JOAN JOHNSTON Honey i włóczęga ROZDZIAŁ PIERWSZY Honey Farrell nie mogła uwolnić się od uczucia, że ktoś ją obserwuje. Niespokojnie obrzuciła wzrokiem...
6 downloads
20 Views
643KB Size
JOAN JOHNSTON Honey i włóczęga
ROZDZIAŁ PIERWSZY Honey Farrell nie mogła uwolnić się od uczucia, że ktoś ją obserwuje. Niespokojnie obrzuciła wzrokiem pokój, poszukując kogoś, kogo mogłaby obarczyć odpowiedzialnością za dziwne wrażenie, które nie opuszczało jej przez cały wieczór. Wszyscy obecni byli jednak przyjaciółmi lub znajomymi, a to niczego nie tłumaczyło. Zatrzymała spojrzenie na parze po przeciwnej stronie pokoju. Jakże im zazdrościła! Dallas Masterson stał za swoją żoną, obejmując delikatnie jej znów szczupłą kibić. Ich trzymiesięczny synek spał na
S
górze. Honey poczuła ucisk w gardle, gdy zobaczyła, jak Dallas pochyla się i szepcze coś do ucha żonie. Angel roześmiała się cicho i lekko poczerwieniała.
R
Honey miała przed sobą zakochanych... Właściwie przyszła tu po to, żeby świętować pierwszą rocznicę ich ślubu, ale... nie mogła pozbyć się pewnej goryczy. Trzynaście miesięcy wcześniej mąż Honey, Cale, zginął, ratując życie Dallasa Mastersona. Honey poczuła, że uśmiech zamiera jej na ustach. Przez szklistą zasłonę łez obserwowała znajomych, członków elitarnej formacji policji stanowej Texas Rangers i ich wesoło szczebioczące żony. Powiedziała coś niewyraźnie i wcisnęła swój kieliszek w ręce zaniepokojonej przyjaciółki. - Honey, źle się czujesz? - Nie, muszę tylko odetchnąć świeżym powietrzem.
Honey przygryzła wargę, żeby opanować jej drżenie, i wybiegła z salonu. Jasne światło w kuchni oślepiło ją; poczuła, że jest wystawiona na niespokojne spojrzenia innej znajomej, która wkładała właśnie do piecyka zapiekanki. Pobiegła do tylnych drzwi. - Honey? - usłyszała. - Czy coś się stało? Z trudem zatrzymała się na ganku. Odwróciła się z uśmiechem i powiedziała: - Muszę tylko wyjść na powietrze. Wszystko w porządku. Kobieta uśmiechnęła się. - To chyba przez te plotki o tobie i Adamie Philipsie. Czy już się oświadczył?
R
S
- Czy... czy nie mogłybyśmy porozmawiać o tym później? Naprawdę muszę wyjść.
Zamknęła za sobą drzwi, odcinając się od hałasu dobiegającego z wnętrza domu.
Wczesne lato, wieczór, błogosławiony chłód, lekki wiatr szeleszczący liśćmi dębów. Honey usiadła na schodkach ganku. Odgarnęła włosy z karku. Zadrżała, gdy wiatr poruszył nimi tak delikatnie, jak ręka mężczyzny... Puściła włosy i ścisnęła obie dłonie kolanami. Czuła się opuszczona, osamotniona. I wściekła. Jak mogłeś mnie opuścić, Cale? pomyślała. Próbuję zapomnieć, jak czułam się w twoich ramionach. Usiłuję zatrzeć wspomnienie twych ust... Widok Angel w ramionach Dallasa przypomniał jej, co utraciła.
To bolało. Nie mogła zapomnieć o Cale'u, choć próbowała. Przynajmniej czegoś się nauczyła. Nie zakocha się już nigdy w mężczyźnie, który szukałby niebezpieczeństwa tak jak Cale. Już nigdy nie zwiąże się z kimś, czyja praca może oznaczać śmierć. Wybierze mężczyznę, który stanie przy niej, gdy będzie go potrzebowała. Cale musiał zginąć. Albo wtedy, albo przy wykonywaniu jakiegoś innego zadania Texas Rangers. Jeśli spełnią się życzenia przyjaciół i sąsiadów, nie będzie już dłużej sama. Tym razem wybrała mądrzej. Człowiek, z którym przyszła na przyjęcie, Adam Philips, jest wiejskim lekarzem. Adam nie zginie od kuli przestępcy tak jak Cale. Poza tym można na nim polegać.
S
Punktualny aż do przesady; zawsze można na niego liczyć.
R
Życzliwe pogłoski, które krążyły wśród gości, nie były pozbawione podstaw. Młody lekarz oświadczył się jej, a Honey poważnie rozważała tę propozycję. Adam to przystojny mężczyzna, myślała, wykonuje bezpieczny zawód. Lubi jej synów, a oni, no, lepiej będzie stwierdzić, że go tolerują. Pozostawał do rozwiązania tylko jeden problem. Honey nie kochała Adama. Może nie pokocha już nikogo tak, jak kochała Cale'a? Może zbyt wiele oczekuje? A może to nawet lepiej? Serce nie pęknie jej po raz drugi, gdyby... Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Nie chcąc narażać się na kłopotliwe pytania, wstała i ruszyła w kierunku węgła, do którego nie docierało światło padające przez otwarte drzwi kuchni. Niemal wpadła
na mężczyznę, który nagle wyłonił się przed nią w ciemności. Przybysz stał oparty o drewnianą ścianę wiktoriańskiego domu Dallasa. Długie buty, kapelusz nasunięty tak, że twarz pozostawała w cieniu, kciuki wsunięte za dżinsy, do których nie nosił paska. Miał na sobie wytartą, kowbojską koszulę z błyszczącymi obszyciami i zatrzaskami, które odbijały światło księżyca. Honey właściwie nie przestraszyła się, poczuła jednak niepokój, gdyż nie rozpoznawała tego człowieka. Mógł być jednym z gości, nie był jednak w stroju wizytowym. Wyglądał raczej jak kowboj-włóczęga w tarapatach. Lepiej nie kusić losu, pomyślała i chciała się cofnąć, jednak
S
nieznajomy błyskawicznym ruchem chwycił ją za nadgarstek. Honey zesztywniała.
R
- Jeśli mnie pan nie puści, będę krzyczeć - powiedziała zaskakująco spokojnym głosem.
Kowboj błysnął w uśmiechu olśniewająco białymi zębami. - Nie, nie będziesz. Nieznajomy miał w sobie coś znajomego. Właśnie taki był Cale; w każdej chwili gotów do błyskawicznej reakcji na zagrożenie. Ciekawość przezwyciężyła strach. Honey rozluźniła rękę, którą przedtem instynktownie chciała wyrwać. Uścisk mężczyzny zelżał, lecz nie ustąpił. - Stałem na ganku, od frontu. Obserwowałem cię przez okno i czekałem na okazję, żeby z tobą porozmawiać - oświadczył. Więc jednak nie zwariowałam; pomyślała. Ktoś rzeczywiście
patrzył na mnie przez cały wieczór. Starała się nie zwracać uwagi na wrażenie, jakie robił na niej fakt, że obcy delikatnie gładził kciukiem jej nadgarstek. - Słucham - odpowiedziała. Niestety, jej głos nie zabrzmiał już tak spokojnie, jak kilka sekund wcześniej. - Wiem, że trudno jest ci samej prowadzić ranczo, masz kłopoty i... - Skąd wiesz, co się dzieje we Flying Diamond? - przerwała. - Od Dallasa. Westchnęła przeciągle. - Już rozumiem - odparła.
S
Nie jest więc obcym, pomyślała, choć tak tajemniczo wygląda.
R
- Zresztą, wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że masz problemy.
- Tak? Umiesz czytać w myślach? - obruszyła się. - W myślach nie. W ludziach. Ponieważ milczała, dodał: - Byłaś smutna przez cały wieczór. Honey zmusiła się, aby przybrać pogodny wyraz twarzy. - Sądząc z cieni pod oczami, nie sypiasz zbyt dobrze - ciągnął. Niewiele jesz; ta sukienka była kiedyś bardziej wypełniona. Honey obciągnęła na sobie czarny materiał sukni. Niezaprzeczalnie po śmierci Cale'a straciła trochę na wadze. - Nie mówię, że nie podoba mi się to, co widzę - zapewnił ją kowboj. Honey obruszyła się, komplement sprawił jej jednak
przyjemność. - Masz długie nogi jak młody źrebak i jesteś zaokrąglona tam, gdzie trzeba. - Uśmiechnął się. - Masz jedwabiste włosy jak łan kukurydzy, a oczy... przysiągłbym, że są niebieskie jak niebo Teksasu. Honey stwierdziła z przerażeniem, że nie może opanować reakcji własnego ciała, które zdradziło ją pod wpływem dreszczu wywołanego słowami mężczyzny. Czuła gorąco, przyjemny niepokój i strach. Wiedziała, że ten mężczyzna ją pociąga, a przecież wysoki włóczęga o ciemnych oczach na pewno nie jest kimś, na kim można polegać. Niebezpieczeństwo było wpisane w samą jego postać.
S
- Kim jesteś? - zapytała jakby nie swoim głosem. - Jesse Whitelaw.
R
Nigdy nie słyszała tego nazwiska, a zachowanie nieznajomego nadal ją niepokoiło. Patrzyła na niego, czekając na wyjaśnienia. Dlaczego ją obserwował? Skąd tyle o niej wiedział, podczas gdy ona nie wiedziała o nim niczego? Odwzajemnił spojrzenie. Honey czuła, że rośnie między nimi jakieś napięcie, jakby niewidzialny impuls pożądania łączący ich ciała. Odruchowo zrobiła krok do tyłu; obcy ścisnął mocniej jej nadgarstek. - Dallas opowiedział mi o śmierci twojego męża. Przyszedłem tu, w nadziei że cię poznam. - Dlaczego? - Szukam pracy. Honey odetchnęła z ulgą, poczuła też jednak, że jest trochę
rozczarowana. Trudno, wiem już przynajmniej, z kim mam do czynienia i jak powinnam się zachować, pomyślała. - Nie stać mnie teraz na pracownika - wyjaśniła i dodała: szczególnie na samotnego kowboja w tarapatach. - Gdybym nie był w tarapatach, nie potrzebowałbym pracy. Uśmiechnął się. Nie mogła go zatrudnić, zapytała jednak z ciekawości: - Gdzie ostatnio pracowałeś? Nieznacznie wzruszył ramionami. - Byłem... tu i ówdzie. - Co robiłeś? - nalegała. - Pracowałem jako kowboj, ujeżdżałem byki na rodeo, trochę się włóczyłem.
R
S
Ujeżdżanie byków. Powinna była się domyślić. Nawet Cale uważał to zajęcie za zbyt niebezpieczne. Włóczenie się. Ten człowiek nie wytrzyma długo w jednym miejscu i chyba... przy żadnej kobiecie, pomyślała. Kowboj-włóczęga, dla zabawy ujeżdżający byki, był ostatnią osobą, której potrzebowała na ranczo. Zresztą i tak nie miałaby mu czym płacić. Właśnie tego dnia odkryła brak ponad pięćdziesięciu sztuk bydła. Ktoś je oczywiście ukradł. Ta strata na pewno boleśnie zmniejszy zyski, jakie Honey miała nadzieję osiągnąć w tym roku. - Nie mogę teraz nikogo zatrudnić - oświadczyła. - Ja... Drzwi domu stanęły otworem; na tle jasnego wnętrza kuchni pojawiła się sylwetka potężnego mężczyzny. - Honey? Jesteś tam?
Rozpoznała Dallasa, do którego dołączyła Angel. - Wejdziesz do środka? - zapytał Dallas. - Tak, już idę. Skorzystała z okazji i uwolniła rękę. Ruszyła w kierunku drzwi, zauważyła jednak, że kowboj wchodzi za nią na ganek. Honey odwróciła się do nieznajomego, żeby przeprosić go i odejść. Jaskrawe światło wydobyło zmroku jego twarz: ciemną skórę, wysokie kości policzkowe, ostry nos i wąskie usta, które nie pozostawiały wątpliwości co do jego pochodzenia. - Jesteś Indianinem! - wykrzyknęła. - Tak, to najlepsza część mojej osoby.
S
Honey nie wiedziała, co powiedzieć. Był bardziej pociągający,
R
niż odważyłaby się przyznać, choć trochę ją przerażało jego dzikie spojrzenie. Teraz rzucił gorzko:
- Chyba rzeczywiście powinienem wspomnieć, że mój pradziadek pojął za żonę kobietę ze szczepu Komanczów. Jeśli ma to dla pani znaczenie... Honey poczerwieniała. - Ależ skąd. Po prostu byłam zaskoczona, bo nie spodziewałam się... - Jestem do tego przyzwyczajony - stwierdził, choć ton jego głosu świadczył, że takie doświadczenie nie sprawia mu przyjemności. Honey żałowała, że nie poradziła sobie w tej sytuacji lepiej. To, że nieznajomy okazał się półkrwi Indianinem, nie umniejszało w jej oczach jego wartości, choć znała ludzi, którzy myśleli inaczej.
Spojrzała na Angel. Zauważyła, że ta wycofała się pod opiekuńcze ramię męża. - Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza - wyjaśniła Dallasowi. - Spotkałam kogoś, kto powiedział, że jest twoim przyjacielem. Dallas przekroczył próg, pociągając za sobą Angel, i zamknął drzwi. - Cześć, Jesse. Nie spodziewałem się ciebie dziś wieczorem. Jesse wzruszył ramionami. - Byłem wolny wcześniej, niż myślałem. Tak czy inaczej, mogłem się nie fatygować. Pani Farrell powiedziała, że nie stać jej na zatrudnienie kogokolwiek.
S
Dallas obrzucił Honey sceptycznym spojrzeniem.
R
- Myślę, że raczej nie stać cię na to, żeby nikogo nie zatrudnić. - Nie twierdzę, że nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Honey. - Po prostu nie mam teraz na to pieniędzy. - Czy ktoś tu mówi o pieniądzach? - zapytał Jesse. Pracowałbym za miejsce do spania i jedzenie. Honey zmarszczyła brwi. - Ja naprawdę nie... - Jeśli obawiasz się zatrudnienia nieznajomego,mogę za niego ręczyć - przerwał jej Dallas. - Byliśmy razem na studiach. - Kiedy to było? - zapytała Honey. - Piętnaście lat temu - przyznał Dallas. - Ręczę jednak za Jesse'a swoim życiem. Tylko że tu nie chodzi o życie Dallasa, pomyślała, a o jej własne.
I synów, Jacka i Jonathana. - Zastanowię się nad tym - odparła. - Gdybym miał tu dłużej zostać, muszę, niestety otrzymać trochę konkretniejszą odpowiedź - stwierdził Jesse. Honey nie mogła sobie wyobrazić, że Jesse Whitelaw mógłby gdziekolwiek zostać dłużej. Z drugiej strony... para rąk do pomocy, choćby na krótko, bardzo by się przydała. Honey nie podołałaby niektórym pracom na ranczu, nawet z pomocą starszego syna. Odegnała od siebie myśl, że musiałaby przebywać w gospodarstwie sama z tym obcym, podczas gdy chłopcy byliby w szkole; w końcu do szkolnych wakacji pozostało już tylko kilka tygodni. Odetchnęła głęboko i powiedziała:
R
- Dobrze. Kiedy możesz zacząć?
S
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Honey poczuła ulgę; ma jeszcze trochę czasu. Nie cieszyła się jednak długo tym uczuciem, gdyż mężczyzna dodał: - Może zacznę jutro o świcie? Honey chciała zyskać na czasie, przemyśleć to wszystko spokojnie, nie znajdowała jednak żadnej wymówki. Trudno, w końcu potrzebowała pomocy już teraz. Trzeba było zaszczepić bydło i przeliczyć stado,żeby zgłosić policji dokładne dane o kradzieży. Musiała też zadbać o lepsze zabezpieczenie obory, w której trzymała Generała, byka-czempiona, stanowiącego najcenniejszy element majątku rancza Flying Diamond. - Świetnie. Jutro rano - odpowiedziała.
W tym momencie kuchenne drzwi znów stanęły otworem, ukazując sylwetkę innego mężczyzny. - Wszędzie cię szukałem. Co tu robisz? Adam Philips wyszedł na ganek i dołączył do zebranych. Zbliżył się do Honey i objął ją władczo. - Nazywam się Adam Philips - rzucił pod adresem nieznajomego. - Chyba się jeszcze nie poznaliśmy. - Jesse Whitelaw - padła odpowiedź. Honey zauważyła, że w uścisku rąk wymienionym przez obu mężczyzn nie ma nic serdecznego. Nie rozumiała przyczyny ich wzajemnej niechęci; niemniej była pewna, że nie padła ofiarą złudzenia.
R
S
- Wracamy do środka? - zapytał Adam, zacieśniając uścisk tak, że Honey odczuła ból.
Próbowała się oswobodzić, jednak Adam przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej.
- Mam wrażenie, że pani chciałaby, żebyś ją puścił - zauważył Jesse. - To ja będę decydował, czego chce ta pani - warknął Adam. Honey dostrzegła w oczach włóczęgi znak, że za chwilę przejdzie od słów do czynów. - Puść mnie, proszę - rzuciła pod adresem Adama. Ramię mężczyzny zacisnęło się jeszcze mocniej, gdy jednak Honey obrzuciła go wymownym spojrzeniem, Adam niechętnie ustąpił. - Powinniśmy już chyba wracać do domu, nie sądzisz? - zapytał.
Honey rozdrażnił dobór słów; Adam dawał w ten sposób do zrozumienia, że mieszkają razem. Nie chciała jednak wdawać się w spór akurat w tym momencie. Włóczęga wyglądał jak ktoś gotów do walki, a Honey nie zamierzała stać się przyczyną bijatyki, jak wydarzyło się już kiedyś. - Robi się późno - stwierdziła - a jutro czeka mnie ciężki dzień. Miło było cię poznać, Jesse. Do zobaczenia. Honey pociągnęła szybko Adama do środka, żeby uniknąć jego pytań. W kuchni kobiety zbierały naczynia, w których przyniosły różne potrawy na składkowe przyjęcie. - Aha!. Na pewno oglądaliście księżyc! - zażartowała jedna z nich.
R
S
- Niedługo usłyszymy dzwony weselne - przyłączyła się druga. Honey nie zawracała sobie głowy sprostowaniami. Zresztą, mogło to okazać się prawdą. Nie miała ochoty jednak uśmiechać się i żartować; była zła, że Adam zachował się na ganku jak jaskiniowiec. W salonie rozbrzmiewała ballada Randy'ego Travisa. - Zatańczysz? - zapytał Adam. Uśmiechnął się czarująco, ale tym razem nie wprawiło to Honey w romantyczny nastrój. Uznała jednak, że łatwiej będzie zatańczyć, niż wyjaśnić mężczyźnie zawiłości jej uczuć. - Jasne - odparła, uśmiechając się z wahaniem. W chwili gdy Adam otoczył ją ramieniem, Honey dostrzegła włóczęgę, który wszedł za nimi do salonu. Stał w cieniu, Honey jednak wiedziała, że tam jest. Czuła, że ją obserwuje. Zesztywniała, gdy dłoń
Adama ześlizgnęła się nisko, na granicę pleców. Nie było to dla niej czymś nowym, teraz jednak, pod spojrzeniem obcego mężczyzny, poczuła się nieswojo. Honey odsunęła się i powiedziała: - Naprawdę jestem zmęczona. Może moglibyśmy już wyjść? Adam spojrzał jej w twarz, szukając oznak zmęczenie; wiedziała, że znajdzie. - Rzeczywiście wyglądasz na zmęczoną - przyznał. - Dobrze. Czy musisz zabrać coś z kuchni? - Zabiorę półmisek kiedy indziej - odpowiedziała. Czuła na sobie spojrzenie nieznajomego, gdy Adam wyprowadzał
S
ją przez frontowe drzwi i otwierał przed nią drzwiczki swego nisko
R
zawieszonego, sportowego samochodu. Bezpieczna w mrocznym wnętrzu wozu, mogła spojrzeć na dom. Zadrżała, napotykając wzrok włóczęgi, który wyglądał przez okno.
Honey była pewna, że nie mógł jej widzieć, ale miała uczucie, że oczy mężczyzny przyszpilają ją do fotela. Odwróciła głowę, gdy Adam otworzył drzwi od strony kierowcy. Adam włączył kasetę z muzyką country. Rozbrzmiewająca cicho melodia przypomniała Honey, że towarzyszący jej mężczyzna oświadczył się i czeka na odpowiedź. Chciał, żeby zadeklarowała się już tego wieczoru. Właściwie dałam mu chyba do zrozumienia, że odpowiem „tak", pomyślała. Nigdy ze sobą nie spali. Nie była jeszcze gotowa do aż takiej intymności. Całowali się jednak i było to bardziej niż przyjemne.
- Honey? - Co takiego? - Jesteś pewna, że chcesz zatrudnić tego włóczęgę? - Chyba nie mam wyboru. Nie poradzę sobie sama. - Mogłabyś wyjść za mnie za mąż. Zapadła cisza. Honey wiedziała, że nie powinna robić mu nadziei. Należało od razu odpowiedzieć, że nie może poślubić człowieka, którego nie kocha. Przypomniała sobie jednak, jakie wrażenie zrobił na niej włóczęga. Gdyby pozostała wolna, mogłaby wdać się z nim w jakiś romans, a to by doprowadziło do katastrofy. Czy jednak wolno jej trzymać Adama w niepewności? Westchnęła. - Ja... nie mogę...
R
S
- Nie musisz mi odpowiadać w tej chwili - przerwał jej Adam. Wiem, że nadal cierpisz po stracie Cale'a. Mogę jeszcze trochę poczekać. Teraz, gdy masz pracownika, poradzisz sobie przez jakiś czas. Dojechali do drewnianego, piętrowego domu wzniesionego na ranczu przez dziadka Cale'a. Adam zatrzymał samochód poza zasięgiem światła padającego z ganku. Wysiadł, otworzył prawe drzwiczki i wyciągnął Honey z samochodu, prosto w swe ramiona. Zaskoczył ją, zdołała jednak odwrócić głowę, nadstawiając do pocałunku policzek zamiast ust. Adam uniósł głowę i próbował spojrzeć jej w oczy. Coś się tego dnia między nimi zmieniło. Pomyślało obcym, którego spotkał przy
Honey na ganku domu Mastersonów. Wiedział, że nie może być pewny jej uczuć. Miał nadzieję, że po ślubie Honey pokocha go tak, jak on kochał ją. Nie brał pod uwagę możliwości pojawienia się innego mężczyzny. Honey czuła, że nie może już zwlekać. Musi spojrzeć Adamowi w oczy i powiedzieć mu, co czuje. - Adam, ja... Położył palec na jej ustach. - Nie mów niczego. Pocałuj mnie tylko na dobranoc. Honey spojrzała mu w oczy. Dojrzała w nich czułość, która dotknęła ją aż do bólu. Dlaczego nie kocha tego człowieka? Pozwoliła,
S
aby dotknął ustami jej ust, gdy jednak chciał wzmocnić pocałunek, odsunęła się. - Honey?
R
- Przykro mi, Adamie, to był bardzo męczący dzień. Dwukrotnie próbowała odrzucić jego oświadczyny, lecz Adam do tego nie dopuścił. Może jej reakcja na próbę pocałunku powiedziała mu wszystko? Pomimo to uśmiechnął się i powiedział tak czule, że zebrało się jej na płacz: - Dobranoc, Honey. Odpocznij. Zatelefonuję w przyszłym tygodniu. Na pewno zatelefonuje. Na nim można polegać. Jestem głupia, nie korzystając z okazji poślubienia takiego człowieka, pomyślała. Honey czekała w cieniu, aż odjedzie. Potem odwróciła się w kierunku domu i zobaczyła, że przez okno wygląda jej starszy syn,
Jack. Otworzyła drzwi i zawołała: - Zejdź na dół, Jack. Wiem, że nie śpisz. Szczupły i wysoki trzynastolatek pojawił się u szczytu schodów. - On nie został zbyt długo - zauważył. - Odpowiedziałaś „nie"? - W ogóle nie odpowiedziałam. - Ale odpowiesz „nie", prawda? W głosie chłopca zabrzmiała nuta niepokoju. Jack nie był gotów na przyjęcie kogoś obcego w miejsce swego ojca. - Nie podjęłam jeszcze decyzji - odpowiedziała ostrożnie. - Chodź, zrobimy sobie gorącą czekoladę. - Wolałbym kawę - padła odpowiedź.
S
- Nie. ma mowy. Po kawie nie można spać, a ja muszę odpocząć.
R
- Za trzy tygodnie skończy się szkoła - zauważył Jack. - Niestety, do tego czasu nie mogę ci więcej pomagać.
- Nie musisz. Wynajęłam pracownika. - Myślałem, że nie stać nas na to. - Będzie pracował za mieszkanie i wyżywienie. - Kto to jest? - Przyjedzie tu jutro rano. Sam zobaczysz i będziesz mógł zapytać go o wszystko. Uśmiechnęła się. Jesse Whitelaw na pewno się zdziwi, gdy odkryje, że jej trzynastoletni syn jest lepszą przyzwoitką niż hiszpańska ochmistrzyni.
ROZDZIAŁ DRUGI Honey ziewnęła i przeciągnęła się. Odrzuciła koc, wystawiając okryte tylko cienką piżamą ciało na chłód przedświtu. Zadrżała z zimna i naciągnęła koc na ramiona. Nadal odczuwała zmęczenie, gdyż nie spała tej nocy zbyt dobrze. Po raz pierwszy jednak od ponad roku nie obudziło jej wspomnienie Cale'a. Włóczęga! Usiadła. Miał przyjść o świcie. Spojrzała na firanki i stwierdziła, że było później, niż przypuszczała. Wsunęła stopy w pantofle,
S
narzuciła biały szlafrok Cale'a i pospieszyła w kierunku schodów. W połowie drogi usłyszała podniecony głos Jonathana. Jej ośmioletni syn
R
mówił jeszcze trochę piskliwie. Głos Jacka był niższy, załamywał się jednak czasem, gdyż chłopiec przechodził mutację. Dopiero w kuchni Honey zorientowała się, że chłopcy nie rozmawiają pomiędzy sobą. Włóczęga siedział za stołem nad filiżanką kawy. Honey odruchowo poprawiła szlafrok. - Dzień dobry - usłyszała. - Naprawdę dobry? - odparła. Skóra Indianina połyskiwała złociście w blasku słońca. Honey dostrzegła drobne zmarszczki na jego twarzy. Był starszy, niż myślała. Miał chyba około trzydziestu pięciu lat. Ciemne oczy zdawały się jednak równie przenikliwe jak zeszłego wieczoru. Pod wpływem ich spojrzenia Honey poczuła się naga.
Ściągnęła mocniej poły męskiego szlafroka. Dotknęła dłonią włosów, zastanawiając się, jak wygląda jej makijaż z poprzedniego dnia. Na pewno fatalnie. Trudno, to nie jej wina, że zastał ją w takim stanie, jakby wypadła krowie z pyska. Honey nie chciała przyznać, nawet w duchu, że obecność włóczęgi zakłopotała ją właśnie z powodu jej wyglądu. - Co tu robisz? - zapytała ostrym tonem. Uniósł brwi, jakby odpowiedź była oczywista. Właściwie była. - Ja go wpuściłem - wyjaśnił Jack. - Powiedziałaś przecież, że rano przyjdzie nowy pracownik.
S
Honey podeszła bliżej i położyła rękę na ramieniu chłopca.
R
- Oczywiście, postąpiłeś właściwie. Jestem tylko zaskoczona tym, jak wcześnie pan Whitelaw się pojawił.
- Poprosił, żebyśmy mówili do niego Jesse - wypalił Jonathan. Honey pomyślała niechętnie, że obcy czuje się już tutaj jak u siebie w domu. - Jesse pomógł mi zrobić kanapkę - dodał Jonathan, pokazując papierową torbę z drugim śniadaniem. - To miło z jego strony - zauważyła Honey, choć ton, jakim wypowiedziała te słowa, przeczył ich treści. - Jesse uważa, że jestem już dość duży, żeby przygotowywać sobie jedzenie - oświadczył z dumą Jonathan. Honey wiedziała o tym od dawna, nie chciała jednak zmieniać porannej rutyny, gdyż pozwalało jej to zachować równowagę
psychiczną po śmierci Cale'a. Nie była więc zadowolona z tych innowacji, nie mogła jednak wmawiać chłopcu, że jest zbyt mały. - Jesse ujeżdża byki i dzikie konie - włączył się do rozmowy Jack. - Pracował na ranczu Hawk's Way w północno-zachodnim Teksasie. Nauczy mnie kilku sztuczek z lassem. Nie miał nigdy żony, ale za to wiele przyjaciółek. Aha, skończył studia w Teksaskim Instytucie Technologii, kierunek: rolnictwo i ranczerstwo. Honey nie mogła się nie roześmiać na widok twarzy Jesse'a w chwili, gdy Jack wyrzucał z siebie wszystkie te wiadomości. - Opowiedziałem mu, jak ci trudno od czasu, gdy tata... no, w ostatnim roku. Oczywiście próbujesz... - dodał na widok piorunującego spojrzenia matki
R
S
- ... no, ale przecież ta praca jest dla ciebie za ciężka - zakończył. - Daję sobie radę - stwierdziła chłodno, gdyż nie chciała, żeby Jesse Whitelaw uznał, że rozpaczliwie go potrzebuje. Spojrzała w oczy mężczyzny i oświadczyła:
- Sądzę też, że będę nadal dawać sobie radę, gdy pan odejdzie. - Teraz jednak pani mnie potrzebuje - zauważył Jesse. - Dopóki tu będę, odwalę uczciwy kawał roboty. Zapadła cisza, którą przerwał Jonathan: - Jesse uważa, że powinienem mieć prawdziwego konia, a nie kucyka. - Jestem pewna, że tak uważa - odpowiedziała Honey najspokojniej, jak umiała - jednak to ja jestem twoją matką i ja będę o tym decydować.
