PROLOG Wrota do pa acu pami ci doktora Hannibala Lectera ton w mrokach jego umys u i maj zapadk , któr mo na odnale jedynie dotykiem. Te osobliwe...
22 downloads
13 Views
799KB Size
<> <> <> <> <> <>
PROLOG Wrota do pa acu pami ci doktora Hannibala Lectera ton w mrokach jego umys u i maj zapadk , któr mo na odnale
jedynie dotykiem. Te osobliwe podwoje prowadz do
ogromnych dobrze o wietlonych wczesnobarokowych sal, do komnat i korytarzy, które ilo ci i ró norodno ci mog rywalizowa z salami pa acu Topkapi. Wsz dzie s eksponaty, dobrze rozmieszczone i o wietlone, a ka dy jest kluczem do wspomnie
cz cych si w post pie geometrycznym z innymi wspomnieniami.
Ekspozycje w komnatach po wi conych najwcze niejszym latom ycia Hannibala Lectera ró ni
si
od pozosta ych tym,
e s
niekompletne. Niektóre przybra y form
statycznych scen, scen fragmentarycznych jak posklejane bia ym gipsem skorupy malowanych antycznych waz. Inne za uwi zi y ruch i d wi k, olbrzymie w e wij ce si i zmagaj ce ze sob w jaskrawych rozb yskach wiat a. Z komnat, do których wst pu nie ma nawet sam Hannibal, dochodz przera liwe krzyki i b agania. Lecz w korytarzach panuje cisza i je li tylko zechcesz, us yszysz tam muzyk . Hannibal zacz
wznosi ten pa ac na pocz tku swego studenckiego ycia. W latach
wi ziennej izolacji ulepszy go i rozbudowa , a jego bogactwa utrzymywa y go przy yciu, gdy stra nicy d ugo odmawiali mu dost pu do ksi ek. Tu, w gor cych ciemno ciach jego umys u, poszukajmy razem ukrytej zapadki. Odnalaz szy j , popro my, eby w korytarzach zabrzmia a muzyka i nie patrz c w lewo ani w prawo, udajmy si do Sali Prapocz tków, gdzie ekspozycje s najbardziej niekompletne. Dodamy do nich to, czego dowiedzieli my si z innych róde , z kronik wojennych, z policyjnych raportów i przes ucha , z niemych protoko ów z sekcji zw ok, z pozy, w jakiej zastygli zmarli. Ostatnio odnalezione listy Roberta Lectera mog dopomóc nam w ustaleniu najwa niejszych informacji na temat Hannibala, który dowolnie zmienia daty,
eby
wprowadzi w b d zarówno w adze, jak i swoich kronikarzy. A wówczas, kto wie, mo e dzi ki naszemu wspólnemu wysi kowi zobaczymy jak tkwi cy w Hannibalu potwór wypluwa matczyny sutek i na przekór wiatrom wkracza w wiat.
I Oto rzecz pierwsza, Któr zrozumia em: Czas jest echem topora Nad le nym ost pem.
Philip Larkin
1 Hannibal Ponury (1365 - 1428) zbudowa zamek w pi do niewoli w bitwie pod
lat, r kami wojów wzi tych
algiris. W dniu, gdy na uko czonych basztach za opota y jego
proporce, zebra je ców w kuchennym ogrodzie i wszed szy na szafot,
eby do nich
przemówi , zgodnie z obietnic wszystkich uwolni . Poniewa dobrze ich karmi , wielu wola o pozosta u niego na s
bie.
Pi set lat pó niej Hannibal Lecter - lat osiem i ósmy Lecter o tym imieniu - sta w tym samym ogrodzie ze swoj siostrzyczk Misza, rzucaj c chleb czarnym ab dziom na czarnej wodzie fosy. eby nie straci równowagi, Misza trzyma a go za r
i kilka razy w
ogóle nie trafi a do wody. Wielki karp poruszy li mi lilii wodnych i sp oszy wa ki. Najwi kszy ab
wyszed na brzeg i ruszy ku nim na krótkich nogach, gro nie
sycz c i przes aniaj c skrzyd ami cz wci
nieba. Zna Hannibala przez ca e ycie, mimo to
próbowa go odp dzi . - Och, Anniba! - zawo a Misza i schowa a si za nogami brata. Hannibal roz
r ce, tak jak uczy go ojciec, wyd
rosn cej za nimi wierzby p acz cej.
ab
aj c je dodatkowo ga
przystan , eby oceni rozpi to
mi
skrzyde
przeciwnika, i zawróci do wody. - Codziennie to samo - powiedzia do niego Hannibal. Ale ten dzie nie by zwyk ym dniem i ch opiec pomy la , czy ab dzie zdo aj uciec. Misza by a tak podekscytowana,
e upu ci a chleb na wilgotn
ziemi . Kiedy
Hannibal schyli si , eby jej pomóc, rozradowana umaza a mu b otem nos. On umaza otem nos jej i oboje roze miali si do swego odbicia w fosie. Poczuli trzy silne wstrz sy i woda zadr
a, rozmywaj c ich twarze. Przez pola
przetoczy si grzmot odleg ych wybuchów. Hannibal chwyci siostr za r
i pobiegli do
zamku. Na dziedzi cu sta wóz my liwski i zaprz ony do niego wielki ko
poci gowy
imieniem Cezar. Ubrany w fartuch stajennego Berndt i zarz dca Lothar za adowali na wóz trzy ma e kufry. Kucharz szed ku nim z prowiantem. - Paniczu, Madame prosi - powiedzia . Hannibal odda Misze niani i wbieg na wytarte, wkl
e stopnie schodów.
Uwielbia pokój matki z jego zapachami, rze bionymi twarzami i malowanym sufitem - Madame Lecter pochodzi a ze Sforzów z jednej strony i z Viscontich z drugiej i ca e
wyposa enie pokoju przyjecha o z ni z Mediolanu. By a teraz przej ta i w jej br zowych oczach po yskiwa y iskierki. Hannibal wzi szkatu
, ona wcisn a usta metalowego cherubina i otworzy si schowek. Matka zgarn a
do szkatu ki klejnoty i kilka przewi zanych wst
listów; na wszystkie zabrak o miejsca.
Hannibal pomy la , e mama jest podobna do swej babki z p askorze by na kamei, która grzechota a teraz w szkatu ce. Malowane ob oki na suficie. Jako niemowl otwiera oczy i widzia pier matki na ich tle. Czu na twarzy dotyk jej bluzki. A potem mamka jej z oty krzy yk, który b yszcza jak ce mi dzy wielkimi chmurami i uwiera w policzek, gdy go trzyma a; dotyk jej r ki, gdy rozciera a mu skór , eby Madame nie zauwa
a odcisku.
Ale w drzwiach sta ju ojciec z ksi gami. - Simonetto, musimy jecha . Dzieci tam szkatu
bielizn zapakowano do miedzianej wanienki Miszy i Madame schowa a . Rozejrza a si
po pokoju i ze stojaka na kredensie wzi a ma y obraz
przedstawiaj cy Wenecj . My la a przez chwil i da a go Hannibalowi. - Daj go kucharzowi. Tylko trzymaj za ram . - U miechn a si lekko. - Nie pobrud ty u. Lothar zaniós
wanienk
na dziedziniec, gdzie kr ci a si
zdenerwowana
zamieszaniem Misza. Hannibal podniós j , eby mog a poklepa Cezara po pysku. Misza kilka razy cisn a mu chrapy, eby sprawdzi , czy ko zatr bi jak klakson samochodu. Hannibal zaczerpn gar
owsa i wypisa nim liter „M” na ziemi. Nadlecia y go bie i dziobi c ziarno, utworzy y
przed nimi „M” z ywych ptaków. Czubkiem palca Hannibal napisa t sam liter na otwartej d oni siostry - Misza mia a prawie trzy lata i bardzo chcia a nauczy si czyta . - „M” jak Misza! - wykrzykn . Siostra wbieg a ze miechem mi dzy ptaki, a one zerwa y si do lotu, kr
c wokó
baszt, roz wietlaj c dzwonnic . Kucharz, wielki, gruby i w bia ym fartuchu, przyniós prowiant. Cezar ypa na niego jednym okiem, ledz c go równie czujnie nadstawionym uchem. Kiedy by
rebakiem,
kucharz wiele razy wyp dza go z warzywniaka, krzycz c, przeklinaj c i trzepi c go po zadzie miot . - Zostan , pomog ci spakowa garnki - powiedzia pan Jakov. - Niech pan jedzie z ch opcem - odpar kucharz. Hrabia Lecter posadzi Misze na wozie i brat otoczy j ramieniem. Hrabia uj
w
onie jego twarz. Hannibal poczu dziwne mrowienie i zaskoczony spojrza mu w oczy. - Trzy samoloty zbombardowa y stacj . Pu kownik Timka mówi, najmniej tydzie , je li w ogóle tu dotr , i e potem walki toczy si b
wzd
e mamy co g ównych
dróg. W domku b dziemy bezpieczni. By drugi dzie
operacji „Barbarossa”. Po b yskawicznym podboju wschodniej
Europy Hitler wkroczy do Rosji.
2 Berndt szed przodem i uwa aj c na eb Cezara, cina szwajcarskim szpontonem zwisaj ce nad cie
ga zie.
Pan Jakov jecha za nimi na objuczonej ksi kami klaczy. Nie umia je dzi konno i kiedy przeje
ali pod drzewami, kurczowo obejmowa j za szyj . Czasami, gdy cie ka
by a stroma, zsiada i szed za Lotharem, Berndtem i hrabi . Ga zie odskakiwa y, zamyka y si za nimi i szlak znowu znika . Hannibal czu zapach mia kolanach Miszy. Obserwowa
onej ko ami zieleni i ciep y oddech siedz cej mu na
niemieckie bombowce wysoko na niebie. Ich smugi
kondensacyjne utworzy y pi ciolini i nuci siostrze melodi , któr zapisa y na niej czarne ob oczki dymu wybuchaj cych pocisków przeciwlotniczych. Nie by a to melodia przyjemna. - Nie - powiedzia a Misza. - Anniba, za piewaj Das Mannlein! - I za piewali razem piosenk o tajemniczym, le nym ludziku. Przy czy a si do nich niania, piewa nawet pan Jakov, chocia nie lubi piewa po niemiecku. Ein Mannlein steht im Walde ganz still und stumm, Es hat von lauter Purpur ein Mantelein um, Sagt, wer mag das Mannlein sein Das da steht im Walde allein Mit dempurporroten Mantelein... Ma y ludzik stoi w lesie ca kiem sam, Purpurowy p aszczyk pokazuje nam. Zgadnijcie, kim jest le ny ludzik, Co cicho w lesie stoi sam. Purpurowy p aszczyk nie podpowie wam. Po dwóch ci kich godzinach stan li na polanie pod baldachimem starego lasu. W ci gu trzystu lat domek my liwski zmieni si z prymitywnej chaty w wygodne le ne ustronie, dom z muru pruskiego ze stromym dachem, z którego atwo zsuwa si
nieg.
By a tam równie ma a stajnia dla dwóch koni, przybudówka z kilkoma pryczami i bogato rze biona wiktoria ska wygódka z daszkiem ledwo widocznym za przes aniaj cym j ywop otem. W fundamentach domku wci
wida kamienie z o tarza wzniesionego w mrokach
redniowiecza przez ludzi, którzy czcili zaskro ce.
Kilka z nich uciek o ze swej prastarej kryjówki, gdy Lothar zacz
cina pn cza, eby
niania mog a otworzy okna. Cezar wypi prawie sze
litrów wody z kub a przy studni. Hrabia pog aska go i
powiedzia : - Berndt, kiedy dojedziesz, kucharz powinien by ju gotowy. Niech Cezar odpocznie przez noc w domu. Wyruszycie wczesnym witem, nie pó niej. Rankiem macie by daleko od zamku. Vladius Grutas wszed na dziedziniec i z mi ym wyrazem twarzy powiód wzrokiem po oknach zamku. Pomacha r
i krzykn :
- Halo! By szczup ym, drobnym szatynem o oczach tak wyblak ych i tak niebieskich, e wygl da y jak dwa kr gi pustego nieba. - Hej tam, w domu! - zawo . Nie doczekawszy si odpowiedzi, wszed do kuchni i zobaczy pud a z zapasami na pod odze. Drzwi do piwnicy by y otwarte. Spojrza w dó ugich schodów i zobaczy wiat o. Zakaz wchodzenia do legowiska innego stworzenia to jedno z najstarszych tabu. Naruszanie tabu podnieca niektórych zbocze ców, podnieci o wi c i jego. Zszed na dó i otoczy o go ch odne powietrze niskich, ukowato sklepionych lochów. Popatrzy przed siebie i zobaczy , e elazna krata, broni ca dost pu do piwnicy z winem, jest otwarta. Cichy szelest. Butelki, oznaczone pó ki od pod ogi a po sufit i wielki cie kucharza w wietle dwóch lamp. Na stole do degustacji na
rodku pomieszczenia le
o kilka
kwadratowych pakunków i ma y obraz w bogato zdobionej ramie. A to sukinsyn - na widok brzuchatego grubasa Grutas obna ty em do drzwi, wci
z by. Kucharz sta
robi co na stole. Szelest papieru. Znowu.
Grutas przywar do ciany w cieniu schodów. Kucharz zawin
obraz w papier i przewi za go papierowym sznurkiem, robi c
kolejny, ostatni ju pakunek. Potem podniós lamp i poci gn
za elazny yrandol nad
sto em. Co pstrykn o i jedna z pó ek na ko cu piwnicy odsun a si od ciany na kilka centymetrów. Kucharz odci gn j ze zgrzytliwym piskiem zawiasów. Za pó
by y drzwi.
Kucharz zajrza do ukrytego za nimi sk adziku i powiesi lamp . Potem wniós tam pakunki. Gdy zacz
dociska pó
dziedzi cu i g os z do u:
do ciany, Grutas wszed na schody. Us ysza wystrza na
- Kto tam? Kucharz pop dzi za nim; by szybki jak na takiego grubasa. - Stój! Tu nie wolno wchodzi ! Grutas przebieg przez kuchni , a potem, gwi
c i machaj c do kogo r
, wyszed
na dziedziniec. Kucharz chwyci kij z k ta i ju mia ruszy za nim, gdy wtem zobaczy w drzwiach sylwetk w wojskowym he mie i do kuchni wesz o trzech niemieckich spadochroniarzy z pistoletami maszynowymi w r kach. Tu za nimi szed Grutas. - Cze , grubasku - rzuci Litwin i z pud a na pod odze wzi solon szynk . - Zostaw mi so - rozkaza kapral, celuj c teraz w niego, chocia jeszcze przed chwil celowa w kucharza. - Id z nimi na patrol. cie ka troch opada a w dó , w stron zamku, wóz by pusty, wi c Berndt - lejce w ku, fajka w z bach - jecha teraz szybciej. Z drzewa na skraju lasu zerwa si wielki bocian albo tak mu si tylko zdawa o. Berndt podjecha bli ej i zobaczy , e to nie bocian, tylko opocz ca na wietrze czasza, bia y spadochron z przeci Przystan . Wyj fajk z ust i zsiad . Po
r
uprz
wysoko na drzewie.
na pysku Cezara i szepn
mu co do ucha.
Potem ostro nie poszed dalej. Na najni szej ga zi wisia cz owiek w porwanym ubraniu. Wisia na drucie, na drucianej p tli, która wbi a mu si g boko w szyj . Mia sino - czarn twarz, a jego uwalane otem buty dynda y trzydzie ci centymetrów nad ziemi . Berndt ruszy szybko do wozu, szukaj c miejsca, gdzie móg by zawróci i gdy st pa po w skiej, nierównej cie ce, jego asne buty wyda y mu si nagle dziwnie obce. Wtedy tamci wyszli zza drzew, trzech niemieckich sier anta i sze ciu cywili. Sier ant zobaczy go i odci gn
nierzy pod dowództwem
zamek pistoletu maszynowego.
Berndt rozpozna jednego z cywili. - Grutas - powiedzia . - Berndt, grzeczny Berndt, który zawsze odrabia lekcje - odpar tamten. Z przyjaznym miechem podszed bli ej. - Umie dogl da koni - rzuci do sier anta. - Mo e to twój przyjaciel? - Raczej nie. - Grutas plun te zna em. Po co gdzie pistolet.
Berndtowi w twarz. - Powiesi em tamtego czy nie? Jego
azi ? - I cicho doda : - Zastrzel go na zamku, je li oddasz mi
3 Blitzkrieg, b yskawiczna wojna Hitlera, by a szybsza, ni ktokolwiek si spodziewa . Na zamku Berndt zasta
nierzy Waffen - SS, kompani trupich g ówek. Nad fos sta y dwa
ci ko opancerzone czo gi, niszczyciel czo gów i kilka pojazdów pó Ogrodnik Ernst le
sienicowych.
na kuchennym dziedzi cu twarz do ziemi ze stadem much
plujek na g owie. Berndt widzia to z wozu. Na wozie jechali Niemcy. Grutas i pozostali szli z tylu. Byli tylko Hihwillige, Hiwisami, miejscowymi, którzy pomagali na ochotnika hitlerowcom. Na jednej z baszt Berndt zobaczy dwóch Niemców, którzy ci gali proporzec Lectera, eby umocowa tam anten radiow i powiesi flag ze swastyk . Z zamku wyszed major SS w czarnym mundurze z trupi g ówk na czapce. Przyjrza si Cezarowi. - Bardzo adny, ale za szeroki - powiedzia z alem; zabra ze sob bryczesy i ostrogi dojazdy wierzchem. Ale ten drugi by dobry. Z zamku wysz o dwóch spadochroniarzy z kucharzem. - Gdzie w
ciciele?
- W Londynie - odpar Berndt. - Mog przykry cia o Ernsta? Major da znak sier antowi, który wbi mu luf schmeissera w gard o. - A kto przykryje twoje? - spyta Niemiec. - Pow chaj luf . Jeszcze si dymi. Twój eb te mo e rozpirzy . Gdzie w Berndt prze kn
ciciele?
lin .
- Uciekli do Londynu. - Jeste
ydem? - Nie.
- Cyganem? - Nie. Major spojrza na plik listów, które zabra z biurka. - Mam tu poczt do jakiego Jakova? To ty jeste
yd Jakov?
- Jakov to korepetytor, ju dawno go nie ma. Niemiec obejrza mu uszy, eby sprawdzi , czy nie s przek ute. - Poka sier antowi kutasa - rzuci . I doda : - Mam ci zabi czy b dziesz pracowa ? - Panie majorze, tu si wszyscy znaj - zauwa
sier ant.
- Tak? To mo e i si lubi ? - Niemiec spojrza na Grutasa. - Powiedz no, Hiwisie, mo e bardziej lubisz swoich ziomków ni nas, h ? - Przeniós wzrok na sier anta. - My licie, e potrzeba nam a tylu? - Sier ant wycelowa w Grutasa i jego towarzyszy.
- Kucharz jest ydem - powiedzia Litwin. - Dam panu dobr rad : ka e mu pan co ugotowa i godzin pó niej umrze pan od ydowskiej trucizny. - Wypchn z szeregu jednego ze swoich ludzi. - Garkot uk umie gotowa . Jest dobrym zaopatrzeniowcem i
nierzem.
Przez ca y czas na muszce pistoletu maszynowego sier anta, Grutas wyszed powoli na rodek dziedzi ca. - Panie majorze, nosi pan pier cie i szramy Heidelbergu. Tu, w tym miejscu, yje historia wojen podobna do tej, jak i wy tworzycie. Oto Kruczy Kamie Hannibala Ponurego. Gin li na nim najdzielniejsi z krzy ackich rycerzy. Czy nie pora zmy go ydowsk krwi ? Major uniós brwi. - Je li chcesz s Ten wyj
w SS, udowodnij, e na to zas ugujesz. - Da znak sier antowi.
pistolet z kabury. Opró ni magazynek i zostawiwszy tylko jedn kul , poda bro
Grutasowi. Spadochroniarze zawlekli kucharza na kamie . Majora bardziej interesowa ko . Grutas przystawi luf pistoletu do g owy kucharza, chc c, eby Niemiec patrzy . Kucharz na niego splun . Na odg os wystrza u z baszt zerwa y si jaskó ki. Berndtowi kazano poprzestawia zerkn
meble w oficerskiej kwaterze na pi trze. Id c,
w dó , eby sprawdzi , czy zsika si w spodnie. S ysza radiooperatora w ma ym
pokoju pod okapem, g
ne trzaski zag uszaj ce transmisj g osow i piski alfabetu Morse'a.
Operator zbieg na dó z notatnikiem w r ku. Chwil pó niej wróci i zacz
rozmontowywa
sprz t. Niemcy ruszali na wschód. Z okna na górze Berndt widzia , jak
nierze SS wyjmuj radio polowe z czo gu i
przekazuj je ma emu oddzia owi, który tu zostawiali. Grutas i jego niechlujni cywile, teraz ju
uzbrojeni w niemieck
bro , wynosili wszystko z kuchni i wrzucali na skrzyni
ci arówki, gdzie siedzia o kilku
nierzy z kwatermistrzostwa. Hitlerowcy wsiedli do
pojazdów. Jednostka ruszy a na wschód, zabieraj c ze sob Grutasa i pozosta ych Hiwisów. O Berndtcie jakby zapomnieli. W zamku zosta oddzia Panzergrenadierów z karabinem maszynowym i radiostacj . Berndt ukry si w latrynie w starej baszcie i zaczeka tam do zmroku. Niemcy jedli w kuchni, na dziedzi cu czuwa tylko jeden wartownik. Ci z kuchni znale li sznapsa w kredensie. Berndt wyszed z latryny, ciesz c si , e kamienna posadzka nie skrzypi. Zajrza do pokoju z radiostacj . Aparat sta na toaletce Madame, a na pod odze wala y si buteleczki z perfumami. Berndt popatrzy na radionadajnik. Pomy la o martwym Ern cie na kuchennym podwórzu i o kucharzu, który wraz z ostatnim tchnieniem splun lizgn
na Grutasa.
si do rodka. Czu , e to naj cie, e powinien przeprosi za to Madame, Nios c
buty, radiostacj i adowark , w samych skarpetkach zszed na dó schodami dla s bocznymi drzwiami wymkn
si na dwór. Radio i r czna adowarka by y ci kie, wa
ponad dwadzie cia kilo. Zatarga je do lasu i ukry .
owa , e nie mo e wzi
by i y
konia.
Na malowanych belkach domku my liwskiego ta czy zmierzch i wiat o kominka, zmierzch i wiat o kominka igra o w zakurzonych lepiach zwierz cych bów. by by y stare, ju prawie yse, bo od pokole g aska y je i poklepywa y dzieci, które dosi gn
ich mog y
przez balustrad na pode cie schodów. Niania ustawi a miedzian wanienk z boku kominka. Dola a gor cej wody z czajnika, naskroba a myd a i posadzi a w niej Misze. Dziewczynka rado nie bawi a si pian . Niania posz a po r czniki, eby ogrza je przy ogniu. Hannibal zdj siostrze bransoletk , zanurzy j w mydlinach i zacz
puszcza ba ki. W ba kach, które wraz z lekkim podmuchem powietrza
eglowa y w stron paleniska, by ju po chwili p kn
nad ogniem, odbija y si u miechni te
twarze siedz cej przy kominku rodziny. Misza lubi a je apa , ale chcia a równie odzyska bransoletk i uspokoi a si dopiero wtedy, gdy ta znalaz a si z powrotem na jej r czce. Matka Hannibala gra a barokowy kontrapunkt na ma ym pianinie. Delikatna muzyka, zapadaj ca noc, zas oni te kocami okna i zamkni te wokó nich czarne skrzyd a lasu. Wróci wyczerpany Berndt i muzyka ucich a. S uchaj c jego opowie ci, hrabia Lecter mia zy w oczach. Matka Hannibala poklepa a s Hitlerowcy natychmiast nazwali Litw Ostlandem, ma zlikwidowaniu ni szych form s owia skiego
cego po r ku. koloni , któr z czasem, po
ycia, zamierzali zasiedli
Aryjczykami.
Drogami ci gn y niemieckie kolumny wojskowe, niemieckie poci gi wioz y na wschód artyleri . Bombardowa y je i ostrzeliwa y sowieckie samoloty. Nadlatuj ce z g bi kraju iliuszyny musia y przedziera si przez ci ki ogie dzia przeciwlotniczych zamontowanych na poci gach. Czarne ab dzie wzbi y si
najwy ej Jak tylko mog y; klucz czterech ptaków z
wyci gni tymi szyjami, lec cych o
wicie na po udnie w ryku sun cych nad nimi
bombowców. Wybuch pocisku. Prowadz cy klucz ab skrzyd ami i run
zwin
si w k bek w po owie uderzenia
w dó ; pozosta e ptaki wola y go, zataczaj c w powietrzu wielkie kr gi i
trac c wysoko . Ranny ab
spad z g uchym stukotem na ziemi i znieruchomia . Jego
towarzyszka wyl dowa a tu obok; zacz a tr ca go dziobem, chodzi woko o, ponaglaj c go krzykiem. ab
nie reagowa . Eksplozja pocisku i zza drzew na skraju
ki wysypa a si
sowiecka piechota. Niemiecki czo g sforsowa rów i wypad na otwart przestrze , siek c drzewa pociskami z karabinu maszynowego, p dz c przed siebie, p dz c i p dz c. ab dzica rozpostar a skrzyd a i nie ust pi a, nie opu ci a swego towarzysza, chocia czo g by szerszy ni one i chocia jego silnik rycza g
niej, ni bilo jej serce - sta a tam, sycza a i atakowa a
go ciosami skrzyde , dopóki czo g, niczego nie wiadomy, nie przetoczy si po niej z oskotem g sienic, mia
c obydwa ptaki na krwaw , upstrzon piórami papk .
4 Rodzina Lecterów prze wschodniej. Prowadz
a w lesie straszne trzy i pó roku hitlerowskiej kampanii
do domku my liwskiego cie
zim zasypywa
nieg, wiosn
porasta y j chaszcze, moczary za by y dla czo gów zbyt grz skie nawet latem. Cukru i m ki wystarczy o im na prze ycie pierwszej zimy, ale, co najwa niejsze, mieli w domku sól w beczkach. Drugiej zimy natkn li si na zamarzni tego konia. Por bali go siekierami i zasolili. W soli trzymali równie pstr gi i kuropatwy. Z nocnego lasu wychodzili czasem cisi jak cie ludzie w cywilnych ubraniach. Hrabia Lecter rozmawia z nimi po litewsku, a raz przynie li im m czyzn w przesi kni tej krwi koszuli, który umar na sienniku w k cie pokoju, kiedy niania wyciera a mu twarz. Gdy nieg by za g boki, eby i
na poszukiwanie jedzenia, pan Jakov ich uczy .
Uczy angielskiego i bardzo kiepskiej francuszczyzny, uczy historii staro ytnego Rzymu z mocnym naciskiem na obl enia Jerozolimy, i wszyscy na te lekcje przychodzili. Historyczne dzieje i wydarzenia ze Starego Testamentu przedstawia w formie dramatycznych opowie ci, ubarwiaj c je czasem i wykraczaj c poza ramy cis ej wiedzy. Matematyki uczy
Hannibala oddzielnie, poniewa
lekcje osi gn y poziom
niedost pny dla pozosta ych. ród swoich ksi ek mia oprawiony w skór Christiana Huygensa i Hannibal by t ksi pod
egzemplarz Traktatu o
wietle
zauroczony, zafascynowany drogami, jakimi
umys autora, zmierzaj c do odkrycia. Kojarzy j z blaskiem niegu i t czowymi
zniekszta ceniami wiat a w starych szybach. Elegancja my li Huygensa by a jak czyste, proste kontury zimy, jak ukryta pod li mi struktura. Jak otwieraj ca si z cichym klikni ciem szkatu ka, jak dzia aj ca za ka dym razem zasada. Towarzyszy temu niezawodny dreszczyk i Hannibal odczuwa go, odk d tylko nauczy si czyta . A czyta umia od zawsze, tak przynajmniej uwa
a niania. Kiedy mia dwa lata,
czyta a mu troch , cz sto ba nie braci Grimm ilustrowane drzeworytami, na których wszyscy mieli szpiczaste paznokcie u nóg. S ucha tych bajek z g ow na jej ramieniu, ledz c wzrokiem drukowane s owa, a pewnego razu zobaczy a, jak siedzi z ksi
sam, jak
przyk adaj sobie do czo a, jak j odsuwa i czyta na g os, na laduj c jej akcent. Jego ojcem kierowa o jedno znamienne uczucie: ciekawo . Zaciekawiony synem hrabia kaza zarz dcy i
do zamkowej biblioteki i zdj
z pó ek najgrubsze s owniki.
Angielskie, niemieckie, dwadzie cia trzy tomy s ownika litewskiego, i od tej pory Hannibal
czyta ju na w asn r Kiedy mia sze
. lat, zdarzy y si trzy wa ne rzeczy.
Najpierw odkry Elementy Euklidesa, stare wydanie z odr cznymi rysunkami. Sun po nich palcem i przytyka do nich czo o. Potem, jesieni , dosta w prezencie siostrzyczk , Misze. Uwa jak pomarszczona ruda wiewiórka. W g bi serca
, e Misza wygl da
owa , e nie jest podobna do matki.
Uzurpuj c sobie prawo do wszystkich i wszystkiego, cz sto my la , jak by to by o dobrze, gdyby orze , który kr
czasami nad zamkiem, zabra j i przeniós ostro nie do
wiejskiej chatki w jakiej odleg ej krainie, gdzie wszyscy wygl dali jak rude wiewiórki i gdzie doskonale by pasowa a. Jednocze nie stwierdzi , e wbrew sobie bardzo j kocha i kiedy podros a na tyle, eby cho troch my le , zacz
pokazywa jej wiat, eby nacieszy a
si uczuciem odkrywania. Tego samego roku hrabia Lecter zobaczy , jak syn próbuje obliczy
wysoko
zamkowych baszt na podstawie ich cienia, pos uguj c si , jak mu wyzna , wskazówkami samego Euklidesa. Hrabia postanowi wtedy zatrudni
lepszego nauczyciela i pó tora
miesi ca pó niej zawita do nich pan Jakov, ubogi naukowiec z Lipska. Hrabia przedstawi ich sobie w bibliotece i wyszed . W ciep e dni w bibliotece czu by o lekki zapach spalenizny, która wgryz a si w kamienne ciany zamku. - Ojciec mówi, e nauczy mnie pan wielu rzeczy. - Je li zechcesz si ich nauczy , mog ci w tym pomóc. - Mówi, e jest pan wielkim naukowcem. - Jestem tylko uczniem. - Powiedzia mamie, e wyrzucono pana z uniwersytetu. - To prawda. - Dlaczego? - Bo jestem ydem, dok adniej mówi c, ydem aszkenazyjskim. - Rozumiem. Jest panu smutno? - Bo jestem ydem? Nie, wprost przeciwnie. - Nie, bo wyrzucono pana z uniwersytetu. - Ciesz si , e tu przyjecha em. - Zastanawia si pan, czy jestem wart pa skiego czasu? - Ka dy jest go wart, Hannibalu. Je li na pierwszy rzut oka kto wyda ci si nieciekawy, zajrzyj do jego wn trza. - Dali panu pokój z elazn krat w drzwiach? - Tak. - Ta krata ju si nie zamyka.
- Bardzo si z tego ciesz . - Wi ziono tam wuja Elgara - doda Hannibal, starannie uk adaj c o ówki. - W tysi c osiemset osiemdziesi tym, na d ugo, zanim si urodzi em. Prosz przyjrze si szybie. Jest na niej data wyci ta diamentem. To s jego ksi ki. Ca
pó
zajmowa rz d opas ych, oprawionych w skór ksi g. Ostatnia ksi ga by a
nadpalona. - Kiedy pada, cuchnie tu spalenizn . ciany wy
ono belami siana, eby nie s ycha
by o jego wypowiedzi. - Powiedzia
: „wypowiedzi”?
- Mówi g ównie o religii, ale... Czy zna pan znaczenie s owa „spro ny” lub „spro no ”? - Znam. - Ja nie za bardzo, ale my
, e chodzi tu o rzeczy, których nie powiedzia oby si przy
mamie. - Ja te tak to rozumiem - odpar Jakov. - Je li spojrzy pan na dat na szybie, zobaczy pan, e jest to jedyny dzie w roku, kiedy promienie s - Czeka na s
ca padaj prosto na to okno. ce.
- Tak, i jest to równie dzie , kiedy si tam spali . Skupi promienie soczewk monokla, którego u ywa przy pisaniu ksi g, i podpali siano na cianach. Potem Hannibal oprowadzi nauczyciela po zamku. Po drodze musieli przej
przez
dziedziniec z wielkim g azem po rodku. G az by p aski, nosi lady uderze toporem i mia kó ko do przywi zywania koni. - Twój ojciec mówi, e zmierzy
wysoko
baszt.
- Tak. - Ile maj wysoko ci? - Po udniowa czterdzie ci metrów, a ta druga pó metra mniej. - Czego u
jako gnomonu?
- Tego g azu. Zmierzy em jego wysoko wysoko
i wysoko
jego cienia, mierz c równie
cienia baszt o tej samej godzinie.
- Ale boki g azu nie s idealnie pionowe. - Jako pionu u
em jo - jo.
- Uda o ci si zrobi obydwa pomiary jednocze nie? - Nie. - Skoro wi c mi dzy jednym i drugim up yn o troch czasu, musia
to jako
uwzgl dni . - Poniewa ziemia si obraca, wzi em czterostopniow poprawk k tow . To Kruczy Kamie , tak go nazywaj . Albo „kurczykamie ”, jak mówi niania. Nie wolno jej mnie na nim sadza . - Rozumiem - odpar Jakov. - Rzuca d
szy cie , ni my la em.
Nabrali zwyczaju dyskutowania chodz c i Hannibal wielokrotnie widzia , jak jego nowy korepetytor uczy si rozmawia z kim ni szym od siebie. Pan Jakov cz sto odwraca ow
i mówi w pustk , zapominaj c,
e towarzyszy mu ma y ch opiec. Hannibal
zastanawia si , czy nie brakuje mu spacerów i rozmów z kim w jego wieku. Ciekawi o go równie , jak pan Jakov poradzi sobie z zarz dc Lotharem i stajennym Berndtem. Obydwaj byli do inaczej dzia
bystrzy, bezpo redni i dobrzy w swoim fachu. Lecz jak e
y ich umys y. Szybko spostrzeg , e pan Jakov nie ukrywa swych my li ani si
nimi nie przechwala, ale nigdy nie kieruje ich do nikogo konkretnego. W wolnym czasie uczy ich robienia pomiarów prowizorycznym teodolitem. Jada z kucharzem, który - jak okaza o si ku zdziwieniu Lecterów - zna troch jidysz. W stodole na terenie zamku le
y cz ci redniowiecznej katapulty, któr Hannibal
Ponury walczy przeciwko Krzy akom. Na urodziny Hannibala pan Jakov, Lothar i Berndt zmontowali j , wymieniaj c stare rami , i tak odnowion machin wystrzelili beczk z wod , która przeleciawszy nad zamkiem, z cudownym hukiem spad a w gejzerze wody na drugim brzegu fosy, budz c pop och w ród brodz cych tam ptaków. W tym samym tygodniu Hannibala spotka a najwi ksza przyjemno
jego
dzieci stwa. W prezencie urodzinowym pan Jakov zademonstrowa mu niematematyczny dowód twierdzenia Pitagorasa, wykorzystuj c do tego celu p ytki ceramiczne i ich odciski na piasku. Hannibal popatrzy na nie, Hannibal je obszed . Pan Jakov zabra jedn p ytk i uniós brwi, pytaj c, czy ma pokaza dowód jeszcze raz. I wtedy Hannibal wszystko zrozumia . Zrozumia tak nagle i szybko, jakby wystrzelono go z katapulty. Pan Jakov rzadko kiedy przynosi na lekcje ksi ki i rzadko do jakiej nawi zywa . mioletni Hannibal spyta go dlaczego. - Chcia by wszystko pami ta ? - odpar nauczyciel. - Tak. - Pami
i pami tanie nie zawsze jest darem.
- Ale ja bym chcia . - W takim razie musisz zbudowa w g owie pa ac. Pa ac pami ci. - Czy to musi by pa ac? - Rozro nie si i b dzie wielki jak pa ac. A skoro tak, równie dobrze mo e by pi kny.
Który z pokoi jest twoim zdaniem najpi kniejszy, który najlepiej znasz? - Pokój mamy. - W takim razie tam zaczniemy. Dwa razy Hannibal i pan Jakov widzieli, jak promienie wiosennego s okno wuja Elgara, ale trzeciego roku ukrywali si ju w lesie.
ca muskaj
5 Zima 1944 - 1945 Kiedy za ama si front wschodni, sowieckie wojska zala y wschodni Europ jak lawa, pozostawiaj c za sob dym, popió i zgliszcza zamieszka e przez g odnych i martwych. nierze 3. i 2. Frontu Bia oruskiego napierali ze wschodu i z po udnia, cigaj c cofaj ce si niedobitki Waffen - SS, które rozpaczliwie chcia y dotrze na wybrze e Ba tyku z nadziej na ewakuacj do Danii. By to kres ambicji Hiwisów. Chocia
wiernie mordowali i grabili dla swoich
hitlerowskich panów, chocia zabijali ydów i Cyganów, adnego z nich nie przyj to do SS. Nazywano ich Osttruppen i ledwo uwa ano za
nierzy. Tysi ce Hiwisów trafi o do
batalionów robotniczych, gdzie zam czono ich na mier . Ale kilku uciek o i zacz o pracowa na w asn r
...
Elegancki litewski dworek w pobli u polskiej granicy, otwarty niczym domek dla lalek wybuchem pocisku artyleryjskiego, który zmiót jedn
cian . Mieszkaj ca w nim
rodzina, wyp oszona z piwnicy pierwsz eksplozj i zabita drug , le W ogrodzie poniewiera y si
trupy
a w kuchni na parterze.
nierzy, niemieckich i rosyjskich. Na boku le
niemiecki azik, te rozerwany wybuchem. Na otomanie w saloniku siedzia major SS w spodniach, na których zamarz a krew. Sier ant przykry go kocem z ci gn
ka i rozpali w kominku, ale z pokoju wida by o niebo.
mu buty - major mia czarne palce u nóg. Wtem us ysza jaki ha as. Zdj
z
ramienia karabin i podszed do okna. Na podjazd wje
ZiS - 44, rosyjska pó ci arówka, karetka z emblematem
Mi dzynarodowego Czerwonego Krzy a. Pierwszy wysiad z niej ubrany na bia o Grutas. - Jeste my Szwajcarami. Macie tu rannych? Ilu? Sier ant zerkn przez rami . - To Czerwony Krzy , panie majorze. Pojedzie pan z nimi? Oficer kiwn g ow . Grutas i Dortlich, o g ow od niego wy szy, wyci gn li z samochodu nosze. Sier ant podszed bli ej. - Ostro nie z nim, oberwa w nogi. Ma odmro one palce u nóg, mo e i gangren . Jest tu gdzie szpital polowy?
- Tak, oczywi cie, ale mog operowa tutaj - odpar Grutas i strzeli mu dwa razy w pier , wzbijaj c chmur py u z jego zakurzonego munduru. Gdy sier ant run
na ziemi ,
Litwin przest pi go, stan w drzwiach i strzeli przez koc do majora. Z karetki wysiedli Milko, Kolnas i Grentz. Ich mundury sk ada y si po cz ci z mundurów litewskiej policji, litewskich s
b medycznych i esto skiego korpusu
medycznego, ale wszyscy mieli na ramieniu opask z du ym, czerwonym krzy em. Rozbieranie trupa wymaga cz stego schylania si , bandyci st kali wi c i przeklinali, rozrzucaj c dokumenty i zdj cia z portfeli. Major wci
i podniós r
na widok Milki.
Ten zdj mu zegarek i schowa do kieszeni. Grutas i Dortlich wynie li z domu zwini ty gobelin i wrzucili go na skrzyni pó ci arówki. Po
yli na ziemi p ócienne nosze i zacz li wype nia je zegarkami, z otymi okularami
i pier cionkami. Z lasu wyjecha czo g, sowiecki T - 34 w zimowych barwach ochronnych. W otwartym w azie wie yczki stal strzelec, omiataj c okolic luf karabinu maszynowego. Zza stodo y wypad ukrywaj cy si tam szabrownik - wypad i przeskakuj c trupy, z ozdobnym zegarem pod pach pop dzi w stron lasu. Zaszczeka
karabin maszynowy, uciekinier run
roztrzaskan twarz grzmotn
na ziemi , przetoczy
si
i
w roztrzaskany cyferblat; jego serce i serce zegara uderzy y
raz i stan y. - Bierzcie jakiego ! - rozkaza Grutas. Wrzucili trupa na nosze, przykrywaj c nim zrabowane przedmioty. Wie yczka czo gu obróci a si
w ich stron . Grutas pomacha bia
flag
i wskaza czerwony krzy
na
drzwiczkach pó ci arówki. Czo g pojecha dalej. Ostatni skok do domu. Major jeszcze
. Chwyci Grutasa za nogawk spodni, gdy
ten ko o niego przechodzi . Litwin pochyli si
i z apa Niemca za trupie g ówki na
ko nierzyku. - Mieli my takie dosta - powiedzia . - Mo e twoj dopadn robaki. - Strzeli mu w pier . Oficer pu ci nogawk i popatrzy na nagi nadgarstek, jakby chcia sprawdzi , o której umiera. Pó ci arówka podskakiwa a na polu, mia
c ko ami ludzkie cia a; gdy dotar a do
lasu, Grentz odchyli brezent i wyrzuci trupa. Przera liwie wyj c i pluj c ogniem dzia ek, z nieba spad nurkuj cy sztukas. Ukryta pod sklepieniem lasu, zamkni ta w czo gu rosyjska za oga us ysza a wybuch bomby i
grzechot stalowych i drewnianych od amków na pancerzu.
6 Wie pan, jaki jest dzisiaj dzie ? - spyta Hannibal znad talerza porannej kaszy. Dzie , w którym s
ce padnie prosto na okno wuja Elgara.
- O której to b dzie? - spyta pan Jakov, jakby tego nie wiedzia . - Zza baszty wyjrzy o wpó do jedenastej. - O wpó do jedenastej wyjrza o w tysi c dziewi set czterdziestym pierwszym. Chcesz powiedzie , e godzina si nie zmieni? - Nie, nie zmieni si . - Przecie rok trwa d
ej ni trzysta sze dziesi t pi
Tak samo jak czterdziesty pierwszy, kiedy obserwowali my s
dni. - Ale ten jest przest pny. ce ostatni raz.
- W takim razie czy kalendarz jest dok adny, czy yjemy dzi ki ci
ym poprawkom?
W ogniu trzasn a ga zka g ogu. - To s dwa ró ne pytania - odpar Hannibal. Pan Jakov by zadowolony, ale mia jeszcze jedno. - Czy rok dwutysi czny te b dzie przest pny? - Nie. Tak, b dzie. - Przecie dwa tysi ce jest podzielne przez sto. - Ale i przez czterysta - odpar Hannibal. - Otó to. W roku dwutysi cznym po raz pierwszy b dziemy mieli okazj zastosowa wytyczne Grzegorza XIII. Mo e tego dnia wspomnisz nasz rozmow . Tu, w tym dziwnym miejscu. - Podniós fili ank . - Oby my nast pny rok sp dzili r»a zamku. Lothar, który w
nie wyci ga ze studni wiadro z wod , us ysza to pierwszy, ryk
silnika na niskim biegu i trzask ga zi. Zostawi wiadro i wpad do domku, w po piechu zapomniawszy wytrze nogi. Konnym traktem przedar si do nich sowiecki czo g, T - 34 w zimowym kamufla u. Na wie yczce mia dwa napisy: „Pom cimy nasze radzieckie dziewcz ta” i „Zetrze w proch faszystowskie robactwo”. Na ch odnicy sta o dwóch
nierzy w bia ych panterkach.
Wie yczka obróci a si , lufa czo gu wycelowa a w domek. Otworzy si w az i za karabinem maszynowym wyrós strzelec w bia ym kapturze. Z drugiego w azu wychyn dowódca z tub w r ku. Mówi po rosyjsku, ale zaraz powtórzy to samo po niemiecku, przekrzykuj c warkot diesla. - Chcemy wody. Nie zrobimy wam krzywdy i nie zabierzemy jedzenia, chyba e
zaczniecie do nas strzela . Je li zaczniecie, odpowiemy ogniem i b dzie po was. Wyjd cie z domu. Strzelec, prze aduj bro . Licz do dziesi ciu. Je li nikt nie wyjdzie, strzelaj. - Rozleg si g
ny trzask odci ganego zamka. Hrabia Lecter wyszed na dwór i wyprostowa si
w blasku s
ca z dobrze
widocznymi r kami. - We cie wod . Nic wam z naszej strony nie grozi. Dowódca od
tub .
- Wszyscy na dwór, chc was zobaczy . Patrzyli na siebie przed d ug
chwil . Dowódca pokaza hrabiemu r ce. Hrabia
pokaza r ce dowódcy. Potem spojrza na dom i rzuci : - Wychod cie. Rosjanin zobaczy ich i powiedzia : - Dzieci mog zosta w domu, tam cieplej. - Zerkn
na swoich
nierzy. - Trzyma
ich na muszce. Uwaga na górne okna. Uruchomi pomp . Mo na pali . Strzelec przesun
okulary na czo o i zapali papierosa. By ledwie ch opcem i mia
jasne kr gi wokó oczu. Zobaczy wygl daj
zza drzwi Misze i u miechn si do niej.
Mi dzy zamocowanymi na czo gu beczkami z rop i wod by a ma a pompa z ko em nap dowym na sznur. Kierowca wpu ci do studni w zapiszcza a i o
i po wielu szarpni ciach sznurem pompa zakaszla a,
a.
Jej warkot zag uszy ryk nurkuj cego sztukasa, tak e us yszeli go dopiero wtedy, gdy by niemal nad nimi: strzelec szybko zakr ci korb , obróci karabin, wypali w mrugaj ce oko dzia ka, siek cego pociskami ziemi i pancerz czo gu, i trafiony nie przesta strzela , zaciskaj c na spu cie palec ocala ej r ki. Na os onie kabiny samolotu wykwit y gwiazdki przestrzelin, okulary pilota wype ni y si krwi i sztukas, wci
z jajowat bomb pod skrzyd em, ci wierzcho ki drzew, run na
ogród i eksplodowa , strzelaj c z dzia ka nawet po wybuchu. Hannibal - on na pod odze, Misza cz ciowo pod nim - zobaczy matk . Zakrwawiona le
a na podwórzu, pali a si na niej sukienka. - Zosta tu! - rzuci i wybieg z domu. W samolocie zacz a wybucha amunicja i najpierw powoli, potem coraz szybciej na
niegu zafurkota y uski; p omienie liza y ocala bomb . Pilot wci
siedzia w fotelu - tu za
nim martwy strzelec pok adowy - i ze spalon twarz wygl da jak trupia g ówka w szaliku i
he mofonie. Prze
tylko Lothar, który na widok Hannibala podniós zakrwawion r
. Wtedy z
domu wybieg a Misza - Lothar próbowa j zatrzyma , lecz przeszy a go kula z p on cego samolotu. Trysn a> krew i zbryzgana ni dziewczynka zas oni a sobie twarz, przera liwie krzycz c. Hannibal przysypa matk
niegiem, wsta , chwyci siostr i w ród sporadycznych
ju wystrza ów zaniós j do domu, a potem do piwnicy. Pociski roztopi y si w lufach i huk powoli ucich . Niebo pociemnia o i znowu spad nieg, sycz c na gor cym metalu. Ciemno
i nieg. Hannibal w ród trupów - nie wiedzia jak d ugo potem - nieg
osiadaj cy agodnie na rz sach i w osach matki. Jej cia o by o jedynym niezw glonym, nawet nienadpalonym. Hannibal szarpn j za r
, lecz zw oki zd
y ju przymarzn
do ziemi.
Przytuli si do nich. Piersi matki zmieni y si w zimny kamie , serce milcza o. Przykry jej twarz serwetk i przysypa j
niegiem. Skrajem lasu przemyka y mroczne cienie. wiat o
latarki odbija o si w wilczych lepiach. Hannibal krzykn , zamacha szpadlem. Misza chcia a wyj
do mamy - musia wybiera . Zaprowadzi j do domu, pozostawiaj c martwych
ciemno ci. Niezniszczona ksi ka pana Jakova le
a tu obok jego zw glonej r ki, dopóki
wilk nie z ar skórzanej ok adki i w ród rozrzuconych kartek Traktatu o wietle nie zliza ze niegu jego mózgu. Sprzed domu dochodzi y odg osy w szenia i gard owy warkot. Hannibal rozpali ogie . eby zag uszy
eruj ce zwierz ta, próbowa namówi Misze do piewania, sam te
piewa . Misza zaciska a pi stki na jego palcie. Ein Mannlein... atki niegu na oknie. W rogu szyby ciemny kr g od palca r kawiczki. W kr gu para wyblak ych, niebieskich oczu.
7 Drzwi otworzy y si gwa townie i do rodka wpad Grutas z Milkiem i Dortlichem. Hannibal porwa ze ciany w óczni na nied wiedzie i wiedziony nieomylnym instynktem Grutas natychmiast wycelowa w jego siostr . - Rzu to albo j zastrzel . Rozumiesz? Potem st oczyli si wokó nich. Szabrownicy w saloniku, Grentz w drzwiach: machn
r
, eby pó ci arówka
podjecha a bli ej i wiat o jej szparkowatych oczu odbi o si w wilczych lepiach na skraju lasu; jeden z wilków co wlók . Z Hannibalem i jego siostr stan li przy kominku. Z ich ogrzanych ogniem ubra bi odkawy odór wielu tygodni sp dzonych w lesie i na polach, smród zakrzep ej na podeszwach krwi. Podeszli jeszcze bli ej ognia. Garkot uk z apa wesz, która wylaz a z fa dów ubrania, i rozgniót j paznokciem. Kas ali na nich. Mieli cuchn cy oddech, kwa ny od mi sa, które niejednokrotnie zeskrobywali z opon pó ci arówki - Misza nie wytrzyma a i ukry a twarz w palcie Hannibala. Hannibal rozpi
je i otuli siostr , czuj c, jak wali jej serce. Dordich wzi
jej
miseczk , zach annie wyjad kasz , wytar naczynie poharatanymi, p etwiastymi palcami, po czym je obliza . Kolnas wyci gn do niego swoj miseczk , ale on nie da mu ani odrobiny. Kolnas by kr py i oczy b yszcza y mu na widok cennego kruszcu. Zabra Miszy bransoletk i schowa j do kieszeni. Gdy Hannibal chwyci go za r
, Grentz uszczypn go
w szyj i ch opcu zwiotcza o rami . W oddali dudni a artyleria. - Je li nadjedzie jaki patrol - powiedzia Grutas - wszystko jedno czyj, zak adamy tu szpital polowy. Uratowali my dzieci i pilnujemy ich rodzinnego dobytku, tego w ci arówce. Zdejmijcie z samochodu krzy i powie cie go na drzwiach. Szybko. - Tamci zamarzn , je li zostawimy ich na dworze - odpar Garkotluk. - Dzi ki nim nikt si nas nie czepia , mog si jeszcze przyda . - Dajcie ich do stodo y - rozkaza Grutas. - Tylko zamknijcie drzwi. - Dok d by poszli? - rzuci Grentz. - Komu by powiedzieli? - Niech ci opowiedz o swoim zasranym yciu w Albanii. Rusz dup i zamknij ich. W g stej zadymce Grentz poszed do samochodu, pomóg zsi dzieciom i pop dzi je do stodo y.
dwojgu ma ym
8 Grutas za
im na szyj cienki, lodowaty w dotyku
cuch. Kolnas spi
go
dwiema ci kimi k ódkami. Grutas i Dortlich przykuli ich do balustrady na pode cie, gdzie im nie przeszkadzali i gdzie byli dobrze widoczni. Ten, którego nazywali Garkot ukiem, przyniós im nocnik i koc z sypialni. Przez drewniane tralki Hannibal widzia , jak wrzucaj do ognia taboret od pianina. Pod
ko nierz pod
cuch Miszy, eby metal nie styka si z cia em.
niegu napada o tyle, e szare wiat o dnia wpada o do rodka tylko przez górne okna. stwina przelatuj cych za szyb p atków, przera liwe wycie wiatru; czuli si tam jak w wielkim poci gu. Owin li si kocem i dywanikiem z podestu. Misza kaszla a, koc i dywanik ten kaszel t umi y. Hannibal czul na policzku jej rozpalone czo o. Wyj zza pazuchy kawa ek czerstwego chleba i w
go sobie do ust. Gdy chleb zmi
, da go siostrze.
Co kilka godzin Grutas wyp dza swoich na dwór, eby odgarn li nieg spod drzwi i oczy cili cie
do studni. Raz Garkotluk zaniós do stodo y patelni z resztkami jedzenia.
