Jeffrey Archer
Czy powiemy pani prezydent?
Przełożył Stefan Wilkosz
Warszawa 1995
Wydanie II zmienione
Wstęp
Książka ta została napisana w 1976 roku, ...
5 downloads
0 Views
Jeffrey Archer
Czy powiemy pani prezydent?
Przełożył Stefan Wilkosz
Warszawa 1995
Wydanie II zmienione
Wstęp
Książka ta została napisana w 1976 roku, a jej treść miała się rozgrywać w pięć lat później, przy czym centralną postacią, dokoła której obraca się intryga powieści, miał być Edward Kennedy - według powszechnej opinii najprawdopodobniejszy kandydat na następnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zwycięzca wyborów z 1980 roku. Przewidywania te nie sprawdziły się, toteż tłumacząc książkę w 1982 roku uaktualniłem ją, dokonując licznych zmian. Uzyskałem na to zgodę autora, który bardzo zainteresował się wprowadzanymi przeze mnie zmianami. Zainteresowanie to wydało owoce. Jeffrey Archer wydał obecnie bardzo poważnie zmienioną książkę. Jej akcja toczy się w ostatnim dziesięcioleciu naszego wieku. Zamiast Edwarda Kennedy, który odszedł w polityczną niepamięć, prezydentem Ameryki po raz pierwszy w jej historii zostaje kobieta. I to Polka - Florentyna Kane, córka polskich emigrantów Abla i Zofii Rosnowskich, bohaterów poprzednich powieści tego samego autora pt. "Kain i Abel" oraz "Marnotrawna córka". (Obie te książki zostały nagrane na kasety.)
S. W.
20 stycznia, wtorek po południugodz. #/12#26
- Ja, Florentyna Kane przysięgam uroczyście...
- Ja, Florentyna Kane przysięgam uroczyście...
...że będę sumiennie sprawowała urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych...
- Że będę sumiennie sprawowała urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych...
...i w najlepszej wierze pilnowała, strzegła i broniła konstytucji Stanów Zjednoczonych. Tak mi dopomóż Bóg.
- I w najlepszej wierze pilnowała, strzegła i broniła konstytucji Stanów Zjednoczonych. Tak mi dopomóż Bóg.
Z ręką spoczywającą na siedemnastowiecznej Biblii, czterdziesty trzeci prezydent - kobieta uśmiechnęła się do pierwszego dżentelmena kraju. Był to koniec jednej batalii i początek następnej. Florentyna Kane wiedziała, jak walczyć. Zaczęło się od jej wyboru do Kongresu, następnie do Senatu, wreszcie, po czterech latach, została - jako pierwsza kobieta - prezydentem Stanów Zjednoczonych. Po ostrej kampanii w przedwyborach czerwcowych udało jej się niewielką większością pokonać na Narodowej Konwencji Partii Demokratycznej senatora Ralpha Brooksa, ale dopiero w piątym głosowaniu. W listopadzie wygrała jeszcze cięższą batalię z kandydatem republikańskim, byłym kongresmenem z Nowego Jorku. Florentyna Kane została wybrana prezydentem większością 105.000 głosów, czyli jednego procenta głosujących. Było to zwycięstwo wyborcze o najmniejszej różnicy głosów w historii Stanów Zjednoczonych, mniejszej nawet niż ta, którą uzyskał John Kennedy w 1960, zwyciężając Richarda Nixona większością 118.000 głosów.
Kiedy umilkły oklaski, pani prezydent odczekała, by przebrzmiały dźwięki dwudziestu jeden salw honorowych, odchrząknęła, spojrzała na tłum składający się z pięćdziesięciu tysięcy obywateli zebranych na placu przed Kapitolem i pomyślała, że jeszcze dwieście milionów widzów patrzy na nią na ekranach telewizorów. Dzisiaj nikomu nie były potrzebne koce i ciepłe płaszcze, które zazwyczaj towarzyszą tej uroczystości. Pogoda była wyjątkowo łagodna jak na koniec stycznia, a nabity ludźmi trawnik przed wschodnią fasadą Kapitolu, choć nieco podmiękły, nie był już pokryty bielą śniegu, który sypał w czasie Bożego Narodzenia.
