© Copyright by Adam Lang © Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2015 Wydanie pierwsze Opieka redakcyjna Dorota Wierzbicka Redakcja Anna Sidorek Korekta Anna Dobosz, Ewa Kochanowicz, Małgorzata Wójcik Projekt okładki Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN www.panczakiewicz.pl Ilustracje na okładce: spiber.de / shutterstock.com; Nejron Photo / shutterstock.com Redakcja techniczna Bożena Korbut ISBN 978-83-08-06004-9 Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., 2015 ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail:
[email protected] fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 619 27 70 Skład i łamanie: Infomarket Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści Strona redakcyjna Motto Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Epilog
Dobra pamięć jest bardzo ważna, ale umiejętność zapominania — bezcenna.
Koniec świata Mieliśmy wspaniały dywan. Dość cienki, szorstki, w brązowe, zielone, szare i czarne kwadraty poprzedzielane grubymi paskami. Idealny do zabawy w wojsko. Koszary zawsze znajdowały się na najciemniejszym zielonym kwadracie. Tam stacjonowała moja jednostka. Baza czołgów wraz z dystrybutorami paliwa, warsztatem naprawczym i myjnią zajmowała szary kwadrat. Miałem całą walizkę wojska — kucharza i czterech kuchcików w fartuchach narzuconych na mundury oraz zaplecze medyczne i wszystkie szarże — od marszałka poprzez generałów, na rekrutach skończywszy. Samo rozstawienie ich na dywanie zajmowało ze dwie godziny, a wymarsz jednostki na poligon kolejne dwie. Potrafiłem siedzieć na tym dywanie całymi dniami, z przerwą jedynie na obiad. Czasem przychodziły sąsiadki z parteru i wtedy też zawsze bawiliśmy się w wojsko. Nie wiem, dlaczego się na to zgadzały. Chyba dlatego, że mogły sobie wybrać dowolne szarże. Zgadzałem się, żeby były marszałkami. Ja zawsze chciałem być dowódcą czołgu, siedzieć w wieżyczce i strzelać do ustawionych na poligonie kapci, wazoników i pudełek po herbacie. Majaczy mi we wspomnieniu, jak babcia mówi mojej matce, że wojsko to nie żarty, i pyta, czy nie mam lepszych zabawek. Pewnie matka gryzła się tym, że bawię się żołnierzykami, ale ponieważ umiałem sam jeden, cicho, nie brudząc siebie ani niczego innego, przesiedzieć na tym dywanie cały dzień, pokusa zyskania tylu godzin świętego spokoju prawdopodobnie była dla niej nie do odparcia. Tego dnia akurat się rozstawiałem. Przytaszczyłem walizkę na dywan, ustawiłem czołgi, baraki, jednostki, kuchnię i właśnie zabierałem się do kwatery głównej, gdy do pokoju wszedł mój tatuś. Był jakiś dziwny. Nawet nie zapytał, jak mi idzie, tylko warknął: — Adam, daj walizkę.
Oniemiałem. Walizka miała tylko jedno zastosowanie: trzymałem w niej wojsko. Do głowy mi nie przyszło, że może służyć do innych celów. Zacząłem protestować, ale tatuś się ze mną nie patyczkował. Wziął walizkę i wyszedł z pokoju. Zacząłem płakać. Zwabiona moim rykiem, do pokoju weszła matka. Pamiętam jak przez mgłę, że dziwnie wyglądała. Ruszała jej się szczęka, jak rybie, a na twarzy wystąpiły jej drobne czerwone plamki. Niewiele rozumiałem, ale jak to dzieciak wyczułem, że coś tu nie gra. Matka usiadła na krześle. Byłem tak rozgoryczony tym, że tatuś odebrał mi walizkę, że pewnie wczepiłem się w nią, szukając sprawiedliwości. — Adam, przestań płakać — powiedział tatuś jakoś tak niemiło. — W walizce… — wydukałem przez łzy albo może tylko chciałem wydukać, tego już nie pamiętam. Matka płakała, tata stał w butach i w kurtce, a za nim moja walizka, która teraz była już tylko taty. — Wybieraj: idziesz ze mną czy zostajesz z matką? — zapytał tatuś. Nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Pewnie jeszcze wtedy w ogóle nie rozumiałem znaczenia słowa „zostajesz”. Gdyby rodzice się kłócili, pewnie zacząłbym podejrzewać, że rodzina mi się sypie. Może nawet bym się zastanowił, z którym rodzicem wolę zostać. Ale oni pokłócili się tylko raz, właśnie wtedy. — Twoja sprawa. Tylko pamiętaj: nie mam już syna. I nie próbuj mnie szukać! — wrzasnął. Tatuś wyjął z kieszeni klucze i rzucił je w naszym kierunku. Pewnie chciał, żeby wylądowały na stole, ale nie trafił. W pęku były nie tylko klucze do mieszkania, ale też do piwnicy, gdzie uwielbiałem z nim chodzić i gdzie zawsze pamiętałem, że nie wolno dotykać trutek na szczury. Klucze z brzękiem spadły na podłogę i tam zamarły z przerażenia, podobnie jak ja. Tatuś wziął moją walizkę i wyszedł. To był mój pierwszy koniec świata. Czołgista Co było potem? Chyba normalnie, jak w tysiącach podobnych przypadków. Pamiętam tylko jakieś strzępy.
— Adam zawsze ładnie bawił się w wojsko, a teraz już nie chce. Nie wiem dlaczego — powiedziała któregoś dnia matka. Podsłuchiwałem. Siedziałem na balkonie i udawałem, że nie słucham, ale słuchałem, bo poruszany był najciekawszy temat świata: mama, babcia i ciotka Ewa mówiły o mnie. Pamiętam też, że kiedyś mama rozłożyła wojsko, usiadła po turecku na dywanie i powiedziała, że może się ze mną pobawić. Bardzo chciała, żeby stare czasy wróciły, ale nic dwa razy się nie zdarza. Nie mam do matki pretensji. Rozumiem ją. Jak inne dzieciaki w mojej sytuacji przykleiłem się do niej na dobre. Dzień i noc miała mnie na karku. Pamiętam, że gdy szła do toalety, nie wolno jej było zamknąć drzwi, bo darłem się wniebogłosy. Nie mogłem jej na sekundę stracić z oczu. Bałem się, że wyjdzie cichcem z domu i nie wróci. Straciłem jednego rodzica, więc panicznie się bałem, że drugi też powie, że mnie już nie ma. Chyba nigdy tego matce nie powiedziałem, ale nie mogłem już się bawić w wojsko. W walizce zostało czterech żołnierzy, ale za to tych najważniejszych. Przede wszystkim zostałem tam ja, czyli mój ukochany czołgista w masce z czasów pierwszej wojny światowej. Żołnierzy pozbyłem się, gdy miałem dwanaście lat. Trafiłem na nich w piwnicy i wyrzuciłem do kosza. Pomost Woda była szara. Nad nią, wciśnięty między krzaki trzciny wodnej, chwiał się zbity na słowo honoru pomost w kształcie litery T. Krzywy, beznadziejny pomost, zbudowany przez miejscowych, żeby było z czego skakać do wody i gdzie bajerować dziewczyny. Kilka desek już zbutwiało, a my jeszcze czasem kopaliśmy w te miejsca, żeby deski szybciej się rozpadły. Nie wiem, dlaczego tak robiliśmy, skoro lubiliśmy ten pomost. Był ważny, potrzebny do naszych spraw, ale skoro deski były stare i spróchniałe, aż się prosiły, żeby im jeszcze dołożyć. Miejscowi nie lubili przyjezdnych gnojków. Zazwyczaj przepędzali pętaków samym swoim pojawieniem się. Byli groźni, brutalni, zdolni do wszystkiego, bo od przyjezdnych znacznie starsi, to znaczy o jakieś dwa-trzy lata. Przewaga psychiczna w tym wieku nie jest trudna do uzyskania.
Tym razem jednak gnojkom się udało. Było paskudnie mokro, mżyło, więc nikt normalny nie chciał się kąpać w taką pogodę i dlatego pomost był pusty. — Skaczemy? — rzuciłem szaloną propozycję moim dwóm kumplom z turnusu. To była woda, o której wszystkie matki świata mówią, żeby do niej nie wchodzić, a już na pewno nie skakać. — Ja tu skakałem trylion razy — powiedział pierwszy kolega. Niedawno poznał słowo „trylion” i wciskał je, gdzie tylko się dało. Był najśliczniejszy, najgrzeczniejszy, najlepiej się zapowiadał i ku zazdrości mojej babci sam składał litery, bo nie był tak leniwy jak ja. Na stołówce zaś zawsze zjadał wszystko do końca, co świadczyło o tym, że jest kochanym chłopcem. — Lepiej wejdźmy na drzewo. Tam jest takie ogromne drzewo. Ja już z niego skakałem — powiedział drugi kolega. Bał się i robił, co mógł, żeby odciągnąć kumpli od realizacji tego planu. Nie chciał skakać, ale jeszcze bardziej nie chciał wyjść na tchórza. Poprzedniego dnia wyrwał sobie mleczną górną dwójkę, żeby przyśpieszyć przyjście Wróżki Zębuszki. I przyszła. Dostał pięć zeta. Majątek. Dwaj pozostali straszliwie mu zazdrościli. Popatrzyłem na mętną, stalową wodę i fizycznie poczułem jej mroczną, magnetyczną moc. Tego lata dopiero uczyłem się pływać. Babcia kupiła mi pomarańczowe pływaczki na ramiona i koło ratunkowe z łbem dalmatyńczyka, ale pływanie w pływaczkach było dobre na strzeżonej plaży przy babci. Odczuwałem strach, oczywiście, ale właśnie to było wspaniałe. Niepokój w żołądku, mrowienie w nogach. — Mnie się chyba nie chce — powiedział pierwszy kolega, ten śliczny. — Mnie też się nie chce. — Drugi odetchnął z wyraźną ulgą. — Kto się boi, ten tchórz — powiedziałem, czując, że załoga mi się wyłamuje. — Mnie mama nie pozwala tu skakać. Nie wiem, który z nich powiedział to zdanie. Moja babcia kategorycznie zabroniła skakania z pomostu, nie powiedziała jednak dlaczego, więc byłem pewien, że dzieciom nie wolno skakać z pomostu z tego samego powodu co zawsze: z powodu widzimisię dorosłych.
Pomysł już mnie zaczarował i nie wypuszczał ze szponów. Nagle wpadła mi do głowy znacznie lepsza myśl. — Wy nie skaczecie, bo jesteście tchórzami, więc skoczę sam. Stąd będę skakać, a potem odbiję się od tej deski. Wy macie stać tutaj. — Ubranie sobie zamoczysz — powiedział któryś z kolegów i czym prędzej stanął na miejscu wskazanym dla tchórzliwej publiczności. Wiedziałem, że babcia będzie zła, kiedy wrócę mokry, a przede wszystkim od razu się zorientuje, że wyszedłem z domku bez pozwolenia i hasałem po okolicy, gdy ona zasnęła przed telewizorem. Jeśli kąpiel się wyda — a wiedziałem z doświadczenia, że dorośli, zwłaszcza babcie, mają swoje magiczne sposoby, żeby wykryć najściślej skrywane tajemnice — za karę nie zabierze mnie jutro na gofry z cukrem pudrem. Nie opłacało się z nią igrać, ale woda wzywała mnie po imieniu. Szybko zdjąłem ubranie. — W czasie deszczu jest najcieplejsza woda — dodałem sobie animuszu. — Macie tu stać i patrzeć. Stanąłem twarzą do wody i zapatrzyłem się w jezioro. Od wody zawiało. Poczułem, że chce mi się siku. Zrozumiałem, że muszę coś z tym zrobić, bo inaczej to uczucie będzie mnie rozpraszać. Miałem sześć lat i nie znałem słowa „rozpraszać”, ale czułem, że muszę zrobić siku, bo mi się teraz chce. — Macie na mnie poczekać — zarządziłem po generalsku. Zbiegłem z pomostu i zacząłem szukać miejsca bez pokrzyw. Musiałem odejść kilka kroków, zanim je znalazłem. Odwróciłem się do kolegów plecami i zsunąłem slipki. — Trzy-czte-ry! — usłyszałem. Natychmiast zrozumiałem, co się dzieje. Ci, których uważałem za swoich przyjaciół na śmierć i życie, ci, którym zdradziłem największą tajemnicę w historii ludzkości, że mój tata się wyprowadził, to zwykli zdrajcy. Wzięli rozbieg, odbili się z miejsca, które wymyśliłem dla siebie, i z chlupotem wpadli do wody. — Ten skok się nie liczy! Jest nieważny! — wrzeszczałem oburzony tak bezczelną niesubordynacją. Nie miałem poczucia czasu, ale sądzę, że upłynęło kilkanaście sekund, zanim zobaczyłem, że na powierzchnię wypływa gnojek numer dwa.
— To się nie liczy, rozumiesz?! Ja miałem skoczyć! — prawie rozpłakałem się z bezsilnej złości na tych dwóch zdrajców, którzy teraz kpili sobie ze mnie w żywe oczy. Matki mówią swoim dzieciom różne rzeczy: „Myj ręce po jedzeniu”. „Nie podnoś gumy, która upadła”. „Nie baw się siusiakiem, a już na pewno nie przy babci”. „Bądź grzeczny dla córeczek wujka”. „Zjadaj do końca surówkę, bo jest zdrowa”. „Zęby myj dokładnie”. Żadna natomiast nie mówi, co masz zrobić, gdy zobaczysz trupa. Oczywiście czułem, że coś jest nie tak, a nawet bardzo nie tak, ale co miałem zrobić? Na tle szarej wody widziałem kształt, który tylko trochę przypominał jednego z moich kolegów. Poczułem dreszcz, potem następny. Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w kształt unoszący się na wodzie, a gdy zjeżyły mi się włosy na karku, zwiałem. Pobiegłem do domku kempingowego, gdzie mogłem spokojnie oddać się przeżywaniu tej podłej zdrady i martwieniem się, że tamci dwaj będą się przechwalać swoim skokiem. Sześć lat miałem skończyć dopiero w październiku, ale byłem wystarczająco sprytny, by wiedzieć, że jak się otwiera drzwi bardzo wolno, to nie skrzypią. Babci nie obudziłem. Nadal drzemała znudzona Sagą rodu Forsyte’ów. Usiadłem na zdezelowanym fotelu i z kawałkiem czekolady w ręku zacząłem gapić się w telewizor. Zaczynałem drzemać, kiedy do domku zapukała mama gnojka numer jeden i zapytała, czy może nie wiem, gdzie jest Dominik. Po jej twarzy było widać, że to nie jest pierwszy domek, w którym szuka syna, i że powoli zaczyna rozumieć, że ta historia dobrze się nie skończy. W nocy nie spałem. Czekałem, aż ktoś zapyta, kto wymyślił ten skok, i wtedy będę musiał powiedzieć, że to ja. Bałem się panicznie tej chwili, ale wyobraziłem sobie, że skoro zrobiłem coś tak potwornego, mój tatuś się zjawi. Pragnąłem, żeby już tu był i żeby dał mi lanie lub jakąś inną karę. Czekałem na to jak kania na deszcz i byłem pewien, że jak tylko tatuś się zjawi, strach mnie opuści. Po trzech długich dniach poszliśmy z babcią nad jezioro. Na pomoście była masa miejscowych dzieciaków i wczasowiczów. Nigdy się nie wydało, że byłem na pomoście z tamtymi dwoma. Nikt złego
słowa mi nie powiedział, wręcz przeciwnie: Babcia kilka razy wspomniała matkom innych dzieci z turnusu, że jestem mądrym chłopcem, bo nie kolegowałem się z tymi biednymi, ale niegrzecznymi chłopczykami i że nigdy nie wskoczyłbym do szarej wody, do której miejscowi, dla zgrywy, wrzucili betonową ławkę. To był mój drugi koniec świata. Domańczyk Jeśli ktoś szuka u nauczyciela kompetencji, sprawiedliwości i kreatywności, nie powinien chodzić na lekcje Domańczyka. Merytorycznie Marciniak nie jest lepsza, ale przynajmniej jest przyjemna wizualnie. Domańczyk wygląda jak ziemniak, i to nie taki unijny — domyty i kształtny — ale jak nadżarty zarazą ziemniaczaną. W pierwszej i drugiej klasie uczyła nas Kucharska, ale poszła na macierzyński i przejął nas Domańczyk. Szła za nim fama, że jest fantastycznym nauczycielem. Na początku też tak myślałem, ale szybko się okazało, że gościu coś do mnie ma. Nie mam pojęcia co, ale uczepił się mnie jak rzep psiego ogona. We wrześniu byliśmy z nim na wycieczce w Karkonoszach. Biedak w ogóle nie odróżniał Śnieżki od Szrenicy i Kamieńczyka od Szklarki. Ja odróżniałem i chyba to go tak rozwścieczyło. Urażona ambicja jest groźniejsza niż bomba wodorowa. Z drugiej strony on przecież jest nauczycielem, i to z niemałym stażem, bo młody nie jest, więc powinien mieć do siebie trochę dystansu, a nie ma za grosz. Mści się na mnie na każdej lekcji. Zaczepia mnie na przerwach swoimi kretyńskimi uwagami: „Dzień dobry, Lang, jak tam u ciebie? Lang, jak ty się umiesz ładnie ubrać”. Lang to, Lang tamto. Nie jest to ani śmieszne, ani fajne. Pech nie wybiera. Niby szkolnictwo jest mocno sfeminizowane, a tymczasem ja już w podstawówce miałem masę nauczycieli, trenerów, lektorów i opiekunów na koloniach, którzy byli facetami. I nie chodzi o to, że nie lubię facetów. Nie lubię Domańczyka. Niektórzy ludzie mnie denerwują. Mają skrzekliwy głos, kretyński śmiech, śmierdzą, mają tępy wyraz twarzy albo są po prostu matołami — w każdym razie zawsze jest jakiś powód. Domańczyk denerwuje mnie natomiast samym faktem egzystencji. Dlaczego ja jeszcze tego człowieka nie zabiłem? Odpowiedź jest tylko jedna: nie wiem, po prostu nie wiem.