Byli zasypani niegiem i czas bole nie zwolni bieg. Nie mieli co je , a potem nagle mieli, bo Garkotluk nawrzuca do ognia ksi ek i drewnianych miseczek sa atkowych, a Kolnas i Milko postawili na p ycie miedzian wanienk Miszy, któr przykryli desk ; deska by a za d uga i szybko si zaleg
nadpali a. Pilnuj c strawy, Garkot uk postanowi nadrobi
ci w dzienniku i rachunkach. Pouk ada na stole zrabowane rzeczy,
eby je
posortowa i przeliczy . Na górze kartki ko lawymi literami wypisa ich nazwiska: Vladis Grutas Zigmas Milko Bronys Grentz Enrikas Dortlich Petras Kolnas Zako czy swoim: Kazys Porvik. Pod nazwiskami spisa
list
przypadaj cych im rzeczy, okularów w z otych
oprawkach, zegarków, pier cionków, kolczyków i z otych z bów, których ilo
mierzy
srebrnym kubkiem. Grutas i Grentz obsesyjnie przeszukiwali domek, wyci gaj c szuflady i odrywaj c tylne cianki komód i sekretarzyków. Po pi ciu dniach pogoda si poprawi a. Na
yli rakiety nie ne i zaprowadzili ich do
stodo y. Hannibal zobaczy smu
dymu z komina nad przybudówk . Spojrza na podkow
Cezara, przybit nad drzwiami na szcz cie, i pomy la , e ko ju pewnie nie yje. Grutas i Dortlich wepchn li ich do rodka i zamkn li na klucz. Przez szpar w podwójnych drzwiach Hannibal widzia , jak szerok tyralier ruszaj w stron lasu. W stodole by o bardzo zimno. Na s omie wala o si dzieci ce ubranie. Drzwi do przybudówki by y zamkni te, ale nie na klucz. Hannibal je otworzy . Owini ty wszystkimi kocami z prycz, tu przy piecu le najwy ej o mioletni ch opiec. Mia
niad twarz i zapadni te oczy. Powk ada na siebie
wszystko, co si da o, jedno na drugie, warstwami, nawet dziewcz ce ubranie. Hannibal posadzi za nim Misze. Ch opiec si odsun . - Dzie dobry. - Hannibal powtórzy to po litewsku, niemiecku, angielsku i po polsku. Ch opiec nie odpowiedzia . Mia czerwone, chyba odmro one uszy i palce u r k. W ci gu ugiego, zimnego dnia zdo
im wyt umaczy , e jest Alba czykiem i e mówi tylko po
alba sku. Mia na imi Agon. Hannibal pozwoli mu szpera w swoich kieszeniach w poszukiwaniu jedzenia. Nie pozwoli mu tkn
Miszy. Gdy da mu do zrozumienia, e chc
po ow koców, ch opiec nie zaprotestowa . Wzdryga si na ka dy odg os, spogl da na drzwi i robi r
ruchy, jakby co r ba .
Szabrownicy wrócili przed zachodem s
ca. Hannibal us ysza ich i wyjrza przez
szpar w drzwiach stodo y. Prowadzili na wpó zag odzonego jelonka, wci fr dzlastym sznurem na szyi i strza stercz
ywego i ledwo ku tykaj cego, z
z boku. Milko podniós siekier .
- Tylko nie zmarnuj krwi - rzuci Garkot uk, kucharski autorytet. Nadbieg Kolnas z misk i b yszcz cymi oczami. Stukot siekiery, zwierz cy krzyk i Hannibal zatka siostrze uszy. Alba ski ch opiec te krzykn i zacz za co dzi kowa , im, a mo e komu innemu. Wieczorem, kiedy szabrownicy ju podjedli, Garkot uk dal im ko prawie nag , z samymi ci gnami. Hannibal zjad troch i prze e je li poda jej jedzenie palcami, uciekn
do ogryzienia,
reszt dla Miszy. Wiedzia ,
wszystkie soki, dlatego zrobi to ustami.
Zaprowadzili ich z powrotem do domku i przykuli
cuchem do balustrady; alba skiego
ch opca zostawili w stodole. Misza p on a z gor czki i Hannibal tuli j do siebie pod zimnym, zakurzonym kocem. Grypa powali a ich wszystkich; szabrownicy pouk adali si jak najbli ej dogasaj cego ognia, kaszl c na siebie i prychaj c; Milko znalaz grzebie Kolnasa i zliza z niego t uszcz. W suchej wanience le
a wygotowana czaszka jelonka.
I nagle znowu pojawi o si jedzenie, a oni po arli je, nie patrz c na siebie, mrucz c,
burcz c i chrz kaj c. Garkot uk da im troch chrz stek i wywaru. Do stodo y nie zaniós niczego. Pogoda wci
nie chcia a si zmieni ; szare jak granit chmury wisia y tu nad ziemi ,
las ucich i s ycha by o tylko potrzaskiwanie oblodzonych ga zi drzew. Jedzenie sko czy o si na wiele dni przed tym, jak niebo wreszcie poja nia o. Usta wiatr, kaszel przybra na sile. Grutas i Milko w
yli rakiety nie ne i chwiejnie wyszli na
dwór. Trawiony gor czk Sprzeczali si g
Hannibal zasn
i po pewnym czasie us ysza , jak wracaj .
no i k ócili. Oblizawszy zakrwawion skór jakiego ptaka, Grutas da j
tamtym, a oni rzucili si na ni jak psy. Grutas mia na twarzy krew i pióra. Podniós g ow , spojrza na dzieci i powiedzia : - Musimy co je , bo umrzemy. By o to ostatnie wiadome wspomnienie, jakie Hannibal wyniós z domku. Brakowa o gumy, wi c g sienice czo gu, olbrzymiego KV - 1, by y rozpi te na ko ach z go ej, niczym nieamortyzowanej stali, dlatego ca y kad ub dr
i wibrowa , zamazuj c
obraz w peryskopie. W przenikliwy mróz maszyna p dzi a le nym duktem: Niemcy uciekali i front przesuwa si codziennie wiele kilometrów na zachód. Dwaj przycupni ci nad ch odnic piechociarze wypatrywali niedobitków Werewolfu, samotnych fanatyków gotowych zaatakowa ich panzerfaustem. Dostrzegli jaki ruch w krzakach. Dowódca us ysza , e otworzyli ogie
i obróci wie yczk , eby karabin maszynowy móg namierzy cel. W
obiektywie peryskopu zobaczy ch opca, dziecko, które wysz o zza krzaków w ród gejzerów niegu wyrzucanego przez kule strzelaj cych do niego kaza tamtym przesta . Przez pomy
nierzy. Stan
w otwartym w azie i
zabili ju kilkoro dzieci - tak to ju jest - i nie chcieli
zabi kolejnego. Ch opiec by chudy i blady, i mia na szyi p tl z mu j zdj li, wraz
cucha. Kiedy wzi li go na czo g i
cuchem zesz y kawa ki skóry.
Do piersi kurczowo przyciska torb , w której by a niez a lornetka. Potrz sali nim, zadawali mu pytania po rosyjsku, polsku, a nawet w prymitywnej litewszczy nie, wreszcie zrozumieli, e jest niemow . Mieli ochot zabra mu lornetk , ale zacz li si wzajemnie zawstydza i w ko cu jej nie zabrali. Dali mu pó jab ka i w bij cym z ch odnicy cieple zawie li go do wsi.
9 W opuszczonym zamku Lecterów schroni a si na noc sowiecka jednostka piechoty zmotoryzowanej, wyposa ona w niszczyciela czo gów i ci witem
wyrzutni rakietow . Przed
nierze pojechali dalej, pozostawiaj c na dziedzi cu placki roztopionego niegu i
ciemne plamy oleju. Pozostawili równie lekk pó ci arówk , która sta a teraz przed bram z pracuj cym silnikiem. Grutas i jego czterej kompani, wci
w mundurach
nierzy s
b medycznych,
obserwowali zamek z lasu. Min y cztery lata, odk d Grutas zastrzeli na dziedzi cu kucharza i czterna cie godzin, odk d uciekli z p on cego domku my liwskiego, pozostawiaj c tam martwych towarzyszy. Z oddali niós si huk wybuchaj cych bomb, zza horyzontu strzela y w niebo smugi pocisków przeciwlotniczych. Z zamku wyszed ostatni Rosjanin, rozwijaj c za sob lont ze szpuli. - Cholera - powiedzia Milko. - Zaraz polec na nas od amki wielkie jak wagon towarowy. - I tak tam pójdziemy - odpar Grutas. nierz doszed do ko ca schodów, uci lont i przykucn . - Po co? - mrukn Grentz. - Tamci wszystko rozszabrowali. Cestfoulu. - Tu debande ? - spyta Dortlich. - Va tefaire enculer. - Pod apali troch francuskiego pod Marsyli , gdzie trupie g ówki uzupe nia y sprz t i uzbrojenie, i w chwilach napi cia przed akcj lubili przeklina w tym zyku. Przypomina o im to mi e chwile we Francji. Rosjanin rozszczepi lont dziesi
centymetrów od ko ca i wetkn we
epek zapa ki.
- Jaki to kolor? - spyta Milko. Grutas mia lornetk . - Za ciemno, nie wida . Rosjanin podpali lont i zobaczyli rozb ysk ognia na jego twarzy. - Pomara czowy czy zielony? - dopytywa si Milko. - Ma paski? Grutas milcza . Rosjanin ruszy do ci arówki. Szed leniwie i g
no si
mia , nie
zwracaj c uwagi na ponaglenia kierowcy i sypi cy iskrami lont. Milko po cichu liczy . Gdy tylko ci arówka znikn a im z oczu, pobiegli do drzwi. Gdy tam dotarli, ogie w
loncie w
nie przekracza próg. Paski zobaczyli dopiero z odleg
pr dko ci
dwóchmetrównasekund ,
ci kilku kroków. Pali si z
dwóchmetrównasekund ,
dwóchmetrównasekund .
Grutas przeci go spr ynowcem. - Pieprzy wieprza - mrukn
Milko i wpad na schody, biegn c wzd
szukaj c, szukaj c innych lontów i adunków. Przeci
lontu i
g ówn sal , pop dzi do baszty i
znalaz to, czego szuka , wielk p tl ze splecionego lontu. Wróci do sali i krzykn : - Znalaz em g ówny. Innych nie ma. Mia
racj . - U podstawy baszty rozmieszczono
adunki wybuchowe po czone pojedyncz p tl lontu detonuj cego. Rosyjscy ównej wci
nierze nie zamkn li nawet frontowych drzwi, a pod kominkiem w sali
p on
ogie . Nagie ciany by y upstrzone wulgarnymi napisami, pod oga
odchodami i strz pami papieru, pozosta
ciami po ostatnim akcie we wzgl dnym cieple
zamku. Milko, Grentz i Kolnas przeszukali górne pi tra. Grutas da znak Dortlichowi i zeszli razem do lochów. Krata broni ca dost pu do piwnicy z winem by a otwarta, k ódka wy amana. Mieli tylko jedn latark . Jej
tawe wiat o odbija o si od roztrzaskanego szk a. Na
pod odze wala y si puste butelki po starym, przednim winie, z szyjkami st uczonymi przez pij cych w po piechu z odziei. Pod cian
le
stó do degustacji, przewrócony przez
szabrowników. — Kurwa - powiedzia Dortlich. - Nie zostawili ani yka. — Pomó mi - odpar Grutas. Zachrz ci o szk o, odci gn li stó . Za sto em znale li wiec i j zapalili. — Poci gnij za yrandol - rzuci Grutas; Dortlich by wy szy. - Lekko szarpnij, do do u. Odskoczy a pólka. Gdy tylko drgn a, Dortlich wyj schowka. Dortlich za nim. — Bo e wi ty! - wykrzykn . — Dawaj ci arówk - rozkaza Grutas.
pistolet. Grutas wszed do
10 Litwa, 1946 Hannibal Lecter, lat trzyna cie, sta na gruzowisku u stóp fosy w by ym zamku Lecterów i rzuca okruchy chleba do czarnej wody. Kuchenny ogród, otoczony przero ni tym ywop otem, by teraz ogrodem ko chozowego sieroci ca i ros a w nim g ównie rzepa. Fosa i woda by y dla Hannibala bardzo wa ne. Fosa by a czym sta ym i niezmiennym; w czarnej wodzie odbija y si chmury, które tak jak zawsze przep ywa y nad z batymi basztami zamku. Na mundurku mia karn koszul z napisem: „Zakaz gry”. Zabroniono mu gra w pi
na boisku za murami, ale wcale z tego powodu nie cierpia . Mecz przerwano, kiedy
nadjecha ci gni ty przez Cezara wóz z drewnem na opa . Cezar cieszy si , kiedy Hannibal odwiedza go w stajni, ale nie lubi rzepy. Ch opiec obserwowa p ywaj ce w fosie czarne ab dzie. Mia y dwa m ode jeszcze puszyste: jedno p yn o teraz na grzbiecie matki, drugie za ni . Trzech przyczajonych na górze wyrostków rozchyli o ywop ot, eby popatrze na Hannibala i na ptaki. Samiec wyszed na brzeg, eby odp dzi intruza. - Ten czarny sukinsyn zaraz mu przypieprzy - szepn
do kolegów blondyn imieniem
Fiodor. - Dupek zesra si w gacie, tak samo jak ty, kiedy chcia
podebra im jajka.
Zobaczymy, czy nasz niemowa umie p aka . Hannibal roz
r ce, jak zwykle przed
aj c je ga ziami wierzby, i ab
wróci
do wody. Rozczarowany Fiodor wyj
zza pazuchy gumow proc i kamie z kieszeni. Kamie
trafi w brzeg fosy i b oto ochlapa o Hannibalowi nogi. Hannibal podniós wzrok, z kamienn twarz
spojrza na Fiodora i pokr ci g ow . Kolejny kamie
rozbryzga wod
tu
za
ab dzi tkiem. Hannibal poruszy ga ziami i zasycza , odp dzaj c ptaki od brzegu. Na zamku zadzwoni dzwonek. Fiodor i jego koledzy odwrócili si rozradowani zabaw
i nagle zza
ywop otu
wyszed Hannibal, wywijaj c d ugim wodorostem z wielk bry ziemi na ko cu. Bry a trafi a Fiodora prosto w twarz, a wtedy Hannibal, o g ow ni szy, zepchn
go na brzeg, zbieg na
dó , zanurzy oszo omionego ch opca w czarnej wodzie, przytrzyma i r koje ci procy zacz ga go w kark. Robi to z dziwnie oboj tn twarz , tylko oczy mia
ywe; mia te
czerwone kr gi na skraju pola widzenia. Obróci go na plecy. Koledzy Fiodora zbiegli na brzeg, ale nie chc c bi si z nim w wodzie, zawo ali na pomoc nadzorc . Krzycz c i
przeklinaj c, pierwszy nadzorca Pietrow zsun
si wraz z innymi na dó . Zabrudzi sobie
yszcz ce buty i podnosz c kij, uwala go b otem. Wieczór w g ównej sali zamku, odartej teraz ze swej wietno ci i zdominowanej przez wielki portret Józefa Stalina. Setka ch opców w mundurkach sko czy a ju kolacj i sta a na baczno
przy sto ach, piewaj c Mi dzynarodówk . Lekko pijany kierownik sieroci ca
dyrygowa nimi widelcem. Nowo mianowany pierwszy nadzorca Pietrow i drugi nadzorca w bryczesach i d ugich butach przechadzali si
mi dzy sto ami, pilnuj c,
eby wszyscy piewali. Hannibal nie
piewa . Mia posiniaczon twarz, nie domyka o mu si oko. Obserwowa go siedz cy przy siednim stole Fiodor z obanda owan szyj i poharatanymi policzkami. Mia palec na szynie. Nadzorcy przystan li przed Hannibalem. Ten wzi widelec i ukry go w d oni. - Za dobrze jeste urodzony, eby z nami piewa , paniczu? - rzuci pierwszy. - Ju nie jeste paniczem, jeste zwyk sierot i jak s owo daj , b dziesz piewa ! I uderzy go na odlew tabliczk z zaciskiem na papiery. Hannibal nie zmieni wyrazu twarzy. Ani nie za piewa . Z k cika ust pop yn a mu krew. - To niemowa - powiedzia drugi nadzorca. - Nie ma sensu go bi . Pie
si sko czy a i w ciszy zadudni g os pierwszego: - Jak na niemow , za g
krzyczy przez sen. - I zamachn
no
si po raz drugi. Hannibal zablokowa cios zaci ni tym w
pi ci widelcem i metalowe z by wbi y si tamtemu w k ykcie. Nadzorca ruszy w lewo, eby obej
stó . - Stój! - Kierownik móg by pijany, ale wci
by kierownikiem. - Lecter, zg osisz si
do mnie do gabinetu. W gabinecie sta o wojskowe biurko i dwie po ówki, a na biurku le dokumentami. To w
stos teczek z
nie tutaj najbardziej czu by o zmian w zapachu zamku. Przedtem
pachnia o tu cytrynowym p ynem do czyszczenia mebli i perfumami, teraz cuchn o moczem z zimnego kominka. Okna by y nagie, zdobi y je tylko rze bione ramy. - To by pokój twojej matki? Panuje tu taka kobieca atmosfera. - Kierownik by cz owiekiem kapry nym, mi ym albo okrutnym, zale nie od tego, jak w pora
. Mia ma e, czerwone oczy i czeka na odpowied . Hannibal kiwn g ow . - Pewnie ci ko ci tu teraz mieszka , co? Hannibal milcza . Kierownik wzi teczk z biurka. - Có , d ugo tu nie zostaniesz. Twój wuj zabiera ci do Francji.
nie prze ywa
11 Kuchni
roz wietla tylko p on cy pod p yt
ogie . Stoj cy w mroku Hannibal
obserwowa pomocnika kucharza, który spa za liniony na krze le tu obok pustej szklanki. Ch opiec patrzy na lamp naftow na pó ce tu za nim. W jej kloszu igra blask ognia. Kucharz oddycha g boko i regularnie, w nosie bulgota o mu od kataru. Hannibal zrobi kilka kroków po kamiennej posadzce, przystan
tu
za krzes em i uderzy go
wódczano - cebulowy odór oddechu pi cego. Druciany uchwyt lampy na pewno by zaskrzypia . Lepiej chwyci j za podstaw i za wierzch, przytrzymuj c klosz, eby nie zabrz cza . Jednym ruchem podnie
j i zdj
z
pó ki. Ju . Trzyma j obiema r kami. ny trzask, syk buchaj cej z polana pary i w chmurze iskier z paleniska wypad rozpalony w gielek - wypad , potoczy si i znieruchomia nieca e trzy centymetry od filcowego buta kucharza. Co by o najbli ej, jakie narz dzie? Na blacie sta pojemnik, wielka uska po naboju armatnim, pe na drewnianych
ek i opatek. Hannibal postawi lamp , wzi
i
przesun w gielek na rodek pod ogi. Drzwi do lochu by y w k cie. Gdy otworzy y si cicho, wszed w absolutn ciemno pami taj c o pierwszym pode cie, zamkn je za sob . Potar zapa
i
o kamienny mur, zapali
lamp i znajomymi schodami ruszy na dó , czuj c narastaj cy ch ód. Mija piwnic za piwnic , szed do tej z winem. Na niskich sklepieniach ta czy o wiat o lampy. elazna krata by a otwarta. Zamiast dawno ju rozkradzionych win, na pó kach le ównie rzepa. Zakonotowa sobie, eby wzi braku jab ek, chocia
y teraz gnij ce warzywa,
kilka buraków cukrowych - Cezar jada je z
barwi y mu wargi na czerwono i wygl da wtedy tak, jakby si
uszminkowa . Widzia , jak bezczeszczono jego dom, jak wszystko rozkradano, konfiskowano i plugawiono, ale przez ca y ten czas ani razu tu nie by . Postawi lamp na pó ce i odsun ciany kilka worków z ziemniakami i cebul . Wszed na stó i poci gn
od
za yrandol. Nic.
Poci gn jeszcze raz. Potem zawis na nim ca ym ci arem cia a. yrandol opad nieco w dó z gwa townym szarpni ciem, które wznieci o chmur kurzu, i g
no zgrzytn a tylna pó ka.
Hannibal zeskoczy na pod og . Wsun palce w szpar i poci gn . Pó ka ust pi a z przera liwym piskiem zawiasów. Czujnie nads uchuj c, gotów w
ka dej chwili zdmuchn To w
p omie , wróci po lamp . Ale nie, nie zdarzy o si nic.
nie tu, w tym pomieszczeniu po raz ostatni widzia kucharza i na chwil
stan a mu przed oczami jego du a, okr
a twarz, stan a zupe nie wyra nie, bez mglistej
przes ony, jak czas rozwiesza przed obrazem zmar ych. Wzi lamp i wszed do schowka za piwnic . Schowek by pusty. Pozosta a tylko jedna z ocona rama t fr dzlami w miejscach, gdzie wyci to p ótno. By to najwi kszy obraz w domu, romantyczna panorama bitwy pod
algiris, gloryfikuj ca
osi gni cia Hannibala Ponurego. Hannibal Lecter, ostatni z rodu, sta w rozszabrowanym zamku swego dzieci stwa, patrz c na pust ram ze wiadomo ci , e jest z Lecterów i zarazem nie jest. Wspomina matk , która pochodzi a ze Sforzów, wspomina kucharza i pana Jakova, przedstawicieli tradycji jak e odmiennych od jego. Widzia ich w pustej ramie obrazu, jak siedz przy ogniu w domku my liwskim. Nie by Hannibalem Ponurym pod
adnym zrozumia ym dla siebie wzgl dem.
Prowadzi ycie pod malowanym sufitem dzieci stwa. Lecz sufit ten by cienki jak niebo i jak niebo nieprzydatny. Tak przynajmniej uwa
.
Wszystkie przepad y, obrazy z twarzami, które zna tak dobrze jak twarze najbli szej rodziny. Po rodku pomieszczenia by loch, wyschni ta studnia, do której Hannibal Ponury wrzuca swoich wrogów, by szybko o nich zapomnie . W pó niejszych latach ogrodzono j , eby zapobiec wypadkom. Hannibal podniós lamp i z mroku wychyn o pó szybu. Ojciec opowiada mu, e kiedy by ma y, w studni le
y ludzkie ko ci.
Kiedy , eby sprawi mu rado , opuszczono go tam w koszu. Na cianie, tu nad dnem, by o wyryte s owo. Teraz go nie widzia , lecz wiedzia , e wci
tam jest, e wci
tam ko lawe litery wydrapane w ciemno ci przez umieraj cego cz owieka. „Pourquoi?”
s
12 Sieroty spa y w d ugiej sypialni. U
ono je wed ug wieku. Na ko cu przeznaczonym
dla najm odszych pachnia o przedszkolnym zapachem ludzkiej wyl garni. Dzieci tuli y si do siebie przez sen i obejmowa y, niektóre wzywa y martwych bliskich, widz c na ich twarzach trosk i czu
, której ju nigdy nie mia y zazna .
Nieco dalej, pod kocami onanizowali si starsi ch opcy. Ka de dziecko mia o szafk u stóp
ka i kawa ek miejsca na cianie, gdzie mog o
powiesi rysunek czy - o wiele rzadziej - zdj cie kogo z rodziny. Rz d topornych rysunków kredkami nad rz dem
ek. Nad
kiem Hannibala
doskona e studium dzieci cej r ki i ramienia - kreda i o ówek - r ki w b agalnym, przykuwaj cym uwag ge cie, skróconej perspektyw pulchnej r czki, któr dziecko chce co lub kogo poklepa . Na nadgarstku ma bransoletk . Pod rysunkiem pi Hannibal z drgaj cymi powiekami. Ma zaci ni te z by, nozdrza rozszerzaj mu si i zw aj od trupiego zapachu. Domek my liwski w lesie. Hannibal i Misza owini ci zimnym, zakurzonym kocem, zielone i czerwone refleksy wiat a w zalodzonych oknach. Wieje porywisty wiatr i przez chwil komin nie ci gnie. Pod strom powa
i nad podestem zawisa siny dym - gwa townie
otwieraj si drzwi, Hannibal podnosi g ow i patrzy przez drewniane tralki. Na p ycie stoi wanienka Miszy: Garkot uk gotuje w niej czaszk jelonka z kilkoma wyschni tymi bulwami. Przetaczaj ce si w bulgocz cym wrz tku rogi uderzaj w cianki wanny, jakby ostatnim wysi kiem zwierz próbowa o j bó . W podmuchu zimnego powietrza do rodka wchodz Niebieskooki i P etwor ki; zrzucaj rakiety nie ne i opieraj je o cian . Pozostali t ocz si wokó nich, Ten od Miski ku tyka z k ta na odmro onych stopach. Niebieskooki wyjmuje z kieszeni trzy ma e, martwe, chude ptaki. Wraz z piórami i ze wszystkim wk ada je do wrz tku, eby zmi
y i eby mo na by o obedrze je ze skóry. Li e zakrwawion skór , ma krew i pióra
na twarzy, a tamci podchodz jeszcze bli ej. Niebieskooki daje im skór , a oni rzucaj si na ni jak psy. Niebieskooki podnosi zakrwawion twarz, patrzy na podest, wypluwa pióro i mówi: - Musimy co je , bo umrzemy. Wrzucaj do ognia rodzinny album Lederów i papierowe zabawki Miszy, jej zamek i lalki. Hannibal stoi teraz przy palenisku - znalaz si tam zupe nie nagle, nie ma sensu schodzi - a chwil pó niej s ju w stodole, gdzie na s omie walaj si dzieci ce ubranka, obce i sztywne od krwi. Tamci podchodz bli ej, tamci ich macaj .
- We j , ona i tak umrze. Chod my si pobawi , chod my si pobawi . Zabieraj j ze piewem na ustach. - Ein Mannlein steht im Waldeganz still und stumm... Hannibal trzymaj za r
, nie puszcza, wlok ich do drzwi. Hannibal wci
nie chce
jej pu ci , wi c Niebieskooki zatrzaskuje mu na r ku ci kie wrota stodo y. Znowu je otwiera i wychodzi do niego z kijem: g uchy stukot w g owie, potworne ciosy, rozb yski wiat a za oczami, wahnie w drzwi i krzyk Miszy: - Anniba! Hannibal krzyczy przez sen: „Misza! Misza!” i pierwszy nadzorca wali kijem w ram ka. - Zamknij si ! Zamknij mord ! Wstawaj, zasra cu! - Zerwa po ciel z
ka, rzuci mu
koc. D gn go kijem, po zimnej ziemi pop dzi do szopy na narz dzia i wepchn do rodka. W szopie wisia y narz dzia ogrodowe, sznury i kilka narz dzi stolarskich. Nadzorca powiesi lamp na ko ku i podniós kij. Pokaza mu zabanda owan r
.
- Teraz mi za to zap acisz. Hannibal skuli si i jakby skurczy , powoli kr
c, wychodz c poza kr g wiat a, nie
odczuwaj c niczego, czemu móg by nada konkretn nazw . Nadzorca dostrzeg strach w jego oczach: ruszy za nim, da si odci gn
od lampy. Uderzy go mocno w udo. Ale
Hannibal by ju przy lampie. Chwyci sierp i zdmuchn obiema r kami cisn
p omie . Po
si na pod odze,
sierp tu nad g ow , us ysza w ciemno ci kroki tamtego, uderzy na
lep, chybi i po chwili doszed go trzask drzwi i brz k
cucha.
- Dobr stron bicia niemowy jest to, e nie doniesie - powiedzia pierwszy. On i jego zast pca patrzyli na ciemnoniebieskiego delahaye'a parkuj cego na wy wirowanym podje dzie zamku, wdzi czny przyk ad francuskiego nadwozia z proporczykiem sowieckiego i wschodnioniemieckiego korpusu dyplomatycznego na przednim zderzaku. Limuzyna mia a w sobie co egzotycznego, co z przedwojennych francuskich samochodów. By a zmys owa, zw aszcza dla oczu tych, którzy przywykli do kanciastych czo gów i azików. Pierwszy nadzorca mia ochot wzi
nó i wydrapa na jej
drzwiczkach s owo: „Chuj”, ale kierowca by ros y i czujny. Hannibal widzia , jak przyjecha a. By w stajni, ale nie wybieg , nie podbieg . Patrzy , jak wuj wchodzi do zamku w towarzystwie sowieckiego oficera. Przy
d
do policzka Cezara. Prze uwaj c owies, Cezar odwróci d ugi eb w
jego stron . Rosyjski stajenny dobrze o niego dba . Hannibal potar ko sk szyj i przysun si do nadstawionego ucha, lecz z jego ust nie wydoby si
aden d wi k. Potem poca owa
Cezara mi dzy oczy. Na wy kach, mi dzy podwójnymi cianami, ukry lornetk
ojca.
Powiesi j sobie na szyi i przeszed przez dobrze ubity p ac defiladowy. Drugi nadzorca obserwowa go ze schodów. W torbie by skromny dobytek Hannibala.
13 Przez okno w gabinecie kierownika Robert Lecter widzia , jak za paczk papierosów jego kierowca kupuje od kucharza ma najprawdopodobniej nie
kie bas
i kawa ek chleba. Jego brat
, Lecter by wi c teraz hrabi . Zd
ju przywykn
do tego
tytu u, u ywa go bezprawnie od lat. Kierownik nie przeliczy pieni dzy, ale zerkn wszy na pu kownika Timk , schowa je do kieszeni na piersi. - Panie hrabio... Towarzyszu Lecter, przed wojn widzia em w Luwrze dwa wasze obrazy i kilka reprodukcji w „Górnie”. Bardzo podziwiam wasze dzie a. Hrabia lekko sk oni g ow . - Dzi kuj . Siostra Hannibala: co o niej wiecie? - Zdj cie ma ego dziecka niewiele tu pomo e - odpar kierownik. - Pokazujemy je w sieroci cach - wtr ci pu kownik Timka. By w mundurze wojsk ochrony pogranicza i w okularach w stalowych ramkach, które po yskiwa y w duecie z jego srebrnymi z bami. - To musi potrwa . Tylu ich jest. - A musz wam jeszcze powiedzie - doda kierownik - e w lasach pe no jest... szcz tków tych, których jak dot d nie zidentyfikowano. - Hannibal nie wypowiedzia ani s owa? - spyta hrabia. - Przynajmniej nie przy mnie. Ale mówi potrafi, przez sen wykrzykuje imi siostry. „Misza. Misza”. - Kierownik przerwa , szukaj c odpowiednich s ów. - Towarzyszu Lecter, na pa skim miejscu by bym wzgl dem niego bardzo ostro ny do czasu, a lepiej go pan pozna. Najlepiej by by o, gdyby Hannibal nie bawi si z innymi ch opcami, dopóki si u was nie zadomowi. W jego towarzystwie zawsze kto obrywa. - Zn ca si nad s abszymi? - Nie, bije tych, którzy si zn caj . Nie przestrzega hierarchii. Zawsze bije si z ro lejszymi; bardzo szybko z nimi sobie radzi, czasem dotkliwie ich kaleczy. Mo e by niebezpieczny dla kogo wi kszego i silniejszego. Maluchom nie zagra a. Pozwala nawet im z siebie artowa . Niektóre my
, e jest g uchoniemy i w jego obecno ci nazywaj go
wariatem. Oddaje im swój deser, chocia deser to u nas rzadko . Pu kownik Timka spojrza na zegarek. - Musimy jecha - powiedzia . - Zaczekajcie na mnie w samochodzie, dobrze? Gdy hrabia wyszed , wyci gn r
. Kierownik westchn i poda mu pieni dze.
Pu kownik b ysn okularami, za wieci z bami, poliza kciuk i zacz je liczy .
14 Gdy od chateau dzieli o ich kilka kilometrów, spad przelotny deszcz i kurz osiad . W podwozie uwalanego b otem delahaye'a zastuka y kamyki, w rodku powia o zapachem zió i wie ej ziemi. Potem deszcz usta i zapad pomara czowy zmierzch. W tym dziwnym wietle zamek zdawa si bardziej elegancki ni okaza y. Pó okr
e
filarki w jego licznych oknach wygl da y jak ci ka od rosy paj czyna. Dla wypatruj cego znaków Hannibala zakrzywiona loggia chateau by a rozchodz
si na wszystkie strony fal
z zasady Huygensa. Przed zepsutym niemieckim czo giem, którego lufa stercza a z foyer, sta y cztery konie poci gowe, paruj c po deszczu. Du e konie, wielkie jak Cezar. Hannibal ucieszy si na ich widok, pragn , eby by y jego totemem. Czo g sta na rolkach. Wo nica przemawia do koni, konie czujnie strzyg y uszami i niczym zepsuty z b, centymetr po centymetrze, wyci ga y maszyn z zamku. - Niemcy rozwalili z dzia a drzwi i ukryli go tam przed sowieckimi samolotami wyja ni hrabia, gdy samochód si zatrzyma ; zd
ju przywykn
do tego, e ch opiec nie
odpowiada. - Zostawili go tu i uciekli. Nie mogli my go wyci gn , wi c ozdobili my to szkaradztwo skrzynkami na kwiaty i przez pi
lat obchodzili my je bokiem. Poniewa mog
ju sprzedawa moje „wywrotowe” obrazy, sta nas na wynaj cie koni i wo nicy. Chod , Hannibalu. Wypatrywali ich zarz dca i gospodyni, którzy wyszli im na spotkanie z parasolem na wypadek, gdyby znowu si rozpada o. Przybieg z nimi mastiff, suka. Zamiast od razu p dzi do wej cia, wuj stan
przed nimi i mówi c przez rami ,
przedstawi go na podje dzie, co bardzo si Hannibalowi spodoba o. - To jest mój bratanek Hannibal. Nale y teraz do naszej rodziny i cieszymy si , e tu jest. To jest madame Brigitte, moja gospodyni. A to Pascal, dzi ki któremu wszystko si tu kr ci. Madame Brigitte by a kiedy
adn pokojówk . Jako dobra obserwatorka, ocenia a
Hannibala po jego zachowaniu. Suka powita a hrabiego z wielkim entuzjazmem i zachowa a rezerw Hannibala. Parskn a, wydmuchuj c powietrze chrapami. Hannibal otworzy d
wobec . Suka
obw cha a j i pytaj co podnios a oczy. - Trzeba znale
dla niego jakie ubranie - powiedzia hrabia. - Poszukaj w moich
szkolnych kufrach na strychu, potem co mu kupimy. - A jego siostrzyczka? - spyta a Brigitte. - Nie, jeszcze nic nie wiadomo. - Hrabia pokr ci g ow i zamkn temat. Obrazy, jakie Hannibal zarejestrowa , id c w stron domu: mokry, b yszcz cy bruk na dziedzi cu, b yszcz ca po deszczu sier
koni, b yszcz ca wilgoci wrona pod rynn na
dachu, ruch zas on w oknie na pi trze: b yszcz ce w osy pani Murasaki, potem jej sylwetka. Otworzy a okno. Jej twarz musn o wieczorne
wiat o i Hannibal, prosto z
bezmiernego koszmaru, zrobi pierwszy krok na mo cie marze . Przeprowadzka z ko chozowych koszar do prywatnego domu przynosi s odk ulg . Zamkowe meble by y dziwne i przyjazne, mieszanina stylów i okresów ze strychu, gdzie czeka y, a
hitlerowscy szabrownicy wreszcie uciekn . Podczas okupacji najcenniejsze
francuskie meble wywieziono poci gami do Niemiec. Dzie Roberta Lectera oraz innych francuskich mistrzów po da Hermann Góring i sam Führer. Zaraz po zaj ciu Francji Góring kaza aresztowa „wywrotowego s owia skiego artyst ” i zaj
Roberta Lectera jako
jak najwi cej jego „dekadenckich” obrazów,
eby „ochroni ” ludzi przed ich szkodliwym wp ywem. Skonfiskowane trafi y do prywatnych kolekcji jego i Hitlera. Kiedy alianci uwolnili hrabiego z wi zienia, on i pani Murasaki próbowali si jako pozbiera , a s
ba pracowa a za jedzenie, dopóki hrabia znowu nie wzi p dzla do r ki.
Teraz dopilnowa , eby bratanek zadomowi si w swoim nowym pokoju. Pokój, du y i jasny, ozdobiono draperiami i plakatami, eby o ywi kamie . Wysoko na cianie wisia a maska do kendo i dwa bambusowe miecze. Gdyby tylko móg mówi , Hannibal spyta by o Madame.
15 Poby sam nieca
minut , bo zaraz kto zapuka do drzwi. W progu sta a Chiyoh,
pomocnica pani Murasaki, japo ska dziewczynka w jego wieku z dwoma kucykami ko o uszu. Otaksowa a go spojrzeniem i niczym b ona migawkowa jastrz bia, jej oczy momentalnie przes oni mglisty welon. - Pani Murasaki pozdrawia ci i wita - zacz a. - Pozwól ze mn . - Us stanowczo zaprowadzi a go do
nie, lecz
ni w dawnej t oczarni w zamkowej przybudówce.
eby sprawi przyjemno
onie, hrabia Lecter przekszta ci doczarni w japo sk
ni i do kadzi p yn a teraz woda z podgrzewacza zrobionego z miedzianego destylatora do koniaku, urz dzenia spe niaj cego niezmiernie proste zadania w niezmiernie skomplikowany sposób. Pachnia o tam drewnem i rozmarynem. Obok kadzi sta y srebrne wieczniki, które po wojnie wyj to z ukrycia. Chiyoh nie zapali a wiec. Nie wiedz c, jak Hannibal ma w domu pozycj , uzna a, e do chwili wyja nienia tej kwestii wystarczy mu zwyk a arówka. Da a mu r czniki i szlafrok, wskaza a prysznic w k cie. - Zanim wejdziesz do wody, umyj si tam i dobrze wyszoruj. Po k pieli kucharz zrobi ci omlet, a potem musisz odpocz . - Wykrzywi a twarz w czym na kszta t u miechu, wrzuci a do kadzi pomara cz i zaczeka a za drzwiami, a Hannibal si rozbierze. Gdy poda jej ubranie, uj a je ostro nie dwoma palcami, owin a wokó kija i znikn a. Obudzi si wieczorem, gwa townie, tak jak w sieroci cu. Dopóki nie przypomnia sobie, gdzie jest, porusza tylko oczami. By czysty, le
w czystym
ku. Przez okno
wpada o ostatnie wiat o d ugiego francuskiego zmierzchu. Na krze le obok bawe niane kimono. W
ka wisia o
je. Kamienna posadzka by a przyjemnie ch odna, kamienne
schody mocno wydeptane, tak jak schody w ich rodzinnym zamku. Wyszed na dwór i pod fio kowym niebem us ysza odg osy z kuchni, krz tanin przed kolacj . Zobaczy go pies i zanim wsta , dwa razy machn ogonem. Z
ni dochodzi y d wi ki japo skiej lutni. Ruszy w tamt stron . Zakurzone okno
jarzy o si od blasku wiec. Zajrza do rodka. Na brzegu kadzi siedzia a Chiyoh, szarpi c struny d ugiej, eleganckiej koto. Tym razem zapali a
wiece. Cichutko chichota
podgrzewacz. Strzelaj c w gór iskrami, pod podgrzewaczem trzaska ogie . W wodzie by a pani Murasaki. Pani Murasaki by a w wodzie niczym kwiat w zamkowej fosie, gdzie p ywa y nieme ab dzie. Patrz c niemy jak one, Hannibal rozpostar r ce, tak jak one rozpo ciera y skrzyd a.
Odszed od okna, dziwnie oci si po
y w wieczornej szarówce wróci do swego pokoju i
. Sufit sypialni pa stwa domu ja nieje od resztek aru z paleniska. Hrabia Lecter
ywia si w pó mroku pod dotykiem r k i g osu pani Murasaki. - T skni am za tob tak jak wtedy, kiedy by
w wi zieniu - mówi a. - Przypomnia
mi si wiersz Ono no Komachi, jednego z naszych przodków sprzed tysi ca lat. - Hmm... - By a bardzo nami tn poetk . - Powiedz jaki, nie mog si ju doczeka . - „Hito ni awan lsuki no naki yo wa/omiokite/mune hashiribi ni/ kokoro yaki ori”. yszysz t muzyk ? Zachodnie ucho Roberta Lectera adnej muzyki tam nie s ysza o, lecz wiedz c, gdzie jej szuka , hrabia z entuzjazmem odpar : - O tak. Co to znaczy? - „Nie mog si z nim widzie /w t bezksi ycow noc/Le , nie pi c, t skni c i on c/piersi me w ogniu, serce w p omieniach”. - Bo e, Sheba... Wy mienicie zatroszczy a si o to, eby zaoszcz dzi mu wysi ku. Zegar stoj cy w zamkowym holu mówi, e ju pó no i w kamiennych korytarzach rozbrzmiewa echo cichego bim - bom. Suka kr ci si w budzie i odpowiadaj c zegarowi, trzyna cie razy krótko wyje. Le cy w czystym
ku Hannibal przewraca si przez sen. I ni.
W stodole jest zimno, a Niebieskooki i P etwor ki zsun li im do pasa ubranie i macaj ich przedramiona. Pozostali, ci z tylu, miej si pod nosem i kr
jak hieny, które musz
zaczeka . Oto ten, który zawsze dzieli si jedzeniem. Misza kaszle, ma gor czk , odwraca ow , eby nie czu ich oddechu. Niebieskooki chwyta ich za
cuch na szyi. Na twarzy ma
krew i pióra ptaka, którego skór po ar . Zniekszta cony g os Tego od Miski: - We j , ona i tak uuumrze. A on b dzie d
ej wie uuutki... Niebieskooki do Miszy,
makabrycznie j zwodz c: - Chod my si pobawi , chod my si pobawi ] Zaczyna piewa i do cza do niego etwor ki: - Ein Mannlein steht im Walde ganz still und stumm, Es hat von lauter Purpur ein Mantelein um. Ten od Miski przynosi misk . P etwor ki podnosi siekier , Niebieskooki chwyta
Misze, Hannibal rzuca si na niego, gryzie go w policzek, wisz ca za r czk Misza odwraca si do niego i... - Misza, Misza! Krzyk rozbrzmiewa w kamiennych korytarzach i do pokoju wpadaj hrabia i pani Murasaki. Hannibal rozerwa z bami poduszk i wsz dzie fruwaj pióra. Ch opiec warczy, charczy, przera liwie krzyczy, rzuca si na
ku, z kim walczy, zgrzyta z bami. Hrabia
przygniata go ca ym ci arem cia a, owija mu r ce kocem, przydusza kolanami. - Spokojnie, spokojnie. Boj c si , e Hannibal odgryzie sobie j zyk, pani Murasaki ci ga pasek od szlafroka, mocno ciska mu nos i gdy ch opiec otwiera usta, wk ada mu pasek mi dzy z by. Hannibal dr y i nieruchomieje jak umieraj cy ptak. Pani Murasaki ma rozchylony szlafrok i tuli go do siebie, przytula do piersi jego twarz mokr od ez gniewu i oklejon ptasimi piórami. Ale to hrabia pyta: - Ju dobrze?
16 Wsta wcze nie i wod z dzbanka obmy twarz w misce na stoliku nocnym. W wodzie ywa o piórko. Wieczorne wspomnienia by y mgliste i popl tane. Us ysza szelest papieru na posadzce: kto wsun przyklejony kotek wiosennej bazi. Hannibal uj kartk z
kopert pod drzwi. Do listu by onymi w ódk d
mi i przy
ja do twarzy. Hannibalu dzie mi bardzo mi o, je li zechcesz odwiedzi mnie w saloniku o godzinie koz a. (We Francji to 10 rano). Murasaki Shikibu Hannibal Lecter, lat trzyna cie, z przylizanymi wod w osami stan
przed drzwiami
saloniku. Zza drzwi dochodzi d wi k lutni. Nie by a to ta sama piosenka, któr s ysza w ni. Zapuka . - Prosz . Pracownia i salon, dwa w jednym: pod oknem ramka do robótek r cznych i stolik do kaligrafii. Pani Murasaki siedzia a przy niskim stoliku do herbaty. Mia a wysoko upi te w osy, we w osach hebanowe szpilki. Uk ada a kwiaty i r kawy jej kimona cichutko szepta y. Dobre maniery wszystkich kultur
cz si ze sob we wspólnym celu. Pani Murasaki
powita a go powolnym, wdzi cznym skinieniem g owy. Hannibal sk oni si od pasa w gór , tak jak uczy go ojciec. Zobaczy smu
dymu z
kadzid a, która przecina a okno jak lec cy w oddali klucz ptaków, niebiesk
na
przedramieniu pani Murasaki z kwiatem w r ku i ró owy p atek jej pod wietlonego s
cem
ucha. Zza parawanu dochodzi y ciche d wi ki lutni. Pani Murasaki poprosi a, eby usiad naprzeciwko. Mówi a przyjemnym altem, w którym pobrzmiewa y nutki obce dla zachodniej skali g osowej. Dla Hannibala jej mowa brzmia a jak przygodna muzyka poruszanych wiatrem dzwoneczków. - Je li nie chcesz rozmawia po francusku, angielsku czy po w osku, mo emy u ów japo skich, na przyk ad: kieuseru. Kieusem znaczy „znika ”. - Od podnios a wzrok. - Hiroszima, ca y mój wiat znikn
a kwiat i
w rozb ysku ognia. Twój ci odebrano.
Dlatego musimy stworzy sobie wiat nowy. Razem. Teraz. Tu, w tym pokoju. Wzi a z maty kilka innych kwiatów i po
a je na stoliku obok wazy. Hannibal
ysza szelest li ci, s ysza szept r kawów kimona. - Gdzie by je w
, eby ca
wygl da a jak naj adniej? W
je, gdzie chcesz.
Hannibal spojrza na kwiaty. - Kiedy by
ma y, twój ojciec przysy
nam twoje rysunki. Masz obiecuj ce oko.
Je li wolisz t kompozycj narysowa , we blok. Le y obok ciebie. Hannibal si zastanowi . Podniós kwiaty, wzi ukowaty kominek, na czajnik nad ogniem. Przyci
nó . Popatrzy na ukowate okna, na
odygi i w
kwiaty do wazy, tworz c
wektor cz cy bukiet z krzywiznami pokoju. Odci te kawa ki odyg po
na stole.
Pani Murasaki robi a wra enie zadowolonej. - Aaa... Nazwaliby my to moribana, styl sko ny. - Poda a mu jedwabi cie ci piwoni . - A gdzie umie ci by j ? A mo e w ogóle by z niej zrezygnowa ? Zakipia a i zawrza a woda«w czajniku. Hannibal us ysza to, zerkn na jej wzburzon powierzchni , zmieni a mu si twarz i pokój znikn . Wanienka Miszy na p ycie w domku my liwskim, czaszka jelonka w gotuj cej si wodzie, rogi, które uderzaj
w
cianki, tak jakby zwierz
próbowa o si
uwolni .
Grzechocz ce w wodzie ko ci. Wróci do siebie, wróci do pokoju pani Murasaki i po stole potoczy si zakrwawiony kwiat piwonii, a tu obok zaklekota nó . Opanowa si i wsta , trzymaj c z ty u skaleczon . Sk oni si i ruszy do wyj cia. - Hannibalu. Otworzy drzwi. - Hannibalu. - Pani Murasaki te wsta a i szybko do niego podesz a. Wyci gn a r
,
ci gn a na siebie jego wzrok, nie dotkn a go, pokiwa a na niego palcami. Wzi a go za skaleczon r
, a on zarejestrowa ten dotyk oczami, lekkim zw eniem renic.
- Trzeba zszy . Serge zawiezie nas do miasta. Hannibal pokr ci g ow
i wskaza ram
do robótek r cznych przy oknie. Pani
Murasaki patrzy a mu w oczy, dopóki nie zyska a ca kowitej pewno ci. - Chiyoh, wygotuj ig i nici. Przy oknie, w dobrym wietle, japo ska dziewczynka poda a jej ig wrz tku ni nawini i za
a na palec sze
i paruj
od
na hebanow szpilk do w osów. Pani Murasaki przytrzyma a mu r równych szwów. Na jej bia e, jedwabne kimono spad y krople krwi.
Hannibal obserwowa j , kiedy szy a. Nie okazywa
adnej reakcji na ból. Wydawa o si , e
my li o czym innym. Patrzy , jak ni rozwija si ze szpilki i mocno zaciska. Pomy la , e uk igielnego ucha jest funkcj
rednicy szpilki. Kartki z ksi ki Huygensa rozrzucone na niegu i posklejane
mózgiem. Chiyoh przy
a li
aloesu i pani Murasaki zabanda owa a mu r
sko czy a, Hannibal podszed do stolika, wzi piwoni i przyci
odyg . Potem w
. Kiedy kwiat
do wazy, zamykaj c wytworn kompozycj . Spojrza na pani Murasaki i Chiyoh. Przez jego twarz przebieg o dr enie, podobne do dr enia wzburzonej wody, i spróbowa
powiedzie : „Dzi kuj ”. Nagrodzi a ten wysi ek swoim najl ejszym i
najpi kniejszym u miechem, ale nie pozwoli a mu d ugo próbowa . - Pójdziesz ze mn ? Pomo esz mi z kwiatami? Poszli na strych. Drzwi na strych pochodzi y z innej cz ci domu; by a na nich wyrze biona twarz, grecka maska komiczna. Pani Murasaki mia a lampion i poprowadzi a go przestronnym strychem, mijaj c trzechsetletni kolekcj szparga ów, kufrów, bo onarodzeniowych ozdób, wiklinowych mebli, kostiumów kabuki i Noh, i rz d naturalnej wielko ci marionetek, które wywiesza o si na wi ta. Zarys przes oni tego okna mansardowego na strychu i o tarzyk w blasku wiecy, po wi cona bogom pó ka naprzeciwko okna - na o tarzyku zdj cia przodków pani Murasaki i Hannibala. Nad zdj ciami lecia klucz papierowych urawi origami, mnóstwo urawi. By o tu równie zdj cie rodziców Hannibala zrobione w dniu ich lubu. Hannibal przyjrza si im. Matka robi a wra enie szcz liwej. Teraz pali si tylko lampion w jego r ku - jej ubranie nie on o. Tu obok wyczu czyj
przyt aczaj
obecno , tu obok i nad nim - spojrza w
ciemno . Kiedy pani Murasaki podnios a aluzje, zala o go poranne wiat o, jego i t wielk mroczn
posta , zala o okute w zbroj
stopy, wojenny wachlarz w stalowej r kawicy,
napier nik, wreszcie elazn mask i rogaty he m samurajskiego dowódcy. Zbroja sta a na podwy szeniu. Na stojaku przed ni le
y krótkie i d ugie miecze, sztylet tanto i topór
wojenny. - Kwiaty po
my tutaj - powiedzia a pani Murasaki, robi c miejsce przed zdj ciem
jego rodziców. - Tu si za ciebie modl i gor co zalecam, eby modli si za siebie, eby radzi si rodziców i prosi ich o m dro
i si .
Hannibal sk oni g ow uprzejmie przed o tarzykiem, lecz coraz bardziej przyci ga a go zbroja: czu jej obecno
ca ym cia em, tu obok. Podszed do stojaka, chcia dotkn
broni. Pani Murasaki powstrzyma a go gestem r ki. - Ta zbroja sta a przed wojn
w paryskiej ambasadzie, kiedy mój ojciec by
ambasadorem. Ukryli my j przed Niemcami. Dotykam jej tylko raz w roku. W dzie urodzin mojego praprapradziadka mam zaszczyt czy ci jego zbroj i bro , i smarowa j olejkami,
kameliowym i go dzikowym. Uroczy zapach. Wyj a korek z fiolki i da a mu pow cha . Na pode cie przed stojakiem le
pergaminowy zwój rozwini ty tylko na tyle, e
wida by o pierwszy rysunek, samuraja w zbroi przyjmuj cego na audiencji poddanych. Podczas gdy pani Murasaki porz dkowa a o tarzyk, Hannibal rozwin
zwój troch bardziej i
zobaczy drugi rysunek, na którym posta w zbroi przewodniczy a samurajskiej ceremonii prezentacji g ów: ka da mia a tabliczk z nazwiskiem przywi zan do w osów albo do ucha, je li by a ysa. Pani Murasaki odebra a mu agodnie zwój i zwin a go tak, e znowu wida by o tylko jej przodka w zbroi. - To by o po bitwie pod zamkiem w Osace - wyja ni a. - S tu inne ciekawe zwoje, bardziej dla ciebie odpowiednie. Sprawi by wujowi i mnie wielk rado , gdyby sta si czyzn takim jakim by twój oj ciec, jakim jest twój wuj. Hannibal popatrzy na zbroj , zerkn
na ni pytaj co. Pani Murasaki czyta a mu z
twarzy. - I takim jak on? Do pewnego stopnia, ale nie tak okrutnym. - Ona te zerkn a na zbroj , jakby ta mog a ich pods uchiwa , i lekko si u miechn a. - Nie powiedzia abym tego przy nim po japo sku. Podesz a bli ej z lampionem w r ku. - Hannibalu, mo esz uciec z krainy koszmarów. Mo esz zosta , kim tylko zechcesz. Wkrocz na most marze . Wejdziesz na ze mn ? Bardzo ró ni a si od jego matki. Nie by a jego matk , mimo to czu j w piersi. Wpatrywa si w ni tak uporczywie, e chyba si troch zaniepokoi a i postanowi a zmieni nastrój. - Most marze prowadzi wsz dzie, ale najpierw do gabinetu lekarskiego i do szko y powiedzia a. - Chod . Pójdziesz ze mn ? Hannibal poszed , ale przedtem wyj pode cie przed zbroj .
z bukietu zakrwawion piwoni i po
j na
17 Doktor J. Rufin mia gabinet w domu z male kim ogródkiem. Na dyskretnej tabliczce obok bramy widnia o jego nazwisko i tytu y: Docteur en Medecine, Psychiatr . Hrabia Lecter i pani Murasaki siedzieli na krzes ach w poczekalni razem z innymi pacjentami, z których kilku nie mog o spokojnie usiedzie na miejscu. W gabinecie doktora sta y ci kie wiktoria skie meble: dwa fotele po przeciwnych stronach kominka, szezlong z fr dzlast
narzut , oraz stó do badania i sterylizator z
nierdzewnej stali pod oknami. Rufin, brodaty m czyzna w rednim wieku, i Hannibal siedzieli w fotelach; doktor przemawia do ch opca niskim, przyjemnym g osem. - Patrz c, jak wahade ko metronomu kiwa si w lewo i prawo, i s uchaj c mojego osu, zapadniesz w stan, który nazywamy snem na jawie. Nie ka
ci nic mówi , ale chc ,
eby odpowiada na pytania jakim d wi kiem. Ogarnia ci spokój, unosisz si , p yniesz, zapadasz w sen. Wahade ko stoj cego na stoliku metronomu kiwa o si tam i z powrotem. Na kominku tyka zegar ze znakami zodiaku i anio kami. Doktor mówi , a Hannibal liczy tykni cia, porównuj c ich cz stotliwo
z cz stotliwo ci tykni
metronomu. Synchronizowa y ze
sob , lecz nie zawsze i zastanawia si , czy licz c tykni cia zsynchronizowane i mierz c ugo
wahade ka metronomu, mo na obliczy
d ugo
niewidocznego wahade ka w
zegarze. Podczas gdy doktor Rufin mówi do niego i mówi , on doszed do wniosku, e mo na. - Wydaj jaki d wi k, Hannibalu, jakikolwiek d wi k. Pos usznie obserwuj c wahade ko metronomu, Hannibal zatrzepota j zykiem i doln warg , wydaj c d wi k przypominaj cy grube pierdni cie. - Bardzo dobrze - powiedzia doktor Rufin. - Dalej nisz na jawie. A jakiego d wi ku yjemy na: „nie”? Na: „nie”, Hannibalu, na: „nie”. Hannibal znów zapierdzia ustami, tym razem cienko, wypuszczaj c powietrze tu pod górnymi dzi
ami.