- Panie wiceprezydencie Bradley, panie przewodniczący Sądu Najwyższego, panie prezydencie Carter, panie prezydencie Reagan, dostojni duchowni, obywatele!
Pierwszy dżentelmen rozpoznał słowa, które podpowiedział żonie, gdy układała swe przemówienie, uśmiechnął się i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
Ten ich dzień rozpoczął się około szóstej trzydzieści rano. Nie spało im się dobrze tej nocy. Po wspaniałym koncercie wydanym na ich cześć, Florentyna Kane raz jeszcze przejrzała swoją mowę inauguracyjną, podkreśliła czerwonym flamastrem ważniejsze słowa i zrobiła kilka drobnych poprawek.
Florentyna wstała wcześnie i szybko nałożyła na siebie niebieską suknię. Przypięła do niej małą broszkę, prezent od Richarda, jej pierwszego męża, otrzymany tuż przed jego śmiercią.
Ilekroć nosiła tę broszkę, przypominała sobie dzień, kiedy Richard nie mógł polecieć samolotem z powodu strajku obsługi i wynajął samochód, by stać u boku żony, gdy ta wygłaszała przemówienie na zakończenie roku akademickiego w uniwersytecie Harvarda.
Jednakże Richard nie usłyszał tego przemówienia, które tygodnik "Newsweek" uznał za otwarcie kampanii prezydenckiej. Gdy Florentyna dojechała do szpitala, Richard już nie żył.
Wróciła znowu do rzeczywistości, do świata, w którym była najpotężniejszym z przywódców. Ale nie tak potężnym, by przywrócić Richarda do życia. Florentyna spojrzała w lustro. Poczuła wielką pewność siebie. Była już prezydentem od blisko dwóch lat, od chwili nagłej śmierci prezydenta Parkina. Historycy zdziwiliby się, gdyby im powiedziano, że dowiedziała się o śmierci swojego prezydenta w chwili, kiedy starała się trafić piłką golfową do odległego o półtora metra dołka. Grała przeciwko swemu najstarszemu przyjacielowi i przyszłemu mężowi, Edwardowi Winchester.
Gdy helikoptery zaczęły krążyć nad ich głowami, zatrzymali grę. Jedna z maszyn wylądowała. Wyskoczył z niej kapitan piechoty morskiej, zasalutował i powiedział: "Pani prezydent, prezydent nie żyje!" A teraz naród Ameryki potwierdził, że nadal pragnie mieć kobietę w Białym Domu. Po raz pierwszy w historii Stany Zjednoczone wybrały z pełną świadomością kobietę na najbardziej zaszczytny urząd w politycznym spektrum Ameryki. Florentyna spojrzała przez okno na szeroką, połyskującą w porannym słońcu rzekę Potomac.
Opuściła sypialnię i przeszła do prywatnej jadalni, gdzie jej mąż, Edward, rozmawiał z jej dziećmi Williamem i Annabelą. Ucałowała całą trójkę i zasiadła do śniadania.
Rozmawiali o przeszłości z rozbawieniem, o przyszłości z powagą i kiedy zegar uderzył ósmą, Florentyna opuściła rodzinę i poszła do Owalnego Gabinetu. W korytarzu czekał na nią już szef jej sztabu urzędniczego, ciemnowłosa Janet Brown.
- Dzień dobry, pani prezydent.
- Dzień dobry, Janet. Czy wszystko w porządku ? - zapytała Florentyna z uśmiechem.
- Wydaje mi się, że tak.
- To dobrze. Więc mów mi, co mam dziś robić. Bądź spokojna. Będę jak zwykle wykonywała twoje instrukcje. Od czego zaczynamy.
- Nadeszło 842 telegramów i 2412 listów. Wszystkie mogą poczekać, z wyjątkiem depesz od szefów państw. Na te przygotuję odpowiedzi i przyniosę je o dwunastej.
- Postaw na nich dzisiejszą datę, to im się spodoba. Podpiszę je osobiście, jak tylko będą gotowe.
