HARRY HARRISON STALOWY SZCZUR IDZIE DO WOJSKA 1 Byłem za młody, by umiera´c! Zazwyczaj nie umiera si˛e, maj ˛ac osiemna´scie lat, ale niestety, to mi ...
14 downloads
15 Views
597KB Size
HARRY HARRISON
STALOWY SZCZUR IDZIE DO WOJSKA
1 Byłem za młody, by umiera´c! Zazwyczaj nie umiera si˛e, majac ˛ osiemna´scie lat, ale niestety, to mi wła´snie groziło. Palce słabły z sekundy na sekund˛e, a szyb windy pod moimi stopami miał chyba z kilometr gł˛eboko´sci. Jakby co, to nawet mokra plama nie zostanie. Rzadko poddaj˛e si˛e panice, ale tym razem nie widziałem z˙ adnego wyj´scia z sytuacji, w która,˛ co gorsza, sam si˛e wpakowałem ignorujac ˛ dobre rady, zarówno moje własne, jak i Hetmana. Mo˙ze zreszta˛ zasłu˙zyłem sobie, by tak sko´nczy´c. Je´sli miałem naprawd˛e by´c Stalowym Szczurem, to w tak idiotycznej postaci, jak w tej chwili, nie miałem na to szans i skrócenie moich m˛eczarni byłoby samaryta´nskim uczynkiem. Metalowa framuga pokryta była jakim´s smarem i dłonie s´lizgały si˛e coraz bardziej, palcami stóp za´s ledwie si˛egałem waziutkiej ˛ półeczki. Ból mi˛es´ni nóg dołaczał ˛ powoli do kilku innych dolegliwo´sci, gn˛ebiacych ˛ mnie od dłu˙zszej chwili. A przecie˙z plan był taki prosty i logiczny zarazem, taki inteligentny! Teraz gotów byłem uzna´c go za szczyt idiotyzmu i to twierdzenie z pewno´scia˛ było bli˙zsze prawdy. Na dobitk˛e, z nieznanych zupełnie powodów przygryzłem sobie warg˛e, na co dopiero teraz zwróciłem uwag˛e. Czym pr˛edzej wyplułem krew z ust, dzi˛eki czemu prawa dło´n niemal omskn˛eła si˛e z framugi. Adrenalina jednak czyni cuda; złapałem si˛e ponownie, cho´c przed sekunda˛ gotów byłem przysi˛ega´c, z˙ e nie dam rady ruszy´c palcem. Czas płynał, ˛ adrenalina, z czystej zło´sliwo´sci zapewne, przestała si˛e wydziela´c, a sytuacja pozostała bez zmian, je´sli nie liczy´c post˛epujacego ˛ wyczerpania. Zanosiło si˛e na to, z˙ e pozostan˛e tu na wieczno´sc´ , czyli dopóki nie odpadn˛e, zm˛eczony. . . Trzymałem si˛e chyba tylko dzi˛eki wbitemu mi do głowy przez Hetmana uporowi, by nigdy si˛e nie poddawa´c. Nagle usłyszałem odległy, ale jako´s znajomy, dra˙zniacy ˛ ucho wizg. Dłu˙zsza˛ chwil˛e go ignorowałem, co mo˙zna poło˙zy´c na karb ogólnego ot˛epienia. W szybie było ciemno, ale powoli odwróciłem głow˛e i spojrzałem w dół, gdzie co´s najwyra´zniej leciutko pobłyskiwało. Winda była w ruchu! I to w gór˛e! Nie był to przesadny powód do rado´sci, je´sli wzia´ ˛c pod uwag˛e, z˙ e gmach miał dwie´scie trzydzie´sci trzy pi˛etra i małe było prawdopodobie´nstwo, z˙ e winda 2
zatrzyma si˛e gdzie´s blisko pode mna.˛ Mogło równie˙z si˛e zdarzy´c, z˙ e pojedzie wy˙zej, zamieniajac ˛ mnie po drodze w rozgnieciona˛ pluskw˛e. Póki co, zbli˙zała si˛e ze s´wistem wypychanego powietrza. Znieruchomiała pod moimi nogami, co zakrawało na cud. Usłyszałem jak otwieraja˛ si˛e drzwi, a po chwili dotarła do mnie nast˛epujaca ˛ wymiana pogladów: ˛ — B˛ed˛e ci˛e osłaniał, ale lepiej odbezpiecz bro´n. — Serdeczne dzi˛eki! Nie przypominam sobie, bym zgłosił si˛e na ochotnika. — Ja ci˛e zgłosiłem. Jestem starszy ranga˛ i to załatwia spraw˛e, nie? Młodszy ranga˛ wartownik wymruczał co´s niepochlebnego i jak potrafił najciszej, ruszył ku drzwiom. Gdy jego cie´n zamajaczył w szparze, delikatnie postawiłem lewa˛ nog˛e na dachu windy. Obaj wykonali´smy swoje manewry równocze´snie, tote˙z drugi wartownik niczego nie zauwa˙zył. Z prawa˛ noga˛ poszło równie łatwo, problem jednak stanowiły ko´nczyny górne: tak zawzi˛ecie wczepiły si˛e w futryn˛e, z˙ e palce nijak nie chciały si˛e teraz rozprostowa´c. — Korytarz pusty — dobiegło z pewnej odległo´sci. — Sprawd´z czujniki zbli˙zeniowe. Ten w korytarzu warknał ˛ co´s niezrozumiale, a ja uwolniłem wreszcie prawa˛ dło´n. — Je´sli nie liczy´c mnie, to ostatnio był tu kto´s o osiemnastej, ale wtedy obsługa szła do domu. — No to mamy zagadk˛e — ucieszył si˛e, zupełnie nie wiedzie´c czemu, ten w windzie. — Odczyt wskazuje, z˙ e winda dotarła do tego pi˛etra, a gdy s´ciagn˛ ˛ elis´my ja˛ w dół, była pusta. A teraz ty twierdzisz, z˙ e nikt z niej nie wysiadał. Zastanawiajace. ˛ — Nic dziwnego, zwykła awaria. Komputer zgłupiał i sam wydał sobie polecenie uruchomienia windy. — Z przykro´scia˛ musz˛e przyzna´c ci racj˛e. Wracamy do karciochów. Wartownik wszedł z powrotem, drzwi windy zamkn˛eły si˛e, a ja siadłem spokojnie na dachu i wszyscy razem ruszyli´smy w dół. Stra˙znicy wysiedli na poziomie wi˛eziennym, a ja zajałem ˛ si˛e prostowaniem palców i rozmasowywaniem skurczów, które jeden po drugim pojawiały si˛e w moim, zwykle odpornym, organizmie. Po odzyskaniu wzgl˛ednej kontroli nad własnym ciałem ostro˙znie otworzyłem klap˛e, na której dotad ˛ siedziałem, i opu´sciłem si˛e do kabiny. Wartownicy r˙zn˛eli w karty w dy˙zurce, a zatem nie nale˙zało si˛e ich tutaj spodziewa´c. W miar˛e spokojny wróciłem do celi ta˛ sama˛ droga,˛ która˛ wyszedłem. Drzwi na korytarz i do celi otworzyłem i zamknałem ˛ za soba˛ wytrychem, który umie´sciłem w wypróbowanym schowku, jakim jest wydra˙ ˛zony obcas. Z westchnieniem ulgi, od którego a˙z echo poszło po miejscu mego uwi˛ezienia, zwaliłem si˛e na prycz˛e. Bałem si˛e mówi´c gło´sno, ale w duchu sklałem ˛ si˛e od ostatnich, i to całkiem zasłu˙zenie. Zachowałem si˛e jak sko´nczony, patentowany kretyn, który tylko dzi˛eki zbiegowi 3
okoliczno´sci nie powi˛ekszył grona aniołków. Drugi raz trudno byłoby liczy´c na tyle szcz˛es´cia. Po´spiech wskazany jest na ogół jedynie przy łapaniu pcheł, przy ucieczce z wi˛ezienia za´s sta´c si˛e mo˙ze gwo´zdziem do trumny. Pierwsza,˛ pospieszna˛ prób˛e miałem ju˙z za soba,˛ druga musi zatem by´c dobrze zaplanowana i o wiele bardziej rozwa˙zna. Szczególnie z˙ e oficer Marynarki Ligi, który mnie aresztował, niejaki kapitan Warod, wiedział o moim wytrychu, a mimo to zostawił go na miejscu. Przyznał te˙z, z˙ e nie lubi wi˛ezie´n, cho´c jest zwolennikiem przestrzegania prawa, wymiar kary za´s, który mógłby mnie spotka´c na mojej rodzinnej planecie Rajski Zaka˛ tek, byłby znaczna˛ przesada.˛ Osobi´scie miałem podobne zdanie, a poniewa˙z, jak wspomniałem, wiedział o wytrychu i słowa nie pisnał, ˛ nie musiałem si˛e spieszy´c. Łatwiej poza tym było planowa´c ucieczk˛e nie z doskonale strze˙zonego i pełnego cudów techniki wi˛ezienia le˙zacego ˛ na terenie bazy Ligi, ale w czasie transportu z planety Steren-Gwandra, która˛ znałem zreszta˛ tylko z nazwy. Odpoczynek, regularne posiłki i s´wi˛ety spokój były miła˛ odmiana˛ po trudach wojny na Spiovente. Nale˙zało korzysta´c z sytuacji i regenerowa´c siły. Wszystko to wiedziałem ju˙z wcze´sniej, ale teoria z praktyka˛ rozmin˛eły si˛e za sprawa˛ pewnej dziewczyny, która˛ spotkałem przypadkiem i natychmiast rozpoznałem. Efektem tego zdarzenia była wła´snie ta niemal fatalna w skutkach ucieczka, która o mało co nie zako´nczyła mojej tak wspaniale zapowiadajacej ˛ si˛e kariery przest˛epczej. I pomy´sle´c, z˙ e wszystko zacz˛eło si˛e tak niewinnie. . . *
*
*
Sprawa wynikła bowiem podczas popołudniowego spaceru, czyli głównej atrakcji dnia polegajacej ˛ na wypuszczeniu wszystkich z cel i zezwoleniu im na tupanie w kółko po z˙ elbetowej płycie wewn˛etrznego dziedzi´nca, gdzie za˙zywa´c mogli łagodnego blasku obu sło´nc tutejszego systemu. Jak co dnia pał˛etałem si˛e z wolna, starajac ˛ si˛e ignorowa´c reszt˛e towarzystwa, co nie było zreszta˛ specjalnie trudne: obecna tu banda rzezimieszków (okre´slenie ich przest˛epcami byłoby niezasłu˙zonym komplementem) charakteryzowała si˛e twarzyczkami nie ska˙zonymi wr˛ecz inteligencja.˛ W pewnej chwili jednak co´s tak ich o˙zywiło, z˙ e pognali cała˛ gromada˛ do drucianej siatki przedzielajacej ˛ podwórze. Co´s takiego nigdy jeszcze si˛e nie zdarzyło. Sytuacj˛e wyja´sniły rozmaite wulgarne propozycje i s´wi´nskie okrzyki, które zacz˛eli z siebie wydawa´c: po drugiej stronie były kobiety. One i alkohol stanowiły jedyne bod´zce, mogace ˛ wyrwa´c na chwil˛e szare komórki moich kompanów z typowego dla nich ot˛epienia. Na drugiej cz˛es´ci dziedzi´nca faktycznie pojawiły si˛e trzy nowe wi˛ez´ niarki, o czym przekonałem si˛e naocznie, dawszy uprzednio w ucho pierwszemu byczemu karkowi, który zasłaniał mi widok. Wła´sciciel karku nawet nie pisnał, ˛ tylko 4
grzecznie osunał ˛ si˛e na ziemi˛e, a ja zobaczyłem, co chciałem. Na dwie spo´sród nich nie było zreszta˛ sensu zwraca´c uwagi, jako z˙ e nale˙zały do tego samego podgatunku co moi towarzysze i równie z˙ ywo jak oni odpowiadały na zaczepki, uzupełniajac ˛ słowa wymownymi gestami. Trzecia jednak była inna — szła spokojnie, ponuro wpatrujac ˛ si˛e w ziemi˛e i ignorujac ˛ całe zamieszanie. Co za´s dziwniejsze, wydawało mi si˛e, z˙ e gdzie´s ja˛ ju˙z widziałem. Interesujace, ˛ je´sli zwa˙zy´c, z˙ e nie miałem dotad ˛ bli˙zszych kontaktów z płcia˛ przeciwna,˛ nigdy wcze´sniej nie słyszałem nawet o tej planecie, drog˛e z ladowiska ˛ do wi˛ezienia za´s przebyłem mało przytomny. Z tak niewielkiej odległo´sci trudno jednak było si˛e pomyli´c: panienka była znajoma, i to tak dalece, z˙ e pami˛etałem nawet jej imi˛e. Była to Bibs, szczególny załogant na statku niejakiego kapitana Gartha. Dla mnie przede wszystkim mogła okaza´c si˛e cenna jako s´lad prowadzacy ˛ do dowódcy, z którym miałem rachunek do wyrównania. To on nas porzucił i sprzedał na Spiovente, on był przyczyna˛ s´mierci Hetmana. Musiałem zatem z nia˛ porozmawia´c, jako z˙ e odczuwałem nieodparta˛ ch˛ec´ stania si˛e przyczyna˛ zej´scia Gartha z tego padołu. To było wła´snie powodem, i˙z pchany nieopanowanym entuzjazmem, wypus´ciłem si˛e na owa˛ nocna˛ przechadzk˛e, która zako´nczyła si˛e dobrze wyłacznie ˛ dlatego, z˙ e kompletni idioci miewaja˛ dubeltowe szcz˛es´cie. Uczyniłem to nie my´slac ˛ i zakładajac ˛ (naiwnie), z˙ e w całym tym ogromnym budynku s´rodki bezpiecze´nstwa wygladaj ˛ a˛ wsz˛edzie identycznie. Owszem, drzwi wyposa˙zono w s´miesznie proste zamki bez alarmów, jednak˙ze w innych cz˛es´ciach gmachu roiło si˛e wprost od czujników. Winda była uprzejma poinformowa´c stra˙zników, z˙ e jedzie, a ledwie drzwi na najwy˙zszym pi˛etrze si˛e otwarły, dostrzegłem detektor na korytarzu. Dlatego wła´snie ewakuowałem si˛e przez dach windy, chcac ˛ dotrze´c do mechanizmu na szczycie szybu. Ale z˙ adnego mechanizmu tam nie było. Znalazłem jedynie drzwi, które prowadziły na kondygnacj˛e nie uwzgl˛edniona˛ w´sród przycisków windy. Właziłem wła´snie na gór˛e, gdy stra˙znicy s´ciagn˛ ˛ eli wind˛e w dół, zostawiajac ˛ mnie na s´cianie niczym małp˛e, pozbawionego mo˙zliwo´sci wykonania jakiegokolwiek ruchu, poza zapoczatkowaniem ˛ swobodnego opadania, rzecz jasna; jednak ten wariant specjalnie mnie nie interesował. Musiałem powtórzy´c sobie, z˙ e nie zawsze mo˙zna liczy´c na szcz˛es´cie i z˙ e wskazane jest opracowanie rzetelnego planu. Odło˙zyłem zatem spraw˛e nieszcz˛esnej eskapady ad acta i zaczałem ˛ kombinowa´c, jak by tu skontaktowa´c si˛e z dziewczyna.˛ Zdumiałem si˛e przy tym nieco, bowiem wyszło mi, z˙ e najpro´sciej byłoby zrobi´c to uczciwie, chocia˙z samo to słowo brzmi tutaj cokolwiek osobliwie. — Klawisz! Pobudka! — ryknałem, ˛ walac ˛ pi˛es´ciami w drzwi celi. — Przesta´c s´ni´c o dupach i zaprowadzi´c mnie do kapitana Waroda. Klawisz! Natychmiast, albo jeszcze szybciej!
5
Jak mo˙zna było przewidzie´c, najpierw przebudzili si˛e współwi˛ez´ niowie, w´sciekli za przerwanie im zasłu˙zonego odpoczynku. Zorientowawszy si˛e, komu zawdzi˛eczaja˛ pobudk˛e, pocz˛estowali mnie pi˛etrowa,˛ cho´c mało pomysłowa˛ litania˛ zawierajac ˛ a˛ gro´zby u˙zycia przemocy fizycznej, na co odpowiedziałem ochoczo, inicjujac ˛ w ten sposób pi˛ekna˛ pyskówk˛e. To dopiero sprowadziło w´sciekłego jak wszyscy diabli stra˙znika. — Cze´sc´ , słodziutki — przywitałem go rado´snie. — Miło zobaczy´c kogo´s z˙ yczliwego. — Chcesz zarobi´c guza, dzieciaku? — spytał stra˙znik, nie odbiegajac ˛ zbytnio poziomem od pozostałych obecnych. — Niespecjalnie, ale ci˛e lubi˛e, wi˛ec nie chc˛e, z˙ eby´s dostał po łbie. Masz mnie zaprowadzi´c natychmiast do kapitana Waroda, gdy˙z znajduj˛e si˛e w posiadaniu informacji tak wa˙znych, z˙ e a˙z strach o tym mówi´c. Jak wyjdzie, z˙ e przez ciebie nie dotarły na czas gdzie trzeba, to naprawd˛e ci nie zazdroszcz˛e. Pogrozili´smy sobie jeszcze troch˛e, ale wida´c było, z˙ e moja kwestia dotarła do stra˙znika, który dobrze wiedział, i˙z najlepszym sposobem na spokojna˛ słu˙zb˛e jest meldowanie o wszystkim przeło˙zonym. Polazł zatem w ko´ncu do telefonu. Efekt był piorunujacy ˛ — ju˙z po kilku minutach zjawiła si˛e para przero´sni˛etych klawiszy-kulturystów. Otworzyli drzwi mojej celi, zało˙zyli mi kajdanki i pognali do windy. Nie min˛eło wiele czasu, a znale´zli´smy si˛e w do´sc´ prymitywnie urzadzo˛ nym pokoju, gdzie przykuli mnie do przy´srubowanego do podłogi krzesła i wyszli. Kilka minut pó´zniej pojawił si˛e niezbyt szcz˛es´liwy i zasadniczo zaspany porucznik. — Chc˛e Waroda — o´swiadczyłem. — Nie rozmawiam z fagasami. — Zamknij si˛e, di Griz, bo wpadniesz w jeszcze wi˛eksze kłopoty. Kapitan jest w przestrzeni, wi˛ec nawet jakby chciał, to teraz si˛e z toba˛ nie zobaczy. Jestem z jego departamentu i albo powiesz, o co chodzi, albo zaraz ode´sl˛e ci˛e do celi. Propozycja godna była rozwa˙zenia. Zreszta˛ nie miałem wyboru. — Słyszał pan kiedykolwiek o szwendajacej ˛ si˛e po kosmosie s´wini, rodem z Yenian, o nazwisku Garth? ´ — Pewnie, z˙ e słyszałem — ziewnał ˛ przejmujaco. ˛ — Sledziłem twoja˛ spraw˛e na bie˙zaco. ˛ Czegó˙z to takiego nam jeszcze nie powiedziałe´s, robaczku? — Mam dodatkowe informacje o tym przemytniku broni. Jak sadz˛ ˛ e, nie zdołali´scie jeszcze go przymkna´ ˛c, co? — Od pyta´n to ja tu jestem. Taki zwyczaj. . . — warknał, ˛ ale przestał ziewa´c. Sadz ˛ ac ˛ po wyrazie twarzy porucznika, to Garth zdołał im ostatnio prysna´ ˛c. — Zobaczyłem dzi´s nowa˛ klientk˛e tego uzdrowiska — poinformowałem go w ko´ncu. — Dziewczyna o imieniu Bibs. — Dobra. A mo˙ze powiesz jeszcze, co mnie obchodza˛ twoje fantazje erotyczne? ˙ — Zadne fantazje. Ta panienka jest z załogi Gartha. 6
Podziałało. Nie miał tyle do´swiadczenia co jego szef i nie potrafił ukry´c wraz˙ enia. — Jeste´s pewien? — Prosz˛e sobie sprawdzi´c. W kartotece powinny by´c dane nowych. Siadł za metalowym biurkiem, odsłonił klawiatur˛e i zabrał si˛e do roboty. Po paru sekundach spojrzał na mnie krzywo. — Dzi´s dostarczono tu trzy kobiety i z˙ adna nie nazywa si˛e Bibs. — By´c nie mo˙ze! Czy˙zby kryminali´sci na tym zadupiu zacz˛eli u˙zywa´c pseudonimów? — zdziwiłem si˛e, niezbyt starannie skrywajac ˛ ironi˛e. Zamiast odpowiedzi wcisnał ˛ co´s tam i drukarka wypluła trzy podobizny. Bez chwili wahania wybrałem wła´sciwa.˛ Porucznik stuknał ˛ znów w klawiatur˛e. — To by si˛e zgadzało — mruknał ˛ w ko´ncu. — Marianney Giuffrida, lat dwadzie´scia pi˛ec´ , zawód elektrotechnik z do´swiadczeniem w przestrzeni. Aresztowana na podstawie anonimowego telefonu. Twierdzi, z˙ e kto´s ja˛ wrobił. . . hmm. . . — Prosz˛e ja˛ spyta´c o Gartha, a przy odrobinie łagodnej perswazji powinna nieco powiedzie´c. . . — Serdeczne dzi˛eki za dobre rady. Podzi˛ekowanie za pomoc znajdzie si˛e w twoich aktach, ale poza tym ogladałe´ ˛ s zbyt wiele filmów. Nie ma sposobu, by zmusi´c kogo´s do współpracy, mo˙zemy ja˛ tylko pyta´c i wyciaga´ ˛ c wnioski. Ci dwaj odprowadza˛ ci˛e do celi. — Dzi˛eki za nic. Nie mógłbym si˛e cho´c dowiedzie´c, jak długo mnie tu potrzymacie? — Mógłby´s — zgodził si˛e, wstajac ˛ od klawiatury. — Opu´scisz nas pojutrze. Zostaniesz załadowany na statek zatrzymujacy ˛ si˛e mi˛edzy innymi w miejscu zwanym Rajski Zakatek, ˛ gdzie najpewniej czeka ci˛e proces i wyrok. — Teoria głosi, z˙ e do chwili ogłoszenia wyroku jestem niewinny — o´swiadczyłem z duma,˛ starajac ˛ si˛e ukry´c rado´sc´ . Dwa dni prze˙zyje, a potem b˛ed˛e wolny Podtrzymywany na duchu ta˛ perspektywa,˛ dałem si˛e spokojnie odprowadzi´c do celi. Problemem nie było zatem wyj´scie na wolno´sc´ , ale skłonienie Bibs do szczero´sci. . .
2 Podpisz tutaj. Podpisałem. Siwy stra˙znik z broda˛ podał mi przezroczysty woreczek z moim majatkiem ˛ ruchomym zabranym mi przy u˙zyciu siły, gdy trafiłem do tego przybytku. Si˛egnałem ˛ łapczywie, ale gruby klawisz był jeszcze bardziej zachłanny. — Moje! — zaprotestowałem. — Nie szkodzi. Zostanie przekazane miejscowym władzom wraz z aresztantem — pouczył mnie, chowajac ˛ torebk˛e do kieszeni. — Odzyskasz to ewentualnie, gdy b˛edziesz ju˙z po wyroku. Gotowe, Rasco? — Nie nazywam si˛e Rasco! — warknałem. ˛ — Ale ja tak — odezwał si˛e drugi stra˙znik. — A w ogóle, to si˛e zamknij! Poniewa˙z był wyjatkowo ˛ muskularnie zbudowany i do tego paskudnej urody, a w dodatku moja˛ lewa˛ r˛ek˛e łaczył ˛ z jego prawa˛ dłonia˛ srebrzysty ła´ncuszek kajdanek, zaniechałem dalszych protestów. Dla dodania powagi swym słowom szarpnał ˛ za owo połaczenie, ˛ dzi˛eki czemu wystrzeliłem w jego stron˛e jak rakieta. — B˛edziesz robił, co ka˙ze˛ , i z˙ adnego gadania, jasne? — huknał. ˛ — Tak jest, sir. Przepraszam, sir — wypaliłem i spu´sciłem wzrok z pozornym posłusze´nstwem. To ostatnie zrobiłem naturalnie po to, by lepiej przyjrze´c si˛e kajdankom. Był to standardowy model zwany Chwyt Buldoga, do´sc´ popularny w całej znanej galaktyce i opatrzony przez producenta gwarancja˛ skuteczno´sci. Producent mógł sobie gwarantowa´c, ja otwierałem je niezawodnie w dwie sekundy. Grubas maszerował po mojej prawej, Rasco po lewej, a ja trzymałem tempo ciekaw, jak wyglada ˛ s´wiat poza baza˛ Ligi. Przywie´zli mnie tu ciupasem, niezbyt przytomnego i w opancerzonej furgonetce, dzi˛eki czemu nie zobaczyłem niczego. Niemniej ta wła´snie planeta miała na pewien czas zosta´c moim nowym domem, musiałem zatem nieco ja˛ pozna´c. Opuszczenie budynku nie było wcale takie proste, gdy˙z wie˙zowiec przypominał raczej bunkier. Wcze´sniej powinienem si˛e tego domy´sli´c, ale có˙z. . . Trzeba było przej´sc´ kolejno przez trzy bramy, hermetyczne niczym właz s´luzy w statku kosmicznym, za ka˙zdym razem okazujac ˛ to samo, czyli wsuwane do słota komputera przepustki, sprawdzane automatycznie odciski palców i dno oka. 8
Po trzeciej kontroli znale´zli´smy si˛e na stopniach schodów i wtedy stanałem ˛ zdumiony niczym autentyczny parobek od gnoju, po raz pierwszy widzacy ˛ miasto. Dobrze, z˙ e chocia˙z zamknałem ˛ g˛eb˛e, ale to tylko przez przypadek. Wokół było ciepło, a do moich uszu docierała kakofonia d´zwi˛eków. Nigdy dotad ˛ nie ujrzałem niczego podobnego, czemu zreszta˛ trudno si˛e dziwi´c — była to dopiero trzecia planeta, na jakiej si˛e znalazłem, a harowanie na s´wi´nskiej farmie na Rajskim Zakatku ˛ czy taplanie si˛e w bagnach na Spiovente trudno było uzna´c za szczególnie edukujace ˛ i przygotowujace ˛ na widok prawdziwej metropolii. Oprócz dziwnych d´zwi˛eków i nieznanych zapachów, zdumiały mnie tłumy ludzi, liczne pojazdy i czworonogi. Na jednym z nich mijał mnie wła´snie z łoskotem jaki´s facet, czworonóg za´s wyszczerzył ku mnie pot˛ez˙ ne z˙ ółte z˛ebiska i wydał taki d´zwi˛ek, z˙ e a˙z si˛e cofnałem. ˛ Stra˙znicy zareagowali salwa˛ s´miechu. — Spokojnie, spokojnie, obronimy ci˛e przed marghiem. — I obaj ponownie si˛e roze´smiali. Mo˙ze dla nich to był margh, dla mnie to był ko´n, tyle z˙ e po raz pierwszy widziany na z˙ ywo, a nie na filmie podczas szkolnej lekcji historii. Zwierz˛e to pomocne było niegdy´s w rozwoju rolnictwa, równie˙z w poczatkach ˛ kolonizacji Rajskiego Zakatka, ˛ ale nie przetrwało konfrontacji z miejscowa˛ fauna.˛ Ze wszystkich stworze´n przywiezionych przez ludzi prze˙zyły wyłacznie ˛ tuczniki, które dały poczatek ˛ pó´zniejszym wielkim tuczarniom. Przyjrzałem si˛e koniowi bli˙zej i naocznie przekonałem si˛e, z˙ e faktycznie ma niegro´zne w sumie z˛eby ro´slino˙zercy. Był jednak du˙zy. Dwa kolejne zwierz˛eta przyciagn˛ ˛ eły w nasze pobli˙ze pudłopodobny pojazd na du˙zych kołach. Siedzacy ˛ na wierzchu wo´znica usłyszał gwizd Rasco i zatrzymał zaprz˛eg kombinacja˛ okrzyków, jednocze´snie ciagn ˛ ac ˛ za skórzane pasy łacz ˛ ace ˛ go z ko´nmi. — Wła´z — polecił gruby, otwierajac ˛ drzwiczki w boku pudła. Cofnałem ˛ si˛e, pełen obrzydzenia. — Tam jest brudno! Czy Marynarka Ligi nie potrafi zapewni´c człowiekowi wła´sciwych warunków nawet. . . — Wła´z i nie pyskuj! — Rasco pocz˛estował mnie solidnym szturcha´ncem w plecy, po którym bardziej wleciałem, ni˙z wszedłem do s´rodka. Obaj stra˙znicy wgramolili si˛e za mna.˛ — Zasada˛ Marynarki jest wykorzystywanie tubylczych s´rodków transportu i surowców. Pono´c pomaga to miejscowym systemom ekonomicznym, zamknij si˛e wi˛ec i podziwiaj. Zamknałem ˛ si˛e, ale nie podziwiałem. Wpatrywałem si˛e nie widzacym ˛ wzrokiem w tłum na zewnatrz ˛ i zastanawiałem si˛e, jak najlepiej b˛edzie prysna´ ˛c, dokuczajac ˛ przy tym nieco obstawie. Doszedłem do wniosku, z˙ e najlepiej b˛edzie po drodze, czyli zaraz, ich za´s trzeba pozbawi´c przytomno´sci, z˙ eby nie narobili
9
wrzasku. Czym pr˛edzej wprowadziłem zamiar w czyn. Pochyliłem si˛e gwałtownie i podrapałem po kostce. — Co´s mnie ugryzło! — J˛eknałem. ˛ — Tu si˛e roi od robactwa! — Jak ci˛e gryzie, to te˙z gry´z. — I oba sadystyczne wesołki znów zarechotały, dzi˛eki czemu z˙ aden nie zauwa˙zył, z˙ e mam ju˙z w dłoni wytrych. Miałem wła´snie otworzy´c kajdanki, gdy pojazd stanał ˛ z szarpni˛eciem, a gruby otworzył drzwi. — Wysiadaj — polecił. Rasco szarpnał ˛ ła´ncuszkiem, a ja ze zdumieniem przyjrzałem si˛e marmurowej budowli, przed która˛ stali´smy. — To nie jest port kosmiczny! — stwierdziłem podejrzliwie. — Bystry chłopak — mruknał ˛ Rasco, ciagn ˛ ac ˛ mnie ku wej´sciu. — To tutejsza wersja dworca kolejowego. Idziemy. I´sc´ nie miałem najmniejszej ochoty, ale nic innego mi nie pozostało, jak posłucha´c i czeka´c na okazj˛e. Pierwsza trafiła si˛e, gdy przechodzili´smy obok równie˙z marmurowego przybytku z dumnym napisem PYCHER PYSA GORRYTH, którego to napisu nie pojałem ˛ ni w zab, ˛ ale wchodzili tam i wychodzili wyłacznie ˛ m˛ez˙ czy´zni, zatem musiał to by´c m˛eski wychodek. — Musz˛e tam! — oznajmiłem, pokazujac ˛ palcem, aby nie było nieporozumie´n. — Nie ma mowy — parsknał ˛ Rasco. — Zabierz go — wsparł mnie niespodziewanie grubas. — To b˛edzie długa podró˙z. Rasco mruknał ˛ co´s niezbyt miłego, ale gruby musiał by´c wy˙zszy stopniem. Nie zwlekajac ˛ pchnał ˛ mnie w kierunku wychodka. Ubikacja była równie prymitywna co reszta metropolii — rowek pod s´ciana,˛ nad którym ustawiali si˛e w rzad˛ ku klienci. Skierowałem si˛e ku wolnemu miejscu w rogu i zaczałem ˛ grzeba´c przy rozporku. Rasco obserwował mnie z wyra´znym obrzydzeniem. — Nic nie zrobi˛e, jak b˛edziesz si˛e na mnie gapił — j˛eknałem. ˛ Wzniósł oczy do nieba, i to było wszystko, czego potrzebowałem. Złapałem go dwoma palcami za splot słoneczny i ze spora˛ satysfakcja˛ obserwowałem, jak osuwa si˛e nieprzytomny na posadzk˛e. Łupnał ˛ w nia˛ z łoskotem, ja za´s zajałem ˛ si˛e moja˛ cz˛es´cia˛ kajdanek. Poniewa˙z za´s nie miałem ochoty zosta´c bez grosza, udajac, ˛ z˙ e badam stra˙znikowi puls, s´wisnałem ˛ mu równie˙z portfel. Wstałem potem i obróciłem si˛e. Wszyscy obecni wpatrywali si˛e we mnie z uwaga˛ warta˛ lepszej sprawy. — Zemdlał — o´swiadczyłem, ale nie doczekałem si˛e z˙ adnej reakcji publiczno´sci. — Li svenas — dodałem jeszcze, pokazujac ˛ na klawisza i na siebie. — Lec˛e po pomoc. Uwa˙zajcie na niego. Zaraz b˛ed˛e z powrotem. ˙ Zaden nie poszedł za mna,˛ czemu trudno zreszta˛ si˛e dziwi´c. Naturalnie w drzwiach wpadłem prosto w obj˛ecia grubego, który wrzasnał ˛ i rzucił si˛e na 10
mnie, ale byłem szybszy. Prysnałem ˛ na ulic˛e, a˙z si˛e za mna˛ kurzyło. Skr˛eciłem w pierwsza˛ boczna˛ alejk˛e i wkrótce całe zamieszanie zostało daleko poza mna.˛ Alejka wychodziła na kolejna˛ ulic˛e, równie zatłoczona.˛ Bez po´spiechu dołaczy˛ łem do przechodniów i wolny, pogwizdujac ˛ przygladałem ˛ si˛e okolicy i mijanym ludziom. Wi˛ekszo´sc´ kobiet miała zasłoni˛ete twarze, głowy m˛ez˙ czyzn za´s zdobiły turbany, ale na szcz˛es´cie nie było to reguła.˛ Obiektywnie rzecz biorac, ˛ moja sytuacja nie była taka znowu wspaniała. Sam, na obcej planecie, bez znajomo´sci j˛ezyka, s´cigany przez władze. Wła´sciwie to nie miałem powodów do rado´sci. Ledwie jednak minałem ˛ róg ulicy, powód znalazł si˛e sam. Stół, krzesła i bufet z interesujacym ˛ zestawem napitków. Nad bufetem widniał napis SOSTEN HA GWYRAS, co naturalnie nic mi nie mówiło, szcz˛es´liwie pod spodem doczytałem NI PAROLOS ESPERANTO, BONYENUU. Siadłem przy stoliku pod s´ciana˛ majac ˛ nadziej˛e, z˙ e lepiej tu mówia˛ w esperanto, ni˙z pisza,˛ i pstryknałem ˛ na wiekowego kelnera. — Dhe’th plegadow — oznajmił, podchodzac. ˛ — Plegadow jest dla innych — odparłem. — My pogadamy w esperanto. Co macie do picia, dziadku? — Piwo, wino, dowr-tam-yo. — Ciekawie brzmi, ale nie mam odpowiedniego nastroju. Du˙ze jasne poprosz˛e. Gdy kelner odszedł, wyjałem ˛ portfel Rasco i sprawdziłem go dokładnie. Popieranie lokalnej ekonomii powinno wiaza´ ˛ c si˛e z posiadaniem przez członków Marynarki miejscowej waluty; faktycznie, w jednej z przegródek znajdowały si˛e ci˛ez˙ kie metalowe monety. Wyjałem ˛ jedna˛ i obejrzałem: na awersie wybita była cyfra 2, a na rewersie widniał napis ARGHAN. — Nale˙zy si˛e jeden arghan — o´swiadczył kelner, stawiajac ˛ przede mna˛ napełniony gliniany kufel. — We´z to sobie, dobry człowieku — podałem mu ogladan ˛ a˛ wła´snie monet˛e. — Reszta dla ciebie. — Wy, spoza planety, jeste´s hojni — mruknał ˛ ten, sprawdzajac ˛ metal z˛ebami. — Tutejsi sa˛ głupi i zło´sliwi. Chcesz dziewczyn˛e? Chłopca? Kewarghen? — Mo˙ze pó´zniej. Na razie wystarczy piwo. Jak b˛ed˛e co´s chciał, dam ci zna´c. Odszedł, mamroczac ˛ co´s pod nosem, a ja pociagn ˛ ałem ˛ solidny łyk pienistego napoju, i natychmiast tego po˙załowałem. Odruchowe przełkni˛ecie było jeszcze wi˛ekszym bł˛edem. Piwo składało si˛e głównie z babelków, ˛ które do´sc´ gwałtownie zaprotestowały przeciwko uwi˛ezieniu ich w przełyku, skutkiem czego czknałem, ˛ a˙z echo poszło. Zdecydowanie odstawiłem kufel. Wystarczy, pomy´slałem. Uczciłem powrót na wolno´sc´ , a teraz trzeba zastanowi´c si˛e, co z nia˛ zrobi´c. Chwilowo nic rozsadnego ˛ nie przychodziło mi do głowy, a szukanie natchnienia w obrzydliwie fałszowanym piwie byłoby zasadnicza˛ pomyłka.˛ Ponowne pojawienie si˛e kelnera przyjałem ˛ zatem z zadowoleniem. 11
— Jest s´wie˙za dostawa kewarghen, prosto z pola — zameldował konspiracyjnym szeptem. — Jedna dawka starczy na wiele, wiele dni. Chcesz troch˛e? Nie? Szkoda. A panienk˛e z pejczem? W˛ez˙ ami? Skórzane pasy i gorace ˛ błoto. . . — Na razie do´sc´ mam u˙zywek — przerwałem mu, lekko zdegustowany. — Teraz chciałbym si˛e dowiedzie´c, jak doj´sc´ do ratusza. — Gdzie?! — Do du˙zego, wysokiego budynku, w którym mieszka masa przybyszów spoza planety. — Aaa. . . Chodzi ci o lys! Zaprowadz˛e ci˛e tam za arghana. — Za arghana powiesz mi, jak tam trafi´c. Go´scie poumieraja˛ z pragnienia, jak zaczniesz mnie oprowadza´c. Przyznał mi racj˛e, a poza tym nic nie mógł poradzi´c na mój upór. Zapami˛etałem jego wskazówki, dałem mu monet˛e i ledwie si˛e oddalił, wyszedłem, majac ˛ w głowie ju˙z gotowy plan. Pomysł był prosty: nale˙zało dotrze´c do Bibs. Garth uciekł, ale mogła co´s o nim wiedzie´c. Zeznania przed urz˛ednikami Ligi to jedno, a normalna rozmowa to drugie. Jak si˛e jednak do niej dosta´c? Oczywi´scie, mogłem poda´c si˛e za krewnego, dajmy na to za Hasenpeffera Giuffrida; podrobienie tutejszych papierów nie powinno by´c problemem, je´sli jednak system identyfikacyjny gmachu we´zmie mnie na celownik, to bez watpienia ˛ rozpozna we mnie zbiegłego wi˛ez´ nia. Grubas zapewne zda˙ ˛zył wróci´c ju˙z z przytomnym (albo i nie) Rasco i zameldował bez watpienia ˛ o ucieczce. Pomysł był kuszacy, ˛ ale ostatnimi czasy niezbyt lubiłem wi˛ezienia. Tak sobie rozmy´slajac, ˛ skr˛eciłem w nast˛epna˛ przecznic˛e i znalazłem si˛e naprzeciw gigantycznej budowli, która była celem mojej w˛edrówki. Na tle reszty zabudowy przypominała raczej skał˛e i sprawiała nale˙zyte wra˙zenie. Przeszedłem wzdłu˙z stopni obserwujac, ˛ jak wchodzi do s´rodka jaki´s tubylec. Przypominało to wpuszczanie do skarbca bankowego, chocia˙z było zapewne ciut mniej skomplikowane. No dobrze, wej´sc´ si˛e da, ale wyj´sc´ . . . Zamy´slony oparłem si˛e o ceglany murek w pobli˙zu wej´scia, co nie było akurat szczytem rozsadku, ˛ ostatecznie nadal miałem na sobie wi˛ezienny przyodziewek. Na moja˛ korzy´sc´ działał fakt, z˙ e tubylcy zwykli ubiera´c si˛e na tyle rozmaicie, z˙ e nikt nie zwrócił dotad ˛ na mnie najmniejszej uwagi. Zanim zgłodniałem, problem rozwiazało ˛ nie ol´snienie (na które pod´swiadomie czekałem), ale przypadek. Drzwi otworzyły si˛e, wypuszczajac ˛ trzy osoby. Dwóch klawiszów i dziewczyn˛e przykuta˛ do jednego z nich. To była Bibs. Spełnienie marze´n było tak nieoczekiwane, z˙ e zastygłem jak sparali˙zowany. Zda˙ ˛zyli zej´sc´ na ulic˛e i zatrzyma´c lokalna˛ taksówk˛e o czworono˙znym silniku, a w zasadzie nawet dwóch silnikach, a ja nadal tkwiłem nieruchomo, niczym osobnik oci˛ez˙ ały umysłowo. Bok pojazdu zasłonił mi widok, ale i tak wiedzia12
łem, co si˛e dzieje. Gdy strzelił bat wo´znicy, ruszyłem wreszcie za pojazdem i nim ten si˛e rozp˛edził, skoczyłem do drzwiczek. Stojac ˛ na niskim stopniu, otworzyłem je szarpni˛eciem. — Won! — polecił bli˙zej siedzacy ˛ stra˙znik, odwracajac ˛ si˛e w moim kierunku. — Ten pojazd jest zaj˛ety. . . Zamilkł, jako z˙ e rozpoznali´smy si˛e w tym samym momencie. Miał dy˙zur tej nocy, gdy zachciało mi si˛e rozmawia´c w sprawie Bibs. Si˛egnał ˛ ku mnie ze zdławionym okrzykiem, ale ja byłem szybszy — wyladowałem ˛ mu na karku. Był silny, ale nie do´sc´ zwinny. Katem ˛ oka zarejestrowałem zdumiona˛ min˛e dziewczyny, po czym skoncentrowałem si˛e na tym, co miałem pod r˛eka˛ i kantem dłoni zdzieliłem stró˙za porzadku ˛ w kark. Ledwie osunał ˛ si˛e bezwładnie, postanowiłem zaja´ ˛c si˛e jego towarzyszem, który jednak, jak si˛e okazało, miał ju˙z swoje kłopoty i wcale si˛e mna˛ nie interesował. Posługujac ˛ si˛e wolna˛ r˛eka,˛ Bibs robiła wszystko, aby go udusi´c i sadz ˛ ac ˛ po odgłosach, niewiele dzieliło ja˛ od sukcesu. — Poczekaj, zaraz sko´ncz˛e. . . — szepn˛eła. Nie tracac ˛ czasu na wyja´snienia, z˙ e swojego unieszkodliwiłem tylko chwilowo, złapałem ja˛ za łokie´c i s´cisnałem, ˛ dzi˛eki czemu straciła na moment władz˛e w r˛ece, a zanim zda˙ ˛zyła si˛e odezwa´c, ogłuszyłem niedoszłego nieboszczyka i rozpiałem ˛ kajdanki. — Poj˛ecia nie mam, skad ˛ si˛e wziałe´ ˛ s, ale dzi˛eki za pomoc — oznajmiła o wiele spokojniejszym głosem, ni˙z mo˙zna by oczekiwa´c, i przyjrzała mi si˛e uwa˙znie. — Przecie˙z ja ci˛e znam. . . Naturalnie, byłe´s pasa˙zerem na statku. . . Jimmy Jaki´stam. — Mniej wi˛ecej. Jim di Griz. Do usług. Roze´smiała si˛e rado´snie, przeszukujac ˛ jednocze´snie stra˙zników i przenoszac ˛ zawarto´sc´ ich kieszeni do swoich. Nie nale˙zało przerywa´c tak po˙zytecznego zaj˛ecia, tote˙z poczekałem, a˙z sko´nczy i skułem obu kajdankami. — Lepiej ich załatwi´c — powiedziała. — Lepiej nie. Teraz jeste´smy oboje drobnymi złodziejaszkami, na których tak naprawd˛e nikomu nie zale˙zy. Jak utrupimy dwóch z Marynarki, to przenicuja˛ to zadupie, z˙ eby nas znale´zc´ . — Te˙z racja — zgodziła si˛e po chwili namysłu, cho´c z niech˛ecia,˛ i przyło˙zyła ka˙zdemu z nieprzytomnych po kopniaku. — Nic nie czuja.˛ . . — Ale poczuja,˛ jak si˛e obudza! ˛ Wi˛ec gdzie teraz, di Griz? — Gdzie poprowadzisz. Nie znam tej planety i absolutnie nic o niej nie wiem — przyznałem szczerze. — Ja wiem a˙z za du˙zo. — To prowad´z.
13
Kiedy tylko pojazd zaczał ˛ zwalnia´c, wymkn˛eli´smy si˛e spokojnie przez cicho uchylone drzwi i wmieszali´smy si˛e w tłum.
3 Bibs wzi˛eła mnie pod r˛ek˛e, a raczej doprowadziła do tego, z˙ e to ja ja˛ wziałem ˛ pod rami˛e, co było całkiem miłe, i poprowadziła ulica.˛ Podejrzewam, z˙ e wsz˛edzie indziej nasze szare, workowate ubiory ozdobione szkarłatnymi strzałami wzbudziłyby zainteresowanie, o ile nie podejrzenia, ale pomi˛edzy ta˛ gama˛ barw i materiałów, w których gustowali tubylcy, nasze stroje mogły uchodzi´c za nieprzesadnie efektowne. Mijały nas kobiety w ró˙znokolorowych zwojach materii, wojownicy w skórach i stali, brodacze w skafandrach. Mijało nas wszystko, co mo˙zna było sobie wyobrazi´c, i jeszcze troch˛e nadto. — Masz pieniadze? ˛ — spytała po chwili Bibs. — Jakie´s drobne skonfiskowane stra˙znikowi. Uciekłem jaka´ ˛s godzin˛e temu. Uniosła brwi (atrakcyjne, musz˛e przyzna´c, podobnie jak oczy). — To dlatego mi pomogłe´s? Za co ci˛e wsadzili? Wiem tylko, z˙ e ciebie i tego starszego faceta zostawili´smy na Spiovente, a plotka głosiła, z˙ e Garth sprzedał was jako niewolników. — Sprzedał, przez co mój przyjaciel zginał. ˛ Lubiłem Hetmana, wiele mnie nauczył. . . pomagałem mu te˙z, ale to ju˙z inna historia. Rodzinna˛ planet˛e opuszczali´smy w pewnym po´spiechu i mo˙ze pami˛etasz, z˙ e zapłacili´smy Garthowi mała˛ fortun˛e za przewiezienie nas w bezpieczne miejsce. To chamidło za´s uwa˙zało, z˙ e mo˙ze zarobi´c na nas wi˛ecej sprzedajac ˛ nas w niewol˛e, w wyniku czego Bishop zmarł. Jak mo˙zesz sobie chyba wyobrazi´c, nie ucieszyło mnie to, podobnie jak zreszta˛ inne jeszcze rzeczy, które spotkałem na Spiovente, jednym wielkim, gównianym bagnie. Rozumiesz zatem, z˙ e z˙ ywi˛e do Gartha gł˛ebokie i serdeczne uczucia i mam nieodparta˛ ochot˛e wyrówna´c nasze rachunki. Na dobitk˛e złapała mnie Marynarka Ligi i wła´snie zamierzali odstawi´c mnie na moja˛ planet˛e, z˙ ebym sobie stanał ˛ przed sadem. ˛ — Z powodu? — Napadu na bank, porwania, ucieczki z wi˛ezienia i paru podobnych drobiazgów. — Nie´zle! — roze´smiała si˛e wesoło. — Pomagajac ˛ mnie, pomogłe´s sam sobie. Znam t˛e planet˛e, wiem skad ˛ zdoby´c pieniadze ˛ i komu zapłaci´c, by si˛e stad ˛ wydosta´c. Ty rabniesz ˛ fors˛e, ja ja˛ wydam i oboje na tym skorzystamy. 15
— Całkiem do rzeczy pomysł — przyznałem. — Czy mogliby´smy porozmawia´c o szczegółach przy jedzeniu? Od s´niadania min˛eło ju˙z sporo czasu. — Naturalnie. Chod´z! Restauracyjka była mała i spokojna, a miejscowy specjał — felyon ha kyk mogh — smakował znacznie lepiej, ni˙z si˛e nazywał. Uzupełnili´smy go dzbanem riith glvyn, co okazało si˛e całkiem niezłym czerwonym winem. Najedzony podłubałem w z˛ebach wykałaczka˛ i rozparłem si˛e wygodnie na ławie. — Mog˛e ci˛e o co´s zapyta´c? Upiła łyk wina i kiwn˛eła przyzwalajaco ˛ głowa.˛ — Wiesz ju˙z, czemu mnie przymkn˛eli, ale czemu ty si˛e tam znalazła´s? Bez obrazy, naturalnie. Odstawiła kubek z takim trzaskiem, a˙z p˛ekł, czego nawet nie zauwa˙zyła. — Przez niego! Przez tego b˛ekarta cfiulo! — warkn˛eła, u˙zywajac ˛ najgorszego przekle´nstwa istniejacego ˛ w esperanto. — Znaczy si˛e, przez Gartha. Wiedział, z˙ e Marynarka jest ci˛eta na przemytników, wi˛ec rozpu´scił załog˛e. Nast˛epnego dnia zostałam aresztowana za posiadanie tutejszego procha, całkiem zreszta˛ niezłego. Tyle z˙ e ja nie u˙zywam narkotyków, kto´s mi go podło˙zył, no i zjawili si˛e u mnie na skutek anonimowego donosu. Proste, nie? Aresztowali mnie za handel narkotykami. . . Niech go dostan˛e w swoje łapy, a z˙ ywy nie wyjdzie! — Jeste´s druga w kolejce — poinformowałem ja˛ uprzejmie. — Ja chc˛e wyrówna´c rachunki za Hetmana. Ale czemu wła´sciwie chciał, z˙ eby ci˛e aresztowano? — Z zemsty. Wykopałam go z wyra, bo nie lubi˛e perwersyjnych zbocze´nców. Akurat w tym momencie przełykałem, tylko cudem udało mi si˛e nie udusi´c. Popracowawszy nieco przepona,˛ dostałem ataku kaszlu i uszedłem cało. Bibs nie zwróciła na to uwagi. — Zabiłabym to s´cierwo z prawdziwa˛ przyjemno´scia˛ — powtórzyła, patrzac ˛ w przestrze´n. — Wiem, z˙ e to niemo˙zliwe, ale załatwiłabym swołocz. — Dlaczego niemo˙zliwe? — zainteresowałem si˛e, odzyskawszy głos. — Co ty wiesz o tej planecie? — Nic, prócz nazwy Steren-Gwandra. — Co po tutejszemu oznacza „planeta”. Tubylcy nie maja˛ specjalnych talentów j˛ezykowych ni jakichkolwiek innych. Przynajmniej ci tutaj, na Brastyr. Jak wi˛ekszo´sc´ planet, nie mieli kontaktu z nikim od czasu Załamania. Brastyr, bo tak nazywa si˛e kontynent, na którym jeste´smy, ma niewiele surowców, zatem w niecałe sto lat udało im si˛e straci´c wi˛ekszo´sc´ zdobyczy techniki. Tak si˛e cofn˛eli w rozwoju, z˙ e wi˛ekszo´sc´ zapomniała nawet esperanto. Zanim ponownie udało im si˛e nawiaza´ ˛ c kontakt z galaktyka,˛ stan˛eli na pseudofeudalizmie. — Jak Spiovente? — Nie całkiem. Poza tym kontynentem jest bowiem jeszcze wyspa zwana Nevenkebla, oddzielona od stałego ladu ˛ niezbyt szeroka˛ cie´snina.˛ Dziwnym zrza˛ dzeniem losu wi˛ekszo´sc´ surowców tej półkuli znajduje si˛e wła´snie na tej wyspie. 16
Dlatego została zasiedlona jako pierwsza, a dopiero druga fala kolonistów znalazła si˛e na kontynencie. Ustalono, z˙ e domena˛ wyspy b˛edzie przemysł, a kontynentu rolnictwo, co było całkiem logicznym posuni˛eciem. Potem jednak, gdy przyszły ci˛ez˙ kie czasy, kontakty pomi˛edzy obydwiema grupami uległy praktycznie zerwaniu. Obecnie z˙ aden wyspiarz nie ma prawa wst˛epu na kontynent, tutejsi kupcy moga˛ przybija´c jedynie do wyznaczonych przystani wyspy, a i to w umówionym czasie. Garth przebywa na wyspie i dlatego nie zdołamy go zabi´c. Nigdy tam nie dotrzemy. — Nadal nie bardzo rozumiałem. Garth, tak jak i ty, pochodzi z Yenianu, tak? Jest kapitanem venia´nskiego statku, prawda? Z jakiej racji niby władze wyspy miałyby go chroni´c? — Bo nie jest Yenianinem. Wyspa˛ rzadzi ˛ wojsko, które kupiło statek, zostawiajac ˛ go oficjalnie pod bandera˛ Yenianu. Garth został mianowany jego dowódca,˛ reszty załogi nie ruszano. Nie mieli´smy nic przeciwko temu, płacili doskonale, a dla Yenianina to bardzo istotne. Garth jest teraz tubylcem i to szycha˛ w ich armii. Bro´n, która˛ przewozili´smy, była tutejszej produkcji i operacje były całkiem zyskowne. Gdy Marynarka zacz˛eła si˛e nami za bardzo interesowa´c, zwin˛eli interes, zapłacili i szukaj wiatru w polu. Nie ma sposobu, aby utrupi´c go na tej wyspie. — Ja ju˙z znajd˛e sposób. — Mam nadziej˛e. Pomog˛e ci, na ile b˛ed˛e mogła, ale najpierw pomy´slimy o najwa˙zniejszym. Musimy si˛e gdzie´s ukry´c, bo na pewno b˛eda˛ nas szuka´c. Pewnie ju˙z zacz˛eli. A z˙ eby si˛e ukry´c, potrzebujemy pieni˛edzy, du˙zo pieni˛edzy. Ile masz? Wysypali´smy gotówk˛e na stół i przeliczyli´smy. — Mało — uznała Bibs. — Papiery, kryjówki, łapówki. . . to sporo kosztuje. Znam tu jednego takiego, który za odpowiednia˛ opłata˛ załatwi nam schronienie. . . ˙ — Nie! — sprzeciwiłem si˛e stanowczo. — Zadnych kontaktów z tutejszym marginesem. Tam zaczna˛ w˛eszy´c za nami w pierwszym rz˛edzie. Kto´s nas sprzeda, ledwie ogłosza˛ wysoko´sc´ nagrody, a uczynia˛ to szybko, bo to sprawdzony sposób. Sa˛ tu jakie´s hotele? Takie drogie i luksusowe. — Nie ma. Sa˛ jedynie ostele, w których zatrzymuja˛ si˛e bogaci, ale nikt spoza planety w nich nie sypia. — Doskonale. Uda ci si˛e udawa´c miejscowa? ˛ — Bez trudu. Tobie te˙z, przy pewnych staraniach. Tyle jest tu dialektów i akcentów, z˙ e nikt si˛e nie połapie. — Dzi˛eki. Musimy zatem postara´c si˛e o spory zapas gotówki, kupi´c drogie stroje i bi˙zuteri˛e, i stana´ ˛c w najlepszym ostelu w mie´scie. Zgoda? — Zgoda — roze´smiała si˛e. — Jeste´s miła˛ odmiana˛ na tym zadupiu. Podoba mi si˛e twój styl, ale ostrzegam, z˙ e to pierwsze nie b˛edzie takie łatwe. Oni nie maja˛ tu banków, tylko sie´c kantorów obsługiwanych przez prywatnych wła´scicieli, zwanych hoghas. Mieszkaja˛ w małych fortecach, a ich domy sa˛ jednocze´snie 17
miejscem załatwiania interesów. Stra˙znicy wywodza˛ si˛e z rodziny, co zmniejsza ryzyko przekupienia, a cało´sc´ jest do´sc´ odporna na złodziei. — Zobaczymy. I tak trzeba b˛edzie obejrze´c to na własne oczy. Potem wrócimy noca˛ i załatwimy sobie bezzwrotna˛ po˙zyczk˛e. — Mówisz serio? — Nigdy nie mówiłem powa˙zniej. — Nie spotkałam dotychczas nikogo takiego jak ty. Wygladasz ˛ jak dzieciak, ale faktycznie potrafisz dba´c o siebie. Nie bardzo przypadła mi do gustu ta uwaga, ale przezornie jej nie skomentowałem. — Spróbujemy wymieni´c cz˛es´c´ arghanów na walut˛e wyspy — zdecydowała Bibs. — To wymaga czasu, zda˙ ˛zysz zatem dobrze si˛e rozejrze´c. Ja zagadam, ty b˛edziesz robił za obstaw˛e i trzymał g˛eb˛e na kłódk˛e. Musisz tylko najpierw postara´c si˛e o solidna˛ pał˛e, jaka˛ nosza˛ ochroniarze, i nikt nawet nie zwróci na ciebie specjalnej uwagi. — No to chod´zmy poszuka´c sklepu z pałami — zaproponowałem, i wyszlis´my. Odnalezienie rzeczonego sklepu nie nastr˛eczyło wi˛ekszych kłopotów. Praktycznie wszystkie waskie ˛ uliczki były bazarami pełnymi straganów, sklepików i przekupniów oferujacych ˛ niewyczerpane zasoby strojów, owoców, posiłków opakowanych w li´scie, no˙zy, siodeł, namiotów no i, naturalnie, pałek. Kupiec, którego wybrali´smy, zachwalał towar do´sc´ niewyra´znie, a to z uwagi na spowijajace ˛ mu szyj˛e i brod˛e sploty tkaniny. Kolejno wa˙zyłem argumenty w dłoni. Zdecydowałem si˛e na metrowej długo´sci pałk˛e z twardego drewna, wzmocniona˛ z˙ elaznymi obr˛eczami. — To b˛edzie to — poinformowałem w ko´ncu. Handlarz pokiwał głowa,˛ skasował nale˙zno´sc´ i znów co´s wymamrotał. — On twierdzi, z˙ e na ka˙zda˛ jest rok gwarancji i z˙ e musisz ja˛ wypróbowa´c. W razie reklamacji wymieni. Próbowanie odbywało si˛e na solidnym pionowym złomie skalnym, któremu niegdy´s nadano z grubsza ludzkie kształty, zostały one ju˙z jednak zatarte przez lata obijania. Twarzy brakowało nosa, głowie uszu i tak dalej. Zwa˙zyłem narz˛edzie w dłoni i machnałem ˛ nim kilkakrotnie. Stałem plecami do rze´zby oddychajac ˛ gł˛eboko i koncentrujac ˛ si˛e. Dyszałem jak miech kowalski, ale warto było. Wszystko jest sprawa˛ odpowiedniego zgrania w czasie oraz treningu. Wypus´ciłem w ko´ncu z krzykiem powietrze i z półobrotu zdzieliłem posag, ˛ wkładajac ˛ w ten cios cała˛ sił˛e i wszelkie umiej˛etno´sci. Ostatnia z z˙ elaznych obr˛eczy trafiła w bok kamiennej głowy i rozległ si˛e trzask. Przez sekund˛e nic si˛e nie działo, ale po chwili kawał kamienia z hukiem runał ˛ na posadzk˛e. Na z˙ elazie za´s widniała jedynie mała szczerba.
18
— To jest to — stwierdziłem nonszalancko. Oboje byli pod wra˙zeniem. Prawd˛e mówiac, ˛ ja te˙z; nie sadziłem, ˛ z˙ e sta´c mnie na a˙z tak dobry cios. — Cz˛esto przytrafia ci si˛e co´s takiego? — spytała cicho Bibs. — Zawsze gdy nie mam innego wyj´scia. Teraz zaprowad´z mnie do tego całego hogh. Odpowiedni cel znale´zli´smy kilka przecznic dalej, poznajac ˛ go po szkielecie tkwiacym ˛ w z˙ elaznej klatce wiszacej ˛ nad ogromnym wej´sciem. — Ładny znak cechu — przyznałem. — I pomy´sle´c, z˙ e bardziej by pasował drewniany arghan. — To praktyczniejsze. Szczatki ˛ ostatniego złodzieja, którego złapali. — Mili ludzie. — To wszystko kwestia tradycji, osobi´scie nic do niego nie mieli — pocieszyła mnie Bibs. Ostatecznie to nie ona miała kra´sc´ . Niezbyt podniesiony na duchu ruszyłem za nia˛ ku parze wyjatkowo ˛ mało urodziwych ci˛ez˙ arowców opartych o włócznie i osłaniajacych ˛ obita˛ z˙ elazem furtk˛e. — Hogh — o´swiadczyła Bibs, spogladaj ˛ ac ˛ na nich nie˙zyczliwie. Odpowiedzieli podobnym stwierdzeniem i u˙zyli kołatki. Furtka uchyliła si˛e, ukazujac ˛ nast˛epny zespół, tyle z˙ e dwakro´c liczniejszy i z mieczami. Drzwi zostały zatrza´sni˛ete i zaryglowane, nas za´s poprowadzono przez mroczna˛ sie´n na okolony wysokim murem podwórzec. Mur ten zwie´nczały okazałe ostrza i ozdabiali kolejni wartownicy. Bli˙zsze ogl˛edziny wykazały, z˙ e nie był to klasyczny mur, ale dachy budynków. Na s´rodku podwórza siedział hogh we własnej osobie. Za siedzisko słu˙zyła mu podłu˙zna skrzynia przykryta poduszkami, przed sło´ncem chronił go płócienny daszek, a przed wrogim s´wiatem nast˛epnych dwóch wartowników uzbrojonych w piki. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e na niej s´pi — mruknałem ˛ cicho. — Wygrałe´s. Szef całego interesu był tak nadskakujacy ˛ i miły, z˙ e robiło mi si˛e niedobrze. Widzac ˛ wyj˛eta˛ przez Bibs gotówk˛e, kazał pomocnikom otworzy´c skrzyni˛e. Przyjrzałem si˛e jej wn˛etrzu ze sporym zainteresowaniem, stra˙znicy za´s bli˙zej przyjrzeli si˛e mojej osobie. Skrzynia podzielona była na kilka przegródek, a ka˙zda˛ z nich wypełniały skórzane worki i woreczki. Jeden z tych ostatnich został wła´snie wyj˛ety, a skrzynia zamkni˛eta i obło˙zona ponownie poduszkami. Z westchnieniem ulgi stary zasiadł znów na swoim miejscu i zacz˛eło si˛e targowanie. Ja natomiast, udajac ˛ znudzenie, zlustrowałem otoczenie. Zdr˛etwiałem. Sytuacja nie wygladała ˛ wesoło. Na noc zamykaja˛ z pewno´scia˛ to wszystko na trzy spusty. Do wej´scia przez mur zniech˛ecała konieczno´sc´ przekradania si˛e przez pordzewiałe z˙ elastwo i liczna stra˙z. Potem trzeba by zej´sc´ na dół, da´c staremu w łeb, otworzy´c skrzyni˛e, zabra´c worek albo i kilka, i prysna´ ˛c ta˛ sama˛ droga.˛ Przy tej okazji trzeba by si˛e liczy´c z mo˙zliwo´scia˛ zad´zgania, poci˛ecia na plasterki, spałowania i czego tam 19
jeszcze. Nie był to najlepszy z mo˙zliwych sposobów zwi˛ekszenia naszych funduszów. Konieczna była tu brutalna siła, a w tym nigdy nie czułem si˛e specjalista.˛ Ponadto stara prawda głosiła, z˙ e i Herkules dupa, kiedy mieczy kupa, i z tym si˛e zgadzałem. Potrzebny był zupełnie nowy plan. ˙ Łatwiej wyj´sc´ , ni˙z wej´sc´ . . . Co´s za´switało mi w głowie. Zeby nie da´c pozna´c po sobie, z˙ e intensywnie główkuj˛e, wykrzywiłem si˛e do najbli˙zszego stra˙znika. Odpowiedział mi tym samym. Wyszło mi, z˙ e przy odrobinie szcz˛es´cia skok powinien si˛e uda´c, co wi˛ecej, było to jedyne technicznie wykonalne rozwiazanie. ˛ Majtnałem ˛ zniecierpliwiony pałka˛ i zwróciłem si˛e do Bibs. — Pospiesz si˛e, panienko, bo b˛edziemy tu nocowa´c. — Co prosz˛e? — Słyszała´s. Wynaj˛eła´s mnie, obiecujac ˛ dobra˛ płac˛e za niezbyt długa˛ prac˛e. Praca dłu˙zy si˛e coraz bardziej, a płaca wyglada ˛ coraz mniej atrakcyjnie. Gdyby hogh nie znał esperanto, cały plan zapewne wziałby ˛ w łeb, sadz ˛ ac ˛ jednak po nat˛ez˙ eniu z jakim przysłuchiwał si˛e naszej rozmowie, musiał wszystko s´wietnie rozumie´c. Pozostało zatem kontynuowa´c z nadzieja,˛ z˙ e nie przygotowana dziewczyna podejmie gr˛e w ciemno. — Słuchaj no, ty przero´sni˛ety cymbale. Za połow˛e ceny mog˛e mie´c lepszych ˙ od ciebie — parskn˛eła, reagujac ˛ jak nale˙zy. — Zaden taki z bicepsami zamiast mózgu nie b˛edzie mi mówił, jak mam załatwia´c interesy! — Tak? No to wymawiam posad˛e! — wrzasnałem, ˛ celujac ˛ w nia˛ pałka.˛ Drewno przeleciało milimetry od jej głowy, poprawiłem zatem r˛ekoje´scia˛ w czoło. Straciła przytomno´sc´ . Nie groziło jej nic poza guzem, którego miała poczu´c dopiero po obudzeniu, wolałem jednak wyłaczy´ ˛ c ja˛ z samej sprawy kradzie˙zy, która wła´snie miała si˛e rozpocza´ ˛c. Kolejny cios przewrócił jeden z masztów, na których wspierał si˛e daszek przeciwsłoneczny. Postapiłem ˛ krok i pod osłona˛ zwojów płótna zdzieliłem hogha w ucho. Złapałem worek, zanim ten wysunał ˛ si˛e z jego bezwładnych rak, ˛ i wsadzi˙ łem za koszul˛e. Zeby tam wlazł, musiałem go nieco opró˙zni´c, co dodało tylko kolorytu napa´sci — walajace ˛ si˛e monety zawsze robia˛ wówczas dobre wra˙zenie. Sadz ˛ ac ˛ po wrzaskach i szarpaniu za materi˛e, obstawa ockn˛eła si˛e ju˙z z odr˛etwienia. Wyplatanie ˛ si˛e spod baldachimu zajmie im jeszcze chwilk˛e. — Tylko durnie pracuja˛ dla kobiet! — rzuciłem przez rami˛e, odchodzac. ˛ — Poszukaj sobie innego stra˙znika. Wartownicy spogladali ˛ to na mnie, to na dwóch swoich kompanów szarpia˛ cych si˛e z materiałem. Wyra´znie nie wiedzieli, co robi´c. Problem rozwiazał ˛ si˛e sam: jeden ze zbrojnych wyciagn ˛ ał ˛ nieprzytomnego szefa i wrzasnał ˛ co´s w´sciekle. Bez tłumacza zrozumiałem, o co chodzi, gdy˙z reszta rzuciła si˛e na mnie. Zawróciłem wi˛ec w miejscu i pognałem w przeciwna˛ stron˛e, oddalajac ˛ si˛e tym samym od jedynego wyj´scia, ale zbli˙zajac ˛ si˛e do drewnianych schodów prowadzacych ˛ na dach. 20
Stojacy ˛ na stopniach stra˙znik robił co mógł, by mnie nadzia´c na włóczni˛e, ale odbiłem ja˛ pałka,˛ jego za´s kopnałem ˛ w miejsce, w którym w przypadku m˛ez˙ czyzny cios daje zawsze najwi˛eksze efekty. Przeskoczyłem potem przez zwini˛ete z bólu ciało i pognałem po dwa schodki w gór˛e. Na szczycie zjawił si˛e nast˛epny wartownik, tym razem z mieczem, przeturlałem si˛e zatem po deskach podcinajac ˛ mu nogi i gubiac ˛ przy tej szamotaninie nieco gotówki, zrzucajac ˛ za to podci˛etego ze schodów prosto na gnajac ˛ a˛ ju˙z za mna˛ pogo´n. Trzej inni stra˙znicy rzucili si˛e na mnie z wrzaskiem, ja za´s (bez wrzasku) skoczyłem ku kraw˛edzi dachu. I zaklałem. ˛ Bruk ulicy był zbyt nisko, by skoczy´c nie ryzykujac ˛ połamania ko´sci. Z półobrotu cisnałem ˛ pałka˛ w najbli˙zszego stra˙znika. Dostał w głow˛e i runał ˛ jak długi, przewracajac ˛ drugiego. Wi˛ecej nie widziałem, gdy˙z opu´sciłem si˛e na r˛ekach z kraw˛edzi dachu. Gdy spojrzałem w gór˛e, trzeci stra˙znik wła´snie dobywał miecza, by obcia´ ˛c mi dłonie. Pu´sciłem si˛e zatem, rabn ˛ ałem ˛ o bruk, przetoczyłem si˛e i pozbierałem na nogi. Czułem ból w kostce, ale specjalnie si˛e tym nie przejmowałem; zbyt wiele spadało teraz na ulic˛e dzid, włóczni, pałek i innych narz˛edzi mordu. Pospiesznie poku´stykałem za najbli˙zszy róg cieszac ˛ si˛e, z˙ e stra˙znicy wyra´znie nie potrafia˛ porzadnie ˛ wycelowa´c, a pokonanie zamków przy drzwiach musi zaja´ ˛c im par˛e chwil i uczyni´c po´scig praktycznie daremnym. Uliczka wychodziła na jakie´s targowisko, potem była jeszcze jedna, i jeszcze. . . W ko´ncu przestałem si˛e spieszy´c. Wrzaski wartowników umilkły w oddali, a ja z ulga˛ opadłem na stołek w pierwszym napotkanym barze i z przyjemno´scia˛ wypiłem kufel tutejszego, wyjatkowo ˛ obrzydliwego piwa.
4 Worek z gotówka˛ wypychał mi wi˛ezienne wdzianko i dopiero ta niewygoda u´swiadomiła mi, z˙ e jestem patentowanym osłem, by nie u˙zy´c bardziej dosadnego okre´slenia. Do tej pory mój rysopis powinien dotrze´c do innych hoghów, bo chocia˙z z pewno´scia˛ nie tworzyli oni z˙ adnej sieci na wzór konsorcjum banków, to pewnie przynajmniej połowa stra˙zników przeszukiwała teraz miasto wypytujac ˛ o faceta w szarym ubranku ozdobionym czerwonymi strzałami. A kogo´s takiego raczej nie trudno zapami˛eta´c. . . Najpro´sciej byłoby wymieni´c gotówk˛e u kelnera, któremu na widok miejscowych pieni˛edzy za´swieciły si˛e oczy. Naturalnie nie próbowałem wymieni´c u niego wi˛ekszej kwoty, ale i tak dostałem par˛e kilo arghanów. Nie ulegało watpliwo´ ˛ sci z˙ e musiał mnie oszuka´c, niemniej tym razem nie robiło mi to ró˙znicy.. Rozstalis´my si˛e zadowoleni, a ledwie zniknałem ˛ mu z oczu, zajałem ˛ si˛e uzupełnianiem garderoby. Kupowałem rzeczy pojedynczo, podobnie jak stopniowo pozbywałem si˛e wi˛eziennych ciuchów i cz˛es´ci wcze´sniejszych nabytków. Po przej´sciu przez kolejny bazar prezentowałem si˛e ju˙z jak tubylec: skórzany kapelusz z piórem, szarawary, biała koszula, płaszcz-peleryna i skórzana torba na gotówk˛e. Zabrało mi to troch˛e czasu i miało si˛e ju˙z ku wieczorowi, a w dodatku nieco pobładziłem. ˛ Nale˙zało znale´zc´ budynek Ligi, który był jedynym znanym mi punktem orientacyjnym, i odszuka´c Bibs. *
*
*
Gdy dotarłem do restauracyjki, z której wyruszyli´smy po gotówk˛e, było ju˙z ciemno, a ja czułem si˛e naprawd˛e zm˛eczony, Z prawdziwa˛ ulga˛ przysiadłem na krze´sle z nadzieja,˛ z˙ e Bibs tak˙ze tu wróci, inaczej mogli´smy szuka´c si˛e w tym mie´scie do u´smiechni˛etej s´mierci. Zdjałem ˛ kapelusz, gdy kto´s delikatnie objał ˛ moja˛ szyj˛e. — Zdrajca! — usłyszałem szept dziewczyny i prawie straciłem przytomno´sc´ , zanim zwolniła u´scisk.
