Carter Lin - Conan wyzwoliciel LIN CARTER L. SPRAGUE DE CAMP CONAN WYZWOLICIEL PRZEŁOśYŁ MAREK MASTALERZ TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE LIBERATOR Conan Cym...
19 downloads
17 Views
547KB Size
Carter Lin - Conan wyzwoliciel LIN CARTER L. SPRAGUE DE CAMP CONAN WYZWOLICIEL PRZEŁOśYŁ MAREK MASTALERZ TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE LIBERATOR Conan Cymmerianin, bohater nad bohatery, jest płodem wyobraźni Roberta Ervina Howarda (1906–1936) z Cross Plains w stanie Teksas. Howard był płodnym pisarzem publikującym w tzw. pulp magazines (tanich, drukowanych na najgorszym papierze magazynach zamieszczających podłą przewaŜnie beletrystykę). Jego kariera przypadła na czasy ich największego rozkwitu. Tego rodzaju periodyków wydawano dziesiątki, wszystkie w tym samym formacie (6,5 na 10 cali, czyli 17 na 25 centymetrów). Drukowano je na szarym papierze bez oprawy. Obecnie magazyny te zniknęły, wyjąwszy kilka dotąd wydawanych pod starymi tytułami, lecz w odmiennym formacie. W czasie swej działalności literackiej, trwającej zaledwie dekadę, Howard pisywał fantasy, science fiction, westerny, opowiadania sportowe, historyczne, nowele kryminalne, opowiadania na tematy orientalne i wiersze. Ze wszystkich jego bohaterów tym, który osiągnął największą popularność, jest Conan z Cymmerii. Opowiadania o Conanie sprawiły, Ŝe w gatunku fantasy dzieła Howarda ustępują popularnością jedynie J.R.R. Tolkienowi. Urodzony w Peaster w Teksasie, Howard przeŜył w tym stanie całe swoje Ŝycie, wyjąwszy krótkotrwałe wyjazdy do sąsiednich stanów i Meksyku. Ojciec był wiejskim lekarzem w stanie Arkansas. Był to człowiek o szorstkim, apodyktycznym sposobie bycia. Matka Howarda, urodzona w Dallas w Teksasie, uwaŜała się za osobę pod względem społecznym stojącą wyŜej od swego męŜa oraz od ludności Cross Plains, gdzie rodzina osiedliła się w 1919 roku. Oboje rodzice, zwłaszcza matka, byli wyjątkowo zaborczy wobec swojego jedynaka. Gdy Robert był jeszcze chłopcem, matka roztaczała nad nim czujną opiekę i decydowała o jego przyjaźniach. Kiedy dorósł, czynnie ograniczała jego kontakty z kobietami. Dopiero na dwa lata przed śmiercią Howard zawarł znajomość z pewną młodą nauczycielką. Twórca Conana wyrósł więc w atmosferze niewolniczego oddania często chorującej matce. Kiedy kupił samochód, zabierał»ją ze sobą na długie wycieczki po Teksasie. Słabowity i zaszczuwany jako chłopiec, Howard wyrósł na wysokiego, potęŜnie zbudowanego męŜczyznę. WaŜył blisko dwieście funtów (tj. około dziewięćdziesięciu kilogramów), z czego większość stanowiły mięśnie. Utrzymywał formę uprawiając pięściarstwo i podnoszenie cięŜarów. Boks był jego ulubionym sportem. Mimo wyglądu troglodyty Robert Howard był równieŜ Ŝarłocznym molem ksiąŜkowym. Czytał szybko i wszystko co popadnie. Jeszcze jako młodzieniec zdecydował się na karierę literacką. Gdy w 1928 roku ukończył rok bezpłatnych wykładów w Howard Payne Academy w Brownwood w Teksasie, jego ojciec zgodził się na trwającą jeden rok próbę. Przez ten czas Howard miał spróbować swych sił jako autor nie związany z Ŝadnym wydawnictwem. Dopiero po tym okresie ojciec miał wywrzeć nań nacisk w celu zmuszenia go do podjęcia bardziej konwencjonalnej pracy. Wkrótce honoraria Howarda, chociaŜ skromne, były wystarczające, aby skłonić rodzinę do akceptacji jego powołania. Howard wyrósł na męŜczyznę o wyjątkowo zmiennych nastrojach, przechodzących od radosnej euforii i wylewności do napadów czarnej depresji, rozpaczy i melancholii, co sprawiło, Ŝe uległ fascynacji ideą samobójstwa. Obsesja ta narastała i pogłębiała się przez resztę Ŝycia. Napomknieniami i mimowolnymi uwagami dawał swoim rodzicom i niektórym z przyjaciół do zrozumienia, iŜ nie zamierza przeŜyć swej matki, lecz nikt nie brał tych gróźb powaŜnie. W roku 1936 Robert Howard był juŜ czołowym pisarzem magazynów „pulp” i zarabiał więcej niŜ ktokolwiek w Cross Plains. Cieszył się dobrym zdrowiem, ustabilizowaną pozycją towarzyską, rosnącym kółkiem przyjaciół i fanów oraz obiecującą przyszłością literacką. Jego matka umierała wówczas na gruźlicę. Kiedy znalazła się w stanie nieodwracalnej śpiączki, Howard wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i strzelił sobie w głowę. W latach 1926–1930 Robert Howard napisał cykl opowiadań fantastycznych o bohaterze imieniem Kull, barbarzyńcy z zaginionej Atlantydy, który zostaje władcą kontynentalnego królestwa. Opowiadania te przyniosły Howardowi nikłe powodzenie — z dziewięciu, które ukończył, udało mu się sprzedać jedynie trzy. Ukazały się one w „Weird Tales” — piśmie drukującym fantasy i science fiction, wychodzącym w latach 1923–1954. ChociaŜ stawki za słowo były niskie, a honoraria często się opóźniały, „Weird Tales” mimo wszystko pozostawało najpewniejszym rynkiem zbytu dla Howarda. W roku 1932, gdy nie sprzedane opowiadania o Kullu wciąŜ zalegały szafkę słuŜącą jednocześnie jako kartoteka, Howard przerobił jedno z tych opowiadań, zmieniając Kulla na Conana i dodając nadnaturalny Strona 1
Carter Lin - Conan wyzwoliciel sztafaŜ. „The Phoenix on the Sword” opublikowany został w „Weird Tales” w grudniu 1932 roku. Opowiadanie osiągnęło natychmiastową popularność i przez kilka lat tworzenia opowieści o Conanie zajmowało większość pisarskiego czasu Howarda. Osiemnaście tych opowiadań pojawiło się w druku za Ŝycia autora, inne zostały odrzucone albo ich nie dokończył. W niektórych listach pisanych pod koniec Ŝycia Howard rozwaŜał zarzucenie cyklu conanowskiego i poświęcenie się wyłącznie westernom. Conan był zarówno rozwinięciem Kulla, jak i idealizacją samego autora — obrazem Howarda takiego, jakim chciałby on być. Robert E. Howard idealizował barbarzyńców i barbarzyńskie Ŝycie, podobnie jak czynili to Rudyard Kipling, Jack London czy Edgar Rice Burroughs — pisarze, którzy wywarli na niego duŜy wpływ. Conan to szorstki, twardy, gwałtowny obieŜyświat, człowiek bez korzeni, nieodpowiedzialny łowca przygód, gigantycznej siły i postawy. Właśnie tak Howard — cichy, wyobcowany, introwertyczny odludek, wyobraŜał sobie samego siebie. W postaci Conana łączą się cechy teksańskiego pioniera Bigfoota Walisce’a, Tarzana Burrougsa, herosa Wikinga Swaina (Wieśniaka) A.D. Howdena Smitha z odrobiną mrocznej melancholii samego Howarda. Sam Howard pisał w liście do H.P. Lovecrafta, iŜ Conan „gotowy wychynął z wyobraźni i zmusił mnie do uwiecznienia sagi jego przygód (…) Jest on kombinacją ludzi, których znałem, zawodowych bokserów, rewolwerowców, przemytników whisky, ochroniarzy pól naftowych, hazardzistów i uczciwych pracowników, z którymi miałem kontakt, a których cechy połączywszy, otrzymałem amalgamat, który nazwałem Conanem z Cymmerii”. Po śmierci Howarda niektóre z jego opowiadań zostały opublikowane we wspomnianych tanich magazynach. Później brak papieru w okresie drugiej wojny światowej skazał je na zagładę i opowieści o Conanie zostały zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem małego kręgu entuzjastów. W latach pięćdziesiątych nowojorski edytor wydał opowiadania o Conanie jako cykl oprawnych w płótno tomików o niewielkim nakładzie. Autor powyŜszych słów został wciągnięty w to przedsięwzięcie w rezultacie odnalezienia przez niego nie publikowanych rękopisów Howarda w archiwum nowojorskiego agenta literackiego i przyjęcia ich do druku jako części tej serii. Dziesięć lat później zorganizowałem publikację całego cyklu włącznie z kilkoma nowymi przygodami Conana spisanymi we współpracy z moimi kolegami, Linem Carterem i Bj?rnem Nybergiem. Przez lata trudziliśmy się nad zbliŜeniem naszego stylu do stylu Howarda, z jakim skutkiem — to pozostawiamy ocenie czytelników. Niniejsza powieść, przy przygotowaniu której znaczną pomoc edytorską okazała moja Ŝona Catherine Crook de Camp, to najnowszy efekt naszych wysiłków. W tym samym czasie Glenn Lord, literacki agent spadkobierców Howarda, dzięki uporczywym detektywistycznym zabiegom dotarł do skrzyni zawierającej papiery Howarda, które zaginęły po jego śmierci. Znajdowały się w niej skończone i nie ukończone opowiadania o Conanie. One równieŜ zostały włączone do cyklu. Opowiadania nie dokończone zostały uzupełnione przez Cartera bądź przeze mnie. Lord przyczynił się równieŜ do wydania dziesiątków nieconanowskich opowiadań Howarda, zarówno drukowanych w magazynach „pulp”, jak i wcześniej nie publikowanych. Mimo iŜ pośmiertny sukces Howarda jest faktem, tym, którzy mają w nim swój udział, trudno jest zwalczyć uczucie Ŝalu, iŜ sam Howard tego nie doŜył. Istnieje kilka wyjaśnień niezwykłego przypływu pośmiertnej popularności pisarstwa Howarda. Niektórzy przypisują to duchowi czasu. Wielu czytelników znuŜyli antybohaterowie, krańcowo subiektywne psychologiczne opowieści oraz skupienie uwagi na problemach socjoekonomicznych, zajmujących tak wiele miejsca w prozie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Przez pewien czas wydawało się, Ŝe fantasy padnie ofiarą Wieku Maszyn. Sukces trylogii Tolkiena „Władca pierścieni” zwiastował jednak jej powrót. Opowieści o Conanie jako jedne z pierwszych w tym gatunku skorzystały z jego odrodzenia i od czasu swej publikacji pociągnęły za sobą znaczną liczbę naśladowców. Równa zasługa w ich sukcesie przypaść musi pisarskiemu talentowi Howarda. Był on urodzonym narratorem, a jest to warunek sine qua non pisania prozy. Z takim talentem wiele innych pisarskich uchybień moŜna wybaczyć, a bez niego Ŝadne zalety nie nadrobią jego braku. Howard dorobił się wyróŜniającego go, godnego uwagi stylu — Ŝywego, barwnego, rytmicznego i wymownego. Oszczędnie uŜywając przymiotników, osiąga barwne, dynamiczne efekty przez obfite korzystanie z czasowników i personifikacji, jak widać w rozpoczęciu jednej z powieści o Conanie: „Wiedz, o ksiąŜę, Ŝe przed laty, nim oceany pochłonęły Atlantydę i jej lśniące miasta… był Wiek, nad sny potęŜniejszy, gdy kwitnące królestwa rozciągały się po ziemi jak błękitne opończe pod gwiazdami…” Gorączkowa wyobraźnia Howarda, inteligentne fabuły, oszałamiające tempo narracji i intensywność, z jaką sam wciela się w bohaterów, sprawiają, Ŝe nawet jego najpośledniejsze opowiadania o boksie i Dzikim Zachodzie — dostarczają przy czytaniu duŜo przyjemności. Pięćdziesiąt kilka opublikowanych do tej pory opowieści o Conanie przedstawia jego Ŝycie od czasów młodzieńczych do starości. Jako scenę, po której kroczy z mieczem w dłoni jego bohater, Howard wymyślił Świat Hyboriański, istniejący dwanaście tysięcy lat przed zatonięciem Atlantydy i początkiem pisanej historii. Autor Conana zaproponował tezę, iŜ barbarzyńskie najazdy i naturalne katastrofy zniszczyły wszystkie zapisy Strona 2
Carter Lin - Conan wyzwoliciel z tej ery z wyjątkiem okruchów pojawiających się w wiekach późniejszych jako mity i legendy, zapewniając jednocześnie swych czytelników, iŜ jest to czysto fikcyjna konstrukcja, która nie moŜe być traktowana jako powaŜna teoria historyczna. W wiekach hyboriańskich magia była rzeczywistością, a po ziemi krąŜyły niesamowite istoty. Zachodnia część głównego kontynentu, którego zarysy róŜniły się znacznie od tego ze współczesnych map, dzieliła się na kilka królestw, ukształtowanych na podobieństwo autentycznych państw ze staroŜytnej i średniowiecznej historii. W ten sposób Aquilonia mniej lub bardziej odpowiada średniowiecznej Francji, a Poitain Prowansji, Zingara przypomina Hiszpanię, Asguar i Vanaheim odpowiadają Skandynawii Wikingów, Shem ze swymi walczącymi miastami–państwami stanowi echo staroŜytnego Bliskiego Wschodu, a Stygia jest fikcyjną wersją staroŜytnego Egiptu. Conan pochodzi z Cymmerii, monotonnego, górzystego, okrytego mgłami kraju, którego lud to Protoceltowie. Conan (którego imię wywiedzione jest z języka Celtów) pojawia się jako młodzieniec we wschodnim królestwie Zamora i przez kilka lat utrzymuje się ze złodziejstwa. Następnie słuŜy jako najemny Ŝołnierz, najpierw w orientalnym królestwie Turan, później w kilku królestwach hyboriańskich. Zmuszony do ucieczki z Argos, przystaje do piratów z wybrzeŜa Kush, działając z shemicką piratką i załogą czarnych korsarzy. W późniejszym okresie Conan słuŜy w róŜnych krajach jako najemnik. PrzeŜywa przygody wśród koczowniczych ludów na stepach wschodu oraz piratów z Morza Viiayet, obszerniejszego niŜ Morze Kaspijskie, które później powstanie w tym miejscu. Zostaje wodzem plemion z Gór Himeliańskich, pustynnego miasta w Stygli, piratem na Wyspach Barachanskich i kapitanem statku zingarańskich korsarzy. W końcu wraca do rzemiosła Ŝołnierskiego w słuŜbie Aquilonii, najpotęŜniejszego z hyboriańskich królestw. Prowadzi zwycięską wojnę z dzikimi Piktami na jego zachodniej granicy, awansuje na generała, ale musi uciekać, gdyŜ grozi mu śmierć ze strony zdeprawowanego i okrutnego króla Numedidesa. Po dalszych przygodach Conan (obecnie mniej więcej czterdziestoletni) zostaje zabrany z wybrzeŜa Kraju Piktów przez statek przywódców rewolty przeciw tyrańskim rządom Numedidesa. Ci wybierają Conana na głównodowodzącego sił rebelii i właśnie w tym miejscu rozpoczyna się niniejsza opowieść. L. Sprague De Camp Villanova, Pensylwania lipiec 1978 1 CZASY UKORONOWANEGO SZALEŃSTWA Noc rozpostarła swe czarne, błoniaste skrzydła nad wieŜami królewskiej Tarancji. Na cichych, zamglonych ulicach płonęły kaganki niczym wieszczące śmierć oczy drapieŜników w nieprzebytej dziczy. Niewielu było śmiałków, którzy waŜyli się spacerować ulicami miasta w noc taką jak ta, pomimo Ŝe ciemności nasycone były aromatem wczesnej wiosny. Ci nieliczni, których konieczność wypędziła z domostw, przemykali się ukradkiem jak złodzieje, spręŜając się na kaŜdy szelest lub cień. Na wzniesieniu, dookoła którego rozpościerało się Stare Miasto, na tle bladych gwiazd królewski pałac wznosił swój ozdobiony rzeźbionymi gzymsami dach. Mroczny gmach czaił się na wzgórzu niczym potwór z minionych wieków, spoglądając na mury miejskie jak na zniewalającą go klatkę z kamiennych bloków. W oświetlonych mdłymi płomykami marmurowych korytarzach i kruŜgankach milczenie zalegało jak pył w stygijskim grobowcu. Nikt poza królewską straŜą nie przemierzał wnętrz uśpionego pałacu. Jednak nawet ci pokryci bliznami i zahartowani w bojach weterani niechętnie spoglądali na boki, w głąb cieni wypełniających pałacowe zaułki. Twarze straŜników wykrzywiały się przy kaŜdym niespodziewanym odgłosie. Dwóch gwardzistów stało przed portalem udrapowanym w kosztowne brokatowe zasłony. Zesztywnieli i zbledli, gdy za drzwiami rozległ się przeraźliwy krzyk, który jak lodowata igła przeszył ich serca rozpaczliwą pieśnią agonii. — Mitro, nie opuszczaj nas — wyszeptał z drŜeniem straŜnik po lewej. Jego towarzysz nic nie odrzekł, lecz łomoczące serce biło mu w takt milczącej modlitwy: — Mitro, miej nas w opiece i ten kraj takŜe… Albowiem mawiano w Aquilonii, najdumniejszym z hyboriańskich królestw: „NajodwaŜniejsi korzą się, gdy szaleństwo nosi koronę”. A król Aquilonii był szalony. Numedides było jego imię. Był siostrzeńcem i następcą Vilerusa III oraz potomkiem odwiecznej linii królewskiej. Od sześciu lat królestwo jęczało pod jego cięŜką ręką. Był to człowiek przesądny, nieoświecony, pobłaŜający sobie i okrutny. Jednak do tej pory jego grzechy nie wyróŜniały go spośród wielu innych królów rozpustników i zbrodniarzy rozmiłowanych w miękkim ciele, świście bicza i wyciu katowanych. JuŜ na początku panowania Numedides przekazał swoim ministrom wszelkie sprawy państwa, sam oddając się wyłącznie zmysłowym przyjemnościom w haremie, który był równieŜ izbą tortur. Strona 3
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Wszystko to jednak przekroczyło granice ludzkiego pojmowania wraz z pojawieniem się na dworze Thulandry Thuu. Nikt nie mógł powiedzieć, kim był ten ascetyczny, śniady męŜczyzna w średnim wieku. Nikt równieŜ nie wiedział, dlaczego ani skąd przybył do Aquilonii. Niektórzy szeptali, iŜ był wiedźminem z okrytych mgłami krain Hyperborei, inni, Ŝe wyłonił się ze złowrogich cieni tęŜejących w podziemiach świątyń Stygii czy Shemu. Wierzono nawet, Ŝe był Vediańczykiem, gdyŜ to sugerowało jego imię. Nie wiadomo jednak, czy było ono prawdziwe. Wiele teorii głoszono, lecz nikt nie znał prawdy. JuŜ ponad rok Thulandra Thuu Ŝył w pałacu, ciesząc się władzą i przywilejami królewskiego faworyta. Niektórzy powiadali, Ŝe był filozofem, alchemikiem usiłującym przemienić Ŝelazo w złoto lub sporządzić legendarne panaceum. Inni twierdzili, Ŝe to czarownik, wprawiony w najczarniejszych arkanach magii. Kilku rozsądniej myślących szlachciców uwaŜało, iŜ jest on jedynie sprytnym szarlatanem, Ŝądnym władzy. Nikt jednak nie przeczył, Ŝe czarownik rzucił urok na króla Numedidesa. Wszyscy wiedzieli, Ŝe nie Numedides, lecz Thulandra Thuu rządzi z Rubinowego Tronu. Najmniejszy kaprys przybłędy był prawem. Królewski kanclerz, Vibius Latro, został poinstruowany, by traktował polecenia Thulandry tak, jak gdyby pochodziły od samego króla. Jednocześnie zachowanie Numedidesa stawało się coraz dziwniejsze. ZaŜyczył sobie, by mennica tłoczyła złote monety z jego podobizną ozdobioną klejnotami, oprócz tego często przemawiał do drzew i kwiatów w swoim ogrodzie, kaŜąc przy tym tuŜ obok obdzierać ludzi ze skóry. Biada królestwu, którego koronę nosi szaleniec będący na dodatek marionetką w rękach zręcznego i pozbawionego skrupułów faworyta, niewaŜne, czy prawdziwego maga, czy chytrego oszusta. Za zdobionymi brokatem, strzeŜonymi drzwiami znajdowała się sala, której ściany przybrane były mistyczną purpurą. Odbywała się tu dziwaczna ceremonia. W przejrzystym, alabastrowym sarkofagu spoczywał uśpiony król. Jego tłuste ciało było obnaŜone. śadna szata nie zakrywała odraŜających skutków występnego Ŝywota. Skóra Numedidesa pokryta była krostami, po wargach spływała ślina, a pod oczami zwisały ogromne worki. Kołdun rozdęty i szpetny jak u ropuchy wystawał ponad brzeg sarkofagu. Nad królem, głową w dół, wisiała naga, dwunastoletnia dziewczynka. Jej niedojrzałe ciało nosiło ślady po narzędziach tortur, które teraz spoczywały pośród Ŝarzących się węgli, w miedzianym kotle stojącym obok krzesła z czarnego Ŝelaza. Mebel ten zdobiły tajemne znaki obrobione w miękkim srebrze. Gardło dziewczynki było równo przecięte i jej jaskrawa krew ściekała po odwróconej twarzy i zwisających bezładnie płowych włosach. Sarkofag pod zwłokami częściowo wypełniony był parującą krwią i w tej szkarłatnej kąpieli pogrąŜone było obleśne ciało króla Numedidesa. Dookoła sarkofagu stało dziewiętnaście grubych świec, kaŜda wysokości połowy dorosłego męŜczyzny. Świece te zostały odlane z trupiego wosku, który na rozkaz Thulandry grabarze wydobywali z kilkuletnich grobów. Na Ŝelaznym tronie siedział zamyślony sam Thulandra Thuu. Jego włosy, ściągnięte opaską ze złotego jedwabiu, były srebrzyście siwe. Oczy o niepokojącym, gadzim wyrazie patrzyły chłodno i z uwagą. Wąska twarz maga wydawała się dziełem utalentowanego rzeźbiarza. Skóra była ciemna jak drzewo tekowe, od czasu do czasu zaś wąskie wargi zwilŜał ruchliwy spiczasty język. Szczupły tors okryty był sztuką morwowego brokatu, owiniętą dwukrotnie i udrapowaną na jednym barku, pozostawiając drugi odkryty. śylaste ramiona spoczywały nieruchomo na poręczach krzesła. Co jakiś czas Thulandra unosił wzrok znad spoczywającej na jego kolanach starej księgi, oprawionej w skórę pytona, i z namysłem spoglądał na alabastrową skrzynię, w której nalane cielsko króla Numedidesa spoczywało w kąpieli z dziewiczej krwi. Następnie, marszcząc brwi, znów powracał do lektury swej księgi. Pergaminowe karty tego traktatu pokrywało pajęcze pismo nie znane mędrcom Zachodu. Rzędy pochylonych, haczykowatych liter ciągnęły się kolumnami w dół strony. Znaki te wypisane były atramentami o barwach szmaragdu, ametystu i cynobru, nie spłowiałymi mimo upływu czasu. Wodny zegar ze złota i kryształu, stojący pod ścianą, zadzwonił srebrzyście. Thulandra Thuu znów zajrzał do sarkofagu. Nagły grymas, który wykrzywił wąskie usta królewskiego faworyta, świadczył o niepowodzeniu przedsięwzięcia. Głęboka czerwień kąpieli ciemniała — powierzchnia krwi matowiała od skrzepu, w miarę jak uchodziło z niej Ŝycie. Czarownik wstał nagle i z gniewem rzucił księgą o ścianę. Uderzyła w draperię i upadła otwarta, grzbietem do góry. Gdyby ktoś jeszcze był tu obecny, to mógłby teraz odczytać stygijski napis na okładce owego dzieła, który brzmiał: „Sekrety nieśmiertelności, pióra Guchoty z Shamballah”. Obudziwszy się z hipnotycznego transu, król Numedides wygramolił się z sarkofagu i wszedł do basenu z wodą pachnącą kwiatami. Wilgotnym ręcznikiem otarł z krwi swe prostackie rysy, podczas gdy Thulandra Thuu spłukiwał gąbką resztę jego cięŜkiego ciała. Czarownik nie zamierzał dopuścić nikogo, nawet garderobianych króla, do sekretów swej wiedzy i z tej przyczyny musiał sam zająć się obmyciem i osuszeniem monarchy. Król wpatrzył się natarczywie w zamyślone oczy czarnoksięŜnika. Strona 4
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — No i? — zapytał chrapliwym głosem. — Jakie są skutki? Czy siła Ŝyciowa pojawiła się w mym ciele, gdy wyciekła z tego dzieciucha? — Po trosze, wielki królu — odpowiedział Thulandra głosem zupełnie pozbawionym intonacji. Mówił dziwnie, skandując poszczególne sylaby. — Po trosze, ale nie dosyć. Numeides burknął coś i podrapał się we włochaty kołdun. Włosy na brzuchu Numedidesa, tak jak jego broda, były rdzawoczerwone, wpadające w siwiznę. — A zatem musimy robić to dalej — stwierdził. — W Aquilonii jest wiele dziewczyn, których krewni nigdy nie ośmielą się donieść o ich zaginięciu, a moi szpiedzy są dość zmyślni w tym fachu. — Pozwól mi to przemyśleć, królu. Muszę sprawdzić w zwoju z Amendarath, czy owo częściowe niepowodzenie nie jest skutkiem nie sprzyjającej opozycji lub koniunkcji planet. Sądzę teŜ, iŜ ponownie ułoŜę twój horoskop. Gwiazdy wieszczą złe czasy. Król, któremu z trudem udało się wdziać na siebie szkarłatną szatę, ujął w dłoń puchar wina, w którym pływały pączki maku, i jednym tchem wychylił ten egzotyczny napój. — Wiem, wiem — burknął. — Zamieszki wybuchają na granicy, a w połowie szlachetnych rodów roi się od spisków. Nie lękaj się jednak, mój strachliwy przyjacielu! Ten ród królewski duŜo wytrzymał i długo jeszcze będzie trwał, gdy ty juŜ w proch się obrócisz. Oczy króla zaszkliły się i dziwny uśmieszek wykrzywił kąciki jego warg. — Pył, pył, wszystko to pył — wymamrotał. — Wszystko oprócz Numedidesa. — Zaraz potem nachmurzył się i prychnął rozdraŜniony: — Nie potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie? Chcesz następną dziewczynę do swoich doświadczeń? — Tak, o panie — powiedział Thulandra po chwili namysłu. — Wymyśliłem ulepszenie ceremonii, które, jestem przekonany, doprowadzi do naszego celu. Król uśmiechnął się szeroko i walnął dłonią w szczupłe plecy czarownika. Nieoczekiwane uderzenie zachwiało magiem. Grymas gniewu przemknął po mrocznych rysach Thulandry i zniknął natychmiast, jak zasłonięty niewidzialną dłonią. — Dobrze, panie czarowniku! — zagrzmiał Numedides. — Uczyń mnie nieśmiertelnym, bym wiecznie władał tym krajem, a dostaniesz górę złota. JuŜ teraz czuję w sobie boską moc — jednakŜe zaczekam jeszcze z ogłoszeniem swej przemiany mym wiernym poddanym. — AleŜ, panie! — powiedział zaskoczony czarnoksięŜnik. — Sytuacja jest gorsza, niŜ sądzisz. Lud się burzy. Dochodzą wieści o buntach na południu i w prowincjach nadmorskich. Nie rozumiem… Król machnięciem ręki zbył jego słowa. — JuŜ wiele razy poskramiałem tych buntowniczych łotrów, więc poradzę sobie z nimi i teraz — stwierdził krótko. To, co król potraktował jako błahostkę, było jednak kwestią wymagającą powaŜnej troski. Na zachodniej granicy Aquilonii trwała nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi spowodowana przez chorobliwe ambicje drobnych baronów. Lud jęczał pod srogim jarzmem i wołał o złagodzenie przytłaczających podatków i ukrócenie niesprawiedliwości popełnianych przez urzędników królewskich. Zmartwienia prostego ludu niewiele jednak obchodziły jego monarchę. Numedides był głuchy na jego wołania. Król nie był jednak tak zaślepiony pragnieniem nieśmiertelności, by lekcewaŜyć wieści przynoszone przez szpiegów, pozostających pod rozkazami Vibiusa Latro. Kanclerz donosił, Ŝe przywódcą spiskowców jest nie kto inny, jak bogaty i potęŜny hrabia Trocero z Poitain. Trocero nie był kimś, kogo moŜna było potraktować jak chłystka. Za hrabią stała liczna, gotowa na kaŜde skinienie druŜyna zbrojnych. Ludzie Trocera byli wierni i zdyscyplinowani. — Trocero — powiedział z namysłem król. — Oto cały nasz kłopot. — To on musi zostać zgładzony. Stał się zbyt silny. Trzeba nam znaleźć zdolnego truciciela… Oprócz tego potrzebny będzie mój wierny Amulius Procas. Stacjonuje on teraz na południowej granicy. Trzeba go wezwać. Amulius nieraz juŜ gniótł róŜnych wszawych władyków, którym uroiło się zostać buntownikami. Oczy Thulandry Thuu były nieprzeniknione. — Wyczytałem w obliczu niebios znaki wieszczące niebezpieczeństwo wiszące nad twoim generałem, panie — powiedział powoli mag. — Amulius musi zatroszczyć się o… Numedides przestał go słuchać. Wypite przed chwilą wino z pączkami maku rozbudziło jego zmysłowe apetyty. Właśnie przypomniał sobie, Ŝe w jego haremie znalazła się niedawno rozkoszna Kushytka o pełnych piersiach. Wizje tortur, którym miał zamiar ją poddać, zaczęły nabierać kształtu w wypaczonym umyśle króla. — Idę — powiedział stanowczo. — Nie zatrzymuj mnie, bo cisnę w ciebie grom. Numedides wyciągnął palec wskazujący w stronę Thulandry Thuu i wydał gardłowy skowyt. Potem zarechotał prostacko, otworzył drzwi za purpurowym arrasem i wyszedł przez nie. Owo sekretne przejście prowadziło do tej części haremu, o której szeptano z przeraŜeniem jako o Domu Bólu i Przyjemności. CzarnoksięŜnik popatrzył za nim z cieniem uśmiechu na ustach, po czym bez pośpiechu pogasił świece. — Och, Królu Ropuch — wymruczał mag w swym ojczystym języku. — Czystą prawdę rzekłeś, tylko osoby miejscami zamieniłeś. To Numedides rozpadnie się w proch i pył, a Thulandra będzie władać Zachodem z Rubinowego Tronu. Stanie się to, gdy tylko Ojciec Set i Matka Kali wskaŜą swemu kochającemu synowi, jak wydrzeć z ciemnych stronic Nieznanego tajemnicę wiecznego Ŝycia… Strona 5
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Cichy śmiech zabrzmiał w pogrąŜonej w ciemnościach komnacie niczym szelest węŜa, prześlizgującego się po ciałach zamordowanych istot ludzkich. 2 LWY SIĘ GROMADZĄ Daleko na południe od Aquilonii smukła galera rozcinała wody Oceanu Zachodniego. Statek, będący własnością kupca z Argos, kierował się w stronę brzegu, gdzie w półmroku migotały światła Messancji. Pasmo świetlistej czerwieni na zachodnim horyzoncie znaczyło odejście dnia. Szafirowe niebo zdobiły klejnoty wieczornych gwiazd blednące w miarę, jak wschodził księŜyc. Na pokładzie dziobowym stało siedmiu ludzi owiniętych w długiepłaszcze osłaniające ich przed lodowatymi kroplami wodnej piany pryskającej spod okutego brązem dziobu, rytmicznie rozcinającego nadpływające fale. Jednym z owej siódemki był Dexitheus, siwooki, dojrzały wiekiem męŜczyzna o powaŜnej twarzy. Spod płaszcza wystawała mu powiewna szata kapłana Mitry. Obok niego stał szeroki w ramionach i szczupły w biodrach szlachcic o ciemnych przetykanych siwizną włosach. Na jego płaszczu, na piersiach wyhaftowano złotą nicią trzy lamparty Poitain. Był to Trocero, hrabia Poitain. Motyw trzech lampartów powtarzał się jeszcze na banderze, która powiewała na przednim maszcie wysoko nad jego głową. Na lewo od Trocera stał młodzieniec o arystokratycznych rysach, w zadumie przeczesujący palcami krótką bródkę. Spod kołnierza jego płaszcza przebłyskiwały ogniwa srebrzonej kolczugi. To młody, zdolny oficer Prospero z Poitain. TuŜ obok korpulentny męŜczyzna nie zwaŜając na słabe światło gryzmolił coś pośpiesznie rysikiem na woskowanej tabliczce. Był nim Publius, dawny skarbnik królewski, który złoŜył rezygnację protestując w ten sposób przeciw polityce nieograniczonych podatków wymyślonej przez Numedidesa. Przy drugiej burcie stały dwie kobiety. Powabna Belesa z Korzetty, szlachcianka z Zingary, młoda, smukła i o klasycznej urodzie. Do jej boku tuliła się blada, lnianowłosa dziewczynka, szeroko rozwartymi oczami przypatrująca się światłom nadbrzeŜa. Była to niewolnica z Ofiru, Tina, wykupiona z rąk srogiego pana przez Belesę, siostrzenicę nieŜyjącego hrabiego Valenso. Obie towarzyszyły hrabiemu na wygnaniu z piktyjskiej dziczy. Nad nimi wszystkimi górował gigantycznej postury męŜczyzna o posępnym obliczu. Jego oczy miały barwę tlącego się wulkanicznego błękitu, czarne, proste włosy zaś opadały luźno na szerokie barki. Człowiek ten pochodził z Cymmerii, a jego imię brzmiało: Conan. Płaszcz Conana niedbale zarzucony na ramiona nie zakrywał jedwabnej przyciasnej koszuli, której szwy trzeszczały przy kaŜdym drgnięciu potęŜnych muskułów. Koszula ta pochodziła z jednej ze skrzyń naleŜących do wodza piratów, Tranicosa Krwawego, znalezionych w jaskini w Kraju Piktów. Sam Tranicos i jego kamraci gnili teraz w jamie, w której leŜał wcześniej zdobyty przez nich skarb stygijskiego księcia. Ubranie barbarzyńcy, zbyt małe na tak potęŜnego męŜczyznę, było spłowiałe, popękane w szwach i poplamione winem oraz krwią. Jednak nikt patrzący na Cymmerianina, stojącego z szerokim mieczem u boku, nie wziąłby go za Ŝebraka. — Jeśli wystawimy skarb Tranicosa na sprzedaŜ — mówił hrabia Trocero — król Milo moŜe nabrać do nas niechęci. Do tej pory traktował nas łaskawie, lecz gdy koło jego uszu zaczną brzęczeć pogłoski o naszych bogactwach w rubinach, szmaragdach, ametystach i tym podobnych błyskotkach, moŜe on uznać, Ŝe naleŜy się ono koronie Argos. Prospero skinął głową. — Tak, Milo z Argos lubi dobrze wypełniony skarbiec tak samo jak kaŜdy monarcha. Jednak jeŜeli zbliŜymy się tylko do złotników i lichwiarzy Messancji, to po godzinie całe miasto będzie szeptać o naszym sekrecie. — Komu więc sprzedamy klejnoty? — zapytał Trocero. — Spytajcie naszego wodza — zaśmiał się chytrze Prospero. — Popraw mnie, o ile się mylę, generale Conan, ale czyŜ nie zawarłeś w swoim czasie znajomości z… ee… Conan wzruszył ramionami. — Czy chodzi ci o to, Ŝe byłem kiedyś krwawym piratem mającym w kaŜdym porcie swego pasera? Tak, tak było i mogłoby tak być dotąd, gdybyście nie zjawili się na czas, by skierować me złoto na wyŜszy cel niŜ karczemne dziewki — przemówił po Aquilońsku płynnie, choć z barbarzyńskim akcentem. Po chwili przerwy Conan odezwał się znowu: — Mój plan jest taki: Publius uda się do skarbnika Argos, by podjąć z powrotem zastaw złoŜony za uŜytkowanie tej galery oraz uiści odpowiednią opłatę. W tym czasie ja zabiorę nasz skarb do dyskretnego handlarza, którego znam z dawnych dni. Stary Varro zawsze dawał mi dobrą cenę za łup. — Stare plotki powiadają — rzekł Prospero — Ŝe perły Tranicosa mogą być więcej warte niŜ wszystkie inne klejnoty świata. Ludzie tacy jak ten, o którym mówisz, ofiarują nam jedynie ułamek ich wartości. — Przygotuj się na rozczarowanie — odrzekł Publius. — Wartość takich błyskotek zawsze wzrasta przy opowiadaniu, a maleje przy sprzedaŜy. Na twarzy Conana pojawił się wilczy uśmiech. Strona 6
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Wyciągnę, ile zdołam, nie bójcie się. Pamiętajcie, Ŝe często dokonywałem podobnych interesów. Poza tym nawet część tego skarbu wystarczy do wprawienia w ruch wszystkich mieczy Aquilonii. — Conan spojrzał na nadbudówkę, gdzie stali kapitan i sternik. — HejŜe! Kapitanie Zeno! — zagrzmiał w języku argosańskim. — Powiedz swoim wioślarzom, Ŝe jeŜeli dotrą do brzegu przed zamknięciem tawern, to kaŜdy z nich dostanie srebrny grosz ponad ustaloną zapłatę! Widzę przed nami światła łodzi pilota. Conan odwrócił się do swoich towarzyszy i zniŜył głos. — Teraz, przyjaciele, musimy strzec swych języków, by nie wygadać się o naszych bogactwach. Jedno zbłąkane słowo moŜe nas kosztować środki do kupienia usług ludzi, których potrzebujemy. Zapamiętajcie to! Łódź portowa, w której przy wiosłach siedziało sześciu krępych Argosańczyków, szybko zbliŜała się do galery. Na jej dziobie ubrana w płaszcz postać wymachiwała na boki latarnią. Kapitan Zeno odpowiedział podobnie. Gdy Conan ruszył na dół, by spakować swe skąpe bagaŜe, Belesa połoŜyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzenie jej łagodnych oczu spoczęło na jego twarzy, a w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie. — WciąŜ zamierzasz odesłać nas do Zingary? — spytała. — Tak będzie najlepiej, pani. Wojny i bunty to nie miejsce dla szlachetnie urodzonych kobiet. Za klejnoty, które ci dałem, powinnaś otrzymać sumę wystarczającą na urządzenie sobie Ŝycia. To twoje wiano. JeŜeli sobie Ŝyczysz, zajmę się ich spienięŜaniem. Teraz jednak muszę zająć się swoimi sprawami. Belesa bez słowa wręczyła Conanowi mały woreczek z miękkiej skóry, a potem patrzyła za nim, jak idzie w stronę swojej kabiny na rufie. Wszystko, co było w niej kobietą, czuło męskość emanującą z niego jak Ŝar z huczącego paleniska. GdybyŜ tylko mogło się spełnić jej niewypowiedziane pragnienie! Conan uratował ją i Tinę z rąk Piktów, ale nigdy nie był dla nich niczym więcej jak tylko przyjacielem i opiekunem. Belesa uświadomiła sobie z Ŝalem, Ŝe Conan był od niej mądrzejszy w tych sprawach. On wiedział, Ŝe delikatna, szlachetnie urodzona dama, wychowana zgodnie z zingarańskim ideałem kobiecej skromności i czystości, nigdy nie mogłaby przyzwyczaić się do niecywilizowanego, twardego Ŝycia poszukiwacza przygód. Co więcej, gdyby został zabity, ona stałaby się wyrzutkiem, poniewaŜ ksiąŜęce domy Zingary nigdy nie przyjęłyby do swych marmurowych wnętrz dziewki barbarzyńskiego najemnika. Z westchnieniem dotknęła dziewczynki, która przycupnęła obok niej. — Czas zejść na dół, Tina, i spakować się. Wśród krzyków i nawoływań galera powoli dobiła do nabrzeŜa. Publius uiścił opłatę portową i wynagrodził pilota. Uregulował teŜ naleŜność wobec kapitana Zeno i jego załogi, po czym złoŜył argosańskiemu szyprowi ceremonialne poŜegnanie. Marynarze wykonując ostatnie rozkazy kapitana opuścili Ŝagiel i schowali go pod pokładem. Wioślarze wsunęli wiosła pod ławy. Potem cała załoga wylała się radośnie na brzeg. W oknach zajazdów i tawern płonęły jaskrawe światła. Wymalowane dziewki wychylały się z okien i zaczepiały marynarzy prowokując ich docinkami i pogodnymi sprośnościami. NadbrzeŜna ulica pełna była próŜnujących ludzi. Pijacy snuli się na miękkich nogach, Ŝebracy chrapali pod murami, niektórzy pozbywali się nadmiaru płynów w ciemnych ujściach bocznych uliczek. Jeden spośród tych ludzi nie był taki pijany, jak mogłoby się wydawać. Był to szczupły Zingarańczyk o twarzy sprawiającej wraŜenie, Ŝe wyciosano ją tępym toporem w twardym drewnie. Imię, które podawał jako własne, brzmiało Quesado. Błękitnoczarne loki okalały jego oblicze, a oczy o cięŜkich powiekach przydawały mu zwodniczego wyglądu sennego przygłupa. Ubrany w czarne szaty stał nieruchomo na progu jednego z domów, jak gdyby czas się dlań zatrzymał. Gdy zaczepiło go dwóch pijanych marynarzy, odpowiedział im starym dowcipem, po którym tamci chichocząc ruszyli swoją drogą. Quesado obserwował cumującą przy nabrzeŜu galerę. ZauwaŜył, Ŝe po rozproszeniu się załogi statek opuściło pięciu uzbrojonych męŜczyzn, którym towarzyszyły dwie kobiety. Po zejściu na brzeg ludzie ci zaczekali, aŜ kilku gapiów podejdzie, by zaofiarować im swe usługi. Wkrótce całe towarzystwo zniknęło, otoczone przez podąŜających za nimi tragarzy, dźwigających na barkach szkatuły i marynarskie torby. Gdy ciemność wchłonęła ostatniego z tragarzy, Quesado pomaszerował do winiarni, w której zebrała się część załogi statku. Wyszukał sobie miejsce przy ogniu, zamówił wino i przyjrzał się marynarzom. Na koniec wybrał muskularnego argosańskiego wioślarza, dobrze juŜ wstawionego, i przysiadł się do niego. Postawił chłopakowi kufel piwa i opowiedział sprośny dowcip. Wioślarz roześmiał się hałaśliwie i kiedy przestał rechotać, Zingarańczyk powiedział obojętnie: — Nie jesteś przypadkiem z tej wielkiej galery cumującej przy trzecim molo? Argosańczyk kiwnął głową, przełykając piwo. — To statek handlowy, nie? Wioślarz potrząsnął swą zmierzwioną czupryną i przypatrzył mu się pogardliwie. — MoŜna być pewnym, Ŝe durny obcokrajowiec nie odróŜni jednego statku od drugiego! — parsknął. — To „Arianus”, okręt wojenny, krzywonogi matołku! Bo wielcy wojownicy na nim płynęli. Quesado palnął się dłonią w czoło. — Och, bogowie! — zawołał. — Co ze mnie za głupiec! Zbyt długo byłem z dala od morza. Ale czy nie płynął pod jakąś banderą z lwami? Strona 7
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — To ksiąŜęce lamparty Poitain, przyjacielu — powiedział z waŜną miną wioślarz. — To właśnie hrabia Poitain, nikt inny, wynajął ten okręt i osobiście nim dowodził. — Trudno w to uwierzyć! — wykrzyknął Quesado, udając wielce zdumionego. — Jakaś doniosła misja dyplomatyczna, to pewne… — zagadnął. Pijany wioślarz zadowolony, Ŝe trafił na chętnego słuchacza, zareagował natychmiast: — To była przeklęta podróŜ! Co najmniej tysiąc mil, jak nie więcej, i cud, Ŝe nie poderŜnęli nam gardeł dzicy Piktowie… W tym momencie oficer z „Arianusa” połoŜył cięŜką dłoń na jego ramieniu. — Trzymaj język za zębami, gadatliwy półgłówku! — warknął oficer, spoglądając podejrzliwie na Zingarańczyka. — Kapitan ostrzegł nas, byśmy nie rozpuszczali języków przy obcych, więc zamknij jadaczkę! — Tak jest — wybełkotał wioślarz i unikając spojrzenia Quesado, ukrył twarz w kuflu z piwem. — Nic mi po tym, koledzy — ziewnął Zingarańczyk z beztroskim wzruszeniem ramion. — Ostatnio tak mało się dzieje w Messancji, Ŝe myślałem, iŜ nałapię trochę plotek. — Podniósł się leniwie, zapłacił i wyszedł. Na zewnątrz Quesado porzucił pozę sennej obojętności. Pomaszerował raźno ulicą wzdłuŜ nabrzeŜa, aŜ dotarł do obskurnego domu, w którym wynajmował pokój, a którego okna wychodziły na port. Wspiął się na wąskie schody i poruszając się jak nocny złodziejaszek dotarł do swej izby na drugim piętrze. Zamknął szybko drzwi, zaciągnął złachmaniałe zasłony w oknach i zapalił ogryzek świecy od węgli Ŝarzących się w Ŝelaznym piecyku. Następnie usiadł przy kiwającym się stole i ostro zastruganym piórem napisał kilka słów na wąskim pasku papieru. Sporządziwszy wiadomość, zwinął karteczkę i umieścił ją wewnątrz brązowego cylinderka nie większego niŜ paznokieć. Potem wstał, otworzył klatkę stojącą pod ścianą i wydobył z niej gołębia pocztowego. Przymocował cylinderek do jego łapki, podszedł do okna, otworzył je, po czym wyrzucił ptaka w ciemność nocy. Gołąb zrobił kółko nad portem i zniknął w mroku. Quesado uśmiechnął się posępnie. Dziewięć dni później w Tarancji Vibius Latro, kanclerz króla Numedidesa i przełoŜony jego szpiegów, otrzymał z rąk królewskiego ptasznika małą rurkę z brązu. Delikatnie rozwinął cieniutki papier i pochylił go ku smudze światła skośnie wpadającej przez okno w jego gabinecie. Przeczytał: „Hrabia Poitain z niewielką świtą przybył z odległego portu w tajnej misji Q”. Przeznaczenie ciąŜy nad wszystkimi królami, a magiczne znaki potrafią przepowiedzieć upadek z dawna panujących dynastii i zagładę potęŜnych władców. W tym przypadku jednak nie trzeba było czarów ani przepowiedni, by wyczuć, Ŝe tron Numedidesa znajduje się w powaŜnym niebezpieczeństwie. Wszędzie objawiały się oznaki nadciągającego upadku. Niepokojące wieści dochodziły z południowych królestw, wędrując na północ zakurzonymi drogami i niewidzialnymi powietrznymi ścieŜkami. Posłania te docierały do Poitain i innych feudalnych włości wzdłuŜ rozrywanej prywatnymi wojnami granicy Aquilonii. Niektóre z tych wezwań do buntu przenikały nawet przez palisady wojskowych obozów oraz mury twierdz i znajdowały posłuch wśród Ŝołnierzy, którzy walczyli pod dowództwem Conana w wielkiej bitwie pod Velitrium i wcześniej na Łące Rzeźni, gdzie Cymmerianin po raz pierwszy zadał klęskę hordom dzikich Piktów. śołnierze z jego starego regimentu, Lwów, dobrze go pamiętali. Tak jak bestie, których imię nosili, pozostawali wciąŜ wierni przywódcy swego stada. Inni, którzy przychylali ucha wezwaniom, dość juŜ mieli słuŜby obłąkanemu królowi, który nie sprostał trudowi rządzenia krajem i folgował swym przeciwnym naturze Ŝądzom. W ciągu trzech miesięcy od przybycia Conana do Messancji wielu Aquilońskich weteranów wojen z Piktami porzuciło słuŜbę bądź zdezerterowało ze swych oddziałów i podąŜyło na południe. Wraz z nimi wyruszali Poitańczycy i Bossończycy, Gunderlandczycy z Północy, taurańscy pachołkowie, szlachetki z Tarancji, zuboŜali rycerze z odległych prowincji oraz wielu łowców przygód bez grosza przy duszy. — Skąd oni wszyscy się biorą? — zastanawiał się Publius, stojąc za Conanem koło namiotu głównodowodzącego i obserwując, jak zbieranina obszarpanych wojowników wjeŜdŜa do rebelianckiego obozu. Ich konie były wychudzone, uprzęŜe ponadrywane, zbroje zardzewiałe, a oni sami pokryci stwardniałą warstwą kurzu i brudu. — Wasz szalony król ma wielu wrogów — mruknął Conan. — Ciągle donoszą mi o rycerzach, którym odebrał ziemie, szlachcicach, którym córki lub Ŝony zniewaŜył, kupcach, których oskubał do ostatniego grosza — nawet o zwykłych wyrobnikach i chłopach mających na tyle dzielne serca, by podnieść broń przeciw szaleńcowi w koronie. Ci tam zostali wyjęci spod prawa i wypędzeni za byle sprzeciw lub skargę. — Tyrani często sieją ziarna własnego upadku — powiedział Publius. — Ilu ludzi juŜ mamy? — Ponad dziesięć tysięcy, wedle wczorajszych obliczeń. Publius zagwizdał. — AŜ tylu? Powinniśmy ograniczyć zaciągi, inaczej zuŜyjemy wszystkie pieniądze z naszego skarbu. Choć za klejnoty Tranicosa dostaliśmy w istocie wielką sumę, to stopnieje ona jak śnieg na wiosennym słońcu, jeŜeli dalej będziemy brać wszystkich jak popadnie. Conan poklepał po plecach korpulentnego cywila. — Dobry Publiusie, to jest juŜ twoje zadanie. Musisz dopilnować, aby nasza kiesa wytrzymała tę ucztę Strona 8
