Lisa Jewell
Prawdziwa historia
Melody Browne
Tłumaczyła Anna Mackiewicz
Pamięci Ruby Roxanne Seeley
18.09.07
T
L
R
Podziękowania
Serdecznie dziękuję J...
4 downloads
0 Views
Lisa Jewell
Prawdziwa historia
Melody Browne
Tłumaczyła Anna Mackiewicz
Pamięci Ruby Roxanne Seeley
18.09.07
T
L
R
Podziękowania
Serdecznie dziękuję Judith Murdoch i Louise Moore. Mam wobec
was ogromny dług wdzięczności i bardzo za wami tęsknię.
Dziękuję mojej kochanej kumpeli Jenny C, za całokształt, a w
szczególności za to, że była przy mnie podczas kwietniowej zawieru-
chy w 2008. Nie dałabym rady bez ciebie.
Z podobnych powodów dziękuję Jaschy. W czasach kryzysu da-
jesz z siebie wszystko i tak było i tym razem.
Dziękuję wam Jonny Geller i Kate Elton za cierpliwość i de-
likatność z jaką sterowaliście mną gdy pokonywałam wzburzone fale.
Sprawiliście, że to doświadczenie stało się tak bezbolesne, jak tylko
można by w granicach rozsądku sobie wyobrazić. Nie mogę się już do-
czekać kolejnych lat spokojnej żeglugi w waszym towarzystwie.
Dziękuję moim najdroższym córeczkom, Amelie i Evie. Gdy za-
częłam pisać tę książkę, młodsza była zaledwie zawiniątkiem przy mo-
im boku, a teraz jest już małą dziewczynką z błyszczącą czuprynką
złocistych loków, ma szaroniebieskie oczy i szczególne zamiłowanie
do słowa „moje". Szczęściara ze mnie.
Dziękuję wszystkim z Century and Arrow Books za ciężką pracę,
którą włożyli, by przeobrazić moje wypociny na kartkach A4 w piękną
rzecz, którą porozstawiali w księgarniach tuż pod nosami wszystkich
ludzi. I dziękuję wszystkim tym, którzy sprzedają tę książkę i tym, któ-
rzy ją kupują. Bez was nie miałoby to sensu.
Wreszcie i nareszcie dziękuję moim przyjaciołom z Drużyny. Wie-
cie, kim jesteście i jaki jest wynik.
T
L
R
Prolog
MELODY BROWNE otworzyła oczy i ujrzała księżyc, perfekcyjnie
wykrojony biały krążek w granatowym niebie. Rozświetlony w pełni
oblewał ją swym blaskiem niczym główną gwiazdę przedstawienia.
Zamknęła ponownie oczy i uśmiechnęła się. Wokół siebie słyszała
entuzjastyczny aplauz trzaskającego drewna, skwierczącej farby, pęka-
jących szyb i dramatyczny ryk syreny wyjącej gdzieś w oddali.
— Melody! Melody! — To ona. Ta kobieta. Mama.
— Otworzyła oczy! Widziałaś? Tylko na sekundę!
Inny głos. Należał do mężczyzny z łysiejącą głową, jej taty.
Melody wciągnęła powietrze. Do gardła i nosa wlał się żrący kwas.
Osmolone powietrze parzyło płuca. Część utknęła w połowie drogi do
przełyku i piekła niczym rozżarzona zapałka. Dziewczynka wstrzymała
powietrze i poczekała, aż zgaśnie pod naporem bijącego serca. Ale
przez ten jeden krótki moment, leżąc na chodniku przed domem w
księżycowym blasku, z głową pełną stłumionych myśli i rodzicami
przy boku, poczuła się nagle zawieszona między ciemnością a jasno-
ścią, bólem i ulgą, w miejscu, w którym jej życie w końcu nabrało sen-
su. Uśmiechnęła się ponownie i zakaszlała.
Osmolone twarze rodziców odpowiedziały uśmiechem. Mama uję-
ła dłoń dziewczynki i zaczęła ją głaskać.
— Och, dzięki Bogu! — Szlochała bez tchu. — Dzięki Bogu.
Melody mrugała i próbowała mówić, ale straciła głos. Zabrał go
pożar. Odwróciła się do taty. Łzy wydrążyły ścieżki na poplamionej
sadzą twarzy. Chwycił jej rękę.
T
L
R
— Nic nie mów — przekonywał chropowatym głosem przepełnio-
nym miłością. — Jesteśmy tutaj. Jesteśmy.
Kątem oka Melody dostrzegła w rozbitych szybach roztańczone
stroboskopowe światło. Pozwoliła mamie unieść się do pozycji siedzą-
cej i rozejrzała się dookoła, ogarniając wzrokiem nieoczekiwany wi-
dok. Dom, jej dom, ryczał i wił się w płomieniach. Gromada ludzi,
ubranych w szlafroki i piżamy, wpatrywała się w ogniste języki, jakby
uczestniczyli w pokazie ogni sztucznych z okazji święta Guy Faw- kes
Night. Na środku ulicy stały dwie wielkie czerwone maszyny, wokół
których uwijali się mężczyźni w żółtych kaskach, rozwijali grube węże
i pędzili w kierunku domu. Całej scenie przyglądał się nieświadom
dramatu jasny księżyc w pełni.
Melody wstała i zachwiała się na drżących kolanach.
— Straciła na chwilę przytomność — usłyszała głos mamy. — Na
zewnątrz jest od jakichś pięciu minut.
Ktoś chwycił ją pod łokieć i delikatnie poprowadził ku oślepiają-
cym światłom karetki. Owinięto ją kocem i przez dziwnie pachnącą,
plastikową maskę nakarmiono tlenem. Wbiła wzrok przed siebie. Rze-
czywistość zaczęła powoli przesączać się przez dym i chaos, a Melody
nagle się poderwała.
— Mój obraz!
— Wszystko w porządku — odezwała się mama. — Jest tutaj.
Clive go uratował.
— Gdzie? Gdzie jest?
— Tam. — Wskazała na krawężnik.
Obraz leżał na chodniku. Melody spojrzała na młodą Hiszpankę z
ogromnymi błękitnymi oczami i w sukience w kropki. Poruszył ją w
dziwny, trudny do określenia sposób. Uspokoił i uciszył, jak zawsze.
T
L
R
— Zajmiesz się nim? — zapytała chrapliwym głosem. — Przypil-
nujesz, żeby nikt go nie zabrał?
Rodzice wymienili spojrzenia, najwyraźniej uspokoiła ich ta troska
o tandetny obrazek ze sklepu z rupieciami.
— Musimy ją zabrać do szpitala — powiedział mężczyzna. —
Zrobić badania. Upewnić się, że nic jej nie jest.
Mama skinęła głową.
— Zostanę tutaj — zdecydował tato. — Przypilnuję wszystkiego.
Jak na zawołanie odwrócili głowy i wzrokiem potwierdzili szok...