- Nawi zali my ni porozumienia, dobrze sobie radzisz. My lisz, e mo emy teraz pój
dalej? Odpowied Hannibala by a tak g
na, e us yszano j a w poczekalni, gdzie pacjenci
wymienili niespokojne spojrzenia. Hrabia Lecter za
nawet nog na nog i odchrz kn , a
pani Murasaki powoli przewróci a swoimi licznymi oczami. — To nie ja - powiedzia jegomo
podobny do wiewiórki.
— Hannibalu, wiem, e le sypiasz - mówi doktor Rufin. - Jeste teraz spokojny, wci
nisz na jawie: czy mo esz mi powiedzie , co ci si Licz c
ni?
ykni cia, Hannibal odpowiedzia tak jak poprzednio, chocia tym razem w
odg osie tym pobrzmiewa a nutka zadumy. Zamiast rzymskiej cyfry IIII, po drugiej stronie VIII na cyferblacie zegara by a IV. Hannibal zastanawia si , czy oznacza to, e zegar bije po rzymsku, podwójnie, e jedno uderzenie znaczy: jest pi ta, a drugie: jest pierwsza. Doktor poda mu notatnik. - Czy móg by spisa rzeczy, które widzisz we nie? Cz sto wzywasz przez sen swoj siostr . Widzisz j wtedy? Hannibal kiwn g ow . Jedne zegary na zamku Lecterów bi y po rzymsku, inne nie, ale te, które bi y, wszystkie bez wyj tku, mia y IV zamiast IIII. Raz pan Jakov otworzy jeden z nich, eby zademonstrowa , jak taki zegar dzia a i opowiedzia mu o Knibbie i jego wczesnych rzymskich czasomierzach - by oby dobrze zajrze my
do Sali Zegarów i jeszcze raz
obejrze werk. Mia ochot zrobi to ju teraz, ale doktor chyba by tego nie zniós . - Hannibalu. Hannibalu. Napiszesz, co widzisz, kiedy przypominasz sobie ostatnie chwile z siostr ? Napiszesz, co sobie wtedy wyobra asz? Hannibal pisa , nie patrz c na r
, licz c ykni cia metronomu i ykni cia zegara.
Zerkn wszy na notatnik, doktor Rufus nabra otuchy. - Widzisz jej z by? Tylko jej ma e z bki? Gdzie je widzisz? Hannibal wyci gn oceni po
r
, zatrzyma wahade ko, zmierzy wzrokiem jego d ugo ,
enie ci arka na skali metronomu. I napisa : „W wychodku. Czy mog otworzy
ten zegar?” Czeka w poczekalni razem z innymi pacjentami. - To ty Zrobi
, nie ja - powiedzia
ten wiewiórkowaty. - Móg by si chocia przyzna . Masz gum ? - Próbowa em wypytywa go dalej, ale zamkn
si w sobie - mówi doktor Rufin.
Hrabia sta za krzes em pani Murasaki. - Szczerze mówi c, nie mog go rozgry . Zbada em go i jest zupe nie zdrowy. Ma blizny na g owie, ale czaszka jest ca a, bez ladów p kni
czy wgniece . Domy lam si
jednak, e pó kule jego mózgu dzia aj niezale nie od siebie, tak jak w przypadku niektórych urazów g owy, kiedy to komunikacja mi dzy pó kulami ulega zak óceniu. Hannibal potrafi
my le o kilku rzeczach naraz, nie rozpraszaj c si i nie trac c w tku, a o jednej«z nich zawsze my li tylko dla zabawy. Blizna na szyi pochodzi od przymarzni tego do skóry
cucha. Widzia em podobne
tu po wojnie, kiedy otwarto obozy. Nie chce powiedzie , co si sta o z siostr . My wie, bez wzgl du na to, czy zdaje sobie z tego spraw , czy nie, i w
, e
nie na tym polega ca e
niebezpiecze stwo: umys przypomina sobie tylko to, co jest w stanie, i to we w asnym tempie. Hannibal przypomni sobie, kiedy b dzie móg to znie . Nie ponagla bym go, hipnoza te nic tu nie da. Je li przypomni sobie za wcze nie, zamknie si w sobie na zawsze, zamarznie, eby uciec od bólu. B dzie mieszka u pa stwa? - Tak - odparli szybko chórem. Rufin kiwn g ow . - Prosz wci gn
go w ycie rodzinne. Kiedy z tego wyjdzie, przywi e si do
pa stwa bardziej, ni mo ecie to sobie wyobrazi .
18 Pe nia francuskiego lata, mgie ka py ku kwiatowego nad Essonne, kaczki w trzcinach. Hannibal wci
nie mówi , ale nic mu ju si nie ni o i mia apetyt szybko rosn cego
trzynastolatka. Wuj Lecter by cieplejszy i bardziej otwarty ni jego ojciec. Przetrwa a w nim swego rodzaju artystyczna lekkomy lno , do której do czy a teraz lekkomy lno
zwi zana z
wiekiem. Na dachu by a galeria, gdzie mogli spacerowa . Z oc c mech, w zag bieniach posadzki zebra y si kupki py ku, w powietrzu p ywa y unoszone wiatrem paj czki na d ugich nitkach paj czyny. Za drzewami po yskiwa srebrzysty uk rzeki. Hrabia by wysoki i przypomina ptaka. W dobrym wietle na dachu, mia szar skór . Jego oparte o balustrad r ce robi y wra enie chudych, lecz wygl da y jak r ce ojca. - Nasza rodzina jest troch niezwyk a, Hannibalu - mówi . - Dowiadujemy si o tym wcze nie, ty te ju pewnie o tym wiesz. Je li nie daje ci to spokoju, wiedz, e z biegiem lat dzie ci atwiej. Straci
najbli szych i dom, ale spotka
zachwycaj ca? Dwadzie cia pi
mnie i Sheb . Czy nie jest
lat temu ojciec przywióz j na moj wystaw w Tokijskim
Muzeum Metropolitalnym. Nigdy przedtem nie widzia em tak licznego dziecka. Pi tna cie lat pó niej, kiedy zosta ambasadorem w Pary u, Sheba przyjecha a wraz z nim. Nie mog em uwierzy
w asnemu szcz ciu: natychmiast poszed em do niego i oznajmi em,
nawróci si
na szintoizm. Odpar ,
e chc
e moja religia go nie obchodzi. Nigdy mnie nie
zaakceptowa , ale podobaj si mu moje obrazki. Obrazki! Chod . - To moja pracownia. By o to du e, bielone wapnem pomieszczenie na najwy szym pi trze zamku. Na sztalugach sta y obrazy, które w
nie malowa , pod
cianami te ju
uko czone. Na niskim
podwy szeniu sta szezlong, obok wisia o kimono. Na sztalugach sta przes oni ty p ótnem obraz. Weszli do s siedniego pokoju, gdzie Hannibal zobaczy du e sztalugi, plik starych gazet, w giel drzewny i kilka tubek farby. - Zrobi em ci tu miejsce - powiedzia hrabia. - Masz teraz w asn Znajdziesz tu ulg , Hannibalu. Kiedy poczujesz,
pracowni .
e zaraz wybuchniesz, rysuj! Maluj!
Szerokimi ruchami p dzla, jak najwi ksz ilo ci kolorów. Nie próbuj niczego osi gn , zapomnij o finezji. Finezji nauczy ci Sheba. - Popatrzy na rzek za drzewami. - Spotkamy si
na obiedzie. Popro madame Brigitte,
eby znalaz a ci jaki kapelusz. Po lekcjach
pójdziemy pop ywa ódk . Po wyj ciu wuja Hannibal nie od razu podszed do sztalug; najpierw zwiedzi jego pracowni i obejrza obrazy. Po
r
kimona, przy
przed sztalugami i podniós p ótno. Hrabia malowa
je do twarzy. Stan
na szezlongu, dotkn
wisz cego na wieszaku
pani Murasaki, nago na szezlongu. Obraz wnikn w jego szeroko otwarte oczy, w renicach zata czy y gorej ce punkciki, spowijaj
go noc roz wietli y chmary robaczków
wi toja skich. Nadesz a jesie i pani Murasaki postanowi a, e b
jada kolacje w ogrodzie, sk d
mo na by o podziwia miesi c w pe ni i gdzie gra y jesienne owady. Czekali na wschód ksi yca i gdy cich o owadzie granie, w ciemno ci rozbrzmiewa y d wi ki lutni Chiyoh. Kieruj c si jedynie szelestem jedwabiu i zapachem, Hannibal zawsze potrafi dok adnie powiedzie , gdzie jest pani domu. Hrabia wyja ni
mu,
e francuskie
wierszcze nie dorównuj
znakomitym
wierszczom japo skim, dzwonnikom suzumushi, ale có , musia y wystarczy . Przed wojn wiele razy zamawia dzwonniki w Japonii, lecz aden nie przetrwa podró y i hrabia nawet nie wspomnia o tym onie. Pewnego spokojnego wieczoru, kiedy powietrze by o wilgotne po deszczu, bawili si w zapachy: na tacce z miki Hannibal pali kadzide ka i kor ró nych drzew, a Chiyoh musia a je rozpozna .
eby mog a si skupi , pani Murasaki gra a na koto, podpowiadaj c jej
muzycznymi wskazówkami z repertuaru, którego Hannibal nie zna i nie rozumia . Wys ano go do miejscowej szko y, gdzie sta si obiektem ciekawo ci, poniewa nie potrafi wyrecytowa lekcji. Drugiego dnia jaki prostak ze starszej klasy naplu na g ow ma emu pierwszakowi i Hannibal z ama mu ko
ogonow i nos. Podczas bójki ani razu nie
zmieni mu si wyraz twarzy. Odes ano go do domu. Zamiast do szko y, zacz
ucz szcza na lekcje Chiyoh. Chiyoh by a od lat zar czona
z synem japo skiego dyplomaty i teraz, w wieku trzynastu lat, nabywa a u pani Murasaki umiej tno ci, których mia a wkrótce potrzebowa . Lekcje bardzo ró ni y si od lekcji pana Jakova, lecz wyk adane przez nie przedmioty cechowa o osobliwe pi kno, tak jak matematyk
w jego interpretacji, i okaza y si
fascynuj ce. W dobrym przyokiennym wietle w saloniku pani Murasaki uczy a go kaligrafii, maluj c na gazetach, i du ym p dzlem potrafi a osi gn
zdumiewaj co misterne rezultaty.
Oto symbol wieczno ci, mi y dla oka trójk tny kszta t. Tu pod nim nag ówek: „Lekarze skazani w Norymberdze”.
- To
wiczenie nazywa si
„Wieczno
w o miu poci gni ciach p dzlem” -
powiedzia a. - Spróbuj. Pod koniec lekcji zacz a robi
z Chiyoh origami, papierowe
urawie, które
zamierza a umie ci na o tarzyku. Hannibal te wzi kawa ek papieru. Chiyoh pos a pani Murasaki pytaj ce spojrzenie i przez chwil czu si jak kto obcy. Pani Murasaki poda a mu no yczki. (Pó niej mia a wytkn
Chiyoh to uchybienie, absolutnie niedopuszczalne w kr gach dyplomatycznych). - Chiyoh ma w Hiroszimie kuzynk imieniem Sadako - wyja ni a. - Sadako umiera na
chorob popromienn . Wierzy, e wyzdrowieje, je li zrobi tysi c urawi. Jest os abiona, dlatego codziennie jej pomagamy. Niewa ne, czy ptaki te maj w
ciwo ci terapeutyczne
czy nie: robi c je, my limy o niej i o innych, którzy zachorowali po wojnie. Ty b dziesz robi urawie dla nas, a my dla ciebie. A teraz zróbmy kilka dla Sadako.
19 W czwartki odbywa si w miasteczku targ pod parasolami wokó fontanny i pomnika marsza ka Focha. Od stoisk z marynatami wiatr niós zapach s onawego octu, a od straganów z le cymi na wodorostach rybami i mi czakami - zapach morza. Kilka radioodbiorników gra o k óc ce si ze sob melodie. Kataryniarz i jego ma pka, których po niadaniu wypuszczono z aresztu, gdzie cz sto bywali, bezlito nie dr czyli klientów Mostami Pary a, dopóki kto nie da mu szklanki wina i nie pocz stowa jej kawa kiem orzechowego ama ca. Kataryniarz natychmiast wychyli szklank skonfiskowa po ow
do dna i
ama ca, chocia ma pka, swoimi ma ymi, m drymi oczami, od razu
wy ledzi a, do której kieszeni go schowa . Dwaj andarmi jak zwykle - i na pró no - udzielili kataryniarzowi napomnienia i poszli do stoiska z ciastami. Celem wyprawy pani Murasaki by Legiumes Bulot, najwi kszy stragan z warzywami, gdzie chcia a kupi jadalne p dy paproci. Hrabia za nimi przepada , a klienci szybko je wykupowali. Hannibal szed za ni z koszykiem. Przystan , eby popatrze , jak sprzedawca sera oliwi strun fortepianow i tnie ni wielki okr
y parmezan. Sprzedawca da mu kawa ek do
spróbowania i poprosi , eby Hannibal poleci go, Madame. Na straganie paproci nie by o, ale zanim pani Murasaki zd
a si odezwa , Bulot
wyj spod lady koszyk. - S tak wy mienite, e nie mog em pozwoli , by sta y na s Czekaj c na pani , przykry em je ciereczk , któr
zwil
cu - powiedzia . -
em nie zwyk
wod , tylko
prawdziw ros z ogrodu. Przy rze nickim pniu po drugiej stronie przej cia, w zakrwawionym fartuchu siedzia Paul Momund, wrzucaj c odpadki do wiadra, a
dki i w tróbki do misek. By ros ym,
krzepkim m czyzn z tatua em na ramieniu, czerwon wi ni , pod któr widnia napis: „Voici la Mienne, ou est la Tienne?” Wi nia zd
a ju wyblakn
i by a bledsza ni krew na
jego r kach. Jego brat, bardziej okrzesany w rozmowach z klientami, sta przy ladzie, pod acht z napisem: „Wyborne mi so od Momunda”. Da bratu g poci gn
z butelki yk taniego winiaku i wytar r
do wypatroszenia. Paul
usta, rozsmarowuj c na policzkach
krew, do której przyklei y si pióra. - Nie chlej tyle - rzuci jego brat. - Czeka nas d ugi dzie . - To mo e ty t kurew oskubiesz, co? Wolisz chyba skuba , ni pierdoli - odpar
rozbawiony Paul. Hannibal przygl da si w
nie wi skiej g owie, gdy us ysza jego g os:
- Hej, Japonnaise! I g os Bulota, tego od warzyw: - Wypraszam sobie, monsieur! To niedopuszczalne. I znowu glos Paula: - Hej, Japonnaise, czy to prawda, e macie piczki w poprzek? Z k pk prostych osów na wszystkie strony, takich jak po wybuchu? Dopiero wtedy zobaczy Paula, jego twarz, zakrwawion i oklejon piórami jak twarz Niebieskookiego, jak twarz Niebieskookiego, gdy prze uwa ptasi skór . Paul przeniós wzrok na brata. - Mówi ci, w Marsylii mia em kiedy tak , co to bra a ca ego... Pot ny cios ud cem baranim w twarz: Paul pada do ty u, prosto na zwoje ptasich jelit. Hannibal ju na nim siedzi, udziec podnosi si i opada, wreszcie wy lizguje mu si z ki. Hannibal si ga za siebie po nó do patroszenia, ale zamiast no a znajduje na pniu gar wn trzno ci i nie zwracaj c uwagi na to, e rze nik ok ada go wielkimi, zakrwawionymi pi ciami, rozsmarowuje mu je na twarzy. Brat rze nika kopie go w ty g owy, chwyta z lady uczek do mi sa i do straganu wpada pani Murasaki: brat Paula odpychaj , lecz ona krzyczy: - Kiai! Du y rze nicki nó na gardle brata, dok adnie w miejscu, w które ten ugodzi by, uj c wini . I jej g os: - Niech si pan nie rusza, monsieur. Zamieraj na d ug chwil , s ycha ju policyjne gwizdki. Wielkie d onie Paula na szyi Hannibala, rozedrgane oko jego brata, które zerka na muskaj ce gard o ostrze, r ka Hannibala, która maca, maca i maca na o lep po rze nickim pniu. lizgaj c si
na ptasich wn trzno ciach, dwaj
andarmi odci gn li ch opca od
rze nika, podnie li go i posadzili po drugiej stronie lady. Hannibal d ugo nie mówi i mia nieco ochryp y g os, ale rze nik go zrozumia . - Bydl - powiedzia spokojnie ch opiec. Zabrzmia o to jak nazwa, nie jak obelga. Komendant posterunku by tego dnia po cywilnemu, w wymi tym letnim garniturze. Mia pi dziesi t kilka lat i by zm czony wojn . Wskaza im krzes a i usiad . Je li nie liczy popielniczki reklamuj cej Cinzano i buteleczki clanzoflatu, lekarstwa na
dek, jego biurko
by o zupe nie puste. Pocz stowa pani Murasaki papierosem. Odmówi a. Zapuka o i wesz o dwóch andarmów z targu. Stan li pod cian , zerkaj c na ni
tem oka. - Czy kto z tu obecnych uderzy was albo stawia opór? - spyta komendant. - Nie, panie komendancie. Komendant ponagli ich skinieniem g owy. Starszy z andarmów zajrza do notesu. - Bulot, ten od warzyw, zezna , e rze nik dosta sza u i próbowa si gn
po nó ,
krzycz c, e wszystkich pozabija, nawet zakonnice w ko ciele. Komendant przewróci oczami, szukaj c cierpliwo ci na suficie. - Rze nik kolaborowa i jak pani zapewne wie, tutejsi go nienawidz . Policz si z nim pó niej. Przepraszam, e musia a pani wys uchiwa tych obelg. M ody cz owieku, je li kto obrazi przy tobie pani Murasaki, od razu przyjd do mnie. Rozumiesz? Hannibal kiwn g ow . - Nie pozwol ,
eby kto tu na kogo napada , chyba e tym kim b
ja. -
Komendant podniós si z krzes a i stan za nim. - Przepraszam na chwil , Madame. Pozwól ze mn , ch opcze. Pani Murasaki zerkn a na niego niespokojnie. Policjant lekko pokr ci g ow . Zaprowadzi Hannibala na ty y posterunku, gdzie mie ci y si dwie cele, jedna zaj ta przez pi cego pijaka, druga zwolniona ostatnio przez kataryniarza i ma pk , której miseczka z wod wci
sta a na pod odze.
- Wejd tam. Hannibal stan
na rodku celi. Komendant zatrzasn
drzwi. Pijak poruszy si i co
wymamrota . - Spójrz na pod og . Widzisz te poplamione i wypaczone deski? Zrobi y si takie od ez. Spróbuj otworzy drzwi. mia o. Jak widzisz, nie otworz si z tamtej strony. Gniew to przydatny, lecz i niebezpieczny dar. Kieruj si rozs dkiem, a nigdy tu nie trafisz. Przymykam oko tylko raz. Pami taj. Nie rób tego wi cej. Nie bij nikogo mi sem. Odprowadzi ich do samochodu. Gdy Hannibal wsiad , pani Murasaki poprosi a go na owo. - Panie komendancie, nie chc , eby dowiedzia si o tym mój m . Doktor Rufin wyja ni panu dlaczego. Policjant kiwn g ow . - Je li mimo to m
si dowie i zacznie mnie wypytywa , powiem, e dosz o do bójki
mi dzy pijakami i e Hannibal przypadkowo si w ni wpl ta . Przykro mi, e hrabia le si czuje. Pod ka dym innym wzgl dem jest najszcz liwszym z ludzi. Ca kiem mo liwe, e pracuj cy w odosobnieniu hrabia Lecter nigdy by si o tym nie
dowiedzia . Ale wieczorem, gdy palii cygaro, do zamku wróci kierowca Serge z wieczornymi gazetami i poprosi go na stron . Pi tkowy targ odbywa si w Villiers, szesna cie kilometrów dalej. Z poszarza
z
niewyspania twarz hrabia wysiad z samochodu w chwili, gdy rze nik Paul wnosi barani tusz do swojej budki. Hrabia uderzy go, trafi w górn warg i zacz ok ada lask . - Ty mieciu, mia
czelno
Paul rzuci tusz i pchn
obrazi moj
on !
go na lad , lecz hrabia znowu zaatakowa go lask . Wtem
zamar z wyrazem zdziwienia na twarzy. Podniós r kamizelki i hrabia run jak k oda na pod og .
, r ka znieruchomia a na wysoko ci
20 Zniesmaczony
j kliwymi,
zawodz cymi
hymnami
i
monotonnie
bucz cymi
modlitwami Hannibal, lat trzyna cie, ostatni z Lecterów, stal z pani Murasaki i Chiyoh w drzwiach ko cio a, machinalnie
ciskaj c r ce
obnikom, w tym kobietom, które
wychodz c, zdejmowa y chustki; po wojnie si do nich uprzedzi y. Pani Murasaki s ucha a, odpowiadaj c im uprzejmie i poprawnie. Wyczuwaj c jej zm czenie, Hannibal prze ama si , przemówi i stwierdzi ,
e
rozmawia z lud mi tylko po to, eby ona mog a pomilcze i e jego nowy g os szybko przechodzi w skrzek. Pani Murasaki nie okaza a zaskoczenia, ale wyci gn wszy r nast pnego
obnika, mocno cisn a Hannibalowi d
Przysz a tam równie ha
do
.
liwa grupa paryskich reporterów i dziennikarzy,
eby
opisa pogrzeb wielkiego artysty, który unika ich za ycia. Pani Murasaki nie mia a im nic do powiedzenia. Po po udniu tego d ugiego dnia do zamku przyjecha prawnik hrabiego i urz dnik z urz du skarbowego. Pani Murasaki pocz stowa a ich herbat . - Madame - powiedzia urz dnik - bardzo mi przykro, e nachodz pani w chwilach cierpienia, ale pragn pani zapewni , e zanim zamek zostanie wystawiony na sprzeda w celu uzyskania pieni dzy na zap acenie podatku spadkowego, b dzie pani mia a du o czasu na za atwienie pozosta ych formalno ci. Chcia bym, eby my mogli przyj
pani por czenie
maj tkowe, ale ze wzgl du na pani obywatelstwo jest to niemo liwe. Nareszcie zapad wieczór i Hannibal odprowadzi pani Murasaki do drzwi sypialni. Tej nocy spa z ni mia a Chiyoh, która roz
a ju sobie siennik.
Hannibal d ugo nie móg zasn , a kiedy wreszcie zasn , nawiedzi y go sny. Wysmarowana krwi i oklejona piórami twarz Niebieskookiego zmieniaj ca si w twarz rze nika i twarz rze nika zmieniaj ca si w twarz Niebieskookiego. Obudzi si w ciemno ci, lecz twarze nie znikn y i niczym hologram pojawi y si na suficie. Móg ju mówi , wi c nie krzycza . Wsta i poszed po cichu do pracowni wuja. Zapali
wiece na sztalugach. Artysta
odszed i jego portrety na cianach, te uko czone i te nieuko czone, nabra y wyrazisto ci. Wypatrywa y jego duszy, jakby wci
mia y nadziej , e hrabia jeszcze oddycha, i Hannibal
to czul. W puszce sta y czyste p dzle, na rowkowanych tackach le
a kreda i w giel. Portret
pani Murasaki znikn , znikn o równie jej kimono. Próbuj c si otrz sn , Hannibal zacz
szkicowa zamaszystymi ruchami r ki, robi
sko ne, wielobarwne linie na papierze, tak jak radzi mu hrabia. Nie poskutkowa o. Przed witem przesta si
zmusza ; przesta rysowa
wychodzi o mu spod r ki.
na si
i po prostu obserwowa to, co
21 Siedzia na pniaku na ma ej polanie nad brzegiem rzeki, graj c na japo skiej lutni i obserwuj c tkaj cego sie paj ka. By to wspania y,
to - czarny krzy ak ogrodowy.
Pracowa tak, e drga a ca a paj czyna. D wi ki lutni bardzo go podnieca y, bo gdy ch opiec uderza w struny, on biega tam i z powrotem, eby sprawdzi , czy nic nie wpad o w sie . Hannibal potrafi zagra japo sk melodi , chocia czasem fa szowa . Przypomina mu si wtedy przyjemny dla ucha alt pani Murasaki mówi cej po angielsku, g os, w którym pobrzmiewa y obce nutki. Graj c, to przysuwa si do paj ka, to si od niego odsuwa . W sie wpad powolny uk i krzy ak szybko omota go paj czyn . Panowa a cisza i spokój, rzeka by a idealnie g adka. Przy brzegu biega y paj ki wodne, nad trzcinami hasa y wa ki. Wios uj c jedn r
, rze nik Paul skr ci w stron k py
wierzb. W koszyku na przyn ty cyka y wierszcze, przykuwaj c uwag
czerwonookiej
muchy, która sfrun a z jego wielkiej d oni, gdy chwyci jednego, by nadzia go na haczyk. Zarzuci w dk pod wierzbami: zako czony piórem sp awik natychmiast znikn momentalnie o Zdj
pod wod ,
o w dzisko.
ryb z haczyka i za
j na zwisaj ce z burty troczki. Zaj ty prac , us ysza
ciche, cichute kie pobrz kiwanie. Possa zakrwawiony rybi krwi kciuk i powios owa w stron? ma ego drewnianego mola na lesistym brzegu, gdzie zaparkowa furgonetk . Na molo, na prowizorycznej awce, wypatroszy najwi ksz ryb i w lodem. Reszt ryb, wci
j do p óciennej torby z
ywych, zostawi na troczkach. Próbuj c uciec, ryby schowa y si
pod molo. Znowu to przyt umione brz czenie, ta dr ca, na pewno nie francuska melodia. Popatrzy na furgonetk , jakby to ona mog a tak brz cze . Z no em do oprawiania ryb podszed bli ej, obejrza anten i ko a. Sprawdzi , czy drzwiczki s zamkni te. I znowu to samo, znowu ten sam d wi k, tym razem ca a seria. Ruszy w tamt stron i omin wszy k
krzaków, wyszed na ma
polan , gdzie
zobaczy graj cego na lutni Hannibala i futera oparty o rower z motorkiem. Na ziemi le szkicownik. Paul natychmiast wróci do samochodu i sprawdzi , czy na wlewie paliwa nie ma kryszta ków cukru. Ch opiec przesta gra dopiero wtedy, gdy rze nik stan tu przed nim. - Wyborne mi so od Momunda - powiedzia , podnosz c wzrok. Widzia go niezwykle ostro, w kr gu odbitego wiat a na skraju pola widzenia, wiat a czerwonawego jak lód na szybie albo na brzegu soczewki.
- Niemy sukinsyn zacz
mówi , co? Je li naszcza
mi do ch odnicy, urw ci eb. I
aden cud ci nie pomo e. - Panu te nie. - Hannibal uderzy w struny. - To, co pan zrobi , jest niewybaczalne. Od
lutni i podniós szkicownik. Spojrza na rze nika i ma ym palcem rozmaza jak
lini , wprowadzaj c drobn poprawk do rysunku. Przerzuci kartki, wsta i poda mu szkicownik. - Jest pan winien pisemne przeprosiny pewnej damie. - Rze nik cuchn
ojem i brudnymi w osami.
- Ch opcze, jeste szalony, e tu przyszed
.
- Niech pan napisze, e pan przeprasza, e jest pan ostatnim nikczemnikiem i e ju nigdy wi cej nie spojrzy pan na ni ani nie odezwie si do niej na rynku. - Przeprosi Japonnaise? - roze mia si Paul. - Najpierw wrzuc ci do rzeki i op ucz . - Po
r
na no u. - A potem rozetn ci gacie i wsadz ci go tam, gdzie na
pewno nie zechcesz. - Ruszy . Hannibal cofn si w stron roweru i futera u. Przystan . - O ile pami tam, pyta pan ojej cipk . Twierdzi pan, e w któr biegnie stron ? - To twoja matka? Japonki zawsze maj
w poprzek. Wyruchaj jak , to sam
zobaczysz. Paul rzuci si naprzód, gotów zmia
go pot nymi r kami, lecz u amek sekundy
przedtem Hannibal jednym p ynnym ruchem wyj
z futera u lekko wygi ty miecz i ci
go
przez brzuch. - W poprzek? O tak? Przera liwy krzyk odbi si echem w ród drzew, p osz c ptaki. Rze nik chwyci si za brzuch i zobaczy na r kach krew. Spojrza w dó , na ran , i spróbowa j zatka , lecz wn trzno ci wci
wy lizgiwa y mu si i ucieka y. Hannibal stan
z boku i ci
go mieczem
na wysoko ci nerek. - A mo e bardziej na skos w stosunku do kr gos upa? Miecz rysuj cy krzy e na ciele, zaszokowane, szeroko rozwarte oczy - Paul próbowa uciec, lecz ostrze przeci o obojczyk i krew trysn a z sykiem na twarz ch opca. Kolejne dwa ciosy przeci y ci gna nad kostkami nóg i rze nik run na ziemi jak m ody wó . Paul siedzi oparty o pniak. Nie mo e podnie
r k.
Hannibal patrzy mu w oczy. - Chce pan obejrze mój rysunek? - Podsuwa mu szkicownik. Na „kartce jest szkic owy Paula na tacy, g owy z tabliczk przyczepion do w osów. Na tabliczce widnieje napis: „Wyborne mi so od Momunda”. Paulowi ciemnieje w oczach. Przez u amek sekundy widzi wszystko w poprzek, bo Hannibal znowu tnie mieczem. Potem ci nienie krwi spada i jest ju
tylko ciemno . W swojej w asnej ciemno ci Hannibal widzi wychodz cego z fosy ab dzia i s yszy os Miszy: „Och, Anniba!” Zmierzcha o. Zapad a szarówka, a on wci si o pie , na którym le
siedzia z zamkni tymi oczami, opieraj c
a g owa rze nika.
Potem otworzy oczy, lecz si nie poruszy . Wreszcie wsta i poszed na molo. Troczki by y przymocowane do y. Zmoczy r
cuszka i na jego widok Hannibal potar r
szyj . Ryby wci
i uwolni je jedn po drugiej.
- Uciekajcie - szepn . - Uciekajcie. - Pusty
cuch wrzuci do wody.
wierszcze te uwolni . - Uciekajcie, uciekajcie - powiedzia . Zajrza do p óciennej torby, zobaczy wielk , sprawion ryb i zaburcza o mu w brzuchu. - Mniam.
22 Dla wielu mieszka ców miasteczka, którego burmistrza i radnych rozstrzelali hitlerowcy w odwecie za dzia alno
ruchu oporu, gwa towna mier Paula nie by a adn
tragedi . Jego znakomita wi kszo
spoczywa a na ocynkowanym stole w sali do balsamowania
zw ok zak adu pogrzebowego Pompes Funebres Roget, dok adnie tam, gdzie jeszcze niedawno spoczywa hrabia Lecter. O zmierzchu przed zak adem zaparkowa czarny citroen traction avant. Czuwaj cy na ulicy andarm szybko otworzy drzwiczki. - Dobry wieczór, panie inspektorze. Schludnie ubrany m czyzna, który wysiad z samochodu, mia oko o czterdziestu lat. Przyjacielskim skinieniem g owy odpowiedzia na dziarski salut andarma i odwróci si do samochodu. - Zawie cie te skrzynki na komend
- rzuci do kierowcy i siedz cego z ty u
funkcjonariusza. W sali do balsamowania zw ok - krany, w e z wod , bia a emalia, butelki i fiolki w przeszklonych szafkach - zasta komendanta policji i monsieur Rogeta, w
ciciela zak adu.
Komendant rozpromieni si na widok paryskiego policjanta. - Inspektor Popi ! Ciesz si , e móg pan przyjecha . Pewnie mnie pan nie pami ta, ale... Inspektor przyjrza mu si uwa nie. - Ale oczywi cie, e pami tam. Przywióz pan De Raisa do Norymbergi, siedzia pan za nim na procesie. - A ja widzia em, jak pan zeznawa . To dla mnie zaszczyt, inspektorze. - Kogó tu mamy? Laurent, pomocnik w Rze nik Paul by wci
ciciela zak adu, ci gn ze sto u prze cierad o. ubrany i przecina y go d ugie, sko ne, czerwone pasy w
miejscach, gdzie koszula i spodnie przesi
y krwi . Brakowa o mu g owy.
- Paula Momunda, a przynajmniej jego wi kszo
- odpar komendant. - To jego
dossier? Popi kiwn g ow . - Krótkie i paskudne. Wozi podniós r
ydów z Orleanu. - Popatrzy na cia o, obszed stó ,
rze nika i obejrza jego rudy tatua , teraz nieco ja niejszy na sinej skórze. - Ma
na r kach rany, jakby si broni - rzuci w roztargnieniu ni to do nich, ni do siebie. - Ale siniaki na k ykciach pochodz sprzed kilku dni. Niedawno si z kim bi . - Cz sto si bi - mrukn w - W zesz
ciciel zak adu.
niedziel - wtr ci Laurent - wywo
czy nie i dziewczynie. - Si
bójk w barze i wybi z by jakiemu
ciosu zilustrowa szarpni ciem malutkiej g owy i szarpn
ni tak gwa townie, e podskoczy a mu czupryna na czole. - List poprosz - rzuci inspektor. - Tych, z którymi si ostatnio bi . - Nachyli si nad zesztywnia ym cia em i poci gn nosem. - Nic pan z nim nie robi ? - Nie - odpar w
ciciel zak adu. - Pan komendant kategorycznie zabroni ...
Popi kiwn na niego palcem. Do sto u podszed i Laurent. - Czy ten zapach pochodzi od czego , czego tu u ywacie? - To cyjanek - orzek Roget. - Najpierw go otruto! - Cyjanek ma zapach palonych migda ów - zauwa
Popi .
- Pachnie jak lekarstwo na z by - skonstatowa Laurent, odruchowo pocieraj c szcz
. - Kretyn! - warkn Roget. - Gdzie ty tu widzisz z by? - Tak - rzuci Popi . - Olejkiem go dzikowym. Panie komendancie, czy mogliby my
ci gn
tu aptekarza? Pod okiem kucharza upiek przepyszn ryb w zio ach i breto skiej soli morskiej,
któr wyj
teraz z pieca. Pod szybkim uderzeniem no a solna skorupka p
a, skóra zesz a
razem z uskami i w kuchni rozszed si cudowny zapach. - A teraz uwa aj - powiedzia kucharz. - Najsmaczniejsze s w rybie pol dwiczki; my nazywamy je policzkami. Nie tylko w rybie, w innych stworzeniach te . Kiedy b dziesz dzieli ryb
przy stole, jeden policzek dasz Madame, drugi go ciowi honorowemu.
Oczywi cie je li dzielisz j w kuchni, dla siebie, obydwa zjadasz sam. Z zakupów w miasteczku wróci Serge. Zacz rozpakowywa torby i chowa jedzenie do kredensu. Sta ty em do drzwi. Do kuchni wesz a po cichu pani Murasaki. - Widzia em Laurenta w Petit Zinc - opowiada kierowca. - Jeszcze nie znale li jego owy. Laurent mówi, e trup pachnie - teraz uwa ajcie - olejkiem go dzikowym, takim na ból z bów. I e... W tym momencie Hannibal zobaczy , e nie s sami. - Naprawd powinna co zje , pani - powiedzia . - To b dzie bardzo, ale to bardzo dobre. - Przywioz em te lody brzoskwiniowe i wie e brzoskwinie - doda Serge.
Pani Murasaki d ugo patrzy a Hannibalowi w oczy. Ch opiec u miechn By zupe nie spokojny. - Brzoskwini ! - powiedzia .
si do niej.
23 Pó noc; pani Murasaki le
a ju w
leciutki powiew wiatru, nios c ze sob
ku. Przez otwarte okno wpada do rodka
zapach mimozy kwitn cej w rogu dziedzi ca.
Odrzuci a koc, eby bryza muska a jej r ce i nogi. Mia a otwarte oczy, patrzy a na czarny sufit i mrugaj c, s ysza a cichutkie potrzaskiwanie. Stara suka poruszy a si przez sen w budzie na dziedzi cu i rozszerzonymi nozdrzami wci gn a haust powietrza. Pofa dowa a si jej skóra na czole, ale fa dy szybko znikn y, bo znowu przy ni jej si przyjemny sen o po cigach i smaku krwi w pysku. Nad pani Murasaki zatrzeszcza sufit. Nie, to nie by pisk myszy: deski ugi y si pod czyim ci arem. Pani Murasaki wzi a g boki oddech i spu ci a nogi na ch odn , kamienn posadzk . W
a lekkie kimono, poprawi a w osy, wzi a kwiaty z wazonu w holu i z
lampionem w r ku wesz a na strych. Z drzwi u miechn a si do niej rze biona maska. Pani Murasaki wyprostowa a si i pchn a j r
. Poczu a, jak przeci g, leciutkie pchni cie powietrza, dociska jej kimono do
pleców i daleko, na samym ko cu strychu, zobaczy a b ysk migotliwego ognika. Ruszy a w tamt
stron , o wietlaj c lampionem ledz ce j
maski No i rz d zwisaj cych z sufitu
marionetek, które zako ysa y si mu ni te oddechem jej cia a. Min a kilka wiklinowych koszów, kilka upstrzonymi hotelowymi naklejkami kufrów - sz a do rodzinnego o tarzyka i zbroi, gdzie pali y si
wiece.
Na o tarzyku sta ciemny przedmiot. Widzia a jego pod wietlony zarys. Postawi a lampion na skrzyni i bez mrugni cia okiem spojrza a na g ow Paula stoj
w p ytkim
suibanie. Twarz rze nika jest blada i czysta, usta nietkni te, lecz brakuje mu policzków; spomi dzy warg wyciek o troch krwi, która sp yn a do suibanu i stoi tam teraz jak woda pod kwiatami. Do w osów ma przyczepion
karteczk . Na karteczce widnieje napis
wykonany starannym, staro wieckim charakterem pisma: „Momund, Boucherie de Qualite”. owa sta a twarz do zbroi, oczy patrzy y na samurajsk mask . Pani Murasaki te na ni spojrza a. - Dobry wieczór, szlachetny przodku - powiedzia a po japo sku. - Racz wybaczy ten niestosowny bukiet. Z ca ym szacunkiem, ale nie o tak pomoc mi chodzi o. Odruchowo podnios a z pod ogi zwi
y kwiat i wst eczk , i rozgl daj c si
dyskretnie na wszystkie strony, ukry a je w r kawie. D ugi miecz le topór wojenny te . Na stojaku brakowa o krótkiego miecza.
na swoim miejscu,
Zrobi a krok do ty u, podesz a do mansardowego okna i otworzy a je. Wzi a g boki oddech. W uszach pulsowa a jej krew. Powia wiatr, zatrzepota o kimono, zata czy p omie wiec. Cichy grzechot od strony masek No. Jedna z nich mia a oczy, jedna z nich j obserwowa a. - Dobry wieczór, Hannibalu - powiedzia a po japo sku pani Murasaki. - Dobry wieczór, pani - pad o po japo sku z ciemno ci. - Mogliby my kontynuowa po angielsku? Pewnych spraw wola abym nie porusza w obecno ci przodka. - Jak sobie yczysz, pani. Zreszt wyczerpali my ju moj znajomo
japo skiego.
Wszed w kr g wiat a z krótkim mieczem i ciereczk . Pani Murasaki podesz a bli ej. ugi miecz wci -U
le
na stojaku przed zbroj . W razie potrzeby mog a go chwyci .
bym jego no a - powiedzia Hannibal. - Ale wzi em miecz Masamune - dono,
bo wydawa o si mi, e b dzie bardziej odpowiedni. Mam nadziej , e si nie gniewasz. Na ostrzu nie ma najmniejszego zarysowania, zapewniam. Rze nik by mi kki jak mas o. - Boj si o ciebie. - Prosz , nie martw si , pani. Pozb - Nie musia
si tej...
tego dla mnie robi .
- Zrobi em to dla siebie, bo jeste dla mnie bezcenna. Ca a odpowiedzialno mnie. My
,
e Masamune - dono pozwoli by mi u
spada na
swego miecza. To naprawd
zdumiewaj ce narz dzie. Hannibal wsun
miecz do pochwy i z pe nym szacunku uk onem po
go na
stojaku. - Pani, ty dr ysz - powiedzia . - Doskonale nad sob panujesz, a jednak dr ysz jak ptak. Nie podszed bym do ciebie bez kwiatów. Kocham ci , pani. Na
dziedzi cu
zawy a
policyjna
syrena,
tylko
raz,
charakterystycznym
dwud wi kiem. Suka podnios a si i wysz a zaszczeka . Pani Murasaki podbiega do Hannibala, chwyta go za r ce, tuli do twarzy jego d onie. Ca uje go w czo o i szepcze: - Szybko! Dobrze wyszoruj r ce! Chiyoh ma cytryn . W g bi domu s ycha dudnienie ko atki.
24 Kaza a mu czeka sto uderze serca, zanim ukaza a si na schodach. Sta z asystentem na rodku kopulastego holu i podniós wzrok, gdy wesz a na podest. Czujny i nieruchomy przypomina wytwornego paj ka przed spowitym paj czyn
oknem, za którym panuje
bezkresna noc. Na jej widok gwa townie wci gn powietrze. Kopu a holu wzmacnia a d wi k, a pani Murasaki uwa nie nads uchiwa a. Schodzi a na dó tak, jakby p yn a, jakby w ogóle nie porusza a nogami. R ce trzyma a w r kawach kimona. Serge mia przekrwione oczy. Stan z boku i powiedzia : - Madame, ci panowie s z policji. - Dobry wieczór. - Dobry wieczór. Przepraszam, e przychodzimy tak pó no. Musz zada pani kilka pyta na temat pani... bratanka? - Tak, bratanka. Czy mog zobaczy pa skie dokumenty? - Powoli wyj a r
z
kawa, powoli rozdzia a j z szat. Wzi a legitymacj , przeczyta a wszystkie dane, dok adnie obejrza a zdj cie. - Inspektor Popi ? - Tak, Madame, z akcentem na drug sylab . - Na zdj ciu ma pan Legi Honorow . - Tak. - Dzi kuj , e pofatygowa si pan osobi cie. Gdy zwraca a mu legitymacj , poczu jej zapach, lekki i wie y. Ona natomiast obserwowa a jego twarz, czekaj c, a
go poczuje i wreszcie zobaczy a jak ledwo
dostrzegalnie rozszerzaj mu si nozdrza i renice. - Madame... - Murasaki Shikibu. - Madame jest on hrabiego Lectera i zwyczaj nakazuje zwraca si do niej pani Murasaki - wtr ci odwa nie Serge. - Pani Murasaki, chcia bym porozmawia z pani na osobno ci, a potem, równie na osobno ci, z pani bratankiem. - Z ca ym szacunkiem, panie inspektorze, ale to niemo liwe. - Och, wprost przeciwnie, Madame.
- Jest pan tu mile widzianym go ciem i zapraszam pana na rozmow we troje. - Dobry wieczór, panie inspektorze - powiedzia ze schodów Hannibal. Popi podniós g ow . - M ody cz owieku, pojedziesz z nami. - Oczywi cie. - Przyniesiesz mi szal? - poprosi a Serge'a pani Murasaki. - To nie b dzie konieczne, Madame - powiedzia Popi . - Pani zostanie. Przes ucham pani jutro. Zapewniam, e bratankowi nic si nie stanie. - Wszystko w porz dku, pani - wtr ci Hannibal. Ukryte w r kawach kimona, kurczowo zaci ni te na nadgarstkach palce pani Murasaki nieco si rozlu ni y.
25 W sali do balsamowania zw ok by o ciemno i cicho, je li nie liczy
odg osu
powolnego kapania wody w zlewie. Inspektor i Hannibal stali w drzwiach; na ich ramionach i butach l ni y krople deszczu. W g bi sali by Momund. Hannibal czu jego zapach. Czeka , a inspektor zapali wiat o, ciekaw, czym go chce zaszokowa . - My lisz, e rozpozna by tego rze nika, gdyby go teraz zobaczy ? - Zrobi , co w mojej mocy, panie inspektorze. Popi zapali
wiat o. Pracownik zak adu rozebra zw oki i zgodnie z poleceniem,
schowa ubranie do papierowych toreb. Ran na brzuchu zamkn
kawa kiem gumowego
aszcza przeciwdeszczowego i przyszy go do cia a topornymi szwami, a okaleczon szyj przykry r cznikiem. - Pami tasz jego tatua ? Hannibal obszed stó . - Tak. - Popatrzy na inspektora. Dostrzeg w jego oczach co na kszta t inteligencji. - No i co tam jest napisane? - „Oto moja, gdzie jest twoja?” - Mo e powinien by wytatuowa sobie: „Oto twoja, gdzie jest moja?” Zabi
mnie,
gdzie jest moja g owa? Jak s dzisz? - My
, e to pana niegodne. Tak przynajmniej mam nadziej . Oczekuje pan, e w
mojej obecno ci zaczn krwawi mu rany? - Co on takiego powiedzia , e wpad
w sza ?
- Nie wpad em w sza . Obrazi wszystkich dooko a, cznie ze mn . By grubia ski. - Ale co takiego powiedzia ? - Spyta , czy to prawda, e Japonki maj cipki w poprzek. „Hej, Japonnaise”': zwróci si tak do pani Murasaki. - W poprzek. - Popi przesun palcem tu nad brzuchem Momunda, niemal dotykaj c szwów. - W poprzek? O tak? - Sondowa twarz ch opca, czego w niej szuka . Nie znalaz . Nie znalaz niczego, wi c zada kolejne pytanie. - Jak si czujesz, widz c jego trupa? Hannibal zajrza pod zakrywaj cy szyj r cznik. - Nijak. Miejscowi policjanci nigdy dot d nie widzieli poligrafii, dlatego byli nim bardzo
zaciekawieni. Technik, który przyjecha z Popi em z Pary a, kr ci ga kami - troch na pokaz - do ostatniej chwili reguluj c urz dzenie. Gdy rozgrza y si wszystkie rurki i przewody, gdy w pokoju rozszed si sw d gor cej izolacji, mieszaj c si z zapachem potu i papierosowego dymu, inspektor, który obserwowa patrz cego na poligraf Hannibala, wyprosi na korytarz wszystkich oprócz niego, technika i siebie samego. Technik pod czy ch opca do urz dzenia. - Podaj swoje imi i nazwisko - zacz . - Hannibal Lecter. - Hannibal mia zachryp y g os. - Ile masz lat? - Trzyna cie. Zako czone atramentow
ko cówk
rylce przesuwa y si
g adko po papierowej
ta mie. - Od jak dawna mieszkasz we Francji? - Od pó roku. - Czy zna
rze nika Paula Momunda?
- Nie zostali my sobie przedstawieni. Rylce ani drgn y. - Ale wiesz, kim by . - Wiem. - Czy w czwartek dosz o mi dzy wami do ostrej wymiany zda , a raczej do bójki na targu? - Tak. - Czy chodzisz do szko y? - Tak. - Czy w twojej szkole trzeba nosi mundurek? - Nie. - Czy masz wyrzuty sumienia w zwi zku ze mierci Paula Momunda? - Wyrzuty sumienia? - Odpowiadaj: „tak” lub „nie”. - Nie. Wierzcho ki krzywych na papierowej ta mie biegn na tej samej wysoko ci. Ci nienie krwi nie wzrasta, oddech jest równy i spokojny. - Wiesz, e Momund nie yje. - Tak. Technik znowu pokr ci ga kami. - Czy uczysz si matematyki? - Tak. - Czy uczysz si geografii? - Tak. - Czy widzia
zw oki Paula Momunda? - Tak.
- Czy go zabi
? - Nie.
Brak wyra nych szczytów na atramentowych liniach. Technik zdj inspektorowi znak, e to ju koniec badania.
okulary, daj c
Miejsce Hannibala zaj
znany, wielokrotnie notowany w amywacz z Orleanu.
amywacz czeka , podczas gdy Popi i technik naradzali si na korytarzu. Popi rozwin papierow ta
.
- I nic. - Bo on na nic nie reaguje - powiedzia technik. - To ot pia y sierota wojenny o potwornej wprost samokontroli. - Tak, potwornej - powtórzy inspektor. - Chce pan najpierw przes ucha tego w amywacza? - On mnie nie interesuje, ale tak, zrób mu test. I mo e przylej mu par razy w obecno ci ch opca. Rozumiesz? Opadaj
w kierunku miasteczka drog zje
motorower z wy czonym silnikiem
i zgaszonymi wiat ami. Rowerzysta by w czarnym kombinezonie i czarnej kominiarce. Bezszelestnie skr ci za róg po drugiej stronie opustosza ego skweru, znikn parkuj
przed poczt
na chwil za
furgonetk i szybko peda uj c, pojecha dalej. Silnik uruchomi
dopiero za miastem. Inspektor Popi i Hannibal siedzieli w biurze komendanta. Inspektor zerkn
na
buteleczk clanzoflatu i pomy la , e mo e warto by z niej poci gn . Po
na biurku papierow
ta
i pchn
j
palcem. Ta ma rozwin a si ,
demonstruj c rz d szpiczastych wierzcho ków. Przypomina y podnó e ton cej w chmurach góry. - Zabi
go, Hannibalu?
- Mog o co spyta ? - Mo esz. - Pary jest daleko. Czy specjalizuje si pan w zabójstwach rze ników? - Specjalizuj si w zbrodniach wojennych, a Paula Momunda o nie podejrzewano. Zbrodnie wojenne nie ko cz si wraz z wojn , Hannibalu. - Popi zamilk , eby przeczyta reklamy na popielniczce. - Rozumiem twoj sytuacj lepiej, ni my lisz. - Jak sytuacj , panie inspektorze? - Wojna ci osieroci a. Trafi
do zak adu, zamkn
si w sobie, straci
rodzin . I
w ko cu, w ko cu wynagrodzi a ci to wszystko twoja pi kna macocha. - Chc c nawi za z nim lepszy kontakt, po
mu r
na ramieniu. - Wystarczy zatraci si w jej zapachu i
obraz sieroci ca znika. A tu nagle rze nik wylewa na ni kube pomyj. Gdyby go zabi , zrozumia bym to. Przyznaj si . Mogliby my wyja ni to razem s dziemu... Hannibal cofn si z krzes em poza zasi g jego r k.
- „Wystarczy zatraci si w jej zapachu i obraz sieroci ca znika”? - powtórzy Hannibal. - Pisze pan wiersze? - Zabi
go?
- Paul Momund zabi si sam. Zgin przez swoj g upot i grubia stwo. Popi posiad rozleg
wiedz na temat wszelkiego rodzaju potworno ci i w
nie tego
wypatrywa : leciutkiej zmiany barwy g osu, g osu - co zaskakuj ce - ma ego ch opca. Nigdy dot d nie odebra fali o tak specyficznej d ugo ci, jednak rozpozna , e jest Inna. Min o sporo czasu, odk d po raz ostatni czu dreszcz towarzysz cy polowaniu, obecno
umys u poj tnego przeciwnika. Rejestrowa to skór g owy i ramion. Tym i dla tego
. Po cz ci pragn ,
eby zabójc okaza si w amywacz. Po cz ci wiedzia , jak
samotna by aby pani Murasaki, gdyby ch opiec trafi
do poprawczaka, jak bardzo
potrzebowa aby towarzystwa. - Rze nik owi ryby. Na jego no u by a krew i uski, ale ryb przy nim nie znaleziono. Kucharz mówi, e przynios
pyszn ryb na kolacj . Sk d j wzi
- Z rzeki. Za hangarem na odzie jest
ka z przyn
?
. Poka
j panu, je li pan chce.
