw zagranicznych), Hans Frank (generalny gubernator okupowanej Polski), Ernst Kaltenbrunner (szef Reichssicherheitshauptamt, Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i najwyższy rangą oficer SS po śmierci Himmlera). Martin Bormann (przywódca NSDAP), którego losów nie znano, miał być osądzony zaocznie (in absentia)153. Przez cztery miesiące poprzedzające rozpoczęcie procesu prokuratora wezwała setki świadków i zgromadziła stosy pisemnych oświadczeń od ofiar obozów koncentracyjnych. Zebrano sterty pism, przekazywanych przez starszych rangą dowódców do podwładnych, oraz dowody zamówień i pokwitowań, stanowiących potwierdzenie zakupu cyklonu B przez obozy koncentracyjne. Zebrano również kopie akt osobowych, dokumentujące dokładny przebieg pracy i obowiązki oskarżonych. Dowody były niezaprzeczalne: naziści nadzorowali masowe mordy na niespotykaną dotąd skalę. Jednak gdy nadeszła pora, aby oficjalnie przyznać się do winy, każdy z oskarżonych zaprzeczył, jakoby wiedział o ludobójstwie, którego dokonywano w obozach. Przebieg procesów norymberskich bacznie śledziły media na całym świecie. Gazety każdego dnia publikowały coraz bardziej alarmujące artykuły sugerujące, że wielu z podsądnych może uniknąć wyroku skazującego mimo ich oczywistego udziału w procesie mordowania milionów Żydów, komunistów i Cyganów w obozach koncentracyjnych. Wyglądało na to, że te procesy mogą zakończyć się porażką. W międzyczasie rozniosły się wieści o aresztowaniu Rudolfa Hössa. * 17 marca 1946 roku „New York Times” donosił, że po dziewięciu miesiącach poszukiwań brytyjscy agenci schwytali Rudolfa Hössa, „prawdopodobnie największego mordercę w historii ludzkości”. Kilka dni później brytyjskie biuletyny wojskowe, wydawane w Hamburgu, Flensburgu i innych niemieckich miastach, przekazywały podobne informacje, opatrzone nagłówkiem: „Dwa miliony zagazowanych osób! Komendant obozu Auschwitz zeznaje”. Artykuły te podawały szczegóły, jakie Rudolf przekazał Brytyjczykom w Camp Tomato, łącznie z opisem przeprowadzanych selekcji więźniów, komór gazowych i krematoriów.
Jednak mimo aresztowania Rudolfa Hössa, zeznań i złej sławy, jaką dzięki nim zyskał, do ogólnej wiadomości nie podano informacji, gdzie odbędzie się jego proces. Alianci byli zgodni co do tego, że zbrodniarzy wojennych należy przekazywać krajom, w których dokonali oni swoich zbrodni. Problem polegał na tym, że podobne procesy wymagały odpowiednich umiejętności organizacyjnych i zasobów, czego nie mogło zapewnić państwo polskie, zmagające się z powojennymi trudami, nie wspominając już o przewodniczeniu w głównym procesie zbrodniarzy wojennych. Telegramy krążyły w szybkim tempie pomiędzy Londynem a Warszawą154. Brytyjczycy zaoferowali przeprowadzenie procesu Rudolfa, a Polacy odmówili zaangażowania się w przesłuchanie przed brytyjskim sądem. W miarę zaogniania się sporów związanych z kwestią, gdzie powinien odbyć się proces Hössa, młody amerykański oskarżyciel uczestniczący w procesach norymberskich, Whitney Harris, wpadł na pewien pomysł. Właśnie dobiegał końca proces przeciwko Ernstowi Kaltenbrunnerowi, i Harrisowi bardzo zależało na tym, aby znaleźć oficera wysokiego rangą, który poświadczy o wydarzeniach w obozach koncentracyjnych. Po przeczytaniu jednego z artykułów prasowych, Harris zrozumiał, że gdyby Rudolf Höss wystąpił w charakterze świadka, jego zeznanie nie tylko stałoby się częścią oficjalnego protokołu, co potwierdziłoby zeznania tak wielu ofiar, ale – być może – spowodowałoby zaangażowanie innych oskarżonych lub poruszenie ich sumienia na tyle, by mogło wpłynąć to na ich przyznanie się do winy. Harris wysłał pilny telegram do obozu Tomato, z żądaniem sprowadzenia Rudolfa Hössa do Norymbergi: 30 marca 1946 roku Brytyjski Urząd ds. Zbrodni Wojennych Sekcja Europejska, Norymberga 211430A Poufne PRASA DONOSI, ŻE BYŁY KOMENDANT OBOZÓW KONCENTRACYJNYCH AUSCHWITZ, RUDOLF HÖSS, ZOSTAŁ SCHWYTANY (.) PONIEWAŻ HÖSS MOŻE DOSTARCZYĆ INFORMACJI POCIĄGAJĄCYCH DO ODPOWIEDZIALNOŚCI KALTENBRUNNERA I INNYCH, BYŁBYM WDZIĘCZNY ZA JAK NAJSZYBSZE DOSTARCZENIE GO DO NORYMBERGI (JAK NAJSZYBSZE) CELEM PRZESŁUCHANIA (.) PO DOSTARCZENIU GO, POWINIEN ZOSTAĆ DOPROWADZONY POD STRAŻĄ DO PAŁACU SPRAWIEDLIWOŚCI 6850 I.S.D., DO POKOJU NR 216 (.)
PROSZĘ POWIADOMIĆ O SPODZIEWANYM CZASIE DOPROWADZENIA.
Następnego dnia dwaj brytyjscy żandarmi odtransportowali zakutego w kajdanki Rudolfa Hössa z obozu Tomato prawie 500 kilometrów na południe, do Norymbergi. W pałacu jeden z urzędników wypełnił „wstępny zapis danych więźnia wojennego”, który obejmował podstawowe informacje, takie jak nazwisko, datę urodzenia, stopień wojskowy, wzrost i wagę. W rubryce „cechy szczególne” napisał o wypełnionych złotymi plombami zębach więźnia, brązowych oczach, jasnych włosach oraz odmrożonych stopach. Poniżej Rudolf złożył swój podpis. Po pobraniu odcisków palców, więźnia zaprowadzono spiralnymi schodami w dół, do piwnicy. Jego kroki odbijały się echem od wybielonych ścian korytarza. Przy każdej celi stał amerykański strażnik, pilnujący więźniów przez dwadzieścia cztery godziny na dobę od czasu samobójstwa jednego z oskarżonych, Roberta Leya, które miało miejsce kilka miesięcy wcześniej. Rudolfa umieszczono w jednoosobowej, betonowej celi, która znajdowała się w piwnicy należącej do skrzydła C pałacu. W celi było tylko jedno maleńkie okno, blisko sufitu. Na całe umeblowanie składało się łóżko polowe z cienkim materacem oraz wełniany koc, starannie zwinięty w końcu łóżka, drewniany stół i wiadro. Następnego ranka, 1 kwietnia, Rudolfa zaprowadzono do niewielkiego biura, w którym przy drewnianym stole siedział Whitney Harris, a obok niego protokolant sądowy i tłumacz. Trzy tygodnie pobytu Rudolfa w brytyjskim areszcie poważnie odbiły się na jego wyglądzie i zdrowiu – oskarżony miał podkrążone oczy, nieogolone i wychudłe policzki, a jego postura sprawiała wrażenie kruchej, dużo mniejszej, jak gdyby się skurczył. Harris był zaskoczony wyglądem więźnia. Spodziewał się kogoś większego, tryskającego siłą i brutalnością, człowieka z charyzmą. Rudolf natomiast sprawiał na nim wrażenie osoby raczej przeciętnej – człowieka pospolitego, jakich wielu, na którego nawet by nie spojrzał, mijając go na ulicy. W przeciwieństwie do niego, Harris był elegancki155. Miał na sobie granatowy mundur marynarki wojennej, z dwurzędową marynarką z pokaźnymi, mosiężnymi guzikami. Harris był podekscytowy, ponieważ od czasu swego pobytu w Norymberdze – od ubiegłego lata – odbył już niejedną rozmowę twarzą w twarz z przetrzymywanymi tam nazistami, ale jak dotąd nie spotkał nikogo, kto dostarczyłby tak wielu istotnych
szczegółów dotyczących działania obozów koncetracyjnych. Rudolf usiadł naprzeciwko niego ze spuszczonym wzrokiem. W pokoju słychać było jedynie odgłos strzelania kostek nerwowo zaciskanych rąk więźnia. Po chwili amerykański oskarżyciel poprosił Rudolfa o krótkie streszczenie jego życiorysu. Gdy tłumacz przekładał jego słowa, Harris notował pewne informacje w leżącym na stole notatniku. W końcu rozmowa zeszła na obóz w Auschwitz. Harris zapytał, ile osób zostało tam zabitych. Rudolf bez wahania odparł, że życie straciło trzy miliony ludzi: dwa i pół miliona w komorach gazowych, a pozostałe pół zmarło na skutek głodu i chorób. Harris z jednej strony był głęboko poruszony pozbawionym emocji zeznaniem więźnia, ale z drugiej zadowolony, ponieważ to zeznanie mogło odegrać kluczową rolę w procesie – dotychczas wszyscy oskarżeni odmówili podania szczegółów dotyczących tego, co działo się w obozach koncentracyjnych. Na tę chwilę Harris zakończył przygotowywanie aktu oskarżenia, ale udało mu się nakłonić obrońców Kaltenbrunnera do wezwania Rudolfa jako świadka. Zrobili to nader chętnie, ponieważ ich podopieczny był oskarżony o nadzorowanie i utrzymanie obozów koncentracyjnych, a zeznania Rudolfa mogły dowieść, że Kaltenbrunner nigdy nie był w Auschwitz. Następnego dnia Harris ponownie wezwał Rudolfa na przesłuchanie. Wieczór spędził na przepisywaniu na maszynie jego zeznania. Wybrał tylko najbardziej istotne szczegóły z wypowiedzi komendanta, i ujął własnymi słowami. Zawarte w nich przesłanie oraz ich znaczenie należały do komendanta. On tylko dobrał słowa, które mogły wywrzeć największy wpływ na organ wymiaru sprawiedliwości. Następnego dnia Harris udał się do celi Rudolfa, gdzie odczytał mu „wypolerowane” już jego pisemne zeznanie. Rudolf potwierdził jego prawdziwość, z niewielkimi i nieistotnymi zmianami. Nauczył się przecież angielskiego, gdy przebywał w więzieniu w latach 20. XX wieku. Następnie, na ostatniej stronie oświadczenia, złożył swój podpis. Teraz już tylko od obrony zależało, kiedy Rudolf zostanie wezwany na świadka. Amerykanie wykorzystali fakt przetrzymywania pod strażą tak wielu wyższych rangą nazistów i zlecili swoim psychologom przeprowadzenie drobiazgowych wywiadów i testów na więźniach. Rudolf, czekając na wezwanie do sądu, został przebadany przez
psychologa i psychiatrę. Pierwszym z przesłuchujących był Gustave Gilbert, nowojorczyk pochodzący z rodziny żydowsko-austriackich imigrantów. Poprosił Rudolfa, aby wypełnił prosty test na inteligencję oraz test plam atramentowych Rorschacha156. Skonkludował, że – podobnie jak w przypadku pozostałych nazistów – poziom inteligencji Rudolfa przekracza średnią. Później poprosił Rudolfa o przedstawienie mu pokrótce historii swojej kariery. Podobnie jak wcześniej podczas rozmowy z Harrisem, Rudolf beznamiętnym tonem oświadczył, że jest odpowiedzialny za śmierć ponad dwóch i pół miliona Żydów. Amerykanin zapytał, jak to możliwe, żeby zamordować tylu ludzi. „Technicznie – odparł Rudolf – nie było to takie trudne. Byłoby możliwe zabicie nawet większej liczby osób”. Gilbert zaczął go naciskać, chcąc zmusić go do bardziej emocjonalnej reakcji, ale Rudolf kontynuował w podobnym tonie: „W tamtym czasie nikt nie brał pod uwagę żadnych konsekwencji. Nie myślałem, że kiedyś będę musiał ponieść karę. Widzi pan, w Niemczech było przyjęte, że gdy coś układało się niepomyślnie, odpowiedzialnym za wszystko był człowiek wydający rozkazy”. Gdy Gilbert zaczął dopytywać: „Ale co z czynnikiem ludzkim…”, Rudolf przerwał mu: „O tym się w ogóle nie myślało i nie brało tego pod uwagę”. Po kilku kolejnych pytaniach, Rudolf powiedział: „Przypuszczam, że w ten sposób chce się pan przekonać, czy moje myśli i nawyki są normalne”. „A jak pan sądzi?”, zapytał Gilbert. „Jestem całkowicie normalny”, odparł Rudolf. „Nawet w czasie gdy nadzorowałem proces eksterminacji, prowadziłem normalne życie rodzinne”. Gdy Gilbert z kolei zapytał go o jego życie towarzyskie, komendant odparł, że z natury jest samotnikiem, niezdolnym do nawiązania głębszych relacji z przyjaciółmi i kolegami. Zwykle najlepiej czuł się w swoim towarzystwie. Przyznał też, że żona nie chciała z nim utrzymywać intymnych kontaktów, gdy dowiedziała się o komorach gazowych w obozie. Mimo że przyznał, iż miewał romanse w trakcie małżeństwa, twierdził, że nie jest mężczyzną o dużych potrzebach seksualnych. Kiedy Gilbert zapytał go o uczucia względem jego żydowskich ofiar, Rudolf wyjaśnił, że z góry zakładano, iż Żydzi byli winni gospodarczych i społecznych niedostatków w Niemczech oraz że gazety także potwierdzały to, co mówili wojskowi, którzy oświadczali, że muszą chronić Niemcy przed Żydami. „Może pan być pewien, że nie zawsze miło było patrzeć na stosy ciał i czuć nieustannie dym
z krematoriów”, kontynuował, „ale taki był rozkaz Himmlera, który nawet wyjaśnił nam tę konieczność. Dlatego nigdy głębiej nie zastanawiałem się, czy było to słuszne, czy nie”. Potem dodał: „Problem eksterminacji Żydów nie był czymś nowym. To, że zostałem wskazany, by nadzorować eksterminację, na początku mnie przestraszyło. Ale po otrzymaniu konkretnego, bezpośredniego rozkazu, a nawet wyjaśnieniu konieczności jego wykonania nie pozostało mi nic innego, jak się podporządkować”. Podsumowując swoje notatki, Gilbert napisał: „We wszystkich rozmowach Höss wykazuje rzeczowość i obojętność oraz opóźnione zainteresowanie ogromem swoich zbrodni. Jednocześnie podczas rozmowy z nim można odnieść wrażenie, że nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie otrzymał takiego rozkazu. W tym człowieku jest tak dużo apatii, że trudno mówić o wyrzutach sumienia. Nawet perspektywa skazania na śmierć przez powieszenie nie wywołuje w nim większych emocji. Sprawia on wrażenie człowieka intelektualnie poczytalnego, ale o osobowości schizoidalnej, apatycznego, nieczułego i pozbawionego empatii, której poziom u osoby chorej psychicznie jest zwykle niewiele większy”. Dwa dni później Rudolfa odwiedził major Leon Goldensohn, psychiatra armii amerykańskiej. Trzydziestopięcioletni Goldensohn był – podobnie jak Gilbert – Żydem, urodzonym i wychowanym w Nowym Jorku. Gdy wszedł do celi Rudolfa, ze zwisającą z ust fajką, zastał go siedzącego w rogu łóżka, ze stopami zanurzonymi w misce z ciepłą wodą. Korzystając z pomocy tłumacza, Goldensohn zapytał, dlaczego to robi, na co Rudolf odparł, że bolą go stopy, od czasu gdy odmroził je sobie w Heide. Goldensohn zadał mu pytanie o jego kondycję psychiczną. „Jestem mniej nerwowy, niż byłem”, odpowiedział Rudolf. Psychiatra zapytał, czy martwi się tym, do czego przyczynił się w Auschwitz. „Uważałem, że postępuję właściwie”, odparł Rudolf. „Wypełniałem rozkazy, ale teraz wiem, że było to niepotrzebne i złe. Nie rozumiem, co pan ma na myśli, pytając, czy się martwiłem. Przecież nikogo osobiście nie zabiłem. Byłem tylko nadzorującym program eksterminacji w Auschwitz. Rozkazy pochodziły od Hitlera, który wydawał je Himmlerowi, a Eichmann wydawał mi dyrektywy dotyczące transportów”. Gdy Goldensohn zapytał go, czy prześladują go nocne koszmary – obrazy egzekucji, komory gazowe lub palenie zwłok – Rudolf odparł: „Nie. Nie miewam takich wizji”.