- Och, mamo... - Za kilka minut przyjedzie szkolny autobus - przerwała mu Honey. - Wyjdźcie już lepiej na drogę. Honey objęła Jonathana i pocałowała go. - Miłego dnia, kochanie. Jack był dość duży, żeby zauważyć napięcie, jakie powstało między matką a nowym pracownikiem. - Może lepiej zostanę dziś w domu? - zaproponował. - Pokażę wszystko Jesse'owi. Honey uśmiechnęła się. - Nonsens. W tym tygodniu masz wstępne egzaminy. Nie możesz
S
ich opuścić. Jesse i ja poradzimy sobie, prawda?
R
Spojrzała na Jesse'a, szukając u niego pomocy. Jesse wstał i zwrócił się do Jacka:
- Dziękuję, ale rzeczywiście damy sobie jakoś radę. - Dobrze. Lecę, bo mi autobus ucieknie - odparł Jack i pobiegł do wyjścia. Honey chciałaby pocałować na pożegnanie także jego, trzynastolatek opierał się jednak zwykle takim próbom. Zostali sami. Jesse obrzucił ją spojrzeniem, a Honey poczuła, że jej ciało reaguje na podziw malujący się w czarnych oczach mężczyzny. Znów poprawiła szlafrok i ściągnęła pasek. Poczuła, że się czerwieni. Podeszła szybko do kuchenki i nalała kawę do filiżanki. Zbyt późno stwierdziła, że powinna przeprosić i pójść na górę, żeby się ubrać. Jeśli odejdzie teraz, nie wypijając kawy, Jesse będzie
wiedział, że jest zakłopotana. - Chcesz jeszcze kawy? - zapytała, podnosząc dzbanek. - Nie mam nic przeciwko temu, pani Farrell - padła odpowiedź. - Mów do mnie Honey. - W porządku, Honey. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, zabrzmiał zbyt intymnie. Ogarnął ją dziwny rodzaj czułości, opanowała się jednak i powtórzyła: - Kawy? Podniósł filiżankę. Kolejny błąd taktyczny, pomyślała Honey. Czuła ciepło jego ciała, gdy zbliżył się, żeby mogła nalać gorący napój. Potem odwróciła się, chcąc uzupełnić także swoją filiżankę.
S
- Masz fajnych chłopaków - zauważył Jesse i usiadł przy stole.
R
- Chciałabym cię poprosić, żebyś w przyszłości nie wchodził do domu, dopóki nie zejdę na dół.
- Nie chciałem, ale Jack powiedział, że mnie oczekujesz. - Tak, po prostu nie przypuszczałam, że będziesz tak wcześnie. To było widać. Zmierzwione włosy i zaspane spojrzenie Honey sprawiało, że Jesse miał ochotę wziąć ją na ręce i zanieść z powrotem do łóżka. Nie był pewien, czy kobieta ma na sobie coś pod szlafrokiem. Sądząc ze sposobu, w jaki go poprawiała, chyba nic lub niewiele. Rozebrał Honey w myślach; spodobało się mu to, co zobaczył. Ciężka sprawa z tym jej mężem, pomyślał. Z tego co mówiono, wynika, że Cale Farrell zginął jak bohater. Zostawił kobietę z dwójką dzieci... Dobrze, że choć ja tu jestem, dodał w myślach, pomogę jej w pracy na ranczu. Nie zostanę tu wiecznie, na razie jednak mogę się
postarać ułatwić jej życie. Jesse wiedział, że Honey byłoby lżej, gdyby nie dawał jej do zrozumienia, że mu się podoba; nie był jednak przyzwyczajony do skrywania swych uczuć. Postanowił być szczery. Podobało mu się zachowanie Honey zeszłego wieczoru. Nie przestraszyła się. Starała się spojrzeć mu prosto w oczy. A ten jej mężczyzna, Philips. Nie wiem, co ich łączy, ale na pewno nie jest w nim zakochana, uznał. Nie zareagowałaby przecież tak wyraźnie na dotyk mojej ręki. Tak czy inaczej, postanowił, nie będę się trzymał z daleka od niej z powodu żadnego innego mężczyzny. Choć nie pójdzie mi łatwo,
S
dodał w myślach, jeśli wziąć pod uwagę jej zdanie o włóczęgach i o
R
mnie, półkrwi Komanczu, w szczególności.
- Co zaplanowałaś dla mnie na dzisiaj? - zapytał. - Trzeba zaszczepić kilka byczków i naprawić dach obory. Nad rzeką przewróciło się ogrodzenie; kilka sztuk bydła przeszło na teren sąsiedniej farmy, na południe od Flying Diamond. Trzeba je sprowadzić z powrotem. Poza tym... - Na początek wystarczy - przerwał jej Jesse. Wstał i odstawił filiżankę. - Zacznę od naprawy dachu, a ty się ubierzesz. Potem możemy razem zaszczepić te byki. Co o tym sądzisz? Honey chciała się sprzeciwić, odpowiedziała jednak: - Doskonale. Przyjdę do obory, gdy się ubiorę. Chciała zaczekać, aż Jesse odejdzie, on jednak stał i mierzył ją wzrokiem. - O co chodzi? Zapomniałam o czymś? - zapytała.
- Nie. Podziwiam tylko widok. Obdarzył ją uśmiechem i wyszedł. Honey wbiegła na górę, nie przejmując się tymi słowami. Chyba nie miał w życiu wiele do czynienia z porządnymi kobietami, pomyślała. On po prostu nie wie, że nie powinien zawsze mówić tego, co myśli. Ja z kolei nie powinnam odczuwać w takich chwilach przyjemności, skarciła się w myślach. Stwierdziła z ulgą, że makijaż przetrzymał noc w nie najgorszym stanie. Umyła twarz i nałożyła nowy. Robiła to zawsze; nieważne, że w domu pojawił się mężczyzna. Błyskawicznie wciągnęła obcisłe dżinsy; włożyła dżinsową koszulę, skarpety i długie buty. Mimo że bardzo się spieszyła, gdy dotarła do obory, Jesse
S
pracował już na dachu. Zdjął koszulę, a Honey nie mogła oderwać wzroku od tego, co zobaczyła.
R
Jesse miał szerokie ramiona i mocną klatkę piersiową; muskularne ręce, które musiały wykonywać od dawna ciężką pracę. Honey uderzył fakt, że wybrał na początek pracę najbardziej niebezpieczną. Stał na dachu bez żadnej asekuracji, jakby był kozicą. Dlaczego tak idiotycznie naraża się na niebezpieczeństwo? Weszła na drabinę i krzyknęła: - Nie musisz przecież wchodzić aż tak wysoko! Spojrzała w górę i zobaczyła jego twarz wystającą poza krawędź dachu. - Uważaj, spadniesz! - ostrzegła. - Mało prawdopodobne - odpowiedział z uśmiechem. - Wychowałem się na dużych wysokościach.
- Zajmowałeś jako dziecko górne łóżko? Jesse przypomniał sobie spadziste ściany kanionu przecinającego teren rodzinnego rancza w północno-zachodnim Teksasie, po których hasał w młodości. - Powiedzmy, że sporo się wspinałem - wyjaśnił z uśmiechem i dodał: - Znalazłem miejsce, które trzeba załatać. Wziąłem ze sobą gonty, ale nie znalazłem długich gwoździ. - Bo je schowałam. Zaraz przyniosę. Honey zeszła z drabiny i weszła do obory. Mijając Generała poklepała go po głowie. Razem z Cale'em hodowali go od urodzenia; choć miał w nosie stalowy pierścień, chodziłby za nią i bez tego.
S
- Cześć, staruszku - rzuciła pod adresem byka. - Zaniosę tylko
R
Jesse'owi gwoździe i wypuszczę cię na dwór. W oborze unosił się zapach siana, skóry i nawozu. Zamiast wstrzymać oddech, Honey wciągnęła głęboko powietrze. Lubiła zapachy rancza i... ciężko pracujących ludzi. Pomyślała o mężczyźnie na dachu. Honey nie chciała, żeby Jesse Whitelaw ją oczarował, nie mogła jednak zaprzeczyć, że miał w sobie jakiś urok. Może chodziło o jego uśmiech, może o kolor oczu... a może o to, że te ciemne oczy często wpatrywały się w nią z podziwem? - Hej! Gdzie są te gwoździe? Honey aż podskoczyła. - Już je mam! - odkrzyknęła. Chwyciła skrzyneczkę i wyszła na słońce. Jesse podszedł do krawędzi dachu, nachylił się i wziął gwoździe, które podała mu stojąc
na drabinie. Gdy się wyprostował, spojrzała na jego męską sylwetkę. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Jesse nie powrócił do przerwanego zajęcia, a ona nadal gapi się na niego. Gdy upłynęła następna chwila, Honey stwierdziła, że mężczyzna zdaje sobie z tego sprawę. Poczuła dreszcz pożądania; ugięły się pod nią kolana. Mocniej chwyciła szczebel drabiny, żeby nie spaść. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że chciałaby dotknąć Jesse'a. Zamarła. - Honey? Uniosła głowę i napotkała jego spojrzenie. Wyraz twarzy mężczyzny nie mówił niczego; nie miała pojęcia, co może myśleć. Nie
S
ośmieliła się spojrzeć niżej, na jego spodnie; bała się tego, co mogłaby zobaczyć.
R
Poczuła, że jej sutki twardnieją, zrobiło jej się gorąco w lędźwiach. Rozchyliła wargi, oddychała płytko, nierówno. Honey znała to uczucie, wiedziała, co ono oznacza. Próbowała jednak ze wszystkich sił nie poddać się mu. - Honey? - powtórzył. Jesse nie drgnął, widziała jednak pulsującą tętnicę na jego skroni. Czego ode mnie chce? Pomyślała. Czego oczekuje? To obcy. Włóczęga. Człowiek, który kocha niebezpieczeństwo. Nie może się z nim związać. Nie teraz. Nie w taki sposób. Nigdy. - Nie! - krzyknęła i zeskoczyła z drabiny. - Honey! - usłyszała. - Poczekaj!
Honey nie sądziła, że Jesse może tak szybko znaleźć się na ziemi, pobiegła jednak na wszelki wypadek w kierunku domu. Bała się. Nie włóczęgi, lecz swych własnych uczuć. Gdyby jej dotknął... Biegła szybko, Jesse był jednak jeszcze szybszy. Chwycił ją za ramię, gdy wbiegała po schodkach na ganek. Zatoczyła się i wpadła na niego. Objął ją i podtrzymał, żeby nie upadła. Honey chciała zaprotestować, nie mogła jednak złapać tchu. Uniosła wzrok i... to był błąd. Napotkała jego przepełnione pożądaniem spojrzenie. Jesse przywarł ustami do jej ust. Przytrzymywał jej głowę tak, że nie mogła jej odwrócić. Honey chciałaby móc sobie powiedzieć, że się opierała, lecz była
S
na to zbyt uczciwa. Gdy tylko poczuła jego usta na swoich, zatraciła
R
się. Całował ją mocno, gryzł jej wargi, próbował rozepchnąć je językiem. Smakował jak kawa i coś jeszcze... coś wyraźnie męskiego. Przeraziła się tego pocałunku i chciała więcej. Odpychając Jesse'a zauważyła, że mężczyzna ściska ją udami. Czuła jego erekcję, twardy wzgórek w tej części spodni, która przed chwilą, na dachu, tak przyciągała jej uwagę. Usłyszała gardłowy jęk i zorientowała się, że to ona tak jęczy. Usta Jesse'a naśladowały falowanie ich ciał. Honey nigdy jeszcze nie czuła tak mocno, że żyje. Czuła oszalały rytm pulsu krwi, gotowość ciała. Podniecenie. Oczekiwanie. Już tak dawno... Potrzebowała więcej, chciała więcej. Jak ten obcy, ten włóczęga, mógł wywołać u niej tyle... taką żarliwą potrzebę? Honey nie zorientowała się od razu, jaki dźwięk wdziera się do
jej uszu. Odczuwała przyjemność, pożądanie... Dźwięk nie ustawał, aż wreszcie przykuł jej uwagę. Telefon. Honey spostrzegła, że zaciska kurczowo dłonie na czarnych włosach Jesse'a. Kapelusz mężczyzny upadł już wcześniej na ganek. Zesztywniała i powoli cofnęła ręce. - Telefon - szepnęła i spróbowała się odsunąć. Jesse nie miał ochoty jej puścić. Gdy jednak dojrzał w jej oczach panikę, pozwolił wreszcie jej odejść. Nie odsunął się; Honey musiała zrobić to sama. - Telefon - powtórzyła. - Odbierz - odparł, choć było jasne, że wolałby, żeby tego nie
S
robiła. Z jego ciała emanowało podniecenie.
R
Honey kontemplowała przez chwilę swoje ciało wezbrane nie zaspokojoną żądzą. Potem odwróciła się i pobiegła do wnętrza domu. Myślała, że Jesse wejdzie za nią, dostrzegła jednak kątem oka, że odwraca się i odchodzi w kierunku obory. Dyszała ciężko, zdejmując słuchawkę z widełek. - Hal... halo? - Honey? Dlaczego nie odbierałaś? Czy wszystko w porządku? Wielkie nieba. Adam. Honey, ze słuchawką w ręku, wzięła kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. Wiedziała, że jest zaczerwieniona, i cieszyła się, że rozmawia z Adamem tylko przez telefon. Pocałunek włóczęgi miał przynajmniej jedną zaletę. Honey wiedziała już na pewno, że nigdy nie będzie mogła wyjść za Adama
Philipsa. Im prędzej mu to powie, tym lepiej. Tylko... takich rzeczy nie mówi się przez telefon. Adamowi należy się minimum grzeczności i szacunku. - Honey, powiedz coś. Co się stało? - usłyszała zaniepokojony głos niedoszłego narzeczonego. - Wszystko w porządku, Adamie. Jestem tylko trochę zadyszana. Byłam na dworze, gdy telefon zaczął dzwonić - wyjaśniała. - Zadzwoniłem, żeby zapytać, czy pojawił się twój nowy pracownik? - Tak. Zapanowało milczenie. Honey nie miała ochoty opowiadać o tym
S
mężczyźnie. Skoro Adam jest ciekawy, niech sam zapyta. - Aha - odpowiedział.
R
Honey stwierdziła z ulgą, że Adam nie upiera się przy kontynuowaniu rozmowy na ten temat. - Miałem zatelefonować dopiero w przyszłym tygodniu - ciągnął - ale pewien mój stary kolega ze szkoły, który mieszka w Amarillo, zadzwonił i zaprosił mnie do siebie. Rozwiódł się w końcu i teraz potrzebuje moralnego wsparcia. Wyjeżdżam dzisiaj i nie wiem, kiedy wrócę. Chciałem cię tylko o tym zawiadomić. Dobry stary Adam. Honey potarła dłonią brew. - Adamie, czy mógłbyś wpaść tutaj po drodze do miasta? zapytała. - Muszę z tobą porozmawiać. - Bardzo bym chciał, ale próbuję złapać samolot z San Antonio i mogę nie zdążyć. Nie możemy porozmawiać przez telefon?
- Adamie, ja... Honey poczuła, że nie jest sama. Odwróciła się i zobaczyła Jesse'a, który wszedł właśnie do kuchni. Spojrzała na niego bezradnie. Przełknęła ślinę. - Kochanie? Jesteś tam? - zapytał Adam. - Zobaczymy się po twoim powrocie, Adamie. Życzę ci dobrej podróży. Odłożyła słuchawkę nie czekając na odpowiedź. Spojrzała na Jesse'a. Nie mogła się poruszyć. Jesse nałożył już wprawdzie koszulę, nie zapiął jej jednak. Honey widziała pas złocistej, spalonej słońcem skóry. Miał też na głowie kapelusz. Włożył kciuki za krawędź dżinsów. Wyglądał na rozluźnionego.
R
S
- Naprawiłem już dach - powiedział. - Chciałem zapytać, czy zgadzasz się, żebym osiodłał tego czarnego ogiera, żeby zagonić byki, które trzeba zaszczepić?
- Nocny Wiatr był koniem Cale'a - odpowiedziała. - Nie jeżdżono na nim zbyt wiele od czasu... Przecież Jesse na pewno chce jeździć na najdzikszym, najbardziej niebezpiecznym koniu z całego stada, pomyślała. Dlaczego nie? Ten mężczyzna i ten ogier bardzo do siebie pasują. - Oczywiście, możesz go wziąć - zgodziła się pospiesznie. Poczekaj chwilkę. Pojadę z tobą. - Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. Nie zapytała dlaczego. Skoro on zachowywał dystans, nie miała powodu, żeby postępować inaczej.
- Dobrze - zgodziła się. - Byczki, które trzeba zaszczepić, są na zachodnim pastwisku. Zawołaj mnie, gdy przyprowadzisz je do zagrody koło obory: Dotknął dłonią ronda kapelusza, uśmiechnął się i wyszedł. Honey wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą stał. Zamknęła oczy, żeby pozbyć się obrazu Jesse'a Whitelawa przebywającego w jej kuchni. Było jasne jak słońce, że nie zapomni w najbliższym czasie o tym człowieku. Ma teraz przynajmniej chwilę wytchnienia. Właściwie kilka godzin. Przypomniała sobie nagle, że obecność Jesse'a przeszkodziła jej w odrzuceniu oświadczyn Adama. Bzdury!
R
S
Nie powinna była całować Jesse'a. Nie chodzi o jakieś zobowiązania wobec Adama, lecz o to, że należy się mu wyraźna odmowa, zanim zastanie ją w kompromitującej sytuacji z innym mężczyzną. Nie chciała wprawdzie angażować się w romans z Jesse'em Whitelawem, jak dotąd jednak nie panowała chyba w pełni nad zaistniałą sytuacją. Najlepiej trzymać tego włóczęgę na dystans, pomyślała. To nie powinno być trudne. Wcale.
ROZDZIAŁ TRZECI Czarny ogier wyglądał bojowo, z czego Jesse bardzo się ucieszył. Był w nastroju do walki, a ogier dawał mu po temu okazję. Zanim koń nieco się uspokoił, Jesse pokonał już na nim kawał prerii, którą podążał do zachodniego pastwiska. Zagnanie byków nie potrwa długo; Jesse miał jednak coś jeszcze do załatwienia. Zbadał wzrokiem horyzont i znalazł to, czego szukał. Lasek pekanowy wzdłuż zachodniej granicy Flying Diamond. Podjechał do drzew, mając nadzieję, że spotka tego, kogo szukał. Dostrzegł błysk
S
słońca na zimnej stali i ruszył w tym kierunku. - Noszenie karabinu w okolicy, w której wszyscy szukają
R
przestępców, jest nieco ryzykowne, nie sądzisz? - zapytał Jesse. Powoli zsunął kapelusz na tył głowy, pilnując się, żeby trzymać ręce w zasięgu wzroku mężczyzny.
- W dzisiejszych czasach nie wiadomo, komu można zaufać padła odpowiedź. - Nazywasz się Whitelaw? Jesse skinął głową. - Sądząc z opisu, ty jesteś Mort Barnes. Tego kowboja można było łatwo zidentyfikować z powodu głębokiej blizny przecinającej brew. Wyglądała tak, jakby jej właściciel omal nie stracił kiedyś oka. Samo oko pokrywało bielmo; Jesse wątpił, czy Mort coś nim widzi. Drugie oko było żółte, z czarną obwódką. Mort starał się nim patrzeć z podwójnym natężeniem. Czarne włosy
wysypywały się spod sfatygowanego kowbojskiego kapelusza. Kępki czarnej brody znaczyły policzki i szyję. Jesse oszacował mężczyznę wzrokiem. Uznał, że gdyby doszło między nimi do walki, nie poszłoby łatwo. Kowboj był wysoki i szczupły; wyglądał jak ktoś, kto spędził całe życie na końskim grzbiecie. Cała jego postać kojarzyła się z czymś surowym, takim jak przedmiot z niegarbowanej skóry. - Powiedz swojemu szefowi, że dostałem pracę - przerwał milczenie Jesse. Mort uśmiechnął się, odsłaniając złamany ząb. Na pewno umie posługiwać się pięściami, pomyślał Jesse, w porządku.
S
- Aha, powiem - padła odpowiedź. - Jak uważasz, kiedy położysz łapę na tym jej byku?
R
- Zależy. Trzyma go w oborze i traktuje prawie jak ulubionego kotka. Nie będzie łatwo go ukraść. - Szef chce...
- Nie obchodzi mnie, czego chce twój szef. Zawsze robię wszystko na swój sposób. Jeśli mu się nie podoba, może zapomnieć o mojej pomocy. - Pracujesz dla szefa i wykonujesz jego polecenia - wycedził Mort. - Nie wykonuję niczyich poleceń. Obiecałem, że ukradnę dla niego byka, i zrobię to, ale na swój sposób, zrozumiałeś? - Powtórzę szefowi. Nie będzie zadowolony - mruknął opryszek. - Jeśli coś mu się nie podoba, może mi to sam powiedzieć -
zauważył Jesse. - Przy okazji, nie chcę, żeby ktoś kradł teraz bydło z Flying Diamond. - Szef nie lubi, kiedy ktoś mówi mu, co ma robić - odparł złowieszczo Mort. - Jeśli chce mieć tego byka, musi się trzymać z daleka. Powiedz mu też, że kiedy następnym razem pojawi się tutaj jego człowiek, niech lepiej nie ma przy sobie broni. Zakłopotany Mort uniósł karabin. - Nie mogę przecież być bezbronny. Jesse z trudem powstrzymał uśmiech. Zabawne. Ten typ boi się, że ktoś go napadnie
S
- Nie przyjeżdżaj z bronią do Flying Diamond - powiedział z
R
naciskiem. - Nie będę tego powtarzał dwa razy. Widać było, że Mort nie lubi pogróżek; był jednak bezsilny, skoro nie mógł Jesse'a zastrzelić.
Bandyta był czujny, toteż to on pierwszy zauważył jeźdźca zbliżającego się od strony zabudowań rancza, choć ten był jeszcze bardzo daleko. - Spodziewasz się towarzystwa? - zapytał Mort, wskazując jeźdźca karabinem. Jesse obejrzał się przez ramię; wiedział, kto to jest. - Cholera, powiedziałem jej, żeby została - mruknął. - Wygląda na to, że pani Farrell wyjechała na przejażdżkę. Wynoś się stąd! Mort uśmiechnął się. - Masz swoje własne plany wobec tej kobitki? Nie powiem, że się
dziwię. Niezła. Jesse chwycił Morta za koszulę przy gardle i niemal wyrzucił go z siodła. Wyraz twarzy kowboja przestraszył bandytę, choć to on miał karabin. - Nie mówi się w taki sposób o tej pani, Mort. Opryszek przełknął ślinę. - Nie miałem nic złego na myśli. Jesse puścił koszulę i udał, że starannie ją wygładza. - Wycofaj się powoli i uważaj, żeby karabin nie błysnął w słońcu. Po cholerę miałbym jej wyjaśniać, co ty tu robisz. Mort nie był głupi, a to, co powiedział Jesse, brzmiało sensownie.
S
Poza tym szef obdarłby go żywcem ze skóry, gdyby dał się złapać na
R
ranczu pani Farrell. Bez słowa zawrócił konia i skrył się za drzewami. Jesse także zawrócił i ruszył galopem w kierunku Honey. Nie chciał, żeby podjechała bliżej, zanim Mort zdąży się oddalić. Dlaczego nie czekała na ranczu? Ta kobieta sprawi więcej kłopotów, niż mogłem się spodziewać, pomyślał. Choć... jej można wszystko wybaczyć. Na widok Jesse'a Honey ściągnęła uzdę gniadosza. Powinna nosić kapelusz, pomyślał Jesse, obserwując jej złociste włosy. Słońce bardzo szybko spali jej jasną cerę. Pamiętał, jak wyglądała jej biała dłoń na jego brązowej dłoni, pamiętał jej miękki dotyk. Uzmysłowiło mu to z bolesną wyrazistością, kim był. Jesse nie wiedział zrazu, co oznacza być półkrwi Indianinem. Uczył się tego stopniowo. Pomiot. Brudny Indianiec. Słyszał już chyba
wszystkie takie określenia. Jak na ironię, ani jego starsi bracia, Garth i Faron, ani młodsza siostra, Tate, nie wyglądali na Indian. Tylko Jesse ujawniał za wszystkich rasę swych przodków, Komanczów. Bracia nie rozumieli jego rozterek. O dziwo, rozumiał je ojciec, pół-Anglik, pół-Irlandczyk. To on właśnie zaszczepił mu dumę z tego, że pochodzi z ludu dzikich wojowników. Ta wiedza wpłynęła na całe jego życie. Jesse zastanawiał się często, co by się wydarzyło, gdyby urodził się sto lat wcześniej. Często czuł, że jest dziki, jak wszyscy Komancze. Nie mógł nigdzie zagrzać miejsca; musiał wędrować, jak jego przodkowie. Wybrał życie, jakie w tym nowoczesnym świecie najbardziej przypominało dawne czasy.
R
S
Nie przeszkadzała mu włóczęga ani samotność, do czasu... gdy poznał kobietę, która teraz jechała mu naprzeciw. Chciałby móc powiedzieć jej wszystko o sobie, o tym, co czuje. Nie mógł jednak nawet wyznać, kim jest naprawdę. Na razie. Gdy będzie już po wszystkim, nadrobi te zaległości. Szkoda, że ona nie zna prawdy, myślał. Przekonywał się jednak, że nie ma to dla niej znaczenia. Powinna zrozumieć, że należą do siebie. To, z kim naprawdę się zwiąże, jest mniej ważne. - Hej! - zawołała Honey. - Był do ciebie telefon! Jesse zdjął kapelusz, przejechał ręką po włosach i umieścił nakrycie głowy na swoim miejscu. - Nie mam pojęcia, kto mógł dzwonić - powiedział. Nikt z jego rodziny nie wiedział przecież, w jakich stronach przebywa.
- Telefonował Dallas. Jesse zmarszczył brwi. - Czy chodziło o coś ważnego? - Zaprosił cię na kolację. Dzisiaj. Honey nie wspomniała, że zaprosił także i ją. Chciała odmówić, Dallas jednak oddał słuchawkę żonie, a ta przekonała przyjaciółkę, żeby dotrzymała im towarzystwa. Honey przezwyciężyła pokusę i nie wpatrywała się w mężczyznę. Zakłopotana, spojrzała na kępę drzew. Dostrzegła błysk metalu. - Ktoś jest wśród drzew za tobą - powiedziała cicho. - Chyba ma broń. Jesse zdusił przekleństwo, które cisnęło mu się na usta.
S
- Nie daj po sobie poznać, że go zauważyłaś. Pomóż mi zagnać te byczki.
R
- Jak uważasz, czy to złodziej bydła? - zapytała Honey, biorąc do ręki lasso, które woziła przy siodle.
- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi - odparł Jesse. - To sprawa dla policji. Zabierajmy się stąd z tym bydłem. Pracowali w milczeniu. Gdy oddalili się ze stadem na bezpieczną odległość, Honey podjechała do Jesse'a. - Po śmierci Cale'a straciłam dużo bydła - powiedziała. - Myślę, że złodzieje po prostu się mnie nie boją. Nie przypuszczałam jednak, że ośmielą się pojawić w świetle dnia. Z domu zadzwonię na policję i... - Nie ma potrzeby - przerwał Jesse. - Powiem o tym Dallasowi, kiedy zatelefonuję, żeby przyjąć zaproszenie. Honey zmarszczyła brwi.
- No cóż, chyba masz rację. Aha, chyba powinnam powiedzieć, że ja także jestem zaproszona. Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali razem? Jesse nie dał po sobie poznać rozczarowania. Miał nadzieję, że po drodze załatwi pewne sprawy, o których Honey nie powinna wiedzieć. W tej sytuacji trudno było jednak odmówić bez wywoływania podejrzeń. - Jasne - odpowiedział - dlaczego nie? O której chcesz wyjechać? - Myślę, że koło szóstej. Zdążę się umyć i przygotować kolację dla chłopców. - Świetnie. Na jazie, dopóki nie złapią tych bandytów, lepiej nie oddalaj się od domu.
R
S
Honey spojrzała na Jesse'a, żeby zorientować się, czy mówi to poważnie.
