Kate Hardy Miłość i adrenalina tytuł oryginału: A Date with the Ice Princess 1 ROZDZIAŁ PIERWSZY – Abigail, wiem, że jesteś z nami od niedawna, więc m...
12 downloads
25 Views
658KB Size
Kate Hardy
Miłość i adrenalina tytuł oryginału: A Date with the Ice Princess
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Abigail, wiem, że jesteś z nami od niedawna, więc może nie powinienem się do ciebie zwracać – powiedział Max Fenton, lekarz dyżurny – ale Marina włożyła mnóstwo pracy w organizację tej dobroczynnej aukcji. Pomyślałem, że mogłabyś coś zaoferować. Abigail dobrze wiedziała, że najprościej byłoby poprosić tatę o zdjęcie
R
zespołu z autografami. Do tego o kilka płyt CD. Albo o przepustkę za kulisy w trakcie najbliższej trasy koncertowej Brydonsów. Ale życie nauczyło ją za
L T
żadne skarby nie przyznawać się, że jej ojcem jest gitarzysta i wokalista rockowy Keith Brydon, założyciel i lider znanej kapeli. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że jej mieszkanie zostało zakupione dzięki tantiemom za przebój „Cynamonowe Cudo” i że ta piosenka powstała na jej cześć, gdy się urodziła. Łatwa popularność bardzo komplikuje życie. Oczywiście może odmówić, ale aukcja ma służyć zebraniu funduszy na sprzęt, którego oddział potrzebuje. – Hm, no dobrze – odparła. – Masz jakiś pomysł? – Max, czy ja dobrze słyszę? Już się naprzykrzasz naszej nowej stażystce? – zapytała Marina, podchodząc i obejmując męża. – Tak, ale robię to w twoim imieniu. – Odwrócił się, by ją pocałować. 1
Cudowna para, tacy są w sobie zakochani, pomyślała Abigail. Była zadowolona ze swego statusu Singielki, ale na moment ogarnęła ją melancholijna zaduma. Jak by to było – być z kimś, kto tak bardzo kocha? – Nie przejmuj się, Abigail. – Marina przewróciła oczami. – Naprawdę nie musisz nic robić. A więc postawiono ją poza nawiasem. Jak zwykle. Czy naprawdę nigdy nie będzie jej dane choć przez chwilę poczuć się częścią jakiegoś zespołu?
R
– Ale ja chętnie się włączę – oznajmiła. – Mogłabyś mi coś podpowiedzieć?
L T
– Serio? – Marina wyglądała na zdziwioną, ale i zadowoloną. – No cóż, ludzie zazwyczaj oferują zaproszenie na wspólną kolację, posprzątanie mieszkania
czy
kosz
smakołyków.
Ty
mogłabyś
na
przykład...
zasponsorować komuś bilet do kina, z popcornem i napojami. Wiesz, coś w tym rodzaju.
– Albo zaproponować randkę. Sukces murowany – wtrącił Max. – Przestań – zgasiła go żona. – To głupi pomysł. Sam wiesz, dlaczego... – Marina umilkła wystraszona. Abigail od razu domyśliła się, co takiego Marina wolała przemilczeć. – Nie szkodzi. Ja przecież wiem, że nazywają mnie Królową Śniegu – powiedziała oschle. – Tak samo było na stażu w poprzednim szpitalu.
2
– Ludzie nie mają nic złego na myśli – mówiła Marina, starając się pokryć zmieszanie. – Ty po prostu... No, jesteś taka... na dystans. Trudno cię bliżej poznać. – Zgadza się. Cóż innego mogła odpowiedzieć? To prawda. Trzyma się zawsze z boku. I dobrze wie, dlaczego. Bo jak otoczenie dowiaduje się, kim jest, wszyscy nagle chcą się do niej zbliżyć, ale nikomu nie chodzi o nią. – Okej, zaoferuję randkę – zdecydowała.
R
– Nie chcielibyśmy, żebyś czuła presję – ciągnęła Marina.
L T
– Wystarczy jakiś zestaw zabawek czy właśnie bilet do kina. To byłoby jakieś wyjście... Ale Abigail była świadoma, że jeśli z niego skorzysta, nie zyska punktów u kolegów.
– Nie, dlaczego? Randka jest okej – powiedziała. Na twarzy Mariny widać było ulgę.
– Dzięki, Abigail. Jesteś wspaniała.
Może to będzie jakieś nowe otwarcie? Sposób na zdobycie przyjaciół w tym środowisku? I to prawdziwych przyjaciół. Takich, jakich nigdy nie miała. A może właśnie popełnia błąd? O tej ewentualności wolała nie myśleć... W kolejnym tygodniu, w piątek wieczór, odbywała się aukcja charytatywna. Sala była wypełniona. Stawił się cały personel oddziału
3
ratownictwa, z wyjątkiem rzecz jasna tych, którzy akurat mieli dyżur. W tłumie Abigail dostrzegła także pracowników innych oddziałów, z którymi przelotnie stykała się w trakcie przekazywania im pacjentów. Imprezę prowadzili lekarze Max Fenton i Marco Ranieri. Obaj także wystawili na aukcji swoją gotowość do bycia przez jeden dzień kimś w rodzaju domowego niewolnika. Solidarnie też podbijali nawzajem swoje stawki. Abigail kupiła – dając najwyższą cenę – dwa bilety na koncert muzyki
R
klasycznej. A potem nastąpił moment, kiedy zaczęto licytować jej ofertę. Randkę z nią. Adrenalina zaczęła krążyć jej w żyłach. Dlaczego nie
L T
wpadła na pomysł, by się z kimś umówić, że będzie podbijał cenę? Sama by potem za to zapłaciła, ale uniknęłaby nerwów. W końcu jest Królową Śniegu, z nią nikt się nie umówi z własnej woli.
Marco i Max byli w swoim żywiole. Entuzjastycznie zachwalali jej walory. Dość szybko cena osiągnęła wartość trzycyfrową i Abigail wstrzymała oddech. I wówczas męski głos przeciągle zadeklarował: – Pięćset funtów. Na miłość boską, toż to kwota kompletnie z kosmosu! Ten facet chyba jej po prostu nie kojarzy. Abigail zaczęła modlić się w duchu, żeby było inaczej. Ciągle wstrzymywała oddech. Nie ośmielała się odwrócić. Kontakt wzrokowy z licytującym był w tej chwili rzeczą, której nie chciałaby za żadne
4
skarby doświadczyć. Sala zdawała się wstrzymywać oddech razem z nią. – Czy ktoś da więcej? – zapytał Max lekkim tonem. Cisza. – Okej, sprzedane, dziękuję państwu. Ogłaszam, że randkę z doktor Abigail Smith zakupił doktor Lewis Gallagher. Lewis Gallagher? Trudno przetrawić taką informację. Przecież ten
R
człowiek, starszy lekarz na oddziale ratowniczym, jest chyba jedynym facetem w całym szpitalu, który nie musi kupować randek. Kobiety ustawiają
L T
się do niego w kolejce. Umówić się z nim to prawdziwe wyzwanie. Jest wyznawcą swoistej polityki randkowej, którą da się streścić w formule: „Trzy randki i kwita”. Oczywiście każda dziewczyna łudzi się, że zdoła przekroczyć wyznaczony limit. Ale – jak słyszała Abigail – nieodmiennie kończy się na złudzeniach.
Ona jest wyjątkiem, nie zamierzała się bowiem nawet łudzić. Lewis zaproponował jej randkę w zeszłym tygodniu, ale odmówiła. A teraz sobie tę randkę kupił. Ratunku! Zrobiło się jej duszno. Musi teraz pomyśleć, jak się z tego wyplątać. Chyba już za późno. Lewis właśnie stoi obok i wymachuje podpisanym przez nią cyrografem z obietnicą randki.
5
– Pięćset funtów to niezła suma. Dziękuję, że zechciał pan wesprzeć oddział – powiedziała, dumnie unosząc głowę. – Wygrał pan randkę, ale proszę sobie nie wyobrażać, że skończy się ona w łóżku. – Skąd te podejrzenia? – roześmiał się. Z powodu twojej reputacji, chciałoby się powiedzieć. – To dlaczego kupił pan możliwość spotkania ze mną, doktorze Gallagher?
R
– Bo za darmo nie chciała się pani ze mną umówić. A teraz nie ma pani wyjścia. – Wzruszył ramionami.
L T
Aha, o to chodzi. Zranione ego. Odetchnęła z ulgą. – Może po prostu nie lubię imprezowiczów.
Wyczuwała takich na odległość. Przystojny, dusza towarzystwa, a w środku pusty jak wydmuszka. Wystarczy na takiego spojrzeć, by wiedzieć, z kim ma się do czynienia. On nie odbiega od normy. To nie jej typ. Ani trochę.
Lewis obdarzył ją uroczym, zapewne wyćwiczonym przed lustrem uśmiechem. – Może nie jestem taki, na jakiego wyglądam? – powiedział. – Chce pani wiedzieć, dokąd pójdziemy? – Jeszcze się nie zdecydowałam.
6
Skrzywiła się na dźwięk własnego głosu, taki był wyniosły i nadęty. To śmieszne. Przecież nie jest zepsutą powodzeniem diwą. Abigail Smith to spokojna i pracowita lekarka, która zawsze robi to, co należy. A przy tym Gallagherze wychodzi z niej rozwydrzona smarkula, pragnąca uchodzić za kogoś, kim nie jest. – Wiadomość z ostatniej chwili, królewno. Zapłaciłem za randkę i to ja będę decydował, dokąd pójdziemy.
R
Nie gadaj, Abigail. Nie daj się sprowokować, nakazywała sobie. Jednak jej usta nie usłuchały polecenia.
L T
– Drobna korekta, drogi panie. Kupił pan spotkanie ze mną. To znaczy, że ja je organizuję, ja ponoszę koszty.
– Nic z tego. To znaczy tylko, że w niedzielę przed południem gdzieś panią zabieram. I proszę się nie wykręcać. Sprawdziłem, w niedzielę nie ma pani dyżuru.
Poczuła się osaczona. Być może widać to było po jej minie, bo Lewis odezwał się miękko: – To tylko randka, Abby. Abby? Nikt jej tak nie nazywał, nawet ojciec. A już zwłaszcza ojciec. On używał prawdziwego imienia. Ona z kolei nie używała prawdziwego nazwiska. Nie chciała, by ją powszechnie kojarzono z ojcem. Kochała go i
7
była z niego niesamowicie dumna, ale chciała, by ceniono ją za jej własne osiągnięcia. By nie widziano w niej córki celebryty, która stroi się w tatusiowe piórka. – Po prostu pojedziemy gdzieś i spędzimy razem trochę czasu – ciągnął Lewis, uprzedzając jej protesty. – Trochę się poznamy. Ale żeby było jasne – nie oczekuję, że się ze mną prześpisz. Ani nawet, że mnie pocałujesz. – W porządku.
R
Super. Teraz z kolei jej głos był ochrypły, jakby pragnęła jego pocałunku. Boże, jakie to żałosne.
L T
– Włóż dżinsy. I jakieś sensowne buty.
– A czy ja wyglądam na osóbkę, która stuka obcasami, na których można się zabić?
O nie, nie powinna była tego mówić.
– Nie wyglądasz – odparł, mrużąc oczy. – Obawiam się, że jeszcze nieraz mnie zaskoczysz, Abby.
Zadrżała, podejrzewając, co mógł mieć na myśli. – A teraz powinieneś jeszcze dodać jakąś tandetę w stylu, że rude mają zazwyczaj ognisty temperament. – Fakt, to byłby banał, a tego wolałbym uniknąć. Omal się nie roześmiała. Cholera, on ma takie fajne ogniki w oczach.
8
– Pamiętaj o butach. Najlepiej weź adidasy. Aha, i zwiąż włosy – dodał. Po co o tym mówi? Ona zawsze wiąże włosy. – To co będziemy robić? Ciekawości nie udało się stłumić. – Zobaczysz w niedzielę. Przyjadę po ciebie. – Nie trzeba. Możemy się tu spotkać. – Ale przecież nie wiesz, dokąd się udajemy. Irytujący typek.
R
– Mógłbyś po prostu mi powiedzieć – odrzekła najsłodszym tonem, na
L T
jaki potrafiła się zdobyć.
– Fakt, ale jazda w dwa samochody to strata energii.
– To możemy pojechać moim. Chyba że się boisz, jak kobieta prowadzi? – Postanowiła się z nim podroczyć. – Nie, nic z tych rzeczy – roześmiał się. – Okej, możesz prowadzić, nie będę się wykłócać. – Dobra, podjadę o dziewiątej. Dasz mi adres? Wiedziała, że gdy odmówi, on i tak go zdobędzie. – Świetnie, a więc do niedzieli – powiedział na odchodnym. Zadbał, by mieć ostatnie słowo. Dziękowała losowi, że na sobotnim dyżurze tak wiele się działo. Nie
9
miała chwili na porządny oddech, a tym bardziej na pogaduszki. Szpitalny magiel działał bez zarzutu. Wszyscy wokół wiedzieli, że za randkę z nią Lewis zapłacił niebotyczną kwotę. Była przekonana, że całe otoczenie gubi się od domysłów, dlaczego facet, który mógłby mieć każdą kobietę, płaci za spotkanie z dziewczyną, z którą nikt nie chce chodzić? Cóż, sama chętnie poznałaby odpowiedź na to pytanie. To jakieś szaleństwo. Nie pasują do siebie. Ona nie chodzi na imprezy, nie należy do
R
wianuszka wpatrzonych w niego panien. Czy on ma naprawdę tak przewrażliwione ego, że nie potrafił znieść odrzucenia?
L T
A może jest niesprawiedliwa? Nie dalej jak w tym tygodniu była świadkiem, z jaką czułością i cierpliwością potraktował przestraszone dziecko ze złamaną ręką. Albo jak zamiast iść na lunch, rozmawiał ze starszym panem, który z ciężkim bólem brzucha samotnie czekał na badania. Sama przecież robiła płukanie żołądka nastolatce, którą w tym czasie Lewis trzymał za rękę i wypytywał, jakich tabletek się nałykała. To prawda, Lewis umie postępować z ludźmi. Poświęca im czas. Jest jednym z najlepszych lekarzy, z jakimi przyszło jej pracować. Musiała także przyznać, że wygląd ma niczego sobie. Włosy może strzyże ociupinę zbyt krótko, ale jego szaroniebieskie oczy są naprawdę piękne. A i usta mogłyby przyprawić o dreszcze. Gdyby tylko – oczywiście – chciała zwrócić na nie
10
uwagę. Nie mówiąc już o dołku w policzku, gdy się uśmiechał... Ale ona przecież nie zamierza się z nim wiązać. To strata czasu dla obojga. Zwróci mu po prostu pieniądze, które wpłacił na aukcji, i będzie po wszystkim. W niedzielę pojawił się u jej drzwi z pękiem słodko pachnących białych lewkonii. Właśnie. Nie był to żaden z tych bufońskich celofanowych bukietów, upstrzonych mnóstwem wstążek i migotliwych ozdóbek. Po prostu
R
wiązanka świeżych letnich kwiatów. Takich, jakie sama by sobie kupiła. Poczuła się kompletnie rozbrojona.
L T
– Dziękuję, są piękne.
Wąchała je i okazywała przy tym wielką radość. Trzeba je wstawić do wody. Musi poszukać wazonu. Ale nie będzie przecież w tym czasie trzymać Lewisa za drzwiami. To byłoby nieuprzejme. Lewis Gallagher w białej koszuli i szpitalnym fartuchu jest po prostu kolegą z pracy, ale teraz ma na sobie wyblakłe dżinsy i czarny T– shirt. Wygląda młodziej. I jakoś tak... przystępniej? Aż chciałoby się go dotknąć. Czy przypuszczała, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji? Nigdy nie potrafiła się odpowiednio zachować. Brak ogłady towarzyskiej to jej największa wada. Może gdyby nie wzrastała w tak typowo męskim otoczeniu... Ale cóż, nie może do końca życia zwalać wszystkiego na matkę.
11
Czy raczej na jej brak. Teraz sama ma trzydzieści lat i powinna dawać sobie radę. – Wejdź – mruknęła niechętnie. – Są wspaniałe. – Jeszcze raz zanurzyła twarz w lewkoniach. – Cieszę się, że ci się podobają. – Nie spodziewałam się od ciebie kwiatów. – Myślałem, że się je przynosi na pierwszą randkę. Dokładniej mówiąc, pierwszą z trzech...
R
– Aha, więc za pierwszym razem jesteś szarmancki, za drugim
L T
zaczynasz być nieuprzejmy, a po trzecim odprawisz mnie z kwitkiem. Dziękuję, postoję.
– Nie powinnaś tak mówić. Nie znasz mnie.
– Ale znam opinię, na jaką sobie zapracowałeś. – Nie musisz wierzyć każdemu zasłyszanemu głupstwu. – Wytrzymał jej spojrzenie. – Podobnie jak ja nie wierzę wszystkiemu, co słyszę o tobie. Chociaż w pracy zachowujesz się sztywno i z rezerwą. – To po co w takim razie przystąpiłeś do aukcji? – Bo mnie zastanawiasz – odparł. – Bo cię odprawiłam z kwitkiem. – Też – przyznał. – Ale nie chodziło o przerost ego.
12
– Czyżby? – zadrwiła. – Po prostu nie wiedziałem, jak cię przekonać do udziału w życiu towarzyskim po pracy. Aha, więc to nie randka. Odetchnęła z ulgą. – Czyli dziś spędzimy czas razem z kolegami? – Nie, dziś to będzie w cztery oczy. – Wzruszył ramionami. – No i plus jeszcze kilka całkiem obcych osób. – Obcych? To znaczy? Rozłożył ręce i uśmiechnął się łobuzersko.
L T
R
– Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. Jedźmy. Nie była zdziwiona, gdy zatrzymał się obok samochodu z otwieranym dachem.
– Szpanerski – zauważyła oschle.
Choć i tak na szczęście samochód był granatowy, a nie jaskrawoczerwony.
– Przede wszystkim wygodny – poprawił ją. Siedzenia były z miękkiej białej skóry. Przewidywalne, banalne, ocierające się o kicz. Miała ochotę trochę się z niego ponabijać. Ale gdy zajęła miejsce, musiała przyznać mu rację. Samochód był wygodny. A jazda przy odkrytym dachu, gdy wiatr rozwiewa włosy, jest
13
prawdziwą przyjemnością. Jej własny samochód musiał być przede wszystkim oszczędny w eksploatacji, łatwy w parkowaniu. Nie zaprzątała sobie głowy błahostkami typu kabriolet. Dokąd jedziemy? – zapytała. – Jakieś trzy kwadranse stąd. A więc nie zamierza puścić pary z ust. – Włącz jakąś muzykę. – Wskazał radio.
R
Pierwsza wybrana stacja nadawała disco. Nie jej para kaloszy. Na drugiej leciała piosenka zespołu ojca. Zostawiła ją, nie mogąc się
L T
powstrzymać od nucenia.
– Myślałem, że słuchasz tylko czegoś ambitnego – uśmiechnął się Lewis. – Na przykład klasyki. Przecież licytowałaś bilety do filharmonii. – Zauważył? – No proszę, mówiłem, że potrafisz mnie zaskoczyć. – A ty? Nie lubisz takiej muzyki? – Była gotowa wydrapać oczy każdemu, kto krytykowałby twórczość ojca.
– Nie, dlaczego? Lubię. Jest świetna na przykład do biegania. Ale ciebie jakoś nie widzę w roli fanki Brydona. A ona nią jest. I to najwierniejszą z wiernych. Ale nie powie tego Lewisowi. Nie powie też, dlaczego. W milczeniu podziwiała mijane okolice. Aż do momentu, gdy skręcili z
14
głównej drogi za tablicą z napisem „Miejska Dżungla – Centrum Aktywnego Wypoczynku”. Na billboardzie widniały też fotografie ilustrujące, co w takim centrum można robić. – Będziemy zjeżdżać na linach? – zapytała. – To jest najlepszy park linowy w okolicy – potwierdził, patrząc na nią, gdy zaparkował, – Jesteś odpowiednio ubrana, możesz spróbować. – Uparłeś się, żeby mnie wprawiać w zakłopotanie?
R
– Nie, chcę, żebyś się dobrze bawiła. Nie zamierzam cię uwodzić. – Zupełnie cię nie rozumiem – stwierdziła.
L T
– A może spróbujesz i dopiero wtedy się wypowiesz? To niezła zabawa. Zabawa? Wisieć w przestworzach, być zdanym na wytrzymałość nędznej uprzęży? Kiedy w każdej chwili można runąć na ziemię? To ma być zabawne?
– A może masz lęk wysokości, Abby? – zapytał. – Nie.
– Widzę, że się boisz. – Pracuję na ratownictwie, napatrzyłam się na wypadki – odrzekła, przełykając ślinę. – I co? Myślisz, że możesz ulec wypadkowi? Nie bój się, Abby. Tu jest bezpiecznie. Personel wyszkolony, a urządzenia systematycznie sprawdzane.
15
Twoja uprząż na pewno wytrzyma, nie spadniesz. Nie połamiesz sobie kości, nie nabawisz się wstrząsu mózgu ani krwiaka podtwardówkowego. Okej? Skąd on wie, że tych obrażeń obawiała się najbardziej? – Okej – odetchnęła z ulgą. – Przyznaję, że za pierwszym razem można się zniechęcić. Prawie nikomu nie udaje się od razu prawidłowo zeskoczyć z platformy. Ale potem adrenalina robi swoje i za drugim razem skaczesz, jakbyś to robiła przez całe życie. Mocno w to powątpiewała.
L T
R
– Aha, więc to cię kręci. Jesteś demonem adrenaliny.
Pewnie dlatego pracuje na ratowniczym. Tam balansuje na cienkiej linie oddzielającej życie od śmierci, tam musi podejmować błyskawiczne decyzje. Taki oddział to magazyn pełen adrenaliny.
– Nie, chyba raczej wolę endorfinę, tak zwany hormon szczęścia – sprostował. – Dlatego codziennie rano biegam. To mi daje tyle radości, że potem mogę stawić czoło każdemu problemowi. Panie mają pierwszeństwo – rzekł, wskazując drabinę. – A co, chcesz popatrzeć na mój tyłek? – To też. – Uśmiechnął się. – Wygląda bardzo ponętnie. Zmiażdżyła go wzrokiem, albo tak się jej przynajmniej wydawało. Za
16
nic nie chciała pokazać, jak bardzo się boi. Wspięła się na szczyt. Ale gdy doszło do nakładania uprzęży, znów spanikowała. Czy poradzi sobie z tym okropnym ekwipunkiem? Ze zdenerwowania palce odmawiały jej posłuszeństwa. Dobra robota, Abigail, pomyślała z goryczą. Kompromitujesz się w oczach najfajniejszego faceta w szpitalu. Ta cholerna uprząż po prostu na nią nie pasuje!
R
– Pozwól, że ci pomogę – odezwał się Lewis.
On był już gotów – miał na sobie uprząż, a na twarzy szeroki uśmiech.
L T
– Uwierz mi, nie szukam pretekstu, żeby cię dotykać. Zakładanie uprzęży nie jest łatwe, sam długo to ćwiczyłem.
W zestawieniu z miłym i bynajmniej nie lubieżnym Lewisem poczuła się jak naburmuszona zrzęda. Niesłusznie posądziła go o niecne zamiary. – Dziękuję – wymamrotała.
– To zabrzmiało raczej jak „obyś zdechł” – zaśmiał się. – Prawie trafiłeś – przyznała. A więc znów ją rozbroił. Jego uśmiech nie jest ani obleśny, ani lalusiowaty. On jest... Abigail doznała olśnienia. Lewis Gallagher jest po prostu... bardzo miły. A to niebezpieczne. Nie powinna się zbliżać do takiego pożeracza serc.
17
Zresztą z nikim nie chciała się wiązać. Chciała żyć tak jak dotychczas – jako spokojna, miła, choć czasem zapracowana lekarka oddziału ratownictwa. – Okej, przymierz teraz. I nagle zdarzył się cud. Siatka uprzęży zaczęła na nią pasować. Lewis sprawdził każdą klamerkę, każdą sprzączkę. Upewniał się, czy Abigail jest bezpieczna. Jego dotyk nie miał podtekstu seksualnego. Powinna poczuć ulgę, dlaczego więc czuła się raczej rozczarowana? Nie
R
jest przecież na tyle głupia, by pociągał ją facet tak rozrywkowy jak Lewis Gallagher.
L T
– Gotowa? – zapytał.
– Tak – skłamała. Nie czuła się gotowa.
Personel centrum jeszcze raz sprawdził, czy jest dobrze podpięta do uprzęży i do liny. Abigail i Lewis stanęli na krawędzi platformy. W dole rosły drzewa, płynął strumień. No nie, chyba nikt nie oczekuje od niej kroku w przepaść, w tę cholerną nicość, prawda?
– Możesz się odbić albo po prostu dać krok w przód – pouczył ją instruktor. – Do zobaczenia na dole, Abby. Tam, za drzewami – powiedział Lewis, po czym z głośnym okrzykiem: – Raz, dwa, trzy – łuhuuu! – skoczył. Naprawdę skoczył.
18
– Nienawidzę cię! – krzyknęła. – Z całego serca! W tej chwili najchętniej zwróciłaby mu pieniądze. Dodałaby nawet od siebie drugie tyle na fundusz szpitalny, byle tylko nie musieć skakać. – Po prostu idź naprzód, skarbie – odezwał się trener. – Jak to zrobisz, wszystko będzie okej, zobaczysz. To jest naprawdę fajne. Spójrz na tego dziesięciolatka. Super. A więc ten facet uważa ją za coś w rodzaju dużego dziecka. Tu potrafią człowieka dowartościować, nie ma co...
R
Trudno, nie ma wyjścia. Zamknęła oczy i w duchu przeklinając Lewisa, zaczęła odliczać. – Raz, dwa, trzy...
L T
Pęd skłonił ją do otwarcia oczu. O Boże, ona fruwa! Jak ptak unoszony silnym prądem powietrza! Poczuła się wolna. Słońce świeci, a wiatr smaga ją po twarzy.
Zanim dojechała do platformy na mecie, zrozumiała, co Lewis w tym widzi. To wspaniałe uczucie. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. – Okej? – zapytał Lewis z troską w oczach. Wypuściła powietrze z płuc. – Tak, o tak. – Naprawdę? Tam na platformie nie wyglądałaś na zadowoloną.
19
– Bo miałam ochotę cię zabić. – Aż tak? A teraz? – Daruję ci życie – powiedziała. Uśmiechnął się, a ona poczuła, jak serce zatrzepotało jej w piersi. Co zresztą było niemożliwe. Po pierwsze ze względów medycznych, a po drugie dlatego, że Lewis Gallagher nie jest w jej typie. Naprawdę. – A więc spodobało ci się – powiedział, muskając delikatnie jej policzek
R
wierzchem palca. – To świetnie. Wykupiłem trzy kolejki. Gotowa na następną?
L T
Skinęła głową, bojąc się, że głos może ją zawieść. Gdyby zadrżał, okazałaby, jak bardzo Lewis na nią działa.
Druga wspinaczka po drabinie poszła Abigail o wiele łatwiej. Bez wahania również zdobyła się na zeskok z platformy. Za trzecim razem już pewnie patrzyła na Lewisa. Wiedziała, że wszystko uda się jej tak jak jemu. Lewis stwierdził, że Abigail dobrze zrobiło przełamanie właściwej jej rezerwy. Wygląda znakomicie. Szare oczy błyszczą, policzki zaróżowiły się z emocji. Miał ochotę przytulić ją i pocałować. Niestety była już daleko. Płynęła w przestworzach, wymachując ramionami i przybierając zabawne pozy. Gdyby dwa dni temu ktoś mu powiedział, że Królowa Śniegu może się tak świetnie bawić, uznałby to za
20
żart. Musiał przyznać, że wyprawa do parku linowego miała być czymś w rodzaju prowokacji. Ale złapał się we własne sidła. Bo ona nie wygląda na zakłopotaną. W przeciwieństwie do niego. Abigail Smith udało się zbić go z tropu. I to bardzo. Znów spotkali się na dole. – To co, przyznasz się? – zapytał, odpinając uprząż. – Do czego? – Że ci się spodobało. Pokiwała głową.
L T
R
– Gdybyś mi wcześniej powiedział, dokąd jedziemy, wykręciłabym się. Zwróciłabym ci pieniądze i wpłaciłabym tyle samo na konto szpitala, żeby nikt nie był stratny.
– Ale ty byłabyś stratna. I nie mam na myśli kwestii finansowych. – Masz rację.
Dobrze, że Abigail potrafi przyznać się do błędu. – Teraz już wiesz, dlaczego ci nie powiedziałem. – Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Sama nigdy bym nie spróbowała. A to jest naprawdę fajne. O Boże. Ona też ma dołeczki, gdy się uśmiecha. Kto by pomyślał, że ta
21
zawsze zwarta i gotowa lekarka może okazać się tak wspaniałą kumpelą. Wystarczy, że pozbędzie się skorupy, w której chroni się przed światem. Nie ma wątpliwości – Abigail może mu dać się we znaki. – Chodź, przejdziemy się – zaproponował. Musiał to zrobić. Musi oderwać od niej wzrok, zanim będzie za późno i powie coś niemądrego. Albo jeszcze gorzej – zanim ją pocałuje.
L T 22
R
ROZDZIAŁ DRUGI Następnych
parę
godzin
spędzili
na
zwiedzaniu
centrum
i
wypróbowywaniu jego oferty. Szczególnie przypadła im do gustu ścianka wspinaczkowa i strasznie stroma, prawie pionowa zjeżdżalnia. Abigail spokojnie przyjęła fakt, że po wizycie na zjeżdżalni wodnej była mokra, a Lewisowi podskoczyło tętno, gdy wyobraził sobie, jak by to było wejść razem z nią pod prysznic. – O czym myślisz? – zapytała.
L T
Nie odpowie, nie ma mowy.
– Czas na lunch – zignorował jej pytanie.
R
– Pod warunkiem, że ja stawiam. Za wszystko inne ty zapłaciłeś. – Nie lubisz być na czyimś utrzymaniu, co? – Oczywiście.
