Julia Justiss Wdowa i porucznik Rok 1810, w czasie kampanii na Półwyspie Iberyjskim, porucznik Bryan Langford ma tylko trzy tygodnie na udowodnienie s...
8 downloads
23 Views
603KB Size
Julia Justiss Wdowa i porucznik
Rok 1810, w czasie kampanii na Półwyspie Iberyjskim, porucznik Bryan Langford ma tylko trzy tygodnie na udowodnienie swojej skrywanej miłości do wdowy po przyjacielu, obciążonej długami zmarłego męża. Chcąc ratować ją z opresji, proponuje jej małżeństwo, z nadzieją, że zdąży rozkochać ją w sobie, zanim wyruszy na wojnę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Bryan! Porucznik Bryan Langford, z Dwudziestego Pułku Dragonów Lekkich Dunbara, usłyszawszy swoje imię, szybkim krokiem podszedł do rozkładanego stołu ustawionego na środku namiotu, w którym mieścił się sztab. - Cieszę się, że znów cię widzę, Bry- powitał go porucznik Marsden, unosząc głowę znad stosu raportów. - Powiedz no mi, czy Jeremy Saybrooke, ten porucznik z Piętnastego Pułku Karabinierów Konnych, to twój przyjaciel z dzieciństwa? Bryan uśmiechnął się. - A tak. Wychowywaliśmy się razem. Niestety, jeśli chcesz go znaleźć, nie będę ci pomocny. Ostatni raz widziałem go jesienią, w Lizbonie. Uśmiech znikł z twarzy Bryana na wspo-
260 mnienie przyczyny takiego właśnie stanu rzeczy. Ani Jeremy, ani jego żona nie domyślają się zapewne, że uczucia Bryana wobec pani Saybrooke daleko wykraczają poza przyjacielską życzliwość. Dlatego też Bryan, kierując się rozsądkiem, postanowił, że będzie się trzymał z daleka od tej pary małżeńskiej. Marsden smętnie pokiwał głową. - Mam dla ciebie przykrą wiadomość, Bry. Saybrooke poległ wczoraj pod Talawerą. Całe powietrze uszło z płuc Bryana. Jakby ktoś nagłe poczęstował go potężnym ciosem w brzuch. Jer nie żyje! Te trzy słowa jakoś zupełnie nie pasowały do siebie. Każda bitwa niesie ze sobą rany i śmierć, ale Jeremy zawsze był dzieckiem szczęścia, więcej - jakby sam diabeł nad nim czuwał. Bryan był przekonany, że jeśli komuś sądzone jest wrócić z tej wojny bez szwanku, to na pewno tym kimś będzie Jeremy Saybrooke. Kiedy minął pierwszy wstrząs, pomyślał o Audrze. Audra... Skrzywił się, jakby dosięgnął go kolejny cios, tym razem w serce. Śliczna, promienna Audra, jego wielka, potajemna miłość. Audra jaśniejąca ze szczęścia tamtego dnia, gdy wychodziła za mąż za Jeremy'ego i resztki cichej nadziei Bryana rozwiały się jak dym. Audra rozpacza. Trzeba koniecznie do niej iść. - Kiedy pogrzeb? - spytał. - Jutro rano - odparł Marsden, spoglądając na niego ze współczuciem. - Przykro mi, Bryan. Słyszałem, że Saybrooke był świetnym oficerem.
261 - Tak. I był to mój dobry przyjaciel, a wdowę po nim znam od dziecka. Dlatego uważam, że powinienem być na tym pogrzebie. Marshall może przejąć moje obowiązki na jeden dzień. Powiedz pułkownikowi, że poszedłem przygotować się do wyjazdu. Wrócę tu, żeby prosić go 0 dzień urlopu. - Czyli powiadomić go, że wyjeżdżasz? -Bryanowi udało się wykrzesać nikły uśmiech. - Zgadłeś, Charles. Dzięki! - Zasalutował i długimi krokami wymaszerował z namiotu, zagłębiony w niewesołych myślach. Jeremy nie żyje, Audra została sama. Trzeba się nią zaopiekować, podtrzymać na duchu, pomóc jej w przygotowaniach do podróży, najpierw do Lizbony, i dalej, do Anglii. Teraz, kiedy Jera już nie ma, Audra na pewno nie będzie chciała zostać na Półwyspie. Nagle przystanął, uderzony myślą, która sprawiła, że puls przyspieszył. Koniecznie musiał zrobić głęboki wdech. Mimo smutku po stracie przyjaciela poczuł dziwne podekscytowanie, uzmysłowiwszy sobie jedną, istotną konsekwencję bolesnego wydarzenia. Jeremy odszedł na zawsze. Jego żona, Audra, jest teraz wolna.
262 Audra Merrier Saybrooke, czuwając przy zwłokach męża, złożonych przez towarzyszy broni na twardym żołnierskim łóżku, nie mogła do końca uwierzyć w jego śmierć. W śmierć Jeremy'ego Saybrooke'a, który zawsze wszystkich oszukiwał, zwodził... Tylko pani z kosą nie dała się omamić... Głupia, brzydka myśl, jakże teraz nie na miejscu. Ale to przez ten brak sił. Człowiekowi umęczonemu niedobrym życiem łatwo przychodzi do głowy myśl niestosowna. A przecież ona, niezależnie od tego, co robił Jeremy-kochała go. Dotknęła zimnej jak lód twarzy zmarłego. Lanca wroga przebiła mu serce. Audra obmyła martwe ciało z krwi i ubrała w paradny mundur. Teraz Jeremy leży cichy, nieruchomy, jakby pogrążony w najgłębszym śnie. Nie -Ta nieruchoma maska to nie jest twarz śpiącego Jeremy'ego, który duszę miał tak niespokojną, że jego twarz nawet podczas najgłębszego snu mieniła się różnymi uczuciami... Teraz dusza ta wyzwoliła się ze szczątków doczesnych i poszybowała ponad równiną Talawery. Już nigdy Jeremy jej nie skrzywdzi... Po wychudłym policzku Audry spłynęła łza. Och, Jeremy... A we mnie było tyle miłości... Nagle w ciszy skrzypnęły drzwi do jej małego pokoju. Brzęk ostróg nakazał jej szybko otrzeć łzę. - Bardzo ci współczuję, Audro. Porucznik Allensby z Piętnastego Pułku Karabinierów Konnych, towarzysz broni Jera, także jego wierny kompan do kieliszka. - Jeremy był dobrym żołnierzem i najlepszym druhem. Będzie mi go brakowało.
263 Wstała z krzesła i skinęła tylko głową, niezdolna udzielić uprzejmej odpowiedzi człowiekowi, który stale zachęcał Jeremy'ego do gry, przez co w niemałym stopniu przyczynił się do jej obecnego położenia. Bardziej niż niefortunnego. Jer ostatnio wracał z domu gry ponury jak gradowa chmura, znak, że szczęście przestało mu dopisywać. Na pewno przegrał krocie, i do Allensby'ego, i do wielu innych graczy. I z czego teraz Audra popłaci długi męża, za co kupi sobie prowiant na podróż do Lizbony1?- Pomóc może tylko cud... - Audro - odezwał się cicho porucznik. - Domyślam się, że z powodu nagłego odejścia Jera na twoich barkach spoczywają teraz pewne jego... zobowiązania. Mówiąc bez ogródek, Jer miał ogromne długi. Mnie też był winien niezłą sumkę. - Ile? - spytała, czując, jak strach ściska ją za gardło. Allensby mruknął coś niewyraźnie pod nosem, ale dosłyszała i włos zjeżył jej się na głowie. Jak Jer mógł przy marnym żołdzie grać o tak wysokie stawki?Allensby, dostrzegając przerażenie w jej oczach, pokiwał głową.
264 - No cóż... obawiam się, że Jer tyle samo winien jest jeszcze kilku innym osobom. Ty znałaś go najlepiej, wiesz, że nigdy nie rezygnował z gry. Wierzył, że zła passa kiedyś minie i znów zacznie wygrywać. Zresztą zdarzało się to nieraz. Ale nie zawsze, pomyślała z goryczą, przypomniawszy sobie stos rachunków, jeszcze z Lizbony, które Jeremy wrzucił do szuflady swego rozkładanego biurka. - Byłem przyjacielem Jeremy'ego, dlatego orientuję się nieco w twoim położeniu, Audro, i zastanawiam się, jak ty sobie z tym poradzisz. Bo długi honorowe, jak wiadomo, spłaca się szybko. - Wiem - rzuciła szorstko. Doskonale wiedziała o tej głupiej zasadzie z jeszcze głupszego niepisanego kodeksu postępowania mężczyzn. - I jaki - Allensby na moment zawiesił głos. -Wybacz, może to niedelikatnie z mojej strony, że teraz właśnie poruszam tę kwestię. Powiedz mi jednak, jak zamierzasz spłacić długi męża?- Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. Domyślasz się, że przez ostatnie kilka godzin zajęta byłam czymś innym. - Przecież wiem, Audro. Pojmuję, jak ci ciężko na duszy. Ostrożnie pogłaskał ją po ramieniu. Audra drgnęła i natychmiast odsunęła się na bok. Allensby, wcale tym nie zrażony, uśmiechnął się.
265 - Wielu z nas zastanawiało się, dlaczego Jer, mając tak rozumną, odpowiedzialną żonę, wykazuje skłonności do... postępków lekkomyślnych. Zostawił cię w bardzo trudnym położeniu, o czym wiedzą właściwie wszyscy, dlatego chciałbym jako pierwszy zaproponować ci pewne rozwiązanie, które wybawi cię z kłopotu. Wybacz, że tym razem będę jeszcze bardziej niedelikatny, ale nie mogę się powstrzymać. Jesteś ślicznym stworzeniem, Audro, i wspaniałą żoną żołnierza. Jeśli wykażesz chęć towarzyszenia mi podczas marszu, gotów jestem uregulować za ciebie wszystkie długi Jera. Przez dłuższą chwilę Audra wpatrywała się w niego w milczeniu, nie wierząc jeszcze własnym uszom. Chwila osłupienia trwała krótko, zastąpił ją gniew, gniew wielki, na miarę całego jej bólu, rozpaczy i strachu. - Wybacz, proszę, ale jak mam to rozumieći - spytała podniesionym głosem. - Czy to znaczy, że ty, stojąc obok mojego zmarłego męża, masz czelność proponować mi, żebym została twoją utrzymanką? Allensby znacząco uniósł brwi. - Nie sądzę, żeby Jerowi przysporzyło to teraz zmartwień. - Wynoś się - syknęła. - Wynoś się stąd, zanim się zapomnę i zryję ci paznokciami twoją zuchwałą gębę! Guzik mnie obchodzi, co ludzie potem będą o tym gadać!
266 Porucznik, wcale nie zrażony, znów się uśmiechnął. - Spróbuj, nie mam nic przeciwko temu. Uwielbiam gorące kobiety. Ale jeśli sobie życzysz, oddalę się. Zdaję sobie sprawę, że teraz nie masz głowy, aby spokojnie rozważyć moją propozycję. Chciałem jednak być pierwszym, który z nią wystąpi. Zastanów się. Odwróciła się plecami, a on, już od progu, rzucił jeszcze rozbawionym głosem: - Zegnam panią, pani Saybrooke. Odchodzę z nadzieją, że wkrótce będę mógł spełnić każdy z pani namiętnych rozkazów. Nie odezwała się. Stała nieruchoma, wyprostowana, póki drzwi znów nie skrzypnęły. Allensby wyszedł. Wtedy powoli opadłą na krzesło, czując, że z wielkiego wzburzenia braknie jej tchu. Łajdak! Jak on śmiał przyjść tu z tak nikczemną propozycją! Nękać ją, kiedy zrozpaczona i śmiertelnie znużona czuwa przy zwłokach męża. Jakże ona go nienawidzi, tego Allensby'ego! Za to, co uczynił przed chwilą i za to, że przez niego po raz kolejny zaczęła się teraz zastanawiać, dlaczego jej małżeństwo z Jeremym było koszmarem. Dlaczego zawsze ulegała błaganiom Jera, dlaczego przebaczałaś. Z litości?- Czy raczej była to słabość? Tak dużo w niej nienawiści. Do Jera, i do tego uczucia, zwanego miłością, przecenianego przez wszystkich. Ono bowiem sprawia, że kobieta, mimo protestów umysłu, pragnie uwierzyć w to, co niemożliwe. Dlatego teraz Audra, obnażona i wystawiona na
267 publiczny widok ze swoją głupotą i słabością, jest bezbronna wobec takich zuchwalców jak Allensby. Jeszcze bardziej niż miłości nienawidziła namiętności. Namiętność jest zgubna, odbiera kobiecie rozum, sprawia, że w rękach mężczyzny mięknie jak wosk. Nagle poderwała głowę, wyprostowała się w krześle. W mroku posępnych myśli zapaliło się światełko. Iskierka nadziei. Przecież śmierć Jera oznacza wyzwolenie... Wyzwolenie od miłości i od namiętności. Jest wolna, ale nie zostanie markietanką, przechodzącą z jednych żołnierskich rąk do drugich. Znajdzie jakiś sposób, żeby zebrać trochę grosza na powrót do Anglii. Tam, z dala od upokorzeń, jakich dziś doznaje i od koszmarów przeszłości, odnajdzie w ciszy Hampshire błogosławiony spokój.
ROZDZIAŁ DRUGI Audra, z pozoru chłodna i opanowana, a w środku drżący kłębek nerwów, stała na smaganym wiatrem miejscu pochówku. Tego ranka, przed mszą żałobną, udało jej się sprzedać mężowskiego konia, karabinek, pistolety i mundur. Z tych pieniędzy, do których dołożyła kilka monet za klejnoty sprzedane złotnikowi, zapłaciła część zaległych rachunków, przechowywanych w biurku. Ponad połowę, a więc niemało. Z czego jednak zapłaci resztę rachunków, o długach karcianych Jera nie wspominając... Dyskretnie dotknęła swej małżeńskiej obrączki. Z łatwością dała się przekręcić na wychudłym palcu. Wygląda na to, że będzie musiała sprzedać nie tylko tę obrączkę, ale - aby ironii stało się zadość - także obrączkę Jera. Uniosła głowę, napotykając wzrok Allens
Wdowa i porucznik 269 by'ego. On, jakby odgadując, o czym teraz Audra myśli, uśmiechnął się do niej. Po trzykroć łajdak. Wolałaby już obsłużyć cały pułk, niż dać się tknąć temu nędznikowi! Cały pułk... Ten zuchwalec sugerował, że jego propozycja nie będzie jedyną, za nią posypią się następne. Niespokojny wzrok Audry przemknął po pełnych teraz powagi i skupienia twarzach mężczyzn, zgromadzonych wokół grobu. Który z nich jeszcze połakomi się na wdowę po Jeremym Saybrooke'u, znaną ze swojej wyrozumiałości? A pieniędzy jak nie miała, tak nie ma. Za co wróci do Lizbony, jeśli żadnej z tych propozycji nie przyjmie? Och, Boże... Najchętniej ułożyłaby się obok Jera w tej sosnowej trumnie i na zawsze uwolniła się od rozpaczy, strachu i zmartwień. Przymknęła oczy, resztką sił walcząc o zachowanie pozornego spokoju. Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Odsunęła się natychmiast. Jeśli to Allensby, to ona nie ręczy za siebie. Na jego kondolencje, bez wątpienia dwuznaczne, na pewno zareaguje gwałtownie. Po prostu rzuci się na niego z pięściami. - Audro, proszę, przyjmij wyrazy najgłębszego współczucia. Pewna, że to Allensby, całą siłą woli pragnęła nie dopuścić do swoich uszu żadnego dźwięku. Dopiero po chwili dotarło do niej, że głos należy do kogoś innego. Głos ten był jej znajomy.
270 Otworzyła oczy, pełne zdumienia, jeszcze nie dowierzając. Bryanś! I rzuciła się w jego ramiona. Serce podskoczyło mu do gardła. Powiedział: „Przyjmij wyrazy najgłębszego współczucia". Dla Bryana było to jeszcze jedno wyświechtane powiedzonko, dopóki nie przyszedł na grób przyjaciela. Obok grobu zobaczył Audrę, z pochyloną głową i zamkniętymi oczami, przytłoczoną wielką rozpaczą. Wtedy przekonał się, że serce rzeczywiście podskakuje do gardła i bardzo trudno jest powiedzieć cokolwiek. Udało mu się jednak wydobyć z siebie głos. Złożył kondolencje i nagle Audra znalazła się w jego ramionach, przywierając do niego tak mocno, jakby był jedyną solidną skałą na środku oceanu,.chaosu. Objął ją mocno, jego nozdrza wypełnił słodki zapach fiołków i nagle poczuł osobliwe zadowolenie, że chociaż pułkownik ciskał na niego gromy, on i tak stanowczo domagał się pozwolenia na wyjazd. Był nie tylko zadowolony. Mimo smutnych okoliczności nie mógł oprzeć się jeszcze innemu uczuciu, głębszemu. Uczuciu szczęścia, kiedy dłonie Audry przywarły do jego boków, a on ją objął. I chociaż jej szczupłe plecy drżały od powstrzymywanych łez, miał wrażenie, jakby ziścił się sen, sen śniony od lat.
271 Znów trzymał ją w ramionach. Jak kiedyś, dawno temu i tylko raz. Tamtego lata, kiedy on i Jer po powrocie z Oksfordu przekonali się na własne oczy, że ich niesforna, rozbrykana towarzyszka zabaw dziecięcych wyrosła na piękną młodą damę, wytworną, o kuszących, kobiecych kształtach. Całe lato, jak trójka prawdziwych przyjaciół, byli nierozłączni, nie opuszczając żadnego żurfiksu czy balu. I kiedyś rozfiglowana Audra, ot tak dla żartu, pocałowała Bryana. Jedno muśnięcie miękkich, słodkich ust roznieciło w nim płomień. Wyczuła to, bo w jej ogromnych ciemnych oczach dojrzał zdumienie, może i przestrach. Odsunęła się szybko, przecież zrobiła to tylko po to, by wzbudzić zazdrość w Jeremym. Nieświadoma, że jednym przelotnym pocałunkiem kradnie Bryänowi serce. Na zawsze. Chociaż widział, jak flirt między Jeremym a Audrą przeradza się w coś poważnego, chociaż musiał przecierpieć jeszcze jeden pocałunek, który on sam złożył na czole Audry, winszując jej zokazjizamążpójścia. Potem trzymał się od tej pary z daleka, co nie było trudne, skoro postarał się, by przydzielono go do innej kompanii kawalerii niż Jera. I starał się, naprawdę się starał wykrzesać z siebie choć trochę entuzjazmu do innych młodych dam, Angielek, Portugalek i Hiszpanek, które były bardziej niż chętne do okazania przychylności przystojnemu ciemnowłosemu oficerowi w szykownym czerwonym mundurze.
272 Julia Justiss Dla niego jednak liczyła się tylko Audra. Kiedy ku swemu zaskoczeniu dowiedział się, że Audra podążyła za Jerem na Półwysep Iberyjski, nie potrafił się powstrzymać i złożył jej wizytę w Lizbonie. Chciał przekonać się, czy jest szczęśliwa. Była bardziej niż szczęśliwa, co zauważył nie bez przykrego ukłucia w sercu. Promieniała z powodu dzieciątka, które nosiła już pod sercem. I chociaż zapraszała Bryana, by odwiedzał ich częściej, nigdy już do nich nie zajrzał. Było to ponad jego siły. Audra delikatnie wysunęła się z jego objęć. - Nie wiedziałam, Bryanie, że twój pułk stacjonuje gdzieś tu w pobliżu - odezwała się półgłosem. - Dziękuję ci. Jestem bardzo wdzięczna, że przybyłeś na pogrzeb. - Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Przykro mi, że nie Widzieliśmy się tak długo, ale nie było już więcej sposobności do złożenia wam wizyty. Audro, ja... ja słyszałem o dziecku. Czy dostałaś mój listś Audra przełknęła nerwowo ślinę, jej twarz posmutniała jeszcze bardziej. - Tak. I dziękuję bardzo. Twój list bardzo mi... pomógł. - Odwrót spod Korunny musiał być dla ciebie straszny. - To nie to, Bryanie. Mój koń przewrócił się na mnie.
Wdowa i porucznik 273 Uśmiechnęła się do niego drżącym, żałosnym uśmiechem. - Szczęście w nieszczęściu, jak powiedział doktor. O mały włos, a odeszłabym razem z dzieciątkiem... Teraz nie wiem, czy tak nie byłoby lepiej... Ale nie mówmy już o tym, Bryanie. Rozpoczęło się nabożeństwo żałobne. Bryan pozostał u boku Audry i wziął ją za rękę. Nie zabrała swojej dłoni, a nawet mocniej zacisnęła palce wokół jego palców, kiedy przełożony Jera skończył przemawiać nad otwartym grobem i Audra miała rzucić pierwszą grudkę ziemi na trumnę. Kiedy spełniła ten smutny obowiązek, Bryan ujął ją mocno pod ramię i wyprowadził z miejsca pochówku. Nie stawiała żadnego oporu. Szli w milczeniu, dopiero kiedy dochodzili do wiejskiej gospody, Audra ożywiła się. - Zostaniesz na stypie, Bryanie? - spytała. - Bardzo proszę. Nie będzie to nic wystawnego, kilka prostych potraw, ale tutejszego wina na pewno warto spróbować. - Dziękuję. Naturalnie, że zostanę. Audro, pozwól też, że zapytam. Może mógłbym być ci w czymś pomocny?- Jestem do twojej dyspozycji. Teraz zapewne zamierzasz jak najszybciej wrócić do Anglii. Z chęcią pomogę ci w przygotowaniach do podróży, mogę też zająć się sprzedażą rzeczy, które... nie będą ci już potrzebne.