Carter Lin - Conan wyzwoliciel sępów. Dzisiaj rano zwróciłem się do króla Milo z prośbą o więcej miejsca na obóz. W odpowiedzi zalał mnie potokiem skarg: nasi ludzie zatłoczyli Messancję, spowodowali, Ŝe ceny idą w górę, a niektórzy popełniają przestępstwa. Pragnąłby przeto, byśmy albo przenieśli się do nowego obozu, albo ruszyli do Aquilonii. Publius zmarszczył brwi. — W czasie gdy nasze oddziały się szkolą, musimy być blisko miasta i morza, by mieć nieskrępowany dostęp do dostaw. Dziesięć tysięcy brzuchów potrzebuje wiele jadła, inaczej ich posiadacze zaczną się krzywić i pouciekają. Conan wzruszył ramionami. — Nie ma na to rady. Trocero i ja wyjeŜdŜamy jutro szukać nowego miejsca na obóz. Podczas następnej pełni winniśmy juŜ być w drodze do Aquilonii. — Co to za jeden? — spytał Publius, wskazując Ŝołnierza, który po zakończeniu porannej musztry przechadzał Się w pobliŜu namiotu Conana. MęŜczyzna ubrany był w liche czarne szaty i musiał tego popołudnia wychylić niejeden puchar, gdyŜ jego chude nogi uginały się pod nim, a raz nawet potknął się o kamień, który znalazł się na jego drodze. Gdy zauwaŜył Conana i Publiusa, zerwał z głowy obszarpany kapelusz, ukłonił się tak nisko, Ŝe prawie stracił równowagę, odzyskał ją i ruszył dalej swoją drogą. — To Zingarańczyk, zgłosił się kilka dni temu — rzekł Conan. — Wydawał się małym, szczurowatym łapserdakiem, ale okazał się zupełnie niezłym szermierzem, dobrym jeźdźcem i wytrawnym artystą w rzucaniu noŜem, tak więc Prospero przyjął go bez wahania. Nazywa się Quesado. — Twoja sława jak magnes przyciąga ludzi z bliska i z daleka — powiedział Publius. — Więc lepiej, Ŝebym wygrał tę wojnę — odparł Conan. — W dawnych czasach, gdy przegrywałem bitwę, mogłem wymknąć się do krain, które mnie nie znały i zacząć od nowa bez niczyjej wiedzy. Teraz to juŜ się nie uda. Zbyt wielu o mnie słyszało. — To dla nas dobra wiadomość — uśmiechnął się Publius — Ŝe sława odbiera wodzowi moŜność ucieczki. Conan nie odpowiedział. W jego umyśle przesunęło się długie pasmo wspomnień, od chwili gdy jako obszarpany, zagłodzony młodzieniec uciekł z lodowatej Północy i walczył wędrując wzdłuŜ i wszerz całego kontynentu. Był złodziejem, bandytą, piratem, wodzem dzikusów, a takŜe prostym Ŝołnierzem, który awansował do rangi generała i stracił to, gdy Fortuna się od niego odwróciła. Od puszcz Kraju Piktów po stepy Hyrkanii, od śniegów Nordheimu po parujące dŜungle Kush jego imię i sława były legendą. Dlatego wojownicy z odległych krain zbierali się, by słuŜyć pod jego rozkazami. Sztandar Conana powiewał teraz dumnie na maszcie jego namiotu. Godło na nim wyobraŜone, złoty lew na czarnym polu, było pomysłem samego Conana. On, syn cymmeriańskiego kowala, nie był herbowym szlachcicem, ale największą sławę osiągnął jako dowódca Regimentu Lwów w bitwie pod Velitrium. Godło tego regimentu przyjął za swoje własne wiedząc, Ŝe Ŝołnierze potrzebują sztandaru, pod którym mogliby walczyć. To właśnie po Velitrium król Numedides mniemający, iŜ sława Cymmerianina jest groźbą dla jego władzy, postanowił zabić popularnego generała, w którym wyczuwał przyszłego rywala. Numedides zazdrościł Conanowi opinii niezwycięŜonego i bał się magnetyzujących zdolności przywódczych barbarzyńcy. Wymknąwszy się z sideł, które zastawił na niego Numedides, i utraciwszy w ten sposób dowództwo Lwów, Cymmerianin z nostalgią wspominał dni, które spędził wśród tych Ŝołnierzy. I oto sztandar, pod którym odniósł swe największe zwycięstwo, powiewał znów nad jego głową. Teraz potrzebne mu były jeszcze większe zwycięstwa, a złoty lew na czarnym polu stanowił pomyślny znak. Conan nie był wolny od przesądów. Mimo Ŝe przemierzył pół świata, poznając odległe krainy i egzotyczną mądrość obcych narodów, zdobywając przy tym wiedzę o postępkach królów, kapłanów, czarnoksięŜników i wojowników, magnatów i Ŝebraków, prymitywne wierzenia plemion Cymmerii wciąŜ tliły się na dnie jego duszy. W tym samym czasie Quesado, gdy tylko namiot dowódcy zniknął mu z oczu, w cudowny sposób odzyskał trzeźwość. Nie zataczał się juŜ, lecz raźno podąŜył drogą prowadzącą do Północnej Bramy Messancji. Szpieg przezornie zachował swój pokój z widokiem na port po tym, jak przeniósł się do kwater Ŝołnierskich w namiotach za murami miasta. Właśnie w tej izbie znalazł list wepchnięty pod drzwi. Papier był nie podpisany, ale Quasado rozpoznał rękę Vibiusa Latro. Nakarmiwszy gołębie, Quesado zasiadł do odszyfrowywania kodu kryjącego wiadomość. List wydawał się zbieraniną gospodarskich banałów, ale po podkreśleniu co czwartego słowa Quesado dowiedział się, Ŝe jego zwierzchnik przysyła mu współpracowniczkę. Była ona, jak twierdził list, kobietą uwodzicielsko piękną. Quesado uśmiechnął się drwiąco, a następnie wyskrobał kolejny raport i wysłał go do dalekiej Tarancji. W czasie gdy armia ćwiczyła musztrę, pociła się i rosła w siłę, Conan poŜegnał się z Belesą i jej młodą protegowaną. Ich powóz wyruszył drogą do Zingary. Przed nim i za nim jechało dwudziestu Ŝołnierzy. Ukryta wśród bagaŜu okuta Ŝelazem skrzynia zawierała dość złota, by Belesa i Tina mogły Ŝyć spokojnie przez wiele lat. Conan miał nadzieję, Ŝe nigdy juŜ ich nie ujrzy. Cymmerianin nie był obojętny na wdzięki Belesy, ale w tym momencie nie zamierzał zadawać się z Ŝadną kobietą, a juŜ najmniej z delikatną szlachcianką, dla której nie było miejsca w wojskowym obozie. Później, gdyby rebelia się powiodła, być moŜe mógłby, a nawet powinien pomyśleć o małŜeństwie. Mimo to Conan Strona 9
Carter Lin - Conan wyzwoliciel potrzebował kobiety. Odczuwał przypływ Ŝądzy jak kaŜdy krzepki męŜczyzna. Długo obywał się bez rozkoszy i okazywał to czasem przez oschłe słowa, ponure nastroje i gwałtowne wybuchy złości. Wreszcie Prospero, zgłębiwszy przyczynę tych czarnych nastrojów, ośmielił się zasugerować Conanowi, Ŝe dobrze by mu zrobiło, gdyby zechciał rzucić nie tylko okiem na dziwki w tawernach Messancji. — Mając tak duŜy wybór, generale — stwierdził bez ogródek — mógłbyś bez trudu znaleźć odpowiadającą ci towarzyszkę łoŜa. Prospero nie zdawał sobie sprawy, Ŝe jego słowa brzęczą jak gzy w uszach smukłego Zingarańczyka, który przykucnął w pobliŜu namiotu z plecami opartymi o kołek, pozornie przysypiając z głową pochyloną na kolana. Conan równieŜ tego nieświadom wzruszeniem ramion zbył radę przyjaciela. Jednak w miarę upływu dni poŜądanie coraz silniej walczyło z opanowaniem i z kaŜdą mijającą nocą jego potrzeba stawała się coraz bardziej paląca. Tylko wilgoć kobiety mogła ugasić ten ogień. Armia rozrastała się z kaŜdym dniem. Napływali łucznicy z bagien Bossońskich, pikinierzy z Gunderlandu, lekka jazda z Poitain oraz ludzie wysokiego i niskiego stanu z całej Aquilonii. Pole musztry codziennie rozbrzmiewało okrzykami komend i łoskotem maszerującej piechoty. Prospero i Trocero trudzili się nieustannie nad przekuciem tej zbieraniny w dobrze wyćwiczoną armię. Czy jednak siła ta, złatana z róŜnych nacji i nigdy nie wypróbowana w walce, zdoła stawić czoło zahartowanym w bojach oddziałom Amuliusa Procasa — tego nie wiedział nikt. KaŜdego dnia w południe Conan dokonywał przeglądu wojsk, po czym spoŜywał popołudniowy posiłek wraz z Ŝołnierzami. KaŜdego dnia przybywał w gościnę do innej kompanii. Kilka dni po rozmowie z Prosperem o kobietach publicznych Conan jadł obiad w towarzystwie kompanii lekkiej jazdy. Siedząc pośród pospolitych Ŝołnierzy tak jak i oni słuchał i opowiadał sprośne dowcipy, Ŝując chleb i popijając gorzkie piwo. Na dźwięk wysokiego głosu, który nagle wybił się ponad inne, Conan odwrócił głowę i ujrzał znajomego Zingarańczyka o wąskiej twarzy, który przemawiał pomagając sobie wymowną gestykulacją. Conan przerwał opowiadanie swojej anegdoty, by jej juŜ nigdy nie skończyć i zaczął przysłuchiwać się słowom Zingarańczyka, poniewaŜ ten mówił o pewnej kobiecie. Conan poczuł, jak krew zaczyna w nim szybciej krąŜyć. — Jest tancerką — mówił Zingarańczyk — o włosach czarnych jak skrzydło kruka i oczach zielonych jak szmaragdy. W jej czerwonych wargach i smukłym ciele jest coś z czarownicy, a piersi ma jak dojrzałe granaty! — Tu ruchem dłoni pokazał ich kształt. — Co noc tańczy za miedziaki w zajeździe „Pod Dziewięcioma Mieczami”, obnaŜając swe ciało przed oczami męŜczyzn, ale nie jest pierwszą lepszą. Alcina to wyniosła, wybredna flirciarka, nie pozwalająca się objąć Ŝadnemu męŜczyźnie. Mówi, Ŝe nie spotkała jeszcze takiego, który rozbudziłby w niej namiętność! Oczywiście — dodał Quesado, mrugając obleśnie — bez wątpienia w tym namiocie znajdują się doświadczeni w miłości wojownicy, którzy zdołaliby zadrzeć kieckę tej wspaniałej dziewce. CóŜ, moŜe nasz przystojny generał… W tym momencie Quesado spostrzegł skupione na nim spojrzenie Conana. Przerwał, skłonił głowę i powiedział szybko: — Tysięczne przeprosiny, szlachetny generale! To znakomite piwo tak rozluźniło mój nikczemny język, Ŝe się zapomniałem. Błagam cię, dobry panie, racz mi wybaczyć, Ŝe się zagalopowałem… — Wybaczam ci — mruknął Conan i zmarszczywszy brwi zajął się własnym talerzem. Jednak jeszcze tego wieczoru Cymmerianin wypytał swych oficerów o drogę do zajazdu „Pod Dziewięcioma Mieczami”, po czym wskoczył w siodło i z jednym giermkiem ruszył w kierunku Północnej Bramy. Quesado, przyczajony w cieniu, uśmiechnął się z zadowoleniem. 3 SZMARAGDOWE OCZY Zaledwie blady świt dotknął lazurowego nieba, srebrzyście brzmiąca trąbka oznajmiła przybycie posłańca od króla Milo, Herold wjechał do obozu na gniadej klaczy, dzierŜąc w uniesionej dłoni zapieczętowany i przewiązany wstęgą zwój. Skrzywieniem ust poseł zareagował na widok rojnego placu apelowego, gdzie pstrokata zbieranina ustawiała się w szeregi przed porannym apelem. Gdy gromkim głosem wykrzyczał Ŝądanie, aby zaprowadzono go do namiotu generała Conana, jeden z podwładnych hrabiego Trocero powiódł go w głąb obozu. — To zwiastuje kłopoty — mruknął Trocero do kapłana Dexitheusa, wiodąc spojrzeniem za argosańskim heroldem. Wysoki, łysy kapłan Mitry pogładził palcami paciorki swego róŜańca. — Do tej pory powinniśmy juŜ przyzwyczaić się do kłopotów — stwierdził krótko. — Wiesz przecieŜ, mój hrabio, Ŝe jeszcze więcej kłopotów jest przed nami. — Mówisz o Numedidesie? — zapytał hrabia z krzywym uśmiechem. — Mój stary druhu, na tego rodzaju kłopoty jesteśmy przygotowani. Chodzi mi o trudności ze strony króla Argos. Mimo iŜ udzielił pozwolenia na szkolenie tutaj naszych ludzi, czuję, Ŝe zaczyna niepokoić go obecność tylu Ŝołnierzy oddanych obcej sprawie Strona 10
Carter Lin - Conan wyzwoliciel i zgromadzonych tak blisko jego stolicy. Wydaje mi się, iŜ Jego Królewska Wysokość zaczyna Ŝałować swojej zgody na tak wygodny punkt zborny dla naszej armii. — Owszem — dodał Publius podchodząc ku nim. — Nie wątpię, Ŝe lupanary i zaułki Messancji roją się juŜ od szpiegów Tarancji. Numedides wywrze kaŜdy nacisk na króla Argos, by skłonić go do zwrócenia się przeciw nam. — Król musiałby być durniem — powiedział w zamyśleniu Trocero — by zrobić to, gdy nasza armia aŜ dyszy Ŝądzą walki. Publius wzruszył ramionami. — Władca Messancji, jak dotąd, zawsze był naszym przyjacielem — stwierdził. — Królowie są jednak skłonni do wiarołomstwa, a zimne wyrachowanie włada sercami nawet najszlachetniejszych spośród nich. Jesteśmy zmuszeni czekać na to, co będzie… Zastanawiam się, jakie to wieści przynosi ten nadęty posłaniec. Publius i Trocero oddalili się, by dopilnować swych obowiązków, pozostawiając Dexitheusa w roztargnieniu przesuwającego w palcach paciorki róŜańca. Kapłan, mówiąc o przyszłych kłopotach, myślał nie tylko o nadchodzącym starciu, ale takŜe o innych złych zapowiedziach na przyszłość. Ubiegłej nocy jego spoczynek zakłócił złowieszczy sen. Mitra często objawiał swym wiernym wyznawcom wiedzę o przyszłych wydarzeniach poprzez sny i Dexitheus zastanawiał się, czy jego sen nie był proroczy. W tym śnie generał Conan walczył z wrogiem na polu bitwy, wykrzykując rozkazy i wznosząc miecz, lecz za potęŜnym Cymmerianinem majaczyła smukła, zagadkowa postać. Kapłan nie był w stanie rozpoznać tej tajemniczej istoty. Widział tylko, Ŝe w cieniu rzucanym przez kaptur zasłaniający twarz jarzyły się kocie oczy barwy szmaragdowej zieleni i Ŝe istota ta stała za nie chronionymi plecami Conana. ChociaŜ wznoszące się słońce rozgrzewało łagodny wiosenny poranek, Dexitheus poczuł zimny dreszcz. Nie lubił takich snów, będących jak kamyki spadające w głęboką studnię spokoju jego ducha. Gdy królewski herold wyruszył z powrotem drogą do Messancji, gońcy Conana wezwali wszystkich wyŜszych oficerów na naradę. Olbrzymi Cymmerianin przywitał ich w swym namiocie z trudem wstrzymując gniew. — Krótko mówiąc, przyjaciele — zagrzmiał — wolą Jego Królewskiej Wysokości jest, abyśmy wycofali się na trawiaste równiny na północy, co najmniej na dziesięć mil od Messancji. Król Milo sądzi, iŜ nasza obecność w sąsiedztwie stolicy zagraŜa zarówno jemu, jak i naszej sprawie. Niektórzy z naszych Ŝołnierzy, powiada, zbyt awanturniczo poczynali sobie ostatnio w mieście, burząc spokój króla i przysparzając kłopotów straŜy miejskiej. — Tego się obawiałem — westchnął Dexitheus. — Nasi wojownicy są zbyt oddani przyjemnościom kielicha i łoŜa, ale mimo wszystko to jednak zbyt wielkie wymaganie w stosunku do ludzkiej natury spodziewać się po nich, a zwłaszcza po tak mieszanej kompanii jak nasza, by zachowywali się jak pokorni mnisi. — Prawda — powiedział Trocero. — Na szczęście jesteśmy przygotowani do wymarszu. Kiedy moŜemy ruszać, generale? Conan gwałtownym ruchem zapiął pas z mieczem. Pod równo przyciętą czarną grzywą jego niebieskie oczy lśniły jak błękitne płomienie. — Daje nam na to dziesięć dni, ale jestem gotów wyruszyć od razu. W Messancji jest zbyt wiele oczu i uszu, bym czuł się tu spokojny. Zbyt wielu naszych Ŝołnierzy ma giętkie języki, które puchar wina zbyt łatwo wprawia w ruch. Przeniosę się na dziewięć albo i dziewięćdziesiąt mil od tego gniazda szpiegów. Bierzmy się więc do dzieła, panowie. UniewaŜnijcie wszystkie przepustki i wyciągnijcie naszych ludzi z winiarni, siłą, jeŜeli zajdzie taka potrzeba. Dzisiejszej nocy wyruszę z małym oddziałem, by zbadać drogę i znaleźć nowe miejsce na obóz. Trocero, będziesz dowodził, dopóki nie wrócę. Oficerowie wstali i wyszli. Przez resztę dnia Ŝołnierze uwijali się jak mrówki w ukropie, przygotowano zapasy i ładowano na wozy sprzęt obozowy. Następnego dnia, zanim wstające słońce dotknęło swymi promieniami pozłacanych wieŜ Messancji, uformowano kolumny marszowe. Gdy resztki mgieł opadły na pola, armia wyruszyła w drogę. Rycerze i pachołkowie, łucznicy i pikinierzy. Kompania za kompanią szli osłaniani przez tylne i boczne straŜe. Conan z oddziałem poitańskiej lekkiej jazdy odjechał na pomoc, gdy jeszcze ciemności spowijały ziemię. Barbarzyńca nie ufał przyjaźni króla Milo. Wiele spraw miało wpływ na czyny królów. Było moŜliwe, Ŝe wysłannicy Numedidesa zdołali przekonać argosańskiego monarchę, by sprzymierzył się z władcą Aquilonii, zamiast polegać na nie dających się przewidzieć losach powstania. W Argos wiedziano, iŜ jeŜeli rebelia poniesie klęskę, zemsta Aquilonii będzie straszna i natychmiastowa. JeŜeli zaś Milo zamierzał zdradzić, to powinien zaatakować armię w czasie marszu, gdy jest rozciągnięta w długą kolumnę i zawadzają jej tabory… Tak więc Lwy ruszyły na północ. W ogromnej większości nie zaprawiona w bojach armia maszerowała zakurzonymi drogami, przeprawiając się przez brody i pokonując niskie Wzgórza Didymiańskie. Nikt nie czyhał na maszerujące oddziały, nie atakował ani nawet nie opóźniał ich marszu. Być moŜe podejrzenia Conana wobec króla Milo były niesłuszne albo powstańcza armia była zbyt silna, by wojska Argos spróbowały otwartej walki. Być moŜe Milo wyczekiwał na bardziej sprzyjający moment, by rzucić przeciw nim swoje siły. Strona 11
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Jednak niezaleŜnie od tego, czy król Argos to przyjaciel, czy utajony wróg, Conan był zadowolony z podjętych środków ostroŜności. Gdy pierwszy dzień marszu upłynął bez przeszkód, Conan powróciwszy z nowo obranego miejsca na obóz, odpręŜył się trochę. Byli teraz poza zasięgiem szpiegów, od których roiło się w Messancji. Zwiadowcy bezustannie sprawdzali całą okolicę, jeŜeli więc nieprzyjazne oczy śledziły ich nadal, to musiały one kryć się w samym obozie. Conan miał nadzieję, Ŝe zwiadowcy w końcu odnajdą ich posiadaczy. Na razie jednak nie wykryto nikogo. Cymmerianin ufał niewielu ludziom, a i tym nigdy pochopnie. Długie lata Ŝycia poza prawem ugruntowały jego kocią ostroŜność. Dobrze poznał ludzi, którym towarzyszył i których sprawę przyjął za swoją. Mimo to nigdy nie zaświtało mu w głowie, Ŝe wróg moŜe znajdować się dosłownie tuŜ za jego plecami… Dwa dni później powstańcy pokonali bród na rzece Astar i dotarli na równinę Pallos. Na północy majaczyły Góry Rabiriańskie — zębata linia purpurowych szczytów, które o zachodzie słońca wydawały się być maszerującymi gigantami. Armia rozbiła obóz na skraju równiny na szczycie rozległego, niskiego pagórka mogącego po otoczeniu go rowem i palisadą łatwo zamienić się w twierdzę. Tutaj, tak długo jak docierały dostawy z Messancji i innych miast, powstańcy mogli przygotowywać się do przekroczenia Alimane i wejścia do Poitain, najbardziej na południe wysuniętej prowincji Aquilonii. W ciągu następnego dnia Ŝołnierze z kilofami i łopatami pracowali z pośpiechem nad otoczeniem obozu fosą i wałem ziemnym. Jednocześnie oddziały lekkiej jazdy odjechały z powrotem drogą, którą przybyły, by eskortować wozy z zapasami. Późno w nocy z namiotu Conana wymknęła się smukła postać, ubrana tylko w długi, obszerny kaftan, który zlewał się z ziemią pod jej stopami. Postać ta podeszła do innej, skrytej w cieniu pobliskiego namiotu. Para wymieniła rozpoznawcze hasła, po czym szczupła dłoń przybrana pierścieniami i bransoletami wcisnęła w drugą, pobrudzoną ziemią rękę kawałek pergaminu. — Na tej mapie zaznaczyłam przełęcze, którymi podąŜą buntownicy do Aquilonii — powiedziała dziewczyna jedwabistym głosem mruczącego kota. — Prześlę tę wiadomość — szepnęła druga postać. — A nasz pan zajmie się tym, aby szybko dotarła do Procasa. Dobrze się sprawiłaś, pani. — Jest jeszcze wiele do zrobienia, Quesado — powiedziała Alcina. — Nie moŜemy być widziani razem. Zingarańczyk skinął głową i pogrąŜył się w głębszym cieniu. Tancerka odrzuciła kaptur i zapatrzyła się w pałający bladą poświatą księŜyc. ChociaŜ dopiero co wyszła z namiętnych objęć Conana, jej oświetlone przez srebrne światło rysy pozostawały nie poruszone i zimne jak lód. Blade, owalne oblicze wyglądało jak maska wyrzeźbiona w kości słoniowej. W głębokich, szmaragdowych oczach kryła się odrobina rozbawienia, pogardy i złośliwości. Tej nocy, gdy powstańcza armia pogrąŜona była we śnie na równinie Pallos u stóp Gór Rabiriańskich, jeden z rekrutów zdezerterował. Jego nieobecność wykryto dopiero na odprawie wart następnego poranka. Trocero, gdy doniesiono mu o tym, potraktował to jako wydarzenie o niewielkim znaczeniu. O męŜczyźnie, Zingarańczyku zwanym Quesado, krąŜyła opinia, iŜ jest on leniwym pijakiem, tak Ŝe jego brak nie był dotkliwą stratą. Mimo jego beztroskiego sposobu bycia o Quesado bynajmniej nie moŜna było powiedzieć, Ŝe jest leniwy. Najsprytniejszy ze szpiegów słuŜących Latro, Zingarańczyk pozorną bezmyślnością maskował czujne nasłuchiwanie i pilną obserwację wszystkiego dookoła. Był mistrzem w sporządzaniu zwięzłych, lecz dokładnych raportów. Tej nocy, gdy obozowisko pogrąŜone było we śnie, skradł konia z zagrody, wymknął się wartownikom i pogalopował w długą drogę na północ. Dziesięć dni później, pochlapany błotem, pokryty kurzem i zataczając się ze zmęczenia, Quesado dotarł pod bramę Tarancji. Ołowiany odcisk pieczęci, który nosił na piersi, dał mu szybki dostęp do kanclerza Numedidesa. Pan szpiegów zmarszczył brwi nad mapą narysowaną przez Alcinę, a którą Zingarańczyk wręczył teraz jemu. — Dlaczego ty sam ją dostarczyłeś? — spytał surowo Latro. — Powinieneś był zostać z armią buntowników. Zingarańczyk wzruszył ramionami.’ — Nie mogłem przesłać jej za pomocą gołębia, panie. Kiedy przyłączyłem się do tego stada wyrzutków, musiałem pozostawić ptaki w Messancji pod opieką mojego pomocnika Fadiusa Kothiańczyka. Vibius Latro popatrzył zimno na szpiega. — Więc dlaczego nie przekazałeś mapy Fadiusowi, który mógłby przesłać ją tu w ustalony sposób? Powinieneś był pozostać w tym gnieździe zdrajców i śledzić koleje losu. Liczyłem na to, Ŝe twój nóŜ znajdzie się w plecach Conana. Quesado wykonał bezradny gest. — Panie, gdy Alcina zdobyła kopię tej mapy, armia buntowników znajdowała się o trzy dni konnej drogi od granicy Aquilonii. Nie mogłem nie wywołując podejrzeń prosić o dwutygodniową przepustkę na drogę do Messancji i z powrotem. A gdybym dotarł tam w charakterze dezertera, wzbudziłoby to z kolei Strona 12
Carter Lin - Conan wyzwoliciel zainteresowanie Argosańczyków. Nie mogłem równieŜ dołączyć z powrotem do armii, raz oddaliwszy się bez przepustki. Poza tym gołębie padają czasami łupem dzikich kotów, jastrzębi lub myśliwych. Sądziłem więc, iŜ lepiej będzie, jeŜeli dokument takiej wagi dostarczę osobiście. Kanclerz zacisnął usta. — Dlaczego więc nie przekazałeś mapy bezpośrednio generałowi Procasowi? Quesado spocił się obficie. Jego ziemiste brwi i pokryte szczeciną policzki zaczęły lepić się od błota, z brudu i potu. Latro nie był człowiekiem, którego gniewem moŜna było się nie przejmować. — Generał Procas mnie nie zna — głos szpiega zaczął się łamać. — Moja pieczęć nic by dla niego nie znaczyła. Tylko ty, mój panie, masz władzę i moŜesz przekazać taką wiadomość dowódcom wojsk. Nikły uśmieszek przemknął po wąskich wargach kanclerza. — Dobrze — powiedział. — Zachowałeś się właściwie. Wolałbym jednak, gdyby Alcina zdobyła tę mapę przed wyruszeniem buntowników z Messancji. — Ich wodzowie radzili nad wyborem drogi aŜ do wieczora, kiedy uciekłem — powiedział Quesado. Nie wiedział, czy tak było istotnie, ale miało to posmak prawdy i brzmiało prawdopodobnie. Vibius Latro zwolnił szpiega i wezwał swego sekretarza. Studiując mapę, podyktował krótką wiadomość do generała Amuliusa Procasa oraz raport dla króla. W czasie gdy sekretarz kopiował szkic Alciny, Latro wezwał gońca i wręczył mu oba dokumenty. — Oddaj je sekretarzowi króla — powiedział kanclerz — i poproś, aby Jego Królewska Wysokość raczył odcisnąć na rozkazie dla wojska swą pieczęć. Potem, jeśli nie będzie sprzeciwu, wyjedź z nim do Amuliusa Procasa. Tu masz przepustkę do stajni królewskich. Weź szybkiego konia i zmieniaj go w kaŜdym zajeździe. Wiadomość ta nie dotarła do sekretarza króla. Zamiast tego khitajski sługa Hsiao przekazał ją do rąk swego pana, Thulendry Thuu. CzarnoksięŜnik przeczytawszy wiadomość i przyjrzawszy się mapie z aprobatą pokiwał głową. — Zręcznie się spisałeś, Hsiao — pochwalił sługę Thulandra Thuu. — Przynieś mi lak, sam zapieczętuję zwoje. Nie ma potrzeby odrywać króla od jego przyjemności dla takiej drobnostki. Z tajemnej skrytki w poręczy krzesła czarnoksięŜnik wyjął kopię królewskiej pieczęci. Zwinął leŜące przed nim dokumenty i wsunął laseczkę laku w płomień stojącej na stole, świecy. Po chwili brązowe krople zaczęły skapywać na pergamin. Thulandra przypieczętował stygnący lak duplikatem pieczęci i wręczył zwój Khitajczykowi. — Oddaj to z powrotem kurierowi kanclerza — rzekł — i powiedz mu, Ŝe Jego Królewska Wysokość Ŝyczy sobie, aby natychmiast dostarczono to generałowi Procasowi. Następnie przygotuj Kst do hrabiego Ascalante, dowódcy oddziałów stacjonujących w Palaei. śyczę sobie, Ŝeby się tu zjawił. Hsiao zawahał się. — Miłościwy panie! — rzekł. Thulandra. Thuu ostro spojrzał na sługę. — Tak? — Nie jest tajemnicą dla mej osoby, Ŝe między tobą, panie, a generałem Procasem nie panuje zgoda. Pozwól mi zapytać, czy twoją wolą jest, aby to on odniósł zwycięstwo nad buntownikami? Thulandra Thuu uśmiechnął się lekko. Hsiao wiedział, Ŝe czarnoksięŜnik i generał zaŜarcie rywalizowali o względy króla. Hsiao był teŜ jedyną osobą na świecie, której Thulandra był skłonny się zwierzyć. — Na razie — odpowiedział. — Dopóki Procas przebywa w południowych prowincjach, nie moŜe zagrozić mojej pozycji tutaj. PoniewaŜ ani on, ani ja nie chcemy, by Conan zawitał u wrót Tarancji, muszę zaryzykować, Ŝe do rosnącej listy swoich zwycięstw Procas doda jeszcze to jedno. Jego wojska stoją na drodze marszu buntowników. Chodzi mi o to, Ŝeby, owszem, zgniótł rebelię, jednak w taki sposób, aby to mnie przypadła zasługa. Wtedy, być moŜe, jakiś wypadek wyrwie dzielnego generała spomiędzy Ŝywych, zanim zdąŜy on w blasku chwały powrócić do Tarancji. Teraz wykonaj, co ci nakazałem. Hsiao ukłonił się nisko i w milczeniu wycofał. Thulandra Thuu otworzył mahoniową skrzynię i zaczął układać w niej swoje papiery. Trocero patrzył ze zdumieniem na Conana, który chodził po namiocie jak uwięziony w klatce tygrys. W oczach barbarzyńcy błyskało gniewne zniecierpliwienie. — Co cię dręczy, generale? — zapytał w końcu. — Myślałem, Ŝe to brak kobiety, ale odkąd zabrałeś ze sobą tę tancerkę, to wyjaśnienie jest warte tyle, co dziurawy bukłak na wino. Co więc cię trapi? — powtórzył z naciskiem. Conan odwrócił się i podszedł do stolika. Nachmurzony, nalał sobie kubek wina. — Nic, co mógłbym nazwać słowami — burknął. — Ale ostatnio zrobiłem się draŜliwy, skaczę przy byle cieniu. Urwał nagle i czujnie wpatrzył się w kąt namiotu. Po chwili roześmiał się nieszczerze i cięŜko siadł na krześle. — Na Croma, jestem niespokojny jak suka w rui — powiedział. — I zaiste, nie wiem, co gryzie mnie w trzewiach. Czasami, kiedy się naradzamy, mam wraŜenie, Ŝe nawet cienie przysłuchują się naszym słowom. Strona 13
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Cienie czasami mają uszy — zauwaŜył Trocero. — TakŜe oczy. Conan wzruszył ramionami. — Wiem, Ŝe nie ma tu nikogo poza mną i tobą, odpoczywającą dziewuchą, dwoma giermkami, którzy czyszczą moją zbroję, oraz wartownikami chodzącymi dookoła namiotu — mruknął. — WciąŜ jednak czuję, Ŝe ktoś nas podsłuchuje i obserwuje. Trocero nie wyśmiał tego, poniewaŜ stwierdził, Ŝe równieŜ w nim narasta to samo przeczucie. JuŜ wcześniej nauczył się ufać prymitywnym instynktom Cymmerianina, które były o wiele czulsze niŜ u ludzi cywilizowanych. Lecz Trocero nie był pozbawiony swoich instynktów, jeden z nich zaś kazał mu nie ufać szczupłej tancerce, którą Conan zabrał ze sobą jako towarzyszkę łoŜa. Coś w niej niepokoiło Trocera, ale nie mógł wskazać palcem przyczyny tego niepokoju. Z pewnością była piękna, nawet zbyt piękna, by za rzucane miedziaki tańczyć w portowej tawernie. Była równieŜ zbyt milcząca i tajemnicza jak na jego gust. Trocero potrafił swym czarem skłonić kobiety do poufnych zwierzeń, gdy jednak próbował pociągnąć Alcinę za język, nic z tego nie wyszło. Odpowiadała na jego pytania uprzejmie i powściągliwie, nie mówiąc przy tym nic istotnego. Na koniec wzruszył ramionami, nalał sobie jeszcze jeden kubek i wysłał wszystkie te rozwaŜania do dziewięciu piekieł Mitry. — Doskwiera ci bezczynność, Conanie — powiedział w końcu hrabia. — Kiedy ruszymy do boju i powieje nad nami sztandar Lwów, znów staniesz się sobą. Znikną nasłuchujące cienie! — Tak — mruknął Conan. To, co powiedział Trocero, było prawdą. Gdyby miał przed sobą wroga z krwi i kości oraz chłodną stal w dłoni, ze spokojnym sercem wdałby się w nawet z góry przegraną walkę. Gdy jednak miał do czynienia z niedotykalnymi i nieuchwytnymi przeciwnikami, w jego umyśle zaczynały się budzić prymitywne przesądy przodków… W głębi namiotu, za zasłoną, Alcina uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kotka. Jej delikatne palce bawiły się osobliwym talizmanem, zawieszonym na szyi na misternym łańcuszku. Daleko na północy, za równinami, górami i rzeką Alimane, Thulandra Thuu siedział na swym tronie z kutego Ŝelaza. Na kolanach trzymał rozwinięty zwój zapisany astrologicznymi diagramami i symbolami. Przed nim na taborecie stało owalne lustro z czarnego wulkanicznego szkła. Na brzegu owego magicznego zwierciadła brakowało półokrągłego kawałka szkła i właśnie ta połówka krąŜka, związana z lustrem subtelnymi więzami czarnoksięskiej mocy, wisiała teraz pomiędzy krągłymi piersiami Alciny. CzarnoksięŜnik, studiując rozpostarty na kolanach diagram, co jakiś czas unosił wzrok, by popatrzeć na stojący obok zwierciadła zegar wodny. Z tego kunsztownego czasomierza dochodziło miarowe kapanie. Kiedy srebrny dzwonek we wnętrzu zegara wybił właściwą godzinę, Thulandra Thuu odłoŜył zwój. Przeciągnął dłonią z palcami sterczącymi jak szpony przed lustrem i wymruczał zaklęcie w nieznanym języku. Skupił swe spojrzenie w głębi lustra i osiągnął jedność z duszą i umysłem Alciny. Mistyczny trans połączył ich oboje w momencie określonym pewnym ascendentem ciał niebieskich. W tym czasie to, co tancerka widziała i myślała, w magiczny sposób było przekazywane wprost do umysłu Thulandry Thuu. Mag nie potrzebował szpiegów Vibiusa Latro. Czujne zmysły Conana słuŜyły mu naprawdę dobrze. Cienie w jego namiocie rzeczywiście miały uszy i oczy. 4 KRWAWA STRZAŁA KaŜdego poranka pobudka grana na trąbkach wyrywała ludzi ze snu, ogłaszając początek kolejnego dnia nauki wojennego rzemiosła. Ćwiczenia odbywały się na równinie Pallos. Z nadejściem nocy ten sam sygnał zwalniał Ŝołnierzy na nocny odpoczynek. Armia wciąŜ rosła, a z przybyszami docierały wieści i plotki z Messancji oraz Aquilonii. KsięŜyc przybrał postać wąskiego sierpa, gdy przywódcy powstania zgromadzili się na wieczerzę w namiocie Conana. Po przepłukaniu gardeł po trudach wielogodzinnych ćwiczeń rozpoczęła się narada. — Z kaŜdym dniem — rzekł zamyślony Trocero — król Milo wydaje się coraz bardziej niespokojny. Publius pokiwał głową. — Owszem, trudno, Ŝeby go zadowalało, iŜ w jego granicach obozuje tak wielka siła pod obcą komendą. Wychodzi na to, iŜ obawia się, Ŝe zwrócimy się przeciw niemu, jako zdobyczy łatwiejszej niŜ Aquiloński tyran. Dexitheus, kapłan Mitry, uśmiechnął się. — Królowie, nawet najlepsi, są podejrzliwi i wiecznie zalęknieni o swoje korony. Król Milo nie jest wyjątkiem. — Sądzisz, Ŝe będzie próbował zaatakować nas od tyłu? — mruknął Conan. Kapłan w czarnej szacie uniósł dłoń do góry. — KtóŜ to moŜe orzec? — stwierdził. — Nawet ja, wyćwiczony w umiejętności czytania w sercach ludzkich, nie powaŜę się wypowiadać co do skrytych myśli drąŜących umysł króla Milo. Doradzam jednak, byśmy przekroczyli Alimane i to jak najszybciej. Strona 14
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Armia jest gotowa — powiedział Prospero. — Ludzie są przygotowani do walki, tak solidnie, jak to tylko moŜliwe. Dobrze by było, gdyby juŜ wkrótce poznali zapach krwi, bo inaczej bezczynność stępi ich bojowego ducha. Conan z powagą skinął głową. Z doświadczenia wiedział, Ŝe armia zbyt wiele ćwiczona, a zbyt mało uŜywana, z czasem zaczyna się upodabniać do gromady wędrownych błaznów i pajaców. Ich duch zaczynał gnić jak przejrzały owoc. — Zgadzam się z tobą, Prospero — powiedział Cymmerianin — ale równie duŜe niebezpieczeństwo grozi nam przy zbyt wczesnym wymarszu. Z pewnością Procas juŜ wie, Ŝe rozbiliśmy obóz na pomocy Argos. Nawet generał mniej przenikliwy niŜ on domyśliłby się, iŜ zamierzamy przeprawić się przez Alimane do Poitain. Wszystko, czego potrzebuje, to rozstawić silne straŜe przy kaŜdym brodzie i tak ustawić swój Legion Pograniczny, aby mógł szybko dotrzeć do kaŜdej zagroŜonej przeprawy. Trocero przeganiał swe siwiejące włosy. — Całe Poitain powstanie, by przyłączyć się do nas. Moi zwolennicy na razie jednak siedzą cicho, by nie prowokować Procasa. Pozostali wymienili spojrzenia, w których nadzieja mieszała się ze zwątpieniem. Kilka dni wcześniej z obozu buntowników wyruszyli posłańcy przebrani za wędrownych handlarzy. Ich zadaniem było przynaglić lenników i zwolenników hrabiego Trocero do działań mających na celu zdezorientowanie i rozproszenie sił królewskich oraz wciąganie ich w ciągłe utarczki i pościgi. Gdyby emisariusze zdołali wypełnić swą misję, do powstańczej armii miał dotrzeć znak do wymarszu — poitańska strzała umoczona we krwi. Na razie jednak wyczekiwanie na wiadomość szarpało wszystkim nerwy. — Ja przywiązuję mniejszą wagę do powstania w Poitain — powiedział Prospero. — Ono jak wszystko na tym świecie moŜe dojść do skutku lub nie. WaŜniejszą sprawą jest postawa baronów na północy. JeŜeli nie dotrzemy do Culario do dziewiątego dnia wiosennego miesiąca, mogą się wycofać, bo nadejdzie dla nich czas siewów. Conan burknął coś i osuszył swój kielich. Magnaci z pomocy, wśród których równieŜ tliła się rewolta przeciwko Numedidesowi, przyrzekli poprzeć powstańców, lecz nie związaliby się otwarcie z rebelią skazaną na klęskę. Gdyby sztandar Lwów padł nad Alimane lub bunt w Poitain nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, Ŝadne więzy nie złączyłyby tych ludzi ze sprawą powstania. Niepewność kolącymi igłami drąŜyła dusze przywódców buntu. JeŜeli będą zmuszeni czekać na równinie Pallos na sygnał Poitańczyków, to czy zdołają dotrzeć na wyznaczony dzień do Culario? Pomimo swej porywczej, barbarzyńskiej natury, Conan doradzał cierpliwość aŜ do nadejścia znaku z Poitain. Jego oficerowie przedstawiali jednak odmienne plany. I tak przywódcy buntu dyskutowali do późnej nocy. Prospero rzucił myśl, aby rozdzielić armię na trzy części i zaatakować równocześnie trzy brody: Mevano, Nogara i Tunais. Conan przecząco potrząsnął głową. — Procas dokładnie tego się po nas spodziewa — powiedział. — No i co z tego? — zmarszczył brwi Prospero. Conan rozpostarł mapę i wskazał palcem na środkowy bród przy wsi Nogara. — Tutaj dokonamy pozornej przeprawy dla odwrócenia uwagi Procasa siłami dwóch lub trzech kompanii. Zrobimy kilka sztuczek, aby przekonać wroga, Ŝe jest nas duŜo więcej. Rozpalimy dodatkowe ogniska. Oddziały będą maszerować nie kryjąc się, po czym zawrócimy je w lesie i puścimy znów tą samą drogą. Ustawimy na brzegu rzeki parę balist, by dokuczyć straŜom na przeprawie. To wszystko razem powinno sprawić, Ŝe Procas szybko nadciągnie tam z całą potęgą. I ty, Prospero, będziesz dowodzić tą akcją — zakończył Conan. Dowiedziawszy się, Ŝe nie weźmie udziału w głównej bitwie, młody dowódca zaczął protestować, lecz Conan uciszył go. — Trocero i ja poprowadzimy pozostałe oddziały, połowę nad Mevano i tyleŜ samo pod Tunais i sforsujemy obydwie przeprawy. Przy odrobinie szczęścia weźmiemy Procasa w kleszcze. — Myślę, Ŝe masz rację — wymruczał Trocero. — A z moimi Poitańczykami buntującymi się za plecami Procasa… — Niech bogowie uśmiechną się do twojego planu, generale — powiedział Publius. — JeŜeli nie, to wszystko stracone. — Ach, ponuraku! — zawołał Trocero. — Wojny to ryzykowny interes, a wszyscy mamy do stracenia nie mniej niŜ ty. ZwycięŜymy czy przegramy, musimy trzymać się razem. — Nawet u stóp szubienicy — mruknął Publius. Za parawanem w namiocie Conana jego nałoŜnica spoczywała wśród rozpostartych futer. Ciało Alciny lśniło matowo w świetle pojedynczej świecy, której drŜący płomień odbijał się w jej dziwnych, szmaragdowych oczach i w mrocznych głębiach obsydianowego talizmanu spoczywającego w dolince pomiędzy piersiami. Na twarzy tancerki wciąŜ gościł koci uśmiech. Jeszcze przed świtem Trocera wyrwała ze snu dłoń wartownika. Hrabia ziewnął, przeciągnął się i niecierpliwie odtrącił rękę straŜnika. — Dość! — warknął. — Nie śpię, łotrze, chociaŜ na pewno nie jest jeszcze dość jasno, Ŝeby to był czas na Strona 15
Carter Lin - Conan wyzwoliciel apel… Jego twarz stęŜała, a głos zamarł, gdy zobaczył, co straŜnik trzyma w wyciągniętej dłoni. Była to poitańska strzała, od zębatego ostrza po pióra pokryta zakrzepłą krwią. — Jak się tu znalazła? — zapytał. — I kiedy? — Całkiem niedawno, panie hrabio, przywiózł ją jeździec z północy — odpowiedział wartownik. — Ach tak! Wezwij moich giermków! Ogłoś alarm i pędem zanieś strzałę generałowi Conanowi! — zawołał Trocero, zrywając się na równe nogi. Wartownik zasalutował i wyszedł. Wkrótce dwóch giermków, pięściami ścierając sen z oczu, pospieszyło ubierać hrabiego i zakładać nań zbroję. — Wreszcie coś się dzieje, na Mitrę, Isztar i Croma Cymmeriańskiego! — krzyknął hrabia. — Hej tam, Mnester! Zawołaj moich kapitanów na naradę! Czy Czarna Dama jest nakarmiona i napojona? Dopilnujcie, by ją osiodłano, i to szybko! Dobrze zaciągnąć popręg. Nie Ŝyczę sobie zimnej kąpieli w wodach Alimane! Zanim wstające słońce rozświetliło zalesione grzbiety Gór Rabiriańskich, namioty zwinięto, wozy załadowano, a cała armia ustawiła się w szyku marszowym. Nim wstający dzień rozproszył poranne mgły, wojsko ruszyło kierując się w stronę przełęczy Saxula, ku Aquilonii i wojnie. Droga stawała się coraz bardziej stroma i kręta. Po obu stronach wznosiły się nagie stoŜki skalne pokryte zębami szarych głazów. Były to Góry Rabiriańskie, ciągnące się ze wschodu na zachód rzędami majestatycznie wypiętrzonych szczytów. Godzina po godzinie Ŝołnierze maszerowali pod górę. Gorące słońce lało na nich swój Ŝar, gdy pchali pod strome wzniesienia cięŜkie balisty, krąŜąc dookoła nich jak mrówki wokół źdźbła trawy. Skłębiony pył wzbijał się w górę, całymi chmurami kalając krystaliczne górskie powietrze. Po pokonaniu kaŜdego wzniesienia główna grań cofała się niczym miraŜ, sprawiając wraŜenie coraz bardziej odległej, ale blaski gasnącego słońca dotknęły zachodnich zboczy okolicznych szczytów, góry rozstąpiły się jak rozciągnięte na boki zasłony. Oczom Ŝołnierzy ukazała się przełęcz Saxula — głęboka szczelina w środkowym masywie sprawiająca wraŜenie jak gdyby góry zostały rozrąbane ciosem topora wzniesionego ręką rozgniewanego boga. Gdy armia wspinała się po zboczu wiodącym ku przełęczy, Conan rozkazał oddziałowi swej gwardii przybocznej wdrapać się na szczyty obramowujące przejście i sprawdzić, czy nie oczekuje ich Ŝadna zasadzka. Wkrótce dano znak, Ŝe wszystko w porządku i armia przekroczyła przełęcz. Kroki ludzi, skrzypienie wozów i stukot kopyt odbijały się wielokrotnym echem od skalnych urwisk po obu stronach. Gdy wynurzyli się z drugiej strony przełęczy, kręta droga poprowadziła ich w dół pomiędzy kępami cedrów i sosen porastających północne zbocza. Daleko w dole błyszczała Alimane, wijąc się wśród równin jak srebrzysty wąŜ wygrzewający się w promieniach zachodzącego słońca. PodąŜyli w dół stromych zboczy. Koła wozów skrępowano łańcuchami, by nie staczały się zbyt szybko. Gdy gwiazdy poczęły migotać na ciemniejącym niebie, Ŝołnierze dotarli do rozwidlenia drogi prowadzącej do brodów. Tu armia zatrzymała się i rozbiła obozowisko. Conan rozesłał zwiadowców w pobliŜe rzeki, by nie dopuścić do nagłego ataku Procasa. Nic jednak nie zakłócało odpoczynku wojowników poza rykiem polującego lamparta, który uciekł na krzyk wartownika. Następnego poranka Trocero i jego oddziały ruszyli drogą na prawo od rozwidlenia, prowadzącą do brodu Tunais. Conan i Prospero z resztą armii podąŜyli w przeciwną stronę. Przy następnym rozstaju Prospero ze swym niewielkim oddziałem skręcił na prawo, ku środkowemu brodowi Nagara. Conan z pozostałymi jeźdźcami i pieszymi ruszył na zachód, do brodu Mevano. Kompania za kompanią, chorągiew za chorągwią, powstańcy Conana podąŜali piaszczystymi drogami. Na kolejną noc rozbili obóz na pagórku, a rano ruszyli dalej. Gdy przeszli ostatnie pasmo wzgórz, przed nimi ponownie ukazała się Alimane, wyznaczająca granicę pomiędzy Argos a Poitain. Wprawdzie Argos rościła sobie prawa do ziem na północnym brzegu rzeki wraz z traktem, który prowadził aŜ do ujścia Alimane do Khorotas, lecz pod rządami Vilerusa III Aquilończycy najechali te tereny i jako silniejsi wciąŜ pozostawali w ich posiadaniu. Gdy oddziały Conana dotarły do równych terenów, Cymmerianin nakazał swym ludziom ciszę. Tak bardzo jak to moŜliwe, mieli wystrzegać się czynienia hałasu. Wozy zatrzymano za gęstymi kępami drzew, a Ŝołnierze rozbili obóz w miejscu, z którego nie było widać brodu Mevano. Zwiadowcy wysłani naprzód nie donieśli o jakimkolwiek nieprzyjacielu, ale wrócili z niedobrą wieścią, Ŝe rzeka wylała po wiosennych roztopach. Na długo przed świtem następnego dnia oficerowie Conana zarządzili Ŝołnierzom pobudkę. Rozespani wojownicy bez śniadania zaczęli formować szyki. Conan krąŜył dookoła Ŝując przekleństwa i wygraŜając tym, którzy podnosili głos lub szczękali bronią. Cały czas miał wraŜenie, Ŝe odgłosy te słychać na wiele mil wokoło. Lepiej wyćwiczeni Ŝołnierze, myślał ponuro, poruszaliby się cicho jak koty. By ograniczyć hałas, komendy były przekazywane nie przez okrzyki czy dźwięki trąbek, ale znakami rąk. Wywoływało to sporo nieporozumień. Jedna z kompanii, otrzymawszy rozkaz wymarszu, wpadła w szeregi innej. Wywiązały się bójki i zanim kapitanowie opanowali zamieszanie, z kilku nosów polała się krew. Zasnute cięŜkimi chmurami niebo wisiało nad drogą i rzeką, gdy oddziały Conana podchodziły do brzegu Strona 16
