J.A. Saare
Rhiannon's Law 02
Syndrom Renfield'a
Rhiannon sądziła, że stawienie czoła obłąkanemu dziecięcemu
wampirowi było najniebezpieczniejszym zada...
8 downloads
5 Views
J.A. Saare
Rhiannon's Law 02
Syndrom Renfield'a
Rhiannon sądziła, że stawienie czoła obłąkanemu dziecięcemu
wampirowi było najniebezpieczniejszym zadaniem, jakiemu musiała
sprostać, ale właśnie odkrywa, że układanie się z demonami jest o
wiele, wiele gorsze. Wysłana w przyszłość do innej rzeczywistości takiej,
w której wampiry dominują nad prawie całkowicie wymarłą populacją
ludzi, zdaje sobie sprawę, że im szybciej powróci do Disco, jej wampirzej
miłości, tym lepiej.
Niestety, czas zmienił wiele rzeczy, włączając w to tych, którym
najbardziej ufała. Kiedy stawia czoła utracie i zdradzie, tak wielkiej,
jakiej nigdy nie sądziła, że dozna, jej uwaga rozkłada się pomiędzy
zerwaniem długu, łączącego ją z demonem, który chce ją zabić oraz
dokonaniem zemsty, mającej konsekwencje, których nie będzie mogła
nigdy zgłębić. Dochodząc do ciemności, utrzymującej się w jej wnętrzu,
znajdzie siłę, aby iść do przodu, pomijając okoliczności, w których
chciano by ujrzeć ją martwą i pogrzebaną.
W końcu, gdy wszystko zostało już powiedziane i uczynione jedyne, co
zostało Rhiannon, to jej dusza.
Rozdział pierwszy
Zasada Rhiannon nr 22. Nie możesz okłamać sama siebie, więc nie zawracaj sobie
głowy próbowaniem. Robienie tego, tylko podnosi twoją głupotę do niesamowitego
poziomu i potwierdza to, co inni mówili o tobie przez lata — że jesteś idiotką.
Oczywiście nie mogłam winić nikogo za łamanie zasady 22 od czasu do czasu
skoro sama to robiłam.
Na przykład właśnie teraz.
Od chwili, kiedy znalazłam się na tyłku, trzymając w rękach Krwawe Czasy,
probowałam przekonać samą siebie, że to wszystko było tylko złym snem. W jednej chwili
byłam, w swoim mieszkaniu, w drodze do mojego wampirzego chłopaka, w następnej
układałam się z demonem, w konsekwencji czego, moj tyłek został wysłany, w przyszłość
jako część porozumienia. To nie mogła być prawda, ale niech to szlag, beton był solidny i
chłodny pod moimi dżinsami a moje zbite kolano pulsowały jak skurwysyn.
Przeniosłam spojrzenie z powrotem do gazety trzymanej w dłoni. Jeśli to miał być
żart, to jakoś mnie nie rozbawił. Data na gazecie wskazywała na 28 października 2112
roku. W głownym artykule było napisane, że ludzie znikali. Nie tak jakby zaginęli, tylko tak
jakby wymarł cały gatunek. Coś nazwane syndromem Renfield'a było za to
odpowiedzialne. Efekt uboczny szczepionki Renfield'a produkowanej podczas trzeciej
wojny światowej pomiędzy ludźmi i wampirami.
Przerzucałam strony, szukając kolejnych informacji.
Reszta gazety była pełna reklam i ogłoszeń, większość z nich zamieszczali ludzie
oferujący samych siebie, jako niewolnikow krwi w zamian za nieśmiertelność, pieniądze
czy przyzwoite miejsce do życia. To było chore, te ogłoszenia przypominały mi te, gdy
nieodpowiedzialni właściciele nie potrafili znaleźć przyzwoitego domu zrodzonym przez ich
pupili kociakom, czy psiakom. Tylko, że te ciepłokrwiste ssaki nie były zwierzakami, byli
ludźmi i świadomość tego sprawiła, że ścisnęło mnie w żołądku a ręce zaczęły mi
delikatnie drżeć.
Wciągnęłam strumień powietrza przez zaciśnięte usta, probując zwolnić szaleńcze
bicie mego serca i wziąć się w garść. Chłod cienia na mojej twarzy, gdy słońce schowało
się za horyzontem, przyciągnął moją uwagę, nadając wszystkiemu perspektywę.