274 Julia Justiss Po twarzy Audry przemknął cień. Uśmiechnęła się z wyraźnym przymusem. - Dziękuję. Konia i ekwipunek Jera już sprzedałam. Czyli jest szybką, zaradną kobietą, pomyślał Bryan. Wymarzona żona dla żołnierza. I urocza, choć taka smutna, pomyślał po chwili, kiedy zasiadł już za stołem i obserwował Audrę przyjmującą gości. Witała każdego z wdzięcznym uśmiechem, zapraszała do stołu, z niektórymi żałobnikami gawędziła dłużej. Nagle zauważył coś osobliwego. Audra skinęła na służącą i razem z dziewczyną odeszła na stronę. Poszeptały coś między sobą i Audra, rozejrzawszy się bacznie dookoła, dyskretnie odpięła od sukni broszę wysadzaną diamencikami. Podała broszę służącej, ta dygnęła i szybkim fctpkiem ruszyła do drzwi. A więc to tak... Bryan dobrze wiedział, że jego przyjaciel Jeremy był namiętnym graczem, ale podobno częściej wygrywał niż przegrywał. Fortuna jednak kołem się toczy, być może ostatnio nie sprzyjała mu i Jer zostawił Audrę bez pieniędzy, może nawet z długami. Dlatego Audra, aby opłacić pochówek męża, musi sprzedać klejnoty. Czuł, jak wzbiera w nim gniew, który zrodził natychmiastową decyzję. Wstał z krzesła i niespiesznym krokiem poszedł ku drzwiom. Wyszedłszy na dwór, natychmiast wyłowił wzrokiem spośród przechodniów służącą Audry i po-
Wdowa i porucznik 275 dążył za nią. Przeszła uliczką spory kawałek i tak jak podejrzewał, zatrzymała się przed sklepem złotnika. Przyśpieszył krok, prawie biegł i zdążył chwycić dziewczynę za ramię, jeszcze zanim weszła do środka. - Nie bój się, nic ci nie zrobię - powiedział szybko, widząc jej pełne lęku oczy. - Oddaj mi tylko tę broszę, którą twoja pani kazała ci sprzedać. - Si, senior. Proszę, to jest ta brosza. Ale ja jej nie ukradłam, przysięgam. Pani sama mi ją dała, żebym... - Wiem, wiem, widziałem. A ja jestem przyjacielem twojej pani i jej zmarłego męża. Wezmę tę broszkę, porucznik Saybrooke na pewno by sobie nie życzył, żeby jego żona sprzedawała swoje klejnoty. A ty... Wyjął z kieszeni kilka brzęczących monet. - Wystarczyć - Si, senior. Złotnik dałby na pewno o wiele mniej. - Dobrze. Zanieś te pieniądze swojej pani, powiedz, że są od złotnika, pojmujesz?- A ja tę broszę przechowam. - Jak pan sobie życzy, senior, jak pan sobie życzy. I niech Panienka Przenajświętsza ma pana w swojej opiece za jego dobroć! Dziewczyna dygnęła i popędziła z powrotem do gospody. Bryan wracał krokiem nieśpiesznym,
276 pogrążony w myślach. Sprawa była oczywista. Audra desperacko potrzebuje pieniędzy. Co prawda, zanim dojedzie do Lizbony, wieść o śmierci Jeremy'ego zapewne dotrze do jego rodziny w Anglii i rodzina przyśle wdowie jakieś pieniądze na podróż do domu. Ale póki co Audra musi być w sytuacji rozpaczliwej, skoro sprzedaje swoje błyskotki. Niepostrzeżenie wsunął się z powrotem do zatłoczonej izby w gospodzie. Długi stół zastawiony był butelkami wina, niektórym gościom porządnie szumiało już w głowie. Wznoszono hałaśliwe toasty - za honor pułku, za zdrowie monarchy i poszczególnych dowódców, od Wellingtona poczynając. Brian prawie nikogo tu nie znał, dlatego nie brał udziału w ogólnej rozmowie i nie wznosił toastów. PrzysiadŁsobie na uboczu i zajął się obserwowaniem Audry. Była o wiele szczuplejsza niż kiedyś, trudy kampanii w skalistym, jałowym kraju odbiły się na jej wyglądzie, jak zresztą i wszystkich tu obecnych. A poza tym przeżyła przecież bolesną stratę. Dlatego ciemne oczy, pozbawione blasku, wydawały się w mizernej twarzy nienaturalnie wielkie. Szczupłe plecy były przygarbione, z całej postaci, choć Audra tak gorliwie uśmiechała się do gości, emanował smutek i przeogromne zmęczenie. Nagle zdał sobie sprawę, że nie tylko on wodzi za nią oczami. Wysoki jasnowłosy mężczyzna w zielonym mundurze
277 karabiniera, oparty niedbale o drewniany wiejski bufet, również śledził każdy jej ruch, popijając jednocześnie wino ze szklanicy, którą regularnie napełniał z butelki, ustawionej tuż pod ręką na małym stoliku. Za każdym razem, kiedy Audra przechodziła obok, karabinier szeptał coś do niej. To szeptanie, a także uśmieszek, błąkający się po twarzy mężczyzny, nie spodobały się Bryanowi. Kiedy Audra wreszcie znalazła się w zasięgu jego ręki, chwycił ją za rękaw. - Możesz usiąść na chwilę przy mnie? - Wybacz, Bryanie, ale teraz nie mogę. Proszę, nie zrozum mnie źle, ja wcale cię nie lekceważę, ale muszę zadbać o wszystkich. Obiecuję, że kiedy goście pójdą sobie, porozmawiamy wtedy spokojnie. - Dobrze. Dziękuję, Audro. A przy okazji, co to za karabinier, tam, przy bufecie? Audra nawet nie spojrzała w tamtą stronę. - To porucznik Mark Allensby, bliski przyjaciel Jeremy'ego. Audry na pewno nie. Łatwo to było wywnioskować z jej oschłego tonu. W tym momencie do Audry podeszła para małżeńska, pułkownik Jeremy'ego z małżonką. - Moja droga, przed wyjściem chciałabym zamienić z tobą słówko - zagadnęła pani
278 pułkownikowa. - Przede wszystkim powiedz mi, co zamierzasz teraz uczynić? Wracasz do Anglii? - Do deszczu i mgieł. Brrr - pułkownik wzdrygnął się. Hiszpańskie słońce pali niemiłosiernie, ale jeszcze pani za nim zatęskni. - Chyba tak - przyznała Audra. - Na pewno też będzie mi brakowało żołnierskiego życia. Naprawdę - podkreśliła, usłyszawszy cichy, pełen niedowierzania okrzyk, jaki wydała z siebie pani pułkownikowa. - Podejrzewam, że w głębi serca pozostałam rozbrykanym podlotkiem w brudnej sukni, któremu upalny dzień spędzony w siodle wcale nie jest niemiły, tak samo jak noc pod rozgwieżdżonym niebem. Zresztą... Audra zaśmiała się i ruchem głowy wskazała na Bryana. - Zapytajcie państwo porucznika Langforda. Znamy się od dziecka. - Szczera prawda - przytaknął Bryan. - Trudno było znaleźć bardziej nieposłuszną dziewczynkę. - Posłuszna czy nie, musi wrócić do normalnego życia oświadczyła pani pułkownikowa. - Wygodne łoże, butelka z gorącą wodą, dzwonek na służbę, której podstawowym kłopotem jest dogodzić państwu podczas następnego posiłku. Och, jak ja za tym tęsknię! Czyżby Audra się skrzywiłaś Chyba tak, ale wyjątkowo szybko jej twarz przybrała wyraz uprzejmości. A pułkownik spoważniał. - Pani Saybrooke, proszę przyjąć od nas wyrazy głębokiego
279 współczucia - powiedział. - Oboje z żoną bardzo bolejemy z powodu odejścia Jeremy'ego. Gdyby pani czegoś... - To może ja państwa odprowadzę - powiedziała szybko Audra, biorąc pułkownikową pod ramię. Pułkownik podążył wolnym krokiem za damami, a Bryan zadał sobie w duchu pytanie, czy pułkownik świadom jest kłopotów Audry. Po godzinie ostatni żałobnicy opuścili gospodę. Izba opustoszała, tylko przy jednym ze stołów siedziała grupka mocno już podchmielonych mężczyzn, którzy, jak przypuszczał Bryan, zamierzali raczyć się winem przez całą noc. Został również jasnowłosy karabinier. Z jego twarzy znikł jednak zuchwały uśmieszek, co chwila też spoglądał na Bryana wilkiem. Czyli zorientował się, że nie on jeden czeka na Audrę. W końcu zjawiła się Audra, podeszła do Bryana z twarzą poszarzałą ze zmęczenia. - Ogłaszam oficjalnie, że stypa dobiegła końca - powiedziała z nikłym uśmiechem, opadając na krzesło. - Możemy spokojnie porozmawiać. Opowiadaj, Bryanie, co u ciebie nowego. Bryan spojrzał na rozległą izbę, pijanych gości i na bufet, przy którym ciągle trwał jasnowłosy karabinier. - Nie ma tu jakiegoś miejsca, gdzie można byłoby porozmawiać na osobnościś - Raczej nie. Chyba że... chyba że masz
280 ochotę pójść ze mną do mojego pokoju. Nie będę ukrywać, Bryanie. Na samą myśl, że będę musiała tam wrócić sama, czuję ciarki na plecach. Bryan wyjął z kieszeni monetę i rzucił na stół. - Chodźmy! Zanim doszli do schodów, karabinier, czatujący dotychczas przy bufecie, nagle zagrodził im drogę. - Pani Saybrooke, jeśli łaska, chciałem prosić o chwilę rozmowy. - Nie teraz, poruczniku Allensby! - Ale ja.... - Pani Saybrooke nie ma teraz ochoty na żadne pogawędki - rzucił ostro Bryan, wysuwając się o krok do przodu. Karabinier uśmiechnął się ironicznie i zmierzył go pogardliwym wzrokiem. - A pan kto jesteś? - Porucznik Bryan Langford - odezwała się niechętnym głosem Audra, wcale nieskora do prezentacji. - Przyjaciel z dzieciństwa, mój i Jeremy'ego. Bryanie, pozwól, że ci przedstawię porucznika: Mark Allensby z Piętnastego Pułku Karabinierów Konnych. Jasnowłosy karabinier przez chwilę wpatrywał się bacznie w Bryana. - A... pojmuję - wycedził niezadowolony. - Przyjaciel z dzieciństwa ma prawo pierwszeństwa! W takim razie poczekam do jutra. Cierpliwości mi nie brak. Skłonił się bardzo pewnie, co zdumiewało, zważywszy ilości wina, które wlał w siebie.
281 - Dziś nie przeszkadzam. Ale rozmowy z panią nie poniecham. Najpierw spotkasz się z moją szablą, łajdaku!, pomyślał z gniewem Bryan i chwycił mocno Audrę pod ramię. - Pani życzy dobrej nocy - rzucił ostro i poprowadził Audrę na górę. Pokój, do którego go zaprosiła, był niewielki, prawie pozbawiony mebli. Stał tam tylko kufer, rozkładana podróżna toaletka, biurko, a na środku łóżko. Bryan, starając się nie spoglądać na łóżko, które nieuchronnie przywodziło mu na myśl to, co działo się na nim, podszedł do biurka. Wskazał Audrze krzesło, a sam przysiadł na porządnie już powycieranym blacie. Audra wyglądała na osobę śmiertelnie znużoną i tak przygnębioną, że najchętniej wziąłby ją teraz na ręce, zaniósł na łóżko i ułożył w białej pościeli. Sam położyłby się obok, objął ją mocno i trzymał w ramionach przez całą jej pierwszą samotną noc. Uśmiechnął się w duchu. Umysł podsuwa pomysł niewinny, z tym pomysłem jednak jego ciało na pewno się nie zgodzi, kiedy znajdzie się tak blisko Audry... - Audro? Co zamierzasz teraz zrobić? - Wracam do Anglii. Najpierw pojadę za wojskiem do zimowej kwatery, dalej sama do Lizbony, a stamtąd do domu.
282 - Za co? Bryan położył na stole broszkę wysadzaną diamencikami. - Wystarczy ci błyskotek, żeby opłacić podróż do Anglii? Audra znieruchomiała na moment, opuściła głowę i westchnęła. - Poszedłeś za moją służącą? - spytała cicho. - Nic mi Maria nie powiedziała... - Tak, poszedłem. Poprosiłem Marię, żeby nic ci nie mówiła. A teraz powiedz mi szczerze. Jeremy nie zostawił ci żadnych pieniędzy, czy tak?- Gdybyś miała pełną sakiewkę, nie musiałabyś płacić za stypę tym klejnotem. Audra uniosła głowę. W ciemnych oczach dojrzał wstyd i niepewność. - Dobrze. Powiem ci, Bryanie. Prawda jest taka, że Jeęemy nie zostawił żadnych pieniędzy, tylko górę długów. Sprzedałam jego ekwipunek i większość moich klejnotów, ale... ale i tak nie udało mi się spłacić wszystkich długów. - Jak zamierzasz to zrobić?- i z czego chcesz opłacić podróż do Lizbony? Audra znów westchnęła, przymknęła oczy i oparła głowę na ręku. - Ja... ja nie wiem. Jakoś sobie z tym poradzę. - Jakoś sobie poradzisz, powiadasz? Sprzedałaś już prawie cały swój dobytek, sama powiedziałaś, a nie podejrzewam, żebyś
283 miała jeszcze jakieś drogocenne kamienie, ukryte pod materacem. Jakimże więc cudem zamierzasz dotrzeć do Lizbony? - Sprzedam swoją klacz. - Za mało. - Mam jeszcze kilka pierścionków i bransoletek. - I tak nie wystarczy. Audra podniosła głowę, jej oczy lśniły od łez. - Ja... ja nie wiem, Bryanie. Do diabła! Ja naprawdę tego nie wiem... Głos jej się załamał i Audra ukryła twarz w dłoniach, szczupłe ramiona zadrżały spazmatycznie. - A niech to... Audro, wybacz! Ja nie chciałem... Jego przeprosiny zapewne wcale nie dotarły do uszu Audry. Łkała, a Bryan kilka dobrych chwil przeżywał męczarnie, zważywszy, jak niebezpieczna dla niego może być bliskość rozszlochanej Audry. W końcu jednak poddał się i biorąc rozbrat z rozsądkiem, podniósł ją z krzesła, wziął na ręce i podszedł do łóżka. Trochę rozsądku zachował, bo nie położył jej na łóżku, tylko przysiadł na jego brzegu, z Audrą na kolanach, i przytulił ją do piersi. Płakała dalej, wypłakując cały swój żal. Bryan siedział bezradny, gniew na Jeremy'ego przeszedł jak ręką odjął. Serce Bryana nie burzyło się już, tylko bolało z powodu rozpaczy Audry. W końcu łkanie przycichło. Audra wyprostowała się.
284 - Prze... przepraszam - Daj spokój. Przecież nic się nie stało. Zaczął ostrożnie ścierać ślady łez z jej policzków. Ku jego wielkiej radości Audra nie żachnęła się. Pozostała nieruchoma, przymknęła tylko oczy, chłonąc delikatną pieszczotę. Niestety, już po chwili, bardzo krótkiej, otworzyła oczy, nagle bardzo przytomne. Krzyknęła cicho i zerwała się na równe nogi. - Och, Boże! Co ja wyprawiam! Bryanie, wybacz... - Nic nie mów, tylko siadaj koło mnie - powiedział z uśmiechem, poklepując miejsce obok siebie. - O wiele tu wygodniej niż na twardym biurku. Siadaj, Audro, musimy porozmawiać o tym, jak wybrniesz ze swoich kłopotów. Usiadła. Bryan sięgnął po stojący nieopodal dzban z winem, nalał wina do szklanki i podał Audrze. Odczekał, aż upije kilka łyków, wtedy głośno odchrząknął i odezwał się pełnym powagi głosem. - Chciałbym ci pomóc, Audro. Dowiem się, .ile Jer był winien i komu. Postaram się spłacić jego długi. Dam ci pieniądze na podróż do Lizbony, oddasz mi, kiedy będziesz mogła. Ty ze swojej strony powinnaś napisać jak najszybciej do swego szwagra, lorda Cranmore'a, on zapewne przyśle ci pieniądze na dalszą podróż do Anglii. - Onś On wcale nie tęskni za ubogą krewną. Byłby szczęśliwy, gdybym na zawsze została w Lizbonie. - Ale...
285 - Tak, tak, pojmuję. Zrobi to z poczucia obowiązku, nie wątpię. Tak samo jak w to, że droga szwagierka Amelia po moim powrocie do domu z wielką satysfakcję pokaże mi, gdzie jest teraz moje miejsce. Bryan bez trudu mógł sobie wyobrazić, jakież to miejsce wyznaczy wdowie żona najstarszego syna starego lorda Cranmore'a. Pochodząca z książęcego rodu Amelia, zimna i wyrachowana, nigdy nie ukrywała niechęci do córki wiejskiego wikarego, którą poślubił jej głupi szwagier. Sytuacja Audry będzie więc nie do pozazdroszczenia, tym bardziej że stary hrabia, który wyraźnie faworyzował wdzięczną, pełną temperamentu młodszą synową, pożegnał się już z tym padołem i nikt teraz nie obroni Audry przed złośliwościami nowej hrabiny. - Może rzeczywiście lepiej, żebyś została w Lizbonieś - spytał. - Ale ja chcę wrócić do Anglii, Bryanie. Najchętniej zamieszkałabym razem z papą, niestety, Amelia nigdy mi na to nie pozwoli. Ona po prostu pragnie mojej krwi. Audra zdołała uśmiechnąć się, bardzo jednak niewesoło. - Bryanie, jestem ci bardzo wdzięczna, ale choć łączy nas stara przyjaźń, żadnej pomocy od
286 ciebie przyjąć nie mogę. Postaram się sama zdobyć jakieś pieniądze. Porozmawiam z pułkownikową i z kilkoma innymi paniami, które są mi życzliwe. Może pożyczą mi... - Audro, zastanów się. Znasz jakąś majętną żonę oficera? Zwłaszcza teraz, kiedy toczy się woj nać A ja mam większe możliwości, bez trudu zdobędę potrzebną kwotę. I powtarzam, nie musisz śpieszyć się z oddawaniem. - Dziękuję, Bryanie, ale kłopot polega na czymś innym. Cały pułk wie, że Jeremy tonął w długach, to żadna tajemnica. A ty nie jesteś żadnym moim krewnym. Kiedy ludzie się dowiedzą, że spłaciłeś długi mego męża, zaczną snuć różne domysły. Przede wszystkim będą podejrzewać, że coś się za tym kryje. Domyślasz się, o co mi chodzi. Po prostu będą pewni, że odwdzięczyłam ci się w pewien... sposób. A to zrujnuje moją reputację. I wtedy... Po twarzy Audry przemknął pełen goryczy uśmiech. - Wtedy lord Cranmore rzeczywiście każe mi wegetować do końca życia w Lizbonie. W głowie Bryana odżył nagle obraz jasnowłosego karabiniera. - Audro, tak obawiasz się o swoją reputację... Powiedz mi, czy nikt nie składał ci już jakiejś dwuznacznej propozycji?
287 Milczenie Audry było bardzo wymowne. Dłonie Bryana bezwiednie zacisnęły się w pięści, gotowe już dusić jasnowłosego zuchwalca. Coś jednak kazało mu poniechać wzburzenia i zastanowić się nad czymś innym. Nad pewnym faktem, który uzmysłowił sobie, gdy dotarła do niego wieść o śmierci Jeremy'ego. Jeremy odszedł na zawsze. Jego żona, Audra, jest teraz wolna. Los podsuwa Bryanowi niebywałą sposobność spełnienia swoich najskrytszych marzeń. - Istnieje tylko jedno rozwiązanie, Audro, które wybawi cię od kłopotów, pozwalając jednocześnie na wyjście z całej tej sytuacji z honorem. Zostań moją żoną.
ROZDZIAŁ TRZECI Audra wpatrywała się w niego wzrokiem niemal nieprzytomnym. - Żo...żoną?! - wykrztusiła. - Ależ Bryanie! To pomysł szalony! Wybacz, mówię to nie dlatego, że cię lekceważę. Przeciwnie, bardzo cenię'sobie naszą przyjaźń, dlatego nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją wykorzystać w tak nikczemny sposób i dopuścić, byś dla mnie poświęcał całą swoją przyszłość! - A kto tu mówi o poświęceniu? Audro! Ja i tak powinienem się już ożenić, niedługo skończę dwadzieścia osiem lat. A nie ma innej damy, którą skłonny byłbym prosić o rękę. Ty jesteś mi bliska, znamy się od wielu lat, łączą nas wspólne przeżycia i wspomnienia. Czyż nie są to lepsze podwaliny pod dobre, zgodne małżeństwo niż cokolwiek innego? - Na przykład miłość, tak? Może masz rację... Audra skrzywiła się i przymknąwszy oczy, westchnęła cicho. O, tak, na pewno lepiej wyjść za przyjaciela niż za człowieka, który nawet po swojej śmierci uczynił z jej życia piekło.