Panie inspektorze, czy celowo wybra pan zbrodnie wojenne? - Tak. - Bo straci pan na wojnie kogo z rodziny? - Tak. - Mog spyta , w jaki sposób? - Kilkoro podczas walki. Kilkoro wywieziono na wschód. - Czy z apa pan tych, którzy to zrobili? - Nie. - Ale ci ludzie kolaborowali z Vichy, tak jak ten rze nik. - Tak. - Mo emy by z sob zupe nie szczerzy? - Absolutnie. - Czy jest panu przykro, e Paul Momund nie yje? M. Rubin, miejscowy fryzjer, wyszed z cienistej ulicy na wieczorny spacer wokó skweru ze swoim ma ym terierem. Po ca odziennych rozmowach z klientami rozmawia teraz z psem. Odci gn go od trawnika przed poczt . - Powiniene by zrobi swoje na trawniku Felipe'a, gdzie nikt by tego nie widzia mówi . - Tutaj mo esz zap aci mandat. Ale ty nie masz pieni dzy. I musia bym zap aci ja. Przed poczt sta a skrzynka na s upku. Pies poci gn podniós nog . Widz c nad skrzynk czyj
twarz, Rubin rzuci :
fryzjera w tamt stron i
- Dobry wieczór, monsieur - a do psa: - Uwa aj, eby pana nie obsika ! Terier zaskowycza i Rubin zauwa
, e po drugiej stronie skrzynki nie ma nóg.
Motorower p dzi w sk drog tak szybko, e niemal dogania kr g mglistego wiat a z lampki. Raz, gdy z naprzeciwka nadjecha jaki samochód, rowerzysta skr ci mi dzy przydro ne drzewa i zaczeka , a tylne wiat a wozu znikn w ciemno ci. Chateau, mroczna szopa na dziedzi cu. Gasn ca lampka motoroweru, stygn cy, cichutko post kuj cy silnik. Pani Murasaki zdj a kominiark i poprawi a w osy. wiat o policyjnych latarek skupia o si na g owie Paula Momunda na skrzynce pocztowej. Na czole, tu pod lini w osów, widnia napis: „Boche”. Wokó skrzynki zbierali si gapie, nocni pijacy i robotnicy z drugiej zmiany. Inspektor Popi podprowadzi Hannibala bli ej i spojrza na niego w odbijaj cym si od g owy wietle. Ch opiec mia kamienn twarz. - Ci z ruchu oporu nareszcie go dopadli - rzek fryzjer i opowiedzia wszystkim, jak dokona znaleziska, starannie pomijaj c wyst pek psa. Kto z t umu uwa
, e Hannibal nie powinien tego ogl da . Starsza kobieta, nocna
piel gniarka wracaj ca do domu, powiedzia a to na g os. Popi odes
go radiowozem. Hannibal wróci do zamku o wicie i przed wej ciem do
domu ci kilka kwiatów, po czym u
je w d oni wed ug d ugo ci. Gdy przycina odygi,
przyszed mu do g owy stosowny dla kwiatów wiersz. W pracowni znalaz wci
mokry
dzel pani Murasaki i napisa : Nocna czapla W pe ni ksi yca Które z nich jest pi kniejsze? Spa d ugo i spokojnie. ni a mu si Misza latem przed wojn : niania, która wystawia wanienk do ogrodu w domku my liwskim, eby s siostra i lataj ce wokó niej bielinki. ci siebie, ten bak
an fioletowy i ciep y od s
ce nagrza o wod , siedz ca w wanience
dla niej fioletowy bak
an, a ona przytuli a go do
ca.
Gdy si obudzi , pod drzwiami znalaz li cik z kwiatem glicynii. Osaczony przez aby powiedzia by, e czapla.
26 Przygotowuj c si do powrotu do domu, Chiyoh intensywnie wpaja a mu podstawy japo skiego z nadziej , e b dzie móg cho troch porozmawia z pani Murasaki i zabi monotoni , jak by a dla niej ci
a rozmowa po angielsku.
Chiyoh stwierdzi a, e ch opiec szybko zrozumia wywodz komunikowania si
poprzez poezj
i uczy a go pisa
si z Heian tradycj
wiersze - przyzna a równie ,
e
umiej tno ci tej brakuje jej przysz emu m owi. Wykorzystuj c szereg przedmiotów, które uwa
a za wi te dla przedstawiciela kultury zachodniej, kaza a mu przysi c, e b dzie
strzeg pani Murasaki jak oka w g owie. Musia przysi ga nie tylko przed o tarzykiem na strychu, ale i z
przysi
krwi, co czy o si z nak uwaniem palca szpilk .
Czasu nie da o si powstrzyma
yczeniami: pani Murasaki i Hannibal spakowali si
przed wyjazdem do Pary a, Chiyoh przed powrotem do Japonii. Na Gare de Lyon Serge i Hannibal za adowali jej kufer do wagonu, podczas gdy pani Murasaki siedzia a z ni w przedziale i do ostatniej chwili trzyma a j za r
. Widz c, jak wymieniaj ostatnie uk ony,
postronny obserwator uzna by, e nie wiedz , co znaczy wzruszenie. Jej brak odczuli ju w drodze powrotnej do domu. Teraz zostali tylko we dwoje. Paryskie mieszkanie, zajmowane przed wojn przez ojca pani Murasaki, by o bardzo japo skie w dyskretnej grze cieni i obfito ci laki. Je li widok znajomych mebli, z których jeden po drugim zdejmowano pokrowce, budzi w niej wspomnienia, niczym tego nie okazywa a. Podwi zali razem ci kie zas ony, wpuszczaj c do rodka s
ce. Hannibal spojrza z
góry na Place des Vosges - samo wiat o, przestrze i ciep a, czerwona ceg a - jeden z najpi kniejszych placów Pary a, mimo zapuszczonego od wojny parku. Tam, na dole, król Henryk II walczy na kopie w barwach Diany de Poitiers: pad miertelnie ugodzony w oko drzazg i nie zdo
go uratowa nawet sam Wesaliusz.
Zamkn wszy jedno oko, Hannibal zastanowi si , gdzie by to mog o by
-
prawdopodobnie tam, gdzie sta teraz inspektor Popi z doniczkowym kwiatem w r ku, patrz c na ich okna. Hannibal mu nie pomacha . - Chyba b dziemy mieli go cia - rzuci przez rami . Pani Murasaki nie spyta a jakiego. Gdy Popi zapuka do drzwi, odczeka a chwil i otworzy a. Wszed z doniczk i torebk czekoladek od Fauchona. I troch si pogubi , bo maj c
zaj te r ce, próbowa zdj
kapelusz. Pani Murasaki mu pomog a.
- Witam w Pary u - powiedzia . - Kwiaciarka kl a si na wszystkie wi to ci, e nada si na taras. - Na taras? Widz , e mnie pan ledzi, inspektorze, i e dowiedzia si pan ju , i takowy mam. - To jeszcze nic. Uda o mi si
równie
potwierdzi ,
e ma pani przedpokój,
podejrzewam, e kuchni te . - A wi c pracuje pan metod od pokoju do pokoju? - Otó to. - A dojdzie pan dok d? - Lekko si zaczerwieni , wi c mu odpu ci a. - Wystawmy go na s
ce, dobrze? Gdy weszli, Hannibal w
nie rozpakowywa zbroj . Sta przy skrzyni z samurajsk
mask w r kach. Nie odwróci si do niego, odwróci tylko g ow jak sowa. Widz c kapelusz w r kach pani Murasaki, oszacowa , e g owa inspektora ma dziewi tna cie i pó centymetra wysoko ci i wa y sze
kilo.
- Wk adasz j czasem? - spyta Popi . - T mask . - Nie zas
em na to.
- Ciekawe. - Czy nosi pan swoje medale, panie inspektorze? - Na uroczysto ciach, kiedy wymagaj tego okoliczno ci. - Czekoladki od Fauchona. Bardzo przemy lne. Zabij zapach sieroci ca. - Ale nie zapach olejku go dzikowego. Szanowna pani, musimy porozmawia na temat pani prawa sta ego pobytu. Rozmawiali na tarasie. Hannibal obserwowa ich przez okno: skorygowa pierwotne szacunki i uzna , e kapelusz inspektora ma dwadzie cia centymetrów wysoko ci. Podczas rozmowy kilka razy przestawiali kwiat, eby dobra najodpowiedniejsze nas onecznienie. Chyba musieli si czym zaj . Hannibal przesta rozpakowywa zbroj . Ukl pochwie krótkiego miecza pokrytej skór
przed skrzyni i po
p aszczki. Spojrza
r ce na
na inspektora oczami
samurajskiej maski. Pani Murasaki si
mia a. Popi próbowa pewnie
artowa
i mia a si
przez
grzeczno . Kiedy wrócili do mieszkania, zostawi a ich samych. - Hannibalu, tu przed mierci twój wuj próbowa dowiedzie si czego o Miszy. Ja te mog spróbowa . Na Litwie, w krajach ba tyckich, jest teraz bardzo ci ko: Sowieci
czasem wspó pracuj , ale cz ciej odmawiaj . Móg bym ich przycisn . - Dzi kuj . - Co pami tasz? - Mieszkali my w domku my liwskim. By wybuch. Pami tam,
e zabrali mnie
nierze i e jecha em czo giem do wsi. Co by o przedtem, nie wiem. Próbuj
sobie
przypomnie . Nie mog . - Rozmawia em z doktorem Rufinem. Brak widocznej reakcji. - Nie chcia mi zdradzi szczegó ów waszych spotka . Na to te . - Ale powiedzia , e bardzo martwisz si o siostr . e z czasem pami
mo e wróci .
Je li cokolwiek pami tasz, powiedz mi, prosz . Hannibal spojrza mu w oczy. - Dlaczego mia bym nie powiedzie ? -
owa , e nie s ycha by o zegara. Dobrze by
by o s ysze teraz zegar. - Kiedy rozmawiali my po tej... po tym incydencie z Paulem Momundem, powiedzia em ci, e straci em na wojnie bliskich. Ci ko mi o tym my le . Wiesz dlaczego? - Prosz mi powiedzie . - Dlatego, e powinienem by ich uratowa . Ilekro przekonuj si , e czego nie zrobi em, e mog em co zrobi , prze ywam piek o. Je li odczuwasz to samo, je li te si czego boisz, nie pozwól, eby strach zdusi w tobie pami
o czym , co mog oby pomóc
Miszy. Mnie mo esz powiedzie absolutnie wszystko. Wróci a pani Murasaki. Popi wsta i zmieni temat. - Liceum to dobra szko a i w pe ni zas w czym pomóc, pomog . Od czasu do czasu b
, eby si w niej uczy . Je li b
móg
ci tam odwiedza .
- Ale wola by pan odwiedza mnie tutaj - odpar Hannibal. - B dzie pan mile widziany - wtr ci a pani Murasaki. - Do widzenia, panie inspektorze - rzuci Hannibal. Pani Murasaki odprowadzi a Popi a do drzwi i wróci a, kipi c gniewem. - Podobasz mu si , pani - powiedzia Hannibal. - Wida to po jego twarzy. - A co wida po twojej? Niebezpiecznie jest go prowokowa . - Jest nudny. - A ty niegrzeczny. To zupe nie do ciebie niepodobne. Je li chcesz by niegrzeczny dla go ci, b
niegrzeczny w swoim w asnym domu.
- Pani, chc zosta tutaj, z tob . Gniew z niej wyparowa . - Nie. Wakacje i weekendy b dziemy sp dza razem, ale musisz zamieszka w bursie, tak jak wymagaj tego przepisy. Wiesz, e moja r ka jest zawsze na twym sercu. - I po
a
mu r
na piersi. Na sercu. R ka, która trzyma a kapelusz Popina, le
a na jego sercu. R ka, która
trzyma a nó na gardle brata rze nika. R ka, która chwyci a rze nika za w osy, wrzuci a jego ow do torby i postawi a j na skrzynce pocztowej. Jej bij ce na d oni serce. Twarz jej niezg biona.
27 aby zakonserwowano w formalinie jeszcze przed wojn i je li ich organy jakkolwiek wtedy zabarwiono, barwy te ju
dawno wyblak y. Na sze ciu uczniów w cuchn cym
szkolnym laboratorium przypada a tylko jedna. Wokó ka dego talerza, na którym le
o
skurczone truche ko, t oczy o si sze ciu ch opców, a poniewa wszyscy rysowali, na stole le
o pe no okruszków startej gumy. W klasie by o zimno - brakowa o w gla - i niektórzy
siedzieli w r kawiczkach z obci tymi czubkami palców. Hannibal podszed do sto u, spojrza na ab i wróci do awki. W sumie podszed tam tylko dwa razy. Jak na nauczyciela przysta o, profesor Bienville podejrzewa ka dego, kto siedzia na ko cu klasy. Zaszed Hannibala z boku i okaza o si , e podejrzewa go s usznie, poniewa zamiast aby, ch opiec szkicowa czyj
twarz.
- Lecter, dlaczego nie rysujesz okazu? - Ju sko czy em, panie profesorze. - Hannibal podniós kartk i ukaza si rysunek aby dok adnie opisanej i oddanej z anatomiczn
precyzj
godn
samego Leonarda.
Wn trzno ci by y pokratkowane i pocieniowane. Profesor uwa nie przyjrza si jego twarzy. Poprawi j zykiem protez i powiedzia : - Wezm to. Chc to komu pokaza . Dostaniesz pochwa . - Przerzuci kartk . - A to kto? - Nie wiem. Gdzie go widzia em. By a to twarz Vladisa Grutasa, ale Hannibal nie zna jego nazwiska. Widzia j na tle ksi yca, widzia na suficie o pó nocy. Rok szarówki za oknami szko y. Dobrze chocia , e wiat o by o na tyle rozproszone, e móg przy nim rysowa , no i zmieni y si same pomieszczenia, bo przenoszono go do coraz to wy szej klasy. Nareszcie wakacje. Pierwszej jesieni po mierci hrabiego i po wyje dzie Chiyoh pani Murasaki bole nie odczuwa a ich strat . Gdy m
, jadali kolacje na
ce pod zamkiem, sk d wida by o
ksi yc w pe ni i gdzie gra y jesienne wierszcze. A teraz, siedz c na tarasie swego paryskiego mieszkania, czyta a Hannibalowi list od Chiyoh, w którym dziewczynka opisywa a przygotowania do lubu. Patrzyli, jak powoli dope nia si ksi yc, lecz wierszcze milcza y. Wczesnym rankiem Hannibal z
po ówk , pojecha
rowerem do ogrodu
botanicznego na drugim brzegu Sekwany i jak zwyk e zajrza do mena erii. Dobra nowina: pospiesznie napisana wiadomo Dziesi
z adresem.
minut pó niej, na po udnie od Place Monge i rue Ortolan, znalaz sklep:
Poissons Tropicaux, Petites Oiseaux & Animaux Exotiques. Z torby na baga niku wyj aktówk i wszed do rodka. W ciasnym sklepiku sta y baterie akwariów i klatek, zewsz d dochodzi
wiergot
ptaków i szum obracanych przez chomiki kó ek. Pachnia o ziarnem, ciep ymi piórami i pokarmem dla ryb. Z klatki przy kasie odezwa a si po japo sku du a papuga. Za lad pojawi si starszy Japo czyk o mi ej twarzy, który gotowa co na zapleczu. - Gomekudasai, monsieur? - zacz Hannibal. — Irasshaimase, monsieur - odpar tamten. — Irasshaimase, monsieur - powtórzy a papuga. - Ma pan dzwonniki suzumushi, monsieur? - Non, je suis desolee, monsieur - odrzek w
ciciel sklepu.
- Non, je suis desolee, monsieur - powiedzia a papuga. Japo czyk spojrza na ni , zmarszczy brwi i eby zbi w cibskiego ptaka z tropu, przeszed na angielski. - Mam znakomit
odmian
wierszcza walcz cego. To zawzi ci wojownicy,
zwyci aj na wszystkich turniejach. - To ma by prezent dla pewnej japo skiej damy, która o tej porze roku t skni za graniem suzumushi. Zwyk y wierszcz to nie to samo. - Nie mia bym proponowa ci wierszcza francuskiego, którego granie jest mi e tylko dlatego, e kojarzy si z t czy inn por roku. Ale nie, nie mam suzumushi na sprzeda . Mo e twojej damie spodoba aby si papuga z bogatym japo skim s ownictwem ze wszystkich dziedzin ycia? - A ma pan mo e swego osobistego suzumushi? Japo czyk zapatrzy si
w dal. W nowej republice przepisy dotycz ce importu
owadów i ich jaj by y jeszcze bardzo m tne. - Chcia by go pos ucha ? - By bym zaszczycony - odpar Hannibal. ciciel sklepu znikn
na zapleczu; wróci z ma
klatk , ogórkiem i no em.
Postawi klatk na ladzie, na oczach wyg odnia ej papugi odkroi male ki kawa ek ogórka i wcisn
go mi dzy pr ty. Chwil pó niej wierszcz zagra i w sklepie zabrzmia d wi k
dzwoneczków u sa . Japo czyk ws ucha si we z b ogim wyrazem twarzy.
Papuga próbowa a na ladowa
pie
wierszcza najlepiej jak umia a, g
no i
wielokrotnie. Poniewa nie dosta a za to adnej nagrody, zacz a przera liwie krzycze i rzuca przekle stwami, i Hannibal pomy la o wuju Elgarze. W klatk
ciciel sklepu przykry
ciereczk . - Merde - rzuci a spod ciereczki papuga. - Czy nie móg bym go od pana wypo yczy lub wydzier awi ? Chocia na kilka
tygodni. - A w jaki sposób by mi zap aci ? - Mia em na my li wymian - odpar Hannibal. Wyj piórkiem i tuszem, z ocistego uka na zgi tym
z aktówki ma y rysunek
ble trawy.
Japo czyk ostro nie uj rysunek za brzegi i podniós go do wiat a. Opar go o kas . - Móg bym popyta w ród kolegów. Przyjdziesz po obiedzie? Hannibal poszed na spacer; kupi
liwk na ulicznym straganie i j zjad . Oto sklep
my liwski z trofeami na wystawie, z bem owcy gruborogiej i kozioro ca. I elegancka dwururka marki Holland & Holland oparta o cian w rogu okna. Mia a cudowne
e;
zdawa o si , e drewno obrasta metal i e metal i drewno razem maj w sobie co z pi knego, wij cego si w a. Dubeltówka by a wytworna i na swój sposób pi kna jak pani Murasaki. My l ta by a do
nieswoja pod okiem zwierz cych g ów. Japo czyk czeka na niego ze wierszczem. - Zwrócisz klatk w pa dzierniku? - Jest szansa, e prze yje jesie ? - Je li b dziesz trzyma go w cieple, prze yje i zim - odpar Japo czyk. - Przynie mi
klatk ... w stosownym czasie. - Si gn po ogórek. - Tylko nie dawaj mu ca ego naraz. Pani Murasaki sko czy a si modli i pogr ona w jesiennych my lach wysz a na taras. Kolacja przy niskim stoliku w
wietlistym zmierzchu. Jedli ju
makaron, gdy
zach cony ogórkiem wierszcz zaskoczy j krystalicznie czyst pie ni , któr wy piewa z ciemno ci pod kwiatami. My la a,
e to sen. Ale wierszcz za piewa znowu i znowu
zabrzmia y dzwoneczki u sa . Poja nia y jej oczy i wróci a do rzeczywisto ci. U miechn a si do Hannibala. - Na twój widok wierszcz piewa w duecie z mym sercem. - Me serce dr y na widok tej, która nauczy a je piewa . Do wtóru pie ni wierszcza wzeszed ksi yc. Zdawa o si , e taras wschodzi razem z nim, e ksi ycowa po wiata wci ga go, d wiga, e wynosi ich ponad nawiedzon przez duchy ziemi do miejsca od nich wolnego, i wystarczy o im to, e s tam razem.
Z czasem mia jej powiedzie , e wierszcz jest wypo yczony, e musi go zwróci , gdy ub dzie ksi yca.
28 Dzi ki pracowito ci, staranno ci, gustowi i pieni dzom, jakie pozosta y po sprzeda y chateau i zap aceniu podatku spadkowego, pani Murasaki mog a pozwoli sobie na wzgl dnie eleganckie ycie. Da aby Hannibalowi wszystko, o co by j tylko poprosi , lecz on nie prosi o nic. Robert Lecter zapisa mu pieni dze na podstawowe wydatki szkolne, na nic wi cej. Najwa niejszym sk adnikiem bud etu Hannibala by list jego w asnego autorstwa. Podpisany: „Dr. Gamil Jolipoli, alergolog” uczula szko
na to, e Hannibal jest bardzo
wra liwy na py kredowy i powinien siedzie jak najdalej od tablicy. Poniewa mia znakomite stopnie, dobrze wiedzia , e nauczycieli nie obchodzi to, co robi, pod warunkiem, e nie zobacz tego inni uczniowie, którzy mogliby wzi
z niego z y
przyk ad. Siedz c na ko cu klasy i jednym uchem s uchaj c nauczyciela, móg spokojnie szkicowa i malowa ptaki w stylu Musashi Miyamoto. W Pary u nasta a moda na japo szczyzn . Rysunki by y ma e i mie ci y si na cianach ciasnych paryskich mieszka , poza tym turysta móg atwo zmie ci je w walizce. Hannibal stemplowa je symbolem „Wieczno ci w o miu poci gni ciach p dzlem”. W dzielnicy by na nie zbyt, w galeryjkach przy rue Saints - Peres i rue Jacob, chocia ciciele niektórych woleli, eby przynosi je po zamkni ciu, tak by klienci nie wiedzieli, e maluje je dziecko. Pod koniec lata chodzi po szkole do Ogrodów Luksemburskich i poniewa wci
wiat o
by o dobre, szkicowa tam dzieci ce aglówki na stawie, czekaj c, a zamkn galerie.
Potem szed na Saint - Germain - zbli
y si urodziny pani Murasaki i wypatrzy dla niej
pi kny nefryt na Place Furstenberg. Uda o mu si sprzeda szkic ódki dekoratorowi wn trz z rue Jacob, ale rysunki japo skie zatrzyma dla w
ciciela ma ej, podejrzanej galeryjki przy rue Saints - Peres. By y
pe ne imponuj cych zawijasów i oprawione, bo znalaz dobrego ramiarza, który udzieli mu kredytu. Zaniós je w plecaku na Saint - Germain. Stoj ce na chodniku stoliki kafejek by y pe ne, a uliczni klauni zadr czali przechodniów ku uciesze go ci Cafe Flor . Kluby jazzowe na ma ych uliczkach bli ej rzeki, przy rue Saint - Benoit i rue de l'Abbaye, by y jeszcze zamkni te, ale restauracje ju dzia
y.
Próbowa zapomnie
o szkolnym obiedzie, o daniu, które nazywali „Szcz tkami
czennika”, i z zainteresowaniem czyta mijane po drodze jad ospisy. Mia nadziej , e ju wkrótce uzbiera pieni dze na urodzinow kolacj i szuka je owców morskich. Gdy zadzwoni dzwonek u drzwi, monsieur Leet, w nie przed wieczornym spotkaniem. W sklepie wci
ciciel galerii Leet, goli si
pali o si
wiat o, chocia zas ony
by y ju zaci gni te. Leet by po belgijsku niecierpliwy w stosunku do Francuzów i drapie ny w stosunku do Amerykanów, których za wszelk cen pragn
oskuba , wierz c, e kupi
wszystko. Sprzedawa koneserskie dzie a malarzy figuratywnych, ma e pos ki i antyki, a jego galeria s yn a z obrazów marynistycznych i pejza y. - Dobry wieczór, monsieur Lecter - powiedzia . - Mi o pana widzie . Ufam, e ma si pan dobrze. Musz pana poprosi , eby zechcia pan zaczeka , a zapakuj ten obraz; jeszcze dzi pojedzie do Filadelfii. Hannibal z do wiadczenia wiedzia , e tak ciep e powitanie skrywa oszustwo. Da mu rysunki ze zdecydowanie wypisan cen . - Mog si rozejrze ? - Bardzo prosz . Mi o by o by poza murami szko y i ogl da szkicowania
dobre obrazy. Po paru godzinach
aglówek na stawie my la o wodzie, o problemach zwi zanych z jej
malowaniem. My la o Turnerowskiej mgie ce i jego kolorach, o tym,
e s
nie do
podrobienia i chodzi od obrazu do obrazu, patrz c na wod , na powietrze nad wod . Natkn si na ma y obraz na sztaludze, Canale Grand w pe nym s
cu na tle ko cio a Santa Maria
delia Salute. By to Guardi z ich zamku. Pozna go, zanim go rozpozna , wystarczy rozb ysk pami ci pod powiekami: znajome p ótno i znajoma rama. Mo e to tylko kopia. Podniós go i uwa nie obejrza . W lewym górnym rogu by y ma e, br zowe kropki. Kiedy by ma y, ysza , jak rodzice mówi , e obraz zaczyna „linie ”, wi c d ugo si mu przygl da , próbuj c dostrzec w kropkach kszta t lina lub cho by jego p etwy. Obraz nie by kopi . Rama parzy a w d onie. Do sali wszed Leet. Zmarszczy brwi. - Dotykamy tylko wtedy, kiedy chcemy kupi . Oto pa ski czek. - Roze mia si no. - Da em panu za du o, ale na Guardiego i tak nie wystarczy. - Nie, dzisiaj nie - opar Hannibal. - Do nast pnego razu, monsieur Leet.
29 Inspektor Popi , zniecierpliwiony agodnym brzmieniem gongu, za omota do drzwi galerii przy rue Saints - Peres. Gdy Leet go wpu ci , Popi od razu przeszed do rzeczy. - Sk d pan ma Guardiego? - Kupi em go od Kopnika, kiedy dzielili my si maj tkiem firmy - odpar w galerii. Otar twarz i pomy la ,
ciciel
e w tej nieprzewiewnej marynarce Popi wygl da jak
obrzydliwy abojad. - Kupi go od jakiego Fina, ale nie znam jego nazwiska. - Poprosz o faktur . Powinien pan mie równie katalog dzie sztuki zrabowanych przez hitlerowców. O katalog te poprosz . Leet porówna list skradzionych dokumentów' z katalogiem. - Niech pan spojrzy: zrabowany Guardi jest tu opisany inaczej. Wed ug Roberta Lectera, jest to Widok na Santa Maria delia Salute, natomiast ja kupi em go jako Widok na Canale Grand . - Mam nakaz konfiskaty tego obrazu bez wzgl du na to, jak si nazywa. Dam panu pokwitowanie. Niech pan znajdzie tego „Kopnika”, monsieur Leet, a zaoszcz dzi pan sobie wielu nieprzyjemno ci. - Kopnik nie yje, panie inspektorze. By moim wspólnikiem. Galeria nazywa a si wtedy Kopnik i Leet. Leet i Kopnik brzmia oby lepiej. - Ma pan jego ksi gi? - Jego adwokat mo e mie . - Niech pan ich poszuka. I to dobrze. Chc wiedzie , jak ten obraz trafi z zamku Lecterów do pa skiej galerii. - Lecterów? - powtórzy Leet. - To... ten ch opiec od rysunków? - Tak. - Niezwyk e. - Owszem, niezwyk e. Prosz zapakowa obraz. Leet zjawi si w Quai des Orfevres dwa dni pó niej. Przyniós dokumenty. Popi kaza mu zaczeka na korytarzu, pod drzwiami z napisem: „Pokój przes ucha nr 2”, gdzie trwa o g
ne przes uchanie podejrzanego o gwa t, przerywane odg osami g uchych uderze i
krzykami. Leet musia kisi si w tej atmosferze przez kwadrans, zanim inspektor poprosi go do gabinetu. Leet da mu pokwitowanie. Wynika o z niego, e Kopnik kupi obraz od niejakiego Emppu Makinena za osiem tysi cy funtów brytyjskich.
- Czy to wed ug pana przekonuj ce? - spyta Popi . - Wed ug mnie nie. Leet odchrz kn i wbi wzrok w pod og . Min o dwadzie cia sekund. - Prokurator chce wszcz
ledztwo, monsieur Leet. Wie pan, e jest kalwinist , i to
najsurowszym? - Ten obraz... Popi powstrzyma go gestem r ki. - Niech pan o tym na chwil zapomni. Za
my, e móg bym zainterweniowa w
pa skiej sprawie. Chc , eby mi pan pomóg . Prosz spojrze . - Poda mu plik kartek g sto zapisanych na maszynie. - To lista przedmiotów, które komisja do spraw dzie sztuki sprowadza do Pary a z Monachijskiego Punktu Zbiorczego. Wszystkie s kradzione. - Na wystaw w Jeu de Paume. - Tak, osoby roszcz ce sobie do nich prawo b
mog y je tam obejrze . Po owa
drugiej strony. To w kó ku. - Most Westchnie . Bernardo Bellotto, trzydzie ci sze
na trzydzie ci centymetrów,
olej na drewnie. - Zna pan ten obraz? - spyta Popi . - S ysza em o nim, oczywi cie. - Je li to autentyk, zrabowano go z zamku Lecterów. Wie pan, e porównuje si go cz sto z innym s ynnym Mostem Westchnie . - Tak, Canaletta. Canaletto namalowa go tego samego dnia. - Ten obraz te znikn z zamku Lecterów. Prawdopodobnie ukrad a go ta sama osoba. O ile wi cej zarobi by pan, sprzedaj c te dwa obrazy razem? - Cztery razy. Nikt rozs dny by ich nie rozdzieli . - Rozdzielono je z g upoty albo przez przypadek. Dwa obrazy Mostu Westchnie . Je li ten, kto je ukrad , wci
ma jeden z nich, czy nie chcia by odzyska drugiego?
- Bardzo. - Kiedy ten obraz zawi nie w Jeu de Paume, zrobi si o nim g mn na wystaw i zobaczymy, kto b dzie wokó niego w szy .
no. Pójdzie pan ze
30 Dzi ki zaproszeniu pani Murasaki wesz a do muzeum przed wielkim t umem rozgadanych i zniecierpliwionych ludzi, którzy zgromadzi si w Tuileries, chc c obejrze ponad pi set dzie sztuki, które aliancka Komisja do spraw Skradzionych Zabytków, Dzie Sztuki i Archiwów sprowadzi a z Monachijskiego Punktu Zbiorczego, eby znale prawowitych w
ich
cicieli.
Dla niektórych dzie by a to ju trzecia podró mi dzy Francj i Niemcami, poniewa najpierw ukrad je w Niemczech Napoleon, potem ukradli je we Francji Niemcy, a teraz przywie li je tu alianci. Na parterze muzeum pani Murasaki zobaczy a zdumiewaj
mieszanin zachodnich
wizerunków. Jeden koniec sali wype nia y obrazy religijne, krwawa jatka pe na wisz cych Chrystusów. Dla ukojenia obejrza a Mi sn
przek sk , weso y obraz przedstawiaj cy obficie
zastawiony bufet, przy którym nie by o nikogo oprócz spaniela przymierzaj cego si do porwania szynki. Nieco dalej wisia y obrazy ze szko y Rubensa, pulchne, ró owe kobiety w otoczeniu pulchnych maluchów ze skrzyde kami. To w
nie tam inspektor Popi po raz pierwszy zobaczy j w podróbce kostiumu od
Chanel, szczup i eleganck na tle ró owych nago ci Rubensa. Zaraz potem wypatrzy Hannibala, który w
nie wchodzi schodami na gór . Popi
nie pokaza si , tylko czujnie obserwowa . Aaa, ju siebie widz , pi kna Japonka i jej podopieczny. Ciekawi o go, jak si przywitaj : przystan li kilkadziesi t centymetrów od siebie i zamiast uk onów, wymienili miechy. Potem podeszli bli ej i si obj li. Pani Murasaki poca owa a Hannibala w policzek i od razu pogr yli si w rozmowie. Tu
nad ich ciep ym powitaniem wisia a dobra kopia Judyty obcinaj cej g ow
Holofemesowi Caravaggia. Inspektor by by rozbawiony - przed wojn . Teraz dosta g siej skórki. ci gn wszy na siebie wzrok Hannibala, dyskretnie wskaza mu ma y gabinet przy wej ciu, gdzie czeka Leet. - Ci z Monachijskiego Punktu Zbiorczego mówi ,
e pó tora roku temu obraz
odebrano przemytnikowi na polskiej granicy - zacz Popi . - Ten przemytnik powiedzia co ? Zdradzi ród o? - spyta Leet.
Inspektor pokr ci g ow . - Jaki Niemiec udusi go w wi zieniu wojskowym w Monachium. Tej samej nocy Niemiec znikn , uwa amy, e dzi ki siatce przemytniczej Dragonovica. To lepy zau ek. - Obraz wisi na stanowisku osiemdziesi tym ósmym, na samym rogu. Monsieur Leets mówi, e wygl da na autentyk. 'Hannibalu, jeste w stanie go rozpozna i potwierdzi , e nale
do waszej rodziny? - Tak. - Je li to wasz obraz, dotknij r
bardzo si cieszysz, e go odnalaz
policzka. Je eli kto do ciebie zagada, powiedz, e
i e ma o ci interesuje, kto go ukrad . Bardzo chcesz go
mie , chcesz go odzyska i jak najszybciej sprzeda , ale chcesz te mie ten od pary. -B
trudny, zepsuty i samolubny - mówi Popi z niepasuj
do niego lubo ci . -
Dasz rad ? Posprzeczaj si ze swoj opiekunk . To on b dzie chcia z tob porozmawia , a nie ty z nim. Poczuje si bezpieczniej, je li si pok ócicie. Uprzyj si , e chcesz si z nim jako skontaktowa . Leet i ja wyjdziemy; daj nam kilka minut, zanim zaczniesz. - Chod my - rzuci do siedz cego obok Leeta. - Robimy to legalnie, nie musi si pan ukrywa . Hannibal i pani Murasaki ogl daj , ogl daj rz d ma ych obrazów. Tam, na wysoko ci wzroku: Most Westchnie . Jego widok poruszy Hannibala bardziej ni Guardi. Widzia na nim twarz matki. Coraz wi cej ludzi, listy zrabowanych dzie sztuki w ich r ku, pliki dokumentów potwierdzaj cych w asno
pod pach . Mi dzy nimi m czyzna w garniturze tak bardzo
angielskim, e marynarka zdawa a si mie lotki. Z list przed oczami, stan na tyle blisko, e móg ich pods ucha . - Ten obraz wisia w pokoju do szycia mojej matki - mówi Hannibal. - Kiedy wyje
ali my, dala mi go i kaza a zanie
kucharzowi. Prosi a, ebym uwa
i nie pobrudzi
ty u. Zdj
obraz ze ciany i odwróci go. Zaskrzy y mu si oczy. Na p ótnie z ty u obrazu
by kredowy zarys dzieci cej r ki, prawie ju starty, bo pozosta tylko odcisk kciuka i palca wskazuj cego. Ocala zabezpieczony cienkim przezroczystym papierem. Hannibal d ugo mu si przygl da . W tej przyprawiaj cej o zawrót g owy chwili zdawa o mu si , e palec i kciuk si poruszaj , e faluj . Z trudem przypomnia sobie polecenie Popila. Je li to wasz obraz, dotknij r policzka. Wzi g boki oddech i dotkn .
- To r ka Miszy - powiedzia do pani Murasaki. - Kiedy mia em osiem lat, bielono u nas ciany na górze. Obydwa obrazy, ten i ten od pary, przeniesiono na otoman w pokoju matki i przykryto prze cierad em. Weszli my z Misza pod prze cierad o jak pod namiot. Bawili my si w nomadów na pustyni. Wyj em kred z kieszeni i obrysowa em jej r
,
eby odp dzi z e oko. Rodzice wpadli w gniew, ale obrazowi nic si nie sta o i w ko cu potraktowali to jak zabawny epizod. Szed ku nim m czyzna w filcowym kapeluszu z szerokim, lekko uniesionym rondem; na szyi mia identyfikator na sznurku. „Ten z komisji potraktuje ci z góry, wi c si z nim pok
”, mówi Popi .
- Prosz tego nie robi - rzuci urz dnik. - Prosz nie dotyka . - Nie dotkn bym go, gdyby nie nale - Prosz
do mnie - odpar Hannibal.
nie dotyka , dopóki nie udowodni pan,
przeciwnym razie ka
e obraz nale y do pana, w
st d pana wyprosi . Pójd po kogo z kancelarii.
Gdy tylko urz dnik odszed , u boku Hannibala wyrós m czyzna w angielskim garniturze. - Alec Trebelaux - powiedzia . - Mog panu pomóc. Popi i Leet obserwowali ich z odleg
ci dwudziestu metrów.
- Zna go pan? - spyta inspektor. - Nie - odpar Leet. Trebelaux zaprosi Hannibala i pani Murasaki na rozmow w g bokiej niszy okna. Mia pi dziesi t kilka lat, mocno opalon
ysin i opalone r ce. W bij cym z okna wietle
wida by o upie w jego brwiach. Hannibal go nie zna . Widok pani Murasaki sprawia przyjemno
wi kszo ci m czyzn. Trebelaux nie
sprawi i chocia mia z udnie nienaganne maniery, pani Murasaki natychmiast to wyczu a. - Bardzo si ciesz , e mog pani pozna , Madame. Czy chodzi o jakie problemy zwi zane z opiek prawn ? - Madame jest moj doradczyni - odpar Hannibal. - Prosz rozmawia ze mn . Bardzo chcesz go mie - powiedzia Popi . - Jeste trudny, zepsuty i samolubny. Pani Murasaki b dzie g osem rozs dku i umiarkowania. - Owszem, monsieur - odrzek a. - S pewne problemy. - Ale ten obraz nale y do mnie - upiera si Hannibal. - B dziesz musia udowodni to przed komisj , a komisja jest zaj ta na pó tora roku naprzód. Do tego czasu obraz pozostanie „ w depozycie. - Chodz do szko y, monsieur, liczy em na to, e...
- Mog ci pomóc - przerwa mu Trebelaux. - Prosz powiedzie jak. - Za trzy tygodnie staj przed komisj w innej sprawie. - Handluje pan dzie ami sztuki, monsieur? - spyta a pani Murasaki. - Madame, ch tnie bym je zbiera , gdyby by o mnie na to sta . Ale eby kupi , musz najpierw sprzeda . Mi o jest mie
co pi knego, cho by tylko przez chwil . Kolekcja
Lecterow by a niewielka, lecz wy mienita. - Zna pan t kolekcj ? - spyta a pani Murasaki. - Dzie a zrabowane z zamku zosta y umieszczone na li cie przez pani zmar ego... przez Roberta Lectera. - I móg by pan przedstawi moj spraw na posiedzeniu komisji? - wtr ci Hannibal. - Tak, zgodnie z konwencj
hask
z tysi c dziewi set siódmego. Zaraz ci to
wyt umacz ... - Tak, zgodnie z artyku em czterdziestym szóstym, ju o tym rozmawiali my. Hannibal zerkn na pani Murasaki i obliza usta, eby wygl da na chciwca. - Brali my pod uwag wiele rozwi za , Hannibalu - odpar a pani Murasaki. - A je li nie zechc go sprzeda ? - spyta Hannibal. - B dziesz musia zaczeka na swoj kolej i stan
przed komisj , pewnie ju jako
doros y. - Mój m
mówi , e to obraz od pary - powiedzia a pani Murasaki. -
e razem s
warte o wiele wi cej. Nie wie pan przypadkiem, gdzie jest ten drugi, ten Canaletta? - Nie, Madame. - Warto by by o si
dowiedzie , monsieur. - Popatrzy a mu prosto w oczy. -
Chcia abym si z panem jako skontaktowa . Ja z panem - doda a z naciskiem na „ja”. Da jej adres hoteliku w pobli u Gare de l'Est, nie patrz c na Hannibala, u cisn
mu
i znikn w t umie. Hannibal zarejestrowa si jako osoba wysuwaj ca roszczenia, po czym wraz z pani Murasaki przespacerowa si w ród bez adnej mieszaniny dzie sztuki. Widok odcisku r ki Miszy wprawi go w odr twienie; o ywion mia tylko twarz, bo pani Murasaki poklepa a go po policzku i czu dotyk jej r ki. Przystan przed gobelinem o nazwie Po wi cenie Izaaka i d ugo go ogl da . - W korytarzach na górze mieli my pe no gobelinów - powiedzia . - Staj c na palcach, mog em dotkn
ich dolnego brzegu. - Odchyli róg tkaniny. - Zawsze wola em t stron ,
osnow i w tki, które tworz obraz.
- S jak spl tane my li - odpar a pani Murasaki. Hannibal pu ci gobelin. Abraham zadr
, ciskaj c syna za gard o, anio wyci gn
, eby powstrzyma nó . - My lisz, pani, e Bóg chcia zje
Izaaka i dlatego kaza Abrahamowi go zabi ?
- Nie, Hannibalu. Oczywi cie, e nie. Anio zd y mu przeszkodzi . - Tym razem tak. Ale nie zawsze. Kiedy Trebelaux zobaczy , e ju wychodz ; zmoczy wod chustk w toalecie i wróci na korytarz. Rozejrza si
szybko. Nie patrzy na niego
pilnuj cych ekspozycji. Z dreszczykiem podniecenia zdj
aden z urz dników
obraz ze
ciany, odchyli
przezroczysty papier i star chustk kredowy odcisk r ki. Móg go zostawi kto nieostro ny, kiedy obraz trafi do depozytu. Warto
sentymentalna? Po co?
31 Funkcjonariusz Ren Aden czeka po cywilnemu przed hotelem Trebelaux, dopóki nie zgas o wiat o na drugim pi trze. Wtedy poszed na dworzec kolejowy, eby co przek si , i zd
wróci w chwili, gdy Trebelaux wyszed z hotelu ze sportow torb w r ku. Na postoju przed Gare de l'Est wsiad do taksówki, pojecha na drugi brzeg Sekwany,
wysiad przed
ni parow przy rue de Babylone i wszed do rodka. Aden zaparkowa
nieoznakowany samochód w strefie przeciwpo arowej, policzy do pi dziesi ciu i wszed do holu. Powietrze by o tam g ste i pachnia o p ynem do nacierania. M czy ni w szlafrokach czytali gazety w kilku j zykach. Aden nie zamierza si rozbiera . By cz owiekiem zdecydowanym, lecz jego ojciec zmar na stop okopow , dlatego nie chcia zdejmowa butów w takim miejscu. Wzi
z
wieszaka gazet w drewnianej ramce i usiad na krze le. Stukocz c przydu ymi drewniakami, Trebelaux szed przez sale pe ne m czyzn poc cych si w upale na wy
onych kafelkami awkach.
Prywatne sauny wynajmowa o si na pi tna cie minut. Wszed do tej drugiej. Nie zap aci , bo ju za niego zap acono. Powietrze by o g ste i wilgotne, wi c, wytar r cznikiem okulary. - Czemu tak d ugo? - rzuci Leet z k bów pary. - Zaraz si tu rozpuszcz . - Recepcjonista przekaza mi wiadomo , kiedy by em ju w - Policja obserwowa a ci sprzeda
dzisiaj w muzeum.. Wiedz ,
ku - odpar Trebelaux. e Guardi, którego mi
, jest trefny.
- Kto ich na mnie nas ? Ty? - Przesta . My
, e wiesz, kto ma obrazy z zamku Lecterów. Wiesz?
- Nie. Mo e mój klient wie. - Je li zdob dziesz drugi Most Westchnie , sprzedamy obydwa. - Ale komu? - To moja sprawa. Du emu kupcowi z Ameryki. Powiedzmy, e pewnej instytucji. Wiesz co , czy poc si na datmo? - Odezw si - odrzek Trebelaux. Nazajutrz po po udniu Trebefaux kupi bilet do Luksemburga na Gare de l'Est. Aden patrzy , jak wsiada z walizk do poci gu. Konduktor by niezadowolony z napiwku. Aden wykona szybki telefon na Quai des Orfevres i pokazawszy konduktorowi
odznak , w ostatniej chwili wskoczy do odje
aj cego poci gu.
Gdy dojechali do Meaux, zapad a ju
noc. Trebelaux poszed
do azienki z
przybornikiem do golenia. Gdy znowu ruszyli, wyskoczy z poci gu, zostawiaj c w przedziale walizk . Ulic za dworcem czeka na niego samochód. - Dlaczego akurat tutaj? - spyta Trebelau, siadaj c obok kierowcy. - Mog em przyjecha do Fontainebleau. - Prowadzimy tu interesy - odpar kierowca. - Dobre interesy. - Trebelaux zna go jako Christophe'a Klebera. Kleber podjecha do pobliskiej kafejki, gdzie zamówi obfit kolacj ; zacz od zupy z porów, któr wypi prosto z miseczki. Trebelaux bawi si sa atk ; fasolk szparagow wypisywa swoje inicja y na brzegu talerza. - Policja skonfiskowa a Guardiego - powiedzia , gdy Kleberowi podano kotlet ciel cy. - Ju mówi
, Hercule'owi. Nie powiniene gada o takich rzeczach przez telefon. O
co chodzi? - Policja powiedzia a Leetowi, e zrabowano go na Wschodzie. To prawda? - Ale sk d. Kto go wypytywa ? - Jaki inspektor z list z komisji. Mówi , e Guardiego skradziono. Skradziono? - Widzia
piecz ?
- Co jest warta piecz
sowieckiego Komisariatu O wiaty?
- Ci z policji mówili, do kogo nale znaczenia, bo alianci nie odsy aj
? Je li do jakiego
rzeczy odebranych
ydom.
yda, sprawa nie ma ydzi nie
yj . Sowieci
zatrzymuj je dla siebie. - To nie jest zwyk y policjant, to jest inspektor - odpar Trebelaux. - Mówisz jak prawdziwy Szwajcar. Jak si nazywa? - Popi , jako tak. - Aaaa... - Kleber wytar usta serwetk . - Tak my la em. W takim razie nie ma sprawy. Od lat jest na naszej li cie p ac. Próbowa wymusi od niego pieni dze, to wszystko. Co mu Leet powiedzia ? - Jeszcze nic, ale jest zdenerwowany. Na razie zwali win na Kopnika, swego nie yj cego ju wspólnika. - Leet nic nie wie? Nie domy la si , sk d masz ten obraz? - My li, e kupi em go w Lozannie, tak jak uzgodnili my. Zaczyna mendzie, domaga si zwrotu pieni dzy. Powiedzia em, e skontaktuj si z klientem.
- Mam Popi a w kieszeni. Zapomnij o tym, zostaw to mnie. Mamy do obgadania powa niejsz spraw . Móg by pojecha do Ameryki? - Przez kontrol celn niczego nie przemycam. - Kontrola celna to nie twój problem. Ty masz tylko negocjowa , tam, na miejscu. Obejrzysz towar, zanim go wy lemy i zobaczysz go znowu dopiero w Ameryce, podczas spotkania w banku. - Ale jaki towar? - Antyki. Kilka ikon, solniczka. Zerkniemy na nie i powiesz, co my lisz. - A tamta sprawa? - Jeste zupe nie bezpieczny - zapewni go Kleber. Kleber wyst powa pod tym nazwiskiem tylko we Francji. Tak naprawd nazywa si Petras Kolnas i owszem, zna inspektora Popi a, ale nie ze swojej listy p ac.
32 ód „Christabel” cumowa a przy nabrze u Marny na wschód od Pary a - by a przywi zana tylko szpringiem - i kiedy Trebelaux wszed na pok ad, natychmiast odp yn a. By a to zbudowana w Holandii barka mieszkalna z niskimi nadbudówkami i kontenerowym ogródkiem z kwitn cymi krzewami. Jej w
ciciel, szczup y m czyzna o wyblak ych, niebieskich oczach i mi ym wyrazie
twarzy, czeka na trapie: powita Trebelaux i zaprosi go pod pok ad. - Ciesz si , e mog pana pozna - powiedzia i wyci gn
do niego r
. W osy na
ku ros y w odwrotnym kierunku, w stron nadgarstka, i Szwajcar dosta g siej skórki. Monsieur Milko pana zaprowadzi. Wszystko jest pouk adane i przygotowane. ciciel zosta na pok adzie z Kolnasem. Przechadzali si przez chwil mi dzy terakotowymi gazonami, by przystan
przed metalowym szkaradztwem po rodku adnie
utrzymanego ogródka, prawie dwustulitrow beczk z dziurami du ymi na tyle, e mog y wp yn
nimi ryby, i z wierzchem, który obci to palnikiem i przywi zano do beczki drutem.
ciciel odzi poklepa j tak g
no, e a zadzwoni a.
- Chod my - rzuci . Na dolnym pok adzie ©tworzy wysok szaf . Zawiera a bro , snajperk Dragunowa, pistolet maszynowy Thompsona, dwa niemieckie schmeissery, pi odzie i kilka pistoletów. W
panzerfaustów na wrogie
ciciel wybra trójz bny o cie ze spi owanymi zadziorami.
Poda go Kolnasowi. - Nie chc go za bardzo pochlasta - powiedzia mi ym, agodnym g osem. - Dzisiaj nie ma Evy, nikt tu nie posprz ta. Zrobisz to na pok adzie, kiedy powie ju , co komu wygada . Tylko dobrze go dziabnij, eby nie wyp yn . - Milko mo e... - Ty go wytrzasn
, o twoj dup tu chodzi, wi c ty to zrobisz. Kroisz u siebie mi so
czy nie? Kiedy go zaciukasz, Milko pomo e ci zapakowa go do beczki. Zabierz mu klucze i przeszukaj jego pokój. W razie czego skasujemy i Leeta. Sprawy trzeba za atwia do ko ca. I na jaki czas koniec ze sztuk - powiedzia w
ciciel odzi, który we Francji nazywa si
Victor Gustavson. Victor Gustavson jest bardzo dobrze prosperuj cym biznesmenem zajmuj cym si handlem esesma sk morfin i prostytucj , g ównie kobiec . Jego prawdziwe nazwisko brzmi Vladis Grutas.
Leet prze
, lecz nie zdoby obrazów. Przez wiele lat przetrzymywano je w
rz dowym skarbcu, poniewa
s d nie móg si
reparacyjna mo e odnosi
do Litwy, tymczasem Trebelaux spogl da niewidomymi
si
oczami z beczki na dnie Marny: nie by ju
zdecydowa
czy chorwacka umowa
ysy, bo mia teraz w osy z zielonych alg i trawy
morskiej, które falowa y w wodzie jak g ste loki z jego m odo ci. Przez wiele lat na rynku mia nie pojawi si ani jeden obraz z zamku Lecterów. Dzi ki wp ywom inspektora Popi a Hannibal móg od czasu do czasu ogl da zdeponowane obrazy. Siedzenie w g uchej ciszy skarbca pod okiem stra nika i s uchanie jego nosowego dyszenia by o irytuj ce. Hannibal Lecter patrzy na obraz, który wzi wcale przesz Miszy, wci
z r k matki, i wie, e przesz
nie jest
ci ; bestia, która wymalowa a swój mierdz cy oddech na skórze jego i oddycha i sapie, sapie i teraz. Hannibal odwraca Most Westchnie i przez
ugie minuty patrzy na jego ty - ladu r ki ju nie ma, jest tylko pusty kwadrat, na którym ch opiec wy wietla swe gniewne sny. Hannibal dorasta i si zmienia, a mo e staje si kim , kim zawsze by .
II Gdy powiedzia em, e to Mi osierdzie stoi, Gdzie granica lasu k pie si w zieleni, My la em o agodnej bestii o ostrych pazurach I skrwawionych, mier ” szybk zadaj cych szcz kach.
Lawrence Spingarn
33 Na g ównej scenie Opery Paryskiej paktuj cemu z diab em doktorowi Faustowi zaczyna o brakowa czasu. Hannibal Lecter i pani Murasaki, siedz c w kameralnej lo y po lewej stronie, s uchali jego b aga i patrzyli na p omienie strzelaj ce pod ognioodporny sufit najwspanialszego teatru Charles'a Garniera. Hannibal, lat osiemna cie, dopingowa Mefistofelesa i pogardza Faustem, lecz sceny kulminacyjnej s ucha tylko jednym uchem. Obserwowa pani Murasaki w peruce, któr a do opery, oddycha jej zapachem. W s siednich lo ach wida by o ma e b yski: siedz cy tam m czy ni kierowali lornetki w ich stron , eby te na ni popatrze . Na tle jasno o wietlonej sceny by a jedynie sylwetk , tak jak wtedy, gdy jako ma y ch opiec zobaczy j po raz pierwszy w chateau. Stan y mu przed oczyma tamte obrazy: yszcz ca wilgoci wrona pod rynn na dachu, b yszcz ce w osy pani Murasaki. Najpierw tylko sylwetka, potem otworzy a okno i wiat o musn o jej twarz. Daleko zaszed na mo cie marze . Wyrós i nosi teraz ubrania hrabiego, podczas gdy ona nie zmieni a si wcale. Jej d
zamkn a si na materiale sukni i ponad muzyk us ysza cichy szelest.
Wiedz c, e potrafi wyczu jego wzrok, odwróci g ow i rozejrza si woko o. Lo a mia a swój koloryt. Za fotelami, os oni ty przed wzrokiem tych siedz cych naprzeciwko, sta ma y, grzeszny szezlong na ko lich nó kach, gdzie kochankowie mogli odby ma e tete - a - tete przy d wi kach dobiegaj cej z do u muzyki - Hannibal dowiedzia si od sanitariuszy, e w poprzednim sezonie pewien starszy pan uleg tam atakowi serca podczas ostatnich taktów Lotu trzmiela. Nie byli w lo y sami. Na dwóch przednich fotelach siedzia prefekt paryskiej policji z on , dlatego nie by o adnych w tpliwo ci jak pani Murasaki zdoby a bilety. Dosta a je od inspektora Popi a oczywi cie. Jak to mi o, e sam Popi nie móg przyj
- prawdopodobnie zatrzyma o go
ledztwo w sprawie jakiego morderstwa, oby d ugotrwa e i niebezpieczne, takie w z pogod , najlepiej z gro Zapali y si
ra enia piorunem.
wiat a i wymagaj ca publiczno
nagrodzi a tenora Beniamina Gigliego
owacj na stoj co. Komisarz i jego ona ciskali woko o r ce, d onie odr twia e od klaskania. ona mia a jasne i ciekawskie oczy. Da a si zwie
Hannibalowi, ubranemu w
nienagannie skrojony smoking hrabiego, i nie mog a nie zada mu pewnego pytania.