Wkrotce zapadnie noc, muszę znaleźć Disco.
Disco. Moje serce gwałtownie zabiło na tą myśl a klatka piersiowa zapadła się pod
jego ciężarem. Gdyby nie moje uczucia do tego mężczyzny, nigdy nie zgodziłabym się
spłacić jego długu, ktory wysłał mnie sto lat poźniej do przyszłości. Jak popieprzone nie
byłoby to gowno, musiałam wyplenić moją część zobowiązania złożonego Zaganowi,
demonowi, u ktorego dług miał Disco. Kiedy tylko będę miała okazję, aby porozmawiać z
moim wampirzym kochankiem, jego zobowiązanie względem tej sadystycznej kreatury z
piekła zostanie spłacone. Potrzeba do tego przekazania tylko jednej wiadomości, tylko
kilku krotkich słow i cała ich umowa pojdzie z zapomnienie. Nie chciałam być dłużnikiem
demona (bez względu na to, ktory był rok) i nie było lepszego momentu, aby pozbierać się
do kupy.
Jęknęłam i podniosłam się na nogi. To cholerne lewe kolano pulsowało
przeszywając mnie bolem, aż do samej kości.
I chociaż kolano już wracało do siebie, proces ten był dręcząco powolny,
pozostawiając mnie z pretensją, jak nieskoordynowaną i bezradną czyniło mnie to
obrażenie.
Zwinięta gazeta zrobiła się dziwnie ciężka w moich dłoniach, kiedy skierowałam się
na południe w stronę klubu Razor. Pewne rzeczy uległy zmianie, ale miałam nadzieję, że
w tych okolicznościach pewne pozostały takie same.
Razor był klubem należącym do Paine'a (najbardziej zaufanego przyjaciela Disco i
drugiego najpotężniejszego wampira w rodzinie), co znaczyło, że odnalezienie go nie było
najgorszym pomysłem, aby jakoś zacząć. Nie tylko będzie w stanie skierować mnie do
Disco, ale będzie mogł rownież zaoferować mi bardzo potrzebną ochronę w tych
surrealistycznych czasach, w jakich się znalazłam.
Szłam tak szybko jak tylko pozwalały mi na to nogi pragnąc, aby jakaś część
wampirzej krwi, ktora uratowała mi tyłek, kiedy cztery tygodnie temu miałam starcie z
obłąkanym wampirzym dzieckiem, pozostała jeszcze w moim organizmie i pomogła mi się
uleczyć. Nie żebym narzekała. Drobna fizyczna ułomność była niczym w porownaniu z
przejściem na drugą stronę. I wiedziałam o tym bardzo dobrze, skoro sama nieomal
przeszłam przez perłowe bramy nieba.
Ulice były niesamowite, zupełnie pozbawione ludzkich elementow. Nie było
samochodow, korkow, ludzi, zwierząt. Coś zupełnie nietypowego dla Nowego Jorku,
żadnych dźwiękow. Każde szurnięcie moich trampek na chodniku było jedynym
wyrożniającym się hałasem, tak głośnym, że gdy tak szłam w tej zagubionej ciszy, nieomal
mnie ogłuszał.
Moja uwaga przeskakiwała nerwowo z budynku na budynek, spojrzałam, z
niedowierzaniem na to, co pozostało dzielnicą. Kilka mieszkań było całkowicie
zniszczonych, brakowało drzwi i okien, wnętrze było zdewastowane. Mogłam zajrzeć do
kilku rezydencji i wyglądały jak po nalocie, czy zamieszkach. Śmieci, ubrania, przedmioty
osobiste, walały się przy schodach, rozrzucone na chodniku. Wyglądało to tak, jakby ci,
ktorzy tu mieszkali zostali wyeksmitowani na bruk, dosłownie, bez możliwości spakowania
swoich ubrań czy rzeczy.
Kuśtykałam wzdłuż kolejnej ulicy z nadzieją, że uda mi się uciec z tego piekielnego
koszmaru, tylko po to, aby zobaczyć coraz więcej i więcej podobnych obrazkow. Kilka par
drzwi, ktore były zamknięte miało na sobie wielkie krzyże. Większość tylko wymalowane
białą farbą, ale znalazłam też kilka prawdziwych rarytasow. Ogromne kawały drewna zbite
razem formowały dość oczywiste ostrzeżenie, Nie obawiaj się psa, obawiaj się
pieprzonego właściciela.
