STEPHANIE JAMES
Mężczyzna znad jeziora
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Proszę się nie zatrzymywać! To zaczyna byc interesujące! M...
2 downloads
11 Views
619KB Size
STEPHANIE JAMES
Mężczyzna znad jeziora
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Proszę się nie zatrzymywać! To zaczyna byc interesujące! M ę s k i głos, dochodzący z wnętrza ciemnego po mieszczenia, b r z m i a ł lodowato i p r z y p o m i n a ł trzask odwodzonego cyngla. B r e n n a Llewellyn m i a ł a wraże nie, że wycelowano w nią śmiercionośnąbroń. Z j e d n a nogą przerzuconą j u ż przez parapet okna, z a m a r ł w bezruchu. Z n a l a z ł a się w pułapce. Szeroko o t w a r t y m i oczyma w p a t r y w a ł a się przera żona w głąb ciemnego pokoju. Przypłacę życiem tę moją przygodę, pomyślała nieco histerycznie. N i e mając nic do stracenia, postanowiła ratować się ucieczką. T e n wynajęty przez nią domek letniskowy, do którego przyjechała na wakacje n a d j e z i o r o Tahoe, nie b y ł pusty. M i a ł j u ż l o k a t o r a ! U k r y w a ł się w n i m jakiś złodziej lub nawet bandyta. Jej niespodziewane nocne wtargnięcie musiało być dla niego p r z y k r y m zaskoczeniem. - Na p a n i miejscu nie p r ó b o w a ł b y m uciekać - ostrzegł ten sam stalowy męski głos. - Jest na to stanowczo za późno. W bezsilnym geście B r e n n a zacisnęła d ł o n i e na parapecie. W i e d z i a ł a , że mężczyzna ma rację. Na tle okna, w księżycowej poświacie, b y ł a z wnętrza d o m k u dobrze widoczna. S t a n o w i ł a doskonały cel. Z a n i m u d a ł o b y się jej zeskoczyć z okna, ukrywający się złoczyńca m ó g ł b y ją zastrzelić. N i e w ą t p i ł a , że jest uzbrojony. B r e n n a siedziała więc nadal o k r a k i e m na parapecie, rozpaczliwie szukając w m y ś l i jakiegoś
6
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
wyjścia. P r ó b o w a ł a opanować strach. Jeśli wpadnie w p a n i k ę , sytuacja stanie się jeszcze gorsza. - N i e c h m n i e p a n posłucha - powiedziała po chwili zdumiewająco spokojnym głosem. - N i e widzę w tych ciemnościach pańskiej twarzy. N i e w i e m , j a k p a n wygląda, więc nigdy nie będę m o g ł a pana ziden tyfikować. Proszę p o z w o l i ć mi wyjść tą samą drogą, którą t u przyszłam. Słowo h o n o r u , n i k o m u nie powiem, że pana tu zastałam. - S ł o w o honoru? - p o w t ó r z y ł mężczyzna. - W ustach włamywaczki? To b r z m i interesująco - d o d a ł z sarkazmem. W ciemnościach Brenna dostrzegła nagle jakiś ruch. - N i e ! Proszę! - krzyknęła. W tej właśnie chwili promienie księżyca oświetliły wnętrze pokoju. Na w i d o k mężczyzny serce podeszło jej do gardła. B y ł bosy, obnażony do pasa. M i a ł na sobie tylko obcisłe dżinsy. T r z y m a ł ł u k ze strzałą. Brennę z d u m i a ł w i d o k prymitywnej b r o n i . B y ł a jednak przekonana, że w rękach tego mężczyzny może być równie groźna, j a k każda i n n a . - M ó j Boże! - szepnęła. W co ja się wpakowałam? pomyślała z przerażeniem. - Jak d ł u g o zamierza p a n i tak siedzieć na parapecie? R ó w n i e dobrze może p a n i wejść teraz do środka. - Przepraszam, nastąpiło jakieś nieporozumienie... - powiedziała niepewnym głosem. - Jestem o t y m przekonany - m r u k n ą ł mężczyzna, Z b l i ż y ł się do niej j e d n y m n a g ł y m k o c i m ruchem. - Przykrą stroną życia jest t o , że trzeba płacić za popełnione błędy. Jako profesjonalna włamywaczka p a n i chyba dobrze o t y m wie. N i e spuszczając w z r o k u ze swej ofiary, odstawił na b o k ł u k i strzałę. Teraz albo nigdy, pomyślała Brenna. To moja ostninia szansa. Jednym szybkim ruchem spróbowała
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
7
przerzucić nogę przez parapet i zeskoczyć na zewnątrz d o m k u . N i e u d a ł o się. Poczuła nagle, j a k w o k ó ł przegubu jej d ł o n i zaciska się stalowa obręcz. Błys kawicznym ruchem ręki mężczyzna wciągnął ją do środka. Z a p a l i ł światło w p o k o j u . Do licha, nie p o d d a m się przecież bez w a l k i , pomyślała rozgniewana Brenna patrząc w zimne oczy przeciwnika. R z u c i ł a się na niego j a k rozeźlona kotka, usiłując się uwolnić ze stalowego uścisku. Widząc bezlitosny w z r o k mężczyzny, b y ł a przekonana, że nie cofnie się on przed niczym. I z a n i m zorientowała się, co się stało, leżała j u ż na p o d ł o d z e , przygwożdżona jego rękami. Z a m k n ę ł a bezwiednie oczy i nabrała głęboko powietrza. - Ty łobuzie! - syknęła z wściekłością. Napastnik jedną ręką docisnął obie d ł o n i e Brenny do p o d ł o g i , drugą zaś zaczął przesuwać w z d ł u ż jej ciała. Siedział teraz na niej okrakiem. P o d wpływem d o t y k u męskiej ręki Brenna zesztywniała. - Przysięgam na Boga, że jeśli m n i e zgwałcisz, to gorzko tego pożałujesz. Sprawiedliwość dosięgnie cię nawet na k o ń c u świata. - B y ł a równie wściekła, j a k przerażona. - N i e c h p a n i się uspokoi - powiedział. - Chcę się t y l k o przekonać, j a k i ekwipunek noszą włamywaczki w dzisiejszych czasach. Brenna popatrzyła na niego zaskoczona. D o p i e r o teraz u p r z y t o m n i ł a sobie, że mężczyzna rzeczywiście t y l k o ją obszukuje. R o b i to sprawnie i fachowo. - N i e jestem uzbrojona - powiedziała po chwili, zwilżywszy językiem spieczone wargi. - Na litość boską, niech mi p a n da spokój, nie jestem włamywaczką! -Natychmiast pożałowała swych słów, gdyż uprzytom n i ł a sobie, że ten bandzior, ukrywający się w opuszczo n y m d o m k u nad jeziorem, potraktuje ją łagodniej, jeśli będzie przekonany, że i o n a jest na bakier z prawem.
8
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
Skończył obszukiwać Brermę. Wyprostował się p o w o l i i zaczął przyglądać się jej uważnie. - M n i e nie nabierzesz. - Mężczyzna zachowywał się spokojnie, a jego głos b r z m i a ł teraz niemal wesoło. - O ile mi w i a d o m o , większość l u d z i włażących w nocy do cudzych mieszkań ma złodziejskie zamiary. - W c h o d z i ł a m nie do cudzego d o m u , lecz do własnego! U s i ł o w a ł a m dostać się do środka! - T a k się składa, że to ja jestem w tej chwili właścicielem tego d o m k u . K t o pierwszy, ten lepszy. Jak wiesz zapewne, w obliczu prawa najczęściej' wygrywa posiadacz... - zawiesił głos nie kończąc zdania. - Wszedł p a n nielegalnie w jego posiadanie! - prze rwała mu ostro Brenna. Zaczęła wstępować w nią odwaga. I n s t y n k t p o d p o w i a d a ł , że sytuacja nie jest bardzo z ł a . Pocieszające b y ł o t o , że bandyta za chowywał się j a k profesjonalista, a nie j a k wariat. N i e wyglądało na t o , że nagle wpadnie w szał i ją zabije. Taką przynajmniej m i a ł a nadzieję. - Wejść nielegalnie w posiadanie - powiedział kpiącym tonem. - W ustach włamywaczki taka terminologia? Do czego to j u ż doszło w dzisiejszych czasach! - Zamierza p a n t e m u zaprzeczyć? - przypierała Brenna mężczyznę do m u r u . - Tak. Zaprzeczam. Czy mampokazać mojąumowę dzierżawną?Brenna p o p a t r z y ł a na mężczyznę z największym zdumieniem. - Umowę? - powtórzyła. - Na trzy miesiące począwszy od pierwszego czerwca. - Podniósł się z p o d ł o g i i podciągnął Brermę do góry. B y ł a niemile zaskoczona i zmieszana. - Coś mi się zdaje - zaczęła ostrożnie - że nastąpiła jakaś p o m y ł k a .
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
9
- Już to p a n i m ó w i ł e m . - Przyglądał się jej napiętej twarzy. - Za b ł ę d y się p ł a c i , w t a k i czy i n n y sposób. Patrzyła na niego w milczeniu, próbując wziąć się w garść. C z y to możliwe, że usiłowała dostać się do niewłaściwego domku? Rozejrzała się po pokoju. W i d o k wnętrza zdawał się potwierdzać te ponure podejrzenia. Pościel na ł ó ż k u b y ł a rozrzucona. Otwarte d r z w i szafy ukazywały jej p ó ł k i wypełnione męskimi rzeczami. Na podłodze stało eleganckie obuwie, a obok niego dwie pary zniszczonych, turystycznych butów. M a ł a p ó ł k a w r o g u p o k o j u b y ł a zarzucona papierami i książkami. Z g ł ę b o k i m westchnieniem Brenna spojrzała ponownie na mężczyznę. Stał, spokojnie czekając, aż nieproszony gość zakończy lustrację wnętrza, a na jego wargach b ł ą k a ł się lekki uśmiech. K i e d y i c h oczy ponownie się spotkały, Brenna odetchnęła z ulgą. Z uśmiechem na ustach mężczyzna wyglądał mniej groźnie niż poprzednio. B y ł a przeko nana, że, sprowokowany, potrafi być niebezpieczny, ale że nie jest wariatem, m i m o ł u k u i strzały. N i e c o uspokojona, zaczęła przyglądać mu się. uważnie. B y ł wysoki. Bruzdy w y ż ł o b i o n e w o k ó ł oczu i ust świadczyły o t y m , że młodość ma j u ż za sobą. Wyglądał na jakieś trzydzieści siedem lub osiem lat. Skronie m i a ł przyprószone siwizną. Gęste brązowe włosy b y ł y , j a k na jej gust, ostrzyżone zbyt k r ó t k o . N i e b y ł przystojny w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa, lecz jego twarz uwidaczniała wewnętrzne cechy charakteru. M a l o w a ł y się na niej zarówno pewność siebie, j a k i autorytet. T w a r d e spojrzenie stalowych oczu, o r l i nos, m o c n o zarysowany p o d bródek i wysokie kości policzkowe d o p e ł n i a ł y obrazu. Bezwiednie, w z r o k Brermy przesunął się niżej i zatrzymał na szerokim i umięśnionym torsie, po k r y t y m ciemnym owłosieniem. Dolną cześć ciała
10
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
skrywały obcisłe czarne dżinsy. Mężczyzna b y ł silny i dobrze zbudowany. Brenna p r z y p o m n i a ł a sobie, j a k w y n u r z y ł się z m r o k u , z ł u k i e m i strzałą w rękach. Spokojny i opanowany, b y ł panem sytuacji. W y g l ą d a ł na profesjonalistę w k a ż d y m calu. Brenna nie u m i a ł a odpowiedzieć sobie na pytanie, j a k i m ó g ł być jego zawód. W k a ż d y m bądź razie b y ł o oczywiste, że na posiedzeniach ciała pedagogicznego w college'u, w k t ó r y c h b r a ł a u d z i a ł , jego obecność byłaby zupełnie nie na miejscu. Z d a w a ł a sobie sprawę, że mężczyzna też przygląda się jej uważnie. M u s i a ł a wyglądać okropnie, ale się t y m nie przejmowała. D ł u g i e ciemne włosy wysunęły się spod klamerki zapiętej z t y ł u g ł o w y i opadały teraz w nieładzie na plecy i ramiona. W e d ł u g obiego w y c h kanonów u r o d y , nie b y ł a ładna. M i a ł a inte resującą twarz. Szeroko rozstawione brązowe oczy odzwierciedlały inteligencję i poczucie h u m o r u . M i m o łagodnie zarysowanych ust, skłonnych do śmiechu, z oblicza Brermy przebijały u p ó r i stanowczość. Była ubrana w długi, czerwony, bawełniany sweter, zbyt obcisły na piersiach. P o d w p ł y w e m taksującego w z r o k u mężczyzny uświadomiła sobie nagle, że nie ma na sobie biustonosza. Na wyjazd n a d jezioro Tahoe u b r a ł a się w wytarte dżinsy i równie zniszczone mokasyny. Chciała podróżować wygodnie i nie sądziła, że po drodze będzie musiała z k i m k o l w i e k się kontaktować. M a m przecież dwadzieścia dziewięć lat, pomyślała Brenna, p o w i n n a m mieć więcej pewności siebie. B y ł a j u ż bądź co bądź osobą poważną. Pracowała j a k o wykładowca filozofii w m a ł y m , lecz znanym college'u. D z i ś jednak nie b y ł a w dobrej formie. - Jest mi p r z y k r o - zaczęła - bo wygląda na t o , że wtargnęłam po nocy do d o m u będącego czasowo
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
11
w pańskim posiadaniu. - U n i o s ł a w górę podbródek. - Niestety, tak się jednak składa, że ja też m a m taką samą umowę. To b ł ą d właściciela. Jak m ó g ł d w ó m r ó ż n y m osobom wynająć na lato tę samą posiadłość? - Z n a m doskonale właścicieli i nie sądzę, żeby aż tak się p o m y l i l i . Czy może pani pokazać swoją umowę? - zapytał i wyciągnął rękę w stronę Brenny. - Jest w samochodzie - odrzekła chłodno. - No to chodźmy ją obejrzeć - zaproponował. - N i e musi być p a n aż tak niegrzeczny - powie działa, gdy mężczyzna wziął ją m o c n o za ramię i energicznym k r o k i e m wyprowadził z sypialni w głąb mieszkania i skierował ku d r z w i o m wyjściowym. - B y ł e m przekonany, że wykazuję m a k s i m u m cierpliwości. - O t w o r z y ł drzwi. Wyszli na zewnątrz. Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna idzie boso po żwirze podjazdu. R o b i ł długie, niemal kocie k r o k i i nie zważał na ostre p o d ł o ż e . O p a r ł się o samochód i bez ruchu patrzył, j a k Brenna otwiera drzwi i wyjmuje teczkę z jakimiś papierami. - O t o moja umowa. - Z t r i u m f e m p o d a ł a mu jakiś papier. W z i ą ł go bez słowa i p o c h y l i ł się w stronę wnętrza w o z u , usiłując odczytać treść w s ł a b y m świetle. - Nazywasz się Brenna Llewellyn? - spytał. - Tak. I mogę tego dowieść - odrzekła zaczepnie. Mężczyzna wyprostował się i uśmiechnął. - Jestem Ryder Sterne. Najwyraźniej będziemy sąsiadami przez całe lato. - Jak to: sąsiadami? - Brenna b y ł a zaskoczona. - Ćwiczyłaś sposoby dostawania się do d o m u nie n a t y m obiekcie, c o trzeba. T w ó j d o m e k jest t a m . - Pokazał ręką w stronę lasu. - Zaraz za m o i m . - N i c nie widzę. - Brenna wpatrywała się w ciemną grupę sosen. - W ogóle go nie zauważyłam - przyznała, dostrzegając wreszcie majaczące k o n t u r y jakiegoś
12
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
d o m k u . - Do diabła - m r u k n ę ł a p o d nosem - co za o k r o p n y sposób kończenia równie okropnego dnia! - Z w i d o c z n y m wysiłkiem odwróciła się w stronę mężczyzny stojącego nadal obok samochodu. - Czy zawsze wchodzisz oknem? - spytał spokojnie. - N i e bądź śmieszny. C h c i a ł a m otworzyć drzwi kluczem, ale mi się to nie u d a ł o . Dlatego inną drogą p r ó b o w a ł a m dostać się do środka. - Usłyszałem, j a k ktoś majstruje przy zamku. Gdybyś poczekała chwilę, o t w o r z y ł b y m ci d r z w i , a n a m obojgu zaoszczędziłbym trochę nerwów. K i e d y obeszłaś d o m i usiłowałaś wejść przez o k n o , u z n a ł e m , że twoje intencje są co najmniej podejrzane. - I dlatego czaiłeś się z łukiem? Ryder Sterne wzruszył r a m i o n a m i . - To b y ł a jedyna b r o ń , jaką m i a ł e m p o d ręką. Przecież nie wiedziałem, kto się tu zakrada. W e ź m y twoje rzeczy z samochodu. Jest j u ż druga w nocy, a ja chciałbym się jeszcze trochę przespać. Brenna dotknęła odruchowo obnażonego ramienia Rydera. Poczuła p o d palcami napięte mięśnie. - W porządku, sama sobie poradzę - odrzekła szorstkim głosem. - Jest mi bardzo p r z y k r o , że w y w o ł a ł a m całe to zamieszanie. K ł a d ź się spać. Twoja p o m o c nie jest m i j u ż potrzebna. Spojrzał przelotnie na swoje ramię, którego Brenna przed chwilą dotykała i podniósł wzrok. Na jego wargach b ł ą k a ł się lekki uśmiech. - Zaniosę bagaże na miejsce - p o w t ó r z y ł niezwykle ł a g o d n y m głosem. - Najpierw jednak wrócę po buty. Poczekaj chwilę, to nie potrwa d ł u g o . Brenna obserwowała jego p ł y n n e , lekkie ruchy. Zachowywał się przedziwnie. B y ł a przyzwyczajona do mężczyzn postępujących zupełnie inaczej. W iden tycznej sytuacji albo próbowaliby się z nią spierać, albo wycofaliby się. N i g d y dotychczas nie m i a ł a do
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
13
czynienia z osobnikiem, który po prostu oświadcza, że zamierza coś zrobić, a następnie bez słowa to wykonuje, nie bacząc na t o , co ona ma w tej kwestii do powiedzenia. Po chwili Ryder Sterne w r ó c i ł do samochodu i w milczeniu zaczął wyładowywać bagaże. I m m ó w i spokojniej i łagodniej, t y m działa sprawniej i bardziej profesjonalnie, pomyślała. M i a ł a świeżo w pamięci jego łagodny głos, k t ó r y m zakazał jej ucieczki. D a m spokój, nie będę protestowała, niech mi pomaga, p o s t a n o w i ł a . N i e ma sensu się spierać w samym środku nocy. W z i ę ł a do ręki neseser i podążyła za Ryderem. - Sądzę, że te drzwi dadzą się bez t r u d u otworzyć t w o i m i kluczami - powiedział zatrzymując się na ganku małego d o m k u z bardzo spadzistym dachem. Po raz drugi tej nocy Brenna sięgnęła po klucz. - M a m propozycję. Zawrzyjmy umowę. Jeśli mi przyrzekniesz, że o t y m n o c n y m incydencie nie wspomnisz przez całe lato, to ja nie p o w i e m n i k o m u , że witasz gości uzbrojony w ł u k i strzałę. Zgoda? W księżycowej poświacie Brenna zobaczyła, j a k kąciki ust Rydera unoszą się w górę. - Stawiasz trudne w a r u n k i . Będę się musiał n a d t y m zastanowić. Weszli do środka. Ryder zapalił światło. Brenna rozglądała się z zaciekawieniem Wnętrze d o m k u b y ł o urządzone w wiejskim stylu. W saloniku, ume b l o w a n y m n i s k i m i prostymi meblami, znajdował się duży kominek. W rogu p o k o j u zauważyła schody biegnące na stryszek, gdzie pewnie u r z ą d z o n o sypia lnię. - C z y widać stąd jezioro? - spytała wpatrując się w okno i próbując przebić wzrokiem otaczające i c h ciemności. - Jutro zobaczysz więcej. Teraz zasłaniają drzewa.
14
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
- Postawił przyniesione bagaże. - Chodźmy. Resztę rzeczy uda się chyba zabrać za j e d n y m zamachem. - O t o człowiek czynu. Silny małomówny mężczyzna - powiedziała Brenna do odwróconych pleców Rydera. - T y l k o o drugiej w nocy - o d p a r ł nie odwracając głowy w jej stronę. Co się ze mną dzieje? Dlaczego robię takie kretyńskie uwagi? Brenna b y ł a zadowolona, że Ryder nie może zobaczyć, j a k bardzo się zaczerwieniła. - Teraz powinniśmy się czegoś napić. Idziemy do mnie - stwierdził spokojnie, biorąc do r ę k i ostatnią walizkę. N i e czekając na Brennę, ruszył w kierunku własnego d o m k u . Po chwili zobaczyła, że wraz z jej bagażem znika w środku. Podbiegła do niego. - Dziękuję, to bardzo m i ł o z twojej strony. Jestem pewna, że m i m o tych przeżyć będę dobrze spała. Jest j u ż zresztą tak późno... - A l e ja nie zasnę - odrzekł m i ę k k i m głosem, przytrzymując otwarte drzwi. Niechętnie weszła do środka. - Siadaj, proszę. Z a r a z przyniosę kieliszki. - O d w r ó c i ł się i t y m swoim, dobrze j u ż Brennie znanym, k o c i m zwinnym k r o k i e m wyszedł z p o k o j u . Zaczęła przyglądać się wnętrzu. Spojrzała od ruchowo na półkę z książkami. D o w i e m się, co czytasz, a będę wiedziała, k i m jesteś, powiedziała do siebie. Z górnej p ó ł k i wyjęła na chybił t r a f i ł jeden t o m . P o p a t r z y ł a na broszurową okładkę z prawdziwym obrzydzeniem. B y ł a k r z y k l i w a i w najgorszym guście. W i d n i a ł na niej supersamiec strzelający w obronie własnej do otaczających go ponurych drabów. U b o k u bohatera znajdowała się seksowna blondynka, uwie szona na jego ramieniu. Co za szmira! pomyślała Brenna. Typowa literatura
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
15
sensacyjno-przygodowa dla mężczyzn. Z z a jej pleców dobiegł nagle łagodny głos Rydera: - Widzę, że nie jesteś tą książką zachwycona. O b a w i a m się jednak, że pozostałe są jeszcze gorsze. Ja je nie t y l k o czytam. Ja je piszę. - Co?! - wykrzyknęła zdumiona Brenna. Rzuciła ponownie wzrokiem na kartonową okładkę. - A u t o r e m jest Justin M u r d o c k . - To pseudonim. - Trzymając tackę z kieliszkami brandy, w o l n ą ręką przesuwał jakieś papiery leżące na starym, o b i t y m blachą p n i a k u , służącym widocznie za podręczny stolik. U s i a d ł na kanapie i wyciągnął w stronę Brermy rękę z kieliszkiem. - To dobry gatunek. Sama się zresztą przekonasz. M o i bohaterowie piją zawsze t y l k o t o , co najlepsze. - Jestem p o d wrażeniem - wycedziła Brenna biorąc brandy. Spróbowała. T r u n e k b y ł rzeczywiście przedni. U s i a d ł a naprzeciw pana d o m u , zajmując wyściełany trzcinowy fotelik. - Czego? Brandy czy mojej książki? - spytał Ryder. - I tego, i tego. - Ale takich książek nie lubisz. M a m rację? - Uśmie chnął się lekko. - T a k . A l e przede wszystkim liczy się sukces. C z y go osiągnąłeś? - T a k . I to duży. - Gratuluję. - Teraz kolej na ciebie. Brenna westchnęła i na w i d o k spojrzenia stalowych oczu Rydera ściągnąła bezwiednie wargi. - W y k ł a d a m filozofię w m a ł y m college'u w rejonie Z a t o k i San Francisco. W oczach Rydera Brenna dojrzała lekkie r o z bawienie. - Co w t y m śmiesznego? - zapytała ł a g o d n y m głosem. Brała p r z y k ł a d z gospodarza d o m u . Na myśl
16
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
jednak o własnej pracy zawodowej r o b i ł o się jej niedobrze. Najgorszy b y ł ostatni tydzień. N i e b y ł a w stanie wysłuchiwać teraz jakichś drwiących uwag. - T w o j a kariera zawodowa stoi w wyraźnej sprzecz ności z t y m , co w i d z i a ł e m p ó ł godziny t e m u . Właśnie p r z y p o m n i a ł e m sobie, j a k pięknie się włamywałaś. - B y ł y czasy, panie Sterne, kiedy to f i l o z o f musiał być także człowiekiem czynu! - A l e zapewne nie sprzecznego z prawem. Musisz jednak przyznać, że dziś większość naukowców zamyka się w czterech ścianach swych instytutów bądź uczelni i rzadko kiedy staje oko w oko z rzeczywistością, W y c h o d z ą czasami ze swych wież z kości słoniowej, żeby znaleźć się przed kamerami telewizyjnymi i prze m ó w i ć w i m i ę jakiejś sprawy akurat na czasie. - W tej sprawie, k t ó r a od dawna jest przedmiotem ciągłych sporów, stoimy po przeciwnych stronach barykady. - Brenna ściągnęła b r w i . - Osobiście wątpię, czy uda się kiedyś zlikwidować panującą od wieków animozję między t y m i , którzy propagują posługiwanie się r o z u m e m , a zwolennikami jakichś b ł y s k o t l i w y c h d z i a ł a ń . T y , j a k sądzę, żyjesz sobie wygodnie, opisując w atrakcyjny sposób przejawy gwałtownych d z i a ł a ń i przemocy. Ja zaś właśnie skończyłam semestralne w y k ł a d y , usiłując pięćdzie sięciu studentom pierwszego r o k u wbić do g ł o w y podstawy etyki. Co za i r o n i a losu, pomyślała. Spędzam życie na nauczaniu etyki po to t y l k o , by pewnego dnia odkryć, że sama się stałam obiektem postępowania niezwykle nieetycznego... Spojrzała na Rydera. B y ł jeszcze bardziej rozbawiony n i ż na początku r o z m o w y . - A więc jesteśmy przeciwnikami! Kiedyś o b i ł o mi się chyba o uszy, że to w w y n i k u oddziaływania przeciwieństw może w k o ń c u nastąpić h a r m o n i a .
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
17
Brenna spojrzała na niego zaskoczona. - To H e r a k l i t - powiedziała podnosząc do ust kieliszek z resztą brandy. - Przepraszam, nie dosłyszałem. - H e r a k l i t - p o w t ó r z y ł a z wolna. - G r e c k i filozof, z Efezu. Ż y ł jakieś pięćset lat przed naszą erą. Głosił teorię wiecznego r u c h u w świecie i w wewnętrznych przeciwieństwach zjawisk p r z y r o d y upatrywał przy czynę i c h rozwoju. U w a ż a ł , że h a r m o n i a natury jest w y n i k i e m oddziaływania na siebie d w ó c h przeciw stawnych sił. - W oczach Brenny pojawiły się wesołe ogniki. - Jeśli dobrze pamiętam, do zademonstrowania napięć leżących u podstaw h a r m o n i i , H e r a k l i t p o s ł u ż y ł się przykładem ł u k u . . . - Ł u k u ? - Ryder b y ł zaintrygowany. - To ma sens. M i ę d z y osadzoną strzałą a naciągniętą cięciwą jest idealna równowaga. Lubię ruch. Wszystko, o czym m ó w i l i ś m y , jest interesujące. Umieszczę to w książce, którą zaczynam pisać w p r z y s z ł y m tygodniu. - N i e chcesz poznać tej teorii? C z y nie powinieneś dowiedzieć się o niej czegoś więcej? - spytała zaczepnie Brenna. - Po co? - Wzruszył ramionami. - Powiedziałaś mi przecież t o , co najważniejsze. Przed rozpoczęciem pisania muszę zbadać inne zagadnienie: ł u k j a k o b r o ń współczesnego komandosa. - W rękach dzisiejszych komandosów? To b r z m i bezsensownie! Sądziłam, że wynalazek p r o c h u m a m y j u ż z a sobą. - Ł u k a m i posługiwano się niedawno, w Wietnamie - powiedział Ryder sadowiąc się wygodniej na kanapie i sącząc brandy. - Oczywiście, w bardzo ograniczonym zakresie. Współczesne techniki zbrojeniowe nie do starczyły n a m w i e l u sposobów niemal bezszelestnego zabijania l u d z i . W rękach człowieka, k t ó r y m u s i po cichu poruszać się na t e r y t o r i u m wroga, na p r z y k ł a d
18
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
podczas akcji zwiadowczej, ł u k może być pożyteczną bronią. Brenna popatrzyła na niego zdegustowana. - Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie chcesz męczyć czytelników filozoficznymi podtekstami. Prze cież w swoich książkach sprzedajesz zupełnie coś innego, przemoc i akcję. - A t a k ż e seks. W oczach Brenny m a l o w a ł a się pełna dezaprobata. - Świetnie współgra z przemocą i akcją - wyjaśnił Ryder spokojnym głosem. - Co do tego, nie m a m żadnych wątpliwości. - M i a ł a j u ż dość tej rozmowy. Podniosła się z zamia r e m zakończenia bezsensownej gadaniny. - Bardzo dziękuję za brandy i za pomoc w wyładowaniu bagażu. Chyba j u ż najwyżs2y czas, żebym pozwoliła ci wreszcie położyć się do ł ó ż k a . - Ż w a w y m k r o k i e m ruszyła w stronę drzwi. - Odprowadzę cię do d o m k u . - Błyskawicznie znalazł się przed nią i o t w o r z y ł d r z w i . Porusza się bezszelestnie. Jak dzikie zwierzę. Z a n i m człowiek się obejrzy, może go j u ż dopaść, pomyślała z l e k k i m niepokojem. - Dziękuję, to niepotrzebne - zaprotestowała. - Trafię sama. - Odstawię cię na miejsce - p o w t ó r z y ł z uporem. Z rezygnacją wzruszyła r a m i o n a m i . N i e b y ł o sensu się spierać. Bez słowa doszli do d o m k u . I tutaj Brenna za chowała się w sposób dla niej zupełnie nieoczekiwany. Wkładając klucz do zanika, o d w r ó c i ł a się w stronę Rydera i popatrzyła przeciągle w jego stalowe oczy. - O co chodzi? - zapytał. - Powiedz m i , proszę, czy naprawdę wziąłeś mnie za włamywaczkę, kiedy mnie zobaczyłeś siedzącą na parapecie?
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
19
Uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie, lecz jego głos b r z m i a ł zupełnie serio: - Przyznaję, że przyszło mi to do głowy. Na o g ó ł nie w i t a m kobiet z ł u k i e m w ręku. C z e m u się śmiejesz? - Przepraszam, zupełnie bez p o w o d u - odrzekła szybko, stojąc w otwartych drzwiach. - D o b r a n o c . Skinął lekko głową na pożegnanie i j u ż go nie b y ł o . Z a p a d ł się w ciemność. Brenna zatrzymała się na chwilę. Jak m ó g ł wziąć ją za włamywaczkę? To śmieszne, przecież nie b y ł a osobą zdolną do przeprowadzenia jakiejkolwiek niebezpiecznej akcji! Z a m k n ę ł a d r z w i , odwróciła się i zamyślona błądziła wzrokiem po przytulnym wnętrzu. Ryder Sterne m y l i ł się bardzo twierdząc, że Brenna, pracując na uczelni, żyje w całkowicie nierealnym świecie. Właśnie k i l k a d n i t e m u stanęła w obliczu ponurej rzeczywistości. W wieży z kości słoniowej ukryć się nie m o g ł a . Przed przykrościami, które p r z y n i o s ł o jej życie, nie b y ł o ucieczki. O k a z a ł o się także, iż nie może liczyć na p o m o c jedynego mężczyzny, k t ó r y p o w i n i e n opowiedzieć się po jej stronie, lecz tego nie u c z y n i ł . Ogarnęło ją p o n o w n i e uczucie rozczarowania, a także złość na niego. D a m on Fielding powiedział wyraźnie, co myśli o całej sprawie, gdy p r ó b o w a ł dziś rano „ p r z e m ó w i ć jej do rozsądku". Jego rada b y ł a nadzwyczaj praktyczna, w p e ł n i racjonalna i niezwykle szokująca, jeśli zważyć, że p o c h o d z i ł a od znanego i cenionego profesora filozofii i etyki. N a m a w i a ł ją usilnie, żeby p o g o d z i ł a się z t y m , co się stało, i puściła w niepamięć całą sprawę. Od tego b o w i e m zależała jej dalsza kariera. D a m o n Fielding przyznał, że to, co zrobił dyrektor I n s t y t u t u F i l o z o f i i , b y ł o nieetyczne. N i e p o w i n i e n publikować w y n i k ó w pracy naukowej Brenny bez jej wiedzy, i do tego p o d w ł a s n y m nazwiskiem. A l e
20
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
w świecie akademickim takie rzeczy się zdarzają. Brenna musi pamiętać o t y m , że profesor Paul H u m p h r e y idzie lada chwila na emeryturę i że zgodnie z wszelkimi przewidywaniami nie kto i n n y , lecz sam D a m o n F i e l d i n g zajmie jego miejsce i zostanie dyrektorem instytutu, a więc jej bezpośrednim szefem, Jeśli Brenna zachowa się rozsądnie, będzie milczała i nie wywlecze na szersze f o r u m swojej sprawy, wszystko u ł o ż y się dobrze. T a k m ó w i ł D a m o n . C z y w i m i ę dalszej kariery naukowej p o w i n n a przymykać oczy na nieuczciwe i krzywdzące p o stępowanie? Przemawiając jej do rozsądku, D a m o n powiedział wczoraj jeszcze j e d n o . Z nieubłaganą życiową logiką, która z pewnością lepiej przemawiałaby do l u d z i p o k r o j u Rydera Sterne'a, z w r ó c i ł Brennie uwagę na fakt, że w razie otwartej konfrontacji z profesorem H u m p h r e y e m , jest z góry na pozycji przegranej i nie ma żadnych szans. Jako zwyczajny wykładowca znajduje się zbyt nisko w hierarchii uczelnianej, by m ó c stawić czoło takiemu autorytetowi, j a k i m jest profesor. M i m o że argumentacja D a m o n a do Brenny nie przemawiała, zasiała jednak w jej umyśle poważne wątpliwości. Podważała sensowność dalszego kroczenia wybraną drogą życiową. C z y naprawdę pragnie nadal nauczać i n n y c h o poszukiwaniu prawdy i n o r m a c h m o r a l n y c h , godząc się równocześnie z nieetycznym postępowaniem i przymykać na nie oczy w imię własnej kariery? C z y p o w i n n a przystać na m o r a l n y kompromis? Pragmatyczne podejście do życia jest z pewnością bliższe t a k i m l u d z i o m , j a k Ryder Sterne.
ROZDZIAŁ DRUGI Jest to być może p u n k t zwrotny nie t y l k o w mojej karierze zawodowej, lecz także w życiu, powiedziała do siebie Brenna następnego ranka. Podejmując decyzję dotyczącą swej przyszłości, musi cały czas pamiętać o spoczywającej na niej odpowiedzialności za m ł o d szego brata. Craig także zbliża się teraz do p r z e ł o m o wego p u n k t u w życiu. Wyczuwała to dobrze, m i m o że chłopak r o b i ł wszystko, by ją przekonać, że ze swych studiów jest zadowolony. O b y w y t r z y m a ł do końca! Ma przed sobąjeszcze tylko jeden rok. A kiedy dostanie j u ż d y p l o m do ręki, będzie m ó g ł spokojnie zastanowić się n a d przyszłością i wybrać t o , co go najbardziej zainteresuje. Byleby t y l k o skończył studia! pomyślała. B y ł o to jej najgorętsze życzenie. M i m o porannego c h ł o d u panującego w d o m k u , wzięła prysznic. W ł o ż y ł a te same dżinsy, które nosiła poprzedniego dnia i z jednej z walizek wyciągnęła białą bawełnianą koszulę o klasycznym kroju, z d ł u g i m i rękawami i m a ł y m k o ł n i e r z y k i e m zapinanym p o d szyją. Dzisiejszego ranka ten prosty, niemal surowy strój odzwierciedlał jej poważny nastrój. Stanęła przed lustrem w sypialni i zaczęła się czesać. Odgarnęła z czoła wszystkie włosy i u p i ę ł a je w luźny węzeł z t y ł u głowy. Przy t y m s k r o m n y m uczesaniu bur sztynowe oczy Brermy wydawały się bardziej skośne niż zwykle. Tego ranka patrzyły na nią w lustrze z całą powagą i stanowczością. Od czego zacząć dzień? Zeszła na d ó ł , do k u c h n i . N a l a ł a w o d y do czajnika i postawiła go na ogniu. Z niewielkiej torby, w której
22
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
p r z y w i o z ł a w i k t u a ł y , wyjęła paczkę herbaty. Sięgając do kredensu po fajansowy kubek, spojrzała przelotnie w o k n o . Przez szybę zobaczyła Rydera. Na jego widok natychmiast p o w r ó c i ł o uczucie nieprzyjemnego zaskoczenia, którego doznała przy pierwszym spotkaniu. Dzisiejszego r a n k a b y ł o ono mniej przykre, nadal jednak obecność tego mężczyzny wprowadzała w jej umyśle poczucie irracjonalnego zagrożenia. S t a ł na skraju polany w pobliżu swego d o m k u i z ł u k u m i e r z y ł do tarczy przyczepionej do drzewa. Promienie porannego słońca rozjaśniały jego brązo we włosy i podkreślały zgrabną sylwetkę. B y ł ubra ny w czarne obcisłe dżinsy. Do pasa m i a ł przy troczony k o ł c z a n wypełniony strzałami. Odwinięte rękawy żółtej koszuli ukazywały umięśnione opalone ręce. Na j e d n y m nadgarstku w i d n i a ł skórzany pas ochronny. Patrząc na tego mężczyznę m i a ł o się nieodparte wrażenie, że jest człowiekiem twardym. Ostre rysy twarzy świadczyły o t y m , że w życiu niejedno przeszedł. B r e n n a nadal przyglądała mu się przez okno. N a l e wając do k u b k a zagotowaną wodę, pomyślała, że Ryder wygląda dokładnie tak, j a k powinni wyglądać bohaterowie jego sensacyjnych powieści. B r a k o w a ł o mu t y l k o jednego. Seksownej b l o n d y n k i uwieszonej u ramienia! Postawiła gorący kubek na stole i ponownie spojrzała w okno. Ryder właśnie strzelał. T r a f i ł idealnie w sam środek tarczy. Z r ę c z n y m ruchem wyciągnął z kołczana następną strzałę, osadził ją i napiął ł u k . Po c h w i l i strzała u t k w i ł a w p n i u drzewa tuż obok pierwszej. W t y m momencie, j a k b y czując na sobie czyjś wzrok, przed wyciągnięciem z kołczana trzeciej strzały, Ryder o d w r ó c i ł głowę i spojrzał w okno Brenny.