289 - Dobrze wiesz, że w innych okolicznościach nigdy bym sobie nie pozwolił na taką gruboskórność wobec ciebie - przekonywał dalej Bryan. -Jeremy odszedł tak niedawno, ja też boleję nad śmiercią przyjaciela. Ale to rozwiązanie jest dla ciebie najlepsze, a ja, powtarzam, żadnej innej damie nie oświadczyłbym się z równą przyjemnością, choć nie łudzę się i wiem, że z twojej strony mogę oczekiwać tylko uczuć przyjacielskich. Zastanów się, Audro. Będziemy razem, będziemy mogli wspierać się nawzajem, no i będziesz osobą ustatkowaną. A poza tym... - Bryan uśmiechnął się - a poza tym dzięki temu małżeństwu unikniesz powrotu do Anglii i życia pod kuratelą tej okropnej Amelii. - Kuszące - mruknęła Audra i na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Ja, co prawda, nie jestem hrabiowskim synem... - Jakby to było dla mnie ważne! - ... ale dobra Glenwoods przynoszą niezły dochód. Żyłabyś w dostatku i miałabyś odpowiednią pozycję. - Ja to wszystko pojmuję, Bryanie, i bardzo cenię sobie twoje oświadczyny, wynikające z pobudek nadzwyczaj szlachetnych. Wiem, że
290 gdybym zdecydowała się na ten krok, moje kłopoty by znikły. Obawiam się jednak, że pojawiłyby się nowe, kto wie, czy nie bardziej uciążliwe. Co by się stało, gdybyś ty, Bryanie, nagle napotkał na swej drodze kobietę, którą byś obdarzył prawdziwą miłością? Przez jedną chwilę, podczas której serce Bryana zamarło, zastanawiał się gorączkowo, czy nie wyznać Audrze, że taka kobieta już istnieje od ponad szesnastu lat. I on właśnie teraz jej się oświadczył. Kobiecie, którą kochał zawsze i zawsze pragnął poślubić. Na szczęście rozsądek przeważył. Deklaracja uczuć teraz, kiedy ciało Jeremy'ego jeszcze nie ostygło w grobie, byłaby co najmniej niesmaczna. A po drugie, gdyby Audra dowiedziała się, ile dla niego znaczy, żadna siła nie zmusiłaby jej do tego małżeństwa. Wrodzona uczciwość nie pozwoliłaby jej na wiązanie się z człowiekiem, którego miłości nie jest w stanie odwzajemnić. Tak. Audra powinna być przekonana, że chodzi tu o związek przyjacielski, oparty wyłącznie na wzajemnym szacunku. - Znam siebie dość dobrze, Audro. I zapewniam cię, że nawet trudno mi wyobrazić sobie damę, na której zależałoby mi bardziej niż na tobie. - To przynajmniej nie rozmijało się z prawdą. - Może kobiety patrzą na wszystko bardziej romantycznie... - Może - przytaknęła smutnym głosem.
291 - ... ja w każdym razie chcę zapewnić ci spokojną, bezpieczną przyszłość. Wyjdziesz za mnieć - Jeszcze tego nie powiedziałam. Bo widzisz, rzecz w tym... Policzki Audry oblał szkarłatny rumieniec. - W małżeństwie mężczyźni oczekują pewnych przywilejów, a ja nie potrafiłabym... - Na Boga, Audro, chyba nie sądzisz, że jestem człowiekiem pozbawionym wrażliwości?! Naturalnie, że nie będę na nic nastawał! Audra odwróciła twarz. - Pewnego dnia zapragniesz potomstwa. - Podejrzewam, że tak. Nie dodał, że nie wyobraża sobie innej matki dla swoich dzieci, jak tylko Audrę. - A ja nie jestem pewna, czy kiedykolwiek... Och, Bryanie. Nie, ja nie potrafię o tym mówić. Tak niewiele czasu upłynęło... Bryan nachylił się i delikatnie objął dłońmi jej twarz. - Pojmuję, Audro. I przysięgam, nigdy bym nie nalegał na to małżeństwo, gdyby w obecnej sytuacji nie trzeba było działać jak najszybciej. I jeśli ty masz jakiś inny pomysł, jak pozbyć się kłopotów, nie narażając na szwank swojej reputacji, nie będę się naprzykrzał. Obiecuję. - Tak. Mam pewien pomysł, Bryanie. Całkowicie zgadzam się z tobą, że małżeństwo jest najlepszym rozwiązaniem. Ale zgodzić się na nie
292 mogę tylko pod warunkiem, że twoja przyszłość na tym nie ucierpi. Dlatego zawrzyjmy między sobą uczciwą umowę. Jeśli twój przełożony zezwoli ci towarzyszyć mi do Lizbony, wyjdę za ciebie i będę wdzięczna, jeśli spłacisz długi Jeremy'ego. Zostanę twoją żoną, Bryanie, ale tylko z nazwy. Niczego więcej nie jestem w stanie ci ofiarować, jak tylko to, ze będę troszczyć się o ciebie. Potrafię podczas przemarszu wojska zadbać o kwaterę, o mężowski ekwipunek i prowiant, mówię to bez fałszywej skromności. I kiedy dojedziemy do Lizbony, anulujemy nasze małżeństwo. Ty odzyskasz wolność, a ja zachowam moją reputację. Audra wyłożyła to z entuzjazmem, Bryan słuchał z niepokojem. - Ależ, Audro, w ten sposób nie będziesz miała zabezpieczonej przyszłości. - Podczas marszu do Lizbony będę miała czas na przemyślenia. A teraz to rozwiązanie wydaje mi się najlepsze, innego na pewno nie zaakceptuję. Albo pobierzemy się na moich warunkach... albo wcale. Mimo zmęczenia wyraz jej twarzy był bardzo stanowczy. Nawet uniosła dumnie głowę z tą samą determinacją, jak wtedy, kiedy jako dziesięcioletnia dziewczynka zapragnęła koniecznie dosiąść jego ogiera, choć nie dosięgała jeszcze do strzemion. Audra nie ustąpi. Bryan musi się zgodzić, chociaż jej warunki wcale nie są po jego myśli. Ale on nie ma serca zostawiać jej na pastwę ludzi pokroju Allensby'ego czy lady Cranmore. A poza tym... poza tym jest nadzieja. Audra sama powiedziała, że
293 podczas podróży do Lizbony będzie czas na przemyślenia. Czasu zbyt mało, by przebolała śmierć pierwszego męża i obdarzyła miłością następnego. Ale jeśli Bryan będzie delikatny i rozważny, dodający otuchy, może Audra zgodzi się dać ich małżeństwu realną szansę. Przykląkł na jedno kolano. - Pani Saybrooke, czy uczyni pani mi ten zaszczyt i zgodzi się zostać moją żoną? - Na zasadach, które uzgodniliśmy i tylko na czas podróży do Lizbony? - Tak. Zawieramy uczciwą umowę. - W taki razie, poruczniku Langfordzie, czuję się zaszczycona i przyjmuję pańskie oświadczyny. Była już prawie północ, kiedy Bryan przy świetle pysznego księżyca w pełni podjeżdżał do namiotu sztabowego. Lampy w namiocie nadal się paliły, przed namiotem siedziało wielu żołnierzy, korzystających z ciepłego wieczoru. Gawędzili sobie albo grali w karty. Wśród nich Bryan dojrzał z ulgą porucznika Marsdena. - Witaj, Charles! - Witaj, Bry. Przyjmij, proszę, jeszcze raz wyrazy głębokiego współczucia. Udało ci się pomóc w czymś wdowie?
294 - W jakimś sensie tak. A przy okazji, wybacz, ale na gwałt potrzebuję z powrotem tych pieniędzy, które pożyczyłem ci w Roia. Jeśli możesz, przekaż też Henry'emu i Richardsonowi, że będę wdzięczny, jeśli uregulują ze mną swoje długi. I jeszcze jedno. Nie wiesz, gdzie może być teraz kapelani - Chyba jeszcze przy rannych. Szukasz pociechy duchowej, Bryan? Nie dziwię się. Bryan uśmiechnął się cierpko. - Chcę, żeby kapelan jutro odprawił mszę. Żenię się. Marsden oniemiał na chwilę, po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Nie na długo. Zamilkł, kiedy zauważył, że Bryan wcale mu nie zawtórował. - Chyba nie mówisz tego serio, Bryanie! - Jak najbardziej. Mógłbyś kogoś pchnąć do kapelana z tą wiadomością?- Ja muszę zająć się kilkoma pilnymi sprawami. - A jeśli wolno zapytać, z kimże ty się żenisz, Bryanie?-... Na Boga! Chyba nie z wdową po Saybrooke'u?! - Właśnie z nią. - Ale dlaczego? I w takim pośpiechu? Bryan w kilku lakonicznych zdaniach wyjaśnił przyjacielowi całą sytuację. Marsden z niedowierzaniem pokręcił głową. - Postępujesz bardzo szlachetnie, Bryanie, ale czy przypadkiem nie przesadzasz z
295 przyjaźnią?- Dlaczego od razu małżeństwo? Małżeństwo zwykle łączy ludzi na całe życie. - I tego właśnie pragnę. Może nie uwierzysz, Charles, albo pomyślisz, że oszalałem. Ale wyznam ci coś. Kocham Audrę Saybrooke od co najmniej szesnastu lat. Nigdy w życiu nie pragnąłem innej kobiety. - A... skoro tak... Wtedy rzeczywiście to wszystko ma jakiś sens. Czy dama wie, jakiego rodzaju sentymentem ją darzysz? - Nie. Uważasz, że powinienem był jej to powiedzieć? Kiedy? Miałem wyznać miłość nad trumną jej męża? - Nie, oczywiście, że nie, byłoby to zwykłe grubiaństwo. Ale powiedz, Bryan, jak to będzie, jeśli się okaże, że twoja wybranka nie jest w stanie odwzajemnić uczucia? - Pozostaje nadzieja, że odwzajemni. Tylko tyle. Bo Bryan nawet przed Charlesem, którego śmiało mógł nazwać swoim przyjacielem, nie zamierzał zdradzać szczegółów swojej umowy z Audrą. - Pojmujesz więc, Charles, że zważywszy okoliczności, nic innego nie mogę uczynić. Charles westchnął. - Masz rację. Kiedy odbędą się zaślubiny? - Jutro rano przywiozę tu Audrę, zaraz też odbędzie się ceremonia. - W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci wiele szczęścia.
296 Przyjaciele uścisnęli sobie dłonie. - Dziękuję. Mam nadzieję, że tak będzie - odparł Bryan, pragnąc z całego serca, aby życzenia przyjaciela spełniły się. Bryan nigdy nie zastanawiał się, jak będzie wyglądała jego noc poślubna. Gdyby jednak to uczynił, jego wyobraźnia na pewno nie sięgałaby tak daleko. Po krótkiej ceremonii zaślubin i równie krótkim, zaaranżowanym ad hoc przyjęciu, Bryan tę tak ważną noc spędzał za biurkiem w małym pokoju na mansardzie wiejskiej gospody. Przed nim, na wytartym blacie, piętrzył się stos rachunków, weksli i kwitów, jakie pozostawił w spadku pierwszy małżonek panny młodej. Bryan pochłonięty był przeglądaniem i podliczaniem owego dziedzictwa. Jego nowo poślubiona żona, nieco speszona, usadowiła się na krześle nieopodal i nadzwyczaj gorliwie otrzepywała miotełką jego paradny mundur. Całkowita kwota, na jaką opiewały rachunki, wstrząsnęła nim. Wiedział, że Jer grał namiętnie, jak zresztą wszyscy oficerowie, ale fakt, że tonący w długach żonaty mężczyzna nie zrezygnował z gry - i dalej przegrywał - był po prostu żałosny. - Niepojęte - mruknął. - Za tę błyskotkę będę musiał zapłacić Sanchezowi dwa razy, za kupno, potem za zastaw. Ręka, trzymająca miotełkę, znieruchomiała. Audra przestała czyścić mundur i spojrzała przez
Wdowa i porucznik 297 ramię na kwit, na którym widniał kunsztowny znak złotnika z Lizbony.. - Aha. Broszka... - powiedziała cicho, w jej głosie słychać było ironię. - A ten kwit obok to za kolczykii Z diamentami, taki Szkoda, że ja ich nigdy na oczy nie widziałam... Do Bryana prawda dotarła dopiero po chwili. - Czy to znaczy, że Jeremy... - Tak. Kupił je nie dla mnie. - Nie dla ciebiei A więc była,., inna kobietai Audra zaśmiała się ostrym, nieprzyjemnym śmiechem. - Kobietai Raczej powiedz... kobiety! Hiszpanki, Portugalki, pokojówki, praczki, była nawet jedna tancerka, jeszcze w Lizbonie. Naprawdę o niczym nie słyszałeśi Dziwne. Cała brytyjska armia wiedziała o romansach Jeremy'ego! Bryan, wstrząśnięty do głębi, zdołał tylko wymamrotać. - Ja... ja nie wiem, co powiedzieć. Audra wzruszyła ramionami i zabrała się za czyszczenie munduru. - Jer wcale nie chciał zabrać mnie na Półwysep - powiedziała po chwili. - Musiałam u niego to wyprosić. Kiedy braliśmy ślub, ja od trzech miesięcy nosiłam już pod sercem jego dziecko. Byłam przerażona tym, co niechybnie mnie czeka, jeśli zostanę sama w Anglii, a dzieciątko urodzi się tak wcześnie. Rozczarowanie i wstyd mojego ojca, potępienie ze
298 strony starego lorda Cranmore'a i złośliwości Amelii, która szeptać będzie wszystkim, że ona zawsze wiedziała, jakie sidła zastawi córka wikarego na hrabiowskiego syna... Dlatego wy-błagałam u Jera ten wyjazd. Znów zaśmiała się, bardzo gorzko. - Myślałam, że to będzie wielka przygoda. I tak bardzo go kochałam... Sądziłam, że to wystarczy. Ale nie wystarczyło. - Ale... ale on na pewno też cię kochał. - Czyżbyś No cóż... Powtarzał mi to za każdym razem, kiedy dowiedziałam się o jego nowym... potknięciu. Błagał mnie o przebaczenie i obiecywał, że więcej to się nie zdarzy. Ale zdarzało się... Sam wiesz, jaki był Jer. Przystojny, pełen humoru, potrafił być czarujący. Przychylność mężczyzn zdobywał od razu, kobiety go uwielbiały. Aon prawdopodobnie uważał, że dżentelmenowi nie wypada odpłacać im obojętnością... Cichy głos pełen był smutku i goryczy. - A może słowo „kocham" służy mężczyznom tylko do tego, żeby zwabić kobietę w swe ramiona... Tym właśnie słowem Jer dwa lata temu omamił pewną radosną, pełną życia angielską dziewczynę. Bryan czuł już nie gniew, a wściekłość. Gdyby Jer żył, z ochotą wpakowałby mu teraz kulę w pierś. - Teraz pojmujesz, Bryanie, dlaczego wcale nie byłam chętna przyjąć oświadczyn następnego mężczyzny, który mnie... nie kocha. Ale, na szczęście, ten mężczyzna jest moim przyjacielem.
299 Bo my jesteśmy przyjaciółmi, tak, Bryi Ta sytuacja jest bardzo krępująca, ale jestem pewna, że poradzimy sobie ze wszystkim. A teraz... teraz zejdę na dół po herbatę. Zerwała się z krzesła i prawie biegiem ruszyła ku drzwiom. Bryan, zaciskając zęby, odprowadzał ją wzrokiem. Jakże pragnął zrobić teraz coś innego! Zatrzymać ją, objąć, jak wczoraj, i wyszeptać do ucha, że prawdziwa miłość istnieje. I on jej to udowodni. Niestety, Audra wzniosła między nimi mur. Mur przyjaźni, którego teraz burzyć nie wolno. Zgodnie z pogłoskami, na pomoc oddziałom francuskim nadciągają już posiłki pod dowództwem Soulta. Wellington, mimo zwycięstwa pod Talawerą, będzie musiał poniechać marszu na Madryt. Wróci z wojskiem do przygranicznej fortecy Badaj oz, żeby chronić szlak, którym ciągną dostawy dla wojsk brytyjskich w Portugalii. Do Badaj oz wojsko będzie szło tydzień, dwa, z Badaj oz do Lizbony można dojechać w dwa tygodnie. Tylko tyle czasu ma Bryan na wygojenie ran w sercu Audry, zadanych przez niewiernego Jera. Tylko tyle czasu, by przekonać ją, że teraz ma u swego boku mężczyznę, który od dawna darzy ją głęboką, prawdziwą miłością. Z którym powinna zostać na zawsze.
ROZDZIAŁ CZWARTY W wielkiej izbie na dole Audra, ustawiając na tacy filiżanki, zdawała sobie sprawę, że drżenie rąk tylko po części spowodowane jest zmęczeniem. Zmęczeniem nieludzkim, ona dosłownie padała z nóg. Śmierć Jeremy'ego i trzy noce bezsenne. Fakt, że zdołała jakoś przetrwać dzisiejszy dzień, zakrawał na cud. Rankiem, kiedy opuszczała obozowisko karabinierów, czuła wielką ulgę, że nareszcie znajdzie się z dala od pełnych współczucia lub też demonstracyjnie obojętnych twarzy łudzi, znających prawdę o jej życiu z Jeremym. Nareszcie będzie daleko od kwatery, którą zajmowała z nim, od jego rzeczy i od wszystkich tych wspomnień. Teraz jednak już nie czuła żadnej ulgi, bo ten maleńki pokój na mansardzie, do którego ma zanieść herbatę, jest pokojem Bryana. I łóżko, na
Wdowa i porucznik 301 którym rozpaczliwie pragnie się położyć, też jest jego. To nie jest jej łóżko, to łóżko Bryana. I to z tego właśnie powodu drżą jej ręce. Otępiały ze zmęczenia umysł prawie już na nic nie reagował, tym niemniej powaga chwili i treść słów, które wypowiedziała przed kapelanem, dotarły do jej świadomości. Ona naprawdę wyszła ponownie za mąż. I niezależnie od cichej umowy, Audra należy teraz do Bryana Langfor-da, który w świetle prawa może dysponować skromniutkim dobytkiem, jaki jeszcze jej pozostał. Wolno mu ją bić i posiąść jej ciało, kiedy chce i jak chce. Obiecał, że jej nie tknie. Ale czy dotrzyma słowai Tamten dawny Bryan, przyjaciel z dzieciństwa i okresu młodości, nigdy nie kłamał. Kiedy wstąpił do wojska, żartował, że wybrał Dragonów Konnych Dunbara, bo ich dewizą jest Veritas et Virtus - Prawda i Odwaga. Co on naprawdę jej obiecał? Ociężały umysł Audry za nic nie mógł sobie dokładnie przypomnieć jego słów. Może więc wcale niczego nie obiecał, tylko dał słowo, że po przyjeździe do Lizbony wystąpi o anulowanie ich małżeństwa. Bryan jest wysokim, rosłym mężczyzną, Jeremy nie miał co się z nim równać. Jeśli ten silny mężczyzna zapragnie wyegzekwować prawa małżonka, dopnie swego. Audra wiedziała z własnego, gorzkiego doświadczenia, że opór żony i tak na nic się nie zda.
302 Nie. Ona na pewno przesadza. Bryan do niczego nie będzie jej zmuszał. To człowiek szlachetny, wydobył ją z wielkich tarapatów, pomógł uratować i honor, i reputację. Poza tym nie jest to jakiś przelotny znajomy, tylko człowiek dobrze znany, z którym łączy ją wieloletnia przyjaźń. Z drugiej jednak strony Audra nie widziała Bryana przez dwa lata, póki nie pojawił się nagle przy grobie Jeremy'ego. A wojna zmienia ludzi... Dość! Domysły można snuć bez końca, a ona i tak nie ma wyboru. Cokolwiek spotka ją w pokoju na mansardzie, musi temu stawić czoło. Uchyliła cicho drzwi. Bryan nadal siedział zasępiony za biurkiem, pochylony nad rachunkami. Może to był błąd, że powiedziała mu prawdę'oJeremym. Teraz Bryan uważa ją za kobietę słabą, godną pożałowania, która nie potrafiła odejść od męża, choć on nawet nie udawał wierności. Spojrzała tęsknie na łóżko. Trudno. Ona zniesie wszystko. Ostatnie dwa lata są tego dowodem. - Przyniosłam herbatę. Uniósł głowę. Zasępiona twarz na widok Audry rozpogodziła się. Uśmiechnął się i jednym ruchem przesunął papiery na bok. - Postaw tutaj tacę. To jedyny stół w tym pokoju. Nalała herbaty do filiżanek, starając się nie spoglądać na Bryana, który śledził każdy jej ruch. Po czym elegancko uniósł się z krzesła, również jedynego w tym pokoju, i ruchem ręki poprosił ją, aby siadła. Podziękowała mu, wzięła swoją filiżankę i podeszła do okna. Wolała stanąć tutaj, niż przysiąść na brzegu łóżka, co miałoby jednak posmak zachęty.
303 Bryan zabawiał ją rozmową, lekką i o niczym, Audra ledwo zdawała sobie sprawę, że mu odpowiada. W końcu Bryan odstawił swoją filiżankę. - Na pewno jesteś bardzo zmęczona. Może chcesz się już położyćś Audra nerwowo zwilżyła językiem usta. - Chyba... chyba tak. - Tacą się nie przejmuj, zniosę ją później na dół. Tyle, jeśli chodzi o nadzieję, że Bryan nie będzie spał tutaj. Audra, zerkając co chwila na jego rosłą postać, podeszła do łóżka. Serce biło jak oszalałe, rozsadzało jej pierś. Przysiadła na samym brzeżku, zsunęła trzewiki i powoli wyciągnęła się na białej pościeli. - Widać, że jesteś ledwo żywa - powiedział Bryan z uśmiechem. Dlaczego nie zdejmiesz sukniś Nie wyjmiesz szpilek z włosówś Może ci pomóc i - Nie! — krzyknęła. Tak przynajmniej jej się wydawało, ale z jej ust nie wydobył się chyba
304 żaden dźwięk, bo Bryan wstał z krzesła. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął ostrożnie wyjmować z jej włosów szpilki. - Nie! Tym razem na pewno krzyknęła. I z całej siły chwyciła go za rękę. Na pogodnej twarzy Bryana pojawił się wyraz największego zdumienia. - Audro! Boisz się mnie? Jakże to taki Chyba nie sądzisz, że mógłbym... Zerwał się na równe nogi. Dwoma susami dopadł do stolika, na którym leżało olstro i wyciągnął pistolet. - Masz. Połóż go obok siebie. Nie będę kłamał, Audro. Jesteś piękną kobietą, godną pożądania. Ale dałem słowo honoru, że cię nie tknę. Gdybym słowa nie dotrzymał, zastrzel mnie. Przez krótką, pełną napięcia chwilę Audra wpatrywała się w pistolet w wyciągniętej dłoni Bryana. - Dobre sobie - sarknęła. - I powieszą mnie za morderstwo, przecież wzięcie żony siłą nie jest przestępstwem! W jednej sekundzie obraza znikła z twarzy Bryana. Położył pistolet na łóżku, spojrzał na Audrę i wybuchnął śmiechem. Jego głośny śmiech był zaraźliwy, ale śmiech Audry, walczącej ze łzami, graniczył z histerią. - Prze... przepraszam, Bryanie-wykrztusiła, z trudem łapiąc powietrze. - Przepraszam. Za to, że tak strasznie chce mi się płakać, za te rachunki, za wszystko. Nie chciałam cię obrazić. Ja po prostu... nie jestem teraz sobą.