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Alimane. Siedzący na czarnym rumaku Conan ściągnął wodze i przez mętną kurtynę mŜawki przyjrzał się przeciwległemu brzegowi. Brązowa woda przepływała z bulgotem przed kopytami jego konia. Conan dał znak swojemu adiutantowi, Alaricusowi, obiecującemu młodemu kapitanowi. Alaricus podjechał bliŜej. — Jak sądzisz, jak głęboko? — mruknął Conan. — Głębiej niŜ po kolana — odpowiedział Alaricus. — MoŜe nawet po pierś; pozwól, Ŝe wjadę koniem, aby to sprawdzić. — Pilnuj się, Ŝebyś nie ugrzązł w mule — ostrzegł Conan. Młody kapitan przymusił swego gniadego wałacha do wejścia w spienione wody wezbranej rzeki. Zwierzę najpierw zaparło się, ale potem posłusznie pobrnęło ku północnemu brzegowi. W środku nurtu brunatna woda dotknęła czubków butów Alaricusa. Gdy ten się obejrzał, Conan kiwnął mu, Ŝeby wracał. — Będziemy musieli spróbować — mruknął Cymmerianin, gdy adiutant dotarł z powrotem. — Daj znać lekkiej jeździe kapitana Dio, by pierwsza przekroczyła rzekę i przeszukała przyległe lasy. Następna przejdzie piechota. KaŜdy Ŝołnierz ma trzymać się pasa swego poprzednika. Niektórzy z tych partaczy utonęliby pod cięŜarem swej broni, gdyby się tylko potknęli. Niebawem chorągiew lekkiej jazdy rozchlapując wodę wjechała w nurt rzeki. Po dotarciu do przeciwległego brzegu kapitan Dio machnięciem ręki dał znak, Ŝe w lesie nie kryje się Ŝaden nieprzyjaciel. Conan przypatrywał się z uwagą koniom idącym przez wodę, zapamiętując jej głębokość. Gdy stało się jasne, Ŝe za połową swej szerokości rzeka nie ma Ŝadnej głębiny, a przeciwległy brzeg jest pusty, Cymmerianin dał znak piechocie. Wkrótce dwie kompanie pikinierów i jedna łuczników pokonały wezbrane wody. KaŜdy z Ŝołnierzy trzymał się drzewca piki idącego przed nim. Łucznicy trzymali łuki w górze, by chronić cięciwy przed zamoknięciem. Conan podjechał bliŜej Alaricusa i zawołał: — PrzekaŜ cięŜkiej konnicy, by forsowała bród, potem niech zaczną się przeprawiać tabory wraz z kompanią Cerca. Ja jadę na środek rzeki. Koń wszedł do rzeki prychając. Gdy zwierzę zaczęło się boczyć i zarŜało przed niewidzialnym niebezpieczeństwem, Conan uderzył ostrogami i zmusił konia do wejścia w najgłębszą część rzecznego koryta. Bystre oczy barbarzyńcy wciąŜ przepatrywały nadbrzeŜne krzewy o nefrytowozielonym listowiu. Droga od brodu była mrocznym tunelem biegnącym pod dębami okrytymi świeŜymi liśćmi. Gałęzie drzew zdawały się podtrzymywać cięŜar ołowianego nieba. Jest tu dość miejsca, aby się ukryć, pomyślał Conan. Lekka jazda stała stłoczona na małej polance na brzegu rzeki, chociaŜ powinni byli rozproszyć się i głębiej przeszukać przyległe lasy, zanim pierwsi piechurzy osiągnęli północny brzeg. Cymmerianin wykonał gniewny gest. — Dio! — wrzasnął ze środka rzeki. Jeśli był tu nieprzyjaciel, na pewno juŜ dawno spostrzegł przeprawę, tak Ŝe nie było sensu zachować milczenia. — Rozproszcie się i przeczeszcie te krzaki! Ruszcie się, Ŝeby was szlag nie trafił! Trzy kompanie piechoty wygramoliły się na brzeg, zabłocone i ociekające wodą, podczas gdy konnica Dio rozdzieliła się w końcu na małe grupy i zanurzyła w gęstwinę po obu stronach drogi. Wojsko jest najbardziej naraŜone na atak przy przekraczaniu brodu. Conan wiedział o tym i mroczne przeczenie wezbrało w jego barbarzyńskim sercu. Zmusił konia do obrócenia się w miejscu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja po drugiej stronie. CięŜka jazda brnęła przez rzekę, pierwsze wozy zaś zaczynały właśnie wjeŜdŜać do wody. Kilka od razu ugrzęzło w mule. śołnierze pchali je stojąc zanurzeni do pasa. Nagły krzyk rozdarł gęste od wilgoci powietrze. Conan odwrócił się szybko i ujrzał ruch w krzakach bardziej oddalonych od brodu. Odruchowo ściągnął wodze swego rumaka i wymierzona w niego strzała śmignęła przed jego piersią jak atakująca Ŝmija i pogrąŜyła się w szyi młodego oficera stojącego za nim. Gdy umierający męŜczyzna spadł z siodła we wzburzoną wodę, Conan wbił ostrogi w końskie boki, wykrzykując rozkazy. Musiał jak najszybciej poprowadzić cięŜką jazdę do starcia z wrogiem. WciąŜ nie wiedział, czy miał przed sobą słabe ubezpieczenie przeprawy, czy teŜ główne siły armii Procasa. Nagle koń stanął dęba i zatoczył się trafiony następną strzałą. RŜąc rozpaczliwie, stworzenie upadło wyrzucając Conana z siodła. Cymmerianin łyknął mętnej wody i podniósł się na nogi klnąc jak szalony. Kolejna strzała trafiła w jego napierśnik, odbiła się i zniknęła w nurcie. Wszędzie dookoła niego leniwy spokój szarego dnia przepadł w nicość. Ludzie wywrzaskiwałi bojowe okrzyki albo krzyczeli ze strachu i bólu i przeklinali bogów. Zaraz potem Conan zobaczył potrójną linię łuczników i kuszników w niebieskich płaszczach Legionu Pogranicznego. Równym krokiem wymaszerowali z gęstego listowia, by zasypać gradem strzał szamoczących się w rzece buntowników. Przeciągły świst strzał mieszał się z głębszym wizgiem bełtów z kusz. Kusznicy nie mogli wprawdzie strzelać tak szybko jak łucznicy, ale kusze miały duŜo większy zasięg, a ich Ŝelazne pociski przebijały nawet najlepsze zbroje. Coraz to któryś z jeźdźców spadał z konia z krzykiem lub w milczeniu, a spienione wody Alimane zamykały się nad nim i unosiły w dal bezwładne ciało. Brnąc do brzegu, Conan wypatrywał trębaczy, którzy mogliby zwołać rozproszonych powstańców i opanować zamieszanie. Znalazł wreszcie jednego, Gunderlandczyka o wyłupiastych oczach, tępo Strona 17
Carter Lin - Conan wyzwoliciel przyglądającego się dokonującej się jatce. Wymyślając mu od najgorszych Conan ruszył w stronę przeraŜonego tchórza, lecz gdy miał go juŜ schwycić za kołnierz, Gunderlandczyk zgiął się wpół i padł głową w wodę ze strzałą z kuszy w brzuchu. Trąbka wysunęła się z jego dłoni i przepadła w rzece. Conan przystanął, rozglądając się wokół jak przyparty do skały lew. Wtem usłyszał dobiegający z polany tętent kopyt. Aquilońska konnica z grzmotem wyjechała z lasu i natarła na kręcącą się w kółko gromadę lekkiej jazdy i piechoty. Uzbrojeni w miecze i lance jeźdźcy na potęŜnych rumakach rozpędzili jazdę Conana na boki. Piesi zostali stratowani. W mgnieniu oka północny brzeg został oczyszczony z buntowników. Chorągwie Procasa rozsypały się w tyralierę jeźdźców, która rzuciła się w wodę, by wybić tych, którzy szamotali się w rzece. — Do mnie! — zagrzmiał Conan, wymachując mieczem. — Zewrzeć szeregi! Lecz ci, którzy przeŜyli atak nieprzyjaciela, zepchnięci do rzeki w panicznej ucieczce cofali się na południowy brzeg, odpychając lub roztrącając swych towarzyszy, idących w przeciwną stronę. Jeźdźcy Procasa pokonywali nurt wzbijając fontanny wody. Za pierwszą ich linią utworzyła się druga, a za tą trzecia i następne. Ze skrzydeł łucznicy i kusznicy kontynuowali swój ostrzał. Łucznicy Conana bez przerwy potrącani i popychani nie byli w stanie im odpowiedzieć. — Generale! — zawołał Alaricus. Conan obejrzał się i ujrzał młodego kapitana brnącego ku niemu. — Ratuj się! Przepadliśmy tutaj, ale moŜesz przygotować obronę na południowym brzegu. Weź mojego konia! Conan wypluł przekleństwo w stronę zbliŜającej się linii jeźdźców. Na chwilę zawahał się. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby rzucić się na nich w pojedynkę, lecz odegnał ten pomysł tak szybko, jak się pojawił. W młodości Conan bez namysłu zdecydowałby się na taki szaleńczy atak. Teraz był jednak generałem, odpowiedzialnym za Ŝycie swoich Ŝołnierzy. Lata doświadczeń utemperowały jego młodzieńczą brawurę. Gdy Alaricus począł zsiadać z konia, Conan chwycił strzemię adiutanta, krzycząc: — Nie zsiadaj, chłopcze! Ruszaj na południowy brzeg, na Croma! Alaricus spiął ostrogą konia, który rozchlapując wodę pognał z powrotem. Conan, trzymając się strzemienia, towarzyszył—mu długimi susami. Przedzierali się ku brzegowi pośród cofającej się masy pieszych i konnych powstańców gnających na południe w bezmyślnej ucieczce. Za nimi jechali Aquilończycy pchnięciami lanc zabijając tych, co zostawali w tyle. Wody brodu Mevano były róŜowe od krwi. Tylko to, Ŝe ścigający równieŜ musieli walczyć ze spienionym nurtem, ocaliło przednie oddziały Conana przed całkowitym zniszczeniem. Główna masa uciekinierów dotarła do cięŜkiej jazdy, która weszła do rzeki za piechotą. Pędzący ludzie wpadli pomiędzy konie, wywrzaskując swą zgrozę. Przestraszone zwierzęta poczęły stawać dęba i zrzucać jeźdźców, dopóki ci równieŜ nie dołączyli do odwrotu. Za nimi zdesperowani woźnice starali się zawrócić wozy z zapasami bądź teŜ tchórzliwie porzucali je, skakali do wody i brnęli ku południowemu brzegowi. Dotarłszy do porzuconych pojazdów, Aquilończycy zarŜnęli ryczące woły i ruszyli dalej. Martwe ciała, niesione przez prąd, zbijały się w makabryczne ludzkie tratwy. Wozy przewracały się gubiąc swoją zawartość. Spieniony nurt unosił płachty namiotów, pęki oszczepów i kołczany strzał. Conan, krzycząc do ochrypnięcia, wydostał się na południowy brzeg, gdzie pozostałe kompanie stały przyglądając się bezczynnie nadciągającej katastrofie. Cymmerianin próbował rozstawić je w obronnym szyku, lecz wszędzie powstańcze oddziały rozpadały się na bezładne rojowiska uciekających ludzi. Odrzucając piki, tarcze i hełmy, szukali bezpieczeństwa w okolicznych krzakach i zagajnikach. Cała dyscyplina, mozolnie wpajana im przez poprzednie miesiące, zniknęła w tej chwili próby. Tylko kilka grup Ŝołnierzy zostało na stanowiskach i przyjęło walkę, gdy Aquilońska jazda dotarła do nich, lecz szybko zostali stratowani, wybici lub rozproszeni. Conan natknął się w ścisku na Publiusa i schwycił go za ramię, krzycząc, aby szedł za nim. Niezdolny usłyszeć dowódcę w tym zgiełku, skarbnik bezradnie wzruszył ramionami, pokazując w dół ręką. U jego stóp leŜało ciało adiutanta Conana, które Publius osłaniał przed buciorami uciekających Ŝołnierzy. Koń Alaricusa zniknął. Z gniewnym okrzykiem Conan rozproszył tłum płazem miecza. Zarzucił sobie Alaricusa na ramię i ruszył biegiem na południe. Krępy Publius biegł obok niego dysząc i sapiąc. TuŜ za ich plecami Aquilońscy jeźdźcy wyjechali na brzeg i ruszyli za uciekającymi buntownikami. Niebawem otoczyli stojące wzdłuŜ drogi tabory i zatrzymali się czekając, aŜ dalsze szeregi pokonają wezbraną rzekę. Dalej od brodu niektórzy z woźniców zdołali zawrócić swe cięŜkie wozy i pognali woły do niezdarnego biegu ku bezpiecznym wzgórzom. Droga na południe czerniła się od uciekających ludzi, podczas gdy setki innych gnały przez łąki, ku ciemniejącym w oddali lasom. PoniewaŜ dzień był jeszcze młody, a siły Aquilończyków świeŜe, oddziały Conana stanęły w obliczu całkowitej zagłady. W tym momencie jednak zaszło coś, co zwiększyło szansę powstańców. Aquilończycy, którzy okrąŜyli wozy z zapasami, zamiast ruszyć dalej, jęli plądrować je, nie zwaŜając na rozkazy swych oficerów. Widząc to, Conan zawołał: — Publiusie! Gdzie jest skrzynia z Ŝołdem? — Nie… wiem — wychrypiał skarbnik. — Była w jednej z ostatnich fur, więc moŜe nie dostała się w ich ręce. Nie… mogę… juŜ biec. Zostaw mnie, Conanie. Strona 18
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Nie bądź głupcem — warknął Conan. — Potrzebuję człowieka umiejącego rachować. Ten worek mąki juŜ dochodzi do siebie. Gdy Conan połoŜył Alaricusa na ziemi, młodzieniec otworzył oczy i jęknął. Nie był ranny. Ogłuszyła go strzała z kuszy, która bokiem uderzyła w jego hełm i wgięła blachę. Conan podźwignął Alaricusa na nogi. — Wyniosłem cię stamtąd, chłopcze — powiedział Cymmerianin. — Teraz twoja kolej pomóc mi nieść naszego grubego przyjaciela. Cała trójka ruszyła pospiesznie w stronę wzgórz. Conan i Alaricus podpierali z obu stron zataczającego się między nimi Publiusa. Począł padać deszcz, zrazu łagodnie, ale potem lunęło jak z cebra. Ponure myśli przechodziły przez głowę Conana tej nocy, gdy siedział w dolinie u stóp Gór Rabiriańskich. Dzień zakończył się zupełną klęską. Jego ludzie rozproszyli się. Oddziały wiernego królowi generała przeczesywały okolicę wieszając i ścinając schwytanych powstańców. Wydawało się, Ŝe rebelia poniosła ostateczną poraŜkę, utopiona w mętnych, zmieszanych z krwią wodach Alimane. W skalnym zagłębieniu, wśród dębów i sosen ukryło się wraz z Conanem kilka tuzinów Ŝołnierzy. Było to mieszane towarzystwo: Aquilońscy rycerze, pachołkowie, banici i poszukiwacze przygód. Niektórzy byli ranni, choć tylko paru śmiertelnie, ale wszystkie serca pełne były rozpaczy. Conan wiedział, Ŝe oddziały Amuliusa Procasa krąŜą wśród wzgórz z zamiarem wytępienia wszystkich niedobitków. Zwycięski Aquilończyk zamyślił zapewne zgnieść rebelię raz na zawsze poprzez zadanie śmierci kaŜdemu schwytanemu buntownikowi. Conan musiał przyznać rację swemu zaprawionemu w bojach rywalowi. Gdyby on był na miejscu Amuliusa Procasa, postępowałby podobnie. PogrąŜony w posępnym milczeniu, Conan rozmyślał nad losem Prospera i Trocera. Prospero miał zmylić przeciwnika, ścigając jego główne siły pod bród Nogara, tak by Conan i Trocero przeprawiając się mieli do czynienia jedynie z niewielkimi oddziałami ubezpieczenia przepraw. Zamiast tego wojska Procasa uderzyły znienacka i z całą siłą na grupę Conana. Barbarzyńca zastanawiał się, w jaki sposób Procas tak dobrze poznał ich plany. W ciemności dookoła Conana siedzieli ludzie przemoczeni do suchej nitki. Nie odwaŜyli się rozpalić ognia. Kichanie i kaszel rozlegały się raz po raz w róŜnych miejscach. Gdy ktoś zaklął na pogodę, Conan burknął: — Dziękujcie swym bogom, Ŝe pada! Gdyby dzień był pogodny, Procas wyrŜnąłby wszystkich do nogi! Ilu nas jest? — zapytał po chwili. — Zgłaszać się, ale po cichu. Publius, licz ich. Ludzie odpowiadali: „Tutaj! Tutaj!”, podczas gdy Publius zliczał ich na palcach. Gdy przebrzmiało ostatnie: „Tutaj”, skarbnik powiedział: — Stu trzynastu, generale, nie licząc nas. Conan mruknął coś niezrozumiale. ChociaŜ pragnienie zemsty gorzało jaskrawym ogniem w piersi barbarzyńcy, wydawało się niemoŜliwe, by tak mizerna grupa mogła stanowić początek nowej armii. Mimo Ŝe przed resztkami swych wojsk przybierał dziarską minę, jego duszę szarpał sęp zwątpienia. Rozstawili straŜe i przez całą noc zbłąkani Ŝołnierze, doprowadzani przez wartowników, napływali do dolinki pojedynczo, dwójkami lub trójkami. Około północy pojawił się Dexitheus. Kapłan Mitry przy kaŜdym kroku krzywił się z bólu w zwichniętej kostce. Nad ranem w zagłębieniu zebrało się prawie dwustu niedobitków, niektórzy z nich cięŜko ranni. Dexitheus, mimo własnej kontuzji, zabrał się za opatrywanie rannych. Całymi godzinami usuwał z ciał groty strzał i bandaŜował rany, dopóki Conan szorstko nie nakazał mu odpoczynku. Obóz był prowizoryczny, a Conan wiedział, Ŝe mają niewielkie szansę, by ujrzeć następny poranek. Na razie jednak byli Ŝywi, większość wciąŜ miała broń i wielu gotowych było podjąć straceńczą walkę, gdyby Procas odkrył ich kryjówkę. W takiej sytuacji Conan wreszcie usnął. Świt ogarniał niebo, na którym chmury rozłamywały się, kurczyły i odpływały pozostawiając czysty błękit. Conana obudził gwar wielu ludzi. Nowo przybyłym okazał się Prospero wraz ze swoim oddziałem w sile pięciuset ludzi. — Prospero! — wykrzyknął Conan, zrywając się na nogi. Objął przyjaciela w potęŜnym uścisku, a następnie odprowadził go na bok. — Dzięki niech będą Mitrze! — zawołał. — Jak przeszedł ci wczorajszy dzień? Jak nas odnalazłeś? Co z Trocerem? — Wszystko po kolei, generale — odrzekł Prospero, odzyskując dech. — Nad brodem Nogara znaleźliśmy tylko kilku wartowników, którzy na nasz widok uciekli. Przez cały dzień maszerowaliśmy w kółko, trąbiliśmy i biliśmy w bębny, ale nie udało nam się zwabić do brodu ani jednego królewskiego Ŝołnierza. Pomyślałem, Ŝe to dziwne, więc pchnąłem gońca w dół rzeki. Ten doniósł mi, Ŝe wre tam zacięta walka, a oddziały Trocera cofają się. Potem dotarł do nas uciekinier od ciebie i opowiedział o waszej klęsce. Nie chcąc przeto dostać się ze swoimi pomiędzy Ŝarna, wycofałem się na wyŜynę. Tam inni, którzy wyszli cało, powiedzieli mi, gdzie cię mniej więcej szukać. Reszta to szczęśliwy przypadek. Mów teraz, co z tobą? Conan zacisnął zęby, by stłumić grube przekleństwo. — Tym razem wyszedłem na głupca. Poprowadziłem swoich prosto w zęby Procasa. Powinienem był zaczekać, aŜ Dio przeczesze las i dopiero wtedy dać rozkaz do forsowania. Dobrze, Ŝe Dio zginął na początku ataku, bo w przeciwnym razie sprawiłbym, Ŝeby teraz tego zapragnął. On i jego ludzie zachowywali się jak bezmyślne szczeniaki. Zanim zabrali się do przeszukania lasu, było juŜ za późno. Lecz to moja wina. Strona 19
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Byłem zbyt niecierpliwy. Zwiadowcy Procasa musieli siedzieć na drzewach. Dali znak do ataku w najgorszym dla nas momencie. Teraz wszystko stracone. — Niezupełnie, Conanie — powiedział Prospero. — Jak zwykłeś mawiać: nic nie jest stracone, dopóki ostatni człowiek nie gryzie ziemi. W kaŜdej wojnie bogowie na obie strony rzucają nagrody i klęski. Wycofajmy się z powrotem na równinę Pallos. Po drodze dołączymy do Trocera. Jest nas teraz siedem setek, a kiedy zbierzemy pozostałych maruderów, znowu będą tysiące. W wielu takich wąwozach jak ten powinny się kryć podobne gromady. — Procas ma nad nami duŜą przewagę — skwitował ponuro Conan. — A jego wyćwiczone oddziały nabrały nowego ducha po tym zwycięstwie. CzegóŜ przeciw nim moŜe dokonać tych kilka tysięcy przygnębionych niepowodzeniem oberwańców? Poza tym będzie próbował obsadzić przełęcze w Górach Rabiriańskich, a przynajmniej główną przełęcz Saxula. — Niewątpliwie — odparł Prospero. — Ale oddziały Procasa rozproszyły się szeroko, poszukując niedobitków. Nasze stada lwów mogą więc po kolei poŜreć jego zgraje psów gończych. Nawiasem mówiąc, na jedną z nich natknęliśmy się w drodze tutaj. Była to setka lekkiej jazdy. Wybiliśmy ich do nogi. Daj spokój, generale! Ze wszystkich ludzi ty jesteś tym, który nigdy nie daje za wygraną. Zdarzało ci się juŜ tworzyć armie z band łotrzyków i wstrząsnąć posadami tronów, więc moŜesz to uczynić ponownie. Bądź dobrej myśli! Conan zaczerpnął głęboki oddech i uniósł głowę. — Masz rację, na Croma! — zawołał. — Nie będę dłuŜej jęczał jak głodujący półgłówek. Przegraliśmy bitwę, ale nasza sprawa trwa tak długo, dopóki jest nas dwóch mogących oprzeć się o siebie plecami i walczyć za nią. I wciąŜ mamy to! — Sięgnął za siebie i wydobył ze szczeliny w skale sztandar Lwów, symbol rebelii. śołnierz, który go niósł, choć śmiertelnie ranny, dowlókł się z nim do wzgórz. Gdy padł, Conan zwinął sztandar i ukrył. Teraz rozpostarł go w blasku dnia. — Niewiele zostało tego z całej armii — powiedział głębokim basem — ale zdobywano trony mając jeszcze mniej. — Na obliczu Conana pojawił się surowy, pełen determinacji uśmiech. 5 PURPUROWY LOTOS Dalsze godziny udowodniły, Ŝe Fortuna nie do końca odwróciła się od buntowniczej armii. Poprzedniej, pochmurnej i dŜdŜystej nocy w ciemnościach znuŜeni Ŝołnierze Procasa nie zdołali wytrzebić zbyt wielu niedobitków. Tak więc, gdy poranne słońce wytoczyło się spod okrywy chmur, pojedyncze oddziały powstańców, które wymknęły się oddziałom pościgowym albo rozbiły te, które spotkały na swej drodze, maszerowały raźno w kierunku gór. Noc się juŜ zbliŜała, gdy Conan wraz z resztkami wojsk dotarł do przełęczy Saxula. Posłał przed sobą ludzi na zwiad, poniewaŜ był pewien, iŜ przyjdzie mu siłą wywalczyć sobie przejście. Zaklął ze zdziwienia, gdy zwiadowcy przynieśli wiadomość, Ŝe nigdzie w okolicy nie stwierdzono obecności Ŝołnierzy Legionu Pogranicznego. Znaleziono tylko popioły ognisk i inne ślady. Oznaczało to, Ŝe oddziały Procasa obozowały na przełęczy, lecz juŜ stąd odeszły. — Na Croma! Co to ma znaczyć? — denerwował się Cymmerianin, wpatrując się w wielką szczerbę w górskiej grani. — Czy to moŜliwe, by Procas wysłał swoje siły dalej, w głąb Argos? — Nie sądzę — powiedział Publius. — To oznaczałoby otwartą wojnę z Milo. Bardziej prawdopodobne jest, Ŝe nakazał swym ludziom cofnąć się za Alimane, zanim w Messancji dowiedzą się o tym wtargnięciu. Wtedy, jeŜeli król Milo złoŜy protest, Procas będzie mógł zaprzeczyć, iŜ jakikolwiek Aquiloński Ŝołnierz postawił stopę na argosańskiej ziemi. — Miejmy nadzieję, Ŝe masz rację — powiedział Conan. — Ruszajmy! Następnego dnia do Conana przyłączyło się kilka pełnych kompanii, które nietknięte uszły z zasadzki pod Mevano. Największym jednak sukcesem było odnalezienie hrabiego Trocero we własnej osobie, obozującego na szczycie jednego ze wzgórz wraz z dwiema setkami jazdy i tysiącem pieszych. Trocero długo nie mógł wydostać się z objęć Conana i Prospera. — Dzięki niech będą Mitrze, Ŝe Ŝyjesz! — wołał hrabia. — Słyszałem, Ŝe padłeś od strzały i Ŝe twój oddział czmychnął na południe jak ptactwo odlatujące na zimę. — Na pewno wiele słyszałeś o bitwie, a moŜe dziesiąta część z tego to prawda — rzekł Conan. Potem opowiedział mu o zasadzce pod Mevano i zapytał: — Jak wiodło ci się pod Tunais? — Procas zmiótł nas równie skutecznie jak was. Myślę, Ŝe dowodził osobiście. Zorganizował zasadzkę na południowym brzegu rzeki i uderzył z obu stron, gdy przygotowywaliśmy się do przeprawy. Nie spodziewałem się, Ŝe moŜe wtargnąć na terytorium Argos. — Amulius Procas nie jest głupi — powiedział Conan. — Nie ma teŜ nic przeciwko ryzykownym posunięciom, kiedy trzeba. Jak jednak tu dotarłeś? Przez przełęcz Saxula? — Nie. Kiedy na nią podeszliśmy, obozował tam silny oddział Procasa. Na szczęście jeden z moich jeźdźców, parający się dawniej przemytem, znał wąskie przejście, przez które nas przeprowadził. Wspinaczka była bardzo stroma, ale obeszliśmy się utratą tylko dwóch koni. Powiedz, czy przełęcz Saxula Strona 20
Carter Lin - Conan wyzwoliciel jest juŜ wolna? — Była, przynajmniej ostatniej nocy — odrzekł Conan i rozejrzał się dookoła. — Ruszajmy czym prędzej z powrotem do naszego obozu na równinie Pallos. Razem z twoimi mamy ponad dwa tysiące ludzi. — Trudno to nazwać armią — mruknął Publius. — To zaledwie resztka z dziesięciu tysięcy, które wymaszerowały z nami na północ. — To początek — powiedział Conan, którego pochmurny nastrój z poprzedniej nocy ulotnił się bezpowrotnie. — Przypominam sobie, Ŝe całe nasze przedsięwzięcie liczyło najpierw jedynie piątkę dzielnych serc. W trakcie dalszego marszu do resztek buntowników dołączyły kolejne grupki, a takŜe pojedynczy wojownicy. Conan ciągle oglądał się za siebie z niepokojem, spodziewając się w kaŜdej chwili ujrzeć wylewający się zza Gór Rabiriańskich cały Legion Pograniczny Procasa. Publius miał jednak odmienne zdanie. — ZwaŜ, generale — mówił. — Król Milo z pewnością jeszcze nas nie zdradził, ani nie zwrócił się przeciwko nam, inaczej wysłałby swoje wojska, by nas zaatakowały w chwili, gdy Procas zdobył nad nami przewagę. Mniemam, Ŝe nawet szalony król Aquilonii nie powaŜy się na otwartą wojnę z państwem Argos. Argosańczycy to twardy orzech do zgryzienia. Amulius Procas musi znać jego politykę, inaczej nie przeŜyłby tak długo w słuŜbie Numedidesa. Nie moŜna pochopnie zadraŜniać stosunków z przyległymi królestwami. Kiedy juŜ dotrzemy z powrotem do naszego obozu, to powinniśmy być na razie bezpieczni. Czekają na nas rezerwowe dostawy i markietanki. Cymmerianin popatrzył na niego spode łba. — Chyba Ŝe Numedides przekupi albo namówi Mila do zwrócenia się przeciwko nam. Conan miał rację, gdyŜ niedługo potem Aquilońscy posłowie spotkali się z królem Milo i jego doradcami. Przywódcą wysłanników Numedidesa był Zingarańczyk Quesado, który dotarł do Messancji po długiej i cięŜkiej jeździe, omijając z daleka walczące armie. Quesado, ustrojony teraz w kaftan z czarnego aksamitu i buty z delikatnej czerwonej kordowańskiej skóry, zmienił się bardzo, ale bynajmniej nie z korzyścią dla swego pracodawcy. Słysząc o wyczynach szpiega Vibiusa Latro zachwycony król Numedides nakazał przeniesienie Quesado do słuŜby dyplomatycznej. Okazało się to błędem. Zingarańczyk był doskonałym szpiegiem, od dawna przywykłym nie wyróŜniać się w tłumie. Teraz jednak, po nagłym awansie połączonym z przypływem gotówki i znaczenia, Quesado zupełnie pozbył się swej fasadowej skromności. Zamiast niej pojawiła się pompatyczna duma i pyszne pozy zingarańskiego szlachetki. Spoglądając wzdłuŜ dziobatego nosa, usiłował niedwuznacznymi pogróŜkami przekonać króla Milo i jego doradców, iŜ mądrzej byłoby zjednać sobie łaskawość króla Aquilonii, niŜ popierać jego niedowarzonych przeciwników. — Wasza Królewska Wysokość, panowie — rozpoczął Quesado ostrym belferskim tonem. — Z pewnością wiecie, iŜ jeŜeli postanowicie nie przyjąć przyjaźni mojego pana, musicie zaliczyć się do jego wrogów. I im dłuŜej będziecie zezwalać, aby w waszym królestwie znajdowała schronienie rebelia, tym bardziej skazi was trucizna zdrady wobec mojego suwerennego władcy, potęŜnego króla Aquilonii. Na szerokiej twarzy króla Milo pojawił się rumieniec gniewu i monarcha poruszył się gwałtownie. PotęŜnie zbudowany mąŜ w średnim wieku, którego bujna broda sięgała do pasa, Milo roztaczał aurę niewzruszonej godności. Wyglądał jak prosty chłop, ale był władcą bogatego i sprawnie urządzonego królestwa. Powolny w kształtowaniu swego zadania, gdy jednak raz podjął decyzję, potrafił być wyjątkowo uparty. Spoglądając spod brwi na Quesado, wyrzucił z siebie twardo: — Argos to wolny kraj, mój panie! Nigdy nie byliśmy, i Mitra mi świadkiem, Ŝe nie będziemy, poddanymi króla aquilońskiego. Zdrada oznacza naruszenie zasad postępowania poddanego wobec swego pana. Twierdzisz zatem, Ŝe twój wypasiony Numedides jest panem Argos? Quesado zaczął się pocić. Jego kościste czoło zalśniło w łagodnym świetle przesączającym się przez szyby komnaty rady, zabarwione pasmami lazuru, zieleni i szkarłatu. — Nie taka była moja intencja, Wasza Królewska Wysokość — ukorzył się spiesznie, po czym znacznie ciszej powiedział: — Lecz z całym naleŜnym szacunkiem, panie, muszę wskazać, Ŝe mój władca nie moŜe nie zwaŜać na pomoc udzielaną przez swego monarszego brata buntownikom przeciw Rubinowemu Tronowi. — Nie udzieliliśmy im Ŝadnej pomocy — odrzekł nachmurzony Milo. — Wasi szpiedzy musieli wam donieść, Ŝe ich resztki rozbiły się obozem na równinie Pallos i Ŝe z braku dostaw z Messancji grasują po okolicy w poszukiwaniu poŜywienia. Ich bossońscy łucznicy wykorzystują teraz swoją zręczność w polowaniach na kaczki i jelenie. Twierdzicie, Ŝe zwycięstwo generała Procasa było rozstrzygające? Czego więc miałaby się obawiać potęŜna Aquilonia ze strony zgrai niedobitków, których głodówka skłoniła do takiej desperacji. Doniesiono nam, Ŝe została ich jedynie dziesiąta część pierwotnej liczby i Ŝe codziennie ubywa ich z powodu dezercji. — To prawda, Wasza Królewska Wysokość — powiedział Quesado, przybrawszy swą pozę. — Ale co oświecone Argos moŜe zyskać na udzielaniu schronienia takiej bandzie? Nieudolni zwrócić się przeciw ich prawowitemu władcy, z pewnością będą utrzymywać się z przestępstw przeciw twoim lojalnym obywatelom. Nachmurzywszy się, Milo zamilkł, poniewaŜ nie miał przekonywającej odpowiedzi na argument Quesado. Strona 21
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Nie mógł powiedzieć, Ŝe dał słowo swemu staremu przyjacielowi, hrabiemu Trocero, iŜ pozwoli jego powstańcom korzystać z gościny na swojej ziemi. Króla coraz bardziej draŜniły usiłowania aquilońskiego posła, zmierzające do wymuszenia jego decyzji. Milo lubił sam dochodzić do nich w swoim czasie, bez niczyjego ponaglania. Władca podniósł się ocięŜale, kończąc rozmowę. — RozwaŜymy Ŝyczenia naszego brata Numedidesa, ambasadorze Quesado — powiedział Milo. — W stosownej chwili zostaniesz powiadomiony o naszej decyzji. Obecnie otrzymujesz nasze pozwolenie odejścia. Z ustami zwiniętymi w fałszywym uśmiechu Quesado wycofał się w ukłonach, lecz jad wściekłości przeŜerał jego serce. Fortuna tym razem sprzyjała Conanowi, ale następny rzut kości mógł dać inny wynik, albowiem Conan, chociaŜ tego nie wiedział, hodował Ŝmiję na swojej piersi… Armia Lwów nie była jednak tak osłabiona czy zagłodzona, jak sądzili Milo i Quesado. Liczyła teraz tysiąc pięciuset ludzi i z kaŜdym dniem odbudowywała swoją siłę i gromadziła zapasy. Konie pasły się na wysokiej, równinnej trawie, markietanki zaś, które pozostały w obozie, gdy armia wymaszerowała na północ, pielęgnowały rannych. Ocalono teŜ znaczną część taborów, a obszarpane grupy wciąŜ napływały do obozu, by powiększyć szczupłe, lecz rezolutne szeregi rebeliantów. W lasach słychać było odgłosy siekier drwali, podczas gdy w obozie strugano oszczepy i drzewca strzał, a kowadła rozbrzmiewały uderzeniami młotów kowali kujących do nich groty. Najbardziej dodawała otuchy wieść, Ŝe straŜ tylna w sile tysiąca ludzi, dowodzona przez barona Grodera, wymknęła się z zasadzki pod Tunais i wędrowała przez góry na zachodzie. Conan wysłał oddział lekkiej jazdy pod wodzą Prospera, by odnaleźli zbłąkanych towarzyszy i sprowadzili ich do głównego obozu. Dexitheus zanosił modły do Mitry, by ta wieść okazała się prawdziwa, bowiem siły Grodera podwoiłyby ich szeregi. Zdarzało się juŜ, Ŝe królestwa były zdobywane przez armie liczące mniej niŜ trzy tysiące ludzi. KsięŜyc w pełni słał swój blask na równinę Pallos niczym Ŝółte oko rozgniewanego boga. Przejmująco zimny, niespokojny wiatr szemrał w wysokich trawach i niewidzialnymi palcami targał płaszcze wartowników, stojących na czatach dookoła obozu powstańców. W namiocie, w blasku świec Conan zasiedział się do późna, przysłuchując się rozmowom swych oficerów. Niektórzy z nich, przygnębieni niedawną klęską, niechętnie mówili o” dalszej walce. Inni, Ŝądni pomsty, nalegali na nowy atak, nawet tak niewielkimi siłami. — ZwaŜ, generale — mówił hrabia Trocero. — Amulius Procas na pewno nie spodziewa się ataku z naszej strony tak szybko po poniesionej poraŜce, a więc moglibyśmy pokonać go przez zaskoczenie. Gdy przekroczymy Alimane, przyłączą się do nas nasi przyjaciele w Poitain, którzy tylko czekają na nasze przybycie, by wywołać ogólne powstanie. Barbarzyńska natura Conana skłaniała się ku radom hrabiego. Przekroczenie granicy w momencie, w którym los zdawał się najmniej im sprzyjać, mogłoby przekształcić klęskę w zwycięstwo. Pilnie potrzebował uwieńczonego powodzeniem boju, by poprawić morale swej armii. Sporo ludzi zdąŜyło juŜ zdezerterować porzucając to, co wydawało im się przegraną sprawą. Jeśli nie zdoła nowymi nadziejami na tryumf podeprzeć chwiejącego się ducha, to strumyczek rozczarowanych stanie się wkrótce powodzią, która rozmyje jego armię. JednakŜe potęŜny Cymmerianin w ciągu lat wojowania dobrze poznał tajniki wojennego rzemiosła. Doświadczenie nakazywało mu powściągnąć ten zapał i nie naraŜać resztek wojska, przynajmniej do powrotu Prospera z wieściami o baronie Groderze i jego oddziale. Dopiero otrzymawszy tak znaczne posiłki, Conan mógłby zadecydować, czy nadszedł juŜ czas ataku. Odprawiwszy dowódców, Conan zapragnął ciepła ramion i miękkich piersi Alciny. Czarnowłosa tancerka oczarowała go zręcznymi sposobami nasycania jego namiętności. Tej nocy jednak Alcina ze śmiechem wymykała się z jego uścisków, namawiając go do wypicia pucharu wina. — Czas, panie, byś zakosztował napoju ludzi szlachetnych, zamiast jak byle chłop Ŝłopać bez przerwy piwsko — powiedziała. — Dla twej wyłącznej przyjemności dostałam butelkę wina z Messancji. — Na Croma, dziewczyno, dość juŜ wypiłem tego wieczora! Pragnę teraz wina z twoich warg, a nie z wytłaczanych winogron. — To tylko łagodny środek pobudzający, panie, mający wzmóc twe męskie siły i naszą rozkosz — przymilała się. Stojąc w świetle świec w kusej tunice z szafranowego jedwabiu uśmiechnęła się uwodzicielsko i wyciągnęła ku niemu puchar z winem. — Zawiera przyprawy z moich rodzinnych stron, które pobudzą twe zmysły — dodała. — CzyŜ nie skosztujesz go, panie, aby mnie zadowolić? Spoglądając z poŜądaniem na blady owal jej twarzy, Conan rzekł: — Nie potrzebuję Ŝadnych podniet, gdy czuję zapach twych włosów. Podaj mi jednak ten kielich, wypiję za rozkosze tej nocy. Wychylił wino trzema głębokimi łykami, ignorując gorzkawy posmak przypraw i z trzaskiem odstawił kielich. Następnie wyciągnął ramiona do dziewczyny, której szeroko rozwarte oczy nagle wpatrzyły się w niego badawczo. Kiedy spróbował wziąć ją w ramiona, namiot zawirował dookoła niego w szaleńczym tempie i przeszywający ból wypełnił jego trzewia. Sięgnął dłonią do słupa podtrzymującego namiot, nie trafił i cięŜko Strona 22
Carter Lin - Conan wyzwoliciel upadł. Alcina pochyliła się nad nim. Oczy Conana zaszły mgłą. Rysy tancerki rozpływały się, ale jej zielone oczy ciągle płonęły jak jarzące się szmaragdy. — Na Croma, dziewko! — wydyszał Conan. — Otrułaś mnie! Cymmerianin usiłował się podnieść, lecz miał wraŜenie, Ŝe jego ciało zamieniło się w ołów. Krew łomotała mu w skroniach, twarz spurpurowiała z wysiłku, ale nie udało mu się podnieść na nogi. Upadł na plecy, gwałtownie chwytając powietrze. W oczach ćmiło mu się, a potem poczuł, Ŝe odpływa z jasnego wnętrza namiotu w podobny do transu sen na jawie. Nie był w stanie poruszyć się ani przemówić. — Conanie! — syknęła jadowicie dziewczyna. — Koniec z tobą, ty barbarzyński głupku! Niedługo i te Ŝałosne resztki armii powędrują za tobą do piekieł, tam gdzie wasze miejsce! Usadowiła się wygodnie i wyjęła amulet, który nosiła między piersiami. Spojrzawszy na odmierzającą czas świecę stwierdziła, Ŝe jeszcze pół godziny musi upłynąć, zanim będzie mogła porozumieć się ze swym panem. Siedziała w milczeniu, nieporuszona jak sfinks, dopóki nie nadszedł czas. Wtedy skupiła swe myśli na kawałku obsydianu. W dalekiej Tarancji Thulandra Thuu spoglądając w magiczne lustro wydał z siebie szyderczy śmiech, ujrzawszy rozciągniętego na ziemi Cymmerianina. Potem wstał, umieścił z powrotem zwierciadło w skrzyni, obudził słuŜącego i wysłał go z wiadomością do króla. Hsiao znalazł Numedidesa nagiego, rozkoszującego się masaŜem wykonywanym przez cztery skąpo ubrane dziewczyny. Skromnie utkwiwszy spojrzenie w posadzce, Hsiao ukłonił się nisko i powiedział: — Mój pan pragnie z całym szacunkiem powiadomić Waszą Królewską Wysokość, Ŝe dzięki jego nieziemskim mocom bandyta Conan poniósł w Argos śmierć. Numedides odpędził dziewczyny i usiadł. — Martwy, powiadasz? — Tak jest, panie i królu. — Wspaniała wiadomość, wspaniała! — Z głośnym wybuchem śmiechu Numedides poklepał się po gołym udzie. — Coś jeszcze? — spytał. — Mój pan prosi o twoje pozwolenie wysłania kuriera do generała Amuliusa Procasa, aby zawiadomić go o tym wypadku i nakazać mu wkroczyć do Argos i rozbić buntowników, zanim znajdą sobie następnego przywódcę. Numedides machnął ręką. — Idź, Ŝółty psie, i powiedz swemu panu, Ŝeby czynił to, co uwaŜa za stosowne. — Następnie zwrócił się do dziewczyn: — Do roboty, gołąbeczki! Niebawem w drogę do obozu generała Procasa na granicy z Argos wyruszył kurier. Wiózł on wiadomość noszącą pieczęć króla Numedidesa, która w ciągu mniej niŜ dwóch tygodni miała spowodować atak niepokonanego Legionu Pogranicznego na pozostających bez przywództwa powstańców zebranych pod sztandarem Lwów. W namiocie Conana Alcina wyciągnęła swój podróŜny kuferek i wyjęła zeń kostium pazia, w który się przebrała. W skrzyni pod strojami spoczywała mała miedziana szkatułka, którą tancerka otworzyła przekręcając opasującego pokrywę smoka. Szkatułka zawierała mnóstwo pierścieni, bransolet, naszyjników, kolczyków i innych klejnotów. Alcina przebierała w biŜuterii, dopóki nie znalazła niewielkiego miedzianego prostokąta z argosańską inskrypcją. Znak ten upowaŜniał jego właściciela do zmiany koni w królewskich stajniach pocztowych. Szybko przebrała klejnoty, co cenniejsze wkładając do skórzanego woreczka, który wetknęła za pas. Dokonawszy tego, zgasiła świecę i wyszła z pogrąŜonego w ciemności namiotu. ZbliŜyła się do wartownika i powiedziała wyniośle: — Conan zasnął, polecił mi jednak dostarczyć pilną wiadomość do króla Argos. Bądź tak dobry i kaŜ pachołkom, by natychmiast osiodłali dla mnie konia i przyprowadzili go tutaj! Wartownik zawołał kaprala, który posłał ludzi, by wykonali Ŝyczenie Alciny, podczas gdy ona czekała spokojnie u wejścia do namiotu. śołnierze, przyzwyczajeni do kaprysów nałoŜnicy generała i zapatrzeni w jej wspaniałą figurę, bez wahania spełnili jej polecenie. Gdy przyprowadzono konia, wsiadła nań zręcznie i szybko zniknęła w oświetlonej przez księŜyc dali. Cztery dni później Alcina dotarła do Messancji. Natychmiast pospieszyła do dawnej kryjówki Quesado, gdzie znalazła następcę szpiega, Fadiusa Kothiańczyka, karmiącego gołębie pocztowe. — Powiedz mi, gdzie jest Quesado? — zapytała. — Nie słyszałaś? — odrzekł Fadius. — Jest teraz ambasadorem, zbyt dumnym, by tracić czas na takich jak my. — CóŜ, pan czy cham, muszę się z nim natychmiast widzieć. Przynoszę wieści wielkiej wagi. Fadius zaprowadził Alcinę do zajazdu, w którym mieszkali Aquilończycy. SłuŜący Quesado przygotowywał właśnie łoŜe dla swego pana, gdy Fadius i Alcina wpadli nie zapowiedziani. — Do kroćset! — wrzasnął Quesado. — CóŜ z was za grubiański motłoch, Ŝe przeszkadzacie mej szlachetnej osobie udać się na spoczynek? — Dobrze wiesz, kim jestem — przerwała Alcina. — Przybyłam przekazać ci, Ŝe Conan nie Ŝyje. Strona 23
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Quesado zamarł z otwartymi ustami, po czym je powoli zamknął. — Dobrze! — powiedział w końcu. — To rzuca nowe światło na wiele spraw. Naciągnij mi z powrotem buty, Narses. Muszę natychmiast udać się do Milo. Co się zdarzyło, Alcino? Niedługo potem Quesado przybył do pałacu i wyniośle zaŜądał posłuchania u króla. Zingarańczyk zamierzał zmusić Milo do natychmiastowego ataku na armię Conana. śywił przekonanie, Ŝe buntownicy zdemoralizowani śmiercią swego przywódcy pierzchną na sam widok armii byłego sojusznika. Los jednak sprawił, Ŝe wypadki potoczyły się zupełnie inaczej. Wyrwany ze snu, król Milo wpadł w szał usłyszawszy, Ŝe Quesado Ŝąda audiencji o pomocy. Chwilę później do Quesado wszedł paź z wiadomością od Milo. — Jego Królewska Wysokość rozkazuje ci, panie, byś oddalił się natychmiast i wrócił o bardziej stosownej porze, najlepiej na godzinę przed południem dnia jutrzejszego. Quesado zarumienił się z gniewu i zawodu. Spoglądając z góry, powiedział: — Mój dobry człowieku, wydajesz się nie pojmować, kim jestem. Paź roześmiał się, dorównując bezczelnością Quesado. — Owszem, panie, wszyscy wiemy, kim jesteś i czym byłeś. — Szerokie uśmiechy pojawiły się na twarzach straŜników stojących za paziem, który mówił dalej: — Upraszam cię zatem, abyś raczył się oddalić i to Ŝywo, bo moŜesz narazić się na niezadowolenie mego władcy! — PoŜałujesz tych słów, hultąju! — warknął Quesado i odwrócił się. Rozwścieczony poszedł do swej dawnej kwatery na nadbrzeŜu, gdzie zastał oczekujących na niego Alcinę i Fadiusa. Tam sporządził gniewną notatkę dla króla Aquilonii, donoszącą o odmowie Milo, i wysłał ją przywiązaną do gołębiej nóŜki. Dwa dni później raport byłego szpiega dotarł do Vibiusa Latro, który pośpieszył z nim do króla. Numedides, z trudem umiejący powstrzymywać swoje pasje nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, przeczytawszy o sprzeciwie króla Argos, z miejsca wysłał kolejnego kuriera z poleceniem dla generała Amuliusa Procasa. Posłanie to w przeciwieństwie do poprzedniego zawierało znacznie więcej niŜ tylko upowaŜnienie do wtargnięcia na terytorium Argos. W dobitnych słowach nakazane zostało Procasowi, aby natychmiast zaatakował Argos i wszelkimi niezbędnymi siłami zmiótł z powierzchni ziemi to państwo. Procas, twardy i uzdolniony dowódca, wykrzywił się na królewski rozkaz. W nocy, która nastąpiła po zwycięskich bitwach stoczonych nad Alimane, szybko wycofał z argosańskiego terytorium oddziały, które wysłał w celu wybicia uciekających buntowników. Wtargnięcie takie moŜna było usprawiedliwić jako dokonane w ferworze pościgu. Obecnie jednak nakaz inwazji oznaczał odwrócenie stanowiska króla Milo od ostroŜnej neutralności do otwartej wrogości wobec króla Aquilonii. Królewski rozkaz nie pozostawiał jednak Ŝadnego miejsca na odmowę, jeŜeli pragnął, by jego głowa jeszcze jakiś czas pozostała na swej szyi. Procas musiał zaatakować. Jednak cały jego rozsądek i Ŝołnierskie doświadczenie buntowały się przeciwko poleceniu Numedidesa. Procas odwlókł swój wymarsz o kilka dni, mając nadzieję, Ŝe król po namyśle odwoła rozkaz, lecz do obozu nie dotarły Ŝadne nowe wieści, więc nie odwaŜył się dłuŜej czekać. I tak pewnego pięknego wiosennego poranka Amulius Procas przekroczył ze swoją armią Alimane. Rzeka, której poziom opadł juŜ po wiosennych roztopach, nie była przeszkodą dla chorągwi rycerzy w lśniących zbrojach, tarczowników w kolczugach i łuczników w skórzanych kaftanach. Przebrnęli przez nurt i podjęli marsz krętą drogą wznoszącą się ku przełęczy Saxula, a po jej przebyciu w pierwszej kolejności ruszyli w kierunku obozu buntowników na równinie Pallos. Dopiero rankiem oficerowie dowiedzieli się o otruciu swego dowódcy. Pośpiesznie zgromadzili się w namiocie Conana. Dexitheus wziął puchar i ostroŜnie powąchał resztki napoju Alciny. — Ten trunek — orzekł — zawiera sok purpurowego lotosu ze Stygii. Wedle wszelkich zasad nasz generał powinien juŜ być martwy jak król Tuthamon. Mimo to Ŝyje, choć wygląda jak trup z otwartymi oczami. Publius zamyślił się i powiedział: — Być moŜe morderca uŜył tylko tyle trucizny, ile potrzebne było do powalenia zwykłego człowieka, a nie wziął pod uwagę wzrostu i tęŜyzny Conana. — To ta suka o zielonych oczach! — zawołał Trocero. — Nigdy jej nie ufałem, a jej zniknięcie ostatniej nocy tylko potwierdza jej winę. Gdybym dostał tę wiedźmę w swoje ręce, spaliłbym ją na stosie! Dexitheus obrócił się ku hrabiemu. — Zielone oczy, rzeczesz? — spytał szybko. — Kobieta o zielonych oczach? — Tak, jak szmaragdy, ale co z tego! Z pewnością widziałeś nałoŜnicę Conana, piękną Alcinę. Dexitheus potrząsnął głową z miną świadczącą o złym przeczuciu. — Słyszałem, Ŝe nasz generał zabrał ze sobą tancerkę z winiarni w Argos — mruknął. — Starałem się jednak nie zwaŜać na taką nieobyczajność, Conan zaś taktownie trzymał ją z dala od mych oczu. Biada naszej sprawie! Sam Mitra objawił mi we śnie, aby strzec się zielonookiego cienia, stojącego blisko naszego dowódcy. Nie wiedziałem, wtedy, Ŝe zło juŜ stąpa pomiędzy nami. Biada mi za to, Ŝe zaniedbałem zwierzyć się moim towarzyszom! — Dość! — uciął Publius. — Conan Ŝyje i moŜemy dziękować bogom, Ŝe nasza piękna trucicielka to partaczka w tym fachu. Niech nikt prócz giermków Conana nie wchodzi do tego namiotu. Musimy powiedzieć Strona 24