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
23
-Zobaczył ją przez szybę i zdecydowanym, l e k k i m k r o k i e m ruszył w jej stronę. U p r z y t o m n i ł a sobie nagle swe okropne zachowanie w nocy i postanowiła wykazać się teraz lepszymi manierami. Z a n i m Ryder z b l i ż y ł się do d o m k u , otworzyła drzwi i stanęła na progu, witając gościa kubkiem gorącej herbaty. - Bardzo dziękuję. - Wszedł do środka. O d ł o ż y ł ł u k i k o ł c z a n na kuchenny stół i wziął kubek do ręki. - M o ż e nie jest tak dobra, j a k twoja brandy, ale da się wypić - powiedziała Brenna z uśmiechem. - Zastanawiałem się, czy przywiozłaś ze sobąjakieś jedzenie. M i a ł e m cię zapytać, czy m a m dać ci śniadanie. - Stał spoglądając na Brennę. Jego srebrzyste oczy przesuwały się po jej twarzy. - M y , filozofowie, nie jesteśmy aż tak bardzo oderwani od rzeczywistości, żeby zapominać o tak podstawowych rzeczach, j a k jedzenie! - Roześmiała się wesoło. Ryder wysunął krzesło i usiadł przy stole. Brenna p a t r z y ł a , j a k gość ze smakiem pije gorącą herbatę. - Dzisiaj wcale nie wyglądasz na profesorkę od filozofii - powiedział lekko schrypniętym z m y s ł o w y m głosem, który sprawił, że Brenna od razu zaczęła mieć się na baczności. - A l e , prawdę rzekłszy, wczoraj też w n i c z y m jej nie przypominałaś - d o d a ł po chwili. - Pozory mogą mylić. To jedna z podstawowych zasad każdej sensownej filozofii - odrzekła l e k k i m tonem. - To jedna z podstawowych zasad działania każdego sensownego człowieka - odrzekł z poważną miną. - Dasz mi się wyciągnąć stąd j u t r o wieczorem? Zaskoczona t y m niespodziewanym pytaniem i zupeł ną zmianą tematu, Brenna spojrzała na gościa ze z d u m i o n y m wyrazem twarzy. - Do Gardnerów, właścicieli t y c h d o m k ó w . Miesz-
24
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
kają niedaleko stąd. Z a p r o s i l i m n i e na kolację i pomyślałem sobie, że może zechcesz wybrać się ze m n ą . Jestem pewien, że ucieszy i c h twoja wizyta. - Bardzo m i ł o , że o m n i e pomyślałeś, ale... - W porządku. - Ryder skinął głową. - Bądź gotowa j u t r o o w p ó ł do siódmej. - Panie Stenie... Ryderze - poprawiła się szybko Brenna. Zirytowana uniosła b r w i . - N i e przyjęłam tego zaproszenia. D z i ę k o w a ł a m ci tylko za to, że o m n i e pomyślałeś, i m i a ł a m właśnie ci odmówić. Będę bardzo zajęta. M a m tu dużo rzeczy do zrobienia i... - I będziesz m i a ł a na to całe wakacje. - Ryder uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy, od chwili kiedy go poznała. W t y m uśmiechu zawarł cały swój uwodzicielski czar. - Nawiasem mówiąc, pozwalam sobie przypomnieć, że jesteś moją dłużniczką. Czas, żebyś się zrewanżowała. - Jestem ci coś winna? To śmieszne! Dlaczego? - N i e wiesz? Przecież napędziłaś mi porządnego stracha ostatniej nocy. Masz więc d ł u g do spłacenia. Coś mi się za to należy. Brenna patrzyła na Rydera w osłupieniu. Z u p e ł n i e nie w i a d o m o dlaczego, pragnęła, by nadal p a t r z y ł na nią z t y m swoim zniewalającym uśmiechem. - O ile m n i e pamięć nie m y l i , nie wyglądałeś wcale na wystraszonego - odcięła się, odzyskując po c h w i l i głos. Uwodzicielska m i n a Rydera gdzieś się u l o t n i ł a , a na jego wargach pojawił się jeden ze znanych j u ż Brennie sardonicznych uśmieszków. - C z ł o w i e k uczy się, j a k sobie z t y m radzić. - Z czym? Ze strachem? - A h a . - W z i ą ł kubek do ręki i w y p i ł duży ł y k herbaty. Podniósł głowę i p o p a t r z y ł Brennie prosto w oczy.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
25
- Wczoraj w nocy nie t y l k o ja dobrze sobie ze strachem p o r a d z i ł e m . - N i e praw m i , proszę, czczych komplementów. Na żadne pochwały nie zasłużyłam. N i e musisz być dla mnie aż tak łaskawy! - Brenna nie bardzo wiedziała, dlaczego tak ostro zareagowała na słowa Rydera. - N i e jestem łaskawy - odrzekł spokojnym głosem. - Odwaga jest godną p o d z i w u zaletą każdego czło wieka. - Podniósł rękę do góry, żeby powstrzymać m ł o d ą kobietę przed dalszymi protestami. - Poczekaj, p o z w ó l , że p o w i e m to inaczej. Odwaga jest cnotą, którą ja osobiście p o d z i w i a m u każdego, zarówno u mężczyzny, j a k i u kobiety. W y r a z i ł e m t y l k o własny pogląd i nic nie uogólniam. Czy teraz jest w porządku? - N i e zamierzałam się z tobą sprzeczać - odrzekła p o w o l i Brenna. - Ja także jestem pełna p o d z i w u dla odwagi i n n y c h l u d z i . - Wreszcie być może w czymś się zgadzamy - powiedział żartobliwym t o n e m . - Coś mi się jednak zdaje - ciągnęła niewzruszenie - że m ó w i m y o dwóch odmiennych rodzajach odwagi. T e n , k t ó r y ty wychwalasz, r ó ż n i się nieco od tego, k t ó r y j a m a m n a myśli. - Czyżby? - Ryder przyglądał się Brennie z zacie kawieniem. Przytaknęła ruchem głowy. - D l a ciebie odwaga polega na fizycznym przeciw stawianiu się niebezpieczeństwu. Wczoraj w nocy u s i ł o w a ł a m z tobą walczyć, co w t w o i c h oczach znalazło uznanie. Z mojej strony b y ł a to jednak nie odwaga, lecz czysta desperacja. W p a d ł a m w panikę i reagowałam instynktownie. Prawdziwą odwagę wykazują ludzie, którzy odmawiają wyparcia się własnych przekonań dlatego, że większość społeczeń stwa i c h nie uznaje, a także wówczas, gdy nie podobają się one jakiejś osobie o d u ż y m autorytecie. Rozważmy
26
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
to na konkretnych przykładach. Człowiekiem odważ n y m b y ł Sokrates. Pogodził się z t y m , że go osądzono i skazano na śmierć za t o , iż nauczał swej f i l o z o f i i , m i m o że tak okrutnego losu m ó g ł być może uniknąć. Niezwykle dzielnym człowiekiem b y ł także wielki humanista, angielski filozof Thomas M o r ę . Przeciw stawił się on k r ó l o w i H e n r y k o w i Ósmemu i nie poszedł ręka w rękę z parlamentem, który usiłował mianować króla głową Kościoła. - I podobnie j a k Sokrates d a ł się zamordować? - W głosie Rydera przebijała wyraźna ironia. - T a k . Z o s t a ł skazany na śmierć za zdradę stanu. Dyskutując teraz z Ryderem, Brenna przypomniała sobie nagle ostatnią rozmowę z D a m o n e m Fieldingiem. U s i ł o w a ł ją przekonać, że wystąpienie przeciw włas n e m u szefowi b y ł o b y z jej strony czymś w rodzaju zdrady. - Zgoda. N i e zamierzam zaprzeczać. To b y l i mężowie prawi i odważni - rzekł po chwili Ryder. - M u s z ę jednak dodać, że osobiście nie jestem w i e l k i m zwolennikiem męczeństwa. To wszystko jednak, o czym teraz m ó w i m y , nie zmienia faktu, że wczoraj za chowałaś się nadzwyczaj dzielnie i że b y ł to czyn zasługujący na pochwałę. Od samego początku wiedziałaś przecież, że jesteś na pozycji przegranej, a m i m o to walczyłaś i opierałaś się nawet wówczas, gdy wciągnąłem cię do pokoju i przewróciłem na ziemię. To b y ł przejaw odwagi, moja pani. - Sądzę, że raczej głupoty - odpowiedziała ze śmiechem. - Sytuacja przedstawiałaby się zupełnie inaczej, gdybym od samego początku próbowała wyjaśnić ci powstałe nieporozumienie, zanim roz płaszczyłeś mnie na podłodze! B y ł to bowiem klasyczny p r z y k ł a d sytuacji, w której powinien zatriumfować rozum. - Ł a t w o tak mówić po fakcie - skomentował
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
27
Ryder. - Przecież w nocy miałaś zbyt m a ł o przesłanek do powzięcia właściwej decyzji. N i c nie wskazywało na to, że posłużenie się wyłącznie r o z u m e m d a ł o b y lepsze rezultaty. D o k o n y w a n i e tego rodzaju w y b o r u czasami wymusza na nas życie, a my w określonych okolicznościach zachowujemy się najlepiej, j a k po trafimy. Ponadto wczoraj w nocy dowiedzieliśmy się czegoś o sobie, co w i n n y c h warunkach zajęłoby zapewne znacznie więcej czasu. Brenna podniosła w z r o k i zdziwiona popatrzyła na Rydera. - Czego to dowiedzieliśmy się o sobie? - spytała. Ryder dosłyszał zaczepny t o n w jej głosie. Na jego ustach zakwitł zniewalający uśmiech. - Ty się przekonałaś o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że nie pozwalam zuchowatym m a ł y m włamywaczkom bezkarnie wdzierać się przez o k n o do mojego d o m u . A po drugie, że nie m a m zwyczaju uciekać się do gwałtu i w t y m celu na kobiety się nie rzucam. - N i e bacząc na t o , że Brenna z r o b i ł a się nagle czerwona, Ryder m ó w i ł dalej: - A ja przekonałem się naocznie, że powalona na plecy nie trzęsiesz się ze strachu, i sprawdziłem namacalnie, iż w m o i c h rękach czujesz się nie najgorzej. - N i e najgorzej? - p o w t ó r z y ł a ze złością Brenna, przypominając sobie równocześnie dotyk d ł o n i Rydera, kiedy to przesuwał nią po jej ciele w poszukiwaniu ukrytej b r o n i . Poczerwieniała jeszcze bardziej. - Praw dziwy dżentelmen nie wracałby w rozmowie z kobietą do tak koszmarnego dla niej przeżycia. Przypominanie mi o n i m równocześnie z zaproszeniem do wspólnego spędzenia jutrzejszego wieczoru, nie jest z twojej strony posunięciem bardzo r o z t r o p n y m . - l i c z ę na t o , że dobrze sobie zapamiętałaś, iż nie uciekam się do gwałtu. - Uśmiechnął się lekko. - D a ł e m niezbity d o w ó d , że nie jestem groźny.
28
. M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
- I to ma być wystarczający p o w ó d , żeby się z tobą umawiać? - spytała Brenna. Propozycja Rydera ' dotycząca wspólnego spędzenia wieczoru zachwyciła ją, a zarazem rozzłościła. - C z y naprawdę nie chcesz poznać właścicieli d o m k u , w k t ó r y m tutaj mieszkasz? - zaczął z innej beczki. - N i e uważam tego za konieczne. Zawarliśmy u m o w ę na wynajem za pośrednictwem agenta i nic więcej nas nie łączy. - To bardzo m i l i ludzie. No i jak j u ż m ó w i ł e m , jesteś m i coś w i n n a . - M a s z tak fantastyczną siłę przekonywania, że t r u d n o ci się oprzeć - odrzekła ze śmiechem. W z i ę ł o w niej górę poczucie h u m o r u . Co mi t a m , pomyślała. M o ż e być nawet przyjemnie spędzić wieczór w towa rzystwie człowieka tak całkowicie odmiennego nie t y l k o od D a m o n a Fieldinga, lecz także od każdego innego znanego jej mężczyzny w college'u! - C z y miałaś inne plany? - Właściwie to nie - przyznała szczerze. - Zgoda. Pójdę z tobą do Gardnerów. A l e czy jesteś zupełnie pewny, że nie będą m i e l i nic przeciwko temu, że zamiast k o ł c z a n u ze strzałami przytaszczysz mnie? W y p i ł ostatni ł y k herbaty i p o d n i ó s ł się zza stołu. M i a ł zadowoloną minę. - N i e . Z samego rana zadzwoniłem do Sue Gardner i powiedziałem jej, że przyjdziemy oboje. N i e wstając od stołu, Brenna popatrzyła przeciągle na Rydera. - Coś mi się zdaje, że jesteś człowiekiem bardzo p e w n y m siebie. C z y zawsze tak manipulujesz l u d ź m i , żeby r o b i l i t o , na co masz ochotę? - W y b r a ł e m sobie sposób życia, k t ó r y pozwala mi egzystować na własnych, przeze m n i e ustalonych zasadach -powiedział spokojnym głosem, wytrzymując jej w z r o k .
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
29
Brenna poczuła, j a k między n i m i przepływa jakiś prąd. Z całą siłą w r ó c i ł o poczucie zagrożenia, którego j u ż przedtem doświadczyła w obecności Rydera. - A l e ja nie jestem częścią twego życia. - P o stanowiła mu to od razu powiedzieć. Chciała, żeby wszystko b y ł o jasne, żeby między n i m i nie b y ł o żadnych niedomówień. Zostali sąsiadami na lato i niech Ryder na nic więcej nie liczy. K o c h a n k a m i się nie staną. Oboje są reprezentantami dwóch odrębnych, niemal przeciwstawnych sobie światów. N i e mają ze sobą nic wspólnego. N i c ich nie łączy i łączyć nie może. - Brenno, czy ty i całe twoje otoczenie zawsze udajecie, że nie widzicie tego, co dzieje się w o k ó ł was, i nie reagujecie na to, co istnieje i co postrzegacie? T y , moja droga, znalazłaś się w m o i m życiu z chwilą wejścia przez okno do mojego d o m u . Istniejesz w m o i m świecie, jesteś namacalna. Wystarczy t y l k o sięgnąć, by cię dotknąć... Podniósł rękę i u n i ó s ł w górę podbródek Brermy. Spojrzał jej głęboko w oczy. - O tak, Brenno Llewellyn. Stałaś się częścią mego życia. To fakt niezaprzeczalny. - T y l k o na lato - odrzekła cicho lekko zachryp niętym głosem. N i e b y ł a w stanie nawet się poruszyć. Co się ze m n ą dzieje? pomyślała przerażona. Na co ja mu pozwalam? Czy zupełnie postradałam zmysły? - T o chyba m i wystarczy. W t y m momencie Brenna spróbowała wydostać się spod jego ręki. B y ł a jednak zbyt powolna. Przysunął się bliżej i objął ją delikatnie za szyję. D r u g ą rękę p o ł o ż y ł na oparciu krzesła, na k t ó r y m siedziała. N a c h y l i ł się i zaczął wargami błądzić po jej twarzy. Brenna siedziała bez ruchu. Zachowywała się biernie, próbując w myślach rejestrować i analizować t o , co się dzieje. Wyczuwała w Ryderze jakąś ciekawość. Sprawdzał ją, chciał się przekonać, j a k zareaguje na
30
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
zbliżenie, i j a k a właściwie jest. Przez całe lato będzie mieszkała tuż obok niego, więc badał teren. Powinna zachowywać się spokojnie i grzecznie dać mu do zrozumienia, że nie zamierza się n i m zainteresować. G d y b y teraz zaczęła się wyrywać i walczyć, w t y m m o c n y m , skorym do przemocy mężczyźnie mogłaby odezwać się chęć użycia siły. B y ł przecież gorącym zwolennikiem działania i w a l k i . Dlatego gdy dotknął jej ust, siedziała nadal bez ruchu. W a r g i Rydera b y ł y ciepłe i twarde, lecz nie natar czywe. Czekały najej reakcję. M i a ł a m więc słuszność, pomyślała Brenna. Jest ciekawy, j a k się zachowam. T r z y m a ł a szeroko otwarte oczy, podczas gdy długie rzęsy oczu mężczyzny muskały jej policzki. W a r g a m i badał reakcję na pocałunek, a d ł o n i ą lekko głaskał kark. Brenna zacisnęła palce na krawędzi stołu i nadal siedziała nieruchomo. N i e odpowiadała na piesz czoty. Nagle jednak zdała sobie sprawę, że w t y m p o w o l n y m , l e k k i m p o c a ł u n k u Rydera jest coś więcej n i ż t y l k o ciekawość. W y c z u w a ł a w n i m jakąś za chłanność, jakiś g ł ó d . Na szczęście, t r z y m a ł się w ryzach i w tej chwili n i c z y m jej nie zagrażał. M i m o swych postanowień, że pieszczotom Rydera się nie podda, przez chwilę próbowała sobie wyob razić, j a k by to b y ł o , gdyby stracił nad sobą pano wanie. Pocałunek nie trwał d ł u g o . Ryder musnął jeszcze raz wargi Brermy i u n i ó s ł nieco głowę. O t w o r z y ł oczy. B y ł y nieco zamglone. Na ustach b ł ą k a ł mu się jakiś dziwny uśmiech. - Naprawdę nie chcesz? - zapytał łagodnie. - N i e chcę. - Głos Brenny brzmiał pewnie. Spojrzała Ryderowi prosto w oczy i wytrzymała jego badawczy wzrok. - C z y jest ktoś inny? - p a d ł o następne pytanie.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
31
- Jest ktoś inny i jest coś innego. Jest wiele przeróżnych powodów. - Odetchnęła głęboko. Uśmiechnął się. W srebrzystych oczach pojawiły się figlarne o g n i k i . - Z t a k i m i m g l i s t y m i p o w o d a m i to sobie poradzę - stwierdził beztrosko. Najwyższy czas skończyć z żartami, zdecydowała Brenna. Trzeba ukrócić go od razu. - N i e przyjechałam tutaj po t o , żeby flirtować. - A p o co? - Żeby przemyśleć pewne sprawy. M u s z ę uporząd kować sobie parę rzeczy w m o i m życiu. Powziąć ważne decyzje. - B r z m i to jeszcze bardziej niejasno. C z y nigdy nie odpowiadasz wprost na zadane pytania? C z y to filozofia uczy cię tak enigmatycznych odpowiedzi? - N i e k i e d y - odpowiedziała. - To zdumiewające. N i c dziwnego, że takichjak ty trzyma się zamkniętych w akademickich miasteczkach. Zginęłabyś od razu, gdyby cię stamtąd wypuścili! N i e dałabyś sobie rady żyjąc w realnym świecie. - Twoje uprzedzenia w stosunku do świata akade mickiego stają się widoczne. - A twoje uprzedzenia w stosunku do mojego świata? - odciął się Ryder. - W y j d ź m y teraz na zewnątrz i zobaczmy, czy w otaczającej nas rzeczywis tości nie znajdziemy czegoś, co zainteresuje nas oboje. - Jak sobie to wyobrażasz? - spytała podejrzliwie. - Pokażę c i , j a k strzela się z ł u k u . Poznasz prak tyczny p r z y k ł a d filozoficznej zasady h a r m o n i i we wszechświecie. - Roześmiał się, zadowolony. W z i ą ł Brermę za rękę i ściągnął ją z krzesła. - A za to ty będziesz myślał o ł u k u t y l k o j a k o o śmiertelnej b r o n i w rękach jednego z t w o i c h bohaterów! - odcięła się szybko. - We wszystkim, co robisz, zdajesz się doszukiwać
32
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
czegoś wzniosłego. A l e to nie p o w ó d , abyś i n n y c h , k t ó r y c h interesuje praktyczna strona życia, odsądzała od czci i wiary. - N i e m a m takiego zwyczaju - odrzekła bez namysłu Brenna. Wyszli przed domek. Poranne powietrze b y ł o nadal rześkie. Kierując się w stronę drzewa, na k t ó r y m wisiała tarcza, Brenna zaczęła rozglądać się po okolicy. Spojrzała w lewo. - O c h ! Stąd widać j e z i o r o ! C z y to nie fantastyczne? Wyglądaj ak m o r z e ! Idealnie niebieskie w o d y jeziora Tahoe b y ł y tak głębokie, że nigdy nie zamarzały, nawet w najgroź niejsze z i m y , kiedy to okalające je wzgórza zamieniały się we wspaniałe tereny narciarskie. Teraz, pięknego letniego dnia, odbijały ostre promienie porannego słońca. - T o j e z i o r o m a trzydzieści k i l k a k i l o m e t r ó w długości - powiedział Ryder. - A w t y m miejscu prawie trzynaście szerokości. C z y lubisz hazard? - Słucham? - spytała zaskoczona Brenna. - Przyszło mi to do głowy dlatego, że postanowiłaś spędzić lato po tej właśnie stronie jeziora. Od strony N e v a d y - wyjaśnił. D o c h o d z i l i do,miejsca, w k t ó r y m rano strzelał do celu. - A h a , r o z u m i e m teraz, co masz na m y ś l i . N i e , hazard niewiele m n i e interesuje. Przejeżdżając przez miasto ostatniej nocy, w i d z i a ł a m kasyna. Z n a l a z ł a m się tutaj t y l k o dlatego, że u agenta, do którego p o s z ł a m , b y ł a to najatrakcyjniejsza oferta -wyjaśniła. - A więc p r z y w i ó d ł cię tu los - o r z e k ł dramatycznie b r z m i ą c y m głosem, od wiązując z ręki skórzany pas ochronny. Brenna roześmiała się wesoło. - O b a w i a m się, że nie istnieje żaden d o w ó d e m piryczny na występowanie losu w rzeczywistym świecie.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
33
- T a k niesłychanie ożywiona konwersacja, j a k ta, którą teraz prowadzimy, świadczy niezbicie o t y m , że krąg mężczyzn, z k t ó r y m i się spotykasz, jest bardzo ograniczony. Od razu widać, że masz do czynienia tylko z pracownikami college'u, i to pewnie wyłącznie z kolegami z twojego w y d z i a ł u - powiedział Ryder, mocując skórzany pas na lewym nadgarstku Brermy. - T ak więc t y m „ k i m ś i n n y m " , o k t ó r y m wspominałaś, jest jeden z waszych wykładowców filozofii. C z y zgadłem? - Z u p e ł n i e nieźle radzisz sobie z gromadzeniem materiału dowodowego - skomentowała spokojnie Brenna, oglądając skórzaną opaskę wzmacniającą nadgarstek. - M a m nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że ten facet cię nie kocha - ciągnął niewzruszenie Ryder, pochylając się nad kołczanem i wyciągając z niego strzałę. Teraz Brenna rozzłościła się nie na żarty. N i e może dać się wciągnąć w tego rodzaju rozmowę! - To jest twoje zdanie! W ł o ż y ł jej strzałę do ręki i spojrzał w oczy. - To jest następny wniosek wyciągnięty na p o d stawie faktów - skorygował spokojnie. - Jakich faktów? - zapytała szorstkim t o n e m . - P o z w o l i ł ci przyjechać samej n a d Tahoe na całe lato. - I to ma być d o w ó d , że m n i e nie kocha? - o d rzekła ze złością, mierząc Rydera r o z i s k r z o n y m wzrokiem. - W odniesieniu do mężczyzny to sensowne z a ł o żenie. W i e m dobrze, bo sam n i m jestem. - Co za tupet i pewność siebie! - Brenna odczuwała wyraźnie fizyczną bliskość Rydera. W i e d z i a ł a także, iż swymi „ d o w o d a m i " i „ z a ł o ż e n i a m i " usiłuje ją podejść.
34
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
- Chcesz usłyszeć jeszcze j e d n o założenie? - p r o w o k o w a ł dalej. - Niespecjalnie. - Ty tego faceta też nie kochasz - stwierdził spokojnym głosem. - Zależy ci na t y m , aby w to uwierzyć. W i e m także, dlaczego. Żebyś nie czuł się w i n n y , gdy zaczniesz m n i e podrywać - odcięła się Brenna. B y ł a wręcz d u m n a ze swego opanowanego głosu. Przyglądała się strzale, którą t r z y m a ł a w ręku. P o w i n n a m cisnąć nią o ziemię, wrócić do d o m k u i zaryglować za sobą drzwi, pomyślała. A l e takie postępowanie świadczyłoby o t y m , że nie może sobie poradzić z Ryderem i że z n i m przegrywa. - Jeśli zacznę cię podrywać, to bez ż a d n y c h w y r z u t ó w sumienia, tak więc t y m się nie przejmuj. - Roześmiał się g a r d ł o w o . - N i e m a m nawet cienia w y r z u t ó w sumienia, że cię p o c a ł o w a ł e m . - Dlaczego sądzisz, że ja go nie kocham? - M i m o że czuła niesmak do siebie, nie m o g ł a się powstrzymać, by nie zadać tego pytania. - To proste. Dlatego, że jesteś kobietą, dla której liczą się takie rzeczy, j a k osobista godność. Gdybyś k o c h a ł a tego mężczyznę, nie ryzykowałabyś prowa dzenia r o z m o w y na jego temat z i n n y m mężczyzną, A teraz bierzmy się do strzelania - d o d a ł t y m samym spokojnym tonem. - Jesteś praworęczna, więc ustaw się l e w y m b o k i e m do tarczy. Zaczniemy ćwiczyć od strzelania na stojąco... Ryder u k l ą k ł przed Brenna i p o m ó g ł ustawić jej stopy we właściwej pozycji. Brenna wysłuchała całego w y k ł a d u o t y m , j a k trzymać ręce i naciągać ł u k , a także o zasadach bezpiecznego strzelania. T o , co opowiadał, wciągało ją coraz bardziej. B y ł pedagogiem d o b r y m , wręcz d o s k o n a ł y m . Umiejętność nauczania należała do zalet, które Brenna ceniła najbardziej.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
35
- To strasznie trudne! N i e d a m rady! - jęknęła, gdy Ryder polecił jej naciągnąć cięciwę. - N i e uda mi się osadzić strzały! - Poradzisz sobie, to nie takie t r u d n e . T e n ł u k jest bardzo lekki. Taka silna kobieta j a k ty, szybko nauczy się go napinać. - Dlaczego uważasz m n i e za silną? - spytała, wziąwszy głęboko oddech przed następną próbą uporania się z ł u k i e m . - Czyżbyś j u ż zapomniała, j a k mi się wczoraj wyrywałaś? - Ustaliliśmy przecież, że tego tematu nie będziesz więcej poruszać. - N i c nie uzgodniliśmy. Powiedziałem, że się zastanowię. Jeszcze się nie z d e c y d o w a ł e m . O, tak. Bardzo dobrze. W i e d z i a ł e m , że sobie poradzisz. Brenna nie odezwała się ani słowem. Ryder przy stąpił teraz do dalszego ciągu w y k ł a d u . - Drzewce tych strzał jest wykonane z a l u m i n i u m . Są bardzo kosztowne. Jeśli zgubisz któraś w trawie lub w krzakach, to będziesz musiała szukać jej aż do skutku. M o ż e nawet przez cały dzień. - C z y to groźba? - N i e . D o d a t k o w y bodziec, żebyś się starała trafić w tarczę. Pamiętaj, że cała tajemnica strzelania z ł u k u polega na t y m , żeby zharmonizować chwilę rozluź nienia mięśni ręki, którą naciągasz cięciwę, z m o m e n t e m mierzenia do celu, gdyż wówczas jest potrzebna maksymalna koncentracja. Rozluźnij się więc i wypuść miękko strzałę. I pozostań w tej pozycji dopóty, d o p ó k i nie dotrze do celu. - L u b całkowicie go ominie - westchnęła Brenna, widząc, j a k wypuszczona strzała pada z dala od tarczy. - Musisz poćwiczyć, ta zabawa wymaga wprawy. N i e przejmuj się strzałą. W i d z i a ł e m , w k t ó r y m miejscu upadła. W e ź następną.
36
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
Radość z kilkakrotnego trafienia w tarczę b y ł a znacznie większa, n i ż Brenna się spodziewała. Strzelanie w p r a w i ł o ją w doskonały nastrój. C z u ł a się świetnie i nie b y ł a nic a nic zmęczona, kiedy po upływie dłuższego czasu podchodziła wraz z Ryderem do tarczy, żeby wyciągnąć te nieliczne strzały, które w niej u t k w i ł y . - To by się bardzo p o d o b a ł o Craigowi! - w y krzyknęła entuzjastycznie. - K o m u ? - zapytał Ryder. W jego głosie Brenna dosłyszała źle maskowaną ciekawość. Uśmiechnęła się do niego. - Craig to m ó j brat. Tej jesieni rozpoczyna ostatni r o k n a u k i na uniwersytecie w Berkeley. - W y g l ą d a na t o , że jesteś z niego d u m n a . - T a k , jestem, bo to dobry dzieciak. - Jeśli k o ń c z y studia, to nie dzieciak a n i nawet chłopak, lecz j u ż mężczyzna - powiedział Ryder rzucając Brennie dziwne spojrzenie. - Masz ragę. - Z n ó w się roześmiała. - Czasami zupełnie o t y m zapominam. Między n a m i jest bardzo duża różnica wieku. On ma dwadzieścia lat, a ja dwadzieścia dziewięć. - Jesteście chyba bardzo zżyci. - Tak. Od śmierci rodziców, zginęli w wypadku k i l k a lat temu, jesteśmy z Craigiem zupełnie sami. N i e m a m y żadnej rodziny - wyjaśniła spokojnie, gdy wracali do jej d o m k u . - Przy takiej różnicy wieku ty musiałaś przyjąć na siebie obowiązek wychowywania brata - powiedział Ryder po chwili namysłu. - Czasami staczaliśmy prawdziwe walki. - Na wspomnienie tamtych lat twarz jej się rozpromieniła. - Craig b y ł dzieckiem bardzo rozsądnym i o d powiedzialnym. I starał się nigdy nie zapominać, że ja jestem jego siostrą, a nie mamą. N i e rzucał mi
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
-
37
żadnych wyzwań, tak j a k to robią często nastolatki. Wiesz chyba, co m a m na myśli. - W i e m . Wprawdzie nie z własnego doświadczenia, bo nie m a m dzieci, ale z obserwacji innych. D w a lata temu Gardnerowie m i e l i k ł o p o t y z najstarszym synem. - Już nie mają? - N i e . C h ł o p a k wyrósł i z m i e n i ł się na lepsze. Brenna spojrzała na Rydera, chcąc zadać jeszcze inne pytania na temat Gardnerów, ale on j u ż zaczął mówić o lunchu. Po p o s i ł k u poszli na d ł u g i spacer w z d ł u ż jeziora. M i j a l i po drodze wiele letniskowych domków. Zwiedzili kilka malowniczych grot, a także m a ł y c h plaż, które znaczyły brzeg jeziora. Łagodny ciepły dzień m i a ł się ku końcowi. Słońce k r y ł o się p o w o l i za strzelistymi wierzchołkami gór. M i m o solennych przyrzeczeń wobec samej siebie, Brenna znalazła się wieczorem w d o m k u Rydera. Popijała ostrą w smaku whisky w t y m czasie, gdy gospodarz opiekał steki na rożnie. K i e d y wracała po kolacji do siebie, między nią a Ryderem panowała m i ł a atmosfera. Odstawił Brennę na samo miejsce i na pożegnanie lekko musnął wargami jej ciepłe usta. B y ł to spokojny pocałunek na dobranoc, nieco nawet bezosobowy. K i e d y się rozstali, Brenna poczuła się niemal zawiedziona. Sądziła, że Ryder zachowa się inaczej, będzie zaborczy i agresywny. Podświadomie nastawiła się na obronę i opór. Wobec agresywnego charakteru Rydera i widocznej ochoty na letni flirt, takie przypuszczenia wydawały się całkiem logiczne. A więc dlaczego teraz, po jego odejściu, p o c z u ł a zawód? zapytywała samą siebie wdrapując się po schodach na stryszek, gdzie b y ł a sypialnia. Powinna być wdzięczna losowi, że nie ma do czynienia z nachalnym mężczyzną!
38
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
Następnego dnia Brenna wyciągnęła z walizki przywiezione n o t a t k i i postanowiła zabrać się do przygotowania p r o g r a m u jesiennych zajęć ze studen t a m i . P o w r ó t myślami do tych spraw spowodował, że p r z y p o m n i a ł a sobie o czekającej ją decyzji co do dalszej pracy w college'u. N i e b y ł a jednak w stanie zabrać się do roboty. N i e sposób przecież planować w y k ł a d ó w w tak niepewnej sytuacji. Z t r u d e m oderwała się od przykrych wspomnień i zaczęła myśleć o czekającej ją wieczornej wizycie u Gardnerów. Nieobce jej b y ł y zwyczaje panujące w takich miejs cowościach letniskowych, j a k ta nad jeziorem Tahoe, w której się znajdowała. Wiedziała, że na wieczór obowiązują tu stroje dowolne. Idąc do Gardnerów, powinna więc ubrać się przyzwoicie, aczkolwiek nie przesadnie. Bądź co bądź na właścicielach d o m k u należało zrobić dobre wrażenie. Z przywiezionych ze sobą rzeczy wybrała strój dwuczęściowy typowo letnią, ażurową białą bluzkę z d ł u g i m i rękawami i krótką, sięgającą k o l a n spódniczkę. Poniżej talii przewiązała wąską czerwoną szarfę, a na nogi w ł o ż y ł a czerwone lekkie pantofelki na wysokich obcasach. Z w ł o s a m i gładko zaczesanymi w t y ł i upiętymi na karku, wyglądała skromnie, lecz elegancko. D o p i e r o gdy Ryder zapukał do d r z w i , Brenna u p r z y t o m n i ł a sobie, że ubierała się tak starannie nie t y l k o dla Gardnerów, lecz także dla niego. T e n fakt j ą zaniepokoił. - D o b r y wieczór - p o w i t a ł a gościa, otwierając szeroko d r z w i . Popatrzyła na niego ze zdumieniem, a zarazem z aprobatą. - T w o i bohaterowie nie t y l k o piją zawsze najlepsze gatunki brandy. - Obejrzała Rydera od stóp do g ł ó w . - Ubierają się także u najlepszych w ł o s k i c h projek tantów!
L MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
39
Ryder wyglądał znakomicie. Doskonale mu b y ł o w szytej na miarę lnianej, jasnej, szaroniebieskiej marynarce, wąskich, także lnianych, białych spodniach i w szafirowej koszuli. - Żyje się tylko raz - powiedział lekko. - Jak myślisz, czy to ubranie pasuje do ferrari? - Oczywiście, że tak - zapewniła roześmiana Brenna, kiedy szli w kierunku samochodu. N i e widziała go jeszcze. Tej nocy, której przyjechała, musiał być zaparkowany na tyłach d o m k u Rydera. - Czerwone ferrari! Znakomicie pasuje także do mojego dzisiejszego stroju - stwierdziła z rozbawieniem. - Przepięknie wyglądasz, moja p a n i - powiedział Ryder, pomagając Brennie wsiąść do samochodu. Zobaczyła, że cały czas uważnie się jej przygląda. - C z y to wszystko dla mnie? - zapytał mierząc wzrokiem jej długie nogi, a p o t e m resztę zgrabnej sylwetki. Patrzył na Brennę pożądliwym okiem. - Chcę zrobić dobre wrażenie na właścicielach mojego d o m k u - odpowiedziała szybko. Co to właściwie jest za człowiek? zastanawiała się. Widać, że patrzy na nią w y g ł o d n i a ł y m wzrokiem, lecz równocześnie potrafi traktować zupełnie obojętnie, tak j a k w nocy lub podczas wieczornego pożegnania. Te przeciwstawne reakcje Rydera intrygowały ją, a zarazem niepokoiły. M u s i cały czas pamiętać, że pochodzi on z obcego jej środowiska i żyje w odmien n y m , nie z n a n y m jej świecie. Kieruje-się na co dzień zupełnie i n n y m i zasadami m o r a l n y m i niż przeciętny profesor bądź absolwent uczelni. Muszę zachować miedzy n a m i odpowiedni dystans, p o s t a n o w i ł a . Na szczęście, jego zachowanie z d a w a ł o się wskazywać na to, że nie będzie się temu sprzeciwiał. Przyjechali p o d d o m Gardnerów. Gospodarze, Sue i A d a m , przywitali Brennę bardzo serdecznie. - Wchodźcie, proszę, do środka. T a k się cieszymy,
40
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
że p a n i przyjechała! - wykrzyknęła Sue Gardner, wprowadzając gości do pięknego d o m u , znajdującego się tuż n a d brzegiem jeziora. - K i e d y Ryder zatelefono w a ł do nas i powiedział, że panią przywiezie, b y ł a m zachwycona! Przedstawiam p a n i mego męża, A d a m a . A d a m G a r d n e r b y ł przystojnym mężczyzną w śred n i m wieku, z gęstą czupryną siwiejących włosów, ze szczerą otwartą twarzą i sympatycznym uśmiechem na wargach. Podobnie j a k mąż, Sue b y ł a atrakcyjną m i ł ą kobietą. P r o m i e n i o w a ł o z n i c h dobre samopo czucie. Brenna zastanawiała się, w j a k i sposób m o g l i poznać Rydera. Przecież z pewnością nie p o c h o d z i ł on ze świata dużego biznesu i nie należał do sfery, której reprezentantami b y l i Gardnerowie. Brenna b y ł a przekonana, że środowisko, w k t ó r y m wyrósł, nie b y ł o zamożne. B y ł o jednak faktem, że Gardnerowie powitali Rydera nadzwyczaj serdecznie, a Sue wręcz z matczynym uczuciem ucałowała go w policzek. - Jak to wspaniale, że przyjechałeś - powiedziała czule. - Cieszę się, że i w t y m r o k u mogłeś zatrzymać się w naszym d o m k u . Z uśmiechem na twarzy poprowadziła gości na taras, z którego roztaczał się przepiękny w i d o k na j e z i o r o . - Tu jest znacznie przyjemniej n i ż w m o i m miesz k a n i u w Los Angeles - o d r z e k ł Ryder. W z i ą ł do r ę k i szklankę margarity, którą p o d a ł m u A d a m Gardner. - W t y m r o k u jestem bardziej zadowolony z p o b y t u tutaj n i ż w zeszłym. Wasze gusta w doborze osób, k t ó r y m wynajęliście inne d o m k i , uległy znacznej poprawie - d o d a ł patrząc znacząco na Brennę, która b y ł a właśnie zajęta p r ó b o w a n i e m teąuili. - To przypadkowy ł u t szczęścia - odrzekł śmiejąc się A d a m , - Chętnie przypisalibyśmy sobie te zasługi, ale nie możemy. Wszystkie sprawy b y ł y w rękach agenta, k t ó r y wypożyczał d o m k i .
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
41
- Brenna nie wierzy w przeznaczenie, więc pewnie nie wierzy także w szczęście - półgłosem powiedział Ryder. - Pozostaje więc t y l k o z w y k ł y traf, czysty przypadek - wtrąciła się szybko, chcąc zapanować n a d dalszym przebiegiem rozmowy, która zaczynała odbywać się jej kosztem. - Czy co r o k u tutaj przyjeżdżasz? - zwróciła się do Rydera. W pokoju zapanowało nagłe milczenie. Gardnerowie wydawali się zaskoczeni t y m , co powiedziała, a Ryder m i a ł taką minę, jakby chciał, żeby tego pytania w ogóle nie b y ł o . Do rozmowy wtrąciła się Sue Gardner. Rzuciła Ryderowi ciepłe, pełne czułości spojrzenie, a następnie zwróciła się do Brenny: - D o m e k jest zawsze do dyspozycji Rydera. Może tu przyjeżdżać zawsze, kiedy t y l k o zechce. Jesteśmy szczęśliwi, gdy z niego korzysta. - R o z u m i e m - odrzekła Brenna, nie pojmując niczego. N i e m i a ł a pojęcia, o co chodzi, nie r o z u m i a ł a podtekstów towarzyszących tej rozmowie. - Czy nic ci o nas nie m ó w i ł ? - zapytał A d a m Brennę, kątem oka spoglądając na Rydera, po czym, nie zważając na niezadowolenie malujące się na jego twarzy, sam odpowiedział na własne pytanie: - W i d z ę , że nic. Jesteśmy, Brenno, jego w i e l k i m i d ł u ż n i k a m i . Spojrzała pytającym wzrokiem na Rydera, ale ten udawał, że tego nie w i d z i . W s t a ł i podszedł do balustrady okalającej taras i oparty o n i ą zaczął się przyglądać głośnej motorówce płynącej w poprzek jeziora i ciągnącej za sobą dwóch narciarzy wodnych. Brenna odniosła wrażenie, że chce, aby rozpoczęta rozmowa j a k najszybciej się skończyła. - U r a t o w a ł życie naszemu synowi. Brenna oderwała wzrok od Rydera i spojrzała na lekko uśmiechniętego A d a m a . - O c h ! - wykrzyknęła.