305 Znów przysiadł na brzegu łóżka i delikatnie ujął jej dłoń. - Audro, pomyśl, ile ty przeżyłaś w ciągu zaledwie kilku dni. Przyniesiono ci ciało poległego męża. Pochowałaś go, a potem nagle musiałaś wyjechać i zostawić ludzi, z którymi się zżyłaś przez te dwa lata i stanowili dla ciebie oparcie. Nic dziwnego, że nie jesteś sobą. Gdybyś przez to wszystko przeszła bez łez, myślałbym, że jesteś wykuta z kamienia. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i delikatnie pogłaskała jego dłoń. Dopiero wtedy zauważyła startą skórę na kostkach. Zaniepokojona chwyciła drugą dłoń, zanim zdążył ją schować. Okazało się, że jest również w tym samym stanie. Bryan, w odpowiedzi na pytające spojrzenie Audry, wzruszył ramionami. - Miałem małą utarczkę z tym twoim porucznikiem Allensbym. Spłaciłem go, ale on wcale nie miał zamiaru mi podziękować. - Pobiłeś goi Och, Bryanie, to cudownie! Bryan zaśmiał się. - Proszę, proszę... Dziewczę żądne krwi! A swoją drogą masz szczęście, bo mało brakowało, żeby twój narzeczony znalazł się w areszcie żandarmerii wojskowej. Miałem ochotę skopać
306 mu tę zuchwałą gębę do krwi, ale jego kompani mnie odciągnęli... Twarz Bryana spoważniała. - Jesteś teraz moją żoną, Audro. Moim obowiązkiem jest chronić cię. Przed wszystkimi. Łącznie ze mną - dodał, poklepując kolbę pistoletu. Oczy Audry znów zalśniły niebezpiecznie. - Dziękuję, Bryanie, dziękuję. Ja nigdy nie wątpiłam, że... - W porządku, Audro. Pamiętasz? Przyjaciele na zawsze. - O, tak, Bryanie! Przyjaciele na zawsze - powtórzyła wzruszonym głosem dziecinną przysięgę i mimo wyraźnych wysiłków nie dała rady już dłużej powstrzymywać łez. Popłynęły szerokim strumieniem. Bryan, tym razem już bez żadnyćfewewnętrznych dylematów, przygarnął ją do siebie. Wtuliła ufnie twarz w jego szeroką pierś i płakała. Opłakiwała Jeremy'ego, którego kochała jako młodziutka dziewczyna, opłakiwała utratę niewinności, śmierć miłości i wszystkich dziewczęcych marzeń. Płakała też z wdzięczności, dziękując losowi, że w najbardziej mrocznej chwili życia zesłał jej przyjaciela, człowieka honoru, któremu prawdopodobnie można zawierzyć całkowicie. Łzy złagodziły ból. Audra oderwała twarz od piersi Bryana. - Przeze mnie mundur jest zupełnie mokry - powiedziała ze słabym uśmiechem. - Jutro o niego zadbani. - Nie przejmuj się, ten mundur wyglądał już o wiele gorzej. A teraz w każdej chwili jest do twojej dyspozycji.
307 Uśmiechnął się, pochylił i lekko ucałował ją w czoło. - Spij dobrze. - Ty... nie zostajesz tutaj? - Nie. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, potrzebny ci całkowity spokój. I jutro nie zrywaj się z łóżka zbyt wcześnie, mój ekwipunek jest w należytym porządku. - Bryanie, ja już sama nie wiem, jak ci dziękować... - Przyjaciele na zawsze, Audro! Dobrej nocy! - Dobrej nocy, Bry. Uśmiechnął się i wyszedł, pozostawiając ją samą. Szybko zdjęła suknię, powyjmowała szpilki z włosów i aż pojękując z rozkoszy, wsunęła się między białe, wykrochmalone prześcieradła. Bryan spędził noc na polowym łóżku w namiocie sztabu. Nie narzekał, trwająca blisko rok kampania nauczyła go, że można sypiać właściwie wszędzie. Spał nie najgorzej, obudził się jednak już o świcie, z uczuciem jakiejś osobliwej radości. Odkrycie przyczyny tego stanu ducha zajęło mu sekundę.
308 Julia Justiss Audra. Audra jest jego żoną. Czuł, że radość go rozpiera, radość tak wielka, że aż chciało się krzyczeć. Natychmiast zerwał się na równe nogi. Pokusa była zbyt wielka. Ale on wcale nie miał zamiaru jej budzić. Potrzebowała długiego snu, a wczorajszy epizod z wyciąganiem szpilek z włosów nauczył go, że trzeba być nadzwyczaj ostrożnym. Czyli żadnego budzenia, żeby Aud-ry, broń Boże, nie przestraszyć. Tylko spojrzy na nią i upewni się, że stał się prawdziwy cud. Poślubił Audrę i to wcale nie jest sen, który po przebudzeniu zniknie na zawsze. Wstrzymał oddech i cichutko uchylił drzwi. Była tam, pogrążona w głębokim śnie. Głowa spoczywała na białej poduszce, jedną rękę Audra wsunęła sobie pod policzek. Firanki ciemnych rzęs rzucałycień na policzki, obsypane drobniutkimi piegami. A włosy - przepiękny gąszcz loków - rozsypany był po poduszce i kołdrze. Audra pogrążona we śnie w jego własnym łóżku. Czy może być coś wspanialszego? Wspanialej byłoby tylko wtedy, gdyby Bryan mógł obudzić Audrę i ułożyć się obok niej. Ale jak na razie należy cieszyć się tym jednym cudem. Cudem krótkotrwałym, o ile on nie będzie ostrożny i nie dopisze mu szczęście. Sposępniał, znów sobie przypominając, jak przeraziła się wczorajszego wieczoru. Był pewien, że ma do niego więcej zaufania. Z drugiej
Wdowa i porucznik 309 jednak strony żołnierze podczas wojny zachowują się rozmaicie, nie zawsze jak dżentelmeni. Tu, w Portugalii, Audra na pewno była świadkiem niejednej sceny, która mogła zachwiać jej wiarą w poczucie honoru u mężczyzn. Pozostaje nadzieja, że pragnienie, zapewne widoczne w jego oczach, nie wzbudza w niej lęku przed nim. Pożądał jej, przyznawał się do tego uczciwie. Każdy mężczyzna, któremu krew krąży jeszcze w żyłach, zapragnąłby pięknej Audry. Chciał ją posiąść, mimo jej tragicznych przejść w ciągu ostatnich trzech dni. Ale do głowy by mu nie przyszło pofolgować teraz swoim zachciankom. Audra westchnęła cicho przez sen i przekręciła się na bok. Promienie wschodzącego słońca ozłociły jej nagie ramię. Bryan poczuł, jak w gardle nagle robi mu się sucho, a serce przyspiesza bicie. Wycofał się szybko za próg, ze smutną świadomością, że kiedy oswoi się już z faktem śmierci Jeremy'ego, trzymanie rąk z dala od jego pięknej żony sprawiać mu będzie nie lada kłopot. Może danie pistoletu Audrze było bardziej rozsądne, niż myślał?
ROZDZIAŁ PIĄTY Kilka dni później, późnym popołudniem, Audra wspięła się na wzniesienie przed miasteczkiem, żeby popatrzeć z dala, jak dragoni, razem z resztą armii Wellingtona, szykują się do wymarszu. Ludzie, konie, wozy i lawety. Jutro o świcie jak gigantyczna wielobarwna gąsienica pociągną przez skaliste wzgórza i koryta wyschniętych rzek, pokonując mila za milą odległość dzielącą ich od przygranicznej fortecy Badajoz. W ciągu tych kilku dni Audra zdążyła poznać kilka żon podążających z pułkiem. Roboty miała niewiele. Ekwipunek Bryana, uprząż jego konia i mundur były w najlepszym porządku. Audrze pozostało tylko przyszycie kilku guzików i naprawienie bielizny. Ale czas miała zapełniony. Kiedy Bryan prowadził musztrę ze swoimi żołnierzami, Audra śpieszyła do lazaretu, aby wraz z innymi żonami pomagać doktorom w opiece nad rannymi.
Wdowa i porucznik 311 W towarzystwie innych oficerów, kolegów Bryana, z którymi często jadali wspólne posiłki lub spędzali całe wieczory, czuła się swobodnie. I odetchnęła z ulgą, kiedy przyglądając się ich grze w karty, przekonała się, że grają z umiarem i żaden z nich nie podbija nadmiernie stawki. Wszystko wskazywało więc na to, że Audra nie utonie po raz wtóry w mężowskich długach. Był jeszcze jeden powód do zadowolenia. Bryan nie wykazywał również innej, niemiłej dla żony skłonności. Nie podszczypywał służących, do żadnej z nich oczy mu się nie śmiały. Między Bryanem i Audrą odrodziła się dawna zażyłość. Czasami nawet odnosiła wrażenie, jakby rzeczywiście byli dwójką zaprzyjaźnionych dzieci, wspólnie przeżywających wielką przygodę. Obawy, które nękały ją w noc poślubną, znikły jak poranna mgła w promieniach słońca, teraz modliła się tylko, żeby relacje między nimi dalej były takie proste. Obawy znikły, ale malutki cień niepokoju pozostał. Bo pod tym płaszczem przyjaźni skrzyło się jednak coś, co dalekie było od dziecięcej przyjaźni. Czasami, kiedy wspólnie z przyjaciółmi zasiadali za stołem, Audra nagle napotykała wzrok Bryana, w jego oczach było zadowolenie - i na pewno jeszcze coś. Coś, co powodowało, że serce biło żywiej i Audra traciła nagle cały swój kontenans. Ten osobliwy błysk w jego oczach... Może był
312 tam zawszeć Może zawsze coś ciągnęło ich ku sobie, tylko Audra, zajęta Jerem, nie chciała tego zauważyći Dlatego teraz, choć Bryan ani jednym słowem czy gestem nie wykraczał poza braterską życzliwość, była zadowolona, że śpi w namiocie sztabu. Zadowolona, a jednocześnie, o dziwo, nieco urażona w swojej kobiecości. Nie znaczyło to, oczywiście, że Bryan powinien teraz płonąć pożądaniem do wychudzonej, spalonej słońcem wdowy. Jednak odrobinę zainteresowania owej wdowie jako kobiecie mógłby okazać. Nawet powinien, czego Audra wcale nie miałaby mu za złe. Czyli jest po prostu niemądra. Sama przecież prosiła go o relacje wyłącznie przyjacielskie. Skarciwszy się w duchu, szybkim krokiem zeszła z powrotem na brzeg szerokiego strumienia. Podniosła z trawy ręcznik i mydło i ruszyła przez przybrzeżne szuwary ku wodzie. Słońce grzało, a ona po raz ostatni przed uciążliwą drogą chciała porządnie umyć sobie głowę. Nagle usłyszała za plecami szelest. Ktoś szedł. Odwróciła się szybko i odetchnęła z ulgą. To Bryan. Nagle uzmysłowiła sobie, że Bryan to mężczyzna, który niewątpliwie przykuwa wzrok kobiet. Był wysoki, wyższy od Audry więcej niż o głowę, barczysty, umięśniony. Jego silna ręka już cały rok walczy ciężką szablą dragonów. Był prosty i mocny, a jednocześnie cała postać wydawała się zgrabna i strzelista. Włosy ciemne, proste, gęste brwi i śmiejące się oczy, też ciemne. Broda o zdecydowanym zarysie, pełne usta, pogodne jak oczy, bardziej stworzone do uśmiechu niż do wydawania rozkazów.
313 Wybawiciel Audry był mężczyzną nadzwyczaj przystojnym. To odkrycie sprawiło, że kiedy Bryan podszedł, Audra, nagle jakby speszona, spojrzała gdzieś w bok. - Szukałem cię w lazarecie, ale pani Carlyle powiedziała, że poszłaś nad rzekę. Pomyślałem więc, że po ładowaniu sprzętu może też warto się wykąpać. Kąpieli O nie... - Ja zamierzam umyć sobie głowę - powiedziała prawie bez tchu, odpędzając spod powiek wizję przystojnego porucznika bez munduru - Możesz też się wykąpać. Ją stanę na straży. Ona będzie się kąpać, a Bryan będzie pilnowali Ten pomysł dziwnie jakoś ją wzburzył, nagłe jej ciało w pewnych miejscach zrobiło się jakby cieplejsze. Zwłaszcza na myśl, że Bryan, stojąc na straży, naturalnie w odpowiedniej odległości, od czasu do czasu, kto wie, może i zerknie na kąpiącą się Audrę. - Dziękuję, nie trzeba - odparła szorstko. - Nie mam zamiaru się kąpać, i tak będę miała mnóstwo roboty z umyciem włosów. - Jak sobie życzysz - rzucił obojętnym
314 głosem, jakby możliwość zerknięcia na nagą Audrę wcale go nie pociągała. - W takim razie schodzę ci z oczu. Ruszył przed siebie szybkim krokiem, wesoło pogwizdując i wkrótce znikł za zakolem strumienia. Wykazał się braterską troskliwością, ot i tyle. Tego przecież chciała, czyż nie taki Audra, poirytowana właściwie bez powodu, cisnęła na trawę szal i zsunęła trochę w dół stanik sukni, żeby chronić ją przed mokrymi włosami. Zanim zdjęła trzewiki, kopnęła niewielki kamyk na ścieżce, który nagle zaczął strasznie jej przeszkadzać. Złość przeszła, kiedy tylko zanurzyła głowę w zimnej wodzie. Było cudownie. Ściągnęła stanik jeszcze niżej, odsłaniając głęboko dekolt i ramiona. Nagle poczuła żal, że nie skorzystała z propozycji Bryana. Gdyby stanął na straży, mogłaby pozbyć się reszty przyodziewku i cała zanurzyć się w tej rozkosznie chłodnej wodzie. Spłukanie mydlanej piany z długich włosów kosztowało ją trochę wysiłku. W końcu jakoś się z tym uporała i zarzuciwszy sobie ręcznik na ramiona, wyszła na brzeg. Wielki, płaski kamień, wygrzany słońcem, sam zapraszał. Przysiadła na nim, by odpocząć, ale niestety teraz czekało na nią następne niewdzięczne zadanie - powinna porządnie rozczesać włosy. Gorące słońce rozleniwiało. Ręka z grzebieniem znieruchomiała. Audra odchyliła głowę i zastygła, wystawiając twarz na rozkoszne pocałunki gorących promieni.
315 Nagle omal nie krzyknęła. Ktoś huknął jej koło ucha. Wiadomo, Bryan. Stał tuż za nią, ubrany tylko w bryczesy. Woda skapywała z ciemnych, mokrych włosów, kropelki wody jak perełki spływały po szerokiej, nagiej piersi. - Pomogę ci - powiedział dziwnie zachrypniętym głosem. Jakby zaczarowana słońcem, bez słowa protestu podała mu grzebień. Usiadł na nagrzanym słońcem kamieniu, tuż za Audrą, i powoli, wcale się nie śpiesząc, zaczął rozczesywać jej długie ciemne włosy. Bardzo ostrożnie, uważając, aby nie szarpnąć, kiedy grzebień dochodził do końca kolejnego długiego, wijącego się pasma. Jedno pasmo, drugie pasmo... Powieki Audry znów opadły. Uwielbiała, kiedy ktoś ją czesał. Teraz, zahipnotyzowana rytmicznymi, powolnymi pociągnięciami grzebienia, prawie nie zauważyła, kiedy grzebień opadł na trawę i Bryan zaczął przeczesywać jej włosy palcami. Najpierw obie dłonie wsuwał w wilgotny gąszcz, chwilę masował głowę, potem delikatnie przesuwał paljce do samego końca długich włosów. Nie wiadomo kiedy i jak głowa Audry wsparła się o jego nagą pierś. Dłonie Bryana niestrudzenie zanurzały się w ciemne loki, masowały
316 skronie, płatki uszu, powędrowały w dół, po smukłej szyi, musnęły ramiona i na moment znalazły się niepokojąco blisko wzgórków piersi, wynurzających się z dekoltu. Audra całkowicie zapadła się w rozkoszne, zmysłowe rozleniwienie. Prawie drzemała, jej świadomość nie rejestrowała niczego prócz uwodzicielskich ścieżek, jakie znaczyły na jej ciele palce Bryana. Było rozkosznie, coraz bardziej rozkosznie. Z ust Audry wydobyło się cichutkie westchnienie. Ciepły oddech owionął jej ucho, potem kark. Usta Bryana musnęły nagą skórę. - Piękna - szepnął - jesteś piękna... On też szeptał jak Jeremy... - Doprowadzasz mnie wciąż do szaleństwa, skarbie... Jeremy wyrywał ją w środku nocy ze snu i przygniatał podnieconym ciałem. Czuła jego oddech cuchnący brandy i zapach tanich perfum. Zawsze próbowała się wyzwolić, walczyła rozpaczliwie, ale jego ramiona mocniejsze były niż żelazna obręcz. Palce Jeremy'ego drażniły jej piersi, usta całowały szyję, ramiona. Niecierpliwa ręka wsuwała się pod koszulę. Robił z jej ciałem, co chciał, pieścił, drażnił, zniewalał. Nie przestając szeptać obleśnie: - Choćbym miał tysiąc kobiet, twój słodki tyłeczek zawsze mnie ożywi. A ty się broń, broń, walcz ze mną, ja to uwielbiam... - Nie! Zebrała wszystkie siły i zerwała się z kamienia, omal nie padając na trawę, Bryan bowiem wcale jej nie powstrzymywał. A jej serce waliło jak młot.
317 - Nie! - krzyknęła znów. - Nie pozwolę, żebyś i ty mi to zrobił! Nie ty! Wspomnienie bólu i upokorzenia, jakich doznawała leżąc w ramionach Jera, niemal pozbawiły ją tchu. Nie była w stanie powiedzieć niczego więcej. Odwróciła się i przełykając łzy, pobiegła w górę po zboczu. Biegła coraz prędzej,, ale złego wspomnienia nie można prześcignąć... Dobrze pamiętała, jak jej zdradliwe ciało zawsze w końcu poddawało się i Jeremy kończył swoje dzieło, po czym z triumfującym uśmieszkiem łaskawie zwracał jej wolność. Puszczał ją, odsuwał się i natychmiast zapadał w głęboki sen. A ona przez długie godziny leżała nieruchomo, połykając łzy upokorzenia i przeklinając siebie. Kim byłaś- Zonąi Czy raczej ulubioną dziewką Jeremy'ego Saybrooke'aś Ciągle wracał do niej, ale zawsze przychodził prosto z objęć innej kobiety. A ona, jego żona, tak jak te inne uwodzone przez niego kobiety, nie potrafiła mu się oprzeć... Nagle dwie silne dłonie chwyciły ją za ramiona i osadziły w miejscu. Szarpnęła się, półprzytomna, palce u rąk przygięły się jak szpony, gotowe drapać do krwi.
318 - Uspokój się, Audro! Weź się w garść! Głos Bryana. Jego głos, nie Jera. Audra, ciężko dysząc, znieruchomiała. Bryan delikatnie odgarnął jej włosy z czoła, wtedy zobaczyła jego twarz. Posępną, w oczach wielki niepokój. To kazało jej wrócić do rzeczywistości. Myła głowę w strumieniu. Przyszedł Bryan, usiadł za nią na wielkim kamieniu i rozczesywał jej włosy. To wszystko. On niczego więcej od niej nie chciał. Bryan bardzo powoli, jakby nie chciał jej przestraszyć, podniósł rękę i dotknął jej policzka. , Nadludzkim wysiłkiem zmusiła się, żeby pozostać nieruchoma. Choć wszystko w niej aż krzyczało - uciekać, uciekać jak najprędzej. - Audro, na litość boską, co ten Jer ci zrobił"? On cię zmuszał... - NietNie! I to jest właśnie najgorsze! On potrafił zrobić to tak, że nie musiał mnie do niczego zmuszać! Sama go w końcu chciałam, nawet kiedy wracał od innej kobiety... Głos Audry załamał się. - Bryanie, proszę, ja nie chcę, ja nie potrafię o tym mówić. Powiem ci tylko, że stojąc nad grobem Jeremy'ego złożyłam sobie przysięgę. Nigdy nie będzie mną rządziła namiętność. Nigdy! Przez dłuższą chwilę Bryan wpatrywał się w nią w milczeniu. Odchrząknął, raz, drugi, nie pomogło.
