Bitwa pod Szackiem – starcie podczas agresji ZSRR na Polskę, stoczone w dniach 28–30 września 1939 między 52. Dywizją Strzelecką Armii Czerwonej, a li...
2 downloads
0 Views
2MB Size
HISTORYCZNE BITWY
CZESŁAW GRZELAK
SZACK – WYTYCZNO 1939
Dom Wydawniczy Bellona Warszawa 2001
WSTĘP
Historia nie lubi pustki. Nie znosi „białych” czy „czarnych plam”, które oznaczają chorobę związaną ze świadomością społeczną, chorobę, którą wcześniej czy później jednak daje się wyleczyć. Tak było miedzy innymi z wiedzą historyczną społeczeństwa polskiego dotyczącą wydarzeń związanych z agresją sowiecką na Polskę 17 września 1939 r. Dlatego też wydarzenia na wschodnim terytorium II Rzeczypospolitej (zwanym umownie Kresami Wschodnimi) we wrześniu 1939 r. po dzień dzisiejszy budzą wiele emocji w społeczeństwie polskim, które w sposób rzadko spotykany odnosi się z dużym sentymentem do tych terenów. Być może wpływ na to miał fakt, że Polska od pierwszego dnia wojny ponosząc największe straty osobowe i materialne w przeliczeniu statystycznym, po wojnie jako jedyne państwo zwycięskie utraciła dużą cześć swego terytorium. Strat na wschodzie nie wyrównała rekompensata terytorialna kosztem pokonanych Niemiec. Nie bez znaczenia było też narzucenie przez potężnego wschodniego sąsiada (przy niewiele znaczących, słabych protestach mocarstw zachodnich) ustroju społecznego nigdy nie zaakceptowanego przez większość społeczeństwa polskiego, a także to, że przez blisko 45 powojennych lat wydarzenia z września 1939 r. na wschodnim terytorium II RP oraz ich tragiczne pokłosie wstydliwie przemilczano bądź fałszowano w historiografii krajowej. Milczenie i zafałszowania
6 nie osiągnęły celu, jaki postawili sobie rządzący ówcześnie Polską. Prawda o tamtych wydarzeniach, nierzadko mniej lub bardziej ubarwionych, przybierających niejednokrotnie wymiar legendy, w społeczeństwie polskim krążyła. Jej „nosicielami” byli głównie uczestnicy bądź świadkowie tamtych wydarzeń albo osoby, którym tę wiedzę w największej tajemnicy powierzano, aby ocalić ją dla przyszłych pokoleń. Pozytywną a zarazem wręcz unikatową rolę w tym zakresie odegrały polskie wydawnictwa zagraniczne (emigracyjne) i te krajowe w tzw. drugim obiegu. Udostępniały one wiedzę o tej problematyce w społeczeństwie polskim, szczególnie w środowisku młodzieżowym. Miałem okazję przekonać się o tym w 1984 r. podczas spotkania z młodzieżą „obozową” koło Jastrzębiej Góry oraz w 1988 r. w jednym z warszawskich liceów ogólnokształcących na Saskiej Kępie. Ostatnie dziesięciolecie XX w. wraz ze zmianą ustroju społecznego w Polsce przyniosło istotny postęp w badaniach historycznych nad problematyką dotychczas pomijaną w polskiej historiografii, między innymi związaną z 17 września 1939 r. I właśnie w tej problematyce historycy natknęli się na poważną przeszkodę w postaci braku polskich źródeł związanych z wydarzeniami na Kresach Wschodnich. Po prostu polskie jednostki wojskowe, które znalazły się w pasie uderzenia Armii Czerwonej, w obliczu klęski bądź niewoli, niszczyły dokumenty operacyjne lub je ukrywały. Miejsc ukrycia żołnierze, którym to zlecono nie zdradzali, zabierając tę wiedzę ze sobą na „wieczną wartę”, gdy nie doczekali się czasów, w których możliwe stało się uchylenie rąbka ich osobistej, czasem bardzo dramatycznej tajemnicy. Przy braku źródeł polskich bardzo ważnego, wręcz unikatowego znaczenia nabrały źródła sowieckie. Możliwość dotarcia do nich pojawiła się dopiero wraz ze zmianą ustroju społecznego w Związku Sowieckim i po jego rozpadzie, co miało miejsce w początkach lat dziewięćdziesiątych. Dzięki podpisaniu odpowiednich umów na szczeblu ministerialnym
7 pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Federacją Rosyjską w połowie 1992 r. powołano Wojskową Komisję Archiwalną pod przewodnictwem wysokiej rangi pracownika Sztabu Generalnego Wojska Polskiego płk. prof. dr. hab. inż. Jana Pięty. Znalazłem się w gronie historyków i archiwistów, którzy rozpoczęli penetrację posowieckich archiwów z początkiem 1993 r., podejmując kwerendę archiwalną z problematyki agresji sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r. Penetrowałem szczególnie te materiały, które obrazowały operacyjne przygotowania Armii Czerwonej do agresji i jej przebieg. Znajdowały się one w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym (Rossijskij Gosudarstwiennyj Wojennyj Archiw, RGWA) w Moskwie, które wcześniej nosiło nazwę Centralnego Państwowego Archiwum Armii Radzieckiej, w którym przechowywano dokumenty od 1918 r. do 21 czerwca 1941 r. Po wielu perturbacjach (m.in. wtórne utajnienie niektórych teczek dokumentów), w ciągu niespełna czterech lat (blisko sześć miesięcy pracy w archiwum), udało się pozyskać i przywieźć do kraju ok. 15 000 kserokopii dokumentów, które rzucają światło na ten zdradziecki akt inwazji. W celu przybliżenia obrazu tamtych wydarzeń społeczeństwu polskiemu i aby udostępnić jak największemu gronu historyków polskich materiał badawczy, w latach 1994-1996 wydane zostały trzy tomy źródeł sowieckich, uzupełnionych częściowo niemieckimi i nielicznymi polskimi 1. Ich uzupełnieniem były źródła wydawane w latach 1993-1994 na łamach „Wojskowego Przeglądu Historycznego” oraz opublikowany w 1998 r., kilkunastoarkuszowy Dziennik działań bojowych Frontu Białoruskiego 2. 1
Agresja sowiecka na Polską w świetle dokumentów. 17 września 1939, t. I, Geneza i skutki agresji, red. nauk. E. Kozłowski, Warszawa 1994; t. 2. Działania wojsk Frontu Ukraińskiego, red. nauk. S. Jaczyński, Warszawa 1996; t. 3, Działania wojsk Frontu Białoruskiego, red. nauk. Cz. Grzelak, Warszawa 1995. 2 Dziennik działań bojowych Frontu Białoruskiego we wrześniu 1939 roku. Wstęp i oprac. Cz. Grzelak, Warszawa 1998.
8 Opracowany naukowo zasadniczy zrąb faktów sowieckiej agresji na Polskę wydałem w 1994 r. w postaci swoistego kalendarium 3 , które było przeznaczone dla szerszego kręgu odbiorców niż materiały źródłowe. Jednakże dopiero w początkach 1998 r. udało mi się zakończyć opracowanie szerszego studium historyczno-wojskowego 4 , które niemal w pełnym zakresie naświetla przygotowania i przebieg sowieckiej agresji na Polskę i próby obrony jej ziemi przez słabiutkie siły polskie, wspomagane przez patriotycznie nastawione społeczeństwo. Pokazano w nim również dramat żołnierzy polskich, którym do nowego wroga „strzelać nie kazano”. Źródłami, co prawda innego typu, które musiały zastąpić częściowo brak polskich dokumentów operacyjnych z września 1939 r., są relacje osób, które w tych wydarzeniach brały udział, a wcześniej nie mogły przekazać ich opisu społeczeństwu polskiemu z wiadomych przyczyn. Część tych relacji opublikował R. Szawłowski 5 . Zbiór, który posiadam w swoim archiwum pochodzi od żyjących jeszcze w kraju uczestników tamtych wydarzeń, z kwerendy w archiwum Instytutu J. Piłsudskiego w Nowym Jorku, z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. W. Sikorskiego w Londynie, ze zbiorów red. D. Baliszewskiego z TVP, Archiwum Wschodniego, Archiwum Straży Granicznej. Centralnego Archiwum Wojskowego oraz Wojskowego Instytutu Historycznego. Pracownikom i szefom instytucji, które udostępniły mi te materiały serdecznie dziękuję. Relacje są znakomitym, żywym świadectwem tamtych dni, uzupełniającym częściowo braki polskich źródeł. Wykorzystane fragmentarycznie w pracy Kresy w czerwieni..., 3
Cz. Grzelak, Dziennik sowieckiej agresji. Wrzesień 1939. Warszawa 1994. Cz. Grzelak, Kresy w czerwieni. Agresja Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 roku. Warszawa 1998. 5 R. Szawłowski, Wojna polsko-sowiecka 1939. t. 2, Dokumenty. Warszawa 1995. Również częściowo relacje z Kresów zawiera: Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, wybór i oprac. M. Cieplewicz. E. Kozłowski, Warszawa 1989. 4
9 zamieszczone zostały w większości w oddzielnej publikacji 6 , pomijając relacje przytoczone przez R. Szawłowskiego. * Jedną z formacji wojskowych, która jako pierwsza stawiła (czy też raczej: próbowała stawiać) opór oddziałom Armii Czerwonej były strażnice i pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza. Była to formacja elitarna tak pod względem realizowanych zadań jak i doboru ludzi. Licząca 1412 km granica polsko-sowiecka uważana była za granicę „płonącą”. Nie było dnia by nie padały na niej strzały, a próby przedarcia się z terytorium Związku Sowieckiego uzbrojonych grup były nader częste, zwłaszcza w latach dwudziestych. W okresie PRL Korpus Ochrony Pogranicza uważany był przez czynniki polityczno-rządowe za formację broniącą dostępu do „kraju dobrobytu robotników i chłopów”, za formację gnębiącą mniejszości narodowe na pograniczu, a żyjący żołnierze KOP ukrywali swoją służbę w jego pododdziałach, zwłaszcza jeżeli brali udział w stawianiu oporu Armii Czerwonej. Ujawnienie tych faktów, w zależności od różnych powojennych zawirowań politycznych w kraju, groziło aresztowaniem, a w najlepszym przypadku różnymi szykanami, łącznie ze zwolnieniem z pracy. Pomimo pozytywnej oceny działalności Korpusu Ochrony Pogranicza tak w okresie pełnienia służby na granicy jak i bojowej we wrześniu 1939 r. przeciwko obu agresorom, brak jest do tej pory pełnej monografii naukowej tej formacji. Istniejące publikacje 7 tego nie zastąpią. Najlepsza do tej pory 6
Wrzesień 1939 na kresach w relacjach, wybór i oprac. Cz. Grzelak, Warszawa 1999. 7 Do najciekawszych należą: W. Kowalski, Hej tam na granicy od Sejn na Podole... Z dziejów 24 baonu Korpusu Ochrony Pogranicza „Sejny", Sejny 1994; tegoż autora rozszerzone: U polskich stoim granic... Opowieść o żołnierzach baonu KOP „Sejny”, Suwałki 1999; J. Pomorski, Korpus Ochrony Pogranicza w obronie Rzeczypospolitej 1924-1939, Pruszków 1998.
10 monografia opracowana przez J. Prochwicza i obroniona w Wojskowym Instytucie Historycznym jako praca doktorska nie ma szczęścia do sponsoringu i nie ukazała się drukiem. Wychodząc naprzeciw życzeniom środowiska żołnierskiego tej formacji oraz funkcjonariuszy Straży Granicznej RP, która pielęgnuje tradycje KOP (wiele obecnych strażnic nosi imiona zasłużonych oficerów KOP), przekazuję do rąk Czytelników dosyć szeroki opis działalności żołnierzy Korpusu w walce z oddziałami Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r., ze szczególnym uwzględnieniem szlaku bojowego improwizowanej Grupy Korpusu Ochrony Pogranicza dowodzonej przez gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna, zakończonego bitwami pod Szackiem i Wytycznem. Niniejsza publikacja oparta została na źródłach sowieckich i relacjach polskich, szczególnie żołnierzy KOP. Wobec faktu, że większość zawartego w niej materiału źródłowego (w tym relacje) została szeroko udokumentowana w książce Kresy w czerwieni..., zrezygnowano ze stosowania przypisów, odsyłając do pozycji przytoczonych w niniejszym Wstępie.
W OBLICZU ZAGROŻENIA SOWIECKIEGO
Pomimo zakończenia działań wojennych na Kresach jesienią 1920 r. i podpisania traktatu pokojowego w Rydze 18 marca 1921 r., terytorium wschodnie II Rzeczypospolitej trudno było uznać ze spokojne. Nieszczelna granica, mała gęstość zaludnienia, duże obszary leśne, zły stan dróg oraz przewaga mniejszości narodowych, zwłaszcza w szeroko pojętym pasie przygranicznym, wyniszczenie wojną — wszystko to powodowało powstawanie i działalność różnego autoramentu band, nierzadko pochodzących z drugiej strony granicy. Obsadzające granicę niewielkie, specjalne oddziały policyjne nie potrafiły zapobiec grabieżom, gwałtom, podpaleniom, wpadając nierzadko w dobrze zorganizowane zasadzki i ponosząc straty. Należy podkreślić, że władze Rosji Sowieckiej nie pogodziły się z uregulowaną ryskim traktatem pokojowym polskosowiecką linię graniczną, używając miedzy innymi argumentu, ze nie jest ona zgodna z zasadą samostanowienia. W celu dania namacalnego dowodu niezadowolenia mniejszości narodowych w Polsce zaczęły wspierać, a nawet inspirować działalność grup terrorystycznych, zwłaszcza wśród Białorusinów i Ukraińców. Często napadały one na ludność polską, miejscowe organa władzy czy urzędy państwowe. Broniły się skutecznie przed małymi oddziałkami policji, a ścigane przez wększe niejednokrotnie wycofywały się na stronę sowiecką. Pod płaszczykiem politycznych haseł w większości uprawiano
12 zwykły rozbój. Do jednego (ale nie jedynego) z poważniejszych incydentów doszło na początku sierpnia 1924 r., gdy prawdopodobnie z terytorium Związku Sowieckiego przedostał się ok. stuosobowy oddział, który zaatakował Stołpce, powodując w miasteczku liczne zniszczenia i straty materialne. Ta, trzeba przyznać, dosyć niezwykła i bardzo uciążliwa dla władz i ludności sytuacja w granicach suwerennego państwa wzbudziła niepokój jednych i drugich. Zagrożona ludność polska zaczęła słać petycje i apele do najwyższych władz Rzeczypospolitej. O powadze sytuacji na Kresach świadczą zapiski Macieja Rataja szczególnie te dotyczące 1924 r., w którym dokonano ponad dwustu zbrojnych napadów i około trzydziestu zamachów terrorystycznych. Poległo ok. 70 policjantów i wielu urzędników. Nieznana była liczba ofiar wśród ludności cywilnej. Pod koniec listopada 1924 r., gdy formalnie od ponad dwóch miesięcy istniał już KOP, M. Rataj zapisał: „Witos wrócił z Wołynia i przyszedł mnie poinformować o spostrzeżeniach. Opowiadał rzeczy horrendalne. Rozkład administracji, policji sprzedajnej i tchórzliwej; bandyci panują nad sytuacją i obywatele składają im formalny okup; chłopi ukraińscy posiadają broń — przy pożarze jednej z chałup pociski karabinowe eksplodowały jak w arsenale jakim; Wołyń może spłonąć w każdej chwili rewolucją. «Pojechałem tam — powiedział mi Witos — żeby zrobić robotę partyjną, po tym, co zobaczyłem, muszę o niej zapomnieć — trzeba ratować Kresy». W ustach Witosa to dużo i istotnie musi być źle”. Ta nienormalna sytuacja na Kresach, brak możliwości zapewnienia spokoju przez Policję Państwową, spowodowała wreszcie odpowiednią reakcję władz Rzeczypospolitej. W dniach 21-22 sierpnia 1924 r. na posiedzeniu Politycznego Komitetu Rady Ministrów w Spale, któremu przewodniczył prezydent RP Stanisław Wojciechowski, zapadła uchwała o powołaniu korpusu granicznego dla ziem wschodnich,
13 zorganizowanego na wzór wojskowy. Oficjalnym motywem utworzenia Korpusu Ochrony Pogranicza była konieczność położenia kresu działalności zbrojnych band i uszczelnienie granicy. Dochodził jeszcze niewątpliwie motyw dodatkowy: wzmocnienie żywiołu polskiego szczególnie w pasie nadgranicznym i położenie kresu dążeniom odśrodkowym, podsycanym umiejętnie przez Kreml przy pomocy różnorodnych metod i sposobów. Zadanie zorganizowania Korpusu Ochrony Pogranicza, będącego częścią składową Sił Zbrojnych RP, powierzono Ministerstwu Spraw Wojskowych, które 12 września 1924 r. wydało rozkaz w sprawie utworzenia tej formacji, a pięć dni później — instrukcję określającą jej strukturę. Jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza wyłonione z Wojska Polskiego, jako całość miały dwoistą podległość: Ministerstwu Spraw Wojskowych — pod względem personalnym, organizacyjnym, operacyjnym i wyszkolenia oraz Ministerstwu Spraw Wewnętrznych — pod względem ochrony granic, bezpieczeństwa w pasie granicznym oraz finansowania. Po 1926 r. pod względem operacyjnym podlegały Generalnemu Inspektorowi Sił Zbrojnych. Swoją działalność rozpoczął KOP w strukturze brygad, które składały się z baonów (batalionów) i szwadronów. Organizacja ta (z niewielkimi zmianami) przetrwała do 1939 r. Pierwsze trzy brygady zorganizowano w końcu 1924 r., obsadzając wojewódzkie odcinki graniczne: 1 brygada — wołyński; 2 brygada — nowogródzki; 3 brygada — wileński. W następnym roku: 4 brygada — tarnopolski; 5 brygada — poleski, a na wiosnę 1926 r. 6 brygada obsadziła granicę z Litwą i Łotwą. W 1927 r. zorganizowano dalsze jednostki KOP, które obsadziły granicę z Rumunią i granicę z Prusami Wschodnimi. Korpusem Ochrony Pogranicza w poszczególnych okresach dowodzili: gen. dyw. Henryk Minkiewicz (1924-1929), gen. bryg. Stanisław Tessaro (1929 - 1930), gen. bryg. Józef
14 Kruszewski (1930-1939) i od końca sierpnia 1939 r. gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann (dotychczasowy zastępca gen. Kruszewskiego). Podstawowymi jednostkami służby granicznej były strażnice, obsadzone w okresie pokoju w zasadzie przez jedną drużynę piechoty oraz 1-2 psy specjalnie przygotowane do służby granicznej. Długość odcinka dozorowania dla strażnicy wynosiła 8-10 km, chociaż zdarzały się odcinki dłuższe. Wyższy szczebel organizacyjny i zabezpieczenia granicznego stanowiły kompanie i bataliony oraz szwadrony kawalerii. Pododdziały KOP były uzbrojone i wyposażone w standardowy sprzęt wojskowy, przewidziany dla pododdziałów piechoty i kawalerii. Różniły się nieco w szczegółach umundurowania. Żołnierze KOP mieli okrągłe czapki z granatowym otokiem ora z zieloną wypustkę na czapce i u granatowej patki kołnierza. Kadrę zawodową pododdziałów okresowo wymieniano, służba na granicy była bowiem bardzo wyczerpująca. Korpus Ochrony Pogranicza nie miał swej szkoły oficerskiej, jedynie dwie szkoły podoficerów zawodowych — kawalerii i piechoty (ta ostatnia mieściła się w Osowcu). Podoficerowie zawodowi, po nabyciu odpowiedniego doświadczenia w służbie granicznej mogli być wyznaczani na stanowiska dowódców strażnic, gdyż takie etaty były tam przewidziane. Natomiast przy każdej brygadzie istniały szkoły podoficerskie dla podoficerów zasadniczej służby wojskowej. Żołnierze, rekrutowani głównie z województw zachodnich i centralnych Polski, pierwszy okres szkolenia (od 6 do 12 miesięcy) przechodzili w jednostkach wojskowych, po czym kierowano ich do jednostek KOP, gdzie pod okiem podoficerów i starszych żołnierzy nabierali doświadczenia w służbie granicznej. Do pododdziałów KOP starano się dobierać żołnierzy o odpowiednich wartościach psychofizycznych, umiejących przynajmniej czytać i pisać. Działalność jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza była wielostronna. Zadanie podstawowe, jakim było zabezpieczenie
15 granicy przed nielegalnym jej przekroczeniem, przybierało różne formy realizacji. Do nich należało m.in. prowadzenie działalności kontrwywiadowczej i „płytkiego” wywiadu. W pierwszej, oprócz etatowych pracowników kontrwywiadu i żołnierzy KOP, posługiwano się także miejscową ludnością, skupioną głównie w organizacjach: Strzelczyków (młodzież szkolna), harcerzy i Strzelca. Członkowie tych organizacji mieli prawo legitymowania ludzi podejrzanych, obcych itp. Natomiast prowadzenie „płytkiego” wywiadu polegało przede wszystkim na obserwacji przez lornetki życia cywilnego i wojskowego po drugiej stronie granicy czy rozmowach z ludnością z „tamtej strony” (przemytnikami, uchodźcami itp.). Oprócz tych podstawowych zadań jednostki Korpusu spełniały ważną funkcję kulturotwórczą, zwłaszcza w rejonach wiejskich i w małych miasteczkach. Z zasobów bibliotek, ze świetlic oraz z kin Domów Żołnierza, mogła korzystać i korzystała okoliczna ludność. Na seanse filmowe i spektakle teatralne ciągnęły całe rodziny z miejscowości położonych o wiele kilometrów od żołnierskiego ośrodka kultury. Amatorskie zespoły wojskowe docierały niemal do wszystkich wsi w pasie działalności Korpusu Ochrony Pogranicza, a lecznictwo wojskowe nigdy nie odmawiało pomocy potrzebującym. To tylko niektóre elementy dodatkowej działalności jednostek KOP, które i tym sposobem starały się szerzyć i wzmacniać polskość na Kresach. Mniejszości narodowe na ogół życzliwie przyjmowały wszelką działalność w tym zakresie żołnierzy KOP, korzystając niejednokrotnie z fachowych porad rolniczych, pomocy medycznej czy też możliwości dodatkowego zarobku przy prostych pracach w zakresie budownictwa wojskowego. Począwszy od lutego 1937 r. KOP przechodzi stopniową reorganizację, uelastyczniając ochronę granicy państwa i zozostaje wzmocniony przez baterie artylerii, wyposażone w armaty 75 mm. Na Polesiu i Nowogródczyźnie rozpoczęto budowy odcinków umocnionych.
16 Polski plan operacyjny „Wschód” zakładał, że Polska musi początkowo prowadzić działania opóźniające i tzw. defensywę strategiczną, opierając się na systemie stałych i polowych umocnień. W ramach tego planu jednostki KOP miały spełniać zadania osłonowe. Natomiast plan operacyjny „Zachód”, nad którym prace zapoczątkowano w 1936 r. (miał charakter studiów aż do lutego 1939 r.) zakładał w odniesieniu do jednostek KOP użycie ich do osłony granic z Litwą, Łotwą, ZSRS i Rumunią. Pogarszająca się sytuacja strategiczna zmusiła Sztab Główny WP do zmiany koncepcji użycia KOP. Jej cechą charakterystyczną było włączenie głównych sił Korpusu do struktury armii i pozostawienie do osłony granic na wschodzie mocno uszczuplonych jednostek tej formacji. W tego typu sytuacji osłabione jednostki graniczne na wschodzie nie stanowiły realnej siły bojowej, akcentowały tam jedynie obecność militarną. W marcu 1939 r. siły Korpusu Ochrony Pogranicza po dalszej reorganizacji składały się z 3 brygad, 9 pułków, 35 baonów, dywizjonu kawalerii, 19 szwadronów, 2 baterii artylerii i 6 kompanii saperów. Według stanu na 1 czerwca 1939 r. w jednostkach KOP służyło 857 oficerów, 3282 podoficerów, 19 160 szeregowych — razem 23 299 ludzi i 1729 koni. Wiosną i latem 1939 r. w ramach mobilizacji alarmowej KOP przekazał większą część swych żołnierzy i całą artylerię polową do tworzenia jednostek rezerwowych i innych oddziałów Wojska Polskiego. Jego wysiłek w tym zakresie był ogromny. Według ustaleń dra Jerzego Prochwicza na jego bazie utworzono lub przekazano do chwili wybuchu wojny następujące jednostki: ARMIA „KARPATY” — baon KOP „Żytyń” do 2 Brygady Górskiej — 2 pułk piechoty KOP „Karpaty” w składzie 2 baonów „Dukla” i „Komańcza” do 3 Brygady Górskiej — 1 pułk piechoty „Karpaty” w składzie 2 baonów „Skole” i „Delatyn” na odcinek „Węgry”
17 ARMIA „KRAKÓW” — 1 Brygada Górska złożona m.in. z 1 pułku piechoty KOP w składzie 2 baonów: „Snów” i „Snów I” oraz 2 pułku piechoty KOP w składzie 3 baonów: „Berezwecz”, „Wilejka”, „Wołożyn” — szwadron kawalerii KOP „Zaleszczyki” do 11 Dywizji Piechoty ARMIA „ŁÓDŹ” — 1 pułk kawalerii KOP do Oddziału Wydzielonego nr 1 i 2 10 DP — kompania saperów KOP „Stołpce” do 10 Dywizji Piechoty ARMIA „MODLIN” — kompania saperów KOP „Wilejka” do 8 Dywizji Piechoty ARMIA „POMORZE” — kompania saperów KOP „Hoszcza” do Zgrupowania „Chojnice” ARMIA „POZNAŃ” Kompania saperów KOP „Stolin” do 25 Dywizji Piechoty ARMIA „PRUSY” — dowództwo Grupy Operacyjnej gen. bryg. J. Kruszewskiego GRUPA OPERACYJNA gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego — 36 Dywizja Piechoty rez. ze 163 pułkiem piechoty rez. w składzie 3 baonów: „Czortków”, „Czortków I”, „Borszczów”; baon KOP „Kopyczyńce” (nie zdążył dołączyć do swojego 165 pp rez. i walczył w składzie 24 DP); szwadron kawalerii KOP „Czortków” i dywizjon artylerii lekkiej KOP ..Czortków”, który również nie z dążył dołączyć do dywizji i walczył w składzie 24 i 6 DP — szwadron kawalerii KOP „Hnilice Wielkie” do 12 Dywizji Piechoty SAMODZIELNA GRUPA OPERACYJNA „NAREW” — 38 Dywizja Piechoty rez. ze 133 pułkiem piechoty rez. w składzie 3 baonów KOP „Nowe Święciany”, „Niemenczyn”,
18 „Troki”; 134 pułk piechoty rez. w składzie 2 baonów KOP: „Sejny”. „Orany" i 135 pułk piechoty rez. w składzie 3 baonów wystawionych przez Centralną Szkołę Podoficerów KOP z Osowca, który jednak nie wszedł w skład dywizji i we wrześniu 1939 r. prowadził walki samodzielnie; kompania saperów KOP „Grodno”, szwadron kawalerii KOP „Olkienniki”, dywizjon artylerii lekkiej KOP „Osowiec” — 3 pułk piechoty KOP w składzie 3 baonów: „Podświle”, „Łużki”, „Słobódka” i baterii artylerii lekkiej KOP „Kleck" — baon KOP „Sejny” — baon forteczny KOP „Osowiec” GRUPA OPERACYJNA „TARNÓW” (nie została zorganizowana) — 38 Dywizja Piechoty rez. z 96 pułkiem piechoty rez. w składzie 3 baonów KOP: „Stołpce", „Kleck”, „Ludwikowo”, 97 pułku piechoty rez. w składzie 3 baonów KOP: „Dawidgródek", „Rokitno” „Bereźne” i 98 pułku piechoty rez. w składzie baonów KOP: „Hoszcza”, „Ostróg”, „Dederkały” oraz szwadronów kawalerii KOP: „Stołpce”, „Kleck”. Ostatecznie dywizja weszła w skład armii „Karpaty”. GRUPA OPERACYJNA „WYSZKÓW” — 207 pułk piechoty rez. w składzie 3 baonów KOP: „Budsław”, „Krasne”, „Iwieniec"; szwadron kawalerii KOP „Nowe Święciany” do 35 Dywizji Piechoty rez. MORSKA OBRONA WYBRZEŻA — baon KOP „Hel” utworzony z pododdziałów baonu KOP „Sienkiewicze” i pułku KOP „Sarny”. Wysiłek mobilizacyjny zmienił w sposób istotny wartość pozostających na granicy ze Związkiem Sowieckim i Litwą pododdziałów Korpusu Ochrony Pogranicza. W efekcie odtworzone (nie w pełni) jednostki posiadały niewielki odsetek przygotowanych do służby granicznej żołnierzy oraz pozbawione były w znacznej części dotychczas posiadanego uzbrojenia i wyposażenia. Spowodowało to pogorszenie ochrony granicy oraz możliwości wykonania stawianych zadań.
19 Dotychczasowe zadania bojowe rozpracowane według wytycz-ych inspektorów armii utrzymywały nadal swą moc, ale wykonanie zadań osłonowych z powodu osłabienia jednostek KOP było już niewykonalne. Także zasadnicze zadanie — zamknięcie i dozorowanie granicy było realizowane mniejszymi siłami, co zmusiło dowództwo KOP do likwidacji kilku strażnic. W nowej strukturze KOP, która w zasadzie przetrwała do 17 września 1939 r. znalazła się Brygada „Polesie”, 7 pułków KOP: „Wilno”, „Głębokie”, „Wilejka”, „Snów” („Baranowicze”), „Sarny”, „Zdołbunów”, „Czortków” („Podole”); 22 baony graniczne KOP: „Nowe Święciany”, „Niemenczyn”, „Troki”, „Orany”, „Podświle”, „Łużki”, „Iwieniec”, „Krasne”, „Budsław”, „Stołpce”, „Kleck”, „Dawidgródek”, „Sienkiewicze”, „Ludwikowo”, „Bereźne”, „Rokitno”, „Dederkały”, „Ostróg”, „Hoszcza”, „Borszczów”, „Kopyczyńce”, „Skałat”; 2 baony forteczne KOP: „Sarny”, „Małyńsk”; dyon kawalerii KOP „Niewirków”; 4 szwadrony kawalerii KOP: „Iwieniec”, „Krasne”, „Bystrzyce”, „Dederkały”; kompania saperów „Czortków” i 2 baony Obrony Narodowej („Postawy”, „Brasław”) z Dziśnieńskiej Półbrygady Obrony Narodowej „Dzisna”, przeznaczone do dozorowania granicy z Łotwą. W sumie liczebność Korpusu Ochrony Pogranicza spadła o ponad 25% (etatowo do 17 500 żołnierzy — stanu tego do 17 września nie osiągnięto), natomiast liczebność pododdziałów KOP przeznaczonych do ochrony granicy ze Związkiem Sowieckim wynosiła około 12 000 żołnierzy pełniących między innymi służbę w 190 strażnicach. Pewne niedobory w niektórych kompaniach i baonach KOP próbowano uzupełnić ochotniczą służbą junaków z Przysposobienia Wojskowego PW. Nie przeszkoleni w zakresie pełnienia służby granicznej byli kierowani do odwodowych plutonów i kompanii. Większość z nich 17 września 1939 r. miała złożyć przysięgę. Na każdy z kordonowo rozstawionych baonów przypadało przeciętnie 80 km granicy, co przy liczebności (średniej) baonów około 650 ludzi dawało teoretycznie ośmiu żołnierzy
20 na jeden kilometr granicy. W rzeczywistości gęstość ta była mniejsza, należy bowiem odliczyć żołnierzy tworzących pododdziały specjalistyczne i odwodowe. * W drugiej połowie łat dwudziestych i na początku trzydziestych przeanalizowano wiele wariantów obrony przed ewentualną agresją ze strony Związku Sowieckiego. W 1935 r. studia te były na tyle zaawansowane, że można było przystąpić do opracowania konkretnego planu operacyjnego. Główne prace rozpoczęto w 1936 r. według wytycznych nowego Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Biorąc pod uwagę potencjał militarny obu państw, polski plan operacyjny mógł być w zasadzie tylko planem defensywnym z elementami ograniczonych zwrotów zaczepnych. Celem obrony strategicznej na wschodzie było wstrzymanie działań zaczepnych nieprzyjaciela w narzuconym mu terenie, zadanie jak największych strat i rozdzielenie jego sił, zyskanie na czasie i zaoszczędzenie sił własnych, a przez to stworzenie sobie przewagi tam, gdzie szukano rozstrzygnięcia przez zwrot zaczepny. Zatem główna idea obrony strategicznej zawierała się w jej aktywności, a ta miała się wyrażać w manewrowości, bogactwie stosowanych form walki, częstych przeciwuderzeniach broniących się wojsk oraz zdecydowanych działaniach odwodu głównego Naczelnego Wodza. Została przyjęta zasada, że operacje zaczepne będą możliwe w formie przeciwnatarć na wybranych kierunkach operacyjnych lub przeciwnatarcia strategicznego, prowadzonego przez odwody Naczelnego Wodza lub z ich współudziałem. W obu wypadkach miał je poprzedzać krótszy lub dłuższy okres strategicznych działań obronnych, do których mieli się włączyć również sojusznicy. Szczegółowy plan wojny na kierunku wschodnim — według ustaleń R. Szubańskiego — przewidywał w fazie walk
21 nadgranicznych prowadzenie przez oddziały osłonowe (m.in. KOP) opóźnianie ruchów nieprzyjaciela, połączone z rozpoznaniem jego sił i głównych kierunków działania, następnie bitwę obronną na głównych pozycjach armii, wreszcie działania zaczepne odwodów w celu rozbicia najbardziej wysuniętych zgrupowań nieprzyjaciela. Po wprowadzeniu przez przeciwnika do walki przeważających sił (w tym drugiego rzutu wojsk operacyjnych) poszczególne polskie związki operacyjne wycofywałyby się na linię przebiegającą wzdłuż rzeki Stryj (od granicy z Węgrami) przez rejon Lwowa wzdłuż rzek Styru i Jasiołdy, Kanału Ogińskiego, rzek Szczary i Niemna do granicy litewskiej. Linię tę miano traktować jako pozycję ostatecznego oporu. Pod jej osłoną miały być odtworzone odwody — jeden na Podlasiu, drugi w Małopolsce, przy czym ten pierwszy byłby o połowę silniejszy. Przegrana bitwa o pozycję ostatecznego oporu pociągnęłaby za sobą trudny w realizacji odwrót do linii rzek: Sanu, Wisły i Narwi przy (w zasadzie) rozbitych już armiach, utracie znacznej części ważnego dla prowadzenia wojny terytorium (centra gospodarcze, rolnicze, ludnościowe itp.) i narażeniu pozostałej części kraju na ataki nieprzyjacielskiego lotnictwa. Do działań na wschodzie przewidziano prawdopodobnie (jak do tej pory nie odnaleziono ostatecznie opracowanego planu operacyjnego „Wschód”) 4 armie: „Wilno”, „Baranowicze". „Wołyń” i „Podole” oraz SGO „Polesie”, 2 armie rezerwowe: „Lida” i „Lwów” oraz odwód Naczelnego Wodza skoncentrowany w rejonie Brześcia. Armia „Podole” (inspektor armii i przyszły dowódca gen. dyw. Kazimierz Fabrycy) licząca 5 dywizji piechoty i 2 brygady kawalerii miała się bronić w pasie o szerokości 180 km od granicy z Rumunią do mniej więcej m. Dederkały. Armia .Wołyń” (inspektor armii i przyszły jej dowódca gen. dyw. Stanisław Burhardt-Bukacki) w składzie 4 dywizji piechoty brygady kawalerii miała bronić 150-kilometrowego odcinka
22 od Dederkał do ujścia Słuczy do Horynia. Podobnej długości odcinek obrony obejmowała Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” (inspektorem armii na tym odcinku był gen. broni Kazimierz Sosnkowski, prawdopodobnie jednak przewidziany na dowódcę odwodu głównego Naczelnego Wodza, zaś dowództwo SGO „Polesie” objąłby wówczas któryś z młodszych generałów, np. gen. bryg. Emil Przedrzymirski-Krukowicz), w składzie 2 dywizji piechoty i brygady kawalerii, której północna linia rozgraniczenia przebiegała na południowy wschód od Klecka. Najkrótszy odcinek (około 120 km w linii prostej od styku z SGO „Polesie” do Puszczy Nalibockiej) miała do obrony armia „Baranowicze” (inspektor armii i przyszły jej dowódca gen. dyw. Tadeusz Piskor), która składała się z 4 dywizji piechoty i 2 brygad kawalerii. Armii „Wilno”, mająca bronić się na najdłuższym, bo liczącym prawie 200 km odcinku do granicy z Łotwą (inspektor armii i przyszły jej dowódca gen. dyw. Stefan Dąb-Biernacki), tworzyłyby miedzy innymi 3 dywizje piechoty i 2 brygady kawalerii. W sumie w 4 armiach i w samodzielnej grupie operacyjnej pierwszego rzutu powinno się znaleźć 18 dywizji piechoty, 8 brygad kawalerii oraz niemal wszystkie jednostki KOP i kilka Obrony Narodowej. Pozostałych 12 aktywnych dywizji piechoty przewidziano dla odwodowych związków operacyjnych, a 7 dywizji rezerwowych stanowiłoby dyspozycyjną rezerwę Naczelnego Wodza. Nie przewidziano możliwości utworzenia dowództw Frontów. Prace nad planem operacyjnym „Wschód” zakończono w 1938 r. Kryzys w stosunkach polsko-litewskich w 1938 r. oraz w stosunkach niemiecko-czechosłowackich w tymże roku, spowodował między innymi interwencję dyplomatyczną ZSRS wobec Polski, popartą przesunięciami sowieckich jednostek wojskowych w kierunku granicy z Polską. W polskim Sztabie Głównym i Inspektoracie Sił Zbrojnych wobec
23 zagrożenia sowieckiego, przystąpiono do prac związanych z uruchomieniem planu operacyjnego „Wschód”. Jednak poza przygotowaniem dokumentów operacyjnych wprowadzających w życie plan operacyjny — praktycznych przedsięwzięć nie wykonano. Tym razem kryzys „rozładowali” dyplomaci. Biorąc pod uwagę możliwości realizacji planu operacyjnego „Wschód”, na obszarze Kresów Wschodnich (umowna linia tego obszaru biegła od granicy Prus Wschodnich z Litwą poprzez Suwałki, Białystok, Brześć n. Bugiem, Hrubieszów, Przemyśl i rzeką San do jej źródła) w okresie pokojowym stacjonowała ponad 1/3 sił piechoty i połowa jednostek kawalerii. Były to: 1 DPLeg. (Wilno), 30 DP (Kobryń, Brześć n. Bugiem, Pińsk, Lubliniec), 13 DP (Równe, Dubno, Brody, Łuck), 27 DP (Kowel, Sarny, Włodzimierz, Łuck), 5 DP (Lwów, Gródek Jag.), 11 DP (Stanisławów, Kołomyja, Stryj), 12 DP (Tarnopol, Złoczów, Brzeżany), 22 DP, zwana Górską (Przemyśl, Sanok, Sambor, Drohobycz), 29 DP (Grodno, Suwałki). 19 DP (Lida), 20 DP (Baranowicze, Słonim, Prużana) i ponadto 35 pp z 9 DP (Brześć n. Bugiem) i 38 pp z 24 DP (Przemyśl). Z jednostek kawalerii były to: Wileńska BKaw. (Wilno, Nowa Wilejka, Postawy, Podbrodzie), Suwalska BKaw. (Suwałki, Augustów), Nowogródzka BKaw. (Baranowicze. Nieświerz, Wołkowysk, Prużana), Kresowa BKaw. (Brody, Krzemieniec, Żółkiew — z 20 puł. w Rzeszowie). Ponadto częściowo: Podlaska BKaw. (Białystok — dowództwo, 10 puł. i 14 dak). Wołyńska BKaw. (Równe, Ostróg, Dubno — z 2 psk w Hrubieszowie). Na obszarze Kresów mobilizowano 4 z przewidzianych 9 rezerwowych dywizji piechoty (33, 35, 36 i 38) oraz nie przewidzianą w planie mobilizacyjnym, a faktycznie później zmobilizowaną BKaw. rez. „Wołkowysk”. Na Kresach mobilizowano również 18 batalionów obrony narodowej. Stacjonowała tutaj także silna Pińska Flotylla Rzeczna Marynarki Wojennej, składająca się z 40 jednostek bojowych o łącznej wyporności 1505 t, dysponującą ponadto ok. 50 statkami pomocniczymi. Stan
24 osobowy Flotylli w 1939 r. wynosił ok. 2000 ludzi. Biorąc pod uwagę jej uzbrojenie, stanowiła ona równowartość wzmocnionego pułku, a ze względu na mobilność i manewrowość wynikającą z dużej liczby jednostek pływających była porównywalna z brygadą pancemo-motorową. Powyższe jednostki (oprócz Flotylli Pińskiej i mobilizujących się w pierwszych dniach września BKaw. rez. „Wołkowysk” i 35 DP rez.) od wiosny 1939 r. były przerzucane na przewidywany front przeciwniemiecki, pozostawiając Kresy bez obrony. Pod względem geograficzno-wojskowym Kresy Wschodnie można podzielić na trzy wyróżniające się obszary: Korytarz Wileński, Polesie, Obszar Wołyńsko-Podolski. Z wojskowego punktu widzenia głównym problemem, który musieli uwzględnić sztabowcy, był trudno dostępny, podmokły i bezdrożny obszar Polesia, dzielący Kresy na dwa niezależne odcinki, zdecydowanie dominujący w centrum ich obszaru. Szerokość Polesia wzdłuż granicy wynosiła ponad 250 km. Decydujący wpływ na podmokły i błotny charakter Polesia miały ciche, rozlewne rzeki tego obszaru. Wśród nich królowała Prypeć (60-280 m szerokości), dzieląca obszar Polesia na dwie części, zasilana w wody przez mniejsze rzeki, płynące południkowo z północy i południa. Rzekami o podobnym charakterze są: Stochód, Styr, Jasiołda, Pina, Łań, Słucz, Moroczanka, Ptycz, Horyń. 30-35% obszaru Polesia pokrywały lasy, głównie iglaste. Polesie, jako centralny obszar Kresów Wschodnich, miało bardzo ważne znaczenie pod względem strategicznym. Jego błota i torfowiska przeplatane licznymi rzekami skutecznie zawężały drogi ruchu wojsk w wypadku agresji ze wschodu. Jednocześnie rzeka Prypeć stanowiła skuteczną barierę terenową, uniemożliwiającą połączenie wojsk nacierających po obu jej stronach. Mała liczba dróg bitych sprawiała, że na Polesiu najskuteczniej mogła działać piechota, chociaż jej ruchy były również ograniczone. Zdecydowanie najstarsza na obszarze II Rzeczypospolitej sieć kolejowa Polesia hamowała szybkie przegrupowanie większej liczby wojsk.
25 Terenem wyraźnie sprzyjającym ruchowi większej liczby wojsk z centralnych rejonów Polski w kierunku północno-wschodnim lub odwrotnie był tzw. Korytarz Wileński, którego długość wynosiła ponad 300 km, a szerokość 140-170 km. Przez ten korytarz (lub na jego poboczach) prowadziły szosy i linie kolejowe, które wachlarzowo rozchodziły się z Warszawy w kierunku granicy wschodniej: 1) Warszawa-Białystok-Grodno-Wilno-Turmont; 2) Warszawa-Siedlce-Wołkowysk-Lida-Mołodeczno-Zahacie; 3) Warszawa-Siedlce-Brześć-Baranowicze-Stołpce. Pomimo pewnych przeszkód terenowych i w tym korytarzu (rzeki, jeziora, lasy) był on przydatniejszy do działalności wojsk przeciwnika niż własnych. Południowo-wschodnia część Kresów, tzw. Obszar Wołyńsko-Podolski, był bardziej urozmaicony pod względem ukształtowania terenu. Na północ od Lwowa rozciąga się kraina zwana Wołyniem, z równinnym krajobrazem na północy i pagórkowatym na południu. Uboga drożnia i południkowo płynące rzeki powodowały ograniczenie ruchu wojsk, zwłaszcza taborów i trakcji mechanicznej. Na południowy wschód od Lwowa znajdowało się Podole, poprzecinane głębokimi, o stromych zboczach, jarami, dochodzącymi do Dniestru. Miały one długość do 170 km, szerokość dna do 300 m, a głębokość od 30 do 70 m. Niektóre rzeki jak: Swirz, Gniła Lipa, Narojówka i Złota Lipa, płynęły szerokimi, podmokłymi dolinami. Budowane przez nie mosty dochodziły do kilkuset metrów długości. Drogi biegnące południkowo mogły być wykorzystywane do przerzutu wojsk wzdłuż linii frontu. Natomiast biegnące równoleżnikowo były bardzo uciążliwe, ponieważ przechodziły przez dziesiątki, mających duże różnice w wysokości, jarów. Sprzyjały więc raczej obrońcom niż napastnikom. Istniejąca na Podkarpaciu sieć drogowo-kolejowa i łączność sprzyjały mobilizacji ludzi i materiału wojennego. Duże
26 znaczenie strategiczne miały dwie magistrale kolejowo-drogowe: Podkarpacka — łącząca Kraków przez Przemyśl i Lwów z Tarnopolem; Środkowo-Karpacka — z Cieszyna przez Nowy Sącz, Sanok, Stryj, Kołomyję do Sniatynia. Poza szosami ruch był ograniczony w okresie deszczów przez gliniaste gleby. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu na Kresach Wschodnich, polskie władze wojskowe starały się go wykorzystać przy planowaniu i realizacji umocnień obronnych wobec wschodniego sąsiada. Kompleksowe przygotowania obronne na granicy ze Związkiem Sowieckim rozpoczęły się w 1926 r. wraz z powołaniem Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Wówczas to inspektorzy armii podjęli studia operacyjne i terenowe powierzonych obszarów nadgranicznych, które w 1928 r. pozwoliły opracować zarys planu operacyjnego „Wschód". Dla opóźnienia działań wojsk sowieckich i ich wykrwawienia plan uwzględniał miedzy innymi rozbudowę umocnień obronnych. Ich ostateczny projekt powstał w 1936 r. Przewidywał on zamknięcie obszaru Polesia potężnymi fortyfikacjami obsadzonymi przez jednostki forteczne. a w następnej kolejności — rozbudowę umocnień na północ i południe od tej strefy. Prace wstępne prowadzono w pierwszej połowie lat trzydziestych, poczynając od rozpoznania i określenia przydatności linii umocnień wzniesionych na wschodzie przez wojska niemieckie i austriackie w czasie I wojny światowej. Wybudowana głównie w latach 1915-1916 linia umocnień przebiegała na późniejszym terytorium II Rzeczypospolitej od jeziora Dryświaty przez m. Postawy do jeziora Narocz, dalej na zachód od Mołodeczna przez m. Smorgonie, na wschód od Baranowicz do jeziora Wygonowskiego i wzdłuż Kanału Ogińskiego dochodziła do Pińska, osłaniając miasto od wschodu wzdłuż rzek Jasiołdy i Prypeci, następnie w kierunku południowym przez Ołykę, na wschód od Dubna, kierując się na południowy zachód i osłaniając od wschodu Czemiowce,
27 dochodziła do granicy z Rumunią. Był to głównie system okopów i rowów doskonałe wkomponowany w teren ze schronami ziemno-drewnianymi i węzłami oporu w postaci żelbetowych schronów bojowych w szczególnie ważnych taktycznie miejscach (przeprawy przez rzeki, skrzyżowania dróg itp.). Po wnikliwych studiach terenowych w latach 1928-1931 uznano, że: — na terenie województwa wileńskiego istniejąca linia umocnień nie odpowiadała swoim przebiegiem przyjętym koncepcjom osłony. Jedynie na odcinku Smorgonie-Krewo-Łostojańce pewną grupę schronów uznano za przydatną i planowano jej wykorzystanie; — na terenie województwa nowogródzkiego linia umocnień pokrywała się w około 75% z planowaną budową fortyfikacji, z pewnymi przesunięciami wzdłuż rzeki Serwecz; — na Polesiu linia obronna miała zostać wysunięta bliżej granicy z ZSRS, wobec czego poniemieckie obiekty forteczne planowano wykorzystać do zamknięcia przepraw i węzłów na tyłach głównej linii obrony; — na Wołyniu i Podolu planowano rozbudowy polskich linii obronnych w okresie późniejszym, wobec czego na początku lat trzydziestych nie miano jeszcze sprecyzowanych planów co do przebiegu linii fortyfikacji. Nie potrafiono więc ocenić czy dawne linie obronne będą wykorzystane. Pomijając budowę fortyfikacji na kierunku północnym (problem ten będzie przedstawiony w innym opracowaniu), skupmy się na odcinku poleskim, który będzie potrzebny nam do dalszych rozważań. Odcinek poleski o długości 430 km stanowił blisko 1/3 granicy polsko-sowieckiej. Projekt fortyfikacji, do budowy których przystąpiono w 1936 r., przewidywał zamknięcie operacyjnego planu Polesia 660 schronami bojowymi. Miały one być wybudowane na trzech odcinkach umocnionych, począwszy od kierunku północnego:
28 1) Odcinek „Hancewicze” — 120 km, 175 obiektów fortyfikacyjnych; 2) Odcinek „Łuniniec” — 140 km, 127 schronów bojowych; 3) Odcinek „Sarny” — 170 km, 358 obiektów fortyfikacyjnych. Po wybudowaniu, odcinki miały tworzyć ciągły pas umocnień stanowiący silną pozycję obronną. Do marca 1939 r. wybudowano 207 betonowych schronów bojowych wyłącznie na odcinku „Sarny” (pododcinki „Czudel” i „Bereźne”), przekazując je do obsadzenia przez baony forteczne KOP „Sarny” i „Małyńsk”. Pozostałe odcinki, na których były dopiero zaczęte prace fortyfikacyjne, szybko uzupełniono latem 1939 r. w systemie fortyfikacji polowych. Wołyńsko-podolski kierunek operacyjny miał być również osłonięty odcinkami fortyfikacyjnymi, szczególnie na dogodnych kierunkach działań: Równe, Łuck, Zdołbunów, Tarnopol, Buczacz, Halicz. Ze względu na brak środków finansowych i czasu realizacja umocnień na tym kierunku pozostała w sferze projektów. Umocniono jedynie niektóre przejścia przez rzeki czy osłonę mostów i węzłów komunikacyjnych w systemie umocnień polowych. Pomimo właściwej oceny przyszłych kierunków uderzeń Armii Czerwonej i co za tym idzie zaplanowanie wykonania odpowiednich umocnień fortyfikacyjnych w celu osłony koncentracji własnych wojsk na ich zapleczu oraz powstrzymania pierwszego impetu uderzenia nieprzyjaciela — realizacja tego projektu nie należała do imponujących. W konsekwencji na granicy ze Związkiem Sowieckim brakowało zamkniętego w planowaną całość systemu obronnego. Wybudowane fortyfikacje i umocnienia polowe miały jedynie znaczenie taktyczne. Poza tym, wobec skierowania wszystkich możliwych sił na front przeciwniemiecki, nawet te istniejące umocnienia na granicy wschodniej, we wrześniu 1939 r. nie zostały obsadzone, poza odcinkiem „Sarny”.
