Julia James Bezcenne diamenty ROZDZIAŁ PIERWSZY Leo Makarios stał na podeście szerokich scho dów, prowadzących do ogromnego holu zamku Edelstein, spo...
8 downloads
19 Views
497KB Size
Julia James Bezcenne diamenty
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Leo Makarios stał na podeście szerokich scho dów, prowadzących do ogromnego holu zamku Edelstein, spoglądał z góry na jasno oświetlony hol, w którym odbywała się sesja zdjęciowa. Wybrane przez Justina modelki były wyjątkowo piękne. Leo zamierzał im się dokładniej przyjrzeć. Prześliczna blondynka była trochę za chuda i za bardzo spięta. Leo nie miał cierpliwości do kobiet z neurozą. Stojąca obok dziewczyna o gęstych, kasztanowych włosach miała normalne kształty, ale z jej oczu emanowała pustka. Kobiety pozba wione inteligencji go irytowały, więc i ta nie miała u niego żadnych szans. Trzecia z kolei, płomiennie ruda piękność, wyglądała zachwycająco, ale była już zajęta. Sypiała z Markosem, najbliższym ku zynem Leo Makariosa. Spojrzenie Leo zatrzymało się na ostatniej, czwartej modelce. Włosy miała czarne jak pióra kruka, skórę białą niczym kość słoniowa i zielone oczy. Zielone jak szmaragdy, którymi ją przy strojono. Nosiła te szmaragdy ze znudzoną miną.
10
JULIA JAMES
Leo nie rozumiał, jak to możliwe, żeby jakakol wiek kobieta nudziła się, nosząc naszyjnik ze słyn nej kolekcji Levantsky'ego. Czyżby ta tutaj nie zdawała sobie sprawy, z jak wyjątkowym dziełem sztuki ma do czynienia? Dziewczyna westchnęła, oparła dłoń na biodrze i przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Gniew Leo ulotnił się w jednej chwili. Kiedy ta dziewczyna westchnęła, jej piersi uniosły się. I tak już uniesione przez gorset czarnej sukni na mo ment stały się jeszcze większe, budząc w obser watorze dobrze znane przyjemne uczucie. A więc Zielonooka się nudzi, pomyślał. No, to już nic potrwa długo. Osobiście zadbam, żeby się nie nudziła. Powoli zszedł do holu. Kolejna przerwa w zdjęciach. Tonio Embrutti naradza się z asystentami. W ogromnym holu słychać wywrzaskiwane po włosku przekleństwa... Anna westchnęła. Gorset wydekoltowanej suk ni zaczynał się jej wrzynać w ciało. Nie lubiła tej sukni. Stanowczo za dużo odsłaniała, co z kolei przyciągało pożądliwe spojrzenia mężczyzn. Przymknęła oczy. W myśli przećwiczyła sobie jeden z chwytów karate. To zawsze ją uspokajało. Przypominało, że choć obleśne męskie spojrzenia będą ją prześladować, to na pewno poradzi sobie z każdą próbą fizycznej agresji.
BEZCENNE DIAMENTY
11
Otworzyła oczy, przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę. Praca modelki nie jest taka łatwa, jak się ludziom wydaje. Zwłaszcza dla dwóch amatorek, Vanessy i Kate, sesja okazała się uciążliwa i wyjąt kowo nudna. Anna przyglądała się im obu. Kate zdawała się zagubiona bez okularów, które kazano jej zdjąć, ale za to nie widziała pożądliwych spoj rzeń kierowanych w jej stronę. Rudowłosą Vanessę chronił jej protektor. Podobno była narzeczoną organizatora tej fety i właściciela średniowiecz nego zamczyska, w którym odbywała się sesja zdjęciowa. Anna nie mogła zrozumieć, po co Grekowi zamek w Alpach. Chyba że chciał być bliżej ban ku, w którym trzymał pieniądze. Zamek Edelstein był ogromną budowlą na zboczu góry, otoczoną rozległym lasem i bezkresnymi połaciami śniegu. Anna na chwilę się rozchmurzyła, bo przypo mniała sobie cudowny widok, jaki rozciągał się z okna jej sypialni. Z tego okna widziała promienie słońca obsypujące diamentami bielutki śnieg, a da lej zamarznięte jezioro otoczone górami. Ten wi dok w niczym nie przypominał ponurych ścian gazowni, jedynego widoku, jaki mogła obserwo wać z okna przez całe swoje dzieciństwo. Anna miała świadomość, że wygrała los na loterii życia. Skończywszy osiemnaście lat, za częła sprzedawać lody w centrum handlowym. Tam zauważył ją łowca twarzy z agencji modelek.
12
JULIA JAMES
Anna nie od razu dała się uprosić, bo od małego była bardzo podejrzliwa. W końcu się zgodziła, a potem się okazało, że istotnie chodziło o uczciwą pracę. Ciężko pracowała na sukces, za to teraz mogła sobie pozwolić na spokojne, nawet dostatnie życie. Mimo że nie była supermodelką, miała dwadzieścia sześć lat, a przed sobą perspektywę końca kariery, powo dziło jej się o niebo lepiej, niż gdyby pozostała w skromnym domku na tyłach gazowni. Anna prędko się zorientowała, że najbardziej charakterystyczną cechą świata mody jest wszech obecny moralny brud. Niektóre modelki brały wszelkie istniejące na świecie narkotyki i sypiały z każdym, kto mógł w jakikolwiek sposób dopo móc im w karierze. Zresztą mężczyźni pracujący w tej branży nie byli ani trochę lepsi. Oczywiście nie wszyscy postępowali w ten spo sób. Niektórzy ludzie ze świata mody byli napraw dę świetni. Na przykład projektanci, choć przecież nie wszyscy. I niektórzy fotografowie. Byli wśród nich nawet ludzie godni zaufania. Z niektórymi modelkami Anna się przyjaźniła. Choćby z Jenny, blondynką, która też brała udział w dzisiejszej sesji zdjęciowej. Pozowała do zdjęcia ubrana na biało w diamentowej tiarze na włosach i z diamentowy mi bransoletkami na rękach. Anna przyjrzała się przyjaciółce. Jenny nie wy glądała najlepiej. Zawsze była chuda, jak każda modelka, ale teraz przypominała szkielet. Na pew-
BEZCENNE DIAMENTY
13
no nie z powodu narkotyków, bo Jenny nie brała. Gdyby brała, Anna by się z nią nie przyjaźniła. Miała nadzieję, że Jenny się nie głodzi. A może jest chora? Jej własna matka nie dożyła dwudziestych pią tych urodzin. Anna została sama, bo ojca nawet nie znała. No, niezupełnie sama. Miała babcię, która kilka lat wcześniej owdowiała. Babcia - matka mamy Anny - wychowała wnuczkę najlepiej jak umiała. Anna postanowiła porozmawiać z Jenny. Naj lepiej zaraz po tej sesji fotograficznej. Jeśli ta sesja w ogóle kiedyś dobiegnie końca. Tonio Embrutti tak się zachowywał, jakby nigdy nie zamierzał skończyć. W tej chwili z namysłem przyglądał się modelkom. - Ty! - Pokazał palcem Jenny. - Suknia. - Co z suknią? - zdziwiła się. - Zsuń górę. Masz być goła do pasa. A ręce skrzyżuj na dekolcie. Chcę zrobić zdjęcie tych bransoletek. No już! Pstryknął palcami na oczekującą rozkazów stylistkę i wyciągnął rękę do asystenta, który natych miast podał mu aparat. - Nie mogę! - zawołała Jenny. W jej głosie było słychać rozpacz. - Ogłuchłaś?! Wyznaczona przez niego stylistka posłusznie rozpięła suwak sukni Jenny.
14
JULIA JAMES
- Nie rozbiorę się! Tonio Embrutti oniemiał. Anna stanęła pomię dzy nim a Jenny. - Żadnego rozbierania - oznajmiła. - Kontrakt nam to gwarantuje. - Zamknij się! - krzyknął fotograf, patrząc na Annę z nienawiścią. Anna podeszła do Jenny, odsunęła stylistkę, zapięła przyjaciółce suknię. I wtedy odezwał się głos. Nieznany. - Jakiś problem? Głos był miły, głęboki. Mówił po angielsku z delikatnym obcym akcentem. W tym głosie była też niema groźba, wprawiająca ciało Anny w deli katne drżenie. Z cienia wyłonił się wysoki, potężnie zbudowa ny mężczyzna. Zajął prawie cały krąg światła, którym były otoczone modelki. Annie dech zapar ło. Mężczyzna skojarzył jej się z lampartem. Wy twornym, potężnym, zgrabnym. I bardzo groźnym. Nie miała pojęcia, czemu tak pomyślała. Był wysoki. Ciemne włosy, oliwkowa cera i ta twarz... To przez te jego oczy, pomyślała Anna, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Mają kształt mig dała i są takie zmysłowe... Bardzo ciemne. Znów się odezwał, a wszyscy inni zamilkli. - Pytałem, czy mamy problem. Nie lubi problemów, pomyślała Anna. Natych miast się ich pozbywa.
BEZCENNE DIAMENTY
15
- Kim pan jest? - zapytał wrogo Tonio Embrutti. Mężczyzna popatrzył na niego. Przez chwilę milczał. - Leo Makarios - powiedział. Nie mówił ani głośno, ani wyniośle, a jednak było w jego głosie coś, co sprawiło, że człowiek w jednej chwili się orientował, że ten mężczyzna jest nie tylko właścicielem zamku, nie tylko właś cicielem firmy, która posiada te wszystkie rekla mowane klejnoty, ale kimś o wiele ważniejszym. Annie omal nie zrobiło się żal Embruttiego. Omal, bo Tonio Embrutti był najgorszym pro stakiem, z jakim kiedykolwiek przyszło jej pra cować. - Owszem - oświadczyła, zanim najgorzej wy chowany fotograf świata zdążył się odezwać. - Mamy poważny problem. Ciemne oczy popatrzyły na nią i wszystkie mięśnie Anny napięły się w jednej chwili. - Pański fotograf - zaczęła - żąda, żebyśmy złamały warunki kontraktu. -Zaraz jednak jej głos się zmienił, stwardniał. - N i e pracujemy nago. Jest taka klauzula w kontrakcie. Osobiście o to za dbałam. Proszę sprawdzić. Nie odstępowała Jenny, jakby chciała ją przed czymś osłonić. Zauważyła, że pozostałe dwie dziew czyny, amatorki, także odruchowo zbliżyły się do siebie.
16
JULIA JAMES
Leo Makarios nie spuszczał wzroku z Anny. Ona także się w niego wpatrywała. Coś dziwnego działo się z jej ciałem. Miała wrażenie, że spoj rzenie Leo Makariosa oblepia ją cuchnącym szla mem. Nie, to nie był zwyczajny brud. Z tym już sobie radziła. Całkiem nieźle. To, co z nią robił Leo Makarios, budziło nieznane dotąd uczucia. Anna słyszała donośne bicie swego serca, rytmiczne tęt nienie krwi w żyłach. Nigdy przedtem nic podob nego nie czuła. I nagle zrozumiała. Potwornie się przeraziła. O, nie, tylko nie to, pomyślała. Tylko nie on! Leo się w nią wpatrywał. Już nie miała znudzo nej miny. Na jej pięknej twarzy malowały się jednocześnie dwa uczucia. Leo dostrzegł obydwa, choć bardzo się starała drugie z nich stłumić. Nie miał czasu analizować uczuć czarnowłosej modelki. Musiał załatwić sprawę, zdusić w zarod ku konflikt zagrażający jego planom. - Czy dobrze zrozumiałem? - zwrócił się do blondynki. - Nie życzy pani sobie takiego zdjęcia, jakie zaproponował signor Embrutti? Modelka drżała jak liść na wietrze. Nie ode zwała się, tylko zdecydowanie pokręciła głową. Tonio Embrutti rozwrzeszczał się po włosku, ale Leo uciszył go jednym gestem. - Nie będzie żadnych zdjęć nagiego ciała. Ani
BEZCENNE DIAMENTY
17
tej pani, ani żadnej innej. Będą fotografowane w ubraniach - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jego wzrok przesunął się po czterech model kach, na moment zatrzymał na rudowłosej. Leo prawie się uśmiechnął, wyobraziwszy sobie minę, jaką zrobiłby Markos, gdyby zobaczył w prasie zdjęcia swojej kochanki. Choćby nawet z takiej okazji jak prezentacja słynnej kolekcji biżuterii Levantsky'ego. Kolekcja należała kiedyś do rosyjskich carów. Uważana za zaginioną, niedawno została odnale ziona w kryjówce na Syberii; zakupiona przez Makarios Corporation, wkrótce miała zostać za prezentowana publiczności. Markos by mnie zabił, gdybym do tego dopuś cił, pomyślał szczerze ubawiony. Na szczęście nie będzie miał powodu. Ani on, ani żaden mężczyzna zainteresowany którąkolwiek z tych pięknych pań. Jeszcze raz przyjrzał się modelce o czarnych włosach. To, że zareagowała na jego spojrzenie dokładnie tak, jak sobie tego życzył, wcale nie oznaczało, że jest wolna. Nie byłaby pierwszą kobietą zmieniającą aktualnego kochanka na Makariosa. Tyle że Leo szybko się nimi nudził. Myś lały tylko o pieniądzach i na niczym innym nie potrafiły się skupić. A kiedy Leo był w łóżku z kobietą, chciał, żeby myślała tylko o nim. A już na pewno nie o jego majątku.
18
JULIA JAMES
Taka będzie ta czarnowłosa, pomyślał z przeko naniem. Przeszedł pod ścianę zamkowego holu, skinąw szy po drodze głową szefowi ochrony wynajętej do pilnowania bezcennej kolekcji. Chciał jeszcze po patrzeć na dziewczynę, którą sobie wybrał. Sesja zdjęciowa trwała. W końcu przyszła kolej na czarnowłosą. Tonio Embrutti skorzystał z oka zji i odegrał się na niej niemiłosiernie. Cokolwiek robiła, krzywił się, warczał i drwił z każdego jej ruchu, z każdej pozy. Leo miał wielką ochotę podejść do Włocha i skręcić mu tę chudziutką szyjkę. Czuł podziw dla upartej modelki. Owszem, miała znudzoną minę, choć ubrano ją w garnitur unikatowej biżuterii i jak lwica broniła zapisów kontraktu, ale jeśli szło o pracę, o wykonywanie tego, co do niej należało, miała świętą cierpliwość. Dziwne, pomyślał, przyglądając jej się z daleka. Wcale nie wygląda na świętą. Była bardzo pociągająca. Leo nie mógł od niej oczu oderwać. Włosy okrywały czarnym płasz czem jej śnieżnobiałe ramiona, podtrzymywany gorsetem biust wypełniał głęboki dekolt sukni, pysznie zaokrąglone biodra podkreślały szczup łość talii. Twarz miała niemal kwadratową o moc no zarysowanej szczęce, lekko wystających koś ciach policzkowych, prostym nosie. Do tego wszyst kiego duże zmysłowe usta i szmaragdowe oczy...
BEZCENNE DIAMENTY
19
Leo oparł się o ścianę, napawał oczy widokiem i cieszył się na to, co go czeka w nocy, co dostanie od tej pięknej dziewczyny, o której nic nie wie dział. Anna zanurzyła się w wannie wypełnionej ciep łą wodą z pienistym pachnącym płynem do kąpieli. Sesja zdjęciowa była wyczerpująca. Nie dlatego, że ten idiota Embrutti czepiał się każdego drobiaz gu, bo niereagowanie na jego chamskie zaczepki sprawiło Annie ogromną przyjemność. Sesja była męcząca i stanowczo za długa. Każdą modelkę sfotografowano we wszystkich rodzajach klejnotów, w sukniach dobranych zarów no pod kolor kamieni, jak i kontrastujących z ni mi. Dziewczyny miały nosić biżuterię także wie czorem, podczas przyjęcia wydanego przez Leo Makariosa z okazji pokazania światu bezcennej biżuterii Levantsky'ego. Vanessa miała wystąpić w szmaragdach, Kate w rubinach, Anna w diamen tach, a Jenny w szafirach. Anna westchnęła ciężko, przypomniawszy so bie rozmowę z Jenny. Zaraz po sesji zdjęciowej zaprowadziła przyjaciółkę do pokoju, usadowiła na łóżku, a sama siadła obok i wyciągnęła z Jenny całą prawdę. - Jestem w ciąży! - wyznała przyjaciółka. Anna przeżyła szok. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wiedziała, kto jest ojcem dziecka, i nie
20
JULIA JAMES
musiała pytać, dlaczego Jenny jest w rozpaczy. Wielokrotnie ostrzegała ją, żeby nie wiązała się z mężczyzną pochodzącym z kultury nieprzystają cej do zachodnich norm. Bez przerwy jej powta rzała, że z takiego związku mogą wyniknąć wy łącznie kłopoty. No i wyniknęły. - Powiedział mi, że jak zajdę w ciążę, to mam dwie możliwości - łkała Jenny, kiwając się w tył i w przód. - Mogę zostać jego żoną i wychowywać dziecko, albo zostać jego żoną, oddać mu dziecko i dostać rozwód. Ale dla mnie to żaden wybór. Nie zrobię ani jednego, ani drugiego. Anna milczała. Objęła przyjaciółkę, przytuliła i pozwoliła jej się wypłakać. - Nie wyjdę za niego za mąż... Nie chcę miesz kać w haremie! I na pewno nie oddam mu dziecka! - Rozumiem, że on jeszcze nic o tym nie wie - domyśliła się Anna. - Nie wie i nie może się dowiedzieć! Jak się dowie, to mnie zamknie w haremie. Teraz już wiesz, czemu byłam taka przerażona, kiedy Tonio kazał mi się rozebrać. Bałam się, że ktoś zauważy ciążę, a wtedy zaczęłyby się plotki. Nie chcę! Anno, ja muszę uciekać! - Uciekać? - Muszę się gdzieś ukryć! Muszę zniknąć na zawsze, rozumiesz? On się nie może dowiedzieć, że urodziłam dziecko. Domyśli się, że jest jego, zrobi testy, zacznie dochodzić swoich praw i oczy-
BEZCENNE DIAMENTY
21
wiście wygra, bo jest strasznie bogaty. Dlatego muszę uciekać. - Wymyśliłaś już coś? - Chyba tak. - Jenny otarła zapłakane oczy. - Pojadę do Australii. Na północnym zachodzie jest sporo prawie bezludnych terenów. Wiesz, tam gdzie się łowi perły, nie pamiętam, jak się nazywa to miejsce. Gdybym tam zamieszkała, to wszelki ślad by po mnie zaginął. Tam nikt mnie nie będzie szukał. - A masz pieniądze? - zapytała Anna. Jenny dobrze zarabiała, ale nie był to stały dochód. Żadna z nich nie była supermodelką, a opłaty na rzecz agencji i wydatki związane z wykonywaniem zawodu pochłaniały sporą część zarobków. W dodatku ten niedobry związek z męż czyzną, od którego teraz chciała uciec, zbyt długo trzymał Jenny na uboczu. Rzadko występowała na wybiegu, a jej miejsce zajęły młodsze, mniej do świadczone modelki. Ostatnio prawie nie miała propozycji. Jenny przygryzła wargę, łzy płynęły jej po policz kach. - Pożyczę ci - obiecała Anna. Jenny pokręciła głową. - Ty też potrzebujesz pieniędzy - powiedziała. - Wiem, ile płacisz za dom opieki, w którym jest twoja babcia. I mieszkania też nie pozwolę ci sprzedać. W naszym wieku trzeba się liczyć
22
JULIA JAMES
z nagłym końcem kariery. Dlatego nie pożyczę od ciebie pieniędzy. Poradzę sobie. Na pewno sobie poradzę! Anna pomyślała, że dopilnuje, by Jenny miała pieniądze, przynajmniej na początek. Choćby na wet musiała obciążyć hipotekę mieszkania. Biedna Jenny, myślała, wypoczywając w cie płej kąpieli. Związała się z mężczyzną, który widzi w niej tylko ciało. To oczywiste, że Jenny musi zniknąć jak najszybciej. Najlepiej zaraz po zakończeniu tej pracy. Modelki miały być wolne dopiero nazajutrz. Czekał je jeszcze udział w wieczornym przyjęciu, sesja zdjęciowa następnego dnia i bal na zakoń czenie fety. Goście już się zjeżdżali. Przywozili ich kierow cy w eleganckich limuzynach albo przylatywali śmigłowcami. Bogaci, sławni, wpływowi... Tylko takich Leo Makarios zaprosił. Makarios... Nie miała ochoty o nim myśleć. Ostrożnie zaczęła sobie przypominać wszystko, co się zdarzyło. Po raz pierwszy od czterech lat, kiedy wreszcie odzyskała spokój, spotkała męż czyznę, który mógł się okazać niebezpieczny. Za niepokoiło ją to. Przede wszystkim dlatego, że mężczyźni nie byli już dla niej groźni. Uodporniła się po tym, jak Rupert Vane jej powiedział, że odchodzi, bo bierze ślub z Caroline Finch-Carleton, dziewczyną ze swojej klasy. Dziwił się, że
BEZCENNE DIAMENTY
23
Anna rozpacza. Czyżby nie wiedziała, że on nie może się ożenić z kimś tak pospolitym i nisko urodzonym jak ona? Jeszcze teraz, mimo upływu czterech długich łat, Anna wciąż odczuwała tamten ból i tamto upokorzenie. Dlatego rzadko kiedy pozwalała so bie na powrót do wspomnień. Rupert był pierwszym i jedynym mężczyzną, jakiemu udało się pokonać opory Anny. Miał dos konałe maniery i tę niewymuszoną pewność, cha rakteryzującą potomków starych rodów. Bez trudu i od niechcenia przedarł się przez wszystkie staran nie ustawione przez Annę linie obrony. Był zabaw ny, rozśmieszał ją i chyba nawet ją lubił na swój płytki, niezdolny do głębszych uczuć sposób. - Dobrze się z tobą bawiłem - powiedział, kiedy ją zawiadomił o swoich małżeńskich pla nach. Od tamtej pory trzymała mężczyzn na dystans. Wszystkich. Czerpała nawet przewrotną przyjem ność z faktu, że większość z tych, których spotyka ła, wcale jej się nie podoba. Ale ten, który w holu swego zamku taksował ją spojrzeniem ciemnych oczu, Leo Makarios...
ROZDZIAŁ DRUGI
Leo witał gości, każdego w jego ojczystym języku. W zamkowym holu nie było już reflektorów, za to kłębiło się mnóstwo kobiet w wieczorowych sukniach i mężczyzn w smokingach, pomiędzy którymi krążyli kelnerzy roznoszący kieliszki z szampanem. - Markos! - zawołał Leo na widok kuzyna. Markos był nieco młodszy od niego i nie tak potężnie zbudowany. Był Grekiem, tak jak Leo, tylko ciemnoszare oczy zdradzały domieszkę an gielskiej krwi. Pogawędzili chwilę po grecku, Leo uprzejmie uśmiechnął się do towarzyszącej Markosowi rudo włosej modelki. Nie oddała uśmiechu, pewnie na wet nie zauważyła Leo. Wpatrywała się w Markosa z tak beznadziejnym uwielbieniem, jakby był jedy nym człowiekiem w całym wielkim wszechświecie. Leo dziwnie się poczuł. Na niego żadna kobieta tak nie patrzyła. Nigdy. A chciałbyś tego? Ta niespodziewana myśl go
BEZCENNE DIAMENTY
25
zdziwiła, nawet troszeczkę zirytowała. Oczywiś cie, że nie. Kobieta, która tak patrzy na mężczyznę, to czyste utrapienie i pewne kłopoty. Chyba że będzie udawać. Leo miał już kilka razy do czynienia z kobietami, które z uczuciem go zapewniały o swej miłości, ale były to tylko puste deklaracje. To nie jego wielbiły te damy, lecz jego majątek. Dlatego nie pozwalał kobietom wyznawać so bie miłości. Już na wstępie ustalał warunki intym nego związku, który zawsze był tymczasowy i zu pełnie wyjątkowy przez czas swego trwania. Nie życzył sobie scen, histerii ani obrzucania się obel gami, gdy romans się zakończy. Leo sprawnie poruszał się wśród gości. Szukał modelki o czarnych włosach. Nareszcie ją wypat rzył. Wyglądała oszałamiająco. Miała na sobie czarną, prostą suknię, ciasno opinającą biust i spływającą do kostek. Do tego czarne długie rękawiczki. Rozpuszczone do poran nej sesji zdjęciowej włosy teraz były upięte na karku w luźny węzeł. Makijaż też miała delikat niejszy niż rano: błyszczyk na wargach i trochę tuszu na rzęsach. Tylko skóra była śnieżnobiała jak przedtem. Na białej szyi mienił się kolorami tęczy diamentowy naszyjnik. Leo patrzył, napawając się cudownym wido kiem, lecz po chwili zmarszczył brwi i zdecydowa nym krokiem podszedł do modelki.
26
JULIA JAMES
- Czemu masz na sobie tylko naszyjnik? - spy tał bez zbędnych wstępów. Popatrzyła na niego. Znów dostrzegł to chwilowe rozszerzenie źrenic, ale tym razem nie to go intere sowało. Chciał wiedzieć, czemu nie włożyła tiary, kolczyków i bransolet, które wraz z naszyjnikiem składały się na diamentowy komplet. Wszystkie cztery modelki otrzymały polecenie, żeby na wie czornym przyjęciu wystąpić w komplecie biżuterii. - Naprawdę życzy pan sobie, żebym wyglądała jak choinka? - spytała. - Noszenie całego komple tu naraz to przesada. - Rozumiem, że podjęłaś tę decyzję bez kon sultacji? Ton tego pytania był łagodny, ale sprawił, że Annie dreszcz przeszedł po plecach, mimo to nie zamierzała ustąpić. Była pewna swego. Wcześniej założyła cały komplet, tak jak jej kazano, i przej rzała się w lustrze. Wyglądała jak rzęsiście oświet lona choinka. - Każdy, kto ma choć odrobinę smaku, podjął by taką decyzję - powiedziała. - Wydałem polecenie - przypomniał. Anna doskonale wiedziała, co należy odpowie dzieć. Leo Makarios płacił jej za to, żeby demon strowała na sobie jego biżuterię i to on wydawał polecenia. Powinna więc potulnie powiedzieć: „Wedle życzenia, panie Makarios". - Gdybym założyła jeszcze jakąś biżuterię
BEZCENNE DIAMENTY
27
prócz tego naszyjnika, wyglądałoby to pospolicie, wręcz wulgarnie. - Upierała się przy swoim. Przez chwilę nic się nie działo. Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły prawie niedostrzegalnie i coś się w niej rozświetliło. Leo Makarios stłumił uśmiech, jeśli to rzeczy wiście miał być uśmiech, i zacisnął usta. - Idź na górę i załóż resztę diamentów - polecił. Odszedł. Dla niego Anna przestała istnieć. Miała wielką ochotę roztrzaskać o ścianę kieli szek z szampanem, więc stała w miejscu bez ruchu, czekając, aż wyparuje z niej złość. Nie wiedziała, czemu pozwala Makariosowi wzbudzać w sobie takie uczucia. Wzbudzać ja kiekolwiek uczucia. Był przecież tylko bogatym człowiekiem, lubił, żeby świat był taki, za jaki zapłacił. A płacił jej za to, żeby na tym przyjęciu wystąpiła ozdobiona kompletem diamentowej bi żuterii. Całym. Anna wzruszyła ramionami. Właściwie co ją to obchodzi? Makarios chciał widzieć diamenty, więc je zobaczy. Wszystkie. Orkiestra kameralna stroiła instrumenty, goście zajmowali miejsca. Po obu stronach podium dla orkiestry ustawiono po dwa złocone fotele, na których miały usiąść modelki. Słuchając muzyki, publiczność będzie mogła podziwiać biżuterię Levantsky'ego w pełnej krasie.