Kilka razy mogłabym przysiądź, że widziałam jak poruszają się ciężkie zasłony, gdy
przechodziłam, ale natychmiast stawały się nieruchome, gdy tylko zwrociłam swoją uwagę
w tę stronę . Cholerna szkoda, że nie miałam czasu na odgrywanie Nancy Drew1
, chodząc
od drzwi do drzwi i rozwiązują tajemnice wiszących na nich świętych relikwii. Jak nic
pasowałoby to do surrealizmu sytuacji, w jakiej się znalazłam.
Zatrzymałam się na moment i podniosłam twarz w kierunku ciemniejącego nieba.
Wampiry wkrotce się pojawią, jeśli już tego nie zrobiły. Promienie słoneczne są
niebezpieczne tylko, gdy pochodzą z bezpośredniego źrodła, odbicie światła jest tak
nieszkodliwe jak kapiący kran dla stworzeń nocy, a było już dobrze po zachodzie słońca.
Nabrałam powietrza ustami i wypuściłam je w stałym rytmie nosem, nakazując
sobie spokoj i przyśpieszenie tępa. Naciskałam moje zbite kolano mocniej niż wiedziałam,
że powinnam. Palący bol wzmagał się z każdym krokiem.
Przesunęłam gazetę z prawej do lewej dłoni i wsunęłam palce do kieszenie,
wyciągając przedmioty, ktore miałam w środku.
Noż, złożony i gotowy do działania, jeśli zajdzie taka potrzeba był ciężki w mojej
dłoni, rożaniec pobłogosławiony przez ojca Rooney'a z drewnianymi koralikami i srebrnym
krzyżem wypadał wyjątkowo lekko, w tym porownaniu. Urok wykonany z kawałka drewna
z prostym zwykłym kamieniem po jednej stronie (na wypadek gdyby ktoś z mojej grupy
wsparcia nekromantow wdepnął w głębokie gowno i musielibyśmy się wzajemnie
zlokalizować) znalazł się na szycie tego stosu.
Dzięki Bogu Wszechmogącemu.
Przynajmniej miałam coś do ochrony samej siebie, jeśli zajdzie taka konieczność.
Nawet mimo to, że byłam naznaczona jako członek rodziny Disco, wciąż byłam narażona
bez niego w pobliżu a sporo mogło się wydarzyć w ciągu wieku. Gdzie on był?
Co się z nim działo w czasie, gdy mnie nie było? Nie byłam do końca pewna czy
chciałam poznać odpowiedzi na moje własne pytania.
Skręciłam w zaułek decydując się na skrot, gdy każdy krok robił się coraz bardziej
bolesny, ogień w moim kolanie teraz płonął już piekielnie. Byłam kilka przecznic od Razor i
nie byłam pewna, czy uda mi się przejść ten dystans. Słońce zniknęło, lekkie odcienie
szarości i purpury zaćmiewały niebo, kiedy zmierzch chylił się ku końcowi i władzę
przejmował księżyc.
Ciężki uścisk w żołądku ostrzegał mnie, że nie było dobrze zostać złapanym nocą
na zewnątrz, kiedy przerażające potwory wychodziły się zabawić. Moj zmysł nekromanty
zaczął dzwonić na alarm ujawniając się w głębokich, szarpanych oddechach. Wampir. Był
blisko. Cholernie blisko. Od czasu, gdy Disco otworzył między nami połączenie dzięki
temu, że nosiłam jego znak i w pełni nakierował mnie na źrodło mojej mocy, byłam w
stanie wyczuć cholernie dużo więcej (włączając w to wampiry, w pobliżu dwudziestu,
trzydziestu stop). Z tego, co wyczuwałam teraz, był tylko jeden. Chociaż jeden to i tak o
jednego za dużo, o ktorego trzeba się martwić, gdy jesteś okaleczonym śmiertelnikiem.
Nie zawracałam sobie głowy ukrywaniem, idąc dalej swoją trasą w końcu byłam już
na połmetku. Wampir i tak będzie wiedział, że jestem w okolicy. Nasze niesamowite
zmysły przenikały się nawzajem, tworząc niezaprzeczalną nić przyciągania (coś jak mucha
lecąca do stosu gowna) coś niemożliwego do zignorowania.