29 Realizowana od 11-13 września 1939 r. koncepcja Naczelnego Wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego organizacji obrony na tzw. przedmościu rumuńskim wpłynęła dość istotnie na nasycenie wschodnich ziem RP jednostkami wojskowymi. Na przedmoście jako pierwsze zaczęły spływać jednostki nie uwikłane w walce na froncie polsko-niemieckim, a więc przede wszystkim nieliczne osłonowe, słabo uzbrojone i wyposażone pododdziały z ośrodków zapasowych (OZ). Pierwsze transportami kolejowymi ruszyły jednostki z Grodzieńszczyzny, Wileńszczyzny i Nowogródczyzny, ogołacając tamten teren z większych oddziałów wojska. Atak Armii Czerwonej zastał je w większości w transportach na południe poniżej linii rzek Piny i Prypeci. Stąd też na północ od linii tych rzek w zasadzie nie było pełnowartościowych polskich związków taktycznych, lecz jedynie mniejsze lub większe pododdziały jeszcze nie uzbrojonych rezerwistów w ośrodkach zapasowych oraz żołnierze napływający z rozbitych oddziałów frontowych. Organizacja tych pododdziałów nie wychodziła poza struktury słabego batalionu. Jedynie w rejonie Wołkowyska kończyło swoją organizację Zgrupowanie Kawalerii gen. bryg. Wacława Przeździeckiego, liczące około 2000 żołnierzy, którego trzon stanowiła czteropułkowa Brygada Kawalerii rez. „Wołkowysk” (101, 102, 110 pułk ułanów, 103 pułk szwoleżerów — bez koni) płk. dypl. Edmunda Helduta-Tarnasiewicza. Natomiast pomiędzy Brześciem n. Bugiem a Pińskiem rozciągnęła swą wątłą sieć, licząca ok. 17 000 żołnierzy, Grupa Operacyjna „Polesie” gen. bryg. Franciszka Kleeberga, a także ok. 2000 marynarzy Pińskiej Flotylli Rzecznej. Szacuje się, że liczba żołnierzy (oprócz KOP) w przyszłym pasie działań wojsk Frontu Białoruskiego mogła wynosić ok. 45 000, z czego uzbrojonych (niestety nie w pełni) mogło być ok. 28 000. Doliczając do tego około 7000 żołnierzy KOP i około 1000 z półbrygady Obrony Narodowej „Dzisna”, ponad 200-tysięcznemu zgrupowaniu wojsk Frontu Białoruskiego mogło się przeciwstawić około 36 000 słabo uzbrojonych
30 polskich żołnierzy, głównie rezerwistów, z czego prawie połowa była rozciągnięta równoleżnikowo od Brześcia do Pińska, co narażało ich na stopniowe rozbijanie przez silne jednostki sowieckie. Natomiast znacznie większa liczba żołnierzy polskich znajdowała się w pasie działań wojsk Frontu Ukraińskiego. Ściągały tu bowiem wszystkie siły zapasowe jednostek z centralnych i południowo-zachodnich terenów Polski oraz wojska, które mogły oderwać się od nieprzyjaciela i zgodnie z rozkazami Naczelnego Wodza przegrupowywać się do planowanych rejonów obrony. Szacuje się, że w przeddzień agresji sowieckiej na tym obszarze mogło znajdować się 350 000 - 380 000 żołnierzy (w tym ranni), z czego ponad połowa nie była jeszcze uzbrojona, o różnym stopniu wyszkolenia i odporności psychofizycznej ze względu na dotychczasowe trudne, a nawet tragiczne, doświadczenia wojenne. Większa część uzbrojonych żołnierzy była zaangażowana w walce z wojskami niemieckimi. Dwie półbrygady Obrony Narodowej: „Wołyń” i „Tarnopol” nie przedstawiały większej siły i były raczej angażowane do pełnienia służby ochronnej. W przeddzień agresji sowieckiej Kresy Wschodnie nie były przygotowane do odparcia ataku nowego, silnego agresora. Polska doktryna wojenna nie zakładała wojny na dwa fronty, nawet w systemie koalicyjnym, i to w dodatku ze znacznie silniejszymi przeciwnikami. Dlatego też wszystkie możliwe jednostki liniowe rzucono do walki przeciwko Niemcom. Te, które zostały na Kresach, nie posiadały większej wartości bojowej pod względem wyszkolenia, wyposażenia i uzbrojenia. Inne, które wycofując się w walkach pod naporem niemieckich dywizji znalazły się w pasie przyszłych działań Armii Czerwonej, były tak wyczerpane i częściowo rozbite, że stawienie oporu nowemu agresorowi przekraczało ich możliwości. Jedynie wolą i umiejętnością walki, nawet krótkotrwałej, mogły zamanifestować swoją obecność wobec nowego wroga.
PO DRUGIEJ STRONIE GRANICY
W Związku Sowieckim przynajmniej od lata 1938 r. poważnie myślano o możliwościach uderzenia na Polskę lub wymazania jej z mapy Europy w inny sposób. Intensywna reorganizacja i modernizacja armii w pierwszej kolejności dotyczyła jednostek dyslokowanych w okręgach wojskowych przylegających do granicy z Polską: Białoruskiego i Kijowskiego. Również w czerwcu-lipcu 1938 r. rozpoczęto w tych okręgach częściowe rozwijanie i uzupełnianie rezerwistami jednostek wojskowych. Dnia 26 lipca 1938 r. obydwa okręgi przemianowano na „Specjalne”, rozbudowując ich instytucje i tworząc nowe jednostki liniowe. W połowie lipca tegoż roku zarządzono w obydwu okręgach formowanie grup armijnych. W Kijowskim Specjalnym Okręgu Wojskowym sformowano cztery grupy armijne, w skład których wchodziły jednostki i instytucje określonych terytoriów: Żytomierska (późniejsza 5 armia) na bazie dowództwa 8 Korpusu Strzeleckiego (KS) — obwody: Czernichowski, Kijowski i Żytomierski; Winnicka (późniejsza 6 armia) na bazie dowództwa 17 KS — obwody: Winnicki i Kamieniecko-Podolski; Odeska (część wojsk tej grupy utworzyła później 13 armię, a reszta weszła w skład 12 armii) na bazie dowództwa 6 KS obwody: Odeski, Nikołajewski i Mołdawska Autonomiczna Republika Sowiecka; Kawaleryjska (Proskurów) na bazie 1 i 2 KS — znana później jako Południowa Grupa Armijna lub 12 armia.
32 W Białoruskim Specjalnym Okręgu Wojskowym utworzono początkowo dwie grupy armijne: Witebską (późniejsza 3 armia) na bazie 4 KS — obwody: Witebski i Miński; Bobrujską (późniejsza 4 armia) na bazie 5 KS — obwody: Mohylewski, Homelski i Poleski. We wrześniu 1938 r. utworzono Lepelską Grupę Armijną (późniejsza 11 armia) a w styczniu 1939 r. — Mińską Grupę Armijną na bazie 16 KS. Historycy sowieccy lansowali tezę (powtarzaną często i dzisiaj), że utworzenie grup armijnych było związane z kryzysem w stosunkach niemiecko-czechosłowackich. Jest to tylko część prawdy, mającej zamaskować cele bardziej rzeczywiste dla państwa sowieckiego — przy nadarzającej się okazji i w sprzyjających warunkach polityczno-militarnych — uderzyć na Polskę. Utworzone latem 1938 r. grupy armijne nie zostały rozwiązane wraz z wygaśnięciem (przynajmniej na pewien czas) kryzysu czechosłowacko-niemieckiego we wrześniu tegoż roku, ale je wzmacniano i rozwijano, kierując do tych wojsk najlepsze wyposażenie i uzbrojenie oraz nowe jednostki, tak aby w każdej chwili armie te były w stanie wykonać zadania operacyjne. Ich położenie i ześrodkowanie wyraźnie sugeruje, że mogły wykonać je tylko w kierunku zachodnim — przeciwko Polsce. Zimą, wiosną i latem 1939 r. związki taktyczne grup armijnych i sztaby tych grup prowadzą intensywne ćwiczenia i gry wojenne, w których dominują zadania ofensywne przeciwko Polsce. Wzmacnia się również obsady nadgranicznych rejonów umocnionych w obydwu okręgach, przeważnie siłami kompanii i batalionów karabinów maszynowych, które w wypadku realizacji zadań ofensywnych przez armie mogą być do nich użyte. Rejony umocnione, znane też jako Linia Stalina, były jednymi z silniejszych fortyfikacji w Europie. Liczyły w sumie około 2000 km długości i 20-30 km głębokości. W sprawozdaniu (kwiecień 1939 r.) z inspekcji rejonów umocnionych szef Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej (GZP
33 ACz), armijny komisarz I rangi. Lew Mechlis napisał: „Świeżo budowane rejony umocnione w Szepietówce i Kamieńcu Podolskim przewyższają wszystko to, co zdarzyło mi się widzieć w 1938 r. na Dalekim Wschodzie i w Białoruskim Specjalnym Okręgu Wojskowym. Betonowy schron bojowy stanowi solidne, dobrze wyposażone umocnienie. W Kamieniecko-Podolskim Rejonie Umocnionym kilka betonowych schronów bojowych znajduje się tuż nad Dniestrem. Będą one trzymać pod ostrzałem nie tylko nurt rzeki, ale i przyległy rejon od strony nieprzyjaciela. Te betonowe schrony bojowe w taki sposób panują nad terytorium nieprzyjaciela, że są w istocie nie tylko budowlami obronnymi, ale mogą poważnie pomóc w działaniach ofensywnych naszych wojsk”. Kolejnym elementem przygotowań do operacji bojowych, prowadzonych na zapleczu wroga, był rozkaz przygotowania kadr do działań partyzancko-dywersyjnych, które miały być realizowane w jednostkach powietrznodesantowych. Z tymi „działaniami” Polacy zetkną się we wrześniu 1939 r. Zanim został podpisany „słynny” pakt Ribbentrop-Mołotow, zapadły ważkie decyzje dotyczące przeformowywania jednostek na zwiększone etaty osobowe i wyposażenia oraz formowanie nowych, nawet w innych okręgach niż przygraniczne z Polską. Zwiększało to znacznie siłę bojową Armii Czerwonej, przygotowującej się do udziału w wojnie. W końcu sierpnia 1939 r. w okręgach wojskowych Kijowskim i Białoruskim znajdowały się 44 dywizje strzeleckie (organiczne) — na 173 ogółem, zorganizowane w 13 korpusach strzeleckich — na ogólną liczbę 48, wszystkie jeszcze na etatach pokojowych. Stanowiło to 25,4% wszystkich dywizji strzeleckich oraz 27,1% związków korpuśnych. Biorąc pod uwagę stacjonujące w tych okręgach związki taktyczne kawalerii, broni pancernej, lotnictwa, artylerii i jednostek specjalnych była to już poważna siła militarna, zdolna do prowadzenia działań na dużą głębokość operacyjną. Siła ta z każdą godziną i dniem wrześniowym wzrastała niemal lawinowo.
34 Juź bowiem w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. pod przykrywką ćwiczeń wojskowych ogłoszono skrytą mobilizację niektórych jednostek Armii Czerwonej i podniesienie gotowości bojowej. Tajny protokół do układu o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r. (ani żaden inny dokument podpisany do tej pory pomiędzy ZSRS a III Rzeszą) nie przewidywał udziału Armii Czerwonej w wojnie przeciwko Polsce, ale ustalał linię rozgraniczenia interesów obu stron na wypadek zamian terytorialnych i politycznych państwa polskiego. Na nowe „Monachium” odnośnie do Polski sygnatariusze tajnego protokołu raczej nie liczyli. Zatem zmiany mogły się dokonać tylko w wyniku działań wojennych. Tylko czy Hitler miał zawładnąć całym terytorium Polski i połowę „podarować” Związkowi Sowieckiemu? Na takie rozwiązanie chyba nie zgodziliby się obaj nowi sojusznicy. Stalin nie miał pewności, czy Hitler by to uczynił, a z kolei Hitler nie bardzo chciał tracić siły swojej armii na zdobywanie terytorium, które później miałby przekazać Związkowi Sowieckiemu. Wobec tego Hitler od dnia ataku na Polskę robił wszystko, aby do wojny wciągnąć również ZSRS, przynaglając do tego wyraźnie po przystąpieniu do wojny sojuszników Polski — Wielkiej Brytanii i Francji. Jednocześnie chciał pokazać opinii światowej, że ustrojowi komunistycznemu nieobcy jest ekspansjonizm militarny (pomimo głoszenia pokojowych haseł). Wciągnięcie do wojny Związku Sowieckiego po stronie III Rzeszy oznaczało równie wyraźne opowiedzenie się ZSRS przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji, a co za tym idzie zyskanie przynajmniej życzliwego sojusznika ekonomicznego w wojnie Niemiec z państwami zachodnimi. 3 września o godz. 18.50 minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop przekazał ambasadorowi niemieckiemu w Moskwie Friedrichowi von Schulenburgowi ściśle tajną depeszę, w której polecał mu przedyskutowanie z premierem i jednocześnie ministrem spraw zagranicznych
35 Związku Sowieckiego Wiaczesławem Mołotowem możliwości wkroczenia Armii Czerwonej na terytorium Polski i zajęcia przez nią sowieckiej strefy interesów. Tego typu nagląca i jednoznaczna „prośba” rządu niemieckiego miała na celu nie tylko szybsze zakończenie kampanii w Polsce, ale przede wszystkim możliwość w miarę szybkiego wycofania z wojny na wschodzie pewnej liczby dywizji i lotnictwa w celu skierowania ich na front zachodni, jeśli ruszyłaby ofensywa francusko-brytyjska, której zapowiedź rysowała się w wyniku wypowiedzenia wojny III Rzeszy przez te państwa na kilka godzin przed depeszą Ribbentropa. Stalin jednak nie spieszył się. Czekał na dalsze posunięcia Wielkiej Brytanii i Francji. Ponadto Armia Czerwona była dopiero w trakcie mobilizacji, a jej przebieg był daleki od doskonałości. Toteż nie odrzucając niemieckich propozycji, 5 września kazał odpowiedzieć, że czas zbrojnego wystąpienia ZSRS jeszcze nie nadszedł. Jednak już 9 września na ponowną depeszę Ribbentropa z poprzedniego dnia odpowiedź sowiecka była bardziej szczegółowa. O godz. 15.00 Mołotow oświadczył Schulenburgowi, „że sowieckie działania wojskowe rozpoczną się jeszcze w tych dniach”. Rzeczywiście, pierwotnie planowano przyspieszyć uderzenie Armii Czerwonej. U podstaw tej decyzji legło kilka czynników: — znacznie większe niż się spodziewano postępy niemieckiej ofensywy w Polsce; — wiadomość podana przez Niemców o wkroczeniu 8 września do Warszawy, co zostało odczytane jako jej zdobycie; — oświadczenie dowódcy wojsk lądowych (OKH) III Rzeszy zen. Waltera Brauchitscha podane przez Niemieckie Biuro Informacyjne (DNB) 9 września, jakoby niemieckie cele wojny w Polsce zostały już osiągnięte i dalsze prowadzenie działań wojennych na froncie wschodnim nie jest nieodzowne, co odczytano w Moskwie jako możliwość rozejmu polsko-niemieckiego, a tym samym uniemożliwienie politycznego uzasadnienia wkroczenia Armii Czerwonej na terytorium Polski.
36 Jednak w wyniku niemieckiego dementi w sprawie oświadczenia Brauchitscha oraz bardzo poważnych problemów z rozwinięciem i koncentracją wojsk, Stalin już nazajutrz (10 września) poprzez Mołotowa powiadomił władze niemieckie, że Armia Czerwona nie jest jeszcze gotowa do wkroczenia na terytorium Polski, ale rząd sowiecki zrobi wszystko, aby nastąpiło to jak najszybciej. Wcześniej, gdyż 7 września, Stalin odkrył swoje karty przed Georgijem Dymitrowem, sekretarzem generalnym Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej (Komintemu), oświadczając: „Wojnę toczą ze sobą dwie grupy krajów kapitalistycznych (...) o podział świata i o panowanie nad światem! Nie mamy więc nic przeciwko temu, żeby biły się na całego i osłabiły nawzajem”. Charakteryzując Polskę jako państwo faszystowskie, które gnębi między innymi Ukraińców i Białorusinów, Stalin podkreślił: „W obecnych warunkach zniszczenie tego państwa oznaczałoby, że będzie o jedno państwo faszystowskie mniej! Nie stanie się nic złego, jeśli w następstwie rozgromienia Polski rozszerzymy system socjalistyczny na nowe terytoria i nową ludność”. Już 14 września w godzinach popołudniowych Mołotow oświadczył Schulenburgowi, że Armia Czerwona osiągnęła gotowość wcześniej, niż oczekiwano. Tego też dnia w organie KC WKP(b) „Prawda”, a następnego dnia w „Izwiestijach”, ukazały się wrogie Polsce artykuły, przygotowujące grunt pod przyszłą sowiecką akcję wojskową. Natomiast 16 września rano Schulenburg otrzymał oświadczenie rządu niemieckiego, dotyczące odpowiedzi na niektóre wątpliwości i zapytania Mołotowa co do wschodniego terytorium Polski, z poleceniem natychmiastowego poinformowania o tym sowieckiego premiera. Ribbentrop informował m.in., że: — proces niszczenia armii polskiej zbliża się szybko ku końcowi, a Warszawa padnie w najbliższych dniach; — Niemcy będą przestrzegać uzgodnionych w Moskwie wzajemnych sfer interesów;
37 — sowiecka akcja zbrojna w Polsce jest pożądana jak najszybciej, gdyż wojska niemieckie nie będą musiały wtedy ścigać polskich oddziałów aż do granicy rosyjskiej; — rząd niemiecki nie zamierza anektować wschodnich terenów polskich, co w wypadku nieobecności wojsk sowieckich mogłoby doprowadzić do powstania na tym terytorium jakiejś państwowości w wyniku wytworzenia próżni politycznej; — rząd niemiecki nie zgadza się żeby proponowanym przez Mołotowa powodem do agresji sowieckiej na Polskę było zagrożenie ludności białoruskiej i ukraińskiej przez Niemców, gdyż jest to niezgodne z ustaleniami w Moskwie i wzajemnie wyrażonym życzeniem ustalenia przyjacielskich stosunków między obu państwami, które w takiej interpretacji wystąpiłyby przed światem jako przeciwnicy. Ribbentrop proponuje wspólny komunikat następującej treści: „Wobec widocznego rozpadu Polski w dotychczasowym kształcie narodowościowym rząd Rzeszy i rząd ZSRS uważają za konieczne, aby położyć kres nie dającym się utrzymać dotychczasowym stosunkom politycznym i gospodarczym na tych terenach. Uznają one za swoje wspólne zadanie przywrócenie porządku i spokoju w ich naturalnych strefach interesów i doprowadzenie tam do nowej regulacji (stosunków), mając na względzie ustalenie naturalnych granic i zdolnych do życia tworów gospodarczych”; — zważając na późną porę roku, rząd niemiecki byłby wdzięczny, gdyby rząd sowiecki określił obecnie dzień i godzinę rozpoczęcia działań zbrojnych przeciwko Polsce. Jeszcze tego samego dnia o godz. 18.00 Schulenburg uzyskał u Mołotowa audiencję, w trakcie której szef sowieckiego rządu poinformował go, że „wojskowa interwencja Związku Sowieckiego nastąpi lada dzień, może nawet jutro lub pojutrze (...) Rząd sowiecki zamierza swoje wkroczenie uzasadnić następująco: państwo polskie rozpadło się i przestało istnieć (...) wszelkie zawarte z Polską układy są nieważne (...)
38 Związek Sowiecki poczuwa się do obowiązku, aby wkroczyć w imię ochrony swych ukraińskich i białoruskich braci oraz zapewnić tej nieszczęsnej ludności możliwość spokojnej pracy. Mołotow dodał ponadto, że rząd sowiecki nie widzi niestety innego pretekstu, ponieważ dotychczas Związek Sowiecki nie troszczył się o położenie swoich mniejszości w Polsce i musi w jakiś sposób usprawiedliwić wobec zagranicy swoją interwencję”. Po ośmiu godzinach od tej audiencji (17 września godz. 2.00) Schulenburg znalazł się na Kremlu, gdzie Stalin w obecności Woroszyłowa poinformował go, że za cztery godziny Armia Czerwona przekroczy granicę z Polską. Jednak dopiero 18 września wydano wspólny sowiecko-niemiecki komunikat, który obłudnie stwierdzał: „Celem uniknięcia wszelkiego rodzaju nieuzasadnionych pogłosek, dotyczących odnośnych celów sił niemieckich i sowieckich, które działają w Polsce, rząd Rzeszy Niemieckiej i rząd ZSRS oświadczają, że działania tych sił nie mają żadnych celów, które by były sprzeczne z interesami Niemiec i Związku Sowieckiego lub z duchem czy literą paktu o nieagresji, zawartego pomiędzy Niemcami i ZSRS. Przeciwnie, celem tych sił jest przywrócenie pokoju i ładu w Polsce, zniszczonych na skutek załamania się państwa polskiego, oraz dopomożenie ludności polskiej w odbudowaniu warunków swego istnienia politycznego”. Deklaracja ta miała spełniać rolę tarczy, chroniącej głównie sowieckie działania zbrojne na terytorium Polski zarówno przed własną, jak i światową opinią publiczną. Twórcom tego dokumentu chodziło nie tylko o zamanifestowanie jedności działań wobec Polski, ale także o pokazanie, że są całkowicie zgodni w zasadniczej kwestii: Polska jako suwerenne państwo nie jest zdolna do samodzielnego bytu i powinna być wymazana z politycznej mapy Europy. Miały tego dokonać działania polityczne i militarne obu agresorów. Rozwiązanie polityczne dotyczące kwestii terytorium Polski znalazło się w tajnym protokole dodatkowym do paktu
39 Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. Po tym dniu realizacja tego rozwiązania poprzez działania militarne była tylko kwestią czasu. Niewątpliwie agresja niemiecka na Polskę 1 września, bierna postawa aliantów i załamujący się zbrojny opór Polski, począwszy od drugiego tygodnia wojny, wpłynęły na ostateczną decyzję Stalina osiągnięcia politycznych celów drogą militarną. W dniu, w którym Stalin wypowiedział się za całkowitą likwidacją Polski (rozmowa 7 września z G. Dymitrowem), trwała już intensywna mobilizacja jednostek Armii Czerwonej. Znane były rejony ześrodkowania i rozwinięcia grup armijnych przewidzianych do uderzenia na Polskę, a nawet niektóre jednostki wykonywały już przegrupowanie do rejonów przygranicznych. Kiedy został ustalony ostateczny termin uderzenia Armii Czerwonej na Polskę na dzień 17 września? Na ten temat historycy milczą. Brak jest bowiem dostępu do dokumentów decyzyjnych najwyższych gremiów sowieckiej władzy, gdzie ustalenia te zapadły. Spróbujmy zatem tę datę w przybliżeniu ustalić. Otóż 22 września 1995 r. przekazano rządowi polskiemu pakiet kserokopii dokumentów związanych z dramatem katyńskim, wśród których znajdowały się dwa dokumenty dotyczące agresji sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r. — jako swoistego preludium zbrodni katyńskiej. Były to dyrektywy nr 16633 i 16634, podpisane przez ludowego komisarza obrony ZSRS marszałka Klimienta Woroszyłowa i szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej komandarma I rangi (gen. armii) Borisa Szaposznikowa, będące dokumentami operacyjnymi decyzji politycznych. Obie dyrektywy precyzowały zadania i kierunki uderzeń wojsk przeznaczonych do ataku na Polskę i wyznaczały termin agresji. Swoistego „smaczku” dodaje fakt, że były odtajnione dopiero 5 września 1995 r. Do grudnia 1952 r. były przechowywane w Centralnom Gosudarstwiennom Archiwie Sowieckoj Armii (CGASA) — obecnie
40 RGWA, gdzie znajdują się w zasadzie wszystkie dokumenty operacyjne Armii Czerwonej z września 1939 r. W grudniu 1952 r. zostały one wyłączone ze zbiorów CGASA i przekazane do dyspozycji KC KPZR, po czym trafiły do archiwum w Podolsku pod Moskwą, które w zasadzie gromadzi dokumenty wojskowe wytworzone po 21 czerwca 1941 r. Obie dyrektywy noszą datę (wpisaną odręcznie) 14 września 1939 r. i tak są przyjmowane w najnowszej historiografii polskiej oraz rosyjskiej. Fakt wpisania na dyrektywach tej daty świadczy o ostatecznym terminie rozpoczęcia realizacji wyszczególnionych w nich zadań, przypieczętowania przygotowań i uruchomienia końcowych mechanizmów agresji. Nic by nie było dziwnego w obu dyrektywach, gdyby nie fakt, że wszelkie daty dzienne były wpisywane odręcznie, atramentem. Może to świadczyć o tym, że dyrektywy były dokumentami roboczymi, których treść została przygotowana odpowiednio wcześniej, a daty wpisano odręcznie z chwili podjęcia decyzji na najwyższym szczeblu politycznym, czyli przez Stalina. Może być wielce prawdopodobne, że treść dyrektyw (bez dat) została przekazana wcześniej do sztabów Okręgów: Kijowskiego i Białoruskiego, aby te zdążyły przygotować szczegółowe plany operacji. Wynika to m.in. ze wspomnień szefa Oddziału Operacyjnego BSOW płk. Sandałowa, który taką dyrektywę (wraz z ustnymi uściśleniami) odebrał osobiście od szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej w drugim tygodniu września z zastrzeżeniem, że jej treści nie może nikt znać oprócz niego i Rady Wojennej Okręgu. Bardzo interesująca (jako dokument roboczy) jest dyrektywa nr 16633 dotycząca uderzenia na Polskę wojsk Frontu Białoruskiego. Określa ona głębokość całej operacji oraz wyznacza precyzyjne zadania dla wojsk poszczególnych Grup Operacyjnych na pierwsze dwa dni działań wojennych. Niezmiernie interesującym w tej dyrektywie jest fakt, że są dwie daty
41 agresji. Według pierwszej, następnie przekreślonej daty, ześrodkowanie wojsk Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego (BSOW) nad granicą polską miano zakończyć do końca 11 września. a uderzyć w nocy 12/13 września 1939 r. Dlatego Mołotow 9 września o godz. 15.00 poinformował ambasadora III Rzeszy Schulenburga o rozpoczęciu sowieckich działań militarnych „w tych dniach”. Daty podjęcia tej pierwszej (?) decyzji o ataku na Polskę nie wpisano. Można domniemywać, że Stalin postanowił najpóźniej w godzinach nocnych (ulubiona pora podejmowania przez niego ważnych decyzji) 8/9 września, a Woroszyłow polecił wpisać daty ześrodkowania i uderzenia Armii Czerwonej, bez datowania samej dyrektywy. Czy zapomniał, czy nie wierzył w możliwości ich realizacji w zakładanym terminie — nie wiadomo. W każdym razie dyrektywy z tymi datami raczej nie trafiły do dowódców okręgów, chociaż trwały wówczas przesunięcia wojsk ku granicy. Ten pierwszy, dosyć pospiesznie określony termin uderzenia na Polskę (wojska przeznaczone do agresji nie osiągnęły jeszcze gotowości bojowej) mógł być spowodowany wydarzeniami o których wspomniano wcześniej. W wyniku ich wyjaśnienia (m.in. niemieckie dementi co do zawieszenia broni z Polską) oraz bardzo poważnych problemów z rozwinięciem i koncentracją wojsk, Stalin prawdopodobnie 10 lub najpóźniej 11 września polecił przesunąć termin koncentracji na 16 września, a uderzyć na Polskę we wczesnych godzinach rannych 17 września. Można założyć i taką hipotezę, że 10 lub 11 września Stalin odwołał datę uderzenia na Polskę w nocy 12/13 września, a nowej daty jeszcze nie wyznaczył. W tym wypadku decyzję taką mógł podjąć nie później niż w nocy 13/14 września 1939 r., co może być w jakimś stopniu odczytane jako następstwo decyzji Najwyższej Rady Sojuszniczej z Abbeville podjętej 12 września, dotyczącej zaniechania działań ofensywnych na froncie zachodnim w 1939 r. Dzisiaj bowiem już wiemy, że
42 Stalin, mając agentów w najbliższym otoczeniu premiera rządu francuskiego Daladiera (Pierre Cot — minister lotnictwa i Edward Pfeiffer — sekretarz Rady Ministrów), doskonale orientował się w posunięciach zachodnich aliantów Polski. W każdym razie 14 września dyrektywy agresji zostały doręczone dowódcom Okręgów: Kijowskiego i Białoruskiego na ich stanowiska polowe: Okręgu Kijowskiego w Płoskirowie (Proskurów), a Okręgu Białoruskiego w Mińsku. Od tego też dnia dowództwa polowe zaczęły często używać nazw dowództw Frontów: Ukraińskiego i Białoruskiego. Również dowództwa Grup Armijnych zaczęły używać nazw dowództw armii z podaniem ich numerów. Jako przedstawiciele Stalina do dowództw Frontów udali się: do Białoruskiego marszałek Siemion Budionny, do Ukraińskiego komandarm I rangi Grigorij Kulik. Obaj byli zastępcami ludowego komisarza obrony ZSRS. Przekazane 14 września 1939 r. dowódcom okręgów dyrektywy marszałka Woroszyłowa jasno ukazywały cel operacji Armii Czerwonej przeciwko Polsce: błyskawicznym uderzeniem rozbić wojska polskie i osiągnąć linię rzek: Pisy, Narwi, Wisły i Sanu. Ostatnim punktem rozgraniczenia wojsk obu Frontów był Dęblin, a prawobrzeżna dzielnica Warszawy — Praga, znajdowała się w pasie natarcia wojsk Grupy Konno-Zmechanizowanej komkora (gen. lejtn.) Iwana Bołdina z Frontu Białoruskiego. Dyrektywy Woroszyłowa jak na szczebel centralny były bardzo szczegółowe. Oprócz głębokości zadań na każdy z dwóch pierwszych dni operacji dla poszczególnych Grup Armijnych określono także skład uderzeniowy, co przy nadal „kulejącej” koncentracji wojsk i występujących brakach zaopatrzeniowych niosło pewne ryzyko co do ścisłego wykonania dyrektyw. I tak też się stało. Jeżeli porównamy dyrektywy Woroszyłowa z 14 września oraz rozkazy frontowe i armijne z 15-16 września, dotyczące realizacji nakreślonych zadań operacyjnych, to zobaczymy nieco inny skład wojsk, niż to
43 zostało określone przez ludowego komisarza obrony. Ponadto niektóre związki taktyczne uderzające w „pierwszej fali”, 17 września nie były skompletowane zgodnie z etatem. Przykładem może być 60 Dywizja Strzelecka 15 KS Szepietowskiej Grupy Armijnej (5 armia), której stan osobowy wynosił zaledwie 67% stanu etatowego, a cały 15 KS, przekraczając granicę polską, był skompletowany następująco: — ludzie — 75% — konie — 83% — karabiny — 68% — rkm — 79% — ckm — 86% — działa 45 - 203 mm — 76% — czołgi — 51% — samochody — 50% Przy stanie osobowym 15 KS nieco powyżej 42 200 żołnierzy brakowało 5000 płaszczy, nie było ani jednej cysterny samochodowej, ani zmiany bielizny osobistej. Około 10% stanu osobowego Korpusu (głównie rezerwiści) nie było przeszkolonych i nie służyło nigdy w wojsku. Z trudności, wynikających z koncentracji wojsk przewidzianych do uderzenia, zdawali sobie doskonale sprawę obaj dowódcy Okręgów (Frontów) Białoruskiego — komandarm II rangi (gen. płk) Michaił Kowalow i Kijowskiego (Ukraińskiego) — komandarm I rangi Siemion Timoszenko. Dlatego też, wydając rozkazy do uderzenia na Polskę, w porozumieniu z Woroszyłowem, utworzyli doraźne Grupy Uderzeniowe w poszczególnych armiach (Grupach Armijnych), które miały realizować zadania operacyjne poszczególnych armii. Pozostałe jednostki, w miarę osiągania gotowości bojowej i przybywania nad granicę, miały wzmacniać armijne Grupy Uderzeniowe. 15 września 1939 r. o godz. 4.20 dowódca Frontu Białoruskiego wydał rozkaz nr 01 (podpisany przez komandarma II rangi Kowalowa, członka Rady Wojennej Frontu dywizyjnego komisarza Smokaczewa i szefa Sztabu Frontu
44 komkora Purkajewa, który zaledwie kilkadziesiąt godzin wcześniej przybył z Berlina, gdzie był szefem sowieckiej Misji Wojskowej), w którym nieco uszczegółowił zadania operacyjne Frontu, postawione w dyrektywie nr 16653 marszałka Woroszyłowa. W myśl zawartych w nim zadań 3 armia — w skład której wchodziły następujące jednostki: 4 KS (50 i 27 DS), 10 KS ( 126 i 115 DS), 5 DS, 10 DS, 24 DKaw., 22 i 25 BPanc., 108 pah OND, 8 dywizjon pociągów pancernych oraz Grupa Lotnicza (15 plm. 5 i 6 plb. 4 i 10 samodzielne eskadry myśliwskie, 4 eskadra dalekiego rozpoznania) — wobec nieześrodkowania się wszystkich jednostek nad granicą z Polską, miała tzw. Grupą Połocką w składzie: 4 KS, 5 DS, 24 DKaw. oraz 22 i 25 BPanc. 17 września o godz. 5.00 uderzyć w kierunku na Święciany i do końca tegoż dnia wyjść na rubież: Szarkowszczyzna-Duniłowicze-Kurzeniec, a pod koniec 18 września opanować rejon: Święciany, Michaliszki, mając na uwadze opanowanie w dalszej kolejności Wilna. Dowodzenie Grupą Połocką powierzono dowódcy 3 armii komkorowi Wasilijowi Kuźniecowowi. Pozostałe siły armii miały kontynuować koncentrację przy granicy państwowej. 11 armia komdiwa (gen. mjr.) Nikifora Miedwiediewa — w składzie: 16 KS (2 i 100 DS), 24 KS (139 i 145 DS). 64 i 164 DS, 3 KKaw. (7 i 36 DKaw.), 6 BPanc.. 124. 360. 376 i 402 pal, 328 i 331 dywizjony artylerii najcięższej, 5 dywizjon pociągów pancernych oraz Grupa Lotnicza (21 plm. 31 pśb i 5 pisz) — również nie w pełni ześrodkowana. a także Grupa Mińska, składająca się z 16 KS, 3 KKaw. i 6 BPanc., pod dowództwem dowódcy 3 KKaw. komdiwa Jakowa Czerewiczenki, miała 17 września o godz. 5.00 wykonać potężne uderzenie w kierunku na Wołożyn, Holszany, Lidę, by pod koniec tegoż dnia wyjść na rubież Mołodcczno-Wołożyn, a do końca 18 września opanować miejscowości Oszmiana i Iwie. Następnie Grupa Mińska miała udzielić pomocy Grupie Połockiej w opanowaniu Wilna, a pozostałymi siłami
45 nacierać w kierunku Grodna. Pozostałe jednostki armii miały nadal prowadzić koncentrację w pobliżu granicy państwowej. Z rejonu Dzierżyńsk (Kojdanowo), Piesocznoje, Uzda w kierunku na Nowogródek i Wołkowysk miała nacierać Dzierżyńska Grupa Konno-Zmechanizowana pod dowództwem komkora Iwana Bołdina. Siłami 5 KS (4 i 13 DS), 6 KKaw. (4, 6 i 11 DKaw.), 15 KPanc. (2 i 27 BPanc., 20 BZmot.), 21 BPanc. czołgów ciężkich, 33 i 41 plm, 39 pśb, 14 plsz miały pod koniec 17 września wejść na rubież Lubsza-Cyryn, a do końca 18 września wyjść nad rzekę Mołczadź na odcinku od jej ujścia do m. Mołczadź, osłaniając się od strony Baranowicz. 10 armia pod dowództwem komkora Iwana Zacharkina — w składzie: 11 KS (121 i 150 DS), 3 KS (6, 33 i 113 DS), 116, 136, 318, 375 i 403 pal OND, 322, 329, 330 dywizjony artylerii najcięższej OND, 4 dywizjon pociągów pancernych i 10 plm — miały kontynuować koncentrację w pobliżu granicy państwowej, w rejonie m. Puchowicze (na południe od Mińska). 4 armia komdiwa Wasilija Czujkowa — w składzie: 8, 55, 122, 143 DS, 29 i 32 BPanc., 120 i 350 pal OND, 5 dywizjon pociągów pancernych oraz 4 plm — wobec problemów z ześrodkowaniem swoich sił miała 17 września o godz. 5.00 uderzyć jedynie 8 DS wzmocnioną 29 BPanc, w ogólnym kierunku na Baranowicze i do końca tegoż dnia osiągnąć rubież Snów-Żylicze. Natomiast 23 Samodzielny Korpus Strzelecki (SKS) pod dowództwem kombriga (płk-gen. mjr) Stiepana Akimowa, składający się chwilowo tylko z 52 DS przy współdziałaniu z Dnieprzańską Flotyllą Wojenną miał zabezpieczyć styk z Frontem Ukraińskim i do końca 17 września wyjść na rubież Łachwa-Dawidgródek, a następnego dnia opanować Łuniniec. Linia rozgraniczenia z Frontem Ukraińskim przebiegała przez ujście rzeki Słowieczna, Dombrowicę, Kamień Koszyrski. W odwodzie Frontu znajdowała się 29 DS. w rejonie Mińska. Zadania lotnictwa miały polegać głównie na prowadzeniu działań rozpoznawczych do linii Grodno-Brześć n. Bugiem,
46 uniemożliwianiu podejścia odwodów nieprzyjaciela, a także jego wycofywania oraz na niszczeniu siły żywej i sprzętu przeciwnika. Wojska Ochrony Pogranicza NKWD zostały podporządkowane dowódcom armii i miały być wykorzystywane do likwidacji strażnic KOP. W sumie wojska Frontu Białoruskiego, przeznaczone do wtargnięcia w „pierwszej fali” na terytorium II Rzeczypospolitej, liczyły 200 802 żołnierzy. Skupione były w 9 dywizjach strzeleckich, 6 dywizjach kawalerii, 7 brygadach pancernych i innych oddziałach. Z każdym dniem, w miarę przybywania jednostek, siły sowieckie narastały. Front Białoruski dysponował poważną liczbą broni pancernej, która w należności etatowej jednostek pancernych wynosiła 1734 czołgi i 265 samochodów pancernych, a w ukompletowaniu 1862 czołgi i 243 samochody pancerne. Doliczając do tego ok. 600 czołgów i ok. 150 samochodów pancernych w dywizjach strzeleckich i kawaleryjskich, uzyskamy liczbę ok. 2800 pancernych wozów bojowych. Szczegółowego rozkazu dowódcy Frontu Ukraińskiego do uderzenia na Polskę do tej pory w archiwach rosyjskich nie odnaleziono. W szczątkowej formie jest on podany (jako dyrektywa nr A00084 z 16 września 1939 r.) w dzienniku działań bojowych Frontu Ukraińskiego. Według tej wytycznej wojska Frontu Ukraińskiego, realizując dyrektywę nr 16634 marszałka Woroszyłowa z 14 września 1939 r. zaczęły 16 września zajmować pozycje wyjściowe do wykonania rano 17 września zdecydowanego uderzenia na kierunkach: Włodzimierz Wołyński, Lwów, Drohobycz. Szepietowska Grupa Armijna (5 armia) pod dowództwem komdiwa Iwana Sowietnikowa — w składzie: 8 KS (44, 81 DS), 15 KS (60, 45, 87 DS) oraz 36 BPanc., miała nacierać na kierunku m. Równe i do końca 17 września opanować Równe i Dubno, a pod koniec następnego dnia — Łuck. Wołoczyska (Winnicka) Grupa Armijna (6 armia) dowodzona przez komkora Filippa Golikowa — w składzie:
47 2 KKaw. (3, 5, 14 DKaw.), 17 KS (96, 97 DS), 10, 24, 38 BPanc., pułk lotnictwa myśliwskiego i 2 pułki lekkich bombowców, miała uderzyć w kierunku Tarnopola i do końca 17 września opanować rejon Jezierna, Koziowa, Tarnopol, a w dniu następnym wyjść w rejon Busk, Przemyślany, Bobrka i przygotować się do ataku na Lwów. Kamieniecko-Podolska Grupa Armijna (12 armia) dowodzona przez ściągniętego „alarmowo” z dowodzenia Zakaukaskim Okręgiem Wojskowym komandarma II rangi Iwana Tiuleniewa — w składzie: 4 KKaw. (32, 34 DKaw.), 5 KKaw. (9, 16 DKaw.), 25 KPanc. (4, 5 BPanc., BZmot.), 13 KS (72, 99 DS wyposażone w samochody), 23 i 26 BPanc., 17 zmotoryzowany batalion inżynieryjny, 2 batalion pontonowy, 25 i 28 plm — miała uderzyć w ogólnym kierunku na Czortków, Stanisławów. Do końca 17 września powinna wyjść nad rzekę Strypa i opanować węzeł kolejowy w Kołomyi, a do końca następnego dnia — rejon Nalicza i Stanisławowa. Siły lotnicze Frontu Ukraińskiego miały wykonywać podobne zadania jak Frontu Białoruskiego. Ponadto na tyłach 12 i 6 armii koncentrowała się Odeska Grupa Armijna (13 armia), która miała stanowić odwód FU i jednocześnie zabezpieczać granicę z Rumunią. Podobnie jak w przypadku Frontu Białoruskiego, Wojska Ochrony Pogranicza zostały podporządkowane dowódcom poszczególnych armii z zadaniem niszczenia polskich strażnic. W sumie wojska „pierwszej fali” Frontu Ukraińskiego przeznaczone do inwazji na Polskę liczyły 265 714 żołnierzy, skupionych w 9 dywizjach strzeleckich, 7 dywizjach kawalerii, 8 brygadach pancernych i innych oddziałach. Jednostki pancerne Frontu dysponowały prawie 1750 czołgami i 175 samochodami pancernymi. W dywizjach strzeleckich i kawaleryjskich znajdowało się ponadto około 640 czołgów i około 160 samochodów pancernych, co w sumie daje 2725 pancernych wozów bojowych.
48 Dokonujące agresji 17 września 1939 r. jednostki Armii Czerwonej dysponowały siłą 466 516 żołnierzy i ponad 5500 pancernych wozów bojowych (w tym około 4850 czołgów). Siły te z każdym następnym dniem wzrastały. Wojska Frontu Ukraińskiego na przykład 24 września 1939 r. liczyły już 358 498 żołnierzy, 2183 działa 45 mm, 1795 dział większego kalibru, 2397 czołgów i 329 samochodów pancernych, pomimo iż wiele sprzętu pancernego odesłano do naprawy w fabrykach. Na podstawie dyrektyw frontowych dowódcy poszczególnych armii wydawali własne rozkazy do natarcia, które precyzowały zadania szczegółowe dla korpusów, dywizji i brygad. Działająca na północnym skrzydle Frontu Białoruskiego 3 armia (Grupa Połocka) miała wykonać uderzenie trzema zgrupowaniami: 1) 5 DS płk. Kuźmy Galickiego z 25 BPanc. płk. Arsenija Borzikowa w kierunku m. Głębokie; 2) 4 KS kombriga Iwana Dawidowskiego wzmocnionym dwoma pułkami artylerii korpuśnej w kierunku m. Wołkołata i szybkiego przecięcia linii kolejowej Połock-Mołodeczno; 3) 24 DKaw. kombriga Piotra Achlustina z 22 BPanc. płk. Dmitrija Leluszenki w kierunku m. Dokszyce, Dunilowicze. Silne pancerne skrzydła miały osłonić przed niespodziankami główne ugrupowanie bojowe, jakie stanowił 4 KS, oraz w pierwszej kolejności opanowywać jazy w celu przeszkodzenia zalania terenów walk wodą. Kierunki natarcia skrzydeł Grupy Połockiej wskazuje również na możliwość zamknięcia operacyjnego jednostek polskich (gdyby takie były) na zachód od Głębokiego, w rejonie Duniłowicz. Grupa Mińska miała uderzyć dwoma ugrupowaniami: 1) 16 KS komdiwa Aleksandra Korobkowa w kierunku Wołożyna i Mołodeczna i dalej na Lidę, Grodno; 2) 3 KKaw. komdiwa Jakowa Czerewiczenki wzmocniony 6 BPanc. płk. Nikołaja Bołotnikowa w kierunku Oszmiany. Z postawionego zadania wynika, że już 16 września dowództwo Grupy Mińskiej potraktowało prestiżowo pomoc 3 armii w opanowaniu Wilna,
49 kierując tam wszystkie wojska szybkie Grupy. Zatem wojska Grupy Mińskiej miały działać na dwóch rozbieżnych kierunkach. Grupa Konno-Zmechanizowana, jako najsilniejsza w składzie wojsk Frontu Białoruskiego, przewidziana do rozcięcia polskiego pasa obrony na kierunku Nowogródka, Wołkowyska, Białegostoku i Warszawy, pomimo braku 20 BZmot. płk. Siemiona Borziłowa i 21 BPanc. płk. Aleksandra Liziukowa (które przed 17 września nie zdążyły dołączyć), zdecydowała wykonać uderzenie 6 KKaw. komdiwa Andrieja Jeremienki w kierunku m. Turzec i Korelicze, a 15 KPanc. komdiwa Michaiła Piętrowa w kierunku m. Howiezna, Suczewice, Ostaszyn. Główne siły skupiono na lewym skrzydle. Wynikało to nie tylko z warunków terenowych sprzyjających działaniom konnicy i czołgów, ale również z możliwości przełamania na tym odcinku umocnień na linii rzeki Serwecz, gdzie oczekiwano silnego oporu wojsk polskich. Na podstawie danych agenturalnych planowano rzucić większość konnicy na obejście umocnień z północy a czołgami przełamać od południa na odcinku Ostaszyn-Srobowo Górne. Umacniać i oczyszczać zdobyte rubieże miały 4 i 13 DS, wyposażone w transport samochodowy. W wypadku trudności w przełamaniu Baranowskiego Odcinka Umocnionego, na korzyść wojsk Grupy miały działać wprowadzane stopniowo jednostki 10 armii. Poważne zadanie stanęło przed 4 armią. Nie w pełni skoncentrowana, miała uderzyć rankiem 17 września jedynie siłami 8 DS płk. Fursina, wzmocnionej 29 BPanc. kombriga Siemiona Kriwoszeina w kierunku Baranowicz, gdyż wiedziano o ich pozycjach obronnych na przedpolu. Dlatego też na pierwszy dzień operacji założono dotarcie do rubieży Snów-Żylicze (około 35 km od granicy), opanowanie Klecka, czyszczenie pasa granicznego z osadników (sic!) i ewentualne działanie rozpoznawcze w kierunku Stołowicz i Baranowicz. W wypadku silnego oporu wojsk polskich liczono się z dwiema możliwościami: 1) po przełamaniu pozycji polskich na rzece
50 Serwecz 15 KPanc. może uderzyć na Baranowicze od północnego zachodu; 2) siły 4 armii w walkach o węzeł baranowicki mogą wzmocnić jednostki 10 armii. Liczący 16 000 żołnierzy 23 SKS 16 września miał uderzyć 52 DS płk. Iwana Russijanowa w kierunku Łunińca, a jednostkami Dnieprzańskiej Flotylli Wojennej kapitana I rangi Czubunowa w kierunku Pińska. Zważywszy na teren jednostki Korpusu mogły się w zasadzie poruszać wzdłuż drogi Lenin-Łuniniec-Pińsk oraz wzdłuż linii kolejowej Żytkowicze-Łuniniec-Pińsk. Pomiędzy nacierającymi oddziałami armii a 23 SKS istniała ponad 80-kilometrowa luka, obejmująca bagna północnego Polesia. Wobec braków w zaopatrzeniu w amunicję (zwłaszcza artyleryjską) i paliwo (w oddziałach nie było go wcale) do 18 września godz. 16.20, decyzją dowódcy Frontu natarcie Korpusu zostało wstrzymane. Rozwinięta na północnym skrzydle Frontu Ukraińskiego Szepietowska Grupa Wojsk (5 armia), decyzją swojego dowódcy miała wykonać główne uderzenie na lewym skrzydle siłami 8 KS kombriga Josifa Rubina (81 DS płk. Siemiona Kondrusiewa i 44 DS kombriga Aleksieja Winogradowa) wraz z podporządkowaną mu 36 BPanc. kombriga Michaiła Bogomołowa w kierunku Zdołbunowa i Dubna. Natomiast 15 KS komdiwa Piotra Fiłatowa (w trakcie kampanii zastąpił go komdiw Wasilij Repin) dwoma dywizjami strzeleckimi (87 DS kombriga Filipa Matykina i 45 DS kombriga Iwana Komiłowa) miał uderzyć w kierunku na Równe (lewe skrzydło 15 KS), a 60 DS kombriga Marzisa Salichowa (zastąpionego później przez płk. Odariuka) w kierunku na Sarny. Jako zadanie szczególne oddziałom nakazano formowanie specjalnych pododdziałów do uchwycenia wiaduktów oraz mostów drogowych i kolejowych (m.in. w pasie działania 8 KS polecono z zaskoczenia opanować linię kolejową i most przez rzeki Horyń pod Brodami). Ambitne zadanie przed swoją armią (Wołoczyską Grupą Armijną) postawił komkor Golikow. Chcąc jak najszybciej
51 zdobyć Tarnopol i zająć dogodne pozycje do natarcia w kierunku Lwowa, utworzył dwa zgrupowania bojowe. Działając na prawym skrzydle 2 KKaw. komdiwa Fiodora Kostienki (3 DKaw. kombriga Michaiła Malejewa, 5 DKaw. kombriga Iwana Szaraburko, 14 DKaw, kombriga Wasilija Kriuczenkina) z 24 BPanc. płk. Pawła Fotczenkowa miał uderzyć w kierunku Białozórki i Jezierny, odcinając jednostkom polskim w Tarnopolu możliwość odejścia w kierunku zachodnim. Natomiast 17 KS komdiwa Konstantina Kołganowa (96 DS kombriga Grigorija Chaluzina, 97 DS płk. Łuki Kowalenko) wraz z 38 BPanc. płk. Piotra Wołocha i 10 BPanc. płk. G. Iwanowa, atakując z rejonu Wołoczysk, miały w pierwszej kolejności opanować most kolejowy przez rzekę Zbrucz pod Wołoczyskiem i następnie uderzając w kierunku Tarnopola, opanować go atakiem od południa, a także przez wyjście do rejonu m. Koziowa nie dopuścić do odejścia oddziałów polskich w tamtym kierunku. Dysponując najsilniejszym i najszybszym związkiem operacyjnym w ramach Frontu Ukraińskiego, dowódca 12 armii sformował swoje wojska w cztery zgrupowania uderzeniowe. Na prawym skrzydle, w kierunku na Podhajce, miał nacierać 4 KKaw, komdiwa Dmitrija Riabyszewa (32 DKaw, kombriga Aleksandra Backalewicza, 34 DKaw. kombriga Cejtlina), który powinien 17 września opanować z marszu linię starych okopów niemieckich na zachodnim brzegu rzeki Strypa i następnie być w gotowości do natarcia na Rohatyn. Poniżej, w kierunku na Czortków, Monasterzyska i dalej na Bursztyn miał nacierać 25 KPanc. komdiwa Wasilija Repina, zastąpionego później przez płk. Iwana Jarkina, (4 BPanc. płk. Polikarpowa, 5 BPanc. płk. Michaiła Katukowa, BZmot. płk. A. Demidowa), wzmocniony 17 zmotoryzowanym batalionem inżynieryjnym (który gdzieś się zagubił). Również w działaniu 25 KPanc. istotne było opanowanie linii starych okopów niemieckich, gdzie spodziewano się polskiego oporu. 5 KKaw. komdiwa Wasilija Ganina (9 DKaw. kombriga Pawła Biełowa, 16 DKaw. Kombriga Ibrahima Bikżanowa),
52 z przydzieloną 26 BPanc. płk. Siemieńczenki. po opanowaniu linii rzeki Strypa miały być w gotowości do działań wzdłuż rzeki Dniestr na Halicz. Natomiast działający na lewym skrzydle armii 13 KS komdiwa Mikołaja Kiriłłowa, wyposażony w transport samochodowy (72 DS kombriga Wiktora Wizżylina, 99 DS płk. Mikołaja Demientjewa) wraz z podporządkowaną 23 BPanc. płk. T. Miszanina, po opanowaniu zachodniego brzegu rzeki Seret miał z zaskoczenia opanować przeprawę przez rzekę Dniestr na odcinku Niżniów-Gruszka i do końca 17 września zająć Kołomyję, następnie być w gotowości do działania na kierunku Stanisławowa. Cała 12 armia, zwłaszcza jej zgrupowanie południowe, otrzymała szczególne zadanie — odciąć wojska polskie od granicy z Rumunią a następnie z Węgrami. Atak regularnych oddziałów Armii Czerwonej miały poprzedzić działania sowieckich pograniczników, koncentrujące się na pasie przygranicznym polskiego terytorium oraz grup sabotażowo-dywersyjnych i rozpoznawczych, działających na całym wschodnim terytorium II Rzeczypospolitej. Płytki wywiad sowieckich Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD na bieżąco penetrował czuwające na polskiej granicy pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza. Stad też zadania postawione przez dowódców armii poszczególnym oddziałom sowieckiego WOP-u dotyczyły likwidacji polskich strażnic KOP oraz roli przewodników po polskim pasie przygranicznym. Sowieccy pogranicznicy oznaczali również brody w rzekach granicznych, przez które miały przeprawiać się jednostki czerwonoarmistów. W celu likwidacji polskich strażnic polecono w oddziałach WOP-u zorganizować specjalne grupy, z reguły w składzie 2-3 plutonów z 2-3 ciężkimi karabinami maszynowymi, które miały atakować wybraną strażnicę z dwóch, trzech stron. Miało obowiązywać skryte podejście, błyskawiczny atak (najlepiej granatami) i opanowanie strażnicy. W wypadku
53 dłuższej obrony wsparcia miały udzielić jednostki Armii Czerwonej. Brak jest danych z archiwów rosyjskich na temat organizacji grup dywersyjno-sabotażowych i rozpoznawczych. Pośrednio wiemy, że grupy takie były organizowane i szkolone w jednostkach spadochronowo-desantowych i następnie przerzucane na wschodnią część terytorium Polski. Do sabotażu i dywersji organizowano nabór wśród mniejszości narodowych i członków partii komunistycznej. Ich działalność znacznie przekroczy „dokonania” tzw. piątej kolumny niemieckiej w Polsce. Grupy rozpoznawcze wyposażone w radiostacje, działające na rzecz wkraczających armii, zostały przerzucone również na terytorium Polski w przeddzień agresji. W większości Oddziały Rozpoznawcze poszczególnych armii przerzucały je drogą lądową. Natomiast dowódca 3 armii zdecydował się dokonać zrzutu dwóch grup w rejonie Wilna i Postaw drogą lotniczą w nocy 16/17 września. Okazało się, że członkowie grup nie mieli przeszkolenia spadochronowego, a piloci niezbyt dawali sobie radę z lotami nocnymi. W rezultacie „grupa wileńska” nie doleciała do celu i zawróciła, przy czym jeden samolot rozbił się przy lądowaniu. Z „grupy postawskiej” jeden spadochroniarz wyskoczył, a drugi ukrył się w samolocie i wrócił na lotnisko. Nim nastał świt 17 września 1939 r. płonęły już polskie strażnice KOP, atakowane przez sowieckich pograniczników, a pół miliona żołnierzy Armii Czerwonej przekraczało granicę z Polską. W tym czasie w Moskwie ambasador RP Wacław Grzybowski na próżno tłumaczył wiceministrowi spraw zagranicznych ZSRS, że nie widzi żadnych podstaw do agresji sowieckiej. Szczytem dyplomatycznej perwersji ze strony Władimira Potiomkina było stwierdzenie, że rząd polski nie istnieje, nie istnieją wiec polscy dyplomaci. Od tej chwili nie przysługują Polakom tytuły dyplomatów i mogą być sądzeni zgodnie z prawodawstwem sowieckim, a majątek polskiej ambasady i konsulatów w Mińsku i Kijowie jest własnością państwa sowieckiego.