— I co, Lang? Jak ci minął weekend? Weekend jak ci minął? Domańczyk, jak wielu nauczycieli, ma irytujący zwyczaj powtarzania wszystkiego dwa razy, a do tego mówi głośno, jakbyśmy wszyscy byli głusi. — Panie profesorze, a da nam pan te pytania? Wonia, koleżanka z klasy, jest strasznie nadgorliwa. Wszyscy się z niej śmieją. — To co, Lang, powiesz nam, jakie były skutki powstań śląskich? Nie udawaj, że nie wiesz. — Mrugnął do mnie. Nie rozumiem, jak tacy ludzie mogą uczyć w szkole. To jakiś zboczeniec. — Nie wiesz? Trudno. Mamy przywilej powszechnej edukacji, każdy musi chodzić do szkoły i trzeba skutki tej decyzji ponosić. Ile macie dziś lekcji? Aha, to przyjdziesz do mnie po szóstej lekcji. I weź ze sobą zeszyt. Domańczyk westchnął ciężko, jakbym mu zrobił coś złego. Naprawdę zamierzałem iść, bo może rzeczywiście głupio to rozgrywałem, a chciałem przecież mieć historię z głowy. Niestety, wtrącił się Zachary. — Co on się tak do ciebie przypiął? Może mu się podobasz? Staliśmy w kilku na korytarzu i wszyscy poza mną ryknęli śmiechem. Ludziska uwielbiają zabawiać się cudzym kosztem. Wkurzyli mnie i oczywiście po takim tekście nie mogłem iść do Domańczyka. Miałem związane ręce. Znałem swoich kolegów i wiedziałem, że gdybym poszedł, gadania byłoby tyle co na zjazdach partii. Stłuczka — To dokąd idziemy? Każdego dnia po ostatniej lekcji Zachary zadaje to samo pytanie. Gdybym był złośliwy, tobym powiedział: „Idziemy do ciebie”. Ciekawe, co by zrobił. Poszliśmy do mnie. Moja matka jest krytykiem filmowym, o najdziwniejszych porach ma pokazy dla prasy i nigdy nie wiadomo, kiedy się zjawi. Odgrzaliśmy schabowe i zjedliśmy je z chlebem, bo ziemniaków nie chciało nam się gotować. Nadal byłem wściekły i rozmyślałem tylko o tym, jak ja tego Domańczyka nie znoszę. Na biurku matki leżały kluczyki do citroena i dowód rejestracyjny. Dowód mnie nie interesował, bo i tak nie mam prawa jazdy, zresztą nie miałem zamiaru wyjeżdżać. Parkowanie mnie
boli. Okay, może to nie najlepszy pomysł, żeby trenować parkowanie akurat wtedy, gdy nerwy nie są w najlepszym stanie. Mam to jednak po matce. Ona zawsze, gdy jest wściekła, bierze citroena i jeździ bez celu. Geny, nic na to nie poradzę. Mamy sześcioletnią C czwórkę. Silnik 1.4, ale matka taki wybrała. Nasze miejsce parkingowe nie jest najszczęśliwiej położone. Z jednej strony ściana, z drugiej Pietrzak, sąsiad z trzeciego. Ma sześćdziesiąt lat, a jeszcze się nie nauczył, że żółta linia na podłodze po coś jest namalowana. Nie mieliśmy zamiaru wyjeżdżać. Zachary chciał, ale mu powiedziałem, że muszę się trochę wyżyć w garażu. Zaparkowałem cztery razy. Za każdym razem manewr udał mi się idealnie. W pewnym momencie podniosła się brama. Nasze miejsce jest dość daleko od wjazdu, zresztą na pewno nie była to matka, bo niby po co wchodziłaby przez bramę. Niestety, chwilę za długo gapiłem się w tamtą stronę. Usłyszałem zgrzyt. Nie wiem, dlaczego nawet małe otarcie robi tyle hałasu — chyba blacha ma taki dźwięk. Zahaczyłem lewym reflektorem. Niby lekko, ale szkło poszło. Do garażu wjechał bmw sąsiadów z czwartego piętra. Kiedy sobie poszli, wyszliśmy z Zacharym i obejrzeliśmy straty. Dobrze to nie wyglądało. Zaparkowałem krzywo i ze skręconymi kołami, czyli dokładnie jak matka, żeby nie poznała. Zachary szybko się zmył, a ja wróciłem do domu. Ciapek narobił i czuć było w całym mieszkaniu, ale nie sprzątnąłem. Mógłbym, ale wtedy matka mogłaby nabrać podejrzeń, że jestem dziwnie nadgorliwy. Wziąłem zimnego schabowego z patelni, położyłem na kromce chleba i wyjąłem colę. Wtedy zadzwoniła matka, żeby powiedzieć, że jest u babci. Mówi się, że w życiu tylko śmierć jest pewna. Pewne jest też to, że gdy moja matka jedzie do babci, to wcześniej niż po czterech godzinach nie wróci, bo babcia lubi ją długo wałkować. Poszedłem do siebie i obejrzałem chyba wszystkie demotywatory, jakie tylko były w sieci. Nie pamiętam żadnego i żaden mnie nie rozśmieszył. Wiadomo, jak to jest, gdy czekasz na coś raczej mało miłego. Matka wróciła za pięć ósma. — Hejka! Nie wiem, dlaczego uważa, że powinna do mnie mówić „hejka”, ale
uporczywie tak robi. Chyba jej się wydaje, że jest młodzieżowa. Zresztą nie wiem. — Weźmiesz? Jak zwykle miała ze cztery siaty ze swoimi pokarmami życia, gazetami i diabli wiedzą czym jeszcze. — Za moment — warknąłem. Nie odwróciłem się nawet, bo akurat byłem zajęty. Nie chciałem, żeby na mnie patrzyła. — Koteczek nasz piękny. Pani zaraz da jedzonko, posprząta, zaraz wyczeszemy naszego pięknego. Zaraz pańcia da kociowi… Matka wypieściła Ciapka i bez słowa sprzątnęła kuwetę. Taki mamy układ. Zgodziłem się na Ciapka, ale ona sprząta. Lubię jasne sytuacje. Przebrała się w domowy dres i nastawiła te swoje kawałki. Ogólnie lubię muzykę filmową. Problem w tym, że ja tego słucham od okresu płodowego, a ile razy można słuchać tego samego! Coś tam pichciła w kuchni, a potem zaczęła ćwiczyć. Nigdy tego nie zrozumiem: dlaczego nie zabiera się do pisania od razu, tylko godzinami łazi po domu, a do recenzji siada o drugiej czy trzeciej w nocy. To jest chore. Nad jej biurkiem wisi rozpiska na cały miesiąc, kiedy ma oddać tekst do jakiego pisma, więc wiedziałem, że musi usiąść, bo na następny dzień ma rubrykę „Próba czasu”. Matka bierze na warsztat jakiś kultowy film i nie licząc się z wrażliwymi uczuciami fanów, miażdży go. Pisanina matki jest strasznie ostra, zupełnie do niej nie pasuje. Do mnie zajrzała tylko raz, żeby zapytać, czy coś jadłem. Powiedziałem, że nie pamiętam. Czy ja muszę pamiętać, co dokładnie jadłem każdego dnia na każdy posiłek? Coś tam jadłem, jakie to ma znaczenie? Dodałem, żeby mi nie przeszkadzała, bo mam kartkówkę z historii. Czasem nawet dobrze, że jest ta historia. Czarodziejskie słowo. Mówię „historia” i mam kilka godzin spokoju. Koło jedenastej zrobiła kawę i zaczęła walić w klawisze. Nie minęło dziesięć minut, kiedy zadzwonił telefon. Matka nie musiała odbierać. Wiadomo, kto dzwonił. Wampiry nie istnieją To bujda. Mit, który ma tyle samo związku z rzeczywistością co Królewna
Śnieżka. Szczęśliwi ludzie, którzy tak myślą. Szczęśliwi, którzy czytali Miasteczko Salem, Draculę, Empire V albo nawet Zmierzch i uważają, że to bajki. Zapewne też należałbym do grupy tak myślących racjonalistów, gdyby nie to, że w całkiem bliskiej rodzinie mam wampira. Niestety, nie jest tak piękny jak Edward Cullen ani potężny jak książę Dracula. To moja babcia — najbardziej niebezpieczny z wampirów. Nie żywi się krwią. Żywi się czymś znacznie cenniejszym: radością życia. Babcia umie wyssać radość życia nawet przez telefon. Słyszałem przez ścianę głos matki. Mówiła coraz wolniej i coraz ciszej. — …nie, nie śpię… tak, na jutro rano… już zaczęłam… zawsze we wtorki… Wojna światów. Podrzucę ci, to sobie przypomnisz… mamo, dlaczego tak mówisz… oczywiście, że mogę… nie mów tak, wcale nie jestem zniecierpliwiona… jasne, że jestem ciekawa… mów, oczywiście… Ale, mamo, co ty w ogóle mówisz? Jesteś bardzo potrzebna… Babcia mogłaby napisać bestsellerowy poradnik: „Jak skutecznie popsuć komuś humor w dziesięć minut”. Teksty ma niezłe. „Ja wiem, że dzieci nigdy nie mają czasu dla starych rodziców. Oczywiście, stary człowiek nikomu niepotrzebny”. Znam na pamięć wszystkie jej powiedzonka, bo w gruncie rzeczy ma dość skromny repertuar. Ale co z tego, skoro matka daje się na to łapać. Ona babci nigdy złego słowa nie powie. Nigdy jej nawet nie wspomni, że zadzwoni jutro, że teraz pracuje, że przecież widziały się dwie godziny temu. Nie wiem, co by babcia zrobiła, gdyby matka jej powiedziała: „Zadzwonię do ciebie za dwie godziny”. Chyba dostałaby zawału z wściekłości. Babcia zagadywała tak długo, aż zrobiła się dwunasta i jej samej zachciało się spać. Było po pierwszej, gdy matka zajrzała do mojego pokoju. — Nie śpisz, syneczku? — Nie. Co tam u babci? — zapytałem, jakby mnie to interesowało. Dowiedziałem się, że rano matka ma pokaz jakiegoś amerykańskiego filmu wojennego i jeśli chcę, to może warto, żebym z nią poszedł. Byłem tak spięty, że nawet tytułu nie zapamiętałem. Oczywiście poszedłbym, gdyby nie ten cholerny reflektor. Matka ma miliard wad, ale jedną zaletę: nie ma żadnej napinki ze szkołą. Nie chcę, nie idę — mój wybór. Przed pokazem pojedzie do babci zawieźć jej majeranek, czyli weźmie samochód. Za
dwadzieścia ósma zejdzie do garażu i okaże się… wiadomo co. Nie będzie mogła pojechać, ale babci przecież odwołać się nie da. Jak się babci coś powie, to potem trzeba tak zrobić, bo babcia jest starsza i źle to znosi. Wszystko źle znosi, bo jest starsza. Jeden wielki chrzan, ale matka nie będzie miała czasu na zrobienie mi awantury, bo będzie musiała jechać, a kiedy wróci wieczorem po całym dniu, to już jej przejdzie. W końcu się położyła. Odetchnąłem. Ubiłem pięścią poduszkę i zgasiłem lampkę. Myślałem, że zasnę, ale nic z tego. Przez cały czas myślałem tylko o jednym. Dlaczego nie powiedziałem jej od razu? Pogadałaby trochę i już miałbym to za sobą. Jeszcze mogłem to zmienić. W każdej chwili mogłem obudzić ją i powiedzieć: „Wywaliłem ci lewy reflektor. Przepraszam, że ci od razu nie powiedziałem, ale chyba dobrze, że mówię teraz. Jutro sam zadzwonię do wujka i umówię cię na naprawę. Jeszcze raz przepraszam, głupio wyszło”. Leżałem tak do trzeciej i myślałem o tym, jakim jestem cieniasem i tchórzem. Wyobrażałem sobie, jak matka wchodzi do domu, ja biorę od niej siatki, a ona mówi bzdety w stylu: „Jak to wspaniale, że się przyznałeś, że miałeś odwagę”. Rano moja pościel wyglądała tak, jakbym całą noc odbywał na niej trening bokserski. Słyszałem, jak matka się szykuje, czesze Ciapka, porządkuje kuwetę, robi sobie śmierdzącą kawę z żołędzi. Potrzebowałem iść do kibla, ale ani drgnąłem. W końcu wyszła. Niestety, po kilku minutach wróciła. Weszła do mnie w butach, co świadczy o jej skrajnym wzburzeniu. Zacisnąłem powieki, żeby udać, że wyrywa mnie z głębokiego snu, i zebrać siły przed wydarciem się na nią, żeby mi dała święty spokój i przestała mnie budzić w środku nocy, bo nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy miały się jednak zupełnie inaczej. Ona przeprasza, że mnie budzi, ale ruszyła jednocześnie z tą spod szóstki i zawadziły jedna o drugą. Tamta lekko ją puknęła, ale lewy bok jest przytarty, a reflektor pękł. Co za pech! Tamta gadała przez komórkę, więc wiadomo, czyja to wina. Powiedziałem, żeby się nie przejmowała, że trudno, że tak się zdarza i że wiadomo, jak ta spod szóstki beznadziejnie jeździ. Niech matka spokojnie jedzie do babci taksówką albo komunikacją, a ja zadzwonię do warsztatu, żeby zabrali samochód, a dokumenty matka jak zwykle podpisze potem. Zapytała, czy to
dla mnie nie problem. Powiedziałem, że żaden. — W takim razie zostawiam ci dowód i kluczyki. Umów się z Jerzym, jak ci wygodniej. Wielkie dzięki, synciu. Kochany jesteś. Wyszła, zostawiając mnie z tym „kochany jesteś” na cały boży dzień. Jerzy powiedział, że samochód zabierze wieczorem. Napisałem do matki, a ona mi jeszcze raz podziękowała. Zachary czatował na mnie w szatni. — I jak? — Ten człowiek naprawdę lubi, gdy inni mają kłopoty. — Nie uwierzysz! — odpowiedziałem z satysfakcją. — Stuknęły się z sąsiadką. Myśli, że tamta rozwaliła ten reflektor. Obie są mistrzyniami kierownicy. Ze dwa razy miały już stłuczki w garażu, więc żadna nawet specjalnie się nie zdziwiła. — Co? Zachary nie zdołał ukryć rozczarowania. Ludzie są naprawdę podli. — W lewy bok wjechała sąsiadka i wszystko poszło na nią. — To nie powiedziałeś matce od razu? I to ma być przyjaciel? — Nie. — Ale fart! Jesteś jakimś megafarciarzem. Miały stłuczkę dokładnie w lewy reflektor! Zazdrościłem mu, że ma taki punkt widzenia. Mnie do dziś to brzęczy w uszach. Za każdym razem, gdy zobaczę na ulicy C czwórkę, słyszę: „Kochany jesteś”. Paulina Zachary to człowiek, który lubi o sobie myśleć, że jest niesamowicie inteligentnym, awangardowym nonkonformistą. Lubi też myśleć, że dziewczyny się nim interesują, bo ma niezłą aparycję i że jest ogólnie lepszy ode mnie. To go strasznie kręci: bycie lepszym. „Gdyby tylko mi się chciało, to…” — i tu następuje wstawka w rodzaju „byłbym lepszy niż ty”. Był już na studiach, miał stypendium. Ten człowiek uwielbia fantazjować na temat swoich możliwości intelektualnych i kompletnie abstrahuje od rzeczywistości. W rzeczywistości jest przeciętnie inteligentny, ma tylko dobrą pamięć i na tym jedzie. Dziewczyny nim pomiatają, bo jest gruby. Jak
jesteś gruby, nie masz powodzenia — prosta zasada. Ogólnie Zachary żyje pod wielką presją. Tę presję wywiera na niego potrzeba nieustannego potwierdzania, że jest niesamowicie rozrywany towarzysko. Innym ludziom wystarcza, że mają w sieci milion znajomych i jak wrzucą zdjęcie, dostają sto lajków. Zacharemu to nie wystarcza. On ma bardziej złożone potrzeby psychiczne. Rozpaczliwie szuka potwierdzenia, jaki jest fajny. To głupie, ale w jakiś sposób go rozumiem. W ostatnią sobotę Zachary zrobił imprezę w mieszkaniu swojej ciotki. U niego nigdy nic się odbywać nie może, ale dla równowagi Zachary ma często wyjeżdzającą samotną ciotkę, siostrę jego matki. Ciotka Zacharego robi jakieś audyty czy inne przekręty, w każdym razie często wyjeżdża na jeden-dwa dni. Tym razem nie będzie jej od czwartku do wtorku, bo nie opłacało jej się wracać na weekend. Ciotka ma psa, którego zostawia pod opieką Zacharego, i wtedy zazwyczaj balujemy w jej mieszkaniu. Mówiłem mu, żeby starannie dobrał towarzystwo, bo tylko wtedy impreza ma sens, ale on wszystko wie lepiej. „Robię megaimprezę, zapraszam wszystkich” — powtarzał jak opętany. Zaprosił całą klasę i wszystkich swoich znajomych, to znaczy trzy osoby, które zna. Z góry wiedziałem, że to będzie niewypał. Nawet się zastanawiałem, czy zabrać ze sobą Madziarską, ale w końcu nic jej nie powiedziałem. Ona jest z innej planety, a ja nie lubię takiego mieszania sfer. Albo ona, albo klasa. Łączenie ludzi, którzy się nie znają, daje drętwe efekty. Przyszedłem pierwszy, bo mieliśmy razem przygotować chatę do imprezki. Potem przyszedł Kogut (jego ojciec jest prawnikiem i do domu wpada tylko na osiem godzin, żeby się przespać. Kogut też chce być prawnikiem. Dla mnie to chore), Marcin (jego ojciec wyjechał w delegację do Brukseli i tyle go widziano, a było to dwa lata temu) oraz Pyrzyński. Ojciec Pyrzyńskiego jest miernym aktorzyną. Włączcie najbardziej żenującą popołudniową telenowelę, a na pewno go zobaczycie. Wszyscy się z Pyrzyńskiego nabijamy. Byli też dwaj kuzyni Zacharego. Nie przyszła żadna dziewczyna, nawet Pyrkówna. Czujecie to? Pyrkówna, której nigdy nikt nie zaprasza, też nie skorzystała z zaproszenia. Tak właśnie wygląda sytuacja towarzyska Zacharego. Bez dziewczyn można przynajmniej spokojnie pogadać. — Ciekawe, dlaczego żadna nie przyszła… — zacząłem.