28
JULIA JAMES
Leo, który właśnie rozmawiał z żoną jednego z ministrów austriackiego rządu, zerknął na fotele dla modelek. Trzy z nich już zajęły swoje miejsca. Ruda szukała wzrokiem Markosa, a szatynka roz mawiała z siedzącym najbliżej niej muzykiem. Blondynka była jeszcze bardziej spięta niż rano, a czwarty fotel stał pusty. Leo przywołał do siebie Justina. Kazał mu oso biście dopilnować, by czarnowłosa modelka tym razem miała na sobie cały garnitur biżuterii. Orkiestra stroiła instrumenty. Gdy dyrygent wszedł na podium, na sali zapadła cisza. Czarnowłosa w ostatniej chwili usiadła na fote lu. Miała na sobie tiarę, kolczyki, bransolety i na szyjnik. Rzeczywiście wyglądała jak obwieszona świecidełkami choinka. Leo zacisnął usta. Nienawidził się mylić. Potwornie bolały ją nogi, ale stała, cierpliwie słuchając opowieści niemieckiego przedsiębiorcy o tym, jak zbawienne dla zdrowia są lecznicze wody SPA. W drugim końcu sali Leo Makarios także z kimś rozmawiał. Anna pomyślała - nie bez złośliwości - że pewnie jest zadowolony z jej choinkowego wyglądu. Obsypane klejnotami modelki wzbudzały ogro mne zainteresowanie. Ją samą oglądano nieustan nie. Przy tym męskie spojrzenia taksowały nie tylko biżuterię, ale i ciało. Widać było, że pano-
BEZCENNE DIAMENTY
29
wie się zastanawiają, ile też to cacko może kosz tować. Właśnie dlatego z uwagą słuchała wywodów starszego pana. Wprawdzie nie pasjonowała się kuracjami uzdrowiskowymi, ale niemiecki przed siębiorca traktował Annę z szacunkiem, a co waż niejsze, nie dawał przystępu do niej innym męż czyznom. Oczywiście oprócz jednego. - Hans, wie gehtsl Ten głęboki głos rozpoznałaby wszędzie. Przedsiębiorca uśmiechnął się szeroko i zaraz przeszedł na niemiecki, a Leo Makarios odpowie dział mu w tym samym języku. Anna czuła na sobie jego spojrzenie. Przyglądał się diamentom, więc zrobiła obojętną minę, jaką zawsze przyj mowała w pracy. Leo miał ochotę powiedzieć jej, że miała rację. Założenie całego diamentowego kompletu było bezsensowne i odwracało uwagę od zachwycająco pięknego naszyjnika. Ale Hans Federman wypyty wał o interesy w państwach byłego bloku wschod niego i Leo nie miał okazji wrócić do sprawy diamentów. Znudzona rozmową prowadzoną w słabo zna nym języku, Anna zamierzała odejść. Jednak Leo złapał ją za rękę. Chciała się wyrwać z uścisku, gdy poczuła rozlewające się po całym ciele miłe ciepło. Zanim zdecydowała, co powinna zrobić, Makarios przestał mówić do Niemca i zwrócił się do niej:
30
JULIA JAMES
- Proszę nie odchodzić, panno... - Popatrzył na nią pytająco, spodziewając się, że poda mu swoje imię. - Anna Delane - przedstawiła się. - Anno. To było tylko jej imię. Miliony razy słyszała, jak je wypowiadano. Nigdy w taki sposób. Przez chwilę Leo Makarios wpatrywał się w nią, lecz zaraz wrócił do przerwanej rozmowy z nie mieckim przedsiębiorcą. Miała świadomość, że jest dla niego przed miotem, chodzącą wystawą biżuterii. Ale jeśli tak, to czemu chciał, żeby właśnie ona towarzy szyła mu podczas przyjęcia? Dlaczego nie trzy mał przy sobie wszystkich modelek po kolei? Sama mu to zaproponowała, gdy podeszli do bufetu. - Czy nie powinien pan zademonstrować teraz innych klejnotów? - spytała. - Tam jest Kate z ru binami. Ruchem głowy wskazała dziewczynę wpatrzo ną z uwielbieniem w jednego z towarzyszących jej mężczyzn - dyrygenta orkiestry kameralnej. - Nie mam serca odbierać Antalowi Lukacsowi wielbicielki - zażartował Leo. - W dodatku takiej młodej i pięknej. - Więc to jest Antal Lukacs? - zdziwiła się Anna.
BEZCENNE DIAMENTY
31
- Chciałabyś go poznać? - zainteresował się Leo. - Na pewno ma już serdecznie dosyć ludzi zachwycających się jego talentem. - Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, żebyś ty zachwycała się kimkolwiek czy czymkolwiek - mruknął. - Nawet klejnoty, które masz na sobie, nie robią na tobie wrażenia, chociaż wszystkie kobiety ci zazdroszczą. - To tylko skrystalizowany węgiel - odparła obojętnie. - Jest wartościowy, bo rzadko występu je w przyrodzie. Inne kryształy bywają równie piękne, chociaż nie takie kosztowne. - Toż to są diamenty Levantsky'ego! - wy krzyknął Leo. - Jedyne w swoim rodzaju dzieło sztuki jubilerskiej! - Muzyka Mozarta też jest dziełem sztuki, ale nie trzeba płacić milionów, żeby się nią cieszyć - zauważyła. Leo przyjrzał jej się uważnie. Anna ani myślała spuścić wzroku. - Już wcześniej zauważyłem, że jesteś bardzo wojownicza. Trzeba to będzie zmienić. Anna uśmiechnęła się słodko. Poczuła gwał towny przypływ adrenaliny. - Czy to polecenie służbowe, proszę pana? Leo patrzył na nią. Przybliżył się odrobinę, jakby chciał ją odizolować od pozostałej części sali. W jego oczach zalśnił dziwny blask, który sprawił, że Annie ścisnął się żołądek.
32
JULIA JAMES
- Nie walcz ze mną, dziewczyno - powiedział cicho. - Jesteś na to zbyt piękna. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wielka sala zniknęła, ludzie przestali istnieć. Anna stała na przeciw tego mężczyzny, patrzyła na niego i jemu pozwalała patrzeć na siebie. Poczuła rozpalający się w głębi ciała żar. Żar przenikał do żył, wraz z krwią płynął do samego serca. Makarios to zauważył. Uśmiechnął się z satys fakcją. Jakby tylko na to czekał. Powiedział do niej coś. Tak cicho, że panujący wokół gwar rozmów zagłuszył słowa. Anna pomy ślała, że pewnie jej się zdawało. Oczywiście, że tylko jej się zdawało. Chociaż przez chwilę przy puszczała, że szepnął jej do ucha: „Później...". Ale wyraz jego twarzy zaraz się zmienił. Obojętny, grzecznie uśmiechnięty Leo Makarios wznowił obchód sali. Z Anną u swego boku. Anna zrzuciła pantofle, westchnęła z ulgą. Zdję ła wieczorowe rękawiczki, położyła je na toaletce. Przyjęcie ciągnęło się w nieskończoność. Co gorsza, przez cały wieczór nerwy miała napięte jak postronki. Oprowadzanie przez Leo Makariosa po całej sali było nie do zniesienia. Podniecał ją. Nie chciała tego, ale nie umiała sobie poradzić z własnym ciałem. Ponuro spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
BEZCENNE DIAMENTY
33
Z lustra patrzyła na nią dobrze znana dziewczyna o kruczoczarnych włosach, śnieżnobiałej cerze i zielonych oczach. Tak, Anna była piękna, tyle że uroda była dla niej tylko wartościowym towarem. Sprzedawała ją każdemu, kto odpowiednio wiele zapłacił. Sprzedawała urodę. Tylko tyle. Niektórzy mężczyźni sądzili, że jest inaczej. Zdawało im się, że kupują prawo do rozbierania jej wzrokiem, do zastanawiania się, jaka byłaby w łóż ku, do składania nieprzyzwoitych propozycji... Odwróciła się plecami do lustra, jedną po dru giej rozpinała haftki prostej, lecz pięknej sukni. Cieszyła się, że nie ma już na sobie diamentów, że uwolniła się od ich idiotycznego blasku. Za stanawiała się, czy Leo Makarios naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jak wulgarnie wyglądała. Zniecierpliwiona potrząsnęła głową. Kogo ob chodzi, co sobie myśli Makarios? - I tak już nigdy więcej go nie zobaczę - mruk nęła. - Od jutra będę bezpieczna... Nie rozumiała, czemu użyła akurat tego słowa. Przecież była bezpieczna! Leo Makarios w żaden sposób jej nie zagrażał. Taki przystojny i bogaty mężczyzna na pewno ma wokół siebie tłum kobiet, marzących o tym, by je zaszczycił spojrzeniem. Może sobie wybrać dowolną piękność z własnej sfery. To po co przez cały wieczór trzymał Annę przy sobie?
ROZDZIAŁ TRZECI
Leo szedł po grubym dywanie, którym był wy łożony korytarz. Przed nim maszerowali dwaj kel nerzy z tacami. Ciekawe, czy wszystkie trzy mają sypialnie obok siebie, pomyślał. Ruda oczywiście mieszka w wystawnym apartamencie Markosa, piętro niżej. Może blondynka i szatynka też znalazły sobie kogoś na tę noc. Tak naprawdę żadna z tych trzech go nie inte resowała. Tylko jedna z modelek przykuła jego uwagę i -jak zdążył się zorientować - on też nie był jej obojętny. Owszem, była krnąbrna i strasznie wojownicza, ale i tak będzie mu jadła z ręki. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkał kobiety, która by mu się oparła. Kelnerzy zatrzymali się przed jakimiś drzwia mi, popatrzyli na niego pytająco. Leo skinął głową i wtedy jeden z kelnerów zapukał do drzwi. Anna zamarła z rękami na zapięciu sukni. Pukanie rozległo się ponownie. Pospiesznie za pięła haftki i poszła otworzyć. W progu stali dwaj
BEZCENNE DIAMENTY
35
kelnerzy, każdy z nich miał w rękach tacę, nakrytą lnianym obrusem. - Przepraszam - powiedziała zdumiona. - To znaczy... Entschuldigen Sie bitte, aber ich habe nicht... Zbyt słabo znała niemiecki, żeby poradzić sobie z dokończeniem zdania. Nie umiała powiedzieć w tym języku, że niczego nie zamawiała. Mimo to kelnerzy weszli do pokoju, postawili tace na nis kim stoliku, zdjęli z nich obrusy. Na tacach była kolacja na dwie osoby, z butelką białego wina włącznie. - Nie zamawiałam... - zaczęła, tym razem po angielsku. - Ja zamawiałem - odparł znajomy głos. Anna odwróciła się. W progu jej pokoju stał Leo Makarios. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Makarios wyglądał wspaniale. Kelnerzy rozkładali na stole porcelanowe ta lerze i srebrne sztućce, zdjęli z tacy półmiski i koszyk z pieczywem, ustawili kryształowe kie liszki. - Usiądź - poprosił Leo Makarios, wskazując oniemiałej Annie jeden z foteli. Sam usiadł w dru gim. Miała ochotę spytać, co robi w jej pokoju o tak późnej porze i kto mu dal prawo, żeby ją nachodzić po godzinach pracy, ale wstyd jej było robić awanturę przy kelnerach. Wolała uniknąć
36
JULIA JAMES
plotek, których zawsze było aż za dużo wokół sławnych i bogatych ludzi. Postanowiła, że jak kelnerzy wyjdą, natych miast... - Gnadige, Fraulein ? - Jeden z kelnerów z ukło nem wskazał jej fotel, drugi otwierał butelkę wina. A niech to, pomyślała. Trzeba będzie udawać, że nie mam nic przeciwko tej wizycie. Usiadła sztywno. Po minie nie było widać, jak silne emocje nią targają, ale kiedy usiadła, rzuciła w stronę Makariosa groźne spojrzenie. Próbowała się oszukiwać, że nie odczuwa pod niecenia, że zainteresował ją kontrast: smoking i rozpięty guzik koszuli, zestawienie elegancji i swobody podkreślone niedbałością kiełkującego zarostu... Tłumaczenia na nic się nie zdały. Leo Makarios ją pociągał. Swobodnie rozparł się w fotelu, wyciągnął przed siebie długie nogi i przyglądał się jej spod przymkniętych powiek. Anna nie mogła od niego oderwać wzroku. Kelner nalał do kieliszka odrobinę wina, podał kieliszek Makariosowi. Patrzyła, jak Leo próbuje, kiwa głową. Kelner napełnił dwa kieliszki. Potem została sam na sam z Leo. Postanowiła natychmiast go wyprosić. Już otwo rzyła usta, żeby zaprotestować przeciw wizycie o tak późnej porze, ale Leo odezwał się pierwszy. - Mahlzeit - powiedział.
BEZCENNE DIAMENTY
37
- Nie rozumiem. - Mahlzeit - powtórzył. - Nie znasz tego po wiedzenia? Austriacy zawsze sobie to mówią, za nim rozpoczną jedzenie. Zdaje się, że to austriacki odpowiednik bon appetit. Co ci nałożyć? Anna wzięła głęboki oddech. - Panie Makarios... - zaczęła. - Leo - poprawił łagodnie. - Chciałbym, żeby śmy zrezygnowali z oficjalnych tytułów. Theos, to był męczący wieczór! - Położył na talerzu Anny plaster szynki. - A mimo to bardzo owocny. Coś jeszcze? - Nie, dziękuję - warknęła. - Panie Makarios... - Leo - powtórzy! miękko, spoglądając na nią czarnymi oczami. - Wystarczy szynka? Może jesz cze sałaty? -Nabrał na łyżkę trochę sałaty, położył ją na talerzu Anny. - Ja dzisiaj prawie nie jadłem, a ty nie jadłaś wcale. Musisz być bardzo głodna. Chciała odpowiedzieć, że zawsze jest głodna i że się przyzwyczaiła. Jeśli zacznie jeść, to przyty ję, a jak przytyję, straci pracę. Dlatego nie je i udaje, że nie czuje głodu. Słowa już się uformowały w jej myślach, ale ich nie wypowiedziała, „bo właśnie w tej chwili poczuła pustkę w żołądku. Nieczęsto się głodziła, tak jak właśnie dzisiaj, lecz tego wieczoru była taka zdenerwowana koniecznością towarzyszenia Makariosowi, że nie mogła przełknąć ani kęsa.
38
JULIA JAMES
Zamierzała przed snem wypić filiżankę ziołowej herbaty i zagryźć pomarańczą, co by jej pomogło przetrwać do rana, jednak nie potrafiła się oprzeć zapachowi pięknie podanej kolacji. No dobrze, pomyślała, zjem lekką kolację w to warzystwie Makariosa, a potem wyrzucę go za drzwi. Niech sobie nie wyobraża Bóg wie czego. - Powiedz mi - zaczął Leo, kiedy i sobie nało żył jedzenie na talerz - czy długo znasz pozostałe modelki? Anna zamarła z widelcem w połowie drogi do ust. - Słucham? - spytała zaskoczona. Rozłożył sobie na kolanach białą adamaszkową serwetkę, wziął do ręki swój talerz. Powtórzył pytanie. - Jenny znam od dawna - odparła Anna - ale z Kate i z Vanessą pracuję po raz pierwszy. - Która z nich ma rude włosy? - Vanessa. Modelki mają imiona, nie tylko ciała. -Nie trzeba się obrażać o to, co nie jest zniewa gą - stwierdził lekko poirytowany. - Nie miałem czasu poznać wszystkich waszych imion. Na razie rozróżniam was po kolorze włosów. - Czemu pan zapytał o Vanesse? - Jeśli prawie jej nie znasz, to nie ma sensu cię o nią wypytywać. - Znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to bardzo miła dziewczyna - stwierdziła Anna. - Mi ła, ale głupia.
BEZCENNE DIAMENTY -
39
Głupia?
- Na tyle głupia, że się zakochała w pańskim kuzynie - wyjaśniła. Leo Makarios się zdziwił. Widać to było po jego minie. - Pański kuzyn nie wygląda na faceta, który chciałby się żenić - ciągnęła Anna, uśmiechając się słodko. - A już na pewno nie z nią. Vanessa będzie bardzo cierpieć. Mam nadzieję, że ma jakąś przyjaciółkę, której będzie się mogła wypłakać, kiedy pańskiemu kuzynowi znudzi się jej adoracja i poszuka sobie następnej. - Mój kuzyn nie oszczędza na damach swojego serca - oznajmił wyniośle Leo. - Nie da się wytrzeć łez diamentami - stwier dziła Anna. Nie ulegało kwestii, że Vanessa wyj dzie z tej znajomości ze złamanym sercem. - Vanessa jest bardzo piękna. Szybko znajdzie sobie następnego kochanka. Jego cynizm rozwścieczył ją. - A więc wszystko w porządku - stwierdziła ze słodkim uśmiechem. Leo przyjrzał jej się uważnie. Zamyślił się na chwilę, a potem powiedział: - Trochę mnie zaniepokoiłaś. Sądzisz, że jest aż tak ambitna, że chciałaby zostać jego żoną? - Ambitna? - Zjadła już szynkę i porcję wa rzyw, głód przestał jej dokuczać i nadszedł czas pozbyć się pana Makariosa. - Raczej marzy jej się
40
JULIA JAMES
bajka o ślubie księcia z Kopciuszkiem. No wie pan, kościół pełen kwiatów, anielskie chóry i takie tam... - Lekceważąco machnęła ręką. - Może byś jej wytłumaczyła, że Markos się z nią nie ożeni. - Przekażę jej tę wiadomość - obiecała. - Naiwna panienka potrafi być bardziej niebez pieczna niż wyrachowana kobieta - ciągnął swoje rozważania. Niebezpieczna! Znowu to samo słowo. Prze śladowało ją od chwili, gdy po raz pierwszy spoj rzała na Leo Makariosa. Jej oczy znów powędrowały w jego stronę. Wpatrywała się w tego pięknego mężczyznę, jakby był ciastkiem z kremem, którego jej zjeść nie wolno. Nalała sobie szklankę wody, wypiła, odstawiła szklankę na stolik. Woda ją otrzeźwiła. A więc powód jego nocnej wizyty był jasny: chciał tylko dowiedzieć się czegoś o kochance kuzyna. Poczuła zmęczenie. Chciała zmyć makijaż i sta nąć pod prysznicem. Miała nadzieję, że właściciel zamku długo u niej nie zabawi. Leo wziął do ręki kieliszek z winem. - Nie pijesz wina - stwierdził. - Puste kalorie - wyjaśniła zwięźle. - Dlaczego się głodzisz? - Nie mam innego wyjścia. - Anna wzruszyła ramionami. -Niektóre modelki mają szybką prze mianę materii. Mogą zjeść konia z kopytami, a i tak
BEZCENNE DIAMENTY
41
nie będzie tego po nich widać. Tak jest z Jenny. Ja natomiast tyję. Zacznę się objadać, jak przejdę na emeryturę. Nie rozumiała, czemu mu o tym opowiada. Przecież chciała, żeby sobie poszedł. Najlepiej zaraz. - No to chyba nieprędko. - Leo się uśmiechnął. - Ile masz lat? - Jak na modelkę jestem już bardzo stara. - An na się skrzywiła. - Nastała era młodości. Im młod sza dziewczyna, tym lepsza. - Głupota - prychnął. - Kto by się zachwycał pączkiem, jeśli może mieć kwiat w pełnym roz kwicie? - Agencje modelek - odparła. - Młode dziew czyny są bardziej plastyczne. Łatwiej je kontrolo wać i wykorzystywać. Modelowanie to wyjątkowo paskudna robota. - Ale ty prosperujesz. - Mnie się udało przetrwać - poprawiła go. - Oczywiście wiem, że powinnam być wdzięczna losowi. W moim wypadku kariera modelki to wielki sukces życiowy. - A więc pieniądze są dla ciebie ważne - stwier dził, jakby rozczarowany. - Byłabym idiotką, gdybym ich nie szanowała. Znam dziewczyny, które trwonią wszystko, co zarabiają. Wydają pieniądze na ubrania, wystawne życie, a gdy kariera się kończy, zostają z niczym.
42
JULIA JAMES
- Rozumiem, że ty jesteś mądrzejsza? - Makarios przyglądał jej się z uwagą. - Mam nadzieję. Nagle serce w niej zamarło. Obojętne spojrze nie Makariosa zmieniło się. Teraz naprawdę na nią patrzył, rzeczywiście ją widział. Nakazała sobie oddychać normalnie. Przecież to niemożliwe, żeby spojrzenie odbierało człowie kowi dech w piersi! A jednak... Jakby nie była sobą, poczuła, że jej dłonie zaciskają się na oparciu fotela, mięśnie się napina ją, a ona wstaje na równe nogi. Leo też podniósł się powoli. Jakby był lustrzanym odbiciem Anny. Podszedł do niej. Anna wiedziała po co. Nie miała cienia wątpliwości. Wiedziała o tym od chwili, gdy wyraz jego oczu się zmienił, odkąd ją zauważył. Nigdy żaden mężczyzna tak na nią nie patrzył. Owszem, pożądali jej, zastanawiali się, jaka jest i ile będzie ich kosztowała, ale żaden nigdy nie patrzył na nią tak jak w tej chwili Leo Makarios. Nogi się pod nią ugięły, w głowie huczało. Leo był coraz bliżej. Patrzył jej prosto w oczy. Jego spojrzenie pozbawiało woli. Anna nie mogła się poruszyć, nie mogła oddychać. Zatrzymał się, wyciągnął rękę, delikatnie po głaskał Annę po policzku. - Jesteś wyjątkowo piękna - powiedział. Spojrzenie Makariosa pozbawiało ją siły woli,
BEZCENNE DIAMENTY
43
tłumiło wszelki opór. Ponieważ w głębi oczu tego człowieka dostrzegła pragnienie. Nie prymitywną chuć, nie żaden lepki muł, nawet nie zwykły apetyt na seks, tylko najprawdziwsze, płynące z głębi serca pożądanie. Czekała na przypływ złości, na gniew, który zawsze przychodził, kiedy jakiś mężczyzna pat rzył na nią pożądliwie, ale gniew nie nadchodził. Zamiast niego rozlała jej się w żyłach miodopłynna słodycz i wysączyła z niej bojowego ducha. Anna rozchyliła usta. Zachwiała się. On był tak blisko... Położył rękę na plecach Anny, drugą na jej szyi, pochylił się... Jej usta były ciepłe, jedwabiście miękkie, nie słychanie podniecające. Anna była dokładnie tym, czego potrzebował. Wprowadzeniu na rynek marki Levantsky towarzy szyło ogromne napięcie. Leo dołożył wszelkich starań, żeby dzisiejszy i jutrzejszy dzień przebiegły dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Osobiście doglądał kilku naj ważniejszych punktów programu, nie rezygnując przy tym z żadnego ze swych normalnych obowiązków. Wiadomo, że w tej sytua cji coś musiało ucierpieć, a było to życie erotyczne. Już ponad miesiąc minął, odkąd rozstał się z pewną Włoszką, rozwódką, która skrzętnie korzystała z od zyskanej wolności. Z powodu nawału zajęć Leo nie miał czasu znaleźć sobie następnej kochanki.
44
JULIA JAMES
Tak więc ta czarnowłosa piękność, którą trzy mał w ramionach, trafiła się w samą porę. Właśnie tego mu było trzeba. Niezależnej i niezwiązanej z nikim kobiety, która wyraźnie dawała do zro zumienia, że nie ma nic przeciwko jego awansom. Obracała się wśród ludzi znanych z bardzo liberal nych obyczajów seksualnych, i z pewnością miała bogate doświadczenie w tej dziedzinie. Jej cynizm i chłód być może wielu zniechęcały, ale jemu to akurat nie przeszkadzało. No właśnie! Anna Delane zachowywała się dokładnie tak, jak Leo się spodziewał. Pozwalała mu się cieszyć sobą i sama także czerpała przyjem ność z jego atencji. Spokojnie, bez pośpiechu przesunął dłoń na jej pośladek. Miała szczupłe pośladki, ale wcale nie była koścista. Coraz bardziej mu się podobała. Ponętna mięciutka krągłośc, wyczuwalna pod suknią... Zapowiadała się wspaniała noc w ramionach wyjątkowo pięknej, zmysłowej kobiety. Była cał kiem uległa, tak jak lubił. Wiele kobiet wykazywa ło aktywność, kiedy je całował. Pewnie myślały, że to go bardziej podnieci. Nic podobnego. On lubił dawać kobiecie rozkosz... Odsunął usta od jej warg. Odrobinę, tylko tyle, ile trzeba. - Chodźmy - szepnął, delikatnie kierując ją w stronę łóżka.
BEZCENNE DIAMENTY
45
Zachwiała się, kiedy wypuścił ją z objęć. Oczy miała zamglone, chociaż nie piła alkoholu. Wie dział to doskonale, bo towarzyszyła mu przez cały wieczór. Więc dlaczego się chwieje, jakby była pijana? A może to z podniecenia? Miała rozszerzone źrenice, usta rozchylone, obrzmiałe wargi. Leo spojrzał na jej piersi i uśmiechnął się zado wolony. Unosiły się ponad dekoltem sukni jak smakowite jabłka, więc wziął jedno z nich w rękę, pogłaskał sutek rysujący się pod czarnym materia łem sukni. - Jesteś podniecająca - szepnął. - Pragnę cię... Pochylił się. Chciał znów poczuć smak jej roz kosznych ust. Piekący ból policzka kompletnie go zaskoczył. Anna się cofnęła. Serce waliło jej w piersi jak po ogromnym wysiłku. - Co u diabła... Makarios patrzył na nią oniemiały. - Wynoś się! -krzyknęła Anna. -Natychmiast! Nie ruszył się z miejsca. Stał jak wrośnięty w ziemię i patrzył na nią. - Jak śmiesz mnie tak traktować! Jestem mo delką, nie dziwką! Natychmiast się stąd wynoś! - Nie lubię, kiedy się mnie podpuszcza - wark nął. - Najpierw się zgadzasz, a potem zmieniasz zdanie i jeszcze zrzucasz winę na mnie.