42
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
Ku swemu zdumieniu, usłyszała teraz głos Rydera, beznamiętny i płynący jakby z oddali. - Brenna nie pochwala takich rzeczy - powiedział p o w o l i . - Adamie, nie m ó w m y j u ż więcej na ten temat - dodał nie odrywając wzroku od tafli jeziora. - Ależ to śmieszne! Dlaczego mielibyśmy milczeć, skoro uratowałeś życie naszemu chłopcu? Brenna zwróciła się teraz do A d a m a Gardnera i zapytała: - Jak to się stało? Pan d o m u nie bardzo wiedział, j a k się zachować. B y ł o widać, że bardzo się liczy ze słowami Rydera. Do rozmowy włączyła się jednak Sue. - Ryder przewodził w Ameryce Południowej niewiel kiej grupie zebranych na chybił trafił najemników podczas ataku na więzienie, w k t ó r y m trzymano naszego syna p o d zarzutem p r z e m y t u narkotyków. Wszyscy wiedzą, j a k straszne feruje się za to w y r o k i . W t y m czasie nie liczyli się t a m wcale z obcokrajowcami i obywatelstwo amerykańskie Evana jeszcze pogarszało sprawę. Powiedziano n a m , że nie m a m y szansy zobaczenia syna, że n i g d y nie wyjdzie żywy z tego więzienia. - Sue Gardner m ó w i ł a to wszystko spokoj n y m głosem. - Ryder go wyswobodził i przywiózł do domu. Szklanka z alkoholem zakołysała się niebezpiecznie w ręku Brenny, z chwilą gdy do jej świadomości dotarła cała historia i rola Rydera, jaką w niej odegrał. - M ó j Boże! - westchnęła. Skierowała wzrok na milczącego mężczyznę, stojącego bez ruchu przy balustradzie tarasu. - C z y robisz takie rzeczy dla zarobku? - spytała po chwili. O d w r ó c i ł się i zobaczył jej pełne zdumienia spoj rzenie. - Utrzymuję się z pisania książek - powiedział
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
43
głosem, w k t ó r y m wyczuwało się wyzwanie. Podniósł do ust szklankę z margaritą i w y p i ł potężny ł y k . - Książek, w których opisujesz swe własne przygo dy? - Brenna nie dawała za wygraną. T o , co usłyszała, b y ł o dla niej prawdziwym szokiem. N i e w i a d o m o dlaczego wyobrażała sobie, że mroczne strony jego charakteru ograniczają się wyłącznie do lubowania się w wymyślaniu przygód mrożących krew w żyłach. Teraz j u ż wiedziała, że przemoc b y ł a częścią życia tego człowieka, a nie t y l k o opisywaną fikcją. - Brenno, Ryder wyświadczył n a m nieprawdopo dobną wręcz przysługę - powiedział poważnie A d a m Gardner, widząc jej reakcję na t o , co usłyszała. - Ź l e zrozumiałaś. Właściwie to on nie jest p ł a t n y m najem nikiem. Nagle Ryder obdarzył Brennę zniewalającym uśmie chem, t y m , który r o b i ł na niej tak silne wrażenie. A l e w jego oczach ponownie dojrzała wyzwanie. - Właściwie nie jestem - powiedział po chwili, powtarzając słowa A d a m a . W z i ą ł do ust następny ł y k margarity. - Już nie jestem. Teraz jestem autorem lichych książek sensacyjnych. Koniec. K r o p k a . C h o d ź my coś zjeść.
ROZDZIAŁ TRZECI - M u s z ę uczciwie przyznać, że twoje zachowanie bardzo mi się p o d o b a ł o . Szybko pozbierałaś się po doznanym szoku i do końca wieczoru żywo uczest niczyłaś w rozmowie. To ci się chwali - poowiedział Ryder do Brenny po wyjściu od Gardnerow, poma gając jej usadowić się w f e r r a r i . - Sądzę jednak, że j u ż dłużej powstrzymywać się nie potrafisz. A więc strzelaj. Jestem gotów. Powiedz, co o mnie myślisz. M i e j m y tę sprawę wreszcie za sobą. K i e d y usiadł za kierownicą, Brenna r z u c i ł a mu k r ó t k i e badawcze spojrzenie. Z d a w a ł a sobie sprawę z tego, że ją prowokuje. Od chwili gdy wyszła na j a w cała prawda o bujnej, awanturniczej przeszłości Rydera, w jego oczach w i d z i a ł a ciągłe wyzwanie. W y g l ą d a ł o na t o , że chce, aby wystąpiła przeciwko niemu z zarzutami. C h y b a dlatego, że u G a r d n e r o w w y p i ł a sporo alkoholu i teraz bardziej beztrosko i wyrozumiale p a t r z y ł a na świat, nie dawała się sprowokować. Wyzwanie Rydera wydawało się jej dość zabawne, a nawet nieco rozbrajające. - Sądzisz, że potępię cię dlatego, że chłopakowi uratowałeś życie? - W milczeniu Rydera wyczuła wahanie. - S y n G a r d n e r o w nie b y ł winny. Z n a l a z ł się w towarzystwie l u d z i , k t ó r z y w niecny sposób go wykorzystali. Chcąc zerwać z regułami obowiązującymi w środowisku, w k t ó r y m się wychował, wyjechał z d o m u , by poznać świat i zakosztować innego, fascynującego go życia. T o , k t ó r e prowadzili jego
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
45
rodzice, wydawało mu się bezsensowne i nudne. Dzisiaj, po latach, E v a n z pewnością by ci się spodobał. Z u p e ł n i e się ustatkował. P r o w a d z i bogobojne życie maklera giełdowego. Brenna uśmiechnęła się lekko. - D z i ę k i Bogu, że C r a i g nigdy nie próbował odrzucać ogólnie przyjętych zasad i nie wybierał się w podróż d o o k o ł a świata! - Widocznie rozsądnie się z n i m obchodziłaś i to d a ł o dobre rezultaty. - Niestety, nie jest zadowolony ze studiów. - Wes tchnęła ciężko. - U d a ł o mi się chyba go przekonać, że nie warto, by teraz r z u c a ł uczelnię, skoro w ł o ż y ł w naukę tak wiele w y s i ł k u . Ma jeszcze t y l k o r o k przed sobą. K ą t e m oka B r e n n a zobaczyła, j a k Ryder nabiera głęboko powietrza. W y g l ą d a ł na zdenerwowanego. - C z y mogę przyjąć - zaczął p o w o l i - że nie wygłosisz zaraz wyczerpującego w y k ł a d u o t y m , j a k zbrodnicza i godna powszechnego potępienia jest moja przeszłość? - N i e moja to r o l a , by cię pouczać - odrzekła lekko brzmiącym t o n e m . - N i e bądź dla mnie aż t a k łaskawa. Brenna zastanowiła się n a d jego słowami. C z y rzeczywiście zachowywała się wyrozumiale? - Gardnerowie poszukiwali kogoś, k t o im pomoże wyciągnąć syna z więzienia. A l e j a k to się stało, że t r a f i l i do ciebie? - Sama B r e n n a b y ł a zaskoczona, że zadała R y d e r o w i to pytanie. - Jako oficer piechoty morskiej odbywałem służbę wojskową najpierw w południowo-wschodniej A z j i , a potem służyłem w... nieważne, w innych miejscach. Po opuszczeniu wojska od r a z u zająłem się pisaniem i nie podejmowałem żadnej innej pracy. Od czasu do czasu większy zastrzyk g o t ó w k i stawał się nie do
46
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
pogardzenia. U t r z y m y w a ł e m k o n t a k t y z k i l k o m a l u d ź m i , z k t ó r y m i zaprzyjaźniłem się jeszcze w wojsku. Poza regularną armią istnieje, Brenno, specjalna siatka z której pomocy mogą korzystać ludzie w wyjątkowych sytuacjach. I t a k się stało w przypadku Gardnerów. - Zawiesił głos, a po chwili dodał: - Pakowanie jednych ludzi do p u d ł a , a wyciągarae innych z różnych dziwnych miejsc stało się moją specjalnością. - W z r u szył ramionami. - A może także u l u b i o n y m zajęciem? - zapytała Brenna. - Kiedyś mnie to b a w i ł o , ale nie dziś. Teraz bardzo podoba mi się pisanie - powiedział tak kategorycznym tonem, że nawet żartem B r e n n a nie odważyłaby mu się sprzeciwić. B y ł a w doskonałym nastroju. Przez otwarte o k n o samochodu c h ł o n ę ł a rześkie górskie powietrze. Ja dąc obok Rydera, czuła się znakomicie. B y ł o m i ł o t a k sobie podróżować dla przyjemności w towarzys twie mężczyzny zupełnie odmiennego od tych wszys t k i c h , k t ó r y c h m i a ł a okazję do tej p o r y poznać. Brennie wydawało się, że dzisiejszego wieczoru jest zupełnie kimś i n n y m niż zwykle. B y ł o to sympatycz ne odczucie i pragnęła, żeby iluzja szybko się nie skończyła. - C z y t o , co powiedziałeś, oznacza, że dzisiejszy wieczór spędzam ze z n a n y m autorem poczytnych książek sensacyjno-przygodowych, a nie w towarzys twie byłego najemnika? - zażartowała. Ryder r z u c i ł jej ukradkowe niepewne spojrzenie.
-Tak.
- No to dobrze. Opowiedz mi więc o swoim pisaniu, Ryderze Sternie. A może p o w i n n a m raczej powiedzieć: Justime M u r d o c k u ? - poprawiła się szybko, pamiętając o jego pseudonimie. - C z y mogę zadać ci osobiste pytanie?
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
47
- Jasne, że możesz - o d r z e k ł a bez c h w i l i n a m y s ł u . B y ł a w świetnym nastroju. - De a l k o h o l u dziś wypiłaś? - N i e jestem pijana - zaprzeczyła szybko, lecz z l e k k i m wahaniem w głosie. Przecież nie b y ł a pijana. T y l k o czuła się jakoś dziwnie lekko i przyjemnie, świadoma siedzącego obok niej mężczyzny. W towa rzystwie D a m o n a Fieldinga nigdy nie czuła się t a k swobodnie. Dlaczego teraz jest inaczej? zapytywała samą siebie. - No to może spróbujemy szczęścia w kartach? - zaproponował Ryder. - Zatrzymajmy się przed j a k i m ś kasynem i przekonajmy na własne oczy, co daje ci twoja filozofia, kiedy staje twarzą w twarz ze szczęściem. - Dobrze - odrzekła Brenna po k r ó t k i m wahaniu. - Sądzę, że mi się to spodoba. - P o c z u ł a nagle, że na ten jeden j e d y n y wieczór przenosi się do innego, szalonego świata. B y ł o to cudowne wrażenie. Popat r z y ł a na Rydera. W jednej chwili wydał się jej weselszy, a nawet szczęśliwszy. W y g l ą d a ł tak, j a k b y j a k i ś ciężar spadł mu nagłe z serca, j a k b y pragnął zapomnieć o rozmowie na temat swej przeszłości i cieszyć się t y m , co życie przyniesie mu tego wieczoru. - Coś mi m ó w i , że dzisiaj będę m i a ł szczęście - powiedział do Brenny parkując ferrari przed j e d n y m z imponujących, luksusowych kasyn. - T a k i e g o uczucia nie m i a ł e m od dawna. - P o m ó g ł Brennie wysiąść z samochodu i p o p r o w a d z i ł j ą , trzymając m o c n o p o d rękę, do wspaniale oświetlonego b u d y n k u . - Jak w t w o i m świecie nazywa się uśmiech fortuny? - zapytał lekko, bez żadnej złośliwości. B r e n n a m i m o w o l i zacisnęła wargi. - W nauce jest coś takiego, j a k teoria prawdopodo bieństwa. M ó w i m y o prawdopodobieństwie wystąpie n i a zdarzenia, czyli, inaczej powiedziawszy, o szansie.
48
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
Weszli do wnętrza kasyna. I nagle znaleźli się w p e ł n y m świetle o g r o m n y c h żyrandoli, w b a r w n y m otoczeniu ożywionych klientów kasyna, ruchliwych krupierów i m ł o d y c h kelnerek biegających wśród gości z tacami p e ł n y m i koktajli. Na szum r o z m ó w n a k ł a d a ł y się inne odgłosy: kręcącego się k o ł a fortuny i automatów do gier. W t y m luksusowym w y i z o l o w a n y m świecie hazardu Brenna p o c z u ł a się doskonale. Dzisiejszego wieczoru pasował on znakomicie do nastroju, w k t ó r y m się znajdowała. G d y przemierzali salę, wisiała na r a m i e n i u Rydera. Niezwykle się jej to p o d o b a ł o . B y l i bardzo blisko, tak j a k b y manifestując w ten sposób przynależność do siebie. D a m o n Fielding t r z y m a ł jązawsze na odległość, gdy w y c h o d z i l i gdzieś wieczorem. N i e uznawał tak staroświeckich zwyczajów, j a k publiczne demonst rowanie przynależności. N o r m a l n i e takiego zachowania się Brenna też oczywiście nie popierała. A l e teraz b y ł o zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Dlaczego? p y t a ł a samą siebie. Odpowiedzieć na to pytanie nie b y ł o t r u d n o , znajdowała się przecież w nietypowej sytuacji. A może czuła się tak dobrze, inaczej n i ż zwykle, po prostu dlatego, że przebywała w towarzys twie nietypowego mężczyzny? - A czy ty w ogóle umiesz grać w karty? - zapytał Ryder. Widząc niezwykłe ożywienie na twarzy Brermy, uśmiechnął się do niej ciepło. - N i e u m i e m , ale sobie popatrzę, j a k ty będziesz grał. Sądzę, że dla m n i e bardziej nadają się automaty. - D o b r z e . Zagram, ale p o d warunkiem, że ty staniesz tuż za m o i m i plecami. Przekonamy się, ile szczęścia mi dziś przyniesiesz. - Zajął miejsce p r z y j e d n y m ze stołów p o k r y t y c h z i e l o n y m suknem. M ł o d a i ł a d n a dziewczyna, k t ó r a rozdawała karty, obdarzyła go p r o m i e n n y m uśmiechem.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
49
- O n a cię chyba podrywa - dramatycznym szeptem powiedziała Brenna Ryderowi do ucha. - Ależ skąd! - Spojrzał na nią przelotnie i się roześmiał. - Płacą jej za to, żeby tak witała każdego gościa. A teraz bądź cicho. Zaczynam grać. P o ł ó ż mi dłoń na ramieniu, tak żebym wiedział, że jesteś przy mnie. - Uważasz, że m o j a ręka na t w o i c h plecach jest niezbędna? - T a k . Bo za jej pośrednictwem twoje dobre fluidy przepłyną do mnie - wyjaśnił z poważną miną. - Jasne? - N i e b y ł o j u ż m o ż n a dłużej roz mawiać, bo gra się zaczęła. Atrakcyjna krupierka zaczęła tasować karty, a Ryder oddał się cały grze. Brenna nie odrywała palców od szaroniebieskiej marynarki, posłusznie trzymając je na męskim ra m i e n i u , i z zaciekawieniem przyglądała się grze. Tutaj też Ryder zachowuje się j a k profesjonalista, pomyślała. Wszystko r o b i w t a k i właśnie sposób. Teraz b y ł napięty, lecz w p e ł n i się k o n t r o l o w a ł . Dopisywało mu szczęście. Wygrywał. - Wystarczy tego dobrego - powiedział chowając wygrane żetony do kieszeni. O d w r ó c i ł się twarzą do Brenny. - A nie m ó w i ł e m , że dziś jest moja szczęśliwa noc? C h o d ź m y stąd, moja p a n i , znajdziemy sobie jakąś inną grę. Na kole fortuny Brenna postawiła dolara na wybraną przez siebie liczbę. Wygrała podwójną stawkę. Podniosła błyszczące roześmiane oczy na Rydera. Stał tuż obok i obejmował ją w talii. - Łatwiej tak zarobić na życie niż ucząc filozofii - powiedziała patrząc z dumą na swą wygraną. U b a w i ł o go to oświadczenie, uśmiechnął się lekko. - C z y uczenie filozofii to taka ciężka praca? Nieświadomie p r z y p o m n i a ł Brennie o t y m , co czeka ją na początku jesiennego semestru.
50
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIOKA
- N i e jest tak ciężka, jak... Nieważne. Chodźmy teraz pograć na automatach! N i e p r ó b o w a ł kontynuować przykrego dla Brermy tematu. Z a p r o w a d z i ł ją do najbliższego rzędu auto matów, w k t ó r y c h grało się dwudziestopięciocentówk a m i . Z niespotykanym u siebie entuzjazmem, Bren na zaczęła wrzucać pieniążki. A u t o m a t p o ł y k a ł jedną monetę za drugą. - N i e zniechęcaj się, spróbuj jeszcze - doradzał. - M ó w i ę ci, dzisiaj przegrać nie możemy. Okazało się, że m i a ł ragę. Począwszy od następnej próby, automat, zamiast połknąć pieniążek i domagać się następnego, zaczął z siebie wyrzucać całą kaskadę brzęczących monet. - Popatrz! Wygraliśmy! Jesteśmy bogaci! - w y krzykiwała Brenna. - Pójdę po jakieś naczynie, żebyś m i a ł a gdzie trzymać wygraną - powiedział ze śmiechem. Z n i k n ą ł za plecami Brermy, która w t y m czasie p a t r z y ł a z zachwytem na duży stos monet piętrzący się przed nią. Po chwili Ryder wrócił. M i a ł w ręku papierowy kubek. Brenna zaczęła wrzucać do niego pieniążki. - Jak my się z t y m zabierzemy? - M u s i m y t y l k o dojść do kasy. T a m n a m je wymienią na lekkie papierowe pieniądze. - K i e r o w n i c t w o kasyna na pewno by nas stąd w y p r o s i ł o , gdybyśmy tak wygrywali dłużej. Odeszli od automatu i skierowali się w stronę kasy. - Od straty dwustu dolarów nie zbankrutują. A l e z r ó b m y sobie teraz m a ł y odpoczynek - zaproponował Ryder. - G d y ma się dobrą passę, p o d o b n o nie jest dobrze przerywać - zaprotestowała Brenna. - D o b r a passa będzie trwała nadal - zapewnił ją Ryder. - T y m razem na parkiecie.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
51
Poprowadził ją na galerię okalającą salon gier. Stały t a m malutkie stoliki i przygrywała muzyka. Po raz pierwszy tego wieczoru Brenna zaczęła się za stanawiać n a d t y m , co r o b i . A l e gdy Ryder wziął ją w ramiona, zapomniała o wątpliwościach i bez reszty oddała się następnym uciechom. T r z y m a ł ją m o c n o i bardzo blisko siebie, z nie ukrywaną zaborczością. Przesuwał ręką po k a r k u w d ó ł , aż do nasady pleców, przytulając ją namiętnie. Jego gorący oddech rozwiewał luźne pasemka jej włosów. Brenna oparła głowę na r a m i e n i u Rydera. B y ł a szczęśliwa. - D o b r z e się bawisz, moja pani? - zapytał. - T a k - przyznała bez chwili wahania. - Bardzo dobrze. A ty? - M y ś l a ł e m , że na początku nie będzie ł a t w o , ale wszystko się u ł a d z i ł o , prawda? Ja też dobrze się bawię. I cieszę się, że jestem z tobą. Już chyba przedtem wspominałem, że lubię trzymać cię blisko siebie. Brenna aż zadrżała, gdyż w tej samej c h w i l i Ryder, na potwierdzenie swych słów, zaczął przesuwać rękę w z d ł u ż jej pleców. K a ż d y m nerwem odczuwała jego dotyk, reagowała na męski zapach skóry i nieskoń czenie dużą liczbę i n n y c h czynników składających się na doznania zmysłowe. B y ł a to upojna, czarowna noc. Brenna przesunęła lekko palcami po k a r k u Rydera i dotknęła jego włosów. Zareagował ostro i natychmiast. P r z y t r z y m a ł ją blisko siebie, a jego głęboki głos stał się jeszcze bardziej aksamitny. Co takiego dotyczyło jego głosu, o czym p o w i n n a pamiętać? zastanawiała się niezbyt przytomnie. Przypomniała sobie. Niebezpieczny - powiedziała rozmarzonym głosem , przymykając oczy.
52
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
- Co jest niebezpieczne? - zapytał Ryder. - N i e co, lecz k t o . T y . Wtedy, kiedy mówisz ł a g o d n y m i m i ę k k i m głosera - Roześmiała się nie podnosząc powiek. - To nie ja jestem groźny dzisiejszej nocy - szepnął jej wprost do ucha. - Ty stanowisz prawdziwe zagrożenie. - O nie. Ja jestem ostrożnym, r o z t r o p n y m , poważ n y m i nienagannie zachowującym się pracownikiem dydaktycznym cenionego college'u. - Profesorką, która wchodzi w nocy przez okna do B o g u ducha w i n n y c h mężczyzn, a p o t e m u w o d z i i c h w tańcu. - Wcale cię nie uwodzę - zaprotestowała. - To sprawa p u n k t u widzenia. Brenna o t w o r z y ł a oczy i napotkała badawcze spojrzenie Rydera. Patrzył na nią tak intensywnie, j a k b y chciał przeniknąć w z r o k i e m do jej wnętrza. - C z y rzeczywiście czujesz się uwodzony? - spytała z zainteresowaniem. - Czuję się tak, jakby m n i e ktoś w r z u c i ł w sam środek jeziora. Tahoe jest bardzo głębokie. C z ł o w i e k może zanurkować i więcej się nie wynurzyć - wyszeptał jej do ucha dramatycznym głosem. - Jestem przekonana, że świetnie pływasz. - C a ł e niebezpieczeństwo polega na t y m , że mogę nie zechcieć w ogóle wypłynąć. - C z y to jakieś zakodowane ostrzeżenie? - Być może. - Zakodowane ostrzeżenie - p o w t ó r z y ł a po chwili namysłu. - A więc p o w i n n a m uważać? Puścił ją i rozłożył ręce w bezradnym geście. Cała ta rozmowa w y m y k a ł a mu się spod k o n t r o l i . - Być m o ż e . A l e jeśli nasze spotkanie i wszystko, co dzieje się od tamtej p o r y , jest czystym zrządzeniem losu, nic na to nie poradzisz.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
53
Zapominasz, że ja w los nie wierzę. - C z y to oznacza, że zawsze bierzesz pełną o d powiedzialność za własne czyny? - Opuścił głowę i d r o b n i u t k i m i p o c a ł u n k a m i zaczął obsypywać kark Brenny. - Tak - oświadczyła dzielnie. Odczuwała m i ł e ciepło rozchodzące się w z d ł u ż szyi i r a m i o n . - Jestem zwolenniczką odpowiedzialności jednostki. - Ja też. Bo nawet wtedy, kiedy ma się do czynienia z losem i ze szczęściem, człowiek sam musi podejmować decyzję, gdyż zawsze istnieje możliwość wyboru. Dzisiaj wybór należy do ciebie. Pomyśl więc dwa razy, z a n i m zdecydujesz się na wariant bardziej ryzykowny, ponieważ p o t e m będę cię t r z y m a ł za słowo. - Co to? Następne ostrzeżenie? - Chyba tak. - Ryder westchnął i przyciągnął Brennę ku sobie. N i e schodzili z parkietu. B y ł a p o d wrażeniem naturalnego fizycznego u r o k u Rydera. T a ń c z y ł a rozmarzona, zapominając o B o ż y m świecie. - Z r o b i ł o się późno. D o c h o d z i druga - powiedział Ryder, gdy po k i l k u kolejnych tańcach opuścili wreszcie parkiet i podeszli do stolika. - Naprawdę? - Brenna s t ł u m i ł a lekkie ziewniecie. - To znaczy, że nadeszła j u ż pora, a b y m przelazła przez czyjeś okno? - Jeśli tego koniecznie chcesz, to przechodź, ale tylko przez moje. M a s z ochotę wracać do domu? - T a k . - Rozejrzała się i z galerii, na której się znajdowali, popatrzyła z góry na salon gier. W kasynie b y ł o jeszcze dużo gości. - C z y takich miejsc nigdy nie zamykają? - N i e . C h o d ź m y j u ż . Jedźmy do d o m u . Czas pójść do łóżka. Podnieśli się od stolika. Brenna spojrzała uważnie na swego towarzysza, zastanawiając się, j a k rozumieć
54
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
jego ostatnie słowa. A l e Ryder nic więcej nie powie d z i a ł . W z i ą ł ją p o d rękę i w y p r o w a d z i ł z kasyna. U s a d o w i ł a się wygodnie w samochodzie i przez szybę patrzyła na m a ł o widoczne w ciemności k o n t u r y wysokich sosen i w o d y jeziora. Podczas j a z d y nie rozmawiali. Przez cały czas Brenna b y ł a świadoma fizycznej bliskości Rydera. T e n siedzący obok męż czyzna bardzo jąintrygował. M i a ł bujną i awanturniczą przeszłość. Skomplikowaną osobowość. B y ł silny i pewny siebie. - C z y chciałeś, żebym się o t y m dowiedziała? - zapytała nagle. - O czym? - O twojej przeszłości. - Raczej nie. - Z a w a h a ł się. - A l e zabierając cię do G a r d n e r ó w musiałem liczyć się z możliwością, że ci o wszystkim powiedzą. W i d o c z n i e podświadomie pragnąłem, żebyś się dowiedziała, zanim sprawy między n a m i zajdą za daleko. - Chciałeś być uczciwy wobec mnie? - zapytała Brenna. - W p e w n y m sensie. - To godne pochwały. - P o k i w a ł a głową. - A l e nie miałeś się czego bać. - Dlatego, że poznanych faktów nie zamierzasz użyć przeciw mnie? - R z u c i ł jej ukradkowe spojrzenie. - N i e . Dlatego, że sprawy między n a m i nie zajdą aż tak daleko, aby to m i a ł o jakiekolwiek znaczenie. - W głosie Brermy b y ł o ukryte wyzwanie. Ryder j e d n a k nie d a ł się sprowokować. Patrząc cały czas wprost przed siebie, w milczeniu dalej p r o w a d z i ł samochód. W r ó c i l i na miejsce. Ryder zaparkował ferrari i odprowadzając Brennę do d o m k u , nadal się nie odzywał. Stając na ganku, o d w r ó c i ł twarz w jej stronę i z l e k k i m naciskiem powiedział:
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
55
- Zaproś m n i e do środka. Chętnie czegoś się napiję. P o d w p ł y w e m jego intensywnego spojrzenia, poczuła przyspieszone bicie serca. - N i e m a m żadnej brandy - powiedziała niepewnie. - N i c nie szkodzi. Wystarczy mi herbata. Przez chwilę stali w m i l c z e n i u , mierząc nawzajem swe chęci i siły. Niepewność i wahania Brermy nie m i a ł y prawie żadnych szans wobec silnej w o l i Rydera. Palcami drżącymi zarówno z podniecenia, j a k i z obawy przed t y m , co może ją czekać, wręczyła mu klucz. Bez słowa wsunął go do zamka i o t w o r z y ł drzwi. - Rozpalę ogień w k o m i n k u - powiedział wchodząc zdecydowanym k r o k i e m do środka. Brenna przyglądała się przez chwilę, j a k mężczyzna przechodzi przez pokój t y m swoim z w i n n y m , k o c i m k r o k i e m , a p o t e m o d w r ó c i ł a się i poszła do k u c h n i . K i l k a m i n u t później stała t a m , patrząc niezbyt p r z y t o m n y m wzrokiem na nastawiony czajnik i czekała, aż zagotuje się woda. W s ł u c h i w a ł a się w dochodzące z p o k o j u odgłosy układanego drzewa. Co ja właściwie robię? - zapytywała samą siebie. A czy w ogóle warto n a d t y m się zastanawiać? W i e d z i a ł a , że t o , co stanie się dzisiejszej nocy, jest nieuniknione. To dziwne odczucie potęgowało się w niej przez prawie cały wieczór, ale podświadomie odsuwała je od siebie. B y ł o znacznie łatwiej przyjmować do wiadomości każde z kolejnych zdarzeń z osobna, i nie myśleć o t y m , co nastąpi później, m i m o że zdrowy rozsądek wyraźnie wskazywał na konsekwencje takiego bez troskiego postępowania. Brenna wsypała herbatę do fajansowego dzbanka i zalała ją wrzątkiem. Wyjęła z kredensu dwie filiżanki ze spodeczkami i postawiła je na tacy. K i e d y weszła do p o k o j u , zobaczyła Rydera r o z ciągniętego na kanapie i patrzącego w buzujący ogień. Usłyszawszy k r o k i , o d w r ó c i ł się od k o m i n k a i zaczął
56
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
pożądliwie wodzić w z r o k i e m po całej jej postaci. G d y niepewnie, drżącymi rękami, stawiała tacę na okrągłym, w i k l i n o w y m stoliku, słychać b y ł o brzęk przesuwającej się porcelany. - A więc wypijmy za naszą noc dekadenckich rozrywek - powiedziała pozornie opanowanym głosem. N a l a ł a herbatę do filiżanek i jedną z n i c h p o d a ł a Ryderowi. - W y k ł a d o w c y filozofii nie mają zwyczaju spędzać wakacyjnych wieczorów oddając się tak grzesznym r o z r y w k o m , j a k hazard, i odwiedzając nocne spelunki w towarzystwie autorów lichych książek sensacyjno-przygodowych - z lekką i r o n i ą rzekł Ryder, biorąc z rąk Brermy filiżankę z herbatą. - M a m rację? - zapytał. - Ja na o g ó ł nie spędzam - stwierdziła spokojnie, z oczyma u t k w i o n y m i w herbacie. - M u s i e l i być przecież jacyś filozofowie, którzy opowiadali się za przyjemnościami nie dla ducha, lecz ciała. Brenna b y ł a zaskoczona spokojnym zachowaniem ' się gościa. P r ó b o w a ł dostosowywać się do jej nastroju. W t a k i m postępowaniu Rydera nie b y ł o dla niej nic nowego. Już wcześniej zaobserwowała, że w jednej c h w i l i zachowuje się dość agresywnie i nie ukrywa swego pożądania, a w drugiej zupełnie zmienia front i traktuje ją n i e m a l bezosobowo. - Oczywiście, że b y l i i tacy - powiedziała po chwili. - K i l k u orędowało za życiem p e ł n y m rozkoszy, lecz m i e l i o n i na m y ś l i raczej przyjemności natury intelektualnej, a nie cielesne - wyjaśniała dalej. - Nawet biedny E p i k u r , tak często odsądzany od czci i wiary za propagowanie cielesnych rozkoszy, j a k o cel naj wyższy wysuwał indywidualne szczęście człowieka, twierdząc równocześnie, że życie szczęśliwe to życie moralne. Przeciwnicy zniekształcali jego poglądy
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
57
i sprawili, że p r z y m i o t n i k „epikurejski" stał się synonimem zbytkownego życia, pełnego ziemskich rozkoszy. W rzeczywistości poglądy E p i k u r a i jego uczniów b y ł y umiarkowane, a głoszone przez n i c h teorie - powściągliwe. M i m o to jednak na tle poglądów i n n y c h filozofów, którzy opowiadali się za życiem surowym, stoickim, teorie E p i k u r a m o g ł y wydawać się dość radykalne. - Brenna skończyła ten d ł u g i w y w ó d i popatrzyła w ogień. - Muszą istnieć jednak poglądy filozoficzne - Ryder nie dawał za wygraną - k t ó r y m i m o ż n a by się posłużyć do usprawiedliwienia życia z rozkoszami albo cieles n y m i , albo duchowymi. - Pewnie są - przyznała Brenna. - A czy człowiek, który usiłuje powziąć decyzję, jaką drogą kroczyć w życiu, ma swobodę wyboru? - Istnieje przecież doktryna wolnej w o l i . Ryder odstawił swoją filiżankę i z rąk Brermy wyjął nie dopitą herbatę. - Wobec tego dokonuję w y b o r u i zaraz cię pocałuję. M a m w nosie ryzyko! W z i ą ł ją w ramiona. Brenna wstrzymała oddech. Usta Rydera b ł ą d z i ł y po jej twarzy. N i e potrafiła protestować przeciw jego pieszczotom. Do takiego nieuniknionego skutku prowadził cały łańcuch zdarzeń dzisiejszego wieczoru. Poddając się p o c a ł u n k o m , Brenna chciała zakosztować tego, co ten intrygujący mężczyzna m ó g ł jej zaoferować. B y ł o to przemożne pragnienie. Przed dalszym ciągiem, który przewidywała, nie m o g ł a i nie chciała się powstrzymać. Przyciągnął ją m o c n o do siebie. W i e d z i a ł a , że jej pragnie. Wskazywało na to napięcie wszystkich mięśni jego ciała i rozpalone wargi przesuwające się po jej twarzy. N a d a l jednak panował n a d sobą. Instynktem czysto kobiecym pragnęła przełamać samokontrolę Rydera i zaspokoić jego pożądanie.
58
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
Świadomość tych chęci wstrząsnęła Brenna do głębi, D r ż ą c , p r z y w a r ł a do niego c a ł y m ciałem. K i e d y ustami odnalazł jej wargi, Brenna objęła go za szyję i p o d d a ł a się p o c a ł u n k o m , a kiedy jego język wsunął się głębiej, poczuła narastającą w n i m agresję i to ją zachwyciło. B a d a ł sekrety jej ust coraz dociekliwiej, sprawiając, że w Brennie zaczęło budzić się pożądanie. Ryder o d c h y l i ł się, t a k że leżała teraz na n i m . Kiedy usiłowała złapać oddech, przytrzymał ją mocno p r z y sobie. - Jeszcze trochę - wyszeptał, a ona posłuchała. Z własnej, nie przymuszonej w o l i ujęła w d ł o n i e twarz mężczyzny, nie odrywając ust od jego natarczywych warg. C z u ł a się wspaniale. Ryder ją intrygował. I ponownie pomyślała, że musi sprawdzić, co ten interesujący mężczyzna ma jej do zaoferowania. Złączeni ustami pieścili się nadal. Ryder p o ł o ż y ł rozpostartą d ł o ń na plecach B r e n n y i zaczął i c h p r z y t u l o n y m do siebie c i a ł o m nadawać powolny, miarowy r y t m . N i e z d o l n a myśleć o czymkolwiek, Brenna wygięła się w ł u k , jeszcze bardziej zbliżając się do Rydera. Zaczęła cicho jęczeć z rozkoszy. Przycisnął jej pośladki mocno do siebie. T e r a z wyraźnie odczuła, j a k silne jest jego pożądanie. Podnieciło to ją jeszcze bardziej. Ryder jej pożądał i ona pragnęła jego! N i g d y w życiu nie odbierała podobnych wrażeń. N i g d y nie czuła się tak j a k teraz. Pragnęła zapomnieć o wszystkim, co b y ł o , nie myśleć o przyszłości i kontynuować tę piękną p o d r ó ż w nieznane. - Ryderze... - U n i o s ł a nieco głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie. - M ó w i ł e m c i , kiedy tańczyliśmy w kasynie, że dzisiejszej nocy decyzja będzie należała do ciebie
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZiOKA
59
- powiedział. - A l e pamiętaj, jeśli wybierzesz r y z y k o , zmuszę cię, żebyś d o t r z y m a ł a słowa. - Jakie ryzyko? - R y z y k o zaproszenia mnie do ł ó ż k a . Te ostre, wypowiedziane bez ogródek słowa p o d nieciły, a zarazem nieco speszyły Brennę. - O j a k i m ryzyku mówisz? Że w m o i m ł ó ż k u długo nie pozostaniesz? - Świadomie go prowokowała, na myśl jednak o t y m , że wypowiadane słowa m o g ł y b y okazać się prawdą, poczuła ukłucie w sercu. - Głuptasie! C z y ty nic nie rozumiesz? - Ryder popatrzył na Brennę z d u m i o n y m wzrokiem. - Twoje r y z y k o polega na czymś przeciwnym. Na t y m , że z tobą zostanę. JeśH raz będziesz moja, nie pozwolę ci odejść! Do licha, być może nie p o z w o l i ł b y m ci odejść nawet wówczas, gdybyś mnie tu dziś w ogóle nie zaprosiła! - O czym ty mówisz? - zapytała. - N i c nie pojmujesz, więc jest jeszcze chyba za wcześnie, b y m rościł sobie do ciebie jakieś prawa. - Na wargach b ł ą k a ł mu się lekki uśmiech, ale oczy m i a ł nieprzeniknione. - C z y chcesz jakiegoś zobowiązania z mojej strony? To w twoich ustach zupełnie coś nowego - p r ó b o w a ł a żartować. - Przecież zwykle to nie kobieta... - u r w a ł a . - N i e obchodzi mnie, co się zazwyczaj dzieje. Interesuje mnie t y l k o t o , j a k jest między n a m i . Pragnę cię, B r e n n o , ale się powstrzymam, jeśli nie jesteś gotowa. Poczekam... Będę cierpliwy, ale równocześnie ostrzegam, że gdy oddasz mi się tej nocy, r a n o j u ż się nie uwolnisz ode mnie! Rozumiesz? N i e będę odgrywał r o l i letniego kochanka. Jeśli t y l k o na k r ó t k i czas wyrwałaś się ze swej wieży z kości słoniowej, żeby popróbować życia, nie licz na przelotny romans. N i e będę twą rozrywką urlopową! - N i g d y nie m i a ł a m zamiaru...
60
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
- W i e m dobrze, że na co dzień żyjemy w różnych światach, i może właśnie dlatego przyciąga cię do m n i e czysta ciekawość i wabi u r o k nieznanego. Jeśli cała sprawa do tego t y l k o się sprowadza, to radzę ci uciekaj szybko od ognia, bo możesz sobie opalić skrzydełka. - To nie tak! N i c nie rozumiesz! - zaprzeczała gwałtownie, m i m o że b y ł bardzo bliski prawdy. - To nie tak... Widząc, że w żaden i n n y sposób o prawdziwości swych słów go nie przekona, objęła m o c n o d ł o ń m i twarz mężczyzny i przylgnęła ustami do jego warg. N i e m i a ł a zamiaru dłużej rozumować. N i e puści o d siebie Rydera i nie p o z w o l i mu dziś odejść! Męskie ręce zacisnęły się mocniej w o k ó ł drżącego kobiecego ciała. D u ż y m w y s i ł k i e m p o d n i ó s ł się z kanapy, trzymając nadal Brennę w objęciach. N i e odrywając ust od jej warg, zaczął p o w o l i iść w stronę schodów prowadzących na strych, do sypialni.