Pomyślał, że ktoś musiał ją kiedyś skrzywdzić, zawieść zaufanie. To dlatego trzyma się zawsze z dala od innych. Boi się, że znów zostanie zraniona. – Świetnie, dziękuję. Skorzystam z zaproszenia. Wyglądała na zaskoczoną. Pewnie spodziewała się oporu z jego strony. – Nie ma się dziś co spinać, Abby – powiedział łagodnym tonem. –
23
Mamy się dobrze bawić. – I ja właśnie to robię – odparła, uśmiechając się promiennie. Może nawet trochę zbyt promiennie? Co ona ukrywa? Nie ma sensu pytać. I tak nie będzie odpowiedzi. Uśmiechnął się więc tylko i weszli do bufetu. – Na co masz ochotę? – zapytała. – Poproszę burgera, frytki i colę..
R
– Specjalista od zdrowia lubi śmieciowe jedzenie? – Hola, spalam każdą kalorię – zaprotestował.
L T
– Zajmij stolik, ja stanę w kolejce.
Gdy postawiła na stole tacę z jedzeniem, Lewis zauważył, że dla siebie wzięła sałatkę, ziemniaka pieczonego w mundurku i twarożek. Do tego wodę mineralną.
– To rozumiem, zdrowa żywność. Zaczynam czuć się winny, że zamówiłem śmieciówę.
– Ja przecież tylko żartowałam. – Zerknęła na niego zaniepokojona. – Wiem, ja też. Dziękuję. Wszystko wygląda wspaniale. W czasie posiłku prowadzili lekką rozmowę, a potem wyruszyli na zwiedzanie parku. – Może jeszcze raz przejedziemy się na linie? – zapytał.
24
– A możemy? – Jasne. Lewis ponownie poczuł przypływ adrenaliny. Nie spodziewał się, że ekstremalna rozrywka aż tak się jej spodoba. – Dziękuję, to był świetnie spędzony czas – stwierdziła po jakimś czasie, gdy szli do samochodu. – Ale randka jeszcze się nie skończyła. – Jak to? – Możemy się jeszcze wypuścić na kolację.
L T
– Chyba nie jestem odpowiednio ubrana...
R
– Jest dobrze. Ja nie uznaję sztywnych reguł.
– Przykro mi, ale tu się nie zgodzę. – Zmarszczyła brwi. – Zapraszam do siebie – wyjaśnił. – Ugotuję coś. – Jesteś kucharzem?
– Tak, a co? Umiem gotować. – Wzruszył ramionami. – Pewnie nauczyłeś się na studiach, żeby podrywać koleżanki – zauważyła uśmiechnięta. – Coś w tym stylu... – mruknął. Tym razem nie trafiła. Nauczył się, bo musiał. Miał czternaście lat. Gdyby nie gotował, ani on, ani jego młodsze siostry po prostu by nie jedli. Nie
25
miał jednak zamiaru wtajemniczać w to Abigail. – Może zatrzymamy się przed marketem? Chciałabym kupić wino i chociaż w ten sposób dołożyć się do kolacji. – Nie trzeba. Mam wino w domu. – Ale ja... – Nie musisz, postawiłaś mi lunch. – Zaprosiłam cię na randkę – przypomniała.
R
– Trudno! Teraz ja przejmuję inicjatywę. Wyluzuj, zaraz będzie kolacja. W mieszkaniu coś wspaniale pachniało. A więc zaplanował to i nie
L T
podejmie jej rozmrożoną pizzą...
– Potrzebuję jeszcze pięciu minut, pokroję warzywa. Tam jest łazienka, jeśli potrzebujesz.
Umyła ręce, zwilżyła twarz i spojrzała w lustro. Włosy miała potargane, mimo że uprzednio je związała. Trudno, nie wzięła grzebienia, musi więc wytrzymać z tym ptasim gniazdem na głowie. Przecież to nie jest autentyczna randka, nie trzeba się troszczyć o wygląd, prawda? – Mogę w czymś pomóc? – zaproponowała, wynurzając się z łazienki. – Nie trzeba, usiądź sobie. W salonie dostrzegła okrągły pięknie nakryty stolik i dwa krzesła. Nad kominkiem rzędem wisiały fotografie. Abigail chciała przyjrzeć im się z
26
bliska. Na większości z nich ze zdziwieniem zobaczyła Lewisa obejmującego kobiety. Na jednym trzymał na ręku niemowlę w stroju do chrztu. Czy to jego dziecko? Pewnie nie, chybaby nie ukrywał, że jest ojcem? Nagle ujrzała zdjęcie ze ślubu, na którym Lewis widniał w towarzystwie trzech kobiet, między którymi występowało wyraźne podobieństwo. Druhny musiały być siostrami panny młodej. Wszystkie trzy występowały także na pozostałych zdjęciach i były w jakiś sposób podobne również do Lewisa.
R
A więc to jego siostry? Jedna z nich jest też zapewne matką niemowlęcia, którego Lewis jest jednocześnie wujkiem i ojcem chrzestnym.
L T
– Wszystko w porządku? – zapytał, wchodząc do pokoju z dwoma talerzami.
– Podziwiam zdjęcia. To twoje siostry, prawda?
– Tak. I moja siostrzenica. Kochane dziewczyny. Musi być bardzo związany z rodziną. Abigail nie wiedziała, jak to jest, gdy ma się rodzeństwo. Kogoś, kto zawsze będzie trzymał twoją stronę, do kogo będzie można zadzwonić o najdzikszej porze dnia czy nocy, gdy najdą cię wątpliwości. Jako jedynaczka ze wszystkim musiała radzić sobie sama. – Muszą być miłe – zaryzykowała. – Są. Przeważnie. Zresztą wiesz, jak to jest. Nie, nie wiedziała.
27
– Wiem – zełgała. – Zapraszam do stołu. Postawił przed nią talerz, a ona szeroko otworzyła oczy. O nie! Powinna była mu powiedzieć wcześniej, jak tylko wspomniał, że zjedzą u niego. Ale wówczas spodziewała się mrożonej pizzy z serem i pomidorami. Obficie posypane świeżo posiekanymi ziołami danie przedstawiało się imponująco, ale nie mogła go zjeść. Dostrzegł jej wahanie.
L T
R
– Cholera, nie pomyślałem, żeby cię zapytać. A powinienem, zważywszy na to, co zamówiłaś w parku. Jesteś wegetarianką? – Tak – wykrztusiła. – Ale nie przejmuj się tym. Zjem ziemniaki i jarzyny, kurczaka zostawię.
– Ależ skąd! Daj mi tylko dziesięć minut, a zrobię ci coś innego – powiedział i zanim zdążyła zaprotestować, zabrał jej talerz sprzed nosa. Poszła za nim do kuchni. – Lewis, nie rób sobie kłopotu. To moja wina. Powinnam była ci powiedzieć. Wezwę taksówkę i pojadę do domu. – Nie pojedziesz – uciął. – Obiecałem ci kolację i dotrzymam słowa. Może być makaron?
28
– Ale ja... – Tak czy nie? – Był nieustępliwy. – Z czosnkiem i mascarpone? Wiem, że jesz nabiał. Do tego szpinak? – Bardzo lubię – odrzekła, mając poczucie, że narobiła niezłego zamieszania. – Dobra, w takim poczekaj kilka minut. Nalej sobie wina. Widać było, że świetnie radzi sobie w kuchni. Abigail w życiu nie
R
widziała, by ktoś tak szybko kroił cebulę. Na pewno nie robi tego, by jej zaimponować. Jest po prostu gościnny. Pewnie tak samo traktował swoje małe siostrzyczki.
L T
Nalała dwa kieliszki wina i zaniosła je do kuchni. – Pomyślałam, że też masz ochotę.
– Owszem, dziękuję – odparł z uśmiechem. – Przepraszam, zabrakło mi mąki, a jeszcze chciałem zrobić na patelni parę placków, wiesz, coś w rodzaju pity.
Słuchała go z podziwem. Lewis Gallagher jest domatorem i świetnym gospodarzem, choć zupełnie na takiego nie wygląda. Zatroszczył się o jej dietę. Nie, to nie jest szablonowy playboy. Tym gorzej dla niej. Może odebrać jej spokój i równowagę, które z takim trudem sobie wypracowała.
29
Powinna natychmiast pojechać do siebie, on jednak potrafi tak zajmująco mówić o jedzeniu i kuchni, że zapomniała o całym świecie. – To jest świetne, dziękuję – powiedziała z ustami pełnymi makaronu z sosem szpinakowym. – Przepraszam jeszcze raz, że nie zapytałem, czy jesz mięso. Dani nieźle zmyłaby mi za to głowę. – Dani?
R
– To najstarsza z moich dziewczyn. Też jest wegetarianką. To tłumaczy, dlaczego był w stanie tak szybko przyrządzić specjalnie
L T
dla niej oryginalne i smaczne danie.
– Wszystkie siostry są od ciebie młodsze? Skinął głową.
– Dani jest rzeczoznawcą finansowym, Manda nauczycielką aktorstwa, a Ronnie – to zdrobnienie od Veroniki – bibliotekarką. – Wszystkie mieszkają w Londynie?
– Dani tak. Ronnie w Manchesterze, a Manda w Cambridge. To tak blisko, że mogę stosunkowo często widywać ją i Louise. – Louise to ta malutka? – Tak, moja siostrzenica i córka chrzestna – uśmiechnął się. – Manda dała jej imię na moją cześć, ale mam nadzieję, że będzie grzeczniejszym
30
dzieckiem niż ja. – Trochę się dziwię, że żadna nie wybrała medycyny. Starszy brat jest często przykładem do naśladowania. Tu było inaczej. Siostry poszły na studia wcześniej niż on. Nie mógł ich przecież zostawić na pastwę matki. Doczekał, aż Ronnie będzie pełnoletnia i dopiero wtedy złożył papiery na medycynę. Musiał się gęsto tłumaczyć, dlaczego zrobił sobie przed studiami aż sześcioletnią przerwę w życiorysie. – A co u ciebie? Masz rodzeństwo? – Nie. Jestem jedynaczką.
L T
– To wiele tłumaczy. Córeczka tatusia? Córeczka tatusia.
R
Domyślił się? Skojarzył ją z „Cynamonowym Cudem”, kędzierzawym bobasem, ulubienicą paparazzich? Oby nie. Wścibscy dziennikarze już dawno o niej na szczęście zapomnieli. A mimo to na myśl, że czasy, gdy była osobą publiczną, mogłyby wrócić, cierpła jej skóra. Wyraz twarzy Lewisa nie świadczył jednak o tym, by miał jakieś podejrzenia. – Trochę tak – przyznała. – Ojciec też jest lekarzem? – Nie. A twoi rodzice?
31
Pokręcił głową i przez moment dojrzała smutek na jego twarzy. A może jej się tylko wydawało? Na deser były truskawki i niezwykle wykwintny krem waniliowy. – Lody też sam robisz? – zapytała. – Nie. Tu za rogiem jest włoska cukiernia, więc nie ma takiej potrzeby. Chętnie zostałbym również lodziarzem – przewrócił oczami – ale dziewczyny uważają, że i tak mam w kuchni za dużo różnych gadżetów.
R
– Chłopcy kochają zabawki – rzuciła lekkim tonem.
– Lubię gotować, to mnie odpręża. – Uśmiechnął się szeroko. – Ale
L T
muszę przyznać, że lubię też gadżety. O ile są oczywiście użyteczne. – Wezwę taksówkę. – Abigail zerknęła na zegarek.
– Nie ma mowy, odwiozę cię do domu. Wypiłem tylko jeden kieliszek. Z zamkniętym dachem samochód stanowił przestrzeń o bardziej intymną.
wiele
– Wstąpisz na kawę? – zaproponowała, gdy zatrzymali się przed jej domem. – To byłoby nie fair. – Potrząsnął głową. – Masz od rana dyżur. Ale dzięki za zaproszenie. – Jestem ci wdzięczna za dzisiejszy dzień, Lewis. Było wspaniale. – Też tak uważam.
32
Powinna teraz wysiąść i zatrzasnąć drzwi. Przyszedł jej jednak do głowy pewien pomysł. – Hm, wiesz, mam te bilety na koncert. Z aukcji. Nie wiem, czy lubisz taką muzykę, ale gdybyś chciał... iść ze mną, to zapraszam. Piątek wieczorem. – Dziękuję, bardzo chętnie. – Nie traktuj tego jak randkę. Mam po prostu wolny bilet. Za żadne skarby nie powinien odnieść wrażenia, że ona na niego leci. Bo nie leci. A może jednak?
R
Poczuła się roztrzęsiona. Po co go zaprosiła? Choć z drugiej strony musi
L T
się mu jakoś odwdzięczyć. To w końcu pierwszy kolega w nowej pracy, który zwrócił na nią uwagę.
– Rozumiem, to będzie koleżeński wypad – odparł. – Mnie też to odpowiada. Do jutra, Abby. – Musnął jej policzek wierzchem dłoni. – Dobrych snów.
Poczuła mrowienie w miejscu, gdzie jej dotknął. Oj, chyba jednak nie zaśnie tak łatwo... – Nawzajem. Dobranoc.
33
ROZDZIAŁ TRZECI – Świetnie, że cię widzę – Marina Fenton uśmiechnęła się do Abigail. – Zjesz ze mną lunch? Niespodziewana propozycja bardzo ją zdziwiła. Zawsze jadła lunch samotnie. Chowała się za gazetą, więc nikt nie miał odwagi przysiąść się do niej czy zagadać. – Ja... hmm...
R
Dlaczego zawsze tak się peszy w podobnych sytuacjach? Jest
L T
społecznie niedorozwinięta czy co? W towarzystwie kumpli ojca czuła się jak ryba w wodzie, ale to nic dziwnego – oni znają ją od urodzenia. A z nowo poznanymi ludźmi szło jej jak po grudzie. A już szczególnie z kobietami. Nie kręciły jej te babskie pogaduszki.
– O ile pacjenci pozwolą... chyba tak.
– Świetnie. Spotkajmy się o dwunastej w kuchni i razem pójdziemy do stołówki. W południe w pomieszczeniu kuchennym czekała na nią Marina, a także Sydney Ranieri, której Abigail się nie spodziewała. – Mam dziś wolne, ale jak usłyszałam, że Marina idzie z tobą na lunch, pomyślałam, że wam potowarzyszę – oznajmiła. – Jeśli nie masz nic
34
przeciwko temu. – Ja... jasne, że nie. Abigail była wstrząśnięta. Dlaczego aż dwie lekarki chcą nagle zjeść lunch właśnie z nią? – Żeby było jasne, my stawiamy – rzekła Marina, gdy szły w stronę stołówki. – Jesteśmy ci to winne po tym weekendzie. Aha, więc o to chodzi. Mają wyrzuty sumienia.
R
– Zupełnie niepotrzebnie. Cieszę się, że mogłam pomóc w zbieraniu funduszy. Nie musicie czuć się winne.
L T
– To znaczy, że randka z Lewisem była w porządku? – zapytała Sydney. – Była okej. – Abigail nie miała zamiaru wdawać się w szczegóły. To byłoby nie fair wobec Lewisa.
– Okej? – Marina i Sydney wymieniły zdziwione spojrzenia. – Żadna kobieta nie powiedziała jeszcze nic podobnego po randce z Lewisem. – Byliśmy w parku linowym. – Abigail rozłożyła ręce. – Aha. – Sydney westchnęła ze zrozumieniem. – Faceci na tym oddziale są naprawdę dziwni. Na przykład mąż Mariny organizuje zawody w spuszczaniu się po linie ze szpitalnej wieży. A to przecież prawie siedemdziesiąt pięć metrów! I udaje mu się nawet znaleźć chętnych. Abigail przeszły ciarki po plecach.
35
– Hm, mogę to sobie wyobrazić – odrzekła oschle. Przecież Maxowi udało się również ją przekonać do czegoś niepojętego. – Ale to ma także swoje dobre strony – ciągnęła Sydney. – Ja na przykład dzięki temu poznałam swojego męża. Stanęłam na krawędzi i dosłownie zamarłam. A Marco pomógł mi śpiewem. – Śpiewem? – Tak, kazał mi śpiewać razem z nim, żebym zapomniała o strachu. Ja
R
jeszcze po wylądowaniu na dole trzęsłam się jak galareta, a on zachowywał się jak po przechadzce po chodniku!
L T
– To podobnie jak Lewis – odezwała się Abigail.
– To naprawdę było takie straszne? – spytała zaniepokojona Marina. – Za pierwszym razem miałam ochotę go zabić – przyznała Abigail i wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem. – Ale już za drugim było dużo lepiej. Marina dotknęła dłonią ramienia Abigail. – Przez cały weekend gryzło mnie sumienie, że cię zmusiliśmy do wystawienia się na aukcji. Gdybym wiedziała, że Lewis będzie licytował... – Co chcesz, to fajny facet – wtrąciła Sydney. – Zawsze można na nim polegać w pracy, no i w czasie wolnym też jest świetnym kompanem. Ale... hmm... muszę cię ostrzec, że jego życie osobiste... – Tak, tak, słyszałam. Trzy randki i wynocha – odparła Abigail, choć
36
wiedziała, że Lewis dotrzymuje zobowiązań. Przynajmniej jeśli chodzi o rodzinę. Ma bliskie relacje z siostrami i siostrzeniczką. Chociaż... na oglądanych przez nią zdjęciach brakowało jego rodziców. To zastanawiające. Dlaczego tak ciepła i opiekuńcza osoba boi się wiązać z kimkolwiek na dłużej? Czyżby kiedyś się sparzył i teraz nie chce ryzykować? A zresztą – nie jej interes. To po prostu kolega z pracy. Może nawet zostaną przyjaciółmi. W
R
każdym razie nie powie Marinie i Sydney, że idzie z nim na koncert. Jeszcze by sobie coś pomyślały.
L T
– Będziesz się z nim widywać? – zapytała Marina, gdy we trójkę usiadły przy stoliku.
– Zważywszy, że pracujemy na tym samym oddziale, to bardzo prawdopodobne – rzuciła Abigail żartobliwie. – Nie o to pytałam.
– Wiem, Marina. Ale jesteśmy kolegami z pracy. On wziął udział w tej licytacji tylko po to, żebym się stała bardziej towarzyska. Tak mi powiedział. – To bardzo do niego podobne – stwierdziła Sydney. – Lewis lubi czynić świat lepszym. Zresztą my lekarze jesteśmy zawodowymi naprawiaczami, prawda? – Zdecydowanie tak – odrzekła Abigail zadowolona, że rozmowa
37
zatacza szersze kręgi i nie skupia się na Lewisie. W towarzystwie koleżanek lekarek czuła się coraz lepiej. Były miłe, zupełnie inne niż złośliwe dziewuchy, które uprzykrzały jej życie w szkole. – Muszę już wracać – oznajmiła, kończąc kawę. – Ja też. Wam, półetatowcom, to dobrze – dodała Marina, zerkając na Sydney. – Fakt, ja ciągle chodzę z kimś na lunche – zaśmiała się Sydney – ale z
R
pracy nie zrezygnuję. A może wprowadzimy nowy zwyczaj: raz w tygodniu wspólny lunch? Co ty na to, Abby?
L T
Nazwała ją tym samym zdrobnieniem, którego używa Lewis. Tam, gdzie poprzednio pracowała, mówili o niej doktor Smith albo Abigail. Ale tu, w London Victoria, jest inaczej. Większy nacisk kładzie się na pracę zespołową. Ludzie spotykają się także w czasie wolnym. Marina i Sydney właśnie dały sygnał, że chcą się zaprzyjaźnić. Z nią, a nie z córką Keitha Brydona.
Poczuła się dziwnie, ale to było przyjemne. – Może w środy? – Świetnie, jesteśmy umówione – potwierdziła Marina z uśmiechem. – Środa o dwunastej. Przez cały dzień nie miała nawet przelotnego kontaktu z Lewisem. Ona
38
przyjmowała lżejsze przypadki, on pracował na reanimacji. Sama nie wiedziała, czy ją to bardziej cieszy, czy rozczarowuje. Była nastawiona na ciężką pracę, na osiągnięcia zawodowe. Życie osobiste stawiała na drugim planie. Dlaczego więc, u licha, tak bardzo pochłaniają ją myśli o randce z facetem, który nie jest w jej typie? Następnego dnia też o nim myślała. Na szczęście na oddziale rozpoczął się ruch. Przeczytała notkę na temat następnego pacjenta. Ból głowy i
R
gorączka. Ciekawe. Zazwyczaj pacjenci z takimi objawami dostawali od pielęgniarki klasyfikującej środki przeciwzapalne i przeciwbólowe, po czym
L T
byli odsyłani do domów. Tu jednak na dole strony był dopisek: „Narkotyki? ” – Eddie McRae! – Wywołała pacjenta z poczekalni. – Boli pana głowa i ma pan gorączkę? – zaczęła badanie.
– Eddie – rzekł mężczyzna o popielatoszarej twarzy, któremu towarzyszył kolega. – Tak, czuję się okropnie. – Miałeś kontakt z kimś chorym? – Raczej nie. – Zbadam ci puls. Tętno było przyśpieszone. Czyżby sepsa? – Przepraszam, brałeś coś? – zapytała delikatnie. Eddie milczał.
39
– Nie zamierzam prawić ci kazań. Moja praca polega na tym, żeby ci pomóc. Im więcej będę wiedziała, tym będzie mi łatwiej. – Wziął coś w sobotę wieczorem – odezwał się towarzysz pacjenta. – A więc to może być reakcja. Połknąłeś coś? Eddie pokręcił głową i wykrzywił się z bólu. – Wstrzyknąłeś sobie? Pokaż, gdzie. Odchylił płaszcz. Na spuchniętym i mocno zaczerwienionym ramieniu miał liczne ślady po wkłuciach. – Eddie, ja muszę wiedzieć, co to było.
L T
– Heroina – wyznał kolega chorego. – Okej.
R
Wiedziała, że objawy głodu narkotykowego są po heroinie najdokuczliwsze od czterdziestu ośmiu do siedemdziesięciu dwóch godzin od ostatniej dawki. Te jednak wydawały się jej nietypowe. – Dobrze spałeś, Eddie? – zapytała. – Tak. – Coś cię jeszcze boli? – Żołądek. – Wymiotowałeś albo miałeś biegunkę? Zaprzeczył z grymasem bólu na twarzy.
40
Abigail przypomniała sobie ostrzegawczy szpitalny okólnik, który czytała w poprzedniej pracy. Zapaliła się jej lampka alarmowa. Może towar była zanieczyszczony i chory uległ zatruciu? To może być wąglik... Nie ma wprawdzie czarnych strupów na skórze, ale kto wie? Potrzebowała rady bardziej doświadczonego lekarza. – Zostawię cię na chwilę, dobrze? Mam pewne podejrzenia, ale muszę to skonsultować z kolegami.
R
– Niech mnie tylko przestanie boleć, błagam – jęknął Eddie. Abigail zasunęła za sobą parawan i wyruszyła na poszukiwanie
L T
któregoś z lekarzy. Max albo Marco z pewnością jej pomogą. Traf chciał, że natknęła się na Lewisa.
– Abby, co jest? Wyglądasz na zdenerwowaną.
– Potrzebuję dodatkowej opinii w sprawie pacjenta. Jest tu gdzieś Max albo Marco?
– Są na zebraniu. Może ja pomogę?
Formalnie oboje są stażystami, ale Lewis jest od niej starszy. Ma więc bogatsze doświadczenie. – Przepraszam, nie pomyślałam. To nie znaczy, że uważam cię za gorszego... – Spokojnie, Abby – przerwał jej. – Wcale tak tego nie zrozumiałem. W
41
czym rzecz? – Pacjent w sobotę wziął heroinę. Teraz boli go głowa i ma gorączkę. Objawów sepsy nie stwierdziłam, ale pamiętam, że czytałam kiedyś o wągliku u heroinistów. Spotkałeś się z tym? – Ja nie, ale skoro coś wystąpiło gdzie indziej, mogło dotrzeć i do nas. Podejrzewasz, że to wąglik? – Mam takie przeczucie. Wprawdzie on nie ma strupów, ale to wygląda
R
na coś więcej niż zwykły głód po odstawieniu narkotyku. – Mogę na niego zerknąć? -Będę wdzięczna.
L T
Wąglik to poważna sprawa. Jeśli podejrzenia się potwierdzą, trzeba jak najszybciej pobrać próbki do przebadania w laboratorium.
– Chyba miałaś rację – powiedział Lewis spokojnie po oględzinach Eddiego.
Abigail wzięła głęboki oddech.
– Musimy zrobić jeszcze serię badań – zwróciła się do pacjenta – ale podejrzewam, że jesteś zakażony wąglikiem. – Jak to? Nie jestem żadnym pieprzonym terrorystą! – Eddie był w szoku. – Nigdy nie miałem do czynienia z tym gównem. Jak niby miałbym się zarazić?
42
– Laseczka wąglika to taka bakteria – tłumaczyła mu. – Żyje w glebie. W Anglii występuje dość rzadko, ale jakoś mogła się dostać do substancji, którą sobie wstrzyknąłeś. Były takie przypadki w szpitalu, gdzie pracowałam. – Mój dziadek był farmerem. Jego bydło zakaziło się kiedyś wąglikiem. Pamiętam, że trzeba było wybić całe stado. Czy Eddie umrze? – pytał przerażony przyjaciel. – To jest uleczalne – pocieszał go Lewis. – Chory dostaje serię
R
antybiotyków o szerokim spektrum działania. Ale może też być potrzebna operacja.
L T
– Operacja? – panikował Eddie.
– Miejsce, gdzie sobie zrobiłeś zastrzyk, jest spuchnięte i zaczerwienione. Tam wdała się infekcja – tłumaczyła Abigail. – Trzeba usunąć martwą tkankę, bo z niej bakterie będą się rozsiewać po całym organizmie.
– Nie mogę stracić ręki. – Eddie w przerażeniu kręcił głową. – Gram na gitarze. Abigail westchnęła bezgłośnie. Jeden z muzyków, przyjaciół ojca, stracił rękę w wypadku. Nie poradził sobie z tym. Przedawkował celowo. – Nie amputujemy ci ręki, Eddie, obiecuję. Wytniemy tylko uszkodzoną tkankę.
43
– Ale to będzie boleć! – Dam ci miejscowe znieczulenie. Chociaż, muszę cię uprzedzić, będziesz miał potem ranę. – Nie chcę, żebyście mi to zrobili – błagał Eddie. – Same antybiotyki nie poradzą sobie z wąglikiem – wtrącił Lewis. – Chore miejsca muszą zostać usunięte. Na szczęście w porę zgłosiłeś się do szpitala.
R
– Na pewno nie poczuję, jak mnie będziecie kroić? – Przyrzekam – uspokajał go Lewis.
L T
– Okej, niech tak będzie.
– Słuszna decyzja, Eddie.
Abigail pobrała krew do badania. Nie było to łatwe ze względu na liczne nakłucia na ręce pacjenta. Oznaczyła próbkę symbolem wysokiego ryzyka. To samo zrobiła z pobranymi próbkami tkanek i plwociny. – Chcesz, żebym porozmawiał z zespołem ochrony zdrowia publicznego, jak pójdziesz do laboratorium? – zapytał Lewis Abigail. – Będę wdzięczna, dziękuję. Po chwili oboje byli z powrotem w boksie Eddiego. – Wytnę ci chorą tkankę, a potem dam kroplówkę z antybiotykami – tłumaczyła Abigail.
44
– Czy to jest zaraźliwe? Mike też jest zagrożony? – Eddie niespokojnie patrzył na przyjaciela. – Nie, to się nie przenosi drogą kropelkową, jak na przykład katar – odparł Lewis. – Ale jeśli ty – spojrzał na Mike’a – masz na skórze jakąś rankę i dostały się do niej zakażone płyny organiczne... Na wszelki wypadek tobie też zbadamy krew. – Dziękuję. Chociaż nie czuję się chory.
R
– Samo mycie czy pranie ubrań nie niszczy zarodników – ciągnęła Abigail. – Zatrzymamy cię w szpitalu, Eddie, przebierzemy, a ubrania
L T
spalimy A ciebie, Mike, poproszę, żebyś uświadomił wszystkim, którzy mieli kontakt z Eddiem, co to jest wąglik.
– Jasne – mówił Mike ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Domyślam się, że w pierwszej kolejności muszę wszystkich ostrzec przed narkotykami. – Widzę, że lekcja odrobiona – stwierdziła Abigail oschle. – To nie moja sprawa, każdy żyje, jak chce, ale trzeba sobie zdawać sprawę także z tego, że towar może być zanieczyszczony. – Tak, to chyba dobra nauczka – odezwał się Eddie. Założył szpitalną piżamę, a jego ciuchy powędrowały do plastikowej torby. Wyciągnął ramię. – Jesteś gotowy? – zapytała Abigail.
45
– Nie, ale chyba nie mam wyjścia. Mike może tu zostać? – Jasne, o ile nie boi się widoku krwi. Niech lepiej patrzy ci na twarz, a nie na to, co ja i Lewis będziemy robić z ręką. – Okej. – Mike wstrzymał oddech. – Taki widok to będzie też dla mnie niezła nauczka. Chory dostał znieczulenie, a Abigail przystąpiła do usuwania uszkodzonej tkanki.
R
Lewis po raz pierwszy widział ją w akcji i był pod wrażeniem. Działała szybko i starannie, a Eddie i Mike czuli się w pełni zrelaksowani.
L T
– Dobra robota – powiedział, gdy opuścili boks.
– Dzięki. Nie do końca tylko moja – uśmiechnęła się. – To ty przekonałeś Eddiego, żeby się poddał zabiegowi.
– Miło mi. Skoczymy na kawę? Przekażę ci wieści od zespołu zdrowia publicznego i epidemiologów.
Wyniki badań były już w środę.
– Mieliśmy rację, to wąglik – powiedziała Abigail, gdy odszukała Lewisa na oddziale. – Ty pierwsza to zauważyłaś. Gratulacje. To dziwne, ale pod wpływem jego pochwał wprost rozkwitała. Ten stan utrzymał się do lunchu z koleżankami.
46
– W piątek wieczorem idziemy na kręgle. Rezerwowaliśmy salę w zeszłym miesiącu, a teraz się okazuje, że Jay nie może przyjść. Nie zechciałabyś wzmocnić zespołu? – zapytała ją Marina. Nie było w tym żadnej presji. Ot po prostu zaproszenie od osoby, z którą właśnie zaczyna się przyjaźnić. Abigail już chciała się zgodzić, ale coś się jej przypomniało. – Piątek? Przepraszam. Chętnie bym przyszła, ale na aukcji wygrałam bilety do filharmonii.
R
A to, z kim idzie, to już jej sprawa, prawda?
L T
Nie chciała jednak tego tak zostawić. Żeby zdobyć przyjaciół, trzeba się nieco wysilić. Okazać dobrą wolę.