319 - Twoja noga... - odezwał się zachrypniętym głosem. - Skaleczyłaś się. Może wezmę cię na ręcei - Nie, nie, dziękuję, Bryanie. Mogę iść. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Widzisz, z jaką wariatką się ożeniłeśi Teraz będziesz błagał niebiosa, żeby przemarsz wojska do Badajoz zakończył się jak najprędzej! Odwróciła się i szybkim krokiem, nie bacząc na zranioną nogę, zeszła znów na brzeg strumienia. Bryan w milczeniu podążył za nią. Podał jej mydło i ręcznik, zawiązał mocno tasiemki na plecach, wszystko bez jednego słowa. Dopiero kiedy Audra, nałożywszy trzewiki, podziękowała mu i zamierzała odejść, przytrzymał ją za ramię. - Audro... Przystanęła. On natychmiast cofnął rękę. - Audro! Nie będę udawał, że domyślam się, co działo się między wami. I wcale nie będę w to wnikał. Ale byłbym szczęśliwy, gdybym mógł pomóc uleczyć ci duszę. Powiedz tylko, co mam zrobić. Nie zawaham się przed niczym. Przyjaciele na zawsze, pamiętasz? - Przyjaciele na zawsze - powtórzyła zdławionym szeptem. Bryanie, wybacz. Postaram się więcej nie robić tak żałosnych scen. Dokładne wyjaśnienie - nawet Bryanowi - tego, co działo się w jej małżeńskim łożu, było ponad jej siły. Dlatego potrząsnęła tylko głową,
320 wyprostowała ramiona i nie zważając na ból w krwawiącej stopie, ruszyła w stronę wioski. Następnego ranka, jeszcze przed świtem, Bryan załadował pożyczone polowe łóżko na wóz z rzeczami z namiotu sztabu i potem wrócił do Charlesa Marsdena, żeby pomóc mu przy dalszym pakowaniu. - Bry? - zagadnął Marsden. - Podczas marszu będziesz rozstawiał własny namiot? - Oczywiście. Przecież moja żona musi gdzieś spać. - A ty gdzie będziesz sypiał? Dalej w namiocie sztabu? Nie chciałbym, żebyś poczuł się urażony, Bryanie, ale sam wiesz, jak to jest podczas przemarszu wojska. W tym namiocie będzie taki tłok, że szpilki nie wetkniesz. - Wiem. Owszem, zakładał, że podczas przemarszu wojska będą spać z Audrą w jednym namiocie. Ale po wczorajszym wydarzeniu nad strumieniem nie wydaje się to możliwe. - Twoja żona jest uroczym stworzeniem, Bry. Wyobrażam sobie, że nie możesz się doczekać... - Czego? - rzucił Bryan ostro. - Zmuszenia do uległości kobiety, która straciła męża nie dalej niż dwa tygodnie temu? - Do diabła, Bryanie! Ja wcale nie to miałem na myśli! Charles zamachnął się i cisnął na wóz ostatni pakunek. - Chciałem tyko powiedzieć, że na pewno nie możesz się doczekać, kiedy dotrzemy na zimowe kwatery. Wtedy, być może,
321 Audra pogodzi się z bolesną stratą i będziecie mogli zacząć prawdziwe wspólne życie. A ty... - spojrzał na Bryana z ukosa i mruknął: - ... nie będziesz już tak drażliwy jak panienka. - Wybacz, Charles. Wiem, że ostatnio trudno ze mną wytrzymać. Charles uśmiechnął się i klepnął Bryana po ramieniu. - Przeżyjemy i to, stary druhu! A tak między Bogiem a prawdą, niczemu się nie dziwię. Ty chyba najdłużej z nas wszystkich byłeś bez kobiety, dlatego tak to wszystko przeżywasz. Wolę nawet nie myśleć, co ja bym wyprawiał, gdybym miał tak śliczne stworzenie jak Audra i nie mógł jej dotknąć. Twoja powściągliwość jest godna podziwu. Zaciągnął ostatni sznurek, mocujący plandekę na wozie. - Koniec - oznajmił. - Idę teraz osiodłać czworonożną bestię. Bry, jeśli taka twoja wola, możesz spać w namiocie sztabu. Jakoś się pomieścimy. Zasalutował i odszedł w stronę zagrody dla koni. Bryan, choć też powinien zabrać się za siodłanie, skierował swoje kroki ku gospodzie.
322 Chciał zajrzeć do Audry. Na pewno od dawna jest już na nogach i skończyła pakowanie. Ciekawe, jak go powitać Wczoraj, po powrocie znad strumienia, oboje czuli się wobec siebie skrępowani, Bryan ponadto przetrawiał fakt bardzo bolesny. Tam, nad strumieniem, Audra znów wyrwała mu się i uciekła. Uciekła z powodu tego, co uczynił jej Jeremy, nie Bryan, ale fakt jest faktem. W jej oczach dojrzał ból i przerażenie. Dlatego uciekła. Jeremy na zawsze odebrał Bryanowi jego szansę. Audra nigdy nie uwierzy w jego miłość, boi się jej, bo miłość związana jest z namiętnością. A wczoraj to właśnie namiętność zapewne była wypisana na twarzy Bryana. Namiętność, której Audra w pierwszej chwili poddała się bezwolnie, zmiękła i sama osunęła się w jego ramiona... Cóż z tego^koro ta jej zmysłowość jest największą przeszkodą, prawdopodobnie nie do pokonania. Cokolwiek uczynił jej Jeremy - Bryan naprawdę nie chciał wnikać w mroczną przeszłość tego małżeństwa - Audra nienawidzi teraz swego ciała, nienawidzi faktu, że jest namiętną kobietą. Być może popełnił wielki błąd, skłaniając ją do tego pośpiesznego małżeństwa. Nieświadomy mrocznych podtekstów jej poprzedniego związku, wierzył naiwnie, że jego długoletnie, głębokie uczucie pomoże mu ją zdobyć. Tymczasem to małżeństwo, zamiast być wspaniałą sposobnością do zdobycia jej uczucia, może okazać się torturą. Wyjdzie na to, że postąpił jak jakiś świeżo upieczony oficer, który bez właściwego rozeznania sytuacji i zapewnienia sobie wsparcia prowadzi oddział do samobójczej szarży.
323 Przed wejściem do gospody przystanął na chwilę, przymknął oczy i westchnął głęboko. Nie przypuszczał, że rola platonicznego przyjaciela, jaką sobie narzucił, czasami będzie tak trudna do odegrania. Wręcz niemożliwa, jak wczoraj nad strumieniem, kiedy zaczął rozczesywać ciemne pukle Audry. I przeraził ją tym on, który tak bardzo pragnął chronić Audrę, zupełnie jak jakiś legendarny książę z dawnych czasów, i każdego prześladującego ją demona posiekać szablą na kawałki. Najgorszy z tych demonów, Jeremy Saybrooke, już nie żyje, zabity lancą wroga. Demon, który sprawił, że w walce o serce Audry miłość nie może służyć jako oręż. Czymże więc wydobyć ją z mrocznej otchłani, w którą wpędził ją Jer? Bryan brał udział w niejednej bitwie, walczył desperacko, nie wiedząc, co go czeka. Kilkakrotnie był już pewien, że wybiła jego ostatnia godzina. Ale walczył dalej. Teraz też nie miał zamiaru uciekać z pola bitwy. Postanowił, że będzie walczył do upadłego przez całą drogę do Lizbony, mila za milą. Nie wolno mu jednak zapomnieć, że dozwolony jest tylko jeden rodzaj broni troskliwość i łagodność.
324 Julia Justiss Niestety, ta podróż będzie krótka, zatrważająco krótka. Czasu niewiele na zagojenie ran, ran na duszy i sercu, a więc tych, które są o wiele bardziej bolesne niż rany zadawane ciału. To z ich powodu Audra woli poniewierkę u Amelii niż ponownie zostać czyjąś żoną. Decyzja Bryana jest jednak niezłomna. Jak każdy dobry oficer, nie ustąpi placu, tylko w razie potrzeby zmieni taktykę. Musi przekonać Audrę, w taki czy inny sposób, żeby nie wchodziła na pokład statku płynącego do Anglii. Dla Audry port przeznaczenia jest gdzie indziej. W ramionach Bryana Langforda.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Kiedy w korytarzu rozległy się szybkie, mocne kroki Bryana Langforda, serce Audry zabiło niespokojnie. Wczorajsza chwila słabości przybiła ją, znikła też zwykła swoboda w obcowaniu z Bryanem. Dlatego też i noc miała bardzo niespokojną. Obudziła się już o świcie, wcale nie wypoczęta, z głową pełną ponurych myśli. Jedna z nich trapiła ją szczególnie. Bryan jest człowiekiem nadzwyczajnym, ona przecież gotowa byłaby mu nieba przychylić. Cóż z tego, skoro jest dla niego tylko ciężarem i przyczyną spotykających go przykrości. Bo Bryan na pewno stał się przedmiotem drwin ze strony swoich kolegów. Ma przecież żonę, z którą nie dzieli łoża. Dla Jeremy'ego powodem do dumy był fakt, że Audra nadal dzieli z nim łoże, mimo jego coraz bardziej zuchwałych wyskoków. Nic dziwnego, że ludzie pokroju Allensby'ego jeszcze za
326 życia jej męża pozwalali sobie na różnego rodzaju zaczepki i nieprzystojne uwagi. Ale to już przeszłość, którą należy wreszcie pozostawić za sobą. Teraz jest Bryan, pełen dobroci, życzliwy, mądry człowiek, który zasługuje na coś więcej niż szydercze uwagi ze strony kolegów i uciążliwą, egoistyczną żonę, zagubioną w chaosie gorzkich wspomnień i ponurych myśli. Od dzisiaj będzie dla niego lepsza. Przysięgła to sobie. Postara się być żoną taką, jaką obiecała: prawdziwą żoną żołnierza. Najlepszą. Wspólnie z ordynansem zadba o wszelkie wygody, o kwaterę, o to, żeby zawsze dostawał świeżo parzoną herbatę i gorący posiłek. I podczas przemarszu wojska Bryan powinien sypiać w swoim własnym namiocie, na swoim łóżku, a nie koczować w zatłoczonym namiocie sztabu. Nie będzie to dla nie'j łatwa sytuacja, ale trudno, winna to Bryanowi chociażby z wdzięczności za jego wczorajszą wyrozumiałość i powściągliwość. - Dzień dobry, Audro. Twarz Bryana była pogodna, żadnych oznak urazy czy irytacji. Audra spodziewała się czegoś innego, dlatego teraz najchętniej podbiegłaby do niego i ucałowała w oba ogorzałe policzki. Naturalnie, uczyniła coś innego. Uśmiechnęła się tylko i wskazała na swój niewielki kufer i kilka tobołków. - Wszystko gotowe. Moje rzeczy i reszta rzeczy, które zostawiłeś w pokoju.
327 - Już się z tym sprawiłaś?- Jesteś naprawdę wspaniałą żoną żołnierza, Audro. Pochwała, niestety, zamiast ucieszyć, pogłębiła tylko jej poczucie winy. - Bryanie, może napijesz się herbaty?- Zaparzyłam świeżą i chciałam zanieść ci do namiotu sztabu. Ubiegłeś mnie jednak... - Bo czas nagli, Audro. Trzeba już załadować na wóz nasze manatki i siodłać konie. Chwycił kufer i tobołki, bez wysiłku, jakby były lekkie jak piórko i ruszył schodami w dół, Audra za nim, obarczona tylko swoją sakiewką. Zamienili kilka słów z gospodarzem, dziękując mu za kwaterę, i wąską uliczką podążyli Spiesznym już krokiem ku stajniom. - Audro, pamiętaj, podczas marszu trzymaj się pani 0'Malley poinstruował Bryan, zajęty siodłaniem klaczy. - Nie odstępuj jej ani na krok. Przy niej będziesz bezpieczna, a poza tym pomożesz jej przy doglądaniu rannych, którzy są w na tyle dobrej kondycji, że mogą jechać do Badajoz. Słyszałem od pani 0'Malley, że nadzwyczajnie zajmujesz się naszymi rannymi. Audra zarumieniła się. - Robię to nie od dziś - bąknęła, przemilczając, naturalnie, że zawsze miała dużo wolnego czasu. Pielęgnowanie rannych wypełniało jej więc samotne dni i noce, kiedy to Jeremy szedł grać w karty albo uganiał się za innymi kobietami.
328 Julia Justiss - Pani 0'Malley po prostu pieje z zachwytu - ciągnął Bryan. - Podobno nikt tak jak ty nie potrafi opatrywać ran ani pocieszać rannych. Co prawda, teraz masz do czynienia z ranami dragonów, nie karabinierów... - Wszyscy walczą w tej samej sprawie, Bryanie,! wszystkie rany przydają tyle samo cierpienia. A ja mam poczucie, że jestem pożyteczna. I jakże potrzebna była jej świadomość, że mimo spustoszenia, jakiego dokonało w jej duszy małżeństwo z Jeremym, czas na Półwyspie nie był stracony. - Zdaniem pani 0'Malley niewiele żon przykłada się tak do tego jak ty i robi to tak dobrze. Jestem z ciebie dumny, Audro. Uśmiechnął się, wyprężył i zasalutował. Audra milczała, trochę speszona, a przede wszystkim osobliwie zadowolona, że znów zrobiła coś, co zyskało pełną aprobatę Bryana. Pomógł jej dosiąść klaczy i wyprowadziwszy oba konie ze stajni, wskoczył na swego wierzchowca. Wojsko gotowe było już do drogi. Kompania za kompanią, żołnierze w barwnych mundurach, ustawieni w zwartym szyku, na końcu wozy, załadowane po brzegi. Bryan podjechał z Audrą na sam koniec taboru. - Oddaję cię pod skrzydła pani 0'Malley - powiedział z uśmiechem, wskazując ruchem głowy na wysoką Irlandkę, żonę sierżanta, zawiadującą pielęgniarkami. - Ja muszę jechać
Wdowa i porucznik 329 z moją kompanią, ale przy pierwszej sposobności podjadę tutaj, aby zobaczyć, jak się sprawujesz. - Dobrze, Bryanie. I proszę, przyślij do mnie swego ordynansa. Razem z nim chcę wymyślić jakiś obiad dla ciebie, a potem pomoże mi rozstawić namiot. Po twarzy Audry przemknął nieśmiały uśmiech. - Od dziś zamierzam sprawować się lepiej. Jak dotychczas, nie miałeś ze mnie żadnego pożytku. Bryan pochylił się, palce w rękawiczce delikatnie musnęły policzek Audry. - Nigdy tak nie myślałem. - I dziś, Bryanie, zajmiesz w namiocie swoje łóżko. Ja prześpię się na derce, dla mnie to nic nowego. Bryan milczał przez chwilę, nie odrywając od niej oczu. - Jesteś pewna, że tego chcesz, Audroś Mogę nadal spać w... - Nie. Powinieneś spać w swoim namiocie. Nadeszła pora, żebym zaczęła pokonywać swoje słabości, a nie obarczała nimi ciebie. W nagrodę obdarowana została uśmiechem, tak radosnym i zniewalającym, że prawie zabrakło jej tchu. - Tak wielką kolumnę wojska, obstawioną strażą, rzadko kto atakuje. Muszę jednak przyznać, że maj ąc ciebie przy sobie będę o wiele spokójniejszy. Ale ty będziesz spała na łóżku. Nalegam.
330 Julia Justiss - Nie. Ja miałam już ten luksus przez kilka ostatnich nocy. A ty nie. - Może i tak. Ale ja mam większe doświadczenie w sypianiu na gołej ziemi. Spierali się jak dzieci, Audra miała nawet ochotę tupnąć nogą. - A ja i tak się nie zgadzam - oświadczyła naburmuszonym tonem i nagle roześmiała się w głos. - Bryanie, porozmawiamy jeszcze o tym później. - Dobrze... Jak ty ślicznie się śmiejesz, Audro. Mam nadzieję, że twój śmiech będę słyszał coraz częściej. Wiesz dobrze, że podczas przemarszu wojska na wszystko trzeba spoglądać z humorem. Tylko dzięki temu człowiek zachowuje zdrową duszę. Pojadę już, muszę chłopakom zrobić jeszcze krótką musztrę. Bywaj, Audro! Jeszczę raz zasalutował i spiął konia ostrogami. Audra zsunęła się z siodła i zastygła, zapatrzona w oddalającą się postać jeźdźca. Bryan Langford, stary przyjaciel. Teraz przyjaźń i przywiązanie, jakimi Audra darzyła go od lat, wzbogacone zostały o wielką wdzięczność. Bryan wcale nie gniewał się na nią za chwile słabości, nie wnikał w mroczną przeszłość. Chciał tylko Audrę chronić. I prosił, żeby śmiała się jak najczęściej. Wlewał do jej skołatanej duszy spokój. Jakby to było, gdyby pozostał u jej boku na zawszeć Pytanie absurdalne. Ze też w ogóle przyszło
Wdowa i porucznik 331 jej do głowy... Przecież małżeństwo, wiadomo, to coś więcej niż przyjaźń, a wczorajszy incydent nad strumieniem udowodnił, że Audra nadal ma chorą duszę i za wcześnie na intymne stosunki z mężczyzną. Za wcześnieć Równie dobrze może nigdy już nie być do tego zdolna. A każdy mężczyzna ma prawo do żony normalnej, nie takiej, której duszą i ciałem rządzą demony przeszłości... Westchnęła i odwróciła się, wyczuwając za sobą czyjąś obecność. - Ależ pani ma przystojnego męża, pani. Langford! Chłopak jak malowanie! - zatrąjkota-ła uśmiechnięta szeroko pani 0'Malley. Nic dziwnego, że wypatruje pani za nim oczy. Ale niech się pani nie martwi, nie zdąży pani uschnąć z tęsknoty, a on już tu do pani podjedzie, chociaż na chwilkę. Taki troskliwy małżonek... - On po prostu ma taką naturę. Dla wszystkich jest bardzo życzliwy. - Święta prawda. To bardzo dobry człowiek, znam go od dawna, odkąd mojego Andego przydzielono do tego pułku. Porucznik Langford ma nie tylko dobrą duszę, ale i nienaganne maniery. On nigdy nie pozwala sobie na nieprzystojne zachowanie, a to zdarza się wielu żołnierzom, nawet oficerom. Wobec kobiet jest pełen atencji, nigdy żadnej się nie naprzykrza. Tak naprawdę to trzymał się od nich z daleka.
332 Mnie zawsze wydawało się, że porucznik ma już serce zajęte. Jakby czekał. - Czekał1?- Tak. Myślałam, że zostawił w Anglii swoją ukochaną, albo też ją utracił. A tu proszę, okazuje się, że on czekał na panią, moja miła. Jestem tego pewna tak samo, jak tego, że wzgórza Irlandii są zielone. Wystarczy spojrzeć na jego twarz, kiedy patrzy na panią.... Och, niech się pani nie rumieni, dziecko, tylko cieszy się, że ma takiego męża. A teraz chodźmy, będziemy miały pełne ręce roboty. Audra posłusznie ruszyła w ślad za elokwentną damą, czując w głowie kompletny zamęt. Niepodobna... Bryan czekający na ukochaną - na Audrę*? Prawda zapewne wygląda inaczej. Pani 0'Malley ubzdurała to sobie, Audra była tego pewna, tym niemniej, na jedną krótką chwilę pozwoliła sobie poddać się uczuciu osobliwej radości. Być kochaną przez takiego człowieka jak Bryan Langford... Czy kobietę może spotkać większe szczęście? Kocha? Tak nalegał na małżeństwo, zaledwie w dzień po pogrzebie Jeremy'ego. Nie, nie kocha. Ożenił się z nią, bo było to jedyne honorowe rozwiązanie, a on jest prawdziwym przyjacielem. Tylko przyjacielem. Audra nie pamięta, żeby Bryan kiedykolwiek zabiegał 0 jej względy, zawsze okazywał tylko przyjaźń i sympatię, nic więcej... A kiedy Jeremy zalecał się do niej, Bryan zawsze usuwał się w cień.