Carter Lin - Conan wyzwoliciel ludziom, Ŝe zaniemógł nieco, i sami dalej odbudowywać nasze siły. Musisz przejąć dowodzenie, Trocero. Poitański hrabia z powagą skinął głową. — Zrobię, co będę mógł, skoro jestem zastępcą dowódcy. Ty, Publiusie, musisz rozesłać zwiadowców, abyśmy wiedzieli wszystko o ruchach Procasa. Muszę iść. JuŜ czas na poranny apel. Będę ćwiczył naszych chłopców tak ostro jak Conan, a nawet bardziej! Do czasu gdy Procas rozpoczął inwazję, Lwy posiadały juŜ liczne czujne oczy i nasłuchujące uszy krąŜące po górach i nad brzegiem Alimane. Do przywódców powstańczej armii, jak zwykle odbywających swe narady w namiocie Conana, rychło dotarły raporty o liczbie najeźdźców. Trocero, z siwizną gęściejszą niŜ przed tygodniem i ze śladami zmęczenia na twarzy, spokojnie zapytał Publiusa: — Co nam wiadomo o sile przeciwnika? Publius pochylił głowę, by zsumować liczby na woskowych tabliczkach. Gdy podniósł wzrok, w jego oczach była obawa. — PrzewyŜsza nasze siły co najmniej trzykrotnie — powiedział cięŜko. — To czarny dzień, przyjaciele. Niewiele moŜemy zrobić poza stawieniem ostatecznego oporu. — Bądź dobrej myśli, Publiusie! — pocieszał go hrabia, poklepując skarbnika po plecach. — Dobrze, Ŝe nie jesteś generałem, bo w przeciwnym razie szybko przekonałbyś Ŝołnierzy, iŜ są pokonani, jeszcze przed rozpoczęciem walki. — Odwrócił się do Dexitheusa. — Jak z naszym generałem? — Odzyskał świadomość, lecz jak dotąd nie moŜe się poruszyć. Sądzę, Ŝe wyŜyje, chwała niech będzie Mitrze. — Jeśli nie będzie mógł wsiąść na konia, gdy zagra trąbka bojowa, ja uczynię to za niego — odparł Trocero. — Czy mamy jakieś wiadomości od Prospera? Publius i Dexitheus potrząsnęli głowami. — A więc musimy sobie poradzić z tym, co mamy. — Trocero wzruszył ramionami. — Wróg nadejdzie dopiero jutro, a zatem teraz musimy zdecydować: walczyć czy uciekać? Od strony górskich szczytów nadciągała konnica i piechota Legionu Pogranicznego. Poprzedzały ich luźne gromady zwiadowców i harcowników. Za nimi jechał na swym rydwanie Amulius Procas. Powstańcy rozwinęli szyki bojowe na środku równiny. Powietrze znieruchomiało, jakby zastygło w oczekiwaniu. Szeroki front przewaŜającej liczebnie Aquilońskiej armii nie pozwalał hrabiemu Trocero na jakikolwiek manewr okrąŜający ze skrzydeł. Rozerwanie centrum oznaczałoby natychmiastowe unicestwienie sił rebeliantów. Hrabia wiedział teŜ, Ŝe nie ma szans na Ŝaden udany odwrót osłaniany ciągłymi kontratakami straŜy tylnej. Taki manewr mógł być wykonany tylko przez dobrze wyćwiczonych i zdyscyplinowanych Ŝołnierzy. Ludzie, którymi dysponował Trocer—ro, rozczarowani tym, co spotkało ich nad Alimane, otrzymawszy rozkaz odwrotu po prostu rozpierzchliby się, kaŜdy na własną rękę, a Aquilońska lekka jazda zmasakrowałaby uciekających. Byłby to prawdziwy koniec powstania. Trocero, przyjrzawszy się nadciągającym wojskom Procasa ze swojego punktu dowodzenia na wzgórzu, dał znak giermkowi, aby ten przyprowadził mu konia. Hrabia poprawił zapinkę na płaszczu okrywającym zbroję i wdrapał się na siodło. Potem odwrócił się do kilkuset jeźdźców, którzy zgromadzili się dookoła niego, i zawołał: — Znacie nasz plan, przyjaciele! Teraz wszystko zaleŜy od waszych mieczy! Trocero zdecydował, Ŝe ich jedyna szansa leŜy w desperackim ataku na szyk Aąuilończyków i próbie przebicia się do samego Amuliusa Procasa. Wiedział, Ŝe nieprzyjacielski dowódca, podstarzały, krępy męŜczyzna, od lat nękany jest .dolegliwościami pochodzącymi od starych ran i źle znosi konną jazdę. Z tego powodu Procas korzystał zawsze z rydwanu. Trocero liczył na to, Ŝe woźnica generała będzie miał kłopoty z manewrowaniem mało zwrotnym pojazdem w bitewnym ścisku. Gdyby więc powstańczej konnicy udało się jakimś cudem przedrzeć i zabić aquilońskiego generała, jego wojska mogłyby się załamać pod wpływem zwątpienia. Raz jeszcze Fortuna uśmiechnęła się do buntowników. Tym razem uśmiechem tym był król Argos — Milo, we własnej osobie. Zanim bowiem rozpoczął się aquiloński najazd, argosański szpieg, zajeździwszy na śmierć trzy konie, dotarł do Messancji i dostarczył na dwór wieść o tym, Ŝe Numedides nakazał atak na Argos. W ten sposób król Milo dowiedział się o planowanym ataku równocześnie z przywódcami powstańców. Zirytowany arogancją ambasadora Quesado, stateczny zazwyczaj monarcha wściekł się na dobre. Natychmiast wydał rozkaz dowódcy garnizonu Messancji, by forsownym marszem ruszył na pomoc w celu odparcia napaści. W spokojniejszej chwili Milo mógłby powstrzymać swój gniew. Wystarczyło pozwolić Procasowi zniszczyć buntowników, co na pewno ułagodziłoby Numedidesa, a potem podjąć z nim rozmowy pokojowe. Trochę prezentów i kilka urodziwych niewolnic załatwiłoby sprawę. Tym razem jednak, zanim król Argos ochłonął, jego wojska maszerowały juŜ na północ. Z tej przyczyny konsekwentny z natury Milo odmówił Quesado proszącemu o zmianę decyzji. Amulius Procas zatrzymał swą armię i zaczął wydawać oddziałom drobiazgowe rozkazy bojowe, kiedy do jego rydwanu podjechał galopem rozgorączkowany zwiadowca. Strona 25
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Generale! — zawołał. — Na południowej drodze unosi się wielki obłok kurzu, jakby zbliŜała się tu jeszcze jedna armia! Procas kazał zwiadowcy powtórzyć wiadomość, po czym klnąc jak szewc zerwał z głowy hełm i z rozmachem rzucił nim o podłogę rydwanu. Stało się to, czego się najbardziej obawiał! Ochłonąwszy z pierwszej furii Procas warknął do swoich adiutantów: — Odwołać bitwę! Rozluźnić szyk. Rozkazać zwiadowcom, by okrąŜyli armię buntowników, zapuścili się na południe i zbadali liczebność, a takŜe skład zbliŜających się oddziałów. Rozbić mój namiot i wezwać wyŜszych oficerów na naradę! Godzinę później, gdy zwiadowcy donieśli, Ŝe zbliŜa się ku nim tysiąc konnych, Amulius Procas znalazł się w rozterce. Mimo wyraźnych rozkazów swojego króla nie chciał prowokować Argos do otwartej wojny. RównieŜ i on uwaŜał, Ŝe wszystko da się załatwić, byle tylko zgnieść buntowników. Procas nie śmiał jednak bez wystarczająco waŜkiego powodu nie wykonać jednoznacznego polecenia Numedidesa. Prawdą było, Ŝe armia Procasa mogła unicestwić rebelię, odegnać jazdę Milo i rozpocząć oblęŜenie Messancji. Oznaczało to jednak początek długiej wojny, do której Aquilonia była źle przygotowana. Choć było to królestwo większe i ludniejsze niŜ Argos, miało jednak władcę, delikatnie mówiąc, ekscentrycznego i którego panowanie mocno osłabiło kraj., Co więcej, Argosanczycy walczący ze sprawiedliwym oburzeniem na swej rodzinnej ziemi, mogli z pomocą rebeliantów przewaŜyć szalę wojny na niekorzyść Aquilonii. Procas nie mógł się jednak wycofać. PoniewaŜ jego wojska przewyŜszały liczebnie połączone siły Argos i buntowników, król Numedides poczytałby to za akt tchórzostwa i szybko skrócił generała o głowę. Gdy słońce zawisło nad zachodnim horyzontem, Procas, dyskutując ze swoimi oficerami, wciąŜ odwlekał decyzję. W końcu powiedział: — Za późno juŜ dzisiaj na rozpoczęcie bitwy. Wycofamy się na pomoc, gdzie pozostawiliśmy tabory, i rozbijemy umocniony obóz. Wyślijcie kogoś z rozkazem, by zaczęto sypać wały obronne. Trocero, spod zmruŜonych powiek obserwujący królewskie wojska, juŜ dawno zsiadł z konia. Obok stał Publius, obgryzający udo pieczonego kurczaka. W końcu skarbnik powiedział: — CóŜ, na Mitrę, wyrabia Procas? Miał nas tak jak na półmisku, a teraz wycofuje się i rozbija obóz. Oszalał? Wnosząc z tego wszystkiego, moŜemy wyślizgnąć mu się nadchodzącej nocy albo przekraść za jego plecami do Aquilonii. Trocero wzruszył ramionami. — Zdaje się, Ŝe to Argosańczycy, którzy tu nadciągają, mają coś wspólnego z jego postępowaniem. Jeszcze zobaczymy, czy Ŝołnierze Milo zamierzają nam pomóc, czy zaszkodzić. MoŜemy zostać zamknięci między dwoma wrogami i starci na proch, chyba Ŝe Procas sądzi, iŜ argosańscy jeźdźcy wykonają za niego całą brudną robotę. Gdy jeszcze wymawiał te słowa, rozległ się odgłos kopyt. Wkrótce na ich pagórek przycwałowała niewielka grupka Argosańczyków, poprzedzanych przez konnego powstańca. Dwóch z nowo przybyłych zsiadło z koni z brzękiem zbroi i wystąpiło do przodu. Jeden z nich był wysoki, szczupły i sprawiał wraŜenie zawodowego Ŝołnierza. Jego towarzysz był młodszy i niŜszego wzrostu, z twarzą o szerokich policzkach i perkatym nosem oraz jasnymi oczami. Miał na sobie złocony pancerz i purpurowy płaszcz obrzeŜony szkarłatem, purpurowo—szkarłatne były takŜe pióra tańczące nad jego hełmem. Szczupły weteran przemówił pierwszy. — Witaj, hrabio Trocero! Jestem Arcadio, kapitan StraŜy Królewskiej, do twoich usług, panie. Niech będzie mi wolno przedstawić ci księcia Cassio, następcę tronu. Pragnęlibyśmy naradzić się z waszym generałem, Conanem z Cymmerii. Skinąwszy głową oficerowi i skłoniwszy się księciu Argos, Trocero powiedział: — Pamiętam cię dobrze, ksiąŜę, jako nieznośne dziecko i swawolnego młodzieńca. Co do generała Conana, z przykrością muszę stwierdzić, Ŝe jest chory. MoŜesz jednak mnie, jako jego zastępcy, wyłuszczyć powód swej wizyty. — Naszym celem, hrabio — powiedział ksiąŜę — jest usunięcie Aquilończyków z granic Argos. Mój ojciec wysłał mnie tu z takimi siłami, jakie moŜna było naprędce zgromadzić. Mam nadzieję, Ŝe ja i moi oficerowie moŜemy uwaŜać was za sprzymierzeńców? Trocero uśmiechnął się. — Przyjmij potrójne powitanie, ksiąŜę Cassio! Sądząc po twoim wyglądzie, odbyłeś długą i męczącą podróŜ. Czy raczysz udać się wraz z kapitanem Arcadio do namiotu naszego dowódcy? Dobrze by było przepłukać gardła. Wino skończyło się nam juŜ dawno, ale wciąŜ mamy piwo. W drodze Trocero szepnął Publiusowi: — To wyjaśnia, dlaczego Procas wycofał się mając nas jak na talerzu. Nie ośmielił się zaatakować, by nie wywołać wojny z Argos. Nie śmiał teŜ wycofać się, by nie okrzyknięto go tchórzem. Rozbił więc obóz tam, gdzie dotarł, i wyczekuje… — Trocero! — głęboki bas dobiegł z wnętrza namiotu. — Z kim rozmawiasz, oprócz Publiusa? Przyprowadź go tu! — To generał Conan — powiedział Trocero, ukrywając swe zaskoczenie. — Raczycie wejść, panowie? Strona 26
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Zastali Conana, siedzącego na łoŜu, ubranego w koszulę i krótkie skórzane spodnie. Dzięki pomocy Dexitheusa potęŜny organizm Cymmerianina przemógł dawkę soku z lotosu, która powaliłaby zwykłego śmiertelnika. Conan mógł myśleć i mówić, ale nie był w stanie zrobić nic więcej, bowiem resztki trucizny wciąŜ pętały jego muskularne członki. Nie mógł poruszać się bez pomocy, a własna bezradność draŜniła go i irytowała. — Diabły i bogowie! — sapnął z gniewem. — Gdybym tylko mógł się podnieść i wziąć miecz do ręki, pokazałbym Procasowi, jak się nim posługiwać! Kim są ci Argosańczycy? Trocero przedstawił księcia Cassio oraz kapitana Arcadio, po czym opowiedział o ostatnich ruchach Procasa. Conan wyrzucił z siebie: — Sam chcę to zobaczyć. Giermkowie! Podnieście mnie! Procas moŜe udawać odwrót, by zaskoczyć nas nocnym atakiem. Z ramionami zarzuconymi na barki dwóch giermków Conan powlókł się do wyjścia. Słońce zawieszone tuŜ nad szczytami Gór Rabiriańskich rozlewało swe ostatnie błyski na mroczniejących zboczach. Odchodzące słoneczne promienie krzesały szkarłatne iskry na zbrojach Aquilończyków trudzących się nad rozbiciem obozu. W wieczornym powietrzu rozlegały się odgłosy młotków wbijających namiotowe kołki. — Jak sądzicie, czy Procas będzie chciał pertraktować? — zapytał Conan. Pozostali wzruszyli ramionami. — On nie chciał z nami rozmawiać. MoŜe w ogóle nie zechce — powiedział Trocero. — PoŜyjemy, zobaczymy. — Czekaliśmy cały dzień — mruknął Conan — trzymając naszych ludzi na słońcu. śyczyłbym sobie, Ŝeby coś się stało, cokolwiek, co przerwałoby tę mitręgę. — Wydaje mi się, Ŝe będzie po myśli naszego generała — stwierdził Dexitheus i ocieniwszy dłonią oczy spojrzał w stroną odległego obozu wojsk królewskich. — I co, czcigodny kapłanie? — powiedział Conan. — Patrzcie! — Dexitheus wyciągnął rękę. — Na Isztar! — wykrzyknął kapitan Arcadio. — UsmaŜcie moje flaki, jeśli oni nie uciekają! I tak rzeczywiście było. JeŜeli nawet Aquilończycy nie uciekali, to na pewno rozpoczęli zorganizowany odwrót. Zamiast nadal wznosić fortyfikacje wokół swego obozu, ludzie z Legionu Pogranicznego, pomniejszeni przez odległość do rozmiaru mrówek, zwijali namioty, które dopiero co rozbili, ładowali wozy i kompania za kompanią kierowali się w stronę Gór Rabiriańskich. Conan i jego towarzysze spoglądali na to z niedowierzaniem. Wkrótce ujawniła się przyczyna tego odwrotu. Maszerując raźno od wschodu ze stoków jednego ze wzgórz schodziła czwarta armia, licząca około tysiąca pięciuset Ŝołnierzy. Nowo przybyłe oddziały rozwinęły się szerokim frontem i postępowały dalej, gotowe do bitwy. Zwiadowca powstańców wpadł do obozu na spienionym koniu, zeskoczył z wierzchowca, zasalutował Conanowi i zawołał: — Generale, mają sztandary z lampartami Poitain i znakami barona Grodera. — Na Croma i Mitrę! — zagrzmiał Conan, po czym jego twarz rozjaśniła się, a śmiech rozniósł się szeroko pomiędzy namiotami. — Prospero nadciągnął w samą porę! — Nic dziwnego, Ŝe Procas ucieka! — powiedział Trocero. — Teraz, gdy przewyŜszamy go liczebnie, moŜe to uczynić nie ściągając na siebie gniewu króla. Powie Numedidesowi, Ŝe trzy armie mogły go równocześnie okrąŜyć i rozszarpać na strzępy. — Generale Conan — rzekł Dexitheus. — Musisz wracać do swego łoŜa. Nie moŜemy naraŜać cię na ryzyko nawrotu choroby. W Messancji, w niechlujnym pokoju Fadiusa Alcina siedziała samotnie, trzymając przed sobą swój obsydianowy amulet i wpatrywała się w czarne kreski na odmierzającej czas świecy. Fadius krąŜył gdzieś po pogrąŜonych w mroku ulicach miasta. Alcina kazała mu się oddalić, by móc na osobności porozumieć się ze swym panem. Chybotliwy płomień obniŜał się w miarę wypalania się świecy. Gdy ostatnie z zaczernionych sadzą nacięć rozpłynęło się w stopionym wosku, tancerka podniosła talizman i skupiła myśli. Głos Thulandry Thuu zaszemrał w umyśle Alciny tak delikatnie, Ŝe zrozumienie wiadomości przekazywanych przez czarownika wymagało skupienia całej uwagi. — Dobrze się sprawiłaś, moja córko. Czy coś zaszło w Messancji? Potrząsnęła przecząco głową, a upiorny szept odezwał się znów: — Mam przeto dla ciebie następne zadanie; weźmiesz konia i udasz się w drogę na północ… Alcina wydała okrzyk niezadowolenia. — Czy muszę znowu nosić jakieś wstrętne szmaty i pokonywać pustkowia mając mrówki i Ŝuki za towarzyszy łoŜa? Błagam cię, panie, pozwól mi tu zostać i pobyć trochę kobietą! CzarnoksięŜnik uniósł brwi. Strona 27
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Wolisz luksusy Messancji? — zapytał. Z zapałem skinęła głową. — Niestety, tak się stać nie moŜe. Potrzebuję cię, Ŝebyś miała na oku Legion Pograniczny i jego generała. JeŜeli uwaŜasz, Ŝe podróŜ jest dla ciebie trudząca, zwaŜ na przyszłą nagrodę, jaka cię czeka. Oddziały wysłane przez króla Argos powinny juŜ dotrzeć na równinę Pallos. Nim słońce wzejdzie po dwakroć, Amulius Procas znajdzie się z powrotem w Poitain. Przewiduję, Ŝe przeprawi się przez bród Nogara. Ty zatem omiń szerokim łukiem wszystkie armie i przybądź na to miejsce od północy, traktem z Culario. Uczyniwszy to złoŜysz mi raport przy najbliŜszej sprzyjającej koniunkcji. Szemrzący głos ucichł, a obraz w obsydianie zmętniał i zniknął. Alcina siedziała zamyślona. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi i do środka wtoczył się Fadius. Kothiańczyk spędził cały wieczór w winiarniach Messancji i wypił więcej, niŜ nakazywała rozwaga. Z wyciągniętymi ramionami zatoczył się w stronę Alciny, bełkocząc: — Chodź, mój śliczny, namiętny kwiatuszku! Znudziło mi się spanie na gołej podłodze i czas juŜ, abyś wyświadczyła swojemu towarzyszowi tę samą uprzejmość, co owemu barbarzyńskiemu byczkowi… Alcina poderwała się gwałtownie i cofnęła. — UwaŜaj, mistrzu Fadiusie! — rzekła ostro. — Nieprzychylnie przyjmuję zaloty takich jak ty! — Chodź, pięknotko — wymamrotał Fadius. — Nie zrobię ci krzywdy… Dłoń Alciny pomknęła ku stanikowi. Jakby za sprawą magii w jej przybranej klejnotami dłoni pojawił się smukły sztylet. — Odsuń się! — zawołała. — Jedno pchnięcie i będziesz martwy. Groźba przeniknęła do zamroczonego umysłu Fadiusa, który nagłym szarpnięciem odsunął się od ostrza. Znał szybkość, z jaką tancerka umiała się poruszać. — AleŜ, moje drogie maleństwo… — Wynoś się! — powiedziała Alcina. — I nie wracaj, dopóki nie wytrzeźwiejesz! Klnąc pod nosem Fadius wyszedł. W izbie, wśród klatek ze śpiącymi gołębiami, Alcina zaczęła wyjmować ze skrzyń części stroju, w którym rano miała wyruszyć w drogę. 6 KOMNATA SFINKSÓW O świcie oddziały sojuszników wkroczyły do obozu powstańców przy wtórze warkotu werbli i powitalnych okrzyków. Wygłodniałym Ŝołnierzom barona Grodera i Prospera wydano solone mięso, jęczmienny chleb i piwo z ostatnich zapasów. Konie napojone i spętane wypuszczono na pobliskie łąki, powstańcy zaś oraz ich nowi sprzymierzeńcy rozpalili ogniska i zasiedli do wieczornego posiłku. Wkrótce morze świecących punktów rozjarzyło się na równinie Pallos rywalizując z migocącymi na niebie gwiazdami. Krzyki i śmiechy czterech tysięcy ludzi, niesione z wieczornym powiewem na północ, draŜniły uszy wycofujących się legionistów Procasa. KsiąŜę Cassio, kapitan Arcadio i przywódcy powstańców zgromadzili się przy łoŜu Conana, by wspólnie spoŜyć posiłek i przygotować plan na dzień następny. — Ruszymy na nich o świcie! — zakrzyknął Trocero. — Bynajmniej — odrzekł młody ksiąŜę. — Mam wyraźne polecenia od mojego ojca. Walkę mogę podjąć tylko wtedy, gdy generał Procas nie zaprzestanie marszu w głąb Argos. Król liczył na to, Ŝe sama nasza obecność powstrzyma Procasa, i wydaje się, Ŝe w istocie miał rację. Aquilończycy się wycofali. Conan nie odpowiedział, ale błyskawice miotane przez jego niebieskie oczy zdradzały gniewne rozczarowanie. KsiąŜę spojrzał na niego na poły z podziwem, na poły ze zdziwieniem. — Pojmuję twoje uczucia, generale — powiedział łagodnie. — Musisz jednak zrozumieć nasze połoŜenie. Nie pragniemy wojny z Aquilonią, której siły dwukrotnie przewyŜszają nasze. Zaprawdę, dosyć juŜ ryzykowaliśmy, udzielając waszej armii schronienia w granicach Argos. DrŜącą z wysiłku dłonią Conan sięgnął po kubek z piwem i podniósł go powoli do ust. Pot perlił się na jego czole, jakby naczynie waŜyło pół cetnara. Rozlał trochę jego zawartości, wypił resztę i pozwolił pustemu kubkowi upaść na ziemię. — Więc sami ruszymy za Procasem — ponaglił Trocero. — MoŜemy zagnać go z powrotem za Alimane, a kaŜdy człowiek, którego teraz powalimy, będzie jednym mniej do zabicia, gdy znajdziemy się w Poitain. JeŜeli Procas wyda nam bitwę, no cóŜ, zwycięstwo zawsze spoczywa na kolanach Fortuny. Conana kusiła ta propozycja. Wszystkie wojownicze instynkty w jego barbarzyńskiej duszy przynaglały go do wysłania swych ludzi w pościg za królewskimi siłami. Powstańcy nękaliby ich jak zgraja psów gończych i zabijali pojedynczych Ŝołnierzy Procasa przez całą drogę do Alimane. Pasmo Gór Rabiriańskich było stworzone do wojny partyzanckiej. Poprzecinane tysiącem jarów i wąwozów, pomarszczone stoki i niebosięŜne szczyty aŜ prosiły się, by w ich cieniu przygotowywać zasadzki. Gdyby jednak wojska Procasa zawróciły, los powstańców mógłby być opłakany. Brakowało im przecieŜ broni, kiepsko było z zaopatrzeniem, a do tego oddziały przeprowadzone przez Prospera były utrudzone i Strona 28
Carter Lin - Conan wyzwoliciel wyczerpane po dniach spędzonych w górskich pustkowiach. Co więcej, generał, który nie był w stanie dosiąść konia ani unieść miecza w dłoni, miał niewielkie szansę, by natchnąć swych ludzi odwagą i wiarą w zwycięstwo. Conan w pełni zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe nie ma innego wyboru, jak siedzieć w namiocie lub przyglądać się walce z lektyki. Gdy noc umknęła przed mglistym świtem i trąbki odegrały pobudkę, Conan podtrzymywany przez dwóch giermków ruszył na przechadzkę po budzącym się obozie. W trakcie spaceru rozwaŜał swą sytuację. Nie powinien pozwolić Procasowi dotrzeć cało z powrotem do Aquilonii. Jednocześnie, by pokonać potęŜny Legion Pograniczny, musiał wymyślić coś, co dałoby jego Ŝołnierzom przewagę pomimo ich mniejszej liczebności. Potrzebował siły, która byłaby ruchliwa i łatwa w manewrowaniu, a równocześnie, która mogłaby nękać wroga na odległość. Gdy Conan przyglądał się musztrowanym wojownikom, jego zadumane spojrzenie padło na pewnego Bossończyka, który nagle wskoczył na konia i pogalopował ku bramie. Zapewne wysłano go z jakimś rozkazem. MęŜczyzna ten miał hak ukośnie przewieszony przez plecy i kołczan ze strzałami u prawego biodra. Lata słuŜby u króla Turanu wypłynęły na powierzchnię pamięci Conana. W tamtejszej armii łucznicy stanowili elitę. śołnierze ci potrafili strzelać z grzbietu galopującego konia równie celnie, jakby stali na twardym gruncie. Ich krótkie łuki wykonane były ze ścięgien i zakrzywionych rogów. Podobnych umiejętności Bossończycy nabywali jednak dopiero po latach praktyki, a poza tym bossoński łuk był zbyt długi i nieporęczny, by strzelać zeń z końskiego grzbietu. Naraz w swej wyobraźni Conan ujrzał oddział konnych łuczników w pościgu za uciekającym wrogiem. Zobaczył ich, jak zbliŜają się na odległość strzału, zsiadają, by wypuścić kilka morderczych salw, po czym odjeŜdŜają galopem, w chwili gdy rozwścieczony wróg zwraca się ku nim całą siłą. Nagły wybuch śmiechu Conana przeraził; giermków, którzy rozdziawili usta nie wiedząc, co robić, kapitan Alarius zaś popędził, by natychmiast obudzić kapłana. Kiedy skąpo odziany Dexitheus przybiegł do namiotu Conana, ten uśmiechnął się widząc jego niepokój. — Nie, przyjacielu — zachichotał Cymmerianin. — Purpurowy lotos nie nadweręŜył moich klepek. To pan Mitra, Crom, czy jakiś inny błogosławiony bóg zesłał na mnie natchnienie. Wyślij natychmiast kogoś, by przywołał tu dowódców Argosańczyków. Gdy ksiąŜę Cassio i kapitan Arcadio w zbrojach i przy broni dotarli do namiotu głównodowodzącego, Conan powitał ich grzmiącym śmiechem i zawołał: — Mówiliście, Ŝe król Milo zabronił wam atakować wycofujących się Aquilończyków, Czy królewski zakaz rozciąga się równieŜ na wasze konie?! — Nasze konie, generale? — zapytał zdezorientowany Arcadio. Conan wesoło skinął głową. — Owszem, wasze zwierzaki, mój drogi kapitanie. Nasze wierzchowce są nieliczne, a na dodatek niedoŜywione, co moŜna dowieść, jeŜeli zadasz sobie trud policzenia ich Ŝeber. Wasze zaś są świeŜe i przedniej rasy. UŜyczcie nam pięciuset wierzchowców, a zrzekniemy się pomocy nawet jednego argosańskiego Ŝołnierza w trakcie przeganiania Procasa z powrotem za Alimane. W miarę jak Conan przedstawiał swój plan, na twarzy księcia Cassio wykwitał uśmiech. Coraz bardziej podobał mu się ten nieobliczalny barbarzyńca o srogim obliczu. — Daj mu pięćset koni, Arcadio — powiedział na koniec. — Król, mój ojciec, nic o tym nie mówił. Argosański oficer szczękając zbroją wyszedł, by wydać rozkazy, i niebawem na płaskim terenie, na którym bossońscy łucznicy ustawili się do porannych ćwiczeń, pojawiło się dwustu argosańskich jeźdźców prowadzących za sobą osiodłane wierzchowce. Trocero i Prospero natychmiast pobiegli do zaskoczonych Ŝołnierzy, aby wyjaśnić im w czym rzecz. Wybuchło radosne zamieszanie. — Przyprowadźcie mojego ogiera i przywiąŜcie mnie do siodła! — rozkazał Conan. — Generale! — wykrzyknął Dexitheus. — Nie powinieneś, w swym obecnym stanie… — Oszczędź mi przestróg, przyjacielu. Przez miesiąc ludzie mnie nie widzieli i bez wątpienia zastanawiają się, czy jeszcze Ŝyję. Kiedy dziesięciu Ŝołnierzy podniosło potęŜne ciało Conana, aby usadzić je w siodle, Cymmerianin klął w Ŝywy kamień niemoc, która spętała jego potęŜne kończyny. Niebieskie oczy barbarzyńcy płonęły ogniem niezwycięŜonej woli, a brwi ściągnęły się z gniewu, gdy wszystkie próby zmuszenia bezwładnych mięśni do posłuszeństwa spełzły na niczym. W końcu udało się umieścić Conana w siodle. Nikt z obserwujących te wysiłki, widząc nieugiętą wolę Cymmerianina, nie ośmielił się pomyśleć o nim z litością. We wszystkich oczach był podziw i respekt. KsiąŜę Cassio patrząc na to znieruchomiał ze zdumienia. Tam, w Messancji, dworzanie uwaŜali Conana za dzikusa i nieokrzesanego barbarzyńcę, którego zbuntowani szlachcice z Aquilonii niebacznie wybrali na swego wodza. Dopiero teraz ksiąŜę wyczuł pierwotną siłę tkwiącą w tym męŜczyźnie oraz jego niespoŜytą energię. Dostrzegał nadludzką duchową siłę, oryginalność myśli, Ŝywość umysłu i upór. Cechy te zarówno szlachetnie urodzonych, jak i pospolitych Ŝołnierzy przekształcały w wosk wobec woli Cymmerianina. Ten człowiek, myślał Cassio, jest stworzony do przewodzenia. Urodził się, by zostać królem. Strona 29
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Podtrzymywany po bokach przez konnych giermków, Conan poprowadził wolno swego rumaka wzdłuŜ szeregów bossońskich łuczników. Krzywiąc się z wysiłku, Conan zdołał unieść rękę i pozdrowić Ŝołnierzy. Ci powitali go entuzjastycznymi okrzykami. Kilka mil na północ dwóch zwiadowców z wojsk królewskich, pozostawionych do obserwowania ruchów rebelianckiej armii, jadło śniadanie przy drodze wiodącej do przełęczy Saxula. Do ich uszu doleciały nagle słabe okrzyki. Przestali jeść i popatrzyli po sobie. — CóŜ tam się dzieje? — spytał młodszy. Drugi ocienił dłonią oczy. — Za daleko, Ŝeby coś dostrzec, ale zaczął się ruch w obozie buntowników. Najlepiej będzie, jak jeden z nas doniesie o tym generałowi. Ja pojadę. Starszy zwiadowca przełknął ostatni kęs, wstał, odwiązał konia od pobliskiego drzewa i odjechał. Tętent ucichł w oddali. Tymczasem Conan uciszywszy łuczników nieznacznym gestem dłoni, zaczął wydawać szczegółowe rozkazy. KaŜdy oddziałek konnych łuczników miał być dowodzony przez doświadczonego kawalerzystę, którego zadaniem było dopilnowanie naleŜytej opieki nad zwierzętami, a takŜe zajmowanie się nimi w czasie, gdy łucznicy będą ostrzeliwać wroga. Ci, którzy nie umieli jeździć konno — tu Conan uśmiechnął się ponuro — mieli się jedynie mocno trzymać siodła i grzywy. Inny bardziej wyszukany styl jeździecki nie był tu bowiem konieczny. Pod wodzą Aquilońskiego najemnika o imieniu Pallantides, który słuŜył kiedyś w oddziale turańskich łuczników konnych, Bossończycy wyjechali z obozu i skierowali się na pomoc traktem do Aquilonii. Pierwsze starcie z tylną straŜą armii królewskiej nastąpiło u podnóŜa Gór Rabiriańskich, na drodze do przełęczy Saxula. ZbliŜywszy się do nieprzyjaciela, Bossończycy rozproszyli się, po czym cicho podeszli pod osłoną zarośli na dogodny dystans i zabrali się do dzieła. Padło dwudziestu oszczepników, zanim tętent kopyt oznajmił powstańcom, Ŝe zbliŜa się jazda Procasa, by odeprzeć atak i osłonić odwrót. Usłyszawszy to Bossończycy pobiegli do swoich wierzchowców, wskoczyli na siodła i przepadli w lesie. Ich straty ograniczyły się do jednego łucznika, który nie umiejąc jeździć konno spadł z wierzchowca i złamał obojczyk. Przez następne trzy dni Bossończycy nękali wycofujących się Aquilończyków jak ogary kąsające pięty i łydki uciekających złodziei. Uderzali znienacka, a kiedy Ŝołnierze króla zwracali się przeciwko nim, znikali kryjąc się w tysiącach rozpadlin wyrytych przez wiatr i wodę w stokach gór. Amulius Procas i jego oficerowie klęli do zachrypnięcia, lecz nic nie mogli zrobić. Strzały nadlatujące nagle zza głazów powodowały ogromne zamieszanie. Czasami grzęzły w końskich bokach, a oszalałe z bólu zwierzęta wyrzucały jeźdźców z siodeł i tratowały piechurów. Co i raz jakiś Ŝołnierz padał z jękiem przebity strzałą wystrzeloną nie wiadomo skąd. Oprócz tego z wysokich skał lub wąwozów spadały nagle całe chmary pocisków, zabijając i raniąc dziesiątki ludzi. Amulius Procas nie miał wyboru. Nie mógł rozbić obozu w pobliŜu przełęczy Saxula, bo trudno było o dostateczne zaopatrzenie w wodę i brakowało odpowiedniego miejsca. Nie mógł równieŜ zaatakować, poniewaŜ przeciwnik uparcie unikał otwartej walki. Gdyby rzucił przeciw rebeliantom całą swoją armię, bez wątpienia zmiótłby tę buntowniczą zarazę jak wiatr plewy, ale postępowanie takie zaprowadziłoby go z powrotem na równinę Pallos i zakończyło się starciem z Argosańczykami. Tak więc Amulius Procas nie miał innego wyjścia, jak tylko brnąć uparcie dalej, wysyłając lekką jazdę wszędzie tam, gdzie nieprzyjaciel objawiał swą obecność gradem strzał. W stosunku do całej armii straty były znikome, ale ustawiczny lęk i niepokój podkopywały morale jego ludzi. Do tego wszystkiego przeczucie szeptało mu, Ŝe król Numedides nie zapomni i nie wybaczy niepowodzenia wyprawy i niewykonania swoich wyraźnych rozkazów. Na przełęczy Saxula na wojska królewskie runęła skalna lawina. Procas posępnie polecił usunąć zwałowisko, zepchnąć w przepaść połamane wozy, a śmiertelnie rannych ludzi i zwierzęta miłosiernie podobijać. Po drugiej stronie przełęczy jego oddziały mogły iść szybciej, rebelianccy łucznicy nękali je jednak z niemalejącym zapałem. Procas uświadomił sobie, Ŝe Cymmerianin jest mistrzem w tego rodzaju działaniach wojennych i aŜ trząsł się ze wstydu widząc paniczny lęk na twarzach swoich Ŝołnierzy. Poprzysiągł, Ŝe ta plama na jego honorze zostanie zmyta krwią barbarzyńcy. Trzeciego dnia odwrotu wyczerpane wojska królewskie dotarły do południowego brzegu Alimane i stanęły u brodu Nogara. Tu przez kilka godzin Procas zwlekał, pogrąŜony w rozterce. Mimo iŜ wiosenna powódź ustąpiła juŜ dawno, przeprawa przez rzekę stanowiła zaproszenie do ataku w chwili, gdy Ŝołnierze znajdą się w wodzie. Byłoby to okrutnym Ŝartem kapryśnych bogów, gdyby Aquilońskiego generała schwytano w dokładnie tę samą pułapkę, w której dwa miesiące temu znaleźli się rebelianci. Z drugiej strony rozbicie obozu po argosańskiej stronie skazałoby wielu wartowników na śmierć od strzał nadlatujących z ciemności. Procas przygryzł wargę. Skoro jego oddziały nie potrafiły się skutecznie obronić przed taką taktyką, to im prędzej pozwoli im przekroczyć Alimane, tym szybciej będą mogli spokojnie zasnąć. Rzeka była wystarczająco szeroka, aby uchronić jego armię przed pociskami wystrzeliwanymi z południowego brzegu. W chwili gdy takie myśli snuły się w umyśle Amuliusa Procasa, stojącego w rydwanie na szczycie Strona 30
Carter Lin - Conan wyzwoliciel wzniesienia nad brzegiem rzeki, podszedł do niego jeden z oficerów, Bossończyk, gigant o szerokich barach, i zasalutował z cierpkim wyrazem twarzy. — Generale, oczekujemy twego rozkazu, by zacząć przeprawę — powiedział. — Im dłuŜej tu zostaniemy, tym więcej naszych ludzi dostaną ci przeklęci łucznicy. — Jestem tego świadom, Cromel — powiedział zimno generał, po czym westchnął głęboko i machnął ręką. — Dobrze, bierzcie się za to! Nic nie zyskamy marudząc tutaj. Diabli mnie biorą, Ŝe nie mogę tej bandzie zamorzonych głodem łotrzyków odpłacić pięknym za nadobne. Gdyby nie względy polityczne… Cromel omiótł wzgórza za nimi pogardliwym spojrzeniem. — Diabli by wzięli taką politykę, która wiąŜe Ŝołnierzom ręce! — warknął. — Ci tchórze nie staną z nami do walki, bo wiedzą, Ŝe zmietlibyśmy ich za jednym zamachem. Tak nie pozostaje nic innego, jak stanąć w Poitain i przygotować się, by zgnieść ich, kiedy znów spróbują sforsować Alimane. — Będziemy gotowi — powiedział surowo Procas. — Niech zagrają trąbki. Przejście przez rzekę przebiegło bez większych przeszkód. Noc zastąpiła juŜ zmierzch, kiedy ostatnia kompania zaczęła brnąć w poprzek rzecznego nurtu. Procas zszedł z rydwanu i pomimo bólu starych ran wsiadł na konia. Dowodząc straŜą tylną złoŜoną z lekkiej jazdy, stary generał był jednym z ostatnich, którzy wprowadzili wierzchowce w ciemny nurt Alimane. Strzały rozświstały się wokół nich jak wściekłe szerszenie. Na środku rzeki Procas krzyknął nagle, chwytając się za lewe udo. Na ten okrzyk bossoński oficer podjechał bliŜej i ściągnął wodze. Otworzył usta, by zapytać, co się stało, i wtedy spostrzegł strzałę, która przeszyła nogę starego męŜczyzny tuŜ nad kolanem. Błysk satysfakcji zalśnił w oczach Cromela i zgasł szybko. Patrząc na ranę Procasa, jego podwładny ujrzał przed sobą zapowiedź rychłego awansu. Ze stoickim spokojem generał przeprowadził swego rumaka przez rzekę, jednak gdy tylko znalazł się na pomocnym brzegu, natychmiast nakazał swym adiutantom zdjąć się z końskiego grzbietu, Cromel zaś pokłusował naprzód przywołując chirurga. Po wyjęciu ostrza i zabandaŜowaniu rany medyk powiedział: — Minie jeszcze wiele dni, generale, zanim będziesz mógł stanąć o własnych siłach. — Bardzo dobrze — rzekł twardo Procas. — Rozbijcie zatem mój namiot na tamtym wzgórku. Tu spędzimy noc i pozwolimy buntownikom przyjść do nas, jeŜeli mają na to dość odwagi. Wśród cieni pobliskich drzew smukła postać odziana w strój pazia przysłuchiwała się kaŜdemu słowu starego generała. Obserwator o kocich oczach przyjrzawszy się jej figurze, rozpoznałby w niej smukłą i piękną kobietę. Po pewnym czasie, uśmiechając się złowrogo, Alcina odwiązała konia i oddaliła się cicho. Thulandra Thuu ucieszy się, Ŝe jego rywal, Amulius Procas, został zraniony podczas tchórzliwego odwrotu przed zgrają buntowników — pomyślała tancerka. Teraz, gdy Cymmerianin był martwy, Procas spełnił juŜ swoje zadanie i mógł zostać złoŜony w ofierze wybujałej ambicji jej pana. Będzie musiała przekazać tę wieść tak szybko, jak tylko układ gwiazd i planet pozwoli na skorzystanie z obsydianowego talizmanu. Nachyliwszy się ku swemu magicznemu zwierciadłu Thulandra Thuu z zachwytem dowiedział się o ranie generała Procasa. Gdy obraz Alciny zniknął ze lśniącego szkła, czarownik pogładził palcem grzbiet swego jastrzębiego nosa, po czym uniósł metalowy młoteczek i uderzył w gong w kształcie czaszki wiszący przy Ŝelaznym tronie. Dźwięczna wibracja zabrzmiała w purpurowej komnacie. Po chwili draperie rozchyliły się, ukazując Khitajczyka Hsiao. Ten ukłonił się i znieruchomiał, w milczeniu wyczekując na słowa swego pana. — Czy hrabia juŜ jest? — zapytał czarnoksięŜnik. — Panie, hrabia Ascalante oczekuje na pozwolenie wejścia — powiedział cichym głosem Ŝółtoskóry sługa. Thulandra Thuu skinął głową. — Wspaniale! Rozmówię się z nim natychmiast. Powiedz mu, Ŝe czekam w Komnacie Sfinksów, a potem udaj się do króla i powiadom go, Ŝe proszę o niezwłoczne posłuchanie w waŜnych sprawach państwowych. MoŜesz odejść. Hsiao skłonił się i wycofał. Draperie opadły za nim bezszelestnie. Komnata Sfinksów przypominała grobowiec o ścianach i podłodze z róŜowego marmuru. Nie było w niej Ŝadnych sprzętów oprócz tronu z alabastru, stojącego pod ścianą naprzeciw wejścia. Mebel ten wspierał się na grzbietach potwornych kotów o ludzkich głowach. Motyw ten powtarzał się jeszcze na arrasie wiszącym na ścianie za tronem. Te kunsztownie wyszyte złotymi nićmi dwie bestie o człowieczych twarzach, brodatych i władczych, patrzyły przed siebie chłodnym, pogardliwym wzrokiem. Światło w tej komnacie pochodziło z dwóch miedzianych trójnogów z pochodniami, których płomienie tańczyły w wypolerowanych marmurach. Niewiele odróŜniał się od sfinksów Ascalante, łowca przygód i samozwańczy hrabia Thune. Wysoki i szczupły, ubrany w aksamitną togę o najmodniejszej śliwkowej barwie, krąŜył po komnacie z kocią gracją. Jego oczy, jak ślepia haftowanych bestii, spoglądały chłodno i wyniośle, ale była w nich równieŜ ostroŜność i obawa. JuŜ od kilku dni Ascalante był wzywany na audiencję. Mimo iŜ Thulandra Thuu ściągnął hrabiego z zachodniej granicy i zaŜyczył sobie jego stałej obecności na dworze, to jednak aŜ dotąd trzymał go w niepewności, kaŜąc wciąŜ czekać na posłuchanie. Dopiero teraz czarnoksięŜnik uznał, Ŝe hrabia dojrzał juŜ Strona 31
Carter Lin - Conan wyzwoliciel do rozmowy. Ascalante zamarł, a jego ręka instynktownie dotknęła rękojeści sztyletu. Arras odchylił się, ukazując wylot wąskiego korytarza, w którym stanął smukły męŜczyzna o śniadej skórze. Spojrzenie przymruŜonych oczu przybysza wydawało się czytać najskrytsze myśli hrabiego. Opanowawszy się Ascalante wykonał dworski ukłon. CzarnoksięŜnik wszedł do komnaty podpierając się kunsztownie rzeźbioną laską, na której wiły się splatające się ze sobą napisy w nie znanym hrabiemu alfabecie. Thulandra bez pośpiechu usiadł na tronie. Skwitował ukłon hrabiego skinięciem głowy i cienkim uśmiechem, po czym rzekł: — Ufam, Ŝe czujesz się dobrze i nie znuŜyła cię bezczynność? Ascalante wymamrotał uprzejmą odpowiedź. — Twe doświadczenie i umiejętności — ciągnął dalej czarownik — nie uszły uwagi tych, którzy słuŜą mi jako oczy i uszy. — Twoje talenty dorównują twemu poŜądaniu wysokich godności oraz brakowi skrupułów w doborze środków, dzięki którym próbujesz je osiągać. Spieszę zapewnić cię, Ŝe król i ja liczymy zarówno na twoją ambicję, jak i twój… hm… zmysł praktyczny. — Dziękuję ci, panie — powiedział hrabia. — Przejdę od razu do rzeczy — oznajmił Thulandra Thuu — wydarzenia bowiem posuwają się naprzód w miarę upływających godzin i my, śmiertelni, musimy spieszyć się, by dotrzymać im kroku. Sprawy mają się tak: wolą Jego Królewskiej Wysokości stało się cofnąć swą łaskawość wobec czcigodnego Amuliusa Procasa, dowódcy Legionu Pogranicznego. W mrocznych oczach Ascalante zapłonęło zdumienie. Oszołomiła go ta nowina. Wszyscy wiedzieli, Ŝe Procas był najzdolniejszym wodzem, jakiego Aquilonia mogła wystawić w polu, od czasu gdy Conan porzucił królewską słuŜbę. JeŜeli ktokolwiek był w stanie poskromić niespokojnych baronów z Północy i zgnieść rebelię na Południu, był to tylko Amulius Procas. Odsunąć go od dowodzenia, teraz gdy niebezpieczeństwo nie zostało zaŜegnane, było czystym szaleństwem. — Potrafię zgłębić uczucia, których nie masz ochoty ujawnić — rzekł Thulandra Thuu z uśmiechem na wąskich wargach. — Prawdą jest, Ŝe generał Procas poprowadził pochopny i źle zaplanowany rajd za Alimane, który zakończył się upokorzeniem. — Wybacz mi, panie, ale wręcz nie sposób mi w to uwierzyć — powiedział Ascalante. — Napaść na sąsiadujące z nami zaprzyjaźnione państwo bez rozkazu naszego monarchy to po prostu zdrada! — Dokładnie tak — uśmiechnął się czarnoksięŜnik. — To, Ŝe król rzeczywiście nakazał ekspedycję karną do Argos, jest jednak faktem, który, obawiam się, nie trafi do historycznych kronik, poniewaŜ dziwnym trafem wszystkie kopie tego rozkazu zniknęły. Pojmujesz, o co mi chodzi, panie? W oczach Ascalante zabłysło rozbawienie. — Sądzę, Ŝe tak, mój panie. Jednak, proszę, mów dalej. — Hrabia Thune potrafił docenić subtelny smak nikczemności oraz starego wina. — Generał mógłby uniknąć nagany — z udawanym Ŝalem mówił Thulandra Thuu — gdyby rozdeptał rebelię, bowiem plotki, jakie zapewne słyszałeś o samozwańczej Armii Wyzwoleńczej, która zgromadziła się na południe od Gór Rabiriańskich, są prawdziwe. Ich wódz zowie się Conan Cymmerianin… — To on w zeszłym roku dowodził Regimentem Lwów Aquilonii podczas zwycięskiej bitwy z Piktami? — upewnił się Ascalante. — Ten sam — odrzekł Thulandra. — Ale czas naciska i nie pozwala na roztrząsanie bezuŜytecznych plotek, bez względu na to jak ciekawych. OtóŜ, gdyby generał Procas rozbił buntowników i wycofał się za Alimane, zanim król Milo dowiedziałby się o tym, wszystko byłoby dobrze. Procas jednak spartaczył swoją misję, wzniecił gniew Argos i uciekł z pola walki nie przelawszy nawet kropli buntowniczej krwi. Zamiast tego stracił dziesiątki swych najdzielniejszych Ŝołnierzy. Miary jego błędów dopełniły gafy popełnione w Messancji przez durnego szpiega Quesado, którego Jego Królewska Wysokość nieopatrznie awansował na ambasadora. Oprócz tego podczas odwrotu generał Procas został ranny i nie jest juŜ w stanie dowodzić. Na szczęście dla nas przywódca buntowników Conan równieŜ nie Ŝyje. Wracając więc do ciebie, drogi hrabio… — Do mnie? — spytał Ascalante, przybierając pozę nieskończonej skromności. — Właśnie do ciebie — powiedział czarnoksięŜnik z uśmiechem. — Mniemam, Ŝe twoje zasługi z czasów wojen z Ofirem i Nemedią są wystarczające, byś mógł objąć dowództwo Legionu Pogranicznego, które wypadło z niepewnych rąk generała Procasa lub wkrótce wypadnie, gdy otrzyma on ten dokument. CzarnoksięŜnik przerwał i wyciągnął z szerokiego rękawa swej szaty zwój, na którym jak plama świeŜo zakrzepłej krwi lśniła królewska pieczęć. — Zaczynam pojmować — powiedział Ascalante i poŜądliwość w jego sercu wezbrała jak gorące źródło. — Długo czekałeś na sprzyjające okoliczności, by objąć wysokie stanowisko w królestwie i zasłuŜyć na łaski króla. Takie okliczności właśnie zaistniały. Jednak… — tu Thulandra podniósł ostrzegawczo palec i mówił dalej głosem zimnym jak lód — musisz mnie dobrze zrozumieć, hrabio Ascalante. — Panie? — Wiem, Ŝe sąd heraldyczny nie uznał jak dotąd przyjęcia przez ciebie hrabstwa Thune oraz Ŝe pewne niejasności otaczają nagły zgon twego starszego brata, nieodŜałowanego, prawowitego hrabiego Thune, Strona 32