W podsumowaniu napisanym 20 maja 1946 roku Goldensohn stwierdził: „To człowiek o charakterze niemoralnego psychopaty, który sam w sobie oraz w zestawieniu z jego historią rozwoju osobistego wskazuje na brak miłości rodzicielskiej i nieuświadomioną wrogość wobec ojca. Po drugie, pozostaje jeszcze wpływ doktryny narodowego socjalizmu, która umożliwiła temu sadystycznemu psychopacie popełnienie bezprecedensowych okrucieństw w ramach jawnej, społecznej i politycznej przyzwoitości”. Swoje spostrzeżenie podsumował stwierdzeniem: „Ogólnie rzecz ujmując, człowiek ten nie posiada żadnych moralnych ani etycznych norm postępowania. Jego reakcja na masowe mordy, o które się go oskarża, jest obojętna”. 15 kwietnia 1946 roku przyszedł czas na stawienie się Rudolfa przed sądem. Mając na sobie świeżo wyprasowany, czarny garnitur i krawat w paski, schludnie obcięte i uczesane włosy, Rudolf podszedł do drewnianego stanowiska dla świadków stojącego na przedzie sali, nałożył na uszy czarne słuchawki i kładąc rękę na Biblii, przysiągł mówić prawdę. Po jego obu stronach stali atletyczni żandarmi wojsk amerykańskich, w białych hełmach, z rękoma założonymi do tyłu. Za Rudolfem wisiała duża mapa Europy z zaznaczonymi głównymi miastami i punktami rozmieszczenia obozów koncentracyjnych157. Prawnik strony obrońców, doktor Kurt Kauffmann, wyjaśnił Rudolfowi: „Proszę świadka, pańskie zeznania będą miały dalekosiężne skutki. Prawdopodobnie jest pan jedyną osobą, która może rzucić światło na pewne ukryte aspekty i powiedzieć, kto wydawał rozkazy nakazujące prześladowanie europejskich Żydów. Może pan również opisać, w jaki sposób te rozkazy były wykonywane oraz do jakiego stopnia utrzymywano w tajemnicy wszystkie egzekucje”. Następnie zadał mu serię pytań, których głównym celem było udowodnienie, że Ernst Kaltenbrunner nigdy nie wizytował Auschwitz, co Rudolf w istocie potwierdził. Zespołowi oskarżycieli przewodniczył pułkownik John Amen, mężczyzna o szerokich ramionach, który – podobnie jak wszyscy obecni na sali żołnierze – był w pełni umundurowany. Widniejące na jego piersi medale oraz symbole orła na ramionach znamionowały jego stopień oficerski. Amen siedział na przedzie sali
sądowej za niewielkim biurkiem, na którym znajdował się mikrofon oraz dwie żarówki: czerwona i biała, za pomocą których urzędnik sądowy sygnalizował moment, w którym należało zabrać głos. Gdy zapalała się biała żarówka, Amen mógł odczytać oświadczenie Rudolfa, złożone przez niego kilka dni wcześniej, pod przysięgą, w obecności Whitneya Harrisa. To zeznanie było jedynym zapisem audiowizualnym wypowiedzi Rudolfa Hössa. Odpowiadając na pytania zadawane mu przez prokuratora, Rudolf mówił wysokim głosem, przez nos. Pułkownik Amen: Proszę świadka, czy podpisał pan to oświadczenie złożone pod przysięgą dobrowolnie? Rudolf: Jawohl. Pułkownik Amen: I jest ono prawdziwe we wszystkich jego aspektach? Rudolf: Jawohl.
Następnie oskarżyciel odczytał tę część zeznania, która opisywała karierę Hössa w SS, pracę w charakterze strażnika w Dachau, Sachsenhausen, Auschwitz oraz w Amtsgruppe D. Uniósł wzrok znad dokumentów, odczekał chwilę dla lepszego efektu, a następnie odczytał najbardziej szokującą część zeznania Rudolfa: Dowodziłem obozem w Auschwitz do 1 grudnia 1943 roku i szacuję, że co najmniej dwa i pół miliona ludzi zostało straconych poprzez zagazowanie i spalenie oraz że co najmniej pół miliona zmarło z głodu lub na skutek chorób, czyli łącznie zginęły trzy miliony ludzi.
Gdy Amen odczytał powyższy fragment zeznania, na sali zapadła kompletna cisza. Siedzących w dwóch rzędach, w środkowej części sali sądowej, dwudziestu trzech oskarżonych posępnie wpatrywało się w próżnię. Oskarżyciel wiedział, że jest to jego karta atutowa. Dziennikarze tłoczyli się na galerii dla gości, robiąc pośpiesznie notatki. Czterej sędziowie spokojnie spoglądali w dół ze swoich miejsc na podwyższeniu, zadowoleni, że klarowność tego zeznania pomoże im jednogłośnie podjąć decyzję na koniec procesu. Pułkownik Amen: „Ta liczba to między 70 a 80 procent wszystkich osób zesłanych do Auschwitz. Pozostała część to pracownicy przymusowi w przemyśle obozów koncentracyjnych. Wśród straconych i spalonych było 20 tysięcy radzieckich jeńców wojennych (wcześniej usuniętych przez Gestapo z cel dla jeńców wojennych), przekazanych do Auschwitz transportami Wehrmachtu, obsługiwanymi przez oficerów i ludzi Wehrmachtu. Kolejne ofiary to 100 tysięcy niemieckich Żydów i znaczna liczba obywateli, głównie pochodzenia żydowskiego, z Holandii, Francji, Belgii, Polski, Węgier, Czechosłowacji, Grecji oraz innych państw. Latem
1944 roku dokonaliśmy egzekucji około 400 tysięcy samych tylko węgierskich Żydów”. Proszę świadka, czy to wszystko prawda? Rudolf: Jawohl. Tak. Pułkownik Amen: „Osobiście nadzorowałem egzekucje w Auschwitz do 1 grudnia 1943 roku i wiadomo mi, dzięki wykonywanym później rozkazom służbowym w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych, WVHA, że te masowe egzekucje były kontynuowane, jak podano wcześniej. Wszystkie masowe egzekucje za pomocą zagazowywania odbywały się na bezpośredni rozkaz, pod nadzorem lub na odpowiedzialność RSHA. Wszystkie dyrektywy dotyczące dokonywania tych masowych egzekucji otrzymywałem bezpośrednio z RSHA”. Proszę świadka, czy te zeznania są zgodne z prawdą? Rudolf: Jawohl. Są.
Po zakończeniu przesłuchania, Rudolf zdjął z uszu ciężkie, czarne słuchawki, położył je przed sobą i wrócił na swoje miejsce, w rzędzie krzeseł dla oskarżonych. Kilka minut później zarządzono przerwę w rozprawie, a Rudolfa odprowadzono do celi. Jego zeznanie szybko obiegło cały świat. „New York Times” opisał je jako „miażdżący punkt kulminacyjny procesu”. W Wielkiej Brytanii „Times” posunął się jeszcze dalej, tak oto pisząc o zeznaniu Hössa: „Jego przerażające zeznania przewyższą znaczenie wszelkich dokumentów, jakie do tej pory zgromadzono”. Ponadto, każdy obecny na sali doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że zeznanie Rudolfa będzie miało ogromny wpływ na przewód sądowy oraz na los oskarżonych. Podczas lunchu w kantynie więźniów Hans Frank158, były gubernator okupowanej Polski, powiedział do psychologa, Gustave’a Gilberta: „To była nędza całego procesu – usłyszeć, jak człowiek sam z siebie, z zimną krwią, przyznaje się do eksterminacji dwóch i pół miliona osób. Ludzie będą o tym mówić przez następnych tysiąc lat”. Hermann Göring również wyznał, że zszokowało go zeznanie Rudolfa, ale po chwili ocenił je nieco chłodniej i stwierdził, że według niego Rudolf – tylko dlatego, że pochodzi z południowych Niemiec – mógł dopuścić się tak bestialskich zbrodni, do których osoba pochodząca z Prus – jak on sam – nie byłaby zdolna. Następnego dnia Frank wystąpił w charakterze świadka i po raz pierwszy przyznał się do udziału w tych okropieństwach. Na zadane mu bezpośrednie pytanie: „Czy uczestniczył pan w procesie eksterminacji Żydów?”, odpowiedział: „Oczywiście. Mówię oczywiście, ponieważ od pięciu miesięcy trwania procesu czuję przygniatający
mnie ciężar winy, a w szczególności obciąża mnie zeznanie złożone przez Rudolfa Hössa”. W końcu najwięksi zbrodniarze wojenni zaczęli przyznawać się do winy159. Podczas gdy Rudolf zeznawał w charakterze świadka, polski rząd poinformował, że jest gotowy do osądzenia go za zbrodnie, jakich dopuścił się w ich kraju. 25 maja 1946 roku, niemal dokładnie rok po zakończeniu wojny i jedenaście tygodni po schwytaniu go przez Hannsa, Rudolfa odtransportowano na lotnisko w Norymberdze, gdzie musiał stanąć przed obiektywami kamer dziennikarzy, zaniedbany i ubrany w odzież więzienną. Wraz z dwoma innymi niemieckimi zbrodniarzami wojennymi odstawiono go do Warszawy i przekazano polskim władzom. W głównym więzieniu miejskim Rudolfa wpisano do ewidencji, sprawdzono, czy nie ma ukrytej trucizny i umieszczono w pojedynczej celi. Nie ma wielu zapisków dotyczących jego pobytu w warszawskim więzieniu. Jedynym źródłem informacji jest w tym wypadku sam Rudolf. Napisał, że czas w Polsce płynął mu powoli, raz po raz bito go i był narażony na wściekłe ataki ze strony dwudziestojednoletniego strażnika. Jednak nigdy nie narzekał na złe traktowanie przez pozostałych. 30 lipca 1946 roku, dwa miesiące po przyjeździe do Polski, wraz z siedmioma innymi byłymi oficerami SS Rudolf Höss został odtransportowany pociągiem z Warszawy do Krakowa. Na krakowskiej stacji nie czekały na nich żadne samochody. Rudolf zaczął się denerwować, zwłaszcza gdy wokół zbierał się rozwścieczony tłum, rozpoznając w nim byłego komendanta Auschwitz. Gdy zagrożenie wyraźnie rosło – jedni krzyczeli, inni grozili im ukamienowaniem – nadjechały samochody, które zabrały ich ze stacji. Rudolfa Hössa zawieziono do starego więzienia przy ulicy Montelupich 7, na obrzeżach Krakowa, gdzie po ponownym przyjęciu do ewidencji, został on odeskortowany do bardzo małej celi w podziemiach. Więzienie na Montelupich jakimś cudem uniknęło bombardowań i pod koniec 1946 roku przebywało w nim wielu z największych zbrodniarzy wojennych. Niewielka cela Rudolfa, o wymiarach metr osiemdziesiąt na trzy metry, o ścianach
z szarego betonu, miała tylko jedno niewielkie, zakratowane okno umieszczone dwa metry nad podłogą. W celi stało metalowe łóżko polowe z cienkim, podniszczonym materacem, w rogu postawiono wiadro, a z sufitu zwisała żarówka. W jednym z narożników pomieszczenia stał niewielki piecyk, a w następnym metalowy dzbanek z wodą przeznaczoną do mycia i picia. Więźniowie mogli brać prysznic raz na dwa tygodnie, chociaż brakowało mydła i ręczników. Każdy z nich miał swoją odzież, a bieliznę, w razie konieczności, mógł zmieniać raz na sześć tygodni. Jedzenie zapewniało więzienie – zazwyczaj była to kawa, zupa pomidorowa i niewielki kawałek chleba. Nieliczni szczęściarze mogli liczyć na dodatkowe racje żywnościowe, które zapewniała im rodzina. Polacy, w swojej uprzejmości dla Rudolfa, dali mu ciepłe, wełniane skarpety. Rudolf odczuwał bezczynność. Inni więźniowie w najlepszym wypadku ignorowali go. Zwykle okazywali mu wrogość. Rudolf pisał listy do Hedwig i dzieci, ale nie otrzymywał od nich żadnych odpowiedzi. Z każdym mijającym dniem coraz mocniej dokuczało mu poczucie odosobnienia i przygnębienia. Zaczynał odchodzić od zmysłów. Na początku listopada 1946 roku sędzia śledczy, ubrany w wyszukany, szyty na miarę garnitur, z papierosem w cygarniczce z jadeitu, wszedł do jego celi i przedstawił się jako Jan Sehn z Krakowa, główny śledczy do spraw zbrodni wojennych popełnionych na terenie Polski. Zlecono mu zgromadzenie materiałów do zbliżającego się przesłuchania Rudolfa. Sehn wytłumaczył, że chciałby, aby Rudolf sporządził listę dokumentów zniszczonych przed wyzwoleniem Auschwitz przez Armię Czerwoną. Zostawił mu w tym celu kilka kartek cienkiego papieru i parę ołówków. W pierwszym odruchu Rudolf odmówił. Uważał za niedorzeczne, że miałby to wszystko pamiętać. Po chwili refleksji zmienił zdanie. Niebawem cieszył się nawet, że zlecono mu konkretną pracę, a on sam „odczuwał coraz większą wdzięczność za tę możliwość pisania…, która dała [mu] wiele satysfakcji”. Kilka dni później Sehn wrócił do jego celi, zebrał notatki, a dostrzegając pomocne nastawienie Rudolfa, zasugerował, aby w następnej kolejności scharakteryzował on wyższych rangą oficerów SS: Himmlera, Eichmanna, Maurera, Pohla i Glücksa. Po upływie około tygodnia Sehn znowu odwiedził komendanta. Informując go, że jego
notatki znajdą się w oficjalnych aktach przewodu sądowego, Sehn poprosił, aby opisał operacje związane z działalnością obozu: transporty więźniów, selekcje i komory gazowe. To zajęło już więcej czasu. Rudolf przypominał sobie wewnętrzny mechanizm działania obozu, i drobnym, niestarannym pismem, notował to wszystko na cienkim, więziennym papierze. W przerwach pomiędzy przesłuchaniami Rudolf kontynuował jednostronną korespondencję z rodziną. W Wigilię Bożego Narodzenia napisał kolejny list do Hedwig. Jego słowa były coraz bardziej nostalgiczne i gorzkie: Wzrok wyczekujących, niebiańsko rozradowanych dzieci siedzących pod choinką zawsze był dla nas nagrodą za nasze troski i problemy mijającego roku. Przez wzgląd na ich przepełnione szczęściem serca zapominaliśmy o wszystkich naszych problemach, smutkach i troskach w tym spokojnym, radosnym czasie. Obserwowaliśmy, jak nasze dzieci rosły w zdrowiu i szczęściu, pokazując nam, że są sensem naszego życia… Ale ta nieszczęsna wojna zniszczyła również nasze szczęście, podobnie jak milionów rodzin. Rozdzieliła je i – niewymownie cierpiące – rozrzuciła po całym świecie.