333 Co wcale nie znaczy, że nigdy nie miał żadnej ukochanej. Tu pani 0'Malley może mieć rację. Ale na pewno nie była to Audra. W sercu Audry nagle coś boleśnie zakłuło. Zazdrość ? Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, żeby jakaś kobieta nie odwzajemniła uczucia takiego mężczyzny jak Bryan Langford. Bryan, oświadczając się Audrze, twierdził, że jest człowiekiem wolnym, z czego można wysnuć tylko jeden bardzo smutny wniosek. Ukochana Bryana nie żyje. Być może była to gorąca, głęboka miłość. Być może, gdyby Audra nie była tak słaba i wypalona wewnętrznie, mogłaby nieść mu pociechę. Mogliby wspierać się nawzajem... Nagle perspektywa powrotu do domu, do Anglii, jako szacowna wdowa, wydała się jej bardzo niepociągająca. Myśli Audry były niewesołe, a i zajęcie, któremu oddawała się aż do zmierzchu, nie dawało powodów do śmiechu. Żołnierze, biorący udział w bitwach, twardnieją, uodparniają się na straszliwe rzeczy, jakie dzieją się na polach bitewnych. Tak samo Audra nałożyła na siebie pancerz, chroniący ją przed widokiem równie straszliwych skutków owych bitew. Za pierwszym razem, kiedy weszła do namiotu, w którym mieścił się lazaret, wytrzymała tam pół godziny. Czuła, że dłużej nie zniesie
334 tego zapachu poszarpanego ludzkiego mięsa i krwi, rozpaczliwych jęków, widoku otwartych ran i ciał straszliwie okaleczonych, nierzadko bez rąk albo bez nóg. Wybiegła wtedy na dwór i schroniwszy się wśród drzew, rosnących nieopodal, powoli, w samotności zebrała siły na powrót... Na powrót do tego piekła na ziemi. Teraz, po tylu miesiącach doświadczenia, już nie czuła żadnego odoru, jej oczy mogły spokojnie spoglądać na rannych żołnierzy, błyskawicznie oceniając ranę nieszczęśnika i jego szanse na przeżycie. Ten chłód był jednak tylko pozorny, serce Audry zawsze było ściśnięte wielkim współczuciem. Smutne obowiązki czegoś też ją nauczyły. Pokory. Bo i czymże jest jej okaleczona dusza w porównaniu z bezmiarem cierpienia tych nieszczęśników? Ona żyje i jej ciało jest nietknięte. Nikt go nie szarpał, nie przebijał, nie siekł, nie rozrywał. Ma obie ręce i nogi. I za to powinna dziękować Bogu. Młody oficer, przy którym czuwała cały dzień, miał niewiele powodów do składania podziękowań Bogu Najwyższemu. Myślała o nim nieustannie, kiedy z Hastingsem, or-dynansem Bryana, rozstawiała namiot i przygotowywała skromną kolację. Z tego też powodu podczas kolacji była niewesoła i milcząca, co wzbudziło niepokój Bryana. - Wyglądasz na strapioną, Audro - odezwał się, kiedy ordynans, życząc im dobrej nocy, oddalił się. - Kazałem Hastingsowi
335 rozstawić jego namiot tuż obok, będziesz więc bezpieczna. A ja może jednak pójdę spać do namiotu sztabu. Audra spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niej, co jest powodem jego decyzji. - Ależ nie! Bryanie, proszę, zostań tutaj. Mnie trapi zupełnie coś innego. Martwię się o jednego z rannych oficerów. Bryan westchnął głęboko, jakby z serca spadł mu wyjątkowo ciężki kamień. - Naprawdę chcesz, żebym został, Audroś - Naturalnie. Mając ciebie przy sobie, będę czuła się o wiele lepiej. Ciemne oczy Bryana rozbłysły. - Dziękuję, Audro - powiedział cicho. - Dziękuję za to, że mi ufasz. A powiedz mi, co jest z tym młodym człowiekiem, o którego tak się martwiszś I przysięgam, to nie ja go pobiłem z wielkiej zazdrości! Jak prawdziwy żołnierz, próbował podejść do smutnej rzeczywistości z humorem. Audra uśmiechnęła się blado, w jej oczach jednak zakręciły się łzy. Podsunęła się nieco na przewróconym pniu, który służył im za sofę, i ruchem ręki zaprosiła Bryana, żeby przysiadł obok niej. - Och, Bryanie - westchnęła, wpatrując się w dogasające ognisko. On byłby szczęśliwy,
336 Julia Justiss gdybyś to ty wygarbował mu skórę, nawet niezasłużenie! Boże wielki! To taki młody chłopiec, nie ma jeszcze osiemnastu lat. Został ugodzony lancą w ramię i pierś. Rany są bardzo ciężkie, dopiero zaczęły się jako tako goić, a chłopiec za nic w świecie nie chce zostać w łóżku. Chce jak najszybciej wracać do Anglii. A ja... ja obawiam się, że on nie dotrze nawet do Lizbony. - Przykro mi, Audro. Taka jest wojna. Tracimy wielu wspaniałych, mężnych ludzi. - Podyktował mi listy, do matki i do młodej damy, którą zamierza poślubić. Uczyniłam to, Bryanie, nawet udało mi się przy tym nie płakać. Och, Boże... Bryan sposępniał. - A dlaczego ty? Gdzie była wtedy pani 0'Malleyś Nie powinnaś była tego robić, sama ostatnio tyle przeżyłaś... - Ale dlaczego, Bryanie? Inne panie były w tym czasie zajęte, a ja byłam szczęśliwa, że choć tyle mogę dla niego zrobić. Ileż w tym chłopcu jest miłości! Jak on oddany jest tej młodej damie, jak rozpacza, że może nigdy już jej nie zobaczy... Głos Audry załamał się. Westchnęła, szybko otarła łzę. - Kiedy słuchałam go, Bryanie, prawie uwierzyłam, że prawdziwa miłość istnieje. Bryan delikatnie pogłaskał jej dłoń. - Nie możesz sądzić wszystkich mężczyzn
Wdowa i porucznik 337 miarą Jeremy'ego - powiedział cicho. I zaklął w duchu, widząc, jak oczy Audry znów napełniają się łzami. Znak, że poruszył w jej sercu bardzo czułą strunę. Jednym nieopatrznym zdaniem rozdrapał wszystkie niezagojone jeszcze rany. - Wybacz, Bryanie, ale ja... ja chyba znowu będę płakać. - To płacz, Audro. Jeśli komuś chce się płakać, nie powinien powstrzymywać łez. Spokojnym ruchem objął rozszlochaną Audrę. Zrobił to bardzo powoli, dając jej możliwość ucieczki, ale okazało się to całkowicie zbędne. Bez słowa protestu pozwoliła podnieść się z ziemi. Wniósł ją do namiotu i nie wypuszczając z objęć, przysiadł na polowym łóżku. Natychmiast wtuliła się w jego pierś i rozszlochała na dobre, a on głaskał ją, kołysał i szeptał czułe, kojące słowa. Płakała. Każda łza zmywała z jej duszy jedną ciemną plamkę przeszłości. W końcu zmorzona płaczem i trudami całego dnia zasnęła. Resztką świadomości czuła, że Bryan układa ją na łóżku. A potem - ale to na pewno był już sen - jego wargi musnęły jej usta. Bryan spał niewiele, mimo to tryskał energią. Swoje obowiązki spełniał ochoczo i nic - ani zatargi między żołnierzami, ani namiot rozstawiony W niewłaściwym miejscu, ani nawet
338 Julia Justiss koń, który nagle okulał - nie było w stanie zepsuć mu radosnego nastroju. Audra sama poprosiła, żeby był przy niej blisko. Sama wtuliła się w jego ramiona. Miał wielką ochotę ułożyć się na swojej derce razem z Audrą, nie wypuszczając jej z objęć. Ale bał się. Kiedy zapłakana wtuliła się w niego, pragnął tylko ukoić jej rozpacz. Co innego, jeśli rankiem obudzi się obok ciepłej, zaróżowionej od snu Audry. Wtedy jego intencje nie będą już takie niewinne. Przecież nawet ten leciutki pocałunek, muśnięcie zaledwie, wzburzył w nim krew. Dzisiejszej nocy - o ile w ogóle zaśnie - znów będzie spał w odległości paru stóp od niej, czyli od tego wszystkiego, czego najbardziej w życiu pragnął. Terśz na myśl, że niebawem znów ją zobaczy, czuł się tak, jakby go ktoś wsadził na sto koni. Gnał jak szalony, szczęśliwy, że już widać rzekę, nad którą wojsko stanęło na popas, a na brzegu tej rzeki widać dwie damy, z których jedna to na pewno Audra. Druga to pani 0'Malley, a z wyrazu twarzy obu dam i gestów nietrudno się domyśleć, że obie panie spierają się o coś zajadle. - Mnie tak samo żal tego chłopca - mówiła podniesionym głosem pani 0'Malley - ale pani sama wie, jakie są rozkazy. Nikomu nie wolno odłączać się od kolumny. Za wojskiem zawsze
Wdowa i porucznik 339 ciągnie mnóstwo najgorszego tałatajstwa, prawdziwych hien, czyhających na resztki. Za tymi wzgórzami wszędzie czają się bandidos. Oni, żeby ściągnąć pani z palca pierścionek, poderżną pani gardło. Dla nich to fraszka. - Co się stałoś - spytał Bryan, zeskakując z konia. - A to się stało, że pańska żona ma zbyt miękkie serce i musisz pan jej wytłumaczyć, że jeśli chłopak nie może dalej jechać, to niczego już nie da się zrobić! - Bryanie... - Audra szybkim krokiem podeszła do męża i chwyciła go za rękę. - Chodzi o tego żołnierza, o którym opowiadałam ci wczoraj. Jego rany ropieją, gorączka rośnie, boli go tak strasznie, że nie ma siły utrzymać się w siodle. Ale przecież nie możemy go zostawić przy drodze, jak jakiegoś... śmiecia. Audra odwróciła się gwałtownie do żony sierżanta. - On z taką gangreną przeżyje jeszcze kilka godzin, nie więcej. Jest zbyt słaby. I ma umierać samotnie, przy drodześ A gdyby pani mąż znalazł się w takim położeniu ś Irlandka bezradnie potrząsnęła głową. - Dziecko drogie, pani dobrze wie, że mi też ciężko. Przecież on to dopiero pierwszy, który... Och, Boże! A my musimy iść dalej. - W takim razie ja z nim zostanę. Jego godziny są policzone, niech więc przynajmniej
340 umrze w spokoju, w cieniu tamtych drzew, a nie w pyle przydrożnym, na palącym słońcu.... - Kobieto! Na Boga! Jakże pani to sobie wyobrażać! Że zostawię panią tu samąć Bryan prawie nie słuchał argumentów obu stron, wpatrzony w zmienioną twarz Audry. Ona już opłakiwała śmierć tego młodego człowieka i śmierć jego wielkiej miłości, której żarliwość tak nią wstrząsnęła. Miłości, w której istnienie Audra powinna w końcu uwierzyć. - Pani 0'Malley! Ja zostanę z żoną. Zdaję .sobie sprawę, jakie to niebezpieczne, myślę jednak, że moje pistolety skutecznie powstrzymają rabusiów. Pochowamy godnie tego nieszczęśnika i przed zmierzchem dołączymy z żoną z powrotem do kolumny. - Jałiie mogę panu niczego zabronić, poruczniku ! Ale to głupota, zwyczajna głupota. I jeśli co złego wam się przytrafi, nie myślcie, że zostawię was w spokoju. Mój duch będzie prześladował was w zaświatach! Na litość boską, panie po.... - Pani 0'Malley - przerwała nieco zniecierpliwionym głosem Audra. - Mam nadzieję, że poradzi sobie pani bez mojej pomocy. - Poradzę sobie, dziecko, i będę się modlić, żebyście wy przede wszystkim poradzili tu sobie. Odeszła wreszcie i Audra z Bryanem szybko zabrali się do dzieła. Bryan uwiązał konie i sprawdził broń. Audra, zgarnąwszy trochę suchych liści, rozpostarła na nich derki. Na tym prowizorycznym posłaniu złożyli prawie nieprzytomnego podporucznika. Audra usiadła przy nim, a Bryan, gdy wojsko podjęło marsz, poszedł na zwiad.
341 Kiedy wrócił, Audra zeszła do rzeki i przyniosła wody w manierce. Znów usiadła przy konającym. Moczyła płócienną ściereczkę w chłodnej wodzie i nucąc coś cicho, przykładała ją do jego rozpalonego czoła. Bryan, usadowiony na występie skalnym nieopodal strumienia, bacznym wzrokiem obserwował okolicę. Był dobrej myśli. Rabusie i bandidos, choć krwawi i okrutni, byli jednocześnie tchórzliwi. Napadali tylko nocą, a Bryan zakładał, że o zmierzchu on i Audra dołączą już do kolumny wojska. Godziny jednak mijały, młody człowiek był coraz słabszy, ale jego szybki, chrapliwy oddech nie ustawał. I kiedy słońce zaszło za wzgórza, przydając niebu ogniste barwy, Bryan stanął wobec faktu nadzwyczaj niepokojącego. Będą musieli spędzić tutaj noc. Konający żołnierz, nieuzbrojona siostra miłosierdzia i jeden nadgorliwy dragon - sami pod granatowym niebem usianym gwiazdami. I będą tak trwać w ciszy,- w oczekiwaniu na nieproszonych gości, których przywiedzie tu nocą droga do Badajoz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Bryan wstał ze swojej skały nad strumieniem. Podjął już decyzję. Skoro przyjdzie im spędzić tutaj noc, Audra i podporucznik Wetherford nie mogą zostać nad rzeką, w miejscu tak wyeksponowanym. Zszedł na dół, tam, gdzie Audra czuwała przy konającym żołnierzu. Na jego widok podniosła głowę. W jej oczach dojrzał skruchę. - Wybacz, Bry. Nie spodziewałam się, że to będzie trwać tak długo. - No cóż... Mam nadzieję, że twój żołnierz docenia twoje poświęcenie. Audra westchnęła. - Niestety, nie. Od godziny jest nieprzytomny. Bryan mimo woli uśmiechnął się. - Pozostaje ci więc tylko poczucie spełnionego obowiązku! Audro, przenosimy się wyżej, tam będzie bezpieczniej. Pozbieraj rzeczy i za-
Wdowa i porucznik 343 trzyj wszystkie ślady, które mogłyby zdradzić naszą obecność. Sam zajął się końmi. Przeprowadził je nieco dalej, w zarośla, i nałożył im pęta. Potem wziął derki i ruszył w górę po skalistym zboczu, rozglądając się bacznie dookoła. Wzrok natrafił na niewielką rozpadlinę, wysoko, gdzie żadne dzikie zwierzę nie dotrze. Tu, w tej rozpadlinie młody żołnierz znajdzie swoje miejsce wiecznego odpoczynku. A nieco dalej jest większa rozpadlina, znakomicie nadająca się na kryjówkę. Bryan podszedł tam, wsunął do środka derki i zszedł na dół. Powrotna droga w górę nie była łatwa. Audra niosła wojskowe tornistry i dwie manierki napełnione wodą. A Bryan, zlany potem, dźwigał rozpalonego gorączką żołnierza, błogosławiąc w duchu fakt, że nieszczęśnik jest nieprzytomny. W końcu dotarli do upatrzonego miejsca wśród skał i Bryan z ulgą złożył na ziemi nieruchome ciało. - On nie żyje - szepnęła po chwili Audra. Miejmy nadzieję, że odszedł jeszcze przed tą morderczą wspinaczką, pomyślał Bryan. - Nie martw się, Audro. Nie oddamy go sępom na pożarcie. Znalazłem rozpadlinę, gdzie nikt nie zakłóci jego wiecznego odpoczynku. I tak w ciszy i skupieniu Bryan i Audra, odmawiając półgłosem modlitwę za zmarłych, którą już nieraz przyszło im odmawiać, oddali
344 Julia Justiss skalistej hiszpańskiej ziemi doczesne szczątki jeszcze jednego młodego Anglika. Potem Bryan zaprowadził Audrę do ich kryjówki wśród skał. Usiedli na derkach, zmęczeni i przygnębieni przykrymi wydarzeniami tego dnia. Nagle w ciszy nocnej, gdzieś daleko, rozległo się pohukiwanie sowy. Sowa czy też umówiony znaki Bryan rozejrzał się niespokojnie. Audra zadrżała. - Bryanieś Może powinniśmy jechać z powrotem?- Nie. Jest ciemno, a ja nie znam drogi, poza tym bylibyśmy łatwym celem dla... dla każdego, kto tu się może kręcić. Słyszał, jak Audra zrobiła głęboki wdech. - Myślisz, że ktoś tu może być?Cóż robić? Z ciężkim sercem musiał wyznać jej prawdę. - Najprawdopodobniej tak, Audro. Przemarsz wojska nie jest żadną tajemnicą. Wiedzą o tym wszyscy. Za wojskiem zawsze skradają się różne złodziejaszki, a to przyciąga bandidos, którzy odbierają im wszystko, co przedstawia jakąkolwiek wartość. Zaklął w duchu. Zaiste, piękną sobie obrałeś drogę do serca swej żony, Bryanie Langfordzie! To przez twój brak rozsądku Audra znalazła się na bezludziu, z dala od wojskowej kolumny, gwarantującej bezpieczeństwo. Teraz dodatkowo
Wdowa i porucznik 345 straszysz ją napaścią maruderów. Jeśli uda ci się wyjść z tej opresji cało i zdrowo, będziesz bezradnie patrzył, jak Audra ucieka do Lizbony, żeby jak najrychlej pozbyć się tak nierozważnego męża! Czuł, że Audra drży i jeszcze bardziej pożałował swojej bezwzględnej szczerości. Dopóki nie zorientował się, ku swemu zaskoczeniu, że Audra drży, owszem, ale dlatego, że się śmieje. - Och, Bryanie, Bryanie! Klniesz teraz w duchu, ale powiedziałeś prawdę. Cały ty! Nie stać cię nawet na najbardziej niewinne kłamstewko! - Trudno, taki jestem. Niczego nie ukrywam przed tobą. Jazda po ciemku byłaby wielką lekkomyślnością. Dobrze, że zostaliśmy i ukryliśmy się wśród skał. Tu mamy większe szanse na skuteczną obronę przed napastnikami. - O ile nie będzie ich zbyt wielu... Do diabła! Rzeczywiście, Audra jest przecież doświadczoną żoną żołnierza! - No... tak - przyznał z ociąganiem. - W takim razie daj mi swój pistolet. - A potrafisz z niego celować? - A jak sądzisz, dzięki czemu podczas kampanii zawsze miałam co włożyć do garnka? Argument był niepodważalny. Bryan po omacku poszukał palcami ołstra, wyciągnął pistolet i wręczył Audrze. Ten sam pistolet, który dał jej owego wieczoru, żeby bronił jej przed nim samym... - Nie strzelaj, póki ci nie powiem. Weź
346 jeszcze drugi mój pistolet, mnie wystarczy karabinek. Ściągnę uwagę napastników na siebie, może uda mi się samemu ich odeprzeć. A jeśli się nie uda... pamiętaj, Audro, ostatnią kulę zachowaj... dla siebie. Oboje wiedzieli doskonale, co by się stało, gdyby żywa dostała się w ręce bandidos. Audra zadrżała, może i z zimna. W tej suchej, spragnionej kropli deszczu krainie bardzo szybko po zachodzie słońca nadciągał ziąb. Bryan narzucił jej derkę na ramiona, naładował karabinek i usiadł na skale tuż przed Audrą. Wbił oczy w ciemność. Wyostrzone zmysły wyłapywały każdy szelest, każdy dźwięk. Pohukiwanie sowy, krzyk żbika, odgłosy zatargów między małymi zwierzątkami, żerującymi nocą. W pewnej chwili Audra, wydawszy z siebie cichy, przytłumiony okrzyk, zerwała się na równe nogi. Potem szybko wyszeptała mu do ucha, że coś przebiegło jej po plecach, a ona przestraszyła się okropnie. Rozczulony, niewiele myśląc, objął ją mocno, cmoknął w policzek i odwrócił się, żeby dalej trzymać straż. Wreszcie nadszedł świt i tej nocy, która zdawała się nie mieć końca, zaczął odbierać jej atramentową czerń. Bryan odetchnął z ulgą, gotów już zanosić gorące podziękowania Opatrzności... kiedy ich usłyszał. Wyraźne dźwięki, zakłócające ciszę brzasku. Tętent kopyt, pobrzękiwanie uprzęży i przytłumione męskie głosy.
347 Audra, drzemiąca z głową opartą o plecy Bryana, drgnęła. Wyprostowała się, jej palce kurczowo zacisnęły się na jego ramieniu. Pogłaskał jej dłoń i bez słowa wskazał na wąski przesmyk między skałami. Tylko tamtędy mogli przejść ewentualni napastnicy. Wstał i jak najciszej podszedł do samej krawędzi skalnej półki. W dole, w przerzedzającym się mroku, widać było nad strumieniem sylwetki kilku mężczyzn. Zsiedli z koni, kręcili się teraz trochę bezładnie. Jeśli szczęście dopisze, pokręcą się nad strumieniem i odjadą, nie odkrywszy obecności Anglików, ukrytych wśród skał. Nagle jeden z mężczyzn znieruchomiał, po czym gorączkowo zaczął machać ręką do innych, żeby iść w górę. Czyli szczęście nie dopisało. Bryan nakierował lufę karabinku, gotowy w każdej chwili wypalić. Resztki nadziei w sercu, że takiej potrzeby nie będzie, rozwiały się, kiedy inny z mężczyzn zawołał coś i zaczął iść w stronę miejsca, gdzie Bryan ukrył konie. Czyli dalsze ukrywanie się jest niemożliwe. Trzeba reagować, bo strata koni oznacza niechybną śmierć. Na piechotę Audra i Bryan nigdy nie dotrą z powrotem do kolumny wojska. Ilu jest tam tych maruderów? Dwóch, trzech, może czterech? Trzeba przegonić ich stąd jak
348 Julia Justiss najszybciej, póki nie znajdą angielskich koni, ukrytych w zaroślach... Wycelował w mężczyznę, znajdującego się najbliżej tego miejsca. Wypalił. Mężczyzna, krzyknąwszy przeraźliwie, padł na ziemię. Dwóch natychmiast zaczęło wycofywać się w dół, trzeci, stojący nieopodal rannego towarzysza, wycelował swoją broń i też wypalił... Kula rykoszetem odbiła się od skały gdzieś w pobliżu Bryana. Bóg czuwał, bo trafiła tego, kogo trzeba. Mężczyzna, który strzelał, krzyknął głośno i upadł. Niestety, zza zakola strumienia nadbiegało kilku następnych i znów jeden.z nich skierował się ku zaroślom, gdzie Bryan ukrył konie. Nagle tuż za Bryanem pojawiła się Audra, z pistoletami w dłoniach. - Uważaj na tego, co biegnie do zarośli! - kfzyknął, ładując gorączkowo karabinek. - Nie mogą nam zabrać koni! Audra skinęła głową, wychyliła się poza skalną półkę i wypaliła do mężczyzny, podążającego ku zarośiom, gdzie czekały konie, widoczne teraz w świetle poranka. Mężczyzna chwycił się za pierś i upadł. Wypaliła jeszcze raz, ale już więcej nie musiała strzelać, bo do krawędzi podszedł Bryan. Teraz on strzelał - metodycznie. Strzał, szybkie naładowanie karabinku i znowu strzał. Jeden z napastników krzyknął przeraźliwie i złapał się za kolano. Dwóch jego kamratów, nie przestając
Wdowa i porucznik 349 strzelać, chwyciło go za ręce i pociągnęło w dół, do strumienia. Dopadli swoich koni i nie troszcząc się o rannych towarzyszy, odjechali galopem. Wszystko to trwało zaledwie kilka minut. Bryan, ciężko dysząc, z wycelowanym karabinkiem powoli zbliżył się do dwóch bandidos, leżących na ziemi i pochylił się nad nimi. Żaden z nich nawet nie drgnął. Wszystko wskazywało na to, że obaj wyzionęli już ducha. Wyprostował się i spojrzał na Audrę, rozkosznie potarganą i umorusaną prochem. - Kochanie, jesteś znakomitym strzelcem!. - Wiem - oświadczyła nieskromnie, obdarzając go promiennym uśmiechem. - Ty też. Przeżyła, jego słodka Audra przeżyła... Bryan czuł, jak rozpiera go przeogromna radość. Odłożył broń i wybuchnął głośnym śmiechem. Śmiejąc się, wyciągnął ramiona ku Audrze. Sama wsunęła się w jego objęcia, na namiętny pocałunek odpowiedziała z równą żarliwością. Na kilka chwil cały świat dla Bryana ograniczył się do jej słodkich ust, do cudownej bliskości gorącego, uległego ciała. Z jego gardła wydobył się cichy jęk, zaczął błądzić rękami po ramionach Audry, po jej biodrach, próbował przygarnąć ją jeszcze mocniej. Zapamiętały w pocałunku w pierwszej chwili nie zauważył nagłej zmiany. Audra nie ulegała mu już, przeciwnie, opierała się, jej drobne pięści bębniły o pierś Bryana.