Carter Lin - Conan wyzwoliciel który zginął w wypadku na polowaniu… Zaczerwieniony Ascalante otworzył usta, by wygłosić stanowczy protest, ale czarownik uciszył go ruchem ręki i uśmiechnął się dobrotliwie. — To są jedynie drobne nieporozumienia, które nie mogą dotyczyć uwieńczonego wawrzynem zwycięstwa pogromcy buntowników. Zatroszczę się, aby spotkała cię naleŜyta nagroda za wierną słuŜbę tronowi. Musisz jednak co do joty wypełniać moje polecenia. Inaczej nigdy nie przypadnie ci hrabstwo Thune. Świadom jestem, Ŝe nie masz Ŝadnego doświadczenia w walkach granicznych oraz Ŝe nie dowodziłeś nigdy oddziałem większym niŜ kompania. Faktyczne dowodzenie Legionem Pogranicznym przekazuję więc w ręce pewnego starszego oficera, niejakiego Cromela Bossończyka, który nieźle się sprawił w ostatnich utarczkach z Piktami. Od dawna mam Cromela na oku i planuję uczynić go swoim sługą. Tak więc, to on będzie kierował wojskami, natomiast ty zachowasz formalne dowództwo. Czy to dla ciebie jasne? — Tak jest, panie — wycedził Ascalante przez zaciśnięte zęby. — Dobrze. Teraz, gdy Conan nie Ŝyje, ty i Cromel moŜecie zatrzymać resztki buntowników na południe od Alimane tak długo, dopóki ta horda nie rozpierzchnie się z głodu i braku sukcesów. Thulandra Thuu wyciągnął przed siebie zwój, mówiąc: — Tu są twoje rozkazy. Eskorta czeka na ciebie przy Południowej Bramie. Udaj się jak najspieszniej do brodu Nogara nad Alimane. — A co będzie, panie, jeŜeli Procas nie zechce przyjąć moich listów uwierzytelniających? — zapytał Ascalante. — Zanim przybędziesz przejąć dowodzenie, naszemu walecznemu generałowi przydarzy się nieszczęśliwy wypadek — uśmiechnął się Thulandra Thuu. — Wypadek, który — gdy o nim oficjalnie doniesiesz — zostanie określony jako samobójstwo spowodowane poczuciem winy za tchórzostwo w obliczu nieprzyjaciela oraz chęcią zadośćuczynienia za napaść na sąsiednie królestwo. Gdy to nastąpi, zadbaj, by ciało zostało z honorami przysłane do Tarancji. śywego Procasa nikt by tu nie witał, ale martwemu wyprawimy wspaniały pogrzeb. Ruszaj teraz w swoją drogę, mój panie, i pamiętaj, byś zawsze słuchał rozkazów, które będzie ci przekazywać niejaka Alcina, zaufana, zielonooka kobieta w mojej słuŜbie. Schwyciwszy zapieczętowany zwój, Ascalante skłonił się głęboko i opuścił Komnatę Sfinksów. Obserwując jego odejście, Thulandra Thuu uśmiechnął się bezlitośnie. Wiedział, Ŝe wszystkie słuŜące mu ludzkie narzędzia są słabe i mają wiele skaz, ale niedoskonały instrument tym łatwiej jest wyrzucić po uŜyciu… 7 ŚMIERĆ W CIEMNOŚCI Przez wiele dni obecność armii Amuliusa Procasa na północnym brzegu Alimane powstrzymywała powstańców przed próbami przekroczenia rzeki. ChociaŜ sam Procas był ranny, to jego doświadczeni oficerowie bez przerwy śledzili wszystkie poczynania buntowników. śołnierze Conana pojawiali się codziennie na południowym brzegu, pozorując forsowanie tego czy innego brodu. JednakŜe Procas przewidywał kaŜdy ich ruch i nie zaszło nic, co mogłoby zadowolić Conana i jego dowódców. — Impas! — oznajmił załamany Prospero. — Obawiałem się, Ŝe do tego dojdzie! — Tylko pomoc bogów mogłaby coś zmienić — powiedział Dexitheus. — W ciągu Ŝycia spędzonego na wojaczce — odrzekł hrabia Trocero — nauczyłem się mniej polegać na bóstwach, a bardziej na własnym rozumie. Wybacz mi, czcigodny, ale wydaje mi się, Ŝe jeŜeli cokolwiek ma zamącić pokój Procasa, musi to być dzieło nas samych. Sądzę teŜ, Ŝe wiem, jak powinniśmy się do tego zabrać. Szpiedzy donieśli mi, Ŝe sytuacja w Poitain dochodzi do wrzenia. Tej nocy, za zgodą Conana, ubrany na czarno męŜczyzna przepłynął Alimane i ociekając wodą zniknął w lesie. Nocne niebo było zaciągnięte chmurami, a gęsta mŜawka, szeleszcząc na liściach drzew, stłumiła odgłosy, które inaczej mogłyby zwrócić uwagę straŜy. Pływak w ciemnym stroju był Poitańczykiem, pochodzącym z włości hrabiego Trocero. Na piersi niósł starannie zszytą kopertę z przesyconego woskiem jedwabiu, w której znajdował się list pióra samego hrabiego, adresowany do przywódców wrzącej na wolnym ogniu poitańskiej rebelii. Amulius Procas nie spał tej nocy. Deszcz spływający po tkaninie namiotu draŜnił jego uszy. Mrucząc barbarzyńskie przekleństwa, których nauczył się jako młodszy oficer słuŜąc na zachodnich rubieŜach Aquilonii, stary generał popijał grzane wino mające odegnać gorączkę oraz dla rozproszenia melancholii grał w szachy z sierŜantem ze swej przybocznej straŜy. Zraniona noga, owinięta bandaŜami, spoczywała na drewnianym podnóŜku. Pomruk gromu sprawił, Ŝe stary weteran uniósł posiwiałą głowę. — To tylko grzmot, generale — powiedział sierŜant. — Noc jest burzliwa. — Wymarzona noc, by Conan i jego buntownicy spróbowali sforsować brody — rzekł Procas. — Wierzę, Ŝe wartownicy zostali pouczeni, iŜ nie wolno im chować się pod drzewami? Muszą być stale na brzegu. — Dostali taką instrukcję — zapewnił go sierŜant. — Twój ruch, generale, zwaŜ, Ŝe dostałeś szacha Strona 33
Carter Lin - Conan wyzwoliciel królową. — I owszem, i owszem — wymruczał Procas, marszcząc czoło nad szachownicą. Zastanawiał się, dlaczego nagły ziąb przeszył jego serce, gdy usłyszał te niewinne słowa: „dostałeś szacha królową”. Po chwili jednak uśmiechnął się ironicznie na babskie strachy i przełknął łyk wina. Nie uchodziło takim starym Ŝołnierzom jak on zwaŜać na wydumane złe znaki. Mimo to, gdyby mógł, to osobiście przeprowadziłby inspekcję wart. Dyscyplina bez wątpienia rozluźniła się w czasie jego choroby… Zasłona namiotu odsunęła się na bok. — O co chodzi, Ŝołnierzu — spytał Procas. — Buntownicy ruszyli? — Nie, generale, masz gościa. — Gościa, powiadasz? — powtórzył zaskoczony Procas. — Dobrze, wpuść go! — To ona, nie on — powiedział Ŝołnierz. Partner Procasa przy szachownicy wstał, zasalutował i wyszedł. Po chwili Ŝołnierz wprowadził dziewczynę ubraną w strój pazia. Alcina pojawiła się w obozie twierdząc, Ŝe jest wysłanniczką kanclerza króla Numedidesa. Nikt nie spytał jej, jak tu dotarła. Wszystkich onieśmielił jej chłód, arystokratyczne maniery i dziwne światło płonące w jej zielonych oczach. Procas jednak patrzył na nią z powątpiewaniem. Pieczęć, którą mu pokazała, niewiele dla niego znaczyła. Takie błyskotki moŜna było ukraść lub podrobić, RównieŜ ze sceptycyzmem odniósł się do przywiezionych przez nią dokumentów, lecz kiedy tancerka oznajmiła, Ŝe przynosi wiadomość od Thulandry Thuu, jego zainteresowanie wzrosło. Procas obawiał się śniadego czarnoksięŜnika, któremu nie ufał i zawsze próbował się przeciwstawiać. — Dobrze — mruknął w końcu Amulius Procas. — Mów. Alcina rzuciła spojrzenie na dwóch wartowników stojących u jej boków z dłońmi na rękojeściach mieczy. — To jest przeznaczone tylko dla twoich uszu, generale — powiedziała uprzejmie. Procas pomyślał chwilę, po czym skinął głową wartownikom. — Dobrze, poczekajcie na zewnątrz. — AleŜ, panie! — powiedział starszy z nich. — Nie powinniśmy zostawiać cię samego z tą kobietą. Kto wie, do jakich szatańskich sztuczek moŜe posunąć się Conan. — Conan! — zakrzyknęła Alcina. — AleŜ on nie Ŝyje! — Natychmiast zapragnęła odgryźć sobie język, ale nie mogła juŜ cofnąć tych nieopatrznych słów. Starszy Ŝołnierz uśmiechnął się. — Nie, dziewczyno. Barbarzyńca ma więcej Ŝywotów niźli kot. Powiadają, Ŝe przeszedł jakąś cięŜką chorobę, ale gdy przekraczaliśmy rzekę, pojawił się nad nią na koniu, wołając do swych łuczników, Ŝeby zrobili z nas jeŜe. — Ta młoda kobieta zdaje się sądzić, Ŝe Conan nie Ŝyje — mruknął Amulius Procas — i rad bym dowiedzieć się, jakie ma powody dla takiego sądu. Zostawcie nas. Nie jestem jeszcze takim śliniącym się starym piernikiem, Ŝebym musiał obawiać się kobiety. Gdy wartownicy odeszli, Amulius Procas powiedział do Ałciny z uśmiechem: — Moi chłopcy chwytają się kaŜdej sposobności, Ŝeby się schronić przed deszczem. Powtórz mi teraz wiadomość od Thulandry Thuu. Alcina sięgnęła za dekolt swojej tuniki. W tym momencie zabłysła potęŜna błyskawica. Tancerka powiedziała: — Wiadomość od mojego pana, generale, jest taka… Huk gromu zagłuszył następne słowa. Procas pochylił się naprzód, przybliŜając głowę na odległość dłoni od jej twarzy. Alcina szeptała dalej: — …Ŝe czas… nadszedł… Z szybkością atakującego węŜa pchnęła sztyletem w pierś Amuliusa Procasa, mierząc w serce. — …byś umarł! — dokończyła, odskakując na bok, by wymknąć się sięgającym ku niej rękom starego generała. Choć cios był dobrze wymierzony, napotkał niespodziewaną przeszkodę. Pod tuniką Procas miał kolczugę. Czubek sztyletu rozerwał jedno z ogniw i wszedł między Ŝebra, ale reszta klingi zaklinowała się tak, Ŝe ostrze nie sięgnęło głębiej niŜ na ćwierć piędzi. Starając się w czasie szarpaniny uwolnić sztylet Alcina złamała jego koniec, który pozostał w ciele generała. Z chrapliwym okrzykiem stary Ŝołnierz pomimo rany zerwał się z miejsca i rzucił na dziewczynę. Alcina cofnęła się i kopnęła stół, na którym stała świeca. W namiocie zapanowała grobowa ciemność. Amulius Procas brnął przed siebie w hebanowym mroku. W pewnej chwili udało mu się chwycić kołnierz tuniki tancerki. Przez moment Alcinie zdawało się, Ŝe czeka ją śmierć w uścisku Ŝylastych rąk generała. Jednak materiał się rozdarł, a stary Ŝołnierz stracił równowagę. Zraniona noga ugięła się pod nim i upadł jak długi. Zanim zdołał wstać, jad z ostrza Alciny dokonał swego dzieła. Tancerka pospieszyła do wyjścia i wyjrzała przez szparę. Błysk pioruna oświetlił dwóch wartowników w przemokniętych płaszczach, stojących jak pomniki po prawej i lewej. Zgodnie z rozkazem generała odeszli tak daleko od namiotu, by nie słyszeć rozmowy. Resztę zagłuszyły odgłosy burzy. Macając po ciemku, Alcina znalazła krzemień, hubkę i kawałek stali, po czym zapaliła świecę. Szybko zbadała ciało Procasa, a Strona 34
Carter Lin - Conan wyzwoliciel następnie owinęła jego palce na rękojeści złamanego sztyletu. Przemknąwszy z powrotem do wejścia, ponownie spojrzała na nieruchomych Ŝołnierzy i zaczęła zawodzić przejmującą pieśń. Powoli podnosiła głos, aŜ w końcu melodia dotarła do uszu wartowników. W śpiewanej przez nią pieśni wszystkie dźwięki były tak dobrane, by zahipnotyzować słuchacza. Pomału nieświadomi niczego wartownicy pogrąŜyli się w letargu, w którym przestali słyszeć i widzieć cokolwiek. Jakiś czas później przemknąwszy obok straŜy na skraju obozu Alcina dotarła do własnego namiotu, ukrytego głęboko w lesie. Z westchnieniem ulgi rzuciła się pod jego osłonę i zaczęła ściągać z siebie przemoczone szaty. Koszula była podarta. Odruchowo sięgnęła ręką do piersi, by dotknąć talizmanu, ale nie było go tam! PrzeraŜona uświadomiła sobie, Ŝe Procas chwyciwszy ją w ciemności zerwał delikatny łańcuszek. Szklisty półokrąg leŜał teraz gdzieś na dywanie w generalskim namiocie. Nie mogła go odzyskać. śołnierze króla być moŜe odkryli juŜ ciało dowódcy i jak rozwścieczone szerszenie rozbiegli się po okolicy, szukając zielonookiej kobiety, aby natychmiast ją zabić, Dygocąc ze zgrozy i niepewności Alcina wsłuchiwała się w gniewne łoskoty gromów i bębnienie deszczu. Jej myśli galopowały jak spłoszone konie. Czy Thulandra Thuu wiedział, Ŝe Conan przeŜył jej truciznę? Ostatnim razem, kiedy rozmawiali za pomocą talizmanu, jej pan sprawiał wraŜenie, jakby o niczym takim nie słyszał. JeŜeli wiadomość o wyzdrowieniu Cymmerianina nie dotarła jeszcze do czarnoksięŜnika, to Alcina musiała mu ją natychmiast przekazać. Bez magicznego kawałka obsydianu mogła to uczynić jedynie wracając do Tarancji. Dalsze czarne myśli wypełniły jej głowę. Czy gdyby Thulandra Thuu wiedział, Ŝe Conan Ŝyje, to rozkazałby jej zabić Amuliusa Procasa? Czy nie okaŜe jej teraz swojego gniewu? Thulandra mógłby ukarać ją za podsunięcie przywódcy buntowników niewystarczającej ilości trucizny i zgubienie amuletu. Bez broni i pozbawiona kontaktu ze swoim mentorem, Alcina była bezradna i przez moment wahała się między powrotem do Tarancji a ucieczką do jakiegoś obcego kraju. Opanowała się jednak. Thulandra Thuu zawsze traktował ją łaskawie i dobrze opłacał. Przypomniała sobie, jak obiecywał jej wprowadzenie w wyŜsze arkana sztuk tajemnych oraz nieśmiertelność. Thulandra mówił teŜ, Ŝe gdy zdobędzie wieczną władzę nad Aquilonią, to uczyni ją swoją królową. Alcina zdecydowała się powrócić do stolicy i narazić na gniew swego pana. Była piękna i potrafiła radzić sobie z męŜczyznami, bez względu na ich pozycję. Uśmiechając się, zasnęła, postanowiwszy wyruszyć z nadejściem świtu. Rankiem jeden z kapitanów podszedł do namiotu generała, by odebrać poranne rozkazy. Dwóch zmęczonych wartowników, wyczekujących na zakończenie słuŜby, zasalutowało niemrawo. Potem jeden z nich wystąpił, by odsłonić wejście do namiotu. Lecz generał Procas miał juŜ nigdy nie wydać Ŝadnego rozkazu, chyba Ŝe w piekle. LeŜał na dywanie twarzą w dół, obejmując dłońmi rękojeść sztyletu o smukłym ostrzu, który uciszył głos najdzielniejszego wojownika Aquilonii. Dwóch Ŝołnierzy obróciło zwłoki i przyjrzało się im. Stalowosiwe włosy Procasa, częściowo w nieładzie, zasłaniały jego stęŜałe rysy. — Nigdy nie uwierzę, Ŝe nasz generał odebrał sobie Ŝycie — wyszeptał głęboko poruszony oficer. — To do niego niepodobne. — Ani ja, kapitanie — powiedział wartownik. — Czy ktoś, kto zdecydował się popełnić samobójstwo, przebija sztyletem kolczugę? To musiała być ta kobieta. — Kobieta? Jaka kobieta?! — zawołał kapitan. — Miała zielone oczy. Przyprowadziłem ją tutaj wczoraj późno wieczorem. Mówiła, Ŝe przynosi wiadomości od króla. Proszę spojrzeć, jest tu jeszcze jej ślad. — śołnierz wskazał na zarys małej stopy utworzony na dywanie przez zaschłe błoto. — Prosiliśmy generała, by pozwolił nam zostać podczas rozmowy, kazał nam jednak wyjść. — Co się stało z tą kobietą? Wartownik wzniósł bezradnie ręce. — Odeszła, nawet nie wiem jak. Zapewniam, kapitanie, Ŝe nie mijała nas przy wyjściu. Sergius i ja przez cały czas od opuszczenia generała, aŜ do chwili gdy przyszedłeś po rozkazy, staliśmy na posterunku i nie spaliśmy. MoŜesz zapytać innych straŜników. — Hm — zamyślił się kapitan. — Tylko diabeł moŜe zniknąć ze środka strzeŜonego obozu wojennego. — Więc moŜe diabeł jest kobietą, kapitanie — mruknął wartownik, przygryzając wargę. — Proszę tu spojrzeć; jakiś półksięŜyc ze szkła czarnego jak piekielne otchłanie… Kapitan trącił czubkiem buta kawałek obsydianu, po czym zniecierpliwiony kopnął go w kąt. — Jakiś fikuśny amulet dla przesądnych. Diabeł czy nie, nie moŜemy tak stać i paplać. Ty będziesz strzegł ciała generała, a ja wyślę kilka kompanii piechoty, by przeszukali obóz i okoliczne wzgórza. Sergius, sprowadź trębacza! Niech no tylko złapię tę diablicę… Zostawszy sam w namiocie, wartownik podniósł amulet. Obejrzał go dokładnie, związał rozerwane końce łańcuszka i włoŜył go sobie na szyję. Jaki by ten talizman nie był, zawsze była szansa, Ŝe przyniesie mu on choć trochę szczęścia. śołnierz potrzebował kaŜdego okrucha Fortuny, jaki tylko mógł mu się trafić. Strona 35
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Conan wychylony poza krawędź wysokiej, skalnej półki obserwował wojska nieprzyjaciela, obozujące wzdłuŜ północnego brzegu Alimane. Poprzedniego dnia wydarzyło się u nich coś szczególnego. Dobiegało stamtąd wiele krzyku i widać było zamieszanie, lecz nawet bystrooki barbarzyńca nie był w stanie wypatrzyć przyczyny owego nieładu. Ze wzrokiem utkwionym nieruchomo za rzeką Conan poŜerał z apetytem przyniesioną przez giermka sztukę pieczonego mięsa. Strząsnął juŜ z siebie wszystkie skutki działania zatrutego wina i czuł się pełen wigoru. Straty, które udało się zadać cofającym się wojskom Legionu Pogranicznego osłodziły gorycz klęski po przegranej bitwie na brodach Alimane. Lata minęły od czasu, gdy Cymmerianin ostatni raz toczył partyzancką wojnę — atakując znienacka o wiele silniejszego przeciwnika. Wtedy dowodził zbójecką bandą na pustyni Zuagir. Po tamtym okresie pozostało mu wyryte w pamięci doświadczenie, nie stępione mimo upływu czasu. Teraz, gdy nieprzyjaciel przekroczył Alimane i rozbił obóz na przeciwległym brzegu, sytuacja uległa kolejnej zmianie i to, jak sądził niecierpliwy Cymmerianin, zmianie na gorsze. Siły zebrane pod sztandarem Lwów nie mogły sforsować Alimane, dopóki wojska królewskie stały w gotowości bojowej. Wobec tak dobrze przygotowanej obrony, atak powstańców mógłby się powieść tylko w przypadku przytłaczającej liczebnej przewagi, której buntownicy nie mieli. Partyzancka taktyka i konni łucznicy byli tu nieprzydatni. Co więcej, zapasy były na wyczerpaniu. Conan nachmurzył się. Przynajmniej tyle dobrego, myślał, Ŝe oddziały Amuliusa Procasa nie wykazywały najmniejszej chęci ponownego przekroczenia rzeki, by wydać im bitwę. Kolejny raz zadumał się nad przyczyną wydarzeń sprzed paru dni, które zburzyły spokój w nieprzyjacielskim obozie. Legion Pograniczny powiększył otwartą przestrzeń w miejscu, gdzie trakt do Culario dochodził do rzeki. Zrąbano drzewa i powyrywano krzewy rozszerzając naturalną polanę w górę i w dół rzeki. Nic juŜ nie stało na przeszkodzie manewrom duŜych oddziałów w czasie przyszłej bitwy. Gdy Conan przyglądał się temu, do obozu wroga wjechała grupa jeźdźców, wywołując duŜe poruszenie. Conan osłonił dłonią oczy i zmarszczywszy brwi odwrócił się do swego giermka. — Idź i przyprowadź zwiadowcę Maliasa, ale szybko! — rozkazał. Giermek oddalił się biegiem, by po chwili powrócić z chudym, starszym męŜczyzną. Cymmerianin podniósł wzrok i jego twarz pojaśniała. Melias słuŜył juŜ pod rozkazami Conana na piktyjskiej granicy. Stary zwiadowca potrafił poruszać się po lesie równie cicho jak wąŜ, a jego oczy były bystrzejsze niŜ u jastrzębia. — Kto tam przybył, mój stary? — zapytał Conan, skinieniem głowy wskazując obóz przeciwnika. Zwiadowca przypatrzył się z uwagą grupie jadącej pomiędzy namiotami, po czym powiedział: — Jakiś generał, sądząc po wielkości jego eskorty, a przy tym na pewno szlachcic. Conan rozkazał, by sprowadzono Dexitheusa, który oprócz wiedzy teologicznej posiadał równieŜ wielką znajomość heraldycznej symboliki. Gdy zwiadowca opisał insygnia wyszyte na płaszczu przybyłego, kapłan zmarszczył czoło. — Wydaje mi się — powiedział wreszcie — Ŝe to godło hrabiego Thune. Conan wzruszył ramionami. — Imię jest mi znajome, ale pewien jestem, Ŝe nigdy nie spotkałem tego człowieka. Co ci o nim wiadomo? Dexitheus zastanowił się. — Thune to hrabstwo w zachodniej części Aquilonii, ale nie natknąłem się na obecnego właściciela tego tytułu. Przypominam sobie plotki, krąŜyły moŜe rok temu, o jakimś skandalu związanym z przyjęciem przez niego tego miana. Nie mogę wszakŜe przypomnieć sobie Ŝadnych szczegółów. Po powrocie do swego namiotu Conan wezwał pozostałych dowódców, by wypytać ich o hrabiego Thune. Trocero wiedział o tym człowieku tylko tyle, Ŝe słuŜył on jako oficer na spokojnych wschodnich granicach, nie odznaczając się Ŝadnym szczególnym bohaterstwem. Po południu Melias doniósł, Ŝe oddziały Legionu Pogranicznego ustawiły się w paradnym szyku, po czym pojawił się hrabia Thune, by odczytać jakieś dokumenty zaopatrzone w pieczęcie i wstęgi. Prospero wyślizgnął się z obozu powstańców i ukryty w krzakach podsłuchał treść proklamacji. KaŜde jej zdanie powtarzane dodatkowo przez sierŜantów niosło się wyraźnie nad wodą i niebawem zdumiony młodzieniec dowiedział się, Ŝe Amulius Procas poniósł śmierć z własnej ręki i Ŝe Ascalante, hrabia Thune, został wyznaczony na jego miejsce, by dowodzić Legionem Pogranicznym. Ta wstrząsająca wieść została natychmiast przekazana Conanowi. — Procas samobójcą? — burknął zdumiony Cymmerianin. — Nigdy, na Croma! Ten starzec, choć nasz nieprzyjaciel, był Ŝołnierzem do szpiku kości, najlepszym oficerem w całej Aquilonii. Tacy jak Procas drogo sprzedają swe Ŝycie i nie porzucają go jak wąŜ skórkę. Czuję w tym zdradę, co wy o tym powiecie? — Co do mnie — mruknął Dexitheus, przebierając swe paciorki — widzę w tym rękę Thulandry Thuu, który od dawna Ŝywił nienawiść wobec generała. — Czy nikt z was nie wie czegoś więcej o tym Ascalante? — zapytał nagląco Conan. — Czy potrafi dowodzić wojskami w walce? Czy jest zaprawiony w wojaczce, czy to tylko jeszcze jeden wyperfumowany pochlebca tego durnia Numedidesa? — Gdy inni potrząsnęli głowami, Conan dodał: — Dobrze, wyślijcie sierŜantów, by rozpytali ludzi, czy któryś nie słuŜył kiedyś pod Ascalante. Muszę wiedzieć, co z niego za oficer. Strona 36
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Czy sądzisz — zapytał Prospero — Ŝe nowy dowódca Legionu Pogranicznego moŜe wbrew swej woli przysłuŜyć się naszej sprawie? — MoŜe tak, moŜe nie. PoŜyjemy, zobaczymy — burknął Conan. — JeŜeli plan Trocera dojdzie do skutku… Hrabia Trocero uśmiechnął się tajemniczo. Następnego poranka przywódcy buntu, zebrani na stanowiącej punkt obserwacyjny skalnej półce, przyglądali się w posępnym milczeniu ceremonii po drugiej stronie rzeki. Legion Pograniczny stał w długim szpalerze wzdłuŜ drogi do Culario. Pomiędzy nimi jechała wolno grupa konnych legionistów otaczających rydwan generała Procasa, na którym leŜała trumna okryta błękitnym sztandarem. — Ostatni raz widzimy starego Amuliusa — powiedział Conan. — Gdyby on był królem Aquilonii, sprawy wyglądałyby dziś zupełnie inaczej. Po zmroku, gdy cięŜka mgła kłębiła się nad powierzchnią Alimane, powrócił ubrany na czarno pływak, którego hrabia Trocero wysłał tydzień temu. W woreczku dobrze zabezpieczpnym przed wilgocią znajdowała się odpowiedź na list hrabiego. Jeszcze tej samej nocy sztandar Lwów załopotał w srebrzystym blasku księŜyca. 8 MIECZE PRZEKRACZAJĄ ALIMANE Przez kilka miesięcy przyjaciele hrabiego Trocero dokonywali swego dzieła i wypełnili je dobrze. Po targowiskach i przydroŜnych zajazdach, przez wsie i zaścianki, miasta i wioski, na skrzydłach plotki niosła się przez Poitain wieść: „Wyzwoliciel się zbliŜa!” Taki bowiem tytuł nadano Conanowi. Powszechnie przypominano sobie opowieści o gigantycznym Cymmerianinie krąŜące w minionych latach. Mówiono o tym, jak rąbiąc i tnąc przeprawił się przez srebrzyste wody Rzeki Gromowej, by zmiaŜdŜyć dzikich Piktów, którzy tysiącami przekroczyli granice, by siać śmierć i zniszczenie na kresach bossońskich. Poitańczycy, słuchając tych opowieści, z utęsknieniem czekali na Conana, by wyrwał ich z ucisku krwawego tyrana. Łucznicy, pachołkowie i rycerze zdąŜali potajemnie na południe, ku Alimane. Po wioskach Poitain szeptano o mającej nadejść inwazji. Gdy w końcu wieść tak bardzo oczekiwana przybyła w natłuszczonym woreczku, opatrzona pieczęcią ich ukochanego hrabiego, byli gotowi. Noc była mglista i zimna. Wartownik, młody chłopak z Gunderlandu, kichnął, po czym przestępując z nogi na nogę zaczął zabijać ręce dla rozgrzewki. Stanie na warcie było uciąŜliwym obowiązkiem nawet przy dobrej pogodzie, a w tak wilgotną i zimną noc moŜna tylko przeklinać swój los. Gdyby tylko nie dał się głupio przyłapać na posyłaniu całusów kochance swego kapitana, rozkoszowałby się teraz błogim ciepłem jadalni sierŜantów. Poza tym, czy naprawdę w taką noc jak ta warto było strzec głównej bramy koszar w Culario? Czy komendant myślał, Ŝe skradała się ku nim armia z Koth, Nemedii lub moŜe dalekiego Vanaheimu? Z rozŜaleniem pomyślał, Ŝe gdyby los obdarzył go szlachetnym urodzeniem i ziemską majętnością, paradowałby teraz w atłasie i złoconej stali na balu oficerskim. Tak pogrąŜył się w swych marzeniach, Ŝe umknął jego uwagi cichy szelest za jego plecami. Nie spostrzegł nic niepokojącego aŜ do chwili, gdy rzemień opadł na jego gardło i zacisnął się szybko. Niedługo po stwierdzeniu tego faktu juŜ nie Ŝył. Bal oficerski rozbrzmiewał wesołym gwarem. Z kandelabrów lało się światło setek świec, odbijając się i migocąc w zwierciadłach o srebrnych ramach zawieszonych na filarach sali balowej. Oficerowie w paradnych strojach konkurowali o względy tutejszych piękności, rozkosznie szczebioczących i chichoczących. Przyjęcie dochodziło do punktu kulminacyjnego. Gubernator królewski, Conradin, zjawił się tylko, by wypełnić obowiązek otwarcia uroczystości i juŜ dawno odjechał. Starszy kapitan Armandius, komendant garnizonu w Culario, ziewał i kiwał się nad pucharem najwykwintniejszego wina z Poitain. Ze swego fotela pokrytego czerwonym aksamitem spoglądał z góry na tancerzy, myśląc, Ŝe całe to krąŜenie, paradowanie i ukłony to zabawa przystojąca dzieciakom. Zdecydował, Ŝe jeśli za godzinę opuści bal, to nie będzie to juŜ nietaktem. Jego myśli zwróciły się ku ciemnookiej zingarańskiej kochance, która na pewno wyczekiwała go z wielką niecierpliwością. Uśmiechnął się sennie, przywołując obraz jej miękkich warg oraz innych wdzięków, po czym zapadł w drzemkę. Pierwszy wyczuł dym słuŜący. Otworzył drzwi i ujrzał stos płonących krzaków zwalonych pod ścianami na zewnątrz. Jego krzyk zaalarmował innych. W krótkim czasie królewscy oficerowie oraz towarzyszące im kobiety wyroili się na zewnątrz jak pszczoły wykurzone z ula przez bartników. Jednak zamiast zbieraczy miodu na majdanie czekał na nich tłum milczących, patrzących ponuro ludzi, trzymających nagie ostrza w brązowych od słońca rękach. Na swoje nieszczęście oficerowie mieli przy sobie jedynie ozdobne sztylety, co całkowicie przekreśliło ich szansę w starciu z dobrze uzbrojonymi buntownikami. W ciągu kwadransa Culario zostało oswobodzone i chorągiew hrabiego Poitain z karmazynowymi lampartami załopotała nad dachem koszar. Strona 37
Carter Lin - Conan wyzwoliciel W jednym z pokojów zajazdu w Culario gubernator królewski zasiadł do gry ze swym przyjacielem, asesorem podatkowym na ziemie południowych prowincji. Obaj skupieni byli wyłącznie na kościach, a uporczywa zła passa sprawiła, Ŝe gubernator stawał się nachmurzony i rozdraŜniony. Całą swą złość wyładował więc na stojącym pod oknem wartowniku, którego widok nie wiedzieć czemu bardzo go zirytował. Conradin sklął Ŝołnierza w Ŝywy kamień, po czym szorstko rozkazał mu usunąć się z widoku. — Nie dadzą człowiekowi spokoju — burknął. — Zwłaszcza gdy przegrywa, co? — dociął asesor. Szacował, Ŝe wartownik nie będzie musiał zbyt długo znosić zimnej, nocnej mgły, poniewaŜ trzos gubernatora był juŜ prawie pusty. Kontynuując grę, zapatrzeni w taniec pięciu małych sześcianów, nie usłyszeli głuchego uderzenia i odgłosu padającego ciała, który rozległ się gdzieś pod oknem. Chwilę później drzwi zostały otwarte kopniakiem i do środka wpadł tłum wieśniaków uzbrojonych w pałki, grabie, cepy i sierpy. Graczy wyciągnięto zza stołu, po czym powleczono ich ku szubienicom świeŜo postawionym na środku placu targowego. Pierwsze ostrzeŜenie dla Ŝołnierzy Legionu Pogranicznego, Ŝe w prowincji rozgorzało powstanie, nastąpiło, gdy oficer straŜy, obchodząc posterunki na skraju obozu, odkrył jednego z wartowników śpiącego bezczelnie w cieniu wozu z zapasami. Z wściekłym przekleństwem kapitan kopnął go w Ŝebra. Gdy to nie dało efektu, oficer przykucnął, by sprawdzić, co się stało temu człowiekowi. Uczucie wilgoci na palcach spowodowało, Ŝe natychmiast cofnął rękę. Z niedowierzaniem spojrzał na ciemną plamę na dłoni i ziejące cięcie na szyi Ŝołnierza. Wyprostował się, nabrał w płuca powietrza, by wszcząć alarm i dokładnie w tej chwili strzała przeszyła jego serce. Mgła unosiła się nad wodami Alimane. Kłębiła się pomiędzy drzewami i namiotami. Przez las, tu i ówdzie przebiegały przypominające zjawy postacie w ciemnych strojach, z noŜami w dłoniach i łukami na plecach. Spowite cieniem sylwetki wynurzały się z mgły, przemykały od namiotu do namiotu, wchodziły do nich i wychodziły po chwili, ścierając krew z ostrzy noŜy. Kiedy owe mroczne zjawy siały śmierć wśród śpiących ludzi, inne, znacznie liczniejsze, brnęły przez nurt Alimane. Hrabiego Ascalante wyrwał z głębokiego snu stłumiony krzyk człowieka w agonii. Po tym jęku rozległa się wrzawa, jakby nad obozem zagrzmiały trąby chaosu. Przez chwilę Aquilończyk myślał, Ŝe wciąŜ jeszcze śpi, ale krzyki toczących morderczą walkę ludzi, jęki ranionych, charkot konających, świst strzał i klangor mieczy były aŜ nazbyt realne. Hrabia wyskoczył półnagi z łóŜka, odrzucił na bok zasłonę namiotu i jak urzeczony zapatrzył się na dokonujący się wokół pogrom. Płonące namioty rzucały migoczące światło na królujące wokół szaleństwo. Jak porzucone dziecięce zabawki leŜały w lepkim błocie zdeptane ciała. Na pół nadzy Aquilońscy Ŝołnierze walczyli w rozpaczliwym zapamiętaniu przeciw ludziom w kolczugach, uzbrojonym we włócznie, miecze i topory. Łucznicy strzelali do legionistów z tak małej odległości, Ŝe kaŜda strzała dosięgała celu. Królewscy kapitanowie i sierŜanci desperacko usiłowali ustawić w szyku swoich pikinierów i uzbroić tych, którzy wybiegli z namiotów z pustymi rękami. Po chwili przed skamieniałym ze zgrozy hrabią Thune stanęła straszliwa postać. Był to Cromel, z którego grubych ust nieustannie dobywał się strumień przekleństw. Ascalante zamrugał oczyma ze zdumienia. Oficer miał na sobie jedynie przepaskę na biodra i sięgającą do kolan kolczugę podartą w co najmniej tuzinie miejsc. Cały ociekał krwią. — Zostaliśmy zdradzeni? —wyrzucił z siebie Ascalante, chwytając Cromela za dzierŜące miecz ramię. Cromel strząsnął chwytającą go rękę i splunął krwią. — Zdradzeni, zaskoczeni, jedno i drugie, na śluzowate trzewia Nergala! — zagrzmiał Bossończyk. — W prowincji wybuchło powstanie, naszych wartowników wymordowano, nasze konie przegnano do lasu, droga na północ zablokowana. Buntownicy przeprawili się przez rzekę, nie zauwaŜeni w tej przeklętej mgle. Większości straŜników popodrzynali gardła wieśniacy. Jesteśmy wzięci w dwa ognie i nie moŜemy odeprzeć tego ataku. — Co więc robić? — szepnął Ascalante. — Uciekać do lasu — wyrzucił z siebie Cromel — albo poddać się, co ja zamierzam zrobić. PomóŜ mi zabandaŜować te rany, bo inaczej wykrwawię się na śmierć. Conan jako pierwszy przeprowadził swych ludzi przez bród Nogara pod osłoną mgieł. Gdy rozgorzała walka, podąŜyli za nim Trocero, Prospero i Pallantides z łucznikami oraz konnicą. Gdy hrabia Poitain dotarł na plac boju, legionistom udało się jednak utworzyć zwarty szyk najeŜony długimi włóczniami. Trocero skierował na ten mur z tarcz swych cięŜkozbrojnych jeźdźców i po kilku nieudanych szarŜach przełamał go. Wtedy rozpoczęła się rzeź. Obóz królewskich wojsk był rozciągnięty wzdłuŜ północnego brzegu Alimane i przylegał do lasu. Jego wydłuŜony kształt utrudniał obronę. Z reguły obozy wojskowe budowane były na planie kwadratu, o bokach z wałów ziemnych wzmocnionych palisadą. Tym razem nie uczyniono tego i dlatego pozycje Legionu Pogranicznego okazały się nie do utrzymania. Układ terenu i zaskakujący atak armii powstańczej doprowadziły do całkowitej klęski wojsk królewskich, pomimo ich liczebnej przewagi. Nie bez znaczenia było Strona 38
Carter Lin - Conan wyzwoliciel równieŜ osłabienie morale wojska, spowodowane śmiercią Amuliusa Procasa. Gdy Ascalante ogłosił, Ŝe ich poprzedni dowódca poniósł śmierć z własnej ręki, przygnębiony Ŝałosnymi skutkami wtargnięcia na ziemie Argos, Ŝołnierze nie dawali wiary tej bladze. Znali i kochali starego generała mimo jego surowości i szorstkiego sposobu bycia. Oficerom i prostym Ŝołnierzom Ascalante wydał się lalusiem i pozerem. Co prawda hrabia Thune miał pewne doświadczenie w sprawach wojskowych, ale jedynie w słuŜbie garnizonowej i na spokojnych granicach. Potwierdziła się równieŜ prawda, Ŝe kaŜdy generał obejmując dowodzenie nad zaprawionymi w bojach oficerami, musi umieć im zaimponować i ostudzić pierwszą niechęć z ich strony. Układne maniery i dworskie zachowanie nowo przybyłego nie wzbudziły szacunku starszyzny, której niezadowolenie natychmiast udzieliło się Ŝołnierskim szeregom. Atak został starannie zaplanowany. Gdy poitańscy chłopi uśmiercili wartowników, podpalili namioty i wypędzili konie z zagród, legioniści otrząsnąwszy się z zaskoczenia utworzyli szyki zwrócone frontem ku północy. Gdy jednak jednocześnie z południa uderzyły na nich oddziały Conana, linie obronne rozsypały się i doszło do masakry. Generała Ascalante nigdzie nie zdołano odnaleźć. Zobaczywszy zabłąkanego konia rzucił się na jego grzbiet i przepadł w ciemnościach. Szczwany karierowicz Cromel mógł sobie pozyskać łaskę zwycięzców poddając siebie i swój oddział, ale dla Ascalante sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Miał dumę szlachcica. Poza tym hrabia domyślał się, co uczyni Thulandra Thuu, gdy dowie się o pogromie. CzarnoksięŜnik spodziewał się po nim, Ŝe utrzyma buntowników na południe od Alimane. W zwykłych okolicznościach było to niezbyt trudne zadanie nawet dla dowódcy ze skromną wiedzą wojskową. Magiczne zdolności nie ostrzegły jednak czarnoksięŜnika o powstaniu wśród Poitańczyków — wydarzeniu mogącym przyprawić o zimny pot znacznie bardziej doświadczonych oficerów niŜ hrabia Thune. Teraz gdy obóz był spalony do szczętu, a klęska nieunikniona, Ascalante mógł jedynie opuścić stanowisko i znaleźć się moŜliwie najdalej zarówno od zręcznego przywódcy buntowników, jak i od śniadego nekromanty z Tarancji. Przez całą noc hrabia Thune galopował wśród drzew, aŜ świt zastał go o dziewięć mil na wschód od miejsca pogromu. Gnany myślą o nieobliczalnym gniewie Thulandry Ascalante jechał dalej tak szybko, jak tylko mógł. Hrabia Ŝywił nadzieję, Ŝe gdzieś wśród wschodnich pustyń znajdzie się jakieś miejsce, w którym mściwy czarownik nigdy go nie odszuka. W miarę mijających godzin Ascalante zaczęła ogarniać nienawiść do Conana Cymmerianina, który był powodem jego ucieczki i hańby. Hrabia Thune poprzysiągł sobie, Ŝe któregoś dnia odpłaci barbarzyńcy pięknym za nadobne. O świcie Conan przechadzał się po zrujnowanym obozie Legionu Pogranicznego, odbierając meldunki swych kapitanów. Setki legionistów leŜało martwych lub umierających. Setki innych szukało schronienia w lesie, gdzie polowali na nich partyzanci Trocera. Jeden oddział Ŝołnierzy królewskich w sile siedmiuset łudzi przeszedł na stronę powstańców, przekonany przez okoliczności oraz bossońskiego oficera imieniem Cromel. Przyłączenie się tego oddziału, złoŜonego z Poitańczyków i Bossończyków, wraz z garścią Gunderlandczyków i kilkoma dziesiątkami Aquilończyków, sprawiło Conanowi wielką radość. Byli to bowiem doświadczeni, dobrze wyćwiczeni, zawodowi Ŝołnierze. Znający się na ludziach Cymmerianin podejrzewał Cromela, Ŝe jest on zarówno doskonałym Ŝołnierzem, jak i sprytnym karierowiczem. Było to jednak do wybaczenia, jeśli słuŜyło dobrej sprawie. Pogratulował więc krzepkiemu kapitanowi przystania do nich i przestał się nad tym zastanawiać. Dziesiątki ludzi trudziło się ściąganiem z poległych nadających się do uŜytku zbroi i składaniem zwłok na stosach pogrzebowych, kiedy na pobojowisku pojawił się Prospero. Jego zbroja, zachlapana zakrzepłą krwią, wyglądała jak zardzewiała, a on sam wydawał się w wyjątkowo dobrym nastroju. — Co jest? — zapytał Conan. — Same dobre rzeczy, generale! — zawołał Prospero. — Zdobyliśmy całą kolumnę taborów, z zaopatrzeniem i bronią wystarczającą dla sił dwa razy większych niŜ nasze. — Dobra robota — mruknął Conan. — Co z końmi? — Partyzanci wyłapali je w lesie. Wzięliśmy teŜ kilka tysięcy jeńców. Pallantides chce wiedzieć, co ma z nimi zrobić. — Niech zaproponuje im przyłączenie się do nas. JeŜeli odmówią, niech idą, dokąd chcą. Bez broni nam nie zaszkodzą — powiedział Conan. — JeŜeli mamy wygrać tę wojnę, musimy zjednać sobie tyle przychylności, ile tylko się da. — Bardzo dobrze, generale. Czy są jakieś inne rozkazy? — zapytał Prospero. — Tego ranka ruszamy do Culario. Partyzanci donieśli, Ŝe między nami a miastem nie ma Ŝadnych wojsk nieprzyjaciela. — Zanosi się na łatwy marsz do Tarancji — uśmiechnął się Prospero. — MoŜe tak, moŜe nie — odpowiedział Conan, mruŜąc oczy. — Za kilka dni wieść o zmiaŜdŜeniu Legionu dotrze do Bossonii i Gunderlandu i tamtejsze garnizony ruszą na południe, by przeciąć nam drogę. Jeśli nie będą zwlekać, to powinno się im to udać. — Owszem, gdy będzie im dowodzić hrabia Ulric z Raman — rzekł Prospero, po czym zwrócił się do idącego ku nim Trocera: Strona 39
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Co sądzisz o naszej sytuacji, hrabio? — Szkoda, Ŝe spóźniliśmy się na spotkanie z baronami z Północy — powiedział Trocero. — Byłoby nam teraz znacznie łatwiej. Conan wzruszył szerokimi ramionami. — Przygotujcie ludzi do wymarszu w południe. Ja pójdę rzucić okiem na jeńców. Niedługo później Conan przechodził wzdłuŜ linii rozbrojonych Ŝołnierzy królewskich, przystając tu i ówdzie i zachęcając legionistów, by wstępowali do jego armii. W czasie przeglądu wpadł mu w oko promień porannego słońca odbity od czegoś wiszącego na piersi obszarpanego jeńca. Przyjrzawszy się bliŜej, Conan stwierdził, Ŝe jest to mały obsydianowy półokrąg. Przez chwilę przyglądał się amuletowi, usiłując przypomnieć sobie, gdzie juŜ widział tę rzecz. Wziąwszy przedmiot w dwa palce, oschle zapytał Ŝołnierza. — Skąd masz tę błyskotkę? — JeŜeli pragniesz wiedzieć, generale, znalazłem to w namiocie generała Procasa rankiem, kiedy zastałem go martwego. Myślałem, Ŝe ten amulet przyniesie mi szczęście. Conan przyjrzał się męŜczyźnie przez zmruŜone powieki. — Na pewno nie przyniósł szczęścia generałowi Procasowi. Daj mi to. śołnierz pośpiesznie zdjął ozdobę i wręczył ją barbarzyńcy. W tym momencie podszedł do nich Trocero, a Conan podnosząc wisiorek do oczu, mruknął: — Wiem, gdzie widziałem tę rzecz. Tancerka Alcina nosiła ją na szyi. Brew Trocera uniosła się. — Aha! To wyjaśnia… — Później — uciął Conan i skinąwszy jeńcowi głową poszedł dalej. Gdy smugi słonecznego światła gęsto podziurawiły chmury wiszące nad wschodnim horyzontem, tylna straŜ i tabory wojsk Conana przebrnęły przez Alimane i wkrótce cała armia ruszyła do Culario, będącego pierwszym etapem drogi ku Tarancji i pałacowi Numedidesa. Stąpanie po rodzinnej ziemi po tak wielu miesiącach pobytu na obczyźnie wlało nowego ducha w serca powstańców. Mimo Ŝe aŜ do szpiku kości przenikało ich zmęczenie całonocną walką, szli na pomoc grzmiąco intonując marszowe pieśni. Przed nimi, szybciej niŜ wiatr, pędziła radosna wieść: Wyzwoliciel nadchodzi! Zrazu był to jedynie szept, idąc jednak od wsi do grodów i miast urósł do krzyku, od którego zadrŜały posady Rubinowego Tronu. Conan i jego oficerowie tryumfowali. Przemarsz przez włości hrabiego Trocero był równie wspaniały jak lot orła. NajbliŜsze wojska królewskie, nieświadome ich obecności, znajdowały się w odległości kilkuset mil. Po śmierci Amuliusa Procasa i rozgromieniu Legionu Pogranicznego Ŝołnierze Conana byli przekonani, Ŝe zdołają zmieść wszelkie przeszkody i zmiaŜdŜyć kaŜdego wroga. W tym jednakŜe powstańcy mylili się. Pozostawał jeden wróg, o którym niewiele wiedzieli. Był to czarnoksięŜnik z Tarancji. W komnacie obwieszonej purpurą, w blasku świec z trupiego wosku Thulandra Thuu siedział nieruchomo na swym czarnym jak sadza tronie. Cały czas wpatrywał się w obsydianowe zwierciadło, usiłując natęŜeniem woli wycisnąć z mrocznej powierzchni jasne wizje osób i wydarzeń. W końcu z westchnieniem odchylił się na oparcie i dał spocząć znuŜonym oczom. Potem, zmarszczywszy brwi, raz jeszcze sprawdził obliczenia astrologicznych ascendentów i zerknął na zegar wodny stwierdzając, Ŝe nie omylił się co do dnia ani godziny. Nie mógł pojąć przyczyny niepowodzenia. Alcina kolejny raz nie nawiązywała z nim kontaktu o wyznaczonym czasie. Pukanie zakłóciło jego melancholijną medytację. — Wejść — mruknął niechętnie Thulandra. Draperie rozsunęły się i na marmurowym progu stanął Hsiao. — Panie, Alcina pragnie mówić z tobą — rzekł Khitajczyk półgłosem. — Alcina?! — zawołał ostro czarnoksięŜnik. — Wprowadź ją natychmiast! Zasłony opadły, a potem znów się uniosły. Tancerka weszła chwiejąc się na nogach. Jej strój pazia, postrzępiony i podarty, był szary od kurzu i stwardniały od wysuszonego słońcem błota. Czarne włosy zlepione w grube i sztywne strąki otaczały twarz zesztywniałą ze zmęczenia i lęku. Piękna dziewczyna, która wyruszała z Messancji, wydawała się teraz starą kobietą u kresu swojego Ŝycia. — Alcina! — zawołał czarownik. — Skąd przybywasz? Co cię tu sprowadza? — Panie, czy mogę usiąść? — szepnęła z wysiłkiem. — Siadaj więc. Gdy Alcina osunęła się na marmurową ławę i przymknęła oczy, Thulandra Thuu siedzący w drugim końcu komnaty podniósł głos: — Hsiao! Wina dla Alciny. A teraz, dobra dziewczyno, opowiadaj o wszystkim, co ci się przydarzyło — rozkazał, gdy wychyliła kielich. Dziewczyna jękliwie wciągnęła powietrze. — Jestem w drodze od ośmiu dni. Prawie się nie zatrzymywałam, by się zdrzemnąć czy coś zjeść. — Ach tak! A dlaczego? — Przybyłam oznajmić — powiedzieć ci — Ŝe Amulius Procas nie Ŝyje… — Wspaniale! — rzekł Thulandra Thuu, w którego oczach zamigotały mściwe błyski. Strona 40