- Dobrze, pani prezydent. Tu jest rozkład dnia. Zaczyna pani o jedenastej od kawy z byłym prezydentem Reaganem i byłym prezydentem Carterem, potem pojedziecie państwo razem na ceremonię inauguracji. Po przysiędze jest obiad w Senacie, a następnie przyjmie pani inauguracyjną defiladę, przed Białym Domem.
Janet Brown podała Florentynie plik spiętych spinaczem kartek, tak jak to robiła co dzień od piętnastu lat, to znaczy od czasu kiedy zaczęła pracować dla Florentyny, gdy ta została wybrana do Kongresu. Zawierały one szczegółowy rozkład zajęć godzina po godzinie. Był dziś raczej krótszy niż zwykle. Florentyna przejrzała kartki i podziękowała swojemu szefowi sztabu. W drzwiach pojawił się Edward Winchester. Kiedy obróciła się w jego stronę, uśmiechnął się jak zwykle uśmiechem pełnym miłości i podziwu. Florentyna pomyślała, że nie żałuje impulsywnej decyzji poślubienia go, którą powzięła w tym niezwykłym dniu, gdy stojąc przy ostatnim dołku golfowego pola dowiedziała się o śmierci prezydenta Parkina. Była pewna, że Richard pochwaliłby tę decyzję.
- Będę pracowała nad papierami do jedenastej - powiedziała mu. Edward skinął głową i odszedł, by przygotować się do zadań nadchodzącego dnia.
Przed Białym Domem zebrał się już tłum gapiów.
- Wolałbym, żeby padało - mruknął H. Stuart Knight, szef Tajnej Służby, zwracając się do swego zastępcy. W jego życiu był to również jeden z najważniejszych dni. - Wiem, że większość tych ludzi jest zupełnie nieszkodliwa, ale mimo to ciarki chodzą mi po plecach!
Tłum liczył około sto pięćdziesiąt osób, przy czym pięćdziesiąt z nich należało do ekipy Knighta. Samochód policyjny, który zawsze jechał pięć minut przed prezydenckim, sprawdzał już dokładnie drogę do Białego Domu. Członkowie ochrony bacznie przyglądali się zebranym na tarasie grupom ciekawskich. Niektórzy z nich powiewali chorągiewkami. Przyszli tu, by móc opowiedzieć wnukom, że widzieli Florentynę Kane w dniu jej inauguracji na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
O #/10#59 lokaj otworzył frontowe drzwi i z tłumu rozległy się radosne okrzyki.
Prezydent i jej małżonek pozdrowili uniesieniem ręki wpatrzonych w nich ludzi i tylko doświadczenie i instynkt zawodowy podpowiedziały im, że co najmniej pięćdziesiąt par oczu nie patrzy w ich stronę.
O godzinie #/11#00 dwie czarne limuzyny zajechały bezszelestnie przed północne wejście do Białego Domu. Kompania honorowa sprezentowała broń przed dwoma byłymi prezydentami i ich żonami. Florentyna Kane stała na schodach, by ich powitać. Był to wyłączny przywilej przybywających w odwiedziny szefów państw. Prezydent poprowadziła gości do biblioteki na kawę z Edwardem, Williamem i Annabelą.Starszy z byłych prezydentów marudził, że mu zdrowie nie dopisuje, ponieważ od ośmiu lat zdany jest na kuchnię swojej żony.
- Nie dotknęła patelni od wieków, ale idzie jej coraz lepiej. Na wszelki wypadek podarowałem jej książkę kucharską "New York Timesa". Jest to chyba jedyna ich pozycja wydawnicza, w której mnie nie krytykują.
Florentyna uśmiechnęła się, choć z trudem trzymała nerwy na wodzy. Chciała, żeby ceremonia zaczęła się jak najszybciej, ale rozumiała, że dla obydwu eks_prezydentów znalezienie się znów w Białym Domu było przyjemną okazją. Toteż udawała, że słucha uważnie, układając twarz w uprzejmą maskę, co po przeszło dwudziestu latach życia politycznego przychodziło jej bez trudu.