– Ale następnym razem chętnie się wybiorę, jak tylko będzie wolne miejsce – zaryzykowała. – Chociaż nie jestem zbyt dobra w tej grze. – Nie chodzi o wyniki, ale o zabawę. Następne wspólne wyjście to będzie ślizgawka – odparła Sydney.
– W życiu nie miałam łyżew na nogach! – Znowu się wycofuje? O nie, tym razem musi podjąć wyzwanie. – Ale chętnie pójdę i spróbuję – dokończyła z uśmiechem. – Świetnie, Abby. – Sydney podniosła dłoń. Abigail przybiła piątkę. Wciąż czuła, że rozkwita. Gdyby trzy miesiące
47
temu ktoś powiedział jej, że w London Victoria jej życie zmieni się tak krańcowo, wyśmiałaby go. A jednak się zmieniło. Życie jest piękne.
L T 48
R
ROZDZIAŁ CZWARTY W piątek miała wolne. Lewis pracuje, ale postara się wyjść na tyle wcześnie, by zjawić się u niej przed koncertem. Przez cały dzień nie mogła znaleźć sobie miejsca. Ciągle zmieniała decyzje, w co się ubrać. To śmieszne, przecież nie idzie na randkę. A poza tym Lewis i tak nie zauważy, co ma na sobie.
R
Cząstka jej natury chciała, by nie zauważył, podczas gdy druga połówka nie mogła się wprost doczekać chwili, gdy Lewis pochwali ją za wygląd.
L T
Boże, musi się w końcu zdecydować. Jest niezależną kobietą czy spragnionym uwagi otoczenia dzieckiem? Przecież sama najlepiej wie, jak wygląda.
Jakby chcąc temu zaprzeczyć, po raz trzeci zmieniła strój. Włożyła buty na płaskim obcasie i związała włosy. Żeby nie patrzeć co chwila na zegarek, usiłowała rozwiązać krzyżówkę. To pomogło, ale krzyżówkę skończyła, a Lewis się spóźniał. A może zmienił zamiar i w ogóle się nie pojawi? Może dostał lepszą propozycję i przy następnym spotkaniu przedstawi jakąś zniewalającą wymówkę? Komórka zabrzęczała, oznajmiając nadejście esemesa. „Trudny pacjent, spóźnię się. Spotkajmy się w foyer przed koncertem.
49
Przepraszam, L. ”. Jasne, lekarz to nie urzędnik. Nie odprawisz pacjenta, bo się śpieszysz na koncert. „Okej, do zobaczenia” – odpisała. Zaopatrzona w dwa egzemplarze programu niespokojnie kręciła się po kuluarach. Lewis wpadł w ostatniej sekundzie. – Przepraszam, ale do tego wszystkiego jeszcze spóźniło się metro.
R
Chciałem zadzwonić, ale albo wyłączyłaś już telefon, albo tu nie ma zasięgu. – Ważne, że zdążyłeś. Wchodźmy. Masz tu program.
L T
– Dziękuję. – Przelotnie cmoknął ją w policzek.
To śmieszne, ale poczuła w tym miejscu mrowienie. Cudem zdołali na czas dotrzeć do swoich miejsc.
– Świetnie, uwielbiam Beethovena – oznajmił Lewis, zerkając w program.
Spojrzała na niego zdziwiona. Myślała, że nie słucha niczego poza „samochodowym” popem. – To także mój idol. Może mają ze sobą więcej wspólnego, niż można by przypuszczać? Orkiestra zaczęła grać, a Abigail pogrążyła się w magicznym nastroju. Po kilku taktach Sonaty Patetycznej Lewis wziął ją za rękę.
50
Nie patrzyli na siebie, ale dobrze było czuć jego dotyk. Trwało to do końca utworu, po czym Lewis zwolnił uścisk. Spojrzał na nią, jakby był zaskoczony. Miała teraz dwa wyjścia. Udawać, że nic się nie stało i wycofać się z powrotem do swej skorupy albo podjąć ryzyko i wychylić się z niej. Czuła, że stoi na rozdrożu. Którą drogę wybrać? Ale w ogóle po co o tym myśleć? Przecież nie chce się wiązać. A już na
R
pewno nie z facetem, który po trzech randkach pokazuje dziewczynie drzwi. Koncert to koncert. Po nim przydałaby się kolacja.
L T
– Jadłeś coś? – zapytała Abigail. – Nie miałem czasu.
A więc wybrała ryzyko.
– Moglibyśmy... hmmm... może gdzieś pójdziemy – zaproponowała nieśmiało.
Brwi uniosły mu się nieznacznie.
– Czy to propozycja nie do odrzucenia, doktor Smith? Zaczęła panikować. Co ona najlepszego zrobiła? – Myślałam, że ja... jako... – zaczęła. – Jako przyjaciółka – dokończył – która troszczy się o człowieka głodującego od rana. Niezły pomysł.
51
Nie była pewna, czy żartował, czy też mówił poważnie. Nie zamierzała jednak o to pytać. – Może po prostu wejdziemy do pierwszej napotkanej knajpy? – zaproponowała. – A jak trafimy na garkuchnię? – roześmiał się. – Nie szkodzi, byle tylko serwowali tam coś bezmięsnego. Burgerownie raczej odpadają, jeśli o mnie chodzi.
R
Wyszli z filharmonii. Za rogiem była restauracja włoska. – Może być? – zapytała. – Usiedli. Lewis wziął jadłospis. – Nie musisz
L T
się umartwiać z mojego powodu. Zamów sobie jakieś mięso. Podniósł na nią wzrok.
– Dziękuję za wyrozumiałość. – Uśmiechnął się, a jej zrobiło się ciepło na sercu.
Lewis zamówił lazanię z wołowiną, a Abigail kopytka z masłem szałwiowym i szpinak z czosnkiem.
– To moja największa słabość – rzekł, wskazując talerz. – Tego mi dziś było trzeba. – Uhm – mruknęła nieco rozczarowana, że jej towarzystwo i wspaniała muzyka nie wynagrodziły mu dostatecznie dzisiejszych trudów. – Ale teraz – dodał – najważniejsze jest dla mnie twoje towarzystwo. To
52
prawdziwa uczta dla ducha. Czyżby powiedział to, by złagodzić rozczarowanie, które malowało się na jej twarzy? – Chyba robię się zachłanny. Chcę mieć wszystko w jednym: ulubione jedzenie i wspaniałe towarzystwo. W tym samym momencie sięgnęli po chleb i ich palce się zetknęły. Abigail zmusiła się, by na niego spojrzeć, przez co wylała na stolik trochę
R
oliwy. Była na siebie wściekła. Na szczęście obrus był papierowy. – Pozwól, że ci pomogę. – Szybko wytarł plamę.
L T
Czuła się fatalnie. Znów wyszedł na jaw jej brak obycia. – Abby – odezwał się Lewis miękko – dziękuję, że wzięłaś mnie na ten koncert.
– Cała przyjemność po mojej stronie – bąknęła. – Nie chciałam, żeby bilet się zmarnował.
Była to tylko część prawdy. Chciała spędzić ten czas z Lewisem. I to ją przerażało. – Czy ja cię onieśmielam? – zapytał, chmurząc się lekko. – Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. A ona nie była pewna, czy są przyjaciółmi, czy też jej odczucia w stosunku do Lewisa Gallaghera właśnie zaczynają przekraczać granice
53
zdrowego rozsądku. Postanowiła zmienić temat. – Co to był za pacjent? Ten trudny? – Przywiozła go karetka, bo zasłabł w pracy – mówił Lewis. – Zauważyłem zażółcenie skóry. Zleciłem badanie enzymów wątrobowych, wynik znacznie przekraczał normę. Skłamał mi, mówiąc, że pije wyłącznie okazjonalnie, ale potem przyznał się do dużych ilości wódki, i to od wielu lat.
R
Mam nadzieję, że nie dojdzie do marskości. W każdym razie będzie potrzebował intensywnego leczenia i pomocy w wyjściu z nałogu.
L T
To była jedna ze spraw, które martwiły Abigail w związku z ojcem. Keith Brydon, jak to rockandrollowiec, również pił za dużo. Właściwie w każdej chwili obawiała się telefonu z jakiegoś szpitala. Mógł tam trafić z zapaleniem wątroby, zawałem, udarem...
– Biedny facet. Przekazałeś go na internę? – Tak. Dostanie sterydy, żeby wyleczyć stan zapalny wątroby. Czeka go długa i ciężka droga. – Lewis wyglądał na przygnębionego. – Niektórzy ludzie są zbyt dumni. Uważają, że sami muszą się borykać ze stresem, z kłopotami. Nie proszą o pomoc. No i lądują u nas, oczywiście o ile mają szczęście. – A my możemy im pomóc. Przecież poświęciłeś mu swój czas,
54
rozmawiałeś z nim, prawda? – Tak, bardzo cię za to przepraszam. – Nie przepraszaj, ja zrobiłabym to samo. Zwłaszcza że podobną sytuację, z ojcem w roli głównej, widuje w najczarniejszych snach. – Dzięki za zrozumienie. No, koniec z roztkliwianiem się. – Spojrzał łakomie na jej talerz. – To też wygląda wspaniale. Zaczynam żałować, że nie
R
jestem wegetarianinem. Spróbowałbym, ale mi głupio, bo ty nie możesz spróbować mojego. – Ależ proszę!
L T
Podniosła swój widelec do jego ust i natychmiast tego pożałowała. To zbyt intymny gest. W dodatku drżały jej ręce i roztopione masło poplamiło jego koszulę.
– Przepraszam. Jestem dziś wyjątkowo niezręczna. – Do trzech razy sztuka, więc jeszcze na pewno rozlejesz kawę – roześmiał się. – Przepraszam. – Zaczerwieniła się. – Abby, żartowałem! Każdemu to się zdarza. – Zapłacę za pralnię. – Nie żartuj. – Pokręcił głową. – Wypiorę to razem z innymi rzeczami.
55
Mogłaby to spróbować wyprać sama, ale przy jej szczęściu koszula na pewno skurczyłaby się albo zdarzyłoby się cokolwiek innego. Zagryzła wargi. Dlaczego przy tym facecie czuje się jak łamaga? Lewis ciągle ją uspokajał. – Ja po prostu rzadko bywam. I to chyba widać. – To wychodź z domu częściej. Dobra muzyka, dobre jedzenie, dobre towarzystwo, to jest to!
R
Mówi szczerze czy tylko odgrywa dobrego wujaszka? Najlepiej będzie, jak się po prostu do niego uśmiechnie...
L T
– Dlaczego wybrałaś medycynę? – zapytał, żeby zmienić temat. – Byłam na lunchu z Sydney i Mariną. One przedstawiły mi swoją teorię na ten temat. Lekarze to ludzie, którzy lubią naprawiać świat – odparła. – To pewnie słuszna teoria. – Lewis uniósł brwi. – Jadasz z nimi lunch? Skinęła głową.
– Poszłabym nawet dziś z nimi na kręgle, gdyby nie ten koncert. – Dobrze, że zaprzyjaźniasz się z ludźmi z pracy. To fajna paczka – uśmiechnął się. – Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego wsadzili cię na ten oddział – dodał z zastanowieniem. – Ja bym cię widział raczej w medycynie rodzinnej. – A co, uważasz, że nie jestem wystarczająco twarda? I nie dam sobie
56
rady na ratownictwie? – Nie o to chodzi. Jesteś świetna. Ale gdy patrzyłem, jak się zajmujesz tym koleżką od wąglika, to pomyślałem, że powinnaś całościowo opiekować się pacjentem, prowadzić go od kołyski aż po grób. Umiesz budować relacje. Na ratownictwie nie mamy na to czasu, przesyłamy pacjentów dalej i często nie wiemy, co się z nimi potem dzieje! – Chyba aż tak źle nie jest – zauważyła, pamiętając, że Lewis nie dalej
R
jak kilka godzin temu cierpliwie wysłuchiwał pacjenta. Była także pewna, że odwiedzał swych podopiecznych na innych oddziałach w czasie wolnym od właściwych zajęć.
L T
Spojrzał jej w oczy.
– A więc mam rację, podejrzewając, że wybrałaś ratownictwo ze względu na ojca?
Zaniemówiła. A więc sprawdził ją w internecie. – Dlaczego tak sądzisz? – zapytała.
– Bo przy jego stylu życia partia golfa od czasu do czasu nie załatwia sprawy. Te słowa ją zmroziły. A więc Lewis wie, kim ona jest. Tak jak wszyscy. Nie zależy mu na niej ani na tym, by się „uspołeczniła”. Umawia się z nią z powodu ojca.
57
– Stylu życia? – zapytała oględnie. – No wiesz, siedzenie całymi dniami za biurkiem, lunche z klientami, robienie kariery... Zamrugała oczami. O czym on, do cholery, mówi? Styl życia jej ojca to przecież całkowite przeciwieństwo tego opisu! – Co takiego? – Tak przecież żyją biznesmeni z pokolenia twojego ojca. Z tego, że
R
mieszkasz w wypasionej willowej dzielnicy, wnioskuję, że pochodzisz z bogatej rodziny.
L T
Boże, a więc on nie ma pojęcia, kim jest jej ojciec. Uważa ją za córkę jakiegoś rekina giełdy. Keith Brydon rzeczywiście inwestuje część pieniędzy na giełdzie, ale sam nie ma nic wspólnego z ustabilizowanym leniwym stylem życia bogatego finansisty. Ona raczej martwi się, że jej ojciec żyje zbyt ryzykownie.
– No i na pewno macie jakąś posiadłość na wsi, w którymś z hrabstw wokół Londynu – ciągnął Lewis. To akurat prawda. Ojciec jest właścicielem podmiejskiej rezydencji z basenem, do której zjeżdżają się tłumy rockandrollowców. – Coś w tym rodzaju – mruknęła. – A ty? Dlaczego wybrałeś ratownictwo?
58
Niech ta rozmowa w końcu zejdzie na inny temat! – Sama to odkryłaś. Jestem uzależniony od adrenaliny – powiedział. – Nie wydaje mi się. – Potrząsnęła głową. – Jesteś świetny w kontaktach z dziećmi. Masz cierpliwość, umiesz słuchać. Siostry traktujesz jak najbliższe ci osoby... Tym razem to on poczuł mróz w kręgosłupie. Znał Abigail na tyle, by wiedzieć, że jest błyskotliwa i inteligentna. Może się domyślić. Niepotrzebnie
R
wyrwało mu się o tych ludziach, co to nie dają sobie pomóc w kłopotach... – Bo to są moje małe siostrzyczki – rzekł pogodnie.
L T
– Ale mówisz o nich bardziej jak o...
Powinien teraz na gwałt zmienić temat. Muzyka. Sztuka. Cokolwiek. Zamiast tego wymknęło mu się: – Bardziej jak o kim?
Cholera, po co to powiedział? Zrobiło mu się ciężko na duszy. Mógł przewidzieć, że Abby zburzy jego spokój.
– Tata umarł, jak byliśmy mali – wyjaśnił. – Pomagałem mamie, byłem najstarszy. Przemilczał, że to nie była pomoc. Że na dłuższą metę sytuacja okazała się dla niego o wiele cięższa. – To przykre – odparła, ściskając jego rękę.
59
– Ale ja chętnie pomagałem. – Nie, chodziło mi o śmierć ojca. To musiało być straszne. Byłeś z nim blisko? – Tak, to był najlepszy tata na świecie. Boże, spraw, by nie przyszło jej do głowy zapytać o matkę. Niech nie wie, że Fay Gallagher po śmierci męża rozsypała się kompletnie i jej czternastoletni syn musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę. – To był wypadek? Potwierdź, niech ona już dalej nie drąży.
L T
R
– Nie, miał białaczkę – powiedział wbrew sobie. – Trzy tygodnie po diagnozie nie żył.
Tak, to było potworne, takie nagłe. Szok. Nikt z rodziny nie był w stanie stawić temu czoła. On musiał.
– Przepraszam, to pewnie są straszne wspomnienia. – To ja zacząłem tę rozmowę. – Machnął ręką. – A co do tego stylu życia, to masz rację. Boję się o tatę. On mnie w ogóle nie słucha. Za nic w świecie nie chce zrezygnować z cygar i koniaku. Co najwyżej czasem udaje mi się namówić go na zdrowsze jedzenie i trochę ruchu.
60
– Aha, to dlatego zostałaś wegetarianką? Żeby dawać dobry przykład? – Tata to trudny przypadek – zaśmiała się. – Mawia, że sałata jest dobra dla królików, a jeśli zje szpinak, to z toną masła i parmezanu. Nie, ja po prostu w dzieciństwie miałam przyjaciółkę, która mieszkała na farmie. Bywałam tam często. No i wiesz, jak karmisz cielaczka przez smoczek, to potem trudno ci... – Spojrzała na jego talerz. – Dobra, już nic nie mówię. – Chyba w ogóle musimy zmienić temat. Na coś lżejszego dla nas obojga. – Świetny pomysł.
L T
R
Do końca wieczoru rozmawiali o muzyce. Lewis zauważył, że nawet w tej dziedzinie Abigail zachowuje pewną rezerwę i czujność, ale kładł to na karb jej nieśmiałości. Przecież w końcu muzyka nie może być drażliwym tematem, prawda?
Odprowadził ją do domu.
– Wstąpisz na kawę? – zaproponowała. To kuszące, nawet bardzo, jednak ich dzisiejsza rozmowa wytrąciła go z równowagi. Nie chciał się odsłaniać, a Abigail budziła w nim zapomniane emocje. – Dzięki, ale muszę wracać do siebie. – Okej. – Uśmiechnęła się nieszczerze.
61
Pewno myśli, że on się wykręca. Że po prostu ma jej dość. To w pewnym sensie prawda. W tym momencie nie miał ochoty na bliskość. Nie dlatego, żeby jej nie lubił. Po prostu nie ufał sobie. Ale nie sposób tego wyjaśnić bez poruszania spraw, których wolałby przy niej nie poruszać. – Dziękuję za wieczór, był wspaniały – dodał, muskając palcem jej policzek. – Nie przeszkadza mi nawet, że poplamiłaś mi koszulę. Zaczerwieniła się tak uroczo, że stracił zimną krew. Pochylił się i
R
delikatnie dotknął jej ust swoimi. Najlżejszy i najbardziej uroczy pocałunek w jego życiu.
L T
Patrzyła na niego zdumiona.
– Pewnie nie powinienem był... Przepraszam. – Hm.
Nie bardzo rozumiał jej reakcję. Czy uważa, że chciał ją wykorzystać i jest oburzona? Czy też poczuła się odepchnięta? A może...? – Wybacz mi – powtórzył i odszedł, póki jeszcze nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa.
62
ROZDZIAŁ PIĄTY Postanowiła udawać, że nic się nie stało. Niestety, przez cały następny tydzień, jak tylko przyłożyła głowę do poduszki, przed oczami przesuwała się jej scena, jak Lewis dotyka jej warg. Film zdecydowanie tylko dla dorosłych. Bardzo trudno było zachować w pracy chłodny profesjonalizm i udawać, że tego nie było. Lewis uruchomił bombę z opóźnionym zapłonem, a ona nie potrafiła zdusić tlącego się powoli lontu. W czwartek wieczorem dostała esemesa. „Jesteś wolna w niedzielę? L. ”.
L T
R
Na szczęście nie musiała szukać wykrętów. Naprawdę była umówiona z ojcem.
„Przykro mi, sprawy rodzinne. A. ”.
Miała nadzieję, że na tym się skończy, ale usłyszała dzwonek telefonu. Spojrzała na wyświetlacz.
– Lewis? Dlaczego dzwonisz?
– Faktycznie masz pewne braki w obyciu, Abby. Mówi się: „Cześć, miło cię słyszeć”. – Cześć, Lewis, miło cię słyszeć. – Trochę więcej entuzjazmu! – Roześmiał się. – Okej, rozumiem, że w niedzielę jesteś zajęta. Ale sprawdziłem, że masz wolny poniedziałek. 63
– No i? – Pomyślałem, czy nie zechciałabyś mi potowarzyszyć w podnoszeniu poziomu adrenaliny. – Znowu park linowy? – Coś dużo lepszego. – To dla mnie zbyt skąpa informacja. – Westchnęła. – Mam ci zaufać, że mi się znów spodoba?
R
Nagle doznała niemiłego wrażenia. To byłaby ich trzecia randka. – Trzy randki i wynocha? – dodała napastliwie.
L T
– Formalnie rzecz biorąc, my nie randkujemy – odparł. – Płatna randka się nie liczy. A na koncert poszedłem, żeby się bilet nie zmarnował.
A potem mnie pocałowałeś. No dobra, to nie był prawdziwy pocałunek, ale było w nim coś słodkiego i intymnego. Tak się nie całuje koleżanki, nawet przyjaciółki. Tak się bada sytuację, czyni obietnicę, kusi. – A to będzie randka? – zapytała nieufnie. – Nie, to będzie część planu uspołeczniania ciebie. – Ja już jestem bardziej towarzyska. Mówiłam ci, jadam w środę lunch z Mariną i Sydney, w przyszłym tygodniu idę z całą paczką na łyżwy. A poza tym nie mam ochoty być elementem czyjegokolwiek planu.
64
– Okej, wycofuję te słowa. Po prostu chodź ze mną, Abby. Zrobimy razem coś ekscytującego. Milczała, myśląc o Ich pocałunku. – Abby, jesteś tam? Zgódź się. To będzie dobra zabawa. Powinna odmówić, ale w głębi duszy miała ochotę na odrobinę bezpretensjonalnej rozrywki. – Okej.
R
– Świetnie! Przyjadę po ciebie o wpół do dziesiątej. – A co będzie, jak mi się nie spodoba?
L T
– Kupię ci lody na pocieszenie – odrzekł ze śmiechem. – Lewis, ja nie mam trzech lat – zachichotała.
– Na lody nigdy nie jest się za starym. Nie masz astmy? – Nie, dlaczego pytasz?
– Tak sobie. Do zobaczenia w robocie. – Do jutra.
Rozłączała się z uśmiechem, choć dręczyło ją poczucie, że oto umówiła się na randkę. Choć Lewis nie chciał tak tego nazwać. Przez całe życie słyszała od wszystkich wokół, że jest zbyt poważna. Może Lewis oduczy ją od brania wszystkiego tak bardzo na serio? Przypominając sobie jego słowa, odetchnęła z ulgą. To nie będzie
65
randka. Lewis traktuje ją jako część swojego pedagogicznego planu. Chce też dogodzić swoim zachciankom w kwestii adrenaliny. W niedzielę Abigail dostała esemesa z poleceniem, by na wyprawę włożyła T– shirt, legginsy i tenisówki. Przyjęła do wiadomości, że ma się podporządkować, a nie pytać dlaczego. I dopóki w poniedziałkowy ranek nie skręcili w boczną drogę z drogowskazem na lotnisko wojskowe, nie wiedziała, dokąd jadą.
R
– Chyba nie będziemy oglądać samolotów? – jęknęła.
– Dlaczego? Ja to bardzo lubię. Uwielbiam też silniki parowe.
L T
– A mówiłeś, że to będzie coś ekscytującego... – Nie będziemy tylko patrzeć na samoloty...
O tak, to coś dla niej. Wielokrotnie zdarzało się jej latać małymi prywatnymi samolotami, i to w takich miejscach na świecie, o istnieniu których Lewis pewnie nie ma zielonego pojęcia. Ale nie może mu tego powiedzieć, bo musiałaby się przyznać, kim jest jej ojciec. Weszli do biura. – Lewis Gallagher i Abigail Smith. Mamy rezerwację na tandem do akrobacji. Szok był zbyt silny. Początkowo nawet się nie zorientowała, o co chodzi.
66
– Powiedziałeś, że będziemy latać samolotem – wycedziła, mrużąc oczy. – Bo będziemy. – Nie mówiłeś, że będziemy z niego skakać. – Spokojnie, Abby. – Poklepał ją po ramieniu. – Skacze się we dwójkę. Będziesz sprzężona z wykwalifikowanym instruktorem. On będzie kontrolował spadochron i lądowanie, a ty masz się tylko dobrze bawić. To jest w stu procentach bezpieczne. – Znasz tego instruktora? – zapytała.
L T
R
– Ty też go znasz. – Uśmiechnął się do niej łobuzersko i wymierzył palec wskazujący we własną pierś.
– Co takiego? Mówiłeś, że to będzie ktoś wykwalifikowany! – Ja mam odpowiednie kwalifikacje. – Ty? Przecież jesteś lekarzem!
– Nie od razu po szkole poszedłem na studia – wyjaśnił. Co prawda miał aż sześć lat wolnego, ale ona nie musi znać szczegółów. – Pracowałem w ośrodku treningowym dla menedżerów, prowadziłem szkolenia z budowania zespołów. Akrobacje powietrzne w parach były ich częścią, więc zrobiłem papiery instruktora. – Fakt, to bardzo pasuje do uzależnionego od adrenaliny –
67
skomentowała, przewracając oczami. Z jednej strony chciał, by Abigail miała go za beztroskiego wesołka, z drugiej zaś, by wiedziała, jaki jest naprawdę. I to było dziwnie. Nigdy jeszcze nie chciał nikogo dopuścić tak blisko swoich tajemnic. – Muszę cię wstępnie przeszkolić. A więc: będziesz przypięta do mnie, jakbym stał za tobą. Wyskakujemy na wysokości pięciu tysięcy metrów, przez minutę spadamy swobodnie, a potem ja otwieram czaszę. Lądujemy po około pięciu minutach. – A jak spadochron się nie otworzy?
L T
Wszyscy o to pytają.
R
– Jest jeszcze spadochron zapasowy. W razie awarii otwiera się automatycznie na określonej wysokości.
– Będę potrzebowała maski czy czegoś w tym rodzaju? – zapytała, wstrzymując oddech.
– Nie, na tej wysokości w atmosferze jest dość tlenu. Zresztą przy tej prędkości spadania i tak się prawie nie oddycha. Będziesz miała kask i gogle. – Super. To dlatego pytałeś o astmę? – Tak. Zobaczysz, to wspaniałe uczucie. – Dotknął jej policzka. – Trochę jakby się pływało. Z tym, że widzisz wszystko w promieniu wielu, wielu kilometrów.
68
– A ty naprawdę masz uprawnienia? – Tak. I mam obowiązek stale doskonalić umiejętności. Ale jeśli wolisz skoczyć z innym instruktorem... Gotowa? Zobaczysz, spodoba ci się. Nie była tego taka pewna. Skakanie z samolotu to nie to, do czego byłaby szczególnie przekonana. A Lewis znów ją zaskoczył. Czy ktoś w szpitalu wie o jego dodatkowych kwalifikacjach? Dlaczego jest taki tajemniczy?
Przecież
to
znakomite
uzupełnienie
brawurowego imprezowicza.
jego
R
wizerunku
Instruktaż poruszał jeszcze kwestie zdrowia i bezpieczeństwa lotu.
L T
Abigail dowiedziała się, jak wszystko będzie przebiegać i jak ma współpracować z instruktorem. Potem oboje nałożyli pomarańczowe kombinezony, kaski, gogle i rękawice.
– Seksownie się pan prezentuje, doktorze – żartowała. – Szkoda, że nie widzi tego pana szpitalny harem.
– Tu nie chodzi o wygląd, tylko o bezpieczeństwo. A poza tym nie mam żadnego haremu – odparł ze zbolałą miną. – Za to ty wyglądasz prześlicznie – dokończył, całując ją w czubek nosa. Prześlicznie? Dotychczas słyszała takie rzeczy tylko od ojca. Żaden z byłych chłopaków nie używał tego określenia. Tylko że Lewis nie jest jej chłopakiem...
69
– Proszę uważać, doktor Smith – mówił. – Co ja powiedziałem? – Nie mam pojęcia – przyznała. Miała nadzieję, że on przypisze to jej zdenerwowaniu, a nie rozkładowi osobowości spowodowanemu cmoknięciem w czubek nosa. – Mówiłem, że przypnę cię do siebie po wejściu do samolotu. Okej? Boisz się? Skinęła głową, drżała na całym ciele.
R
– Gwarantuję, że po wylądowaniu będziesz tryskać humorem. Cóż, w przypadku zjeżdżania na linie miał rację. Może i tym razem jego
L T
przepowiednia się sprawdzi?
Lewis obejmował ją w pasie i oparł policzek na jej ramieniu. Sama nie wiedziała, co jest bardziej ekscytujące – ta prawie seksualna pozycja czy fakt, że za chwilę razem rzucą się w przestworza.
Drzwi samolotu otworzyły się. Zrozumiała, że musi zaufać Lewisowi jak jeszcze nigdy nikomu do tej pory. I to przerażało ją najbardziej. – Gotowa? – zapytał. Nie, nie i jeszcze raz nie. – Tak – mruknęła. – No to naaaprzód! Spadali twarzami w dół. Abigail zgodnie z instrukcją podkurczyła nogi i
70
rozpostarła ręce. Adrenalina w niej buzowała. Lewis miał rację – to było coś więcej niż zjeżdżanie po linie czy kolejka górska. Byli tylko we dwoje, a pod nimi ziemia. Widoki zapierały dech w piersiach. Po drodze mijali małe pierzaste chmurki. Każda sekunda spadania była cudowna. W momencie, gdy zaczęła myśleć o tym, jak długo lecą, Lewis pociągnął za linkę i otworzył spadochron. Poczuła lekkie szarpnięcie, po czym zaczęli spadać znacznie wolniej i spokojniej. Nigdy nie zaznała takiego spokoju.
R
Po jakimś czasie miękko wylądowali. Gdy stanęła na nogach, Lewis
L T
odpiął uprząż. Odwróciła się do niego.
– Było wspaniale – oznajmiła z uśmiechem szerokim na kilometr. Objęła go i uniosła twarz.
A on ją pocałował. Tym razem naprawdę. Pełny pocałunek typu „wszystkie chwyty dozwolone”.
Kolana się pod nią ugięły, ale ją uchronił przed upadkiem. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Nie potrafiła myśleć. Mogła tylko czuć. A czuła, że Lewis Gallagher to anioł, który właśnie spadł z nieba. Gdy przestał ją całować, patrzyli na siebie. Oboje mieli zaczerwienione policzki, rozszerzone źrenice i obrzmiałe wargi. I co teraz? Stali jak zamurowani. Po chwili Lewis chrząknął.
71
– Muszę złożyć spadochron – powiedział. – Pomogę ci. – Dzięki, ale sam zrobię to szybciej. Z poczuciem nieprzydatności przyglądała się, jak Lewis pakuje ekwipunek. Odnieśli wszystko do biura i dopełnili reszty formalności. W milczeniu szli do samochodu. Gdy zajęli miejsca, Lewis odwrócił się do niej. – Abby, to co się stało na lądowisku...