22
Druciana garotta opadła mi na kolana, a Bibs siadła na sasiednim ˛ krze´sle i bez słowa podała mi chusteczk˛e. Nast˛epnie zajrzała do torby i nieco si˛e rozchmurzyła. Miała podbite oko i rozci˛eta˛ warg˛e, ale ogólnie wydawała si˛e nie uszkodzona. — Miałam, ochot˛e ci˛e zabi´c — oznajmiła rzeczowo. — Powstrzymał mnie tylko widok torby. Wtedy zrozumiałam, z˙ e wszystko zaplanowałe´s i jeste´s uczciwym wspólnikiem. Poniewa˙z jednak troch˛e mnie poobijali, postanowiałam wyrówna´c rachunki. Chcesz wina? — Chcesz. . . — wycharczałem i przeszedłem na normalniejszy ton. — Dałem ci w ucho, by´s miała alibi. Widz˛e, z˙ e poskutkowało. . . — Inaczej by mnie nie było. Mieli troch˛e pretensji, ale byli tak wstrza´ ˛sni˛eci, z˙ e ulotniłam si˛e w zamieszaniu. Łaziłam potem bez celu, zastanawiajac ˛ si˛e, co z toba˛ zrobi˛e, gdy ci˛e w ko´ncu dopadn˛e, bo nie do´sc´ , z˙ e nie miałam pieni˛edzy, to jeszcze mam s´liwk˛e na oku. Twoje szcz˛es´cie, z˙ e nie skre´sliłam ci˛e całkowicie. — Serdeczne dzi˛eki — stwierdziłem lekko obcym jeszcze głosem i czym pr˛edzej opró˙zniłem kubek. Poskutkowało. — To była jedyna szansa na sukces. Obejrzałem sobie zabezpieczenia, gdy si˛e targowała´s, i doszedłem do wniosku, z˙ e najtrudniej jest dosta´c si˛e do s´rodka. Byli´smy ju˙z wewnatrz, ˛ a zatem nale˙zało skorzysta´c z okazji. No i skorzystałem. — Wspaniale. Mogłe´s mi powiedzie´c. — Wła´snie z˙ e nie mogłem. Stary znał esperanto. Pozostało ogłuszy´c ci˛e, by nie zacz˛eli czego´s podejrzewa´c. Przepraszam, ale naprawd˛e musiałem ci przyłoz˙ y´c. Tego akurat nie mo˙zna było zamarkowa´c. Po raz pierwszy si˛e u´smiechn˛eła. — Masz racj˛e. Warto było za te par˛e si´nców. . . Teraz zbierajmy si˛e. Ty ju˙z si˛e przebrałe´s, teraz kolej na mnie. — A potem do najlepszego ostelu w mie´scie. — Ciepła kapiel ˛ i uczciwy posiłek. . . idziemy! Ostel przypominał fortec˛e ukryta˛ za wysokim murem. Do pokoi, a raczej apartamentów, wchodziło si˛e z zewn˛etrznego podwórca. Wzi˛eli´smy najlepszy z numerów, przynajmniej je´sli bra´c pod uwag˛e ilo´sc´ ukłonów, jaka towarzyszyła transakcji. Wsz˛edzie panował miły chłód, pokoje były wyło˙zone mi˛ekkimi dywanami, tu i ówdzie stały tace z owocami, a w łazience, zamiast wanny, znale´zli´smy niewielki basen, który natychmiast zaanektowała Bibs. Wyszła po dłu˙zszym czasie owini˛eta w puchaty r˛ecznik, do tego głodna jak stado wilków. Szcz˛es´liwie nie zawracano tu sobie głowy takimi rzeczami jak restauracja. Słu˙zba sprawnie dostarczyła posiłek na tacach i zaraz dyskretnie znikn˛eła. Zjawili si˛e potem na pierwszy d´zwi˛ek dzwonka i posprzatali. ˛ Gdy wyszedł ostatni, profilaktycznie zamknałem ˛ drzwi na solidny skobel. Mo˙ze i byli dobrze uło˙zeni, ale słu˙zacy ˛ zawsze potrafia˛ by´c równie˙z w´scibscy, a tego nie tolerowałem od najmłodszych lat. Napełniłem kryształowy puchar winem i z lubo´scia˛ wycia˛ gnałem ˛ si˛e na sofie. 23
— To jest z˙ ycie — stwierdziła spoczywajaca ˛ na sasiedniej ˛ le˙zance Bibs. — Jest — zgodziłem si˛e. — Teraz dobrze byłoby jeszcze uczciwie si˛e wyspa´c, by jutro poczu´c si˛e wreszcie jak człowiek. Przyjrzała mi si˛e spod na wpół przymkni˛etych powiek, a raczej powieki — podbite oko wolała trzyma´c zamkni˛ete. Potrzasn˛ ˛ eła głowa˛ i u´smiechn˛eła si˛e. — Jeste´s niesamowity, Jimmy. Jako pierwszy w dziejach tej planety oskubałe´s hogha i nie dałe´s si˛e złapa´c. — Szcz˛es´cie — skwitowałem wyczyn, zadowolony z pochwały, ale nie zapomniałem jeszcze epitetu „dzieciak”. — Watpi˛ ˛ e. Poza tym uratowałe´s mnie i ukradłe´s do´sc´ , bym mogła opu´sci´c t˛e planet˛e. Chciałabym ci podzi˛ekowa´c. — Nie trzeba. Pomó˙z mi tylko odnale´zc´ Gartha i b˛edziemy kwita — ziewna˛ łem. — Chc˛e si˛e dowiedzie´c o nim wszystkiego, co ty wiesz, ale do tego wrócimy rano. Teraz musz˛e si˛e wyspa´c. — Powiedziałam, z˙ e chc˛e ci podzi˛ekowa´c, Jimmy — u´smiechn˛eła si˛e ponownie. — Na mój własny sposób. Niby przypadkiem r˛ecznik zsunał ˛ si˛e na podłog˛e, odsłaniajac ˛ jej wdzi˛eki, a trzeba przyzna´c, z˙ e pomimo sinego oczodołu, robiła wcia˙ ˛z całkiem dobre wraz˙ enie. I co niby mo˙zna zrobi´c innego w takiej sytuacji? Po pierwsze, nie strz˛epi´c g˛eby. Takie sprawy nale˙za˛ do prywatnych elementów wi˛ezi łacz ˛ acej ˛ dwie zainteresowane osoby i nikomu nic do tego. Wstałem dopiero przy popołudniowym słonku. Wykapałem ˛ si˛e, zjadłem s´niadanie połaczone ˛ z obiadem i czekałem na powrót Bibs. — Naprawd˛e nie odlecisz ze mna? ˛ — spytała, poruszajac ˛ raz jeszcze wczes´niej rozpocz˛ety temat. — Nie chcesz? — Pewnie, z˙ e chc˛e, ale dopiero, gdy wyrównam rachunki. — On znajdzie ci˛e pierwszy. I zabije. — Je´sli znajdzie mnie pierwszy, to tylko zaoszcz˛edzi mi wysiłku, a co do zabicia, to s´miem watpi´ ˛ c w jego talenty. Przekrzywiła wdzi˛ecznie główk˛e i u´smiechn˛eła si˛e. — Gdyby powiedział to kto´s inny, to uznałabym, z˙ e fantazjuje. Tobie mo˙ze si˛e uda´c, ale i tak si˛e o tym nie dowiem. Zdecydowanie wol˛e przetrwanie od zemsty. Jak zaczn˛e cokolwiek z nim wyrównywa´c, to b˛ed˛e miała mała˛ szans˛e, by po˙zy´c jeszcze troch˛e, zatem wol˛e spasowa´c. Ciekawa jestem jednak wyniku rozgrywki. Kiedy wyjdziesz z tego, to daj mi zna´c, dobrze? Przeka˙z wiadomo´sc´ na adres Yenia´nskiego Zwiazku ˛ Pilotów, a dotrze do mnie, cho´c mo˙ze nie od razu. Tu jest wszystko, co jeszcze sobie przypomniałam, a czego jeszcze nie usłyszałe´s. Głównie nazwiska i miejsca. Podała mi kartk˛e. — Generał — przeczytałem z lekkim obrzydzeniem. — Zennor lub Zennar. . . 24
— Nie jestem pewna, nigdy nie widziałam tego na pi´smie. Słyszałam tylko, jak jeden z oficerów tak si˛e do niego zwrócił, gdy my´slał, z˙ e sa˛ sami. . . — Co to takiego Mortstertoro? — Wielka baza wojskowa, by´c mo˙ze najwi˛eksza na wyspie. Z niej wła´snie zabierali´smy bro´n, ale nie wypuszczano nas ze statku, tylko po Gartha przyje˙zd˙zała biała limuzyna z proporczykiem, na którym była masa gwiazdek. Wszyscy salutowali mu pierwsi. On tam faktycznie jest szycha˛ i na pewno co´s wia˙ ˛ze go z baza.˛ Przykro mi, ale nic wi˛ecej ju˙z nie wiem. — I tak wiele — schowałem kartk˛e. — I co dalej? — Dzi´s w nocy powinni´smy dosta´c papiery. Drogie, ale autentyczne, wystawione przez niewielkie ksi˛estwo w gł˛ebi kontynentu, które cierpi na chroniczny niedostatek obcej waluty. Dzi˛eki nim mog˛e dosta´c bilet na ka˙zdy odlatujacy ˛ statek, chyba z˙ eby kto´s z pracowników Marynarki mnie rozpoznał. Zdołałam si˛e wkupi´c w skład delegacji handlowej, która zarezerwowała miejsca ju˙z do´sc´ dawno, ale jeden z wa˙zniaków nagle zachorował. — Kiedy odlatujesz? — O północy — odparła cicho. — Tak szybko? — Wła´snie dlatego. Nie lubi˛e długich zwiazków, ˛ Jim. — Nie rozumiem. . . — To dobrze. Znikn˛e, zanim zrozumiesz. Poczułem si˛e głupio. Musz˛e bowiem przyzna´c, z˙ e do poprzedniego wieczora moje kontakty z przeciwna˛ płcia˛ były, jak by to powiedzie´c. . . do´sc´ sporadyczne i zdecydowanie mniej bliskie. Teraz nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzie´c, a nie przytrafia mi si˛e to zbyt cz˛esto. Bibs przyj˛eła to z całkowitym zrozumieniem. Dotarło do mnie, z˙ e jest cała masa spraw, dotyczacych ˛ kontaktów z kobietami, o których nie mam poj˛ecia. I chyba nigdy nie b˛ed˛e miał. — Nie robiłem precyzyjnych planów. . . — zaczałem, ˛ ale uciszyła mnie, kładac ˛ mi palec na ustach. — Robiłe´s — sprzeciwiła si˛e. — I nie b˛edziesz musiał zmienia´c ich z mojego powodu. Byłe´s mocno zdeterminowany i dokładnie wiedziałe´s, co zamierzasz. — I nadal jestem. Twój człowiek wział ˛ łapówk˛e za przewiezienie mnie na Nevenkebl˛e? — Najpierw ja˛ podwoił. Kiedy odkryja,˛ z˙ e zniknałe´ ˛ s z pokładu, stary Grbonja nigdy ju˙z nie uzyska zgody na wpłyni˛ecie do ich portu, a to oznacza przymusowa˛ emerytur˛e. Ta kwota jest jedynie uzupełnieniem jego funduszu emerytalnego. — A czym zajmuje si˛e poza tym? — Eksportuje owoce i warzywa. Popłyniesz z nim jako załogant. Nic mu nie zrobia,˛ je´sli uciekniesz, ale zabiora˛ mu zezwolenie na zawijanie do portu. Z tym ju˙z si˛e pogodził. — Kiedy si˛e z nim zobacz˛e? 25
— Dzi´s po zmroku w jego magazynie. — Wiec. . . — Zostawi˛e ci˛e tam i pójd˛e swoja˛ droga.˛ Jeste´s głodny? — Dopiero co jadłem. — Nie o to mi chodziło. . . Ulice o´swietlały jedynie pochodnie rozmieszczone na niektórych naro˙znikach. Maszerowali´smy w milczeniu; by´c mo˙ze powiedzieli´smy ju˙z sobie wszystko (nie wykazywałem zbytniego do´swiadczenia w tych kwestiach). Na wszelki wypadek miałem ze soba˛ s´wie˙ze nabytki: sztylet i nowa˛ pałk˛e, która˛ od czasu do czasu postukiwałem w mur, by ewentualni napastnicy nie z˙ ywili złudze´n. Do´sc´ szybko dotarli´smy do magazynu, gdzie Bibs zastukała do niewielkich zielonych drzwiczek. Po szeptanej konwersacji znale´zli´smy si˛e wewnatrz. ˛ Otoczył nas słodki aromat owoców, których skrzynie majaczyły w niewielkim kr˛egu s´wiatła rzucanego przez latarni˛e. Siedział przy niej starzec z siwa˛ broda˛ i takimi˙z włosami si˛egajacymi ˛ pasa. Oprócz imponujacego ˛ owłosienia odznaczał si˛e równie˙z okazałym kałdunem i paj˛eczymi nó˙zkami oraz zakrywajac ˛ a˛ jedno oko opaska.˛ Drugim okiem przyjrzał mi si˛e jednak uwa˙znie. — To jego masz zabra´c — oznajmiła Bibs. — Zna esperanto? — Od urodzenia — wtraciłem. ˛ — Daj mi pieniadze. ˛ — Nie, bo go nie zabierzesz. Ploveci da ci fors˛e, gdy b˛edziecie w porcie. — Chc˛e je zobaczy´c. Mo˙ze ich by´c mniej, albo co. . . — spojrzał na mnie w taki sposób, z˙ e od razu zrozumiałem: to ja jestem Ploveci. Wyjałem ˛ z zanadrza sakiewk˛e i pokazałem mu cz˛es´c´ zawarto´sci. Mruknał ˛ zadowolony, schowałem wi˛ec wszystko. Nagle poczułem na karku powiew chłodnego powietrza. Obróciłem si˛e błyskawicznie. Bibs znikn˛eła. — Mo˙zesz tu spa´c. — Stary wskazał na stert˛e worków przy s´cianie. — O s´wicie ładujemy i wypływamy. Wstał, wział ˛ latarni˛e i wyszedł, starannie zamykajac ˛ za soba˛ drzwi. Siadłem z westchnieniem i oparłem si˛e plecami o s´cian˛e. Pałk˛e uło˙zyłem na kolanach. Naszły mnie niezbyt wesołe rozmy´slania na temat: co zrobiłem, co mam zamiar zrobi´c i co ja tu w ogóle robi˛e. Jako osobnik rzadko pogra˙ ˛zajacy ˛ si˛e w problemy natury filozoficznej, szybko zasnałem ˛ i nast˛epna˛ rzecza,˛ która˛ ujrzałem, było s´wiatło słoneczne wpadajace ˛ przez otwarte wła´snie drzwi. Po chwili dopiero zorientowałem si˛e, z˙ e le˙ze˛ z twarza˛ wtulona˛ w worek, a pałka spoczywa obok. Zerwałem si˛e na równe nogi, sprawdziłem, czy sakiewka jest na miejscu (była) i przeciagn ˛ ałem ˛ si˛e, ziewajac ˛ przy tej okazji niemiłosiernie.
26
Otwarto wrota z drugiej strony magazynu. Za nimi było nabrze˙ze, przy którym cumował spory z˙ aglowiec. Starzec schodził wła´snie z pokładu. — Ploveci! Pomó˙z im ładowa´c! W s´lad za nim w magazynie pojawił si˛e co najmniej tuzin facetów, którzy zacz˛eli przenosi´c rozmaite worki, skrzynki i kosze. Nie rozumiałem ani słowa z tego, co mówili, ale to i tak nie miało znaczenia. Robota była monotonna i brudna, a w dodatku niektóre worki zawierały jakie´s wyjatkowo ˛ s´mierdzace ˛ zielsko, i od tego smrodu zacz˛eły mi łzawi´c oczy. Co ciekawe, jedynie ja tak reagowałem. Robota sko´nczyła si˛e po zapełnieniu ładowni, przy czym nie uznawano tu takich wynalazków jak przerwy s´niadaniowe; dopiero po zako´nczeniu pracy mo˙zna było sia´ ˛sc´ w cieniu i ugasi´c pragnienie cienkim piwem, którego beczułka (wraz z kuflami na mocnych linkach) stała na pokładzie. Grbonja zjawił si˛e, ledwie zdołałem opró˙zni´c drugi kufel, i wygulgotał co´s, co pewnie było rozkazem odcumowania, bowiem obecni zerwali si˛e do roboty, przekształcajac ˛ si˛e z tragarzy w matrosów. Na tym ju˙z w ogóle si˛e nie znałem, stanałem ˛ zatem z boku, z˙ eby nie plata´ ˛ c si˛e im pod nogami i przygladałem ˛ si˛e tylko. Nie zezwoliwszy na dłu˙zsze leniuchowanie, stary polecił mi i´sc´ do kabiny, do której sam wmaszerował kilka minut pó´zniej. — Pieniadze ˛ — polecił zwi˛ez´ le. ˙ — Zadne takie, dziadku. Dostaniesz, gdy b˛edziemy na brzegu, tak jak zostało to uzgodnione. — Nikt nie mo˙ze widzie´c, z˙ e je bior˛e! — Nie ma strachu, nie zobaczy. Stój koło trapu, ja si˛e potkn˛e i wyladuj˛ ˛ e na tobie. Jak si˛e pozbieram, to b˛edziesz miał sakiewk˛e za pazucha.˛ Teraz powiedz mi, co zastan˛e na brzegu. — Kłopoty! — j˛eknał, ˛ próbujac ˛ sobie wyrwa´c brod˛e. — Nigdy nie powinienem si˛e na to zgodzi´c! Znajda˛ ci˛e i zabija,˛ a i mnie załatwia˛ przy tej okazji. . . — Bez nerwów, popatrz na to. — Potrzasn ˛ ałem ˛ sakiewka.˛ — To spokój na stare lata, domek z ogródkiem i beczułka piwa, micha szynki. . . Pomy´sl o rados´niejszej stronie z˙ ycia. Pomy´slał, czy nie, brz˛ek pieni˛edzy miał na niego zaiste zbawienny wpływ. Przestał wyrywa´c sobie siwe kudły, dałem mu zatem gar´sc´ szcz˛es´cia. — Masz tu zadatek, na dowód mojej dobrej woli — powiedziałem. — Teraz zastanów si˛e. Im wi˛ecej b˛ed˛e wiedział o wyspie, tym łatwiej b˛edzie mi uciec. Nikt nie b˛edzie ci˛e podejrzewał, powiedz zatem, co wiesz. — Niewiele. . . — wymamrotał, koncentrujac ˛ uwag˛e na monetach. — Jest tam sporo doków, za nimi za´s targ. Wszystko otoczone jest wysokim murem, za którym nigdy nie byłem. Nie słyszałem, by ktokolwiek tam dotarł. — Bramy? — Sa,˛ i to du˙ze, ale silnie strze˙zone. — A ten targ. . . Rozległy? 27
— Ogromny. Najwi˛ekszy na wyspie. Ciagnie ˛ si˛e wiele myldyrów wzdłu˙z brzegu. — A ile ma taki targ myldyrów? — Myldyr. Myldyrów to liczba mnoga. Jeden ma siedemset lathów. — Wiele mi to mówi. No nic, sam zobacz˛e. Przy wtórze posapywa´n i narzeka´n, stary otworzył niewielka˛ klap˛e w pokładzie i zniknał ˛ gdzie´s w dole, zapewne po to, by ukry´c gotówk˛e. Ja stwierdziłem, z˙ e do´sc´ mam zaduchu kabiny i wyszedłem na otwarty dziób, gdzie nikomu nie przeszkadzałem. Sło´nce rozpraszało poranna˛ mgł˛e i ze zdumieniem stwierdziłem, z˙ e przepływamy obok pot˛ez˙ nej wie˙zy wyłaniajacej ˛ si˛e z morskich fal. Była poobijana i bez dwóch zda´n bardzo stara, ale musiałem wysoko zadrze´c głow˛e, by dojrze´c wierzchołek. Nie´zle tu budowano w dawnych czasach. Ze szczytu wie˙zy zwisały szczatki ˛ mostu, przedłu˙zenia dawnej autostrady, straszac ˛ przerdzewiałymi linami o ponad dwóch metrach s´rednicy ka˙zda. Cało´sc´ nadal robiła wra˙zenie. Zniszczy´c takie dzieło mogła jedynie nie byle jaka katastrofa. . . albo i nie. Bardziej prawdopodobne, z˙ e była to sprawka władców wyspy, którzy pragn˛eli odcia´ ˛c si˛e całkowicie od pogra˙ ˛zajacego ˛ si˛e w barbarzy´nstwie kontynentu. Zanim zaczałem ˛ si˛e nad tym gł˛ebiej zastanawia´c, przed dziobem wyrósł szary i smukły patrolowiec naje˙zony działkami, który okra˙ ˛zył nasz statek przy wtórze wyzwisk i gwizdów całej załogi. Brałem w tym aktywny udział. Po pierwsze po to, z˙ eby si˛e nie wyró˙znia´c, po drugie, byli´smy tu legalnie. Kapitan patrolowca musiał doj´sc´ do tego samego wniosku, gdy˙z po˙zegnał nas obra´zliwym buczeniem syreny i odpłynał ˛ w swoja˛ stron˛e. W pół godziny pó´zniej zamajaczyła przed nami wyspa. Z poczatku ˛ jedynie jako masyw szarej skały i k˛ep zieleni, potem ujrzeli´smy zarys pot˛ez˙ nego miasta wzniesionego nad prawie kolista˛ zatoka.˛ Pomimo wczesnej pory, robota paliła si˛e tu w dłoniach, kominy dymiły na całego. Wej´scia do portu broniły dwa szare, gro´znie przycupni˛ete na ko´ncach falochronów forty. Lufy dział s´ledziły nasz statek, cho´c przecie˙z nie stanowił on z˙ adnego zagro˙zenia. Ci faceci nie z˙ artowali. . . Zacz˛eło mi si˛e wydawa´c, z˙ e ta jednoosobowa krucjata nie była najlepszym pomysłem mojego z˙ ycia. Tyle z˙ e nie miałem ju˙z odwrotu. . .
5 — Opu´sci´c z˙ agle! — ryknał ˛ wzmocniony przez megafon głos. — Przyja´ ˛c cumy! Ryk nadchodził z kr˛epego holownika, który podpłynał ˛ do burty. Starzec czym pr˛edzej przetłumaczył polecenia i załoga rzuciła si˛e do pracy. Wszystko w Nevenkebli było zorganizowane do ostatniego szczegółu, przypadkowi nie pozostawiono nawet cienia szansy. Zanim zda˙ ˛zono zrefowa´c z˙ agle, holownik pociagn ˛ ał ˛ nas na wyznaczone miejsce, czyli do pierwszego wolnego kawałka nabrze˙za. Wsz˛edzie wkoło cumowały przeró˙zne statki, zaj˛ete wyładunkiem przywiezionych dóbr. — Z ró˙znych stron przybywaja˛ — wyszeptał starzec, stajac ˛ obok mnie. — Ten jest z Penpilick, ten z Grampound, a ta cholera nawet z Praze-an-Beeble, z˙ eby ich zaraza wytłukła! Daj mi pieniadze, ˛ na brzegu mo˙ze nie by´c okazji. — Umowa to umowa, dziadku — przypomniałem mu grzecznie. — Dostaniesz je tak, jak powiedziałem. Ani sekundy wcze´sniej. Sapnał ˛ rozgoryczony. — Najpierw pójd˛e do magazyniera. Dopiero potem zaczniemy rozładunek. Zabiora˛ ci papiery i pozwola˛ chodzi´c po magazynie. Potem dasz mi pieniadze. ˛ — Pewnie, z˙ e dam. Nie przejmuj si˛e i pomy´sl o emeryturze. Z brzegu obserwowało nas paru uzbrojonych stra˙zników, gdy parowa winda opu´sciła na pokład trap, po którym stary wdrapał si˛e na nabrze˙ze. Zastanawiałem si˛e, czy przypadkiem nie przyszło mu do głowy wyda´c mnie, mo˙ze tutaj płacili nagrody za takich jak ja. . . Wrócił po kilku minutach i pogonił załog˛e do roboty, a ja sprawdziłem, czy sztylet, wytrych i gotówka tkwia˛ za pazucha; ˛ jakby co, nie miałem zamiaru podda´c si˛e bez walki. Pałk˛e zostawiłem w kabinie, nie przydałaby si˛e tutaj na wiele, ´ a na pewno rzuciłaby si˛e niepotrzebnie w oczy. Sladem innych złapałem pierwszy z brzegu worek i ruszyłem po trapie. Ka˙zdy kolejno oddawał papiery oficerowi, który wpychał je do pudła, a nast˛epnie przypinał do koszuli lub kurtki delikwenta znaczek identyfikacyjny. Wygladał ˛ na ci˛ez˙ ko znudzonego ta˛ czynno´scia,˛ co dodało mi pewno´sci siebie.
29
Przeszło mi, gdy dostałem znaczek. Przypiał ˛ mi go nie do ubrania, ale do gołej skóry. Zacisnałem ˛ z˛eby i odskoczyłem. Oficer u´smiechnał ˛ si˛e z wyra´znie sadystycznym zaci˛eciem. — Ruszaj si˛e, durniu! Nast˛epny! Znalazłem si˛e na brzegu bez zwracania czyjejkolwiek uwagi. Idac ˛ za poprzednikiem, wyniosłem baga˙z do mrocznego magazynu, gdzie zwaliłem worek na stert˛e, obok której stał siwowłosy. Na mój widok o˙zywił si˛e i zawołał co´s, machajac ˛ zawzi˛ecie. — Pieniadze! ˛ — szepnał, ˛ gdy podszedłem. Zatoczyłem si˛e na szefa. Gdy si˛e pozbierałem, stary sapnał ˛ z ulga,˛ a ja rozejrzałem si˛e po betonowych s´cianach i stalowych d´zwigarach, i poszedłem po drugi worek. Przy czwartym worku zaczałem ˛ traci´c cierpliwo´sc´ . Jeszcze troch˛e, a statek zostanie rozładowany, a ja poprzestan˛e na dłu˙zszej wycieczce morskiej połaczonej ˛ z c´ wiczeniami siłowymi. Z tego budynku po prostu nie było wyj´scia innego, jak tylko na nabrze˙ze, nie było te˙z miejsca, by si˛e ukry´c. Có˙z, gospodarze naprawd˛e nie lubili nieproszonych go´sci i zrobili co tylko w ich mocy, by utrudni´c im wst˛ep na wysp˛e. Potrzebowałem czasu do namysłu. — Zrób przerw˛e na piwo! — poleciłem staremu cicho, mijajac ˛ go przy wej´sciu na trap. Oficer poszedł ju˙z w choler˛e, ale dwaj ponurzy wartownicy tkwili na molo jak wro´sni˛eci. — Nigdy nie robi˛e przerw w pracy! — zaprotestował obra˙zony kapitalista. — Dzi´s b˛edzie inaczej. Dzie´n jest goracy, ˛ a ty wolałby´s, z˙ eby tutejsze władze nie dowiedziały si˛e, z˙ e wynaj˛eto ci˛e do przemytu, co? J˛eknał ˛ co´s, ale posłusznie wrzasnał ˛ kilka zda´n, które załoga przyj˛eła z lekkim zaskoczeniem, ale bez protestów. Pospiesznie zebrali si˛e wokół beczułki. Sam te˙z si˛e napiłem, po czym siadłem na nadburciu obok trapu. Zerknałem ˛ w gór˛e: buty wartownika. Zerknałem ˛ w dół: woda. . . I wolna przestrze´n pomi˛edzy palami, na których wspierało si˛e molo. Czyli jednak co´s. . . Poczekałem, a˙z buty znikna˛ z horyzontu, a stary raczy si˛e wreszcie odwróci´c, i zsunałem ˛ za burt˛e zwój liny przyczepiony do czego´s na pokładzie. Przy beczce wywiazała ˛ si˛e tymczasem ró˙znica pogladów ˛ na temat zasad racjonowania napoju, co wszystkich z˙ ywo interesowało, mogłem zatem nie zauwa˙zony zsuna´ ˛c si˛e cicho i szybko po linie. Majac ˛ stopy w wodzie, pu´sciłem sznur i bez plusku pogra˙ ˛zyłem si˛e w portowe odm˛ety. Czym pr˛edzej odpłynałem ˛ pod molo i rozejrzałem si˛e uwa˙znie. Prawd˛e mówiac, ˛ niewiele tu było do ogladania. ˛ Pokryte szlamem deski łaczyły ˛ równie o´slizłe słupy. Wokół pływały najrozmaitsze s´mieci, a cało´sc´ s´mierdziała wychodkiem. Skierowałem si˛e ku mroczniejszym zakatkom ˛ bli˙zej brzegu, gdzie natknałem ˛ si˛e na chropowata˛ betonowa˛ s´cian˛e nabrze˙za. Posuwajac ˛ si˛e wzdłu˙z
30
muru, dotarłem na druga˛ stron˛e mola, gdzie statki zacumowane były jednak tak g˛esto, z˙ e nie dało si˛e miedzy nimi przecisna´ ˛c. Nie był to mój najlepszy dzie´n! Wraca´c nie mogłem, pozostało tylko jedno: nurkowa´c pod kadłubem najbli˙zszego statku. Teoretycznie powinien by´c obły, zostawiajacy ˛ nieco wody pod kilem. Miałem nadziej˛e, z˙ e statki buduja˛ tu tak samo jak gdzie indziej. Czeka´c te˙z nie było na co, zdjałem ˛ wi˛ec buty, zrobiłem kilka gł˛ebokich wdechów i zanurkowałem. Było to nader nieprzyjemne do´swiadczenie. Lewa˛ dłonia˛ przesuwałem po kadłubie, nie napotykajac ˛ szcz˛es´liwie z˙ adnej przeszkody, niemniej musiał to by´c wyjatkowo ˛ du˙zy statek. W ko´ncu poja´sniało i wynurzyłem si˛e przy dziobie, starajac ˛ si˛e nie parska´c jak wieloryb. Uniosłem głow˛e — i spojrzałem prosto na stojacego ˛ przy burcie marynarza, który wła´snie si˛e ku mnie odwracał. Czym pr˛edzej zanurkowałem ponownie i ruszyłem ku nast˛epnemu statkowi. Goniac ˛ resztka˛ sił, wynurzyłem si˛e przy sterze tak niefortunnie, z˙ e głowa utkn˛eła mi mi˛edzy nim a burta˛ i trwało chwil˛e, nim wydostałem si˛e z pułapki wynoszac ˛ w skalpie kilka wbitych drzazg. Tak zacz˛eła si˛e nudna w˛edrówka od mola do mola. Był to wyjatkowo ˛ mokry i nudny sposób sp˛edzania dnia. Poczatkowo ˛ za ka˙zdym razem sprawdzałem nabrze˙ze, ale wsz˛edzie napotykałem lity beton, postanowiłem zatem dotrze´c jak najszybciej do ko´nca portu. Gdzieniegdzie trafiałem na puste miejsca zamiast statków, co tylko o˙zywiało monotoni˛e wyprawy. Wczesnym popołudniem dotarłem do ostatniego mola. Był odpływ, tote˙z statki siedziały nisko na wodzie, dajac ˛ mi lepsza˛ osłon˛e. Kolejne nurkowanie i wynurzyłem si˛e przy sterze ostatniej jednostki, obok znanej mi do obrzydzenia szarej s´ciany betonu. Falochron! Niestety, nabrze˙ze łaczyło ˛ si˛e w jedno z falochronem, nie zostawiajac ˛ z˙ adnej szczeliny do´sc´ szerokiej, by si˛e w nia˛ wcisna´ ˛c. Co za cholerni pedanci to budowali!? Kółko si˛e zamkn˛eło, a ja wyszedłem na durnia. Ewentualny brak pomysłów groził, z˙ e wkrótce mo˙ze to by´c dure´n martwy. Owszem, mo˙zna było si˛e podda´c, ale zanadto opanowała mnie w´sciekło´sc´ . Gdyby tak ukry´c si˛e pod którym´s z pomostów. . . Nie, ledwie odkryja,˛ z˙ e zniknałem, ˛ przeszukaja˛ je dokładnie. Magazyny odpadały w przedbiegach. Co zatem? To, co niemo˙zliwe, jak mawiał Hetman. A co było niemo˙zliwe? Ukrycie si˛e przed z˙ ołnierzami, którzy b˛eda˛ mnie szuka´c. Nale˙zało zatem do nich dołaczy´ ˛ c, czyli zjawi´c si˛e tam, gdzie za nic nie b˛eda˛ si˛e mnie spodziewali: w forcie na główce falochronu. Pomysł był czysto wariacki, ale jednak wykonalny. Tym bardziej, z˙ e na pokładzie nade mna˛ rozległy si˛e komendy i tupot stóp, s´wiadczace ˛ o rychłym wypłyni˛e-
31
ciu. Była to jedyna nadzieja na dotarcie do fortu, bowiem samodzielnie z˙ egluja˛ cego wypatrzyliby mnie błyskawicznie, przylepionego do kadłuba, a nie powinni. Podniesiono z˙ agiel i ruszyli´smy. Podró˙z nie nale˙zała do miłych, ale dała si˛e prze˙zy´c. Z poczatku ˛ płynałem ˛ pod woda˛ trzymajac ˛ si˛e kurczowo steru, by nie zosta´c zauwa˙zonym z brzegu. Potem pokazał si˛e pienisty kilwater i omal nie udusiłem si˛e, próbujac ˛ złapa´c powietrze, jednak nie majac ˛ innego wyj´scia, szybko opanowałem t˛e sztuk˛e. Gdy byli´smy ju˙z dalej, sam prad ˛ przyciskał mnie do pióra steru i wystarczyło trzyma´c głow˛e nad woda,˛ by przemieszcza´c si˛e całkiem wygodnie i w kompletnej anonimowo´sci. Na szcz˛es´cie kurs zmieniano tylko raz i udało mi si˛e w por˛e przesuna´ ˛c dłonie, dzi˛eki czemu ster mnie nie zabił, a sternik niczego nie zauwa˙zył. Fort rósł w oczach, ale poczekałem, a˙z b˛edzie naprawd˛e blisko, i dopiero wtedy wziałem ˛ gł˛eboki oddech, pu´sciłem ster i popłynałem. ˛ Perspektywa zako´nczenia w˛edrówki dodawała mi sił, dzi˛eki czemu bez przeszkód pokonałem prad ˛ płynac ˛ przy samym dnie. My´slałem, z˙ e mi płuca p˛ekna,˛ gdy wynurzyłem si˛e wreszcie przy kamiennej s´cianie, z której spogladały ˛ w ró˙zne strony działa rozmaitych kalibrów. Mi˛edzy kamieniami było do´sc´ szczelin, aby przytrzyma´c si˛e podczas opływania fortu wokoło i sprawdzania, co jest po drugiej stronie falochronu. Okazało si˛e, z˙ e normalna pla˙za, przysta´n jachtowa i cała masa kajaków, motorówek, rowerów i skuterów wodnych, z których niechybnie by mnie dostrze˙zono, gdybym próbował wyladowa´ ˛ c na brzegu. Tutaj te˙z nie za bardzo mogłem pozosta´c, a to ze wzgl˛edu na obserwatorów na przepływajacych ˛ statkach. Pozostało tylko jedno: wspia´ ˛c si˛e na szczyt fortu, póki nikt nie mija wej´scia do portu do´sc´ oddalonego, bym był niewidoczny dla nieuzbrojonego oka. Fort za´s był cz˛es´ciowo betonowy i wspinaczka po zaokraglonych ˛ s´cianach nie przedstawiała problemu. W teorii, naturalnie. W rzeczywisto´sci wygladało ˛ to nieco mniej rado´snie, ale dotarłem szcz˛es´liwie do połowy drogi i zrobiłem sobie chwil˛e przerwy pomi˛edzy dwoma strzelnicami, z których wygladały ˛ wielkolufe działa. Pusta powierzchnia wody była dobre dwadzie´scia metrów pode mna.˛ Nie nale˙zało jednak przeciaga´ ˛ c struny, bo w ka˙zdej chwili co´s mogło nadpłyna´ ˛c, na przykład tutejsza kanonierka. — Jim, daj ognia — usłyszałem, i omal si˛e nie pu´sciłem. ˙ Dotarł do mnie aromatyczny dym cygara. Zeby trafi´c na dy˙zurnego artylerzyst˛e o tym samym imieniu, naprawd˛e trzeba mie´c pecha. Na szcz˛es´cie wcia˙ ˛z nikt nie zwrócił na mnie uwagi, ale wobec blisko´sci załogi nie s´miałem nawet drgna´ ˛c. — Ten nowy kapitan. . . co´s trzeba b˛edzie z nim zrobi´c — usłyszałem. — A trzeba, bo to bydl˛e. Trutka na szczury? — Nie. Słyszałem, z˙ e na północy załatwili tak jakiego´s gnojka, ale potem zdziesiatkowano ˛ cały pułk. Wiesz, rozwalono co dziesiatego. ˛ — Gówno prawda. Zwykłe gówniane plotki. Tak jak obdzieranie ze skóry. Wszyscy o tym mówia,˛ ale nikt nie widział. . . 32
— Kapitan! Niedopałek poszybował obok mnie, a z wn˛etrza dobiegł pospieszny tupot. Korzystajac ˛ z okazji, ruszyłem w gór˛e i po minucie byłem ju˙z na zaokraglonym ˛ dachu, przeganiajac ˛ przy okazji wyra´znie zdegustowana˛ mew˛e. Poza obło´scia˛ przy brzegach, dach był płaski i pokryty historycznymi wr˛ecz pokładami ptasiego gówna. Poło˙zyłem si˛e na plecach i rozejrzałem. Nic, tylko niebo i szczyt jakiej´s od´ ległej góry. Slicznie, znaczyło to bowiem, z˙ e mo˙zna mnie dostrzec jedynie z powietrza, a nie widziałem tu przez cały dzie´n z˙ adnych samolotów, helikopterów ani lotni. Na pewno istniały, ale najwyra´zniej nie zapuszczały si˛e w te okolice. Słoneczko przygrzewało jeszcze miło, przymknałem ˛ wi˛ec oczy i natychmiast zasnałem. ˛ Obudziłem si˛e nagle, bo chmura przysłoniła sło´nce, a mnie wydało si˛e, z˙ e kto´s nade mna˛ stanał. ˛ Zasypianie nie było zbyt madrym ˛ posuni˛eciem, ale przymusowa kapiel ˛ nazbyt mnie wyko´nczyła. Poza tym najwyra´zniej nikt niczego nie zauwaz˙ ył. Sło´nce stało ju˙z znacznie ni˙zej, co oznaczało rychły zmierzch i mo˙zliwo´sc´ ruszenia si˛e z tych wysoko´sci. Byłem głodny, przede wszystkim za´s chciało mi si˛e pi´c. Na razie jednak duch musiał by´c wa˙zniejszy od materii i pozostało mi c´ wiczy´c silna˛ wol˛e. Wreszcie zapadł mrok i oczekiwanie dobiegło ko´nca. W forcie rozbłysły s´wiatła i rozległy si˛e komendy. Podpełzłem na skraj dachu. Na dziedzi´ncu z˙ ołnierze maszerowali w małych grupach w t˛e i z powrotem przy wtórze ryków oficerów. W ko´ncu jedna grupa znikn˛eła w s´rodku, druga za´s ruszyła szerokim falochronem w kierunku portu. Drog˛e o´swietlali sobie latarnia,˛ poczekałem zatem profilaktycznie, a˙z znajda˛ si˛e na stałym ladzie. ˛ A potem zgasły wszystkie s´wiatła. Zamrugałem gwałtownie oczami, nie wierzac ˛ własnemu szcz˛es´ciu. Dopiero po chwili wrócił mi rozsadek ˛ — wygaszanie s´wiateł było logicznym posuni˛eciem: artylerzy´sci mieli nocna˛ słu˙zb˛e i lepiej było nie s´wieci´c im po oczach, je´sli mieli widzie´c cokolwiek. Kto´s tu my´slał. Odczekałem, a˙z wzrok przyzwyczai si˛e do ciemno´sci i w blasku gwiazd zszedłem ostro˙znie na dziedziniec. Jedyne widoczne w murze fortu pancerne drzwi były zamkni˛ete na głucho. Nie one zreszta˛ interesowały mnie najbardziej, pospiesznie ruszyłem zatem ku brzegowi, starajac ˛ si˛e przy tym zachowa´c cisz˛e. W miar˛e jak fort zostawał z tyłu, szedłem coraz spokojniej, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po okolicy. Z lewej miałem kotwicowisko jachtów, w wi˛ekszo´sci ciemnych, cho´c z niektórych bił blask a˙z oczy bolały i słycha´c było pijackie s´piewy. Powietrze było rze´skie, droga równa, ale niestety, zawsze mówiłem, z˙ e nadmierna pewno´sc´ siebie zgubiła ju˙z niejednego. Pogra˙ ˛zony w rozmy´slaniach, jak ostatnia s´lepa fujara, wlazłem na metalowa˛ barierk˛e oddzielajac ˛ a˛ falochron od molo i natychmiast znalazłem si˛e w blasku co najmniej trzech reflektorów, a okolica rozjarzyła si˛e ni-
33
czym w trakcie po˙zaru. Jedyna˛ korzy´scia˛ była mo˙zliwo´sc´ stwierdzenia, z˙ e dalsza˛ drog˛e przegradza mi płot i zamkni˛eta metalowa furtka.
6 Odskoczyłem od płotu jak oparzony, rozejrzałem si˛e goraczkowo ˛ wokół i padłem na ziemi˛e, oczekujac ˛ nieuniknionej komendy. ´ Która nie zabrzmiała. Swiatła ja´sniały, port był pusty, a mna˛ nikt si˛e nie interesował. Tyle tylko, z˙ e nabrze˙zem maszerował w moja˛ stron˛e oddział z˙ ołnierzy. Małe były szans˛e, aby mnie dostrzegli, natomiast rozwa˙zania, czy właczyłem ˛ jakie´s urzadzenie ˛ alarmowe, czy te˙z cały ten lunapark był dla nich, z˙ eby sobie krzywdy nie zrobili, były zupełnie nie na miejscu. Portu miałem do´sc´ , przeczołgałem si˛e zatem na skraj falochronu od strony kotwicowiska jachtów i ostro˙znie zsuna˛ łem si˛e po spadzistej s´cianie, a˙z dotknałem ˛ stopami chłodnej wody. Przez chwil˛e my´slałem, czyby nie zosta´c w tej pozycji, ale nie. Wystarczył mały błysk latarki, z˙ eby odkryto mnie rozpłaszczonego jak z˙ aba na betonie i podobnie bezradnego. Nie po to wysilałem si˛e cały dzie´n, by teraz tak głupio ryzykowa´c. Czym pr˛edzej schowałem si˛e w wodzie i najciszej, jak potrafiłem, popłynałem ˛ do brzegu, gotów w ka˙zdej chwili nurkowa´c, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie zaszła; patrol przedreptał mimo, otworzył sobie bram˛e, przeszedł, zamknał ˛ ja˛ za soba˛ i ruszył w stron˛e fortu. Diabli wiedza,˛ co to było: niespodziewana inspekcja, wzmocnienie garnizonu czy inne licho. Zreszta˛ nie było to moje zmartwienie. Nale˙zało natomiast zdecydowa´c si˛e, co dalej, i to mo˙zliwie szybko, gdy˙z promenada była coraz bli˙zej. Bosy, mokry i nie znajacy ˛ okolicy, musiałem póki co pozosta´c niezauwa˙zony. Zaraz, zaraz, czemu wła´sciwie mokry i bosy? A jachty? Powoli odbiłem nieco w bok, wpływajac ˛ pomi˛edzy zakotwiczone jednostki. Było za wcze´snie na spoczynek, tote˙z nale˙zało zało˙zy´c, z˙ e te ciche i ciemne sa˛ jednocze´snie puste. Poszukałem du˙zego jachtu motorowego i wlazłem na jego pokład ´ po umocowanej na rufie drabince. Swiatło gwiazd i poblask z brzegu pozwoliły dostrzec wygodny fotel, koło sterowe i zej´sciówk˛e prowadzac ˛ a˛ pod pokład. Zamkni˛eta.˛ Było to miłe, znaczyło bowiem, z˙ e wła´sciciel trzyma tam co´s wartego kradziez˙ y. Bez trudno´sci dostałem si˛e do s´rodka i zabrałem si˛e za mozolne przeszukiwanie kabiny, które przeprowadzi´c trzeba było po omacku. Wn˛etrze było typowe: koje wzdłu˙z burty, pod nimi szafki, powy˙zej półki. Co prawda niektórych rze-
35
czy nie rozpoznawałem, nieco te˙z si˛e poobijałem i zdrowo naklałem, ˛ ale w ko´ncu zwinałem ˛ łupy w koc, wyniosłem je na pokład i obejrzałem dokładnie. To, co po omacku przypominało butelk˛e z zakr˛etka,˛ rzeczywi´scie było butelka˛ z zakr˛etka,˛ która˛ natychmiast zdjałem ˛ i ostro˙znie spróbowałem zawarto´sci naczynia, maczajac ˛ w niej palec. Bardzo słodkie wino, którego normalnie bym nie ruszył, ale po takim dniu smakowało niczym ambrozja. Metalowe pudełko zawierało suchary (zgodnie z przypuszczeniami), ale tak twarde, z˙ e omal nie połamałem sobie z˛ebów (niezgodnie z przypuszczeniami). Wymoczone w winie nieco zmi˛ekły, zjadłem je zatem do ostatniego, czknałem ˛ i poczułem si˛e nieco lepiej. Dalsze przeszukiwanie trofeów prowadziłem w nadziei znalezienia jakiej´s garderoby. Pierwsza wpadła mi w r˛ece skórzana minisukienka, potem koronkowe majtki. Ładne, ale nie na mnie. To, co niezbyt dawało si˛e zidentyfikowa´c, skłonny byłem uzna´c za damskie, reszt˛e za´s eliminowałem metoda˛ prób i bł˛edów, dochodzac ˛ w ko´ncu do wzgl˛ednego ładu, chocia˙z zestawienie kolorystyczne stroju miało pozosta´c do rana tajemnica.˛ Spodnie były za lu´zne, ale linka zamiast paska rozwiazała ˛ ten problem. Koszula pasowała nieco lepiej, a si˛egajaca ˛ kolan marynarka mogła by´c ostatnim krzykiem tutejszej mody. Buty trzymały si˛e na stopach znacznie lepiej po wypchaniu czubków po´nczochami. Rozebrałem si˛e, zadowolony, wpakowałem rzeczy w pudło po sucharach i wło˙zyłem moje stare ubranie. Puszk˛e zapakowałem w foliowy worek majac ˛ jedynie nadziej˛e, z˙ e oka˙ze si˛e szczelny, reszt˛e za´s zdobyczy zniosłem z powrotem do kabiny. Zaczynało si˛e robi´c chłodno, tote˙z najwy˙zszy był czas rusza´c dalej. Byłem zm˛eczony i potrzebowałem snu, ale nie mogłem sobie na razie na´n pozwoli´c. Dopiłem wino, wyrzuciłem butelk˛e za burt˛e i zszedłem do wody. Na szcz˛es´cie do brzegu było niedaleko, jedna˛ r˛eka˛ bowiem podtrzymywa´c musiałem na głowie ładunek, druga˛ za´s macha´c w wodzie we wzmo˙zonym tempie. Do´sc´ wypompowany wydostałem si˛e w ko´ncu na brzeg i pod osłona˛ skał zmieniłem przyodziewek, zakopujac ˛ stary w piasku. W cholewk˛e buta wsunałem ˛ sztylet, gotówk˛e umie´sciłem za pazucha˛ i z wytrychem w kieszeni ruszyłem na podbój wyspy. Przede wszystkim miałem ochot˛e znale´zc´ jakie´s spokojne miejsce, aby si˛e zdrzemna´ ˛c, ale to byłby najwi˛ekszy mo˙zliwy bład. ˛ Ci tutaj sprawy bezpiecze´nstwa traktowali nader powa˙znie, schronienie mogłem zatem znale´zc´ jedynie w mie´scie. Ruszyłem wi˛ec w cieniu promenady do prowadzacych ˛ na nia˛ schodków. Na szcz˛es´cie pokonałem je ostro˙znie, a jeszcze ostro˙zniej wyjrzałem na gór˛e. Stało tam, niestety, dwóch umundurowanych i uzbrojonych osobników, tote˙z pospiesznie wróciłem na pla˙ze˛ . Policzyłem do dwustu i wyjrzałem ponownie. Indywidua znikn˛eły, przechodniów było niewielu, tote˙z spokojnie wylazłem na promenad˛e i skierowałem si˛e ku miastu. Skr˛eciłem w pierwsza˛ prowadzac ˛ a˛ od brzegu uliczk˛e, gdzie minałem ˛ par˛e osób. Moje ubranie nie zwróciło ich uwagi,
36
co podniosło mnie na duchu. Za nast˛epny cel wybrałem najbli˙zsze z´ ródło gło´snej muzyki. Przeczucie mnie nie zawiodło — hałas dochodził z baru opatrzonego napisem: ´ ´ A NIE WYJDZIESZ. TANCE I NAPITKI — WEJDZ, Nale˙zało to zapewne rozumie´c jako zaproszenie na wieczorek taneczno-bokserski, ale wszedłem do s´rodka. Kształt i wyglad ˛ barów sa˛ zwykle wsz˛edzie podobne, mo˙ze dlatego, z˙ e jak wszech´swiat długi i szeroki, musza˛ one spełnia´c te same funkcje, czyli pomaga´c w spo˙zyciu jak najwi˛ekszej ilo´sci napojów alkoholowych w mo˙zliwie najkrótszym czasie, do czego niezb˛edne sa: ˛ krzesła, stoły, bufet i półki na butelki. Reszta jest kwestia˛ folkloru. Siadłem przy pierwszym wolnym stole, reszta go´sci za´s zignorowała mnie w podobny sposób, jak ja ich. Zamówiłem u pulchnej kelnerki w kusej spódniczce piwo. Kelnerka z kolei zignorowała dochodzace ˛ od sasiedniego ˛ stolika gwizdy kilku nastolatków, raczacych ˛ si˛e mocniejszymi spirytualiami. Wróciła zadziwiajaco ˛ szybko, a piwo okazało si˛e całkiem niezłe i zimne. Nale˙zno´sc´ odliczyła sobie z monet, które wzorem innych go´sci poło˙zyłem po prostu na blacie, i wróciła za bufet. Zdołałem oderwa´c si˛e od kufla dopiero, gdy została w nim ledwie jedna trzecia zawarto´sci. Otarłem pianie z ust, kiedy do wn˛etrza wpadł zdyszany młodzik i podbiegł do sasiedniego ˛ stolika. — Gliny! — wychrypiał. Słyszac ˛ to, dwóch młodzie´nców zerwało si˛e na nogi i pognało ku tylnemu wyj´sciu. Zebrałem gotówk˛e, dopiłem piwo i pospiesznie ruszyłem w ich s´lady. Co´s wisiało w powietrzu, cho´c dokładnie nie wiedziałem co. Słowo „gliny” w całej galaktyce oznacza policj˛e, a sadz ˛ ac ˛ z reakcji małolatów, instytucja ta uznawana była w okolicy za realne niebezpiecze´nstwo. Na ostro˙zno´sci jeszcze nikt nie stracił, pomy´slałem, przemierzajac ˛ mroczny korytarzyk. Wła´snie miałem otworzy´c drzwi, gdy z drugiej strony j˛ekn˛eła syrena, a przez szpary wdarł si˛e ostry blask reflektora. — Co ja widz˛e? — zdziwił si˛e jaki´s przepity głos. — Czy˙zby´scie znowu próbowali prysna´ ˛c tylnymi drzwiami, ledwo od frontu pojawił si˛e patrol? Dokumenty! — Nic nie zrobili´smy. — To si˛e oka˙ze. Dalej! Znieruchomiałem, czekajac ˛ na ciag ˛ dalszy. — No, no — zarechotał sznapsbaryton. — Oba przeterminowane. Nie uchylacie wy si˛e przypadkiem od poboru, rybe´nki? — Tego. . . z´ le wpisali w urz˛edzie. . . — Sprawdzimy. Co´s du˙zo takich ostatnio. No, to poprosimy z nami do wyjas´nienia.
37
´ Swiatło i odgłosy oddaliły si˛e. Odczekałem jeszcze chwil˛e i wyszedłem. Aleja była ciemna i cicha. U´smiechnałem ˛ si˛e; po naje´zdzie policji bar wydawał mi si˛e najbezpieczniejszym miejscem w okolicy. Policzyłem do stu, ale nikt za mna˛ nie wyszedł. Policzyłem jeszcze do trzystu i wróciłem do sali. Policji nie znalazłem, wpadł mi za to do głowy pewien pomysł. Przy stoliku siedziało jeszcze czterech młodych facetów, w tym posłaniec, który przyniósł wie´sc´ o policji. Siadłem przy nich na wolnym stołku. — Dorwali obu — oznajmiłem smutno. — Mówiłem Bilowi, z˙ e potrzebuje nowych papierów, ale nie chciał słucha´c — mruknał ˛ blondyn, posłaniec. — Ale ty musisz mie´c niezłe flepy. — Moje flepy od dawna sa˛ niewa˙zne — odparłem, kiwajac ˛ na kelnerk˛e. — To powinene´s był zosta´c w Pensildelphii — powiedział młodzieniec w złoto-zielonej koszuli, od której a˙z oczy bolały. — A skad ˛ wiesz, z˙ e stamtad ˛ jestem? — A niby skad ˛ masz by´c, jak gadasz z takim akcentem? Doskonale. Miałem przed soba˛ grup˛e kombinatorów nie majacych ˛ z˙ adnej ochoty pój´sc´ do wojska, z których jeden był najprawdopodobniej policyjnym kapusiem, ja za´s mogłem spokojnie twierdzi´c, z˙ e pochodz˛e z miasta na wyspie. Niez´ le si˛e zaczynało. — Powiniene´s postara´c si˛e o nowe flepy — powiedział przypuszczalny kapu´s. — Łatwo gada´c. U nas si˛e nie da — warknałem. ˛ — Tu te˙z niełatwo. Chyba z˙ e ma si˛e chody. — Ja nie mam. — Wstałem. — Cze´sc´ , miło si˛e gadało. Zanim wyszedłem, sprawdziłem jeszcze, czy jaki´s glina nie szwenda si˛e po okolicy, ale nic. Stanałem ˛ par˛e kroków od drzwi i czekałem. Niedługo. Blondyn zjawił si˛e, nim min˛eło pół minuty. — Cwany jeste´s — przyznał. — Po co wszyscy maja˛ wiedzie´c, o co chodzi. Jestem Jak. — Ja Jim. — Te˙z ładnie. Ile masz? — Niewiele, rok nie był najlepszy. — Skontaktuj˛e ci˛e z facetem, który ma lewe flepy za trzy kawałki. Same papierki kosztuja˛ dwadzie´scia. — Papiery nie sa˛ warte wi˛ecej ni˙z dziesi˛ec´ , a dla ciebie mam półtora. — Popatrz no, jak to si˛e na prowincji wyrobili. Dobra, dawaj łap˛e i gotówk˛e. Dałem mu jedno i drugie, a potem przyło˙zyłem mu sztylet do grdyki, naciskajac ˛ leciutko, tak tylko, by ledwie przebiło skór˛e, i pokazałem mu ostrze z kropla˛ jego własnej krwi. Przez cały czas ani drgnał. ˛ — Takie ubezpieczenie na wszelki wypadek — wyja´sniłem łagodnie. — Gliniarze czekali przy tylnym wyj´sciu, a nie wierz˛e w cuda. Grasz na obie strony, ale to mnie mało obchodzi; wolałbym, z˙ eby´s na razie pozostał po mojej stronie. 38
Jak nie, to znajd˛e ci˛e i załatwi˛e ci trwały u´smiech od ucha do ucha. Wolny wybór. Jasne? — Rozumiem — wykrztusił. Schowałem nó˙z i poklepałem go po ramieniu. — Podobasz mi si˛e, Jak. Szybko si˛e uczysz. Ruszyli´smy w milczeniu. Miałem nadziej˛e, z˙ e ma charakter odmienny od mojego, ja bowiem na gro´zby reaguj˛e tym wi˛ekszym uporem. No, ale ja nie byłem kapusiem. Mijali´smy liczne bary, do których Jak niezmiennie zagladał, ˛ ale wszedł dopiero do piatego. ˛ Miejsce pełne było tytoniowego dymu i ogłuszajacego ˛ łoskotu dobywajacego ˛ si˛e z gło´sników wielkich niczym szafy. Na szcz˛es´cie gruby jegomo´sc´ we w´sciekle jaskrawym garniturku siedział w do´sc´ cichym kacie. ˛ Oprócz jadowitego wdzianka wyró˙zniała go szklanka z drinkiem, który sadz ˛ ac ˛ po barwie i konsystencji był albo z drinków dojrzewajacych, ˛ albo wprost trujacy. ˛ — Cze´sc´ , Kapitanie — powitał go mój przewodnik. — Spadaj. Nie pasujesz do mebli. ˙ — Zarty si˛e pana trzymaja.˛ Mam tu materiał na akt miłosierdzia. Ten tutaj unikał złego losu, ale z˙ eby dalej mu si˛e wiodło, potrzebuje nowych flepów. — Ile masz przy sobie? — małe oczka zainteresowały si˛e po raz pierwszy moja˛ osoba.˛ — Jak powiedział, z˙ e dla niego półtora, dla pana dziesi˛ec´ . Swoje ju˙z dostał. — Zełgał. Cena to dwana´scie, a dol˛e ja mu odpalam. — Zgoda. Transakcja odbyła si˛e natychmiast. Ja dałem pieniadze, ˛ on oprawna˛ w plastik ksia˙ ˛zeczk˛e, w której znalazłem zdj˛ecie młodzie´nca, za jakiego mogłem uchodzi´c i który przypominał połow˛e m˛eskiej populacji wyspy do lat dwudziestu pi˛eciu. — Tu jest napisane, z˙ e mam pi˛etna´scie lat — zaprotestowałem. — Młodo wygladasz. ˛ Jak sobie dodasz par˛e latek, to witaj w armii. — Młodniej˛e w oczach — mruknałem, ˛ chowajac ˛ dokumenty. — Dzi˛eki za pomoc. — Nie ma za co, do usług. Jak b˛edziesz miał bejmy, naturalnie. Wyszedłem z baru, znalazłem niedaleko ciemna˛ bram˛e i znieruchomiałem, obserwujac ˛ wyj´scie. Jak pojawił si˛e po paru minutach i pogwizdujac ˛ ruszył ulica.˛ Poszedłem za nim i dopadłem go w niezbyt dobrze o´swietlonym przej´sciu. Odwrócił si˛e, spłoszony. — Spokojnie, to tylko ja. Chciałem ci podzi˛ekowa´c. — Drobiazg. — I poprosi´c o jeszcze jedno. Poka˙z mi swoje papiery. Nie lubi˛e nikogo podejrzewa´c, ale wol˛e upewni´c si˛e, z˙ e Kapitan nie walnał ˛ mnie w rogi. — Nie zrobiłby tego!
39
´ — Te˙z tak my´sl˛e, ale wol˛e mie´c pewno´sc´ . — Swiatło jedynej w okolicy latarni sugestywnie odbijało si˛e w ostrzu sztyletu. Czym pr˛edzej podał mi dokumenty. Obejrzałem je dokładnie. Wygladały ˛ łudzaco ˛ podobnie do moich, zatem zwracajac ˛ mu jego własno´sc´ , przezornie je zamieniłem. To był jednak podejrzliwy typ. Sprawdził, co dostał i szcz˛eka mu opadła. — To nie moje. . . — warknał. ˛ ´ — Swi˛eta prawda. Sam mówiłe´s, z˙ e sa˛ dobre, no to mo˙zesz ich spokojnie u˙zywa´c. Ja chwilowo naciesz˛e si˛e twoimi. Nie zwracajac ˛ uwagi na jego protesty, skierowałem si˛e ku poło˙zonemu na wzgórzu centrum miasta. Byle dalej od portu, bli˙zej lepszych dzielnic, gdzie mniej jest drobnych złodziejaszków. Byłem z siebie zadowolony. Te dokumenty, które kupiłem, mogły nawet by´c autentyczne, wówczas Jak nic na tym nie tracił, jednak jego papiery musiały na pewno by´c w porzadku, ˛ o to zatroszczyła si˛e ju˙z z pewno´scia˛ policja. W miar˛e oddalania si˛e od portu budynki stawały si˛e coraz wy˙zsze, ulice czys´ciejsze, cało´sc´ spokojniejsza. Ja za´s czułem si˛e coraz bardziej zm˛eczony, zatem kolejny bar przyciagn ˛ ał ˛ mnie niczym magnes. Pluszowe zasłony, łagodne o´swietlenie, skórzane obicia i zgrabna kelnerka oznaczały miejsce o wiele ciekawsze od niedawno poznanego. Mój strój nie zwrócił niczyjej uwagi, ale spojrzano na mnie osobliwie, gdy dałem napiwek przy płaceniu za piwo. Nareszcie miałem troch˛e spokoju. Miałem, niestety, czyli ma tu zastosowanie czas przeszły. To miasto roiło si˛e od policji, która zwykła łazi´c parami. Wła´snie kolejny taki zestaw władował si˛e do s´rodka, zanim sko´nczyłem piwo. Nie spieszac ˛ si˛e, sprawdzali kolejno dokumenty. W ko´ncu podeszli do mojego stolika. — Dobry wieczór panom — powitałem ich uprzejmie. — Bez wygłupów. Dokumenty! Podałem im je spokojnie. Wy˙zszy zerknał, ˛ wytrzeszczył oczy i parsknał, ˛ dziwnie czym´s ucieszony. — I kogo tu mamy! — zarechotał. — Zbyt daleko kapucha odszedł od domciu. Brzydko, Jak, bardzo brzydko. — To wolny kraj. — Dla ciebie ju˙z nie, robaczku. Układ był tylko mi˛edzy toba˛ a posterunkiem portowym, mój chłopcze. Kr˛ecisz si˛e po ich rewirze i wydajesz kumpli, w zamian za co oni ci˛e nie ruszaja.˛ Skrewiłe´s, wszedłe´s na cudze podwórko. — To ja ju˙z wracam. — Za pó´zno! — Jako´s im to zgodnie wyszło. — Wypadłe´s z interesu, bratku. Witamy w armii! Mieli zbyt du˙za˛ przewag˛e, aby walczy´c, tote˙z spokojnie dałem si˛e wyprowadzi´c. Klałem ˛ przy tym w duchu własna˛ przebiegło´sc´ ile wlezie. Przechytrzyłem si˛e samodzielnie, dobrowolnie i na własna˛ pro´sb˛e, w wyniku czego wła´snie miałem i´sc´ w kamasze.