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — …ale Conan Ŝyje! CzarnoksięŜnik osłupiał. — Na Seta i Kali! — wrzasnął po chwili. — Jak to się stało? Mów, dziewko! Alcina powoli dobierając słowa opowiedziała, jak zasztyletowała Procasa, jak dowiedziała się, Ŝe Conan Ŝyje i wreszcie jak wymknęła się straŜom. — I potem — zakończyła — obawiając się, Ŝe nie wiadomo ci o cudownym ozdrowieniu barbarzyńcy, uznałam za swój obowiązek, jak najszybciej cię o tym powiadomić. Z twarzą ściągniętą w okrutnym grymasie czarnoksięŜnik wpatrywał się w Alcinę wzrokiem głodnego upiora. — Dlaczego nie przekazałaś mi tej wiadomości o właściwej porze za pomocą twojego kawałka tego oto zwierciadła? — Nie mogłam, panie. — Alcina z desperacją zacisnęła dłonie. — A czemuŜ to? — Głos Thulandry Thuu przeciął ją jak ciśnięty nóŜ. — Czy błędnie odczytałaś tablicę z pozycjami planet, którą ci powierzyłem? — O nie, mój panie, stało się coś gorszego. Zgubiłam mój fragment zwierciadła, zgubiłam mój talizman! CzarnoksięŜnik wydał z siebie węŜowy syk. — Na demony Nergala! — zgrzytnął zębami. — Ty suko! Co za diabeł cię opętał? Oszalałaś? A moŜe ten barbarzyński osiłek usidlił cię jak kotkę w marcu? Ukarzę cię za to w sposób niewyobraŜalny dla zwykłych śmiertelników! PrzeŜyjesz ból, jakiego od początku świata nie odczuły wszystkie Ŝywe istoty razem wzięte! Będziesz wyła o śmierć, ale… — Panie, błagam, wysłuchaj mnie! — zaszlochała Alcina, padając na kolana. — Wiesz, Ŝe męskie Ŝądze nic dla mnie nie znaczą. Moją jedyną namiętnością jest słuŜba tobie. — Płacząc, opowiedziała o śmiertelnej szamotaninie z Amu—liusem Procasem i o późniejszym odkryciu straty talizmanu. Thulandra Thuu przygryzł wargę hamując szalejący w nim gniew. — Rozumiem — powiedział wreszcie. — Ale kiedy gra się o tak wielką stawkę, nie moŜna sobie pozwolić na błędy. Gdybyś celniej uderzyła sztyletem, Procas nie Ŝyłby na tyle długo, by chwycić za twój amulet. — Nie wiedziałam, Ŝe ma pod tuniką kolczugę. Czy nie moŜesz ze swego zwierciadła wyciąć jeszcze jednego kawałka? — Mógłbym, ale jego spreparowanie tak, by przekazywało obrazy i słowa na odległość, to bardzo Ŝmudny proces i nim go ukończę, będzie juŜ po wojnie. — Thulandra Thuu masował swój podbródek. — Czy upewniłaś się, Ŝe Procas nie Ŝyje? — Tak. Szukałam pulsu i przyłoŜyłam mu głowę do piersi, by sprawdzić, Ŝe serce nie bije. — Dobrze. Ale nie zrobiłaś tego z Cymmerianinem! To powaŜniejszy błąd! Alcina wykonała rozpaczliwy gest. — Podałam mu ilość trucizny wystarczającą do zabicia dwóch ludzi. Skąd mogłam wiedzieć, Ŝe to za mało? — Upadła pokornie do stóp swego pana i zamilkła. Thulandra Thuu powstał i górując nad drŜącą dziewczyną wzniósł palec ku niebu. — Ojcze Secie! — zawołał — czy Ŝaden z moich sług nie potrafi wypełnić choćby najprostszego polecenia? — Następnie, kierując swój gniew ku skulonej dziewczynie, wrzasnął: — Ty bezmyślna dziewko, czy nakarmiłabyś lwa porcją wystarczającą dla psa?! — Panie, nie nauczyłeś mnie, jak wyliczyć, ile ziaren purpurowego lotosu potrzeba na jad dla olbrzyma! — Alcina podniosła głos, w którym zaczęła przebijać furia. — Przesiadujesz w wygodnym pałacu, podczas gdy ja przemierzam kraj w dobrą i złą pogodę, naraŜając własną skórę, by wypełnić dla ciebie tak ryzykowne zadania. I nie masz dla mnie nawet jednego uprzejmego słowa! Thulandra Thuu otworzył szeroko ramiona w geście przebaczenia. — JuŜ dobrze, moja droga Alcino, nie mówmy sobie złych rzeczy. Kiedy sprzymierzeńcy się kłócą, ich wrogowie bez trudu zwycięŜają. Następnym razem, jeŜeli poproszę cię o otrucie któregoś z moich nieprzyjaciół, przydzielę ci do pomocy aptekarza umiejącego wyliczyć dawkę trucizny — westchnął cięŜko i dodał: — Zaprawdę, bogowie muszą śmiać się jak czarty z tej przewrotności losu. Wysławszy najpierw Amuliusa Procasa do piekła, teraz gorąco pragnąłbym, by ten stary łotr oŜył. Nikt inny bowiem nie zdołałby na pewno pokonać tego barbarzyńcy. Sądziłem, Ŝe Ascalante i Cromel zdołają zatrzymać buntowników na brzegu Alimane. Udałoby im się to, gdyby Conan nie Ŝył. Teraz muszę znaleźć zdolnego dowódcę, a to wymaga zastanowienia. Hrabia Ulric dowodzi Armią Północną w Gunderlandzie, mając na oku cymmeriańską granicę. To zdolny dowódca, ale zanim otrzymałby wiadomość i dotarł na miejsce, księŜyc przebyłby drogę od nowiu do pełni i z powrotem. KsiąŜę Numidor stacjonuje bliŜej, na granicy z Piktami, ale… Pukanie do drzwi zabrzmiało bardzo delikatnie i taktownie. Mógł to być tylko Hsiao. Otrzymawszy pozwolenie Khitajczyk wszedł i powiedział: — Wiadomość z Messancji, panie. Przed chwilą przyleciał gołąb. — Skłoniwszy się, wręczył czarownikowi mały zwitek. Thulandra Thuu wstał i zbliŜył karteczkę do jednej ze świec. Czytając, coraz bardziej zaciskał wargi, aŜ w końcu jego usta stały się ledwo dostrzegalną, cienką kreską na śniadej twarzy. W końcu rzekł: — CóŜ, pani Alcino, wydaje się, Ŝe moi bogowie nie dbają o powodzenie ich wiernego syna. Strona 41
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — CóŜ się stało? — zapytała Alcina, powstając z klęczek. — Fadius donosi, Ŝe królewicz Cassio przysłał do Messancji posłańca z Gór Rabiriańskich z wieścią, iŜ Conan odzyskawszy siły po cięŜkiej chorobie, przekroczył Alimane i przy pomocy poitańskiej szlachty i chłopstwa unicestwił Legion Pograniczny. Starszy kapitan Cromel i jego ludzie zdezerterowali na stronę buntowników. Ascalante zapewne uciekł. Nie znaleziono ani jego, ani jego ciała. Czarownik zmiął list i wpatrzył się w Alcinę. W jego nieruchomych oczach płonął taki gniew, jakiego jeszcze nie widziano na obliczu Ŝadnej ludzkiej istoty. — Bardzo kusi mnie, dziewko, by zdusić twe nędzne Ŝycie, tak jak gasi się świecę. Znam zaklęcie, które zmienia ofiarę w kupkę dymiącego popiołu… — wycedził lodowato. Alcina skuliła się i cofnęła, lecz nie mogła uciec przed hipnotyzującym wzrokiem czarnoksięŜnika. Ciało zaczęło ją palić, jak gdyby lizały je jęzory płomieni. Magiczne wibracje przeszywały jej duszę aŜ do najskrytszych głębi. Na moment zamknęła oczy, usiłując uniknąć spojrzenia Thulandry. Kiedy je otworzyła, gwałtownie wyrzuciła przed siebie ręce, jakby chcąc coś odepchnąć i zaczęła histerycznie krzyczeć. Tam, gdzie dotąd stał czarnoksięŜnik, unosił teraz głowę olbrzymi wąŜ. Kołysała się ona na wysokości twarzy tancerki, a oczy o wrzecionowatych źrenicach miotały złowrogie błyskawice. Jej nozdrza sparzył gadzi oddech. Pokryte łuską szczęki rozwarły się na moment, obnaŜając parę ostrych jak sztylety kłów. Alcina zacisnęła powieki i padła na twarz. Gdy ponownie odwaŜyła się otworzyć oczy, przed nią stał znów Thulandra Thuu. Z krzywym uśmiechem na wąskim obliczu czarownik powiedział: — Nie bój się, dziewczyno, niechętnie łamię swe narzędzia, kiedy są jeszcze ostre. WciąŜ dygocząc, tancerka zapytała: — Czy… czy naprawdę przybrałeś postać węŜa, panie, czy tylko ukazałeś mi taki obraz? Thulandra Thuu zignorował to pytanie. — Przypomniałem ci tylko, kto tu jest nauczycielem, a kto uczniem. AHna rada była zmienić temat. — Jak Fadius zdobył wiadomość wysłaną przez księcia? — zapytała wskazując zmięty pergamin. — Król Argos zarządził zabawę na ulicach Messancji z okazji zwycięstwa Conana. To jasne, po czyjej stronie jest ten stary głupiec. I jeszcze jedno: Milo nakazał wypędzić ze swego królestwa tego półgłówka Quesado. Ostatni raz naszego niedowaŜonego dyplomatę widziano, jak pod eskortą straŜy pałacowej odjeŜdŜał na północ traktem do Aquilonii. Dopilnuję, by Vibius Latro wysłał go do zbierania zwierzęcego nawozu z ulic Tarancji. Do niczego innego się nie nadaje. Mam nadzieję, Ŝe teraz nasz szalony król powierzy mi sprawy państwa i ograniczy się do swoich brudnych rozkoszy. Zatem, Alcino, moŜesz odejść, Hsiao zatroszczy się o ciebie. Muszę w spokoju rozwaŜyć kolejne posunięcie w mojej grze, stawką jest królestwo… Długa na milę i lśniąca stalą rzeka, która była powstańczą armią, przepłynęła pomiędzy porośniętymi lasem wzgórzami i dotarła do bram Culario. Jadący na przedzie Conan zatrzymał swego karego ogiera na widok stojących otworem wrót. Na wieŜyczkach przy bramie łopotały chorągwie ze szkarłatnymi lampartami Poitain, nigdzie zaś nie było widać czarnego orła Aquilonii. W mieście ludzie tłoczyli się po obu stronach wąskich uliczek. W umyśle Conana przebudziła się barbarzyńska podejrzliwość wobec podstępów cywilizowanych ludzi. Zwróciwszy się do jadącego za nim Trocera, Cymmerianin mruknął: — Jesteś pewien, Ŝe nie zastawiono na nas pułapki? — Głowę daję, Ŝe nie! — zapewnił Ŝarliwie hrabia. — Znam dobrze mój lud. Conan spojrzał przed siebie i rzekł po chwili namysłu: — Myślę, Ŝe lepiej będzie, jeśli nie będę wyglądał zbyt dostojnie. Poczekajcie chwilę. Zdjął hełm i powiesił na łęku siodła, a następnie zsiadł z konia i z brzękiem zbroi ruszył pieszo w stronę, wrót, prowadząc wierzchowca za sobą. Tak oto Conan wyzwoliciel jak prosty Ŝołnierz wszedł do Culario, z powagą kiwając głową mieszczanom zebranym wzdłuŜ ulicy. Posypał się na niego deszcz kwiatów, a powitalne okrzyki zadudniły pomiędzy domami. Jadący za Conanem Prospero przybliŜył się do Trocera i szepnął do ucha swojego towarzysza: — CzyŜ nie byliśmy głupcami zastanawiając się zeszłej nocy, kto powinien przejąć tron po Numedidesie? Hrabia Trocero odpowiedział wymuszonym uśmiechem i wzniósł okryte Ŝelazem ramię pozdrawiając poddanych. W swoim sanktuarium Thulandra Thuu pochylił się nad rozpostartą mapą. Przez chwilę przyglądał się jej, po czym zwrócił się do Alciny, wypoczętej juŜ po podróŜy i wspaniale prezentującej się w zwiewnej szacie z Ŝółtego atłasu. — Jeden ze szpiegów doniósł, Ŝe Conan i jego armia dotarli do Culario i odpoczywają tam po bitwie oraz forsownym marszu. Wkrótce uderzą na północ, przez Khorotas ku Tarancji. — Pokazał to długim, równo opiłowanym paznokciem. — Miejsce, w którym moŜna ich powstrzymać, to skarpa Imirian, leŜąca na ich szlaku. Jedyną dość duŜą siłą, zdolną tam dotrzeć na czas, są Królewskie Wojska Graniczne księcia Numidora, stacjonujące w Forcie Thandra na Kresach Zachodnich Bossonii. Strona 42
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Alcina przyjrzała się mapie i powiedziała: — Czy nie powinieneś więc rozkazać księciu Numidorowi wyruszyć jak najszybciej na południowy wschód, pozostawiając w forcie jedynie niewielki garnizon? Czarownik zachichotał sucho. — Jeszcze będzie z ciebie generał. Jeździec z taką wiadomością wyruszył o świcie. Thulandra Thuu wymierzył odległość rozstawionymi palcami, obracając dłoń, tak jakby była cyrklem. — Jednak, jak widzisz — stwierdził — jeŜeli Conan wyruszy w ciągu najbliŜszych dwóch dni, to Numidor w Ŝaden sposób nie zdoła dotrzeć do skarpy przed nim. Musimy więc sprawić, by jego wymarsz został opóźniony. — Tak, panie, ale jak? — Nie jest mi obca magia pogody i potrafię obchodzić się z duchami powietrza. Wymyślę coś, by zatrzymać Conana w Culario. Daj znać Hsiao, by przyniósł me czarodziejskie przybory. Conan stał na murze miejskim wraz z nowo wybranym burmistrzem Culario. Dzień był pogodny, kiedy wchodzili do miasta, teraz jednak niebo przybrało barwę brudnego indyga i w nieskończonej procesji przesuwały się po nim szare jak ołów chmury. — Nie podoba mi się to, panie — powiedział burmistrz. — Wiosna była mokra, a to wygląda mi na początek kolejnych deszczów. Zbyt wiele opadów szkodzi zbiorom tak samo jak posucha. Gdy obaj męŜczyźni schodzili z murów wąskimi schodkami, natknęli się na podnieconego Prospera, który wyszedł im naprzeciw. — Generale! — zawołał. — Znów wymknąłeś się swojej straŜy! — Na Croma, czasami lubię być sam! — burknął Conan. — Nie potrzebuję nianiek, Ŝeby się mną opiekowały. — Taka jest cena władzy, generale — powiedział Prospero. — Stałeś się czymś więcej niŜ tylko wodzem. Jesteś naszym symbolem i natchnieniem. Musimy cię strzec jak naszego sztandaru. Gdyby dosięgła cię ręka wroga, miałby wojnę w trzech czwartych wygraną. Zapewniam cię, Ŝe szpiedzy Vibiusa Latro czyhają tylko na okazję, by dosypać ci trucizny do wina lub wbić sztylet pomiędzy Ŝebra. — Robactwo! — prychnął Conan. — Owszem — zgodził się Prospero — ale od ich Ŝądeł moŜesz zginąć równie łatwo, jak kaŜdy inny człowiek. Nie mamy przeto innego wyjścia, generale, jak ochraniać cię niczym nowo narodzone ksiąŜątko. Musisz zatem nauczyć się znosić te drobne niewygody. Conan westchnął cięŜko. — Wygląda na to, Ŝe o Ŝyciu bezdomnego wędrowca, którym kiedyś byłem, moŜna rzec więcej dobrego, niŜ sądziłem do tej pory. Zgoda, chodźmy do pałacu gubernatora, zanim nas spłucze to nadchodzące oberwanie chmury. Conan i Prospero ruszyli raźno, krępy burmistrz zaś podąŜył zadnimi głośno sapiąc. Nad ich głowami rozjarzona fioletowym światłem szczelina rozczepiła niebiosa i rozległ się grzmot przypominający werbel tysiąca bębnów. Potem lunął deszcz. 9 śELAZNY OGIER W czasie gdy nad Poitanią szalała burza, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętali, nad Tarancją świeciło złociste słońce. Thulandra Thuu stojąc na pałacowym balkonie w towarzystwie Alciny i Hsiao spoglądał na łagodne wzgórza środkowej Aquilonii, na których dojrzewała falująca pszenica. — Krąg niebieski mówi mi, Ŝe duchy powietrza dobrze mi usłuŜyły — powiedział mag. — Wywołana przeze mnie burza rozwija się jak naleŜy, a gdy ustąpi, wszystkie drogi i brody prowadzące na pomoc przez kilka dni będą nie do przebycia. Z Kresów Zachodnich spieszy Numidor. Muszę do niego dołączyć. Alcina przyjrzała mu się badawczo. — Chcesz udać się na pole bitwy, panie? Na Isztar! To nie w twoim zwyczaju. Czy wolno mi zapytać, dlaczego? — Siły buntowników mają liczebną przewagę nad Numidorem, Ulric z Raman zaś nie zdoła dotrzeć do Poitain wcześniej niŜ w tydzień po księciu. Co więcej, ksiąŜę Numidor to zupełny tępak. Z tego właśnie powodu nasz drogi król pozwolił mu Ŝyć, podczas gdy całą resztę swego rodu skrupulatnie wymordował. Nie mogę zatem zawierzyć księciu, Ŝe zdoła utrzymać skarpę Imirian do przybycia hrabiego Ulrica. Będzie do tego potrzebował moich sztuk tajemnych. CzarnoksięŜnik odwrócił się ku swemu milczącemu słudze, który przybył tu z nim z krain za morzami. — Hsiao, przygotuj mój rydwan i zbierz rzeczy niezbędne w podróŜy. Wyruszamy z nastaniem poranka. Gdy Khitajczyk odszedł, Thulandra odwróciwszy się do Alciny, mówił dalej: — Skoro duchy powietrza są mi posłuszne, sprawdzę, jak mej sprawie mogą się przysłuŜyć duchy ziemi. Ty zaś pozostaniesz tu jako moja zastępczyni. Strona 43
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Ja? — zdumiała się. — Brak mi zdolności, aby cię zastępować. — Powiem ci, co masz robić. Po pierwsze nauczysz się posługiwać Zwierciadłem Ptahmesu, by móc się porozumieć. — Ale nie mamy niezbędnego talizmanu! — Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię przekazywać obrazy i słowa siłą mego umysłu. Chodź, nie mamy czasu do stracenia! Z królewskich stajni Hsiao wyprowadził konia swego pana. Na pierwszy rzut oka zwierzę wydawało się jedynie wielkim czarnym ogierem. Dopiero po bliŜszym przyjrzeniu się jego sierści moŜna było zwrócić uwagę na jej metaliczny połysk. Co więcej, zwierzę ani razu nie tupnęło kopytem, ani teŜ nie opędzało się ogonem od gzów. Na dodatek Ŝadna z much nie chciała na nim usiąść, mimo Ŝe podwórze stajni rozbrzmiewało brzęczeniem setek tysięcy owadów. Rumak stał nieruchomo, dopóki Hsiao nie wydał jakiejś niezrozumiałej komendy. Khitajczyk przyprowadził ogiera do powozowni i zaczął zaprzęgać do rydwanu Thulandry. Gdy przypadkiem kopyto uderzyło w jedno z kół, niespodziewanie rozległ się metaliczny szczęk. Pojazd barwy cynobrowej przyozdobiony był godłem w postaci kłębowiska wijących się złotych węŜy i miał siedzenie w tylnej części. Z przodu znajdowała się tabliczka, na której wyryto osobliwe symbole, stanowiące zagadkę dla wszystkich z wyjątkiem tych, którzy potrafiliby rozpoznać na niej zarysy głównych konstelacji gwiazd południowej półkuli. W skrzyni pod siedzeniem tego osobliwego pojazdu Hsiao umieścił zapasy na drogę. Pracując nucił płaczliwą khitajską pieśń, pełną niezwykłych ćwierćtonów. Conan i Trocero patrzyli na deszcz z okna pałacu gubernatora. W końcu Conan mruknął: — Nie wiedziałem, panie, Ŝe twój kraj leŜy na samym dnie morza. Hrabia potrząsnął głową. — Nigdy, jak Ŝyję, nie widziałem czegoś podobnego. To sprawa czarów. Jak sądzisz, czy Thulandra Thuu… Conan skrzywił się niechętnie. Myśl, Ŝe uŜyto przeciw niemu czarów, zirytowała go. Nie cierpiał walczyć z czymś, czemu nie moŜna było odrąbać głowy jednym cięciem dobrze wyostrzonego miecza z zacnej stali. — O, Prospero! — zawołał, gdy do komnaty wpadł młody oficer. — Generale, wrócili zwiadowcy i donoszą, Ŝe wszystkie drogi są całkowicie rozmyte. Nawet najmniejsze strumyki zamieniły się w rwące potoki. Nie da się ujść choćby mili za miasto. Conan zaklął. — Twoje podejrzenia co do tego wiedźmina z Tarancji zaczynają nabierać wagi, Trocero. — Mamy teŜ gości — ciągnął Prospero. — Baronowie z Północy, którzy wyruszyli do domów, przed naszym przybyciem do Culario, musieli zawrócić z powodu ulewy. Krótko mówiąc: spłukało ich z powrotem… Uśmiech rozświetlił pokrytą bliznami twarz Cymmerianina. — Dzięki Cromowi, wreszcie dobre wieści! Proś ich. Prospero wprowadził pięciu męŜczyzn w wełnianych strojach podróŜnych ociekających wodą i błotem. Trocero przedstawił barona Roalda z Imirus, którego włości leŜały w pomocnej Poitanii. Były oficer armii królewskiej, surowy siwowłosy męŜczyzna, przewodził pozostałym baronom oraz ich eskorcie. On teŜ zaprezentował Conanowi swych towarzyszy. Conan osądził, Ŝe ci magnaci to ludzie bardzo odmiennych charakterów. Jeden był krępy, o rumianej twarzy i jowialnym uśmiechu, a drugi szczupły i elegancki. Trzeci był energicznym tłuściochem, niewątpliwym wielbicielem suto zastawionego stołu i pełnego pucharu. Natomiast dwaj pozostali mówili mało i z powagą. Choć tak bardzo róŜnili się między sobą, wszyscy całym sercem popierali sprawę buntu. Zbyt dopiekli im bowiem zachłanni poborcy podatkowi Numedidesa. Na dodatek rodową dumę baronów draŜniły panoszące się w ich włościach oddziały królewskie, co roku zdzierające trybuty tak z pana, jak i chłopa. Z utęsknieniem wyglądali upadku tyrana, ale jednocześnie z zapałem szukali następcy Numedidesa, by móc zawczasu zaskarbić sobie łaski przyszłego monarchy. Gdy baronowie odpoczęli i przebrali się w świeŜe stroje, Conan i jego przyjaciele zmuszeni byli wysłuchać litanii skarg oraz całej masy próśb i oczekiwań. Conan obiecywał niewiele, lecz jego współczujące zachowanie pozostawiło w nich wszystkich przekonanie, Ŝe pod nową władzą będzie im się wieść lepiej. — StrzeŜcie się, panowie — powiedział na koniec Conan. — Urlic hrabia Raman przeprowadzi swoje wojska przez wasze ziemie idąc na południe, by stawić czoło naszej armii. — A cóŜ to za wojska, które prowadzi ten staruch? — prychnął baron Roaldo. — Zbieranina, głowę daję. Na cymmeriańskiej granicy od dawna panuje spokój i do zapewnienia jej bezpieczeństwa potrzeba jedynie niewielkich sił. — Niezupełnie — odrzekł hrabia Poitain. — Poinformowano mnie, Ŝe Armia Północna jest prawie równa naszej siłą i jest tam wielu weteranów pogranicznych potyczek. Zaprawdę, sam Ulric to świetny strateg, który przebił się przed laty z oblęŜonego Venarium. Conan uśmiechnął się wstrzemięźliwie. Jako młodzik przyłączył się do cymmeriańskiej hordy, która splądrowała Fort Venarium, ale nie uznał za stosowne teraz o tym wspominać. Miast tego powiedział: — Nie wątpię, Ŝe Numedides przyśle najpierw oddziały z Kresów Zachodnich. Są one bliŜej i szybciej tu Strona 44
Carter Lin - Conan wyzwoliciel przybędą. Musicie uwikłać je w przewlekłe walki tak długo, dopóki nie rozgromimy wojsk z Bossonii. Hrabia Trocero spojrzał przenikliwie na baronów. — Jesteście w stanie zebrać własne oddziały pod bokiem królewskich sił znajdujących się na waszych ziemiach? Baron Ammian z Rondy odrzekł: — Te koniki polne w ludzkiej skórze wyrajają się jedynie pod koniec Ŝniw, Ŝeby poŜreć owoc naszych trudów. Jak dobrze pójdzie, te królewskie pasoŜyty nawet się nie spostrzegą, kiedy zostaną zdeptane. — Ale! — sprzeciwił się gruby baron Justin z Armaviru. — Takie walki, toczone na naszych ziemiach, zrujnują i nasze kiesy, i nasz lud. MoŜliwe, Ŝe uda się nam powstrzymać hrabiego Ulrica, lecz tylko do czasu, gdy spali nasze pola i powywiesza naszych poddanych. — JeŜeli generałowi Conanowi nie uda się zdobyć Tarancji, to tak czy owak jesteśmy nędzarzami — zaoponował Roaldo o twardych rysach. — Królewscy szpiedzy zapewne juŜ wiedzą, Ŝe opowiedzieliśmy się po stronie buntowników. Wisieć za jednego ukradzionego konia czy wisieć za dwa, to w istocie niewielka róŜnica. — Prawdę powiada — rzekł Ammian z Rondy. — JeŜeli teraz nie obalimy tyrana, to królewscy oprawcy albo wydłuŜą nam szyje na szubienicy, albo je skrócą na pniaku. Podejmijmy więc ryzyko, to jedyny sposób, aby nasze szyje nie zmieniły swojej długości. W końcu pięciu baronów doszło do zgody. Zdecydowano, Ŝe gdy tylko pogoda się poprawi, natychmiast pośpieszą na północ do swych baronii i tak jak to tylko moŜliwe będą obrzydzać Ŝycie Północnej Armii Ulrica, gdy ta dotrze do ich posiadłości. Kiedy baronowie udali się na nocny spoczynek, Prospero zapytał Conana: — Sądzisz, Ŝe dotrą na czas? — Spytaj raczej — odparł chłodno Trocero — czy dotrzymają przymierza z nami, gdy tylko Numedides tupnie nogą i groźnie zmarszczy brwi. Conan wzruszył ramionami. — Nie jestem prorokiem. Bogowie jedynie są zdolni czytać w ludzkich sercach. Rydwan czarnoksięŜnika z hurkotem toczył się ulicami Tarancji. Hsiao dzierŜył wodze, a Thulandra Thuu w płaszczu z kapturem siedział na wymoszczonej poduszkami ławce. Mieszkańcy, którzy spostrzegli zbliŜający się pojazd, pośpiesznie odwracali wzrok. Napotkanie spojrzenia ciemnych oczu czarnoksięŜnika mogłoby zwrócić jego uwagę i spowodować jakieś nieszczęście. Nie było bowiem nikogo, kto nie słyszałby pogłosek o potwornych doświadczeniach Thulandry i opowieści o zaginionych dziewicach. Wielkie spiŜowe skrzydła Bramy Południowej rozchyliły się przed zbliŜającym się pojazdem, a potem zawarły za nim. Na gościńcu osobliwy ogier czarnoksięŜnika ciągnął rydwan dwukrotnie szybciej niŜ zwykły koń. Pojazd podskakiwał i kołysał się, wlokąc za sobą ogon kurzu. Z kaŜdą mijającą godziną rumak pozostawiał za sobą czterdzieści mil drogi i ani wiatr, ani deszcz, mrok lub noc nie były w stanie zwolnić biegu Ŝelaznego ogiera. Gdy Hsiao zaczynał odczuwać znuŜenie, wodze przejmował jego pan. Podczas tych okresów wytchnienia Ŝółtoskóry sługa przełykał porcję zimnego mięsa i zapadał na krótko w płytki sen. Czy jego pan kiedykolwiek przymykał oczy, tego Hsiao nie wiedział. PodąŜając przez kilka dni wzdłuŜ wschodniego brzegu rzeki Khorotas, Thulandra Thuu dotarł do wielkiego mostu, który zbudował król Vilerus I. Most ów wspierał się na sześciu kamiennych filarach wystających z rzecznego koryta i pokryty był drewnianą nawierzchnią. Z obu stron prowadziły do niego strome podjazdy. Na widok godła na boku rydwanu poborca myta ukłonił się nisko i dał znak, Ŝe przejazd jest wolny. Gdy wjechali na most, Thulandra rozejrzał się po okolicy. Ujrzawszy wznoszący się daleko przed nim obłok pyłu, uśmiechnął się z satysfakcją. Były to maszerujące oddziały księcia Numidora, a zatem obliczenia czarnoksięŜnika dotyczące czasu i odległości okazały się trafne. Powinni się spotkać w miejscu, gdzie Trakt Bossoński łączył się z drogą do Poitain. Rydwan zjechał z turkotem po zachodnim podjeździe i potoczył się dalej na południe. W ciągu godziny Thulandra dogonił kolumnę jazdy. Gdy podjechał bliŜej, jeźdźcy spiesznie rozjechali się na boki, pozostawiając w środku wolną drogę dla królewskiego czarownika. Konie rŜały i boczyły się, gdy mijał je Ŝelazny rumak Thulandry. Kilka luzaków stanęło dęba, powodując duŜe zamieszanie. CzarnoksięŜnik odnalazł księcia Numidora na czele kolumny, jadącego na masywnym ogierze. Tak jak jego królewski kuzyn, ksiąŜę był męŜczyzną krzepkiej budowy, a jego broda i włosy miały rudawy odcień. Poza tym prezencja Numidora była całkowicie odmienna; szczere błękitne oczy stanowiły ozdobę ogorzałej twarzy o szerokich brwiach, promieniejącej dobroduszną uprzejmością. — No, no, mag Thulandra! — wykrzyknął zdumiony Numidor. — Co cię tu sprowadza? Czy przywozisz jakąś pilną wiadomość od króla? — KsiąŜę, moje czarnoksięskie arkana będą ci potrzebne, by powstrzymać pochód buntowników na północ. Na obliczu Numidora pojawiło się zakłopotanie. — Nie podoba mi się uŜycie do walki czarów, to niegodne męŜczyzny. Skoro jednak przysyła cię mój królewski kuzyn, muszę to wykorzystać jak najlepiej. Strona 45
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Złośliwy błysk zamigotał w osłoniętych kapturem oczach czarownika. — Mówię w imieniu prawowitego władcy Aquilonii — powiedział — i moje rozkazy muszą być wypełnione. JeŜeli pospieszymy się, moŜemy dotrzeć do skarpy Imirian przed buntownikami. Czy tych kilka chorągwi jazdy to wszystkie siły, którymi rozporządzasz? — Nie, podąŜają za nami jeszcze cztery kompanie piechoty, ale jak dotąd nie dotarły one do skrzyŜowania z Traktem Bossońskim. — To bardzo mało, mimo iŜ mamy stawić opór tylko bandzie niezdyscyplinowanych łotrzyków. JeŜeli jednak uda się nam powstrzymać ich pod urwiskiem Imirian do czasu przybycia hrabiego Ulrica, to wyrwiemy im pazury. Kiedy dotrzemy do grzbietu skarpy, przydziel mi, ksiąŜę, pięciu twoich ludzi. Muszą to być dobrzy myśliwi. — Na cóŜ ci oni, panie? — O tym powiadomię cię później. Teraz niech ci wystarczy, Ŝe do czaru, o którym myślę, niezbędni są doświadczeni łowcy… Deszcz w końcu przestał padać. Baronowie wraz ze swymi świtami wyjechali z Culario i podąŜyli na północ, tonącymi w błocie drogami. Olbrzymie kałuŜe powoli wyschły w letnim słońcu. Wkrótce potem armia powstańcza ruszyła traktem, prowadzącym ku środkowym prowincjom Aquilonii. W kaŜdym mieście i zaścianku, w którym się zatrzymywali na postój, przyłączali się do powstańców nowi ochotnicy. Byli to starzy rycerze, pragnący wziąć udział w ostatniej chwalebnej walce, byli teŜ otrzaskani z wojną Ŝołnierze, którzy słuŜyli pod wodzą Conana na piktyjskiej granicy, twardzi mieszkańcy lasów i myśliwi oraz wygnańcy i łotrzykowie wyjęci spod prawa, których przyciągnęła obietnica amnestii. Do tego zjawiali się jeszcze okoliczni drwale, wypalacze węgla drzewnego, kowale, kamieniarze, brukarze, tkacze, pilśniarze, minstrelowie, urzędnicy i wszyscy, którym obrzydło dotychczasowe Ŝycie. Uzbrajając przybywających, tak nadweręŜono arsenały, Ŝe Cymmerianin rozkazał w końcu, by kaŜdy rekrut zjawiał się juŜ uzbrojony, choćby miały to być tylko widły albo maczuga. Conan i jego oficerowie znów musieli się podjąć mozolnego zadania przekształcenia tej pałającej zapałem zbieraniny w coś, co choćby odległe przypominało prawdziwe wojsko. Rozdzielili ludzi na chorągwie i kompanie oraz wyznaczyli sierŜantów i kapitanów spośród doświadczonych Ŝołnierzy. W czasie postojów nowo mianowani oficerowie wpajali rekrutom podstawowe zasady walki w zwartym szyku, poniewaŜ, jak wciąŜ powtarzał im Conan: „Bez ostrej musztry, gdy poleje się pierwsza krew, ta zgraja Ŝółtodziobów zamieni się w tłum wyjących uciekinierów”. Pomiędzy rolniczymi obszarami północnej Poitanii i skarpą Imirian rozciągała się Puszcza Broceliańska, przez którą droga wiła się niczym wąŜ wśród paproci. Gdy powstańcy znaleźli się w cieniu drzew, śpiewy poitańskich ochotników ucichły. Conan spostrzegł, Ŝe rekruci z coraz większą obawą spoglądają na otaczające ich zarośla. — Co ich gnębi? — Cymmerianin zapytał Trocera, gdy na postoju zasiedli do wieczornego posiłku. — MoŜna by pomyśleć, Ŝe te lasy roją się od jadowitych węŜy. Hrabia uśmiechnął się pobłaŜliwie. — W Poitain mamy tylko pospolite Ŝmije, a i tych niewiele. Lud jednak pełen jest chłopskich przesądów i uwaŜa, Ŝe w lasach znajdują schronienie nadnaturalne istoty, które mogą sprowadzać śmierć. Te wierzenia mają dla mnie i moich przyjaciół duŜą zaletę. Dzięki nim nikt nie ośmiela się naruszyć tych wspaniałych terenów łowieckich. Conan mruknął: — Kiedy dojdziemy do skarpy i znajdziemy się na płaskowyŜu nad Imirian, nasi ludzie bez wątpienia wynajdą sobie jakiegoś nowego, nękającego ich chochlika. Nie byłem jeszcze w tych stronach Aquilonii, ale z tego co wiem, urwisko znajduje się mniej więcej o dzień drogi stąd. Jak biegnie droga na płaskowyŜ? — W skarpie jest głęboka szczelina, nazywamy ją Szczerbą Olbrzyma. TuŜ obok znajdują się kaskady rzeki Bitaxa, dopływu Alimane. Droga jest kręta, a sam wąwóz stromy i wąski. Naprawdę kiepsko byłoby z nami, gdybyśmy natknęli się na zaczajonego tam nieprzyjaciela! Módl się do swego Croma, by wojska Numidora nie dotarły do Szczerby przed nami. — Crom niewiele się troszczy o ludzkie modlitwy — odparł Conan. — Zwykle w ogóle ich nie słucha albo wpada w gniew, gdy prośby są zbyt natrętne. Wlewa w duszę kaŜdego śmiertelnika siłę do stawienia czoła wrogowi. To wszystko, czego rozsądny człowiek moŜe oczekiwać po bogach. Oni mają swe własne troski. Co się tyczy naszych spraw, to nie moŜemy ryzykować walki w tej pułapce. Jutro o świcie weź silny oddział jazdy i sprawdź, co w trawie piszczy. Do namiotu wszedł Publius, uginając się pod całym naręczem ksiąg. Conan poŜegnał Trocera i razem ze skarbnikiem zajął się oceną zapasów armii. Hrabia poszedł na drugi koniec obozowiska i spośród poitańskiej konnicy wybrał na jutrzejszy zwiad czterdziestu wojowników. Wyruszyli o świcie. Szczerba Olbrzyma wznosiła się wysoko nad głowami ludzi Trocera. Otaczające ją urwiska w południowym słońcu wyglądały całkiem niewinnie. Powstańcy patrzyli w górę, na rozpadlinę, nadaremnie wypatrując zdradliwego błysku słonecznego światła na nieprzyjacielskiej zbroi. Nie udało im się dostrzec teŜ dymów obozowych ognisk. Trocero powiedział w końcu: Strona 46
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Pójdziemy przez las tam, gdzie wysoka skalna półka wisi nad leśną ścieŜką. Vopisco, weźmiesz połowę oddziału i dołączysz tam do mnie za godzinę. Na razie sprawdź zachodnią część urwiska. Oddział rozdzielił się i jeźdźcy zaczęli przedzierać się przez splątane zarośla. Krzaki zniknęły dopiero wtedy, gdy znaleźli się pod gęstymi koronami potęŜnych dębów. Teraz mogli juŜ jechać bez trudu. Przez pewien czas posuwali się w milczeniu i ciszy. Stąpanie koni tłumił gruby dywan z gnijących liści. Nagle jeden ze zwiadowców machnął ręką, obrócił się w siodle i szepnął: — Panie, przed nami są jacyś ludzie. Konni, jak sądzę. Odruchowo ścieśnili szyk, po czym stanęli czujni i gotowi. Oczy Trocera spostrzegły ruch w gęstwinie pni i ich cieni. Do uszu hrabiego doszedł szmer głosów. — Do mieczy! — syknął Trocero. — Ruszać dopiero na moją komendę. Nie wiemy, czy to swoi, czy obcy. Dwadzieścia mieczy z sykiem wysunęło się z pochew i Ŝołnierze skierowali swe konie na prawo i lewo, tworząc okrąg wśród drzew. Głosy stały się wyraźniejsze i zza pobruŜdŜonych pni wyłoniła się grupa jeźdźców. Machnięciem miecza Trocero dał znak do ataku. Dwudziestu Poitańczyków wypadło spomiędzy dębów i pognało ku obcym. W ciągu kilku uderzeń serca zbliŜyli się do nich na tyle, by się im dobrze przyjrzeć. — Poddajcie się! — krzyknął Trocero, po czym zdumiony i zaskoczony gwałtownie ściągnął wodze. Zwierzę stanęło dęba. Pięciu jeźdźców miało na sobie białe opończe ozdobione czarnymi Aquilońskimi orłami. Na widok powstańców stanęli rozglądając się niepewnie. Wszyscy prócz jednego prowadzili za sobą na sznurach zaciśniętych dookoła szyi jakieś dziwne stworzenia. Jeńcy, trzech rodzaju męskiego i jeden Ŝeńskiego, byli nie więksi niŜ kilkuletnie dzieci, a ich nagość osłaniało delikatne jasnobrązowe futerko. Nad kaŜdą z człekopodobnych twarzy o szerokim, zadartym nosie sterczała para spiczastych uszu. Trocero ujrzał, Ŝe kaŜde z tych stworzeń miało krótki, biały pod spodem, pokryty sierścią ogonek. Dowódca Aquilończyków ochłonąwszy z zaskoczenia wydał krótki rozkaz, a jego ludzie natychmiast odrzucili sznury, na których prowadzili swych jeńców, i zaatakowali. — Bij, zabij! — krzyknął Trocero. Śmierć zabłysła w oczach pięciu królewskich Ŝołnierzy, gdy z kopyta ruszyli ku Poitańczykom, pochylając się nisko nad końskimi grzywami. Dowódca zwrócił się w stronę Trocera. Ostrze miecza zamigotało tuŜ przed twarzą hrabiego. Z prawej i z lewej powstańcy jak wściekłe furie rzucili się na wroga. Zakotłowało się, rozległy się przeraźliwe krzyki i szczęk Ŝelaza. Dwóch zwiadowców dopadło Aquilończyka, wywijającego mieczem nad zmierzwioną głową. Jeden z Poitańczyków przeszył prawe ramię Ŝołnierza, drugi, cięciem z góry, ranił w bok pędzącego konia. Kwiczące zwierzę przebiło się jednak i Ŝołnierzowi udało się wymknąć. Przeciwnik Trocera miał mniej szczęścia. Hrabia sparował cios i pięknym, klasycznym sztychem pchnął prosto w czarnego orła. Chwilę później czterech jeźdźców, którym udało się przerwać linię Poitańczyków, było juŜ daleko. Piąty leŜał rozciągnięty na liściastej ściółce, a na jego białej opończy rozlewała się wolno krwawa plama. Stratowana wokół ziemia świadczyła o gwałtowności starcia. — Gremio! — wykrzyknął hrabia. — Zbierz ludzi i ścigaj ich! Spróbuj wziąć jednego Ŝywcem! Trocero spojrzał na leŜącego męŜczyznę. — SierŜancie, sprawdźcie, czy ten człowiek Ŝyje — polecił. — JuŜ nie! — oznajmił sierŜant dotknąwszy tętnicy na szyi leŜącego. Trocero zaklął. — Jest tu jeszcze jeden z tych stworów! — zawołał inny Ŝołnierz, przyklękając przy nagim stworzeniu, leŜącym bezwładnie pod drzewem. — Zdaje mi się, Ŝe oberwał kopytem w tym zamieszaniu. Trocero przygryzł w zamyśleniu dolną wargę. — Chyba tak. To jest, jak sądzę, jeden z owych satyrów, o których kmiotkowie lubią opowiadać straszne bajdy. W oczach Ŝołnierza pojawił się zabobonny lęk. Wstał szybko i zrobił krok do tyłu. — Co mam z tym zrobić, panie? — zapytał niespokojnie. Satyr, którego nadgarstki związane były rzemieniem, otworzył oczy i ujrzawszy krąg nieprzyjaznych ludzi na koniach, poderwał się cięŜko i rzucił do ucieczki. SierŜant jednak chwyciwszy za ciągnącą się za nim linę, szarpnął i powalił go na ziemię. Gdy satyr przestał się szarpać, Trocero zwrócił się do niego: — Stworze, potrafisz mówić? — Taa — odpowiedział łamaną Aquilońszczyzną. — Mówić dobra. Mówić mój język, mówić trochę twoja język. Co moja zrobisz? — O tym zadecyduje nasz generał — odrzekł Trocero. — Twoja nie podciąć gardło jak inni ludzie? — Nie mam zamiaru podcinać ci gardła. Dlaczego sądzisz, Ŝe tamci by tak zrobili? — Inne łapać nasze na magiczna ofiara. — Rozumiem — mruknął hrabia. — Nie bój się niczego. Musimy cię jednak zabrać do naszego obozu. Masz jakieś imię? — Moja Gola — powiedział satyr łagodnym głosem. Strona 47
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — A więc, Gola, będziesz jechał na siodle za jednym z moich ludzi. Rozumiesz? Satyr skulił się odruchowo. — Moja bać koniów. — Musisz zatem pokonać swój strach — powiedział Trocero, dając znak sierŜantowi. — Hop, do góry! — zawołał podoficer, podnosząc małą istotę. Posadził Golę przed jednym ze zwiadowców, po czym zdjąwszy sznur z szyi satyra, związał ich obu ze sobą w pasie. — Będziesz zupełnie bezpieczny — roześmiał się na koniec. Oddział wysłany za Ŝołnierzami króla gonił ich aŜ do podstawy Szczerby Olbrzyma. Gdy tamci zniknęli w cieniu wąwozu, Poitanczycy z obawy przed zasadzką nie podjęli dalszego pościgu. Później, w namiocie dowodzenia, Trocero zdał sprawę ze swej misji zebranym dowódcom rebelii. Conan obejrzał jeńca i powiedział: — Te pęta na twoich nadgarstkach wydają się zbyt ciasne, druhu Goło. Nie potrzebujemy ich. Wyciągnął sztylet i podszedł do satyra, który skulił się i wrzasnął w śmiertelnej grozie: — Gardła nie rŜnąć! Człowiek obiecać, gardła nie rŜnąć! — Nie poderŜnę ci gardła, ale ty postaraj się go nie zdzierać — burknął Conan, chwytając w jedną ze swych potęŜnych dłoni oba ramiona satyra. — Nie zrobię ci krzywdy. — Rozciął rzemień i schował sztylet do pochwy. Gola masując nadgarstki skrzywił się z bólu. — JuŜ lepiej, co? — zagadnął Conan, sadowiąc się za stołem i gestem ręki dając satyrowi znak, by do niego dołączył. — Lubisz wino, Gola? Satyr uśmiechnął się i pokiwał głową. Conan skinął na giermka. — Generale! — wykrzyknął Publius, wznosząc palec, by powstrzymać wykonanie polecenia. — Wino się nam prawie skończyło. Jeszcze parę dzbanów i znów wrócimy do piwa. — To bez znaczenia — powiedział Conan. — Będziemy mieli wino. Nemediańczycy zwykli mawiać, Ŝe: „W winie jest prawda”. Chcę to sprawdzić. Publius, Trocero i Prospero wymienili zdumione spojrzenia. Conan od pierwszej chwili okazywał sympatię temu nieludzkiemu stworzeniu. Barbarzyńska natura Cymmerianina doskonale umiała wczuć się w połoŜenie innego dziecka natury, porwanego przez cywilizowanych ludzi, których obyczaje i motywy działania musiały być dla niego zupełnie niezrozumiałe. Pół bukłaka wina później Conan dowiedział się, Ŝe „duŜa mnóstwo” królewskiej konnicy i piechoty stoi na płaskowyŜu nad skarpą Imirian. Ich obóz znajdował się pół mili od krawędzi urwiska. Przez ostatnie dni niewielkie oddziały wojsk królewskich często schodziły w dół Szczerby i przeczesywały okoliczne lasy w poszukiwaniu satyrów. Schwytane Ŝywcem stwory sprowadzano do obozu i zamykano w specjalnie przygotowanych klatkach. — Moja ludzie iść do Szczerba — powiedział ze smutkiem Gola. — Nie mieć piszczałków na gotowość. Ignorując tę dziwną uwagę Conan zapytał: — Skąd wiecie, Ŝe zamierzają uŜyć waszej krwi do składania magicznych ofiar? Satyr spojrzał chytrze na Conana. — Wiedzieć. My teŜ mieć czarów. Wielkie magiki na górze, tam. Conan zastanowił się, uwaŜnie przyglądając się stworowi. — Gola, jeŜeli przepędzimy złych ludzi z równiny na górze, nie będziecie się juŜ mieli czego bać. JeŜeli nam pomoŜecie, oddamy wam nasze lasy. — Ja wiedzieć, jak robić wielkie ludzie! Wielkie ludzie zabijać nasze ludzie. — Nie, my jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Popatrz, moŜesz odejść bez obaw. — Conan pokazał na wejście do namiotu. Dziecinna radość rozlała się na twarzyczce satyra. Conan odczekał chwilę i powiedział: — Teraz, gdy uratowaliśmy czworo z was przed noŜem czarownika, chcemy prosić o pomoc. Jak mogę się z wami spotkać? Gola pokazał Conanowi rurkę z kości, którą miał ukrytą pod włosami za uchem. — Wnijść w las i dmuchać. — Satyr przyłoŜył gwizdek do ust i nadął policzki. — Nic nie słyszę — powiedział Conan. — Twoja nie, ale satyr słyszeć. Twoja wziąć. Conan przypatrzył się niewielkiemu gwizdkowi. Pozostali ściągnęli brwi, sądząc, Ŝe ten kawałek kości to tylko bezuŜyteczna zabawka mająca omamić ich generała. Po chwili Conan wsunął gwizdek w kieszeń i rzekł z powagą: — Dziękuję ci, mały przyjacielu. Potem przywoławszy giermków i najbliŜszego wartownika powiedział: — Wyprowadźcie Golę do lasu za obozem. Niech nikt mu nie dokucza, to rozkaz! śegnaj. Gdy satyr odszedł, Conan zwrócił się do swoich towarzyszy: — Numidor stoi za Szczerbą, ale rozłoŜył się obozem trochę za daleko od niej. Co o tym sądzicie? Prospero wzruszył ramionami. Strona 48