R
– Nie powinno było się wydarzyć – dokończyła pośpiesznie, byle tylko
L T
nie usłyszeć tego z jego ust. Nie patrzyła na niego. Nie chciała, aby się domyślił, jakie znaczenie miał dla niej ten pocałunek.
Robiła wrażenie zmęczonej, poszarzałej. Cholera, nie powinien jej całować. Oboje wyglądali na zmieszanych.
– Wiem, ale się wydarzyło. A co więcej, jeśli mam być szczery, uważam, że wydarzy się jeszcze nieraz.
Dopiero teru na niego spojrzała. Oczy miała szeroko otwarte. Była taka piękna. Miał ochotę znów ją pocałować. – Jesteśmy kolegami z pracy – powiedziała. Docenił, że pominęła słówko „tylko”. – Abby – powiedział cicho – ty mi się podobasz. I chyba z
72
wzajemnością. Milczała. Domyślał się, dlaczego. Chodzi o jego reputację. Trzy randki i wynocha. Nawet mu to wprost powiedziała, gdy się umawiali na dziś. Plotki na jego temat były przesadzone. Nie spotykał się z aż tak dużą liczbą kobiet. I nie zrywał znajomości tak szybko. Po prostu nie obiecywał więcej, niż mógł zaoferować. Nie chciał się wiązać. Jak się jednak okazuje, nie należy lekceważyć plotek.
R
Abigail go pociąga. Robi wrażenie spokojnej i nieśmiałej, ale to pozory. Ma w sobie tyle samo energii i umiłowania życia co on. Chciałby tylko
L T
wiedzieć, dlaczego to ukrywa.
– Abby, mogę cię teraz odwieźć do domu, ale wiem, że resztę dnia spędzisz, czując się tak samo jak ja. – To znaczy?
Nie umiał tego wyrazić. Ale mógł pokazać. Nachylił się i po prostu znów ją pocałował.
– Boże, nie całowałam się w samochodzie od czasów liceum. O ile w ogóle. – Wiesz co? Ja też robiłem to ostatnio jako młodzieniec. Z dziewczyną, która złamała mu serce. Nie, nie będzie teraz myślał o Jennie. Ten rozdział jego życia jest zamknięty. Przesunął kciukiem po wardze
73
Abigail. – Co teraz, Abby? Odwieźć cię czy dasz się namówić na lunch u mnie? W menu są szparagi z sosem holenderskim. Oj, dałaby się namówić, nie tylko na lunch, ale to byłaby najgłupsza rzecz, jaką można zrobić. Lewis nie dążył do trwałych związków. To wielbiciel ryzyka, który rzadko bierze coś na poważnie. – Szparaaagi – powtórzyła z namysłem – z domowym sosem holenderskim...
R
– Albo z masłem i świeżo tartym parmezanem – powiedział, całując ją ponownie. – Jak chcesz.
L T
– Jak chcę? – upewniła się.
– Tak, Abby, powiedz mi, czego chcesz. – Ciebie. Chcę ciebie, Lewis.
Oczy mu pociemniały i zaszły mgłą.
– Jeśli na drodze do domu przekroczę prędkość, to będzie wyłącznie twoja wina. Roześmiała się. Ostatnie wątpliwości zostały rozwiane.
74
ROZDZIAŁ SZÓSTY Zaplątali się jednak w jakiś korek i Abigail niestety znów miała czas na przemyślenia. Przez całą drogę do domu Lewisa nie odezwała się ani słowem. – A miało być spontanicznie i bez przeszkód – mruknął. – Nie szkodzi. – Mówisz tak, jakby coś właśnie szkodziło. Wyrzuć to z siebie, Abby. – Trzy randki i wynocha...
R
– Nie wierz plotkom. Z niektórymi kobietami spotykałem się wiele razy. – Ale w końcu każda musiała się odmeldować.
L T
– Owszem, ale nie miałem aż tak wiele partnerek. Poza tym nie sypiam z każdą, z którą się umawiam. – Zamilkł na chwilę. – Wiesz, ja akurat należę do tych, którzy nie marzą o
stabilizacji, o założeniu rodziny.
Zamyśliła się. A czy ona o tym marzy? O czymś, czego nie zaznała, będąc dzieckiem? Ale dlaczego Lewis tak bardzo stroni od stałych związków? Jest przecież człowiekiem rodzinnym, kochającym bratem i wujkiem. Nie ośmieli się jednak go o to zapytać. Nie ma do tego prawa, nie są aż tak sobie bliscy. Nawet nie chodzą ze sobą. Musi jednak wiedzieć, na czym stoi. – A więc ze mną to taka przelotna fascynacja? – Nie wiem, przepraszam cię, ale naprawdę nie wiem, co to jest – 75
odparł, przeczesując włosy palcami. – Mówiłeś, że realizujesz wobec mnie jakiś plan – przypomniała. Poczuła ukłucie w okolicy serca. Pocałował ją, pewnie po to, by zamknąć jej usta. – Tak. Nie. Nie mam pojęcia. Co jest w tobie takiego, że czuję się, jakbym zwariował? Nigdy mi się to nie zdarzało. Przyznanie się do słabości i jego pochmurny wzrok sprawiły, że natychmiast chciała go pocałować. On jednak uchylił się i powiedział:
L T
R
– Abby, masz wybór. Mogę cię odwieźć do domu. – Albo?
– Albo wziąć cię do łóżka – dokończył niskim i niesamowicie seksownym tonem.
Domyślała się, że on jej pożąda, ale cieszyło, że nie zakłada milcząco jej zgody.
– Dobrze, że jedziemy z zamkniętym dachem – powiedziała. – Dlaczego? – Zmarszczył brwi. – Bo mniej czasu zajmie nam ewakuacja z samochodu. W odpowiedzi pocałował ją tylko. Miała to samo poczucie, co on przed chwilą – że chyba zwariowała.
76
Przed drzwiami z nerwów upuścił klucze i zaklął. – Przepraszam. – Nie szkodzi, pracuję w pogotowiu, jestem przyzwyczajona. – Wiem, ale nie powinienem się tak wyrażać. Aha, więc został wychowany w poszanowaniu tradycyjnych rodzinnych wartości. Dlaczego więc nie respektuje ich w życiu prywatnym? Zatrzasnął drzwi i zaczął ją całować. Oparł ją o ścianę, objął i ustami
R
delikatnie drażnił jej dolną wargę. Kusił, obiecywał, wymagał. Wszystko w jednym. Rozchyliła usta, wszystko wokół przestało istnieć.
L T
– Już dłużej nie mogę, Abby – szepnął po chwili. – Rozpalasz mnie do czerwoności.
Ku jej zdumieniu bez ceregieli wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Nigdy przedtem nie przytrafiło się jej nic podobnego. Zdążyła jeszcze zarejestrować, że postawił ją na ziemi tak, aby ich ciała były cały czas w pełnym kontakcie. A potem poddała się jego namiętności. – Jesteś piękna – powiedział, rozwiązując jej włosy, w których zanurzył palce. – Miękkie, gładkie, jedwabiste... – Proste jak drut i rude jak u wiewiórki... Tak dokuczały jej w kwestii włosów szkolne koleżanki. Oczywiście marzyła o złotych lokach, zniszczyła więc sobie włosy trwałą i tlenieniem tak,
77
że trzeba je było obciąć bardzo krótko. Odrastały przez dwa lata i od tamtej pory Abigail wiązała je z tyłu, a z zabiegów upiększających stosowała jedynie przycinanie końcówek. – Miedziane – poprawił ją. – Wszystkie moje siostry dałyby się zabić za naturalnie proste włosy. Biedaczki muszą używać prostownic. Naprawdę lubi jej włosy? Musiała wyglądać na zdziwioną, bo musnął palcem jej policzek.
R
– Jesteś piękna, Abby. Ale chcę cię widzieć nagą. Chcę, żeby te wspaniałe włosy leżały rozrzucone na poduszce. I to zaraz. – W jego oczach
L T
było autentyczne pożądanie.
Uniosła ręce. Lewis włożył dłonie pod T– shirt i ściągnął go jej przez głowę.
– Cudowne – szeptał, wodząc palcem po koronkowym brzegu stanika. – Teraz moja kolej – powiedziała, ściągając mu podkoszulek. – Niezłe – stwierdziła, głaszcząc jego pierś i brzuch.
– Widzę, że pan dba o muskulaturę, doktorze. – Staram się – wyjąkał, znów ją całując. – Moja kolej? – Uhm. – Spojrzała na niego niepewnie. – Moje tenisowy już nie mogą się doczekać. – Dam im radę. – Uśmiechał się seksownie. – Choć szczerze mówiąc,
78
wolałbym cię teraz na obcasach. Abigail Smith ubiera się skromnie i rozsądnie. Nosi też zdrowe obuwie. Nie ma ani jednej pary szpilek. Cóż więc taka kobieta robi, u licha, w jaskimi najbardziej pożądanego faceta w szpitalu? – Nieważne, Abby. Teraz liczysz się tylko ty. Ukląkł przed nią i zaczął rozsupływać sznurowadła tenisówek. Irytująco powoli rozbierał ją z legginsów, dotykając pośladków i ud. Dostała gęsiej skórki.
R
– Skarpetki – jęknęła. – Nie są zbyt seksowne.
L T
– Nie szkodzi, nie psują mi widoku. Ale jak sobie pani życzy. – Spojrzał na nią rozpalonym wzrokiem.
Podniosła najpierw jedną, potem drugą nogę, a on zdejmował jej skarpetki, pieszcząc każdy odsłaniany centymetr skóry. Odkąd to stopy są seksowne? Abigail nie miała pojęcia, że podeszwa należy do stref erogennych. Cóż, Lewis najwyraźniej przemienił ją w syrenkę. – Wyglądasz jak syrenka. Widzę cię, jak siedzisz na kamieniu i rozczesujesz w słońcu włosy. On chyba potrafi czytać w myślach! – To cudowne. Nie jesteś Królową Śniegu, Abby. Ani nawet królewną. Plotki kłamią. Jesteś kobietą z krwi i kości. Piekielnie seksowną. I ja cię
79
pragnę. – Ja ciebie też – powiedziała, drżąc. – Ale niestety jesteś o wiele bardziej ubrany niż ja. – Więc zrób coś z tym. Drżącymi rękami zsunęła mu z bioder spodnie od dresu. Przysiadła na piętach i przyglądała się. Był wspaniale zbudowany. – Muszę cię pocałować, Abby... – Pociągnął ją za ręce. Gdy wstała, ujął
R
jej twarz w dłonie i musnął ustami dolną wargę. Zanurzyła palce w jego włosach, a on rozpiął jej stanik i objął dłońmi piersi. – Jesteś samą
L T
doskonałością – dodał. – Dłużej nie wytrzymam.
Położył ją na łóżku. Poczuł, że znieruchomiała. – Co jest, Abby?
– Nie zasłoniłeś okien – odrzekła.
– Nie martw się, sąsiedzi są teraz w pracy. Szkoda byłoby, żeby słońce tego nie widziało.
Ukoił jej wątpliwości, obsypując pocałunkami okolice mostka i obojczyków. – Co chcesz, żebym zrobił, Abby? – Ja... – Zaczerwieniła się. – Nie umiem czytać w myślach. Wiem, czego ja chcę, ale bardziej
80
interesują mnie twoje pragnienia. – Znów ją pocałował. – Chcę cię uszczęśliwić. Wtedy i ja będę szczęśliwy. – Dotknij mnie. – Gdzie? Powiedz. Drżąc, umieściła jego dłoń na swojej piersi. – Słuszny wybór – wyszeptał, drażniąc sutek opuszkiem kciuka. Potem chwycił brodawkę w usta.
R
Abigail westchnęła z rozkoszy i przytrzymała jego głowę. Potem sięgnął do drugiej piersi.
L T
– Jeszcze – prosiła szeptem.
Przesunął rękę w kierunku jej podbrzusza. – Dobrze? – mamrotał jej do ucha.
Chyba umie czytać w myślach, bo pieści ją dokładnie tak, jak ona lubi. Gdy przestał, przez chwilę nie wiedziała, o co chodzi. Błagała wzrokiem o jeszcze.
– Prezerwatywa. – Wstał i zdjął bokserki. Abigail gapiła się na niego, jakby pierwszy raz widziała nagiego mężczyznę. Jest taki piękny. I cały jej. – Chcę, żebyś wiedziała, że to nie jest dla mnie rutyna – dodał cicho. – Nie robię tego ani codziennie, ani co tydzień.
81
– Ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz to robiłam. – Jesteś pracoholiczką – uśmiechnął się. Posmutniała nagle, usiadła, i oparła podbródek o uniesione kolana. – Fakt, jestem taka nieciekawa. – Ty nieciekawa? Skądże! – Potrząsnął głową. – Nieciekawe kobiety nie zjeżdżają na linie, nie skaczą ze spadochronem. No i nie całują tak jak ty. – Robiłam to, bo mnie namówiłeś.
R
– Abby, jeśli nie masz przekonania, nie musimy. – Usiadł obok i ucałował jej dłonie. – Mogę cię odwieźć do domu. Oczywiście po lunchu.
L T
Nastrój nagle siadł. Skuliła się w pozycji embriona, obejmując kolana rękami.
– Miałeś rację. Mnie ktoś musi wymyślić, pokierować mną zgodnie ze swoim planem.
– Nie. Po prostu brakuje ci wiary w siebie. Wiesz, że jesteś świetną lekarką? – Wiem. – I jesteś bardzo interesującym człowiekiem. Co to, to nie. Ona jest tylko córką interesującego człowieka. Ale Lewis nie musi tego wiedzieć. – Chyba rzeczywiście już pójdę – mruknęła.
82
– Nie. Teraz musisz się do kogoś przytulić. Odkąd to playboye są tacy współczujący? – Nie rozczulaj mnie, bo się rozpłaczę – ostrzegła. – Ciii... – szepnął, obejmując ją i przyklejając policzek do jej policzka. – Lepiej? – Przepraszam. Jestem idiotką. – Nie jesteś, ale podejrzewam, że miewałaś do czynienia z raczej
R
kiepskimi facetami – zauważył oschle. – Jeśli któryś z nich dał ci do zrozumienia, że jesteś nieciekawa, to znaczy, że cię nie znał, Abby. – Położył
L T
jej dłoń na swojej piersi. Poczuła dudnienie jego serca. – Dla nieciekawej kobiety nie biłoby tak mocno. – Pocałuj mnie, Lewis.
Złożył delikatny pocałunek w kąciku jej ust. – Pocałuj mnie naprawdę.
– Nie musimy tego robić – powtórzył.
– Ale ja chcę. I tym razem się nie wycofam. Fakt, miałam moment niepewności. – Hej, masz do tego prawo. Dziś rano wyskoczyłaś z samolotu! Uśmiechnął się, a jej serce chyba obróciło się wokół własnej osi. Nie, to niemożliwe z punktu widzenia anatomii. Lewis też jest niemożliwy. Cała ta
83
sytuacja jest absurdalna. – To co? Zaczynamy jeszcze raz? – spytała. Tym razem oddał jej inicjatywę. Dotykała go, poznawała, całowała po całym ciele w rytmie, który jej odpowiadał. Aż do chwili, gdy poczuła pewność, że chce go mieć w sobie. – Teraz – szepnęła. Pocałował ją i otworzył pakuneczek. Naciągnął prezerwatywę i położył
R
się na niej. Pierwsze zbliżenie bywa kłopotliwe, bo partnerzy nie znają swoich oczekiwań. Tu było inaczej; Od razu wspaniale.
L T
– Niezły jesteś – powiedziała, klepiąc go w policzek.
– Poczekaj, dopiero zaczynam. – Śmiał się i całował ją. Szybko doprowadził ją do szczytowania, po czym zwolnił i od nowa budował napięcie, wiercąc się w jej wnętrzu. – Lewis, ja nie wytrzymam.
Jeszcze raz taka ekstaza? To chyba niemożliwe... – Po prostu się temu poddaj, Abby. Otwórz oczy i patrz na mnie. – Tak zrobiła i już po chwili czuła, że jej ciało zaciska się wokół jego ciała dokładnie w momencie wytrysku. Ten facet jest niesamowity. Podobna rzecz nie wydarzyła się jej nigdy w życiu. – Pójdę zrobić porządek z prezerwatywą, a ty w tym czasie nie kombinuj, nie mnóż wątpliwości. Zaraz wracam.
84
Leżała skulona pod kołdrą i czekała na niego. Ten facet to prawdziwe objawienie. Wrażliwy, troskliwy, wyczulony na jej potrzeby... Jakim cudem ma taką kiepską reputację? Może tylko udaje? Może to jego strategia obronna? Odstrasza ewentualne kandydatki na żony, bo nie chce się ustabilizować? – A ostrzegałem, nie analizuj – rzekł łagodnie, pakując się na powrót do łóżka i obejmując ją. – Nie robiłam tego – skłamała.
R
– Niestety, masz bardzo wyrazistą twarz. W pokerze nie wróżę ci sukcesów.
L T
To nieprawda. Akurat ona potrafi ukrywać uczucia. A pokera uczył ją jeden z największych mistrzów.
– Może masz rację – powiedziała i cmoknęła go w ramię. – Dziękuję, przy tobie czuję się wyjątkowa. – Bo tak jest.
– Nie dopraszałam się komplementów. – A teraz daj mi dwanaście minut. Obiecałem ci szparagi. – Pomogę ci. – Nie, zostań tu. – W łóżku?
85
– Czemu nie? – Od jego spojrzenia można dostać gorączki! – Podam ci lunch do łóżka. – Ależ jest pan wyrafinowany, doktorze Gallagher. Roześmiał się, pocałował ją i włożył bokserki. – Masło i parmezan? – Tak, poproszę. Wrócił po obiecanych dwunastu minutach z tacą parujących szparagów.
R
Posiłek był nie tylko pyszny, ale też zabawny. Lewis wymyślił, że będą się nawzajem karmić. Śmiechom nie było końca. Gdy skończyli, łóżko było
L T
pokryte roztopionym masłem.
– No, mam pretekst. Zapraszam pod prysznic – powiedział Lewis z figlarnym uśmieszkiem.
Pod prysznicem także się kochali. Abigail nie przeszkadzało, że jej włosy to mokre strąki. Najważniejsze, że jest z nim. Reszta świata przestała istnieć. Gdy się w końcu wysuszyli i ubrali, Lewis poprowadził ją do salonu i posadził sobie na kolanach. – Co teraz? – zapytała. – Może być problem. – Jaki? – Szpitalni plotkarze nie dadzą nam żyć, jak się dowiedzą – westchnął.
86
– A więc chcesz, żeby to zostało między nami? – To chyba niezły pomysł. Poczekajmy, w jakim kierunku to się rozwinie. – Pocałował ją w czubek nosa. – Tylko sobie nie myśl, że się ciebie wstydzę. – Ale wolisz, żebym została twoim małym upojnym sekretem? – Szczerze mówiąc, tak. Jak by to wyglądało: Królowa śniegu i firmowy Casanova?
R
Była w tym odrobina goryczy. A może tylko się jej wydawało? – Lewis, dlaczego chcesz, żeby ludzie myśleli, że jesteś inny niż w rzeczywistości?
L T
– Bo tak jest łatwiej. – Zawiesił głos na moment. – A ty nie uważasz mnie za Casanovę? –
Nie,
chociaż
chętnie
zobaczyłabym
cię
w
kostiumie
osiemnastowiecznego Wenecjanina. A może na studiach dorabiałeś jako gondolier w stroju Casanovy?
– Nie. Aha, nabierasz mnie. Lubię cię, Abby Smith – powiedział z uśmiechem. – Ja też cię lubię, Lewisie Gallagher. – Świetnie. – Cmoknął ją w policzek. – Masz mnie już dość na dziś czy wybierzemy się gdzieś na kolację?
87
Spojrzała wymownie na swoje lagglniy i T– shirt. – Możemy wstąpić do ciebie, przebierzesz się. Albo ja znowu coś ugotuję – zaproponował. – Ty już dziś gotowałeś. A może... – zawahała się, ale podjęła ryzyko – zjemy u mnie? Ja coś ugotuję. Wstrzymała oddech. – Świetnie, dziękuję. – Wyglądał na zadowolonego.
R
Gdy weszli do jej mieszkania, Lewis na szczęście udał się do toalety, co dało jej czas na usunięcie z półki nad kominkiem zdjęć z ojcem.
L T
–Włącz sobie telewizor czy co tam chcesz – powiedziała, gdy wszedł do salonu. –Może ci pomóc?
– Dziękuję, dam sobie radę.
– Nie lubisz, jak ci się ktoś kręci po kuchni? – Coś w tym rodzaju.
– W takim razie zlustruję twoją biblioteczkę. Przygotowanie kolacji przedłużało się. – Przepraszam, że cię zaniedbuję. – Nie szkodzi, trochę sobie w tym czasie poczytałem – odparł, wychylając się zza medycznego magazynu.
88
Znów ją zaskoczył. Imprezowicz, który woli studiować fachową literaturę zamiast poskakać po kanałach? Poszli do kuchni i usiedli przy barowym blacie. Lewis nie chciał wina. Wolał coś bezalkoholowego. – To jest świetne – chwalił, zajadając się papryką faszerowaną ziarnami komosy ryżowej. – Daj mi przepis, wyśle go Dani. – Trochę oszukałam, użyłam podgotowanej komosy w torebkach – kajała się Abigail.
R
Wspólny posiłek stworzył aurę intymności. Poczuła się zakłopotana.
L T
Zaproponowała, że nastawi jakąś muzykę.
– Jasne. Domyślam się, że coś Brydonsów?
Boże, wszystkie płyty ojca w jej kolekcji były przez niego podpisane, ze specjalną dla niej dedykacją. Jeśli Lewis pomyszkował po półkach i wyciągnął choć jedną z nich, diabli wzięli całą konspirację. – Nie, dziś mam nastrój na klasykę – zaprzeczyła. – Może być. Wybrała kwartet smyczkowy Bacha. – To piękne. Uczyłem się przy takiej muzyce – powiedział Lewis po chwili. – Ciągle mnie zdumiewasz. Myślałam, że wolisz coś lżejszego.
89
Dlaczego chcesz, żeby ludzie brali cię za innego, niż jesteś? – spytała ponownie. – Bo to jest łatwiejsze, mówiłem. – Podejrzewam, że nie tylko ja wybierałam sobie kiepskich partnerów... Taaa... była taka, z którą chciał spędzić resztę życia. Był jej pewien. Poznali się, gdy jego obowiązki rodzinne zelżały na tyle, że mógł pomyśleć o sobie. Oświadczył się Jen– nie. Dał pierścionek, poprosił, by zaczekała, aż on
R
skończy uczelnię. Ale ona nie chciała czekać. Zawiodła go w najgorszy możliwy sposób. Wzdrygnął się i odegnał złe wspomnienie.
L T
– Wszyscy popełniamy błędy. Ja uczę się na swoich – mruknął, po czym skierował rozmowę z powrotem na kulinarne tory.
Jako deser pojawił się na stole wielki puchar owoców jagodowych: truskawek, wiśni i czarnych jagód. Do tego był wspaniały sorbet malinowy. Abigail szybko pozmywała po kolacji, a Lewisowi zaproponowała kawę. Potem oboje zagłębili się w miękką sofę i oglądali powtórki starych komedii. Dziwne. Zazwyczaj jego randki były krótkie i treściwe. Nie chciał, by ktokolwiek myślał, że oto rodzi się jakaś bliskość. A z Abigail spędził cały boży dzień i wciąż nie miał dość. Musi się mieć na baczności. Nie może dopuścić do powtórki historii z Jenną. Chociaż teraz jest inna
90
sytuacja. Siostry są samodzielne, on po studiach. Matka... No cóż, pewnych rzeczy nie da się naprawić. – Pójdę już – powiedział, całując ją. – Abby, dzisiejszy dzień był cudowny – dodał, przeciągając pocałunek. – Fakt, nie co dzień ktoś cię wyrzuca z samolotu. – To nie tak – śmiał się. – Ja skoczyłem, a ty byłaś do mnie przywiązana. A to, co potem... nie powinno mieć miejsca. – Może, ale cieszę się, że miało. – Ja też – przyznał. – Widzimy się jutro.
L T
– Na niwie zawodowej.
– Niewątpliwie, doktor Smith.
R
Tak, powinien wyjść. Bo jeszcze trochę i złamie swoje zasady. Gotów poprosić, by mógł zostać na noc...
91
ROZDZIAŁ SIÓDMY – Dzień dobry, doktor Smith. Na dźwięk tego głosu puls Abigail przyśpieszył. Lewis. A więc serio potraktował swą wczorajszą deklarację. To, co jest między nimi, musi pozostać ukryte przed oczami szpitalnych plotkarzy. Pozostają dla siebie kolegami pracy. Przystała na to, ale teraz poczuła się lekko rozczarowana. Co jest, u licha? Sama nie wie, czego chce?
R
– Dzień dobry, doktorze Gallagher – odrzekła, starając się, by zabrzmiało to profesjonalnie.
L T
Tak się złożyło, że w dzisiejszym grafiku oboje przypisano do sali reanimacji. Może to i dobrze, tu jest zawsze taki ruch, że nie ma czasu na głupstwa.
Właśnie przywieziono czterolatkę z podejrzeniem ostrego ataku astmy. Dziewczynka nie mogła mówić, miała bardzo przyśpieszone tętno. Spanikowana matka usiłowała podnieconym głosem wyjaśnić, co się stało. – Rozumiem panią, ale proszę się tak nie denerwować – uspokajał ją Lewis. – Kirsty za chwilę poczuje się lepiej. Jak wyprowadzimy małą z kryzysu, będziemy mieli czas odpowiedzieć na pani ewentualne pytania. – Kirsty, kochanie, jestem doktor Abby. Nałożę ci teraz na buzię coś w rodzaju maski, żeby było ci łatwiej oddychać. 92
– Czy coś takiego wydarzyło się już wcześniej? – pytał Lewis. – Nie. Właśnie byliśmy u przyjaciół, mają nowego małego kotka. Kirsty bawiła się z nim, a potem zaczęła dyszeć, krztusić się. Bałam się, że coś połknęła... – Bardzo dobrze, że tak szybko ją pani tu przywiozła. – Lewis ścisnął kobietę za rękę. – Kirsty może mieć astmę – powiedziała cicho Abigail. – Czy ktoś w rodzinie na to choruje? Pani Jones, matka małej, pokręciła głową.
L T
– A na egzemę? Katar sienny?
R
– Ja miewałam uczulenia jako dziecko. Do dziś skóra mnie swędzi od niektórych środków do prania. Ale Kirsty nigdy nie miała wysypki. Skąd u niej astma?
– Dziecko czasem dziedziczy reakcje alergiczne, ale mogą one przebiegać inaczej niż u rodziców – wyjaśniła Abigail. – Czyli to moja wina? – Matka wyglądała na przybitą. – Skąd?! To się po prostu zdarza – mówił Lewis. – Przywrócimy jej normalny oddech i wezwiemy pediatrę. On zadecyduje o dalszym leczeniu. – Będzie musiała korzystać z inhalatora? – Pewnie tak, dobrze, żeby go miała przy sobie na wszelki wypadek –
93
odparła Abigail, po czym dotknęła rączki dziewczynki. – Kirsty, zrobisz coś dla mnie? Dmuchnij w tę rurkę tak mocno, jak potrafisz. Miernik wskazał, że atak astmy należy do silnych. – Dzięki, Kirsty – rzekła Abigail. – Podam ci teraz lekarstwo, a ty tylko oddychaj i wszystko będzie dobrze. Połknij to, a ja ci znów założę maseczkę. – Dobze – wysepleniła mała. Abigail wyciągnęła z kieszeni jedną z naklejek, które zawsze miała przy sobie.
R
– O, gwiazdka – rozjaśniła się dziewczynka.
L T
– Tak, dostają ją tylko najdzielniejsze dziewczynki.
Mała natychmiast zdjęła folię ze spodu i przykleiła sobie gwiazdkę do T– shirtu. Abigail nałożyła zachwyconej Kirsty na rączkę aparat przypominający rękawicę.
– Czy ona wydobrzeje? – spytała matka. – Tak. Ma astmę. Najprawdopodobniej przyczyna tkwi w kociej sierści – wyjaśniła Abigail. – Ale przedtem bawiła się z kotami i nie było problemów. – Pani Jones ściągnęła brwi. – Tak bywa. Czasem przez kilka lat można bezkarnie stykać się z alergenem, a potem nagle zdarza się atak – tłumaczył Lewis. – Może się też
94
okazać, że jest uczulona na sierść innych zwierząt czy pierze. Pediatra omówi to wszystko z panią i ustali indywidualny plan leczenia. Po piętnastu minutach stan Kirsty się poprawił. – Dobrze reaguje na terapię – rzekła Abigail. – Wieczorem będzie pani mogła z nią normalnie rozmawiać. Do boksu weszła pielęgniarka z izby przyjęć. – Doktor Morgan czeka na spotkanie z państwem. Pediatra, Katrina
R
Morgan, po koniecznej prezentacji została z Kirsty i jej matką sam na sam. Miała zbadać małą, ustalić terapię, a potem zabrać pacjentkę na oddział dziecięcy.
L T
– Do widzenia, doktol Abby. – Dziewczynka nieśmiało pomachała rączką na pożegnanie.
– Świetnie rozmawiałeś z matką – powiedziała Abigail Lewisowi. – Potrafiłeś ją uspokoić.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że dzieci lepiej reagują na leczenie, kiedy widzą, że rodzice są spokojni. – A ty byłaś niezła w kontaktach z Kirsty. Zauważyłem też, że przedstawiłaś się jej imieniem Abby. – No widzisz, twój plan przynosi pierwsze efekty. – Świetnie! – roześmiał się. – Zauważyłem też, że masz sekretny zapas pięknych naklejek.
95
– E tam. kupuję je w sklepie papierniczym. – To takie dziewczyńskie, nie? – westchnął. – Żadna z moich sióstr nie potrafi przejść obojętnie obok papiernika. Na pewno też jesteś posiadaczką długopisu z pióropuszem. – Jasne. – Zaśmiała się. – Masz rację, to dziewczyńskie. – A czy ty...? – zaczął i zaraz przerwał. Ciekawe, o co miał ochotę ją zapytać. Nie chciała naci skać, a on ze swej
R
strony ani nie zaproponował wspólnego wypadu do stołówki, ani spotkania po pracy.
L T
Cóż, trzeba się z tym pogodzić. Wiedziała przecież, że Lewis Gallagher jak ognia unika bliższych więzi.