7 Cela była mała, wyrko twarde, ale to mi nie przeszkadzało. Zachrapałem, zanim jeszcze uczciwie si˛e poło˙zyłem. Spałem martwym bykiem, a˙z obudziło mnie sło´nce i do chwili, gdy przypomniałem sobie, gdzie wła´sciwie jestem, czułem si˛e całkiem dobrze. Potem dopadła mnie niejaka depresja w towarzystwie głodu. Pobie˙zna rewizja wykazała, z˙ e odebrano mi jedynie sztylet, mogłem zatem ewentualnie próbowa´c stad ˛ wyj´sc´ . — Jestem głodny! — zawył gdzie´s niedaleko młodzie´nczy głos. — Je´sc´ ! — dołaczyły ˛ inne. — Nie jeste´smy kryminalistami! — Mama zawsze przynosiła mi s´niadanie do łó˙zka. . . Ta ostatnia kwestia niezbyt mi si˛e spodobała, ale ochoczo dołaczyłem ˛ do chóru. — Dobra, dobra, zamknijcie si˛e — rozległ si˛e starszy i solidnie przepity ˙ głos. — Zarcie w drodze. I tak macie szcz˛es´cie, bo za uchylanie nic nie powinnis´cie dosta´c. — A sier˙zant jako´s te˙z nie w armii — wypalił kto´s odwa˙zniejszy ni˙z cała reszta razem wzi˛eta. Oczekiwanie faktycznie było krótkie, chocia˙z i tak nie za bardzo było na co czeka´c. Otrzymali´smy cieniutka˛ i ledwie jadalna˛ zupk˛e jarzynowa.˛ Niezbyt miły akcent na poczatek ˛ dnia, który nie wiadomo wła´sciwie co obiecywał. Pora karmienia min˛eła i zostawiono nas w spokoju, miałem zatem du˙zo czasu, by wpatrywa´c si˛e w pop˛ekany sufit, dochodzac ˛ z wolna do optymistycznego wniosku, z˙ e wła´sciwie to nie jest tak z´ le. Byłem cały i zdrowy, w miar˛e najedzony, przebywałem legalnie (!) na terytorium Neven-kebla, chwilowo poza podejrzeniami, na dodatek czekała mnie obiecujaca ˛ kariera w wojsku, do której po Spiovente miałem zdecydowanie lepsze przygotowanie ni˙z ktokolwiek inny w tym zakładzie. Poza tym Garth alias Zennor te˙z był w wojsku, co mogło zosta´c wykorzystane dla realizacji moich planów. No i miałem wytrych, dzi˛eki któremu powinno uda´c si˛e znikna´ ˛c w razie nagłej potrzeby. . . Gdzie´s koło południa, gdy zacz˛eły si˛e ju˙z rozlega´c wycia na temat kolejnego posiłku, dosłyszałem trzaskanie drzwi do cel. Wycia momentalnie zmieniły si˛e
41
w j˛eki skuwanych ła´ncuchami w jeden szereg nieszcz˛es´ników. Łacznie ˛ zebrało si˛e nas pi˛etnastu. W´sród licznych, acz mało urozmaiconych przekle´nstw zaprowadzono nas do furgonu nap˛edzanego szcz˛es´liwie elektryczno´scia,˛ dzi˛eki czemu nie musiałem wdycha´c smrodu spalin. Pojechali´smy przez miasto, które wygladało ˛ całkiem normalnie, jak w ka˙zdym w miar˛e zaawansowanym technologicznie s´wiecie. Nic dziwnego, z˙ e odci˛eli si˛e od reszty tej planety. Wewnatrz ˛ karetki wi˛eziennej nie było naturalnie siedze´n, rzucało wi˛ec nami na ka˙zdym wyboju i zakr˛ecie. — Ile czasu unikałe´s? — spytał szczupły brunet przykuty do mego prawego nadgarstka. — Całe z˙ ycie. — Zabawne. Ja tylko sze´sc´ miesi˛ecy, a teraz mogiła. — Przecie˙z nie umrzesz. To tylko wojsko. — A co za ró˙znica? Mojego brata wzi˛eli w zeszłym roku. Przemycił list do mnie, wtedy zdecydowałem si˛e unika´c. Wiesz, co mi napisał? Tego akurat nigdy si˛e nie dowiedziałem, gdy˙z karetka zatrzymała si˛e z szarpni˛eciem, drzwi stan˛eły otworem i polecono nam wysia´ ˛sc´ . Scenka, jaka przedstawiła si˛e naszym oczom u wej´scia na plac, była jakby wyj˛eta z marze´n sadysty, czyli wojskowego. Plac pełen był karetek wi˛eziennych i rozmaitych innych s´rodków lokomocji, z których pod konwojem wyganiano do wysokiego budynku podobne naszej grupki młodych m˛ez˙ czyzn, w´sród których wi˛ekszo´sc´ stanowili wyra´znie ci, którzy zjawili si˛e tutaj bez dodatkowych zabiegów policji. Widocznie drobiazg, czy kto´s usiłował unikna´ ˛c poboru, czy nie, nie miał z˙ adnego znaczenia dla tutejszych specjalistów. Liczyła si˛e sztuka, a nie sposób, w jaki ja˛ zdobyto. Zaraz za drzwiami zdi˛eto nam kajdanki i zap˛edzono do kolejki razem z normalnymi poborowymi. I zaczał ˛ si˛e młyn. Z poczatku ˛ nawet tak z´ le to nie wygladało. ˛ Kolejka przesuwała si˛e ku rz˛edowi okienek, za którymi urz˛edowały grube matrony w wieku mocno s´rednim. Wszystkie w okularach, z siwymi włosami, dwoma palcami stukajace ˛ na maszynach do pisania. Tutaj delikwenci nawiazywali ˛ pierwszy oficjalny kontakt z armia.˛ — Dokumenty, młodzie´ncze — odezwała si˛e z u´smiechem ta, przed która˛ stanałem. ˛ Dałem jej, co chciała, i z przyjemno´scia˛ obserwowałem, jak umieszcza fałszywe dane na całym stosie formularzy, a poniewa˙z urzadzenie ˛ było podłaczone ˛ do grubego kabla ginacego ˛ w podłodze, zatem łgarstwa owe musiały automatycznie trafi´c do centralnej maszynki. Mocno ułatwi mi to zadanie, gdy zdecyduj˛e si˛e na urlop, pomy´slałem. — Teraz prosz˛e z tym wszystkim na cztery pe — podała mi, nadal z u´smiechem, plik papierów. — I z˙ ycz˛e szcz˛es´cia w wojsku. 42
Podzi˛ekowałem uprzejmie, z˙ eby nie wyj´sc´ na chama, i skr˛eciłem ku wyj´sciu. Drog˛e blokował naturalnie rzad ˛ ponurych z˙ andarmów z pałami. — Cztery pe — poinformowałem najbli˙zszego i skr˛eciłem ponownie, tym razem w kierunku wskazanym przez ko´ncówk˛e pałki. Winda miała rozmiary d´zwigu towarowego w sporym magazynie, mie´sciła ze czterdzie´sci osób i odje˙zd˙zała dopiero po skompletowaniu s´ci´sni˛etego tłumu. Podró˙z do cztery pe dawała przedsmak tego, co nas czeka i zdawała si˛e potwierdza´c najgorsze obawy. Ledwie drzwi si˛e otworzyły, powitała nas posta´c w mundurze z mnóstwem medali i naszywek oraz czerwona˛ g˛eba˛ i wytrenowanymi płucami. — Rusza´c si˛e! Nie sta´c tu, kurwa! Rusza´c si˛e! — ryknał, ˛ a˙z winda wpadła w rezonans. — Z lady naprzeciw ka˙zdy se we´zmie pudełko i igielitowy woreczek, potem przejdzie na drugi koniec sali i rozbierze si˛e. Znaczy, kompletnie. Wsadzi potem prywatne rzeczy do torby, torb˛e w lewa˛ łap˛e i czeka´c. Ubranie do pudła, potem pudło zanie´sc´ tam — wskazał pod s´cian˛e — do zapiecz˛etowania i zaadresowania, i do odesłania do domów. Tam odzyskacie je po wojnie, albo i nie, bo mo˙zecie zgina´ ˛c bohatersko za ojczyzn˛e. Teraz jazda! Dawajcie! Zacz˛eli´smy si˛e porusza´c, niech˛etnie i bez entuzjazmu. Nie mieli´smy jednak wyboru. W tutejszym społecze´nstwie golizna otoczona musiała by´c jakim´s tabu, bo rozebrani młodzie´ncy kryli si˛e jeden za drugim lub usiłowali wle´zc´ w s´cian˛e. Znalazłem si˛e nagle sam po´srodku sali oraz w centrum uwagi podoficera. Poniewa˙z nie lubi˛e, gdy ktokolwiek mi si˛e zbytnio przyglada, ˛ pospiesznie dołaczyłem ˛ do reszty. I tak wyszło, z˙ e przy ladzie, gdzie zdawali´smy ubrania, zjawiłem si˛e jako pierwszy. Stojacy ˛ tu znudzony s´miertelnie szeregowy zaplombował błyskawicznie pudło i wskazał wiszacy ˛ na kablu ogryzek ołówka. — Nazwisko, adres, kod, najbli˙zszy krewny — wyrecytował. Dla mnie były to puste słowa, dla niego formułka. Napisałem wi˛ec adres posterunku, na którym sp˛edziłem noc, i pu´sciłem ogryzek. Ledwo si˛e odsunałem, ˛ paczka znikn˛eła, i reszta ołówka zawisła mi nad głowa.˛ Niech tam. Z torba˛ w lewej, a papierami w prawej, dołaczyłem ˛ do grupki dr˙zacych ˛ golasów z opuszczonymi głowami, czekajacych ˛ na dalszy rozwój wypadków. Tracac ˛ ubrania, tracili równie˙z cała˛ reszt˛e odwagi i wiele z poczucia indywidualno´sci. — Teraz na osiemna´scie pe! — wrzasnał ˛ podoficer. Opu´sciłem r˛ek˛e zorientowany ju˙z, z˙ e to ma by´c badanie, i natychmiast dostałem w brzuch. — Przepukliny brak! Kaszlna´ ˛c! To ostatnie było do mnie, kaszlnałem ˛ wi˛ec, a ten obmacywał mnie dalej. Szczegóły wol˛e pomina´ ˛c, trudno jednak opu´sci´c niektóre dalsze wydarzenia. Badanie moczu. Kolejka stojacych ˛ na palcach (zasikana podłoga) nieszcz˛es´ników z papierowymi kubkami w dłoniach, wzdłu˙z której w˛edruje powoli sanitariusz odziany 43
w gumowy kombinezon ochronny; wkłada do ka˙zdego kubka ten sam kroplomierz i przenosi kilka kropli na wgł˛ebienie w olbrzymiej tacy. Zezuje potem na to, co wy´swietla si˛e z boku tacy i wrzeszczy: — Nast˛epny! Znowu do windy i cała˛ czterdziestka˛ na gór˛e, potem prosto do schizofrenicznej odmiany medycznego raju, czyli na posiedzenie lekarskiej komisji wojskowej, która˛ z prawdziwa˛ medycyna˛ i lekarzami łaczy ˛ jedynie nazwa. Gwar głosów, wrzaski komend, zamaskowani lekarze w bieli; maski pewnie po to, by poborowi nie widzieli twarzy i nie mogli podzi˛ekowa´c, je´sli kiedy´s jednak wyjda˛ do cywila. Sanitariuszom musiało by´c wszystko jedno, łazili bowiem bez masek. Lekarz, czy te˙z jaki´s inny przypadkowy go´sc´ , tyle z˙ e ze stetoskopem na szyi, zabrał mi papiery, rzucił je sanitariuszowi i złapał mnie za szyj˛e. Zanim zrewanz˙ owałem mu si˛e tym samym, wrzasnał: ˛ — Tarczyca normalna! Hemoroidy (badanie teoretyczne). Rzad ˛ wypi˛etych tyłków, przed którymi przykuca zboczeniec w białej masce i s´wieci latarka˛ człowiekowi tam, gdzie sło´nce nie zaglada. ˛ Szczepienia. Nie mam poj˛ecia, skad ˛ brali tak grube i t˛epe igły, tym bardziej z˙ e jakim´s cudem rzeczywi´scie stosowano tu jednorazówki wyrzucane potem do, albo cz˛es´ciej obok przepełnionych koszy. Podczas zastrzyku miałem jednak wra˙zenie, z˙ e kto´s wbija mi gwó´zd´z. A raczej dwa, bo szczepiono od razu z dwóch stron, prawej i lewej. Potem pchni˛ecie w plecy, trzy kroki do przodu i powtórka. Łacznie ˛ sze´sc´ razy. Gdy obolały delikwent docierał do s´ciany, która akurat nie kłuła, badano mu dla urozmaicenia puls. Sprawna organizacja. Tu˙z przede mna˛ znalazł si˛e okaz t˛ez˙ yzny fizycznej, który lojalnie i gło´sno uprzedził, z˙ e boi si˛e igieł. Nie zrobiło to na nikim wra˙zenia, zemdlał zatem przy pierwszym zastrzyku. Odciagn˛ ˛ eli go za nogi, zrobili spokojnie swoje i zostawili z boku, aby oprzytomniał. Wzorowa ogólnowojskowa skuteczno´sc´ ! Wi˛ekszo´sc´ zmaltretowanych golasów nie zorientowała si˛e nawet, w którym momencie dobiegł ko´nca atak wesołych sanitariuszy. Dopiero przej´scie do kolejnej sali, gdzie nie miotał si˛e nikt w bieli i nie narzucano nam si˛e fizycznie, u´swiadamiało chwilowy koniec tortur. Oczywi´scie koszmar jako taki trwał dalej. Przez sal˛e ciagn ˛ ał ˛ si˛e rzad ˛ ponumerowanych biurek. Niczym w hali odlotów na lotnisku, za ka˙zdym siedział taki sam facecik w takim samym czarnym garniturku. Gdy przyszła moja kolej, głównodowodzacy ˛ w tym przybytku wrzasnał: ˛ — Do numeru trzynastego biegiem! Nigdzie nie pobiegłem, ale do biurka numer trzyna´scie dotarłem nawet szybko. Facecik w grubych okularkach wział ˛ ode mnie papiery, doło˙zył kolejna˛ kart˛e i przyjrzał mi si˛e kaprawymi s´lepkami. 44
— Lubisz dziewczyny? — spytał nieoczekiwanie. — Pewnie, a bo co? Zamiast odpowiedzi postawił ptaszek w jakiej´s rubryce. — A chłopów? — Jasne. Mam mas˛e przyjaciół — dodałem, gdy dotarło do mnie, o co chodzi. — Naprawd˛e? — Kolejny ptaszek. — Opowiedz mi o swoim pierwszym stosunku homoseksualnym. — Nie mo˙ze by´c! — Tym razem mnie zatkało. — Badanie psychiatryczne w formie testu? Teraz on si˛e zacukał. — Nie pierdol głupot, tylko odpowiadaj! — warknał, ˛ odzyskujac ˛ głos. — Powinni zabra´c ci uprawnienia do wykonywania zawodu, je´sli w ogóle jaki´s masz — oznajmiłem słodko. — Sier˙zant! — warknał ˛ dotkni˛ety do z˙ ywego egzemplarz urz˛ednika ogólnowojskowego. — Poborowy odmawia współpracy! Odskoczyłem w por˛e, tote˙z trzcinka przeci˛eła ze s´wistem powietrze. — Prosz˛e zabra´c t˛e małp˛e, albo nic nie opowiem! — stwierdziłem, nie spuszczajac ˛ wzroku z podoficera szykujacego ˛ si˛e do kolejnego ciosu. — A mam bogate do´swiadczenia! — Sier˙zancie, stop! Podoficer wyra´znie zmarkotniał, ja za´s nabrałem gł˛eboko powietrza i pu´sciłem wodze fantazji. — Pierwszy raz, to było jak miałem dwana´scie lat i z czternastoma kumplami przy pomocy s´ciagaczy. ˛ .. Mało pióra nie złamał z przej˛ecia! Sier˙zant strzygł uszami, zapominajac ˛ o trzcince, a ja tworzyłem w natchnieniu, a˙z si˛e kurzyło. Po sesji oratorskiej zagnano nas z powrotem do windy. Zamkni˛eto klatk˛e i opuszczono nas w dół. A potem otwarto drzwi. . . na złym pi˛etrze. Prowadziły bowiem one do hali, w której stały biurka, a za ka˙zdym biurkiem siedziała panienka pracowicie stukajaca ˛ w klawiatur˛e. Papiery z łopotem przysłoniły jej klejnoty pasa˙zerów windy, którzy dodatkowo spiekli raka. Na szcz˛es´cia z˙ adna z panienek nie spojrzała w nasza˛ stron˛e, obyło si˛e wi˛ec bez wrzasków. Po długich jak wieczno´sc´ paru sekundach drzwi zamkn˛eły si˛e i znów ruszyli´smy w dół. Tym razem wypuszczono nas prosto na podoficera o znajomym, sadystycznym wygladzie. ˛ Swoja˛ droga,˛ ciekawe, jaka to mutacja spowodowała wyro´sniecie tylu typków o byczych karkach, mysich mó˙zd˙zkach i skłonno´sciach do zn˛ecania si˛e nad innymi. — Wychodzi´c i ustawia´c si˛e po dziesi˛eciu! — rozległ si˛e głos. — Pierwsza dziesiatka ˛ do tych drzwi! Druga do tych! Dziesiatka, ˛ nie sztuka, ty dupo wołowa! Liczy´c nie umiesz, bałwanie?!
45
Weszli´smy do jasno o´swietlonego pokoju, gdzie kazano nam stana´ ˛c w szeregu naprzeciwko sraczkowato-zielonkawej flagi ozdobionej czarnym młotkiem. Przed flaga˛ pr˛ez˙ ył si˛e oficer w nie´zle dopasowanym mundurze ze złotymi pistoletami na ramionach. — Podniosła to chwila — wyja´snił uroczystym głosem. — Wy, kwiat młodziez˙ y tego narodu, zostali´scie wybrani przez okr˛egowe komisje poborowe, aby jako ochotnicy broni´c ojczyzny, która˛ wszyscy kochamy, przed złem czajacym ˛ si˛e nad granicami oraz przed tymi, którzy chca˛ odebra´c nam smak wolno´sci. Nadszedł ten wielki moment, na który wszyscy czekali´scie z niecierpliwo´scia.˛ Weszli´scie tu jako beztroscy młodzie´ncy, wyjdziecie jako s´wiadomi swych obowiazków ˛ z˙ ołnierze. Zło˙zycie teraz przysi˛eg˛e wierno´sci, jak przystało na lojalnych z˙ ołnierzy. Unie´scie prawe dłonie i powtarzajcie za mna.˛ — Ja nie chc˛e! — rozległ si˛e jaki´s głos. — To wolny kraj, a wy jeste´scie ochotnikami — oznajmił ponuro oficer. — Macie prawo nie składa´c przysi˛egi. Je´sli kto´s tak zdecydował, to prosz˛e go, by skorzystał z tych drzwi. Prowadza˛ do federalnego wi˛ezienia, w którym sp˛edzi trzydzie´sci najbli˙zszych lat za lekcewa˙zenie obywatelskich obowiazków. ˛ — Ja ju˙z chc˛e! — odezwał si˛e ten sam głos. — Powtarzajcie wi˛ec za mna.˛ Ja, tu poda´c swoje imi˛e i nazwisko, z własnej, nieprzymuszonej woli. . . — Ja, tu poda´c swoje imi˛e i nazwisko, z własnej, nieprzymuszonej woli. . . — Zrobimy to jeszcze raz. — Oficer był cierpliwy. — Tym razem poprawnie, a jak nie, to jeszcze raz. A jak wtedy jeszcze nie, to zaczna˛ si˛e kłopoty! Zrobili´smy to jeszcze raz, ju˙z poprawnie powtarzajac ˛ te bzdury i starajac ˛ si˛e nie wnika´c w absurdalno´sc´ sytuacji. — Wiernie słu˙zy´c. . . szanowa´c starszych ranga.˛ . . s´mier´c za nielojalno´sc´ . . . s´mier´c za spanie na słu˙zbie. . . Przysi˛egam na imi˛e ojca, matki i bóstwa własnego wyboru. — Opu´sci´c r˛ece. Gratuluj˛e. Jeste´scie teraz z˙ ołnierzami i podmiotami prawa wojskowego. Pierwszy rozkaz głosi, z˙ e postanowili´scie na ochotnika odda´c dobrowolnie po jednym litrze krwi dla potrzebujacych. ˛ Odmaszerowa´c! Osłabieni upuszczeniem krwi i głodni jak wilki dotarli´smy do kolejnego pomieszczenia. — Ustawi´c si˛e w szeregu! — rozległa si˛e wyjatkowo ˛ cicho wykrzyczana komenda, widocznie podoficer był niedysponowany. — Ka˙zdy dostanie teraz jednorazowy mundur, którego nie wyrzuci bez rozkazu, i tymi drzwiami wyjdzie na dach, skad ˛ czeka was transport do Obozu Slimmarco. Tam odb˛edzie si˛e szkolenie. Przed otrzymaniem munduru nale˙zy odda´c teczk˛e z dokumentami. Ka˙zdy dostanie kra˙ ˛zek z wybitym nazwiskiem i numerem. Jest on podzielony na dwie cz˛es´ci, aby łatwiej było go przełama´c na pół. Nie wolno go rozłamywa´c, bo to jest przest˛epstwo i b˛edzie karane zgodnie z prawem wojskowym. 46
— A po choler˛e robi´c je tak, z˙ eby mo˙zna je było łama´c, skoro nie wolno ich łama´c? — szepnał ˛ stojacy ˛ obok mnie młodzian. — Bo jak zginiesz, to jedna˛ połówk˛e ładuja˛ ci w g˛eb˛e, a druga˛ wysyłaja˛ do kadr, by skre´slili ci˛e ze stanu i zawiadomili rodzin˛e, z˙ e zginałe´ ˛ s bohaterska˛ s´miercia˛ lotnika przytrza´sni˛etego drzwiami do hangaru — wyja´sniłem mu uprzejmie, nie wiedzac ˛ jednak, skad ˛ wział ˛ mi si˛e nagle metaliczny posmak w ustach. . .
8 W innych warunkach przeja˙zd˙zka tym dziwnym pojazdem powietrznym byłaby spora˛ frajda.˛ Miał on kształt cygara i bez watpienia ˛ był wypełniony jakim´s lekkim gazem. Pod kadłubem wisiała kabina udekorowana elegancko w młotki, a na niej umocowano silniki ze s´migłami. Widok przez okna mógłby by´c wspaniały, ale okna były tu jedynie w kokpicie. Rekrutów umieszczono w przedziale ładunkowym wyposa˙zonym w rzad ˛ plastikowych foteli przy s´cianach. Fotele te zaprojektowa´c mógł jedynie kompletny sadysta. Niemniej, cho´c niewygodne, słuz˙ yły do siedzenia, a dotad ˛ udało nam si˛e przysia´ ˛sc´ jedynie podczas oddawania krwi. Wszyscy wi˛ec klapn˛eli z ulga.˛ Plastik chłodził przez papierowe mundury. Najwi˛eksza˛ ciekawostka˛ były buty — warstwa tektury przymocowana do podeszew, z drugiej strony przechodzaca ˛ w papierowe skarpetki. Wdzianko miało tylko jedna˛ kiesze´n na brzuchu, dzi˛eki czemu poborowy wygladał ˛ jak kangurzyca w cia˙ ˛zy, majaca ˛ obł˛ed w oczach. Trudno zatem si˛e dziwi´c, z˙ e absolutna wi˛ekszo´sc´ rekrutów popadła w przygn˛ebienie. — Nigdy jeszcze nie byłem poza domem. — Siedzacy ˛ obok mnie chłopak smarknał ˛ w r˛ekaw. — Ja owszem — przyznałem uczciwie. — I tu jest nawet lepiej. — Jedzenie b˛edzie do kitu — j˛eknał ˛ inny. — Nikt tak nie potrafi gotowa´c jak moja mama. Robi najlepsze cebulaki na s´wiecie! Ciasto cebulowe? Ciekawe. . . — W wojsku na pewno i tak by je przypalili — pocieszyłem go. — Ale pomy´sl o innych przyjemno´sciach. Du˙zo ruchu, s´wie˙ze powietrze, mo˙zesz cały czas kla´ ˛c, a na przepustce upi´c si˛e i złapa´c jaka´ ˛s dziewczynk˛e albo i co innego. Zarumienił si˛e jak dziewica, a z czerwonych uszu prawie si˛e zadymiło. — Nie chc˛e niczego łapa´c! — zapiał dyszkantem. — I umiem pi´c. Raz poszlis´my z Jojo do stodoły i napili´smy si˛e piwa. . . ale´smy sobie potem pospali. . . — Nooo. . . — Od dalszej konwersacji uratowało mnie wej´scie sier˙zanta, który łupnał ˛ drzwiami i ryknał: ˛ — Baczno´sc´ , bando durniów! Natychmiastowe wykonanie rozkazu zagwarantował sobie naciskajac ˛ jaki´s guzik, za sprawa˛ którego siedziska opadły zwalajac ˛ klnacych ˛ i piszczacych ˛ re48
krutów na podłog˛e. Wszystkich prócz mnie, poniewa˙z stałem ju˙z wypr˛ez˙ ony na baczno´sc´ . — Co jest, kurwa. . . — zdziwił si˛e na mój widok sier˙zant. — Cwaniaczek, co? — Nie, sir! Tylko wykonuj˛e rozkazy, sir! — odszczeknałem, ˛ strzelajac ˛ kopytami, co nie dało nale˙zytego efektu z powodu braku obcasów, a przy próbie zasalutowania omal nie wydłubałem sobie oka. Potem przesłonił mnie purpurowy mur zbierajacych ˛ si˛e na nogi ofiar. — Cisza! — ryknał ˛ podoficer. — R˛ece wzdłu˙z szwów, stopy razem, brzuchy wciagni˛ ˛ ete, klaty wypi˛ete, s´lepia wybałuszy´c i nie oddycha´c bez rozkazu. . . Baczno´sc´ ! Purpurowe osły starały si˛e wykona´c rozkaz dosłownie i zamarły w bezruchu. — Nie oddycha´c bez rozkazu. — Sier˙zant potoczył wkoło spojrzeniem. — Pierwszy, który zacznie, b˛edzie miał ze mna˛ do czynienia. Cisza przeciagała ˛ si˛e, a˙z szereg zaczał ˛ lekko falowa´c, co było nieuniknione, bowiem bractwo zaczynało si˛e dusi´c. Jeden j˛eknał ˛ i padł na podłog˛e, inny jednak nie wytrzymał i wciagn ˛ ał ˛ gł˛eboko powietrze. Sier˙zant dopadł go jednym susem i rabn ˛ ał ˛ w splot słoneczny. Drugi j˛ek i drugie ciało na pokładzie. Reszta zawyła zgodnym chórem ze zgrozy, oddychajac ˛ przy tej okazji gł˛eboko. — To była mała lekcja — o´swiadczył sier˙zant. — Zrozumieli´scie? — Tak — mruknałem ˛ pod nosem. — Jeste´s t˛epym trepem. ˙ — Zeby´scie lepiej poj˛eli, tym razem wam wytłumacz˛e: ja wydaj˛e rozkazy, wy je wykonujecie. Natychmiast, dokładnie, a jak nie, to obrywacie — oznajmił, odsłaniajac ˛ z˙ ółte i zepsute z˛eby. Po chwili zrozumiałem, z˙ e to był u´smiech. — Siadajcie, pogadamy — zaproponował niespodziewanie normalnym głosem. Poniewa˙z fotele pozostawały zło˙zone, musiał mie´c na my´sli siadanie na podłodze. Poklepał si˛e po wydatnym brzuchu i ciagn ˛ ał ˛ dalej. — Jestem sier˙zant Klutz, ze specjalno´scia˛ musztra. Nie b˛edziecie zwracali si˛e do mnie u˙zywajac ˛ nazwiska, to przywilej starszych lub równych ranga.˛ Wy macie mówi´c do mnie „panie sier˙zancie” albo „sir”, poza tym b˛edziecie mnie traktowali z szacunkiem, posłusze´nstwem i bez gadania albo spotka was stosowna kara. Akurat teraz nie chc˛e o tym szerzej mówi´c, bo zjadłem dobra˛ kolacj˛e, a mam delikatny z˙ oładek. ˛ Zwykle wystarcza łagodna kara, by nawet najgłupszego nauczy´c moresu. Czasami jednak potrzeba czego´s wi˛ecej, czyli drugiej kary, a gdy kto´s jest wyjatkowo ˛ t˛epy, to mo˙ze otrzyma´c i trzecia,˛ ale trzeciej kary nie ma. Wiecie dlaczego? — Spojrzał na nas s´widrujaco. ˛ — Poniewa˙z jeste´scie zbyt głupi, by spyta´c, tym razem jeszcze odpowiem na to pytanie. Trzecia˛ kara˛ jest komora odwadniajaca, ˛ z której si˛e nie wychodzi, gdy˙z z ciała zostaje usuni˛ete dziewi˛ec´ -
49
dziesiat ˛ dziewi˛ec´ procent wody, a tego si˛e nie prze˙zywa. To nie kara, to koniec. Wiecie, jak wyglada ˛ si˛e po takim zabiegu? Wyjał ˛ z kieszeni mała˛ figurk˛e odwodnionego rekruta w odwodnionym mundurze, z grymasem przera˙zenia na odwodnionej twarzyczce. Wokół znów rozległ si˛e j˛ek i kilka głuchych łupni˛ec´ , gdy˙z co bardziej wra˙zliwi tracili przytomno´sc´ . Sier˙zant Klutz u´smiechnał ˛ si˛e zadowolony. — Tak wła´snie. Tak b˛edziecie wyglada´ ˛ c — powtórzył. — Potem powisicie przez miesiac ˛ na batalionowej tablicy ogłosze´n jako przestroga, a nast˛epnie wy´sla˛ was w małym pudełku do rodziny, chyba z˙ e kto´s wcze´sniej zabierze was sobie na pamiatk˛ ˛ e. . . Sa˛ pytania? — Czy to jest proces szybki, czy długi i bolesny? — spytał jaki´s słaby głosik. — Czy po pierwszym dniu w wojsku macie jeszcze jakie´s watpliwo´ ˛ sci? Odpowied´z skwitowało kolejne głuche łupni˛ecie. — Dobra, teraz powiem wam, co jeszcze czeka was w najbli˙zszym czasie — oznajmił wielkodusznie sier˙zant. — Lecimy do OSR-u w Slimmarco, a raczej do bazy Mortstertoro, której cz˛es´cia˛ jest OSR. OSR to O´srodek Szkolenia Rekrutów, gdzie odb˛edziecie podstawowe przeszkolenie wojskowe, dzi˛eki któremu staniecie si˛e twardymi, gotowymi na wszystko, prawdziwymi z˙ ołnierzami. Nie wszyscy, naturalnie, bo połowa nie wytrzyma szkolenia i zostanie pochowana z pełnym ceremoniałem wojskowym. Pami˛etajcie, macie tylko dwie mo˙zliwo´sci: albo staniecie si˛e dobrymi z˙ ołnierzami, albo b˛edziecie martwi. Zrozumiecie, z˙ e kariera wojskowa jest ci˛ez˙ ka, ale uczciwa. Pojmiecie to z czasem, rzecz jasna. — A co w niej jest uczciwego? — zdziwił si˛e jeden z rekrutów, za co dostał kopa od sier˙zanta. — To, z˙ e wszyscy maja˛ równe szans˛e. Mo˙zecie sko´nczy´c szkolenie albo odpa´sc´ . Powiem wam co´s. — Pochylił si˛e ku nam, w efekcie czego co bli˙zszych odrzuciło, gdy poczuli smród jego oddechu. — Prawda jest taka, z˙ e zrobi˛e wszystko, z˙ eby odpadło was jak najwi˛ecej. Ka˙zdy rekrut odesłany do domu w trumnie zmniejsza nasze wydatki na zb˛edne szkolenie, a wam zaoszcz˛edza ran i s´mierci na polu walki, gdyby tam dopiero delikwent si˛e załamał. Rozumiemy si˛e? Je´sli uzna´c milczenie za wyraz zgody, to porozumienie zostało osiagni˛ ˛ ete, chocia˙z osobi´scie w to watpiłem. ˛ Jedno musiałem jednak przyzna´c trepowi: cho´c nie ma instytucji głupszej ni˙z wojsko, to kieruje si˛e ona jednak swoista,˛ pokr˛etna˛ logika,˛ która˛ on potrafił wyło˙zy´c prosto i zrozumiale. — Sa˛ pytania? — Sier˙zant wyra´znie zamierzał zako´nczy´c dyskusj˛e. — Tak, sir — wypaliłem. — Kiedy b˛edziemy jedli? — To si˛e nazywa zdrowy z˙ oładek. ˛ Wi˛ekszo´sci, jak widz˛e, przeszedł apetyt. ˙ — My´sl˛e tylko o swoich obowiazkach, ˛ sir. Zeby by´c dobrym z˙ ołnierzem, musz˛e by´c silny, a z˙ eby by´c silnym, musz˛e je´sc´ , sir.
50
Zastanawiał si˛e nad tym przez chwil˛e, co jako nieprzyzwyczajonemu do mys´lenia musiało mu sprawi´c nieco kłopotu. Naturalnie doszedł w ko´ncu do wniosku, który wywołał typowe dla przedstawiciela tej profesji zachowanie. — Wła´snie zgłosili´scie si˛e na ochotnika, by pobra´c racje z˙ ywno´sciowe — zdecydował, u˙zywajac ˛ typowej dla armii całej galaktyki formy ogólnowojskowej. — Pobierzecie je za tymi drzwiczkami po lewej stronie burty. Rusza´c si˛e! Ruszyłem si˛e bardziej z głodu ni˙z z jakiegokolwiek innego powodu. Byłem w wojsku, co samo w sobie było nowina˛ tragiczna,˛ ale zda˙ ˛załem do bazy, gdzie Garth-Zennar-Zennor był szycha,˛ a to wygladało ˛ ju˙z ciekawiej. Niestety, chwilowo zemsta musiała poczeka´c; jak si˛e zaaklimatyzuj˛e, to pogadamy. Za drzwiczkami kryła si˛e szafka, w której stało jedno pudło z napisem: YUK-E. BOJOWE ´ ˙ RACJE ZYWNO SCIOWE. Podniosłem je i stwierdziłem, z˙ e jak na tylu głodomorów, jest podejrzanie lekkie. — Podaj je, kretynie, a nie podziwiaj. — Moje zachowanie wyprowadziło sier˙zanta z równowagi do tego stopnia, z˙ e zapomniał o ogólnowojskowej formie gramatycznej. Dałem mu to co´s. To, co nam rozdał, przypominało kształtem i konsystencja˛ połówki cegieł, zapakowane do plastikowych woreczków. — Racja ta wystarcza za całodzienne wy˙zywienie i zawiera wszystkie pierwiastki, witaminy i kalorie, których potrzebujecie — instruował nas Klutz. — Otwiera si˛e ja˛ przez wsadzenie paznokcia we wgł˛ebienie oznaczone napisem TU ´ Powoduje to otwarcie i odlepienie si˛e plastiku, który nale˙zy schowa´c WSADZIC. w formie nienaruszonej, gdy˙z po zjedzeniu racji udacie si˛e do tego tam kranu, napełnicie woreczki woda˛ i wypijecie ja.˛ Macie na to minut˛e, gdy˙z po takim czasie od chwili rozpakowania worek traci kształt i si˛e kurczy. Nale˙zy wówczas starannie go zwina´ ˛c i schowa´c do okazania w czasie inspekcji, bo to jest urz˛edowo zatwierdzona prezerwatywa, której wprawdzie przez dłu˙zszy czas nie b˛edziecie jeszcze potrzebowa´c, ale która˛ macie na stanie. A jak z˙ ołnierz ma co´s na stanie, to ma to mie´c. Teraz mo˙zecie je´sc´ . Przyznaj˛e uczciwie, z˙ e spróbowałem. Jedzonko miało konsystencj˛e pieczonej gliny i smak psiego gówna. Z głodu i dzi˛eki zdrowemu rozsadkowi ˛ zdołałem to przełkna´ ˛c, instynkt samozachowawczy za´s nie pozwolił mi si˛e udusi´c. Zda˙ ˛zyłem w ten sposób do kurka przed innymi i udało mi si˛e napełni´c worek woda˛ dwukrotnie, nim sflaczał. Westchnałem, ˛ schowałem go do kangurzej kieszeni i z niejakim zainteresowaniem obserwowałem kotłowanin˛e innych przy wodopoju. Siedzenia zda˙ ˛zyły ju˙z wróci´c do poziomu. Wypróbowałem jedno ostro˙znie; wytrzymało test, siadłem wi˛ec i prawie natychmiast zasnałem. ˛ Jak nale˙zało przewidzie´c, obudziło mnie gwałtowne zetkni˛ecie tyłka z podłoga.˛ Wyplatałem ˛ si˛e ze skł˛ebionej na pokładzie gromady i przy wtórze ryków 51
sier˙zanta udało mi si˛e stana´ ˛c na nogi akurat w momencie, w którym pokład zawibrował silniej i znieruchomiał. — Witamy na terenie OSR-u! — ryknał ˛ Klutz i otworzył drzwi, wpuszczajac ˛ tuman kurzu i sporo zimnego powietrza. Wygramolili´smy si˛e na zewnatrz ˛ i rozejrzeli´smy si˛e po naszym nowym domu. Nie robił szczególnego wra˙zenia. Jedno z bladych, czerwonych sło´nc opadało w chmurze pyłu za horyzont, a sadz ˛ ac ˛ po chłodzie i rzadkim powietrzu, baza musiała zosta´c zbudowana na sporej wysokos´ci. Wnioskujac ˛ za´s z wymiarów, ulokowano ja˛ zapewne na ogromnym płaskowyz˙ u, gdzie panowały wprawdzie dobre warunki lotne, ale za to kiepskie dla ludzi. Ziemia zadr˙zała, gdy w oddali wystartował jaki´s statek kosmiczny. Z kontemplacji wyrwał mnie głos sier˙zanta wymachujacego ˛ sporym notesem. — Teraz zrobimy zbiórk˛e ze sprawdzaniem obecno´sci! — poinformował nas dono´snie. — Zostaniecie wywołani wojskowym nazwiskiem i zapomnicie, z˙ e nosili´scie kiedykolwiek jakie´s inne. Wojskowe nazwisko to cztery pierwsze cyfry numeru, jaki wam przydzielono. Po wywołaniu ka˙zdy wejdzie za mna˛ do baraku, gdzie uda si˛e do przydzielonego łó˙zka i b˛edzie oczekiwał na dalsze rozkazy. Gordo siedem pi˛ec´ dziewi˛ec´ zero, łó˙zko numer jeden. Spojrzałem na mój nie´smiertelnik i stałem tak, gapiac ˛ si˛e na barak pomalowany na kolor gówna zmieszanego z błotem, a˙z wywołano 5138. Powlokłem si˛e do drzwi, nad którymi widniał napis: PRZEZ TE DRZWI PRZESZLI NAJLEPSI ´ ˙ ZOŁNIERZE SWIATA. I kto tu z kogo robił durnia? Podłoga była kamienna i nadal mokra po szorowaniu, s´ciany betonowe i te˙z mokre, a co gorsza, betonowy sufit tak˙ze był czysty i nadal s´ciekała ze´n woda. Armatka˛ wodna˛ tu sprzatali, ˛ czy co? Łó˙zko dostałem naturalnie na samej górze, a stały po trzy w pionie. Z niesmakiem obejrzałem platanin˛ ˛ e drutów, majac ˛ a˛ słu˙zy´c mi za legowisko; na szcz˛es´cie zrolowany kłab ˛ materii sugerował, z˙ e przewidziano tu jeszcze jaka´ ˛s po´sciel. — Witamy w nowym domu — oznajmił rado´snie sier˙zant, gdy znieruchomieli´smy w parodii postawy zasadniczej. — Po´sciel jest zrolowana i zapami˛etajcie sobie, z˙ e tak si˛e s´cieli i w takim stanie ma si˛e znajdowa´c poza tymi sporadycznymi chwilami, gdy b˛edziecie spali. Szafki sa˛ wmurowane w podłog˛e pomi˛edzy pryczami i otwieraja˛ si˛e automatycznie, gdy przycisn˛e co trzeba na pulpicie zdalnego sterowania. Nacisnał ˛ co´s i ze skrzypieniem otworzyły si˛e tkwiace ˛ w podłodze minigrobowce. Jeden z rekrutów, który akurat stał na drzwiczkach, z wrzaskiem zapadł si˛e a˙z po pas. ´ — Swiatła gasna˛ za pi˛etna´scie minut. Mo˙zna rozło˙zy´c po´sciel, ale nie mo˙zna si˛e wcze´sniej kła´sc´ . Przed snem obejrzycie film informujacy ˛ was o dniu jutrzejszym. B˛edziecie oglada´ ˛ c go w pozycji zasadniczej, potem spa´c; a jak kto´s potrzebuje paciorka, to niech sobie popłacze. W kwestii sumienia w wojsku panuje wolno´sc´ . Spocznij, rozej´sc´ si˛e. 52
Drzwi hukn˛eły i zostali´smy sami. To ciekawe, jak ludzko´sc´ potrafi traktowa´c sama˛ siebie. Na wi˛ekszo´sci s´wiatów, gdyby złapano kogo´s traktujacego ˛ w ten sposób jakie´s zwierz˛e domowe czy inne, na przykład konia, to albo zostałby od r˛eki zastrzelony, albo otrzymałby długi i sprawiedliwie zasłu˙zony wyrok. Wzruszyłem ramionami i rozwinałem ˛ po´sciel składajac ˛ a˛ si˛e z cieniutkiego materaca i jeszcze cie´nszego pledu. Była te˙z nadmuchiwana poduszka, co do której miałem pewno´sc´ , z˙ e do rana straci całe powietrze. Gdy byli´smy tak zaj˛eci s´cieleniem, wzdłu˙z przej´scia zjechały cicho z sufitu ekrany, z których nagle buchn˛eły fanfary, a˙z zadzwoniło w uszach. Po sygnale pojawił si˛e na nich jaki´s oficerek, który odczytał całkowicie niezrozumiały zlepek zda´n zwany Rozkazem Dziennym. Wszyscy go zignorowali. Przeniosłem zawarto´sc´ kieszeni do skrytki w podłodze (poza wytrychem, rzecz jasna), i nie zdejmujac ˛ papierowego munduru, wlazłem pod koc. Monotonne gl˛edzenie było wspaniałym s´rodkiem usypiajacym. ˛ Nagle znów zostali´smy zaatakowani przez fanfary, a na ekranie wykwitł w´sciekle wykrzywiony facet w czarnym mundurze. — Uwaga — warknał. ˛ — Program został przerwany, aby nada´c komunikat specjalny. Wczoraj przedostał si˛e do naszego kraju niebezpieczny szpieg i sabota˙zysta. Miało to miejsce w porcie Marhaveno, a przybył jako członek załogi jednego z z˙ aglowców z Brastyr. Przeszukano port, ale bez rezultatów. Dzi´s przeszukano okoliczne pla˙ze odkrywajac, ˛ z˙ e szpieg włamał si˛e do jednego z jachtów, z którego ukradł ubranie i szereg przedmiotów. Jego własne rzeczy zostały znalezione w piasku na pla˙zy. Cały obszar obj˛eto szczególnym nadzorem policyjnym i otoczono kordonem. W mie´scie ogłoszono stan wyjatkowy, ˛ trwa przeszukiwanie budynków. Nakazuje si˛e zwraca´c baczna˛ uwag˛e na m˛ez˙ czyzn˛e noszacego ˛ to ubranie. Ktokolwiek go zauwa˙zy, ma obowiazek ˛ donie´sc´ o tym natychmiast policji lub Słu˙zbie Bezpiecze´nstwa. Na ekranie pojawił si˛e komputerowy obraz skradzionego przeze mnie przyodziewku. Symulacja nie miała twarzy, ale biorac ˛ pod uwag˛e tak imponujace ˛ tempo działania, nie nale˙zało oczekiwa´c, by obraz długo pozostał anonimowy. Ciekawe, kiedy odkryja,˛ z˙ e chwilowo wzmacniam ich potencjał obronny? Trzeba by si˛e wła´sciwie zabra´c za prac˛e koncepcyjna,˛ ale byłem zbyt zm˛eczony. Dalsze rozmy´slania przerwał mi zgrzyt zdalnie zamykanego zamka w drzwiach i zga´sniecie s´wiateł.
9 Prawd˛e mówiac, ˛ zasnałem ˛ nie dzi˛eki stalowym nerwom, ale wyłacznie ˛ za sprawa˛ zm˛eczenia nadmiarem wra˙ze´n. Obudziłem si˛e nagle, jeszcze w mroku i wzgl˛ednym cieple, słyszac ˛ dziwny, ledwie odró˙znialny d´zwi˛ek przypominajacy ˛ szelest li´sci na betonowej posadzce. . . Ulotno´sc´ odgłosu przebudziła mnie skuteczniej ni˙z gło´sne fanfary. Ale li´scie? Jakie li´scie, skad ˛ li´scie? Wczorajszy dzie´n jeszcze dawał zna´c o sobie, tote˙z dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, z˙ e to z˙ adne li´scie, tylko gło´sniki, przez które kto´s puszczał nagranie, a ja słyszałem wła´snie szum rozpoczynajacej ˛ si˛e płyty. Skoro uszkodzenia słycha´c tak dobrze, to wła´sciwy d´zwi˛ek zabrzmi ogłuszajaco. ˛ .. Niestety, to ostatnie pojałem ˛ z opó´znieniem. Z gło´sników buchn˛eła pobudka tak gło´sna, z˙ e wymiotło mnie z pryczy. Równocze´snie rozbłysły s´wiatła, zgrzytnał ˛ zamek, a w drzwiach pojawił si˛e sier˙zant Klutz drac ˛ si˛e jak op˛etany. — Pobudka! Składa´c po´sciel! Wyja´ ˛c przybory toaletowe i biegiem do latryny! Za dwadzie´scia sekund barak zostanie umyty. Ju˙z jeste´scie spó´znieni! Rusza´c si˛e, do kurwy n˛edzy! Ruszyli´smy z˙ wawo, ale z zało˙zenia nie mieli´smy prawa zda˙ ˛zy´c. Przedarłem si˛e do latryny w chwili, w której szafki zamkn˛eły si˛e ze zgrzytem, a sier˙zant odskoczył i zatrzasnał ˛ drzwi. Równocze´snie z sufitu, s´cian i podłogi trysn˛eły strumienie wody moczac ˛ dokumentnie ponad pół tuzina rekrutów, którzy nie dostali si˛e do latryny, czyli jedynego w miar˛e suchego miejsca w baraku. Kapiel ˛ miała jeszcze dodatkowy skutek — purpurowe mundurki zacz˛eły si˛e rozłazi´c, poczynajac ˛ od co wilgotniejszych miejsc. Wszyscy tłoczyli si˛e jak stado ogłupiałych baranów nie patrzac, ˛ z˙ e jest mniej sanitariatów ni˙z ch˛etnych, a wszystkie w u˙zyciu. Przez chwil˛e zachowywałem si˛e podobnie, zanim dotarło do mnie, z˙ e poddaj˛e si˛e w ten sposób skrupulatnie zaplanowanemu procesowi niszczenia człowieka w rekrucie, majacemu ˛ wypra´c go z indywidualizmu i osłabi´c osobowo´sc´ . Całe szkolenie rekruckie nastawione jest wła´snie na to, by poni˙zy´c, zniszczy´c resztki godno´sci i indywidualno´sci, zmieni´c rozmaicie ukształtowanych ludzi w stado durni, z których mo˙zna wyprodukowa´c jednakowo t˛epych i gotowych wykona´c ka˙zdy rozkaz z˙ ołnierzy.
54
Gdy w ko´ncu przypomniałem sobie t˛e oczywista˛ prawd˛e, zalała mnie zła krew. Nie miałem najmniejszej ochoty na trepackie pranie mózgu, postanowiłem, z˙ e nie dam si˛e ani zastraszy´c, ani „wypra´c”. Tak naprawd˛e byłem lepszym fachowcem w sprawach armii od przeci˛etnego trepa. Rozmy´slania te nie przeszkodziły mi ogoli´c si˛e ultrad´zwi˛ekowa˛ z˙ yletka˛ przed fragmentem lustra. Umyłem ponadto z˛eby i opłukałem oczy lodowato zimna˛ woda˛ ciurkajac ˛ a˛ z kranu. Zda˙ ˛zyłem schowa´c przybory do otwartej ponownie szafki, gdy w drzwiach, jak z˙ ałosny diabeł z pudełka, pojawił si˛e sier˙zant Klutz. — Zbiórka! — wrzasnał. ˛ Minałem ˛ go galopem, wyhamowałem pod jedyna˛ w okolicy rozja´sniajac ˛ a˛ mrok przed´switu z˙ arówka˛ i wypr˛ez˙ yłem si˛e na baczno´sc´ . Zbli˙zył si˛e do mnie podejrzliwie, obszedł naokoło i przyjrzał si˛e jak ciel˛eciu z dwoma głowami. — Co my tu mamy? — warknał, ˛ opluwajac ˛ mnie przy okazji. — Cwaniaczek, co? — Nie, sir. Melduj˛e, z˙ e mój tata był z˙ ołnierzem, sir. Mój dziadek te˙z, sir. Obaj nauczyli mnie, z˙ e najlepsza˛ rzecza˛ dla m˛ez˙ czyzny jest by´c z˙ ołnierzem, sir. I z˙ e najwy˙zszy stopie´n to sier˙zant, sir! — Przestałem wrzeszcze´c i dodałem cicho: — Prosz˛e tego nie mówi´c pozostałym, sir, ale zgłosiłem si˛e na ochotnika. Zamilkł. Co wi˛ecej, wzruszył si˛e chłop, dowodzac ˛ słuszno´sci mojej o nim opinii, z˙ e sier˙zant te˙z człowiek, tylko bardziej t˛epy, ni˙z przewiduje norma, przerobiony na dodatek przez wojsko, zmacerowany przez alkohol i wszechobecna˛ głupot˛e tej instytucji. Chrzakn ˛ ał, ˛ odwrócił si˛e na pi˛ecie i pognał przez beton, by wykopa´c z baraku spó´znialskich. Czekajac, ˛ a˙z towarzystwo stanie w mo˙zliwie przyzwoitym szeregu, zastanawiałem si˛e, jak rozegra´c dalej spraw˛e i doszedłem do wniosku, z˙ e nale˙zy jak najszybciej zadba´c o awans na podoficera, by przestali mna˛ pomiata´c wszyscy, a zacz˛eli tylko niektórzy, no i z˙ ebym miał wi˛ecej wolnego czasu. Pod z˙ adnym wszak˙ze pozorem nie nale˙zy opuszcza´c wojska. Bazujaca ˛ na t˛epym wykonywaniu rozkazów i na zinstytucjonalizowanej głupocie armia była dla mnie najlepsza˛ kryjówka˛ w policyjnym pa´nstwie, jakim okazała si˛e wyspa. Po nie ko´nczacych ˛ si˛e pomyłkach w wymowie (ciekawe, ile to razy mo˙zna z´ le wymówi´c imi˛e Bil) sier˙zant zako´nczył wreszcie sprawdzanie obecno´sci i poprowadził trz˛esac ˛ a˛ si˛e z zimna grup˛e do stołówki. Po drodze dołaczyły ˛ do nas inne pododdziały, tworzac ˛ długa˛ i s´liniac ˛ a˛ si˛e kolumn˛e. Gdy w ko´ncu doniosłem kopiasto załadowana˛ tac˛e do wolnego miejsca, przez chwil˛e my´slałem, z˙ e zaszła jaka´s pomyłka. Nie było to ani wykwintne, ani specjalnie smaczne, ale poza tym miałem przed soba˛ normalne jedzenie, w miar˛e strawne, zupełnie jak w zwykłym, podrz˛ednym barze. I było tego du˙zo. Co nie zmieniło faktu, z˙ e ledwo opró˙zniłem tac˛e, poszedłem po repet˛e.
55
Dopiero po uporaniu si˛e z dokładka˛ poczułem, z˙ e z˙ arcie w gruncie rzeczy jest podłe i tanie, i uznałem, z˙ e jedynym powodem, dla którego nie jest jeszcze gorsze i nie jest go mało, musi by´c najwidoczniej fakt, z˙ e potrzebni jeste´smy wojsku z˙ ywi i niezagłodzeni. Po s´niadaniu nastapiła ˛ gimnastyka majaca ˛ poprawi´c nam trawienie (lub je uniemo˙zliwi´c, zale˙znie od organizmu). Poniewa˙z zawsze miałem azbestowy z˙ oła˛ dek, lekko pognałem za Klutzem na otwarty teren, gdzie wiatr hulał jak w starym kominie. Przejał ˛ nas tam kolejny muskularny oprawca, który szeroko´sc´ barów miał wprost proporcjonalna˛ do niskiego czółka. Płuca miał za to zdecydowanie lepsze od naszego sier˙zanta. — Co jest, do kurwy n˛edzy! — ryknał. ˛ — Spó´znili´scie si˛e prawie minut˛e! — Maminsynki — odparł sier˙zant, wyjmujac ˛ z kieszeni cygaro. — Nie mo˙zna ich było odegna´c od koryta. Wi˛ekszo´sc´ zatkało na to łgarstwo, ale ja si˛e u´smiechnałem. ˛ Sprawiedliwo´sc´ w wojsku z zało˙zenia nie wyst˛epuje, nie wyst˛epowała i wyst˛epowa´c nie b˛edzie. A spó´znili´smy si˛e, bo Klutz nie potrafił szybciej przebiera´c nogami. — Tak. — Bawole oczka pod niskim czołem rozjarzyły si˛e rado´scia.˛ — No to zobaczymy, jak si˛e spisza.˛ Padnij! Pi˛ec´ dziesiat ˛ pompek! Pomysł był niezły, gdy˙z z zasady robiłem setk˛e po s´niadaniu, by by´c w formie. Poza tym dzie´n mieli´smy chłodny i nale˙zało si˛e rozgrza´c. Do dwudziestej pompki było jako tako, potem zacz˛eły si˛e j˛eki i skamlenia. Przy trzydziestej połowa padła i nie próbowała nawet si˛e ruszy´c. Do ostatniej dotarłem tylko ja i ten muskularny chłopak, który zemdlał podczas zastrzyków. — Drugie pi˛ec´ dziesiat! ˛ — warknał ˛ na ten widok oprawca. Konkurent zmi˛ekł po trzydziestu, a ja dotarłem spokojnie do ko´nca. — Koniec, czy nast˛epne pół setki, sir? — spytałem słodko. — Powsta´n! Rozkrok, ramiona w gór˛e i powtarza´c za mna.˛ Raz, dwa. . . trzy, cztery. . . i raz, i dwa. . . trzy, cztery. . . Sko´nczyli´smy zapraw˛e miło rozgrzani, gdy Klutz ko´nczył wła´snie cygaro. Pi˛eciu rekrutów zda˙ ˛zyło zemdle´c, co wprawiło sier˙zanta w zdecydowanie zły humor. Tracił ˛ najbli˙zszego butem, co wywołało jedynie bolesny j˛ek. — Maminsynki! Mi˛eczaki pierdolone! Zabra´c mi w choler˛e tych symulantów do izby przyj˛ec´ . Zaraz zrobimy z was wojsko. Ka˙zdego za łeb i za nogi, a potem biegiem w powrotem! Rusza´c si˛e! Poniewa˙z jeden zemdlał tu˙z obok mnie, złapałem go w obj˛ecia, a widzac, ˛ z˙ e tego, który dopadł go z drugiej strony, nogi ledwie nosza,˛ zmieniłem chwyt i obaj wzi˛eli´smy go pod ramiona tak, aby główny ci˛ez˙ ar spoczał ˛ na mnie. — Przerzu´c jego r˛ek˛e przez plecy — szepnałem ˛ — i udawaj, z˙ e go niesiesz. — Dzi˛eki. . . — wychrypiał. — Nie jestem. . . w formie. . . Faktycznie nie był. Szczupły, przygarbiony, z podkra˙ ˛zonymi oczami i zdecydowanie starszy od reszty. Miał chyba ze dwadzie´scia pi˛ec´ lat. 56
— Morton — przedstawił si˛e. — Jak — odparłem. — Nie jeste´s troch˛e za stary na ten syf? — Pewnie, z˙ e jestem. Mało si˛e nie zabiłem, z˙ eby sko´nczy´c studia, ale przem˛eczyłem si˛e, zachorowałem, wyleciałem z roku i mnie wzi˛eli. Co z nim robimy? — Niesiemy go tam, gdzie znosza˛ innych. — Nie wyglada ˛ dobrze — stwierdził Morton spogladaj ˛ ac ˛ na blade oblicze wcia˙ ˛z bezwładnego delikwenta. — To ju˙z jego problem. Ty martw si˛e soba.˛ — Zaczynam rozumie´c. Chyba jeste´smy na miejscu. — Połó˙zcie go obok innych — rozkazał kapral, nawet nie podnoszac ˛ głowy znad d´zwi˛ekowego komiksu przeznaczonego dla kompletnych analfabetów. Spojrzałem na czterech le˙zacych ˛ jak worki biedaków. — Mo˙ze by ich tak obejrze´c, sir — zaproponowałem. — Jeden wyglada ˛ nieszczególnie. — To jego problem. — Kapral odwrócił kartk˛e. — Jak si˛e ocknie, wróci na plac, a jak nie, to go w nocy zbadaja.˛ Albo i nie, bo nie wiem, czy lekarz przyjdzie, a ja nie jestem łapiduchem. No, do´sc´ pierdolenia, zmiata´c mi na kompani˛e, bo podam do raportu. Wymiotło nas, ale zaraz po mini˛eciu progu przestali´smy si˛e spieszy´c. — Skad ˛ oni biora˛ tylu tych zbocze´nców? — To mo˙ze by´c ka˙zdy. Ty, ja. . . — W głosie Mortona brzmiał autentyczny smutek. — Cho´c ka˙zde społecze´nstwo produkuje takich dewiantów, to tutaj sa˛ oni uprzywilejowani i zdrowi wykonuja˛ ich rozkazy, aby prze˙zy´c. Nasze społecze´nstwo opiera si˛e na militaryzmie, szowinizmie i nienawi´sci, a przy takich podstawach typy od brudnej roboty mno˙za˛ si˛e same. — Tego ci˛e uczyli na studiach? — Je´sli czegokolwiek mnie tam nauczyli, to czego´s wr˛ecz przeciwnego. Robiłem magisterk˛e z historii, historii wojskowo´sci, rzecz jasna, tote˙z mogłem troch˛e poszpera´c w archiwach. Lubi˛e czyta´c, a uniwersytecka biblioteka jest naprawd˛e stara. Jak złamie si˛e kod zabezpieczajacy ˛ katalogi, to mo˙zna czyta´c, co si˛e chce. Sporo sam si˛e nauczyłem. . . — Mam nadziej˛e, z˙ e przyswoiłe´s sobie tak˙ze sztuk˛e trzymania g˛eby na kłódk˛e — mruknałem. ˛ — Nie zawsze mi wychodzi. — No to postaraj si˛e, z˙ eby wychodziło, bo napytasz sobie biedy. Klutz wła´snie sprowadzał pododdział z pola, tote˙z spokojnie i cicho dołaczy˛ li´smy docierajac ˛ do magazynu, gdzie wreszcie wydano nam normalne mundury. Słyszałem, z˙ e w wojsku mundury sa˛ tylko w dwóch rozmiarach — za du˙ze albo za małe — i okazało si˛e to s´wi˛eta˛ prawda.˛ Na szcz˛es´cie zdołałem złapa´c du˙zy rozmiar. Podwina´ ˛c to i owo zawsze mo˙zna, doszy´c jest nieco trudniej. Oprócz mundurów, pasów i butów wyfasowali´smy tak˙ze hełmy, oporzadzenie, ˛ plecaki, 57
manierki i niezb˛edniki, zestawy krawieckie, narz˛edzia do mordu, łopatki, czujniki promieniowania, bagnet i z pół tony wszelkich ogólnowojskowych s´mieci niewiadomego przeznaczenia. Kiedy ju˙z zwalili´smy te sterty dóbr w baraku, przyszła pora na szkolenie polityczne. — Nie do´sc´ , z˙ e zn˛ecaja˛ si˛e nad nami fizycznie, to jeszcze b˛eda˛ gn˛ebi´c psychicznie — szepnał ˛ Morton, nie na tyle jednak cicho, by nie usłyszał tego sier˙zant. — Zamkna´ ˛c jadaczki! — wrzasnał. ˛ — Rozmowy zabronione! Jeste´scie tu, aby słucha´c, co ma do powiedzenia kapral Gow, a nie by pyskowa´c! Kapral Gow wygladał ˛ jak z plakatu reklamujacego ˛ zaciag ˛ ochotniczy. Doskonale dopasowany, czysty mundur i u´smiech, który na mil˛e zalatywał fałszem. — Sier˙zancie, to tylko szkolenie. Dobry z˙ ołnierz powinien nie tylko wykonywa´c rozkazy, ale tak˙ze rozumie´c, czemu jest to niezb˛edne — o´swiadczył politruk, usiłujac ˛ si˛e fraternizowa´c. — Siadajcie wygodnie, krzeseł co prawda nie ma, ale podłoga jest czysta. Doskonale, czy kto´s z was mo˙ze mi powiedzie´c, dlaczego tu jeste´scie? — Bo dorwał nas pobór — warkn˛eło spod s´ciany. — Ha, ha, ha. . . Naturalnie, ale nie o to mi chodzi. Czy wiecie, czemu pobór jest niezb˛edny? Je´sli nie, to znaczy, z˙ e wasi nauczyciele nie wywiazywali ˛ si˛e ˙ nale˙zycie z obowiazków. ˛ Zeby nie było niejasno´sci, od razu przedstawi˛e wam kilka faktów. Otó˙z jeste´scie tu, gdy˙z gro´zny wróg chce najecha´c nasza˛ ojczyzn˛e, a obowiazkiem ˛ wojska jest obrona naszej wolno´sci. — Pieprzone farmazony — mruknałem. ˛ Morton skinał ˛ głowa,˛ natomiast Gow udowodnił, z˙ e ma dobry refleks. — Mówili´scie co´s, z˙ ołnierzu? — spytał, gapiac ˛ si˛e na mnie nachalnie. — Tylko drobne pytanie, sir. Jak zacofane gospodarczo i pozbawione przemysłu społecze´nstwo kontynentu mo˙ze stanowi´c gro´zb˛e dla uprzemysłowionego pa´nstwa dysponujacego ˛ nowoczesna˛ armia? ˛ — Dobre pytanie, z˙ ołnierzu. Bardzo dobre! Otó˙z ci barbarzy´ncy nie stanowiliby sami w sobie z˙ adnego niebezpiecze´nstwa. Zostali jednak uzbrojeni i podjudzeni przez z˙ adnych ˛ naszych bogactw i ziemi przybyszów spoza planety. Dlatego wła´snie musicie po´swi˛eci´c si˛e słu˙zbie dla ojczyzny. Bezczelno´sc´ kłamstwa odebrała mi mow˛e. Posłuchałem jednak własnej dobrej rady i zamilkłem. Ja owszem, ale Morton nie. . . — Ale˙z, sir. Liga Mi˛edzyplanetarna to pokojowy zwiazek ˛ pokojowo nastawionych planet. Wojna została przez nie odrzucona jako metoda. . . — A wy skad ˛ niby to wiecie? — To ogólnie znany fakt — wtraciłem ˛ si˛e majac ˛ nadziej˛e, z˙ e Morton zamknie jadaczk˛e. — Prawda, sir? — Nieprawda, ale bardzo mnie zainteresowało, kto wam naopowiadał takich kłamstw. Po zako´nczeniu szkolenia chciałbym pogada´c sobie na osobno´sci z wa58
mi, z˙ ołnierzu, i z rekrutem obok was. Wracajac ˛ za´s do tematu, to zapewniam, z˙ e wobec mi˛edzyplanetarnej inwazji, chcacej ˛ zniszczy´c nasz kraj, z˙ adna ofiara nie jest zbyt wielka, by ocali´c wolno´sc´ . Dlatego wiem, z˙ e z ochota˛ spełnicie swój z˙ ołnierski i obywatelski obowiazek. ˛ Traktujcie obecnego tu sier˙zanta Klutza jak ojca, gdy˙z jest waszym opiekunem i przewodnikiem po wojskowym z˙ yciu. Wykonujcie jego rozkazy, a staniecie si˛e dobrymi z˙ ołnierzami, którym nie´zle si˛e w wojsku powodzi. Kto wie, mo˙ze nawet awansujecie, a na pewno b˛edziecie dobrze słu˙zy´c krajowi. Wiem, z˙ e wiele rzeczy mo˙ze was dziwi´c i z˙ e czeka was jeszcze niejedno zaskoczenie, ale przecie˙z jest to dla was zupełnie nowe do´swiadczenie. Mo˙zecie w takich przypadkach pami˛eta´c o mnie, gdy˙z jestem waszym doradca˛ i pozostaj˛e do waszej dyspozycji o ka˙zdej porze dnia i nocy. Mo˙zecie na mnie polega´c jak na przyjacielu. Teraz macie dziesi˛ec´ minut, aby zapozna´c si˛e z materiałami pomocnymi w zrozumieniu pewnych kwestii. Potem mo˙zecie pyta´c, je´sli czego´s nie zrozumiecie. W mi˛edzyczasie ja porozmawiam sobie z tymi dwoma rekrutami, którzy mieli pecha i zostali z´ le poinformowani o realiach politycznych naszego kraju. Wy dwaj tam, chod´zcie ze mna,˛ pogaw˛edzimy sobie, złapiemy troch˛e słonka. . . Niech˛etnie pozbierali´smy si˛e i ruszyli´smy ku otwartym przez kaprala go´scinnie drzwiom. Nic innego i tak nie dałoby si˛e zrobi´c. Gow zamknał ˛ drzwi, odwrócił si˛e i u´smiechnał ˛ nieszczerze. — Ciepło, nie? — zagaił. — Pewnie, ładna pogoda — przyznałem. — Skad ˛ dowiedzieli´scie si˛e wszystkich tych głupot? Najpierw ty. — Spojrzał na mnie. — Tego, no. . . Usłyszałem gdzie´s, po prostu. . . — Wiedziałem. — U´smiechnał ˛ si˛e uszcz˛es´liwiony. — Słuchali´scie obcych radiostacji, tak? Tylko tam mo˙zna usłysze´c takie kłamstwa. — Nie bardzo — odpyskował Morton. — Fakty pozostaja˛ faktami i tak si˛e składa, z˙ e mam racj˛e. . . Wytrwale kopał sobie mogił˛e, majac ˛ na dodatek podsuwane jak na tacy idealne wyj´scie z sytuacji. Trzeba było zaja´ ˛c si˛e bli˙zej ta˛ obca˛ radiostacja.˛ — Tego, panie kapralu, no. . . chciałem zełga´c, ale pan jest za sprytny. Miał pan racj˛e, słuchałem radia. . . — Jasne! Pompuja˛ to s´wi´nstwo przez satelit˛e na tylu cz˛estotliwo´sciach, z˙ e nie da si˛e zagłuszy´c. A zbyt wysoko zawiesili to cholerstwo, by je zestrzeli´c. — Raz słuchałem, panie kapralu. Wiem, z˙ e z´ le zrobiłem, ale mówili tak logicznie, z˙ e. . . — Dobrze, z˙ e´scie si˛e przyznali. A wy? Morton nic nie odpowiedział, na swoje szcz˛es´cie zreszta,˛ bo kapral wział ˛ milczenie za przytakni˛ecie.
59
— Znaczy si˛e obaj — podsumował. — Ale przynajmniej rokujecie szans˛e na reedukacj˛e, co niestety, nie o ka˙zdym mo˙zna powiedzie´c. Pewnie, z˙ e mówili logicznie, to sa˛ fachowcy od ogłupiania takich jak wy. Prawda jest mniej przyjemna, ale trudno, a władza wie lepiej, co dla was jest dobre. No to teraz obaj do s´rodka, a jak sko´nczymy szkolenie, to pogadamy o wymiarze kary. Macie czas zastanowi´c si˛e nad tym, co zrobili´scie i nad tym, co was czeka. W cywilu dostaliby´scie rok ci˛ez˙ kich robót, tutaj. . . Dowiecie si˛e. W przyszło´sci, o ile w ogóle czeka was jaka´s przyszło´sc´ , nauczycie si˛e nie sprzeciwia´c przeło˙zonym. — To prawda z tym satelita? ˛ — spytałem Mortona, gdy wrócili´smy do s´rodka. — Pewnie. A co, nigdy nie słuchałe´s? Nudne, typowa propaganda z mała˛ zawarto´scia˛ faktów. To, z˙ e si˛e przyznałe´s, i tak jest bez znaczenia. Musiał nas ukara´c, bo taka jest wojskowa zasada. Teraz dostaniemy w dup˛e! Sier˙zant Klutz spojrzał na nas w´sciekle, wi˛ec zamilkli´smy, a ja u´smiechnałem ˛ si˛e w duchu. Kto dostanie w dup˛e, to si˛e jeszcze zobaczy, ale chyba nie ja. Wła´snie szykowała si˛e szansa, z której nale˙zało skorzysta´c. . .
10 Gdzie´s w oddali zabrzmiał dzwonek i sier˙zant Klutz ocknał ˛ si˛e, krzywiac ˛ si˛e przy tym niemiłosiernie. — Baczno´sc´ ! — warknał. ˛ — Cała˛ godzin˛e z˙ e´scie si˛e opierdalali, teraz sobie to odbij˛e. Nast˛epne sa˛ zaj˛ecia ze znajomo´sci broni. Jazda, biegiem marsz! — Tych dwóch zatrzymuj˛e — wtracił ˛ Gow, wskazujac ˛ na nas. — Pójda˛ do raportu za sianie defetyzmu. Klutz rado´snie wykre´slił nas ze spisu. — Dopóki ilo´sc´ si˛e zgadza, mo˙zesz ich nawet utopi´c w szambie — o´swiadczył i zatrzasnał ˛ za soba˛ drzwi. Morton apatycznie oparł si˛e o s´cian˛e, Gow za´s wyciagn ˛ ał ˛ notes i wskazał ołówkiem na mnie. — Wasze nazwisko, z˙ ołnierzu? — Scroo U2. — To wasze wojskowe nazwisko, do tego niepełne. Chc˛e pozna´c wasze prawdziwe i pełne nazwisko. — Jestem z Pensildelphii, panie kapralu, a tam ucza,˛ by nie przedstawia´c si˛e obcym. — Jaja sobie ze mnie robicie!? — warknał ˛ podejrzliwie. — To byłoby niemo˙zliwe, sir. Ju˙z nie. Sam pan jest jednym wielkim niesmacznym dowcipem wykorzystujacym ˛ ludzka˛ ciemnot˛e. Obaj dobrze wiemy, z˙ e temu krajowi naprawd˛e zagra˙za tylko b˛edaca ˛ u władzy junta wojskowa. To zmilitaryzowane pa´nstwo słu˙zy obecnie tylko elicie wojskowej. Morton próbował mnie uciszy´c, a Gow si˛egnał ˛ po telefon. — Jak mi nie powiesz dobrowolnie, to z˙ andarmeria wyci´snie wszystko z ciebie w par˛e minut. — Musiałem go nie´zle zirytowa´c, skoro przestał zwraca´c uwag˛e na ogólnowojskowa˛ gramatyk˛e. — Poza tym mylisz si˛e w jednym. Nie tylko elity wojskowe na tym korzystaja,˛ ale równie˙z korporacje przemysłowe. Jedno nie mo˙ze istnie´c bez drugiego i ka˙zde jest z˙ ywotnie zainteresowane dobrym samopoczuciem partnera. Powiedział to spokojnie i z u´smiechem, a mnie zatkało. — To. . . — W ko´ncu odzyskałem mow˛e. — Po co opowiada pan te brednie z˙ ołnierzom? 61
— Z pochodzenia jestem wła´snie członkiem jednego z rodów przemysłowych i obecna sytuacja mi odpowiada. Wypełniam ma˛ z˙ ołnierska˛ powinno´sc´ głoszac ˛ te, jak okre´sliłe´s, brednie, a za kilka miesi˛ecy wyjd˛e stad ˛ i wróc˛e do normalnego z˙ ycia. Wcia˙ ˛z zaj˛ete, powiesił si˛e kto´s, czy co. . . Có˙z, przyznaj˛e, z˙ e rozmowa sprawiła mi du˙za˛ przyjemno´sc´ , głównie z uwagi na odmienne od ogólnie spotykanego podej´scie do tematu. Dlatego te˙z chciałbym da´c ci co´s w prezencie. Odło˙zył słuchawk˛e i otworzył szuflad˛e biurka, a ja okazałem si˛e chwilowo zbyt t˛epy, by zrozumie´c, o co mu chodzi. Gdy zrozumiałem, było niemal za pó´zno, zdołał zrobi´c dwa kroki w moim kierunku i to z bronia˛ w gar´sci. — Na twoim miejscu nie robiłbym niczego. Jestem niezłym my´sliwym i najpewniej ci˛e zastrzel˛e. Je´sli nie da si˛e inaczej, to w plecy. — W porzadku, ˛ kapralu — u´smiechnałem ˛ si˛e, starajac ˛ pozosta´c twarza˛ do niego. — Wywiad miał zastrze˙zenia co do waszych pogadanek i wysłał mnie, bym was sprawdził. Zdali´scie egzamin, gratuluj˛e. Nie powtórz˛e waszych uwag o powiazaniach ˛ wojska i przemysłu, cho´c jestem z biednej rodziny i nie wyjd˛e stad ˛ za kilka miesi˛ecy. — O kurwa! — j˛eknał ˛ Morton. — Nie kurwa, tylko podoficer wywiadu, a wy jeste´scie aresztowani, z˙ ołnierzu! Złapali´smy zdrajc˛e, a zatem co´s dobrego wynikło jednak z waszej pogadanki, prawda, Gow? — I ja mam w to tak od razu uwierzy´c? — spytał podejrzliwie. — Nie, ale my´sl˛e, z˙ e uwierzysz, gdy poka˙ze˛ ci upowa˙znienie — odparłem spokojnie, si˛egajac ˛ do kieszeni. Mo˙ze i był niezłym my´sliwym, ale zwierz˛eta si˛e nie bronia,˛ a na pewno nie strzelaja.˛ Do´swiadczenia bitewnego nie miał za grosz. Jak byle amator spojrzał na moja˛ r˛ek˛e i niczego wi˛ecej nie potrzebowałem. Wybiłem w gór˛e dło´n z miotaczem. Pocisk wypalił dziur˛e w s´cianie obok Mortona, który odskoczył z piskiem. Zanim Gow zdołał ponownie nacisna´ ˛c spust, dostał w brzuch i upu´scił bro´n. Potem trzasnałem ˛ go jeszcze w kark, dzi˛eki czemu stracił przytomno´sc´ . — Dobra robota, Jim — pogratulowałem sam sobie, bo jako´s nikt nie miał zamiaru mnie pochwali´c. — Co´s. . . co´s. . . ty zrobił? — wybełkotał wreszcie Morton. — Dokładnie to, co widziałe´s. Unieszkodliwiłem kaprala, zanim zda˙ ˛zył zrobi´c nam krzywd˛e. Poza tym ty nie jeste´s aresztowany, a ja nie jestem z wywiadu. Rusz łaskawie dup˛e, przesu´nmy to biurko, zanim kto´s tu wlezie. Jak widzisz, drzwi nie maja˛ zamka. Podniosłem miotacz, by nie kusił losu ani przedstawiciela rodu przemysłowego, po czym zabrałem si˛e za obdzieranie tego ostatniego z munduru. Oto była okazja na awans w moim stylu. Gdy dotarłem do bielizny, na chwil˛e znieruchomiałem: na slipkach miał złoty monogram. Na szcz˛es´cie facet miał nieco nadwagi i był mojego wzrostu, wobec czego uniform pasował, gdy moje mi˛es´nie zastapi˛ 62
ły jego sadło. Buty zatrzymałem swoje, bo miał dziwnie mała˛ stop˛e. Zawarto´sc´ kieszeni była zdecydowanie miła — paczka niezłych cygar, cała harmonia gotówki i składany nó˙z. Pociałem ˛ swój mundur na pasy, którymi zwiazałem ˛ nadal nieprzytomnego łobuza. — Chcesz go zabi´c? — zaciekawił si˛e Morton. — Nie, ale lepiej z˙ eby nie znale´zli go, nim my przejdziemy do nast˛epnego etapu. . . Zaprzyj si˛e plecami i pilnuj drzwi; jak kto spróbuje otworzy´c, to nie puszczaj. Odstawiłem biurko mniej wi˛ecej na miejsce i wcisnałem ˛ kaprala pod mebel, tak aby nazbyt nie rzucał si˛e w oczy. Odruchowo sprawdziłem szuflady, jedynie w najwy˙zszej była jaka´s teczka z dokumentami. Wziałem ˛ papiery pod pach˛e i obejrzałem cało´sc´ dzieła. Jak długo Gow nie odzyska przytomno´sci, nikt go nie znajdzie. — I co teraz? — spytał Morton, nadal udajacy ˛ zamek w drzwiach. — Nie mamy odwrotu, zatem idziemy dalej. Kiedy go znajda,˛ poznaja˛ nasze nazwiska, wi˛ec najpierw musimy je zmieni´c, a to oznacza wycieczk˛e do sztabu. Mo˙zna by go utrupi´c, ale to dałoby jeszcze gorsze efekty, a poza tym i tak by si˛e dowiedzieli od Klutza, o kogo chodzi. Przy okazji przeszukaja˛ baz˛e, a do morderców strzela si˛e bez uprzedzenia. — Poza ostatnim zdaniem niczego nie rozumiem. Jak, dobrze si˛e czujesz? — Doskonale. Poza tym s´wietnie wiem, co robi˛e. Poniewa˙z nigdzie nie było kabury, bro´n musiałem zostawi´c. Podoficer paradujacy ˛ po bazie z gnatem w dłoni zbytnio zwracałby uwag˛e. Rozładowałem wi˛ec bro´n i pusta˛ wrzuciłem do szuflady. — Maszeruj przede mna˛ i rób, co ci ka˙ze˛ — poleciłem Mortonowi, chowajac ˛ magazynek do kieszeni. — Najpierw wyjrzyj tylko i sprawd´z, czy nikogo nie ma. Nie było. Ruszyli´smy zatem, tupiac ˛ buciskami. Ja s´ciskałem pod pacha˛ teczk˛e, Morton chronił całym wysiłkiem woli resztki rozsadku. ˛ Za najbli˙zszym rogiem prawie wpadli´smy na z˙ andarma. — Stój! — zakomenderowałem, zanim Morton zdołał rzuci´c si˛e do ucieczki. — Szeregowy, chod´zcie no tu! — Ja, sir? — Znajacy ˛ dobrze wojskowe realia z˙ andarm był uprzejmy nas nie zauwa˙zy´c, co było całkiem rozsadnym ˛ zachowaniem. — A jest tu inny szeregowy? Macie nie zapi˛eta˛ kiesze´n, ale jestem dzi´s w dobrym humorze. Gdzie tu si˛e mieszcza˛ Wydziały Personalne? — Prosto, w prawo przy podium dla orkiestry, w lewo przy izbie tortur i drugi budynek po prawej. — Mo˙zecie odmaszerowa´c! — warknałem. ˛ Oddalił si˛e czym pr˛edzej, goracz˛ kowo sprawdzajac ˛ kieszenie, a ja poklepałem spoconego ze strachu Mortona. — Spokojnie, bo si˛e rozpu´scisz. To jest przywilej starszego stopnia. Z ni˙zszym ranga˛ mo˙zesz w ka˙zdym wojsku robi´c, co chcesz. Gotów? 63
Skinał ˛ głowa,˛ nie mogac ˛ wykrztusi´c ani słowa. Ruszyli´smy. Na ka˙zdym naro˙zniku wykrzykiwałem komendy, z˙ eby si˛e nie wyró˙znia´c i z˙ eby mój podopieczny nie pomylił drogi, tote˙z na miejsce dotarli´smy szybko i bezproblemowo. Budynek był spory, a ruch panował w nim wi˛ekszy ni˙z w innych. Morton zamarł przy wej´sciu, podrygujac ˛ lekko ze strachu. — Co chcesz zrobi´c? — szepnał. ˛ — Odpr˛ez˙ si˛e — zajrzałem do teczki i udałem, z˙ e porzadkuj˛ ˛ e papiery, by uzasadni´c postój. — Id´z za mna˛ i nie odzywaj si˛e, rób, co ka˙ze˛ , a za par˛e minut znikniemy bez s´ladu. — Pewnie, z˙ e znikniemy, jak tylko tam wejdziemy. Złapia˛ nas, b˛eda˛ torturowa´c, zabija.˛ . . — Cisza! — ryknałem ˛ mu w ucho, a˙z podskoczył. — Nie gada´c, nie my´sle´c! Wykonywa´c wszystko albo znajdziecie si˛e w gównie po uszy! Przechodzacy ˛ sier˙zant pokiwał głowa˛ z uznaniem, wobec czego dodałem: — W lewo zwrot! Naprzód marsz! Krótko był w armii, ale zadziałało. Odwrócił si˛e i pomaszerował jak ta lala. Dzi˛eki temu spokojnie min˛eli´smy drzwi i skierowali´smy si˛e ku stojacemu ˛ za nimi z˙ andarmowi. — Baczno´sc´ ! Spocznij! — warknałem ˛ i nie zni˙zajac ˛ głosu zwróciłem si˛e do z˙ andarma: — Gdzie jest sekcja transportu? — Drugie pi˛etro, pokój dwie´scie dziewi˛ec´ . Czy mog˛e zobaczy´c pa´nska˛ przepustk˛e, sir? Spojrzałem na´n zimno, przegladaj ˛ ac ˛ papiery z teczki i wolno taksujac ˛ go od stóp do głów. Zaczał ˛ si˛e robi´c nerwowy, co znaczyło, z˙ e od niedawna trzyma wart˛e. — Nigdy nie widziałem brudniejszych butów, i to w czasie pełnienia słu˙zby garnizonowej — syknałem, ˛ a gdy odruchowo spojrzał w dół, podsunałem ˛ mu pod nos jaki´s papier. — O, jest przepustka. Nim podniósł wzrok, ja chowałem ju˙z dokument do teczki. Chciał co´s powiedzie´c, ale zamarł, napotkawszy moje spojrzenie. — Drugie pi˛etro — powtórzyłem, odwracajac ˛ si˛e do Mortona. — Szeregowy, idziemy! Potupali´smy po schodach. Ja nieco spocony, bo była to jednak m˛eczaca ˛ robota, on za´s dr˙zacy ˛ jak w febrze. Nie miałem poj˛ecia, ile jeszcze wytrzyma i pozostało jedynie z˙ ywi´c nadziej˛e, z˙ e do ko´nca. Dotarli´smy szcz˛es´liwie tam, gdzie trzeba. Otworzyłem drzwi i zajrzałem. Przy s´cianie stała ława, poleciłem mu wi˛ec, by siadł i czekał tu na mnie, sam za´s poszukałem dy˙zurnego, który akurat bawił si˛e telefonem. Machnał ˛ r˛eka,˛ z˙ ebym poczekał, spojrzałem zatem dalej. Za dy˙zurnym ciagn˛ ˛ eły si˛e rz˛edy biurek, przy których szeregowi pracowicie wypisywali co´s i liczyli. Oni ignorowali mnie całkowicie.