Wampir, ktorego wyczułam nadchodził dokładnie z nad przeciwka, powoli zbliżając
1
Nancy Drew cykl powieści szpiegowski dla młodzieży
się, z drugiego końca alei. Jej blond włosy były przycięte na krotko, dłuższe pasma
spływały z czubka głowy tworząc fryzurę rodem z lat osiemdziesiątych. Byłam prawie
pewna, że rozjaśniła je sobie, bo były nieomal białe. Jej blada skora była śliczna,
pozbawiona skaz a pełne usta zabarwione szminką w kolorze dojrzałych pomidorow.
Czarne obcasy stukające o chodnik czyniły ją niemożliwie wręcz wysoką (dobrze ponad
sześć stop) i ubrana była w skorę. Czarne spodnie opinały jej nogi aż do bioder, gorę
opinała skorzana kamizelka odsłaniając gładki, szczupły brzuch.
— Przynęta — zazgrzytała i stanęła kilka stop dalej. Przeniosła spojrzenie patrząc
ponad moim ramieniem tak jakby oczekiwała tam kogoś znaleźć.
— Nie jestem na łowach, siostro — odparłam i zatrzymałam się.
— Czuje ich — warknęła, jej nozdrza zadrgały rozszerzając się szeroko. — Pytanie
tylko, w jaki sposob udało się im znaleźć ciebie? — Skrociła dystans używając swojej
wampirzej szybkości i pojawiła się tuż przede mną. Jej ręka wyskoczyła a chłodne palce
zacisnęły się wokoł mego gardła.
Pchnęła mnie na ścianę, przyciskając do piersi i zakłocając moją przestrzeń
osobistą. Przejechała nosem tuż przy mojej skorze, wdychając głęboko. Nagle szarpnęła
w tył głową. Odwrociła się spoglądając wściekle w ciemność spowijającą alejkę a jej
głębokie niebieskie oczy rozbłysły.
— Co oni z tobą robią? — Wyszeptała przez zaciśnięte zęby, odwracając się, aby
lepiej mi się przyjrzeć.
— Kim do cholery są ci oni, mogłabyś powiedzieć? — starałam się oddychać, choć
moje zapasy tlenu, kurczyły się przez jej rękę zaciśniętą na moim gardle.
Nie miałam okazji, aby odpowiedzieć.
Odgłos wielu, biegnących gumowych podeszew nadpłynął z obydwu stron alejki.
Obrociłam głowę najlepiej jak tylko mogłam w jej uścisku, najpierw w lewo potem w prawo.
Zmierzch zniknął i teraz już oficjalnie nastała noc. Moje ciało dawało mi znak, lekko
płonąc, gdy zbliżało się więcej nieumarłych. Jednakże twarze z wycelowaną bronią, ktore
byłam w stanie zobaczyć, nie były wampirze, ale ludzkie. Postacie były pokryte od stop do
głow zabawkami takimi jak pistolety, noże, sprzęt do kamuflażu. Blondyna wydawała sie
przewidzieć to pojawiające się towarzystwo.
Jej usta zakrzywiły się w poł uśmiechu Jokera. Rozluźniła uścisk, cofnęła się ode
mnie w celowym ruchu.
Jeden wysunął się do przodu, mierząc w nas bronią. Moje spojrzenie przeskakiwało
w tą i z powrotem pomiędzy wampirzycą a człowiekiem. Podniosłam dłonie do gory. Gdy
ktoś, kto naprawdę wie jak jej używać i mierzy do ciebie z broni, to nie jest to, ani
zabawne, ani ekscytujące, zupełnie. Co gorsza byłam teraz w centrum gownianego
sztormu, z ktorego mogłam się w pełni nigdy nie wyswobodzić.
— Nawet o tym nie myśl — warknął jeden z mężczyzn, gdy wampirzyca poruszyła
się, tak jakby przygotowywała do ucieczki.
Odwrociłam się w kierunku głosu. Jego czarne włosy były zmierzwione u gory i
krotsze z tyłu a zdecydowane spojrzenie intensywne i śmiertelne. Trzymał broń na
wysokości wampirzycy, ale zwrocił swoją uwagę w moją stronę, jego spojrzenie
podrożowało z gory na doł, po moim ciele.
— Carter — zamruczała, cofając się do tyłu, potrząsając głową i węsząc w
powietrzu. — Powinnam była wiedzieć.
— Kate — odparł lekko. — Dlaczego nie jestem zaskoczony, że cię tu widzę?