— Namówiły się. — Pyrzyński lubi spiskowe teorie dziejów. — Albo im się coś pomyliło. Kogut to romantyk. Obiło mi się o uszy, że startuje do córki naszej wicedyrektorki. Całkiem niedawno pokłóciłem się z nim. Gadaliśmy z chłopakami o filmach, ale takich, które wszyscy znają. Kogut powiedział, że jeśli jakaś produkcja odnosi sukces, to znaczy, że to szmira. Trudno. Nie wszyscy muszą być inteligentni. — Zachar, a ty im wysłałeś dobre namiary? — Może jeszcze przyjdą. Wspominałem już, że Zachary abstrahuje od rzeczywistości. To był kolejny przykład. — Mogę zadzwonić po moją siostrę — zaproponował Pyrzyński. Starsza siostra Pyrzyńskiego, wiedząc, że braciszek na pół nocy opuszcza pokład, sprosiła jakieś swoje koleżanusie na babski wieczór. Chwilę o tym dyskutowaliśmy i w końcu Pyrzyński do niej zadzwonił. — Powiedziała, że za stówę wszystkie tu przyprowadzi. — A ile ich jest? Pyrzyński napisał esemesa. — Sześć. Było nas siedmiu. Zrzuciliśmy się. To niesamowite, ile rabanu potrafi narobić sześć dziewczyn. W przedpokoju tak się zakotłowało, jakby ich było czterdzieści. Staliśmy w drzwiach do salonu i gapiliśmy się. Dwie były w znośnej lidze, a jedna — w niebieskim nietoperzu czy sweterku — ekstraklasa. Widzieliście kiedyś billboard reklamujący klub fitness? Faceta pomijam, ale zawsze jest też dziewczyna w mikroskopijnym stroju sportowym i o ciele takim, jakby ją rzeźbił Michał Anioł. Ta w niebieskim właśnie tak wyglądała. Widziałem, że ona też otaksowała nas spojrzeniem, i jak myślicie — na kim zatrzymała wzrok na dłużej? Zachary nie rozumie najprostszych zasad współżycia społecznego — na przykład tego, że ludzie szukają partnerów we własnej lidzie — i jak debil szepnął mi do ucha: — Zamawiam tę w niebieskim. Oto macie jak na dłoni rys psychologiczny Zacharego. Niech on najpierw spojrzy na siebie. Poza tym wybierać pierwszy powinien chyba ten, kto
zrzucił się najwięcej. Zachary w ogóle nie wyczuwa takich subtelności. — Okay! Dla mnie za duże podwozie — powiedziałem, żeby za bardzo się nie podniecał. — Ale ogólnie chyba w twoim typie. — To znaczy? — No, podobna do… wiesz… — Znacząco popatrzyłem na chłopaków, że niby przy nich nie chcę mówić. Trochę trwało, zanim załapał, ale aluzję do Walerii w końcu zawsze wychwyci. Nie lubię dziewczyn starszych ode mnie. Nic do nich nie mam, po prostu temat, gdzie która studiuje, jakoś mnie nie kręci. Jedna na germie, jedna na psychologii, ta w niebieskim na wiedzy o teatrze. Dogadałaby się z moją matką. Mam do tego dystans. Jestem z Madziarską i na razie nie planuję żadnej nowej dziewczyny. To tylko kłopot i wydatki. Zachary wsadził ręce głęboko do kieszeni, tak że aż mu górą wylazła gumka od gaci. Jemu się wydaje, że w ten sposób podrażnia dziewczyny. Podrażnia widokiem gumy od gaci. No cóż, każdy ma takie metody, na jakie go stać. Czasem myślę, że powinienem mu powiedzieć, jakie to obciachowe i żeby tak nie robił, bo tylko je odstrasza, ale jakoś zapominam. Siostra Pyrzyńskiego była najfajniejsza. Dosyć ładna, z każdym pogadała i nawet się nie zająknęła, że studiuje. Pyrzyński jest dość beznadziejny; aż dziwne, że ma taką siostrę. Może to tylko przyrodnia, nie wiem. Zagadnęła mnie o Domańczyka. Ponoć słyszała, że mamy fenomenalnego nauczyciela historii. Nie wyprowadzałem jej z błędu. Gadaliśmy o byle czym i cieszyliśmy oczy sobą nawzajem. Kiedy wreszcie rzuciła coś o filmie, rozwinąłem skrzydła. Poleciłem jej O jeden most za daleko, Szeregowca Ryana, Łowcę jeleni, Pluton, a z dramatów Ojca chrzestnego i Amadeusza. Widziałem, że mdleje z wrażenia. Wiele razy miałem dość tego wiecznego oglądania filmów z matką i ciągania na pokazy, ale muszę przyznać, że to procentuje. Po dwunastej zjawiła się ta w niebieskim, a za nią przytruchtał Zachary. On chyba nie rozumie, że jak dziewczyna sama o ciebie nie zawalczy, to niczego nie wskórasz. To jej musi zależeć, inaczej tylko robisz z siebie pośmiewisko. — Artur się wścieka. Pytał, gdzie jesteśmy — powiedziała ta w niebieskim. — To po co mu mówiłaś? — Jak miała na imię jej koleżanka, nigdy się nie dowiedziałem.
— Zadzwonił, więc odebrałam, bo wiesz, co by było. Usłyszał męskie głosy i się wścieka. Siostra Pyrzyńskiego chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedziłem. — To go tu zaproś — zaproponowałem. — Po co ma się chłopczyna przez cały wieczór zamartwiać. Nie patrzyłem na Zacharego, ale mogę sobie wyobrazić, jak głupią miał minę. — Serio? — Oczywiście! Dzwoń do niego. Ja też bym się denerwował, gdyby moja dziewczyna poszła nie wiadomo dokąd. Niech zobaczy, że się tu grzecznie bawimy. Dziewczyna w niebieskim rzuciła się dzwonić do Artura. To taki mały prezent ode mnie dla Zacharego. Podbiłem jego determinację. A musiała być ogromna, bo ponad spodnie wylazła nie tylko guma, ale chyba z połowa gaci. Chłopak tej w niebieskim to stary dziad z brodą i baczkami. Najpierw chyba zrobił jej awanturę, ale w końcu wyluzował. Potem gadał, jak było na Erasmusie. W końcu oboje poszli do sypialni ciotki Zacharego i tyleśmy ich widzieli. Do końca imprezy Zachary traktował mnie jak powietrze. Przejdzie mu. Na kanapę koło mnie wbiła się niska dziewczyna z aparatem na zębach. Zagryzła leciutko dolną wargę i uśmiechnęła się. — Paulina. — Podała mi rękę. Wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi (bo ten aparat mnie odstraszył), a był to, przyznaję uczciwe, wielki błąd. Na szczęście ona zwróciła uwagę na mnie. Jestem spokojnym, rozsądnym gościem i byle babsko mi we łbie nie zakręci. Ona musiała po prostu coś w sobie mieć. Na pewno zdawała sobie sprawę, że rozsiewa feromony, bo kręciła się na tej kanapie i przez cały czas zerkała, czy ja widzę te jej manewry. A pachniała jak ogród w sierpniowy wieczór. Było około drugiej, gdy ktoś nastawił cicho muzyczkę. Nie pytając mnie nawet o zdanie, Paulina wzięła mnie za rękę i wyciągnęła na środek pokoju. Takie powinny być wszystkie dziewczyny. Madziarska powinna uczyć się od niej inicjatywy.
Opowiedziałem jej kilka moich przygód z polskim systemem edukacyjnym. Zręcznie napomknąłem, że prawo jazdy zrobiłem pół roku temu. Chciałem, żeby miała o mnie jak najwięcej danych. — I co, masz dziewczynę? Szybka była. Z miejsca zasadnicze pytanie. Zaimponowała mi. Mam głowę do tych rzeczy, ale ona była lepsza ode mnie. — Aktualnie nie — powiedziałem. Jakoś tak samo to ze mnie wystrzeliło. Po sekundzie uświadomiłem sobie, że to dość podłe wobec Madziarskiej, ale nie miałem już wyjścia. Nie mogłem zacząć tłumaczyć, że okłamałem ją niechcący i jednak mam dziewczynę. Patrzyłem na jej beztrosko roześmianą twarz i pomyślałem, że od dobrych kilku miesięcy nie widziałem Madziarskiej uśmiechniętej. Wiecznie mamy do siebie jakieś pretensje albo ona ryczy. Oczywiście zawsze przeze mnie. Chodzimy ze sobą od września ubiegłego roku, czyli rok i cztery miesiące, i od dłuższego czasu, co najmniej od wiosny, nudzimy się w swoim towarzystwie. Żaden ogień już w nas nie został, zwłaszcza we mnie. Najlepszy okres naszej znajomości minął i w zasadzie chyba podświadomie szukałem tylko okazji, bodźca, żeby to zakończyć. — Masz niesamowite włosy, mięciutkie jak struś. Paulina włożyła mi rękę we włosy i zaczęła się nimi bawić. Czochrała mnie po głowie, potem głaskała po szyi, a jak doszła do ucha, rozejrzałem się, czy nikt nam się nie przygląda, bo potem byłoby gadanie, że jestem niewierny. Na szczęście wszyscy byli zajęci. To ciekawe, jak różne są dziewczyny. Z Madziarską wszystko posuwało się wolno jak czołg po bagnach. Przez pierwszych kilka randek nie wolno mi było nawet dotknąć ramieniem jej ramienia. Mogłem najwyżej patrzeć i wzdychać. Pocałowałem ją może na dziewiątej randce, ale szybko i krótko, bo zaraz mnie odepchnęła. Od dziesiątej do trzydziestej wolno się było całować i absolutnie nic więcej. Na trzydziestej pierwszej można było ją wreszcie przytulić, co z kolei trwało do czterdziestej. O żadnym poważniejszym dotykaniu nawet mowy nie było. Pewnie gdzieś koło setnej randki wreszcie dotknąłem jej piersi — przez bluzkę, oczywiście. Bardzo długo grała niedostępną panienkę z dobrego domu, co mnie doprowadzało do szału, bo przecież wiedziałem już, że mnie kocha. Grała ze mną strasznie nie fair. Na przykład przychodziła bez stanika, co odbierałem wiadomo jak,
ale gdy tylko chciałem jej dotknąć, odpychała mnie i pytała, czy mi tylko o to chodzi. Dałem się jej tak nakręcać, aż w końcu powiedziałem sobie: „Dobra, skoro chcesz tak, to tak będzie”. Oglądaliśmy filmy, siedząc w odległości pół metra od siebie. Ciągnęło mnie do niej jak szpilkę do magnesu, ale trzymałem dystans szerokości Chińskiego Muru, bo nienawidzę, gdy dziewczyna tak sobie pogrywa. Zastosowałem psychologiczną zasadę wahadła: im bardziej ja byłem bierny, tym bardziej Madziarska się uaktywniała. Chciałem, żeby sama musiała po mnie sięgnąć. Zadziałało. Dość szybko zaczęła się łasić dokładnie tak, jak chciałem, ale ile czasu minęło od poznania się do wyjazdu na jej działkę, tylko ja jeden wiem. Oczywiście bardzo długo nie miałem pojęcia, że wszystko, co dzieje się między nami, omawia Sąd Najwyższy. Tego dowiedziałem się może po pół roku chodzenia. Paulina to była inna bajka. Zachowywała się tak, jakbyśmy mieli bardzo mało czasu, a musieli koniecznie zrobić coś bardzo ważnego. Tańczyliśmy, ale tylko my dwoje wiedzieliśmy, jaka jest temperatura tego tańca. Paulina była ode mnie starsza i to, jak się zdaje, trochę mnie spinało. Nieudolnie próbowałem naprowadzić ją na temat wymiany numerów telefonów albo przynajmniej nazwisk, bo niby jak ją znajdę? Najbardziej chciałem, żebyśmy wyszli razem i już nigdy się nie rozstali, bo co do tego, że jesteśmy dla siebie stworzeni, nie miałem wątpliwości. Tak czuje się tylko raz w życiu. Motyle w brzuchu, rażenie piorunem, przeznaczenie. Zanim się spostrzegłem, była piąta rano. Paulina wyjęła komórkę. Model nawet niezły, no i ta czerwona obudowa. Pasowała do niej. W końcu czerwień jest kolorem namiętności. — Bartek się wścieka. Zobacz, co mi napisał. Podała swoją komórkę drobnej dziewczynie w okularach, która nie wiadomo skąd się wzięła obok nas. Kogut się do niej przypiął, ale widziałem, że go olewa. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Byłem pewny, że potem będą sobie wszystko opowiadać, więc chciałem, żeby w razie czego zaopiniowała mnie pozytywnie. Zerwałem się z kanapy, żeby jej zrobić miejsce. Niech widzi, że jestem dżentelmenem. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Bartek zaraz po Paulinę przyjedzie. Oczywiście nie ma sprawy, podrzuci do domu też tę drobną. Paulina zapytała, jaki tu jest dokładny adres, wbiła wiadomość w komórkę i wstała.
Zanim zorientowałem się, co się dzieje, stałem jak ten kretyn w przedpokoju i trzymałem torbę, żeby Paulina mogła włożyć kurtkę. Kurtka, szalik, czapka… Wzięła ode mnie torbę i zarzuciła mi ręce na szyję. — Wspaniały z ciebie chłopak. Trzymaj się cieplutko i powodzenia. Już zazdroszczę twojej dziewczynie. Cmoknęła mnie w policzek, potem ta drobna też mnie objęła i cmoknęła identycznie jak Paulina. Wyszły. Drzwi się zamknęły. Zachary, Kogut i ja staliśmy w przedpokoju jak te kołki. — No, niestety, stary, jakoś się na ciebie nie podjarała — wyszczerzył się Zachary. Był zły, bo ta w niebieskim jeszcze nie wyszła z sypialni jego ciotki. — Ale nawet niezła. — Przeciętna. — Nie jestem kretynem, żeby dawać mu się nakręcać. — A namiary wziąłeś? — zainteresował się Kogut. Pewnie też nie wziął i chciał sprawdzić, czy jestem w klubie frajerów. — Po co? — Nie ściemniaj… Powiedziałem mu, żeby się zamknął, bo siostra Pyrzyńskiego akurat zjawiła się w przedpokoju. Spojrzała na mnie… nie, to złe określenie. Ona wchłonęła mnie oczami. Gdybyśmy byli bohaterami filmu Avatar, spletlibyśmy się ogonkami. Zapytała, jak tam mój kaleki pies. Powiedziałem, że mamy kalekiego kota. Okazało się, że oni też mają kota, więc było o czym rozmawiać. Na krok mnie nie odstępowała. O siódmej odprowadziłem ją pod dom. Oczywiście Pyrzyński też z nami szedł, ale to jej brat, więc się nie liczy. Rano W domu byłem po ósmej. Matka wyszła zapytać, jak było. No i co ja jej miałem powiedzieć? Normalnie, jak na imprezie. — Nie musisz być taki niemiły. — Ja jestem niemiły? Po co wstałaś tak wcześnie? A potem się dziwisz, że jesteś zmęczona. — Musiałam napisać tekst do tego internetowego wydania, a na jedenastą jadę do babci.
— A to niespodzianka. Może niezbyt fajnie jej odpowiedziałem, ale po co mi mówi, że jedzie do babci? Jest niedziela, to jedzie. Wziąłem sobie kawałek jałowcowej i rzuciłem się na wyro. Myślałem, że mam baterie na wyczerpaniu, ale nie mogłem zasnąć. Gdybyśmy tylko tańczyli albo tylko się o mnie ocierała, byłoby spoko. Najgorzej, że ciągle czułem ten jej zapach. Dokładnie takie są dziewczyny. Sadystki, które lubią dręczyć każdego, kto im przetnie drogę. Leżałem w łóżku ze dwie godziny i nie mogłem jej sobie wybić z głowy. Akurat przysypiałem, gdy odezwał się telefon. Myślałem, że Madziarska już się dobija, ale to był Zachary. „I jak? Cały czas o niej fantazjujesz?” — napisał. Tak mnie wkurzył, że gdyby był blisko, tobym go zabił. Zacząłem pisać: „Jesteśmy teraz razem, potem się odezwę”, ale zmieniłem zdanie. Matka ma ogólnie beznadziejne rzeczy, wszystko białe albo beżowe — skromna bawełna przemysłowa — ale ma jeden fajny stanik. Dostała go od ciotki Ewy, bo sama by sobie takiego nigdy nie kupiła. Wyjąłem go i rzuciłem na krzesło. Źle. Zaniosłem go do swojego pokoju, zdjąłem gacie i rzuciłem na podłogę koło łóżka. Stanik położyłem na wierzchu. Zdjęcie wyszło bardzo zgrabnie. „Poszła wziąć prysznic. Odezwę się potem” — napisałem do niego. On ma fetysz z kąpielą. Słowo prysznic działa na niego jak afrodyzjak. Nie odpisał mi i tu mu się akurat nie dziwię. Kiedy jest mi przykro, też się do nikogo nie odzywam. Od czego zależą losy świata? To Bóg wszystkim rządzi? Bezosobowa opatrzność? Światowid? Przypadek? A może spisek masonów? Nic z tych rzeczy. Losy świata zależą od tego, czy mam zaścielone łóżko. Zajrzałem do sieci. Byłem ciekaw, czy któryś z chłopaków robił zdjęcia i może coś wrzucił. Siedziałem we własnym pokoju przed własnym
komputerem, gdy weszła matka. Bez pukania, oczywiście. My z mamusią nie mamy przed sobą tajemnic. — Kotlety masz na patelni. Ziemniaki obrałam. Wrócę około trzeciej. Nie zareagowałem, bo co niby miałem powiedzieć? — Co będziesz robił? — Nie wiem, coś porobię. Nie musiałem odrywać wzorku od monitora. I tak wiedziałem, że matka patrzy na moje wyrko. Patrzy, wzdycha i robi tak zbolałą minę, jakbym osobiście był odpowiedzialny za wszelkie zło tego świata. — Syneczku, pościel łóżko — powiedziała to takim głosem, jakby za pół minuty miała zakończyć życie. — Nie wiem, dlaczego trzeba ci tyle razy powtarzać. — A ile razy tobie trzeba powtarzać, że to mój pokój? Wychodzisz na cały dzień, więc jakie to ma dla ciebie znaczenie? — Jak to wygląda… — Matka, już w butach i kurtce, rzuciła się słać moje łóżko. — Czy ja ci mówię, co masz robić w swoim pokoju? Nie zareagowała. — Możesz to zostawić? — poprosiłem spokojnie. — Jak ty możesz tkwić w takim bałaganie! — Zostaw to! — wrzasnąłem, bo momentami tylko krzyk do niej dociera. To wszystko powinno być jakoś inaczej urządzone. Nie wiem, jak dociągnę do studiów, w każdym razie na pewno nie pójdę na żadną warszawską uczelnię. Wyjadę do Szczecina albo do Rzeszowa. Wszystko jedno, jaki kierunek, nawet technologia makijażu stóp, byle jak najdalej od domu. Gdybym urodził się w Stanach, już do szkoły średniej poszedłbym do innego stanu. — Nie masz nic przeciwko temu, żeby w poniedziałek odwiedził mnie znajomy? Nie odpowiedziałem. Co mnie obchodzi, kto ją odwiedzi? — U Jurków mamy być o szesnastej. Zostawiam siatkę; brązowa, stoi koło drzwi. Zabierz ją, proszę. Matka powiedziała to w taki sposób, jakbyśmy przed chwilą w ogóle o niczym nie rozmawiali. Tej kobiety nie da się absolutnie niczym zrazić. W końcu westchnęła i wreszcie wyszła.