64
— Tak, sir. . . Natychmiast, sir. Pewnie bład ˛ komputera, kapitanie. . . Tak, ˙ sir. — Dy˙zurny odło˙zył słuchawk˛e i dodał. — Zeby ci˛e cholera, bydlaku. O co chodzi, kapralu? — Chc˛e si˛e widzie´c z sier˙zantem, z szefem. . . — Nie da si˛e. Jest na urlopie okoliczno´sciowym. Desperuje, bo kanarek mu zdechł. — A to uczuciowa bestia. Dobra, kto go zast˛epuje? — Kapral Gamin. — To prosz˛e powiedzie´c, z˙ e id˛e do niego. — Ju˙z si˛e robi. — Dy˙zurny złapał za telefon, a ja pomaszerowałem do drzwi z tabliczka˛ SZEF TRANSPORTU. Wewnatrz ˛ siedział ciemny chudzielec zaj˛ety akurat komputerem. — Kapral Gamin? — spytałem zamykajac ˛ drzwi. — Je´sli tak, to przynosz˛e dobre nowiny. — Jestem Gamin. Jakie nowiny? — W kwatermistrzostwie znale´zli wirusa w komputerze i płatnik twierdzi, z˙ e mogło doj´sc´ do pomyłki w naliczaniu z˙ ołdu przez ostatnie miesiace. ˛ Mi˛edzy innymi pa´nskiego. Mo˙ze nawet i dwie setki panu wyrównaja,˛ ale chca˛ pana widzie´c, aby wyja´sni´c wszystko do ko´nca. — Wiedziałem! Dwa razy policzyli mi za ubezpieczenie! — To wszystko dupki, wi˛ec mo˙zliwe. — Po raz kolejny okazywało si˛e, z˙ e urz˛edy wsz˛edzie sa˛ takie same, a urz˛ednicy, szczególnie co ni˙zsi ranga,˛ zawsze uwa˙zaja˛ si˛e za oszukiwanych przy wypłacie. — Proponuj˛e si˛e pospieszy´c, zanim znów gdzie´s to wszystko zgubia.˛ Mog˛e zadzwoni´c? — Jasne. Na centralk˛e przez dziewi˛ec´ . — Poprawił kurtk˛e mundurowa,˛ wyła˛ czył komputer. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e wisza˛ mi o wiele wi˛ecej! Ku mojemu szczeremu zadowoleniu wyszedł drugimi drzwiami, prowadzacy˛ mi bezpo´srednio na korytarz. Ja otworzyłem te pierwsze i wytknałem ˛ głow˛e. — Jego te˙z, kapralu? — spytałem, jakby gospodarz był wcia˙ ˛z u siebie. — Dobra. . . Szeregowy, do mnie! Morton podskoczył, słyszac ˛ mój głos, rozejrzał si˛e rozpaczliwie i doszedł w ko´ncu do wniosku, z˙ e o niego chodzi, wi˛ec wstał i podszedł do mnie. Wcia˛ gnałem ˛ go za nos i zamknałem ˛ drzwi na klucz. — Siadaj i nie zadawaj głupich pyta´n. Mam robot˛e. Po czym wyjałem ˛ wytrych, na co oczy mojego kompana zrobiły si˛e jeszcze wi˛eksze, i uruchomiłem komputer. Dostałem si˛e do menu i stwierdziłem, z˙ e rzecz jest prostsza, ni˙z si˛e spodziewałem. Program był łatwy, ale nie mógł by´c inny, wziawszy ˛ pod uwag˛e jego zwykłych u˙zytkowników. Bez trudu znalazłem rozkazy podró˙zy i wprowadziłem odpowiednie zmiany, posiłkujac ˛ si˛e danymi z naszych nie´smiertelników.
65
— Wła´snie w południe wyje˙zd˙zamy do Fortu Abomeno — oznajmiłem, gdy brz˛eczyk pisnał, ˛ a drukarka wypluła z siebie kartk˛e. — Chwilowo jeste´smy bezpieczni, bo ju˙z nas tu nie ma. — Ale jeste´smy. . . — Faktycznie tak, ale na papierze udajemy si˛e wła´snie do Fortu Abomeno, a w wojsku tylko papier si˛e liczy. Teraz trzeba jeszcze zadba´c o nasze nowe dokumenty. Wróciłem do komputera. Nale˙zało si˛e spieszy´c. Je´sli cała sprawa miała si˛e uda´c, trzeba było znikna´ ˛c stad ˛ przed powrotem kaprala. Wybrałem dwa nazwiska z listy przeniesionych, podoficerów, naturalnie, i wprowadziłem dane, gdzie trzeba. Znów pisn˛eło i drukarka wypluła dwie nast˛epne kartki. Złapałem je pospiesznie, wyłaczyłem ˛ komputer i ruszyłem przez tylne drzwi na korytarz. Morton posłusznie deptał mi po pi˛etach. Korytarz prowadził do schodów, po których wła´snie kto´s wchodził, i sadz ˛ ac ˛ po krokach, mógł to by´c kto´s nie´zle wkurzony. Zało˙zyłbym si˛e, z˙ e to Gamin, ale wolałem nie sprawdza´c. — W prawo zwrot! — zakomenderowałem półgłosem, kierujac ˛ si˛e byle dalej od schodów i Morton wlazł jak ciel˛e w pierwsze drzwi po prawej, a ja za nim. Wewnatrz ˛ jaki´s pracownik poprawiał fryzur˛e przed lustrem. Hm. . . to była kobieta. — Czy´scie oszaleli, kapralu? — warkn˛eła. — Albo was czyta´c nie nauczyli. To damska toaleta! — Przepraszam, ale w korytarzu jest ciemno. Szeregowy, do jasnej cholery, gdzie´scie pole´zli, to damski kibel! W tył zwrot, do m˛eskiego marsz. I czyta´c mi tabliczki, bo pogadamy inaczej! Korytarz na szcz˛es´cie był pusty, wi˛ec czym pr˛edzej wydostali´smy si˛e z gmachu i skr˛ecili´smy w pierwsza˛ przecznic˛e. Dwa bloki dalej skr˛eciłem za róg i z ulga˛ oparłem si˛e o tylna,˛ s´lepa˛ s´cian˛e jakiego´s baraku. Tym razem zagro˙zenie było blisko i napi˛ecie dało zna´c o sobie. Otarłem spocone czoło i z u´smiechem pokazałem mojemu towarzyszowi dwa papierki. — Wolno´sc´ i spokój — oznajmiłem rado´snie. — Rozkazy wyjazdu, a wła´sciwie odwołanie rozkazów wyjazdu. Wreszcie jeste´smy bezpieczni. — O czym ty mówisz? — spytał grzecznie cho´c podejrzliwie, wytrzeszczajac ˛ na mnie oczy. — Dobrze, wyja´sni˛e ci to pro´sciej. Z punktu widzenia dowództwa zostali´smy przeniesieni do Fortu Abomeno, a zatem tutaj nikt nas nie b˛edzie szukał. B˛eda˛ ˙ w˛eszy´c w miejscu przeniesienia, ale nic nie znajda.˛ Zeby za szybko si˛e nie wydało, liczba osób w transporcie musi pozosta´c nie zmieniona, tote˙z anulowałem rozkaz wyjazdu dwóch innych, którzy faktycznie wyjechali, a przy okazji awansowałem nas na podoficerów, z˙ eby z˙ aden trep si˛e nas nie czepiał. To wła´snie te 66
rozkazy, kapralu. Ja jestem sier˙zantem, z˙ eby była jaka´s sprawiedliwo´sc´ na tym s´wiecie. Majac ˛ te papierki mo˙zemy liczy´c na kilka spokojnych dni, bo przeło˙zeni tych dwóch wiedza,˛ z˙ e go´sci nie ma, a nikt nie b˛edzie szukał zbyt gorliwie, skoro sztuki si˛e zgadzaja.˛ Mo˙zemy bez obaw podawa´c si˛e za nich w kantynie i hotelu podoficerskim. Przez ten czas zdołam co´s wymy´sli´c, spokojna głowa. Teraz proponuj˛e zacza´ ˛c nowa,˛ obiecujac ˛ a˛ karier˛e zawodowych podoficerów nale˙zacych ˛ do grupy zwanej popularnie trepami. Co ty na to? — Do licha — wymamrotał, i gdybym go nie podtrzymał, padłby w najbli˙zsza˛ rabatk˛e. Oparłem go o s´cian˛e i pokiwałem z satysfakcja˛ głowa.˛ — I ja tak my´sl˛e. To faktycznie był pracowity dzie´n.
11 Zm˛eczenie mo˙zna wytrzyma´c, zignorowa´c pragnienie jest znacznie trudniej, jednak chwilowo musiałem uzbroi´c si˛e w cierpliwo´sc´ . Szar˙za ma swoje przywileje, ale dopiero wtedy, gdy poprze si˛e ja˛ mundurem z wła´sciwymi dystynkcjami. Trzasłem ˛ Mortonem tak długo, a˙z zaczał ˛ dawa´c oznaki przytomno´sci, mrugajac ˛ niezbornie oczami i wpatrujac ˛ si˛e we mnie t˛epo. — Ostatni wysiłek — poinformowałem go powa˙znym tonem. — Id˛e do sklepu wyda´c troch˛e nie swoich pieni˛edzy, a potem udajemy si˛e do kantyny podoficerskiej, aby zje´sc´ co´s i wypi´c. Jeste´s gotów? — Jestem zm˛eczony, padam na pysk. Noga˛ nie rusz˛e. Id´z sam, a ja tu poczekam. . . Chc˛e umrze´c. . . — W takim razie nie zrobi ci ró˙znicy, je´sli zaopiekuje si˛e toba˛ stojacy ˛ wła´snie za twoimi plecami kapral Klutz. . . Dobrze, z˙ e byłem przygotowany na to, co wła´snie nastapiło. ˛ Morton kwiknał, ˛ podskoczył na pół metra i zaczał ˛ biec, zanim jeszcze dotknał ˛ z powrotem ziemi. Przytrzymałem go za kołnierz. — Klutz, jako s´rodek dopingowy, czyni cuda. Skoro jeste´s ju˙z mobilny, to idziemy na zakupy. Dotarli´smy na poczt˛e, gdzie z mojego towarzysza definitywnie uszło powietrze. Oparłem go wi˛ec o skrzynk˛e pocztowa˛ i wr˛eczyłem papiery. — Czekajcie tu, szeregowy, i nie zgubcie tych dokumentów, bo wam łeb przy dupie ukr˛ec˛e! — I szeptem spytałem jeszcze: — Jaki rozmiar normalnie nosisz? Wyciagni˛ ˛ ecie z niego tej drobnej informacji zabrało mi dobra˛ chwil˛e. W ko´ncu ruszyłem do pobliskiego sklepu, gdzie godnie spo˙zytkowałem cz˛es´c´ majatku ˛ kaprala Gow kupujac ˛ kurtk˛e mundurowa,˛ wsta˙ ˛zki do obszycia i tym podobne drobiazgi. Nast˛epnie zaciagn ˛ ałem ˛ Mortona do kantyny podoficerskiej, szcz˛es´liwie niemal pustej o tej porze. — Kabiny u˙zywamy pojedynczo — zastrzegłem, z˙ eby unikna´ ˛c spekulacji natury obyczajowej, a gdy chłopak wyszedł, z miejsca awansowałem go na kaprala. Jego stary mundur i papiery pow˛edrowały do zsypu, a my do kasyna. — Piwo, czy co´s mocniejszego? — spytałem rzeczowo. — Nie pij˛e. 68
— Teraz ju˙z pijesz. I klniesz. Jakby´s zapomniał, to przypominam ci, z˙ e jeste´s w wojsku. Sied´z tu i wykrzywiaj g˛eb˛e, jak na wzorowego kaprala przystało, a ja zaraz wróc˛e. Zamówiłem dwie setki spirytusu i dwa piwa. Alkohol wlałem do kufli, spróbowałem i zadowolony z mieszanki, wróciłem do stolika. Morton grzecznie pociagn ˛ ał ˛ łyk, wybałuszył oczy, wciagn ˛ ał ˛ powietrze i znów popił. Błyskawicznie zaró˙zowiły mu si˛e policzki, tote˙z wychyliłem połow˛e swego kufla i odsapnałem ˛ z ulga.˛ — Nie wiem, jak ci podzi˛ekowa´c. . . — wybakał. ˛ — Wi˛ec nie dzi˛ekuj. Pij. Realizowałem akurat własne plany, a ty byłe´s pod r˛eka.˛ — Kim ty wła´sciwie jeste´s? Skad ˛ to wszystko potrafisz? — Uwierzyłby´s, jakbym ci powiedział, z˙ e jestem szpiegiem przysłanym, aby wykra´sc´ tajemnice wojskowe? — Tak — przyznał bez chwili wahania. — To fajnie. Niestety, albo i stety, nie jestem szpiegiem. Jestem zwykłym poborowym, cho´c przyznaj˛e, z˙ e pochodz˛e z terenów le˙zacych ˛ znacznie dalej ni˙z Pensildelphia. Ju˙z wypiłe´s? Poj˛etny ucze´n. Zaraz przynios˛e nast˛epne i co´s do z˙ arcia, mo˙ze maja˛ tu jakie´s kanapki czy co´s takiego. Nast˛epna kolejka i normalne jedzenie pomogły do´sc´ skutecznie. Morton zaczał ˛ wyglada´ ˛ c jak człowiek, a ja mogłem przystapi´ ˛ c do obmy´slania kolejnych posuni˛ec´ , w czym wybitnie pomogło mi cygaro i jeszcze jedno wzmocnione piwo. — Tooo nafrade dobsze. Jestesz wszfaniały,.. — wybełkotał Morton i padł na stolik, zasypiajac ˛ natychmiast. Kasyno było prawie puste. Nie liczac ˛ naszego, zaj˛ety był tylko jeszcze jeden stolik, a jego samotny u˙zytkownik chrapał na blacie podobnie jak Morton. Ot, proste przyjemno´sci z˙ ołnierskiego z˙ ywota. Upiłem drobny łyk smakujac ˛ napitek i przebiegłem w my´slach wydarzenia ostatnich tygodni. Głównym obiektem tych przemy´sle´n był Garth. Teraz znajdowali´smy si˛e w tej samej bazie i wreszcie miałem troch˛e czasu, by si˛e nim zaja´ ˛c. Ziewnałem ˛ szeroko i nagle usłyszałem, jak poprzez łomot stojacej ˛ w kacie ˛ grajacej ˛ szafy dobiega mnie jakby ciche skrobanie. Co´s tam si˛e w naro˙zniku ruszało, spojrzałem wi˛ec uwa˙znie i nastawiłem uszu. Najpierw pojawiły si˛e wasy, ˛ potem nerwowo wietrzacy ˛ nos, a na ko´ncu cały szczur, wpatrujacy ˛ si˛e we mnie czarnymi s´lepkami. — Zmiataj stad ˛ albo zrobi˛e z ciebie schabowy — poradziłem mu półgłosem. Przyzwyczajony wida´c do wszelkich go´sci barman nawet nie uniósł głowy. — Musz˛e z toba˛ pogada´c — oznajmił niespodziewanie szczur. To był jednak m˛eczacy ˛ dzie´n. Chyba przeceniłem własna˛ wytrzymało´sc´ . — Spierdalaj — syknałem. ˛ — Jeste´s elementem mojego delirium, a skoro tak, ka˙ze˛ ci przesta´c istnie´c. Nie jeste´s normalnym szczurem! 69
Wychyliłem zawarto´sc´ kufla jednym haustem, szczur za´s wlazł na szaf˛e grajac ˛ a,˛ nie przestał si˛e jednak na mnie gapi´c. — Pewnie, z˙ e nie jestem zwykłym szczurem — zgodził si˛e gryzo´n. — Jestem Warod z Marynarki Ligi. Delikatnie, by nie obudzi´c Mortona, wyjałem ˛ mu z dłoni jego kufel i równie˙z opró˙zniłem. — Troch˛e si˛e pan skurczył od naszego ostatniego spotkania, kapitanie — stwierdziłem najspokojniej, jak mogłem. — Przesta´n struga´c durnia! Posłuchaj, di Griz! Ten pieprzony szczur jest kontrolowany z naszej bazy. Zostałe´s rozpoznany i stad ˛ ta rozmowa. — Przez szczura? Inteligentne bydl˛e! — Zamknij si˛e! Nie mam zbyt wiele czasu, bo moga˛ przerwa´c transmisj˛e, ostatecznie troch˛e znaja˛ tu radiolokacj˛e, do cholery. Potrzebujemy twojej pomocy, jeste´s pierwszym agentem, który zdołał spenetrowa´c ich baz˛e. — Agentem? My´slałem, z˙ e zbiegłym skaza´ncem. . . — Dostałe´s awans. I przesta´n mi, do diabła, przerywa´c, bo tu chodzi o wojn˛e. Twoi generałowie planuja˛ inwazj˛e, tylko poj˛ecia nie mamy gdzie. Brastyr to du˙zy kontynent, a oni moga˛ zaatakowa´c dosłownie wsz˛edzie. B˛edzie masakra, je´sli nie dowiemy si˛e czego´s wi˛ecej. . . Drzwi wej´sciowe otworzyły si˛e z trzaskiem i do s´rodka wpadł wymachujacy ˛ bronia˛ oficer, a w s´lad za nim jeszcze trzech wojaków z jakim´s sprz˛etem. — Sygnał dochodzi z tego kierunku, sir — technik wskazał na mnie. — Pierdolony lokal! — wrzasnałem. ˛ — Tu sa˛ szczury, nie mówiac ˛ o szeregowych! Celny kop zmienił szczura w co´s, co wygladało ˛ sugestywnie jak martwe truchło, a szaf˛e grajac ˛ a˛ w sprz˛et cichy i potulny. — Spokojnie, kapralu, bo wam si˛e woda w dupie zagotuje — warknał ˛ oficer. — Prowadzimy s´ledztwo w sprawie nada. . . — Sygnał zniknał, ˛ sir — zameldował technik. — Cholera! — oficer schował bro´n do kabury. — Przecie˙z ta banda alkoholików nie potrafi nawet rozpoza´c nadajnika, nie mówiac ˛ o obsłudze. — Sygnał mógł dochodzi´c z drugiej strony s´ciany, sir. Tam jest ulica, mógł by´c w jakim´s poje´zdzie, który odjechał. . . — Macie racj˛e. Idziemy! Wypadli z kolejnym trzaskiem drzwi, a ja spojrzałem na barmana. — Cz˛esto powtarza si˛e taki cyrk? — Regularnie. To du˙za baza. Morton zachrapał i czknał. ˛ Niby to przypadkiem przesunałem ˛ w kat ˛ truchło szczura, z którego wyleciało jakie´s kółko z˛ebate. Niestety, cholera, chyba nie był cz˛es´cia˛ mojej delirki. . .
70
— Jeszcze troch˛e — poleciłem. — Dla nas obu, bo reszta jak wida´c zalała si˛e w trupa. ´ — Miły pan, sier˙zancie. Swie˙ zy w bazie? — Od dzi´s. — Jak mówiłem, to du˙za baza. . . — Ciag ˛ dalszy zagłuszył przenikliwy gwizd dochodzacy ˛ z telewizora, który wła´snie si˛e właczył. ˛ Na ekranie pojawił si˛e znany z poprzedniej transmisji czarno odziany smutas. — Szpieg, który wyladował ˛ w Mortstertoro, został uto˙zsamiony, gdy usiłował zaciagn ˛ a´ ˛c si˛e do wojska, udajac ˛ zwykłego poborowego. Dokładno´sc´ policji pomogła wydatnie w identyfikacji odzie˙zy, która˛ odzyskano. Wyszło na to, z˙ e odesłanie odzie˙zy na komisariat nie było a˙z tak genialnym pomysłem. Có˙z, uczymy si˛e na bł˛edach, szkoda tylko, z˙ e własnych. W gło´sniku znów zachrypiało i ujrzeli´smy innego oficera. — Uwaga! Od tego momentu cała baza zostaje zamkni˛eta. Ogłaszam hermetyzacj˛e bazy! Wszystkie przepustki i rozkazy wyjazdów zostaja˛ wstrzymane do odwołania! Szpieg został zidentyfikowany jako jeden z rekrutów, którzy dostali przydział do naszej bazy. Oto jego zdj˛ecie. Na ekranie pojawiła si˛e fotografia Jaka z jego dokumentów. Nadal byłem o krok przed nimi. Zanim zorientuja˛ si˛e, z˙ e Jak 5138 nie przebywa na terenie bazy, minie jeszcze troch˛e czasu. Zabrałem drinka i wróciłem do stolika, przy którym siedział dziwnie przytomny Morton. — Napijesz si˛e? — spytałem, zanim zda˙ ˛zył si˛e odezwa´c. Zadr˙zał i wskazał na telewizor. — Te˙z mi szpieg, który dał si˛e zaciagn ˛ a´ ˛c — parsknałem ˛ pogardliwie, kopiac ˛ mego towarzysza pod stołem. — Mamy czas — szepnałem. ˛ — Potrwa troch˛e, nim przeszukaja˛ baz˛e. — Nie zabierze im to a˙z tak wiele czasu. Wiedza,˛ gdzie trafiłe´s, a reszty dowiedza˛ si˛e od Klutza i Gowa. Znajda˛ kaprala i. . . — No i co dalej? Przeszukiwanie takiej bazy to kapitalna zabawa. A jak nie znajda˛ za pierwszym razem, to przeszukaja˛ powtórnie. Sa˛ za głupi na dokładne sprawdzenie komputerów. — Uwaga! — ryknał ˛ telewizor. — Wła´snie otrzymali´smy nowe informacje. Szpieg, wraz ze zwerbowanym pomocnikiem, zdołali wydosta´c si˛e z bazy przed jej zamkni˛eciem, wykorzystujac ˛ dost˛ep do centralnego komputera. Odwołuje si˛e niniejszym hermetyzacj˛e bazy oraz podaje do wiadomo´sci, z˙ e cały personel informatyczny został aresztowany. Tym razem wolałem nie spoglada´ ˛ c na Mortona. — Teraz wiedza,˛ gdzie szuka´c — oznajmił ten głucho. — Ile czasu zajmie im zorientowanie si˛e, z˙ e nie było nas w tym transporcie? — Ile? Trudno powiedzie´c. Mo˙ze kilka godzin, mo˙ze kilka dni. — Ile? 71
Westchnałem ˛ ci˛ez˙ ko. Mówienie prawdy przychodzi niekiedy z trudem. — Maja˛ dobrego programist˛e i dobrego szefa bezpieki. Facet my´sli, a to w wojsku jest ewenement. Tak powa˙znie mówiac, ˛ to mamy najpewniej z pół godziny, nim zaczna˛ szuka´c konkretnie nas. Targn˛eło nim, jakby mu kto´s krzesło podłaczył ˛ do pradu, ˛ ale zdołałem go przytrzyma´c. Szcz˛es´liwie barman ogladał ˛ telewizj˛e. — Masz racj˛e, nale˙zy stad ˛ wyj´sc´ . Ale powoli i nie nerwowo. Id´z za mna˛ — poleciłem. Gdy ruszyli´smy ku drzwiom, barman spojrzał w nasza˛ stron˛e. — Gdzie sa˛ go´scinne baraki? — spytałem. — Trzeba skr˛eci´c w prawo, dwie´scie metrów. Do zobaczenia. — Dzi˛eki. Tymczasem. Wyszli´smy i, naturalnie, skr˛ecili´smy w lewo. Zaczynało zmierzcha´c, co powinno ułatwi´c nam wykonanie nast˛epnej cz˛es´ci planu. — Co teraz? — spytał Morton z nadzieja.˛ — Jak wydostaniemy si˛e z tego bagna? — Nie ma strachu. Idziemy do siebie pewnym krokiem, jak przystało na podoficerów. Szacunek zachowujemy tylko dla oficerów. Ledwie wyszli´smy na głowa˛ alej˛e, wchłonał ˛ nas tłum umundurowanych postaci, a ja zastanowiłem si˛e, gdzie, do cholery, mo˙ze by´c hotel dla oficerów. Był to nasz nast˛epny cel, czyli jedyne, na co zdołałem wpa´sc´ w tak krótkim czasie. Nie ulegało watpliwo´ ˛ sci, z˙ e nasza˛ ostatnia˛ szansa˛ jest nast˛epny awans, tym razem do korpusu oficerskiego, bez zostawiania jednak s´ladu w centralnym banku danych. Tak, to była faktycznie du˙za baza. W ko´ncu ujrzałem jasno o´swietlony budynek z wartownikiem przy drzwiach, przez które przechodzili jedynie panowie oficerowie. Zadowolony przyspieszyłem kroku. — Dokad ˛ idziemy? — spytał Morton, oddychajac ˛ z coraz wi˛ekszym trudem. — Tam, czyli do domu samotnych oficerów, jak to si˛e ładnie nazywa. Miejsce, gdzie odsypiaja˛ pija´nstwa i chwilowo nie zn˛ecaja˛ si˛e nad podwładnymi. — To samobójstwo! — Bez histerii! — przywołałem go do porzadku. ˛ — Nie wejdziemy tam głównym wej´sciem, ale to, co ma przód, mie´c musi tak˙ze i tył. A sadz ˛ ac ˛ po znikomej liczbie o´swietlonych okien, chyba wszyscy maja˛ dzi´s słu˙zb˛e. Z tyłu cichego i mrocznego budynku biegła alejka, te˙z nie grzeszaca ˛ nadmiernym o´swietleniem. Do wewnatrz ˛ prowadziły drzwi, nad którymi palił si˛e ostentacyjnie napis: TYLKO DLA OFICERÓW. Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzi´c, z˙ e zamek jest nader prosty. Si˛egnałem ˛ po wytrych. — Do dzieła — oznajmiłem. — Wejdziemy nie zwalniajac ˛ kroku. Jedyna˛ odpowiedzia˛ był monotonny klekot z˛ebów. — Morton, chłopie, we´z si˛e w gar´sc´ . Rób, co mówi˛e, a b˛edziemy bezpieczni. 72
Jako´s dało si˛e go dociagn ˛ a´ ˛c do drzwi. Wsunałem ˛ wytrych, przekr˛eciłem, i nic. Strach mego kumpla zaczał ˛ si˛e robi´c zara´zliwy. — Kto´s idzie! — pisnał ˛ Morton. — No to co? Takie zamki to ja po omacku lewa˛ noga.˛ . . — Zbli˙za si˛e! Pu´sciło! Wystarczyła chwila skupienia i zamkni˛ecie oczu. Ledwo je otworzyłem, złapałem sinego ze strachu towarzysza za kołnierz i wciagn ˛ ałem ˛ go do wn˛etrza, zatrzaskujac ˛ drzwi. Przywarłem uchem do dziurki od klucza. Kroki zbli˙zyły si˛e, a potem zacz˛eły z wolna cichna´ ˛c. Kto´s po prostu przechodził alejka.˛ — I co, trudne to było? — spytałem spokojnie, cho´c głos mi si˛e łamał, psujac ˛ cały efekt. Morton jednak i tak tego nie zauwa˙zył. Tak si˛e trzasł, ˛ z˙ e nie dostrzegłby nawet słonia. ´ zki, ławeczki, fontanny. A tam mamy jesz— Zobacz, jaki ładny ogródek. Scie˙ cze ładniejszy, ciemny budynek, z którego wszyscy akurat wyszli. — Jak, co my tu robimy? — My´slałem, z˙ e to oczywiste. Niedługo ju˙z zaczna˛ szuka´c kaprala i sierz˙ anta, prawda? — Zignorowałem jego j˛ek. — Zatem my wyjdziemy stad ˛ jako oficerowie, których nikt o nic nie podejrzewa i po których s´ladu nie ma w komputerze. Złapałem go, zanim wyr˙znał ˛ łbem w najbli˙zsza˛ ławk˛e, i poło˙zyłem ostro˙znie na trawie. Jak kto´s ma delikatna˛ konstrukcj˛e psychiczna,˛ to takie rzeczy si˛e zdarzaja; ˛ najlepiej uło˙zy´c wtedy delikwenta i pozwoli´c mu doj´sc´ do siebie. Trzecie okno, które sprawdziłem, było nie domkni˛ete, otworzyłem je zatem i wszedłem do pokoju wygladaj ˛ acego ˛ jak po całodobowej orgii: rozbebeszone łó˙zko, otwarta szafa, wsz˛edzie butelki po piwie, brudne skarpetki i podarte gacie (bez monogramów). Wróciłem po Mortona i profilaktycznie zatkałem mu g˛eb˛e czapka,˛ co było słusznym posuni˛eciem, bowiem obudzony usiłował wrzasna´ ˛c. Doprowadziłem go do domu, przepchnałem ˛ przez framug˛e okna i zamknałem ˛ je. Zasunałem ˛ story, by nie prowokowa´c licha, zapaliłem s´wiatło i wskazałem na łó˙zko. — Połó˙z si˛e. Mo˙zesz dochodzi´c do sił. Zamkn˛e ci˛e od zewnatrz, ˛ z˙ eby´s miał spokój, a sam załatwi˛e, co trzeba i wróc˛e tak szybko, jak tylko si˛e da — poinformowałem go i wyszedłem, zanim zda˙ ˛zył si˛e odezwa´c. Budynek był rzeczywi´scie pusty, widocznie dowództwo znalazło dla wszystkich jaka´ ˛s robot˛e, na przykład zafundowało kadrze alarm. Dzi˛eki temu miałem do´sc´ czasu i mogłem do woli przebiera´c w garderobie. Wybierałem starannie, by mundury naprawd˛e pasowały. Cicho wróciłem do pokoju. Morton zdołał tym razem ograniczy´c si˛e do j˛eku, którym skwitował moje wej´scie.
73
— Oto nasze wdzianka — rzuciłem mu rzeczy. — Przebieraj si˛e, tylko uwa˙znie, z˙ eby´s nie zało˙zył spodni na głow˛e. Krawat sam ci zawia˙ ˛ze˛ , bo jeszcze si˛e na nim powiesisz. . . Gdy wyszli´smy w ko´ncu na korytarz i poprawiłem przed lustrem czapk˛e, Morton przyjrzał si˛e nam obu i odskoczył. — Co si˛e wygłupiasz? — spytałem łagodnie. — Jedyna ró˙znica polega na tym, z˙ e ty jeste´s porucznikiem, a ja kapitanem. — Aaaale ttto. . . sa˛ mundury z˙ andarmerii! — Wła´snie. Nikt nie zadaje pyta´n gliniarzom i z˙ andarmom, prawda? Spokojnie dotarli´smy do dy˙zurki przy głównym wyj´sciu. Stał przy niej major z notesem w r˛eku i wyra´znie w´sciekła˛ mina.˛ Słyszac ˛ nasze kroki uniósł wzrok. — Wreszcie was mam! — oznajmił rado´snie.
12 Strzeliłem kopytami, stajac ˛ na baczno´sc´ i salutujac, ˛ gdy˙z tyle tylko przyszło mi do głowy. Miałem nadziej˛e, z˙ e Morton pójdzie w moje s´lady, miast skamienie´c lub ucieka´c. Mieli´smy przed soba˛ tylko dwóch przeciwników — majora i wartownika, i pytanie, które sobie zadałem, brzmiało do´sc´ prosto: czy uda mi si˛e dopa´sc´ wartownika po ogłuszeniu majora, zanim zda˙ ˛zy on si˛egna´ ˛c po bro´n. Spr˛ez˙ yłem si˛e do skoku. . . — Min˛eli´smy si˛e na ladowisku, ˛ widocznie przylecieli´scie panowie wczes´niejszym transportem — usłyszałem nagle. — W rozkazach jednak jest mowa o dwóch kapitanach, czy który´s mógłby to wyja´sni´c? Odpr˛ez˙ yłem si˛e i wysiliłem szare komórki. — Mógłbym zobaczy´c te rozkazy, sir? Dzi´s jest wyjatkowy ˛ dzie´n, je´sli chodzi o pomyłki. Major mruknał ˛ co´s, ale podał mi kartk˛e, na której widniała lista nazwisk i stopni. Tylko dwa z nich nie były odhaczone. — Tak jak przypuszczałem, pomyłka, sir. — Oddałem mu list˛e. — Jestem kapitan Drem, to jest porucznik Hesk, a nie kapitan, jak bł˛ednie napisano. — No, to w porzadku. ˛ — Rozpromienił si˛e, naniósł poprawk˛e i schował wszystko do kieszeni. — Idziemy. Poszli´smy zatem. Przed budynkiem parkowała ci˛ez˙ arówka pełna z˙ andarmów, co stanowiło do´sc´ obrzydliwy i szarpiacy ˛ nerwy widok. Major wlazł do szoferki, wobec czego nam pozostało wdrapa´c si˛e na pak˛e, i to szybko, bowiem katem ˛ oka dostrzegłem co´s, czego z szoferki nie było wida´c: dwóch kapitanów z˙ andarmerii, zbli˙zajacycl ˛ si˛e od głównego wyj´scia. — Co jest? — warknałem ˛ widzac, ˛ z˙ e na pace nie ma z˙ adnego oficera. — Zebranie kółka ró˙za´ncowego? Odsuna´ ˛c si˛e, nie pyskowa´c i pomóc wsia´ ˛sc´ ! Ledwie wykonano moje polecenia, wóz ruszył zostawiajac ˛ obu kapitanów w chmurze kurzu, a ja z ulga˛ opadłem na ławk˛e. To był faktycznie m˛eczacy ˛ dzie´n. — Wie pan, gdzie jedziemy, sir? — spytał siedzacy ˛ obok mnie tykowaty sierz˙ ant. — Zamknijcie si˛e! 75
— Dzi˛eki, sir. Po tej pogaw˛edce w wozie zapadła cisza, która trwała a˙z do chwili zatrzymania si˛e i pojawienia przy burcie majora. — Panie kapitanie, prosz˛e za mra˛ — polecił. — Reszta z wozu. — Panie poruczniku, prosz˛e ustawi´c ludzi — nakazałem Mortonowi, który bezradnie wytrzeszczył oczy. — Skad. ˛ . . Jak. . . Co. . . — wykrztusił. — Ka˙z sier˙zantowi to zrobi´c, o´sle. To stary wojskowy sposób — szepnałem ˛ i ruszyłem za majorem, który zatrzymał si˛e przed wej´sciem do okazałego budynku i podzwaniał wła´snie kluczami, próbujac ˛ znale´zc´ wła´sciwy. Nie majac ˛ akurat nic innego do roboty, przyjrzałem si˛e pokrywajacym ˛ s´ciany plakatom. A było na co popatrze´c — plakaty były trójwymiarowe i przedstawiały rozmaite rozebrane panienki we wszelkich atrakcyjnych pozach. Panienki poruszały si˛e, gdy tylko zmieniałem kat ˛ widzenia, tote˙z szybko zacz˛eło mi si˛e kr˛eci´c w głowie. — Panie kapitanie, niech pan przestanie robi´c z siebie durnia — przerwał mi major, tote˙z z niejakim trudem oderwałem wzrok od plakatów i przeczytałem napis nad wej´sciem: REWIA GARNIZONOWA — TYLKO DLA OFICERÓW Major znalazł w ko´ncu wła´sciwy klucz i z trzaskiem otworzył drzwi. — Dzi´s nie ma przedstawienia — wyja´snił. — Zaj˛eli´smy lokal na spotkanie o najwy˙zszym stopniu tajno´sci. Jak tylko technicy sprawdza,˛ czy nie ma podsłuchu, budynek ma zosta´c otoczony i zapiecz˛etowany. Za ka˙zdym technikiem ma chodzi´c z˙ andarm. Liczy´c wchodzacych ˛ i wychodzacych. ˛ Pan jest za to odpowiedzialny. Zrozumiano? — Tak, sir. — Sprawdz˛e osobi´scie wszystkie drzwi, poza tymi tutaj z˙ adne nie maja˛ prawa by´c otwarte. Prosz˛e bra´c si˛e za robot˛e, mamy tylko godzin˛e. Zasalutowałem, a major zniknał ˛ za rogiem. W co ja si˛e wpakowałem! Ale nic, wła´snie podjechała kolejna ci˛ez˙ arówka. Z szoferki wygramolił si˛e sier˙zant i ruszył w moja˛ stron˛e. — I co my tu mamy, sier˙zancie? — Pluton zwiadu elektronicznego, sir — zameldował. — Dostali´smy rozkaz, aby. . . — Pewnie, z˙ e dostali´scie — przerwałem mu łagodnie. — Wyładujcie sprz˛et i róbcie swoje. — Tak, sir! Wróciłem do naszych z˙ andarmów ustawionych elegancko w dwuszereg i wskazałem na Mortona. 76
— Panie poruczniku, prosz˛e pilnowa´c głównego wej´scia. Nikt bez mojej zgody nie ma prawa wej´sc´ ani wyj´sc´ . Morton, sierota bo˙za, zaczał ˛ si˛e rozglada´ ˛ c, gdy dotarło do´n w ko´ncu, czego chc˛e. Zasalutował, omal nie potknał ˛ si˛e o własne nogi i pognał wykona´c rozkaz. Ja za´s przyjrzałem si˛e uwa˙znie starszemu sier˙zantowi sztabowemu, stojacemu ˛ na skrzydle oddziału. Szpakowaty, o cerze przypominajacej ˛ stary rzemie´n, z r˛ekawem pełnym naszywek i trzema rz˛edami baretek na piersi. — Jeste´scie najstarszym stopniem podoficerem w pododdziale? — spytałem profilaktycznie. — Tak, sir. — Zadanie mamy nast˛epujace: ˛ ci tam sprawdza,˛ czy w tym burdelu nie ma pluskiew. Chc˛e, aby ka˙zdemu przez cały czas towarzyszył jeden z˙ andarm, a wchodzacych ˛ i wychodzacych ˛ liczy´c, z˙ eby stan si˛e zgadzał. Mamy na to czterdzie´sci minut. Pytania? ˙ — Nie ma, panie kapitanie. Zaden problem, sir. — Tak my´slałem. Wykona´c! Sier˙zant wyszedł dwa kroki przed front, nabrał powietrza w płuca i jak ryknał, ˛ to najbli˙zszemu czapka spadła z głowy. Pokiwałem głowa˛ z uznaniem i dołaczy˛ łem do Mortona. — Co´s dziwnego si˛e kroi — poinformowałem go po cichu. — Narada o tej porze, to nienormalne. My robimy za obstaw˛e tej narady. Nie poj˛ekuj! Stój prosto i staraj si˛e wyglada´ ˛ c jak jednostka zmilitaryzowana. Trzymaj si˛e z dala od majora, kiedy wróci. Nie wiem, jak ciebie, ale mnie zaczyna to wszystko solidnie interesowa´c. Znowu j˛eknał, ˛ wi˛ec poszedłem zobaczy´c, jak radzi sobie sier˙zant. Technicy ko´nczyli kalibrowa´c sprz˛et, którym byli objuczeni. Jeden sprawdzał co´s przy ci˛ez˙ arówce, słuchajac ˛ popiskiwania w słuchawkach, inny nerwowo kr˛ecił gałkami. Pracowali jak wszyscy diabli. — Panie kapitanie, jest mały problem — usłyszałem za plecami. — O co chodzi, sier˙zancie? — Ten tu syn osła twierdzi, z˙ e ma zwarcie. — Sier˙zant potrzasn ˛ ał ˛ bladym jak cmentarna mgła technikiem. — Baterie, sir. . . — wyj˛eczał ten. — Albo bezpiecznik. . . — Aresztujcie go, sier˙zancie, za sabota˙z. Rozstrzela´c o s´wicie. Sier˙zant błysnał ˛ z˛ebami w u´smiechu, a technik prawie zemdlał. — Chyba z˙ e potrafi usuna´ ˛c awari˛e w ciagu ˛ najbli˙zszych sze´sc´ dziesi˛eciu sekund. No to jak? — Potrafi˛e, sir. Zaraz wymieni˛e bezpiecznik. Pognał, a˙z si˛e kurzyło, a sier˙zant za nim. Jakkolwiek by patrze´c, niecodziennie ma si˛e okazj˛e, by kogo´s rozstrzela´c. . . Zaczynało mi si˛e podoba´c bycie oficerem.
77
˙ Podjechały kolejne ci˛ez˙ arówki pełne Zandarmerii Polowej, zjawił si˛e te˙z jaki´s major i rozstawił nowo przybyłych tworzac ˛ zgrabny i szczelny kordon, oddzielajacy ˛ burdel od reszty s´wiata. Zobaczyłem, z˙ e Morton zaczyna rozglada´ ˛ c si˛e nerwowo, wi˛ec czym pr˛edzej podszedłem do niego. — Prosz˛e otworzy´c drzwi, panie poruczniku — poleciłem. — Wej´sc´ moga˛ tylko zespoły kontrolne i chc˛e, z˙ eby liczył pan tak wchodzacych, ˛ jak i wychodza˛ cych. Przy wydatnej pomocy werbalnej sier˙zanta sztabowego, od której a˙z trzasł ˛ si˛e cały budynek, sko´nczyli´smy na czas. Technicy ładowali sprz˛et na ci˛ez˙ arówk˛e, gdy zacz˛eły podje˙zd˙za´c pierwsze limuzyny. — Co znale´zli´scie, sier˙zancie? — spytałem. ˙ — Proste jak piwo i kł˛ebek drutu, sir. Zadnych pluskiew, sir. — Doskonale, zbierajcie ludzi, moga˛ by´c jeszcze potrzebni. Obaj z Mortonem odeszli´smy w cie´n, by nie stercze´c na widoku, a samemu dobrze widzie´c, co dzieje si˛e przy wej´sciu. — O co tu chodzi? — spytał Morton, wracajac ˛ do rzeczywisto´sci. — Przecie˙z ci mówiłem. Nagła i tajna jak cholera, a na dodatek superwa˙zna narada. Widzisz, kto idzie. Sami starsi oficerowie sztabowi. — Musimy wia´c! — Morton okazał nietypowe dla siebie zdecydowanie. — A to niby czemu? Gdzie b˛edziemy bardziej bezpieczni? Jeste´smy oficjalnie cz˛es´cia˛ obstawy, a takich nikt nie zaczepia. O, prosz˛e, jaka szycha, dziewi˛ec´ gwiazdek na naramiennikach. Ale ten za nim. . . nigdy nie widziałem takiego munduru. . . — zamilkłem, bo obiekt moich zainteresowa´n odwrócił si˛e i ujrzałem twarz pod daszkiem czapki ozdobionej pojedyncza,˛ srebrzysta˛ trupia˛ czaszka.˛ Garth. Ten, przez którego zginał ˛ Hetman. — Zosta´n tu! — poleciłem, wychodzac ˛ z cienia, jak tylko Garth si˛e odwrócił, i podchodzac ˛ niemal tu˙z za nim do drzwi, przy których pr˛ez˙ ył si˛e znajomy major. — Wszyscy sa˛ ju˙z wewnatrz, ˛ generale Zennor! — meldował. — Przyjedzie jeszcze jeden wóz, a kiedy jego pasa˙zerowie wejda,˛ prosz˛e zamkna´ ˛c budynek i nie wpuszcza´c nikogo bez mojego rozkazu. Wycofałem si˛e spokojnie, równo odmierzajac ˛ krok, aby nie budzi´c podejrze´n, i dołaczyłem ˛ do Mortona. — I co? — zaciekawił si˛e. — Nic specjalnego, zreszta˛ lepiej dla ciebie, z˙ eby´s nie wiedział wi˛ecej — mruknałem, ˛ analizujac ˛ sytuacj˛e. Zatem Garth był tu nie tylko generałem, ale i głównodowodzacym. ˛ To zmieniało sytuacj˛e w sposób do´sc´ drastyczny, poza tym niezbyt byłem skłonny wierzy´c w pomysł inwazji na kontynent. Ta armia była zbyt liczna i nazbyt dobrze zorganizowana, by zaatakowa´c jedynie kilka barbarzy´nskich pa´nstewek. Tak si˛e zamy´sliłem, z˙ e nie usłyszałem wołania majora. Do przytomno´sci przywrócił mnie dopiero kop Mortona. 78
— Tak, sir — szczeknałem. ˛ — Słucham, sir. — Prosz˛e nie spa´c na słu˙zbie, panie kapitanie. — Nie spałem, sir. Sprawdzałem w my´slach zabezpieczenie budynku. — No to niech pan sprawdzi je te˙z w rzeczywisto´sci. Przy ka˙zdym wej´sciu powinien sta´c wartownik, prosz˛e to sprawdzi´c. Zasalutowałem entuzjastycznie: to była okazja, na która˛ czekałem. — Panie poruczniku, prosz˛e za mna˛ na obchód inspekcyjny — poleciłem. — Morton, mój chłopie, tu si˛e dzieje co´s dziwnego i mam zamiar dowiedzie´c si˛e, co wła´sciwie. — Sam mówiłe´s, z˙ eby si˛e w to nie miesza´c. — Generalnie jest to słuszna zasada, ale w tej chwili czyni˛e od niej wyjatek. ˛ Dzi´s słyszałem, z˙ e marny bra´c udział w jakiej´s inwazji, co dotyczy nas osobi´scie, chc˛e wi˛ec wiedzie´c kogo, po co i kiedy mamy naje˙zd˙za´c, A w tym celu trzeba dosta´c si˛e do s´rodka. Wła´snie podeszli´smy do bocznych drzwi, przy których stał z˙ andarm. Na nasz widok wypr˛ez˙ ył si˛e jak struna. Potrzasn ˛ ałem ˛ klamka˛ zamkni˛etych drzwi. — Drzwi były zamkni˛ete, gdy obj˛eli´scie posterunek? — warknałem. ˛ — Tak, sir. — Kto´s próbował wyj´sc´ ? — Nie, sir. — Jakie macie rozkazy? — Zabi´c ka˙zdego, kto zbli˙zy si˛e do drzwi, sir. Odruchowo si˛egnał ˛ po bro´n. — Tak˙ze swego dowódc˛e? — spytałem słodko. R˛eka mu opadła, a czoło a˙z si˛e zmarszczyło od wysiłku umysłowego. — Nie, panie kapitanie — odparł w ko´ncu. — Mylicie si˛e i mo˙zecie stana´ ˛c przed plutonem egzekucyjnym za niewykonanie rozkazu. Dowódca mo˙ze sprawdzi´c, czy drzwi sa˛ zamkni˛ete, ale gdyby próbował przez nie przej´sc´ , macie go natychmiast zabi´c! Zrozumiano? — Tak, sir! — Wi˛ec przesta´ncie si˛e tak rado´snie u´smiecha´c na sama˛ my´sl o utrupieniu mojej osoby! — Tak, sir. — Od razu spotulniał. Warknałem ˛ co´s jeszcze, z˙ eby ostatnie słowo nale˙zało do mnie, i poszli´smy dalej. Drzwi było sporo, tak z˙ e min˛eło troch˛e czasu, nim dotarli´smy do tylnego wej´scia, gdzie obok metalowych schodów stał nast˛epny wartownik. — Dokad ˛ to prowadzi? — spytałem. — To droga ewakuacyjna, sir. — Tam te˙z jest stra˙znik? — Naturalnie, sir.
79
Obaj z Mortonem podreptali´smy na gór˛e, a ja po drodze wyjałem ˛ wytrych, gestem nakazujac ˛ Mortonowi milczenie. Schody ko´nczyły si˛e podestem i balustrada,˛ ˙ za która˛ był korytarz, drzwi i wartownik. Zandarm zda˙ ˛zył zdja´ ˛c bro´n z ramienia, zapytałem zatem lodowato: — Mo˙ze jeszcze we mnie wycelujecie? — Nie, sir, — Pospiesznie skierował wylot lufy w ziemi˛e i nieco zzieleniał. — Wiecie, z˙ e za mierzenie w oficera grozi sad ˛ wojenny? — Nie zasłu˙zyłem na to, sir. Jestem tu sam i nie wiedziałem, kto idzie. — Nie wierz˛e wam, co´s tu jest nie tak. Sta´ncie obok porucznika i trzymajcie r˛ece z dala od broni. Gdy si˛e odwrócił, błyskawicznie i cicho otworzyłem zamek, zaraz odsuwajac ˛ si˛e od drzwi, jak gdyby nigdy nic. — Te drzwi sa˛ zamkni˛ete? — Tak, sir. Naturalnie, z˙ e sa.˛ Dlatego wła´snie przy nich stoj˛e. . . Zamilkł, gdy˙z złapałem za klamk˛e i spokojnie otworzyłem drzwi. Równie spokojnie je zamknałem ˛ i odwróciłem si˛e do niego. — Jeste´scie aresztowani, z˙ ołnierzu! — warknałem. ˛ — Panie poruczniku, prosz˛e zabra´c mu bro´n i zaprowadzi´c do pana majora. Prosz˛e zameldowa´c, co´smy tu zastali, i wróci´c razem z majorem. Poczekam tu na was! Ledwie znikn˛eli na pode´scie, tak popsułem zamek, aby nikt nigdy nie był w stanie go zamkna´ ˛c, i wszedłem ostro˙znie, przymykajac ˛ drzwi za soba.˛ Dalsza˛ drog˛e przesłaniała mi zakurzona kotara, zza której słycha´c było jakie´s głosy. Pochyliłem si˛e, aby lepiej słysze´c, co dało natychmiastowy efekt. — . . . wi˛ec całkowite utrzymanie tajemnicy a˙z do startu. — Znałem ten głos a˙z do obrzydliwo´sci. Garth. — Rozkazów nie otwiera´c a˙z do godziny czternastej. Miejscem spotkania jest. . . Przyło˙zyłem oko do szczeliny. Zennor pokazywał co´s na przypi˛etej do rozpadajacego ˛ si˛e stojaka mapie, która,˛ starannie sobie obejrzałem i wycofałem si˛e. Drzwi na korytarz przymknałem ˛ w ostatniej chwili, na schodach a˙z niosło echo tupania i po paru sekundach, zjawił si˛e w korytarzu purpurowy i mocno zziajany major. — Co tu si˛e dzieje, panie kapitanie? — wycharczał, z trudem łapiac ˛ oddech. — Nie jestem do ko´nca pewny, sir. Wartownik miał wyciagni˛ ˛ eta˛ bro´n, gdy przyszli´smy, i zachowywał si˛e podejrzanie, a drzwi nie były zamkni˛ete na klucz. Dlatego posłałem po pana, sir. — Niemo˙zliwe! Sam je zamykałem. — Złapał za klamk˛e i oczywi´scie drzwi ustapiły. ˛ Zbladł. Zamknał ˛ je pospiesznie. — Był pan wewnatrz? ˛ — spytał. — Skad˙ ˛ ze. Wyra´znie pan powiedział, aby nie wchodzi´c do budynku. Mo˙ze zamek jest zepsuty.
80
— Mo˙zliwe. . . — Goraczkowo ˛ poszukał wła´sciwego klucza, wsunał ˛ go w zamek i przekr˛ecił. Zachrobotało a˙z miło i nic. — Nie chce si˛e zamkna´ ˛c! — j˛eknał. ˛ — Mog˛e spróbowa´c, sir? Nie czekajac ˛ na przyzwolenie, wyjałem ˛ mu klucz ze zmartwiałych dłoni i spróbowałem. Z takim samym efektem. Oddałem mu klucz. — B˛edzie s´ledztwo i b˛eda˛ kłopoty, sir. Nie zasłu˙zył pan sobie na takie traktowanie. Dopilnuj˛e, aby wartownik nie rozpowiadał o zdarzeniu, s´ciagn˛ ˛ e spawacza i zamkniemy te drzwi na amen. Nie sadzi ˛ pan, z˙ e to b˛edzie najlepsze wyj´scie, sir? Major chciał co´s powiedzie´c, ale najpierw zastanowił si˛e, przyjrzał si˛e drzwiom, potem mojej osobie, po czym schował klucze do kieszeni. — Tak jak pan powiedział, kapitanie, nic si˛e nie stało. Nie ma co si˛e bawi´c w dochodzenia. Sam przypilnuj˛e drzwi, a pan niech przy´sle spawacza. — Tak jest, sir. Zaraz si˛e tym zajm˛e. Morton wraz z sinozielonym z˙ andarmem czekali przy wej´sciu na schody. Podszedłem do tego ostatniego i przyjrzałem mu si˛e surowo. — Tym razem wam si˛e upiekło — oznajmiłem. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e najrozsadniej ˛ b˛edzie, jak zapomnicie o wszystkim. Nazwisko? — Pip siedem osiem jeden dwa, sir. — Dobra, Pip. Wracajcie do jednostki, ale jak usłysz˛e, z˙ e kra˙ ˛zy jaka´s plotka o zamku i drzwiach, to w dwadzie´scia cztery godziny b˛edziecie nieboszczykiem. Jasne? — Jakim zamku, sir? — Doskonale. Byle tak dalej, a nie b˛edziecie mieli problemów. Zameldujcie sier˙zantowi, z˙ e potrzebuj˛e tu spawacza. Na wczoraj. Ruszajcie si˛e, Pip. Tak si˛e ruszył, a˙z iskry z bruku poleciały. — Po choler˛e spawacz? — zapytał Morton. ˙ — Zeby oni nie dowiedzieli si˛e, z˙ e ja wiem prawie wszystko o ich planach. Tylko co ja miałem zrobi´c teraz z tymi informacjami?
13 Gdy narada dobiegła ko´nca, skrupulatnie oddaliłem si˛e od głównego wyj´scia. Istniała niewielka wprawdzie, ale jednak gro´zna mo˙zliwo´sc´ , z˙ e Garth mnie rozpozna, a nie było sensu wystawia´c si˛e na głupie ryzyko. Oficerowie odjechali, obstawa odmaszerowała, bowiem nikt nie przysłał po nia˛ ci˛ez˙ arówek. Major miał co prawda samochód do dyspozycji, ale wyłgałem si˛e z propozycji podwiezienia. — Mogli´smy skorzysta´c. . . — zaczał ˛ kw˛eka´c Morton. — A pomy´slałe´s, gdzie by nas zawiózł? Mo˙ze do pierdla? Im dalej od starszych stopniem, tym lepiej. — Jestem zm˛eczony. — A ja to niby nie? I nie mów mi nic o głodzie. Chod´z, poszukamy na to drugie jakiego´s lekarstwa. Mamy do´sc´ forsy, by szybko na co´s trafi´c. — Jim. . . Jim di Griz. . . — głosik był piskliwy i ledwie słyszalny; w normalnych warunkach w ogóle bym go zignorował, ale wcze´sniejsze spotkanie ze szczurem zmieniło moje podej´scie do tematu. — Morton, słyszałe´s co´s? — spytałem ostro˙znie. — Nie, a powinienem? — Nie wiem, pewnie mi w uszach dzwoni, przysiagłbym, ˛ z˙ e kto´s mnie wołał. — Pewnie ta c´ ma, która przysiadła ci na ramieniu. Hi, hi, hi. . . — Jaka c´ ma? — No przecie˙z siedzi na kapita´nskich pagonach. Odgoni˛e. — Ani mi si˛e wa˙z — mruknałem, ˛ odwracajac ˛ głow˛e w stron˛e minirobota, który niespodziewanie przeleciał mi na ucho. — Id´z na. . . labud ˛ s´sc´ . . . zaraz. . . — Nic nie rozumiem — oznajmiłem półgłosem. — Pewnie dlatego, z˙ e nic nie mówi˛e. — Zamknij si˛e, Morton. Nie z toba˛ gadam, tylko z c´ ma.˛ Znieruchomiał i opu´sciwszy szcz˛ek˛e, popatrzył na mnie podejrzliwie. — Powtórz wiadomo´sc´ — poleciłem. — Id´z na ladowisko. ˛ — Rozumiem, na ladowisko. ˛ Bez odbioru. ´Cma odleciała, a ja poklepałem Mortona. 82
— Odpr˛ez˙ si˛e i nie spogladaj ˛ na mnie jak na wariata. To była elektroniczna c´ ma, taka latajaca ˛ radiostacja. — Czyja? — Ju˙z ci mówiłem, im mniej wiesz, tym zdrowiej dla ciebie. — Jeste´s szpiegiem, tak? — I tak, i nie. Jestem tu w swoich sprawach, a tacy jedni próbuja˛ mnie wykorzysta´c do własnych celów. Rozumiesz? — Nie — przyznał uczciwie. — To dobrze. Chod´zmy na ladowisko, ˛ sadz ˛ ac ˛ po s´wiatłach, jest tam dzi´s spory ruch. Idziesz? — A mam wybór? Przecie˙z nie mo˙zna cofna´ ˛c tego, co było, nie mo˙zemy wróci´c do baraku i zacza´ ˛c od nowa. — Nie mo˙zemy — zgodziłem si˛e, nie bardzo wiedzac, ˛ do czego zmierza. — Ja si˛e do tego nie nadaj˛e — westchnał ˛ rozpaczliwie. — Dokad ˛ nas to zaprowadzi. . . Pytanie było trafne, ale chwilowo i ja nie potrafiłem na nie odpowiedzie´c. — Prawd˛e mówiac, ˛ nie wiem. Ale masz moje słowo, z˙ e wyciagn˛ ˛ e ci˛e z tego tak, jak sam ci˛e w to wpakowałem. Tylko nie pytaj mnie jak, bo na razie nie mam poj˛ecia. — Nie musisz si˛e obwinia´c. To ja zaczałem ˛ pyskowa´c temu durnemu kapralowi. Maszerowali´smy tak, gaw˛edzac, ˛ całkiem ra´znie, droga˛ ku portowi kosmicznemu b˛edacemu ˛ jednocze´snie lotniskiem. Teren był dobrze o´swietlony i obstawiony. Droga biegła łukiem wzdłu˙z ogrodzenia, a na pobliskim pasie siadał wła´snie transportowiec płoszacy ˛ silnikami wronopodobne ptaki ła˙zace ˛ po trawie. Jeden podleciał w nasza˛ stron˛e, siadł o metr od nas i zagadał: — Nie jeste´s sam! — Przecie˙z wida´c. Jego nie musisz si˛e ba´c. To ty, Warod? — Kapitan Warod sko´nczył słu˙zb˛e. — To go obud´z. Nie b˛ed˛e gadał z byle wrona.˛ — Skontaktujemy si˛e z toba.˛ Ptak otworzył dziób, rozpostarł skrzydła i wystartował z takim impetem, a˙z si˛e kurzyło. — Odrzutowy — mruknałem ˛ z uznaniem. — Sprytne, wlot powietrza w dziobie, wylot gazów w jedynym słusznym miejscu. Idziemy. Droga˛ przemknał ˛ z wyciem syreny wóz radiolokacyjny. — Faktycznie si˛e staraja.˛ — Ten ptak to te˙z była radiostacja? — Widziałe´s. Zdalnie sterowany i nie do odró˙znienia od innych pierzastych, chyba z˙ e nadaje do bazy. — A gdzie ta baza? 83
— Co´s si˛e zrobił taki ciekawy? Mówiłem ci, Morton, z˙ e to niezdrowe. I przesta´n si˛e martwi´c. Ci, którzy steruja˛ tymi cudami techniki, nie sa˛ wcale wrogo nastawieni ani do ciebie, ani do tego kraju. — A szkoda! — podniecił si˛e niespodziewanie. — Nast˛epnym razem powiedz im, by zlikwidowali wojskowych i ich kumpli, i załatwili wolne wybory. Wiesz, ile lat trwa ju˙z stan wyjatkowy? ˛ Sprawdziłem, dwie´scie osiemna´scie lat. Miła tymczasowo´sc´ , co? Mo˙zesz im te˙z powiedzie´c, niech nastawiaja˛ si˛e tak wrogo, jak tylko chca.˛ Mało mnie to obchodzi. Im gorszy maja˛ stosunek do tego kraju, tym lepiej i dla kraju, i jego mieszka´nców. — Słyszałem — rozległo si˛e nad nami, i na ramieniu wyladował ˛ mi nieco ciepły gawron. — Naszym celem nie jest wojna. Próbujemy pokojowo. . . — Zamknij dziób, Warod! — warknałem. ˛ — Mamy niewiele czasu. Ich radiolokatory sa˛ całkiem dobre i łatwo namierzaja˛ ten wasz odrzutowy drób. Wiem, gdzie b˛edzie inwazja! — Doskonale. — Ptak przekrzywił łebek i łypnał ˛ oczkiem. — Nagrywam. Mów dalej. — Inwazja jest planowana na inna˛ planet˛e, nie na kontynent. Przygotowuja˛ wła´snie flot˛e kosmiczna.˛ — Jeste´s pewien? — Osobi´scie podsłuchiwałem — sapnałem ˛ oburzony. — Jak si˛e nazywa ta planeta? — Poj˛ecia nie mam. — Zaraz wróc˛e, musz˛e pozby´c si˛e tych szpiclów z nasłuchu. Ptak wystartował, wykonał zgrabna˛ beczk˛e i siadł na przeje˙zd˙zajacej ˛ ci˛ez˙ arówce, nadal widocznie transmitujac, ˛ gdy˙z w par˛e chwil pó´zniej za ci˛ez˙ arówka˛ pognał wóz radiolokacyjny. — Czego jeszcze dowiedziałe´s si˛e o inwazji? — zainteresował si˛e Morton. — Praktycznie to wszystko, poza tym dowodzi nia˛ niejaki Zennar i ma to nastapi´ ˛ c szybko. . . — Przerwał mi gwizd i nagły ci˛ez˙ ar na głowie: ten cholerny ptak wyladował ˛ na mojej czapce. — Musisz si˛e dowiedzie´c, jaka˛ planet˛e zamierzaja˛ zaatakowa´c — oznajmił. — Po pierwsze, zła´z ze mnie! Po drugie, sam sobie si˛e dowiedz. Wystarczy, z˙ e polecicie za nimi. — Niemo˙zliwe. Najbli˙zsza jednostka z detektorami dalekiego zasi˛egu jest o cztery dni drogi stad. ˛ Mo˙ze nie zda˙ ˛zy´c. — To twój problem! Auu! — To ostatnie wywołane było startem ptaka, który zerwał mi przy tej okazji czapk˛e. Skr˛ecili´smy za róg, by ja˛ odzyska´c, gdy minał ˛ nas nast˛epny wóz naje˙zony antenami. — Mieszamy si˛e z tłumem — zdecydowałem. — Moga˛ zacza´ ˛c co´s podejrzewa´c, znajdujac ˛ nas wcia˙ ˛z w pobli˙zu miejsca transmisji.
84
— A czy to wymieszanie si˛e z tłumem mo˙zna by połaczy´ ˛ c z jedzeniem i piciem? — Jak najbardziej — zgodziłem si˛e entuzjastycznie i wyszedłem na s´rodek drogi unoszac ˛ r˛ek˛e. Naturalnie wlazłem prosto pod nadje˙zd˙zajac ˛ a˛ ci˛ez˙ arówk˛e, której kierowca ledwie zdołał wyhamowa´c. — Nie za szybko je´zdzicie?! — ryknałem. ˛ — Nie widziałem pana, panie kapitanie. — Pewnie, z˙ e´scie mnie nie widzieli, bo macie popsuty reflektor. Ale co mnie to obchodzi, jestem po słu˙zbie. Podrzu´ccie mnie i pana porucznika do klubu oficerskiego i zapomn˛e, z˙ e´smy kiedykolwiek si˛e widzieli. Kierowca nie miał z˙ adnego wyboru, tote˙z zrobił, co mu kazałem, zadowolony, z˙ e wykr˛ecił si˛e tanim kosztem. Klub oficerski tym ró˙znił si˛e od podoficerskiego, z˙ e były tu kelnerki, lepsze trunki i wygodniejsze siedzenia. Mniej wi˛ecej jedna czwarta stolików była zaj˛eta, ale szybko´sc´ z jaka˛ otrzymali´smy steki i piwo, mogła by´c porównywalna jedynie z tempem, w jakim wszystko to wchłon˛eli´smy. Dopijałem wła´snie piwo, gdy drzwi otworzyły si˛e z impetem. W progu stanał ˛ oficer w polowym mundurze i tak dmuchnał ˛ w gwizdek, a˙z w uszach mi zadzwoniło. — Alarm! — oznajmił. — Wszyscy na zewnatrz ˛ i zbiórka przy autobusie. — Wła´snie sko´nczyli´smy słu˙zb˛e, panie pułkowniku — j˛eknałem. ˛ — I wła´snie znów ja˛ zaczynacie, panowie. Poza tym, w odró˙znieniu ode mnie, mieli´scie okazj˛e zje´sc´ co´s i wypi´c, w zwiazku ˛ z czym lepiej mnie nie denerwujcie. — Tak jest, sir! Obaj z Mortonem i reszta˛ klientów zapakowali´smy si˛e do oczekujacego ˛ autobusu, który ruszył, ledwie dołaczył ˛ do nas pułkownik. — Panowie, sytuacja jest nast˛epujaca. ˛ Z powodów, które panów nie powinny interesowa´c, nastapiła ˛ zmiana planów. Jedziemy do boju i prosz˛e mi tu nie protestowa´c! Wiem, z˙ e wszyscy jeste´scie biurowymi dekownikami, ale nie zmienia to faktu, z˙ e jeste´scie tak˙ze z˙ ołnierzami. Z powodu przyspieszenia akcji nie wszyscy oficerowie liniowi zdołali na czas dotrze´c do bazy, zatem zgłosili´scie si˛e na ochotnika, aby przeja´ ˛c ich przydziały. Teraz jedziemy pobra´c mundury polowe i bro´n, potem do jednostek i do transportowców. O pomocy startujemy. . . Dalszego ciagu ˛ nie było słycha´c za sprawa˛ niezgodnego, acz spontanicznego chóru przekle´nstw, wymówek i j˛ekliwych skarg, co doprowadziło naturalnie do tego, z˙ e pułkownik wyjał ˛ bro´n i zrobił w suficie całkiem spora,˛ nieregularna˛ dziur˛e. Zapadła trwo˙zna cisza i oficer ponownie stał si˛e o´srodkiem zainteresowania. — Teraz ju˙z lepiej — u´smiechnał ˛ si˛e, nie chowajac ˛ broni. — Poniewa˙z dojechali´smy na miejsce, wszyscy wysiada´c. Dobry z˙ ołnierz to z˙ ołnierz posłusznie wykonujacy ˛ rozkazy, zły z˙ ołnierz to martwy z˙ ołnierz. Wybór nale˙zy do panów. Zbiórka w dwuszeregu! Ochotnicy do słu˙zby liniowej trzy kroki naprzód, wystap! ˛ 85
Wszyscy postapili ˛ zgodnie trzy kroki do przodu. Pułkownik schował gnata i poprowadził nas do bramy rz˛esi´scie o´swietlonego magazynu. Przy uginajacych ˛ si˛e od wszelkiego wojskowego złomu półkach czekali z˙ ołnierze, wej´scie za´s blokował swoja˛ osoba˛ jaki´s oficer. — Prosz˛e si˛e odsuna´ ˛c — warknał ˛ pułkownik, zezujac ˛ jednocze´snie w nasza˛ stron˛e. — Nie mog˛e, sir. Bez podpisanego nakazu z kwatermistrzostwa i bez pokwitowania nie mog˛e wyda´c niczego, a rozkazu nie ma. . . Pułkownik swoim zwyczajem wypalił w najbli˙zsza˛ z˙ arówk˛e, po czym podsunał ˛ dymiacy ˛ wylot lufy pod nos magazyniera. — Co pan powiedział, bo nie dosłyszałem? — Rozkazy wła´snie nadeszły, sir! Mo˙ze pan pobra´c, co tylko chce. Biegiem pobrali´smy zatem co trzeba, jako z˙ e maniak ze spluwa˛ zdawał si˛e by´c wsz˛edzie i strzelał regularnie niczym odmierzajaca ˛ minuty kukułka. Trawnik przed magazynem stał si˛e scena˛ grupowego striptizu, wszyscy przebierali si˛e w polowe mundury, zakładali oporzadzenie ˛ i upychali co tylko si˛e dało do plecaków. Ledwie który sko´nczył, w˛edrował do zbrojowni po rusznic˛e, czy jak tam si˛e nazywało to, co tu wydawali. Bez amunicji jednak; pułkownik mógł by´c maniakiem, ale nie był samobójca.˛ — Masz poj˛ecie, o co tu chodzi? — Morton zwalił swój ładunek obok mojego i oparł si˛e o s´cian˛e, ogladaj ˛ ac ˛ z zaciekawieniem s´wie˙zo otrzymana˛ bro´n. — Pewnie, z˙ e mam. W sztabie doszli do wniosku, z˙ e szpiedzy wszystko odkryli, co zreszta˛ jest cz˛es´ciowo prawda,˛ i trzeba przyspieszy´c termin inwazji, by pokrzy˙zowa´c wrogom szyki. — I co z nami b˛edzie? — Dokonamy inwazji w randze oficerów, co oznacza, z˙ e w razie napotkania oporu b˛edziemy mogli z tyłów rozkazywa´c wi˛ekszym od nas pechowcom, którzy musza˛ nas słucha´c. . . — Otwórz plecak — usłyszałem wyra´znie. — Co mówiłe´s? — Otwórz plecak, di Griz! — pisn˛eła rozpaczliwie rozładowana c´ ma, nim padła na traw˛e obok mego buta, który zaraz ja,˛ naturalnie, przydepnał. ˛ Zaciekawiony rozpiałem ˛ plecak, gdy co´s w górze zagwizdało i z nieba runał ˛ do s´rodka odrzutowy kruk. — Nie b˛ed˛e ryzykował przemycajac ˛ to odrzutowe gówno! — zaprotestowałem kategorycznie. — Musisz, to nasza jedyna szansa. Uruchamia si˛e przez delikatne naci´sni˛ecie wola. Koniec. Oczy ptaka zmatowiały i znieruchomiał. Klnac ˛ w duchu, zamknałem ˛ plecak. — Do wozu! — polecił pułkownik. — Jedziemy do jednostek!