54 Pomimo protestów i zabiegów ambasadora Grzybowskiego władze sowieckie z dużymi oporami wyraziły zgodę, aby opiekę nad polskimi obywatelami i interesami polskimi na terytorium ZSRS przejęła ambasada Wielkiej Brytanii. Ponad trzy tygodnie trwały starania o wyjazd polskiego personelu dyplomatycznego wraz z rodzinami z terytorium państwa sowieckiego. Dopiero naciski dziekana korpusu dyplomatycznego, którym był... ambasador III Rzeszy hrabia von Schulenburg, zmusiły władze sowieckie do respektowania praw dyplomatycznych. 10 października 1939 r. „zaplombowany” pociąg z polskim personelem dyplomatycznym opuścił Moskwę, by następnego dnia wieczorem znaleźć się na terytorium Finlandii. Nie wszyscy wyjechali, bowiem pełniący obowiązki konsula w Kijowie Jerzy Matusiński został wezwany w nocy 29/30 września do placówki sowieckiego MSZ w tym mieście, skąd nie wrócił i wszelki ślad po nim zaginął. Według relacji jednego z kierowców, Andrzeja Orszyńskiego (który prawdopodobnie przez pomyłkę został w 1941 r. wypuszczony z sowieckiego więzienia), zostali oni aresztowani (był jeszcze drugi kierowca J. Łyczek) bezpośrednio po podjechaniu pod placówkę MSZ w Kijowie, przewiezieni do więzienia i umieszczeni w osobnych celach. Osiem dni później w osobnych przedziałach zostali przewiezieni pociągiem do Moskwy, gdzie przybyli 10 października (wtedy odjeżdżał pociąg z polskim personelem dyplomatycznym) i zostali umieszczeni w więzieniu na Łubiance. W końcu lipca 1941 r. Orszyński został przewieziony do więzienia w Saratowie i stamtąd zwolniony. O Matusińskim i Łyczku nikt już w Moskwie ani nie słyszał, ani ich nie widział.
STRAŻNICE W OGNIU
Jest rzeczą charakterystyczną, że pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza, związane bezpośrednio z ochroną granicy, pomimo zauważonych oznak wzmożonego ruchu po stronie sowieckiej i składania o tym meldunków swoim przełożonym nie uczyniły nic lub prawie nic, aby wzmocnić gotowość bojową i przygotować się na ewentualny atak strony przeciwnej albo przynajmniej nie dać się zaskoczyć. W zachowanych (szczątkowych) meldunkach strażnic i dowódców kompanii granicznych oraz relacjach, oprócz wzmianek z obserwacji przedpola granicznego, brakuje (poza nielicznymi wyjątkami) jakichkolwiek przedsięwzięć podejmowanych na wypadek zagrożenia atakiem potencjalnego nieprzyjaciela. Również meldunki sowieckie sprzed 17 września informują, że „polskie jednostki ochrony pogranicza w rejonie swoich strażnic do obrony się nie szykują, życie przebiega normalnie”. Dowódca baonu „Ludwikowo" z Brygady KOP „Polesie” kpt. Andrzej Szumliński w swym sprawozdaniu stwierdza m.in.: „Kilka dni przed wkroczeniem wojsk sowieckich na tereny polskie zauważono wzdłuż granicy zwiększony ruch samochodowy. Nocą cały odcinek graniczny był stale oświetlany różnokolorowymi rakietami. Codziennie składano meldunki sytuacyjne do Brygady KOP o nadzwyczajnym ruchu na granicy.
56 Wywiad z brygady zawiadamiał, że na granicy panuje spokój i nie należy się spodziewać żadnej niespodzianki ze strony Związku Sowieckiego’'. Podobne przypadki potwierdza por. Jan Nowosad dowódca kompanii granicznej „Skała Podolska” baonu KOP ..Borszczów”: „W ciągu doby poprzedzającej ten napad obserwowaliśmy wzmożony ruch jednostek zmotoryzowanych i pancernych armii rosyjskiej w pobliżu granicy. Bolszewicy mierzyli głębokość Zbrucza na licznych brodach rzeki. Dowódcy strażnic skrzydłowych meldowali obecność kolumn czołgów i samochodów ciężarowych na powierzonych im odcinkach granicy. Przekazywałem wyniki własnych obserwacji z uzupełnieniem szczegółów dowódców strażnic do dowództwa Brygady (pułku — Cz. G.) «Podole» w Czortkowie. Dowódca brygady, ppłk Marceli Kotarba, i jego adiutant oraz szef sztabu, kpt. Edward Marzys, odwoływali się do mojej wyobraźni i doświadczenia z roku ubiegłego. Wtedy Rosjanie zrobili demonstracyjną koncentrację wojsk na naszej granicy w czasie zajmowania Zaolzia oddanego nam przez Czechów. A więc miała to być demonstracja? Moje pytania stawiane przełożonym nie znalazły konkretnej odpowiedzi”. Podobnych relacji jest wiele. Wini za ten stan rzeczy ponoszą dowódcy baonów i pułków KOP oraz dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann. Tymczasem po drugiej stronie granicy rozkazy sowieckich dowódców wydane przed 17 września wyraźnie stwierdzały, że pierwszym zadaniem bojowym atakujących wojsk jest rozbicie polskich strażnic. W tym celu na podstawie oddzielnych szczegółowych rozkazów utworzono specjalne pododdziały do opanowania strażnic, które miały działać z zaskoczenia i z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym wobec uderzenia głównych sił Armii Czerwonej. Z reguły były to
57 kombinowane pododdziały Armii Czerwonej wzmocnione sowieckimi pogranicznikami, a na odcinkach, gdzie armijne Grupy Uderzeniowe nie nacierały, zadanie opanowania polskich strażnic powierzono kombinowanym pododdziałom sowieckich pograniczników. Zanim świt rozjaśnił dzień 17 września, większość strażnic KOP, strzegących ponad 1400-kilometrowego odcinka granicy polsko-sowieckiej, została zaatakowana przez przeważające siły sowieckie. Oto fragment jednego z nielicznych dzienników z tamtych wydarzeń, lejtn. A. Matwiejewa, dowódcy plutonu moździerzy 261 pułku strzeleckiego 16 KS (pułk przesuwał się w drugim rzucie). „16 września (1939 r.) wcześnie rano wyruszyliśmy ku granicy, po marszrucie: Ratomka-Zasławl. O (godz.) 22.20 przybyliśmy nad granicę i rozlokowaliśmy się na nocleg w lesie, na północ od wsi Szawle, cztery kilometry od granicy (...). 17 września. Godzina 1-sza. Mój słodki sen jako pierwszy naruszył swoją obecnością tow. Szamietkin (dowódca plutonu łączności), który w ogromnym pośpiechu powiadomił mnie o alarmie. Alarm! Cały pluton wstał, szybko się ubieramy, uzbrajamy, zaprzęgowi zaprzęgają konie. Wszystko gotowe. Oczekujemy rozkazu. Otrzymujemy rozkaz bojowy dowódcy BSOW (...) mówiący o naszych zadaniach i celach w danym momencie. Na koniec wszyscy doczekaliśmy się pożądanego rozkazu. Niespotykane ożywienie wśród całego stanu osobowego. Szybciej przecierają karabiny i moździerze, przygotowują do strzelania. Ciemno — nie widać na metr, no wojskowemu to nie straszne. Przesuwamy się do przodu, ku granicy. Punktualnie o 7 rano postawiłem nogi na zaorany pas ziemi, oznaczający granicę. Jeszcze sekunda — i znalazłem się na terytorium Polski. Po terenie nie rozróżniam, jednak po domach i chłopach widoczne, że nie jestem w przepięknym kraju sowieckim (...). Przemieszczamy się dalej, napotykamy
58 radosne i zapłakane z radości twarze naszych braci — Białorusinów (...). Oporu nie ma. Słyszymy pojedyncze strzały na lewym skrzydle. (Żołnierze) od czasu do czasu biorą jeńców z granicznych strażnic". Natomiast dowódca 6 KKaw. komdiw A. Jeremienko tak relacjonuje swój udział w tamtych wydarzeniach: „O godz. 3.00 (17 września) zameldowano mi, że wszystkie jednostki wyszły na rubieże wyjściowe i oczekują sygnału. Przekroczenie granicy o świcie. Godzinę przed wyznaczonym terminem na stanowisko dowodzenia korpusu przybył dowódca okręgu, komandarm II rangi M. P. Kowalow. Złożyłem mu meldunek o gotowości korpusu. O godz. 5.00 dywizje ruszyły do przodu. Wkrótce dowódcy związków taktycznych zameldowali, że wszystko idzie planowo. Wystrzałów nigdzie nie było. Nagle na jednym z odcinków granicznych z kierunku Rubieżewicze dała się słyszeć, początkowo rzadka, a następnie nasilająca się z każdą minutą strzelanina. Rzuciliśmy się tam z Kowalowem. Okazało się, że w rejonie Niegoriełoje polska strażnica otwarła ogień. Jej opór szybko zdławił oddział przedni 6 Dywizji Kawalerii. Do naszego przyjazdu bój ucichł i oddziały ruszyły dalej. (...) Spięliśmy konie ostrogami i po szerokiej przesiece ruszyliśmy w kierunku granicy państwowej. Po drodze trafiliśmy na pasiasty, z sowieckim herbem słup graniczny Nr 777 (trzy siódemki). Przeszło po głowie: prawie dwadzieścia lat słup ten rozdzielał dwie części Białorusi. I nikt nie miał prawa wejść na położony za nim wąski pas ziemi. Tam pod władzą polskich panów długie lata ciemiężeni byli nasi bracia i siostry. Teraz chcieli ich zniewolić faszyści. A ludzie sowieccy nie namyślając się poszli na pomoc zachodnim Białorusinom. Interesujące, gdzie w przyszłości będzie przechodzić granica państwowa, gdzie będą stać nasze słupy graniczne — symbole rubieży, od której zaczyna się ziemia pierwszego w świecie państwa socjalistycznego?
59 Kowalow zauważył, że skoncentrowany patrzę na zachód i o czymś rozmyślam, położył rękę na moim ramieniu: — O czym rozmyślasz komkor? (czasem zwracano się do siebie według stanowiska — komandujuszczij korpusom). Wydaje się, że sprawy idą nieźle? — Jak myślicie, gdyby ten słup graniczny zabrać ze sobą i przewieźć go na nową granicę? — odpowiedziałem. — Cóż, niech tak będzie. Niech wyznacza on naszą nową sprawiedliwą granicę państwową — trochę uroczyście przemówił Kowalow. Natychmiast kazałem wykopać słup i załadować go na jeden z samochodów 6 Dywizji Kawalerii”. Należy odnotować, że słup ten został wkopany w rejonie Ostrołęki przy rzece Narew, niedaleko szosy Warszawa-Białystok. Wbrew relacjom sowieckich dowódców, większość polskich strażnic stawiała opór sowieckiemu agresorowi na miarę swych możliwości. NA PÓŁNOC OD PRYPECI
W pasie działania wojsk Frontu Białoruskiego większość strażnic Korpusu Ochrony Pogranicza została zaatakowana około godz. 5.00 czasu moskiewskiego (godz. 3.00 czasu polskiego). W pasie uderzenia Grupy Połockiej 3 armii komkora Kuźniecowa znajdował się pułk KOP „Głębokie” ppłk. Jana Świątkowskiego wraz ze znajdującą się na jego zapleczu i podporządkowaną mu Półbrygadą Obrony Narodowej „Dzisna” płk. dypl. Edwarda Perkowicza składającą się z dwóch słabych batalionów: „Postawy” kpt. Józefa Cadera i „Brasław” kpt. Eugeniusza Tokarskiego. Dwubaonowy (baony: „Łużki" i „Podświle”) pułk KOP ..Głębokie" strzegł granicy na długości 164 km. Na prawie 87-kilometrowym odcinku, chronionym przez baon „Łużki” mjr. Franciszka Benrota, organiczne jednostki Armii Czerwonej
60 nie wykonywały głównego uderzenia. Strażnice tego baonu miał opanować swoimi siłami 12 Bigosowski Oddział WOP NKWD płk. Busarowa oraz 22 Samodzielna Wietrińska Komendantura tych wojsk mjr. Smietanina. W ostatniej chwili 12 Oddział WOP NKWD został wzmocniony pociągiem pancernym, który miał osłaniać uderzenie grupy na Leonpol (sztab 3 kompanii granicznej „Leonpol” por. Witolda Połońskiego i strażnica), oraz 2-3 kompaniami z załogi Rejonu Umocnionego. Wobec przesadnej oceny stanu załóg polskich strażnic i pododdziałów kompanijnych, do ataku przeznaczono siły, które teoretycznie miały zapewnić 3-4-krotną przewagę atakujących oraz element zaskoczenia. Zakładano, że walka o każdą strażnicę może się toczyć do dwóch godzin. Dowodzona przez por. Witolda Połońskiego 3 kompania graniczna ochraniająca granicę od styku z Łotwą siłami trzech strażnic została zaatakowana prawie jednocześnie przez trzy kombinowane oddziały 12 Oddziału WOP NKWD. Strażnicę „Czuryłowo” znajdującą się na styku granicy polsko-łotewsko-sowieckiej zaatakował oddział pod dowództwem kpt. Biedrinowa, w składzie trzech plutonów strzeleckich, plutonu karabinów maszynowych i grupy kawalerii (50 ludzi). Po uprzednim zniszczeniu połączeń telefonicznych z sąsiednimi placówkami i macierzystą kompanią, zlikwidowaniu wartownika, oddział obrzucił granatami i ostrzelał budynek strażnicy. Strażnica stanęła w ogniu. W czasie walki poległo 5 żołnierzy KOP, 7 dostało się do niewoli. Czy udało się komuś uciec — nie wiadomo. Natomiast przebieg działań wskazuje na całkowite zaskoczenie załogi strażnicy, która nie spodziewała się ataku, pełniąc służbę według zasad czasu pokoju. Strażnicę i sztab 3 kompanii w Leonpolu zaatakował oddział w składzie około trzech kompanii strzeleckich pod dowództwem kpt. Faworskiego, wspieranych przez pociąg pancerny nr 16. Zaskoczenie nie powiodło się. Strażnica położona około 200 metrów od Dźwiny odpowiedziała ogniem. Doszło do krótkiej walki, po której część załogi strażnicy i żołnierzy
61 drużyny gospodarczej kompanii zdołała się wydostać z Leonpola. W trakcie walki zginął dowódca kompanii por. Połoński. Oto jak wspomina tę walkę 13-letni wówczas obserwator tych wydarzeń, Julian Białowąs: „napaść nastąpiła 17 września około 4 rano. Nasi KOP-owcy nie dali się zaskoczyć. Przywitali bolszewików ogniem, ale walka była nierówna. Bolszewików były setki, a z naszej strony kilka dwuosobowych patroli oraz słaby odwód kompanii i nieliczna załoga strażnicy. (...) Chłopcy po nierównej walce wycofali się do lasu na południe od Leonpola. Straty po naszej stronie wyniosły 3 zabitych. Zginął ranny w obie nogi erkaemista, który zacisnąwszy je paskiem od spodni, bronił się do wyczerpania amunicji. Młody porucznik (por. W. Połoński — Cz. G.) tylko w koszuli biegł z kwatery prywatnej do budynku kompanii. Prawie u celu został osaczony przez napastników. Zabił trzech, ale sam został zakłuty bagnetami. Bolszewicy twierdzili, że zabił ich komandira. Zginął też krawiec kompanijny. W czasie strzelaniny przed budynkiem wyskoczył przez okno wprost pod lufę czerwonoarmisty”. Sowieccy pogranicznicy ocenili swoje straty na 3 ludzi, z czego 2 utonęło. W Leonpolu NKWD niezwłocznie przystąpiło do aresztowań. Zatrzymano miedzy innymi 3 policjantów, którzy nie zdążyli się wycofać z żołnierzami KOP: st. sierż. Dutschmala z Poznania oraz sierżantów Melkę i Boleńskiego. Przetransportowano ich na drugą stronę rzeki. Uwięziono również właścicielkę majątku Leonpol panią Łopacińską oraz byłego oficera armii carskiej Byczyńskiego. Do opanowania strażnicy „Słoboda” sformowano grupę ze składu załogi 12 strażnicy sowieckiej, 3 rezerwowej strażnicy kawaleryjskiej i 2 ciężkich karabinów maszynowych. Po zniszczeniu strażnicy oddział miał powrócić na swoje terytorium. Dowodził kpt. Kleszczinow. Walka o opanowanie tej strażnicy musiała być zacięta lub też dano się zaskoczyć, bowiem zginęło 16 osób, a 7 dostało się do niewoli. Straty sowieckie: 9 ludzi utonęło, 4 rannych, w tym oficer ciężko, co świadczy raczej o prowadzonej walce pomimo zaskoczenia.
62 Ze strażnic 1 kompanii granicznej „Małaszki” por. Adama Domalewskiego zaatakowano tylko dwie: „Oleszczenicę” i „Dzisnę”. Samego sztabu kompanii „Małaszki” i strażnicy „Hrychorowicze” postanowiono nie atakować ze względu na brak odpowiedniej przeprawy przez Dzisnę na tych kierunkach, co automatycznie wykluczałoby element zaskoczenia. Do opanowania strażnicy „Oleszczenica” sformowano oddział, odpowiadający sile co najmniej trzech kompanii strzeleckich, pod dowództwem st. lejtn. Miroszkina. Zaatakowana z zaskoczenia i obrzucona granatami strażnica stanęła w ogniu. Mimo to podjęła walkę, tracąc 14 poległych i l wziętego do niewoli. Straty sowieckie wyniosły 5 rannych. Dzisnę miały opanować siły równe trzem kompaniom strzeleckim pod dowództwem st. lejtn. Jermoczenkowa. Zaatakowano od strony południowej i wschodniej przez rzekę. Zaskoczenie się nie udało. Do walki z napastnikami włączyli się policjanci i młodzież. Oto jak zapamiętała ten dzień 10-letnia wówczas Halina Balcerak (z domu Paluszko): „17 września nad ranem około godz. 3.00 usłyszeliśmy strzały. Bolszewicy wkraczali do miasta przez most nad Dzisienką i przez bród na Dźwinie. Ale chyba nie zaskoczyli naszej małej grupki żołnierzy KOP-u, do której dołączyli chłopcy z naszego gimnazjum. Kierował (dowodził — Cz. G.) nimi nauczyciel geografii, kolega mojego Ojca, por. rez. mgr Zygmunt Giergowicz — zamordowany potem w Katyniu. (...) Nasi żołnierze ostrzeliwali się ostro, słychać było nieustanną kanonadę. Niestety bolszewicy byli silniejsi, było ich dużo i nasi około godz. 7.00 rano wycofali się w stronę Łotwy, kraju zawsze nam przyjaznego. Zobaczyliśmy tych — oczekiwanych z utęsknieniem przez część naszej społeczności — żołnierzy sowieckich; byli dziwni: małego wzrostu, na krzywych nogach, brzydcy i mieli na głowach te dziwaczne czapki, a także w szmacianych butach. Byli strasznie głodni. Paru wpadło do domu i prosili o jedzenie. Wzięli chleb, jakąś wędlinę, od Ojca papierosy itp. Sami
63 żołnierze byli w miarę grzeczni i zaraz ruszyli dalej, a do Dzisny wkroczyło NKWD”. W trakcie walk raniono dowódcę 1 kompanii por. A. Domalewskiego. Straty polskie według źródeł sowieckich wyniosły 1 poległy, 14 wziętych do niewoli (w tym 6 policjantów). Natomiast straty sowieckie wyniosły 6 rannych, w tym ciężko — st. lejtn. Jermoczenkow. Pozostali polscy obrońcy wycofali się w kierunku zachodnim. Dwie strażnice 2 kompanii granicznej „Ćwiecino” zostały zaatakowane przez pododdziały 22 Samodzielnej Wietrińskiej Komendantury Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Zorganizowana na bazie pięciu strażnic i pododdziałów specjalnych 1 kompania pod dowództwem kpt. Ruchariewa, licząca 154 żołnierzy (w tym 14 oficerów), zaatakowała strażnicę „Czerepy” liczącą 11 żołnierzy KOP. Pomimo iż sowieccy pogranicznicy podczołgali się blisko strażnicy, zaskoczenie się nie powiodło. Ostrzegły psy. Wartownik zdążył strzałem poderwać ze snu załogę strażnicy, po czym sam został zabity. Rozpoczęła się walka, trwająca około 10 minut. Strona sowiecka straciła 1 zabitego i 3 rannych żołnierzy. Polacy stracili 4 poległych, 3 rannych i 4 wziętych do niewoli. Strażnicę „Kopciowo” zaatakowała kombinowana 2 kompania pod dowództwem kpt. Zorina, licząca 90 żołnierzy (w tym 11 oficerów). Atakujący pogubili się nieco w terenie i nie dokonali pełnego okrążenia strażnicy, zostawiając otwartą drogę na zachód, z czego skwapliwie skorzystali żołnierze KOP. Po krótkiej, trwającej około 5 minut walce, żołnierze wycofali się ze strażnicy, osłaniani przez kaprala, który ostrzeliwał się do końca, tracąc życie. Sowieci stracili jednego zabitego i 2 rannych żołnierzy. Z polskiej strażnicy zginął tylko kapral (dowódca lub zastępca dowódcy strażnicy — Cz. G.). Po opanowaniu strażnic 2 sowiecka kompania ubezpieczona przez 1 kompanię podeszła pod Ćwiecino w celu opanowania
64 tej miejscowości ze sztabem kompanii KOP. O godz. 12.40 wysłano meldunek, że w Ćwiecinie nie było polskich żołnierzy. Trzecia strażnica („Siergiejczyki”) 2 kompanii granicznej, licząca 10 ludzi, dowodzona przez kpr. służby stałej Janiszewskiego została zaatakowana przez pododdziały ze składu 5 Dywizji Strzeleckiej i 25 BPanc. Relacjonuje zastępca dowódcy strażnicy kpr. Józef Tylkowski: „17 września o godz. 1.30 w nocy wysłałem w teren patrol, który miał powrócić około godz. 3.30, lecz nie doczekałem się jego powrotu. Około godz. 3.45 obudził mnie dzwonek telefonu, zgłosiła się sąsiednia strażnica („Kopciowo” lub „Parczewszczyzna” — Cz. G.). Cytuję słowa, jakie zapamiętałem do tej pory: «Dajcie nam pomoc, bo jesteśmy zaatakowani przez bolszewików» — «Już idziemy» odpowiedziałem, ale nie wiem, czy usłyszeli, bo łączność się urwała. Obudziłem kpr. Janiszewskiego, który zarządził alarm. Spaliliśmy tajne dokumenty, szyfry itp. i wyskoczyliśmy w czwórkę do głównego wyjścia poza teren strażnicy. Zaczynało świtać, ale widoczność była jeszcze słaba. Zostaliśmy ostrzelani, co widząc pozostała czwórka żołnierzy udała się do przeciwległego wyjścia. Wszystko to przebiegało błyskawicznie. Strzelaliśmy, będąc pod ogniem napastników. Ze względu na szczupłe siły o zorganizowanym oporze nie mogło być mowy. Znaleźliśmy się prawie w okrążeniu, każdy myślał o sobie. Napastnicy chcieli nas wziąć żywcem, doszło nawet do walki wręcz, gdyż chcieliśmy za wszelką cenę się wyrwać, nikt z nas nie chciał iść do niewoli. W końcu czterech z naszej strażnicy zdołało się przebić — kpr. Janiszewski, ja lekko ranny bagnetem w prawą pierś i dwóch żołnierzy. Co się stało z resztą (załogi) strażnicy — nie wiem”. Czwórka żołnierzy ze strażnicy „Siergiejczyki” przez cztery dni próbowała wyrwać się z matni. Po wielu bezskutecznych próbach, idąc w ogólnym kierunku na Wilno, 20 września została zagarnięta przez pododdział sowiecki. Kaprala Janiszewskiego wzięto na przesłuchanie. Już do kolegów nie
65 dołączył. Kpr. Tylkowski uciekł z transportu i po trzech miesiącach tułaczki, na święta Bożego Narodzenia 1939 r., trafił do domu. A oto co na temat walk swego baonu pisał mjr F. Benrot: „W dniu 17 IX 39 około godz. 4-ej oddziały sowieckie przekroczyły granicę i napadły na strażnice baonu KOP „Łużki”. Wszystkie strażnice stawiały opór. W wyniku tych starć 1 kompania „Małaszki” i 2 kompania „Ćwiecino” miały około 30 zabitych i rannych, 20 dostało się do niewoli sowieckiej, a około 50% wycofało się w kierunku na zachód i dołączyło do odwodu baonu. Dowódca 1-ej kompanii por. Domalewski Adam i jeden oficer młodszy tej kompanii dostali się do niewoli sowieckiej (zginęli w Katyniu — Cz. G.). Największe straty poniosła 3-a kompania „Leonpol”. Zginął dowódca kompanii por. Połoński Witold (pochowany w Leonpolu) i wszyscy trzej dowódcy strażnic. Kompania ta miała około 50% zabitych i rannych, reszta dostała się do niewoli sowieckiej. Na rozkaz dowódcy pułku resztki 1-ej i 2-ej kompanii oraz odwód batalionu wycofały się przez Masarz, Koziny-Widze do Turmont, gdzie w dniu 20 IX 39 przekroczyły granicę łotewską”. Miejscowość Łużki zajął 139 batalion czołgów 25 BPanc. pod dowództwem mjr. Czeczyna, biorąc do niewoli oficera i 16 żołnierzy. Następnie w godzinach popołudniowych batalion dotarł do m. Głębokie, które opanował bez walki. Baon graniczny „Podświle” kpt. Franciszka Osmakiewicza, ochraniający 77,5 km granicy, znalazł się w pasie uderzenia 5 Dywizji Strzeleckiej wzmocnionej 25 BPanc. oraz współdziałających z nią pododdziałów 22 Samodzielnej Wietrińskiej Komendantury WOP NKWD, a także 13 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. 2 kompania graniczna „Prozorki” kpt. Antoniego Przybylskiego została zaatakowana przez pododdziały 5 DS przy wsparciu pograniczników z 22 Samodzielnej Wietrińskiej
66 Komendantury. Straciła wszystkie strażnice i znaczną część załóg. Strażnica „Parczewszczyzna”, zaatakowana z zaskoczenia przez kombinowany oddział sowieckich pograniczników, została zniszczona. Ocalał tylko jeden żołnierz, który dotarł do dowództwa kompanii, przynosząc wieść o zagładzie strażnicy. Strażnica „Zahacie”, zaatakowana przez pododdziały 5 DS, w trakcie krótkiej walki straciła 2 poległych i 1 rannego. Do niewoli dostał się dowódca strażnicy w stopniu sierżanta i 10 żołnierzy. Nie zdążono spalić dokumentów. Załoga strażnicy „Stelmachowo Wielkie” nie dała się zaskoczyć i po oddaniu kilku strzałów wycofała się bez strat, docierając do dowództwa kompanii w Prozorkach. Strażnice 3 kompanii granicznej „Dziwniki”, zaatakowane przez pododdziały 5 DS i 13 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD, kilkadziesiąt minut później niż inne strażnice, uległy przeważającym siłom. Zniszczone zostały strażnice: „Osinówka”, „Kamienny Wóz” i „Jałówka”. Sztab kompanii spłonął. Prawdopodobnie żołnierze strażnic 1 kompanii granicznej „Krzyżówka” („Homowo Wierciński” i „Trościanica”), nie zaatakowanych w godzinach rannych 17 września, opuścili swoje posterunki, wycofując się do miejsca postoju dowództwa kompanii. Wobec coraz silniejszego nacisku nieprzyjaciela sztab pułku KOP „Głębokie” wraz z pododdziałami, które do niego dołączyły, przed południem opuścił Berezwecz, gdzie stacjonował. Dowódca pułku postanowił wycofywać się w kierunku Wilna, aby wzmocnić jego obronę. 19 września rano w okolicach Święcian otrzymał wiadomość o zajęciu Wilna przez Armią Czerwoną, postanowił więc wydać rozkaz o przekroczeniu granicy łotewskiej. 20-23 września pododdziały pułku „Głębokie”, częściowo rozczłonkowane, torując sobie niejednokrotnie drogę siłą, przekroczyły w kilku miejscach granicę polsko-łotewską w okolicach m. Turmont. W tym
67 czasie granicę polsko-łotewską obsadzały już pododdziały ze składu 10 Dywizji Strzeleckiej 3 armii. Pułk KOP „Wilejka” ppłk. Józefa Kramczyńskiego, strzegący granicy o długości prawie 228 km na południowej Wileńszczyźnie oraz w północnej części Nowogródczyzny trzema baonami granicznymi i dwoma szwadronami kawalerii, został zaatakowany przez Grupę Mińską komdiwa J. Czerewiczenki i kombinowane pododdziały 13, 14 i 15 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD oraz pododdziały Dzierżyńskiej Grupy Konno-Zmechanizowanej komkora I. Bołdina. Baon graniczny „Budsław” mjr. Mieczysława Bączkowskiego, ochraniający odcinek granicy długości ponad 112 km, znalazł się w pasie działania 2 Dywizji Strzeleckiej i 14 Oddziału WOP NKWD, a także częściowo 13 i 15 Oddziału tych wojsk. Cztery strażnice 4 kompanii granicznej „Dokszyce”, mimo zaatakowania ich przez przeważające siły, podjęły walkę. Strażnica „Porzecze” została zdobyta o godz. 6.10 czasu moskiewskiego (godz. 4.10 czasu polskiego). Żołnierze zdążyli się przebić. Zginęło 2 sowieckich pograniczników i 1 żołnierz z 2 DS. Podobnie było z pozostałymi strażnicami. Do zdobycia strażnicy w Komajsku pretenduje 157 pułk kawalerii (pkaw.) 24 DKaw. oraz 22 BPanc. Natomiast same Dokszyce zajął o godz. 8.00 czasu moskiewskiego pułk czołgów 24 DKaw. O walkach strażnic 2 kompanii granicznej „Hnieździłów” brak jest wiadomości, z wyjątkiem wzmianki o rozgromieniu kompanii przez pododdziały 4 Korpusu Strzeleckiego (KS) i 13 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Strażnice 3 kompanii granicznej „Dołhinów”, zaatakowane przez pododdziały 14 Oddziału WOP NKWD, podjęły walkę, po czym część załóg strażnic zdołała wycofać się w kierunku Dołhinowa. Załoga strażnicy „Milcza” pod dowództwem st. sierż. Boćmagi prowadziła walkę (według relacji) około 30-40 minut. Kilku KOP-owców zdołało się przebić, dowódca dostał się do niewoli. Wraz z czterema żołnierzami poległ dowódca
68 strażnicy „Pohost” plut. Komar. Pozostali żołnierze KOP, którzy dołączyli do dowództwa kompanii w Dołhinowie, wycofali się następnie w kierunku Budsławia, gdzie połączono się z pozostałymi żołnierzami baonu. Zanim te siły wycofały się z Budsławia, ostrzelały ogniem broni maszynowej 56 pkaw. 24 DKaw. Zaatakowane strażnice 1 kompanii granicznej „Olkowicze” poniosły znaczne straty i tylko drobne grupy żołnierzy KOP zdążyły się wycofać. Strażnica „Pasieki'’ zaatakowana przez kombinowany pododdział 14 Oddziału WOP NKWD, wsparty prawdopodobnie pododdziałem z 2 DS, została po zaciętej walce opanowana, tracąc 13 poległych i 6 wziętych do niewoli. Rannych zostało 6 czerwonoarmistów. Resztki sił kompanii „Olkowicze” dołączyły do baonu „Budsław” 18 września. Baon graniczny „Krasne” mjr. Stanisława Starzyńskiego, ochraniający granicę na długości 82 km, został zaatakowany przez pododdziały 100 DS z 16 KS, 36 DKaw. oraz pododdziały graniczne 15 Oddziału WOP NKWD. Strażnice 2 kompanii granicznej „Bryckie”, znajdujące się w pasie uderzenia 100 DS i 15 Oddziału WOP, pomimo pewnego zaskoczenia podjęły walkę, próbując siłą swojego ognia przydusić nieprzyjaciela i następnie wycofać się w kierunku dowództwa macierzystej kompanii. Według meldunków sowieckich szczególnie długo — blisko dwie godziny — broniła się strażnica „Łowcewicze”, zdobyta po godz. 7.00 czasu moskiewskiego. Poległo 3 żołnierzy KOP, kilku zostało rannych, 9 wzięto do niewoli. Ze strony sowieckiej poległ 1 pogranicznik, rannych nie zdołano ustalić (?). Atak na 3 kompanię graniczną „Bakszty Małe” również przeprowadziły pododdziały 100 DS i 15 Oddziału WOP NKWD. Sowieccy pogranicznicy uderzyli na strażnicę „Budźki”, która broniła się ponad godzinę. Zdobyto ją o godz. 6.25 czasu moskiewskiego, biorąc do niewoli 6 żołnierzy, tracąc jednego poległego i jednego rannego. Także strażnica
69 „Bakszty Małe” przeciwstawiała się sowieckim pogranicznikom prawie dwie i pół godziny(!). Znajdował się tutaj pluton odwodowy i sztab kompanii. Według sowieckich meldunków straty polskie wyniosły 2 poległych oficerów, 5 oficerów ciężko rannych, do niewoli dostało się 25 żołnierzy. Straty sowieckie — 3 rannych żołnierzy (?). Strażnica „Szapowały” (dowódca kpr. Niedzielski poległ w czasie walki) 1 kompanii granicznej „Dubrowa” została zaatakowana przez pododdziały 144 pkaw. 36 DKaw. kombriga Zybina przy wsparciu baterii artylerii konnej. Nie bacząc na pełne okrążenie, załoga strażnicy stawiała zacięty opór. W rezultacie kilkudziesięciominutowej walki strażnica została rozbita, tracąc 4 poległych, 10 wziętych do niewoli (w tym 5 rannych). Ze strony sowieckiej poległo 2 czerwonoarmistów, a 1 został ranny. Baon graniczny „Iwieniec” kpt. Jana Nowrata, ochraniający odcinek granicy długości ok. 34 km, znajdujący się głównie na kierunku uderzenia Dzierżyńskiej Grupy Konno-Zmechanizowanej komkora I. Bołdina, został zaatakowany częściowo przez 6 KKaw. komdiwa A. Jeremienki i kombinowane pododdziały 15 Oddziału WOP NKWD. Strażnica „Zagąjno” 1 kompanii granicznej „Żebrowszczyzna” stawiała ponadgodzinny opór sowieckim pogranicznikom, tracąc 2 poległych i 8 wziętych do niewoli (w tym 2 rannych), po czym poddała się. Sowieci oceniają swoje straty na 7 rannych, w tym 1 oficer. Broniła się również strażnica „Kuczkuny” z kompanii granicznej „Raków”, dowodzona przez sierż. Rudolfa Symplicjusza Trzosa, ostrzeliwana również przez artylerię. Po wystrzeleniu posiadanej amunicji żołnierze opuścili strażnicę i kierując się na zachód zostali zagarnięci 18 września przez wojska sowieckie w Puszczy Nalibockiej. Sierż. Trzosowi udało się uciec z obozu w Ostaszkowie i w czerwcu 1940 r., po nocnych kilkudziesięciodniowych marszach znalazł się z powrotem w rejonie swojej strażnicy. Prawdopodobnie
70 strażnicę „Kuczkuny” zdobywały pododdziały z 36 Dywizji Kawalerii. Baon „Iwieniec” wraz z resztkami załóg strażnic i kompanii pod naporem nieprzyjaciela rozpoczął wycofywanie w godzinach rannych w kierunku zachodnim przez Puszczę Nalibocką. Szwadrony kawalerii: „Krasne” rotmistrza (rtm.) Konstantego Antona i „Iwieniec” rtm. Ksawerego Wejtki nie prowadziły walk w obronie strażnic. Pułk KOP „Snów” („Baranowicze”) ppłk. Jacka Jury, strzegący granicy o długości prawie 133 km, znalazł się w pasie działania częściowo Dzierżyńskiej Grupy Konno-Zmechanizowanej i częściowo 4 armii komdiwa W. Czujkowa, wspieranych przez 16 i 17 Oddział WOP NKWD. Część strażnic pięciokompanijnego baonu „Stołpce” ppłk. Stanisława Krajewskiego, rozlokowana na prawie 95-kilometrowym odcinku granicy, podjęła walkę. Spośród 16 strażnic wiemy tylko o losie pięciu. O pozostałych brak informacji, co nie oznacza wcale, iż nie walczyły, chociaż były i takie, które — nie atakowane — opuściły swoje posterunki na rozkaz przełożonych. Kombinowane pododdziały 16 Oddziału WOP NKWD zaatakowały strażnice: „Kołosowo”, „Bardzie”, „Morozowicze” i dowództwo 5 kompanii granicznej „Stasiewszczyzna”. Walki o opanowanie tych strażnic toczyły się do godz. 7.00 czasu moskiewskiego (czyli około dwie godziny). Walka o strażnicę „Kołosowo” była tak zacięta, że wprowadzono do walki artylerię. Strażnica miała niewielkie wsparcie ze strony dowództwa 3 kompanii granicznej, znajdującej się w tej samej miejscowości. Po walce załoga strażnicy zdążyła się wycofać bez strat. Natomiast ze strony sowieckiej został ranny dowodzący napadem kpt. Jermakow. Z pozostałych walczących strażnic wzięto do niewoli 30 polskich żołnierzy (w tym rannych). Sowieccy pogranicznicy stracili 6 rannych. Natomiast strażnica „Rubieżewicze” (o której relacjonuje przytoczony wcześniej komdiw Jeremienko) z 4 kompanii granicznej o tej
71 samej nazwie została zaatakowana i zdobyta przez dwuszwadronowy oddział wydzielony, wzmocniony artylerią przeciwpancerną, pod dowództwem kpt. Łasowskiego ze składu 6 DKaw. Inna strażnica (źródło sowieckie nie podaje nazwy), znajdująca się naprzeciwko sowieckiego słupa granicznego nr 760, została zniszczona stawiając opór 3 szwadronowi 145 pkaw. 4 DKaw. dowodzonemu przez st. lejtn. Wojnowa. Baon graniczny „Kleck” kpt. Stanisława Zwojszczyka, ochraniający prawie 38-kilometrowy odcinek granicy, znalazł się w pasie natarcia 8 DS i 29 BPanc. 4 armii oraz kombinowanych oddziałów 17 Oddziału WOP NKWD. Na 8 strażnic tego baonu, 5 zostało zaatakowanych przez pododdziały 17 Oddziału WOP NKWD, wzmocnione czerwonoarmistami 8 DS płk. Fursina. Były to strażnice: „Korzeniowszczyzna”, „Bałwań Wielka”, „Ciecierowiec” z 1 kompanii granicznej „Lubieniec”, „Helenowo” z 2 kompanii „Chominka” oraz „Połowkowicze” z 3 kompanii „Smolicze”. Strażnice nie dały się zaskoczyć, dlatego też straty nieprzyjaciela były wyższe niż obrońców. Niewielu żołnierzy dostało się do niewoli sowieckiej. Umiejętna obrona i wycofanie pozwoliły na skupienie sił baonu i dołączenie do Grupy KOP gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna, co należy poczytać za duże osiągnięcie. Pozostałe 3 strażnice były atakowane przez pododdziały 8 DS. Jak to wydarzenie widział kronikarz tej dywizji w pełnym ideologicznego patosu opisie: „Dokładnie o 4.00 dywizja ześrodkowała się pod przykryciem nocy na pozycjach wyjściowych, do przejścia granicy państwowej. Żołnierze bez szmeru podeszli do zapór z drutu kolczastego, oddzielających świetlany świat socjalistyczny od świata nędzy i kapitalistycznego wyzysku, i z myślą o Stalinie i Ojczyźnie o 4.30 zaczęli ciąć druty. Bez wystrzału, bez sygnału, dokładnie o 5.00 (...) poszły nasze oddziały przez wycięte w drutach przejście, przez granicę. Nie usłyszano w polskich strażnicach, jak nasze oddziały ześrodkowały się na granicy, nie usłyszano i tego, jak nasze
72 wojska po zrobieniu przejść ruszyły na nich przez druty (kronikarz jakby zapomniał, że zapory z drutu kolczastego były po stronie sowieckiej a nie polskiej — Cz. G.). I dopiero wtedy, gdy ryk silników naszych czołgów, które przeszły granicę, rozbudził strażnice, chwycili za broń. Było już jednak za późno. Nasza piechota podeszła zupełnie blisko, opór nie miał sensu i tylko pojedyncze strażnice i posterunki graniczne otwarły bezładny ogień z karabinów oraz broni maszynowej i zaczęły szybko cofać się, porzucając mienie, broń i ochraniane obiekty (...). Efektem tego bojowego epizodu dywizji było trzech rannych, w tym dowódca 2 batalionu 310 pułku strzeleckiego kapitan Galczenko. Po stronie polskich wojsk pogranicza był jeden zabity. Do niewoli wzięto 35 ludzi". Strzegąca ponad 262-kilometrowego odcinka granicy na Polesiu, Brygada KOP „Polesie” płk. dypl. Tadeusza Różyckiego-Kołodziejczyka znalazła się w pasie uderzenia, działającego na lewym skrzydle 4 armii, 23 Samodzielnego Korpusu Strzeleckiego komdiwa Stiepana Akimowa oraz pododdziałów 17 i 18 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Wobec tego, że lewe skrzydło 4 armii działało na kierunku pomocniczym, posiadając oddziały jeszcze nie w pełni skoncentrowane, a 23 SKS nie był gotowy do uderzenia i natarcie wstrzymano na 35 godzin, działania przeciwko polskim strażnicom przeprowadziły pododdziały sowieckich pograniczników, wzmocnione pododdziałami 4 armii i 23 SKS. Baon graniczny „Ludwikowo” kpt. Andrzeja Szumlińskiego dysponujący 9 strażnicami ochraniał odcinek granicy na długości prawie 76 km. Według jego relacji, strażnice na całym odcinku baonu zostały zaatakowane o godz. 4.00 (czasu polskiego). W pierwszej kolejności zaatakowano strażnice „Wysiłek”, „Wilk”, „Różan”, „Nowy Różan” i „Mysino”. Spalono dwie strażnice: „Wysiłek” i „Nowy Różan”. Obsada strażnic broniła zaciekle swoich stanowisk, zmuszając oddziały
73 napastników do wycofania się na swoje pozycje wyjściowe. Walki na tym odcinku ustały dopiero o godz. 15.00. Polacy pozostali na swych stanowiskach. Baon miał 8 poległych, 9 rannych i 7 wziętych do niewoli, co było stratami bardzo niewielkimi. Przed godz. 17.00 kpt. Szumliński otrzymał rozkaz wycofania się na rubież rzeki Łań. W trakcie jego wykonywania otrzymał kolejny rozkaz z dowództwa brygady, aby do godz. 9.00 rano 18 września dotarł do odległego o 100 km Łunińca. O zniszczeniu strażnicy „Nowy Różan” o godz. 7.35 (czasu moskiewskiego) wspomina też źródło sowieckie. Pełniący obowiązki zastępcy dowódcy Brygady „Polesie” ppłk Jan Dyszkiewicz (jednocześnie dowódca baonu „Sienkiewicze”) w następujących słowach relacjonuje wydarzenia tamtego dnia na odcinku baonu „Ludwikowo”: ..W nocy 16/17 przed świtem zostałem zerwany do telefonu (około 3-ej), gdzie dowódca baonu KOP „Ludwikowo” zameldował mi, że oddziały sowieckie dokonały wypadów na strażnice, w czasie których wywiązały się zacięte walki, przy czym niektóre strażnice przechodziły z rąk do rąk. Bolszewicy, będący w przytłaczającej przewadze po wykonaniu wypadów i spaleniu kilku strażnic, wycofali się z powrotem przez granicę”. Dowódcą plutonu łączności baonu „Ludwikowo” był sierż. Franciszek Kęsik, który potwierdza zacięte walki o strażnice, z wykonywaniem kontrataków przez polskie pododdziały, które odrzucały sowieckich pograniczników poza linię graniczną. Były przypadki (niepotwierdzone), że polscy żołnierze w trakcie wykonywania kontrataków wkraczali na terytorium sowieckie. W 1 kompanii „Chominka” wykryto sabotaż w postaci uszkodzenia radiostacji przez żołnierza narodowości niemieckiej. Ochraniający 108-kilometrowy odcinek granicy baon „Sienkiewicze” ppłk. Jana Dyszkiewicza (dowodzony w zasadzie przez kpt. Kasikowskiego) również toczył zacięte walki w obronie strażnic. „Na odcinku baonu KOP „Sienkiewicze”
74 — relacjonuje ppłk Dyszkiewicz — oddziały sowieckie (WOP NKWD — Cz. G.) przy pomocy przeprawionych przez rz. Strug oddziałów piechoty — dokonały wypadu na odwód 2 kompanii ,,Grabów” (kompania sąsiadująca z baonem KOP „Ludwikowo”) i po zaciętej walce z odwodem kompanii i ze strażnicami, po zabraniu jeńców (wśród nich dowódcę kompanii kpt. Grabowskiego) — wycofali się poza rzeką graniczną Strug. Dowódca kompanii zdążył jedynie zadzwonić do dowództwa baonu: «Napad bolszewików na odcinku kompanii „Grabów”», po czym łączność została przerwana. Z tej kompanii ocalało jedynie około 50% żołnierzy — zdążyli dołączyć w m. Łachwa do baonu”. Zniszczenie strażnic tej kompanii: „Jaśkowicze” i „Morocz” potwierdza sowiecki meldunek. Ponadto w meldunku tym znajdujemy wzmianki o zniszczeniu plutonu odwodowego 1 kompanii „Pieszczaniki”. Walka trwała nadal jeszcze 18 września do godz. 15.00 (czasu moskiewskiego). Brak wzmianek o 3 kompanii granicznej „Lenin” pozwala domniemywać, że również utrzymała swoje pozycje bądź tego dnia nie była atakowana, bowiem 18 Oddział WOP NKWD przynajmniej w godzinach rannych 17 września działań przeciwko polskim strażnicom nie prowadził. Baon graniczny „Dawidgródek” (przy którym znajdował się sztab KOP z gen. bryg. Wilhelmem Orlikiem-Ruckemannem) mjr. Jacka Tomaszewskiego, ochraniający odcinek granicy o długości 78 km, 17 września był atakowany sporadycznie, co przypominało bardziej działania silnych patroli rozpoznawczych. Część strażnic wycofano na linię kompanii granicznych, wzmacniając obronę węzłów drogowych i przejść przez błota pińskie. Brak poważniejszych działań sowieckich na kierunku Brygady KOP „Polesie”, dodatkowo zabezpieczonej od południa umocnieniami pułku KOP „Sarny”, pozwolił dowódcy KOP na zwijanie od północy obrony granicznej Polesia (łącznie z baonem „Kleck”) i organizację improwizowanej Grupy KOP
75
dla bardziej efektywnego przeciwstawienia się przeciwnikowi i wzmocnienia Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Kleeberga. Meldunek operacyjny dowódcy Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD Okręgu Białoruskiego kombriga Bogdanowa z 18 września stwierdzał, że wojska te wykonały postawione im zadanie likwidacji kompanii KOP i przystąpiły do ochrony istniejącej granicy państwowej ZSRS — co nie było tak zupełnie zgodne z faktami. Straty polskie wyliczono na: poległych 8 oficerów, 8 podoficerów, 137 żołnierzy, 7 osadników. razem — 160 osób, co wydaje się liczbą zbyt okrągłą, aby były prawdziwe. Z braku innych danych należy je przyjąć z ostrożnością. Natomiast do niewoli dostało się 7 oficerów, 28 podoficerów, 425 żołnierzy — razem 460 (znów okrągła liczba!). Wśród nich rannych było 5 podoficerów i 44 żołnierzy — razem 49. W sumie więc 10 baonów KOP (32 kompanie graniczne, nie licząc odwodowych pododdziałów) straciło 160 poległych i 460 wziętych do niewoli (wśród nich 49 rannych), a więc 10-12% wszystkich żołnierzy KOP ochraniających granicę w pasie uderzenia wojsk Frontu Białoruskiego. Może to świadczyć zarówno o dobrej obronie strażnic (nie wszystkich), jak i o dobrym wyszkoleniu żołnierzy KOP, którzy przeciwstawili się kilkakrotnie silniejszemu wrogowi, działającemu z zaskoczenia. Natomiast straty sowieckich pograniczników wyniosły w poległych: 3 oficerów, 1 podoficer, 13 żołnierzy — razem 17. Utonął 1 podoficer i 11 żołnierzy. Razem straty bezpowrotne — 29. Raniono: 18 oficerów, 13 podoficerów, 80 żołnierzy — razem 111. Brak jest danych o stratach jednostek Armii Czerwonej szturmujących polskie strażnice. Wśród strat polskich uderza duża liczba poległych w stosunku do rannych. Może to świadczyć zarówno o zaskoczeniu strażnic (na przykład we śnie, wtedy liczba poległych jest stosunkowo duża), jak i o ewentualnym dobijaniu rannych żołnierzy.