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Wydaje mi się, Ŝe bardzo polega na tym „wielkim magiku”. Nie mam wątpliwości, Ŝe to chodzi o królewskiego czarownika. Trocero potrząsnął głową. — Myślę raczej, Ŝe chce nam dać wolną drogę na płaskowyŜ i tu spotkać się z nami jak równy z równym. To uczciwy szlachcic, który zwykł wojować w rycerski sposób. — Musi wiedzieć, Ŝe mamy nad nim przewagę — powiedział zakłopotany Publius. — Owszem — zauwaŜył Trocero — ale jego oddziały są jednymi z najlepszych w Aquilonii, podczas gdy połowa naszej pstrej zbieraniny to dzieciuchy bawiące się w wojnę. Polega więc na dzielności i dyscyplinie… Wymiana poglądów była długa i nie rozstrzygnięta. Gdy zaczęło świtać, Conan rozeźlony walnął kubkiem o stół. — Nie moŜemy siedzieć diabli wiedzą jak długo pod tym urwiskiem, starając się odgadnąć myśli Numidora. Jutro ruszamy na Szczerbę Olbrzyma i niech rozstrzygną miecze! 10 KREW SATYRÓW KsiąŜę Numidor przechadzał się po obozie wojsk królewskich. Było juŜ po wieczornym posiłku i Ŝołnierze przygotowywali się do snu. KsięŜyc był w nowiu i w gęstniejących ciemnościach gwiazdy rozbłyskiwały jak diamenty na granatowej opończy nocy. Na zachodnim nieboskłonie gasły ostatnie błyski czerwonej poświaty. Nad głową księcia przemknął nietoperz. Numidor minął wartowników i podszedł do krawędzi skarpy, gdzie Thulandra Thuu rozłoŜył się ze swymi magicznymi przyborami. Za plecami księcia obozowisko skryły cienie drzew. Przed nim stromo opadała przepaść, a po lewej stronie ział czarny wąwóz zwany Szczerbą Olbrzyma. ChociaŜ do uszu Numidora nie doszedł Ŝaden odgłos, coś go zaczęło niepokoić. Po chwili niepewności określił źródło swych podświadomych obaw. W odległości dwóch strzałów z łuku płonęło niewielkie ognisko. KsiąŜę poszedł w jego stronę. Thulandra Thuu w czarnym płaszczu z zarzuconym na głowę kapturem niczym złowieszczy ptak nachylał się nad ogniem, który klęczący Hsiao podsycał drobnymi gałązkami. Nad płomieniami na mosięŜnym trójnogu wisiał mały kociołek z brązu. Z boku, na trawie stał drugi, duŜy, miedziany kocioł. Gdy Numidor podszedł, czarnoksięŜnik cofnął się od ogniska i pogrzebawszy w wiszącej u pasa sakwie, wyjął kryształową fiolkę. Odetkał ją i wymruczawszy zaklęcie wylał zawartość do rozgrzanego naczynia. W kociołku rozległ się nagły syk i wydobył się z niego kłąb tęczowego dymu. Thulandra Thuu zerknął na księcia. — Dobry wieczór, panie! — rzekł i znów sięgnął do sakwy. — Mistrzu Thulandro! — powiedział Numidor. — Tak? — CzarnoksięŜnik przerwał poszukiwania. — Nalegałeś, by rozbić obóz z dala od przepaści, zastanawiam się więc, co cię do tego skłoniło. Gdyby buntownicy przekradli się Szczerbą Olbrzyma, to wsiedliby nam na kark, zanim zdąŜylibyśmy się obejrzeć. Czy nie powinniśmy przenieść obozu bliŜej, tam skąd nasi ludzie z łatwością mogliby razić strzałami nieprzyjaciela idącego pod górę? Ukryte pod kapturem oczy czarnoksięŜnika zabłysły na moment jak u nocnego drapieŜnika. Thulandra mruknął: — KsiąŜę panie, jeŜeli demony, które przywołam, dobrze wykonają swoje zadanie, to twoi ludzie będąc zbyt blisko znaleźliby się w duŜym niebezpieczeństwie. Do ostatniej części tego czaru przystąpię o pomocy, za trzy godziny od tej chwili. Hsiao cię powiadomi. Czarownik wsypał trochę Ŝółtego proszku do parującego kociołka i zamieszał wrzącą miksturę srebrną róŜdŜką. — Racz mi teraz wybaczyć, panie, ale muszę poprosić cię, byś odszedł stąd, gdy nakreślę pentagram. Hsiao podał Thulandrze kunsztownie rzeźbioną drewnianą laskę i znów zajął się ogniskiem. Podczas gdy sługa podsycał ogień, czarnoksięŜnik zaczął rysować na ziemi końcem laski. Najpierw nakreślił krąg o średnicy dwunastu kroków, po czym wyrył pięć głębokich linii tworzących pięcioramienną gwiazdę. Wypełniając tajemny rytuał, w kaŜdym kącie pentagramu mag narysował po jednym znaku. KsiąŜę nie wiedział, po co Thulandra to robi, ale nie miał najmniejszej ochoty zgłębiać nieczystych sekretów czarownika. Po chwili Thulandra stanął przy ognisku, zwrócony plecami do przepaści, i zaintonował dziwną, jękliwą modlitwę. Gdy skończył, obrócił się twarzą na zachód i zaczął tę samą modlitwę jeszcze raz. Postępował tak dotąd, dopóki nie wykonał pełnego obrotu. Numidor zobaczył, Ŝe gwiazdy mętnieją, a w powietrzu nad głową Thulandry gromadzą się trzepoczące, bezkształtne cienie. Usłyszawszy złowieszczy łopot niewidzialnych skrzydeł, ksiąŜę uznał, Ŝe dość juŜ się napatrzył na sprzeczne z naturą poczynania faworyta swego kuzyna i szybkim krokiem wrócił do obozu. Wartownikom przed swoim namiotem wydał rozkaz, by zbudzili go na pół godziny przed pomocą. O umówionym czasie zjawił się Hsiao prosząc Numidora, by przybył na miejsce czarów. W drodze ku Strona 49
Carter Lin - Conan wyzwoliciel urwisku natknęli się na grupę Ŝołnierzy, z których kaŜdy prowadził spętanego satyra. Dwanaście kudłatych leśnych ludków kuliło się i jęczało z przeraŜenia. W kociołku bulgotało intensywnie, a pod gwieździste niebo unosiły się obłoki róŜnobarwnej pary. Na rozkaz Thulandry pierwszy Ŝołnierz powlókł swego szamoczącego się jeńca do miedzianego kotła stojącego na trawie i mocno przytrzymał głowę stworzenia nad krawędzią naczynia. CzarnoksięŜnik podszedł do nich z noŜem w ręku i powolnym ruchem podciął satyrowi gardło. Na rozkaz Thulandry Ŝołnierz podniósł ofiarę do góry i odczekał, aŜ cała krew ścieknie do kotła, po czym rzucił małego trupka w przepaść. Nastąpiła przerwa, podczas której Thulandra dosypał kilka szczypt proszku do swego magicznego wywaru i wyrzekł nową litanię zaklęć. W końcu dał znak, aby przyprowadzono następnego satyra. śołnierze przestępowali niespokojnie z nogi na nogę. Jeden z nich mruknął: . — Mam dziwne przeczucie, Ŝe niebawem nam ktoś będzie rŜnął gardła… Bladł juŜ wschodni nieboskłon, kiedy skonał ostatni satyr. Ogień pod spiŜowym kociołkiem wygasł, a węgle pokrył popiół. Na rozkaz swego pana Hsiao zdjął z haków parujący kociołek i wlał jego zawartość do kotła z krwią. NajbliŜej stojący Ŝołnierze zobaczyli albo myśleli, Ŝe zobaczyli — nietoperzowate zjawy ulatujące z większego naczynia. Dla pozostałych jednak były to tylko ogromne kłęby pary. W upiornym blasku przedświtu nikt nie mógł być pewien tego, co widziały jego oczy. Naraz od strony urwiska doleciał narastający łoskot maszerujących Ŝołnierzy. W porannym powietrzu wyraźnie zabrzmiały szczęk broni i zbroi oraz komendy oficerów. Thulandra Thuu przemówił przenikliwym z emocji głosem: — Panie! KsiąŜę Numidorze! KaŜ natychmiast odejść swoim ludziom! Wyrwany z półsnu ksiąŜę wydał rozkaz: — Na ramię broń! Do obozu marsz! Hałasy zbliŜającej się armii były coraz głośniejsze. CzarnoksięŜnik uniósł ramiona i wygłosił śpiewne zaklęcie. Hsiao wręczył mu chochlę, w którą Thulandra nabrał płynu z kotła i wylał go w głęboką szczelinę w skale. Potem cofnął się, wzniósł ramiona na tle rozjaśniającego się nieboskłonu i znów wykrzyczał coś w nieznanym języku, po czym zaczerpnął jeszcze jedną chochlę i następną. Na drodze z Culario, przed miejscem, gdzie piaszczysta wstęga wychodziła spod sklepienia listowia, mag zobaczył dwóch jeźdźców. Podjechali wolno do Szczerby Olbrzyma, rozglądając się uwaŜnie dookoła. Za nimi pojawił się cały oddział konnicy, po czym z lasu wynurzyła się kolumna piechoty. Zamigotały groty włóczni. Thulandra Thuu pośpiesznie zaczerpnął kolejną porcję płynu z kotła i raz jeszcze wzniósł chude ramiona ku niebu. Conan, prowadzący pierwszy oddział jazdy, uniósł się w strzemionach i spojrzał w górę. Jego zwiadowcy nie wykryli Ŝołnierzy królewskich ani w zaroślach przy drodze, ani przy samej Szczerbie Olbrzyma. Orli wzrok Conana błądził po szczycie urwiska oświetlonym róŜowym światłem przez padające skośne promienie wschodzącego słońca. W barbarzyńskiej duszy Conana wrzały złe przeczucia. KsiąŜę Numidor bynajmniej nie był geniuszem, ale nawet ktoś taki jak on był w stanie dobrze przygotować obronę Szczerby. Mimo to wciąŜ nie widział Ŝadnych oznak obecności wojsk królewskich. Czy Numidor rzeczywiście miał zamiar pozwolić buntownikom wspiąć się na płaskowyŜ Imirian? Conan wiedział, Ŝe szlachta tego kraju wyznawała ideały honorowej walki, jednakŜe w ciągu wszystkich lat swej wojaczki nie spotkał jeszcze ani jednego wodza, który zaryzykowałby pewne zwycięstwo dla tak abstrakcyjnej zasady. Nie, tu musiała się kryć jakaś pułapka! Jeden ze zwiadowców zameldował o dziwnym znalezisku. U podnóŜa urwiska, na lewo od Szczerby Olbrzyma natrafiono na tuzin ciał satyrów z poderŜniętymi gardłami. Ciałka były zmiaŜdŜone i poszarpane, co znaczyło, Ŝe zostały zrzucone z duŜej wysokości. — Ktoś uprawia czary! — mruknął Trocero. — ZałoŜę się, Ŝe to ów królewski wiedźmin… Dwóch konnych, jadących na czole kolumny, zbliŜyło się do Szczerby, spięło ostrogami swe wierzchowce i zniknęło na drodze wiodącej pod górę. Wkrótce pojawili się ponownie na skalnej półce i dali znak, Ŝe wszystko jest w porządku. Conan raz jeszcze zbadał wzrokiem szczyt. Wydało mu się, Ŝe dostrzega ślad ruchu — małą czarną plamkę. Mogła ona być jednak tylko grą światła w zmęczonych oczach. Odwróciwszy się dał znak kapitanowi Morenusowi, dowódcy oddziału, by wprowadził swych ludzi do Szczerby. Conan zjechał na bok z drogi i stanął przyglądając się czujnie wszystkiemu dookoła. Jego koń, gniady ogier, był niespokojny. Walił w ziemię kopytami i tańczył na boki. Conan pogłaskał kark zwierzęcia, by je ułagodzić, ale wierzchowiec nie przestawał kaprysić. W duszy Cymmerianina złe przeczucia zakotłowały się z taką gwałtownością, Ŝe juŜ dłuŜej nie mógł ich lekcewaŜyć. Rzuciwszy jeszcze raz okiem na skarpę, Conan z pochmurnym wyrazem twarzy przerzucił nogę nad łękiem i z chrzęstem zbroi zsiadł z konia. Uchwyciwszy wodze, przymknął oczy. Jego barbarzyńskie zmysły, o wiele czulsze niŜ u ludzi wydelikaconych miejskim Ŝyciem, nie zawiodły go. Przez podeszwy swych butów czuł słabe drŜenie gruntu. Nie była to wibracja, jaką powoduje grupa galopujących jeźdźców. To było powolniejsze, bardziej rozwaŜne, jak gdyby sama ziemia obudziła się, by się przeciągnąć i ziewnąć. Conan nie wahał się dłuŜej. Stuliwszy dłonie przy wargach i nabrawszy powietrza w wielkie płuca, krzyknął: — Morenus, cofnij się! Wyjedź ze Szczerby! Dajcie koniom ostróg! śywo! Strona 50
Carter Lin - Conan wyzwoliciel We wnętrzu Szczerby nastąpiła chwila zamieszania, gdyŜ rozkaz był przekazywany po linii i Ŝołnierze starali się zawrócić swe konie na wąskiej ścieŜce. Na szczycie urwiska czarnoksięŜnik wykrzyknął ostatnie zaklęcie i uderzył w skałę laską. Pomruk, ledwie słyszalny głęboki grzmot, dobył się spod ziemi. Nad wycofującymi się jeźdźcami zakołysały się kamienne ściany. Bloki granitu zaczęły odpadać od skalnej macierzy, najpierw ze zwodniczą powolnością, potem przyspieszały, kruszyły się, pękały na kawałki, odbijały od siebie i waliły do rzeki Bitaxa. Wylatujące w górę bryzgi wody sięgały równie wysoko jak sam wodospad. Conan nie bez trudności wsadził stopę z powrotem w strzemię. PoraŜone strachem zwierzę miotało się na wszystkie strony. Cymmerianin klnąc wskoczył na siodło i zatoczył koniem ku kolumnie piechoty, wciąŜ maszerującej ku Szczerbie. — Cofnąć się! Cofnąć się! — wrzasnął, lecz słowa zginęły w grzmocie gigantycznych kamiennych Ŝaren. Zajechał im drogę, gorączkowo gestykulując. śołnierze na przedzie zrozumieli i zatrzymali się, ale pozostali nadal szli przed siebie. Kolumna zamieniła się w skłębioną masę. Z przeraźliwym rykiem gigantyczne masy skał kaskadą runęły w otchłań. Ziemia pod stopami powstańców zadygotała z taką siłą, Ŝe jedynie chwytając się jeden drugiego Ŝołnierze byli w stanie utrzymać się na nogach. Ogarnięta paniką, chorągiew jazdy Conana wyjechała pędem z rozkołysanego wąwozu. Jadący na czele wpadli na piechotę. Kilka koni przewaliło się, wyrzucając jeźdźców z siodeł. Wielu pieszych zostało poturbowanych. Nad huk trzęsienia ziemi wybiły się krzyki ludzi i rŜenie koni. Spieniona Bitaxa wystąpiła z brzegów, fale wywołane upadkiem skał pędziły na płaskim terenie i zalewały drogę. śołnierze brodzili po kolana w wodzie wznosząc modły do wszystkich bogów, jakich znali. W końcu szamoczący się w tłumie swoich ludzi Conan zdołał przywrócić jako taki porządek. — Morenus! — ryknął. — Czy wszyscy twoi ludzie się wydostali?! — MoŜe z tuzin zostało, generale! Rzuciwszy gniewne spojrzenie w kierunku Szczerby, Conan przeklął stratę. Gęsty obłok kurzu spowił przełęcz. Dopiero po dłuŜszej chwili wiatr zdołał go rozproszyć. Gdy pył rozrzedził się, Conan spostrzegł, Ŝe Szczerba jest o wiele szersza niŜ dotąd, a jej zbocza stały się znacznie mniej strome. Wąwóz był wypełniony olbrzymim zwałowiskiem potrzaskanych skał wielkości od drobnych kamyków po odłamy wielkie jak namiot. Od czasu do czasu małe lawiny z klekotem zsuwały się ze zboczy i utykały na zwałowiskach. KaŜdy, kto znalazł się pod tym skalnym rumoszem, był pogrzebany na zawsze. Dziwnym zrządzeniem losu jeden fragment urwiska pozostał nie zmieniony i przybrał teraz postać wąskiej wieŜy. Na czubku tej kamiennej iglicy Conan dojrzał dwie postacie w czarnych szatach. Jedna z nich trzymała uniesione w górę ramiona. — To czarnoksięŜnik króla, Thulandra Thuu, albo jestem Stygijczykiem! — wycharczał jakiś głos za plecami Conana. Barbarzyńca odwrócił się i zobaczył Cromela. — Sądzisz, Ŝe to on zesłał trzęsienie ziemi? — zapytał Cymmerianin. — Tak. Gdyby zaczekał, aŜ wszyscy wejdziemy w Szczerbę, bylibyśmy juŜ krwawą miazgą. Jest za daleko, by trafić go z łuku, ale gdybym go miał, mógłbym spróbować. Usłyszał to jakiś łucznik i wręczył mu swój łuk, mówiąc: — Spróbuj mojego, panie. Cromel zsiadł z konia, naciągnął cięciwę za ucho, wycelował i wypuścił strzałę. Pocisk zatoczył wysoki hak i uderzył w urwisko jakieś dwadzieścia stóp poniŜej szczytu. Drobne figurki zniknęły. — Niezły strzał — mruknął Conan. — Ale powinniście raczej ustawić balistę. Cromel, ludzie połamali kości i trzeba przygotować łubki. Przypilnuj, Ŝeby medycy zrobili, co do nich naleŜy. Spod przymruŜonych powiek Cymmerianin przyjrzał się rumowisku. Barbarzyński instynkt kusił go, Ŝeby zagrzać swych ludzi do boju, spieszyć jazdę i poprowadzić ich do rozstrzygającego ataku pod górę. Doświadczenie jednak mówiło mu, Ŝe byłby to daremny gest i poświęcenie ludzkich istnień bez rozsądnej potrzeby. Podejście byłoby powolne i męczące, a grunt niepewny. Jego ludzie stanowiliby wymarzony cel dla łuczników, ci zaś, którym udałoby się pokonać zbocze, byliby zbyt wyczerpani, by przyjąć bój. Rozejrzał się dookoła. — Hej tam, Trocero! Prospero, do mnie! Morenus, wyślij gońca do Publiusa i Pallantidesa, niech im powie, aby się tu stawili. I co teraz zrobimy, przyjaciele? Hrabia Trocero podjechał bliŜej Conana i przyjrzał się zwałom skał. — Armia w Ŝaden sposób nie zdoła pokonać tego zbocza. Piesi mogliby się jakoś wdrapać, o ile Numidor nie zaatakowałby ich, a czarnoksięŜnik nie rzucił jeszcze jakiegoś zaklęcia. Nie konie jednak, a w Ŝadnym razie nie wozy. — MoŜe moglibyśmy sami zbudować drogę na miejscu dawnego traktu? — poddał myśl Prospero. Trocero zastanowił się nad tym pomysłem. — Mając tysiąc robotników, kilka miesięcy i złoto na zbyciu wybudowałbym ci kaŜdą drogę, jaką byś tylko sobie wymarzył. I na dodatek dwa mosty… — dodał ponuro. Strona 51
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Nie mamy ani czasu, ani pieniędzy — burknął Conan. — JeŜeli nie damy rady przejść przez Szczerbę, musimy przeprawić się dookoła, nad albo pod nią. RozkaŜcie ludziom cofnąć się o ćwierć mili i rozbić obóz w lesie. W obozie wojsk królewskich Thulandra Thuu musiał stawić czoło rozwścieczonemu księciu. Zmęczony czarnoksięŜnik wyglądał o wiele starzej niŜ zazwyczaj i wspierał się na ramieniu Hsiao. Teren, na którym był nakreślony pentagram, nie zapadł się wraz z resztą urwiska i czarownik wydostał się stamtąd po wąskiej kładce. — Ty głupi nekromanto! — warczał Numidor. — JeŜeli juŜ uciekłeś się do magii, to powinieneś zaczekać, aŜ Szczerba zapełni się buntownikami. W ten sposób wybilibyśmy ich wszystkich, a tak uciekli z niewielkimi stratami. — Nie wyznajesz się na tych sprawach, ksiąŜę — odpowiedział zimno Thulandra. — Wstrzymywałem się z ostatnim zaklęciem, dopóki nie zobaczyłem, Ŝe coś lub ktoś ostrzegło Cymmerianina przed zasadzką i rebelianci zaczęli uciekać. Gdybym wstrzymał się jeszcze dłuŜej, wszyscy wymknęliby się bezkarnie. W kaŜdym razie wąwóz jest zatarasowany. Buntownicy muszą pomaszerować na wschód, by dotrzeć do rzeki Khorotas, albo na zachód do Alimane, nie dadzą bowiem rady sforsować skarpy. Teraz, Wasza Wysokość, musisz mi wybaczyć. Zaklęcia wyczerpały me siły i muszę wypocząć. — Nigdy nie byłem wysokiego mniemania o cudotwórcach — mruknął Numidor, gdy Thulandra się odwrócił. Tego samego wieczora w leśnym obozowisku Conan i jego oficerowie przyglądali się mapie. — śeby okrąŜyć skarpę — powiedział barbarzyńca — musimy wrócić do wsi Pedassa, gdzie rozchodzą się trakty ku obydwu rzekom. To jednak dłuŜsza droga. — Gdyby tylko była jakaś mało znana ścieŜka w ścianie urwiska — westchnął Prospero — moglibyśmy przekradłszy się po cichu zajść Numidora od tyłu i wziąć go z zaskoczenia. Conan zmarszczył brwi. — Na tej mapie nie widać takiego przejścia, ale juŜ dawno temu nauczyłem się nie wierzyć kartografom. Dobra to mapa, na której przynajmniej rzeki płyną we właściwym kierunku. Trocero, nie wiesz czasem czegoś o jakiejś innej drodze? Trocero potrząsnął przecząco głową. — Muszą przecieŜ być inne niŜ Bitaxa spływające ze skarpy strumienie! Hrabia bezradnie wzruszył ramionami. Wszedł Pallantides, mówiąc: — Proszę o wybaczenie, generale, ale z kompanii Serdicusa zdezerterowało dwóch ludzi. Conan prychnął ze złością. — Za kaŜdym razem, kiedy zwycięŜamy, królewscy Ŝołnierze przechodzą na naszą stronę, gdy zaś przegrywamy, nasi ludzie dezerterują na ich stronę. To przypomina grę w kości na pieniądze. Wyślij zwiadowców, Ŝeby się za nimi rozejrzeli. JeŜeli znajdą tych zdrajców, to niech ich powieszą, ale bez rozgłosu. RozkaŜ teŜ tym, którzy znają ten las, Ŝeby o świcie sprawdzili ścianę urwiska na odległość mili w kaŜdą stronę. MoŜe zdołają znaleźć jakąś ścieŜkę na szczyt. A teraz, przyjaciele, zostawcie mnie, Ŝebym mógł sam to wszystko rozwaŜyć. Conan usiadł na łóŜku, z kuflem piwa w ręku. Raz jeszcze przestudiował mapę i spróbował wymyślić jakiś sposób, który umoŜliwiłby armii pokonanie skarpy. Wyjął z kieszeni obsydianowy półokrąg, który niegdyś wisiał pomiędzy bujnymi piersiami tancerki Alciny. Przyjrzał się temu przedmiotowi, myśląc, na ile miał rację Trocero podejrzewając, Ŝe to ona spowodowała śmierć starego Amuliusa. Po trochu kawałki układanki zaczynały pasować do siebie. Alcina została nasłana przez przełoŜonego królewskich szpiegów lub przez monarszego czarnoksięŜnika. Później udało się jej zamordować Amuliusa Procasa. Dlaczego jego? Skoro Conan miał juŜ spoczywać w grobie, to stary generał nie był dłuŜej potrzebny — wyjaśnił sobie barbarzyńca. Wynikało z tego, iŜ ani ona, ani jej pan nie wiedzieli w chwili śmierci Procasa, Ŝe Conan nie skonał od zatrutego wina. Cymmerianin pomyślał, Ŝe w przyszłości powinien ostroŜniej dobierać sobie towarzyszki łoŜa. Ale dlaczego Procas musiał umrzeć? PoniewaŜ pan Alciny, kimkolwiek był, nie Ŝyczył sobie, by starzec stał mu na drodze. Ten wniosek podsunął Conanowi myśl o Thulandrze Thuu. Czarownik bez wątpienia dąŜył do zagarnięcia władzy nad Aquilonią. Gdy spłynęło na niego to olśnienie, Conan odruchowo zacisnął palce na czarnym talizmanie i czyniąc to uświadomił sobie, Ŝe doznaje osobliwego wraŜenia. Wydało mu się, Ŝe w jego czaszce rozbrzmiewają jakieś rozmawiające głosy. Przed nim nabrała kształtu ciemna postać. Gdy Conan napręŜył się, by sięgnąć po miecz, wizja stała się wyraźniejsza i ujrzał kobietę siedzącą na czarnym tronie z kutego Ŝelaza. Obraz był przezroczysty — Conan mógł dojrzeć przezeń płótno namiotu — i zarazem nie dość wyraźny, by rozpoznać rysy kobiety. W mrocznym obliczu płonęły jednak szmaragdowe oczy. Z nerwami napiętymi jak struny Conan wpatrywał się w nią i przysłuchiwał głosom. Jeden był głęboki, kobiecy i współgrał z ruchami warg. NaleŜał do Alciny, najwyraźniej nieświadomej faktu, Ŝe Conan ją Strona 52
Carter Lin - Conan wyzwoliciel obserwuje. Drugi głos naleŜał do męŜczyzny, który mówił po Aquilońsku, świszcząco zbijając ze sobą głoski. Conan nigdy nie zamienił słowa z Thulandrą Thuu, aczkolwiek niegdyś widywał maga w Tarancji. Z wypowiadanych słów wynikało jednak, Ŝe mógł to być tylko faworyt monarchy. Głos ciągnął rozpoczętą kwestię: „…nie wiem, kto zdradził mój plan, ale jakiś zaprzaniec musiał jednak ostrzec tego barbarzyńcę!” Alcina odrzekła: „MoŜe nie, mistrzu. Ten Cymmeriański pies ma zmysły czulsze niŜ kaŜdy człowiek, mógł więc sam wykryć nadciągający kataklizm. Co teraz zrobisz?” „Muszę tu zostać i zanim przybędzie hrabia Ulric, strzec tego durnia Numidora przed jakąś fatalną omyłką. Gwiazdy ukazały mi, Ŝe Ulric dotrze tu za trzy dni. Jestem jednak znuŜony. Wezwanie duchów ziemi wyczerpało mnie. Nie będę w stanie rzucać Ŝadnych zaklęć, dopóki nie nadejdzie pełnia księŜyca”. „Błagam cię więc, wracaj natychmiast!” — powiedziało prosząco wyobraŜenie Alciny. — „Ulric z pewnością przybędzie, zanim buntownicy zdołają pokonać skarpę, a ja potrzebuję twej ochrony”. „Ochrony? A dlaczego?” „Jego robaczywa wysokość król ciągle namawia mnie, Ŝebym uczestniczyła w róŜnych plugawych zabawach. Boję się”. „Do czego zmusza cię ta chodząca sterta nawozu?” „Jego zachcianki nie dadzą się wprost opisać, mistrzu. Na twe rozkazy przespałam się z kilkoma męŜczyznami i kilku zabiłam. Tego jednak nie zrobię”. „Na Seta i Kali!” — krzyknął męski głos. — „Kiedy dostanę Numedidesa w swoje ręce, to zapragnie schronić się na samym dnie piekła. Wyruszam do Tarancji jutro o świcie”. „UwaŜaj, Ŝebyś nie wpadł po drodze w ręce buntowników! Doniesiono mi, Ŝe na Drodze Królów grasują bandy rebeliantów. Męski głos zachichotał cicho: „Nie obawiaj się o mnie, moja droga Alcino. Nawet teraz, gdy jestem osłabiony, potrafię z małej odległości zabić kaŜdego śmiertelnika. śegnaj”. Głosy ucichły i wizja zniknęła. Conan otrząsnął się jak ktoś budzący się z koszmarnego snu, wyjazd Thulandry dawał szansę zniszczenia armii Numidora przed przybyciem Ulrica z posiłkami. Pozostawało tylko dostać się na płaskowyŜ… Musiał uporządkować rozbiegane myśli. W namiocie zrobiło się duszno. Cymmerianin wstał więc i wyszedł ze swej ciasnej kwatery. Na zewnątrz wartownicy przyzwyczajeni do jego nocnych wędrówek pomyśleli, Ŝe idzie na kolejny obchód straŜy. Conan skierował się jednak na skraj obozu i dalej w uśpiony las. Barbarzyńca pomyślał z rozbawieniem, Ŝe Prospero znów będzie niepocieszony, gdy dowie się, Ŝe „jego natchnienie” kolejny raz wymknęło się straŜy. Sięgnął do kieszeni po gwizdek z kości, który dał mu Gola, wyjął go i obrócił w palcach. Po krótkim namyśle przyłoŜył piszczałkę do ust i dmuchnął. Nic się nie stało. Dla pewności gwizdnął jeszcze raz. Być moŜe resztki satyrzego plemienia odeszły w bezpieczniejsze miejsce. Jeśli zaś usłyszeli gwizd, to potrzebowali czasu, aby tu dotrzeć. Conan znieruchomiał i czekał z czujną cierpliwością pantery, czyhającej na zdobycz. Barbarzyńca wsłuchiwał się w brzęczenie i świergotanie owadów oraz szelest wiatru w gałęziach drzew. Co jakiś czas przykładał gwizdek do ust i znów dmuchał. W końcu spostrzegł ruch w zaroślach. — Kto twoja dmuchać gwizdek, wołać satyr? — zapytał łamaną Aquilońszczyzną stłumiony wysoki głos. — Gola? — Nie, ja Zudik, wódz. Kto ty? — Krzewy rozsunęły się. — Conan Cymmerianin. Znasz Golę? — Barbarzyńca dostrzegł starego, przygarbionego satyra, którego sierść poprzetykana była siwizną. — Tak — odpowiedział wódz satyrów. — Jego mówić o twoja. Ocalić jego i cztery inne. Czego chcesz? — śebyście pomogli nam zabić ludzi na szczycie urwiska. — Jak Zudik pomagać zabić wielkie ludzie jak twoja? — Potrzebujemy ścieŜki prowadzącej na szczyt — powiedział Conan. — Szczerba Olbrzyma została zawalona skałami. Znacie jakąś inną drogę? Noc śpiewała rozbrzmiewającymi wśród ciszy odgłosami owadów. Zudik odpowiedział po chwili: — Być mały ścieŜka do tamtędy. — Wskazał na wschód. — Jak daleko? Satyr odpowiedział w ich własnym języku, brzmiącym jak krakanie wron. Zdezorientowany Conan zapytał: — Damy radę dotrzeć tam w ciągu dnia? — Mocno iść. MoŜe. — WskaŜesz nam drogę? — Tak. Gotowie się, zanim słońce wzejść. Conan odnalazł później Publiusa i oznajmił: — Wyruszamy o świcie. Satyr wskaŜe nam ścieŜkę na urwisko, za wąską dla wozów. Odprowadzisz tabory z powrotem do Pedassy, a stamtąd ruszysz w stronę Khorotasu. JeŜeli dołączymy do was na drodze do Tarancji, będzie to, znaczyło, Ŝe pokonaliśmy Numidora. JeŜeli nie… — Conan przeciągnął palcem po gardle Strona 53
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — to dalej martwcie się sami. Szczelina w skarpie była o wiele węŜsza niŜ Szczerba Olbrzyma. Z dołu była niewidoczna, ukryta przez bujną roślinność i zasłaniające ją skały. Jeźdźcy musieli pieszo prowadzić swe wierzchowce wzdłuŜ potoku, który spływał dnem skalnej rozpadliny. Co trochę zdarzało się, Ŝe konie przeraŜone stromymi ścianami wąwozu rŜały, kwiczały, stawały dęba i tarasowały innym drogę. Piesi, maszerujący dwójkami z trudem przeciskali się między skałami. Gdy zmierzch uczynił ścieŜkę bardziej złowieszczą, Conan rozkazał Ŝołnierzom chwytać się pasów idących przed nimi i brnąć dalej nie bacząc na nic. Przed nadejściem poranka wszyscy pokonali wąwóz. W czasie gdy armia powstańcza wypoczywała po marszu i męczącej wspinaczce, Conan wysłał zwiadowców, by obejrzeli pozycje Numidora. Po powrocie ich dowódca zameldował: — Numidor rozbił obóz cofnąwszy się o kilka mil od Szczerby. Jest połoŜony w lesie, po obu stronach traktu. Conan rzucił pytające spojrzenie swym oficerom. Pallantides syknął: — Co to ma znaczyć? Nawet jeśli Numidor jest głupi, nigdy nie zdarzyło mi się słyszeć, Ŝe jest tchórzem! — Wygląda na to — wtrącił się Trocero — Ŝe dowiedział się, iŜ znaleźliśmy drogę na urwisko i wycofał się, aby nie zostać zepchniętym do przepaści. — CzarnoksięŜnik mógł go ostrzec — dorzucił Prospero. — To nie wszystko, generale — powiedział dowódca zwiadowców. — Do nieprzyjaciela dołączyły posiłki; cztery kompanie piechoty. — A więc Numidor sprowadził z Kresów Zachodnich wszystkie regularne wojska pozostawiając obronę przed Piktami lokalnej milicji — mruknął Conan. — Ma więc nad nami przewagę liczebną, a Królewskie Wojska Graniczne to dobrze wyćwiczone oddziały. Byłem ich dowódcą… — przerwał na chwilę, po czym dodał: — Przyjaciele, ten satyr, Gola, mówił coś o uŜyciu przeciw wrogom piszczałek. Jak myślicie, o co mu chodziło? Nie wiedział nikt. Conan powiedział w końcu: — Widzę, Ŝe znów muszę poradzić się naszych małych druhów. Gdy zmierzch rzucił szarą zasłonę mgły na spływający ze skał strumień, Conan zszedł na dół tą samą drogą, którą wspięli się jego ludzie. Stanął samotnie w otaczającym go zmroku Puszczy Broceliańskiej i znów dmuchnął w gwizdek. Po pewnym czasie zjawił się Zudik. Odpowiadając na pytanie Cymmerianina wódz rzekł: — Tak, nasza uŜywać piszczałków. One robić wasze ludzie tak, Ŝe trzymać ich uszy. — Uszy? — zapytał zdumiony Conan. — Tak. Brać wosk, glina, łach — coby długo nie słyszeć. Wtedy nasze pomóc… Wojska Graniczne Numidora stały w poprzek traktu do Tarancji. KsiąŜę postanowił poprzestać na obronie do czasu przybycia hrabiego Ulrica. śołnierze zajęci byli sypaniem wałów ziemnych i umacnianiem ich spiczastymi kołkami. Las otaczający pozycje Numidora z boków i z tyłu uniemoŜliwiał atak zwartymi szykami. Mimo to rebelianci wybrali właśnie taką taktykę. Zachowując całkowitą ciszę armia powstańcza rozwinęła się w luźny szyk o kształcie półksięŜyca i pod osłoną zarośli podeszła do obozu wojsk królewskich. Ogłoszono alarm. śołnierze Numidora porzuciwszy łopaty i oskardy chwycili za broń i zaczęli formować szeregi. Conan dał znak łucznikom. Na nieprzyjaciela spadła lawina strzał, a po chwili nad świst pocisków i brzęk cięciw wybił się upiorny, przenikliwy pisk. Rozedrgane tony wwiercały się do wnętrza czaszek, przyprawiając o obłęd. Ludzie Conana jednak nic nie słyszeli. Ich uszy były zatkane woskiem. Zawodzący, nieziemski świergot dochodził zewsząd i znikąd. Docierał do najdalszych szeregów. śołnierze rzucali broń i chwytali się za przeszywane bólem głowy. Niektórzy wybuchali histerycznym śmiechem, inni zalewali się łzami. Dźwięk narastał budząc nieodpartą potrzebę ucieczki. W końcu pragnienie to wzięło górę łamiąc wieloletnie nawyki karności i dyscypliny. Królewscy Ŝołnierze dziesiątkami odwracali się i opętańczo krzycząc zaczynali biec na oślep, przed siebie, byle dalej od źródła tego jazgotu. Oba skrzydła królewskich wojsk zamieniły się w bezładne gromady przeraŜonych uciekinierów. Gdy flanki przestały istnieć, niewidzialni grajkowie przesunęli się ku środkowi i niebawem tu równieŜ wybuchła panika. Na pierzchających Ŝołnierzy runęła konnica Trocera, dopełniając pogromu. — Nie ma co — powiedział później Conan, przechadzając się po zdobytym obozie królewskim. — Pozostawili tyle broni, Ŝe wystarczyłoby dla nas, nawet gdybyśmy byli dwukrotnie liczniejsi. MoŜemy teraz brać wszystkich ochotników, jacy tylko się zgłoszą. — To było łatwe zwycięstwo — stwierdził Prospero. — Zbyt łatwe — Conan spochmurniał. — Łatwe zwycięstwo jest równie zwodnicze jak uśmiech dworzanina. Powiem, Ŝe droga do Tarancji stoi otworem dopiero wtedy, gdy zobaczę mury miasta, nie wcześniej. 11 KLUCZ DO MIASTA Strona 54
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Armia powstańcza bez przeszkód maszerowała przez środkową Aquilonię, gdzie stada rasowych koni i bydła pasły się na bujnej trawie, a zamki dumnie wznosiły ku niebu swe baszty o karmazynowych, purpurowych i złotych dachach. Droga kluczyła wśród wzgórz okrągłych jak poduchy i porośniętych bujną roślinnością. Jednak wzrok Conana, gdy z wysokości końskiego grzbietu patrzył na idących Ŝołnierzy, był śmiertelnie powaŜny. Królewskie Wojska Pograniczne rozproszyły się jak liście na jesiennej wichurze, ale za to nowy wróg, przed którym nie było Ŝadnej obrony, począł nękać szeregi powstańców. Była to zaraza. Choroba powalała ludzi dreszczami i gorączką, a potem pokrywała ich ciała szkarłatnymi plamami. Niewidzialny demon przerzedzał oddziały Conana, zabierając więcej Ŝołnierzy niŜ nieustępliwy przeciwnik. Wielu powstańców zostało w wioskach po drodze, wielu lękając się strasznej choroby uciekło, wielu zmarło. — Ilu nas teraz jest? — zapytał Conan Publiusa wieczorem, gdy armia dotarła do wsi Elymia. Skarbnik przejrzał swoje papiery. — Około ośmiu tysięcy ludzi, generale, wliczając w to chorych, którzy jeszcze trzymają się na nogach. — Na Croma! Było nas ponad dziesięć tysięcy, kiedy przekraczaliśmy Alimane. Potem doszło jeszcze kilkanaście setek. Co się z nimi stało? Trocero uniósł głowę. — Niektórzy przyłączyli się do nas jak pan młody do oblubienicy, ale zmienili zdanie, kiedy przejście kilku mil od rodzinnych stron wycisnęło z nich trochę potu. Zaczęli zamartwiać się o swoje rodziny i powrót do domu na Ŝniwa. — Ta plamiasta zaraza powaliła prawie dwa tysiące — dodał Dexitheus. — Wypróbowałem juŜ wszystkie zioła i proszki, by ją przepędzić. Bez skutku. Wydaje się, Ŝe są w tym jakieś czary albo okrutne przeznaczenie kieruje nasz los ku złemu końcowi. Conan powstrzymał cisnące mu się na usta szydercze słowa. Po trzęsieniu ziemi nie mógł pozwolić sobie na niedocenianie potęŜnej magii swego przeciwnika. — Gdyby udało się nam przekonać satyrów, Ŝeby poszli z nami, zabierając swoje piszczałki — powiedział Prospero — niewiele by znaczyło, Ŝe jest nas tak mało. — Ale postanowili nie opuszczać swych domostw w Puszczy Broceliańskiej — uciął Conan. — Mogłeś pochwycić starego Zudika jako zakładnika, Ŝeby ich zmusić — odrzekł Prospero. — Ja tak nie postępuję — mruknął Conan. — Zudik okazał się przyjacielem w potrzebie. Nie wykorzystałbym go wbrew jego woli. Trocero uśmiechnął się łagodnie. — CzyŜ nie ty sam szydziłeś z księcia Numidora za honorowe postępowanie. Conan chrząknął. — U prymitywnych istot wódz ma niewiele władzy. Poza tym wątpię, czy gdyby nawet poprzysięgli Zudikowi wierność w doli i niedoli, to pokonaliby swój lęk przed otwartą przestrzenią. Zamiast zajmować się duchami martwej przeszłości, stańmy twarzą w twarz z przyszłością! Czy zwiadowcy nie donieśli czegoś nowego o armii Ulrica? — Nie meldowali o tym — powiedział Trocero — z wyjątkiem tego, Ŝe dzisiaj z daleka ujrzeli kilku jeźdźców, którzy szybko zniknęli z pola widzenia. Nie wiemy, kim byli, ale załoŜyłbym się, Ŝe baronowie z Północy wciąŜ opóźniają marsz hrabiego Ulrica. — Jutro — rzekł Conan — wezmę oddział i sam pójdę na zwiad. Reszta niech podąŜa jak dotąd. — Generale — sprzeciwił się Prospero — nie powinieneś się tak naraŜać! Dowódca powinien pozostawać za liniami obronnymi, skąd moŜe nadzorować Ŝołnierzy, a nie ryzykować Ŝycie jak jakiś bezdomny awanturnik. Conan zmarszczył brwi. — JeŜeli ja tu dowodzę, to będę dowodzić tak, jak uwaŜam za najlepsze! — Widząc zaś zmartwione oblicze Prospera, dodał z uśmiechem: — Nie bój się, nie zrobię nic nierozwaŜnego, ale nawet generał musi czasami dzielić niebezpieczeństwa swoich ludzi. Poza tym, czyŜ nie jestem bezdomnym awanturnikiem? — Wydaje mi się — burknął Prospero — Ŝe po prostu dajesz upust swej barbarzyńskiej Ŝądzy bezpośredniego starcia. Cymmerianin nie odpowiedział, ale uśmiech na jego twarzy nabrał nagle wilczych cech. Droga ciągnęła się jak złota wstęga przed zwiadowcami rozglądającymi się uwaŜnie na wszystkie strony. Na czele jechał Conan, mając u boku kapitana Gyrto. Jeźdźcy sunęli wśród falistych pagórków z lancami opartymi o strzemiona. Kilku pojedynczych zwiadowców kluczyło po bokach zataczając szerokie koła po płowych polach i sprawdzając pobliskie zagrody. Wieśniacy pracujący na roli przerywali robotę i opierając się na grabiach lub motykach przyglądali się przejeŜdŜającym zbrojnym. Kilku zdobyło się na powitalne okrzyki, większość jednak zachowywała ponure milczenie. Co jakiś czas Conan spostrzegał kobiety spieszące, by ukryć się przed wojskiem. — Czekają, kto zwycięŜy — stwierdził Gyrto. — I bardzo dobrze — rzekł Conan — bo jeśli przegramy, wszyscy, którzy nam pomogli, drogo za to Strona 55
Carter Lin - Conan wyzwoliciel zapłacą. Za następnym wzniesieniem w płytkiej dolinie znajdowała się większa wieś. Niewielki strumień wił się za chałupami z cegieł z suszonej na słońcu gliny, zdąŜając na wschód ku Khorotasowi. W wolno płynącej wodzie odbijały się pochylone wierzby. Wieś, która dawała schronienie kilku setkom dusz, nie miała jakiejkolwiek ochrony. Dziesięciolecia pokoju rozleniwiły mieszkańców tak bardzo, Ŝe pozwolili, by stare wały obronne zostały rozmyte przez deszcze i porosło je zielsko. Wieśniaków nie było nigdzie widać. — Tutaj jest za spokojnie — mruknął Conan. — W taki pogodny dzień jak dziś powinno być widać krzątających się ludzi. — Być moŜe odsypiają południowy posiłek — zasugerował Gyrto. — Albo wszyscy z wyjątkiem starców pracują na polach. — Za późno na to — orzekł Cymmerianin. — Nie podoba mi się to. — MoŜe ukryli się, obawiając się czegoś? — Wyślij tam dwóch ludzi. My zaczekamy tutaj — powiedział Conan. Dwaj zwiadowcy zjechali z łagodnego stoku i zniknęli pomiędzy chałupami. Wkrótce pojawili się ponownie, dając znaki, Ŝe wszystko jest w porządku. — Rozejrzyjmy się sami — powiedział Conan. Gyrto wydał rozkaz i oddział ruszył kłusem w stronę wioski. Domy o sczerniałych z brudu ścianach stały ciche i posępne. Powstańcy spoglądali na nie z zaniepokojeniem. WciąŜ nie było widać ani śladu mieszkańców. Panowała głucha cisza. — Być moŜe — odezwał się Gyrto — chłopi usłyszeli o dwóch zbliŜających się armiach i uciekli, by nie trafić między młot i kowadło. Conan wzruszył ramionami i poluzował miecz w pochwie. Po obu stronach drogi wznosiły się niskie chaty z grubymi strzechami. Drzwi jednej z nich były otwarte, w środku widać było stoły i ławy. Wymalowany nad wejściem kufel świadczył, Ŝe była to wiejska piwiarnia lub zajazd. Dalej, w pewnej odległości od drogi, stała budowla przypominająca duŜą szopę. Porozrzucane Ŝelazne sztaby, kleszcze i palenisko świadczyły, Ŝe była to kuźnia. Złe przeczucie podniosło włosy na karku Cymmerianina. Conan „obejrzał się i zobaczył, Ŝe ostatni powstańcy wjechali juŜ pomiędzy domy. Cały oddział stłoczył się na drodze biegnącej środkiem wioski. — Wyborne miejsce na atak z zasadzki — stwierdził Conan. — Daj znać ludziom, Ŝeby przejechali jak najprędzej. Gyrto przekazał polecenie trębaczowi, gdy nagle koło nich zagrała jakaś inna trąbka. W jednej chwili drzwi wszystkich chat stanęły otworem i jak spieniony wrzątek wypadli z nich królewscy Ŝołnierze, rozdzierając ciszę setkami bojowych okrzyków. Oddział Conana został zaatakowany z trzech stron. Przed nimi ustawiły się trzy rzędy pikinierów, tworząc najeŜony grotami płot w poprzek drogi. Po chwili Ŝołnierze Ulrica ruszyli naprzód, w ich oczach lśniła Ŝądza walki, a na czubkach włóczni odbijały się złociste promienie słońca. — Na Croma! — wrzasnął Conan, wyciągając miecz z pochwy. — Trafiliśmy Śmierci w kieszeń! Gyrto, zawróć ludzi! Wokoło rozbrzmiewały juŜ wrzaski walczących, rŜenie miotających się koni, zgrzyt stali o stal, łoskot mieczy o tarcze i głuchy łomot padających na ziemię ciał. Otoczony przez przewaŜającego przeciwnika, oddział Conana znalazł się od razu w beznadziejnej sytuacji. Brak miejsca uniemoŜliwiał jakikolwiek manewr. W narastającym ścisku coraz trudniej było posłuŜyć się lancą. Buntownicy ogarnięci strachem i wściekłością porzucając nieprzydatną broń wyciągali miecze i poczęli rąbać tłoczących się wokół piechurów. Ludzie wykrzykiwali imiona wszystkich znanych im bogów. Ranne konie stawały dęba i kwiczały potępieńczo. Jeden, z rozprutym brzuchem, upadł przygniatając swojego jeźdźca. śołnierze królewscy zaroili się wokół niego rąbiąc i dźgając, dopóki buntownik cały nie zalał się krwią. Inny jeździec nadziawszy się na uniesioną do góry pikę, został wyrwany z siodła i bezwładnie zsunął się po drzewcu do stóp potęŜnego pikiniera. Jeszcze inny powstaniec, zrzucony z konia, zdołał oprzeć się plecami o ścianę chałupy i szachował nacierających Ŝołnierzy błyskawicznymi młyńcami miecza. Niektórzy z Ŝołnierzy hrabiego Ulrica padli przeszyci lancami i pod mieczami buntowników. Krew mieszała się z pyłem drogi, a w gardłach śmiertelnie rannych ludzi rozlegało się złowieszcze chrypienie kostuchy. Rycząc jak lew Conan przedzierał się na tył swego oddziału. Przeciskał się przez stłoczonych ludzi i koło ścian. Jego miecz wznosił się i opadał. Za kaŜdym ciosem jakiś Ŝołnierz króla z charkotem lub wrzaskiem znikał pod nogami walczących. Trzykroć spadające z góry ostrze oddzieliło ramię od tułowia. Krew tryskała fontannami z okropnych ran. Rąbiąc na prawo i lewo Conan krzyczał w uniesieniu: — W tył! W tył! Wycofać się ze wsi! Zbierać na drodze! Jego potęŜny głos chwilami ginął we wszechogarniającej wrzawie. Powstańcy jednak po trochu zawracali swe konie i kierowali się ku południowemu wylotowi uliczki. Za Conanem kapitan Gyrto wraz z kilkunastoma Ŝołnierzami z lancami w rękach rozpaczliwie starali się powstrzymać pikinierów pchających się naprzód niczym stalowy jeŜ. Gdy jeden z nich padał, jakiś inny natychmiast zajmował jego miejsce. Zwiadowcy nie Strona 56
Carter Lin - Conan wyzwoliciel wytrzymywali tego naporu. Bez przerwy cofali się i ginęli jeden po drugim. Ogier Conana potknął się o rozciągnięte na ziemi ciało. Cymmerianin szarpnął uzdę w górę, by zapobiec upadkowi zwierzęcia i równocześnie na odlew uderzył w tarczę najbliŜszego Ŝołnierza. Siła uderzenia rzuciła przeciwnika barbarzyńcy na kolana. Tarcza pękła, a Ŝołnierz wycofał się na czworakach tuląc do siebie złamaną rękę. Conan zobaczył wreszcie, Ŝe resztki jego oddziału odrywają się, od nieprzyjaciela i galopują pod górę byle dalej od zasadzki. Wiejska uliczka wypełniła się pieszymi Ŝołnierzami króla, potykającymi się o pokrwawione ludzkie i końskie trupy. Pikinierzy jak charty, które zwietrzyły ofiarę, zbliŜali się do trzech jeźdźców osaczonych ze wszystkich stron. Conan spojrzawszy w prawo, dostrzegł między chatami wąskie przejście — ścieŜkę wydeptaną wśród chwastów. — Gyrto! — zagrzmiał Cymmerianin. — Tędy! Za mną! WjeŜdŜając w przesmyk Conan zatrzymał się na moment, Ŝeby zorientować się, czy tamci podąŜają za nim. Cienie chat okryły ich swoim mrokiem. Piechurzy stracili ich z oczu. Korzystając z chwili wytchnienia Conan puścił wodze swego wierzchowca i pozwolił mu wybierać drogę wśród chaszczy. Wkrótce natrafił na chlew, którego wejście było zastawione koślawą przegrodą z desek, przywiązanych sznurkiem do płotu. Skrwawionym mieczem Cymmerianin przeciął sznur i deski rozsypały się z głuchym klekotem. Gyrto i jego towarzysz popatrzyli po sobie zaskoczeni, zastanawiając się, czy jakiś silny cios nie nadweręŜył przypadkiem głowy ich dowódcy. Chwilę później Conan wskazując im coś przed sobą spiął konia i ruszył galopem. Jego podwładni podąŜyli za nim. Gromada pieszych i konnych Ŝołnierzy królewskich gwałtownie stłoczyła się w ciasnym przejściu między chałupami. Gyrto krzyknął do Conana: — Pędź, generale! Trafili na nasz ślad! Cymmerianin pochylił się nisko nad końską grzywą. Przed nim pojawił się wysoki płot zagradzający koniec ścieŜki. Ogier Conana poderwał się do skoku i przyciągając do tułowia zadnie nogi wziął przeszkodę, przelatując nad nią wspaniałym łukiem. Koń towarzysza Gyrta, Sardusa, zrobił to samo chwilę potem. Sam Gyrto miał mniej szczęścia. Jego zmęczony wierzchowiec skoczył zbyt późno i uderzył bezwładnie w przeszkodę łamiąc sobie przy tym nogę. Gyrto zwalił się na ziemię, poderwał szybko i dobył miecz, postanawiając drogo sprzedać swe Ŝycie. Wtem ścigający ich jeźdźcy zaczęli kląć jak szaleni, rozległy się rŜenia koni i przeraźliwy kwik. W przejściu między chatami powstało olbrzymie zamieszanie. Gyrto w pierwszej chwili nie spostrzegł, co uratowało go od pewnej śmierci. — Znów magia? — mruknął przez zaciśnięte zęby. Dopiero potem spostrzegł, czemu zawdzięczał ocalenie. Z otwartego chlewu wylazło kilkanaście świń, które rozlazłszy się w wąskim przesmyku skutecznie zablokowały drogę królewskim Ŝołnierzom. — Właź na płot, człowiecze, Ŝywo! — rozległ się krzyk Conana i Gyrto nie namyślając się dłuŜej pośpiesznie przełazi na drugą stronę. — Złap moje strzemię! — krzyknął Cymmerianin. Gyrto zrobił, co mu kazano, i biegł wielkimi susami obok dźganego ostrogami wierzchowca. Uciekinierzy galopem przemknęli przez pola, pozostawiając przeciwników za sobą. Kiedy wieś zmalała w oddali, Conan zatrzymał konia i powiedział: — Powinniśmy szybko dołączyć do naszych, ale najpierw warto by odszukać obóz nieprzyjaciela. Ze szczytu pobliskiego wzniesienia Conan omiótł wzrokiem okoliczne pagórki i dolinki. Trochę na północ od wsi spostrzegł duŜe obozowisko. W świetle dnia migotały blado dziesiątki ognisk rozpalonych do przyrządzenia południowego posiłku. Chwiejne smugi niebieskiego dymu unosił łagodny wiatr. — To armia hrabiego Ulrica — stwierdził Conan. — Jak sądzisz, Gyrto, ilu ich jest? Kapitan zastanowił się nad odpowiedzią. — Wnosząc z liczby ognisk i wielkości obozu, generale, rzekłbym, Ŝe dwanaście kompanii. Jak ci się wydaje, Sardus? — Co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi, panie — odrzekł tamten. — Czyje to godło, tam na maszcie z prawej? Conan zmruŜył oczy, starając się rozróŜnić szczegóły, po czym wykrzyknął: — śebym tak był został stygijskim kapłanem, jeśli to nie jest sztandar Czarnych Smoków! — Gwardii pałacowej króla, generale? — spytał z niedowierzaniem Gyrto. — To nie do wiary? CzyŜby sam Numedides dołączył do hrabiego Ulrica. — Nie widzę królewskiej chorągwi, więc wątpię w to — odparł Conan chrapliwym głosem. — Czas, byśmy dołączyli do naszych towarzyszy. Mamy długą drogę przed sobą. Gyrto wsiadł na konia za plecami swego podwładnego i ruszyli, zataczając szeroki łuk dookoła wioski. Dotarłszy w ten sposób do drogi, pospieszyli ku kępie drzew, za którą zebrali się ci, którzy przeŜyli potyczkę. Brakowało ponad jednej trzeciej oddziału. Wielu było obandaŜowanych. Kilku cięŜej rannych leŜało na derkach pomiędzy końmi. Strona 57