ROZDZIAŁ CZWARTY W ramionach Rydera czuła się dobrze i bezpiecznie. N i e m a l bez wysiłku wniósł ją na schody i dopiero teraz oderwał usta od jej" gorących warg. Z uśmiechem popatrzył na p ó ł p r z y t o m n ą twarz Brenny. - Jesteś dzisiaj złotooką czarodziejką - powiedział nieco szorstkim, zmysłowym głosem. - A ty? A t y , k i m dziś jesteś? - spytała, dotykając palcem kącika jego ust. - T y l k o mężczyzną. A l e t a k i m , który bardzo cię pragnie. C z y to wystarczy? Co Ryder ma na myśli? zastanawiała się Brenna. P o c h w i l i u z n a ł a jednak, ż e nie jest t o ważne. D a m u , oczywiście, odpowiedź twierdzącą. -Tak. Być może obawiał się, że zbyt wiele będzie od niego wymagała i zażąda więcej, n i ż on jest w stanie jej dać. Ale to przecież Ryder m ó w i ł o wzajemnym zobowiązaniu. N i e rozumiała wówczas, co m i a ł na myśli, lecz jego słów analizować nie zamierzała. A n i w tej chwili, ani w ogóle tej nocy. Postanowiła bowiem, że będzie to noc specjalna - N i e jestem czarodziejką - odrzekła po chwili. - Jestem t y l k o kobietą. C z y to ci wystarczy? - To wszystko, czego pragnę - powiedział stłumio n y m głosem. W sypialni p o ł o ż y ł Brennę na ł ó ż k u . - O c h ! - wykrzyknęła. - Czy coś się stało? - P o c h y l i ł się nad nią zaniepo kojony.
62
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
- N i e , nic ważnego. Z g u b i ł a m po drodze pantofel. - Chcesz być Kopciuszkiem uciekającym z balu? W z i ą ł Brennę za ramiona i uniósł nieco. Znajdowała się teraz w pozycji siedzącej, oparta o wezgłowie ł ó ż k a . U k l ą k ł przed nią na j e d n y m kolanie. - Chętnie, ale p o d warunkiem, że ty będziesz królewiczem - p r ó b o w a ł a żartować. M i m o pozornej pewności siebie, b y ł a napięta i zdenerwowana. - Niezbyt nadaję się do tej r o l i . - Ryder p o ł o ż y ł rękę na jej odsłoniętych kolanach i powoli przesunął ją w d ó ł . Z d j ą ł pozostały pantofel. - Zależy mi na t y m , żeby cię rozebrać, a nie na t y m , by sprawdzić, czy bucik na ciebie pasuje. W r o l i królewicza z bajki b y ł b y m dziś nie najlepszy. Brenna wsunęła palce we włosy Rydera. P o d świadomie wyczuwała, że musi teraz wyjść mu naprzeciw i przekonać go o t y m , że jest pożądany. Tej nocy postanowiła zrobić wszystko, czego ten intrygujący mężczyzna od niej zażąda. Podniosła opuszczone powieki i z czułym uśmiechem spojrzała na niego. - Dzisiejszej nocy jesteś m o i m królewiczem. T a k właśnie zawsze go sobie wyobrażałam. Bez słowa przyciągnął Brennę do siebie. T y m razem pocałunek b y ł mocniejszy i gorętszy niż poprzednie, lecz Ryder, m i m o że wyraźnie pobudzony, nadal t r z y m a ł zmysły na wodzy. Brenna zaś, j a k typowa kobieta, pragnęła sprawdzić, na ile silna jest ta samokontrola. N i e przestawał ją całować. Kiedy, roznamiętniona, zaczęła cicho jęczeć, dotknął ręką jej piersi. G d y poczuł, j a k koniuszek sutka nabrzmiewa, popchnął Brennę lekko w t y ł . Opadając na ł ó ż k o , pociągnęła go za sobą. Pragnąc, by Ryder pieścił ją mocniej, zaczęła szeptać jego imię. Przesunął teraz rękę w d ó ł , aż do t a l i i ,
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
63
i p o d jego z w i n n y m i palcami czerwona szarfa niemal sama się rozwiązała. Zaczął rozbierać Brermę. B y ł o jej wspaniale. C z u ł a się tak, j a k nigdy w życiu, i coraz bardziej pragnęła Rydera. Ściągnął z niej bluzkę i spódnicę. - Jesteś prześliczna. W sam raz dla m n i e - powie d z i a ł cicho, nie mogąc oderwać w z r o k u od piersi dziewczyny, doskonale widocznych przez przeźroczystą halkę. - Taka m a ł a , grzeczna i bardzo, ale to bardzo zmysłowa. G d y halka i biustonosz znalazły się na podłodze, zaczął pokrywać d r o b n y m i p o c a ł u n k a m i szyję i piersi Brenny. - M o j a ty cudowna włamywaczko - szeptał prze ciągając d ł o ń m i od szyi aż do bioder. - M i a ł e m na ciebie wielką ochotę j u ż pierwszej nocy. - Być może m n i e pożądałeś, ale zupełnie inaczej, nie tak, j a k teraz... - protestowała Brenna. Zamiast odpowiedzi zamknął wargi na jej obrzmiałej piersi, a po chwili językiem zaczął obwodzić naprężony sutek. Brenna zacisnęła p o w i e k i i ze zduszonym k r z y k i e m w b i ł a paznokcie w r a m i o n a Rydera. Podnieciło go to jeszcze bardziej. Jednym zręcznym ruchem przesunął dłonie niżej, na jej pośladki, i ściągnął w d ó ł resztki garderoby. Brenna leżała teraz przed n i m zupełnie naga. O t w o r z y ł a oczy i zobaczyła, j a k Ryder zaczyna odpinać guziki przy koszuli. - Pozwól m i , proszę, ja to zrobię - poprosiła próbując usiąść na łóżku. Po chwili drżącymi z podnie cenia palcami niezdarnie r o z p i n a ł a szafirową koszulę. Ryder siedział bez ruchu, lecz kiedy Brenna wsunęła d ł o n i e p o d miękką tkaninę, r o z c h y l i ł a p o ł y koszuli i obnażyła opalony tors, zduszonym szeptem wypo wiedział jej i m i ę i g w a ł t o w n y m gestem z ł a p a ł za przeguby rąk.
64
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- G d y b y m ci na to pozwolił, natychmiast do prowadziłabyś mnie do szaleństwa! M a m y dużo czasu... - Ja pierwsza oszaleję, jeśli każesz mi czekać w nieskończoność! - zaprotestowała lekko schryp niętym głosem. - Ja... bardzo cię pragnę. Powiedziawszy te słowa, Brenna u p r z y t o m n i ł a sobie, te jeszcze nigdy w t a k i sposób mężczyzny nie pragnęła, N i e b y ł o to zwykłe seksualne pożądanie, j a k wówczas, gdy będąc jeszcze na studiach pieściła się z chłopcem, w k t ó r y m się podkochiwała. B y ł o to więcej niż w jej stosunkach z D a m o n e m . Rydera Sterne'a nie t y l k o pożądała, lecz także chciała zaspokoić. - Naprawdę mnie pragniesz? - zapytał. - Bardziej niż czegokolwiek - odpowiedziała bez chwili n a m y s ł u . Podniosła opuszczone powieki i spoj r z a ł a mu prosto w oczy. Z o b a c z y ł a w nich pożądanie, którego j u ż nie b y ł w stanie opanować. N i e protes t o w a ł , gdy go rozbierała. - Jesteś śliczna - powiedział kładąc się obok niej. W o d z i ł a lekko palcem po jego owłosionym torsie, p ł a s k i m brzuchu i umięśnionych udach. N i e m o g ł a się oprzeć i zaczęła całować pierś Rydera. C h w y c i ł ją za włosy i g ł o d n y m i ustami zaczął szukać jej warg. - Następnym razem będzie ci lepiej, teraz nie jestem w stanie dłużej się powstrzymywać... U n i ó s ł się i przygniótł Brennę całym ciałem. - P r z y k r o m i , moja droga, że nie będę idealnym kochankiem. Już dłużej czekać nie mogę. Za bardzo cię pragnę. Z a r a z będziesz moja i t y l k o moja! P o d wpływem tych słów napięcie Brenny sięgnęło szczytu. W b i ł a paznokcie głęboko w skórę na r a m i o nach i b i o d r a m i przycisnęła się do jego ciała. B y ł a to j e d y n a odpowiedź, jakiej udzielić potrafiła. G d y zaczął ją pieścić, w i ł a sięjak oszalała. - Ryderze, proszę cię. B ł a g a m !
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
(55
U n i ó s ł się i po chwili j u ż należała do niego. Pieścił ją z niesamowitą siłą i z t a k i m zapamiętaniem, że chciała aż krzyczeć z rozkoszy, ale głos uwiązł jej w gardle. - Ryderze! Ryderze! Kochany! - szeptała suchymi wargami. - Teraz. Brenno, teraz. Oddaj mi się. - K i l k a sekund później świat Brenny rozprysnął się w m i l i o n y złocistych gwiazd. Chwilę po niej także Ryder zakoń czył swoją cudowną podróż. U p ł y n ę ł o sporo czasu, zanim poczuła na sobie ciężar jego ciała. Zsunął się leniwie na b o k i z zado woleniem patrzył na Brennę. M i l c z e l i przez chwilę. Ryder pocałował ją lekko w rozchylone usta. - W i e m , że to teraz śmiesznie zabrzmi, ale kiedy odprowadzałem cię do d o m u , wcale nie zamierzałem przespać się z tobą - przyznał. - B y ł o to więc zrządzenie losu czy wolna wola? - zażartowała niezbyt p r z y t o m n y m głosem. - N i e m a m pojęcia i nie będę się n a d t y m za stanawiał. Stało się i tylko to się teraz Uczy. Brenna otworzyła szerzej oczy. Z d u m i a ł a ją siła, z jaką Ryder wypowiedział ostatnie słowa. - Żałujesz, że tak się stało? - spytała zaniepokojona. - Oczywiście, że nie. Ale stało się wcześnie i dlatego m o g ł o pociągać za sobą ryzyko, ale być może b y ł to jedyny sposób, żebyśmy b y l i razem. Brenno, teraz j u ż jesteś moja. D ł u g o czekałem, aż pojawisz się na mojej drodze i teraz nie pozwolę ci j u ż odejść. - Nigdzie się nie wybieram - uspokoiła go Brenna. - Przynajmniej tej nocy. - N i e chciała dłużej rozmawiać na t e n temat. Ł a g o d n y m ruchem odgarnął kosmyk włosów z jej wilgotnego czoła. - Zostaniesz ze m n ą do rana. - Powiedziawszy te słowa, w zadumie potrząsnął z niedowierzaniem głową.
66
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Profesorka od filozofii! K t o by pomyślał! Coś takiego nie przyszłoby mi nigdy do głowy. - Co? - spytała Brenna. - Że znajdę taką kobietę, j aka jest mi do szczęścia potrzebna. Brenno, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że ja swoje n a u k i pobierałem w szkole wojskowej, w której niewiele wagi przywiązywano do takich przedmiotów, j a k etyka czy filozofia? - B y ł a to więc edukacja niepełna - skomentowała Brenna. - Raczej praktyczna - p o p r a w i ł ją Ryder, lekko się p r z y t y m uśmiechając. P o c h y l i ł się i ją pocałował. - C z y jesteś z a d o w o l o n a z w y n i k ó w swej m e t o d y uwodzenia, którą w stosunku do m n i e dziś za stosowałaś? - Kategorycznie o d m a w i a m odpowiedzi, gdyż wszystko, co p o w i e m , może być użyte przeciwko m n i e - o d p a r ł a głaszcząc ramię Rydera. - Właściwie to bez znaczenia, czy wyciągnę coś z ciebie na ten temat, czy nie. Stało się. Jesteś moja. W głosie Rydera wyczuła determinację. N i e pojmo w a ł a jednak głębszego sensu jego słów. W i e d z i a ł a wprawdzie j u ż j e d n o . Że jest mężczyznąbardzo zabor czym, z rozwimętym instynktem posiadania. Dzisiejszej nocy stała się jego własnością. N a d t y m , jakie to może , spowodować konsekwencje, w o l a ł a się nie zastanawiać. - N i e zasypiaj jeszcze, m o j a ty czarodziejko. T o , co d z i a ł o się przed chwilą, b y ł o t y l k o wstępem. Zaraz postaram się zrobić na tobie lepsze wrażenie. - Grozisz? - N i e . Usiłuję t y l k o powstrzymać cię przed za śnięciem. U j ą ł w d ł o n i e twarz Brermy i zaczął całować ją m o c n o i p o w o l i . Świadomie p o b u d z a ł jej zmysły. Pieścił ustami r a m i o n a i piersi, d o t y k a ł wszystkich w r a ż l i w y c h zakątków ciała.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
67
T y m razem, gdy poszybowali w cudowną podróż ku gwiazdom, Brenna oddała się Ryderowi duszą i ciałem. Takiej rozkoszy nigdy przedtem nie do znawała. G d y w r ó c i l i na ziemię, mężczyzna p o ł o ż y ł się obok niej i przyciągnął ją delikatnie do siebie. - Jestem jeszcze w przestworzach - wyszeptała. - Ja też - odpowiedział cicho. - A l e teraz j u ż zaśnij, proszę. - Dlaczego? - N i e chcę, żebyś leżała w ciemnościach z otwartymi oczyma, gdy będę spał. - Chrapiesz? - spytała z udawanym przerażeniem. - Czy nie za późno na takie pytania? Wzięłaś mnie t a k i m , j a k i jestem. - A l e ta noc j u ż się prawie skończyła. - Przed n a m i nowy dzień. Spij dobrze, kochana. - D o b r a n o c , królewiczu z bajki. Uśmiechnął się jeszcze i zapadł w sen. Chwilę później zasnęła Brenna. Rano o b u d z i ł y ją promienie słońca dostające się do wnętrza p o k o j u przez małe okienko w dachu. B y ł o j u ż p ó ź n o . Przeciągnęła się leniwie. Poczuła lekki b ó l mięśni. Stanęły jej przed oczyma wydarze nia poprzedniej nocy. Podniosła głowę i usiadła na ł ó ż k u . Rozejrzała się po pokoju. N i e b y ł o w n i m nikogo. Na myśl, że zaraz zobaczy Rydera, opanował ją nagły strach. Obawiała się, że za chwilę wyjdzie z łazienki lub wkroczy do sypialni ze śniadaniem na tacy. Serce zaczęło jej bić nierównym rytmem. W p a d ł a w prawdziwą panikę. O Boże! Co ja najlepszego z r o b i ł a m ostatniej nocy! M u s i a ł a m być chyba zupełnie szalona, pomyślała z przerażeniem. Wstała i sięgnęła po szlafroczek. Wytężyła słuch. A n i od strony ł a z i e n k i , ani z d o ł u nie
68
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
d o c h o d z i ł y żadne odgłosy. Wszędzie panował spo k ó j . Brenna odetchnęła z ulgą. Rydera w d o m k u nie było. Poszła do ł a z i e n k i , żeby wziąć prysznic. W lustrze zobaczyła odbicie swej zaniepokojonej twarzy. Co się ze m n ą dzieje? zapytywała samą siebie. Dlaczego b y ł a tak bardzo niespokojna? Czy dlatego, że p o d w p ł y w e m chwilowego nastroju dała się uwieść intrygującemu mężczyźnie, niepodobnemu do żadnego innego ze znanych jej ludzi? Ze względu na D a m o n a Fieldinga żadnych wyrzutów sumienia nie odczuwała. I c h wzajemne stosunki nie sięgnęły jeszcze p r o g u sypialni, m i m o że od w i e l u miesięcy wspólnie pracowali i często się spotykali. Ta myśl nie u s p o k o i ł a Brermy. N a d a l czuła się nieswojo. Odkręciła kurek i stanęła p o d prysznicem. Zaledwie trzy d n i znajomości z Ryderem wystar czyły, żeby i c h stosunki osiągnęły p u n k t szczytowy, podczas gdy d ł u g o t r w a ł a znajomość z D a m o n e m stała właściwie w miejscu. I nagle z przerażającą jasnością Brenna zdała sobie sprawę z tego, że gdyby spotykała się z D a m o n e m , a nawet sypiała z n i m przez następne dziesięć lat, nigdy nie byłaby w stanie przeżyć tego, co ostatniej nocy z Ryderem. Na tę myśl uczucie p a n i k i zwiększyło się jeszcze bardziej. Jak m o g ł a dopuścić do tego, co się stało! Dlaczego to w ogóle zrobiła? Aż zamknęła oczy, gdy nagle u p r z y t o m n i ł a sobie, że Ryder d a ł jej przecież swobodę wyboru. Z szansy wycofania się, z a n i m będzie za późno, nie skorzystała. W i d o c z n i e t o , co stało się tej nocy, b y ł o nieunik nione. N i e b y ł a to przyjemna myśl dla kogoś, k t o na wykładach z etyki nauczał o odpowiedzialności i wolnej woli! Stojąc p o d strumieniem ciepłej wody, Brenna usiłowała analizować powstałą sytuację. Powtarzała
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
69
z uporem, że nic złego się nie stało. N i e powinna mieć do siebie pretensji o zdarzenia z ostatniej nocy i o t o , że uległa nieprzepartemu urokowi Rydera. M i m o swych j u ż niemal trzydziestu lat, niewiele m i a ł a dotychczas romansów, więc raz coś nieprzewidzianego i szalonego należało się jej od życia. N i e czuła się w i n n a ani wobec siebie, ani względem D a m o n a , k t ó r y z pewnością spotykał się z i n n y m i kobietami. Jedynym problemem dla B r e n n y b y ł fakt, że w zupełnie nieoczekiwany sposób ostatniej nocy poddała się R y d e r o w i . S t a ł a się jego własnością, a on nią bez reszty zawładnął. Co stanie się, jeśli ten zaborczy mężczyzna nadal będzie r o ś c i ł sobie do niej jakieś prawa? Pierwszy to chyba raz w c a ł y m swoim życiu B r e n n a nie p o t r a f i ł a logicznie rozumować. Różne pytania k ł ę b i ł y się w jej głowie. Gdzie jest teraz Ryder? Dlaczego ją opuścił? I co o niej myśli? A może, co byłoby prawdziwym dobrodziejstwem, lekko potraktuje wydarzenia ostatniej nocy i będzie zachowywał się tak, j a k b y nic się nie wydarzyło? B y ł o to jednak m a ł o prawdopodobne. W oczach Rydera B r e n n a w i d z i a ł a wczoraj znacznie więcej niż t y l k o p r y m i t y w n y g ł ó d fizycznego pożądania. W o l a ł a o t y m nie myśleć. Z a k r ę c i ł a k r a n i w y t a r ł a się szorstkim ręcznikiem. Stojąc przed lustrem odgarnęła włosy z czoła, sczesała je z b o k ó w twarzy i związała z t y ł u głowy. T a k i e skromne, wręcz surowe uczesanie odpowiadało jej dzisiejszemu niewesołemu nastrojowi. Gdzie się p o d z i a ł Ryder? Wcześniej czy później, zobaczę go, pomyślała Brenna wkładając dżinsy i koszulową bluzkę z d ł u g i m ręka wem. G d y sięgnęła p o d ł ó ż k o , aby wyciągnąć sandały, dobiegło j ą z d o ł u pukanie d o d r z w i . Z a m a r ł a w bezruchu. Spojrzała na wyciągniętą rękę. T r z y m a ł a w niej nie
70
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
z w y k ł y sandałek, lecz czerwony pantofel, k t ó r y Ryder zdjął z jej stopy ostatniej nocy. Stukanie do d r z w i stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. C z e m u Ryder w ogóle p u k a i to z t a k i m zniecierp liwieniem? N i e b y ł o t o d o niego podobne. B y ł a pewna, że gdyby chciał wejść, z r o b i ł b y to po cichu. - Otwieraj, Brermo! W t y m momencie stanęła j a k wryta, kurczowo ściskając w ręku czerwony pantofel. To nie b y ł Ryder! T e n głos należał do D a m o n a Fieldinga! N a b r a ł a głęboko powietrza, by się opanować i przy akompaniamencie dalszego głośnego pukania zeszła p o w o l i na d ó ł . W powstałej sytuacji p o w i n n o być jej trudniej otworzyć d r z w i D a m o n o w i niż R y d e r o w i , ale tak nie b y ł o , m i m o ż e profesor F i e l d i n g odgrywał wjej życiu znacznie ważniejszą rolę. B y ł człowiekiem, który m ó g ł p o m ó c jej w karierze zawodowej, we wszystkich t r u d n y c h sprawach wymagających znajomości stosun k ó w panujących w college'u. Sądziła także, iż w przy szłości zostanie jej mężem. O t w o r z y ł a d r z w i . - D a m o n i e , skąd się tutaj wziąłeś? - spytała p o w o l i . Stał przed nią średniego wzrostu, przystojny męż czyzna. M i a ł ciemne, dobrze ostrzyżone włosy i bardzo niebieskie oczy. N i e na p r ó ż n o podczas swych rozleg ł y c h studiów spędził r o k w Oksfordzie. U b i e r a ł sie nienagannie. M i a ł teraz na sobie tweedową marynarkę ze skórzanymi ł a t a m i na ł o k c i a c h , elegancką koszulę, a także dobrze dobrane spodnie i buty. Od całej postaci tego blisko czterdziestoletniego mężczyzny b i ł a pewność siebie, ugruntowana wysoką pozycją naukową. B y ł kandydatem numer jeden na stanowisko dyrektora I n s t y t u t u F i l o z o f i i , z chwilą przejścia profesora Paula H u m p h r e y a na emeryturę. W środo wisku akademickim profesor F i e l d i n g m i a ł doskonałą
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
71
opinię. B y ł poważanym naukowcem i cenionym specjalistą w swojej dziedzinie. - D z i e ń dobry, Brenno. - Gość grzecznie ją przywitał. - Czy dzieje się coś ciekawego? - Uśmiechnął się i popatrzył na pantofel, który ciągle jeszcze trzymała w ręku. - N i e , nic się nie dzieje - odparła szybko. Cofnęła się i gestem zaprosiła D a m o n a do środka. - T w ó j w i d o k mnie zaskoczył. N i e spodziewałam się zobaczyć cię tutaj. Jechałeś t a k i szmat drogi tylko po to, żeby mnie odwiedzić? - N a d jeziorem Tahoe nie m a m i n n y c h znajomych. - Z b l i ż y ł się i lekko ją pocałował. - Czy człowiekowi zmęczonemu długą podróżą dasz filiżankę kawy? - Z a r a z dostaniesz. A m o ż e zjesz śniadanie? C z y zatrzymywałeś się gdzieś po drodze? - Zadowolona z w y m ó w k i , Brenna ruszyła w stronę k u c h n i . - Postoju nigdzie nie r o b i ł e m , a ze śniadaniem to świetny pomysł. - D a m o n przechadzał się po pokoju. - No i j a k u d a ł ci się urlop? - zapytał. - Przecież dopiero tu przyjechałam. O t w o r z y ł a d r z w i l o d ó w k i , aby zobaczyć, co jest do jedzenia. Jajka i tosty muszą wystarczyć. - Przyjechałeś tylko na jeden dzień? - Odwiedzałem znajomego w Sacramento i nagle przyszło mi do głowy, żeby wpaść do ciebie. M a r t w i ł e m się trochę, kochanie. Brenna zerknęła na D a m o n a i zobaczyła, że się jej przygląda. Stał z rękoma w kieszeniach. Jeśli zaraz wyciągnie swą nieodłączną fajkę, obraz będzie k o m pletny. Z a m k n ę ł a lodówkę. - M i ł o , że się o mnie troszczysz - odrzekła sztywno, z zaciśniętymi ustami. - A l e wiesz przecież dobrze, po co tu przyjechałam. Muszę mieć trochę czasu na przemyślenie tej sprawy. - Po to tu właśnie jestem, aby ci pomóc. Należysz
72
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
/do najbardziej rozsądnie myślących ludzi, j a k i c h znam, lecz coś mi się w i d z i , że t y m razem przestałaś być realistką. - Na litość boską, D a m o n i e , przecież profesor H u m p h r e y o p u b l i k o w a ł m o j ą pracę p o d swoim nazwiskiem! Jest to czyn nieetyczny, wręcz karygodny! Czego więc, u Ucha, spodziewasz się po mnie? Ze dopuszczę do tego, aby zabierano mi pracę? T o , że jestem dopiero m ł o d s z y m wykładowcą, nie ma żadnego znaczenia! - A l e twoja przyszłość ma znaczenie i o niej musisz przede wszystkim myśleć! - ostrym głosem powiedział D a m o n , zaniepokojony uporem Brenny. - M o j a przyszłość to w y k ł a d y na temat takich pojęć, j a k etyka i prawda! Jak m a m nauczać i n n y c h , jeśli sama będę je w życiu ignorować? W niewielkiej k u c h n i stali teraz naprzeciw siebie. G d z i e p o d z i a ł się Ryder? zaczęła znów zastanawiać się Brenna. Dlaczego jego osoba zaprząta teraz jej myśli? Przecież ma gościa. D a m o n F i e l d i n g przyjechał z daleka, żeby przemówić jej do rozsądku. P o w i n n a myśleć o n i m i cieszyć się, że tak się o nią troszczy! - B r e r m o - zaczął z n ó w D a m o n . - Żyjesz przecież w r e a l n y m świecie, a nie w wyidealizowanej społecz ności, gdzie wszyscy postępują zawsze zgodnie z kodek sem etycznym. Bądź rozsądna! P a u l H u m p h r e y n i e d ł u g o przechodzi na emeryturę. N i e możesz w y stępować przeciwko n i e m u . N i e masz żadnych szans wygrania swojej sprawy. Wszyscy uwierząjemu, a nie tobie. N i c sobąjeszcze nie reprezentujesz. M a s z t y l k o d o k t o r a t i znajdujesz się na najniższym szczeblu akademickiej kariery. Zaszkodzisz sobie, a być może nawet zaprzepaścisz całą swoją przyszłość, jeśli wybitnego poważanego naukowca oskarżysz o takie rzeczy. - Teraz się nie dziwię, że studenci tak chwalą
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
73
twoje wykłady. - Brenna uśmiechnęła się z przymusem. - Argumenty są bez zarzutu, a sposób i c h przed stawienia jest wręcz doskonały! - Wyjęła patelnię i n a d miską zaczęła rozbijać jajka. - A l e m n i e nie przekonasz. Naprawdę nie w i e m , czy będę w stanie wrócić po wakacjach do naszego college'u i nadal pracować z t y m nieuczciwym człowiekiem. - Jesteś idiotką! - w y k r z y k n ą ł D a m o n . Ledwie panował n a d sobą. Ma powody, żeby się złościć, pomyślała Brenna. Jest zmęczony długą podróżą, nie j a d ł jeszcze śniadania, usiłuje udowodnić niemądrej pracowniczce instytutu, j a k źle się zachowuje i wyperswadować bezsensowne k r o k i , które zamierza podjąć. - Wrócisz do pracy i dobrze o t y m wiesz! N i e masz wyjścia. Co innego mogłabyś robić? Zasilić krąg bezrobotnych wykładowców filozofii, których n i k t nie potrzebuje? U p ł y n ą miesiące, a nawet lata, z a n i m w swoim zawodzie dostaniesz jakaś pracę! - A m o j a godność i szacunek do samej siebie? - spytała sucho Brenna, zaciekle ubijając jajka. - Co dadzą ci one w świecie p e ł n y m H u m p h r e y ó w ? Stosunki w naszym college'u są identyczne, j a k na wszystkich i n n y c h uczelniach. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz zachowywać się tak, j a k pozostali. N i e w o l n o ci atakować żadnych autorytetów, a zwłaszcza szefów, bo przyniesiesz sobie szkodę i wyjdziesz na idiotkę! - D a m o n i e , mówisz tak, jakbyśmy ż y l i w świecie wielkiego biznesu, gdzie panują prawdziwie wilcze obyczaje. Manipulacje, walka o s t o ł k i , przeróżne taktyki podjazdowe, a przede wszystkim główna zasada nienarażania się szefom! - Brenna z a m i l k ł a na chwilę. - Tak. Jest dokładnie tak, j a k mówisz. - D a m o n b y ł j u ż naprawdę rozwścieczony. - Wszędzie każdy sukces ma swoją cenę. - Uważasz, że p o w i n n a m ją płacić?
74
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Oczywiście. Jako w k ł a d w przyszłą karierę. - C e l uświęca środki? C z y ty w ogóle wiesz, co mówisz? Cały czas chodzi przecież o kradzież i nieetycz ne zachowanie. C z y pochwalasz takie czyny? W t y m momencie Brenna zorientowała się, że posunęła się za daleko. Z o b a c z y ł a , j a k D a m o m gwałtownie czerwienieje i nagle poczuła, j a k silna ręką wymierza jej policzek. Spojrzała na niego przerażona i w t y m momencie zobaczyła, że p o w a l o n y m o c n y m uderzeniem pada j a k ścięty na ziemię. D o p i e r o teraz zauważyła Rydera.
ROZDZIAŁ PIĄTY - D a m o n i e ! - Brenna podeszła szybko do leżącego. K i e d y klęczała j u ż obok niego, dobiegł ją opanowany, spokojny głos Rydera: - Zostaw go. N i c mu się nie stało. Zaraz przyjdzie do siebie. D a m o n j ę k n ą ł i o t w o r z y ł oczy. Brenna gniewnym, oskarżycielskim w z r o k i e m zmierzyła Rydera, który stał spokojnie, tak jakby nic się nie stało. B y ł teraz ubrany w codzienne czarne dżinsy i białą sportową koszulę. W y g l ą d a ł nienagannie, t y l k o włosy m i a ł nieco zwichrzone, zapewne w w y n i k u incydentu z D a m o n e m . Jego srebrzyste, pełne uczucia oczy b y ł y odbiciem wydarzeń poprzedniej nocy. Spojrzenie Rydera n a p e ł n i ł o Brennę niesmakiem jeszcze bardziej ją rozzłościło. - N i e b y ł o żadnego p o w o d u do tak brutalnego zachowania! - wybuchnęła z gniewem. - C z y zawsze siłą rozstrzygasz spory i załatwiasz wszystkie sprawy? C z y zawsze bez zastanowienia posuwasz się do użycia przemocy? C z ł o w i e k , którego właśnie uderzyłeś, jest m o i m kolegą z college'u! To szanowany profesor filozofii! C z y zdajesz sobie sprawę z tego, co uczyniłeś? - Oczy Rydera stały się nieprzeniknione. Popatrzył na Brennę i spokojnie powiedział: Z a s ł u ż y ł na karę. Przecież cię uderzył. To b y ł a moja wina! I słusznie zostałam ukarana! wykrzyknęła. - Powiedziałam mu straszne rzeczy, obraziłam go. Zachowałam się w sposób niewybaczalny w stosunku
76
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
do człowieka, k t ó r y w trosce o moje dobro przejechał szmat d r o g i , żeby mi pomóc i przemówić do rozsądku Jak m o g ł a m tak źle potraktować Damona? zapytywała samą siebie zrozpaczona Brenna. - Zostaw faceta w spokoju. W s t a ń i podejdź do mnie. - Do Rydera j a k b y nie d o t a r ł y pełne w y r z u t u słowa Brenny. Spojrzał na leżącego, k t ó r y właśnie, podniósł rękę i d o t y k a ł nią obolałej szczęki. B r e n n a nawet się nie poruszyła. Z niepokojem w głosie zwróciła się do D a m o n a : - T a k mi p r z y k r o za t o , co się stało! Przepraszam za moje słowa. Uwierz m i , nie chciałam cię obrazić. C z y dobrze się czujesz? Pozwól, że ci pomogę... - B r e n n o , powtarzam po raz ostatni, zostaw go w spokoju i chodź do mnie. Jeśli tego zaraz nie zrobisz, ja sam... T y m razem słowa Rydera d o t a r ł y do Brenny. Te aksamitny timbre jego głosu słyszała j u ż przedtem, kiedy p r ó b o w a ł jej coś nakazać. W i e d z i a ł a , że jest przejawem w o l i , której trzeba się poddać. P o d n i o s ł a się z klęczek, nie odrywała jednak wzroku od D a m o n a . U n i ó s ł się trochę, z widocznym trudem usiadł na? ziemi i skupił teraz całą uwagę na Ryderze. - B r e n n o , a co to za prymityw? T w ó j przyjaciel? A więc tak spędzasz letnie urlopy! Zabawiasz się z ogierem! N i c dziwnego, że takiego ćwoka ukrywasz przed c a ł y m światem! - To nie jest tak, j a k myślisz. Posłuchaj, j a . . . -zaczęła tłumaczyć się Brenna. Rozwścieczony D a m o n pragnął zadośćuczynienia za swoje upokorzenie, chciała ułagodzić jego gniew. M i a ł a poczucie winy. - Dość tego gadania - przerwał sucho Ryder. - P r z y p o m i n a m , w razie gdybyście o t y m zapomnieli, że ja jestem tu panem sytuacji i nie m a m ochoty dłużej wysłuchiwać oskarżeń, przeprosin i innych bezsensownych komentarzy. Profesorze - z w r ó c i ł się
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
77
do D a m o n a - nic się p a n u nie stało i świetnie p a n o t y m w i e . Proszę wstać i szybko się stąd wynosić. A na koniec m a ł e ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz podniesie p a n rękę na Brennę, zachowam się znacznie brutalniej. C z y to jasne? - A i d ź do d i a b ł a ! - w a r k n ą ł w odpowiedzi D a m o n . W s t a ł i niechętnym k r o k i e m ruszył d o wyjścia. K i e d y Brenna w przepraszającym geście wysunęła rękę, by dotknąć D a m o n a , wystarczyło t y l k o j e d n o spojrzenie Rydera, by szybko się cofnęła. Patrzyła na wychodzącego mężczyznę. Z n i k a ł z jej życia i wraz z jego odejściem musiała się pożegnać z dalszą pracą w college'u. D a m o n zostanie niebawem n o w y m dyrektorem instytutu i z pewnością dzisiejszego incydentu jej nie daruje. T a k więc, na skutek ingerencji Rydera, sprawa przyszłej kariery została przesądzona bez jej u d z i a ł u . Żadnej decyzji Brenna podejmować j u ż nie musiała. G d y t y l k o z a D a m o n e m zatrzasnęły się z h u k i e m d r z w i , z roziskrzonym w z r o k i e m zwróciła się do Rydera: - C z y wiesz, co zrobiłeś? Jak śmiałeś tu wchodzić i tak się zachowywać! Zrujnowałeś całe moje życie! P o p a t r z y ł na nią przez chwilę. - Brermo, wszedłem i zobaczyłem mężczyznę w y mierzającego ci policzek. M i a ł e m stać i spokojnie patrzeć na t o , co się dzieje? C o , t w o i m zdaniem, powinienem zrobić? - N a l e ż a ł o zachować się w sposób rozsądny i cy wilizowany. Zamiast używać pięści, trzeba b y ł o zadać parę p y t a ń i dowiedzieć się, o co chodzi. Ryder u n i ó s ł b r w i i wzruszył r a m i o n a m i . - A więc, o co poszło? - zapytał spokojnie. - Teraz to j u ż nie ma żadnego znaczenia. Na jakiekolwiek wyjaśnienia jest stanowczo za p ó ź n o . - Dlatego, że j u ż zdążyłem, j a k to powiedziałaś,
78
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
zrujnować ci życie? - Na ustach Rydera b ł ą k a ł się lekki uśmiech. - To nie są żarty! - C o , t w o i m zdaniem, powinienem zrobić? Sądzisz, że dobrze czuje się mężczyzna, gdy nagle widzi przed sobą taką scenę, jakiej ja byłem świadkiem? Brenno, ten facet m i a ł duże szczęście, że mu solidnie nie przyłożyłem! - A cóż cię powstrzymało? - zapytała ze złością. - Powiedzmy, że wspaniałomyślność. Po uroczym wieczorze byłem w d o b r y m nastroju...' - D o p i e r o teraz d o t a r ł o do Brenny, że Ryder jest wściekły. - Po uroczym wieczorze i uwiedzeniu profesorki z college'u? - wycedziła przez zęby. - Po uroczym wieczorze, podczas którego zostałem uwiedziony przez profesorkę z college'u - poprawił bez cienia h u m o r u w głosie. - O ile mnie pamięć nie m y l i , to nie ja przyspieszyłem t o k zdarzeń. D o b r z e wiedziałaś, bo ci to m ó w i ł e m , że mogę jeszcze poczekać. - Uważasz, że ostatnia noc, to moja wina? - Brenna b y ł a tak rozzłoszczona, że incydent z D a m o n e m zupełnie wywietrzał jej z głowy. - T a k - odrzekł po namyśle Ryder. - Jesteś wstrętnym, źle wychowanym, nieokrzesa nym... - Ćwokiem? - podpowiedział, a w oczach zapaliły mu się podejrzanie wesołe ogniki. Tego j u ż b y ł o dość dla Brenny. O d w r ó c i ł a się szybko, z ł a p a ł a pierwszy z brzegu przedmiot, j a k i b y ł pod ręką i rzuciła n i m w Rydera. U c h y l i ł się w porę i książka, którą cisnęła Brenna, przeleciała mu obok głowy i uderzyła w ścianę. W pokoju zapanowała cisza. Brenna stała bez ruchu z szeroko o t w a r t y m i oczyma. B y ł a zaskoczona i prze rażona własną gwałtownością. Zobaczyła nagle, że Ryder idzie w jej stronę.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
79
Przestraszyła się. Chciała odwrócić się i uciec, lecz nogi wrosły jej w ziemię. Przytłaczały ją poczucie w i n y i przeżycia ostatnich godzin, a także złość na Rydera, połączona ze strachem. Zacisnęła pięści i z udawaną odwagą postanowiła stawić mu czoło. Podszedł szybko t y m swoim z w i n n y m , k o c i m krokiem i zatrzymał się tuż przed nią. - M i a ł e m okazję j u ż się przekonać, że jesteś odważna i łatwo się nie poddajesz. Brenna oddychała szybko i nierówno. Z trudem chwytała powietrze. Ryder m ó w i ł dalej: - M a m podstawy sądzić, że nie traktujesz m n i e j a k zabawnego ćwoka, z k t ó r y m postanowiłaś sobie poigrać tego lata. - Jesteś naprawdę nieznośny - p o w i e d z i a ł a z w y rzutem. - W i e m . - Westchnął głęboko. - Będziesz musiała mi to wybaczyć. Ostatnie kilka m i n u t nie należało do najprzyjemniejszych. - Brenna zobaczyła, że Ryder odwraca się w stronę k u c h n i . - R a z jest p o r a na działanie, a raz na rozmowy - m ó w i ł dalej. - A czasami jeszcze na jedzenie. D z i a ł a n i e m a m y j u ż za sobą. D w i e następne rzeczy są jeszcze przed n a m i . O, widzę, że j u ż zabrałaś się do śniadania - d o d a ł i w ł o ż y ł rękę do kartonu, aby wyjąć następne jajko. Brenna spojrzała na Rydera zwężonymi oczyma i z naciskiem powiedziała: - To śniadanie r o b i ł a m dla D a m o n a . - Już go nie ma - stwierdził beznamiętnie. - Słuchaj... - Siadaj, Brenno. M u s i m y porozmawiać. Stalowa nuta w jego głosie sprawiła, że Brenna posłuchała go od razu. Podeszła do drewnianego stołu stojącego p o d oknem i usiadła na krześle. Bez słowa patrzyła, j a k Ryder sprawnie przygotowuje śniadanie.