- Muszę przecież pracować na ranczu - oświadczyła. - Teraz ja tu jestem. Mogę wykonywać wszystkie prace z dala od domu. - To śmieszne. Nie myślę... - Rzeczywiście nie myślisz! - przerwał jej Jesse. - Co się stanie, jeśli spotkasz ich w nieodpowiedniej chwili? Oni już zabijali, a teraz... - Zabijali? Kogo? Kiedy? Jesse zaklął. Nie chciał straszyć Honey. Chciał tylko, żeby była bezpieczna. - W zeszłym miesiącu, koło Laredo, znaleziono ranczera. Martwego.
- Och, Boże - szepnęła Honey. - Ale dlaczego mieliby to zrobić akurat ci, którzy kradną moje bydło? - A jeśli tak? Lepiej dmuchać na zimne. Trzymaj się w pobliżu domu - rzucił rozkazującym tonem. - Ja tu wydaję polecenia - sprzeciwiła się Honey. - Będę robiła to, co sama uznam za właściwe! Jesse chwycił gniadosza za uzdę i zatrzymał go. - Posłuchaj, to nie jest zabawa! Oni już raz zabili i nie mają nic do stracenia. Nie chcę, żeby coś ci się stało! Dotknął policzka Honey. - Nie chcę cię stracić.
S
Honey zastanowiła się. To wszystko nie miało sensu.
R
- Skąd tyle wiesz? - zapytała wreszcie.
- Od Dallasa - padła odpowiedź. Honey milczała, dodał więc: Zapytaj go sama podczas kolacji. - Może to zrobię.
Przez resztę drogi nie odzywali się do siebie. Honey myślała o tym, że musi udostępnić Jesse'owi łazienkę na górze, żeby mógł umyć się przed wizytą. Musiała mu jeszcze powiedzieć, że będzie mieszkał w izbie koło obory, przeznaczonej dla pracowników. Postanowiła rozmówić się z mężczyzną, zanim chłopcy wrócą ze szkoły. - Napijesz się mrożonej herbaty? - zaproponowała. - Jasne. Wpadnę do domu za parę minut. Honey przygotowywała herbatę, gdy Jesse pojawił się w
drzwiach. - Mogę wejść? - zapytał. To pytanie przypomniało jej, że poznała Jesse'a zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej, choć miała wrażenie, że znają się od dawna. - Oczywiście - odpowiedziała. - Herbata jest już gotowa. Podniósł szklankę i opróżnił ją jednym haustem. Westchnął z zadowoleniem i odstawił puste naczynie. - Chyba zdążę rzucić okiem na ogrodzenie, zanim zacznę przygotowywać się do kolacji - powiedział. - Pokaż mi tylko właściwy kierunek.
S
- Jasne. Przedtem jednak powinniśmy omówić pewne sprawy.
R
Przygotuję dla ciebie izbę koło obory, ale z łazienki będziesz musiał korzystać w domu.
Jesse zachował kamienny wyraz twarzy, choć wiedział, że trudno będzie wyjaśnić kradzież rodowodowego byka z obory, skoro on sam ma w niej sypiać. - Jesteś pewna, że nie znajdzie się jakiś kąt w domu? Wiele mi nie potrzeba. Honey przygryzła wargę. - Jest mały pokój koło kuchni. Maleńki. Zrobiłam w nim spiżarnię. Nie sądzę... Jesse otworzył drzwi. Pokój był długi i wąski. Drewniane półki uginały się od ciężaru słojów z przetworami. Żelazne łóżko, prosta, drewniana komódka, mosiężna lampa i miska na wodę.
- Może być - rzucił. - Ale... Odwrócił się, a Honey zdała sobie sprawę z tego, jaki mały jest pokój, albo raczej jak duży mężczyzna w nim przebywa. Zrobiła krok do tyłu, żeby zdusić pożądanie, które ją ogarnęło. - Izba przy oborze jest większa - argumentowała. - Poza tym, czułbyś się tam swobodniej. Uśmiechnął się. - Tak, dopóki nie przyszłabyś policzyć bydła. - Muszę tutaj czasem wchodzić, żeby zabrać coś z półek - nie ustępowała. - Możesz zapukać.
R
S
- Tak, oczywiście. - Podjęła ostatnią próbę: - Chłopcy zachowują się w domu bardzo hałaśliwie, rano i wieczorem. Nie będziesz miał spokoju.
- Myślę, że będę kładł się spać później niż oni, a wstawał wcześniej - odpowiedział. Honey westchnęła. Rozmowa nie przebiegała zgodnie z jej oczekiwaniami. W końcu ten dziki włóczęga zamieszka pod jej dachem. Nie bała się go, nie była jednak zupełnie spokojna. Co w końcu o nim wiem? pomyślała. Wyczuł jej wahanie i powiedział: - Oczywiście, jeśli uważasz, że będę ci przeszkadzał, zamieszkam w oborze. Zamiast skorzystać z okazji, odpowiedziała:
- To nie jest konieczne. Jestem pewna, że jakoś sobie poradzimy. W tym momencie do kuchni wpadł Jonathan. - Cześć, mamo! Cześć, Jesse! Popędził na górę, zanim dorośli zdążyli odpowiedzieć na jego powitanie. Po chwili pojawił się Jack. Nie przywitał się z nikim. Rzucił książki na stół i skierował się prosto do słoja z ciasteczkami. Sięgnął do środka i stwierdził, że jest pusty. - Hej! Myślałem, że chciałaś dzisiaj upiec ciastka? - Nie miałam czasu - powiedziała przepraszającym tonem Honey. Jack otworzył kredens, poszukując jedzenia.
S
Honey zauważyła, że Jesse zacisnął zęby, jakby chciał coś
R
powiedzieć, ale ugryzł się w język. Może zachowanie Jacka nie jest wzorem dobrych manier, pomyślała, ale to typowe dla chłopców w jego wieku. Znam przecież jego kolegów i przyzwyczaiłam się do tego. Jesse najwidoczniej nie.
Jack nie zwracał na nich uwagi. Smarował chleb masłem orzechowym i dżemem. Honey obserwowała minę Jesse'a. Nie wiedziała, co niepokoi ją bardziej: zachowanie syna czy reakcja mężczyzny. Jack pochłonął jednym kęsem pół kanapki i ruszył w kierunku swojego pokoju i telewizora. - Masz coś zadane? - zainteresowała się Honey. - Tylko uczyć się do testów. Zrobię to później. Honey nie przypuszczała, że Jesse może poruszać się tak szybko.
Zanim Jack doszedł do drzwi, mężczyzna już zagradzał je swym ciałem. - Chwileczkę, synu. Jack zesztywniał. - Stoisz na mojej drodze! - O to mi mniej więcej chodziło. Jack spojrzał na matkę, oczekując od niej pomocy. Honey nie wiedziała, co Jesse zamierza zrobić, ani czy zdoła go powstrzymać. Musiała jednak spróbować: - Jesse. - To sprawa między mną a Jackiem - odparł Jesse. - Nie mam ci nic do powiedzenia - oświadczył Jack.
S
- Może ty nie, ale ja chcę ci coś powiedzieć.
R
Jack zacisnął pięść, rozgniatając chleb na miazgę. - Nie masz prawa...
- Po pierwsze, dżentelmen wita się z kobietą, gdy wchodzi do pokoju. Po drugie, nie uskarża się na jedzenie. Po trzecie, pyta, czy może coś wziąć, a nie po prostu bierze. Po czwarte, pyta, czy nie trzeba w czymś pomóc. Wreszcie, nie mówi z pełnymi ustami. Jack przełknął ślinę. W taki sposób mógłby go pouczać jego ojciec. Oburzył się, choć w głębi duszy przyznał, że nowy pracownik ma rację. Chłopak spojrzał na matkę, żeby zorientować się, co ona sądzi o interwencji włóczęgi. Dostrzegł z przerażeniem, że zbladła. Odwrócił się do Jesse'a. Spojrzał złowrogo, ze względu na matkę starał się jednak panować nad głosem.
- Może masz rację - przyznał. Jesse patrzył wymownie na chłopca, aż wreszcie ten zwrócił się do matki ze słowami: - Witaj, mamo, dziękuję za kanapkę. Spojrzał z niesmakiem na zgnieciony w ręku chleb. - Możesz umyć ręce w zlewie - zaproponowała Honey. Jesse odsunął się, żeby przepuścić chłopca. Zerknął z ukosa na Honey. W granatowych oczach kobiety malowały się silne uczucia, nie była to jednak wdzięczność. Jasne, postąpiłem niewłaściwie, pomyślał. Chciał wyjaśnić swoje zachowanie, lecz zrezygnował. Honey nie wyglądała na kogoś, kto jest w nastroju do wysłuchiwania usprawiedliwień.
R
S
Podczas gdy Jack mył ręce, Jesse i Honey mierzyli się wzrokiem. Chłopiec wziął ręcznik i zwrócił się do matki: - Czy mogę w czymś pomóc przed kolacją? Po śmierci Cale'a Honey przejęła wszystkie prace domowe, które wykonywał jej mąż. Teraz pomyślała, że rzeczywiście pomoc Jacka bardzo by się jej przydała. - Możesz nakarmić bydło - powiedziała. - Poza tym wypuściłam Generała do zagrody. Czy mógłbyś wprowadzić go z powrotem do obory? - Jasne, mamo. Coś jeszcze? - Nie przypominam sobie niczego więcej. Jack wyszedł z kuchni, unikając spojrzenia Jesse'a. Gdy dorośli zostali sami, napięcie wyraźnie wzrosło.
Jesse zaczął przepraszać za to, że się wtrącił. Nagle umilkł. Potraktował chłopca ostro, nie bardziej jednak, niż ojciec traktował jego samego. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Nadszedł czas, żeby Jack nauczył się grzeczności i nabrał poczucia odpowiedzialności za dom. - Nie wiem, co powiedzieć - zaczęła Honey. - Nie podobają mi się twoje metody, nie mogę jednak zaprzeczyć, że przynoszą dobre wyniki. Może ostatnio pobłażałam zbytnio Jackowi. Tak bardzo przejął się śmiercią ojca, że ja... Jesse spostrzegł, że głos Honey drży i zrobił krok w jej kierunku. Wyprostowała się i uniosła głowę.
S
- To nie było dla nas łatwe - oświadczyła zdecydowanie - ale dawaliśmy sobie radę.
R
Jesse usłyszał: „bez twojej pomocy", choć słowa te nie zostały wypowiedziane. Niech będzie. Po raz ostatni wtrącił się do ich rodzinnych spraw. Skoro Honey chce, żeby chłopak wszedł jej na głowę, to jej sprawa. Mnie to nie obchodzi, uznał. Bardzo obchodzi, poprawił się w myślach. - Posłuchaj - zaczął. - Nie mogę obiecać, że już nigdy chłopcu niczego nie powiem. Musimy w końcu pracować razem. Spróbuję za to w przyszłości nie wchodzić nikomu na odcisk. Jak to zabrzmiało? - Jak najlepszy możliwy do osiągnięcia kompromisodpowiedziała ze smutnym uśmiechem. - Chyba już pójdę popracować przy tym ogrodzeniu - zmienił temat.
- Umyję się wcześniej - odpowiedziała. - W ten sposób, kiedy wrócisz, łazienka będzie wolna. - Świetnie. Żeby dojść do drzwi, musiał przejść obok niej. Honey zdziwiła się, że każde pomieszczenie, w którym przebywają oboje, jest tak małe. Odsunęła się, kiedy jednak Jesse ją mijał, ich ciała otarły się o siebie. Jesse zawahał się, zanim ruszył dalej. Nie oglądając się za siebie, wyszedł na zewnątrz. Zauważyła, że przytrzymał drzwi, żeby nie zatrzasnęły się z hukiem. Westchnęła. Z ulgą? Miała już kuchnię tylko dla siebie. Szkoda, że Jesse jest mi tak potrzebny, pomyślała. Trudno będzie wytrzymać,
S
spotykając go ciągle na drodze. Już sama jego obecność zmieniła
R
wszystko. Honey czuła znów coś, czego nie spodziewała się już doświadczać.
Z tego, że Jesse ją pociąga, nic nie wynika i nie może wyniknąć. To włóczęga. Przebywanie przez dłuższy czas w jednym miejscu nie leży w jego naturze. Gdy przyjdzie mu na to ochota, odejdzie. A ja zostanę sama. Znów sama.
ROZDZIAŁ CZWARTY Honey zanurzyła się w gorącej, parującej wodzie. Oparła głowę o krawędź wanny i zamknęła oczy. W domu nie było prysznica, tylko ta stara, biała wanna na mosiężnych nóżkach. Honey uśmiechnęła się na myśl, jak zareaguje Jesse na widok tego koszmaru. Można wprawdzie usprawiedliwić brak nowoczesnego prysznica trudnościami finansowymi, które nękały Honey i Cale'a przez całe lata ich małżeństwa, Honey znała jednak prawdę. Lubiła po prostu głęboką, staroświecką wannę, z mosiężnymi ozdóbkami i nóżkami w kształcie
S
lwich łap. Zamiast zamontować prysznic, Honey i Cale kupili mocniejszą grzałkę, umożliwiającą napełnienie tej ogromnej wanny gorącą wodą.
R
Honey dolała do wody płyn kąpielowy, którym pachniała teraz cała łazienka. Przypomniała sobie gorące kąpiele, jakich zażywała razem z Cale'em. Skrzyżowała ręce i wodziła dłońmi po ramionach. Wyobraziła sobie, jak by to było, gdyby Jesse... Podniosła się gwałtownie, rozlewając wodę. Otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Śniła na jawie tak plastycznie, że wydało się jej, iż ten mężczyzna rzeczywiście tu jest. W wannie. Z nią. Jego ręce... nieważne gdzie! A usta... Honey zadrżała na wspomnienie obrazów, jakie malował jej umysł. - Cholera jasna! - mruknęła. Wstała, rozchlapując na podłogę jeszcze więcej wody, i chwyciła
puszysty ręcznik. Owinęła się nim i nachyliła, żeby wypuścić wodę. Ogarnęło ją poczucie winy. Grzejnik bojlera był dostatecznie wydajny, żeby napełnić wannę, ale - tylko raz. Pocieszyła się, że Jesse Whitelaw zniesie trochę chłodu. Chłodna kąpiel jest bardzo orzeźwiająca. Gdy Jesse zapukał do drzwi sypialni, Honey kończyła się właśnie ubierać. - W łazience nie ma prysznica! - krzyknął przez drzwi. - Wiem. - Honey starała się ukryć rozbawienie. Mruknął coś, czego nie dosłyszała, i zapytał: - Gdzie są ręczniki? - Możesz skorzystać z tych, które wiszą na wieszaku w łazience.
S
Honey usłyszała szum wody, który potem nagle ustał. Wyszła z
R
sypialni i podeszła do drzwi łazienki. Usłyszała głośny plusk, a zaraz potem ryk:
- Ta woda jest zimna jak lód!
- Wiem - odpowiedziała tak głośno, żeby usłyszał przez drzwi. Teraz uśmiechała się szeroko. Znów jakieś pomruki. - Schodzę na dół, żeby przygotować kolację dla Jacka i Jonathana. Miłej kąpieli! Schodząc po schodach, zanosiła się śmiechem. Jesse zadrżał. Nie z zimna. Po raz pierwszy usłyszał śmiech Honey. No cóż, wiem przynajmniej, że ma poczucie humoru, pomyślał. Chwycił ręcznik i natarł się mocno. Czuł zapach płynu kąpielowego. Wszędzie widział coś, co świadczyło, że wdarł się do
królestwa kobiety. Półka nad umywalką uginała się wprost od damskich przyborów: pudrów, szminek, dezodorantów i innych podobnych przedmiotów. Gospodyni zrobiła trochę miejsca na jego rzeczy. Jesse klął, ścierając z siebie resztki lodowatej wody. Potem wyszedł z wanny i stanął na najbardziej puszystym dywaniku, jaki miał kiedykolwiek pod stopami. Dywanik zdobiły fantazyjne stokrotki; ten sam wzór znaczył ręcznik, który owinął sobie wokół bioder. Gdyby widzieli go teraz jego bracia, pękliby ze śmiechu. Nałożył czyste dżinsy i ogolił się. Uznał, że skoro Honey specjalnie zrobiła miejsce, może zostawić na półce brzytwę i pasek do
S
jej ostrzenia. Zamyślił się, widząc swe rzeczy obok jej przedmiotów.
R
To tak, jakby ostatni element układanki trafił wreszcie na swoje miejsce.
Rozwiesił wilgotny ręcznik i nałożył koszulę, którą zabrał ze sobą do łazienki. Miał nadzieję, że gorąca para z prysznica pomoże mu ją wygładzić. Ponieważ musiał się zadowolić zimną kąpielą, koszula pozostała wygnieciona. Jesse sięgnął po szczotkę należącą do Honey, zmienił jednak decyzję i przyczesał włosy dłonią. Gdy wyschną, i tak nie utrzyma się żadna skomplikowana fryzura, pomyślał. Zszedł po cichu na dół; stanął w drzwiach kuchni, nie zauważony przez nikogo z przebywającej tam trójki. Honey podawała właśnie młodszemu synowi kolację. Była zaróżowiona, prawdopodobnie od gorącej wody, którą zużyła, pomyślał z rozbawieniem. Cieszył się, że
Honey nie włożyła czarnego ubrania, uznał jednak, że w seledynowym nie jest jej do twarzy. Powinna nosić żywe kolory, na przykład czerwień i granat - pełne życia, tak jak ona. Podobał mu się natomiast sposób, w jaki sukienka uwydatniała jej piersi, szczupłą kibić i biodra. Jednym słowem, wyglądała bardzo kobieco. Poczuł, że krew zaczęła krążyć szybciej w jego żyłach. Widział, jak Honey odgarnia włosy z czoła Jonathana. Stawiając pieprz i sól przed Jackiem, położyła mu rękę na ramieniu. Potem znalazła znów jakiś pretekst, żeby dotknąć młodszego syna. Jesse zastanawiał się, czy Honey robi to świadomie. Przeszedł go dreszcz na myśl o jej dotyku.
R
S
Członkowie rodziny Jesse'a kochali się, ale nie okazywali tego w taki sposób. Jesse mógłby policzyć na palcach jednej ręki chwile, w których matka go głaskała. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo chciałby poczuć dłoń Honey na swoim ciele. - Och, jesteś! Ręka Honey zamarła w drodze do maselniczki. Kobieta zastanawiała się, jak długo Jesse stał w drzwiach. Jego spojrzenie niepokoiło ją, niemal zapierało dech w piersi, choć w oczach mężczyzny widziała też jakąś dziwną tęsknotę. - Jesteś gotowa do wyjścia? - zapytał. Honey obrzuciła wzrokiem swego pracownika i zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, jakiego rodzaju życie prowadził Jesse Whitelaw, skoro nie miał lepszego ubrania, w którym mógłby pójść na
kolację. Dżinsy czyste, lecz wytarte. Czysta, ale sfatygowana, wymięta koszula. Skórzany pas pociemniały ze starości, z błyszczącą, srebrną klamrą, która wyglądała jak trofeum z jakiegoś rodeo. Buty te same, co do pracy, podniszczone. Chciała zaproponować, że wyprasuje mu koszulę, zmieniła jednak zdanie. Wyczuła, że nie powinna zwracać uwagi na jego strój. Poza tym, gdyby dbał o swój wygląd, mógł ją sam o to poprosić. - Tak, w każdej chwili - odparła. Jazda furgonetką Jesse'a - zaledwie dwuletnią i w zadziwiająco w dobrym stanie w porównaniu z jego ubraniem - trwała zaledwie godzinę. Ponieważ między strzępkami konwersacji zdarzały się długie przerwy, czas ten dłużył się im obojgu.
R
S
Na Zachodzie, nawet w dzisiejszych czasach, mężczyźni korzystają tradycyjnie z prawa do prywatności, toteż Honey czuła, że nie powinna wypytywać Jesse'a o jego życie. Pozostawały inne tematy do rozmowy, żaden jednak nie przychodził jej jakoś do głowy. Milczenie przedłużało się coraz bardziej, aż wreszcie Jesse zapytał: - Od jak dawna znasz Dallasa i Angel? Honey rzuciła się na podsunięty jej temat, jak hazardzista na talię kart. - Poznałam Dallasa cztery lata temu, gdy on i Cale zaczęli razem pracować w Texas Rangers. Dallas przedstawił mnie Angel ponad rok temu, wtedy, kiedy sam ją poznał. - Jak oni się poznali? - zapytał Jesse.
- Wiesz, nigdy mi nie powiedzieli. Zawsze, kiedy pytam, Angel czerwieni się, a Dallas wybucha śmiechem i mówi: „Gdybym ci powiedział, i tak byś nie uwierzyła". - A jak ty poznałaś tego faceta, Philipsa? - padło następne pytanie. To było już bardziej osobiste. Honey zawahała się, lecz potem uśmiechnęła się i wyjaśniła: - Dallas zaprosił mnie na podwójną randkę, z Adamem i Angel. Pod koniec wyłoniły się z tego dwie pary: Dallas i Angel, no i ja i Philips. - Jak daleko to zaszło?
S
Honey spojrzała na Jesse'a, nie wyczytała jednak niczego z jego twarzy.
R
- Nie sądzę, żeby powinno cię to obchodzić. - A ja sądzę, że może tak.
- Nie wyobrażam sobie, dlaczego miałabym... - Nie? - Przenikliwe spojrzenie mężczyzny wprawiło ją w zakłopotanie. Potem musiał znów spojrzeć na drogę. Serce Honey zaczęło bić szybciej. Postanowiła skorzystać z okazji i raz na zawsze wskazać pracownikowi jego właściwe miejsce. - Adam poprosił, żebym za niego wyszła - odparła. - Nie kochasz go - usłyszała w odpowiedzi. - Skąd możesz wiedzieć? - Nie mogę? - rzucił drwiąco. Honey wyjrzała przez szybę, żeby uniknąć spojrzenia mężczyźnie
w oczy. - Zamierzasz za niego wyjść? - Ja... Honey zastanawiała się, czy skłamać. Może dzięki temu będzie jej łatwiej trzymać Jesse'a na dystans. Nie mogła jednak wykorzystywać Adama w ten sposób; to by nie było wobec niego uczciwe. - Nie - przyznała. - To dobrze. Przez kilka minut żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. - Nie chciałem cię urazić - przerwał milczenie Jesse.
S
- Ale mogłeś i zdawałeś sobie z tego sprawę - odpowiedziała.
R
- Nie chcę, żebyś się mnie obawiała. - Więc zostaw mnie w spokoju. - Nie mogę. - Jesse...
Ujrzeli światło na ganku domu Mastersonów. Jesse zatrzymał samochód w jego blasku. Wyłączył silnik i zwrócił się do Honey: - Czy chodzi o twojego męża? , Honey poczuła niemal fizyczny ból. - Cale nie żyje - odpowiedziała. - Wiem. Czy chodzi o niego? Honey westchnęła i spojrzała na Jesse'a. - Czego ode mnie chcesz? - Więcej niż wydaje się, że jesteś gotowa dać. Honey stwierdziła
z ulgą, że jest zła. - Nie możesz mnie winić - wyrzuciła. - Nie chcę znów cierpieć. - Kto mówi, że masz cierpieć? Honey żachnęła się. - Bardzo zabawne. Szczególnie w twoich ustach. Ile kobiet kochałeś i porzuciłeś, Jesse? Jak długo raczysz zabawić w tej okolicy? Co ja mam zrobić, kiedy już odejdziesz? Musiałabym być idiotką, żeby się z tobą wiązać. W jakiej roli? Nie jestem głupia... Honey urwała, gdyż zobaczyła, że na ganek wyszła Angel. Obrzuciła Jesse'a gorzkim spojrzeniem, wysiadła z samochodu i szybko podeszła do schodków ganku.
S
- Miło cię widzieć, Honey - powitała ją Angel. Nie podała ręki włóczędze i zachowała dystans.
R
- Dallas kładzie właśnie dziecko spać; za chwilę zejdzie na dół. Wejdźcie, proszę.
Honey zauważyła, że jej przyjaciółka wzdrygnęła się, kiedy Jesse przechodził koło niej. Zastanawiała się, co wywołało takie zachowanie? Może Dallas powiedział jej coś o Jessie? Coś złowrogiego? Honey pokręciła głową i odrzuciła takie przypuszczenie. Nie znała Jesse'a dobrze, wiedziała jednak, że nie jest czarnym charakterem. Prawdopodobnie w życiu Angel zaszło kiedyś coś, co sprawiało, że reagowała teraz tak dziwnie na obecność przyjaciela Dallasa. Sam Dallas zachował się zupełnie inaczej. Radośnie powitał
Jesse'a i uścisnął mocno jego dłoń. - Cieszę się, że przyjechałeś - powiedział. - Pomyślałem sobie, że moglibyśmy pogadać o starych czasach. Co słychać u twoich braci i u siostry? Honey wpatrywała się w Jesse'a, jakby widziała go po raz pierwszy. - Masz rodzinę? - wydukała. Jesse rozpromienił się. - Dwóch starszych braci i młodszą siostrę. - Gdzie? - zapytała Honey. - Na rodzinnym ranczu, Hawk's Way, w północno-zachodnim Teksasie, koło Palo Duro Canyon.
S
A więc Jesse nie jest takim włóczęgą, za jakiego najwidoczniej
R
chciał uchodzić w jej oczach. Miał w końcu jakieś oparcie. - Napijecie się czegoś? - zapytała Angel. - Whisky z wodą - powiedział Jesse. - Dla mnie mrożona herbata - poprosiła Honey. - Dallas? - Whisky. Tak jak Jesse, tylko bez wody, Angel. Honey usiadła na wiktoriańskiej kanapie, Dallas zaś na skórzanym fotelu, który stanowił najwidoczniej jego ulubione miejsce. Jesse usiadł obok Honey na krótkiej kanapie, na której ledwie mogli się pomieścić. Honey drgnęła, czując dotyk jego dżinsów. Potem uniosła wzrok, żeby sprawdzić, czy Dallas zauważył jej reakcję. Zauważył. Wyglądał na zaniepokojonego, Honey jednak nie mogła przecież wyjaśnić mu zawiłości swych seksualnych odczuć. Uśmiechnęła się i złożyła dłonie
na kolanach. Zanosiło się na długi, ciężki wieczór. Chociaż... była tu Angel, którą Honey zawsze lubiła. Podczas posiłku złożonego z ostrych, meksykańskich potraw, starała się rozmawiać z Angel i ignorować Jesse'a Whitelawa. Nie do końca jej się to udało. Honey niepokoiło spostrzeżenie, że zachowanie Angel wobec Jesse'a nie zmieniło się ani na jotę. Nie rozluźniła się, uważała, żeby nie patrzyć na Indianina dłużej, niż było to konieczne. Honey zagadnęła o to, gdy mężczyźni wkładali naczynia do zmywarki, a ona i Angel weszły na górę, żeby sprawdzić, czy dziecko śpi. - Chyba nie przepadasz za Jesse'em Whitelawem - zauważyła wprost.
S
Angel uniknęła jej wzroku. Pochyliła się nad łóżeczkiem dziecka.
R
- Nie to, że go nie lubię, ja...
- Co? Czy Dallas powiedział ci coś o nim? Coś, co ja powinnam wiedzieć?
- Och, nie! - zapewniła Angel. - Nic z tych rzeczy! Tylko... Honey cierpliwie czekała, aż Angel znajdzie właściwe słowa. - W młodości miałam pewne złe doświadczenia z Indianami. Angel nie mogła powiedzieć Honey, że widziała torturowanych podczas słynnego wypadu Komanczów w 1857 roku. Nikt oprócz Dallasa nie wiedział, że Angel podróżowała w czasie, zanim znalazła się w obecnym stuleciu. Angel musiała więc wyjaśnić, co czuje, bez wdawania się w szczegóły. - Gdy patrzę na Jesse'a - powiedziała - widzę w jego oczach coś dzikiego, coś złowieszczego, coś, co przypomina mi dawne czasy. On
mnie przeraża. - Angel zadrżała. - Ty się go nie boisz? - Czasami - przyznała niechętnie Honey. - Jednak nie w taki sposób, jak ty. Honey czuła, że Jesse nie zagraża jej fizycznie. Dzikie spojrzenie, które tak przerażało Angel, dla niej było tylko intrygujące. - Uważam, że jest atrakcyjny - wyznała. To właśnie jest najbardziej przerażające, stwierdziła w duchu. Rozmowa obudziła dziecko. Honey nie odczuwała z tego powodu skrupułów; tak bardzo chciała wziąć malutkiego chłopczyka na ręce.
S
- Ale przystojniak - pochwaliła niemowlę. - Nie możemy zabrać go na dół? Angel zawahała się.
R
- Proszę - nalegała Honey. - Dobrze.