- Pani prezydent - Florentyna musiała się błyskawicznie opanować po to, by nikt nie zauważył jej instynktownej reakcji na te słowa. - Jest minuta po dwunastej.
Florentyna spojrzała na swojego sekretarza prasowego, wstała z fotela i zaprowadziła eks_prezydentów i ich żony na schody Białego Domu. Orkiestra piechoty morskiej po raz ostatni zagrała im "Chwała Dowódcy". O pierwszej zagra tę samą melodię po raz pierwszy, tym razem dla Florentyny.
Oficerowie ochrony zaprowadzili byłych prezydentów do pierwszego samochodu. Była to czarna, kuloodporna limuzyna o przezroczystym dachu. Przewodniczący Izby Reprezentantów, Jim Wright i przywódca większości Senatu, Robert Byrd, jako reprezentanci Kongresu, siedzieli już w drugim wozie. Bezpośrednio za tą limuzyną czekały dwa samochody wypełnione agentami Tajnej Służby. Florentyna i Edward wsiedli do piątego samochodu. Wiceprezydent Bradley z New Jersey i jego żona jechali w następnym.
Stuart Knight jeszcze raz wszystko sprawdził. Zespół jego ludzi urósł z pięćdziesięciu do setki. Za chwilę będzie liczył wraz z miejscową policją i kontyngentem Fbi pięciuset ludzi. Jeżeli nie liczyć chłopców w Cia, pomyślał Knight ze złością. Ci nie poinformowali go oczywiście nawet, czy zjawią się, czy nie. A on nie zawsze potrafił odróżnić ich w tłumie. Przysłuchiwał się wiwatom gapiów, które w chwili, gdy prezydencka limuzyna ruszyła w drogę na Kapitol, doszły do zenitu.
Edward mówił coś do niej z uśmiechem, ale Florentyna była myślami daleko. Machinalnie pozdrawiała ludzi stojących wzdłuż Pennsylvania Avenue, ale w myślach powtarzała sobie raz jeszcze tekst przemówienia. Minęli świeżo odnowiony hotel Willard, siedem biurowych gmachów w budowie, nowe domy mieszkalne przypominające skalne osiedle indiańskie, nowe sklepy i restauracje, szerokie aleje spacerowe. Potem gmach J. Edgara Hoovera - siedzibę Fbi, wbrew wysiłkom niektórych senatorów wciąż noszącą imię swojego pierwszego dyrektora. Jakże bardzo zmieniła się ta ulica w ciągu ostatnich piętnastu lat.
Kiedy zbliżali się do Kapitolu, Edward przerwał ciąg myśli Florentyny.
- Niech cię Bóg prowadzi, kochanie - powiedział. Uśmiechnęła się i ścisnęła mu rękę. Sześć limuzyn zatrzymało się.
Prezydent Kane weszła do Kapitolu. Edward pozostał na chwilę, aby podziękować kierowcy. Pasażerów innych samochodów otoczyli agenci Tajnej Służby, którzy prowadzili ich z osobna na zarezerwowane dla nich miejsce na platformie zbudowanej na stopniach Kapitolu. Tymczasem mistrz ceremonii przeprowadził Florentynę przez tunel do frontowego hallu. Po drodze żołnierze piechoty morskiej rozstawieni co dziesięć kroków oddawali jej honory. W hallu czekał już wiceprezydent Bradley. Florentyna zatrzymała się przy nim. Porozmawiali sobie przyjacielsko o niczym, nie słuchając wzajemnych odpowiedzi.
Uśmiechnięci byli prezydenci wyłonili się z tunelu. Po raz pierwszy chyba starszy z nich wyglądał na swoje lata, wydawało się, że włosy posiwiały mu w ciągu jednej nocy. Raz jeszcze uścisnęli ręce Florentyny. Tego dnia formalność ta czekała ich jeszcze siedem razy. Następnie mistrz ceremonii zaprowadził ich na platformę. Ludzie wstali ze swych miejsc i przez dobrą minutę wiwatowali na cześć nowego prezydenta i dwóch eks_prezydentów, którzy z kolei pozdrawiali tłum. Wreszcie wszyscy usiedli i w milczeniu czekali na początek inauguracyjnej ceremonii.