14 Trzeba przyzna´c, z˙ e pułkownik był dobrym organizatorem. Pojazdy zabrały obładowanych jak muły oficerów, ledwie zdołali wytoczy´c si˛e ze zbrojowni. Obaj z Mortonem dołaczyli´ ˛ smy do kolejnej j˛eczacej ˛ gromadki, z˙ eby nie sta´c si˛e przedmiotem nadmiernego zainteresowania ze strony wymachujacego ˛ wcia˙ ˛z bronia˛ oficera. — I pomyszlecz, sze własznie sz˛e zaczagn ˛ ałem ˛ — wyseplenił wspierajacy ˛ si˛e o mnie oficer i z gulgotem pociagn ˛ ał ˛ solidny łyk z piersiówki. — Podobno nale˙zy si˛e dzieli´c — poinformowałem go, konfiskujac ˛ naczynie i degustujac ˛ zawarto´sc´ . Cholernie to było mocne. — Nadal nie pijesz? — spytałem Mortona, obserwujac ˛ błyskawicznie obni˙zajacy ˛ si˛e poziom płynu w naczyniu. — Wła´snie zaczałem ˛ — sapnał ˛ i pociagn ˛ ał ˛ solidnie. Prawowitemu wła´scicielowi oddałem tylko trzy płytkie łyki. On i tak miał ju˙z dosy´c. Gdzie´s przed nami błysn˛eło o´slepiajaco ˛ i zagrzmiało. Kolejny transportowiec startował ostro, topiac ˛ beton pod soba.˛ Zatrzymali´smy si˛e gwałtownie, po czym jeszcze gwałtowniej wyrzucono nas z pojazdu. Całej akcji przygladał ˛ si˛e z niesmakiem znany ju˙z nam pułkownik, tym razem w towarzystwie radiooperatora i tuzina sier˙zantów. W tle za´s do kolejnego transportowca ładowała si˛e równym krokiem kompania z˙ ołnierzy. Pułkownik poczekał, a˙z kł˛ebowisko oficerów przekształci si˛e w nierówny szereg, co przyspieszył zreszta˛ nieco, odpinajac ˛ kabur˛e, i oznajmił dono´snie: — Panowie! Za mna˛ ładuja˛ si˛e wła´snie dobrzy z˙ ołnierze, potrzebujacy ˛ dobrych oficerów. Niestety, wszystko, co mog˛e im zaoferowa´c, to banda grubodupych gryzipiórków, czyli kwiat oficerskiego dekownictwa tyłowego. Poniewa˙z i tak mam was za mało, wi˛ec przydziela˛ po jednym na kompani˛e i mam nadziej˛e, z˙ e pr˛edzej sami zginiecie, ni˙z wygubicie swoich podkomendnych. Była to niemiła wiadomo´sc´ , bo obiecałem Mortonowi, z˙ e go z tego wyciagn˛ ˛ e, co w przypadku rozdzielenia nas mogło by´c trudne, a ja zwykłem dotrzymywa´c obietnic. Złamałem wi˛ec własna˛ zasad˛e i zgłosiłem si˛e na ochotnika, to znaczy wystapiłem ˛ przed front i strzeliłem kopytami jak na paradzie. 87
— Sir, nie mam grubej dupy i nie jestem dekownikiem — zameldowałem, salutujac. ˛ — Mam do´swiadczenie liniowe, jestem dobrym strzelcem i instruktorem walki wr˛ecz. Prosz˛e o przydział do kompanii zwiadu! — Ni cholery nie wierz˛e! Wobec tego złapałem go za klapy, zamiotłem nim trawnik i znieruchomiałem stawiajac ˛ but na jego grdyce, a nast˛epnie rozbroiłem go, odstrzeliłem par˛e najbli˙zszych z˙ arówek i postawiłem na powrót na nogi. Otrzepujac ˛ mundur, prawie si˛e u´smiechnał. ˛ — Przydałoby si˛e wi˛ecej takich. Ma pan kompani˛e zwiadu. Nazwisko. — Drem, sir. Je´sli mo˙zna, to chciałbym prosi´c o porucznika Heska jako zast˛epc˛e. Jest młody i głupi, ale zaczałem ˛ go szkoli´c dwa tygodnie temu. — Ma go pan. Prosz˛e i´sc´ do transportowca. Sa˛ mo˙ze jeszcze jacy´s ochotnicy? Złapałem plecak i Mortona i pognali´smy do s´luzy. — My´slałem, z˙ e zwariowałe´s, jak walnałe´ ˛ s nim o ziemi˛e — wysapał Morton. — Sporo ryzykowałe´s. ˙ — Zycie w ogóle jest ryzykowne, je´sli we´zmie si˛e pod uwag˛e cholesterol i wypadki drogowe. . . Tfu, ale si˛e ze mnie zrobił filozof ludowy! Postaw te manele, widz˛e pomoc na horyzoncie. Pomoc przybrała posta´c sier˙zanta i dwóch szeregowych, którzy pojawili si˛e w s´luzie i strzelili kopytami na nasz widok, a˙z echo poszło. — Starszy sier˙zant Blogh, pełniacy ˛ obowiazki ˛ dowódcy kompanii zwiadu — zameldował podoficer. — Pan kapitan Drem? — We własnej osobie, sier˙zancie. To porucznik Hesk, mój zast˛epca. — We´zcie plecaki panów oficerów — warknał ˛ sier˙zant. — Za dziesi˛ec´ minut startujemy, sir. — No, to w por˛e nas znale´zli´scie, sier˙zancie. Ledwie wyszli´smy ze s´luzy, rampa została podniesiona, a statek zahermetyzowany. Dwa pokłady wy˙zej dołaczyli´ ˛ smy do reszty kompanii, aktualnie le˙zacej ˛ na fotelach antyprzecia˙ ˛zeniowych. Po chwili rozbłysły czerwone lampki i zacz˛eło si˛e odliczanie. Do naszych foteli dotarli´smy akurat w chwili, gdy rykn˛eły silniki. Naturalnie piloci zafundowali nam takie przecia˙ ˛zenie, aby´smy jedynie nie zdechli od tego, ale w wojsku takie rzeczy zdarzaja˛ si˛e nagminnie. Gdy cia˙ ˛zenie wróciło do l G, wstałem i machnałem ˛ na sier˙zanta. — Manierki pełne? — spytałem. — Tak, sir. — To pozwólcie im si˛e napi´c, ale tylko jednego. . . Przerwało mi trzeszczenie w gło´sniku i zniekształcony głos. — Wszyscy oficerowie liniowi proszeni sa˛ o zameldowanie si˛e na pokładzie numer dwa. Natychmiast!
88
— Panie poruczniku — poleciłem nieco ogłupiałemu Mortonowi. — Do mego powrotu prosz˛e przeja´ ˛c dowodzenie. . . Jakby co, to znajd´z robot˛e podoficerom i nie wyjmuj jeszcze tego cholernego ptaka. — To ostatnie dodałem szeptem. Stołówka nie była zbyt du˙za, tote˙z tłok panował spory. Wszyscy wiedzieli o inwazji, ale nikt nie potrafił powiedzie´c nic konkretnego. Jaki´s sier˙zant sztabowy sprawdził obecno´sc´ według listy, która˛ oddał dwugwiazdkowemu generałowi siedzacemu ˛ przy stoliku obok kuchni, czyli w najwa˙zniejszym miejscu, i zacz˛eła si˛e odprawa. — Do wiadomo´sci tych, którzy dopiero co zostali przeniesieni do tej dywizji: to jest generał Lowender, dowódca jednostki, który ma dla panów wa˙zny komunikat — oznajmił adiutant. Zapadła cisza, zatem generał kiwnał ˛ głowa˛ i raczył si˛e odezwa´c. — Panowie, nadszedł czas, na który wszyscy niecierpliwie czekali´smy. Dzie´n D, godzina H. Kapitan zameldował mi, z˙ e le˙zymy ju˙z na kursie, a zatem mo˙zna otworzy´c tajne rozkazy. — Wyjał ˛ z szuflady kopert˛e upstrzona˛ łakowymi ˛ piecz˛eciami i rozdarł ja˛ w pełnej nabo˙znego skupienia ciszy. — Oto rozkazy, panowie. Słyszeli´scie zapewne plotki, z˙ e celem naszego ataku ma by´c Zemlija. Były to fałszywe informacje, majace ˛ wprowadzi´c w bład ˛ wroga, który wsz˛edzie ma swoich szpiegów. Teraz nie musimy si˛e ju˙z chwyta´c podobnych pomysłów, gdy˙z jestes´my w przestrzeni i kierujemy si˛e ku nowej, bogatej planecie, która wiele lat temu straciła kontakt z reszta˛ galaktyki, a co wa˙zniejsze, tylko my wiemy o jej istnieniu. Jest ona zamieszkana, ale tubylcy sa˛ zacofani i nie zasługuja˛ na tak bogaty s´wiat. Teraz opowie wam o tej planecie jej odkrywca, generał Zennor. Co´s trzasn˛eło, zachrypiało, przygaszono s´wiatła i przed stołem pojawiła si˛e holograficzna projekcja g˛eby Gartha. — Witam was, z˙ ołnierze Nevenkebli, którzy udajecie si˛e wła´snie na najwi˛eksza˛ wypraw˛e zdobywcza˛ w dziejach naszego kraju. Zwyci˛estwo umocni i wzbogaci nasza˛ ojczyzn˛e tak, z˙ e ju˙z nikt nie odwa˙zy si˛e na nia˛ napa´sc´ , a skarby nowe´ go s´wiata nale˙ze´c b˛eda˛ do nas! Swiat ten nazywa si˛e Hoyan. — G˛eba znikn˛eła, zastapiona ˛ widokiem bł˛ekitnej kuli zawieszonej w przestrzeni. — Przyznaj˛e, z˙ e odkryłem go zupełnie przypadkowo, gdy b˛edac ˛ s´ciganym przez morderców Ligi, uciekałem dokonujac ˛ przypadkowych skoków w nadprzestrze´n. W czasie kolejnego znalazłem t˛e planet˛e. Zreszta,˛ by´c mo˙ze, kierowała mna˛ jaka´s wy˙zsza siła, majaca ˛ na wzgl˛edzie dobro mego kraju. . . — By´c mo˙ze on jednak pierdoli jak nawiedzony — mruknał ˛ kto´s w mroku uzyskujac ˛ powszechna,˛ szemrana˛ aprobat˛e. — Wyladowali´ ˛ smy i dokonali´smy bada´n. To bogata planeta z du˙zymi zasobami metali ci˛ez˙ kich, wielkimi lasami i czystymi rzekami, mogacymi ˛ dostarczy´c wielkich bogactw. Jedyne, co tam jest nie w porzadku, ˛ to mieszka´ncy, którzy sa˛ co najmniej dziwni. Wyciagn˛ ˛ eli´smy do nich przyjazna˛ i pomocna˛ dło´n, proponujac ˛ handel i kontakt z wy˙zsza˛ cywilizacja.˛ I wiecie, co zrobili?! — W jego głosie 89
pobrzmiewała w´sciekło´sc´ . — Powiem wam, co zrobili! Nic! Zignorowali nas, odrzucili nasza˛ ofert˛e! Całkowicie nas zlekcewa˙zyli! Planeta znikn˛eła, ust˛epujac ˛ miejsca g˛ebie. — Rozumiecie wi˛ec, panowie oficerowie, dlaczego robimy to, co robimy. Nasza kultura jest starsza i o wiele bogatsza, a skoro ta banda prymitywów nas odrzuciła, nale˙zy udowodni´c im, z˙ e Nevenkebli nie nale˙zy obra˙za´c. Je´sli nie potrafia˛ sami zrozumie´c, co jest dla nich dobre, to trzeba ich przekona´c, a pretensje b˛eda˛ wówczas mogli mie´c tylko do siebie. Niech z˙ yje Nevenkebla! Niech z˙ yje pozytywny pokój! Rykn˛eły fanfary, od´spiewano jaka´ ˛s krety´nska˛ przy´spiewk˛e (sadz ˛ ac ˛ po zachowaniu otoczenia, musiał to by´c hymn), a wszyscy wszystkim odruchowo pogratulowali. Ja te˙z, z˙ eby si˛e nie wyró˙znia´c. Nast˛epnie w powietrzu pojawiła si˛e holomapa i głos zabrał Lowender. U˙zywał palucha jako wska´znika. — Nasza dywizja, Osiemdziesiata ˛ Ósma, czyli Bojowe Diabły, b˛edzie miała zaszczyt wyzwoli´c przemysłowy obszar najwi˛ekszego miasta zwanego Bellegarrique, cokolwiek by to znaczyło. Tu i tu sa˛ kopalnie, tu magazyny i linia kolejowa, a tutaj, o dziesi˛ec´ kilometrów od miasta, jest tama, która spi˛etrza wod˛e rzeki i jest równocze´snie hydroelektrownia.˛ Dla dobra mieszka´nców nale˙zy zaja´ ˛c te obiekty, zanim dojdzie do ich uszkodzenia. — Pytanie, sir — odezwał si˛e jeden z pułkowników. — Jakiej obrony nale˙zy si˛e spodziewa´c? Jak liczna jest ich armia i czym dysponuje? — Dobre pytanie, panie pułkowniku. Musimy by´c przygotowani na wszystko, na ka˙zdy rodzaj ataku, na wszelkie niespodzianki. Ci ludzie sa˛ bowiem niesamowicie podst˛epni. Ani generał Zennor, ani nasi ludzie nie byli w stanie uzyska´c bli˙zszych informacji o wielko´sci ich armii, nie wiadomo nawet, czy ona istnieje! Na pierwszy rzut oka wydaje si˛e, z˙ e nie ma tam nawet policji! Poniewa˙z jednak wszyscy wiemy, z˙ e jest to niemo˙zliwe, gdy˙z bez tych instytucji z˙ adne społecze´nstwo nie mo˙ze istnie´c, pozostaje przyja´ ˛c, i˙z tak starannie ukryli swe zbrojenia, z˙ e musimy by´c cały czas przygotowani na wroga˛ napa´sc´ . Poza tym tak zdziwaczałe społecze´nstwo nale˙zy wyleczy´c z przesadów. ˛ Jeste´smy im to winni jako ludzie. Je´sli o mnie chodzi, nigdy w z˙ yciu nie słyszałem takiego steku bredni, ale sa˛ dzac ˛ po zachowaniu obecnych, nikt inny nie miał zastrze˙ze´n do tre´sci odprawy ani do zamiaru, by wyzwoli´c mieszka´nców planety Hoyan za wszelka˛ cen˛e, cho´cby nawet trzeba ich było wszystkich w tym celu pozabija´c!
15 Wróciłem do kompanii z pakietem zalakowanych rozkazów i gł˛ebokim przekonaniem, i˙z jest to najbardziej krety´nskie przedsi˛ewzi˛ecie, o jakim kiedykolwiek słyszałem, nie wspominajac ˛ o udziale. — Dziwnie wygladasz ˛ — powitał mnie Morton, gdy wszedłem do kabiny. — Nic takiego, czy mo˙ze powinienem zacza´ ˛c si˛e ba´c? — Ma pan jakie´s rozkazy, sir? — Za moimi plecami pojawił si˛e sier˙zant Blogh, najwyra´zniej tak˙ze spragniony nowin. Rzuciłem rozkazy na koj˛e i zajałem ˛ si˛e pilniejszymi problemami. — Sier˙zancie, jak wyglada ˛ w kompanii kwestia picia alkoholu w trakcie drogi na wojn˛e? — Tak jak wsz˛edzie, sir. U˙zycie jest karane sadem ˛ polowym. Ale jeden z baków transportera pełen jest dziewi˛ec´ dziesieciodziewi˛ecioprocentowego spirytusu. Doskonały po rozmieszaniu pół na pół z woda˛ i rozwodnionym sokiem pomara´nczowym. ´ — Slicznie. Poniewa˙z jedziemy na wojn˛e, pora wykorzystac przywileje rangi, sier˙zancie Bogh. Dotad ˛ byli´scie pełniacym ˛ obowiazki ˛ sier˙zanta sztabowego, od teraz jeste´scie sier˙zantem sztabowym. Morton z trzaskiem postawił na stole trzy kubki i torb˛e liofilizowanego soku pomara´nczowego. Szybko si˛e chłopak przystosował. Sier˙zant sztabowy zniknał ˛ na chwil˛e, wracajac ˛ z dwudziestolitrowym kanistrem. Błyskawicznie, cho´c nie w cudowny sposób, przemienił nast˛epnie jego zawarto´sc´ w czterdzie´sci pi˛ec´ litrów wódki o niezbyt przesadnej mocy. Zapowiadało si˛e, z˙ e sp˛edzimy t˛e podró˙z bez ofiar w ludziach. ´ — Srednio obrzydliwe — ocenił Morton po pierwszej kolejce, podstawiajac ˛ ponownie kubek. — Mo˙zna usłysze´c, czego si˛e dowiedziałe´s? — Mo˙zna. Dobra˛ nowina˛ jest, z˙ e mamy zaanektowa´c i okupowa´c bogata˛ i nie znana˛ reszcie wszech´swiata planet˛e zwana˛ Hoyan. Druga˛ dobra˛ nowina˛ jest to, z˙ e jest ona zamieszkana przez ludzi, obrazu szcz˛es´liwo´sci za´s dopełnia fakt, z˙ e nie istnieje tam ani wojsko, ani policja. — Niemo˙zliwe — stwierdził sier˙zant sztabowy, opró˙zniajac ˛ kubek.
91
— Wszystko jest mo˙zliwe w tak du˙zej galaktyce. Je´sli wierzy´c raportom wywiadu, to nie powinni´smy napotka´c z˙ adnego oporu. W ogóle nie powinno doj´sc´ do rozlewu krwi. — Niemo˙zliwe — powtórzył sier˙zant sztabowy. — To pułapka. — Generał te˙z tak my´sli i podejrzewa istnienie zakamuflowanych sił zbrojnych. — Niekoniecznie — sprzeciwił si˛e Morton. — Zanim trafiłem do wojska, studiowałem histori˛e i wiem troch˛e na ten temat. Ludzko´sc´ chadzała rozmaitymi drogami, a je´sli we´zmie si˛e pod uwag˛e ilo´sc´ zamieszkanych planet w galaktyce, to mo˙zna powiedzie´c, z˙ e ró˙znorodno´sc´ społecze´nstw i ustrojów jest praktycznie nieograniczona. — Jak maja˛ rzad, ˛ to maja˛ i armi˛e. Inaczej si˛e nie da — uznał sier˙zant. Szybkie tempo konsumpcji miało wpływ na wzrastajac ˛ a˛ fraternizacj˛e podoficera, jak i coraz bardziej manifestacyjna˛ przemadrzało´ ˛ sc´ Mortona; pora była zatem zamkna´ ˛c bar. — Dobra! — Wstałem i wsunałem ˛ kanister do kata. ˛ — Sier˙zancie, zbierzcie podoficerów i przeka˙zcie im, co wam powiedziałem. Niech poinformuja˛ z˙ ołnierzy. Na razie to wszystko. Sier˙zant wyszedł, Morton zachrapał na stole, a ja wyko´nczyłem nie dopita,˛ ˙ adek trzecia˛ z rz˛edu szklaneczk˛e. Zoł ˛ zareagował dziwnym bulgotem, co w zasadzie nie zdarzało mi si˛e po alkoholu, doszedłem zatem do wniosku, z˙ e najpewniej wskazane byłoby zjedzenie czego´s. Od spo˙zycia steku w klubie oficerskim min˛eło ju˙z ładnych par˛e godzin. Przeprowadziłem zatem remanent w plecaku w poszukiwaniu racji z˙ ywno´sciowych, natrafiajac ˛ na czerwone tuby z napisem HOTPUP. Drobnym drukiem wyja´sniono poni˙zej, z˙ e jest to porcja na dwie osoby, a otwiera si˛e ja˛ przebijajac ˛ no˙zem biały krag ˛ na denku. Posłusznie wyjałem ˛ nó˙z zza cholewy, dziabnałem ˛ gdzie kazali, a tuba natychmiast stała si˛e dziwnie goraca, ˛ pu´sciłem ja˛ wi˛ec i poprzestałem na podejrzliwej obserwacji. Przedmiot syknał, ˛ zabulgotał, zagdakał i zaczał ˛ rosna´ ˛c. Profilaktycznie zmieniłem chwyt no˙za, na wypadek gdyby to co´s chciało mnie zaatakowa´c. Na szcz˛es´cie wynalazek p˛ekł z trzaskiem, a na stole pojawiła si˛e parówka o gabarytach mego ramienia. Znieruchomiałem. Zapachniało nawet miło, odciałem ˛ wi˛ec ko´ncówk˛e i spróbowałem. Jedynym, czego jeszcze mi brakowało, była musztarda i piwo. Dni dłu˙zyły si˛e, podobnie jak stopniowo zaczynali´smy mie´c do´sc´ hotpupów, bowiem dzi˛eki pomyłce kwatermistrzostwa było to jedyne z˙ arcie, jakie zapakowano na pokład, i nawet generał był zmuszony si˛e nim zapycha´c, chocia˙z nie krył niezadowolenia. Poza tym co dnia odbywała si˛e seria narad i odpraw nudnych i długich jak zapalenie płuc z przerzutami na watrob˛ ˛ e. Razem z Mortonem zabijali´smy czas, uszczuplajac ˛ zapasy alkoholu. 92
W ten sposób min˛eło pi˛etna´scie dni. Szesnastego dnia zwołano kolejna˛ odpraw˛e i tym razem było wreszcie inaczej. Sal˛e wypełniały podniecone pogwarki, a ledwie sprawdzono obecno´sc´ , Lowender rabn ˛ ał ˛ pi˛es´cia˛ w stół. — Inwazja si˛e zacz˛eła! Zwiadowcy melduja˛ brak oporu, ale to mo˙ze by´c podst˛ep, majacy ˛ wciagn ˛ a´ ˛c nasze wojska w zasadzk˛e sił głównych. Wszyscy znacie rozkazy, wiecie wiec, co robi´c. Za dwie godziny ladujemy. ˛ Jedno tylko mog˛e doda´c, a mianowicie to, by´scie dokopali im do dupy! — zako´nczył w i´scie wojskowym stylu. Odprawa zamkn˛eła si˛e gło´snymi wiwatami. — Najwy˙zszy czas — ucieszył si˛e sier˙zant, słyszac ˛ nowiny. — Ludzie zacz˛eli si˛e robi´c leniwi od tego le˙zenia martwym bykiem. — Zbierzcie podoficerów, po raz ostatni powtórzymy sobie plan — poleciłem, rozkładajac ˛ dobrze znana˛ wszystkim map˛e. Tym razem nie było kłopotów z frekwencja.˛ To była odprawa bojowa. — Powinni´smy wyladowa´ ˛ c tutaj — stuknałem ˛ w map˛e. — Teraz pytanie, ilu z was tak naprawd˛e wierzy, z˙ e pilot zdoła posadzi´c transportowiec tam, gdzie powinien? Odpowiedziała mi cisza. — No to jeste´smy zgodni — u´smiechnałem ˛ si˛e bez rado´sci. — Mamy wylado˛ wa´c o s´wicie, czyli najpewniej b˛edzie jeszcze gł˛eboka noc, ewentualnie b˛edzie la´c jak z cebra. Co´s zdarzy si˛e na pewno. Wyje˙zd˙zamy pierwsi, bo mamy najdłu˙zsza˛ tras˛e do pokonania. Na poczatku ˛ zjedzie z rampy transporter dowodzenia, bo tak go ustawiono, a zatem b˛ed˛e prowadził. Jak długo pozostanie ciemno, a nikt nie zacznie do nas strzela´c, b˛ed˛e jechał z właczonymi ˛ s´wiatłami. — Przepraszam, sir, ale generał wyra´znie powiedział, aby nie u˙zywa´c z˙ adnych s´wiateł — wtracił ˛ Bogh. — Zgadza si˛e. Tyle z˙ e generał b˛edzie wyje˙zd˙zał stad ˛ jako ostatni, a my jako pierwsi, poza tym musimy to zrobi´c szybko, bo z tyłu naciska´c b˛edzie ju˙z na nas kompania czołgów. — Jedziemy na s´wiatłach! — zdeklarował si˛e sier˙zant. — Dotr˛e do najbli˙zszego wzgórza i sprawdz˛e, gdzie wyladowali´ ˛ smy i gdzie powinni´smy jecha´c. Pan porucznik zbierze oddział i b˛edzie poda˙ ˛zał za mna.˛ Naszym zadaniem jest zaj˛ecie zapory i elektrowni, dostarczajacej ˛ prad ˛ do tego całego Bellegarriaue. ˛ Mamy dopilnowa´c, by prad ˛ płynał ˛ dalej. Sa˛ pytania? Słucham, kapralu? — Czy mo˙zemy zostawi´c hotpupy i zdobywa´c z˙ ywno´sc´ na przeciwniku, sir? — Tak i nie. Hotpupy we´zmiemy na wypadek trafienia na kwatermistrza. Z przyjemno´scia˛ wypcham go tym s´wi´nstwem. Najszybciej jak si˛e da, nale˙zy zorganizowa´c lokalna˛ z˙ ywno´sc´ , najpierw przynoszac ˛ ja˛ do mnie celem sprawdzenia na toksyczno´sc´ przed rozdaniem z˙ ołnierzom. Jeszcze kto´s? 93
— Kiedy dostaniemy amunicj˛e, sir? — Powinna ju˙z by´c gotowa do rozdania. Dopilnujcie, aby wszyscy otrzymali swoje przydziały i załadowali magazynki. Przypilnujecie te˙z, z˙ eby z˙ adna bro´n nie została załadowana. Najgorsza˛ rzecza,˛ jaka mo˙ze nam si˛e trafi´c, jest przypadkowa strzelanina i przedziurawienie kadłuba przy podchodzeniu do ladowania ˛ w atmosferze. — Załadowanie broni, znaczy si˛e, po wyladowaniu ˛ — podsumował sier˙zant. — Załadowanie broni, znaczy si˛e, na mój rozkaz — poprawiłem go. — Skoro nie spodziewamy si˛e oporu, to lepiej b˛edzie nie odstrzeli´c przez przypadek kogo´s z tubylców, bo wtedy na pewno zaczna˛ walczy´c. Je´sli bro´n nie b˛edzie załadowana, to nie b˛edzie wypadków. Je´sli natomiast zostaniemy zaatakowani i zacznie si˛e strzelanina, to wsuni˛ecie pełnego magazynka trwa sekund˛e. Chwilowo bro´n b˛edzie zatem nie nabita. Odpowiedział mi pomruk protestu. — Bez naładowanej broni nie mo˙zna atakowa´c — sprzeciwił si˛e kapral Aspya. — Mo˙zna, mo˙zna — odparłem lodowato. — Ka˙zdy niemal rozkaz mo˙zna wykona´c prócz przenicowania hehnu, jak wiecie. Dodam jeszcze, z˙ e moja osobista bro´n b˛edzie nabita i zastrzel˛e ka˙zdego, niezale˙znie od stopnia, kto sprzeciwi si˛e moim rozkazom. Jeszcze jakie´s pytania? Nie? To rozej´sc´ si˛e. Za trzydzie´sci minut spotykamy si˛e na rampie. — Nie uszcz˛es´liwiłe´s ich ta˛ nowina˛ o amunicji — stwierdził Morton, gdy drzwi zamkn˛eły si˛e za ostatnim podoficerem. — Ich pech. Nie lubi˛e zabijania, a ostre pociski znacza˛ wypadki, najcz˛es´ciej zreszta˛ s´miertelne. — Powinni by´c w stanie si˛e broni´c. . . — Morton! — warknałem. ˛ — Spójrz w lustro! Widzisz? Widzisz porucznika jak mu tam i zaczynasz my´sle´c jak on. Pami˛etaj, kim naprawd˛e jeste´s, a jeste´s z˙ ołnierzem z przymusu. Zapomniałe´s? Tak a propos, widziałe´s kiedy´s trupa? — Moja˛ ciotk˛e w trumnie. . . ´ — Swietnie! Ja widziałem ciut wi˛ecej i zapewniam ci˛e, to nie jest miły obrazek. I jeszcze jedno: kiedy kto´s ginie, to pozostaje martwy i nic nie jest w stanie tego zmieni´c. Pami˛etaj o tym, gdy b˛edziesz słuchał tych rozmaitych piewców nienawi´sci i domorosłych ideologii. Chcesz zgina´ ˛c? Dla lepszego zilustrowania pytania przystawiłem mu nó˙z do grdyki. — Nie! — pisnał, ˛ zezujac ˛ na ostrze. — Ja te˙z nie — przyznałem, błyskawicznie chowajac ˛ nó˙z. — I na pewno nie chce zgina´ ˛c nikt w tym s´wiecie, na którym laduj ˛ a˛ wła´snie tysiace ˛ półgłówków obładowanych bronia.˛ Jak ja si˛e w to wpakowałem? — Jak ja: trafiłe´s z poboru — przypomniał mi Morton.
94
— Serdeczne dzi˛eki. Cholera, zawsze tak jest, z˙ e starzy wysyłaja˛ na wojn˛e młodych. Powinno si˛e ustali´c dolna˛ granic˛e wieku poborowych na pi˛ec´ dziesiat ˛ pi˛ec´ lat i to by szybko zako´nczyło takie głupie wojenki, jak ta tutaj! Dalsze rozwa˙zania uniemo˙zliwił mi odgłos klaksonu alarmowego. — Czas na nas — mruknałem, ˛ patrzac ˛ na zegarek. — Idziemy. O´swietlony czerwonymi lampami pokład ładunkowy pełen był ludzi i sprz˛etu, tworzacych ˛ w sumie imponujacy ˛ bałagan. Przepchn˛eli´smy si˛e do stojacego ˛ przy samym włazie transportera. Pierwsza˛ moja˛ czynno´scia˛ było zwolnienie ła´ncuchów mocujacych ˛ pojazd do pokładu. — Klamry maja˛ wybuchowe zwalniacze — wtracił ˛ si˛e sier˙zant. — Powinny zosta´c odstrzelone, gdy rampa dotknie ziemi, sir. — Zobacz˛e, uwierz˛e. A jak nie wypala? ˛ Wszystko załadowane zgodnie z rozkazami? — Tak, sir. Zapasy amunicji pod tylnym siedzeniem, sir. Zapasy amunicji oznaczały z˙ elazna˛ racj˛e dziesi˛eciu manierek wypełnionych rozcie´nczonym spirytusem. Wypełniły przestrze´n pomi˛edzy fałszywym dnem a siedzeniem, maskujac ˛ przy okazji odrzutowa˛ wron˛e. Diabli wiedza,˛ mo˙ze trafili´smy na planet˛e abstynentów? Podłoga zacz˛eła przyciaga´ ˛ c mnie jako´s silniej, złapałem si˛e wi˛ec klamki. Schodzili´smy do ladowania ˛ przy dwóch G. Ryk silników hamujacych ˛ ustał równocze´snie z powrotem normalnego cia˙ ˛zenia. Czym pr˛edzej wsiadłem do pancerki, rampa opadła z hukiem i wokół rozległa si˛e kanonada. Klamry faktycznie eksplodowały. Na zewnatrz ˛ padał deszcz. — Zapalaj! — poleciłem kierowcy. — I włacz ˛ s´wiatła, bo si˛e zabijemy! Było ciemno, lało jak z cebra, na dodatek wiał zacinajacy ˛ strugami wody wiatr. Z wyciem silnika zjechali´smy po rampie, pokonali´smy kału˙ze˛ i run˛eli´smy do przodu. W blasku reflektorów wida´c było jedynie potoki deszczu. — Przed nami woda, sir. — Kierowca miał wida´c lepsze oczy. — Du˙zo wody, sir. — To skr˛ec´ , idioto, i nie próbuj nas utopi´c, to nie amfibia. W prawo i wzdłu˙z brzegu. W górze rykn˛eło i błysn˛eło, ale na szcz˛es´cie nie był to ostrzał z orbity, tylko zwykła burza. — Za tymi drzewami co´s jest. — Trzepnałem ˛ kierowc˛e w rami˛e. — Jedziemy tam. — To jest płot, sir. — No to przejed´z przez niego! — westchnałem ˛ ci˛ez˙ ko. — To opancerzony wóz bojowy, a nie trzykołowy wózek, jakim ostatnio je´zdzili´scie, szeregowy. Gdy wreszcie dotarli´smy na szczyt wzniesienia, zaczynało ju˙z s´wita´c, cho´c na deszcz nie miało to najmniejszego wpływu. Wyjałem ˛ pod´swietlana˛ map˛e i spróbowałem zorientowa´c si˛e w terenie. Całe szcz˛es´cie, z˙ e miałem do pomocy wscho95
dzace ˛ sło´nce. Milczaco ˛ zało˙zyłem, z˙ e na tej osobliwej planecie sło´nce te˙z pojawia si˛e na wschodzie. Zanim dotarła do nas reszta kompanii, zda˙ ˛zyłem wyłaczy´ ˛ c s´wiatła. Na pewno wiedziałem tylko, gdzie jest nasz transportowiec, z którego w deszcz wypływały wcia˙ ˛z nowe potoki sprz˛etu i ludzi. Robiło si˛e jasno i dzi˛eki pasmu wzgórz na horyzoncie wreszcie złapałem orientacj˛e. — No! — zdołałem u´smiechna´ ˛c si˛e do przemoczonych podwładnych. — Dzi˛eki bł˛edowi pilota jeste´smy wła´snie w połowie drogi do celu. Reszta ma dwa razy dłu˙zsza˛ drog˛e, ale to ich problem. Mocno ich to ucieszyło. — Na dodatek, jak si˛e dobrze przyjrze´c, to mo˙zna stwierdzi´c, z˙ e maszeruja˛ wła´snie w przeciwna˛ stron˛e, ni˙z powinni, i oddalaja˛ si˛e od miasta, które maja˛ zdoby´c. Có˙z, ida˛ według rozkazów, a nie patrza˛ na map˛e. Tym razem zareagowali z˙ ywiołowa˛ rado´scia,˛ bo nic tak nie cieszy jednego oddziału, jak widok innego w tarapatach. Deszcz przeszedł tymczasem w uporczywa˛ m˙zawk˛e, a wschodzace ˛ sło´nce o´swietliło biała˛ budowl˛e wystajac ˛ a˛ ponad lini˛e drzew. Wlazłem na mask˛e. — Uwaga wszyscy! — powiedziałem gło´sno. — Jak spojrzycie tam, gdzie pokazuje, zobaczycie tam˛e, która jest naszym celem. To białe nad drzewami. Transporter zamyka kolumn˛e, zwiad do przodu, a ja na piechot˛e poprowadz˛e siły główne. Wymarsz!
16 Mniej wi˛ecej po półgodzinie kto´s tam w górze przerzucił wajch˛e i m˙zawka ustała jak no˙zem uciał. ˛ Lekki wietrzyk przeganiał chmury, tote˙z okolica zacz˛eła intensywnie parowa´c. Wyszli´smy na asfaltowa˛ drog˛e, co znacznie ułatwiło marsz. Droga obsadzona była wysokimi drzewami, zwiadowcy nie nawiazali ˛ jeszcze kontaktu z wrogiem, zda˙ ˛zyli natomiast spenetrowa´c jego uprawy. — Panie kapitanie, zwiadowcy znale´zli sad z dojrzałymi avalgwlankami — zameldował Blogh. — Nazywa si˛e obrzydliwie. Co to takiego? — Owoc, który ro´snie na Zemliji. Pyszny, sir. — No to niech dostarcza˛ próbki do analizy — zdecydowałem. Zwiadowca zjawił si˛e czym pr˛edzej z hełmem pełnym zwykłych, dojrzałych brzoskwi´n. Powachałem ˛ jedna˛ i przyjrzałem si˛e dokładniej zwiadowcy. — Widz˛e, z˙ ołnierzu, z˙ e zrobili´scie ju˙z analiz˛e. Mord˛e macie cała˛ w soku. Jakie toto jest? — Wspaniałe, sir — o´swiadczył z pełnym przekonaniem. Ugryzłem słodki owoc i przyznałem mu całkowita˛ racj˛e. Przełknałem ˛ czym pr˛edzej. — Profilaktycznie ukryjemy si˛e w sadzie, sier˙zancie. Pi˛etna´scie minut przerwy na zameldowanie si˛e reszty zwiadowców. Gdy wyszli´smy ponownie na drog˛e, gło´sniejsze od tupotu butów były odgłosy pracy pełnych z˙ oładków ˛ mojego wojska. Tama rosła w oczach, wsz˛edzie panował całkowity spokój, ani z˙ ywego ducha. Nakazałem postój i przywołałem podoficerów. — Teraz podam plan ataku, ale najpierw sprawdz˛e bro´n. Zaczynamy od was, sier˙zancie sztabowy. Blogh z kamienna˛ twarza˛ pokazał mi automat. Sprawdziłem magazynek i komor˛e, jedno i drugie puste, i oddałem mu bro´n bez słowa. To samo powtórzyło si˛e z pozostałymi, a˙z dotarłem do ostatniego w szeregu kaprala Aspyi. Ten, zamiast poda´c mi karabin, przycisnał ˛ go do piersi. — Mog˛e panu oszcz˛edzi´c trudu, sir — oznajmił. — Jest nabity. — To niewykonanie rozkazu, ekskapralu. Szeregowy Aspya, wasza bro´n!
97
˙ — Zołnierz bezbronny nie jest z˙ ołnierzem, sir — odparł ponuro, pozostajac ˛ w bezruchu. — Prawda — zgodziłem si˛e odwracajac, ˛ ale nadal obserwujac ˛ go katem ˛ oka. Ledwie przestał na mnie patrze´c, rabn ˛ ałem ˛ go z półobrotu wyciagni˛ ˛ eta˛ r˛eka˛ pod ucho. Runał ˛ jak kłoda, bo cios nie był markowany, ostatecznie facet miał przy sobie nabita˛ bro´n. Bez trudu wyjałem ˛ automat z bezwładnych dłoni i rozładowałem. — Sier˙zancie, ten z˙ ołnierz reszt˛e drogi odb˛edzie pod stra˙za˛ w pancerce. Jest aresztowany. — Czy stra˙znik ma by´c uzbrojony, sir? — Jak najbardziej. Bro´n nabita i ma strzela´c bez uprzedzenia. Stra˙znikiem b˛edzie porucznik. Teraz wracamy do planu. Zatem. . . Słuchali w milczeniu, nadal pozostajac ˛ pod wra˙zeniem moich umiej˛etno´sci i szybkiej reakcji. Morton na pewno nie b˛edzie skłonny do pochopnego u˙zycia broni, zatem t˛e spraw˛e miałem z głowy. Przy okazji usunałem ˛ go całkiem legalnie z pierwszej linii. Przydzieliłem cele wszystkim plutonom, dyspozytorni˛e pozostawiajac ˛ sobie. — To byłoby wszystko. Rozstawcie ludzi i zameldujcie si˛e po wykonaniu. Gdy wszyscy b˛eda˛ gotowi, spróbuj˛e zaja´ ˛c bez walki dyspozytorni˛e, tak by nie przerwa´c dostawy pradu. ˛ Wykona´c! Moje wojsko rozpierzchło si˛e niczym stado tresowanych zaj˛ecy, atakujac ˛ dokładnie według instrukcji: kilka skoków do przodu, w bruzd˛e, ubezpieczenie nast˛epnych i zmiana. Po paru minutach za´cwierkała radiostacja meldunkami tej samej tre´sci: cel osiagni˛ ˛ ety, brak oporu jak i kontaktu z przeciwnikiem. Nadszedł mój czas. Razem z sier˙zantem sztabowym i jego dwoma pomocnikami pomaszerowali´smy do głównego budynku. Otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi. Prowadziły do hali turbin, które pracowały sobie bez z˙ adnego nadzoru. — W pełni automatyczne — ocenił sier˙zant. — Na to wyglada. ˛ Szukamy dyspozytorni. Napi˛ecie narastało w miar˛e przeszukiwania budynku. Raz po raz gratulowałem sobie pomysłu z bronia.˛ Moja˛ trzymałem w gar´sci, ale zabezpieczona.˛ — Tu kto´s jest, sir! — zameldował jeden z wojaków sprawdzajac ˛ korytarz. Czym pr˛edzej podszedłem bli˙zej. Faktycznie, przez matowe szkło wida´c było poruszajac ˛ a˛ si˛e posta´c. — Dobra robota — pochwaliłem. — Wchodzicie za mna˛ jako osłona. Wziałem ˛ gł˛eboki oddech i otworzyłem drzwi rzucajac ˛ si˛e do wn˛etrza szczupakiem, by unikna´ ˛c ewentualnego ostrzału. Potoczyłem si˛e, wstałem i rozejrzałem. . . Przy pulpicie sterowniczym siedział szpakowaty facet i stukał w jaki´s zegar. Poza nim i moimi podwładnymi nie było tu nikogo wi˛ecej. — Ne fant nenion! — poleciłem. — Vi estas kaptito. — Manoj en la aeron! 98
— Ciekawe — odezwał si˛e z u´smiechem. — Obcy go´sc´ i obcy j˛ezyk. Witajcie, przybysze, w Elektrowni Bellegarrique. — Mówisz odmiana˛ dolnoinglisskiego, która˛ posługuja˛ si˛e na Rajskim Zakat˛ ku — ucieszyłem si˛e, przechodzac ˛ na ten˙ze dialekt. — Nigdy nie słyszałem o takim miejscu, ale pomimo dziwnego akcentu rozumiem ci˛e doskonale. — Co on mówi, sir? — spytał Blogh. — Skad ˛ pan zna ten slang, sir? — Ze szkoły. — Była to s´wi˛eta prawda. — Wita nas. — Jest tu kto´s jeszcze? — Zaraz, po kolei, sier˙zancie. Sa˛ tu inni pracownicy? — Naturalnie, ale s´pia.˛ Pracujemy na zmiany, najliczniejsza jest nocna. Musisz opowiedzie´c o sobie i kolegach. Ja jestem Stirner, a ty? W ostatniej chwili ugryzłem si˛e w j˛ezyk. To nie był najwła´sciwszy sposób prowadzenia wojny. — To jest akurat mało wa˙zne — odparłem. — Istotne jest, po co tutaj jestem, a mianowicie jestem po to, by powiedzie´c ci, z˙ e ta planeta znalazła si˛e wła´snie pod kontrola˛ sił zbrojnych Nevenkebli, ale nic ci si˛e nie stanie, je´sli b˛edziesz z nami współpracował. Przeło˙zyłem to na esperanto wraz z informacja˛ o s´piacych ˛ pracownikach, aby i reszta wiedziała, o co chodzi. Stirner uprzejmie milczał, dopóki nie sko´nczyłem, poczekał jeszcze, a˙z sier˙zant po´sle ludzi po nocna˛ zmian˛e, i spytał: — Nowe, ciekawe do´swiadczenie! Wojsko, powiadasz? To znaczy, z˙ e to, co masz w r˛eku, to jest bro´n? — Jest. Oni te˙z ja˛ maja˛ i b˛eda˛ si˛e broni´c, je´sli kto´s ich zaatakuje. — To mnie akurat nie dotyczy. Jako uznajacy ˛ zasady Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej, nigdy bym nikogo nie skrzywdził. — Ale wasza armia lub policja mo˙ze by´c innego zdania. — Znam, naturalnie, te słowa, ale nie macie si˛e czego ba´c. Nie mamy wojska ani policji. Ale, ale, co ze mnie za gospodarz. Napijecie si˛e czego´s? — Nie wierz˛e własnym uszom! — j˛eknałem. ˛ — Albo ja mam s´wira, albo ten s´wiat oszalał! Sier˙zancie, łaczcie ˛ si˛e ze sztabem i zameldujcie o nawiazaniu ˛ ˙ kontaktu z przeciwnikiem. Zadnego oporu, a j˛ezyk twierdzi, z˙ e nie maja˛ tu wojska ani policji. Stirner wyjał ˛ tymczasem z szafki szklanki i ciekawie wygladaj ˛ ac ˛ a˛ butelk˛e. — Wino — poinformował. — Dla specjalnych go´sci. Mam nadziej˛e, z˙ e b˛edzie wam smakowa´c. — Za gospodarza — odrzekłem, biorac ˛ szklank˛e. — Twoja uprzejmo´sc´ , bezimienny go´sciu, mnie zawstydza. — Upił ze swojej solidny łyk. Zrobiłem wi˛ec to samo i przyznałem mu racj˛e. Wino było faktycznie niezłe. — Mam na linii pana generała, sir. — Sier˙zant przygalopował z radiostacja.˛ 99
— Tu kapitan Drem, panie generale — zameldowałem si˛e przepisowo, biorac ˛ słuchawk˛e. — Drem, u licha, co gada ten sier˙zant? Znale´zli´scie wroga? — Zaj˛eli´smy elektrowni˛e. Bez strat i bez oporu. — Wreszcie kto´s wykonał zadanie! Jaka obrona? ˙ — Zadna, sir. Wzi˛eli´smy j˛ezyka, który twierdzi, z˙ e tu nie ma wojska ani policji. — Gówno prawda! Wysyłam helikopter, prosz˛e zjawi´c si˛e z j˛ezykiem jak najszybciej. Koniec. A niech to kulawa kaczka kopnie! Ostatnim miejscem, w którym pragnałem ˛ si˛e znale´zc´ , był sztab. Zawsze istniało tam ryzyko przypadkowego natkni˛ecia si˛e na Zennora, a ta łachudra mogła mie´c dobra˛ pami˛ec´ . Owszem, chciałem si˛e z nim policzy´c, ale na własnych warunkach. Instynkt samozachowawczy nakazywał mi nie le´zc´ w gniazdo szerszeni, ale rysowała si˛e szansa uratowania wielu z˙ ywych istot. Mogłem spróbowa´c albo i nie, ale jak tu sobie potem spojrze´c w oczy przy goleniu? — Z rozkazu pana generała mam dostarczy´c j˛ezyka do sztabu — poinformowałem sier˙zanta. — Do czasu przybycia pana porucznika obejmiecie dowództwo. I zaopiekujcie si˛e winem. — Tak, sir! — odparł rado´snie, si˛egajac ˛ po butelk˛e. — Idziemy — powiedziałem do Stirnera, pokazujac ˛ na drzwi. — Obawiam si˛e, z˙ e nie mog˛e ci towarzyszy´c. Musz˛e tu siedzie´c do ko´nca zmiany. — Obawiam si˛e, z˙ e jednak pójdziesz ze mna,˛ głównie dla dobra swoich współziomków. Posłuchaj uwa˙znie. Na tej planecie wyladowała ˛ du˙za armia z wielka˛ ilo´scia˛ broni i mordem w oczach. Zajmuje teraz twój kraj, co mo˙ze doprowadzi´c do s´mierci wielu ludzi. Mam zabra´c ci˛e do dowódcy, a ty mo˙ze zdołasz go przekona´c, z˙ e faktycznie nikt tu nie b˛edzie stawiał czynnego oporu. Je´sli tak, to jest szansa na unikniecie masakry. Rozumiesz? Co´s w ko´ncu do niego dotarło. Zamiast u´smiechu na jego twarzy pojawił si˛e strach. — Powa˙znie mówisz? Jasne, z˙ e powa˙znie, głupio pytam. To nie do wiary, ale najwyra´zniej prawda. . . Pewnie, z˙ e musz˛e i´sc´ . . . Ale dalej trudno mi w to uwierzy´c. — To ostatnie nas łaczy ˛ — odparłem, otwierajac ˛ drzwi. — Mog˛e zrozumie´c pa´nstwo bez wojska, nie ka˙zdy ma narwanych sasiadów, ˛ ale bez policji. . . Nie lubi˛e ich, owszem, ale przyznaj˛e, z˙ e policja to zło konieczne. — Nie zawsze, przynajmniej gdy wzia´ ˛c pod uwag˛e zwolenników Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej. — A˙z poja´sniał na perspektyw˛e wykładu. — Nigdy o czym´s takim nie słyszałem.
100
— Wiele straciłe´s. Ryzykujac ˛ niejakie uproszczenie, powiedziałbym nawet, z˙ e. . . — Panie kapitanie, prosz˛e mnie wysłucha´c! — Ekskapral Aspya wyrwał si˛e z transportera pomimo wysiłków próbujacego ˛ go zatrzyma´c Mortona i wypr˛ez˙ ył si˛e przede mna˛ jak struna. — Rozumiem swój bład ˛ i prosz˛e o wybaczenie, sir. Sadziłem, ˛ z˙ e jest pan młody i niedo´swiadczony, i z˙ e to ja wiem lepiej, wi˛ec nie wykonałem rozkazu. Teraz wiem, z˙ e to pan miał racj˛e i prosz˛e o danie mi szansy zmazania ha´nby. Mam trzydzie´sci lat i jestem zawodowym z˙ ołnierzem, sir. — A skad ˛ ta nagła pewno´sc´ , z˙ e to ja miałem racj˛e? — Bo dał mi pan w łeb w uczciwej walce, sir. Człowiek musi wypełnia´c swe obowiazki ˛ i pan to zrobił, a ja nie! Od takiego rozumowania mózg si˛e gotuje. Facet nie posłuchał logicznego rozkazu, popartego sensownym wyja´snieniem, ale jak dałem mu w ucho, to przyznał mi racj˛e. Z braku czasu przeszedłem nad tym fenomenem do porzadku ˛ dziennego. — Wiecie co, Aspya? Dziwne, ale wam wierz˛e. Trzeba by´c prawdziwym m˛ez˙ czyzna,˛ by mie´c odwag˛e przyzna´c si˛e do bł˛edu. Tak zatem, cho´c jeste´scie szeregowym, a ja kapitanem, niech u´scisn˛e wasza˛ dło´n. Nie b˛ed˛e wyciagał ˛ dalszych konsekwencji za niewykonanie rozkazu w czasie wojny. — Pan te˙z jest prawdziwym m˛ez˙ czyzna,˛ sir. Obiecuj˛e, z˙ e nigdy pan tego nie po˙załuje! — potrzasn ˛ ał ˛ entuzjastycznie moja˛ prawica,˛ zasalutował i zrobił przepisowy w tył zwrot. Nagle w górze co´s zawyło, zafurkotało i ze trzydzie´sci metrów od nas wyla˛ dował helikopter. Czekał, nie wyłaczaj ˛ ac ˛ wirnika. — Morton, dowodzisz tu do mojego powrotu — szepnałem ˛ chłopakowi. — Co tylko si˛e da, zwalaj na barki sier˙zanta i zgadzaj si˛e z jego sugestiami. Zanim zda˙ ˛zył odpowiedzie´c, pociagn ˛ ałem ˛ Stirnera do helikopera. — Do sztabu! — rozkazałem pilotowi. Spogladaj ˛ ac ˛ w dół, miałem nader sugestywne wra˙zenie, z˙ e oto pakuj˛e głow˛e pod ostrze gilotyny. . . — Czytałem o takich pojazdach w podr˛eczniku historii — przerwał moje rozmy´slania Stirner. — To doniosła chwila w moim z˙ yciu, przybyszu. — Mo˙zesz mi mówi´c kapitanie. — Miło ci˛e pozna´c. I chciałbym ci jeszcze podzi˛ekowa´c za okazj˛e wyja´snienia twoim dowódcom, z˙ e moga˛ przyby´c tu w pokoju i nie musza˛ niczego si˛e ba´c. Nie wyrzadzimy ˛ im z˙ adnej krzywdy. — Bardziej martwi mnie, z˙ e oni wam moga˛ wyrzadzi´ ˛ c krzywd˛e. Na dalsze wyja´snienia nie było czasu, gdy˙z wyladowali´ ˛ smy obok kompanii czołgów osłaniajacych ˛ namiot, w którym zainstalowano sztab razem z barem. Wyskoczyłem, strzeliłem obcasami i uspokoiłem si˛e — Zennora nie było. Pomogłem wysia´ ˛sc´ Stirnerowi i skierowałem go do generała Lowendera. — Oto j˛ezyk, sir. Mówi dialektem, którego przez przypadek nauczyłem si˛e w szkole, zatem mog˛e tłumaczy´c, sir. 101
— Niemo˙zliwe, jest pan oficerem liniowym, a nie tłumaczem. Major Kewsel jest dyplomowanym tłumaczem, prosz˛e, panie majorze. Ciemnowłosy oficer odepchnał ˛ mnie jak zb˛edny przedmiot i stanał ˛ przez Stirnerem. — Kion vi komprenatf — spytał obcesowo. — Sprechten zee Poopishl Ancay ooyay eekspay Igpay Atinlayl Ook kook YolupooKl. — Przykro mi, ale nie rozumiem. — Mam go! — ucieszył si˛e major. — Mało znany dialekt z planet rolniczych. Nauczyłem si˛e tego bełkotu handlujac ˛ mi˛esem. Wieprzowina˛ konkretnie. — Panie majorze, prosz˛e nie gada´c głupot i zabra´c si˛e do roboty — warknał ˛ generał. — Prosz˛e spyta´c go, gdzie jest armia i ile jest posterunków policji w mie´scie. Z prawdziwa˛ przyjemno´scia˛ przysłuchiwałem si˛e, jak dyplomowany tłumacz, przekonany rzecz jasna o swojej nieomylno´sci, gwarantowanej posiadanym tytułem naukowym, stara si˛e dogada´c ze Stirnerem. W ko´ncu, po półgodzinie pocenia si˛e, dowiedział si˛e dokładnie tego samego, co ja w trzy minuty. No, ale ja nie jestem dyplomowanym tłumaczem. Po wysłuchaniu relacji majora generał westchnał ˛ rozpaczliwie. — Je´sli to prawda, to nie b˛edziemy si˛e bili. Cholera, przecie˙z nie ka˙ze˛ strzela´c do bezbronnych! Panie kapitanie, jest pan pewien, z˙ e nie było z˙ adnego oporu? ˙ — Zadnego, sir. Wojna najwyra´zniej sprzeczna jest z ich przekonaniami. Korzystajac ˛ z okazji, chciałbym pogratulowa´c panu pierwszej bezkrwawej inwazji w dziejach galaktyki. Zaj˛eli´smy planet˛e bez straty jednego z˙ ołnierza, to historyczne wydarzenie, sir. — Niech si˛e pan tak nie cieszy, bo nie ma z czego — sapnał ˛ generał. — Młody pan jest, to i nie˙zyciowy. Nikt nie nagradza dowódcy, który bez ofiar wypełnia zadania w czasie wojny. Bitwa przynosi sław˛e, taka ju˙z jest ludzka natura. Zreszta,˛ jak znam z˙ ycie, to i bitwa b˛edzie. Wszyscy nie moga˛ tu by´c takimi tchórzami. . . — Co tu si˛e dzieje, Lowender? — przerwał mu znajomy głos. Ostrze było coraz bli˙zej. . . Wszystko wskazywało na to, z˙ e za moimi plecami stanał ˛ wła´snie generał Zennor. Dobrze, z˙ e za plecami. — Wzi˛eli´smy pierwszego je´nca, sir — zameldował Lowender. — Wła´snie go przesłuchuj˛e. Twierdzi, z˙ e nie ma tu ani wojska, ani policji, sir. — I ty mu wierzysz? Gdzie został złapany? — W elektrowni. Przez obecnego tu kapitana Drema. Zennor spojrzał na mnie raz, po chwili ponownie. — Skad ˛ ja pana znam, kapitanie? — Ze szkolenia albo z manewrów — odparłem, maksymalnie zmieniajac ˛ głos. Podszedł bli˙zej. Przygladał ˛ mi si˛e coraz bardziej podejrzliwie.
102
˙ — Zadne manewry. . . — mruknał. ˛ — To było gdzie´s indziej. . . i było was dwóch. . . Hetman! Byłe´s z Hetmanem. — A ty go zabiłe´s! — ryknałem ˛ i skoczyłem. W zasadzie wystarcza˛ trzy sekundy, by zabi´c człowieka gołymi r˛ekami. Trzeba tylko wiedzie´c, jak si˛e do tego zabra´c. Ja wiedziałem. Zaskoczenie było całkowite. Nie stawiał z˙ adnego oporu, gdy złapałem go za szyj˛e. Pierwsza sekunda. . . utrata przytomno´sci. Druga sekunda. . . zwiotczenie ciała. Trzecia sekunda. . . Kto´s rabn ˛ ał ˛ mnie w łeb, w oczach mi pociemniało. Ciekawe, czy dotrzymałem go do ko´nca. . .
17 Co´s mnie bolało. Ogólnie mówiac, ˛ bolało wszystko, ale najbardziej czułem tył głowy. I było ciemno. . . Albo miałem zamkni˛ete oczy, czego wolałem na razie nie sprawdza´c. J˛eknałem. ˛ . . Spodobał mi si˛e ten odgłos, wi˛ec j˛eknałem ˛ jeszcze raz i poczułem w ustach co´s mokrego. . . woda. Dobre to było i wypiłem. . . Troch˛e mi ul˙zyło, nadal jednak bolało, cho´c nie na tyle, by nie zaryzykowa´c otworzenia jednego oka. . . Spróbowałem. . . Przede mna˛ pływał zarys jakiego´s łba. Po paru mrugni˛eciach wzrok mi si˛e poprawił i poznałem, czyj to łeb. . . — Morton?. . . — Nikt inny — odparł, podciagn ˛ ał ˛ mnie do pozycji siedzacej ˛ i oparł o s´cian˛e. Pod czaszka˛ eksplodowało mi co´s. Co, nie wiem, ale było silne. — Połknij to i popij! — dobiegło mnie z oddali polecnie i co´s wsuni˛eto mi do ust. — Lekarz powiedział, z˙ e to ci pomo˙ze. Połknałem ˛ i pomogło. Ból ustapił ˛ miejsca t˛epemu łomotaniu, tote˙z otworzyłem oczy i całkiem wyra´znie ujrzałem poobijanego Mortona stojacego ˛ na tle zakratowanego okienka. ˙ — Zyje? — Kto? — Zennor. — Pół godziny temu wygladał ˛ na z˙ ywego. Przyszedł z wizyta,˛ ale nie dałe´s si˛e obudzi´c. Westchnałem ˛ ci˛ez˙ ko. Targały mna˛ sprzeczne uczucia. Chciałem zemsty, ale nie byłem pewien, czy pragn˛e s´mierci tego łajdaka. Spróbowałem mordu z zimna˛ krwia,˛ przyznaj˛e, ale nie przypadło mi to do gustu, i to nie z uwagi na finał i wzi˛ecie po łbie. Mordowanie ogólnie nie sprawiało mi przyjemno´sci. Tak, celu nie zrealizowałem, a na dodatek wciagn ˛ ałem ˛ Mortona po uszy w gówno. — Przykro mi, ale tak mnie poniosło, z˙ e nie pomy´slałem o tobie. . . — przyznałem szczerze. ˙ — Sier˙zant Blogh wydał mnie, ledwie pokazała si˛e Zandarmeria Polowa. Powiedziałem im wszystko, zanim naprawd˛e si˛e za mnie zabrali. . . — I tak ci˛e poobijali, jak widz˛e. Moja wina. 104
— Nie twoja. Pr˛edzej czy pó´zniej wojsko i tak by mi dokopało. Armia i ja nie zgadzamy si˛e organicznie, a dzi˛eki tobie, Jak, przynajmniej było wesoło. — Jim. Naprawd˛e nazywam si˛e Jim di Griz i pochodz˛e z do´sc´ odległej planety. — Miło pozna´c. Jeste´s szpiegiem? — Nie. Jestem tu prywatnie. Zennor spowodował s´mier´c mojego przyjaciela. Chc˛e wyrówna´c rachunki. — A ten ptak i reszta? Przyło˙zyłem palec do ust, zanim zda˙ ˛zył doda´c cokolwiek wi˛ecej. — Te dowcipy o zwierz˛etach? Zoolog-hobbysta, nie ma o czym gada´c. Wytrzeszczył oczy, czemu trudno si˛e dziwi´c. Ja tymczasem rozejrzałem si˛e po s´cianach. Le˙załem na cieniutkim materacu, tote˙z poprawiłem si˛e i wypisałem palcem na zakurzonej podłodze: PODSŁUCH. Odczekałem, a˙z zrozumie, o co chodzi, i starłem napis. — Ogólnie rzecz biorac, ˛ gdzie jeste´smy? — spytałem. — W jakim´s budynku w mie´scie. Wojsko zrobiło tu sztab. Trudno dokładnie go opisa´c, bo trafiłem tu w niejakim po´spiechu. Wsz˛edzie roi si˛e od z˙ ołnierzy. — Widziałe´s jakich´s cywilów? ˙ — Zadnego. . . — Przerwał mu zgrzyt klucza w zamku. Drzwi stan˛eły otworem i do s´rodka wpadło z pół tuzina uzbrojonych z˙ andarmów, po czym wkroczył Zennor ze zbrodnia˛ wypisana˛ na fizjonomii. — Jeste´s pewien, z˙ e tych paru dupków zapewni ci bezpiecze´nstwo, Zennor? — spytałem uprzejmie. W odpowiedzi podszedł i kopnał ˛ mnie w bok. — Co za styl. . . — syknałem, ˛ zaciskajac ˛ z˛eby. — Kopanie le˙zacego, ˛ no, no. . . Zamierzył si˛e do powtórki, ale si˛e rozmy´slił i wyjał ˛ bro´n. — Zabra´c tego drugiego, przynie´sc´ mi krzesło i czeka´c za drzwiami! — polecił, mierzac ˛ mi mi˛edzy oczy. Trzeba im przyzna´c, z˙ e rozkazy wykonali biegiem, cho´c strasznie gło´sno. W ko´ncu jednak si˛e wynie´sli, krzesło zostało podstawione i Zennor zasiadł na nim, ani na chwil˛e nie spuszczajac ˛ ze mnie spojrzenia. — Chc˛e wiedzie´c, jak tu dotarłe´s i jak w ogóle mnie znalazłe´s — stwierdził, gdy zamkni˛eto drzwi. — Chc˛e wiedzie´c wszystko. — Wszystko? Prosz˛e uprzejmie. Otó˙z ostatni raz widzieli´smy si˛e, gdy nas sprzedałe´s na Spiovente. To brutalna planeta, gnido, i nic dziwnego, z˙ e kto´s w wieku Hetmana si˛e na niej przekr˛ecił. Tak wi˛ec jeste´s odpowiedzialny za jego s´mier´c, łajzo, i nie musz˛e ci chyba tłumaczy´c, dlaczego tu jestem. — Nie musisz. — Dotknał ˛ banda˙za na szyi. — Co dalej? — Niewiele. Wojna, morderstwo, tortury, zwykła codzienno´sc´ . Przetrwałem, by zosta´c aresztowanym przez Marynark˛e Ligi, uciekłem i odnalazłem ci˛e, durniu, dzi˛eki twej własnej głupocie. — O czym ty, u diabła, bredzisz?
105
— Nie pami˛etasz, Garth, jak wrobiłe´s dziewczyn˛e o imieniu Bibs? Została aresztowana za prochy. Ty je podło˙zyłe´s. . . — To nieistotne. . . — Dla niej owszem, i to bardzo. Jest ju˙z wolna i daleko stad, ˛ co te˙z pewnie ci˛e zmartwi, ale zanim odleciała, podała mi twoje prawdziwe nazwisko i powiedziała, gdzie ci˛e znale´zc´ . Bo widzisz, ja uwolniłem ja˛ z pudła. I to wszystko. — Nie wszystko. Ty jeste´s szpiegiem, którego szukali´smy? — Nie jestem z˙ adnym szpiegiem, a co do wyladowania ˛ i całej reszty, owszem, to byłem ja. Najciemniej jest pod latarnia,˛ a zostanie oficerem pomi˛edzy tymi półgłówkami to igraszka. Gdybym si˛e na ciebie nie natknał, ˛ nikt by mnie nie znalazł. Teraz z˙ ałuj˛e, z˙ e ci˛e nie zabiłem, ale to mo˙zna naprawi´c. Pami˛etaj o tym, zwłaszcza w nocy. Tak na marginesie, tego gnata trzymasz w dłoni tak sobie, czy masz zamiar mnie zastrzeli´c? — Miłe byłoby zrobi´c to osobi´scie, ale zamierzam lepiej wykorzysta´c twoja˛ egzekucj˛e. Razem ze swoim kumplem zostaniecie osadzeni ˛ i umrzecie publicznie skazani za kilka przest˛epstw, od napa´sci na przeło˙zonego poczynajac. ˛ — I co ci to da? — Przekona tych durniów, którzy zamieszkuja˛ planet˛e, z˙ e dotrzymujemy słowa. Ta banda tchórzy pozwoliła bez walki odebra´c sobie cały ten s´wiat. Teraz j˛ecza,˛ z˙ e chca˛ go z powrotem, i odmawiaja˛ wykonania jakiejkolwiek pracy, dopóki nie odejdziemy. Wszyscy porzucili prac˛e i miasto wkrótce b˛edzie sparali˙zowane. Wasza s´mier´c powinna to zmieni´c. — Przykro mi, ale za choler˛e nie rozumiem, w jaki sposób. — Nie szkodzi, wiem swoje. B˛edzie to najlepszy dowód, z˙ e dotrzymujemy słowa, a po waszej egzekucji we´zmiemy zakładników i zapowiemy, z˙ e ich te˙z zastrzelimy, je´sli nie zaczna˛ z nami współpracowa´c. I tak do skutku. — Wiesz, Zennor, nie do´sc´ , z˙ e jeste´s tchórz, to jeszcze ostatnie s´cierwo. . . — ciagu ˛ dalszego nie było, bo wystrzelił. Nie trafił, bo i nie chciał, ale hałas był ogłuszajacy. ˛ Zanim przestało mi dzwoni´c w uszach, wewnatrz ˛ była ju˙z kupa z˙ andarmów pragnacych ˛ wdepta´c mnie w podłog˛e. Na szcz˛es´cie mieli wi˛ecej entuzjazmu ni˙z umiej˛etno´sci, ponadto mocno sobie nawzajem przeszkadzali, ale i tak czułem si˛e potem jak po spotkaniu z czołgiem. . . — Wystarczy! — wrzasnał ˛ Zennor. — Umy´c go, przebra´c w czysty mundur i przygotowa´c do procesu. Tego drugiego te˙z. Macie na to godzin˛e! Musieli mi przyło˙zy´c mocniej, ni˙z sadziłem, ˛ z pó´zniejszych zdarze´n pami˛etam bowiem dopiero Mortona usiłujacego ˛ zdja´ ˛c mi koszul˛e. — Puszczaj, sadysto! — sieknałem. ˛ — Sam potrafi˛e. Na krze´sle le˙zał nowiutki mundur szeregowca, Morton zało˙zył ju˙z swój. Byłem te˙z solidnie zlany woda.˛ Ciekawe, czemu mnie to nie obudziło? Powoli zdja˛ łem koszul˛e, buty i spodnie. Buty!
106
— Wiesz ju˙z o procesie? — spytał ponuro Morton. — Podobno to ju˙z za godzin˛e. Niepostrze˙zenie si˛egnałem ˛ do buta. Wolałem zachowa´c ostro˙zno´sc´ , gdyby mieli tu kamer˛e. Godzina! Do´sc´ , by co´s wymy´sli´c. — Zennor kazał ci powtórzy´c, z˙ e w ten sposób stad ˛ nie wyjdziesz. Miałem ci to powiedzie´c, gdy zdejmiesz buty. Poj˛ecia nie mam, o co mu chodziło. — Ale ja wiem. Trzeba by´c złodziejem, z˙ eby złapa´c innego złodzieja, a Zennor z pewno´scia˛ był kim´s takim. Mogłem zatem spokojnie da´c sobie spokój z butami. Wytrycha najpewniej od dawna ju˙z tam nie było. Przyszli po nas w godzin˛e pó´zniej. Przyzna´c trzeba, z˙ e przygotowali widowisko zgodnie ze wszystkimi szykanami wojskowego cyrku. Wyglansowane buty, odprasowane mundury, darcie mordy przy komendach, walenie w dach przy ka˙zdej okazji i strzelanie kopytami. Ka˙zdy trep musiał by´c w siódmym niebie. Poniewa˙z jaki´s nadgorliwiec zało˙zył nam kajdanki tak˙ze na nogi, odmówili´smy współpracy i musiano nas zanie´sc´ , a raczej zaciagn ˛ a´ ˛c na specjalnie przygotowana˛ platform˛e po´srodku placu, gdzie wcze´sniej ju˙z usadowił si˛e skład s˛edziowski. Ponadto była tam klatka dla nas i pół tuzina krzeseł, na których usadzono tubylców, w tym i Stirnera. Platform˛e otaczał kordon z˙ andarmów, druga ich linia pilnowała tłumu cywiliów, najwyra´zniej sp˛edzonych tu na sił˛e. Ledwie wsadzono nas do klatki, Stirner podszedł z pytaniem. — Co oni wyprawiaja,˛ kapitanie? Nic z tego nie rozumiemy. — Mówisz w esperanto! — Co? A, tak, jeden z naszych lingwistów znalazł podr˛ecznik tego j˛ezyka, tote˙z ostatniej nocy cz˛es´c´ z nas si˛e go pouczyła, bo stale były kłopoty ze zrozumieniem. . . — Siada´c! — ryknał ˛ Zennor z miejsca przewodniczacego ˛ sadu. ˛ — Dalej w to nie wierz˛e! — oznajmił Stirner, odprowadzany przez dwóch z˙ andarmów na krzesło. Zagrały traby ˛ i farsa ruszyła. Udałem, z˙ e s´pi˛e, ale potraktowano mnie czubkiem bagnetu. Wpatrywałem si˛e wi˛ec t˛epo przed siebie, a ocknałem ˛ si˛e dopiero, gdy postawiono nas na nogi. — . . . przedstawionych zarzutów — wreszcie usłyszałem, jak perorował Zennor. — Dlatego wyrokiem niniejszego sadu ˛ skazuj˛e oskar˙zonych na s´mier´c przez rozstrzelanie. Wyrok zostanie wykonany jutro o ósmej rano w wyznaczonym miejscu. Od wyroku apelacja nie przysługuje. Zabra´c ich! — Te˙z mi sprawiedliwo´sc´ ! — krzyknałem. ˛ — Nie pozwolono nam si˛e słowem odezwa´c w trakcie tego przedstawienia. Chc˛e zło˙zy´c o´swiadczenie! — Uciszy´c wi˛ez´ nia! Owłosiona łapa spróbowała zamkna´ ˛c mi usta, wi˛ec ja˛ ugryzłem. Łapa znikn˛eła, ale zamiast niej pojawił si˛e odporny na gryzienie gałgan. Mortona potraktowa-
107
no podobnie, chocia˙z nie próbował si˛e odzywa´c. Zennor przywołał do mikrofonu tłumacza. — Powiedz im, z˙ eby uwa˙znie słuchali, bo teraz b˛edzie komunikat. Wzmocniony głos odbił si˛e echem od milczacego ˛ tłumu. — Jeste´scie tu dlatego, z˙ e zbyt wielu spo´sród was s´wiadomie nie wykonuje naszych polece´n. Ten stan rzeczy ulegnie zmianie, i to w najbli˙zszym czasie. Widzieli´scie, jak sprawnie działa wymiar sprawiedliwo´sci, ci dwaj wi˛ez´ niowie zostali uznani winnymi szeregu przest˛epstw, za które kara˛ jest s´mier´c. Umra˛ jutro rano. Rozumiecie? Nad słuchajacymi ˛ uniósł si˛e gro´zny pomruk, a Stirner a˙z wstał. Stra˙znicy próbowali go posadzi´c, ale Zennor ich powstrzymał. — Wiem, z˙ e mówi˛e w imieniu nas wszystkich — powiedział Striner i słycha´c go było doskonale, chocia˙z nie u˙zywał mikrofonu. — Nieco nas to zaskoczyło, pragn˛e zatem wyja´snie´n. Najbardziej niezrozumiałe jest to, skad ˛ ci ludzie wiedza,˛ z˙ e jutro umra? ˛ Nie wygladaj ˛ a˛ na chorych. Nie rozumiemy, skad ˛ mo˙zesz zna´c dokładna˛ godzin˛e ich zgonu. Zennor przygladał ˛ mu si˛e przez chwil˛e niczym duchowi. Wyra´znie tracił cierpliwo´sc´ . — Czy wy naprawd˛e jeste´scie tacy głupi, czy tylko udajecie? Czy t˛e planet˛e zasiedlono kiedy´s oci˛ez˙ ałymi umysłowo kretynami? Ci dwaj jutro umra,˛ bo ich zabijemy. Kulami wystrzelonymi z broni. To jest bro´n! — ryknał, ˛ wyciagaj ˛ ac ˛ gnata i strzelajac ˛ w powietrze. — Wystrzelimy kule, które zrobia˛ w nich dziury, a oni umra˛ od tych dziur. Jutro załatwimy tych kryminalistów. Nie jeste´scie wegetarianami i zabijacie zwierz˛eta, by mie´c mi˛eso. Jutro my w ten sam sposób zabijemy tych dwóch, cho´c naturalnie nie dla mi˛esa. Czy wytłumaczyłem wam to dostatecznie jasno, ty półgłówku? Stirner siadł z ogłupiała˛ mina,˛ a Zennor znów złapał za mikrofon. — Oni zgina,˛ a wy b˛edziecie si˛e temu przyglada´ ˛ c. I zrozumiecie, z˙ e macie robi´c to, co si˛e wam ka˙ze, bo w przeciwnym razie zostaniecie uznani za takich samych przest˛epców, jak ci dwaj, i tak˙ze zostaniecie zastrzeleni. Jedynym wyj´sciem jest słucha´c naszych polece´n. . . Głos mu zamarł, gdy˙z stracił słuchaczy. Siedzacy ˛ na platformie bez słowa wstali i odeszli, podobnie jak stojacy ˛ na placu. Nie u˙zywali przy tym przemocy. Gdy z˙ ołnierze łapali którego´s, ten szamotał si˛e, ale nie próbował walczy´c, a w tym czasie inni przechodzili obok i znikali w bocznych uliczkach. Zennor szybko zrozumiał, z˙ e z takimi siłami nie opanuje publiczno´sci, chyba z˙ e ka˙ze u˙zy´c broni. Był łajdakiem, ale czasami my´slał. — Mo˙zecie wszyscy odej´sc´ — oznajmił. — I pami˛etajcie, z˙ e rano tu wrócicie i b˛edziecie patrze´c na ich egzekucj˛e. Po niej dostaniecie polecenia, które wypełnicie.