Ale i na ten list Hedwig nie odpisała. Kilka tygodni później Rudolf zabrał się do napisania kolejnego: Moja kochana, dobra Mutz160. Moje drogie dzieci. Minął kolejny miesiąc bez jakichkolwiek wieści od Was. Ostatnia wiadomość, jaką dostałem, to cenny list z 23 czerwca. Dotarł do mnie 7 września. Wszystkie moje nadzieje czerpię właśnie z niego. Ale minęło już tyle czasu… Zastanawiam się, co u Was słychać, moi kochani. Co się z Wami teraz dzieje? Ze znacznie większym spokojem spoglądałbym w oblicze tego, co mnie czeka, gdybym wiedział, że jesteście zdrowi i macie wszystko, czego Wam trzeba. Gdybym wiedział, że dobrzy ludzie Wam pomagają i możecie żyć w spokoju. Gdybym mógł wiedzieć, jak wygląda Wasze smutne życie. Jest tyle pytań, które nie dają mi spokoju. Sam muszę sobie na nie odpowiedzieć. Ale ponure myśli nie mogą zdziałać niczego dobrego. Całe nasze życie to nic innego jak przeznaczenie – a my nic nie możemy z tym zrobić. Zawsze jestem przy Was myślami i czekam. Niespokojnie wyczekuję na wieści od Was, na jakiś znak życia, pragnąc dla Was zdrowia, mając nadzieję, że wszystko układa się pomyślnie i że Wasz los jest znośny. Ja nadal jestem zdrowy. To mój trzeci list wysyłany do Was z tego miejsca. Pierwszy napisałem w swoje urodziny, drugi na święta Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że obydwa do Was dotarły. Na koniec życzę Wam, moi kochani, wszystkiego co najlepsze. Przesyłam Wam pozdrowienia prosto z serca, wszystkim moim dobrym dzieciom, mojej Mäusl, mojemu Burlingowi, mojej Püppi, mojej Kindi i mojemu Klausowi. Dla Ciebie moje gorące pozdrowienia, moja dobra Mutz. Na zawsze Wasz Vati
Dwa miesiące po przyjeździe Rudolfa do Krakowa, Jan Sehn nadal zachęcał go do pisania, nie tylko o latach wojny, ale również o swojej rodzinie i przeszłości. Na początku Rudolf nie zgodził się – nie chciał, aby świat znał szczegóły jego prywatnego życia, ale Sehn był uparty. Był to też sposób na zabicie czasu, a co więcej, mógł nawet przynieść pewną ulgę. Ale to, co chyba w największym stopniu przekonało Rudolfa, to chęć przedstawienia faktów i nadanie wszystkiemu, co zrobił, odpowiedniego znaczenia. Pragnął również zakwestionować tchórzliwe, kłamliwe wypowiedzi jego byłych kolegów w Norymberdze: szefa Luftwaffe, Göringa, który twierdził, że był wyłącznie żołnierzem. Oswalda Pohla, który oznajmił, że odpowiedzialność za działalność obozów eksterminacyjnych ponoszą jego podwładni, szczególnie Richard Glücks, Rudolfa Hessa – osobistego sekretarza Führera, który udawał amnezję, Ernsta Kaltenbrunnera, który twierdził, że nic nie wiedział o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej, mimo że nadzorował budowę przynajmniej jednego obozu koncentracyjnego. Żaden z nich, chcąc ratować własną skórę, nie mówił prawdy. Ale i tak nie było już ratunku161. Zeznanie Rudolfa stanowiło również ostateczny akt zdeformowanej lojalności. W przeciwieństwie do pozostałych nazistów, którzy wypierali się swoich czynów, czuł się w obowiązku podzielenia się swoimi wspomnieniami. Postępując inaczej, zdradziłby to, w co wszyscy wierzyli. Na koniec Rudolf wziął do ręki ołówek i rozpoczął pisanie pierwszego rozdziału przedstawiającego lata, w których formował się jego charakter. Chcę spróbować opisać najbardziej osobiste szczegóły mego życia. Chcę wydobyć ze wspomnień wiernie wszystkie istotne wydarzenia, wszelkie wzloty i upadki mego życia psychicznego i moich przeżyć. Aby móc możliwie kompleksowo przedstawić obraz całości, muszę sięgnąć do najwcześniejszych przeżyć z dzieciństwa. Do szóstego roku mego życia mieszkaliśmy prawie poza miastem Baden-Baden. W dalszym sąsiedztwie naszego domu znajdowały się pojedyncze zagrody chłopskie. W owym okresie nie miałem żadnych towarzyszy zabaw, wszystkie dzieci sąsiadów były już starsze […]162.
Spisując wspomnienia, Rudolf powracał do wielu chwil z przeszłości, był myślami z rodziną: Moja rodzina była moją drugą świętością. Jest ona dla mnie mocnym oparciem. Jej przyszłość była przedmiotem stałej mej troski, zagroda chłopska miała nam być domem. W naszych dzieciach widzieliśmy,
moja żona i ja, cel naszego życia. Naszym zadaniem życiowym było zapewnienie im dobrego wychowania na przyszłość, stworzenie im mocnego gniazda rodzinnego. Również i teraz myśli moje obracają się głównie wokół mojej rodziny. Co się z nią stanie?163.
Na ostatniej stronie swoich wspomnień164 napisanej w lutym 1947 roku, Rudolf ujawnia, dlaczego postanowił mówić prawdę: Nigdy nie zdobyłbym się na te wynurzenia, na to obnażenie mego najskrytszego ja, gdyby nie to, iż spotkałem się tu z ludzkim [podejściem], ze zrozumieniem, które mnie rozbrajają, których nigdy nie mogłem się spodziewać. To ludzkie zrozumienie zobowiązuje mnie do dołożenia wszelkich starań, aby w miarę możliwości oświetlić niewyjaśnione dotychczas okoliczności165.
Rudolf wiedział, że jego więzienne wspomnienia mogą trafić do publiczności większej niż ta, która zebrała się na procesie. Prosił, aby ludzie, którzy będą analizować jego wspomnienia, nie podawali do publicznej wiadomości fragmentów dotyczących jego rodziny ani informacji o „bardziej wrażliwych stronach” jego osobowości czy też „sekretnych wątpliwości”, zdając sobie sprawę, że przeciętny czytelnik nie będzie w stanie zobaczyć nic poza jego bestialstwem: Niechaj opinia publiczna widzi nadal we mnie krwiożerczą bestię, okrutnego sadystę, mordercę milionów, inaczej bowiem szerokie masy nie mogą sobie wyobrazić komendanta Oświęcimia. Nie rozumieją one, że także i on miał serce, że nie był zły166.
Po napisaniu ostatniego zdania, w którym oświadczył, że jego zeznania są dobrowolne i nie zostały złożone pod przymusem, Rudolf odłożył ołówek. Wiosną 1946 roku rząd polski zorganizował własny proces sądowy, nadzorowany przez Najwyższy Trybunał Narodowy. Jego zadaniem było sądowne ściganie hitlerowskich zbrodniarzy, którzy dopuścili się morderstw i nieludzkiego traktowania osób cywilnych oraz więźniów wojennych w okupowanej Polsce podczas drugiej wojny światowej. W sumie odbyło się siedem procesów sądowych z udziałem czterdziestu dziewięciu oskarżonych. Rudolf był najważniejszym z nich. Jego proces rozpoczął się 11 marca 1947 roku, w sali Związku Nauczycielstwa Polskiego, w warszawskiej dzielnicy Powiśle. Skład sędziowski tworzyli sędzia przewodniczący, Alfred Eimer, i czterech sędziów pomocniczych, oraz zespół składający się z czterech członków Sejmu, pełniący symboliczną funkcję reprezentując
naród polski. Rudolfa reprezentował polski prawnik. Proces obserwowali również przedstawiciele Związku Radzieckiego, Francji, Niemiec, Czechosłowacji i Wielkiej Brytanii. Podczas przesłuchań obecnych było co najmniej osiemdziesięciu byłych więźniów. Jak relacjonował pewien dziennikarz „Timesa”, gdy Rudolf po raz pierwszy wszedł na salę sądową, „na sali dały się słyszeć ciche szepty”, natomiast sam przebieg przewodu sądowego opisano jako „niemal całkowicie pozbawiony emocji”167. Państwo reprezentował zespół oskarżycieli, któremu przewodniczył Tadeusz Cyprian, czterdziestodziewięcioletni prawnik, pasjonat fotografiki ze Śniatynia, miejscowości leżącej obecnie na Ukrainie. Cyprian miał już pewne doświadczenie w procesach przeciwko zbrodniarzom wojennym jako członek oficjalnej, polskiej delegacji w Bergen-Belsen i Norymberdze. Przy niemal całkowitej ciszy panującej na sali rozpraw odczytał on akt oskarżenia, składający się z dziewięćdziesięciu ośmiu stron. Rudolfa oskarżano o śmierć trzystu tysięcy polskich i radzieckich więźniów oraz czterech milionów Żydów. Rudolf usiadł na ławie oskarżonych w słuchawkach na uszach, przysłuchując się symultanicznemu tłumaczeniu mowy otwierającej, wygłoszonej przez polskiego oskarżyciela. Cyprian argumentował, że Rudolf stanowił „skwapliwe ogniwo” sytemu stworzonego w celu zniszczenia słowiańskiej rasy i że za popełnione zbrodnie powinna spotkać go kara śmierci przez powieszenie. W ciągu kilku następnych dni z urzędu zostało powołanych sześćdziesięciu sześciu świadków, z których czterdziestu ośmiu byli Polakami, a osiemnastu – obcokrajowcami. Wyraz twarzy Rudolfa wyraźnie zmieniał się podczas zeznań składanych przez tych, którzy przeżyli Auschwitz. W końcu nadszedł czas na jego zeznanie. Rozdrażnionym tonem odpowiadał na pytania oskarżyciela dotyczące kwestii logistycznych, niepokornym, niemalże oburzonym tonem zaprzeczając temu, jakoby w Auschwitz mogły zostać zabite cztery miliony ludzi – jak twierdził oskarżyciel. Jego najsilniejszą obronę stanowiły notatki spisane przez niego w więzieniu na Montelupich, które zostały w całości włączone do akt sądowych. Rudolf również spróbował uniknąć sprawiedliwości. „Nigdy osobiście nie znęcałem się nad żadnym więźniem, a tym bardziej nie zabiłem żadnego z nich”, napisał. Nawiązując do bestialstwa, jakiego doświadczali w obozie więźniowie, oświadczył: „W Auschwitz
działo się wiele złego, rzekomo na moje polecenie, o czym w ogóle nie miałem pojęcia. Nigdy bym nie tolerował ani nie popierał podobnego zachowania”. Twierdził również, że gdy dotarły do niego informacje o „barbarzyńskich torturach stosowanych w Auschwitz, na samą myśl o nich przeszywały go dreszcze”. Obwiniał członków swojego personelu o znęcanie się nad więźniami, twierdząc, że ci robili to na własną rękę. Utrzymywał również, że dopóki na procesie w Norymberdze nie usłyszał o brutalności, jakiej doświadczali więźniowie Auschwitz, nie miał o tym pojęcia. Kontynuując, przyznał, że ponosi winę za to, co działo się w obozie, ale tylko z racji piastowanego stanowiska i swojego stopnia, a nie z powodu realizacji konkretnego planu: „To wszystko rzeczywiście działo się w Auschwitz i jestem za to odpowiedzialny. Za stosowanie się do przepisów panujących w obozie: komendant obozu ponosi pełną odpowiedzialność za wszystko, co się w nim dzieje”. Rudolf przyznał się również do nadzorowania budowy komór gazowych, krematoriów oraz procesu selekcji. Argumentował, że był to błąd, ale – co najważniejsze – nie dlatego, że wszystkie te masowe mordy były odrażające, ale dlatego, że „ta polityka eksterminacji ściągnęła na Niemcy nienawiść całego świata”. Oskarżyciele z łatwością obalili zeznanie Rudolfa, jakoby dopiero niedawno dowiedział się on o potwornościach obozu Auschwitz, przedstawiając całe stosy dowodów zebranych od ofiar, którym udało się przeżyć ten koszmar. Podobnie jego twierdzenia, jakoby rozkazy nie pochodziły od niego, zostały obalone przez świadków, którzy udowodnili, że Rudolf doskonale wiedział o wszystkim, co się działo w obozie. W reakcji na jego porównanie skali tych zbrodni z alianckimi bombardowaniami Drezna i innych niemieckich miast, w których śmierć poniosły dziesiątki tysięcy cywilów, a miliony zostały pozbawione dachu nad głową, oskarżenie wykazało, że choć bombardowanie Drezna przyniosło tragiczne skutki, to jednak jego celem były obiekty wojskowe, podczas gdy zagazowywanie w Auschwitz było wynikiem celowego ludobójstwa konkretnej mniejszości etnicznej, a co za tym idzie – zbrodnią przeciwko ludzkości. W końcu, podejmując ostatnią próbę obrony i jak dotąd wykazując lojalność wobec zwierzchników oraz idei, Rudolf oświadczył, że wykonywał jedynie rozkazy Himmlera. Ten argument został jednak szybko odrzucony przez sąd, ponieważ
najbardziej fundamentalną przesłanką wszystkich procesów zbrodniarzy wojennych, które odbywały się w okresie powojennym, było to, że strażnikom SS i oficerom nie wolno było twierdzić, że wykonywali jedynie rozkazy swoich przełożonych. Dwa tygodnie po rozpoczęciu procesu, 27 marca, Rudolf stojąc wysłuchał werdyktu sądu: „Winny”. Nie był zaskoczony. Reporterowi z „Timesa” powiedział, że spodziewał się takiego zakończenia. 2 kwietnia Rudolf ponownie zjawił się w sądzie, aby wysłuchać wyroku. Sprawiał wrażenie zdrowszego niż podczas procesu w Norymberdze. Jego twarz zdawała się być krąglejsza, włosy były starannie uczesane, a szara, wełniana marynarka czysta i wyprasowana. I tym razem, tak jak poprzednio, w pozycji stojącej, w słuchawkach na uszach, ponownie wysłuchał wyroku. Stojących za nim dwóch strażników trzymało broń. Przewodniczący trybunału Alfred Eimer odczytał orzeczenie sądu: „Wyrok śmierci, niepublicznie, przez powieszenie na terenie obozu Auschwitz”. Werdykt był dla Rudolfa przygnębiający. Uważał, że to niehonorowo zawisnąć na szubienicy. To sposób stosowany raczej wobec zwykłych morderców, a nie oficerów. Osiem dni później Sąd Najwyższy utrzymał w mocy tę decyzję, a niedługo później nadszedł list od prezydenta RP, który oświadczył, że nie użyje swojej władzy, aby zmienić wyrok sądu. 11 kwietnia, pięć dni przed terminem egzekucji, Rudolf napisał list do żony. Było to ostatnie pożegnanie i zarazem wyznanie. Pisał, że jego życiowe zasady opierały się na niewłaściwych założeniach i było nieuniknione, iż pewnego dnia ta konstrukcja runie. Teraz zrozumiał, że był trybikiem w potężnej niemieckiej machinie zagłady i automatem, który ślepo wykonywał rozkazy, który poszedł złą drogą, sprowadzając tym samym na siebie nieszczęście. W rezultacie stał się „największym na świecie mordercą ludzkich istnień”. Przyznał, że musi ponieść śmierć za te zbrodnie: ze spokojem i opanowaniem oczekuje końca. Dołączając do listu swoją obrączkę168, wrócił pamięcią do ich ślubu i „wiosny życia” w gospodarstwie, w 1929 roku. W liście nakłaniał też Hedwig do wyprowadzki i do tego, by wróciła do panieńskiego nazwiska. Najlepiej będzie, jeśli moje nazwisko umrze wraz ze mną – napisał. Swój list zakończył słowami: „Po raz ostatni pozdrawiam Was, moi kochani, Was wszystkich, moje kochane dobre dzieci, moją Annemäusl, mojego Burlinga, moją