Madziarska musiała siedzieć przy komputerze, bo gdy tylko się pojawiłem, natychmiast się odezwała. Czasami mam wrażenie, że ona nigdy nie sypia. Jest dostępna do późna w nocy i od samego rana. Nie wiem, jak ona funkcjonuje. Pytania miała niezwykle oryginalne: Jak było? Kto był? Jakie były dziewczyny? O której wróciłem? Co robię teraz? Co będę robił potem? Przerażające, że dziewczyny nie mają żadnych własnych pomysłów, jak by się zająć sobą. Chciałbym, żeby kiedyś ona nie miała dla mnie czasu albo żeby poszła na imprezę i mnie nie zabrała. Niestety, to marzenie ściętej głowy. Gdyby dotarła do Źródła Życia, a ja bym wtedy zadzwonił, toby zawróciła, żeby się ze mną spotkać, skoro mam na to ochotę. Masakra. Zajrzałem na profil Zacharego, żeby sprawdzić, czy są już jakieś zdjęcia. Były dwa — z jakiegoś wczesnego etapu imprezy. Ściągnąłem na pamiątkę. Madziarska znów zaczęła się dobijać. Gdyby napisała: „Będę u ciebie za pół godziny”, nie miałbym nic przeciwko. Niestety, wymagała ode mnie pomysłów, co robimy. Nie odpisałem jej. Zresztą jeśli o czwartej mamy być u Jerzych, musiałem się trochę przespać i umyć. Jerzy Poza mną jedynym facetem w tej rodzinie jest Jerzy Wilczek, prawnik. To mąż ciotecznej stryjenki przyrodniej siostry drugiej szwagierki siostrzenicy brata wujenki mojej matki po kądzieli. Ja mniej więcej tyle z tych koligacji rozumiem. Moja matka uważa, że ciocia Ewa to nasza daleka rodzina. Nic mnie nie obchodzi pokrewieństwo, obchodzi mnie natomiast to, że Jerzy jest normalny. Generalnie w życiu wszystko mam do dupy, tylko Jerzy mi się udał. Na pierwszą komunię dostałem od mamy ciepłą piżamkę („W dinozaury, tak jak chciałeś”), od babci sześć tomów bajek Andersena („Każdy człowiek musi to znać, no i przecudna oprawa, prawda, Adasiu?”), od córki wujka ptasie mleczko („Otworzysz je teraz? Ja bardzo lubię ptasie mleczko”), a od wujka scyzoryk („Tylko schowaj, żeby nie widziały, bo będzie gadanka przez dwa dni”). Czujecie klimat? Na przyjęciu kręciłem się jak bąk między stołem, oknem i drzwiami, bo wciąż miałem nadzieję, że zjawi się ktoś jeszcze, że się spóźni, ale w końcu będzie ze mną. Wejdzie i odda mi czołgistę, a może też walizkę. Wtedy
jeszcze żyłem mrzonką. Chyba z tych nerwów koszula otarła mi szyję i było mi strasznie smutno. Próbowałem ubłagać matkę, żeby mi pozwoliła zdjąć gryzący w szyję garniturek. Matka może by się nawet zgodziła, ale babcia była nieugięta. — Nic go nie gryzie. Bez przesady, grymasi jak zwykle. Babcia zawsze najlepiej ze wszystkich wie, co czują inni ludzie, a zwłaszcza dzieci. I wtedy do akcji wkroczył Jerzy. Zarządził, że mam wyskoczyć z tych ciuchów i że idziemy na męski spacer. Żadnych bab. Spojrzałem na matkę. „Baba” było wtedy dla mnie brzydkim słowem. Wujek zaimponował mi tym, że nie bał się w obecności królowej babki powiedzieć „baby”. Zrozumiałem, że jest herosem potężniejszym od Robin Hooda, który też nikogo się nie bał. Na spacerze wujek zapytał, czy nie chciałbym pojechać z nim na wakacje. Możemy jechać, gdzie tylko chcę — nad morze, nad jezioro, w góry. Wybrałem oczywiście góry i pojechaliśmy. Nienawidzę, gdy ludzie chrzanią głodne kawałki w rodzaju: „Góry to moje miejsce na ziemi, tam można zwolnić, tam można poczuć się sobą”. A jednak to wszystko prawda. Miałem osiem lat, byłem pierwszy raz w życiu w Bieszczadach i zrozumiałem wszystko. Sporo rzeczy wujek mi wtedy wyjaśnił. • Sucha kiełbasa jest dla facetów najzdrowsza. • Prawdziwy facet nie beczy, kiedy się poparzy pokrzywami. • Jak mu kiełbasa upadnie w mokry piach, to ją otrzepuje i zjada. • Baby są dziwne i nie warto w to wnikać. • Żadnej dziewczynie nie zaimponujesz mózgiem. Trzeba mieć mięśnie i gadane. • Gacie zmienia się codziennie i bez dyskusji. • Bieszczady w październiku to jest dopiero coś. • Nie warto się przejmować, że jakaś dziewczynka z domu obok przez ciebie płacze. Baw się z inną. Tamta sama do ciebie przyjdzie, jak to zobaczy. • Trzeba napisać list do mamusi, bo będzie smutna i więcej nie pozwoli nam jechać. Ale o tym, że od czterech dni mam sraczkę i że wyskoczyły mi krosty na całych nogach, nie piszemy. Po co denerwować mamusię? Im mniej babom mówisz, tym lepiej.
• Jarzyny są dobre dla królików, a nie dla normalnych facetów. Moi ówcześni kumple z klasy pojechali co najwyżej na kolonie, a ja nosiłem mapę, sprawdzałem, którym szlakiem idziemy, dwa razy spałem pod gołym niebem, sześć razy w schronisku. Żaden z kumpli nie mógł się ze mną równać, a wszystko dzięki Jerzemu. Potem co roku gdzieś jeździliśmy. Tatry, Gorce, Beskid Śląski, Karkonosze. Od Wschodu na Zachód i z powrotem. Nie skończyłem jeszcze podstawówki, a mógłbym być przewodnikiem po szlakach polskich gór. Na drugim wyjeździe złapałem małe przeziębienie i dostałem gorączki. Ukrywałem to, bo bałem się, że mama po mnie przyjedzie. To wtedy wtulony w wujka i zaryczany zapytałem, czy mogę do niego mówić „tato”. Zgodził się. Problem pojawił się dopiero, gdy poszliśmy z matką do wujków. — My z tatą w tym roku jedziemy w Gorce — zakomunikowałem. Przy stole zrobiło się bardzo cicho. Dopiero po chwili wszyscy zrozumieli, o kim mówię. — To nie twój tata! To nasz tata! Córki Jerzego nie były zachwycone takim obrotem sprawy. Nie miałem argumentów. Chyba zacząłem ryczeć. Jerzy wziął mnie na balkon i powiedział, że baby nic nie rozumieją, ale po co się mają na nas pieklić? On ma lepszy pomysł. Powinienem mówić do niego „Jerzy”. W końcu jesteśmy najlepszymi kumplami. Oniemiałem ze szczęścia. — O czym tak szeptaliście? — zapytała matka. — To nasze sprawy — powiedział Jerzy. Przez kilka dobrych lat nie lubiłem się z jego córkami, bo strasznie się wściekały. Nie podobało im się „tato”, ale mówienie do ich ojca po imieniu rozsierdziło je jeszcze bardziej. Zazdrosne były niemiłosiernie, a ja specjalnie szukałem okazji, żeby im tym „Jerzym” zakłuć w uszy. Potem jakoś się wszyscy przyzwyczaili, a moje relacje z córkami Jerzego ustabilizowały się na zadowalającym poziomie. W ostatnie wakacje znowu byliśmy w Bieszczadach. Z nowych rzeczy dowiedziałem się, że tabletki na zgagę trzeba zawsze mieć ze sobą, że jak człowiek młody, to głupi, i najważniejsze: Żeby życia nie marnować, trzeba się bawić, bawić i jeszcze raz bawić. W zasadzie wszystkiego, co najważniejsze, nauczył mnie Jerzy. To jedyny
człowiek, który wie, co się wydarzyło na pomoście. Niefajna Niefajna nazywa się Iwona Wilczek i jest starszą córką Jerzego. Już nie pamiętam, kto pierwszy tak ją nazwał — może sama to wymyśliła, ale pasuje i przyjęło się na stałe. Lubię Niefajną, bo kontakt z nią, w odróżnieniu od dziesiątków innych moich znajomych, zawsze jest satysfakcjonujący. Niefajna ma krzaczaste gęste brwi — wyglądają, jakby były zrobione ze skrawków czarnego wełnianego dywanu. Ma może cztery bluzki i ze dwie pary spodni, wszystko czarne. Nie maluje się, bo to byłby absurd, a i tak gdziekolwiek wchodzi, wszyscy się na nią gapią, a gdy mówi, wszyscy milkną i jej słuchają. Może to nawet przez te brwi. Tak gęstych brwi w życiu nie widzieliście. Kiedy Niefajna otwiera drzwi, najpierw wchodzą brwi, a dopiero za nimi ona. Fascynuje mnie to i czasem, gdy jest nastrój, delikatnie tych jej brwi dotykam. Dobrze, że ja takich nie mam, bo całe dnie siedziałbym w domu i głaskał się po nich. Dopilnowany Podczas wizyty u Jurków zadzwoniła komórka matki. Zgadnijcie kto. Babcia? Bingo! Moja babcia nie lubi, gdy matka gdzieś jest. Ma prawo przebywać tylko w dwóch miejscach: u babci albo w pracy. Jeśli matka robi cokolwiek innego, babcia akurat wtedy źle się czuje, przypomniało jej się coś bardzo ważnego — na przykład, że na wiosnę mogłyby posadzić ogórki zamiast pelargonii — albo pyta, kiedy matka ją odwiedzi, bo chciałaby wreszcie zmienić firanki. Są to zawsze sprawy niecierpiące zwłoki, które babcia musi omówić natychmiast. Myślicie, że jestem stronniczy lub że babcia nie wiedziała o wizycie matki u Jerzych? Wiedziała i właśnie dlatego zadzwoniła. Matka wyszła do łazienki i rozmawiała z babcią przez dwadzieścia pięć minut. Ciotka i Jerzy to kulturalni ludzie, zwłaszcza ciotka usiłuje cywilizować osobę mojej babci. Dlatego zapytała przyjaźnie: — A właśnie, jak mama, Karolinko?
— Dobrze. — Często ją odwiedzasz? — Bardzo rzadko — powiedziałem. — Na przykład dziś mama spędziła u niej tylko pięć godzin i dlatego babcia dzwoni, żeby zapytać, kiedy wreszcie córka do niej przyjedzie. — Dlaczego tak mówisz? — Matka zrobiła zbolałą minę, jakbym jej dziecko zabił. — Okropne babsko — mruknął Jerzy i mrugnął do mnie. — Jerzy, jak możesz! — warknęła ciocia i słodko odezwała się do mnie: — Adasiu, babcia bardzo wam pomogła. Przez tyle lat miałeś zapewnioną opiekę. Mało które dziecko ma dziś tak dobry kontakt z babcią. Jak mówi przysłowie: „Dobra pamięć jest bardzo ważna, ale umiejętność zapominania — bezcenna”. Dlatego nie lubię wracać do przeszłości. Ostatnio wciąż mi się jednak coś przypomina. Kiedy babcia jechała na każdą wycieczkę jako opieka — do kina, do muzeum, do parku, na basen — przez całą podstawówkę stałem z nią w parze. Babcia była na każdej szkolnej imprezie, kroiła ciasto i obserwowała, czy na pewno jestem grzeczny i czy czasem nie tańczę z jakimiś wstrętnymi dziewczynami, których wstrętność polegała na tym, że na przykład, według babci, niezbyt grzecznie powiedziały „dzień dobry”. Babcia siedziała nade mną z lekcjami, czytała mi na głos lektury z półrocznym wyprzedzeniem, a potem obrażała się, że niedokładnie pamiętam i nie chcę, żeby mi czytała drugi raz. Nigdy nie wypuszczała mnie na podwórko, nikt też do mnie nie przychodził. Babcia nie lubiła hałasu, a ja podobno nie potrzebowałem kolegów, zresztą wszyscy byli dla mnie za głupi. Po co więc miałem się bawić z tymi źle wychowanymi dziećmi? Jeszcze namówią mnie do czegoś głupiego. Do obrazka mojego sielskiego dzieciństwa warto dorzucić jeszcze obsesję babci na punkcie zjadania do końca. Ani jedno ziarnko ryżu nie mogło zostać na talerzu, bo wtedy babcia mówiła: „W takim razie nie będę ci więcej gotować”, a wieczorem matka godzinami musiała ją błagać, żeby się nie gniewała. Mnie zaś brała na bok i tak długo robiła gadankę, aż w końcu zgodziłem się przeprosić babcię za to, że zostawiłem dwa ziemniaki z zupy jarzynowej albo wyłowiłem natkę z rosołu. Przez całe dzieciństwo musiałem za coś przepraszać babcię.
Tymi mniej więcej słowami wygłosiłem przed rodziną mały referacik. — Co ty mówisz?! Nie wycierałeś się po świetlicach jak inne dzieci. Zawsze miałeś opiekę, ciepły obiad, byłeś dopilnowany. — Czy ja jestem burak pastewny, żebym był dopilnowany? Czy moje potrzeby ograniczają się do tego, żeby mnie podlewać i chronić przed szkodnikami? — Dlaczego taki jesteś, syneczku? — Jaki niby jestem, mamusiu? Tak było, niczego nie zmyślam. Babcia to terrorysta. Jak tylko coś idzie nie po jej myśli, o wszystko się obraża. A poza tym jestem taki, jakiego mnie wyhodowałyście. — Stasiek piszczy. Niefajna, może wreszcie z nim wyjdziesz? Adam też się może przewietrzyć — zarządził Jerzy. Mrugnął do mnie, żebym się nie przejmował, i wreszcie uwolniłem się od tego obłędu. Stasiek to ich pies. Moja matka panicznie boi się psów, więc na czas naszych wizyt Stasiek ląduje zamknięty na balkonie. Inaczej niestety się nie da. Klasyfikacja dziewczyn Na spacerze Niefajna sprzedała mi ciekawą klasyfikację dziewczyn. W życiu każdego chłopaka występują różne dziewczyny, ale można podzielić je na trzy kategorie: Palacz Centralnego Ogrzewania, Zasoby Magazynowe i Liberto. Palacz CO to twoja dziewczyna — z którą chodzisz, która jest przy tobie, dzwoni do ciebie, pójdzie z tobą po raz trzeci na ten sam film, odda ci swoją kanapkę i nawet gdy będzie się do niej przystawiał przystojny, starszy od ciebie student z wypasionym samochodem, ona go spławi. Zasoby Magazynowe to wszystkie panny gotowe na twoje skinienie. Wystarczy, że zadzwonisz dwa razy, a już taka pędzi, żeby osłodzić ci życie i wypełnić sobą twoją pustkę egzystencjalną. Dziewczyny z przeceny — tak nisko się cenią, że są stale do twojej dyspozycji. Trzecia kategoria to Liberto, czyli twoje marzenie. Archetyp dziewczyny, o której zawsze będziesz marzyć. Twoja Beatrycze, Dulcynea, Julia, Szeherezada.
Mądra klasyfikacja, tylko smutna. Najłatwiej bowiem w życiu o Zasoby Magazynowe. Dziewczyny dosłownie pchają się drzwiami i oknami, żebyś tylko chciał po nie sięgnąć. A Liberto? Może ja nie uznaję tej klasyfikacji, bo uważam, że to żadna sztuka upatrzyć sobie dziewczynę dla ciebie niedostępną i szaleć na jej punkcie. Do tego służą aktorki, modelki i nauczycielki oraz dziewczyny widziane w przelocie, z którymi zamieniłeś dwa zdania. A żeby zdobyć Palacza CO? Z tym najgorzej. To chyba marzenie każdego normalnego chłopaka, tylko skąd wziąć taką dziewczynę na całe życie? Niefajna była na jakimś warsztacie i tam sprzedali jej tę klasyfikację. Chyba wam o tym nie pisałem, ale jej życie miłosne owiane jest wielką tajemnicą. Podczas spaceru dowiedziałem się, że Niefajna ma jakieś problemy, które próbuje rozwiązać za pomocą uczestnictwa w płatnych warsztatach. Kto nie ma przyjaciół, musi mieć terapeutę. Smutne? Ale prawdziwe, niestety. Koniec końców dobrze, że mi to sprzedała. Dobry materiał do przemyśleń. Mam nadzieję, że rozumiecie już, dlaczego lubię z nią porozmawiać. Niefajna poszła na górkę, gdzie zawsze jest masa właścicieli psów i ma z kim pogadać, a ja, nie czekając na matkę, poszedłem do domu. Byłem wściekły. Matka uważa, że miałem szczęśliwe, pełne babcinej troski dzieciństwo. Szlag mnie trafia, jak mi się wmawia, że mam być szczęśliwy, bo Murzynki w Afryce mają gorzej. Spędziłem z matką pięć godzin, czyli o osiem za dużo, więc musiałem się jakoś po tym weekendzie otrząsnąć. Odezwałem się do Madziarskiej. Chciałem sprzedać jej tę klasyfikację, bo wiedziałem, że jej się spodoba, a poza tym wylać z siebie wszystkie wspomnienia na temat babci, bo niepotrzebnie poruszyłem ten temat i przyczepiły mi się do głowy. Niestety, z Madziarską ostatnio nie da się normalnie pogadać. Jak nakręcona powtarzała w kółko: „Dlaczego się nie odezwałeś, co robiłeś, jak ty mnie traktujesz, jestem tym zmęczona”. Czy ona nie widzi, że człowiekowi odechciewa się kontaktu z kimś, kto przez cały czas ma do ciebie wyłącznie pretensje? Zaproponowałem spokojnie, że w takim razie, skoro jest już mną zmęczona, może damy sobie spokój. Powiedziała, że skoro tak chcę, to w porządku, i rozłączyła się.