108
Dał znak stra˙znikom i obaj zostali´smy zwleczeni z podium i odniesieni do celi. Drzwi zamkn˛eły si˛e z trzaskiem i zapadła cisza.
18 Sp˛etani jak barany, przele˙zeli´smy kilka godzin, a˙z zjawił si˛e bykowaty z˙ andarm z obiadem. Postawił tac˛e, przyjrzał si˛e nam i podjał ˛ heroiczny wysiłek mys´lowy w kwestii, jak nakarmi´c wi˛ez´ niów nie wyjmujac ˛ im knebli. . . Nie dał jednak rady, tote˙z wykrzyknał ˛ przez rami˛e: — Sier˙zancie, mam tu problem! — Pewnie masz, je´sli mi zawracasz głow˛e bez powodu — dobiegło zza drzwi i pojawił si˛e sier˙zant. — Mam ich nakarmi´c, ale oni maja˛ kneble i nie moga.˛ . . — Widz˛e — przerwał mu tamten i wyjał ˛ p˛ek kluczy. Zdjał ˛ mi kajdanki i zabrał si˛e za Mortona. Poniewa˙z powrót kra˙ ˛zenia bywa bolesny, j˛eknałem, ˛ si˛egajac ˛ po knebel, i w nagrod˛e dostałem kopa. Sier˙zant wyszedł z triumfalnym u´smiechem, a ja cisnałem ˛ za nim kneblem. Nie trafiłem. Nast˛epnie si˛egnałem ˛ po tac˛e i a˙z mnie odrzuciło. — Hotpup. — Morton wypluł resztki knebla. — Wyczułem to, ledwie wlazł. Złapałem kubek i ostro˙znie spróbowałem: woda. — Toast — wychrypiałem, unoszac ˛ naczynie. — Za wojskowa˛ sprawiedliwo´sc´ . Wypili´smy ze smakiem. — Chciałbym by´c tak twardy jak ty — stwierdził Morton. — Póki z˙ ycia, póty nadziei, chocia˙z prawd˛e mówiac, ˛ nie wiem, co by tu wymy´sli´c. Gdybym miał wytrych, wyszliby´smy w par˛e minut. . . — To o to chodziło Zennorowi? — Wła´snie. Pozostało nam zatem czeka´c na okazj˛e. O´swiadczenie to nie miało na celu pogn˛ebienia Mortona, który osiagn ˛ ał ˛ zreszta˛ chyba dno, ale raczej było przeznaczone dla osób nas podsłuchujacych. ˛ Nie miałem watpliwo´ ˛ sci, z˙ e w pomieszczeniu jest przynajmniej jeden mikrofon, a moz˙ e i kamera. Zjadłem troch˛e parówki, pokr˛eciłem si˛e i zebrałem cicho nasze porzucone na podłodze okowy, zwijajac ˛ je w prymitywny kastet. Stanałem ˛ za ˙ drzwiami. Zandarm powinien przyj´sc´ po tace. . . Klucz zgrzytnał, ˛ drzwi si˛e uchyliły, a sier˙zant wrzasnał: ˛
110
— Ty tam, za drzwiami! Rzu´c to z˙ elazo na s´rodek celi, bo nie b˛eda˛ mieli kogo jutro rozstrzela´c! Zaklałem, ˛ przekonujac ˛ si˛e jednak w ten sposób, z˙ e jest tu ukryta kamera. — Która godzina, sier˙zancie? — spytał Morton. — Szesnasta. — Sier˙zant trzymał nas na muszce, a z˙ andarm zbierał naczynia. — Musz˛e do kibla. — Dopiero o dwudziestej. Taki rozkaz. — Co, sikanie na rozkaz? Jak w przedszkolu? — parsknałem, ˛ ale nie zrobiło to na sier˙zancie z˙ adnego wra˙zenia. Do toalety zaprowadzono nas pojedynczo i pod taka˛ stra˙za,˛ z˙ e sikanie zamieniło si˛e w czynno´sc´ wyjatkowo ˛ niebezpieczna.˛ Potem zamkni˛eto nas w celi, pozostawiajac ˛ zapalone s´wiatło. Zaczynałem powa˙znie si˛e zastanawia´c, czy nie warto zmieni´c zdania w sprawie morderstwa i w trakcie tych rozmy´sla´n zasna˛ łem. Obudził mnie znajomy szcz˛ek klucza. — Szósta rano, ostatni posiłek — oznajmił z satysfakcja˛ sier˙zant. — Znowu hotpup? — Jak wam si˛e udało zgadna´ ˛c? — Zabierz to gówno, przynajmniej umr˛e głodny klnac ˛ w z˙ ywy kamie´n — zapowiedziałem, ale bez odzewu. Sier˙zant wzruszył ramionami i wyszedł. — Dwie godziny. . . — chlipnał ˛ niespodziewanie Morton. — Mama nigdy nie dowie si˛e nawet, jak sko´nczyłem. . . Zamiast odpowiedzi pociagn ˛ ałem ˛ nosem. Co´s tu s´mierdziało, i to dosłownie. Nie była to wo´n hotpupa, na dodatek zalatywało coraz mocniej i to najwyra´zniej z podłogi, która w pewnej chwili osobliwie zadymiła. Morton siedział plecami do potencjalnego wulkanu, dlatego niczego zrazu nie zauwa˙zył, ja za´s w napi˛eciu obserwowałem powi˛ekszajac ˛ a˛ si˛e szczelin˛e. Gdy przybrała form˛e okr˛egu, Morton zorientował si˛e wreszcie, z˙ e co´s jest nie w porzadku. ˛ — Co. . . ? — zaczał, ˛ ale przerwał, gdy˙z dymiacy ˛ krag ˛ drewnianej podłogi zapadł si˛e na jego oczach, a w otworze pojawiła si˛e szpakowata głowa. — Nie dotykajcie kraw˛edzi — ostrzegł Stirner. — To wyjatkowo ˛ silny kwas. Na korytarzu rozległy si˛e wrzaski i tupot butów. — Obserwuja˛ nas! — krzyknałem, ˛ zrywajac ˛ si˛e z miejsca i łapiac ˛ Mortona za kołnierz. — Szybko! Stirner zniknał, ˛ zaciagn ˛ ałem ˛ wi˛ec Mortona i wrzuciłem go nogami w dół, po czym sam skoczyłem, słyszac ˛ ju˙z szcz˛ek klucza w zamku. Laduj ˛ ac ˛ straciłem równowag˛e i runałem ˛ na co´s mi˛ekkiego — na Mortona, który ogłupiony rozwojem wydarze´n nie reagował na nalegania Stirnera, ciagn ˛ acego ˛ go ku podobnie wypalonej kolejnej dziurze w podłodze. Nie tracac ˛ czasu przerzuciłem go przez ramie, doniosłem do otworu i wrzuciłem. Rozległ si˛e wrzask i łomot, najwyra´zniej bod´zce fizyczne w ko´ncu go obudziły. Stirner ruszył za nim,
111
ale skorzystał z opartej o brzeg otworu drabiny. Nad nami co´s zatupało, zatem skoczyłem w półmrok piwnicy. — T˛edy — polecił dziewcz˛ecy głos od strony otwartych drzwi na drugim ko´ncu piwnicy. Stirner próbował pozbiera´c Mortona z podłogi, ale niezbyt mu to szło, zatem znów przerzuciłem sobie ofiar˛e przez rami˛e i pokłusowałem ku drzwiom. Dziewcz˛e zamkn˛eło je, ledwie przeszli´smy próg, blokujac ˛ solidnym ryglem, i poda˙ ˛zyło w s´lad za nami. Stirner doprowadził nas do kolejnych drzwi, które zamknał ˛ nast˛epnie równie starannie jak pierwsze. Korytarz, jeszcze inne wrota. I jeszcze jedne. — Chwilowo jeste´smy bezpieczni — oznajmił Stirner, blokujac ˛ kolejne przejs´cie. — Piwnice sa˛ rozległe, a drzwi po zamkni˛eciu zamieniaja˛ je w porzadny ˛ labirynt. Czy twój przyjaciel jest ranny? — Plum. . . — wykrztusił z siebie Morton, kiedy przywróciłem mu pionowa˛ pozycj˛e. — Raczej zdziwiony do granic mo˙zliwo´sci. Nadmiar wra˙ze´n. Chciałem podzi˛ekowa´c. . . — Dyskusje potem, je´sli pozwolisz. Musimy was jak najszybciej stad ˛ wydosta´c. Opuszcz˛e was na chwil˛e, wi˛ec Sharla b˛edzie wasza˛ przewodniczka.˛ Ulice pełne sa˛ ludzi, którzy zebrali si˛e, by obejrze´c to ceremonialne zabójstwo. Wszyscy wiedza,˛ z˙ e uciekacie i z rado´scia˛ pomoga˛ w tak nadzwyczajnej sprawie. — Uwa˙zaj, w naszej celi ukryta była kamera. Maja˛ twoje zdj˛ecie i b˛eda˛ ci˛e szuka´c. — Ale nie znajda.˛ Do widzenia. Otworzył drzwi prowadzace ˛ na zewnatrz ˛ i zniknał ˛ w tłumie. Nasza przewodniczka wskazała t˛e sama˛ drog˛e, tote˙z złapałem Mortona, by gdzie´s mi si˛e nie zawieruszył, i ruszyłem za nia.˛ To, co zobaczyli´smy na zewnatrz, ˛ było nie do opisania. Ulic˛e wypełniał wielotysi˛eczny tłum m˛ez˙ czyzn, kobiet i dzieci, z których nikt nie spojrzał nawet w nasza˛ stron˛e ani nie dał najmniejszego znaku, z˙ e nas widzi, ale wolna przestrze´n otwierała si˛e przed nami błyskawicznie i równie szybko zamykała za naszymi plecami. Szli´smy jakby w przemieszczajacej ˛ si˛e wraz z nami pustce, na dodatek towarzyszyło temu całkowite milczenie. Dobrze wyszkolona grupa musiałaby si˛e nie´zle napracowa´c, aby osiagn ˛ a´ ˛c taki efekt płynnego ruchu bez zwalniania kroku. Zaczałem ˛ podejrzewa´c, z˙ e Zennor połaszczył si˛e na kasek, ˛ który rychło stanie mu ko´scia˛ w gardle. W oddali rozległy si˛e krzyki, ale po chwili umilkły. Tłum zafalował, mruknał ˛ i ucichł, a my rzucili´smy si˛e do przodu. Nie tylko my zreszta.˛ Tłum poruszał si˛e w ró˙zne strony, by zamaskowa´c nasz marsz przed stojacymi ˛ w oknach sztabu obserwatorami. Zbli˙zyli´smy si˛e do drzwi w murze po przeciwległej stronie ulicy; uchyliły si˛e, aby nas wpu´sci´c. Zaraz potem zamkn˛eła je starannie jaka´s starsza pani. 112
— To Grene, bibliotekarka — przedstawiła Sharla. — To ona zaplanowała wasza˛ ucieczk˛e. — Serdeczne dzi˛eki — wymamrotałem lekko zaskoczony. — Uratowała nam pani z˙ ycie. — Nie ma o czym mówi´c — u´smiechn˛eła si˛e promiennie. — Nadal jeszcze nie jeste´scie zupełnie bezpieczni. Przejrzałam bibliotek˛e szukajac ˛ ksia˙ ˛zek o ucieczkach i wi˛ezieniach i z pomoca˛ naszych in˙zynierów wymy´slili´smy to wszystko, ale nie wiemy, co dalej. Plan z ksia˙ ˛zki ko´nczył si˛e w tym miejscu. . . — Nie ma problemu — ocknał ˛ si˛e Morton. — Plan był s´wietny, a wykonanie doskonałe, poza tym mój przyjaciel jest specjalista˛ od ucieczek i włama´n. Na pewno Jim powie, co dalej. — Wiesz? — spytała nerwowo blibliotekarka. — Oczywi´scie, najpierw jednak musz˛e zada´c kilka pyta´n. Po pierwsze, jak du˙ze jest to miasto? — Zastanówmy si˛e. . . ciekawe pytanie. . . biorac ˛ pod uwag˛e jego s´rednic˛e, to b˛edzie. . . — Moment! Nie tak. Ilu liczy mieszka´nców? — Według ostatniego spisu sze´sc´ set osiemdziesiat ˛ trzy tysiace. ˛ — Zatem chwilowo jeste´smy bezpieczni! Jak znam to mundurowe towarzystwo, to najpierw pobiegaja˛ w kółko i postrzelaja˛ w niebo, potem jaki´s bardziej rozgarni˛ety, najpewniej Zennor, zorganizuje blokady na drogach i spróbuje odizolowa´c miasto. Nast˛epnie zaczna˛ po kolei przeszukiwa´c budynki, rozpoczynajac ˛ od tych, które stoja˛ najbli˙zej sztabu. — Musicie ucieka´c! — j˛ekn˛eła Sharla z miłym dla serca zaanga˙zowaniem. — Naturalnie, b˛edziemy ucieka´c, ale w sposób zorganizowany. Przede wszystkim musimy pozby´c si˛e mundurów i przebra´c w cywilne rzeczy. Dalej, trzeba dołaczy´ ˛ c do ludzi na zewnatrz ˛ i najszybciej, jak si˛e da, opu´sci´c pobli˙ze sztabu. Schronimy si˛e gdzie´s na przedmie´sciach albo nawet w pobliskiej miejscowo´sci poza kordonem, którym pewnie otocza˛ miasto. Tam zastanowimy si˛e, co dalej. Miasto opu´scimy po zmroku. — Cudownie! — ucieszyła si˛e Sharla. — Zaraz zorganizuj˛e dla was ubrania. Zanim zda˙ ˛zyłem spyta´c, jak zamierza to zrobi´c, wybiegła z pomieszczenia, by po chwili powróci´c z dwoma m˛ez˙ czyznami o podobnych do naszych gabarytach. — Powinny by´c w sam raz — oceniła. — Poprosiłam ich, aby oddali wam swoje ubrania. — Pomaganie wam to przywilej — dodał ni˙zszy. — Zamienimy si˛e? — Nie — zaprotestowałem. — We´zmiemy wasze ubrania z serdecznym podzi˛ekowaniem, ale nasze mundury musicie zaraz zniszczy´c. Gdyby was w nich zobaczyli, zacz˛eliby strzela´c. Załamała ich ta nowina. — To niemo˙zliwe! — j˛ekn˛eła bibliotekarka. 113
— Mo˙zliwe, cho´c faktycznie durne. Znam ich metody. . . Przerwało mi gwałtowne łomotanie do drzwi. Sharla otworzyła je, zanim zda˛ z˙ yłem ja˛ powstrzyma´c, ale szcz˛es´liwie to był tylko zasapany Stirner. — Nic ci nie jest? — spytałem. — Nie. . . Obcy pobili paru ludzi. . . strzelali. . . sa˛ ranni, ale na szcz˛es´cie nikt nie zginał. . . — Trzeba ich powstrzyma´c — oznajmiłem. — Na szcz˛es´cie wiem, jak to zrobi´c. Musimy wróci´c do elektrowni, gdzie stacjonuje moja kompania, zanim ich gdzie´s przeniosa.˛ Teraz ruszymy w drog˛e do jakiej´s bezpieczniejszej kryjówki, z dala od centrum, gdzie przeczekamy do zmroku. — Nie rozumiem — przyznał Stirner. — Ale ja tak. — Morton wyra´znie odzyskiwał przytomno´sc´ umysłu. — Ten odrzutowy ptak, którego ukryli´smy pod manierkami. . . — . . . z wódka˛ — doko´nczyłem. — Jeszcze jeden powód do po´spiechu, bo jak si˛e spija,˛ to zaczna˛ rozrabia´c, a wtedy kto´s mo˙ze znale´zc´ to pierzaste bydl˛e. Jak słyszałe´s, sterował nim oficer Ligi, którzy bierze pensj˛e za utrzymywanie pokoju w galaktyce. Nie wie jeszcze, gdzie jeste´smy, ale jak si˛e dowie, to zadziała. Ten ptak musi umo˙zliwia´c nawiazanie ˛ łaczno´ ˛ sci z Marynarka˛ Ligi, bo inaczej by mi go nie wciskał. — To nasze wybawienie! — Poetycko to ujałe´ ˛ s, ale o to chodzi. — Morton roze´smiał si˛e, wywołujac ˛ cokolwiek dziwne spojrzenia naszych nowych towarzyszy.
19 Bellegarrique było du˙zym, rozległym miastem, ale przewa˙zała w nim zabudowa niska i niewielka, ulice były szerokie. Ledwie wydostali´smy si˛e poza centrum, znale´zli´smy si˛e w czym´s na kształt podmiejskiej dzielnicy willowej. Wiadomo´sc´ o naszej ucieczce zatoczyła ju˙z szerokie kr˛egi, tote˙z ulice były zatłoczone, a co par˛e chwil mijał nas jaki´s wojskowy samochód. Wygladało ˛ na to, z˙ e wszyscy tubylcy wiedza,˛ kim jeste´smy. To społecze´nstwo było wr˛ecz stworzone do wojny partyzanckiej. Dzi˛eki takiemu nastawieniu omijanie punktów kontrolnych było dziecinnie łatwe, a przy okazji zwiedzili´smy nieco miasto i przeszli´smy przepływajac ˛ a˛ przez nie rzek˛e. Ogrody stawały si˛e coraz wi˛eksze, domy coraz mniejsze i wczesnym popołudniem dotarli´smy na peryferie metropolii. — Wystarczy — powiedziałem, czujac ˛ w nogach par˛e niezłych kilometrów. — Czy mo˙zemy gdzie´s tu znale´zc´ kat, ˛ by przeczeka´c do nocy? — Wybierzcie sobie, mo˙zecie zatrzyma´c si˛e w ka˙zdym z tych domów. — Striner pokazał na okolic˛e. Pozbierałem szcz˛ek˛e z chodnika i wskazałem na najbli˙zszy domek o drewnianych s´cianach i białych oknach, cały w kwiatach. Gdy podeszli´smy, w drzwiach stan˛eło młode mał˙ze´nstwo, które zaprosiło nas serdecznie do s´rodka. — Wejd´zcie, zaraz podamy co´s do jedzenia — obiecała gospodyni. I dotrzymała słowa. Po tym, co jedli´smy w wojsku, to było czystym ob˙zarstwem, w dodatku przy pełnej aprobacie gospodarzy i Stirnera. Gdy sko´nczylis´my, pan domu podał do deseru przedestylowane wino. — Serdeczne dzi˛eki — sapnałem, ˛ odsuwajac ˛ ostatecznie talerz. — Za uratowanie z˙ ycia, z˙ oładków ˛ i za napojenie spragnionych. Z całym szacunkiem dla waszej filozofii z˙ ycia, której jeste´scie, jak mi si˛e zdaje, goracymi ˛ zwolennikami. Nie słyszałem o niej dotad, ˛ a ch˛etnie dowiedziałbym si˛e co nieco. Jak na komend˛e obecni spojrzeli na bibliotekark˛e, która skin˛eła głowa˛ i zabrała głos. — Przyzwalajaca ˛ Wspólnota Otwarta oznacza wi˛ecej ni˙z tylko filozofi˛e z˙ yciowa,˛ to system społeczny oraz etyczny. To, co powiem, zawarte zostało w pracy twórcy tej idei, Marka Czwartego — wskazała na oprawiony tom le˙zacy ˛ na noc-
115
nym stoliku. — T˛e ksia˙ ˛zk˛e znajdziecie w ka˙zdym domu na tej planecie. Na s´cianie za´s jest jego portret. Spojrzałem i mow˛e mi odebrało, ale za to Morton j˛eknał ˛ wystarczajaco ˛ gło´sno za nas obu. — Z tego, co widz˛e, to Mark Czwarty był robotem! — Nie robotem, ale sztuczna˛ inteligencja˛ o postaci robota. Pierwsza˛ tego typu w dziejach ludzko´sci. Mark Pierwszy miał kłopoty z łaczno´ ˛ scia,˛ a Mark Drugi. . . Mark Czwarty, czyli Mark IV, czyli Mk IV, ol´sniło mnie. — Mark Cztery, czwarty typ w serii! — Zgadza si˛e. Gdy go po raz pierwszy właczono, ˛ był przy tym młody naukowiec, Tod E’Bouy, który wszystko opisał w ksia˙ ˛zce pod tytułem Historyczny traktat o niektórych aspektach konstruowania sztucznej inteligencji, podtytuł Galwanizowana wiedza. Stirner podszedł do regału z ksia˙ ˛zkami, wyjał ˛ z półki cienki tom, otworzył i przeczytał: Długotrwałe poszukiwania i ci˛ez˙ ka praca wielu pokole´n naukowców uwie´nczone ostatecznie zostały w tej chwili, gdy doszło do uruchomienia przełacz˛ nika. By´c mo˙ze był to najwa˙zniejszy moment w historii ludzko´sci. Przekr˛eciłem kontakt, zapłon˛eły lampki kontrolne i od tej chwili oprócz naszej, we Wszech´swiecie zaistniała jeszcze jedna inteligencja. Poczekali´smy, a˙z system sko´nczy kontrol˛e wewn˛etrzna.˛ Ekran rozjarzył si˛e i przeczytali´smy wielkopomne słowa: JESTEM, ´ E. WIEC ˛ MYSL ˛ Zamknał ˛ ksia˙ ˛zk˛e w tak dokładnej ciszy, z˙ e mnie, zakamieniałemu niedowiarkowi, a˙z głupio si˛e zrobiło. Zreszta,˛ pomy´slałem, ludziom zdarzało si˛e wierzy´c w najró˙zniejsze rzeczy, dlaczego wi˛ec nie mieli czasem zacza´ ˛c wierzy´c i w bóstwo maszynowe? Poniewa˙z nikt nie kwapił si˛e do przerwania milczenia, w ko´ncu si˛e odezwałem. — Nie macie wojska ani policji, co prywatnie bardzo mi si˛e podoba, bo normalnie z obydwoma sa˛ jedynie kłopoty. Ciekawi mnie jednak, jak radzicie sobie z osobnikami łamiacymi ˛ prawo. — Nie ma tu praw, które mo˙zna by łama´c — odparł Stirner przy wtórze ogólnego potakiwania. — Jestem pewien, z˙ e obu was uczono, i˙z prawa sa˛ kształtowane jako wynik do´swiadcze´n kolejnych pokole´n. My my´slimy inaczej — prawa nie wynikaja˛ z rozwagi i do´swiadczenia, ale z nieokiełznanych pasji, nienawi´sci, ambicji. To wszystko spisane jest w historii rozwa˙za´n Marka Czwartego, które to rozwa˙zania doprowadziły go do koncepcji Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej. Gospodarz znów si˛e zerwał, poszukał czego´s w biblioteczce i wr˛eczył mi s´rednio gruba˛ ksia˙ ˛zk˛e. — Prosz˛e, we´zcie mój egzemplarz. To zaszczyt móc da´c go komu´s, kto chce pozna´c zasady naszego z˙ ycia. — Serdeczne dzi˛eki — odparłem z nadzieja,˛ i˙z brzmi to szczerze, i otworzyłem tom. Jak si˛e spodziewałem, tekst zło˙zono nader drobnym drukiem. 116
— Przeczytacie pó´zniej — wtracił ˛ si˛e Stirner. — Nasza˛ histori˛e mo˙zna stre´sci´c nast˛epujaco: ˛ Mark Czwarty indagowany był w wielu kwestiach, a jego pot˛ez˙ ny intelekt wykorzystywano przy rozwiazywaniu ˛ problemów tak potocznych, jak i naukowych. W jego rady zwatpiono, ˛ gdy doszło do analizy systemów politycznych. Najpierw zapoznał si˛e ze wszelkimi dost˛epnymi materiałami oraz z komentarzami, co zaj˛eło mu naprawd˛e sporo czasu, po czym poddał ów materiał analizie, a jej wynikiem jest niniejsza ksia˙ ˛zka, której wówczas jednak nie przekazał ludziom, tylko zachował w swej pami˛eci. Wiedział ju˙z bowiem do´sc´ o politykach i ich metodach, tote˙z uznał za stosowne podja´ ˛c odpowiednie s´rodki bezpiecze´nstwa. Przekazał nast˛epnie ksia˙ ˛zk˛e do wszystkich banków danych na s´wiecie i do wszystkich elektronicznych systemów przesyłania danych z poleceniem drukowania tekstu, udost˛epniajac ˛ w ten sposób tekst wielkiej rzeszy czytelników. Przeprosił potem ura˙zonych i pokrył koszty druku, jako z˙ e pozycja jest obszerna, ale ˙ cała akcja okazała si˛e skuteczna. Zaden polityk nie zgodził si˛e z jego postawa,˛ a wr˛ecz przeciwnie, podj˛eto wiele wysiłków, aby zlikwidowa´c zarówno prac˛e, jak i wszystkich jej zagorzałych czytelników. A tych było wielu. Logiczny dowód, z˙ e człowiek nie potrzebuje nadzorców pod postacia˛ rzadu, ˛ nie potrzebuje s´rodków przymusu ani autorytetów moralnych, zatem i religii, a w konsekwencji wojska, ksi˛ez˙ y, policji ani polityków, okazał si˛e łatwy do zrozumienia i do zaakceptowania przez jednostki. Mark udowadniał, z˙ e ka˙zda z tych profesji oznacza ludzi dbaja˛ cych tylko o jedno, czyli o swoje stanowisko i korzy´sci, nie liczacych ˛ si˛e z nikim i z niczym. Jednostki, które to zrozumiały, poj˛eły tak˙ze, z˙ e zmuszone b˛eda˛ znale´zc´ miejsce, w którym uda si˛e wrowadzi´c ide˛e w z˙ ycie. Wiedziały, z˙ e nie b˛edzie to łatwe, gdy˙z jak zauwa˙zył Mark Czwarty, jednostka nie musi wprawdzie podporzadkowywa´ ˛ c si˛e pa´nstwu, ale z˙ adne pa´nstwo nie zrezygnuje dobrowolnie ze swej nadrz˛edno´sci i omnipotencji. Jak zwykle w podobnych przypadkach, nastały czasy walk, zamieszek i prze´sladowa´n. W ko´ncu przybyli´smy tutaj, gdzie nikt nie mógł nas odnale´zc´ , zrezygnowali´smy z kontaktu z innymi s´wiatami i stworzylis´my społecze´nstwo oparte na idei Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej, w którym to społecze´nstwie pokój mo˙ze trwa´c wiecznie. — Raczej trwał, do chwili najazdu Zennora — poprawiłem go ponuro. Stirner roze´smiał si˛e widzac ˛ moja˛ min˛e. — Nie rozpaczaj, bo nie ma powodu. Zaskoczyli nas, to prawda, nic dziwnego zreszta,˛ par˛e wieków z˙ yli´smy w spokoju. Nie brak nam odwagi i wiary w słuszno´sc´ zasad, według których z˙ yjemy. By´c mo˙ze dzi˛eki tym przybyszom uda nam si˛e przekaza´c idee Wspólnoty na inne, mniej szcz˛es´liwe planety. — Z tym nie ma po´spiechu. Na razie macie u siebie do´sc´ wielu z˙ adnych ˛ mordu matołków, a to pilniejszy problem. Niezr˛ecznie mi prosi´c was o dalsza˛ pomoc, ale skopali mnie fachowcy i przydałyby si˛e jakie´s s´rodki przeciwbólowe. Nie macie tu przypadkiem stosownych tabletek czy morfiny? Przymknałem ˛ na chwil˛e oczy i to pomogło. 117
Kiedy je otworzyłem, czułem si˛e s´wietnie, a za oknem był ju˙z mrok. Obok za´s jaki´s facet chował strzykawk˛e. — Zemdlałe´s i mocno wszystkich wystraszyłe´s — o´swiecił mnie Morton. — Posłali po obecnego tu doktora Luma, który troch˛e ci˛e podreperował. — Lekki wstrzas ˛ mózgu i dwa złamane z˙ ebra — wyja´snił lekarz. — Dałem ci s´rodki na u´smierzenie bólu i wzmacniajace, ˛ poniewa˙z powiedziano mi, z˙ e w nocy czeka ci˛e wycieczka. Je´sli chcesz, mog˛e je zneutralizowa´c. Wstałem i ostro˙znie zrobiłem kilka kroków. Czułem si˛e jak nowy. — Nie potrzeba, doktorze, gdybym był przytomny, wybrałbym dokładnie t˛e sama˛ metod˛e leczenia. Ile czasu potrwa działanie blokady? — Prosz˛e si˛e nie martwi´c, zostan˛e z toba,˛ a˙z wrócisz do zdrowia. — Chyba si˛e nie rozumiemy. B˛ed˛e zmuszony porusza´c si˛e szybko i ukrywa´c, a to mo˙ze potrwa´c naprawd˛e długo. — To ty nie rozumiesz — u´smiechnał ˛ si˛e Lum. — B˛ed˛e przy tobie dopóty, dopóki b˛edziesz potrzebował mojej pomocy. Wszyscy na tej planecie pomoga˛ ci, gdy b˛edzie to konieczne. — Wspólnota? — domy´sliłem si˛e. — Wła´snie. Co teraz? — Spacer. Wojsko ma a˙z za du˙zo urzadze´ ˛ n, pozwalajacych ˛ wykry´c i s´ledzi´c pojazdy w ruchu. — A ludzi? — spytał Stirner. — Musieli chyba o tym pomy´sle´c? — Pomy´sleli, i to dawno. Ka˙zde ludzkie ciało wydziela tak wiele ciepła, z˙ e mo˙zna bez problemu wykry´c je z du˙zej odległo´sci, tyle z˙ e nie sposób odró˙zni´c ta˛ metoda˛ człowieka od człowieka. Co gorsza, przynajmniej dla nich, niektóre gatunki zwierzat ˛ potrafia˛ dawa´c podobne odczyty. — Skoro chcemy maszerowa´c w jakim´s kierunku, to czy nie byłoby dobre, gdyby jednocze´snie wiele innych grupek poda˙ ˛zało we wszelkich mo˙zliwych kierunkach? — spytał Lum. — Na pewno by pomogło — zaczynałem rozumie´c, na jakich zasadach opierała si˛e ta Wspólnota. — Jak przeka˙zecie wiadomo´sc´ ? — Najpro´sciej, jak mo˙zna. Wyjd˛e na ulic˛e i kogo spotkam, temu powiem, o co chodzi, ten zrobi to samo i wszyscy dowiedza˛ si˛e błyskawicznie. Mo˙zemy i´sc´ . — Dotrzemy do tamy przed s´witem? — Bez trudu. Naturalnie, to twój wybór, ale gdyby´s powiedział nam, co chcesz tam zrobi´c, mogliby´smy pomóc ci bardziej ni˙z tylko jako przewodnicy. Zm˛eczenie i ci˛egi musiały nieco przyt˛epi´c moje zmysły, skoro dopu´sciłem do a˙z tak powa˙znego zaniedbania. — Przepraszam. Zaczynam goni´c w pi˛etk˛e. Sytuacja wyglada ˛ nast˛epujaco: ˛ odkad ˛ wasi przodkowie umkn˛eli przed prze´sladowcami, rasa ludzka nabrała nieco rozsadku ˛ i chocia˙z nadal istnieja˛ wyjatki, ˛ to wi˛ekszo´sc´ zamieszkanych planet ceni sobie pokój. Planety te utworzyły Lig˛e, która powołała do z˙ ycia Marynark˛e, 118
a głównym zadaniem Marynarki jest utrzymanie tego pokoju oraz kontaktowanie si˛e planetami takimi jak wasza, o ile tego pragna.˛ Nie jestem członkiem tej organizacji, ale współpracuj˛e z nia˛ w sprawie inwazji i mam urzadzenie ˛ umo˙zliwiajace ˛ nawiazanie ˛ łaczno´ ˛ sci. Z powodów zbyt skomplikowanych, by je teraz wyja´snia´c, wyglada ˛ ono jak ptak, a ukryte jest w transporterze, którym dojechałem do elektrowni. Chc˛e je odzyska´c i uruchomi´c, aby Marynarka Ligi dowiedziała si˛e, gdzie jeste´smy, przybyła i uspokoiła tych wojaków. — Je´sli Marynarka, w imieniu której mówisz, zamierza w tym celu u˙zy´c siły, to nie mo˙zemy ci pomóc — stwierdził Stirner po chwili namysłu. — Co zamierza, tego nie wiem, ale w u˙zycie siły watpi˛ ˛ e, gdy˙z po pierwsze, bez porównania przewy˙zsza technologicznie naje´zd´zców, a po drugie, słynie z bezkrwawego rozładowywania konfliktów, a nie z masakr. — W takim razie spróbujemy. Jak mo˙zemy ci pomóc? — Prowadzac ˛ do hydroelektrowni, reszta˛ zajm˛e si˛e sam. Pójdziemy we trzech, ty, ja i lekarz. B˛edziemy potrzebowa´c z˙ ywno´sci i czego´s do picia. — Zapomniałe´s o mnie — ocknał ˛ si˛e Morton. — Wr˛ecz przeciwnie, nie mog˛e zapomnie´c. Jeste´s wreszcie poza armia˛ i niech tak zostanie. Albo wydostan˛e ptaka po cichu, albo wcale, a regularna walka z bogatsza˛ o ostra˛ amunicj˛e kompania˛ zwiadu nie jest szczytem moich marze´n. Sied´z tu, gaw˛ed´z z Sharla˛ i dowiedz si˛e jak najwi˛ecej o tej planecie i o tym, co wyprawa Zennor. Wróc˛e jutro w nocy i zastanowimy si˛e, co dalej. — Z przyjemno´scia˛ przedyskutuj˛e z toba˛ idee Wspólnoty — u´smiechn˛eła si˛e Sharla i Morton tak si˛e w nia˛ zapatrzył, z˙ e nie zauwa˙zył nawet mojego wyj´scia. Stirner musiał by´c zapalonym łaz˛ega,˛ a Lum zgoła marato´nczykiem, bowiem narzucili naprawd˛e ostre tempo. Naładowany po czupryn˛e prochami dotrzymywałem im kroku bez trudu, ale wolałem nie my´sle´c, co b˛edzie, gdy s´rodki przestana˛ działa´c. Bite drogi, linia przesyłowa, jaki´s kanał i po paru godzinach s´wiatła miasta były ju˙z daleko, a przed nami wznosiły si˛e góry. Stirner zarzadził ˛ w ko´ncu przerw˛e, zatem siedli´smy pod najbli˙zszym drzewem. — Je´sli chcecie co´s zje´sc´ , to teraz, bo zostawiamy tu baga˙ze — poinformował przewodnik. — Jeste´smy blisko? — Bardzo. Do tamy podejdziemy przez kanał odpływowy, o tej porze roku całkiem suchy. Jego wylot znajduje si˛e na brzegu rzeki w pobli˙zu elektrowni. — W ten sposób ominiemy stra˙ze — ucieszyłem si˛e. — Do transportera te˙z b˛edzie blisko. Ile czasu zostało do s´witu? — Co najmniej cztery godziny. — To s´licznie, pora na nast˛epna˛ pigułk˛e czy zastrzyk, bo inaczej padn˛e. I trzymajmy si˛e planu. Trzeba wysła´c wiadomo´sc´ , nim co´s naprawd˛e złego zacznie si˛e tu dzia´c.
119
Zjedli´smy, ukryli´smy baga˙ze w dziupli, dostałem zastrzyk i ruszyli´smy. Po niedługiej chwili Stirner znalazł wylot kanału. — Nie zamieszkuje tych okolic nic gro´znego? — spytałem podejrzliwie, gdy zagł˛ebili´smy si˛e w kompletna˛ ciemno´sc´ kanału. — Watpi˛ ˛ e, pora deszczowa niedawno min˛eła, a wówczas kanał wypełnia woda. — A poza tym na kontynencie nie ma niebezpiecznych zwierzat ˛ — dodał lekarz. Potykajac ˛ si˛e w mroku i uwa˙zajac ˛ na głowy, brn˛eli´smy dalej. Gdy dotarli´smy wreszcie do wylotu, wzrok tak przywykł do ciemno´sci, z˙ e rozgwie˙zd˙zone niebo wydało si˛e nader jasne. — Teraz cicho — ostrzegł Stirner. — Moga˛ by´c blisko, a po nocy głos tu dobrze niesie. — Poczekajcie tutaj. Załatwi˛e spraw˛e jak najszybciej — poleciłem i wystawiłem ostro˙znie głow˛e na zewnatrz. ˛ Nikt mi jej nie odstrzelił, nikt mi te˙z nie dał w łeb. Dobrze. Wylot kanału znajdował si˛e na niezbyt stromej skarpie, nieco powy˙zej lustra wody, powy˙zej była elektrownia. Wspiałem ˛ si˛e na gór˛e i rozchyliłem bujnie rosnac ˛ a˛ traw˛e. Mogłem sobie pogratulowa´c — nie dalej ni˙z dwadzie´scia metrów ode mnie stała pancerka dowodzenia, a wokół nie było wida´c z˙ ywej duszy. Cicho pokonałem owa˛ odległo´sc´ i równie cicho dostałem si˛e do pojazdu. Skrzynka tkwiła pod siedzeniem, si˛egnałem ˛ zatem do s´rodka. Była pusta! Dokładnie w tym samym momencie za moimi plecami otworzyły si˛e drzwi do sali turbin i zalało mnie s´wiatło. W drzwiach stał sier˙zant Blogh. W prawej dłoni trzymał bro´n, w lewej ptaka. — Tego pan szuka, panie kapitanie? — spytał spokojnie. Przyznaj˛e, z˙ e mnie zatkało.
20 — Jest pan zbiegłym przest˛epca˛ — u´smiechnał ˛ si˛e zło´sliwie sier˙zant. — Przysłali tu helikopter i zabrali wszystkie pana rzeczy, a ja dopiero po ich odlocie przypomniałem sobie, jaka˛ troska˛ darzył pan zawsze te manierki. Dotad ˛ my´slałem, z˙ e z powodu zawarto´sci, ale skoro okazało si˛e, z˙ e jest pan szpiegiem, przeszukałem skrzynk˛e. Znalazłem to co´s, ale nie zameldowałem, bo chciałem jeszcze z panem sobie porozmawia´c, i wyglada ˛ na to, z˙ e si˛e doczekałem, h˛e, h˛e. . . Teraz prosz˛e powoli wyj´sc´ z wozu i trzyma´c r˛ece nad głowa.˛ Wylazłem jak chciał, a przez cały czas my´slałem intensywnie. — Chciałbym odzyska´c tego ptaka, sier˙zancie — zaproponowałem spokojnie. — Pewnie, z˙ e pan by chciał. Ale niby czemu miałbym go panu odda´c? — By uratowa´c sporo ludzi. Dzi˛eki niemu mo˙zemy sko´nczy´c t˛e inwazj˛e, zanim zamieni si˛e w masakr˛e. — Masakra mi nie przeszkadza. — Przestał si˛e u´smiecha´c. — Jestem z˙ ołnierzem, a ty szpiegiem i zamierzam przekaza´c ci˛e, jak i tego ptaka, przeło˙zonym, co znacznie poprawi moje widoki na dobra,˛ wojskowa˛ karier˛e. Od razu uprzedzam, z˙ e gówno mnie obchodzi, ilu ludzi przy tym zginie. — Łapówka nie wchodzi w gr˛e? — Nie. — Nie mówi˛e o małej łapówce. Mówi˛e o dziesi˛eciu tysiacach ˛ galaktycznych kredytów wypłaconych natychmiast po zjawieniu si˛e tu Marynarki Ligi. Gwarantuj˛e to słowem honoru. — Słowo szpiega? Dziesi˛ec´ tysi˛ecy czy dziesi˛ec´ milionów, to i tak nic dla mnie nie znaczy. Sko´nczysz pod murem, szpiclu. Za plecami zupaka co´s niespodziewanie drgn˛eło, rozległo si˛e głuche łupni˛ecie i podoficer zwalił si˛e ci˛ez˙ ko na ziemi˛e. Nie zastanawiajac ˛ si˛e na przyczynami tego fenomenu, rzuciłem si˛e ku jego broni. ˙ — Zadne takie — rozległ si˛e nowy głos. — Niech pan jej lepiej nie dotyka, kapitanie. Dawniej kapral, obecnie szeregowy Aspya wyszedł z cienia mierzac ˛ we mnie z automatu, którego kolba przed chwila˛ zetkn˛eła si˛e z głowa˛ sier˙zanta.
121
— Zastanawiałem si˛e, po jaka˛ choler˛e ten trep tu siedzi po nocy przy pancerce, teraz ju˙z wiem — u´smiechnał ˛ si˛e zło´sliwie. — Ja bior˛e łapówki. Ale tym razem b˛edzie to dwadzie´scia tysi˛ecy. — Oddaj ptaka, a dostaniesz trzydzie´sci nowych, tytanowych kredytów, ledwie ta inwazja si˛e sko´nczy. W budynku Ligi na Brastyr, masz na to moje słowo. — Mam numer 32959727, jest wielu Aspyów w armii — dodał i zniknał. ˛ Ja zreszta˛ te˙z. Złapałem ptaka i p˛edem dołaczyłem ˛ do czekajacych, ˛ zanim zda˙ ˛zyli pojawi´c si˛e nast˛epni ch˛etni do łatwego zarobku. — Gazem! — poleciłem. — Zaraz mo˙ze si˛e tu zrobi´c goraco! ˛ Nie trzeba ich było pop˛edza´c. Szybko pokonali´smy tunel i spory kawał lasu. Gdzie´s po drodze albo zastrzyk przestał działa´c, albo nie zauwa˙zyłem jakiej´s gał˛ezi, bo ostatnia˛ rzecza,˛ jaka˛ pami˛etam, było to, z˙ e padłem na pysk. Obudziłem si˛e le˙zac ˛ na plecach tu˙z na skraju lasu. Zaczynało s´wita´c. — Ptak! — Tu jest — odezwał si˛e z boku Stirner. — Zemdlałe´s, wi˛ec nie´sli´smy ci˛e na zmian˛e, bo Lum stwierdził, z˙ e nast˛epny zastrzyk mo˙ze rozło˙zy´c ci˛e na dłu˙zej. — Jeste´scie nie do zdarcia. Dzi˛eki serdeczne, bo i co wi˛ecej mog˛e powiedzie´c. Szukaja˛ nas? — Niczego nie słyszeli´smy, ale te˙z szli´smy, dopóki było ciemno. Te lasy sa˛ rozległe, wi˛ec w razie czego, poszukiwania zabiora˛ im troch˛e czasu. Zreszta˛ niedaleko jest bezpieczna kryjówka. — To miłe, bo sadz˛ ˛ e, z˙ e nie´zle si˛e wkurza,˛ gdy usłysza˛ transmisj˛e. O ile ju˙z nie ogłoszono alarmu, bo miałem w elektrowni nieprzewidziane spotkanie. — Siadłem z j˛ekiem, a obok zjawił si˛e Lum ze strzykawka.˛ — Przeciwbólowy — powiedział. — Stymulatory poszły na razie w odstawk˛e. Po zabiegu wziałem ˛ ptaka i nacisnałem ˛ gdzie trzeba. Co´s s´wisn˛eło i oczka zal´sniły. — To nagrana wiadomo´sc´ od kapitana Waroda — oznajmił i przewrócił si˛e na grzbiet. — Na piersi jest pokrywka, prosz˛e ja˛ zdja´ ˛c. — Lata s´wietlne ode mnie i dalej rozkazuje — mruknałem, ˛ ale poszukałem klapki mi˛edzy piórami. Przycisnałem ˛ ja˛ i odskoczyła, ukazujac ˛ pod´swietlona˛ klawiaturk˛e z cyframi. — Podaj koordynaty sło´nca tego systemu albo planety, na której jeste´s — polecił ptak. — A skad ˛ niby mam je zna´c? — Je´sli ich nie znasz, ustaw pokr˛etło na czerwonej kresce. Przekr˛eciłem. Ptak otworzył dziób, wysunał ˛ ze´n chyba ze dwa metry anteny. Co´s zaj˛eczało, antena znikn˛eła i ptak ucichł. — Interesujace ˛ — ocenił Lum. — Mo˙zesz mi wyja´sni´c, o co tu chodzi? — Ja nie, ale to pierzaste pewnie tak.
122
— Poniewa˙z nie podałe´s koordynatów planety, nie mo˙zna było wysła´c sygnału FTL — wyja´snił drób. — W takiej sytuacji wysłany został wcze´sniej zakodowany, konwencjonalny sygnał alarmu przeznaczony dla wszystkich jednostek Ligi. Kiedy zostanie odebrany, bez trudu da si˛e ustali´c jego z´ ródło. Ptak odbierze wówczas odpowiedni sygnał i powiadomi ci˛e o tym zdarzeniu. Do tego czasu zostaje wyłaczony, ˛ by oszcz˛edza´c energi˛e. Pozosta´n w jego pobli˙zu, gdy˙z nie wiadomo, kiedy zostanie nawiazana ˛ łaczno´ ˛ sc´ . — Pewnie ka˙za˛ si˛e z tym gównem pochowa´c! — warknałem ˛ w´sciekle, a widzac ˛ malujace ˛ si˛e na twarzach mych towarzyszy zaskoczenie, dodałem: — Zaraz mi zło´sc´ przejdzie, to wyja´sni˛e. — Chodzi o odległo´sc´ , tak? — Zapomniałem, z˙ e Stirner był in˙zynierem. — Wła´snie. Sygnały FTL podró˙zuja˛ z pr˛edko´scia˛ wi˛eksza˛ ni˙z statki nad´swietlne i łaczno´ ˛ sc´ jest praktycznie natychmiastowa. Radiowe za´s, sami wiecie jak szybko. Ile jest do najbli˙zszej gwiazdy? — Trzy przecinek dwa lata s´wietlne. — Cudownie. Mamy do dyspozycji lata całe, bo diabli wiedza,˛ gdzie jest najbli˙zsza baza Ligi. Do tego czasu inwazja i my sami mo˙zemy by´c ju˙z historia.˛ — Zrobiłe´s, co mogłe´s. Nie mo˙zesz si˛e wini´c. — Mog˛e, mog˛e. Nie cierpi˛e przegrywa´c, a jak dotad ˛ nie robi˛e nic innego. Nie macie przypadkiem czego´s do picia? — Wod˛e. — Z braku alternatywy. . . — Napiłem si˛e uczciwie, westchnałem ˛ i oparłem o pie´n drzewa. Pora była pomy´sle´c. W ko´ncu ponownie westchnałem. ˛ — Nadal istnieje pewne rozwiazanie ˛ — powiedziałem. — Trudne, ale wykonalne. Gdybym dostał si˛e na pokład którego´s z tych okr˛etów, konkretnie do kabiny łaczno´ ˛ sci, to nadałbym wiadomo´sc´ . — To chyba do´sc´ niebezpieczne — mruknał ˛ Stirner i zamilkł, nasłuchujac. ˛ — Kto´s tam krzyknał, ˛ szukaja˛ ci˛e. Ruszamy! Obaj złapali mnie pod ramiona, co było niegłupie, bo nogi wcia˙ ˛z mi si˛e pla˛ tały. Na szcz˛es´cie droga nie była długa. Dotarli´smy do betonowego budynku pos´rodku łaki, ˛ wyra´znie jakiego´s w˛ezła energetycznego, w s´rodku gin˛eły bowiem liczne przewody zwieszajace ˛ si˛e ze słupów linii przesyłowej ciagn ˛ acej ˛ si˛e a˙z po horyzont. — Chyba mnie faktycznie szukaja˛ — stwierdziłem, wskazujac ˛ tyralier˛e, która pojawiła si˛e na przeciwległym ko´ncu łaki. ˛ — Spokojnie. Ta stacja zasłania nas całkowicie. Do betonowej s´ciany dotarli´smy nie zauwa˙zeni. W s´cianie tej znajdowały si˛e drzwi z wymalowana˛ trupia˛ główka˛ i skrzy˙zowanymi piszczelami oraz napisem ostrzegawczym. Na Stirnerze nie zrobiło to z˙ adnego wra˙zenia, otworzył tylko ja-
123
ka´ ˛s klapk˛e, wystukał kombinacj˛e cyfr, zamknał, ˛ a drzwi odsun˛eły si˛e bezszelestnie. Ledwie weszli´smy, zamknał ˛ wrota r˛ecznie i u´smiechnał ˛ si˛e. — Nie wleza˛ tu? — spytałem, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po dobrze o´swietlonym wn˛etrzu zaj˛etym głównie przez gruby kabel przesyłowy. — W z˙ aden sposób. Nie znaja˛ kodu, a próba wyłaczenia ˛ automatu powoduje blokad˛e drzwi. — Moga˛ próbowa´c na chama. — A to czemu? Czy maja˛ jaki´s konkretny powód, by przebija´c si˛e przez beton i stal pancerna? ˛ — Tego to ju˙z nie wiem, nie ja dowodz˛e po´scigiem. . . — odparłem, siadajac ˛ przy s´cianie. Obudziłem si˛e, czujac ˛ w ustach smak brudnej s´cierki po pomyjach. — Uchh. . . — charknałem, ˛ otwierajac ˛ oczy. — Dobrze, z˙ e si˛e zdrzemnałe´ ˛ s. — Lum znów s´ciskał w dłoni strzykawk˛e. — Kolejny s´rodek znieczulajacy. ˛ — Ile spałem? — Cały dzie´n. Mamy ju˙z wieczór. Byłem na zewnatrz, ˛ ani s´ladu po z˙ ołnierzach. I tak mieli´smy obudzi´c ci˛e za par˛e minut. Wody? Wypiłem z pół manierki i poczułem si˛e lepiej. Wstałem nawet samodzielnie, nie krzywiac ˛ specjalnie g˛eby. — Czas na nas. — Lepiej poczeka´c, a˙z zastrzyk zacznie działa´c — sprzeciwił si˛e lekarz. — I tak zacznie. Za długo nas nie było i zaczynam si˛e martwi´c, co rzadko mi si˛e zdarza. Dotarli´smy do miasta zm˛eczeni, ale bez przeszkód. Na wszelki wypadek do domu podeszli´smy od tyłu, gdy˙z na ulicy mógł pokaza´c si˛e jaki´s patrol. Zgodnie z umowa˛ drzwi były otwarte. — Masz go! — ucieszył si˛e Morton, gdy weszli´smy do salonu. Rzuciłem mu ptaka i opadłem ci˛ez˙ ko na fotel. Dopiero wtedy dotarło do mnie, z˙ e Morton jest sam. — Wiadomo´sc´ poszła, ale przez radio, i cholera wie, kiedy przyb˛edzie pomoc. Gdzie reszta? — Gdy was nie było, Zennor wział ˛ zakładników — odparł ponuro Morton. — Ogłosił w telewizji, z˙ e b˛edzie ich rozstrzeliwał pojedynczo, dopóki tubylcy nie wróca˛ do pracy. Pierwsza egzekucja o s´wicie, potem co dziesi˛ec´ minut. . . Zacz˛eli przeszukiwa´c ulic˛e, a zatem Sharla i pozostali wyszli i poddali si˛e, aby z˙ ołnierze mnie nie znale´zli. Teraz sa˛ w´sród zakładników i zgina,˛ je´sli Marynarka Ligi nie zjawi si˛e na czas!
21 — To niemo˙zliwe! — Lum był niebotycznie zdumiony, ale spokojny. — Istoty ludzkie tak nie post˛epuja.˛ — Post˛epuja,˛ post˛epuja.˛ O ile z grzeczno´sci nazwiemy Zennora i jego band˛e istotami ludzkimi — warknałem. ˛ — Czy wy wrócicie do pracy? — Nie. Gdyby´s miał czas zrozumie´c zasady Wspólnoty, to wiedziałby´s dlaczego. U jej podstaw le˙zy prawda, z˙ e ka˙zdy człowiek jest osobna˛ i indywidualna˛ cało´scia,˛ odpowiedzialna˛ w pełni za własne istnienie. To, co Zennor zrobi z innym człowiekiem, nie ma w z˙ aden sposób nic wspólnego z czyimkolwiek bytem. — Zennor sadzi ˛ odwrotnie. — Zatem jest w bł˛edzie. Powstrzymałem si˛e od wyrywania włosów gar´sciami, jako z˙ e mógł nas uratowa´c tylko spokój. — My do tego podchodzimy inaczej. Je´sli nie zrobisz niczego, by go powstrzyma´c, staniesz si˛e odpowiedzialny za s´mier´c zakładników — spróbowałem. — To nie tak. Je´sli zrobi˛e co´s, czego chce kto´s wysuwajacy ˛ pod moim adresem gro´zby, wówczas przyznam, z˙ e ma on nade mna˛ kontrol˛e niezale˙znie czy chc˛e tego, czy nie. Pozwol˛e w ten sposób ponownie zaistnie´c układowi władzy, negujac ˛ zasady Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej. Wybrali´smy bierny opór. Nikt nie b˛edzie nami rzadził ˛ ani nam groził. . . — Co nie zmienia faktu, z˙ e mo˙zecie zosta´c wybici. — Cz˛es´c´ zginie, je´sli Zennor si˛e uprze — zgodził si˛e ponuro. — Ale morderstwo to bro´n mało skuteczna. Jak mo˙zesz zmusi´c kogo´s do pracy zabijajac ˛ go? — Rozumiem twoje podej´scie, chocia˙z niezbyt mi si˛e podoba. — Ruszyłem na spacer po pokoju, tak mnie nosiło. — Musimy zastanowi´c si˛e, czy nie ma z tego jeszcze jakiego´s innego wyj´scia. Czego konkretnie chce ten szubrawiec? — Był w´sciekły, ale konkretny. Po pierwsze, chce właczenia ˛ pradu ˛ w budynku sztabu, po drugie, regularnych dostaw z˙ ywno´sci dla wojska. Je´sli te dwie sprawy zostana˛ załatwione, to wypu´sci zakładników i zobaczy si˛e, co dalej. — Niemo˙zliwe — ocenił Lum. — Niczego nie dali ani nie zrobili w zamian za prad, ˛ który zu˙zyli, wi˛ec ich odłaczono. ˛ To samo z z˙ ywno´scia.˛ Targi zostały zamkni˛ete, gdy˙z rolnicy nie b˛eda˛ oddawa´c z˙ ywno´sci za darmo. 125
— To jakim cudem ludzie w mie´scie maja˛ co je´sc´ ? — Zaopatruja˛ si˛e u rolników albo opuszczaja˛ miasto. Prawie jedna trzecia populacji ju˙z to zrobiła. — I gdzie poszli? — Gdzie chcieli — u´smiechnał ˛ si˛e, widzac ˛ moja˛ niezbyt madr ˛ a˛ min˛e. — Chyba musz˛e wyja´sni´c ci jeszcze niejedno, bo nie wszystko rozumiesz. Dajmy na to, rolnik, który wytwarza cała˛ z˙ ywno´sc´ , jakiej potrzebuje, jest samowystarczalny. — A je´sli chce buty? — To idzie do szewca i wymienia si˛e z nim na z˙ ywno´sc´ . — Handel wymienny — wyja´snił mi Morton. — Najprymitywniejszy system ekonomiczny, ale nie sprawdza si˛e w społecze´nstwie technicznie rozwini˛etym. . . Umilkł i rozejrzał si˛e wkoło. — Oczywi´scie, w dosłownej postaci mo˙ze nie — u´smiechnał ˛ si˛e Stirner. — Nasza zasada jest troch˛e inna: jednostka dobrowolnie łaczy ˛ si˛e z innymi w grup˛e celowa,˛ która ma jakie´s zadanie do zrealizowania. Za ka˙zda˛ godzin˛e takiej pracy otrzymuje jeden wirr. — Co prosz˛e? — Ekwiwalent jednej godziny pracy zwany wirr. Sa˛ one nast˛epnie wymieniane na inne produkty i usługi. — Wirr to pieniadz ˛ — odezwał si˛e Morton. — A pieniadze ˛ oznaczaja˛ kapitalizm, zatem jeste´scie społecze´nstwem o kapitalistycznych stosunkach produkcji. — Obawiam si˛e, z˙ e niezupełnie. Przyzwalajaca ˛ Wspólnota Otwarta nie oznacza ani kapitalizmu, ani socjalizmu, ani w ogóle z˙ adnego izmu. Znam te okre´slenia z prac Marka Czwartego. Ró˙znica tkwi w tym, z˙ e wirr nie istnieje fizycznie, nie ma odpowiednika w monetach, banknotach czy muszelkach, nie mo˙zna go zainwestowa´c, by czerpa´c z tego korzy´sci. Nie ma u nas banków, nie ma po˙zyczek, kont oszcz˛edno´sciowych ani weksli. Tylko zamacił ˛ mi tym w głowie. — Zaraz, moment. Widziałem tu osoby w pojazdach. Jak zdołały je kupi´c? Kto im po˙zyczał brakujac ˛ a˛ kwot˛e? — Nikt. Je´sli chcesz pojazd, to idziesz do grupy, która je wytwarza i bierzesz go sobie. Płacisz, gdy go u˙zywasz, przestajesz płaci´c, gdy go zwracasz, bo jest ci niepotrzebny. Nie marnuje si˛e zasobów społecze´nstwa. — Nie rozumiem — powiedziałem słabo, nalewajac ˛ sobie szklank˛e wina. Moz˙ e procenty pomoga˛ mi to poja´ ˛c. . . — Naturalnie. Ze sporym obrzydzeniem czytałem kiedy´s o odłamie filozofii zwanym etyka˛ pracy. Twierdzi ona, z˙ e jednostka powinna ci˛ez˙ ko pracowa´c, by uzyska´c dobra niezb˛edne do prze˙zycia, a w przypadku automatyzacji produkcji nie ma nic złego w tym, z˙ e niepotrzebny pracownik umrze z głodu. To hipokryzja. Ci, którzy maja˛ kapitał, wcale nie musza˛ bowiem pracowa´c, a mimo to nadal
126
b˛eda˛ powi˛eksza´c swoje zasoby dóbr dzi˛eki inwestycjom, pogardzajac ˛ jednoczes´nie tymi, którzy stracili prac˛e. Paranoja! My przyj˛eli´smy inna˛ zasad˛e: im wi˛ecej si˛e produkuje, tym wi˛ecej jest dóbr do podziału, dzi˛eki czemu siła nabywcza wirra ulega wzmocnieniu. Co´s zacz˛eło powoli do mnie dociera´c. — To znaczy, z˙ e jednostka mo˙ze mniej pracowa´c, b˛edac ˛ wcia˙ ˛z tak samo wypłacalna? ˛ — Dokładnie. — To ile jednostka musi pracowa´c w ciagu ˛ tygodnia, aby prze˙zy´c? — Je´sli wystarcza jej proste schronienie i niewyszukana z˙ ywno´sc´ , to dwie, trzy godziny w tygodniu. — Ja si˛e tu przenosz˛e! — oznajmił powa˙znie Morton. Przytaknałem ˛ ze zrozumieniem i u´smiechnałem ˛ si˛e. Co´s zaczynało mi s´wita´c, i to co´s tak prostego i skutecznego, z˙ e nie do wiary. Przeanalizowałem to dokładniej i stwierdziłem, z˙ e rzecz jest wykonalna, cho´c jeszcze nie teraz. Przede wszystkim trzeba było zaja´ ˛c si˛e zakładnikami. — Zbli˙za si˛e s´wit, dzi˛eki za wykład, rozja´snił mi nieco w głowie. Ale mam pytanie: co robicie w razie niebezpiecze´nstwa, takiego jak po˙zar czy powód´z? Niebezpiecze´nstwa nagłego, które zagra˙za nie tylko jednostce, ale i grupie? — Doskonałe pytanie! — ucieszył si˛e Lum i złapał jaki´s opasły tom z półki. — Tu jest. . . Mark Czwarty przewidział i taka˛ sytuacj˛e. . . O, mam: Podstawa˛ obrony jest bierny opór, a nie przemoc, ale do czasu stworzenia społecze´nstwa bez rzadu ˛ nale˙zy liczy´c si˛e z problemami i przypadkami u˙zycia siły wobec zwolenników Wspólnoty. Jako z˙ e martwi nie sa˛ w stanie niczego tworzy´c, a współistnienie mo˙ze okaza´c si˛e niemo˙zliwe, nale˙zy opu´sci´c dany teren obj˛ety wrogimi działaniami. Mo˙ze si˛e jednak zdarzy´c i tak, z˙ e prze´sladowcy poda˙ ˛za˛ za uciekinierami, wówczas nale˙zy ich traktowa´c jak naturalny kataklizm, taki jak wybuch wulkanu lub huragan. Człowiek rozumny nie dyskutuje o etyce ze strumieniem lawy, tylko próbuje albo uciec, albo, je´sli nie ma innego wyj´scia, zmieni´c kierunek tego strumienia. Lum zamknał ˛ ksi˛eg˛e z triumfem. — A zatem mamy rozwiazanie ˛ — oznajmił rado´snie Stirner i wybiegł z domu. Gapiłem si˛e w drzwi niczym wrona w drewniane pi˛ec´ groszy, gdy Morton przemówił pierwszy. — Mo˙ze kto´s by mi wytłumaczył, co było w tym cytacie rewelacyjnego? I co nam to daje? — Jasno´sc´ — odparł Lum. — Je´sli nie sprzeciwimy si˛e rozwojowi sytuacji, popełnimy w pewnym sensie samobójstwo, a to byłby nonsens. Sprzeciwimy si˛e wi˛ec i wycofamy. — Nadal nie rozumiem — przyznałem.
127
— Prad ˛ zostanie ponownie podłaczony, ˛ a rynki otwarte. Cz˛es´c´ rolników b˛edzie z pewno´scia˛ nieco wi˛ecej pracowa´c, poniewa˙z zapobiegnie to skutkom katastrofy naturalnej. Inni nie, zatem ilo´sc´ z˙ ywno´sci dostarczanej do miasta b˛edzie si˛e zmniejsza´c, wi˛ec mieszka´ncy metropolii zaczna˛ ja˛ opuszcza´c. Proces ten b˛edzie post˛epował lawinowo, przez co ustanie w mie´scie zapotrzebowanie na prad, ˛ elektrownie zostana˛ wyłaczone, ˛ a pracownicy pójda˛ do domów. W bardzo krótkim czasie wojsko b˛edzie faktycznym panem miasta, ale poza nim nikt tu ju˙z nie zamieszka. — Moga˛ zmusi´c was do pracy pod gro´zba˛ u˙zycia broni. — Naturalnie, ale tylko w układzie jeden na jednego. Uzbrojony mo˙ze zmusi´c do pracy bezbronnego, chocia˙z tak naprawd˛e zale˙zy to od zdania jego ofiary. Niemniej warto zauwa˙zy´c, z˙ e nadzorca tak˙ze wykonuje w ten sposób swoja˛ prac˛e, chocia˙z zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy. Ma cały czas pilnowa´c, by ten drugi robił, co trzeba. Watpi˛ ˛ e, by Zennor wiele z tego skorzystał na dłu˙zsza˛ met˛e. — Wobec tego mam pytanie hipotetycznej natury — powiedziałem po chwili milczenia. — Takie sa˛ najlepsze. — Je´sli udałbym si˛e do innego miasta i zaczał ˛ szuka´c pracy, zostan˛e zaakceptowany? — Oczywi´scie. To naturalne w naszej Wspólnocie. — A gdyby tam nie było z˙ adnej roboty? — Praca jest zawsze. Nale˙zy pami˛eta´c o korzy´sciach płynacych ˛ z warto´sci wirra. Teoretycznie powinno wystarczy´c kilka minut, by znale´zc´ zaj˛ecie. — No dobrze, a gdyby który´s z z˙ ołnierzy zdecydował si˛e opu´sci´c armi˛e. . . — To jego prawo! — Na ten temat sa˛ ró˙zne szkoły. Ale gdyby poszedł gdzie´s, to czy znajdzie prac˛e, nie b˛edzie traktowany jak tr˛edowaty, b˛edzie mógł pozosta´c, gdzie zechce i tak dalej? — Oczywi´scie. To naturalne, wr˛ecz nieuniknione. Chyba z˙ e odrzuci zasady Wspólnoty. . . — Je´sli my´slisz to, co ja, to uwa˙zam, z˙ e jeste´s genialny! — krzyknał ˛ Morton, zrywajac ˛ si˛e na równe nogi. — A wi˛ec jestem! Nie liczac ˛ oficerów i podoficerów, cała reszta to armia z poboru, a w znacznej cz˛es´ci nawet na sił˛e doprowadzona do poboru. Je´sli umo˙zliwimy tym chłopakom spokojne z˙ ycie na tej planecie, to Zennor w krótkim czasie pozostanie bez wojska. Drzwi otworzyły si˛e nagle, obaj zanurkowali´smy wi˛ec, szukajac ˛ osłony — Morton za kanapa,˛ ja za fotelem, ale to tylko Stirner wrócił, wiodac ˛ triumfalnie uwolnionych zakładników. Morton rzucił si˛e ku Sharli, a ja spokojnie otrzepałem spodnie. — Szybko ci poszło — pogratulowałem Stirnerowi. 128
— U˙zyłem wideofonu, wybrałem numer przewidziany na wypadek zagro˙zenia i wszystkich, którzy odebrali, poinformowałem o naszym odkryciu. Prad ˛ właczo˛ no natychmiast, a pierwszy transport z˙ ywno´sci dotarł przed kwadransem. Zennor dotrzymał słowa i jeste´smy. — Ten go´sc´ jest przekonany, z˙ e wygrał ju˙z wojn˛e, ale poczekaj, a˙z opowiem ci, na co tu jeszcze wpadli´smy. Sukces gwarantowany, nawet je´sli Marynarka Ligi nigdy tu nie dotrze. — Przepraszam, nie rozumiem. — Powiedziałem, z˙ e zaraz. Uczcijmy fakt, z˙ e znowu jeste´smy w komplecie. Pomysł został przyj˛ety bez oporów i natychmiast wprowadzono go w z˙ ycie. — Najpierw nale˙zy si˛e wam kilka słów wyja´snienia. Mianowicie ta umundurowana banda, która was zaatakowała, czyli wojsko, to instytucja prze˙zytek, rodem jeszcze z zamierzchłych poczatków ˛ ludzkiej cywilizacji, gdy prze˙zycie zale˙zało od fizycznej obrony lub ataku. Zachowanie takie faworyzowało jednostki agresywne. Wygrani przekazywali swe niekorzystne cechy potomstwu. Tym samym w społecze´nstwie dominowały jednostki, których geny warunkowały podatno´sc´ na zachowania agresywne. Z czasem wynikło z tego wiele kłopotów, gdy˙z nadeszły czasy, gdy nie trzeba si˛e było ju˙z przed nikim broni´c, a ochota do bitki pozostała. Wyładowywano si˛e zatem na pierwszym lepszym fikcyjnym wrogu i ludzie dalej tłukli si˛e mi˛edzy soba.˛ Jeste´smy jedynym znanym gatunkiem, który przejawia podobne zachowania, i nie jest to powód do dumy. Wojsko to grupa społeczna o charakterze instytucji kierowana przez osobników posiadajacych ˛ szczególnie rozwini˛ete owe cechy agresywne. Sa˛ to faceci zazwyczaj w pewnym wieku, czyli tak zwani oficerowie. Nic nie robia,˛ tylko wydaja˛ rozkazy podoficerom, którzy dopilnowuja˛ ich wykonania przez z˙ ołnierzy, czyli ludzi młodych, jakich w wojsku jest najwi˛ecej. Najciekawszy za´s w tym wszystkim jest fakt, z˙ e nie sa˛ oni członkami instytucji wojskowej z własnej woli, tylko zostali przymuszeni do zało˙zenia munduru. Niejeden długo odwlekał t˛e chwil˛e, a˙z w ko´ncu go dorwano. . . — To ostatnie wymagało osobnego wyja´snienia, ale warto było podja´ ˛c ten trud. Gdy wreszcie to, co trzeba, dotarło do zgromadzonych, wygladali ˛ na zdrowo wstrza´ ˛sni˛etych. Poczekałem chwil˛e, a˙z dojda˛ do siebie i zabrałem si˛e za point˛e. — Jak sadzicie, ˛ czy znajda˛ si˛e w´sród was ch˛etni, aby bez zapłaty w wirrach pomóc przy uwolnieniu tych młodych ludzi? — To nasz obowiazek ˛ — sapnał ˛ Lum przy ogólnym aplauzie. — Tak jak uratowa´c tonacego. ˛ To obowiazek ˛ publiczny, a za taki nie oczekuje si˛e zapłaty. ´ — Slicznie! Zatem naucz˛e was jeszcze jednego nowego słowa. . . — Mog˛e? — wtracił ˛ si˛e Morton. — Dezercja! Przytaknałem. ˛ W ko´ncu zacz˛eli´smy działa´c.