80
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
Na w i d o k jej sztywnej postaci i niemego żalu w oczach, potrząsnął głową. - N i e będę przepraszał za t o , co się stało. Prawie na pewno każdy mężczyzna na m o i m miejscu za chowałby się t a k samo.- Każdy mężczyzna, który ma zwyczaj w s z y s t k i e p r o b l e m y r o z w i ą z y w a ć s i ł ą ! Widzę, że ci się nie podobało. Szkoda, że niemogłaś się przekonać, co dopiero b y m z r o b i ł , gdybym wszedł i zobaczył cię w r a m i o n a c h tego faceta! G w o l i ścisłości, pozwól jednak, że ci przypomnę. N i e k t o i n n y , lecz on pierwszy u ż y ł siły. - O c h ! - j ę k n ę ł a B r e n n a na wspomnienie tego, co u c z y n i ł a D a m o n o w i . - Powinieneś słyszeć, co ja mu powiedziałam! - Parę słów do mnie d o t a r ł o , ale nic nie z r o z u m i a ł e m . A więc o co chodziło? - spytał spokojnie, nalewając herbatę. - D a m o n przyjechał specjalnie po t o , żeby mi pomóc. M a r t w i ł się o mnie, o moje sprawy zawodowe. Jestem... W ł a ś n i e b y ł a m w trakcie podejmowania ważnej decyzji, k t ó r a może zaważyć na całej mojej przyszłości. D a m o n chciał zwrócić m i uwagę n a praktyczną stronę powstałej sytuacji... - B r e n n a przerwała i sięgnęła po filiżankę z herbatą. - To wszystko jest bardzo skomplikowane i wątpię, czy cię zainteresuje... - Świetnie wiesz, że t a k - przerwał jej szorstko. - M ó w dalej. Po dłuższym wahaniu zdecydowała się opowie dzieć R y d e r o w i całą swoją historię. N a b r a ł a powiet rza. - Chyba słyszałeś, że dla ludzi parających się nauką, publikowanie wyników własnych prac jest sprawą pierwszoplanową. - J e ś l i n i e publikujesz, to n i e istniejesz?
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
81
- Coś w t y m rodzaju. Przez wiele miesięcy przygo towywałam pracę na temat etyki w informatyce. - Czego? - przerwał jej Ryder. W y d a w a ł się zaskoczony. - Strony etycznej używania komputerów. To jeden z zupełnie nowych i niezwykle aktualnych tematów interesujących naukowców. W wielu ośrodkach aka demickich czystą filozofię zepchnięto na p l a n dalszy, j a k o naukę oderwaną od życia. C o r a z rzadziej, niestety, uważa sieją za podstawę wykształcenia współczesnego człowieka. I trzeba zrobić wszystko, żeby ta wspaniała nauka odzyskała należne jej miejsce! E t y k a w za stosowaniach i n f o r m a t y k i jest właśnie t a k i m k i e r u n k i e m , dzięki k t ó r e m u można będzie nie t y l k o przy wrócić filozofii utraconą pozycję, lecz także ją ożywić i powiązać z praktyką. Zagadnienia etyczne towarzy szące używaniu i nadużywaniu k o m p u t e r ó w to coś w rodzaju filozofii stosowanej. - B r e n n a spojrzała na Rydera, niepewna, czy ciągnąć dalej. - Wierzę ci na słowo. M ó w , słucham uważnie - zapewnił nie odrywając w z r o k u od patelni, na której smażyła się jajecznica. - W k a ż d y m bądź razie w ł o ż y ł a m wiele w y s i ł k u w zebranie materiałów i przygotowanie pracy na ten temat, k t ó r y ujęłam na tle historycznego rozwoju myśli filozoficznej. Odnoszenie tego, co g ł o s i l i tacy filozofowie, j a k Arystoteles czy K a n t , do współczesnych problemów m o r a l n y c h towarzyszących stosowaniu komputerów, jest rzeczą naprawdę fascynującą! Daje c a ł k i e m nowe spojrzenie, otwiera h o r y z o n t y . . . - W oczach Brenny b y ł o widać prawdziwy entuzjazm. - Powtarzam: wierzę ci na słowo. - Ryder uśmiechał się lekko. - M ó w dalej. Otrząsnęła się z błądzących po głowie myśli i wróciła do przerwanego wątku opowiadania. - W służbowym b i u r k u t r z y m a ł a m zawsze wszystkie
82
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
materiały: cały p l i k własnych notatek i wstępny szkic a r t y k u ł u . D l a nikogo w instytucie nie b y ł o żadną tajemnicą, że przygotowuję pracę i zamierzam ją opublikować w poważnym czasopiśmie naukowym. Prawie nigdy nie zjawiałam się w instytucie w niedziele - ciągnęła Brenna. - Kiedyś jednak w p a d ł a m zupełnie przypadkiem na chwilę i zobaczyłam, że wszystkie moje notatki i szkic a r t y k u ł u z n i k n ę ł y z biurka! - K t o ś ci je zabrał? - Opowiadanie Brenny za czynało intrygować Rydera. - W poniedziałek z samego rana b y ł y j u ż na swym z w y k ł y m miejscu w szufladzie. N i e m i a ł a m pojęcia, co się stało, ale zaczęłam się denerwować. Od tamtej p o r y codziennie zabierałam wszystkie papiery do d o m u , ale, j a k się p o t e m okazało, na ochronę pracy b y ł o j u ż za późno. N i g d y się nie dowiem, ile weeken dów moje notatki spędziły na cudzym b i u r k u ! - Czyim? - N i e zgadniesz, więc p o w i e m ci od razu. Na b i u r k u dyrektora instytutu! - wykrzyknęła Brenna. Jej gniew p o w r ó c i ł ze zdwojoną siłą. - Szacownego i ogólnie poważanego profesora Paula H u m p h r e y a , k t ó r y ostatni r o k swej pracy w college'u, przed przejściem na emeryturę, chciał uwieńczyć artykułem świadczącym o t y m , że nieobce mu są także zagad nienia filozofii stosowanej! Jego postępowanie powinno mi właściwie pochlebiać - dodała po chwili namysłu. - N i e m i a ł a m pojęcia, że moja praca b y ł a aż tak dobra, że zechciał ją łaskawie podpisać własnym nazwiskiem! - W j a k i sposób o t y m wszystkim się dowiedziałaś? - T y d z i e ń t e m u ogłoszono, że obszerny artykuł monograficzny autorstwa profesora H u m p h r e y a został przyjęty do d r u k u w poważnym czasopiśmie filozoficz n y m . K o p i e tekstu profesora udostępniono pracow n i k o m naszego instytutu, żebyśmy m o g l i zapoznać
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
83
się z pracą i podziwiać osiągnięcia szefa. Z a n i m skończyłam czytać pierwszą stronę, j u ż wiedziałam, że m a m przed oczyma w y n i k i własnej pracy! - I co zrobiłaś? Na najbliższym zebraniu pracow n i k ó w instytutu wstałaś i przy wszystkich oskarżyłaś dyrektora o t o , że przywłaszczył sobie twoją pracę? - spytał zaciekawiony Ryder. Postawił na stole przed Brenna jajecznicę z tostami i usiadł naprzeciw niej. - To musiała być interesująca scena. - N i e oskarżyłam go otwarcie, bo, sam musisz przyznać, cała ta sytuacja b y ł a bardzo k ł o p o t l i w a . Poszłam więc z tą sprawą do człowieka, do którego m i a ł a m w instytucie największe zaufanie i którego znałam bardzo dobrze. B y ł o niemal pewne, że zostanie on wkrótce n o w y m szefem naszego instytutu... - I ja wyrzuciłem go dzisiaj z tego domu? - Ten człowiek to D a m o n Fielding. Profesor D a m o n Fielding - nie zważając na pytanie Rydera m ó w i ł a dalej B r e n n a przez zaciśnięte zęby. - I co b y ł o dalej? Opowiedział się natychmiast po twojej stronie i wystąpił w obronie? - Bardzo mi współczuł. - Brenna ciężko westchnęła. - Powiedział, że mi wierzy, lecz że oboje nie możemy nic zrobić w tej sprawie. Profesor H u m p h r e y jest nietykalnym autorytetem. Jeśli odważę się go oskarżyć, sama t y l k o przegram. D a m o n zwracał mi uwagę na fakt, że jeśli chcę dalej pracować w college'u, muszę nauczyć się działać dyplomatycznie, by nie narażać przyszłej kariery. T o , c o m ó w i ł , b r z m i a ł o tak, j a k b y dotyczyło świata wielkiego biznesu, w k t ó r y m przecież bez przerwy toczy się bezpardonowa walka o wpływy i awanse. - D u ż o w t y m racji - powiedział Ryder. Nieco zaskoczył Brennę. N i e sądziła, że na ten temat może mieć on jakiekolwiek zdanie. - K a ż d a sytuacja - ciągnął - w której występuje bezustanne współ-
84
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
zawodnictwo w osiąganiu coraz to wyższych szczebli kariery, tworzy, oględnie mówiąc, niezbyt przyjemny k l i m a t . T a k dzieje się w wojsku, w biznesie i, m a m podstawy sądzić, także w t w o i m akademickim świe cie. Jest to fakt, na który, moja droga, żadnego w p ł y w u mieć nie możesz. Do zrobienia pozostaje ci t y l k o j e d n o . Powzięcie decyzji, czy w tej bezpar donowej, codziennej walce chcesz uczestniczyć, czy nie. Pamiętaj, wybór jest w t w o i c h rękach, należy do ciebie. - W i d z ę , że zastanawiałeś się kiedyś n a d t y m p r o b l e m e m - rzekła ze zdumieniem Brenna. - T a k . Sam m i a ł e m z n i m do czynienia. Jest to j e d n a z przyczyn, dla której r o b i ł e m t o , co r o b i ł e m i jeden z powodów, dla k t ó r y c h zająłem się pisaniem. D o k o n a ł e m w y b o r u . Postanowiłem żyć w ł a s n y m życiem, oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe. Brenna spojrzała zdziwiona na Rydera. B y ł a skon sternowana. Z u p e ł n i e bezwiednie zadała mu teraz nurtujące ją od dłuższej c h w i l i pytanie: - A co ty byś z r o b i ł na miejscu D a m o n a ? - Gdybyś przyszła do m n i e mając w ręku d o w ó d , że szef przywłaszczył sobie w y n i k i twojej pracy? O c h , zachowałbym się z pewnością j a k człowiek źle wy chowany i nieokrzesany. A także gwałtowny. M o j a droga, do upadłego w a l c z y ł b y m po twojej stronie dopóty, d o p ó k i nas obojga nie wyrzuciliby z college'u, bo tak cała sprawa by się na pewno zakończyła. Zauważ j e d n o , proszę, że nie wypowiadam się co do tego, czy m ó j sposób jest lepszy, czy gorszy od tego, k t ó r y preferuje F i e l d i n g . Ocena należy do ciebie. Przecież w k o ń c u nie kto i n n y , lecz ty musisz sama na coś się w k o ń c u zdecydować. - T a k - przytaknęła Brenna. - Muszę, m i m o że wygląda na t o , że sprawa jest j u ż rozstrzygnięta. D a m on nie wybaczy mi tego, co stało się dziś rano.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
85
C a ł e to wydarzenie w y n i k ł o z mojej w i n y . N i e p o w i n n a m mu mówić, że nie opowiadając się po mojej stronie, postępuje niemoralnie i nieuczciwie. - I dlatego stracił panowanie nad sobą i cię uderzył? - T a k . O b r a z i ł a m go przecież. A on przyjechał t y l k o p o to, żeby m i p o m ó c . - K i m jest t e n facet dla ciebie? - z a p y t a ł R y d e r . - Coś mi się wydaje, że nie t y l k o kolegą z pracy. - Jest... był... - jąkała się Brenna. - Łączą nas bliskie stosunki. Spotykamy się regularnie i . . . - U n i k a ł a w z r o k u Rydera. - I zamierzałaś związać się z n i m na stałe? - Sądziłam, że pasujemy do siebie. Szanujemy się nawzajem, l u b i m y razem przebywać, m a m y wiele wspólnego... - I to wszystko przestało się liczyć po ostatniej nocy - stwierdził Ryder. - T a k , to prawda, więc przestań patrzeć na m n i e r o z ż a l o n y m w z r o k i e m . N i e możesz mieć wiele wspólnego z F i e l d i n g i e m , bo byś lepiej go znała. Jeśliby tak właśnie b y ł o , nie zabolałaby cię tak bardzo jego odmowa poparcia twej sprawy. G d y b y ł ą c z y ł o was coś głębszego, gdybyś lepiej znała tego faceta, taka właśnie jego reakcja nie b y ł a b y dla ciebie ż a d n y m zaskoczeniem - Ryder z a m i l k ł , zamysłu się, a po chwili d o d a ł : - M o i m zachowaniem się dziś rano nie byłaś zaskoczona. I to po zaledwie trzech dniach znajomości! - O c z y m ty mówisz? - T w ó j związek z F i e l d i n g i e m jest skończony - p o w t ó r z y ł m o c n y m , stanowczym głosem. - Sama o t y m zdecydowałaś wpuszczając m n i e , m i m o ostrze żeń, do ł ó ż k a ostatniej nocy. U p r z e d z a ł e m , że p o t e m wycofać ci się nie pozwolę. Stoimy więc przed faktem d o k o n a n y m . Teraz j u ż należysz do m n i e , Brenno Llewellyn! Należysz do mnie. Należysz do m n i e . Te słowa
86
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
huczały jej w głowie, gdy p a t r z y ł a na mężczyznę siedzącego po przeciwnej stronie s t o ł u . - N i e - wyszeptała przerażona. - N i e rozumiesz... - Zamierzasz przede m n ą uciec? - zapytał Ryder obojętnym tonem, sięgając po następnego tosta. - Jeżeli uważasz, że m a m y ze sobą wiele wspólnego, powinieneś znać odpowiedź na to pytanie! - odcięła się B r e n n a . Jak on śmie oświadczać jej z c a ł y m spokojem takie rzeczy? Co za zachowanie! Na szczęście z t y m p r y m i t y w n y m człowiekiem nie będzie musiała mieć dłużej do czynienia. Przecież nigdy go więcej nie spotka! Od chwili jednak, w której się dziś obudziła, nie opuszczały jej złe przeczucia. W i e d z i a ł a , że ulegając nastrojowi wieczoru, p o p e ł n i ł a ogromny, wręcz nie wybaczalny b ł ą d . Jak m o g ł a zachować się t a k bez nadziejnie? Jak m o g ł a być t a k a głupia? Ryder zastanawiał się nad ostatnimi słowami Brenny. - T o , że spróbujesz uciec przede mną, uważam za prawdopodobne - powiedział po chwili. - Jeśli jednak t a k postąpisz, to t y l k o po t o , żeby się przekonać, czy będę cię szukał. - T a k i e zachowanie się b y ł o b y z mojej strony g ł u p i ą dziecinadą! - w y k r z y k n ę ł a B r e n n a , rozzłosz czona dlatego, że m i m o w o l i zaczęła się zastanawiać, czy Ryder rzeczywiście p r ó b o w a ł b y ją odnaleźć. C a ł e to rozważanie jest zupełnie bez sensu. Brenna lieweDyn nie ucieka się do takich bezsensownych sztuczek! Stać ją na t o , by w każdej sytuacji poradzić sobie w sposób znacznie inteligentniejszy! - N i e b y ł o b y to postępowanie dziecinne, lecz typowo kobiece - p o p r a w i ł ją Ryder. - Żebyś nie musiała sobie dłużej zaprzątać t y m głowy, powiem ci od r a z u . Poszukam cię, ale kiedy odnajdę, nie będę z pewnością w d o b r y m nastroju. G d y b y m jednak teraz m i a ł się założyć o t o , co ty byś z r o b i ł a , postawiłbym na
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
87
wariant, że uciekać nie będziesz. Zostaniesz i będziesz walczyła do upadłego, m i m o że nie masz żadnych szans. - To głupie! - Sprawa jest przesądzona, moja p a n i . Po to jednak, by u k o i ć twoje nadwerężone nerwy, p o d o b n i e j a k wczoraj, jeszcze raz cię zapewniam: mogę poczekać i ponaglać cię nie będę. - C ó ż za wspaniałomyślność! - Brenna z niedowie rzaniem słuchała słów Rydera. Co on sobie myśli? W i e d z i a ł a jednak, że znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. - Brermo, nie jestem wspaniałomyślny. W i e m , że wydarzenia ostatniej nocy nastąpiły zbyt szybko. Dlatego dzisiaj czujesz się nieswojo i jesteś zdener wowana. Daję ci więc czas na pogodzenie się z nową sytuacją, żebyś sobie wszystko spokojnie przemyślała. M a s z zresztą inne k ł o p o t y , z k t ó r y m i musisz się uporać. N i e będę cię nękał. - Jesteś piekielnie p e w n y siebie - odezwała się z sarkazmem w głosie. - N i e siebie, lecz ciebie. Jesteś uczciwą kobietą. W i e m , że nie potrafisz przekreślić tego, co stało się ostatniej nocy. Musisz mieć t y l k o trochę czasu, żeby się z t y m pogodzić. N i e obawiaj się. Jeśli gra jest warta świeczki, potrafię być bardzo cierpliwy... - C z y ty aby nie przywiązujesz zbyt dużej wagi do jednej nieco szalonej nocy? - spytała Brenna. - B y ł a zwariowana, prawda? - Ryder uśmiechnął się szeroko. - C z y z a n i m tutaj przyjechałaś, pode jrzewałaś, że jesteś z d o l n a do j a k i c h k o l w i e k szaleństw? Brenna p o c z u ł a nagle piekące ł z y p o d p o w i e k a m i . Za dużo d z i a ł o się naraz i nie u m i a ł a się z t y m uporać! Potrzebowała spokoju i czasu. Wstała od stołu. - Przepraszam - powiedziała, z t r u d e m powstrzy-
88
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
mując się od płaczu. - To b y ł ciężki ranek. Idę na spacer. - O d w r ó c i ł a się i szybko wybiegła z d o m u . P ó ł godziny później siedziała nad wodą wpatrując się w niebieską t o ń jeziora. Niedaleko od d o m u znalazła m a ł ą grotę, będącą idealną wprost kryjówką. M i m o że powstrzymała się przed płaczem, nadal b y ł a rozbita i zdenerwowana. Przez chwilę myślała nawet o t y m , żeby zadzwonić do brata. N i e m ó g ł b y jej pomóc i tylko wpadłby w prawdziwy szał. Reagował' bardzo emocjonalnie. N i e zważając na nic, walczyłby wjej obronie do upadłego. W t y m momencie Brenna ujrzała swego prześladow cę. Szedł w j e j kierunku z termosem w ręku i jakimiś książkami p o d pachą. - D o s k o n a ł y dzień, żeby posiedzieć nad wodą i poczytać przy k u b k u gorącej herbaty - powiedział i usiadł obok Brermy. - Słuchaj, ja... - zaczęła. - W z i ą ł e m dla ciebie książkę -przerwałjej spokoj n y m głosem i zabrał się do otwierania termosu. Spojrzała na lekturę przyniesioną przez Rydera. Jedna książka, z dziedziny filozofii, b y ł a tą, którą w niego rzuciła. D r u g a , w broszurowej oprawie i z krzy kliwą okładką, należała do Rydera. B y ł jej autorem. - Dziękuję, ale nie m a m w tej chwili ochoty na czytanie tekstów filozoficznych - odrzekła sztywno. - Przyniosłem ją dla siebie. W e ź drugą. - Chcesz, żebym to czytała? - spytała z niesmakiem. - W i e m , że moje książki nie są w t w o i m guście, ale chcę, żebyś przeczytała choć jedną z n i c h . - Dlaczego? - Brenna p o ł o ż y ł a powieść na kolanach i zaczęła ją oglądać. - Zazwyczaj w każdej książce jest coś z jej autora. M o ż e dowiesz się o m n i e czegoś więcej. - A ty zamierzasz się męczyć studiując tekst naukowy?
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
89
- Chętnie dowiem się czegoś o dziedzinie, która stanowi dla ciebie ź r ó d ł o u t r z y m a n i a - odrzekł z uśmiechem. - R ó ż n i m y się p o d k a ż d y m względem, Ryderze. C a ł a ta zabawa, którą proponujesz, nie ma żadnego sensu. Co chcesz w t e n sposób zyskać? - Już ci m ó w i ł e m , trochę wzajemnego zrozumienia. Sądzę, że to istotne, skoro m a m y żyć razem - dodał. O t w o r z y ł książkę i zaczął czytać spis treści. - Razem żyć? Czyś ty naprawdę zwariował? Ostat nia noc b y ł a p o m y ł k ą i dobrze o t y m wiesz! - Dlaczego? - spytał podnosząc w z r o k znad książki. - Bo temu, co stało się między n a m i , przypisujesz zbyt duże znaczenie. - Brermo, pożądałem cię od c h w i l i , w której po raz pierwszy cię zobaczyłem, kiedy to włamywałaś się do mego d o m u . A ostatnia noc u d o w o d n i ł a , że ty też m n i e pragniesz. - To stanowczo za m a ł o , żeby w ogóle myśleć o w s p ó l n y m życiu. - Brenna czuła się bardzo nie swojo. Z jednej strony słowa Rydera napawały ją niepokojem, z drugiej zaś sprawiały, że chciała przyznać mu ragę i poddać się bez reszty zarówno u r o k o w i lata, j a k i t e m u intrygującemu silnemu mężczyźnie. - Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni - powiedział spokojnie. - Skąd możesz to wiedzieć? Przecież prawie się nie znamy! - wybuchnęła Brenna. - W i e m to podświadomie. Czuję, ale słowami wyrazić nie potrafię. Pomyślałem sobie, że jeśli przeczytasz choć jedną z m o i c h książek, to może lepiej zrozumiesz, co usiłuję ci powiedzieć. Widząc niemal błagalną prośbę w oczach Rydera, Brenna p o c z u ł a się bezradna. N i e p o t r a f i ł a m u odmówić.
90
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- A co będzie, jeśli po tej lekturze zdania nie zmienię? - Wydaje mi się, że w tej chwili nie jesteś zdolna do jasnego myślenia i sensownej oceny. - A wiec nie jest to najlepsza p o r a na analizowanie na podstawie książki twojego charakteru - odcięła się szybko, m i m o że postanowiła przeczytać powieści Rydera. - T r u d n o . Zaryzykuję. - M o ż e ty sam zmienisz zdanie na m ó j temat po przeczytaniu tej filozoficznej dysputy? Pomyślisz sobie, że jestem drętwą, nudną i nieprzystępną nauczycielką p r z e d m i o t u , który nigdy cię nie zainteresuje. - C z y te -wszystkie cechy sama sobie przypisujesz? - spytał. W y d a w a ł się rozbawiony. - Prawdę mówiąc, nie. Sądzę jednak, że i n n i mogą tak o m n i e myśleć. - N i c , co jest w tej książce, nie zmieni mojej opinii o tobie. Poszerzę sobie tylko intelektualne horyzonty. - Ryderze, a co do ostatniej nocy... - zaczęła niepewnym głosem. Z a m k n ą ł jej usta gorącym pocałunkiem. Ta przej mująca pieszczota p r z y p o m n i a ł a Brennie wspólne chwile rozkoszy i zaspokojenia. Po raz pierwszy od rana uspokoiła się i r o z l u ź n i ł a . Pocałunek k o i ł j a k balsam. - N i e m ó w m y j u ż więcej, moja słodka. N i e znie kształcajmy słowami wspomnienia ostatniej nocy. Brenna podniosła ociężałe powieki i drżącymi rękami otworzyła książkę, która ciągłe jeszcze leżała na jej kolanach.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Powieść sensacyjną Justina M u r d o c k a zapowiadał t y t u ł książki „Uprowadzenie Quicksilvera" i krzykliwa, w z ł y m guście okładka. W i d n i a ł na niej silnie zbudo wany mężczyzna. A t a k o w a ł y go groźne węże. U stóp tego supermana wpółleżała w ponętnej pozie m ł o d a i bardzo przerażona kobieta. Rudowłosa piękność obejmowała mężczyznę kurczowo za kolano, podczas gdy on c h r o n i ł ich oboje przed j a d o w i t y m i wężami. Jedyną bronią bohatera b y ł cienki nóż, który t r z y m a ł w ręku. Brenna b y ł a zdegustowana wyglądem o k ł a d k i i z ł a na siebie, że dała się namówić R y d e r o w i na prze czytanie tej sznurowatej powieści. Pocieszała ją jedynie myśl, że oderwanie się na pewien czas od własnych niewesołych problemów dobrze jej z r o b i . O t w o r z y ł a książkę. Musiałem uczciwie przyznać, że ten facet był dobry w swoim fachu, mimo że wykazywał jeszcze niewielkie doświadczenie. Miałem na to dowody. Nie wziął bowiem pod uwagę dwóch rzeczy. Że w starych angielskich gospodach okna nie otwierają się bezszmerowo i że agenci specjalni, którzy dożyli mojego wieku, mają bardzo lekki sen. Na dodatek tej właśnie nocy leżałem wpólprzebudzony, gdyż wspomnienie seksownej blon dynki, którą zostawiłem w Paryżu, spędzało mi sen z powiek. W każdym bądź razie dobrze po północy usłyszałem ciche skrzypienie otwieranego okna. W sta rych angielskich gospodach przyjaźni goście nie korzys tają z takiej drogi. Moja ręka zacisnęła się więc
92
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
automatycznie na rękojeści sztyletu znajdującego się pod poduszką. Gdy intruz wsunął się cicho do pokoju, leżałem bez ruchu. Instynkt ostrzegł mnie jednak od razu, że gość szykuje się do ataku. Rzuciłem sztyletem i niemal równocześnie zsunąłem się z łóżka na podłogę. Okazałem się lepszy. Napastnik zdążył jeszcze wystrzelić do mnie z pistoletu z tłumikiem, lecz chybił, gdyż wąskie i długie ostrze sztyletu o sekundę wcześniej zatopiło się w jego szyi. Podniosłem się z ziemi i zapaliłem w pokoju górnej światło. Prawdę mówiąc, nie był to najlepszy początek mego urlopu. Czytając tę scenę, Brenna p r z y p o m n i a ł a sobie, j a k w ł a m y w a ł a się do d o m k u Rydera. Na samo wsporanienie aż się uśmiechnęła, lecz chwilę potem uprzy t o m n i ł a sobie, że cała ta przygoda m o g ł a skończyć się fatalnie. Akcja powieści, żywa i obfitująca w przeróżne wydarzenia, rozwijała się szybko i sprawnie. Pod koniec pierwszego r o z d z i a ł u , główny bohater książki niejaki H u n t C a m e r o n , otrzymuje niezwykle trudną i niebezpieczną misję do wykonania. Jego zadanie jest uprowadzenie zza „żelaznej k u r t y n y " człowieka, k t ó r y zdradził. B y ł to groźny facet. Nazywano go Quicksilverem, bo b y ł szybki i nieuchwytny j a k żywe srebro. Nieskomplikowana fabuła powieści miała drugi, dość ciekawy dla Brenny, wątek. Do wykonania trudnej misji C a m e r o n o w i przydzielono bowiem partnera. M ł o d ą i piękną agentkę specjalną, Cassandrę Vaughn. B y ł a świeżo upieczoną absolwentką nowoczesnej szkoły szpiegowskiej. Świetnie znała się na k o m puterach i za ich pomocą potrafiła wykonywać analizy przeróżnych faktów. U m i a ł a także posługiwać się wszelkimi technicznymi cudeńkami używanymi w t y m
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
93
zawodzie. M i a ł a dużą wiedzę podręcznikową i wszy stko usiłowała robić dosłownie tak, j a k ją tego nauczono. D l a Cassandry V a u g n n usiłowanie u p r o wadzenia Quicksilvera m i a ł o być pierwszym w życiu zadaniem. H u n t C a m e r o n b y ł natomiast agentem doświad c z o n y m i w y t r a w n y m . Tego, co u m i a ł , a p o t r a f i ł wiele, nauczyło go życie. Często d z i a ł a ł instynktownie i niekonwencjonalnymi metodami. Jedynym środkiem technicznym, w k t ó r y naprawdę w i e r z y ł , b y ł d ł u g i i wąski sztylet. N i g d y się z n i m nie rozstawał. T e n człowiek nie ufał n i k o m u . H u n t C a m e r o n i Cassandra V a u g h n stanowili przeciwieństwo i od pierwszego wejrzenia p o c z u l i do siebie niechęć. H u n t , profesjonalista w k a ż d y m calu, uważał m ł o d ą debiutantkę za kulę u n o g i , a śliczna Cassandra nie pochwalała m e t o d jego pracy. A l e , j a k to w takich przypadkach bywa, zaczęli ze sobą romansować. Brenna p r z y ł a p a ł a się na t y m , że opisy wszystkich scen m i ł o s n y c h między H u n t e m a Cassandra czyta z w i e l k i m zaciekawieniem. W p o ł u d n i e oboje z Ryderem poszli na l u n c h do jego d o m k u . Jedli k a n a p k i i p i l i herbatę. Brenna chciała szybko wrócić do przerwanej lektury. P ó ł godziny później znaleźli się n a d j e z i o r e m i z a t o p i l i ponownie w kartach swoich książek. N a d wodą panowała cisza, przerywana od czasu do czasu warkotem silnika przepływającej m o t o r ó w k i . Brenna odczuwała obecność siedzącego blisko niej Rydera, lecz całą jej uwagę p o c h ł a n i a ł a w a r t k a i emocjonująca akcja powieści. Kiedy p ó ź n y m p o p o ł u d n i e m przeczytała ostatnie zdanie, musiała uczciwie przyznać, że Justin M u r d o c k d a ł swym czytelnikom godziwą rozrywkę. I nie t y l k o rozrywkę, gdyż ze względu na zawarte w książce podteksty czytelnicy tej
94
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIOKA
sensacyjnej książki o t r z y m a l i jeszcze coś, z czego chyba niewielu zdawało sobie sprawę. - Skończyłaś? - spytał Ryder, odkładając na b o k własną lekturę. Brenna skinęła głową. O p a r ł a podbródek n a d ł o niach i zamyślona p a t r z y ł a daleko przed siebie na połyskujące w słońcu w o d y jeziora. - Ryderze, ta książka jest świetnie napisana. Jestem pewna, że niejednokrotnie j u ż ci to m ó w i o no. - C h c i a ł e m usłyszeć pochwałę od ciebie - odrzekł, lekko się uśmiechając. Na chwilę z a m i l k l i oboje. Brenna zdawała sobie sprawę z tego, że Ryder czeka na jej dalsze uwagi. - D u ż o w niej przemocy - zaczęła p o w o l i . N i e od razu chciała mówić o t y m , co najważniejsze. - A u t o r ó w sensacyjnych książek obowiązują pewne rygory. - C z y dotyczą także scen miłosnych? - spytała odruchowo Brenna i niemal natychmiast tego poża ł o w a ł a . Siedziała teraz sztywna, czekając w napięciu na odpowiedź Rydera. - To nie są opisy scen m i ł o s n y c h , lecz erotycznych. T a k , czytelnicy tego t y p u książek spodziewają się w n i c h między i n n y m i właśnie takich rzeczy. Już ci wspominałem, że w swych powieściach sprzedaję seks, przemoc i intrygę. B r e n n a oderwała w z r o k od tafli j e z i o r a i spojrzała na mówiącego. - A l e to są przecież sceny miłosne! - niemal wykrzyknęła. - Dlaczego tak sądzisz? - spytał Ryder obojętnym tonem. Obserwował u k r a d k i e m twarz Brenny. - B o... bo łączy i c h znacznie więcej. Niezależnie od wzajemnego pożądania seksualnego, Cassandra i H u n t przekonują się, że są sobie coraz bardziej potrzebni.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
95
A zresztą całkiem niepotrzebnie o t y m mówię. Przecież to spod twego p i ó r a pochodzą opisy t y c h scen! - M ó w dalej - poprosił. - Bardzo podoba mi się sposób, w j a k i specjalistka od filozofii analizuje sznurowatą powieść. Dlaczego sceny łóżkowe uważasz za miłosne? W całej tej książce ani razu nie pada słowo „ m i ł o ś ć " . H u n t nie m ó w i Cassandrze, ż e j ą kocha. - O n a też tego nie r o b i - dodała Brenna z nutą zawodu w głosie. - Na samym k o ń c u książki mogłeś to wprost napisać. Przecież jest oczywiste, że p o ł ą c z y ł a i c h głęboka miłość. - W t y m , co odczuwali w stosunku do siebie, nie b y ł o nic bezsensownego i sentymentalnego. - T a k właśnie oceniasz miłość? Uważasz, że jest g ł u p i a i ckliwa? - spytała nie kryjąc rozczarowania. - Tego zdania są m o i czytelnicy - odrzekł z prze konaniem. Brenna roześmiała się, odwróciła w z r o k od Rydera i w zamyśleniu spoglądała na w o d y jeziora. - P o d o b a ł o mi się zakończenie. Cassandra i H u n t zdali sobie sprawę z tego, że od życia pragną znacznie więcej i decydują się zacząć je na n o w o . - Bohaterowie książki Rydera postanowili b o w i e m rzucić swój t r u d n y i niebezpieczny zawód i zbudować wspólne, spokoj niejsze i szczęśliwsze życie. - Czy H u n t nie jest j a k na twój gust zbyt zagorzałym antyfeministą? - żartobliwym t o n e m zapytał Ryder. - Jest. P o d p e w n y m i względami. N a przykład zawsze bierze na siebie najtrudniejsze zadania, w prze k o n a n i u , że Cassandra z n i m i sobie nie p o r a d z i . - Brenna przerwała na chwilę. - Stop. Wycofuję to wszystko, co powiedziałam. H u n t p a ko w a ł się w naj gorsze tarapaty z zupełnie innego p o w o d u . Dlatego, że za wszelką cenę u s i ł o w a ł osłaniać swoją partnerkę. M ó w i wprawdzie dziewczynie, że nie ufa jej zawodo-
96
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
w y m umiejętnościom, lecz w jego ustach to t y l k o pretekst. Cały czas usiłuje ochronić ją przed koszmar n y m przeżyciem, j a k i m jest zabicie człowieka. I zawsze osłania wtedy, kiedy Cassandrze grozi niebezpieczeń stwo. M a m rację? - Tak. - H u n t - ciągnęła Brenna - jest agresywny, cy niczny i bezwzględny. Jako przeciwnik potrafi być bardzo niebezpieczny. A l e sama nie w i e m dlaczego, m i m o tych wszystkich wad, m a m dziwną słabości do tego mężczyzny. Daje się lubić. - Patrzyła znów na wodę. Skierowała w z r o k daleko przed siebie. - Ufałabym m u b e z granic. Jest człowiekiem n a wskroś p r a w y m i uczciwym, m i m o że kieruje się w ł a s n y m i zasadami. A może właśnie dlatego. Po wiedz m i , proszę, na i l e H u n t jest odbiciem ciebie? - spytała. - Przekonaj się sama. Brenna nadal nie patrzyła na Rydera. Jej ścisły analityczny umysł zaczynał formułować wnioski. N i e b y ł a n i m i zachwycona. M y ś l i Brenny obracały się w o k ó ł faktu, że m i m o w o l i zaczęła podziwiać H u n t a Camerona i zasady moralne, k t ó r y m i się w życiu kierował. Podobnie j a k powieściową Cassandrę, pociągały ją zarówno siła charakteru, j a k i prawość tego człowieka, m i m o że chwilami d r a ż n i ł ją bardzo jego sposób bycia, za chowanie się, postępowanie i maniery. Wobec samej siebie Brenna musiała przyznać, że jej stosunek emocjonalny do Rydera staje się niebezpiecznie bliski uczuciu, k t ó r y m piękna Cassandra z książki darzyła jej bohatera. Świadomość tego faktu b y ł a dla Brenny wręcz przerażająca. M u s i a ł a zacząć się bronić, i to natych miast. Z błyskiem gniewu w oczach spojrzała na Rydera.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
97
- N i e powinieneś używać siły w stosunku do Damona. - Należysz do m n i e , Brermo. Już nigdy więcej n i k o m u nie pozwolę cię uderzyć. Facet m i a ł szczęście, że go nie zabiłem. W prawdziwość tych słów Brenna nie wątpiła. W i e d z i a ł a , że Ryder m ó w i prawdę. K i e r o w a ł się w życiu w ł a s n y m i zasadami. Ostatniej nocy mu się oddała, została jego własnością i dlatego stanął w jej obronie i nadal zamierza ją chronić. Podobnie j a k powieściowa Cassandra, Brenna odczuwała jednak wewnętrzną potrzebę protestu wobec takiego trak towania. N i e stanie się niczyją własnością, zwłaszcza zaś Rydera! To nie jest dla niej odpowiedni mężczyzna. Na co dzień b y ł jej potrzebny ktoś właśnie taki, j a k D a m on Fielding... Brenna nagle u p r z y t o m n i ł a sobie, że jej ostrą reakcję na słowa D a m o n a w y w o ł a ł o rozczarowanie do tego człowieka. Spodziewała się, że wystąpi w jej obronie i będzie skutecznie c h r o n i ł przed przeciw nościami życia. A co on robił? B y ł a kobietą silną i świetnie potrafiła sobie radzić i bronić się sama. W głębi duszy m a r z y ł a jednak o t y m , by mężczyzna, z k t ó r y m się zwiąże, w krytycznych sytuacjach stawał zawsze w jej obronie i nie szedł nigdy na żaden kompromis. N i e , nie jestem sprawiedliwa w stosunku do D a m o na, pomyślała Brenna. Na swój sposób u s i ł o w a ł m n i e przecież chronić. R a d z i ł rozsądnie, b y m myślała o karierze i przyszłości w college'u, nie zaś o nie sprawiedliwości, która m n i e spotkała. Takie r o z u m o wanie m i a ł o sens. Będąc na miejscu D a m o n a , Ryder wytoczyłby w jej obronie otwartą wojnę. Z j a k i m skutkiem? Oboje wylecieliby z col|ege'u... P r z y p o m n i a ł a sobie niedawno odbytą rozmowę.