Anka Zauważyłem już dawno, że nawet najbardziej pokręceni ludzie też mają jakichś znajomych. Czasem w autobusie jedzie się z menelem, brudasem albo z dziewczyną tak brzydką, że masz ochotę się rozpłakać, a tymczasem po chwili dzwoni do niej komórka i okazuje się, że ktoś ją pyta, co ona robi jutro. Wyszliśmy ze szkoły o dwunastej, bo nie było dwóch ostatnich lekcji. Wspominałem już, że Zachar ma łącznie trzech znajomych. Tym razem jednak mnie zaskoczył. — Cześć! Możecie nam kupić papierosy? W pierwszej chwili w ogóle nie załapałem, że to do nas. Dwie dziewczyny z gimbazy szukały chętnego do popełnienia wykroczenia. Jedna — z długimi włosami, lśniącymi jak lakier „Black Magic”, nie jakaś piękność, tylko zwyczajna, beznadziejnie ubrana małolata — spojrzała na mnie. Wróć! Ona mnie wchłonęła oczami. Odruchowo odpowiedziałem jej takim samym spojrzeniem. — A wiecie, że my możemy za to pójść do więzienia? — powiedziałem, nie odrywając od niej wzroku. — Cześć, Zachariaszu — wypaliła nagle i uradowała się jak krasnoludek po odnalezieniu czapeczki. Okazało się, że to jakaś jego sąsiadka, koleżanka z garncarstwa czy rytmiki. Mętnie ustalali, skąd się znają. — Anka. — Podała mi rękę. Nie była zła, ale bez palpitacji. Byłem wściekły na Madziarską, że mnie kopnęła jak śmiecia, więc zerknąłem jej w oczy i przytrzymałem rękę o sekundę dłużej, niż uczy savoir-vivre. Najbardziej subtelny sygnał zainteresowania, jaki chłopak może wysłać dziewczynie. Nawet gdyby Madziarska stała wtedy obok mnie, nie mogłaby się o nic przyczepić. Spłoszyła się i już do końca naszego dwuminutowego spotkania ani razu na mnie nie spojrzała. Trafiłem więc chyba na dobry grunt. Zachary poszedł kupić im fajki, a my przez chwilę gadaliśmy o niczym. — Bardzo miło było cię poznać — powiedziałem na koniec. Nic więcej. Pięć słów i lekko spłoszone spojrzenie. Niech idzie teraz do domu i niech myśli, kim jestem. Niech moje oczy nie dadzą jej spokoju. W innej sytuacji raczej bym ją olał, ale Madziarska mnie wykopała. A co
jest najlepszym lekarstwem na dziewczynę? Inna dziewczyna! Zachary ma wiele wad: Jest głupi, zarozumiały i brzydki, ale ma też zaletę: Nie musisz go o nic pytać. — Chodziłem z nią na garncarstwo i kiedyś była moją sąsiadką. Młodsza od nas o jakieś trzy lata. Bardzo fajna. Kiedyś miała psa wilczura, Remusa, strasznie groźnego. Chyba chodzi do jakiegoś liceum plastycznego czy medycznego, nie pamiętam. Rok temu umarł jej ojciec. — To sąsiadka czy z garncarstwa? Coś ty robił na garncarstwie? — Człowieku, to był czad. Lepiliśmy takie rzeczy, że czacha dymi, a potem do pieca… — I z tą Anką Wiśniewską tam chodziłeś? — zapytałem neutralnie. — Wysznowską. A co? Nie mów, że cię wzięła. A co z Madziarską? A z tą Pauliną? Chyba nie zamienisz Pauliny na Wysznowską? — Paulina mnie już nie interesuje. — Madziarskiej się boisz? Zdenerwował mnie. Ja się mam bać swojej dziewczyny? — Inny powód. — Jaki? — Beznadziejna. Rozumiesz? Zrobiłem nieokreślony gest. Niech teraz główkuje, co dokładnie miałem na myśli. — Ale skąd wiesz? — Zobacz, Muszyńska… Pokazałem mu jakąś babę w oddali. On jest urządzeniem prostym jak cep. Da się nabrać na najprostszy numer. Wyciągnął szyję jak kogut, ale oczywiście to nie była ona. Mieszka na jakimś zadupiu — na Kabatach czy innym Natolinie.
Facet matki Do domu wszedłem we względnie dobrym nastroju, bo przez cały dzień udało mi się ani razu nie pomyśleć o babci czy o matce. Myślami byłem przy komputerze i szukałem w sieci Anki Wysznowskiej. Od progu poczułem obrzydliwy smród męskich perfum Jose, najbardziej ordynarny zapach świata. Tego rodzaju perfum używają goście pokroju Domańczyka. Matka nie była więc sama, a ten, kto z nią był, raczej nie miał subtelnego gustu. — To ty, syneczku? — Nie, Mikołaj Kopernik — odpowiedziałem słodko, bo co można odpowiedzieć na takie pytanie. Jose waliło, jakby ktoś rozlał cysternę w pokoju. — Adasiu… — Głos jej drżał, musiała być nieźle zdenerwowana. — Mówiłam ci, że dzisiaj przyjdzie… — Dzień dobry. Facecik był potwierdzeniem, że dla kobiety w pewnym wieku liczy się wyłącznie wnętrze. Marynarkę miał tak ciasną, że bałem się, żeby mnie nie zabił guzikiem. Może matka takich lubi? Nie wiem. Miałem parę spraw do przemyślenia i zerowe rezerwy ochoty na poznawanie faceta mojej matki. Postałem więc chwilę i w milczeniu obejrzałem sobie to żałosne indywiduum, a potem poszedłem do siebie. — Nie wiem, co mu się dziś stało, pewnie coś nieprzyjemnego w szkole. Zazwyczaj jest normalny… Przepraszam cię. Matce chyba na nim zależało, bo wiła się, jakbym co najmniej zerwał rokowania w Jałcie. Ciągnęło mnie do sieci jak diabli. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie wejdę na jej stronę, i fantazjowałem, co z tego będzie, a z drugiej
strony odwlekałem ten moment. Między ustami a brzegiem pucharu. — Może do nas dołączysz? — Matka zrobiła najazd na mój pokój. — O niczym innym nie marzę — powiedziałem. Matka spojrzała na mnie, jakbym bym Hitlerem i Stalinem w jednej osobie. A przecież ja tylko grzecznie odmówiłem. Mrówkojad Barnaba Znalazłem ją od razu. Nick: Mrówkojad Barnaba, a więc ma poczucie humoru i dystans do siebie. Wszedłem na jej profil. Banalny. Jako tapeta gotowiec ściągnięty z sieci. W związku z niejakim Tomaszkiem. Może to jakiś wielbiciel twórczości Dąbrowskiej? Zacząłem oglądać galerię. Ze zdjęć wynikało, że są ze sobą dość blisko. Dobrze. Nie ma to jak dziewczyna z przeszłością. Przeszłość jest zawsze drażniąca, ale też bardzo użyteczna. Dość długo oglądałem zdjęcia tej szczęśliwej pary. To ciekawe… Gdyby jej powiedzieć, że trudna nie jest, obraziłaby się śmiertelnie. A przecież pozwala robić ze swoim ciałem, co się komu podoba, i jeszcze to fotografuje. Szczyci się tym i jest z siebie dumna, skoro umieszcza w sieci swoje zdjęcia w takich okolicznościach. Na niektórych fotkach aż kipi od emocji. Na jednej wspólnie żują tę samą gumę. Mocne. Na widok takich zdjęć wszystkim matkom robi się słabo i zaczynają myśleć, że jednak źle zrobiły, nie powiedziawszy córeczce o antykoncepcji. Wyobraziłem sobie, że to moja siostra, i wsłuchałem się w swoje oburzenie. Kolejne zdjęcie jest chyba jeszcze mocniejsze. Zrobione zostało w jej albo w jego pokoju. Na ścianie plakat z Lśnienia (Nicholson z nożem). Ona siedzi na biurku w co najmniej niedbałym stroju i obejmuje go rękoma i nogami. On stoi przed nią w rozchełstanej koszuli i szortach albo raczej gaciach, bo nogi ma gołe. Jedną ręką gmera jej we włosach, drugą przyciska jej plecy. Sięga po nią jak po kanapkę z białym serem. Nie mogłem oczu oderwać od tego zdjęcia. Bardzo dobre, zmysłowe. Ładna z nich para. Foremna. Zgrabna. Pasują do siebie. Zrobiło mi się gorąco i w tym momencie zrozumiałem, że naprawdę interesuje mnie ta dziewczyna. Ściągnąłem te dwa zdjęcia na swój
komputer. Oczywiście wolałbym, żeby Anka była nieskalana nawet muśnięciem cudzych oczu. Przez moment czułem, że spory kolec lodowatej zazdrości trochę mnie uwiera. Czułem tę zazdrość w szyi, w policzkach, ale nie w żołądku, a to znaczy, że jeszcze mi na niej tak strasznie nie zależało. Miałem ochotę coś zrobić, najbardziej zabić kretyna, który jej dotykał, albo dać jej po twarzy za to, że nie zaczekała na mnie. Zazdrość to jedna z moich ulubionych emocji. Lubię być podrażniony. Zresztą każdy lubi, tylko większość nie wie, jak się tym podrażnieniem delektować. Niestety, o Madziarską ostatni raz byłem zazdrosny wieki świetlne temu. Poszedłem coś zjeść. Facecika już nie było. Mała strata. Ostentacyjnie otworzyłem okno, zjadłem, wziąłem colę i byłem gotowy. Spojrzałem na zegarek. Za osiemnaście ósma. Poczekałem, aż będzie równo za kwadrans i zacząłem czat: Ja: „Cześć. Masz trochę miejsca na nowych znajomych?”. Anka: „Przepraszam, ale kim jesteś?”. Odpisała od razu, a więc była online. Potraktowałem to jako dobry znak. Najwyraźniej pewne rzeczy są człowiekowi po prostu pisane. Ja: „Jestem kumplem Zachariasza, poznaliśmy się dzisiaj”. Anka: „A, tak! Chyba pamiętam”. „Chyba pamiętam”? Albo jest wytrawną zawodniczką, albo idiotką. Ja: „Czy też masz wrażenie, że coś się zadziało?”. Anka: „W jakim sensie?”. Ja: „Między nami”. Anka: „Ja mam chłopaka”. Bingo! Skoro od razu wyrywa się z tym, jakie czekają nas potencjalne trudności, to znaczy tylko jedno: Też jej wpadłem w oko. Anka: „Nie wiem, dlaczego to napisałam…”. Za to ja wiem, dlatego ignoruję ten post. Ja: „Zachariasz opowiadał mi o Tobie”. Anka: „Cokolwiek dobrego powiedział, nie wierz mu. Zachariasz dużo fantazjuje”. Ja: „Przejrzałem Twój profil”. Anka: „Dlaczego?”. Ja: „Nie wiem, po prostu musiałem”.
Anka: „I co?”. Teraz, gdy już wysłałem jej mocny sygnał, trzeba się wycofać. Zacząłem więc neutralną nudną rozmowę na temat nieinteresujący dla nikogo — ale konieczny, bo po takim sygnale dziewczyna potrzebuje czasu, żeby to przetrawić. Dokładnie tak samo marynuje się mięso. Surową szynkę zalewasz marynatą i odstawiasz na jakiś czas, żeby skruszała. Proste prawa fizyki obowiązują w każdej dziedzinie. Na tym etapie właściwie ważne jest tylko przekonanie jej, że ja sobie z niej nie kpię i że z mojej strony wszystko jest na poważnie. Ja: „Chodzisz do liceum plastycznego?”. Anka: „Tak”. Ja: „Ja nie mam za grosz talentu. Mogę narysować człowieka albo samochód i będzie to wyglądać tak samo. Pogardzasz takimi ludźmi?”. Anka: „Nikim nie pogardzam. Ja na przykład nie mam słuchu muzycznego i co z tego?”. Ja: „Ze słuchem muzycznym jest tak, że wiele osób ma jakieś fałszywe wyobrażenie, że niby nie ma słuchu. Zajrzyj sobie na tę stronę…”. Podałem jej link. Ja: „Możesz się zdziwić, jak bardzo jesteś muzykalna, tylko dotychczas o tym nie wiedziałaś”. Anka: „A ty masz słuch?”. Ja: „Lubię o sobie myśleć, że tak, ale też długo uważałem, że słoń mi na ucho nadepnął. Chyba każdy nosi w głowie tysiące takich fałszywych wyobrażeń na swój temat”. Anka: „Chodzisz z Zachariaszem do klasy?”. Ja: „Tak. Przyjaźnimy się. Pomagam mu trochę… Wiesz, o co chodzi?”. Anka: „Wiem”. Ja: „Masz chłopaka, prawda?”. Anka: „Tak, mam. Kocham go i niech tak zostanie”. Ja: „W porządku! Nie będzie mi łatwo, ale szanuję to. Po koleżeńsku możemy chyba pogadać?”. „Po koleżeńsku”, rozumiecie? Ona ma chłopaka, ale „po koleżeńsku” przecież może pogadać z kompletnie obcym facetem poznanym na ulicy. Oto nadeszła chwila prawdy o Ance: Jeśli chce być grzeczną, nudną dziewczynką, to w tym momencie napisze: „Spadaj, frajerze”, zadzwoni do
swojego chłopaka i powie mu, że jakiś nachał ją zaczepia. Jeśli jednak wydałem jej się chociaż o jotę lepszy od jej Tomaszka, to… Anka: „Jasne, możemy”. Bingo! To się nazywa „Jestem otwarta na nowe doznania”. Skoro tak, przejdźmy do następnego etapu naszej dynamicznie rozwijającej się znajomości. Ja: „Może wejdziemy na Skype’a?”. Przez chwilę milczała. Zamknąłem oczy, rozkoszując się wizją, że może jednak mnie pogoni i będę zmuszony wymyślać jakieś sposoby, żeby „przypadkiem” ją spotkać lub mieć do niej jakąś sprawę, i wreszcie będę musiał naprawdę ruszyć tyłek. Nic z tego. Zgodziła się, dodając, że za dziesięć minut, bo pilnie musi coś skończyć. Odpisałem, że będę przez cały czas czekał. Wiedziałem, na co potrzebuje tych dziesięciu minut. Przede wszystkim napisze do Tomaszka, że jest padnięta i idzie spać. Całuje go więc na dobranoc. „Kochany mój, jutro się do Ciebie odezwę. Z samego rana, najdroższy”. Zrobi tak, żeby jej nie przeszkadzał. Potem poleci do łazienki i drżącymi rękami poszuka kosmetyczki. Przeczesze się, a jeśli zmyła już makijaż, umaluje usta, rzęsy i co tam jeszcze normalnie maluje, i dopiero wtedy będzie gotowa, żeby mi się pokazać. Dziewczyna chce się podobać nawet obcym ludziom, a co dopiero facetowi, który ją dostrzegł, na którego, jak sobie teraz nieśmiało myśli, rzuciła urok! Wolałbym, żeby pokazała się w piżamie z rozczochranymi włosami i żeby tych dziesięciu minut potrzebowała na zrobienie sobie kanapki i herbaty. Wtedy wiedziałbym, że będę się musiał trochę bardziej postarać. Poszedłem do łazienki. Potargałem włosy, rozpiąłem dwa guziki koszuli. Żaden podrywacz, żaden macho. Po prostu biedny, zbłąkany chłopczyna. Dziewczyny to samarytanki — uwielbiają pomagać, podnosić na duchu, wspierać. Chciałem więc wyglądać na kogoś pilnie potrzebującego wsparcia. A może jednak poszła zrobić sobie coś do jedzenia? — rozmyślam. Nic z tego. Włosy idealnie przytrzymane lakierem, usteczka pociągnięte świeżym błyszczykiem. Nie chodzi o to, że ja się jej podobam — na to jeszcze przyjdzie czas. Na razie podoba jej się idea, że ma w sobie taki seksapil, że rzuciła urok na faceta, omotała go. Podoba jej się to, że ma władzę nad mężczyzną. Zawsze siebie podejrzewała, że taka jest, a sytuacja ze mną
potwierdzała jej przypuszczenia o własnym magnetycznym uroku. No i oczywiście już trochę się nudzi z tym swoim Tomaszkiem. On już nie imponuje jej tak jak na początku. Nawet nie próbujcie mi wmawiać, że rozbijam pary. Gdyby go naprawdę kochała, toby mnie zwyczajnie pogoniła. Gadaliśmy półtorej godziny, cały czas o jej szkole, rysunkach i innych sprawach bez znaczenia. Zrobiłem tylko jedną ważna wrzutę: Powiedziałem, że nie lubię koloru swoich oczu. Ona spytała, jakie mam oczy. Powiedziałem, że niebieskie, na co ona, że też ma niebieskie. Wtedy udałem stremowanego i powiedziałem, że głupio mi jej to mówić, ale muszę zaprotestować. Jej oczy nie są po prostu niebieskie. Po prostu niebieskie to mam ja. Jej oczy są w kolorze morza w czasie sztormu. Uciekła oczami w bok, nabrała głęboko powietrza i milczała przez kilka sekund. A więc strzał był celny. Niemal każda dziewczyna uważa, że ma prześliczne oczy, dlatego mówienie nawet mało zręcznych komplementów o oczach najczęściej się sprawdza. Umówiliśmy się na jutro. To znaczy nie wprost. Tak od niechcenia ustalamy, co które jutro robi i o której godzinie oboje będziemy już wolni. W tym momencie ona jeszcze nie wie, że jutro się do niej nie odezwę. Push up Ranne wstawanie to nie moja bajka. Każdego dnia muszę walczyć ze sobą, żeby w ogóle rozkleić powieki, ale zauważyłem, że gdy zaczynam z jakąś nową dziewczyną, lepiej mi się chodzi do szkoły. Jakoś inaczej odbieram świat. Więcej widzę, więcej czuję, więcej się we mnie dzieje. Pierwsza myśl po przebudzeniu to: „Ciekawe, co się dziś wydarzy między nami, do czego dojdzie”. Jestem wtedy wyjątkowo otwarty na doznania. Tego dnia pierwszy był polski. Polonistka jest najmniej groźna ze wszystkich moich nauczycieli. Poza tym na polskim przede mną siedzą Pyrkowa i Wonia. Pyrkowa ma w zwyczaju wypychać sobie stanik, a że nie jest przesadnie bystra, nawet nie umie zapamiętać, jaki wybrała rozmiar biustu. Powinna mieć jakieś stałe woreczki z silikonem, a tymczasem albo przychodzi płaska jak laptop, albo z wypryskami jak u dziewczyn
w podstawówce, a innym razem znowu ma takie cyce, że musi chodzić powoli, żeby jej nie przeważyło. Za to Wonia… Nie przepadam za nią, bo nie lubię wywyższających się ludzi, ale trzeba przyznać, że wystarczy odrobinę się pochylić i… klękajcie narody. Co ciekawe, Wonia w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jak przyjemnie jest za nią siedzieć. Pewnie nawet nie ma pojęcia, jakie skarby stale ze sobą nosi. Matka uważa, że jestem ponury i wiecznie skrzywiony, a to nieprawda. Umiem docenić drobne radości życia. Tego dnia byłem nakręcony na Ankę, więc nawet na historii się nie nudziłem. Waleria Czasem, gdy patrzę na ludzi z mojej klasy, mam wrażenie, że gdy Pan Bóg ich tworzył, był już bardzo zmęczony. Łapał jakieś resztki — nos z jednej kupki, broda z innej — i dlatego niektórzy ludzie mają tak pokraczne twarze. Bywa też odmiennie. Waleria Muszyńska jest dowodem na to, że Pan Bóg jednak czasem przykłada się do swojej pracy i że ma niezły gust. Kim jest Waleria Muszyńska? Macie jeden strzał. Tak! Brawo! To oczywiście nasza pani katechetka. Widziałem w życiu kilka katechetek i wszystkie były chodzącym potwierdzeniem, że Pan Bóg ceni walory ducha, a ciało to marność nad marnościami. Tymczasem Waleria Muszyńska jest piękna. Gdyby nie to, że ślinią się do niej wszyscy faceci ze szkoły, może nawet bym się nią zainteresował, chociaż ogólnie platoniczna miłość do nauczycielki to nie moja bajka. Widzieliście film, na którym gnojki z jakiejś szkoły założyły nauczycielowi na głowę kosz na śmieci? U nas nic takiego nie mogłoby się zdarzyć. Nikt by się nie ośmielił potargać Walerii jej cudownych blond dredów. Kilka dziewczyn z naszej klasy chodzi na etykę, ale wszyscy chłopcy łażą murem na religię. W równoległym mat-fizie uczy ksiądz Bogdan, więc u nich prawie nikt nie chodzi na religię. Takie są prawa wolnego rynku. Gdyby goście z Ministerstwa Edukacji rozumieli takie sprawy, wystarczyłoby inaczej dobierać nauczycieli. Powinno się organizować castingi, a od razu poziom nauki by się podniósł. W liceach powinny uczyć babki zaraz po studiach. Po jakichś pięciu latach, jak będą po trzydziestce i zrobią się stare, można je przenieść do gimnazjum, a na koniec do podstawówki. W ogóle uważam, że