76 NA POŁUDNIE OD PRYPECI
W pasie uderzenia wojsk Frontu Ukraińskiego znajdowały się trzy pułki KOP ochraniające granicę Polski: „Sarny”, ,Zdołbunów” („Równe”) i „Czortków” („Podole”). Pułk KOP „Sarny” ppłk. Nikodema Sulika, w składzie dwóch baonów granicznych („Rokitno” i „Bereźne”), dwóch baonów fortecznych („Sarny” i „Małyńsk”), obsadzających fortyfikacje wzdłuż Słuczy na zapleczu baonów granicznych, oraz szwadronu kawalerii „Bystrzyce”, ochraniający granicę na północnym Wołyniu o długości prawie 177 km, znalazł się w pasie natarcia 15 KS komdiwa Piotra Fiłatowa, a głównie jego prawoskrzydłowej 60 DS kombriga M. Salichowa i później płk. Odariuka (5 armia) oraz 19 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. 15 Korpus Strzelecki główne uderzenie wyprowadzał na swym lewym skrzydle, a więc niejako na styku pułków KOP „Sarny” i ,Zdołbunów”, z obejściem fortyfikacji polskich od południa. Natomiast na pomocniczym kierunku uderzenia, mniej więcej po osi Olewsk-Rokitno-Sarny, miała nacierać 60 DS. Baon „Rokitno” mjr. Macieja Wojciechowskiego, ochraniający odcinek granicy o długości blisko 113 km (16 strażnic), większością załóg strażnic wszedł w kontakt ogniowy z nieprzyjacielem 17 września już przed godz. 5.00. Strażnice 3 kompanii „Wojtkiewicze” po ataku sowieckich pograniczników częściowo wycofały się do miejsca postoju dowództwa macierzystej kompanii granicznej (3-4 strażnice?), a załoga strażnicy „Dwór” pełniła służbę jeszcze co najmniej dobę. Chyba najsłabiej były atakowane strażnice 2 kompanii granicznej „Białowiż” (5 strażnic), ponieważ w meldunku sowieckim jest jedynie wzmianka, że strażnica „Osetyszcze” została porzucona przez polskich pograniczników, a strażnice „Kugiel” i „Musznia” 18 września o godz. 5.00 nadal pełniły służbę na granicy.
77 Natomiast 1 kompania graniczna „Ostki”, która znajdowała się na osi natarcia 60 DS, wzmocnionej pododdziałami 19 Olewskiego Oddziału WOP NKWD, znalazła się w ciężkim położeniu. W zaciętych walkach strażnice „Dubno”, „Budki Snowidowickie”, „Ostrówek” i ,Jamcowa Niwa” zostały zdobyte. Strażnica „Serebranka” została opuszczona przez załogę. Strażnica „Dubno” dowodzona przez kpr. Józefa Szczerbę, okrążona i atakowana przez przeważające siły, poddała się po krótkiej walce. Załoga strażnicy w liczbie 16 żołnierzy dostała się do niewoli, w tym ciężko ranny dowódca strażnicy. Szczególnie zacięta walka toczyła się o strażnicę „Budki Snowidowickie” dowodzoną przez plut. Stanisława Koćmę. Dowódca strażnicy zdążył postawić załogę w stan pełnej gotowości bojowej i przywitał atakujących sowieckich pograniczników ogniem dwóch karabinów maszynowych. W użyciu były również granaty. Pododdziały 224 pułku strzeleckiego 60 DS, które miały wesprzeć natarcie, nie zdążyły zająć pozycji bojowych i granicę przekroczyły dopiero o godz. 11.15 czasu moskiewskiego (9.15 czasu polskiego). Przewaga atakujących była zbyt duża. Walka trwała około godziny. Załoga strażnicy odparła trzy ataki, po czym bez strat własnych opuściła strażnicę i wycofała się do miejscowości Ostki (dowództwo kompanii). Nieprzyjaciel poniósł znaczne straty, określone przez mieszkańców wioski na kilkudziesięciu poległych i rannych. Strażnica „Ostrówek” została opanowana przez pododdział sowieckich pograniczników pod dowództwem st. lejtn. Michaiła Pugaczewa i pododdział 358 pułku strzeleckiego 60 DS. Do niewoli dostało się 14 żołnierzy KOP. Dowódca baonu „Rokitno” po zebraniu części żołnierzy z kompanii granicznych, prawdopodobnie w godzinach popołudniowych 17 września, wdał się w walkę z batalionem rozpoznawczym 60 DS w rejonie Rokitna, po czym rozpoczął wycofywanie w kierunku Sam. Oddziały 60 DS nie podjęły pościgu, organizując dobowy odpoczynek.
78 Strażnice baonu „Bereźne” mjr. Antoniego Żurowskiego, wraz z podlegającym mu faktycznie szwadronem kawalerii „Bystrzyce” rtm. Wiktora Jakubowskiego, ochraniające odcinek granicy długości 64 km, znalazły się pod ogniem pododdziałów 19 Oddziału WOP NKWD, wspartych na niektórych kierunkach silnymi pododdziałami z 87 DS. Najsilniej były atakowane strażnice 3 kompanii granicznej „Bielczaki” por. Stanisława Hermana. Trzy z czterech strażnic tej kompanii zostały rozbite („Astrachanka”, „Ujście”, „Frankopol”). Znajdowały się one na prawym skrzydle głównego uderzenia 5 armii komdiwa Sowietnikowa, a na lewym skrzydle 15 KS. Również z czterech strażnic 2 kompanii granicznej „Lewacze” kpt. Jana Adamka strażnica „Siwki” została zdobyta, strażnica „Pomiary” opuszczona przez załogę, zaś strażnica „Nowa Huta” nie atakowana pełniła służbę jeszcze przez dobę. Także z czterech strażnic 1 kompanii granicznej „Borowe” por. Mieczysława Matyjaska tylko strażnica „Dermanka” została zajęta. Pozostałe załogi prawdopodobnie opuściły bez walki i skierowały się do macierzystej kompanii. Według relacji dowódcy baonu mjr. Żurowskiego, trzy kompanie zdążyły się wycofać wraz z pododdziałami batalionowymi (oprócz kompanii odwodowej) z niezbyt dużymi stratami i obsadzić odcinek ufortyfikowany „Polany” wzdłuż rzeki Słucz. Jedynie kompania odwodowa por. Lucjana Duszyńskiego, stacjonująca na tyłach kompanii granicznych w Ludwipolu, dała się zaskoczyć silnemu sowieckiemu pododdziałowi, który wykorzystał lukę pomiędzy 2 i 3 kompanią i wdarł się do jej koszar. Wobec niezdecydowania dowódcy część żołnierzy tej kompanii została rozbrojona (w tym por. Duszyński, który zginął w Katyniu). Tylko 45 żołnierzom udało się dotrzeć do baonu. Na fortyfikacjach wzdłuż rzeki Słucz obsadzono schrony bojowe przygotowując się do walki, w której znaczący udział będę miały także baony graniczne pułku KOP „Sarny”. Pułk KOP „Zdołbunów” (miejsce stacjonowania dowództwa pułku — Równe) dowodzony przez pełniącego obowiązki
79 ppłk. Władysława Węgrzyńskiego, strzegący granicy na południowym Wołyniu o długości 275 km siłami trzech baonów granicznych, dwuszwadronowego dyonu kawalerii „Niewirków” i szwadronu kawalerii „Dederkały”, został zaatakowany przez oddziały 8 KS kombriga Josifa Rubina i 36 BPanc. kombriga Michaiła Bogomołowa z 5 armii, 2 KKaw. komdiwa Fiodora Kostienki z 6 armii komkora F. Golikowa, wzmocniony 24 BPanc. płk. Fotczenkowa z tejże armii, oraz 20 i 21 Oddział Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Baon graniczny „Hoszcza” ppłk. Władysława Węgrzyńskiego, ochraniający odcinek granicy długości prawie 82 km i znajdujący się w głównym pasie natarcia 5 armii (8 KS i 36 BPanc.), został zaskoczony i rozbity przy pomocy pododdziałów 20 Sławutskiego Oddziału WOP NKWD. Przeważająca część żołnierzy baonu dostała się do niewoli. Tylko w strażnicach „Storożów” i „Kobyla” 1 kompanii granicznej „Hołyczówka” do niewoli dostało się 33 żołnierzy wraz z uzbrojeniem, wyposażeniem i dokumentami. Zaskoczenie, szybkość działania wojsk sowieckich z jednej strony, a pewna bierność ze strony polskiej, spowodowały brak większego oporu polskich pograniczników. St. szer. Edmund Pluciński, pełniący jako łącznościowiec służbę w dowództwie 3 kompanii „Sapożyn”, tak wspomina tamte godziny: „W nocy z 16 na 17 września 1939 r. pełniłem służbę przy aparacie telefonicznym. Ze mną był por. Klaczyński. Około godz. 1.30 w nocy (3.30 czasu moskiewskiego — Cz. G.) odebrałem telefon od patrolu granicznego, donoszący o niezwykłych ruchach i odgłosach po stronie sowieckiej. Prawie równocześnie dzwoniła policja z miejscowego posterunku z zapytaniem, co się dzieje, jak się zachować. Kolejny meldunek z granicy donosił, że wojska sowieckie przekroczyły granicę i zbliżają się do miasteczka Korzec. Kolejny telefon z posterunku policji w Korcu donosił, że Sowieci są już przy posterunku. W tym momencie łączność z posterunkiem policji została przerwana. Również po meldunku, że Sowieci z Korca
80 kierują się na Równe, a więc i na Sapożyn, łączność z naszymi placówkami na granicy została przerwana. Była godz. 3.00. Wkrótce byli już u nas. Szli rozmaitymi formacjami, strzelając raz po raz w stronę koszar, wołali «ruki wwierch!». Jeden z naszych żołnierzy strzelił i położył jednego Ruska. Nasz budynek stał przy samej drodze, chwyciłem karabin i wypadłem na balkon, lecz por. Klaczyński, który po jakiejś kontuzji miał rękę na temblaku, krzyknął: «PIuciński padnij, nie strzelaj!». W tym momencie Rosjanie wpadli do naszego budynku i nas ogarnęli. Byliśmy już bezbronni (...). Za oknem słychać było strzały. Dwaj nasi rezerwiści Ciołek i Piątek stali za jakimś drzewem i patrzyli. Zginęli obaj od kul rosyjskich. Był już ranek”. Z cytowanej relacji przebija całkowita bierność nie tylko dowództwa kompanii, ale również dowództwa baonu i pułku. Gdyby było inaczej, to dyżurny telefonista takie działania by zapamiętał. Rosjanie w swych dokumentach operacyjnych również nie odnotowali walk ze strażnicami tego baonu. Być może dowództwo pułku dostało już rozkaz czy informację (z Łucka od gen. Smorawińskiego?), aby nie podejmować walk z Sowietami. W każdym razie w podobny sposób zachował się dowódca baonu „Ostróg” kpt. Sylwester Trojanowski, który miał pod ochroną również 82-kilometrowy odcinek granicy. Pododdziały baonu wraz z dowództwem poddały się bez walki. Jedynie za zgodą dowódcy baonu zdołał się wycofać wraz z grupą 36 żołnierzy dowódca 3 plutonu kompanii odwodowej ppor. rez. Mieczysław Kowalski, który tak wspomina tamten dzień: „Dnia 16 września objąłem służbę oficera służbowego batalionu. Wywiad nasz meldował nam, co stwierdziły też posterunki graniczne, że Rosjanie koncentrują ogromne siły wszelkiego rodzaju broni zmotoryzowanej tuż za granicą naszego odcinka (...). Dopiero po trzeciej z rana 17 września telefonowano z posterunków granicznych, że Rosjanie przekroczyli granicę
81 w wielu punktach. Rakiety czerwone oznajmiały nam broń pancerną, a strzały karabinowe świadczyły o toczącej się walce. Zawiadomiłem dowódcę batalionu. Zatelefonowałem do Równego, do gen. Smorawińskiego, od którego to otrzymałem następującą odpowiedź: «Żadnej walki nie przyjmować. Ja o zamiarach Rosji nic nie wiem, nie możemy posądzić ZSRS o agresję». Powtórzyłem rozkaz kpt. Trojanowskiemu”. Baon „Dederkały” mjr. Stanisława Szabłowskiego, ochraniający 101-kilometrowy odcinek granicy polskiej, został zaatakowany głównie na prawym skrzydle swych strażnic, a więc na odcinku 4 kompanii granicznej „Białozórka” por. Mariana Kowalewskiego. „O godz. 3.20 (17 IX — Cz. G.) zbudził mnie dyżurny telefonista — relacjonuje por. Kowalewski. (...) Dowódca prawoskrzydłowej strażnicy, graniczącej z Brygadą (pułkiem — Cz. G.) „Podole” zameldował, że kompania „Kopyczyńce” donosi o przeprawie bolszewików na prawą stronę Zbrucza! Zebrałem strażnice na „okólnik”, dowódcy przy telefonie. Zarządziłem alarm — strój patrolowy i pogotowie. Nadałem meldunek do baonu, przy aparacie adiutant. Dowódca będzie za dziesięć minut. Zarządziłem alarm i pogotowie w odwodzie kompanii. (...) Jeden ze wzmocnionych posterunków alarmowych zameldował warkot maszyn. Podszedłem do telefonu — mówił dca baonu — wyjaśniam, co otrzymałem i zarządziłem, ba! zameldowałem, co widzę przez okno i słyszę! Strzały zrazu pojedyncze na dwóch lewoskrzydłowych strażnicach później przeszły w serie. Dowódca baonu rozkazał zachowywać się pasywnie. Poprosiłem o dokładniejsze wyjaśnienie, gdyż można to sobie różnie tłumaczyć. Znaczy to: «nie przybierać obronnej postawy, nie strzelać i dołączyć do baonu»”. Załogi strażnic kompanii walczyły. Strażnica „Ośniki”, dowodzona przez kpr. zaw. Dziółko, zaatakowana przy wsparciu czołgów, spłonęła. Strażnica „Mołotków” plut. Adama Poryckiego stawiła twardy opór. Po wyczerpującej walce
82 i śmierci kilku żołnierzy, pozostali przy życiu opuścili strażnicę. Załoga strażnicy „Brzezina” wycofała się i dołączyła do miejsca postoju dowództwa kompanii w Białozórce. Ta, zaatakowana przez czołgi, wycofała się w kierunku Krzemieńca. Por. Kowalewski 30 lipca 1942 r. we wniosku dotyczącym wyróżnienia dowódców strażnic: „Osniki” i „Mołotków”, napisał: „Uważając przekroczenie granicy przez bolszewików za napad na Rzplitą, nie zważając na sytuację polityczną i wojenną na zachodzie, w dniu 17 IX 39 r. w poczuciu honoru wybrali walkę w miejsce poddania się”. Gwoli ścisłości należy odnotować, że walki o opanowanie tych dwóch strażnic prowadził 28 pułk kawalerii mjr. Diedeogłu z 5 DKaw., przy wsparciu czołgów i artylerii oraz batalionu zmotoryzowanego 24 BPanc. 1 kompania graniczna „Łanowce” kpt. Witolda Laskowskiego nie została zaatakowana. Zdezorientowany rozwojem sytuacji kpt. Laskowski oddał się pod dowództwo przebywającego akurat w Łanowcach mjr. kaw. Władysława Bobińskiego, który przejął dowodzenie nad wszystkimi pododdziałami znajdującymi się w tej miejscowości (kompania KOP. kompania Przysposobienia Wojskowego, oddziałki policji) i 17 września około godz. 14.00 otrzymał rozkaz od gen. bryg. Piotra Skuratowicza nakazujący nieprzyjmowanie walki i wycofanie się do Krzemieńca. Reszta sił baonu „Dederkały” (kompania odwodowa, kompania ckm, pluton łączności, 1 i 2 kompania graniczna) wycofały się w ciągu 17 września w kierunku Krzemieńca. W mieście tym 18 września doszło do rozmowy oficerów z dowództwa baonu z oficerami 21 Jampolskiego Oddziału WOP NKWD, wspartej odpowiednimi „argumentami” militarnymi. Około godz. 15.00 uzgodniono, że resztki baonu „Dederkały” powrócą nad granicę i zostaną rozbrojone, co nastąpiło 19 września około godz. 9.00. Jednak ok. 80 żołnierzy pod dowództwem ppor. rez. Juliana Siemianowa i ppor. rez. Apolinarego Skrockiego, za zgodą mjr. Szabłowskiego od-
83 łączyło się od baonu i udało w kierunku Lwowa. Rozbrojono i „internowano” 125 żołnierzy, w tym 12 oficerów. Los oficerów i podoficerów został tym samym przypieczętowany bez walki. Dywizjon kawalerii KOP „Niewirków” mjr. Wacława Kryńskiego wycofał się w kierunku zachodnim bez styczności z nieprzyjacielem. Podobnie szwadron kawalerii KOP „Dederkały” rtm. Edwarda Rudnickiego, który ruszył w godzinach rannych 17 września w kierunku Dubna. Trzybaonowy pułk KOP „Czortków” ppłk. Marcelego Kotarby strzegł granicy na Podolu, wzdłuż rzeki Zbrucz i na pograniczu z Rumunią w rejonie Zaleszczyk, o łącznej długości ponad 316 km. Odcinek .rumuński” wynosił prawie 113 km i był ochraniany przez 4 strażnice 1 kompanii granicznej „Mielnica” baonu „Borszczów” oraz częściowo przez strażnicę „Okopy Św. Trójcy” tejże kompanii. Odcinek „sowiecki” wynosił 203 km i był strzeżony przez 32 strażnice. Pułk znalazł się w pasie natarcia większości sił 6 armii komkora F. Golikowa i całości sił 12 armii komandarma II rangi Iwana Tiuleniewa. Na stawianie oporu nie było większych szans, bowiem już w pierwszym rzucie uderzały siły główne, a sowieccy pogranicznicy z 22 i 23 Oddziału WOP NKWD byli w zasadzie przewodnikami czołowych oddziałów. Baon KOP „Skałat” ppłk. Stanisława Janusza, ochraniający odcinek granicy o długości 89 km, został zaatakowany przez oddziały 17 KS komdiwa Konstantina Kołganowa wzmocnione 38 BPanc. płk. Piotra Wołocha i 10 BPanc. płk. H. Iwanowa. Główne uderzenie tych sił nastąpiło na odcinku 1 kompanii granicznej „Podwołoczyska” kpt. Jana Dębowskiego. Zostało poprzedzone atakiem kombinowanego oddziału w sile batalionu piechoty ze 136 pułku strzeleckiego 97 DS płk. Łuki Kowalenki, plutonu artylerii pułkowej, baterii przeciwpancernej i plutonu ckm — pod komendą dowódcy batalionu kpt. Mikleja, który przy pomocy ośmiu sowieckich pograniczników uchwycił most kolejowy na rzece
84 Zbrucz w rejonie Podwołoczysk, rozpoczynając atak o godz. 4.00 (godz. 2.00 czasu polskiego) i utrzymując niewielki przyczółek po stronie zachodniej do czasu podejścia sił głównych 17 KS. W trakcie walk o most Polacy stracili 13 poległych, natomiast straty sowieckie wynosiły 2 poległych i 4 rannych, co wydaje się liczbą zaniżoną. Na stacji kolejowej Podwołoczyska wzięto do niewoli 32 oficerów. Kpt. Dębowski, który już o godz. 2.00 meldował zastępcy dowódcy baonu kpt. Edwardowi Hamerowi: „Jestem otoczony przez regularną armię sowiecką — straty 4 zabitych, 2 rannych”, otrzymał polecenie przebicia się i opóźniania na Skałat. Ilu zebrał żołnierzy, nie wiadomo. Około godz. 8.00 dołączył do baonu. Nie zdążył zniszczyć wszystkich akt. Dziennik działań operacyjnych jego kompanii wpadł w ręce napastników i aktualnie znajduje się w OPZH-D w Moskwie (dawne Archiwum Specjalne). Według zapisków tego dziennika, obserwacje sowieckiego przedpola przed 17 września nie wskazywały na przygotowania do agresji. Zaatakowana 3 kompania graniczna „Toki” dostała rozkaz zebrania załóg strażnic i opóźniania w kierunku na Zbaraż-Tamopol. Jak długo wykonywała to zadanie — nie wiadomo. Znalazła się bowiem w głównym pasie natarcia 96 DS kombriga Grigorija Chaluzina. Natomiast 2 kompania graniczna „Osowik”, nie zaatakowana pierwszą „falą” uderzenia, na rozkaz opuściła swoje pozycje i prawdopodobnie dołączyła do baonu. Ponieważ już o godz. 4.00 połączenia telefoniczne dowództwa baonu z sąsiednimi baonami i dowództwem pułku w Czortkowie zostały przerwane (od ppłk. Kotarby nie otrzymano żadnych rozkazów), ppłk Janusz po godz. 7.00 połączył się z gen. Narbuttem-Łuczyńskim w Tarnopolu, od którego otrzymał rozkaz opóźniania na Sorock, Trembowlę, Buczacz. O godz. 16.00 baon osiągnął Sorock, gdzie otrzymał kolejny rozkaz od gen. Łuczyńskiego — wycofania się na granicę rumuńską lub węgierską. Jednak po przeprowadzeniu oceny
85 położenia, ppłk Janusz nie zdecydował się na dalszy marsz i walkę, ale na rozwiązanie baonu, co honorowym wyjściem nie było. Według relacji Zdzisława Mrożka baon wrócił 18 września do m. Skałat, gdzie się rozbroił, ponieważ wojsk sowieckich jeszcze w tej miejscowości nie było. Strażnice baonu „Kopyczyńce” kpt. Mieczysława Kąkolewskiego. ochraniającego prawie 61-kilometrowy odcinek granicy, zostały zaatakowane przez pododdziały 4 KKaw. komdiwa Dmitrija Riabyszewa z 12 armii, wsparte 26 BPanc. płk. Siemienczenki, która miała trudności z przeprawą przez Zbrucz, oraz pododdziały 23 Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Tak wspomina atak jeden z żołnierzy pododdziałów odwodowych baonu (prawdopodobnie kpr. Stanisław Andrzejak z kaliskiego, narodowości niemieckiej): „Otóż w nocy 16 na 17 IX Trybuchowce (strażnica 3 kompanii granicznej „Postołówka” — Cz. G.) o godz. 1.00 sygnalizują napad. Noc ciemna. Nic rozpoznać nie można. Przypuszczają, że ukraińscy dywersanci. W pół godziny brak łączności. O godz. 2.30 wiadomo, że to bolszewicy. W tym też czasie sygnalizują napady: Olchowczyk (strażnica 2 kompanii granicznej „Husiatyń” — Cz. G.), Husiatyń. Bednarówka (z 2 kompanii „Husiatyń” — Cz. G.), Kociubińczyki (m.p. dowództwa 1 kompanii granicznej — Cz. G.). Potem zwykłym już trybem: «alarm!» i rozkaz «opóźniać», 500 ludzi z trzema rodzajami karabinów na 100 km (60 km — Cz. G.) odcinka przeciw masom czołgów (...) Ale rozkaz — święta rzecz — wyszliśmy w pole, gdzie już wielu padło. Załogi strażnic, które się nie poddały — zginęły”. 3 kompania graniczna „Postołówka”, zaatakowana przez pododdziały spieszone 34 DKaw. kombriga Cejtlina, po krótkich walkach uległa rozbiciu. Strażnica „Trybuchowce” pod dowództwem sierż. Jaraczewskiego stawiła krótkotrwały opór. Po opanowaniu strażnicy — według relacji mieszkańca Postołówki Michała Dobrosia — napastnicy zamordowali dowódcę strażnicy oraz jeszcze jednego podoficera w stopniu kaprala.
86 Strażnice 2 kompanii granicznej „Husiatyń" zostały zaatakowane przez 32 DKaw. kombriga Aleksandra Backalewicza oraz częściowo 25 KPanc. komdiwa Riepina. Bezpośrednią walkę o Husiatyń podjął 153 pułk kawalerii tej dywizji. Obserwujący tę walkę szef Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej (GZP ACz) armijny komisarz I rangi Lew Mechlis i dowódca 4 KKaw., komdiw Riabyszew widzieli, jak między innymi z „...domu obszarnika strzelano do naszych, jak padali zabici i ranni nasi żołnierze. Komdiw (dowódca 4 KKaw. — Cz. G.) zaproponował ogniem artylerii zburzyć pański dwór, gdzie, jak ustalono później, było około 15 oficerów” (sic!). A oto jak zapamiętał tę walkę siedemnastoletni ochotnik, żołnierz plutonu odwodowego tej kompanii granicznej, Kazimierz Kurnik: „Nocą około godz. 3 nad ranem wybuchła gwałtowna strzelanina na całym odcinku granicy. Dlatego pełniący służbę sierż. Kolendo (oficerowie nocowali w domach prywatnych!) ogłosił alarm i natychmiast wysłał na granicę kilka dodatkowych patroli uzbrojonych w karabiny i erkaemy. Do ewentualnej obrony budynku pozostało 15-16 żołnierzy, w tym nas 5 ochotników. Pół godziny później (lub około 45 minut) budynek został zaatakowany od frontu z broni ręcznej i maszynowej, w związku z czym sierż. Kolendo zarządził przemieszczenie się wszystkich żołnierzy na pierwsze piętro strażnicy i zajęcie stanowisk obronnych w oknach po obydwu stronach murowanego budynku. Ulokowanie się na pierwszym piętrze było podyktowane i tym, że koszary były otoczone murem kamiennym i z parteru nie było żadnej widoczności. Strzelanina była bardzo gęsta i raczej bezładna, ale jednak wielu napastników, choć słabo widocznych w pomroce nocnej, padało i nie podnosiło się, ranni czołgali się do tyłu. U nas jeszcze wszyscy byli cali i zdrowi, choć mocno zdenerwowani, albowiem nie wiedzieliśmy kto nas zaatakował. W czasie trwającej strzelaniny, około godz. 6 rano (było już zupełnie widno) mój kolega Zbigniew Tarnowski zameldował sierż.
87 Kolendzie, że od czoła koszar kilku osobników przedostało się przez mur okalający koszary i wtargnęło na parter budynku. Sierżant wezwał dwóch żołnierzy i w trójkę, pobrawszy zapas granatów, ostrożnie zeszli schodami na parter, strzelając przed siebie z karabinów i rzucając granaty. Po około 20 minutach cała trójka wróciła na piętro z lekko rannym w rękę sierżantem, ale przyniosła ze sobą czapkę wojskową i karabin sowiecki, informując, że cały parter koszar jest znów wolny, a główne drzwi wejściowe ponownie zabarykadowane. Teraz dopiero wiedzieliśmy, że zostaliśmy zaatakowani przez regularne wojska sowieckie. Strzelanina trwała nadal, jakby nieco słabsza, ale bardziej systematyczna. Musieliśmy oszczędzać coraz szybciej zmniejszającą się ilość amunicji i granatów (...). Około godz. 8 rano strzelanina zupełnie ucichła, tylko w powietrzu unosił się kurz i dym. W oknach nie było szyb (...) a w polu widzenia wciąż leżeli zabici lub ciężko ranni napastnicy (...). Nasuwało się nieodparcie pytanie: Co dalej? W tej niemal idealnej po bitewnym zgiełku ciszy nagle bardzo głośno zabrzmiało pukanie do drzwi z tylnej strony koszar, od strony rzeki i pól. To wrócił jeden z żołnierzy wysłany przed atakiem na patrol graniczny, meldując, że rozbiły ich przeważające siły sowieckie, zakopawszy więc broń, rozproszyli się. Miasto zostało całkowicie opanowane przez oddziały sowieckie, a przez Zbrucz budowany jest drewniany most, natomiast z tyłu koszar nie ma żywego ducha. W tym stanie rzeczy sierżant szef (kompanii? — Cz. G.) Kolendo zebrał wszystkich żołnierzy i powiedział: «Koledzy, dopóki jest cicho i tylne drzwi oraz wyjście są wolne, wszyscy pryskamy, gdzie kto może, i ukrywamy się nim główna nawała bolszewicka nie przetoczy się. Później już każdy na własną rękę poszuka polskich jednostek wojskowych. Dziękuję Wam za służbę»”. Według źródła sowieckiego w m. Husiatyń komendantura (dowództwo kompanii granicznej? — Cz. G.) broniła się
88 przez 40 minut i w efekcie zdecydowanego działania oddziałów Biełogórskiego i Koszkina załoga polskiej strażnicy została częściowo zlikwidowana, a częściowo wzięta do niewoli. Być może strażnica zajmowała oddzielny budynek. Strażnica „Bednarówka” stawiała krótki opór pododdziałom 1 Brygady Zmotoryzowanej płk. A. Diemidowa z 25 KPanc. Do niewoli dostało się dwóch podoficerów w stopniu kaprala i 8 szeregowców. Strażnice 1 kompanii granicznej „Kociubińczyki” znalazły się w pasie natarcia pododdziałów 26 BPanc. i częściowo 5 KKaw. komdiwa Wasilija Ganina. Wobec tego, że brygada miała problemy z przeprawą przez Zbrucz (strome brzegi, brak sprzętu przeprawowego), do opanowania strażnic polskich zorganizowano oddział wydzielony, składający się głównie z batalionu rozpoznawczego 26 BPanc. i sowieckich pograniczników. Oddział napotkał opór kompanii granicznej, którą zniszczył w walce. Resztki sił baonu „Kopyczyńce” na rozkaz dowódcy pułku ppłk. Kotarby wycofały się w kierunku na Czortków-Buczacz-Niżniów. Tutaj w godzinach wieczornych 17 września poddały się otaczającym je wojskom sowieckim. Obsadzający 12 strażnicami ponad 53 km granicy polsko-sowieckiej baon KOP „Borszczów” kpt. Bronisława Krakowskiego znalazł się w pasie natarcia 5 KKaw, komdiwa Ganina, 13 KS komdiwa Nikołaja Kiriłłowa, częściowo 25 KPanc. komdiwa Riepina oraz 23 Oddziału WOP NKWD. 4 kompania graniczna „Skała Podolska” por. Jana Nowosada, zaatakowana głównie przez kawalerzystów, utraciła w walce dwie skrzydłowe strażnice. Strażnica „Bereżanka”, dowodzona przez plut. Józefa Nowaka, została zniszczona w trakcie walki, między innymi przy użyciu granatów. Zginął dowódca strażnicy i prawdopodobnie cała załoga. Również strażnica „Zbrzyż” plut. Kazimierza Lenarczyka została zniszczona w walce. Plut. Lenarczyk trafił do Ostaszkowa.
89 Strażnica „Skała” pod dowództwem st. sierż. Cwojdzińskiego i pluton odwodowy kompanii, gdy zostali zaalarmowani, nie zdążyli zająć odpowiednich stanowisk ogniowych bądź ich nie mieli. Oba pododdziały znajdowały się 2 km od rzeki Zbrucz. Relacjonuje por. J. Nowosad: „Świt. W wąskiej ulicy prowadzącej z dolnej części miasteczka «od młyna», trójkami posuwa się ku nam oddział konny. Zabieram karabin najbliższemu junakowi i oddaję kilka strzałów w kolumnę. Rzucamy kilka granatów. Zatrzymaliśmy pochód nieprzyjaciela. Korzystamy z wytworzonej sytuacji, by pod osłoną zabudowań i ogrodów wyjść ze «Skały». przebyć otwarte pole za miasteczkiem i osiągnąć skraj lasu. Przestrzeń około jednego kilometra przebyliśmy jednym tchem. Cisza. Każę palić zabrane akta. Ustawiam junaków w dwuszeregu. Przypominam im nasze przygotowania do dzisiejszego święta i odbieram przysięgę. Ugrupowuję mój oddział w głąb, wysuwając ręczne karabiny maszynowe i lepszych strzelców bliżej lizjery lasu. Widzimy wyjeżdżający ze «Skały» szwadron nieprzyjacielskiej kawalerii. Tym razem w szyku bojowym. Wyznaczeni strzelcy otwierają ogień na sygnał mojego strzału. Odległość 300 do 400 metrów. Padają jeźdźcy, padają konie”. Po dalszych walkach z pododdziałami sowieckimi, które wprowadziły do walki artylerię oraz czołgi (biernie), ponosząc straty i zdając sobie sprawę z coraz gorszej sytuacji taktycznej, ranny por. Nowosad rozwiązał pododdział w godzinach południowych 17 września. Następnego dnia dostał się do niewoli, następnie uciekł z transportu i przedostał się do Francji. 1 kompania graniczna „Mielnica” por. Leona Winogradowa, pełniąca służbę czterema strażnicami nad granicą rumuńską oraz dwiema nad granicą sowiecką, po otrzymaniu wiadomości o przekroczeniu granicy przez oddziały Armii Czerwonej, bez strat przekroczyła granicę z Rumunią.
90 2 kompania graniczna „Turylcze” por. Karola Andruchowa (?), znalazłszy się w pasie działania 99 DS płk. Nikołaja Diemientjewa z 13 KS, powitała napastników ogniem, lecz musiała się wycofać, tracąc część żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Pozostali żołnierze rozpoczęli odwrót w kierunku Uścieczka, by później przekroczyć granicę z Rumunią. 3 kompania graniczna „Kudryńce” prawdopodobnie wycofała się bez walki, ponieważ nacierająca na tym kierunku 72 DS kombriga Wiktora Wizżylina miała problemy z przeprawą przez Zbrucz z powodu wezbrania wody w tej rzece po silnej nocnej burzy w tym rejonie. Zebrane pododdziały baonu KOP „Borszczów”, zgodnie z rozkazem ppłk. M. Kotarby, miały opóźniać posuwanie się nieprzyjaciela w kierunku na Tłuste Miasto-Uścieczko. Były jednak za słabe, podobnie jak cały pułk KOP „Czortków”, aby realizować zamiar dowódcy przy zdecydowanym działaniu wojsk sowieckich. Brak materiałów źródłowych nie pozwala na podsumowanie strat Frontu Ukraińskiego z walk o strażnice (nawet wojsk NKWD). Nie oszacowano też strat pododdziałów KOP. Wydaje się jednak, że były mniejsze niż w pasie działania wojsk Frontu Białoruskiego, gdyż natężenie walk o strażnice nie było tak duże. Pozostaje to na razie w sferze hipotezy. Agresja 17 września zaskoczyła jednostki KOP, które w obliczu miażdżącej przewagi nieprzyjaciela nie były zdolne do stawiania znaczniejszego oporu. Obrona, którą podejmowały strażnice, charakteryzowała się na ogół krótkotrwałym oporem. Czasem walki były bardzo zacięte i — jak na nieliczne załogi — w pojedynczych przypadkach dosyć długie. Przewaga wroga, poparta zaskoczeniem taktycznym z jego strony, mała liczebność załóg strażnic oraz słabe wyszkolenie bojowe (większość rezerwistów plus junacy z PW) i uzbrojenie spowodowały taką a nie inną sytuację militarną w pasie granicznym. Dodatkowym czynnikiem uniemożliwiającym stawianie oporu przez strażnice była, jak wynika z relacji i zachowanych
91 dokumentów, niska gotowość bojowa. Zdecydowana większość dowództw pułków, baonów, kompanii i strażnic, mimo widocznych przygotowań do agresji, nie podjęła czynności podnoszących gotowość bojową. Tylko niewielka liczba strażnic, których dowódcy brali pod uwagę przygotowania do agresji, podjęła skuteczną (jak na swoje możliwości) walkę z nieprzyjacielem, z góry skazani na przegranie. Pozostałe strażnice i odwody kompanijne, a nawet baonowe, w większości wypadków poddawały się bez walki bądź salwowały się ucieczką na widok pierwszych oddziałów sowieckich. Niewielka część strażnic i kompanii opuszczała swe stanowiska na rozkaz wyższych przełożonych, a w nielicznych przypadkach, nie atakowane wytrwały na swych posterunkach ponad dobę, mimo, że wojska sowieckie wtargnęły już głęboko na ich tyły. Należy pamiętać, że większość kadry i żołnierzy KOP we wrześniu 1939 r. stanowili rezerwiści, którym było daleko do biegłości w żołnierskim rzemiośle. Nieprzyjaciel zaś dążył do zupełnego unicestwienia atakowanych strażnic, czego przykładem miały być uderzenia z zaskoczenia za pomocą granatów ręcznych, po uprzednim zlikwidowaniu posterunku alarmowego. Dlatego też niektórzy żołnierze ginęli we śnie. Cokolwiek byśmy mówili i pisali o słabej obronie granicy wschodniej na linii strażnic 17 września 1939 r., należy pamiętać że nawet liczbowo duże, dobrze wyszkolone i wyposażone placówki graniczne nie mogły obronić się bez wsparcia silnymi odwodami baonów i pułków granicznych, a przede wszystkim jednostkami operacyjnymi regularnej armii — tych jednostek po prostu w tym dniu nie było. Pododdziały KOP stawiły więc opór agresorowi na miarę skromnych możliwości, chociaż nie wszędzie zostały one przez nie wykorzystane.
NA DROGACH ODWROTU
Zanim przejdziemy do analiz zaciętych walk jednostek KOP nad Słuczą i działalności bojowej Grupy KOP gen. Orlika-Rückemanna, niezbędne wydaje się krótkie przedstawienie sytuacji w tragicznym dniu 17 września w Sztabie Naczelnego Wodza, która miała wpływ na taki, a nie inny przebieg walk na Kresach Wschodnich oraz działań niektórych jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza (poza Grupą KOP) na drogach odwrotu znad wschodniej granicy. 17 września pomiędzy godziną 4.00 a 5.00 rozdzwoniły się telefony na całym pograniczu polsko-sowieckim. Placówki graniczne i policyjne, którym jeszcze nie przerwano łączności telefonicznej powiadamiały swoich przełożonych o ataku wojsk sowieckich wzdłuż całej granicy. Jednak dopiero około godz. 6.00 wiadomość ta dotarła do ścisłego sztabu marszałka Rydza-Śmigłego wywołując (według relacji oficerów) spore zaskoczenie. Jeżeli rzeczywiście tak było, świadczy to o pewnym braku umiejętności wyciągania wniosków z meldunków nadchodzących z różnych źródeł, szczególnie w pierwszej połowie września. Wydaje się, że rzucając wszystkie możliwe siły przeciwko Niemcom, władze polskie po prostu wyeliminowały z jakiejkolwiek kalkulacji możliwość agresji ze strony Związku Sowieckiego i mogły się czuć niemile zaskoczone rankiem 17 września. Wiadomość o przekroczeniu granicy przez wojska
93 sowieckie była tym większym zaskoczeniem, że władze polskie nie brały pod uwagę możliwości jednoczesnej napaści ze strony obu potężnych sąsiadów. Pierwszą decyzją marszałka Rydza-Śmigłego na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej było podjęcie walki ze zdradzieckim agresorem. W tym duchu po godz. 8.00 poszły pierwsze rozkazy do generałów: Fabrycego, Narbutta-Łuczyńskiego, Jatelnickiego, polecające miedzy innymi postawienie w stan pogotowia wszystkich oddziałów znajdujących się nad rzeką Seret z zadaniem stawiania oporu na tej linii wojskom sowieckim. Jednak w miarę upływu godzin i nowych meldunków o potężnych zgrupowaniach uderzeniowych wojsk sowieckich, zwłaszcza w kierunku Lwowa i Stanisławowa, w Naczelnym Dowództwie zarysował się pogląd, że agresja sowiecka przekreśla całkowicie możliwości oporu Polski i że najlepszym wyjściem będzie wycofanie jak najwięcej wojska do Rumunii i na Węgry w celu dalszego przerzucenia do Francji, by po odtworzeniu tam Polskich Sił Zbrojnych prowadzić dalszą walkę z Niemcami. W tym kierunku szły dalsze aczkolwiek jeszcze niezbyt sprecyzowane rozkazy marszałka. Wreszcie po dwukrotnych naradach tego dnia, w godzinach południowych i wczesnopopołudniowych (pierwsza w Kołomyi z premierem gen. dyw. Sławojem Felicjanem Składkowskim i ministrem spraw zagranicznych płk. Józefem Beckiem, druga w Kutach z dodatkowym udziałem prezydenta RP Ignacego Mościckiego), marszałek Rydz-Śmigły podpisał dyrektywę ogólną, przekazaną do wojsk (tam gdzie była łączność) 17 września około godz. 22.00: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami — bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
94 W dyrektywie widać wyraźny wpływ tych pierwszych meldunków o wkroczeniu Armii Czerwonej, które informowały o unikaniu walki ze strony sowieckich jednostek. Widać też wpływ meldunków oficerów sztabu Naczelnego Wodza, którzy wysłani do obserwowania działalności wojsk sowieckich nie natknęli się akurat na walki polskich i sowieckich pododdziałów. Siłą rzeczy były to meldunki dosyć spokojne co do oceny sytuacji i zachowania się Armii Czerwonej. I wreszcie w dyrektywie widać destrukcyjny wpływ meldunków takich generałów, jak: Skuratowicza, Smorawińskiego i innych wyższych oficerów, którzy na własną rękę wydawali polecenia zwijania obrony, zakazu walki z Armią Czerwoną bądź poddawania się jej, czy też po prostu ucieczki z wyznaczonych im posterunków bojowych. Sztab Naczelnego Wodza doskonale zdawał sobie sprawę, że sytuacja militarna Polski 17 września zmieniła się diametralnie. Waliły się w gruzy wszelkie koncepcje obronne. Przewaga liczebna i element zaskoczenia ze strony nowego agresora nie dawały praktycznie żadnych szans jednostkom polskim, znajdującym się na terenach na północ od planowanego przedmościa rumuńskiego. Stad też omawiana dyrektywa Naczelnego Wodza, pomimo znacznej ogólnikowości i braku precyzji jak na dokument bojowy, wydaje się słuszna co do zasadniczego celu — wyprowadzenia jak największej liczby wojska poza granice, z docelowym krajem Francją. Jeśli wierzyć gen. Wacławowi Stachiewiczowi, Śmigły „Zawsze uważał, że walka Polski z Niemcami jest tylko wstępem do wojny, pierwszą fazą ogólnej wojny koalicyjnej państw zachodnich i Polski z Niemcami, i tylko w takiej wojnie oczekiwał zwycięstwa”. Świadczyłoby to o niepospolitości umysłu marszałka i wielkim ciężarze odpowiedzialności, jaki świadomie wziął na swoje barki, zdając sobie sprawę, że to na niego w przyszłości może spaść odium klęski za przegraną kampanię. Sądził zapewne, że w ostateczności wróci do Ojczyzny jako zwycięzca. Nie
95 zasłużył na los jaki go spotkał już po 17 września i to nie bez udziału zachodnich sojuszników. Wobec nowej sytuacji polityczno-militarnej i powziętych decyzji rząd polski postanowił zwolnić Rumunię z sojuszniczych zobowiązań na wypadek wojny z ZSRS. Tym samym popełnił poważny błąd, bowiem ustawił Rumunię w sytuacji państwa nie sprzymierzonego, ale neutralnego, co, zgodnie z konwencją haską z 1907 r„ musiało doprowadzić do internowania władz i żołnierzy polskich, gdy ci znaleźli się na terytorium Rumunii. O ile można usprawiedliwić opuszczenie granic RP przez prezydenta i rząd wieczorem 17 września, to Naczelny Wódz i jego sztab pospieszyli się zbytnio z tą decyzją. Gdyby rankiem 17 września zdołano się osłonić na Dniestrze od Zaleszczyk do Niżniowa posiadanymi tam siłami z wykorzystaniem pułku KOP „Czortków" i bez zwłoki ściągając do rejonu Kołomyi 10 BZmot. płk. Maczka oraz 21 baon czołgów mjr. Jerzego Łuckiego (33 czołgi R-35), to pod ich osłoną można było ściągnąć inne pododdziały z północnej i zachodniej części przedmościa rumuńskiego i pokusić się o 4-5 dniowy opór wobec wojsk sowieckich. Z sowieckich meldunków obecnie wiemy, że zarówno działający na lewym skrzydle 12 armii 13 KS wraz z 23 BPanc. oraz na północ od niego 25 Korpus Pancerny, miały poważne problemy z realizacją zadań dziennych, chociaż większego oporu na swej drodze nie napotykały. Przykładem może być graniczne miasteczko Kuty, które zostało zajęte dopiero 21 września w godzinach południowych. Wydaje się, że na takie postępowanie Naczelnego Wodza i jego sztabu wywarło wpływ bardzo duże obciążenie psychiczne wywołane nową sytuacją polityczno-militarną Polski i przekonanie o braku możliwości operacyjnego oddziaływania na przebieg dalszych działań wojennych w Polsce.