— Czy naprawdę musimy robić to noc w noc? — Westchnęła, wywracając oczami i
kładąc ręce na biodrach. — Naprawdę, po co? W końcu będziemy mieć was wszystkich,
to tylko kwestia czasu.
Moj zmysł nekromanty szalał pełną parą, mrowiąc moją skorę jak swędząca
wysypka. Zwalczyłam chęć, aby przestąpić z nogi na nogę i podrapać ramiona.
Jakikolwiek ruch w tych okolicznościach, nie był mądrym pomysłem. Poza tym mężczyzna
z bronią był ostatnim, z moich zmartwień.
Wampiry były blisko i były silne.
Oparłam się plecami o ścianę z prawą ręką gotową do wyjęcia jednej, z moich
dwoch broni, ktore miałam w kieszeni. Nie wiedziałam jak długo poniosą mnie nogi, ale
byłam pewna, że adrenalina krążąca w moich żyłach, pozwoli mi wydostać się z tej
żałosnej alei śmierci.
— Weź człowieka. — Zarządził Carter, jego stalowe spojrzenie pozostało na Kate.
Garstka ludzi poczęła nadchodzić z każdej strony alejki, robiąc powolne i ostrożne
kroki. Trzymali broń wymierzoną w Kate, ich ruchy były obliczone i sprawne. To całe
gowno nie było za dobre. Jeden kiepski ruch i gra się skończy. Przeklinałam Zagana za to,
że wysłał mnie w sam środek tej futurystycznej wersji piekła i samą siebie, że opuściłam
bezpieczny dom Disco tamtego ranka, kiedy błagał abym została.
Spoglądanie wstecz było okrutną sztuką.
Obracając głowę w prawo, zerknęłam, w doł alejki. Gdy to robiłam solidna i silna
dłoń złapała mnie za lewe ramię powodując, że wydałam z siebie głośny jęk paniki.
Wyszarpnęłam się z tego uścisku i tracąc rownowagę upadłam na tyłek.
Spojrzałam do gory na tego, kto dotknął mnie bez pozwolenia, wściekła i ostrożna.
To był jeden z mężczyzn, ktory pojawił się tu pokryty od ramion po kostki bronią, ubrany w
maskujące barwy zieleni.
Był koło czterdziestki, zarost w kolorze soli i pieprzu pokrywał jego twarz, pasujący
do krotko obciętych włosow.
— Chodź ze mną — powiedział cicho i wyciągnął dłoń.
— O nie. — Potrząsnęłam głową. — Nie sądzę, amerykański bohaterze. — Jego
zmarszczenie brwi było szczere, nie zrozumiał, dlaczego odmawia przyjęcia pomocy.
Wsunęłam dłonie do kieszeni, szukając noża. Moje palce oplotły się wokoł ciepłego
metalu i poczułam pewien komfort wynikający z jego obecności. Coż lepsze to niż nic.
Wampiry były tuż tuż, otaczając nas ze wszystkich stron.
— Wychodźcie — krzyknął Carter, oczy miał zwężone, usta zaciśnięte w cienką
kreskę. Jego ramiona rozciągały się, gdy zaciskał palce na broni.
Wampiry wypełniły alejkę, kilka zeskoczyło z dachow. Wcisnęłam się w ścianę,
probując pozostać niezauważoną. Cokolwiek się działo, do cholery nie dotyczyło to mnie i
nie miałam zamiaru stać sie tego częścią. Aleja wypełniła się strzałami, rykiem i całą
symfonią odgłosow toczącej się walki.
Ktoś złapał mnie za ramiona, podnosząc i ciągnąć mocno w lewo. Zaparłam się
stopami i probowałam szarpnąć ciałem w przeciwnym kierunku, ale potknęłam się gdy
moje kolano odmowiło posłuszeństwa. Uchwyt nie osłabł, stalowy i nierozerwalny, jak
wielki żołnierz odciągający mnie na stronę. Skupiłam się na bitwie, ktorą opuszczaliśmy,
wpatrując w to, co widziałam. Wampiry atakowały przy użyciu tej niesamowitej szybkości,
ale nie zabijały swoich celow. Jednak ci w kamuflażu nie oferowali tej samej uprzejmości,
strzelając w okolice głowy i serca.
— No chodź! — Warknął mężczyzna szarpiący mnie za ramię. Niezbyt dobrze dla
niego, że byłam tak samo wkurzona.