w szkolnictwie powinny być przepisy dotyczące wyglądu. Niewiarygodne, że ktoś uważa, że chłopak w naszym wieku będzie chciał się uczyć u wąsatej starej baby. Absurd. Wiele razy mówiłem to Zacharemu, ale on w ogóle nie interesuje się globalnymi problemami. Ma świadomość eugleny zielonej. — Wyobrażasz ją sobie, kiedy się kąpie? Na takim poziomie jest świadomość Zachara. Takie problemy zajmują mikromózg przyszłego lekarza. Oczywiście wiadomo, że wszyscy lekarze to świnie. Nie mogą być inni, bo nie wytrzymaliby psychicznie. Zachar zapewne będzie bardzo dobrym lekarzem — ginekologiem albo innym psychiatrą. — Ja myślę, że ma laserowy depilator albo taki z wbudowaną chłodziarką, żeby obkurczać cebulki włosowe. Zachar jest na bieżąco ze wszystkimi reklamami, bo jego matka pracuje w jakimś domu mediowym czy innym absurdzie tego typu. Muszyńska siedziała jednym pośladkiem na biurku. Nóżkę oparła o podłogę, a druga dyndała jej od niechcenia. Czytała nam Ewangelię według świętego Mateusza. — „Sam zaś Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Wówczas ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy. A gdy widział, że przychodzi do chrztu wielu spośród faryzeuszów i saduceuszów, mówił im: Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc godny owoc nawrócenia, a nie myślcie, że możecie sobie mówić: «Abrahama mamy za ojca», bo powiadam wam, że”… W klasie panowała idealna cisza. Łubkowska ze swoją kumpelą synchronicznie ziewały, ale wiadomo, że dziewczyn nie da się właściwie niczym zainteresować. My wszyscy jak jeden mąż słuchaliśmy. A Zachar? Ten człowiek nie ma żadnych zahamowań. To zboczeniec. Teatr amatorski Chciałbym napisać o Ance Wysznowskiej, muszę jednak wrócić do
Zacharego, bo inaczej nigdy tego nie skończę. Na każdej przerwie Zachary lata pod pokój nauczycielski. W zeszycie do matmy ma plan zajęć Muszyńskiej i może mówić o niej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co gorsza, on ją szpieguje. Wystaje pod jej domem, przyjeżdża do szkoły o wpół do ósmej, bo ona ma tak autobus, że zawsze jest za dwadzieścia pięć, i Zachary obserwuje, jak ona idzie od przystanku. Ostatnio wytropił, że Muszyńska jest członkiem teatru amatorskiego, i stał się nagle entuzjastą sztuki. Oczywiście sam nigdzie nie pojedzie, więc wszędzie mnie ze sobą ciąga. Byliśmy w Ursusie, w Garwolinie (beznadziejny dojazd), a raz machnęliśmy się na Białołękę (gmach domu kultury przypomina nowoczesne prosektorium). Jak zawsze byliśmy dużo wcześniej i staliśmy przed wejściem jak te kołki. Zachary nie ruszy się na krok, bo chybaby się zabił, gdyby przeoczył jej wejście. Tym razem mieliśmy szczęście. Staliśmy może trzy minuty, kiedy podjechał minivan i wysypało się z niego kilka osób. — Jest! — Zachary chwycił mnie za rękaw i omal nie zemdlał. — Dzień dobry, pani profesor! — Wyszczerzył się tak, że byłoby mu widać dziewiątki, gdyby je tylko miał. Poza szkołą Muszyńska chodzi w cielistych legginsach. Dobrze, że ich nie zakłada na lekcje, bo straty w ludziach byłyby poważne. — Dzień dobry, chłopcy. A co wy tu robicie? — Uśmiechnęła się do nas bezgranicznie zdziwiona, chociaż to nie pierwszy spektakl, na który Zachary mnie zaciągnął. Albo jest głupia, albo nie chce zrozumieć, co „chłopcy” tu robią. — Przyjechaliśmy specjalnie na spektakl pani profesor. — Znowu? To miło. — Uśmiechnęła się w sposób typowy dla wielkiej gwiazdy teatru i weszła do środka. Do spektaklu zostały jeszcze trzy godziny. Przez cały ten czas Zachar przeżywał metafizykę spotkania. — Ale pachniała! Ten człowiek w ogóle nie ma zmysłu powonienia. Ode mnie się dowiedział, że zapach to kluczowa cecha człowieka, i postanowił tą wiedzą szpanować. Wyjąłem smartfona, ale jemu nie przeszkadza, że nikt go nie słucha. Ma jakiś limit słów do wyartykułowania i wyartykułuje je bez względu na
wszystko. Trzy godziny… W brodę sobie plułem, że dałem mu się zaciągnąć. Na dodatek Zachary wyjął książkę do chemii i zaczął kuć. Ja wszedłem na czat. Madziarska dostępna, Anka też. Przyszło powiadomienie, że Ogór wrzucił jakiś link i oczywiście już jest jedno polubienie. Pisałem wam szczerze, jakie emocje wywołuje we mnie Wonia, ale nigdy nie zrozumiem, dlaczego ta dziewczyna tak się poniża. Chodzi z Ogórem. Nie wiem, dlaczego gość ma taką ksywkę. Jego twarz jest najlepszym dowodem na to, że człowiek ma wspólnych przodków z małpą. O dwa lata od nas starszy, nie wiem, jak się poznali. Kiedy zacząłem odróżniać, która to ta Wonia, już z nim chodziła. Ogór chyba daje jej mocno do zrozumienia, że ona jest nikim, bo Wonia obrzydliwie mu się podlizuje. Wszystko jedno, czy chodzi o link do nowego modelu toyoty, o demotywator, o prośbę o przekazanie jednego procenta podatku czy o zdjęcie zdechłej ryby, którą złowił gdzieś jego ojciec — po trzech sekundach Wonia już to lubi. Ogór interesuje się astronomią i czasem daje linki do długich naukowych artykułów, a Wonia myk i już to lubi. Po prostu ona lubi wszystko, co on umieści na swojej stronie. Pośmialiśmy się z niej trochę, bo to naprawdę niebrzydka dziewczyna, a zachowuje się, jakby Ogór był Bogiem. Żenujące. On ją rzuci przy pierwszej okazji i będzie miał rację, bo do czego komu podnóżek? W końcu zaczęli wpuszczać na salę. Na scenie ustawiono podest trzy na trzy metry. Dookoła ustawiono krzesła w dwóch rzędach. Kameralnie. Zanim sztuka się zaczęła, aktorzy chodzili po scenie i udawali, że przygotowują się do wizyty gości. Facet odkurzał, wkładał buty, rozkładał książki. Waleria grała panią domu. Na naszych oczach, a siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, zdjęła szlafroczek. Przez dobre trzy minuty paradowała w bieliźnie. Zachar wił się na krześle jak owsik. Musiałem udawać, że go nie znam. Kiedy pięćdziesiąt centymetrów od nas zakładała czarne rajstopy, Zachary zastygł na krześle. Dwa razy musiałem go szturchnąć, bo myślałem, że umarł. Nie będę wam streszczać tego przedstawienia. Polański zrobił film, możecie sobie obejrzeć. A warto, bo Kate Winslet jest boska. Oczywiście nic nie przebije scen z Lektora. Wracając do przedstawienia… Nie mogłem się skupić. Gdy w sztuce gra
twoja własna katechetka, nie masz łatwo. W każdym razie półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił. Gdy wreszcie brawa się skończyły, Zachar zerwał się z miejsca. — Idziemy! — wrzasnął. Człowiek zdesperowany znajdzie drogę nawet do nijak nieoznaczonej garderoby. Przed samym wejściem pojawił się jakiś blond goguś. — A wy tu czego? — Jesteśmy uczniami pani profesor Muszyńskiej. Chcieliśmy się pokazać i pogratulować. Dobrze to rozegrał. Gdyby powiedział: „Jestem napalonym zboczeńcem”, tobyśmy nie weszli. — Pani profesor, była pani najlepsza! — wyrwałem się, gdy tylko weszliśmy. Zachar i tak nic by nie powiedział. Jemu przy Muszyńskiej język staje kołkiem. Garderoba to jakaś sala obrad. Na środku okrągły stół, na ścianie orzeł wielkości pterodaktyla. Było kilka osób, a jeden facet stał w samych gaciach. Aktorzy to jednak wielka rodzina. — Możemy zrobić sobie z panią zdjęcie? — Muszę temu pacanowi wszystko załatwiać. — Oczywiście. — Masz! — Zachar rzucił mi swoją komórkę. Najwyraźniej uznał, że mnie na tym zdjęciu ma nie być. Tak właśnie działa świat! Chamstwem, bezczelnością i brakiem zahamowań załatwia się wszystko. — To moi uczniowie. Muszyńska — w koronkowym peniuarze — pozwoliła się objąć Zacharemu. Zrobiłem im zdjęcie. Królewna Śnieżka i Shrek — tak mniej więcej razem wyglądają. — Fajnie mieć taką panią profesor, co? Blond goguś głupi jednak nie jest. Mrugnął do mnie i spojrzał znacząco na Zacharego. — Mowa! — powiedziałem i ze współczuciem pokiwałem głową nad moim biednym kumplem. To ciekawe, że bardzo rzadko, ale jednak czasem
zdarzają się ludzie, którzy widzą, co się dzieje. W końcu wyszliśmy. — Poczekaj, zaraz wyjdzie. Kurde, ale była ubrana w ten taki… Słowa peniuar przyszły lekarz nie zna. — Daruj sobie, co? — poradziłem mu. W autobusie przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Nawet „dziękuję” za mój zmarnowany wieczór nie dostałem. Gapił się na zdjęcie, a ja się cieszyłem, że nie wiem, o czym myśli. Przedmiotowe traktowanie człowieka mnie bowiem nie interesuje. — Jutro grają na Szczęśliwicach — odezwał się w końcu. — Beze mnie. I tobie też odradzam. Nie tędy droga. Naprawdę chcesz być jej Zasobem Magazynowym? W szkole wprowadziłem go w zasłyszaną od Niefajnej klasyfikację ludzi, więc wiedział, o co chodzi. Zdenerwował się. — Nie jestem żadnym zasobem. Ona w końcu zrozumie, że czuje to samo. Wiecie, co to jest obsesja? To jest coś, co spotkało Zacharego. Znikający Tomaszek Dowaliłem Zacharemu z tym Zasobem Magazynowym, a czy czasem ja sam nie stawałem się Zasobem Magazynowym Anki? Moje ego darło się, że jestem jej Liberto, ale przecież każdy z nas jest zadufanym w sobie marzycielem. Wszedłem na profil Anki, a tu niespodzianka. Nie odzywałem się do niej przez jeden dzień, a ona w tym czasie nie próżnowała. Nadal miała ustawiony status „w związku”, ale już nie wiadomo z kim. Spryciula! Pewnie myślała, że odcięła mnie od Tomaszka. Za późno, złotko. Jak to jednak trzeba zawczasu o wszystkim pomyśleć. Ciekawe, co takiego chciała ukryć. Zajrzałem na jego stronę. Normalna tapeta. Żadnych zdjęć na tle piramid, żadnych świątyń buddyjskich i chwalenia się, że gdzieś już był. Żadnych linków do debilnych stron. Zdjęcie profilowe też w porządku. W innych okolicznościach może bym się nawet z nim poznał. Wiadomo jednak, że podstawowa zasada rozsądnego człowieka brzmi: „Nigdy nie
spoufalaj się z rywalem”. Wchodzę w to Zagadnąłem Ankę. Normalnie mam inną strategię — pozwalam się dziewczynie zaprowadzić, dokąd ona chce; ja tylko reaguję na jej ruchy. Ze dwa tygodnie pisania, żeby dobrze rozmiękczyć teren i żeby dziewczyna sama zrozumiała, że jej poprzedni chłopak buty może mi czyścić. Spokojnie więc czekam, aż dziewczynie puszczą nerwy i pierwsza napisze. Wtedy chwilę ją przetrzymuję. Lubię sobie wyobrażać, jak siedzi przed swoim ekranem i gryzie paluchy ze zdenerwowania. Czasem przeciągam sprawę nawet do kilku godzin. To zawsze daje dobry efekt. Tym razem to jednak coś innego. Jeszcze nic się między nami nie zaczęło, a ona już odebrała mi spokój. Siedziałem jak debil i sam czekałem, co mi odpisze. Musiało jej zależeć, bo odpisała natychmiast. Anka: „Mogę do Ciebie przyjechać. Mam dziś luz”. Ostro! Z jednej strony fajnie, że tak się na mnie drapieżnie rzuca, ale jeśli tak robi, to robi tak zawsze. Innemu facetowi też odpisałaby w pół sekundy, że może do niego przyjechać? Odrobinę mnie to wkurzyło. Zajrzałem jeszcze raz do galerii jej zdjęć. Było trochę żenady w rodzaju ona na wielbłądzie albo ona na tle wieży Eiffla. Tym można się było chwalić sto lat temu. Na szczęście było też kilka zdjęć znad morza. Zauważyłem, że ma niezłe wcięcie w talii. Niestety, nie było ani jednego zdjęcia tyłem. To w dziewczynach jest głupie. Umieszczają tony zdjęć w bikini, żeby można sobie było dobrze obejrzeć towar niemal bez opakowania, a żadnej nie przyjdzie do głowy, że rewers jest równie ważny. Anka: „Ty też możesz do mnie przyjechać”. Ona do mnie albo ja do niej. Żadne tam na pizzę albo spacerek po jakimś omszałym parku. W jednej chwili stanął mi przed oczami plakat z Nicholsonem. Ustaliliśmy, że ona przyjedzie do mnie. Matka powinna wrócić dopiero wieczorem. Mało czasu, ale dobre i to. Napisałem do matki wiadomość, że
jestem już w domu i uczę się historii, że dostałem sześć z matmy, że obiad zjadłem i że nie ruszam się już nigdzie. Jak jej się napisze, to jest spokojna i wraca jeszcze później. Niby inteligentna kobieta, a nie załapała prostej zasady, że skoro piszę ciepłego esemesa, to znaczy, że coś jest na rzeczy i powinna natychmiast pędzić do domu. Poszedłem wziąć prysznic i zmienić ubranie. Mam fajne gacie od Calvina Kleina, ale akurat były w praniu. Trudno. Wziąłem do ręki wodę kolońską, ale po chwili ją odstawiłem. Najważniejsze, żeby nie było widać, że się szykowałeś. Warto byłoby odkurzyć, ale nie mogłem, bobym się spocił. Anka: „Kurde! Kurde! Kurde. Muszę jechać do matki do pracy”. Sprytna! A więc tak chce mnie rozegrać? Dobrze. Pobawimy się. Ja: „Okay, nie ma problemu”. Anka: „Cholernie źle wyszło”. Nic już nie piszę. Dla mnie temat jest zamknięty. Zadzwoniła po pięciu minutach. Przeprosiła. Pożałowała, że wywaliła numer z „niestety, nie mogę przyjechać”, albo naprawdę musiała jechać do matki do pracy. Było to oczywiście mało prawdopodobne, ale nie da się tego całkowicie wykluczyć. — Żadnego problemu, żadnego problemu — powtórzyłem jak Domańczyk, ale powiedziałem to odrobinę wolniej niż normalnie, żeby treść tego przekazu dobrze do niej dotarła. Chodziło o to, by usłyszała w moim tonie, że popsuła coś ładnego, co już było między nami. — A możesz jutro? Rozczarowała mnie. Puściły jej nerwy, podczas gdy ja się nawet nie rozkręciłem. — Jutro nie dam rady. Wysiliłem się na ponury ton. Niech rozmyśla, czy jest mi przykro. — A w piątek? — W piątek wyjeżdżam. — Słuchaj, ja to szybko załatwię i… mogłabym jeszcze… Nie będzie wcale tak późno… Słuchałem, jak ona mnie przekonuje, że to ma sens. Miałem przy tym sporo wątpliwości — że późno, że to dla niej kłopot, że będzie jeszcze okazja, może jakoś pod koniec przyszłego tygodnia. — Poczekaj moment…
Odłożyłem komórkę i wyjrzałem przez okno. Mam z pokoju całkiem niezły widok. Przez chwilę patrzyłem na drzewa. Matka mówi, że to dęby, ale nie wiem, czy to prawda. Pogapiłem się więc na te nibydęby i wróciłem do rozmowy. — Muszę teraz przerwać, bo matka chyba wróciła. Stuknąłem kubkiem o blat biurka, żeby uwiarygodnić przyjście matki, a potem zamknąłem pokrywę laptopa. Wytrzymała pięćdziesiąt minut. Dzwoni. Nie odebrałem, ale komórki nie wypuściłem z ręki, bo wiedziałem, że zaraz przyjdzie wiadomość. Nie pytajcie, skąd to wiedziałem. Znam je wszystkie jak tabliczkę mnożenia. Są tak beznadziejnie jednakowe, że to aż smutne. Anka: „Wszystko w porządku?”. Naturalny tekst troski, żebym sobie czasem nie pomyślał, że na mnie leci. Nie odpisałem. Przypomniałem sobie nasze spotkanie na ulicy. Czytałem w jednej z gazet, które matka trzyma w kiblu, że dziewczyny mają ostrzejsze wspomnienia i zapamiętują znacznie więcej szczegółów. Ze mną też jest chyba pod tym względem nie najgorzej. Oto moment, w którym muszę podjąć ostateczną decyzję, że wchodzę w tę grę. Wyobraziłem sobie, że do mnie przychodzi. Otwieram, ona zdejmuje kurtkę i idziemy do mojego pokoju. Piękna dziewczyna. Zgrabna. Poczułem w nogach to fajne mrowienie. Pomyślałem, że mam ochotę zobaczyć, jak to się skończy. Wchodzę w to! — podjąłem decyzję. Ja: „Moja babcia jest w szpitalu”. Babcia dość często mi się przydaje. To najbardziej chorowita staruszka w Polsce. Anka: „Jeśli mogę ci jakoś pomóc, pisz”. Odpisuje natychmiast, czyli warowała przy komórce. To dobrze. Tak powinno być. Zdechły indyk Niby mam się uczyć, a matka przez cały czas zachowuje się tak, jakbym nie