96 Jak wynika z poprzedniego rozdziału, niektóre graniczne jednostki KOP zdołały zebrać część załóg strażnic i pododdziałów odwodowych, próbując na drogach odwrotu przeciwstawiać się agresorowi i dotrzeć do większych zgrupowań wojsk polskich by zwiększyć skuteczność oporu. Na północy, po przełamaniu krótkiego oporu jednostek KOP, sowiecka 3 armia w godzinach przedpołudniowych 17 września wyszła w przestrzeń operacyjną. Słabe pododdziały pułków KOP „Głębokie” i „Wilejka”, które nie zostały rozbite na granicy, mogły stawiać jedynie sporadyczny i drobny opór niewielkim pododdziałom Armii Czerwonej na trasie ich marszu w kierunku Wilna. Baony pułku KOP „Głębokie” po utracie strażnic, mając znaczne straty, rozpoczęły odwrót w kierunku m. Głębokie. Dowództwo pułku, nie dysponując w Berezweczu żadnymi pododdziałami, rozpoczęło odwrót w kierunku granicy z Łotwą po osi Mosorz-Widze. Resztki baonu „Łużki” 17 września około godz. 19.00 dołączyły w m. Mosorz do dowództwa pułku. Wycofujące się w kierunku m. Głębokie pododdziały baonu „Podświle” stoczyły potyczki z pododdziałami 5 Dywizji Strzeleckiej płk. Kuźmy Galickiego. Do jednej z nich doszło na przedpolach Głębokiego 18 września w godzinach przedpołudniowych. Po tej walce żołnierze KOP wycofali się prawdopodobnie do pobliskiej Puszczy Hołubickiej. Do niewoli dostało się około 30 żołnierzy KOP. W tym też czasie prawdopodobnie żołnierze kompanii granicznej „Prozorki” ostrzelali pododdziały tyłowe 5 DS na południowy zachód od m. Prozorki, w wyniku czego jeden czerwonoarmista poniósł śmierć, a 2 (w tym oficer) zostało rannych. Resztki pułku KOP „Głębokie” starały się osiągnąć Wilno, maszerując w lukach pomiędzy oddziałami sowieckimi, co osłabiało tempo marszu i jednocześnie wydłużało drogę, ale w ten tylko sposób można było uniknąć strat osobowych i osiągnąć zamierzony cel. Jednostki sowieckie były jednak szybsze. 19 września rano w okolicach Święcian dowiedziano
97 się o zajęciu Wilna przez wojska sowieckie. Aby uniknąć niewoli, zdecydowano przekroczyć granicę z Łotwą, co nastąpiło w dniach 20-23 września. Kierunku wileńskiego broniły również niektóre pododdziały pułku KOP „Wilejka”. Baon KOP „Budsław” po walkach o strażnice, w mocno uszczuplonym składzie, rozpoczął odwrót w kierunku Wilejki. W godzinach południowych 17 września ostrzelał pod m. Iłowo przeprawiające się przez rzekę Serwecz pododdziały 56 pkaw, z 24 DKaw. Po osiągnięciu Wilejki nie zastał już dowództwa pułku, które wcześniej opuściło to miasto. Maszerując w kierunku Wilna, pododdziały baonu zostały również wyprzedzone przez jednostki sowieckie, wobec czego mjr Bączkowski 19 września wydał rozkaz o marszu w kierunku granicy litewskiej. Wyruszający 20 września o godz. 13.30 ze wsi Karwele baon został zaatakowany przez kompanię czołgów sowieckich prawdopodobnie z 4 KS. Wobec braku broni przeciwpancernej oraz zmęczenia żołnierzy KOP, koncentryczny (z boku i z tyłu kolumny baonowej) atak czołgów rozbił i rozproszył pododdziały baonu. Część oddziału odskoczyła w las, reszta dostała się do niewoli. Tylko niewielka część żołnierzy baonu przedostała się na Litwę. Po walkach o strażnice pododdziały baonu „Krasne” rozpoczęły wycofywanie się w kierunku Wilna po osi Krasne-Mołodeczno-Oszmiana, niszcząc linie telefoniczne i mosty. Za nimi wycofywał się również tą trasą szwadron kawalerii KOP o tej samej nazwie. Pododdziałom tym „deptały po piętach” czołgi 100 DS, 6 BPanc. i 36 DKaw. W godzinach rannych 17 września 2 pluton por. rez. Mariana Sanoka ze szwadronu „Krasne”, prowadzący rozpoznanie na Radoszkowice, natknął się w okolicach m. Krasowszczyzna na pluton czołgów 2 kompanii z batalionu czołgów 100 DS pod dowództwem st. lejtn. Samarskiego. Zaskoczenie było obustronne. Oto jak tę chwilę wspomina kpr. rez. Wincenty Surynt:
98 „Doszliśmy do wsi Plebania (...). Było już widno, ranek mglisty, ale widoczność dobra. Por. Sanok kazał mi wraz z moją sekcją zjechać z pagórka, minąć wieś Plebania, oddaloną jakieś 200 m od szczytu wzgórza i zjechać na drogę aż do zakrętu traktu. Wyznaczyłem st. ułana Sawickiego na prawego szperacza, a drugiego ze służby czynnej na lewego, sam jechałem za nimi, a za mną bokiem traktu reszta sekcji jeden za drugim. Po obu stronach traktu rosły wysokie drzewa. Jedziemy, karabinki na udach, rozglądamy się bacznie wokoło. Dwaj ze szpicy dojeżdżają do zakrętu, blisko 1 km od wsi Plebania. Po prawej stronie zakrętu o 200 m wieś Łosie, po lewej wieś Krasowszczyzna. Gdy dojechałem do zakrętu, zobaczyłem czołgi bolszewickie stojące w dwu rzędach na drodze. Obsługa wokół nich, bez ubezpieczenia, po prostu jedli śniadanie. Czołgi były oddalone o jakieś 200 m od zakrętu. Gdy szperacze zatrzymali się — ujrzałem następujący widok: Na wieży pierwszego czołgu siedział żołnierz sowiecki z gazetą w ręku, a gdy zobaczył naszych, zaczął kiwać na Sawickiego, aby ten się przybliżył. St. ułan Sawicki bez namysłu podniósł karabinek i strzelił do czołgisty. Gazeta zaczęła się natychmiast robić czerwona. Ja w tym czasie krzyknąłem: «Wracać!», a równocześnie z dwóch cekaemów poszły od nich serie na naszych szperaczy”. Obydwaj szperacze zginęli. Dodatkowo zwłoki st. ułana Sawickiego zostały rozjechane przez czołgi. W niedalekiej rodzinnej Jarewszczyźnie powstała jego symboliczna mogiła z ziemi zebranej przez matkę w miejscu upadku jej syna z konia. Ten drobny epizod ze szpicą rozpoznawczą plutonu źródło sowieckie wyolbrzymiło jako poważną potyczkę ogniową, w wyniku której okrążono i rozbito oddział polski. Przed Mołodecznem w rejonie m. Wilki doszło do kolejnej potyczki sowieckich czołgów z ubezpieczeniem baonu i szwadronu KOP „Krasne”, w wyniku której jeden czerwonoarmista poniósł śmierć, a czołgi zostały zmuszone do zatrzymania
99 i rozwinięcia się. Po zajęciu Mołodeczna przez batalion rozpoznawczy i batalion czołgów 100 DS, co nastąpiło 17 września wieczorem, dywizji zmieniono zadanie i kierunek natarcia — na Krewo. Od 18 września za baonem i szwadronem KOP „Krasne” posuwały się czołgi 6 Bpanc. i 36 DKaw. W godzinach rannych tego dnia nad Berezyną doszło do starcia próbujących podpalić most przez rzekę żołnierzy kompanii „Bakszty Małe” z batalionem rozpoznawczym 6 BPanc. W wyniku starcia do niewoli dostało się 9 żołnierzy KOP, w tym 2 oficerów. Około południa 18 września większość sił baonu i szwadronu „Krasne” dotarła do Oszmiany, gdzie zebrała się znaczna część pułku KOP „Wilejka”. Po krótkim odpoczynku i zjedzeniu obiadu wydano rozkazy wymarszu w kierunku Wilna. „Dowódca pułku zarządził przy wymarszu z miasta defiladę — relacjonuje W. Surynt. Gdy maszerowaliśmy jako ostatni, w tej ostatniej dla nas defiladzie słychać już było szum czołgów za nami. Parę kilometrów za Oszmianą czołgi weszły nam na ogon. Galopem waliliśmy traktem pod górę, z obu stron wysokie nasypy, zaczęły się mieszać nasze wozy taborowe, taczanka na końcu pruła ogniem, ale czołg ją po prostu zmiażdżył razem z kapralem i trzema ludźmi. Zaczyna się ogromne zamieszanie. Szwadron skręca w lewo, zastępca dowódcy szwadronu oraz kpr. Skrunc jadą prosto na Wilno, ja zaś w grupie 18 jeźdźców skręcam w prawo”. Sprawcą tej masakry, która wydarzyła się w pobliżu m. Juryszany, był 8 pułk czołgów płk. Mirosznikowa z 36 DKaw. płk. Zybina, a ściślej 2 szwadron pcz pod dowództwem technika wojskowego II rangi Panowa. Do niewoli dostało się około 150 żołnierzy i 3 oficerów. „Kpr. Miłosz przejmuje inicjatywę i decyduje dołączyć do szwadronu — relacjonuje dalej Surynt. Skacząc po dwóch od zasłony do zasłony, kierujemy się w stronę, w którą poszła większość z rotmistrzem. Po pewnym czasie, gdy przyszło przekraczać dużą wolną przestrzeń, pierwsza para po przejściu
100 do zagajnika daje znać, że droga wolna. Wszyscy więc ruszamy galopem. Gdy tak walimy przez pole, nagle widzimy duży oddział kawalerii sowieckiej idący stępem w poprzek naszej drogi. Bez rozkazu, bez zwalniania tempa, wszystkie szable jak jedna wylatują z pochew. Pędzimy cwałem w kierunku zagajnika. A ci zbaranieli. Ta chwila była moją najprzyjemniejszą przygodą w życiu. Zamieszanie, jakie zrobiło się w tej bolszewickiej kolumnie, trudno opisać. Nie rąbani, nie bici, spadali ci „kawalerzyści” ze swoich koników, inni wiali w tym samym co i my kierunku, do zbawczego zagajnika. Krzyki: «udiraj, spasajties, biełyje!», rozlegały się z boku. A my pod wodzą kpr. Miłosza, konie prują jak na ćwiczeniach, szable błyszczą, wspaniała szarża, choć krew się nie polała”. W tej popołudniowej (18 września), narzuconej, krótkiej, ale zaciętej walce rozproszono, częściowo zniszczono bądź wzięto do niewoli pododdziały pułku KOP „Wilejka”. Pozostali, którzy uniknęli zagłady, przedzierali się w dalszym ciągu w kierunku Wilna. Niewielu żołnierzom udało się wejść do miasta. Część się rozproszyła i rozeszła do domów, pozostali zaś, mając odciętą drogę do Wilna, próbowali przedrzeć się na Grodno, a gdy i to się nie udało, wybrali internowanie na Litwie. „W dalszym marszu — wspomina W. Surynt — znów natknęliśmy się na 3 czołgi, które chciały wziąć nas do niewoli. Z jednej strony czołgi, przed nami bagno. Na szczęście ułan Oszmiański, który znał te okolice ze służby w 13 pułku ułanów, krzyknął: «Za mną!» i jakąś dróżką przeprowadził nas przez to bagno. Czołgi już nie ryzykowały. Wkrótce potem napotkaliśmy chłopa, który widział szwadron i wskazał kierunek. Dołączyliśmy do niego gdzieś po dwudziestej pierwszej. Zatrzymał się na odpoczynek w lesie, który już był otoczony. Sytuacja była bez wyjścia. Rano, 19 września, rotmistrz (Anton — Cz. G.) zebrał na polanie cały szwadron i pozostałe luźne grupki piechoty. Przedstawił sytuację i zapytał, czy chcą walczyć, czy poddać
101 się. Wszyscy chcieli walczyć, ale rotmistrz wytłumaczył, że byłoby to tylko zbiorowym samobójstwem, mówił, że jeszcze wszyscy możemy być potrzebni, że jeszcze wojna nie skończona. Ludzie zaczęli łamać karabiny i szable, choć takiego rozkazu nie było. Ruszyła wreszcie kolumna; szwadron, prowadząc konie w ręku, za nim piechota. Wychodzimy z lasu, a tu pełno czołgów. Stajemy. Zbliża się jakiś komandir sowiecki. Rotmistrz Anton poddaje oddział”. Było to 10 km od Wilna pod m. Rudomino. A w Wilnie tego ranka już grasowały sowieckie czołgi. Tak więc pododdziały obydwu pułków KOP, broniących ziemi wileńskiej od wschodu, próbowały zrealizować swoje zadanie opóźniania marszu jednostek Armii Czerwonej w kierunku Wilna, usiłując zapewnić jak najwięcej czasu na przygotowanie miasta do obrony. Oba pułki do Wilna jednak nie dotarły. Uległy przewadze liczebnej i technicznej wroga. W obronie Wilna wziął natomiast udział baon KOP „Troki” mjr. Sylwestra Krasowskiego z pułku KOP „Wilno”. Baon obsadził rejon cmentarza na Rossie, gdzie wieczorem i we wczesnych godzinach nocnych 18 września próbował stawiać opór batalionowi czołgów z 6 BPanc. Poniósł straty sięgające kilkunastu poległych i rannych żołnierzy. Miedzy innymi kilkadziesiąt metrów od grobu matki Józefa Piłsudskiego z sercem Marszałka polegli żołnierze KOP; kpr. Wincenty Salwiński, szer. Wacław Sawicki i szer. Piotr Stachirowicz. Tych żołnierzy KOP miejscowi Polacy pochowali na cmentarzu wojskowym w kwaterze żołnierzy, którzy zginęli w wojnie 1920 r. Nazwiska poległych przez ponad 50 lat kojarzyły się z wartą honorową przy wymienionym grobie, a opowieści o wybiciu żołnierzy tej warty przez czerwonoarmistów obrosły legendą. Większość żołnierzy pułku KOP „Wilno” w dniach 20-22 września przekroczyła granicę litewską, staczając po drodze potyczki i boje z pododdziałami Armii Czerwonej. Przed południem 21 września do ponad dwugodzinnej walki doszło m.in. pod Oranami z pododdziałami 100 DS wspartymi przez
102 czołgi. W walce tej w ramach zgrupowania płk. Kazimierza Rybickiego wziął udział niepełny baon KOP „Orany”. Zniszczono dwa sowieckie czołgi, jeden uszkodzono. Swoje bojowe „pięć minut” miał również baon KOP „Sejny” ppłk. Michała Osmoli, który nie musiał się wikłać w walki z Armią Czerwoną i mógł spokojnie wycofać się poza granicę neutralnej Litwy. 17 września, na rozkaz przełożonych, znalazł się na linii Niemna, na północ od Grodna, po czym tego samego dnia został skierowany do rejonu Sopoćkiń, m.in. w celu ubezpieczenia kierujących się w ten rejon resztek sztabu DOK III Grodno. Po walkach w Grodnie, około godz. 3.00 kilka sowieckich czołgów 22 września dotarło pod Sopoćkinie od strony wschodniej. Znajdująca się w obronie na przedpolu Sopćkiń (od strony Grodna) kompania por. Józefa Smreczyńskiego z baonu KOP „Sejny” poczuła się zagrożona od tyłu i wycofała się z zajmowanych pozycji. Czołgi sowieckie weszły do Sopoćkiń i wdały się w walkę z odwodowymi pododdziałami baonu „Sejny”, które po około godzinnej walce wycofały się z miasteczka. Rano pododdziały baonu wycofały się w kierunku Kanału Augustowskiego, powstrzymując nieprzyjaciela niewielkimi ariergardami. Tak więc baon KOP „Sejny”, który w rejonie Sopoćkiń ponosił główny ciężar walki, tracąc około 20 poległych, głównie z 5 kompanii por. Jana Trzeszczakowskiego (poległ on oraz dowódca plutonu ppor. Wacław Klonowski), zdążył oderwać się od nieprzyjaciela i w godzinach południowych 22 września zajął północny brzegi Kanału Augustowskiego, przygotowując się do obrony. Tymczasem późnym popołudniem 22 września pod Sopoćkinie zajęte przez oddział mjr. Czuwakina zaczęły podchodzić od południa kompanie kpt. Tadeusza Jabłońskiego i por. Mieczysława Kłosińskiego z baonu „Sejny” wysłane poprzedniego dnia pod Grodno w celu obsadzenia mostu na rzece Łosośna w miejscowości o tej samej nazwie. Dowiedziawszy
103 się, że własnych pododdziałów nie ma już w Sopoćkiniach, postanowiono pod osłoną nocy zorganizować wypad na czołgi sowieckie znajdujące się w tym miasteczku. 30 żołnierzy poprowadził por. Józef Kondratowicz, wchodząc do Sopoćkiń od strony zachodniej. Zaskoczenie się nie udało, wobec czego wycofano się za Kanał Augustowski, dołączając do macierzystego baonu, w którym właściwie nie liczono się z możliwością powrotu tych kompanii. Mjr Czuwakin większością swego oddziału 22 września o godz. 18.00 wyruszył z Sopoćkiń w kierunku Sejn. Przed północą oddział dotarł do Kanału Augustowskiego w rejonie Wólki Rządowej, gdzie został ostrzelany z drugiego brzegu przez żołnierzy KOP. Most płonął, uniemożliwiając przeprawę czołgom na drugi brzeg. Walka z różnym natężeniem trwała około dwóch godzin. W końcu przez obejście zmuszono polskich żołnierzy do zwinięcia obrony. Kompanie baonu zostały wycofane do rejonu m. Kalety, gdzie przygotowano kolejną, niestety słabą, rubież obronną. Tutaj 23 września w godzinach popołudniowych stoczono walkę z 77 pkaw. z 4 DKaw. Walka trwała około trzech godzin i z nastaniem zmroku obrońcy Kalet oderwali się od nieprzyjaciela, odchodząc w kierunku granicznych miejscowości Stanowisko i Budwieć. O przejściu na Litwę resztek baonu KOP „Sejny” relacjonuje por. Kłosiński: „W Budwieciu dowiedzieliśmy się, że grupa kawalerii przeszła na Litwę. Drogi wszystkie na południe i zachód były zajęte przez wojska sowieckie. Dowódca zdecydował, że nie mając żywności ani amunicji, poza tym ze stanu baonu zostało tylko ok. 30% stanu, będąc przy tym otoczony, należy bronić ludzi przed zagładą i przejść granicę. Granicę przeszły resztki baonu 24 września o godz. 1.30. Po przejściu ostatnich wozów przez granicę, czołgi sowieckie ukazały się i zatrzymały na granicy”. W pasie natarcia Grupy Konno-Zmechanizowanej, 4 Dywizja Kawalerii kombriga Iwana Muzyczenki swoim 145 pułkiem kawalerii mjr. Karpenki natknęła się w pobliżu wsi Żukowy
104 Borek nad Niemnem prawdopodobnie na pododdziały baonu KOP „Stołpce” ppłk. Stanisława Krajewskiego lub baonu „Iwieniec” kpt. Jana Nowrata. 17 września około godz. 7.00 doszło do krótkiej, ale zaciętej walki z ubezpieczeniem bojowym tego baonu. Spieszona część 145 pkaw, zepchnęła ze stanowisk bojowych polskich żołnierzy, którym udało się przedostać do sił głównych baonu. Podczas podchodzenia nieprzyjaciela do brzegu Niemna Polacy ponownie stawili zacięty opór. Dowodzenie walką przejął po stronie sowieckiej przybyły w czasie boju sztab 4 DKaw., a później dowódca 6 KKaw. komdiw Jeremienko. Aby szybciej rozgromić Polaków wprowadzono do walki pułk artylerii. Walka trwała kilka godzin, dopiero bowiem późnym wieczorem dywizja zajęła rejon Korelicze za rzeką Niemen i Serwecz — około 20 km od miejsca walki. Wcześniej 11 Dywizja Kawalerii kombriga Andrieja Nikitina już na podejściu pod Stołpce, w rejonie m. Konkołowicze, trafiła pod ogień 4 lub 5 kompanii granicznej baonu „Stołpce” i została zmuszona do rozwinięcia pułku kawalerii w celu pokonania oporu Polaków. Również w Stołpcach żołnierze KOP przywitali sowieckich kawalerzystów ogniem, po czym wycofali się z trudnego do obrony miasteczka. W trakcie posuwania się dywizji na zachód nękali ją krótkim ogniem z okolicznych lasów. Odchodzący w kierunku południowo-zachodnim baon KOP „Kleck” zorganizował w rejonie wsi Ciekałowszczyzna nad rzeczką Cepra zasadzkę ogniową w którą wszedł 172 bcz 29 BPanc. wraz ze 151 pułkiem strzeleckim 8 DS. Zasadzka ogniowa była na tyle silna, że pułk rozwinął do walki dwa bataliony. Niektóre czołgi przy próbie forsowania Cepry ugrzęzły w torfowisku i zostały obrzucone granatami, inne wpadły pod krzyżowy ogień broni maszynowej, który nie uczynił im szkód, poza zranieniem kilku czołgistów, stojących w otwartych włazach czołgowych. Po pokonaniu rzeczki przez czołgi polski pododdział oderwał się od nieprzyjaciela.
105 Przy podejściu oddziałów sowieckich do Kiecka zostały one ostrzelane z broni ręcznej i maszynowej od strony koszar. Po krótkiej walce część żołnierzy polskich poddała się. Do kolejnych potyczek doszło 2 km na zachód od Kiecka oraz koło wsi Żerebkowicze. W obydwu miejscach żołnierze KOP urządzili zasadzki ogniowe, które zmusiły wojska sowieckie do rozwinięcia się i przyjęcia walki. Kilku żołnierzy sowieckich zostało rannych, a 130 żołnierzy polskich miało się dostać do niewoli. Podobne walki opóźniające prowadził baon KOP „Sienkiewicze”, zanim dołączył do Zgrupowania KOP gen. Orlika-Rückemanna. 19 września oddział czołowy 58 pułku strzeleckiego 52 DS z 23 SKS, obchodząc Łachwę, zboczył z drogi i zamiast marszu na Kożangródek, maszerował na Drebsk. W tym czasie czoło kolumny sztabu 23 SKS, wyprzedzając 58 ps, przeszło przez Łachwę i przy podejściu do rzeki Cna w Kożangródku razem z wchodzącym właśnie dywizjonem rozpoznawczym 25 korpuśnego pułku artylerii zostało ostrzelane ogniem z broni maszynowej przez żołnierzy baonu KOP „Sienkiewicze” w liczbie około 180 ludzi, którymi dowodził kpt. Kasykowski. Polacy zajmowali dogodne stanowiska w Kożangródku oraz na wzgórzach znajdujących się na zachód od tego miasta i uroczysku Borowik. W kolumnie powstało zamieszanie, do tyłu poszły rozkazy ściągnięcia wszystkich oddziałów, zdolnych do walki. Dowodzenie zaczęli przejmować oficerowie sztabu (m.in. szef sztabu korpusu płk Charitonow, szef artylerii korpusu płk Własow i inni), pogłębiając chaos. Pierwszy wszedł do walki dywizjon rozpoznawczy 25 pułku artylerii korpuśnej, a następnie podchodzące kolejno pododdziały 58 ps oraz tankietki, przeciwlotnicze karabiny maszynowe i bateria artylerii lekkiej — pododdziały ochraniające sztab korpusu. W odpowiedzi na alarmujące meldunki ze znajdującego się na linii ognia sztabu korpusu, z najbliższych kolumn maszerujących w kierunku Kożangródka
106 zostały skierowane pojedyncze grupy wydzielone z jednostek wojskowych — piechota, artyleria, czołgi, konnica. Stopniowo Polacy wycofywali się z Kożangródka, nie przerywając walki. Ranny został m.in. płk Własow. Ze strony sowieckiej do walki wchodziły coraz to nowe pododdziały. Walka przeniosła się na zalesione wzgórza na zachód od Kożangródka. Naciskany polski pododdział, w walce odchodził w kierunku na Luniniec, pozostając w styczności ogniowej z siłami 52 DS. Po minięciu Lunińca (około godz. 17.00) żołnierze KOP stawili jeszcze krótki opór na jego zachodnim skraju. Zagrożeni odcięciem przez rzucony na ich obejście batalion czołgów, batalion rozpoznawczy i kompanię piechoty na samochodach, oderwali się od nieprzyjaciela. Ta wielogodzinna walka przyniosła Polakom straty (według źródła sowieckiego) 4 poległych, 85 wziętych do niewoli (w tym 3 rannych). Straty sowieckie: 3 poległych, 4 rannych, co wydaje się być liczbą zaniżoną. Według innego źródła sowieckiego, do niewoli miało się dostać tylko 14 polskich żołnierzy. Baon „Sienkiewicze” wraz z baonem „Ludwikowo” i rozbitym baonem „Kleck” dołączył do Grupy gen. Orlika-Rückemanna. W pasie natarcia 5 armii Frontu Ukraińskiego znajdowało się w transportach kolejowych wiele jednostek polskich (w tym formowanych na bazie KOP), zmierzających na przedmoście rumuńskie. Na linii kolejowej Kostopol-Równe znajdował się m.in. baon piechoty (sformowany na bazie baonu KOP „Budsław”) 207 pułku piechoty (pp) z 35 DP rez. Jego dowódca kpt. (mjr?) Jan Szczęśniak relacjonuje: „Przejechaliśmy stację Kostopol w nocy, a 17 września rano znaleźliśmy się 6 km za Kostopolem. Staliśmy tak w masie różnych transportów na torze kolejowym, aż tu z lasu wyjechało 20 konnych krasnoarmiejców na czele ze starsziną, który zapytał — gdzie «zdieś kamiendant?» — Byłem na lorze, podniosłem rękę do góry, a on podjeżdża do mnie mówi — «cztoby wy zdali arużje». Byłem zaskoczony tą sytuacją.
107 Znajdowaliśmy się od granicy radzieckiej około 50 km (tak mnie się wydawało) i szybko zdałem sobie sprawę, że czerwona armia przekroczyła granice Polski. Jeśli on mówi, żeby oddać broń, to znaczy, że jest z nami w stanie wojny. Pytam — «poczemu zdawat arużje?» — On mówi, że ma taki prikaz podawać eszelonom o zdawaniu broni. Byłem szalenie zaszokowany tą sytuacją. Jak to, oddać broń, to znaczy iść do niewoli. Powiadam: «nie!» i od razu krzyczę: — «Ujeżdżaj skarej!» — a do celowniczego ciężkiego karabinu maszynowego obok stojącego na lawecie pokazuję — kierunek nieprzyjaciel — i cekaemista w kierunku konnych skierowuje lufę. Konni usłuchali i odjechali. Skończyło się pierwsze spotkanie bezkrwawo. Daję rozkaz do jak najszybszego wyładowania transportu i pierwszą napotkaną drogą idącą na zachód ruszyłem w nieznane”. Również podobnie postąpili znajdujący się w tym rejonie w transportach kolejowych dowódcy: 3 pułku piechoty KOP płk Zdzisław Zajączkowski i 135 pułku piechoty rezerwowej (sformowany na bazie Centralnej Szkoły Podoficerów KOP w Osowcu) ppłk Tadeusz Tabaczyński. Na odprawie w m. Derazne rano 18 września (dołączył już do 3 pp KOP baon Szczęśniaka i szkolny szwadron kawalerii KOP „Niewirków”), płk Zajączkowski stwierdził m.in.: „Nie mam żadnych rozkazów do poddania się wojskom Rosji sowieckiej. To, co słyszę, że wyszedł jakiś rozkaz z Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich, aby nie walczyć z wojskami sowieckimi, to na pewno bolszewicka dywersja. Uważam Rosję sowiecką za takiego samego wroga, jak Niemców, ale chcę uniknąć zetknięcia się z jej armią. Postanowiłem przedzierać się za Bug, gdzie jeszcze walczą nasze wojska, a wiem także, że gen. Kleeberg z Brześcia zebrał jakieś oddziały i pomaszerował na zachód. Do niego chcę dołączyć”. Z oddziałami pułkowników: Zajączkowskiego i Tabaczyńskiego spotkamy się jeszcze na kartach tej książki. Raczej nie wiedząc o tym stanowili osłonę lewego (południowego) skrzydła Grupy KOP gen. Orlika-Rückemanna.
108 Były i inne przykłady, wynikające często z nieświadomości, braku realizmu w ocenie sytuacji czy też po prostu na zasadzie „łapania za brzytwę przez tonącego”. „Kiedy 17 września granicę polską przekroczyły wojska sowieckie — wspomina Kazimierz Odyniec (syn sierżanta baonu KOP „Hoszcza” Antoniego Odyńca) — panowało u nas przekonanie, że Rosja idzie nam z pomocą w walce z Niemcami: Jak daleka była dezinformacja niech świadczy fakt, że dowództwo baonu w Hoszczy otrzymało telefoniczne powiadomienie z Równego, że wojska sowieckie są naszymi sojusznikami i że należy przygotować przyjęcie dla sojuszników na 150 osób na godz. 17.00. Kilku oficerów w strojach galowych czekało przed bramą do parku, w którym znajdowały się koszary. Około wspomnianej godziny przed bramę zajechał sowiecki samochód wiozący kilku oficerów sowieckich. Nasi oficerowie prezentowali broń. Po krótkim powitaniu, jeden z sowieckich oficerów wydał rozkaz oddania broni. Zaskoczenie było kompletne. Polscy oficerowie na oczach Rosjan łamali szable oficerskie. W trzy dni później uformowano kolumnę jeniecką złożoną z oficerów podoficerów i szeregowców KOP-u i pognano ich aż do Starobielska”. Wspomniany wcześniej pluton z kompanii odwodowej baonu „Ostróg”, dowodzony przez ppor. rez. Mieczysława Kowalskiego, zdołał dotrzeć w okolice Brześcia n. Bugiem, gdzie 23 września po krótkiej walce dostał się do niewoli sowieckiej wraz z rannym dowódcą. Także wspomniany wcześniej improwizowany oddział, który za zgodą dowódcy odłączył się od baonu KOP „Dederkały”, dowodzony przez por. Mariana Kowalewskiego, cofając się w kierunku zachodnim, walczył po drodze z grupami dywersyjno-sabotażowymi, paląc między innymi m. Podzamcze i staczając krótką walkę w rejonie stacji kolejowej Radziwiłłów. Następnie oddział dołączył do Grupy „Dubno” płk. Stefana Hanki-Kuleszy w rejonie Bełza. Po poddaniu się
109 Grupy Niemcom, oddział pomaszerował dalej i dopiero w rejonie Tomaszowa Lubelskiego rozwiązał się. Szwadron szkolny KOP „Niewirków”, wycofując się znad granicy, 18 września dołączył do 3 pp KOP w m. Rzeszuck, biorąc następnie udział w walkach z Armią Czerwoną podzielił los pułku. Dywizjon kawalerii KOP „Niewirków” cofając się w kierunku północno-zachodnim 27 września stoczył walkę z pododdziałami sowieckimi w rejonie Domaszewa n. Bugiem, po czym przekroczył Bug i dołączył do Podlaskiej Brygady Kawalerii gen. bryg. Ludwika Kmicica-Skrzyńskiego z SGO „Polesie” gen. F. Kleeberga. W jej składzie stoczył między innymi zwycięską walkę z batalionem rozpoznawczym kpt. Małyszewa ze 143 DS pod m. Jabłoń w godzinach przedwieczornych 28 września. Następnie walczył z Niemcami w rejonie Kocka — ostatniej większej bitwie oddziałów Wojska Polskiego w tej kampanii. Pododdziały pułku KOP „Podole” tylko w dniu 17 września próbowały stawiać opór nowemu agresorowi, opóźniając na swoich kierunkach marsz oddziałów sowieckich. Doszło do kilku starć i potyczek, w których wielu żołnierzy KOP zostało rannych a kilku (kilkunastu?) poległo. W walkach odwrotowych został śmiertelnie ranny dowódca baonu „Borszczów” kpt. Bronisław Krakowski, który zmarł już na terytorium Rumunii. Większość żołnierzy jednostek KOP, którzy nie polegli bądź nie dostali się do niewoli w trakcie walk o strażnice lub w pasie przygranicznym, kierując się ku określonym większym ośrodkom wojskowo-administracyjnym lub ogólnie na zachód, prowadziła walki na trasie swojego odwrotu, zmuszając niejednokrotnie nieprzyjaciela do przerwania marszu, rozwijania swych sił a tym samym do opóźniania realizacji jego dziennych zadań bojowych. Dysponując niewielką siłą ognia, żołnierze KOP tylko w ten sposób mogli przeszkodzić agresorowi w szybszym zajmowaniu terytorium Rzeczypospolitej. W większości zadanie to na miarę swoich możliwości wykonali.
NAD SŁUCZĄ
Gdybyśmy pas działania Frontu Ukraińskiego podzielili na dwie równe części i przyjrzeli się dyslokacji jego wojsk na pozycjach wyjściowych do uderzenia na Polskę, to stwierdzilibyśmy, że 2/3 tych wojsk znajduje się w południowej części, a tylko 1/3 w północnej części pasa jego działania. Ta jedna trzecia sił Frontu Ukraińskiego to dwukorpusowa 5 armia, mająca ponad 200-kilometrowy pas natarcia, co z góry wyznaczało kierunki uderzeń jej pięciu dywizji strzeleckich i jednej brygady pancernej. Skupiając główny wysiłek uderzenia na lewym skrzydle (zgodnie z decyzją dowódcy FU), ruszył w kierunku Mizocz-Dubno 8 Korpus Strzelecki kombriga Josifa Rubina (44 DS kombriga Aleksieja Winogradowa, 81 DS płk. Siemiona Kondrusiewa) wzmocniony jedyną w całej armii 36 BPanc. (bez 4 batalionu czołgów) kombriga Michaiła Bogomołowa, natomiast dwie dywizje 15 Korpusu Strzeleckiego (45 DS kombriga Iwana Komiłowa 87 DS kombriga Filippa Matykina) wzmocnione całą artylerią korpuśną podjęły marsz na Równe. 60 Dywizja Strzelecka kombriga Marzisa Salichowa (zastąpił go płk Odariuk — kiedy — nie wiadomo), wchodząca w skład 15 KS, uderzała na szerokim froncie (ale także kanalizowała swój główny kierunek natarcia) z zadaniem wiązania nieprzyjaciela broniącego się na linii umocnień wzdłuż rzeki
111 Słucz i w sprzyjających okolicznościach podjęcia próby ich przełamania. Stosownie do przyjętego na początku rozdziału toku rozumowania, mocna przyjąć, że około 5/6 pasa natarcia wojsk Frontu Ukraińskiego zajmowało ponad 250 000 żołnierzy, a 1/6 — około 13 000 żołnierzy 60 DS. Wynika z tego wniosek, że północna część województwa wołyńskiego nie była wysoko oceniana przez dowództwo sowieckie jako przydatny do działań kierunek operacyjny. Podobnie było zresztą z południową częścią województwa poleskiego znajdującego się w pasie działania Frontu Białoruskiego. Zatem w pewnym sensie w pustce operacyjnej znajdował się pas szerokości około 80 km pomiędzy liniami kolejowymi Łuniniec-Pińsk-Kobryń i Rokitno-Sarny-Kowel. Tak było przynajmniej w początkowym okresie działań. Luka ta została wykorzystana zarówno przez gen. Kleeberga, jak i gen. Orlika-Rückemanna, chyba dosyć przypadkowo. W miarę uzupełniania skrzydłowych armii obu frontów nowymi jednostkami luka ta będzie się coraz bardziej zawężać, aż po około 7-8 dniach zniknie w okolicach Ratna i Szacka. Działającej szerokim frontem 60 Dywizji Strzeleckiej przypadło niezmiernie trudne zadanie. Nie w pełni skompletowana i uzbrojona liczyła w dniu agresji 11 274 żołnierzy, 342 ręczne i 163 ciężkie karabiny maszynowe, 25 przeciwlotniczych karabinów maszynowych (pkm), 2 armaty 37 mm, 38 armat 45 mm (w tym prawdopodobnie 31 czołgowych), 29 armat 76 mm, 14 armat 122 mm, 11 armat 152 mm, czołgów: T-26 — 12, T-37 — 19; 2 samochody pancerne i 3 samoloty RB (zwiadowczo-bombardujące). Wywiad sowiecki posiadał dane dotyczące Sameńskiego Odcinka Umocnionego, na tyle dokładne, że znał jeden z najsłabszych punktów tej linii obronnej — Tynne, obsadzony przez 4 kompanię kpt. Emila Markiewicza baonu fortecznego KOP „Sarny”.
112 W pasie natarcia 60 DS bronił się bowiem silny pułk KOP „Sarny” ppłk. Nikodema Sulika, oficera niezmiernie wymagającego od siebie i podwładnych, sprawiedliwego, przykładającego duże znaczenie do koleżeńskości wśród żołnierzy. Fortyfikacje rozciągały się po obu stronach rzeki Słuczy, która przeciętnie miała od 5 do 10 m szerokości, o głębokości 1,5-3 metry o dnie mulistym. Głębokość fortyfikacji sięgała niekiedy do 5 km. Składały się głównie ze schronów bojowych żelazobetonowych o grubości ścian około 150 cm, a stropu około 300 cm. Wyposażone były w ciężkie karabiny maszynowe oraz posiadały wieżyczki strzelnicze z otworami na ręczne karabiny maszynowe i wyrzutnie granatów. Załoga takiego schronu piechoty wynosiła od 12 do 30 i więcej żołnierzy. Były również bojowe schrony artyleryjskie wyposażone w armaty 75 mm lub działka przeciwpancerne. Zarówno działa jak i działka ppanc., rozlokowane były tak, aby zabezpieczać swym ogniem możliwości zatarasowania otworów strzelniczych przez czołgi lub inne pojazdy opancerzone. Jeden z takich schronów bojowych piechoty koło m. Tyszyca opisuje jego dowódca, ówczesny plut. Józef Strączek (przeżył wojnę i zmarł w 1993 r . w Krakowie): „Był on usytuowany około 3 km od m. Tyszyca, w kształcie sześcianu, żelazobetonowy, w którym znajdowały się pomieszczenia: urządzeń elektrycznych (agregat), wodna studnia artezyjska, urządzeń filtrowentylacyjnych o napędzie elektrycznym bądź ręcznym, magazyn broni i amunicji, dwa małe pomieszczenia z łóżkami piętrowymi na 12 osób. Ponadto znajdowały się stanowiska strzeleckie (podesty) dla dwóch karabinów maszynowych (ckm), a w ścianach otwory strzelnicze i obserwacyjne. Pod względem taktycznym obiekt był dobrze usytuowany, gdyż dojście do niego od strony Tyszycy było możliwe tylko po kładce położonej na bagnie. Od strony rzeki Słuczy (około 400 m) był również grunt bagnisty i tylko my wiedzieliśmy, gdzie znajduje się przejście do obiektu. Obiekt był dodatkowo
113 chroniony przez wysunięte do 1200 metrów posterunki obserwacyjne i posiadał starannie przygotowane pole ostrzału oraz przestrzeń całkowitego rażenia do 800 metrów”. W założeniach obronnych przewidywano, że teren wokół umocnień będzie zalany wodą. W tym celu na niektórych odcinkach obrony od rzeki Słuczy wybudowano około czterometrowej szerokości kanały. Pomiędzy wszystkimi obiektami istniała łączność telefoniczna oparta na sieci kabli podziemnych umieszczonych na głębokości 250 cm. Między dowódcą kompanii a ważniejszymi obiektami przewidywano dodatkowo łączność za pomocą sygnalizacji świetlnej. Ponadto dowództwo batalionu miało jeszcze z dowódcami kompanii łączność radiową. Jednak po obsadzeniu fortów 17 września i zainstalowaniu radiostacji okazało się, że fale radiowe nie docierają przez grube mury schronów bojowych i dla nawiązania łączności należało wynosić aparaturę na zewnątrz. Pułk KOP „Sarny”, podobnie jak inne jednostki tej formacji, w ramach mobilizacji sformował i odesłał na przewidywany front przeciwniemiecki w pełni wyposażone pododdziały w rejon Osowca, Wizny i Mikołowa. Wraz z nimi opustoszała większość pułkowych magazynów uzbrojenia i amunicji, których przed agresją sowiecką nie zdążono uzupełnić. Jako dowódca batalionu na granicę z Prusami Wschodnimi wyjechał mjr Antoni Korpal i kpt. Władysław Raginis. Pierwszy wrócił do Sarn 15 września z resztkami batalionu, drugi poległ na polu chwały pod Wizną. W rejon Mikołowa wyjechali między innymi majorzy: Amon, Świękalski i Reliszko. Również 30 sierpnia w tym kierunku baon „Sarny” wysłał jeszcze jedną kompanię pod dowództwem kpt. Omatowakiego. Kompania nie dotarła już do miejsca przeznaczenia i wróciła do Sarn 14 września w stanie szczątkowym (około 30 żołnierzy z dowódcą). Na front wyruszył też dowódca pułku płk. Płachta-Płatowicz. Na jego miejsce dowódcą pułku został ppłk Sulik, a baon forteczny KOP „Sarny” objął mjr Bronisław Brzozowski. W sumie pułk KOP „Sarny”, obejmujący dwa baony
114 forteczne („Sarny” i „Małyńsk”) oraz dwa baony graniczne („Rokitno” i „Bereźne”) i szwadron kawalerii „Bystrzyce”, u progu agresji sowieckiej liczył około 4000 żołnierzy. Liczba duża, ale też odcinek do obrony wynosił około 80 km. Tymczasem zgodnie z koncepcją obrony w myśl Wytycznych marszałka Rydza-Śmigłego z 13 września 1939 r. na przedroście rumuńskie próbowano ściągać oddziały wojskowe, skąd tylko było można. Uznano widocznie, że baony forteczne na wschodniej granicy nie są niezbędne, wobec czego 14 września ppłk Sulik otrzymał rozkaz opuszczenia fortyfikacji, załadowania obydwu baonów wraz ze sprzętem na wagony kolejowe i udania się na przedmoście rumuńskie. Baony graniczne miały pozostać na miejscu. Po otrzymaniu rozkazu rozpoczął się demontaż broni maszynowej i artylerii w obiektach fortyfikacyjnych. Załadunek odbywał się na stacjach kolejowych: Straszów, Sarny, Niemowicze, Małyńsk i trwał dwie doby. Wieczorem 16 września transporty były gotowe do odjazdu. Tymczasem niemieckie samoloty zbombardowały stację kolejową Równe i ruch tego dnia od Sarn na południe został sparaliżowany i zablokowany innymi transportami wojskowymi, które wcześniej wjechały na tę linię. Uruchomić jej już nie zdążono. Na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej ppłk Sulik polecił rozładować transporty i wrócić na pozycje obronne. W trakcie ich rozładowywania z krążących nad Sarnami sowieckich samolotów posypały się bomby. Jedna z nich trafiła w pociąg z amunicją, której eksplozje trwały przez kilka godzin. Dopiero po tym ataku kolejne samoloty były witane ogniem broni maszynowej, co skutecznie przeszkadzało im w celnym bombardowaniu. Atakowana z powietrza była również stacja Niemowicze. Pomimo nalotów rozładunek transportów szedł sprawnie. Baony forteczne do rana 18 września obsadziły obiekty, odtworzyły łączność i uzupełniły amunicję i uzbrojenie. Było to możliwe dzięki początkowemu słabemu naciskowi pułków 60 DS, która nie kwapiła się zbytnio do szybkiego podejścia
115 pod linie polskich umocnień oraz sprawności organizacyjnej i dobremu wyszkoleniu żołnierzy KOP. Baony graniczne („Rokitno” i „Bereźne”) również nie naciskane zbyt mocno przez jednostki sowieckie, zdążyły większość kompanii granicznych (co prawda w znacznie uszczuplonym składzie) wycofać na linię umocnień. Baon KOP „Bereźne” mjr. Antoniego Żurowskiego obsadził odcinek fortyfikacyjny „Polany” (prawoskrzydłowy linii umocnień sameńskich). Gdzie zostały usytuowane kompanie baonu „Rokitno” mjr. Macieja Wojciechowskiego — nie wiadomo. Biorąc pod uwagę ich kierunek wycofywania się, mógł to być rejon pomiędzy Sarnami a Straszowem (albo jeszcze dalej na północ). Bowiem żadna z relacji z baonów: „Sarny”, „Małyńsk”, „Bereźne” nie wspomina o baonie „Rokitno” w walkach pozycyjnych. Ppłk Sulik podporządkował sobie również pododdziały WP, które 17 września znalazły się w rejonie Sarn. Były to m.in. 3 batalion marszowy 76 pp z Grodna pod dowództwem mjr. Józefa Balcerzaka oraz dysponujący dwunastoma działami dywizjon marszowy artylerii haubicznej 100 mm z OZ artylerii lekkiej w Wilnie pod dowództwem mjr. Stefana Czernika, a także pociąg pancerny pod dowództwem kpt. Zdzisława Rokossowskiego. Dowódca tego pociągu, 17 września po godz. 7.00 otrzymał od ppłk. Sulika rozkaz dokonania rozpoznania w kierunku granicy wschodniej linią kolejową Sarny-Rokitno-Ostki. Pociąg dotarł do Rokitna, a czołgi na prowadnicach (prawdopodobnie dwa) do stacji Ostki, nie napotykając wojsk sowieckich. Po powrocie do Sarn około godz. 10.00 kpt. Rokossowski udał się do ppłk. Sulika, znajdującego się w Ladynie (około 6 km na południowy-wschód od Sarn), w celu złożenia meldunku, a w tym czasie załoga pociągu odpierała nalot sowiecki, strącając jeden samolot. W godzinach południowych tego dnia pociąg pancerny udał się na kolejne zadanie rozpoznawcze, tym razem w kierunku Równego. Po dotarciu
116 na przedpola tego miasta i stwierdzeniu, że zajmują go wojska sowieckie (co mogło mieć miejsce około godz. 15.00), pociąg powrócił do Sarn. Tak więc dowódca pułku KOP „Sarny” miał 17 września pewien obraz sytuacji, jaka zaistniała na jego przedpolu. Należy sądzić, że nie bardzo orientował się w sile przeciwnika, z jakim mu się przyjdzie zmierzyć, ani też w jego szczegółowych zamiarach co do prowadzenia ataku na linię polskich umocnień. 60 Dywizja Strzelecka, ubezpieczając się niewielkimi pododdziałami na lewym i prawym skrzydle, główny kierunek natarcia wykonywała wzdłuż osi Snowidowicze-Osniack-Rudna Lwa-Sarny, mając w pierwszym rzucie 224 i 358 pułki strzeleckie wzmocnione dwoma dywizjonami 83 pułku artylerii haubic i dwoma dywizjonami 54 pułku artylerii lekkiej, a także dywizjonem pociągów pancernych, który jednak nie mógł być wykorzystany na polskim terytorium z powodu węższych torów. W drugim rzucie (za 358 ps) posuwał się 194 pułk strzelecki. Poza starciami z załogami strażnic KOP i krótkiej walce z pododdziałami baonu „Rokitno” w rejonie Rokitna, większego oporu Polaków w tym dniu na osi marszu nie zanotowano. Jedynie w rejonie m. Derć 4 i 7 kompanie strzeleckie 358 ps stoczyły walki z grupą liczącą około 60 polskich żołnierzy, z których blisko 20 dostało się do niewoli. Natomiast 224 ps opóźnił przejście granicy o sześć godzin. W sumie pułki 60 DS przebyły tego dnia około 20-25 km i zatrzymały się na nocleg, osiągając rubież: Rudna Staryki-Rudna Lwa-Aleksandrówka. Cały następny dzień (18 września) dywizja ześrodkowywała się w lasach na wschód od m. Tynne i przygotowywała się do uderzenia na polskie fortyfikacje na odcinku Tynne-Berducha. Atak przygotowywano na godz. 3.00 19 września. Dywizję ugrupowano w dwa rzuty. Na lewym skrzydle natarcie miał prowadzić 194 ps z 83 pah w kierunku na folwark Berducha
117 i południowy skraj m. Tynne. Na prawym skrzydle 358 ps z 1 1 2 dywizjonem artylerii 54 pal, w kierunku na cerkiew w m. Tynne. Miał go wzmacniać idący w drugim rzucie 224 ps z 3 dywizjonem 54 pal. Założono, że większość artylerii będzie działać bezpośrednio w szykach piechoty nawet pojedynczymi działami jako wsparcie bezpośrednie. Również w podobny sposób postąpiono a dywizyjnym batalionem saperów. Do pierwszorzutowych pułków przydzielono po jednej kompanii saperów z materiałami wybuchowymi, organizując grupy saperskie, które miały za zadanie minować i wysadzać schrony bojowe nieczułe na ogień artylerii. Przypadek czy brak czujności ze strony polskich żołnierzy sprawił, że prowadzone w nocy z 18 na 19 września rozpoznanie przez 2 batalion 194 ps pod dowództwem mjr. Sawimowa zlikwidowało (jakby przy okazji) schron bojowy osłaniający podejście do rzeki Słucz i mostu na kanale w m. Tynne, co znacznie ułatwiło późniejszy atak. Tymczasem 18 września upłynął żołnierzom baonów fortecznych pułku KOP „Sarny” spokojnie, jeżeli tak można nazwać oczekiwanie na nieprzyjaciela. Wieczorem około godz. 18.00 zatelefonował do ppłk. Sulika gen. Orlik-Rückemann, który zapytał o sytuację na odcinku pułku i po otrzymaniu odpowiedzi, że brak kontaktu z nieprzyjacielem, miał powiedzieć: „Panie pułkowniku, niech pan natychmiast wycofuje się na zachód w kierunku na Kowel, ja jestem teraz w Stolinie. Na co Sulik — Panie generale! wycofać się bez walki?! Na co gen. Rückemann — Ze względu na warunki, jakie posiadacie, niech pan się broni, dokąd to będzie możliwe i niech się wycofa, kiedy pan uzna, za Styr i szuka łączności ze mną” (z zapisków naocznego świadka tej rozmowy, telefonisty Adama Kotuły — aktualnie mieszkającego w Lublinie). Również inne pododdziały pułku KOP „Sarny” nie zanotowały 18 września nacisku nieprzyjaciela na obsadzone przez siebie pozycje. Do pułku dołączały jeszcze małe grupki lub
118 pojedynczy żołnierze z rozbitych strażnic. Na przedpolu umocnień działały czujki i patrole polskich żołnierzy. Rankiem 19 września w pasie obrony pułku „Sarny” panowała gęsta mgła, ułatwiająca skryte podejście nieprzyjacielowi i utrudniająca obserwację przedpola przez polskich żołnierzy. Główny atak 60 DS szedł na 4 kompanię baonu fortecznego KOP „Sarny”, dowodzoną przez kpt. Emila Markiewicza, obsadzającą umocnienia pod miejscowością Tynne. Nie były one w pełni wykończone, miedzy innymi nie było w nich energii elektrycznej. Już 18 września około godz. 19.00 kpt. Markiewicz meldował ppłk. Sulikowi, że na przedpolu umocnień jego kompanii pojawiło się kilka czołgów sowieckich (rozpoznanie prowadzone przez mjr. Sawimowa — Cz. G.), które odjechały po ich ostrzelaniu. 19 września w godz. 3.00-4.00 rozpoczął się zmasowany atak sowiecki na polskie umocnienia w Tynnem. Pod osłoną nocy, mgły i zabudowań podciągnięto czołgi i artylerię. Pod przykryciem ich ognia pod schrony bojowe ruszyli saperzy z materiałem wybuchowym. Pomimo tak znakomitych warunków do natarcia Polacy nie dali się zaskoczyć. Nacierające bataliony zostały przywitane ogniem broni maszynowej, który jednak nie zawsze był skuteczny z powodu słabej widoczności. Działający na prawym skrzydle 358 ps z 12 działami przeprawił się przez most na kanale. Działa z odległości 600-700 m otworzyły ogień na wprost do otworów strzelniczych schronów bojowych. Pomimo to batalion, który przeprawił się na zachodni brzeg kanału, zaległ pod ogniem broni maszynowej prowadzonym z ostrzeliwanych schronów. Zdemaskowane prowadzeniem ognia schrony (przy cerkwi i na północno-wschodnim skraju m. Tynne) stały się natychmiast celem baterii dział 122 mm i jednego działa 152 mm z 83 pah. Po ostrzale artyleryjskim ogień broni maszynowej
119 ze schronów ustał, co umożliwiło dalszy ruch batalionu i przeprawę po moście pozostałych pododdziałów pułku. O godz. 5.40 jednostki sowieckie zajęły wschodni skraj m. Tynne. Znajdujący się przy cerkwi schron bojowy od czasu do czasu prowadził ogień do kolumn maszerujących po drodze przez most. Próba blokowania schronu przez dwa czołgi nie powiodła się, bowiem ugrzęzły one w bagnistym terenie, zanim do niego dotarły. Podciągnięte na odległość 250 m działo 76 mm oddało 6 strzałów do otworów strzelniczych, które nie spowodowały zniszczeń, ale oślepiły i ogłuszyły załogę schronu. Podciągnięto działo 152 mm, lecz i ono po oddaniu dwóch strzałów nie zniszczyło schronu, ale zmusiło (jak poprzednie działo) załogi do przerwania ognia. W tym czasie bataliony przenikały przez linię obrony polskiej. Ostatecznie schron został wysadzony przez saperów. Kpr. Kalicki, walczący w sąsiednim schronie bojowym dowodzonym przez ppor. rez. Stanisława Maciąga, relacjonuje, że schron (nazywany przez niego fortem) obok cerkwi, znajdował się około 200 m od nich. Była to duża jednostka, uzbrojona w działa, działka ppanc., cekaemy. Schron ten swoim ogniem nie pozwalał się zbliżyć czołgom do mniejszych obiektów. W pewnym momencie nastąpił straszliwy wybuch, słup ognia i dymu przesłonił wszystko, gdy wiatr rozwiał dym, żołnierze zobaczyli, że w miejscu schronu jest tylko rumowisko. Stojąca około 50 m od niego cerkiew również znikła. Kpt. Markiewicz około godz. 8.00 zameldował ppłk. Sulikowi, że czerwonoarmiści zaczęli ostrzeliwać jego schron bojowy z działek ppanc., jednak ostrzeliwanie nie czyni szkód, gdyż drzwi wytrzymują uderzenie pocisków. A to oznaczało, że pododdziały sowieckie pomimo krzyżowego ognia schronów bojowych znalazły się już na tyłach 4 kompanii, nie mogąc posuwać się naprzód tylko dlatego, aby nie pozostawić za sobą nie zdobytych schronów bojowych, z których w każdej chwili mógł wyjść boczny lub tyłowy atak.
120 W jakiś czas potem Markiewicz zameldował Sulikowi, że w niektórych schronach bojowych żołnierze mdleją z powodu nadmiaru gazów spalinowych, co było spowodowane dużą częstotliwością prowadzenia ognia z broni maszynowej i mniejszej wydajności ręcznie napędzanych urządzeń wentylacyjnych. W jednej z rozmów z ppłk. Sulikiem kpt. Markiewicz postawił wniosek o odznaczenie ppor. rez. Jana Bołbota. Sulik wyraźnie zniecierpliwionym głosem powiedział: „Nie teraz panie kapitanie, nie teraz". Oto co pisze w swojej relacji o ppor. J. Bołbocie kpt. Markiewicz: „Ppor. Bołbot trzyma się bohatersko (19 września — Cz. G.). Pododcinek jego, chociaż opanowany przez npla z zewnątrz dzięki umiejętności walki i woli walki uniemożliwia nplowi przejście do porządku nad nim i ruszenie w głąb naszego ugrupowania. Patrole npla — co prawda panują już na naszym zapleczu, lecz większość sił jest związana walką nie tylko w Berdusze, ale większa część w Tynnem (...). Ppor. Bołbot jeszcze kilkakrotnie podaje mi grozę swojego położenia. Czuje, że npl «obkłada» jego obiekty materiałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu — w granicach jego widoczności — leży ponad 100 zabitych. Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest jeszcze gorzej niż krytyczna — ma też poczucie, że nie doczeka do wieczora. Zapewnia mnie jednakże, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie wykonywał powierzone mu zadanie. Duch obrońców jest w tej sytuacji tragicznej — wspaniały (...). Najwięcej szkód wyrządzają czołgi. Zmieniają one kolejno swoje stanowiska, podchodzą na najbliższe odległości i prowadzą ogień z działek ppanc. (raczej amunicji ppanc. — Cz. G.) wprost w szczeliny. Oślepiają przez to obsługę, a najczęściej powodują niepowetowane straty. Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Ostatnie minuty przyniosły mu znowu 8 zabitych oraz 1 ckm zniszczony. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Rozumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje mi, że wystarczy jej jedynie na 3-4 godziny walki".