98
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
K t o ma rację? Po czyjej stronie jest słuszność? pytała samą siebie Brenna. Odpowiedź nie b y ł a prosta. Pójście na k o m p r o m i s jest rozwiązaniem d o b r y m , lecz człowiek sam musi zdecydować, gdzie p o ł o ż y ć kres takiemu postępowaniu. Brenna b y ł a przekonana, że dla D a m o n a , gdy chodziło o karierę zawodową, t a k a granica znajdowała się dalej niż dla niej. O ile dalej? Z a n i m spróbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie, musi się zająć odmienną sprawą, w tej chwili znacznie ważniejszą. Wytyczeniem zupełnie innej granicy w sto sunkach z Ryderem! Od samego początku instynkt ostrzegał ją przed t y m niezwykle niebezpiecznym mężczyzną. I teraz, po przeczytaniu napisanej przez niego powieści, wiedziała j u ż na pewno, że t o , co ją pociąga w Ryderze, polega na czymś więcej, niż t y l k o na z m y s ł o w y m pożądaniu. Jakaś cząstka jej samej tęskniła do mężczyzny prostolinijnego, bezkompro misowego i niezależnego. A l e z pewnością nie do Rydera Sterne'a! To b y ł o wykluczone! Jakże bowiem m o g ł a b y związać się z człowiekiem p r y m i t y w n y m , nie należącym do środowiska, w k t ó r y m ż y ł a i żyć zamierzała. Jej potrzebny b y ł mężczyzna inteligentny, ze statusem n a u k o w y m . N i e do pomyślenia b y ł o b y zakochać się w człowieku spoza jej świata. Zakochać się? O nie! N i g d y ! W bursztynowych oczach B r e n n y z a p ł o n ę ł y gniewne ognie. Spojrzała niechętnie na Rydera. - N i e należę do ciebie. P o d żadnym względem. Ostatniej nocy poszliśmy t y l k o do ł ó ż k a . K i e d y wreszcie zrozumiesz, że nie m i a ł o to nic wspólnego z miłością? O d ł o ż y ł książkę, odwrócił się w stronę Brenny i ujął mocno w d ł o n i e jej rozognioną twarz. W sreb rzystych oczach, k t ó r e teraz p a t r z y ł y na nią z bliska, dostrzegła determinację.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
99
- M o j a droga, a n i m n i e , a n i czytelników m o i c h powieści nie interesują tak bezsensowne i sentymentalne pojęcia j a k miłość. N i e używaj więc proszę tego słowa. Nas oboje łączy coś innego. Pożądamy się nawzajem i jesteśmy sobie potrzebni. - Jak możesz w ogóle twierdzić coś takiego! - wykrzyknęła Brenna. - Wcale nie jesteśmy sobie potrzebni! - M ó w i ą c te słowa nie b y ł a i c h do końca pewna i obawiała się, że Ryder to wyczuje. Popatrzył na nią uważnie. - P ó ł dnia spędziłem dziś na czytaniu prac nauko wców, których ty szanujesz. - Wskazał na leżący obok zbiór filozoficznych tekstów. - Chcesz usłyszeć, czego się dowiedziałem? - N i e czekał na odpowiedź Brermy i ciągnął dalej: - Jako człowiek parający się filozofią, należysz do grona l u d z i dociekliwych, którzy nie boją się formułować problemów do rozwiązania, i to najbardziej podstawowych. Pytania, które stawiali sobie dawni filozofowie, dotyczyły istoty natury ludzkiej, zjawisk i rzeczy. B y ł y tak fundamentalne, że otwierały nowe obszary wiedzy. Przemyślenia tych l u d z i i i c h teorie leżą u podstaw nie t y l k o nauk matematyczno-przyrodniczych i technicznych, lecz także etyki i l o g i k i . K o b i e t o ! Jeśli zamierzasz dalej uprawiać swój zawód, musisz mieć odwagę cywilną, żeby samej sobie zadać parę p y t a ń i poszukać na nie odpowiedzi! - Jakich pytań? - zaczepnie spytała Brenna. - Podaj choć jeden p r z y k ł a d . - Czego oczekujesz od życia, czego chcesz od ludzi. Co pragnęłabyś otrzymać od życiowego partnera i co jesteś w stanie dać mu w zamian. - Głos Rydera stał się teraz łagodny. - Jest jeszcze wiele i n n y c h pytań, takich jak, na p r z y k ł a d , dlaczego zaprosiłaś m n i e wczoraj do swojego ł ó ż k a . - N i e ! Ja nie... - Żeby nie widzieć pełnego w y r z u t u
100
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
spojrzenia Rydera, B r e n n a zamknęła oczy. - A więc dobrze. Z r o b i ł a m t o . N i c z e m u zaprzeczać nie będę. N i e w i e m t y l k o , czego chcesz teraz ode mnie. - To proste. Chcę ciebie - odpowiedział łagodnie. - Chcę mieć całą ciebie na prawach wyłączności. JeśH kiedykolwiek się dowiem, że twój bezcenny profesor F i e l d i n g znów cię d o t k n ą ł , rozerwę go na strzępy. De razy m a m jeszcze powtarzać moje ostrzeżenia? M ó w i ł e m , że jeśli mi się oddasz, to na zawsze i bez reszty! - N i e m a m pojęcia, co w t w o i c h ustach oznacza „ b e z reszty". - N i e bardzo wiedząc dlaczego, B r e n n a ciągnęła tę bezsensowną rozmowę. Rozumowo opierała się R y d e r o w i , lecz jej zmysły w y m y k a ł y się spod k o n t r o l i . Jak dobrze byłoby rzucić się teraz w ramiona tego mężczyzny i wreszcie przestać myśleć! Zapomnieć nie t y l k o o przeszłości, lecz także o przyszłości! W r o d z o n a ostrożność i nieufność jednak przeważyły. W stosunkach z Ryderem m u s i a ł a bez przerwy mieć się na baczności. Sobie j u ż zupełnie nie dowierzała. - Przestań udawać, że nie rozumiesz - o d p a r ł lekko zniecierpliwiony. - Ostatniej nocy wyrażałem się prosto i jasno. - Usiłujesz m n i e wciągnąć w coś poważnego. Przestań wywierać presję! - Wcale nie wywieram. Powiedziałem ci przecież, że mogę poczekać. - To t y l k o puste słowa! Równocześnie żądasz ode mnie wielu rzeczy! - Upoważniłaś mnie do tego. - N i g d y czegoś podobnego nie u c z y n i ł a m ! - Co więc zamierzasz zrobić? O ewentualnej ucie czce j u ż rozmawialiśmy. Wiesz, że szybko cię znaj dę. Jeśli j e d n a k zostaniesz ze mną, d a m ci czas na oswojenie się z nową sytuacją. Podejmij więc decy zję. Wybieraj. Brenna aż zatrzęsła się ze złości. Siłą oderwała
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
101
dłonie Rydera od swojej twarzy. Z e r w a ł a się na równe n o g i . - Jak w ogóle śmiesz proponować coś takiego! N i k t nie m a prawa m i nic narzucać! Robię t o , c o m i się żywnie podoba i n i k o m u nie d a m się ubezwłas nowolnić! Twoje zarozumialstwo i arogancja są wręcz przerażające. C z y naprawdę uważasz mnie za tak głupią, że zgodzę się na t o , byś uciął sobie ze m n ą wakacyjny romans? Genialnemu a u t o r o w i jest po trzebny ktoś, k t o dostarczy mu wieczorami trochę r o z r y w k i po trudach pisania? Brenna walczyła zapamiętale i poddawać się nie zamierzała. Ryder p o d n i ó s ł się i stanął obok niej. - Świetnie wiesz, że żadna r o z r y w k a nie jest mi potrzebna. G d y b y tak b y ł o , nie obiecywałbym, że poczekam, aż następnym razem zaprosisz mnie do ł ó ż k a . K o b i e t o , pójdź wreszcie po r o z u m do g ł o w y i przestań szukać wyimaginowanych powodów, żeby atakować. - Wyimaginowanych? - powtórzyła zaczepnie roz drażniona Brenna. - Coś mi się zdaje, że wszystkie, k t ó r e w y m i e n i ł a b y m , uznałbyś za wymyślone. - O nie. M a s z realne, ważne powody, żeby się mnie obawiać. Stwarzam przecież istotne zagrożenie dla całej twej unormowanej egzystencji - o d p a r ł poważnie. - Jedyne zagrożenie, z j a k i m m a m teraz do czynie nia, dotyczy mojej pracy zawodowej. - M y l i s z się, B r e n n o . Z tą sprawą ł a t w o sobie poradzisz. Ze mną jednak pójdzie ci znacznie trudniej. - Zaczynasz zachowywać się tak, j a k ten wstrętny typ z k a r t twojej książki! - B r e n n a b y ł a j u ż tak rozzłoszczona, że przestała panować nas sobą. Z b y t wiele rzeczy d z i a ł o się równocześnie, i to za sprawą Rydera!
1
102
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIOKA
- A może jest przeciwnie? M o ż e to on postępuje tak, j a k ja? - spytał. - N i e jestem seksowną rudą dziewczyną! N i e padnę na twarz przed jakimś p r y m i t y w n y m supermanem, co to uważa, że każda kobieta, na k t ó r ą spojrzy, powinna mu się natychmiast oddać, duszą i ciałem! Po tej tyradzie Ryder nie odezwał się a n i słowem. U n i ó s ł t y l k o b r w i i ten jego gest wystarczył, by twarz B r e n n y zalała się nagle rumieńcem. Przecież raz j u ż uległa Ryderowi! I temu zaprzeczyć się nie da. N a b r a ł a powietrza i z godnością uniosła głowę. - U w a ż a m , że nie ma sensu kontynuować tej dyskusji. W r a c a m do d o m u . Cóż to b y ł za cholernie wesoły dzień! O d w r ó c i ł a się na pięcie i brnąc przez głęboki piach ruszyła w stronę grupy sosen, za k t ó r y m i znajdowały się d o m k i . Starała się iść w o l n o i spokojnie. N i e da satysfakcji Ryderowi i uciekać przed n i m nie będzie. Po przeżyciach ostatnich godzin odczuwa teraz niesmak, irytację i złość, ale tego prymitywnego mężczyzny przecież się nie obawia! - Brenno! To j e d n o słowo z a b r z m i a ł o w jej uszach j a k trzaśniecie bicza. O d w r ó c i ł a się powoli i stanęła twarzą w twarz z Ryderem. - N i e wydawaj mi poleceń - powiedziała opano w a n y m głosem. - N i e wydaję. W y k r z y k n ą ł e m t y l k o twoje imię - odrzekł równie spokojnie. - N i e musisz się mnie obawiać. I nie bój się siebie. Brenna stała teraz nieruchomo i patrzyła na Rydera. - Wczorajsza noc j u ż się nie powtórzy - powie d z i a ł a zwilżywszy językiem zaschnięte z emocji wa rgi. - Z g o d a . Jeśli tego chcesz. - Ryder z a t r z y m a ł się o k r o k od Brenny.
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
103
- Przepraszam za t o , co wtedy się s t a ł o P r z y k r o m i , że opacznie pojąłeś moje zachowanie. - Mylisz
się.
- Proszę, nie zaczynaj wszystkiego od początku. - D o b r z e . Będę milczał. - Złoszczę cię? - N i e . Jedynie prowokujesz. - Co zamierzasz zrobić? - spytała słabym głosem. - T a k d ł u g o będę cię molestował, aż mi ulegniesz. - Grozisz? - N i e . W r ó c ę do twego ł ó ż k a dopiero wtedy, kiedy sama o to poprosisz. Odetchnęła głęboko. B y ł a na razie bezpieczna. Ryder nie r z u c a ł słów na wiatr. Z r o b i ł o się jej jednak trochę przykro, że go rozczarowała. Wspólnie spędzona noc m i a ł a dla niej znaczenie i uczciwość nakazywała mu o t y m powiedzieć. - Słuchaj. A co do tamtej nocy... - zaczęła niepew nie. T r u d n o b y ł o dobrać właściwe słowa. - Z o s t a w m y ten temat w spokoju - szorstko przerwał jej Ryder. - Czemu? Dlatego, że t o , co się zdarzyło, odmiennie oceniamy? - Świetnie wiesz, że ja m a m rację. N i e chcesz mi jej przyznać. N i e szkodzi. Z r o b i s z to niebawem. Poczekam. - Wyciągnął rękę do Brenny. - Zapraszam na przedwieczornego d r i n k a , kolację i konwersację na tematy czysto filozoficzne. - Uśmiechnął się mile. T y l k o przez chwilę B r e n n a w a h a ł a się, czy przyjąć wyciągniętą d ł o ń . W t y m momencie poczuła, j a k bardzo jest zmęczona. Z ulgą p o w i t a ł a koniec przykrej r o z m o w y i propozycję Rydera. - Dziękuję za zaproszenie - o d r z e k ł a p o w o l i . A l e gdy jego palce zacisnęły się lekko na jej d ł o n i , n a b r a ł a głęboko powietrza i, nie mogąc oprzeć się pokusie odwetu, p o w t ó r z y ł a z u p o r e m : - N i e powinieneś
104
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
uderzyć D a m o n a . N i g d y nie w o l n o odpowiadać przemocą. - Wierz m i , niekiedy to dobra metoda- Uśmiechnął się blado. - Sama od czasu do czasu musisz przecież tęsknić do czegoś definitywnego. W tych filozoficznych dociekaniach, k t ó r y m i się zajmujesz, jest przecież tyle nierozstrzygalnego... Ruszyli w stronę d o m k u Rydera. - C z y coś j u ż postanowiłaś w sprawie dalszej pracy? - zapytał po chwili. - Jeszcze nic. I nie wiem, co zrobię. Po m o i c h dzisiejszych wyczynach, p o t y m , j a k o b r a z i ł a m D a m o n a , m a m podstawy sądzić, że spaliłam za sobą wszystkie mosty. - B r e n n a zagryzła wargi. N a r o z r a b i a ł a co niemiara. Najgorsze b y ł o jednak t o , że nie p o t r a f i ł a określić swego stosunku do całej tej sprawy. - T o , ż e m u p r z y ł o ż y ł e m , p o g o r s z y ł o jeszcze sytuację. Sądzisz, że wyrzuci cię z college'u lub sprawi, że się ciebie pozbędą? - N i e sądzę, by p o t r a f i ł posunąć się aż tak daleko, ale... - u r w a ł a . - A l e może u t r u d n i ć ci życie? - T a k - o d p a r ł a zgodnie z prawdą. - Najważniejsze jest t o , że go nie kochasz. - Przecież miłość, j a k twierdzisz, to uczucie bez sensowne i sentymentalne. Dlaczego więc wypowiadasz się na ten temat? - Gdybyś kochała Fieldinga, nie poszłabyś ze mną do łóżka. B r e n n a p o k i w a ł a bezradnie głową. Ryder b y ł t a k bezgranicznie pewny siebie! Dalsza dyskusja z n i m na ten temat nie m i a ł a żadnego sensu. B r e n n a ostatnio nie rozważała swego stosunku do D a m o n a . Od c h w i l i , w której obudziła się dziś w p u s t y m ł ó ż k u , wszystkie jej m y ś l i skupiały się bez
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
105
przerwy w o k ó ł Rydera. I on kierował wszystkimi jej krokami. Postanowiła przestać analizować t o , co się ostatnio w y d a r z y ł o , i tego wieczoru bez wewnętrznych oporów nie t y l k o zgodzić się na towarzystwo Rydera, lecz także mu się podporządkować. B y ł o to dla Brenny zupełnie nowe odczucie, gdyż, odkąd pamiętała, zawsze b r a ł a na siebie odpowiedzialność za wszystko, zwłasz cza zaś za brata i swoje zawodowe życie. To b y ł o normalne i innej sytuacji w ogóle sobie dotychczas nie wyobrażała. K i l k a godzin później, usadowiona wygodnie w kącie kanapy, wpatrywała się w ogień płonący na k o m i n k u i sączyła wyborną brandy. Przez cały wieczór rozmawiali z Ryderem tylko o filozofii i postaciach występujących w jego książkach. Brenna b y ł a rozluźniona i pogodna. Odczuwała radość życia. Ryder, siedzący na d r u g i m k o ń c u kanapy, u n i ó s ł kieliszek. - W y p i j m y za następną idealną noc. Zrelaksowana Brenna spojrzała na niego z l e k k i m uśmiechem. - Idealną. Nawet wtedy, kiedy spędzisz ją sam, we w ł a s n y m łóżku? - spytała z żartobliwą zaczepką. Po raz pierwszy tego m i ł e g o spokojnego wieczoru p a d ł y z ust obojga słowa na temat, którego do tej pory starannie unikali. Brenna natychmiast pożałowała, że go podtrzymała. - We w ł a s n y m ł ó ż k u - p r z y t a k n ą ł Ryder. - A cóż w t y m złego? Do mojej sypialni przynaj mniej nie muszę wdrapywać się po schodach. - Z a m i l k ł na chwilę i popatrzył uważnie na Brennę. - C z y rzeczywiście będę spał dziś sam? - zapytał łagodnie. Nagle z r o b i ł o sięjej gorąco. M i m o napiętej atmo-
106
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
sfery, k t ó r a się wytworzyła, Brenna postanowiła nadal prowadzić rozmowę w l e k k i m , żartobliwym tonie. - N i e m a r t w się, Ryderze. Jesteś dziś bezpieczny. N i k t nie zamierza cię uwodzić. - Wiesz, że nie Stronię od ryzyka. M a m podstawy przypuszczać, że ty też się go nie obawiasz. - U n i ó s ł się nieco na kanapie i na m a ł y stolik z grubego pniaka odstawił kieliszek, k t ó r y przez cały czas t r z y m a ł w ręku. B r e n n a poczuła, j a k mocno bije jej serce. C z y t y l k o z obawy przed Ryderem? - Obiecałeś, że nie będziesz mnie ponaglał i po czekasz - p r z y p o m n i a ł a lekko schrypniętym głosem. - A h a . - K i w n ą ł potakująco głową i dodał: - P o czekam. Na zaproszenie. - D z i ś zaproszenia się nie doczekasz. N i e licz ia t o . - Ręka, w której t r z y m a ł a brandy, lekko zadrżała - Czyżby? - Delikatnie przeciągnął opuszkiem palca po szyi Brenny. Jej złote oczy zalśniły nagle ciepłym blaskiem. - C z y zdobędziesz się na t o , by zaprzeczyć temu, o czym przekonaliśmy się oboje ostatmej nocy? - zapytał łagodnie. - Zamierzasz uwodzić mnie dalej za pomocą r o z m ó w o filozofii i tej dobrej brandy? - N i e . To ty mnie znów kokietujesz i prowokujesz N a w e t sama rozmowa z tobą jest podniecająca. D u ż y m wysiłkiem w o l i Brenna podniosła się z k a napy. - Będzie lepiej, jeśli j u ż sobie pójdę. D o b r a n o c . Za kolację bardzo dziękuję. O d w r ó c i ł a się i ciężkim k r o k i e m zaczęła iść w stronę drzwi. K i e d y d o t y k a ł a ręką zamka, Ryder znalazł się o b o k niej. - M u s z ę iść. - Spuściła w z r o k i p a t r z y ł a na palce zaciśnięte w o k ó ł k l a m k i .
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD
JEZIORA
107
- Wcale cię nie zatrzymuję. - A l e też mi nie pomagasz! - Podniosła głowę i spojrzała z ł y m wzrokiem na Rydera. - Za dużo ode mnie żądasz... Brenna otworzyła szeroko d r z w i i zatrzymała się tuż za progiem, patrząc w ciemną noc. Czego ja właściwie chcę? pomyślała nagle. Na spędzenie jeszcze jednej nocy z Ryderem zgodzić się nie m o g ł a . Ryzyko b y ł o b y zbyt duże. - Posłuchaj mnie wreszcie. Naprawdę, nie mogę zostać. A co do poprzedniej nocy, to musisz wiedzieć, że... Och! Jednym z w i n n y m ruchem Ryder znalazł się przy Brennie. N i e słyszała, j a k się zbliża i odwracając się wpadła w jego ramiona. Bez słowa stała teraz nieruchomo. Podniosła na Rydera szeroko otwarte oczy. Patrzył na nią wzrokiem p e ł n y m pożądania. - Ostatnia noc - powiedział łagodnie - b y ł a idealna. Dzisiejsza też stanie się doskonała. Porwał Brennę na ręce, odwrócił się i wniósł ją do środka, j e d n y m ruchem ciała zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili znaleźli się w kręgu ciepła promie niującego od żywicznych szczap płonących na k o m i nku.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Ryder usiadł na kanapie, nadal trzymając Brennę na rękach. Przez chwilę bez słowa p r z y t u l a ł ją do siebie. O p a r ł a głowę o jego ramię. Pragnął tej kobiety, a ona pożądała jego. Z r o b i ł o się jej lekko na duszy. Odsunęła od siebie wszystkie myśli i p o d d a ł a się u r o k o w i zarówno nocy, j a k i mężczyzny, k t ó r y t r z y m a ł ją mocno w ramionach, - A więc, moja pani, czy dostanę zaproszenie? - zapytał. - W y g l ą d a na t o , że sam je sobie załatwiłeś. - M u s i s z p o t w i e r d z i ć . N i e chcę, żebyś m i a ł a j a k i e kolwiek wątpliwości.- Co do tego, k t o kogo uwodzi? - z a ż a r t o w a ł a . - T a k - p a d ł a odpowiedź serio. - Ryderze, zwolnij mnie teraz z podejmowania decyzji. C a ł y dzień ich świadomie u n i k a ł a m i nie chciałabym zaczynać. - R o z u m i e m . Życzysz sobie, abym t y m razem decydował za nas oboje. - W y g l ą d a na t o , że masz do czynienia z kobietą o słabym charakterze. - N i e jesteś słaba, ale ł a t w o cię skrzywdzić. - Uśmie chnął się i przeciągnął ręką po ciemnych włosach Brenny. - A więc jesteś gotowa mi zaufać? Sądzisz, że postąpię właściwie? Wiesz przecież, że jestem głęboko przekonany, iż należymy do siebie. - N i e m ó w tak, proszę! - wykrzyknęła cichutko. - N i e chcę myśleć teraz o żadnych zobowiązaniach! - W porządku... - Czubkiem języka d o t k n ą ł ucha
I MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
109
Brenny. - A l e gdy obudzisz się rano, pamiętaj, że za tę noc odpowiedzialnością obciążyłaś m n i e . Brenna nie odrzekła j u ż nic więcej. P o d w p ł y w e m pieszczot r o z l u ź n i a ł a się coraz bardziej. C z u ł a się bezpieczna i pożądana. B y ł y to wspaniałe doznania. D o t k n ę ł a policzka mężczyzny, a następnie przesunęła d ł o ń w d ó ł , aż p o d szyję, i zaczęła rozpinać g u z i k i od koszuli. Ryder pieścił oddechem jej ucho. Rękę p o ł o ż y ł na piersi. G d y zaczął ją głaskać przez bluzkę, cicho zajęczała. - Ryderze, och, Ryderze! - T a k dobrze jest cię dotykać - szepnął s t ł u m i o n y m głosem. R o z p i ą ł bluzkę Brenny i wsunął p o d nią rękę. - Dziękuję c i , słodka dziewczyno, za t o , że obdarzyłaś m n i e dziś zaufaniem. Zapewniam cię, że tej decyzji nie pożałujesz. Brenna przycisnęła wargi do szyi Rydera. B y ł o tak dobrze, a pieszczoty coraz bardziej wzmagały jej pożądanie. Ręką wsuniętą p o d rozpiętą koszulę gładziła teraz jego umięśniony tors. Po chwili d ł o ń Brenny zsunęła się jeszcze niżej. Ryder drgnął gwał townie. - Sama widzisz, co ze m n ą robisz! N i e ł a t w o mężczyźnie zachowywać się spokojnie wtedy, kiedy aż tak pożąda kobiety! Te słowa, wypowiedziane szorstkim z m y s ł o w y m tonem, sprawiły Brennie wielką przyjemność. W jej oczach zapaliły się wesołe ogniki. - Jesteś czarodziejką - m ó w i ł dalej Ryder. - A l e pamiętaj, że na tę noc m n i e przekazałaś władzę. Uśmiechnęła się i z ł o ż y ł a usta do pocałunku. Ryder w p i ł się w nie m o c n o . N i e przerywając pieszczoty, p o w o l i zsunął Brennę z k o l a n na poduszki kanapy i przycisnął m o c n o c a ł y m ciałem. Po c h w i l i u n i ó s ł się i ściągnął z dziewczyny bluzkę, a z siebie koszulę. Położył rozpaloną d ł o ń na jej
110
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
płaskim, u k r y t y m w dżinsach brzuchu. I c h oczy się spotkały. - Powiedz, że mnie pragniesz - powiedział łagodnymi głosem. - Pożądam cię, Ryderze - odpowiedziała Brenna, zwilżając j ę z y k i e m zaschnięte wargi. Rozebrał ją p o w o l i . Leżała teraz przed n i m ob nażona i skąpana w świetle migocących blaski w ognia padających z k o m i n k a . U k l ą k ł obok kanary i g ł a d z i ł jej ciało. G d y p o c h y l i ł się, by pocałować naprężone piersi, przywarła do niego z całej siły. - C h o d ź do m n i e , słodka dziewczyno - szepnął Ryder. - Pragnę mieć cię całą bardzo, ale to bardzo blisko. - P o ł o ż y ł się na dywanie i pociągnął Brennę za sobą, tak że p r z y k r y ł a go ciałem. Szybko pojęła jego zamiary. T o , co nastąpiło, b y ł o dla niej czymś zupełnie n o w y m i zachwycającym. Sprawdzała teraz, na ile może podniecić Rydera, zanim straci on p a n o w a n i e n a d sobą. Przyciągnął Brennę mocno do siebie i zaczął całować jej wargi, równocześnie przesuwając rękę w z d ł u ż u d . - C h o d ź do m n i e , moja słodka. I weź mnie sobie. Ogarnęła i c h gorączka. Stali się jednością i zamknęli we własnym świecie. Połączył ich także jeden krzyk spełnienia. Po dłuższej chwili, gdy j u ż leżeli obok siebie, Brenna usłyszała szept: - C u d o w n i e odpowiadasz na wszystkie pieszczoty. Płoniesz w m o i c h objęciach. Brenno, jesteś dla m n i e stworzona. Należysz do mnie. Jeszcze nigdy nie b y ł e m tak... tak... - Zaborczy? Wymagający? Irraq'onalnie zazdrosny? - podpowiadała. - Wyjęłaś mi z ust te słowa. I dobrzeje zapamiętaj. Będę kochankiem zaborczym, wymagającym i za zdrosnym. Z góry cię ostrzegam. - M i m o tych wszystkich okropnych wad, które
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
U l
właśnie wymieniłeś, masz chyba jakieś zalety. - Brenna p r ó b o w a ł a żartować, lecz nie najlepiej jej się to udawało. Spoważniała i m ó w i ł a dalej: - N i g d y przedtem nie w i e d z i a ł a m , j a k to jest, gdy człowieka ogarną płomienie... - Och, Brenno! Przyciągnął ją do siebie, t u l i ł i głaskał. W pieszczocie tej b y ł o wiele czułości, która wzruszyła Brennę. Zaspokojeni, leżeli objęci i patrzyli w ogień dogory wający na k o m i n k u . U p ł y n ę ł o wiele czasu, zanim Ryder p o d n i ó s ł się i zaprowadził dziewczynę do sypialni. - P o p e ł n i ł e m b ł ą d . G d y pierwszej nocy dostałaś się tutaj przez okno, nie powinienem cię w ogóle wypuszczać - powiedział, kiedy k ł a d l i się obok siebie. - Wszystko b y ł o b y wówczas prostsze. Następnego ranka Brenna obudziła się ze świado mością, że n i c nie jest i nie będzie proste. M y ś l a m i w r ó c i ł a do realnego świata. Tej nocy Ryder d a ł Brennie, za jej p e ł n y m przy zwoleniem, tak mocne i wspaniałe odczucia, j a k i c h nigdy przedtem nie doznawała. B y ł a szczęśliwa, że m u uległa. Teraz jednak, wraz z rozpoczynającym się n o w y m dniem, musiała znów zająć się swymi problemami wymagającymi rozstrzygnięcia. Zobaczyła, że Ryder się o b u d z i ł . Przyglądał się jej teraz spod półprzymkniętych powiek i przyciągał do siebie, by pocałować. - Pasujesz do mojego łóżka, Brenno. Świetnie w n i m wyglądasz. Patrząc na uśmiechniętego i zadowolonego Rydera, u p r z y t o m n i ł a sobie nagle, że jest o k r o k od zakochania się w n i m na dobre i natychmiast włączyła mechanizm obrony. To niemożliwe! N i e mogę się zakochać w tak nieodpowiednim dla mnie mężczyźnie!
112
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Sam też wyglądałbyś nie najgorzej, gdybyś wreszcie przestał wlepiać we m n i e oczy z m i n ą zachwyconego sobą samca. U w o l n i ł a się z objęć Rydera i usiadła na brzegu łóżka. - O d c z u ł e m ulgę, że nie będę m u s i a ł j u ż więcej błagać cię o względy. - Podciągnął poduszkę i o p a r ł się o nią plecami. Dlaczego to wszystko m u s i a ł o mi się przydarzyć z t a k i m właśnie mężczyzną? Dlaczego na miejscu R y d e r a nie znajduje się teraz ktoś p o k r o j u D a m o n a - Prawdziwy dżentelmen zawsze czeka na za proszenie - u p o m n i a ł a Rydera. - N i e wtedy, kiedy dama ceduje na niego od powiedzialność za noc. T a k przecież zrobiłaś, Brerm Llewellyn! - T y l k o na j e d n ą noc! - N i e . Na zawsze - oświadczył z g ł ę b o k i m przeko naniem. O niebiosa! Co ja m a m robić z Ryderem? za stanawiała się Brermna. M u s z ę to wszystko spokojnie przemyśleć, z dala od niego ijego sypialni. - N i e spodziewaj się po m n i e zbyt wiele - ostrzegła. Ryder roześmiał się głośno. N a d a l p e ł n y m zachwytu w z r o k i e m p a t r z y ł n a dziewczynę. - Stanę się jedynym mężczyzną w twym życiu. I będę m i a ł zawsze te prawa, które mi wczoraj przyznałaś. - Chcesz zbyt wiele. W y g l ą d a ł o na t o , że Ryder nie zauważa złego nastroju Brenny. Sam b y ł w d o s k o n a ł y m , wręcz niefrasobliwym humorze. - N i e wygrasz ze mną. Jestem od ciebie większy. Próbuje się ze m n ą przekomarzać, pomyślała. Postanowiła wziąć się w garść. T o , że Ryder jest w ż a r t o b l i w y m nastroju, nie p o w i n n o jej wyprowadzać z równowagi.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
113
- D u ż e rozmiary nie zawsze są zaletą. Przypomnij sobie dinozaury. - Kiepska analogia. Oprócz krzepy fizycznej m a m także r o z u m - przechwalał się Ryder. P o d n i ó s ł się zwinnie z ł ó ż k a , z ł a p a ł Brennę w p ó ł i przerzucił ją sobie przez ramię. - Co robisz? - wykrzyknęła. - Puść m n i e natych miast! - Zaraz cię nauczę, j a k szorować mi plecy. - Zaczął iść w stronę ł a z i e n k i . - Od dawna marzę o własnej dziewczynie, która by to r o b i ł a codziennie. - C ó ż za fantazja! - Brenna z r o z m y s ł e m w b i ł a paznokcie w plecy Rydera. - PJ — j ę k n ą ł i szybko się zemścił, klepiąc ją w obnażony pośladek. W łazience odkręcił kurek z wodą do prysznicu i nie puszczając Brenny wszedł wraz z nią p o d strumień wody. - To idiotyczne! - warknęła. - N i c nie m ó w i szybko zaczynaj m n i e szorować. D o p i e r o po godzinie u d a ł o się Brennie pozbyć towarzystwa niefrasobliwego i rozbawionego Rydera. Przekonała go wreszcie, że musi wrócić do siebie, by się przebrać. - Jeśli przestaniesz znęcać się tak nade m n ą , to być może zrobię ci śniadanie - dodała. Ta myśl z r o b i ł a jej przyjemność, a poza t y m uznała, że p o w i n n a wreszcie zrewanżować się R y d e r o w i za ciągłe dokarmianie. - Zgoda. - K l e p n ą ł ją czule. U c i e k ł a . Przygotowując śniadanie nie przestawała myśleć. Co począć? pytała samą siebie. N i e mogę przecież zakochać się na dobre w tak obcasowym i p r y m i t y w n y m człowieku j a k Ryder Sterne. W męż czyźnie, który nie ma pojęcia o t y m , co to miłość, i uważa to uczucie za coś bezsensownego i sentymen talnego! A może p o w i n n a m potraktować tę znajomość
114
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
j a k u r l o p o w y romans? Brenna zagryzła wargi. N i e , to nie w c h o d z i ł o w rachubę. O rosnącym uczuciu do tego nieznośnego mężczyzny nie potrafią myśleć w kategoriach letniej przygody. W t y m momencie usłyszała pukanie do drzwi. Dlaczego Ryder zaczyna nagle zachowywać się tak oficjalnie? R o z b a w i ł o ją to i z uśmiechem na ustach otworzyła drzwi. Na p r o g u stał zupełnie ktoś i n n y . Craig! - K o c h a n y ! - w y k r z y k n ę ł a Brenna na w i d o k szczupłego młodzieńca i rzuciła mu się na szyję. - Jak to cudownie, że cię widzę! Zostaniesz kilka dni? - Obejmując czule brata cofnęła się w głąb mieszkania. - A k u r a t trafiłeś na śniadanie. W c h o d ź . - Piękne dzięki. Wiesz, że jedzenia nigdy nie odmawiam. Jak ci się tutaj powodzi? Jesteś zadowolona z urlopu? - Odziedziczył po rodzicach ciemnobrązowe włosy, a w jego bursztynowych oczach, podobnie j a k u siostry, zapalały się wesołe złote ogniki. Brenna uważała, że Craig jest przystojny. B y ł szczupły i zgrabny, a jego młodzieńcza twarz nabierała j u ż ostrzejszych rysów dojrzałego mężczyzny. W i e działa, że brat ma powodzenie u dziewczyn, ale o żadnej jeszcze nie myślał poważnie. Wprawdzie w d n i u matury przyszedł do d o m u przekonany, że zakochał się po uszy, ale po tygodniu przestał j u ż myśleć o dziewczynie, w której się zadurzył. Na szczęście, pomyślała Brenna. B y ł a wtedy za to bardzo wdzięczna losowi. - Co w Berkeley? O ile wiem, w t y m r o k u masz na u c z e l n i także zajęcia w lecie. - Wszystko w porządku - odpowiedział Craig, sadowiąc się p r z y stole. Brenna krzątała się przy k u c h n i , przygotowując śniadanie. W słowach brata wyczuła jakąś niepokojącą nutę.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
115
- Cieszę się, że przyjechałeś - odezwała się po c h w i l i . - A l e w j a k i sposób u d a ł o ci się wyrwać w samym środku tygodnia? B y ł a m przekonana, że masz wiele pracy. W i e m , j a k intensywne bywają zajęcia organizowane w lecie. - Jestem tu po t o , żeby porozmawiać z tobą o... o przyszłym r o k u - odrzekł p o w o l i Craig. Brenna wyciągała właśnie z szuflady dodatkowe sztućce dla brata. Jego słowa zwiększyły jej narastający niepokój. - O co chodzi? - spytała prostując plecy. - Jesienią nie wracam do Berkeley. R z u c a m naukę. - N i e możesz tego zrobić! Zwłaszcza teraz, kiedy masz tak blisko do końca. N i e możesz! Podeszła do s t o ł u i przerażona t y m , co usłyszała, t o s i a d ł a naprzeciw brata. P a t r z y l i na siebie w m i l czeniu. - Musisz m n i e zrozumieć - zaczął po c h w i l i C r a i g . - M a m j u ż dość n a u k i . Chcę podróżować, zobaczyć kawałek świata. U d a ł o mi się dostać robotę na frachtowcu. Z a c z y n a m za k i l k a t y g o d n i . - Na statku? - spytała z niedowierzaniem Brenna. - N a w e t nie masz pojęcia, j a k a to okazja! - w y k r z y k n ą ł z entuzjazmem. - O czymś t a k i m od dawna m a r z y ł e m . Ostatnio w Berkeley m a r n o w a ł e m t y l k o czas. - Powinieneś skończyć studia! T a k niewiele masz do końca! Wiesz przecież, że wykształcenie to rzecz najważniejsza. N i e w o l n o ci rzucać n a u k i . Pomyśl, masz przed sobą t y l k o r o k ! - I co mi z tego przyjdzie? Sama dobrze wiesz, że po t o , by się w życiu jakoś sensownie ustawić, j a k o absolwent w y d z i a ł u historii, m u s i a ł b y m się zdecydować na studia p o d y p l o m o w e . Na m y ś l o dalszych latach n a u k i niedobrze m i się r o b i ! - To znacznie lepsze n i ż p ł y w a n i e na j a k i m ś
116
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
przeklętym statku! Craigu, oprzytomniej! Chcesz popełnić szaleństwo! Brat nie odezwał się więcej. Oboje siedzieli w m i l czeniu, ze spuszczonymi głowami. Brenna wiedziała, że Craig decyzji nie zmieni, i chciało się jej płakać z rozpaczy. Zajść tak daleko i się poddawać? T e n chłopak źle r o b i . Trzeba mu to koniecznie wyper swadować. - Proszę cię, braciszku. Poczekaj rok. W t e d y postanowisz, co dalej. W każdym bądź razie zdobę dziesz j u ż jakieś kwalifikacje. Będzie ci łatwiej, jeśli zmienisz zdanie i zdecydujesz się na ustabilizowane życie. - Na studia mogę przecież wrócić, kiedy tylko zechcę. B y l i tak zajęci rozmową, że nie usłyszeli odgłosu otwieranych drzwi. Z z a pleców Craiga dobiegł i c h nagle donośny głos Rydera: - W c h o d z i ci j u ż w krew, moja pani, przyjmować śniadaniem obcych mężczyzn. N i e jestem t y m za chwycony. - Słuchaj - zaczęła szybko Brenna. - To jest... W t y m momencie Craig podniósł się od stołu i z w r ó c i ł się w stronę nowo przybyłego. Wyglądał tak, j a k b y wejście obcego mężczyzny nie w y w a r ł o na n i m żadnego wrażenia. D o b r z e znając porywczość brata, Brenna wiedziała jednak, że może on ostro zareagować na odezwanie się Rydera. - N a z y w a m się Craig Llewellyn. - Spokojnie odczekał chwilę, aż gość dobrze mu się przyjrzy. - B r e n n a jest m o j ą siostrą. - Jesteście do siebie p o d o b n i - stwierdził Ryder. Atmosfera zelżała, gdy z przepraszającym gestem wyciągnął rękę do Craiga. - Nazywam się Ryder Sterne. C h ł o p a k uścisnął wyciągniętą d ł o ń i z uśmieszkiem na ustach zapytał:
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
117
- A właściwie, co upoważnia pana do tego, żeby iteresować się mężczyznami, których przyjmuje liadaniem moja siostra? - Craigu! - w y k r z y k n ę ł a Brenna, zaskoczona Odezwaniem się brata. - Możesz być zupełnie spokojny, m a m do tego pełne prawo - odrzekł niewzruszony Ryder. Siadając swobodnie na krześle i niefrasobliwie uśmiechając się do rozzłoszczonej Brenny, zaczął udzielać dalszych formacji: - Bo widzisz, chłopcze, sprawa ma się tak, Brenna do m n i e należy. - N i e słuchaj go, Craigu. Od samego rana Ryder tak okropnie dziś się zachowuje. - Powiadasz, że od samego rana? - M ó w i ą c te słowa Craig uniósł znacząco jedną brew i spojrzał z dziwną m i n ą na siostrę, a zaraz potem przeniósł w z r o k na gościa. Brenna u p r z y t o m n i ł a sobie nagle, że w jej stosunkach z bratem zaczynają zmieniać się role. Po raz pierwszy w życiu Craig oceniał jej postępowanie. Z r o b i ł a się purpurowa. Szybko poderwała się od stołu. - C z y któryś z was ma ochotę na herbatę? - spytała sztywnym głosem. - B r e n n a jest trochę skrępowana powstałą sytuacją - wyjaśnił gość C r a i g o w i . - To jasne. - M ł o d s z y brat Brenny p o k i w a ł ze zrozumieniem głową, kątem oka przyglądając się Ryderowi. - D o b r z e j ą rozumiem. M ę ż c z y ź n i , z któ r y m i spotyka się moja siostra i którzy nią się interesują nie mają zwyczaju opowiadać wszem i wobec, że do n i c h należy. W środowisku Brenny to nie uchodzi. Jej znajomi inaczej się zachowują. - Pytałam, czy ktoś chce herbaty! - niemal wrzasnęła Brenna. - Proszę - odrzekł Ryder. - T w ó j brat pewnie też chętnie się napije. - K i e d y odwróciła się t y ł e m do
118
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
stołu, żeby sięgnąć po czajnik, zwrócił się do Craiga i z zainteresowaniem w głosie zapytał: - A jak tacy faceci się zachowują? Czy możesz mi powiedzieć? - Prawdę powiedziawszy, w życiu mej siostry właściwie nie było żadnego mężczyzny - po chwili namysłu zreflektował się Craig. - Kiedy chodziłem jeszcze do liceum, Brenna prowadziła dom. B y ł y to też początki jej pracy w college'u. M i a ł a ręce pełne roboty i na życie towarzyskie nie starczało czasu Potem poznałem ze dwóch jej kolegów, z którymi się spotykała. Byli zagorzałymi zwolennikami związków partnerskich, na równych prawach, i łączenia się ludzi o wspólnych intelektualnych zainteresowaniach Nigdy nie powiedzieliby o kobiecie, że do nich należy Coś tak prymitywnego i niedzisiejszego nie przyszłoby im w ogóle do głowy. Uznając w małżeństwie koleżeńskie stosunki, pewnie p ó ł roku po ślubie zaczęliby romansować ze swymi studentkami. - Dość tego. - Z pobladłą twarzą Brenna podeszła do brata. - Zamknij się wreszcie! - Przepraszam, siostrzyczko. Nie chciałem cię urazić. - Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo jest zmieszana i zdenerwowana. - Już masz jedno zmartwienie, nie powinienem przysparzać ci więcej kłopotów. - Jakie ma zmartwienie? - spytał Ryder. - To sprawa osobista. M oj a i Craiga -powiedziała ostro Brenna. - Jeśli czymś się zamartwiasz, będzie lepiej, gdy od razu powiesz m i , o co chodzi. Brenna czuła, że Ryder uważnie się jej przygląda, ale nawet nie spojrzała w jego stronę. - N i e chcę o tym mówić - odrzekła sucho. - Czy masz jakiś kłopot? - Ryder zwrócił się do Craiga. - N i e . Tylko rzucam studia. Przyjechałem, żeby siostrze o tym powiedzieć.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
119
- I dlatego się martwi? A co zamierzasz dalej robić? Brenna postawiła jedzenie na stole i szklanym wzrokiem popatrzyła na obu mężczyzn. Wyglądało na to, że wyłączyli ją z rozmowy. Być może z r o b i ł a to sama, nie godząc się na omawianie przy Ryderze spraw brata. Po k r ó t k i m wahaniu, Craig opowiedział Ryderowi o swoich postanowieniach. K i e d y skończył, wypros tował się na krześle. Wyglądało na t o , że czeka na opinię gościa. Ryder o p a r ł łokcie o blat stołu i popatrzył uważnie na młodego człowieka. - Jesteś p r z e k o n a n y , że -właśnie t a k chcesz zrobić? - Jestem - odrzekł Craig. N i e patrzył w stronę Brenny, która stała nieruchomo w głębi kuchni. - Jak nazywają się linie, do których należy frach towiec? - pytał dalej Ryder. Craig p o d a ł nazwę, a gość p o k i w a ł w zamyśleniu głową. - Swego czasu o n i c h słyszałem. C z y masz jakieś pojecie o pracy na morzu? - Niewielkie - przyznał Craig. - Powiedziano m i , że przejdę odpowiednie przeszkolenie. - O tak. Jestem pewien, że dostaniesz dobrą szkołę. To ciężka robota. -Wiem. - A czy w ogóle kiedyś pływałeś? - Właściwie nie. - Na pewno to ci się spodoba - spokojnym głosem powiedział Ryder. - T y l k o pamiętaj o j e d n y m . Jeśli będziesz m i a ł dość, w każdej chwili możesz rzucić tę robotę. Gdybyś zaciągnął się do wojska, b y ł o b y to znacznie trudniejsze. Po tych słowach Rydera, na twarzy Craiga od malowała się wyraźna ulga.