Püppi, moją Kindi i mego Klausa i Ciebie, moja najukochańsza, najlepsza Mutz, moja biedna, nieszczęśliwa żono. Zachowajcie mnie z miłością w pamięci. Do ostatniego tchnienia jestem przy Was, wszyscy moi kochani”169. Rudolf włożył do koperty także list adresowany bezpośrednio do dzieci170: Moje kochane, dobre dzieci, Wasz tatuś musi Was teraz opuścić. Zostaje Wam, biednym, jeszcze tylko Wasza kochana, dobra mamusia. Nichaj zostanie ona Wam jeszcze długo, długo. Nie rozumiecie jeszcze, co Wasza dobra mamusia dla Was znaczy, jak cennym skarbem jest ona dla Was. Miłość matki i jej troska są czymś najpiękniejszym i najcenniejszym ze wszystkiego, co istnieje na ziemi. Ja sam poznałem to dopiero wtedy, gdy było już zapóźno i żałowałem tego przez całe moje życie [...]. Klaus, mój kochany, dobry chłopcze! Ty jesteś najstarszy. Idziesz teraz w świat. Musisz teraz własnymi siłami układać swoje życie. Masz dobre zadatki, wykorzystaj je. Zachowaj zawsze swoje dobre serce. Bądź człowiekiem kierującym się przede wszystkim głębokim uczuciem człowieczeństwa. Naucz się samodzielnie myśleć i mieć własne poglądy; nie przejmuj wszystkiego bezkrytycznie jako bezwzględnej prawdy. Ucz się z mego życia. Kindi i Püppi, moje kochane duże dziewczynki! Jesteście jeszcze za młode, aby zrozumieć całą powagę naszego ciężkiego losu. Właśnie Wy, moje kochane, dobre dziewczynki, macie szczególny obowiązek w każdej chwili stać z miłością i pomocą u boku biednej, nieszczęśliwej mamusi, otaczać ją Waszą dziecięcą serdeczną miłością, aby jej pokazać, jak ją kochacie i jak chcecie jej pomagać w jej biedzie. Mogę Was, moje kochane, dobre dziewczynki, tylko usilnie prosić, słuchajcie Waszej kochanej, dobrej mamusi! [...]. Mój Burlingu, kochany mały chłopcze! Zachowaj Twoje kochane, wesołe dziecinne usposobienie. Twarde życie wyrwie Cię o wiele za wcześnie, mój kochany chłopcze, z Twojej dziecięcej krainy [...]. Biedny chłopcze, masz teraz już tylko swoją kochaną, dobrą mamusię, która się o Ciebie troszczy. Słuchaj jej [...] i pozostań nadal „tatusia kochanym Burlingiem”. Moja kochana mała Annemäusl! Jak mało mogłem zaznać Twego kochanego, małego istnienia. [...] Obyś bardzo, bardzo długo była dla mamusi małym promyczkiem słońca i sprawiała jej nadal dużo radości. Jeszcze raz proszę serdecznie Was wszystkich, kochane, dobre moje dzieci, weźcie moje ostatnie słowa do serca. Myślcie zawsze o nich. Zachowajcie w miłości Waszego tatusia171.
Egzekucja Rudolfa, początkowo zaplanowana na 14 kwietnia 1947 roku172, została przesunięta z powodu obaw przed ewentualną próbą zlinczowania go przez mieszkańców okolic Oświęcimia. Mogłoby dojść do tego podczas transportu skazanego z więzienia w Wadowicach na miejsce egzekucji. Przesunięto ją o dwa dni. O świcie, 16 kwietnia, grupa niemieckich więźniów wojennych weszła na podwyższenie drewnianej szubienicy z zapadnią, umieszczoną kilka kroków od miejsca, gdzie Rudolf mieszkał niegdyś z rodziną. Nikt nie miał prawa przebywać w miejscu egzekucji bez
specjalnej przepustki. Przy wejściu do opustoszałego obozu czuwała polska żandarmeria. Rudolfa przywiozła wojskowa ciężarówka o 8.00 rano. Zaprowadzono go do budynku, w którym kiedyś mieściło się jego biuro, oddalonego około 7 metrów od jego dawnego domu. Rudolf poprosił o kubek kawy. Później skazanego zaprowadzono do celi w „bunkrze” – więzienia obozowego w bloku 11, znanym również jako „blok śmierci”. To w tym budynku, sześć lat wcześniej, po raz pierwszy użyto cyklonu B. Wyprowadzony na zewnątrz, o 10.00 rano, Rudolf sprawiał wrażenie spokojnego. Przeprowadzono go główną, brukowaną ulicą obozu, obok izby chorych, gdzie – według zaleceń doktora Enno Lollinga – dzieciom wstrzykiwano fenol; następnie przez plac, na którym więźniom podczas apelu kazano stać godzinami – w słońcu czy w deszczu. Gdy Rudolf skręcił za blokiem numer 4, zobaczył tłum około setki osób, zgromadzonych w półkolu obok starego krematorium. Stali tam byli więźniowie, przedstawiciele polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, członkowie Prokuratury Państwowej i Urzędu Bezpieczeństwa. Polski rząd zdecydował, że egzekucja odbędzie się niepublicznie, dlatego – w przeciwieństwie do egzekucji w Bergen-Belsen i Norymberdze – nie uczestniczyli w niej dziennikarze. Było zimno. Większość obserwatorów miała na sobie płaszcze, czapki i rękawiczki. Gdy Rudolf zbliżał się do szubienicy, tłum się rozstąpił. Żołnierz pomógł mu wejść na stołek ustawiony nad zapadnią, ponieważ Rudolf miał ręce skute z tyłu kajdankami. Ojciec Tadeusz Zaremba, miejscowy ksiądz, o którego Rudolf wcześniej poprosił, podszedł do komendanta i zamienił z nim kilka słów. Po odczytaniu wyroku przez prokuratora, kat w czarnym kapturze na głowie założył skazańcowi pętlę na szyję, którą ten poprawił sobie ruchem głowy. O godzinie 10.08, po skinięciu głową przez prokuratora, kat wyciągnął spod nóg komendanta stołek, aby ciało mogło swobodnie spaść do zapadni. Ksiądz zaczął odmawiać modlitwę. O godzinie 10.21 Rudolfa uznano za zmarłego. Kilka minut później jego ciało zdjęto ze stryczka i umieszczono w prostej, drewnianej skrzyni. Później odtransportowano je do szpitala w Krakowie, do autopsji. Następnego dnia zabrano je na lokalny cmentarz i pochowano w grobie, bezimiennie.
153 Po wielu latach plotek i braku dowodów na to, że żyje, w 1998 roku rząd niemiecki, w wyniku badań DNA, potwierdził, że Martin Bormann zmarł w maju 1945 roku, niedaleko bunkra Hitlera, w Berlinie. 154 Telegram wysłany ze sztabu BAOR (British Army of Rhine), z 22 marca 1946 roku, podawał: „HOESS [sic] będzie sądzony przez władze brytyjskie, w związku z czym Polacy zostali poinformowani, że nie jesteśmy gotowi do przekazania go w ich ręce”. Kolejny telegram z 27 marca donosił: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest za przekazaniem Hoessa, uważając to za wysoce istotną kwestię polityczną”. W końcu 27 kwietnia wysłano pismo do armii amerykańskiej, sprawującej nadzór więzienny nad Hössem w Norymberdze, informujące, że Brytyjczycy zgodzili się przekazać Hössa polskim władzom, jednak pod warunkiem, że jeśli polski rząd nie skaże go na śmierć, rząd brytyjski zażąda dostarczenia Hössa brytyjskim władzom w celu przeprowadzenia kolejnego procesu. 155 Whitneya Harrisa poznałem w jego biurze w St Louis, w stanie Missouri. Był to niezwykle miły człowiek, już po dziewięćdziesiątce. Nie szczędził mi swojego czasu. „W Norymberdze wszystkie nasze wysiłki opieraliśmy na wcześniej spisanych dokumentach na piśmie”, powiedział mi. „Chcieliśmy dowieść istnienia Holocaustu bez najmniejszego cienia wątpliwości. Miało to być wydarzenie absolutnie bezprecedensowe, gdy zbrodniarze wojenni zostaną postawieni przed sądem, więc chcieliśmy to zrobić jak należy”. Harris zmarł na raka w swoim domu, w 2010 roku. 156 Test plam atramentowych wynalazł w 1921 roku szwajcarski psychoanalityk Hermann Rorschach i choć test był popularny w środowisku psychologów amerykańskich, dla Gilberta był czymś nowym. Pokazał Rudolfowi 10 pojedynczych kartek wielkości 10 cm na 25 cm, każdą z innym kształtem kleksa. Pierwsze pięć kartek było w odcieniach czerni i bieli, natomiast kolejnych pięć – w jaskrawych barwach, z czerwonymi, niebieskimi, pomarańczowymi i żółtymi plamami. Zapytał Rudolfa, z czym mu się kojarzy każdy z kleksów i co według niego przedstawiają te kształty. Więzień odpowiedział, że jeden przypomina mu skórę zwierzęcia, inny dwie tańczące osoby, zaś kolejny „gorset miedniczny ekshumowanych zwłok – w trakcie swojej pracy w obozie koncentracyjnym często uczestniczyłem w sekcjach zwłok i ekshumacjach”, powiedział Rudolf. Najnowsza analiza odpowiedzi komendanta, dokonana przez eksperta w dziedzinie testów plam atramentowych, Barry’ego Ritzlera, wskazuje, że Rudolf był osobą wrażliwą, bardziej ekspresywną niż pozostali hitlerowcy badani w Norymberdze, w związku z czym unikał sytuacji mogących stymulować reakcje emocjonalne. Ritzler twierdzi również, że Rudolf podczas testów w Norymberdze sprawiał wrażenie osoby będącej w depresji oraz że pozbawiony był wówczas empatii. Mogłoby to wyjaśniać jego atak, jak to nazywał, „więziennej psychozy” z lat 20. ubiegłego wieku oraz potwierdzałoby wrażenie, jakie wywierał na swojej córce, Brigitte, która wspominała, że „był smutny, gdy wracał z pracy”. 157 Procesy norymberskie odbywały się w języku angielskim, niemieckim, francuskim i rosyjskim. Każde słowo było natychmiast tłumaczone przez grupę tłumaczy pracujących w kabinach ustawionych po jednej stronie sali sądowej. Aby móc zrozumieć, co się do nich mówi, oskarżeni, w tym Rudolf, mieli na uszach słuchawki wykonane z czarnego plastiku, połączone ze skomplikowanym systemem przewodów, wzmacniaczy i tranzystorów. Pierwszy raz w historii sądownictwa toczył się proces, podczas którego dokonywano tłumaczeń jednocześnie na tyle różnych języków. Po procesie podobny system zainstalowano w nowym budynku Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. 158 Wyjaśnienie Franka, że jest on teraz skłonny przyznać się do roli, jaką pełnił w Holocauście z powodu zeznania złożonego przez Hössa dzień wcześniej, zostało opublikowane w londyńskim „Timesie” 20 kwietnia 1946 roku pod tytułem: „Frank przyznaje się do winy: brał udział w masakrze Żydów”. 159 W październiku tego samego roku sędziowie podczas procesów norymberskich podali do wiadomości wyroki: z dwudziestu czterech oskarżonych dwunastu zostało skazanych na śmierć przez powieszenie. Wśród nich znaleźli się Kaltenbrunner, Göring i Frank. Martin Bormann, którego sądzono zaocznie, również został skazany na śmierć. Siedmiu
z pozostałej dwunastki oskarżonych zostało skazanych na dożywocie. Resztę uniewinniono. 160 Nie jest jasne, co Rudolf rozumiał pod pojęciem Mutz, czyli pieszczotliwym zdrobnieniem, jakim nazywał Hedwig. Według słownika Langenscheidt, Mutz może oznaczać „niedźwiedzia”, „zwierzę z obciętym ogonem” lub „krótką fajkę”. Ale, jak to bywa z większością rodzinnych przezwisk, jego pochodzenie może być bardziej skomplikowane. Te listy Rudolfa Hössa do żony i dzieci znajdują się w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. 161 Losy głównych oskarżonych w procesach norymberskich różnie się potoczyły: Robert Ley popełnił samobójstwo przed procesem. Kaltenbrunner i Pohl zawiśli na szubienicy. Göring uniknął wyroku, popełniając samobójstwo w swojej celi, noc przed egzekucją, a Hess – zastępca Hitlera – resztę życia spędził w berlińskim więzieniu w dzielnicy Spandau, gdzie zmarł w 1987 roku. 162 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 29 (przyp. red.). 163 Ibidem, s. 177 (przyp. red.). 164 W spisanych przez Rudolfa wspomnieniach są fragmenty, w których zatajał prawdę, starając się chronić innych. Twierdził, że jego żona nie wiedziała o istnieniu komór gazowych, co oczywiście było nieprawdą. Są też miejsca, w których po prostu myli fakty, twierdząc na przykład, że antysemickie czasopismo „Der Stürmer” było wydawane przez Żydów, lub gdy utrzymywał, że dostał rozkaz od Himmlera, aby wdrożyć ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej latem 1941 roku, a nie w 1942 roku, który to termin większość historyków uważa za bardziej prawdopodobny. Ponadto, w różnych miejscach zeznań Rudolf podawał inne liczby osób zabitych w Auschwitz. Brytyjczykom w obozie Tomato powiedział, że były to 2 miliony, Amerykanom w Norymberdze – 3 miliony. W notatkach z więzienia napisał, że podawana przez Eichmanna liczba 2,5 miliona była za wysoka, natomiast na procesie w Polsce oznajmił, że liczba ta wynosi około 1,5 miliona. Niemniej, gdy porówna się jego różne zeznania, wyłania się z nich dość znaczna spójność, biorąc pod uwagę stresujące okoliczności, w jakich je podawał. Dlatego większość historyków zgadza się, z niewielkimi zastrzeżeniami, co do tego, że jego zeznania są wiarygodne. 165 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 177–178 (przyp. red.). 166 Ibidem, s. 178 (przyp. red.). 167 Artykuł w „Timesie”, z 25 kwietnia 1947 roku, zatytułowany „Od naszego warszawskiego korespondenta”, został napisany przez Joela Canga. Cang był warszawskim korespondentem gazety w okresie od marca 1946 roku do grudnia 1948 (ur. 1897 r., zm. 1974 r.). Pomiędzy 1927 a 1948 rokiem był on również warszawskim korespondentem gazet „Manchester Guardian” i „News Chronicle”. W artykule tym Cang napisał, że poznał Hössa w pokoju obok sali rozpraw. Scharakteryzował go jako „zaskakująco niepasują do opisu osobę, która – jak twierdzili świadkowie – łapała żydowskie dzieci i zapędzała je do wagonów śmierci oraz obserwowała, jak SS-mani pod jej nadzorem palą żywcem inne z nich… Z wyglądu i zachowania był całkowitym zaprzeczeniem wizerunku typowego zbrodniarza”. Podczas tej rozmowy Rudolf pokazał Cangowi kopie listu, jaki otrzymał od Hedwig w dniu rozpoczęcia rozprawy. Gdy Cang zapytał go, jak mógł pozwolić, by jego dzieci przebywały tak blisko obozu, Rudolf odparł: „Trzymałem je z dala od tego wszystkiego”. 168 Według dokumentów przedstawionych przez Polski Instytut Pamięci Narodowej, obrączka Rudolfa, która przyczyniła się do odkrycia jego prawdziwej tożsamości przez Hannsa w Gottrupel, została zwrócona jego żonie do Niemiec, 28 kwietnia 1947 roku, z dopiskiem: „Dołączam obrączkę ślubną Rudolfa Hössa, na wysłanie której – wraz z ostatnim listem do jego żony, Hedwig – zezwolił Najwyższy Trybunał Narodowy”. Córka Rudolfa, Brigitte, potwierdziła mi, że ślubna obrączka ojca została odesłana matce wraz z dwoma listami do niej i dzieci. Dodała również, że Hedwig nosiła tę obrączkę na palcu aż do śmierci i że później została pochowana razem z nią. Natomiast sygnet Rudolfa z trupią czaszką, który Klaus przekazał matce w ostatnich dniach wojny, jest obecnie w posiadaniu Rainera Hössa.