— Puszczaj! — Warknęłam, zapierając się nogami i używając lewej, probując go
kopnąć. Jego ciemno brązowe oczy posłały mi ostrzeżenie.
— Zabierz ją stąd! Musimy się ruszyć! — zaryczał Carter
Jakieś dziwne odczucie oblało całą moją skorę, jakby delikatne muskanie
kropelkami rosy obmyło mi twarz i ręce. Przestałam się kłocić z G.I. Joe2
(jak go w
myślach nazwałam) i podniosłam podbrodek w kierunku, z ktorego napłynęło.
Wtedy usłyszałam warkniecie.
Mgliste fale kondensacji spływały z dachow, latając w powietrzu nim opadały na doł.
Gapiłam się w przeciwległy koniec alejki. Gdyby na niebie było słońce wykreowałoby to
tęczę w podobny sposob jak woda z ogrodowego węża, w ktorego ktoś wbił widelec,
tworząc chaotyczny spryskiwacz.
Wampiry syknęły oburzone a Kate rozciągnęła usta eksponując wydłużone kły,
ktore wystrzeliły ze środka. Trwało to chwilę, ale gdy spłynęło na mnie zrozumienie, moj
żołądek zawiną się w supeł, przyprawiając o takie mdłości, że prawie zwrociłam zjedzone
na śniadanie płatki. Woda święcona. To musi być to.
— Nie mam na to czasu. — Narzekał G.I. Joe, wykorzystując moje rozkojarzenie,
jako okazję do przejęcia kontroli. Pochylił się i podniosł mnie z łatwością.
— Postaw mnie, ty głupi skurwysynu! — Walczyłam, kopałam, rzucałam się,
wierciłam.
Zignorował moją tyradę, krocząc celowo w kierunku reszty swojej armii. Głowa mi
latała, probowałam zobaczyć coś poprzez włosy, jednocześnie walcząc z każdym jego
kolejnym krokiem. Niektore wampiry miały wielkie dziury, przez ktore wypływała ich
życiodajna krew. Kule musiały być pobłogosławione albo srebrne. Tak czy inaczej ich rany
zaczną się zaleczać.
Ściany alejki zniknęły mi z widoku, kiedy ciężar mojego ciała został przeniesiony.
Niespodziewanie ramiona, ktore mnie trzymały zniknęły i podrożowałam teraz
wspak. Starałam się przygotować do upadku, ktory wiedziałam, że zaraz nadejdzie,
probując zrelaksować mięśnie zamiast je napinać, aby zetknięcie z ziemią spowodowało
jak najmniej uszkodzeń. Moje plecy poleciały jako pierwsze, gdy wypuściłam powietrze w
bolesnym wydechu.
Moje kolano załamało się pode mną, gdy probowałam się podnieść, ale potknęłam
się przy tym manewrze i wylądowałam na brzuchu. Walczyłam, aby doprowadzić do
pozycji siedzącej używając rąk, jako dźwigni. Kilku mężczyzn w odcieniu zieleni gapiło się
na mnie ze swoich miejsc, a ich spojrzenia były całkowicie nieczytelne. Nowy skok
adrenaliny pokonał moje zmęczenie.
Pozostanie w autobusie pełnym przerażających mężczyzn z przyszłości?
Nie, dzięki spasuje.
Po przesunięciu odpowiednio nog, upewniłam się, że lewa będzie tą, od ktorej się
2
G.I. Joe potoczny skrot ktorym określa się amerykańskiego żołnierza
odepchnę i rzuciłam na tylne drzwi, ktore były nadal szeroko otwarte, moje gumowe
podeszwy zapiszczały głośno na podłodze, gdy probowałam uciec.
W powietrze natychmiast wystrzeliło jakieś ramie, odbiłam się od niego, obracając
w przeciwną stronę i wykorzystując pozycję, aby uderzyć płasko ręką. Cofnęłam się w
panice, kiedy dwoch mężczyzn wstało, aby pomoc temu, ktory probował mnie zatrzymać.
Obserwując ich wszystkich wyjęłam noż i otworzyłam. Gdy ostrze wyskakiwało na
zewnątrz, spojrzałam na nie a potem na mężczyzn i chciałam sama siebie uderzyć. To
było śmieszne, naprawdę. Wszystko, co miałam do obrony raczej...