Angel musiała pogodzić się z myślą, że jej obawy co do Jesse'a były niewłaściwie umieszczone w czasie. Na widok kobiet schodzących z góry z dzieckiem, Dallas i Jesse przerwali rozmowę. - Popatrz. - Honey pokazała Rhetta Jesse'owi. - Czyż nie jest uroczy? Jesse nie patrzył na dziecko; patrzył na rozpromienioną twarz Honey. Nigdy jeszcze nie widział jej tak szczęśliwej. Mógł sobie wyobrazić, jak by wyglądała, trzymając na rękach ich dziecko.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł. Pragnął Honey, ale dziecko... Na samą myśl poczuł przypływ dumy, opiekuńczości i... strachu. Czy w wieku Honey ciąża nie zagraża zdrowiu? Nie wyglądała nawet na trzydziestkę, musiała jednak być starsza, gdyż Jack miał trzynaście lat. - Ile miałaś lat, kiedy urodził się Jack? - zapytał. - Dziewiętnaście. Wyszłam za Cale'a od razu po ukończeniu szkoły. To oznaczało trzydzieści dwa lata. O trzy lata młodsza od niego. A może to ja jestem zbyt stary, żeby zostać ojcem? Może lepiej nie odkładać tego dłużej?
R
S
- Chciałabyś mieć więcej dzieci? - zapytał. Nie odrywając wzroku od niemowlęcia, szepnęła: - Tak.
Uniosła wzrok. Na widok malującego się w jej oczach uczucia zapragnął nagle znaleźć się z Honey sam na sam. Zobaczyła błysk w jego oczach. Rzeczywiście, jest dla mnie niebezpieczny, pomyślała. Niebezpieczny, gdyż może posiąść moje serce. Honey nie miała pojęcia, jak udało się im tak szybko wyjść, cieszyła się jednak, że jadą już do domu. Ciemności wnętrza samochodu sprzyjały rozmyślaniom. Już po kilku milach Honey przypomniała sobie o złodziejach bydła i zapytała: - Czy wspomniałeś Dallasowi o tym podejrzanym facecie?
Jesse zawahał się, po czym odparł: - Tak. Powiedział, że się tym zajmie. - Dobrze się bawiłeś na przyjęciu? - Zapomniałem już, ile Dallas i ja mamy ze sobą wspólnego padła odpowiedź. - Tak? - Nie przypuszczała, że ci dwaj mężczyźni mogą być do siebie podobni. - Co macie wspólnego? Jesse milczał tak długo, że Honey straciła już nadzieję na uzyskanie odpowiedzi. W końcu jednak się odezwał: - Trudno to wyjaśnić. Po prostu to czuję. Nie mógł zdradzić więcej bez prowokowania dalszych pytań, na które nie wolno mu było odpowiedzieć. - Czy lubisz Angel?
R
S
- Pewnie. - Kiedy nie kuli się ze strachu przede mną, dodał w myślach.
Tego także nie mógł powiedzieć Honey. Nie był pewien, co jest w nim takiego, co przeraża Angel Masterson. Wiedział tylko, że ta kobieta śmiertelnie się go boi. Na pewno nasłuchała się opowieści o dzikich Komanczach, pomyślał z niesmakiem. Rzeczywiście, przed stuleciem moi przodkowie byli dzicy. Może Angel natknęła się na nich w poprzednim wcieleniu. Jesse wzruszył ramionami, żeby odegnać niespokojne myśli. W Angel tkwiło coś, co nie dawało mu spokoju. Jeśli pozostanie dłużej w tych okolicach, może dowie się pewnego dnia, o co w tym wszystkim chodzi.
- Jesse? Coś nie w porządku? Uśmiechnął się. - Nie, skądże. - Czy mogę cię o coś zapytać? - O wszystko. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz rodzinę? Jesse wzruszył ramionami. - Nie sądziłem, że to jest ważne. Rodzina nie jest ważna? Honey pokręciła głową. Znów uzyskała potwierdzenie, że Jesse to samotnik. Trzeba trzymać się od niego z daleka. - A czy ja mogę zapytać o coś ciebie? - usłyszała. - Tak?
R
S
- Dlaczego tak wcześnie wyszłaś za mąż? - Byłam zakochana. - Urwała. - I w ciąży. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, choć nie zdziwiło go to. Mógł sobie wyobrazić jej młodzieńcze uczucie; poznał przecież próbkę jej żarliwości. - Żałowałaś tego kiedykolwiek? Jak mogłaby odpowiedzieć? Może straciła możliwość wyboru... Nie, nie żałowała, że urodziła Jacka. Co do małżeństwa... - Poznałam Cale'a, kiedy miałam czternaście lat. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia - wyznała. - Nigdy nie chciałam być kimś innym, niż jego żoną i matką jego dzieci. Chciałam pracować u jego boku na Flying Diamond. Honey zdała sobie sprawę, że całe jej życie koncentrowało się na
Cale'u. Teraz, gdy go zabrakło, musiała przyznać, że w ich małżeństwie brakowało partnerstwa, jakiego oczekiwała. Młodzieńcze sny przeminęły. Może kochać dzieci, dopóki nie podrosną i nie odejdą. Potem pozostanie tylko ranczo. Zresztą nawet Flying Diamond jest teraz zagrożone. - Chciałabym, żeby ktoś złapał tych złodziei - wyraziła na głos swoje obawy. - Po tych kradzieżach mogę liczyć już tylko na dochód z Generała. No i nie mogę już sobie pozwolić na utratę nawet jednej sztuki bydła. Jesse pomyślał o wstrząsie, jaki przeżyje Honey po kradzieży byka.
S
- Nie utracisz już żadnej sztuki - zapewnił ją i miał ochotę ugryźć się w język.
R
- Skąd możesz wiedzieć? Wzruszył ramionami. - Po prostu mam takie przeczucie. Znów zapadło niezręczne milczenie. Honey zastanawiała się, czy może zadać pytanie, które przyszło jej właśnie na myśl. Zobaczyła, że wyłania się przed nimi dom. Uznała, że może stracić ostatnią okazję. - Czy byłeś żonaty? - zapytała. - Nie. - Dlaczego? - Nigdy nie spotkałem odpowiedniej kobiety. Honey zadrżała na widok przenikliwego spojrzenia, jakim Jesse ją obrzucił. Mężczyzna zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Tym razem stali w cieniu, poza zasięgiem światła padającego z ganku.
- Honey? Jego głos podziałał na nią jak pieszczotą. Wyczuwała pożądanie mężczyzny, nie wiedziała jednak, co zrobić. Przysunęła się do Jesse'a zaledwie o centymetr. To mu wystarczyło. Objął ją i przyciągnął bliżej. Ich usta znalazły się blisko siebie, Jesse jednak nie zmniejszał tego dystansu. - Honey? Zmuszał ją do dokonania wyboru. Honey wyprostowała się gwałtownie, słysząc odgłos głośnego pukania w szybę. - Hej, mamo! Wejdziecie wreszcie do środka? - rozległ się okrzyk Jacka.
S
Honey zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Dobry Boże!
R
Zapomniała o nadopiekuńczości starszego syna. Nie zachowywał się tak przy Adamie. Widocznie uznał, że Jesse stanowi poważniejsze zagrożenie. Miał rację. Zerknęła na Jesse'a, żeby stwierdzić, jak zareagował. Dostrzegła ze zdumieniem, że mężczyzna uśmiecha się szeroko. - Dobrze, że cię to bawi - szepnęła. - Jeśli się nie mylę, Jack nie zostawiał ci więcej swobody z Philipsem. Pozostanę mu za to wdzięczny na wieki. - A nie martwi cię, że on przeszkadza także tobie? - Nie. - Dlaczego? - Dlatego, że jakoś sobie z tym poradzę. Jesse objął Honey ramieniem i pocałował ją. Potem nachylił się i
otworzył drzwiczki od strony pasażerki. Skinął na Jacka i zapytał: - Wprowadź mamę do środka, Jack. Ja mam jeszcze coś do zrobienia. Honey stanęła na ziemi obok syna. Jesse nie wysiadł. Wycofał furgonetkę i skierował ją na drogę wylotową. Gdy samochód znikł, Jack spojrzał oskarżycielsko na Honey. - Dlaczego pozwoliłaś mu się pocałować, mamo? - Jack, ja... - Honey nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Przecież nie zamierzasz chyba za niego wyjść? Na to pytanie mogła łatwiej znaleźć odpowiedź: - Nie, nie zamierzam.
S
- Dlaczego więc go pocałowałaś? - nalegał chłopiec.
R
- Bardzo lubię Jesse'a, Jack. Gdy dorośli się lubią, wyrażają to pocałunkami. Zrozumiesz to, gdy będziesz trochę starszy. - Nie bardzo mi się to podoba - oświadczył Jack. - On też mi się nie podoba.
Honey pomyślała o tym, jak trudno będzie chłopcu zaakceptować innego mężczyznę w miejsce ojca, dzielić się z nim matką, którą przez cały rok miał tylko dla siebie. - Wiesz, Jack, to, że kogoś pocałowałam, nie oznacza, że kochałam twojego ojca choć odrobinę mniej. Albo ciebie czy Jonathana. - Ach, tak? Tacie na pewno by się to nie spodobało. - Tata by zrozumiał - wyjaśniała cichym głosem. - Nie chciałby, żeby po jego śmierci skończyło się dla nas życie.
Dorastasz, Jack, i zmieniasz się. Tata nie chciałby, żebyś pozostał małym chłopczykiem. Chciałby, żeby wyrósł z ciebie mężczyzna. Myślę też, że nie chciałby, żebym do końca życia pozostała samotna, żebym nie kochała żadnego mężczyzny. Chłopiec aż podskoczył. - Powiedziałaś, że kochasz tego włóczęgę? - Nie. Ale to może się zdarzyć. Honey położyła rękę na ramieniu Jacka, ten jednak ją strząsnął. Zignorowała ten gest. Zaczęli wchodzić po stopniach na ganek. - Daj mu trochę czasu, Jack - poprosiła. - Nie kocham go, ale go lubię. Byłabym ci wdzięczna, gdybyście mogli jakoś się dogadać.
S
- Spróbuję - odparł Jack - ale niczego nie obiecuję.
R
- Tylko o to prosiłam - zgodziła się Honey. Gdy Jack położył się już do łóżka, Honey stała w oknie sypialni, spoglądając w ciemność.
Gdzie jesteś, Jesse Whitelaw? rozmyślała. Co cię tu sprowadziło? Czego ode mnie chcesz? Dopiero o trzeciej nad ranem Honey usłyszała odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Jesse wrócił. Chciała wstać i zapytać go, gdzie był. Zrezygnowała. Nie jest moim mężem, pomyślała. Nie musi się przede mną tłumaczyć. To nie moja sprawa, co robił. I z kim. Honey zamknęła oczy. Po śmierci Cale'a przyrzekła sobie, że już żaden mężczyzna nie złamie jej serca. Musi raz na zawsze wyrzucić tego włóczęgę ze swych myśli.
Może Jack ma rację. Powinna być bardziej wstrzemięźliwa w swych uczuciach.
ROZDZIAŁ PIĄTY Jesse wiedział, że wypływa na głębokie wody już wtedy, gdy po raz pierwszy dotknął Honey Farrell. Było w niej coś, co silnie na niego oddziaływało. Nie chciał wprawdzie wiązać się z nikim na stałe, nie mógł jednak opanować pożądania, jakie ogarniało go zawsze, gdy znajdował się w pobliżu tej kobiety.
S
Był głupcem, wybierając pokój przy kuchni. Znalazłby sposób na
R
odwrócenie od siebie podejrzeń po kradzieży Generała nawet mieszkając w oborze. Teraz cierpiał, widząc codziennie, jak Honey krząta się po kuchni i nie mogąc jej dotknąć. W końcu i tak chronił się od czasu do czasu, tak jak teraz, w izbie przy oborze. Położył się na wznak na pryczy. Ten pokój nie miał wielu zalet; twarde łóżko, ściany z surowego drewna, smród skóry i zapach siana. Jesse mógł jednak tutaj spokojnie rozmyślać. Szczególnie teraz, kiedy miał do przemyślenia wiele spraw. Rano wydarzyło się coś, o czym być może nie chciałby pamiętać, lecz czego na pewno nigdy nie zapomni. Obudził się o świcie, gdyż uzgodnili z Honey, że będzie wstawał wcześniej i wcześniej zajmował łazienkę. Gdy wchodził po schodach
tylko w dżinsach i skarpetach, usłyszał jednak plusk wody. Nie wiedział, co Honey robi w łazience tak wcześnie. Przez poprzednie trzy tygodnie nie wychodziła z sypialni, dopóki on nie wziął kąpieli, nie ogolił się i nie zszedł na dół, żeby zrobić kawę. Potem myła się i schodziła do kuchni, żeby zrobić śniadanie. Jesse'a tak zaintrygowała zmiana porannych zwyczajów, że doszedł aż do drzwi łazienki. Zapukał, lecz nie usłyszał odpowiedzi. - Honey? Ponieważ nie odpowiedziała, nacisnął klamkę i ostrożnie otworzył drzwi. Widok był co najmniej niepokojący. Woda dochodziła do krawędzi wanny, grożąc wylaniem. Honey
S
leżała na plecach, z głową opartą o krawędź, odwróconą tak, że nie widział jej twarzy. - Honey?
R
Nie odpowiedziała. Podszedł i przyklęknął przy wannie. Westchnął boleśnie na widok jej nagiego ciała. Zanim jednak pożądanie wzięło górę, dostrzegł jej twarz ściągniętą w dziwnym skurczu. Teraz już wiedział, że coś się stało. Zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik, żeby owinąć nim Honey. Gdy wyciągał ją z wanny, nie otworzyła oczu. Jej twarz przypominała twarz posągu. Wziął Honey na ręce i wyszedł z zaparowanej łazienki, kierując się do sypialni. Nie poruszyła się, co jeszcze bardziej go zaniepokoiło. Zatrzasnął ramieniem drzwi sypialni i zaniósł kobietę do łóżka. Zastanawiał się, czy sypiała z mężem w tym tak po kobiecemu
urządzonym pokoju. Nie, na pewno zmieniła wystrój po jego śmierci, uznał. Wszędzie koronki, kwiatowa woń przypominająca zapach płynu kąpielowego, który znał z łazienki. Chciał położyć Honey na łóżku, chwyciła go jednak za szyję, nie pozwalając, aby się odsunął. Usiadł więc na krawędzi i objął ją mocniej. Wtedy zauważył, że kobieta płacze. Właściwie bezgłośnie łka. - W porządku - powiedział cicho. - Już dobrze. Jestem tutaj. Objęła mocniej jego szyję; jej nos dotknął jego podbródka. Jęknęła. Potem bezgłośny szloch powrócił. Jesse poczuł, że z wrażenia zaschło mu w gardle. Objął ją
S
mocniej, jakby chciał ochronić przed tym czymś, co sprawiało jej ból.
R
Rozpaczliwie szukał odpowiedzi, o co właściwie chodzi. - Już dobrze, Honey. Nic ci się nie stanie. Jestem przy tobie. Nie martw się.
Rzeczywiście tak myślał. Nie pozwoli nikomu ani niczemu jej skrzywdzić. Objął ją mocniej i po raz pierwszy poczuł opór. Przypomniało mu to, że nie ma prawa do takiego zachowania. W końcu byli sobie obcy. Niewiele wiedział o Honey, a ona o nim nie wiedziała w ogóle nic. Rozluźnił uścisk, przygotowując ją do tego, że odejdzie. Gdy jednak próbował wstać, chwyciła go kurczowo i przytuliła twarz do jego piersi. Właściwie mógłby tulić ją tak przez cały dzień, jeśli rzeczywiście tego chciała. Usadowił się wygodniej, a Honey, łkając, usnęła.
Jesse obserwował wschód słońca, trzymając śpiącą kobietę w ramionach. Zawsze zastanawiał się, jak by to było, gdyby miał swoją kobietę, gdyby budził się, obejmując rękoma jej ciało. Życie nie pozwalało mu na taki luksus. Dopiero niedawno zaczął myśleć poważniej o posiadaniu żony. Przeszedł już kiedyś gorzkie koleje losu z dziewczyną, która nie mogła poradzić sobie z trybem życia, jaki prowadził. Płakała, błagała go, żeby się zmienił. Nie mógł jednak - lub nie chciał - porzucić życia, jakie dla siebie wybrał. Rozstanie było gorzkie; Jesse dowiedział się wtedy, że może sprawić ból i że sam też jest na taki ból podatny. To już prawie dziesięć lat, pomyślał. Od tego czasu nie
S
dopuszczał do siebie myśli, że mógłby znów się zakochać albo marzyć o związaniu się z kimś na stałe.
R
Aż wreszcie spotkał Honey.
Nie wiedział, co jest takiego w tej kobiecie, co różni ją od innych. Ciekawe, jak ona zareaguje, gdy dowie się o mnie prawdy, pomyślał. Może to nie ma znaczenia? Uśmiechnął się gorzko. Na pewno ma. Dobrze, że chłopcy nie kręcili się od rana po domu. Co powiedziałby Jack, gdyby zastał go w sypialni matki? Na szczęście Jack brał poprzedniego dnia udział w zabawie z okazji zakończenia roku szkolnego, i został na noc w domu przyjaciół. Jonathan spędzał pierwsze sześć tygodni wakacji z rodzicami Honey. Jesse poczuł, że Honey się poruszyła. - Jak się czujesz? - zapytał łagodnie.
Stężała w jego ramionach. - Jesse? Co ty tu robisz? - Nie pamiętasz? Zmarszczyła brwi. - Nie... Tak... och! Zobaczył, że Honey się zaczerwieniła. Zdała sobie sprawę, że pod ręcznikiem jest naga. Ręcznik zsunął się też trochę, gdy Jesse niósł Honey do sypialni. Odsłaniał krągłe biodro, fragment brodawki piersi... Czarujące, uznał Jesse. Spróbowała uwolnić się z jego objęć. - Za późno - stwierdził. - Widziałem już wszystko, co jest do zobaczenia. Powiedz mi lepiej, co cię tak bardzo zmartwiło.
S
Myślał, że nie odpowie. Odpowiedziała jednak, a on pożałował, że zapytał.
R
- Wczoraj przypadała czternasta rocznica mojego ślubu. Przez całą noc myślałam o Cale'u. Potem postanowiłam zmyć z siebie wspomnienia. Przynajmniej te smutne. - Udało ci się? Odpowiedziała nadspodziewanie pogodnie: - Może tak. W każdym razie czuję się już lepiej. Dziękuję, że mi pomogłeś. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś... mnie przytulił. Gdy Jesse przekonał się, że Honey już nie rozpacza, uznał, że może zmienić temat na weselszy. - Nie powiem, żeby sprawiło mi to przykrość - oświadczył. Jesteś piękna, Honey. Poczuł przypływ podniecenia; wiedział, że ona to wyczuje.
Honey spróbowała usiąść, Jesse jednak przytrzymał ją. - Nie udawaj, że nie usłyszałaś. Przez trzy tygodnie zachowywałem dystans, ale nie przychodziło mi to łatwo. Pragnę cię, Honey. - Jak możesz to mówić, skoro wiesz, że opłakiwałam przez całą noc innego mężczyznę? - Cale nie żyje, Honey. Możesz go wspominać, on jednak nie powinien nas rozdzielać. - Nie ma żadnych „nas"! - zaprotestowała. - Jesteś włóczęgą, Jesse. Dziś tu, jutro tam. Ja nie mogę... - Dziś jest dziś. Nie mogę ci ofiarować jutra, choć wierz mi, zrobiłbym to, gdybym mógł.
R
S
Widział, że kobieta go pragnie, że ma ochotę powiedzieć: „do diabła z jutrem". Chciałby jej coś obiecać, pracując jednak tak, jak pracował, nie mógł tego uczynić. Mógł tylko czekać na jej odpowiedź. - Gdyby chodziło tylko o mnie, mogłabym się tym zadowolić powiedziała. - Mam jednak dwóch synów. Muszę o nich myśleć. Ty nie zostaniesz tu tak długo, żeby zastąpić im ojca. - A gdybym mógł zostać? Uniosła głowę. Zobaczył w jej oczach błysk nadziei. I rozpaczy. - Chciałabym ci wierzyć, ale nie mogę. - Schronisz się więc za tabliczką „Wstęp wzbroniony"? - Tego nie powiedziałam. - A co powiesz? - Muszę to przemyśleć – odparła.
Nagle zdała sobie znów sprawę z tego, że jest naga i ma obok siebie mężczyznę. Czuła jego żar. Westchnęła. Od tak dawna nie czuła dotyku twardego, męskiego ciała. Zamknęła oczy i przytuliła głowę do jego piersi. Poczuła się bezpieczna; poczuła, że nie zagrażają jej już troski całego świata. Złożył jej propozycję na teraz; nie obiecywał przyszłości. Honey stwierdziła z zaskoczeniem, że rozważa poważnie wyrażenie zgody. Nie chciała się w nim zakochać. To by było katastrofą. Odchodząc, złamałby jej serce. Jednak... gdy tak leżała obok niego, czuła się bezpieczna, i, o dziwo... kochana. Nie zaznała tego od śmierci Cale'a. Nie może żyć chwilą; nie może poświęcać przyszłości dla ulotnej
S
chwili... A może nadszedł już czas, żeby pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa?
R
Gdy już podjęła decyzję, uspokoiła się. Przytuliła twarz do szyi mężczyzny.
Zrozumiał. Poczuł jej miękkie, gorące ciało. Krew zaczęła krążyć szybciej w jego żyłach. Honey poczuła, że Jesse przetacza ją na plecy. Sam leżał na górze; udami napierał jej uda. Uniósł się na rękach. Zadrżała pod wpływem przeciągłego spojrzenia, jakim obrzucił jej odkryte teraz piersi. - Jesteś taka piękna - wydyszał. Zbliżał usta do jej piersi tak powoli, że poczuła rozkosz, zanim jeszcze pokonał całą odległość. Spodziewała się dotyku, rzeczywistość jednak przeszła najśmielsze oczekiwania. Pod wpływem ust mężczyzny
przeszyła ją rozkosz niemal nie do zniesienia. Nie zdawała sobie sprawy, że jej paznokcie rozrywają skórę na plecach Jesse'a. Zmiażdżył jej usta pocałunkiem, wsuwając język głęboko do jej ust. Honey zadrżała, czując na piersi dłoń kochanka. Pieścił jej sutkę, wywołując rozkoszne dreszcze. Nie mogła znieść tylu podniet naraz: dotyk rąk, wilgoć ust, nacisk muskularnego ciała. Zatraciła się w rozkoszy. Cale dążyłby teraz do spełnienia, pomyślała. Sięgnęła do dżinsów Jesse'a, żeby je rozpiąć, on jednak powstrzymał ruch jej dłoni. Miała wrażenie, że Jesse nie może wprost nacieszyć się dotykaniem jej ciała i
S
pieszczotami. Przez chwilę trzymał jej dłoń. Potem puścił i poprosił:
R
- Dotykaj mnie, Honey. Tak bardzo tego pragnę. Zrobiła to. Wodziła palcami po jego twarzy, jak ociemniała, która chciałaby poznać jej rysy. Odnalazła małą bliznę na linii włosów i sieć delikatnych zmarszczek wokół oczu. Grube brwi. Delikatne powieki. Wodziła dłonią po zagłębieniu koło obojczyka, po obrysie silnej szczęki. Nos, potem droga do miękkich i wilgotnych ust. Chwycił zębami skórę jej dłoni, między palcem wskazującym a kciukiem. Poczuła falę gorąca spływającą w dół, wzdłuż kręgosłupa. Pieściła jego ucho wargami, zębami i językiem. Usłyszała przeciągły jęk. Dotykanie Jesse'a tak ją zajmowało, że nie zauważyła zrazu jego pieszczot. Całował jej szyję, a całe ciało Honey wygięło się w łuk pod wpływem tych pocałunków. Trzymał w dłoniach jej dłonie; była
bezbronna, wystawiona na jego pieszczoty. Delikatnie przygryzał skórę po wewnętrznej stronie jej ramion, aż Honey nie mogła już wytrzymać. - Jesse, proszę - jęknęła. Sama nie wiedziała, czy błaga go, żeby przestał, czy żeby robił to dalej. Jesse na pewno nie zamierzał przestać. Fascynowała go kobieta, która leżała pod nim. Jej zapach, dotyk i smak. Gładka, jedwabista skóra. Nie mógł się nią nasycić. Ich usta znów się spotkały. Jesse poczuł gorącą wilgoć między udami kochanki. Chciał jej. Tak bardzo pragnął! Sięgnął do guzika spodni, jej ręka była jednak szybsza. - Ja to zrobię, ja.
S
Oczy Honey błyszczały, ich granat ściemniał pod wpływem
R
pożądania. Jesse nie mógł odpowiedzieć przez ściśnięte gardło; skinął tylko głową.
Guzik ustępował po guziku, powoli. Potem Jesse poczuł delikatny dotyk jej dłoni. Resztką sił wyszeptał: - Zabijesz mnie tą ostrożnością. Prędzej. Honey uśmiechnęła się uwodzicielsko: - Umrzesz więc z uśmiechem na ustach, kowboju. Uśmiech Jesse'a zamarł, gdy dłoń kobiety zaczęła prowadzić go do miejsca, które oczekiwało mężczyzny. Powstrzymał się resztką sił i zapytał: - Jesteś jakoś zabezpieczona? Usłyszał: „Tak" i w tym momencie rzucił się do przodu. Gorąco.
Wilgotno. Ciasno. Jęknął i zagłębił się do końca w jej ciele. Zamarł w bezruchu. Rozkoszował się tym, że jest w niej, że stanowią jedność. Jak dobrze... - Honey, ja... Chciał czekać dłużej, sprawić, by oszalała. Okazało się jednak, że kobieta nie może już czekać. Podniosła nogi i ścisnęła go udami; on uniósł się, żeby pieścić jej usta i piersi. Czuł, że dłużej już nie wytrzyma. - Honey, nie mogę... Urwał, czując, że nie pozostaje w tyle za nim. Ciało Honey wezbrało, wiło się w skurczach. Była w tym samym punkcie co on.
S
Odrzucił głowę do tyłu i eksplodował. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyczy.
R
Honey poczuła, że po twarzy ciekną jej łzy. Jesse zsunął się na łóżko i porwał ją w ramiona. Przywarła do niego, starając się ukryć dziwne uczucie, jakie opanowało ją po tym, co się stało. Tego nie oczekiwała. Przyjemności, tak, ale nie tego poczucia przynależności... Była zaskoczona i nie umiała znaleźć wytłumaczenia. Przynajmniej nie teraz. - Honey, zrobiłem ci krzywdę? Czuła, że scałowuje łzy z kącików jej oczu. - Nie - odpowiedziała - skądże. - Dlaczego więc płaczesz? - Nie wiem - przyznała bezradnie. Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej.
- Było wspaniale - powiedział łagodnie. - Nie martw się niczym. - Nie martwię się - odpowiedziała. Stwierdziła, że mówi szczerze. Cale nie żyje, pomyślała, a ja tak. Nie chciała się oszukiwać; wiedziała, że to, co ona i Jesse przed chwilą przeżyli, było czymś rzadkim, nadzwyczajnym, co nigdy jej się nie zdarzyło, nawet z Cale'em. Oznaczało to, że ten mężczyzna jest dla niej tym, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nie chciała analizować swoich odczuć; nie była pewna, do jakich wniosków mogłaby dojść. Nie, jeszcze nie teraz, zastanowię się nad tym później, postanowiła. - Niedługo wróci Jack - szepnęła. - Aha, lepiej już sobie pójdę.
S
Uśmiechnął się i przejechał dłonią po spoconej twarzy.
R
- Chyba muszę się wykąpać. Honey uniosła brwi. - Przechwalasz się czy uskarżasz? Odpowiedział nadspodziewanie poważnie:
- Dostałem to, czego chciałem. Nie chciałaś tego samego? - Nie, tego nie powiedziałam. Spojrzał w oczy Honey, próbując wyczytać z nich jej myśli. Przede wszystkim dostrzegł zmieszanie. No cóż, z tym można się pogodzić. Oboje potrzebowali zapewne czasu i spokoju, żeby zastanowić się nad sobą. Nagle poczuł znów narastające podniecenie. - Lepiej już pójdę do łazienki. Nałożył spodnie; zapiął je tylko częściowo wiedząc, że za chwilę rozbierze się przed kąpielą. Spojrzał na Honey. Chwyciła ręcznik i okręcała się nim.
- Chyba podniecasz mnie w ten sposób jeszcze bardziej niż całkowitą nagością - ostrzegł. Honey owinęła się ciaśniej; mimo to, gdyby zechciał jej dotknąć, byłaby bezbronna. Jesse pomyślał, czy nie kochać się z nią po raz drugi, powstrzymał go jednak zdrowy rozsądek. W każdej chwili Jack może wrócić do domu. Choć Jesse uważał, że nie zrobił niczego niewłaściwego, nie chciał, żeby syn Honey zastał go wyłaniającego się z sypialni matki. Chłopiec nie powinien myśleć o swej matce jako o kimś, kto zadaje się z przypadkowym włóczęgą. We właściwym czasie wyznam im wszystkim prawdę, postanowił. Wtedy Honey będzie
S
mogła zdecydować, czy chce mieć ze mną do czynienia.