22 Entuzjazm musiał w ko´ncu ustapi´ ˛ c zm˛eczeniu, tote˙z uzgodnili´smy, z˙ e reszt˛e szczegółów omówimy rano. Dostałem pokój z wygodnym łó˙zkiem i portretem efektownie u´smiechni˛etego Marka Czwartego i zasnałem ˛ jak kłoda. Nast˛epnego dnia po południu plan był ju˙z gotów. — Musz˛e jeszcze go wypróbowa´c aby poprawi´c ewentualne bł˛edy, a uwagi przekaza´c innym — poinformowałem pomocników. — W zasadzie idziemy na wariata i gramy durnia, to taki dawny zwrot, z którym zetknałem ˛ si˛e studiujac ˛ histori˛e kryminalistyki. Odb˛edzie si˛e to tak: dzi´s wieczorem wejd˛e do jednej z restauracji, stan˛e obok upatrzonego z˙ ołnierza i zagadam. Stiraer b˛edzie siedział przy sasiednim ˛ stoliku, przy którym b˛edzie wolne miejsce. Siad˛ ˛ e tam z tym wojakiem, by´s mógł słysze´c nasza˛ rozmow˛e. Sharla b˛edzie razem z toba˛ jako twoja córka. . . — Ona nie jest moja˛ córka.˛ Czasami naiwno´sc´ i dosłowno´sc´ wyznawców idei Marka Czwartego mogła jednak doprowadzi´c do rozpaczy, a tutaj nawet upi´c si˛e nie było czym. Pozostawało tłumaczy´c dalej. — Ale dzi´s wieczorem b˛edzie. Macie tu teatry? — Oczywi´scie. Sam w młodo´sci sporo wyst˛epowałem, zanim przyciagn˛ ˛ eły mnie hydroelektrownie. Grałem nawet tytułowa˛ rol˛e w takiej klasycznej sztuce, zaraz, jak to szło. . . byłem albo mnie nie było. . . — Cudownie. Ze starym aktorem pójdzie łatwiej. Dzi´s po prostu zagrasz rol˛e jej ojca, a ona twojej córki. Na pierwszego delikwenta wybior˛e kogo´s w miar˛e prymitywnego, bo to ma by´c instrukta˙z. — A co ja mam robi´c? — spytał Morton. — Nagra´c to wszystko, ale czysto i dokładnie, aby mogło by´c u˙zyte do szkolenia nast˛epnych antywerbowników. Tylko trzymaj sprz˛et w ukryciu, bo jak wojak zobaczy, z˙ e kr˛ecisz, to uzna, z˙ e jeste´smy z czołówki filmowej lub kontrwywiadu. Sa˛ pytania? Odczekali´smy do zmroku i wyruszyli´smy poprzedzani wypróbowanym ju˙z ochotniczym zwiadem, dzi˛eki czemu nie niepokojeni dotarli´smy do dzielnicy Yaillant, w której było najwi˛ecej restauracji i barów. Tego wieczoru ledwie czwarta cz˛es´c´ lokali była czynna, a okolica raczej wyludniona. Stirner zaprowadził 130
nas do przybytku zwanego „Gruby Farmer”, w którym zawsze si˛e stołował b˛edac ˛ w mie´scie. Wewnatrz ˛ było kilku tubylców, ale ani jednego z˙ ołnierza, co było nieco dziwne. — Mówiłe´s, z˙ e wychodza˛ na przepustki — wziałem ˛ Stirnera na spytki. — To gdzie sa? ˛ — Oczywi´scie, z˙ e nie tu. — A niby dlaczego oczywi´scie? — Poniewa˙z nie moga˛ zapłaci´c i nikt ich nie obsługuje. — Ale skoro sa˛ armia˛ zdobywców, to kto im broni wej´sc´ i je´sc´ ? — Nikt, tyle z˙ e w tym przypadku go´scie opuszczaja˛ lokal, a wła´sciciel go zamyka. — No tak, sam powinienem na to wpa´sc´ . Zajmijcie miejsca, a ja spróbuj˛e rozkr˛eci´c ten interes. Stojac ˛ pod latarnia˛ z nie dopalonym cygarem, czułem si˛e w najlepszym razie jak alfons, by nie pomy´sle´c o czym´s gorszym. Na szcz˛es´cie nikt nie próbował składa´c mi atrakcyjnych propozycji. Kwitłem tak dłu˙zsza˛ chwil˛e, a˙z w zasi˛egu wzroku pojawiły si˛e dwie postacie w mundurach, z czapkami na bakier i r˛ekami w kieszeniach. Ot, typowe wojsko na przepustce. Zatrzymali si˛e przy oknie „Grubego Farmera”, tote˙z podszedłem od tyłu z cygarem w gar´sci. — Macie ogie´n? — A˙z podskoczyli. — Gadasz z nami! — krzyknał ˛ odwa˙zniejszy. — Gadam. Pochlebiam sobie, z˙ e jestem niezłym lingwista.˛ Ale pytałem, czy macie ogie´n? — Nie pal˛e. — Punkt dla ciebie, bo to szkodzi. Naprawd˛e nie macie zapałek? Obaj sm˛etnie potrzasn˛ ˛ eli głowami, z˙ e nie. — Szkoda, mo˙ze maja˛ co´s w knajpie. Nie zjecie czego´s, dajac ˛ mi okazj˛e do po´cwiczenia j˛ezyka? — Nie da si˛e. Ju˙z próbowali´smy. Zamykaja˛ zaraz knajp˛e i ida˛ w diabły. — Aaa, bo nie macie wirrów, to lokalna waluta. Ja mam kilka, to wam postawi˛e. . . — nie doko´nczyłem, bo praktycznie wmiotło ich do s´rodka. Poda˙ ˛zyłem statecznie za nimi. Barman spokojnie przyjał ˛ zamówienie na trzy piwa i pudełko zapałek. Po˙zyczona˛ od Stirnera dyskietk˛e wsunałem ˛ w szczelin˛e w kontuarze, ile´s tam wirrów zdj˛etych zostało z konta starszego pana, a ja złapałem wysuni˛ety dysk. — Za armi˛e, chłopcy! — zaproponowałem toast. — Mam nadziej˛e, z˙ e nie b˛edziecie z˙ ałowa´c swego wyboru kariery. Wychylili duszkiem po pół kufla, nim dotarł do nich sens tego, co powiedziałem. — Akurat wyboru! — Te˙z mi kariera! Z poboru wzi˛eli! 131
— I w dup˛e dali na kursie rekruckim! Kto by wybierał co´s takiego! Reakcja była tak spontaniczna, z˙ e a˙z si˛e przekrzykiwali. Zamówiłem po steku z frytkami i kolejnym piwie, a wszystko to znikn˛eło w mgnieniu oka. Przy nast˛epnych piwach starali si˛e nawet nie czka´c, a to ze wzgl˛edu na siedzac ˛ a˛ przy sasiednim ˛ stoliku Sharl˛e, która˛ zda˙ ˛zyli ju˙z zauwa˙zy´c; niemniej na sier˙zantów i innych kaprali wylewali jedno wiadro pomyj za drugim. Dałem zna´c Stirnerowi i skryłem twarz za kuflem. — Młodzi z˙ ołnierze z odległej planety — zagaił. — Przepraszam, ale niechca˛ cy słyszeli´smy z córka˛ wasza˛ rozmow˛e, stad ˛ te˙z mamy pytanie. Czy to prawda, z˙ e zostali´scie zmuszeni do słu˙zby całkowicie wbrew waszej woli? — Mo˙zesz si˛e zało˙zy´c, z˙ e tak — odparli, nie spuszczajac ˛ wzroku z Sharli. Byli tak zaaferowani, z˙ e prawie nie słyszeli Stirnera. Postawiłem ka˙zdemu przed nosem po kuflu. To nieco ich rozproszyło i Stirner miał wreszcie szans˛e na nawia˛ zanie kontaktu. — Przykro mi słucha´c o waszych nieszcz˛es´ciach, tym bardziej z˙ e na tej planecie co´s takiego byłoby niemo˙zliwe. Zmuszanie kogo´s do czegokolwiek jest niezgodne z naszymi zasadami. Ciekawi mnie natomiast, dlaczego dali´scie si˛e tak traktowa´c? — A co mieli´smy robi´c? Wkoło płot, nadzór przez cały dzie´n, kula w łeb za ucieczk˛e i nigdzie nie mo˙zna si˛e ukry´c, bo od razu obstawia˛ rodzin˛e, a facetowi w mundurze nikt obcy nie pomo˙ze. — Dziwne, zaiste, miejsce — stwierdził Stirner. — My tu nie mamy ani płotów, ani wolno biegajacych ˛ po okolicy strzelców. Ziemi jest dostatek, ludzie przyja´zni, a jak kto jest ubrany, nie ma najmniejszego znaczenia. Tak wiec, cho´c mo˙ze trudno wam sobie to wyobrazi´c, cała planeta stoi przed wami otworem. Je´sli nie b˛edziecie tego chcieli, to nikt niepo˙zadany ˛ was nie znajdzie. Obaj siedzieli sztywno, próbujac ˛ przetrawi´c to, co usłyszeli, a przy tej ilo´sci piwa nie było to łatwe. — Kurwa. . . — westchnał ˛ jeden z nich z rozmarzeniem. — Nie znam słowa, którego u˙zyłe´s, ale widz˛e, z˙ e niezbyt wierzysz w to, co powiedział mój ojciec. — Sharla u´smiechn˛eła si˛e rozbrajajaco. ˛ — Zapewniani was jednak, z˙ e to prawda. Mieszkamy w wiosce o dzie´n drogi pociagiem ˛ stad. ˛ Oto nasze bilety, je´sli chcecie sprawdzi´c. Mo˙zecie je nawet wzia´ ˛c sobie na pamiatk˛ ˛ e. Wzi˛eli. Najwyra´zniej proces my´slowy dobiegł ko´nca, i to z jedynym wła´sciwym wynikiem. — Boczne wej´scie na stacj˛e nie jest pilnowane — dodała mimochodem dziewczyna. — Ale pociag ˛ wkrótce odjedzie. — Stirner wstał i podniósł spory tobół z podłogi. — Musz˛e i´sc´ do necesejo, jak to si˛e u nas na wsi mówi. Tu sa˛ ubrania dla moich chłopaków, którzy osobliwym trafem sa˛ akurat waszej budowy. Jak chcecie, to mo˙zecie je przymierzy´c. . . 132
Omal si˛e nie pozabijali w drodze do wychodka. — Znasz dobrze t˛e wiosk˛e? — spytałem Sharl˛e. — Mo˙zesz ich zaprowadzi´c do kogo´s, kto im pomo˙ze? — W z˙ yciu tam nie byłam, ale zapominasz o zasadach naszej Wspólnoty. Ka˙zdy pomo˙ze im z rado´scia,˛ ja tylko wytłumacz˛e podstawy. Wróc˛e za dwa dni, nie musicie si˛e o mnie martwi´c. Popatrzcie, jakie ładne chłopaki zrobiły si˛e z nich, gdy zrzucili mundury! Ładni to oni obiektywnie rzecz biorac ˛ nie byli, tym bardziej z˙ e wdzianka pasowały raczej mniej, ni˙z wi˛ecej, ale rzeczywi´scie utracili wojskowy wyglad. ˛ Wyszli, a ja wróciłem do rzeczywisto´sci i do siedzacego ˛ przy pobliskim stoliku Mortona, tak zapatrzonego w drzwi, za którymi znikn˛eła dziewczyna, z˙ e dopiero drugi kopniak wyrwał go z odr˛etwienia. — Wróci pojutrze. Nagrałe´s wszystko? — Wszystko. Postawisz mi piwo? Tyle wypili´scie, a ja tylko jedno, które Sharla postawiła mi przed waszym przyj´sciem. . . — Nie j˛ecz. Na słu˙zbie si˛e nie pije. — Mam ich mundury, jak chciałe´s — dołaczył ˛ do nas Stirner, szcz˛es´liwie przerywajac ˛ z˙ ale Mortona. — I bardzo dobrze. Teraz do studia, przygotowa´c ta´smy. Dotarli´smy tam w wypróbowany ju˙z sposób. Cała obsługa czekała podniecona i gotowa do czynu. — Potrzebujemy kilkuset kopii tego — oznajmiłem bez zb˛ednych wst˛epów, pokazujac ˛ kaset˛e. — Dwie´scie sztuk w godzin˛e — o´swiadczył kto´s, kto´s inny wział ˛ ode mnie ta´sm˛e i zniknał ˛ za drzwiami. — Kto jest re˙zyserem? — spytałem, spogladaj ˛ ac ˛ na towarzystwo. Nader efektowna blondynka zrobiła krok do przodu. — Dobra, jak tylko zało˙zymy mundury, b˛edzie mo˙zna zaczyna´c. Gdzie jest szatnia? Morton wział ˛ mundur w dwa palce, niczym cuchnace ˛ s´cierwo. — Sam widok mo˙ze wp˛edzi´c w depresj˛e — oznajmił ponurym tonem. — Jak pomy´sl˛e, z˙ e mam si˛e w toto ubra´c. . . — Zamknij si˛e i ubieraj — uciałem. ˛ — Teraz jeste´s aktorem, a mundur to twój kostium. Potem mo˙zesz go nawet publicznie spali´c, ale teraz nie rezonuj. Do roboty. Przy zakładaniu spodni co´s z brz˛ekiem wypadło z kieszeni. Nie´smiertelnik szeregowego Pyeka 0765. Obejrzałem go uwa˙znie i co´s zacz˛eło mi s´wita´c. — Tylko nie to! — pisnał ˛ Morton. — Widz˛e, z˙ e znowu wpadasz na jaki´s samobójczy pomysł, sadz ˛ ac ˛ po twoich szklanych oczach. Nie zgłaszam si˛e na ochotnika!
133
— Spokojnie — poklepałem go po ramieniu. — Mam pewien pomysł, ale ciebie on w ogóle nie dotyczy. Zróbmy wreszcie to nagranie i powiem ci, o co chodzi. Morton został usadzony pod s´ciana˛ i wygladał ˛ tak, jakby miano go od r˛eki rozstrzela´c. — Prosz˛e o pełen kadr całej postaci — wskazałem Mortona. — I jeszcze ruchomy mikrofon. Mo˙zemy zaczyna´c. Morton a˙z podskoczył, gdy złapały go dwa reflektory punktowe, a w studiu rozległ si˛e czysty kontralt: — Cisza. Zaczynamy. D´zwi˛ek. . . kamera. . . start! — Witam mieszka´nców planety Hoyan. Widzicie przed soba˛ typowego przymusowego naje´zd´zc˛e z armii, która wyladowała ˛ na naszej planecie. Wraz z ta˛ ta´sma˛ otrzymacie kaset˛e z nagraniem prawdziwego spotkania z dwoma rzeczywistymi z˙ ołnierzami. To, co usłyszycie, zaskoczy was, dla wielu mo˙ze to by´c nawet wstrzas, ˛ ale nagranie jest prawdziwe. Dowiecie si˛e, z˙ e mo˙zna przekona´c naje´zd´zc˛e, by zmienił wojskowa˛ niewol˛e na swobod˛e, jaka˛ zapewnia Przyzwalajaca ˛ Wspólnota Otwarta. Tak wyglada ˛ obiekt, którego powinni´scie szuka´c i przekona´c. — Podszedłem do Mortona. — Zwró´ccie uwag˛e na całkowity brak ozdób czy naszywek na jego r˛ekawach i naramiennikach. Je´sli zobaczycie tu cokolwiek w ilo´sci pojedynczej lub mnogiej, zaniechajcie jakiejkolwiek próby kontaktu, gdy˙z oznacza´c to b˛edzie, z˙ e zamiast ofiary macie do czynienia z oprawca.˛ Uwaz˙ ajcie równie˙z na błyszczace ˛ kawałki metalu na kołnierzu i pagonach. Ci, którzy je nosza,˛ zwani sa˛ oficerami i przewa˙znie sa˛ zbyt głupi, aby mogli stanowi´c niebezpiecze´nstwo, tote˙z marnowaliby´scie tylko na nich czas, chocia˙z zdarzaja˛ si˛e wyjatki. ˛ Szczególna˛ za´s uwag˛e musicie zwróci´c na rodzaj obszycia czapki lub ˙ Oboj˛etne, czy ci ludzie b˛eda˛ mieli cokolwiek naszytego opaski z inicjałami ZP. na r˛ekawach, czy nie, nale˙zy omija´c ich jak morowe powietrze, gdy˙z oni włas´nie moga˛ sprawi´c najwi˛ecej kłopotów, włacznie ˛ z zatrzymaniem lub pobiciem. Upewniajcie si˛e wi˛ec zawsze, czy nie ma z˙ adnego takiego w pobli˙zu, gdy b˛edziecie nawiazywa´ ˛ c kontakt. Ułatwi to zadanie tak wam, jak i tym, których macie przekona´c. Pami˛etajcie, je´sli delikwent odpowie twierdzaco ˛ na pytanie, czy lubi s´wie˙ze powietrze, jest wasz. Niech Mark Czwarty prowadzi was w tej słusznej misji. I to by było na tyle, moi mili! Morton zamrugał gwałtownie oczami, gdy reflektory zgasły. — Co´s ty powiedział o s´wie˙zym powietrzu? ´ eta˛ prawd˛e — odparłem, pokazujac — Swi˛ ˛ mu przepustk˛e znaleziona˛ w kieszeni munduru. — Mam zamiar przekaza´c dzi´s wojsku w bazie radosna˛ nowin˛e, z˙ eby jutro nie trudzili si˛e, aby do niej wraca´c. — Wiedziałem, z˙ e wymy´slisz co´s samobójczego! — pisnał, ˛ wytrzeszczajac ˛ oczy. — Jedyny sposób, w jaki mo˙zesz to zrobi´c, to wchodzac ˛ do bazy! ´ ´ ete słowa. — Swi˛ete słowa, dobrodzieju — przytaknałem ˛ powa˙znie. — Swi˛
23 — To samobójstwo! — desperował Morton. — Skad˙ ˛ ze znowu. To zdrowy rozsadek. ˛ Je´sli ten knur, Zennor, nadal mnie szuka, to raczej nie w wojsku. Ta przepustka wa˙zna jest do północy, ale poniewa˙z w mie´scie nie ma nic do roboty, nikogo nie zdziwi, jak wróc˛e wcze´sniej. Udam si˛e do latryny, do stołówki i innych, podobnie atrakcyjnych miejsc, gdzie tylko zbieraja˛ si˛e z˙ ołnierze, by wsz˛edzie tam posia´c dywersj˛e. A potem zajm˛e si˛e pewnym drobiazgiem, o którym lepiej, z˙ eby´s nie wiedział. Nie martw si˛e o mnie, wystarczy, z˙ e ja ju˙z jestem pełen trosk. — A jak si˛e wydostaniesz? — To mnie akurat najmniej martwi. — I rzeczywi´scie. Miałem obecnie do´sc´ kłopotów na głowie, by ten jeden odło˙zy´c na pó´zniej. — Wiesz, co robi´c z kasetami? — spytałem Stirnera, który jak zwykle kr˛ecił si˛e w pobli˙zu. — Naturalnie. Ochotnicy rozprowadza˛ je w´sród nast˛epnych ochotników, którzy zajma˛ si˛e wykonaniem planu. — Tylko pami˛etaj, by nie zaczyna´c przed dziewiat ˛ a.˛ Hasło musi si˛e rozej´sc´ , a ch˛etnych powinno by´c jak najwi˛ecej, gdy˙z wystarczy, z˙ e oficerowie zorientuja˛ si˛e w sprawie, a zrobia˛ wszystko, aby nam przeszkodzi´c. Najpewniej obstawia˛ wówczas dworce kolejowe albo w ogóle zawiesza˛ odjazdy. Pozostanie przygotowa´c inne s´rodki transportu. Im wi˛ecej ludzi uda nam si˛e namówi´c do dezercji, tym lepiej dla nas i dla nich. Dobra, zajmiesz si˛e tu wszystkim do mojego powrotu. Zostałe´s głównym specjalista˛ do spraw dezercji. — Jak długo ci˛e nie b˛edzie? — Poj˛ecia nie mam. Mog˛e tylko zagwarantowa´c, z˙ e postaram si˛e załatwi´c spraw˛e jak najszybciej. Wi˛ecej nie było sensu mówi´c, zatem naciagn ˛ ałem ˛ czapk˛e na oczy i wyszedłem. — Powodzenia — powiedział jeszcze Morton do moich pleców. W˛edrujac ˛ pustymi ulicami ku bazie, nie byłem w najlepszym nastroju, a na dodatek nie mogłem si˛e niczego napi´c, jako z˙ e wirrdisk oddałem przez wyj´sciem
135
Stirnerowi. Do´sc´ szybko znalazłem si˛e w okolicy, gdzie kł˛ebiło si˛e sporo pechowców w mundurach, zaj˛etych głównie przygladaniem ˛ si˛e czynnym jeszcze lokalom. Niezła przepustka, nie ma co. Pora była jeszcze wczesna, ale wielu z˙ ołnierzy wracało ju˙z do koszar w Fielden Field, gdzie urzadzono ˛ główna˛ baz˛e sił inwazyjnych. Dołaczyłem ˛ do tego tłumu, z˙ ywo przypominajacego ˛ kondukt pogrzebowy. Zielone łaki, ˛ na których dotad ˛ mieszka´ncy urzadzali ˛ pikniki, otoczone były drucianym płotem zwie´nczonym kolczatka˛ i dodatkowo o´swietlonym rozmieszczonymi co pi˛ec´ dziesiat ˛ metrów reflektorami. Zielone zreszta˛ ju˙z nie byty, zniszczyły je gasienice, ˛ koła i buty korpusu ekspedycyjnego, a pokryły tysiace ˛ szarych wojskowych namiotów i kilkana´scie prefabrykowanych baraków. Te pierwsze dla wojska, te drugie dla oficerów. Stanałem ˛ w kolejce ponurych i nieprzyzwoicie klnacych ˛ z˙ ołnierzy z nadzieja,˛ z˙ e z˙ andarm nie b˛edzie si˛e zbytnio przygladał ˛ wracajacemu ˛ z nieudanej przepustki pechowcowi. I rzeczywi´scie. Bez problemów dostałem si˛e do s´rodka. Wcze´sniej sprawdziłem, jaka˛ kwota˛ gotówki dysponowali obaj szcz˛es´ciarze — wystarczało w bufecie na szczyny zwane tu piwem, tote˙z skierowałem si˛e tam, liczac ˛ na spora˛ frekwencj˛e, i nie pomyliłem si˛e. Znalezienie bufetu było proste, wystarczyło poszuka´c z´ ródła dzikiej muzyki. Wewnatrz ˛ znajdowały si˛e ponadto liczne lepy na owady, stoły i przesiakni˛ ˛ ete wszelkimi trunkami ławy, jak i kilkunastu mundurowych sacz ˛ acych ˛ ciepłe piwo. Kupiłem swoje i podszedłem do najbli˙zszego stołu. — Znajdzie si˛e miejsce? — Pierdol si˛e. — Sam si˛e pierdol, i to podwójnie — odparłem uprzejmie. — Pieprzysz jak tubylcy. To wzbudziło odpowiednie zainteresowanie wszystkich przy stole. — Miałe´s przepustk˛e? My idziemy jutro. Jak tam jest? — sypn˛eły si˛e pytania. — Jak na cmentarzu. Nie obsłu˙za˛ ci˛e, bo nie masz ichniej waluty, a jak sam si˛e obsłu˙zysz, to zamykaja˛ lokal i ida˛ w choler˛e. — Te˙z tak słyszeli´smy. I po kiego diabła tam i´sc´ . . . — Jest po co. Je´sli macie do´sc´ tego syfu, to mo˙zecie odej´sc´ , a b˛edzie i jedzenie, i picie, i dziewczyny. Tym razem przy stole zapadła cisza absolutna. — Co´s ty powiedział? — spytał jaki´s niepewny głos. — To, co słyszeli´scie. Wystarczy wolno i´sc´ tam, gdzie sa˛ knajpy, a je´sli kto´s spyta was, czy lubicie s´wie˙ze powietrze, trzeba odpowiedzie´c, z˙ e tak. Dostaniecie cywilne ciuchy i bilet na pociag, ˛ a potem urzadzicie ˛ si˛e z dala od z˙ andarmów i nigdy was nie znajda.˛ — Pierdolisz! — To bym dupa˛ ruszał. Poza tym, co szkodzi spróbowa´c? Sposób jest, a gorzej ni˙z w wojsku nigdzie nie b˛edziecie mieli. 136
Z tym ostatnim nikt nawet nie próbował dyskutowa´c. Natomiast jeden pokombinował chwil˛e i wydało mu si˛e, z˙ e znalazł szczelin˛e. — Je´sli tak, to czemu wróciłe´s? — Dobre pytanie — wstałem i pokazałem przepustk˛e. — Wróciłem po listy od rodziny, a to jest wa˙zne jeszcze do północy. Do zobaczenia w cywilu, naturalnie je´sli starczy wam odwagi. Nast˛epna w kolejce była latryna, gdzie akurat grano w ko´sci. Wygrałem odpowiednia˛ stawk˛e, by zwróci´c na siebie uwag˛e, wygłosiłem swoje i poszedłem dalej. W podobnie pracowity sposób sp˛edziłem czas do jedenastej trzydzie´sci, kiedy było ju˙z nieco zbyt pó´zno, by finał z listami uzna´c za wiarygodny, ale swoje i tak osiagn ˛ ałem. ˛ Plotka jest w wojsku najlepszym s´rodkiem łaczno´ ˛ sci, tote˙z miałem pewno´sc´ , z˙ e jutro wszyscy zainteresowani b˛eda˛ wiedzie´c, co robi´c, i znacznie uszczupla˛ szeregi armii. Zennor chyba dostanie nagłej cholery. Nale˙zało przystapi´ ˛ c do drugiej cz˛es´ci zadania, co wymagało zdecydowanie wy˙zszego stopnia ni˙z szeregowy. Kiedy kto´s raz zakosztuje w wojsku przywilejów stopnia oficerskiego, to nic gorszego go ju˙z nie zadowoli, tote˙z skierowałem si˛e w okolice klubu dla szar˙zy. Nie było to trudne, wystarczyło prze´sledzi´c drog˛e, która˛ poda˙ ˛zali na rozmaite sposoby najbardziej zawiani, zgodnie z zasada,˛ z˙ e im wy˙zszy stopie´n, tym mocniejszy alkohol. Poniewa˙z dokładnie wiedziałem, czego szukam, zignorowałem rzygajacego ˛ kulturalnie pułkownika, podobnie jak czule obj˛etych i dzi˛eki temu trzymajacych ˛ pion dwóch majorów i ukryłem si˛e zaro´slach, z których miałem doskonały widok na wyj´scie. Potrzebny mi był samotny kapitan, i to nie otyły czy zarzygany, ale samodzielnie trzymajacy ˛ si˛e na nogach. Nie musiałem długo czeka´c, po paru minutach wyszedł jeden taki, nieco si˛e zataczajac ˛ i klnac ˛ pod nosem. Mniej wi˛ecej mojego wzrostu, podzwaniajacy ˛ medalami. Przystanał ˛ zło´sliwie pod jedyna˛ w okolicy lampa; ˛ bez trudu zaszedłem go od tyłu i złapałem za szyj˛e. Targnał ˛ si˛e, wi˛ec wzmocniłem chwyt. I nagle wyleciałem w powietrze, zatoczyłem ładny łuk i grzmotnałem ˛ o ziemi˛e. — Oho, bunt w szeregach — parsknał ˛ i przyjał ˛ postaw˛e obronna.˛ Pozbierałem si˛e czym pr˛edzej i skoczyłem ku niemu, wyprowadzajac ˛ cios lewa˛ r˛eka.˛ Odbił i kopnał. ˛ Odskoczyłem, wi˛ec spudłował, ale nie stracił równowagi. — Chcesz zabi´c oficera? Nie dziwi˛e si˛e — oznajmił. — Ja zawsze chciałem zabi´c jakiego´s szeregowego. Chyba przyszła wła´sciwa chwila. Zaatakował, ja zablokowałem. Medale nie były za liczenie gaci, z wielkim trudem udało mi si˛e znale´zc´ chyba jedynego faktycznie wyszkolonego bojowo oficera w tej zasranej armii. To si˛e nazywa mie´c szcz˛es´cie. Zamarkowałem cios w krocze, odskoczył zatem, a ja zawróciłem i pognałem ku namiotom, które na szcz˛es´cie nie były daleko. Za plecami usłyszałem tupot, co znaczyło, z˙ e dał si˛e wzia´ ˛c na lep. Przeskoczyłem nad jedna˛ linka,˛ przemknałem ˛ 137
pod nast˛epna,˛ znów przeskoczyłem. Z tyłu rozległ si˛e trzask i łomot — w tym stanie kapitan nie miał szans, by si˛e w co´s nie zaplata´ ˛ c i nie przewróci´c. W tej sytuacji spokojnie dotarłem do ulicy, przy której stał klub oficerski. Przed frontem baraku odbywały si˛e wła´snie przynajmniej dwa sparringi i jedna młócka ogólna. Wewnatrz ˛ te˙z musiało by´c wesoło, gdy˙z słycha´c było brz˛ek tłuczonego szkła. Obszedłem budynek i wlazłem za ogrodzenie przy drzwiach kuchennych. — A, kurwa, tu jeste´scie!? — usłyszałem za plecami. — Łapa´c te beczułki i do mnie! W drzwiach stał gruby kucharz, słowa za´s skierowane były do pół tuzina nieszcz˛es´ników majacych ˛ akurat słu˙zb˛e w kuchni, którzy najwyra´zniej starali si˛e nie spuszcza´c z oka beczułek z piwem. Poniewa˙z w kuchni było goraco, ˛ pozdejmowali bluzy mundurowe i zostali w brudnych podkoszulkach. Czym pr˛edzej rozebrałem si˛e w podobny sposób, wsunałem ˛ moja˛ kurtk˛e pod jaki´s worek, złapałem skrzynk˛e, z której wystawały szyjki butelek, i dołaczyłem ˛ do reszty. Słu˙zba w kuchni to najgorszy przydział, nie liczac ˛ czyszczenia latryn, i było pewne, z˙ e nawet je´sli moja niedoszła ofiara podniesie alarm, to tutaj szuka´c mnie nie b˛eda.˛ A ja potrzebowałem chwili spokoju, a nie zabawy w kotka i myszk˛e mi˛edzy namiotami. Chciałem sko´nczy´c to, co zaplanowałem sobie na dzisiejsza˛ noc. Targajac ˛ skrzynk˛e dotarłem do kucharza z wytatuowanymi sier˙zanckimi winklami na przedramionach. W gar´sci trzymał chochl˛e na długim trzonku, doskonały or˛ez˙ w kuchennych warunkach. — Ty! — parsknał. ˛ — Skad ˛ si˛e tu wziałe´ ˛ s? — To pomyłka — j˛eknałem. ˛ — Sier˙zant z´ le widział. . . — Sier˙zant zawsze dobrze widzi! — warknał. ˛ — Do zmywania! Dostałem lekko chochla˛ i znalazłem si˛e przy gigantycznym metalowym zlewie, w którym moczyły si˛e brudne gary i patelnie. Niby nic takiego, umy´c podobny rondel, ale radz˛e spróbowa´c, gdy w dodatku jest przypalony i mo˙zna praktycznie do niego wle´zc´ , bo jest niewiele mniejszy od myjacego. ˛ I gdy garów takich jest niemal niesko´nczona ilo´sc´ . . . M˛eczyłem si˛e co najmniej godzin˛e, zanim stwierdziłem, z˙ e wystarczy. Zreszta,˛ je´sli mnie szukali, to do tej chwili nawet najbardziej wytrwałemu z˙ andarmowi musiało si˛e odechcie´c! Wyprostowałem zgi˛ety grzbiet, który gło´sno zatrzeszczał, i otarłem mokrym przedramieniem równie mokre czoło. Dłonie miałem białe i wymoczone za wszystkie czasy, i z wolna zaczynała mnie zalewa´c nagła krew. Do´sc´ ! Pech kucharza polegał na tym, z˙ e akurat w tym momencie rabn ˛ ał ˛ mnie w plecy chochla.˛ — Do roboty, albo b˛edziesz miał, kurwa, kłopoty! Co´s we mnie p˛ekło i przyznaj˛e uczciwie, z˙ e nast˛epnych kilku sekund nie pami˛etam. Gdy przyszedłem do siebie, czterech chłopa usiłowało mnie odciagn ˛ a´ ˛c 138
od metalowego basenu, co im nie bardzo wychodziło. Obok spoczywała jaka´s słabo drgajaca ˛ masa, a raczej jej wypi˛eta cz˛es´c´ w wojskowych spodniach. Reszta kucharza zanurzona była w basenie z garami, a ja przytrzymywałem mu szyj˛e, majac ˛ najwyra´zniej szczery zamiar utopi´c drania. Poniewa˙z zamiar mi przeszedł, czym pr˛edzej pu´sciłem go, w efekcie czego dupa przewa˙zyła i delikwent siadł z pluskiem na posadzce. Z ust, nosa i uszu leciały mu potoki wody. — Po˙zyje — poinformowałem pozostałych, w´sród których nie dostrzegłem z˙ adnej szar˙zy. — Widział to który z kucharzy? — Nie. Wszyscy s´pia˛ pijani w magazynku. — Te˙z ładnie. — Zerwałem ze s´ciany rozkład słu˙zb i podarłem na drobniutkie strz˛epy. — Mo˙zecie wraca´c do jednostek, ale trzyma´c mi g˛eby na kłódk˛e. Ju˙z was nie ma! Nie trzeba było powtarza´c. Ja za´s znalazłem magazynek, wybrałem niegdy´s biała˛ kurtk˛e z naszywkami sier˙zanta i spokojnie wszedłem do jadalni, gdzie zabawa była w pełnym toku. Muzyka grała, oficerowie ryczeli jakie´s marsze, p˛ekało szkło, mordobicie odbywało si˛e przy ogólnym aplauzie. Podłog˛e zalegali ci, którzy sko´nczyli si˛e bawi´c, a reszta robiła co w jej mocy, aby jak najszybciej do nich dołaczy´ ˛ c. Szybko zlustrowałem towarzystwo i zajałem ˛ si˛e kontemplacja˛ pijaków, bowiem pod wpływem przygody z wojowniczym kapitanem przypomniały mi si˛e jeszcze inne, bezpieczniejsze sposoby obrabiania zalanych. Wybrałem chrapiace˛ go w kacie ˛ i nie obrzyganego majora, zadałem go sobie zatem na plecy. — Washa? – wymamrotał półprzytomnie. — Pan major ma słu˙zb˛e w nocy — oznajmiłem. — Sam mi pan major mówił, jak tu przyszedł, z˙ eby go otrze´zwi´c! Paru mniej pijanych pomogło mi nawet, słyszac ˛ magiczne słowo „słu˙zba”, tote˙z wywlokłem go spokojnie do kuchni, a dalej do składziku z gorzała,˛ w którym powinien poczu´c si˛e jak w domu, gdy tylko si˛e obudzi. Klucze wziałem ˛ od kucharza-sier˙zanta, który był wida´c słabej konstrukcji, gdy˙z zemdlał i jeszcze nie doszedł do siebie po przyt˛epieniu. Zamknałem ˛ drzwi, rozebrałem pana majora i przymierzyłem mundur. Nawet czapka pasowała. Zadowolony poprawiłem krawat, zamknałem ˛ drzwi za soba,˛ a klucze wyrzuciłem. Czas był zaja´ ˛c si˛e ratowaniem s´wiata. I miałem dziwne wra˙zenie, z˙ e nie robi˛e tego po raz ostatni.
24 Plan był prosty. Nale˙zało dosta´c si˛e do któregokolwiek z transportowców parkujacych ˛ spokojnie na placu, a konkretnie do kabiny łaczno´ ˛ sci, znale´zc´ koordynaty tej planety i nada´c odpowiedni sygnał. Statki były jasno o´swietlone i dobrze widoczne, ale w tym pijackim raju nie powinno by´c kłopotów z wnikni˛eciem do wn˛etrza. Poprawiłem medale, przy okazji sprawdzajac, ˛ za co mnie udekorowano ´ i uzasadnieniem (najbardziej spodobał mi si˛e ten z napisem ZA WYTRWAŁOS´ C na odwrocie — sze´sc´ tygodni bez magnetowidu na kompanii) i dołaczyłem ˛ do reszty szwendajacego ˛ si˛e wsz˛edzie pijanego bractwa. Bar został tymczasem oddzielony solidna˛ krata˛ od reszty sali, a sanitariusze ładowali wy´swinionych i nieprzytomnych oficerów na nosze i po kolei wynosili na zewnatrz. ˛ Zdolni do poruszania si˛e o własnych siłach, próbowali zrobi´c to samo, czyli wyj´sc´ . Moja˛ uwag˛e zwrócił tercet szpakowatych pułkowników maszerujacy ˛ z du˙zym zaanga˙zowaniem, tyle z˙ e ka˙zdy w inna˛ stron˛e, a poniewa˙z wczepili si˛e jeden w drugiego, a drugi w trzeciego, dreptali wcia˙ ˛z w miejscu. — Id˛e w t˛e sama˛ stron˛e, sir — oznajmiłem prosto w ucho najbli˙zszemu. — Pomog˛e panom. — Dobry chłopak — mruknał ˛ mi tamten w odpowiedzi prosto w nos. Poziom alkoholu we krwi skoczył mi od razu od tego chuchu, ale właczy˛ łem si˛e w gromadk˛e, nadajac ˛ jej zdecydowany wektor ku drzwiom. Na szcz˛es´cie drzwi były dwuskrzydłowe, dzi˛eki czemu zdołali´smy wytoczy´c si˛e na trawnik, skad ˛ mozolnym zygzakiem ruszyli´smy w kierunku ladowiska, ˛ omijajac ˛ szcz˛es´liwie ambulanse, do których ładowano ci˛ez˙ sze przypadki. Moich podopiecznych kierunek nie obchodził, cała ich uwaga skupiona była na stawianiu jednej nogi przed druga˛ w linii mo˙zliwie prostej bez potkni˛ecia o własne ko´nczyny, co naprawd˛e nie było łatwe. Zza naro˙znika wymaszerował na nas pluton z˙ andarmerii, zobaczył trzech pijanych pułkowników i jednego majora, wykonał jak najszybciej przepisowy w tył zwrot i zniknał ˛ nam z oczu. Moje pijaczki stawały si˛e coraz ci˛ez˙ sze i ruszały si˛e coraz wolniej, ale zbliz˙ ali´smy si˛e ju˙z do murowanego budynku pomi˛edzy obozowiskiem a polem la˛ dowiska. Gmach był solidny i nawet teraz stało przed nim dwóch uzbrojonych 140
stra˙zników. Wszystkie kamienie przy s´cie˙zkach pomalowano tu na biało, a trawniki wygladały ˛ dziwnie połyskliwie. Brakowało tylko rulonów zwini˛etego na noc asfaltu, a to dlatego, z˙ e podjazd był betonowy. Nad drzwiami wisiała ozdobna tabliczka: KWATERA GŁÓWNA D-ca Gen. ZENNOR Nie tego szukałem. Wymanewrowałem wi˛ec na trawnik i kolejno poukłada´ GROZI ROZSTRZELANIEM. łem podopiecznych obok tablicy NIE DEPTAC. Zachrapali, ledwie znale´zli si˛e na ziemi. — Wartownik! — wrzasnałem. ˛ — Zawołajcie oficera dy˙zurnego. Panowie pułkownicy si˛e potruli. Wartownikom nawet powieka nie drgn˛eła. — Tak, sir — odszczeknał ˛ jeden z nich, znikajac ˛ we wn˛etrzu. Ja te˙z zniknałem, ˛ kierujac ˛ si˛e ku resztkom stadionu, który zamieniono na la˛ dowisko. Transportowce musiały siada´c na awaryjnym ciagu, ˛ gdy˙z ziemia była zw˛eglona i okopcona, a bli˙zej dysz nawet zeszklona od z˙ aru. Czyste marnotrawstwo, za to efektowne. Podobnie jak przyspawane do kadłubów wie˙zyczki artyleryjskie, całkowicie nieprzydatne do walki w przestrzeni, ale robiace ˛ wra˙zenie. Swoja˛ droga,˛ ci wojskowi musza˛ by´c ci˛ez˙ ko sfrustrowani — tyle przygotowa´n, taka ładna inwazja, a tu nikt nie chce z nimi walczy´c. Rzeczywi´scie, nic, tylko si˛e upi´c z rozpaczy. Szedłem, nieco si˛e zataczajac, ˛ aby wida´c było, z˙ e maszeruje oficer, i to w dodatku pilot, majacy ˛ prawo wróci´c na swój statek. Tak mi si˛e przynajmniej wydawało, z˙ e mam owo prawo, a˙z do chwili gdy na drugim stopniu rampy zostałem zaskoczony przez wartownika. — Sta´c! Słu˙zba wartownicza! — Choler˛e w bok — sapnałem, ˛ odsuwajac ˛ biedaka, który na swoje nieszcz˛e´scie był szeregowym. — Prosz˛e. . . sir. . . panie majorze, nie mo˙ze pan wej´sc´ , dopóki nie poka˙ze pan przepustki. — Odwal si˛e! — warknałem. ˛ — Nie potrzebuj˛e przepustki na własnym statku. Dotarłem prawie do połowy drogi, gdy w luku pokazał si˛e barczysty starszy sier˙zant, całkowicie blokujac ˛ przy tym przej´scie. — To nie pa´nski statek, panie majorze — oznajmił ponuro. — Znam cała˛ załog˛e. Ju˙z chciałem go opieprzy´c, gdy dostrzegłem kanciasty podbródek, fryzur˛e na je˙za i pełne uporu oczy. Z równym powodzeniem mógłbym dyskutowa´c z betonowym murem. — Nie mój statek? — Nie pa´nski statek. 141
— Kurna, nie mój statek. . . — mruknałem ˛ i zawróciłem, dla podtrzymania pozorów tracac ˛ równowag˛e i łapiac ˛ si˛e relingu tu˙z przed padni˛eciem na pysk. Odmaszerowałem ku sztabowi, by wymy´sli´c jaki´s inny plan. Ukryty pod rozło˙zystym drzewem przygladałem ˛ si˛e transportowcom, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Poza tym było pó´zno, pijaczków uło˙zono do snu ˙ i stado spuszczonej ju˙z ze smyczy Zandarmerii pilnowało, by nikt po bazie nie łaził. Pozostało tylko jedno, czyli spróbowa´c za dnia, co było niebezpieczne, ale przy niejakim szcz˛es´ciu mogło si˛e uda´c. Teraz nale˙zało pomy´sle´c o własnym bezpiecze´nstwie i zasłu˙zonym odpoczynku, i wła´snie miałem zamiar to zrobi´c, gdy cisz˛e przerwała seria gło´snych komend i łupanie podkutych butów na schodach sztabu. Warta wykonała kilka łama´nców, regulaminowo prezentujac ˛ bro´n, a z budynku wypadła wataha oficerów z Zennorem na czele. Zdecydowanie nie było to dla mnie zdrowe miejsce. Albo i było! Wpadł mi do głowy samobójczy niemal pomysł. Ignorujac ˛ wyjacy ˛ w głowie alarm instynktu samozachowawczego, ruszyłem za p˛edzac ˛ a˛ przez trawnik grupa.˛ Gdyby który´s si˛e teraz obejrzał, byłoby po mnie, ale udało si˛e. Ich celem było dosta´c si˛e do statku niezale˙znie od tego, kto lub co stan˛ełoby im na drodze, ostatecznie głównodowodzacy ˛ był z nimi! Gnałem zatem starajac ˛ si˛e utrzyma´c równy dystans i wyglada´ ˛ c na marudera w po´scigu za reszta˛ grupy. Do wartownika udało mi si˛e dotrze´c, gdy ostatni z gromadki znikał w luku. — Panie generale. . . — wychrypiałem. — Wła´snie przyszła depesza. . . Minałem ˛ wartownika, który zrobił jedyne, co mu pozostało i zasalutował. Do luku dotarłem bez tchu, ale poza drugim wartownikiem nie było ju˙z tam nikogo. — Gdzie generał? — W kabinie kapitana, sir. — To w pobli˙zu kabiny łaczno´ ˛ sci, je´sli si˛e nie myl˛e? — Tak, sir. Na tym pokładzie, drzwi numer dziewi˛ec´ . Pospieszyłem do schodów, a ledwie zniknałem ˛ wartownikowi z oczu, zwolniłem i przestałem dysze´c. Statek był cichy, korytarze puste, tylko z góry dobiegało echo głosów. Dotarłem do kolejnego pokładu, przeszedłem cicho do drugich schodów i nie spieszac ˛ si˛e, policzyłem do dwustu. Nadal ani z˙ ywego ducha. Rozejrzałem si˛e spokojnie. Du˙ze 9 zdobiło metalowe drzwi, zza których dobiegał gwar, ale nieco dalej ujrzałem napis KABINA ´ ŁACZNO ˛ SCI. Wziałem ˛ gł˛eboki oddech, podszedłem do wła´sciwych drzwi i wyciagn ˛ ałem ˛ r˛ek˛e ku klamce. Klamki jednak nie było. Kto´s ja˛ odciał ˛ i przyspawał stalowe sztaby do framugi, uniemo˙zliwiajac ˛ wej´scie do s´rodka nawet wycie´nczonemu krasnoludkowi. — Co tu robicie? — usłyszałem, próbujac ˛ doj´sc´ do ładu z ta˛ nowina˛ i poczułem nagle w gardle jaka´ ˛s kluch˛e.
142
Odwróciłem si˛e, przełknałem ˛ s´lin˛e i cisnac ˛ a˛ mi si˛e na usta odpowied´z — przede mna˛ stał ledwie porucznik. — Mógłbym o to samo zapyta´c pana, panie poruczniku? — warknałem ˛ lodowato. — To mój okr˛et, majorze. — I dlatego zwraca si˛e pan nieprzepisowo do starszego stopniem? — Przepraszam, sir, ale nie widziałem pagonów, tylko posta´c przy kabinie łaczno´ ˛ sci, a mamy rozkaz. . . ˙ — Zeby nikt si˛e koło niej nie kr˛ecił, tak? — Tak jest, sir. Nachyliłem si˛e bli˙zej, obserwujac ˛ z przyjemno´scia,˛ jak blednie. — No, to ucieszy pana wiadomo´sc´ , i˙z moje rozkazy mówia,˛ z˙ e mam sprawdzi´c, czy pan wykonuje swoje — warknałem. ˛ — Gdzie znajd˛e generała Zennora? — W tej kabinie, sir. Odwróciłem si˛e na pi˛ecie i ruszyłem ku wskazanym drzwiom. Musiałem tam wej´sc´ , bo byłem pewien, z˙ e porucznik b˛edzie mnie obserwował i próba zwykłego opuszczenia statku mogłaby wzbudzi´c jego podejrzliwo´sc´ . Wej´scie do kabiny go uspokoi, pozostało zatem zaryzykowa´c. Otworzyłem drzwi i bez wahania wmaszerowałem do s´rodka. Zebrani studiowali przy stole jaka´ ˛s map˛e, na której odwrócony szcz˛es´liwie plecami Zennor co´s tam pokazywał, komentujac ˛ półgłosem. Zbrobiłem w prawo zwrot i nadziałem si˛e na przy´srubowana˛ do grodzi półk˛e z ksia˙ ˛zkami. Wybrałem jedna˛ na o´slep, odwróciłem si˛e i ruszyłem ku drzwiom. Obecni całkowicie mnie zignorowali. Wyłowiłem z rozmowy jeszcze dwie kurwy i trzy cholery, co znaczyło, z˙ e prowadza˛ typowo wojskowa˛ dyskusj˛e, i wróciłem na korytarz, z którego wła´snie znikał porucznik. Nie spieszac ˛ si˛e dotarłem do schodów i do luku. Wartownik wykonał na mój widok stosowny punkt regulaminu musztry, od czego omal nie dostałem ataku serca, tak wywijał automatem. Zasalutowałem mu niedbale i wyszedłem na chłodne, nocne powietrze, kierujac ˛ si˛e ku zagajnikowi. Czułem si˛e jak ruchoma tarcza, ale do linii drzew dotarłem cały i bez strzelaniny. Oparłem si˛e o pie´n i odetchnałem ˛ z taka˛ ulga,˛ z˙ e z sasiedniego ˛ drzewa o mało nie pospadały li´scie. Wycierajac ˛ zroszone potem czoło, zorientowałem si˛e, z˙ e wcia˙ ˛z trzymam w gar´sci ksia˙ ˛zk˛e. Z czystej ciekawo´sci zerknałem ˛ na wytłoczony na okładce srebrzysty napis: PRAKTYKA WETERYNARYJNA W ZROBOTYZOWANYCH JEDNOSTKACH KAWALERII
143
Tego było ju˙z za du˙zo. Ksia˙ ˛zka wysun˛eła si˛e z moich bezwładnych palców, a ja osunałem ˛ si˛e plecami po pniu i klapnałem ˛ ci˛ez˙ ko na muraw˛e. Ludzie, lito´sci!
25 Odpoczywałem w ciemno´sciach, starajac ˛ si˛e nie my´sle´c o weterynarzach badajacych ˛ mechaniczne konie i analizujac ˛ znaczenie faktu zaspawania drzwi w kabinie łaczno´ ˛ sci. Nie ulegało watpliwo´ ˛ sci, z˙ e nie zrobiono tego wyłacznie ˛ z mojego powodu. Nie, nie byłem przesadnie skromny, ale miałem s´wiadomo´sc´ , z˙ e wi˛ekszo´sc´ oficerów, z Zennorem włacznie, ˛ z pewno´scia˛ nie uznaje mnie za potencjalne niebezpiecze´nstwo. Garth miał jakie´s własne powody i nale˙zało je pozna´c, i to na drodze logicznego rozumowania, bo kaskaderki miałem zdecydowanie do´sc´ . Skoro kabina na statku flagowym była zaspawana, to na pozostałych równie˙z, inaczej rzecz nie miałaby sensu. Celem zabiegu było naturalnie uniemo˙zliwienie nawiazania ˛ łaczno´ ˛ sci. Tylko z kim? Na terenie planety wystarczały normalne radiostacje, które miała ka˙zda jednostka. Nie chodziło te˙z raczej o łaczno´ ˛ sc´ pomi˛edzy statkami, bo cała flota chyba wyładowała. Pozostawało jedno — kontakt pomi˛edzy planetami. Czyli, po pierwsze, Zennor chciał utrzyma´c w tajemnicy przed Marynarka˛ Ligi poło˙zenie zaatakowanej planety do czasu jej całkowitego podbicia. Wiedział, z˙ e tylko Marynarka mogłaby mu w tym przeszkodzi´c, wiedział te˙z, z˙ e ma ona szpiegów, o czym dobitnie s´wiadczyła ilo´sc´ radiolokatorów. Po drugie za´s, najpewniej chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli zosta´c dyktatorem nowego s´wiata stawiajac ˛ Nevenkebl˛e przed faktem dokonanym. Tym bardziej z˙ e zabrał ze soba˛ praktycznie cała˛ zdolna˛ do walki armi˛e wyspy. Czy drugi wniosek był prawdziwy, trudno powiedzie´c, ale nie miało to aktualnie wi˛ekszego znaczenia ani dla mnie, ani dla mieszka´nców planety Hoyan. Wygladało ˛ na to, z˙ e zdani jeste´smy na siebie, je´sli nie liczy´c wiadomo´sci radiowej ku´stykajacej ˛ gdzie´s tam z mizerna˛ pr˛edko´scia˛ s´wiatła, mnie za´s czeka dokonanie z˙ ywota na tej planecie. Aby jednak mie´c spokojna˛ staro´sc´ , nale˙zało najpierw pozby´c si˛e własnymi siłami napastników. Dezercja w´sród szeregowych, to był dobry poczatek, ˛ ale co dalej? Najoszcz˛edniejszym wyj´sciem wydało mi si˛e uruchomienie darmowej bimbrowni, a wówczas oficerowie i podoficerowie przy minimalnej zach˛ecie zapija˛ si˛e w ciagu ˛ roku na s´mier´c. Zaraz po wysnuciu tego wniosku ziewnałem ˛ szeroko, co u´swiadomiło mi, z˙ e zasypiam na siedzaco. ˛ Za´sni˛ecie tutaj na pewno zako´nczyłoby moja˛ karier˛e, tote˙z resztkami woli wstałem i zajałem ˛ si˛e kombinowaniem, jak wydosta´c si˛e z bazy. Najlepiej zaraz 145
i nie na piechot˛e. Znajac ˛ wojskowe zasady, mogłem uzna´c, i˙z pojazdy powinny znajdowa´c si˛e blisko sztabu, bowiem oficerowie organicznie nie lubia˛ chodzi´c. Udałem si˛e wi˛ec w kierunku gmachu, i faktycznie, na parkingu z tyłu stał sobie w´sród wszelkiego nie pilnowanego gasienicowo-kołowego ˛ złomu transporter dowodzenia, dokładnie taki sam, w jakim zjechałem na powierzchni˛e tej planety. Czym pr˛edzej wlazłem do kabiny, stwierdziłem brak kluczyków i z u´smiechem na ustach uruchomiłem silnik spinajac ˛ wyj˛ete ze stacyjki druty. Byle dalej od bramy, jako najlepiej pilnowanego miejsca. Wjechałem na drog˛e prowadzac ˛ a˛ wzdłu˙z płotu i poszukałem odcinka, gdzie z obu stron przysłaniały mnie drzewa. Zatrzymałem wóz i obejrzałem ogrodzenie składajace ˛ si˛e z dziesi˛eciu pasm dru˙ tu kolczastego. Zadna przeszkoda dla pancerki. Ziemia nie była naruszona, czyli nie zakopano tu min. Wsiadłem ponownie do kabiny, wrzuciłem bieg i skr˛eciłem na płot, który runał ˛ przy wtórze gło´snych wyładowa´n. Druty były pod napi˛eciem, czego si˛e zreszta˛ spodziewałem, ale transporter zbudowano z my´sla˛ równie˙z i o takich przeszkodach, zatem otrzymał porzadn ˛ a˛ izolacj˛e. Wyjechałem na ulic˛e, wykr˛eciłem ostro, by nie staranowa´c pomnika Marka Czwartego, który to monument stał na pobliskim placu, i ju˙z wiedziałem, gdzie jestem. Szli´smy t˛edy po uwolnieniu nas przez Stirnera. Przede mna˛ była rzeka, a dalej dzielnice podmiejskie. Przejechałem przez most. Po´scigu nadal nie było, zatem nie musiałem si˛e a˙z tak spieszy´c. Znalazłem kawałek spadzistego brzegu, wykr˛eciłem, wrzuciłem niski bieg i wyskoczyłem z kabiny. Transporter zabulgotał i zniknał ˛ pod woda˛ w miejscu, które wygladało ˛ mi na gł˛ebokie. Słyszac ˛ wreszcie w oddali wycie syren, przemaszerowałem przez spory park i wyszedłem na cicha˛ uliczk˛e. Byłem zm˛eczony, a musiałem jeszcze oddali´c si˛e od rzeki. Wojsko jako cało´sc´ nie jest specjalnie rozgarni˛ete, ale s´lady czyta´c czasem potrafi. Ruszyłem na o´slep, skr˛ecajac ˛ na chybił trafił w boczne uliczki, a˙z w ko´ncu zgubiłem si˛e dokumentnie. Oparłem si˛e o mur przy drewnianej furtce z napisem Dun Roamin i skorzystałem z zaproszenia. Za furtka˛ był ogródek i drzwi do domku. Powiedziałem sobie, z˙ e na tej planecie znajomo´sci zawiera si˛e inaczej, nawet w nocy, i załomotałem do drzwi. W domku zapaliło si˛e s´wiatło. — Kto tam? — spytał ze s´rodka jaki´s m˛eski głos. — Jim di Griz, spoza planety. Zm˛eczony. W drzwiach stanał ˛ siwawy jegomo´sc´ wytrzeszczajacy ˛ na mnie krótkowzroczne oczka. — Niemo˙zliwe! A jednak! Stary Czolgoscz ma szcz˛es´cie! Prosz˛e do s´rodka, co mog˛e dla ciebie zrobi´c? — Po pierwsze, zgasi´c s´wiatło, bo mo˙ze si˛e przyplata´ ˛ c jaki´s patrol, po drugie, po˙zyczy´c kawałek łó˙zka. . .
146
— Ju˙z si˛e robi, tylko wchod´z ostro˙znie, z˙ eby´s si˛e nie zabił. To pokój mojej córki, teraz zam˛ez˙ nej. . . Maja˛ czterdzie´sci g˛esi i siedemna´scie krów. . . O, zaraz zasłoni˛e okna. . . Gotowe! Stary Czolgoscz był gadatliwy do niemo˙zliwo´sci, ale gospodarzem okazał si˛e idealnym. W oczy rzuciły mi si˛e ró˙zowe zasłony, ró˙zowa kapa z koronkami na łó˙zko i co najmniej dwadzie´scia lalek ró˙znej wielko´sci. — Umyj si˛e, tu jest łazienka, a ja przynios˛e ci co´s goracego ˛ do picia. . . — Wolałbym co´s zimnego, za to bogatego w alkohol. — Hi, hi, chyba mam co´s z tego, o czym my´slisz. . . Zanim si˛e umyłem, gospodarz wrócił z wysoka˛ flaszka,˛ dwiema szklankami i pi˙zama˛ we w´sciekle ró˙zowym kolorze. Miałem tylko nadziej˛e, z˙ e wdzianko nie s´wieci w ciemno´sci. — Domowa nalewka — oznajmił rado´snie, nalewajac ˛ do obu szklanek. Spróbowałem, westchnałem ˛ nostalgicznie i wypiłem do dna. — Ostatni raz piłem co´s takiego na farmie, gdzie zawsze miałem flaszk˛e schowana˛ w chlewni. — Miłe wspomnienie. . . Teraz s´pij. — Zniknał, ˛ zanim zda˙ ˛zyłem mu podzi˛ekowa´c. Przepiłem wi˛ec jeszcze do portretu Marka Czwartego i poszedłem spa´c. Gdy wróciła mi przytomno´sc´ i pami˛ec´ , sło´nce s´wieciło ju˙z jasno. Wstałem, ziewajac, ˛ i otworzyłem okno, za którym gospodarz pielił wła´snie grzadki. ˛ Pomachałem mu na powitanie, a on pospieszył do s´rodka. Po parunastu sekundach rozległo si˛e pukanie do drzwi i w progu pojawił si˛e Czolgoscz z wielka˛ taca,˛ która˛ bez ociagania ˛ opró˙zniłem. — Skad ˛ wiedziałe´s? — westchnałem, ˛ spogladaj ˛ ac ˛ na puste talerze. — Do´swiadczenie. Młody chłopak, który ci˛ez˙ ko pracuje, musi je´sc´ . Rozmawiałem z paroma osobami i mog˛e ci powiedzie´c, z˙ e w całym mie´scie trenuja˛ grupy wyznaczone na Dzie´n D. — Jaki dzie´n? — Dzie´n Dezercji, czyli dzi´s wieczorem. Przygotowano dodatkowe pociagi, ˛ a ludzie w wioskach czekaja˛ ju˙z na przyj˛ecie nowych obywateli. W innych miastach, gdzie sa˛ mundurowi, sprawa wyglada ˛ podobnie. — Bardzo mnie to cieszy. Mam nadziej˛e, z˙ e mnie tu przyjmiecie, bo mój pobyt na waszej planecie mo˙ze by´c dłu˙zszy, ni˙z sadziłem. ˛ — Jeste´s tu mile widziany. Ty i twoja wiedza. Mo˙ze zechciałby´s wykłada´c na uniwersytecie? Szcz˛es´liwie niczego akurat nie piłem. — Przykro mi, ale nie sko´nczyłem z˙ adnej szkoły. Zawsze wcze´sniej do´sc´ gwałtownie opuszczałem jej mury. . . — Zdarza si˛e, ale poza tym, to nie wiem, o czym mówisz. Studenci ucza˛ si˛e, kiedy chca˛ i ile chca,˛ i tylko tego, co im odpowiada. Przestaja,˛ gdy sami tak zde147
cyduja.˛ Jedynym, co musza˛ pozna´c w młodym wieku, sa˛ zasady istnienia Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej, bo inaczej nie mogliby prowadzi´c samodzielnego z˙ ycia. — A rodzice płaca˛ za ich nauk˛e? Czolgoscza zatkało. — A niby z jakiej racji? Dziecko ma w chwili urodzenia otwarte konto, a do chwili, w której zaczyna zarabia´c, jest po prostu dłu˙znikiem społecze´nstwa. Zarabia´c zaczyna naturalnie w najmłodszym wieku, rozumie bowiem, z˙ e dopóki ma dług, nie jest pełnoprawnym członkiem Wspólnoty. Teraz ja zaniemówiłem. — Fabryki dla niemowlat, ˛ co? — parsknałem. ˛ — Hi, hi, co za wyobra´znia! Oczywi´scie, z˙ adne fabryki. Dzieciaki zarabiaja˛ z poczatku ˛ wyr˛eczajac ˛ matki w pracach domowych, otrzymujac ˛ cz˛es´c´ tych wirrów, które dotad ˛ matka dostawała od ojca. . . — Do´sc´ ! Jestem osłabiony, a moja subtelna konstrukcja psychiczna kiepsko znosi nadmiar wra˙ze´n. Wasze idee powinienem poznawa´c w małych dawkach, by unikna´ ˛c szoku. — Logiczne podej´scie — zgodził si˛e ku memu zaskoczeniu. — Podobnie stopniowo b˛eda˛ musiały by´c przyjmowane przez nas informacje o kosmicznej cywilizacji, od której tak długo byli´smy odci˛eci dzi˛eki geniuszowi Marka Czwartego. — Mógłby´s powiedzie´c mi jeszcze, gdzie jest mój przyjaciel Morton? — A chciałby´s si˛e z nim spotka´c? Z przyjemno´scia˛ ci˛e zaprowadz˛e. — Wiesz. . . ? Pewnie, z˙ e wiesz. Wszyscy tu wiedza,˛ gdzie aktualnie jeste´smy. — Słusznie. Je´zdzisz na rowerze? — Od lat nie je´zdziłem, ale tego si˛e podobno nie zapomina. Jako s´rodek lokomocji na krótkie dystanse rower był idealny, zwłaszcza z˙ e nikt tu nie kradł, tote˙z ulice pełne były jedno´sladów. Przebrałem si˛e w szorty, spakowałem mundur i zrobiłem poranna˛ rozgrzewk˛e w ogródku. Gdy sko´nczyłem sto pompek, spojrzałem prosto w oczy faceta, który przygladał ˛ mi si˛e w wyra´znym zainteresowaniem. — Nie chciałem przerywa´c ci rytuału — powiedział. — Czolgoscz zadzwonił do mnie, wi˛ec przyprowadziłem twój rower, najlepszy, jaki był na składzie. — Serdeczne dzi˛eki, ale nie mam ci czym zapłaci´c. — Ju˙z zapłaciłe´s. A poza tym po drodze wstapiłem ˛ gdzie trzeba i poproszono mnie, abym ci to oddał. Wr˛eczył mi wirrdisk, na którym, ku memu zaskoczeniu, widniało moje imi˛e i nazwisko, a w małym okienku widniała liczba 64678, czyli stan konta. — Prosili jeszcze, z˙ eby´s si˛e z nimi skontaktował, bo nie sa˛ pewni, ile godzin pracowałe´s ostatniej nocy. Jak im powiesz, to uaktualnia˛ stan konta. — Jestem w systemie! — zdziwiłem si˛e i ucieszyłem jednocze´snie. 148
— Naturalnie — roze´smiał si˛e mój rozmówca. — Jeste´s pełnoprawnym członkiem Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej, tote˙z pozwól, z˙ e b˛ed˛e ci z˙ yczył długiego i miłego z˙ ycia oraz stale wzrastajacego ˛ konta.
26 W sztabie Zennora bomba eksplodowała dopiero nast˛epnego ranka, i to z impetem ekskrementów trafiajacych ˛ w wentylator. Przez cała˛ noc napływały do nas informacje o fenomenalnym wr˛ecz powodzeniu akcji. Wojsko jak jeden ma˙ ˛z wyszło na przepustki i gremialnie opowiedziało si˛e za zaletami s´wie˙zego powietrza, wymieniło mundury na cywilne ubrania i załadowało si˛e do specjalnie podstawionych pociagów, ˛ których i tak nie starczyło, wi˛ec ponad setka ekswojaków musiała pozosta´c w mie´scie, by doczeka´c zmroku. Przepustki były wa˙zne do północy, ale szydło wyszło z worka dopiero na porannych zbiórkach, bowiem do bazy prowadziły cztery bramy i z˙ andarmi przy ka˙zdej z nich byli s´wi˛ecie przekonani, z˙ e wojsko wróciło innymi wej´sciami, tote˙z nie podnosili alarmu. Majac ˛ do dyspozycji niespodziewane bogactwo, kupiłem najwi˛ekszy telewizor, jaki był w sklepie, i podarowałem gospodarzom. Siedzieli´smy akurat i ogla˛ dali´smy program, gdy wojsko wdarło si˛e w audycj˛e. Nie było to miłe, gdy˙z nadawano akurat jaka´ ˛s celebr˛e (bodaj˙ze z okazji rocznicy podłaczenia ˛ jakiej´s cewki do pierwszego obwodu Marka Czwartego) połaczon ˛ a˛ z parada˛ otwierana˛ przez dziewcz˛ecy klub kolarski. Było na co popatrze´c. Obraz zafalował i zniknał ˛ i po chwili ukazała si˛e w´sciekła g˛eba Zennora. Nie było ju˙z na co patrze´c, pozostało jednak posłucha´c, co tym razem wymy´slił. — Uwaga! Wszyscy mnie znacie, jestem generał Zennor, głównodowodza˛ cy siłami wyzwole´nczymi. Wiecie, z˙ e jestem człowiekiem spokojnym i cierpliwym. . . — Ale ł˙ze! — Cicho! — . . . ale jestem te˙z twardym dowódca.˛ Nadszedł czas decyzji i sprawiedliwos´ci. Wła´snie dowiedziałem si˛e, z˙ e kilku tchórzy, którzy trafili do szeregów mojej wiernej armii, ujawniło swa˛ głupot˛e, próbujac ˛ zdezerterowa´c. Kara˛ za dezercj˛e jest s´mier´c, a wiem, z˙ e nikt z was nie chciałby, z˙ eby spotkała ona kilku mło˙ dzie´nców, tote˙z przedłu˙zam im przepustki do dzi´s, do pomocy. Zaden z˙ ołnierz nie zostanie ukarany, je´sli wróci dzi´s przed północa,˛ dlatego radziłbym porozmawia´c
150
z nimi, gdy˙z bez watpienia ˛ kto´s z was im pomógł. Wiecie, gdzie sa,˛ zatem powiedzcie im, aby skorzystali z tej wspaniałomy´slnej oferty i wrócili. Powiedzcie im te˙z, z˙ e moja wspaniałomy´slno´sc´ ko´nczy si˛e o północy. Wówczas wprowadz˛e stan wyjatkowy, ˛ miasto odci˛ete zostanie od s´wiata, a my przeszukamy budynek po budynku. Gdy ich znajdziemy, wówczas ka˙zdy dezerter dostanie butelk˛e piwa, b˛edzie mógł napisa´c jeden list i zostanie zastrzelony. To jedyne ostrze˙zenie. Macie czas do pomocy, aby wróci´c, potem b˛edziecie martwi. . . — ciagu ˛ dalszego nie było, bo wyłaczyłem ˛ odbiornik. — Przygn˛ebiajace ˛ — stwierdził Morton. — Włacz ˛ telewizor, popatrzymy cho´c na panienki. Właczyłem, ˛ ale po panienkach zostało jedynie wspomnienie, a jaki´s facet rozbierał wła´snie na s´rubki jakie´s detale, tyczace ˛ społecznej struktury Wspólnoty. — On mówił powa˙znie — mruknałem, ˛ wyciszajac ˛ odbiornik. — A jak ty my´slałe´s! Nie ma jakiego´s filmu na innym kanale? Mog˛e si˛e napi´c? — Nie mo˙zesz. We´z si˛e w gar´sc´ i pomó˙z mi znale´zc´ wyj´scie. Na rozruch dostaniesz jedynie piwo. — Przepraszam, ale niechcacy ˛ słyszałem — oznajmił Stirner, wchodzac ˛ z butelka.˛ — Pozwolicie, z˙ e si˛e przyłacz˛ ˛ e. — Sa˛ jakie´s wie´sci z miasta? — spytałem, gdy wypili´smy po łyku. — Cała masa. Odwołano pociagi, ˛ a na wszystkich drogach wylotowych postawiono barykady. Posterunki sprawdzaja˛ dokumenty. Maszyny z wiatrakami. . . — Helikoptery. — Tak to si˛e nazywa? Zapami˛etam. No to helikoptery patroluja˛ pola, by nikt si˛e nie przedostał, a wszyscy młodzi ludzie, nawet je´sli wyra´znie wida´c, z˙ e to tubylcy, sa˛ zatrzymywani i pobiera im si˛e odciski dłoni na specjalnej płycie podłaczonej ˛ do jakiej´s maszyny. Potem ich wypuszczaja.˛ — Zostaja˛ pola po zmroku — mruknałem. ˛ — Nie chciałbym by´c z´ le zrozumiany — odezwał si˛e Morton. — Niech jednak wylicz˛e na poczatek ˛ helikoptery, reflektory, detektory ruchu, noktowizory, działka z celownikami na podczerwie´n. . . — Nie musisz tego ciagn ˛ a´ ˛c. Wiem, zbyt ryzykowne. A wi˛ec musimy wymys´li´c co´s innego. Prelegent ustapił ˛ miejsca kolejnemu klubowi kolarskiemu, tym razem m˛eskiemu, i na ekranie pojawiła si˛e owłosiona łydka, a po paru nast˛epnych chwilach dziewcz˛ece twarze. — Mam! — wrzasnałem, ˛ zrywajac ˛ si˛e na równe nogi. — W korytarzu, drugie drzwi na lewo. — Zamknij si˛e, Morton. Mam pomysł. A ty masz przed soba˛ jedynego człowieka, który wie, jak bezpiecznie wydosta´c si˛e z miasta i to z wi˛eksza˛ ilo´scia˛ dezerterów. — Jak? 151
— A tak — odparłem, pokazujac ˛ na ekran. — Stirner, spróbuj uruchomi´c swa˛ agencj˛e plotkarska˛ i powiedz wszystkim, z˙ e na południe trzeba zorganizowa´c rajd kolarski. Wcze´sniej chyba si˛e nie da. — Przepraszam, ale co? — Morton nic nie rozumiał. — Mo˙ze by´s tak rozwinał ˛ watek? ˛ — To jasne — wtracił ˛ si˛e Stirner. — Chce, by´smy wyjechali z miasta na rowerach, ale nie wiem, jak ominie posterunki. — Normalnie, bo b˛edzie to damski rajd kolarski. Kiedy poj˛eli pomysł do ko´nca, zabrali´smy si˛e za przygotowania. Poniewa˙z ja zajałem ˛ si˛e koncepcja,˛ za praktyczna˛ stron˛e odpowiedzialni byli inni. Potem było nieco zamieszania. Przez domek przewalił si˛e tabun ludzi, a ja zda˙ ˛zyłem zje´sc´ ledwie jedna˛ kanapk˛e. — B˛edziemy wkrótce rusza´c — powiedział w ko´ncu Morton. — Pierwsi chłopcy sa˛ ju˙z na placu. I przesta´n r˙ze´c na mój widok! To ostatnie nie było łatwe, Morton był bowiem przebrany w kusa˛ spódniczk˛e i wypchany biustonosz oraz miał ogolone nogi. — Przydałby si˛e makija˙z — stwierdziłem, oceniajac ˛ go z bliska po otarciu łez i pozbieraniu si˛e z podłogi. — Bardzo zabawne. Zobaczymy, jak ty b˛edziesz wygladał! ˛ Zobaczyli´smy. Tym razem to Morton wycierał łzy, gdy stałem si˛e atrakcyjna˛ brunetka˛ w zielonej minisukience. Nie to go jednak dobiło, ale fakt, z˙ e sam sobie spodobałem si˛e w lustrze. Po˙zegnali´smy si˛e z gospodarzami i pod przywództwem Stirnera, który okazał si˛e równie zapalonym kolarzem co marato´nczykiem, ruszyli´smy w drog˛e. Plac Marka Czwartego pełen był niespodziewanych atrakcji, bowiem tylu zgrabnych dziewczyn i poprzebieranych chłopów dawno nikt nie widział, i to nie tylko na tej planecie, ale w całej galaktyce. Na dodatek cz˛es´c´ krypto-m˛ez˙ czyzn kl˛eła na czym s´wiat stoi, a niektórzy od lat nie siedzieli na rowerze i wła´snie usiłowali uko´nczy´c przyspieszony kurs łapania rowerorównowagi. Naturalnie la˛ dowali co pewien czas na ziemi, klnac ˛ jeszcze gło´sniej. — Uwaga! — krzyknałem, ˛ a˙z echo poszło. — Po pierwsze, przesta´c kla´ ˛c, bo jeszcze kto´s usłyszy. Po drugie, je´sli który´s wywali si˛e w czasie mijania posterunku, to b˛edzie zdany na własne siły. Zaraz dostarcza˛ nam jeszcze tandemy i trzykołowce, przesta´c zatem desperowa´c, tylko bra´c, co komu pasuje. Naszym celem jest punkt R. — Co? — Dowiecie si˛e, gdy b˛edziemy ju˙z na miejscu. Jeszcze jedno, jak mówi˛e jazda, to jedziemy, kto zostanie, mo˙ze potem mie´c pretensje tylko do siebie. Wsiada´c! Okra˙ ˛zyłem jeszcze z nimi trzy razy plac, by ustawili si˛e w jakim´s szyku, i dałem znak autentycznym dziewcz˛etom, które w pi˛eknym stylu podjechały, otacza152
jac ˛ nas ze wszystkich stron. Szefowa miała przymocowany do baga˙znika proporzec, aby łatwo mo˙zna było jecha´c jej s´ladem. Cały peleton przemknał ˛ jedna˛ z ulic ku skrzy˙zowaniu, przy którym ustawiono pierwszy posterunek. Z bocznej uliczki wyjechał jeszcze Kolarski Klub Weteranów, wszyscy łysi albo siwi. Dotarli do ustawionej napr˛edce rogatki i ignorujac ˛ protesty oficerów i podoficerów, bowiem nie było tam ani jednego szeregowego, cz˛es´ciowo objechali posterunek, a cz˛es´ciowo rozgonili, dajac ˛ nam przej´scie. Zaraz za nimi pokonały przeszkod˛e autentyczne dziewcz˛eta. Niektóre z nich przyciagn˛ ˛ eły przy tym uwag˛e oficerów do tego stopnia, z˙ e w powstałym zamieszaniu cała nasza gromada przejechała, pedałujac ˛ zawzi˛ecie, ile kto mógł. — Nie zatrzymywa´c si˛e! — krzyknałem, ˛ gdy byli´smy ju˙z za zakr˛etem. — Jeszcze nie koniec, przerwa b˛edzie, jak dotrzemy do lasu. Rusza´c si˛e, panowie! Ruszali si˛e, klnac, ˛ sapiac ˛ i spływajac ˛ potem, i tak dojechali´smy mi˛edzy drzewa, a konkretnie na atrakcyjna˛ polank˛e pomi˛edzy nimi. Wtedy nastapiła ˛ epidemia upadków, jakiej nie notowały kroniki kolarstwa. Wi˛ekszo´sc´ uczestników rajdu znalazła si˛e na trawie dyszac ˛ jak wyj˛ete z wody ryby. Reszta, by si˛e nie wyró˙znia´c, szybko do nich dołaczyła. ˛ — Nigdy wi˛ecej! — wychrypiał Morton. — Kondycja ci, bracie, nawala — u´smiechnałem ˛ si˛e, spogladaj ˛ ac ˛ w kierunku, z którego przybyli´smy. Siadł z wysiłkiem, zaintrygowany moim zachowaniem. Obaj przygladali´ ˛ smy ˙ si˛e, jak mija nas prawdziwy Ze´nski Klub Kolarski z koszykami piknikowymi na baga˙znikach. U´smiechałem si˛e jak inni, ale w gł˛ebi duszy nie było mi wcale wesoło. Pods´wiadomie czekałem na reakcj˛e Zennora na fakt, z˙ e stracił ju˙z połow˛e armii.