- M odzie cze, m
mówi, e w ca ej historii Francji nigdy nie przyj to na medycyn
studenta m odszego od ciebie. - Archiwa s niekompletne, madame. Zapewne byli kiedy asystenci, którzy... - Czy to prawda, e czytasz podr czniki tylko raz i przed up ywem tygodnia zwracasz je do ksi garni, eby odzyska pieni dze? - Nie, madame - odpar z u miechem Hannibal. - To niezupe nie tak. - Ciekawe, gdzie si tego dowiedzia a? Pewnie tam, gdzie pani Murasaki zdoby a bilety. Nachyli si ku niej. Szukaj c wyj cia, wskaza wzrokiem komisarza, zgi
si wpó nad jej r
i g
nym
szeptem doda : - To by oby chyba przest pstwo. Obejrzawszy cierpi cego za grzechy Fausta, komisarz by w dobrym humorze. - Przymkn na to oko, je li wyznasz mojej onie prawd . - Problem w tym, madame, e nie zwracaj mi ca ej kwoty. Ksi garnia pobiera dwie cie franków za fatyg . A potem, aby dalej od t umu, na wielkie schody pod wiec cymi w gór lampami uciekali szybciej ni Faust, biegli tak szybko, e w ród furkotu malowanych i kamiennych skrzyde mkn
nad nimi zrekonstruowany przez Pila sufit. Na Place de l'Opera sta y
taksówki. Z koksownika ulicznego sprzedawcy bi zapach koszmaru Fausta. Hannibal podniós r
.
- Jestem zaskoczony, e powiedzia
Popilowi o moich podr cznikach, pani - rzek w
samochodzie. - Sam si dowiedzia - odpar a pani Murasaki. - Powiedzia komisarzowi, a komisarz onie. Ona musi flirtowa . Zwykle jeste bardziej rozgarni ty. W zamkni tej przestrzeni czuje si ze mn nieswojo, pomy la ; wyra a to irytacj . - Przepraszam.
34 Zd ysz wypi herbat - powiedzia a pani Murasaki. Od razu zaprowadzi a go na taras, wyra nie wol c by z nim na dworze. Nie wiedzia , co o tym my le . On si zmieni , ona nie. Lekki podmuch wiatru - p omie lampki oliwnej zachybota i strzeli do góry. Gdy nalewa a mu zielonej herbaty, widzia , jak pulsuje jej krew w nadgarstku, a delikatny zapach z jej r kawa przenikn go jak w asna my l. - List od Chiyoh - powiedzia a. - Zerwa a zar czyny. Dyplomacja ju
jej nie
odpowiada. - Jest szcz liwa? - Chyba tak. To by a dobra para, ale wed ug starego sposobu my lenia. Jak mog pot pia ... Pisze, e robi to, co ja: idzie za g osem serca. - Dok d? - Pozna a kogo z uniwersytetu w Kioto, m odego studenta z wydzia u in ynieryjnego. - Chcia bym, eby by a szcz liwa. - A ja, eby ty by szcz liwy. Czy ty w ogóle sypiasz? - Kiedy mam czas. Je li nie mog u siebie, pi na noszach. - Wiesz, o co mi chodzi. - Czy co mi si
ni? Tak. A czy ty, pani, nie odwiedzasz we snach Hiroszimy?
- Ja tych snów nie spraszam. - Musz to sobie przypomnie , ka dy sposób jest dobry. W drzwiach da a mu pude ko z kanapkami na kolacj i paczk herbaty rumiankowej. - Na sen - powiedzia a. Poca owa j
w r
. Nie sk oni g owy jak grzeczny Francuz, tylko poca owa
wierzch d oni, eby poczu jej smak. I powiedzia jej wiersz, który napisa tak dawno temu, w noc rze nika: Nocna czapla W pe ni ksi yca Które z nich jest pi kniejsze? - Dzi nie ma pe ni - odrzek a z u miechem, k ad c mu r
na sercu, tak jak robi a to,
odk d sko czy trzyna cie lat. Potem j zabra a i poczu w tym miejscu ch ód. - Naprawd zwracasz podr czniki do ksi garni? - Tak. - W takim razie pami tasz wszystko, co w nich jest. - Wszystko, co wa ne.
- W takim razie potrafisz zapami ta , e nie warto jest prowokowa inspektora Popi a. Niesprowokowany jest zupe nie nieszkodliwy. Dla ciebie i dla mnie. Ubiera si w rozdra nienie jak w zimowe kimono. Czy mog dzi ki temu nie my le o niej w k pieli, tam, w
ni, tak dawno temu, o jej twarzy i piersiach jak wodne kwiaty? Jak
ró owe i kremowe lilie w zamkowej fosie? Czy mog ? Nie mog . Wyszed w noc - przecinaj c kilka pierwszych ulic, czu si nieswojo - i wychyn wszy z labiryntu w skich uliczek Marais, przeszed przez Pont Louis Phillippe z p yn
w dole
Sekwan i mostem w blasku ksi yca. Widziana od wschodu katedra Notre Dam , ze swoimi licznymi, okr
ymi oknami,
przypomina a gigantycznego paj ka na pa kowatych przyporach nóg. Hannibal wyobrazi sobie, jak paj k ten truchta po ciemku po mie cie, porywaj c z dworca ten czy tamten poci g, by delektowa si nim jak robakiem, a jeszcze lepiej, jak ledwie krok dalej dostrzega pewnego wielce po ywnego inspektora, który w
nie wychodzi z komendy na Quai des
Orfevres. W katedrze piewa chór. Hannibal przystan
pod
ukami g ównego wej cia i spojrza
Ostatecznego nad drzwiami. Zastanawia si , czy nie przenie
na relief S du
go do pa acu pami ci i nie
umie ci na nim skomplikowanego przekroju gard a. Tam, na o cie y górnej, wi ty Micha trzyma wag , jakby przeprowadza sekcj zw ok. Waga by a podobna do ko ci gnykowej, a tu
nad nim siedzieli wi ci Wyrostka Sutkowatego. O cie
pot pieni grzesznicy w
dolna, gdzie maszerowali
cuchach, mog aby by obojczykiem, a rz d uków warstwami
strukturalnymi gard a - modlitwa by a atwa do zapami tania: mi sie mostkowo - gnykowy, opatkowo - gnykowy, tarczowo - gnykowy i szyyyjny. Amen. Nie, nic z tego. Problemem by o wiat o. Ka da ekspozycja w pa acu pami ci musi by dobrze o wietlona, a eksponaty powinny le zbyt jednolit
daleko od siebie. Ten brudny kamie mia
barw . Pewnego razu Hannibal nie odpowiedzia
na jedno z pyta
egzaminacyjnych: nie dostrzeg odpowiedzi, poniewa by a ciemna, a on umie ci j na ciemnym de. Skomplikowany przekrój trójk ta szyjnego, który mia przygotowa na przysz y tydzie , wymaga jasnej, dobrze rozplanowanej ekspozycji. Z katedry wychodzili ostatni chórzy ci z togami na ramieniu. Wszed do rodka. By o ciemno, bo pali y si tylko wiece wotywne. ' Podszed do wi tej Joanny d'Arc w marmurze przy po udniowym wej ciu. P on ce przed ni ton
wiece migota y w przeci gu. Opar si o
w ciemno ci kolumn i przez p omienie spojrza na twarz wi tej. Ubranie matki w
omieniach. W jego oczach igra y czerwone ogniki.
W chybotliwym blasku wiec twarz Joanny d'Arc ci gle si zmienia a, tak jak melodia w poruszanych wiatrem dzwoneczkach. Wspomnienia, wspomnienia. Zastanawia si , czy Joanna, ze swoimi wspomnieniami, wola aby wotum inne ni ogie . Wiedzia , e matka na pewno. Zbli aj ce si kroki ko cielnego. Pobrz kiwanie kluczy, echo najpierw od cian, potem od sufitu i - stuk - puk - podwójne echo kroków z bezkresnych ciemno ci na górze. Ko cielny zobaczy najpierw jego oczy, czerwone w blasku wiec, i natychmiast o
a
w nim pierwotna ostro no . Dosta g siej skórki na karku i prze egna si kluczami. Aaa, to tylko jaki m czyzna, w dodatku m ody. Pomacha kluczami jak kadzielnic . - Ju pó no - powiedzia , ruchem g owy wskazuj c wyj cie. - Tak, pó no i za pó no - odpar Hannibal i bocznymi drzwiami wyszed w noc.
35 Przez Pont au Double na drugi brzeg Sekwany, potem rue Bucherie, obok klubu jazzowego w piwnicy, sk d dobiega miech i d wi ki saksofonu. W drzwiach ch opak, dziewczyna i zapach marihuany. Dziewczyna staje na palcach i ca uje ch opca w policzek, a Hannibal wyra nie czuje ten poca unek na swojej twarzy. Strz py muzyki mieszaj si z muzyk w jego g owie i go ponaglaj . Czas, czas. Czas. Rue Dante, potem przez szeroki bulwar Saint - Germain ze wiat em ksi yca na twarzy, jeszcze potem Cluny, rue de l'Ecole de Medecine, nocne wej cie i rozmyte wiat o lampy nad wej ciem. Otworzy kluczem drzwi i wszed do rodka. By sam. Przebra si w bia y fartuch i wzi tabliczk z list rzeczy do zrobienia. Jego mentorem i opiekunem naukowym by profesor Dumas, utalentowany anatom, który wola uczy , ni praktykowa . B yskotliwy i roztargniony, nie mia w oku typowej dla chirurga iskry. Ka demu studentowi kaza napisa list do anonimowego trupa, którego ten mia kroi , podzi kowa mu za przywilej studiowania jego cia a, zapewni go, e zostanie potraktowane z szacunkiem i e przez ca y czas b dzie okryte, nie licz c preparowanych miejsc. Na najbli szy wyk ad Hannibal mia przygotowa dwie prezentacje, ekspozycj klatki piersiowej z ods oni tym i nietkni tym osierdziem oraz delikatn sekcj czaszkow . Noc w ponurym prosektorium. Du a sala z wysokimi oknami i wielkim wentylatorem, ch odna na tyle, e dwadzie cia zakonserwowanych w formalinie cia mog o zosta na noc na sto ach. Latem, pod koniec dnia, wk adano je do basenów. Ma e,
osne cia a pod
prze cierad ami, zw oki niczyje, nieodebrane, znalezione w zau ku zabiedzone chudziny, skulone, obejmuj ce si a do ust pienia st enia po miertnego, które mija o dopiero tam, mi dzy innymi trupami w basenie z formalin . Krusi, w tli i skurczeni byli jak ma e, zamarzni te ptaki, które wyg odniali ludzie podnosz ze niegu i obdzieraj ze skóry z bami. „Wojna poch on a czterdzie ci milionów ofiar, dlatego Hannibal dziwi si ,
e
studenci medycyny musz korzysta ze zw ok d ugo przechowywanych w basenach, cia zupe nie wyblak ych od formaliny. Czasem mieli szcz cie i dostawali zw oki skaza ców powieszonych, rozstrzelanych w forcie Montrouge lub Fresnes lub zgilotynowanych w La Sante. Poniewa
mia
strepanowa czaszk , cieszy si , e ze zlewu obserwuje go g owa absolwenta La Sante, ca a jeszcze we krwi i s omie. Laboratoryjna pi a wci
czeka a na nowy silnik, zamówiony przed wieloma
miesi cami, Hannibal zmodyfikowa wi c ameryka ski wider, przytwierdzaj c do ko cówki okr
e ostrze. Mia równie transformator wielko ci pojemnika na chleb, który bucza prawie
tak g
no jak pi a. nie sko czy ods ania
ebra, gdy - zdarza o si to do
cz sto - wysiad pr d i
zgas o wiat o. Zapali lamp naftow i czekaj c, a usun awari , stan
przy zlewie, eby
obmy krew i s om z twarzy zgilotynowanego. Gdy zapali o si aszczyzn
wiat o, nie trac c czasu, zdj
skór
wie cow , ods oni mózg. Do g ównych naczy
z czaszki i usun wszy krwiono nych wstrzykn
kolorowy el, staraj c si jak najmniej nak uwa opon tward . Tak by o trudniej, ale profesor, maj cy sk onno
do teatralno ci, chcia usun
opon sam, podnie
kurtyn w obecno ci studentów, dlatego Hannibal pozostawi j prawie nietkni Potem lekko po w niej miejscami
r
j niczym .
na nagim mózgu. Prze ladowany swoj pami ci i pustymi
owa , e dotykiem tym nie mo e odczyta snów zmar ego, e si
woli
nie mo e pozna w asnych. Prosektorium noc by o dobrym miejscem do my lenia, bo cisz burzy tu tylko brz k narz dzi i - o wiele rzadziej - cichy j k zw ok w pierwszych stadiach sekcji, kiedy to w niektórych organach by o jeszcze powietrze. Pedantycznie spreparowawszy lew
stron
twarzy, narysowa g ow
zarówno od
strony spreparowanej, jak i tej nienaruszonej; w ramach stypendium mia sporz dza rysunki anatomiczne. Potem zapragn
na sta e zachowa
naczyniow twarzy cz owieka. Usiad i z r
w pami ci struktur
mi niow , nerwow
i
na g owie ci tego zajrza do swego umys u, do
foyer pa acu pami ci. Zdecydowa si na muzyk , na kwartet smyczkowy Bacha - przez sale Matematyczn
i Chemiczn
szybko przeszed do komnaty, któr
zaadaptowa ostatnio,
wzoruj c si na wn trzach Carnavalet, i któr nazwa Komnat Czaszki. Rozmieszczenie nowych eksponatów, skojarzenie anatomicznych szczegó ów z uk adem ekspozycji w muzeum, zaj o ledwie kilka minut, musia tylko pami ta , eby nie umieszcza b kitnawych twarzy na tle niebieskich gobelinów. Sko czywszy, przystan
na chwil w Sali Matematycznej, tej najbli ej wej cia. By a
to jedna z najstarszych komnat. Chcia porozkoszowa si uczuciem, jakie ogarn o go, gdy w wieku siedmiu lat zrozumia dowód pana Jakova. Przechowywa w tej sali wszystkie jego lekcje i wyk ady, lecz nie by o tu ich rozmów z domku my liwskiego. Wspomnienia z domku znajdowa y si poza pa acem, na dziedzi cu, w mrocznej stodole snów - by y zw glone jak sam domek i eby si do nich dosta , musia by wyj
na
dwór. Musia by przej
przez nieg, gdzie przymarzni te do ziemi kartki z Traktatu o wietle
Huygensa klei y si do krwi i mózgu pana Jakova. W pa acowych korytarzach móg w cza i wy cza muzyk , lecz w stodole nie panowa nad d wi kiem, a pewien szczególny d wi k móg go zabi . Opu ci pa ac, wróci do umys u i wyszed na zewn trz oczami osiemnastoletniego ch opca siedz cego przy stole w prosektorium z r
na ludzkim mózgu.
Rysowa przez godzin . Na uko czonym rysunku
y i nerwy ods oni tej polowy
twarzy wygl da y identycznie jak te, na których si wzorowa . Natomiast nienaruszona cz twarzy wygl da a zupe nie inaczej. By a to twarz z mrocznej stodo y snu. Twarz Vladisa Grutasa, chocia on nazywa go Niebieskookim. skie schody, pi
podestów, pokój, i spa .
Sufit by pochy y, mansardowy, a cz
pokoju pod nim, tam gdzie niskie
ko,
schludna, harmonijna i bardzo japo ska. Biurko sta o w drugiej cz ci, tej wy szej. Na otaczaj cych je
cianach pieni a si
dzika mieszanina obrazów, szkiców, rysunków,
przekrojów anatomicznych i niedoko czonych ilustracji. Wszystkie widniej ce na nich organy i naczynia krwiono ne by y doskonale oddane, lecz same twarze pochodzi y ze snów. Z pó ki ogl da a je czaszka gibbona z d ugimi k ami. Odór formaliny zawsze móg zmy , a chemiczny zapach prosektorium tak wysoko nie dochodzi , chocia budynek by stary i pe en przeci gów. Id c spa , nie zabiera ze sob groteskowych obrazów ca ych i cz ciowo ju pokrojonych trupów ani widoku ci tych lub powieszonych przest pców, których wybiera czasem w wi zieniach. Tylko jeden obraz, tylko jeden odg os móg wyrwa go ze snu. A on nigdy nie wiedzia , kiedy go zobaczy lub us yszy. Zachód ksi yca. Po wiata, rozproszona w pofalowanym, p cherzykowatym szkle, przesuwa si ukradkiem po twarzy Hannibala i centymetr po centymetrze bezszelestnie wpe za na ciany. Muska r
Miszy na rysunku nad
kiem, omywa fragmenty twarzy na
szkicach anatomicznych, muska twarze ze snów, wreszcie dociera do czaszki gibbona, najpierw odbijaj c si od jego wielkich k ów, a potem od uków brwiowych nad pustymi, przepastnymi oczodo ami. Z g bi czaszki gibbon obserwuje pi cego Hannibala. Hannibal ma dzieci
twarz. Co mamrocze i przewraca si na bok, wyrywaj c r
z niewidzialnego
cisku. Stoi z Misza w stodole przy domku my liwskim; tuli j , Misza kaszle. Ten od Miski maca ich ramiona i co mówi, ale zamiast d wi ku z jego ust wydobywa si tylko cuchn cy oddech, który wida w mro nym powietrzu. eby go nie czu , Misza ukrywa twarz na piersi Hannibala. Niebieskooki te co mówi i zaczynaj
piewa , zwodzi ich i udzi . Hannibal
widzi siekier
i misk . Rzuca si
na Niebieskookiego. Smak krwi w ustach, uk ucie
szczeciniastego zarostu i tamci zabieraj Misze. Misze, siekier i misk . Hannibal wyrywa si , biegnie za nimi do drzwi, ale nogi poruszaj si zbyt wolno, za wooolno! Niebieskooki i Ten od Miski chwytaj Misze za r ce, podnosz j , a ona rozpaczliwie wykr ca szyj , patrzy na niego przez zakrwawiony nieg i wo a... Obudzi si , d awi c si i krztusz c, próbuj c zapami ta ko cówk snu i mocno zaciskaj c oczy, eby na przekór sobie ni dalej. Zagryz róg poduszki i przeanalizowa to, co zapami ta . Jak oni si do siebie zwracali? Jak si nazywali? Kiedy przesta ich s ysze ? Nie pami ta . Chcia wiedzie , jakich u ywali imion. Musia do ni ten sen. Zajrza do pa acu pami ci i spróbowa przej
przez dziedziniec do mrocznej stodo y snów, tu obok mózgu
pana Jakova na niegu, lecz nie móg . Nie móg znie
widoku p on cego na matce ubrania,
widoku trupów Berndta i pana Jakova. Widzia z podestu szabrowników w izbie. Ale w aden sposób nie móg przedrze si dalej, zobaczy , co stanie si po tym, gdy zawieszona w powietrzu siostra przestanie krzycze i odwraca g ow . Dalej nie pami ta ju nic, pami ta tylko to, co zdarzy o si o wiele pó niej, to, e znaleziony przez
nierzy jecha na czo gu z
cuchem na szyi. Bardzo chcia sobie przypomnie . Musia sobie przypomnie . Z by w wychodku. Ten obraz powraca bardzo rzadko; Hannibal usiad . Spojrza na gibbona w ksi ycowej po wiacie. Nie, tamte by y o wiele mniejsze. Dzieci ce. Wcale nie straszne. Takie jak moje. Musz us ysze g osy niesione tym cuchn cym oddechem, wiem, jak pachn ich s owa. Musz przypomnie sobie ich nazwiska. Musz ich znale . I znajd . Jak mo na przes ucha samego siebie?
36 Profesor Dumas mia lekki, okr Wiadomo
y charakter pisma, nienaturalny w ród lekarzy.
brzmia a tak: Hannibalu, sprawd , prosz , co da si zrobi w sprawie Louisa
Ferrata z La Sante. Do czy wycinek prasowy z kilkoma szczegó ami o skazanym: pochodz cy z Lyonu Ferrat by
podczas okupacji ma o znacz cym urz dnikiem rz du Vichy, drobnym
kolaborantem, ale potem Niemcy aresztowali go za fa szowanie i sprzedawanie kartek ywno ciowych. Po wojnie oskar ono go o wspó udzia w zbrodniach wojennych, lecz uniewinniono z braku dowodów. Francuski s d skaza go na kar
mierci za zabójstwo dwóch
kobiet w latach 1949 - 1950. Mia umrze za trzy dni. Wi zienie La Sante znajduje si
w czternastej dzielnicy, niedaleko akademii
medycznej. Hannibal dotar tam po pi tnastominutowym spacerze. Robotnicy ze stosem rur naprawiali studzienki ciekowe na dziedzi cu, gdzie do roku 1939 odbywa y si publiczne egzekucje. Stra nicy przy bramie znali Hannibala z widzenia i go przepu cili. Wpisuj c si do ksi gi go ci, na górze strony zobaczy podpis inspektora Popi a. Z du ego nagiego pomieszczenia w g ównym korytarzu s ycha by o stukot m otka. Gdy tamt dy przechodzi , mign a mu znajoma twarz. Anatole Tourneau, pa stwowy kat, tradycyjnie zwany Monsieur Paris, ustawia gilotyn , któr przywióz z magazynu przy rue de la Tombe - Issoire. Majstrowa przy ma ych rolkach na prowadnicy, które zapobiega y zaci ciom ostrza zwanego mouton. Monsieur Paris by perfekcjonist . Zawsze zas ania górn skazany nie widzia ostrza i nale
cz
gilotyny,
eby
o mu si za to uznanie.
Louis Ferrat siedzia w celi mierci, oddzielony korytarzem od pozosta ych cel na pierwszym pi trze pierwszego budynku La Sante. Wi zienny gwar brzmia tam jak cichy, monotonny pomruk przeplatany krzykami i pobrz kiwaniem, mimo to Ferrat s ysza stukot otka i wiedzia , co montuj na dole. By szczup y i mia ciemne w osy wie o przyci te na szyi i karku. W osy na czubku owy pozostawiono d ugie, eby Monsieur Paris móg za co chwyci , bo uszy Ferrat mia do
ma e. Siedzia na pryczy w trykotowym kombinezonie, pocieraj c palcami krzy yk na szyi.
Jego koszula i spodnie by y starannie u
one na krze le i wygl da o to tak, jakby siedz cy
tam m czyzna wyparowa nagle z ubrania. Buty sta y obok siebie tu pod nogawkami spodni. Ubranie by o u
one z anatomiczn wprost precyzj . Ferrat us ysza go, lecz nie
podniós wzroku. - Dzie dobry, monsieur Ferrat. - Monsieur Ferrat wyszed - odpar Ferrat. - Jestem jego pe nomocnikiem. Czego chcesz? Nie poruszaj c oczami, Hannibal spojrza na ubranie. - Chcia bym go prosi , eby zechcia darowa swe cia o akademii medycznej dla celów naukowych. B dzie traktowane z najwi kszym szacunkiem. - I tak je zabierzesz. Wywleczesz je st d. - Nie mog zabra go bez pozwolenia. Tym bardziej wywlec. - Aaa, oto i mój klient. - Ferrat odwróci si i konferowa przez chwil z ubraniem, jakby w
nie wesz o do celi i usiad o na krze le. Potem znowu spojrza w stron krat.
- Monsieur Ferrat pyta, dlaczego mia by je wam da ? - Dlatego, e my damy pi tna cie tysi cy franków jego krewnym. Ferrat odwróci si do ubrania, potem znowu do niego. - Monsieur Ferrat mówi: „Pieprzy krewnych. Jak wyci gn r Zni
g os. - Prosz
, to na ni nasram”. -
wybaczy , jest zdenerwowany, a waga sprawy wymaga,
ebym
dok adnie go zacytowa . - Doskonale to rozumiem - odpar Hannibal. - My li pan, e wola by przeznaczy t kwot na cele, którymi jego rodzina pogardza? Czy to by go zadowoli o, monsieur... - Mo esz mi mówi Louis, mamy tak samo na imi . Nie, monsieur Ferrat jest nieugi ty. Ostatnio yje jakby poza sob . Mówi, e nie ma na siebie zbyt du ego wp ywu. - Rozumiem. Nie on jeden. - Nie wiem, czy rozumiesz, jeste jeszcze dziec... Pewnie niedawno sko czy
szko .
- W takim razie mo e mi pan pomóc. Ka dy student medycyny pisze osobisty list dzi kczynny do dawcy, którym si aktualnie zajmuje. Poniewa dobrze pan zna monsieur Ferrata, czy móg by pan pomóc mi go u
? Na wypadek, gdyby monsieur Ferrat podj
jednak inn decyzj . Ferrat potar policzek. Przed laty z amano mu wszystkie palce u r k, a poniewa
le
si zros y, wygl da o to tak, jakby mia dodatkowy rz d k ykci. - A kto by go przeczyta poza samym monsieur Ferratem? - Gdyby sobie tego za yczy , wywiesiliby my list na uczelni. Przeczytaliby go wszyscy pracownicy naukowi, ludzie znacz cy i wp ywowi. Monsieur Ferrat móg by
opublikowa go nawet w „Le Canard Enchaine”. - Co by w tym li cie by o? - Opisa bym w nim go jako cz owieka zupe nie bezinteresownego, podkre li bym, jak bardzo przys
si nauce, ca emu narodowi francuskiemu i post powi w medycynie, który
pomo e przysz ym pokoleniom dzieci. - Bez dzieci. Dzieci w to nie mieszajmy. Hannibal szybko napisa szkic listu. - My li pan, e wystarczaj co podkre la jego wielkie zas ugi? - Podniós notatnik, eby Ferrat musia zadrze g ow ; chcia oceni d ugo
jego szyi.
Niezbyt d uga. Je li Monsieur Paris nie chwyci go dobrze za w osy, poni ej ko ci gnykowej prawie nic nie zostanie i z trójk ta szyjnego b
nici.
- Nie mo emy zapomina o jego patriotyzmie - powiedzia Ferrat. - Kiedy Le Grand Charles nadawa z Londynu, kto odpowiedzia na jego wezwanie? Ferrat! Ferrat na barykady! Vive la France! W patriotycznym ferworze nabrzmia a mu
a na czole, na szyi wyst pi a t tnica -
mia naczynia znakomicie nadaj ce si do wstrzykiwania. - Vive la France! - powtórzy Hannibal, zdwajaj c wysi ki. - Czy nasz list powinien podkre li , e chocia nazywano go kolaborantem, to tak naprawd by wielkim bohaterem francuskiego ruchu oporu? - Oczywi cie. - I ratowa zestrzelonych pilotów? - Wiele razy. - Bra udzia w akcjach sabota owych? - Cz sto nie zwa aj c na bezpiecze stwo w asne. - Ukrywa
ydów? Pó sekundowe wahanie.
- Bez wzgl du na ryzyko. - A mo e go torturowano? Mo e dla dobra Francji da sobie po ama palce? - Co nie przeszkodzi o mu z dum oddawa honory, gdy wróci do nas Le Grand Charles. Hannibal sko czy notowa . - Wypunktowa em najwa niejsze rzeczy - powiedzia . - Móg by pan mu to pokaza ? Ferrat spojrza na kartk i wskazuj c palcem punkt po punkcie, wymrucza : - Trzeba by doda kilka dowodów uznania od przyjació z ruchu oporu, móg bym to za atwi . Chwileczk . - Odwróci si i nachyli do krzes a z ubraniem. Ubranie podj o decyzj . - Oto odpowied mojego klienta: „Merde. Powiedz temu gówniarzowi, e jak nie
za atwi mi laudanum, to niczego nie podpisz ”. Przepraszam, ale dok adnie tak powiedzia , verbatim et literatim. - Ferrat nachyli si w stron krat i konspiracyjnym szeptem doda : - Dowiedzia si tu, e laudanum mo e...
e jak we mie si do
laudanum, to nie
czu no a. „ ni , a nie wy ”, jak powiedzia bym w s dzie. Akademia medyczna wi tego Piotra daje laudanum w zamian za... pozwolenie. Dajecie? - Jeszcze pana odwiedz , wróc z odpowiedzi . - Nie czeka bym zbyt d ugo - odpar Ferrat. - Twoi prze
eni si zgodz . - Podniós
os i chwyci si za ko nierz trykotu, tak jak chwyci by si za górn cz
kamizelki,
wyg aszaj c oracj . - Jestem upowa niony negocjowa w jego imieniu. - Nachyli si jeszcze bardziej i doda : - Za trzy dni biedny Ferrat umrze. Strac klienta i b
w
obie. Jeste
medykiem. My lisz, e to boli? e zaboli, kiedy... - Nie - odpar Hannibal - absolutnie. Najgorzej jest teraz. Przed tym. A je li chodzi o samo to, nie, absolutnie. Ani przez sekund . - Ruszy do wyj cia, ale Ferrat go zawo - Studenci nie b
i Hannibal znowu podszed do krat.
si z niego miali, z jego cz onków?
- Na pewno nie. Cia o jest zawsze przykryte z wyj tkiem miejsca, które jest przedmiotem bada . - Nawet gdyby by o troch ... niezwyk e? - Pod jakim wzgl dem? - Powiedzmy, e po cz ci dzieci ce. - To do
powszechny przypadek, który nigdy, ale to nigdy nie jest przedmiotem
artów. - No prosz , kandydat do muzeum anatomicznego, pomy la Hannibal. A tam dawcom si nie p aci. Stukot katowskiego m otka - Ferratowi, siedz cemu na pryczy i ciskaj cemu r kaw swego towarzysza, ubrania na krze le, drgn montuj
gilotyn , jak ustawiaj
k cik oka. Wyobra
ram , wyobra
sobie pewnie, jak
sobie ostrze os oni te kawa kiem
ogrodowego w a, pojemnik na g ow . I nagle, widz c go oczami umys u, Hannibal zrozumia , czym jest ten pojemnik. Pojemnik by dzieci
wanienk . Niczym spadaj ce ostrze gilotyny umys przeci
t my l i
w ciszy, która potem zapad a, cierpienie Louisa Ferrata sta o si dla niego równie znajome jak y jego twarzy, jak jego w asne arterie. - Za atwi laudanum - powiedzia . Gdyby nie zdo , zawsze móg kupi kulk opium w ulicznej bramie.
- Zostaw formularz. Odbierzesz go, jak co przyniesiesz. Hannibal spojrza na Ferrata, studiuj c jego twarz z tak sam uwag , z jak przygl da si jego szyi, i wyczuwszy parali uj cy go strach, powiedzia : - Louis, chcia bym, eby pa ski klient nad czym si zastanowi . Wszystkie wojny, ca e cierpienie i ból w stuleciach przed jego narodzinami, przed jego yciem: czy monsieur Ferrat si tym przejmowa ? - Wcale. - W takim razie dlaczego mia by przejmowa si czym , co b dzie potem? To jest jak spokojny sen. Ró nica polega na tym, e ju si nie obudzi.
37 Oryginalne klocki drzeworytnicze z rycinami do De fabrica, wielkiego atlasu anatomicznego Wesaliusza, uleg y zniszczeniu w Monachium podczas II wojny wiatowej. Dla doktora Dumasa by y wi tymi relikwiami i w smutku i gniewie po ich stracie postanowi zebra materia y do nowego atlasu. Mia o to by dzie o najwi ksze i najbardziej aktualne spo ród wszystkich tych, które stworzono w ci gu czterystu lat od wydania De fabrica. Dumas doszed do wniosku, e w anatomii ryciny s lepsze od zdj , zw aszcza od niewyra nych zdj
rentgenowskich. By znakomitym anatomem, lecz nie artyst . Ku swemu
wielkiemu szcz ciu zobaczy kiedy szkolne rysunki Hannibala: ledzi jego post py i za atwi mu stypendium na akademii. Wczesny wieczór w prosektorium. Za dnia profesor ods oni wewn trzne ucho na wyk ad, po czym zostawi je Hannibalowi, który stal w
nie przy tablicy, rysuj c kostki
uchowe w pi ciokrotnym powi kszeniu. Zadzwoni nocny dzwonek. Hannibal czeka na przesy Fresnes. Wzi
wózek i wypchn
od plutonu egzekucyjnego z
go na d ugi korytarz prowadz cy do drzwi. Jedno z kó ek
wózka klekota o na kamiennej posadzce i zakonotowa sobie, e trzeba je naprawi . Obok zw ok sta
inspektor Popi . Dwaj sanitariusze przenie li bezw adny,
przeciekaj cy adunek z noszy na wózek i odjechali. Ku irytacji Hannibala, pani Murasaki wspomnia a kiedy , e Popi jest podobny do przystojnego aktora Louisa Jourdana. - Dobry wieczór, panie inspektorze. - Musz
zamieni
z tob
dwa s owa - odpar Popi , który wcale Jourdana nie
przypomina . - Czy móg bym rozmawia i jednocze nie pracowa ? - Oczywi cie. - To chod my - Hannibal pchn
coraz g
niej klekocz cy wózek. Pewnie posz o
ysko. Popi otworzy wahad owe drzwi do prosektorium. Tak jak Hannibal si
spodziewa , rozleg e rany postrza owe niemal ca kowicie
ods czy y krew. Zw oki mo na by o od razu w
do basenu. Równie dobrze mog y
zaczeka , ale Hannibal by ciekaw, czy w pomieszczeniu z basenem Popi b dzie jeszcze mniej podobny do Louisa Jourdana i czy widok trupiarni wp ynie na jego brzoskwiniow
cer . Trupiarni zbudowano z samego betonu; s siadowa a z prosektorium i wchodzi o si tam podwójnymi drzwiami zaopatrzonymi w gumowe uszczelki. Na pod odze sta przykryty ocynkowanym wiekiem okr
y zbiornik rednicy prawie czterech metrów. W wieku by o
kilka klap na d ugich zawiasach. W stoj cym w k cie piecu pali y si odpadki, tego dnia ludzkie uszy. Nad basenem sta podno nik. Ponumerowane i oznakowane cia a, ka de w uprz y z cucha, by y przywi zane do biegn cego wokó basenu pr ta. W
cianie by du y
wentylator z zakurzonymi opatami. Hannibal w czy go i podniós ci kie wieko. Oznakowa cia o rozstrzelanego, ubra je w uprz , d wign
do góry podno nikiem i opu ci
do zbiornika. - Przyjecha pan z nim z Fresnes? - spyta , gdy z formaliny posz y b belki. - Tak. - By pan na egzekucji? - Tak. - Dlaczego? - Aresztowa em go. Skoro aresztowa em, musia em by na egzekucji. - Czy to kwestia sumienia? - mier jest konsekwencj tego, co robi . Wierz w s uszno Obieca
prawa akcji i reakcji.
Ferratowi laudanum? - Legalnie zdobyte. - Ale nielegalnie przepisane. - Cz sto si to robi w zamian za pozwolenie. To powszechna praktyka, na pewno pan
o tym wie. - Tak. Nic mu nie dawaj. - Ferrat to jeden z pa skich? Woli pan, eby by przytomny? - Tak. - Chce pan, eby poniós wszystkie konsekwencje, eby poczu to tak do ko ca? Poprosi pan Monsieur Parisa, eby zdj
pokrowiec z gilotyny i pokaza mu ostrze?
eby
Ferrat zobaczy je na trze wo, bez mroczków przed oczami? - Mam swoje powody. A ty nie zrobisz jednego: nie dasz mu laudanum. Je li stwierdz , e jest pod wp ywem laudanum, nie dostaniesz pozwolenia na wykonywanie zawodu: ty te spójrz na to trze wym okiem. Hannibal stwierdzi , Zwyci
e pobyt w trupiarni nie robi na Popilu
adnego wra enia.
o poczucie obowi zku. Popi odwróci g ow . - Szkoda by by o, bo jeste obiecuj cym studentem. Gratuluj ci dobrych stopni.
Sprawi
rado ... Twoja rodzina by aby, i jest, bardzo dumna. Dobranoc. - Dobranoc, panie inspektorze. Dzi kuj za bilety do opery.
38 Wieczór w Pary u, lekki deszcz, b yszcz cy bruk. Sklepikarze zamykaj sklepy na noc, zwini tymi kawa kami dywanów odprowadzaj wod do rynsztoka. Male ka wycieraczka wydzia owej furgonetki by a nap dzana podci nieniem kolektora dolotowego i podczas krótkiej przeja
ki do La Sante Hannibal musia co chwil
zdejmowa nog z gazu, eby oczy ci przedni szyb . Na dziedziniec wje
ty em, a stra nik nie wyszed , eby mu pomóc. eby lepiej
widzie , wychyli si przez okno i zimny deszcz zmoczy mu g ow i kark. W korytarzu spotka pomocnika Monsieur Parisa, który poprosi go do pomieszczenia z gilotyn . By w ceratowym fartuchu, nowy melonik te pokrowcem.
zabezpieczy
ceratowym
eby nie zabrudzi sobie butów i nogawek spodni, pod ostrzem zamontowa
os on . Tu obok gilotyny sta d ugi wiklinowy kosz wy
ony ocynkowan blach .
- Tu si nie wprosisz, rozkaz naczelnika - powiedzia pomocnik. - B dziesz musia zwróci kosz. Pojedzie furgonetk ? - Tak. - Mo e lepiej go zmierz? - Nie. - W takim razie zabierzesz wszystko razem. W
ymy mu j pod pach . S tam.
W wybielonym pokoju z wysokimi zakratowanymi oknami w jaskrawym wietle lamp le
na wózku skr powany Louis Ferrat. By przywi zany do bascule, tak zwanej hu tawki, specjalnej deski, któr wsuwa o si
pod ostrze gilotyny. Z r ki stercza a mu ig a. Przy wózku sta inspektor Popi , który przemawia do Ferrata, os aniaj c mu oczy przed blaskiem lamp na suficie. Wi zienny lekarz w
do ig y strzykawk i wstrzykn
skaza cowi ma dawk jakiego przezroczystego p ynu. Gdy Hannibal wszed , Popi nawet nie podniós wzroku. - Przypomnij sobie, Louis - mówi . - Musisz sobie przypomnie . Ferrat przewróci oczami i natychmiast dostrzeg Hannibala. Inspektor zobaczy go zaraz potem i ostrzegawczym gestem podniós r szepn : - Mów.
. Nachyli si nad spocon twarz Ferrata i
- W
em cia o Cendrine do dwóch worków. Obci
em je lemieszami i wtedy
zacz y mnie dr czy te rymy... - Nie Cendrine, Louis. Przypomnij sobie. Kto powiedzia Klausowi Barbiemu, gdzie ukrywaj si dzieci, które wys
potem na Wschód?
- Prosi em j , powiedzia em: „Tylko mnie dotknij”, a ona wy mia a mnie i znowu wróci y te rymowanki... - Nie! Zapomnij o niej, Louis. Kto powiedzia Niemcom o dzieciach? - Nie mog o tym my le . - Musisz, ostatni raz. To pomo e ci sobie przypomnie . Lekarz wepchn roztar Ferratowi r
t oczek i
.
- Musisz sobie przypomnie . Klaus Barbie wys
dzieci do O wi cimia. Kto mu
powiedzia , gdzie si ukrywaj ? Ty? Ferratowi poszarza a twarz. - Gestapo przy apa o mnie na fa szowaniu kartek. Kiedy po amali mi palce, wyda em im Pardou. Pardou wiedzia , gdzie s te sieroty. Dosta za to awans i nie po amali mu palców. Jest teraz burmistrzem Trent - la - Foret. Widzia em to, ale nie pomog em. Patrzy y na mnie z ci arówki. - Pardou. - Popi kiwn g ow . - Dzi kuj , Louis. - Zacz si od niego odwraca . - Panie inspektorze - rzuci Ferrat. - Tak? - Kiedy Niemcy wrzucali te dzieci do ci arówek, gdzie by a wtedy policja? Popi zamkn
na chwil oczy, a potem ruchem g owy dal znak stra nikowi, a ten
otworzy drzwi do s siedniego pomieszczenia. Hannibal zobaczy ksi dza i Monsieur Parisa przy gilotynie. Pomocnik kata zdj
krzy yk i
cuszek z szyi Ferrata i w
mu je do
zwi zanych r k. Ferrat spojrza na Hannibala. Podniós g ow i otworzy usta. Hannibal podszed bli ej, a Popi nie próbowa go zatrzyma . - Pieni dze, Louis. - Do Saint Sulpice. Ale nie na biednych. Na dusz tych w czy cu. Masz? - Dobrze, na tych w czy cu. - Hannibal wyj
z kieszeni fiolk z rozcie czonym
roztworem opium. Stra nik i pomocnik kata demonstracyjnie odwrócili wzrok. Popi nie odwróci . Hannibal przytkn
fiolk do ust Ferrata i skazaniec wypi jej zawarto . Ruchem
owy wskaza swoje r ce i znowu otworzy usta. Hannibal w
do nich krzy yk, a potem
przewrócili go na desce, która mia a towarzyszy mu na gilotynie. Hannibal patrzy , jak wywo stra nik zamkn drzwi.
brzemi serca Ferrata. Wózek podskoczy na progu i
- Chcia , eby krzy yk pozosta w g owie, a nie w sercu - powiedzia Popi . Wiedzia
o tym, prawda? Co jeszcze macie ze sob wspólnego?
- I jego, i mnie ciekawi, gdzie by a policja, kiedy hitlerowcy wrzucali dzieci na ci arówki. Tylko to. Zdawa o si , e Popi go uderzy. Min a chwila. Popi zamkn notes i wyszed . Hannibal podszed do lekarza. - Panie doktorze, co to za narkotyk? - Mieszanka tiopentalu sodu i paru rodków nasennych. Surete u ywa tego na przes uchaniach. Czasami odblokowuje pami . U skazanych. - Potrzebujemy czego takiego w laboratorium, do badania krwi. Móg bym dosta próbk ? Lekarz da mu fiolk . - Sk ad i dawkowanie jest na etykietce. Z s siedniego pomieszczenia dobieg g uchy stukot. - Na twoim miejscu zaczeka bym chwil - powiedzia lekarz. - Niech Louis troch osi dzie.
39 Le
w swoim pokoju na strychu. P omie
wiec migota na twarzach ze snów, na
czaszce gibbona ta czy y cienie. Patrz c na jego puste oczodo y, schowa doln warg pod by, eby wygl da y jak k y. Tu za nim sta nakr cany patefon z tub w kszta cie kwiatu klii. W jego r ku tkwi a ig a strzykawki wype nionej mieszanin leków, których u ywano na przes uchaniu Louisa Ferrata. - Misza, Misza. Ju id . - Ubranie matki w p omieniach, wotywne wiece przed wi Joann . Ko cielny powiedzia : , Ju pó no”. czy patefon i opu ci grub ig
na p yt z dzieci cymi piosenkami. P yta by a
zdarta, d wi k metaliczny i cienki, lecz przeszywaj cy. Sagt, wer mag das Mannlein sein Das da steht Walde allein. Lekko pchn
t oczek i poczu , jak narkotyk pali mu
y. Potar r
, eby szybciej
si rozszed . W wietle wiec wbi wzrok w rysunki twarzy ze snów i spróbowa poruszy ustami. Mo e najpierw za piewaj , a potem wypowiedz swoje nazwiska. Za piewa , eby za piewali wraz z nim. Nie potrafi ju zmusi twarzy do ruchu, tak jak nie potrafi oblec w cia o czaszki gibbona. Ale to w
nie bezwargi gibbon u miechn
uchw i wtedy u miechn
si do niego zza k ów, wykrzywiaj c
si do niego Niebieskooki z rozbawion twarz , który tak mocno
wry mu si w pami . A potem buchn
zapach pal cego si drewna, potem zobaczy
warstwy dymu w zimnej izbie domku my liwskiego, poczu trupi oddech m czyzn st oczonych przy palenisku wokó niego i Miszy. Jeszcze potem zaprowadzili ich do stodo y. Le
o tam dzieci ce ubranie, poplamione i obce. Nie s ysza , jak rozmawiaj , nie s ysza , jak
si do siebie zwracaj , s ysza tylko zniekszta cony g os Tego od Miski: „ We j , ona i tak uuumrze. A on b dzie d
ej wie uuutki... „ Teraz szarpanina, teraz gryzienie, wierzganie i
widok, którego nie móg znie , widok Miszy w ich r kach, Miszy, która z nó kami nad krwawym niegiem, wygina si , odwraca i PATRZY NA NIEGO. „ANNIBA!” Jej g os... Usiad na
ku i wepchn t oczek do ko ca.
Stodo a zawirowa a. - ANNIBA! Wyrywa si , biegnie za nimi do drzwi, drzwi zatrzaskuj
si , p kaj
ko ci.
Niebieskooki odwraca si z podniesionym polanem, bierze zamach, uderza w g ow , z podwórza dochodzi stukot siekiery i zapada zbawienna ciemno . Rzuca si na
ku, widzia to ostro, to niewyra nie, po cianach p ywa y twarze.
Ju po. Po tym, na co nie móg patrze , czego nie móg s ysze , z czym nie móg
.
Budzi si w domku my liwskim z zakrwawion skroni i przeszywaj cym bólem w ramieniu. Jest przykuty
cuchem do balustrady i przykryty kocem. Grzmot - nie, to nie grzmot, to
wybuchy pocisków artyleryjskich mi dzy drzewami. M czy ni przed kominkiem ze skórzan
torb
Garkot uka: zdejmuj
nie miertelniki, wrzucaj
je do torby wraz z
dokumentami z portfeli i wk adaj opaski Czerwonego Krzy a. A potem przera liwy ryk i jaskrawy rozb ysk pocisku fosforowego, który trafia w skorup domkiem i p onie, p onie, p onie. Szabrownicy uciekaj
martwego czo gu przed
w noc, p dz
do ci arówki,
Garkot uk przystaje w drzwiach. Podnosi torb , eby os oni twarz przed gor cem, wyjmuje z kieszeni klucz do k ódki i rzuca go Hannibalowi w chwili, gdy nadlatuje kolejny pocisk, ale oni ju tego nie s ysz , czuj tylko, jak ca y dom d wiga si ci ko i opada - podest przechyla si , schody wal si na Garkot uka, Hannibal zje
a po balustradzie na dó . S yszy, jak p on
mu w osy li ni te j zorem ognia i nagle jest na dworze: ziemia dr y od wybuchów, wsz dzie wiszcz od amki, a on, wci
owini ty tl cym si na brzegach kocem, widzi znikaj
w
lesie pó ci arówk . Gasi koc niegiem i pow ócz c nogami, idzie, idzie, idzie przed siebie z bezw adnie zwisaj
r
.
Szary wit nad dachami Pary a. Patefon zwolni i zamilk , dopalaj si
wiece.
Hannibal otwiera oczy. Twarze na cianach s nieruchome. Znowu s tylko rysunkami, kartkami papieru poruszaj cymi si
lekko w przeci gu. Gibbon te
wygl d. Wstaje dzie . Wsz dzie wzbiera wiat o. Nowe wiat o.
przybra normalny
40 Pod niskim, szarym wile skim niebem milicyjna skoda skr ci a z ruchliwej Sventaragio w w sk uliczk w pobli u uniwersytetu, tr bi c klaksonem na przechodniów, którzy pierzchali na boki, kln c w ko nierze palt. Skoda zatrzyma a si przed zbudowanym przez Rosjan olbrzymim mrówkowcem, nowym i surowym w ród starych, rozpadaj cych si ju domów. Wysiad z niej wysoki m czyzna w milicyjnym mundurze i przesun wszy palcem po rz dzie guzików przy drzwiach, wcisn oznaczony nazwiskiem „Dortlich”. Na drugim pi trze, w mieszkaniu starca le cego w zadzwoni dzwonek. Nad
ku z bateri lekarstw na stoliku,
kiem wisia szwajcarski zegar z wahad em. Z zegara zwisa
ugi, si gaj cy poduszki sznurek. Starzec by twardy, ale noc , gdy nachodzi go strach, móg poci gn
za sznurek i us ysze , jak zegar wybija godzin , móg przekona si , e
jeszcze yje. Wskazówka minutowa przesuwa a si gwa townymi skokami. Starzec wyobra sobie, e wahad o zastanawia si - tyku - tyk, tyku - tyk - kiedy kaza mu umrze . Brz czenie dzwonka wzi
za swój chrapliwy oddech. Z korytarza dobieg go
podniesiony g os gosposi, która po chwili - naje ona pod czepkiem - wystawi a g ow zza drzwi. - Syn przyszed . Dortlich otar si o ni i wszed do pokoju. - Dzie dobry, ojcze. - Jeszcze nie umar em - odpar starzec. - Za wcze nie na szabrowanie. - To dziwne. Gniew rozb yskiwa mu teraz tylko w g owie, nie dociera do serca. - Przynios em ci czekoladki. - Daj je Bergid jak b dziesz wychodzi . Tylko jej nie zgwa . Do widzenia, poruczniku Dortlich. - Za pó no na tak gadanin . Umierasz. Przyszed em zobaczy , czy nie potrzeba ci czego oprócz pieni dzy na utrzymanie. Mog co dla ciebie zrobi ? - Mo esz zmieni nazwisko. Ile razy zmienia prze
strony? - Tyle, ile musia em, eby
. Dortlich by w mundurze sowieckich wojsk ochrony pogranicza. Zdj
podszed do
ka. Próbowa chwyci ojca za nadgarstek, zbada mu puls, ale on odepchn
jego pokryt bliznami r wign
r
r kawiczk i
i dotkn
. Na widok blizn oczy zaszkli y mu si jak woda. Z trudem rz du medali zwisaj cych z piersi pochylonego nad nim syna. By
ród nich medal wzorowego funkcjonariusza s
by bezpiecze stwa, przyznany przez
Ministerstwo Spraw Wewn trznych, medal Instytutu Zaawansowanych Metod Zarz dzania Wi zieniami i Obozami Pracy i odznaka Wzorowego Sapera - do
k opotliwa: Dortlich
zbudowa kilka mostów pontonowych, ale dla hitlerowców, w obozie pracy. Odznaka by a jednak adna, emaliowana, i kiedy kto go o ni pyta , Dordich zawsze potrafi si wy ga . - Rzucali je wam na chybi trafi z jakiego pude ka? - Nie przyszed em tu po twoje b ogos awie stwo. Przyszed em, eby zobaczy , czy niczego ci nie brakuje i si po egna . - Wystarczy o mi, jak widzia em ci w sowieckim mundurze. - W mundurze Dwudziestej Siódmej Strzeleckiej - uzupe ni Dortlich. - A jeszcze gorzej, jak zobaczy em ci w hitlerowskim. Hitlerowcy zabili twoj matk . - By o nas wielu. Nie tylko ja. Dzi ki temu yj . Dzi ki temu umierasz w
ku,
zamiast w rowie. Dzi ki temu masz w giel. Wi cej nie musz ci dawa . Poci gi na Syberi s przepe nione. Ludzie tratuj si nawzajem i sraj w czapki. Ciesz si ,
e masz czyste
prze cierad o. - Grutas by gorszy od ciebie i dobrze o tym wiedzia z nim poszed
. - Starzec zarz zi . - Dlaczego
? Szabrowali cie z przest pcami i chuliganami, rabowali cie domy,
zdzierali cie ubranie z trupów. - Kiedy by em ma y i mocno si poparzy em - odpar Dortlich, jakby go nie s ysza usiad
przy
kami i pokaza zwierz tek. Wci
ku i zrobi
mi b ka z drewna. Da
mi go, kiedy mog em ju porusza
, jak si go puszcza. To naprawd pi kny b k, tyle wyrze bi go mam. Dzi kuj ci. - Po
czekoladki w nogach
w nim
ka, eby starzec
nie móg zrzuci ich na pod og . - Id na komend , we moje akta i napisz w nich: „Rodzina nieznana” - wychrypia starzec. Dortlich wyj z kieszeni kartk papieru. - Je li chcesz, ebym odes
ci po mierci do domu, podpisz to i zostaw na widoku.
Bergid ci pomo e, za wiadczy, e w asnor cznie podpisa
.
Jechali w milczeniu, dopóki nie skr cili w ruchliw Radvilaites. Kierowca, sier ant Svenka, pocz stowa go papierosem. - Ci ko by o? - Ciesz si , e to nie ja - odpar Dortlich. - Ta pieprzona gosposia... Powinienem tam je dzi , kiedy jest w ko ciele. W ko ciele: mo e trafi za to do pierdla. My li, e nie wiem. Ojciec umrze w ci gu miesi ca. Wy
go do Szwecji, do jego rodzinnego miasta. B dziemy
mieli ze trzy metry sze cienne pod trumn , to porz dny, trzymetrowy grób. Porucznik Dortlich nie mia jeszcze w asnego gabinetu, mia za to biurko we wspólnej sali na komendzie, gdzie presti zale i le
od odleg
ci od pieca. Teraz, wiosn , piec by zimny
na nim stos dokumentów. Po owa tych, które za cie
y biurko, dotyczy a
biurokratycznych idiotyzmów, drug za mo na by o spokojnie wyrzuci . Komunikacja pozioma mi dzy ministerstwami spraw wewn trznych i s bezpiecze stwa w s siaduj cych z Rosj
bami
otwie i Polsce praktycznie nie istnia a. Milicja w
krajach satelickich kr ci a si wokó moskiewskiej centrali jak ko o ze szprychami bez obr czy. Le
y przed nim papiery do przejrzenia: telegraficzna lista obcokrajowców z litewsk
wiz . Porówna
j
z d ugimi listami poszukiwanych i podejrzanych politycznie.