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Gdy Conan, Gyrto i Sardus zbliŜyli się do nich, przygnębieni Ŝołnierze popatrzyli na nich bez entuzjazmu. — Dobrze się spisaliście! — oznajmił Conan nie bacząc na ich ponure miny. — Powinienem był przeszukać domy, a nie prowadzić was w pułapkę jak ostatni Ŝółtodziób. Mimo to, chłopcy, odpłaciliście im więcej niŜ pięknym za nadobne. Ruszajmy teraz do obozu. Wieczorem, gdy Conan zdał sobie sprawę ze swych przygód, Prospero aŜ zagwizdał ze zdumienia. — Dwadzieścia tysięcy ludzi! Gdyby wydali nam bitwę, poŜarliby nas Ŝywcem. — Nawet się nie waŜ tak myśleć, bo to proroctwo moŜe zechcieć się spełnić — warknął Cymmerianin, przełykając pośpiesznie kęs pieczonego mięsa. — Ogłoście alarm, zbierzcie ludzi i wyślijcie ich do umacniania obozu. Mając tyle wojska hrabia Ulric moŜe zaryzykować nocny atak. JeŜeli nie będziemy mieli Ŝadnych fortyfikacji, to rozdusi nas jak chrząszcze pod butem. — Czarne Smoki?! — wykrzyknął Trocero. — To niewiarygodne, Ŝe Numedides wysłał swą pałacową gwardię, pozostawiając swój pałac bez ochrony! Conan wzruszył ramionami. — Jestem pewien tego, co widziałem — oznajmił. — śadna inna jednostka nie ma za godło skrzydlatego potwora na czarnym polu. — Wysłanie Czarnych Smoków tutaj moŜe i czyni Numedidesa bezbronnym, w niczym jednak nie ułatwia naszego połoŜenia — powiedział Pallantides. — JeŜeli juŜ, to ich przybycie tylko je pogarsza — dodał Trocero. — Więc bierzcie się do roboty, przyjaciele! — rozkazał Conan. — Nie mamy czasu do stracenia! Wzniesiona w ciągu nocy palisada rozczesywała swymi zębami poranny wietrzyk, chłodzący zlane potem ciała Ŝołnierzy, którzy przy niej pracowali. Ich wysiłek nie był daremny. Gdy nieco później towarzyszące powstańczej armii markietanki wyszły po wodę, zza pobliskiego pagórka nadciągnęła chorągiew nieprzyjacielskiej jazdy, przepędzając je z powrotem. Jedna z kobiet, która nie uciekała dość szybko, została zabita. Potem królewscy Ŝołnierze przejechali koło obozu, wykrzykując szyderstwa i ciskając oszczepy w palisadę. Łucznicy zdołali zabić dwa konie. Ich jeźdźcy zostali jednak natychmiast zabrani przez swych towarzyszy i odjechali wraz z nimi. Mimo iŜ nie był to powaŜny atak, w obozie powstańców zapanowała nerwowa atmosfera. Na zgromadzeniu przywódców Publius powiedział: — Choć nie jestem Ŝołnierzem, generale, sądzę, Ŝe w nocy powinniśmy stąd odejść. W przeciwnym razie Ulric weźmie nas przez oblęŜenie lub głodem. Ma dość sił, by to uczynić, a w naszych szeregach wciąŜ krąŜy zaraza. — A ja mówię — podniósł głos Trocero i uderzył pięścią w stół — Ŝeby utrzymać tę pozycję, dopóki powstanie nie ogarnie całej Aquilonii. JeŜeli Ulric nas okrąŜy, powstańcy teŜ wezmą go w kocioł. — ZbliŜa się pora Ŝniw — zauwaŜył Publius — i mało kto porzuci pracę w polu. Nie wiem, czy da się zebrać choć tysiąc ludzi. Poza tym, wieśniacy uzbrojeni tylko w topory i widły nie dadzą rady regularnym wojskom Ulrica. — Moim zdaniem trzeba jeszcze dziś w nocy przypuścić niespodziewany atak na obóz Ulrica! — zawołał Prospero. Palantides potrząsnął głową. — Mamy na to zbyt słabo wyszkolone oddziały. Połowa ludzi pogubi się w ciemnościach, zanim w ogóle znajdzie nieprzyjaciela. Dyskusja toczyła się dalej bez Ŝadnych rozstrzygających wniosków. Conan siedział nachmurzony, nie odzywając się wiele. Nagle wszedł wartownik. — Generale, przybył królewski oficer. Ma białą flagę i pragnie z tobą mówić. — Rozbrójcie go i wpuśćcie tutaj — powiedział Conan, prostując się na stołku. Zasłona wejścia do namiotu uniosła się niebawem i do środka wszedł męŜczyzna w zbroi. Czarny orzeł Aquilonii rozpościerał skrzydła na jego piersiach, a na hełmie zrywał się do lotu skrzydlaty smok — godło Gwardii Królewskiej. Oficer zasalutował. — Generał Conan? Jestem kapitan Silvanus z Gwardii Czarnych Smoków. Przybywam przyłączyć się do was wraz z większością moich oddziałów, jeŜeli zechcecie nas przyjąć. W namiocie rozległ się głuchy jęk zdumienia. Conan powiódł po kapitanie z góry na dół i z powrotem spojrzeniem spod przymruŜonych powiek. — Witamy, kapitanie — powiedział w końcu. — Dziękuję ci za twoją propozycję. Zanim ją jednak przyjmę, muszę wiedzieć o tobie coś więcej. — Oczywiście, generale. Proszę pytać. — Po pierwsze, co skłania cię do zmiany strony właśnie w tej chwili? Musisz przecieŜ wiedzieć, Ŝe nasza sytuacja jest wątpliwa, a Ulric ma nad nami duŜą przewagę. Poza tym to zręczny dowódca. Dlaczego więc pragniesz do nas przystać? — To proste, generale. Ja i moi ludzie przedkładamy ryzyko śmierci po waszej stronie nad ryzyko Ŝycia pod rządami tego szaleńca. Strona 58
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Ale dlaczego w tej szczególnej chwili? — To była pierwsza okazja. Gdybyśmy wyruszyli z Tarancji z celem przyłączenia się do was, wierne królowi wojska stanęłyby na naszej drodze i zniszczyłyby nas. — Czy Numedides przysłał tu cały regiment Czarnych Smoków? — zapytał Conan. — Tak, z wyjątkiem szkolących się młodzików. — Dlaczego ten pies pozbawił się swej osobistej gwardii? — Numedides ogłosił się bogiem. Myśli, Ŝe jest nieśmiertelny i niewraŜliwy na ciosy, co oznacza, Ŝe nie potrzebuje juŜ Ŝadnej ochrony. Poza tym zdecydowany jest zgnieść waszą rebelię za wszelką cenę. — A co z Thulandrą Thuu, czarnoksięŜnikiem króla? Oblicze Silvanusa zbielało. — Demony czasem moŜna przywołać przez samo wymówienie ich imienia, generale. Król jest szalony, a czarnoksięŜnik rządzi za niego. Choć mniej głupi niŜ Numedides, jest równie bezduszny. Wszyscy wiedzą o składanych przez niego ofiarach z dziewic. — Kapitan sięgnąwszy do mieszka, wyjął zeń namalowaną na alabastrze miniaturę przedstawiającą dziesięcioletnią dziewczynkę. — Moja córka. Nie Ŝyje — powiedział Silvanus. — On ją porwał. Gdyby bogowie dali mi choć jedną szansę, własnymi zębami rozdarłbym mu gardło — głos kapitana zadrŜał, a dłonie zacisnęły się w pięści. Dzikie błyski błękitnego ognia rozświetliły oczy Conana. Jego oficerowie poczuli niepokój, wiedząc, Ŝe okrucieństwo wobec kobiet wzbudza w nieustraszonym Cymmerianinie wściekłą furię. Barbarzyńca uniósł miniaturę, tak by pozostali mogli się jej przyjrzeć, po czym zwrócił ją Silvanusowi, mówiąc: — Musimy więcej wiedzieć o armii hrabiego Ulrica. Jaka jest jej liczebność? — Z tego, co mi wiadomo, blisko dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. — Gdzie Ulric zebrał tylu Ŝołnierzy? Kiedy opuściłem słuŜbę u tego szaleńca Numedidesa, Armia Północy nie była aŜ tak silna. — Do Ulrica przyłączyły się niedobitki Królewskich Wojsk Granicznych księcia Numidora, a takŜe garnizony z kilku miast. Poza tym jest jeszcze jedna kompania Czarnych Smoków. — Co się stało z Numidorem po klęsce? — Zabił się, zrozpaczony poraŜką. — Jesteś pewien? — zapytał Conan. — Mówiono, Ŝe Amulius Procas odebrał sobie Ŝycie, ale wiem, Ŝe został zamordowany. — Nie ma wątpliwości, generale. KsiąŜę Numidor przeszył się sztyletem na oczach świadków. — Szkoda — westchnął Trocero. — Był najprzyzwoitszym członkiem królewskiego rodu, ale zbyt prostodusznym człowiekiem, Ŝeby nosić koronę. — Sytuacja wymaga przedyskutowania — zagrzmiał Conan. — Pallantides, znajdź kwaterę dla kapitana Silvanusa i jego ludzi. Potem wróć do nas. Publius, który dotąd niewiele mówił, odezwał się nagle: — Za pozwoleniem, kapitanie. Kim był twój ojciec? Oficer odwrócił się. — Moim ojcem był Silvius Marco, panie. Dlaczego pytasz? — Znałem go, kiedy byłem królewskim skarbnikiem. Dobrej nocy kapitanie. Gdy Silvanus wyszedł, Conan podrapał się za uchem. — CóŜ, co o tym myślicie? — spytał. — Sądzę — odparł Prospero — Ŝe Thulandra Thuu chce wcisnąć pomiędzy nas nowego mordercę, który będzie tylko czekał sposobności, Ŝeby wsadzić ci nóŜ między Ŝebra, a następnie uciec jak czart do piekła. — Nie zgadzam się — rzekł Trocero. — Silvanus nie wygląda mi na jednego z tych bezmyślnych pochlebców otaczających Numedidesa czy zaślepionego pachołka Thulandry. — Nigdy nie moŜna wierzyć pozorom — uparł się Prospero. — NajświeŜej wyglądające jabłko moŜe być w środku pełne robaków. — JeŜeli moŜna się wtrącić — odezwał się Publius. — Znałem ojca tego młodzieńca. Był to porządny człowiek i wciąŜ jest, jeśli jeszcze Ŝyje. — Jabłko nie zawsze pada blisko jabłoni — trzymał się swego Prospero. — Prospero — powiedział Conan — twoja troska o moje bezpieczeństwo przynosi mi zaszczyt, ale trzeba ryzykować, zwłaszcza na wojnie. Bez względu na to, jak usilnie strzegłbyś mnie przed ukrytym noŜownikiem, Ulric i tak wybije nas do nogi i to całkiem jawnie, jeŜeli nie wymyślimy czegoś, by odwrócić od siebie ten los. Przez chwilę panowało milczenie. Cymmerianin siedział zamyślony utkwiwszy spojrzenie swych niebieskich oczu w ziemi pod stopami. W końcu oznajmił: — Mam plan, niebezpieczny nie bardziej niŜ nasze obecne połoŜenie. Tarancja jest bezbronna, pozbawiona ochrony, podczas gdy szalony Numedides błaznuje odgrywając nieśmiertelnego boga. Grupa śmiałków, przebranych za Czarne Smoki z gwardii pałacowej, mogłaby dotrzeć do miasta i… — Conanie! — wykrzyknął Trocero. — To natchnienie od bogów. Ja poprowadzę tę wyprawę. — Jesteś zbyt potrzebny Poitanii, panie — powiedział Prospero. — To ja… — śaden z was — uciął stanowczo Conan. — Poitańczycy nie są przesadnie kochani w centralnych Strona 59
Carter Lin - Conan wyzwoliciel prowincjach, gdzie ludzie nie zapomnieli jeszcze waszego najazdu podczas wojny z królem Vilerusem. — Więc kto? — zapytał Trocero. — Pallantides? Conan potrząsnął czarną grzywą, a na jego twarzy pojawiła się Ŝądza walki. — Wykonam to zadanie jak najlepiej albo zginę, próbując — oznajmił. — Wybiorę chorągiew zahartowanych Ŝołnierzy i poŜyczymy od ludzi kapitana Silvanusa ich hełmy i opończe. Silvanus — jego teŜ wezmę — umoŜliwi nam przejście przez bramy. On będzie naszym kluczem do miasta! Publius uniósł ostrzegawczo dłoń. — Chwileczkę, panowie. Plan Conana miałby szansę powodzenia, gdyby to była zwykła wojna. W Tarancji jednak będziecie mieć do czynienia nie tylko z królem, który postradał rozum, ale i z czarownikiem, którego zaklęcia i czary potrafią przenosić góry oraz przywołać demony ziemi, morza i powietrza. — Nie lękam się czarowników — rzekł Conan. — Lata temu w Khorai stawiłem czoło najstraszniejszemu z nich i zabiłem go mimo jego wymachiwania rękami i mamrotania. — Jak tego dokonałeś? — zapytał Trocero. — Rzuciłem w niego mieczem. — Nie licz znów na podobny wyczyn — powiedział Publius. — Masz wielką siłę, a twoje zmysły są czulsze niŜ u pospolitych ludzi, jednak Fortuna nie zawsze jest łaskawa, nawet dla bohaterów. — Jeśli przyjdzie na mnie pora, to trudno — mruknął Conan. — Ale pora na ciebie będzie równieŜ porą na nas — rzekł Prospero. — Pozwól, Ŝe poślę po Dexitheusa. Kapłani Mitry wiedzą o zaświatach więcej niŜ ktokolwiek. Conan niechętnie uległ temu Ŝyczeniu. Dexitheus skrzyŜowawszy ręce na piersiach wysłuchał Cymmerianina, po czym przemówił grobowym głosem: — Publius ma rację, Conanie. Nie moŜesz nie doceniać Thulandry Thuu. My, kapłani, mamy pewne pojęcie o ciemnych, bezimiennych siłach krąŜących poza zmysłami człowieka. — Skąd wziął się ten obrzydliwy mag? — zapytał Trocero. — Ludzie powiadają, Ŝe jest Vendiańczykiem, inni, Ŝe przybył ze Stygii. — Ani to, ani drugie — odrzekł Dexitheus. — W naszym zakonie nazywamy go Lemuriańczykiem. Przybył, nie wiem w jaki sposób, z wysp daleko poza krańcem znanego świata, leŜących na oceanie daleko za Khitajem. Te tajemnicze wyspy to wszystko, co pozostało z wielkiego niegdyś lądu, który zniknął pod morskimi falami. śeby pokonać czarnoksięŜnika takiego jak ten, nasz generał będzie potrzebował czegoś więcej niŜ tylko zbroi i miecza. — Czy nie ma w naszym obozie czarowników, którzy mogliby się z nim mierzyć? — zapytał Trocero. — Nie! — prychnął Conan. — Nie potrzebuję tych wydrwigroszy! Nigdy nie ucieknę się do pomocy kogoś takiego! Dexitheus przybrał Ŝałosny wyraz twarzy. — Generale, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy, zrobiłeś mi duŜą przykrość. — A dlaczegóŜ to? — Cymmerianin popatrzył na niego uwaŜnie. — Wiele ci zawdzięczam i nigdy nie ośmieliłbym się rozmyślnie cię urazić. Nie mów zagadkami, drogi przyjacielu. — Nie uciekasz się do pomocy czarowników, generale, i stale nazywasz ich wydrwigroszami i oszustami. Mimo to jednego spośród nich masz za swego przyjaciela. Potrzebujesz czarnoksięŜnika, a mimo to odrzucasz jego pomoc. — Dexitheus przerwał, a Conan skinięciem dał mu znak, by mówił dalej. — Wiedz zatem, Ŝe w czasach mojej młodości studiowałem czarną magię i osiągnąłem kilka stopni czarnoksięskiego wtajemniczenia. Później ujrzałem światło Mitry i zarzuciłem wszelkie kontakty z siłami tajemnymi i demonami. Gdyby zakon dowiedział się o mojej przeszłości, nie zostałbym doń przyjęty. Tak więc, towarzysząc ci w twej niebezpiecznej wyprawie… — Co, ty?! — wykrzyknął Conan, marszcząc brwi. — Czarownik czy nie, jesteś za stary, Ŝeby przejechać konno sto mil! Nie przeŜyłbyś tego. — Przeciwnie, jestem z twardszej gliny, niŜ myślicie. Surowy Ŝywot daje mi siły niezwykłe jak na moje lata. Będziesz mnie potrzebował, Ŝebym rzucił jedno czy drugie zaklęcie. Skoro jednak tak postąpię, mój sekret wyjdzie na jaw. Będę zmuszony do zrezygnowania z godności kapłana Mitry… — Wydaje mi się, Ŝe uŜycie magii w godnym celu jest wybaczalnym grzechem — powiedział Conan. — Dla ciebie, panie, ale nie w moim zakonie, który w tej kwestii nie toleruje Ŝadnych wyjątków. Nie mam jednak wyboru. UŜyję tej wiedzy, jaką posiadam, dla dobra Aquilonii — westchnął głęboko, nie mogąc opanować łez. — Kiedy to się skończy — powiedział Conan — postaram się przekonać władze zakonu, by tym razem odstąpiły od tych rygorów. Przygotuj się, przyjacielu, wyruszamy za godzinę. — Tej nocy? — A kiedy indziej? JeŜeli będziemy czekać do jutra, moŜe się okazać, Ŝe okrąŜyły nas wojska Ulrica. Prospero, wybierz pół setki najbardziej doświadczonych Ŝołnierzy. Dopilnuj, Ŝeby kaŜdy miał dwa konie, jednego na zmianę. Tylko nie zrób zamieszania. Musimy przegonić wieść o naszym wyjeździe. Co do reszty was: powiedzcie ludziom, Ŝe wyjechałem po pomoc, niech dalej pracują przy umacnianiu obozu. Na razie Ŝegnajcie! Strona 60
Carter Lin - Conan wyzwoliciel KsięŜyc w trzeciej kwadrze ledwie zdąŜył oderwać się od szczytów drzew, gdy kolumna jeźdźców, z których kaŜdy prowadził dodatkowego luzaka, wyjechała ukradkiem z obozu buntowników. Na czele jechał Conan, ubrany w hełm i białą opończę Czarnych Smoków. Za nim podąŜali Silvanus i Dexitheus, odziani tak samo jak ich dowódca. Kierując się wskazówkami Silvanusa Ŝołnierze Conana szerokim łukiem wyminęli tereny opanowane przez wojska królewskie. Kiedy znaleźli się na trakcie do Tarancji, konie przeszły w równy galop. KsięŜyc zaszedł i czerń nocy pochłonęła gromadę śmiałków. 12 CIEMNOŚĆ W ŚWIETLE KSIĘśYCA Słońce zaszło i nad miastem zabłysł półksięŜyc zawieszony na bezchmurnym niebie. W monarszym pałacu w Tarancji sprzątano ze stołu po królewskiej wieczerzy. Prócz pazia kosztującego potrawy, stojącego za fotelem władcy, dwóch straŜników przy drzwiach nabijanych srebrnymi ćwiekami i posługaczy podających złote półmiski nikt inny nie towarzyszył Numedidesowi w trakcie posiłku. Mimo to tysiące świec płonęło w kaŜdej królewskiej komnacie, dając tyle światła, Ŝe postronny obserwator mógłby pomyśleć, iŜ to koronacja lub wizyta monarchy z sąsiedniego królestwa stała się przyczyną tak bujnej iluminacji. Poza tym pałac był dziwnie opustoszały. Zamiast głosów uroczych pań dworu, szarmanckich młodzianów i wysoko postawionych urzędników królewskich, w marmurowych salach pobrzmiewały jedynie echa dni minionych. Mnogość płomieni świec odbijała się w wypolerowanych pancerzach nielicznych, snujących się tu i ówdzie gwardzistów. Ludzie ci byli albo dojrzewającymi chłopcami, albo siwowłosymi weteranami. Reszta Czarnych Smoków wymaszerowała na południe. Lampy oliwne i świece płonęły przez całą noc, król bowiem mniemając, Ŝe jest bogiem słońca, uwaŜał, iŜ tylko dzienne światło w środku nocy odpowiada jego aktualnej godności. Lokaje chodzili więc ciągle od lampy do lampy, dolewając paliwa i z naręczami świec biegali od kandelabru do kandelabru, stale uzupełniając te, które się wypaliły. Przebywający przy Numedidesie dworzanie i urzędnicy, pod róŜnymi pretekstami pouciekali z pałacu, gdy królewskie szaleństwo przekroczyło juŜ wszelką miarę. W końcu znalazł się pośród nich równieŜ i Vibius Latro. Kanclerz wysłał władcy pismo, prosząc w nim o krótki urlop w pełnieniu swych obowiązków. Jego zdrowie, jak twierdził, szwankowało od nadmiernego obciąŜenia pracą i obawiał się, Ŝe bez krótkiego odpoczynku na wsi nie będzie mógł dłuŜej słuŜyć Jego Królewskiej Wysokości. Zachłostawszy na śmierć jedną ze swych konkubin, Numedides był właśnie w dobrym humorze i bez wahania spełnił prośbę kanclerza. Nie czekając dłuŜej ani chwili Latro wsadził rodzinę w karetę i wyruszył do swych posiadłości leŜących na północ od Tarancji. Na pierwszym skrzyŜowaniu traktów skręcił jednak w przeciwną stronę i zacinając konie pogonił je ku odległej o dwanaście mil granicy z Nemedią. Pozostali urzędnicy kierując się przykładem swego szefa w ciągu miesiąca z „nie cierpiących zwłoki” powodów rozjechali się we wszystkich kierunkach. Tron Numedidesa w Komnacie Osobistych Posłuchań stał na wschodnim dywanie, którego przetykana złotą nicią delikatna osnowa mieniła się barwami rubinów, nefrytów, ametystów i szafirów. Sam tron był znacznie mniej imponujący niŜ Rubinowy Tron w Komnacie Tronowej. Oblepiały go niegustowne motywy smoków, lwów, mieczy i gwiazd. Nad wysokim oparciem szybował heraldyczny orzeł dynastii numedidejskiej, którego oczy zrobione z niestarannie dobranych rubinów jarzyły się szczurzym blaskiem. Srebrne berło — symbol monarszej władzy — leŜało na purpurowym siedzeniu, Miecz Ceremonialny zaś, wielka dwuręczna broń o przybranej klejnotami rękojeści, opierał się o jedną z szerokich poręczy tronu. W komnacie znajdowały się dwie osoby: król Numedides w koronie, odziany w karmazynową szatę zbrukaną krwią, winem i wymiocinami, oraz Alcina, ubrana w przylegającą do ciała tunikę barwy morskiej zieleni. Spoglądali na siebie wrogo, stojąc po przeciwnych stronach tronu. — Ty wszawy, stary kundlu! — syknęła Alcina. — Wolę umrzeć, niŜ ulec twoim zboczonym Ŝądzom! Nie zdołasz mnie złapać, ty stara, tłusta, obrzydliwa kupo łajna! Idź do chlewu, znajdź sobie maciorę i z nią zaspokajaj swe Ŝądze! Podobne do podobnego! — Powiedziałem ci, Ŝe cię nie skrzywdzę, ty mała złośnico! — wychrypiał Numedides. — Ale cię złapię! Nikt nie umknie przed wolą króla, a co dopiero boga. Chodź tu! Numedides niespodziewanie skoczył w bok ze zwinnością zdumiewającą przy jego tuszy. Zaskoczona Alcina szarpnęła się w tył, tracąc osłonę w postaci tronu. Z rozpostartymi rękami król zagonił ją w róg komnaty. Alcina sięgnęła do stanika swej szaty i wyszarpnęła zza niego ruchem szybkim jak smagnięcie bicza wąski sztylet o ostrzu pokrytym tą samą trucizną, od której zginął Amulius Procas. — Ostrzegam cię, nie zbliŜaj się! — zawołała. — Jedno draśnięcie i zginiesz! Numedides mimowolnie cofnął się o krok. — Ty mała suko, nie wiesz, Ŝe twoje jadowite Ŝądło nie zdoła wyrządzić mi Ŝadnej krzywdy? Strona 61
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — To się okaŜe, jeŜeli podejdziesz bliŜej. Król cofnął się do tronu i chwycił berło, po czym znów ruszył w stronę drŜącej dziewczyny. Gdy Alcina uniosła sztylet, Numedides uderzył ją srebrną pałką w nadgarstek. Sztylet, zadźwięczał na posadzce, Alcina zaś z okrzykiem strachu przycisnęła stłuczoną dłoń do piersi. — Teraz, czarownico — powiedział Numedides — zobaczymy… Drzwi po prawej stronie komnaty audiencyjnej otworzyły się raptownie. Na progu stanął Thulandra Thuu i oparł się na swej lasce. — Jak tu wszedłeś? — zagrzmiał Numedides. — Drzwi były zamknięte! Przenikliwy głos śniadego czarnoksięŜnika zabrzmiał jak syk węŜa. — Wasza Wysokość! Ostrzegam cię, Ŝebyś nie nękał moich sług! Król zmarszczył brwi. — Bawimy się tylko w niewinną grę. A ty, kimŜe jesteś, Ŝeby ostrzegać boga we własnej osobie? Kto tu rządzi? Thulandra Thuu uśmiechnął się szyderczo. — To chyba oczywiste, Ŝe ja! Ty moŜesz najwyŜej panować… Policzki Numedidesa spurpurowiały od wzbierającego gniewu. — Ty bluźnierczy pokurczu! — wrzasnął. — Wynoś mi się sprzed oczu, zanim poraŜę cię błyskawicą! — Uspokój się, Wasza Wysokość. Przynoszę wieści… Głos stał się histerycznym skowytem: — Powiedziałem: wynoś się! Ja ci pokaŜę… Spojrzenie Numedidesa padło na rękojeść Miecza Ceremonialnego. Król uniósł masywne ostrze i wymachując trzymaną oburącz bronią, ruszył w stronę Thulandry Thuu. CzarnoksięŜnik spokojnie obserwował zbliŜającego się króla. Z głupawym okrzykiem Numedides spuścił ostrze na głowę maga. Dopiero w ostatniej chwili Thulandra z kamienną twarzą sparował cios laską. Stal i rzeźbione drzewo zderzyły się z tak donośnym łoskotem, jak gdyby czarnoksięŜnik równieŜ dzierŜył cięŜki miecz. Zręcznym młyńcem laski Thulandra wytrącił broń z rąk króla. Czubek koziołkującego ostrza trafił Numedidesa w twarz i rozpłatał mu policzek, Ŝłobiąc długą na palec bruzdę. Numedides przycisnął dłoń do rany, po czym cofnął ją i zupełnie ogłupiały zapatrzył się na swoje lepkie od krwi palce. — Krwawię jak zwykły śmiertelnik — wybełkotał. — Jak to moŜliwe? — Jeszcze duŜo ci brakuje, Ŝeby pysznić się mianem boga — zadrwił Thulandra Thuu. — Niewolnicy! Paziowie! Phaedo! Manius! — zawołał król w nagłym przypływie wywołanej strachem wściekłości. — Gdzie jesteście, na dziewięć piekieł? Mordują waszego pana i boga! — Nic z tego nie będzie — rzekła spokojnie Alcina. — Chełpił się, Ŝe porozsyłał wszystkich słuŜących do innych części pałacu, bym mogła krzyczeć o pomoc do ochrypnięcia. — Zdrową ręką odrzuciła z czoła pasmo włosów. — Gdzie moi wierni poddani? — skamlał Numedides. — Valerius! Procas! Thespius! Cromel! Volman! Gdzie moi dworzanie? Gdzie jest Vibius Latro? Czy wszyscy mnie porzucili? Czy nikt mnie juŜ nie kocha? — opuszczony monarcha rozpłakał się całkiem szczerze. — Mówiłem ci juŜ — powiedział surowo czarnoksięŜnik — Ŝe Procas nie Ŝyje, Vibius Latro uciekł, a Cromel przeszedł na stronę nieprzyjaciela. Volman jest z hrabią Ulrikiem, podobnie inni. Siadaj teraz i słuchaj, muszę przekazać ci waŜne wieści. Powlókłszy się do tronu Numedides opadł nań cięŜko. Wyciągnął z rękawa chustkę do nosa i przycisnął ją do zranionego policzka. — JeŜeli nie potrafisz nad sobą panować — rzekł Thulandra Thuu — lepiej będzie, jeśli pozbędę się ciebie i będę rządził sam, a nie poprzez ciebie jak dotąd. — Nigdy nie będziesz królem — wymamrotał Numedides. — Ani jeden człowiek w Aquilonii cię nie usłucha. Nie jesteś królewskiej krwi. Nie jesteś Aquilończykiem. Nie jesteś nawet Hyboriańczykiem. Zaczynam wątpić, czy w ogóle jesteś ludzką istotą — przerwał, zastanawiając się nad czymś ponuro. — Więc nawet jeśli się nienawidzimy, potrzebujesz mnie tak samo, jak ja ciebie. CóŜ to zatem za wiadomości, które przynosisz? Dobre, mam nadzieję. Mów, panie czarowniku, nie trzymaj mnie w niepewności! — Gdybyś tylko zechciał słuchać… Raz jeszcze sporządziłem nasze horoskopy i wykryłem bliskość śmiertelnego niebezpieczeństwa. — Niebezpieczeństwa? Z jakiego źródła? — Tego nie jestem w stanie określić. Wskazówki były niejasne. Z pewnością to nie buntownicza armia. Otrzymałem wczoraj wiadomość od hrabiego Ulrica, Ŝe rebelianci zostali otoczeni. Wkrótce poddadzą się bądź zostaną zniszczeni. Z ich strony zatem nic nam nie grozi. — Czy ten diabeł Conan mógł się wyślizgnąć z okrąŜenia? — Niestety, moje wizje nie są dość wyraźne, by odpowiedzieć na to pytanie z całą pewnością. Ten barbarzyńca to zdolny łajdak. Ostrzegałem cię, kiedy zmusiłeś go do ucieczki, Ŝe być moŜe nie widzimy go po Strona 62
Carter Lin - Conan wyzwoliciel raz ostatni. — Doniesiono mi o bandach zdrajców grasujących wewnątrz murów miasta — powiedział król wargami drŜącymi z niepewności i rozdraŜnienia. — To tylko plotka. — Przypuśćmy, Ŝe jednak nie. Co wtedy, skoro Czarne Smoki są tak daleko? To był twój pomysł, Ŝeby dołączyły do hrabiego Ulrica — głos króla stawał się piskliwy w miarę jak gniew i strach znów brały górę nad rozsądkiem. — Pozostawiłem ci prowadzenie tej kampanii — zawodził — poniewaŜ twierdziłeś, Ŝe posiadasz dość wiedzy tajemnej. Teraz widzę, Ŝe w sprawach wojskowych jesteś zwykłym durniem. Spartaczyłeś wszystko! Kiedy wysłałeś Procasa do Argos, mówiłeś, Ŝe ten najazd zdusi zagroŜenie ze strony buntowników raz na zawsze. Lecz się tak nie stało! Zapewniałeś mnie, Ŝe ten motłoch nigdy nie przekroczy Alimane. I patrz! Legion Pograniczny został zniszczony. Rzekłeś, Ŝe nie mają szansy na przejście skarpy Imirian, a mimo to buntownicy tego dokonali. W końcu nasłałeś na nich zarazę, która, jak twierdziłeś, miała z całą pewnością wykończyć ten motłoch i co… — Wasza Wysokość! — Za drzwiami rozległ się jakiś młodzieńczy głos. — Błagam, proszę mnie wpuścić! — To jeden z moich paziów! — powiedział Numedides, podnosząc się i podchodząc do drzwi po lewej stronie tronu. Kiedy obrócił klucz, do środka wpadł przestraszony chłopiec. — Panie mój! — zawołał. — Buntownik Conan opanował pałac! — Conan! — krzyknął król. — Co się stało? Mów! — Oddział ludzi odzianych w stroje Czarnych Smoków podjechał do pałacowych wrót, wołając, Ŝe mają pilne wieści z pola bitwy. StraŜnicy niczego się nie domyślili, więc przepuścili ich. Jednak ja rozpoznałem tego wielkiego Cymmerianina, kiedy zobaczyłem go w oświetlonym przedsionku. Widziałem Conana na Kresach Zachodnich, zanim przybyłem do Tarancji. Przybiegłem więc, by cię ostrzec, panie. — No proszę! — syknął król. — On juŜ tu jest, podczas gdy w całym pałacu nie ma Ŝadnych straŜy poza nędzną garstką niedorostków i ich dziadków! — Numedides z oczyma gorejącymi od gniewu odwrócił się do Thulandry Thuu. — Dobra, czarnoksięski łotrze, wymyśl teraz jakieś przekleństwo! Czarownik wykonał kilka ruchów swą laską i przemówił w świszczącym języku. Gdy przebrzmiały ostatnie zdania, zaszło dziwne zjawisko. Świece straciły swój blask, jak gdyby sala wypełniła się wirującą mgłą lub oparem znad bagien, woniejącym wilgotnym rozkładem. Powietrze stawało się coraz mniej przejrzyste, aŜ w końcu Komnata Osobistych Posłuchań pogrąŜyła się w ciemności tak nieprzeniknionej, jak ta panująca w zatrzaśniętym na wieki lochu. Król zawył ze zgrozy: — Oślepiłeś mnie? — Spokojnie, Wasza Wysokość! Rzuciłem na pałac czar mroku. JeŜeli zamkniemy drzwi na klucz i będziemy rozmawiać szeptem, napastnicy nas nie odkryją. Paź po omacku dotarł do wejścia i obrócił klucz w zamku. W tym samym czasie Alcina zamknęła drzwi na drugim końcu komnaty. Król cofnął się do tronu i zasiadł na nim w milczeniu, zbyt przeraŜony, by się odezwać. Tancerka przysunęła się do czarnoksięŜnika, przypadła do jego nóg i zamarła w bezruchu. Wystraszony paź zaszył się w najdalszym kącie pomieszczenia marząc, by to wszystko się jak najprędzej skończyło. Zapanowała całkowita cisza, jeśli nie liczyć niespokojnego bicia czworga serc. Nagle drzwi, którymi wszedł paź, otworzyły się z łoskotem i dał się słyszeć zawodzący śpiew w staroŜytnym hyboriańskim języku. Ciemność zszarzała i znikła, a światło świec ponownie zalało najdalsze zakątki komnaty audiencyjnej. W progu stał Conan Cymmerianin ze skrwawionym mieczem w dłoni, tuŜ za nim Dexitheus kończył właśnie wymawiać ostatnie frazy melodyjnego zaklęcia. — Zabij ich, Thulandra! — wrzasnął Numedides, wybałuszając oczy na swego byłego generała. Alcina przytuliła się mocniej do nóg swego nauczyciela i z nienawiścią wpatrzyła się w człowieka, który przeŜył jej morderczy napitek. Thulandra Thuu wzniósł rzeźbioną laskę, wycelował ją w Conana i gardłowym głosem wyrzucił z siebie wibrujące przekleństwo. Z oślepiającym błyskiem błękitna smuga ognia wystrzeliła z laski i pomknęła ku opancerzonej piersi Conana. Z okropnym grzechotem piorun roztrzaskał się o niewidzialną tarczę, krzesząc snop iskier. Zmarszczywszy brwi Thulandra Thuu powtórzył zaklęcie, głośniej i bardziej władczym tonem, mierząc tym razem w Dexitheusa. Ponownie niebieski płomień zygzakiem przeciął dzielącą ich przestrzeń i rozprysł się jak woda wylana na szklaną taflę. Gdy Conan ruszył w stronę czarnoksięŜnika, kapitan Silvanus przepchnął się obok Cymmerianina. — To ty zamordowałeś moją córkę! Zemsty! — zawołał ruszając w stronę Thulandry. Kapitan z szaleństwem w oczach rzucił się na czarnoksięŜnika. Zanim jednak zdołał zrobić trzy kroki, Thulandra wymierzył w niego laskę i ponownie wymówił zaklęcie. Trzeci raz błękitna błyskawica rozświetliła salę przeszywając na wylot Silvanusa, który wydawszy krótki okrzyk zgrozy padł na twarz. W pancerzu na plecach kapitana pojawiła się dymiąca dziura o średnicy drobnej monety. Czerwona plama rozlała się z wolna po wschodnim dywanie i wtopiła się w barwy osnowy. Conan nie marnował czasu na lamentowanie nad towarzyszem, lecz podszedł spokojnie do czarnoksięŜnika i uniósł miecz do ciosu. Alcina zerwała się z krzykiem i odskoczyła do tyłu. Paź blady jak Strona 63
Carter Lin - Conan wyzwoliciel popiół skrył się za tron, tancerka i król zaś przywarli do najdalszej ściany. Thulandra Thuu nie wyczerpał jeszcze wszystkich swych sztuczek. Uchwyciwszy w dłonie oba końce laski wysunął ją przed siebie na odległość wyciągniętych rąk. Równocześnie rozległ się śpiew w języku, który był stary juŜ wtedy, gdy morze pochłonęło Lemurię. Conan zrobił jeszcze krok i natknął się na dziwny opór, co zmusiło go do zatrzymania się. Była to niewidzialna powierzchnia, twarda i spręŜysta. Conan naparł na nią całą siłą. Na grubej szyi Cymmerianina wystąpiły sznury Ŝył. Twarz pociemniała mu od nadludzkiego wysiłku, a mięśnie zadrgały jak sploty pytona. Magiczna zapora jednak nie ustąpiła. Gdy Conan pchnął ją mieczem, zobaczył, Ŝe laska Thulandry wygięła się w łuk, elastycznie przeciwstawiając się sile ciosu. Nie pękła jednak. Nawet najpotęŜniejsze zaklęcia Dexitheusa nie zdołały jej złamać. W końcu Thulandra przemówił zmęczonym głosem człowieka przytłoczonego cięŜarem przeŜytych lat: — Widzę, Ŝe ten heretycki kapłan Mitry osłonił cię przed mymi pociskami, jednak cała jego Ŝałosna magia nie zdoła mi zaszkodzić. Aquilonia nie jest warta, by o nią walczyć. Odchodzę do kraju za wschodem słońca, gdzie ludzie lepiej docenią mój kunszt i zapragną wiecznego Ŝycia. śegnajcie! — Panie, zabierz mnie ze sobą! — zawołała Alcina, wznosząc ręce w pokornej prośbie. — Nie, dziewczyno, zostaniesz! Nie jesteś mi juŜ do niczego potrzebna. Thulandra Thuu zaczął się cofać do drugich drzwi, którymi wcześniej dostał się do komnaty audiencyjnej. W miarę jak szedł, cofała się równieŜ spręŜysta zapora. Z zaciśniętymi zębami i ogniem w niebieskich oczach Conan krok za krokiem podąŜał za szczupłym czarnoksięŜnikiem. Gdy dotarli do drzwi, ich zamek otworzył się ze szczękiem, a czarnoksięŜnik zawirował w szybkim piruecie. Obracał się coraz szybciej, aŜ jego postać stała się zamazaną plamą i rozpłynęła się w powietrzu. Gdy Thulandra zniknął, Conan przestał odczuwać niewidzialną barierę. Skoczył naprzód z mieczem wzniesionym do cięcia. Z cięŜkim przekleństwem wypadł na korytarz, ten jednak był pusty. Barbarzyńca nasłuchiwał chwilę, lecz nie doszedł doń Ŝaden odgłos kroków. Potrząsnąwszy zmierzwioną grzywą, jakby pragnąc przepędzić zły sen, Conan wrócił do Komnaty Osobistych Posłuchań. Stwierdził, Ŝe Dexitheus strzeŜe drugich drzwi, Alcina przyciska się do przeciwległej ściany, król Numedides zaś znów siedzi na tronie i ociera chusteczką skaleczony policzek. Conan podszedł Ŝwawo do tronu i stanął twarzą w twarz z monarchą. — Stój, śmiertelniku! — wrzasnął Numedides, mierząc w niego tłustym paluchem. — Wiedz, Ŝe jestem bogiem! Jestem królem Aquilonii! Conan chwycił szaleńca za szatę i podniósł go na nogi. — Chciałeś powiedzieć — warknął — Ŝe byłeś królem. Masz jeszcze coś do powiedzenia, nim umrzesz? Numedides oklapł jak nadmuchany pęcherz, który przebito szpilką. Łzy potoczyły się po sflaczałych policzkach pokonanego władcy i zmieszały się z krwią wciąŜ cieknącą z rany. Opadł na kolana, bełkocząc: — Błagam, nie zabijaj mnie, szlachetny Conanie! ChociaŜ popełniałem omyłki, miałem na względzie tylko dobro Aquilonii. Wyślij mnie na wygnanie, a juŜ nigdy mnie nie zobaczysz. Nie moŜesz zabić starszego, nie uzbrojonego męŜczyzny! Z pogardliwym prychnięciem Conan odepchnął Numedidesa na posadzkę. Otarł miecz o szatę leŜącego i schował ostrze do pochwy. Obracając się na pięcie powiedział: — Nie poluję na myszy. Niech zwiąŜą to łajno, dopóki nie znajdziemy dla niego domu obłąkanych. Nagły ruch dostrzeŜony kątem oka i gwałtowne westchnienie Dexitheusa ostrzegło Conana o groŜącym niebezpieczeństwie. Numedides natrafił na upuszczony przez Alcinę zatruty sztylet i poderwał się, by wbić smukłe ostrze w plecy wyzwoliciela. Conan obrócił się na pięcie i lewą ręką chwycił opadający nadgarstek. Prawa dłoń barbarzyńcy złapała Numedidesa za gardło. Jednym ruchem Conan rzucił atakującego króla z powrotem na tron. Wolną ręką Numedides bezskutecznie starał się rozluźnić uchwyt Cymmerianina. Gdy Ŝelazne palce Conana głębiej wpiły się w tłustą szyję, oczy wyszły królowi na wierzch. Rozdziawił usta, nie wyszedł z nich jednak Ŝaden dźwięk. Coraz mocniej zaciskał się Ŝelazny chwyt Conana, aŜ w końcu rozległ się chrzęst miaŜdŜonej krtani. Krew buchnęła z nosa i ust Numedidesa. Wierzgające nogi skotłowały dywan u stóp tronu. Oblicze króla zsiniało i jego miotające się lewe ramię opadło bezwładnie. Zatruty sztylet wysunął się z rozcapierzonej dłoni. Cymmerianin nie zwolnił chwytu, póki z Numedidesa nie uciekło całe Ŝycie. W końcu Conan puścił trupa, który jak szmaciana kukła osunął się z tronu. Cymmerianin wciągnął głęboko powietrze i usłyszawszy na korytarzu głosy biegnących ludzi oraz klekotanie zbroi, wydobył miecz. Dwudziestu powstańców, którzy szukając swego dowódcy krąŜyli po pałacu, stłoczyło się nagle za progiem komnaty. Wszystkie oczy zwróciły się na Conana. Barbarzyńca stał w lekkim rozkroku obok tronu Aquilonii i patrzył na nich z kamiennym spokojem. Jakie myśli snuły się w tej chwili w umyśle Conana, tego nikt nigdy się nie dowiedział. Powolnym ruchem Cymmerianin wsunął miecz do pochwy, pochylił się i zdarł koronę z głowy martwego Numedidesa. Trzymając diadem jedną ręką, drugą rozpiął pod brodą pasek od hełmu i zdjął go z głowy. Następnie uniósł koronę w obydwu dłoniach i włoŜył ją na swe skronie. — CóŜ — powiedział. — I jak wyglądam? Strona 64
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Bądź pozdrowiony, Conanie, królu Aquilonii! — zawołał Dexitheus. Pozostali podjęli okrzyk. Nawet paź, który dotąd przypatrywał się temu wszystkiemu z rozszerzonymi ze strachu oczyma, przyłączył się do chóru. Alcina wystąpiła naprzód z tą samą uwodzicielską gracją tancerki, która tak bardzo podniecała Conana w Messancji. Dziewczyna stanęła przed nim i z wdziękiem opadła na kolana. — Och, Conanie! — zawołała. — To ciebie zawsze kochałam. Niestety, spętana czarami, byłam zmuszona wypełniać rozkazy tego podłego czarownika. Wybacz mi i pozwól być twą wierną słuŜką! Zmarszczywszy brwi Conan popatrzył na nią z góry. Jego głos zabrzmiał jak grzmot przetaczający się po górach. — Musiałbym być ostatnim głupcem, by dać ci drugą szansę. Gdybyś była męŜczyzną, zabiłbym cię tu i teraz. Nie walczę z kobietami, więc odejdź w pokoju. JeŜeli jednak jutro ktoś znajdzie cię na ziemi Aquilonii, spłoniesz na stosie. Elatus, zaprowadź ją do stajni, osiodłaj jej konia i odprowadź do rogatek Tarancji. Alcina wstała i odeszła z pochyloną głową. W drzwiach odwróciła się raz jeszcze i spojrzała na Conana. Na jej policzkach lśniły łzy. Potem wyszła. Conan kopnął ciało Numedidesa. — Zatknijcie głowę tego ścierwa na tyczce i pokaŜcie ją miastu. Potem zawieźcie ją hrabiemu Ulricowi na dowód, Ŝe Aquilonia ma nowego władcę. Jeden z Ŝołnierzy Conana gwałtownie wepchnął się do zatłoczonej komnaty. — Generale! — Tak? MęŜczyzna przerwał dla nabrania oddechu. Jego oczy były wielkie jak u sowy. — Rozkazałeś Cadmusowi i mnie strzec pałacowych wrót. Przed chwilą usłyszeliśmy, jak ze stajni wyjeŜdŜa rydwan, ale nie było widać ani konia, ani pojazdu, naprawdę. Potem Cadmus pokazał na drogę i w świetle księŜyca zobaczyliśmy przesuwający się po ziemi cień konia i wozu. — Co zrobiliście? — Zrobiliśmy, panie? CóŜ mogliśmy zrobić? Cień przejechał przez otwarte wrota i zniknął na ulicy. Przybiegłem, Ŝeby ci o tym powiedzieć. — To czarnoksięŜnik byłego króla, jak sądzę — rzekł Conan do zebranej kompanii. — Niech jadą: wiedźmin powiedział, Ŝe wybiera się w jakieś dalekie strony, na wschód. Nie będzie nam więcej przysparzał kłopotów. Następnie zwrócił się do Dexitheusa: — Musimy do jutra zorganizować rząd. Będziesz moim kanclerzem. Kapłan chrząknął zakłopotany. — Och, nie, gen…, to jest: Wasza Wysokość! Muszę zostać pustelnikiem, Ŝeby odpokutować za uŜycie magii wbrew zakazom mego zakonu! — Kiedy dołączy do nas Publius, będziesz mógł to uczynić z moim błogosławieństwem. Na razie potrzebujemy rządu, a ty znasz się na sprawach państwowych. Zbierz do południa urzędników i ich sługi. Dexitheus westchnął. — Dobrze, panie i królu. — Opuścił wzrok na ciało Silvanusa i ze smutkiem potrząsnął głową. — Bardzo Ŝałuję tego nieszczęśliwego człowieka. — Zginął śmiercią Ŝołnierza — powiedział chłodno Conan — nic lepszego nie mogło go spotkać… Gdzie moŜna wykąpać się w tej marmurowej szopie? Trzy dni później ogolony i ostrzyŜony, odziany w aksamity o barwie hebanu, Conan zasiadł na tronie w Komnacie Osobistych Posłuchań. Uprzątnięto juŜ wszystkie ślady przemocy. Pogrzebano ciała, spalono zatruty sztylet, a dywan wyszorowano ze śladów krwi. Rozmarzony uśmiech rozjaśnił pobruŜdŜone oblicze Conana. Nagle do komnaty wpadł kanclerz Publius z kilkoma zwojami pergaminu pod pachą. — Mój panie — zaczął — mam tu… — Na Croma! — wybuchnął Conan. — Czy to nie moŜe poczekać? Prospero ma przyprowadzić dwadzieścia piękności, które pragną zostać mymi towarzyszkami łoŜa. Mam wybrać wśród nich… — Panie — rzekł Publius surowo. — Niektóre z tych spraw wymagają natychmiastowego załatwienia. Nic się nie stanie, jeśli te młode damy trochę poczekają. Tu, na przykład, jest petycja z baronii kastryjskiej z prośbą o umorzenie ich zaległości podatkowych. Tu są sprawozdania skarbowe. A to wyrok sądu w sprawie Pintesa przeciw Ariusowi Broasusowi, wobec którego złoŜono apelację do tronu. Procesu tego nie rozstrzygnięto od szesnastu lat. Tu mamy list od niejakiego Quesado z Kordaw, byłego szpiega Vibiusa Latro. Zdaje mi się, Ŝe mieliśmy juŜ z nim do czynienia. — Czego chce ten pies? — prychnął Conan. — Błaga, by znów zatrudniono go jako tajnego sługę Jego Królewskiej Wysokości. — Owszem, dobrze odgrywał rolę nierozgarniętego moczymordy. Dajcie mu jakieś zadanie, ale nigdy, powtarzam: nigdy nie wysyłajcie go jako posła do zaprzyjaźnionego monarchy. — Tak jest, panie. Tu jest prośba o darowanie kary niejakiemu Galenusowi z Sele. A tu jeszcze jedna Strona 65
Carter Lin - Conan wyzwoliciel petycja cechu górników miedzi. Chcą… — Bogowie i diabły! — wykrzyknął Conan, waląc dłonią o udo. — Dlaczego nikt nie powiedział mi, Ŝe królowanie to taka Ŝmudna harówka? Wolałbym być piratem! Publius uśmiechnął się. — Nawet najlŜejsza korona potrafi czasem zaciąŜyć. Władca musi władać, inaczej zastąpi go ktoś inny. Numedides unikał swych obowiązków i jak się to dla niego skończyło? Conan westchnął cięŜko. — Tak, tak. Przypuszczam, Ŝe masz rację, na Croma! Paziowie! Przynieście stół pod te dokumenty. Zajmijmy się, Publiusie, najpierw sprawozdaniami skarbowymi…
Strona 66