46
JULIA JAMES
- Ja się zgodziłam? - Anna nie posiadała się ze zdumienia. - Na nic się nie zgodziłam! - Przez cały wieczór wyrażałaś zgodę. - Makarios nie zamierzał ustąpić. - Od chwili gdy na ciebie spojrzałem, dajesz mi do zrozumienia, że masz na mnie ochotę. Był wściekły, Anna też gotowała się ze złości. - Ależ ty masz tupet, człowieku - prychnęła. - Wynoś się! - powtórzyła. - Bo oskarżę cię o molestowanie. - Uważaj, co do mnie mówisz - ostrzegł ją z kamienną twarzą. - Nie strasz mnie. Nie pozwolę się w ten spo sób traktować. Ani tobie, ani nikomu. Choćby był nie wiem jak bogaty. - Rozumiem - uciął Makarios. - Ale kiedy następnym razem zechcesz odgrywać obrażoną, zrób to, zanim wpuścisz mężczyznę do sypialni w środku nocy. Jeszcze raz spojrzał na nią z pogardą i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Rzadko bywał taki wściekły. Jak to możliwe, myślał, żeby tak w jednej chwili zmienić się z kusicielki w megierę? Zacisnął pięści. Gdyby miał choć cień podej rzenia, że z góry sobie to wszystko zaplanowała, to... Nie, nie jest tego warta.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Anna leżała w łóżku. Nie mogła się uspokoić. Znowu poczuła gniew. Na Leo Makariosa, który ośmielił się potraktować ją jak dziwkę. Ale jeszcze większą złość czuła do siebie. Za to, że mu uległa, że poddała się bez słowa sprzeciwu. Tyle lat budo wania barier, tyle wprawy w zniechęcaniu do sie bie mężczyzn i wszystko to poszło na marne. W końcu musiała się przyznać, że wcale nie chciała zniechęcać do siebie Leo. Wręcz przeciwnie. Czuła do siebie odrazę, ale ponieważ nie mogła z nią żyć, powoli, pomalusieńku zaczęła się brać w garść. Udało się. No bo owszem, zachowała się jak idiotka, ale na szczęście nie doszło do najgorszego. Owszem, znalazła się na krawędzi, ale na szczęście w porę oprzytomniała i wyrzuciła za drzwi przeklętego Makariosa. Uchwyciła się tej myśli jak tonący brzytwy. - Zanurzcie dłonie w klejnotach. Teraz pod nieście je. Wysoko! Tak! Dobrze! Tak trzymać!
48
JULIA JAMES
Anna stała ze wzniesionymi rękami, a wraz z nią trzy pozostałe modelki. Stały wokół dębowego stołu w ogromnym zam kowym holu nad wielką misą wypełnioną diamen tami, rubinami, szmaragdami i szafirami. Na po lecenie fotografa zanurzyły dłonie w naczyniu, a potem podniosły w górę ręce ociekające kol czykami, bransoletami, naszyjnikami... - Basta! - wrzasnął Toni i zaraz wezwał do siebie stylistki. - Poukładajcie im te klejnoty na ramionach, we włosach, na dekolcie... Jakby rzu cono je od niechcenia. Oczywiście modelki powin ny być nagie, ale... - Nie skończył zdania, tylko rozłożył ręce w geście bezradności. Anna czekała cierpliwie, aż stylistka zrobi, co kazał fotograf. Była jak odrętwiała. Niewiele spała tej nocy. Niezadowolona wizażystka zrobiła nawet uwagę na temat worków pod jej oczami. Na Annie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Nic nie robiło na niej wrażenia i nic jej nie obchodziło. Miała tylko jedno marzenie: uciec stąd jak najdalej, najlepiej zaraz. Niestety, musiała tu spędzić jeszcze cały dzień i całą długą noc. Dobrze, że przynajmniej nigdzie nie było widać Makariosa. Tego dnia towarzyszył gościom, z których jedni wybrali się pojeździć na nartach, inni na kulig, a jeszcze inni na wycieczkę helikopterem. Ta sesja zdjęciowa wlokła się jeszcze bardziej
BEZCENNE DIAMENTY
49
niż wczorajsza, ale i ona wreszcie się zakończyła. Vanessa wyszła prawie natychmiast. Pewnie Markos już na nią czekał. Kate odmeldowała się rów nie szybko. - Po południu jest koncert w Musikverein - opowiadała rozgorączkowana. - Dostałam bilet od maestro Lukacsa. Mówiła to z lśniącymi oczami, szczęśliwa i dum na, jakby dostała co najmniej klucze do sporego królestwa. Była łatwowierna jak dziecko. Anna życzyła Kate miłego popołudnia, po czym razem z Jenny poszła na górę. Właściwie musiała biec za przyjaciółką, która pędziła po schodach, jakby ją kto gonił. - Zaczekaj! - zawołała za nią Anna, lecz Jenny jakby jej nie słyszała. Rzeczywiście miała przed czym uciekać. Ow szem, Anna zachowała się jak idiotka, o mały włos nie poszła do łóżka z Makariosem, ale na szczęście w ostatniej chwili się opamiętała. Nie popełniła błędu przyjaciółki. Anna już poprzedniego dnia postanowiła, że nie zostawi przyjaciółki samej. Czegokolwiek Jenny będzie potrzebowała, czy to pieniędzy, pomocy, czy choćby obecności przyjaznej duszy podczas porodu, Anna dopilnuje, żeby jej niczego nie za brakło. Teraz jednak Jenny potrzebowała pocie szenia, kogoś, kto by oddalił od niej strach, z któ rym się borykała od kilku tygodni.
50
JULIA JAMES
Anna pospieszyła prosto do sypialni Jenny. Ofi cjalnie po to, żeby jej zaproponować filiżankę ziołowej herbaty. - Napijesz się herbaty? - spytała przez zamknię te drzwi. Nie było odpowiedzi, więc Anna uchyliła drzwi, wsunęła głowę do pokoju. Jenny siedziała na łóżku. Ona także była w spo dniach, tyle że prócz spodni miała na sobie luźny sweter z szerokimi rękawami. Z jednego z nich wyciągała rubinową bransoletę. Z początku Anna nie uwierzyła własnym oczom, myślała, że jej się to śni. Dopiero po chwili otrzeźwiała. Weszła do pokoju, starannie zamknę ła za sobą drzwi. - Boże, coś ty zrobiła? - wyszeptała Anna, podchodząc powoli, jakby się bała ją spłoszyć. Jenny się nie odezwała. Była spięta. Anna usiadła obok niej na łóżku. - Wiesz... - głos Jenny brzmiał dziwnie głu cho. - Khali chciał mi podarować bransoletę z ru binów. Nie wzięłam. Chciał mi podarować wiele klejnotów, ale ja zawsze odmawiałam. To go bar dzo złościło. Ułożyła sobie bransoletkę na dłoni i przyglądała się lśniącym rubinom. - Co za ironia losu - ciągnęła Jenny. - Gdybym wzięła któryś z klejnotów, jakie mi proponował, choćby tylko jeden, to teraz nie miałabym kłopotu,
BEZCENNE DIAMENTY
51
ale ja nigdy nic od niego nie przyjęłam. - Pogłas kała palcem jeden z kamieni bransoletki. - Ale ta bransoletka nie jest od Khalego - ode zwała się cicho Anna. - Wezmę ją, dobrze? Wyciągnęła rękę po klejnot. Na moment, tak krótki, że prawie niezauważalny, palce Jenny za gięły się na bransoletce, a potem, z wielkim tru dem, znów się wyprostowały. - Nie możesz tego zatrzymać, Jenny - tłuma czyła jej Anna. Jenny przyglądała się rubinom leżącym na jej dłoni. Anna ostrożnie wzięła bransoletkę, wstała. Serce jej biło jak oszalałe, myśli kotłowały się w gło wie. Nie wiedziała, co ma z tym fantem zrobić. Nie potrafiła zgadnąć, kiedy ochrona zauważy brak rubi nowej bransoletki. Nie mogła przecież, jak gdyby nigdy nic, podejść do ochroniarza i powiedzieć mu, że zapomniał o jednym klejnocie. Wszyscy zaraz by zaczęli dociekać, jak to się mogło stać, i - prędzej czy później -wydałoby się, że bransoletkę zabrała Jenny. Tylko tego brakowało. Policja, prasa i wyrok za kradzież! Anna nie mogła do tego dopuścić. Jenny i tak już była o krok od załamania. Pewnie nawet bliżej niż o krok, skoro zdecydowała się wziąć rubiny należące do Makariosa. - Nie ruszaj się stąd, Jen - powiedziała Anna, starając się ze wszystkich sił, by jej głos brzmiał spokojnie. - Zamknij się w pokoju i nie otwieraj nikomu prócz mnie. Dobrze?
52
JULIA JAMES
Jenny skinęła głową, więc Anna wsunęła bran soletkę do kieszeni i wyszła na korytarz. Była blada ze strachu. Leo właśnie zjechał ze zbocza, kiedy poczuł, jak w wewnętrznej kieszeni ciepłej narciarskiej kurtki wibruje telefon komórkowy. Słońce chyliło się ku zachodowi, śmigłowiec odwoził gości z powrotem do zamku. Leo miał ich wszystkich serdecznie dosyć. Przez cały dzień musiał się uprzejmie uśmiechać i rozmawiać o ni czym, jak przystało na gościnnego gospodarza, choć humor miał kiepski. Nie umiał sobie przypo mnieć, kiedy ostatni raz był w tak paskudnym nastroju. Wszystko się w nim gotowało i w każdej chwili groziło wybuchem. Doskonale wiedział, co by go uspokoiło, i aku rat to było niedostępne. To ta przeklęta dziew czyna, Anna Delane, podniecająca piękność o czar nych włosach. Przez całą noc miał przed oczami jej twarz i prawie nie zmrużył oka. Nawet w dzień, mimo niezliczonych obowiązków towarzyskich, mimo konieczności prowadzenia błahych rozmów z gość mi i spełniania ich przedziwnych zachcianek, mi mo wszystko jej obraz też go prześladował. Od pędzał go może z tysiąc razy, ale on wciąż wracał nieproszony. Zresztą nie tylko obraz, ale całe zmy słowe, niemal dotykalne wspomnienie. Czuł na
BEZCENNE DIAMENTY
53
wargach jedwabiste ciepło ust Anny... Był absolut nie pewien, że go pragnie, a tymczasem ona na niego napadła, jakby rzeczywiście zamierzał ją zgwałcić. Thee mou, przecież była podniecona, spragnio na... Z największym trudem odsunął od siebie myśli o Annie Delane. Musiał o niej zapomnieć. Szybko i na zawsze. Wokół niego kręciło się mnóstwo pięknych kobiet. Sęk w tym, że nie był w stanie przypomnieć sobie żadnej, która by go choć trochę pociągała. Telefon znów zaczął wibrować. Do diabła, czy naprawdę nie mogę mieć ani chwili spokoju? - pomyślał. Rzucił na śnieg kijki, wyciągnął telefon. Chciał jak najszybciej pozbyć się natręta. - Tak? Zamarł, usłyszawszy fatalną wiadomość. Anna szła korytarzem. Miała spocone dłonie, serce waliło jej głośno, aż dziw, że łoskot nie roz legał się w całym zamku. Nadal nie miała pojęcia, co zrobi z bransoletką, w jaki sposób można bjy ją oddać. Na pewno nie mogła trzymać tego cacka przy sobie ani pozwolić, żeby skojarzono zniknięcie bransoletki z osobą Jenny. Trzeba ją gdzieś podrzucić, myślała gorączkowo.
54
JULIA JAMES
W takie miejsce, w którym ktoś ze służby ją znajdzie. A może powiedzieć, że bransoletka zo stała zabrana na górę przez pomyłkę, że przyczepiła się do ubrania, czy coś w tym rodzaju? Nie, to niedorzeczne. Gdy zabierano biżuterię, modelki miały na so bie wypożyczone stroje. Gdyby coś się przyczepiło do ubrania, to do tamtych sukien, a nie do prywat nych swetrów. No właśnie, pomyślała Anna, jak jej się udało zabrać tę bransoletkę? I zaraz sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Jedno ze zdjęć przedstawiało modelki z rękami po łokcie zanurzonymi w złotej misie pełnej klej notów Levantsky'ego. Właśnie wtedy Jenny jęk nęła cichutko. Jedno spojrzenie na przyjaciółkę pozwoliło się Annie domyślić, że Jenny zrobiło się niedobrze. Anna musiała coś zrobić, żeby choć na chwilę przerwano zdjęcia. Wyjęła ręce z misy tak niezdarnie, że misa się przechyliła i klejnoty rozsypały się po stole. Kilka z nich potoczyło się na podłogę. Anna i Jenny oraz kilka innych osób na klęcz kach i po omacku zbierało bezcenne kolczyki pod ciemnym stołem. - Masz mdłości? - szepnęła Anna, kiedy obie z Jenny były pod stołem. - Powiem, że muszę iść do toalety. Pójdziesz ze mną... Jenny pokręciła głową, więc dalej zbierały klej-
BEZCENNE DIAMENTY
55
noty razem z Kate, trzema pracownikami ochrony, garderobianą i jedną z asystentek fotografa. Anna przypomniała sobie, że Jenny wynurzyła się spod stołu ostatnia. Włożyła do misy szmarag dowy pierścionek, broszkę z rubinem i bransoletę z szafirów, a gdy stanęła przy stole, syknęła cichut ko. Anna myślała, że przyjaciółce znów zrobiło się słabo, a to bransoletka schowana w pantofelku ją uwierała. Jenny chodziła z tą bransoletką w bucie do końca sesji zdjęciowej, a potem w przebieralni dyskretnie przełożyła klejnot do rękawa swetra. Jak ona mogła, pomyślała ze smutkiem Anna. Chyba całkiem straciła rozum. Anna stanęła na piętrze przeznaczonym dla gości, spojrzała w dół na jarzący się światłami hol. Dwóch ochroniarzy centymetr po centymetrze sprawdzało stół nie tylko oczami, ale także pal cami, Justin przemierzał hol w tę i z powrotem. Anna usłyszała warkot silnika. Po chwili ot worzyły się drzwi. Do holu wszedł Leo Makarios. Nie ulegało wątpliwości, że już wie o zaginionej bransoletce. Podszedł do ochroniarzy, o coś zapytał. Ludzie pokręcili głowami i wrócili do przeszukiwania okolicy stołu. Widać ochrona doszła do wniosku, że bransoletka mogła zginąć tylko w chwili, kiedy klejnoty wysypały się na podłogę, a to oznaczało, że liczba podejrzanych się zmniejsza.
56
JULIA JAMES
O, nie, tylko nie to, jęknęła w duchu Anna. Chwilę obserwowała Makariosa, który stał w rozpiętej kurtce narciarskiej z rękami opartymi na biodrach i przyglądał się ochroniarzom. Minę miał obojętną, a oczy... Ich lodowaty blask sprawił, że Annie dreszcz przeszedł po plecach. Justin, który dopiero teraz zauważył Makariosa, podbiegł do swego pana z miną obitego psa. Anna omal go nie pożałowała. Musiała jednak myśleć o sobie i o nieszczęsnej Jenny. Nie możesz tu stać w nieskończoność, pozbądź się tej przeklętej bransolety! Odsunęła się od poręczy. To był błąd. Ruch przyciągnął spojrzenie Makariosa. Jeszcze słuchał tłumaczeń Justina, ale już podniósł głowę i patrzył na Annę, która w tej samej chwili zrozumiała, że raczej umrze, niż pozwoli, by znaleziono przy niej bransoletkę z rubinów. Jeszcze dziesięć sekund stała nieporuszona, a potem powoli, spacerowym krokiem, jak na pokazie zaczęła schodzić ze schodów. Zauważyła, jak oczy Makariosa się zwęziły, jak coś w nich rozbłysło. Annie zakręciło się w głowie, ale zaraz doznała wielkiej ulgi. Znała to spojrze nie. W każdym innym wypadku by ją rozwścieczy ło, ale tym razem była wdzięczna, że Makarios patrzy na nią pożądliwie. Z obojętną, wręcz pogardliwą miną, powoli scho dziła na dół. Myśl, myśl, przynaglała samą siebie.
BEZCENNE DIAMENTY
57
Najprościej by było, jak gdyby nigdy nic podejść do Makariosa, wyjąć z kieszeni bransoletkę i spytać, czy przypadkiem nie tego właśnie szukają. Niestety, przyznanie się do posiadania bransoletki nie było możliwe, bo chociaż Anna była niewinna, to wino wajczynią była Jenny, a jej nie mogła się stać żadna krzywda. Anna obiecała sobie, że pomoże Jenny przejść przez ten koszmarny okres życia i zamierzała dotrzymać obietnicy. Dlatego musiała się zachowy wać, jakby nie miała pojęcia, co się dzieje w holu, jakby dbała teraz tylko o to, żeby nie zauważyć męż czyzny, który poprzedniej nocy omal jej nie uwiódł. Zeszła ze schodów. Makarios nie spuszczał z niej wzroku. Obok niego stał Justin, milczący i wystraszony. Dwaj ochroniarze ani na chwilę nie przerwali obmacywania stołu. Anna spojrzała na nich, zmarszczyła czoło. Wy kazała akurat tyle zainteresowania ich pracą, ile w danym momencie należało okazać. Potem jej spojrzenie przesunęło się na wysoką postać w kurt ce narciarskiej. Makarios wciąż na nią patrzył. Anna zapomniała o bransoletce. Widziała tylko Makariosa. Poczuła złość. To jej dodało sił. Przeszła tuż obok niego. - Chwileczkę - odezwał się ostro. Anna się zatrzymała, odwróciła głowę. Nie ode zwała się, tylko patrzyła na niego pełnym potępie nia wzrokiem.
58
JULIA JAMES
- Dokąd się pani wybiera? - Chcę zaczerpnąć świeżego powietrza - oznajmiła lodowatym tonem. Zachowywała się bezczelnie, ale tak właśnie było dobrze. Bezczelność pomagała przełamać po tworny strach. - Bez płaszcza? - zdziwił się. -I w pantoflach? Anna wzruszyła ramionami. Nie przyszło jej to łatwo, ale się udało. - Pięć minut mnie nie zabije - odparła. Ruszyła prosto do ogromnych drewnianych drzwi wejściowych. Zmobilizowała całą siłę woli, zmusiła do działania wszystkie oporne mięśnie. Każdy krok ją bolał, jakby szła boso po tłuczonym szkle. Jeżeli zdoła dojść do drzwi, jak tylko wyj dzie na dwór, będzie bezpieczna. Wyjdzie z zamku i Leo nie będzie jej zagrażał. Odruchowo pogłaskała prawe udo, wyczuła dłonią niewielkie zgrubienie w kieszeni spodni, rubinową bransoletkę. Musiała się przekonać, że ona wciąż tam jest, że jest bezpiecznie schowana przed wzrokiem Makariosa. Anna wyciągnęła rękę, położyła dłoń na zimnej klamce. Jeszcze dwie sekundy, pomyślała. Wytrzymam. - Proszę zaczekać chwilę, panno Delane. - Głos Makariosa był ostry jak brzytwa. Anna zamarła z dłonią na zimnej klamce. Nie odwróciła się. Nie miała siły.
BEZCENNE DIAMENTY
59
Za plecami słyszała dudnienie kroków. Makarios szedł do niej po kamiennych płytach wielkiego holu. - Chciałbym zamienić z panią kilka słów - po wiedział, kiedy znalazł się przy niej. Odwróciła głowę. Powoli. Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym pogardy. Wszystko ją bolało ze strachu, a mimo to trzymała nerwy na wodzy. Musiała się zachowywać tak, jakby była niewinna. - O co tym razem chodzi? - spytała, krzywiąc się z odrazą. - Chciałbym z panią porozmawiać na osobno ści - powiedział. - Nie mam panu nic do powiedzenia - prych nęła. - Za to ja chcę zadać pani kilka pytań. Zapew niam panią, że nie dotyczą tematu, którego, jak mniemam, wolałaby pani nie poruszać. Tędy pro szę. - Gestem wskazał kierunek. Anna nie miała pojęcia, czy powinna pójść z nim, czy może odmówić. Czy jeśli zaprotestuje zbyt gwałtownie, to nie zwróci na siebie baczniej szej uwagi? Nie wzbudzi jakichś podejrzeń? - Dobrze - zgodziła się łaskawie. Pomaszerowała we wskazanym kierunku, pros to do masywnych drzwi na drugim końcu holu. Za plecami słyszała ciężkie kroki Makariosa. Miała ściśnięty żołądek, serce biło szybko, jak po biegu. Tym razem była zadowolona z tego, co się zdarzy-
60
JULIA JAMES
ło w nocy. Miała pretekst, żeby się zachowywać opryskliwie i wrogo traktować Makariosa. Leo otworzył drzwi, wpuścił Annę do środka. To był jego gabinet. Pod ścianami stały półki pełne książek, a resztę przestrzeni zajmowało ogromne biurko z komputerem. Anna weszła, zatrzymała się, odwróciła głowę i spojrzała wojowniczo na Makariosa. - Słucham? - spytała. - O co chodzi? Makarios stał tuż przy drzwiach i obserwował Annę. W ciemnej sportowej kurtce wyglądał jesz cze lepiej niż w smokingu. - Chciałbym panią prosić o opróżnienie kiesze ni - powiedział. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Z najwięk szym wysiłkiem zebrała się w sobie. Udało jej się zrobić zdumioną minę. - Słucham? - spytała, jakby żądanie Makariosa naprawdę ją zaskoczyło. - Proszę opróżnić kieszenie - powtórzył tym samym obojętnym tonem. - Nie ma mowy! - zaprotestowała oburzona. Nie mogła teraz wypaść z roli. -O co chodzi? Co tu się dzisiaj dzieje?! - Jest pani bardzo blada. Bardziej niż zwykle. Ciekaw jestem dlaczego. Jego spojrzenie obezwładniało, a mimo to nadal patrzyła mu prosto w oczy. Nie mogła okazać strachu, chociaż potwornie się bała.
BEZCENNE DIAMENTY
61
- To proste - prychnęła. - Nie życzę sobie pańskiego towarzystwa! Czy naprawdę muszę to panu tłumaczyć? - Proszę opróżnić kieszenie - powtórzył. - Nie zrobię tego. O co właściwie chodzi? - Niech pani zrobi, o co prosiłem. - Jak pan śmie znów mnie napastować... - Nigdy więcej nie używaj tego słowa! - Makarios walnął pięścią w blat biurka. - Dob rze, nie musisz opróżniać kieszeni. - Wyjął z kieszeni telefon komórkowy. - Policja cię przeszuka. - Policja? - Miała tyle siły, że zdołała wypo wiedzieć te słowa z kompletnym zdumieniem w głosie. - Czy pan oszalał? Naprawdę mam tego serdecznie dosyć! Odwróciła się na pięcie, podeszła do drzwi. Były zamknięte na klucz. Szarpała klamkę, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. - Wypuść mnie stąd! - krzyknęła. - W tej chwili - powiedział Makarios, stając tuż za plecami Anny. Wyciągnął rękę, żeby otworzyć zamek. Drugą rękę wsunął do kieszeni spodni Anny, wyciągnął bransoletkę i natychmiast się cofnął. Anna zamarła. Potem oparła się plecami o drzwi. Patrzyła na Makariosa trzymającego klej not w wyciągniętej dłoni. Nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył na nią tak, jakby chciał ją
62
JULIA JAMES
zadręczyć spojrzeniem. A kiedy się odezwał, każ de słowo wbijało się w Annę niczym gwóźdź. - No, no, no... A więc cnotliwa panna Delane, taka święta, że nie życzy sobie, aby fotografowa no jej śnieżnobiały biust, taka niewinna, że oburza ją męskie pożądanie, okazała się pospolitą zło dziejką... Anna stała jak sparaliżowana. Chciała coś po wiedzieć, wymyślić coś sensownego, lecz jej mózg odmówił współpracy. Patrzyła oniemiała, jak Makarios podchodzi do biurka, kładzie bransoletkę na blacie, a potem spogląda na Annę. Był wściekły. Jednak się opano wał; jego twarz znów przybrała wygląd obojętnej maski. Anna nawet mu się nie dziwiła. W końcu złapał ją na gorącym uczynku z bezcenną bran soletką w kieszeni. Jedynym sposobem oczysz czenia siebie byłoby powiedzenie prawdy, a to by oznaczało oskarżenie Jenny. Nie, tego Anna nie mogła zrobić. Niech się dzieje, co chce! Trzeba chronić Jenny, trzymać ją z dala od tego całego bigosu. Łatwo powiedzieć, myślała przerażona, ale jeśli wezmę winę na siebie, to mnie zabierze stąd policja, ja trafię do więzienia i moje życie legnie w gruzach. Makarios wciąż na nią patrzył. Tylko patrzył. Z całkowitą obojętnością. - No i co ja mam z tobą zrobić? - odezwał się
BEZCENNE DIAMENTY
63
w końcu. - Chciałbym cię oddać w ręce policji, usłyszeć, jak się za tobą zatrzaskują drzwi celi, a jednak... Urwał. Znów na nią patrzył. Anna zebrała się na odwagę. - Po co wzywać policję? - spytała. - Odzyskał pan bransoletkę. Sprawa załatwiona. - Okradłaś mnie i masz czelność twierdzić, że sprawa została załatwiona? - usłyszała. - No bo została. - Anna wzruszyła ramionami. - Chyba że zależy panu na reklamie, jaką zrobi wizyta policji. O ile się orientuję, kolekcja Levantsky'ego miała mieć dobrą prasę. Do tego jeszcze ta cała ochrona... Tabun ochroniarzy nie zdołał upil nować jednej rubinowej bransoletki! To dopiero będzie kupa śmiechu. Coś się w twarzy Makariosa zmieniło i to coś przyprawiało Annę o drżenie. Przysiadł na blacie biurka, przyglądał się bransoletce. - Bardzo wnikliwa analiza - pochwalił takim tonem, że Annie włosy stanęły dęba. - Rzeczy wiście, wolałbym nie upubliczniać tej historii. Dlatego gotów jestem się zgodzić na prywatne zadośćuczynienie, bez angażowania pieniędzy po datników. - O co panu chodzi? - Anna bała się coraz bardziej. - Powiedzmy, że masz prawo wybrać - odparł, świdrując ją spojrzeniem. - Albo oddam cię w ręce
64
JULIA JAMES
policji, albo zatrzymam cię w prywatnym więzie niu, dopóki nie uznam, że spłaciłaś dług. Które rozwiązanie wybierasz? - Nie rozumiem - szepnęła. Chciała, żeby to zabrzmiało zdecydowanie, ale się nie udało. Makarios się uśmiechnął. Był bardzo zadowolo ny z siebie. Jak drapieżnik, który już ma ofiarę w pazurach. - A mnie się zdaje, że doskonale rozumiesz. - Patrzył jej prosto w oczy. Jeśli rzeczywiście miała jeszcze jakieś wątpliwości, to spojrzenie rozwiało je bez śladu. - Nie! - zawołała z odrazą. Nie przemyślała tego. To była instynktowna reakcja na obrzydliwą propozycję. - Nie? - Makarios nie krył zdziwienia. - Jesteś pewna? Ciekawe, czy wiesz, jak wygląda życie w więzieniu? Masz wyjątkową urodę. Nie tylko mężczyźni to zauważają. W więziennej celi mogą się znaleźć kobiety, które... - Nie! Na chwilę w oczach Makariosa pojawił się błysk, ale prawie natychmiast zastąpiło go obojęt ne taksujące spojrzenie. - No więc co wybierasz? - spytał. - To ma być wybór? - prychnęła zdruzgotana. - Nie zasługujesz na nic lepszego! Jesteś zwyk łą złodziejką! Okradłaś mnie! Naprawdę ci się zdaje, że można mnie okraść i nie ponieść kary?