Obcokrajowiec ósmy od góry nazywa si
Hannibal Lecter i by nowym cz onkiem
odzie ówki Francuskiej Partii Komunistycznej. Dortlich wsiad do swego dwutaktowego wartburga i pojecha na poczt , gdzie raz w miesi cu mia co do za atwienia. Zaczeka na ulicy i wszed do rodka dopiero wtedy, gdy zobaczy spiesz cego na dy ur Svenk . Svenka przej znalaz si w kabinie z trzeszcz
i sycz
central i wkrótce potem Dortlich
lini telefoniczn do Francji. Pod czy do
aparatu miernik sygna u i przez chwil obserwowa wskazówk , eby sprawdzi , czy nie ma pods uchu. W ciemnej piwnicy restauracji pod Fontainebleau zadzwoni telefon. Zadzwoni pi razy, zanim kto podniós s uchawk . - Mów. - Szybciej nie mog
? Dup tu nara am. Trzeba pogada ze Szwedami, nasi musz
odebra trumn . Poza tym m ody Lecter przyje
a. Ma studenck wiz ; za atwili mu j ci z
francuskiej m odzie ówki. - Kto przyje
a?
- Pomy l. Rozmawiali my o tym podczas naszej ostatniej wspólnej kolacji. - Dortlich zerkn jaki
na list . - Cel wizyty, „skatalogowanie zbiorów bibliotecznych zamku Lecterów”. To art, Ruscy dup tymi ksi kami sobie podcierali. Chyba b dziecie musieli co z tym
zrobi . Wiesz, kogo zawiadomi .
41 Nad rzek Neris, na pó nocny zachód od Wilna s ruiny starej elektrowni, pierwszej w tym rejonie. W szcz liwszych czasach elektrownia zaopatrywa a w pr d miasto oraz kilka tartaków i warsztatów mechanicznych na brzegu rzeki. Pracowa a na okr
o dzi ki
polskiemu w glowi, który dostarczano kolej lub barkami. Podczas pierwszych pi ciu dni niemieckiej inwazji bombowce Luftwaffe zrówna y j z ziemi . Po zainstalowaniu nowych radzieckich linii przesy owych okaza a si niepotrzebna i ju jej nie odbudowano. Drog do elektrowni przegradza zamkni ty na k ódk
cuch mi dzy betonowymi
upami. K ódka by a zardzewia a, ale dobrze nasmarowana w rodku. Na tablicy widnia napis po rosyjsku, litewsku i polsku: „Uwaga niewypa y. Wst p wzbroniony”. Dordich wysiad , zdj
cuch i rzuci go na ziemi . Svenka po nim przejecha .
wirówka by a poro ni ta bujnymi chwastami, które z przera liwym sykiem ociera y si o podwozie. - Ci z elektrowni to tutaj... - zacz Svenka. - Tak - przerwa mu Dortlich. - My lisz, e tu naprawd s niewypa y? - Nie. A je li s , zatrzymaj to dla siebie. - Dortlich nie lubi si zwierza , a to, e sier ant musia mu pomaga , bardzo go irytowa o. Kilka metrów od sp kanych, sczernia ych fundamentów elektrowni sta pó okr
y
barak z falistej blachy, z jednej strony mocno okopcony. - Zatrzymaj ko o tych krzaków - rzuci Dortlich. - I wyci gnij Przywi za dobrze si u
cuch do haka z ty u ci arówki i potrz sn
cuch. w
em, eby ogniwa
y. Potem rozchyli krzaki, wymaca drewnian platform , przymocowa do
niej drugi koniec
cucha i da znak Svence, który odci gn
platform wraz z krzakami,
ods aniaj c metalowe drzwi schronu przeciwlotniczego. - Po ostatnim nalocie - powiedzia Dortlich - Niemcy zrzucili spadochroniarzy, którzy mieli ubezpiecza przepraw
przez rzek . Za oga elektrowni ukry a si tutaj. Jeden ze
spadochroniarzy zapuka do drzwi i kiedy otworzyli, wrzuci do rodka granat fosforowy. Trudno to by o wyczy ci . Chwil trwa, zanim cz owiek przywyknie. - Mówi c, zdj z drzwi trzy k ódki. Poci gn
za uchwyt i Svenk uderzy w twarz podmuch spalenizny. Dortlich zapali
lamp elektryczn i metalowymi schodami zszed na dó . Sier ant wzi
g boki oddech i
ruszy za nim. Wn trze by o wybielone i sta y tam rz dy pó ek z nieheblowanych desek. Na pó kach le
y dzie a sztuki. Owini te kocami ikony, dziesi tki aluminiowych tub na mapy z
zalanymi woskiem zakr tkami. Z ty u schronu pi trzy si stos pustych ram; z niektórych powyci gano gwo dziki, z innych zwisa y strz py pospiesznie wyci tego p ótna. - Bierz wszystko z tej pó ki i to z ko ca - rozkaza Dortlich. Wzi
kilka ceratowych
zawini tek i zaprowadzi Svenk do baraku. W baraku, na drewnianych koz ach, sta a pi kna, bowa trumna z wyrze bionym symbolem Stowarzyszenia Pracowników Morskich i Rzecznych w K ajpedzie. Bieg a wokó niej bogato zdobiona listwa odbojowa, a dolna po owa trumny by a nieco ciemniejsza: kad ub odzi z lini wodn - bardzo elegancki projekt. - Okr t duszy mojego ojca - powiedzia Dortlich. - Daj to pud o ze szmatami. Najwa niejsze, eby nic w rodku nie grzechota o. - Je li zagrzechocze, pomy
, e to jego ko ci - odpar Svenka. Dortlich klepn
w usta. - Troch szacunku. Daj rubokr t.
go
42 Hannibal Lecter opu ci brudn szyb , wygl daj c przez okno, patrz c, jak poci g wije si w ród k p wysokich lip i sosen po obu stronach torów, i zaraz potem, z odleg
ci
nieca ych dwóch kilometrów, zobaczy baszty zamku. Cztery kilometry dalej, przera liwie piszcz c i sapi c, poci g zatrzyma si na stacji Dubrunst, eby nabra wody. Kilku
nierzy
i robotników zesz o wysika si na nasyp. Na ostry rozkaz konduktora odwrócili si ty em do wagonów. Hannibal wyskoczy wraz z nimi z chlebakiem na plecach. Kiedy konduktor wróci do poci gu, on wszed do lasu. Id c, dar gazet na wypadek, gdyby zobaczy go kto ze szczytu zbiornika na wod . W lesie zaczeka , a - puff - puff - puff - poci g odjedzie. Zosta sam. By brudny i zm czony. Kiedy mia sze
lat, Berndt wniós go kr tymi schodami na zbiornik i zza omsza ej
kraw dzi pozwoli mu spojrze na wod , w której odbija si kr g nieba. W zbiorniku by a drabina. Przy ka dej okazji Berndt k pa si tam z dziewczyn ze wsi. Berndt ju nie le
teraz w g bokim lesie. Dziewczyna te ju pewnie nie Hannibal wzi
i
a.
szybk k piel i przepra kilka rzeczy. Pomy la o pani Murasaki w
ni, pomy la o wspólnej k pieli w zbiorniku. Potem ruszy torami w przeciwnym kierunku, zbaczaj c do lasu tylko raz, kiedy us ysza stukot nadje
aj cej drezyny; jecha o ni dwóch Cyganów przewi zanych w pasie
koszulami. Nieca e dwa kilometry od zamku tory przecina a sowiecka linia energetyczna; buldo ery zrobi y w lesie d ug przecink . Przechodz c pod ci kimi przewodami, czu , jak ynie nad nim elektryczno , i stan y mu w osy na ramionach. Skr ci w bok, aby dalej od przewodów, szed przed siebie, dopóki nie uspokoi si kompas na lornetce ojca. Tak wi c móg dotrze do domku na dwa sposoby, je li domek jeszcze tam by . Linia wysokiego napi cia znika a w oddali. Je eli nigdzie nie skr ca a, musia a przebiega kilka kilometrów od niego. Wyj
z chlebaka ameryka skie racje ywno ciowe, wyrzuci po
e papierosy i
rozmy laj c, wyjad mi so z puszki. Zapadaj ce si schody, wal cy si na Garkot uka strop. Domku mog o ju nie by . Je li by i je li cokolwiek w nim pozosta o, to tylko dlatego, e szabrownicy nie dali rady przeszuka rumowiska, odsun
ci kich belek. eby
zrobi to, czego oni nie mogli, musia mie si . Zatem do zamku. Tu przed zapadni ciem zmroku ruszy przez las w tamtym kierunku. To dziwne, ale
gdy spojrza na swój rodzinny dom, nie poczu prawie adnego wzruszenia; widok domu dzieci stwa nie koi, pomaga za to sprawdzi - zak adaj c, e si tego chce - czy jest si za amanym, jak bardzo i dlaczego. Na tle dogasaj cego na zachodzie wiat a siedziba Lecterów by a czarna i p aska jak tekturowy zamek lalek Miszy. Zachowany w pami ci zamek siostry by wi kszy ni ten kamienny. Papierowe lalki zwijaj si p on c. P on ce na matce ubranie. Zza drzew za stajni s ysza brz k talerzy i sieroty piewaj ce Mi dzynarodówk . W lesie zaszczeka lis. Ze stajni wyszed m czyzna w zab oconych gumowcach. Ze szpadlem i wiadrem w ku przeci podwórze, usiad na Kruczym Kamieniu, zdj gumowce i wszed do kuchni. Berndt mówi , e posadzili tam kucharza. e zabili go za to, e by
ydem, e oplu
Hiwisa, który go potem zastrzeli . Nie powiedzia , jak si ten Hiwis nazywa . „Lepiej, eby i nie wiedzia , za atwi to po wojnie”, mrukn , ciskaj c go za r ce. Ju ciemno. Elektryczno kierownika zapali o si
dzia a przynajmniej w cz ci zamku. Gdy w gabinecie
wiat o, Hannibal podniós lornetk . Przez okno zobaczy , e sufit w
pokoju matki wybielono stalinowskim bielid em, eby zamalowa postacie z bur uazyjnych mitów religijnych. Nied ugo potem w oknie ukaza si sam kierownik ze szklank w r ku. By teraz t szy, pochylony. Z ty u podszed do niego pierwszy nadzorca i po
mu r
na
ramieniu. Kierownik odwróci si i po chwili w gabinecie zgas o wiat o. Na tle ksi yca sun y wystrz pione chmury, wspinaj c si na blanki, przemykaj c po dachu. Hannibal odczeka jeszcze pó godziny. Potem, id c w cieniu chmur, ruszy do stajni. ysza chrapanie konia w ciemno ci. Gdy wszed do przegrody, Cezar ockn
si , odchrz kn
i postawi uszy. Hannibal
dmuchn mu w nos i potar jego szyj . - Obud si , staruszku - szepn
mu do ucha. Ucho drgn o i po askota o go w twarz.
Musia zatka sobie nos, eby nie kichn . Os oni d oni latark i obejrza konia. Cezar by wyszczotkowany i mia zadbane kopyta. Urodzi si , kiedy Hannibal mia pi
lat, wi c teraz
musia mie trzyna cie. - Przyty przytrzyma si
tylko ze sto kilo. - Cezar szturchn go przyja nie nosem i Hannibal musia ciany. Za
mu uzd , chom to i uprz , zawi za postronki. Do uprz y
podwiesi worek z owsem i Cezar natychmiast odwróci g ow , próbuj c wetkn Potem wzi
z szopy zwój liny, kilka narz dzi i lamp . Zamek ton
do pysk. w ciemno ci.
Hannibal sprowadzi konia ze wirówki na mi kk ziemi i skr ci w stron lasu pod rogatym ksi ycem.
W zamku nikt nie podniós alarmu. Stoj cy na szczycie zachodniej baszty sier ant Svenka si gn po mikrofon radiostacji, któr wtaszczy na gór po dwustu stopniach.
43 Drog
przegradza o powalone drzewo, a na przybitej do pnia tabliczce widnia
rosyjski napis: „Uwaga, niewypa y”. Hannibal obszed drzewo i wraz z Cezarem zag bi si w las swego dzieci stwa. cz ca si przez korony drzew blada po wiata malowa a plamy na zaro ni tej cie ce. Po ciemku Cezar st pa bardzo ostro nie. Przeszli spory kawa ek, zanim Hannibal zapali lamp . Szed przodem, a wielkie jak talerz kopyta przydeptywa y skraj kr gu wiat a. Ludzka ko udowa niczym grzyb stercza a z ziemi na poboczu. Czasami przemawia do konia. - Ile razy wozi
nas t drog ? Misze, mnie, niani i pana Jakova.
Po trzech godzinach przedzierania si przez chaszcze dotar do polany. Domek wci
stal. Nie robi wra enia mniejszego. I w przeciwie stwie do zamku nie
by p aski; wygl da dok adnie tak jak w jego snach. Hannibal zatrzyma si na skraju lasu. Patrzy , obserwowa . Tu papierowe lalki wci
zwija y si w p omieniach. Domek by na
wpó spalony i mia cz ciowo zapadni ty dach; przed ca kowitym zawaleniem uchroni y go kamienne ciany. Polan porasta y wysokie do pasa chwasty i wy sze od cz owieka krzewy. Wypalony czo g ton
w pn czach. Kwitn ce wici zwisa y z lufy, a ogon
roztrzaskanego sztukasa stercza z zaro li niczym agiel. W trawie nie by o cie ek. W zachwaszczonym ogrodzie strzela y w niebo tyki do fasoli. Tam, do ogrodu, niania wynosi a latem wanienk , eby s
ce nagrza o wod , i Misza
siedzia a w niej, machaj c do lataj cych woko o bielinków. Raz, gdy tak siedzia a, ci niej bak
an, bo lubi a fioletowy kolor, a ona przytuli a go do siebie, ten bak
dla
an ciep y od
ca. Trawa pod drzwiami nie by a stratowana. Na schodach le obserwowa . Ksi yc przesun si po niebie o szeroko Pora, ju czas. Wychyn
stos li ci. Hannibal
palca.
z lasu i wraz z koniem ruszy przed siebie w wietle
ksi yca. Podszed do pompy, zala j
kubkiem wody z buk aka i pompowa , dopóki
zgrzytliwy t ok nie wyssa z ziemi pierwszego haustu zimnej wody. Hannibal pow cha j , posmakowa i dal si napi Cezarowi, który wy opawszy ze cztery litry, zjad dwie gar ci owsa z worka. Przenikliwy pisk pompy niós si daleko w g b lasu. Zahucza a sowa i ko zastrzyg uszami. Czatuj cy sto metrów dalej Dordich us ysza pisk pompy i wykorzystuj c ha as, ruszy
naprzód. Przez wysokie paprocie szed bezszelestnie, ale od czasu do czasu pod nogami trzaska y mu suche ga zki. Zamar , gdy na polanie zapad a cisza i nagle us ysza krzyk ptaka gdzie mi dzy nim i domkiem. Zaraz potem ptak sfrun szeroko roz
z drzewa i z nieprawdopodobnie
onymi skrzyd ami przelecia nad nim, sun c bezg
nie przez g stwin ga zi i
przes aniaj c skrawki nieba. Dortlicha przeszed dreszcz. Postawi ko nierz i usiad mi dzy paprociami, eby troch zaczeka . Hannibal patrzy na domek, domek patrzy na niego. Wszystkie szyby by y wybite. Ciemne okna obserwowa y go jak puste oczodo y czaszki gibbona. Wybuch pocisku zmieni ty i pochy
ci, wysokie chwasty zmieni y wysoko
cian - domek my liwski jego
dzieci stwa sta si mroczn szop ze snów. Teraz szed ku niej przez zaro ni ty ogród. Tu le
a jego matka w p on cej sukience; przytuli si do jej piersi, lecz piersi by y
ju zimne i twarde jak g az. Tam le
Berndt, a tam, w ród rozrzuconych kartek ksi ki,
zamarz na niegu mózg pana Jakova. Niedaleko schodów twarz do ziemi U al ojciec, który zgin , podj wszy tak , a nie inn decyzj . Teraz nie by o tu ju nic. Frontowe drzwi by y p kni te i wisia y na jednym zawiasie. Hannibal podszed do nich i wepchn
je w ciemno . W rodku zachrobota o co ma ego i przera onego. Z lamp
w r ku Hannibal przekroczy próg. Izba by a cz ciowo wypalona, na wpó otwarta na niebo. Schody le na schodach belki stropowe. Stó by zmia
y na pod odze,
ony. W k cie przycupn o na boku pianino,
szczerz c do niego z by z ko ci s oniowej. Na cianach rosyjskie graffiti: „Pieprzy plan pi cioletni” i „Kapitan Grienko to chuj”. Przez okno wyskoczy y dwa ma e zwierz tka. W izbie panowa a martwa cisza. Rzucaj c jej wyzwanie, Hannibal oczy ci omem yt i postawi na niej lamp . Duchówki by y pootwierane i brakowa o w nich pó ek; wraz z garnkami ukradli je pewnie z odzieje, eby mie na czym gotowa nad ogniskiem. Pracuj c w
wietle lampy, oczy ci z gruzu pod og
wokó schodów. Reszt
przygniata y wielkie belki, stos gigantycznych, nadpalonych bierek. Za lepymi oknami wsta
wit i na okopcon g ow zwierzaka na cianie pad y
czerwone promienie wschodz cego s
ca.
Hannibal przyjrza si stercie belek, przywi za podwójn lin do tej le cej najbli ej rodka stosu i rozwijaj c j za sob , wyszed na dwór. Obudzi Cezara, który na przemian to drzema , to skuba traw . Pochodzi z nim troch , eby go rozrusza . Rosa przemoczy a mu nogawki spodni; b yszcza a na trawie i
niczym krople zimnego potu sp ywa a po aluminiowej skórze bombowca. Dopiero w wietle dnia zobaczy , e pn cza rosn w kabinie znacznie szybciej, jak w szklarni, e maj du e li cie i wie e p dy. Pilot wci
siedzia w fotelu ze strzelcem z ty u: ziele oplot a go,
obros a i przeros a na wylot, wij c si mi dzy ebrami i wype niaj c czaszk . Hannibal przywi za lin napr
do uprz y i poprowadzi Cezara do przodu, a
lina
a si i ko poczu na piersi opór adunku. Wtedy Hannibal zaklika mu do ucha, tak
jak to robi w dzieci stwie. Cezar napar na chom to, napi
mi nie i ruszy przed siebie. Z
domku dobieg trzask i g uchy oskot. Oknami buchn a sadza i niczym czmychaj cy mrok uciek a do lasu. Hannibal poklepa Cezara po szyi. Zniecierpliwiony, nie czekaj c, a opadnie py i kurz, zas oni sobie twarz chustk do nosa, krztusz c si i kaszl c, wszed po rumowisku do rodka, szarpn
lin , zdj
j i przywi za do kolejnej belki. Dwa kursy i usun
spod
schodów dwie najci sze przeszkody. Potem, nie wyprz gaj c konia, omem i szufl zacz przekopywa gruz i odrzuca na bok kawa ki mebli, nadpalone poduszki, korkowy termos... Podniós z pod ogi osmalony eb dzika na desce. os matki: Perty przed wieprze. Potrz sn
nim i w rodku co zagrzechota o. Chwyci za j zyk i poci gn . J zyk
wyszed z pyska wraz z zatyczk . Hannibal przechyli eb i na p yt wysypa a si bi uteria. Nawet jej nie obejrzawszy, wróci do pracy. Kiedy zobaczy wanienk Miszy, miedzian wanienk ze limakowato zwini tym uchem, przesta kopa i stan przy
prosto. Izba zawirowa a i musia przytrzyma si p yty,
czo o do zimnego elaza. Wyszed i wróci z kilkoma metrami kwitn cego pn cza.
Nie zajrza do wanienki, przykry j tylko zwojem zieleni i postawi na p ycie, lecz nie mog c patrze , jak tam stoi, wyniós j na dwór i postawi na czo gu. Ha as, odg osy kopania i trzask podwa anych omem belek, u atwi Dortlichowi posuwanie si naprzód. Wystawiaj c zza krzaków tylko jeden tubus lornetki i to tylko wtedy, gdy s ysza szurgotanie i stukot omu, obserwowa domek z ciemnego lasu. Szpadel Hannibala uderzy w co , ods oni ludzk r
, a potem czaszk Garkot uka -
trupi u miech i dobre wie ci: z ote z by dowodzi y, e szabrownicy tak g boko nie dotarli. Zaraz potem znalaz skórzan torb , któr Garkot uk wci
przyciska do siebie odzianymi w
kaw ko mi. Hannibal podniós j i zaniós do pieca. Jej zawarto
zagrzechota a na p ycie:
wojskowe naszywki na ko nierz, insygnia litewskiej policji, esesma skie b yskawice, trupie ówki Waffen - SS, aluminiowe or y litewskiej policji, naszywki Armii Zbawienia i nareszcie - sze
nie miertelników z nierdzewnej stali.
Na wierzchu le Cezar zauwa
nie miertelnik Dortlicha. dwa rodzaje rzeczy w r kach cz owieka: jab ka i worek zjedzeniem
oraz wszelkiego rodzaju baty i kije. Z kijem nie mo na by o do niego podej , bo kiedy by rebi ciem, rozw cieczony kucharz wyp dza go cz sto z warzywniaka. Gdyby wychodz c z lasu, Dortlich nie mia w r ku wzmocnionej o owiem milicyjnej pa ki, ko pewnie by go zignorowa . Ale poniewa Dortlich pa
mia , Cezar parskn , ci gn c za sob lin , odbieg
kilka kroków dalej, po czym stan pyskiem do przeciwnika. Dortlich wycofa si mi dzy drzewa i znikn
w lesie. Przeszed sto metrów przez
mokre od rosy, wysokie do piersi paprocie, wreszcie znalaz si poza zasi giem lepych okien domku. Wyj pistolet i wprowadzi nabój do komory. Czterdzie ci metrów za domkiem by a wiktoria ska wygódka z bogatymi zdobieniami pod okapem - na prowadz cej do niej w skiej cie ce bujnie pieni si zdzicza y tymianek i zro ni ty ze sob
ywop ot odgradzaj cy
wygódk od domku. Dortlich ledwie si tamt dy przecisn : ga zie i li cie podrapa y mu szyj , ale ywop ot by gi tki i nie zatrzeszcza . Z pa
w jednej i z pistoletem w drugiej
ce, zrobi dwa kroki w stron bocznego okna, gdy w kr gos up trafi go kant szpadla i odebra o mu w adz w dolnej cz ci cia a. Wystrzeli w ziemi , nogi si pod nim ugi y, a wtedy szpadel grzmotn
go na plask w potylic i tu zanim pociemnia o mu w oczach,
poczu jeszcze dotyk trawy na policzku. piew ptaków, trznadle na drzewach i
tawe wiat o poranka na wysokiej trawie,
pochylonej tam, gdzie przeszed z Cezarem. Hannibal opar si o skorup wypalonego czo gu, zamkn minut. Potem spojrza na wanienk i odsun
oczy i stal tak przez pi
palcem pn cza na tyle, eby zobaczy szcz tki
Miszy. Mia a wszystkie z bki i dziwnie go to pocieszy o - jedna potworna wizja mniej. Wyj z wanienki li
bobkowy i go wyrzuci .
Z bi uterii na p ycie wybra broszk , któr widywa na piersi matki, wysadzan brylantami wst
Mobiusa. Tasiemk
z kamei przywi za j
tam, gdzie Misza nosi a
wst eczk we w osach. Na wschodnim zboczu góruj cego nad domkiem wzgórza wykopa grób i wy
go
wszystkimi dzikimi kwiatami, jakie tylko móg znale . Wstawi do wanienk i przykry j dachówkami. Potem stan
u szczytu grobu. Na d wi k jego g osu skubi cy traw Cezar podniós
eb. - Misza, naszym pocieszeniem jest wiadomo , e Boga nie ma.
e nie jeste
uwi zana w niebie i e nikt nie ka e ci po wsze czasy ca owa go w ty ek. Dane jest ci co
lepszego ni raj. Dany jest ci b ogi niebyt. Codziennie za tob t skni . Zasypa grób, uklepa r kami ziemi . Pokry mogi ga zkami, a zla a si w ca
sosnowym igliwiem, li mi i
z poszyciem lasu.
Na ma ej polanie w pewnej odleg
ci od grobu siedzia Dortlich, zakneblowany i
przywi zany do drzewa. Hannibal do czy do niego z Cezarem. Usiad szy, zajrza
do jego plecaka. Mapa, kluczyki samochodowe, wojskowy
otwieracz do konserw, kanapka w ceratowej torebce, jab ko, skarpetki na zmian i portfel. Z portfela wyj dowód osobisty i porówna nazwisko z tym na nie miertelniku. - Herr... Dortlich. W imieniu moim i mojej rodziny chc przybycie. Pa ska tu obecno
podzi kowa panu za
du o dla mnie znaczy. Ciesz si , e mamy sposobno
porozmawia o tym, jak zjedli cie moj siostr . Wyci gn mu knebel z ust i Dortlich od razu zacz mówi . - Jestem milicjantem z miasta, by o doniesienie o kradzie y konia. Dlatego tu jestem, tylko dlatego, powiedz, e go zwrócisz i o wszystkim zapomnimy. Hannibal pokr ci g ow . - Pami tam pa sk twarz. I zro ni te b on palce u r k, którymi maca pan nas, eby sprawdzi , kto jest t ustszy, Misza czyja. Pami ta pan wanienk na p ycie? - Nie. Z wojny pami tam tylko to, e by o mi zimno. - Czy zamierza pan dzisiaj zje
mnie, Herr Dortlich? Ma pan tu kanapk . - Hannibal
rozchyli j i zajrza do rodka. - Herr Dortlich, ile majonezu! - Zaraz tu przyjd , b
mnie szuka .
- Maca pan nasze r ce. - Hannibal pomaca jego r
. - Maca pan policzki, Herr
Dortlich. - Uszczypn go w policzek. - „Herr”: tak do pana mówi , ale nie jest pan Niemcem, Litwinem, Rosjaninem ani nikim innym, prawda? Jest pan swoim w asnym obywatelem, obywatelem Dortlich. Czy wie pan, gdzie s pozostali? Utrzymujecie ze sob kontakt? - Nie yj , wszyscy zgin li na wojnie. Hannibal u miechn si i rozwi za ma e zawini tko z chustki do nosa. - Smardze kosztuj w Pary u sto franków za centygram, a te ros y tu na zwyk ym pniaku! - Wsta i podszed do konia. Gdy tylko si odwróci , skr powany Dortlich zacz wi si i szarpa . Na szerokim grzbiecie Cezara le
a lina. Hannibal przywi za jej koniec do uprz y.
Na drugim ko cu by a p tla. Rozwijaj c lin , wróci do Dortlicha i majonezem z kanapki obficie wysmarowa mu szyj . - Jeden yje! - wychrypia Dortlich, wzdrygaj c si pod dotykiem jego r ki. - W
Kanadzie, Grentz, poszukaj jego dokumentów. B
musia zeznawa , po wiadczy ...
- Po wiadczy co, Herr Dortlich? - To, co mówi
. Ja tego nie zrobi em, ale powiem, e widzia em, jak oni to robi .
Hannibal za
mu p tl na szyj i spojrza w oczy.
- Czy ja si na pana denerwuj ? Sprawiam takie wra enie? - Wróci do konia. - Zosta tylko jeden, Grentz, uciek statkiem z uchod cami z Bremerhaven... Mog o wiadczenie pod przysi
...
- Dobrze, zatem jest pan gotów... piewa ? - Tak. - W takim razie za piewajmy razem dla Miszy, Herr Dortlich. Zna pan t piosenk . Misza j uwielbia a. - Odwróci Cezara ty em do Dortlicha. - Nie chc , eby to ogl da szepn mu do ucha i zacz
piewa : - Ein Mannlein steht im Waldeganz still und stumm... -
Cicho zaklika i razem z koniem ruszy naprzód. - Niech pan piewa, Herr Dortlich, dopóki ma pan troch luzu. Es hat von lauter Purpur ein Mantelein urn. Patrz c, jak lina rozwija si na trawie, Dordich wyci ga szyj to w lewo, to w prawo. - Nie piewa pan, Herr Dortlich. Dortlich otworzy usta i za piewa pozbawionym melodii krzykiem: - Sagt, wer mag das Mannlein sein! I za piewali razem: - Das da steht im Walde allein... Zwisaj ca lu no lina unios a si nad traw . - Porvik! - wrzasn Znalaz
Dortlich. - Nazywa si Porvik, Garkot uk! Zgin
w domku.
go! Hannibal zatrzyma konia, wróci do niego i spojrza mu w oczy. - Przywi
go! - wysapa Dortlich. - Przywi
konia, mo e go ugry
pszczo a.
- Tak, w trawie jest ich mnóstwo. - Hannibal przejrza nie miertelniki. - A Milko? - Nie wiem, nie wiem. Przysi gam. - I tak dochodzimy do Grutasa. - Nie wiem, nie wiem. Wypu
mnie, b
zeznawa przeciwko Grentzowi.
Znajdziemy go w Kanadzie. - Jeszcze kilka strof, Herr Dortlich. Hannibal poprowadzi Cezara dalej i na niemal ca kowicie naci gni tej linie zab ys y kropelki rosy. - Das da steht im Walde allein... - Kolnas! - Zduszony krzyk. - Kolnas robi z nim interesy! Hannibal poklepa konia po szyi i wróci do drzewa. - Gdzie jest ten Kolnas?
- Mieszka we Francji, w Fontainebleau. Ma restauracj . Zostawiam mu wiadomo ci. Tylko tak mo na si z nim skontaktowa . - Spojrza Hannibalowi w oczy. - Przysi gam na Boga, e ona ju nie
a. Ona i tak ju nie
a, przysi gam.
Patrz c na jego twarz, Hannibal zaklika na konia. Lina si napi a, zje
y si
stercz ce z niej w oski, na ziemi spad a rosa. Dortlich wydal zduszony krzyk, a Hannibal rykn mu prosto w twarz: - Das da steht im Walde allein, Mit dem purporroten Mantelein. Mokry trzask i fontanna pulsuj cej krwi z rozerwanej arterii. Uwi ziona w p tli g owa wlok a si przez sze
metrów, wreszcie znieruchomia a, patrz c w niebo.
Cichy gwizd i Cezar stan z uszami do ty u. - Dem purporroten Mantelein, rzeczywi cie. Hannibal wzi
plecak Dortlicha, wysypa na ziemi
jego zawarto , schowa
dokumenty i kluczyki samochodowe. Z zielonej ga zki zrobi prowizoryczn szpadk do ro na i poklepa si po kieszeniach w poszukiwaniu zapa ek. Gdy zap on o ognisko i chrust zacz
zmienia
si
w po yteczny
ar, zaniós
Cezarowi jab ko Dortlicha. Zdj uprz , eby ko nie zapl ta si w zaro lach i odprowadzi go cie
w stron zamku. Obj go za szyj , klepn w zad i szepn : - Wracaj do domu. Cezar, do domu. Cezar znal drog .
44 W nagiej przecince pod lini wysokiego napi cia osiad a mg a i sier ant Svenka kaza kierowcy zwolni , eby nie wpadli na jaki pniak. Spojrza na map i sprawdzi numer na upie podtrzymuj cym ci kie przewody. - Tutaj. lady opon samochodu Dortlicha ci gn y si dalej, ale w tym miejscu wóz musia przystan , bo na ziemi by a plama oleju. Z ci arówki zeskoczyli milicjanci z psami, dwoma du ymi, czarnymi owczarkami alzackimi, podnieconymi wypraw do lasu, i ze spokojnym, opanowanym ogarem. Svenka da im do pow chania gór flanelowej pi amy Dordicha i wyruszyli. Pod zaci gni tym niebem drzewa by y rozmyte i szare, a na polankach sta a mg a. Owczarki kr ci y si wokó domku my liwskiego, ogar gania nieco dalej, wpadaj c i wypadaj c z lasu, gdy wtem jeden z milicjantów co krzykn . Koledzy go nie us yszeli, zagwizda wi c gwizdkiem. Na pie ku sta a g owa Dortlicha, a na g owie przysiad kruk. Na widok milicjantów odlecia , zabieraj c ze sob to, co zdo Sier ant Svenka wzi
ud wign .
g boki oddech i eby da przyk ad podw adnym, podszed do
owy. Brakowa o w niej policzków, które starannie wyci to, tak e z boków wida by o by. W otwartych ustach tkwi wetkni ty mi dzy siekacze nie miertelnik. Znale li ognisko. Svenka pomaca popió na skraju paleniska. Zimny. - Szasz yk - powiedzia . - Z policzków i smardzów.
45 Inspektor Popi szed piechot z komendy g ównej przy Quai des Orfevres na Place des Vosges, nios c cienk teczk . Wst piwszy po drodze na szybk kaw , poczu zapach calvadosu w barze i zrobi o mu si
al, e to jeszcze nie wieczór.
Chodzi po wirze tam i z powrotem, patrz c w okna pani Murasaki. Zas ony by y zaci gni te. Zrobione z cienkiego materia u od czasu do czasu porusza y si w przeci gu. Rozpozna a go dozorczyni z dziennej zmiany, stara Greczynka. - Madame mnie oczekuje - powiedzia . - Czy by tu ostatnio ten m ody cz owiek? Greczynka wyczu a dr enie wewn trznej anteny ostrzegawczej i powiedzia a to, co uzna a za bezpieczne. - Nie widzia am go, ale mia am wolne. - Wpu ci a go do rodka. Pani Murasaki le
a w pachn cej k pieli. W wodzie p ywa y cztery gardenie i kilka
pomara czy. Ulubione kimono jej matki by o haftowane w gardenie. Pozosta z niego popió . Wspominaj c, zrobi a ma
fal , która zmieni a u
enie kwiatów. Kiedy wysz a za m
za
Roberta Lectera, tylko matka j zrozumia a. Ojciec, który od czasu do czasu pisa do niej z Japonii, wci
by ch odny. Zamiast zaprasowanego kwiatka czy pachn cego ziela, w jego
ostatnim li cie znalaz a sczernia ga zk z Hiroszimy. Czy to dzwonek u drzwi? U miechn a si , my
c: Hannibal, i si gn a po kimono.
Ale Hannibal zawsze przed przyj ciem telefonowa lub przysy
list, no i dzwoni , zanim
przekr ci klucz w zamku. Tym razem klucza w zamku nie by o, by tylko sam dzwonek. Wysz a z k pieli i pospiesznie owin a si bawe nianym szlafrokiem. Przysun a oko do judasza. Popi . W judaszu by Popi . Lubi a jada z nim obiad. Ten pierwszy, w Le Pre Catalan w Lasku Bulo skim, by do
sztywny, ale potem jadali ju w Chez Paul, niedaleko jego pracy, a tam by o o wiele
przyjemniej i swobodniej. Zaprasza j równie na kolacje, zawsze listownie, a raz do czy do listu haiku z nadmiern ilo ci odniesie do pory roku. Zaproszenia na kolacj odrzuca a, te listownie. Otworzy a zasuw . W osy mia a ci gni te do góry i by a cudownie bosa. - Pan inspektor. - Prosz wybaczy , e przychodz bez zapowiedzi, ale próbowa em si dodzwoni . - S ysza am telefon. - Z azienki, jak si domy lam.
- Prosz wej . Id c za jego wzrokiem, zobaczy a, e natychmiast zerkn
na zbroj , sprawdzaj c, czy
bro jest na miejscu: sztylet tanto, krótki miecz, d ugi miecz, topór wojenny. - Czy zasta em Hannibala? - Nie, nie ma go. Jako kobieta atrakcyjna, pani Murasaki wci
polowa a. Z d
mi w r kawach kimona
stan a ty em do kominka, czekaj c, a zdobycz przyjdzie do niej sama. Natomiast Popi polowa , dzia aj c: chcia wyp oszy zwierzyn , bo tak nakazywa mu instynkt. Stan za otoman , dotkn obicia. - Musz go znale . Kiedy widzia a go pani ostatni raz? - Ile to ju dni? Pi . Co si sta o? Popi podszed do zbroi. Potar palcem wy
ony lak napier nik.
- Wie pani, gdzie on jest? - Nie. - Wspomina , dok d wyje
a?
„Wspomina ”. Pani Murasaki obserwowa a go. Mia zaczerwienione czubki uszu. Chodzi , pyta i dotyka rzeczy w pokoju. Lubi kontrastuj ce ze sob powierzchnie: najpierw dotyka czego g adkiego, potem czego mechatego. Zauwa
a to i przy stole. G adkie i
szorstkie. Tak jak wierzch i spód j zyka. Wiedzia a, e mo e zelektryzowa go tym obrazem i sprawi , e ca a krew odp ynie mu z g owy. Popi obchodzi w
nie kwiatek w doniczce. Gdy spojrza na ni
przez li cie,
miechn a si , wybijaj c go z rytmu. - Na wycieczk , ale nie wiem dok d. - Tak, na wycieczk - powtórzy Popi . - Na polowanie na zbrodniarzy wojennych. Spojrza jej w oczy. - Przykro mi, ale musz to pani pokaza . - Po jeszcze wilgotny, wci
zwijaj cy si
na stoliku niewyra ne zdj cie,
faks z ambasady sowieckiej. Pokazywa g ow
Dortlicha na pniaku i milicjantów stoj cych woko o z dwoma owczarkami i ogarem. Kolejne zdj cie Dortlicha pochodzi o z jego rosyjskiego dowodu osobistego. - Znaleziono go w lesie, który przed wojn nale
do rodziny Hannibala. Wiem, e
Hannibal tam by : dzie wcze niej przekroczy polsk granic . - Dlaczego uwa a pan, e to akurat on? Ten cz owiek musia mie wielu wrogów, wspomnia pan, e by zbrodniarzem wojennym. Popi podsun jej kolejne zdj cie.
- Tak wygl da za ycia. - Wyj z teczki rysunek, pierwszy z kilku. - A tak narysowa go, Hannibal; to rysunek z jego pokoju. - Twarz by a w po owie przekrojem anatomicznym, w po owie twarz Dortlicha. - Na pewno tam pana nie zaprasza . Nagle Popi wpad w gniew. - Pani pupilek, ten jadowity w , zabi cz owieka. Prawdopodobnie nie pierwszego, wie pani o tym lepiej ni ja. S jeszcze inni - doda , k ad c rysunki na stoliku. - Znalaz em je w jego pokoju, ten, ten i ten. To twarz jednego z oskar onych w Norymberdze, pami tam j . Ci ludzie s teraz uciekinierami i zabij go, je li tylko b
mogli.
- A sowiecka policja? - Wypytuj po cichu we Francji. Nazista taki jak Dortlich w milicji obywatelskiej przynosi im wstyd. ci gn li jego akta ze Stasi. - Je li z api Hannibala... - Je li z api go na Wschodzie, po prostu go zastrzel . Je li zdo a si wymkn dzie trzyma j zyk za z bami, mo e pozwol sprawie przyschn
i umrze
i je li mierci
naturaln . - A pan pozwoli jej przyschn
i umrze ?
- Je li zabije kogo we Francji, pójdzie do wi zienia. Mo e straci g ow . - Popi zastyg bez ruchu. Opad y mu ramiona. r ce do kieszeni. Pani Murasaki wyj a swoje z r kawów. - A pani deportuj - doda inspektor. - B dzie' mi smutno. Lubi pani widywa . - yje pan, samymi oczami, inspektorze? - A Hannibal? Zrobi aby pani dla niego wszystko, prawda? Zacz a co mówi , szuka jakiego okre lenia, zabezpieczenia, a potem odrzek a po prostu: - Tak. I czeka a. - Niech pan mu pomo e, Pascal. Jemu i mnie. - Nigdy dot d nie zwróci a si do niego po imieniu. - Prosz go do mnie przys
.
46 Rzeka Essonne, g adka i ciemna, sun a bezg mieszkaln cumuj
nie obok magazynu i pod czarn bark
przy nabrze u pod Vert le Petit. Iluminatory w niskich nadbudówkach
by y zas oni te. Do barki bieg a linia telefoniczna i elektryczna. Li cie ro lin w kontenerowym ogródku by y mokre i b yszcz ce. Otwory szybów wentylacyjnych wychodzi y na pok ad. Z jednego z nich dobieg przera liwy krzyk. W iluminatorze ukaza a si
udr czona twarz kobiety z policzkiem
przyci ni tym do szk a - gruba r ka odepchn a j i gwa townym szarpni ciem zaci gn a zas on . Nikt tego nie widzia . By a lekka mg a i nadbrze ne latarnie mia y aureole, lecz wida , te by o kilka gwiazd. wieci y za s abo i zbyt wodni cie, eby je rozpozna . Czuwaj cy przy drodze stra nik o wietli latark wn trze furgonetki z napisem „Cafe de L'Est” i rozpoznawszy Petrasa Kolnasa, wpu ci go na ogrodzony drutem kolczastym parking. Kolnas przeszed szybko przez magazyn, gdzie robotnik malowa co na skrzyniach ze sprz tem oznakowanych napisem: „Ameryka ska poczta wojskowa, Neuilly”. Magazyn by zastawiony wielkimi pud ami i zygzakuj c mi dzy nimi, Kolnas wyszed wreszcie na nabrze e. Obok trapu, przy stole z drewnianych skrzy , siedzia kolejny stra nik. Jad scyzorykiem kie bas , jednocze nie pal c papierosa. Wytar w chustk r ce, eby obszuka Kolnasa, ale rozpoznawszy go, ruchem g owy kaza mu i
dalej.
Kolnas
w asnym yciem i rzadko kiedy spotyka si z pozosta ymi. Chodzi po
swojej kuchni z miseczk , wszystkiego próbowa i od wojny przyty . Zigmas Milko, jak zawsze szczup y, wpu ci go do kabiny. Vladis Grutas siedzia na skórzanej kanapie, a kobieta z podbitym okiem robi a mu pedikiur. Sprawia a wra enie wystraszonej i by a zbyt stara na sprzeda . Grutas spojrza na Kolnasa z mi ym, otwartym wyrazem twarzy, który jest cz sto oznak
wybuchowego
usposobienia. Kapitan barki gra w karty na stoliku do map z brzuchatym bandziorem nazwiskiem Mueller, by ym
nierzem Dywizji Grenadierów SS „Dirlewanger”, któremu
tatua e pokrywa y ca y kark i r ce, by znikn
pod r kawami. Kiedy Grutas spojrza swoimi
wyblak ymi oczami na graj cych, ci zebrali karty i wyszli.
Kolnas nie traci czasu na powitania. - Dortlich mia w g bie swój nie miertelnik. Dobra niemiecka stal nierdzewna, nie stopi a si ani si nawet nie nadpali a. Ten ch opak dorwie i twój. Twój, mój, Milki i Grentza. - Kaza
Dortlichowi przeszuka t chat cztery lata temu - powiedzia Milko.
- Ten leniwy sukinsyn pewnie widelcem tam tylko grzebn
- mrukn
Grutas. Nie
patrz c na kobiet , odepchn j nog . Kobieta wybieg a z kabiny. - Gdzie on jest, ten ma y podlec, który zabi Dortlicha? - spyta Milko. Kolnas wzruszy ramionami. - Studiuje w Pary u. Nie wiem, jak za atwi wiz . Przekroczy granic z wiz . Czy i jak wróci , nie wiadomo. Nie wiedz , gdzie teraz jest. - A je li pójdzie na policj ? - wtr ci Kolnas. - Z czym? - odpar Grutas. - Ze wspomnieniami z dzieci stwa? Z dzieci cymi koszmarami i starymi nie miertelnikami? - Dortlich móg mu powiedzie , e dzwoni do mnie, eby si z wami skontaktowa spekulowa Kolnas. Grutas wzruszy ramionami. - B dzie próbowa narobi nam k opotów. - Próbowa ? - prychn
Milko. - Dortlichowi ju
narobi . Nie le musia si
napracowa , Dortlich to trudny przeciwnik. Pewnie strzeli mu w plecy. - Iwanow wisi mi przys ug - powiedzia Grutas. - Ochrona ruskiej ambasady wystawi nam tego Hannibala i si nim zajmiemy. eby Kolnas przesta si wreszcie martwi . Z g bi barki dobieg y st umione krzyki i odg osy uderze . aden z nich nie zwróci na to uwagi. - Interes przejmie Svenka - rzek Kolnas, eby pokaza im, e si nie przejmuje. - Chcemy go? - spyta Milko. Kolnas wzruszy ramionami. - Nie mamy wyboru. Pracowa z Dortlichem przez dwa lata. Ma nasz towar. Bez niego nie dostaniemy si do obrazów. Ma dost p do deportowanych: mo e wybiera co lepszych i wysy
ich do Bremerhaven. Tam by my ich odbierali. Gdy Plevin przedstawi swój plan w czenia Niemiec do euro - , pejskich struktur
militarno - obronnych, wystraszony Stalin rozpocz
fal czystek i deportacji w Europie
Wschodniej. Do obozów pracy na Syberii i ku n dzy obozów uchod czych na Zachodzie co tydzie p dzi y zat oczone poci gi. Zrozpaczeni wygna cy byli dla Grutasa bogatym ród em kobiet i m odych ch opców. On sam trzyma si w cieniu. Handlowa niemieck morfin . Handlowa transformatorami do czarnorynkowych urz dze elektrycznych i dostosowywa
si do wszystkich zmian, jakich wymaga o sprawne funkcjonowanie handlu lud mi. Teraz si zamy li . - Czy ten Svenka by na froncie? - aden z nich nie wierzy , eby kto , kto nie by na froncie wschodnim, móg si do czego przyda . - Przez telefon wydaje si m ody - odpar Kolnas. - Dordich co tam nagrywa . - Wszystko wywieziemy. Teraz. Sprzedawa nie b dziemy, bo za wcze nie, ale trzeba to wywie . Kiedy ma znowu dzwoni ? - W pi tek. - Powiedz mu, eby za atwi to teraz. - B dzie chcia zwia . Za da papierów. - Mo emy przerzuci go do Rzymu. Nie wiem, czy chc go tu widzie . Obiecaj mu, co zechce. - Dzie a sztuki to teraz gor cy towar - zauwa - Lepiej wracaj do swojej restauracji - mrukn
Kolnas. Grutas. - I karm za friko gliniarzy,
eby darli twoje mandaty. A jak znowu przyjdziesz tu poj cze , przynie nam troch kulek ptysiowych. - On jest w porz dku - doda , gdy Kolnas wyszed . - Oby - odpar Milko. - Nie chc prowadzi restauracji. - Dieter! Gdzie jest Dieter? - Grutas za omota do drzwi kabiny na dolnym pok adzie i gwa townie je pchn . W kabinie siedzia y dwie m ode przestraszone kobiety, przykute
cuchem do ramy
ka. Dwudziestopi cioletni Dieter trzyma jedn z nich za w osy. - Podbijesz jej oko albo rozetniesz warg i fors szlag trafi - warkn Grutas. - A t na razie zabieram. Dieter pu ci kobiet i zacz
szpera po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyka. - Eva!
Do kabiny wesz a starsza kobieta; stan a pod cian . - Doprowad j do porz dku - rzuci Dieter. - Mueller zawiezie j do domu. Grutas i Milko szli przez magazyn do samochodu. W odgrodzonej sznurem cz ci magazynu sta y skrzynie z napisem: „Gospodarstwo domowe”. Grutas zauwa
tam
angielsk lodówk . - Milko, wiesz, dlaczego Angole pij cieple piwo? Bo u ywaj lodówek Lucasa. Oni, ale nie ja. Ja chc mie Kelvina, Frigidaire'a, Magnavoksa albo Curtisa - Mathisa. Dla mnie wszystko musi by ameryka skie. - Podniós pokrowiec pianina i zagra kilka taktów. - Jak z burdelu. Nie chc . Kolnas znalaz dla mnie Bosendorfera. Jest najlepsze. Odbierzesz je w Pary u, kiedy b dziesz za atwia ... t drug spraw .
47 Czeka a w jego pokoju, wiedz c, e do niej nie przyjdzie, zanim si porz dnie nie umyje i nie przebierze. Nigdy jej tu nie zaprasza , ale nie myszkowa a. Obejrza a tylko rysunki na cianach, ilustracje medyczne, które zajmowa y ponad po ow pokoju. Po si na jego
ku, cz ciowo os oni ta skosem sufitu. Na ma ej pó ce naprzeciwko
a
ka sta
oprawiony w ramki obraz, przykryty haftowanym w czaple jedwabiem. Le c na boku, wyci gn a r
i lekko odchyli a materia . Zas ania pi kny rysunek jej nagiej w k pieli,
ówek, kreda i pastele. Na dole widnia a piecz
„Wieczno
w o miu poci gni ciach
dzlem” oraz kilka niewielkich japo skich symboli w stylu trawiastym, niezbyt pasuj cych do „kwiatów wodnych”. ugo przygl da a si rysunkowi, potem zas oni a go, zamkn a oczy i przypomnia jej si wiersz Yosano Akiko: Po ród tonów koto s ycha bok , tajemnicz nut , wi k, który dochodzi Z mej piersi. Drugiego dnia, nied ugo po wschodzie s
ca, us ysza a kroki na schodach. Szcz kn
klucz w zamku i oto stan przed ni Hannibal, brudny i zm czony, z plecakiem w r ku. Wsta a. - Hannibalu, musz pos ucha twojego serca. Serce Roberta umilk o. Twoje umilk o w mych snach. - Podesz a bli ej i przy
a ucho do jego piersi. - Pachniesz dymem i krwi .
- A ty, pani, ja minem i zielon herbat . Pachniesz spokojem. - Jeste ranny? - Nie. Tu przy twarzy mia a p k nadpalonych nie miertelników, które zwisa y mu z szyi. - Zabra
je zmar ym?
- Zmar ym? - Sowiecka policja wie, kim jeste . By tu inspektor Popi . Je li do niego pójdziesz, pomo e ci. - Ci ludzie nie umarli. yj i dobrze si maj . - Tu, we Francji? W takim razie wska ich inspektorowi Popilowi. - Francuskiej policji? Dlaczego? - Hannibal pokr ci g ow . - Jutro niedziela czy co
mi si pomyli o? - Tak, niedziela. - Pojed ze mn , pani. Wpadn po ciebie. Chc , eby obejrza a pewnego potwora i powiedzia a mi, e winien ba si francuskiej policji. - Inspektor Popi ... - Kiedy go zobaczysz, przeka mu, e mam dla niego list. - Hannibal pokiwa g ow . - Gdzie si k piesz? - Pod prysznicem w prosektorium. W
nie tam id .
- Chcesz co zje ? - Nie, dzi kuj . - W takim razie prze pij si . B
z tob . Jutro, pojutrze i we wszystkie nast pne dni.
48 Je dzi dwucylindrowym boxterem BMW, motocyklem, który porzucili uciekaj cy Niemcy. Motocykl by polakierowany na czarno, mia nisk kierownic i wysokie siode ko z ty u. W opasce na g owie i w d ugich butach pani Murasaki przypomina a troch paryskiego apasza. Jej r ce spoczywa y lekko na biodrach Hannibala. Noc pada o, ale teraz, o poranku, jezdnia by a sucha i czysta, tak e opony mia y dobr
przyczepno , gdy maszyna pochyla a si
Fontainebleau, przecinaj c pasy s
na zakr tach, mkn c drog
przez las
ca i cienia, mijaj c zag bienia terenu, gdzie wci
by o
ch odno, i migaj c po otwartej przestrzeni, gdzie w twarz bi strumie ciep ego powietrza. Siedz cy z ty u ma wra enie,
e k t pochylenia motocykla jest wi kszy ni
w
rzeczywisto ci i przez kilka pierwszych kilometrów Hannibal czu , jak pani Murasaki odchyla si w przeciwn stron w obawie przed upadkiem, ale potem zawierzy a mu - co najmniej na pi
stopni - i jej ci ar zla si z jego ci arem. Min li ywop ot obsypany kapryfolium i
powietrze zg stnia o tak bardzo, e mog a je posmakowa . Gor cy asfalt i kapryfolium. Z Cafe de L'Est na zachodnim brzegu Sekwany, mniej wi cej kilometr za Fontainebleau, roztacza si umilk i stygn c, zacz
adny widok na las po drugiej stronie rzeki. Silnik motocykla
metalicznie tyka . Tu przed wej ciem na taras jest ptaszarnia z
trznadlami, tajn specjalno ci restauracji. Przepisy zakazuj ce ich serwowania ci gle si zmienia y. W jad ospisie trznadle figurowa y teraz jako skowronki. Trznadel jest dobrym piewakiem, a te w klatce wyra nie cieszy y si s
cem.