Wieczorem też nie dzwonił ani nie esemesował, a ona nie chciała się narzucać. Następnego dnia pracowali w innych salach, nie mieli więc okazji się spotkać.
W środę Marina zauważyła w czasie lunchu: – Jesteś jakaś zgaszona, Abby. Coś się stało? – Nie, dlaczego, wszystko okej – skłamała Abigail. – Już się cieszę na piątkową ślizgawkę. Nigdy nie jeździłam na łyżwach. – Ja jestem w tym beznadziejna – podchwyciła Sydney – ale tym razem postanowiłam objechać całe lodowisko i nie zaliczyć więcej niż dziesięć
96
upadków. – Ja nie jestem wiele lepsza, Syd – chichotała Marina. – Za to Max jest świetny. Abigail była prawie pewna, że Lewis też jest niezłym łyżwiarzem. Była ciekawa, czy się pojawi w piątek, ale nie śmiała o to zapytać. Marina i Sydney nabrałyby podejrzeń. Z przyjemnością słuchała paplaniny obu lekarek, cały czas jednak prześladowała ją myśl, że Lewis nie odezwał się do niej od czasu,
R
gdy się kochali. Zaczynała wierzyć, że potrafi doprowadzić kobietę do szaleństwa...
L T
Tego wieczoru jednak zadzwonił. – Cześć, królewno. Jesteś zajęta?
Miała ochotę potwierdzić i odłożyć słuchawkę, ale to byłoby niepoważne.
– Nie nazywaj mnie tak, to mnie wkurza. A jeśli chcesz wiedzieć, to tak, jestem zajęta. – Czym? – Oglądaniem filmu, jeśli musisz znać prawdę. Słuchała własnego głosu i nie poznawała go. Czy ta nadęta damulka to naprawdę ona? – Mogę się wkupić pudłem naprawdę fantastycznych lodów i dołączyć
97
do ciebie? – To komedia romantyczna, nie spodoba ci się. Poza tym Jutem już w połowie. – Nie szkodzi. – Słyszała uśmiech w jego głosie. – Szczerze mówiąc, to miał być pretekst. Chodzi mi o to, żeby po– lenić się na twojej kanapie. – I uważasz za oczywiste, że ja chcę tego samego, prawda? Przeceniasz się, mój drogi. – Oj, chyba miałaś bardzo zły dzień. – Nic podobnego – westchnęła. – Lewis...
L T
R
– Pooozwól się odwiedzić. Jakie lody lubisz? – Byle nie czekoladowe.
– Nie lubisz czekolady? – zdziwił się.
– Lubię, a nie lubię lodów czekoladowych. To takie dziwne? – Owszem, ja najbardziej lubię czekoladowe. Okej, będę za jakieś dwadzieścia minut. Aha, i nie zatrzymuj filmu specjalnie dla mnie. – Cześć, moja piękna. – Lewis cmoknął ją na powitanie, wręczając pudło wykwintnych lodów truskawkowych. – Dziękuję. – Wyrzuć to z siebie – powiedział, mrużąc oczy. – Co mam wyrzucić?
98
– Musiałaś mieć fatalny dzień. Co cię zdenerwowało? – Skąd wiesz? – Masz podkrążone oczy. – Przyszedłeś powiedzieć, że mam wory pod oczami?: – Nie o to chodzi. – Machnął ręką lekceważąco. – Normalnie twoje tęczówki są jasnoszare, jak jesienna mgła A jak się złościsz, robi się wokół nich ciemna obwódka. Jakby nadciągała burzowa chmura.
R
– To bardzo poetyckie, doktorze Gallagher – powiedziała ironicznie. – A więc co się stało?
L T
– To zabrzmi dziecinnie – skrzywiła się. – Nie szkodzi, powiedz.
– Okej. – Wzięła głęboki oddech. – Otóż mam wrażenie, że w szpitalu kompletnie mnie ignorujesz.
– Nic podobnego! Chyba dobrze się nam pracuje razem? – Ale nigdy nie zaproponujesz wspólnej kawy ani lunchu. – Aha, więc o to chodzi. Oboje zgodziliśmy się nie dostarczać tematów do plotek. – Wykręcasz się. – Nieważne – powiedział, przyciągając ją do siebie. – Zrozum, jak ludzie dowiedzą się, że jesteśmy parą, zadręczą nas. Ja będę ciągle słyszał, że
99
na ciebie nie zasługuję, a ty – jaki to ze mnie pożeracz serc. – Wiem – westchnęła. Teraz rozumiała, dlaczego Lewis ma taką opinię. Zaczynała się nawet bać, że wkrótce i ona straci dla niego głowę. – To nic nie zmienia między nami – perswadował. – A przynajmniej pozwala nam uniknąć komplikacji. – Uhm. – Nie wyglądała na przekonaną. – Wierz mi, tak jest dla nas najlepiej – zakończył, całując ją pośpiesznie.
R
Wiara. Zaufanie. Sęk w tym, że to nie jest dla niej łatwe. Ale dla dobra ich związku jest gotowa się postarać.
L T
– Skończmy oglądać twój film. Przynieś też dwie łyżeczki. – I dwa pucharki.
– Nie, dużo zabawniej jest jeść z pojemnika. Jeśli rozbestwię się i zjem więcej niż połowę, możesz mnie ukarać.
– Uśmiechnął się szelmowsko. – Zrobię wszystko, czego zażądasz. W głowie zaczęły jej się kłębić swawolne myśli. Zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. To też nowość. Przed poznaniem Lewisa prawie nigdy nie miewała seksualnych skojarzeń. – To w tobie kocham. – Co takiego? – Jak się rumienisz. Wyglądasz przecudnie. – Znów ją pocałował.
100
– To się musi gryźć z odcieniem moich włosów – powiedziała, marszcząc nos. – Ani trochę. – Zdjął gumkę przytrzymującą jej włosy i owinął sobie wokół palca jeden kosmyk. – Kocham twoje włosy. Wiem, że w pracy wolisz je związywać, ale ja lubię rozpuszczone. Wyglądasz wtedy jak syrena. Nie można się na niego gniewać. Jest miły i zabawny. Przyniosła z kuchni dwie łyżeczki i zwinęła się obok niego na kanapie. Nie mogła się
R
skupić na dalszej akcji filmu. Jego bliskość, ciepło, cytrusowa woń wody po goleniu, obejmujące ją ramię – to bardzo rozpraszało.
L T
– Przepraszam, nie chciałem ci zepsuć wieczoru – powiedział, gdy ukazały się napisy końcowe.
– Nie zepsułeś. Ten film wcale nie był taki dobry. Musiałeś się wynudzić, prawda?
– Faktycznie, komedie romantyczne to nie mój ulubiony gatunek. Kino akcji to jest to!
– A cóż innego mógłby lubić fanatyk adrenaliny? – droczyła się z nim. – Czy jako dziecko też tak bardzo lubiłeś ryzyko? – Do szaleństwa. Ciągle łaziłem po drzewach, jeździłem na wrotkach. Aż do skończenia czternastu lat. Potem przymusowo został domatorem. I to błyskawicznie.
101
– A twoje siostry? – Nieee, dziewczyny są inne. Dani i Ronnie to takie szare myszki. Wiecznie przed komputerem, a więc raczej ofermy. Manda jest trochę inna, typowa aktorzyca: wielkie kapelusze, zwiewne szale. No i średnio co dwa miesiące zmienia kolor włosów. – Musiało być fajnie dorastać w takiej rodzinie – szepnęła tęsknie. – Owszem.
R
Aż ojciec umarł i wszystko wywróciło się do góry nogami, dodał Lewis w myślach.
L T
– Było też hałaśliwie. Czasem człowiek pragnął się gdzieś zaszyć, mieć kąt tylko dla siebie. Pewnie dlatego tak bardzo lubię zajęcia na świeżym powietrzu. Tam cała przestrzeń należy do mnie. – Rodzice lubili wyprawy w plener?
– Ojciec tak. Należał nawet do miejscowej ekipy ratowników górskich. Bardzo chciałem go naśladować. – 1 naśladujesz? Lewis potwierdził lakonicznie. Jako chłopiec istotnie pomagał ekipie ojca, a potem został jej członkiem. Koledzy zmarłego pozwolili mu na to, zanim osiągnął przepisowy wiek. Rozumieli, że bardzo tego potrzebuje. – Pewnie ci tego brakuje?
102
– Tak. Nawet zastanawiałem się nad powrotem w górzyste rejony, gdzie się urodziłem. Mógłbym się zatrudnić w pogotowiu i współpracować z ratownikami. Nigdy tego nikomu nie mówił. Dlaczego więc teraz zwierza się akurat Abigail? – I dlaczego tego nie zrobiłeś? – Polubiłem Londyn.
R
W rzeczywistości sprawa jest bardziej skomplikowana, ale jeszcze nie dojrzał do wtajemniczenia Abby w problemy związane z matką.
L T
– Poza tym tu też mogę uprawiać sporty ekstremalne. Które zresztą i tobie się spodobały.
– Owszem, nie sądzę jednak, żebym mogła ci kiedykolwiek dorównać. – Hej, przecież właśnie urządziliśmy sobie spokojny wieczorek przed telewizorem! – 1 ty się nudzisz. – Z tobą? Nigdy! Następne pół godziny poświęcił na to, by – ku obopólnej satysfakcji – dowieść prawdziwości tych słów. W piątek wieczorem przekonała się, że Marina miała rację. Max to świetny łyżwiarz. Marco był nieobecny z powodu dyżuru. Szkoda, bo pewnie
103
tworzyliby z Maxem niezły duet. Sydney częściej leżała, niż jeździła, podobnie jak Abigail. A Lewis – zgodnie z jej przewidywaniami – okazał się olśniewający. – Okej, wy dwie, nie mogę już na was patrzeć. Nauczę was – powiedział. – Sydney, ty pierwsza. Nie upadniesz, bo ci na to nie pozwolę. Przestań ciągle się bać. Trzymał ją za rękę i pokazywał, ja ma się ruszać. Pod jego kierunkiem
R
Sydney stopniowo rozluźniała się i jeździła coraz płynniej. Razem zrobili rundkę.
L T
W tym momencie Abigail uwierzyła, że rok przerwy przed studiami Lewis spędził w firmie szkoleniowej. Był urodzonym nauczycielem. Posługiwał się – podobnie jak w kontaktach z pacjentami – najprostszymi środkami: spokojem, cierpliwością i precyzją. – Marco nie uwierzy, jak mnie zobaczy na lodzie – mówiła przejęta Sydney, zatrzymując się przy bandzie obok Abigail. – Możesz się powołać na mnie, wszystko widziałam. Szkoda tylko, że cię nie sfilmowałam. – Umiem jeździć na łyżwach! – promieniała Sydney. – Abby, musisz też koniecznie poprosić Lewisa, żeby cię nauczył. To jest cudowne. – No, twoja kolej, Abby. – Lewis wyciągnął rękę. – Nie bój się. Tobie
104
też nie pozwolę się przewrócić. – Mam ci zaufać? A co, jesteś może doktorem? – Coś w tym rodzaju. – Roześmiał się. – Chodź. To dla mnie dobra wymówka. Mogę cię trzymać za rękę w miejscu publicznym, nie narażając się na głupie pytania – dodał, gdy się trochę oddalili od kolegów. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów. – Pocałowałbym cię, bo wyglądasz cudownie, ale mamy na głowie
R
połowę personelu. Musimy to odłożyć na później. Ale będę nalegał na realizację tego zobowiązania – mówił, przyciągając ją bliżej.
L T
Prowadził ją brzegiem ślizgawki, chwaląc bez przerwy i korygując błędy techniczne. Robił to jednak bardzo łagodnie. Abigail zaczęła wierzyć w swoje możliwości, aż w końcu ślizgała się prawie samodzielnie. – Czuję się jak łabędź. Albo syrenka.
– Syrenka na lodzie. To coś nowego – uśmiechał się. – Przyjdziemy tu jeszcze kiedyś? Tylko we dwoje. – Bardzo bym chciała. – Popatrzcie tylko – zawołała za nimi Marina – jaka dobrana para! Abigail poczuła lęk. Czy Marina się domyśla, czy tylko tak się droczy? – A widziałaś, jak nauczył Sydney? – odkrzyknęła. – Nasz Lewis to prawdziwy rycerz – zawołała Marina.
105
– Dziękuję, o pani, jesteś dla mnie bardzo łaskawa. – Lewis okręcił się na łyżwach, po czym wykonał głęboki ukłon przed Mariną, która roześmiała się i popędziła do Maxa, by go pocałować. – Byliście świetni, sfilmowałam was – powiedziała Sydney, gdy Abigail z Lewisem zatrzymali się obok niej. Oglądali filmik nachyleni ku sobie. Marina pewnie nie żartowała. Oni naprawdę wyglądają jak para. Uśmiechają się do siebie jak zakochani,
R
wymieniają spojrzenia, Lewis patrzy na nią z czułością. Lewis, pan „trzy randki i wynocha”...
L T
Filmik go zaskoczył. Dzięki niemu zobaczył, że Abigail patrzy na niego z oddaniem i ufnością. Że przy nim nie jest już tą wiecznie mającą się na baczności panią doktor, która niedawno dołączyła do zespołu. Marina może i żartowała, ale coś jest na rzeczy. Wyglądają na parę. To dziwne, bo przecież oboje mają swoje problemy i żadne z nich nie dąży do stałego związku. A gdyby jednak...?
Otrząsnął się z tych myśli. – Dziesięć punktów na dziesięć za postępy, Abby. Ty też, Sydney – powiedział. – Ciebie nie będziemy chwalić, Lewis. Spuchłbyś z dumy tak, że nie zmieściłbyś się w żadnych drzwiach – dowcipkowała Sydney.
106
– Rozumiem, że jesteście zadowolone. – Zdecydowanie – oświadczyła Abigail. – Gdyby mi ktoś powiedział tydzień temu, że taka niezdara jak ja przejedzie na łyżwach przez całe lodowisko, nie uwierzyłabym. – Wszystko da się wyćwiczyć – podsumował Lewis. Gdy zarezerwowany dla nich czas na lodowisku dobiegł końca, udali się do pizzerii, gdzie był duży stół. Dziwnym trafem Lewis usiadł obok Abigail.
R
Od czasu do czasu ściskał jej rękę pod stołem, przez co za każdym razem dostawała dreszczy. Gdy przyniesiono pizze, zdjął z jej placka dwa serca karczochów i zjadł.
L T
– To zapłata za mój trenerski trud – oznajmił, gdy spojrzała na niego z wyrzutem.
– Z pizzy Sydney nic nie podkradłeś.
– Bo ona siedzi przy drugim końcu stołu – mrugnął znacząco. – Ale mogę ci zdradzić, że odkryłem na oddziale jej tajny schowek na czekoladki. W przyszłym tygodniu Zamierzam czerpać z niego pełną garścią. – Jesteś niemożliwy! – Przewróciła oczami. Wieczorek w towarzystwie kolegów uznała za absolutnie fantastyczny. Chyba po raz pierwszy w życiu poczuła się cząstką większej całości. Tu ją lubią za to, kim jest. Chciałaby, aby tak było już zawsze.
107
Po skończonym posiłku Lewis powiedział głośno: – Abby, ty zdaje się mieszkasz przy tej samej linii metra co ja. Odprowadzę cię na stację. Nikomu nie drgnęła powieka. Nikt nie wziął tych słów za coś innego niż propozycję koleżeńskiej przysługi. – Dzięki. – Uśmiechnęła się. Gdy szli ulicą, Lewis nie całował jej ani nie trzymał za rękę. Ktoś z
R
grupy mógł przecież przypadkowo iść za nimi. Jednak w pociągu, gdy byli pewni, że nikt ze znajomych nie znalazł się w wagonie, Lewis wziął ją na kolana.
L T
– Lewis, nie wypa... – zaczęła, ale nie dokończyła z powodu gradu pocałunków, które spadły na jej twarz.
– Wypada, wypada. Cały wieczór na to czekałem. Dłużej nie mogę. Nie protestowała.
– Wstąpisz na kawę? – zaproponowała, gdy wysiedli. – Bezkofeinową? Chętnie. – To był wspaniały wieczór. Dziękuję za naukę jazdy. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Czy istnieje coś, czego ty nie potrafisz? Przez chwilę udawał, że się namyśla.
108
– No tak, nie umiem robić na drutach. Ani szydełkować. – Nie udawaj. – Klepnęła go po ramieniu. – Jesteś świetny we wszystkim. – Naprawdę? Dziękuuję, psze paani – powiedział, przeciągając samogłoski. Zaczerwieniła się, co spowodowało, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ale nigdy nie jest tak, żeby nie można było jeszcze poćwiczyć...
R
Zaczął ją całować, po czym – zapomniawszy o kawie
– zaniósł ją do łóżka. Po wszystkim Abigail miała ochotę zaproponować
L T
mu, by został na noc. Bała się jednak, że odmówi. Człowiek z tak panicznym strachem przed związkami na pewno nie przedłuża spotkań aż do rana. Lepiej cieszyć się chwilą i nie oczekiwać za wiele.
– Pójdę już – powiedział i zaczął się ubierać. – Do jutra.
– Dobrych snów – powiedział, całując ją. Czy ten przelotny romans z Lewisem to naprawdę dobry pomysł? Gdy usłyszała zatrzaskujące się drzwi, naszły ją wątpliwości. Chociaż z drugiej strony, swoje dzisiejsze dobre samopoczucie w grupie zawdzięcza właśnie jemu. Jego obecności, bliskości, milczącemu wsparciu. Ich romans pewnie się wkrótce zakończy. Na myśl o
109
tym ogarnął ją
lęk. Jak da sobie radę? On stanowi dla niej coś w rodzaju koła ratunkowego. Jak się będzie czuła w zespole, gdy po zerwaniu będzie musiała go unikać? Co z grupowymi imprezami? Wróci do dawnego samotniczego życia wyrzutka społecznego? Utraci świeżo nabyte umiejętności towarzyskie? Co gorsza, ostatnio przestaje panować nad uczuciami. Musi je bardziej kontrolować. Lewis nie daje jej powodów do złudzeń. I to jest w porządku. Przewracała się z boku na bok, jęcząc. Jedna strona łóżka zachowała jeszcze ciepło jego ciała.
R
Cinnamon Abigail Brydon Smith, musisz się wziąć w garść, beształa się
L T
w duchu. To tylko przygoda. Może coś więcej niż trzy randki, ale wciąż nic poważnego. Ciesz się z tego, co masz. Nie proś o więcej. Łatwo powiedzieć...
110
ROZDZIAŁ ÓSMY W ciągu następnych tygodni przyzwyczaiła się do podwójnego życia. W pracy byli z Lewisem kolegami, po godzinach – kochankami. Lubiła spędzać z nim czas. I to zarówno w sposób bliski jemu, miłośnikowi adrenaliny, jak i trochę spokojniej – tak, jak sama najbardziej lubiła. Ustawili sobie dyżury tak, by mieć jak najwięcej wspólnych wolnych dni. Nikt na oddziale chyba się nie zorientował, więc Abigail była spokojna.
R
– To dokąd właściwie idziemy? – zapytał Lewis, gdy w czwartek rano po nią przyjechał.
L T
– W moje ulubione miejsce. Możemy iść pieszo.
– Galeria sztuki? – zapytał zdziwiony, gdy dotarli na miejsce. Weszli do środka i Abigail poprowadziła go przez szereg pomieszczeń o ścianach zawieszonych obrazami.
– Lubię tu przychodzić w deszczowe popołudnia. To moje ulubione obrazy. Kocham te kolory. – Jak na chyba stuletnie dzieła, są rzeczywiście wyjątkowo jasne i kolorowe – zauważył. – Mają po mniej więcej sto pięćdziesiąt lat – poprawiła go. – Były malowane na białym wilgotnym gruncie. Trochę jak historyczne freski.
111
– Widzę, że lubi się pani powymądrzać, królewno. – Wiem, jestem nudziarą, już się zamykam. – Ależ skąd. Gdy mówisz o malarstwie, bardzo się ożywiasz, a ja to w tobie kocham. Błądzili po salach, trzymając się za ręce i przyglądając malowidłom. – To jednak zupełnie co innego niż zdjęcia czy reprodukcje. Spójrz. – Wskazała jedno z dzieł Millaisa. – Na reprodukcji szata tej modelki wygląda
R
płasko. A tu, zwłaszcza jak się przyjrzysz z bliska, widzisz, że ona żyje, mieni się.
L T
Lewis spojrzał na nią zdumiony.
– Rzeczywiście masz rację. Skąd ty wiesz takie rzeczy? – Dzieciństwo spędziłam z nosem w książkach. Ty pewnie w tym czasie skakałeś po drzewach – dodała cierpko.
– Chyba tak. Dogadałabyś się z moimi siostrami. Może i tak, ale nas jakoś sobie nie przedstawiłeś, pomyślała. Nie miała jednak prawa się skarżyć. Ona też nie chciała umawiać Lewisa z ojcem. Podeszli do następnego obrazu. – O, ta postać kojarzy mi się z tobą – powiedział. – „Lady Lilith” Rossettiego? – wykrzyknęła zdumiona. – Przecież ja mam proste włosy, a ta kobieta kręcone.
112
Prawdę mówiąc, ona też kiedyś miała loki. Cynamonowe Cudo, głowa cała w rudych kędziorkach. Z wiekiem włosy przestały się jej kręcić. Stały się proste, nudne i nijakie. Jak ona sama. – Ale są podobnego koloru, miedź w promieniach słońca. I podobnej długości. Stał za nią, ramionami oplótł jej talię i wtulił policzek we włosy. – I twoje włosy też pachną różami. Nic dodać, nic ująć.
R
Nie przypuszczał, że włóczenie się po muzeach i galeriach może być interesujące. Zawsze wolał bardziej aktywny wypoczynek. Ale z Abigail
L T
fajnie było nawet oglądać stare malunki. Nauczyła go na nie patrzeć, dostrzegać w nich coś nieoczywistego.
Był z lekka przerażony. Wiele razy przyrzekał sobie, że nie da się wciągnąć w związek z nią, nie dopuści do nadmiernej bliskości. Z doświadczenia wiedział, że to nie prowadzi do niczego dobrego. Kłopot w tym, że w przypadku Abigail chciał jeszcze raz zaryzykować. Starał się skupić na obrazach. Potem zrobili sobie przerwę na kawę i ciastko. Pokręcili się też po sklepie z pamiątkami. Lewis nie mógł się powstrzymać od zakupu magnesu na lodówkę z obrazem postaci przypominającej mu Abigail. – To co teraz? Jakaś adrenalinka? – zapytał dziarsko.
113
– O nie, dziś ja wybieram. Robimy tylko rzeczy spokojne i stateczne. To, co nudziary lubią najbardziej. – Ale ty nawet nie chcesz uchylić rąbka tajemnicy! – Okej, niech ci będzie. Teraz przeniesiemy się na drugi j brzeg Tamizy. To w dalszym ciągu niewiele mu mówiło. Nawet pocałunek nie okazał się metodą na wyciągnięcie od niej dodatkowych informacji. Ale gdy wysiedli na stacji Blackfriars i przeszli przez Millennium Bridge, słynny londyński most dla pieszych, coś mu zaczęło świtać.
R
– Znowu wystawa – jęknął, patrząc na ogromny komin ceglanego
L T
budynku, przed którym się znaleźli. Tym razem sztuka współczesna, która do niego nie przemawiała ani trochę. Mógł mieć tylko nadzieję, że Abby nie zażyczy sobie spędzić reszty dnia na tak monotonnych zajęciach. Jego już zaczynały dosłownie swędzieć stopy. Chętnie przerzuciłby się na coś bardziej dynamicznego.
– Wyluzuj – roześmiała się. – Zdaję sobie sprawę, że na dziś masz dość obcowania ze sztukami plastycznymi. Zaplanowałam coś innego. Tędy, proszę. Doszli do jasnego wielokątnego budynku o drewnianej konstrukcji, z dachem pokrytym strzechą. – Szekspir! – rozjaśnił się Lewis. – No to jesteśmy w domu.
114
– Fakt, twoja siostra uczy aktorstwa. Pewnie już cię tu kiedyś przyprowadziła? – Owszem, nawet kilka razy. Dostatecznie dużo, żeby zapamiętać, że należy wypożyczyć poduszkę pod siedzenie. – Uśmiechnął się. – Zakładam, że mamy miejsca siedzące? Jakoś nie wyobrażam sobie, żebyś skusiła się na stojące miejscówki na dziedzińcu. – Nie, nie lubię, jak mi jest za zimno, za gorąco albo za mokro. Wolę
R
siedzieć pod dachem. I na czymś miękkim. Twarde tutejsze ławki mnie też dały nieźle w kość – mówiła z uśmiechem.
L T
Grano „Wiele hałasu o nic”.
– Klasyka komedii romantycznej. – Zerknęła na niego spod oka. – Tak, ale tę akurat lubię. Są tu też fragmenty pełne akcji, trochę ckliwe to wszystko, ale może być – powiedział, cmokając ją w czubek głowy. Podczas przedstawienia trzymał ją za rękę. Gdy Benedick zapewniał Beatrice o tym, że kocha ją najbardziej na świecie, bezwiednie zacisnął palce na jej dłoni. Czyżby zakochał się w Abigail? Otrząsnął się. Jasne, że nie. Ma na to zbyt dużo rozsądku. Po prostu dał się ponieść nastrojowi sztuki. Zwłaszcza że ogląda ją bardzo blisko miejsca, gdzie wystawił ją niegdyś sam Szekspir. I w bardzo podobnych warunkach. To robi wrażenie.
115
Spacerowali potem nabrzeżem Tamizy, ciesząc się popołudniowym słońcem. W końcu przysiedli w małej marokańskiej knajpce. Tym razem Lewis poszedł w ślady Abigail, zamawiając warzywa zapiekane w glinianym naczyniu oraz aromatyzowane cynamonem pomarańcze serwowane z migdałowymi biszkoptami. Siedziała naprzeciwko niego na poduszce. W nikłym świetle jej włosy mieniły się wszystkimi odcieniami brązu i miedzi. Wyglądała przepięknie.
R
Normalnie po tak spokojnie spędzonym dniu Lewis dosłownie nie potrafiłby usiedzieć na miejscu. Ciągnęłoby go do zrobienia czegoś szalonego, co
L T
pozwoliłoby dać ujście wzburzonym emocjom i kłębiącym się w głowie myślom. Ale z Abigail było inaczej. Spokój nie przeszkadzał mu, podobnie jak powolny bieg wydarzeń. Przeciwnie – z przyjemnością celebrował posiłek. To, że mógł z nią przebywać, w zupełności mu wystarczyło. Nie musiał szukać wrażeń.
Odprowadził ją do domu i w drzwiach pocałował na pożegnanie. Walczył z chęcią pozostania na noc, co od lat mu się nie zdarzało. Przeraziło go to. – Jutro pracujesz rano, prawda? – zapytał. Przytaknęła. – To lepiej pójdę, musisz się wyspać.
116
Wyglądała na rozczarowaną. – Dziękuję za dziś. To był wspaniały dzień – powiedział pośpiesznie. – Nie brakowało ci adrenaliny? – Trochę tak – przyznał szczerze. – Chyba nie zniósłbym kolejnej wystawy, ale teatr był okej. No i kolacja. – No i bycie z nią. W domu nie mógł znaleźć sobie miejsca. Prześladowała go myśl, że mógł się zakochać w Abigail. To się nie powinno zdarzyć. Nie chciał się
R
wiązać na dłużej. Wprawdzie Abigail to nie Jenna, ale po co ryzykować? Niech zostanie tak, jak jest. Lekko i zabawnie, bez bolesnych zawirowań.
L T
Lekka mżawka mu nie przeszkadzała. Włożył buty do biegania i ruszył w miasto. Potrzebował aktywności. Chciał, by adrenalina i endorfiny wypłukały z jego umysłu wszystko, co niepotrzebnie się w nim zalęgło. Prawie tydzień zbierał się na odwagę, by zaproponować Abigail wspólne wyjście.
– Możesz się z kimś zamienić i mieć wolny wtorek? – Pewnie tak. Dlaczego pytasz? – Bo chcę cię gdzieś zabrać. – Znowu mam włożyć rozsądne obuwie? – Czy naprawdę ciągle ci to przypominam? – Tak – roześmiała się – chociaż dobrze wiesz, że nie mam ani jednej
117
pary butów na obcasach. – A masz zwiewną sukienkę? – Jasne, nie jestem aż tak mało kobieca, żeby nie mieć. – Dla mnie jesteś wystarczająco kobieca – odrzekł, całując ją. Boże, po co to powiedział? Powinien się wystrzegać wszelkich aluzji do tego, że ich relacja ma męsko– damski charakter. Po co dawać powody do złudzeń?
R
Abigail pociąga go jak nikt. Dlaczego? Jest przeciwieństwem kobiet, z którymi się spotykał. Cicha, nieśmiała, mądra, niepewna własnej wartości.
L T
– Włóż ją we wtorek. Będę u ciebie o jedenastej.
Czarno– biała lekka sukienka doskonale nadawała się na zaplanowaną przez niego okazję. Gorzej z butami. Czarne płaskie czółenka w typie balerinek. Tu potrzebne będą jednak szpilki. I to kolorowe. – Masz tylko takie buty? – zapytał.
– Tak. – Dumnie uniosła głowę. – A co? To jakiś problem? – Nic, czego nie dałoby się naprawić. – Co znowu knujesz? – Spochmurniała. – To niespodzianka. Nie bój się, tym razem nie będzie skakania ze spadochronem, zjeżdżania po linie ani nurkowania w wodzie pełnej rekinów. – Z tym ostatnim to żart? – zapytała przerażona.
118
Zawiózł ją do Covent Garden, dzielnicy artystów. – Aha, więc chodzi o wykwintny lunch? – Jej twarz rozjaśniła się. – To dlatego chciałeś, żebym się prezentowała jak kobieta? – Nic z tych rzeczy. Zamiast lunchu będzie kanapka. Idziemy na zakupy. Potrzebujesz eleganckich pantofelków. – Po co? – Bo pójdziemy potańczyć. – Dokąd? Kluby są jeszcze zamknięte.
R
– Nie chodzi o zabawę w klubie. Myślę o prawdziwym tańcu.
L T
Abigail nie miała zielonego pojęcia, gdzie o tej porze dnia można iść potańczyć. Ale skoro inne wymyślone przez niego zajęcia w sumie się jej spodobały, postanowiła się nie sprzeciwiać.