R
Wykąpał się i zszedł na dół, żeby jak zwykle zrobić kawę. Wkrótce dołączyła do niego Honey, której wilgotne po kąpieli włosy wyglądały szalenie podniecająco. Miała na sobie ten sam męski szlafrok, co pierwszego dnia, kiedy Jesse przybył na ranczo. Zastanawiał się, czy nałożyła go specjalnie, żeby przypomnieć, że należała do innego mężczyzny. Chciał do niej podejść, powstrzymała go jednak spojrzeniem. - Zacząłem robić kawę - oświadczył, żeby przerwać milczenie. - Zjesz jajka na bekonie? - zapytała, podchodząc do lodówki. Pozwolił jej przejść, nie dotykając jej. Wciągnął tylko nozdrzami rozkoszny zapach jej włosów. Patrzył, jak wykonuje zwykłe czynności, jak dawniej, gdy jeszcze nie zaszło między nimi nic szczególnego. Zauważył nagle, że jej dłonie drżą; nie była tak spokojna, jak się
wydawało. Odruchowo podszedł i położył ręce na jej ramionach. - Hej, co się tu dzieje? Zamarli, słysząc wojowniczy okrzyk Jacka, który otworzył właśnie drzwi kuchni. Jesse odwrócił się. Nie zdjął jednak ręki z ramienia Honey. - Twoja mama robi śniadanie. - Wiesz przecież, że nie o to mi chodzi - odparł chłopak. Jesse dostrzegł napięcie ramion Jacka, błysk podejrzenia w jego oczach. Nie chciał go rozzłościć. Zdjął rękę z ramienia Honey. Zaniósł dzbanek do stołu i napełnił kawą swoją filiżankę. Jack stał jeszcze przez chwilę w drzwiach i rzucał złowrogie
S
spojrzenia. Potem podszedł i zatrzymał się przed mężczyzną.
R
Jesse czuł, że chłopiec powie coś przykrego, nie spodziewał się jednak aż tak ostrej reakcji.
- Trzymaj się od mojej matki z daleka - usłyszał. - Ona nie chce mieć z tobą do czynienia. - To ona powinna podjąć decyzję, nie sądzisz? - Teraz, kiedy skończyła się szkoła, mogę tu zrobić porządek! wypalił Jack. - Nie potrzebujemy cię. Jesse usłyszał w głosie chłopca nutę bólu. - Widzę, że twoja matka zyskała drugiego pomocnika. - Jesse próbował nadać słowom chłopca nieco inne znaczenie. - Nigdy nie zastąpisz mojego ojca! - krzyknął Jack. - On służył w policji konnej, w Texas Rangers, był bohaterem! Ty jesteś nikim, włóczęgą, którego licho wie, co tutaj przygnało!
Dlaczego nie wracasz tam, skąd przybyłeś? - Jack! - krzyknęła Honey. - Natychmiast przeproś! - Nie przeproszę - odpowiedział chłopiec. - Nie żałuję ani jednego słowa. Nie potrzebujemy go tutaj! - Potrzebujemy - sprzeciwiła się Honey. - Nie mogę sama robić wszystkiego, nawet z twoją pomocą, Jack. Są takie prace, których nawet ty nie możesz wykonać. Potrzebujemy tu pomocy mężczyzny. Dlatego Jesse zostanie. Honey zorientowała się poniewczasie, że użyła niewłaściwego słowa. Jack był już duży, a ona przypomniała mu, że mimo mutacji nie został jeszcze mężczyzną.
S
- Doskonale! - odpowiedział. - Zatrzymaj swojego pracownika,
R
ale nie spodziewaj się, że mi się to spodoba!
Wybiegł z kuchni na dwór i ruszył do obory. Bez śniadania. Znając apetyt Jacka, Honey wiedziała, jak bardzo musiał być wzburzony.
Honey poczuła, że do oczu napływają jej łzy. - Przepraszam za to wszystko. Jesse położył jej ręce na ramionach, - Nie martw się - poprosił. - On dojdzie do siebie. - Chciałabym być tego pewna tak, jak ty. - Nie martw się - powtórzył Jesse. - Wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz. Później, leżąc w pomieszczeniu przy oborze, Jesse rozmyślał o przeszkodach, jakie musi pokonać, żeby rzeczywiście wszystko jakoś
się ułożyło i żeby mógł rościć sobie prawo do Honey.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Jesse zastał Jacka w oborze. Chłopiec szczotkował Generała. Indianin postawił stopę na dolnej poprzeczce zagrody, opierając przedramiona na górnej. - Wygląda na to, że ty i ten byk bardzo się przyjaźnicie - zagaił. Chłopiec nie odpowiedział i nie przerwał pracy. Jesse uniósł palcem rondo kapelusza.
S
- Kiedy byłem mniej więcej w twoim wieku, ojciec dał mi byka. Miałem go sam hodować.
R
- Kiedy tata kupił Generała, miałem osiem lat- odpowiedział Jack. - Wtedy nie było nawet na co popatrzeć, ale tata uważał, że kupuje szczególne zwierzę. Miał rację; Generał wygrał wszystkie konkursy. Jack pożałował, że powiedział tak dużo. Zaczął szczotkować byka ze zdwojoną siłą. - Wygląda na to, że twój ojciec też był kimś szczególnym zauważył Jesse. - Na pewno nie był taki, jak ty! - Jasne, że nie - zgodził się Jesse. - Choć mam z nim coś wspólnego.
Jesse poczekał, aż ciekawość zmusi chłopca do kontynuowania rozmowy. - Co takiego? - usłyszał wreszcie. - Uczucia wobec twojej matki. Jack obrzucił kowboja wrogim spojrzeniem. - Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju? Jak wytłumaczyć chłopcu, żeby mógł to zrozumieć? zastanawiał się Jesse. Co można powiedzieć trzynastolatkowi, opisując związek mężczyzny i kobiety? Byłoby łatwiej, gdyby był po prostu jej narzeczonym. Nie powiedział jej jednak nigdy, że zostanie z nią na zawsze. Nie mógł tego zrobić przed załatwieniem pewnych spraw.
S
- Chciałbym znaleźć prostą odpowiedź na twoje pytanie -
R
odpowiedział spokojnie - ale nie potrafię. Czy wystarczy ci, jeśli powiem, że nie zrobię nigdy niczego, co mogłoby ją zranić? Jack odwrócił się od byka i wypalił: - Ona nigdy nie pokocha cię tak, jak kochała ojca. Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że to możliwe. Nie masz tu czego szukać. Teraz, w czasie wakacji, ja się wszystkim zajmę. Dlaczego po prostu nie odejdziesz? - Nie mogę - odpowiedział szczerze Jesse. - Dlaczego? - Twoja matka potrzebuje mojej pomocy. - A ja muszę ukraść tego byka, dodał w myślach. Jack wyraźnie posmutniał. . - Chciałbym, żeby tata żył - powiedział cicho. Jesse wyciągnął
słomkę ze sterty paszy i zaczął miąć ją w palcach. - Mój ojciec zmarł, gdy miałem dwadzieścia lat - zaczął. - Spadł z dzikiego konia i skręcił kark. Nie wiedziałem, że można cierpieć tak, jak ja wtedy cierpiałem. Tęskniłem za nim tak bardzo, że opuściłem dom i zacząłem się włóczyć. Dopiero po kilku latach zorientowałem się, że on ciągle przy mnie jest. W oczach chłopca malowało się zdumienie. Jesse wyciągnął rękę i podrapał byka między ogromnymi uszami. - Chodzi mi o to - ciągnął - że kiedy coś robię, pamiętam zawsze, jak uczył mnie tego ojciec. Zostawił mi z siebie to, co najlepsze: wspomnienia o tym, co mówił i robił.
R
S
Jack przełknął ślinę. Zacisnął zęby, żeby opanować drżenie podbródka.
- Twoja mama nigdy nie zapomni o twoim ojcu, Jack. Tak samo, jak ty. Niezależnie od tego, kogo spotka w życiu, zawsze będzie go wspominała. Ty też. Jesse nie wiedział, czy jego słowa pomogły chłopcu, nie znajdował jednak innych. Cisza narastała, aż wreszcie przerwał ją Jesse: - Dobrze, że dbasz o byka, chłopcze. Kiedy skończysz, mógłbyś mi pomóc wymienić przegniłe słupy z ogrodzenia. Jesse wyszedł z obory, nie czekając na odpowiedź. Po piętnastu minutach chłopiec pojawił się przy nim. Miał robocze rękawice i łopatę. Wkrótce zaczęli razem wykopywać zniszczone słupy i wstawiać
w ich miejsce nowe. Honey nie wierzyła własnym oczom, gdy wyjrzała przez okno kuchni. Powstrzymała się przed wyjściem na dwór, żeby dać Jesse'owi i Jackowi trochę więcej czasu. Gdy minęło kilka godzin ich ciężkiej pracy, przygotowała tacę z dwiema dużymi szklankami mrożonej herbaty i zaniosła ją do zagrody. - Wyglądacie na spragnionych - powiedziała. Jesse otarł pot chustką, którą wydobył z kieszeni spodni. - Ja tak. A ty, Jack? Honey zaskoczył serdeczny ton głosu syna, który oświadczył: - Mógłbym wypić rzekę i poprosić o więcej.
S
Obaj mężczyźni wypili herbatę duszkiem. Honey zaczerwieniła
R
się, gdy Jesse mrugnął do niej porozumiewawczo, odstawiając szklankę na tacę. Obrzuciła niespokojnym spojrzeniem Jacka, lecz o dziwo... jej syn wzruszył ramionami i uśmiechnął się! Wlepiła przepełnione zdumieniem spojrzenie w Jesse'a. Co on takiego zrobił? W jaki sposób aż tak bardzo odmienił zachowanie jej syna? Zmarszczyła brwi widząc, że mężczyźni wymieniają porozumiewawcze spojrzenie. Nieważne. Powinna być wdzięczna. I była. W pewnym sensie. Honey zastanawiała się, co zaniepokoiło ją w fakcie, że syn przekonał się do Jesse'a. Gdy powoli wracała do domu, jej czoło przecinała głęboka zmarszczka. Nie była zadowolona z wniosku, do jakiego doszła. Dopóki Jack uważał włóczęgę za intruza, o wiele łatwiej było jej
zachować emocjonalny dystans. Wiedziała, że nie może wiązać się z Jesse'em, skoro jeden z jej synów go nie cierpi. Zmiana postawy Jacka pozbawiła ją nagle broni, na którą liczyła. Teraz nie miała już żadnego argumentu. Gdy pokonała połowę drogi do domu, zadzwonił telefon. Honey zaczęła biec. Zadyszała się, ale zdążyła go odebrać. - Honey? Znów byłaś na zewnątrz? - Och, Adam. Tak. Kiedy wracasz? - Już wróciłem; telefonuję od siebie. Pojedziemy wieczorem do miasta? Honey zastanowiła się. Nie mogła powiedzieć Adamowi w
S
obecności Jesse'a, że za niego nie wyjdzie. Wieczorna wyprawa była niezłym rozwiązaniem.
R
- Jasne - odpowiedziała. - O której i gdzie się spotkamy? - Wpadnę po ciebie. - Nie trzeba, Adamie, ja... - Nalegam. Oczywiście, nie przyjmie odmowy, pomyślała. Lepiej się zgodzić, niż kłócić. - Dobrze. - Do zobaczenia o ósmej, Honey. Honey niemal jęknęła, słysząc czuły ton, jakim wymówił jej imię. Nie zanosi się na przyjemny wieczór, pomyślała. - Dobrze, o ósmej - potwierdziła. Gdy Jesse i Jack wrócili do domu na kolację, zastali tylko dwa
nakrycia. Honey wymyśliła najsubtelniejszy, jej zdaniem, sposób dania im do zrozumienia, że wieczorem wychodzi. Sądząc ze spojrzenia Jesse'a, nie wyszło najlepiej, jednak to Jack zadał pytanie: - Nie będziesz z nami jadła? - Nie. Adam zabiera mnie na kolację. Obaj mężczyźni identycznie zmarszczyli brwi. Honey roześmiałaby się, gdyby atmosfera była mniej napięta. Jack musiał sobie pomyśleć, że jego matka ma dwóch ukochanych naraz, zdała sobie sprawę. Jack spojrzał zmieszany na Jesse'a. - Wiesz, Adam jest, no... mamy przyjacielem - wykrztusił. - Twoja matka mówiła mi o tym - odparł Jesse.
S
Jack odetchnął z ulgą widząc, że mężczyzna nie jest zaskoczony
R
tą informacją. Zwrócił się do matki:
- Czy zamierzasz powiedzieć dzisiaj Adamowi, że za niego nie wyjdziesz?
Honey stropiła się. Syn stawiał ją w niezręcznej sytuacji. Błysk rozbawienia w oczach Jesse'a niczego nie ułatwiał. Po chwili namysłu odpowiedziała po prostu: - Adam zasługuje na otrzymanie odpowiedzi. Tak, zamierzam mu dzisiaj odpowiedzieć. - Co? - ponaglił ją Jack. - Gdy już mu odpowiem, z przyjemnością cię o tym poinformuję - wyjaśniła synowi. - Na razie powinieneś usiąść i zjeść kolację. Honey weszła na górę, żeby się przebrać. Udało się jej spędzić tam dwie godziny, jakie pozostawały do przybycia Adama.
Przed ósmą Jack zapukał do drzwi pokoju matki. Zapytał, czy może przenocować u przyjaciela. - O której jutro wrócisz? - indagowała Honey. - Reno i ja chcemy trochę popływać. Zjem u niego obiad, a po południu pójdziemy nad rzekę. - Jack, nie uważam... - Mamo! To pierwsza sobota wakacji! Przecież mogę chyba odpocząć przez jeden dzień?Jack wiedział dokładnie, co powiedzieć, żeby wzbudzić u matki poczucie winy. - Dobrze - ustąpiła - ale tylko raz. Pamiętaj, że tego lata polegam na twojej pomocy na ranczu. - Tylko raz, przyrzekam.
R
S
Jack zniknął. Pojawił się po chwili z torbą na ramieniu. Szybko uścisnął matkę na pożegnanie i zbiegł pędem po schodach. Honey usłyszała trzask kuchennych drzwi.
Miała nadzieję, że przesiadywanie w sypialni uchroni ją przed spotkaniem Jesse'a do czasu przybycia Adama. Nadzieja rozwiała się, gdy tylko zaczęła schodzić po schodach. Jesse czekał na dole. - Mówiłaś mi, że nie zamierzasz wychodzić za tego Philipsa przypomniał jej, nie zawracając sobie głowy żadnymi wstępami. Honey bez słowa weszła do salonu. Odsunęła koronkową firankę i wyjrzała przez okno. Nie zobaczyła reflektorów samochodu. Nic. Musiała odwrócić się do Jesse'a, który wszedł za nią do salonu i stanął za starym, skórzanym fotelem, na którym lubił przesiadywać Cale. - Nie odpowiedziałam jeszcze Adamowi - oświadczyła Honey. -
On zasługuje na to, żebym zrobiła to osobiście. - Powiedz mu tutaj. Nie wychodź. Honey poczuła, że ogarnia ją rozdrażnienie. - Może nie chcę wyjść za Adama, ale go szanuję. Przyjęłam zaproszenie na kolację i zjem z nim tę kolację! Zauważyła, że Jesse jest zły, może nawet bardziej niż ona. Nie upierał się już jednak przy swoim. Ani nie wyszedł z pokoju. Adam, który przyjechał pięć minut później, zastał go rozpartego w ulubionym fotelu Cale'a w chwili, gdy przeglądał jakiś ilustrowany magazyn. Gdy Adam wchodził do salonu, Jesse spojrzał na niego, ale nie wstał, żeby się przywitać. Założył nogę na nogę i zagłębił się ponownie w lekturze.
R
S
- Nie wracaj zbyt późno - rzucił do Honey, gdy Adam objął ją, wyprowadzając z pokoju; skryty za zasłoną gazety, uśmiechnął się złośliwie.
- Nie czekaj na mnie - padła odpowiedź, która zepsuła trochę jego dobry humor; byłoby jeszcze gorzej, gdyby Jesse mógł słyszeć rozmowę tamtych dwojga. - Ten pracownik czuje się w twoim salonie jak u siebie w domu stwierdził Adam z oburzeniem i goryczą w głosie, gdy tylko wsiedli do samochodu. Honey westchnęła. - Nie jest tak, jak to wyglądało. - Doprawdy? - On zrobił to specjalnie. Próbował zepsuć ci nastrój - wyjaśniła
Honey. - I udało mu się to - przyznał Adam. Po chwili dodał: - Nie byłbym nawet w połowie tak zaniepokojony, gdyby nie to, co o nim wiem. - Widziałeś go tylko dwa razy - zaprotestowała Honey. - Niczego o nim nie wiesz. - Wiem. Zasięgnąłem języka na jego temat. - Adam, to naprawdę nie było konieczne!Honey nie skrywała swego poirytowania. Ci mężczyźni! - Może zmienisz zdanie, kiedy usłyszysz, co mam ci do powiedzenia. Honey uniosła brwi. Czekała.
R
S
- Czy wiedziałaś, że on jest kryminalistą? - Co? Jesse? - Honey aż odebrało oddech. - Dallas poręczył za niego.
- Dallas najwidoczniej kryje swojego przyjaciela. Ten człowiek był aresztowany. Za kradzież bydła. Honey uchwyciła się kurczowo furtki, jaką pozostawiało to sformułowanie: - Aresztowany? To znaczy, że nie skazany? - O ile wiem, nie. Prawdopodobnie miał dobrego adwokata. Nie rozumiesz, Honey? Być może to on kradł twoje bydło. Wprowadził się, żeby obejrzeć sobie dokładniej twój majątek. - Straciłam bydło na długo przedtem, zanim pojawił się Jesse oświadczyła chłodno Honey. - Nie wierzę, że mógłby należeć do
jakiejś szajki. Pomyślała jednak o nocy, kiedy Jesse wrócił do domu o trzeciej nad ranem. Gdzie był? Co robił? Poza tym Jesse nie chciał, żeby zawiadomiła policję, kiedy zobaczyła na swoim terenie kogoś podejrzanego. Powiedział, że poinformuje o tym Dallasa. Czy rzeczywiście to zrobił? Słowa Adama dały jej wiele do myślenia. Honey milczała już przez całą drogę do restauracji w Hondo. Restauracja Hermannson's Steak House słynęła z tradycyjnych teksaskich kurczaków pieczonych z cebulą. Tego wieczoru Honey i Adam dużo tańczyli w takt muzyki zespołu country. Adam był
S
doskonałym tancerzem i świetnym kompanem; Honey nie mogła
R
powstrzymać śmiechu, słuchając jego zabawnych opowieści. Przez cały czas dręczyła ją jednak świadomość, że wieczór wkrótce się zakończy; Adam ponowi swą propozycję, a ona będzie musiała mu odpowiedzieć. Stopniowo traciła dobry humor i robiła się coraz poważniejsza. W końcu Adam zrezygnował z prób rozweselenia jej. - Czas wracać? - zapytał. - Chyba tak. W samochodzie kilkakrotnie próbowała porozmawiać z Adamem i wreszcie wypowiedzieć słowa: „Nie mogę za ciebie wyjść". Szczerość nie przychodzi łatwo, pomyślała w końcu zrezygnowana. Zauważyła, że Adam nie jest nieczuły na jej cierpienia. Świadomie wszystko jej ułatwił. - W porządku - powiedział cicho - chyba sam się zwodziłem. Gdy
nie powiedziałaś od razu „tak", wiedziałem, że masz jakieś wątpliwości. Chyba miałem nadzieję, że nalegając sprawię, iż zmienisz zdanie. - Przykro mi - odpowiedziała Honey. - Mnie też - rzucił Adam. - Myślę także, że nic nie da ostrzeganie cię przed tym włóczęgą, którego zatrudniłaś. - Zastanowię się nad tym, co powiedziałeś - ustąpiła Honey. Nie mogła wprost uwierzyć, że Jesse zamieszkał we Flying Diamond po to, żeby ją okraść. Musiała mu ufać; jeśli nie, umarłaby z bólu na myśl, że tylko ją wykorzystywał. Gdy dojechali na miejsce, w domu panowały ciemności. O tak
S
późnej porze nie było to dziwne. Honey cieszyła się, że nie musi
R
rozmawiać z Jesse'em od razu po usłyszeniu rewelacji Adama. - Dobranoc, Adamie - powiedziała.
Nie była pewna, czy mężczyzna zechce ją pocałować, a nie chciała mu tego odmawiać; zraniła go już dostatecznie mocno, odrzucając propozycję małżeństwa. Adam zachował się bez zarzutu. Nie doceniła go. Podał jej tylko rękę. Choć dostrzegła w jego oczach ból, panował nad głosem: - Żegnaj, Honey. Przełknęła ślinę. Nie chciała sprawić mu przykrości. - Tak mi przykro - powtórzyła. - Nie martw się, jakoś to przeżyję. Jedynie Adam wiedział, jak bardzo kocha tę kobietę i jak bardzo cierpi, nie mogąc jej poślubić.
Wypuścił jej dłoń. Wysiadł, otworzył drzwiczki od strony pasażerki i odprowadził ją na ganek. Na pożegnanie dodał jeszcze: - Bądź ostrożna, Honey. Nie wierz za bardzo temu włóczędze, Potem odjechał. Honey weszła do ciemnego wnętrza domu. Oparła się plecami o drzwi. Odetchnęła z ulgą. Musiała sprawić przykrość dobremu człowiekowi, nie żałowała jednak swojej decyzji. Trzeba to było kiedyś załatwić. - Wracasz bardzo późno! Oskarżenie, które zabrzmiało nagle w ciemności, sprawiło, że Honey niemal podskoczyła.
S
- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś - pisnęła. - Dlaczego siedzisz tu po ciemku? - Czekałem na ciebie.
R
Dostrzegła, że Jesse wstał. Zbliżał się do niej. Pomyślała, że najlepiej będzie uciec, i ruszyła w kierunku schodów. Gdy pokonywała drugi stopień, chwycił ją za ramię. - Nie zaprosiłaś go do środka. Czy to znaczy, że zerwaliście ze sobą? - To nie twój... Jesse pokręcił głową. - Odpowiedz mi. Honey już od niepamiętnych czasów nie była tak wściekła. Na co on sobie pozwala? Jak śmie żądać odpowiedzi! To nie jego sprawa! - Tak - syknęła. - Tak! To właśnie chciałeś usłyszeć? Jesse odpowiedział dzikim pocałunkiem. Zaborczym. Objął ją, a
potem porwał na ręce. Nie zrobił tego delikatnie, Honey zareagowała mimo to ulegle na jego gwałtowność. Wbrew wszystkiemu, poczuła przypływ podniecenia. Odwzajemniła pocałunek. - Honey, Honey - szeptał. - Chcę cię, pragnę cię. Honey odchodziła niemal od zmysłów. Szalała, czując dotyk jego rąk, ust. Pod wpływem jego pożądania poczuła się kobietą. - Nie możemy... Jack... - wyszeptała. - Jack śpi dzisiaj poza domem - przypomniał jej. Jesse uśmiechnął się, widząc wyraz twarzy Honey. Tym razem przyzwoitka nie przyjdzie jej z pomocą. Jesse zakręcił w powietrzu Honey, dokładnie tak, Rhett okręcił Scarlett w
S
„Przeminęło z wiatrem", i ruszył po schodach.
R
- Co ty robisz? - zaprotestowała Honey. - Zabieram cię do łóżka. Tam jest twoje miejsce - wyjaśnił. - Nie możemy tego zrobić - broniła się. Jesse przystanął. - Dlaczego?
Zapadła cisza. Honey zastanawiała się, czy powtórzyć teraz słowa Adama. - Ponieważ... Nigdy mnie nie okłamałeś, Jesse? W ciemnościach nie widziała jego twarzy, poczuła jednak, jak zesztywniał. - Nigdy cię nie skrzywdzę, Honey. - To niezupełnie to samo, prawda? Wyczuła, że na twarz powrócił mu uśmiech. - To właśnie lubię w tobie, Honey. Nigdy nie owijasz niczego w bawełnę.
- Lepiej postaw mnie na ziemi, Jesse - poprosiła. Ostrożnie puścił jej nogi tak, że mogła ześlizgnąć się i stanąć. Cieszyła się, że zrobił to w ten właśnie sposób, gdyż nie stała zbyt pewnie na nogach. Sutki jej piersi nabrzmiały wskutek otarcia się o ciało mężczyzny. - Przecież pragniesz mnie, Honey - powiedział. - Rzeczywiście, tylko głupiec mógłby zaprzeczyć odpowiedziała zgryźliwie. Zatopił usta w zagłębieniu między jej szyją a ramieniem. Honey chwyciła go za barki, żeby nie spaść ze schodów. Jesse przesunął usta od jej szyi do ucha. Odruchowo odrzuciła głowę do tyłu, ułatwiając mu
S
zadanie. Jej ciało przebiegały dreszcze wywołane pieszczotami ust, zębów i języka. - Jesse, proszę - szeptała.
R
- O co, Honey, czego pragniesz? Jęknęła, zarówno z rozkoszy, jak i rozpaczy.
- Ciebie - przyznała. - Chcę ciebie. Jesse porwał ją na ręce i ruszył po schodach na górę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Honey czuła obok siebie ciepło mężczyzny. Pogłaskała delikatnie Jesse'a. Znała już jego ciało tak dobrze, jak swoje własne. Gdy Jesse poruszył się, cofnęła rękę. Nie chciała go obudzić. Noc przypominała cudowne marzenie. Honey nie miała ochoty zapomnieć o niej i stanąć wobec szarej rzeczywistości dnia. Mimo cienia zarostu na twarzy Jesse wyglądał młodziej w łagodnym świetle świtu. W nocy nie postępował łagodnie. Ona także. Kochali się tak
S
żarliwie, że aż prawie brutalnie, desperacko.
Honey rozumiała, że ona sama nie miała innego wyjścia. Musiała
R
dostać wszystko, musiała zapracować na wspomnienia, które pozostaną jej, gdy Jesse odejdzie. Ale dlaczego Jesse zachowywał się tak samo? Czy postanowił już ją opuścić? Czy on już wie, którego dnia będą musieli się rozstać? Wodziła palcem po dolnej wardze, która bolała ją wprost od pocałunków. Zauważyła siniak na twarzy Jesse'a. Ugryzła go? Może. Nie pamiętała. Ciekawe, co sobie pomyśli, kiedy zobaczy to w lustrze. Ostatnio zrobiła coś takiego Cale'owi. Dawno. Jeszcze jako nastolatka. Drgnęła. W nocy ani razu nie pomyślała o Cale'u. Jesse jej na to nie pozwolił. Rozsunął jej nogi i rzucił się na nią z zapałem wojownika ruszającego do bitwy. A ona? Zgodziła się na to. Nie, to nie jest właściwe określenie. Ona rozkoszowała się jego dominacją. Otworzyła
się przed Jesse'em i pozwoliła mu na wyczyny, których Cale nawet nie ośmieliłby się z nią spróbować. Wcale się nie wstydziła. Honey nigdy przedtem nie potrzebowała tak bardzo mężczyzny, nigdy też nie odczuwała tak wiele będąc z mężczyzną. Nie rozumiała tego. Co tak bardzo różni Jesse'a od Adama? Dlaczego odrzuciła człowieka, mogącego zapewnić jej bezpieczeństwo, którego tak bardzo potrzebowała w życiu? Dlaczego musi kochać... Honey drgnęła, uderzona sformułowaniem, jakiego użyła w myślach. Miłość. Czy właśnie dlatego jej doznania są tak silne? Czy kocha Jesse'a Whitelawa?
S
To nieuczciwe. Nie mogę zastanawiać się nad tym, kiedy na
R
niego patrzę, pomyślała. Kochała czarne włosy Jesse'a, kochała jego usta, które dały jej tyle rozkoszy...
Kochała ciężar jego ciała przygniatającego jej ciało. Uwielbiała dotyk jego skóry, delikatnej, a jednocześnie twardej, gdyż okrywającej stalowe mięśnie. Kochała sposób, w jaki pieścił palcami jej piersi, w jaki przesuwał dłoń niżej, między jej uda. Kochała poczucie zespolenia, gdy leżeli razem, jak kobieta z mężczyzną. Kochała cierpliwość Jesse'a, kiedy doprowadzał ją powoli do spełnienia. Kochała błysk w jego oczach, kiedy krzyczała z rozkoszy. Kochała rozkosz malującą się na jego twarzy, kiedy łączył się z nią na szczycie pożądania, do którego oboje dążyli. Honey nie chciała rozważać innych faktów dotyczących Jesse'a. Było ich dużo. Dostatecznie boleśnie odczuwała już to, że kochała go
w taki sposób. Miłości zawsze towarzyszy nadzieja, a Honey bała się myśleć, że ten wędrowiec pozostanie przy niej dłużej. Bała się nadziei. Obawiała się, że same wspomnienia jej nie wystarczą. Zorientowała się, że jeśli nie wstanie z łóżka, rzuci się na mężczyznę. Nie chciała, żeby uznał, że jest rozpustna. Ostrożnie odsunęła koc i wstała. Chwyciła koszulę, dżinsy, skarpetki i buty. Zabrała ubranie na dół, żeby nałożyć je w kuchni. Nie przygotowała kawy, pewna, że jej zapach obudziłby Jesse'a. Chciała spędzić jeszcze trochę czasu sama. Wyszła na dwór, żeby nakarmić bydło. Może uda się jej poskromić niesforny popęd ciężką pracą. Weszła do obory i poczuła znajome zapachy, które podziałały na
S
nią uspokajająco. Podeszła do zagrody Generała i zamarła, widząc...