umiał wymyślić sobie niczego do roboty. Nie ma dnia, żeby czegoś ode mnie nie chciała. I to nie chodzi o pięć minut. Ona mnie deleguje do zadań na wiele godzin. Tym razem wysłała mnie do Jurków z jakimiś ciężkimi siatami. Dała mi na taksówkę, ale pojechałem autobusem. Zawsze to czterdzieści złotych do przodu. Doczłapałem się do nich na ostatnich nogach. Szczęśliwie nie było ciotki, była za to Niefajna. — Jak tam? Jesteś jeszcze z Madziarską? Nie wiem, skąd ona zawsze wie, jakie zadać pytanie! — To już pieśń przeszłości. Uśmiechnęliśmy się. — Nie żal mi jej. — Mnie też nie. Powiedziałem to odruchowo i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że naprawdę mi nie żal Madziarskiej. Zapomniałem o niej w pięć minut, a więc całe to nasze chodzenie było kompletnie bez sensu. Garść wspólnych wspomnień i tyle. Dobrze, że obyło się bez rozdzierających scen i słów w rodzaju „zdrada!, krzywda!, jak mogłeś!”. Madziarska ma skłonność do egzaltacji, więc mogło tak być. Opowiedziałem o tym wszystkim Niefajnej. Nie skomentowała. — Coś nowego na oku? — zapytała obojętnym tonem, ale czułem, że zwija się z ciekawości. — Coś się akurat trafiło — odpowiedziałem. Pokazałem jej profil Anki. Zdjęcie profilowe rozbawiło nas do rozpuku. Niefajna to mądra baba. Wystarczy, że rzuci okiem na zdjęcie profilowe dziewczyny i natychmiast wie, czy to próżna idiotka, zakompleksiona szara mysz czy mocna babka. Anka jest tak upozowana, że równie dobrze mogłaby występować z banerem o treści: „Uważam, że jestem dość ładna, ale i tak mam masę kompleksów”. Włosy rozwiane na wietrze, twarz zacieniona, w tle pole maków. Niefajna nie ma litości dla banalnych idiotek, które wrzucają do sieci takie zdjęcia. — I co, już skomli? — Niefajna ociera łzy, bo się rozpłakała ze śmiechu nad tym zdjęciem. — Skomli aż miło. — Ładna buzia, tylko czy będziesz miał o czym z nią gadać? Raczej nie
wygląda na miłośniczkę kina. — Chyba nie chciała mnie urazić, bo zaraz dodała: — Jak nad nią trochę popracujesz, będą z niej jeszcze ludzie. Zakochałeś się? — Nie obrażaj mnie. — Ma faceta? — Niefajna zawsze umie zadać właściwe pytanie, za to między innymi tak ją lubię. — Mowa! — To aż nieprawdopodobne, jak one same pchają się w twoje łapy. Tej, jak jej tam, Ani, też nie współczuję. Gdyby miała chociaż kikut rozumu, toby uciekła na sam twój widok. Ona na własne życzenie włazi ci w łapy. Sama aż piszczy, żeby się zdemoralizować. — Niefajna, jak widzicie, bardzo lubi ludzi, a zwłaszcza młode dziewczęta, otaczać opieką i szacunkiem. — Ma chłopca, to trzeba się go trzymać, a nie lecieć jak suka na gwizdnięcie pierwszego lepszego. Bez urazy, Adi, to nic personalnego. Ja mówię o zasadzie, nie o tobie. Pokaż mi tego jej kolesia. Pokazałem profil Tomaszka. — Dobrze mu z mordy patrzy. Typ dobrego chłopca. Współczuję mu. Wiesz, ja w gruncie rzeczy nie lubię bezradności; takich, cholera, sytuacji, że nic nie poradzisz. A on nic nie poradzi. Przez chwilę przyglądaliśmy się poczciwej, pozbawionej wyrazu mordce Tomaszka. — Ciekawe, jak bardzo po tym wszystkim znienawidzi ludzi? Przez sekundę czuję jakby dreszcz. To rzeczywiście ciekawe. Chciałbym móc zobaczyć tego gościa. Co on czuje? Co już wie? Czego się domyśla? Chce o nią walczyć? A może odetchnie, bo ma jej dość? Niefajna ma rację. Nie myślałem o tym wcześniej aż tak dosłownie, ale taka jest prawda o mnie: Lubię, jak one mają jakiegoś faceta. Nie tylko dlatego, żeby nie było za prosto, za nudno. Lubię się zastanawiać, co oni czują. Lubię też dręczyć się myślą o poprzednich chłopakach. — Jak chcesz ją rozpracować? Jak zwykle… — Jak zwykle?! Wydaje mi się, że zrobiłem się czerwony. Nigdy bym się nie spodziewał, że Niefajna może mnie o coś takiego podejrzewać. Chyba było po mnie widać, że mnie uraziła, bo zaraz to skomentowała. — Jak zwykle podejście indywidualne, o to mi chodziło — powiedziała
z naciskiem. Popatrzyła na mnie, jakbym był jakimś robakiem. — Nie dasz człowiekowi skończyć, a potem się wściekasz, że ktoś może cię podejrzewać o sztampowy warsztat. Spokojnie. Będziesz rwać ją na chama, subtelnie, romantycznie, czy raczej tło erotyczne? Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. — To podeślij, jak będzie coś ciekawego. Wyszukałem fragment naszej ostatniej rozmowy na czacie. Anka: „Przeraża mnie, jak mało brakowało. Żebym wtedy nie wyszła z basenu z drugiej strony, toby mnie uratowało przed samą sobą”. Niefajna bierze moją komórkę i przysuwa sobie do oczu. Pewnie ma za słabe soczewki. — Trochę drętwa, nie? — Pierwszy raz będzie zdradzać swojego pierwszego chłopca, więc nic dziwnego, że się denerwuje. Dajmy jej czas, wyrobi się. — Racja. Lubię, kiedy Niefajna przyznaje mi rację. Gapimy się na siebie i każde lekko się uśmiecha. Niefajna to chyba jedyna osoba, która rozumie, jakie mam w sobie demony. Pierwszy raz w życiu całowałem się właśnie z Niefajną. Byłem panicznie spięty. Wiłem się jak piskorz, międliłem ozorem jak cepem i strasznie chciałem, żeby była ze mnie zadowolona. Mnie się nawet podobało, a ona nagle odsunęła się i powiedziała: „Dzięki, Adi. To nic personalnego, chciałam tylko coś sprawdzić. Czuję się, jakbym lizała się ze zdechłym indykiem. I, kurna, mam tak za każdym razem. Myślałam, że z tobą będzie inaczej, ale nie jest”. Podejrzewam, że Niefajna jest lesbijką. Z drugiej strony może po prostu nie lubi się całować albo nie trafiła na tego właściwego? Na wszelki wypadek nie dzielę się z nią swoimi myślami. Jest bystra, więc sama wie, że ma feler. Oboje mamy feler i to nas łączy. Wtedy zjawiła się Matylda, druga córka Jerzego, młodsza siostra Niefajnej. — Cześć, Adaś! Masz fajny fryz. Ona musi każdemu sprzedać jakiś komplement, bo inaczej się rozchoruje. Nigdy tego nie zrozumiem, jak one mogą być siostrami. I nie rozumiem, jak na dodatek mogą żyć w zgodzie. Cud.
Czy znacie taką teorię, że ludzie dobierają się tak, żeby pod względem urody być mniej więcej na tym samym poziomie? U Matyldy to nie działa. Wprawdzie tego jej faceta prawie nie znam, ale pod względem urody oni są z kompletnie innych półek. Pierwsza randka Musiałem napisać pracę na polski. Nigdy nie miałem z tym problemu (wydaje mi się, że mam łatwość pisania), ale tym razem aż mi ręka furczała. Byłem tak ożywiony oczekiwaniem na spotkanie z Anką, że poszło mi szybko i chyba nawet nie najgorzej. Nie użyłem „Fahrenheita”, bo to zapach epoki Madziarskiej. Perfumowanie się dla innej zapachem poprzedniej byłoby mocno nieeleganckie. To kwestia smaku. Albo się rozumie takie rzeczy, albo nie. Ja bym nigdy Madziarskiej czegoś takiego nie zrobił. Nie lubię mieszać sfer, już o tym pisałem. Gdy potem gdzieś w nozdrza wpadnie mi taki zapach, wspomnienia wracają natychmiast, ale się nie mieszają. Nowa kobieta — nowy zapach. Kupiłem „Kenzo”. Wydaje mi się, że powinien pasować do tak prostej dziewczyny jak Anka. Nie chodziłem z wieloma dziewczynami, ale kilka razy byłem na pierwszej randce i wiem, z czym to się wiąże. Musisz mieć plan — wiedzieć nie tylko czemu służy to spotkanie, czyli o jaki kawałek chcesz posunąć waszą znajomość, ale też dokąd pójdziecie i o czym będziecie gadać. Idąc na spotkanie z tobą, dziewczyna nie ma absolutnie żadnego pomysłu, co będziecie robić. Przychodzi pachnąca jakimś „Fifth Avenue” albo innym chłamem, którym spryskała się w Rossmannie najbliżej jej domu, i na tym jej inwencja się kończy. Dlatego ty musisz mieć plan. Na pierwsze spotkanie można iść do Media Marktu. Dla dziewczyny Media Markt to takie samo miejsce jak dla mnie salon odnowy biologicznej — w ogóle nie wiem, po co istnieje. Ona będzie więc zaszokowana, tymczasem chodzi wyłącznie o dwie rzeczy: żeby nabrała pewności, że dla ciebie warto zrobić wszystko, bo jesteś jej księciem z bajki, oraz ma wrócić do domu zaogniona, rozedrgana, pragnąca, ale też niepewna twojej wzajemności. Każdy normalny facet musi zrobić podkład pod znajomość
i tym podkładem jest pierwsze spotkanie. Jeśli wtedy nie nakręcisz dziewczyny, potem już nigdy tego nie nadrobisz. Dlatego warto się przyłożyć. Musisz mieć wymyślone tematy do rozmowy. „Jakiego przedmiotu w szkole najbardziej nienawidzisz? Jakie masz zwierzątko, skąd się wzięło i czego cię nauczył kontakt z innym gatunkiem? Jakich cech w ludziach nie lubisz? Jakie zachowanie twojej mamy wkurza cię najbardziej?”. Zapomnijcie o tematach w rodzaju: „Czy do odbioru dzieła sztuki potrzebna jest wiedza na temat biografii autora? Jakie uwarunkowania historyczne przyczyniły się do rozwoju antysemityzmu w Polsce?”. Takimi tematami tylko przerazisz dziewczynę. Ona przy tobie ma się poczuć pewniej. Mądrej nie zaimponujesz swoim intelektem, a głupia twoich przemyśleń nie doceni. Dlatego ja stawiam na banał. Na mojej pierwszej randce z Anką nie zdążyłem nawet zapytać, jakiego przedmiotu w szkole najbardziej nienawidzi, bo mój Anioł Stróż przygotował mi fantastyczną niespodziankę. Wyobraźcie sobie, że ten jej boyfriend zadzwonił po kwadransie naszego rendez-vous. Anka strasznie się zdenerwowała. Najpierw go ubiła, a kiedy zapytałem, kto to, zrobiła się czerwona jak flaga i powiedziała prawdę. — Odbierz — powiedziałem grobowym tonem i zrobiłem wszystko, żeby zobaczyła, jak mi przykro. Wbiłem wzrok w podłogę i odszedłem kawałek. Wziąłem do ręki lustrzankę Nikona i gapiłem się na nią, czekając, aż Anka skończy. — Przepraszam. Podniosłem na nią wzrok tak przepełniony nieszczęściem, że sam Tadeusz Łomnicki byłby ze mnie dumny. — Przepraszam. Chyba jeszcze o tym nie wspominałem, ale nie ma piękniejszej muzyki niż słowo „przepraszam” w ustach dziewczyny. — On mnie nie obchodzi. Ty mnie obchodzisz — powiedziałem, odkładając nikona. Zrobiłem krok w jej stronę i nie odrywając od niej oczu, objąłem za szyję, a drugą ręką objąłem jej głowę. Najwolniej jak umiałem, przybliżyłem do niej swoją twarz i pocałowałem — najpierw krótko i grzecznie, potem znów spojrzenie i drugi raz już niegrzecznie.
Całować się nie umiała. Mieliła językiem jak ja, kiedy usiłowałem zaimponować Niefajnej, ale było to dla mnie bez znaczenia. Lubię się całować z dziewczyną, kiedy ona jeszcze ostatecznie nie zerwała ze swoim poprzednim. Chodzi o to, by wróciła do domu z wyrzutami sumienia, że zrobiła to, gdy jeszcze byli razem — dwie godziny przed zerwaniem, ale przed zerwaniem. Dla mnie liczą się fakty. Podczas spotkania głównie milczeliśmy. Ja — ponieważ byłem załamany, ona — ponieważ była pełna poczucia winy. W związku z tym prawie nie rozmawialiśmy, za to natychmiast po rozstaniu zaczęliśmy gadać na czacie. Temat był tylko jeden, ale za to emocjonujący: Tomaszek. Kolejna zmiana statusu Czasami mam wrażenie, że gdyby one nie miały byłych chłopaków, nie byłoby o czym z nimi rozmawiać. Z tego, co wiem od innych ludzi, na przykład od Niefajnej, pastwienie się, obgadywanie i wyśmiewanie byłych to główny temat rozmów większości par. Dlatego ja popieram byłych i zawsze ciepło o nich myślę. Ja: „Wydaje mi się, że powinnaś mu powiedzieć dopiero, gdy będziesz pewna. Nie chcę, żebyś robiła to z mojego powodu…”. Anka: „Jestem pewna. Nie mogę go oszukiwać, bo to mnie brzydzi. I tak — to jest z Twojego powodu”. Ja: „Czuję się podle, że wlazłem między was”. Dobry jestem w takich frazesach. Anka: „Nie masz z tym nic wspólnego”. Zobaczcie, jaka Ania jest mądra i dobroduszna. Ja: „Wygląda na wrażliwego faceta. Podle wyszło”. Lubię się trochę podrażnić. Na tym etapie nie podważam zalet jej byłego. Jestem raczej oczarowany i głęboko mu współczuję. Ale ponieważ ona jest tylko jedna, a nas jest dwóch, nikt nic nie może na to poradzić — taki powinien być wydźwięk. Ja: „Może powinienem się usunąć?”. Anka: „Nie! Dlaczego mam składać swoje życie na ołtarzu jego szczęścia?”. Ja: „Nie mam prawa odzywać się w tej sprawie”. Anka: „Wiem. To mój problem i ja go muszę rozwiązać”.
Ja: „Poczekaj chwilę…”. Zadzwonił Jerzy. Ustaliliśmy tylko datę, bo że jedziemy w Bieszczady, było jasne. Trzeba zarezerwować noclegi, sprawdzić, czy w schroniskach da się coś ludzkiego zjeść, kupić bilety na pociąg, zabrać mapy. Te zadania należały do mnie. To zresztą jedna z rzeczy, które mógłbym robić przez całe życie. Czasem rozważam, czyby nie zostać przewodnikiem po Bieszczadach. Obgadaliśmy wszystko szczegółowo, a potem Jerzy zapytał, jak citroen sprawuje się po naprawie. Gadaliśmy też o moście autostradowym na południowej obwodnicy Warszawy. Lubimy pogadać o infrastrukturze dróg. Jerzy to jedna z niewielu osób, które odróżniają węzeł w Strykowie od węzła w Sośnicy. Ludzie z mojej klasy żyją w tym kraju, a nie wiedzą, jakie numery mają główne drogi krajowe. Przerażające. Zajrzałem na jej profil. Kolejna zmiana statusu. Nie jest z nikim w związku. Aha, czyli biedak już wie, że w jego życiu skończyła się pewna epoka. Trochę żal mi frajerka. Anka to jego pierwsza dziewczyna, a na punkcie pierwszej dziewczyny ma się zazwyczaj niezłego świra. Teraz będzie się miesiącami zadręczał, co zrobił nie tak, gdzie zawinił, jakie błędy popełnił i oczywiście w czym jestem lepszy od niego. Co mam takiego, czego on nie ma. Problem w tym, że żeby nie wiem jak długo główkował, i tak nie zrozumie, że ja i on to jakby porównywać lwa do wieloszczeta. Ja: „Dlaczego nie zadzwoniłaś, że się rozstaliście?”. Anka: „Jutro mu powiem”. Ja: „To po co zmieniłaś status? Nie popieram chwalenia dnia przed zachodem słońca”. Anka: „Muszę mu to powiedzieć osobiście. Przecież nie zrobię tego esemesem”. Ja: „Rozumiem. Może jakieś pożegnalne bzykanko?”. Anka: „Dlaczego taki jesteś? Dlaczego mi to robisz? Nie rozumiesz, że ja bym nigdy tak nie postąpiła?”. Ja: „To Ty nie rozumiesz, co ja czuję. Wariuję na myśl, że on jeszcze na Ciebie spojrzy, że będzie chciał Cię dotknąć. Mam ochotę się zabić. Nie rozumiesz, jak bardzo chcę już wiedzieć, że jesteś moja i tylko moja? Nie wiem, jak to jest, ale to nie jest chyba nienaturalne”. Anka: „On mnie nie dotknie. Nawet ręki mu nie podam”. I tak to właśnie wygląda. Chodziła z nim przez rok, mają furę wspólnych
wspomnień, a teraz nawet ręki mu nie poda. Zamiast go przytulić, ostatni raz nasycić się jego zapachem, powiedzieć, że mu dziękuje za to, że okrasił jej ten rok życia, ona będzie ostentacyjnie prezentować swój dystans do niego. Będzie zadawać cios za ciosem i powie, że już go nie kocha, że to koniec. On przecież jeszcze ją kocha, więc jest kompletnie bezbronny i nie rozumie, co się dzieje, dlaczego ona już go nie chce. Ja: „Na pewno tego chcesz?”. Chodzi o to, żeby to ona mnie przekonywała, że musi go rzucić. To ma być jej projekt. Anka: „Na pewno. To, co było między nami, już się wypaliło. Rozproszyłam się na milion kawałeczków. Ale to dobrze. Z kawałeczków zbuduję teraz siebie od nowa. Dla Ciebie”. Niefajna miała rację. Anka szybko się rozkręciła. Przez chwilę myślałem, co odpowiedzieć na te nadęte farmazony, i wtedy matka najechała na mój pokój. — Syneczku, jadę do babci, pojedziesz ze mną? — Jej wzrok padł na moje niepościelone wyrko. — Nie pościeliłeś? Jest dwudziesta. Za pięć minut mamy jechać do babci. Niech mi ktoś powie, po co teraz mam ścielić łóżko? — Nie wiem, co się stało. Może Ciapek rozkopał. W takich momentach gadam bzdury, bo nie wiem, co mam z nią robić. Matka bez słowa zabrała kubki i opróżniła mój kosz na śmieci. — Mamo, zaraz do ciebie przyjdę. Za pięć minut będę wolny, rozmawiam ze znajomą. Skończyłem rozmowę z Anką i obrażony poszedłem do matki. — Babcia źle się ostatnio czuje. — Matka nacisnęła klawisz z moim poczuciem winy. — Pojedź ze mną, proszę, babci będzie przyjemnie. Nie rozumiem, dlaczego przyjemność babci jest ważniejsza niż moja. Mnie nie będzie przyjemnie. — Dam ci na te czarne spodnie. — Matka mrugnęła do mnie, jakby była moją najfajniejszą kumpelką. Spodnie kosztują trzy stówy, a u babci będziemy ze dwie godziny. Zgadzam się. Przez całą drogę gryzę się tym, że jestem przekupny. Sprzedałem się za trzy stówy.