- Bracia Amerykanie! W chwili kiedy obejmuję ten urząd, sytuacja światowa stawia Stany Zjednoczone wobec licznych, groźnych problemów. W Afryce Południowej trwa bezlitosna wojna domowa między białymi i czarnymi. Na Bliskim Wschodzie zabliźniają się rany zeszłorocznej wojny, ale obie strony zamiast odbudowywać szkoły, szpitale i fermy, odnawiają swoje zapasy broni. Na granicach Chin i Indii oraz Rosji i Pakistanu trwa napięcie grożące konfliktem pomiędzy czterema najludniejszymi krajami świata. Ameryka Południowa opanowana jest albo przez skrajną prawicę, albo skrajną lewicę, ale żadna z tych formacji nie jest zdolna podnieść poziomu życia swych obywateli. Spośród pierwotnych sygnatariuszy Organizacji Paktu Północno_Atlantyckiego, dwa - Francja i Włochy - przygotowują się do wycofania z Paktu.W 1949 roku prezydent Truman oświadczył, że Stany Zjednoczone gotowe są użyć całej swojej potęgi i wszelkich zasobów, aby bronić wolności wszędzie tam, gdzie może być zagrożona. Dzisiaj ktoś mógłby powiedzieć, że ta wielkoduszna oferta poniosła porażkę i że Ameryka była i jest za słaba, by wziąć na siebie ciężar prowadzenia świata. W obliczu powtarzających się kryzysów, każdy obywatel Ameryki ma prawo zapytać, po co ma się zajmować wydarzeniami tak od nas odległymi i dlaczego ma czuć się odpowiedzialny za obronę wolności poza obszarem Stanów Zjednoczonych.Nie odpowiem na te wątpliwości własnymi słowami. "Człowiek nie jest wyspą - pisał John Donne przeszło trzysta lat temu. - Człowiek jest częścią kontynentu". Stany Zjednoczone ciągną się od Atlantyku po Pacyfik i od Arktyki po równik. "Jestem częścią całej ludzkości; nie pytaj nigdy, komu bije dzwon; on bije tobie".
Edwardowi podobała się ta część przemówienia, bo wyrażała jego własne myśli. Zastanawiał się jednak, czy słuchacze zareagują dziś z takim samym entuzjazmem, z jakim witali race krasomówcze Florentyny w przeszłości. Potężne brawa przelewające się burzliwą falą uspokoiły go. Jej magia wciąż działała.
- Stworzymy w naszym kraju służbę zdrowia, której pozazdrości nam cały wolny świat. Pozwoli ona wszystkim obywatelom korzystać w równym stopniu z najlepszej pomocy lekarskiej. Żaden Amerykanin nie może umrzeć dlatego, że nie stać go na ratowanie życia.
Wielu demokratów głosowało przeciwko Florentynie Kane, właśnie ze względu na jej stanowisko w sprawie ubezpieczeń zdrowotnych. Pewien stary siwy lekarz powiedział jej: Amerykanie muszą nauczyć się stać na własnych dwóch nogach. - Jak mogą stać, skoro już leżą martwym bykiem! - odpowiedziała Florentyna. - Niech nas Pan Bóg broni przed prezydentem_kobietą! - zareplikował doktor i poszedł głosować na republikanów.
- Ale główną platformą tej administracji będzie prawo i porządek. W tym celu mam zamiar przedstawić Kongresowi pakiet ustaw, który zablokuje sprzedaż broni palnej bez specjalnego zezwolenia.
Tym razem oklaski tłumu nie były już tak spontaniczne.
Florentyna podniosła głowę. - A więc, bracia Amerykanie, niechaj koniec tego stulecia stanie się okresem, w którym Stany Zjednoczone będą przewodzić światu pod względem sprawiedliwości i siły, troski i przedsiębiorczości, okresem, w którym wypowiedzą wojnę: chorobom, dyskryminacji, nędzy.
Florentyna usiadła. Jej słuchacze zerwali się jednocześnie na nogi.