R
Zrazu Honey nie mogła uwierzyć własnym oczom. Chwyciła kurczowo palik ogrodzenia. Zostawiłam go na noc na dworze? pomyślała zdrętwiała z przerażenia. Złajała się za swą bezmyślność. Wybiegła na dwór, lecz nie zobaczyła tam byka. Wróciła pędem do obory, żeby sprawdzić, czy Generał nie wyłamał ogrodzenia. Było całe. Nie mogła już dłużej się oszukiwać. Nie ma go! Skradziony! Zdesperowana, pomyślała o jedynym podejrzanym, jaki znajdował się w jej zasięgu. Niemal instynktownie chwyciła dwa przedmioty i pobiegła do domu. Zatrzymała się na chwilę w kuchni. Potem ruszyła w górę po schodach. Jesse zaryczał jak bawół, gdy Honey wylała na niego kubeł lodowatej wody.
- Co robisz, kobieto?! - zawył. Wyskoczył z łóżka. Był nagi. Honey uznała, że nigdy jeszcze nie wyglądał tak potężnie. Ani pociągająco. Chciał ją chwycić, lecz odskoczyła. - Ty sukinsynu - wysyczała. - Honey, co u diabła... - Nie zbliżaj się. Uniosła bicz, który znalazła w stodole. Relikt dawnych czasów, kiedy jeździło się jeszcze zaprzęgami. - Uważaj, mogę cię tym zdzielić! - ostrzegła. - O co tu chodzi? - zapytał Jesse. - Chyba już za późno na takie dodatkowe podniety?
R
S
- Podniety! Ty skunksie! - wrzasnęła. - Ukradłeś mojego byka! Chciała, aby zaprzeczył. Pragnęła całym sercem, żeby powiedział, że jest niewinny. Zobaczyła jednak rumieniec, który występował powoli na jego policzkach. Nie widziała nigdy wyraźniejszej oznaki przyznawania się do winy. - Jak mogłeś? - szepnęła, bardziej zraniona niż zła. - Tak ci ufałam. Gniew powrócił. Uniosła bicz z furią wynikającą z poniżenia i bólu. Z poczucia, że została zdradzona. - Ufałam ci! Zanim wyrwał jej bicz, zdążyła raz go uderzyć. Rzucił bat w kąt i porwał ją w ramiona. Honey walczyła. Okładała Jesse'a pięściami i kopała. Wreszcie
rzucił ją na łóżko i przygniótł ciężarem swego ciała. - Przestań, Honey, dość tego! - Nienawidzę cię! - łkała. - Nienawidzę! Nienawidzę! Szlochała, odwróciwszy głowę, żeby nie widział, że płacze. Leżała nieruchomo, całkowicie wyczerpani, pozwalając, by ścierał jej łzy pocałunkami. - Honey - powiedział z rozpaczą w głosie. - Tak mi przykro. - Gdzie jest mój byk? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - W bezpiecznym miejscu - odpowiedział. Honey jęknęła. Potwierdziło się już ostatecznie, że wykorzystał ją, okłamał, okradł, - Nie jest tak, jak myślisz - zaczął. Spojrzała na niego z nienawiścią.
S
- Czy możesz zaprzeczyć, że mnie okłamałeś? - Nie, ale... - Że ukradłeś Generała? - Tak, ale...
R
Jęknęła i spróbowała go uderzyć. - Będzie dla ciebie lepiej, jeśli się uspokoisz - ostrzegł Jesse. Zesztywniała, nagle świadoma faktu, że Jesse jest nagi, a oboje leżą na łóżku. - Nie waż się mnie tknąć. Będę walczyła. Kopnę cię i podrapię i... - Wystarczy, że przez minutę będziesz cicho. Wszystko ci wyjaśnię. - Nie chcę słuchać twoich usprawiedliwień, ty sukinsynu, ja... Zamknął jej usta mocnym pocałunkiem. Honey potraktowała ten pocałunek jak karę, której nie miał prawa
jej wymierzyć. Zbuntowała się. Wygięła ciało w łuk i spróbowała zrzucić z siebie mężczyznę. Im bardziej walczyła, tym silniej jej ciało reagowało na kontakt z ciałem Jesse'a. Jesse wcisnął udo między jej nogi; wiedział, że to ją podnieci. Jednocześnie jego usta złagodniały, rozpoczęły delikatną pieszczotę. Trzymał jej ręce, przyciskał do łóżka po obu stronach jej głowy. Wykorzystywał przewagę fizyczną, żeby porwać ją swym uniesieniem. - Nie - poprosiła, czując, że ogarnia ją płomień pożądania, który tlił się zresztą przez cały czas od chwili, gdy obudziła się rano. - Nie. Nie mogła nic zrobić. On był silniejszy. Zdziwiła się, gdy uniósł
S
się na łokciach, żeby spojrzeć jej w oczy.
R
- Czy już możesz mnie wysłuchać? Odwróciła głowę i zamknęła oczy.
Jesse wsunął rękę pod jej plecy. Uwolnioną w ten sposób dłonią drugiej ręki chwycił Honey za podbródek i zmusił, by na niego spojrzała. - Otwórz oczy - rozkazał. Gdy nie usłuchała, zbliżył usta do jej ust. - Otwórz - powtórzył. - Będę cię całował, dopóki tego nie zrobisz. W obliczu tej groźby uległa. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Napotkała posępny wzrok. - Mogę wszystko wyjaśnić - zaczął. - Pewnie! - prychnęła.
- Zamknij się i słuchaj! Żachnęła się, lecz zamilkła. Czekała. Wymyśla jakieś kłamstwa, uznała. - Nie wiem, jak ci to powiedzieć, więc po prostu powiem odezwał się wreszcie. Czekała, zastanawiając się, czy zniesie opowieść o tym, że mężczyzna, z którym spędziła właśnie noc, o którym zaczęła myśleć, że go kocha, należy do bandy rabusiów i morderców. Odetchnął głęboko i powiedział; - Należę do Texas Rangers. Jestem tajnym agentem. Mam schwytać szefa bandy opryszków, którzy kradną w tej okolicy bydło.
S
Honey nie wierzyła własnym uszom. Przede wszystkim poczuła
R
ulgę. Jesse nie jest złodziejem! Potem ogarnął ją gniew, prawdziwa furia. Skłamał! Skłamał przez przemilczenie! Zataił przed nią swą prawdziwą tożsamość! Następnie poczuła, że opuszczają ją resztki nadziei. Wszystko jasne, pomyślała. Odejdzie, gdy wykona zadanie. Trudno. Przynajmniej nie powtórzę błędu, jakim było poślubienie kogoś o profesji Cale'a. - Honey? Powiedziałaś coś? - Puść mnie. - Dopiero wtedy, kiedy ci wszystko wyjaśnię. - Już dość powiedziałeś. - Nie chciałem kłamać, ale Dallas... - Dallas o tym wiedział? Zabiję go - mruknęła Honey. Jesse ucieszył się, widząc w jej oczach błysk, który zastąpił
rozpacz, jaka się w nich malowała, gdy wyznał jej prawdę. No, przynajmniej tyle prawdy, ile mógł. - Dallas także wykonuje rozkazy - wyjaśnił Jesse. - Kapitan uważał, że lepiej cię nie wtajemniczać, ponieważ... Zawahał się. Stwierdził, że nie może powiedzieć jej więcej. - Był zdania - ciągnął - że skoro twój mąż pracował w Texas Rangers, zrozumiesz, dlaczego było to konieczne - dokończył niezręcznie. - Dobra, rozumiem - odpowiedziała gniewnie. - Wykorzystałeś mnie, nie zwracając uwagi na to, co czuję. - Jak sądzisz, na ile martwi cię to, że skłamałem, a na ile utrata Generała? - zapytał. - Generał wróci jutro lub pojutrze, cały i zdrowy.
S
A ja... ja nie wiedziałem, co między nami zajdzie, Honey.
R
- Nie powinieneś nawet mnie tknąć. - Wiem - odparł.
- Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka. - Tak - potwierdził.
- Dlaczego więc tak postępowałeś? - Nie mogłem się powstrzymać. Nie przypuszczałem, że odnajdę tu drugą część siebie samego. Honey przełknęła ślinę; jakby w gardle miała ogromną kulę. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć tkliwości malującej się w oczach Jesse'a. - Kocham cię, Honey. Otworzyła oczy. Czuła, że tego nie zniesie. - Nie! Nie mów niczego, czego będziesz potem żałował!
- Nigdy, jeszcze nigdy nie mówiłem tak szczerze! - No dobrze, ale ja ciebie nie kocham! - wypaliła. - Kto teraz kłamie, Honey? - Nic z tego nie wyjdzie, Jesse. Nawet gdybyś mógł tu zostać; chodzi o twoją pracę. - Co to ma do rzeczy? - Nie chcę spędzić reszty życia zastanawiając się, czy wieczorem wrócisz do domu. W wypadku Cale'a nie miałam wyboru. Teraz mam. I wybrałam. Nie będę prowadzić takiego życia. - Nie mogę... nie zmienię swojego życia - przyznał Jesse. - Wcale cię o to nie proszę - wyjaśniła Honey. - Do czego to nas doprowadzi?
R
S
- Musisz wykonać swoje zadanie. Zakładam, że chcesz spotkać się z bandytami i wymienić Generała na masę forsy. Uśmiechnął się. - Taki jest plan.
- Zabieraj się więc do pracy. Przez chwilę rozmyślał, wreszcie powiedział: - To nie oznacza, że między nami wszystko skończone. Nie chciała się spierać. To nie miało sensu. Po wykonaniu zadania Jesse odejdzie. Już teraz czuła ból straty. Właściwie nic się nie zmieniło. Gdyby był włóczęgą, też by odszedł. Wiedziała od początku, że Jesse nie zabawi tu długo. Tylko że teraz... teraz zyskała już pewność, która przepełniła ją bólem utraty. Patrzyła na twarz mężczyzny, starając się zapamiętać jej rysy.
Obrzuciła wzrokiem ciało, które pieściła w nocy. Dostrzegła grubą, czerwoną pręgę na ramieniu Jesse'a; przedtem zasłaniała ją poduszka. - Mój Boże, co ją ci zrobiłam! Syknął z bólu, gdy dotknęła miejsca, w którym bicz rozciął mu skórę. Odepchnęła go. - Puść mnie, Jesse. Muszę znaleźć coś, żeby opatrzyć ci ranę, zanim zacznie się jątrzyć. Honey nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby nie puścił jej w tym momencie. Czuła tak wiele naraz: wyrzuty sumienia, zakłopotanie i miłość. Najbardziej miłość, choć... chciała przestać myśleć o tym mężczyźnie, żeby złagodzić ból wywołany jego odejściem.
S
Jesse skorzystał z nieobecności Honey, żeby nałożyć spodnie i
R
buty. Gdy wróciła, siedział bez koszuli na krawędzi łóżka. Czekał na nią.
Honey położyła na stoliku środki opatrunkowe i usiadła na łóżku. Wstrzymał oddech, gdy zaczęła przemywać ranę gorącą wodą. - Wiem, że to boli - powiedziała łagodnie. Jesse zauważył mimo bólu troskliwość, z jaką opatrywała jego ranę. Już od wielu lat żadna kobieta tak się o niego nie troszczyła. Matka zmarła po urodzeniu jego siostry, Tate. Siostrę wychowywał ojciec i trzej bracia. Ile miałem wtedy lat? pomyślał. Nie więcej niż jedenaście albo dwanaście. Każdy gest, każde dotknięcie Honey sprawiało mu przyjemność. Dbała o niego. Mógł być tego pewny. Choć nie wyrażała tego słowami, zdradzała ją delikatność
ruchów, troska o to, żeby nie sprawić mu bólu. Musi ją zdobyć; mimo zastrzeżeń, jakie przed chwilą usłyszał. Nigdy nie wpadło mu do głowy, że Honey może poprosić, aby wystąpił z Rangers. Lubił niebezpieczeństwo i emocje, jakie dawała mu ta służba. Chciałby mieć Honey i nadal pracować. Musi być jakiś sposób, pomyślał. Trzeba go tylko znaleźć. - Kiedy spotkasz się z bandytami? - zapytała Honey. - Dzisiejszej nocy. Honey przygryzła wargę, żeby powstrzymać potok słów, żeby nie błagać go o zaniechanie tego zamiaru. Już przy Cale'u nauczyła się, że takie prośby nie odnoszą skutku. Powiedziała tylko:
S
- Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. Ujął jej rękę w swoje dłonie.
R
- Nie martw, się o mnie, Honey. - Obdarzył ją zawadiackim uśmiechem. - Robię to od dawna. Wiem, jak zadbać o swoje bezpieczeństwo. Nie zamierzam dać się zabić, skoro mam do ciebie wrócić.
- Jesse... Pogłaskał ją po twarzy. - Honey... Ciepło. Czułość. Jego usta naginały ją do jego woli. Wodził dłonią po jej karku, włosach. Nagle znalazła się u niego na kolanach. Objęła szyję mężczyzny, pozwalała, by wtulał twarz w jej piersi. - Nie mogę się tobą nacieszyć, Honey - szepnął. - Chodź, wracajmy do łóżka. Czuła pokusę. Boże, tak silną pokusę... - Zapomnij o Generale. Zapomnij o Texas Rangers. Nie myśl o...
Honey wyrwała się z jego objęć i zerwała na równe nogi. Bolały ją piersi, pożądanie przebiegało falami przez miejsce połączenia ud. Dyszała. Zaczerpnęła jednak tchu i powiedziała: - Nie, Jesse. To się musi skończyć. Teraz. Możesz tu zostać do czasu, gdy wykonasz zadanie, ale... zostaw mnie w spokoju. Jesse poczuł przypływ rozczarowania. - Jesteś głupia, Honey. - Więc na dodatek jestem głupia - warknęła. - Ułatwiasz sobie ucieczkę z mojego życia, Jesse. - Wiesz przecież, że nie o to mi chodziło - wyjaśnił. - Po prostu wyraziłem się niezręcznie.
S
Wstał. Chodził po pokoju jak dzikie zwierzę po klatce.
R
- Jesteśmy sobie przeznaczeni. Czuję to tu. - Wskazał miejsce w okolicach serca. - Walczysz z nieuniknionym. Spędzimy razem całe życie...
- Zanim ktoś cię zastrzeli? - przerwała mu. - Zanim pochowam cię tak, jak pochowałam Cale'a? Nie, Jesse. Nie będziemy razem. Potrzebuję kogoś, przy kim będę spokojna, a na pewno nie byłabym przy tobie. - Zobaczymy - wycedził. Jesse nie był przygotowany na łzy, które błysnęły w oczach Honey. Patrzył, jak kobieta usiłuje je powstrzymać. Ta walka była z góry skazana na przegraną; łzy pojawiły się w kącikach oczu. - Skończone, Jesse, naprawdę. Otarła łzy wierzchem dłoni. Tylko wilgotne ślady na twarzy
świadczyły o rozpaczy, którą przeżywała. Choć Honey nie ruszyła się z miejsca, Jesse poczuł, że kobieta oddala się od niego. - Nie odchodź, Honey, potrzebuję cię. - Po chwili dodał: Kocham cię, - Skłamałeś. Wykorzystywałeś mnie. Ludzie, którzy kochają, nie postępują w ten sposób. Przełknęła ślinę, żeby zatamować przypływ łez, i kontynuowała: - Powinieneś był powiedzieć mi prawdę. Powinieneś mi zaufać. Powinieneś dać mi szansę podjęcia świadomej decyzji, zanim cokolwiek się między nami zaczęło. Tego ci nie wybaczę, Jesse.
S
Odwróciła się i wyszła z pokoju z wysoko podniesioną głową.
R
Nigdy jeszcze nie pragnął jej tak, jak teraz, gdy czuł, że może ją stracić. Opadł na łóżko i wlepił wzrok w obramowane koronką firanki. Musiał przyznać, że wyjaśnienie powodów, dla których nie mógł powiedzieć jej prawdy, nie zabrzmiało przekonująco. Rozumiał rozgoryczenie Honey. Rozumiał, dlaczego czuła się jak ktoś, kogo zdradzono. Nie mógł jednak zdradzić prawdziwego powodu ukrywania swej tożsamości: wszystkie dowody, wszystkie ścieżki bezprawia, prowadziły prosto do rancza Lazy S - do Adama Philipsa.
ROZDZIAŁ ÓSMY - Czy ukradłeś byka? - zapytał Mort. - Tak - odpowiedział Jesse. - Gdzie on jest? - indagował bandyta. - W bezpiecznym miejscu. - Szef czeka na tego byka - powiedział Mort. - Miałeś go tu przyprowadzić. Mort splunął tytoniem w kierunku przyczepy, którą zamierzał przewieźć zwierzę.
S
- Plany się zmieniają - zauważył Jesse. Mort obrzucił kowboja groźnym spojrzeniem.
R
- Co to ma znaczyć? - zapytał.
Jesse spojrzał opryszkowi prosto w oczy. - Zamierzam renegocjować warunki naszej umowy. - Szefowi się to nie spodoba - ostrzegł złowieszczym tonem Mort. - Trudno, jeśli mu to nie odpowiada, znajdę innego kupca - rzucił beztrosko Jesse. - Chwileczkę! - krzyknął opryszek. - Nie możesz... - Powiedz swojemu szefowi, że spotkamy się tutaj. Dziś o północy. Przyprowadzę byka, ale będę rozmawiał tylko z szefem, osobiście. Powiedz mu, że cena dwukrotnie wzrosła. W gotówce, w drobnych banknotach.
Widać było, że Mort jest wstrząśnięty. - Popełniasz błąd - ostrzegł. - Jeśli chce mieć byka, musi przyjechać. Plan nie jest zbyt subtelny, pomyślał Jesse, ale na pewno dobry: Na chciwości można zawsze polegać. Rzecz jasna, trudno liczyć na uczciwość tych bandziorów, dodał w myślach. W każdej chwili w powietrzu mogą zacząć świstać kule. Jesse miał jednak nadzieję, że chłopcy w białych kapeluszach zwyciężą. Mort odjechał, pomrukując gniewnie i przeklinając. Jesse wsiadł do furgonetki i ruszył w kierunku przeciwnym do Flying Diamond. Ufał, że jego zadanie wkrótce zostanie wykonane. Będzie wtedy mógł
S
skoncentrować się na tym, na czym mu naprawdę zależało - na Honey.
R
Najpierw jednak musi omówić z Dallasem szczegóły nocnej akcji. Jesse nie wiedział, że wypadki potoczą się jeszcze szybciej. Nie wiedział, że gdy rozmawiał z Mortem Barnesem, obserwował ich ktoś, kogo bardzo to interesowało. Honey zamiatała ganek, gdy pod dom zajechał Adam Philips. Na jego widok znów poczuła wyrzuty sumienia, które ustąpiły jednak szybko uldze, kiedy przypomniała sobie, że z nim zerwała. Nie miała pojęcia, po co Adam teraz przyjechał. Oparła miotłę o drewnianą ścianę domu. Zauważyła, że odpada z niej biała farba. Podeszła do poręczy i osłoniła dłonią oczy przed słońcem. - Dzień dobry, Adamie - powitała ostrożnie mężczyznę. - Co cię sprowadza? Na pewno nic dobrego, uznała, widząc ponure spojrzenie Adama,
który wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku schodków. - Usiądź, proszę. Wskazała zawieszoną na łańcuchach ławkę; sama oparła się biodrem o poręcz. Adam usiadł, lecz po chwili zerwał się na nogi i podszedł do Honey. - Co wiesz o tym facecie, którego zatrudniłaś? - zapytał. - Niewiele - przyznała i wzruszyła ramionami. - Ukończył studia rolnicze i... - Czy pomyślałaś kiedyś, dlaczego ktoś z wyższym wykształceniem zadowala się pracą parobka?
S
Honey wlepiła w Adama zdumione spojrzenie. Rzeczywiście,
R
nigdy o tym nie pomyślała. Właśnie dlatego wyznanie Jesse'a było dla niej takim zaskoczeniem. Jasne, Adama musiało to zaniepokoić, uznała w myślach. Na szczęście mogę teraz rozwiać jego obawy. - Nie musisz się tym przejmować - powiedziała. - Skąd ta pewność? - Jesse jest policjantem. - Co? - Adam osłupiał. Honey uśmiechnęła się. - Działa jako tajny agent. Ma złapać tych opryszków, którzy kradną bydło w okolicy. Chyba nie będzie miał mi za złe, że ci o tym powiedziałam, ale lepiej zatrzymaj tę informację dla siebie, dobrze? Adam spojrzał na nią przenikliwie. - Czy wiedziałaś o tym przez cały czas? - zapytał. - Nie, dopiero od dziś, od rana – przyznała.
Adam wsunął kciuki do kieszeni dżinsów. Pokręcił głową. - Wygląda na to, że się wygłupiłem. Myślałem, że on... Trudno, wracam. Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów. - Adamie! - zawołała za nim Honey. Zatrzymał się i odwrócił. - Tak, Honey? - Zostańmy przyjaciółmi. Zmarszczył brwi, potem uśmiechnął się z wysiłkiem. - Dobrze, ale nie zobaczymy się w najbliższym czasie. W porządku? - Tak. Do widzenia, Adamie. Przez całe popołudnie Honey wykonywała samotnie prace
S
domowe. Cieszyła się, że Jack wyszedł z domu, gdyż zyskiwała w ten
R
sposób czas i mogła zastanowić się nad sytuacją. Z tego samego powodu odpowiadała jej nieobecność Jesse'a, który pojechał załatwiać jakieś sprawy i do tej pory nie wrócił.
Honey zastanawiała się, z czego musiałaby zrezygnować w życiu, żeby mieć Jesse'a, żeby mężczyzna dzielił z nią odpowiedzialność za prowadzenie rancza i był na miejscu, kiedy będzie go potrzebowała. Po śmierci Cale'a przyrzekła sobie, że nigdy nie wyjdzie za kogoś, kto nie zaspokajałby jej potrzeb i potrzeb Flying Diamond. Choć praca Adama zmuszałaby go do wyjazdów do pacjentów, mógłby poświęcić żonie cały wolny czas. Adam miał dość pieniędzy, żeby najmować Chucka Loomisa, którego ranczo zbankrutowało, do zarządzania Lazy S. Honey wiedziała, że Adam wynająłby też kogoś, kto zająłby się Flying Diamond i prowadził jej ranczo do chwili przejęcia go przez jej synów.
Przez ostatnie czternaście lat Honey walczyła o utrzymanie posiadłości w jak najlepszym stanie. Gdy jednak Cale zginął z rąk bandziorów, ciągle brakowało jej pieniędzy na przeprowadzanie niezbędnych napraw. Flying Diamond było już właściwie tylko wspomnieniem tego, co uczynił z posiadłości ojciec Cale'a. Ze względu na synów powinna wyjść za kogoś, kto pomógłby jej przywrócić Flying Diamond dawną świetność. Jesse podołałby temu zadaniu, gdyby tylko poświęcił mu cały swój czas i energię. Honey nie mogła sobie jednak wyobrazić, że wystąpiłby z Texas Rangers z jakiegokolwiek powodu, nie mówiąc już o samej tylko jej prośbie. Nawet gdyby poskromiła dumę i wzięła na siebie cały ciężar prowadzenia gospodarstwa, musiałaby liczyć się z tym, że któregoś dnia Jesse polegnie od kuli złoczyńcy. Nie zniosłaby ciągłego napięcia, niepewności. Sprawa, nad którą Jesse obecnie pracował, stanowiła dobry przykład tego, czego mogła oczekiwać. Sam Jesse powiedział jej, że ludzie, na których poluje, to nie tylko złodzieje, ale także mordercy. Zabili ranczera w Laredo. Gdyby zorientowali się, że stanowy policjant penetruje ich organizację... Zadrżała na myśl, co spotkałoby Jesse'a. Pamiętała, co czuła, gdy dowiedziała się, że Cale zginaj na służbie. W ciągu kilku tygodni Jesse znalazł miejsce w jej życiu i sercu. Nie chciała nawet myśleć, co czułaby, gdyby zginął. - O czym myślisz? Niewiele brakowało, żeby podskoczyła ze strachu i przekoziołkowała przez poręcz ganku. Jesse chwycił ją, a potem objął.
Zarzuciła mu ręce na szyję i spojrzała w uśmiechniętą twarz. - Wyglądałaś, jakbyś śniła na jawie - powiedział. Nie chciała przyznać, że martwiła się o niego. - Myślałam o tym, że Jack trafił na dobrą pogodę. Na pewno dużo pływa. - To znaczy, że jeszcze nie wrócił? - Nie - odpowiedziała, zakłopotana tonem, jakim wypowiedziała to słowo. Zaczerwieniła się, widząc, że Jesse spogląda na nią porozumiewawczo. Mieli dom dla siebie. Przełknęła ślinę i zapytała: - Co robiłeś przez cały dzień?
S
- Załatwiałem takie tam policyjne sprawy - przyznał. - Teraz
R
jednak jestem do twojej dyspozycji.
Wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, co mężczyzna ma na myśli.
Honey chciała powiedzieć coś przykrego, coś, co sprawiłoby, że Jesse zostawi ją w spokoju. Z drugiej strony poczuła wyraźnie, że jej ciało domaga się czegoś innego. Ich czas dobiegał końca, trudno było jednak powiedzieć „nie" w obliczu Jesse'a, jego ciała i pożądania. Sięgnął do jej dżinsów. Guzik nad suwakiem ustąpił pod naciskiem jego palców. - Nawet o tym nie myśl - ostrzegła. - Czytasz w moich myślach? - Wystarczająco, żeby wiedzieć, że oszalałeś. - Chyba tak - przyznał i delikatnie ugryzł ją w szyję.
Jęknęła i spróbowała odepchnąć jego głowę. Przytrzymał jej ręce i kontynuował pieszczotę językiem, wywołując rozkoszne uczucie, które ogarniało coraz większe obszary ciała Honey. Przyciągnął dłoń Honey do wybrzuszenia, które pojawiło się na jego spodniach. - Jesse - zaprotestowała ze śmiechem. - Nie możemy tak, w biały dzień... - Przecież nikt nie widzi - odpowiedział i przyciągnął ukochaną bliżej. Rozpaczliwie szukała argumentów: - Jack może zaraz wrócić. - Chodźmy więc tam, gdzie nie będzie mógł nas zobaczyć odpowiedział konspiracyjnym szeptem.
R
S
Honey myślała, że chodzi o jej sypialnię. Myliła się. Westchnęła, gdy przerzucił ją sobie przez ramię i ruszył w kierunku obory. - Nie w oborze! - zaprotestowała. - Dlaczego nie? - Siano kłuje i łaskocze! Zatrzymał się i przełożył Honey tak, żeby spojrzeć jej w oczy. - Widzę, że znasz się na rzeczy. Zaczerwieniła się. Gdy Jesse wybuchnął śmiechem, skryła twarz, przytulając ją do jego piersi. Szepnął jej do ucha: - Jeśli będzie łaskotać, z przyjemnością cię podrapię. Honey zachichotała jak uczennica. Czuła się tak beztrosko! Zawsze powinno tak być! Śmiech, miłość,żadnych myśli o przyszłości. Przywarła ustami do ucha mężczyzny. Jesse wciągnął powietrze i
ostrzegł: - Rób to dalej, kobieto, a nie dojdziemy nawet do obory. Prowokacyjnie drażniła go językiem. Krzyknęła, gdy Jesse udał, że ją upuszcza. W drzwiach obory postawił ją na ziemi. Gdy spojrzała na niego, wiedziała, że igra z ogniem. Jej ciało odpowiedziało na ogień pożądania, jaki dostrzegła w oczach mężczyzny. Pieściła dłonią jego policzki, włosy. - Pragnę cię, Jesse - szepnęła. Te słowa podziałały na niego jak płomień na hubkę. Przywarł ustami do jej ust. Chwyciła go za włosy, zrzucając na ziemię kapelusz.
S
Obejmowała mężczyznę, jakby się bała, że uleci w przestworza. Tego,
R
co nastąpiło, nie mogła nawet porównać z czymkolwiek, czego doświadczyła przedtem.
Przez cienki materiał koszuli ścisnął wargami jej sutkę, rozpalając kobietę do białości. Wsunął rękę w dżinsy Honey i objął dłonią najczulsze, najbardziej pobudzone miejsce. Skierował rękę kobiety tam, gdzie, zdawało się, za chwilę eksploduje. Jego pożądanie było dla niej silniejszym afrodyzjakiem niż mikstura, którą mógłby przygotować jakiś szaman. Jesse, nie rozluźniając uchwytu, wepchnął Honey głębiej do obory. - Teraz zobaczysz, co może się stać, kiedy dokuczasz mężczyźnie - wychrypiał, przyciskając ją do drewnianej ściany. Wepchnął udo pomiędzy jej nogi i uniósł kobietę nad klepisko.