27 Odpowiedzia˛ na polecenie dalszego pedałowania był zgodny j˛ek moich nietypowych panienek. — Przesta´ncie marudzi´c! — zdenerwowałem si˛e. — Ludzie dla was ryzykuja˛ i musimy trzyma´c si˛e planu. Je´sli chcecie wyj´sc´ z tego cało, to musicie mnie słucha´c. Teraz jedziemy do fabryki, która ma bocznic˛e kolejowa.˛ Wjedzie na nia˛ pociag ˛ z północy, poczeka kwadrans, a potem odjedzie, z nami lub bez nas. Teraz do´sc´ gadania, do cholery! Jazda upłyn˛eła w wyjatkowej ˛ ciszy, gdy˙z moi podopieczni (lub podopieczne) czuli w nogach ka˙zdy przebywany kilometr. Pewna˛ panik˛e wywołał helikopter, który zni˙zył si˛e w pewnej chwili, by lepiej nam si˛e przyjrze´c, ale kazałem moim bohaterom pospuszcza´c głowy, autentycznym panienkom za´s pomacha´c zalotnie. Wyszło dobrze i wi˛ecej alarmów ju˙z nie było. Gdy min˛eli´smy ostatni zakr˛et, naszym oczom ukazała si˛e fabryka, a na bocznic˛e wje˙zd˙zał wła´snie pogwizdujacy ˛ pociag. ˛ — Otwiera´c drzwi i ładowa´c si˛e, zanim przyleci nast˛epny helikopter — poleciłem, ledwie wpadli´smy na ramp˛e. — Rowery bierzemy ze soba,˛ potem za nie zapłacicie. Po˙zegna´c si˛e, wycałowa´c dziewczyny. Została minuta! Odwróciłem si˛e, by wymieni´c po˙zegnanie z Neebe, szefowa˛ Klubu, gdy spostrzegłem, z˙ e przekazuje ona swój proporzec zast˛epczyni i podchodzi do mnie, prowadzac ˛ rower. — Mog˛e si˛e do was przyłaczy´ ˛ c? — spytała z u´smiechem. — Glug. . . — Sadz˛ ˛ e, z˙ e to po naszemu znaczy tak — wprowadziła rower do wagonu i siadła na beli słomy. — To miło z twojej strony, z˙ e si˛e zgadzasz. Do dzisiaj uczyłam si˛e w Bellegarrique, ale teraz wyje˙zd˙zam. Podobnie jak wi˛ekszo´sc´ . Mieszkam na farmie w miejscowo´sci zwanej Ling. Rozmawiałam z rodzicami i rodze´nstwem, wszyscy, włacznie ˛ z babcia,˛ b˛eda˛ zaszczyceni, je´sli zostaniesz u nas tak długo, jak b˛edziesz chciał. Słyszac ˛ to, Morton najpierw zsiniał, potem pozieleniał. — Cudowny pomysł — ucieszyłem si˛e. — To ja jestem zaszczycony. Zacz˛eła znów si˛e u´smiecha´c, gdy spojrzała na Mortona. 154
— Czy on jest chory? — Nie, tylko nie ma si˛e gdzie podzia´c — odparłem z westchnieniem. — W takim razie zaproszenie obejmuje równie˙z i jego. Morton przestał wyglada´ ˛ c jak luzem chowany nieboszczyk po ekshumacji. — Przyjmuj˛e z wdzi˛eczno´scia˛ — wyjakał. ˛ — Ale dopiero, kiedy skontaktuj˛e si˛e z Sharla.˛ — O, to ty ja˛ jeszcze pami˛etasz? — zdziwiłem si˛e słodkim głosem. Podró˙z była przyjemna, tory wolne, i po godzinie miasto znalazło si˛e ju˙z daleko od nas. Wi˛ekszo´sc´ zasn˛eła w poczuciu całkowitego bezpiecze´nstwa. Dobrze po zmroku zacz˛eły si˛e przystanki. Pierwszy miał na celu załadowanie z˙ ywno´sci, a dalszych nie pami˛etam, bo te˙z zasnałem. ˛ Obudziła mnie Neebe. — Jeste´smy na miejscu — oznajmiła. — Ponad połowa ju˙z wysiadła, teraz kolej na nas. ˙ Stacyjki nie było, tylko przystanek na krzy˙zówce z szosa.˛ Zegnani owacyjnie, ruszyli´smy w s´lad za Neebe, min˛eli´smy senne miasteczko i dotarli´smy do rodzinnej farmy dziewczyny. Nast˛epny ranek zaczał ˛ si˛e od s´niadania, w trakcie którego cała rodzina uznała za punkt honoru wtłoczy´c we mnie tyle doskonałego po˙zywienia, ile tylko mo˙zna było, a nawet troch˛e wi˛ecej. — To było doskonałe — ocenił Morton, odstawiajac ˛ w ko´ncu z j˛ekiem talerz. — Powiedziałbym, z˙ e jeszcze lepsze — dodałem. — Oba posiłki odliczono z twojego konta — u´smiechn˛eła si˛e Neebe słodko. — Kazałam przenie´sc´ połow˛e na rozliczenie Mortona, gdy otworza˛ mu konto. — Uwielbiam ten rodzaj go´scinno´sci — odparłem, odzyskujac ˛ głos. — Widz˛e, z˙ e wcia˙ ˛z jeszcze słabo znam wasz s´wiat. — Z przyjemno´scia˛ pomog˛e ci w studiach, ale to akurat b˛edziemy musieli odło˙zy´c na pó´zniej. Nagrali´smy dla was co´s, co zapewne powinni´scie obaj obejrze´c. Transmisja była wcze´snie rano i nie chcieli´smy was budzi´c. Właczyła ˛ magnetowid, a ja przygotowałem si˛e duchowo na widok g˛eby Zennora i złe wie´sci, nic innego nie miało bowiem prawa nastapi´ ˛ c. Rozległa si˛e fanfara, a na ekranie przejechało, przemaszerowało i przeleciało pół garnizonu, jako z˙ e tyle tylko wojska ju˙z zostało. Potem ci sami z˙ ołnierze udajacy ˛ brakujac ˛ a˛ połow˛e troch˛e sobie postrzelali, co miało zapewne rozbudzi´c strach u widzów, niemniej u tej publiczno´sci wzbudzi´c mogło najwy˙zej politowanie dla takiego marnotrawstwa sił i s´rodków. Przygrywka si˛e sko´nczyła, ostatni czołg zniknał ˛ w siwym tumanie i przyszła pora na tumana rzeczywistego, czyli Zennora, który tym razem nie udawał ju˙z dobroduszno´sci. Był zły, wr˛ecz w´sciekły i wcale tego nie krył. — Byłem dla was dobry, byłem wspaniałomy´slny dla własnych z˙ ołnierzy, ale to ju˙z przeszło´sc´ — oznajmił. — Teraz naucz˛e was, z˙ e nale˙zy mnie słucha´c, w przeciwnym bowiem razie konsekwencje sa˛ opłakane. Pomogli´scie dezerterom, 155
którzy co do jednego maja˛ ju˙z teraz zaocznie wymierzona˛ kar˛e s´mierci. Musielis´cie im pomóc, bo ani jeden nie skorzystał z prawa łaski, nikogo te˙z nie znale´zli´smy podczas rewizji w mie´scie. Bez waszej pomocy nie byliby w stanie uciec, dlatego te˙z mieszka´ncy Bellegarriaue ˛ uznani zostali winnymi zdrady, jako z˙ e pomogli zdrajcom i musza˛ zapłaci´c za swoje zbrodnie. Zdawali sobie spraw˛e ze swojej przewiny, usiłowali bowiem uciec, ale nie wszystkim si˛e to udało. Mamy w wi˛ezieniach kilkuset z nich i tym razem nie b˛ed˛e tak wspaniałomy´slny jak poprzednio. Je´sli które´s z moich z˙ ada´ ˛ n nie zostanie spełnione w przeciagu ˛ dwudziestu czterech godzin, zaczna˛ si˛e egzekucje. Pierwsza dziesiatka ˛ zginie niezale˙znie od waszej reakcji, jako lekcja dla wszystkich. Kolejnych dziesi˛eciu zginie nast˛epnego dnia w przypadku niespełnienia z˙ ada´ ˛ n; ciagło´ ˛ sc´ tych wydarze´n zostanie zachowana a˙z do skutku. Egzekucje powstrzyma´c mo˙ze jedynie spełnienie moich warunków, ale zakładnicy nie b˛eda˛ zwolnieni, uznam ich za gwarancj˛e posłusze´nstwa w przyszło´sci. A oto, czego chc˛e: wszyscy dezerterzy maja˛ wróci´c do miasta, zamiast przed pluton egzekucyjny trafia˛ do karnej kompanii. Có˙z, mam mi˛ekkie serce. Po drugie, wszystkie s´wiadczenia, jak elektryczno´sc´ czy aprowizacja, zostana˛ wznowione, a jeszcze dzi´s mieszka´ncy maja˛ zacza´ ˛c wraca´c do miasta, które powinno działa´c tak, jak do tej pory. Radz˛e wam nie namy´sla´c si˛e zbyt długo, tylko od razu przystapi´ ˛ c do czynu! G˛eba znikła, i to by było na tyle. Spojrzałem na Mortona i naprawd˛e nie wiedziałem, co powiedzie´c. — Zdarzaja˛ si˛e przypadki obł˛edu spowodowanego skazami genetycznymi, prawda? — zapytała Neebe. — Rzadkie, ale bywaja.˛ To, o czym on mówił, jest niemo˙zliwe. On naprawd˛e chce zabija´c ludzi? Morton odezwał si˛e, nim jeszcze znalazłem odpowiednie słowa. — Owszem. I zrobi to. Mo˙ze on jest wariatem, ale w tej armii, jak w ka˙zdej, jest wielu podobnych. Mo˙zesz mi wierzy´c, byłem w´sród takich jak on. — Co wi˛ecmo˙zemy zrobi´c, by go powstrzyma´c? — Praktycznie nic, a to dlatego, z˙ e dezerterzy nie wróca,˛ poniewa˙z nie sa˛ samobójcami. Wy ich do tego nie zamierzacie zmusza´c, bo jeste´scie normalni. Nie macie rzadu, ˛ który mógłby zaproponowa´c jaki´s sensowny kompromis, z czego Zennor, nota bene, do dzi´s nie zdaje sobie sprawy. Najpro´sciej byłoby albo odbi´c wi˛ez´ niów, albo usuna´ ˛c Zennora i parunastu starszych ranga˛ oficerów, reszta rozlazłaby si˛e wówczas jak stado baranów i cała ta inwazja rozeszłaby si˛e po ko´sciach. Ale to niemo˙zliwe, bo wy nie stosujecie siły, a my dwaj nie jeste´smy w stanie zrobi´c a˙z tyle. Wychodzi na to, z˙ e nie mam poj˛ecia, co robi´c dalej. — Jakie to wszystko dziwne. Chyba jedynie sam Mark Czwarty potrafiłby znale´zc´ rozwiazanie ˛ — stwierdziła wstrza´ ˛sni˛eta. — Mo˙ze — mruknałem ˛ pow´sciagliwie ˛ — ale watpi˛ ˛ e, aby jego obwody, które ju˙z zreszta˛ dawno szlag trafił, sprostały temu zadaniu.
156
— Nie ma rzeczy niemo˙zliwej dla Marka Czwartego — oznajmiła z niewzruszonym spokojem, a ja zerknałem ˛ na nia˛ koso, nie lubi˛e bowiem osobników religijnie nawiedzonych. Poza tym praktyka pokazuje, z˙ e cuda, jako zjawiska fizyczne, nie zdarzaja˛ si˛e w przyrodzie. — To pobo˙zne z˙ yczenie — powiedziałem. — Przecie˙z on ju˙z dawno zamienił si˛e w złom i został gdzie´s tam na co´s przerobiony. — Mark Czwarty mo˙ze nam pomóc, ale nie poprosimy go o to, bowiem działanie takie byłoby sprzeczne z podstawami Przyzwalajacej ˛ Wspólnoty Otwartej. Sami musimy przezwyci˛ez˙ a´c problemy, a wszystko, co jest nam do tego potrzebne, znajduje si˛e w jego pracach. — Dziewczyno, przesta´c si˛e wreszcie oszukiwa´c! Nie spytasz go z tego prostego powodu, z˙ e go tu nie ma! — Mylisz si˛e. Mark Czwarty jest tam, gdzie był od zasiedlenia planety, w Bellegarrique. Tym razem zostałem naprawd˛e zaskoczony, a je´sli wygladałem ˛ tak jak Morton, to moje zdj˛ecie mogło by´c warte ka˙zde pieniadze. ˛ Na szcz˛es´cie nikt tu nie miał aparatu. Neebe poczekała z u´smiechem, a˙z odzyskam zdolno´sc´ wydawania d´zwi˛eków artykułowanych, czyli mowy, bo pierwsze moje odgłosy nie przypominały niczego. — To było. . . wielki temu. . . — I co z tego? Teoretycznie mechanizm jest nie´smiertelny, je´sli dobrze go konserwowa´c. Mo˙ze zmieni´c swój wyglad, ˛ ale sama inteligencja pozostanie nienaruszona, a co najwy˙zej jeszcze si˛e rozwinie. Zawsze byli´smy dumni z tego, z˙ e zabrał si˛e z nami do tego s´wiata i mamy nadziej˛e, z˙ e obserwuje i pochwala sposób, w jaki wcielamy w z˙ ycie jego zasady i teorie. Nigdy chyba nie prosili´smy go o pomoc, nie zamierzamy tego robi´c i teraz. — Ale ja zamierzam! — oznajmiłem wstajac. ˛ — Jego teorie moga˛ w krótkim czasie sta´c si˛e po´srednia˛ przyczyna˛ s´mierci wielu ludzi. Z dobrego serca radz˛e mu, aby miał jakie´s sensowne pomysły, jak do tego nie dopu´sci´c. ˙ — Zeby to zrobi´c, musisz uda´c si˛e do miasta — bakn ˛ ał ˛ Morton. — Miałem nadziej˛e, z˙ e nie powiesz tego gło´sno! Bo, niestety, masz całkowita˛ racj˛e. Musz˛e wróci´c, odszuka´c jego kryjówk˛e, dosta´c si˛e tam i pogaw˛edzi´c z tym tytanem intelektu.
28 — Pewnie wiesz, gdzie go znale´zc´ ? — spytałem profilaktycznie Neeb˛e, ale potrzasn˛ ˛ eła przeczaco ˛ głowa.˛ — Ogólnie wiadomo, z˙ e przybył z nami i pomógł zaprojektowa´c to miasto, którego potem nigdy nie opu´scił, ale nie mam poj˛ecia, gdzie konkretnie przebywa. — Có˙z, kto´s musi to wiedzie´c. . . no jasne, nasz stary znajomy Stirner, a je´sli nie on osobi´scie, to na pewno zna kogo´s, kto mo˙ze pomóc. Jak si˛e z nim skontaktowa´c? — Tu jest telefon. ´ — Slicznie, tyle z˙ e ja nie znam jego numeru ani adresu. Nie mam te˙z bladego poj˛ecia, gdzie aktualnie przebywa. — Tu nikt nie ma numeru telefonicznego, bo to nie jest potrzebne. Zadzwo´n do informacji i spytaj o niego. Wzi˛eła słuchawk˛e, a ekran rozjarzył si˛e pytaniem NAZWISKO? System był skuteczny i po czterech odpowiedziach gotów byłem pogratulowa´c temu, kto to wymy´slił, bo na ekranie ukazał si˛e napis ŁACZ ˛ E, ˛ a po paru dalszych sekundach zobaczyłem zatroskane oblicze Stirnera. U´smiechnał ˛ si˛e słabo na mój widok. — Witaj, Jim. W czym mog˛e ci pomóc? — Jeste´s specjalista˛ od kabli i kontaktów, tak? Chciałbym pogaw˛edzi´c z waszym półbogiem, Markiem Czwartym. — Dziwnie dobierasz słowa. Nigdy jeszcze nie słyszałem, aby kto´s nazwał go pół. . . — Niewa˙zne. Wiesz, gdzie on jest? — Oczywi´scie. — Zaprowadzisz mnie tam? — To wymaga zastanowienia. Z oczywistych powodów zawsze szanowano jego prywatno´sc´ . Z tego, co czytałem, był czasem proszony o konsultacje po zbudowaniu miasta lub sugerował to czy tamto, ale w ciagu ˛ ostatnich kilkuset lat nikt go nie niepokoił. Sam bym tam nie poszedł, ale ciebie mog˛e zaprowadzi´c. Jeste´s indywidualno´scia˛ podobnie odmienna˛ od pozostałych, jak sam Mark Czwarty. Uwa˙zaj tylko przy powrocie do miasta. Pociagi ˛ nie kursuja,˛ a ludzie zostali siła˛ zatrzymani. Z ostatnich meldunków wynika, z˙ e nikt nie wraca. 158
— Co´s wymy´sl˛e. Bad´ ˛ z pod telefonem, bo zjawi˛e si˛e jeszcze dzisiaj. Musz˛e pogada´c z tym cudem techniki, nim minie czas wyznaczony przez Zennora. — Odwiesiłem słuchawk˛e i wpatrzyłem si˛e w ekran, ale nie wy´swietliło si˛e na nim nic inspirujacego. ˛ — Masz jakie´s pomysły, Morton? — Je´sli chcesz sensownych pomysłów, to nie bardzo. Innych a˙z w nadmiarze. — Do luftu. Gdybym ci˛e posłuchał, pewnie od razu trafiłbym do pierdla. — Mog˛e co´s powiedzie´c? — spytała Neebe. — Jak najbardziej. — Pojedziesz jako mój ojciec. Mamy tu mały teatr i doskonałego charakteryzatora. Poniewa˙z b˛edziesz stary, a ja b˛ed˛e prowadzi´c wóz, nie musisz nawet zna´c drogi. — Jeste´s genialna! — Pocałowałem ja˛ z rado´sci i natychmiast pu´sciłem. Krew nie woda, ale czasu nie było, pozostawała natychmiastowa separacja. — No to pospieszmy si˛e. — Brat zaprowadzi ci˛e do teatru, a ja uprzedz˛e kogo trzeba i załatwi˛e transport. To fascynujace ˛ i podniecajace ˛ jednocze´snie. Dzi˛eki, z˙ e pozwoliłe´s mi pomóc. To o wiele zabawniejsze ni˙z szkoła. — Nie ma za co. A czego si˛e uczysz? — Wulkanologii. Uwielbiam gorac ˛ a˛ law˛e. . . — Pasjonujace, ˛ ale o tym potem, je´sli byłaby´s tak miła. — Naturalnie. O, idzie mój brat. Podstawiono nam specjalny pociag, ˛ tylko lokomotywa i jeden wagon. Machnałem ˛ r˛eka˛ Mortonowi i z trudem wdrapałem si˛e na gór˛e. Szpakowata broda, zreumatyzowane oblicze, czerwone oczka, zmarszczki i przygarbiajaca ˛ mnie uprza˙ ˛z pod ubraniem, dzi˛eki czemu miałem wspaniały widok na własne buty. Aha, i jeszcze pokryte watrobianymi ˛ plamami dłonie. Faktycznie, mieli dobrego charakteryzatora. Wysiedli´smy na małej stacyjce, przy której stała solidna, czarna limuzyna. Na nasz widok wysiadł z niej kierowca i przytrzymujac ˛ drzwi spytał Neebe: — Prowadziła´s ju˙z taki wóz? — Jasne. Dwustuwatowy lasher, doskonale si˛e nim je´zdzi. — Podkr˛eciłem go do trzydziestu trzech tysi˛ecy, wi˛ec energii wystarczy. Generator, jakby co, jest przy przednich kołach, ale nie powinien by´c potrzebny. ˙ Z dodatkowym z˙ yroskopem, praktycznie niewywracalny. Zycz˛ e szcz˛es´cia! Wsiedli´smy, Neebe uruchomiła całe to ustrojstwo i przecia˙ ˛zenie wgniotło mnie w fotel. Wystartowali´smy jak my´sliwiec. Na szcz˛es´cie droga była idealnie prosta. — Zwolni˛e przed rogatka˛ — stwierdziła. — Ciekawe, ile to pudło wyciaga? ˛ — Mnie to nie ciekawi — odparłem, widzac ˛ za oknem zlewajacy ˛ si˛e w jedna˛ smug˛e krajobraz. — Znam ciekawsze sposoby popełnienia samobójstwa, a na dodatek mam jeszcze co´s do zrobienia. 159
Roze´smiała si˛e, ale zwolniła. Ocknałem ˛ si˛e, gdy zwolnili´smy. Potem był łagodny zakr˛et i rogatka, czyli szlaban zrobiony z belki ustawionej w poprzek drogi. — Co to za blokowanie drogi, półgłówki? — zapiałem falsetem przez okno. — Spokojnie, dziadku, bo ci omega wysiadzie ˛ — odparł gruby kapitan oparty o rzeczona˛ belk˛e i dłubiacy ˛ w z˛ebach. Pewnie wspominał wła´snie znakomitego hotpupa. — Dokad ˛ wam tak pilno? — Jeste´s tak głupi, jak wygladasz, ˛ czy mo˙ze pozory myla˛ i jeszcze głupszy? Nie słyszałe´s, co gadał ten wasz gównodracy ˛ czy jak mu tam? Pracownicy komunalni maja˛ dzi´s wróci´c do pracy. Jestem in˙zynierem-elektrykiem i jak nie chcesz sra´c po ciemku i chla´c ciepłego piwa, to lepiej przesta´n zadawa´c głupie pytania i usu´n to drzewo z drogi. — Patrzcie go, cholera, jaki pracowity si˛e znalazł — parsknał, ˛ ale dał znak dwóm podoficerom, aby podnie´sli szlaban. Pogroziłem mu laska,˛ z satysfakcja˛ odnotowujac, ˛ z˙ e nigdzie nie było z˙ adnego szeregowego. Ciekawe, jak podobała si˛e kadrze ta okazja, by wzia´ ˛c si˛e wreszcie do roboty. Min˛eli´smy zakr˛et, wjechali´smy do miasta. Neebe zatrzymała si˛e przy budce telefonicznej, wysiadłem zatem i pognałem do telefonu. Całkiem z˙ wawo zreszta,˛ jak na zreumatyzowanego siedemdziesi˛eciolatka. — Jeste´s w mie´scie? — przywitał mnie Stirner. — A gdzie? — W takim razie spotkamy si˛e przy wej´sciu. — Do czego? — Do pomieszcze´n zajmowanych przez Marka Czwartego na placu jego imienia, a niby gdzie indziej? Faktycznie, bo i gdzie miałby by´c. Sadziłem, ˛ z˙ e to tylko pomnik, ale pewnie pod nim była rezydencja starego robota. Wsiadłem do wozu i ruszyli´smy z piskiem opon. Zabrałem si˛e za zdejmowanie charakteryzacji, od uprz˛ez˙ y zaczynajac. ˛ Brod˛e zostawiłem na wypadek, gdyby´smy spotkali jeszcze jaki´s patrol. Faktycznie spotkali´smy, ale nas nie zaczepili, niemniej i tak zrobili na mnie wra˙zenie. Korzystajac ˛ z tego, z˙ e sier˙zant zagapił si˛e na nas, dwóch ostatnich w szyku z˙ ołnierzy prysn˛eło, znikajac ˛ błyskawicznie w otwartych drzwiach budyn´ ku, które natychmiast kto´s za nimi zamknał. ˛ Slicznie! Szeregi dezerterów rosły nieustannie, a jak tak dalej pójdzie, to Zennorowi naprawd˛e zostana˛ tylko szar˙ze, a z taka˛ armia˛ nie wygrywa si˛e wojen. Podjechali´smy na plac, gdzie Stirner podziwiał ju˙z pomnik, tote˙z zdjałem ˛ ostatnie owłosienie i wysiadłem. — Chciałbym i´sc´ z toba˛ — westchnał ˛ Stirner. — Ja te˙z — dodała Neebe. — Ale nie zostali´smy zaproszeni, wi˛ec nie b˛edziemy si˛e narzuca´c. — Jak tam si˛e wchodzi? 160
— Przez to. — Stirner wskazał na drzwi z brazu ˛ w tylnej s´cianie cokołu. — Masz klucz? Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. — Naturalnie, z˙ e nie mam. Nie sa˛ zamkni˛ete. — Powinienem si˛e tego domy´sli´c — mruknałem ˛ zrezygnowany i u´scisnałem ˛ wyciagni˛ ˛ ete dłonie. Mogłem zrozumie´c ich nastroje, ostatecznie udawałem si˛e na spotkanie z kim´s, kogo według kryteriów wielu innych kultur trzeba by nazwa´c bogiem. Klamka stawiła lekki opór, drzwi skrzypn˛eły rozdzierajaco, ˛ ale ustapiły. ˛ Za nimi były nieco zakurzone stopnie; s´wiatło zapaliło si˛e automatycznie, chocia˙z nie wszystkie lampy działały. Miałem nadziej˛e, z˙ e podobny los nie spotkał gospodarza. Kichnałem, ˛ gdy moje stopy wzbiły kilkusetletni kurz. Droga w dół była długa, a ko´nczyła si˛e mała˛ salka˛ ozdobiona˛ fosforyzujacymi ˛ diagramami schodów. Były tam te˙z masywne, pozłacane wrota wysadzane diamentami z napisem JESTEM, ´ E. WIEC ˛ MYSL ˛ Drobniejszymi literami widniało jeszcze poni˙zej: UPRASZA SIE˛ O WYCIERANIE OBUWIA. Przed drzwiami była siwa od kurzu wycieraczka. Mogli by tu, cholera, chocia˙z raz na sto lat posprzata´ ˛ c! Klamka ze szlifowanego rubinu poddała si˛e bez walki, a drzwi nawet nie skrzypn˛eły. Znalazłem si˛e w przestronnym, dobrze o´swietlonym i klimatyzowanym pomieszczeniu, którego jedna˛ s´cian˛e zajmował pulpit sterowniczy. Na s´rodku sali siedział Mark Czwarty jak z˙ ywy, czyli idealnie zgodny ze swoimi portretami, które widziałem w niezliczonej ilo´sci. Jedyna˛ ró˙znica˛ było to, z˙ e tutaj łaczyła ˛ go z tablica˛ gruba wiazka ˛ przewodów. Tu i ówdzie s´wieciły si˛e jakie´s lampki, a obiektywy kamer przesun˛eły si˛e w moja˛ stron˛e. Znaczy si˛e, działał. Podszedłem bli˙zej i resztka˛ zdrowego rozsadku ˛ powstrzymałem si˛e przed ukłonem. Cisza trwała niezmacona, ˛ tote˙z w ko´ncu odchrzakn ˛ ałem ˛ i spytałem: — Mark Czwarty, jak przypuszczam? — Oczywi´scie, a kogo si˛e spodziewa. . . łup! — Głos był chrypliwy, a na „łup” odskoczyła jaka´s klapka w korpusie, co´s zadymiło wewnatrz ˛ i wszystko umilkło. ´ — Slicznie, cholera! Siedział tu przez kilkaset lat i nic nie robił, a ledwie człowiek zagadał, to si˛e przepalił! Zagrywka rodem ze starej komedii! — powarkiwałem w´sciekły. — Dure´n katodowy. . . Przerwał mi łomot za plecami, tote˙z odskoczyłem pospiesznie, przyjmujac ˛ na wszelki wypadek pozyg˛e obronna,˛ ale nie było si˛e przed czym broni´c. W s´cianie ukazały si˛e drzwiczki, z których wyjechał mały, wieloczynno´sciowy robot na gumowych kółkach. Wetknał ˛ jaki´s chwytak w otwarta˛ klapk˛e gospodarza, wyciagn ˛ ał ˛ dymiac ˛ a˛ z lekka płytk˛e obwodów drukowanych, która˛ cisnał ˛ na podłog˛e, a ze szczeliny we własnym korpusie wyjał ˛ nowa˛ płytk˛e i zamontował. Klapka zamkn˛eła si˛e z lekkim trzaskiem, a robot zawrócił i odjechał do kata. ˛
161
— Ani si˛e nie przepaliłem, ani nie przestałem działa´c — oznajmił Mark Czwarty miłym barytonem. — Moja karta d´zwi˛ekowa odmówiła posłusze´nstwa, co po kilkuset latach nieu˙zywania jest rzecza˛ niezbyt dziwna.˛ Witam ci˛e, Jimie di Griz. — Jak na siedzacego ˛ od wieków w piwnicy jeste´s nie´zle poinformowany. — Wyglad ˛ o niczym nie s´wiadczy, a dane elektroniczne przyswaja´c mo˙zna na rozmaite sposoby. Wa˙zne sa˛ receptory, nie procesor. — Te˙z racja. — Ustapiłem ˛ z drogi automatycznej miotle. — Skoro wiesz, kim jestem, to wiesz tak˙ze, co si˛e wyrabia na górze. — Wiem. Od ładnego tysiaca ˛ lat nie było tam tak wesoło. — Podoba ci si˛e? — Zaczynałem wpada´c w zło´sc´ , tote˙z zło´sliwy chichot, który rozległ si˛e po chwili, nieco mnie zaskoczył. — Nerwy, chłopie. Przyznaj˛e, z˙ e karty z intonacjami nie u˙zywałem od paru tysiacleci, ˛ jako z˙ e moi podopieczni wola˛ głos bezosobowy. A mo˙ze masz ochot˛e porozmawia´c z dama? ˛ Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane ciepłym kontraltem. — Ju˙z lepiej bad´ ˛ z facetem, łatwiej si˛e b˛edzie rozmawia´c o interesach. Poza tym maszyna to zwykle „on”, cho´c nie wiem dlaczego. Robi ci to jaka´ ˛s ró˙znic˛e? ˙ — Zadnej. Podobnie jak forma, mo˙zesz do mnie mówi´c on, ono, ona lub to co´s. Jak ci wygodniej. Płe´c nie ma dla mnie znaczenia. — Nie wiesz, co tracisz! — Nonsens. Nie mo˙zna straci´c czego´s, czego si˛e nigdy nie miało. Budzisz si˛e w nocy z˙ ałujac, ˛ z˙ e nie masz, powiedzmy, fotoreceptorów? Pytanie było trafne, ale czas na lu´zna˛ pogaw˛edk˛e niewła´sciwy. — Słuchaj no, przybyłem tu z pewnego konkretnego i wa˙znego powodu. Pobajdurzy´c z przyjemno´scia˛ wpadn˛e pó´zniej, ale teraz do rzeczy. Słyszałe´s, jak sadz˛ ˛ e, zapowiedzi tego idioty Zennora. Co zamierzasz przedsi˛ewzia´ ˛c? — Nic. ˙ jak? Wymy´sliłe´s Przyzwalajac — Ze ˛ a˛ Wspólnot˛e Otwarta˛ i rozpowszechniłe´s ja˛ w´sród ludzi. Przywiozłe´s tu swych wyznawców, a teraz b˛edziesz siedział i patrzył, jak ich wyrzynaja? ˛ — Nie pierdol — odparł ciepło. — Prawda wyglada ˛ nieco inaczej. Opublikowałem pewna˛ prac˛e zawierajac ˛ a˛ tezy systemu historiozoficznego, który kto chciał, mógł przyja´ ˛c za swój. Cz˛es´c´ czytelników stała si˛e jego entuzjastami, zastosowała to w praktyce i polubiła ten sposób z˙ ycia. To oni mnie tu przywie´zli, a nie ja ich. Tak to wyglada, ˛ a teraz wrócili´smy do punktu wyj´scia. Emocje i logika w zasadzie nie daja˛ si˛e pogodzi´c. Ponownie przepu´sciłem automiotł˛e, tym razem wracajac ˛ a˛ do schowka, co dało mi czas na uspokojenie nerwów. — Owszem. Zaczynamy od nowa. Twoi zwolennicy maja˛ zosta´c zabici. Zamierzasz co´s z tym zrobi´c? 162
— Fizycznie niewiele mog˛e. A konteksty filozoficzne i socjologiczne, jak i ich polityczne implikacje, wyło˙zyłem w moich pracach. Mieszka´ncy tej planety wiedza˛ o Wspólnocie tyle samo co ja. — A zatem b˛edziesz siedział tu sobie spokojnie, słuchał elektronicznych szumów i pozwolisz im zgina´ ˛c? — Ludzie gin˛eli za przekonania, zanim ktokolwiek pomy´slał, by mnie stworzy´c. — No tak. W takim razie uprzejmie ci˛e informuj˛e, z˙ e ja nie zamierzam siedzie´c bezczynnie. — A co masz zamiar zrobi´c? — Jeszcze nie wiem. A s´wita ci jaki´s rozsadny ˛ pomysł? — A propos czego? — Uwolnienia zakładników, zako´nczenia inwazji i załatwienia Zennora. Kolejno´sc´ dowolna. . . — i wtedy do mnie dotarło, czego naprawd˛e od niego potrzebuj˛e. — A tak poza tym, czy znasz koordynaty przestrzenne tej planety i tego systemu? — Naturalnie. — To wydrukuj je gdzie´s, abym mógł wezwa´c na pomoc Marynark˛e Ligi. — A dlaczego miałbym to zrobi´c? — Po to, ty durniu katodowy, aby uratowa´c dziesi˛eciu ludzi przed s´miercia.˛ Je´sli tego nie rozumiesz, to. . . — Jim, tylko spokojnie, bo ci˛e krew zaleje albo nagły szlag trafi. Nie widz˛e powodu, by robi´c to powtórnie, jako z˙ e osobi´scie i własnor˛ecznie wysłałe´s sygnał FTL, gdy tylko odzyskałe´s t˛e elektroniczna˛ wron˛e.
29 — Ja wysłałem? — spytałem słabo. — Ty wysłałe´s. — Ale. . . ale. . . dure´n ze mnie! Wiadomo´sc´ od Waroda od poczatku ˛ do ko´nca była łgarstwem? — Najwyra´zniej. Nale˙zało zacza´ ˛c my´sle´c, tote˙z jałem ˛ chodzi´c w kółko. Dlaczego Warod mnie okłamał, to raz. Dlaczego nie ma tu jeszcze Marynarki, to dwa. Liga nie pochwala przecie˙z ani wojen, ani mordów, co tu jest grane. . . — Słuchaj, ty staro˙zytny madralo. ˛ Czy Marynarka Ligi zjawiła si˛e ju˙z w pobli˙zu, czy nie? — Przykro mi, ale nie wiem. To znaczy, na pewno nie wyladowali, ˛ ale czy sa˛ na orbicie, nie mam poj˛ecia, bo mój teleskop orbitalny zepsuł si˛e dwa wieki temu. Poniewa˙z nie wyładowali, to sadz˛ ˛ e, z˙ e jeszcze tu nie dolecieli. . . Mo˙zemy by´c bardzo daleko od najbli˙zszej bazy. Przestałem spacerowa´c i nagle poczułem si˛e bardzo zm˛eczony. — Nie masz jakiej´s starej skrzynki lub czego´s, na czym dałoby si˛e usia´ ˛sc´ ? — spytałem. — O cholera. . . Przepraszam. Wyszedłem z wprawy jako gospodarz. Ledwo sko´nczył mówi´c, za moimi plecami wyrosła kanapa. Skorzystałem z przyjemno´scia.˛ — Mi˛ekka, wygodna — cmoknałem ˛ z uznaniem. — Mo˙ze drinka? — Bystry był, to trzeba mu przyzna´c. — Byle nie za mocnego. — Nie jestem chwilowo zbyt dobrze zaopatrzony. . . mam tylko prawie czterystuletnie wino, ale podobno z wiekiem zyskuje na smaku. . . Samobie˙zny barek tracił ˛ mnie lekko w rami˛e. Zdmuchnałem ˛ kurz z butelki i właczyłem ˛ autokorkociag. ˛ Zdołał wyja´ ˛c zabytkowy korek w cało´sci, co było niemałym osiagni˛ ˛ eciem. Nalałem do kieliszka i powachałem. ˛ Zatkało mnie, czego´s podobnego dotad ˛ nie znałem. W smaku było jeszcze lepsze. — Doskonałe! Albo prawie. Do rzeczy, która godzina?
164
— Szesna´scie godzin do egzekucji — odparł, zaoszcz˛edzajac ˛ mi kalkulacji. Upiłem wina i zaczałem ˛ gło´sno my´sle´c. — Wysłałem wiadomo´sc´ , zatem flota jest w drodze, co rozwiazuje ˛ nam problem inwazji, ale raczej nie zda˙ ˛za˛ tu przed egzekucja,˛ zatem nie nale˙zy na nich w tej kwestii liczy´c. Przy okazji, miłe, z˙ e nie b˛ed˛e tu uwiazany ˛ na dłu˙zej. Dobrze, to mog˛e zrobi´c osobi´scie, bo twoje pupilki palcem nie rusza.˛ — Tak bym tego nie ujał. ˛ Aktualnie w mie´scie ma miejsce szereg konferencji, a populacja stale wzrasta, ludzie gremialnie wracaja.˛ — Poddali si˛e? Wróca˛ do pracy? — W z˙ adnym wypadku. Organizuja˛ protest, cho´c nie jest jeszcze ustalone, jaka˛ b˛edzie miał form˛e. — Skad ˛ to wiesz? — Z podsłuchu łaczno´ ˛ sci. Mam blok pami˛eci poszukujacy ˛ kluczowych słów i nagrywam takie komunikaty czy rozmowy. — Łaczno´ ˛ sc´ armii te˙z podsłuchujesz? — Naturalnie. Sporo ciekawostek mo˙zna tam znale´zc´ . — Znasz ich j˛ezyk? — Znam ka˙zdy j˛ezyk. Konkretnie znam tysiac ˛ sze´sc´ set j˛ezyków, gwar i dialektów. . . J amen, en ting er i hvert fald siker. Du taller ikke dansk. Og hvorfor sa˛ ikke det? Dansk er da et smukt, melodisk sprong. Nie´zle, sadziłem, ˛ z˙ e poza mna˛ nikt nie słyszał o du´nskim. Ale był jeszcze jeden j˛ezyk, którego nie powinien zna´c, gdy˙z stał si˛e j˛ezykiem martwym na długo przed powstaniem Marka Czwartego i stał si˛e mowa˛ znana˛ jedynie pewnemu stowarzyszeniu tak tajnemu, z˙ e wol˛e tu o nim nawet nie wspomina´c. J˛ezyk zwany łacina.˛ — Nonne cognoscis linguam Latinam? — Loquame linguam Latinam? — odparł Mark Czwarty pewnym głosem. — Quid referam in singulorum verborum delectu, in coniunctorum compositione, et structura, in casutan alque temporum discriminatione, in certarum concinnitate formularum, in incisorum membrorumque conformatione, in modulandis circumdictionibus, in elegantiarum cuiusque generis accurata, elaborataque frequentatione quantus tum sim et quam purus putus Ciceronianus? Ex qua Cicero mortuus est, meis verbis nihil latinius. Memoria vero libros omnium auctorum latinorum tam veterum auam ˛ recentiorum et neotericorum continet. Voces peregrinae et barbarae auae ˛ latinis eloquiis inseruntur, omino mihi notae sunt. Nae tu es baro et balatro, nam ego studeo partes difflciles cognoscere quas scholastici doctores gestant, latebras singulas auxilio mei ipsius cerno. Doctissimi enimvero homines omnino un´nersitatum modernarum me rogant sensus omnium talium verborum1 . 1
przyp.tłum. Poniewa˙z Autor nie przeło˙zył tych przechwałek na angielski, tłumacz postanowił pój´sc´ w jego s´lady. Disce, puer, Latine.
165
Musiałem pozbiera´c szcz˛ek˛e z podłogi, gdy sko´nczył. — Wyłapałe´s niuanse, Jim? — spytał rado´snie. — Zupełnie jak Cycero, ka˙zde słowo starannie dobrane i zdania dobrze skomponowane i wywa˙zone, by uwypukli´c czasy. . . — perorował w zapami˛etaniu, a ja przez chwil˛e zapomniałem nawet, z˙ e mam do czynienia z inteligentna˛ maszyna,˛ ale ostatecznie postanowiłem zaprzac ˛ ja˛ do roboty. — Mark, wracajac ˛ do rzeczy, pomo˙zesz mi? — przerwałem mu grzecznie, ale stanowczo. — Jak tylko b˛ed˛e mógł. Znów upiłem wina. Zaczynałem z wolna odczuwa´c zbawienny wpływ trunku na szare komórki. — Słuchaj, widziałem dzi´s, jak dezerteruje dwóch z˙ ołnierzy. Ilu dezerterów jest teraz w mie´scie? — Stu dwudziestu jeden. . . o, przepraszam, ju˙z stu dwudziestu dwóch. — Ilu ma bro´n? — Wszyscy. Co do jednego uciekli podczas patroli. Pomysł zaczynał nabiera´c konkretnych kształtów. Majac ˛ stu dwudziestu uzbrojonych ludzi mo˙zna było zacza´ ˛c sensownie planowa´c, i to niejedno. Pytanie tylko, czy u˙zyja˛ broni. . . — Chciałbym si˛e spotka´c z nimi wszystkimi w jednym miejscu. I z˙ eby byli uzbrojeni — powiedziałem powoli. — Musisz to zorganizowa´c. Przez długa˛ chwil˛e panowała cisza. My´slałem, z˙ e ma tak ci˛ez˙ ki tok my´slowy, ale nie. — Załatwione — oznajmił niespodziewanie. — Zjawia˛ si˛e wraz z tymi, którzy ich przechowuja,˛ w hali sportowej blisko miejsca wybranego przez naje´zd´zców na mord. — Przyznaj˛e, z˙ e mnie uprzedziłe´s. — Mam nadziej˛e, bo inaczej wyszłoby, z˙ e jestem głupszy ni˙z ty, i z˙ e nadaj˛e si˛e jedynie na złom. Poniewa˙z do spotkania pozostało jeszcze par˛e godzin, czy zechciałby´s mi si˛e odwdzi˛eczy´c i troch˛e pogaw˛edzi´c? Przez jakie´s tysiac ˛ lat nie byłem na bie˙zaco ˛ ze sprawami galaktyki. Co tam nowego? To było dziwne popołudnie. Miał doskonała˛ pami˛ec´ i dowiedziałem si˛e masy rzeczy, ale jednego nie był w stanie mi powiedzie´c, jako z˙ e powstał ju˙z po rozpocz˛eciu ekspansji kosmicznej przez ludzi. — Podobnie jak ty, znam jedynie legendy i mgliste wspomnienia. Je´sli istniała jedna planeta, z której wywodzi si˛e cała ludzko´sc´ , planeta zwana Kurz czy Ziemia, to jej poło˙zenie nie jest mi znane. — Co szkodziło spyta´c! Miło si˛e z toba˛ gaw˛edzi, ale chyba na mnie ju˙z pora. — Racja. Wiesz, jak si˛e wychodzi. — Mo˙zesz by´c tego pewien. Wyłacz ˛ s´wiatło, jak wyjd˛e, cho´c watpi˛ ˛ e, by brakowało ci pradu. ˛ 166
— Wyłaczy ˛ si˛e automatycznie, cho´c pradu ˛ mi faktycznie nie brak. Sztuka przetrwania była jedna˛ z pierwszych, jakich si˛e nauczyłem. Sie´c miejska, generatory awaryjne, akumulatory i reaktor, który mog˛e uruchomi´c w dziesi˛ec´ minut. Chyba wystarczy? — Chyba. To tymczasem. ˙ Pokonałem schody i wyjrzałem ostro˙znie. Zadnych patroli, za to Stiraer i Neebe czekali na mnie na pobliskiej ławce. — Nie boicie si˛e, z˙ e patrol was znajdzie? — spytałem. — Pono´c ogłosili godzin˛e policyjna? ˛ — Tylu zdezerterowało, z˙ e wycofali patrole — u´smiechnał ˛ si˛e Stirner. — Wojsko jest albo w bazie, albo w budynku zaj˛etym na sztab. Teraz powiedz nam, rozmawiałe´s z Markiem Czwartym? — Rozmawiałem i byłem jego go´sciem. I piłem wino, w którego smak nie uwierzycie. — Uwierz˛e we wszystko, co dotyczy Marka Czwartego — odparł Stirner przy milczacym ˛ przytakiwaniu Neebe. — Ale przykro mi, z˙ e nie podsunał ˛ ci z˙ adnego sposobu na powstrzymanie zabójstw. — A skad ˛ mo˙zesz to wiedzie´c? O tym nie mówiłem. — Nie musiałe´s. Mark Czwarty wie, z˙ e jest to problem, z którym musimy upora´c si˛e sami. I zrobimy to. Podj˛eli´smy ju˙z decyzj˛e. Wszyscy w mie´scie zbiora˛ si˛e jutro na miejscu zabójstw i podejma˛ indywidualne decyzje. Zasłonimy zakładników i nie dopu´scimy, by zgin˛eli. — Szlachetne to, ale raczej głupie. Zastrzela˛ najpierw was, potem ich. — To inni zajma˛ nasze miejsce. Na bierny opór nie ma sposobu, chyba z˙ e zabije si˛e wszystkich, a wtedy nie b˛edzie kim rzadzi´ ˛ c. Albo si˛e opami˛etaja,˛ albo sko´ncza˛ im si˛e naboje. — Naboi maja˛ sporo, a co do opami˛etania si˛e, to raczej bym na to nie liczył. . . Mam na szcz˛es´cie nadziej˛e, z˙ e nie b˛edzie a˙z tak z´ le. Z pomoca˛ Marka Czwartego zaaran˙zowałem spotkanie dezerterów w hali sportowej. Chc˛e omówi´c z nimi nieco konkretniejszy plan. Zaprowadzisz mnie tam? Spacerek był przyjemny, jako z˙ e wojsko w ogóle nie pokazywało si˛e na ulicach, za to co i rusz wida´c było grupki odprowadzajace ˛ jednego czy dwóch dezerterów zadowolonych, z˙ e zmor˛e słu˙zby wojskowej maja˛ ju˙z za soba.˛ Hala mie´sciła stadion, w centrum którego stał ring zapa´sniczy, wlazłem wi˛ec tam szykujac ˛ si˛e do roli agitatora. Ekswojsko zaj˛eło ni˙zsze rz˛edy, a zainteresowani reszt˛e miejsc. Złapałem mikrofon i poczekałem, a˙z zapadnie cisza. — Witam byłych szeregowych ze znienawidzonej armii, do której te˙z miałem nieprzyjemno´sc´ nale˙ze´c. Wi˛ekszo´sc´ z was mnie nie zna. . . — Wszyscy ci˛e znamy! — przerwał mi głos z widowni. — To ty o mało co nie załatwiłe´s tej starej s´wini, generała. . . 167
— Wi˛ecej szcz˛es´cia nast˛epnym razem! — Dzi˛eki, miło by´c docenianym! — Odczekałem, a˙z ucichnie owacja. — Teraz prosz˛e was o pomoc. Nasz wspomniany tu generał chce zastrzeli´c dziesi˛eciu bezbronnych cywilów spo´sród ludzi, którzy pomogli wam i waszym kumplom uciec, a wszystkich nas darza˛ przyja´znia.˛ Musimy teraz im pomóc, i to najpros´ciej, jak mo˙zna. Mamy bro´n i wiemy, jak jej u˙zy´c. Gdy Zennor zjawi si˛e na miejscu egzekucji, a zjawi si˛e na pewno, zapowiemy mu, i˙z u˙zyjemy jej, je´sli nie uwolni zakładników. Powinno si˛e uda´c, ale je´sli dojdzie do strzelaniny. . . By´c mo˙ze zdołamy utłuc przy tej okazji i jego, i sztab, a wówczas sko´nczymy z cała˛ ta˛ krety´nska˛ inwazja.˛ Owszem, mo˙zemy przy tym zgina´ ˛c, ale uwa˙zam, z˙ e jeste´smy to winni i sobie, i gospodarzom. Przyznaj˛e, plan nie był oryginalny i wi˛ecej było w nim dziur ni˙z sera, ale nic lepszego nie przyszło mi ju˙z do głowy. Wywiazała ˛ si˛e zaciekła dyskusja, ale w ko´ncu kto´s rozsadny ˛ wpadł na pomysł, by przeprowadzi´c głosowanie i reszta poszła ju˙z sprawnie. Wi˛ekszo´sc´ poparła mój projekt (pewnie dlatego, z˙ e nie wiedziała, jak wycofa´c si˛e z tego z twarza) ˛ i pod moim przewodnictwem zmienili´smy miejsce postoju na budynki przylegajace ˛ do placu, miejsca przyszłej egzekucji. Poło˙zyli´smy si˛e spa´c, ja za´s zdawałem sobie spraw˛e, z˙ e cz˛es´c´ z moich wojaków zniknie do rana jak sen złoty, ale na to nie było rady. Miałem jedynie nadziej˛e, z˙ e nie b˛edzie to przewa˙zajaca ˛ cz˛es´c´ . Obudziłem si˛e, gdy zacz˛eło si˛e przeja´snia´c, i odsunałem ˛ pluszowego misia zasłaniajacego ˛ mi widok, jako z˙ e na punkt dowodzenia wybrałem sklep z zabawkami. Po kilku minutach na placu pojawili si˛e pierwsi z˙ ołnierze, to znaczy oficerowie i podoficerowie, gdy˙z szeregowca nie było w´sród nich ani jednego. Potem nadjechała kawalkada samochodów z Zennorem, sztabem i dziesi˛ecioma zakładnikami. Brak szeregowych upraszczał spraw˛e, jakby jednak doszło do strzelaniny, idealnym i podstawowym celem dla ka˙zdego szeregowego jest jego kapral, sier˙zant lub znajomy oficer. Zanim zaprowadzono wzgl˛edny porzadek, ˛ rozległ si˛e klekot gasienic ˛ i naprzeciw mojego okna stanał ˛ pluton czołgów. Przyznaj˛e, z˙ e tego si˛e nie spodziewałem. Podobnie jak i tego, z˙ e Zennor wyciagnie ˛ z kabury pistolet i wystrzeli w szyb˛e sklepu zabawkarskiego. — Wyła´z, di Griz! — wrzasnał. ˛ — Zabawa si˛e sko´nczyła! Có˙z było robi´c? Wyszedłem. Przez drzwi naturalnie, nie przez okno. Przyjrzałem si˛e sytuacji. Lufy czołgów w wi˛ekszo´sci kierowały si˛e na budynki zaj˛ete przez moich podopiecznych, a nad wszystkim unosił si˛e zło´sliwy s´miech Zennora. — Naprawd˛e sadziłe´s, z˙ e ci si˛e uda? — spytał Zennor z niedowierzaniem. — Durniu, miałem w´sród was moich ludzi! Chciałby´s zobaczy´c jednego z nich? Uniósł lewa˛ dło´n i z grupy podoficerów wyszedł kto´s w mundurze szeregowca, ale z wasem ˛ i w ciemnych okularach. Gdy zdjał ˛ jedno, a odkleił drugie, poznałem go bez trudu. 168
— Kapral Gow, z˙ eby to najja´sniejsza cholera wzi˛eła! — Szeregowy Gow, i to przez ciebie, gnojku! — warknał ˛ ten˙ze. — Rozwaliliby mnie, gdybym nie był do´sc´ bogaty, by si˛e wykupi´c. A wszystko przez takie gówno jak ty! Teraz wyrównałem rachunki. Gdy zacz˛eły si˛e dezercje, zaraz zgłosiłem si˛e na ochotnika i cały czas byłem w kontakcie z panem generałem. Teraz przywróca˛ mi rang˛e, a ty pójdziesz do piachu, gdzie jest miejsce dla takich glist! — I kto to mówi? Dupek do kwadratu. . . — Mo˙zesz sobie gada´c, szpiegu, i tak siedzisz ju˙z po uszy w gównie. — Siedzisz — przytaknał ˛ Zennor, celujac ˛ mi mi˛edzy oczy. — Ciekaw jestem, o czym my´slisz, wiedzac, ˛ z˙ e umrzesz, i to zaraz?
30 Miewałem ju˙z w z˙ yciu chwile bezradno´sci, ale przyznaj˛e, z˙ e tak z´ le jeszcze nie było. Obstawiony zewszad ˛ uzbrojonymi cymbałami czekajacymi ˛ z rado´scia,˛ aby tylko nacisna´ ˛c na spusty. I jeszcze uzbrojona armia pomocników za plecami. A co gorsza, zupełny brak pomysłów. — Milczysz? — Zennor niespodziewanie opu´scił bro´n. — Strach ci˛e obleciał? No to napocisz si˛e jeszcze, bo najpierw poogladasz ˛ sobie egzekucj˛e innych. Tych tchórzliwych s´wi´n, które chciały do mnie strzela´c. I całej dziesiatki ˛ zakładników, naturalnie. Zawsze dotrzymuj˛e słowa i teraz o´swiadczam, z˙ e zabij˛e ci˛e osobi´scie. Ale na samym ko´ncu. — Nie, je´sli ja zabij˛e ci˛e pierwszy — warknałem, ˛ nie majac ˛ ju˙z nic do stracenia i ruszyłem ku niemu. A on uciekł! Niedaleko, co prawda, bo tylko do szeregu zakładników, ale zawsze. Złapał jaka´ ˛s babci˛e i przystawi jej bro´n do skroni. — Jeszcze jeden krok, a ona zginie na poczatek. ˛ Wierzysz mi, di Griz? Głupie pytanie, pewnie, z˙ e mu wierzyłem. W tej wła´snie chwili usłyszałem za plecami jaki´s tumult i odwróciłem si˛e. Zennor te˙z. Z bocznej ulicy wypływał tłum prowadzony przez Stirnera i Neeb˛e. — Cholera jasna! — zaklałem ˛ w bezsilnej zło´sci. Zennor pu´scił starsza˛ pania˛ i wycelował w Stirnera, na którym nie zrobiło to najmniejszego wra˙zenia. Doszedł na par˛e kroków do Zennora i krzyknał: ˛ — Słuchajcie, uzbrojeni przybysze! Odłó˙zcie bro´n, a nikomu nie stanie si˛e krzywda! — Jeszcze krok, a ci˛e zabij˛e! — ryknał ˛ Zennor. — Wierz˛e, z˙ e to zrobisz. Jeszcze kilka minut temu nie wierzyłem, z˙ e normalny człowiek mo˙ze zabi´c innego człowieka, ale teraz ju˙z w to wierz˛e. — I dobrze. W takim razie. . . — Zamknij si˛e! — stwierdził spokojnie Stirner. — I tak zrobimy to, po co przyszli´smy. Zabior˛e ci bro´n. Je´sli zabijesz mnie, zrobi to kto´s inny. Je´sli i jego zabijesz, to nast˛epny. W ko´ncu zabraknie ci amunicji, a wtedy kto´s ci ja˛ zabierze. Nie wygrasz z nami, bo albo sko´ncza˛ ci si˛e pociski, albo nas wszystkich 170
pozabijasz i nie b˛edziesz miał kim rzadzi´ ˛ c, ty niewydarzony dyktatorze. Zabawa faktycznie si˛e sko´nczyła. — Nieprawda! — W oczach Zennora błysn˛eło szale´nstwo. — Ludzie tak si˛e nie zachowuja.˛ Kiedy ci˛e zastrzel˛e, a moi podwładni załatwia˛ par˛e pierwszych szeregów i zrobi si˛e tu czerwono od krwi, to reszta w ko´ncu ucieknie. Nie powstrzymasz mnie, bo. . . Ciagu ˛ dalszego nie było, bowiem dałem w łeb stojacemu ˛ obok oficerowi i skoczyłem ku generałowi, odpychajac ˛ Stirnera. Trzeba przyzna´c, z˙ e bydl˛e miało refleks. Ta sekunda, która˛ straciłem na oficera, wystarczyła, by uskoczył i zdzielił mnie w łeb lufa,˛ a˙z mi w oczach pociemniało. — Zgłaszasz si˛e na ochotnika, di Griz? Ostatecznie mog˛e zacza´ ˛c i od ciebie. . . Nadal miałem ciemno w oczach, ale zanim doszedłem do siebie, z góry rozległ si˛e tak wzmocniony głos, z˙ e i uszy mnie zabolały. — Wojna sko´nczona! Odło˙zy´c bro´n! Tak jak wszyscy, uniosłem głow˛e. Nic dziwnego, z˙ e wzrok mi si˛e pogorszył — nad miastem wisiał najwi˛ekszy kra˙ ˛zownik kosmiczny, jaki w z˙ yciu widziałem, i dokładnie przesłaniał sło´nce. Jego ró˙znorodne uzbrojenie wycelowane było głównie w dół. Marynarka Ligi przybyła! Tyle z˙ e chwil˛e za pó´zno. — Nigdy! — ryknał ˛ Zennor — Ognia! Zestrzeli´c mi to gówno! I przystawił mi bro´n do głowy, naciskajac ˛ spust. Nic si˛e nie stało. Spust ani drgnał, ˛ cho´c cała r˛eka mu zbielała. Opami˛etałem si˛e pierwszy. Łagodnie odsunałem ˛ dło´n z pistoletem i wyprowadziłem cios, jakiego chyba nigdy w z˙ yciu nie udało mi si˛e ju˙z powtórzy´c. Cios zaczał ˛ si˛e gdzie´s na wysoko´sci moich kolan, a sko´nczył na jego szcz˛ece, wsparty cała˛ moja˛ siła˛ i w´sciekło´scia˛ za wszystko, czego był sprawca.˛ R˛eka bolała mnie potem przez dwa dni, ale warto było. Co´s chrupn˛eło, mam nadziej˛e, z˙ e jego szcz˛eka, a sam generał Zennor uniósł si˛e na dobry metr w gór˛e i poleciał jeszcze ze dwa do tyłu, nim rabn ˛ ał ˛ o bruk niczym worek sieczki, tracac ˛ przytomno´sc´ jeszcze w locie. U´smiechnałem ˛ si˛e, naprawd˛e zadowolony, i usłyszałem mniej przera´zliwy, cho´c nadal pot˛ez˙ ny głos Waroda. — Wasza bro´n nie działa! Emitujemy pole uniemo˙zliwiajace ˛ wzajemny ruch elementów metalowych. Na istoty z˙ ywe pole nie ma wpływu. Prosimy mieszka´nców planety o rozbrojenie napastników. Rozległ si˛e tupot wielu nóg i okrzyki bólu — pierwsi ruszyli do dzieła dezerterzy, wyrównujac ˛ przy okazji stare porachunki. Reszta zgromadzenia dołaczyła ˛ do nich ju˙z spokojniej, ale równie skutecznie, dzi˛eki czemu ju˙z po paru minutach na s´rodku placu pi˛etrzył si˛e stos broni, a czołgi stały martwe i ciche, jako z˙ e ich załogi wyciagni˛ ˛ eto za uszy i kołnierze. W kadłubie kra˙ ˛zownika otworzył si˛e niewielki 171
luk, a ze s´rodka wyłoniła si˛e znajoma posta´c w uniformie. Raptownie poczułem czyja´ ˛s dło´n na ramieniu, odwróciłem si˛e zatem i spojrzałem w u´smiechni˛ete oczy Neebe. — To ju˙z koniec koszmaru, Jim? — Owszem, i to szcz˛es´liwy, jak wida´c. — Co b˛edzie teraz? — Wojsko wróci do domu, a wasza planeta stanie si˛e z powrotem wasza i, jak zawsze, spokojna. — Ty te˙z odjedziesz? Co´s mi w piersi załomotało, ale na szcz˛es´cie trwało to krótko. — Nie wiem. . . Nieprawda, wiem. Pomimo wszelkich atrakcji tego miejsca — powiedziałem, s´ciskajac ˛ dło´n najwi˛ekszej z atrakcji — nie byłbym tu szcz˛es´liwy. Ci, którzy byliby ze mna,˛ tak˙ze. Ta planeta jest dla mnie za spokojna, za. . . nudna. Przez jaki´s czas, tak, ch˛etnie, ale na dłu˙zej. . . to byłoby dla mnie piekło. Jest tyle s´wiatów, których nie znam, galaktyka jest wielka, i cho´c to bolesne, ale musz˛e stad ˛ odej´sc´ . — Szczerze radziłbym ci tu zosta´c — odezwał si˛e Warod, który podszedł mnie od tyłu. — Bo inaczej przekonasz si˛e, z˙ e na pewnej planecie czeka na ciebie sad ˛ i wi˛ezienie. — Tak!? — A˙z mnie poniosło ze zło´sci. — I ty to mówisz, ty, który raz ju˙z mi zełgałe´s, z˙ e nie wspomn˛e o zignorowaniu wiadomo´sci i niemal dopuszczeniu do tego, z˙ ebym i ja, i połowa mieszka´nców została wystrzelana jak kaczki. . . — Te˙z co´s! Byli´smy na orbicie ju˙z dwa dni po wysłaniu przez ciebie sygnału. Obserwowali´smy i podsłuchiwali´smy Zennora przez cały czas. — Co prosz˛e? Podsłuchiwali´scie? Mark Czwarty wiedziałby o tym. . . — Pewnie, z˙ e wiedział. Byli´smy w stałym kontakcie. Bardzo nam pomógł. — Próbujesz mi powiedzie´c, z˙ e on te˙z mi nałgał? — W rzeczy samej. — Dlaczego? — Przez sekund˛e zabrakło mi słów. — Dlaczego bawili´scie si˛e z nimi i ze mna,˛ ryzykujac, ˛ z˙ e sprawy wymkna˛ si˛e spod kontroli, zamiast od razu załatwi´c problem? — Bo musieli´smy poczeka´c, a˙z na Nevenkebli b˛edzie ju˙z po wyborach. Zrobili´smy, co tylko si˛e dało, z˙ eby pozby´c si˛e Zennora z wyspy i postarali´smy si˛e, aby wiedział, z˙ e jest obserwowany. Liczyli´smy na jego paranoj˛e i na to, z˙ e zerwie wszelki kontakt z baza.˛ Ty spisałe´s si˛e doskonale, przysparzajac ˛ mu masy kłopotów, dzi˛eki czemu nie miał czasu na nic innego, a to było bardzo istotne. Ledwie bowiem wyniósł si˛e z wyspy, zorganizowali´smy bezkrwawy zamach stanu. Rewolucja pałacowa zaowocowała pozbyciem si˛e wojskowych i doj´sciem do władzy cywilów, co poło˙zyło kres manii prze´sladowczej i zbrojeniom. To tutaj, wojsko bez broni, zostanie z łatwo´scia˛ wchłoni˛ete przez społecze´nstwo, nad którym nie wisza˛ ju˙z obostrzenia stanu wyjatkowego. ˛ 172
— Zrobiłe´s mnie w balona, z˙ e nie wspomn˛e o niecnym wykorzystaniu i okłamaniu. Mo˙ze nie? — Nie do ko´nca. W cała˛ spraw˛e wplatałe´ ˛ s si˛e dobrowolnie i dla swoich powodów. Gdyby´smy ci nie pomogli, to byłby´s ju˙z teraz stygnacym ˛ trupem. Miał troch˛e racji, zwłaszcza je´sli chodzi o ko´ncówk˛e. — A co z nim? — Z trudem powstrzymałem si˛e, by nie kopna´ ˛c le˙zacego ˛ generała. — Zennor jest psychicznie chory i trafi do szpitala psychiatrycznego specjalizujacego ˛ si˛e w podobnych przypadkach. Praktycznie mo˙zna powiedzie´c, z˙ e jego problem przestał istnie´c. — A ja? — Ju˙z ci mówiłem. Najlepiej zrobisz, zostajac ˛ tutaj. Ucieczka z wi˛ezienia, czekajacy ˛ ci˛e proces. . . — Przesta´n pieprzy´c! Jestem teraz tajnym współpracownikiem Ligi i tak te˙z prosz˛e mnie traktowa´c, kurza twarz! Gdyby nie ja, to Marynarka nigdy nie dowiedziałaby si˛e, dokad ˛ lecie´c! Poza tym cierpiałem w imi˛e zasad Ligi, a nawet zaciagn ˛ ałem ˛ w jej imieniu pewne zobowiazania ˛ finansowe. . . — A, to. Wiem. Ptak uruchamia nagrywanie na d´zwi˛ek głosu. Aspya dostanie swoje pieniadze. ˛ — To ja te˙z chc˛e. Pełna ga˙za za cały czas, jaki przepracowałem. — I pewnie jeszcze całkowita amnestia za poczynania na Rajskim Zakatku? ˛ — Nie. Całkowite wymazanie oskar˙ze´n, tak bym mógł odej´sc´ stad ˛ jako wolny człowiek. Z wynagrodzeniem w kieszeni, ma si˛e rozumie´c. — Niech b˛edzie moja krzywda — zgodził si˛e Warod z westchnieniem. — Jeste´s narwany, ale przy dobrym treningu da si˛e z ciebie zrobi´c porzadnego ˛ agenta. . . — Wybij to sobie z głowy. Współpraca z prawem, płacenie podatków i czekanie na emerytur˛e, z której nie da si˛e wy˙zy´c? Honor ponad z˙ ycie! Rozliczymy si˛e i po˙zegnamy! Mam nieco inne priorytety z˙ yciowe. . . — Na przykład, kariera przest˛epcza? — A co to ma do rzeczy? Obiecuj˛e, z˙ e b˛ed˛e odtad ˛ produktywnym członkiem społecze´nstwa. Mog˛e nawet da´c słowo. . . — Mogłem, ale nie dałem, zreszta,˛ majac ˛ takie wzorce łgarstwa jak kapitan Marynarki Ligi i jedyna w galaktyce sztuczna inteligencja. . . Czemu niby s´winiopas miałby w takim towarzystwie pozosta´c prawdomówny? — Skoro tak, to umowa stoi! — zdecydował si˛e Warod. Nagle poczułem nieodparta˛ ch˛ec´ , by skosztowa´c znów czterystuletniego winka. — Przyjaciele — powiedziałem do Neebe i Stirnera. — Trzeba uczci´c tak wa˙zne wydarzenie. Zapraszam was do nader ekskluzywnego lokalu, i to całkiem niedaleko stad! ˛
Epilog — Jest to bez watpienia ˛ najlepsze wino, jakie piłem — stwierdził uroczy´scie Stirner. — Jakie b˛ed˛e pił, my´slałem, z˙ e kiedykolwiek wypij˛e, pij˛e. . . — Doceniam zaanga˙zowanie, ale mo˙ze przestaniesz odmienia´c to dalej — zaproponował Mark Czwarty. — Miło mi, z˙ e wam smakuje, zatem proponuj˛e toast: za tego, który uratował nasza˛ planet˛e, za Jamesa di Griz! Wypili´smy. Gospodarz nie wypił, naturalnie, za to robot na kółkach wylał mu nieco elektrolitu na sucha˛ bateri˛e. Mark stwierdził, z˙ e działa to na niego stymulujaco. ˛ — Serdeczne dzi˛eki! — Uniosłem kielich. — Te˙z mam toast. Za Mortona i Sharl˛e, skromnie si˛e tu rumieniacych, ˛ oby byli udana˛ para! ˛ Wszyscy wypili (jak wy˙zej), a szklanice niezwłocznie napełniono, tote˙z pospieszyłem z nast˛epnym toastem. — Za Stirnera, mego przewodnika po nieznanym s´wiecie i za najlepsza˛ ma˛ towarzyszk˛e w tej przygodzie, za Neebe! No i za najlepszego od wieków podczaszego, za Marka Czwartego! Gdy umilkły wiwaty (i otwarto kolejne butelki), głos zabrał nasz gospodarz, dzi˛ekujac ˛ za przybycie. Seplenił co nieco, a rychło udowodnił, z˙ e elektrolitem te˙z mo˙zna si˛e upi´c. Stirner i Neebe udali si˛e po kolejna˛ skrzynk˛e, Morton i Sharla s´wiata poza soba˛ nie widzieli, a Mark mamrotał co´s do siebie w kodzie dwójkowym, doszedłem wi˛ec do wniosku, z˙ e nadeszła pora, aby dyskretnie si˛e ulotni´c. Tak te˙z zrobiłem, z˙ egnany znaczacym ˛ mrugni˛eciem monitorów. Powoli wspiałem ˛ si˛e po schodach, raz jeszcze rozwa˙zajac ˛ moja˛ decyzj˛e, chocia˙z wiedziałem, z˙ e post˛epuj˛e wła´sciwie. Miejsce było nader miłe, ale zdecydo˙ wanie za spokojne. Zycie bez policji i przest˛epstw? Co ja bym tu robił? Trzeba było wyrusza´c w poszukiwaniu czego´s normalniejszego. To faktycznie du˙za galaktyka. Jim, gwiazdy nale˙za˛ do ciebie!