120
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Zapamiętam. A czy r o b i ł pan kiedyś coś podob nego? - Trochę podróżowałem. Przekonanie się na własne oczy, j a k funkcjonuje reszta świata, jest bardzo pouczające. Być może warte tyle, co pięć czy nawet dziesięć l a t przebywania w szkole. - M a m dość! K o n i e c tej rozmowy! - B r e n n a nie posiadała się ze złości. - C r a i g u , t o , co chcesz zrobić, jest idiotyzmem i dobrze o t y m wiesz. A tobie - z w r ó c i ł a się do Rydera - nie wolno go zachęcać. N i e masz prawa wtrącać się w nasze sprawy rodzinne. - N i e masz racji. Wszystko, co dotyczy ciebie, żywo obchodzi mnie. C r a i g powinien samodzielnie podejmować decyzje. Jest wprawdzie t w o i m m ł o d s z y m bratem, lecz także j u ż mężczyzną. Sam musi p o stanowić, co chce robić dalej. - C z y ty nic nie rozumiesz? - wybuchnęła zgnębiona B r e n n a . - Do końca studiów pozostał mu zaledwie r o k ! Powinien je skończyć! W przeciwnym razie, co się z n i m stanie? Co z n i m będzie, gdy wyjedzie? A j a k wpakuje się w takie k ł o p o t y , j a k syn Gardnerow? - p y t a ł a z rozpaczą w głosie. - Wtedy pojadę po Craiga i ci go dostarczę - odrzekł spokojnie Ryder. B r e n n a p o p a t r z y ł a n a niego w z r o k i e m p e ł n y m smutku. O d w r ó c i ł a się i bez słowa wyszła z d o m u .
ROZDZIAŁ ÓSMY A n i C r a i g , ani Ryder nie próbowali pocieszać Brenny, bądź przemawiać jej do rozsądku. B y ł a im za to wdzięczna. Potrzebowała teraz spokoju. M u s i a ł a wszystko przemyśleć i pogodzić się z nową sytuacją. Przez wiele lat niemal j a k matka czuła się odpowiedzial na za losy młodszego brata. A l e co teraz stanie się z Craigiem? Brennie stanęły fey w oczach. Wsunęła ręce do kieszeni i zaczęła wpatrywać się w spokojne wody jeziora. Z miejsca, do którego doszła, domków nie b y ł o widać. C r a i g jest przecież dorosły, powtarzała sobie. N i e ma jeszcze doświadczenia, lecz j u ż jest mężczyzną. Ryder m i a ł rację, gdy k i l k a d n i temu z w r ó c i ł jej uwagę, że o bracie m ó w i j a k o dziecku. Nawet m a t k i muszą się pogodzić z t y m , że pewnego dnia synowie staną się d o r o s ł y m i l u d ź m i . Brenna przestała być opiekunką brata. Pragnęła, żeby zostali przyjaciółmi. B y ł o b y bezsensowne, gdyby w stosunkach z Craigiem nadal chciała pozostawić sobie dominującą pozycję starszej siostry. Dominującą? D o p i e r o dziś, po t y m j a k podniosła głos na brata i powiedziała, że nie wolno mu rzucać studiów, zdała sobie sprawę, iż taką właśnie rolę odgrywała dotychczas w stosunku do niego. Z b y t d ł u g o przypisywała ją sobie, zbyt d ł u g o czuła się za niego odpowiedzialna. C r a i g przyjechał nad jezioro Tahoe nie po t o , by wysłuchać r a d siostry. C h c i a ł t y l k o ją poinformować o powziętej decyzji.
122
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
P r z y p o m n i a ł a sobie przerażającą historię o synu G a r d n e r ó w i aż się wzdrygnęła. Pracując na statku, C r a i g nieraz znajdzie się w trudnej sytuacji. A jeśli wpadnie w poważne tarapaty? Co wtedy z n i m się stanie? Bujna wyobraźnia Brenny pracowała na jej niekorzyść. M u s i położyć kres t y m rozważaniom. C r a i g nie jest Evanem G a r d n e r e m . N i e buntuje się przeciw życiu, lecz chce go po prostu zakosztować. A jeśli coś mu się stanie, b y ł y najemnik wyciągnie go z opresji i przywiezie do d o m u . N i e b y ł o powodu, żeby nie dowierzać R y d e r o w i . O s t a t n i raz p o p a t r z y ł a na j e z i o r o i ruszyła z po wrotem. W d o m k u nie b y ł o nikogo. C r a i g i Ryder skończyli śniadanie. Stos b r u d n y c h naczyń p i ę t r z y ł się w zlewie. B r e n n a zaczęła przygotowywać sobie coś do zjedzenia, kiedy przez o k n o zobaczyła obu mężczyzn stojących na wprost tarczy strzelniczej. Ryder pokazywał różne sposoby strzelania z ł u k u . B y ł o widać, że C r a i g o w i cała ta zabawa bardzo się podoba. Mają ze sobą wiele wspólnego, uprzytomniła sobie Brenna. Obaj są energiczni, przedsiębiorczy i pewni siebie. Ż y j ą zgodnie z w ł a s n y m i kodeksami etycznymi, w k t ó r y c h h o n o r i uczciwość zajmują poczesne miejsce. Tego rodzaju mężczyznom kobieta może ufać bez granic, lecz będzie musiała stale znosić ich przechwałki, zadziorność i inne podobne, typowo męskie wady. B r e n n a o d w r ó c i ł a się od okna i usiadła p r z y stole, żeby wreszcie zjeść śniadanie. B y ł a j u ż porządme głodna. Gdzieś po godzinie zjawił się C r a i g . B y ł sam. P o m n a swych postanowień, Brenna zachowywała się spokojnie. O b d a r z y ł a b r a t a c i e p ł y m uśmiechem. Z o b a c z y ł a , że odetchnął z ulgą. Spojrzał na siostrę
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
123
rozradowanym wzrokiem i usiadł naprzeciw niej p r z y stole. - Będzie dobrze, siostrzyczko. Wszystko uzgodniłem z Ryderem. O nic się nie martw. K i e d y wyjadę, zatroszczy się o ciebie. Brenna podniosła głowę. - O czym ty mówisz? - spytała zdumiona. - Odbyliśmy długą rozmowę. Ryder powiedział, co was łączy. Zaopiekuje się tobą. N i e będę musiał więcej się martwić, że poślubisz jakiegoś drętwego i nadętego faceta, j a k Fielding. - Posłuchaj. N i e wiem, co Ryder ci naopowiadał, ale wiedz jedno. N i c stałego nas nie łączy. To przelotna znajomość. W tej chwili zresztą twoje sprawy są znacznie ważniejsze. Stoisz przecież przed wielką życiową przygodą. Jeśli rzeczywiście chcesz jechać, dłużej nie będę protestowała. - D z i ę k i , Brenno, że mnie zrozumiałaś. - C r a i g pochylił się w stronę siostry i uścisnął ją czule. - D u ż o musi cię kosztować takie postanowienie. W i e m , że chciałabyś, abym wylądował w t w o i m ukochanym środowisku akademickim. Wybacz, sios trzyczko, ale nie dla mnie taka egzystencja. - Od dwóch lat zdawałam sobie z tego sprawę. - Brenna westchnęła głęboko. - Mężczyzna musi znaleźć sobie własne miejsce w życiu - poważnym głosem oświadczył C r a i g . - Czas żebym zaczął szukać. Resztę dnia spędzili razem na m i ł e j spokojnej rozmowie. To zżyte rodzeństwo m i a ł o sobie wiele do powiedzenia. Ryder wykazał niezwykłą dla niego delikatność i zostawił ich samych. Pojawił się dopiero wtedy, kiedy C r a i g poszedł po niego i zaprosił na kolację. Wyjmując z piekarnika iaszerowane pieczarki, Brenna zobaczyła, że Ryder rzuca jej krótkie badawcze
124
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
spojrzenie. Pewnie chce się upewnić, czy pogodziła się już z decyzją brata. - Cześć - powitała go pogodnie. - Siadaj. Craig znakomicie przyrządza margaritę. Jeśli zdobył tę umiejętność w Berkeley, to lepiej nie zgadywać, czego nauczy się na morzach południowych! - Roześmiała się i gorącą tackę z pieczarkami odstawiła szybko na płytkę kuchenki. - Margarita to świetny pomysł - z uznaniem w głosie powiedział Ryder. Gdy Brenna wniosła do pokoju gorącą zakąskę, siedział na krześle w pobliżu kominka. Mrugnąwszy porozumiewawczo do gościa, Craig wyszedł do kuchni. Brenna została sam na sam z Ryderem. Musiał przecież wiedzieć, że brat powtórzy jego obietnicę, że się nią zaopiekuje. Spojrzenie srebrzystych oczu było wymowne. Ryder pytał ją wzrokiem, jak przyjęła to oświadczenie. - Zapewniłeś Craiga, że podczas jego nieobecności nic mi się nie stanie - zaczęła oschłym tonem. Chciała od razu załatwić tę sprawę. - M a r t w i ł się, jak sobie poradzisz - odrzekł spokojnie Ryder, sięgając po zakąskę. Spróbował. - Te grzyby są świetne. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to pierwszy posiłek, który dla mnie , przyrządziłaś? - Słuchaj, Craig ma mylne wyobrażenie o łączących nas stosunkach - ciągnęła Brenna, nie dając za wygraną. - Nie. Nie ma. - Spojrzał na wracającego z kuchni młodego człowieka. Niósł na tacy dzbanek z margaritą i trzy szklanki, na brzegach których lśniły obwódki z kryształków soli. - Miło widzieć, że w dzisiejszych czasach można się jeszcze czegoś na studiach nauczyć - dodał z uznaniem w głosie. Aż do końca dnia Brenna nie miała okazji dokończyć
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
125
rozmowy z Ryderem. R a n o b r a t wracał j u ż do łerkeley. N i e chciała przy n i m wywoływać żadnych scen. Zależało jej na t y m , by wieczór u p ł y n ą ł w ser decznej, ciepłej atmosferze. Słuchała więc spokojnie ożywionej rozmowy Craiga Ryderem, rzadko w niej uczestnicząc. M ó w i l i przede wszystkim o wyjeździe Craiga, a Ryder opowiedział tilka historyjek z własnych podróży. N i e poruszał żadnych p r z y k r y c h tematów, za co Brenna b y ł a mu wdzięczna. C r a i g będzie m i a ł dość własnych przeżyć i przygód, i nie należało go zachęcać do bardziej awanturniczego i niebezpiecznego życia. Późnym wieczorem, gdy Ryder poszedł do d o m u , Brenna u p r z y t o m n i ł a sobie, że rozmowy o podróżach i przygodach w p r a w i ł y ją w stan niepokoju, wręcz podniecenia. Wychodząc, Ryder objął ją i mocno pocałował na dobranoc. N i e k r y ł przed Craigiem zażyłości łączącej go z Brenna. Zmieszana, szybko wysunęła się z jego r a m i o n i spojrzała na brata. W jego oczach zobaczyła aprobatę. Następnego ranka Brenna ze ł z a m i w oczach żegnała Craiga. - N i e jedzie przecież na wojnę - uspokajał ją Ryder, gdy zniknął im z oczu odjeżdżający samochód. - Przecież jeszcze się zobaczycie. - W i e m . - Brenna w y t a r ł a ł z y i odsunęła się od Rydera. - N i c mu się nie stanie. Jest dorosły. - W i e m - powtórzyła. O d w r ó c i ł a się i nie patrząc na Rydera ruszyła w stronę d o m k u . Jej wewnętrzny niepokój z poprzedniego wieczoru wzmógł się jeszcze bardziej. Wszystkie przykre wydarzenia ostatniego tygodnia zrobiły swoje. C z u ł a się teraz zupełnie rozbita. N i e wiedziała, co robić ze sobą. Ryder szedł obok Brenny, ze zmarszczonym czołem.
126
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Masz żal o to, że p o p a r ł e m pomysł jego wyjazdu! - zapytał po chwili. N i e odpowiedziała. - D o b r z e wiesz, że i tak by wyjechał. N i e dałby się zatrzymać. Coś mi się zdaje, że jest tak samo u p a r t y j a k j e g o siostra. Brenna nadal się nie odzywała. Szła w milczeniu. N i e potrafiła sobie wyjaśnić przyczyn własnego smutku i niepokoju. - Martwisz się t y m , co obiecałem Craigowi? Że zaopiekuję się tobą? W odpowiedzi wzruszyła tylko r a m i o n a m i . G d y otwierała drzwi d o m k u , Ryder stracił wreszcie cier pliwość. - Do diabła, odezwij się wreszcie! N i e możesz tak odejść bez słowa! W z i ą ł Brennę za ramię i o b r ó c i ł twarzą do siebie. - A co to, u licha, ma znaczyć? - spytała za złością. - Usiłuję poznać przyczynę twego zachowania. Sądziłem, że z decyzją Craiga j u ż się pogodziłaś. - T a k . P o g o d z i ł a m . I nie m a m do ciebie żalu o t o , że wziąłeś jego stronę. Czego innego m o g ł a m się po tobie spodziewać? Ty i C r a i g jesteście ulepieni z tej samej gliny. Od początku b y ł o oczywiste, że się dogadacie! - A więc rozzłościło cię to, co mu obiecałem? - M o ż e - syknęła, usiłując uwolnić ramię. - A może nie p o d o b a ł mi się sposób, w j a k i to załatwiłeś? N i e miałeś prawa tak postępować! N i k t cię do tego nie upoważnił. - Brerrno, jesteś moją kobietą i jest oczywiste, że zajmę się tobą. - N i c nie jest oczywiste! - wybuchnęła z wściekłością - C z y chcesz się teraz kłócić? - N i e , bo nie ma o co. Z zupełnie innego p o w o d u jestem w złej formie.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
127
- Z jakiego? - N i e twój interes. - Oczywiście, że m ó j . Wszystko, co dotyczy ciebie, jest moją sprawą. O co więc chodzi? Dlaczego jesteś tak bardzo zdenerwowana? - Wiesz chyba, że m a m wystarczające p o w o d y ! - T a k . I z wszystkim radzisz sobie zupełnie dobrze. Co nowego stało się dzisiejszego ranka? - N i e wiem. N i e umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego jestem w tak p o d ł y m nastroju, i z n i k i m na t e n temat nie będę rozmawiać! - Pogadasz ze m n ą . - N i e masz prawa nalegać! - O j , B r e n n o , zaczynam tracić cierpliwość. - Chcesz, ż e b y m się przestraszyła? - M o ż e . - G ł o s Rydera stawał się coraz spokoj niejszy. - Oboje wiemy, że cierpliwości nie stracisz. Jesteś przecież profesjonalistą w k a ż d y m calu. Potrafisz być zawsze z i m n y i opanowany. - Po co te złośliwości? Zaczynasz wyżywać się na mnie? Chcesz m n i e sprowokować? To niebezpieczna gra, m o j a p a n i . W i e r z m i , będzie dla ciebie lepiej, jeśli porozmawiamy. - Sądziłam, że wszystkie p r o b l e m y wolisz r o z wiązywać siłą. - T y l k o w specjalnych okolicznościach. Ta sytuacja do n i c h nie należy. M ó w wreszcie, o co c h o d z i . - Sama nie w i e m . I d ź sobie. Ryder t r z y m a ł Brennę m o c n o za rękę. Z a m y ś l i ł się i po c h w i l i zapytał: - A może jesteś zazdrosna? - Zazdrosna? Na litość boską, co ci p r z y c h o d z i do głowy? Ukrywasz tu gdzieś w krzakach jakąś seksowną dziewczynę? - C h o d z i nie o kobietę, lecz o Craiga.
128
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIOKA
T r a f i ł bezbłędnie. D o p i e r o w tej' chwili Brenna sama to z r o z u m i a ł a . - O Craiga? - spytała cicho. - T a k . O t o , ze nie chce pójść śladem siostry i rezygnuje z unormowanego życia. I że ma odwagę realizować swe marzenia o wielkich przygodach. Odwagę, której' tobie brakuje. Dlatego czujesz się nieszczęśliwa? - N i e ! To niemożliwe! - w y k r z y k n ę ł a zaskoczona Brenna. - M o ż l i w e , a nawet bardzo prawdopodobne. Zaraz wyjaśnię, dlaczego. To proste. Z j e d n e j strony chcesz dalej żyć sobie spokojnie w swym w y i z o l o w a n y m , akademickim światku, z drugiej jednak pragniesz czegoś więcej, ale boisz się siebie. Ze zdumieniem Brenna popatrzyła na Rydera. M i a ł rację! T a k a b y ł a prawda! Prawda, której się obawiała. - C z y dlatego tak bardzo mi się opierasz? - ciągnął, niewzruszony. - Boisz się m n i e , bo stanowię zagrożenie d l a twej unormowanej egzystencji? W i e d z jednak, że t o , co się stało, j u ż się nie odstanie. Podjęłaś ryzyko i zostałaś moja. M i e j teraz odwagę przyznać się do tego wobec samej siebie. - Jak możesz tak m ó w i ć ! - Tego lata stanęłaś w obliczu znacznie ważniejszego p r o b l e m u n i ż sprawa własnej kariery zawodowej czy przyszłości brata. Stoisz na rozstajach. - W i e m dobrze, czego chcę od życia! - Z g o d a . A l e czy zdobędziesz się na odwagę, by przyznać się do tego? I l e czasu ci potrzeba, by pogodzić się z myślą, że oprócz wspinania się po szczeblach kariery i kontaktów z r ó ż n y m i Fieldingami jest jeszcze coś więcej? C r a i g znalazł w sobie odwagę i będzie r o b i ł t o , czego pragnie. A ty, Brermo? C z y odważysz się zrobić to samo, czy też zamkniesz się z n o w u w swojej wieży z kości słoniowej, bezskutecznie usiłując uciec przede mną?
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
129
Słowa Rydera w y w a r ł y na Brermie duże wrażenie. W i e d z i a ł a jednak, że m u s i mu się przeciwstawić. Z mieszanymi uczuciami odrzekła: - Jeśli zdecyduję się wrócić d o , j a k ty to nazywasz, wieży z kości słoniowej, żadną siłą m n i e stamtąd nie wyciągniesz! Sama podejmuję decyzje co do mego życia i nie pozwolę sobą m a n i p u l o w a ć . T o , że dwukrotnie się przespaliśmy, w ż a d n y m razie nie Upoważnia cię do wtrącania się w moje sprawy. N i e masz w stosunku do m n i e żadnych praw. I l e razy m a m c i t o jeszcze powtarzać? - A ile razy p o w i n i e n e m wziąć cię jeszcze do ł ó ż k a , żebyś wreszcie przestała zaprzeczać, że do m n i e należysz? - zaatakował Ryder. Tego b y ł o j u ż dla Brermy stanowczo za dużo. U d e r z y ł a go w twarz. Z łatwością m ó g ł się uchylić, bo b r a ł a szeroki zamach, lecz tego nie z r o b i ł . Stał bez r u c h u , a na jego p o l i c z k u wystąpił czerwony ślad. - Używając siły trzeba się liczyć z możliwością odwetu - powiedział po c h w i l i . - C z y to oznacza, że mi się odwzajemnisz? - Sądzisz, że cię uderzę? Brenna zamknęła oczy. O d c z u w a ł a teraz niesmak i b y ł o jej wstyd. - N i e . M i m o że na to zasłużyłam. Parę razy odetchnęła głęboko, aby dojść do siebie. K i e d y o t w o r z y ł a zamknięte oczy, Rydera j u ż p r z y niej nie b y ł o . Samotnie zjadła kolację siedząc p r z y k o m i n k u . M i a ł a przed sobą niewesołą perspektywę pójścia spać do pustego ł ó ż k a , nawet bez powiedzenia dobranoc R y d e r o w i . I nagle u p r z y t o m n i ł a sobie, że do niej należy p o ł o ż e n i e kresu powstałej sytuacji. M u s i przeprosić Rydera, i to j a k najszybciej. Brenna wiedziała, że całe p o p o ł u d n i e i wieczór nie wychodził z d o m u . Prawdopodobnie pracował spokój-
130
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
nie n a d książką. To do niego podobne, pomyślała. T e n człowiek ma stalowe nerwy. N i c z y m się nie przejmuje. Sama nie b y ł a w stanie przeczytać ani jednej stronicy. T r z y m a ł a na kolanach kwartalnik filozoficzny, otwarty ciągle w t y m samym miejscu. A może b y ł o b y lepiej zostawić sprawę z Ryderem, t a k j a k jest w tej chwili? W t e n sposób zerwałaby znajomość, która stawała się zbyt bliska. Tego ranka j u ż nawet w y d a w a ł o się j e j , że jest zakochana. Od wszystkich znanych jej mężczyzn r ó ż n i ł się tak bardzo, że zapewne to ją w n i m pociągało. Atrakcyj ność Rydera nie oznaczała jednak, że nadawał się n a , życiowego partnera. Ż a d e n związek nie może opierać się na tak wątłej podstawie, j a k oświadczenie męż czyzny, iż kobieta należy do niego, bo się z n i m przespała. Brenna musiała j e d n a k przyznać się przed sobą, że Ryder pociągał ją nie tylko fizycznie. P r z y p o m n i a ł się jej m i m o w o l i bohater „ A k c j i Quicksilver", wprawdzie twardy i bezkompromisowy, ale kierujący się w życiu uczciwymi zasadami. T a k i e m u mężczyźnie m o ż n a by zaufać. Podobnie j a k R y d e r o w i . N i e p o w i n n a jednak wiązać się z człowiekiem p o k r o j u Rydera Sterne'a. Co innego D a m o n Fielding. On r o z u m i a ł jej sposób życia, ambicje i karierę. B y ł dla niej o d p o w i e d n i m mężczyzną. M i a ł nowoczesne poglądy na małżeństwo, a t o , że C r a i g go nie l u b i ł , nie m i a ł o większego znaczenia. Sama przecież decyduje o sobie i swoją drogę życiową j u ż wybrała. N i e ma na niej miejsca dla takich mężczyzn j a k Ryder Sterne. N i e zmienia to j e d n a k postaci rzeczy, że w stosunku do Rydera zachowała się niewłaściwie. W i n n a mu b y ł a nie t y l k o przeprosiny za wymierzony policzek, lecz także wdzięczność za t o , że p o m ó g ł jej spokojnie przetrwać ostatni wieczór z Craigiem i p o d t r z y m a ł j ą na duchu.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
131
Wstała z l e k k i m westchnieniem. N a ł o ż y ł a żakiet, bo wieczór b y ł c h ł o d n y , i wyszła z d o m u . Stanąwszy na p r o g u zobaczyła, że w oknach Rydera nie palą się światła. Czyżby poszedł spać? Spojrzała na zegarek B y ł o później, niż przypuszczała. Przez chwilę wahała się, czy wizyty nie o d ł o ż y ć do rana. Coś jednak ciągnęło ją do Rydera. M u s i zakończyć całą sprawę. Im szybciej, t y m lepiej. I tak od przykrego incydentu u p ł y n ę ł o j u ż zbyt wiele czasu. Przecinając leśną polankę Brenna powtarzała sobie, że celem jej wizyty są tylko przeprosiny. W żaden sposób Ryder nie wymusi na niej zgody na t o , żeby się z n i m związała! Podchodząc bliżej zobaczyła, że nawet ganek nie jest oświetlony. W i d o c z n i e gospodarz poszedł spać. T r u d n o , będzie więc musiał wstać i wysłuchać, co gość ma mu do powiedzenia. Brenna zaczęła obchodzić d o m d o k o ł a . Stanęła tuż przy otwartym oknie do sypialni. T y m samym, przez które usiłowała dostać się pierwszej nocy do środka. Zaraz zastuka w ramę okienną i o b u d z i Rydera. Raźniej będzie rozmawiać z n i m po ciemku, niż w ostrym świetle lampy. - Ryderze! - zawołała cicho. Odpowiedzi nie b y ł o . Z wnętrza p o k o j u nie do chodziły żadne odgłosy. - To j a , Brenna. Muszę z tobą porozmawiać. T y l k o przez chwilę. W d o m k u nadal panowała cisza. Brenna otworzyła szerzej okno i zajrzała do p o k o j u . B y ł o tak ciemno, że dostrzegła tylko zarys ł ó ż k a . - O b u d ź się, Ryderze! U s i a d ł a na parapecie. A może b y ł w łazience lub wcale się jeszcze nie p o ł o ż y ł ? - N i e śpię. G ł o s Rydera d o t a r ł do Brenny nie od strony ł ó ż k a , lecz z przeciwnego kąta pokoju. Instynktownie cofnęła
132
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
się i zaczęła schodzić z parapetu, ale j e d n y m ruchem r ę k i Ryder ją zatrzymał. - O c h ! - szepnęła. - Przeraziłeś mnie. N i e reago wałeś na pukanie w o k n o , pomyślałam wiec, że nie ma cię w p o k o j u . - Usłyszałem chrzęst ż w i r u na ścieżce, a p o t e m zobaczyłem cię na parapecie. Postanowiłem się prze konać, co zamierzasz zrobić. - Przyszłam tu z k i l k u powodów. Po pierwsze, aby cię przeprosić za moje okropne zachowanie. Straciłam panowanie n a d sobą. Wybacz m i . - A j a k i e są inne powody? - zapytał sucho. Brenna westchnęła. Ryder nie zamierzał ułatwiać jej zadania. - C h c i a ł a m podziękować za t o , że pomogłeś C r a i gowi i m n i e . Podtrzymałeś nas na duchu i sprawiłeś, że wieczór u p ł y n ą ł w spokoju. Bez ciebie b y ł o b y znacznie gorzej. - R o z u m i e m . Co jeszcze? Brenna zawahała się przez chwilę. N i c więcej mówić nie zamierzała. Zwyciężyła jednak wrodzona uczciwość. - Co do zazdrości o brata, to... to miałeś trochę r a g i - przyznała. - Że r o b i t o , na co ty się nie zdobyłaś? - Przecież każdy człowiek ma od czasu do czasu ochotę robić coś innego niż zwykle. Ja też. To naturalne. A l e w y b r a ł a m pracę w college'u i jestem z tego zadowolona. Ty i C r a i g jesteście zupełnie i n n i . - Zupełnie? - Chyba tak. W y b o r u d o k o n a ł a m dawno t e m u i nic j u ż nie zmienię. - Na zmiany nigdy nie jest za p ó ź n o - powiedział Ryder łagodnym głosem. - N i k t nie jest przypisany na zawsze do swego zawodu i nie musi przez całe życie iść raz ustaloną drogą. - Jestem z a d o w o l o n a ze swojej egzystencji! - za-
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZKMtA
133
w o ł a ł a Brenna. - Jestem dobra w swoim zawodzie i to daje mi satysfakcję. Od czasu do czasu myślę sobie o i n n y c h sposobach na życie, na p r z y k ł a d o t a k i m j a k twój, ale to nie oznacza, że sama m a m na niego ochotę. W głębi duszy może i p o d z i w i a m życie pełne przygód. A l e z pewnością nie pochwala ł a b y m w i e l u rzeczy, które ty robiłeś. L u b i ę moją pracę! - W porządku. Jesteś więc szczęśliwa w swojej wieży z kości słoniowej. -Tak. - To dobrze, ale pozostaje jeszcze j e d n a sprawa. - Jaka? - Nasza. Czekam, aż pogodzisz się z t y m , że do m n i e należysz. - N i g d y na to nie przystanę! Z r o z u m wreszcie, że należymy do d w ó c h r ó ż n y c h światów! - To nie ma znaczenia. - Nieprawda! Chcę mieć kogoś, k t o będzie m n i e r o z u m i a ł , kogoś z mojego środowiska. T o b i e jest potrzebna zupełnie i n n a kobieta. Bardziej atrakcyjna i łaknąca burzliwego życia... - Ty i ja potrzebujemy siebie nawzajem - przerwał jej Ryder. - C z y nadal tego nie widzisz? - A co z miłością? - w y r w a ł o się nagle Brermie. Z ł a n a siebie, zagryzła wargi. N i e w o l n o jej b y ł o posługiwać się argumentem tak nieracjonalnym. - Z miłością? - p o w t ó r z y ł Ryder. - M ó w i ę o waż n y c h sprawach, a nie o jakichś bliżej nieokreślonych odczuciach. Brermo, nie brak ci przecież inteligencji. Bierz więc p o d uwagę t y l k o fakty. One dowodzą, że m n i e potrzebujesz, lecz jeszcze trochę się obawiasz. - Wcale się nie boję! - w y k r z y k n ę ł a Brenna. - Boisz się m n i e dlatego, że, j a k j u ż m ó w i ł e m , stanowię dla ciebie zagrożenie. M i e j odwagę pokonać własny strach.
134
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
Ryder z uporem obstawał przy swoim. Brenna m i a ł a tego serdecznie dość. - Przyszłam tutaj po to, żeby cię przeprosić, a nie na bezsensowną dyskusję. D o b r a n o c . - Jakąś cząstką siebie marzyła skrycie, by Ryder nie pozwolił jej odejść. - Przyjmuję przeprosiny. D o b r a n o c - powiedział spokojnie. Zeszła z parapetu i szybko ruszyła w stronę domku. Nagle za plecami usłyszała m i ę k k i głos Rydera: - Brenno! - Słucham? - M o g ł a ś go zatrzymać. - Kogo? Craiga? - Brenna nie rozumiała, co Ryder ma na myśli. - Zostałby, gdybyś mu się zwierzyła z własnych k ł o p o t ó w i opowiedziała o sytuacji, jaka się wytworzyła w college'u. - To nie b y ł o b y w porządku - wyjaśniła. - N i e m o g ł a m przecież użyć uczuciowego szantażu. - W i e m . Jesteś rzetelnym człowiekiem. Zawsze wolisz walczyć uczciwie, nawet wtedy, kiedy wiesz, że przegrasz. Spij dobrze, moja pani. Życzę ci dobrej nocy.
f
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Następnego ranka, we wspólnej skrzynce pocztowej, Ryder znalazł list adresowany do swej sąsiadki. Poszedł więc do Brenny. Z a s t a ł j ą w kuchni. R o b i ł a śniadanie. - Jest korespondencja do ciebie. - P o ł o ż y ł kopertę i usiadł przy stole. - H e r b a t a gotowa? - zapytał bezceremonialnie. O m a ł y włos, a Brenna upuściłaby trzymane w ręku jajko. Od rana, po bezsennie spędzonej nocy, b y ł a strzępkiem nerwów. M i o t a ł y nią sprzeczne uczucia, wpadała w skrajne nastroje. - T a k . M o ż e s z sobie nalać - odpowiedziała. Pode szła do stołu i wzięła kopertę do r ę k i . B y ł to list od D i a n y Bergen. - Pisze ktoś z przyjaciół? - spytał Ryder, nalewając sobie herbatą. - Koleżanka z college'u. - Brenna rozerwała kopertę i szybko przebiegła wzrokiem treść listu. - A więc t a k to wszystko się skończy - powiedziała półgłosem. - Co? - spytał Ryder. - Profesor P a u l H u m p h r e y przyspieszył przejście na emeryturę. Jutro wieczorem odbędzie się pożegnalne przyjęcie. D i a n a pisze, że b y ł o b y dobrze, gdybym się na n i m zjawiła. Ze względów czysto taktycznych. - Tu Brenna wyraźnie się skrzywiła. - O przyjęciu D i a n a nie m o g ł a mnie wcześniej uprzedzić, gdyż nie ma tutaj telefonu. - Raz jeszcze r z u c i ł a w z r o k i e m na list. - Jest niemal pewne, że n o w y m dyrektorem instytutu zostanie D a m o n . Ryder ostrożnie p i ł gorącą herbatę.