Czuła stalowe mięśnie jego uda najbardziej wrażliwą częścią swej kobiecości. Ręka Jesse'a pieściła jej pierś; drugą ręką przytrzymywał jej głowę, nie przerywając głębokiego pocałunku. - Honey - szepnął - nie mogę się tobą nasycić... twoim dotykiem... smakiem... Honey niemal nie mogła oddychać. Nie mogła się poruszyć. Mogła tylko poddać się atakowi zmysłów. Ugięły się pod nią kolana; upadłaby, gdyby Jesse jej nie trzymał. Nagle puścił. Oparta o drewnianą ścianę, z rozchylonymi udami, patrzyła spod przymkniętych powiek, jak Jesse chwyta czysty koc i rozpościera go pospiesznie na świeżym sianie w głębi obory.
S
Wrócił, wziął ją gwałtownie na ręce, przeniósł i złożył delikatnie
R
na przygotowanym naprędce posłaniu. Potem położył się na niej. Honey widziała rozjarzone pożądaniem oczy, oczy, których wyraz mógł przestraszyć, a które rozpaliły ją jeszcze bardziej. Zapragnęła dziko, żeby...
Powoli, bardzo powoli, Jesse rozpinał jej koszulę. Całował delikatnie skórę, która się przed nim odsłaniała, coraz niżej, aż dotarł do guzika spodni. Guzik ustąpił natychmiast, suwak jednak wydał dość głośny zgrzyt. Jesse przesunął usta na drogę, którą utorowały jego dłonie, aż wreszcie zagłębił twarz między jej udami. Honey poczuła dotyk jego ust przez jedwabiste majteczki. Wbiła paznokcie w plecy mężczyzny. - Jesse! Usiadł, żeby zdjąć jej buty. Sama zdjęła skarpetki i bieliznę. Gdy
zaczął rozpinać swoją koszulę, szepnęła: - Ja to zrobię. Postępowała tak samo, jak on, Rozpinała powoli koszulę, pieszcząc językiem coraz to nowe obszary ciała kochanka. Stężał, znieruchomiał. Badała jego wytrzymałość. Nie potrwało to długo; po chwili leżała na wznak, a Jesse obejmował jej biodra udami. - Igraj dalej z ogniem, a spłoniesz, kobieto. Objął wargami sutkę jej piersi i zaczął pieścić ją językiem. Ciało Honey wygięło się w łuk; napotkało twardość erekcji Jesse'a. Chwyciła go za pośladki, żeby przyciągnąć bliżej. Rozchyliła szerzej nogi.
R
S
Jesse uniósł się, żeby na nią spojrzeć.
- Boże, jaka jesteś piękna! - wyszeptał. Honey poczuła, że komplement sprawia jej przyjemność. Wiedziała, że nie jest czczy. Widziała to w oczach Jesse'a. - Cieszę się, że sprawia ci to przyjemność. Delikatny pocałunek Jesse'a przypominał hołd składany bogini. Czcił ją, szanował, pragnął jej. Całował twarz, szyję, piersi, potem brzuch, potem jeszcze niżej... Honey zesztywniała. Nie była pewna, czy tego chce. Jesse uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Chcę popróbować ciebie całej - powiedział. Cale nigdy nie kochał się z nią w taki sposób. Chodziło o najintymniejszy z pocałunków. Coś, co wymagało
absolutnej ufności. Jesse o tym wiedział;czekał na jej przyzwolenie. Honey gorączkowo walczyła z natłokiem myśli. Chciała go zadowolić, bała się, że nie zdoła, czuła strach przed nieznanym. Bała się tej zakazanej rozkoszy. Zawsze zastanawiała się, jakie to uczucie, czy rzeczywiście powoduje, że kobieta krzyczy w ekstazie. Teraz wystarczyło, żeby zaufała Jesse'owi, żeby pozwoliła mu kochać ją tak, jak chciał. Otworzyła usta, żeby wyrazić zgodę, nie mogła jednak mówić. Przełknęła ślinę i skinęła głową. Jesse uśmiechnął się. - Nie będziesz żałowała - zapewnił. - Nie bój się. Powiedz słowo,
S
a natychmiast przestanę. To chyba uczciwy kompromis? Zgoda?
R
Skinęła głową po raz drugi.
Zdziwiła się, gdyż uniósł się i pocałował ją w usta. Znów dążył w dół, teraz jednak wiedziała już, gdzie się zatrzyma. Odczuwała podniecenie, jakiego nie doświadczyła nigdy przedtem. Jesse nie ograniczał się do pieszczenia jej ustami. Dotykał dłońmi jej piersi, ściskał delikatnie brodawki między palcami. Wodził dłonią wzdłuż kręgosłupa. Czuła jego rękę na pośladkach, gdy powoli badał ich krągłość. Wreszcie uniósł jej biodra rękoma i skierował język do celu. Jęknęła i chwyciła się koca. Nie mogła dotknąć Jesse'a, nie mogła dopuścić, żeby pomyślał, że chce go powstrzymać! Przecież nie chciała! Och, tak bardzo nie chciała! Honey poczuła, że przez jej ciało przebiega fala skurczy, że jej
mięśnie tężeją. Jesse całował ją coraz namiętniej. Kochał ją. Pieścił ustami i językiem. Jęczała i wiła się z rozkoszy. Wygięła ciało w łuk. Chwyciła Jesse'a w końcu rękoma. Wbiła palce w jego plecy, jakby szukając ratunku przed wspaniałym kataklizmem, który ogarniał jej ciało. Honey walczyła rozpaczliwie, żeby nie uronić nawet kropli rozkoszy, która zaczęła dochodzić do szczytu. Zawyła jak zwierzę, gdy jej ciało zadygotało w konwulsji spełnienia. Jesse patrzył na nią; obserwował malującą się na jej twarzy ekstazę, której nie mogła przecież przed nim ukryć. Gdy było już po wszystkim, odwróciła głowę. Miała ściśnięte gardło, z oczu płynęły jej łzy. - Honey?
R
S
Usłyszała w jego głosie nutę niepokoju i chciała go uspokoić; słowa nie wydostawały się przez zaciśnięte gardło. Chwyciła Jesse'a za rękę.
Leżał obok. Odgarnął jej włosy z czoła. - Wszystko w porządku? - zapytał. Wtuliła głowę w jego pierś, mocno objęła go w pasie. Głaskał jej włosy, szyję. Nie widziała twarzy Jesse'a, czuła jednak napięcie jego ciała, z którym się teraz borykał. Chciała powiedzieć, zapewnić go, że wszystko w porządku, nie znajdowała jednak słów, którymi mogłaby opisać to, co przeżyła. W końcu odetchnęła spokojniej i poczuła, że ucisk w gardle ustępuje.
- Było tak... Jesse zmusił ją, żeby na niego spojrzała. - Jak? - Pięknie - szepnęła. Objął ją mocniej. - To dobrze... tak się cieszę... obawiałem się... - Cudownie - dodała, a potem wykrztusiła wstydliwie: - Mam nadzieję, że pozwolisz mi się zrewanżować. Uśmiechnął się. - Może, może już niebawem... Na razie chcę od ciebie czegoś innego. - Czego? - Tego.
R
S
Rozchylił jej nogi i dotarł łatwo tam, skąd podniecenie jeszcze całkowicie nie ustąpiło.
Gdy znów pocałował Honey, stwierdziła, że czuje na jego wargach smak siebie samej. Nie mogła myśleć, pragnęła złączyć się z nim w każdy sposób, w jaki będzie w stanie. Dotykała Jesse'a wszędzie, gdzie mogła sięgnąć, podczas gdy on starał się znów dać jej rozkosz. Nie była całkiem świadoma, w jaki sposób go pieści; dostosowywała się do sposobu, w jaki wyginał swe ciało, w jaki zbliżał się do niej i oddalał. Przypadkiem odnalazła miejsce, na złączeniu uda i tułowia, którego dotykanie wprawiało Jesse'a niemal w szał. Jesse nie dał jej zbyt wiele czasu. Położył jej nogi na swoich udach i zabrał ich oboje w rozkoszną podróż. Gdy po raz drugi
schodziła ze szczytu, poczuła nagle w sobie jego nasienie. Zasnęli. Gdy Honey obudziła się, zapadał już zmrok. Zobaczyła nad sobą twarz Jesse'a. Wpatrywał się w nią, jakby chciał zapamiętać na zawsze rysy jej twarzy. - Już późno? - zapytała. - Lepiej się ubierzmy - potwierdził. Żadne z nich nawet nie drgnęło. - Do jutra wykonam swoje zadanie - odezwał się w końcu Jesse. Honey zamknęła oczy, żeby nie mógł wyczytać z nich jej myśli. - Kiedy wyjedziesz? - zapytała, starając się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie. - Honey, ja... Otworzyła oczy.
R
S
- Będzie mi ciebie brakowało - przyznała. Ujął jej rękę i całował kolejno wszystkie palce.
- Kocham cię, Honey. Wyjdziesz za mnie za mąż? Ze zdziwienia aż otworzyła usta.
- Uważaj, bo połkniesz jakąś muchę - zażartował. Honey zauważyła jednak, że trzęsą mu się ręce. Wiedziała, że mimo lekkiego tonu przywiązuje do jej odpowiedzi ogromną wagę. Tak bardzo chciała przyjąć jego propozycję! Nie, to nie będzie uczciwe, pomyślała. Muszę go uprzedzić. Muszę powiedzieć o swoich zastrzeżeniach. - Czy zamierzasz wystąpić z policji? - zapytała. - Czy uzależniasz od tego odpowiedź? - odpowiedział pytaniem. Honey wciągnęła głęboko powietrze i powiedziała:
- Tak, myślę, że tak. Zerwał się na nogi i wciągnął spodnie. - To nie ma sensu. Dobrze o tym wiesz! - wrzasnął. Zawstydziła się nagle swojej nagości. Chwyciła koszulę i zaczęła ją nakładać. Zobaczyła, że jej spodnie leżą nieco dalej. Odwróciła się tyłem do Jesse'a, żeby po nie sięgnąć. Zdziwiła ją cisza. Obejrzała się przez ramię i odkryła, że mierzy wzrokiem jej pupę. Szybko włożyła majtki i dżinsy. - Nie wiem, dlaczego posiadanie męża, który zająłby się pracą na ranczu, miałoby nie mieć sensu! Przecież będę to robił! - Między jednym zadaniem a drugim - odpaliła. - Zapomniałeś,
S
że coś już o tym wiem. Jesteś gorszy niż Cale!
R
- Nie przykładaj do mnie tej samej miarki. - A czym ty się różnisz? - zapytała. - Chyba nie zaprzeczysz, że bawi cię to głupie, bezsensowne ryzykowanie życia. Jego też bawiło. Zapomniałeś, jak skończył? Nie zniosłabym, gdybyś... - Urwała i zajęła się szukaniem skarpetek. Jesse chwycił Honey za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała. - Wiem, że mnie kochasz... - zaczął. - Nie o to chodzi - przerwała. - To znaczy, że mnie kochasz? Czekał na odpowiedź. Honey przywołała na twarz namiastkę uśmiechu i przyznała: - Tak, kocham, ale...
Jesse zamknął jej usta mocnym pocałunkiem. - Reszta się nie liczy - rzucił. - Popracujemy nad tym. - Nie słuchasz tego, co mówię! - krzyknęła Honey, czując, że przestaje panować nad sytuacją. - Nie wyjdę za ciebie, Jesse. Nie wyjdę, jeśli nie wystąpisz z policji. - Prosisz mnie o coś, czego nie mogę zrobić. - Dlaczego nie możesz? Poza łapaniem przestępców są jeszcze w życiu inne przyjemności. - Na przykład jakie? - Na przykład wychowywanie dzieci. Na przykład doprowadzanie tego podupadłego gospodarstwa do rozkwitu. Uprawianie ogródka. Kochanie się z żoną... Porwał ją w ramiona.
R
S
- To ostatnie zabrzmiało całkiem przekonująco. Honey walczyła ze łzami, które napływały jej do oczu. - Wysłuchaj mnie - poprosiła. - Walczę o nasze wspólne życie. - Ja także - nie ustępował. - Prosisz, żebym porzucił coś, co jest częścią mnie. Honey smutno pokręciła głową. - Nie, Jesse, to tylko praca, z której można zrezygnować. - A jeśli nie zrezygnuję? Wyrwała się. - To oznacza koniec. - Chyba nie myślisz tak naprawdę? - Żegnaj, Jesse - powiedziała z podniesioną głową. Odwróciła się i wyszła na bosaka z obory. Jesse wpatrywał się w
jej plecy. - Co za cholerna baba - mruknął pod nosem. - Nie może żądać, żebym wszystko dla niej porzucił. Chyba zwariowała. Żadna kobieta nie jest warta takiego poświęcenia. Wyszedł z obory, bijąc się z myślami. Muszę na razie przestać myśleć o Honey, postanowił. Muszę się teraz skoncentrować na swoim zadaniu. Nie mogę pozwolić, żeby coś mnie rozpraszało. Honey nie myli się co do jednego: życie policjanta z grupy specjalnej jest pełne niebezpieczeństw. Muszę się skupić, jeśli nie chcę, żeby mnie zabili. Cholera, nie mogę przecież pokazać w ten sposób Honey, że miała rację, pomyślał drwiąco.
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Z powodu Jesse'a Honey przez cały dzień nie pomyślała ani razu o Jacku. Właściwie spędziła ten czas otoczona mgiełką uniesienia, która odcinała ją od rzeczywistości. Rano wspominała noc spędzoną z Jesse'em, potem była obora, oświadczyny i kłótnia, która zaprzątała jej myśli aż do chwili, kiedy stwierdziła, że na dworze panują ciemności. Już prawie dziewiąta, pomyślała. Co z Jackiem? Podbiegła do telefonu. Dowiedziała się z przerażeniem, że Jack nie spał u szkolnego kolegi. Nie byli też razem nad rzeką! Jack nigdy przedtem jej nie
S
okłamał. Nie mogła pojąć, gdzie spędził noc, chyba że... Przede wszystkim pomyślała o najgorszym: Jack uciekł z domu.
R
Honey przypomniała sobie, jak mocno syn uścisnął ją poprzedniego dnia na pożegnanie, jak znacząco patrzył jej w oczy. Nie zwróciła wtedy na to uwagi; ucieszyła się tylko, gdyż Jack rzadko okazywał jej w ten sposób swoje uczucia. Teraz wszystko nabrało innego znaczenia. On się w ten sposób pożegnał! Poczuła, że serce bije jej gwałtownie i niespokojnie. Zadrżały jej kolana. Musiała usiąść, żeby nie upaść. Wprawdzie po śmierci Cale'a nie było im łatwo, nie dochodziło jednak do konfliktów, które uzasadniałyby podjęcie przez chłopca takiej decyzji. Może pojawienie się Jesse'a? Nie, przecież pogodzili się, pracując razem przy ogrodzeniu. Może Jack tylko udawał, że zaakceptował nową sytuację? Może
nie mógł znieść, że przy jego matce kręci się aż dwóch mężczyzn? Nie powinien jednak uciekać! Jako pierwsza osoba, do której mogłaby zwrócić się o pomoc, przyszedł jej na myśl Jesse. Ten jednak pojechał gdzieś swoją furgonetką wkrótce po sprzeczce w oborze. Nie wiedziała dokąd i nie dbała o to. Roześmiała się gorzko. Kogo próbuje oszukać? Jak to nie dbała? Jesse nie wyjechał jeszcze z Flying Diamond, a ona już za nim tęskniła. Wiedziała, że wróci; sprawdziła, czy zostawił swoje rzeczy w pokoiku za kuchnią. Zadrżała na myśl, że człowiek, którego kocha, mógł być
S
przyczyną ucieczki syna. Jakim cholernym bałaganem stało się jej życie!
R
No cóż, trzeba to wszystko jakoś naprawić. Jack musi się nauczyć, że nie można uciec od problemów, że trzeba stawić im czoło i uporać się z nimi. A Jesse? Jemu także należy się lekcja. Honey stwierdziła z westchnieniem, że musi dać nauczkę im obu. Honey podniosła słuchawkę i wykręciła numer Dallasa. Odebrała Angel. - Czy jest Dallas? - zapytała. - Niestety, nie - usłyszała. - Wyjechał w jakichś policyjnych sprawach. Honey zdążyła już zapomnieć o Generale i o pułapce zastawianej przez Jesse'a na bandytów. Czy dlatego gdzieś pojechał? Czy jest teraz w niebezpieczeństwie?
- Honey, jesteś tam? - zapytała Angel zaniepokojona przedłużającą się ciszą. - Tak, jestem. - Honey opadła na krzesło. - Czy coś się stało? Czy mogę ci w czymś pomóc? - Jack zniknął - wyjaśniła. - Nie mam pojęcia, gdzie go szukać. - Już do ciebie jadę - powiedziała Angel. - Co zrobisz z maleństwem? - Zabiorę go ze sobą. Może jeździć z nami w samochodzie, kiedy będziemy szukały Jacka. Nie wychodź z domu; niedługo przyjadę. - Zatelefonuję w tym czasie do paru kolegów Jacka. Może oni coś wiedzą - zgodziła się Honey.
S
Angel dotrzymała słowa. Niebawem zajechała samochodem na
R
podwórze. Honey wybiegła z domu i wsiadła. - Masz jakiś pomysł, od czego zacząć? - zapytała Angel. - Nie. - Honey przygryzła wargę, żeby powstrzymać jej drżenie. Możemy zacząć od samego Flying Diamond. Może on... Powstrzymała się przed wypowiedzeniem słów: „miał wypadek"; wolała nie brać pod uwagę takiej możliwości. Lepiej już wierzyć, że uciekł, pomyślała. Przeszukały teren rancza. Niestety, bez skutku. Honey niepokoiła się coraz bardziej. Już prawie północ, myślała. Gdzie jest mój syn? - Nie wiem już, gdzie szukać - przyznała w końcu. - Możemy tylko sprawdzić, czy nie odwiedził Adama w Lazy S. - Dallas powiedział, żebym trzymała się dziś z daleka od Lazy S. Coś ma się dziać koło zagrody dla koni. Wiesz, tej, w której twoi
chłopcy ćwiczyli kiedyś rzucanie lassem. - Przypominam już sobie - myślała na głos Honey - Niedaleko stamtąd jest mała zagroda dla bydła. Na pewno tam Jesse ukrył Generała! - O czym ty mówisz? - zdziwiła się Angel. - Zeszłej nocy Jesse ukradł Generała. - Co? - To długa historia. W każdym razie powiedział, że umieścił go w bezpiecznym miejscu. Założę się, że miał na myśli tę zagrodę przy południowej granicy Lazy S. Skoro Dallas powiedział, żebyś trzymała się od niej z daleka...
S
- Chodziło o jakąś akcję policyjną.
R
- ...więc może są tam teraz obaj. - Honey wciągnęła powietrze. Jack nie mógł podejrzewać... nie mógł... nie, Jack nie mógł... - Czego nie mógł? - przerwała jej Angel. Honey ogarnęło złowieszcze przeczucie.
- Musimy tam pojechać! - krzyknęła. - Prędko! - Dallasowi bardzo zależało na tym, żebym się tam nie kręciła zaprotestowała Angel. - Tam jest Jack! - stwierdziła Honey. - Skąd wiesz? - Jeśli chcesz, nazwij to matczynym instynktem. Jest tam i ma kłopoty. Jedźmy! Jack nie chciał oszukiwać matki, czasami jednak są sprawy, które mężczyzna sam musi załatwić. Zapewnienie matce bezpieczeństwa
niewątpliwie do nich należało. Skłamał, że przenocuje u kolegi, żeby przez całą dobę śledzić Jesse'a Whitelawa. Jack niechętnie zrezygnował z udzielenia Jesse'owi ostrej odpowiedzi po rozmowie w oborze. Pod koniec dnia, który spędził pracując z kowbojem, przekonał się jednak całkowicie do tego mężczyzny. Parę godzin później przypadkowo podsłuchał, jak Jesse zamawiał przez telefon jakąś przyczepę. Pomyślał zrazu, że matka postanowiła sprzedać trochę bydła. Gdy Jesse wspomniał coś o „wzmocnieniach dla byka", zadrżał z niepokoju. We Flying Diamond przebywał tylko jeden byk, a Generał nie był na sprzedaż. Jack poczuł, że go mdli.
S
Zaledwie parę godzin wcześniej marzył skrycie o tym, jak by to
R
było, gdyby Jesse Whitelaw został jego ojczymem. Gdy razem pracowali, Jesse traktował go jak równego sobie. Praca z Jesse'em nie była udręką; była bardzo fajna.
Teraz wiedział, że Jesse chciał tylko wkraść się w ich łaski, uśpić czujność i skraść to, co mieli najcenniejszego. Jack czuł się jak ktoś wystrychnięty na dudka. Im dłużej o tym myślał, tym większy ogarniał go gniew. Mogę zrobić tylko jedno, postanowił. Złapać Jesse'a na gorącym uczynku. Wtrącić włóczęgę do więzienia. Miałby tam wiele czasu na żałowanie, że nie docenił przenikliwości trzynastolatka. Jack spakował torbę i pożegnał się z matką tak, jakby wyruszał do kolegi. Ukrył się w miejscu, z którego mógł obserwować oborę. Po godzinie, która minęła od chwili, gdy matka wyjechała z Adamem Philipsem, Jesse Whitelaw zajechał pod oborę, ciągnąc przyczepę do
przewożenia bydła. Wysiadł i opuścił pochylnię. W pierwszym odruchu Jack chciał wyjść z ukrycia i powstrzymać złodzieja. Uznał jednak, że bardziej opłaci się poczekać. Mógłby pobiec do domu i zawiadomić policję, doszedł jednak do wniosku, że gdy ta przybędzie, Jesse odjedzie już daleko. Kiedy Jesse zniknął w oborze, chłopiec wślizgnął się pod plandekę furgonetki, która przyholowała przyczepę. Poszło gładko; Jack był z siebie dumny. O dziwo, samochód ruszył w kierunku zagrody przy południowej granicy Lazy S. Jack wiedział, że powinien natychmiast poinformować matkę. Obawiał się jednak, że jest ona tak zadurzona we włóczędze, iż pozwoli
S
mu uciec. Podczas gdy Jesse zajmował się wyprowadzaniem byka, Jack
R
wypełznął spod plandeki i ukrył się w pobliskiej szopie. Tak będzie najlepiej, pomyślał. Gdybym sprowadził policję, byka mogłoby już tu nie być.
Niewiele brakowało, a Jesse zauważyłby go, gdy wszedł do szopy po siano dla byka. Najwidoczniej kradzież zaplanowano z góry. Gdy Jesse wyszedł, Jack usłyszał stuknięcie belki służącej do ryglowania drzwi. Był w pułapce! Chciał krzyknąć, lecz powstrzymał go strach. Nie wiadomo, co zrobi włóczęga, gdy wykryje obecność świadka kradzieży, pomyślał. Jesse musi tu wrócić, uspokajał się chłopiec. Pozostaje tylko czekać i wyślizgnąć się niepostrzeżenie z szopy, gdy drzwi będą znowu otwarte. Noc spędził niespokojnie na stercie kłującego siana. Nad ranem zasnął; obudził się, gdy słońce było już wysoko na niebie. Ucieszył się,
ale i zdziwił, gdy wyjrzał przez szparę i zobaczył, że Generał jest ciągle na miejscu. Przez cały dzień czekał na powrót Jesse'a. Po południu doszedł do wniosku, że takie sprawy złodzieje załatwiają zwykle po ciemku. Chłopiec czuł głód i pragnienie. Żałował teraz, że wcześniej nie zawiadomił po prostu policji. Zastanawiał się, czy matka go szuka i czy odkryła już, że skłamał. Gdzie ona jest? Dlaczego nikt go nie szuka? Gdzie jest Jesse? Gdzie są wszyscy ludzie? Jesse przykucnął w rozpadlinie, w której ukrył się Dallas. - Wszystko gotowe? - zapytał.
S
- Miejscowa policja obstawiła całą okolicę - zapewnił go przyjaciel.
R
- Mam nadzieję, że Adam połknął haczyk - zauważył Jesse. . Dallas pokręcił przecząco głową. - To nie on, zobaczysz. Mogę się o to założyć. Jesse z niedowierzaniem uniósł brwi. - Nadal nie wierzysz, mimo wszystkich dowodów wskazujących na Lazy S? Mimo, że odkryliśmy kiepski stan jego finansów i kłopoty, jakie ma z ranczem? Dallas skinął głową. - Znam Adama. On po prostu nie może brać udziału w czymś takim. Musi istnieć jakieś inne wyjaśnienie. - Ze względu na ciebie mam nadzieję, że się nie mylisz powiedział Jesse, choć on sam nie byłby zmartwiony, gdyby Adam
okazał się przestępcą. Może wtedy Honey spojrzałaby na policjanta nieco przychylniejszym okiem, pomyślał. Ta kobieta to najbardziej krnąbrne i uparte stworzenie, jakie chodzi po tym świecie, mówił sobie w duchu. Pozostawało dla niego tajemnicą, jak mógł się w niej zakochać, ale fakt pozostawał faktem: zakochał się. Teraz ta idiotka stawia go w sytuacji bez wyjścia. Do diabła! Nie mógł zrezygnować z zaszczytu, o który tak usilnie walczył. Policja konna to elita; niezależni, nieustraszeni, w razie potrzeby bezlitośni. Jesse odczuwał dumę, należąc do takiej organizacji. Honey nie postępuje uczciwie; nie powinna żądać aż takiego poświęcenia.
S
Jesse rozumiał jednak jej punkt widzenia. Podczas pracy w
R
Flying Diamond zorientował się, jak mało czasu Cale poświęcał gospodarstwu. Nie tylko dach wymagał naprawy, nie tylko kilka słupów wymiany. Na każdym kroku widać było, że ranczo jest zaniedbane.
Było jasne, że z powodu pracy Cale'a cały ciężar prowadzenia rancza spoczywał na Honey, a ona, mimo największych starań, nie mogła mu podołać. Jesse dostrzegł wiele dziedzin, w których właściwe zarządzanie i ciężka praca zwiększyłyby dochód z gospodarstwa. Flying Diamond obejmowało ziemię, na której mogłaby rosnąć pasza. Ogródek warzywny Honey, gdyby go nieco powiększyć, mógł zaspokajać potrzeby rancza. Nie byłoby też głupio zainwestować w kilka owiec; dochód ze sprzedaży wełny można by wtedy przeznaczyć na bydło...
Pracując w policji, Jesse nie miałby wiele czasu na zajmowanie się gospodarką. Honey musiałaby nadal zajmować się wszystkim. Tak jak robiła to przez cały okres swego małżeństwa, pomyślał Jesse. Nigdy nie słyszał, żeby Honey uskarżała się na ciężar, który musiała dźwigać przez te wszystkie lata. A przecież... poza ranczem były jeszcze obowiązki rodzicielskie, z których wywiązywała się dobrze. Każdy mężczyzna byłby dumny mając takich synów, jak Jack i Jonathan. Jesse przypomniał sobie spojrzenie, jakie wymienili z Jackiem po całym dniu wspólnej pracy. Nigdy przedtem nie czuł takiej satysfakcji. Przywiązał się do chłopca. Ciężko by było rozstać się z Jackiem i Jona-
S
thanem, pomyślał. A z Honey? Po prostu niemożliwe.
R
Przez całe życie Jesse potrafił godzić ze sobą różne sprawy. Teraz Honey zmuszała go do wyboru. Nie wiedział jeszcze, co postanowi.
Jesse dostrzegł w oddali światła ciężarówki. Sprawdził, czy rewolwer tkwi na swoim miejscu, wetknięty z tyłu za dżinsy. Nie było łatwo po niego sięgnąć, policjant sądził jednak, że akcja ograniczy się tylko do demonstracji siły. Wstał i ruszył w kierunku zagrody. Tam zaczeka, aż ciężarówka z przyczepą podjedzie bliżej. Wreszcie zatrzymała się. Kierowca nie wyłączył silnika. Wkrótce ukazał się w świetle reflektorów. Był to Mort Barnes. Jesse zaklął; wysiłki zmierzające do schwytania herszta bandy mogły spełznąć na niczym. - Gdzie twój szef? - zapytał. Mort uśmiechnął się krzywo.
- To ja jestem szefem. - Nie wierzę ci - odparł spokojnie Jesse. Mort pokazał trzymany w ręku automat i oświadczył: - Zabieram tego byka. Jesse jednym susem skoczył w ciemność, poza zasięg reflektorów ciężarówki. W tej samej chwili Mort strzelił. Jesse, zamiast szukać osłony, rzucił się na bandytę. Oślepiony światłem Mort dopiero po chwili zorientował się, co się dzieje. Leżał już na ziemi, a kopnięta przez Jesse'a broń zniknęła gdzieś w trawie. Jesse siedział na nim okrakiem, ściskając gardło bandyty stalowym uchwytem dłoni. Do skroni przyłożył mu rewolwer.
S
- Powiedziałem ci, że będę rozmawiał tylko z twoim szefem wysyczał. - Dlaczego...