169 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 183 (przyp. red.). 170 Kopia tego listu znajduje się w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, w Polsce, natomiast rzadko oglądany oryginał znajduje się w pudełku upchniętym głęboko w wypełnionej po brzegi szafie, w domu córki Rudolfa, Brigitte, w Wirginii. 171 Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 183–185 (przyp. red.). 172 Ta relacja z ostatnich dni Rudolfa została opracowana przez badaczy Państwowego Muzeum AuschwitzBirkenau.
EPILOG
Rodziny byłych przywódców hitlerowskich przyjęły swój los z różnymi emocjami
173:
z dumą, ze wstydem lub ze strachem. Rodzina Hössa wyparła się swojej przeszłości, jak gdyby ich rodzinna historia rozpoczęła się dopiero w maju 1947 roku. Rozpoczynając nowe życie, z pozornie czystym kontem, zaczęto tworzyć nowe mity, w których dominował jeden, o bohaterskim przetrwaniu, szczególnie głowy rodziny, czyli Hedwig Höss. Według krążących rodzinnych opowieści, wbrew wszelkim przeciwnościom udało jej się wyżywić i ochronić najbliższych w trudnych, powojennych latach. Rzeczywiście, prawdą było, że czasy nie były łatwe. Po egzekucji Rudolfa, Hedwig z pięciorgiem dzieci nadal mieszkała w niewielkim mieszkaniu nad fabryką cukru w Sankt Michaelisdonn. Za obuwie służyły im szmaty, którymi owijali stopy, i żywili się niemal wyłącznie warzywami uprawianymi na niewielkiej grządce fabrycznego ogrodu. Ludzie we wsi unikali ich. Niebezpiecznie było zadawać się z rodziną byłego, wysokiego stopniem nazisty. Ale rodzina przetrwała. Gdy Klaus dostał pracę w oddalonym o prawie pięćset kilometrów na południe Stuttgarcie reszta rodziny dołączyła do niego. W ciągu kolejnych lat pięcioro dzieci państwa Höss przeprowadziło się – nad Morze Bałtyckie, do Australii i do Ameryki, ale Hedwig pozostała w Niemczech. W przeciwieństwie do innych wdów po niemieckich żołnierzach, nie dostała renty po mężu ani żadnego innego wsparcia finansowego od rządu niemieckiego. W 1965 roku Hedwig, w charakterze świadka, brała udział w procesie we Frankfurcie. Była to mocno spóźniona, po dwudziestu latach zwłoki, próba rozprawienia się rządu
niemieckiego z nazistami, którzy bezprawnie wiedli normalne życie w niemieckim społeczeństwie. Zadaniem Hedwig było potwierdzenie, że jeden z oskarżonych nigdy nie odwiedził Auschwitz. Wystąpienie kobiety trwało mniej więcej dwie minuty, co wystarczyło do jej zaprzysiężenia i zaprzeczenia, jakoby kiedykolwiek widziała oskarżonego w obozie nadzorowanym przez swojego męża. Hedwig nigdy więcej nie uczestniczyła już w żadnym procesie sądowym174. Po powrocie z miesąca miodowego na wyspach Scilly, Hanns i Ann przenieśli się do północnego Londynu. Rodzina Alexander nie tylko ponownie się zjednoczyła, ale również zaczynała się rozrastać. W 1948 roku Ann urodziła ich pierwsze dziecko, Annette, a później, w 1950 roku, na świat przyszła Jackie. Elsie i Erich mieli troje dzieci – Franka, Michaela i Vivien. Bella ponownie wyszła za mąż po wojnie i w ciągu kolejnych lat urodziła następnych synów: Juliana i Stephena. Natomiast Paul miał większe trudności z ustatkowaniem się. Zmieniał pracę, jedną za drugą, aż w końcu został kontraktowym pracownikiem budowlanym i przeniósł się do Kanady. Jednak po kilku latach wrócił do Anglii. Ożenił się dwukrotnie175 i doczekał się dwojga dzieci: Johna i Marion. Ojcu Hannsa nie udało się odbudować praktyki na taką skalę, jaką prowadził w Berlinie. Niemniej, był lubiany przez pacjentów i mógł wieść z Henny wygodne życie. Człowiek, który zawsze uwielbiał słodycze i nigdy nie zrezygował z cygar, zmarł na atak serca w 1950 roku. Jego śmierć wywołała szok w całej rodzinie. Oczywiście, odejście Alfreda najbardziej dotknęło Henny, ale zachowała ona stoicki spokój i przez następne dwadzieścia lat z wdziękiem sprawowała matriarchalne rządy w rodzinie. W 1948 roku rząd czechosłowacki oznajmił, że chce uhonorować Hannsa Medalem Zasługi Drugiej Klasy w dowód „uznania za wyjątkowe zasługi wyświadczone armii i narodowi Czechosłowacji dla przetrzymywanych siłą w Niemczech”. Rok później rząd Luksemburga obwieścił zamiar uhonorowania go Orderem Dębowej Korony, odpowiednikiem brytyjskiego tytułu szlacheckiego. Jednak rząd brytyjski zdecydował, że jego żołnierzom nie wolno przyjmować odznaczeń od zagranicznych rządów za zasługi wyświadczone po zakończeniu drugiej wojny światowej, więc Hanns nie mógł już go odebrać176. Nie otrzymał żadnej z tych odznak. W rzeczywistości, nawet się
o nich nie dowiedział177. Przestał też szukać mocnych wrażeń i przygód, jakich doświadczył podczas wojny. Wystarczała mu praca, najpierw w firmie Japhet & Co., w której zatrudnił się jeszcze przed wojną, a później w S.G. Warburg. Szczęście dawała mu teraz rodzina i społeczność, w której mieszkał. Zaczął również spędzać więcej czasu w synagodze, w założeniu której pomagała również jego rodzina. Początkowo synagoga działała okresowo w takich miejscach jak jadalnia pensjonatu, a później korzystała z sali wypożyczanej od innej kongregacji. W końcu znalazła stałe lokum na plebani starego kościoła w Belsize Square, w północno-zachodnim Londynie. Powołana do życia przez niemieckich Żydów-uchodźców i prowadzona przez rabina, który przeżył obóz koncentracyjny, synagoga pielęgnowała liberalne tradycje niemieckich Żydów. Tora rodziny Alexander, od chwili powstania synagogi, była jej największą wartością178. W późniejszym czasie miały się tam pojawić inne zwoje, ale przez całe lata Torę Alexandrów wyjmowano podczas każdego nabożeństwa w piątek wieczorem i sobotę rano, na Dni Trwogi (Jamim Noraim) oraz podczas pozostałych świąt religijnych. Hanns i Paul zostali nieoficjalnymi dozorcami synagogi. Przez kolejne czterdzieści lat, najpierw w cylindrach i frakach, a później w granatowych, prążkowanych garniturach, uczestniczyli w każdym religijnym wydarzeniu, dbając o ich odpowiednie przygotowanie, ustawienie stołów, napełnienie szklanek i umieszczenie na swoich miejscach modlitewników i tałesów. Mimo że, ku radości dzieci, nadal lubili płatać figle i opowiadać niestosowne dowcipy, byli ostoją tej postępowej kongregacji. Mimo upływu lat, Hanns nigdy nie zapomniał o długu wdzięczności, jaki miał wobec narodu brytyjskiego za przygarnięcie jego i rodziny. W 1986 roku, w wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat, pół wieku po przybyciu do Londynu, wyprawiono przyjęcie dziękczynne „Thank You Britain” na lotnisku Croydon – w miejscu, w którym po raz pierwszy Hanns stanął na brytyjskiej ziemi. Po posiłku Hanns, wznosząc toast, oznajmił: „Niektórzy z was również są uchodźcami, zbiegłymi z niemieckiej opresji. Przepełnia nas wdzięczność i jesteśmy tutaj z łaski bożej. Proszę, abyście wstali i przyłączyli się do mojego toastu za Jej Wysokość, Królową”. Mimo że zawsze żywił wdzięczność dla przybranego kraju, uczucia jakimi darzył
Niemcy, nigdy nie uległy zmianie. Gdy wraz z rodzeństwem przeglądał rzeczy osobiste, jakie zostały po ich ojcu, znaleźli Żelazny Krzyż Pierwszej Klasy. Bella, wiedząc, że dla Hannsa jako chłopca był on niezwykle ważny, chciała mu go podarować. Jednak on odparł, że nie chce mieć z nim nic do czynienia, podobnie jak z państwem niemieckim. Złość, jaka zrodziła się w nim w 1945 roku, nie wygasła: „Liczba morderców, jaka mi się wymknęła, przyprawia mnie o mdłości. Zrobili z nas głupców. Rosjanie byli bardziej skuteczni. Gdy dowiadywali się o takich historiach, po prostu odnajdywali oskarżonych i rozstrzeliwali ich. My nie potrafiliśmy tego zrobić i nie zrobiliśmy”. Wojna nigdy nie była dla niego ulubionym tematem rozmów. „Nie będę rozmawiał o tym z dziećmi, ponieważ nie powinniśmy ich wychowywać w nienawiści. Chociaż ja jestem nią przepełniony”. Mając już ponad osiemdziesiąt lat, Hanns został zaproszony do muzeum utworzonego w miejscu dawnego obozu koncentracyjnego, w Bergen-Belsen. Planowano tam wręczyć mu nagrodę za czyny, których dokonał podczas wojny. Hanns jednak odmówił przyjazdu, wierny swoim obietnicom. W ten sposób – z powodu swojego milczenia i niewygasłej nienawiści – jego wysiłki nigdy nie zostały odpowiednio uhonorowane. W ciągu kilku następnych lat Hanns uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych swoich najbliższych: swojej siostry Belli w 2000 roku, brata Paula, który zmarł w 2003 roku, i Elsie w roku 2004. 22 grudnia 2006 roku Hanns, w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat, po aktywnym tygodniu przyjęć i spektakli w teatrach, obudził się w nocy z powodu mocnych duszności. Mimo że twierdził, iż czuje się dobrze, Ann wezwała ambulans, który po około godzinie zawiózł ich do szpitala Royal Free Hospital. Żadne z nich nie spało dobrze tej nocy. Rano lekarze poinformowali Ann, że Hanns ma zapalenie płuc, ale jego stan nie zagraża życiu. Kazano jej wrócić do domu i odpocząć. Niedługo potem ich córki, Jackie i Annette, zjawiły się w szpitalu. Hanns odstawił maskę tlenową i radośnie z nimi gawędził. Na koniec odwiedzin Annette pocałowała ojca i powiedziała: „Niedługo wrócimy”. Jednak po południu stan Hannsa znacznie się pogorszył. Personelowi szpitala nie
udało się skontaktować z Ann, która spała w domu, po zażyciu tabletek nasennych. Udało im się natomiast powiadomić Jackie i Annette. Gdy dotarły do szpitala, ich ojciec już nie żył. Wróciły do mieszkania rodziców, ale postanowiły nie budzić matki. Ann, gdy zobaczyła je rano, natychmiast się domyśliła, co się stało. Nie była zaskoczona. Były szczęśliwe, że Hanns nie cierpiał. Do końca swojego życia pozostał pogodnym człowiekiem179. Na pogrzebie wiele osób po raz pierwszy poznało jego prawdziwą historię. Bratankowie Hannsa zakończyli mowę pogrzebową takimi słowami: (…) Hanns był człowiekiem, co do którego można mieć pewność, że odszedł z tego świata spełniwszy swój obowiązek. Pozostawił świat lepszym, a nas – którzy go znali i kochali – lepszymi ludźmi. Zakończę słowami jego bratanka, małego Benji, który ma sześć lat i który, dowiedziawszy się o jego śmierci, zapytał: „Czy spakował swój bagaż? Bo w niebie będzie mógł się bawić z dziadkiem Paulem”. Jestem przekonany, że właśnie tak będzie. Mamy nadzieję, że spotkał tam swoją bratnią duszę – swojego brata Paula. Cieszy mnie myśl, że spoglądają na nas z góry, raczej zakłopotani tym, co o nich mówimy, jednocześnie bawiąc się naszym kosztem i planując kolejnego psikusa, jak to robili przez całe życie, naśladując Dennisa Rozrabiakę, czy też może byli to Max i Moritz?