136
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- No to w jesiennym semestrze nie będziesz m o g ł a uskarżać się na b r a k wrażeń. C z y rzeczywiście zamierzasz wracać do college'u i pracować u Fieldinga? - Jeszcze nie w i e m . O D a m o n a będę martwić się później. M o ż e go nawet przeproszę za t o , co tutaj się stało. Na razie jednak ważniejszy jest dla m n i e profesor H u m p h r e y . Jeśli nie zjawię się j u t r o na przyjęciu, to być może stracę jedyną okazję, żeby się z n i m zobaczyć i odbyć zasadniczą r o z m o w ę . - Dlaczego, do licha, wcale nie przejmujesz się Fieldingiem? Sama mówiłaś, że ten facet u t r u d n i ci życie. - N i e jestem o t y m przekonana. Pewnie da mi spokój, bo m n i e l u b i . R o z m o w a z profesorem jest dla m n i e w tej c h w i l i istotniejsza, m i m o że jeszcze nie w i e m , w j a k i sposób załatwię tę przykrą sprawę. - Czy H u m p h r e y może ci zaszkodzić? - Raczej nie, skoro o d c h o d z i . A l e tak nieetycznego postępowania nie mogę puścić mu p ł a z e m . - Brenna p o w z i ę ł a decyzję. - Wyjeżdżam po p o ł u d n i u . Pójdę na przyjęcie i p o r o z m a w i a m z profesorem. N i e c h się dzieje, co chce. Bez względu na t o , j a k i ta konfrontacja będzie m i a ł a w p ł y w na m o j ą dalszą pracę w college'u. - A co z Fieldingiem? - spokojnym t o n e m zapytał Ryder. - P o p e ł n i ł a m b ł ą d . N i e powinnam w ogóle prosić go o p o m o c . I na dodatek jeszcze o b r a z i ł a m go za t o , ż e u s i ł o w a ł wbić m i trochę r o z u m u d o g ł o w y . Jutro wieczorem przeproszę D a m o n a za moje okropne zachowanie. Z r o z u m i e i wybaczy. Wyjaśnię mu też całą historię z tobą. - Całą? Już sobie wyobrażam, j a k a to będzie interesująca opowiastka. - Przecież nie muszę m ó w i ć mu wszystkiego! - B r e n n a z r o b i ł a się czerwona. - Nie jest g ł u p i . O ile dobrze pamiętam, uważa, że znalazłaś sobie ogiera do wakacyjnych igraszek.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
137
Jak możesz nawet powtarzać coś takiego! - Oboje dobrze słyszeliśmy, co m ó w i ł . Sądzisz, że ma rację? C z y rzeczywiście zabawiasz się ze m n ą ? - Jesteś śmieszny. Proszę, t y l k o m n i e nie prowokuj. Brenna popatrzyła błagalnym wzrokiem na Rydera. - A co do ostatniej nocy, to... - W i d z ę , że wyjaśnienia dotyczące „ostatnich n o c y " weszły ci j u ż w n a ł ó g . - W uśmiechu na twarzy Rydera Brenna dojrzała nagle serdeczność. P o d n i ó s ł się zza stołu, podszedł blisko i ujął w d ł o n i e jej spłonioną twarz. - C h o d z i mi t y l k o o przyszłość. N i e będę się w t r ą c a ł do t w o i c h spraw z szefem. Jeśli uważasz, że powinnaś jechać i z n i m porozmawiać, to twoja sprawa. D o b r z e cię r o z u m i e m . M n i e interesuje zupełnie coś innego. Muszę wiedzieć, czy zamierzasz •wrócić tu na resztę wakacji, czy nie. - O c h , sama nie wiem, czy powinnam. M o ż e będzie lepiej tak właśnie zakończyć naszą znajomość. - Jeśli nie wrócisz, i tak niczemu kresu nie położysz. D o b r z e wiesz, że po ciebie pojadę. D a j słowo, że przyjedziesz. Chyba się nie boisz? - Zaczął lekko wodzić palcem po szyi Brermy. - A c h ! - szepnęła poddając się bezwolnie delikatnej pieszczocie. - A więc obiecujesz? C o m o g ł a odpowiedzieć? T e n mężczyzna m i a ł n a d nią władzę. Taką, jakiej dotychczas nie m i a ł n i k t inny. - Będzie lepiej, jeśli... - zaczęła niepewnie. Ryder nie p o z w o l i ł Brennie skończyć zdania. D o t k n ą ł wargami jej ust i p o c a ł o w a ł ją lekko, a zarazem tak tkliwie, że nagle p o c z u ł a , iż słabnie w jego ramionach. Odsunął się po c h w i l i i p o p a t r z y ł Brennie prosto w oczy. - Obiecaj, że wrócisz n a d j e z i o r o Tahoe. To mi się
138
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
od ciebie należy - r z e k ł m o c n y m , lecz łagodnie brzmiącym głosem. N i c nie b y ł a winna Ryderowi i dobrze o t y m wiedziała. M i m o t o jednak, niemal wbrew w o l i , odrzekła cicho: - Dobrze. Przyciągnął ją mocno do siebie i stwierdził spokojnie: - W i e l k a to frajda mieć do czynienia z uczciwą kobietą, o której wiadomo, że słowa dotrzyma. W południe Brenna b y ł a j u ż w drodze. Prowadziła samochód napięta i zdenerwowana. N a d a l nie wie działa, j a k się zachowa, gdy stanie twarzą w twarz z profesorem H u m p h r e y e m . Ponadto m i a ł a ciągle przed oczyma obraz żegnającego ją Rydera. S t a ł na podjeździe z rękoma w kieszeniach. L e k k i wiatr od j e z i o r a rozwiewał mu włosy, a na twarz o ściągniętych rysach padały promienie słońca. Brenna zdawała sobie sprawę z tego, że Ryder dobrze rozumie powód, dla którego postanowiła wracać dziś do coDege'u. Równocześnie jednak wiedziała, że nie zwolni jej z danego mu słowa i będzie czekał, aż sama wróci nad j e z i o r o . Dlaczego mu to obiecałam? wielokrotnie zapytywała samą siebie podczas długiej i męczącej podróży w okolice Z a t o k i San Francisco. Znacznie rozsądniej i bezpieczniej b y ł o b y skończyć tę znajomość. Postanowiła przestać o t y m myśleć. Teraz sprawa związana z jej pracą b y ł a znacznie ważniejsza. B r e n n a nie l i c z y ł a na t o , że uzyska pełne zadośćuczynienie. T a k i c h złudzeń nie m i a ł a . C h o d z i ł o jej t y l k o o t o , by człowiek, k t ó r y dopuścił się tak nieetycznego czynu, dowiedział się, iż ona jest tego świadoma. I ma mu to za złe. M y l i ł a się sądząc, że D a m o n stanie po jej stronie. Są sprawy, które każdy musi załatwić sam i n i k t go w t y m wyręczyć nie może. D o t a r ł a wreszcie na miejsce. Zmęczona d ł u g ą
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
139
podróżą i wyczerpana nerwowo, wcześnie p o ł o ż y ł a się spać. Zasnęła od razu. I śniła o mężczyźnie o srebrzystych oczach. Następnego dnia starannie wybrała strój na wieczor ne przyjęcie. Powinien dodać jej odwagi. T y m razem bowiem m i a ł a być zdana wyłącznie na samą siebie. Postanowiła ubrać się elegancko, a zarazem efektownie. W y b r a ł a klasyczny b i a ł y kostium z żółtą, jedwabną bluzką, ostro kontrastującą z czarnymi włosami, k t ó r e upięła w węzeł z t y ł u głowy. Na rękę n a ł o ż y ł a bransoletkę - dwa k r ą ż k i : ż ó ł t y i turkusowy. T a k ubrana, Brenna popatrzyła jeszcze raz w lustro. Czy wyglądam na spokojną i opanowaną? C z y uda mi się ukryć przed l u d ź m i zdenerwowanie i niepokój? zapytywała samą siebie. Do k l u b u , w k t ó r y m odbywało się przyjęcie, przyjechała umyślnie z opóźnieniem. C h c i a ł a wejść na salę, gdy większość gości będzie j u ż w środku. Z parkingu szła r ó w n y m , m i a r o w y m k r o k i e m . W c o l lege^ odbywały się wprawdzie jakieś kursy letnie, lecz r u c h b y ł tu teraz znacznie mniejszy niż podczas r o k u akademickiego. D z i ę k i licznym wspaniałomyślnym sponsorom i h o j n y m wychowankom uczelni, k l u b b y ł miejscem w y t w o r n y m . Zaprojektowano go w stylu starej an gielskiej biblioteki. Przyjęto tu także dawne zwyczaje. Gościom podawano sherry i maleńkie k a n a p k i . G d y Brenna weszła na salę, powitał ją szum rozmów wielu gości - profesorów i wykładowców ze wszystkich wydziałów college'u. Przystanęła w pobliżu d r z w i i zaczęła rozglądać się w o k o ł o . Profesora H u m p h r e y a ujrzała od razu. Stał pośrodku sali w otoczeniu najznamienitszych gości. Już na pierwszy r z u t o k a b y ł o widać, że jest on dzisiaj w centrum uwagi. Po prawej stronie profesora Brenna zobaczyła D a m o n a . - Jesteś! To świetnie. Cieszę się, że dostałaś m ó j
140
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
list! - zawołała D i a n a Bergen, podchodząc do Brenny. Sympatyczna twarz młodej kobiety wyrażała szczeret zadowolenie. D w a lata starsza niż Brenna, niedawno dostała nominację na starszego wykładowcę. - Dziękuję za list, D i a n o . M i ł o , że o mnie pomyś lałaś. B r e n n a wzięła do r ę k i kieliszek sherry. Pomyślała, że a l k o h o l dobrze jej z r o b i i doda odwagi. - U w a ż a ł a m , że powinnaś się pokazać. - D i a n a spojrzała w stronę profesora Humphreya i otaczających go osób. - W i e m , że naszego dyrektora w głębi serca n i k t specjalnie żałować nie będzie, ale p r z y takich okazjach trzeba być obecnym. To świadczy o szacunku, k t ó r y żywisz do naszych wydziałowych p r o m i n e n t ó w ; - d o d a ł a ze śmiechem. Jeszcze niedawno temu, Brenna nie zwracała w ogóle uwagi na różne drobne obowiązki i inne powinności c z ł o n k a społeczności akademickiej. W każdej pracy trzeba trochę udzielać się towarzysko i Brenna nigdy przedtem przeciw temu się nie buntowała. D z i ś jednak jej u d z i a ł w przyjęciu b y ł przyprawiony goryczą. Wszyscy zebrani rozgrywali tu swoje małe taktyczne gry, wspomagające wspinanie się po stopniach kariery. C z y kogokolwiek z t y c h l u d z i zainteresowałoby t o , co jej się przydarzyło? Żałowaliby jej, czy woleliby o całym incydencie nigdy nie usłyszeć? Brenna nie m i a ł a złudzeń. Oczywiście, wybraliby drugie rozwiązanie. G d y się bowiem wie o jakiejś sprawie, trzeba się do niej jakoś ustosunkować. Z i c h p u n k t u widzenia j e d y n y m sensownym posunięciem będzie opowiedzieć się po stronie profesora H u m p h r e y a . A on z pewnością zaprzeczy oskarżeniom Brenny... N i e m a m prawa nikogo wplątywać w tę sprawę, nie po raz pierwszy p o w t a r z a ł a sobie Brenna, ob chodząc p o w o l i salę. Spojrzała w stronę profesora. B y ł mężczyzną postawnym i przystojnym, o arysto-
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
141
kratycznych rysach, a bujne siwe włosy nadawały mu patrycjuszowski wygląd. M u s z ę jakoś odciągnąć go na bok, pomyślała sącząc sherry, której kieliszek ciągle t r z y m a ł a w r ę k u . G d y tak obserwowała profesora H u m p h r e y a , zo baczył ją D a m o n Fielding. W jego oczach dojrzała zarówno zaskoczenie, j a k i dezaprobatę. Ruszył szybko w jej stronę. - A więc zdecydowałaś się przyjechać - stwierdził sucho na powitanie. - To dobrze. Najwyższy czas, żebyś zaczęła dostosowywać się do panujących zwy czajów. Profesor H u m p h r e y żegna się dziś z n a m i i od jesieni nie będziesz musiała więcej go oglądać. N i e ma więc żadnego sensu poruszać twej sprawy. Przyznaję, b y ł a p r z y k r a , ale z p o w o d u t a k drobnego incydentu nie w a r t o psuć sobie o p i n i i w oczach dziekana i innych pracowników wydziału. Przyrzekam, że gdy t y l k o zajmę miejsce H u m p h r e y a , wszystko u ł o ż y się zupełnie inaczej. - A więc twój awans jest przesądzony? - T a k . To j u ż postanowione. G ł o s profesora m i a ł decydujące znaczenie. - D a m o n powiedział to z nie ukrywaną satysfakcją. - N i e żywię do ciebie żadnych pretensji o t o , co stało się nad j e z i o r e m Tahoe. - B a r d z o ci dziękuję. - T a k a wspaniałomyślność D a m o n a zaskoczyła Brennę. P o s t a n o w i ł a przeprosić go od r a z u za postępek Rydera. - P r z y k r o m i , że m ó j sąsiad cię uderzył. N i e powinien b y ł tego robić, ale nie wiedział, k i m jesteś. Z o b a c z y ł , że się k ł ó c i m y . - Zareagował odruchowo.- D a m o n uśmiechnął się wyrozumiale. - C h y b a tak. Przepraszam za t o , że cię sprowoko w a ł a m . N i e m i a ł a m prawa mówić c i nic przykrego. - K i m jest ten mężczyzna? - z a p y t a ł D a m o n . - M o i m sąsiadem. - Brenna spojrzała nerwowo w stronę profesora Humphreya. Stał nadal na środku sali.
142
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Jest dla ciebie kimś ważnym? B y ł e m wtedy t a k rozeźlony, że powiedziałem coś, czego mówić ci nie powinienem. - Zaprzyjaźniłam się z n i m . - Brenna nie m o g ł a powiedzieć nic więcej o swym stosunku do Rydera, gdyż nawet nie p o t r a f i ł a określić, co łączy ją z t y m dziwnym mężczyzną. - M ó w i ł a ś mu o nas? Wyjaśniłaś, o co się kłóciliśmy? W i e , k i m jestem? - p y t a ł dalej D a m o n . - T a k - przyznała Brenna. - To dobrze. W i ę c wie, j a k stoją sprawy miedzy nami. Brenna nabrała głęboko powietrza i z w r ó c i ł a się do swego towarzysza: - Przyjechałam dziś t y l k o po t o , żeby porozmawiać z profesorem o wiadomej sprawie. N a twarzy D a m o n a oprócz niezadowolenia zauwa ż y ł a także cień niepokoju. - To bez sensu! - wybuchnął. - N i e możesz tego zrobić! Chcesz sobie zaszkodzić? - N i e . Pragnę t y l k o uzmysłowić profesorowi, j a k ą z r o b i ł mi krzywdę. N i e obawiaj się, nie poproszę cię o poparcie. Sama załatwię całą sprawę. Dyskretnie i kulturalnie. - Uśmiechnęła się do niego. - H u m p h r e y nadal może ci bruździć - obstawał p r z y swoim D a m o n . - Spoza uczelni? Będąc na emeryturze? - Przecież nie wyrzeknie się spotkań z kolegami. Tu i t a m powie słowo i zantagonizuje ludzi przeciw tobie - argumentował. - T r u d n o . Zaryzykuję. M u s i się dowiedzieć, co myślę o takiej nieuczciwości. - I l e razy m a m ci powtarzać, abyś d a ł a spokój całej tej historii? Twoja k a r i e r a t y l k o na t y m zyska. - Naprawdę jesteś przekonany, że profesor zechce mnie zniszczyć?
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
143
- JeśH zaraz nie przestaniesz mówić o tej idiotycznej sprawie, to dopilnuję osobiście... - Damonie, co masz na myśli? - Brenna popatrzyła zdumiona na swego rozmówcę. - Pamiętaj, zostanę t w o i m szefem. - W i e m . A l e co to ma wspólnego z... - Będę w stanie zrekompensować ci wyrządzoną krzywdę. - Zrekompensować? - j a k echo powtórzyła Brenna. - D y r e k t o r instytutu ma duży w p ł y w na wiele spraw dotyczących pracowników college'u, takich j a k awanse, stanowiska, a nawet publikacje. Przekonasz się, że milczenie się opłaci. - Zamierzasz mnie przekupić? - z niedowierzaniem spytała Brenna. - Narażasz swą przyszłość na szwank. Za bardzo zależy mi na tobie, żebym na to przystał. Jeśli zachowasz się dziś rozsądnie, pomogę c i . - O c h , D a m o n i e . Ty naprawdę nic nie rozumiesz. - Brenna potrząsnęła głową ze smutkiem. Ryder od razu wiedział, o co jej chodzi. W l o t pojął całą sprawę i zaaprobował zamiary. Dlaczego D a m o n jest aż tak ślepy i niczego nie rozumie? Powiedziała głośno: - Odbędę rozmowę z profesorem i od tego zamiaru mnie nie odwiedziesz. Jestem ciekawa, ile jeszcze i n n y c h prac zdążył opublikować p o d własnym nazwiskiem. D a m o n o t w o r z y ł usta, by zaprotestować, ale w tej właśnie chwili oboje usłyszeli znajomy, głęboki i ciepło brzmiący męski głos: - Tutaj pan jest! - z w r ó c i ł się do D a m o n a P a u l H u m p h r e y . - Powinienem od razu wiedzieć, że znajdę pana w towarzystwie naszej uroczej panny Llewellyn! D o b r y wieczór, Brenno. - S k ł o n i ł głowę. - To bardzo m i ł o z twojej strony, że przyjechałaś na moje pożeg nanie. O ile dobrze pamiętam, spędzasz właśnie u r l o p nad jeziorem Tahoe.
144
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
Elegancki starszy pan. Człowiek ogólnie ceniony i poważany. A u t o r y t e t naukowy. Brenna nie m o g ł a pojąć, j a k t a k i człowiek może jeszcze patrzeć jej prosto w oczy i prawić m i ł e słówka. - Dzisiejszej uroczystości nigdy b y m nie opuściła, panie profesorze - odrzekła spokojnie. Takiej okazji nie m o g ł a zaprzepaścić. Teraz albo nigdy, postanowiła. R o z m o w a będzie musiała odbyć się w obecności D a m o n a . T r u d n o . Jeśli zechce, to odejdzie i zostawi ją z profesorem. - Jest pewna sprawa, o której chcę z panem porozmawiać. - N i e musisz się spieszyć. Przecież nie z n i k a m na zawsze. - Starszy p a n uśmiechnął się czarująco. - Będziesz mnie widywała, moja kochana. Z a m i e r z a m nadal uczestniczyć w życiu naszego college'u. O t r z y m a m nawet własny gabinet w gmachu biblioteki. T o , j a k sądzę, przywilej weterana. Na razie jednak wybieram się na u r l o p . Jedziemy z żoną do Grecji. Obiecywałem jej to od dawna i wreszcie d o t r z y m a m słowa. - M u s z ę dziś z panem porozmawiać - p o w t ó r z y ł a z naciskiem Brenna. - Ależ proszę, moja droga! M ó g ł b y m się założyć, że wiem, o czym będzie mowa. - Profesor m r u g n ą ł porozumiewawczo. Zauważyła rozpaczliwe spojrzenie D a m o n a . B ł a g a ł ją o milczenie. N i c z tego, pomyślała. Zaczynam mówić. I w t y m momencie nagle odniosła wrażenie, że jest obserwowana. O d w r ó c i ł a wzrok od swych rozmówców i zaczęła rozglądać się w o k o ł o . P r z y wejściu na salę ujrzała znajomą sylwetkę Rydera. Na litość boską, co on tutaj robi? Odpowiedź na to pytanie narzucała się sama. N i e dowierzał, że wróci nad j e z i o r o Tahoe! U w a ż a ł , że nie dotrzyma danego mu słowa. Ta myśl wstrząsnęła Brenna. I c h spojrzenia się skrzyżowały. Ryder skinął lekko
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
145
głową kelnerce, k t ó r a wręczyła mu kieliszek sherry i nie odrywając w z r o k u od Brenny ruszył w jej stronę. M i a ł na sobie płową kurtkę sportową o ekstrawagan ckim k r o j u , ciemnobrązowe dopasowane spodnie, brązową jedwabną koszulę, a do niej krawat w ciapki złote i brązowe. Specjalnie wyszykował się na tę okazję, pomyślała Brenna. Z wyglądu niczym jednak nie przypominał pozostałych gości, ubranych w zwyczajowe tweedowe marynarki lub ciemne spokojne garnitury. Brenna nie m o g ł a oderwać oczu od Rydera. Po chwili znalazł się tuż przy niej i bez słowa stanął za plecami. - Słuchaj, moja droga... - zaczął P a u l H u m p h r e y . - Brenno! - upomniał ją D a m o n . Całą. siłą w o l i Brenna zmobilizowała się i z w r ó c i ł a do profesora: - Interesuje mnie pański a r t y k u ł o etycznych aspektach i n f o r m a t y k i . - Wcale mnie to nie dziwi. - Starszy pan p o k i w a ł ze zrozumieniem g ł o w ą - Sądzę, że część tego, co napisałem, przyda się w twojej pracy. JeśH mnie pamięć nie m y l i , zajmujesz się p o d o b n y m i zagad nieniami. - Brenna o m a ł o nie z a d ł a w i ł a się ł y k i e m alkoholu, k t ó r y m i a ł a właśnie w ustach. - Posłuchaj... - zaczął D a m o n . Brenna przestała na niego zważać. N i e b y ł a nic winna D a m o n o w i , ani do niczego zobowiązana. Odczuła nagłą ulgę. Zapragnęła być wolna, naprawdę wolna, by wrócić do Rydera. Jeszcze nigdy w życiu nie b y ł o jej tak lekko j a k teraz. - Jeżeli jednak, moja droga, interesują cię jakieś szczegóły - ciągnął profesor H u m p h r e y - będzie lepiej, jeśli od razu zwrócisz się do pana Fieldinga. Brenna podniosła wzrok. Ryder nadal stał tuż p r z y niej. Jego obecność dodawała sił. Słuchała teraz uważnie dalszych słów profesora.
146
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
- Przed napisaniem tego a r t y k u ł u o d b y ł e m k i l k a interesujących rozmów z panem Fieldingiem. Przekazał mi niezwykle cenne i wnikliwe uwagi. B y ł o i c h tak wiele, że, prawdę powiedziawszy, powinien być formal n y m współautorem tej pracy. D o p i l n u j ę , aby jego nazwisko znalazło się obok mojego. N i e , niech p a n nie protestuje... - Profesor zwrócił się do D a m o n a Fieldinga. - Bez zachęty z pana strony i pańskiej p o m o c y nigdy b y m nie napisał tego artykułu. To nasze wspólne dzieło. Niektóre z pańskich spostrzeżeń b y ł y wręcz znakomite! Szeroko o t w a r t y m i oczyma Brenna p o p a t r z y ł a na Damona. - A więc to ty wniosłeś w napisanie tego a r t y k u ł u znaczący w k ł a d ? - spytała ironicznie. - Możesz mi powiedzieć, jaki? C z y partie materiału o etyce humanis tycznej i logice dwudziestego w i e k u to twoja własna praca? Z a n i m zmieszany D a m o n zdążył otworzyć usta, odezwał się profesor: - T a k . Te fragmenty zawdzięczam p a n u Fieldingowi. P o c z y n i ł także ciekawe spostrzeżenia na temat arys totelesowego myślenia. B r e n n a tak m o c n o zacisnęła palce na kieliszku, aż p o b i e l a ł y jej kostki. Wszystko, co w y m i e n i ł profesor, b y ł o jej własnym dziełem! - A komentarze na temat Kanta? - ciągnęła bezlitośnie. - Brenno - wyjąkał D a m o n - zrozum, że ja... - Zostawiam was teraz samych. Spokojnie sobie pogadacie - przerwał mu profesor. - Przepraszam was, m o i drodzy, ale m a m tu dziś oficjalne obowiązki do wypełnienia. M u s z ę uzmysłowić wszystkim, j a k bardzo będzie im brak mojej osoby. - Roześmiał się, ojcowskim gestem d o t k n ą ł ramienia Fieldinga, a o d chodząc r z u c i ł zaciekawione spojrzenie w stronę Rydera.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
147
- Jak mogłeś tak postąpić? - Brenna z w r ó c i ł a się do D a m o n a . - U k r a d ł e ś mi pracę, zabrałeś n o t a t k i . A j a , naiwna, o p o w i a d a ł a m ci ciągle, co zamierzam napisać! Najciekawsze fragmenty sprzedałeś profeso r o w i . Na litość boską, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? - Zaraz ci wyjaśnię - zaczął D a m o n . - A l e ta sprawa dotyczy t y l k o nas obojga. - Spojrzał nerwowo na Rydera. - Co ten człowiek tu robi? - Jestem z Brenna - odezwał się Ryder po raz pierwszy. - M i m o że jest dzielna i odważna, nie będzie sama załatwiała tej cholernej sprawy. - Cholernej? - powtórzył D a m o n . Ryder p o d n i ó s ł kieliszek do ust. P o p a t r z y ł uważnie na Brennę. - A więc to on tak cię załatwił? - zapytał spokojnie, wskazując palcem na stojącego o b o k n i c h mężczyznę. - Wszystko na to wskazuje - o d p a r ł a . - Chciałem zasłużyć się H u m p h r e y o w i , żeby mnie rekomendował na swego następcę- D a m o n poruszył się nerwowo. - Brermo, czy ty naprawdę nie rozumiesz, że j a k o dyrektor będę m ó g ł p o m ó c także tobie? - Co m a m z n i m zrobić? - zapytał rzeczowo Ryder. D a m o n cofnął się instynktownie. - N i c - równie spokojnie odrzekła Brenna. - Przy szłam tu t y l k o po t o , żeby powiedzieć w i n n e m u , co o n i m myślę. I to zrobiłam. Damonie, twoja wspinaczka po szczeblach kariery zaczyna się niezwykle inte resująco. Zastanawiam się t y l k o , j a k i m będziesz człowiekiem, kiedy dojdziesz do szczytu. O d w r ó c i ł a się na pięcie i z w r ó c i ł a do Rydera: - C h o d ź m y stąd. - Jesteś zadowolona? - z a p y t a ł . - T a k . Zabierz m n i e stad. Proszę. - Z największą przyjemnością, m o j a p a n i . Z naj większą przyjemnością.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Ryder p r o w a d z i ł Brennę do wyjścia, nie zważając na zaciekawione spojrzenia pozostałych gości. B y ł a świadoma wrażenia, j a k i e jej towarzysz wywarł na znajomych i kolegach z pracy, ale w tej chwili nie b y ł o to dla niej ważne. M y ś l a ł a o decydującej rozmowie, k t ó r ą będzie musiała z n i m odbyć. G d y t y l k o zamknęły się za n i m i drzwi klubu, o d w r ó c i ł a się i spojrzała na niego. - Dlaczego przyjechałeś tu za mną? - spytała ostrym tonem. - Przecież m ó w i ł a m , że wrócę. - Świetnie to zapamiętałem - odrzekł łagodnie. - A l e nie uwierzyłeś! Sądziłeś, że ucieknę? Przecież d a ł a m słowo! - Brenna zatrzymała się na chodniku i p o p a t r z y ł a na Rydera. Oświetlała go uliczna lampa. - Z j a w i ł e m się tutaj z innego powodu. - Z jakiego? - spytała zaczepnie. - Z tego, k t ó r y podałem Fieldingowi. - Odbyłeś całą tę długą podróż t y l k o po t o , by być w pobliżu mnie, w razie gdyby b y ł a potrzebna męska interwencja? - Brenna p r z y p o m n i a ł sobie bohatera „ A k c j i Quicksilver", k t ó r y brudną robotę wykonywał zawsze sam, by nie narażać Cassandry na niebez pieczeństwo. T a k H u n t C a m e r o n manifestował swój antyfeminizm, a zarazem troskę o partnerkę. - T o , że będziesz stawiać czoło iacetowi, k t ó r y przywłaszczył twoją pracę, wcale nie b y ł o dla mnie zabawne. W i e d z i a ł e m , że świetnie sobie poradzisz, ale nie chciałem zostawiać cię samej. - M a m pełne prawo troszczyć się o ciebie - stwierdził spokojnie. - M a m
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZKJRA
149
p r a w o stać u twego b o k u i wspierać wtedy, kiedy masz poważne k ł o p o t y . - Prawo? - Brenna gwałtownie zatrzymała się w miejscu. Spojrzała na Rydera rozgniewanym wzro kiem. - Ty masz prawo? Jesteś szowinistycznym i aroganckim samcem, uzurpującym sobie przywileje, których nie ma i nigdy nie dostanie. Od chwili naszego spotkania ciągle czegoś chcesz ode m n i e . Z b y t wiele wymagasz, ale... -urwała, by złapać oddech. - Ale? - powtórzył, dotykając lekko jej ramienia. - A l e masz jedną zaletę. Kobieta dokładnie wie, czego może się po tobie spodziewać - przyznała szczerze. - W i e ponadto, że gdy znajdzie się w trudnej sytuacji, wówczas zawsze ją wesprzesz. D z i ę k u j ę , że przyjechałeś i byłeś tu dziś ze mną. - Brenna wspięła się na palce i pocałowała Rydera. Odsunęła się szybko i ruszyła w stronę parkingu. Ryder poszedł za nią do samochodu. - Będę czekał na ciebie nad jeziorem - powiedział spokojnie. - Jedź j u t r o ostrożnie. - A co z tobą? Wracasz? Teraz? Po nocy? - Spoj rzała na niego zaskoczona. - Tak. Przyjechałem tu tylko na wszelki wypadek. Naprawdę, moja pani. - Widząc zaniepokojony wzrok Brenny, uśmiechnął się do niej ciepło. - A nie dlatego, że mi nie ufałeś? - W i e d z i a ł e m , że dotrzymasz słowa. - Masz przed sobą długą drogę - szepnęła. - N i e szkodzi. - Możesz przecież zostać. Potrząsnął głową. - Będę czekał. Jutro. Teraz wracaj do d o m u i porządnie się wyśpij. Należy ci się wypoczynek, miałaś ciężki wieczór. - Poczekał, aż Brenna zapali silnik. Potem podszedł do własnego wozu i wsiadł do środka. Kiedy opuścili parking, każde z nich pojechało swoją drogą.
150
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
M o g ł a m podążać teraz za Ryderem, pomyślałaś Brenna, widząc we wstecznym lusterku znikające! w dali ferrari. Dlaczego m n i e na to nie namawiał D o m y ś l a ł się, że chcę mieć teraz trochę czasu dla siebie, żeby przemyśleć pewne sprawy. Sporo problemów, które ostatnio t r a p i ł y Brennę rozwiązało się dziś wieczorem za j e d n y m zamachem. W i e d z i a ł a j u ż , co stanie się z jej karierą, i czego chce od życia. W i e d z i a ł a też, że m u s i pogodzić się z myślą związania się na stałe z Ryderem. A l e na to wszystko potrzebny b y ł czas, m i m o że elementy życiowej ł a m i g ł ó w k i zaczęły nagle idealnie do siebie pasować. K i e d y tak się stało? usiłowała sobie przypomnieć W t e d y , gdy na d r u g i m k o ń c u sali ujrzała Rydera. Przyjechał, by stanąć u jej b o k u . Powrotna jazda ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie oczom zmęczonej Brenny ukazała się boczna droga, przy której stały dobrze jej znane d o m k i nad jeziorem. Dojeżdżając na miejsce czuła się teraz tak, jakby nie jechała na u r l o p , lecz wracała z utęsknieniem do prawdziwego d o m u . Zahamowała na podjeździe. G d y zobaczyła z daleka Rydera idącego w jej k i e r u n k u , zdała sobie sprawę z tego, j a k bardzo jej na n i m zależy. W y p a d ł a z samochodu i zaczęła biec szybko w jego kierunku. - K o c h a n y ! Jakie to szczęście, że jestem j u ż z tobą! - zawołała rzucając się w jego ramiona. Bez w y s i ł k u u n i ó s ł ją w górę i p r z y t u l i ł do siebie. - B y ł e m pewny, że wrócisz - oświadczył buńczucznie i przypieczętował te słowa w ł a d c z y m i p o c a ł u n k a m i . Brenna p o d d a ł a mu się, wiedząc, że odtąd stanowi wyłączną własność Rydera, ale że sama równocześnie bierze tego mężczyznę w swe wyłączne posiadanie. K i e d y oderwał wreszcie usta od warg dziewczyny, zobaczył w jej oczach pełne uwielbienie.
M Ę Ż C Z Y Z N A ZNAD JEZIORA
151
- Powzięłaś decyzję, Brenno? - zapytał łagodnie, Zgadzasz się należeć do mnie? W odpowiedzi głośno się roześmiała. - T w ó j sposób wyrażania się jest o k r o p n y i wymaga niezwłocznej korekty. Żyjemy przecież w czasach równouprawnienia. W r ó c i ł a m tutaj t y l k o i wyłącznie z jednego, bezsensownego i sentymentalnego p o w o d u . Bo zakochałam się w tobie. - Powiedziawszy to Brenna szybko p r z y ł o ż y ł a d ł o ń d o warg Rydera. - W i e m , że dla ciebie te słowa niewiele znaczą. A l e pewnego d n i a udowodnię c i , że jest to idealny sposób wyrażania t w y c h uczuć w stosunku do m n i e - d o d a ł a z czułością w głosie. U c a ł o w a ł palce, które Brenna p o ł o ż y ł a na jego wargach. - Nigdy n i e t w i e r d z i ł e m , że m i ł o ś ć jest głupia i sentymentalna. M ó w i ł e m jedynie, że czytelnicy m o i c h książek pewnie tak uważają. W r o z m o w a c h z tobą u n i k a ł e m tego słowa przede wszystkim dlatego, że u z n a ł e m cię za racjonalistkę. Przed panią profesor od filozofii należało roztaczać argumenty logiczne i prze mawiać do jej poczucia prawości i osobistej godności. A w miłości nie ma logiki. - A l e za to są w niej prawość i uczciwość. - T a k . - Ryder wsunął d ł o n i e we w ł o s y Brermy i wyciągnął z n i c h grzebienie. - Od pierwszej c h w i l i pragnąłem cię mieć. Szybko j e d n a k z d a ł e m sobie sprawę z tego, że moje uczucia w stosunku do ciebie wykraczają poza fizyczne pożądanie. Jesteś mi p o trzebna. Stałaś się częścią mojej osoby, bardzo ważną częścią Uczucie, które do ciebie żywię, m a m przemoż ną ochotę nazwać miłością. K o c h a m cię. - Ja ciebie też, Ryderze. Ja też. Przyciągnął Brennę do siebie. G ł a s k a ł jej r a m i o n a i plecy z tak o g r o m n y m przejęciem, j a k b y jeszcze nie wierzył, że całkowicie go zaakceptowała.
152
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Jesteśmy nad jeziorem Tahoe, od strony Nevady - szepnął. - A więc? - Uśmiechnęła się, szczęśliwa w jego silnych ramionach. - A więc możemy pobrać się jeszcze dzisiaj. Podniosła wzrok. - Chcesz, Ryderze? - T a k . Chcę. Odczuwam bardzo prymitywną po trzebę przywiązania cię do siebie natychmiast, na wszelkie możliwe sposoby. Brenna potrząsnęła głową, a w jej bursztynowych oczach zapaliły się wesołe o g n i k i . - I co m a m z tobą zrobić? Jesteś niepoprawny! - Przestań kpić sobie z tego, że zachowuję się j a k neandertalczyk, i szybko powiedz, że wyjdziesz za mnie - powiedział Ryder szorstkim głosem, przycią gając głowę Brenny do swego ramienia. - D o b r z e - odrzekła posłusznie. - Czy zgadzasz się t y l k o dlatego, że chcesz ze mnie wyplenić antyfeminizm? - Oczywiście, że tak. Jak zgadłeś? Skąd wiesz, że nigdy nie potrafiłam oprzeć się wyzwaniom? P o c z u ł a nagle, że r a m i o n a Rydera zadrgały ze śmiechu. Objęła go za szyję. - K o c h a m cię bardzo, Przez cały czas powtarzałam, że jesteś zupełnie nieodpowiednim mężczyzną. R o b i ł a m to chyba t y l k o dlatego, że b a ł a m się uprzytomnić sobie, j a k bardzo jesteś dla mnie stworzony. - M i m o mojej przeszłości? I b r a k u wykształcenia? - Twoja przeszłość mnie nie interesuje. Liczy się t y l k o t o , co przed n a m i . - A twoja przyszłość, Brenno? C z y wiesz j u ż , czego chcesz od życia? - Na razie wiem, że chcę ciebie. A co do reszty... potem coś się postanowi. Od kiedy moja pamięć sięga, zawsze t r z y m a ł a m się wąskiej i prostej ścieżki akademickiego życia. N i e jest to z ł a droga i być może
M Ę Ż C Z Y Z N A Z N A D JEZIORA
153
pewnego d n i a jeszcze na nią powrócę. T e r a z jednak potrzebna mi zmiana. Przynajmniej na parę miesięcy. W y b i e r z e m y się gdzieś, abym m o g ł a obejrzeć kawałek świata? - M y ś l a ł e m j u ż o t y m . Pojedziemy, j a k tylko napiszę książkę. - Ostrzegam, że lubię podróżować wygodnie. P o d t y m względem wcale nie p r z y p o m i n a m Craiga. - Będziemy wszędzie jeździć pierwszą klasą. - Ryder uśmiechnął się zadowolony. - P r a w d ę powiedziawszy, sam nie m i a ł b y m j u ż teraz o c h o t y podróżować w kiepskich warunkach. - D o p i e r o po powrocie postanowimy coś w sprawie mojej dalszej pracy. - S k o r o więc twoja dalsza przyszłość nie jest jeszcze do końca ustalona, porozmawiajmy o t y m , co nas może czekać teraz. Chcesz usłyszeć, co zrobimy? -Tak. - Najpierw wsadzę cię do samochodu i pojedziemy wziąć ślub. P o t e m będzie m a ł y l u n c h z kawiorem i szampanem. A kiedy wrócimy, zaniosę cię do sypialni, gdzie odbędzie się dalszy ciąg uroczystości. - U w i e l b i a m , gdy t a k decydujesz o wszystkim za nas oboje - odrzekła śmiejąc się B r e n n a . T r z y godziny później Ryder wzniósł toast szampanem. - Za m a ł ą włamywaczkę, k t ó r a o drugiej w nocy w d a r ł a się do mojej sypialni. - Musisz do tego wracać? - m r u k n ę ł a z dezaprobatą Brenna. - T e n toast jest bardzo ważny - zaprotestował Ryder odstawiając kieliszek i podnosząc się od stołu. - W ł a ś n i e tamtej pamiętnej nocy zacząłem zdawać sobie sprawę, że to mnie, spokojnemu człowiekowi, przypadnie w udziale los męża najbardziej awantur niczej z kobiet. I się nie m y l i ł e m . W k r ó t c e potem m n i e uwiodłaś, kiedy pojechaliśmy do kasyna!
154
MĘŻCZYZNA ZNAD JBZIOKA
- Wcale tego nie z r o b i ł a m ! - Pierwsza małżeńska sprzeczka? - H e j , dokąd się wybierasz? - zawołała Brenna widząc, j a k Ryder odchodzi od stołu. - Idę po koc. Pojedziemy teraz do naszej małej groty nad jeziorem. - Obiecywałeś, że zaniesiesz mnie dd ł ó ż k a . - Z m i e n i ł e m zdanie. M a ł a włamywaczka potrzebuje w dzień swego ślubu silniejszych wrażeń. - Pojedziemy wiec na ryby? - Niezupełnie. K i e d y znaleźli się w grocie, Ryder zaczął rozkładać koc. Zakochanym wzrokiem Brenna obserwowała jego zwinne ruchy. G d y wyprostował się i popatrzył na nią, w jego srebrzystych oczach dojrzała niepewność i wahanie. - Ryderze - wyszeptała zaniepokojona. - K o c h a m cię, lecz teraz, kiedy należysz j u ż do mnie i się z t y m pogodziłaś, poczułem się tak niepewnie, że aż dostałem dreszczy. - Uważasz, że żeniąc się popełniłeś błąd? - Jasne, że nie. Do licha, j a k możesz w ogóle m ó w i ę coś podobnego! Trzęsę się teraz j a k liść. Z wrażenia. N i g d y przedtem na niczym nie zależało mi tak, j a k teraz na tobie. Pragnę zostać idealnym mężem i dosko n a ł y m kochankiem. Chcę, żebyś kochała mnie do końca życia. A jeśli człowiekowi tak bardzo na czymś zależy, to nic dziwnego, że ze strachu dostaje dreszczy! - M o ż e dlatego ja sama też czuję się nieswojo. - Brenna podała Ryderowi nieco drżącą rękę. - Pragnę być dla ciebie idealną żoną. P r z y t u l i ł ją i pocałował. Stali objęci dopóty, d o p ó k i nie uspokoili roze drganych nerwów. - K o c h a m cię - powiedziała Brenna. - Ja też bardzo cię kocham. - M ó w i ą c te słowa Ryder opadł na ziemię, pociągając za sobą Brennę.
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
155
R ę k o m a drżącymi t y m razem z pożądania zaczął rozbierać ją pospiesznie i nieporadnie. - Poczekaj. - Brenna zatrzymała na chwilę jego d ł o n i e . - N i e mogę nadążyć za tobą. Też muszę cię przecież rozebrać. - Zaczęła niezdarnie rozpinać koszulę męża. K i e d y wreszcie znaleźli się nadzy obok siebie, Ryder p o g ł a d z i ł ją z czułością. - T a k bardzo cię k o c h a m - wyszeptała w o d powiedzi na pieszczotę, która w z b u d z i ł a w niej nagłe pożądanie. Odwzajemniła się p o c a ł u n k a m i . - M o j a mała czarodziejko - szeptał Ryder. - Jesteś j a k kwiat, który otwiera się dla m n i e . Zaczęli się kochać. C z u l i , że należą do siebie duszą i ciałem. G d y oprzytomnieli, d o Brermy d o t a r ł y stłumione słowa Rydera: - M a m wreszcie żonę! - W jego głosie b y ł o słychać niedowierzanie. - Od dawna się za nią rozglądałeś? - spytała śmiejąc się Brenna. - N i e m i a ł e m pojęcia, że coś takiego może być człowiekowi potrzebne, d o p ó k i nie zakradłaś się do mnie. - Wcale się nie zakradałam! - O m a ł o nie u m a r ł e m wtedy ze strachu. - I ja m a m w to wierzyć? - Od pierwszej nocy bez przerwy się b a ł e m . Że F i e l d i n g mi ciebie zabierze. Że nie wybaczysz mi mojej przeszłości. I że uciekniesz. - N i e m i a ł a m pojęcia, że może istnieć coś, czego się obawiasz. Ja sama też b y ł a m w strachu. - N i c dziwnego. Z b y t wiele k ł o p o t ó w spadło ci na głowę. Kryzys w pracy, wyjazd Craiga... - I ty. Przede wszystkim ty. Stałeś się najtrudniej szym problemem do rozwiązania.
156
MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA
- Dlatego, że w niczym nie przypominałem t y p u mężczyzny, j a k i ty zawsze podziwiałaś? - N i e . Dlatego że byłeś dokładnie t a k i m mężczyzną, jakiego podziwiałam i o j a k i m marzyłam, lecz z pozoru wcale go nie przypominałeś. N i e nosiłeś tweedowej m a r y n a r k i ani nie miałeś za sobą co najmniej jednego r o k u studiów w Oksfordzie. N i e zdobyłeś żadnego stopnia naukowego i . . . - Stop! - Ryder ze śmiechem przerwał Brennie. — Coś jednak m a m . Książki. Przecież, je publikują! - F a k t . Punkt dla ciebie, aczkolwiek nie tego rodzaju prace m i a ł wydawać mój przyszły mąż... - Za to dobrze zarabiam. - N i e da się ukryć, że piszesz też dobrze! ' Ryder przyciągnął Brennę do siebie. C a ł o w a ł ją d ł u g o i czule. - A więc masz ochotę podróżować i zakosztować awanturniczego życia? - zapytał. - Nasze małżeństwo będzie jedną wielką awanturą - odrzekła śmiejąc się Brenna. - A propos przyszłości. W ciągu najbliższych tygodni skończę książkę i zaraz potem wyjedziemy. A teraz chodź do mnie. - Ryder przyciągnął Brennę i mocno p r z y t u l i ł . - Muszę wypróbować nową miłosną scenę. - M y ś l a ł a m , że opisujesz wyłącznie erotyczne sceny! - Od dziś to się zmienia. - D o t k n ą ł wargami gorących ust żony. B r e n n a wiedziała, że to prawda. Bo w życiu prywatnym Ryder Sterne, znany pisarz sznurowatych powieści sensacyjno-przygodowych, b y ł prawdziwym mistrzem od m i ł o s n y c h scen.