350 Julia Justiss Z sercem bijącym jak młot, z rozpalonym ciałem - opuścił ramiona i odstąpił. Audra zachwiała się i zasłoniła dłonią usta. - Wy... wybacz, Bry, ale ja nie potrafię! Nie potrafię! Milczał. Potrząsnął tylko mocno głową, żeby odpędzić namiętność i dławiącą go rozpacz. i powrócić do rzeczywistości. Trzeba odjechać stąd jak najprędzej, zanim pojawią się tu inni rabusie, zwabieni odgłosami strzelaniny. - Nic się nie stało, Audro - powiedział szorstko. - Zbierz rzeczy, ja pójdę osiodłać konie. Mamy szczęście, na pewno były to tylko zwykłe złodziejaszki. Bandidos tak łatwo by nie zrezygnowali. Ale licho nie śpi. Musimy jak najprędzej dołączyć do wojska. Audra skinęła głową i podniosła z ziemi pistolety, Bryan podniósł karabinek i torbę z ładunkami i zszedł na dół, gdzie czekały zaniepokojone strzałami konie. Uspokoił je poklepywaniem i czułymi słowami, rozpętał i osiodłał. Po chwili nadeszła Audra z popakowanymi już rzeczami, gotowa do drogi. Bez słowa podał jej rękę i pomógł wsiąść na klacz, potem sam dosiadł swego wierzchowca i spiął ostrogami. Oba konie z miejsca ruszyły galopem, po czym przeszły w cwał. Każda minuta była cenna. Pędzili jak wiatr, by jak najprędzej oddalić się od miejsca strzelaniny i dołączyć do kolumny.
Wdowa i porucznik 351 W duszy Bryana było bardzo mroczno i choć wcale tego nie chciał, myślał wciąż o pocałunku, przerwanym przez Audrę. O jej pięściach, młócących jego pierś. I klął na siebie w duchu. Jak mógł do tego dopuścić?- Ulec pożądaniu, w sytuacji, gdy jeden nierozważny krok mógł przekreślić wszystko, zniszczyć całe zaufanie Audry, które budował z takim mozołem. . W samo południe dostrzegli z daleka powoli posuwające się drogą wozy. Bryan ściągnął wodze, Audra zrównała się z nim i też wstrzymała swego konia. - Chwała Bogu! - powiedziała, wpatrując się rozradowanym wzrokiem w tabor. - Nareszcie jesteśmy bezpieczni. Bryanie, wybacz... - Nie ma o czym mówić - przerwał szorstko, wcale nie pragnąc roztrząsania teraz ostatnich wydarzeń. Byłoby to zbyt bolesne. Wracaj szybko do pani 0'Malley. Biedaczka usycha tam ze zmartwienia. Jeszcze raz pognali zmęczone konie i już po dwudziestu minutach dojeżdżali do taboru, witani radosnymi okrzykami. Pani 0'Malłey na ich widok omal nie zalała się łzami, potem fuknęła groźnie i pośpieszyła szykować herbatę. - Idę teraz spowiadać się przed pułkownikiem - oświadczył Bryan. - Odpocznij, Audro. Zobaczymy się wieczorem. Reprymendy pułkownika Richardsona wysłuchał z niezwykłą dla siebie uległością, czym
352 pułkownika zadziwił, dlatego też gromy na głowę Bryana nie sypały się zbyt długo. Pułkownik raczej zwięźle wyraził swoje mniemanie co do charakteru i rozumu porucznika Langforda i zapowiedział, że zastanowi się głęboko, czy zezwolić Bryanowi na odwiezienie żony do Lizbony. Po czym kazał Bryanowi natychmiast zejść mu z oczu. Następne godziny, dzielące od wieczornego odpoczynku, były dla Bryana udręką. Jak powita go Audra i Zrozumie i wybaczy j ego śmiały krok... czy też w jej oczach będzie lodowaty chłódi Tkwiąc w siodle, zanosił w duchu modły i z niepokojem czekał zmierzchu. Ąudra, ulegając namowom pani 0'Malley, ucięła sobie krótką drzemkę w jednym z wozów, by żebrać siły przed wieczorem, który wypełnią obowiązki żony żołnierza - zadbanie o mężowską broń i przygotowanie gorącego posiłku. Bryan będzie bardzo zmęczony. Ona przynajmniej przespała się trochę, on na pewno nie miał ku temu sposobności. Teraz nie będzie miał żadnych argumentów w kwestii, kto dzisiejszej nocy zajmie polowe łóżko. Sama, mimo drzemki, nie tryskała energią. Sił i chęci brakło, żeby teraz roztrząsać, co zdarzyło się na półce skalnej po napaści rabusiów. Jednego tylko była w pełni świadoma. Ona nie stawiała żadnego oporu - więcej, była bardzo chętna
Wdowa i porucznik 353 - i tylko dlatego Brian pozwolił sobie na okazanie swojej radości z pomyślnego rezultatu ich walki z rabusiami. Ta strzelanina wśród skał nad strumieniem i upojny pocałunek wzbudzały w Audrze całą gamę różnorodnych uczuć. Dumę, lęk, nawet przerażenie, a także wspomnienie wielkiej przyjemności, którą sama przerwała. Stąd niepokój, bo teraz Bryan, być może, uważa ją za kobietę płochą, która kusi go swoim ciałem tylko po to, żeby potem odmówić. I to odmówić mężowi, który wcale nie ma obowiązku jej odmowy respektować, jak to czynił Jeremy, który zawsze postawił na swoim. Cokolwiek by teraz Bryan myślał o jej zachowaniu, wiedziała jedno: winna jest mu przeprosiny. Niestety, dziś wieczorem zapewne nie uda jej się przeprosić Bryana, bo oboje będą zbyt zmęczeni i nie będzie sposobności do rozmowy. Stało się tak, jak przypuszczała. Bryan, kiedy wieczorem zjawił się w namiocie, słaniał się ze zmęczenia. Podczas kolacji zamienił z Audrą zaledwie kilka słów, potem bez żadnych dyskusji runął na łóżko i od razu zasnął jak kamień. Audra, niewiele mniej zmęczona od Bryana, niebawem także udała się na spoczynek. Obudziła się nagle ze świadomością, że coś wyrwało ją ze snu. Spojrzała na łóżko. Puste. Spojrzała ku wyjściu z namiotu. Niebo szarzało już przed świtem, a przy tlącym się jeszcze ognisku dojrzała znajomą wysoką postać.
354 Nagła chęć, żeby znaleźć się teraz przy nim, była tak silna, że podniosła się szybko ze swojej derki, narzuciła na ramiona pelerynę i wyszła na dwór. Bryan na jej widok bez słowa wyciągnął rękę i podprowadził do rozkładanego stołka. - Nadal gniewasz się na mnieć - spytała. Uśmiechnął się, podniósł jej dłoń i ucałował. - Gniewam sięć Czy ja kiedykolwiek byłem na ciebie złyi - Chyba tak. W drodze powrotnej do taboru nie odezwałeś się do mnie ani słowem. Byłeś zły, bo cię odepchnęłam, czy taki - Nie byłem zły. Byłem smutny, Audro. Miałem pretensję do siebie, że przekroczyłem granice określone naszą umową. To ty powinnaś gniewać się na mnie... - Jak toć Przecież ja cię zachęciłam, czyli pierwsza przekroczyłam owe granice. Wybacz, postąpiłam bardzo źle. I ja... Och, Bry, ja wcale nie chciałam cię odepchnąć! To było silniejsze ode mnie! - Zbyt wiele bolesnych wspomnień? - A... tak - przyznała niechętnie. - O postępkach Jeremy'ego wobec ciebieć - spytał wprost. Wyrzucasz też sobie, że mimo jego niewierności nie odeszłaśś - Tak. To nie daje mi spokoju, Bryanie. Ze nie potrafiłam się oprzeć jego... argumentom. Najpierw zresztą składałam wszystko na karb mojego błogosławionego stanu, potem długo dochodziłam do zdrowia. A Jeremy wciąż był taki sam. Łudziłam się, że czas wszystko zmieni... Zaśmiała się bardzo gorzko. - Byłam głupia, ot i wszystko.
355 - Nie, Audro. Ty czułaś się związana małżeńską przysięgą, a on... No cóż... Jeremy zawsze lubił, żeby jego było na wierzchu. Zawsze chciał rządzić. W waszym małżeństwie to on miał być tym kimś, kto pociąga za sznurki. Postępował źle, ale nie było w tym żadnej twojej winy. Nie powinnaś robić sobie żadnych wyrzutów, że mu przebaczałaś. - A mnie się wydaje, że byłam zbyt słaba, zbyt uległa. Zresztą kiedyś Jeremy, jak sobie porządnie popił, powiedział mi, że to jest właśnie mój błąd. Gdybym była zimna, obojętna, może wtedy powstrzymałby się od miłostek. A tak... to ma wielką frajdę, kiedy przełamuje mój opór i zmusza, żebym mu... uległa. Bryan sarknął gniewnie. - A to, moja droga, dowód, że miałaś do czynienia z człowiekiem nieodpowiedzialnym i zwyczajnym egoistą. Dlatego, powtarzam, nie wolno ci obwiniać siebie. Jer był człowiekiem dorosłym, całkowicie odpowiedzialnym za swoje czyny. A to, że będąc ci niewierny, wbił ci j eszcze do głowy, że powinnaś wstydzić się naturalnych reakcji swego ciała, jest po prostu nikczemne. Jego szczerość nie zmieniała faktów, ale pomogła. Nagle Audra poczuła, że cały ciężar bólu i winy, jaki nosiła w sercu, stał się o wiele lżejszy.
356 Julia Justiss - Dziękuje, Bryanie. - A kiedy wracaliśmy do taboru, byłem zły również dlatego, że dopuściłem do sytuacji, w której nie byłaś bezpieczna. - Przecież byłam! Przy tobie zawsze jestem bezpieczna! - Tym niemniej to, co zrobiliśmy, było zwyczajną głupotą. Pani 0'Malley miała całkowitą rację. - Może i tak. Ale nie sądzę, żeby biedny podporucznik Wetherford z tym się zgodził. Poza tym, Bryanie, dokonaliśmy czegoś razem, prawdaś Ramię w ramięś Czyż nie taki Bryan uśmiechnął się. - A jakże... Zostań ze mną, Audro, a kiedy wystąpię z wojska, najmiemy się oboje do cyrku Astleya w Londynie. — A... pojmuję. Ja i ty, na galopujących koniach strzelamy do kart z odległości trzydziestu kroków. Naturalnie, każde z nas trafia w asa. - Coś w tym rodzaju. - Pojmuję... Audra westchnęła i zerknęła w górę, na szarzejące niebo. - Szkopuł w tym, Bryanie, że w Londynie niebo jest inne. W ogóle jest inaczej. Nie ma słońca, co pali w plecy niemiłosiernie, nie ma wiatru rozwiewającego włosy, kiedy galopujesz przez płytki strumień. Nie ma nocy przy obozowym ognisku, żołnierzy śpiewających sobie
Wdowa i porucznik 357 gdzieś w oddali, nie rozpina się nad tobą wspaniały baldachim granatowego nieba usianego gwiazdami. I to wszystko, niezależnie od okropności tej wojny, zachowam w pamięci. Tak samo jak więzy przyjaźni z odważnymi ludźmi, wytrzymałymi na wszelkie trudy, jak pani 0'Malley czy podporucznik Wetherford. - Masz rację, Audro, ja czuję dokładnie to samo. I powiedz mi, dlaczego w takim razie uparłaś się na ten powrót do Anglii? Nie wyjeżdżaj, Audro. Wiem, że sporo czasu upłynie, zanim zblakną wspomnienia o twoim poprzednim małżeństwie. Na pewno trwać to będzie dłużej niż nasza podróż do Lizbony. Ale wydaje mi się, że łączące nas więzy przyjaźni wystarczą, by pokonać twoją przeszłość i w oparciu o wzajemne przywiązanie zbudować coś pięknego i trwałego. Bardzo bym tego chciał, Audro. Naturalnie, że zapragnęła powiedzieć „tak". Zgodzić się na bezpieczne życie u boku silnego, prawego człowieka i pozostać z nim w kraju, którego surowe piękno zaczynała już kochać. I co? Ponownie znaleźć się w sytuacji żałosnej ? Odczuwać paniczny lęk przed wspólnym łożem, pragnąć dotyku palców Bryana i czuć jednocześnie odrazę. Znosić torturę ciągłego wyczekiwania na chwilę, kiedy zacznie dziać się źle. Odliczać dni, tygodnie i miesiące, z niezachwianą pewnością, że musi to kiedyś nastąpić. Że Bryan też, jak Jeremy, zacznie opuszczać
358 Julia Justiss wspólne posiłki, usprawiedliwiając się pokrętnie, też będzie przychodził nad świtem, przynosząc ze sobą zapach innej kobiety. - Wybacz, Bryanie, może brak mi rozwagi, a także odwagi, ale... ja po prostu muszę wyjechać. Inaczej postąpić nie mogę. A teraz wybacz, wrócę do namiotu. Chciałabym się jeszcze trochę przespać. Duszę miała rozdartą. Jakże pragnęła przystać na to, co proponował! Perspektywa trwałego, uczciwego małżeństwa z najlepszym człowiekiem, jakiego można było sobie wyobrazić, była bardzo nęcąca. Ale rozsądek nakazywał odmówić. Rozsądek, a przede wszystkim serce, obolałe, pełne najgorszych doświadczeń. Już raz młodziutka Audra podarowała je beztrosko człowiekowi, co do którego pomyliła się straszliwie. Jeśli po raz wtóry popełni błąd, straci reszki sił i szacunku do siebie. Tak. Duszę miała rozdartą. I na tej biednej duszy było jej teraz podwójnie ciężko. Bo stało się coś nieoczekiwanego, wręcz niemożliwego w tak krótkim czasie. Ale stało się, była tego najzupełniej pewna. Jej serce nabrzmiewało miłością... Miłością do Bryana Langforda.
ROZDZIAŁ ÓSMY Kilka dni później wojsko rozłożyło się obozem wokół Badajoz, a Audra i Bryan, wraz z niewielką grupą żołnierzy rekonwalescentów i urlopowanych oficerów, wyruszyli w dalszą drogę do Lizbony. Droga nie trwała długo. Po dziesięciu dniach, późnym rankiem, podekscytowani żołnierze, idący na czele pochodu, dali znać okrzykami, że w oddali widać już mury obronne miasta. Bryan dojeżdżał do Lizbony w jak najgorszym nastroju. Pętla, którą czuł na szyi, z każdym dniem podczas podróży zaciskała się mocniej. Teraz prawie dławiła. Bo też i nic podczas tej podróży nie osiągnął. Audra, chociaż swobodna w jego towarzystwie i tryskająca humorem podczas wspólnych wieczorów przy ognisku, nie dopuszczała do rozmów bardziej osobistych. Dla niej kwestia ich małżeństwa była już zamknięta.
360 Ta podróż minęła zbyt szybko. Dziś pod wieczór będą już zakwaterowani w mieście, a jutro Bryan, zgodnie ze swą obietnicą, zajmie się przygotowaniami do podróży Audry do Anglii. Spotka się też z duchownym, prosząc go 0 wszczęcie odpowiednich kroków w sprawie anulowania małżeństwa. Tylko jedna rzecz mogła temu zapobiec. Skonsumowanie małżeństwa. A on, tamtego dnia, kiedy brali ślub, przysiągł sobie, że uczyni wszystko, by zatrzymać Audrę przy sobie. Wszystkoś Nie. Bo on nigdy by nie potrafił wziąć Audry siłą. Wiedział - więcej, był o tym głęboko przekonany - że gdyby dać Audrze jeszcze trochę czasu, zostałaby jego prawdziwą żoną, na zawsze. Z każdym dniem przecież oddalała się od ponurej, przeszłości i rosło jej zaufanie do Bryana, o co tak gorliwie zabiegał. Nie był jej obojętny, czuł to i wiedział, że potrafiłby uczynić ją szczęśliwą. Jeśli Audra wyjedzie do Anglii i jednocześnie rozpocznie się procedura anulowania małżeństwa, Bryan utraci ją na zawsze. Nawet jeśli jakimś cudem wymusi na niej przyrzeczenie, żeby czekała na jego powrót z wojny. Jako kobieta bez majątku zdana będzie na łaskę i niełaskę rodziny zmarłego męża. I zanim Bryan z tej wojny powróci, wyrachowana Amelia wyda Audrę za mąż za kogoś, naturalnie, stanu
Wdowa i porucznik 361 pośledniego, bardziej odpowiedniego dla pogardzanej szwagierki. Jeśli Bryan uwiedzie Audrę albo weźmie ją siłą, sam odbierze sobie szansę na zdobycie jej zaufania. Z drugiej strony, zmuszając ją. w ten sposób do pozostania, gwarantuje jej pewną i bezpieczną przyszłość u swego boku, którą zapewne wybrałaby sama, gdyby potrafiła odpędzić od siebie demony przeszłości. Stawiając jednak Audrę przed faktem dokonanym, Bryan będzie takim samym łajdakiem jak jej zmarły mąż. Potrząsnął bezradnie głową. I tak źle, i tak niedobrze. I właściwie może zrobić już tylko jedno. Postarać się, aby te ostatnie dni, jakie spędzą ze sobą, były dla Audry niezapomniane. Skoro te dni miały być niezapomniane, przede wszystkim należało zadbać o odpowiednią oprawę. Udało się. Właściciel hotelu, skuszony brzękiem monet, bez pardonu wyeksmitował gości z najlepszego swego apartamentu i oddał go do. dyspozycji Bryanowi. Bryan zamówił na wieczór wystawną kolację i po zainstalowaniu Audry w wytwornych pokojach, udał się na miasto. Tam, z wielkim bólem serca, załatwił dwie sprawy. Wystarał się o miejsce na statku pocztowym, odpływającym w najbliższym czasie do Anglii, oraz umówił się z rezydującym w Lizbonie
362 Julia Justiss duchownym anglikańskim na spotkanie następnego ranka, jednocześnie błagając w duchu Opatrzność, żeby spotkanie to nie doszło do skutku. W tym czasie Audra udała się do szpitala w Bellam, by odwiedzić tam rannych żołnierzy. Bryan, który do apartamentu powrócił wcześniej, czekał na nią z rosnącą niecierpliwością. Naturalnie, że tego nie okazał. Kiedy Audra stanęła w drzwiach, rzucił tylko, niby mimochodem: - A, już jesteś? Powiedziałem senorowi Lilvie, że będziesz chciała zażyć kąpieli. Trzeba tylko zadzwonić. - Jak to miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś - powiedziała z miłym uśmiechem i natychmiast ruszyła w stronę swojej sypialni. Mijając go, zabawnie zmarszczyła nosek. - O, jak ładnie pachniesz! Zdaje się, że pierwszy skorzystałeś z tej sposobności. A on pomyślał, że niczego bardziej nie pragnie, niż razem ze słodką Audrą zanurzyć się w pachnącej wonnymi olejkami wodzie. Albo przynajmniej podążyć teraz za nią do sypialni, proponując pomoc w przygotowaniach do kąpieli. Cierpliwości. Te rozkosze nie umkną, jeśli plan się powiedzie. - Zamówiłem kolację do pokoju. - Naprawdę?-! Nie musimy schodzić na dół?
Wdowa i porucznik 363 Cudownie! Dziękuję, Bryanie. I może zadzwoń już, żeby przynieśli wodę, dobrze*? Uśmiechnęła się uroczo i zniknęła za progiem. - Na stoliku leży podarek dla ciebie! - krzyknął za nią. Chciałbym, żebyś nałożyła to do kolacji. Nie minęła chwila i na progu znów ukazała się rozpromieniona Audra. W wyciągniętych rękach mieniła się piękna, satynowa suknia w kolorze brzoskwini. - Bryanie, ja od lat nie miałam na sobie czegoś tak pięknego! Z przyjemnością nałożę ją dzisiejszego wieczoru. Kiedy brała kąpiel, Bryan nadzorował nakrywanie do stołu. Cieplarniane róże, długie, cienkie świece, błyszczące półmiski i skrzące się kryształy. Na małym stoliku z boku - gorące dania, paella1 i pieczeń z delikatnej jagnięciny, przyprawiona curry, ziemniaki, na deser kandyzowane owoce. Poza tym, naturalnie, znakomite hiszpańskie wino marki Rioja. Gdy Audra wkroczyła do pokoju, na szczęście zdążył już nalać wino do kieliszków. W przeciwnym bowiem wypadku kieliszek na pewno znalazłby się na dywanie. Audra wyglądała zachwycająco. Brzoskwiniowy kolor podkreślał
Ludowa potrawa hiszpańska, przyrządzana z ryżu, drobiu, kiełbasek czosnkowych, krewetek, małży i świeżych warzyw. Zgodnie z tradycją paellę przygotowują wyłącznie mężczyźni. 1
364 Julia Justiss jasną karnację i ciemne włosy, głęboki dekolt odsłaniał wzgórki wspaniałych piersi. I chociaż zapach smakowitych potraw zaostrzył apetyt Bryana, jedno spojrzenie na Audrę wystarczyło, aby o jedzeniu zapomniał. On również się wystroił. Włożył paradny mundur, zdobiony złocistymi sznurami, a jego chusta wokół szyi była śnieżnobiała i wykroch-malona. - Och, Bry, jak to wszystko pięknie wygląda! - Nawet w połowie nie tak pięknie, jak moja małżonka! , Skłonił się przed Audrą i elegancko odsunął krzesło. Kiedy usiadła, Bryan też zajął swoje miejsce i wzniósł toast: - Za najpiękniejszego strzelca w Portugalii! Podczas posiłku gorliwie zabawiał ją wesołymi anegdotami o kampanii, zwracając jednocześnie pilną uwagę, żeby kieliszek Audry był zawsze pełny. Audra, rozbawiona i odprężona, zaserwowała również kilka zabawnych historyjek. I śmiała się cudownie, jej śmiech skrzył się, jak kryształowe szklanki w blasku świec. Później, gdy zdejmował skórkę z pomarańczy, pod oknem zatrzymali się uliczni grajkowie. Słuchając rzewnych dźwięków serenady, Bryan wkładał Audrze do ust cząstki słodkiej pomarańczy, za każdym razem delikatnie muskając palcem jej wargi. Każdą kropelkę soku, ściekającą po jej wargach, delikatnie osuszał serwetką.