– Chciałem, żeby to była niespodzianka, ale nie należy kupować butów do tańca bez mierzenia. Muszą być idealnie wygodne i dopasowane. – Problem w tym, że ja nie umiem tańczyć – zauważyła, starając się odwrócić jego uwagę od rumieńca, jakim się oblała na wspomnienie jego niegdysiejszych słów, że chciałby ją widzieć tylko w szpilkach.. – Nie musisz umieć. Daj po prostu się prowadzić – rzekł z uśmiechem. – Oj, widzę, że naprawdę masz problem z tym, żeby na kimś polegać – dodał, widząc jej wiele mówiące spojrzenie.
119
– Nic podobnego – odrzekła, unosząc głowę. – Obiecuję, że będzie fajnie – powiedział, gdy wchodzili do sklepu. – Skoro nie jesteś przyzwyczajona do wysokich obcasów, wybierzemy takie średniej wielkości. – Ale po co w ogóle obcasy? – Bo lżej się na nich tańczy. Nie mogła odmówić urody parze fioletowych atłasowych pantofelków z
R
błyszczącymi sprzączkami. Nie pozwoliła jednak, by za nie zapłacił. – Stać mnie, żeby sobie kupić buty – oświadczyła.
L T
– Nie chciałem urazić twojej ambicji, tylko sprawić ci przyjemność. A ty jesteś wiecznie najeżona – zauważył. – Wiem, przepraszam.
– Naprawdę musiałaś trafiać na podły gatunek facetów. Dotknął palcem jej policzka.
Nie chciała o tym mówić. Ani myśleć.
Pojechali do hotelu na West Endzie. Kolejne zaskoczenie. – Mówiłeś, że idziemy na tańce. – Owszem, a to jest właśnie lokal, gdzie od lat odbywają się najpopularniejsze podwieczorki taneczne w Londynie. – Podwieczorki?
120
– Tak. Dancingi przy herbacie – wyjaśnił. – Mają piękne filiżanki z prawdziwej porcelany. Czegoś takiego się nie spodziewała. – Potrafisz zaskoczyć, Lewis. – Kręciła głową z niedowierzaniem. – Gdzieś ty się nauczył tańczyć? – Nieważne. – Wzruszył ramionami. – W firmie szkoleniowej? – Nie.
R
– Podrywając dziewczęta ze szkoły pielęgniarek?
L T
– Nie. – Roześmiał się. – Jeśli już musisz wiedzieć, miałem pacjentkę ze złamanym biodrem. Poświęciłem jej trochę czasu, gdy czekała w kolejce na operację.
A więc to tak. Cały on. Bez zamieszania, bez rozgłosu Po prostu był tam, gdzie go potrzebowano. Przy samotne chorej kobiecie. – I ona lubiła tańczyć?
– Owszem, jak była młodsza. Dużo o tym mówiła. Poza tym twierdziła, że jestem podobny do jej syna. Zginął na wojnie. Mąż też już nie żył. A ja jej obiecałem, że zatańczy my razem, jak wyleczy staw biodrowy. Abigail była pewna, że zrobił o wiele więcej. Że odwiedzał chorą regularnie, że dbał, by ją dobrze leczono.
121
– A więc musiałeś wziąć lekcje tańca? – Tak. Obiecałem jej walca. Przyszliśmy tu, bo ona tu przychodziła z mężem. Stało się to naszą tradycją. Przychodziliśmy potańczyć co miesiąc. – I co? – Potem złapała zapalenie płuc... – Przykro mi. – Mnie też. Ale zachowałem ją w pamięci. I polubiłem te dancingi.
R
– Rozumiem, że Marina nic o tym nie wie. Inaczej na pewno namówiłaby cię, żebyś wystawił się na aukcji jako instruktor tańca.
L T
– Nie. To było w poprzednim szpitalu. Byłem wtedy prawdziwym żółtodziobem – roześmiał się.
– Lewis, masz takie dobre serce – westchnęła. – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego pozwalasz, żeby ludzie uważali cię za bezdusznego egoistę i uwodziciela.
Wzruszył ramionami i pocałował ją. A więc nie chce o tym rozmawiać. Trzeba koniecznie rozwiązać tę zagadkę. – Zmień buty i zostaw wszystko w szatni – polecił. Głupio się czuła w tych damskich pantofelkach. Tu, w hotelu, lśniły jeszcze bardziej niż w sklepie. Powinna była kupić coś mniej rzucającego się w oczy.
122
– Nie martw się tak. Przysięgam, postaram się nie deptać ci po palcach. – Tym się akurat nie martwię. – Zobaczysz, to nic trudnego. – Ścisnął jej dłoń. – Chodzi o to, żeby się bawić, a nie spinać. Zabawa. Lewis najwyraźniej zrobił z niej swoje życiowe credo. Coś się musi za tym kryć. Abigail była prawie pewna, że te wszystkie wymagające dużego wysiłku fizycznego rozrywki służą zagłuszaniu myśli, tłumieniu emocji. – Aha, i rozpuść włosy.
L T
– Będą mi przeszkadzać! – zaprotestowała.
R
– Kocham je – powiedział, okręcając sobie jedno z pasemek wokół palca.
Poddała się. Zdjęła gumkę ściągającą włosy i weszli razem do sali, gdzie odbywał się taneczny podwieczorek.
To było niezwykłe. Szklany sufit, pod ścianami stoliki. Kelnerzy i kelnerki w tradycyjnych czarno– białych uniformach roznosili na tacach herbatę i ciasteczka. Sala była udekorowana mnóstwem donic z palmami, a na parkiecie tłoczyły się pary reprezentujące wszystkie możliwe grupy wiekowe. Ludzie na razie rozgrzewali się, muzyka jeszcze nie grała. Abigail patrzyła zafascynowana.
123
– Lewis, mam nadzieję, że jesteś świadomy, że ja nie mam o tym wszystkim zielonego pojęcia? – Chodziłaś kiedyś na aerobik? – Owszem. – No to masz już pewną wprawę. – Ale nie znam kroków! – Okej, pokażę ci. To jest cza– cza. – Stanął twarzą do niej i pokazywał, jak ma ułożyć ręce. Jak na razie, wszystko gra, pomyślała.
L T
R
– Prawa noga do tyłu. Dobrze. A teraz przenieś na nią ciężar ciała. A potem z powrotem do przodu.
Jego dłoń na jej plecach ułatwiała poddawanie się rytmowi tańca. – A teraz prawą nogę dajesz lekko w prawo, dostawiasz lewą. I jeszcze raz, na prawo.
– I to już wszystko?
– Tak, teraz powtarzamy to, w drugą stronę. Potem trochę się rozkołyszemy. Na wszystko przyjdzie kolej, nie śpieszy się nam. Zespół zaczął grać pierwszy kawałek. – To jest quickstep, taki szybki fokstrot. Za trudne na początek. Posiedźmy i popatrzmy na innych – zaproponował.
124
Znalazł wolne krzesło i posadził ją sobie na kolanach. Patrzyła na tancerzy szeroko otwartymi oczami. – Lewis, ja tak nie umiem... – Nie martw się, tu ludzie są zbyt zajęci sobą, żeby śledzić błędy innych – uspokajał ją. – Pamiętaj, że jestem przy tobie, i baw się dobrze. Jego bliskość rzeczywiście działała kojąco. Nawet zaczęła się jej podobać ta muzyka, tak zupełnie różna od tej, której słuchała na co dzień.
R
Zespół zaczął grać następny utwór i Lewis delikatnie popchnął ją w kierunku parkietu.
L T
– Czas na cza– czę, królewno.
Bała się, że będzie się zataczać i potykać, ale Lewis trzymał ją mocno i kierował jej krokami.
– Widzisz, jakie to fajne?
– Fakt, nie przypuszczałam, że może mi się tak spodobać. Okazuje się, że w szkole niepotrzebnie unikałam potańcówek. – No, w szkole to wyglądało zupełnie inaczej! Poruszający się bezładnie tłum, pryszczate nastolatki tylko czekające, żeby kogoś obmacać. Trudno to nazwać tańcami. – Jakoś nie umiem wyobrazić sobie ciebie jako pryszczatego nastolatka. Wydawało się jej, że w jego oczach pojawił się lęk.
125
– Uważasz, że jestem gołosłowny? – roześmiał się. – Nie, po prostu chyba nigdy nie musiałeś szukać okazji tego rodzaju. – Pozwól, że uznam to za komplement, chociaż wyczuwam jakieś drugie dno. – Nic takiego – odparła. – Jesteś przystojnym facetem, Lewis. Kobiety się za tobą oglądają. – Jestem, jaki jestem. – Wzruszył ramionami.
R
– Zaczerwieniłeś się – zauważyła ze śmiechem.
Pocałował ją, jak zwykle, gdy rozmowa zaczynała przybierać
L T
niewygodny dla niego obrót.
Zaczęto grać nowy utwór. Abigail rozpoznała rytm na trzy czwarte. Jej ojciec używał go, komponując ballady.
– To jest walc – oznajmił Lewis. – Zatańczymy tylko podstawowe kroki. Figur nauczę cię kiedy indziej. – Okej.
Chyba ją przecenia. Kiedy jednak zaczęli tańczyć, znów stwierdziła, że to nie takie trudne. Przewirowali przez całą salę. Lewis mówił do niej cały czas, podpowiadał ruchy, ostrzegał przed błędami. Poczuła się zrelaksowana. Bawiło ją to. Pierwsze kawałki były utworami instrumentalnymi, ale potem do
126
zespołu dołączyła wokalistka o ciemnym jazzującym głosie. Abigail z zapałem tańczyła cza– czę, by po chwili znów przejść do powolnego walca. Lewis cały czas mocno trzymał ją w ramionach. Teraz rozumiała, dlaczego kazał jej włożyć zwiewną sukienkę. Była też zadowolona z nowych butów. Naprawdę czuła się jak królewna. Tyle że nie ze śniegu ani z lodu. Cała była płomieniem. Gdy orkiestra zapowiedziała ostatni kawałek, poczuła niedosyt.
R
– Dziękuję ci, było wspaniale – powiedziała, całując Lewisa. – Przyjdziemy tu jeszcze kiedyś?
L T
– Te wieczorki są co miesiąc. Mogę już zarezerwować bilety na następny, jeśli chcesz.
– Byłoby wspaniale. Ale ja zapłacę. – Skoro nalegasz...
Odebrała z szatni torbę z rzeczami, zmieniła buty i metrem pojechali do niego.
– Zapomniałem ci powiedzieć, świetnie ci w tej sukience. Zatańczymy jeszcze raz? Włożyła pantofle, a Lewis nastawił muzykę. Chociaż spodobały się jej szybsze tańce, była zadowolona, że tym razem wybrał walca. Będzie się można poprzytulać.
127
Tańcząc, przemierzyli korytarz, a jemu udało się w tym czasie zdjąć z niej sukienkę. Gdy znaleźli się w sypialni, była w samej bieliźnie i butach na obcasach. Zatkało go. Dosłownie. – Abigail, jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. Zdajesz sobie sprawę, jak na mnie działasz? Poczuła się onieśmielona, ale on chwycił jej dłonie.
R
– Nie próbuj się zasłaniać, królewno. Jesteś olśniewająca. Uniósł jej rękę, a ona z rozpędu okręciła się w dopiero co wyuczonym tanecznym piruecie.
L T
– Każdy milimetr twojego ciała to cud. A twoje nogi w tych butach są nieskończenie długie.
Jego spojrzenie świadczyło, że to nie jest zwykły męski bajer. Pocałował ją i zdjął to, co jeszcze miała na sobie. Poczuła podniecenie. Buty zdjęła sama.
Patrzył na nią z uśmiechem, który powodował, że jej serce też wykonało radosny piruet. Nigdy wcześniej nic takiego się jej nie zdarzyło. I wtedy zrozumiała, że złamała wszystkie zasady, które sama sobie narzuciła. Kocha Lewisa, człowieka, który wyciągnął ją z bezpiecznej skorupy i przekonał, że może zrobić w życiu o wiele więcej, niż jej się wydaje. Który pozwolił jej
128
uwierzyć w siebie, choć do niczego się nie zobowiązał. Kompletne wariactwo. To się nie może dobrze skończyć. Trzeba się wycofać, póki czas. Ale on właśnie się rozebrał, uniósł ją i ułożył na łóżku. Przestała się zastanawiać. A kiedy ich ciała się połączyły, doszła do wniosku, że jednak wszystko będzie dobrze. Jest im z sobą wspaniale. Dobrze się bawią. I jest coś jeszcze: więź,
R
której nigdy dotąd z nikim nie doświadczyła. Gdyby tylko zechciał się otworzyć. Gdyby oboje szczerze wyjawili sobie, kim naprawdę są... To by
L T
naprawdę dobrze zrobiło. Obojgu.
129
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Następnego
dnia
Lewis
przyjmował
pacjentów
z
lżejszymi
obrażeniami, a Abigail pracowała na reanimacji. – Pacjent Matthew, lat pięćdziesiąt pięć – mówił Biddy, ratownik. – Lekarz rodzinny zdiagnozował grypę, ale wysoka gorączka utrzymuje się od dwóch dni i nic nie jest w stanie jej zbić. W tej chwili ma trzydzieści dziewięć stopni i ciągle skarży się, że mu zimno.
R
Abigail zauważyła, że pacjent dygocze. To zły znak.
L T
– Chciał rano wstać, ale zrobiło mu się słabo – ciągnął Biddy. – Żona wezwała pogotowie.
– Dzięki, Biddy. Jakieś obserwacje?
– Tętno i oddech przyśpieszone. Ogólna dezorientacja. To się zdarza przy grypie. Abigail dotknęła ręki chorego i stwierdziła, że jego skóra jest zimna, lepka od potu
I śmiertelnie blada. Nie, to nie może być zwykła infekcja. – Chyba mamy przypadek sepsy. – Abigail spojrzała na Dawn, pielęgniarkę, z którą miała dyżur. Podano choremu tlen, antybiotyk o szerokim spektrum działania, pobrano krew i podłączono kroplówkę, by zapobiec odwodnieniu. Potrzebny
130
też był cewnik. – Tu podobno jest mój mąż. – Do boksu wtargnęła kobieta wyglądająca na zaniepokojoną. – Matthew? – Tak, ja jestem Abby Smith i opiekuję się nim. – Bella – przedstawiła się kobieta, zagryzając nerwowo wargi. – Co się dzieje? Mówili, że to grypa. – Dobrze, że pani wezwała karetkę. – A więc to nie grypa?
R
– Czasem organizm chorego zbyt gwałtownie reaguje na infekcję.
L T
Wtedy mamy do czynienia z sepsą – odparła Abigail. – To właśnie podejrzewamy.
– Sepsa? Zatrucie krwi? – zawołała Bella.
– Tak to się potocznie określa. Stan zapalny wydostał się poza miejsce dotknięte infekcją. Stąd temperatura i przyśpieszone tętno. – Ale wszystko będzie dobrze?
Abigail poczuła ukłucie w sercu. Statystyki wskazują, że nawet do pięćdziesięciu procent przypadków sepsy kończy się tragicznie. – Robimy, co możemy – odrzekła łagodnie – ale jak infekcja przeniesie się na narządy wewnętrzne, trzeba będzie przenieść męża na intensywną terapię.
131
– Mogę tu zostać? – zapytała Bella. – Oczywiście. Proszę się też nie krępować i zadawać mi pytania. Niestety w ciągu najbliższych godzin stan Matthew się pogorszył. – Przenosimy go na OIOM. – Abigail usiadła obok Belli. – Wiem, nawet nazwa jest okropna, ale tam mają świetny zespół i warunki, żeby się nim zająć. Towarzyszyła Matthew i jego żonie na oddział, spędziła z kobietą swoją
R
przerwę na lunch, by dodać jej otuchy. Kupiła dla Belli kilka kanapek i wodę, żeby ta nie musiała odchodzić od łóżka męża.
L T
– To miłe, dziękuję.
– Chociaż tyle mogę zrobić. Wyobrażam sobie, jak się pani czuje. Mogę też przynieść coś ciepłego do picia. – Nie, dziękuję.
– Proszę się posilić. Rozumiem, że się pani martwi o męża, ale trzeba też zadbać o siebie.
Przez cały dzień Abigail myślała, jak się miewa Matthew. Na godzinę przed końcem zmiany Bella zeszła do niej na oddział. – Abby? Chciałam tylko powiedzieć, że Matthew właśnie umarł. – Głos jej się rwał, dyszała ciężko. – Dziękuję, była pani dla mnie taka życzliwa. Abigail poczuła, że traci oddech.
132
– Tak mi przykro... – Muszę zawiadomić dzieci. Wysłałam im tylko esemesa, że tata źle się czuje i żeby po szkole poszły do babci. Boże, tak trudno uwierzyć... – Kręciła głową. Abigail przytuliła ją. W takich chwilach zawsze brakuje słów. – Pójdę już, zadzwonię do dzieci. Dziękuję za wszystko, co pani zrobiła dla Matthew – mówiła Bella, tłumiąc szloch.
R
Widać zrobiłam za mało, myślała Abigail, patrząc za wychodzącą. Poszła do kuchni i włączyła czajnik. Musi się napić słodkiej herbaty. Miała
L T
wrażenie, że inaczej się rozchoruje. Oto pozwoliła komuś umrzeć. Ten ktoś był czyimś tatą. Boże, spraw, żeby los się odwrócił, żeby jej nie spotkało to, co spotkało dzieci Matthew.
Herbata nie pomogła. Wciąż niespokojna złapała za telefon. – Tato?
– Cześć, kochanie. Myślałem, że jesteś w pracy. Wszystko w porządku? – Ja... hmm... właśnie umarł mi pacjent. Przepraszam, całkiem się rozkleiłam – mówiła drżącym głosem. – Chciałam tylko usłyszeć twój głos. – Cynamonku, poczekaj, już do ciebie jadę. – Nie, nie. Zostało mi jeszcze trochę czasu do końca zmiany, nie mogę wyjść. – Pociągnęła nosem. – Wiem, że to może głupie, ale chciałam ci
133
powiedzieć, że bardzo cię kocham. – Ja ciebie też, kochanie. Tak bardzo chciałbym ci pomachać magiczną różdżką i odgonić smutki. – To już nie pomoże. Nie potrafiłam go uratować. – Na pewno zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Keith to jedyny człowiek, który zawsze w nią wierzył. Zawsze stał za nią murem. Nie to co matka.
R
– Przepraszam, tato, że cię obciążam moimi sprawami. Pewnie jesteś zajęty.
L T
– Dla ciebie zawsze mam czas, Cynamonku.
– Wiem, tato. Muszę wracać do pracy. Zadzwonię jutro, to porozmawiamy.
– Lepiej zjedzmy razem kolację. Zarezerwuję coś i przyjadę po ciebie. Może być o siódmej?
– Znakomicie. Do jutra, kocham cię.
Kończąc rozmowę zorientowała się, że do kuchni wszedł Lewis. – Zakładam, że to był twój ojciec. – Skąd wiesz? – najeżyła się. – Bo usłyszałem od Dawn, że właśnie umarł pacjent, którego starałaś się uratować. No i płaczesz. – Otarł jej policzek opuszkiem kciuka. – Pacjent był
134
w średnim wieku, więc pomyślałem, że mógł ci się skojarzyć z ojcem. Dlatego sprawdzam, czy wszystko jest okej. – Po prostu byłam załamana. – Nie, po prostu bardzo kochasz ojca. Zazdroszczę. Komu? Jej czy ojcu? Wiedziała, że Lewis wcześnie stracił tatę. – Przepraszam, to było nietaktowne... Nie dokończyła. Nie wiedząc, na ile środowisko szpitalne jest
R
poinformowane o rodzinnej sytuacji Lewisa, nie chciała ryzykować, że zdradzi jego sekrety.
L T
– Nie szkodzi. Posłodziłaś herbatę? – Tak, jest jak ulepek.
– To dobre na stres. – Pociągnął łyk z jej kubka. – Faktycznie, obrzydliwa. Czasami nasza praca jest do bani. – Dziś właśnie jest – zgodziła się.
– Poczekaj tu na mnie – powiedział, tuląc ją. – Zamówię ci pizzę. Wybierz dodatki. – To już brzmi lepiej. Do kuchni weszła dyżurna pielęgniarka. – Wieczorna randka? – zapytała lekko. – Skądże, Abby już raz dała mi kosza. Ale dobrze się składa, że jesteś,
135
Eve. Właśnie cię potrzebujemy. – Mnie? – Mamy ciężki dzień. Abby właśnie straciła pacjenta. Potrzebuje przytulasów i wysokowęglowodanowej diety. Na posiłek musi poczekać do końca zmiany, ale mogłabyś ją trochę poprzytulać? Zrobisz to lepiej niż ja, a ja później wezmę ją na pizzę. Kiedyś ci się zrewanżuję. Eve objęła Abigail. – Wiem, jak to jest, gdy umiera pacjent...
R
– To mój pierwszy w tym szpitalu. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
L T
– Wszyscy kiedyś umrzemy. Jutro będzie lepiej. Lewis czekał na nią przy wyjściu z oddziału.
– Koło mnie jest lokal, gdzie robią niezłą pizzę. Weźmiemy na wynos i zjemy u mnie w domu. Jakie dodatki mam zamówić? – spytał. – To miłe z twojej strony, ale chyba nic nie chcę. – Musisz coś zjeść, Abby. Zamówię. – Szybko zadzwonił do pizzerii. – Zaraz będzie gotowa. W domu Lewisa okazało się, że zamówił pizzę wegetariańską z karczochami, grzybami i papryką. Błyskawicznie posiekał rukolę i zrobił sałatkę z pomidorków koktajlowych, którą posypał tartym parmezanem. Nie miała apetytu, ale zmusiła się do kilku kęsów. W końcu Lewis postarał się dla
136
niej, odmowa byłaby nieuprzejma. Lewis patrzył na nią. – Och, Abby. – Wziął ją na kolana, tulił i gładził po włosach. – Pamiętaj, nie wszystko się da naprawić. Robimy, co możemy. – Pozostaje jeszcze rodzina. Ludzie, którzy utracili swojego... – Chciała dokończyć „męża i ojca”, ale to nie byłoby taktowne. Lewis znał tę sytuację z doświadczenia. I choć to było dawno, na pewno wciąż brakuje mu ojca.
R
– Może gdyby szybciej przyjechał do szpitala, dałoby się mu pomóc. Co to właściwie było?
L T
– Lekarz pierwszego kontaktu rozpoznał grypę, a wywiązała się sepsa. – Abigail westchnęła ciężko. – Musiałam go odesłać na OIOM. – Aż tak? – Lewis syknął z bólu. – Przecież wiesz, że w zaawansowanym stadium sepsy szanse na przeżycie to zaledwie pół na pół. – Wiem, ale i tak okropnie się czuję.
– Chciałbym ci pomóc – powiedział, ściskając ją mocniej. – Dziś w nocy chyba nie powinnaś być sama. Zostań u mnie, wstaniemy wcześniej i odwiozę cię do domu. – Ale ja... – Zostań – powtórzył łagodnie. – Włożę twoje ubrania do pralki i do rana wyschną.
137
– Dziękuję. – Przylgnęła do jego ramienia. – Głupio mi, że tak się rozkleiłam. Nieczęsto zdarza mi się, że pacjent umiera. Nie radzę sobie z tym. – Nikt sobie nie radzi, królewno. To ciemna strona naszego zawodu. Przecież nawet najbardziej doświadczony lekarz nie jest w stanie uratować każdego chorego. – A ty? Co robisz, jak ci umrze pacjent? – zapytała. – Idę pobiegać. Zmuszam się do wysiłku fizycznego. Wtedy nie mam
R
czasu ani energii, żeby myśleć o nieszczęściu, które się wydarzyło. Abigail pomyślała, że Lewis w identyczny sposób reaguje na każdy
L T
problem emocjonalny. Ale dziś jest inaczej. Dziś wspiera przede wszystkim ją.
– Wiesz co? Też już nie jestem głodny. Zrobię ci kąpiel. Chciała zaprotestować. Nie jest z nią aż tak źle, żeby nie mogła sama o siebie zadbać. Z drugiej strony to takie przyjemne, jak ktoś bierze twoje sprawy na siebie. Jak masz się na kim oprzeć, masz komu zaufać... – Nie mam żadnych płynów do kąpieli z bąbelkami. Nic różowego, babskiego, kwiatowego – ostrzegał. – Może być co najwyżej mydło cytrusowe. – W porządku – powiedziała. Obok ręczników położył puchaty płaszcz kąpielowy. Pewnie własność
138
którejś z sióstr. Gdy wyszła z wanny, Lewis podał jej filiżankę gorącej czekolady. Niby drobiazg, ale poczuła, że ktoś o niej pomyślał, że nie jest sama. Poczuła się kochana. Zwinęli się razem na kanapie, oglądając powtórki starych seriali komediowych. Lewis mocno ją obejmował. Nie odzywał się. Nie musiał. Jego czyny mówiły więcej niż słowa. Zrozumiała, że się o nią troszczy, że mu
R
na niej zależy. Sam fakt, że poprosił ją o pozostanie, że zaoferował jej swoją przestrzeń życiową...
L T
W przypadku Lewisa było to coś niezwykłego. Może więc jest między nimi coś więcej niż przygoda, przelotna fascynacja, dobra zabawa? Może już czas, by się na siebie otworzyć? A może odłożyć to do jutra? Usnęła wtulona w ramię Lewisa.
Rano obudził się pierwszy. Dziwnie się czuł, leżąc rano u czyjegoś boku. Po zerwaniu z Jenną przysiągł sobie, że już nigdy nie spędzi z nikim całej nocy. Ale Abigail była wczoraj taka smutna, bezbronna. Potrzebowała pociechy. Potrzebowała go. Patrzył, jak śpi. Była tak piękna, że aż bolało. I przerażało jednocześnie. Trzeba się wycofać póki czas. Inaczej nici z przyjętych reguł. Już codziennie
139
będzie się chciał budzić u jej boku. A to się nie może dobrze skończyć. Obudziła się i uśmiechnęła tak słodko, że serce wywróciło mu się na drugą stronę. – Dziękuję, Lewis – mruczała, wtulając się w niego. – Przykro mi, że musiałeś być świadkiem mojego załamania. – Po prostu miałaś trudny dzień. Cieszę się, że mogłem być przy tobie. Miał te słowa już na końcu języka, ale się powstrzymał i powiedział:
R
– Ubierz się, odwiozę cię. Dziś oboje mamy ranną zmianę. Pewnie
L T
chcesz wpaść do domu. Ubrania masz już suche. Łazienka wolna. – Dziękuję – powiedziała miękko. – Za wszystko.
Musiał mocno trzymać język za zębami, by nie wyznać, że ma ochotę zrobić dla niej o wiele więcej, że chciałby się każdego ranka budzić obok niej, że jest gotów się zaangażować.
Stop! Powinien się chyba leczyć. Przecież on nie nadaje się do stałych związków. Przekonał się o tym w bardzo bolesny dla siebie sposób. Więc tylko ją pocałował, uśmiechnął się i patrzył, jak wkłada ubranie i zbiera się do wyjścia. Tego dnia wieczorem Abigail spotykała się z ojcem, nie mogła więc umówić się z Lewisem. Do końca tygodnia grafik dyżurów nie pozwalał na
140
wspólne wyjście po pracy. Zaplanowali więc, że spotkają się w sobotni wieczór. – Najfajniej byłoby posiedzieć w domu – powiedziała niespodziewanie dla siebie samej. – Koło mnie jest świetny chińczyk na wynos. – Brzmi to nieźle. Baw się dziś dobrze ze swoim tatą – powiedział Lewis na pożegnanie. – Dzięki. Na pewno będzie miło.
R
Czy jej się wydawało, czy też Lewis był trochę rozczarowany, że go nie doprosiła na trzeciego do dzisiejszej kolacji? On przecież w dalszym ciągu
L T
nie wie, kim jest jej ojciec...
I niech tak zostanie, przynajmniej do soboty. Ojciec na powitanie uściskał ją z całych sił. – Dziś było już lepiej? – zapytał.
– Tak, a spotkanie z tobą czyni ten dzień jeszcze lepszym. – Abigail przytuliła się do niego. Z czułością potargał jej włosy. – Chodź, pójdziemy coś zjeść. Znalazłem świetne miejsce. – Gdzie zostawiłeś samochód? – Dziś przyjechałem taksówką. Nie chcę prowadzić po alkoholu. – Znów ją przytulił. – Widzisz? Słucham się ciebie.
141
– Przepraszam, wiem, że jestem nudna i nie do zniesienia. Ale martwię się o ciebie. Wracasz do Surrey? – Nie, przenocuję w Londynie, u Joego. – Pozdrów go ode mnie, to prawie mój wujek. – Tak, często o ciebie pyta. – Keith się uśmiechnął. Pojechali do luksusowej restauracji w dzielnicy Mayfair. Gdy usiedli, Keith przyjrzał się córce badawczo. – Zmieniłaś się. – Co masz na myśli? – zapytała.
L T
R
– Wyglądasz na bardziej zadowoloną niż ostatnio.
– Tak, w nowym szpitalu jest bardzo miły zespół – przytaknęła. – Mam znajomych, prawie przyjaciół.
– Świetnie. A jakiegoś specjalnego przyjaciela? – Nie. To znaczy tak. Poznałam kogoś, ale jeszcze jest za wcześnie, no wiesz – zakończyła pośpiesznie.
– Za wcześnie, żebym go poznał – domyślił się. Usiłował ukryć, że jest mu trochę przykro, ale Abigail dostrzegła to i ścisnęła jego dłoń. – Kocham cię, tato, i jestem z ciebie dumna, ale jeszcze nie jestem gotowa na przedstawienie was sobie. Nie sądzę, żeby go speszyła informacja o tym, kim jesteś. Przekonałam się też, że lubi twoją muzykę, ale... on nie lubi
142
się angażować – wyrzuciła. – A więc zakochałaś się w lekkoduchu. – Nie, to dobry człowiek. Uczciwy. – No, teraz już widzę, że wpadłaś po uszy. – Tato, nie ma się czym martwić. – Ojciec zawsze martwi się o dziecko, to należy do jego obowiązków. Zwłaszcza jeśli chodzi o te rzeczy. – Zachmurzył się. – Możesz mieć nawet
R
sześćdziesiątkę na karku, a zawsze jesteś gotów stłuc na kwaśne jabłko młokosa, który startuje do twojej córki.
L T
– Nie bądź takim samcem alfa – roześmiała się. – Nie musisz się o mnie bić.
– Ale powiesz mi coś o nim? – To lekarz. – I...?