121 Ppor. rez. Jan Bołbot zginął w swym schronie bojowym 19 września, wysadzonym przez sowieckich saperów, a wraz z nim blisko 50 żołnierzy. Za swą bohaterską postawę dopiero w 1989 roku otrzymał srebrny krzyż Virtuti Militari, nadany przez Prezydenta RP na uchodźstwie. Po meldunku kpt. Markiewicza, że wojska sowieckie ostrzeliwują jego schron bojowy, ppłk Sulik wydał rozkaz przerzucenia dwóch działek ppanc. z 2 kompanii oraz wymarszu batalionu piechoty mjr. J. Balcerzaka i dywizjonu artylerii mjr. S. Czernika w kierunku m. Znosicze. Łączność telefoniczna z tą grupą została nawiązana po dotarciu do nieprzyjaciela i pierwszy meldunek był niepocieszający; wskutek mgły jedno z działek ppanc. zajęło stanowisko tuż koło piechoty sowieckiej. Obsługa działka została zaskoczona przez nieprzyjaciela i wycofała się, pozostawiając działko. W tym przypadku mgła ich ocaliła, bowiem strzały sowieckie nie były celne. Do Znosicz podchodził baon mjr. Balcerzaka wraz z artylerią mjr. Czernika. Oto jak wspomina tę walkę pchor. rez. Tadeusz Jaszowski z dywizjonu artylerii: „Ponieważ byłem szefem zwiadu dywizjonu, wyruszyłem na czole kolumny, dla rozpoznania stanowisk ogniowych, punktów obserwacyjnych dla artylerii i rozpoznania ugrupowań nieprzyjacielskich. Miałem ze sobą kaprala podchorążego o nazwisku Różański lub Różycki ze szkoły podchorążych zawodowych artylerii z Torunia, trzyosobowy patrol telefoniczny i dwóch kanonierów jako łączników konnych. Nie miałem mapy, nie znałem nazw miejscowości, jechałem zupełnie po omacku. Po przejechaniu kilku kilometrów na wschód od Sarn (południowy wschód — Cz. G.) znalazłem się na wzgórzu, z którego widać było przestrzeń na 3-4 km, a pod wzgórzem dużą wieś wśród drzew. Kapral podchorąży (Różański, Różycki) powiedział, że weźmie ze sobą jednego kanoniera, zjedzie w dół i dowie się o nazwę wsi oraz zbierze jakieś wiadomości. Rzeczywiście zjechał w dół i po chwili we wsi rozległy się strzały, i zobaczyłem przez lornetkę grupę jeźdźców, która
122 galopem ruszyła w kierunku pola i lasu, a wśród nich kaprala podchorążego. Kanonier, który mu towarzyszył, jak się później okazało — zginął. Był to konny zwiad wojsk sowieckich, który zagarnął naszego podchorążego. Ze wzgórza był dobry wgląd w teren, więc rozwinąłem przewód telefoniczny i na tym wzgórzu urządziłem punkt obserwacyjny. Z lasu zaczęły padać w naszym kierunku strzały z karabinów maszynowych, więc połączyłem się telefonicznie z dowództwem dywizjonu i po pewnym czasie zaczęliśmy ostrzeliwać las widoczny na widnokręgu, skąd padały strzały. Ostrzeliwanie było mało dokładne, gdyż nie miałem mapy i rozkazy były podawane «na wyczucie», ale jednak był skutek, gdyż w lesie zrobił się ruch i mogłem dostrzec przez lornetkę pojazdy mechaniczne, głównie samochody pancerne, które zmieniały stanowiska, przegrupowując się. Po godzinie podszedł do nas batalion piechoty mjr. Balcerzaka, który dwoma kompaniami postanowił zaatakować las. Ogień artylerii został więc przesunięty w głąb. Atak piechoty rzeczywiście wyszedł, ale w ogniu karabinów maszynowych strzelających z lasu załamał się i piechota zaległa na polu, a potem zaczęła się wycofywać. Atak prowadził mjr Balcerzak, a towarzyszył mu mjr Czernik i pchor. Budzyński, które to osoby widziałem przez lornetkę ze swego punktu obserwacyjnego na wzgórzu. Po wycofaniu się naszej piechoty dalej trwało ostrzeliwanie lasu pociskami artyleryjskimi a piechota zgrupowana pod wzgórzem prowadziła ogień karabinowy. Taka sytuacja trwała gdzieś do godz. 15.00. Ponieważ wyruszyliśmy z Sarn na wschód z rana, gdzieś około godziny 6 rano, cała akcja trwała parę godzin. Otrzymałem wiadomość telefoniczną, że wyjeżdża na spotkanie Armii Czerwonej starosta sarneński wraz z komisarzem policji dla poddania powiatu, zaś nasze wojsko ma się wycofać. Widziałem jak niedaleko mego punktu obserwacyjnego przejechał samochód osobowy, w którym siedział jakiś pan
123 w kapeluszu i widać było czapkę oficera policji, ale czy był to starosta, czy jego zastępca, tego oczywiście nie wiem. Po przejechaniu tego samochodu zaczęliśmy likwidować swoje punkty i wycofywać się do Sarn. Strzały z lasu ciągle padały i było trochę strat, zwłaszcza w czasie ataku piechoty mjr. Balcerzaka przez otwarte pole. Wieczorem opuściliśmy Sarny i marszem konnym, ciągle w towarzystwie piechurów mjr. Balcerzaka, wycofaliśmy się w ogólnym kierunku na zachód”. Relację T. Jaszowskiego potwierdza źródło sowieckie, informując, że 358 ps został zatrzymany w m. Znosicze do godz. 15.00 przez batalion piechoty wzmocniony artylerią. Ogień artyleryjski dywizjonu mjr. Czernika i natarcie baonu mjr. Balcerzaka przyniosło jednak pewne rezultaty. Otóż około godz. 11.00, gdy mgła opadła całkowicie i zaświeciło słońce, a tym samym widoczność była bardzo dobra, do dowództwa pułku zadzwonił kpt. Markiewicz, powiadamiając, że żołnierze sowieccy odstąpili od jego obiektu oraz pospiesznie się wycofują. Cześć schronów bojowych 4 kompanii, które otoczyły pododdziały sowieckie, była znowu wolna, lecz znajdujący się w nich żołnierze byli wyczerpani psychicznie i fizycznie. Około godz. 14.00 ppłk Sulik wydał rozkaz opuszczenia fortyfikacji obsadzonych przez pułk „Sarny”. Czy u podstaw podjęcia tej decyzji legł jakiś nowy rozkaz gen. Orlika-Rückemanna, czy też własna ocena sytuacji ppłk. Sulika — nie wiadomo. Generalnie na odcinku 4 kompanii „Tynne” wojska sowieckie przełamały polską obronę, ale to nie oznaczało wcale zdobycia tych pozycji. Jako odosobnione punkty oporu mogły się jeszcze bronić i broniły przez kilka dni, aż do wyczerpania amunicji bądź wysadzenia obiektów przez sowieckich saperów. Być może ppłk Sulik czuł się zagrożony otoczeniem przez wojska sowieckie, co było całkiem realne, ale nie tak szybko możliwe. Wprawdzie wszystkie jednostki KOP i inne oddziały wojskowe, które znajdowały się na północ od pozycji pułku KOP „Sarny”, wycofywały się
124 na kierunek Morocznej i Kucheckiej Woli (za rzeki Horyń a następnie Styr), ale na tym kierunku nie było odpowiednich sił sowieckich, przynajmniej w dniach 19—22 września, które by mogły zagrozić odcięciem pułkowi KOP „Sarny”. Również na południe od umocnień tego pułku pozostałe dywizje sowieckiej 5 armii nie miały zadania ataku na umocnienia nad Słuczą od zachodu, ale jak najszybszy marsz w kierunku Kowla i Łucka. Takie zadanie mogły otrzymać dywizje drugorzutowe 5 armii, ale te przybyły dopiero za kilka dni. Takiej groźby więc (przynajmniej na razie) pułk „Sarny” mógł się nie obawiać, a wykorzystując baon mjr. Balcerzaka, dyon artylerii mjr. Czernika, przynajmniej część żołnierzy 1 i 2 kompanii (które nie były atakowane) baonu „Sarny” i baon „Rokitno”, wreszcie pociąg pancerny kpt. Rokossowskiego — z powodzeniem można było „zatkać” pęknięcie polskiej obrony w m. Tynne. Obronę by przedłużono przynajmniej o 1-2 dni, ale czy potem istniałaby możliwość dotarcia pułku (dodajmy: resztek pułku) do Zgrupowania KOP gen. Orlika-Rückemanna? Wydaje się to mało prawdopodobne, chociaż możliwe. Trudno więc jednoznacznie negować decyzję ppłk. Sulika podjętą 19 września około godz. 14.00. Być może właściwy tok rozumowania dowódcy pułku oddaje relacja jego podwładnego, dowódcy baonu KOP „Bereźne”, mjr. Antoniego Żurowskiego: „Dnia 19 września około godz. 14.00 zostałem wezwany do ppłk. Sulika na odprawę. Pułkownik wyjaśnił sytuację, mówił szczególnie o poważnym zagrożeniu — mianowicie dążeniu dowództwa sowieckiego do zamknięcia nas w kotle polesko-wołyńskim na zajmowanych przez nas terenach i dlatego też nie było żadnych działań zaczepnych ze strony wroga. Nasz daleki wywiad i rozpoznanie zgodnie stwierdzały, że działań ze strony wroga należy się spodziewać dopiero po przekroczeniu rzeki Horyń. Ponadto, że nawiązano łączność z dowódcą Samodzielnej Grupy Operacyjnej «Polesie» (jeszcze wtedy bez przymiotnika „Samodzielna” — Cz. G.), gen. bryg.
125 Franciszkiem Kleebergiem. Następnie, że wchodzimy w skład Grupy KOP pod dowództwem gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna, dowódcy KOP, który połączy się z nami, prowadząc ze sobą kilka dalej wysuniętych na północ batalionów KOP i innych jednostek zapasowych Wojska Polskiego z terenu Polesia. Połączenie wszystkich oddziałów w grupy miało nastąpić z 19 na 20 września gdzieś w rejonie (m.) Stepań nad Horyniem”. W czasie, gdy trwały walki w rejonie m. Tynne, również na sąsiednim (południowym) odcinku „Tyszyca” obsadzonym przez kompanię forteczną KOP o tej samej nazwie (prawdopodobnie z baonu KOP „Małyńsk” lub samodzielną) pod dowództwem mjr. Lucjana Grotta rozegrała się krótka, aczkolwiek zacięta walka. Relacjonuje cytowany już plut. Józef Strączek: „Około godz. 5.10 (19 września — Cz. G.) powróciła cała placówka i złożyła meldunek, że duży oddział żołnierzy rosyjskich maszeruje w kierunku na m. Wyręby. Przekazałem meldunek oficerowi inspekcyjnemu, po jego przyjęciu, nie czekając na dalsze rozkazy, obserwowałem przedpole i zobaczyłem, że duży oddział rosyjskich żołnierzy maszeruje w odległości około 1200 m w kierunku na Wyręby. Szli jak «stado baranów», w długich płaszczach, na głowie jedni mieli hełmy, inni czapki spiczaste z gwiazdą. Karabiny długie ze szpikulcami — maszerowali jak na ćwiczeniach, nie ubezpieczeni. Wydałem rozkaz otwarcia ognia przez cekaem nr 1, krótką serię, aby sprawdzić skuteczność. Zobaczyłem, jak w kolumnie nastąpiło zamieszanie, ale nie przerwali marszu, gdyż oddziały maszerujące naciskały z tyłu. Wydałem rozkaz dalszego strzelania przez obydwa cekaemy. Skutek był straszny, kłębowisko ludzi i naciskający z tyłu żołnierze, którzy nie zwracając uwagi na leżących, maszerowali dalej. Od kolumny odłączył się mały oddział i zaczął posuwać się w moim kierunku, w przestrzeń «pola całkowitego rażenia»
126 — po dobiegnięciu do jego granicy został on dosłownie skoszony przez cekaemy. W trakcie prowadzenia ognia w pewnej chwili usłyszałem pojedyncze wybuchy artyleryjskie i zobaczyłem na przedpolu dosłownie «jatkę» — to sąsiedni obiekt ogniem na wprost raził oddział rosyjski. Ze względu na wystrzelanie połowy amunicji kazałem przerwać ogień i uzupełnić wodę w chłodnicach. W czasie tej czynności zadzwonił dowódca kompanii, każąc natychmiast przerwać ogień i wycofać się zgodnie z ustaleniami w kierunku stacji kolejowej Małyńsk. Z przedpola dochodziły jęki i wołania rannych. W godzinach wieczornych wymaszerowaliśmy w kierunku m. Stepań”. W godzinach wieczornych 19 września pododdziały pułku KOP „Sarny” opuściły swoje pozycje, wycofując się w kierunku zachodnim. Marsz podjęto w dwóch kolumnach: w kierunku na Rafałówkę baon forteczny „Sarny” i prawdopodobnie baon graniczny „Rokitno”, ubezpieczane prawdopodobnie przez baon piechoty mjr. Balcerzaka i dyon artylerii mjr. Czernika, a od strony Niemowicz przez pociąg pancerny kpt. Rokossowskiego; w kierunku na Stepań baon forteczny „Małyńsk”, kompania forteczna (ckm) „Tyszyca”, baon graniczny „Bereźne”, resztki baonu KOP „Osowiec” mjr. Korpala, część szwadronu kawalerii „Bystrzyce”. Kolumną północną dowodził ppłk Sulik, a południową — ppłk art. w st. spocz. Edward Czerny. „Mieszkający w Sarnach Polacy wylegli na ulicę, którą maszerowaliśmy, byli ogromnie zatroskani, kobiety płakały — relacjonuje Adam Kotuła. Co kilkanaście metrów coraz nowi ludzie mówili: «opuszczacie miasto i zostawiacie nas, co się z nami stanie?» Najgorsze było to, że żadnej nadziei nie można było obiecać, żadnego pocieszenia, że wkrótce wrócimy. Szliśmy milcząc, doskonale rozumiejąc ich rozpacz. (...) Takie pożegnanie nas przez ludność cywilną Sarn było przygnębiające dla mnie, mimo iż nie posiadałem rodziny, a nawet bliższych znajomych. Zdawałem sobie sprawę jak się
127 czują nasi starsi koledzy, zawodowi, którzy zostawili najbliższych”. W czasie, gdy pododdziały pułku „Sarny” maszerowały w kierunku zachodnim, w umocnieniach pozostało jeszcze wielu żołnierzy, szczególnie 4 kompanii kpt. Markiewicza, którzy jeszcze co najmniej trzy dni walczyli z sowieckimi pododdziałami. Ze względu na zerwanie łączności z niektórymi schronami bojowymi, rozkaz o wycofaniu się do nich nie dotarł. Do baonu dołączyło tylko 100-120 żołnierzy wraz ze swoim dowódcą kpt. Markiewiczem w rejonie Kucheckiej Woli. Trudno oszacować straty pułku KOP „Sarny” w walkach nad Słuczą. Największe poniosła 4 kompania z baonu fortecznego „Sarny”, ponieważ na broniony przez nią odcinek szło główne natarcie sowieckie. Jeżeli wierzyć relacji kpt. Markiewicza, to poległo 3 oficerów, 226 szeregowych i podoficerów, 39 zostało ciężko rannych, 301 zaginionych (większość w niewoli), w tym 7 oficerów, których rozstrzelano obok min cerkwi w m. Tynne. O jednym z takich przypadków relacjonuje wspomniany już wcześniej kpr. Mieczysław Kalicki: „Załoga fortu wzięta do niewoli była prowadzona przez ocalały most na Słuczy (być może był to most przerzucony przez kanał — Cz. G.). Na moście stali żołnierze sowieccy po obu jego stronach i w pewnym momencie kilku z nich strzeliło do jeńców zabijając trzech. Stojący na końcu mostu oficer sowiecki podbiegł do strzelających i zabronił dalszego zabijania. Po przejściu mostu jeńców doprowadzono do grupy oficerów sowieckich stojących przy forcie po drugiej stronie rzeki, który prawdopodobnie załoga poddała poprzedniego dnia. Z grupy jeńców zabrano ppor. (rez. Stanisława) Maciąga i po krótkiej rozmowie jeden z oficerów wyjął rewolwer i strzelił podporucznikowi w głowę”. 60 Dywizja Strzelecka jeszcze do 25 września oczyszczała umocnienia polskie z resztek obrońców, wysadzała schrony
128 bojowe i wywoziła z nich sprzęt. Według obliczeń sowieckich straty dywizji wyniosły 17 zabitych i 66 rannych. Charakterystyka walk prowadzonych przez 60 DS wypada dla Polaków korzystnie. Według źródła sowieckiego „przedni skraj umocnień opasany kanałem o szerokości 15 m i napełniony wodą. Na dnie kanału zapory z drutu i miejsca zaminowane. Za kanałem na całej długości Rejonu Umocnionego rozmieszczone betonowe schrony bojowe i punkty ogniowe. Załoga betonowego schronu bojowego 7-10 ludzi, były jednak schrony tego typu z załogą do 70 ludzi. Wszystkie betonowe schrony bojowe i punkty ogniowe stawiały opór. Prowadząc zdecydowane działania, 60 Dywizja Strzelecka część załóg betonowych schronów bojowych wzięła do niewoli, a część schronów została zablokowana i wysadzona przy pomocy kruszących materiałów wybuchowych. Schrony były wyposażone w nowy sprzęt i uzbrojenie”. Dziwi zatem tak mała liczba strat osobowych dywizji. Czyżby były zaniżone? Wszystko na to wskazuje.
PRZEZ BEZDROŻA POLESIA
Jeszcze 18 września dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann, zdając sobie sprawę, że będzie zmuszony do opuszczenia pozycji obronnych wzdłuż granicy i na jej bezpośrednim zapleczu wydał zarządzenie regulujące kierunki dalszych działań jednostek KOP, z którymi posiadał łączność: — Brygada KOP „Polesie” — kierunek Sienkiewicze-Łuniniec-Mosty Wolanskie-Płotnica-Pohost Zarzeczny; — baon KOP ,,Dawidgródek” i dowództwo KOP — kierunek Stolin-Moroczna; — pułk KOP „Sarny” — kierunek Sarny-Perykale-Kuchecka Wola. Ppłk Sulik do kierunku marszu swojego pułku dobę później wniósł uzasadnioną poprawkę, pozwalającą osiągnąć miejsce koncentracji dwoma kolumnami: północną i południową. Kolumna południowa niezależnie od skrócenia drogi do rejonu koncentracji, miała jednocześnie osłaniać kolumnę główną pułku przed „niespodziankami” ze strony głównego zgrupowania uderzeniowego 5 armii. Ani dowództwo KOP, ani ppłk Sulik nie wiedzieli, że na południowym skrzydle taka osłona powstała samorzutnie w postaci 3 pp KOP i 135 pp rez. Realizacja kierunków działania miała nastąpić na rozkaz gen. Rückemanna.
130 18 września z Dawidgródka do Stolina dowódca KOP przeniósł swoje stanowisko dowodzenia, likwidując jednocześnie defetystyczne nastroje wśród władz tego powiatu, polecając między innymi, aby posterunki policji wycofały się nie wcześniej niż pododdziały KOP (starosta ściągnął policję z całego powiatu do miasteczka już 17 września). Gen. Orlik-Rückemann, zdając sobie sprawę, że wcześniej czy później pozycje obronne poszczególnych baonow (nawet te ufortyfikowane) zostaną przełamane lub otoczone bez możliwości uratowania żołnierzy, już 18 września rozważał koncepcję koncentracji pododdziałów KOP, z którymi miał łączność, i obsadzenia nowej linii obronnej opartej o rzekę Styr, na której było rozwinięte zgrupowanie przeciwpancerne pod dowództwem gen. bryg. Piotra Skuratowicza. Dowódca KOP nie wiedział o tym, że w tym czasie gen. Skuratowicz otrzymał rozkaz rozwiązania zgrupowania i dołączenia do grupy Ministerstwa Spraw Wojskowych w Stanisławowie. Generał nie dotarł tam, dostał się bowiem do niewoli sowieckiej i zginął w Charkowie. Jako rejony koncentracji sił KOP wyznaczono: — dla brygady „Polesie” Pohost Zarzeczny-Moroczna; — dla pułku „Sarny” Perykale-Kuchecka Wola. Pomimo pewnych wątpliwości, gen. Orlik-Rückemann swoją koncepcję zamierzał realizować dopiero po wyczerpaniu się możliwości obrony na zajmowanych pozycjach. Częściowo sytuacja taka zaistniała już 19 września, gdy prawie wszystkie będące w zasięgu łączności pododdziały KOP zaczęto spychać z dotychczasowych pozycji obronnych lub opuszczały je same z obawy przed zagrożeniem odcięcia przez silne jednostki przeciwnika, który na południowym skrzydle ugrupowania KOP sforsował rzekę Horyń i zajął Łuck, a na północy zbliżał się do Pińska. Gwoli ścisłości należy odnotować, że baony „Kleck”, „Ludwikowo”, „Sienkiewicze” maszerujące już od 17-18 września w kierunku przyszłej koncentracji były naciskane z północy i wschodu przez jednostki sowieckie.
131 Jedynie pułk „Sarny” swoimi baonami trwał jeszcze na pozycjach, z coraz większym wysiłkiem odpierając zmasowane ataki nieprzyjaciela w rejonie m. Tynne. Rankiem 19 września gen. Orlik-Rückemann zmuszony był przenieść swoją kwaterę do Morocznej, kilkanaście kilometrów za Styrem. Tego dnia spotkał się również z dowódcą Grupy Operacyjnej „Polesie”, której stanowisko dowodzenia znajdowało się w niedalekim Lubieszowie. Generał Kleeberg poinformował dowódcę KOP o zamiarze przemieszczenia sił swego związku taktyczno-operacyjnego w kierunku na Kowel-Łuck. Wobec silnego nacisku na jego zgrupowanie niemieckich jednostek z XIX Korpusu Pancernego gen. Guderiana oraz podchodzenia jednostek sowieckich gen. Kleeberg nie zgodził się na propozycję gen. Orlika-Rückemanna, aby zaczekać dwa dni na koncentrację jednostek KOP (która według jego przewidywań miała się zakończyć 22 września na zachodnim brzegu Styru), by wspólnie realizować dyrektywy Naczelnego Wodza przebijania się w kierunku Rumunii bądź Węgier. Według oceny gen. Kleeberga taka zwłoka groziłaby okrążeniem bądź unicestwieniem przynajmniej części jego jednostek. Zaproponował wiec gen. Orlikowi-Rückemannowi, aby w miarę możliwości przyspieszył koncentrację jednostek KOP i połączył się z nim nie później niż 28 września pod Kowlem. Plan ten, chociaż bez entuzjazmu, został przyjęty przez dowódcę Korpusu Ochrony Pogranicza. Tego też dnia w godzinach popołudniowych i wieczornych swoje pozycje obronne opuściły pododdziały pułku KOP „Sarny” jako jedne z ostatnich na granicy wschodniej. Zanim doszło do planowanej koncentracji, jednostki KOP prowadziły walki na drogach swojego przemarszu. Jak napisał Janusz Pomorski w swej książce o KOP-ie: „18 września baon KOP „Kleck” (...) i baon KOP „Ludwikowo” (...), naciskane przez nieprzyjaciela, wycofały się w kierunku na Hancewicze. Następnego dnia załadowały się na ostatni pociąg odjeżdżający z Hancewicz do Lunińca.
132 Tabory wysłano marszem pieszym. Dowództwo nad baonami objął ppłk Jacek Jura. W nocy z 19 na 20 września połączone baony przejechały pociągiem towarowym most na Prypeci i we wczesnych godzinach rannych stoczyły walkę pod m. Osowa. W dalszym odwrocie obydwa baony, liczące łącznie pięć kompanii i posiadające tylko 7 ckm i jedną kuchnię połową (tabory zagarnęły oddziały sowieckie), przeszły w rejon m. Wiczówka, gdzie spalono most na rz. Stuble. Mimo wyczerpania marszami, wśród żołnierzy panował dobry nastrój. Późnym wieczorem 20 września osiągnięto m. Serniki, następnego dnia Mutwicę, a 22 września Chrapin. Baon KOP „Dawidgródek” 18 września utrzymał w walkach swoje pozycje, natomiast rankiem 19 września, zaatakowany przez nieprzyjaciela w sile co najmniej baonu piechoty wspartego czołgami, wycofał się z Dawidgródka na Stolin, organizując tam czasową obronę. Rano 20 września przeszedł Styr pod m. Stare Konie. Baon był bardzo słabo uzbrojony — posiadał jedynie 4 ckm, a ponad 20 żołnierzy w ogóle było bez broni. Dołączyła do niego grupa Policji Państwowej z pow. stolińskiego. Przez Mutwicę i Moroczną baon dotarł 22 września do m. Kuchcze. Dowódca brygady KOP „Polesie”, płk dypl. Różycki-Kołodziejczyk, nie mogąc przeprawić wszystkich oddziałów przez most kolejowy na Prypeci w Mostach Wolańskich, skierował część taborów na Pińsk. Zostały one zagarnięte przez Armię Czerwoną. (...) Po dwóch dniach walk granicznych i pięciu dniach wycofywania się oraz walk opóźniających, sytuacja poszczególnych baonów przedstawiała się następująco: a) baon „Kleck” wraz z komp. (odwodową — Cz. G.) „Łużki” z Pułku KOP „Głębokie”, miał za sobą ok. 200 km marszu pieszego i ok. 50 km jazdy leśną kolejką, walki pod Kleckiem i Osową. Zapasy własne skończone, brak chleba, prawie bez taboru — całkowicie uzależniony od dostaw z Brygady KOP „Polesie”;
133 b) baon KOP „Ludwikowo” przemierzył ok. 200 km (częściowo koleją) stoczył walki nad granicą i pod Osową. Mocno rozbity, a pod względem zaopatrzenia i wyżywienia w jeszcze gorszej sytuacji niż baon „Kleck”; c) baon KOP „Sienkiewicze” miał za sobą drogę ok. 180 km. Toczył walki nad granicą, gdzie utracił połowę 2 komp.; bronił pozycji opóźniającej w rejonie Łachwy i częścią sił walczył pod Osową. Utracił część taborów wysłanych w kierunku Pińska; d) baon KOP „Dawidgródek” przeszedł ok. 180 km, walczył w rejonie Dawidgródka, odczuwał brak chleba. (...) Z Policji Państwowej, Straży Leśnej i nieuzbrojonych żołnierzy zorganizowano przy dowództwie KOP baon sztabowy, nad którym dowództwo objął mjr żand. Szymon Mayblum. Zorganizowano również baon saperów”. „Po opuszczeniu miasta Sarny, wkrótce weszliśmy w las, przez który prowadziła droga na zachód, uciążliwa, piaszczysta przez cały jedenastodniowy marsz — relacjonuje A. Kotuła. (...) Po wyjściu z Sarn maszerowaliśmy całą noc i 20 września po południu przeprawiliśmy się przez rzekę Horyń, w pobliżu małej wsi — przeważnie brodem, częściowo małym promem. (...) Cały czas szedł na przedzie ppłk Sulik z przewodnikiem, tj. miejscowym, starszym już wieśniakiem, ubranym w strój Poleszuków, czyli szarą, długą kapotę i samodziałowe spodnie. Po kilkunastu kilometrach przewodnika zmieniano. Wieśniacy niechętnie godzili się na uczestniczenie w marszu z nami i przewodnictwo. Widziałem jak kilku przyprowadzono do podpułkownika i pytani o drogę przez las odpowiadali ciągle «nie znaju». Dopiero po pewnym czasie jeden zdecydował się wskazywać drogę. 20, 21 i 22 września niebo było zachmurzone, wiec marsz trwał dniem i nocą z krótkimi przerwami na odpoczynek i nakarmienie koni, które już drugiego dnia zaczęły słabnąć. Żywiliśmy się konserwami (przeważnie zrazami z kaszą
134 gryczaną), sucharami, kawą gotowaną w kotłach, bo kuchni polowych baon (forteczny „Sarny” — Cz. G.) nie posiadał. 22 września w godzinach rannych pomaszerowaliśmy do Woli Kucheckiej. Poprzedniego dnia przeprawiliśmy się przez Styr, chyba promem, bo mostu żadnego nie widziałem. (...) Podczas pierwszych dwóch dni marszu po bezdrożach Polesia rezerwiści (jeszcze niezbyt zmęczeni) na odpoczynkowych postojach obiecywali sobie, że po wojnie przyjadą w te strony z rodzinami, by pokazać im w jakich trudnych warunkach się cofaliśmy. (...) Jednak w miarę przedłużania się marszu i zmęczenia, na komendy postoju żołnierze padali na ziemię i zasypiali. Część na komendy «marsz» wstawało na pół śpiąc i szło dalej. Wielu zasypiało tak mocno, że obudzić ich nie było można. Pamiętam jak jednej nocy przechodziliśmy koło 1 kompanii i jej szef, st. sierż. Bułaś, kijem budził żołnierzy, gdyż nie reagowali na głośne wołania i klapsy po twarzy. Były przypadki najechania wozów na śpiących. (...) Prawdopodobnie zmęczenie było przyczyną tragedii kompanii policyjnej wymordowanej przez Ukraińców. Zmęczeni zasnęli i we śnie zostali wymordowani. Ciała ich, przykryte w lesie gałęziami, znalazła maszerująca później tą drogą jedna z naszych grup”. W niezmiernie trudnych warunkach pododdziały KOP koncentrowały się w nakazanym terminie na zachodnim brzegu rzeki Styr. Większość jednostek znajdujących się pod bezpośrednimi rozkazami gen. Orlika-Rückemanna ześrodkowała się w rejonie Kuchecka Wola-Kuchcze-Chrapin-Moroczna wśród lasów i podmokłych terenów dorzecza Styru, Stochodu i Prypeci. Jedynie południowa kolumna pułku „Sarny” pod dowództwem ppłk. Czernego, nie mając od 19 września łączności z gen. Orlikiem-Rückemannem, znalazła się w rejonie Rafałówki, skąd nawiązano łączność z dowódcą KOP, który 22 września przeniósł swoje stanowisko dowodzenia do m. Siedliszcze, co wyraźnie sugeruje przyjęty kierunek wycofywania się Grupy w kierunku na Kowel.
135 General Orlik-Rückemann jeszcze nie wiedział, że Kowel został 21 września częściowo zajęty przez oddział wydzielony 61 pułku strzeleckiego 45 Dywizji Strzeleckiej z 15 KS armii FU. Jak już wspomniano, koncentracja jednostek KOP nie odbywała się bez przeszkód. Każdy z batalionów, aby osiągnąć rejon koncentracji, musiał stoczyć liczne potyczki i walki z nacierającymi oddziałami wojsk sowieckich bądź silnymi grupami dywersyjno-sabotażowymi. Wymienione już baony „Kleck", „Ludwikowo” i częściowo „Sienkiewicze” rankiem 20 września przyjęły pod Osową walkę z nacierającymi pododdziałami 205 pułku strzeleckiego 52 DS z 23 SKS FB, posiadającymi wsparcie wozów pancernych, i odrzuciły wojska przeciwnika w kierunku na m. Duboj, otwierając sobie drogę dalszego marszu. Baon „Bereźne”. idący w straży przedniej południowej kolumny pułku KOP „Sarny”, który według mjr. Żurowskiego liczył blisko 900 żołnierzy, musiał siłą otworzyć sobie i idącym za nim pododdziałom drogę przez ryglowany ogniem kilku cekaemów most na rzece Horyń w Stepaniu. Straty były po obu stronach, lecz znacznie większe poniósł wróg. Przed sądem potowym osądzono około 70 ludzi, którym udowodniono przynależność do grupy terrorystycznej. Oczyszczenie miasteczka z dywersantów trwało kilka godzin. Uratowano rozbrojonych policjantów z miejscowego posterunku, którzy zasilili odbudowywaną 4 kompanię tego batalionu, oraz wielu uchodźców z centralnych rejonów Polski, którzy w Stepaniu szukali spokoju. Również w Rafałówce południowa kolumna była silnie ostrzeliwana przez grupy terrorystyczno-dywersyjne, rozwijając do ich zniszczenia plutony wzmocnione ciężką bronią maszynową. Coraz aktywniejsze stawało się lotnictwo nieprzyjaciela, bombardując i ostrzeliwując z broni pokładowej zauważone jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza. Na przykład 24 wrze-
136 śnia na skutek ataków lotnictwa sowieckiego częściowo zniszczono lub rozproszono w rejonie miasteczka Gródek koło Maniewicz pododdziały 135 pułku piechoty rez., dowodzonego przez ppłk. Tadeusza Tabaczyńskiego, byłego komendanta Centralnej Szkoły Podoficerów KOP w Osowcu. Oto jak to wydarzenie zapamiętał kpt. Jan Konopka, dowódca 3 baonu tego pułku: „Pułk doszedł 24 września koło południa w rejon Maniewicz. I baon zatrzymał się w lesie koło m. Gródek (zdaje się sześć kilometrów od Maniewicz), II baon w m. Gródek, a III baon (przeszedłszy m. Gródek) znalazł się na otwartej równinie w marszu do folwarku Głębokie, gdzie miał spożyć obiad. W momencie tym nastąpił niesłychanie silny nalot lotniczy na pozbawione wszelkiej osłony II i III baony. Grupa około czterdziestu samolotów bombowych przez pół godziny bezkarnie bombardowała i ostrzeliwała na postoju II baon i będący w jego sąsiedztwie w kolumnie marszowej i otwartym terenie III baon. Baony II i III zostały rozbite, ponosząc bardzo duże straty w ludziach i taborze, w którym wybito prawie wszystkie konie. Do godz. 24.00 baony przeorganizowywały się w lesie w rejonie folwarku Głębokie oraz zbierały rannych. Do punktu opatrunkowego III baonu w Głębokiem zniesiono ponad stu trzydziestu rannych i pod opieką lekarzy pozostawiono nadchodzącym oddziałom sowieckim". Jeszcze jeden silny oddział KOP znajdował się w niewielkiej odległości od południowego skrzydła jednostek dowodzonych przez gen. Orlika-Rückemanna, a mianowicie wspomniany już wcześniej 3 pułk piechoty, sformowany w toku mobilizacji alarmowej i przeznaczony początkowo do dozorowania Puszczy Augustowskiej. Prawdopodobnie 13 września załadowany do transportów kolejowych ruszył przez Baranowicze, Łuniniec, Sarny, Kostopol na przedmoście rumuńskie zgodnie z decyzją Naczelnego Wodza. 17 września wobec wkroczenia Armii Czerwonej pułk nie udał się dalej, lecz miedzy Kos-
137 topolem a Równem skoncentrował się w rejonie miasteczka Dereźne. Trudno teraz wyjaśnić, dlaczego płk Zajączkowski nie zameldował się u przełożonego ani dlaczego gen. Orlik-Rückemann nie nawiązał łączności z podwładnym. Pułk samodzielnie ruszył w kierunku Bugu przez Kołki, gdzie znalazł się 20 września, przywitany ogniem przez ukraińskich nacjonalistów. Po ich wyparciu i przeprawieniu się przez Styr pułk kontynuował marsz, nie wiedząc, że w tym czasie zaledwie 30 km na północ, w rejonie Rafałówki, znajduje się zgrupowanie kolumny południowej pułku KOP „Sarny”, do którego mógł z powodzeniem dołączyć. W czasie marszu w kierunku Kowla w rejonie wsi Borowicze 21 września doszło do walki z oddziałami 87 Dywizji Strzeleckiej kombriga Matykina. Szczególnie w walkę zostało zaangażowane prawe skrzydło dywizji: 16 pułk strzelecki, 43 dywizyjny batalion rozpoznawczy i 71 dywizjon artylerii przeciwpancernej. Ze strony polskiej w walce był zaangażowany cały pułk oraz dywizjon artylerii mjr. Jana Walaska z 32 pułku artylerii lekkiej. Walka z różnym natężeniem trwała do późnych godzin nocnych, przenosząc się z rejonu wsi Borowicze do rejonów wsi: Nawóz i Hruziatyń. Tego dnia batalion rozpoznawczy 87 DS stracił dwa czołgi oraz wielu zabitych i rannych. Również 16 ps poniósł dotkliwe straty. W sumie zginęło 94 czerwonoarmistów i oficerów, 131 zostało rannych, 75 uznano za zaginionych. W kompanii zmechanizowanej 43 batalionu rozpoznawczego na 40 ludzi ocalało tylko 11. Jednak pułk Zajączkowskiego został zmuszony do odwrotu i wycofał się w kierunku m. Kołki. Przeciwnik nie rezygnował, prowadząc następnego dnia ciągłe działania zaczepne. Strona sowiecka przyznaje się do straty 4 czołgów z 87 DS oraz 56 zabitych i 84 rannych z 16 ps. Tak duże straty zostały spowodowane m.in. tym, że wezwane na pomoc lotnictwo przybyło z 11-godzinnym opóźnieniem. Do ostatnich walk doszło w rejonie wsi Janówka, gdzie pułk usiłował uchwycić przeprawy przez rzekę Stochód.
138 Sowieci podciągnęli artylerię, czołgi i włączyli do walki lotnictwo. Wobec przygniatającej przewagi wroga płk Zajączkowski, aby uniknąć masakry żołnierzy swego pułku, wynegocjował 23 września honorowe warunki poddania się, które przez Sowietów zostały dotrzymane tylko częściowo. Wbrew ustaleniom, wszystkich oficerów i podoficerów zawodowych zatrzymano jako jeńców. Pułkownik Zajączkowski, jakby przeczuwając takie postępowanie przeciwnika, próbował ratować się, opuszczając pułk w mundurze podoficerskim. Został jednak ujęty, nie ocalił życia, a wśród oficerów pułku postępek ten zostawił pewien niesmak. Działania 3 pułku piechoty KOP, mimo że nie skoordynowane z poczynaniami organizującej się Grupy gen. Orlika-Rückemanna, przyniosły temu ostatniemu korzyści w postaci zabezpieczenia koncentracji na jego południowym skrzydle i być może zadecydowały o jej powodzeniu i dalszym marszu tych sił KOP w kierunku zachodnim. 22 września na stacji kolejowej Powórsk koło Kowla zakończył swój „żywot” pociąg pancerny nr 51 kpt. Zdzisława Rokossowskiego, który dotąd tak dzielnie wspierał i osłaniał pułk KOP „Sarny”. Osłaniając 21 września przeprawę oddziałów KOP przez rzekę Horyń w rejonie stacji kolejowej Antonówka, pod wieczór pociąg odjechał w stronę Kowla, lecz utknął w pobliżu stacji kolejowej Powórsk na zatarasowanej jednotorowej linii. Następnego dnia (22 września) około godz. 8.00 natknął się na niego 1 batalion 61 pułku strzeleckiego 45 DS, który został „przywitany” ogniem artylerii pociągu pancernego. Wezwano na pomoc lotnictwo, które, wobec braku możliwości wykonania manewru przez pociąg pancerny, dokonało jego zniszczenia. Kpt. Rokossowski wraz z ocalałymi żołnierzami dołączył do Grupy gen. Orlika-Rückemanna. 21 września zgodnie z rozkazem dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna nastąpiło ześrodkowanie oddziałów KOP i jednostek Wojska Polskiego, które agresja sowiecka zastała na obszarze Polesia i północnego
139 Wołynia. Powstała improwizowana Grupa KOP, w skład której wchodziły: I. Dowództwo — gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann — dowódca; — płk dypl. Ludwik Bittner — zastępca dowódcy; — mjr dypl. Lucjan Gawroński — szef sztabu; — płk dr med. Władysław Markiewicz — szef służby sanitarnej. II. Oddziały i pododdziały 1) batalion sztabowy — dowódca: mjr Szymon Mayblum: 2) batalion KOP „Kleck” z pułku „Baranowicze” („Snów”) dowódca: kpt. Stanisław Zwojszczyk; przy tym batalionie był dowódca pułku „Baranowicze” ppłk Jacek Jura; 3) Brygada KOP „Polesie” — dowódca: płk dypl. Tadeusz Różycki-Kołodziejczyk, z batalionami granicznymi: — „Ludwikowo” — dowódca: kpt. Andrzej Szumliński; — „Sienkiewicze” — dowódca: ppłk Jan Dyszkiewicz; — „Dawidgródek” — dowódca: mjr Jacek Tomaszewski (wraz z odtworzoną kompanią saperów „Stolin”) 4) batalion marynarzy Pińskiej Flotylli Wojennej — dowódca: kpt. Artylerii Bogusław Rutyński; 5) pułk KOP „Sarny” — dowódca: ppłk Nikodem Sulik, z batalionami: — forteczny „Sarny” — dowódca: mjr Bronisław Brzozowski; — forteczny „Małyńsk” — dowódca: mjr Piotr Frankowski; — graniczny „Rokitno” — dowódca: mjr Jan Wojciechowski; — graniczny „Bereźne” — dowódca: mjr Antoni Żurowski; — szwadron kawalerii „Bystrzyce” — dowódca: rtm. Wiktor Jakubowski; 6) batalion marszowy 76 pp — dowódca: mjr Józef Balcerzak; 7) kompania Przysposobienia Wojskowego „Sarny” — dowódca: kpt. Władysław Matelski;
140 8) kompania artylerzystów — dowódca: kpt. Rudolf Schreiber; 9) improwizowany oddział z GO „Grodno” — dowódca: ppłk art. w st. spocz. Edward Czerny; 10) batalion forteczny „Osowiec” — dowódca: mjr Antoni Korpal; 11) kompania forteczna „Tyszyca” — dowódca: mjr Lucjan Grott; 12) improwizowany dywizjon artylerii (bateria dział 75 mm i bateria 100 mm haubic) — dowódca: mjr w st. spocz. Stefan Czernik; 13) załoga pociągu pancernego nr 51 — dowódca: kpt. br. panc. Zdzisław Rokossowski; (dołączyła 23 września); 14) załoga pociągu pancernego nr 54 — dowódca: kpt. br. panc. Józef Kulesza; 15) batalion saperów — dowódca: mjr Marian Czeżowski. Ponadto do pododdziałów improwizowanej Grupy KOP byli włączeni policjanci, osadnicy wojskowi, służba leśna i ochotnicy spośród ludności polskiej. Po ześrodkowaniu Grupa liczyła około 8700 żołnierzy, w tym około 300 oficerów. Po pięciu dniach walk stan jednostek KOP nie przedstawiał się najlepiej. Żołnierze byli niewyspani, wyczerpani i niedożywieni (brak kuchni polowych), odczuwali również brak amunicji i taborów, które niejednokrotnie kierowane innymi (lepszymi) drogami padały ofiarą czołówek jednostek sowieckich lub wrogo nastawionych mieszkańców miejscowości ukraińskich. Zdarzało się również, że pomimo ponoszonych strat niektóre jednostki wzmacniały się liczebnie. Dołączały bowiem do nich miedzy innymi załogi posterunków policyjnych, pododdziały spływających na południe bądź znajdujących się na terenie Polesia jednostek rezerwowych Wojska Polskiego czy junaków z Przysposobienia Wojskowego. „Dnia 20 września garnizon Pińsk — napisał gen. Orlik-Rückemann — a właściwie stacja zborna z małym oddziałem
141 marynarzy pod dowództwem komandora Morgensterna, opuszcza Pińsk i przechodzi na południowy brzeg Prypeci, wysadzając i paląc za sobą mosty. Pińsk zajmują bolszewicy. Komandor Morgenstern maszeruje przez Newel do Morocznej, gdzie 21 września melduje się u mnie. Pułkownik Bittner z mojego rozkazu robi przegląd stacji zbornej i rozdziela wszystkich nadających się do służby pomiędzy oddziały grupy KOP-u. Wraca również z Pińska ekipa oficerów i żandarmów, która eskortowała ewakuacje rodzin i przywozi trochę materiałów pędnych uratowanych z Pińska”. Wobec zajęcia Kowla przez jednostki Armii Czerwonej plany obydwu generałów (Kleeberga i Rückemanna) musiały ulec zmianie. Zamiast wycofywać się na Kowel postanowiono przemieszczać się w kierunku zachodnim, nie precyzując bliżej planu dalszego działania. Baony gen. Orlika-Rückemanna pozostawały nadal w oderwaniu od jednostek gen. Kleeberga. Luka pomiędzy nimi wynosiła niekiedy do 70 km. W nocy z 22 na 23 września gen. Orlik-Rückemann wydał pisemne rozkazy, które zmieniały kierunek marszu na Włodawę, ustalały jednocześnie trzy osie marszu dla większych jednostek bądź zgrupowań KOP: 1) osią północną na Lubieszów-Wydertę miała maszerować brygada „Polesie”, osłaniając od północy grupę KOP. Kierunek ten nie był zbyt mocno zagrożony przez wojaka sowieckie; 2) osią środkową na Uhrynicze-Jeziorko miał maszerować pułk „Sarny”; 3) osią południową, przybierając kierunek północno-zachodni, na Maniewicze-Rudkę-Hutę, miało posuwać się zgrupowanie „Małyńsk” ppłk. Edwarda Czernego, zabezpieczając od południa możliwość wdarcia się wojsk sowieckich. Planowano, że cała Grupa KOP zbierze się w okolicach Kamienia Koszyrskiego najpóźniej 25 września i wszystkimi siłami podąży w kierunku Włodawy. 23 i 24 września maszerujące oddziały KOP nie napotykały oporu jednostek nieprzyjaciela ani nie były przez niego
142 atakowane. Miał na to wpływ zapewne i teren (przewaga lasów, liczne bagniste dolinki rzeczek i strumyków, rzadka i uciążliwa sieć dróg), a także trudności zaopatrzeniowe wojsk Armii Czerwonej, głównie w paliwo do czołgów i innych pojazdów, którego w tych dniach zaczęło coraz bardziej brakować. Nasiliła się za to działalność sowieckiego lotnictwa, które eskadrami 24 września atakowało jednostki KOP, między innymi pod Derewkiem (Derewnem), Pniewnem i Gródkiem. O jednej z takich akcji lotnictwa sowieckiego wspomina mjr Żurowski: ,Jeden z samolotów wroga, widocznie rozpoznawczy, wyraźnie kieruje się w stronę postoju batalionu („Bereźne” — Cz. G.). Wykonując niewielkie koła, zbliża się coraz bardziej, widocznie coś zauważył. Zachowujemy się cicho, na razie nie strzelamy. Słońce stało już wysoko, kiedy samolot, coś zauważywszy, nurkuje wprost na stanowisko armatki ppanc., zaczyna strzelać z broni pokładowej. Nalot, skręt z poderwaniem samolotu do góry i znów nalot. Zauważywszy cel, pilot chce dobrze wykonać swoje zadanie. Przy nalocie tak «dusi» maszynę, że zniża się prawie do kilkunastu metrów nad ziemią, nadlatując nad skraj zarośli, w których na stanowisku ogniowym jest armatka ppanc. (37 mm — Cz. G.). Może jej jednak nie zauważył w krzakach, a może jest zbyt pewny siebie, że zniszczy obsługę ogniem swoich cekaemów. A co robi obsługa armatki? Zachowuje spokój, celowniczy przytula się mocniej do zamka i patrzy w przeziernik (kątomierz). Nagle celowniczy wykonuje szybki ruch pokrętłem. Lufa armatki prawie dochodzi do maksymalnego kąta podniesienia. Pionowa linia krzyża w lunetce (kątomierzu) jest na silniku samolotu. Jeszcze minimalna poprawka i... skurcz ręki na spuście. Huk na ziemi i błysk w powietrzu! Z furkotem i gwizdem spadają na ziemię kawałki tego, co jeszcze przed chwilą było samolotem". Był to pierwszy, jeśli nie jedyny, w całej wojnie przypadek zestrzelenia samolotu przez armatkę przeciwpancerną. Dzia-
143 łonowy i celowniczy zostali przedstawieni do odznaczenia Krzyżem Walecznych. Pod Pniewnem samoloty sowieckie zaatakowały około godziny 8.00 miedzy innymi baon KOP „Sarny”, powodując straty w ludziach i koniach. Kilka razy zawracały, zrzucając bomby i prowadząc ogień z broni pokładowej. Ustawione do prowadzenia ognia przeciwko samolotom, karabiny maszynowe baonu milczały. Natomiast pojedyncze strzały z żołnierskich karabinów nic samolotom nie mogły zrobić. Po kilku nalotach samoloty sowieckie zawróciły i poleciały w rejon wsi Derewna (około 5 km od Pniewna), gdzie wykryły jedną z kolumn brygady KOP „Polesie”. Było około godz. 10.00, gdy przy całkiem biernej obronie przeciwlotniczej rozpoczęły bombardowanie. Zginęło 13 żołnierzy, około 20 było rannych. Po południu jeszcze raz nadleciały nad Pniewno trzy samoloty sowieckie. Leciały na dosyć znacznej wysokości (ok. 1000 m) i raczej nie miały zamiaru zniżać się i ostrzeliwać, a raczej zbadać kierunek dalszego marszu oddziałów polskich. Tym razem jednak polskie karabiny maszynowe otworzyły ogień, powodując uszkodzenie jednego samolotu, który wkrótce runął na las. Włodzimierz Marszałek, żołnierz północnej kolumny Grupy KOP tak wspomina jeden z sowieckich nalotów: „Rankiem 24 września maszerowaliśmy leśną drogą. Przez konary drzew prażyło słońce. Byliśmy już parę godzin w marszu. Głodni i spragnieni. Nogi z trudem wydobywałem z piasku. Wyszliśmy na odsłoniętą przestrzeń, wielką polanę. Nagle usłyszałem huk motorów i zza lasu nadleciały wrogie sowieckie samoloty. Na drodze między leśnymi masywami rozpętało się istne piekło. Kolumna rozpadła się. Ludzie uciekali do lasu. Konie poniosły. Przewracały się furmanki. Wpadłem do rowu. Widziałem, jak padają rażeni pociskami ludzie i konie. Hałdy ziemi wylatywały w powietrze. Nasze karabiny ostrzeliwały samoloty. Nie ubywało ich jednak. Wciąż nadlatywały. Zdawało mi się, że to trwa już parę
144 godzin. Nareszcie nalot ustał. Widok potworny. Z naszej kolumny niewiele pozostało. Nozdrza drażnił zapach prochu, swąd spalonego mięsa i mdły zapach krwi. Do wieczora zbieraliśmy rannych i zabitych. Ponad stu zabitych pochowaliśmy na niewielkim cmentarzu koło małej wsi Derewna. Przybyło nam przeszło trzystu rannych. Załadowaliśmy ich na wozy. Dalszy marsz w tych warunkach stał się bardzo niebezpieczny. Będziemy maszerować nocami. Ruszyliśmy o zmroku i maszerowaliśmy do świtu. Kryliśmy się w lesie i odpoczywaliśmy do zmroku. Ubezpieczaliśmy się ze wszystkich stron. Teren, przez który maszerowaliśmy, okazywał nam coraz bardziej swoją wrogość. Nocą z 26 na 27 września przekroczyliśmy szosę i znów zaszyliśmy się w lasach. Od żołnierzy dowiedziałem się, że była to szosa z Kowla do Krymna. Kierunek dalszego naszego marszu — miasteczko Szack. Ataki grup dywersyjnych, band ukraińskich oraz wojsk sowieckich przybierały na sile. Musieliśmy staczać z nimi prawie regularne walki, aby otwierać drogę kolumnie. Byli doskonale uzbrojeni. Mieli broń maszynową, nawet cekaemy. Walka była bezpardonowa. Wiedzieliśmy, że gdy dostaniemy się w ich łapy, to czeka nas śmierć”. Mimo wielu przeszkód jednostki KOP znalazły się rano 25 września w planowanych rejonach. Tutaj gen. Orlik-Ruckemann wydał dalsze rozkazy do marszu oraz dokonał pewnej reorganizacji swych wojsk. Zamiast trzech grup utworzył dwie, wcielając do pułku „Sarny” baon „Małyńsk” (który był jego organicznym batalionem), a zatrzymując pod swoim osobistym dowództwem dywizjon artylerii mjr. Czernika i szwadron KOP „Bystrzyce”, które będą stanowić namiastkę odwodu Grupy. Ponadto polecił ppłk. Czernemu objęcie dowództwa batalionu sztabowego, złożonego z dwóch kompanii policyjnych i kompanii zbiorczej (w tym ok. 80 uczniów szkoły mechaników lotniczych). W czasie gdy Grupa KOP osiągnęła rejon Kamienia Koszyrskiego, dywizje 15 KS z 5 armii Frontu Ukraińskiego
145 forsowały Bug na kierunku Chełma, a dywizje 23 KS 4 armii Frontu Białoruskiego częścią swoich sił przeprawiły się już przez Bug w rejonie Brześcia n. Bugiem, natomiast 52 DS płk. Russijanowa otrzymała rozkaz ześrodkowania się w rejonie Włodawy i przyłączenia się do 15 KS Frontu Ukraińskiego. SGO „Polesie” gen. Kleeberga również przygotowywała się do forsowania Bugu w rejonie Włodawy. Tak więc Grupa KOP gen. Orlika-Rückemanna została znacznie wyprzedzona przez dywizje sowieckie i wcześniej czy później musiało dojść do bezpośredniego spotkania przeciwników, tym bardziej że sowieckie dowództwo poprzez rozpoznanie lotnicze i działalność grup dywersyjno-rozpoznawczych doskonale znało kierunek marszu Grupy. Grupa KOP w dwóch kolumnach miała do rana 28 września osiągnąć rejon Szacka. Po drodze niszczono mosty, wiadukty, a nawet nawierzchnie szos na przypuszczalnych podejściach jednostek Armii Czerwonej. Nie zawsze jednak to pomagało w opóźnieniu marszu wojsk sowieckich. 26 września w rejonie wsi Borki, położonej nad jeziorem Sircze, doszło do krótkiej, ale intensywnej walki pomiędzy baterią KOP a oddziałem zwiadowczym jednostek Armii Czerwonej. Samochody pancerne tej czołówki dość niefrasobliwie posuwały się polną drogą, przybierając w pewnym momencie boczny szyk liniowy w stosunku do okopanej baterii polskiej. To wystarczyło. Pomimo ponad kilometrowej odległości wystrzelono kilkanaście pocisków i sześć samochodów zostało rozbitych. Część żołnierzy zabito, pozostałych wzięto do niewoli i pozostawiono we wsi, pomimo ich próśb o zabranie się z wojskiem polskim. Bali się miana „zdrajcy" za poddanie się, co groziło surowymi konsekwencjami. Należy przypomnieć, że od 23 września gen. Orlik-Ruckemann nakazał przesuwanie się jednostek głównie nocą, zaś w dzień planowano odpoczynek z pełnym ubezpieczeniem obrony okrężnej.