BEZCENNE DIAMENTY
65
Nagle odwrócił się do niej plecami, powiedział coś po grecku, wziął do ręki słuchawkę stojącego na biurku telefonu i wybrał numer. - Polizei... - Nie! Proszę nie wzywać policji! Jak przyjadą i zaczną przesłuchania, to Jenny się przyzna. Anna nie mogła do tego dopuścić. Gdyby cała sprawa dostała się do gazet, a na pewno by się dostała, ojciec dziecka Jenny zaraz upomni się o swoje. Jenny zamkną w więzieniu, a dziecko jej odbiorą. Czy można sobie wyobrazić gorszy koszmar? Na szczęście jest na to rada. To nic, że będzie strasznie, ale nie aż tak potwornie, jak byłoby z Jenny. - Jak długo potrwa to zadośćuczynienie, o któ rym była mowa? - spytała Anna, widząc, że Makarios odkłada słuchawkę. - Jak długo? - powtórzył. - Dopóki nie dostanę wszystkiego, na co mam ochotę. Mam dokładnie opisać, jak sobie to wyobrażam? - A jeżeli się zgodzę - odezwała się cicho - to jaką mam gwarancję, że pan nie zawiadomi policji, prasy ani w ogóle nikogo. Jaką mam gwarancję, że nikt się nie dowie... - Że jesteś złodziejką? - podpowiedział jej usłużnie. - Tak. Anna patrzyła mu prosto w oczy. To było dla
66
JULIA JAMES
niej ważne. Bardzo ważne. Szło o to, żeby Jenny się nie dowiedziała o poniżającej ugodzie, jaką Anna zawarła z Makariosem. Zamierzała powie dzieć Jenny, że udało jej się podrzucić bransoletkę do holu, że ją znaleziono, że nikt się niczego nie domyśla. Zebrała całą siłę woli, żeby stać z dumnie uniesioną głową i patrzeć Makariosowi prosto w oczy. Nie miała się czego wstydzić. Ona niczego nie ukradła, nikomu nie wyrządziła krzywdy. An na o tym wiedziała, więc cóż ją mogła obchodzić opinia tego pewnego siebie bogacza, który traktuje ludzi jak przedmioty. Widziała, że jej dumna postawa drażni Makariosa. Sprawiło jej to przyjemność. - I co dalej? - spytała, prostując się, wciąż patrząc mu prosto w oczy. - Dalej? - powtórzył wyraźnie zaskoczony. - Precz stąd! Zniknij mi z oczu, zanim zmienię zdanie i jednak wsadzę cię do więzienia. Leo został sam w gabinecie. Nie mógł zro zumieć, czemu ta bezczelna złodziejka tak wyzy wająco się zachowała. Owszem, znał słowo „bez wstydna", ale dopiero teraz naprawdę zrozumiał jego znaczenie. Pyskowała, chociaż miała w kieszeni bransolet kę! Mało brakowało, a wyniosłaby ją z zamku. Na szczęście się zdradziła. Gdyby nie pogłaskała się
BEZCENNE DIAMENTY
67
po kieszeni, nigdy bym nie wpadł na to, że ma rubiny. Zdążył już zmyć głowę Justinowi i zrobić awan turę szefowi ochrony za to, że dopuścili do sytua cji, w której łatwo było schować któryś z klej notów. To Anna Delane przewróciła misę i ona pierw sza rzuciła się zbierać bezcenną biżuterię. Wszyst ko świadczyło przeciwko niej. A mimo to miała czelność przemaszerować przed nim z bransoletką ukrytą w kieszeni! Trzeba było wezwać policję - myślał wściekły na nią i na siebie. Tyle że ta jędza ma rację. Nie chcę, żeby o mojej kolekcji mówiło się coś złego. Lepiej się obejść bez policji i bez więzienia, i prze de wszystkim bez prasy. Ale teraz już się postaram, żeby zapłaciła za tę bezczelną kradzież!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Anna siedziała w wygodnym fotelu pierwszej klasy i udawała, że czyta kolorowe pismo dla pań. Obok niej, oddzielony od Anny wąskim stolikiem, siedział Leo Makarios. Pisał coś na laptopie i nie zwracał uwagi na Annę. Od początku ją ignorował, od chwili gdy wyszła z jego biura obwiniona o kradzież, której nie popełniła. Wzięła na siebie winę, przyjęła waru nek, który jej postawił Makarios, i teraz była w jego mocy. Nie miałam innego wyjścia, powtarzała sobie jak mantrę. Nie mogłam pozwolić, żeby Jenny zamknęli w więzieniu, żeby jej odebrali dziecko. Potworność tego, co ją czekało, przytłaczała. Nie chciała o tym myśleć. Bała się, że jeśli zacznie myśleć, najzwyczajniej w świecie oszaleje. Przypomniała sobie, jak po „rozmowie" z Makariosem poszła do Jenny, jak jej opowiedziała, że schowała bransoletkę pod stołem w holu. - Pomyślą, że jej nie zauważyli - zapewniła przyjaciółkę.
BEZCENNE DIAMENTY
69
- Ja chyba oszalałam - westchnęła Jenny i schowała twarz w dłoniach. - Nie wiem, co mnie podkusiło. Pocieszanie Jenny wyssało z Anny resztkę sił, a przecież czekała ją jeszcze wieczorna gala. Bal rozpoczął się wejściem czterech modelek. Scho dziły powoli po ogromnych schodach, prezentując kolekcję bezcennych klejnotów. Towarzyszyła im muzyka Straussa i aplauz gości. Anna musiała użyć wszystkich zawodowych sztuczek, żeby jakoś przetrwać ten wieczór. Na szczęście nie musiała towarzyszyć Leo Makariosowi. Tak jak poprzedniego dnia trzymał ją u swe go boku, tak tym razem starannie jej unikał. Za to Anna, tak jak poprzedniego wieczoru, wdzięcznym sercem wysłuchiwała opowieści star szego pana, niemieckiego przemysłowca zauro czonego kuracjami uzdrowiskowymi. Dzięki nie mu dotrwała do końca balu. Kiedy nad ranem wreszcie zwolniono modelki, natychmiast poszła do swojego pokoju, zamknęła drzwi na klucz. Gdyby Makarios chciał się do tego pokoju dostać, musiałby się posłużyć łomem. Dopiero rano, po kolejnej nieprzespanej nocy, Anna się przekonała, że miał co do niej zupełnie inne plany. Kiedy pakowała walizkę, Justin zapukał do jej pokoju, żeby oznajmić, że pan Makarios przedłużył jej kontrakt, agencja wyraziła zgodę i wobec tego Anna za godzinę ma być gotowa do drogi.
70
JULIA JAMES
Nie powiedział, dokąd ma wyjechać ani na jak długo. Potem, kiedy wsiadała do samolotu, dowie działa się, że razem z Makariosem leci na Karaiby. Anna trzymała się kurczowo uchwytu nad drzwiami samochodu, który podskakiwał na wy bojach. Była śmiertelnie zmęczona. Siedzący na przednim siedzeniu Makarios rozmawiał z kie rowcą. Pomyślała o Jenny. Przed wyjazdem zdążyła jeszcze ulokować ją u swoich przyjaciół. Mieli domek letniskowy w północnej Szkocji i obiecali, że przechowają tam Jenny do powrotu Anny. Nie miała pojęcia, kiedy to nastąpi, i chyba nawet nie chciała wiedzieć. Odkąd zawarła z Ma kariosem tę ohydną umowę, postanowiła nie my śleć o przyszłości. Samochód podjechał pod rozłożystą niską willę. Anna wysiadła z klimatyzowanego auta, za chłysnęła się pełnym ciężkich zapachów żarem tropikalnej nocy. Zaraz jednak musiała wejść za Makariosem do ogromnego, sklepionego jak go tycka katedra, chłodnego - dzięki klimatyzacji - holu. Makarios zaraz gdzieś zniknął; zamiast niego zjawiła się miła pani w średnim wieku. - Proszę tędy - powiedziała i dostojnym ges tem wskazała Annie kierunek. Anna poszła za nią. Nie mogła nie zauważyć,
BEZCENNE DIAMENTY
71
jak ta kobieta się porusza: z gracją, krokiem leni wym i zdecydowanym zarazem. Ona sama poru szała się niezdarnie, ociężała i kompletnie wyczer pana. Marzyła o łóżku, ale takim, w którym będzie można się wyspać. Nic więcej. Pokój, do którego ją zaprowadzono, był olb rzymi, z takim samym jak w holu wysokim skle pieniem. Na środku stało ogromne łoże z bal dachimem, okryte moskitierą. Tutaj, tak samo jak w holu, pomimo klimatyzacji pod sufitem powoli obracał się wentylator. - Czy przynieść pani jakąś przekąskę? Może coś do picia? - spytała ta miła kobieta, gdy lokaj wniósł do pokoju walizkę Anny. - Dziękuję. - Anna pokręciła głową. - Chciała bym natychmiast iść spać. Kobieta skinęła głową, powiedziała coś do loka ja w miejscowym narzeczu, całkowicie niezrozu miałym dla Anny, po czym oboje wyszli. Anna została sama. Pięć minut później, po bardzo pobieżnym my ciu w przyległej do pokoju łazience zasnęła ka miennym snem. Leo wyszedł na balkon. Sierp księżyca świecił nad zatoką leżącą nieopodal willi. Miejsce było przepiękne, widok idylliczny, spokój i cisza woko ło. Kupił ten dom pięć lat wcześniej, ale był tu chyba tylko dwa razy, a i to na krótko.
72
JULIA JAMES
Przypomniał mu się cytat z wiersza: „Biorąc czy dając, tracimy coś z siebie"*. Leo pomyślał, że jego życie właśnie na tym polega: zarabia i płaci, zarabia i wydaje, i znowu zarabia. Urodził się po to, żeby zarabiać. To było jego przeznaczenie. Miał kontynuować dzieło roz poczęte przez dziadka, odbudować fortunę Makariosów utraconą podczas wojny domowej w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Jeszcze teraz dźwięczały mu w pamięci słowa dziadka, które często słyszał w dzieciństwie. - Nic nam nie zostawili - mówił dziadek star czym, zgrzytliwym głosem. - Turcy wszystko za brali. Ale zobaczysz, odzyskamy majątek. Odzys kamy wszystko co do grosza. Dziadek całe życie poświęcił odbudowie ro dzinnej fortuny, ojciec też. Teraz przyszła kolej na Leo. Makarios Corporation rosła w siłę. Posiadała coraz więcej nieruchomości, okrętów, banków. Ostatnio Leo dołożył do rodzinnej fortuny bezcen ną kolekcję biżuterii. Patrzył na księżyc odbijający się w wodach zatoki, rozkoszował się ciepłem tropikalnej nocy, słuchał szumu wiatru w palmowych liściach, brzę czenia cykad i zagłuszającego je rechotu żab drzew nych. * William Wordsworth, Zbytnio nam ciąży świat, tłum. Juliusz Żuławski, za: Poeci języka angielskiego, tom 2, PIW, Warszawa 1971.
BEZCENNE DIAMENTY
73
Komu potrzebne diamenty w taką noc? - po myślał. Jaki z nich pożytek na tej posrebrzonej poświatą księżyca plaży, nad brzegiem ciepłego morza? Przypomniało mu się, co o diamentach mówiła Anna Delane. „To tylko skrystalizowany węgiel. Inne kryształy bywają równie piękne, chociaż nie takie kosztowne". Hipokrytka. Nie przywłaszczyła sobie moich rubinów, bo są piękne, tylko dlatego, że są warte majątek. Baśniowy nastrój prysł jak bańka mydlana. Nie powinien był myśleć o Annie Delane. Przez całą dobę robił wszystko co w ludzkiej mocy, żeby o niej nie myśleć. Nawet siedząc obok niej w samo locie, nie myślał o niej i nawet na nią nie patrzył. Jakby w ogóle nie istniała. Czemu teraz sobie o niej przypomniał? Zepsuł taki cudowny wieczór! Poczuł ogarniające go pożądanie, ale mu się nie poddał. To nie była pora na miłosne zapasy. Miał na to mnóstwo czasu. Sam był ciekaw, jak długo potrwa, nim mu się ta kobieta znudzi. Była to jedna z tych zatok okolonych palmami wyrastającymi z białego piasku, jakie się umiesz cza na reklamach biur turystycznych. Jednak na tej plaży nie było nikogo prócz Anny, bo plaża należa ła do położonej nieopodal pięknej willi, a willa była własnością Leo Makariosa.
74
JULIA JAMES
Słońce chyliło się ku zachodowi, po lazurowej wodzie ślizgały się złote błyski. Na tle słonecznej tarczy leniwie poruszał skrzydłami wielki niezgrab ny pelikan. Anna spojrzała na zegarek. Wprawdzie słońce dopiero zaczęło zachodzić, lecz w tropikach ozna czało to szybkie nadejście nocy, a noc sprowadzi... Leo Makariosa. Przez cały dzień nie dawał znaku życia. Anna spała prawie do południa. Jedząc śniadanie na tarasie, patrząc na baśniowo piękną okolicę, myś lała o ironii losu. Oto była na Karaibach, nad chodzącą noc miała spędzić z przystojnym, bajecz nie bogatym mężczyzną, który... napawał ją obrzy dzeniem. Zastanawiała się, czy nie wyznać Makariosowi prawdy, powiedzieć mu, że to nie ona wzięła bransoletkę, tylko Jenny, i że zrobiła to wyłącznie dlatego, że wpadła w panikę. Niestety, nie mogła powiedzieć prawdy Maka riosowi. Skąd miała wiedzieć, jak zareaguje na jej zwierzenia? Doświadczyła na własnej skórze, jak paskudnie traktował kobiety. Więc czemu miałby pożałować Jenny? Po tym, co powiedział o Vanessie, pomyślałby pewnie, że Jenny celowo zaszła w ciążę, żeby ograbić bogatego mężczyznę, więc ten mężczyzna ma prawo zabrać jej swoje dziecko. Nie, pan Makarios by tego nie zrozumiał! Dlatego nie mogła mu powiedzieć, czemu wzię-
BEZCENNE DIAMENTY
75
ła na siebie winę Jenny. Makarios miał uważać Annę za złodziejkę. Anna zapatrzyła się na zatokę. Myślała o sza cunku dla samej siebie i o tym, jak niewiele to określenie znaczy dla wielu ludzi. Zwłaszcza dla ludzi ze świata mody, w którym się obracała. Znała osobiście co najmniej dwadzieścia modelek, które byłyby w siódmym niebie, gdyby zaproponowano im taki układ, jaki Leo Makarios zaproponował Annie. Ale ja jestem inna, pomyślała buntowniczo. Już niedługo, dopowiedział złośliwy głosik w jej głowie. Leo Makarios obedrze cię z tego twojego drogocennego szacunku do samej siebie tak samo łatwo, jak zedrze z ciebie ubranie. Ow szem, zdawała sobie z tego sprawę. A jednak nie mogła poświęcić przyjaciółki i jej nienarodzonego dziecka, żeby ratować siebie. Co innego, gdyby chodziło o więzienie, ode zwał się znowu ten sam złośliwy głosik. A tu przecież chodzi tylko o kilka dni... No dobrze, o kilka nocy. I o co tyle hałasu? O to, że Leo Makarios był niebezpieczny. Anna tak o nim pomyślała, kiedy po raz pierwszy go zobaczyła, a każde kolejne spotkanie z tym czło wiekiem potwierdzało jej wcześniejsze obawy. Zwłaszcza tamtej nocy w sypialni... Wspomnienie wróciło do niej jak żywe. Znów stała bezradna w objęciach Makariosa... Mało
76
JULIA JAMES
brakowało, by uległa. Tylko nadludzką siłą woli udało jej się od niego oderwać. No tak, tu wcale nie szło o szacunek dla siebie, tylko o serce. Dlatego Anna nie mogła sobie po zwolić na emocje. - Dolać ci szampana? - Nie, dziękuję. - Łososia? - Dziękuję, nie trzeba. - Więc może kawioru? - Dziękuję. - Jak sobie życzysz. - Leo uśmiechnął się kwaśno. Siedzieli na werandzie, z której widać było okoloną palmami zatokę. Od morza wiał chłodny wietrzyk, blask księżyca ślizgał się po falach. Anna siedziała wyprostowana, jakby kij połknę ła, i z natężeniem wpatrywała się w zatokę. Miała na sobie luźne, jaskrawozielone spodnie i luźną bluzkę w tym samym kolorze, z golfem i z długimi rękawami. Nie była umalowana, a włosy upięła wysoko w ciasny kok. ' Nie chciała wyglądać pociągająco, nie chciała go niczym skusić. Wprost przeciwnie. Tyle że to nie poskutkowało. Dla Leo Anna byłaby pociąga jąca, nawet gdyby się ubrała w worek. Miała cudowne ciało, a rysy jej twarzy były tak piękne, że ani makijaż, ani fryzura nie mogły jej oszpecić.
BEZCENNE DIAMENTY
77
Leo uśmiechnął się pod wąsem. Anna Delane nie była w stanie ukryć swych powabów. Nawet kiedy byłą smutna i odzywała się monosylabami, tak jak w tej chwili. Anna siedziała sztywno w rattanowym fotelu i jak automat jadła pieczoną rybę. Oczywiście, nawet nie popatrzyła na towarzyszącego jej Leo Makariosa. Miała twarz bez wyrazu, jak na wybiegu. Jak na wybiegu, nie była osobą, tylko wieszakiem do pokazywania strojów, poruszającym się zgodnie z wolą obcych ludzi. Ona swojej woli nie miała. Tak jak teraz. Odłożyła widelec, wzięła do ręki kieliszek z szampanem, upiła łyczek i odstawiła kieliszek. Zastanawiała się, czyby się nie upić, ale w końcu uznała, że nie warto. Alkohol czyni człowieka bezbronnym, osłabia i ogłupia. Anna nie mogła sobie pozwolić na słabość. To byłoby zbyt niebez pieczne. Przekonała się o tym w tej samej chwili, w któ rej stanęła na tarasie i popatrzyła na Makariosa. Przeszedł ją dreszcz. Mało brakowało, żeby się odwróciła na pięcie i uciekła. Została tylko dlate go, że nie miała dokąd uciec. Opanowała się, pozbawiła twarz jakiegokolwiek wyrazu, a serce wszelkich uczuć, a potem usiadła w rattanowym fotelu i zapatrzyła się na zatokę.
78
JULIA JAMES
Nie patrzyła na Makariosa. Nie chciała przyjąć do wiadomości powabu, jaki ten człowiek roz taczał wokół siebie, nie chciała widzieć silnego torsu w wycięciu koszuli ani mocnych rąk wy stających z krótkich rękawów. A nade wszystko nie chciała patrzeć na jego zmysłowe usta ani na ciemne oczy o ciężkich powiekach. Siedziała jak martwa, obojętna na wszystko i modliła się w du chu o siłę potrzebną do przetrwania tego, co ją czekało. Kolacja wlokła się niemiłosiernie. Anna nie chciała deseru. Wzięła sobie tylko plasterek man go i popiła wodą mineralną. Kieliszek z szam panem stał prawie nienaruszony. Leo Makarios rozparł się w fotelu ze szklanecz ką brandy w dłoni. - Powiedz mi - zaczął, przyglądając się Annie - czemu ukradłaś bransoletkę? Nie od razu dotarło do niej znaczenie jego słów. Spojrzała na niego z obrzydzeniem. - Nie twój interes - warknęła. Popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Twarda z ciebie sztuka - powiedział. - Spo dziewałem się wykrętów, jakiejś chorej babci czy innego nieszczęścia. Anna w duszy podziękowała Bogu, że nie po wiedziała temu człowiekowi, co naprawdę zaszło, że nie wydała Jenny na jego łaskę. Właśnie się przekonała, jak by zareagował. Dobrze zrobiła, że
BEZCENNE DIAMENTY
79
się zgodziła na propozycję, jaką jej złożył w swoim gabinecie. Tylko niech to się wreszcie stanie, żeby już mieć to za sobą! - Daruj sobie te idiotyczne pytania - prych nęła. - Mogłam wybrać: ty albo policja. Wybrałam i jestem tutaj z tobą, więc na co jeszcze czekasz? Zaskoczyła go. Patrzył na nią, jakby chciał wyczytać z jej twarzy coś, czego nie powiedziała, a potem odstawił szklaneczkę z niedopitą brandy, wstał. - Doskonale - powiedział. - A więc czas do łóżka, moja panno. Anna nie wiedziała, czy z niej kpił, i właściwie niewiele ją to obchodziło. Na razie była zado wolona, że oto kończy się oczekiwanie, że egze kucja wreszcie się zacznie i na pewno kiedyś się zakończy. Wstała powoli. Miała nadzieję, że drętwota pomoże jej przebrnąć przez okropności tej nocy. Weszła za nim do willi, pozwoliła się zaprowadzić do jego pokoju. Tutaj też znajdowało się ogromne łoże, tyle że bez baldachimu. Po obu stronach łóżka na nocnych stolikach paliły się małe lampki. - Zaczekaj - polecił. Makarios wyszedł. Zapewne do łazienki, bo słychać było szum wody. Anna stała jak wrośnięta w ziemię. Właściwie powinna czuć obrzydzenie, ale niczego nie czuła i to było dobre.
80
JULIA JAMES
Tylko głuche walenie serca i napięte mięśnie mówiły jej, że choć umysł jest całkiem otępiały, to ciało reaguje na wszystko, co się dzieje i co się wkrótce stanie. Drzwi łazienki się otworzyły, Leo wszedł do pokoju. Miał na sobie biały szlafrok kąpielowy. Krótki. Mocno związany paskiem. Anna patrzyła obojętnie, jak układa sobie podusz ki, wyciąga się na łóżku, jak się jej przygląda. Czas stanął w miejscu, napięcie stawało się nie do zniesienia. Wreszcie się odezwał. - Chodź do mnie - powiedział miękko. Przez długą chwilę Anna stała nieporuszona. W jej głowie formowały się myśli, jakby głosy nawołujące do ucieczki. Nie mogła ich usłuchać. Gdyby uciekła, gdyby się sprzeciwiła temu czło wiekowi, Jenny byłaby zgubiona. Więc podeszła do łóżka na sztywnych nogach, całkowicie uległa jego woli. - Och, Anno, nie masz pojęcia, jak będzie wspaniale - westchnął Leo. Wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie, posadził na łóżku. Anna patrzyła na niego z całkowitą obojętnością. Była jak kukiełka, z którą można zrobić wszystko, co tylko się chce, która nie ma woli i niczego nie czuje. Nie spuszczając z niej rozmarzonych oczu, Leo wyjął spinki przytrzymujące ciasny kok Anny. Czarne włosy rozsypały się po zielonej tunice.
BEZCENNE DIAMENTY
81
- Zachowujesz się jak dziewica - mówił. - Jak byś składała mi w ofierze swoją cnotę. Czysta i niewinna. - A potem jego głos się zmienił, stwardniał. Tak samo jak jego spojrzenie. - Jak bardzo mylą pozory... Anna się nie odezwała. Siedziała nieruchomo, pozwalając, by przeczesywał jej włosy długimi, delikatnymi palcami. Była jak marmur, zimna i nieczuła. Musiała taka pozostać. Nie mogła sobie pozwolić na drżenie, jakie wzbudzała ta piesz czota. Palce Makariosa przesunęły się na kark... Anna poczuła, jak ciepło rozlewa się w żyłach. Chciała to zatrzymać, chciała rozpamiętywać, cze mu się tu znalazła, w jakim celu przywieziono ją do tego raju, dlaczego nie wolno jej nic czuć, czemu ma się zachowywać jak kukiełka... Nie była w stanie. Zamknęła oczy, pozwoliła się pieścić, pozwoliła się całować. Pozwoliła zdjąć z siebie ubranie i pozwoliła się przytulić. Ona tego chciała! Usłyszała cichutki jęk. Nie była w stanie- go powstrzymać. Nie potrafiła opanować ogarniają cego ją żaru, wypełniającego każdą cząsteczkę ciała pożądania. Chciała więcej i więcej, chciała go mieć całego i chciała, żeby on ją posiadł. Pragnęła go tak bardzo, że jego brak odczuwała jak torturę. Rozkosz była tak wielka, że Anna nie myślała, tylko przeżywała.
82
JULIA JAMES
Wyczerpana, poczuła, jak on odgarnia jej włosy z twarzy, poczuła na policzku jego gorący oddech. Mówił coś po grecku. Anna nie rozumiała, a i głos docierał do niej z oddali, jakby przez gęstą mgłę. Nagle z tej mgły wynurzyło się coś czarnego, lepkiego, cuchnącego. Szlam! Poczuła grozę tego, na co sobie przed chwilą pozwoliła, tego, co było dla niej najgorsze. Pozwoliła się zbrukać!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Leo wyszedł na balkon. Miał za sobą bardzo długą nieprzespaną noc. Ależ to było niesamowite... Nie tylko dla mnie. Anna Delane zachowała się dokładnie tak, jak przewidywałem. Wprawdzie spodziewał się, że potrafi ją roz grzać, ale nie przypuszczał, że aż do tego stopnia. Bardzo go podniecało, że odpowiadała namięt nością na jego pieszczoty, choć - to było widać gołym okiem - wcale tego nie chciała. Zamierzała się zachowywać jak lalka, bez woli i bez uczuć, ale jej się to nie udało. Za to jemu udało się wydostać od Anny wszyst ko, czego od niej chciał, co była mu winna. Wy dzierał z niej ludzkie odczucia pieszczotą, poca łunkami wyrywał z jej gardła westchnienia i jęki rozkoszy, sprawił, że go zapragnęła, a potem już nie mogła się nim nasycić. Poczuł głód, więc wrócił do pokoju i przez telefon zamówił śniadanie. Popatrzył na śpiącą w jego łóżku kobietę.
84
JULIA JAMES
Była chyba jeszcze piękniejsza. Czarne włosy rozsypały się na poduszce, skóra była biała jak prześcieradło, czarne rzęsy na śnieżnobiałych po liczkach... Była taka krucha... Krucha? To określenie nie pasowało do Anny Delane. Jeszcze kiedy nie wiedział, że ma do czynienia ze złodziejką, widać było, że ta kobieta ma charakter, że wie, czego chce, i że umie po stawić na swoim. Na dodatek fałszywa. Jak tylko na niego spoj rzała, wiedział, że go pragnie. Nie robiła z tego tajemnicy. Nie tylko spojrzeniem, ale całym cia łem sygnalizowała, że Leo jej się podoba. Ale kiedy do niej przyszedł, rzuciła się na niego z pazu rami. Chociaż jeszcze sekundę wcześniej nie miała nic przeciwko temu, żeby ją pocałował. Wieczorem urażona niewinność, a nazajutrz złodziejka! Bezwstydna i wyrachowana! Ale minionej nocy nie była wyrachowana, nie była zimna... W jego ramionach była jak płomień niemożliwy do opanowania i ogarniający wszyst ko dookoła. Znowu był podniecony. Patrzenie na Annę De lane, wspominanie minionej nocy nie było najlep szym pomysłem. W tej chwili należało coś zjeść, na seks będzie jeszcze dużo czasu. Tak, pomyślał Leo, wchodząc do łazienki, dużo czasu upłynie, zanim będę miał dość tej kobiety.