Po pogrzebie prochy Hannsa zostały przewiezione na cmentarz żydowski w Willesden, na północy Londynu, i rozsypane na kawałku ziemi należącej do rodziny Alexander. Wiele lat wcześniej pochowano tam ich ojca, Alfreda. Później dołączyły do niego prochy ich matki, Henny oraz brata, Paula. Na frontowej ścianie grobowca, rzadko odwiedzanego i pokrytego bluszczem, stoi imponujący nagrobek, na którym wyryto napis: „Służba ponad wszystko”.
173 Dzieci najwyższych rangą oficerów reagowały w różny sposób. Niklas Frank, syn Hansa Franka, szefa Generalnego Gubernatorstwa, spisał wspomnienie, w którym dobitnie wyraził swoje uczucia. Przyznał również, że jako nastolatek masturbował się w każdą rocznicę egzekucji ojca, „tego niewinnego bohatera, którego nienawidził”. Ale tam gdzie wina, jest również i duma. Córka Himmlera, Gudrun Himmler, wspierała grupę gromadzącą fundusze dla weteranów-nazistów. Kontrowersyjnie zachował się syn Rudolfa Hessa, osobistego sekretarza Hitlera, Wolf Rudiger Hess, protestując przeciwko uwięzieniu „niewinnego” ojca w Spandau. Na znak protestu odmówił służby wojskowej w niemieckiej armii. 174 W 1989 roku Hedwig odbyła podróż do Waszyngtonu, żeby odwiedzić córkę. Po tygodniu zwiedzania i zabaw z wnukami, któregoś wieczoru położyła się spać i już się nie obudziła. Jej prochy spoczęły na cmentarzu na obrzeżach miasta. Brigitte, nie chcąc, by ktokolwiek znał miejsce pochówki jej matki, podała administratorowi cmentarza zmienioną wersję jej nazwiska. 3 marca 1990 roku odbyło się krótkie nabożeństwo w niewielkiej kamiennej świątyni. Szczątki Hedwig spoczęły między grobami żydów, chrześcijan i muzułmanów.
175Podczas pobytu w Toronto Paul ze swoją żoną Lilą obracali się w środowisku pierwszych, aktywnych członków kongregacji HaBonim, synagogi, do której uczęszczały inne osoby z Niemiec i europejskich krajów, również ocalałe z Holocaustu, bazującej na zasadach niemieckiej, liberalnej tradycji. Synagoga ta działa do dzisiaj pod adresem Glen Park Avenue w Toronto. 176 W piśmie datowanym na 15 kwietnia 1948 roku, wystosowanym przez brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych do ambasady Luksemburga w Londynie, urzędnik wyjaśnia, dlaczego Hanns oraz Anthony Somerhough i Gerald Draper nie będą mogli przyjąć szlacheckiego tytułu w Luksemburgu: „Obawiam się, że zasady przestrzegane przez Rząd Jej Wysokości w tych kwestiach nie pozwalają nam na wyrażenie przychylnej odpowiedzi… Zasługi, za które zamierzano odznaczyć zainteresowanych, zostały wyświadczone już po zakończeniu działań wojennych. Osobom w służbie Korony nie wolno przyjmować zagranicznych honorów. Na odstępstwo od tej reguły pozwolono wyłącznie na okoliczność przyjęcia nagród od aliantów, oferowanych w uznaniu za służbę podczas wojny… Jestem jednak przekonany, że docenią Państwo fakt, jak niezmiernie trudne byłoby uczynienie wyjątku w tej kwestii, jednocześnie pomijając tak wielu innych brytyjskich żołnierzy, wobec których niniejsze zasady znalazły już swoje zastosowanie”. Z perspektywy czasu sprawy wyglądają jednak inaczej, ponieważ mimo że Hanns Alexander nosił mundur brytyjski w czasie swojej służby wojskowej (styczeń 1940–kwiecień 1946), faktycznie był w owym czasie osobą „bezpaństwową” według brytyjskich kryteriów, aż do naturalizacji w kwietniu 1947 roku. Dlatego rząd Luksemburga mógł przyznać Hannsowi tytuł szlachecki bez zgody Wielkiej Brytanii. 177 Podczas gdy Hannsowi nie zezwolono na odebranie tak ważnych nagród w Luksemburgu i Czechosłowacji, otrzymał on trzy mniej znaczące nagrody od armii brytyjskiej za całokształt służby wojskowej, które obejmowały Gwiazdę za Francję i Niemcy, Medal Obrony i Medal za Wojnę 1939–1945. Co roku z dumą je zakładał podczas parady weteranów przemierzającej Whitehall w Londynie. 178 Kilka dni przed świętem Groźnych Dni (Jamim Noraim), w latach 70., Hanns zorientował się, że jedna z rączek Tory Alexandrów jest złamana. Zwój liczył w tym czasie prawie dwieście lat i mając na uwadze fakt, że Tora była używana przez synagogę bardzo często, nie było zaskoczeniem, że wymagała naprawy. Zwój był teraz dziedzictwem Hannsa, więc odpowiadał on za jego stan. Nie było czasu, aby zlecić naprawę wykwalifikowanemu soferowi, dlatego postanowił zrobić to sam. Któregoś dnia po pracy Hanns poszedł do synagogi, wyjął Torę z szafy ołtarzowej i położył ją na mównicy, na środku sali modlitewnej. Ostrożnie rozwijając zwój, odczepił ułamaną, drewnianą rączkę, do której przytwierdzony był pergamin. Po krótkiej lustracji kuchennej szafy synagogi, wymienił uszkodzoną rączkę na kij od miotły. Po zwinięciu Tory i nakryciu jej aksamitnym pokrowcem, Hanns z powrotem umieścił Torę w szafie ołtarzowej, gotową do swojego kolejnego zadania. 179 Ann zmarła siedem tygodni po śmierci Hannsa. Po tylu wspólnie spędzonych latach nie potrafiła już bez niego żyć. Jej prochy spoczęły w grobowcu rodzinnym w Willesden.
POSTSCRIPTUM
Jest chłodny, listopadowy poranek
180.
Powietrze czyste i świeże, ale chmury zapowiadają deszcz. Stoję przy wejściu do Auschwitz, nade mną masywny napis z kutego żelaza Arbeit Macht Frei. Obok mnie stoi mężczyzna w moim wieku ze swoją matką, starszą panią. Ten mężczyzna, ubrany w pomarańczowy sweter w paski, ze wzorkiem z płatkami śniegu, to czterdziestoczteroletni Rainer Höss, wnuk Rudolfa Hössa. Wychowany w rodzinie, w której nie wspominano przeszłości, Rainer chce się dowiedzieć więcej. Przez lata na własną rękę gromadził informacje. Godzinami przesiadywał w bilbliotece, wypytywał członków rodziny, przeglądał stare zdjęcia i czytał autobiografię dziadka. Gdy Rainer po raz pierwszy zaczął zadawać pytania, jego ojciec, Hans-Jürgen, odmówił udzielenia odpowiedzi. Później Rainer został oskarżony o usiłowanie sprzedaży jednego z artefaktów dziadka – bogato zdobionego drewnianego pudełka, podarowanego Rudolfowi przez Himmlera, sztyletu SS i kolorowych slajdów rodzinnych z czasów, gdy państwo Höss wraz z dziećmi mieszkali w Auschwitz. Rainera irytowały reprymendy, jakie otrzymał za to ze strony prasy. Matka Rainera, Irene Alba, to ponad siedemdziesięcioletnia kobieta o okrągłej twarzy i krępej budowie ciała oraz długich, siwych włosach. Irene urodziła się i dorastała w konserwatywnym środowisku Szwabii, w północno-zachodnich Niemczech. Od dwudziestu lat, od czasu rozwodu z ojcem Rainera, mieszka sama. W tym miejscu zamorodowano ponad milion Żydów i setki tysięcy więźniów politycznych, Cyganów i katolików. Pierwszy raz od czasu gdy Hedwig z dziećmi opuściła luksusową willę w 1944 roku, potomek rodziny Rudolfa odwiedził obóz.
Robimy pamiątkowe fotografie przed bramą obozu: Rainer sprawia wrażenie surowego, a Irene – przestraszonej. Mijamy trzy rzędy kolczastego drutu i wchodzimy do obozu. Rainer wyjmuje kamerę wideo i zaczyna filmować wszystko, jak gdyby chciał w ten sposób uciec od emocji. Ja próbuję robić to samo. Wnuk i synowa komendanta Rudolfa Hössa są w Auschwitz, z potomkiem Żyda z rodziny, która niemal cudem uniknęła tragedii, jaka miała tutaj miejsce. To zadziwiające zrządzenie losu. Idziemy nierówną, kamienistą drogą obok niskich budynków z czerwonej cegły, po czym skręcamy w prawo w alejkę prowadzącą do centrum obozu. Zatrzymujemy się tam, przed dwoma metalowymi słupami, pomiędzy którymi wisi trzeci. To tutaj strażnicy wieszali więźniów za takie „wykroczenia”, jak poruszenie się podczas apelu lub za kontakt wzrokowy ze strażnikami. To moja druga wizyta w obozie i cieszę się, że nie odczuwam już tego wewnętrznego chaosu, którego doświadczyłem za pierwszym razem. Rainer nadal filmuje – baraki z czerwonej cegły, znaki ostrzegawcze Achtung!, ogrodzenie, niegdyś podłączone do prądu, na które więźniowie rzucali się, aby popełnić samobójstwo. Jednak kiedy spoglądam na Irene, dostrzegam, że nie radzi sobie z emocjami. „To potworne, jest mi bardzo smutno” – mówi i zaczyna płakać. Stuliła się w swoim ciemnoszarym futrze. „Nic o tym nie wiedziałam, gdy wychodziłam za HansaJürgena. Nic mi nie mówił. Dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy siostra pokazała mi artykuł w czasopiśmie „Der Stürmer”. Teraz płacze już tak bardzo, że nie można zrozumieć, co mówi. „Pani mąż był synem komendanta. Mieszkał w willi, tuż obok krematorium. Czy wiedział coś o zagazowywaniu więźniów?” – zapytałem ją. „Mówił, że w powietrzu czuć było czasem brzydki zapach. Był wyjątkowo odrażający…”. „A matka, Hedwig, wiedziała o mordowaniu więźniów?”. „Oczywiście, oczywiście. Przecież cały czas tu mieszkała”. „Dlaczego nie rozwiodła się pani wcześniej z Hansem-Jürgenem, skoro wiedziała pani o tym?”. „Kiedy za niego wychodziłam, przyrzekałam w kościele, że aż do śmierci,
w chorobie i zdrowiu. Byłam z nim przez dwadzieścia cztery lata. Nie był szczęśliwy”. Nie byłem pewien, czy płacze z powodu okropnych zbrodni, które miały tu miejsce, czy z żalu nad sobą. Próbowałem ją pocieszyć, mówiąc, że jej były mąż nie był niczemu winien. Zobaczyłem, że Rainer wchodzi do bloku 11. Tutaj przesłuchiwano więźniów, torturowano i rozstrzeliwano. Tutaj również ludzie Rudolfa prowadzili eksperymenty z wykorzystaniem cyklonu B. Zostałem na zewnątrz z Irene. „Czy Hans-Jürgen opowiadał o tym, gdy byliście małżeństwem?”. „Wspominał o tym tylko wtedy, gdy był smutny. Mówił, że to były okrutne czasy”. Odnalazłem Rainera w barakach poświęconych pamięci Żydów deportowanych z Francji. Podążałem za nim z pomieszczenia do pomieszczenia, w których oglądał setki zdjęć Żydów z lepszych czasów: ubranych w najlepszą odzież, z instrumentami muzycznymi, tańczących w klubach, jeżdżących na rowerach czy siedzących z rodziną przy obiedzie. Żaden z nich już nie żyje. Rainer zaczyna płakać. „To potworne”, mówi. „To, co zrobił mój dziadek. (…). Przeczytałem na ten temat tyle książek. Studiowałem ten temat latami, ale być tutaj, to o wiele gorsze. Co za nieludzkie miejsce”. Wychodzimy z baraków i kierujemy się w stronę najdalszej części obozu. To chwila, na którą zawsze czekałem. Przechodzimy przez krótkie przejście zabezpieczone drutem kolczastym. „To tutaj” – mówię. Przed nami, obok starego krematorium, stoi szubienica, na której powieszono jego dziadka. Rainer podchodzi do drewnianej konstrukcji. Zatrzymuje się przed nią i wpatruje przez kilka minut. „To najlepsze miejsce w obozie – miejsce, gdzie go zabili”. Irene nadal nie może się opanować. Nie wytrzymuje tam długo i odchodzi. Odwracając się, widzi, jak robię zdjęcie Rainerowi przy szubienicy. „Niech pan tego nie robi!” – krzyczy – „Nie róbcie tutaj zdjęć”. Gdy mnie zapytała, dlaczego robię tak dużo fotografii, tłumaczę jej, że badam historię mojego dziadka stryjecznego, Hannsa Alexandra. „On aresztował Rudolfa” – wyjaśnia jej Rainer. „Rudolf spał, kiedy go znaleźli.