146 Rejon Szacka Grupa KOP miała osiągnąć dwiema kolumnami, oddalonymi od siebie od 3 do 5 km. W pobliżu Ratna jednak marsz równoległymi kolumnami uległ zakłóceniu ze względu na bagnisty teren, wobec czego oddziały wojska musiały przejść przez miasteczko. Dokonano tego w nocy z 26 na 27 września przy silnym oporze ze strony bojówek terrorystyczno-dywersyjnych, wspartych pododdziałami wojsk regularnych, dysponujących bronią maszynową. Drogę przez Ratno wywalczyły dwa baony KOP: „Bereźne” i „Sarny” (lub „Małyńsk”) wsparte ogniem artyleryjskim dywizjonu mjr. Czernika. W blasku płonących domów i ucichającej walki odbywał się przemarsz żołnierzy gen. Orlika-Rückemanna. Straty po obu stronach były dość znaczne. Ppor. rez. Wacław Mianowski dowódca plutonu 4 kompanii baonu „Bereźne” relacjonuje jeden z epizodów tej walki: „Podeszliśmy na wzrokową odległość pod Ratno. Penetrujemy z dala, nic, cisza, małe senne miasteczko. Podchodzimy bliżej. Nieoczekiwanie z prawa w naszym kierunku z lizjery otaczających lasów dostajemy ogień karabinowy, jak nam się wydawało z obsadzonej nieprzyjacielem drogi z Brześcia do Kowla. Skok do przodu, kryjemy się za niskim nasypem toru kolejowego Zabłocie-Ratno. Strzelają do nas nieskoordynowanym ogniem. My zgodnie z naszymi, już przez nas opanowanymi zwyczajami, seriami na rozkaz. Trochę powstrzymało to ich zapał, co wykorzystaliśmy, podciągając rkm-y i znowu na rozkaz ognia. Podeszły dwa granatniki, pozorowaliśmy ogień artyleryjski po nieprzyjacielskiej linii. Udało się, zaczęli się wycofywać, pozostawiając zabitych i rannych, niektórych ciągnęli za sobą. Ale w trakcie tego otrzymali ogień prosto w twarze od naszej drużyny idącej w pewnym oddaleniu z prawa, jako ubezpieczenie boczne naszej kompanii. Usłyszeli wymianę strzałów i nasze granatniki, wtedy zmienili kierunek marszu. Gdy nasi zobaczyli cofających się, rozpoczęli ogień pojedynczy, wyłapując cele.
147 Oni zaczęli rzucać broń i podnosić ręce do góry. Ale to było za późno, była ich tylko połowa żywych i każdy z nich był na muszce, jak nie z przodu od naszego ubezpieczenia, to z tyłu z. naszych stanowisk za torem. Masakra wroga zupełna, u nas tylko kilku postrzelonych. Przegląd poległych zrobił nasz znawca — sierżant Napiórkowski. To była grupa bojowa «narodowych Ukraińców». Wszyscy wyposażeni w karabiny czeskie, dokumentów żadnych, przy jednym znaleziono karty wskazując na przynależność do UPA (raczej OUN — Cz. G.)”. W ciągu nocy z 27 na 28 września poszczególne jednostki Grupy KOP, liczące około trzech i pół tysiąca ludzi pod bronią, osiągnęły rejon na wschód od Szacka. Polegli, ranni, zaginieni, wzięci do niewoli, a także dezercje żołnierzy pochodzących z terenów, przez które się przemieszczano, to główne przyczyny obniżenia się liczebności jednostek Korpusu Ochrony Pogranicza. Szack był zajęty przez pododdziały sowieckiej 52 Dywizji Strzeleckiej płk. Iwana Russijanowa. Dowództwo dywizji wiedziało, że od wschodu nadciąga „banda polskich oficerów” w sile około dwóch pułków piechoty i pułku kawalerii, którą 28 września planowano zniszczyć działaniami zaczepnymi w obszarze Małoryta-Piszcza-Szack, przy współdziałaniu innych jednostek. Planowano natomiast, że pododdziały 52 DS, znajdujące się w Szacku, będą ryglować jedyne w tym miejscu dogodne przejście do Bugu.
BITWA O SZACK
W nocy i rankiem 28 września oddziały Grupy KOP gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna znalazły się w rejonie Szacka. Kolumna północna, której główny trzon stanowiła Brygada KOP „Polesie” płk. dypl. Tadeusza Różyckiego-Kołodziejczyka, idąc bardzo złymi drogami, osiągnęła rankiem lizjerę lasu pod m. Mielniki, na północny wschód od Szacka. Kolumna południowa, dowodzona przez ppłk. Nikodema Sulika, również posuwająca się trudnymi do marszu drogami, od późnego wieczora 27 września do świtu następnego dnia poszczególnymi pododdziałami osiągnęła lizjerę lasu na wschód i południowy wschód od Szacka. W rejonie Wilicy (około 8 km na wschód od Szacka) spotkano opóźnioną w marszu niewielką kolumnę taborową z SGO gen. Kleeberga. To w jakiś sposób utwierdziło gen. Rückemanna, że wojska gen. Kleeberga są niedaleko i z każdą godziną rośnie szansa na połączenie obu wojsk. W istocie, jeszcze tego dnia siły SGO „Polesie” znajdowały się w rejonie Włodawy, około 30 km w linii prostej od Grupy KOP. Odległość była niewielka, ale niezmiernie trudna do pokonania. Bowiem od Szacka w kierunku Włodawy znajdowały się dosyć rozległe bagna łączące cztery różnej wielkości jeziora: Świtaź, Pulemieckie, Ostrowskie i Łukie. Na tym kierunku nie było też praktycznie żadnej sieci drożnej dla taborów. Jedyna droga, którą mógł wybrać Rückemann, to przejście przez Szack i następnie,
149 omijając jezioro Świtaź od południa, ruszyć w kierunku przepraw na Bugu pod Grabowem i Koszarami; w ten sposób znacznie zbliżyłby się do Włodawy. Droga przez Szack prowadziła w większości dosyć szeroką groblą miedzy dwoma jeziorkami: Lucemierz i Czarne, a następnie przez teren miejscami dosyć podmokły. Szack był w dodatku zajęty przez wojska sowieckie, w których sile gen. Orlik-Rückemann nie był dokładnie zorientowany. Mimo to nie zdecydował się na zmianę kierunku (na przykład na Wilicę-Zgorany, z pokonaniem Prypeci, następnie Hupały-Zabuże, co wydłużyłoby trasę marszu ponad dwukrotnie bez żadnej gwarancji, że pokona ją bezkolizyjnie nie natykając się na wojska sowieckie), lecz postanowił wywalczyć sobie drogę do Bugu przez Szack. Decyzję taką podjął jeszcze w nocy i przekazał ją ppłk. Sulikowi, aby na razie zorganizował obronę przeciwpancerną i dał żołnierzom nieco odpocząć po marszu. W rejon Szacka i na północny wschód od tej miejscowości nadciągnęła 27 września 52 Dywizja Strzelecka płk. Ruasijanowa, która dobę wcześniej została przekazana z 23 Korpusu Strzeleckiego 4 armii Frontu Białoruskiego do 15 Korpusu Strzeleckiego 5 armii Frontu Ukraińskiego i wykonywała marsz w kierunku Włodawy i dalej Chełma, z zadaniem działania na prawym skrzydle 15 KS. Liczyła około 13 000 żołnierzy. Pod koniec dnia 27 września rozmieściła się następująco: — 205 pułk strzelecki z 2 dywizjonem 158 pułku artylerii — Mokrany; — 208 pułk artylerii haubic — Zamszany; — 112 pułk strzelecki z 1 dywizjonem 158 pułku artylerii — Małoryta; — 58 pułk strzelecki z 3 dywizjonem 158 pułku artylerii — Wielkoryta; — 411 batalion czołgów, 54 dywizjon artylerii przeciwpancernej od godziny 14.00 w Szacku, gdzie wzięto do niewoli bez walki 22 oficerów i około 400 żołnierzy polskich,
150 prawdopodobnie z odstających pododdziałów SGO „Polesie”, lub nadciągające z rejonu Kowla grupy żołnierzy (bez broni) rozwiązanych tamtejszych garnizonów; — 28 batalion saperów — w ruchu na Włodawę, w celu przygotowania przeprawy przez rzekę Bug; — Batalion rozpoznawczy — Orchów; — Sztab dywizji i pozostałe jej pododdziały — Małoryta. Zajmując ten rejon, dowództwo 52 DS. miało niepełne dane o polskich oddziałach. Z danych z rozpoznania korpusu i dywizji wynikało, że niepełny pułk piechoty znajduje się w lasach na południowy wschód od jeziora Tur (około 30 km na wschód od Szacka — Cz. G.), do 300 kawalerzystów w rejonie Szacka i do dywizjonu artylerii w rejonie m. Nowolesie. Ta ocena dowództwa 52 dywizji niezbyt zgadza się z nieco późniejszym rozkazem płk. Russijanowa, w którym polskie siły ocenił znacznie wyżej (zob. poprzedni rozdział). Mając tego typu dane z rozpoznania, dowódca 52 DS płk Russijanow postanowił niejako przy okazji marszu w kierunku Włodawy zniszczyć bądź wziąć do niewoli polskie oddziały w rozpoznanych rejonach. Czy nie zdawał sobie sprawy, że meldunek rozpoznawczy jest co najmniej o dobę spóźniony i w tych rejonach przeciwnika może nie zastać, czy też sadził, że Polacy na sam widok oddziałów jego dywizji poddadzą się bądź rozpierzchną i będzie mógł poszczycić się poważnym „zwycięstwem”? Rzeczywistość wkrótce okaże się dla niego bardzo nieprzyjemna. Faktycznie 27 września w godzinach wczesnopopołudniowych 411 batalion czołgów i 54 dywizjon artylerii przeciwpancernej wzięły w Szacku jeńców, ale byli to głównie żołnierze taborów i nie ujęte w formy dyscypliny wojskowej rozproszone grupki żołnierzy, a nie kawaleria Grupy KOP. Po wykonaniu tego zadania pododdziały sowieckie pozostały w Szacku, oczekując na dowiezienie paliwa. Opierając się na danych z rozpoznania z wieczora 26 września, płk Russijanow 27 września o godz. 18.00 wydał
151 rozkaz, który miał na celu zniszczenie rozpoznanego nieprzyjaciela oraz jednocześnie przygotowanie przepraw przez Bug w rejonie Włodawy. W związku z tym jeszcze wieczorem tego dnia 28 batalion saperów został skierowany do Włodawy, a rankiem następnego dnia (28 września) 58 pułk strzelecki z 3 dywizjonem 158 pułku artylerii wzmocniony dodatkowo 208 pułkiem artylerii haubic, ześrodkować miał się w rejonie Piszczy; 205 pułk strzelecki z 2 dywizjonem 158 pułku artylerii miał zniszczyć nieprzyjaciela w rejonie lasu na wschód od m. Zalisy (na południe od jeziora Tur — Cz. G.), Wsparcia 205 pułkowi strzeleckiemu miał udzielić 411 batalion czołgów po zniszczeniu kawalerii w rejonie Szacka. Wobec problemów z łącznością dowódca dywizji jeszcze nie wiedział, że ten rzekomy oddział 300 jeźdźców został już kilka godzin wcześniej rozbrojony. Lecz późnym wieczorem 27 września o czym też Rosjanie nie wiedzieli) pod Szack zaczął podchodzić szwadron kawalerii KOP „Bystrzyce”, spełniający rolę pododdziału rozpoznawczego Grupy Korpusu Ochrony Pogranicza. W każdym razie 411 batalion czołgów zgodnie z tym rozkazem miał 28 września rankiem wyruszyć w kierunku wschodnim na m. Zabłocie. Natomiast 112 pułk strzelecki z 1 dywizjonem 158 pułku artylerii miał do godz. 14.00 ześrodkować się w rejonie m. Ołtusz, około 20 km na północ od Szacka. Planowany na 28 września ruch oddziałów dywizji wskazuje, że płk Russijanow spodziewał się ewentualnej próby przebicia sił polskich bezpośrednio w kierunku Włodawy nie przez Szack, ale przez Piszczę, sytuując na tym kierunku większość swoich sił. Tymczasem 28 batalion saperów mjr. Kisielewa, wykonując powierzone mu rozkazem zadanie, przemieszczał się w kierunku Włodawy bez prowadzenia rozpoznania i należytego ubezpieczenia. W odległości jednego kilometra na wschód od stacji kolejowej Włodawa, został dosyć intensywnie ostrzelany z broni maszynowej przez placówki SGO „Polesie”, tracąc
152 kilku rannych (w tym dowódcę batalionu), co zmusiło go do wycofania się do m. Piszcza i zwrócenia się do sztabu dywizji o wsparcie. Wyznaczono w tym celu półkompanię strzelecką ze 112 ps, wzmocnioną plutonem karabinów maszynowych, która transportem samochodowym wyruszyła około godz. 23.00 do m. Piszcza. W tym czasie do sztabu dywizji nadszedł meldunek od dowódcy 54 dywizjonu artylerii przeciwpancernej z Szacka, który oprócz wiadomości o podchodzeniu do tego miasta bliżej nierozpoznanych pododdziałów piechoty polskiej, prosił o przysłanie odpowiednich sił do pilnowania jeńców i zdobytych taborów oraz osłony i ochrony własnego sprzętu. Wyznaczono do tego celu dwie kompanie strzeleckie ze 112 ps, które pod dowództwem pomocnika szefa Wydziału I sztabu 52 DS lejtn. Grebienkina zostały wysłane przez Piszczę do Szacka, gdzie dotarły 28 września około godz. 3.00. Od rana 28 września oddziały 52 Dywizji Strzeleckiej przystąpiły do realizacji zadań nakreślonych rozkazem z wieczora dnia poprzedniego. Około godz. 9.00 sztab dywizji otrzymał dwie ważne wiadomości, które w poważnym stopniu zmieniły plan działania 52 DS w tym dniu. Która z nich była pierwsza lub która jako pierwsza trafiła do rąk dowódcy dywizji trudno jednoznacznie ustalić. Przyjmijmy, że był to rozkaz dowódcy 15 Korpusu Strzeleckiego (dodajmy: pierwszy rozkaz po podporządkowaniu dywizji korpusowi) zrzucony z samolotu na stanowisko dowodzenia dywizji w m. Małoryta. O pilności rozkazu świadczy fakt, że zrzucił go płk Kuźmin, szef sztabu 52 DS, wracający ze sztabu korpusu na lądowisko w rejonie Kobrynia. Rozkaz zawierał nowe zadanie dla dywizji — a mianowicie do końca dnia (28 września — Cz. G.) wyjść na rubież Turno-Gorki-Leśno-Nadrybie, co wiązało się z wykonaniem marszu na odległość 60-70 km w kierunku południowo-zachodnim i forsowaniem rzeki Bug. Było to zadanie raczej niewykonalne. Niemniej dowódca dywizji wydał rozkazy, aby:
153 — 58 pułk strzelecki z 2 dywizjonem 208 pułku artylerii haubic przesunął się ku Włodawie i uchwycił jednym batalionem Włodawę, a dwoma batalionami obsadził ciaśninę Koszary-jezioro Pulemieckie; — 112 pułk strzelecki (bez części pododdziałów rozdysponowanych wcześniej) z 1 dywizjonem 158 pułku artylerii zmienił marszrutę na m. Mielniki; — 205 pułk strzelecki realizował wcześniej postawione zadanie, czyli zniszczył nieprzyjaciela w rejonie jeziora Tur. Druga wiadomość, która wydaje się chyba ważniejsza niż rozkaz dowódcy 15 Korpusu Strzeleckiego, była meldunkiem dowódcy 54 dywizjonu artylerii przeciwpancernej o zagładzie w rejonie Szacka 411 batalionu czołgów kpt. Nieseniuka. Meldunek był lakoniczny, a później dowództwo dywizji wyjaśniło go następująco: Około godz. 6.00 28 września dowódca 411 bcz otrzymał informację, że szwadron kawalerii nieprzyjaciela chce się poddać do niewoli. Nie przestrzegając ustalonych zasad rozpoznania i ubezpieczenia, kolumna czołgów wraz z tyłami ruszyła w kierunku zgrupowania nieprzyjaciela rozmieszczonego w rejonie uroczyska Morawskie (Morawsko?). Podczas wychodzenia na północny wschód jeziora Lucemierz został on ostrzelany ogniem bezpośrednim z armat przeciwpancernych, ze skraju lasu uroczyska Morawskie. Czołgi się spaliły, a z załóg uratowało się tylko trzech rannych żołnierzy. Jest w tych meldunkach pewna nieścisłość. Otóż po co dowódca batalionu, zamierzający wziąć do niewoli szwadron kawalerii, liczący w najlepszym razie 100-120 kawalerzystów, ciągnął ze sobą tabory, w tym kuchnię polową? Wytłumaczenie jest tylko jedno. Otóż kpt. Nieseniuk wykonywał rozkaz z dnia poprzedniego — udzielenia pomocy 205 pułkowi strzeleckiemu w zniszczeniu polskich oddziałów w rejonie jeziora Tur, a nie rozbrajania polskiego szwadronu, o którego istnieniu mógł nawet nie wiedzieć.
154 Chociaż (jak relacjonuje łącznościowiec baonu „Sarny” Adam Kotuła) jeszcze przed rozpoczęciem bitwy wśród żołnierzy krążyła pogłoska, jakoby rano Sowieci wzięli do niewoli nasz patrol i wysłali go do dowództwa z ultimatum bezwarunkowego poddania się, w przeciwnym razie mieli wygnieść nas czołgami. Inne relacje tego nie potwierdzają. W każdym razie wiadomość o zniszczeniu batalionu czołgów musiała wywrzeć na dowódcy dywizji piorunujące wrażenie, pozbawiające go na pewien czas możliwości działania, ponieważ jeszcze około godz. 12.00 po przybyciu ze sztabem do m. Ołtusz, nie był w stanie podjąć żadnej decyzji odnośnie udzielenia pomocy 54 dywizjonowi artylerii przeciwpancernej i dwom kompaniom 112 pułku strzeleckiego, które znajdowały się w Szacku bądź na północnym jego skraju i wzywały szybkiej pomocy wraz z meldunkiem o zagładzie batalionu czołgów. W Ołtuszu płk Russijanow podjął decyzję, że oficerowie sztabu dywizji pojadą do oddziałów i samodzielnych pododdziałów dywizji w charakterze oficerów łącznikowych, co w praktyce oznaczało często przejmowanie dowodzenia, niejednokrotnie z negatywnym skutkiem. Wysyłając oficerów sztabu w teren dowódca dywizji pozbawił się tym samym możliwości kierowania walką całej dywizji. W Ołtuszu pozostał szef sztabu płk Kuźmin, który wobec braku meldunków z oddziałów (byli tam oficerowie sztabu, którzy uważali, że oni decydują na miejscu o przebiegu działań) przez kilka godzin był pozbawiony jakiejkolwiek możliwości oceny sytuacji całokształtu działania dywizji, a nawet poszczególnych oddziałów. Dowódca dywizji z Ołtusza udał się do m. Piszcza, gdzie dopiero podjął decyzję o wysłaniu w rejon Szacka pododdziałów 58 pułku strzeleckiego: jednej kompanii strzeleckiej 112 pułku strzeleckiego, dywizjonu haubic, jednej baterii artylerii i dywizyjnej kompanii saperów. O tej decyzji sztab dywizji (którego praktycznie nie było) nie wiedział. Okazała się ona zresztą znacznie spóźniona.
155 Co się zatem stało pod Szackiem przed południem 28 września według dosyć licznych relacji polskich (dokumentów operacyjnych niestety brak). Oddziały Grupy KOP gen. Orlika-Rückemanna „usadowiły” się półkoliście na zachodnim skraju lasu w pasie od m. Mielniki (nie zajmując tej miejscowości) do uroczyska Morawskie, a ubezpieczeniem sięgały do bagien Prypeci. Odległość najdalej wysuniętych w tym półpierścieniu pododdziałów polskich do Szacka wynosiła od 2,5 do 5 km. Od strony wschodniej uformowały się w ugrupowanie bojowe pododdziały dowodzone przez ppłk. Nikodema Sulika, które miały w pierwszej linii bataliony KOP: „Bereźne”, „Rokitno”, kompanię forteczną „Tyszyca” i na ubezpieczeniu lewego skrzydła, główne w kierunku na Zgorany-Nudyże, szwadron KOP „Bystrzyce”. Od strony północno-wschodniej, w rejonie m. Mielniki, ugrupowały się pododdziały Brygady KOP „Polesie”, mające również zabezpieczać kierunek Piszcza-Włodawa, skąd można się było spodziewać jednostek sowieckich. Na tyłach głównego ugrupowania pododdziałów ppłk. Sulika, z odchyleniem na południe, w kierunku bagien Prypeci, znajdowały się pododdziały specjalne i tyłowe. Natomiast stanowisko dowodzenia dowództwa Grupy KOP mieściło się (według relacji-sprawozdania gen. Orlika-Rückemanna) w m. Borowo, około 6 km od przedniej linii wojsk polskich. Nie udało się na mapie zlokalizować tej miejscowości. Może była ona bardzo mała (2-3 gospodarstwa) lub też miała inną nazwę. Żołnierze, po dotychczasowych wyczerpujących marszach i stoczonych walkach, byli bardzo zmęczeni, toteż po zajęciu pozycji obronnych i wysunięciu ubezpieczeń bojowych w większości pogrążyli się we śnie, rezygnując w wielu wypadkach nawet ze spożycia śniadania. Zadanie wyparcia nieprzyjaciela z Szacka otrzymał ppłk Sulik, którego pododdziały były liczebnie największe i mniej zmęczone, miały bowiem w „nogach” (licząc od granicy)
156 mniej kilometrów niż Brygada „Polesie”. Ponadto rejon obecnego ugrupowania osiągnęły w większości wieczorem i wczesną nocą 27 września, a więc żołnierze zdążyli nieco wypocząć. Podpułkownik Sulik zdecydował uderzyć na Szack trzema batalionami: dwoma KOP („Bereźne” i „Rokitno”) i batalionem piechoty mjr. Balcerzaka. Ze względu na trudny teren baony miały nacierać pojedynczo, każdy na znak dany rakietą innego koloru. Natarcie miał wspierać dywizjon artylerii mjr. Czernika, przy czym Sulik zakładał możliwość wyprzedzającego uderzenia nieprzyjaciela bądź przeciwnatarcia przy użyciu broni pancernej. W pierwszym wariancie postanowiono powstrzymać go na obecnej linii obronnej i odrzucić przeciwnatarciem, mającym doprowadzić do opanowania Szacka. Inicjatywę przejścia do przeciwnatarcia pozostawił Sulik dowódcom baonów. Zanim dowódcy wyznaczonych baonów byli gotowi do realizacji otrzymanych zadań, w godzinach rannych 28 września z Szacka wyszło uderzenie (wyglądające raczej na wymarsz) pododdziału pancernego wojsk sowieckich. Był to 411 batalion czołgów kpt. Nieseniuka, którego liczebność, jeżeli chodzi o czołgi, równała się słabej kompanii wozów bojowych. Reszta, niesprawna, pozostała na dotychczasowym szlaku bojowym. Być może jakieś czołgi pozostały w Szacku z powodu braku paliwa, lecz o tym źródła milczą. Major Żurowski w sposób niezwykle barwny przedstawia tamten poranek: „Nastał ładny słoneczny dzień, widoczność bardzo dobra. Przed nami ogromna dolina podmokła, gdzieniegdzie tylko porośnięta niskimi krzakami. Od Szacka w naszym kierunku prowadzi droga polna, na dużym odcinku biegnie ona po grobli wzdłuż rzeki Ryta wypływającej z jeziora Świtaź (raczej Lucemierz — Cz. G.). Grobla dość długa, ale wąska. I nagle od strony Szacka słychać warkot silników, a na grobli pokazują się kolejno co 10-15 metrów czołgi nieprzyjaciela. (...) Celowniczowie działek ppanc. szybkimi
157 ruchami pokręteł pionowych i poziomych naprowadzają lufy na cel. Ale stojący przy nich działonowi, zgodnie z moim rozkazem, mówią do celowniczych: «poczekajcie». Czołg zza zakrętu w Szacku wytacza się na groblę, za nim pokazują się następne. «Jeszcze czekajcie» — mówią działonowi. Warkot silników wzrasta. Na grobli już długi warkocz czołgów i samochodów pancernych. Jadą, jakby uważali, że na sam ich widok pęknie nasza linia obrony. W lukach czołgów stoją ich dowódcy (...). Strzelcy na stanowiskach odwracają głowy w stronę działek ppanc. Nasze cekaemy mają taśmy załadowane amunicją zwykłą, przeciwpancerną i zapalającą. Też czekają na rozkaz otwarcia ognia. Jest taka cisza na linii obrony piechoty, że słychać brzęczenie owadów (...). Kiedy z Szacka wyjeżdża chyba ostatni, dwunasty czołg oraz samochód ciężarowy załadowany piechotą (...) huknęły strzały i prawie równocześnie wybuchy kolejno w czołgach (...). Jednocześnie artyleria nasza kładzie ogień na szosę w Szacku i wylot drogi w naszym kierunku. Wraki czołgów na skutek zapalenia się benzyny dają wysoki płomień. Wybuchy pocisków naszej artylerii widoczne są u południowego wylotu szosy w kierunku Lubomia. Wylatuje w powietrze jakiś samochód ciężarowy z sowieckimi żołnierzami jadącymi za czołgami oraz drugi na szosie w kierunku Kowla. Sowietów ogarnęła panika. Podczas gdy czołgi znajdujące się pod bezpośrednim ogniem polskim usiłowały na próżno zawrócić na wąskiej grobli, niektóre następnie szły naprzód co doprowadziło do całkowitego zatarasowania grobli (...). Sowieci, ci jeszcze żywi, wyskakują z czołgów, rozbiegają się po łące i tylko kilku z nich — oficerowie — stoją posłusznie w pobliżu wraków, położyli pistolety z pasami na ziemi i ręce trzymają w górze. Poddają się. Nieprzyjaciel poniósł duże straty, wszystkie czołgi zostały zniszczone, we wszystkich czołgach są zabici i ranni Sowieci. Dochodzą jęki rannych”.
158 Mjr Żurowski nieco przesadza w swej relacji o liczbie czołgów zniszczonych na odcinku jego baonu. Generał Orlik-Rückemann pisał o ośmiu czołgach i taką też liczbę wymieniają źródła sowieckie. Nieco inaczej obraz tej walki kreśli plut. J. Strączek z kompanii fortecznej „Tyszyca”: „Przed miejscowością Szack — po wystawieniu czat i ubezpieczeniu placówkami i czujkami — wspólnie z kadrą dowódczą omawialiśmy dalszy marsz, stojąc w pobliskim zagajniku. W pewnej chwili dobiegł do nas jeden z podoficerów, meldując dowódcy (mjr. L. Grottowi — Cz. G.), że żołnierze w popłochu uciekają z ubezpieczenia, bo nagle wyjechały na nich sowieckie czołgi. Major wydał mi rozkaz, aby zaobserwować, co się dzieje na przedpolu. Sam z kadrą, z wyciągniętymi pistoletami, zawracał żołnierzy na opuszczone stanowiska. Ja dobiegłem do skraju lasu i zobaczyłem na przedpolu, w odległości około 400 metrów, sowieckie czołgi. Dobiegłem do opuszczonego działka ppanc., a widząc, że jest gotowe do odpalenia, wycelowałem do czołgu i oddałem strzał. Był celny. Czołg obrócił się o około 45°. Oddałem drugi strzał. Z czołgu buchnął ogień, załoga zaczęła go opuszczać. Żołnierze, którzy obserwowali moje strzały, dobiegli do następnego działka i otworzyli ogień do następnych czołgów i samochodów ciężarowych, które były na drodze. Ogółem zniszczyliśmy 4 czołgi i rozbiliśmy kolumnę samochodów, które przewoziły zagrabiony cukier”. Zwycięska walka z nieprzyjacielem na bliskim przedpolu Szacka pozwoliła na zastosowanie jednego z wariantów dalszych działań, sugerowanych przez ppłk. Sulika. Prawdopodobnie pierwszy zdecydował się na podjęcie inicjatywy zaczepnej dowódca marszowego batalionu piechoty 76 pp mjr Balcerzak, którego pododdział nie brał udziału w dotychczasowej walce. Natarcie jego batalionu wsparł ogniem artylerii dywizjon mjr. Czernika. Za batalionem mjr. Balcerzaka ruszył baon KOP „Bereźne” mjr. Żurowskiego.
159 Żołnierzy idących do natarcia rozgrzał widok płonących czołgów i samochodów. Uderzyli z impetem pomimo gęstego ognia cekaemów, prowadzonego z zabudowań Szacka i sowieckiej artylerii. Broniły się dwie kompanie 112 pułku strzeleckiego wsparte plutonem cekaemów i 54 dywizjon artylerii przeciwpancernej, który prawdopodobnie nieco wcześniej wycofał się z Szacka w kierunku m. Mielniki, zajmując stanowiska ogniowe mniej więcej w połowie drogi między tymi miejscowościami (około 2 km od jednej i drugiej miejscowości). Doszło do gwałtownych starć w samym mieście, z których zwycięsko wyszli Polacy. Rozbity nieprzyjaciel wycofał się w popłochu w kierunku północnym (na Mielniki lub Piszczę). Około godz. 12.00 droga na zachód przez Szack została otwarta. „Gdy wchodziliśmy do Szacka — wspomina mjr Żurowski — na szosie i poboczach grobli oraz na łące przy jeziorze leżeli ranni i zabici żołnierze sowieccy. Nasi sanitariusze udzielali rannym pierwszej pomocy (...). Policzyliśmy jeńców — było ich 6 oficerów i ponad 150 szeregowych. Ogółem liczba jeńców wziętych do niewoli przez nasze grupy wynosiła około 330 wraz z oficerami”. Tymczasem gen. Orlik-Rückemann wydał przybyłemu do niego dowódcy Brygady „Polesie", płk. Różyckiemu-Kołodziejczykowi, rozkaz gotowości do współdziałania z ppłk. Sulikiem oraz dyspozycje dalszego marszu, który miał się rozpocząć około godz. 17.00 z m. Mielniki na przeprawę przez Bug, z ubezpieczeniem od strony m. Piszczą, co sugeruje możliwość przemarszu brygady nie przez Szack, ale drogą na Pulmo-Sobibór. Najpierw trzeba było przejść przez szosę Piszcza-Szack, która nie została przez brygadę obsadzona, co należy uznać za poważny błąd taktyczny. Już po godz. 13.00 gen. Orlik-Rückemann wraz ze swym sztabem przybył do Szacka, gdzie wydał ppłk. Sulikowi dyspozycje dalszych działań związanych z zabezpieczeniem marszu jednostek w kierunku Bugu i przeprawy jego zgrupowania w rejonie Zbereża.
160 Dowódca kompanii fortecznej „Tyszyca”, mjr Grott, po zdobyciu Szacka otrzymał od ppłk. Sulika rozkaz zorganizowania zabezpieczenia przemarszu pododdziałów przez miasteczko przez wystawienie silnych placówek ogniowych na przypuszczalnych kierunkach natarcia wojsk sowieckich, z czym się poważnie liczono. O przejściu przez Szack w godzinach popołudniowych relacjonuje A. Kotuła: „Po wyruszeniu i przejechaniu około kilometra napotkaliśmy rozbite czołgi sowieckie, ile dokładnie ich było przyznam szczerze, że nie liczyłem; koło nich leżeli zabici żołnierze sowieccy. Mieli czarne płaszcze i takież owijacze na jaśniejszych spodniach (...) Po dojechaniu do miasteczka zobaczyliśmy rozbite samochody osobowe, rozrzucone papiery, miedzy którymi leżało dużo banknotów rublowych (...) Jechaliśmy przez miasto prędko, bez zatrzymywania się, gdyż od wschodniej strony słychać było wystrzały armatnie. Od Szacka skręciliśmy na zachód, po przejechaniu nie więcej jak pół kilometra nad drogą zaczęły przelatywać pociski artyleryjskie. Widocznie Sowieci orientowali się, że tą drogą będziemy się wycofywać i zaczęli ją ostrzeliwać. Wkrótce nad naszymi głowami zobaczyliśmy świetlne pociski karabinowe a z tyłu przyszła komenda: «biegiem!, bo trafiają w drogę». Jak strach potrafi zdopingować nie tylko ludzi przekonałem się w czasie ostrzału drogi. Jechał z nami wozak jeszcze spod Sarn; jego dwa konie, siwki były źle utrzymane i chyba już niemłode, cały czas ledwo ciągnęły nogami. Jak rozpoczął się ostrzał drogi, tak ruszyły z kopyta, że biegnąc obok tego wozu nie mogłem nadążyć i w końcu wskoczyłem na wóz, a siwki kłusowały chyba kilka kilometrów. Po pewnym czasie oddaliliśmy się od zasięgu ostrzału i normalnym marszem rano dotarliśmy do Bugu”. Około godz. 14.00 na Szack rozpoczął się nalot sześciu samolotów sowieckich, które po zrzuceniu ładunków lekkich
161 bomb ostrzelały miasteczko z broni pokładowej. Polskie jednostki nie miały typowej broni przeciwlotniczej, a ogień nieprzystosowanych do tego celu cekaemów mógł tylko przypadkowo zaszkodzić samolotom. Sowieci, po odlocie samolotów, podciągnęli świeże siły z kierunku Piszczy i ogniem artylerii oraz ciężkiej broni maszynowej poczęli ostrzeliwać polskie pozycje na przedpolu Szacka i samo miasteczko. Brygada „Polesie”, która znalazła się na ich lewym skrzydle, nie była atakowana, tak jakby nieprzyjaciel o niej nie wiedział. Sama też nie przeszkodziła jednostkom sowieckim w atakowaniu Szacka. Był to drugi w tym rejonie błąd dowódcy brygady. Po krótkim przygotowaniu ogniowym ze skraju lasu, znajdującego się przy szosie Szack-Piszcza, wyszło natarcie piechoty sowieckiej. Zostało ono jednak odparte przez ogień cekaemów placówek kompanii „Tyszyca” i artylerię polską. Do akcji przystąpiła znowu nieprzyjacielska artyleria, a obronę Szacka wzmocniono baonem „Sarny”. Ten pierwszy, po zdobyciu Szacka przez polskie pododdziały, atak sowiecki został przeprowadzony przez 3 batalion 58 pułku strzeleckiego (bez jednej kompanii), który do godz. 13.00 doszedł do skrzyżowania dróg w odległości ok. 2 km na zachód od m. Mielniki i po przyjęciu ugrupowania bojowego uderzył na Szack. W wyniku blisko jednogodzinnej walki batalion podszedł pod Szack, lecz został stamtąd odrzucony. Około godz. 15.00 do batalionu przybył dowódca dywizji płk Russijanow, wzmacniając go kompanią saperów — nie wiadomo, w jakim celu. Ponadto dowódca dywizji skierował 112 pułk strzelecki na Mielniki nie przez Piszczę, ale przez Ołtusz, Orzechowo, co wprowadziło pewien chaos na drogach marszu. W trakcie realizacji tych zamierzeń organizacyjno-bojowych rozpoznanie sowieckie ustaliło, że jakaś kolumna samochodowa usiłuje przerwać się od Szacka drogą na Pulmo-Koszary, północnym skrajem jeziora Świtaź. Relacje polskie na ten
162 temat milczą. Stwierdzają jedynie, że kolumny transportowe zostały skierowane na zachód drogą Szack-Grabów. W każdym razie na podstawie meldunku z rozpoznania płk Russijanow poprowadził osobiście dwie kompanie 58 ps, w celu uchwycenia tej drogi, co zrealizował około godz. 19.00. montując jednocześnie nowe natarcie w kierunku Szacka. podciągając dalsze baterie artylerii, w tym haubicznej. Te ostatnie, wobec zapadających ciemności, podciągnięte zbyt blisko polskich linii obronnych (około 100 m), nie mogły prowadzić ognia, a ich obsługi zostały zdziesiątkowane przez polskie karabiny maszynowe. Płk Russijanow, czując gorycz porażki, kierował do ataku podciągane pododdziały, niejednokrotnie w sile kompanii, które rzucane pojedynczo, nie mogły rozerwać polskiej obrony. Wobec nacisku wojsk sowieckich na pododdziały ppłk. Sulika gen. Orlik-Rückemann drogą radiową (łączności telefonicznej z brygadą nie było) przekazał płk. Różyckiemu-Kołodziejczykowi rozkaz wykonania uderzenia co najmniej siłami jednego batalionu piechoty w kierunku południowo-zachodnim, w celu oskrzydlenia nieprzyjaciela nacierającego na Szack. Tego typu akcja, przeprowadzona z zaskoczenia, gwarantowała pełne powodzenie, mogące (przy współdziałaniu z jednostkami ppłk. Sulika) przynieść całkowite zniszczenie przeciwnika, którego siły oceniano na dwa bataliony piechoty. Pułkownik Różycki-Kołodziejczyk, który zgrupował znacznie osłabiony dotychczasowymi walkami brygadę do marszu w kierunku Bugu, zdawał sobie sprawę, że przy przejściu przez szosę Szack-Piszcza może spotkać siły sowieckie. Przypuszczał też, że będą mu one przeszkadzały w „przeskoczeniu” tej ważnej dla siebie drogi. Potraktował więc rozkaz gen. Orlika-Rückemanna jako groźbę poważnego osłabienia sił brygady i opóźnienia realizacji marszu na zachód, a tym samym poważnego zagrożenia ze strony wojsk sowieckich. Do akcji oskrzydlenia nieprzyjaciela wysłał więc (według relacji gen. Orlika-Rückemanna opartej na ustnym
165 meldunku płk. Różyckiego-Kołodziejczyka) tylko kompanię piechoty, a sam z brygadą rozpoczął marsz w kierunku Bugu. Wysłany pododdział, po przejściu około pół kilometra, natrafił na rozwinięty w ugrupowaniu bojowym batalion prawdopodobnie 58 pułku strzeleckiego, który po krótkiej walce zmusił kompanię do odstąpienia ze stratami. Brygada w tym czasie dotarła do szosy, gdzie napotkała opór ze strony pododdziałów 112 pułku strzeleckiego i nie orientując się w sile przeciwnika — została od szosy odrzucona. Przejście w tym kierunku do Bugu było zamknięte. Dowódca brygady zdecydował się przebić lasem w kierunku Szacka. Gdyby w pełni wykonał rozkaz gen. Orlika-Rückemanna, zrobiłby to wcześniej i ze znacznie mniejszymi stratami. Był to już trzeci w tej bitwie poważny błąd dowódcy brygady. Według relacji ppłk. Jana Dyszkiewicza odciążające pułk „Sarny” uderzenie miało nieco inny przebieg: "...Nadszedł radiowy rozkaz gen. Rückemanna, aby uderzyć wzdłuż drogi Mielniki-Szack, celem odciążenia pułku KOP „Sarny”. Płk Różycki-Kołodziejczyk zlecił to zadanie baonowi KOP „Dawidgródek”. Baon ten, bez jednej kompanii i plutonu ckm (szacunkowo około 200 żołnierzy — Cz. G.), nacierając w nocy znalazł się w ogniu zarówno oddziałów sowieckich, jak i Pułku KOP „Sarny”. Poniósł duże straty w zabitych i rannych. Większość żołnierzy dostała się do niewoli sowieckiej, wraz z ciężko rannym mjr. Jackiem Tomaszewskim, który niezwłocznie został przez czerwonoarmistów dobity na placu boju. Między innymi polegli: kpt. piech. Kazimierz Stanisław Mikuliński, dowódca 1 komp. i kpt. Jan Stopnicki”. Tymczasem akcja Brygady „Polesie” wywołała panikę w sowieckich oddziałach. Uderzenie jej pododdziałów zarówno na pododdziały 58 i 112 ps, które nie wiedziały, że znajdują się tak blisko siebie na skutek zaniku dowodzenia i koordynacji działań, wywołało w szeregach czerwonoarmistów wrażenie okrążenia przez Polaków. I pomimo że pododdziały polskie
164 się cofnęły, strzelanina trwała dalej, ponieważ od wschodu zaczęły podchodzić pododdziały 205 pułku strzeleckiego, które, nie znając sytuacji taktycznej, wdały się w wymianę ognia, częściowo z pododdziałami Brygady „Polesie”, a częściowo z pododdziałami innych pułków 52 Dywizji Strzeleckiej. W rezultacie tego boju część pododdziałów 58 i 112 ps rozproszyła się po lasach (wielu żołnierzy porzuciło nawet broń). Zebrały się dopiero w godzinach przedpołudniowych 29 września w stanie nie pozwalającym im na jakąkolwiek akcję zaczepną. Tymczasem strzelanina i chaotyczne ruchy pododdziałów 52 Dywizji Strzeleckiej w rejonie m. Mielniki i Szacka trwały nadal. Brak jednolitego dowodzenia, właściwego rozpoznania i łączności oraz ciemność nocy potęgowana nisko wiszącymi chmurami spowodowały, że pododdziały 52 DS zajmowały stanowiska obronne w odosobnieniu, tam gdzie chciały, a nie tam, gdzie należało to zrobić, zagęszczając niejednokrotnie linię obrony do małego skrawka terenu i prowadząc ogień bardziej na wyczucie niż do widocznego przeciwnika. W trakcie tej strzelaniny, nie wiadomo od czyjej kuli, został ciężko ranny dowódca 52 Dywizji Strzeleckiej płk Russijanow. znajdując się z jednym z pododdziałów 58 ps pomiędzy m. Mielniki a Szackiem. Po zapadnięciu ciemności, mimo trwającej walki, rozpoczął się marsz pododdziałów KOP przez Szack na przeprawę przez Bug. Pierwsze ruszyły pododdziały ze zgrupowania ppłk. Sulika, z wyjątkiem baonu „Sarny” i prawdopodobnie kompanii „Tyszyca”, walczących na przedpolach Szacka i osłaniających przemarsz przez miasteczko. Wiele trudności sprawił dosyć spory tabor Grupy KOP, składający się z wozów konnych i pojazdów mechanicznych. Najtrudniejszym odcinkiem trasy marszu była około 2-kilometrowa brukowana szosa, biegnąca po wysokim nasypie pomiędzy jeziorami Lucemierz i Czarne, ostrzeliwana w dodatku przez sowiecką artylerię i ciężką broń
165 maszynową. Ostrzał bardziej płoszył konie niż przynosił wymierne efekty w postaci strat w polskich szeregach. Po północy (już 29 września) ostatnie pododdziały ppłk. Sulika wycofały się z Szacka, ruszając w kierunku Bugu. Zgrupowanie ppłk. Sulika dotarło do Bugu dość sprawnie i do rana przeprawiło się na jego zachodni brzeg pomiędzy Zbereżem a Grabowem, wyzyskując do tego celu prowizoryczne środki przeprawowe i brody. Część sprzętu, m.in. duże samochody ciężarowe, trzeba było pozostawić na wschodnim brzegu rzeki, uprzednio go niszcząc. Natomiast Brygada „Polesie”, tocząc z różnym natężeniem bezustanne walki z naciskającymi zewsząd pododdziałami 52 DS, przeszła nocą również przez Szack i 29 września po godz. 10.00 przeprawiła się na zachodni brzeg Bugu w rejonie Grabowa. Część żołnierzy brygady małymi grupami przeprawiała się jeszcze do godz. 12.00 w rejonie m. Adamczuki. W czasie nocnych walk utraciła swoje tabory, pluton armat przeciwpancernych i kilka cekaemów. Poległo też wielu żołnierzy. Pozostali (w tym oficerowie) byli na skraju załamania psychicznego. Oto jak ostatnie walki brygady pod Szackiem relacjonuje ppłk Jan Dyszkiewicz: „Tabory Brygady KOP „Polesie” i Pułku KOP „Kleck” (ppłk Jacek Jura — według tej relacji — miał objąć dowództwo baonów „Kleck” i „Ludwikowo” oraz kompanii „Łużki”, co dla względów praktycznych nazwano pułkiem „Kleck” — Cz. G.) wyruszyły pod dowództwem mjr. Szymona Maybluma z lasu położonego na wschód od m. Mielniki drogą w kierunku Szacka, aby zgodnie z otrzymanym rozkazem dołączyć do taborów Pułku KOP „Sarny”. W odległości ok. 2 km na północ od Szacka zostały ostrzelane na trakcie ogniem artylerii i ckm. Noc była dość ciemna i na trakcie powstała panika. Większość wozów zawróciła i dotarła z powrotem do lasu położonego na wschód od Mielnik. O świcie 29 września na nocujące w lesie tabory ruszyło natarcie sowieckie. Po krótkiej
166 wymianie strzałów tabory zostały wzięte do niewoli. Wszystkich oficerów, chorążych i starszych podoficerów w liczbie ok. 30 osób bolszewicy z miejsca rozstrzelali w lesie obok m. Mielniki, gm. Pulmo. (...) Baony Pułku KOP „Kleck” i Brygady KOP „Polesie*' uporządkowały się po nocnej walce w rejonie m. Horodyszcze i podjęły nocny marsz w kierunku nakazanej przeprawy przez Bug w m. Koszary (ok. 9 km na południowy wschód od Włodawy). W czasie tego nocnego marszu oddziały były ostrzeliwane przez dywersantów ukraińskich w m. Pulmo i Zalesie. Dywersanci („czerwoni milicjanci”) strzelali z dachów domów, drzew itp., przysparzając dalszych strat w zabitych i rannych. Wcześnie o świcie 29 września czoło kolumny dotarło do traktu Tomaszówka-Koszary-Zabuże-Opalin, a oddział rozpoznawczy doszedł do m. Koszary, gdzie natknął się na oddziały sowieckiej piechoty i broni pancernej, zamykając przeprawę przez Bug. Wobec faktu, że artyleria kolumny północnej KOP posiadała zaledwie kilka ostatnich pocisków, a oddziały były przemęczone uciążliwymi nocnymi marszami oraz miały duże straty w zabitych, rannych i zaginionych, płk Różycki-Kołodziejczyk zdecydował się na wysłanie parlamentariuszy z propozycją poddania się. Na pospiesznie zebranej odprawie ppłk Dyszkiewicz wyraził sprzeciw wobec tej decyzji. Ppłk Jura poparł stanowisko ppłk. Dyszkiewicza. Spotkawszy się ze sprzeciwem swych wyższych oficerów, płk Różycki-Kołodziejczyk przekazał ppłk. Dyszkiewiczowi dowództwo nad całością oddziałów wchodzących w skład kolumny północnej Grupy KOP. Ten zorganizował silną straż tylną i pod jej osłoną przesunął tabor bojowy i oddziały piechoty do lasu na południowy wschód od m. Koszary. Po uporządkowaniu się ruszyły przy pomocy miejscowych przewodników w kierunku m. Grabów. Pluton działek ppanc., pozostawiony na zachodnim skraju lasu jako straż tylna, miał za zadanie odwrócenie
167 uwagi nieprzyjaciela i wiązanie jego przeciwdziałania. Siedmiokilometrowy odcinek drogi przebyto prawie bez strat. Wprawdzie nieprzyjaciel spostrzegł manewr oddziałów polskich, ale jego przeciwdziałanie było mało skuteczne — zwłaszcza, że artyleria kolumny południowej Grupy KOP, przeprawiona już na zachodni brzeg Bugu, była na stanowiskach, z których skutecznie ostrzeliwała sowieckie czołgi zapuszczające się w pobliże Grabowa”. W czasie przeprawy jednostek KOP przez Bug dochodziło do wymiany ognia pomiędzy sowieckimi pododdziałami rozpoznawczymi a osłonowymi placówkami polskimi. Z nastaniem dnia nad przeprawami pojawiły się sowieckie samoloty rozpoznawcze, próbując ustalić dalszy kierunek marszu polskich jednostek. W bitwie o Szack poległo lub zostało zamordowanych co najmniej 14 oficerów i 7 podoficerów zawodowych, z czego większość z Brygady „Polesie”. Ogółem z szeregów Grupy KOP ubyło około 500 żołnierzy (polegli, ranni, zaginieni, w niewoli). „Banda polskich oficerów” nie została zniszczona, jak nakazywał rozkaz dowódcy 52 Dywizji Strzeleckiej, wydany na podstawie wytycznych wyższych przełożonych. Wręcz odwrotnie, to siły sowieckiej 52 dywizji zostały poważnie nadwerężone. Część jej pododdziałów uległa całkowitemu rozbiciu. Gdyby nie błędy popełnione przez dowódcę brygady „Polesie”, przeciwnik poniósłby znacznie większe straty, do zupełnego rozbicia dywizji włącznie. Straty 52 DS źródła sowieckie oceniają na 81-82 zabitych (w tym 6-7 oficerów) i 184—185 rannych. Całkowicie zniszczono 8-9 czołgów i 5 traktorów typu „Komsomolec”. O ile wyraźnie zaniżono straty własne, o tyle przesadnie oceniono straty polskie: 700 zabitych i ponad 1000 wziętych do niewoli. Nie podano liczby uszkodzonego sprzętu: czołgów, dział, samochodów, zniszczonej bądź zagubionej broni strzeleckiej itp. Za złe dowodzenie w walce zdjęto ze stanowiska dowódcy dywizji płk. Russijanowa i komisarza dywizji. W sprawie
168 „niepowodzenia” dywizji w boju pod Szackiem przeprowadzono liczne dochodzenia ze sztabu korpusu armii oraz dowództw obu Frontów. Próbowano w nich minimalizować i tuszować straty własne, zwalając w większości winę za złe przygotowanie do walki na żołnierzy i oficerów rezerwy, których w dywizji było około 80% oraz falowymi atakami „pijanej oficersko-żandarmskiej bandy”, która nie bacząc na straty, prowadziła ciągłe uderzenia z różnych kierunków. Nawet w niektórych sprawozdaniach próbowano w pewnym sensie usprawiedliwić postępowanie płk. Russijanowa. Od odpowiedzialności uchronił się szef sztabu płk Kuźmin (pełnił po bitwie obowiązki dowódcy dywizji), który w bardzo szczegółowym, a jednocześnie zagmatwanym, sprawozdaniu z bitwy pod Szackiem za wszelkie niedociągnięcia obarczył winą płk. Russijanowa.