Hannibal i pani Murasaki przystan li, eby na nie popatrze . - S takie ma e, takie pi kne - powiedzia a pani Murasaki wci
podekscytowana
jazd . Hannibal pr2ylo
czo o do pr tów ptaszarni. Trznadle kr ci y g ówkami,
eby
przyjrze mu si to jednym, to drugim okiem. piewa y w dialekcie ba tyckim, który zna z rodzinnych stron. - S takie same jak my - powiedzia . - Czuj zapach piek cych si braci, mimo to próbuj
piewa . Chod my. Trzy czwarte stolików na tarasie by o zaj te przez miejscowych i go ci z miasta w
niedzielnych garniturach, którzy jedli wczesny obiad. Kelner znalaz dla nich miejsce. czy ni przy s siednim stoliku zamówili pieczone trznadle. Gdy im je podano, pochylili si nisko nad talerzami i przykryli sobie g owy serwetk , eby d
ej zatrzyma
zapach. Hannibal poczu zapach ich wina i stwierdzi , e zalatuje korkiem. Z oboj tn twarz patrzy , jak tamci, niczego nie wiadomi, pij je mimo to. - Zamówimy lody? - wietnie. Wszed do restauracji. Przystan
przed wypisanym kred jad ospisem i spojrza na
licencj nad kas . W k cie sali zobaczy drzwi z napisem: „Prive”. ~W korytarzu nie by o nikogo. A drzwi nie by y zamkni te na klucz. Otworzy je i zszed do piwnicy. W otwartej skrzyni sta a zmywarka do naczy . Hannibal pochyli si , eby przeczyta nazw i adres nadawcy. Do piwnicy zszed Hercule, restauracyjny pomocnik z koszem brudnych serwetek. - Co pan tu robi? Tu nie* wolno wchodzi . - To gdzie to jest? - spyta po angielsku Hannibal. - Na drzwiach jest napisane: „Privy”, toaleta, tak? Schodz na dó , a tu piwnica. Gdzie jest kibel, ust p, szalet? I mów pan po angielsku. Kibel, rozumiesz? Tylko szybko, bo zaraz nie wytrzymam. - Prive, privi! - Hercule wskaza schody. - Toilette! - Na ich szczycie skierowa go we ciw stron . Hannibal wróci do stolika w chwili, gdy kelner przyniós lody. - Kolnas u ywa teraz nazwiska „Kleber”. Przeczyta em na licencji. Monsieur Kleber z rue Juliana. Aaaa, spójrz. Na taras wszed Petras Kolnas z rodzin . Byli ubrani do ko cio a. Hannibal patrzy . Mia mroczki przed oczami, gwar rozmów przy s siednich stolikach rozmy si i ucich . Kolnas by w nowiutkim garniturze z czarnej jak atrament popeliny, ze znaczkiem klubu rotaria skiego w klapie. Mia
adn
on i dzieci, i wida by o, e p ynie w nich
niemiecka krew. Jego krótkie rude w osy i w sy b yszcza y w s
cu jak wi ska szczecina.
Podszed do kasy. Podniós syna i posadzi go na sto ku przy barze. - Kolnas Zamo ny - powiedzia Hannibal. - Kolnas Restaurator. Kolnas akomczuch. W drodze do ko cio a wpad sprawdzi kas . Jaki on sumienny. Kierownik sali wzi
le
obok telefonu ksi
rezerwacji, otworzy j i poda
Kolnasowi do sprawdzenia. - Prosz si za nas pomodli , monsieur - powiedzia . Kolnas kiwn
g ow . Odwróciwszy si ty em do go ci, wyj
zza pasa webleya 455,
po
go na zas oni tej pó ce pod kas i wyg adzi kamizelk . Wyj
z szuflady dwie
yszcz ce monety i wytar je chustk do nosa. Jedn da synowi. - Datek na tac , schowaj do kieszeni. Pochyli si i da drug córce. - To pieni ek na tac , Liebchen. Nie wk adaj go do buzi. W
do kieszonki.
Zagada o do niego kilku pij cych przy barze, musia te powita go ci siedz cych na sali. Pokaza synowi, jak po m sku ciska r
. Córka przesta a trzyma si kurczowo jego
nogawki i drobi c nó kami, wbieg a mi dzy stoliki. Urocza w krezkach, koronkowym czepku i dzieci cej bi uterii wzbudza a u miech na twarzach go ci. Hannibal zdj wisienk z lodów i wystawi j za brzeg stolika. Dziewczynka podesz a, wyci gn a r czk i rozchyli a paluszki, eby j wzi . Hannibalowi poja nia y oczy. Wysun czubek j zyka i za piewa : - Ein Mannlein steht im Walieganz still und stumm... Znasz t piosenk ? Gdy dziewczynka jad a wisienk , wsun jej co do kieszonki. - Es hat von lauter Purpur ein Mantelein um. Nagle przy stoliku wyrós Kolnas. Wzi córk na r ce. - Ona nie zna tej piosenki. - Ale pan musi j zna , nie mówi pan jak Francuz. - Pan te nie, monsieur - odpar Kolnas. - Nigdy bym nie zgad , e pan i pa ska ma onka jeste cie Francuzami. Teraz wszyscy nimi jeste my. Odszed i zapakowa rodzin do samochodu. - Urocze dzieci - powiedzia a pani Murasaki. - Pi kna dziewczynka. - Tak - odrzek Hannibal. - Nosi bransoletk Miszy. Wysoko nad o tarzem w ko ciele Odkupiciela wisi wyj tkowo krwawy obraz Chrystusa na krzy u, siedemnastowieczny up z Sycylii. Stoj cy pod obrazem ksi dz wzniós kielich. - Bierzcie i pijcie z niego wszyscy - powiedzia - to jest bowiem kielich krwi mojej nowego i wieczystego przymierza, która za was b dzie wylana na odpuszczenie grzechów. Podniós op atek. - Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem cia o moje, które za was dzie wydane, eby cie zamiast umrze , mogli
yciem wiecznym. Tak czy cie na moj
pami tk . Kolnas, z dzie mi na r kach, przyj
komuni , wróci do awki i usiad obok ony.
Kolejka do o tarza przesun a si i podszed do nich ko cielny z tac . Kolnas szepn ucha synkowi. Ch opiec wyj do ucha córeczce, która do - Katerina...
z kieszeni pieni ek i po
co do
go na tacy. Kolnas szepn
niech tnie pozbywa a si pieni ków na ko cielne datki.
co
Dziewczynka pomaca a w kieszonce i po jego nazwiskiem. Kolnas zauwa
a na tacy nadpalony nie miertelnik z
to dopiero wtedy, kiedy ko cielny z cierpliwym
miechem zwróci mu nie miertelnik, czekaj c na monet .
49 Siedzia naprzeciwko niej i najni sze ga zki tarasowej wi ni w gazonie, zwisaj ce tu nad stolikiem, muska y mu w osy. Nad jej ramieniem, niczym kropla ksi yca na ciemnym niebie, wisia a jasno o wietlona bazylika Sacre Coeur. Pani Murasaki gra a Morze wiosn Miyagi Michio na d ugiej, eleganckiej koto. Mia a rozpuszczone w osy, ogrzewa o j
wiat o lampy. Graj c, patrzy a na Hannibala.
Trudno j by o rozszyfrowa i zwykle uwa
, e jest to cecha bardzo od wie aj ca. Z
biegiem lat nauczy si z ni sobie radzi , ale nie dzi ki ostro no ci, tylko dzi ki dba Muzyka stopniowo zwalnia a. Ostatni d wi k zawis odpowiedzia mu wierszcz suzumushi. Pani Murasaki w i owad wci gn
go do
rodka. Zdawa o si ,
spojrzeniem, e widzi to, co poza nim, odleg
ci.
w powietrzu. Z klatki
a kawa ek ogórka mi dzy pr ty
e pani Murasaki przeszywa Hannibala gór , lecz gdy wypowiedzia a te znajome
owa, poczu , e znowu skupi a na nim ca uwag . - Na twój widok wierszcz piewa w duecie z mym sercem. - Me serce dr y na widok tej, która nauczy a je piewa . - Wydaj ich inspektorowi. Kolnasa i pozosta ych. Hannibal dopi sake i odstawi fili ank . - To przez jego dzieci, prawda? Robisz urawie dla dzieci. - Robi je za twoj dusz , Hannibalu. Wci ga ci mrok. - Nie. Kiedy nie mog em mówi , milczenie mnie nie wci gn o. Ono mn zaw adn o. - Ale tyje odrzuci
i przemówi
do mnie. Znam ci , Hannibalu, i nie atwa to
wiedza. Przyci ga ci mrok, przyci gam ci ja. - Ty na mo cie marze . Pani Murasaki od
a lutni , lutnia brz kn a. Pani Murasaki wyci gn a do niego
. Hannibal wsta , ocieraj c si policzkiem o ga zk wi ni i poszed za ni do azienki. Woda parowa a. Przy wannie pali y si
wiece. Poprosi a, eby usiad na tatami. Siedzieli,
stykaj c si kolanami, ich twarze dzieli o trzydzie ci centymetrów. - Hannibalu, jed ze mn do Japonii. Móg by za
klinik w wiejskim domu
mojego ojca. Jest tam tyle do zrobienia. Byliby my razem. - Nachyli a si ku niemu. Poca owa a go w czo o. - W Hiroszimie zielone p dy ro lin przebijaj si przez popió ku wiat u. - Dotkn a jego twarzy. - Je li ty jeste spalon ziemi , ja b Wyj a pomara cz pachn
r
do jego ust.
z miski przy wannie. Wbi a w ni
ciep ym deszczem. paznokcie i przy
a
- Prawdziwy dotyk jest lepszy od mostu marze . - Fili ank do sake nakry a stoj tu obok wiec . Fili anki nie zabra a. Trzyma a na niej r
d
ej, ni musia a.
Pchn a pomara cz palcem i owoc potoczy si po p ytkach, wpadaj c do wody. Wtedy obj a Hannibala za g ow i poca owa a go w usta szybko rozkwitaj cym p kiem poca unku. Z czo em na jego wargach rozpi a mu koszul . Odsun
j na d ugo
ramienia i
yszcz cymi oczami spojrza na jej pi kn twarz. Byli tak blisko i tak daleko zarazem, jak lampa mi dzy dwoma lustrami. Zrzuci a szlafrok. Oczy, piersi, plamki wiat a na jej biodrach, symetria na symetrii, jego coraz krótszy oddech. - Hannibalu, obiecaj mi. Przyci gn
j do siebie z mocno zaci ni tymi oczami. Jej usta, jej oddech na szyi,
oddech w zag bieniu gard a, na obojczyku. Na clavicula. Waga wi tego Micha a. Widzia pomara cz podskakuj
na wodzie. Przez chwil by a czaszk jelonka
gotuj cego si w wanience, jelonka bodz cego, bodz cego cianki w rytm stukocz cego serca, jakby mimo mierci rozpaczliwie chcia si z niej wydosta . Skazani na wieczne pot pienie przemaszerowali w
cuchach przez pier i przepon
do piek a pod wag .
Mostkowo - gnykowy, opatkowo - gnykowy, tarczowo - gnykowy, aaamen. Nadesz a pora i pani Murasaki o tym wiedzia a. - Obiecaj. Uderzenie serca. - Obieca em ju Miszy. Siedzia a obok wanny, dopóki nie us ysza a, jak zamykaj si drzwi. Wtedy w
a
szlafrok i starannie zawi za a pasek. Wzi a wiece z azienki i postawi a je przed zdj ciami na o tarzyku. Ich p omie zamigota na twarzach zmar ych i na czuwaj cej zbroi, a na masce Masamune zobaczy a tych, którzy mieli dopiero umrze .
50 Doktor Dumas powiesi kitel na wieszaku i pulchnymi palcami zapi Policzki te mia pulchne i ró owe, w osy jasne i zawsze wie e, a wie utrzymywa a si
górny guzik. jego ubrania
przez ca y dzie , podobnie jak jego nieziemsko weso y nastrój. W
prosektorium pozosta o tylko kilku studentów, którzy sprz tali swoje sto y. - Hannibalu - powiedzia pogodnie Dumas. - Na jutro rano b
potrzebowa obiektu z
otwart klatk piersiow . Ma mie rozchylone ebra, ods oni te i skontrastowane
y p ucne
oraz aorty sercowe. Po zabarwieniu skóry wnosz , e numer osiemdziesi t osiem zmar na niewydolno
wie cow . Warto by by o to zobaczy . Aort zst puj
i okalaj
zrób na
to. Je li s zablokowane, wstrzyknij kontrast z obydwu stron. Zostawi em ci notatki. Masz du o pracy. Je li chcesz, dam ci do pomocy Gravesa. - Zrobi to sam, panie profesorze. - Tak my la em. Mam dobre wiadomo ci: Albin Michel przys
pierwsze ryciny.
Jutro je obejrzymy. Nie mog si ju doczeka . Wiele tygodni przedtem Hannibal zaniós swoje rysunki na rue Huyghens. Na widok tabliczki z nazw ulicy pomy la o panu Jakovie i Traktacie o wietle Christiaana Huygensa. Potem przez godzin siedzia w Ogrodach Luksemburskich, obserwuj c dzieci ce aglówki na stawie i rozwijaj c w my li spiralne zwoje pobliskiego klombu. Lecter - Jakov - rysunki w nowym atlasie anatomicznym mia y by podpisane dwoma nazwiskami. Z laboratorium wyszed ostatni student. Gmach by teraz zupe nie opustosza y i ciemny z wyj tkiem jaskrawych wiate w prosektorium. Gdy Hannibal wy czy pi , s ycha by o jedynie cichy j k szybów wentylacyjnych, owadzie cykanie przyrz dów i bulgotanie kolorowych barwników w retortach. Hannibal przyjrza si obiektowi, kr pemu m czy nie w rednim wieku z otwart klatk piersiow i ebrami rozchylonymi jak wr gi lodzi. By y to miejsca, które doktor Dumas chcia zademonstrowa podczas wyk adu, robi c ostatnie naci cia i w asnor cznie wyjmuj c p uca.
eby wykona
rysunek, Hannibal musia obejrze
je od spodu, lecz
oczywi cie nie móg . eby mie jaki wzór, poszed do muzeum anatomicznego, zapalaj c po drodze wiat a w d ugim korytarzu. Zigmas Milko, który siedzia w ci arówce po drugiej stronie ulicy, widzia go przez wysokie okna gmachu. W r kawie marynarki mia krótki om, w kieszeniach pistolet i t umik. Gdy Hannibal zapali wiat o w muzeum, dobrze mu si przyjrza . Kieszenie fartucha
by y p askie, puste. Wygl da o na to, e ch opak jest nieuzbrojony. Wyszed z muzeum z jakim s ojem i gasz c wiat a, wróci do laboratorium. Teraz wiat o bi o tylko zza matowych szyb i ze wietlików prosektorium. Milko nie przypuszcza , eby robota wymaga a specjalnej czujno ci i przebieg
ci,
ale na wszelki wypadek postanowi zapali papierosa - je li tylko szpicel z ambasady jakie mu zostawi . Co za kutas. S pi i s pi , jakby nigdy w yciu nie widzia porz dnych fajek. Zabra ca
paczk ? Niech to szlag, co najmniej pi tna cie lucky strike'ów. Zrób to, a potem
kup w bal musette jakie amerykany. Rozlu nij si , w
t umik do przedniej kieszeni spodni,
poocieraj si o dziewczyny w barze, spójrz im w twarz, kiedy poczuj t twardo , a rano odbierz pianino Grutasa. Ten ch opak zabi Dortlicha. Dortlich ukry kiedy
om w r kawie i chc c zajara ,
wybi sobie z b. - Scheisskopf, trzeba by o wia razem z nami - powiedzia do niego Milko. Nie wiedzia , gdzie Dortlich teraz jest, ale by pewnie w piekle. Wzi
dla zmy ki drabin i pude ko z lunchem, przeszed przez ulic i ukry si za
ywop otem przy bocznej cianie gmachu. Postawi nog na pierwszym szczeblu i mrukn : - Pieprzy wieprza. - Odk d maj c dwana cie lat, uciek z domu, powtarza to jak zakl cie przed ka
akcj .
Hannibal wstrzykn
do
niebieski barwnik i zerkaj c na zakonserwowane
alkoholem p uca w s oju, kolorowym o ówkiem zacz
rysowa je na podk adce z klipsem za
zw okami. Przypi te do podk adki kartki poruszy y si
lekko w przeci gu, opad y i
znieruchomia y. Hannibal podniós wzrok, spojrza w g b korytarza i doko czy kolorowa . Milko zamkn okno, zdj buty i w skarpetkach wszed mi dzy przeszklone gabloty w muzeum anatomicznym. Min
pó
z cz ciami uk adu trawiennego i przystan
przed
ojem z równo obci tymi olbrzymimi stopami. wiat o by o s abe, ale wystarczaj ce, eby dalej. Nie chcia by tu strzela i rozchlapywa tego gówna w s ojach. Czuj c przeci g na karku, postawi ko nierz. Powoli, centymetr po centymetrze wysun g ow na korytarz i eby nie wystawia ucha, spojrza przed siebie wzd
grzbietu nosa.
Pochylonemu nad podk adk Hannibalowi rozszerzy y si nozdrza, oczy rozb ys y mu czerwonawo w wietle lampy. Patrz c w g b korytarza i przez drzwi prosektorium, Milko widzia , jak odwrócony do niego ty em Lecter wstrzykuje trupowi barwnik wielk strzykawk . By o troch za daleko na strza , bo dumik zas ania muszk . Nie chcia by go zrani , a potem ciga , przewracaj c
wszystko naoko o. Bóg wie, jakim wi stwem móg by si ochlapa . Lekko podregulowa sobie serce, jak ka dy przed zabójstwem. Nagle Hannibal znikn
i teraz wida by o tylko jego r
na podk adce, r
, która
rysowa a, rysowa a, co tam poprawia a i wyciera a. Zaraz potem od Milko cofn
a o ówek - Hannibal wsta , wyszed na korytarz i zapali wiat o.
si , lecz w tym samym momencie wiat o zgas o. Milko wyjrza zza drzwi.
Lecter znowu grzeba w le cym pod prze cierad em trupie. Dobieg o go buczenie pi y. Gdy wyjrza znowu, Hannibala ju tam nie by o. Rysuje. Chuj z nim. Wejd tam i go zastrzel. I niech pozdrowi Dordicha w piekle. Nie spuszczaj c z oczu r ki z o ówkiem, zrobi kilka d ugich kroków w g b korytarza - bezszelestnie, bo w skarpetkach po kamiennej posadzce - podniós pistolet, wszed do rodka i zobaczy r bliska. R
z
w r kawie i bia y fartuch na krze le - ale gdzie podzia a si reszta? Hannibal
zaszed go od ty u, wbi mu ig
w bok szyi, wcisn
t oczek wype nionej alkoholem
strzykawki i gdy Milko przewróci oczami, gdy ugi y si pod nim nogi, podtrzyma go i ostro nie opu ci na pod og . Wszystko po kolei. Wyj
r
z r kawa i przyszy j kilkoma prowizorycznymi
szwami. - Przepraszam - powiedzia do zw ok. - Do listu do cz podzi kowania. Kaszle, prycha, pal
go oczy, czuje zimno na twarzy - pokój rozmywa si ,
nieruchomieje i Milko odzyskuje przytomno . Oblizuje sobie usta i pluje. Leje si na niego woda. Hannibal postawi dzbanek na kraw dzi basenu i usiad , jakby szykowa si do rozmowy. Milko, by po szyj zanurzony w roztworze do konserwowania zw ok. Woko o oczyli si pozostali mieszka cy zbiornika, patrz c na niego zamglonymi od formaliny oczami, tak wi c co chwil musia odpycha od siebie ich skurczone r ce. Hannibal zajrza do jego portfela. Z kieszeni fartucha wyj nie miertelnik i po
go
obok dowodu Milki. - Pan Zigmas Milko. Dobry wieczór. Milko zakaszla i zarz zi . - Rozmawiali my o tym. Przywioz em pieni dze. Chcemy si dogada . Bierz kas . Przywioz em kas . Zaprowadz ci . - To naprawd
wietny plan. Tylu ludzi pan zabi , panie Milko. O wiele wi cej, ni
jest ich tutaj. Czuje pan jak pana dotykaj ? Tam, tu przy pana stopie, le y dziecko, które zgin o w po arze. Jest starsze od mojej siostry i tylko cz ciowo upieczone. - Nie wiem, czego chcesz. Hannibal w
gumow r kawic .
- Chc , eby opowiedzia mi pan jak zjedli cie moj siostr . - Ja nie jad em. Hannibal wepchn
go do formaliny. Odczeka d ug
chwil , chwyci
cuch,
wyci gn go, pola mu wod twarz i oczy. - Prosz tak wi cej nie mówi - ostrzeg . - Tak parszywie si wtedy czuli my, tak parszywie - wycharcza Milko, gdy tylko znowu móg mówi . - Mieli my poodmra ane r ce, gni y nam stopy. Chcieli my wszystko dlatego. Grutas zrobi to szybko, nie zd
,
a nawet... Ale ciebie nie zabili my,
ciebie... - Gdzie jest Grutas? - Je li ci powiem, we miesz pieni dze? To kupa szmalu, w dolarach. B dzie jeszcze wi cej. Mo emy ich zaszanta owa tym, co wiem, tym, co widzia
.
- Gdzie jest Grentz? - W Kanadzie. - Zgadza si . Cho raz powiedzia pan prawd . A Grutas? - Ma dom pod Milly - le - Foret. - Jak si teraz nazywa? - Robi interesy, ma firm , Satrug, Inc. - To on sprzedawa moje obrazy? - Sprzeda tylko raz, eby kupi morfin na handel, tylko raz. Mo emy je odzyska . - Jad
kiedy w restauracji Kolnasa? Maj tam niez e lody.
- Pieni dze s w ci arówce. - Ostatnie s owo? Mo e mowa po egnalna? Milko otworzy usta, eby co powiedzie , lecz Hannibal zamkn
z brz kiem ci
pokryw basenu. Mi dzy brzegiem zbiornika i powierzchni formaliny pozosta o najwy ej pó tora centymetra. Milko zacz bi g ow w pokryw jak homar w pokrywk garnka, ale on ju wyszed . Gumowe uszczelki drzwi zapiszcza y, ocieraj c si o grub warstw farby. Przy stole sta inspektor Popi . Ogl da rysunek. Hannibal poci gn za sznurek i w czy wentylator. Zaklekota y opatki. Popi podniós wzrok. S ysza co ? Tego Hannibal nie wiedzia . Pod prze cierad em, mi dzy stopami trupa, le
pistolet Milki.
- Dobry wieczór, panie inspektorze. - Wzi strzykawk z barwnikiem i zrobi kolejny zastrzyk. - Prosz wybaczy , ale musz to sko czy , zanim znów stwardnieje. - Zabi
Dortlicha w swoim rodzinnym lesie.
Hannibal wytar czubek ig y. Wyraz jego twarzy nie uleg najmniejszej zmianie. - Mia zjedzon twarz. - To pewnie kruki. W tych lasach roi si od kruków. Wystarczy o, e pies odwróci eb i wy era y mu jedzenie z miski.
- Po co, skoro umiej robi szasz yki? - Wspomnia pan o tym pani Murasaki? - Nie. Kanibalizm. Dochodzi o do tego na froncie wschodnim, ale o wiele cz ciej w czasach twojego dzieci stwa. - Popi odwróci si , obserwuj c jego odbicie w szklanej gablocie. - Ale ty o tym wiesz, prawda? By Pojecha
tam legalnie, z wa
odpowied . - Powiem ci jak: kupi
tam. A cztery dni temu by
wiz i jako wróci
na Litwie.
. Pytanie tylko jak? - Nie czeka na
papiery przez wi nia z Fresnes, a to przest pstwo.
Ci ka pokrywa basenu w s siednim pomieszczeniu unios a si lekko i ukaza y si pod ni ludzkie palce.
apczywie ss c powietrze, Milko przytkn
zala a go ma a fala formaliny, przycisn
usta do pokrywy, a gdy
twarz do w ziutkiej szpary tu nad brzegiem
zbiornika, zad awi si , zakrztusi i gwa townie wci gn powietrze. Czujnie obserwuj c plecy Popi a, Hannibal ucisn Trup g
p uco le cego przed nim trupa.
no sapn i zagulgota . - Przepraszam - powiedzia Hannibal. - Czasem tak robi . - Podkr ci palnik
bunsenowski pod retort , eby g
niej bulgota a.
- To nie jest rysunek jego twarzy - powiedzia Popi . - To jest twarz Vladisa Grutasa. Podobnie jak te w twoim pokoju. Grutasa te zabi
?
- Absolutnie nie. - Znalaz
go?
- Gdyby tak by o, daj panu s owo, e przekaza bym go panu. - Przesta , nie jestem idiot ! Wiesz, e Grutas obci pi
g ow rabinowi w Kownie?
e rozstrzeliwa cyga skie dzieci w lasach? Wiesz, e unikn
Norymbergi, bo jednego ze
wiadków napojono kwasem? Co kilka lat wpadam na jego smrodliwy trop, ale zawsze mi si wymyka. Je li dowie si , e na niego polujesz, zabije ci . Zamordowa twoj rodzin ? - Zabi i zjad moj siostr . - Na twoich oczach? - Tak. - Powiesz to w s dzie? - Oczywi cie. Popi d ugo patrzy mu w oczy. - Je li zabijesz kogo we Francji, sko czysz z g ow w koszu. Pani Murasaki zostanie deportowana. Kochasz j ? - Tak. A pan? - W norymberskich archiwach s jego zdj cia. Je li Rosjanie puszcz je w obieg i je li go namierz , Surete ma kogo , za kogo mogliby my si wymieni . A wtedy b dziesz musia zeznawa . Czy s jeszcze jakie dowody?
- lady z bów na ko ciach. - Je li nie b dzie ci jutro w moim biurze, ka
ci aresztowa .
- Dobranoc, panie inspektorze. Wielka jak szufla ch opska r ka znika w basenie. Pokrywa zatrzaskuje si mocno, tu przed sob Milko widzi skurczon twarz i bezg
nie poruszaj c ustami, mówi:
- Pieprzy wieprza. Noc w prosektorium, Hannibal pracuje sam. Rysunek jest ju prawie sko czony. Na ladzie jest gruba, gumowa r kawica wype niona p ynem i zwi zana w nadgarstku. Wisi nad zlewk pe
prochu. Tu obok tyka stoper.
Hannibal przykry rysunek czyst kartk . Zw oki okry prze cierad em i przewióz do sali wyk adowej. Z muzeum anatomicznego przyniós buty Milki i postawi je obok jego ubrania na wózku przy piecu do spalania odpadów. Le
a tam równie zawarto
jego
kieszeni, scyzoryk, kluczyki i portfel. W portfelu by y pieni dze i zrobiona z prezerwatywy opaska uciskowa, któr Milko wk ada , eby oszukiwa kobiety w pó mroku. Pieni dze Hannibal zabra . Potem otworzy piec. G owa Milki sta a w p omieniach. Wygl da a jak owa pilota w p on cym sztukasie. Hannibal wrzuci do pieca buty. Jeden z nich kopn znikn a w ogniu.
j i
51 Pi ciotonowa ci arówka z demobilu z now plandek sta a po drugiej stronie ulicy, tarasuj c pó chodnika. Dziwne, e za wycieraczk nie by o jeszcze mandatu. Hannibal kluczyk do zamka u drzwiczek. Drzwiczki si otworzy y. Za os on przeciws oneczn po stronie kierowcy tkwi a koperta z dokumentami. Szybko je przejrza . Po desce, któr zsun ze skrzyni, bez trudu za adowa motocykl. Pojecha do Porte de Montempoivre pod Bois de Vincennes i zaparkowa na parkingu przy torach kolejowych. Schowa pod fotel tablice rejestracyjne i zamkn drzwiczki na klucz. Siedzia na motocyklu w sadzie na zboczu wzgórza, jedz c pyszne afryka skie figi, które kupi na rynku przy rue de Buci wraz z kawa kiem szynki westfalskiej. Widzia stamt d drog u stóp wzgórza i, czterysta metrów dalej, wjazd na posesj Vladisa Grutasa. W sadzie g
no brz cza y pszczo y; kilka kr
o nad figami, dopóki nie przykry
owoców chustk . Garcia Lorca - jego sztuki prze ywa y akurat wielki renesans - powiedzia kiedy , e serce jest sadem. Hannibal pogr
si w zadumie. My la o kszta cie brzoskwi i
gruszek, my la o tym i my la , gdy wtem zobaczy ci arówk ze stolarzami na drodze u stóp wzgórza. Ci arówka stan a przed wjazdem na posesj Grutasa. Hannibal przy
do oczu lornetk ojca.
Vladis Grutas mieszka w okaza ym domu w stylu Bauhaus zbudowanym w roku 1938 na dzia ce rolnej z widokiem na Essonne. Podczas wojny dom bardzo zaniedbano: straci okap i mia ciemne zacieki na cianach. Ca
fasad i jedn boczn
cian odmalowano na
jaskrawobia y kolor, a przy tych jeszcze niepomalowanych sta y rusztowania. Podczas okupacji Niemcy mieli tu swój sztab, co zapobieg o wi kszym zniszczeniom. Szklano - betonowego sze cianu domu strzeg
wysoko zawieszony
cuch i
ogrodzenie z drutu kolczastego. Przed wej ciem sta a betonowa wartownia, która wygl da a jak bunkier. Zarys w skiej szczeliny w przedniej cianie agodzi a skrzynka z kwiatami. Gdyby rozchyli na bok kwiaty i ustawi tam karabin maszynowy, w jego zasi gu znalaz aby si ca a droga. Z wartowni wysz o dwóch wytatuowanych m czyzn, blondyn i brunet. Lusterkiem na ugim kiju sprawdzili podwozie ci arówki. Stolarze musieli zsi Jedni powzruszali troch
i okaza dokumenty.
ramionami, inni powymachiwali r kami. Wartownicy ich
przepu cili. Hannibal odjecha kawa ek dalej i ukry motocykl w krzakach mi dzy drzewami.
Kawa kiem zamaskowanego drutu spi przewody zap onu, na siode ku zostawi wiadomo , e poszed po cz ci. Po pó godzinnym spacerze dotar do szosy i z apa okazj do Pary a. Rampa za adunkowa Gabrielle Instuments Co. znajduje si przy rue de Paradis, mi dzy sklepem elektrycznym i zak adem naprawczym radioodbiorników na kryszta ki. Ostatnim zadaniem robotników z magazynu by
za adunek pianina Bosendorfera i
zapakowanego do skrzynki taboretu. Gdy wtaszczyli pianino na ci arówk , Hannibal podpisa faktur . Podpisuj c, bezg
nie wyszepta :
- Zigmas Milko... Ko czy si dzie pracy i do magazynu wraca y ci arówki nale ce do firmy. Z jednej z nich wysiad a kobieta. W kombinezonie wygl da a ca kiem nie le; porusza a si energicznie i z francuskim wdzi kiem, jak typowa ch opczyca. Wesz a do magazynu i kilka minut pó niej wysz a stamt d w spodniach i bluzce, ze zwini tym kombinezonem pod pach . Schowa a go do torby na baga niku ma ego motoroweru. I odwróci a si , czuj c na sobie wzrok Hannibala. Wyj a papierosa, on go jej przypali . - Merci, monsieur... Zippo. - Bardzo o ywiona, z ruchliwymi oczami, przesadnie gestykuluj ca podczas palenia, mia a w sobie co z francuskiej ulicznicy. Kilku ciekawskich robotników, którzy zamiatali ramp , próbowa o pods ucha , o czym rozmawiaj , lecz s yszeli tylko jej miech. Kobieta przez ca y czas patrzy a mu w oczy i im d
ej gaw dzili, tym mniej by a kokieteryjna. Jakby j czym zafascynowa , a nawet
zahipnotyzowa . Poszli razem do baru. Mueller sta na warcie z Gassmannem, Niemcem, który niedawno sko czy s Legii Cudzoziemskiej. Mueller próbowa go w
w
nie namówi na kolejny tatua , gdy na
drodze pojawi a si ci arówka Milki. - Dzwo po tego od trypra, Milko wróci z Pary a - mrukn Mueller. Gassmann mia lepszy wzrok. - To nie Milko. Wyszli z wartowni. - A gdzie Milko? - spyta Mueller kobiet za kierownic . - Sk d mam wiedzie ? Zap aci mi za przywiezienie pianina. Powiedzia , e wróci za par dni. Hej, si acze, ci gnijcie no ze skrzyni mój motorek. - Kto ci zap aci ? - Monsieur Zippo. - Chyba Milko. - No w
nie, Milko.
Za ci arówk zatrzyma a si furgonetka firmy us ug gastronomicznych. Dostawca
czeka , niecierpliwie b bni c palcami w kierownic . Gassmann podniós plandek . Zobaczy pianino w skrzyni i skrzynk z napisem: „Pour la cave. Do piwnicy z winem - przechowywa w ch odnym miejscu”. Motorower by przywi zany do bocznych por czy ci arówki. Na pod odze le
a deska, ale atwiej im by o
po prostu go znie . Mueller pomóg Gassmannowi. Potem spojrza na kobiet . - Napijesz si czego ? - Nie tutaj - odpar a, przerzucaj c nog nad siode kiem motoroweru. - Hej, silnik ci pierdzi! - zawo
Mueller, gdy ruszy a.
- Nie ma to jak grzeczna rozmowa - powiedzia Gassmann. - Podbijesz jej serce. Chudy jak szkielet stroiciel mia czarne dziury mi dzy z bami i grymas u miechu na twarzy, który przypomina z baty u miech Lawrence'a Welka. Sko czywszy stroi czarnego Bosendorfera, przebra si w stare ki bia y frak, w pierwsi go cie, zacz
gra .
stare ki bia y krawat i gdy przybyli
ciany by y przeszklone, pod oga wy
ona p ytkami, wi c
pianino brz cza o. Stoj ca w pobli u pó ka ze stali i szk a brz cza a przy d wi ku h, a gdy j przesun , zacz a brz cze przy d wi ku b. Stroj c, korzysta z kuchennego krzes a, ale teraz nie chcia . - Na czym mam siedzie ? Gdzie jest taboret? - spyta pokojówk , która spyta a o to Muellera. Mueller znalaz pod okietnikami. - B
dla niego krzes o odpowiedniej wysoko ci, tyle
musia gra z roz
onymi okciami - poskar
e z
si stroiciel.
- Zamknij mord i zagraj co ameryka skiego - warkn Niemiec. - Jak
wi zank do
kotleta, eby mogli sobie po piewa . Bufet obs ugiwa trzydziestu go ci, ciekaw
kolekcj
powojennych w ócz gów i
yciowych rozbitków. By tam Iwanow z sowieckiej ambasady, zbyt dobrze ubrany jak na urz dnika pa stwowego. Rozmawia z ameryka skim sier antem, ksi gowym ze sklepu wojskowego w Neuilly. Sier ant by po cywilnemu, w workowatym garniturze w drobn krat , którego kolor jeszcze bardziej podkre la paj kowatego naczyniaka na jego nosie. Biskupowi z Wersalu towarzyszy akolita, który robi mu manikiur. Ca uj c biskupi pier cie , Grutas zauwa
, e w bezlitosnym wietle jarzeniówek
czarny garnitur duchownego b yszczy jak zzielenia y rostbef. Porozmawiali chwil
o
wspólnych znajomych w Argentynie. W salonie dominowa a nuta Vichy. Stroiciel - pianista obdarowywa go ci trupim u miechem i czym zbli onym do piosenek Cole'a Portera. Angielski by improwizowa .
jego czwartym j zykiem, a czasem musia
- Night and day, you are my sun. Only you beneese the moon, you are the one. W piwnicy by o niemal zupe nie ciemno. Nad schodami pali a si
pojedyncza
arówka. Z góry dochodzi y s abe d wi ki muzyki. Jedna ciana piwnicy by a zastawiona pó kami z winem. Pod pó kami sta y skrzynie, w tym kilka otwartych, z wysypuj cymi si trocinami. Obok Rock - Ola Luxury Light - ljp, szafy graj cej z najnowszymi p ytami i g bokim pojemnikiem na monety, le
nowiutki
zlew z nierdzewnej stali. Nieco dalej sta a skrzynia z napisem: „Pour la cave. Do piwnicy z winem - przechowywa w ch odnym miejscu”. W skrzyni co cicho zatrzeszcza o. W niepewnych miejscach pianista gra fortissimo, eby zag uszy samego siebie: - Whether me or you depart, no matter dat Ung l'm apart, I think oj you Night and Dayyyyy... Grutas kr
po salonie, ciskaj c r ce go ciom. Lekkim ruchem g owy wezwa do
biblioteki Iwanowa. Biblioteka by a bardzo nowocze nie urz dzona: sta tam stó na koz ach, stalowo - szklane pó ki i wzorowana na Picassie rze ba Anthony'ego Quinna zatytu owana Logika to ty ek kobiety. Iwanow uwa nie j obejrza . - Podoba si panu? - spyta Grutas. - Mój ojciec by kustoszem w St. Petersburgu, kiedy St. Petersburg by jeszcze St. Petersburgiem. - Mo e pan dotkn , je li pan chce. - Dzi kuj . Co ze sprz tem dla Moskwy? - Poci giem do Helsinek jedzie w tej chwili sze dziesi t lodówek. Same kalvinatory. A co ma pan dla mnie? - Grutas nie móg si powstrzyma i strzeli palcami. Poniewa strzeli , Iwanow, który w
nie ogl da kamienne po ladki, kaza mu chwil
zaczeka . - W ambasadzie nie ma jego akt - odpar wreszcie. - Dosta litewsk wiz , bo zaproponowa ,
e napisze artyku
do „L'Humanite”. O dobroczynnych skutkach
kolektywizacji rodzinnego maj tku Lecterów, o ch opach, którzy ciesz si z przeprowadzki do miasta i z tego, e mog teraz budowa oczyszczalnie cieków. Arystokrata popieraj cy rewolucj . Grutas cicho prychn . Iwanow po
na stole zdj cie i pchn
je w jego stron . Pokazywa o Hannibala i
pani Murasaki przed jej domem. - Kiedy je zrobiono? - Wczoraj rano. Milko z nim by , z moim cz owiekiem. Lecter jest teraz studentem.
Nocami pracuje, pi na uczelni. Mój cz owiek wszystko pokaza Milkowi, nie chc wiedzie nic wi cej. - Kiedy widzia go ostatni raz? Iwanow niespokojnie podniós wzrok. - Mój cz owiek? Wczoraj. Co si sta o? Grutas zby to wzruszeniem ramion. - Prawdopodobnie nie. Kim jest ta kobieta? - To jego macocha albo kto taki. Jest bardzo pi kna. - Iwanow dotkn
kamiennego
po ladka rze by. - I ma taki ty ek? - W tpi . - By a tam francuska policja? - Inspektor nazwiskiem Popi . Grutas ci gn usta i na chwil jakby zapomnia , e Iwanow tam jest. Mueller i Grossmann obserwowali go ci. Mieli odbiera p aszcze i pilnowa , eby nikt nic nie ukrad . Grossman by w krawacie na gumce. Mueller odci gn go i pu ci . - Mo esz nakr ci go jak mig o i lata jak wró ka? - spyta . - Zrób tak jeszcze raz i pomy lisz, e to klamka u drzwi do piekl - warkn Grossman. - Jak ty wygl dasz? W
koszul do gaci. Nigdy nie by
na s
bie?
Musieli pomóc tym od gastronomii. Znosz c sk adany stó do piwnicy, nie widzieli, e pod schodami wisi p kata, gumowa r kawica i e stoi pod ni wype niony prochem pojemnik z lontem prowadz cym do trzykilowej puszki po smalcu. Im ni sza temperatura, tym reakcje chemiczne przebiegaj prosektorium.
wolniej . W piwnicy Grutasa by o pi
stopni mniej ni
w
52 Pokojówka uk ada a jedwabn pi am na
ku, gdy Grutas za da wi cej r czników.
Pokojówka nie lubi a nosi ich do azienki, ale on zawsze j wzywa . Musia a tam wej , lecz nie musia a patrze . W azience - wsz dzie bia e kafelki i nierdzewna stal - by a wielka, wolno stoj ca wanna, Grutas le
nia parowa z przeszklonymi, matowymi drzwiami i prysznic.
w wannie. Kobieta, któr sprowadzi z barki, goli a mu pier wi zienn
brzytw z ostrzem na kluczyk. Mia a spuchni ty policzek. Pokojówka unika a jej wzroku. Niczym komora do badania deprywacji sensorycznej, kabina prysznica by a wyko czona ca kowicie na bia o i mog a pomie ci cztery osoby. Panowa a tu ciekawa akustyka, bo ciany odbija y ka dy, najcichszy nawet d wi k i Hannibal s ysza , jak jego osy tr
z chrz stem o kafelki. Le
na pod odze pod dwoma bia ymi r cznikami,
niewidoczny przez matowe drzwi. S ysza równie swój oddech. Czu si jak pod kocem z Misza. Ale zamiast jej ciep ego oddechu, w nos bi go zapach pistoletu, oliwy, mosi nych usek i kordy tu. ysza z bliska glos Grutasa, chocia jego twarz widzia tylko przez lornetk . Litwin mówi tak samo jak kiedy , tonem ponurym i szyderczym, takim, który poprzedza cios. - Ogrzej mi szlafrok - rozkaza . - Po k pieli id do
ni. Napu
pary.
Pokojówka rozsun a drzwi i otworzy a zawór. Jedynym obcym kolorem w bia ej ni by a czerwie
obudowy zegara i termometru, które wygl da y jak przyrz dy w
okr towej kot owni i mia y du e cyfry,
eby mo na je by o odczyta
w g stej parze.
Wskazówka minutowa zegara sun a po cyferblacie w stron czerwonej kreski. Grutas trzyma r ce za g ow . Pod pach mia wytatuowane gestapowskie b yskawice. Poruszy mi niem i b yskawice drgn y. - Bum! Donnerwette - Kobieta wzdrygn a si , a on wybuchn ci nie uderz . Podobasz mi si . Ka
miechem. - Nie, ju
zrobi ci protez . B dziesz mog a wk ada j na noc do
szklanki, eby nie przeszkadza a. Hannibal wszed do azienki w k bach pary z pistoletem wycelowanym w jego serce. W drugiej r ce trzyma butelk ze spirytusem. Grutas podci gn
si z piskiem skóry i usiad . Sp oszona kobieta odruchowo si
cofn a. Hannibal stan tu za ni . - Ciesz si , e przyszed Hannibal jest pijany. - Zawsze uwa
- powiedzia Litwin. Spojrza na butelk z nadziej , e em, e jestem ci co winien.
- Rozmawia em o tym z Milkiem. - No i? - Wpad na pewne rozwi zanie. - Pieni dze. Oczywi cie! Mia ci je da . Da ? To dobrze. - Niech pani zmoczy r cznik - rzuci Hannibal, nie patrz c na kobiet . - Potem prosz usi
w k cie i zas oni sobie twarz. Szybko. Niech pani zmoczy r cznik. Kobieta zanurzy a r cznik w wodzie i uciek a do k ta. - Zabij go - szepn a. - Tak d ugo czeka em,
Widzia em j
eby zobaczy
pa sk
twarz - powiedzia Hannibal. -
w twarzy ka dego ch opca bij cego s abszych, ka dego, kogo ukara em.
My la em, e jest pan ro lejszy. Do azienki wesz a pokojówka ze szlafrokiem. Przez otwarte drzwi zobaczy a dumik na lufie pistoletu. W papuciach, po mi kkim dywanie, wycofa a si bezszelestnie na korytarz. Grutas te umo liwiaj
patrzy na pistolet. By to pistolet Milki. Mia na zamku nak adk
za
enie t umika. Je li ma y Lecter si na tym nie zna , odda tylko jeden
strza . A potem b dzie musia szarpa si z zamkiem. - Widzia
, co mam w domu? - spyta . - Wszystko dzi ki wojnie! Przywyk
do
adnych rzeczy i mo esz je mie . Jeste my do siebie podobni! Jeste my lud mi nowej epoki, Hannibalu. Ty, ja, czyli mietanka, zawsze wyp yniemy na wierzch! - Nabra na r
mydlin,
eby pokaza mu, jak p ywaj i oswoi go ze swymi ruchami. - To nie wyp ynie. - Hannibal wrzuci do wanny jego nie miertelnik. Blaszka opad a na dno jak li . - Ale spirytus tak. - Cisn pal cym p ynem i od amkami szk a. Wyj
butelk w cian za Grutasem, obryzguj c go z kieszeni zapalniczk . Gdy j otworzy , Mueller
odbezpieczy pistolet tu za jego uchem. Gassmann i Dieter chwycili go i przytrzymali za r ce. Mueller pchn luf pistoletu do góry i wprawnie go rozbroi . Pistolet wetkn sobie za pas. - Nie strzela - rozkaza Grutas. - Nie rozwalcie mi kafelków. Najpierw chc z nim troch pogada . A potem niech zdycha w wannie tak jak jego siostra. - Stan Gestem r ki przywo szeroko roz
kobiet , teraz rozpaczliwie przymiln . Zacz
na r czniku.
obraca si dooko a z
onymi r kami, a ona zbryzga a wod mineraln jego ogolone cia o.
- Wiesz, jakie to uczucie, te b belki? - rzuci . - Jakby si na nowo narodzi . Jestem odrodzony i yj w nowym wiecie, gdzie nie ma dla ciebie miejsca. Nie mog uwierzy , e zabi
Milka sam. - Kto mi pomóg - odpar Hannibal. - Na wann z nim. Kiedy powiem, poder nijcie mu gard o. D wign li go z pod ogi,
przytrzymali nad wann jego szyj i g ow . Mueller mia spr ynowiec. Przy
mu ostrze
do gard a. - Popatrz na mnie, panie hrabio, ksi
mój ma y. Wykr
szyj i popatrz. Napnij j
mocno, to szybciej si wykrwawisz, krócej b dzie bola o. Tyk - tyk - przez otwarte drzwi do
ni Hannibal widzia przesuwaj
si
wskazówk zegara. - Powiedz - ci gn Grutas. - Nakarmi by mn siostrzyczk , gdyby umiera a z g odu? Przecie j kocha
.
- Oczywi cie. Grutas u miechn si i uszczypn go w policzek. - No prosz . Sam widzisz. Mi bym ci nie przeprosi . Straci
. A ja kocham siebie tak, jak ty kocha
siostr na wojnie. - G
To bekni cie to mój ca y komentarz. Mam ci z
no bekn
i wybuchn
j . Nigdy miechem. -
kondolencje? Znajdziesz je w s owniku
mi dzy „kondom” i „kutas”. Chla nij go, Mueller. Powiem ci co jeszcze i b dzie to ostatnia rzecz, jak us yszysz. Powiem ci, co ty zrobi
, eby prze
...
azienk wstrz sa eksplozja. Zlew odpada od ciany, z rur tryska woda, ga nie wiat o. Na pod odze k bowisko cia , Mueller, Gassmann, Dieter i kobieta. Gassmann obrywa no em w rami , klnie i przera liwie wrzeszczy. Hannibal trafia kogo
okciem w
twarz i wstaje. S yszy huk, widzi b ysk wystrza u i od amki kafelków siek mu twarz. Dym, po cianie pe znie g sty dym. Na pod odze klekocze pistolet, Dieter próbuje go dosi gn . Grutas jest szybszy: chwyta bro , podnosi, ale kobieta skacze na niego i orze mu twarz paznokciami. Grutas strzela jej dwa razy w pier . Wstaje, znów podnosi pistolet. Hannibal trafia go mokrym r cznikiem w oczy. Na plecach siedzi mu teraz Dieter: Hannibal rzuca si do ty u, Niemiec uderza plecami w kraw
wanny i go puszcza. Hannibal wci
le y, gdy
dopada go Mueller. Próbuje wbi mu grube kciuki pod podbródek, lecz Hannibal uderza go w twarz, wyci ga r Niemiec stacza si
, wymacuje r koje
tkwi cego za pasem pistoletu i poci ga za spust.
z niego z rykiem, Hannibal ucieka. W ciemno ci musi zwolni ,
przyspiesza dopiero w wype niaj cym si dymem korytarzu. Chwyta wiadro pokojówki i biegnie dalej, s ysz c za sob tylko jeden wystrza . Wartownik jest ju w po owie drogi do domu. - Wody! - krzyczy Hannibal. Daje mu wiadro i p dzi dalej. - Lec po w a! Podjazd, droga, drzewa. Z ty u s yszy czyj krzyk. Na wzgórze i do sadu. Stacyjka, zap on, wymaca i zdj
drut.
Zwolni blokad spr ania, przekr ci r czk gazu i kop, jeden, drugi, trzeci. W czy
ssanie. Jeszcze jedno kopni cie. Motocykl budzi si z warkotem, wypada jak pocisk z zaro li, skr ca na cie
mi dzy drzewami, zaczepia o pniak t umikiem, wje
a z rykiem na drog i
wlok c za sob rur wydechow , w chmurze iskier znika w ciemno ci. Stra acy zostali do pó nej nocy, dogaszaj c piwnic i szprycuj c szczeliny mi dzy cianami. Grutas sta na ko cu ogrodu, nie zwa aj c na k by dymu i pary bij ce w nocne niebo. Patrzy w stron Pary a.
53 Studentka piel gniarstwa mia a rude w osy i oczy koloru jego oczu. Kiedy odszed na bok,
eby ust pi jej miejsca przy poide ku w uczelnianym korytarzu, podesz a bli ej,
poci gn a nosem i spyta a: - Od kiedy ty palisz? - Próbuj rzuci - odpar . - Masz spalone brwi! - Nie uwa
em z zapalniczk .
- Je li nie uwa asz z ogniem, nie powiniene gotowa . - Poliza a kciuk i wyg adzi a mu brwi. - Moja kole anka z pokoju i ja robimy dzi gulasz. B dzie mnóstwo... - Dzi kuj . Naprawd . Jestem ju umówiony. W li cie do pani Murasaki spyta , czy mo e wpa . Do listu do czy ga zk glicynii, stosownie zwi
w pe nej uni enia skrusze. Ona do czy a do listu dwie ga zki, ga zk
ciemnoró owego mirtu i wiosenny p d sosny z male
szyszk . Sosny nie wysy a si bez
namys u. Podniecaj ce i bezgraniczne kryj si w niej przes ania. Poissonnier nie zawiód . W zimnej wodzie morskiej przechowa dla niej cztery doskona e je owce z Bretanii. U rze nika. po s siedzku, kupi a trzustk
ciel
, ju
wymoczon w mleku i sprasowan . Potem wpad a do Fauchona po tarte z gruszk , a na ko cu kupi a siateczk pomara czy*. Ob adowana zakupami przystan a przed kwiaciarni . Nie, Hannibal na pewno przyniesie kwiaty. I przyniós . Z tylnego siode ka motocykla stercza p k d ugich tulipanów, lilii i paproci. Dwie kobiety, które przechodzi y przez jezdni , powiedzia y, e wygl da to jak koguci ogon. Pu ci do nich oko i kiedy zmieni o si
wiat o, z lekkim sercem pojecha dalej.
Zaparkowa w zau ku za domem pani Murasaki i z bukietem kwiatów ruszy w stron rogu. W
nie macha r
dozorczyni, gdy chwyci go Popi i dwaj krzepcy policjanci,
którzy wyszli z domu. Popi zabra mu kwiaty. - To nie dla pana - powiedzia Hannibal. - Jeste aresztowany - odpar inspektor. Kiedy policjanci go skuli, w
mu bukiet
pod pach . W biurze na Quai des Orievres zostawi go samego i kaza mu czeka pó godziny w atmosferze paryskiej komendy. Gdy wróci , Hannibal wk ada w
nie ostatni kwiat do
karafki z wod na jego biurku. - I jak si panu podoba? Popi zdzieli go ma , gumow pa
i Hannibal upad .
- A to ci si podoba? Zza inspektora wychyn wi kszy z dwóch policjantów, którzy go aresztowali, i stan nad Hannibalem. - Odpowiadaj na pytania: podoba ci si to? - powtórzy Popi . - Jest szczersze ni cisk pa skiej r ki. No i pa ka jest przynajmniej czystsza. Popi wyj z koperty dwa nie miertelniki na sznurku. - Znalaz em je w twoim pokoju. Tych dwóch s dzono in absentia w Norymberdze. Gdzie oni s ? - Nie wiem. - Nie chcesz zobaczy
ich na stryczku? Maj
tam angielsk
zapadni , ale taka
zapadnia nie oberwie g owy. Kat nie wygotowuje ani nie naci ga sznura. Skazaniec podskakuje na nim jak jo - jo. Powinno ci to przypa
do gustu.
- Inspektorze, nie zna pan mojego gustu i nigdy go pan nie pozna. - Do diab a z s dami, po prostu musisz ich zabi , tak? - Pan te , prawda? Przychodzi pan na ka
egzekucj , eby popatrze . Taki ma pan
gust. Czy mogliby my porozmawia w cztery oczy? - Hannibal wyj z kieszeni zakrwawion kartk w celofanie. - Ma pan list od Louisa Ferrata. Popi kaza policjantom wyj . - Znalaz em go po egzekucji, rozcinaj c jego ubranie. - Hannibal przeczyta na g os fragment widoczny nad za amaniem papieru. - „Panie inspektorze, dlaczego zadr cza mnie Pan pytaniami, na które zna pan odpowied ? Widzia em Pana w Lyonie... „ I tak dalej. Poda mu list. - Mo e pan otworzy , papier ju wysech . Nie cuchnie. Kartka sucho zatrzeszcza a, odpad o kilka czarnych p atków. Sko czywszy czyta , Popi usiad , trzymaj c list przy skroni. - Czy kto z pa skiej rodziny pomacha panu z tej ciuchci na do widzenia? - spyta Hannibal. - A mo e tego dnia kierowa pan ruchem na dworcu? Popi wzi zamach. - Nie zrobi pan tego - powiedzia cicho Hannibal. - Gdybym co wiedzia , dlaczego mia bym to panu mówi ? To bardzo rozs dne pytanie. Mo e za atwi im pan bilety do Argentyny. Popi zamkn i otworzy oczy.
- Petain by moim bohaterem. Od zawsze. Mój ojciec, moi wujowie walczyli pod nim w tamtej wojnie. Kiedy utworzy nowy rz d, powiedzia nam tak: „Utrzymujcie ad i porz dek, dopóki nie wyrzucimy st d Niemców. Vichy uratuje Francj ”. Byli my policjantami, uznali my, e to taka sama s
ba.