Szesnastominutowe przemówienie przerywane było dziesięciokrotnie brawami. Ale kiedy nowy szef państwa odwróciła się od mikrofonu, oczy jej nie wodziły po twarzach słuchaczy. Spośród zebranych na platformie dygnitarzy zależało jej na jednej tylko osobie. Podeszła do swojego męża - pocałowała go w policzek i wzięła pod rękę. Energiczny mistrz ceremonii łagodnie sprowadził ich z platformy.
Sutart Knight nie lubił posunięć rujnujących ustalony porządek uroczystości. A dzisiaj nic nie przebiegało zgodnie z programem. Wszyscy spóźnią się na obiad o co najmniej trzydzieści minut.
Siedemdziesięciu sześciu gości powstało, kiedy pani prezydent weszła na salę. Byli to mężczyźni i kobiety, którzy przewodzili obecnie Partii Demokratycznej. Znajdowali się wśród nich także przywódcy z północnych stanów, którzy zdecydowali się poprzeć kandydata_kobietę. Brakowało tylko małej grupki tych, którzy popierali senatora Ralpha Brooksa.Niektórzy spośród obecnych byli już członkami nowego gabinetu, a wszyscy odegrali jakąś rolę w powrocie Florentyny do Białego Domu.
Nie miała ona ani czasu, ani ochoty na obiad; wszyscy chcieli z nią natychmiast coś omówić. Menu zostało ułożone z jej ulubionych dań zaczynając od zupy z homara, rozbefu, a kończąc na specjalności szefa kuchni - mrożonego tortu czekoladowego w kształcie Białego Domu. Edward przyglądał się swojej żonie, która zignorowała leżący przed nią kawałek tortu przedstawiający Gabinet Owalny. "To dlatego nigdy nie musi przeprowadzać kuracji odchudzającej", zauważyła Marian Edelman, która niespodziewanie została ministrem sprawiedliwości. Marian właśnie opowiadała Edwardowi o wielkim znaczeniu praw dziecka. Edward próbował słuchać, ale po chwili zrezygnował.
Kiedy ostatnia dłoń została uściśnięta i ostatni kawałek Białego Domu zniknął z talerzy, okazało się, że pani prezydent i jej ludzie spóźnieni są na inauguracyjną paradę już o trzy kwadranse. Kiedy wreszcie zjawili się na trybunie ustawionej przed Białym Domem, najszczęśliwszą grupą w dwustutysięcznym tłumie była prezydencka gwardia honorowa, która od przeszło godziny stała na baczność. Pani prezydent zajęła swoje miejsce i parada rozpoczęła się. Otworzyły ją stanowe oddziały wojskowe kroczące w takt marszów Sousy i pieśni "Boże, błogosław Amerykę", wykonywanych przez orkiestrę Marynarki Wojennej. Żywe obrazy ze wszystkich stanów, przejeżdżające na platformach ciężarówek, urozmaicały pochód. Niektóre z nich, jak na przykład ten z Illinois, przedstawiały fragmenty z życia Florentny i podkreślały jej polskie pochodzenie. Dla niej była to uroczysta i poważna chwila. Jest to jedyny naród na świecie, myślała, który zechciałby powierzyć córce imigranta swój najwyższy urząd.
Kiedy trzygodzinny pochód zakończył się i ostatnia ciężarówka zniknęła z ulicy, Janet Brown, szef sztabu prezydenta, zapytała Florentynę, co zamierza robić w czasie, który pozostał do rozpoczęcia pierwszego Balu Inauguracyjnego.
- Podpiszę wszystkie nominacje rządowe, listy do szefów państw, żeby pozostawić na jutro czyste biurko - zabrzmiała natychmiastowa odpowiedź. - Tak będzie przez następne cztery lata.
Pani prezydent powróciła do Białego Domu. Kiedy zbliżyła się do południowego wejścia, orkiestra Marynarki Wojennej zagrała "Chwała Dowódcy". Jeszcze w drodze do Owalnego Gabinetu Florentyna zdjęła płaszcz. Runęła na fotel stojący przed wielkim dębowym biurkiem o pokrytym skórą blacie. Rozejrzała się po pokoju. Wsz...