Gdy go schwytali, pobili go”. „To Hedwig wyznała prawdę mojemu stryjowi” – mówię. „Powiedziała, że Rudolf przyjął fałszywe nazwisko, Franz Lang, i zdradziła, gdzie się ukrywał”. „Czy to prawda? To Hedwig wydała męża, a nie jej brat?”. Irene patrzy na mnie surowo: „Nie mogę w to uwierzyć. Hedwig zawsze mi mówiła, że to jej brat, Fritz, go wydał”. Powiedziałem, że mam kopię raportu z aresztowania, która to potwierdza. „O mój Boże. O mój Boże” – zawołała, jeszcze bardziej tuląc się w sobie. Wygląda na szczerze zaskoczoną, wręcz zszokowaną. Rainer podchodzi do metalowych drzwi z niewielkim otworem. To tylne drzwi starego krematorium. To tutaj jego dziadek zaglądał przez wizjer, obserwując zagazowywanych więźniów, aby pokazać swojemu personelowi, że świetnie sobie radzi z masowymi mordami, jakich dokonuje się pod jego nadzorem. Rainer potrząsa głową. „Mutti, nie wchodź tutaj” – ostrzega ją. „Wejdę, wejdę” – odpowiada. Ręce jej drżą, oddech ma krótki. Wygląda, jakby dostała ataku astmy. Gdy Rainer w odpowiedzi na jej sprzeciw wzrusza ramionami i idzie dalej, matka podąża za nim. Ja idę tuż za nimi. Rainer przechodzi przez pierwsze betonowe pomieszczenie, a potem wchodzi do kolejnej komory. „Popatrzcie tutaj”, wskazuje na mały, kwadratowy otwór w suficie. „To tędy wrzucali do środka cyklon B”. Przechodzi do następnego pomieszczenia. Są tam osmolone piece, w których palono zwłoki. Matka zatrzymuje się w wejściu, niezdolna podejść bliżej. „Mój Boże, mój Boże” – szepcze. „To okropne” – mówi Rainer. Irene udało się jakoś przejść do przodu i stoi teraz obok żelaznych drzwi pieców. Łkając, cała się trzęsie. „Nein, nein, nein”, mamrocze do siebie. Po chwili wychodzimy na zewnątrz, na słońce i świeże powietrze. Rainer odwraca się do mnie i oznajmia: „Gdybym znał miejsce pochówku dziadka, nasikałbym na jego grób”.
Po powrocie z Auschwitz zabrałem się za napisanie zakończenia mojej książki. Od śmierci Hannsa Alexandra i zarazem od momentu, gdy zacząłem poszukiwania, minęło już sześć lat. Teraz już znacznie lepiej rozumiem, w jaki sposób doszło do spotkania Hannsa Alexandra z Rudolfem Hössem. Dokładnie potrafię sobie wyobrazić kroki, które doprowadziły Rudolfa do objęcia stanowiska komendanta Auschwitz, i rozumiem, dlaczego Hanns, pod koniec wojny, postanowił stanąć twarzą w twarz ze swoimi prześladowcami. Natomiast mniej wyraziste były dla mnie pewne szczegóły. W trakcie prowadzonych badań zrozumiałem, że ta historia różni się w zależności od punktu widzenia i nie jest tak oczywista, jakby mogła się wydawać. W miarę kontynuowania badań, uderzyło mnie również znaczenie tekstów. Była Tora Alexandrów, która jakimś cudem przetrwała erę nazistów. Były listy Hannsa, przechowywane w małym pudełku, wśród innych przedmiotów należących do Ann. Były też wspomnienia Rudolfa181 – bardzo istotny element dowodów Holocaustu, zachowany po to, by przyszłe pokolenia nigdy o nim nie zapomniały. „To, czego dokonał Hanns Alexander, było wyjątkowe”, wyznał Whitney Harris, człowiek, który wezwał Rudolfa na proces norymberski. „To prawda, że większość zbrodniarzy zbiegła, ale ważne jest, że pojmaliśmy niektórych z nich i że możemy zapisać ich zeznania dla dobra historii. Dzięki temu ludzie dowiedzą się, co tak naprawdę się wydarzyło. On tego dokonał”. Zrozumiałem również, że ta sama historia przetrwała w różnych wersjach. Gdy odwiedzałem córkę Rudolfa, zauważyłem leżący na stoliku przy łóżku egzemplarz wspomnień jej ojca. Powiedziała mi, że dopiero je przeczytała. W mieszkaniu Hannsa, tydzień po jego śmierci, znalazłem te same wspomnienia, mocno przewertowane, leżące na stole w pokoju gościnnym. Wewnątrz frontowej okładki, ołówkiem, było napisane jego nazwisko. Jeśli chodzi o Torę Alexandrów182, do dziś dnia pozostaje w użyciu. 16 marca 2013 roku moja rodzina zebrała się w synagodze na Belsize Square, w Londynie, aby wysłuchać mojej córki Sam, i mojej siostrzenicy, Sipan, w ich bat micwa. Gdy skończyły czytać, zgromadzeni zgodnie zawołali: Skoiach, skoiach!, po czym obydwie dziewczynki wkroczyły w okres dorosłości.
Jak zwykle wszyscy płakali.
180 W listopadzie 2009 roku z Rainerem Hössem i jego matką Irene udałem się do Auschwitz. Wcześniej natknąłem się na artykuł w izraelskiej gazecie, który informował, że Rainer usiłował sprzedać przedmioty odziedziczone po dziadku izraelskiemu Jad Waszem. Podczas naszej rozmowy Rainer zaprzeczył oskarżeniom rzucanym pod jego adresem. Twierdził, że chciał podarować Instytutowi te przedmioty i zaproponował, żebym udał się z nim do Auschwitz. Rainer później jeszcze raz odwiedził Auschwitz, podczas produkcji filmu dokumentalnego zatytułowanego Hitler’s Children (Dzieci Hitlera). 181 W 1951 roku, cztery lata po egzekucji Rudolfa, Sehn umożliwił publikację wspomnień Rudolfa w języku polskim, zatytułowaną Wspomnienia..., wydaną między innymi nakładem Wydawnictwa Prawniczego. Publikacja została opatrzona wstępem Stanisława Batawii, który zachęcił również Rudolfa do spisania wspomnień w więzieniu. W 1958 roku więzienne wspomnienia Rudolfa zostały wydane po raz pierwszy w języku niemieckim nakładem wydawnictwa Deutsche Verlags-Anstalt, pod tytułem Kommandant in Auschwitz: Autobiografische Aufzeichnungen von Rudolf Höss (Komendant Auschwitz: Autobiografia Rudolfa Hössa). Redakcji opracowania dokonał Dr Martin Broszat, dyrektor wybitnego instytutu badań narodowego socjalizmu, IFZ. Rok później, po dwunastu latach od momentu ich spisania, wspomnienia Rudolfa zostały przetłumaczone na język angielski przez Constantine Fitzgibbon i opatrzone wstępem lorda Russella, który jako zastępca głównego prokuratora wojskowego był jednym z głównych doradców prawnych podczas norymberskich procesów zbrodniarzy wojennych. Zostały one wydane pod tytułem Commandant at Auschwitz (Komendant Auschwitz), przez wydawnictwo Weidenfeld & Nicolson. W dniu śmierci Hannsa na stoliku nocnym obok jego łóżka leżała ostatnia wersja tego wydania, opublikowana ponownie przez Phoenix Press w 2001 roku. Popularne, amerykańskie wydanie wspomnień Rudolfa ukazało się w 1992 roku pod tytułem Death Dealer, The Memoirs of the SS Kommandant of Auschwitz (Handlarz śmiercią: Wspomnienia komendanta obozu Auschwitz), nakładem Prometheus Books, pod redakcją Stevena Paskuly, przetłumaczone przez Andrew Pollingera. Od czasu ich spisania, w 1946 roku, wspomnienia Rudolfa zostały przetłumaczone na wiele języków, a z czasem ukazywały się kolejne wydania. Przeczytały je setki tysięcy ludzi na całym świecie. 182 W 2012 roku bratankowie i siostrzenice Hannsa spotkali się, aby przedyskutować sprawę przyszłości rodzinnej Tory. Pergamin był w niektórych miejscach podarty, atrament liter wyblakł, a niektóre strony trzymały się tylko dzięki taśmie klejącej. Tora w takim stanie nie była już koszerna, w związku z czym – bezużyteczna. Po długiej i burzliwej dyskusji ustalono, że Tora przedstawia tak dużą wartość sentymentalną i historyczną, że należy ją odnowić. Członkowie rodziny postanowili, że wspólnie zlecą pewnemu wykwalifikowanemu soferowi ze wschodniego Londynu dokonanie niezbędnych napraw, tak aby Tora rodziny Alexander mogła znowu służyć podczas nabożeństw w synagodze. Naprawa Tory miała potrwać do końca 2013 roku.
PODZIĘKOWANIA
Wiele osób służyło mi swoją pomocą w napisaniu tej książki. Mam wobec nich dług wdzięczności, w szczególności wobec tych osób, które pomagały mi na początku mojej pracy: Farzah Mahootian i Charlie McCormick, którzy upewniali mnie, że powinienem się tym zająć, gdy nie byłem pewien, czy mogę. Dziękuję moim wspaniałym czytelnikom: Elizabeth Wheeler, Hali Taylor, Dominickowi Valetine, Davidowi Lillardowi, Gillian Tett, Kate i Davidowi Hardingom, Gregory’emu Kentowi i Gillian Stern. Niezrównanemu Dabneyowi Chapmanowi, który pomagał mi w niejednym tłumaczeniu bez uprzedzeń i z finezją oraz Anthei Bell, która wykonała wspaniałą robotę, tłumacząc pisma Rudolfa Hössa. Dziękuję również Marion Godfrey, Sheridanowi Marshallowi i Caroline Sloan za pomoc przy niemieckich tekstach. Wyrazy podziękowania dla Darrena Bennetta za stworzenie tak przejrzystych i ciekawych map do mojej książki. Osobom, z którymi przeprowadziłem wywiady: Anicie Lasker-Wallfisch, Lucille Eichengreen, Whitneyowi Harrisowi, Józefowi Paczyńskiemu, Rainerowi Hössowi, Brigitte née Höss, Victorowi Weitzelowi, Julianowi Mayerowi, Julii Draper, Noelowi Egertonowi i Freddy’emu Mayerowi. Szczególne podziękowania składam mojemu kuzynowi, Johnowi Alexandrowi, za jego wspaniałą historię rodziny Alexander, rodzinnej Tory i za jego nagrania wujka Hannsa i reszty rodzeństwa Alexander. Ponadto chcę również podziękować następującym osobom za pomoc w moich pracach poszukiwawczych: majorowi Edwardsowi i Fredowi Judge (Muzeum Korpusu Wywiadu, Chicksands), Stephenowi Waltonowi (Imperial War Museum, Londyn), Johnowi Starlingowi (Stowarzyszenie Pionierskich Pomocniczych Korpusów Wojskowych), Helen Fry, Johannie Bleker (Uniwersytet Berliński), Rebece Schwoch
(Uniwersytet Hamburski), Iwonie Kwaczale, Annie Skrzypińskiej, Piotrowi Setkiewiczowi i Wojciechowi Płosie (Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, Oświęcim), Anthony’emu Polonsky (college Brandeis), Léandre Mignon, Romain Meyerowi, Francois Moyse, Judith Cohen i Rebece Erbelding (Amerykańskie Muzeum Pamięci Ofiar Holocaustu), Saulowi Ferrero (Jad Waszem), Klausowi Tätzlerowi (Muzeum Pamięci Bergen-Belsen), Gillian Walnes (Centrum Anne Frank, Amsterdam), Vaclavowi Vochoska (Ambasada Republiki Czeskiej, Waszyngton), Aaronowi Breitbartowi (Centrum Wiesenthala, Los Angeles), Paulowi Dostertowi (Luksemburskie Centrum Dokumentacji Drugiej Wojny Światowej), doktorowi Klausowi Lankheitowi (Instytut Historii Współczesnej, Monachium), Richardowi Breitmanowi (Międzyagencyjna Grupa Robocza ds. Hitlerowskich Zbrodni Wojennych i Archiwów Rządowych Cesarstwa Japońskiego), Monice Thomsen (Gmina Handewitt), Bridget McGing (Biblioteka Wiedeńska), Peterowi Peterlini (Federalne Biuro Administracyjne), Dagmar Rumpf (Archiwum Baden-Baden), Karen Strobel (Archiwum Mannheim) i Stevenowi Paskuly’emu. Podziękowanie składam również na ręce Farrar, Strausa and Giroux oraz grupy wydawniczej Random House Group za udzielenie mi zezwolenia na umieszczenie fragmentów potrzebnych tekstów z gazety „Nuremberg Diary” autorstwa G.M. Gilberta i z wywiadów „Nuremberg Interviews”, pod redakcją Roberta Gellately’ego. Mimo że dołożyłem wszelkich starań, aby odnaleźć posiadaczy praw autorskich do wszystkich dodatków i zdjęć, chciałbym jednocześnie z góry przeprosić za ewentualne błędy i pominięcia. Wszelkie niezbędne poprawki, wymagające naniesienia w tekście, zostaną wprowadzone w kolejnych wydaniach książki. Na moją ogromną wdzięczność zasługuje wielu członków rodzin wymienionych w tej książce, zdaję sobie bowiem sprawę, jak bolesne może być poruszanie przeszłości rodzinnej. W szczególności pragnę podziękować mojemu ojcu, Frankowi Hardingowi, za udostępnienie listów od matki. Mojej siostrze Amandzie za to, że dodała tak wiele przyjemności naszej szalonej wizycie w Luksemburgu. Kuzynkom, Jackie i Annette, które tak wspaniałomyślnie opowiadały o swoich rodzicach, Hannsie i Ann. Cioci Vivien za jej pokrzepiającą szczerość. Julianowi i Fionie Jakobi za udostępnienie rodzinnych archiwów. Peterowi Sussmannowi za niezmącone
wspomnienia i listy od matki. Kuzynce Judith za opowieść o cioci Bing i życiu we Frankfurcie. Marion „Cookie” Alexander, która znalazła na strychu cenną korespondencję z czasów wojny, pomiędzy Hannsem a Paulem. Madeleine Hensel za wspomnienia o Hannsie i o cioci Bing. Allanowi Morgenthau, który był uprzejmy opowiedzieć mi o drogiej Heldze. Michaelowi i Angeli Harding za wsparcie. Kate (Weinberg) Harding, która od samego początku mnie wspierała, oraz kuzynowi Jamesowi, którego niezachwiana wiara we mnie, mimo wielu przeciwieństw, pomogła mi w najtrudniejszych chwilach. Dziękuję mojemu wspaniałemu zespołowi międzynarodowych, anglojęzycznych redaktorów: Tomowi Avery’emu z wydawnictwa William Heinemann, który jako pierwszy przekonał się do tej książki i od samego początku doskonale pokierował procesem wydawniczym. Thomasowi LeBien z wydawnictwa Simon & Schuster oraz Yanie Yoon z wydawnictwa House of Anansi Press, którzy tak wspaniale przyczynili się do wydania tej książki. Glenn O’Neill za fantastyczny projekt okładki. Dziękuję mojemu nadzwyczajnemu agentowi, Patrickowi Walshowi oraz jego wspaniałemu zespołowi z firmy Conville & Walsh. To był zaszczyt, móc z Wami wszystkimi współpracować. Podziękowania składam również Ivanowi Mulcahy’emu za początkowe prace nad moją książką. Oczywiście, mimo całej pomocy, biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność za wszystkie aspekty książki. Ponoszę winę za każdy najmniejszy błąd. Mojej cudownej córce, Sam, która znalazła listy Hannsa i Anny w szafie, i która dotrzymywała mi towarzystwa, gdy godzinami siedziałem przy klawiaturze… Na koniec pragnę podziękować mojej ukochanej żonie, Deborze Harding, która wspierała mnie przez cały czas realizacji tego projektu, również podczas moich wielu dalekich podróży, i której opinię niezmiernie sobie cenię. Jednak przede wszystkim pragnę podziękować mojemu synowi, którego duma z tej historii i ze swojego ojca zainspirowała mnie do ukończenia książki. Były takie chwile, gdy miałem ochotę zwinąć się w kłębek, schować głęboko i myśleć tylko o nim. Dziękuję ci, Kadianie.