BEZCENNE DIAMENTY
85
- Masz ochotę popływać? - Nie, dziękuję. - Więc może pożeglujemy katamaranem? Al bo motorówką? - Nie, dziękuję. - Nie masz ochoty obejrzeć wyspy? - Nie, dziękuję. - Jak sobie życzysz. Leo już nie był rozbawiony, tylko coraz bardziej zirytowany. Pospiesznie wypił kawę, odstawił fili żankę i spojrzał na siedzącą naprzeciw niego ko bietę. Czytała książkę. Gruba książka w miękkiej oprawie bez reszty pochłaniała jej uwagę. Nie zauważała Leo Makariosa, jakby go tu w ogóle nie było. Nie patrzyła na niego, nie odzywała się. Lakoniczne odpowiedzi na jego pytania trudno było nazwać rozmową. Zachowywała się w ten sposób, odkąd po nią posłał. Już to go zirytowało, że musiał po nią posyłać. Po wyjściu z łazienki zastał puste łóżko. Wcale się tym nie zmartwił, przypuszczał, że poszła do swe go pokoju, żeby się umyć i ubrać. Ponieważ jednak długo nie wracała, posłał po nią pokojówkę. Anna nie przyszła, więc Leo zjadł śniadanie w samotno ści. Potem posłał po nią po raz drugi. Tym razem się zjawiła. Usiadła przy stole sztyw no, jakby kij połknęła. Tak jak poprzedniego wie czoru. Jakby nie spędziła tej nocy w jego ramionach.
86
JULIA JAMES
Założyła ciemne okulary, które całkowicie za krywały jej oczy, wspaniałe włosy upięła w ciasny kok. Do tego jeszcze włożyła obcisłe czarne leg ginsy i czarną bawełnianą koszulkę z długim ręka wem, zupełnie nieodpowiednią na gorący dzień w tropikach. Tylko raz odezwała się normalnie, ale nie do niego, tylko do pokojówki. Poprosiła o gorącą wodę i owoce. Potem odwróciła fotel, tak żeby siedzieć twarzą do morza, założyła nogę na nogę i zabrała się do czytania książki. Jakby nikogo prócz niej nie było na tarasie. - Czy zawsze jesteś rano taka nietowarzyska? - zapytał grzecznie, choć go coraz bardziej wku rzała. Zignorowała go. Całkowicie. - Anno... - Tak? - Tym razem odwróciła głowę. - Powiedz - mówił, z coraz większym trudem zachowując spokój - co chciałabyś dziś robić. - Nic, dziękuję bardzo. - Ależ musi być coś, na co masz ochotę - na legał. - Nie - powtórzyła. Resztka dobrego humoru Leo właśnie się ulot niła. Pokojówka postawiła na stole wodę i owoce i dopiero wtedy Anna podniosła głowę znad książ ki. Nawet uśmiechnęła się do obsługującej ich
BEZCENNE DIAMENTY
87
dziewczyny. To był pierwszy i jak dotąd jedyny uśmiech Anny Delane, jaki Leo zobaczył na włas ne oczy. Dziwnie się przy tym poczuł, ale nie analizował tego uczucia, tylko przyglądał się Annie. Wyjęła saszetkę herbaty ekspresowej, która służyła jej za zakładkę do książki, umieściła ją w filiżance i zala ła wrzątkiem. W powietrzu rozszedł się cierpki zapach ziół. - Nie pijasz kawy? - spytał Leo. - Rzadko - odparła, wyciskając łyżeczką her bacianą saszetkę. Nałożyła sobie na talerz plaster ananasa i jadła go, krojąc przedtem na kawałki. Leo podsunął je} koszyk z pieczywem. - Nie, dziękuję - powiedziała jak zwykle. - Jesteś na diecie? - spytał. - Nieustannie - odparła. - Wcale nie musisz chudnąć - stwierdził, ob rzucając spojrzeniem jej szczupłą postać. - To dlatego, że przestrzegam diety - odparła, tym razem zaszczycając go spojrzeniem. Zjadła ananasa, nałożyła sobie dwa plastry pa pai, a kiedy i to zjadła, odsunęła od siebie talerz. - Co teraz zjesz? - zapytał Leo z uprzedzającą grzecznością. - Dziękuję, nic więcej. - Wypiła kilka łyków gorącej ziołowej herbaty, odstawiła filiżankę na spodeczek i wróciła do przerwanej lektury. W co ona ze mną gra? - pomyślał rozwścieczony
88
JULIA JAMES
Leo. Czemu udaje, że w nocy nic się nie zdarzyło, że nie tuliła się do mnie pełna pożądania, że nie krzyczała z rozkoszy? A przecież powinna być szczęśliwa, rozmarzo na, ociężała po miłosnej nocy. Powinna się o niego ocierać i mruczeć jak kotka. A nade wszystko powinna mieć na sobie coś powiewnego, a włosy powinny jej spływać na ramiona... Tymczasem siedzi sztywno, odzywa się pół słówkami i w ogóle mnie nie zauważa! Jakim prawem mnie ignoruje? A może jej się zdaje, że w więzieniu byłoby jej lepiej niż w moim łóżku? No, nie. To akurat nie. Gdyby tak uważała, nie przyjęłaby mojej propozycji. Jasne, chciała się ratować i nawet specjalnie nie wybrzydzała. Ale powinna się trochę bardziej postarać. W końcu taka była umowa. - Anno... - zaczął znowu. - Tak? - Nie zachowuj się w ten sposób. Jeśli wolisz odsiedzieć wyrok w austriackim więzieniu, wy starczy mi o tym powiedzieć. Ale jeśli nie, to pamiętaj, proszę, w jakim celu tu przyjechałaś. Pobladła, odłożyła książkę. - Masz ochotę na seks? - spytała tak beznamięt nie, że Leo poczuł obrzydzenie. - Daruj sobie - mruknął. - A więc czego ode mnie chcesz? - Choćby odrobiny uprzejmości.
BEZCENNE DIAMENTY
89
- Uprzejmości? - spytała z takim zdumieniem, jakby ją poprosił o gwiazdkę z nieba. - Spędzimy tu co najmniej trzy tygodnie. Nie mam ochoty znosić twoich humorów przez tyle czasu. - Trzy tygodnie? - powtórzyła i znów poblad ła. - Nie mogę tu siedzieć tak długo! - Sądzisz, że w więzieniu siedziałabyś krócej? - zirytował się. - Mam umówione terminy! - Każę je odwołać. - Nie - prychnęła. - Nie pozwolę ci zniszczyć mojej zawodowej reputacji! Kompletnie go zatkało. Przez chwilę mógł tylko na nią patrzeć. - Twojej... zawodowej... reputacji? - wydusił z siebie w końcu. - Własnym uszom nie wierzę? Jesteś złodziejką, Anno Delane! Popełniłaś prze stępstwo. Powinnaś siedzieć w więzieniu, a nie chełpić się zawodową reputacją! - Zerwał się na równe nogi, walnął pięścią w balustradę. - Dość już tej bezczelności! - Potem zaczął mówić po grecku coś, co brzmiało jak przekleństwa, i ponury jak gradowa chmura wrócił do willi. Nie pozwolę się złamać. Nie dam mu satys fakcji. Niestety, to już się stało. Nie umiała zapomnieć satysfakcji malującej się na twarzy Makariosa.
90
JULIA JAMES
Nienawidziła siebie. Nie rozumiała, jak mogła tak bezwstydnie zdradzić samą siebie. Czemu pozwo liła się pieścić i całować, zamiast zachować chłód i obojętność, tak jak to sobie wcześniej postanowi ła? Czemu pozwoliła się doprowadzić do ekstazy, o której istnieniu wcześniej nie miała pojęcia? Nigdy dotąd nie przeżyła niczego podobnego. Nawet nie wiedziała, że jest na świecie taka wielka przyjemność, taka niebiańska rozkosz. Teraz już rozumiała, czemu Makarios wydał jej się bardzo niebezpieczny. On wiedział, co potrafi z nią zro bić, co zdoła z niej wykrzesać. Wiedział i zrobił to z premedytacją. Jak mogłam przypuszczać, że zdołam mu się oprzeć, że zdołam zachować dystans do tego, co on ze mną zrobi? Nie wymodliłam sobie siły! Byłam słaba, odrażająco słaba! Czekały ją jeszcze trzy tygodnie tej gehenny. Nie miała pojęcia, jak zdoła to wytrzymać. Wiedziała, była tego absolutnie pewna, że Ma karios znów zdoła ją zmienić w spragnioną ko chankę, że ona znów będzie się do niego tuliła, będzie go pieściła i błagała, by dał jej rozkosz. Poczuła podniecenie. A przecież nic się jeszcze nie stało, tylko wspominała przeżycia minionej nocy. Wstała z fotela, skrzyżowała ręce na piersi. Udało jej się zdusić pożądanie, zgasić budzący się od nowa płomień.
BEZCENNE DIAMENTY
91
Przypomniała sobie, jak zbudziła się ze snu, jak zdała sobie sprawę z tego, co się w nocy stało. A gdy usłyszała szum wody w łazience, wyskoczy ła z łóżka i uciekła do swojej sypialni. Nie chciała pozwolić Makariosowi na tryumf. Zamierzała przez cały dzień nie ruszać się z po koju, ale pojawiła się pokojówka, żeby jej powie dzieć o śniadaniu. Anna została w pokoju. Mimo to służąca pojawiła się znowu, by powiedzieć, że pan Makarios stanowczo prosi ją na śniadanie. Musiała iść, ale ubrała się w strój do ćwiczeń. Zresztą jedną z niewielu rzeczy, jakie miała ze sobą, które nie były przeznaczone do noszenia zimą w Alpach. Ciasno upięła włosy, włożyła ciemne okulary i poszła stawić czoło zdradzie, jakiej się dopuściła wobec samej siebie. Omal się nie załamała, kiedy zobaczyła Leo Makariosa zadowolonego z siebie, sytego i... nie ziemsko przystojnego. I wtedy ogarnął ją gniew. Dobry, znajomy gniew. Tak, pomyślała, uczepiwszy się tego gniewu, to jest to! Tak muszę się zachowywać w jego obecności! To nic, że w nocy znów ulegnie. Za to w dzień będzie można nienawidzić Makariosa, przelać nie nawiść na kogoś innego niż ona sama. Będzie można zrobić piekło człowiekowi, którego niena widziła i pożądała zarazem, który zrobił jej coś, czego ona sama nigdy w życiu sobie nie wybaczy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Leo zatrzymał dżipa przed wejściem do willi. Cały dzień spędził, surfując na falach na otwartym oceanie. Bolały go wszystkie mięśnie, ale przynaj mniej udało mu się pozbyć ponurego nastroju. Pomyślał, że przydałby mu się masaż i zaraz przyszła mu do głowy Anna. Przez cały dzień nie pomyślał o niej ani razu. Dopiero teraz zdjęła go ciekawość, czy nadal siedzi nadąsaną. Jeśli nawet, to nie posiedzi tak zbyt długo, pomyślał. Dopilnuję, żeby miała zajęcie i żeby była zadowolona. Anna leżała w ramionach Makariosa i zdespero wana patrzyła w ciemną przestrzeń. To znów się stało. Żar znowu ją strawił, po chłaniając resztki godności i szacunku do samej siebie. Zaczęło się od tego, że zażyczył sobie masażu. Oczywiście go zrobiła, bo po co protestować, skoro nie ma się żadnej władzy? Zresztą po to ją tutaj przywiózł. To była cena za uniknięcie więzie-
BEZCENNE DIAMENTY
93
nia, za bezpieczeństwo Jenny. A skoro człowiek, który uważał Annę za złodziejkę, chciał masażu, musiał go dostać. Ale masaż nie trwał długo. Prawie natychmiast Makarios unieruchomił dłonie Anny, zgrabnie przewrócił się na plecy, pociągnął ją na siebie i zdarł z niej ubranie. Anna się nie broniła. Znów pozwoliła robić ze - sobą to, na co miał ochotę. Co gorsza, już po chwili - tak jak poprzedniej nocy - straciła panowanie nad sobą. Pragnęła go całym ciałem i bezwstydnie zaspokajała swoje pragnienie. Gdy ogień się wypalił, kiedy oboje leżeli spoce ni, bez tchu, Makarios przytulił Annę do siebie, głaszcząc ją po potarganych włosach i szepcząc do ucha słowa, których nie rozumiała. Teraz leżała wtulona w niego plecami, objęta jego ramieniem i patrzyła w ciemność. Miała wra żenie, że nawet jej mózg jest wyczerpany. Nie mogła myśleć ani odczuwać, nie potrafiła zrobić użytku z myśli ani ze słów. Jakby była bardzo daleko od siebie. Jakby w żaden sposób nie mogła stamtąd wrócić. Leo tulił do siebie Annę. Byli zgrzani i tacy zmęczeni gwałtowną rozkoszą, że żadne z nich nie miało siły się poruszyć. Dobrze się do niej przytulić - pomyślał leniwie. Jakby naprawdę do mnie należała.
94
JULIA JAMES
Nie wiedział, skąd się wzięła ta myśl. Wcale nie chciał, żeby Anna Delane należała do niego. Nie potrzebował złodziejki. Owszem, podniecająco pięknej, ale przecież zwykłej złodziejki. Nie chciał się angażować. Nigdy nie wiązał się uczuciowo z kobietami, z którymi sypiał. Nie chciał i nie musiał. One miały swoje życie, on swoje. Tak było dobrze. Niczego więcej nie po trzebował. Odgarnął Annie włosy z twarzy. Miała otwar te oczy, ale patrzyła bezmyślnie w przestrzeń. Leo złapał się na tym, że jest ciekaw, o czym ona w tej chwili myśli, co też jej chodzi po głowie. Zdziwił się. Nigdy dotąd nie obchodziło go, o czym myśli kobieta, z którą sypiał. W ogóle go to nie interesowało. Właściwie nikt go nie intereso wał poza nim samym. Jego ojciec zmarł na zawał serca przed siedmio ma laty, a matka po śmierci męża przeniosła się do Melbourne, żeby być bliżej swojej rodziny. Nie bardzo go to obeszło. Leo nigdy nie miał serdecz nych stosunków z rodzicami. Ojca przez całe życie widywał rzadko, ponieważ - tak jak ojciec i dzia dek - Leo poświęcił się odbudowywaniu fortuny Makariosów. Matka odgrywała rolę idealnej pani domu, hołubiła tych wszystkich, którzy mogli się przydać Makarios Corporation, a syna oddała pod opiekę niańkom i nauczycielkom.
BEZCENNE DIAMENTY
95
Chyba najbliższy był mu Markos, bo przez pewien czas Leo i Markos chodzili do tej samej szkoły. Jednak teraz, jako dorośli ludzie, niezbyt często się spotykali. Obaj dużo podróżowali, jak wszyscy bogaci ludzie prowadzący interesy w róż nych stronach świata; rzadko bywali jednocześnie w tym samym miejscu. Oczywiście Leo miał przyjaciół. Każdy czło wiek z jego pozycją ma przyjaciół. Przeważnie zresztą za wielu. Ale czy któryś był mu napraw dę bliski? Czy Leo interesował się nimi w in nym zakresie niż tylko ich przydatność dla kor poracji? O żadnym nie mógł tego powiedzieć. Nie będę o tym myślał - postanowił zniecierp liwiony. Moje życie świetnie się układa. Makarios Corporation pnie się w górę, mnie się powodzi coraz lepiej. Jestem w sile wieku, zdrowy i przy stojny. Niejeden by mi pozazdrościł wyglądu. Cze go można chcieć więcej, niż być zdrowym, przy stojnym i bogatym? Mężczyźni ci zazdroszczą, wszystkie kobiety cię pragną... Oprócz Anny Delane, pomyślał z goryczą. Pogłaskał ją po ramieniu, jakby chciał podkreś lić zmianę. No tak, ale teraz nie miała wyboru. A raczej miała. Mogła wybrać jego albo więzienie. Nic dziwnego, że wybrała jego. Przypadek. Gdybym jej nie złapał na kradzieży i tak bym ją w końcu zdobył. Mam swoje sposoby.
96
JULIA JAMES
Z tą też bym sobie poradził. Szkoda, że to złodziej ka... Ta ostatnia myśl mocno go zirytowała. No bo co go obchodzi, kim jest Anna? Czemu miałby woleć, żeby była kimś innym, żeby - dajmy na to - nie była złodziejką. Pewnie dlatego, że naprawdę mało brakowało, a wyniosłaby z zamku jego bezcenną bransoletkę. Tylko dlatego by wolał, żeby była uczciwą kobietą. Kilka tygodni razem i będzie miał jej dosyć. Przesunął palcami po jedwabistej skórze Anny. Znowu był podniecony. Anna starannie wcierała w nogi krem z silnym filtrem przeciwsłonecznym. Prawie nie wychodzi ła z cienia i codziennie dokładnie smarowała się kremem, a mimo to jej skóra odrobinę zbrązowiała. To była katastrofa! Śnieżnobiała cera była jed nym z zawodowych atutów Anny, toteż dbała o nią jak o największy skarb. Jedynym rozwiązaniem byłoby pozostawanie przez cały dzień pod dachem, ale to by oznaczało rezygnację z biegania po plaży i pływania w ba senie. Basen był jej jedyną rozrywką. Spędzała czas, pływając tam i z powrotem. Na szczęście miała ze sobą kostium kąpielowy. Nigdy nie ruszała się z domu bez niego. Gorzej było z ubraniem. Zabrała ze sobą sporo
BEZCENNE DIAMENTY
97
wieczorowych i dziennych strojów odpowiednich do noszenia w austriackim zamku, ale w tropikach nie miała co na siebie włożyć. Nosiła na zmianę czarny strój do ćwiczeń i zielone spodnie z tuniką. Czasami przez cały dzień chodziła owinięta ręcz nikiem jak w sarongu. Było to możliwe wyłącznie dzięki temu, że za dnia Leo Makarios przebywał poza domem. Może przesypia dzień w trumnie - pomyślała złośliwie. Rzeczywistość była znacznie bardziej zwy czajna. Leo spędzał czas na morzu. Pływał na desce surfingowej, motorówką albo jedną z wie lu rodzajów łodzi żaglowych. Nad zatoką stał wielgachny hangar wypełniony różnego rodzaju sprzętem do pływania. Któregoś dnia Anna za uważyła, jak napełniano mu butle tlenem, a po tem ładowano do dżipa ekwipunek do nurko wania. Była wdzięczna losowi za jego umiłowanie sportów wodnych. Dzięki temu miała całe dnie dla siebie. Bez tych chwil wytchnienia nie zniosłaby tego, co się działo nocami. Nie bardzo wiedziała, jak długo jest na wyspie. Straciła rachubę czasu. Zdawało jej się, że od przyjazdu minęły cale wieki. Leo Makarios odkrywał przed nią całkiem nowe światy, zabierał do miejsc, których istnienia nawet się nie domyślała. Był jak trucizna, jak jad, który
98
JULIA JAMES
rozlewa się po żyłach, dociera do serca, uzależnia. Uzależniła się od rozkoszy, jaką jej dawał. Była tym przerażona, upokorzona, rozdarta, a mimo to trwała w nałogu. Ani w dzień, ani w nocy nie miała spokoju. W dzień czekała z utęsknieniem na powrót Leo Makariosa, a kiedy wracał do domu, serce Anny zaczynało bić szybciej, ciało budziło się ze snu, spodziewając się nowych rozkoszy. Odrobiną spokoju cieszyła się jedynie w tych krótkich momentach, kiedy leżeli wtuleni w siebie, nasyceni, kompletnie wyczerpani. Jakby naprawdę byli kochankami. Nie byli. Nic ich ze sobą nie łączyło. Nic o sobie nie wiedzieli, nie byli sobie bliscy w żaden sposób i to jedno się nie zmieniało. Ten dom był pełen ludzi, pracowników, którzy utrzymywali porządek, troszczyli się o wygodę swojego pracodawcy i wszystkich jego gości. Ci ludzie mieli przyjaciół i rodziny, tylko Anna była całkiem sama. Zawsze była sama. Babcia bardzo ją kochała, sama ją wychowała po śmierci swojej córki. Ojca Anna nie znała, nawet nie wiedziała, gdzie się podziewa. Pewnie tam, gdzie wszyscy ojcowie z przypadku, którzy nie chcą znać swoich dzieci. Tyle że babcia, kochająca i troskliwa jak nikt na świecie, była o dwa pokolenia starsza od Anny. Miała swój świat niedużych domków z werandami
BEZCENNE DIAMENTY
99
usytuowanych na tyłach miejskiej gazowni i jak ognia bała się wypuszczenia wnuczki w szeroki świat. A o karierze modelki nawet słyszeć nie chciała. Babcia nieustannie ją ostrzegała przed niegodziwością życia w wielkim świecie, lecz Anna nie potrafiła odrzucić szansy, jaką dostała od życia. Chciała się uwolnić od widoku gazowni i od fa bryki ciastek, w której miała pracować, gdy doroś nie. Odwiedzała babcię tak często, jak mogła. W końcu staruszka stała się zbyt słaba, by mogła nadal mieszkać samotnie w swoim małym domku z werandą. Anna umieściła ją w eleganckim domu opieki, za który płaciła z honorariów. Tam także odwiedzała babcię tak często, jak jej czas pozwa lał. Tyle tylko, że babcia nie zawsze ją poznawała. Jak babcia umrze, zostanę całkiem sama, przy szło Annie do głowy, gdy siedziała na tarasie kosztownej willi w tropikalnym raju. Zdziwiła się, bo nigdy dotąd o tym nie myślała. Zresztą przecież miała przyjaciół. Chociażby Jen ny. W sztucznym i brudnym świecie, w jakim żyła na co dzień, miała jeszcze kilka koleżanek, którym można było zaufać. Tyle że żadna z nich nie była sama. Nawet Jenny będzie wkrótce miała swoje dziecko. Mogłabym z nią pojechać do Australii. Razem łatwiej będzie wychować malucha. Ale najpierw muszę się stąd wydostać...
100
JULIA JAMES
Poczuła ukłucie w sercu. Wydostać się stąd, znaczyło już nigdy więcej nie spotkać Leo Makariosa. Zanim przyjechała z nim na Karaiby, o ni czym innym nie marzyła. Wyobrażała sobie, jak stąd wyjedzie, jak wróci do normalnego życia, jak powoli będzie zapominać o strasznej przygodzie. Dopiero teraz zrozumiała, że powrót do normal nego życia nie będzie możliwy, że bez Leo jej życie stanie się puste, niewiele warte. Oczywiście kiedyś będzie musiała opuścić tę wyspę. Leo wreszcie się nią znudzi, a nawet jeśli nie, to jakiś kryzys finansowy czy inna nagła potrzeba wezwie go do Nowego Jorku, Genewy, Londynu czy Bóg wie dokąd. Wtedy Anna zo stanie zapakowana do samolotu i odesłana do domu. Nigdy więcej nie zobaczy Leo. Gdyby jeszcze w Austrii ktoś mi powiedział, że nigdy więcej go nie zobaczę, chybabym oszalała z radości, a teraz... Teraz nie umiała sobie wyobrazić życia bez niego. Zły jak osa, kuśtykając, wszedł na taras. Z góry było widać, jak Anna pływa w basenie. To było dziwne uczucie, obserwować ją w biały dzień. Nigdy nie myślał o niej, kiedy był z dala od willi. Oddawał się bez reszty swoim ulubionym sportom wodnym, skupiał na nich całą uwagę. Byleby nie myśleć o Annie.
BEZCENNE DIAMENTY
101
Do głowy mu nie przyszło, że jeden nieostrożny ruch może mu pokrzyżować plany. Zagapił się, poślizgnął i skręcił nogę w kostce. Lekarz orzekł, że to nic groźnego, ale radził przez jakiś czas oszczędzać nogę. Jeśli nie można uprawiać sportów wodnych, to co u licha robić przez cały dzień? Nie chciał wracać do pracy. Podczas pobytu na wyspie wy znaczył sobie ścisłe godziny pracy - jedna rano i jedna wieczorem - kiedy kontaktował się przez internet z najważniejszymi osobami w Makarios Corporation. Kontrolował swoje firmy z daleka i nie miał ochoty zmieniać tego stanu rzeczy. Przynajmniej na razie. Patrzył na pływającą w basenie Annę. Przyszło mu do głowy, że on też mógłby popływać, więc zszedł na dół, rzucił ciemne okulary na leżak i zanurkował. Przepłynął czterdzieści basenów. Chciał się zmęczyć, rozładować napięcie. Kiedy skończył i otrząsnął się z wody, okazało się, że Anna nadal pływa i nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Jak zwykle. Znowu się zirytował. Nie rozumiał, czemu ta przeklęta dziewczyna całkowicie go ignoruje. Ile razy ją o coś zagadnął, odpowiadała monosylaba mi i w ogóle na niego nie patrzyła. A, co tam - pomyślał. Nie przywiozłem jej tutaj, żeby z nią rozmawiać. Uśmiechnął się zadowolony
102
JULIA JAMES
z siebie. Tak, udało mu się postawić na swoim, sprawić, żeby Anna go pragnęła. Już się nie obu rzała, kiedy jej dotykał. Wprost przeciwnie. Postanowił zmusić ją, żeby była dla niego miła także poza sypialnią. Postanowił zabrać ją na zaku py. Kobiety lubią kupować, zwłaszcza kiedy nie muszą za nic płacić. A na wyspie było sporo eleganckich sklepów, w których można naprawdę dużo wydać. Przyszło mu też do głowy, że Anna, która żyła szybko, od przyjęcia do przyjęcia, może się tutaj po prostu nudzić. To mógł być jeden z powodów jej złego humoru. A więc postanowione. Dzisiaj zakupy, a od jutra zaczniemy się towarzysko udzielać. Na wyspie było sporo ludzi, którzy chętnie ugościliby Leo Makariosa. Od miejscowych notabli poczynając, a na znajomych, którzy zamieszkali tu na stałe albo tylko spędzali zimę, kończąc. Wystarczy, żeby się dowiedzieli, że przyjechał na wyspę. Pokażę im Annę - pomyślał i zamarł. Nie wiedział, czemu chciał ją pokazać znajo mym. Po co miałby komukolwiek przedstawiać złodziejkę, która odpracowuje karę? To nie była kobieta na pokaz. Taką jak ona należało trzymać w ukryciu, zachować tylko dla siebie. Jakbym musiał się jej wstydzić. Jakbym musiał się wstydzić za siebie... Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Nie
BEZCENNE DIAMENTY
103
wiedział co i chyba nie chciał wiedzieć. Nie lubił źle myśleć o sobie. Podciągnął się na rękach, wyszedł z basenu. Kuśtykając, przeszedł na drugą stronę i zaczekał, aż Anna do niego dopłynie. Udawała, że go nie widzi. Chwyciła się brzegu basenu i już miała płynąć z powrotem, kiedy Leo złapał ją za ręce. - Jeszcze nie skończyłam - powiedziała lodo watym tonem. - Na dzisiaj wystarczy - stwierdził. - Wy chodź. Wyciągnął ją z wody, postawił przed sobą zdy szaną, mokrą, ociekającą wodą. - Tak? - spytała tym samym mrożącym krew w żyłach tonem. - Wysusz się i ubierz - polecił. - Wychodzimy. - Słucham? - Wychodzimy do miasta - wyjaśnił. - Nie chcę. - Mimo to wyjdziesz - powiedział. Znów go irytowała. Jak zwykle. - Po co? - Żeby mi zrobić przyjemność - zakpił. - Zdawało mi się, że muszę to robić wyłącznie w łóżku - prychnęła. Ta dziewczyna naprawdę miała trudny charak ter. A on źle się czuł i nie miał ochoty z nią walczyć.