WYTYCZNO
Po przeprawie przez Bug pododdziały ppłk. Sulika skoncentrowano w lesie na wschód i południe od Kosynia, który był miejscem postoju dowództwa Grupy KOP, a Brygadę „Polesie” 10 km na północ od tej miejscowości, w lesie pomiędzy Sobiborem a Osową. Po zebraniu się całej Grupy Korpusu Ochrony Pogranicza, liczącej około 3000 żołnierzy, która nocą z 29 na 30 września przesunęła się w okolice Kosynia, sformowano batalion „Polesie” (z pozostałych żołnierzy brygady o tej samej nazwie), powierzając jego dowództwo ppłk. Janowi Dyszkiewiczowi, ponieważ wyczerpany psychicznie i fizycznie płk Różycki-Kołodziejczyk nie był w stanie dowodzić żadną jednostką. Najlepiej pod względem wartości bojowej przedstawiało się zgrupowanie ppłk. Sulika, które po reorganizacji przyjęło strukturę pułku „Sarny” w składzie trzech batalionów. Stwierdzono również, że chociaż stan artylerii Grupy był dobry, to brakowało amunicji (po 8 naboi na haubicę i po 40 na armaty 75 mm) do odparcia ewentualnego silniejszego ataku nieprzyjaciela bądź wsparcia natarcia własnej piechoty. 30 września o godz. 17.00 Grupa KOP w jednej kolumnie opuściła lasy w rejonie Kosynia i drogą na Hańsk do rana 1 października miała osiągnąć kompleks leśny położony na zachód od Wytyczna. Kolejnym „skokiem” planowano dostać
170 się do lasów parczewskich, gdzie spodziewano się połączyć z Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie” gen. Kleeberga. Adam Kotuła tak relacjonuje przejście z rejonu lasów koło Kosynia do rejonu Wytyczna: „Około godz. 14.00 (30 września — Cz. G.) generał zarządził odprawę oficerów w domu tuż przy naszym miejscu postoju. Wymarsz nastąpił około godz. 17.00. Generał wyszedł ze sztabem na drogę i stanął na wzgórzu. Nasz batalion („Sarny” — Cz. G.) szedł na czele grupy. Było jeszcze bardzo widno, więc mogliśmy się dobrze przyjrzeć swemu dowódcy i na długo go zapamiętać. Generał mimo siwych włosów wyglądał dobrze, uśmiechał się i salutował nadchodzącym oddziałom. Nie zastanawialiśmy się jak długo jeszcze będziemy maszerować i dokąd. Wiedzieliśmy, że dążymy do połączenia się z grupą generała Kleeberga, lecz my łącznościowcy wiedzieliśmy, że Warszawa się poddała, że broni się tylko Hel, bo koledzy obsługujący radiostację prowadzili nasłuch radiowy więc mówili co się dzieje. Marsz trwał kilka godzin bez zakłóceń. Na czele kolumny szedł tym razem nie ppłk Sulik, lecz nieznany mi pułkownik w czapce garnizonowej, okrągłej „kopówce”. Po pewnym czasie zaczęło się coś dziać. Pułkownik zatrzymał kolumnę i nie pamiętam czy on, czy ktoś inny podał komendę: «artyleria do przodu». Po kilkunastu minutach działa przejechały obok nas i po chwili marsz rozpoczął się na nowo. W niedługim czasie doszliśmy do skrzyżowania z szosą Włodawa-Trawniki”. Przemarsz Grupy do rejonu Wytyczna odbywał się prawie bez przeszkód. Jedynie baon „Bereźne”, który znajdował się w straży tylnej kolumny, napotkał jakiś pododdział wojsk sowieckich z dwoma czołgami (być może było ich więcej i w pobliżu Osowej, przy przekraczaniu szosy Chełm-Włodawa. Celne strzały 37 mm armatki przeciwpancernej z małej odległości zapaliły dwa czołgi, a kilka strzałów armat 75 mm wzdłuż szosy skutecznie odstraszyło sowiecki pododdział,
171 który nie próbował przeszkodzić batalionowi w dalszym marszu. Prawdopodobnie był to jakiś pododdział rozpoznawczy z 45 DS, być może z 253 ps tej dywizji. W ciągu nocy i nad ranem 1 października Grupa gen. Orlika-Rückemanna osiągnęła rejon m. Wytyczno, otoczony bagnami, wodami jeziora Wytyckiego i niewielkimi lasami. Przecinała go szosa Włodawa-Lublin, po której odbywał się ruch jednostek sowieckich. Po przeprawieniu się Grupy KOP przez Bug, część pododdziałów 52 Dywizji Strzeleckiej podeszła 29 września również do tej rzeki i przystąpiła do budowy przepraw, ponieważ rozkaz dowódcy 15 Korpusu Strzeleckiego nakazywał jej podjąć działania pościgowe za odchodzącymi na zachód pododdziałami polskimi. Do pomocy w realizacji tego zadania dowódca 15 KS skierował 16 pułk strzelecki z 87 DS, który znajdował się w Chełmie i miał wyruszyć drogą na Włodawę, oraz 253 pułk strzelecki (bez jednego batalionu) z 45 Dywizji Strzeleckiej, wzmocniony dywizyjnym batalionem czołgów i batalionem rozpoznawczym. 16 pułk strzelecki, który stanowił odwód dowódcy 5 armii, do realizacji zadania wyruszył dopiero 30 września późnym wieczorem i (nie spiesząc się) osiągnął rejon Wytyczna dopiero 1 października po godz. 16.00, gdy już było po bitwie. Natomiast 52 DS ze względu na straty, jakie poniosła w bitwie pod Szackiem, zarówno w sensie fizycznym, psychicznym, jak i materiałowym, przez rzekę Bug się nie przeprawiła, co może sugerować, że cofnięto jej rozkaz o pościgu. Zatem główny ciężar walki z osłabioną Grupą KOP miał wziąć na siebie 253 pułk strzelecki 45 Dywizji Strzeleckiej, wzmocniony batalionem czołgów i batalionem rozpoznawczym tej dywizji. Zapewniono mu również wsparcie lotnicze. Do wykonania tego zadania pułk wyruszył 30 września około godz. 20.00 z rejonu m. Zawadów. Niezmiernie trudno jest dzisiaj odtworzyć dokładnie obronę Grupy KOP w rejonie m. Wytyczno. Relacje polskie i źródła sowieckie w tej materii są niejasne, a czasem sprzeczne.
172 Meldunek sowiecki z 2 października 1939 r. stwierdza, źe przeciwnik zorganizował obronę na północno-wschodnim brzegu jeziora Wytyckiego, południowym skraju m. Wytyczno, południowym skraju zagajnika na wschód od Wytyczna. Ciężkie i ręczne karabiny maszynowe były rozmieszczone i zamaskowane w stogach siana, drzewach, oknach domów, a także na specjalnie przygotowanych łodziach na jeziorze Wytyckim. Działa przeciwpancerne były ustawione na południowym skraju Wytyczna. Natomiast gen. Rückemann położenie obronne na godz. 9.00 w dniu 1 października sytuuje następująco: „trzy baony pułku «Sarny» (bez jednej kompanii) rozwinięte na lizjerze lasu na wschód od Wólki Wytyckiej frontem na południe; — Wólka Wytycka opuszczona i nie zajęta przez nikogo, kierunek ten dozorowany jest oddziałem saperów z jednym rkm; — baon «Polesie», który w marszu pozostał daleko w tyle, podchodzi po osi marszu do m. Wytyczno i leży (tutaj) rozwinięty”. Mjr Antoni Żurowski, dowódca baonu „Bereźne” napisał, że „około godz. 8 rano otrzymałem przez gońca na motocyklu rozkaz od ppłk. Sulika wejść w las wysokopienny i tam na stosunkowo suchym terenie zająć stanowiska obronne nad rzeczką Włodawką na odcinku od miejscowości Suchawa w kierunku na południowy zachód, długości około 700 m, i ubezpieczyć grupę z kierunku Włodawy i od wschodu z kierunku Sobiboru. Ponadto mam być gotowy do działania w kierunku na Wytyczno (...). W rejonie północnej części Dubeczna kazałem wystawić placówkę w sile plutonu strzelców z 1 ckm z zadaniem obserwacji kierunku wschodniego i ubezpieczenia batalionu od południa”. Należy zatem wnioskować, że główny wysiłek obronny Grupy KOP był skierowany frontem na południe, na drogę, którą mogły nadejść wojska sowieckie zarówno z rejonu Lublina, Piasków, Trawnik czy Chełma, z ubezpieczeniem tej drogi na kierunku Włodawy. Po około siedmiu godzinach marszu kompania czołgów batalionu rozpoznawczego, maszerująca jako szpica czołowa
173 oddziału szybkiego, idącego przed 253 pułkiem strzeleckim, osiągnęła 1 października ok. godz. 3.00 południowy skraj m. Wytyczno, gdzie została ostrzelana ogniem dwóch dział przeciwpancernych, w rezultacie czego dwa czołgi T-37 zostały rozbite. Wysłany pół godziny później na rozpoznanie szwadron kawalerii batalionu rozpoznawczego osiągnął zachodni i wschodni skraj m. Wytyczno, gdzie został ostrzelany ogniem karabinów maszynowych. Obrona polska została przynajmniej częściowo rozpoznana i dowódca 253 pułku strzeleckiego mógł podjąć decyzję przeprowadzenia ogólnego natarcia: — 1 batalion strzelecki miał nacierać na wschodni skraj m. Wytyczno i dalej w kierunku na m. Stary Majdan (odnosi się wrażenie, że w tym miejscu jest błąd w dokumencie, gdyż miejscowość Stary Majdan jest bliżej z kierunku południowo-wschodniego niż miejscowość Wytyczno. Dlatego wydaje się, iż natarcie 1 bs winno iść na wschodni skraj Wytyczna przez Stary Majdan, obchodząc Krowi e Bagno od wschodu); — 2 batalion strzelecki miał nacierać wzdłuż szosy pomiędzy jeziorem Wytyckim i Wytycznem, a po opanowaniu przesmyku dalszy kierunek natarcia miał być skierowany na m. Mietełka; — batalion czołgów miał atakować wzdłuż szosy, wspierając natarcie obydwu batalionów strzeleckich; — szwadron kawalerii batalionu rozpoznawczego miał atakować w szyku pieszym m. Wytyczno na skrzydłach wewnętrznych 1 i 2 batalionu strzeleckiego; — I dywizjon 45 pułku artylerii ze stanowisk w rejonie m. Czerniki miał wspierać atak pododdziałów, obezwładniając punkty ogniowe w rejonie m. Wytyczno. Wykonując postawione zadania, pododdziały 253 ps o świcie przeszły do ataku. Szwadron kawalerii batalionu rozpoznawczego i 1 batalion strzelecki nacierając na m. Wytyczno, przed godziną 8.00 opanowały tę miejscowość i wzięły do niewoli rzekomo około 400 ludzi. Straty szwadronu oceniono na
174 5 zabitych i 11 rannych, straty 1 batalionu strzeleckiego na 5 zabitych i 12 rannych. 2 batalion strzelecki, nacierając wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Wytyckiego, został ostrzelany silnym ogniem artylerii polskiej. Według źródła sowieckiego ogień broni maszynowej był również prowadzony z łodzi, pływających po jeziorze. Batalion po wyjściu na otwartą przestrzeń poniósł duże straty (15 zabitych około 60 rannych) i natarcie się załamało. Dowódca pułku był zmuszony wyprowadzić 2 bs spod ognia na południowo-zachodni skraj m. Wytyczno, uporządkować go i przygotować do natarcia wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Wytyckiego w kierunku m. Wólka Wytycka. Nad pododdziałami Grupy KOP krążyły samoloty sowieckie, rakietami korygując ogień własnej artylerii i od czasu do czasu ostrzeliwując polskie pozycje lub okładając je lekkimi bombami. Robiły wszystko, aby jak najszybciej zatrzeć w pamięci dotkliwą porażkę pod Szackiem. Artyleria polska nie pozostała dłużna w wymianie ognia, ale przewaga artylerii przeciwnika była duża (rozpoznano co najmniej cztery baterie). Pomimo to artylerzyści, chociaż zmuszeni często do zmiany stanowisk przez artylerię i lotnictwo sowieckie, zniszczyli dalsze dwa czołgi przeciwnika i utrzymywali nieprzyjacielską piechotę w „przyzwoitej” odległości od swojej linii obrony, choć nie na długo. Zaczynało brakować amunicji. Ogień polskiej artylerii był coraz rzadszy. Strzelano już tylko do pewnych i wybranych celów. Generał Orlik-Rückemann, chcąc zyskać na czasie i odwrócić uwagę nieprzyjaciela od szosy, aby przegrupować jak najwięcej swych pododdziałów do lasu na zachód od Wytyczna, przed godziną 9.00 wydał drogą radiową rozkaz dla dowódcy baonu „Polesie”, aby ten uderzył na skrzydło przeciwnika, które znajdowało się przed południowym skrajem lasu, na wschód od Wytyczna. Atak miał ubezpieczać baon „Bereźne”. Uderzenie zatem miało wyjść na 1 batalion strzelecki 253 ps.
175 Pomimo potwierdzenia rozkazu uderzenie nie nastąpiło. Dowódca baonu „Polesie” ppłk Dyszkiewicz i ppłk Jura próbowali poderwać żołnierzy do ataku, ale bezskutecznie. Zmęczeni i wyczerpani zupełnie się załamali. Część zaczęła się poddawać, część z oznakami paniki porzuciła broń i rozproszyła się. Przy oficerach pozostało ich niewielu. Baon „Polesie” praktycznie przestał istnieć. Wobec takiego obrotu sprawy oraz meldunku od ppłk. Sulika, że jego pododdziały nie będą w stanie wytrzymać zdecydowanego, silnego uderzenia wojsk sowieckich, gen. Orlik-Rückemann o godz. 10.30 przeprowadził naradę ze znajdującymi się na miejscu oficerami, w której wzięli udział: płk Bittner, ppłk Sulik, mjr Czernik, mjr Gawroński oraz mjr Marcinkiewicz. „Wszyscy zgodnie ocenili — napisał gen. Orlik-Riickemann — że obrona w każdej chwili może być przełamana, jesteśmy stale pod groźbą okrążenia z zachodniego kierunku, któremu już nic przeciwstawić nie możemy. Artyleria jest skończona (pozostało dosłownie 20 pocisków na obie baterie razem), walczymy z dużą przewagą, a żołnierz wyczerpany psychicznie i moralnie w każdej chwili może się załamać. Dalsza parogodzinna walka nie da już żadnego rezultatu, a cała grupa, gdy raz już nastąpi przełamanie — zostanie całkowicie zniszczona”. Po wysłuchaniu opinii oficerów gen. Orlik-Rückemann zdecydował, że o godz. 13.00 grupa zakończy walkę i oderwie się od nieprzyjaciela w kierunku na lasy koło Sosnowicy, gdzie nastąpi rozwiązanie grupy wojsk KOP oraz rozproszenie pododdziałów i żołnierzy w różnych kierunkach. Sztab Grupy KOP przejdzie do lasu na południe od Parczewa i tam będzie oczekiwał na oficerów w celu omówienia ich dalszej działalności. Tak więc załamanie się baonu „Polesie” i będąca tego następstwem decyzja gen. Orlika-Rückemanna przesądziła o losach całej grupy.
176 Do poszczególnych pododdziałów, w większości będących w styczności ogniowej z nieprzyjacielem, poszły odpowiednie rozkazy. 1 batalion strzelecki, na który miało wyjść uderzenie baonu „Polesie”, po godz. 11.00 opanował prawdopodobnie miejscowość Stary Majdan i kontynuował natarcie przez las w kierunku m. Mietełka. Po osiągnięciu wschodniego skraju zagajnika na zachód od m. Stary Majdan natknął się na kontratak polskiej kompanii, doszło do walki na bagnety, w wyniku której miało być zabitych 170 żołnierzy polskich, co jest liczbą nieprawdopodobną. „Zajmowaliśmy pozycje w wysokopiennym, dość rzadkim lesie, ale porośniętym młodymi sosenkami, które rzucały mało cienia — relacjonuje mjr Żurowski. Suche, rozczapierzone od samej ziemi gałęzie, miejscami lepkie od żywicy, zniechęcały do zajmowania w nich pozycji. Z prawej strony pozycji, na rzut granatem, szła przecinka leśna, za którą ciągnął się stary las dość rzadko podszyty. Ten las stopniowo był zajmowany przez grupki wroga. Pewnie było już południe, gdy plasnęły strzały. Na linii naszej zapanowała śmiertelna cisza. Po chwili między żołnierzami na stanowiskach poszedł szept: Sowieci! Na lewym skrzydle czujka wygarnęła do Sowietów. Wypatrujemy wroga, widzimy ruch po ich stronie. Przyznam się, że nie udało mi się ustalić liczby żołnierzy nieprzyjaciela, aczkolwiek dochodziły do uszu rozmowy po tamtej stronie. Las po naszej stronie milczał, nikt nie otwierał ognia. Byliśmy w niesłychanym napięciu. Nagle las zatrząsł się od huku i trzasków broni maszynowej. Sielanka się skończyła. Sowieci nie żałowali amunicji, my musieliśmy ją oszczędzać. Moi żołnierze musieli przede wszystkim uruchomić erkaemy, których mieliśmy dostateczną ilość, aby upozorować posiadanie dużej ilości broni maszynowej. Ten sposób zdał egzamin. Nasze cekaemy tylko krótkimi seriami ostrzeliwały skraj lasu i zagajnika zajmowanego przez nieprzyjaciela oraz bliskie przedpole, na którym widać było
177 przebiegających w naszym kierunku sowieckich żołnierzy, strzelających w biegu ze wszystkiej broni, jaką mieli w akcji, nawet z pistoletów. Blisko stojący cekaem, przy którym miałem punkt obserwacyjny i dowodzenia, krótkimi seriami, fachowo ostrzeliwał miejsca, w których znajdowały się grupki żołnierzy sowieckich. Gdzieś z tyłu za nami rozległy się detonacje pocisków artyleryjskich i długie serie broni maszynowej. Ktoś krzyknął: sanitariusz! sanitariusz! Powoli oswajaliśmy się z tym, co się działo. Na lewo od mojego m.p. biły regularnie dwie nasze maszynki. Leżący z prawej strony ode mnie erkaemista wsunął głęboko w ziemię nóżki swej maszynki i raz po raz z niej popluwał. W powietrzu rozchodził się jedynie niepowtarzalny zapach prochu. Odczuwam, że walka nasila się. Sowieci byli w małym zagajniku przed moim m.p., lecz zostali ze stratami wyrzuceni skutecznym i celnym ogniem naszej broni (...). Nagle wszystko umilkło, cisza. Nieprzyjaciel musiał nieźle oberwać, dochodzą do nas jęki i wzywanie pomocy, a wzmożony ruch z ich linii do tyłu świadczy, że tam też na razie nie dążą do natarcia. Sowietów na razie nie widać, może się przegrupowują, a może przeczesują młodniak". Kiedy po tej walce mjr Żurowski zmienił nieco ugrupowanie swojego baonu do dalszej walki z wojskami sowieckimi, nadjechał mjr Grott, wręczając mu rozkaz ppłk. Sulika, nakazujący oderwanie się od nieprzyjaciela i marszu w kierunku Wytyczna z zadaniem ubezpieczenia pododdziałów grupy od południowego wschodu. Batalion uformowany do marszu w czworobok rozpoczął realizację swojego ostatniego w Grupie KOP zadania bojowego. Silny ogień cekaemów i artylerii wroga (na szczęście niezbyt celny) nie przeszkodził w wykonaniu tego zadania z honorem. Polacy „odgryzali” się nieprzyjacielowi ogniem broni maszynowej i armatki przeciwpancernej. Sowieci nie zdołali rozbić baonu, pomimo silnego nacisku piechoty, broni pancernej i artylerii, a nawet lotnictwa.
178 O godz. 12.15 przed frontem 253 pułku strzeleckiego zaznaczył się odwrót przeciwnika w kierunku północno-zachodnim — stwierdza źródło sowieckie. Pododdziały 253 ps przeszły do pościgu. Około godz. 15.00 41 eskadra lotnictwa rozpoznawczego szturmowała kolumny polskie odchodzące na Sosnowicę. W rezultacie walk pod Wytycznem 253 pułk strzelecki poniósł straty sięgające 31 zabitych, 94 rannych. 3 czołgi T-37, 3 traktory „Komsomolec”, został uszkodzony jeden czołg. Polacy mieli ponieść straty: 380 zabitych, 1000 wziętych do niewoli. Zastanawiające, że wobec strat polskich Sowieci zawsze operują okrągłą liczbą, mimo że na ich podliczenie mieli przeważnie kilka dni. Tymczasem, jak stwierdza naoczny świadek tamtych wydarzeń, wójt gminy Urszulin zamieszkały w Wytycznie, ppor. rez Józef Klauda, który był jednym z tych, którzy chowali żołnierzy polskich po bitwie: „Po boju bolszewicy nakazali ludności zebrać z pól poległych i rannych i pozwozić na plac przed Domem Ludowym. Rannych polecili wnieść do Domu Ludowego, gdzie zamknęli ich na klucz, nie udzielając żadnej pomocy lekarskiej. Pozamykali również okiennice, aby nikt nie mógł wydostać się ze środka. Dopiero w poniedziałek 2 października 1939 r. zjechała z Włodawy sowiecka kolumna sanitarna, niby w celu udzielenia rannym pomocy lekarskiej. Oczywiście wszyscy ranni zmarli z upływu krwi. Poległych i zmarłych z ran żołnierzy polskich obdarto z mundurów, a dokumenty złożono na stos i spalono. Umundurowaniem podzielili się żołnierze sowieccy i miejscowi Ukraińcy (...). Ogółem straty polskie w boju pod Wytycznem wyniosły 93 poległych w walce, zmarłych z ran skutek nieudzielenia im pomocy lekarskiej, zamordowanych i rozstrzelanych po zakończeniu walk”. Działania bojowe 253 pułku strzeleckiego nieco inaczej i dosyć surowo ocenił sztab 15 KS. W dzienniku działań bojowych pod datą 1 października 1939 r. zapisano: „253 pułk strzelecki o godz. 7.00 (czasu moskiewskiego — Cz. G.) wszedł w kontakt bojowy z nieprzyjacielem pod m. Wytyczno,
179 ostrzelany przez artylerię nieprzyjaciela, zatrzymał się. Zamiast obejść skrzydła nieprzyjaciela, stał w miejscu do godz. 15.00 (czasu moskiewskiego — Cz. G.), dopiero wtedy przeprowadził natarcie i wyrzucił nieprzyjaciela z m. Wytyczno i podjął pościg w kierunku Pieszowola, Sosnowica”. W rzeczywistości pułk żadnego pościgu nie podjął, zatrzymał się mniej więcej na rubieży Wólka Wytycka-Mietełka, po czym 2 października wycofał się z tego rejonu do m. Malinówka. Po osiągnięciu rejonu Sosnowicy poszczególne pododdziały, żegnane przez swych dowódców, rozpraszały się bądź (nieliczne) z bronią w ręku usiłowały dotrzeć do SGO „Polesie” gen. Kleeberga. Niektórym się to udało i wzięły udział w ostatnich walkach tej formacji z nieprzyjacielem. W tym również część batalionu „Bereźne” z mjr. Żurowskim na czele. Oto jak swą drogę do gen. Kleeberga relacjonuje cytowany już W. Marszałek: „W godzinach południowych (1 października — Cz. G.) dostaliśmy rozkaz gen. Orlika-Rückemanna o likwidacji grupy KOP-u. Mieliśmy na własną rękę próbować wyrwać się Rosjanom i Niemcom. Z niejednych oczu płynęły łzy. Płakałem i ja. Ktoś próbował śpiewać «Jeszcze Polska nie zginęła...», ale łzy dławiły gardło. Żołnierze niszczyli broń. Potworzyły się grupki, które znikały w gąszczu leśnym. Trzymałem się ojca. Wraz z nim było kilku oficerów i szeregowych. Wszyscy byliśmy uzbrojeni. Dozbrajaliśmy się nawet w porzuconą broń. Postanowiliśmy nie kończyć działań wojennych, lecz podążyć w ślad za jednostkami gen. Kleeberga. Liczyliśmy, że małą grupą będziemy posuwać się szybciej i umkniemy Niemcom i bolszewikom. Decydowaliśmy się na ewentualną walkę dla utorowania sobie drogi. Szybkim marszem posuwaliśmy się na zachód, w kierunku Parczewa. Tu dowiedzieliśmy się o przemarszu naszych wojsk w kierunku Kocka. Podążyliśmy w ślad za nimi. Chęć dołączenia do jednostek gen. Kleeberga dodawała
180 nam sił. Nie niepokojeni przez hitlerowców 2 października wieczorem doszliśmy pod Kock. Trafiliśmy tu na jednostki SGO „Polesie”. Byliśmy znów wśród swoich. Była kawaleria, artyleria, piechota. Wszelkie rodzaje broni z olbrzymią wolą walki. Widać organizację i spokój. Skierowano nas do dowództwa SGO w leśniczówce wsi Hordzieszka. Ojciec mój, ppłk Tadeusz Marszałek, najstarszy stopniem w naszej grupie, zameldował się w sztabie. Podporządkowano nas Podlaskiej Brygadzie Kawalerii, dowodzonej przez gen. Ludwika Kmicica-Skrzyńskiego. Zadaniem brygady było ubezpieczenie grupy od zachodu z kierunku Żelechowa. Dostaliśmy rozkaz udania się do wsi Huta Radoryska”. Wrócimy jeszcze do godzin popołudniowych 1 października W lesie na południe od Parczewa przy gen. Orliku-Rückemannie zebrało się około 30 oficerów jego nieistniejącej już grupy. Zapadał zmierzch, gdy zebrani powzięli decyzję o zawiązaniu konspiracyjnej organizacji „Tajny KOP”, na czele której stanął gen. Rückemann. Ustalono hasła i kontakty w Warszawie, do której się udawano i gdzie miano ostatecznie zadecydować o formie organizacyjnej i dalszej działalności. Niebo na kierunku Sosnowicy i Wólki Wytyckiej rozjaśniały wybuchy pocisków artyleryjskich i krechy pocisków smugowych broni maszynowej. To wojska sowieckie dalej „zwalczały” niewidocznego i już praktycznie nieistniejącego przeciwnika, stanowiącego dla nich przez dwa tygodnie główny cel ataku, a którego nie udało się im zniszczyć.
ZAKOŃCZENIE
Wraz z ostatnimi strzałami pod Wytycznem i Kockiem, oddanymi przez żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, dobiegł końca ich olbrzymi wysiłek, jaki włożyli w walkę z agresorem ze wschodu. To oni pierwsi przyjęli wrogi cios, określany już wówczas mianem „noża w plecy”, gdy Ojczyzna trzeci tydzień zmagała się z hitlerowskim najazdem, gdy zarysowywały się pewne możliwości dalszej obrony na tzw. przedmościu rumuńskim i oczekiwania na ofensywę zachodnich sojuszników. Dzisiaj wiemy, że oczekiwanie to było daremne, ale nie wiedzieli tego wówczas ani żołnierze na froncie polsko-niemieckim, ani żołnierze ochraniający polską granicę wschodnią. Dla tych ostatnich szczególnym szokiem było zdradzieckie uderzenie wschodniego sąsiada. Próbowali się bronić, ale jakie mieli szanse, gdy strażnica liczyła kilkunastu żołnierzy a nieprzyjaciół przeważnie było kilkuset, dysponujących niejednokrotnie artylerią i bronią pancerną, gdy pomocy znikąd nie można było oczekiwać. Mimo to walczyli, ginęli i byli mordowani. Ci co przeżyli ruszyli „na szlak”, który miał ich doprowadzić do miejsc zgrupowań wojsk polskich aby wspólnie mogli zatrzymać i przeciwstawić się wrogowi. Był to marsz pełen krwi i znoju, cierpień moralnych i fizycznego bólu. Przeważnie zamiast polskich jednostek spotykali bądź silne prosowieckie grupy dywersyjnosabotażowe ostrzeliwujące ich ogniem broni maszynowej,
182 bądź jednostki sowieckie, które wielokrotnie wyprzedzały ich i odcinały drogi odwrotu. Pozostawała walka lub niewola. Większość żołnierzy KOP wybierała walkę, która często kończyła się jednak niewolą. Przewaga nowego wroga była zbyt przygniatająca, aby inaczej taka walka mogła się skończyć. Na podkreślenie zasługuje dwutygodniowa epopeja improwizowanej Grupy Korpusu Ochrony Pogranicza, dowodzonej przez gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna. Pomimo iż ciąży na nim odpowiedzialność za brak rozkazu o postawieniu KOP w pełną gotowość bojową, gdy po drugiej stronie granicy wszelkie oznaki wskazywały na prawdopodobieństwo agresji przeciwko Polsce, gen. Rückemann umiejętnie organizował i prowadził w walkach swoją grupę, dając dowód przywiązania do polskich tradycji wojskowych i Ojczyzny. Pomimo zaskoczenia na centralnym odcinku wschodniej granicy państwowej, pododdziały KOP pokonując rozliczne trudności, naciskane przez nieprzyjaciela potrafiły się zebrać w określonych rozkazami rejonach i w ogniu walk wycofywać na coraz to nowe rubieże, gdzie spodziewano się zorganizować silną obronę przeciwko wrogowi. Gdy ta nadzieja upadła, jak wiele innych owego pogodnego, a tragicznego dla narodu polskiego września, walczyły dalej wierząc, że uda się im połączyć z innymi silnymi zgrupowaniami jednostek polskich jak chociażby Grupa Operacyjna „Polesie”, w celu jak najlepszej obrony Ojczyzny. A gdy już wszelkie rachuby na prawdopodobieństwo skutecznej walki zawiodły, kiedy zabrakło i sił, i amunicji, żołnierze KOP rozproszyli się a następnie ukryli mając nadzieję, że ich umiejętności na coś się jeszcze w tej wojnie przydadzą. Wielu żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza walczyło w oddziałach partyzanckich i w regularnych jednostkach Wojska Polskiego na Wschodzie i Zachodzie. Oni nie zadawali pytań, która droga do Polski jest najkrótsza, ważne było to, że walczą o Polskę. Po wojnie dla większości z nich wyzwolone
183 ziemie między Odrą i Bugiem nie stały się wymarzoną Ojczyzną-Matką, która choćby dobrym słowem nagradzałaby swe wierne dzieci. Wielu byłych żołnierzy KOP odeszło na wieczną wartę w zapomnieniu i z goryczą w sercu za krzywdy i szykany będące następstwem ich wierności Ojczyźnie, okazanej we wrześniu 1939 r. Wielu żołnierzy KOP ma swoje wojenne mogiły, ale ile ich jest? Wiele mogił, pozostawionych na wojennym szlaku „kopowców” już nie istnieje. Zniszczyli je ci, którzy obawiali się, że nawet po śmierci żołnierze polscy mogą być dla nich groźni.
184 DYSLOKACJA NA
GRANICY
JEDNOSTEK
KORPUSU
POLSKO-SOWIECKIEJ
OCHRONY W
POGRANICZA
PRZEDEDNIU
ZWIĄZKU SOWIECKIEGO
PUŁK KOP „GŁĘBOKIE” — m.p. Berezwecz — baon KOP „Łużki” — m.p. Łużki — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Małaszki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Oleszczenica 2 strażnica — m.p. Hryhorowicze 3 strażnica — m.p. Dzisna 2 kompania graniczna — m.p. Ćwiecino — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Czerepy 2 strażnica — m.p. Kopciowo 3 strażnica — m.p. Siergiejczyki 3 kompania graniczna — m.p. Leonpol 1 strażnica — m.p. Czuryłowo 2 strażnica — m.p. Leonpol 3 strażnica — m.p. Słoboda — baon KOP „Podświle” — m.p. Podświle Kolonia — kompanie odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Krzyżówka 1 strażnica — m.p. Hornowo Wierciński 2 strażnica — m.p. Trościanica 2 kompania graniczna — m.p. Prozorki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Parczewszczyzna 2 strażnica — m.p. Zahacie 3 strażnica — m.p. Stelmachowo Wielkie
AGRESJI
185 3 kompania graniczna — m.p. Dziwniki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Jałówka 2 strażnica — m.p. Osinówka 3 strażnica — m.p. Kamienny Wóz PUŁK KOP „WILEJKA” — m.p. Wilejka — baon KOP „Budsław” — m.p. Budsław — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Olkowicze — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Soczewki 2 strażnica — m.p. Pasieki 3 strażnica — m.p. Zaciemień 2 kompania graniczna — m.p. Hnieździłów — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Wieretejka 2 strażnica — m.p. Worony 3 strażnica — m.p. Wardomicze 3 kompania graniczna — m.p. Dołhinów — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Milcza 2 strażnica — m.p. Pohost 3 strażnica — m.p. Karolin 4 kompania graniczna — m.p. Dokszyce — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Porzecze 2 strażnica — m.p. Antonopol 3 strażnica — m.p. Pohulanka 4 strażnica — m.p. Komajsk — baon KOP „Krasne” — m.p. Krasne n. Uszą — kompania odwodowa — kompania ckm
186 — pluton łączności — szwadron kawalerii „Krasne” 1 kompania graniczna — m.p. Dubrowa — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Powiazyń 2 strażnica — m.p. Wiazyń 3 strażnica — m.p. Szapowały 2 kompania graniczna — m.p. Bryckie — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Borki 2 strażnica — m.p. Zalesie 3 strażnica — m.p. Łowcewicze 3 kompania graniczna — m.p. Bakszty Małe — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Budźki 2 strażnica — m.p. Bakszty Małe 3 strażnica — m.p. Radoszkowice — baon KOP „Iwieniec” — m.p. Iwieniec — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności — szwadron kawalerii „Iwieniec” 1 kompania graniczna — m.p. Żebrowszczyzna — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Zagajno 2 strażnica — m.p. Wołma 3 strażnica — m.p. Joachimowo 2 kompania graniczna — m.p. Raków — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Kuczkuny 2 strażnica — m.p. Pomorszczyzna PUŁK KOP „SNÓW” — m.p. Baranowicze — baon KOP „Stołpce” — m.p. Stołpce — kompania odwodowa
187 — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Mikołajewszczyzna — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Las Połośniański 2 strażnica — m.p. Połośnia 2 kompania graniczna — m.p. Siełowicze — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Buzuny 2 strażnica — m.p. Juszewicze 3 strażnica — m.p. Sołtanowszczyzna l strażnica — m.p. Łozowicze 3 kompania graniczna — m.p. Kołosowo 1 strażnica — m.p. Samochwały 2 strażnica — m.p. Kołosowo 3 strażnica — m.p. Smolarnia 4 strażnica — m.p. Świerynowo 4 kompania graniczna — m.p. Rubieżewicze — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Rubieżewicze 2 strażnica — m.p. Oleszkowo 3 strażnica — m.p. Barkowszczyzna 5 kompania graniczna — m.p. Stasiewszczyzna 1 strażnica — m.p. Bardzie 2 strażnica — m.p. Basmany 3 strażnica — m.p. Morozowicze — baon KOP „Kleck” — m.p. Kleck — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności — szwadron kawalerii „Kleck” 1 kompania graniczna — m.p. Lubieniec — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Korzeniowszczyzna 2 strażnica — m.p. Bałwań Wielka
188 3 strażnica — m.p. Ciecierowiec 2 kompania graniczna — m.p. Chominka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Kuncowszczyzna 2 strażnica — m.p. Helenowo 3 kompania graniczna — m.p. Smolicze — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Marysin 2 strażnica — m.p. Połowkowicze 3 strażnica — m.p. Cyckowicze BRYGADA KOP „POLESIE” — m.p. Łuniniec — baon KOP „Ludwikowo” — m.p. Ludwikowo — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Chominka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Rybna 2 strażnica — m.p. Jastrzębów 2 kompania graniczna — m.p. Przewłoka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Bielina 2 strażnica — m.p. Różan Nowy 3 strażnica — m.p. Wołma 3 kompania graniczna — m.p. Hawrylczyce — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Wilk 2 strażnica — m.p. Mysino 3 strażnica — m.p. Dobre 4 strażnica — m.p. Chutor Rachowicze — baon KOP „Sienkiewicze” — m.p. Sienkiewicze — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Pieszczaniki — pluton odwodowy
189 1 strażnica — m.p. Budy 2 strażnica — m.p. Rudnia 3 strażnica — m.p. Most Kolejowy 4 strażnica — m.p. Wilcza 2 kompania graniczna — m.p. Grabów — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Jaśkowicze 2 strażnica — m.p. Morocz 3 strażnica — m.p. Grabów 3 kompania graniczna — m.p. Lenin — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Riasło 2 strażnica — m.p. Jowicze 3 strażnica — m.p. Lenin Most — baon KOP „Dawidgródek” — m.p. Dawidgródek — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności I kompania graniczna — m.p. Olhomel — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Prypeć 2 strażnica — m.p. Maleszewo 3 strażnica — m.p. Tołmaczewo 4 strażnica — m.p. Łutki Wieś 2 kompania graniczna — m.p. Chutory Merlińskie — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Brzoza 2 strażnica — m.p. Komo 3 strażnica — m.p. Rubryń 3 kompania graniczna — m.p. Kołki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Kruźnica 2 strażnica — m.p. Luczyna 3 strażnica — m.p. Chrapuń
190 PUŁK KOP „SARNY” — m.p. Sarny — szwadron kawalerii KOP „Bystrzyce” — m.p. Bystrzyce — baon KOP „Rokitno” — m.p. Rokitno — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Ostki 1 strażnica — m.p. Serebranka 2 strażnica — m.p. Dubno 3 strażnica — m.p. Budki Snowidowickie 4 strażnica — m.p. Ostrówek 5 strażnica — m.p. Dobry Ostrówek 6 strażnica — m.p. Jamcowa Niwa 2 kompania graniczna — m.p. Białowiż — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Kupiel 2 strażnica — m.p. Musznia 3 strażnica — m.p. Białowiż 4 strażnica — m.p. Żelechowo 5 strażnica — m. p. Osetyszcze 3 kompania graniczna — m.p. Wojtkiewicze 1 strażnica — m.p. Somity 2 strażnica — m.p. Budki Wojtkiewickie 3 strażnica — m.p. Wysoczyczyn 4 strażnica — m.p. Dwór 5 strażnica — m.p. Zakletne — baon KOP „Bereźne” — m.p. Bereźne — pluton łączności — kompania odwodowa — m.p. Ludwipol — kompania ckm — m.p. Ludwipol 1 kompania graniczna — m.p. Borowe 1 strażnica — m.p. Chutor Zachara 2 strażnica — m.p. Dermanka 3 strażnica — m.p. Chutor Chwalisów 4 strażnica — m.p. Krzemień
191 2 kompania graniczna — m.p. Lewacze 1 strażnica — m.p. Siwki 2 strażnica — m.p. Pomiary 3 strażnica — m.p. Nowa Huta 4 strażnica — m.p. Korecka Huta 3 kompania graniczna — m.p. Bielczaki 1 strażnica — m.p. Berezówka 2 strażnica — m.p. Astrachanka 3 strażnica — m.p. Ujście 4 strażnica — m.p. Frankopol — baon forteczny KOP „Sarny” — m.p. Ladyna koło Sarn — baon forteczny KOP „Małyńsk” — m.p. Małyńsk PUŁK KOP „ZDOŁBUNÓW” — m.p. Równe — dyon kawalerii KOP „Niewirków” — m.p. Niewirków — baon KOP „Hoszcza” — m.p. Hoszcza — kompania odwodowa 1 kompania ckm — pluton łączności — m.p. Sapożyn 1 kompania graniczna — m.p. Hołyczówka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Storożów 2 strażnica — m.p. Kobyla 3 strażnica — m.p. Morozówka 2 kompania graniczna — m.p. Korzec — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Cukrownia 2 strażnica — m.p. Krale 3 strażnica — m.p. Babin 3 kompania graniczna — m.p. Sapożyn — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Bohdanówka 2 strażnica — m.p. Czernica 3 strażnica — m.p. Chutor Kryłowskie 4 strażnica — m.p. Lidawka
192 — baon KOP „Ostróg” — m.p. Ostróg — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Kurhany — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Moszczanica 2 strażnica — m.p. Blok Mohylany 3 strażnica — m.p. Wielbowno 4 strażnica — m.p. Ostróg 2 kompania graniczna — m.p. Kłuboczek — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Majków 2 strażnica — m.p. Baranówka 3 kompania graniczna — m.p. Nowomalin — pluton odwodowy 2 strażnica — m.p. Bór 3 strażnica — m.p. Bołatkowce — baon KOP „Dederkały” — m.p. Dederkały Wielkie — kompania odwodowa — m.p. Obory — kompania ckm — m.p. Bykowice — pluton łączności — m.p. Hermanka — szwadron kawalerii „Dederkały” — m.p. Dederkały 1 kompania graniczna — m.p. Malinów — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Wilja 2 strażnica — m.p. Zakoty 3 strażnica — m.p. Chodaki 4 strażnica — m.p. Bołożówka 2 kompania graniczna — m.p. Bykowce — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Konowica 2 strażnica — m.p. Sadki 3 strażnica — m.p. Skrobotówka 4 strażnica — m.p. Radoszówka
193 3 kompania graniczna — m.p. Łanowce — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Michałówka 2 strażnica — m.p. Juśkowce 3 strażnica — m.p. Kozaczki 4 kompania graniczna — m.p. Białozórka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Ośniki 2 strażnica— m.p. Mołotków 3 strażnica — m.p. Brzezina 4 strażnica — m.p. Konfederacja PUŁK KOP „CZORTKÓW” — m.p. Czortków — baon KOP „Skałat” — m.p. Skałat — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Podwołoczyska — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Dorofijówka 2 strażnica — m.p. Podwołoczyska 3 strażnica — m.p. Orzechowiec 2 kompania graniczna — m.p. Osowik — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Rożyska 2 strażnica — m.p. Tamoruda 3 strażnica — m.p. Łuka Mała 4 strażnica — m.p. Kozina 5 strażnica — m.p. Kałaharówka 3 kompania graniczna — m.p. Toki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Szczęsnówka 2 strażnica — m.p. Palczyńce 3 strażnica — m.p. Toki — baon KOP „Kopyczyńce” — m.p. Kopyczyńce
194 — kompania odwodowa — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Kociubińczyki — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Szydłowce 2 strażnica — m.p. Zielona 3 strażnica — m.p. Siekierzyńce 2 kompania graniczna — m.p. Husiatyń — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Olchowczyk 2 strażnica — m.p. Husiatyń 3 strażnica — m.p. Bednarówka 4 kompania graniczna — m.p. Postołówka — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Kręciłów 2 strażnica — m.p. Postołówka 3 strażnica — m.p. Trybuchowce — baon KOP „Borszczów” — m.p. Borszczów — kompania odwodowa (dwie?) — kompania ckm — pluton łączności 1 kompania graniczna — m.p. Mielnica — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Boryszkowice 2 strażnica — m.p. Okopy Św. Trójcy Ponadto na granicy polsko-rumuńskiej cztery strażnice: 3 strażnica — m.p. Bielowie 4 strażnica — m.p. Wołkowce 5 strażnica — m.p. Mielnica 6 strażnica — m.p. Ujście Biskupie 2 kompania graniczna — m.p. Turylcze — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Puklaki 2 strażnica — m.p. Załucze
195 3 strażnica — m.p. Niwra 3 kompania graniczna — m.p. Kudryńce — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Zalesie 2 strażnica — m.p. Zielona 3 strażnica — m.p. Kudryńce 4 strażnica — m.p. Zawale 4 kompania graniczna — m.p. Skała (Podolska) — pluton odwodowy 1 strażnica — m.p. Zbrzyż 2 strażnica — m.p. Skała 3 strażnica — m.p. Bereżanka Źródło: J. Prochwicz, Formacje Korpusu Ochrony Pogranicza w 1939 roku, Praca doktorska napisana w WIH AON.
196
WYKAZ SKRÓTÓW ACz — Armia Czerwona AON — Akademia Obrony Narodowej bcz — batalion czołgów BKaw. — Brygada Kawalerii BKaw. rez. — Brygada Kawalerii rezerwowej bł — batalion łączności bp — batalion piechoty BPanc. — Brygada Pancerna bs — batalion strzelecki bsam. — batalion samochodowy bsap. — batalion saperów br — batalion rozpoznawczy BSOW — Białoruski Specjalny Okręg Wojskowy BZmech. — Brygada Zmechanizowana BZmot. — Brygada Zmotoryzowana bzmot. — batalion zmotoryzowany CAW — Centralne Archiwum Wojskowe dak — dywizjon artylerii konnej daplot. — dywizjon artylerii przeciwlotniczej dappanc. — dywizjon artylerii przeciwpancernej dyon — dywizjon DKaw. — Dywizja Kawalerii DOK — Dowództwo Okręgu Korpusu DP — Dywizja Piechoty DP rez. — Dywizja Piechoty rezerwowej DPLeg. — Dywizja Piechoty Legionów DS — Dywizja Strzelecka FB — Front Białoruski FU — Front Ukraiński GKZ — Grupa Konno-Zmechanizowana GO — Grupa Operacyjna GZP ACz. — Główny Zarząd Polityczny Armii Czerwonej KKaw. — Korpus Kawalerii
197 KOP — Korpus Ochrony Pogranicza kpac. — korpuśny pułk artylerii ciężkiej KPanc. — Korpus Pancerny ks — kompania strzelecka KS — Korpus Strzelecki kpt. — kapitan KSOW — Kijowski Specjalny Okręg Wojskowy lejtn. — lejtnant LKO — Ludowy Komisariat Obrony mjr — major m.p. — miejsce postoju ( stacjonowania) MSWojsk. — Ministerstwo Spraw Wojskowych ND WP — Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego NKWD — Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) OND — odwód Naczelnego Dowództwa OWar. — Obszar Warowny OZ — ośrodek zapasowy pa — pułk artylerii pac — pułk artylerii ciężkiej pah — pułk artylerii haubic pak — pułk artylerii korpuśnej pal — pułk artylerii lekkiej pcz — pułk czołgów PDN — Pracownia Dokumentacji Naukowej (WIH) pkaw. — pułk kawalerii plb — pułk lotnictwa bombowego plm — pułk lotnictwa myśliwskiego plsz — pułk lotnictwa szturmowego płk — pułkownik pp — pułk piechoty ppłk — podpułkownik pprez. — pułk piechoty rezerwowej ps — pułk strzelecki pśb — pułk średnich bombowców
198 puł. — pułk ułanów PW — Przysposobienie Wojskowe pzmot. — pułk zmotoryzowany SGO — Samodzielna Grupa Operacyjna SKS — Samodzielny Korpus Strzelecki WIH — Wojskowy Instytut Historyczny Stopnie generalskie w Armii Czerwonej w 1939 r. i ich późniejsze odpowiedniki: kombrig — płk-gen. mjr komdiw — gen. mjr komkor — gen. lejtn. komandarm II rangi — gen. płk komandarm I rangi — gen. armii
BIBLIOGRAFIA SELEKTYWNA
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów. 17 września 1939 r., t. 1: Geneza i skutki agresji, t. 2: Działania wojsk Frontu Ukraińskiego, t. 3: Działania wojsk Frontu Białoruskiego, wybór i oprac. Cz. Grzelak, S. Jaczyński, E. Kozłowski, Warszawa 1994-1996. C y g a n Wiktor Krzysztof, Kresy w ogniu. Wojna polskosowiecka 1939, Warszawa 1990. D o mi n i c z a k Henryk, Granica wschodnia Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1919-1939, Warszawa 1992. Dziennik działań bojowych Sztabu Frontu Białoruskiego 1939, wstęp i oprac. Cz. Grzelak, Warszawa 1998. F e d o r o w i c z Leon, Wspomnienie z akcji batalionu KOP nad Dniestrem w dn. 17 IX 1939 roku, „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej” t. XII (1979), nr 94. G r z e l a k Czesław, Dziennik sowieckiej agresji. Wrzesień 1939, Warszawa 1994. G r z e l a k Czesław, Kresy w czerwieni. Agresja Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 roku, wyd. 2, Warszawa 2001. J e r e mi e n k o Andriej, Pomni wojnu, Donieck 1971. K1 a u d a Józef, Gdy zamilkły strzały, „Ład” 1989, nr 40. K o w a l s k i Włodzimierz, Hej tam na granicy, od Sejn na Podole. Z dziejów 24 baonu Korpusu Ochrony Pogranicza „Sejny", Sejny 1994.
200 K o w a l s k i Włodzimierz, U polskich stoim granic... Opowieść o żołnierzach baonu KOP „Sejny”, Suwałki 1999. P o mo r s k i Janusz, Korpus Ochrony Pogranicza w obronie Rzeczypospolitej 1924-1939, Pruszków 1998. Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej, t. 1: Kampania wrześniowa, cz. 4, Przebieg działań od 15 do 18 września, Londyn 1986. S u r y n t Wincenty, 8 szwadron kawalerii KOP „Krasne” nad Uszą w kampanii wrześniowej, „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej” t . VIII (1970), nr 60. S z a w ł o w s k i Ryszard, Wojna polsko-sowiecka 1939 r., Warszawa 1995. S z u b a ń s k i Rajmund, Plan operacyjny „Wschód”, Warszawa 1993. W i e 1 h o r s k i Janusz, Materiały do historii kawalerii KOP, „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej” t. X (1974), nr 77. Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, wybór i oprac. Cz. Grzelak, Warszawa 1999. Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, wybór i oprac. M. Cieplewicz, E. Kozłowski, Warszawa 1989. Ż u r o w s k i Antoni, W walce z dwoma wrogami, Warszawa 1991.
Wejście główne do budynku dowództwa baonu KOP
Typowa strażnica KOP z wieżyczką obserwacyjną
Gen. Wilhelm Orlik-Rückemann
St. sierż. Jan Rubas, dowódca strażnicy KOP „Radoszówka” (trzyma chłopca), z załogą strażnicy. Wołyń, 1932 r.
Dederkały Wielkie. Defilada IV baonu KOP - na czele pododdziału st. sierż. Jan Rubas. 3 V 1931 r.
Patrol narciarski KOP na odcinku granicznym baonu KOP „Dederkały”. Ok. 1930 r.
Ukraiński ludowy zespół śpiewaczy na występach w salce teatralnej baonu KOP „Dederkały". Ok. 1930 r.
IV baon KOP „Dederkały”. Uroczyste spotkanie żołnierskie z okazji święta 11 listopada. Ok. 1936 r.
Dederkały Wielkie. Koszary baonu KOP „Dederkały" w budynkach poklasztornych
Kopiści z rodzinami przy słupie granicznym (w głębi widoczny sowiecki słup graniczny). Salutuje st. sierż. Jan Rubas, obok stoi przebrana za żołnierza jego żona Janina. 1932 r.
Koszary baonu KOP „Sarny” pod Sarnami. 1994 r. Fot. Zbigniew Pruski
Baon KOP „Dederkały". Siedzą od lewej: plut. Rygielski (drugi), sierż. Wierzbicki (czwarty), st. sierż. Jan Rubas (piąty), sierż. Jankowiak (szósty), st. sierż. Rachuta (siódmy). Stoją od lewej: sierż. Gnat (czwarty), Wierzbiński (piąty), plut. Górski (siódmy), Chołuskiewicz (dziewiąty), st. sierż. Zdzisław Trzaskalski (dziesiąty), plut. Buła (dwunasty), Szulc (czternasty). Dederkały. 1936 r.
Uczniowie Szkoły Podstawowej im. Korpusu Ochrony Pogranicza w Wytycznie prezentują program artystyczny w 60 rocznicę bitwy Wytycznem. 1 X 1999 r.