– I dobry człowiek. Spodobałby ci się. – Przewróciła oczami. – Jest uzależniony od adrenaliny. Może mieć na ciebie zły wpływ. No więc, żeby nie było wątpliwości: żadnego wspólnego pływania z rekinami, skoków z samolotu, śmiesznego zjeżdżania po linie, jasne? – Czyli on jest podobny do mnie? – zaśmiał się Keith. – Prawdę mówiąc, robiłam razem z nim niektóre z tych rzeczy. Było
143
cudownie. Ale ty jesteś starszy i ani mi się waż próbować tego bez badań lekarskich. – Przyjąłem do wiadomości, choć pragnę zauważyć, że jeszcze nie jestem staruszkiem. – Zawiesił głos. – Niech on tylko będzie dla ciebie dobry. O nic więcej nie proszę. – Jest dla mnie dobry. Wczoraj, kiedy miałam zły dzień, bardzo mnie wspierał.
R
– Okej, w takim razie wycofuję wszelkie groźby. Na razie – powiedział Keith.
L T
Przekomarzali się i śmiali przez cały wieczór. Ojciec odprowadził ją do domu.
– Dziękuję, tato. Świetnie się bawiłam.
– Cała przyjemność po mojej stronie. I uważaj na siebie. Daj mi znać, jak sytuacja dojrzeje. Chcę poznać faceta, który pływa z rekinami i rzuca się z samolotów.
– Jasne, mam nadzieję, że wkrótce to będzie możliwe – obiecała. Bo właśnie w ten weekend miała zamiar powiedzieć Lewisowi prawdę o sobie.
144
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY W sobotni wieczór, gdy wylizali już talerze po pysznym chińskim jedzeniu, Abigail wyjęła talię nowiutkich nierozpakowanych kart. – A to co takiego? – zapytał Lewis. – Chyba ktoś namawiał mnie do pokera? – Nieee – roześmiał się. – Ja raczej odradzałem ci tę grę. Masz twarz, która nie potrafi niczego ukryć. – A może się przekonamy?
L T
– Okej, o co gramy?
R
– Szczerze mówiąc, myślałam o pokerze rozbieranym.
– Jesteś pewna, królewno? Bo muszę cię ostrzec, że ja całą swoją bujną młodość uprawiałem hazard. Jestem niezłym pokerzystą. – To świetnie. Tasuj i rozdawaj, doktorze Gallagher – powiedziała, z uśmiechem podając mu talię.
Na początek przegrała trzykrotnie. Umyślnie. Para skarpetek i sweter wylądowały na podłodze. A wtedy, gdy Lewis był już pewien wygranej, zwyciężyła pięć razy pod rząd. Wystarczyło, by go rozebrać do samych majtek. – Patrzcie państwo. I co pan mówił, doktorze? Podobno jest pan dobry
145
w pokera? – dokuczała mu. – Czuję w tym jakiś szwindel. – Spojrzał na nią podejrzliwie. – Debiutanci często mają farta. – Wzruszyła ramionami i rozciągnęła się wygodnie na kanapie. – Proponuję zmianę reguł. Zamiast zdejmowania kolejnej części ubioru, przegrany musi odpowiedzieć na pytanie. – Na pytanie? – Tak. Szczerze i prawdziwie.
R
– Szczerze? Hm. Czy ty mnie przypadkiem nie wkręcasz? Uśmiech był jedyną odpowiedzią. Abigail wygrała następne rozdanie.
L T
Lewis wstrzymał oddech.
– Okej, czekam, królewno.
– Pytanie brzmi: ile lat pracowałeś w firmie szkoleniowej? – Pracowałem tam na godziny jeszcze przed maturą. – To zbyt ogólne, Lewis. Obiecaliśmy sobie mówić prawdę. Konkretnie, ile czasu?
– Dwa lata, aż zdałem maturę – westchnął. – A potem miałeś przerwę, zanim poszedłeś na studia? – zapytała cicho. – Tak – powiedział i przymknął oczy. – Ludzie zazwyczaj robią sobie roczną przerwę. Czy dobrze
146
przypuszczam, że u ciebie to trwało dłużej? – To już jest inne pytanie. – I ty, i ja dobrze wiemy, że teraz też wygram – powiedziała. – Naprawdę chcesz to aż tak przeciągać? Otworzył oczy i znów westchnął. – Okej, niech ci będzie. Miałem sześć lat przerwy. Abigail zamarła. – Dlaczego aż tyle?
R
– A ty? Skąd tak dobrze znasz grę w pokera?
L T
– Nauczył mnie kolega taty. Ale nie skończyłeś swojej odpowiedzi. – Bo prawdę mówiąc, dotyczyłaby ona następnego pytania. A ty jeszcze nie wygrałaś kolejnej rundy – wycedził.
– Niezła z ciebie szachrajka. Ale skoro już pytasz... Nigdy nikomu tego nie mówiłem – dodał, wpatrując się w podłogę. – Mój tata umarł, jak miałem czternaście lat. Mama się po tym załamała. Jakby ją sparaliżowało, z niczym sobie nie radziła. Wstawała rano z łóżka i to było właściwie wszystko, co potrafiła zrobić. Całe dnie przesiadywała w fotelu. Prawie się nie odzywała. Teraz już wiem, że to była reakcja na antydepresanty, które znajomy lekarz przepisywał jej bez umiaru. Ale wtedy nie wiedziałem, co robić. Abigail patrzyła na niego zszokowana.
147
– Jeden z sąsiadów powiedział mi, że jak tak dalej pójdzie, to nas umieszczą w domach dziecka i oddadzą do adopcji. – Lewis z trudem przełknął ślinę. – Żadna rodzina nie zgodziłaby się na łączną adopcję czworga podrośniętych dzieci. Nie miałem już ojca, nie chciałem na dodatek stracić matki i sióstr. Mógłbym już nigdy nie zobaczyć żadnej z nich. Wpadłem więc na pomysł, że jeśli będę się dobrze nimi opiekował, zostawią nas w spokoju. Abigail nie mogła w to uwierzyć.
R
– Opiekowałeś się mamą i trójką młodszych sióstr, mając czternaście lat?
L T
– Inaczej bym je stracił – odrzekł – a chciałem zachować rodzinę w komplecie. Ojciec też by tego chciał. Był bardzo rodzinnym facetem, domatorem.
– Ale ty byłeś dzieckiem, miałeś czternaście lat! – To wystarczy, żeby nauczyć się prać i gotować. – Wzruszył ramionami. – Okej, na początku notorycznie wszystko przypalałem. Mieliśmy kilka poważnych zatruć pokarmowych, ale w końcu dałem radę. – To nie do uwierzenia. A ja czuję się okropnie. Podejrzewałam cię, że gotujesz, żeby łatwiej zaliczać dziewczyny. Rozłożył ręce i uśmiechnął się z goryczą. – To też. Na studiach miałem całkiem niezłe wyniki w podrywach.
148
– Tak mi przykro. – Nie użalaj się nade mną, Abby. To była moja decyzja. – Nie lituję się. Przykro mi tylko, że musiałeś tak szybko dorosnąć. – Było jej też przykro, że zmusiła go do tych wyznań. – Teraz wiem, że nie jesteś taki, jak głoszą plotki. – Cóż, mama nie dawała rady. Tylko ja mogłem ją zastąpić, nikt inny. I mogłem pracować na godziny w firmie szkoleniowej. Miałem szesnaście lat,
R
uczyłem się do matury, a Dani miała już czternaście, więc przejęła część obowiązków domowych. A ja zarabiałem na jedzenie i czynsz.
L T
– A najmłodsza? W jakim jest wieku?
– Ronnie ma tyle lat co ty. Sześć lat młodsza ode mnie. Liczyła w pamięci.
– A więc zostałeś z nimi, aż każda zrobi maturę. I dopiero potem poszedłeś na studia?
– A co miałem robić? Zostawić je z matką? One były dziećmi, Abby. Kiedy ojciec umarł, Ronnie miała osiem lat, dopiero zaczęła szkołę. Gdy ja zdałem maturę, była w podstawówce. Musiała mieć w kimś oparcie. Wszystkie trzy musiały. Nie mogłem ot tak, wyjechać sobie na uczelnię i zostawić je na zmarnowanie. – A dlaczego matka nie leczyła się, jak należy?
149
– Chyba duma jej nie pozwalała. – Lewis wzruszył ramionami. – Jak twojemu pacjentowi z zapaleniem wątroby? – zauważyła, przypominając sobie przypadek alkoholika. – Zbyt zestresowany i zbyt dumny, żeby prosić o pomoc? – A może bała się, że lekarz ściągnie nam na głowę pomoc społeczną? Straciła już męża, chciała zachować przynajmniej resztę rodziny. Gdyby pracownicy socjalni zobaczyli, jaka jest sytuacja, być może spełniłby się
R
czarny scenariusz sąsiada. Zabraliby jej nas i skierowali do rodzin zastępczych. Każde oddzielnie.
L T
– A dlaczego nie pomógł nikt z dalszej rodziny? Gdzie byli przyjaciele, znajomi?
– Nie dawała nikomu szans. Zamknęła się w sobie, nikogo do siebie nie dopuszczała. Nawet własnych dzieci. – Zmarszczył nos. – Ale jakoś to wszystko działało. Wszystkie dziewczyny poszły na studia, a ja razem z ostatnią, z Ronnie.
– Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem... – Chciałbym, żeby tak było, ale wiele rzeczy schrzaniłem. Patrzyła wyczekująco. W końcu poddał się i dodał: – Tydzień po tym, jak Ronnie i ja wyjechaliśmy na uczelnie, matka przedawkowała. Nie umiała być sama.
150
– I ty się o to obwiniasz? Bez sensu, Lewis, to nie twoja wina! – Powinienem był ją lepiej przygotować na tę sytuację, a ja po prostu usunąłem jej grunt spod nóg. To było wstrząsające. Jak może winić siebie? – Przecież i tak darowałeś im sześć lat swojego życia. Miałeś czekać bez końca? – No nie, ale może mogłem znaleźć uczelnię bliżej domu. Mógłbym dojeżdżać i mieć na nią oko.
R
Abigail zagryzła wargi. To może mało taktowne, ale chciała wiedzieć...
L T
– Czy twoja mama...?
– Tak, znaleziono ją na czas. I nareszcie udzielono pomocy. Takiej, jakiej potrzebowała od dziesięciu lat.
– Ale to nie twoja wina, że jej nie dostawała. Miałeś czternaście lat, co mogłeś wiedzieć o depresji, o jej leczeniu? Jeśli już ktoś jest za to odpowiedzialny, to ten lekarz, który faszerował ją prochami. Powinien się jej lepiej przyjrzeć, zamiast wypisywać receptę po recepcie. – Teraz widzę, że mogłem więcej dla niej zrobić. – Przecież trzymałeś rodzinę w kupie, pracowałeś, płaciłeś rachunki, karmiłeś je wszystkie. I to odkąd skończyłeś czternaście lat. Na sześć lat zrezygnowałeś z planów. Niewiele jest na świecie osób, które zrobiły tak
151
dużo dla swoich bliskich, Lewis. – Ty tego nie rozumiesz, prawda? – stwierdził. Czy mógł zrobić coś więcej? Nie mógł. Dotarło do niej teraz tylko jedno: wyjaśnienie jego zamiłowania do sportów ekstremalnych. Po prostu w ten sposób nadrabiał brak rozrywek w szczenięcych latach. Gdy inni bawili się, grali, uprawiali sporty, on musiał pichcić, prać i sprzątać. – Za to rozumiem chyba, dlaczego nie chcesz się ustatkować, ożenić.
R
Bo już zaznał wszystkich „rozkoszy” bycia odpowiedzialnym za rodzinę.
L T
– Dobre i to – stwierdził Lewis.
Abigail podejrzewała, że jego niechęć do stabilizacji ma jeszcze jakiś inny powód, ale nie chciała już drążyć. Wystarczająco go wymęczyła, skłaniając do nieprzyjemnych wyznań. Musi dać mu odpocząć. Dała mu wygrać kolejną rundę pokera.
– Specjalnie przegrałaś – zarzucił jej zirytowany. – Nie, grałam normalnie. – Oj, coś mi się nie wydaje, królewno. – Nie miałam takiego zamiaru, Lewis. Słowo daję. – Boże, nie mogę uwierzyć. Kiedyś uznałem, że się nie nadajesz do pokera, a ty jesteś pokerowym rekinem!
152
– Ale gram absolutnie fair. No dobra – przewróciła oczami – ale nie chciałam traktować cię protekcjonalnie. Po prostu... pomyślałam, że należy ci się oddech. To co mam z siebie zdjąć? Chyba że wolisz sam to zrobić... – Nic z tego. Zapomniałaś, że gramy według nowych zasad? Ja też mam pytanie. – Spojrzał jej w oczy. – Kto nauczył cię grać w pokera? – Już mówiłam. Kolega taty. To było w autobusie, w trasie koncertowej. Keith starał się trzymać ją z
R
dala od szalonych wybryków rockandrollowego stylu życia. Dla niej trasa koncertowa to były po prostu długie nudne godziny spędzane w towarzystwie
L T
dorosłych ludzi, z którymi prawie nic jej nie łączyło. Perkusista i najbliższy kumpel ojca poświęcał małej sporo czasu i gdy Keith był zajęty komponowaniem, grał z nią w karty.
– To nie jest konkretna odpowiedź, Abby. Nazwisko tego kolegi? I tak zamierzała dziś wieczorem powiedzieć mu prawdę o swoim pochodzeniu. Ale gdy nadeszła ta chwila, ze zdenerwowania rozbolał ją brzuch. Chyba jeszcze nie jest gotowa. A może Lewis nie skojarzy nazwiska Joego? Mało ludzi wie, kto w zespole gra na perkusji. – Nazywa się Joe McKenzie. Spojrzał na nią, mrużąc oczy. – Tak samo jak bębnista Brydonsów?
153
Zaczęła się wiercić niespokojnie. Nie sądziła, że Lewis na to wpadnie. A powinna była. On się zna na muzyce, ma mnóstwo płyt. – To pospolite nazwisko – odparła obojętnie. – Nie tak bardzo. A skoro mówisz, że to przyjaciel twojego starego, sprawy zaczynają mi się układać w sensowną całość. – Czyżby? – Naprawdę nazywasz się Smith? – Spojrzał jej w oczy. – Tak.
R
Tym razem wygrał on. I to nie dlatego, że dała mu fory. Po prostu nie
L T
była wystarczająco skoncentrowana.
– No dobrze, Abby. Chodzi mi o pełne brzmienie. Podaj imiona i nazwiska.
Boże, zmiłuj się. Nie powinien się tego dowiedzieć w ten sposób. Miała przeczucie, że nie zrobi to na nim dobrego wrażenia. Z drugiej strony powinna mu zaufać. W końcu powiedział jej tyle ważnych rzeczy o sobie, wierząc, że ona zachowa je w tajemnicy. Zaczerpnęła powietrza i wyrzuciła z siebie: – Okej. Ale rozumiem, że zachowasz to dla siebie. – Jasne... – I tak ci miałam powiedzieć. Jestem Cinnamon Abigail Brydon Smith –
154
oznajmiła, dumnie unosząc głowę. Widziała, jak informacja dociera do jego mózgu. – Aha, więc jesteś córką Keitha Brydona. „Cynamonowe Cudo” jest o tobie. – Tak, napisał tę piosenkę dla mnie, w dniu moich narodzin. A dochód z niej pozwala mi na opłacanie czynszu za to mieszkanie. – Wzięła głęboki oddech. – To dlatego używam drugiego imienia. Ludzie nie traktowaliby poważnie lekarza o imieniu Cynamon, prawda?
R
– A skąd Smith? Czy to prawdziwe nazwisko ojca?
L T
– Nie, tak nazywa się mama. Nie mieli ślubu.
Adeline Smith zostawiła ją i Keitha dla nowej miłości.
Abby miała wtedy cztery lata. Tak więc Brydon stanął przed wyborem: zrezygnować z kariery muzyka i zająć się wychowaniem dziecka albo zabierać małą w długie trasy, zatrudniając korepetytora. A Adeline od tamtej pory nie widziała córki. Chyba nie była zainteresowana. – A mówiłaś, że twój tata jest finansistą, rekinem giełdy – rzekł z wyrzutem. – Nie, to ty mówiłeś. A ja nie sprostowałam. – Abby, twój ojciec to gwiazda rocka. Jest powszechnie znany. – Tak. I właśnie tego nienawidzę: ludzie widzą we mnie jego córkę, a
155
nie osobę, którą jestem. Takie miałam życie. Tata wprawdzie starał się trzymać mnie z dala od blasku reflektorów, ale paparazzi uwielbiali całą tę historię o „Cynamonowym Cudzie” i zawsze znaleźli sposób, żeby mi strzelić kilka fotek. – Westchnęła. – Domyślam się, że teraz i ty będziesz chciał poznać mojego ojca. – Niby dlaczego? – zdziwił się. – Bo to Keith Brydon. – No i...?
R
– Tak jak mówiłeś. Gwiazda rocka. Wielka sława.
L T
– Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną. – Czyżby? Lewis posmutniał.
– Aha, to dlatego nie umawiasz się z facetami. Boisz się, że jak się dowiedzą, kim jesteś, będą bardziej zainteresowani twoim ojcem niż tobą? – Tak się zdarzało – odrzekła obojętnie. – Lubię muzykę twojego taty i miło by mi było móc go kiedyś poznać, ale dlatego, że jest twoim tatą. A nie, że to słynny Keith Brydon. To samo powiedziała ojcu, ale teraz trudno jej było w to uwierzyć. Czy Lewis naprawdę aż tak różni się od jej dotychczasowych przyjaciół czy partnerów?
156
– Abby... – Nachylił się i leciutko pocałował ją w usta. – Musiałaś mieć fatalny gust co do facetów. – Nie tylko facetów. Tak było ze wszystkimi. I nagle zaczęła gadać jak najęta. Starała się powstrzymać potok słów, ale się nie dało. Lewis, jako wyszkolony w słuchaniu pacjentów lekarz, potrafił sprawić, by po chwilowym zawieszeniu głosu mówiła dalej. Nic nie było w stanie jej powstrzymać.
R
– Mama zostawiła nas dla innego mężczyzny, miałam wtedy cztery lata. – Dlaczego cię nie wzięła? – zapytał Lewis.
L T
– Tata nigdy mi tego nie powiedział – westchnęła. – Podejrzewam, że bym jej po prostu psuła wizerunek. Z bachorem u boku nie podobałaby się tak bardzo nowemu kolesiowi. – Wzruszyła ramionami. – A tata chciał mnie zatrzymać. Przyznano mu prawo do opieki. Gdy skończyłam czternaście lat, zaczął mnie zabierać w trasy. Po jakimś czasie zorientował się, że to dla mnie żadna frajda. Faktycznie, te tysiące godzin spędzanych w autobusie... To potwornie nużące. Dzień za dniem, z miasta do miasta. W dodatku nie możesz nic zwiedzić, bo grafik jest napięty i na nic nie ma czasu. Cały czas jesteś albo w autobusie, albo w hotelu. Wtedy właśnie Joe nauczył mnie grać w karty. Zauważył, że się nudzę, bo przeczytałam już wszystkie książki, które wzięłam w objazd.
157
Skrzywiła się na to wspomnienie. – Tata wiedział, że, chcę być lekarką. Postanowił więc ograniczyć wyjazdy do miesięcy wakacyjnych i osiedliśmy w Surrey, żebym mogła chodzić do normalnej szkoły. – Ale? – zapytał Lewis cicho. – Ale ja się nie nadawałam do szkoły. – Wzruszyła ramionami. – Całe dotychczasowe życie spędziłam w otoczeniu dorosłych. Nie byłam
R
przyzwyczajona do towarzystwa dzieci, nie miałam pojęcia, jak się z kimś zakolegować. Nie wiedziałam, co to jest paczka przyjaciół, jak to działa. Jak
L T
walczyć o popularność, jak być lubianą. Prawie nie znałam kobiet, nawet mój korepetytor
był
mężczyzną.
dziewczynami.
Nie
umiałam
nawiązywać
relacji
z
Siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Czasami zastanawiam się, jak by to było, gdybym miała przy sobie mamę. Czy wytłumaczyłaby mi, na czym polega bycie dziewczyną? – Spojrzała na Lewisa. – Ale chyba i tak nie potrafiłaby kochać mnie tak jak tata. – Brakuje ci jej? – Prawie jej nie pamiętam – odrzekła, kręcąc głową. – Raczej nie można tęsknić za czymś, czego się nie miało. Owszem, czasami chciałabym mieć
158
matkę, z którą mogłabym pogadać. Z tatą nie o wszystkim się da... – Znów wzruszyła ramionami. – Cóż, nie za dobrze radzę sobie w relacjach z ludźmi. A w szkole strasznie mi dokuczano, szczególnie z powodu imienia. Cynamon. Miałam tysiące złośliwych przezwisk i przydomków. Każda przyprawa, każde skojarzenie z rudymi włosami, nic mnie chyba nie ominęło. Koleżanki bywały bezwzględne. Jedna z nauczycielek zauważyła, że płaczę i zasugerowała tacie, żeby zacząć mnie nazywać drugim imieniem, które jest... jak by to powiedzieć... normalne. – Ale to nie powstrzymało szykan?
L T
R
– Zaczęłam mieć bliższe koleżanki, przynajmniej tak mi się wydawało, ale któregoś dnia podsłuchałam ich rozmowę. Okazało się, że liczą na to, że kiedyś zaproszę je do domu na jakieś przyjęcie i będą mogły poznać te wszystkie gwiazdy popu. Były niemądre, bo akurat tata gra inną muzykę i nie zadaje się z typami, którzy byli idolami moich niby przyjaciółek. – Zaśmiała się z goryczą. – Tak, ta szkoła nie była dla mnie miłym miejscem. Tata przeniósł mnie do innej, gdzie byłam już znana jako Abigail Smith. Sytuacja trochę się poprawiła. – Miło to słyszeć. Lewis patrzył na nią wyczekująco. Skąd ten cholernik wie, że ona ma coś jeszcze do powiedzenia?
159
– Chłopak, którego poznałam, jak miałam siedemnaście lat... Myślałam, że naprawdę mnie kocha. Ale okazało się, że miał nadzieję, że tata ułatwi mu nagranie płyty. – Podsłuchałaś, jak to komuś mówił? – Nie. – Abigail zagryzła wargę. – Pokłóciliśmy się, bo powiedziałam, że nie pójdę z nim do łóżka, aż skończę osiemnaście lat. Nazwał mnie głupią smarkulą i przyznał się, że mną w ogóle nie był zainteresowany, że chodziło
R
mu o znajomość z ojcem. Zdziwiłam się, bo nie miałam pojęcia, że wie, kim jest tata. Znał mnie jako Abigail Smith, a nie Cinnamon Brydon. Ale
L T
widocznie musiałam się zwierzyć komuś, kto się potem wygadał. Albo ktoś widział mnie z tatą, nie wiem... Lewis potargał jej włosy.
– Niektórym trudno utrzymać język za zębami. – Wiem. Na uczelni było niewiele lepiej. Nigdy do nikogo ani do niczego nie pasowałam. Zawsze z boku. Raz mnie zaproszono na jakąś imprezę, ale to tylko dlatego, że dowiedzieli się, czyją jestem córką. Chłopaki, z którymi chodziłam... zmieniali nastawienie – zawsze na gorsze – jak tylko wychodziło na jaw, kim jestem. Z czasem sama zaczęłam stronić od ludzi, żeby nie dać się zranić po raz kolejny. – Tak nie musi być – przerwał jej. – Wiadomość z ostatniej chwili,
160
królewno: personel oddziału ratowniczego ze szpitala London Victoria lubi cię za to, jaka jesteś. Otworzyłaś się na ludzi, dałaś im szansę, żeby cię lepiej poznali. I polubili cię, Abby. – Sydney i Marina tak, one są dla mnie bardzo miłe. – To się nazywa przyjaźń. – Zawiesił głos. – Ale ty się wciąż boisz, że to się zmieni, kiedy dowiedzą się, kim jesteś. – Bo zawsze tak było – powiedziała ponuro.
R
– Czy to dlatego odeszłaś z poprzedniego szpitala?
– Nie, szukałam bardziej prestiżowego stanowiska i zostałam przyjęta do London Victoria.
L T
– I pracujesz na ratunkowym z powodu taty. Przytaknęła.
– Fakt, ojciec jest aktywny w czasie koncertu, ale poza tym prowadzi okropny tryb życia. Nie uprawia sportów, niezdrowo i nieregularnie się odżywia. Zdarza mu się w ogóle zapomnieć o jedzeniu. No i za dużo pije. Na szczęście nie bierze narkotyków, ale i tak grozi mu zawał, udar czy marskość wątroby. Za każdym razem, kiedy uda mi się zreanimować pacjenta, myślę, że to jest czyjś tata i że jak mój trafi gdzieś na reanimację, też ktoś go uratuje. Wiem, to głupie. – A jak pacjent ci umarł...
161
– Tak, musiałam zadzwonić do taty, żeby się przekonać, że jest okej. Chciałabym, żeby miał kogoś, kto by go kochał, pilnował, żeby jadł, gimnastykował się. – Właściwie dlaczego z nikim się nie związał? Ciągle kocha twoją mamę? – Nie sądzę. Ale samotne ojcostwo na pewno nie pomaga w budowaniu nowych związków. Chodził z kilkoma dziewczynami, ale na przykład jedna z
R
nich powiedziała mi coś nieprzyjemnego i już było po niej.
– Świetny facet. Dziecko zawsze powinno być na pierwszym miejscu.
L T
Abigail pomyślała, że Lewis nie może tego powiedzieć o matce. Ona się kompletnie wycofała.
– Nie oceniaj mojej matki – powiedział.
swojej
Boże, on naprawdę czyta w myślach!
– Lewis, ona wszystko zrzuciła na ciebie, a ty byłeś jeszcze dzieckiem! – Kochała męża, był dla niej całym światem. Nie każdy potrafi sobie poradzić z taką stratą. Potem z nikim się nie związała, bo nikt nie dorastał do pięt tacie. Wszystko ją przerosło. – A teraz? Jak się czuje? – Jako tako. Musiała odstawić antydepresanty, od których była uzależniona. Ale nie utrzymujemy bliskich kontaktów. Ją prześladuje
162
poczucie winy, nie umie się od niego uwolnić. Manda miała nadzieję, że po narodzinach Louise to się zmieni, ale się nie zmieniło. Mama nie ufa samej sobie, nie potrafi być babcią. Co tydzień wymieniamy się mejlami, ot tak, dla podtrzymania kontaktu. – Skrzywił się. – To lepsze od telefonu. Przynajmniej nie ma kłopotliwego milczenia. – To musi być dla ciebie trudne. – Daję radę. – Machnął ręką lekceważąco, spojrzał na nią i zmienił
R
temat. – Nigdy bym nie przypuścił, że jesteś dzieckiem szalonego rockmena. Nie myślałaś, żeby śpiewać albo grać na gitarze?
L T
– Nie. Napatrzyłam się z bliska na gwiazdy rocka i to mnie chyba uodporniło – odparła oschle. – Kocham ojca, ale nie potrafiłabym żyć tak jak on – westchnęła. – Nie tak miał wyglądać nasz dzisiejszy wieczór. – Masz na myśli to grzebanie się w bebechach? – Miałam nadzieję, że się trochę otworzysz, że poznam cię bliżej. – Ale nie sądziłaś, że aż tak? – spytał cierpko. – Właśnie. I nie myślałam, że sama będę ci się wyżalać. – Faktycznie, czuję się nieco wyczerpany. – Przeczesał włosy palcami. – Ja też. Wiesz co, Lewis? Chodźmy do łóżka. – Masz ochotę na seks? Po tym wszystkim? – Nie. – Spojrzała na niego. – Chcę cię przytulić. I żebyś ty mnie
163
przytulił. Może jesteśmy w stanie pocieszyć się nawzajem? Może rano wszystko będzie wyglądać inaczej? – Może. Abigail zasnęła, ale Lewis nie mógł. Ilekroć zapadał w sen, natychmiast budził się przerażony. Czuł się przytłoczony jakimś wielkim zimnym ciężarem. Odpowiedzialnością. Zobowiązaniami.
R
Totalny chaos i zamieszanie. Chciał zostać i uciekać jednocześnie. I dobrze wiedział, w czym tkwi problem. Co go tak bardzo przeraża.
L T
Jest zakochany w Abigail. Z doświadczenia wiedział, że to się nie może dobrze skończyć. Oboje na tym ucierpią. A ona już tyle wycierpiała. Ludzie traktowali ją jak odskocznię do kariery. Zasługuje na coś, na kogoś lepszego. O wiele lepszego. Na kogoś, kto będzie ją bezwarunkowo kochał, dla kogo zawsze będzie na pierwszym miejscu.
Lewis chciałby być tym kimś, ale wiedział, że nie udźwignie związanych z tym obowiązków. Więc skoro i tak ma ją zranić, lepiej będzie, jak zrobi to teraz. Cicho wymknął się z łóżka. Abigail poruszyła się, a on zamarł. Na szczęście oddychała miarowo. Zebrał swoje ciuchy, ubrał się i wyszedł z sypialni. Coś mu mówiło, że powinien zostawić jakąś wiadomość. Ale nie
164
wiedział, co ma napisać, a nie chciał czekać. Abigail mogłaby się w tym czasie obudzić. Nienawidził się za to, że wymyka się jak łajdak, ale nie wiedząc, jak w tej sytuacji można się zachować przyzwoicie, opuścił jej mieszkanie i udał się do siebie.
L T 165
R
ROZDZIAŁ JEDENASTY Abigail poderwał dzwonek budzika. Wyciągnęła rękę, wyłączyła alarm i obróciła się na drugi bok, twarzą do Lewisa. Tylko że miejsce Lewisa było puste. I to od dłuższego czasu – jego pościel była już porządnie wychłodzona. Może poszedł do kuchni zrobić kawę? A może przyniósł gazetę i czyta ją na kanapie w salonie?
R
Nie było go jednak ani tu, ani tam. Poszedł sobie. Bez słowa
L T
wyjaśnienia. I to by było na tyle w kwestii, że rankiem wszystko wydaje się lepsze. Boże, co z niej za idiotka! Za bardzo go wczoraj naciskała. Teraz na pewno z nią zerwie i nic już nie da się zrobić.
Dałaby wszystko, byle tylko cofnąć wczorajsze zwierzenia. Jego i jej. To one wszystko popsuły.