104
JULIA JAMES
- Thee mou, przecież chcę tylko, żebyś wy szła ze mną do miasta. Czy to naprawdę aż taki wielki problem? W dodatku może się okazać, że i ty przyjemnie spędzisz dzień. Przecież - w jego głosie znów pojawiła się złośliwa nuta - wszyst ko, co ode mnie dostajesz, sprawia ci wielką radość. Odwrócił się i kulejąc, poszedł do willi. Anna patrzyła w ślad za nim i zastanawiała się, o co mu tym razem chodzi. Nie miała ochoty pokazywać się nikomu w to warzystwie Leo Makariosa i nie rozumiała, po co w ogóle jest mu potrzebne jej towarzystwo. I cze mu nie popłynął gdzieś na tej swojej łodzi, czy na co tym razem przyszła kolej? Dopiero po chwili zauważyła, że Leo kuleje i to całkiem mocno. Przez krótką chwilę miała ochotę pobiec za nim, spytać, co się stało i czy można mu jakoś pomóc. Na szczęście chwila szybko minęła. Anna rozglądała się na wszystkie strony. Była ciekawa, jak wygląda część wyspy nienależąca do posiadłości Makariosa. Wyspa była porośnięta zielenią. Indiańskie wios ki złożone z niewielkich drewnianych domów pysz niły się czerwonymi bugenwillami na werandach. Wzdłuż drogi znajdowały się stoiska, na których można było kupić świeże owoce.
BEZCENNE DIAMENTY
105
Nie pytała, dokąd jadą, bo to nie miało sensu. I tak się dowie, kiedy dotrą na miejsce. Jednak zdziwiła się niepomiernie, kiedy przyjechali do miasta będącego stolicą wyspy. Leo prowadził auto po wąskich uliczkach między kolorowymi sklepami, żeby w końcu zatrzymać się w porcie. - Idziemy na zakupy - oznajmił, wyłączywszy silnik. Czekał, żeby się uśmiechnęła, podekscytowana perspektywą wydania cudzych pieniędzy, lecz mi na Anny nie zmieniła się ani na jotę. Była tak samo ponura i obojętna jak zawsze. Leo zacisnął zęby, wysiadł z samochodu, zaczekał, aż ona zrobi to samo. Do południa było jeszcze daleko, a słońce już prażyło niemiłosiernie. Anna dopiero teraz naprawdę poczuła, jak nieodpowiednie w tym klimacie są czarne legginsy i bluza z rękawami. Na szczęście mieli iść do sklepu. Nareszcie bę dzie można kupić sobie coś do noszenia w tro pikach! Raźno pomaszerowała za Leo do markowego sklepu. Nawet się zdziwił, że wykazała aż tyle entuzjazmu. Sprawnie i bez wahania wybrała spośród nie zliczonych wieszaków kilka kompletów letnich ubrań, zaniosła to wszystko do kasy. - A więc wreszcie zdecydowałaś się ubrać w coś, co się nadaje do noszenia w tutejszym
106
JULIA JAMES
klimacie - powiedział Leo, patrząc z zadowole niem na kolorowe stroje. - Nie zabrałam ze sobą niczego, w co można by się ubrać w tym klimacie - burknęła Anna. - To znaczy, że ubierałaś się w te idiotyczne ciuchy tylko dlatego, że nic innego nie masz? - zdziwił się. - Rany, czemu nie powiedziałaś? Już pierwszego dnia pojechalibyśmy na zakupy. Anna się nie odezwała. Uśmiechnęła się do sprzedawczyni, która zaczęła pakować wybrane przez nią rzeczy. - Nie chcesz najpierw przymierzyć? - zdziwił się Leo. - Podobają mi się i na pewno na mnie pasują, więc po co mam przymierzać? - Nie musisz się wyzłośliwiać - mruknął. - Zwykle kiedy zabieram kobietę do sklepu, godzi nami przymierza wszystko, co jej w oko wpadnie. To okropnie nudne, więc wcale nie narzekam na twój styl kupowania. Sięgnął po portfel, lecz nim zdążył go wyjąć, Anna podała ekspedientce swą kartę kredytową. - Anno, proszę cię - powiedział z naciskiem -ja zapłacę. - Nie zapłacisz - prychnęła, dając znak sprze dawczyni, żeby użyła jej karty. - Chcesz mi coś udowodnić? - westchnął zre zygnowany. - Nie. Kupuję sobie ubrania.
BEZCENNE DIAMENTY
107
Leo schował portfel do kieszeni. A niech sobie płaci sama, jeśli naprawdę tego chce, pomyślał. Anna podpisała paragon, wzięła torby. - Chciałabym się od razu przebrać - zwróciła się do sprzedawczyni i zaraz zniknęła w przebieral ni wraz z dopiero co zakupionymi strojami. Dwie minuty później pojawiła się ubrana w niebiesko-pomarańczową letnią sukienkę z kloszową spódnicą do pół łydki. Leo na chwilę stracił oddech. Anna była naj piękniejszą kobietą, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. I wcale nie musiała się upiększać. Włosy miała związane w koński ogon, ciągle jeszcze lekko wilgotne, ani odrobiny makijażu i żadnej biżuterii. A mimo to wyglądała oszała miająco. Coś poruszyło się w głębi jego duszy. Bardzo dziwne uczucie. Leo nie miał pojęcia, co to takie go. Wiedział tylko, że jest niestosowne. - Chodźmy - powiedział i ruszył do wyjścia. Anna poszła za nim. Była zadowolona, że wresz cie ma na sobie coś, co nie wygląda idiotycznie w tym pięknym, pełnym kolorów otoczeniu. - Po drugiej stronie ulicy jest jeszcze jeden sklep - odezwał się Leo, kierując się we wskaza nym kierunku. - Ja już wszystko mam - odparła Anna. - Nic więcej nie potrzebuję. - Żadna kobieta nie ma za dużo ubrań - oświad-
108
JULIA JAMES
czył Leo tonem znawcy. - Tym razem ja zapłacę. I proszę cię, nie rób scen. - Naprawdę nic więcej nie potrzebuję - upiera ła się. - No to co mam ci kupić? - Rozejrzał się dookoła. Wpadł mu w oko sklep jubilerski i oczy mu zabłysły. Anna zauważyła, na co patrzył. - Nie, dziękuję - uprzedziła jego propozycję. - Ja wolę sobie ukraść to, co mi się podoba. Leo się odwrócił, popatrzył na nią. Chciało mu się śmiać. Ta dziewczyna była irytująca, całkiem niesamowita, a przy tym... Odwrócił wzrok. Pokazał jej palcem sklep z pa miątkami, w którym sprzedawano wyroby miej scowych rzemieślników. Anna stanowczo pokręciła głową. - Zabiorę stąd wspomnienia - zakpiła. - To mi zupełnie wystarczy Tym razem nie chciało mu się śmiać. Miał ochotę udusić ją gołymi rękami. - Wolałabyś wspominać austriackie więzie nie? - spytał z zamierzoną złośliwością. - Muszę się napić kawy - oznajmił, biorąc Annę pod rękę. - Puść mnie! - syknęła, ale on ani myślał jej słuchać. - W łóżku nie protestujesz - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Prosisz, żebym cię dotykał. Jego głos był cichy, spojrzenie rozmarzone, gorące...
BEZCENNE DIAMENTY
109
Anna się zarumieniła. Na pewno ze wstydu, bo w jej oczach było widać zażenowanie. Ale czy to możliwe? Anna Delane, bezwstydna złodziejka, modelka, która w łóżku niczego się nie wstydzi? Dumnie uniosła głowę, zacisnęła usta, jakby chciała nie dopuścić, by coś się z nich wyrwało. - Podobno chciałeś napić się kawy - przypo mniała tonem zimnym jak lód.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Anna siedziała w niewielkiej portowej kawiaren ce, patrzyła na nabrzeże. Nie było tu eleganckich jachtów, tylko promy, frachtowce i łodzie rybackie. Siedzący naprzeciwko niej Leo patrzył na nią. Anna znów go ignorowała. Rozglądała się dooko ła, przyglądała się wszystkim i wszystkiemu, prócz niego. Wyglądała bajecznie w tej letniej sukience, ale uparła się, że sama za nią zapłaci. A najbardziej go złościło, że go to w ogóle obchodzi. Anna od czasu do czasu zerkała na niego spod oka. Nie chciała, ale oczy same do niego ciągnęły. Tak mocno, że odwróciła głowę. Tylko odrobinę, żeby widzieć go nieco lepiej niż kątem oka. Patrzy ła na jego wyciągnięte przed siebie długie nogi... O, nie! Z największym wysiłkiem odwróciła głowę, uniosła do ust filiżankę, dopiła kawę. Ale gdy odstawiała filiżankę z powrotem na spodeczek, jej oczy znów samowolnie powędrowały tam, skąd było widać Leo Makariosa.
BEZCENNE DIAMENTY
111
Leo omal nie podskoczył do nieba. Zauważył, że na niego spojrzała i już nie odwróciła wzroku. - Dokąd byś chciała pojechać? - zapytał. Na twarzy Anny zagościł wyraz całkowitej obo jętności. - Nie mam zdania w tej sprawie - odrzekła chłodno. Chciało mu się śmiać. Dziewczyna była irytują ca, a jednak było w niej coś, bez czego nie mógł się obejść. Leo wstał, rzucił na stolik kilka dolarów. Onie miał, gdy Anna otworzyła torebkę i zaczęła grze bać w portmonetce. - Nie mam miejscowej waluty - oznajmiła, a zobaczywszy po drugiej stronie ulicy bank, ru szyła tam szybkim, zdecydowanym krokiem. Wróciła po kilku minutach, położyła na stoliku monety. - Zabierz pieniądze - warknął ostrzegawczo Leo. Dobry humor już go opuścił. Znów miał ochotę udusić Annę. - Płacę za swoją kawę - wytłumaczyła. - Na miłość boską, przestań ze mnie kpić! Ukradłaś mi bransoletkę wartą co najmniej osiem dziesiąt tysięcy euro, a teraz sama za siebie pła cisz?! Jesteś zwykłą złodziejką - syknął. - Nie myśl, że o tym zapomniałem. Anna nie dała się zastraszyć.
112
JULIA JAMES
- Posłuchaj mnie i postaraj się zrozumieć - po wiedziała; jej oczy rzucały błyskawice. - Możesz sobie o mnie myśleć, co chcesz. Mnie to nic a nic nie obchodzi. Wyrwała mu się i wybiegła z kawiarni. Leo podążył za nią. Przeklęta... - myślał rozwścieczony. Powinna mnie błagać, żebym ją łagodnie potraktował! Po winna użyć swoich wdzięków, wyjednać sobie łagodniejszy wyrok! Dotąd wszystkie kobiety starały się wzbudzić jego zainteresowanie. Robiły wszystko, żeby mu sprawić przyjemność. Tymczasem Anna Delane, która ukradła mu bezcenną bransoletkę, nawet nie wyraziła skruchy i ani trochę nie dbała o jego dobre samopoczucie. Tylko w łóżku zachowywała się inaczej. Ale nawet tam nigdy nie przejawiała inicjatywy. Ow szem, dawanie mu rozkoszy sprawiało jej przyjem ność, to było widać i słychać, a jednak nigdy nie robiła tego z własnej woli. Jakby nie chciała mu tej rozkoszy dawać, jakby nie chciała się o niego postarać. Całkiem inaczej niż wszystkie kobiety. Choćby Delia Delatore, jego ostatnia kochanka, francuska hrabianka, która była przed nią, i cały sznur kobiet, które przeszły przez łóżko Makariosa. Każda z nich zawsze chciała go zadowolić, starała się sprawić mu przyjemność. sip A43
BEZCENNE DIAMENTY
113
Wszystkie, prócz tej jednej! Przypomniał sobie, jak przyszedł do niej w no cy, spodziewając się takiego samego przyjęcia, jakie zawsze gotowały mu kobiety, tymczasem ona wyrzuciła go za drzwi! Na pewno już wtedy planowała kradzież bran soletki. No, nie! To nie tak! Skoro planowała kradzież, to tym bardziej powinna zabiegać o względy Leo. Nawet gdyby udało jej się wynieść tę bransolet kę, nawet gdyby ją sprzedała, na pewno nie wzięła by za nią osiemdziesięciu tysięcy euro. Za to gdyby została jego kochanką, choćby tylko na kilka tygodni, dostałaby biżuterię wartą dużo wię cej niż osiemdziesiąt tysięcy. Taki zarobek nie wiązał się z żadnym ryzykiem! Nie ma w tym ani odrobiny sensu! Nachmurzona Anna czekała na niego przy sa mochodzie. Czemu my się ciągle kłócimy? - pomyślał Leo i zaraz się poprawił. Czemu ona ciągle ze mną walczy? Niestety, ta druga wersja się nie sprawdziła. Pierwsza o wiele bardziej pasowała do sytuacji. Jechali wąziutką dróżką, na której co chwila trzeba było zwalniać i omijać pasące się kozy. Jeszcze jeden zakręt i ukazała się brama w ka miennym murze. Leo zatrzymał samochód na bru-
114
JULIA JAMES
kowanym dziedzińcu, gdzie już stało mnóstwo innych aut. - Co to za miejsce? - spytała Anna. Nawet na niego nie spojrzała. Ale Leo i tak był zadowolony. Po raz pierwszy odezwała się do niego niepytana, po raz pierwszy coś ją zainteresowało. - Restauracja - powiedział. - Ten dom należał kiedyś do właściciela plantacji. Anna wysiadła z dżipa, rozejrzała się dookoła. - Tędy. - Leo wskazał jej drogę. Udawała, że go nie widzi, choć oczywiście czuła jego obecność. Zawsze czuła jego obecność. Odkąd go pierwszy raz zobaczyła. Szli wyłożoną kamieniami ścieżką prowadzącą do tropikalnego ogrodu. Było upalnie i duszno. Anna czuła się zmęczona, ociężała. Przystanęła na chwilę. - Źle się czujesz? - zaniepokoił się Leo. - Słucham? - zdumiała się. - Pytałem, czy nic ci nie jest. - Nic - odparła i ruszyła przed siebie. Poczuła na ramieniu jego dłoń. W pierwszym odruchu chciała ją strząsnąć, ale... zmieniła zdanie. - O co chodzi? - spytała. Tym razem łagodniej. - Anno, posłuchaj, proszę. Jego głos brzmiał inaczej niż dotąd. I minę miał całkiem inną, niepodobną do żadnej z tych, które już znała.
BEZCENNE DIAMENTY
115
- Przestań się ze mną kłócić - powiedział. - A co cię to obchodzi, czy ja się z tobą kłócę, czy nie? - Bo jestem zmęczony - westchnął ciężko. - Jestem zmęczony, boli mnie noga, chce mi się jeść, a do tego ty ciągle mnie irytujesz. Chciałbym spędzić jeden przyjemny dzień, chociaż jeden. Rozumiesz? Czy to aż takie trudne? Czy nie mog libyśmy zjeść jednego posiłku w miłej atmosferze? - Czemu miałabym się na to zgodzić? - Skrzy wiła się. - W nocy ty rządzisz, a dzień jest mój. Nie muszę go poświęcać dla ciebie. - Wobec tego zawrzyjmy układ - zapropono wał po krótkiej chwili wahania. - Dam ci wolne dziś w nocy. Pod warunkiem, że przez cały dzień nie będziesz mi dokuczała. - Mówisz poważnie? - spytała, bo trudno jej było uwierzyć, że propozycja składana jest serio. - Jak najbardziej - zapewnił z powagą. - Jeśli przez cały dzień będziesz się zachowywać jak normalna kobieta, to w nocy wyśpisz się we wła snym łóżku. Jeśli zechcesz. - Uśmiechnął się kpiąco. - Oczywiście, że chcę. - To jak, umowa stoi? Anna przyglądała mu się w milczeniu, a potem skinęła głową. Nie możesz przepuścić takiej okazji - kpiła z samej siebie w duchu. Bo jeśli nie skorzystasz, to
116
JULIA JAMES
będziesz dobrze wiedziała dlaczego. On zresztą też. I przegrasz na wszystkich frontach, ot co. - Doskonale - ucieszył się. Wziął ją pod rękę i zaprowadził do przerobione go na restaurację domu plantatora. Posiłek podano na werandzie osłoniętej ogrom nym płóciennym dachem. Z werandy rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na leżącą poniżej zatokę. Tak tu pięknie jak w bajce - pomyślała z żalem Anna. Czemu nie mogę tu być z kimś innym? Dlaczego to musi być Makarios? Nie, to mógłby być Makarios, tylko powód, dla którego mnie tu przywiózł, mógłby być całkiem inny. Gdybym mogła mu powiedzieć, że nie jestem złodziej ką, to... Nie dokończyła myśli. Dobrze wiedziała, że i tak nic by z tego nie wyszło. Nie chciała być kochanką Makariosa, nie chciała być zabawką w jego rękach, nie chciała, żeby ją porzucił dla innej kobiety, która zwróci na siebie jego uwagę. Bo przecież niczym więcej nie mogła być dla Leo Makariosa. On widzi w kobietach jedynie kochanki, które się odprawia, kiedy ma się ich dosyć. Na własne uszy słyszała, co mówił o Vanessie i swoim kuzynie Markosie. Czemu miałby lepiej myśleć o Annie, nawet gdyby wiedział, że nie jest złodziejką?
BEZCENNE DIAMENTY
117
- Anno... - zaczął. - Tak? - spytała zimno. - Zawarliśmy umowę. Zapomniałaś? Patrzyli sobie w oczy. Anna jak zwykle buntow niczo. - Daj spokój - poprosił Leo. - Czego ty ode mnie chcesz? - zdenerwowała się. - Mam się do ciebie łasić, jak te wszystkie... - Nie - przerwał jej. - Kłamiesz! To jest właśnie to, co uważasz za normalne u kobiet. Nie możesz znieść, gdy kobieta ci się nie podlizuje, nie stara się odgadnąć twoich myśli. - Chcę tylko, żeby moja partnerka była... - chwilę szukał odpowiedniego słowa - ...sym patyczna - dokończył. - Nie rozumiem, czemu miałoby być inaczej. Anna dopiero w tej chwili pojęła, co z nim było nie tak. Leo Makarios był bogaty i przystoj ny. Nic dziwnego, że kobiety zepsuły go do szpi ku kości. Westchnęła zrezygnowana. Nie pozostawało nic innego, jak tylko się poddać. Zresztą przecież zawarła z nim umowę... Wzięła do ręki menu, chociaż nie miała zamiaru nic z niego wybierać. Jak zwykle wolała zjeść rybę z grilla i sałatę bez sosu. Ale zaraz pomyślała sobie, że skoro już musi być miła dla Leo Makariosa, to przynajmniej pofolguje sobie w jedzeniu.
118
JULIA JAMES
Zamówiła smażone krewetki w mleku kokoso wym, które tutaj podawano z ryżem. I wino. Cze mu miała sobie wciąż wszystkiego odmawiać? W końcu miała co świętować. Nadchodzącą noc bez Makariosa! Przyglądała się, jak Leo zamawia sobie jedze nie, jak potem studiuje kartę win. Mogłabym patrzeć na niego cały dzień - pomy ślała. I całą noc. Zawsze. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Nie chciała tak myśleć, nie chciała tak czuć. I za żadne skarby świata nie wolno jej było tego głośno powiedzieć. Ale nie przestała patrzeć na Leo. Ciemne włosy, władcze ciemne oczy, szerokie zmysłowe usta. Wszystko takie znajome... Nie było na jego twarzy, na całym ciele ani jednego miejsca, którego by już nie dotykała, nie pieś ciła, nie całowała. A mimo to był obcym czło wiekiem. Obcym, który nigdy nie stanie się bliski. Siedząc w tym pięknym otoczeniu, pośród par gawędzących ze sobą, wspólnie jedzących połu dniowy posiłek, Anna zapragnęła, całkowicie bez sensu, żeby ona i Leo byli jedną z takich zwyczaj nych szczęśliwych par. Którąkolwiek spośród młodych, starych, przystojnych czy całkiem zwy czajnych. Byleby tylko być tutaj razem na waka cjach jak prawdziwe małżeństwo... Niedorzeczne marzenia. Wzięła do ręki szklan-
BEZCENNE DIAMENTY
119
kę z wodą mineralną, zapatrzyła się w dal na lazurową zatokę. Poczuła, że ktoś ją ciągnie za sukienkę. Obok Anny stała dziewczynka z wyciągniętą rączką. - Mam nową bransoletkę - poinformowała Annę. Dziewczynka miała niebieskie oczka i jasne kręcone włoski. Ubrana była w różową sukienkę i w takim samym kolorze była bransoletka z pole rowanego korala. - Śliczna - pochwaliła Anna, uśmiechając się ciepło. - Mamusia mi kupiła na plaży - opowiadała dziewczynka. - Lucy! - rozległo się wołanie. - Nie prze szkadzaj pani, kochanie. Anna spojrzała w tamtą stronę. Przy stoliku siedziała Angielka w wieku Anny, z mężem i ma łym chłopczykiem. - Ona mi wcale nie przeszkadza - zapewniła Anna zatroskaną matkę. - Podziwiam jej nową bransoletkę. - Wszystkim ją pokazuje. - Kobieta się roze śmiała. - Bo ma się czym pochwalić. - Anna uśmiech nęła się do matki, spojrzała na dziewczynkę. - Masz bardzo ładną bransoletkę - zapewniła. Mała skinęła główką zadowolona z pochwały i poszła do następnego stolika, gdzie dotąd nikt nie
120
JULIA JAMES
widział jej skarbu. Tego matka już nie wytrzymała. Podeszła do dziewczynki i zaprowadziła ją do ich stolika. - Zaraz będą lody, kochanie - kusiła. - Chodź, bo lody nie mogą czekać. Kobieta uśmiechnęła się do Anny porozumie wawczo i Anna odwzajemniła uśmiech. Nie mogła nie zauważyć, jak oczy tej kobiety niemal od ruchowo skierowały się na Leo. Nie było w tym nic niezwykłego. Anna już dawno zauważyła, że wszystkie kobiety mu się przyglądają i to niezależ nie od wieku czy stanu cywilnego. Nic dziwnego, że jest tak bardzo pewny siebie. Leo nie posiadał się ze zdumienia. Ta historia z dziewczynką ukazała mu Annę w całkiem no wym świetle. Nigdy dotąd nie widział, żeby uśmie chała się tak serdecznie, ciepło, jak do tej małej. To był rys charakteru, który w żaden sposób nie pasował do takiej kobiety jak Anna Delane. Tymczasem kelner przyniósł wino. Anna nie grymasiła, tylko od razu wypiła spory łyk. Leo też wziął do ręki kieliszek, rozparł się wygodnie w fo telu i patrzył na Annę. Trochę to było dziwne obserwować ją za dnia wśród obcych ludzi. Mężczyźni co chwila rzucali jej zachwycone spojrzenia, ale ona ich nie zauwa żała. Nic dziwnego. Taka piękna kobieta! Już dawno do tego przywykła. Jednak w przeciwień stwie do innych piękności, Anna zachowywała się
BEZCENNE DIAMENTY
121
tak, jakby w ogóle nie była świadoma tych spoj rzeń. Specjalnie ignoruje mężczyzn - pomyślał. Już na balu w zamku zauważył, że zachowuje się, jakby nie zdawała sobie sprawy ze swej urody. Ciekawe, co by ci wszyscy faceci powiedzieli, gdyby wiedzieli, że jest pospolitą złodziejką, która nawet nie odczuwa skruchy. Poczuł przemożną chęć dokuczenia jej. Jakby całkiem zapomniał o umowie, którą przecież sam zaproponował. - Bransoletka z korala cię nie nęci? - zapytał. - Ciekawe, czy okradłabyś dziecko, gdyby miało coś naprawdę cennego? - Przestępstwo nigdy nie jest złem samym w sobie - odparła lodowato. - Jego waga zależy od motywu i od skutku, jaki wywrze na ofierze. Czy głodujący człowiek ma prawo ukraść jedzenie ko muś, kto ma dziesięciokrotnie więcej, niż potrze buje? A jeśli ukradł dla głodnego dziecka, które bez tego by umarło? - Niezła z ciebie moralistka - stwierdził. - Jak na złodziejkę. Już raz cię o to pytałem, Anno. Dlaczego mnie okradłaś? - A ja ci odpowiedziałam, że to nie twój inte res. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Znowu poczuł ogarniający go gniew, ale ponie waż właśnie przyniesiono jedzenie, coś innego zwróciło jego uwagę.