- Pomaga pan Niemcom? Popi wzruszy ramionami. - Utrzymywa em ad i porz dek. Mo e to im pomaga o. Potem zobaczy em jeden z tych poci gów. Zdezerterowa em i wst pi em do ruchu oporu. Nie ufali mi, dopóki nie zabi em gestapowca. Niemcy rozstrzelali w odwecie o miu wie niaków. Czu em si tak, jakbym to ja ich zabi . Co to za wojna? Walczyli my w Normandii, w ród ywop otów, klikaj c tym, eby rozpozna swoich. - Wzi
z biurka „ wierszczyk” i klikn
dwa razy. -
Oznacza o to: jestem swój, nie strzelajcie. Dortlicha mam gdzie . Pomó mi znale
ich. Jak
szukasz Grutasa? - Przez krewnych na Litwie, ko cielne znajomo ci matki. - Móg bym wsadzi ci za fa szywe papiery, wystarczy yby zeznania tego wi nia. Je li ci
wypuszcz , przyrzekniesz,
e powiesz mi wszystko, czego si
dowiesz?
Przysi gniesz na Boga? - Na Boga? Tak, w ka dej chwili. Ma pan Bibli ? - W biblioteczce sta egzemplarz Pensees. Hannibal zdj go z pó ki. - Mo emy równie wykorzysta Pascala. - Przysi gniesz na ycie pani Murasaki? Lekkie wahanie. - Tak, przysi gn . - Hannibal wzi z biurka „ wierszczyk” i dwa razy zaklika . Popi zwróci mu nie miertelniki. Po jego wyj ciu do gabinetu zajrza asystent Popi a. Inspektor da znak przez okno. Gdy Hannibal wyszed na ulic , ruszy za nim tajniak. - On co wie - powiedzia Popi . - Ma spalone brwi. Sprawd po ary w Ile de France, wszystkie, z ostatnich trzech dni. Kiedy zaprowadzi nas do Grutasa, postawi go przed s dem za tego rze nika. - Dlaczego akurat za rze nika? - Bo to by o zabójstwo w. afekcie, Etienne. Nie chc , eby go skazano. Chc , eby uznano go za niepoczytalnego. W szpitalu dla umys owo chorych zbadaj go i sprawdz , kim teraz jest. - A kim jest? Jak pan my li? - Ma ym ch opcem. Hannibal umar w czterdziestym pi tym. Tam, w ród niegów, próbuj c ratowa siostr . Jego serce umar o wraz z Misza. Kim teraz jest? Jeszcze nie wymy lono na to s owa. Z braku lepszego nazwiemy go potworem.
54 Ws
bówce konsjer ki, za drzwiami o poziomo dzielonych skrzyd ach z matowymi
szybami, by o ciemno. Hannibal przekr ci klucz w zamku i wszed do rodka. Konsjer ka siedzia a przy biurku. W
nie segregowa a listy wed ug nazwisk
lokatorów i wygl da o to tak, jakby uk ada a pasjansa. W mi kk skór jej szyi wbija si boko stalowy drut blokady roweru, na brod zwisa jej j zyk. Hannibal zapuka . S ysza , jak w rodku dzwoni telefon. Dzwoni dziwnie ostro i natarczywie. Gdy w
klucz do zamka, drzwi si otworzy y. Przebieg przez mieszkanie,
szukaj c, rozgl daj c si i wzdrygaj c przed otwartymi drzwiami do sypialni, ale w sypialni te jej nie by o. Telefon dzwoni i dzwoni . Hannibal podniós s uchawk . W kuchni Cafe de L'Est, uwi zione w klatce trznadle czeka y, a zanurz je w armagnacu i obgotuj w bulgocz cym na p ycie wrz tku. Grutas chwyci pani Murasaki za kark, pchn j i przytrzyma jej g ow tu nad gotuj
si wod . Mia a zwi zane z ty u r ce.
Mueller ciska j za nadgarstki. - Kontynuuj c nasz
rozmow
Hannibala. * Chcesz zobaczy j
- powiedzia Grutas, s ysz c w s uchawce g os
yw ?
- Tak. - To pos uchaj troch i zgadnij, czy ma jeszcze policzki. To w tle - co to jest? Gotuj ca si woda? Mo e mu si tylko tak zdawa o? Bulgotanie wody s ysza we snach. - Powiedz co do swojego ma ego jebaki. - Kochanie, nie... Nie doko czy a, bo Grutas zabra s uchawk . Szarpn a si i wraz z Muellerem wpad a na klatk z ptakami. Trznadle podnios y krzyk. - Kochanie - rzuci Grutas do s uchawki. - Za swoj siostr zabi i wysadzi
dwóch moich ludzi
w powietrze mój dom. Proponuj ci ycie za ycie. Przynie wszystko co masz,
nie miertelniki, notes Garkot uka, wszystko. Mam ochot pos ucha , jak ta
ta kwiczy.
- Gdzie... - Zamknij mord . Budka telefoniczna na trzydziestym szóstym kilometrze drogi do Trilbardou. B
tam o wschodzie s
ca, zadzwoni . Je li ci nie b dzie, dostaniesz poczt
jej policzki. Je eli zobacz Popi a czy innego gliniarza, przy
ci w paczce jej serce. Mo e
wykorzystasz je do swoich bada , pogrzebiesz w komorach i znajdziesz tam swoj twarz.
ycie za ycie? - ycie za ycie - odpar Hannibal. Po czenie zosta o przerwane. Dieter i Mueller zawlekli j do czekaj cej przed restauracj furgonetki. Kolnas zmieni tablice rejestracyjne w samochodzie Grutasa. Grutas otworzy baga nik i wyj snajperk Dragunowa. Da j Dieterowi. - Kolnas, przynie s ój - rzuci . Chcia , eby pani Murasaki go s ysza a. Wydaj c rozkazy, chciwie obserwowa jej twarz. - We samochód. Zabij go w tej budce. - Poda Dieterowi s ój. - Obetnij mu jaja i przywie je na ód . B
pod Nemours.
Hannibal nie chcia wygl da przez okno; wiedzia , e na dole czekaj tajniacy Popi a. Wszed do sypialni. Przez chwil siedzia na
ku z zamkni tymi oczami. W uszach wci
pobrzmiewa y mu odg osy z t a. wir - wir. Ba tycki dialekt trznadli. Po ciel
pani
prze cierad ach, przy Rozci gn
Murasaki
pachnia a
lawend .
je do twarzy, potem zerwa je z
Kurczowo
zacisn
palce
na
ka i szybko zamoczy w wannie.
w pokoju sznur na bielizn , powiesi na nim kimono i w czy wentylator z
obrotow g owic . Powoli wiruj ce opaty wprawia y w ruch kimono i jego cie na zas onach. Sta przed samurajsk zbroj i ze sztyletem tanto w r ku patrzy na mask pana Masamune. - Je li mo esz jej pomóc, pomó teraz. Za
na szyj sznur i wsun sztylet za ko nierz.
Potem skr ci i zwi za mokre prze cierad a niczym wi zienny samobójca i gdy sko czy , prowizoryczna lina zwiesza a si cztery i pó metra nad ziemi . Schodzi powoli. Wreszcie si pu ci i po d ugim, jak mu si zdawa o, locie uderzy bole nie stopami w tward nawierzchni jezdni, przetoczy si i wsta . Wyprowadzi motocykl na biegn
za domem ulic , wcisn
rozrusznika i wsiad , gdy silnik odpali . Chcia wzi
sprz
o, kopn
peda
pistolet Milki i musia si pospieszy .
55 Trznadle w klatce przed Cafe de L'Est kr ci y si
i cichutko po”
wierkiwa y,
niespokojne w jasnym wietle ksi yca. Markiza na patio by a zwini ta, parasole z jadalni by o ciemno, ale w kuchni i w barze pali o si
one. W
wiat o.
Hercule zmywa pod og . Na sto ku przy barze siedzia pochylony nad ksi gami Kolnas. Hannibal cofn si w mrok, uruchomi motor i odjecha , nie w czaj c wiate . Ostatnie kilkaset metrów do domu przy rue Juliana przeszed piechot . Na podje dzie sta citroen deux cheveaux; kierowca zaci gn
si ostatni raz i pstrykn
niedopa kiem przez
okno. Niedopa ek spad na ziemi w fontannie iskier. Kierowca usiad wygodniej i opar ow o zag ówek. Chyba poszed spa . Zza kuchennego ywop otu Hannibal móg zajrze do wn trza domu. Madame Kolnas przesz a przed oknem, rozmawiaj c z kim za niskim, eby go zobaczy . Noc by a ciep a, a przes oni te siatk okna otwarte. Siatkowane kuchenne drzwi wychodzi y na ogród. Sztylet tanto bez trudu przeci siatk i podwa
zaszczepk . Hannibal wytar buty w mat i wszed
do rodka. Kuchenny zegar tyka jakby za g
no. Z azienki dochodzi szum wody z kranu i
odg osy chlapania. Trzymaj c si blisko ciany min prowadz ce tam drzwi. S ysza , jak pani Kolnas mówi co do dziecka. Nast pne drzwi by y uchylone. Przez szpar zobaczy pó ki z zabawkami i wielkiego pluszowego s onia. Zajrza do rodka. Dwa
ka.
Na tym bli ej drzwi spa a Katerina Kolnas. Mia a przekrzywion g ówk , kciukiem dotyka a czo a. Widzia , jak pulsuje jej
ka na skroni. S ysza bicie jej serca. Na r ku mia a
bransoletk Miszy Zamruga w ciep ym wietle lampki. S ysza , jak mruga. S ysza jej oddech. S ysza g os ony Kolnasa w korytarzu. Cichutkie d wi ki ponad wype niaj cym go rykiem. - Chod , Bu eczko - mówi a madame Kolnas. - Pora si wytrze . Barka, czarna i z owró bna, cumowa a przy nabrze u w k bi cej si mgle. Grutas i Mueller wnie li zwi zan i zakneblowan pani Murasaki na pok ad i skr cili w zej ciówk za nadbudówk . Grutas kopn
drzwi do pokoju przes ucha na dolnym pok adzie. Po rodku
pokoju sta o krzes o, a pod nim le
o zakrwawione prze cierad o.
- Przepraszam za ten ba agan - powiedzia Litwin. - Zaraz wezw pokojówk . Eva! Przeszed do s siedniej kabiny i otworzy drzwi. Trzy przykute do niego z nienawi ci w oczach. Eva w
nie wynosi a pe ne nocniki.
ka kobiety spojrza y na
- Marsz do mnie - warkn Grutas. Trzymaj c si jak najdalej od niego, kobieta wesz a do pokoju przes ucha i zmieni a prze cierad a. Chcia a wyj
z brudnym, ale Grutas j zatrzyma .
- Zostaw. Zwi je i rzu , niech je widzi. Przywi zali pani Murasaki do krzes a. Grutas odprawi Muellera. Potem rozwali si na szezlongu, roz
nogi i zacz
masowa sobie uda. - Czy wiesz, co si z tob stanie, je li nie dasz mi rozkoszy? - spyta . Pani Murasaki zamkn a oczy. ód zadygota a i odbi a od brzegu. Hercule wyszed dwa razy z koszem na odpadki. Potem odpi
rower, wsiad i
odjecha . Tylne wiate ko roweru nie znik o jeszcze w mroku, gdy Hannibal w lizgn
si do
kuchni. Niós co du ego w przesi kni tej krwi torbie. Do kuchni wszed Kolnas z ksi opalanego drewnem pieca, wrzuci
rachunkow
w r ku. Otworzy drzwiczki do
do ognia kilka kwitów i wepchn
je g biej
pogrzebaczem. - Herr Kolnas. Herr Kolnas w otoczeniu misek. Kolnas odwróci si b yskawicznie i zobaczy Hannibala, który sta pod cian z kieliszkiem wina w jednej i z pistoletem w drugiej r ce. - Czego pan chce? Ju zamkni te. - Kolnas w miskowym raju. Miski, wsz dzie miski. Nosi pan swój nie miertelnik, Herr Kolnas? - Nazywam si Kleber. Jestem Francuzem i zaraz zadzwoni po policj . - Pozwoli pan, e go wyr cz . - Hannibal odstawi kieliszek i podniós s uchawk telefonu. - B dzie pan mia co przeciwko temu, e zadzwoni przy okazji do komisarza do spraw zbrodni wojennych? Zap ac za po czenie. - Pierdol si , chuju. Dzwo sobie, gdzie chcesz. Chcesz, to dzwo , mówi powa nie. Albo ja to zrobi . Mam papiery, mam przyjació . - A ja mam dzieci. Pa skie. - Co to znaczy? - Obydwoje. By em na rue Juliana. Wszed em do pokoju z wielkim pluszowym oniem i je zabra em. -
esz.
- „We j , ona i tak umrze”. Tak pan wtedy powiedzia . Pami ta pan? Id c z misk za Grutasem. Przynios em co na pieczyste. - Hannibal si gn
za siebie i rzuci na stó
zakrwawion torb . - Mo emy to razem ugotowa jak za dobrych, starych czasów. - Rzuci na stó bransoletk Miszy. Bransoletka zakr ci a si wokó w asnej osi i znieruchomia a. Kolnas omal nie zwymiotowa . Przez chwil r ce trz móg dotkn
y mu si tak bardzo, e nie
torby, a potem rozerwa j , rozerwa lepki od krwi papier, rozdar mi so i ko ci.
- To tylko rostbef, Herr Kolnas. I melon. Kupi em w halach. Ale wie pan teraz, jakie to uczucie, prawda? Kolnas chcia rozora mu twarz uwalanymi krwi r kami, lecz straci równowag i upad na stó . Hannibal przytrzyma go, r koje ci pistoletu grzmotn
w podstaw czaszki i
Litwin straci przytomno . Wysmarowana krwi
twarz Hannibala wygl da a jak twarze demonów z jego
asnych snów. Polewa Kolnasa wod , dopóki ten nie otworzy oczu. - Gdzie jest Katerina, co z ni zrobi
?
- Jest bezpieczna. Ró owiutka i absolutnie doskona a. Wida , jak pulsuje jej
ka na
skroni. Zwróc j panu, kiedy zwrócicie mi pani Murasaki. - Je li to zrobi , b dzie po mnie. - Nie. Grutas zostanie aresztowany, a ja nie b
pami ta , jak wygl da pa ska twarz.
Oszcz dz pana ze wzgl du na dzieci. - Sk d mam wiedzie , czy jeszcze yj . - Przysi gam na dusz mojej siostry, e us yszy pan ich g os. S bezpieczne. Prosz mi pomóc, bo pana zabij i dzieci umr z g odu. Gdzie jest Grutas? Gdzie jest pani Murasaki? Kolnas prze kn
lin i zakrztusi si w asn krwi .
- Grutas mieszka na odzi, na barce; ci gle gdzie p ywa. Teraz jest na Canal du Loing na po udnie od Nemours. - Nazwa barki? - „Christabel”. Da
s owo: gdzie s moje dzieci?
Hannibal pu ci go, podniós s uchawk telefonu przy kasie, wykr ci numer i poda uchawk Kolnasowi. Przez chwil Litwin nie móg rozpozna g osu ony, a potem krzykn : - Halo! Halo! Astrid? Zajrzyj do dzieci i daj mi do telefonu Katerin ! Szybko! ucha zaspanego g osu córki i zmienia a mu si twarz. Najpierw zago ci na niej wyraz ulgi, potem dziwna pustka, a przez ca y ten czas jego r ka w drowa a powoli w stron ukrytego pod kas rewolweru. Opad y mu ramiona. - Oszuka
mnie, Lecter.
- Dotrzyma em s owa. Oszcz dz pana ze wzgl du na...
Kolnas odwróci si z wielkim webleyem w r ku. Hannibal uderzy go w nadgarstek i rewolwer wypali tu obok nich. Japo skie tatito przebi o Litwinowi podbródek i wysz o czubkiem g owy. Zadynda a s uchawka telefonu. Kolnas run
na twarz. Hannibal przewróci go na
plecy i przez chwil przygl da mu si z krzes a. Otwarte oczy Litwina zachodzi y ju mg . Hannibal przykry mu twarz misk . - Wzi klatk z trznadlami i wyniós j na dwór. Ostatniego musia z apa i rzuci go w roz wietlone ksi ycem niebo. Potem otworzy ptaszarni i wyp oszy z niej wszystkie ptaki. Trznadle utworzy y stado i okr
y go raz, przemykaj c przez patio dziesi tkami
malutkich cieni i wspinaj c si coraz wy ej, eby wyczu wiatr i poszuka gwiazdy polarnej. - Le cie - szepn Hannibal. - Ba tyk jest tam. Zosta cie na ca y sezon.
56 Przez bezkresn noc, przez ciemne pola Ile de France, mkn
pojedynczy punkcik
wiat a, motocykl z rozp aszczonym na baku Hannibalem. Z dala od betonowych dróg na po udnie od Nemours, star
cie
holownicz wzd
Canal du Loing, po asfalcie i wirze,
przejecha przez rodek stada krów i czuj c na plecach smagni cie p dzelkowatego ogona, gwa townie skr ci . Pod b otnikami zagrzechota
wir: motocykl potrz sn
bem, odzyska
równowag , nabra pr dko ci i pop dzi dalej. wiat a Nemours zosta y w tyle i zmatowia y, krajobraz si rozp aszczy . Z przodu by a tylko ciemno , absurdalnie wyra na droga, rosn ce na poboczu krzaki i po erana przez mrok smuga
tego wiat a. Hannibal zastanawia si , czy nie skr ci za daleko na po udnie
od miasta - czy by barka by a za nim? Zatrzyma si i zgasi wiat a. Siedzia po ciemku i my la , pod nim dygota motocykl. Zdawa o si , e przez
jeden za drugim, sun dwa ma e domy, tam, daleko w
ciemno ci. Nad brzegiem Canal du Loing wida by o tylko nadbudówki. Barka p yn a na po udnie, pieszcz c brzegi kana u agodnymi falami. Na kach spa y krowy, na barce panowa cudowny spokój. Ranny Mueller z zszytym udem siedzia na óciennym krze le na dziobie, ze strzelb opart o reling. Gassmann otworzy szafk na rufie i wyj kilka p óciennych obijaczy. dz cy trzysta metrów za bark Hannibal zwolni i o jego golenie otar y si krzaki. Silnik cicho zabulgota i zgas . Hannibal otworzy torb przy siode ku i wyj
lornetk ojca.
Po ciemku nie móg odczyta nazwy odzi. Widzia tylko jej wiat a pozycyjne i wiat o jarz ce si za zas onami w oknach. Kana by w tym miejscu zbyt szeroki, eby wskoczy na pok ad. St d, z brzegu, móg by trafi kapitana w sterówce - a ju na pewno go stamt d wykurzy - ale wtedy postawi by na nogi ca
za og i musia by walczy z wszystkimi naraz.
Nabiegliby pewnie z obydwu stron, jednocze nie. Widzia os oni
zej ciówk na rufie i
ciemne wybrzuszenie na dziobie, prawdopodobnie luk prowadz cy na dolny pok ad. W sterówce jarzy o si
wiat o kompasu, ale nie móg tam nikogo dostrzec. Musia ich
wyprzedzi . Droga bieg a tu przy wodzie, a ki by y zbyt wyboiste, eby zrobi objazd. Wyprzedza ich, czuj c mrowienie w zwróconym do barki boku. Zerkn Grossman wci
w lewo.
wyjmowa obijacze z szafki. Us ysza warkot silnika i podniós g ow . Nad
wietlikami w nadbudówce kr
y my.
Hannibal utrzymywa sta
pr dko . Zobaczy
wiat a samochodu przeje
aj cego
przez most kilometr dalej. luza. Kana zw stanowi a integraln cz
si tam i by ledwie dwa razy szerszy od szeroko ci barki. luza kamiennego mostu. Mia a wbudowane w kamie
pude kowaty basen za mostem by niewiele d
ukowate wrota, a
szy od „Christabel”.
Hannibal skr ci w lewo, na drog
prowadz
obserwowa go kapitan barki. Sto metrów dalej zgasi
na most, na wypadek, gdyby wiat a, zawróci i ukry motocykl w
krzakach. Potem ruszy piechot w mrok. Kilka odzi wios owych le
o do góry dnem na brzegu. Usiad mi dzy dwiema
najbli szymi i wygl daj c zza kad uba, obserwowa oddalon o pi set metrów bark . By o bardzo ciemno. S ysza radio z budki na drugim ko cu mostu, pewnie z domku luzowego. Schowa pistolet do kieszeni i zapi guziki. Malutkie wiat a pozycyjne barki zbli
y si bardzo powoli, czerwone wiate ko na
bakburcie i bia e wysoko na sk adanym maszcie nad kabin . ód b dzie musia a zatrzyma si i opu ci co najmniej metr. Hannibal po
si na brzegu w ród wodorostów. By o
jeszcze za wcze nie na wierszcze. Czeka . Barka sun a po wodzie. Powoli, powolutku. Mia czas pomy le . To, co zrobi w restauracji, by o po cz ci niemi e i wola by tego nie pami ta : darowa Kolnasowi ycie, nie szkodzi, e na krótko, a to, e pozwoli mu si odezwa , by o po prostu obrzydliwe. Dobrze natomiast wspomina ten chrz st, to chrupni cie, które poczu w r ku, kiedy ostrze tanto wysz o Kolnasowi wierzchem czaszki niczym ma y róg. Satysfakcja wi ksza ni z Milkiem. Rzeczy przyjemne: dowód pitagorejski z p ytkami, urwanie g owy Dortlichowi. Mi e perspektywy: potrawka z zaj ca na kolacj
z pani
Murasaki w restauracji Pola
Marsowe. By spokojny. Serce bi o mu siedemdziesi t dwa razy na minut . Ciemno
pod luz , niebo czyste i usiane gwiazdami. Kiedy barka dotrze do mostu
jej górne wiat a pozycyjne powinny znale Ale zanim tam dotar a, z
si mi dzy tymi najni szymi.
ony maszt opad w dó , a wraz z nim, niczym gwiazda,
spad y z nieba wiate ka. W wielkim reflektorze pok adowym rozjarzy si jaskrawy promie
arnik, trysn
i Hannibal rozp aszczy si na ziemi w chwili, gdy wietlista smuga
musn a go, by znieruchomie na wrotach luzy. Zabucza buczek. W domku na mo cie zapali o si
wiat o i nieca
minut pó niej wyszed stamt d luzowy, nak adaj c szelki.
Hannibal nakr ci t umik na luf pistoletu. Dziobow zej ciówk wyszed na pok ad Vladis Grutas. Przeci gn
si i wrzuci do
wody papierosa. Powiedzia co do Muellera, schowa strzelb mi dzy gazonami, eby nie
zobaczy jej luzowy i zszed na dó . Gassmann zamocowa obijacze na rufie i przygotowa lin . Otworzy y si wrota. luzowy wszed do budki i zapali wiat a na bocznych pacho kach. Barka prze lizgn a si pod mostem, wp yn a do luzy i kapitan dal ca
wstecz. Gdy zadudni silnik, nisko
pochylony Hannibal wpad na most, nie wystawiaj c g owy nad barierk . Spojrza w dó , na przesuwaj
si pod nim bark , na pok ad i nadbudówki. Przez
wietlik w dachu nadbudówki mign a mu przywi zana do krzes a pani Murasaki, widoczna tylko przez chwil bezpo rednio z góry. Wyrównanie poziomu wody zaj o mniej wi cej dziesi
minut, a potem zgrzytn y
ci kie wrota i Gassmann z Muellerem zacz li zbiera liny. luzowy odwróci si ty em do nich. Kapitan otworzy przepustnic i za bark zagotowa a si woda. Hannibal wychyli si za barierk . Z odleg
ci sze dziesi ciu centymetrów strzeli
Gassmannowi w g ow , stan na balustradzie, skoczy , wyl dowa na nim i przetoczy si po pok adzie. Kapitan poczu wstrz s i spojrza na liny na rufie, ale te o ni nie zahaczy y. Hannibal przekr ci klamk zej ciówki na rufie. Drzwi by y zamkni te. Kapitan wystawi g ow ze sterówki. - Gassmann? Hannibal ukucn
i obszuka trupa. Niemiec nie mia broni. Musia teraz przej
obok
sterówki, a na dziobie by Mueller. Skr ci w prawo. Kapitan wyszed i zobaczy Gassmanna, zobaczy g ow , z której ciek o do szpigatu. Hannibal pop dzi przed siebie pochylony za rz dem niskich kabin. Silnik mrucza na ja owym biegu. Pad strza , kula zrykoszetowa a z j kiem na wsporniku i Hannibal poczu piek ce mu ni cie na ramieniu. Odwróci si i zobaczy kapitana przycupni tego za nadbudówk
rufow . Za zej ciówk
dziobow
natomiast mign a
wytatuowana r ka, która chwyci a ukryt mi dzy gazonami strzelb . Hannibal wystrzeli i spud owa . Rami mia gor ce i mokre. Da nura mi dzy nadbudówki, wypad po drugiej stronie i pochylony, pobieg na dziób. Na dziobie by Mueller, który s ysz c jego kroki, wsta i wzi Strzelba zawadzi a luf o róg zej ciówki, wi c Mueller znów wzi
zamach strzelb .
zamach, lecz w tym
momencie Hannibal strzeli mu cztery razy w pier , poci gaj c za spust tak szybko, jak tylko móg . Strzelba wypali a i pocisk wyrwa dziur w drewnianej framudze. Mueller zatoczy si , spojrza na swoj pier , upad do ty u i znieruchomia wsparty plecami o reling. Drzwi by y otwarte. Hannibal wszed do rodka. Kapitan przykucn
przy ciele Gassmanna i zacz
szpera mu po kieszeniach. Szuka
kluczy. Schodami na dó . W ski korytarz dolnego pok adu i pierwsza kabina - pusta, tylko ka i
cuchy. Hannibal zatrzasn
drzwi i pop dzi do s siedniej. Zobaczy pani
Murasaki przywi zan do krzes a - podbieg do niej i stoj cy za drzwiami Grutas strzeli mu w plecy. Kula trafi a mi dzy opatki. Hannibal upad i znieruchomia w ka
y krwi.
Grutas si u miechn . Wbi mu luf pistoletu pod brod i szybko go obszuka . Odtr ci nog pistolet. Wyj zza pasa sztylet i d gn go czubkiem w nogi. Nogi ani drgn y. - Mój ma y Mannlein oberwa w kr gos up - powiedzia . - Nie czujesz nóg? Fatalnie. Ja ci chc obci
jaja, a ty nic nie czujesz.
- U miechn si do pani Murasaki. - Zrobi ci z nich portmonetk na napiwki. Hannibal otworzy oczy. - Ty widzisz? - Grutas pomacha mu przed nosem sztyletem. -
wietnie! To popatrz na to. - Stan
leciutko przesun
przed pani Murasaki i czubkiem sztyletu
po jej policzku. - Troszk si przy - najmniej zaró owi . - Wbi sztylet w
oparcie krzes a za jej g ow . - I zrobimy w nich kilka nowych otworów do seksu. Pani Murasaki milcza a. Nie odrywa a wzroku od Hannibala. Drgn y mu palce, r ka przesun a si lekko w stron g owy. Oczy spojrza y na Grutasa, potem znowu na ni . Pani Murasaki popatrzy a na Litwina z podnieceniem i gniewem na twarzy. Mog a by tak pi kna, jak tylko chcia a. Grutas nachyli si i poca owa j w usta. Zmia swoj twarz i z nieruchomymi, wyblak ymi oczami w
jej wargi, zgniót twarz
jej r
pod bluzk .
Hannibal si gn za g ow i wyj zza ko nierza sztylet tanto, zakrwawiony, wygi ty i wybrzuszony od kuli. Grutas zamruga , twarz wykrzywi mu potworny ból, ugi y si pod nim nogi i z przeci tymi ci gnami run
na Hannibala, który szybko spod niego wype
kopn a Grutasa w g ow
zwi zanymi nogami. Litwin próbowa podnie
. Pani Murasaki pistolet, lecz
Hannibal wykr ci luf do góry i w tym samym momencie pad strza . Hannibal przeci Grutasowi nadgarstek i bro wypad a Litwinowi z r ki. Pope
w jej stron , podpieraj c si
okciami - pe , szed na kolanach, upada i podci ga si , jak zwierz z przetr conym kr gos upem na drodze. Hannibal przeci sznur na r kach pani Murasaki, a ta chwyci a wbity w krzes o sztylet, przeci a sznur na kostkach nóg i stan a w k cie przy drzwiach. Hannibal, z coraz bardziej zakrwawionymi plecami, zaszed Grutasowi drog do pistoletu. Grutas znieruchomia i, wci
na kolanach, podniós g ow . By upiornie spokojny.
Patrzy na Hannibala swoimi wyblak ymi, zimnymi jak lód oczami. - Wszyscy eglujemy ku mierci - powiedzia . - Ja, ty, macocha, z któr si pieprzysz,
ludzie, których zabi
.
- To nie byli ludzie. - Jak smakowa Dortlich? Jak ryba? Milka te zjad
?
- Hannibalu - odezwa a si z k ta pani Murasaki. - Je li Popi go aresztuje, mo e nie aresztuje ciebie. Zosta ze mn . Oddaj go Popilowi. - On zjad moj siostr . - Ty te j jad
- odpar Grutas. - I co? Zabijesz si teraz?
- Nie. To k amstwo. - Ale jad
j , jad
. Garkot uk nakarmi ci uprzejmie roso kiem z siostruni. I teraz
chcesz zabi wszystkich tych, którzy o tym wiedz , tak? Twoja Japoneczka te ju wie, wi c te powiniene zabi . Wci
z zakrwawionym tanto Hannibal zatka sobie uszy. Spojrza na pani Murasaki,
sonduj c jej twarz, podszed bli ej i mocno j przytuli . - Nie, to k amstwo - szepn a. - Oddaj go Popilowi. Grutas drobi na kolanach w stron pistoletu. I mówi , przez ca y czas mówi . - Zjad
j , by
pó przytomny, apczywie po yka
za
.
Hannibal zadar g ow i przera liwie krzykn : - Nie! Podbiegi do Grutasa z podniesionym tanto, przygniót nog pistolet i wyci
liter
„M” na twarzy Litwina. Ci i krzycza : - „M” jak Misza! „M” jak Misza! „M” jak Misza! - Grutas le
na pod odze, a on
wycina wielkie litery na jego ciele. Krzyk od drzwi. Przyt umiony wystrza w czerwonawej mgle. Hannibal poczu podmuch z lufy tu nad g ow . Nie wiedzia , czy kula go trafi a. Odwróci si . Ty em do pani Murasaki sta kapitan barki ze sztyletem w obojczyku i z przeci
aort ; pistolet wy lizgn
mu si z r ki i kapitan run na pod og . Hannibal zachwia si , z twarz jak czerwona maska. Pani Murasaki zamkn a oczy. Zadr
a. - Jeste ranna? - Nie. - Kocham ci , pani. - Hannibal podszed bli ej. Otworzy a oczy i odepchn a jego
zakrwawione r ce. - A co pozosta o do kochania w tobie? - Wypad a z kabiny, wbieg a schodami na górny pok ad, odbi a si i ponad relingiem zanurkowa a do kana u. Barka uderzy a agodnie w brzeg. Zosta sam na sam z trupami, których wzrok szybko stawa si szklisty. Mueller i
Gassmann s teraz na dole, u stóp schodów. Poci ty w czerwon jode kabinie, tam, gdzie skona . Niczym wielk
Grutas le y w
lalk , ka dy z nich trzyma w ramionach
panzerfausta. Ostatniego Hannibal przywi za sze dziesi t centymetrów od zbiornika paliwa w maszynowni. Z magazynu ze sprz tem wzi
drapacz; kotwiczk o kilku pazurach, i
przywi za link do spustu panzerfausta. Stan na pok adzie z drapaczem w r ku, patrz c, jak sun ca powoli barka ociera si burt o betonowy brzeg kana u. Widzia równie
wiat a
yskaj ce na mo cie. S ysza krzyki i ujadanie psów. Wrzuci kotwiczk do wody. Gdy lina zacz a si powoli rozwija , znikaj c za burt , zszed na brzeg i ruszy przez
. Nie ogl da si za siebie. Gdy przeszed czterysta metrów,
nast pi wybuch. W plecy pchn a go fala uderzeniowa, przetoczy a si ' przez niego wraz z wi kow . Na
ce, kilka kroków za nim, wyl dowa kawa ek metalu. Barka pali a si
jaskrawym p omieniem, w niebo bucha snop iskier, które ognisty podmuch skr ca w spiral . Wybuch y pozosta e panzerfausty i seria eksplozji wyrzuci a w powietrze p on ce deski i belki. Z odleg
ci prawie dwóch kilometrów widzia
wiat a policyjnych radiowozów
migaj ce na luzie. Nie zawróci . Chodzi po kach; znale li go o wicie.
57 Latem w porze
niadaniowej przy wychodz cych na wschód oknach paryskiej
komendy zawsze k bi si t um m odych policjantów, którzy chcieli zobaczy , jak Simone Signoret pije kaw na tarasie domu przy Place Dauphin. Siedz cy przy biurku inspektor Popi nie podniós wzroku nawet wtedy, gdy otworzy y si prowadz ce na taras drzwi, i pozosta nieporuszony, s ysz c j k zawodu, gdy wyszed tam s
cy, eby podla kwiaty.
Okno by o szeroko otwarte i do pokoju wpada y s abe odg osy komunistycznej demonstracji na Quai des Orfevres i Pont Neuf. Demonstrantami byli g ównie studenci, którzy krzyczeli: „Uwolni Hannibala! Uwolni Hannibala!” Nie li transparenty z napisem: mier faszyzmowi” i
dali natychmiastowego uwolnienia Hannibala Lectera, który sta si
ostatnio ma znakomito ci . Broniono go w listach do „IlHumanite” i „Le Canard Enchaine”, a „Le Canard” zamie ci nawet zdj cie p on cej barki z podpisem: „Kanibale usma eni”. Opublikowane w „L'Humanite” wzruszaj ce wspomnienia z czasów kolektywizacji, spisane przez samego Hannibala, który przeszmuglowa artyku z aresztu, jeszcze bardziej podburzy y komunistów. Hannibal ch tnie napisa by artyku dla prawicowych ekstremistów, ale prawicowcy nie byli teraz w modzie i nie mogli demonstrowa w jego obronie. Przed Popi em le
o memorandum prokuratora, który pyta go o dowody przeciwko
Lecterowi. W atmosferze powojennego odwetu, l'Spuration sauvage, zarzuty przeciwko komu , kto zabi
jakoby kilku faszystów i zbrodniarzy wojennych, musia y by
niepodwa alne, a nawet je li naprawd
ich zabi , oskar enie go by oby niepopularne
politycznie. Od morderstwa rze nika Paula Momunda up yn o wiele lat, poza tym jak zauwa prokurator jedynym dowodem w tej sprawie by zapach olejku go dzikowego. Czy pomog oby im zatrzymanie pani Murasaki? - pyta . Czy dzia
a z nim w zmowie? Inspektor
by przeciwny jej aresztowaniu. Dok adnych okoliczno ci
mierci restauratora Kolnasa, albo „kryptofaszysty i
paskarza Kolnasa”, jak pisa y o nim gazety, nie uda o si ustali . Tak, w czaszce mia dziur niewiadomego pochodzenia, a jego j zyk i górne podniebienie zosta o przebite ostrym narz dziem. Test parafinowy wykaza , e tu przed mierci strzela z rewolweru. Z trupów na barce pozosta jedynie t uszcz i sadza. Ale wiedziano, e ludzie ci byli porywaczami i handlarzami niewolników. Bo czy
dzi ki numerowi rejestracyjnemu,
dostarczonemu przez pani
Murasaki, policja nie znalaz a furgonetki z dwiema
uprowadzonymi kobietami? ody Lecter nie by notowany. By najlepszym studentem na roku. Popi spojrza na zegarek i poszed do Audition 3; by to ich najlepszy pokój przes ucha , poniewa wpada o tam troch s grub warstw bia ej farby. Skin
ca, a upstrzone graffiti ciany poci gni to
g ow stra nikowi, trzasn
zasuw i weszli do rodka.
Hannibal siedzia przy pustym stole na rodku pokoju. Nogi mia przykute do nóg sto u, r ce do pier cienia na blacie. - Zdj
mu to - rozkaza Popi .
- Dzie dobry, panie inspektorze - powita go Hannibal. - Jest, przysz a - odpar Popi . - Doktor Dumas i doktor Rufin wróc po obiedzie. Zostawi go samego. Do pokoju wesz a pani Murasaki; Hannibal móg teraz wreszcie wsta . Gdy drzwi si zamkn y, przy
a do nich otwart d
.
- Dobrze sypiasz? - spyta a. - Tak, dobrze. - Masz yczenia wszystkiego najlepszego od Chiyoh. Pisze, e jest bardzo szcz liwa. - Ciesz si . - Jej ch opak sko czy studia i s ju zar czeni. - To mi o. Pauza. - Za
yli spó
z bra mi i robi skutery, takie ma e motocykle. Jak dot d zrobili
sze . Chiyoh ma nadziej , e b
mia y wzi cie.
- Na pewno. Sam taki kupi . Kobiety s lepszymi obserwatorkami ni m czy ni - w gr wchodzi tu umiej tno przetrwania - i natychmiast rozpoznaj po danie. Rozpoznaj równie jego brak. Pani Murasaki wyczu a, e Hannibal si zmieni . Brakowa o mu czego w oczach. Przypomnia y jej si s owa Murasaki Shikibu i wypowiedzia a je na g os: Wzburzone wody Szybko zamarzaj . Pod czystym niebem wiat o ksi yca i cie Przyp ywaj i odp ywaj . Hannibal zacytowa klasyczn odpowied ksi cia Genji:
Wspomnienia d ugiej mi
ci
Zbieraj si niczym lotny nieg. Wzruszaj jak mandarynki, Które skrzyd o w skrzyd o yn obok siebie pogr one we nie. - Nie - odpar a pani Murasaki. - Nie. Teraz jest tylko lód. Tamto odesz o. Czy nie? - Nie ma na wiecie osoby, któr lubi bym bardziej ni ciebie, pani - powiedzia Hannibal spokojnie i szczerze. Pani Murasaki lekko pochyli a g ow i wysz a. W gabinecie Popi a zasta a doktora Rufina i doktora Dumasa. Byli pogr eni w rozmowie. Rufin wzi j za r ce. - Mówi pan, e mo e zamarzn
w rodku na zawsze. - Wyczu a to pani? - spyta
Rufin. - Kocham go i nie mog go odnale . Pan mo e? - Nigdy nie mog em. Wysz a, nie spotkawszy si z Popi em. Hannibal zg osi si na ochotnika do pracy w wi ziennej aptece i z wniosek z pro
do s du
o pozwolenie powrotu na uczelni . Doktor Claire DeVrie, kierowniczka
nowego laboratorium kryminalistycznego, kobieta adna i inteligentna, uzna a, e bior c pod uwag niedobór sprz tu i odczynników, jego wiedza przyda si bardzo przy zak adaniu ma ego wydzia u identyfikacji toksyn i ich analizy jako ciowej. Napisa a list w jego obronie. Doktor Dumas, którego nieustanna weso popar , nadmieniaj c,
niezmiernie Popi a dra ni a, g
no go
e obejrzawszy jego rysunki do nowego atlasu anatomicznego,
kierownictwo Akademii Medycznej imienia Johnsa Hopkinsa w Baltimore zaproponowa o mu stypendium naukowe. Dumas powo
si równie na kwestie moralne.
Mimo sprzeciwu inspektora Popi a trzy tygodnie pó niej Hannibal wyszed z Pa acu Sprawiedliwo ci, by wróci do swego pokoju na uczelni. Popi si z nim nie po egna ; stra nik przyniós mu po prostu ubranie. Spa dobrze. Rano zadzwoni na Place des Vosges, ale powiedziano mu, e telefon pani Murasaki jest wy czony. Pojecha tam z kluczem. Mieszkanie by o puste, nie licz c stolika na telefon. Obok telefonu le Hiroszimy, któr przys
list. By przyklejony do sczernia ej ga zki z
jej ojciec.
Pani Murasaki napisa a: egnaj, Hannibalu. Wracam do domu.
Nadpalon
ga zk
wrzuci do Tamizy w drodze na obiad. W restauracji Pola
Marsowe zjad pyszn potrawk z zaj ca za pieni dze, które Louis zostawi na msz za swoj dusz . Rozgrzany winem uzna , e powinien zachowa si jednak uczciwie i przeczyta na os chocia kilka modlitw po acinie, a mo e raczej je od piewa , najlepiej do jakiej popularnej melodii. Jego w asna modlitwa by aby równie skuteczna jak te, które móg kupi przed ko cio em Saint Sulpice. Jad sam, lecz nie by osamotniony. W jego sercu zago ci a d uga zima. Sypia dobrze. Ludzie miewaj go ci we snach, lecz jego nie odwiedza nikt.
III Ze z oki zaraz odda bym ci czartu. Gdybym by tylko czym innym, nie czartem!
Goethe Faust prze . Józef Paszkowski
58 Svenka doszed do wniosku, e ojciec Dordicha nigdy nie umrze. Stary oddycha i oddycha , dwa ata oddychania, podczas gdy w jego ciasnym mieszkaniu czeka a zas oni ta brezentem trumna. Zajmowa a prawie ca y pokój. Jego kobieta narzeka a, trumna ma zaokr glone wieko, nie mo na nawet nic na niej k
e poniewa
. Po kilku miesi cach
zacz a chowa tam kontraband , konserwy, które Svenka odbiera wracaj cym promem z Helsinek. Podczas dwóch lat morderczych czystek Stalina jego trzech kolegów oficerów rozstrzelano, a czwartego powieszono na ubiance. Svenka widzia , e pora ucieka . Dzie a sztuki nale
y teraz do niego i nie zamierza
ich zostawia . Nie odziedziczy wszystkich kontaktów Dortlicha, ale móg zdoby dobre papiery. W Szwecji te
nikogo nie zna , zna za to mnóstwo marynarzy z promów
kursuj cych mi dzy Szwecj i Ryg , którzy mogliby zaj
si przesy
.
Ale wszystko po kolei. W niedziel za kwadrans siódma rano z bloku wysz a gosposia starego Dordicha. By a bez nakrycia g owy, eby nikt nie pomy la , e idzie do ko cio a, nios a równie du
ksi
w chustce, a w niej Bibli . Mniej wi cej dziesi
minut po jej wyj ciu stary us ysza kroki na schodach, kroki
kogo ci szego ni Bergid. Z korytarza dobieg cichy zgrzyt i szcz k - kto otwiera wytrychem drzwi. Stary Dordich podci gn si z trudem na poduszkach. Pchni te od zewn trz drzwi zawadzi y o próg. Stary poszpera w szufladzie stolika przy
ku i wyj lugera. Omdlewaj c z wysi ku, schowa go pod koc. Zamkn oczy i otworzy je dopiero wtedy, gdy otworzy y si drzwi do pokoju. - pi pan, Herr Dortlich? Mam nadziej , e nie przeszkadzam - powiedzia Svenka.
By po cywilnemu i mia przylizane w osy. - Aaa, to pan - mrukn
starzec. Twarz mia jak zwykle srog , ale na szcz cie by
bardzo os abiony. - Przychodz
w imieniu Bractwa Policjantów i Celników - ci gn
Svenka. -
Robili my porz dki w szafkach i znale li my rzeczy pa skiego syna. - Nie chc ich. We cie je sobie. Wy ama pan zamek? - Nikt nie otwiera , wi c wszed em. Pomy la em, e zostawi pude ko i wyjd . Mam
klucz pa skiego syna. - On nie mia klucza. - Jego wytrych. - W takim razie niech pan je za sob zamknie. - Porucznik Dortlich zapozna mnie cz ciowo z pa sk ... sytuacj
i pa skimi
yczeniami. Czy je pan spisa ? Ma pan dokumenty? Jako bractwo uwa amy, e powinni my spe ni pa skie yczenia co do joty, to nasz obowi zek. - Tak - odpar Dortlich. - Mam. Podpisane i po wiadczone. Kopi wys em do ajpedy. Nie musi pan nic robi . - Owszem, musz . Pozosta a jedna rzecz. - Svenka postawi pude ko. Z u miechem na ustach podszed do
ka, wzi
z krzes a poduszk , jak wielki paj k
skoczy w bok, przydusi Dortlichowi poduszk twarz, usiad na nim okrakiem z kolanami na ramionach, skrzy owa okcie i przygniót go ca ym ci arem cia a. Starzec si nie rzuca . Jak ugo to potrwa? Nagle co wbi o mu si w krocze. Koc si wybrzuszy , luger wypali . Svenka poczu , e pali go skóra, e pali go g boko w brzuchu - upad do ty u. Stary podniós pistolet i wci strzelaj c przez po ciel, trafi go w pier i podbródek, a gdy lufa pistoletu opad a troch ni ej, postrzeli si w stop . Serce bi o mu coraz szybciej, szybciej, szybciej i szybciej, wreszcie stan o. Zegar nad
kiem wybi siódm , ale on s ysza tylko cztery pierwsze uderzenia.
59 Wysokie czo o pó nocnej pó kuli powy ej pi dziesi tego równole nika omiata nieg, omiata Kanad , Islandi , Szkocj i Skandynawi . W Grisslehamn w Szwecji sypie do morza, bo gdy prom z trumn wp ywa do portu, szaleje tam nie yca. Agent przewo nika zadba o czteroko owy wózek i pomóg czterem pracownikom domu pogrzebowego za adowa na trumn . Na nabrze u wózek nabra szybko ci i wjecha ramp na nabrze e prze adunkowe, gdzie czeka a ci arówka. Ojciec Dortlicha nie mia rodziny, lecz jego yczenia by y jasne i wyra ne. W adze Stowarzyszenia Pracowników Morskich i Rzecznych w K ajpedzie dopilnowa y, eby je spe niono. Ma a procesja sk ada a si
z karawanu, furgonetki z sze cioma grabarzami i
samochodu wioz cego dwóch starszych krewnych.
nie
Nie, eby o Dortlichu zapomniano, po prostu wi kszo
jego przyjació z dzieci stwa
a, a z krewnych nie pozosta prawie nikt. By
rednim synem, niezale nym
indywidualist - entuzjazm dla rewolucji pa dziernikowej oderwa go od rodziny i rzuci do Rosji. Syn budowniczego okr tów sp dzi
ycie jako marynarz. Ironiczne, uznali dwaj starcy
jad cy za karawanem w zacinaj cym niegu. Mauzoleum rodzinne Dortkchów - szary granit - mia o wyci ty nad drzwiami krzy i gustowne szybki w prze roczach, zwyczajne kolorowe szk o, nic wyszukanego. Cmentarny dozorca, cz owiek sumienny, zamiót
cie
do drzwi mauzoleum,
zamiót równie schody. Przez r kawiczki z jednym palcem czu zimno wielkiego, elaznego klucza i eby pokona opór zgrzytliwych zapadek, musia przekr ci go w zamku obiema kami. Grabarze otworzyli du e podwójne drzwi i wnie li trumn do rodka. Na jej wieku by emblemat komunistycznych zwi zków zawodowych. Komunistyczny emblemat w mauzoleum? - zamruczeli krewni. - Potraktujcie to jak braterskie po egnanie od tych, którzy znali go najlepiej powiedzia kierownik domu pogrzebowego, kaszl c w r kawiczk . Kosztowna trumna jak na komunist , pomy la , zastanawiaj c si , jakiej za dali mar y. Dozorca mia w kieszeni tubk bia ego smaru litowego. Posmarowa nim kamie pod nó ki trumny, eby wesz a bokiem do niszy i grabarze ucieszyli si , e mog j po prostu wepchn , bo d wign
jej nie daliby rady.
obnicy popatrzyli po sobie. Nikt nie mia ochoty si pomodli , wi c zamkn li
mauzoleum i w g stej zamieci wrócili do samochodów. Na pos aniu z dzie sztuki le y nieruchomo ojciec Dortlicha, drobny starzec z sercem, które cina lód. Przemin lata i zimy, przemin jesienie i wiosny. Z wy wirowanej cie ki dobiegaj czasem przyt umione g osy, czasem zawita tam p d dzikiego pn cza. Na kolorowych szybkach zbiera si kurz i wiat o agodnieje. Wiatr zawiewa li mi, potem niegiem, i tak na okr
o. Obrazy z twarzami, które Hannibal Lecter tak dobrze zna, spoczywaj w ciemno ci
niczym zwoje pami ci.
60 Nad brzegami rzeki Lievre w kanadyjskim Quebeku pada nieg. Wielkie mi kkie atki wiruj w nieruchomym porannym powietrzu i lekkie jak piórko osiadaj na parapetach Ostoi Karibu, zak adu preparowania zwierz t. Osiadaj równie niczym piórka na w osach Hannibala Lectera, który idzie le drog do zak adu. Zak ad jest otwarty. S yszy d wi ki Och, Kanado! z radia na zapleczu nie zaczyna si mecz dru yn szkolnej ligi hokejowej. Na cianach wisz g owy zwierz t. Na samej górze g owa osia, a pod ni , niczym malowid a w Kaplicy Syksty skiej, lis polarny, pardwa, eb jelenia o agodnych oczach, g owa rysia i rysia rudego. Na ladzie, na tacce z wysokimi brzegami, le
szklane oczy. Hannibal stawia torb na
pod odze i grzebie w ród nich palcem. Wybiera dwoje najbardziej wyblak ych, dla jelenia i zdech ego husky. Wyjmuje je z tacki i uk ada obok siebie na ladzie. Wchodzi w
ciciel zak adu. Broda Bronysa Grentza jest ju przyprószona siwizn ,
siwiej mu równie skronie. - Tak? Czym mog s
?
Hannibal patrzy na niego, znowu grzebie w tacce i znajduje oczy pasuj ce kolorem do jego br zowych oczu. - Pan w jakiej sprawie? - Przyszed em odebra g ow - odpowiada Hannibal. - Któr ? Ma pan pokwitowanie? - Nie widz jej na cianie. - Pewnie jest na zapleczu. Hannibal ma propozycj : - Móg bym tam zajrze ? Poka
panu która to.
Bierze ze sob torb . W torbie jest ubranie, tasak i gumowy fartuch z napisem: „W asno
Akademii Medycznej imienia Johnsa Hopkinsa”.
Bardzo interesuj ce by o porównanie jego korespondencji i notesu adresowego z list poszukiwanych
gestapowców,
rozes an
po
wojnie
przez
Brytyjczyków.
Grentz
korespondowa z wieloma lud mi w Kanadzie i Paragwaju oraz kilkoma w Stanach Zjednoczonych. Hannibal przejrza dokumenty w poci gu, w prywatnym przedziale, który zafundowa sobie za pieni dze z kasy Litwina. W drodze powrotnej do Baltimore, gdzie odbywa sta , zatrzyma si na chwil w Montrealu i tam wys
paczk z g ow Grentza do jednego z jego kolegów po fachu, jako
nadawc podaj c innego. Nie targa nim gniew na Grentza. Gniew nie targa nim ju wcale, nie prze ladowa y go równie sny. By na wakacjach i zamiast je dzi na nartach, wola go po prostu zabi . Poci g p dzi na po udnie, do Ameryki, taki ciep y i mi ciutko resorowany. Jak e inaczej wygl da a jego d uga podró na Litw , któr odby jako ch opiec. Zamierza zatrzyma si na noc w Nowym Jorku, w Carlyle, jako go
pana Grentza, i
obejrze sztuk w teatrze. Mia dwa bilety, na Morderca dzwoni o pó nocy i na Piknik. Wybra Piknik, bo uwa
, e morderstwa sceniczne s ma o przekonuj ce.
Ameryka go fascynowa a. Tyle tam by o ciep a i elektryczno ci. I takie dziwne, szerokie samochody. I te ameryka skie twarze, niby otwarte, cho nie do ko ca niewinne, czytelne. Z czasem, ju jako mecenas sztuki, zamierza stawa za kulisami i patrze na publiczno , na skupione twarze ludzi w wiat ach rampy. I czyta z nich, czyta , i jeszcze raz czyta . Zapad a ciemno
i kelner postawi
Stukota y ko a, w kieliszku dr
wieczk na stoliku w wagonie restauracyjnym.
o krwistoczerwone bordo. Raz obudzi si w nocy na stacji,
ysz c, jak robotnicy kolejowi czyszcz par podwozie wagonu, i zobaczy za oknem wielkie bia e k by, które rozwiewa wiatr. Poci g ruszy z leciutkim szarpni ciem, p ynnie przyspieszy , wiat a stacji pozosta y w tyle i zanurzyli si w noc, mkn c ci gle na po udnie, ku Ameryce. K by pary znikn y i zobaczy gwiazdy.
PODZI KOWANIA Dzi kuj
funkcjonariuszom paryskiej Brigade Criminelle, którzy powitali mnie w
wiecie Ouai des Orfevres i dzielili si ze mn zarówno swoj przera aj
wiedz , jak i
pysznymi lunchami. Pani Murasaki nosi nazwisko Murasaki Shikibu, autorki Genji monogatari (Opowie ci o ksi ciu Genji), pierwszej w wiecie naprawd wielkiej powie ci. Nasza pani Murasaki cytuje Ono no Komachi i s yszy w duszy wiersz Yosano Akiko. S owa po egnania z Hannibalem zaczerpn a z tych e Opowie ci. Noriko Miyamoto pomog a mi bardzo w dziedzinie literatury i muzyki. Jak widzicie, po yczy em nawet psa od S. T. Coleridge'a. Za lepsze zrozumienie Francji podczas okupacji i Francji powojennej zobowi zany jestem Mariann in Chains Roberta Gildea, Paris after the Liberation 1944 - 1949 Antony'ego Beevora i Artemis Cooper oraz LynnH. Nicholas, autorce Grabie y Europy. Bardzo pomog y mi równie niezwyk e listy Susan Mary Alsop do Marietty Tree, opublikowane w To Mariette from Paris, 1945 - 1960. Ale przede wszystkim dzi kuj Pace Barnes za jej niezawodne wsparcie, mi cierpliwo .
W poemacie Christabel S. T. Coleridge'a wyst puje mastiff (przyp. t um. ).
i