Na szczęście ona ma dziś rano dyżur, a on ma wolne. Odpoczną od siebie. Nie będzie czasu na zadręczanie się. Uświadomiła sobie, że Lewis pompuje adrenalinę, żeby zapomnieć o kłopotach, a u niej tę samą funkcję pełni praca. Jedno warte drugiego. Wieczór przyniósł kolejne rozczarowania. Spodziewała się choćby esemesa lub nagrania na sekretarce, a tu nic. Może pojechał do którejś z
166
sióstr? A może po prostu jest konsekwentny... Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Miał wolne i wiedział, że Abigail jest w pracy. Chciał jej wysłać esemesa, ale postanowił, że takie sprawy załatwia się twarzą w twarz. Nie można chować głowy w piasek. Dotychczas zrywanie znajomości było dla niego jak bułka z masłem. Ale tamte kobiety nic nie znaczyły. A Abigail owszem. Cały dzień spędził na rozpamiętywaniach. Po południu poszedł
R
pobiegać, ale to nie przyniosło mu zwykłej w takich wypadkach ulgi. Musi się z nią zobaczyć. Pojedzie do niej. Było już za późno, żeby kupić kwiaty.
L T
Zresztą czy bukiet róż to najlepszy rekwizyt w przypadku rozstania? Nie, to trzeba zrobić szybko i stanowczo. Tak jak zrywa się plaster opatrunkowy. Raz a dobrze, żeby jak najmniej bolało. Parkując samochód, zadzwonił do niej.
– Lewis? – odezwała się z nadzieją w głosie. – Musimy porozmawiać. – Kiedy? – Teraz. Jestem przed twoim domem. – W takim razie wejdź – powiedziała z niechęcią. Wyglądała na zmęczoną i nieszczęśliwą, przez co jego poczucie winy znacząco wzrosło.
167
Nie chciał kawy, którą mu zaproponowała. W salonie, dokąd go wprowadziła, nie usiadł. – Nie zostawiłeś żadnej wiadomości – zaczęła. Widział, że Abby cierpi i znienawidził się jeszcze bardziej. – Przepraszam, ale nie wiedziałem, jak to sformułować. – Rozumiem. To jak w takim razie wyobrażasz sobie naszą rozmowę? – Dużo myślałem. – Zaczerpnął tchu. – Ty i ja... Zbyt wiele nas dzieli.
R
Nie sądzę, żeby mogło się nam udać... No wiesz, razem... Chyba najlepiej będzie, jak znów zostaniemy kolegami. Nie odezwała się.
L T
– Abby, to była tylko przygoda – dukał, przeczesując włosy palcami. – Mówiłem otwarcie, że nie dążę do stabilizacji. Nic ci nie obiecywałem. – 1 tak powinnam być szczęśliwa, że przekroczyłam limit trzech randek. Zabolało, ale wiedział, że na to zasłużył. – Przykro mi. Mam nadzieję, że spotkasz... – Przestań – ucięła. – Powiedziałeś już, co miałeś do powiedzenia. Teraz się wynoś, bardzo proszę. – Abby... – Nie. – Otworzyła drzwi. Wiedział, że nie będzie miał powrotu i czuł się jak najgorszy łajdak pod
168
słońcem. Jednocześnie uważał, że postępuje słusznie. Abigail zatrzasnęła drzwi i osunęła się na podłogę. Plecami oparła się o ścianę, objęła nogi ramionami i położyła podbródek na kolanach. Wiedziała, że to się stanie. Ale nie przewidziała, że będzie aż tak boleć. Sama jest sobie winna. Po co wywierała na niego taką presję? Kazała mu się zwierzać, gdy jeszcze nie był na to gotowy. A potem wylała przed nim wszystkie swoje żale. To było dla niego za dużo, za szybko. A teraz wszystko się skończyło. A mogło być tak pięknie...
L T
R
Najgorsze, że nie ma z kim o tym porozmawiać. Jak na ironię dopiero co zapytał, czy nie brakuje jej matki. Jasne, że brakuje. Matka pomogłaby jej znaleźć w tym wszystkim sens. Przyjaciółkom w pracy nie może się zwierzyć, to zepsułoby atmosferę w zespole.
Może Joe? Tak, ale on o wszystkim powie tacie. A więc kto? Nikt. To dla niej nie nowina. Zawsze ze wszystkim musiała radzić sobie sama. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Źle spała i rano musiała użyć sporo korektora, by ukryć cienie pod oczami. Szła do szpitala, ale na szczęście Lewis będzie dziś pracował w innej części oddziału. Kontakty z kolegami ograniczy do zdawkowych uśmiechów. Opinia zimnej jak lód królewny bywa czasem bardzo pomocna...
169
Skupiła się na pacjentach, a w domu zagłębiła się w literaturze fachowej. Byle nie wspominać. Jeszcze trochę, a fizyczny ból po utracie Lewisa przeminie. Musi. Lewis widział, jaka jest smutna, cicha, wycofana. Wiedział, że to wyłącznie jego wina. Nie spodziewał się, że i jemu będzie bez niej ciężko. Że tak bardzo będzie mu brakowało jej spokoju, rozsądku, nieśmiałego uśmiechu i szeroko otwartych podczas pocałunku oczu. Chyba popełnił największy w życiu błąd.
R
Przecież mógł jej zaufać. Wiedział, że z nikim nie podzieli się tym, co
L T
od niego usłyszała. To nie Jenna. Abby nie stawiała żądań. Nie kazała wybierać między sobą a jego rodziną. Nigdy by się do tego nie posunęła. To nie w jej stylu.
Parę razy próbował ją zagadnąć, ale go ignorowała. I słusznie. Musi jednak coś zrobić, by zechciała z nim porozmawiać. Może mu wybaczy i da szansę?
W środę Abigail wymówiła się od wspólnego lunchu z Mariną i Sydney, tłumacząc się trudnym przypadkiem. Ale obie kobiety przyłapały ją pod koniec przerwy w biurze. Porządkowała dokumenty. – Przepraszam, nie miałam czasu na lunch. – Uśmiechnęła się
170
nieszczerze. – Bo miałaś pacjenta, którego nie mogłaś zostawić – stwierdziła Sydney. – Tak, a teraz te papiery. Wiecie, jak to jest. – Abby, ja z doświadczenia znam wszystkie sztuczki i uniki – powiedziała cicho Marina. – Zjadłaś chociaż kanapkę? – Nie – przyznała. Zresztą i tak nie miała apetytu.
R
– Tak myślałam. Więc przyniosłyśmy ci to. —Marina położyła przed nią kanapkę z serem i pomidorem, babeczkę z malinami oraz kawę. –
L T
Zauważ, pamiętałyśmy, że nie jesz mięsa. Abigail poczuła ucisk w gardle.
– To bardzo miłe z waszej strony.
– Nie w tym rzecz. Jesteś naszą przyjaciółką i martwimy się o ciebie. Widzimy, że jesteś smutna – powiedziała Sydney. – Co się stało, Abby? – zapytała Marina. Chyba może im coś powiedzieć, nie wchodząc w szczegóły? – Miałam kogoś – westchnęła – ale zerwaliśmy. – To chyba jakiś kretyn – odparowała Sydney. – Zrywać z kimś takim jak ty? – Po prostu nam nie wyszło.
171
– Kochałaś go? – Tak. – Zagryzła wargę. – Przepraszam, wolałabym o tym nie mówić. Nie chciała, by koleżanki domyśliły się, o kogo chodzi. Na szczęście potrafili oboje z Lewisem utrzymać swój związek w sekrecie. – No to chyba należy nam się babski wieczór – oznajmiła Marina. – Obejrzymy sobie razem jakąś komedię romantyczną, a później pójdziemy na lody. Abby, tym razem żadnych wymówek! Musisz przestać o nim myśleć. Pamiętaj, to jest idiota. – Skąd wiesz, że to nie była moja wina?
L T
R
– Bo ty jesteś fajna. Prostolinijna, wyrozumiała. – Sydney uśmiechnęła się i klepnęła Abigail w ramię. – Widzimy się o wpół do siódmej przy Leicester Square.
Film był niezły, ale Abigail trudno było się skupić. Ciągle myślała o tamtym wieczorze, gdy Lewis zjawił się u niej z lodami i z poświęceniem obejrzał połowę filmu, który musiał go strasznie drażnić. To się już nie powtórzy, bo ona uczy się na błędach. Już nikomu nie odda serca. Lewis ma rację. Trzy randki i wynocha. To zasada, która każdego uchroni przed katastrofą. Praca na tym samym oddziale okazała się z czasem nie do zniesienia. Byli znów dla siebie doktor Smith i doktorem Gallagherem. Kiedyś Abigail
172
nie przejmowała się Lewisem – tym płytkim jak kałuża podrywaczem, za jakiego go uważała. Teraz znała prawdę o nim i to było naprawdę trudne. Kilka razy usiłował do niej podejść, ale mu nie pozwoliła. Rana była jeszcze zbyt świeża, by udawać przyjaźń. Nie mogła także zmienić pracy – przecież dopiero co objęła stanowisko w wymarzonym szpitalu. Pozostało zagryźć zęby... Pod koniec tygodnia mieli wspólny dyżur na reanimacji. Jakoś udawało
R
się im utrzymywać ściśle zawodowe kontakty. Aż do ostatniego pacjenta. Biddy, ratownik, przedstawił im Jacka.
L T
– Lat pięćdziesiąt osiem, skarży się na bóle w klatce piersiowej. Mówi, że czuje coś jak wielki ciężar.
Klasyczne objawy ataku serca.
– Dostał nitroglicerynę w spraju pod język, ale nie pomogło. Abigail zamarła. Wiedziała, że to zły znak. Prawdopodobnie chodzi o zawał, rzecz, której najbardziej się obawiała, ilekroć myślała o zdrowiu swojego ojca. A pacjent jest dokładnie w wieku Keitha. – Dostał tlen, aspirynę, ma założony wenflon. – Dzięki, Biddy. Lewis zaordynował środki przeciwwymiotne i podłączył Jacka do aparatury EKG.
173
– Częstoskurcz komorowy – zauważył. To może zagrażać życiu. – Podajcie zestaw do elektrowstrząsów – poleciła Abigail. – Odsłoń mu klatkę piersiową, muszę przyłożyć elektrody. Lewis, jako starszy, powinien dowodzić akcją ratunkową, ale oboje wiedzieli, dlaczego ten przypadek jest dla niej tak ważny. Lewis pochwycił jej spojrzenie i bez szemrania zgodził się podporządkować.
R
Pacjentowi dwukrotnie zaaplikowano impuls elektryczny – niestety bezskutecznie. Abigail zwiększyła dawkę, napominając w duchu Jacka, by się
L T
nie poddawał. Przecież gdy ona teraz go uratuje, ktoś inny w razie potrzeby pomoże jej tacie.
Tym razem na monitorze ukazał się w miarę regularnie falujący wykres. Abigail odetchnęła z ulgą. Już myślała, że wszystko będzie dobrze... – Tętno niewyczuwalne – odezwał się Lewis. Nie, nie, to nie może się zdarzyć!
– Przytrzymasz go, a ja zrobię masaż serca – powiedziała. – Może wolisz, żebym ja zrobił masaż? – Nie. Zaordynowała dodatkowe leki i rozpoczęła zabieg. Powtarzała serie ucisków, oczekując, aż serce podejmie czynności. Bez rezultatu. Proszę cię,
174
proszę, zacznij reagować, błagała pacjenta w duchu. Do sali weszła Dawn, dyżurna pielęgniarka. – Przyjechała rodzina. – Nie powinni tego widzieć. – Abigail potrząsnęła głową. – Weź ich do jakiegoś wolnego pokoju. Po kolejnych dwudziestu minutach Lewis złapał ją za nadgarstek. – Abby, to już trwa zbyt długo. On nie żyje. – Nieprawda. – Musimy nazywać rzeczy po imieniu. – Nie.
L T
R
Wiedziała, że Lewis ma rację, ale nie potrafiła mu jej przyznać. Zmroził ją lęk.
– Abby, spójrz prawdzie w oczy...
– Wszyscy się zgadzają? – zapytała szeptem resztę ekipy, przymykając oczy. Spojrzała na zegarek. – Czas zgonu: szesnasta trzydzieści cztery – oznajmiła. – Mam powiedzieć rodzinie? – spytał Lewis. – Nie, ja to zrobię. Wyszła, by nie widzieć, jak bardzo się o nią troszczy. Bała się, że Lewis zrobi lub powie coś, co znów ją kompletnie rozwali. Gdy wchodziła do
175
poczekalni, żona i córka Jacka patrzyły na nią z nadzieją. – Bardzo mi przykro – powiedziała, a ich twarze w jednej sekundzie zmieniły się i poszarzały. Córka to chyba jej rówieśnica. Jest w zaawansowanej ciąży. A więc Jackowi nie będzie dane poznać wnuka. Abigail poczuła się, jakby jakaś nieznana siła złapała jej serce i zaczęła wyciskać je jak cytrynę. Gdyby na miejscu Jacka był jej ojciec, tylko jedna osoba przyszłaby wysłuchać tragicznej nowiny. Ona.
R
Usiadła na chwilę obok obu kobiet, odpowiadała na ich pytania. Starała
L T
się być miła i łagodna. Potem poszła do biura. Wszystko działo się jak w złym śnie. Kończyła właśnie dyżur, ale jeszcze musiała zawiadomić medycynę sądową i skontaktować się z lekarzem prowadzącym zmarłego. Wyciągnęła się w fotelu, zamknęła oczy. W opuszczonej dłoni trzymała słuchawkę. Tak, dziś jest jej najgorszy dzień w szpitalu London Victoria. – Wszystko okej, królewno? – usłyszała ciche pytanie. Boże, tylko nie to. – Czego tu szukasz, Lewis? – Sprawdzam, co u ciebie. – Wszystko w porządku. – Daj spokój, Abby, przecież pamiętam, co było, jak ostatnio straciłaś
176
pacjenta. Tak, wtedy ją tulił, kołysał, pocieszał, a po kilku dniach rzucił w cholerę. – No i...? – zapytała przeciągle, starając się, by to zabrzmiało obojętnie. – I wiem, że dzisiejszy przypadek jest dla ciebie jeszcze gorszy. Jack był w wieku twojego ojca. – Nie uratowałam go. – Spojrzała na niego z udręką w oczach.
R
– Ani ja. Dobrze wiesz, że nikomu by się to nie udało.
I wtedy zrobił coś, co ją kompletnie rozbiło. Stanął naprzeciw z
L T
otwartymi ramionami. Wystarczyło kilka kroków, by się w nie wtulić, poczuć ciepło, odgonić złe myśli. Była za słaba, by się temu oprzeć. Zrobiła te kilka kroków.
Lewis tulił ją i kołysał jak tamtego wieczoru, gdy umarł Matthew. Wtulił policzek w jej włosy, poklepywał po plecach. Ale to już nie było to. Nie byli już razem. I takie przytulanie sprawiało jeszcze więcej bólu. – Nie mogę, Lewis. Zostaw mnie samą – poprosiła, odpychając go lekko. – Abby, nie musi tak być. – Musi. – Abby...
177
Nie mogła tego znieść. Wybiegła i zamknęła się w najbliższej toalecie. Niech da jej święty spokój. Lewis gapił się na drzwi. Okej, teraz jej się udało, ale wieczorem będzie musiała wrócić do domu. Ciekawe, kogo zastanie w progu. Będzie tam na nią czekał aż do skutku.
L T 178
R
ROZDZIAŁ DWUNASTY Abigail z ciężkim sercem wracała do domu. Ojciec nagrywa płytę, więc ma wyłączony telefon. Mogłaby zadzwonić do Sydney albo do Mariny, ale musiałaby im powiedzieć o Lewisie, a to skomplikowałoby sytuację na oddziale. A więc znów nie ma z kim porozmawiać... Nigdy w życiu nie czuła się bardziej samotna. Co z nią jest nie tak?
R
Gdy znalazła się na rogu swojej ulicy, zauważyła, że ktoś siedzi na
L T
schodku przed wejściem do jej budynku. Sąsiad? Zapomniał kluczy? Podeszła bliżej i rozpoznała Lewisa.
O nie, nie ma teraz ochoty na dyskusje. Dopiero co go wyraźnie prosiła, by dał jej spokój.
– Czego chcesz? – wycedziła przez zęby. – Porozmawiać.
– Nie mamy już sobie nic do powiedzenia. – Ja mam. – Zostaw mnie. – Abigail, proszę, daj mi pięć minut. Powiem, co mam powiedzieć, a potem sobie pójdę, jeśli będziesz tego chciała. Przyrzekam.
179
– Daję ci dwie minuty. – Na które nie zasłużyłeś. – Dobrze, dwie. W milczeniu szli na piętro. Otworzyła drzwi i zaczerpnęła tchu. Gościowi na ogół proponuje się coś do picia, ale ona akurat teraz nie miała ochoty bawić się w uprzejmości. – Czego chcesz, Lewis? To mało wybredny sposób zaczynania rozmowy, ale miała to gdzieś.
R
– Na początek przeprosić, a potem wyjaśnić. Nie wiem, jak zacząć. Pół kwiaciarni nie wystarczyłoby jako rekompensata. Wiem też, że gesty w stylu
L T
napisania przeprosin dymem na niebie nie są w twoim stylu. Poza tym – wzruszył ramionami – niewiele znaczą.
– Masz rację. Służą raczej ego osoby, która je wykonuje. Czysty PR. Zero uczucia.
– Właśnie. Dlatego tu jestem. Bez kwiatów, bez sztuczek, tylko ja. I moje uczucia.
– Ale jesteś liryczny, Lewis. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Być może. Piękne słówka to nie moja specjalność. Dlatego powiem krótko, Abby: przepraszam, że sprawiłem ci ból. – Jakoś to przeżyję. Jestem już dużą dziewczynką. – Nie miałem racji. Zachowałem się jak idiota. Chciałem odrzucić coś
180
wspaniałego tylko dlatego, że się tego bałem. On się bał? Nieustraszony zawodnik zjeżdżający na linach i rzucający się w przestworza z samolotów? – Miłośnicy adrenaliny chyba niczego się nie boją? – zauważyła kwaśno. – Owszem, wielu rzeczy. Ale mój czas się kończy, więc przejdę do rzeczy. Dasz mi jeszcze jedną szansę? Spojrzała na niego.
R
– Wiesz, jak ja się czułam przez ten tydzień?
L T
– Jeśli podobnie jak ja, to wiem. Dałbym wiele, żeby to wszystko cofnąć.
– Dobrze wiesz, że się nie da.
– Ale można się czegoś nauczyć. Ja na przykład już wiem, że myliłem się, sądząc, że ludzi należy trzymać na dystans. Podobnie zresztą jak ty – dodał, pochwyciwszy jej uważne spojrzenie.
– Ja nie traktuję ludzi tak jak ty – wysyczała, mrużąc oczy. – Trzy randki i do widzenia. – Bo nie umawiasz się nawet na jedną randkę. Nie dajesz szans, żeby się do ciebie zbliżyć. – A ty sobie z tym radzisz, pompując adrenalinę. Nie musisz stawiać
181
czoła emocjom – odparowała. – Uciekam od uczuć? Masz rację. Tak jest łatwiej. – Zawiesił głos. – Nie masz pojęcia, jaki byłem przerażony, gdy ci proponowałem, żebyś została na noc. Nigdy tego nie robiłem. A jak się obudziłem i leżałaś obok, przestraszyłem się jeszcze bardziej. Bo poczułem, że chcę, żeby tak było już zawsze. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? Myślałam, że nie możesz się doczekać, aż sobie pójdę.
R
– Bo się bałem, że nic z tego nie będzie. – Rozłożył ręce. – Okej, chyba
L T
już wykorzystałem swoje dwie minuty. Nie będę ci dłużej zawracać głowy. Co ona ma teraz zrobić? Kazać mu wyjść czy pozwolić mówić dalej? Może wyjaśni, dlaczego tak ucieka od zobowiązań? Może znajdą jakieś wyjście z tej sytuacji?
– Naprawdę chcesz, żebym ci dała jeszcze jedną szansę? – zapytała. – Tak. – Jesteś pewny? – Jak nigdy niczego – odparł, patrząc jej w oczy. – W takim razie muszę zrozumieć, dlaczego mnie rzuciłeś. Skrzywił się. – Bo myślałem, że lepiej to skończyć teraz niż wtedy, gdy będziemy już
182
sobie bardzo bliscy, a coś się zepsuje. I będzie bardziej boleć. – Dlaczego zakładasz, że coś musi się zepsuć? – Nie zamierzała mu ułatwiać sprawy. W końcu ją skrzywdził. – Chyba muszę ci coś jeszcze powiedzieć – zaczął, ale słowa utknęły mu w gardle. – Nikomu tego nie mówiłem, nawet dziewczynkom. Zwłaszcza im. Nie chciał, by siostry żyły w poczuciu, że dla nich poświęcił swoje szczęście. – Słucham.
R
– Gdy miałem dwadzieścia trzy lata, poznałem Jennę. Była moją
L T
kursantką. Dała mi swój telefon, zaczęliśmy z sobą chodzić. Byłem zakochany do nieprzytomności. Oświadczyłem się, dałem pierścionek. Skromny, bo nie miałem pieniędzy. Ale obiecałem, że w przyszłości kupię lepszy. I wtedy wszystko się zepsuło – ciągnął, patrząc w dal. – Chciała, żebym się do niej wprowadził. Odpowiedziałem, że nie mogę opuścić sióstr, dopóki nie staną na własnych nogach. Ronnie miała siedemnaście lat, ja dopiero miałem zamiar zacząć studia. Poprosiłem Jennę, żebyśmy zaczekali. – Wciągnął powietrze. – Nie była zadowolona. Chciała być dla mnie kimś ważniejszym niż rodzina i moje plany zawodowe. – Gdyby cię naprawdę kochała, powinna zrozumieć i zaczekać – rzekła
183
Abigail, marszcząc brwi. – Nie byłeś przecież stary, miałeś życie przed sobą. – Też tak myślałem. Ale dla niej cztery lata – w tym czasie miałem skończyć studia – to było za długo. A potem jeszcze staż... Postanowił opowiedzieć Abigail całą tę historię. Do końca, o którym nikomu dotychczas nie mówił. – Wtedy oznajmiła mi, że jest w ciąży. Brała wprawdzie pigułki, ale raz ponoć zapomniała. – Skrzywił się. – I wtedy ja zachowałem się okropnie.
R
Oskarżyłem ją, że zrobiła to celowo. Poczułem się jak w pułapce. Właśnie zaczynałem wychodzić na prostą, a tu nowe obowiązki. Ale oczywiście nie
L T
miałem zamiaru jej porzucać.
– A więc ożeniłeś się i masz dziecko? Pokręcił głową.
– Okazało się, że żadnej ciąży nie było. Ona po prostu uznała, że to jedyny sposób, żeby mnie skłonić do porzucenia marzeń o medycynie – mówił, nerwowo pocierając policzek. – Zwierzyła się z tego przyjaciółce, a ta uznała, że ja też powinienem wiedzieć. – 1 co zrobiłeś? – Zapytałem wprost, a ona się przyznała – westchnął. – Wtedy z nią zerwałem. Nie mogłem żyć z kimś, kto mnie tak okłamywał. Nie potrafiła uznać, że ja też mam potrzeby, nie była zdolna do kompromisu. Wtedy życie
184
nauczyło mnie, żeby od ludzi nie wymagać zbyt wiele. – Ja nie jestem taka jak Jenna – rzekła Abigail. – Wiem. – Nigdy nie kazałabym ci wybierać między mną a twoją rodziną czy planami. Tak samo jak nie sądzę, żebyś ty mi kazał wybierać między tobą a moim tatą. – Oczywiście, nie zrobiłbym tego.
R
– I nie udawałabym ciąży. To draństwo. I dlatego nie chcesz się z nikim wiązać?
L T
– Tak. Życie nauczyło mnie, że to się nie może udać. Ale ty też masz co nieco za uszami. Martwisz się, że nigdzie nie pasujesz. – Bo nie pasuję.
– Może tak było do tej pory. Ale do środowiska London Victoria pasujesz. Cały oddział bardzo cię lubi. A ja – urwał, by po chwili podjąć ryzyko – ja cię kocham, Abby.
– Gdybyś mnie kochał, nie skrzywdziłbyś mnie tak bardzo. – Zaśmiała się z przymusem. – Byłem głupi, bałem się. Jestem żałosny, wiem. Popełniłem straszliwy błąd. Chcę, żebyś wróciła, Abby. – A jaką mam gwarancję, że to się nie powtórzy?
185
– Mogę cię tylko prosić, żebyś mi zaufała. Kocham cię i jeśli dasz mi szansę, przezwyciężę te wszystkie swoje śmieszne lęki. Z tobą dam radę. Szczerze ci powiem, że wolałbym teraz robić różne straszne rzeczy – chodzić po rozżarzonych węglach, pływać wśród rekinów – niż siedzieć tu i gadać. Mówienie o sobie przeraża mnie najbardziej na świecie. Ale zrobiłem to. – Dumnie uniósł głowę. – Teraz twoja kolej. – Moja? – Patrzyła na niego, nie rozumiejąc. – Tak, chcę wiedzieć, co do mnie czujesz. A więc ryzykuje odrzucenie.
L T
R
– Myślę – zaczęła – że jako tako się nam układało. Wiem, że nie jestem szczególnie odważna ani wojownicza. Raczej nudna i nieruchawa. Jedyna moja ciekawsza cecha to bycie córką Keitha Brydona. Ale wydawało mi się, że lubisz mnie niezależnie od tego. – Jasne – powiedział cicho.
– I pomyślałam sobie, że przy tobie mogę być odważna i zaryzykuję. Powiem, kto jest moim ojcem, a dla ciebie to nie będzie miało znaczenia. Dla ciebie będę sobą. – Tak jest, Abby. – Wziął ją za rękę. – Dla mnie jesteś kobietą poważną, trochę nieśmiałą, która jednak potrafiła przezwyciężyć swoje opory, gdy ją o to poprosiłem. Kobietą, której oczy przypominają dwie gradowe chmury,
186
kiedy ją coś rozzłości, i która ma w policzkach urocze dołeczki, kiedy jest szczęśliwa. Kobietą, dzięki której na wiele rzeczy zacząłem patrzeć inaczej, która sprawiła, że nie potrzebuję już sztucznego pompowania adrenaliny. Stałaś się dla mnie dopełnieniem. Niczego mi nie brak. Kocham cię, Abby. – To chyba nie tak łatwo powiedzieć. – Czekał i patrzył na nią z nadzieją, która dodała jej odwagi. – Kocham cię, Lewis – wydusiła w końcu. – Nawet mimo mojej głupoty?
R
– Tak, mimo że zdarza ci się podejmować naprawdę głupie decyzje – potwierdziła. – Widzę w tobie człowieka oddanego innym. Kogoś, kto
L T
zrezygnował na długi czas z własnego rozwoju, żeby utrzymać rodzinę. Mężczyznę, któremu nie przeszkadza opinia podrywacza, bo i tak robi swoje: rozmawia z pacjentami, pociesza ich, troszczy się o nich. Widzę kogoś, z kim nie boję się zaryzykować.
– Ja też chcę zaryzykować z tobą, Abby, zaangażować się. Wróć do mnie. Niech wszyscy wiedzą, że jesteś moja. – Więc nie będziemy się już ukrywać? – Nawet więcej – powiedział, potrząsając głową. – Chcę wszystkiego. Małżeństwa. Rodziny. A więc tego, czego zawsze jej brakowało, a czego on nigdy nie chciał. – No, można powiedzieć, że masz już niejakie doświadczenie.
187
Wychowałeś siostry. – To było co innego, ale wcale nie żałuję, że to robiłem. Dziś postąpiłbym tak samo. No, może tylko większą uwagę zwróciłbym na mamę. – A jeśli twoja rodzina mnie nie zaakceptuje? – Stara obsesja wiecznego „niedopasowania” dała o sobie znać. – Jesteś wystarczająco kujonowata, żeby spodobać się Dani i Ronnie, a Manda zakocha się w tobie, gdy się dowie, że oprowadzałaś mnie po
R
galeriach i teatrach. Polubią cię. Nie mogę dać gwarancji co do mamy. Może cię potraktować chłodno. Ona wszystkich tak traktuje. Ale, ale... – Lewis
L T
spojrzał na Abigail z zastanowieniem. – Widziałem w szpitalu, że łapiesz kontakt nawet z najtrudniejszymi pacjentami. Może i z nią ci się uda. – Spróbuję.
– A jeśli ja się nie spodobam twojemu tacie? Abby chrząknęła znacząco. – Już mu o tobie mówiłam.
– Skoro wie, że cię skrzywdziłem... – Nie wie. I nie musi wiedzieć. – Nagle przykryła usta dłonią. – Boże, a jak się okaże, że nie możemy mieć dzieci? – Zaadoptujemy. – Oczy mu rozbłysły. – Wiesz, że nawet bym chciał stworzyć dla kogoś rodzinę zastępczą?
188
– Nie boisz się? – Wiem, to ryzyko, ale każdemu należy się druga szansa. Zwłaszcza dzieciom okrutnie potraktowanym przez los. – To mnie przekonuje. W razie czego możesz na mnie liczyć. Uśmiechnął się. – Chciałbym to zrobić bardziej widowiskowo, ale dzięki tobie wiem, co jest najważniejsze. – Przyklęknął. – Cinnamon Abigail Brydon Smith,
R
kocham cię i chcę spędzić przy tobie resztę życia. Wyjdziesz za mnie? – Tak.
L T
Krzyknął radośnie i zerwał się na nogi. Chwycił ją w ramiona, uniósł i zaczęli wirować po pokoju. Potem delikatnie postawił ją na podłodze, przytulił, nachylił twarz i pocałował. Z początku powoli i łagodnie, a potem tak gwałtownie, jakby umierał z głodu.
Przerwał pocałunek i drżącym głosem powiedział: – Kocham cię, Abby. – Ja ciebie też. – Już się nie mogę doczekać. Dojrzała w jego oczach łobuzerskie ogniki, więc stanowczo oświadczyła: – Lewis, tylko żadnych sztuczek w rodzaju ślubu na spadochronach!
189
– I tak nie pozwoliliby ci wyskoczyć z samolotu w sukni ślubnej – roześmiał się. – 1 sądzę, że wolisz brać ślub w welonie, a nie w kasku. – Pocałował ją niepewnie. – A poza tym teraz ty jesteś moją adrenaliną. – Nie zamierzam ci zabraniać ulubionych sportów. Co najwyżej nie będę ci we wszystkim towarzyszyć, czasem tylko sobie popatrzę. Chcę, żebyś był szczęśliwy. – Ja już jestem szczęśliwy – powiedział cicho. – I zrobię wszystko, żebyś ty też była. Zawsze.
L T 190
R