R
- Zrelaksuj się, Mort - powiedział ktoś, kto ukrywał się w cieniu po drugiej stronie ciężarówki. - A ty rzuć broń - dodał pod adresem Jesse'a. Jesse nie rozpoznał mężczyzny, który zbliżył się, celując do niego z pistoletu. Nie był to jednak Adam Philips. Jesse odrzucił rewolwer. Puścił Morta i wstał. - To ty rządzisz tym towarzystwem? - zapytał. - Tak - padła odpowiedź. - Nie mogę powiedzieć, że miło mi pana poznać, panie Whitelaw. Sypnął pan piachem w tryby moich interesów. Idziemy do tej szopy, tam zakończymy nasze sprawy. - Masz pieniądze? - zapytał Jesse.
- Och, nie. Handel już się skończył. Teraz daję ci tylko szansę ocalenia tyłka. Pójdziesz grzecznie? Już paru takich jak ty posłałem na tamten świat. Możesz być pewien, że i tym razem się nie zawaham. Jesse był pewien, że zbir zamierza go zabić, tak czy inaczej, liczył jednak na Dallasa. Zyskiwał na czasie, zdejmując powoli belkę blokującą drzwi szopy. Może Dallas zdąży załatwić tamtych, zanim wejdę do środka, pomyślał. Albo kiedy już wejdę do szopy. W chwili gdy Jesse otworzył drzwi, ze środka wymknęła się jakaś postać. Prosto w ręce Morta. Jesse poczuł, że włosy stają mu dęba na głowie; poznał chłopca, który szarpał się, trzymany przez bandytę. - Co ty tu, do cholery, robisz? - krzyknął.
S
- Czekałem na ciebie! - odpowiedział Jack. - Nie wywiniesz się.
R
Powiem im wszystko. Złapią cię. Zgnijesz w więzieniu! - Cholera, Jack, ja...
- Hej! - krzyknął Jack, patrząc na mężczyznę trzymającego broń. - Ja pana znam! Jest pan nadzorcą z Lazy S. Co pan tu robi, panie Loomis? - Psiakrew - mruknął Jesse, wiedząc, że dopiero teraz sytuacja zrobiła się naprawdę niebezpieczna. - Przygotowałeś tu jeszcze jakieś inne niespodzianki? - zapytał Jesse'a Loomis. - Posłuchaj, ten dzieciak to taka sama niespodzianka dla mnie, jak dla ciebie - wyjaśnił Jesse. Obserwował człowieka, którego rozpoznał Jack. Widział, jak ten ściąga usta, jak zwężają się jego oczy. Rozpoznając szefa i
wykrzykując w dodatku coś o więzieniu, chłopiec podpisywał sam na siebie wyrok śmierci. Jesse zmusił się, żeby nie spojrzeć w bok, w ciemność. Zarządca był i bez tego dostatecznie podejrzliwy. - Wy obaj, właźcie do szopy - rozkazał Loomis, popierając swe słowa ruchem broni. Jack spojrzał na Jesse'a; w jego oczach malował się strach. - W porządku - rzucił uspokajająco Jesse. - Oni chcą tylko zamknąć nas w szopie. Gdy Mort zachichotał, Jesse nie miał już wątpliwości co do tego, że bandyci chcą ich zabić. - Ruszaj się! - krzyknął Mort i popchnął brutalnie chłopca w kierunku drzwi.
R
S
Jesse chciał skorzystać z zamieszania i spróbować wytrącić Loomisowi broń. W tym momencie w oddali pojawiły się światła reflektorów jakiegoś samochodu.
- Wiedziałem, że to pułapka! - warknął bandyta. Loomis chciał wymierzyć w Jacka; nacisnął spust w chwili, w której Jesse chwycił go za rękę, ściągając ją w dół. Jesse jęknął, gdy pocisk trafił go w udo; mimo to nie puścił ręki bandyty. Uderzył go w nos i usłyszał satysfakcjonujące chrupnięcie pękającej kości. Zanim jednak wykręcił Loomisowi rękę i wytrącił broń, ten zdążył wystrzelić jeszcze raz; tym razem pocisk trafił w ziemię, nie wyrządzając nikomu szkody. Po chwili teren zaludnił się chmarą miejscowych policjantów i Texas Rangers. Zdumiony Jack zobaczył, jak Dallas Masterson
pozdrawia wesoło Jesse'a. Wiedział już, że policja nie aresztuje włóczęgi, gdyż on też jest policjantem! - Co za idiota zapalił te reflektory? - zapytał Jesse. - Prawie nas przez to ukatrupili! Odwrócił raptownie głowę na dźwięk dobiegającego z ciemności kobiecego głosu. - Kto to jest? Dallas uśmiechnął się. - Idiota, który włączył reflektory. Jesse poczuł nagle w ramionach Honey. Dygotała z przerażenia. - Widziałam, co się stało. Ocaliłeś Jackowi życie! Słyszałam strzały. Jesteś ranny?
S
Odsunęła się, żeby spojrzeć. Zobaczyła ciemną plamę krwi na udzie mężczyzny.
R
- Mój Boże! Postrzelili cię! Odwróciła się i krzyknęła: - Gdzie jest lekarz? Dlaczego nie zabierzecie Jesse'a do szpitala? Jesse objął ją ramionami.
- W porządku, Honey, to tylko draśnięcie, nic mi nie będzie. Zbliżył się do nich Jack. Widać było, że jest zakłopotany. Honey zobaczyła syna; gwałtownie przyciągnęła go do siebie. - Nic ci się nie stało? Nie jesteś ranny? - Nie, w porządku - wymamrotał niepewnie chłopiec; wiedział, że to on wywołał tyle kłopotów. - Masz szczęście, że żyjesz - oświadczył Jesse. Jack spojrzał na niego z wyrzutem. - Gdybyś powiedział mi prawdę, nic takiego by się nie
wydarzyło. Spędziłem bez sensu cały dzień w tej głupiej szopie! Zwrócił się do matki:- Jestem głodny. Czy w domu jest coś do jedzenia? Honey spojrzała na Jesse'a i nagle wybuchnęła śmiechem. Skoro syn zaczął już myśleć o swoim żołądku, na pewno nic mu nie jest! Podszedł do nich Dallas. - Zawiozę cię do szpitala, Jesse. - Do zobaczenia w domu, Honey - powiedział Jesse. Teraz, gdy napięcie minęło i Honey wiedziała już, że Jesse'owi nic nie zagraża, odsunęła się od niego. Niedawne wydarzenia tylko potwierdziły to, co wiedziała już od dawna. Nie wyjdzie za mąż za policjanta.
S
- Możesz zabrać swoje rzeczy - odpowiedziała. - Powinieneś
R
jednak poszukać sobie jakiegoś noclegu.
Jesse nie oponował. Ruszył w kierunku samochodu, przy którym czekał Dallas.
Jack nie pominął jednak milczeniem tego, co usłyszał: - On mi uratował życie, mamo. - Chyba tak. - Nie możesz go tak po prostu wyrzucać z domu. - Mogę i zrobię to. - Jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że popełniasz błąd. - Nie pytałam cię o zdanie - odparła Honey. - Poza tym będziesz musiał się wytłumaczyć, młody człowieku. Jack wykrzywił się. - Mogę wszystko wyjaśnić.
- Mam nadzieję. - Chodźcie, odwiozę was do domu - przerwała im Angel. - Masz rację - zgodziła się Honey. - To zwariowana noc. Pojedźmy do domu i spróbujmy się trochę przespać. - Ale ja jestem głodny! - zaprotestował Jack. - Dobrze, najpierw coś zjesz. Potem kładziemy się do łóżek. Kilka godzin później, nad ranem, gdy wrócił Jesse Whitelaw, Honey siedziała jednak w kuchni nad filiżanką kawy. Czekała na niego.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
R
S
Honey nie poruszyła się, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Czekała tylko, aż Jesse do niej podejdzie. Zamknęła oczy, czując na ramionach jego dłonie. Westchnęła. Jesse nie dał jej szansy stawiania oporu; podniósł ją z krzesła i porwał w ramiona. Objęła go mocno w pasie. Wtuliła głowę w jego koszulę. Chciała zapamiętać dotyk tego mężczyzny. Będzie miała co wspominać, kiedy odejdzie. Odejdzie? Tak. Trzeba go zmusić, żeby odszedł. - Musimy porozmawiać - szepnął Jesse. Honey chwyciła go jeszcze mocniej, wiedząc, że wkrótce go utraci. - Myślę, że powiedziałam już wszystko, co miałam do powiedzenia.
- Ale ja nie. - Uśmiechnął się krzywo. - Chyba powinienem w tym momencie wziąć cię na ręce i zanieść do sypialni - powiedział boję się jednak, że nie wytrzyma tego moja noga. Honey zdała sobie sprawę, że Jesse przez cały czas opiera się na niej. - Usiądź - poprosiła, popychając go w kierunku krzesła. - Znajdźmy coś wygodniejszego - poprosił. - Chciałbym przez jakiś czas spokojnie posiedzieć. Może przestanie mnie boleć. Objęła go w pasie, on zaś otoczył ręką jej ramiona. Powoli przeszli do salonu. Jesse opadł na skórzaną kanapę. Drgnął, gdy
S
pomagała mu położyć na niej obie nogi. Przyklęknęła obok na podłodze.
R
Jesse chwycił jej dłoń i całował po kolei wszystkie palce. Przyłożył rękę Honey do swego nie ogolonego policzka i spojrzał ukochanej w oczy.
- Pozwól mi zostać na noc - poprosił. - Jesse, nie uważam... - Musimy porozmawiać, Honey, a teraz jestem ledwie żywy ze zmęczenia. - Nie możesz tu zostać - stwierdziła. Gdyby został, kusiłoby ją, żeby pozwolić na następną noc, potem jeszcze jedną... Zanim by się zorientowała, stałby się stałym elementem otoczenia. - Musisz odejść - nalegała. Uśmiechnął się ze znużeniem.
- Przepraszam, ale obawiam się, że to niemożliwe. Nie mam siły. Poza tym muszę jeszcze powiedzieć... Usnął. Honey spojrzała z rozterką na twarz ukochanego. Jak może pozwolić mu zostać? Jak może kazać mu odejść? Westchnęła i wstała, żeby poszukać koca. W końcu to tylko jedna noc. Porozmawiam z nim jutro, postanowiła. Sama będę wtedy w lepszej formie. Domowy pled ledwie wystarczył, żeby okryć wysokiego mężczyznę. Twarz śpiącego Jesse'a wyglądała łagodnie. Honey nie znajdowała w niej śladów zaciętości po walce ani męskiej pasji, której
S
skutki sama odczuła. To tylko mężczyzna, pomyślała. Na pewno
R
znajdzie się inny - nie policjant - który będzie jej odpowiadał. Ostrożnie, powoli, nachyliła się i dotknęła ustami jego ust. Pożegnalny pocałunek. Weszła na górę. Sypialnia wyglądała tak smutno; robiła wrażenie opuszczenia. Honey położyła się na łóżku. Minęło wiele czasu, zanim znalazła wreszcie ukojenie we śnie. Rano obudziło Honey słońce. Złoty teksaski poranek. Przeciągnęła się i jęknęła, czując ból zesztywniałych mięśni. Nagle oprzytomniała. Gdzie jest teraz Jesse? Czy nadal śpi na dole? Może spakował się już i odszedł? A może ubrał się i czeka na nią? Honey wyskoczyła z łóżka i pobiegła korytarzem do łazienki. Gdy zobaczyła w lustrze swoją twarz, jęknęła. Odkręciła kran z ciepłą wodą i rozebrała się szybko. Gdy wchodziła do wanny, woda zaledwie przykrywała dno. Syknęła, obracając się w ukropie. Potem chwyciła
mydło. Nigdy nie zamykała na klucz drzwi łazienki. Nie było potrzeby. Teraz zobaczyła ze zdumieniem, że drzwi stanęły otworem, ukazując Jesse'a. Był bez koszuli, w rozpiętych dżinsach, które mogły lada chwila opaść. - Co ty tu robisz? - zapytała oburzona. - Pomyślałem sobie, że się ogolę - wyjaśnił Jesse. - Musimy się przyzwyczaić do wspólnego korzystania z łazienki. Uśmiechnął się. To znaczy do' czasu zrobienia drugiej. Może z prysznicem? - O co ci chodzi, Jesse? Wycisnął krem do golenia na pędzel i zaczął namydlać twarz.
S
- Golę się - odpowiedział. - Ty, jak sądzę, bierzesz kąpiel?
R
Honey spróbowała go ignorować. Odwróciła się do Jesse'a plecami. Była zła i zmieszana. On nie ma prawa tak się zachowywać, pomyślała. Dlaczego sobie po prostu nie pójdzie? Przecież gdyby zmienił zdanie, powiedziałby mi o tym wczoraj. Kolejny podstęp, byle tylko postawić na swoim. Nie mogę do tego dopuścić, myślała. Sięgnęła po ręcznik. Nie zdążyła. Jesse chwycił go i zawiesił sobie na szyi. - Ręcznik jest mi potrzebny - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Za chwilę skończę - odparł. - Wytrę tylko twarz. Honey miała ochotę wstać i wyjść z łazienki nago. Nie miała odwagi; na zewnątrz mogła natknąć się na Jacka. Boże! Jack! - Gdzie jest Jack? - zapytała niespokojnie.
- Wysłałem go, żeby zagonił bydło na inne pastwisko. - Usłuchał cię? - Nie dziw się tak. Jack umie ciężko pracować. Honey uniosła brwi. - Wiem o tym. Nie myślałam tylko, że ty też wiesz. - Jack i ja zawarliśmy układ - wyjaśnił Jesse. - Co? - Powiedziałem mu dziś rano, że chcę się z tobą ożenić i... - Co zrobiłeś? Honey uniosła się nad powierzchnią wody, jak Posejdon pragnący wywołać burzę. Po całym jej ciele spływały mokre strużki.
S
Jesse nigdy jeszcze nie widział jej wyglądającej tak pięknie. I tak wściekłej. - Posłuchaj, Honey...
R
- To ty posłuchaj, zwyrodnialcu! Jak mogłeś powiedzieć coś takiego mojemu synowi! Jak możesz wzbudzać w nim nadzieję, wiedząc, że ja za ciebie nie wyjdę! - Wyjdziesz - stwierdził Jesse. Honey zadygotała z zimna i emocji. Jesse zdjął ręcznik z szyi i wręczył go jej. Wyrwała mu go z ręki i owinęła się starannie. - Chciałbym zachować się szarmancko i zanieść cię do sypialni, żeby porozmawiać, ale... - Pokazał palcem ranną nogę. - Nie dam rady. Honey ruszyła zdecydowanie do drzwi. Musiała przecisnąć się koło Jesse'a, a potem... wyrwać mu ręcznik, który znów jej zabrał. - Muszę jeszcze zetrzeć tę resztkę piany - wyjaśnił, pokazując
jakiś punkcik na swojej twarzy. - Puść! - warknęła, szarpiąc ręcznik. Stara tkanina nie wytrzymała; ręcznik się rozdarł. - Widzisz, co zrobiłeś? - W oczach Honey błysnęły łzy. Niszczysz wszystko! - To tylko ręcznik, Honey - uspokajał ją Jesse, który opacznie zinterpretował jej łzy. Próbował wejść za nią do sypialni, Honey zatrzasnęła mu jednak drzwi przed nosem. Potem przekręciła klucz. - Hej, otwórz! - Odejdź, Jesse.
S
- Mieliśmy przecież porozmawiać. - Odejdź.
R
- Nie zamierzam odejść, Honey. Możesz równie dobrze otworzyć drzwi. - Odejdź, Jesse.
Jesse przyłożył ramię do drzwi, tylko po to, żeby sprawdzić ich wytrzymałość. Stwierdził, że przynajmniej dom zbudowany był solidnie. Z powodu rany w nodze nie mógł otworzyć drzwi kopnięciem. Zresztą... Honey nie była kobietą, na której taki melodramatyczny gest wywarłby wrażenie. - Odchodzę, Honey - powiedział. Żadnej odpowiedzi. - Powiedziałem, że odchodzę. Nadal cisza.
- Nie pożegnasz się ze mną? - Żegnaj, Jesse - załkała. - Jezu, Honey, nie wygłupiaj się. Otwórz drzwi. Porozmawiamy. Usłyszał tylko płacz. Jesse poczuł ucisk w gardle. Może to rzeczywiście nie najlepszy moment? pomyślał. Mam co robić, a ona nie zostanie przecież w sypialni przez cały dzień. Dopadnę ją, kiedy zejdzie na kawę. Honey usłyszała, że Jesse utykając schodzi po schodach. A więc jednak odchodzi, pomyślała. Weszła do łóżka i nakryła głowę kołdrą. Nie chciała myśleć o niczym. Chciała tylko tarzać się w rozpaczy. Powinna była wziąć to, co chciał jej dać; powinna poprzestać na tym,
S
że wpadałby do domu w przerwach między policyjnymi akcjami. To
R
lepsze niż nic; na pewno lepsze od tej pustki, która zapanuje tutaj po jego odejściu.
Pomyślała jednak o godzinach, dniach i tygodniach, które musiałaby spędzać w samotności, o wszystkim tym, co nie dawało jej spokoju. Trudno. Nie może poprzestać na półśrodkach. Musi przyjąć do wiadomości fakt, że Jesse dokonał już wyboru. Honey nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Nie widziała zapadającego zmierzchu. Nie widziała nawet tego, że słońce zaszło i świat pogrążył się w ciemności; całe jej życie było ciemne. Nie mogło już być ciemniejsze. Jesse czekał przez cały dzień na okazję porozmawiania z Honey. Ugotował zupę pomidorową i upiekł grzanki z serem. Chciał zrobić jej niespodziankę swymi kulinarnymi umiejętnościami. Skończyło się na
tym, że Jack pożarł wszystkie grzanki i swoją porcję zupy, komentując: - Mama gotuje lepiej. Gdy Jesse wytłumaczył Jackowi, że musi zostać z Honey sam na sam, chłopiec z radością przystał na spędzenie nocy u kolegi. - Czy to znaczy, że mama zgodziła się za ciebie wyjść? - zapytał. - Jeszcze niecałkowicie ją do tego przekonałem - przyznał Jesse. - Ale przekonasz? - Na pewno będę próbował - odparł ponuro Jesse. - Nie martw się - powiedział Jack, klepiąc Jesse'a po ramieniu. Myślę, że mama cię kocha. Jesse wiedział już jednak, że sama miłość nie wystarczy, aby Honey go poślubiła.
R
S
Jack opuścił dom późnym popołudniem. Jesse wszedł po cichu na górę i przyłożył ucho do drzwi sypialni, nie usłyszał jednak żadnego dźwięku. Uznał, że musi po prostu wytrzymać i przeczekać. O dziesiątej wieczorem doszedł do wniosku, że Honey nie ma zamiaru wyjść. Zapukał mocno do drzwi sypialni. - W porządku, Honey, już dobrze. Wyjdź, porozmawiamy. Usłyszał szelest pościeli, a potem stłumione pytanie: - Jesse? Po chwili otworzyły się drzwi. Honey miała zmierzwione włosy, tak jak pierwszego ranka, kiedy Jesse przybył do Flying Diamond. Wyglądała na zmieszaną. Ściągnęła mocniej pasek męskiego szlafroka, który miała na sobie, i przytrzymała poły, żeby nie mogły się rozchylić. - Jesse? - powtórzyła. - To ty?
- Oczywiście. Któż by inny? - Myślałam, że wyjechałeś. - Dlaczego, u diabła, miałbym to zrobić? - zirytował się Jesse. Denerwowałem się przez cały dzień, pomyślał, a ona sobie po prostu spała! - Dobrze. Ucięłaś sobie drzemkę. Teraz możemy wreszcie przeprowadzić tę rozmowę. - Chcesz rozmawiać? - zapytała zaspanym głosem. - Tak, na Boga, chcę! Czy wreszcie mnie wysłuchasz? Jesse chwycił Honey za ramiona i potrząsnął. W chwili gdy Honey poczuła dotyk Jesse'a, natychmiast obudziła
S
się do końca. To nie był sen; wyobraźnia nie płatała jej figla.
R
Rozzłoszczony Jesse Whitelaw rzeczywiście nią potrząsał. - Dobrze, Jesse - odparła. - O co ci chodzi? W tym momencie oboje usłyszeli pukanie do drzwi. Rozległ się znajomy głos: - Honey? Jesteś w domu? Dobry, stary Adam, pomyślała. Zawsze można na nim polegać. Honey pobiegła na dół, jakby Jesse'a w ogóle przy niej nie było. Otworzyła drzwi. Adam wyglądał na zmęczonego. Honey unikała spojrzenia mu w oczy, gdyż malowało się w nich nadal zbyt wiele bólu. - Chciałem tylko zawiadomić cię, że znalazłem na swoim terenie część skradzionego ci bydła - powiedział. - Jutro moi ludzie przyprowadzą je tutaj.
Adam spojrzał na Jesse'a, który wyłonił się właśnie z głębi domu. - Pomyliłem się co do ciebie, Whitelaw - przyznał. - Nie miałem pojęcia, że Chuck Loomis wykorzystuje moje ranczo jako bazę złodziejskich wypraw obejmujących cały stan. Należą ci się moje przeprosiny i podziękowanie. Wyciągnął rękę. Jesse uścisnął ją dopiero wtedy, gdy objął już ramiona Honey gestem właściciela. Honey czuła, że miedzy mężczyznami powstało jakieś napięcie. Na pewno nie zostaną przyjaciółmi, pomyślała. No cóż, przynajmniej nie będą też wrogami. - Muszę już jechać - powiedział Adam. - Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - zapytała Honey.
S
- Moje interesy to teraz ruina, potrzebuję nowego zarządcy...
R
Poza tym, wszystko w porządku.
- Odprowadzę cię - zaproponowała Honey, gdy jednak chciała to zrobić, poczuła, że Jesse chwyta ją mocniej. Adam to zauważył. Powiedział:
- Dziękuję, wyjdę sam. Do widzenia, Honey. Z tonu, jaki wypowiedział te słowa, Honey zorientowała się, że Adam nie zamierza jej odwiedzić w najbliższej przyszłości. Czuła jego smutek, jego samotność. Na pewno znajdzie się jakaś kobieta, która to odmieni, pomyślała. Ja mogę tylko pomóc mu w jej odnalezieniu. Gdy Adam zamknął za sobą drzwi, Jesse wziął Honey za rękę i rozkazał: - Chodź ze mną. Weszli po schodach do sypialni. Jesse odwrócił się i zamknął
drzwi na klucz. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia, Honey. Nie zamierzam tego odkładać ani minuty dłużej. Honey widziała, że Jesse jest zdenerwowany. Gdy mówił, popchnęła go w kierunku łóżka i zmusiła, żeby na nim usiadł. Przyklęknęła, zdjęła mu buty i pomogła ułożyć nogi na zmiętej pościeli. - Czy jest ci wygodnie? - zapytała. - Tak. Nie zmieniaj tematu. - Co to za temat? - zapytała Honey, siadając na łóżku naprzeciw Jesse'a.
S
- Wyjdziesz za mnie, Honey. Nie ma żadnych, ,,jeśli", czy „ale". - Wiem - odpowiedziała.
R
- Żadnych kłótni, żadnych sporów... Co powiedziałaś? - Powiedziałam, że wyjdę za ciebie za mąż, Jesse. - Ale...
- Nie powinnam cię szantażować z tą twoją pracą. Wiem, ile to dla ciebie znaczy. Prosząc cię, żebyś zrezygnował, nie byłam uczciwa. - Uśmiechnęła się. - Jakoś to wytrzymam. Jesse nie mógłby kochać Honey bardziej niż w tym momencie. Jaka odważna! Ile ma sobie siły! Jak musi go kochać, skoro chce się dla niego poświęcić, zamiast żądać, żeby on zrobił to dla niej! Nie wie przecież, że postanowił ustąpić. Postanowił pracować u boku kobiety, którą kochał. Wychowywać dzieci. Prowadzić ranczo. Jesse przełknął ślinę. Z trudem wydobywał z siebie słowa:
- Kocham cię, Honey. Delikatnie dotknął ustami jej ust. Składał jej hołd. Chciała wpaść w jego ramiona, nakazał jej jednak gestem, żeby jeszcze tego nie robiła. - Jest coś, co muszę ci powiedzieć - oświadczył. Dostrzegł błysk niepokoju w oczach Honey. Wyrzucił z siebie szybko, żeby ją uspokoić: - Zanim wróciłem tu nad ranem, wystąpiłem z policji. Honey z trudem chwytała oddech. - Naprawdę? Zrobiłeś to? - Tak. Naprawdę.
S
Honey nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła. Wiedziała
R
tylko, że świat zaczął przypominać ogromną, kolorową tęczę. Oto mężczyzna, na którym może polegać, mężczyzna, z którym może prowadzić wspólne życie, dzielić szczęście i troski, dobre i złe chwile. - Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę stało - powiedziała. Jesteś pewien, Jesse? - Pewien czego? - Że nie będziesz później żałować, że nie zmienisz zdania i... - Nie zmienię zdania. Nie będę żałować. Praca w policji konnej nie pozwalała mi traktować swego życia tak, jak na to zasługuje, Honey. Po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Odkryłem to tutaj, przy tobie, Jacku i Jonathanie. - Co odkryłeś? - Miejsce, w którym mogę zapuścić korzenie. Miejsce, w którym
moje wnuki zobaczą owoce mojej pracy. Dom. Honey nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła, że rozpiera ją szczęście. Poza tym opatrzność sprawiła jakoś, że ona i mężczyzna, którego kocha, znaleźli się przypadkiem razem w łóżku. - Gdzie jest Jack? - zapytała. Jesse uśmiechnął się. - Nocuje u kolegi. Honey prowokacyjnie uniosła brwi. - To znaczy, że mamy cały dom dla siebie? - Tak, psze pani, na pewno. - Skorzystajmy z tego. Jesse obrzucił ją pytającym spojrzeniem. - Z całego domu? - zapytał.
R
S
- No cóż, możemy zacząć w sypialni. Jest jeszcze biurko, stół kuchenny... no i wanna.
Honey wybuchnęła śmiechem na widok miny Jesse'a. - Wykończysz mnie - mruknął.
- Tak, ale jaka to piękna śmierć - zażartowała. Godzinę później Jesse leżał w wannie wypełnionej gorącą wodą. Honey leżała na nim, opierając policzek na jego ramieniu. - Nie przypuszczałem, że dam radę - wyznał Jesse. - No cóż, jest pan utalentowany, panie Whitelaw. Uśmiechnął się leniwie. - Mogę to samo powiedzieć o tobie. Honey delikatnie starła kroplę wody z brodawki piersi mężczyzny. Poczuła, że zesztywniał. Nie przerywała pieszczoty, aż
ciało Jesse'a wezbrało pożądaniem. Jesse jęknął. - Honey - ostrzegł - igrasz z ogniem. Roześmiała się i powiedziała: - Mam tu dużo wody, mogę go ugasić, ale... nie chcę. Po chwili siedziała na mężczyźnie okrakiem. Jesse chwycił ją za biodra sprawiając, że nasuwała się powoli na niego. Honey jęknęła. Przytrzymał ją, pragnąc, żeby pozostała nieruchoma, umożliwiając mu w ten sposób odzyskanie panowania nad pożądaniem. Chciał, żeby rozkosz trwała jak najdłużej. Pochyliła się nad nim, wpychając go głębiej pod wodę.
R
S
- Tak mi z tobą dobrze, Honey, tak bardzo dobrze. - Nawzajem - wydyszała.
Chwyciła Jesse'a za ramiona; zaczęła wykonywać regularne ruchy. Sprawiała mu przyjemność, która zwracała się jej dziesięciokrotnie. Jesse pieścił dłońmi i całował jej piersi, aż zaczęła wić się w rozkoszy. Odnalazł miejsce, w którym łączyły się ich ciała; pieścił ją tam, aż pożądanie rozpaliło ją do bólu. Wreszcie oboje krzyknęli z rozkoszy i znieruchomieli. Honey prawie nie mogła oddychać; przytulała się do mężczyzny, szukając u niego ukojenia. Objął ją mocno. Woda z pluskiem przelała się przez krawędź wanny. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała wtulona w jego szyję. -
Możemy tyle ulepszyć na ranczu! Mam tyle planów, tyle pomysłów! Jesse zachichotał. - Powoli, kobieto, nie wszystko naraz. Uśmiechnęła się do niego i zapytała: - Od czego zaczniemy? - Musimy najpierw coś zasiać. - Co takiego zamierzasz hodować? - Siano. Trochę warzyw. Trochę dzieci. Honey roześmiała się z zadowoleniem. - Zacznijmy od dzieci. Jesse pomyślał, że chyba zakochał się po raz drugi. To
S
zadziwiające, pomyślał, jak szczęście mogło sprawić, że Honey
R
promieniała urodą. Czuł, że radość zapiera mu dech w piersi. Nie będzie już musiał się włóczyć. Znalazł swój dom, w którym spędzi wszystkie noce z tą kobietą, w którym... zasieje życie i będzie mógł patrzeć, jak rośnie.