122
JULIA JAMES
- Ty to zamówiłaś? - spytał, zobaczywszy po trawę na talerzu Anny. - Owszem. Mam dzisiaj święto. - Święto? - Właśnie. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Moja wolna noc. Wściekł się, to było widać, ale bardzo prędko się opanował. - Cieszę się, że wreszcie zjesz coś porządnego - pochwalił. - Już mówiłam, że nie mam wyboru - odparła, nadziewając na widelec tłustą krewetkę. - Modelki muszą mieć niedowagę. To ważny element fał szywej mistyki mody. - Jak o tym mówisz, to mam wrażenie, że nienawidzisz swojego zawodu - zauważył Leo. - Ja tylko nie mam złudzeń. - Wzruszyła ra mionami. - Od początku wiedziałam, czym to pachnie. - A ja myślałem, że każda kobieta marzy o tym, żeby zostać modelką. - Świat mody traktuje modelki jak śmieci - wyjaśniła. - Przypomnij sobie uroczego signora Embrutti. To ten, który chciał rozebrać Jenny, nie zwracając uwagi na jej protesty. I niech ci się nie zdaje, że to wyjątkowy przypadek, wprost prze ciwnie. Modelka musi być bardzo twarda, jeśli chce przetrwać w zawodzie. - Ty opanowałaś sztukę przetrwania do perfek-
BEZCENNE DIAMENTY
123
cji. Nigdy nie zapomnę, jak postraszyłaś Embruttiego warunkami kontraktu. - Ja już z nim pracowałam. Dlatego jak tylko się dowiedziałam, że go wynajęliście, zażądałam, żeby w kontrakcie zapisano, że modelki nie będą się rozbierały. - Często robisz takie rzeczy, Anno? - Zawsze. Życie sporo mnie nauczyło. Kiedy zaczęłam pracować w agencji modelek, jakiś kre tyn zażyczył sobie zdjęć z gołym biustem. Agencja kazała mi się na to zgodzić, więc od nich odeszłam. Potem musiałam się nieźle napracować, żeby znów zaistnieć. Od tamtej pory zawsze pilnuję, żeby w każdym kontrakcie, który podpisuję, był od powiedni zapis o nierozbieraniu. - Czemu to takie ważne? - zapytał Leo. - W dzisiejszych czasach nagość to rzecz nor malna. - Jak jesteś taki mądry, to sam się rozbierz. Pokaż się nago ludziom w tej restauracji, zamieść swoje zdjęcia na golasa w eleganckim magazynie. Zobaczysz, co powiedzą twoi znajomi. A obcy na pewno będą mieli ubaw. - Nie pleć bzdur - obruszył się. - Ty jesteś modelką... - Praca modelki polega na prezentowaniu ubrań, a nie gołego ciała - wpadła mu w słowo. Leo wpatrywał się w nią coraz bardziej zdu miony. Ten jej wybuch był niedorzeczny i całkiem
124
JULIA JAMES
pozbawiony sensu, był po prostu... usprawiedli wiony! - Dobrze, dobrze, poddaję się - powiedział, unosząc obie ręce w górę. - Rozumiem twój punkt widzenia, nie jozumiem tylko, czemu zostałaś modelką, jeśli tak bardzo nie lubisz tej pracy. - Wprawdzie to podła robota, ale i tak bije na głowę pakowanie ciastek w fabryce - wyjaśni ła. - Nie bardzo sobie radziłam w szkole, więc o żadnym porządnym wykształceniu nie mogło być mowy. - Czemu ci nie szło w szkole? - zdumiał się. - Jesteś bardzo inteligentna. Tym razem Anna nie posiadała się ze zdumie nia. Nie przypuszczała, że Leo mógłby cenić w ko biecie inteligencję. Zwłaszcza w niej. Chyba że doszedł do wniosku, że złodziej musi mieć jako tako rozwiniętą inteligencję. - Myślę, że znam odpowiedź na swoje pytanie - powiedział po chwili namysłu. - Założę się, że nie zawsze zgadzałaś się z nauczycielem. - Niektórzy byli w porządku, ale inni... - Wzruszyła ramionami. - Tak czy siak, to moja wina. Każdy wie, że trzeba się uczyć, a ja wola łam... - Znowu wzruszyła ramionami. - Kiedy skończyłam osiemnaście lat, zauważył mnie czło wiek z agencji modelek i tak to się zaczęło. - Anna westchnęła, wypiła trochę wina. - Babci, która mnie wychowywała, wcale się to nie podobało.
BEZCENNE DIAMENTY
125
Bała się, że stoczę się na samo dno. Na szczęście szybko zmądrzałam. Dobre wino i pożywne jedzenie zaczęły robić swoje. Anna była spokojna, odprężona. Może dla tego opowiadała o sobie. To było dziwne tak siedzieć obok niego, rozmawiać z nim... - Co chciałabyś robić po obiedzie? - zagadnął. - Masz jeszcze ochotę na zakupy? - Na litość boską, co cię opętało? - Anna wzniosła oczy ku niebu. - Nie chcę niczego kupo wać, niczego więcej nie potrzebuję. Właściwie to... chciałabym popływać. Czy jest gdzieś tutaj plaża? - Znam plażę, na którą mógłbym cię zabrać. Czy potrafisz serfować? - Serfować? Na Karaibach? Przecież tutaj nie ma fal. - Owszem są. - Leo się roześmiał. - Tylko trzeba wiedzieć, gdzie ich szukać. O szeroką piaszczystą plażę, na którą pojechali po obiedzie, rozbijało się mnóstwo wysokich fal. Leo zaparkował samochód na piasku, nieopodal malutkiej kawiarenki. Anna poszła do toalety, że by się przebrać w jeden z dwóch kostiumów, jakie sobie kupiła przed południem. Leo musiał mieć spodenki kąpielowe pod spodniami, bo kiedy wy szła na plażę, czekał na nią z dwiema kolorowymi deskami, kupionymi od sprzedawcy na plaży.
126
JULIA JAMES
- No to sobie poserfujemy - powiedział, poda jąc Annie jedną z desek. Odwrócił się na pięcie i, lekko utykając, pobiegł do wody. Anna za nim. Czuła, jak wypełnia ją radość życia. - Uważaj! - zawołał, gdy nadchodząca fala była już całkiem blisko. Rzucił się na falę i razem z nią podryfował do brzegu. Anna miała mniej wprawy, więc ta pierwsza fala ją ominęła. Za to druga już jej nie umknęła. Euforia, jaką czuła, gdy woda niosła ją ku brzegowi, była jak narkotyk. Toteż ledwo poczuła grunt pod nogami, wstała i rozpoczęła polowanie na kolejną falę. Powtarzała to chyba milion razy, roześmiana, uszczęśliwiona, aż w końcu nie miała już siły się podnieść. - Jestem wykończona - westchnęła, kiedy Leo do niej podszedł. - Wobec tego idziemy się napić - powiedział i wyciągnął rękę, żeby jej pomóc wstać. Anna chwyciła jego dłoń bez namysłu, jakby to było zupełnie naturalne, jakby robiła to codziennie od wielu lat. Szli plażą, trzymając się za ręce, każde ze swoją deską pod pachą. Słońce paliło niemiłosiernie, a cień pod strzechą kawiarenki dawał miłe wy tchnienie. - Podobało ci się? - zapytał Leo, gdy już sie dzieli przy stoliku.
BEZCENNE DIAMENTY
127
- Rewelacja! - Anna się uśmiechnęła. Patrzyli na siebie uradowani, a gdy podeszła do nich kelnerka, zamówili drinki i dużo zimnego soku z pomarańczy. Anna patrzyła w ślad za kelnerką, idącą pełnym gracji niespiesznym krokiem, jakim poruszali się rdzenni mieszkańcy wyspy. - Ci ludzie tak pięknie chodzą - powiedziała. - Nawet kiedy już nie są młodzi ani szczupli. Nie wiem, jak to robią. - To dlatego, że nigdzie się nie spieszą - wyjaś nił Leo. - Jest za gorąco na pośpiech, więc ludzie żyją na luzie. - Mądrzy ludzie. - Anna się uśmiechnęła. - Wiedzą, co w życiu najważniejsze. - „Biorąc czy dając, tracimy coś z siebie". - Leo przypomniał sobie wiersz, który mu przy szedł do głowy tamtej pierwszej nocy na wyspie. - Te słowa nie pasują do bogatego przedsię biorcy - stwierdziła nieco zaskoczona. - Od dziecka wiedziałem, że zostanę przedsię biorcą. Tego ode mnie oczekiwano - powiedział powoli, jakby zapatrzony w przeszłość. - Tobie się udało wyrwać przeznaczeniu, a mnie nie. - Nie wiem, czy chciałabym się wyrywać, gdy by mi przyszło dorastać w takich warunkach jak tobie. - Tak, miałem wiele materialnego bogactwa, ale nic więcej.
128
JULIA JAMES
- Biedny bogaty chłopczyna? - Czy ty i twoja babcia byłyście sobie bliskie? - spytał, udając, że nie usłyszał tej drobnej zło śliwości. - Bardzo - przyznała Anna. - Babcia była dla mnie wszystkim. Moja mama umarła, kiedy mia łam pięć lat, a tata... Nawet ci od alimentów nie zdołali go znaleźć, więc zawsze byłam tylko ja i babcia. Wiem, że niektóre dzieci nawet tyle nie mają, więc jestem wdzięczna losowi za babcię, a mimo to czasami czułam się bardzo samotna. - Zupełnie tak jak ja - odezwał się, a widząc niedowierzanie w oczach Anny, wytłumaczył: - Oczywiście, dom był pełen służby, a raczej domy, bo mieliśmy ich kilka, ale rodzice wcale się mną nie zajmowali. Tata był pracoholikiem, a ma ma królowała na salonach. Zaczęli mnie zauważać dopiero wtedy, gdy dorosłem do podjęcia pracy. Byłem im potrzebny także do pokazywania w to warzystwie. Miałem przyciągać uwagę młodych kobiet z właściwymi koligacjami w świecie poli tyki i biznesu. Anna musiałaby ogłuchnąć, żeby nie usłyszeć cynizmu, z jakim to powiedział, ale prócz tego usłyszała coś jeszcze, coś, czego nigdy w życiu by się nie spodziewała po kimś tak bardzo zadowolo nym z siebie jak Leo. Smutek. Miała ochotę wziąć go za rękę, może nawet pogłaskać. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzy-
BEZCENNE DIAMENTY
129
mała się przed tym bezsensownym gestem. Przecież Leo nic dla niej nie znaczył. Był człowiekiem, który ją co noc dręczył, wzbudzając w niej fizyczne pożądanie, które ją zawstydzało. A jednak... Anna kończyła suszyć włosy, kiedy Leo zapu kał do drzwi, wszedł do jej pokoju. Popatrzył na nią pożądliwie, co wywołało zwykłą w takich razach falę podniecenia. Anna zdusiła w zarodku to uczucie. Tę noc miała mieć wyłącznie dla siebie. Zasłużyła na to! Zapracowała! Przez cały dzień była miła dla Leo Makariosa! Chociaż - musiała to uczciwie przyznać - oka zało się to mniej przykre, niż się spodziewała. Było jej całkiem miło w towarzystwie Leo. Miło, dobrze i zabawnie. - Jesteśmy zaproszeni na kolację - powiedział. - Do ministra odpowiedzialnego za inwestycje. Włóż coś szykownego, dobrze? Kiedy ponad godzinę później zeszła na dół, po minie Leo poznała, że udało jej się osiągnąć właściwy efekt. Powiewna suknia z czerwonego jedwabiu, luźno otulająca jej zgrabną sylwetkę, i starannie upięte czarne włosy dawały efekt nie wymuszonej elegancji. Do tego zloty naszyjnik z turkusem i taka sama bransoletka oraz bardzo delikatny makijaż. - Fantastycznie wyglądasz - pochwalił za chwycony Leo i Anna się do niego uśmiechnęła.
130
JULIA JAMES
Wieczór upłynął w miłej atmosferze. Panowie rozmawiali o finansach, panie o kwiatach, więc kiedy wracali do domu, Leo był w doskonałym humorze. Anna bez trudu oczarowała gospodarzy. Leo przypomniał sobie, jak na przyjęciu w zamku Edelstein przez cały wieczór rozmawiała z Han sem Federmanem. I wcale jej nie przeszkadzało, że to stary nudziarz. Służba też ją lubiła. Anna po prostu umiała się obchodzić z ludźmi. Nawet ze mną-pomyślał. Przynajmniej dzisiaj. Właśnie go zapytała o osiedle, które Leo budo wał na wyspie i o którym była mowa podczas kolacji z ministrem. - To będzie kompleks niskich domów wielo rodzinnych na niezamieszkałym przylądku wyspy - opowiadał Leo. - Prócz innych udogodnień zbudujemy tam także zbiorniki wodne, bo wyspa, na której nie ma żadnej rzeki, miewa czasami problem ze słodką wodą. Anna słuchała uważnie. Od czasu do czasu zadawała pytania. - Zabiorę cię tam jutro, to sama zobaczysz - powiedział na koniec. Podjechali pod willę, weszli do chłodnego holu. Annie przypomniał się pierwszy wieczór w tym domu. Miała wrażenie, że od tamtego dnia minęły wieki. - Jak tam twoja noga? - spytała. - Prawdziwe utrapienie - skrzywił się - ale ma
BEZCENNE DIAMENTY
131
też swoje dobre strony. Choćby to, że się zaintere sowałaś. Anna się nie odezwała. Głupio jej było, że dała się przyłapać na okazywaniu współczucia. - Napijesz się kawy? - zapytał Leo. - Bardzo chętnie - zgodziła się natychmiast. Usiedli na tarasie. Anna czuła w żyłach wino wypite tego wieczoru. Leo doskonale wiedział, jak chciałby zakoń czyć ten przemiły dzień i cudowny wieczór. Miał ochotę wziąć Annę w ramiona i zanieść do najbliż szej sypialni. Pragnął jej tak samo jak zawsze, a może nawet bardziej. Jednak w tym pożądaniu było coś nowego, coś, czego nie potrafił nazwać. Na pewno nie był to gniew ani rozdrażnienie, jakie zwykle wzbudzała w nim Anna. - Wypiłaś kawę? - spytał. Wyciągnął rękę, pogłaskał Annę po dłoni. Mia ła jedwabistą skórę, gładszą niż materiał sukienki, w którą się ubrała. Była piękna, powabna, pociąga jąca... Wyraz twarzy Anny zmieniał się powoli, aż w końcu stał się lodowaty. Odsuwała się od niego. Ciałem i duszą. - Obiecałeś mi wolną noc - przypomniała. To było jak policzek. Leo błyskawicznie cofnął rękę, poczuł powracającą złość. - Na szczęście nie zapisaliśmy tego w kon trakcie.
132
JULIA JAMES
- To była ustna umowa. - Minęłaś się z powołaniem - zakpił. - Powin naś była zostać adwokatem, a nie złodziejką. - Obiecałeś mi wolną noc - powtórzyła z upo rem. - Rób, co chcesz. - Leo machnął ręką. Napił się trochę kawy. Wolałby, żeby to była brandy. Mógłby się upić do nieprzytomności i nie czuć, jak jego ciało reaguje na odrzucenie. - Weź sobie zimny prysznic - poradziła mu. Odstawił filiżankę, wstał. - Dobranoc - powiedział i pokuśtykał do willi. Anna została na tarasie. Teraz ona przeklinała siebie i Makariosa. Najbardziej jednak przeklinała pożądanie, które się w niej obudziło i które konie cznie trzeba było zdusić, żeby nie pobiec za tym okropnym człowiekiem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Anna słuchała jednym uchem objaśnień kierow nika budowy. Jedyne, co ją naprawdę obchodziło, to Leo Makarios, jego ponury nastrój i jej równie paskudny humor. Sama w ogromnym łóżku spała bardzo źle, więc była niewyspana i napięta jak struna. Choć bardzo tego nie chciała, musiała się przyznać przed sobą do strasznej prawdy: nie mogła spać, bo nie było przy niej Leo. Wreszcie opuścili teren budowy, ale to było jeszcze gorsze, bo trzeba było wsiąść do samo chodu i siedzieć tuż obok Leo. Cisza panująca w aucie była ciężka jak granit. Dobre pół godziny jechali krętymi drogami, nim wyrósł przed nimi hotel. - Obiad - oznajmił Leo i, nie czekając na Annę, wysiadł z samochodu. Nie podobał jej się ten hotel. Przeznaczony dla bogatych ludzi znudzonych światowym ży ciem miał pretensjonalny wystrój i nadętą ob sługę.
134
JULIA JAMES
- Poproszę wegetariańską sałatkę bez sosu - powiedziała Anna do kelnera. - Miałem nadzieję, że zaczniesz się wreszcie normalnie odżywiać - westchnął Leo. - Ceny tu są astronomiczne. - To jeden z najlepszych hoteli na Karaibach - wyjaśnił. - Wczorajsza restauracja była milion razy lepsza. - No cóż, dzisiaj jemy tutaj - podsumował i skupił się na karcie win. - Ja poproszę o wodę mineralną - uprzedziła Anna. Jedli w całkowitym milczeniu. Anna niemal nie mogła uwierzyć, że zaledwie wczoraj rozmawiali ze sobą jak normalni ludzie. Teraz nie byłaby w stanie wydusić z siebie ani słowa. Na szczęście Leo nie miał ochoty na rozmowę, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Bardzo chciała jak naj szybciej wrócić do willi. Posiłek wreszcie dobiegł końca. Po jedzeniu Leo zamówił sobie deser i kawę, jakby chciał ciągnąć to w nieskończoność, podczas gdy Anna marzyła o tym, żeby znaleźć się jak najdalej. - Anno - odezwał się, kiedy myślała, że już dłużej nie wytrzyma rosnącego z każdą chwilą napięcia. Anna milczała. - Popatrz na mnie - poprosił. Było w jego głosie coś, co kazało na niego
BEZCENNE DIAMENTY
135
spojrzeć. Przeszedł ją dreszcz na widok łakomego wzroku, jakim pochłaniał ją Leo. Zerwała się z miejsca, wybiegła z restauracji. Leo zawołał kelnera. Kiedy podpisywał rachu nek, szepnął mu coś do ucha, a kelner ze zro zumieniem skinął głową i odszedł. Po chwili wró cił i podał Leo jakiś mały przedmiot. Dopiero wtedy Leo wyszedł do czekającej w holu Anny. - Chodźmy - powiedział. Anna dopiero po chwili zauważyła, że nie idą na parking, gdzie stał samochód, tylko do otaczające go hotel ogrodu. Leo wprowadził Annę do jednej z niedużych willi stojących wśród zieleni. Może chce się przebrać przed kąpielą w morzu - pomyślała. Mnie by się na pewno przydała. Już miała mu powiedzieć, że jej kostium został w samochodzie, kiedy zdała sobie sprawę, że Leo na nią patrzy z miną, która mówiła, że tym razem nie chodzi o kąpiel. Poczuła, jak jej ciało ogarnia znajomy żar. Po żądanie, z którym walczyła przez cały dzień, za władnęło nią całkowicie. Nie mogła się ruszyć. Stała i patrzyła, jak Leo się do niej zbliża. Stanął przed nią. Przez chwilę nic się nie działo, a potem porwał ją w ramiona i zaczął całować. Cóż to była za rozkosz! Wtuliła się w niego szczęśliwa, że może się pozbyć napięcia, które ją dręczyło przez całą bezsenną noc.
136
JULIA JAMES
Nagle dostrzegła jakiś ruch. W odległym kącie pokoju widać było tulącą się do siebie parę. Lustro! Anna oprzytomniała. Jakby ją polano zimną wodą. Odskoczyła od niego. - Anno - szepnął zdezorientowany Leo. Chciał ją znowu przytulić, lecz się cofnęła. - Nie dotykaj mnie! - Co jest...? - Leo nie posiadał się ze zdu mienia. - Powiedziałam, żebyś mnie nie dotykał. - Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Omal nie umarła ze wstydu. Mało brakowało, a dałaby się wykorzystać w pokoju wynajętym na godziny! Nie, tego by było za wiele! - Nie chcę - powiedziała. To miało być sta nowcze oświadczenie, ale zabrzmiało jak cichutki pisk. - Kłamiesz! - Wyciągnął po nią obie ręce. - Jesteś straszną kłamczucha. Nie mów mi, że mnie nie chcesz, bo nie uwierzę. Wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie. Anna nie była w stanie mu się oprzeć. Znów oddychała szybko, znów było jej gorąco. Napraw dę bardzo pragnęła Leo i on to czuł. Wiedział, że ona za chwilę się podda, że zaraz znów będzie jego, tylko jego, jak zwykle. A jednak się wyrwała. - Mówiłam ci, że nie chcę - przypomniała.
BEZCENNE DIAMENTY
137
Była skupiona, zdecydowana. Tylko oczy mó wiły coś, czego nie rozumiał. A raczej nie chciał rozumieć. - Co ty wyprawiasz? - spytał. - Nie chcę tego, jasne? Nie chcę seksu z tobą w tej chwili, w tym pokoju. To, że ty akurat masz ochotę... - Anno - Leo nie pozwolił jej dokończyć zda nia. - Pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie, tak samo jak pragnęłaś wczoraj w nocy, kiedy mnie od siebie odepchnęłaś, a potem tego żałowałaś. Od rana o niczym innym nie myślisz i dlatego jesteś rozpalona jak wulkan. Tak jak zwykle, kiedy jes teśmy razem. Więc nie udawaj, proszę, że mnie nie chcesz. Wiem, że mnie pragniesz, pragniesz... Anna poczuła złość. Pożądanie wygasło, żyły wypełniła dobra, gwarantująca bezpieczeństwo adrenalina. - Nie życzę sobie szybkiego stosunku w pokoju wynajętym na godziny - syknęła. - Nie życzysz sobie? - Leo też był zły, choć nie taki wściekły jak ona. - Czyżbyś już zapomniała, czemu znalazłaś się tu ze mną, po co przywiozłem cię na tę wyspę? Jesteś złodziejką! Przestępcą! - Ty też! - Ty chyba oszalałaś! To jego zdumienie sprawiło, że gniew owładnął Anną bez reszty. Należało panować nad sytuacją, kontrolować ciało i myśli, ale nie potrafiła.
138
JULIA JAMES
- Szantażem zmusiłeś mnie do uprawiania sek su z tobą! Szantaż to też przestępstwo! - Uchroniłem cię przed więzieniem, a ty to nazywasz szantażem? Nie, nie pozwolę ci prze kręcać faktów! Już i tak dużo wytrzymałem! Nie wykazujesz ani cienia skruchy, odmawiasz nawet przyznania się do winy, a teraz oskarżasz mnie o przestępstwo! Mnie? Zaklął po grecku, a potem twarz mu skamienia ła, jakby nałożył maskę. Już był spokojny, cał kowicie nad sobą panował. - Wychodzimy - warknął i wyszedł z willi. Anna słyszała na ścieżce jego oddalające się kroki. Powoli, bardzo ostrożnie opuściła ręce przygo towane do walki. Drżała. Była kompletnie rozbita. Do domu wracali w grobowej ciszy. - Idź do pokoju - polecił jej Leo, gdy zatrzymał auto przed drzwiami swojej willi. Anna wysiadła. Ledwo zdążyła zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy samochód znów ruszył z piskiem opon. Już chciała wejść do willi, ale zatrzymał ją obcy głos. - Panna Delane? Anna się odwróciła. Zza rogu willi szedł do niej obcy mężczyzna. Szedł pewnie i był... przerażają cy. Anna nie miała pojęcia dlaczego, ale właśnie tak odczuła jego obecność. - Kto pyta? - chciała wiedzieć.
BEZCENNE DIAMENTY
139
Rozejrzała się. Przed domem nie było nikogo prócz niej i tego mężczyzny. Nie było nawet ogrod nika. Od strony garaży podjechał samochód. Przed tem go nie zauważyła, bo zasłaniała go ściana willi. Samochód był czarny, miał przyciemnione szyby. - Pojedzie pani ze mną - powiedział obcy mężczyzna. Co się dzieje? - pomyślała przerażona. Czemu nie ma nikogo z ochrony? Chciała wbiec do środka, poszukać kogoś, wo łać o pomoc, ale obcy złapał ją za rękę, wykręcił. Chciała go uderzyć, ale nim zdążyła się złożyć do ciosu, on ją uderzył tak mocno, że omal się nie przewróciła. Wepchnięto ją jak worek do czarnego auta. Leżała z twarzą wciśniętą w podłogę. Nie mogła się ruszyć, nie mogła oddychać, nie mogła uwie rzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Słyszała jakieś głosy, poczuła, jak auto rusza z rykiem silnika. Spróbowała się podnieść, ale jakaś ręka brutal nie przygniotła jej twarz z powrotem do podłogi. Leo zapatrzył się na ocean. Stał na skalistym cyplu, skąd nieuczęszczana droga prowadziła do ruin brytyjskiej fortecy. Wciąż czuł pulsujący w skroniach gniew. Był
140
JULIA JAMES
pewien, że to gniew, bo cóż innego? Na pewno gniew, nic więcej. Palący gniew na Annę Delane, kryminalistkę, złodziejkę, hipokrytkę. Jak ona śmiała obarczać go swoją winą? Jak śmiała oskarżać go o przestępstwo, o szantaż? Tylko dlatego, że tak bardzo jej pragnął... Ona też tego chciała. Znał ją, więc dobrze wiedział, kiedy jest podniecona... Zadzwonił telefon komórkowy. Leo wyciągnął go z kieszeni. - Tak? - warknął. Zamarł, usłyszawszy, co rozmówca ma mu do powiedzenia. Mężczyzna spoglądał to na nóż, to na Annę. - Proszę nie zatajać informacji, których po trzebuję. Dobrze pani radzę, panno Delane. Poruszył nożem. Ostrze odbiło promienie słoń ca wpadające przez okna. - Jest pani piękną kobietą - mówił tą swoją szkolną angielszczyzną z obcym akcentem. - Aż żal kaleczyć taką niezwykłą urodę. Jeszcze raz panią spytam i proszę się dobrze zastanowić nad odpowiedzią. Gdzie jest pani przyjaciółka, Jen nifer Carson? - Nie wiem - powiedziała Anna słabo. Kiedyś w jakimś kryminale przeczytała, że trze ba samemu przeżyć strach, żeby wiedzieć, co to takiego. Teraz już wiedziała.
BEZCENNE DIAMENTY
141
Jacht, na którym ją uwięziono, kołysał się na falach. Mężczyzna wykręcający Annie ręce poru szył się, ból w stawach się nasilił. Strach wypełniał wszystkie komórki ciała. Jak nowotwór. - Już mówiłam. Wyjechałam z Austrii z Leo Makariosem, a panna Carson miała wrócić do Londynu. Nie wiem, gdzie jest teraz. Ja w ogóle nic nie wiem. Mężczyzna znów poruszył nożem. Anna pat rzyła na lśniące ostrze. Bała się jak nigdy dotąd. - Wydaje mi się, że powinna pani dobrze sobie przemyśleć odpowiedź, panno Delane. Ten, który zadawał jej pytania, ten z oczami bez wyrazu, podszedł do Anny, przyłożył ostrze noża do jej policzka. - Wystarczy wbić ostrze - powiedział. Anna była tak przerażona, że nie mogła myśleć. Ten, który ją trzymał, powiedział coś do tego, który wypytywał. Ten drugi roześmiał się paskud nie, odsunął nóż od twarzy Anny. Powiedział coś do tamtego i teraz już obaj wybuchnęli śmiechem. - Jeśli cię pokaleczę, to będziesz mniej warta - odezwał się ten o oczach bez wyrazu, tym razem bez ceregieli. - Ale są inne sposoby, żeby cię zmusić do mówienia. Umiemy zadawać ból, nie kalecząc... - Nie wiem nic poza tym, co już powiedziałam - wyszeptała Anna. Wtem usłyszała jakiś dźwięk. Zbliżał się z każ dą chwilą.