ŹRÓDŁA BADAŃ
Hanns Alexander był moim dziadkiem stryjecznym. Zmarł w 2006 roku. O jego wojennej działalności dowiedziałem się dopiero podczas mowy pogrzebowej. Rodzina nigdy nie rozmawiała na ten temat. Nam zawsze powtarzano, najpierw jako dzieciom, a później już jako dorosłym, aby nigdy nie pytać Hannsa ani innych członków rodziny, co się działo podczas wojny. Aby się dowiedzieć szczegółów z życia mojego stryja, przeprowadziłem własne poszukiwania, odwiedzając wiele różnych instytucji na świecie. Opierałem się na odtajnionych i niedawno wydanych dokumentach, przechowywanych w kilku różnych archiwach, w tym na dokumentach wydanych przez archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, dotyczących kilku ostatnich dni Hössa w więzieniu (w muzeum znajduje się również oryginał wspomnień Rudolfa Hössa). Ponadto bazowałem na nieopublikowanych i niedawno odtajnionych dokumentach z Brytyjskiego Archiwum Państwowego w Kew, dotyczących aresztowania Rudolfa Hössa i Gustava Simona przez Hannsa Alexandra. Korzystałem również z akt na temat Oswalda Pohla i Richarda Glücksa, Operacji Haystack, 1. Zespołu ds. Badania Zbrodni Wojennych i Grupy ds. Zbrodni Wojennych, nieopublikowanych i niedawno odtajnionych dokumentów z Muzeum Wywiadu w Chicksands, dotyczących aresztowania Rudolfa Hössa i 92 jednostki żandarmerii polowej, raportów z luksemburskiego Archiwum Państwowego oraz dokumentów dotyczących aresztowania Gustava Simona przez Hannsa Alexandra. Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie użyczyło mi nagrań wideo z procesów norymberskich, obejmujących zeznanie Hössa i jego fotografie z Auschwitz. Korzystałem też z niedawno odtajnionych akt Państwowego Archiwum Stanów Zjednoczonych w College Park, obejmujących materiały dostarczone przez
Richarda Breitmana, dyrektora rządowej, międzyagencyjnej Grupy Roboczej Badań Historycznych ds. Hitlerowskiej Przeszłości Kryminalnej, w szczególności „Raport o Dachau” i telegramy dotyczące Gustava Simona oraz Richarda Glücksa. Kolejne źródło to korespondencja z Barrym Riztlerem, który odnalazł nieopublikowany test plam atramentowych Rudolfa Hössa w szafie na dokumenty Gustave’a Gilberta. Inne źródła to wywiady z osobami, które przeżyły obóz, przechowywane w bazie danych Shoah, dostępne na Uniwersytecie San Diego w Kalifornii i w college’u Royal Holloway Uniwersytetu Londyńskiego. Ponadto nieocenioną pomocą służył mi Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu (Jad Waszem) w Izraelu, Archiwum Dachau w Monachium, Muzeum Sachsenhausen w Berlinie, Pałac Wielkich Książąt i Archiwum Państwowe w Luksemburgu, Instytut Pamięci Narodowej w Warszawie oraz Imperial War Museum w Londynie. Znaczna część tekstu bazuje na nowych źródłach, obejmujących wiele wywiadów z córką Rudolfa Hössa, Brigitte, jego synową Irene Albą, jego wnukiem Rainerem Hössem (za zgodą którego mogłem powielić wiele zdjęć, łącznie z wyjątkowymi fotografiami rodzinnymi, wykonanymi w wili Hössów w Auschwitz), z Whitneyem Harrisem, amerykańskim oskarżycielem na procesach norymberskich, Anitą Lasker i Lucille Eichengreen, którym Hanns pomagał wydostać się z Bergen-Belsen, Józefem Paczyńskim „Polaczkiem”, który strzygł Rudolfa, i Evą Schloss, przyrodnią siostrą Anne Frank. Ponadto wykorzystałem nagrane na taśmie wywiady z Hannsem, Bellą, Elsie i Paulem Alexander, wykonane przez Johna Alexandra i Herberta Levy. Miałem również dostęp do nieopublikowanej jak dotąd korespondencji pomiędzy Hannsem a Paulem, ich siostrami, Elsie i Bellą oraz ich matką, Henny, jak również listów wysyłanych przez Rudolfa do Hedwig i dzieci, przechowywanych zarówno w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, jak i w prywatnych zbiorach rodziny Höss.
Internet Obecnie w sieci nie brakuje cennych źródeł informacji, w tym choćby pełnej
dokumentacji procesów norymberskich czy procesów załogi z Bergen-Belsen. Na stronie internetowej Bergen-Belsen można znaleźć kompletne protokoły z procesu, łącznie z zarejestrowanymi oświadczeniami złożonymi pod przysięgą przez Rudolfa Hössa oraz Eleanor Hodys i Konrada Morgena. Jednak należy ostrożnie podchodzić do innych stron, które nie są wystarczająco wiarygodne. Szczególnie jedna strona, Wikipedia, jest podatna na manipulacje polityczne, zwłaszcza w kwestii przywódców nazistowskich. W trakcie moich badań sprawdzałem wiarygodność zawartych tam informacji w następujący sposób: logowałem się na stronie, po czym zmieniałem datę urodzenia Rudolfa Hössa. Kilka dni później logował się ktoś inny i zmieniał datę na poprzednią. Mogliśmy się w ten sposób bawić, nie podając źródła informacji.
Nota dotycząca nazw miejsc Pragnę przeprosić czytelników, jeśli zastosowane przeze mnie nazewnictwo dotyczące miejscowości niemieckich, polskich oraz innych, pojawiających się w niniejszej książce, nie było do końca zrozumiałe. Trzymałem się pewnych zasad, które postaram się wyjaśnić. Dla nazw miejscowości użyłem pisowni, która moim zdaniem jest najbardziej znana czytelnikowi anglojęzycznemu. Oczywiście, jest kilka wyjątków od tej reguły, na przykład Oświęcim, a nie Auschwitz, w celu odróżnienia miejscowości od obozu koncentracyjnego. W przypadku nazw niemieckich ulic korzystałem ze współczesnej, niezłożonej pisowni, tam gdzie to możliwe, przykładowo: „Oranienburger Strasse”, zamiast „Oranienburgerstrasse”, aby czytelnik łatwiej mógł odnaleźć te miejsca na mapie. Tam gdzie nazwy uległy zmianie, jak na przykład Kaiserallee (która dzisiaj nosi nazwę Bundesallee), lub gdy nazwa ulicy już nie istnieje (np. Achenbachstrasse) użyłem odpowiedniej, historycznej nazwy. Jednak chyba najbardziej niejednoznaczna nazwa ze wszystkich to Belsen, ponieważ obóz znany był pod różnymi nazwami: ocalali więźniowie nazywali go Bergen-Belsen, Brytyjczycy nazywali swoją kwaterę główną, mieszczącą się obok obozu, Hohne, natomiast przesiedleńcy nazywali to miejsce Obozem DP Bergen-Belsen. Ponieważ zarówno Hanns, jak i Rudolf używali
nazwy Belsen, w całej książce zastosowałem zapis Belsen. Więcej informacji dotyczących nazw miejsc i materiałów można znaleźć na stronie www.hannsandrudolf.com.
BIBLIOGRAFIA
W mojej pracy przydatne okazały się następujące teksty: John Alexander, A Measure of Time. Opublikowana własnym sumptem historia rodziny Alexander. Hannah Arendt, Eichmann in Jerusalem. Zawiera analizę tezy „banalności zła”. Auschwitz-Birkenau Museum. KL Auschwitz seen by the SS. Zawiera zeznania naocznych świadków (służby domowej i ogrodników), którzy pracowali w willi Hössów. Suzanne Bardgett, David Cesarani. Belsen 1945. Opis obozu sporządzony przez dwójkę najlepszych badaczy Holocaustu. Tom Bower, Blind Eye to Murder. Obszerna praca naukowa na temat porażek, jakie ponieśli Brytyjczycy i Amerykanie na polu sprowadzenia przywódców hitlerowskich przed oblicze sprawiedliwości. Christopher Browning, Ordinary Men. Spojrzenie na motywy mordowania Żydów przez Policyjny Batalion Rezerwy 101. Autor przyjmuje odmienny pogląd na tę kwestię w porównaniu z poglądami Daniela Goldhagena (którego opracowanie również znajduje się na niniejszej liście źródeł). Rupert Butler, Legions of Death. Interesująca historia SS, zawierająca opis aresztowania Rudolfa Hössa. Lucille Eichengreen, From Ashes to Life. Opowieść młodej dziewczyny o życiu w Bergen-Belsen, zawierająca opis uratowania jej przez Hannsa Alexandra. Helen Fry, The King’s Loyal Aliens. Wspaniałe wprowadzenie w historię żydowskich uchodźców, którzy walczyli u boku Brytyjczyków podczas drugiej wojny
światowej. G.M. Gilbert, Nuremberg Diary. Relacja amerykańskiego psychologa z okresu, jaki spędził z oskarżonymi oczekującymi na proces. Martin Gilbert, The Holocaust: The Jewish Tragedy. Zawiera opis zdarzenia, w wyniku którego zbuntowani więźniowie stawili opór oprawcom w jednej z komór gazowych w Birkenau. Antony Godfrey, Three Rabbis in a Vicarage. Historia synagogi na Belsize Square, w północnym Londynie. Leon Goldensohn, The Nuremberg Interviews, An American Psychiatrist’s Conversations with the Defendants and Witnesses, pod redakcją Roberta Gellately’ego. Doskonały wgląd w umysły najważniejszych zbrodniarzy wojennych dokonany przez amerykańskiego psychiatrę. Daniel Goldhagen, Hitler’s Willing Executioners. Analiza powodów, dla których „zwykli” Niemcy aktywnie uczestniczyli w Holocauście. Autor wyraża odmienny pogląd od opinii Christophera Browninga (również znajdującego się na niniejszej liście źródeł). Whitney Harris, Tyranny on Trial. Przewodnik po procesach norymberskich, napisany krótko po wojnie przez jednego z amerykańskich oskarżycieli. Oliver Hoare, Camp 020: M15 and the Nazi Spies. Niezwykła relacja na temat technik przesłuchań z czasów drugiej wojny światowej, zawierająca podręcznik przesłuchań opracowany przez pułkownika Robina „Tin Eye” Stephensa, zatytułowany Digest of Ham. Rudolf Hoess, Commandant at Auschwitz Rudolf Hoess, znana również pod tytułem Death Dealer: The Memoirs of the SS Kommandant of Auschwitz. Niniejsza autobiografia została napisana przez Rudolfa w celi polskiego więzienia, w oczekiwaniu na wykonanie wyroku śmierci. Po raz pierwszy opublikowano biografię Commandant at Auschwitz Rudolf Hoess w tłumaczeniu Constantine Fitzgibbon, ze wstępem napisanym przez lorda Russella. Z kolei wersja Death Dealer, pod redakcją Stevena Paskuly, napisana jest bardziej współczesnym językiem. Obydwie wersje opatrzono również wstępem Primo Levy’ego. Anthony Kemp, The Secret Hunters. Opis działalności aliantów na polu tropienia
zbrodniarzy wojennych pod koniec wojny. Ian Kershaw, The End: 1944–1945. Zgłębia ostatnie dni Rzeszy, zapewniając czytelnikowi niezwykły wgląd w ostatnią fazę działalności hitlerowców. Hermann Langbein, People in Auschwitz. Relacja z życia w Auschwitz widziana oczyma przywódcy ruchu oporu i więźnia. Anita Lasker-Wallfisch, Inherit the Truth. Historia młodej dziewczyny, której udało się przeżyć dzięki grze na wiolonczeli w obozie Auschwitz. Z obozu pomógł jej się wydostać później Hanns Alaxander. Stephan and Norbert Lebert (eds), My Father’s Keeper. Wspaniała antologia wywiadów przeprowadzonych z dziećmi przywódców hitlerowskich. Peter Leighton-Langer, The King’s Most Loyal Enemy Aliens. Robert Jay Lifton, The Nazi Doctors. Badanie bestialskich czynów nadzorowanych przez oficerów średniego szczebla w obozie koncentracyjnym, zawierające doskonały wstęp. Peter Longerich, Heinrich Himmler. Relacja dotycząca człowieka, który dowodził oddziałami SS. Laurence Rees, Auschwitz: The Nazis & The Final Solution. Wyniki badań zawarte w tej książce stworzyły podwaliny ważnego serialu dokumentalnego stacji BBC. Tom Segev, Soldiers of Evil. Relacja na temat kilku najważniejszych komendantów obozów, między innymi Josefa Kramera i Rudolfa Hössa. Ben Shephard, After Daybreak: The Liberation of Belsen, 1945. Wstęp do opisu wydarzeń, jakie miały miejsce w Bergen-Belsen. Bradley Smith, Reaching Judgment at Nuremberg. Przydatny podręcznik dotyczący polityki USA, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego, która doprowadziła do wszczęcia procesów zbrodniarzy wojennych. Michael Smith, Foley: The Spy Who Saved 10,000 Jews. Ciekawy opis życia oficera brytyjskiego biura paszportowego, który uratował tysiące Żydów przed zagładą, wydając im wizy umożliwiające ucieczkę z Berlina. Sybille Steinbacher, Auschwitz: A History. Świetny opis obozu i przyczyn jego powstania.
Robert G.L. Waite, Vanguard of Nazism. Najlepsza książka na temat grupy Freikorps. Guy Walters, Hunting Evil. Studium na temat łowców zbrodniarzy wojennych, obejmujące wgląd w działalność Zespołu ds. Badania Zbrodni Wojennych (WCIT 1) oraz Grupy ds. Zbrodni Wojennych, Anthony’ego Somerhougha. Christian Wiese and Paul Betts (eds), Years of Persecution, Years of Extermination. Rozdział 10 stanowi dobre wprowadzenie w tematykę niezwykłego życia Konrada Morgena, oferując jednocześnie listę lektur stanowiących podstawę do dalszych dociekań.