Wdowa i porucznik 365 Kiedy muzykanci odeszli, po wykonaniu jeszcze jednej, ostatniej serenady, do zagrania której zobligowała ich ilość brzęczących monet, Bryan wstał od stołu. Wziął świecznik i podał ramię Audrze. - Pora na spoczynek, kochana żono! - Och, Bryanie, było cudownie! Wino rozgrzało jego krew, ale teraz, kiedy Audra stanęła przy nim blisko, czuł, jak krew wprost w nim wrzała. Kiedy razem przekroczyli próg, postarał się, aby jego biodro i udo delikatnie otarło się o biodro Audry. Weszli do pokoju. Bryan ustawił świecznik na stoliku przy łóżku i spojrzał w ciemne oczy Audry-łagodne, lekko przymglone, uśmiechały się do niego, tak jak uśmiechały się jej pełne wargi koloru wina. Ostrożnie położył ręce na jej ramionach, musnął palcami ich nagość. Pochylił głowę. Najpierw dotknął tylko ustami jej ust, jak wtedy, kiedy zmorzoną płaczem ułożył w namiocie do snu. Odczekał, aż Audra położy dłoń na jego ramieniu i rozchyli wargi. Wtedy pocałunek stał się bardziej namiętny, nadal jednak ostrożny i delikatny. Póki z gardła Audry nie wydobył się jęk, póki nie wparła się w niego całym ciałem. Wtedy wziął ją na ręce i położył na łóżku, po czym sam ułożył się obok. Wsunął rękę pod cienki materiał sukni, przesunął dłonią po szczupłej nodze w jedwabnej pończosze i dotarł do
366 Julia Justiss nagiej skóry uda. Ściągnął jedną pończochę, potem drugą, podsunął w górę spódnicę, cały czas całując Audrę namiętnie, cały czas świadomy, że za kilka cudownych minut ukochana kobieta będzie należała do niego. Na zawsze. Ale chociaż jego ciało bezapelacyjnie domagało się zaspokojenia - odsunął się nagle... Nie, nie mógł jej wziąć. Niezależnie od tego, jak bardzo jej pragnął, jak bardzo ją kochał, nie mógł pozbawiać Audry możliwości wyboru. Dał słowo. Zdawał sobie sprawę, że rano będzie siebie przeklinał, nazywał siebie największym durniem pod słońcem. Ale wstał. - Do... dobrej nocy, Audro- wydyszał. Zasalutował i chwiejnym krokiem opuścił pokój. Audia*! poczuła nagle chłód. Oszołomienie winem minęło jak ręką odjął. Ale oszołomienie innego rodzaju pozostało. Jej zmysły, rozpalone teraz pieszczotami Bryana, domagały się czegoś więcej... Nagle serce Audry zabiło żywiej. Ze strachu. Gdyby Bryan nie odstąpił... Przecież ona pozwoliłaby mu na wszystko, czego by zapragnął! Na szczęście jemu pierwszemu wrócił rozum, jeszcze zanim w niej zdążyły obudzić się stare koszmary, opętać, wzbudzić odrazę i... zepsuć ten najpiękniejszy wieczór w jej życiu. Na szczęście nie zdążyły. Nie czuła żadnej odrazy,
Wdowa i porucznik 367 tylko wilczy głód. Przemożne pragnienie, żeby mężczyzna, którego kochała - a temu zaprzeczyć już nie sposób - dotykał jej i pieścił. Jest to mężczyzna nadzwyczajny, zasługujący na kobietę o wiele lepszą niż ona, dlatego należy zwrócić mu wolność. Zanim jednak to nastąpi, czy nie mogłaby uszczknąć dla siebie tej jednej, jedynej nocy i Zanurzyć się w delikatnych pieszczotach Bryana, pozwolić, by obmyły ją z całej brzydoty przeszłości, pozostawiając jej cudowne wspomnienie o tym, jak piękne i czyste może być zespolenie dwóch ciał. A jednak wino jeszcze szumi jej w głowie. Bo skąd raptem ta śmiała myśl? Skąd przyszło jej do głowy, że skoro ona pragnie go, a on poniechał - to trzeba go skusić? Co będzie jednak, jeśli pójdzie do niego, skusi go, a demony powrócą? Nie powrócą. Powstrzyma je namiętność Bryana. Wszystko, co kiedyś było brzydkie i okrutne, stanie się teraz zupełnie inne. Wyskoczyła z łóżka, szybko zdjęła satynową suknię, powyjmowała szpilki z włosów. I odziana tylko w cieniutką, jedwabną koszulę wybiegła szukać Bryana. Stał przy oknie, w kręgu księżycowej poświaty. W ręku - pusty kieliszek. W oczach niepokój. - Audro... co się stało? Czy starczy jej odwagi? Wystarczyło. Podeszła do niego, oparła ręce na szerokich ramionach.
368 Julia Justiss - Kochaj mnie, Bryanie - szepnęła. - Kochaj mnie, pomóż mi pozbyć się tych strasznych wspomnień. Pomóż uwierzyć, że miłość jest piękna. Słyszała, jak westchnął. - Naprawdę tego chcesz, Audro? - Tak. Proszę, Bryanie... Pochylił się, delikatnie objął dłonią jej twarz. - O co prosisz, Audro? Powiedz mi. Powiedz mi dokładnie. - Dotykaj mnie, wszędzie, tu i tu... Jej dłoń przemknęła po piersiach, brzuchu, udach... i zastygła. Teraz jego dłoń zaczęła się przesuwać dokładnie po tych samych miejscach, a palce Audry gorączkowo rozpinały guziki paradnego munduru, rozwiązywały świeżo wykrochmaloną chustę. Chcę czuć pod palcami twoją nagą pierś, Bryanie, tak jak wtedy, nad rzeką. Natychmiast pozbył się munduru i koszuli. - Co teraz, moja miła? - Teraz mnie dotykaj. Ale nie... nie przez koszulę. Powoli ściągnął z niej obłok cieniutkiego jedwabiu. Najpierw odsłonił szczupłe kostki, musnął jedwabiem kolana, uda. Jęknęła, kiedy obłok przesunął się po jej brzuchu, piersiach. Wtedy zlitował się i jednym ruchem odsłonił ją całą. Stała przed nim, srebrzona księżycem, drżąca z pragnienia.
Wdowa i porucznik 369 - Kochaj mnie, Bryanie. Pokaż mi miłość, która daje radość, a nie ból. O świcie obudził go krzyk mewy. Natychmiast otworzył oczy, żeby napawać się najmilszym sercu widokiem. Audra leżała w jego ramionach, naga, namiętna Audra, którą uczynił swoją żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Uczynił to kilkakrotnie podczas tej wspaniałej nocy. Jego żona. Na zawsze. Przecież po takiej nocy, kiedy drżała z rozkoszy w jego ramionach-,, na pewno zapragnie tam pozostać. Ostrożnie wysunął się z pościeli i wyszedł, żeby zamówić kawę do pokoju. Czuł się wspaniale, jego zmysły zostały zaspokojone. Jednak, rzecz osobliwa, jakiś cień niepewności pozostał i nie pozwalał cieszyć się do końca. Spodziewał się, że zastanie ją jeszcze w łóżku. Tymczasem nie, Audra siedziała przed toaletką i rozczesywała swoje splątane ciemne loki. - Moja kochana... Nachylił się, żeby pocałować aksamitny karczek. I zmartwiał. Audra odsunęła się bowiem... - Bryanie - odezwała się z lekką przyganą w głosie. Tylko tyle, nawet się nie odwróciła, dalej zajęta rozczesywaniem włosów. Stracił ją. Mimo wszystko. - Wcześnie wstałaś - powiedział, niezdolny wymyśleć coś bardziej błyskotliwego.
370 Julia Justiss - Mamy dziś wiele do zrobienia w związku z moją podróżą. Poza tym czeka nas spotkanie z duchownym. Duchownym. Grabarzem nadziei. Jak durny masochista, chrząknął i z trudem zadał pytanie. - Czyli... nie zostaniesz tutaj? Wydawało mu się, że ręka, trzymająca grzebień, zadrżała. - Taka była nasza umowa, Bryanie. Wyprostował się, próbując pokonać ból w piersi. Przeszywający, jakby ktoś wpychał tam srebrzyste ostrze noża. Milczał. Skoro Audra nie zmieniła swej decyzji, nie ma sensu jej przekonywać, czy cokolwiek odwlekać. Podszedł do biurka i wyjął z szuflady złożoną w czworo kartkę. Audta nabrała powietrza, powoli, jakby z wielką starannością. Pełna lęku, że jeśli teraz całkowicie nie opanuje swoich ruchów i myśli, zacznie się wahać. I jej decyzja o odejściu od Bryana, wbrew wszelkim niezłomnym postanowieniom, może nie być ostateczna. Ta noc była taka piękna! Pozostanie na zawsze niezapomnianym przeżyciem. Ale ona musi odejść, niezależnie od tego, jak bardzo zrani tym Bryana. Gorzkie lata pierwszego małżeństwa nauczyły ją, że o wiele gorzej jest doświadczać, jak w miarę popełniania błędów wielka miłość stopniowo umiera. Znika w koń-
Wdowa i porucznik 371 cu, pozostawiając po sobie tylko ogromny ból i upokorzenie. Bryan wręczył jej kartkę. Starając się zachować kamienną twarz, spytała: - Co to jest, Bryaniei - Przeczytaj. Rozłożyła kartkę i szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst. - Bryanie! Kupiłeś mi bilet na „Merry Alice"! Odpływa już jutro, o dziesiątej! Jak to ci się udałoi Podobno kapitan twierdził, że nie ma żadnego miejsca, że statek jest załadowany po brzegi... Sam mówiłeś mi o tym... - Tak, mówiłem - przyznał z westchnieniem Bryan. - i to była prawda, potem jednak okazało się, że jedno miejsce jeszcze się znajdzie. Więc wykupiłem ten bilet, zgodnie z naszą umową. Ale nie dałem ci go, miałem bowiem nadzieję, że uda mi się wyperswadować ci ten wyjazd. Audra zerknęła na niego przez ramię. Zobaczyła twarz smutną i zmęczoną. Czy naprawdę będzie za nią tęsknili Bardzo tęskniłi Nie, nie wolno jej się teraz nad tym zastanawiać. W końcu Bryan przez tyle lat doskonale obywał się bez żony. Zanim Audra nie zgodziła się przyjąć tej roli. Naturalnie, nie odgrywając jej całkowicie... Ależ tak. Całkowicie. Uczyniła to zeszłej nocy. Powinna była wcześniej o tym pomyśleć. Ale nie pomyślała. I wcale nie żałuje tej magicznej
372 Julia Justiss nocy, nie żałuje niczego, co wydarzyło się między nimi. - Dziękuję, Bryanie. Miło z twojej strony, że kupiłeś ten bilet. - Niestety, moje poczucie własnej wartości znacznie się zmniejszyło, skoro ty, zamiast być moją żoną, wolisz być służką Amelii. - Trudno. Ale przynajmniej wieczorem, po całym dniu biegania na posyłki, kiedy ułożę się na swoim wąskim łóżku i wbiję oczy w sufit, nie będę się zastanawiała, w czyich ramionach spędzasz tę noc. - Do diabła! Grzmotnął pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczyła. - Audro! Czy ty nie jesteś w stanie pojąć, że ja to ja?! A nie Jeremy?! Nerwowo przeczesał dłonią swoje wzburzone włosy, wprowadzając w nich jeszcze większy nieład. - Zanim wyjedziesz, muszę ci coś powiedzieć. Prawdopodobnie nie uwierzysz albo to zlekceważysz. Ale powiem. Kocham cię, Audro. Zawsze cię kochałem. Nie mówię tego, żeby cię uwieść, przecież tej nocy spaliśmy już w jednym łóżku. Nie mówię też, żeby cię przekonać, bo żadne słowa nie pomogą, skoro ani nasza wspólna podróż do Lizbony, ani nawet ta ubiegła noc nie przekonały cię, że powinniśmy być razem. Po prostu... mówię ci to, bo chcę, żebyś
Wdowa i porucznik 373 znała prawdę. Kocham cię, Audro, od wielu, wielu lat. Audra, oszołomiona jego wyznaniem, przez dłuższą chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Niezależnie od napomknięcia pani 0'Malley, niezależnie od dowodów wielkiego przywiązania, jakie Bryan podczas podróży dostarczał jej nieustannie, jego wyznanie wytrąciło ją zupełnie z równowagi. Nie wierzyła. To zbyt piękne, żeby było prawdą. - Ty... ty kochasz mnie, Bryanie? I kochałeś mnie zawsze? Więc dlaczego milczałeś? - A cóż innego mogłem uczynić? Kiedy dorosłaś, nie odrywałaś oczu od Jeremy'ego, widziałem to przecież. Podejrzewam, że gdybym zaczął się starać o twoje względy, w ogóle byś tego nie zauważyła. - Nie... nie jestem tego taka pewna. - Nie chciałem wchodzić ci w drogę. Stawiać w sytuacji, kiedy musiałabyś wybierać między Jerem a mną. Nie chciałem zniszczyć naszej przyjaźni. Uśmiechnął się cierpko. - Chociaż, gdybym był pewien, że mnie wybierzesz, może i bym się zdecydował. Oboje wiemy, że zniszczenie przyjaźni z Jeremym nie byłoby wielką stratą... ani dla ciebie, ani dla mnie. - Wojna bardzo go zmieniła. I jeszcze... te inne rzeczy.
374 Julia Justiss Przygryzła wargę, próbując gorączkowo uporządkować myśli, które przelatywały teraz przez jej głowę z szybkością huraganu. Podczas podróży do Lizbony ona i Bryan udowodnili sobie nawzajem, że są prawdziwymi przyjaciółmi. Ubiegła noc też była dowodem czegoś bardzo ważnego. Trudno chyba znaleźć parę kochanków bardziej pasującą do siebie. Ale co będzie później ? Kiedy przeminie pierwsze oczarowanie? Czy Bryan potrafi być wiernym mężem? Czy Jeremy na początku też był pełen atencji? Jakoś nie mogła sobie tego przypomnieć. Ale to nie ma nic do rzeczy. Najistotniejsze jest dobro Bryana, człowieka, którego darzy wielką miłością. I w imię tej miłości pragnie całym sercem, aby ożenił się z kobietą o czystej duszy, a nie tak okaleczonej jak jej dusza. Ona jest kobietą tak już ciężko doświadczoną, tak zmaltretowaną, że nie potrafi uwierzyć w to, że są na ziemi uczciwi mężczyźni, którzy kochają swoje żony aż do śmierci. Cóż ona wniesie mu w posagu i Swoje lęki z przeszłości? Ale - jeśli Bryan kocha ją naprawdę - jakże go zostawiać i zadać mu taki ból? - Bryanie, jeśli ja wyjadę... czy trudno ci będzie się z tym pogodzić? - A co ty chcesz usłyszeć?- Ze owszem, że łatwo, że to żaden kłopot, bo czas leczy rany, a ja wkrótce się pozbieram i będę żył sobie dalej?
Wdowa i porucznik 375 Mogę ci wyrecytować setki głupich frazesów. A prawda jest taka... Urwał. Nabrał głęboko powietrza i dokończył głuchym głosem. - Kiedy wsiądziesz na statek, Audro, moje serce popłynie z tobą. Ono zawsze było przy tobie, od tamtego lata, kiedy skończyłaś szesnaście lat. Wolnym krokiem podszedł do krzesła i zdjął z oparcia swój mundur. - Nie pozostaje nam nic innego, jak skłamać i przysiąc przed duchownym, że nasze małżeństwo nie zostało skonsumowane. - Co? Krzywoprzysięstwo?! - W oczach Audry pojawiło się przerażenie. - Oczywiście, moja droga! Nie pomyślałaś o tym? Nasze małżeństwo, choć w wielkim pośpiechu, zawarliśmy w pełnym majestacie kościelnego prawa. Anulować je można tylko przez udowodnienie, że nie zostało skonsumowane. Jesteś wdową, a więc na pewno obejdzie się bez oględzin doktora. Krzywoprzysięstwo. Nagle uderzyła ją cała brzydota tego czynu, uzmysłowiła sobie też, ileż kosztować to będzie Bryana, który zawsze postępował zgodnie z dewizą swego pułku. Veritus et Virtus - Prawda i Odwaga. - Bryanie, czy pamiętasz naszą bitwę na jabłka w sadzie dziedzica? Miałam wtedy chyba osiem lat.
376 Bryan przerwał zapinanie guzików munduru i zastanowił się przez moment. - A tak, pamiętam. Powiedziałaś mu, że drażniłem się z tobą i dlatego zaczęłaś rzucać we mnie jabłkami. Czyli że to wszystko moja wina. - Myślałam, że zaprzeczysz, zaczniemy się kłócić i w końcu jakoś nam się upiecze... - Ale dziedzic powiedział, że dżentelmen nigdy nie obraża damy. W rezultacie, o ile pamiętam, ojciec obił mnie laską. - Wiem. I czułam się okropnie. Ale ty nigdy byś nie skłamał, nawet po to, żeby uniknąć łania. - Nie. I właśnie dlatego musiałem cię uprzedzić o groźbie napaści bandidos. - Ale teraz... teraz gotów jesteś stanąć przed duchownym i przysiąc, że nasze małżeństwo nie zostało skonsumowanej Gotów jesteś zrobić to dla mnie i - Tak. Dla ciebie zrobię wszystko, Audro. Dla ciebie zrobię wszystko. Czyż może być większa, bardziej poruszająca deklaracja miłości i oddania? Wszelkie wątpliwości, jakie podsuwał zdesperowany umysł, znikły w mgnieniu oka. Teraz do głosu doszło serce. Wyjechaći Boże wielki! Zostawić go z pełną świadomością, że on kocha i będzie cierpieć, tak samo jak onai Odebrać szczęście, i jemu, i sobie, zniszczyć jedyną, niepowtarzalną szansę na wspaniałą przyszłość, jakże inną od smutnej przeszłości! Gdyby ona jeszcze potrafiła w tę przyszłość uwierzyć...
377 Bryan skończył zapinanie munduru. - Audro - powiedział cicho, nie patrząc na nią. - Ta wojna kiedyś wreszcie się skończy. Pobijemy Bonia2 i Wellington odeśle nas do domu. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym cię odwiedzić. Po prostu zobaczyć, jak się miewasz. Zgadzasz sięi Kiedy ta wojna się skończy... Nagle dotarło do niej, że ta wojna jeszcze trwa. Bryan jest wspaniałym, doświadczonym oficerem, człowiekiem prawym i odważnym. I cóż z tegoi W każdej chwili może dosięgnąć go kula, zranić albo... - Nie! - wyrwało się jej na samą myśl o tym, co może mu się przydarzyć na wojnie. Odwrócił się, w jego oczach dojrzała żal. - Sądziłem, że na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi. Aż tak bardzo mnie nienawidzisz za tę ostatnią noci Nienawidzieći! Boże! Potrząsnęła głową raz, drugi, żeby zaprzeczyć z całą mocą. - Bryanie, ja aż boję się ciebie o to pytać, ale... ale powiedz, czy ty sądzisz, że będziesz kochał mnie przez całe życie i Naprawdę i Ręce Bryana, zapinające pas, lekko zadrżały. Podniósł wzrok, w jego smutnych oczach coś błysnęło.
2
Pogardliwe imię dla Napoleona, nadane mu przez Brytyjczyków.
378 - Tak, Audro. Do ostatniego tchnienia. Audro, czy ty... - Tak. Przez sekundę milczał, po czym podszedł, pocałował Audrę w rękę i spojrzał jej głęboko w oczy. - Chciałbym mieć pewność, czy dobrze cię zrozumiałem. Zostaniesz^ - Tak. - I będziesz nadal moją żoną, w pełnym tego słowa znaczeniu^ Towarzyszką podczas kampanii, przyjaciółką i ukochaną, którą będę mógł darzyć miłością w dzień i w nocy, w domu i na dworzei - Tak, Bryanie, tak! - Uśmiech Audry nie mógł być bardziej promienny. - A skoro już nie musimy iść na spotkanie z duchownym, myślę, że moglibyśmy teraz okazać sobie, jak bardzo się kochamy. Co o tym sądziszi Porucznik Lanford wyprężył się i zasalutował. - Tak jest! Całkowicie oddaję się pod twoje rozkazy.