142
JULIA JAMES
Ten z nożem zaklął. Powiedział coś do tego, który trzymał Annę, i wyszedł na pokład. Dźwięk był coraz bliżej. Dochodził z góry, jakby... Wirnik helikoptera! Ten z pokładu krzyknął coś do tego drugiego. - Próżne twoje nadzieje! - wrzasnął do Anny. - Nikt nas nie dogoni. Sprzedamy cię do burdelu. Tam twoje miejsce! Zbiegł na dół, jednym ruchem zdarł z niej sukienkę. Roześmiał się obleśnie. Z góry rozległ się wzmocniony przez tubę głos. Anna nie rozumiała słów. Była półżywa ze strachu. Mężczyzna z nożem wrócił na pokład, zadarł głowę do góry i krzyczał coś w kierunku wiszącego nad jachtem helikoptera. Od rufy narastał łoskot silnika. Jakby goniła ich duża łódź. To była łódź policyjna. Odcięła porywa czom drogę na pełne morze. Jacht zwolnił. Ból wy kręconych rąk stał się nie do wytrzymania. Znów rozległ się głos z tuby. Tym razem nie z helikoptera, tylko z policyjnej łodzi. Ten, który był na pokładzie, wrzasnął coś do tego na dole i Anna została wyprowadzona na pokład. Poczuła, że przyłożono jej do głowy coś twardego, zim nego... Pistolet! Daleko od brzegu woda była zimna, lecz on zanurkował bez wahania. Nie zważał na nic prócz tego, co miał do zrobienia. Odkąd przez telefon
BEZCENNE DIAMENTY
143
dowiedział się od szefa ochrony, że sterroryzowa no służbę i porwano Annę, żył jak w koszmarnym śnie. Oczywiście zawiadomił policję, która natych miast przystąpiła do akcji, ale Leo nie chciał siedzieć bezczynnie. Wziął najszybszą ze swoich łodzi i wraz z dwoma ochroniarzami ruszył w po goń za porywaczami. Nietrudno było ich znaleźć. W sąsiedniej wios ce stał porzucony czarny samochód, a mieszkańcy opowiadali, że jacyś trzej mężczyźni prowadzili na jacht białą kobietę. Jacht rzucał się w oczy, bo choć elegancki, to zacumowano go w porcie rybackim. Ta wyspa miała opinię najbezpieczniejszej na całych Karaibach. Władze bardzo dbały o spokój mieszkańców i turystów. Zwłaszcza tych najbogat szych. To dlatego Leo zatrudniał tylko trzech pra cowników ochrony. Stanowczo za mało. W co się ta Anna wplątała? Kto ją porwał i po co? Od swoich pracowników wiedział, że porywa cze pochodzą z Bliskiego Wschodu, a jacht, któ rym płynęli, zarejestrowano w jednym z państw Ameryki Południowej. Czyżby wdała się w handel narkotykami? Wie działem, że to kryminalistka, ale żeby zaraz nar kotyki... To stokroć gorsze niż kradzież! Nie mógł teraz roztrząsać tej kwestii, bo miał coś ważnego do załatwienia. Prócz zimna musiał
144
JULIA JAMES
się zmagać z falami wywołanymi przez wiszący tuż nad powierzchnią wody helikopter. Na szczęś cie umiał sobie z nimi radzić, a uwagę porywaczy zajęła policja. Nikt nie powinien go zauważyć. Wdrapał się na śródokręcie, z dala od tylnego pokładu. Chwilę oddychał ciężko, ukryty za przy budówką kabiny, a kiedy trochę odpoczął, powo lutku i bardzo ostrożnie zaczął się przemieszczać w stronę rufy. Człowiek stojący u steru usiłował utrzymać jacht prosto, choć cały czas wpatrywał się w wi szący mu nad głową helikopter. Poprzez ogłu szający ryk silników nie był w stanie usłyszeć skradającego się Leo. Głos z helikoptera ponownie rozkazał porywa czom oddać zakładniczkę. Odpowiadał mu hardy głos z jachtu. Grożono, że jeśli policja zacznie strzelać, to dziewczyna zostanie zabita jako pierw sza. Stąd już Leo mógł dostrzec porywacza przy stawiającego Annie pistolet do głowy. Zobaczył też, że bandyci ją rozebrali. Wściekłość go oślepi ła. Na szczęście szybko się opanował. Miał sprawę do załatwienia. Anna dostrzegła jakiś ruch za plecami porywa czy. Jeszcze jeden bandyta! Dopiero po chwili rozpoznała sylwetkę Leo. Leo Makarios wpadł na pokład jak bomba,
BEZCENNE DIAMENTY
145
rzucił się na porywacza, który groził Annie bronią, przewrócił go i zaczął okładać pięściami. Anna krzyknęła, lecz zaraz się opanowała. Spię ła mięśnie obolałych ramion, rzuciła się do przodu. Niespodziewany ruch pozbawił równowagi pory wacza, który ją trzymał. Anna z całej siły kopnęła go w kostkę. Przewrócił się i byłby ją pociągnął za sobą do wody, lecz w ostatniej chwili instynkt kazał mu ratować siebie. Puścił Annę, chwycił się relingu i dzięki temu został na pokładzie. Anna dopadła go w jednej chwili. Nie mogła ruszać obolałymi rękami, ale nogi miała zdrowe. Kopała bandytę zawzięcie, byleby tylko nie po zwolić mu wstać. Nagle poczuła, że ktoś ją podrywa w górę. Nim zaczęła z nim wałczyć, kątem oka dostrzegła, że to Leo. Chwycił ją wpół, przerzucił przez reling, podał ludziom stojącym na łodzi. Krzyknął coś i łódź odpłynęła. - Leo! - wołała za nim Anna, ale jej głos nie przedarł się przez warkot silnika. Helikopter zmienił położenie. Ze środka wy chylili się dwaj snajperzy. Tymczasem bandyta z pistoletem zdążył się już podnieść i teraz celował w Leo. Przez ogłu szający warkot silników Anna usłyszała grzechot wystrzałów. Widziała, jak Leo się zachwiał, upadł... Niemal jednocześnie padły strzały z helikoptera.
146
JULIA JAMES
Bandyta wypuścił z ręki pistolet i osunął się do tyłu, na obracającą się powoli śrubę jachtu. Anna zamknęła oczy. Strzały, a potem cisza... - Leo -jęknęła. - Boże drogi, Leo... Leżał na brzuchu na rozkołysanym pokładzie jachtu, spod ciała wypływała cieniutka strużka krwi. Nie żyje! - przeraziła się Anna. Zginął, bo chciał mnie ratować! - Poruszył ręką - powiedział jeden z jego ochroniarzy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Anna siedziała w klimatyzowanej poczekalni. U sufitu kręcił się leniwie wirnik wentylatora. Tylko jedno ją teraz zajmowało: stan zdrowia Leo. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Nie wie działa, jak długo trwała operacja. Wiedziała tylko, że nikt jej nie pocieszał, nie zapewniał, że Leo z tego wyjdzie, że będzie żył. Moja wina, kołatało jej się w głowie. To wszyst ko przeze mnie. Czekała i modliła się. . Drzwi się otworzyły, na korytarz wyszedł le karz. Podszedł do Anny. Był bardzo zmęczony, a mimo to się uśmiechnął. - To bardzo silny mężczyzna - powiedział. - Poskładałem go, ale należy mu się nagroda za bohaterstwo. Zasłużył sobie na to, żeby po przebu dzeniu zobaczyć piękną kobietę. Anna się rozpłakała. Leo był biały jak ściana. Ledwo oddychał.
148
JULIA JAMES
O tym, że żyje, świadczyło prawie niewidoczne wznoszenie się i opadanie obandażowanej klatki piersiowej. Anna była wdzięczna opatrzności za ten cenny dar. Przysiadła obok łóżka na krzesełku, położy ła dłoń na wyciągniętej wzdłuż ciała nierucho mej ręce Leo, przytuliła do niej mokry od łez policzek. Nie miała pojęcia, jak długo tak siedzi. Pielęg niarki zaglądały co jakiś czas, czasami, żeby spraw dzić stan chorego, a czasami, żeby zobaczyć co z Anną. Minęła noc, a Anna wciąż siedziała przy łóżku, trzymając Leo za rękę. Bała się, że jak go puści, to on odejdzie. O świcie przyszła pielęgniarka. Odczytała po miary instrumentów, do których był podłączony Leo, a Annie przyniosła kawę i dwie kanapki. - Puls jest już mocniejszy -powiedziała, spog lądając na złączone dłonie Leo i Anny. - Niedługo do nas wróci, tylko go teraz nie puszczaj. On wie, że tu jesteś. Ale zjedz coś i napij się kawy. Uśmiechnęła się do Anny, wyszła. Anna nie puszczała dłoni Leo. Zastanawiała się, czy on rzeczywiście wie, że ona jest przy nim. A jeżeli wie, to czy mu to pomaga, czy szkodzi. Znowu się rozpłakała. Przyszedł po mnie, powtarzała w myślach. Za ryzykował życie, żeby mnie uwolnić. Uważa mnie za złodziejkę, a jednak po mnie przyszedł.Po tym
BEZCENNE DIAMENTY
149
wszystkim, co mu powiedziałam, jak go potrak towałam, on po mnie przyszedł. On mnie uratował. Przez zapłakane oczy niemal nic nie widziała. Zareagowała na prawie niewyczuwalny ruch dłoni Leo. Wstrzymała oddech, wolną ręką otarła oczy. Leo się poruszył, podniósł powieki. Chwilę patrzył nieprzytomnie przed siebie, a potem z wy siłkiem zwrócił oczy na Annę. Chyba jej nie wi dział, bo wzrok nie miał żadnego wyrazu. Annie omal serce nie pękło. Powolutku wycofy wała dłoń, lecz palce Leo zacisnęły się na jej palcach, przytrzymały. Powieki opadły. - Anna... - wyszeptał i zapadł w sen. Tylko na ustach pozostał nikły szczęśliwy uśmiech. Dużo później ochroniarz Leo zawiózł ją z po wrotem do willi. Cała służba była dla niej bardzo miła. Pokojówki zaprowadziły ją do łazienki, a po tem nakarmiły i położyły spać. W sypialni Leo. Anna zasnęła, tuląc do siebie poduszkę. Podusz ka pachniała nim i była mokra od łez Anny. Kiedy ponownie przyjechała do szpitala, oka zało się, że Leo jest już całkiem przytomny i że teraz śpi. Miał silny organizm, szybko wracał do zdrowia. - Powinien się niedługo obudzić - powiedziała pielęgniarka. - Niech pani przy nim zostanie. „ I proszę więcej nie płakać. Teraz już wiemy na pewno, że będzie zdrowy.
150
JULIA JAMES
Anna nie chciała płakać, ale gdy zobaczyła bladą twarz Leo, jego zabandażowany tors, znowu zalała się łzami. Emocje kotłowały się w niej i wylewały we łzach. Znowu usiadła na krzesełku. W oczach miała cierpienie, w myślach jego imię, a w sercu gorącą miłość. Miał sen. Wiedział, że to sen, bo Anna płakała. Płakała i przepraszała, i mówiła, że jest jej bardzo przykro. A więc to musiał być sen, bo Annie nigdy nie było przykro, nigdy nikogo za nic nie przepraszała. Ukradła mu rubiny od Levantsky'ego i nawet nie powiedziała „przepraszam". Zarzuciła mu na pastowanie i też nie przeprosiła. Oskarżyła o szan taż, ale - oczywiście - nie przeprosiła. A najgorsze z tego wszystkiego, że dała się porwać jakimś psycholom, więc Leo musiał ją ratować i go po strzelili. Za to teraz go przepraszała, mówiła, że jest jej przykro. Otworzył oczy. To nie był sen. Anna Delane siedziała przy jego łóżku z twarzą zalaną łzami i powtarzała w kółko: - Przepraszam cię, Leo... A gdy zauważyła, że otworzył oczy, urwała. Widział, jak drżą jej usta. Jakby próbowała nad czymś zapanować. A potem się rozpłakała.
BEZCENNE DIAMENTY
151
Leo patrzył na nią. Oczy miała zapuchnięte, posklejane rzęsy, policzki mokre. Miała plamy na skórze i czerwony nos. Dla niego był to najwspa nialszy widok na świecie. Wyciągnął rękę po jej dłoń, splecioną z drugą dłonią na podołku. Trzymała w niej mokrą chus teczkę. Leo rzucił chusteczkę na podłogę, wziął Annę za rękę. Była absurdalnie ciężka, więc ją położył na łóżku. Była najdroższą rzeczą, jaką miał. Wiedział, że całkiem zwariował. Anna Delane to złodziejka, przeklęta, bezwstydna, wredna ko bieta bez skrupułów. Tylko ona jedna umiała go doprowadzić do szewskiej pasji. Ale kiedy zoba czył, jak stoi półnaga z pistoletem przystawionym do skroni, poczuł wściekłość tak wielką, jak jesz cze nigdy w życiu. Nikt nie miał prawa tak potrak tować Anny i przeżyć! Nawet gdyby to miało znaczyć, że Leo da się podziurawić jak sito. Cztery kule. Tak powiedział lekarz. Z największym wysiłkiem przyciągnął dłoń An ny do siebie. - Theos, masz kłopoty, yineka mou - wybeł kotał z trudem. Łzy Anny polały się rzęsiście. Leo patrzył, choć ledwo mógł utrzymać uniesione powieki. Nie spo dziewał się, że kiedykolwiek zobaczy, jak Anna Delane płacze. Jego piękna Anna płakała. Przez niego.
152
JULIA JAMES
Chciał ją przytulić do siebie. Tak mocno, żeby mu już nigdy nie uciekła. Nie miał siły, więc tylko lekko ścisnął jej dłoń. Anna płakała. - Boże mój, Leo, tak mi przykro. Przepraszam cię. To wszystko moja wina... Uśmiechnął się z wysiłkiem. Patrzcie państwo, pomyślał. Anna Dełane nareszcie mnie przeprasza. Miałem szczęście, że dożyłem tej chwili. - Uważasz mnie za złodziejkę, a do tego po wiedziałam ci te wszystkie okropne rzeczy, a ty mimo wszystko po mnie przyszedłeś... Uratowałeś mnie. Przepraszam cię, Leo. Jestem taka szczęś liwa, że żyjesz. Leo jej się przyglądał. Wciąż nie mógł uwie rzyć, że twarda, nieugięta Anna Delane wypłakuje oczy z jego powodu. Do diabła ze szwami, pomyślał i przyciągnął ją do siebie. Natychmiast przestała przepraszać. Próbowała się opierać, ale nie pozwolił. Nie zamierzał jej pozwolić, żeby od niego odeszła. - Nie wyrywaj się. Nigdzie cię nie puszczę. - Ale ja ci zrobię krzywdę. - Cicho! - rozkazał. Uniósł wolną rękę, do tknął mokrego od łez policzka Anny. - Czy to możliwe? - zapytał. - Anna Delane płacze z mo jego powodu? - Pewnie że z twojego! O mało cię nie zabili. Przeze mnie. To wszystko moja wina - jęknęła.
BEZCENNE DIAMENTY
153
- Myślałam, że jesteś zwykłym rozpieszczonym przez życie draniem. Przy tobie zgłupiałam do tego stopnia, że pragnęłam mężczyzny, który mnie trak tował jak przedmiot. Dlatego byłam dla ciebie okropna. A ty mnie uratowałeś, kiedy zostałam porwana. Uratowałeś mnie i omal nie przypłaciłeś tego życiem. Myślałam, że cię zabili! I wtedy zrozumiałam, że nic nie jest ważne, bylebyś tylko żył. Tak bardzo chciałam, żebyś nie umarł, tak bardzo... - Twarda z ciebie sztuka, yineka mou - wes tchnął. - Gdybym miał choć trochę oleju w głowie, odesłałbym cię do Londynu pierwszym samolo tem, ale nie po to dałem się podziurawić, żeby cię teraz stracić. Zwłaszcza że wreszcie jesteś dla mnie miła z własnej woli. Aha, byłbym zapomniał - jego głos znów stał się władczy, jak przed wypadkiem. - Muszę wiedzieć, dlaczego cię po rwali. Policja też będzie chciała z nami rozmawiać. Powinna powiedzieć Leo całą prawdę, bo za wdzięczała mu życie, ale musiała także chronić Jenny. - Nikomu nic nie powiem o bransoletce - za pewnił ją, widząc, że ona się waha. - Ale muszę wiedzieć, czy nie jesteś zamieszana w jakieś po ważne przestępstwa. Czemu ci bandyci chcieli cię zabić? - Ja nie ukradłam bransoletki - wyznała. - Złapałem cię - przypomniał.
154
JULIA JAMES
- Złapałeś mnie, kiedy chciałam oddać bran soletkę - wytłumaczyła. - Ale tam było tyle ludzi, że nie mogłam się na to zdobyć. Zastanawiałam się, co zrobić, gdzie ją podrzucić, żeby nawet cień podejrzenia nie padł na... - zawahała się. - Na kogo? - Na Jenny. - Kto to jest Jenny? - Ta chuda modelka. Blondynka. - Ach, ta neurotyczka? Ona ukradła bransoletkę? - Tak. Ale ty mnie złapałeś. Na gorącym uczynku. Leo z trudem panował nad sobą. Cały świat wywrócił mu się do góry nogami. - A więc nie ukradłaś tej bransoletki, tylko kryłaś koleżankę - stwierdził obojętnie. Anna skinęła głową. - I zostałaś ukarana za cudzą winę. - Na chwilę zacisnął powieki. - Czemu chciałaś, żeby cię uwa żano za złodziejkę? - Nie mogłam pozwolić, żeby oskarżono Jen ny. Ona i bez tego ma dość kłopotów. - Jest kleptomanką? - chciał wiedzieć Leo. Był bardzo zły. Znacznie bardziej, niż się Anna spo dziewała. - Skądże! Jenny potrzebuje pieniędzy. Musi się ukrywać. Nawet ja nie wiedziałam dotąd, jak groź ny jest Khali. Ci bandyci nie szukali mnie, lecz Jenny. Myśleli, że wiem, gdzie ona jest.
BEZCENNE DIAMENTY
155
- Po co jej szukali? - Miała romans z bogatym szejkiem. Ostrzega łam ją, żeby się z nim nie zadawała, ale mnie nie posłuchała. Zrobiła po swojemu i on jej teraz szuka po całym świecie. Dlatego Jenny musi się ukry wać. Sam widzisz, że ma powody. Leo patrzył na Annę. Był wściekły. - Proszę cię, nie bądź na nią zły - błagała Anna. - Jenny nie jest złodziejką. Ukradła ze strachu... - Nie jestem na nią zły - powiedział. - A więc złościsz się na mnie. Masz prawo. Okłamałam cię, zataiłam prawdę i bardzo cię za to przepraszam... - Wściekam się na siebie! - wybuchnął. - Jak mogłem uważać cię za złodziejkę? Ilekroć myś lałem o tobie, zawsze przychodziło mi na myśl to słowo. Dlatego cię źle traktowałem. Nie mogę sobie tego darować... Musiał chwilę odpocząć, zanim zaczął mówić dalej. - Mimo wszystko i tak mnie pociągałaś. Myś lałem, że chodzi o seks, ale to jest coś więcej... Jak skręciłem nogę i ty przez cały czas byłaś dla mnie miła... Boże, ja dopiero wtedy zacząłem rozumieć, co się ze mną naprawdę dzieje. A kiedy cię po rwali... Zamknął oczy. Przypomniał sobie obezwład niający strach, jaki ogarnął go na wieść o porwaniu Anny.
156
JULIA JAMES
- Ileż ja przez ciebie wycierpiałem - wes tchnął, choć w oczach błyskały wesołe iskierki. - Od początku czułem, że jesteś awanturnicą. - Ja jestem awanturnicą? - obruszyła się. Leo nie odpowiedział. Pociągnął ją na łóżko i pocałował, choć to był wielki wysiłek. A kiedy złapał oddech, popatrzył Annie w oczy, w których lśnił blask, jakiego nigdy dotąd tam nie było. - Raz w miesiącu - powiedział - załóżmy w piątek wieczorem, przez jedną godzinę będziesz mnie mogła obrażać. W pozostałe dni - pogłaskał ją po policzku - będziesz dla mnie bardzo, ale to bardzo miła. Nie tylko w łóżku. I oboje będziemy szczęśliwi. Jak w bajkach. Anna próbowała odsunąć się, ale jej nie puścił. - No widzisz, już jesteś miła, yineka mou - po wiedział, odgarniając jej włosy z czoła. - Co to znaczy? - spytała, zerkając na niego podejrzliwie. - To po grecku „awanturnica"? - Prawie. - Leo się do niej uśmiechnął. - To znaczy „moja kobieta". Przez resztę życia bę dziesz się o mnie troszczyć, rozpieszczać mnie i robić wszystko, żebym był szczęśliwy. A ja przez resztę życia będę się tobą opiekował i chronił cię przed zwariowanymi porywaczami. Będę cię roz pieszczał i dbał o ciebie, będę ci kupował wszyst ko, na co mi przyjdzie ochota. I kawę, i biżuterię, której nie chcesz, i dużo pięknych ubrań... Czemu płaczesz?
BEZCENNE DIAMENTY
157
Anna nie odpowiedziała. Płakała. - Zamoczysz mi bandaże - poskarżył się, tuląc ją do siebie, ale ona nie przestała płakać. Ktoś zapukał do drzwi i zaraz w progu stanął chirurg, ten sam, który operował Leo. Anna ze rwała się z łóżka. Opuchnięta od płaczu, zaczer wieniona. - Powiedziałem jej, że powinien pan zobaczyć piękną twarz, kiedy pan oprzytomnieje. - Doktor się uśmiechnął. - Tak, wiem, okropnie wygląda - zgodził się z nim Leo. - Na szczęście kocham ją, a ona mnie, więc to nie ma znaczenia. Spojrzał na Annę. - Kochasz mnie, prawda, yineka moul - zapy tał takim tonem, jakby chciał wiedzieć, jaka będzie pogoda. - Tak - odpowiedziała.
EPILOG
Leo i Anna szli boso po srebrzystym piasku. - Masz coś przeciwko temu, żeby nasz ślub odbył się tu, na wyspie? - spytał Leo. - Ślub? - spytała zdumiona Anna. - Uroczystość z okazji rozpoczęcia małżeń stwa - wytłumaczył, jakby naprawdę nie wiedziała. - Ja... - wyjąkała. - Chcesz się ze mną ożenić? - Masz coś przeciwko temu? - Tym razem Leo się zdziwił. - Wiem, co myślisz o kobietach, które chcą wyjść za mąż za bogatych mężczyzn. Sam mi to powiedziałeś. - Thee mou, to chyba jasne, że nie myślę w ten sposób o tobie! Żadna poszukiwaczka złota nie potraktowałaby swojego skarbu tak paskudnie, jak ty mnie traktowałaś. - Pokręcił głową, wspominając koszmarne chwile. -Masz jeszcze jakieś obiekcje? - Pochodzimy z różnych środowisk. - Anna wciąż była poważna. - To nie jest tak, jak myślisz - wpadł jej w sło wo. - W latach dwudziestych moja rodzina musia-
BEZCENNE DIAMENTY
159
ła uciekać przed Turkami. Przez wiele lat miesz kali w ateńskich slumsach. Dopiero mój dziadek, a potem tata zbudowali fortunę Makariosów. To bardzo świeża fortuna, moja droga. - Ale za to ogromna. A ty ją ciągle powięk szasz. - Nie znam drugiej kobiety, która by się martwi ła nadmiarem pieniędzy. - Położył dłonie na ramio nach Anny, popatrzył jej w oczy. - Jeśli obawiasz się, że będę całe dnie spędzał w pracy, to bardzo się mylisz. Mam wystarczająco dużo czasu, a nawet więcej niż potrzeba, dla nas, dla naszych dzieci i wnuków. Chcę być przy swoich dzieciach, patrzeć, jak dorastają. Nie zmarnuję życia na zarabianie i wydawanie. Dziury po kulach już zawsze będą mi przypominać, że ono nie jest dane na zawsze. - Mimo wszystko uważam, że nie powinieneś się ze mną żenić. Moglibyśmy, no wiesz... - Co byśmy mogli? Żyć w grzechu? - No właśnie. I ty, i ja wciąż jesteśmy w szoku po tych dramatycznych wydarzeniach. Zwłaszcza ty. Dlatego pomyślałeś o małżeństwie. Za kilka dni wrócisz do normy i wszystko będzie tak jak daw niej. - No, teraz to już przesadziłaś - obruszył się Leo. - Od tygodni obrażasz mnie na wszystkie możliwe sposoby, a teraz jeszcze śmiesz twierdzić, że zwariowałem, skoro chcę cię poślubić! Nie rozumiesz, że cię kocham? Trzeba było aż czterech
160
JULIA JAMES
kul, żebym przejrzał na oczy. I nie chcę już więcej słuchać tych głupstw, jasne? Anna milczała, tylko wpatrywała się w niego z uwielbieniem. Leo przypomniał sobie rudą modelkę, która z takim samym uwielbieniem patrzyła na Markosa. Postanowił powiedzieć kuzynowi, że powinien ożenić się z tą dziewczyną. - Nie ruszaj się. Leo przyjrzał się swemu dziełu. - Doskonale - powiedział. Wziął do ręki aparat fotograficzny. - Na pewno zrobiłeś to tak, jak trzeba? Nie chcę, żeby było widać coś, czego nie powinno się pokazywać. - Masz moje słowo. - No dobrze, rób. Miejmy to wreszcie za sobą. - Ależ ty masz charakterek. - Leo popatrzył na nią z dezaprobatą. - Plecy mi zesztywniały, boli mnie kolano, uciska mnie jakieś zapięcie, a jak kichnę, to cała ta twoja biżuteria będzie fruwać. - Nawet o tym nie myśl, kyria Makarios - prze strzegł ją i zaczął robić zdjęcia. - Ja chyba oszalałam - mruknęła świeżo po ślubiona żona Leo Makariosa. - Nic podobnego, kochanie - zapewnił Annę jej małżonek.
BEZCENNE DIAMENTY
161
Pstryknął kolejne zdjęcie. - Zrób rozmarzoną minę - poprosił zza aparatu. - Wypchaj się! - Nadąsaną! O, tak! Doskonale! - Po co ci takie zdjęcia? - Gdybyś ty się mogła teraz zobaczyć - wes tchnął Leo, opuszczając aparat - to byś mnie zrozumiała. Wyglądasz... Nie mam słów! Patrzył rozmarzonym wzrokiem na pokryte klejnotami nagie ciało Anny. - Świecisz jaśniej niż którykolwiek z nich - po wiedział. - N i e ! Ty świecisz jaśniej niż one wszyst kie razem. Na całym bożym świecie nie ma nic cenniejszego. Gdybym cię stracił, to straciłbym sens życia. Jeszcze raz podniósł aparat do oczu, zrobił ostatnie zdjęcie. Potem odłożył aparat, podszedł do łóżka, na którym leżała Anna. - A wiesz, co jest najlepsze z tego wszystkiego, moja ukochana żono? To. - Ostrożnie podniósł pierścionek z diamentem, leżący na pępku Anny, wrzucił go do kryształowej wazy. - I to. - Zdjął naszyjnik z szafirów, który leżał na ramieniu Anny. Długo trwało, nim wreszcie zdjął z niej wszystkie klejnoty. Zostawił tylko diamentowy naszyjnik. - Tego nie zdejmujemy - oznajmił. - Nie chcesz, żebym założyła cały komplet? - spytała, uśmiechając się do niego łobuzersko.
162
JULIA JAMES
- To by było zbyt pospolite - odparł wyniośle. - Leo, jesteś... - Tak, wiem - przerwał jej z satysfakcją. - Jes tem twoim ukochanym mężem. Anna zarzuciła mu ręce na szyję, przytuliła się do niego. - No właśnie - powiedziała.
KONIEC