— Kiedy dasz mi te trzy stówy? — Kiedy chcesz. Mogę przelać ci na konto albo dać ci zaraz w gotówce. Matka ma gotówkę, bo wiele klientek płaci jej do ręki. — To daj mi teraz. — Weź. Są w tym bordowym portfelu. Otworzyłem torebkę matki. Buchnął z niej sztuczny zapach lawendy. Wyjąłem trzy stówy. — Są już moje, tak? Poczekałem, aż matka potwierdzi. — Chcę, żebyś coś sobie za nie kupiła. Masz sobie coś kupić za trzy stówy — powtarzam jak Domańczyk. — I tak wycięłaś je już z budżetu. — Przestań. Ja niczego nie potrzebuję. Szkoda, że nie widzieliście mojej matki. Ona potrzebuje wszystkiego. Buty ma zawsze idealnie wypastowane, ale są to buty sprzed czterech lat. Tak jest z każdą częścią jej garderoby. — No to kupisz sobie coś niepotrzebnego. — Daj spokój. Schowaj pieniądze. — Jeśli ich nie weźmiesz, to je wyrzucę przez okno. Są moje i mogę z nimi zrobić, co chcę. Uchyliłem szybę, żeby zrozumiała, że nie żartuję. Matka nie patrzyła na mnie, bo prowadziła, ale uśmiechnęła się. — Schowaj do portmonetki. Kocham cię, wiesz? Wiem, że powinienem powiedzieć, że ja ją też kocham, ale nie cierpię gadać banałów. — Do końca marca pokażesz mi, co kupiłaś. Matka uśmiecha się do mnie, jakbym zapewnił jej zbawienie. Babcia Podobno nikt nie jest samotną wyspą. Szkoda, bo chciałbym nią być. Babcia mieszka w Śródmieściu, więc szukanie miejsca do zaparkowania zajmuje czasem godzinę, a czasem trzeba zaparkować pięćset metrów od jej domu, bo za cholerę nic nie możesz znaleźć. Za to ceny mieszkań są tu najwyższe w Polsce. Trzeba być debilem albo mieszkać tu od zawsze, żeby z własnej woli chcieć mieć smród za oknem i absolutny brak wygód. Okna
mieszkania babci wychodzą na budynek Sejmu, więc ma dodatkowe atrakcje w postaci protestów. Petardy, wkurzeni górnicy, wkurzeni rolnicy, wkurzone pielęgniarki. Czujecie klimat? A babcia uważa, że to najlepszy punkt w Warszawie. Ba! Najlepszy punkt w Polsce, a może nawet we wszechświecie. Matka zadzwoniła do drzwi. Odczekaliśmy dłuższą chwilę. Nic. Matka zadzwoniła drugi raz. To samo. Żadnych oznak życia. Zadzwoniłem trzy razy. Nikt nie otworzył. — Boże jedyny — mruknęła matka. Ściągnęła czapkę, rękawiczki i wepchnęła wszystko do torby. Zdenerwowała się. — Spokojnie, zaraz otworzy — próbowałem pocieszyć bardziej siebie niż matkę. Znów zadzwoniłem. Cisza jeszcze gorsza niż do tej pory. Niby wiem, że babcia to staruszka, więc może śpi, może nie słyszy. Z drugiej strony jak niby może nie słyszeć? Małe beznadziejne mieszkanko, jakich milion w Śródmieściu. — Mamo, mamo! Matka wyjęła z torby klucze. Drżącymi rękami próbowała otworzyć, ale babcia ma taki zamek, że jak się zamknie od środka, to już na amen. — Trzeba wezwać ślusarza. Sprawdź numer do jakiegoś pogotowia ślusarskiego. Wyciągnąłem komórkę. Była wiadomość od Anki, ale głupio czytać, kiedy za drzwiami leży twoja zmarła babcia. Zgrzytnął zamek. Babcia otworzyła. — Mamo, nie słyszałaś nas? Boże, bałam się… — Że umarłam, tak? — powiedziała babcia obrażonym głosem, bo o tym, że umrze, tylko ona ma prawo mówić. — Ty byś chciała mnie już w trumnie widzieć. Doczekasz się, doczekasz, już mi wiele nie brakuje. Jak dobrze, że jesteś, Adasiu. Weszliśmy do mieszkania. Pachniało czymś, czego nie lubię. — Dlaczego ty mnie, Adasiu, wcale nie odwiedzasz? — Właśnie jestem.
— E, tak po nocy? Nie możesz wpaść czasem na dziesięć minut, żeby herbatki się ze mną napić? A pamiętasz, jak piłeś herbatkę z łyżeczki? Dość często mam wrażenie, że babcia żałuje, że dorosłem. Nie mam pięciu lat i nie siorbię z łyżeczki, kiedy ona uważa, że chce mi się pić. Kiedyś byłem taki słodki. Na babcinej komodzie stoi kilka moich zdjęć. Na żadnym nie mam więcej niż dziesięć lat i na wszystkich jestem z babcią. — To kiedy chcesz, żebym przyszedł? — Kiedykolwiek. Ja przecież przez cały czas jestem w domu. Siedzę sama po całych dniach. A pamiętasz, że jak byłeś malutki i mama zabrała cię na szczepienie, to krzyczałeś: „Ja chcę do baby, do baby!”. Aż pielęgniarki się dziwiły, że dziecko tak jest ze mną związane. Matka poszła do kuchni, żeby pozmywać, ale przecież i tak to wszystko słyszała. — Nie wyrzucaj mi tam niczego. — Ale mamo, po co ci pojemniki po maśle? — Możesz je zostawić? Boże, z jakiej emerytury ja muszę żyć. Krystyna ma prawie dwa razy większą niż ja. Ale co było robić… Sama z dzieckiem… Gdybyście nie załapali, o co chodzi, śpieszę wyjaśnić: babcia musiała przejść na wcześniejszą emeryturę, żeby się mną zająć. Ja i matka zmarnowaliśmy jej życie. Gdyby nie my, babcia miałaby większą emeryturę i wszystko byłoby inaczej. Gdyby jej jednak powiedzieć, że przy każdej wizycie nam to wypomina, toby się obraziła. Przecież ona nigdy nikomu niczego nie wypomina! — Krystyna z tym swoim kółkiem jedzie do Białowieży. — To dlaczego ty nie pojedziesz? — Niby jak o siódmej rano dojadę na Młociny? Czasami mam wrażenie, że babcia nie wie, że w Warszawie jest komunikacja. — Przyjadę po ciebie i cię zawiozę. — Za późno. Był czas, żeby się spotykać, mieć znajomych, bawić się, wyjeżdżać, ale życie nie zawsze układa się tak, jak zaplanujesz. A mąkę przywiozłaś? Matka wyjęła mąkę z torby. — Taką? Prosiłam cię tyle razy. Wołki się w niej legną. — Mamo, to jest świeża mąka. Raz jeden były wołki, bo za długo…
— Ja trzymałam za długo? U mnie się nic nie zalęga. Nie chcę takiej. — Mogę kupić ci inną. — To idź, dziecko. — Skoczysz, synusiu? Szybko wstałem, bo każdy pretekst jest dobry, żeby się stąd na chwilę wyrwać, ale babcia jest sprytniejsza. — Ty idź, my sobie pogadamy. Pogadamy, to znaczy wyciągniemy stare brudy. — Jaki z ciebie piękny chłopak wyrósł. Jak byłeś mały, dużo chorowałeś. Czasem przez cały maj się z tobą siedziało. Psioczę na matkę, że daje się babci wykorzystywać, tymczasem babcia mnie również potrafi w pięć minut odessać z radości życia. Ma w mózgu komputer, w którym na bardzo twardym dysku skatalogowane są wszystkie moje przewinienia — wszystkie przedmioty, które potłukłem, wszystkie dni, które poświęciła na wyjścia z moją klasą, wszystkie przykrości w rodzaju, że jak przyszły po mnie do przedszkola, to się matce pierwszej na szyję rzuciłem, a to przecież babcia mnie, co każdy potwierdzi, wychowała. Kiedy matka wróciła z mąką, babcia aż się żachnęła. — Nie taka! Czy ty mi robisz na złość? — Ale innej nie było. — To trzeba było nie kupować. Adaś… — Babcia zrobiła minę trochę sprytną, trochę niewinną, wciskając mi banknot. — Ciebie nigdy się pieniądze nie trzymają. Zawsze potrzebujesz, ja to rozumiem. Dołożysz sobie do skarbonki albo kupisz coś słodkiego. Bierz! Na co teraz zbierasz? Zerknąłem na papierek, który mi babcia wcisnęła. Jak myślicie, ile mi dała kasy? Nigdy nie zgadniecie. Dziesięć złotych! Listonoszowi daje więcej. Matka posłała mi piorunujące spojrzenie, żebym tylko nie ujawnił, gdzie mam jej dziesięć złotych, i grzeczniutko podziękował. — Dzięki, babciu. Zbieram na nowy komputer. — Na komputer? Widziałam program o uzależnionych. Zaczyna się niewinnie, a rodzice sami się przyczyniają. Pracują, czasu dla dzieci nie mają… — Mamo, mam rzucić pracę? — Ja nie wiem. Jakoś to inaczej dawnej było. Nic dobrego z tych komórek i internetów nie będzie. Po co siedzieć z nosem w komputerze? W telewizji
są wartościowe programy, a tu tylko przemoc. Babci się wydaje, że skoro coś jej nie jest potrzebne, to nikomu nie jest. Rzeczy, których nie używa, powinny być zlikwidowane. Z rowerem też tak było. „Po co Adasiowi rower, zabije się tylko. Wyjedzie na ulicę, przejadą go, a wiesz, ile jest teraz potrąceń. Ja z nim na rower nie będę wychodzić”. Babcia tak długo gadała, że w końcu matka bała się kupić mi rower. Pewnie po nocach spać nie mogła, dręcząc się, że jak mi kupi, to się zabiję, a jak nie kupi, to wyrosnę na dziecko z deficytami emocjonalnymi. Dopiero wujek musiał wkroczyć do akcji. Miałem dwanaście lat, byliśmy w Rabce. Jerzy chciał wypożyczyć rowery, żebyśmy sobie objechali okolicę. Rozryczałem się jak dzieciak, bo przez całą podstawówkę to był mój największy kompleks. Kiedy inni wychodzili na rower, mówiłem, że wolę pograć. Kiedyś Darkowi Świderskiemu z mojej klasy ojciec przywiózł rower ze Stanów. Składany, maleńki, mieścił się w niedużej płaskiej torbie. Od razu powiedziałem, że to pedalski sprzęt, żeby z miejsca ustawić odbiór tego roweru. Byliśmy gnojkami, więc taki argument jak „pedalski” był nie do obalenia. Jakoś niedawno spotkałem Darka na ulicy, a on nawet „cześć” mi nie odpowiedział. W pierwszej chwili w ogóle nie skojarzyłem, o co mu chodzi. Biedny pamiętliwy frajer. Na szczęście nie mam z nim do czynienia. Wracając do tematu — przez całą podstawówkę tak lawirowałem, żeby się nie wydało, że nie umiem jeździć na rowerze. Wszyscy wiedzieli, że wolę pograć na boisku. Jak stworzysz dobry mit, to prawda o tobie może latami nie wyjść na jaw. Pierwszy rower kupił mi Jerzy i on nauczył mnie jeździć. Mogłem, jak wszyscy inni smarkacze, mieć rower, gdy miałem pięć lat, ale babcia zawsze wszystko torpedowała. — Marcinek w ogóle nie ma w domu komputera. — Jako to nie?! Ma laptop i to… — zacząłem, bo czasami naprawdę trudno mi zachować spokój. — Ale to do pracy, a nie żeby dziecko w nałogi wpędzać. Trzeba trochę myśleć. Babcia opadła na oparcie fotela. Mowa ciała. Tak jej ciężko przez nas. Myśmy ją tak zdenerwowali. Marcinek to syn koleżanki babci. Pamiętam, jak parę lat temu zahaczył się w firmie prawniczej i zarabiał jakieś kosmiczne pieniądze. Strasznie ważny
się zrobił, nadęty chodził i gadał, że współczuje głupim, którzy mieszkają w slumsach, czyli w takim mieszkaniu jak my z matką, że nie wolno się litować nad nieudacznikami, bo sami są sobie winni, i że w życiu liczy się porsche cayenne i mieszkanie w apartamentowcu koło ronda „Radosława”. Teraz całkowicie zmienił front. Jakiś kumpel z pracy wciągnął go w kasyno. Babcia oczywiście twierdzi, że to nie jego wina, tylko źli koledzy namówili go, żeby został nałogowym hazardzistą, więc aktualnie Marcinek jest zadłużony po uszy. Dokładnie nie wiadomo na ile, ale matka twierdzi, że na milion. Swoje mieszkanie musiał sprzedać, żeby spłacić część długów. Teraz mieszka w wynajętym i pracuje wyłącznie na czarno, bo większość tego, co zarobi legalnie, komornik od razu mu zabiera. W okolicach pierwszego każdego miesiąca, najlepiej dzień po listonoszu, zjawia się u swojej matki staruszki, oczywiście z potrzeby serca. — Mamo, przecież tobie nie wolno jeść słodyczy. Zjadłaś całą warstwę ptasiego mleczka? — Zjadłam. I co się stało? Ty byś mi najchętniej wszystkiego zabroniła. Nic mam nie jeść i siedzieć tu sama zamknięta. Babcia już kilka razy prawie wpadła w śpiączkę cukrzycową. Oczywiście za każdym razem moja matka bierze dzień wolnego i siedzi z nią w izbie przyjęć na Banacha. — Mamuś, dlaczego tak mówisz? Matka miała łzy w oczach. Nie wiem, dlaczego się tak przejmuje, bo ogólnie jest mądrym człowiekiem. — No, dobrze, dobrze. Po prostu żal mi cię, córeczko. Przez całe życie sama ten wózek ciągniesz. To straszne mieć taką okropną pracę. Rozumiem, dlaczego tak rzadko do mnie przychodzisz. Nie mam pretensji, zresztą to normalne. Babcia zrobiła smutną minę, żebyśmy widzieli, jak bardzo matce współczuje. Matka poszła do łazienki, bo inaczej chybaby babcię udusiła. Tak to mniej więcej zawsze wygląda. Dobrze, że oddałem matce te trzy stówy. Za wizytę u babci powinienem brać co najmniej pięć tysięcy. W ogóle nie wiem, po co wspomniałem o tej wizycie, bo babcia nie ma żadnego związku z moim życiem. Po wizycie u babci matka poszła się wykąpać. Nie rozumiem tych, którzy lubią się moczyć w wodzie, zamiast jak normalni ludzie wziąć prysznic, ale
co mnie to obchodzi. Matka zawsze się kąpie, gdy jest wykończona. Wziąłem Ciapka na ręce i ponosiłem go po mieszkaniu, tak jak lubi, a potem odezwałem się do Niefajnej. Pogadaliśmy chwilę. Niefajna mi powiedziała, że ojciec, czyli Jerzy, grzebał na stronach schronisk w Dolomitach. Pewnie szykuje mi niespodziankę. Widziałem, że Anka się do mnie dobija, ale nie miałem już rezerw na gadanie z nią. Madziarska zaproponowała, żebyśmy coś obejrzeli. Ona ma kino domowe, więc dobrze się u niej ogląda. Anka warowała przy Skypie, bo zerwała z tym swoim Tomaszkiem i aż kipiała, żeby mi wszystko opowiedzieć. Helenka Typy figur kobiecych można podzielić z grubsza tak: A, O, H, I, Y. Osobiście nie mam żadnego ulubionego typu. Dziewczyna musi mi wpaść w oko, ale przede wszystkim chodzi o to, żeby się sama z miejsca nie skreśliła tekstem w stylu: „Kto dziś chodzi do opery”, „Bez literatury kino nie istnieje”, albo: „Polański? A kto to niby jest?”. Debilnym wyrazem twarzy, krechami na powiekach, fosforyzującą szminką czy brudnymi butami też się oczywiście od razu skreśla. No i też, jeśli brzydko pachnie — wtedy odpada na zawsze. Chyba najbardziej nie lubię, kiedy dziewczyna wygląda jak wszystkie inne, czyli długie włosy z lekko zaniedbanymi końcówkami i spodnie. Matko, jak dziewczyny źle dobierają spodnie! Już sama myśl, że komuś może się podobać dziewczyna w spodniach, jest kompletnie niedorzeczna, ale skoro już muszą je nosić, niech przynajmniej dobierają je do swojego typu figury. Mamy w klasie trzy Dominiki i każda ma kompletnie inny typ tyłka, a spodnie kupiły w tym samym fasonie. Z tego, co ja się znam na anatomii, większość facetów to widzi. Oczywiście nikt nic nie mówi, żeby dziewczynom nie sprawiać przykrości. Dżinsy i bluza, a potem się dziwią, że nie mają faceta. Z powodu złego doboru ubrań zwróciła moją uwagę Helena. Typ figury O. Wszystko miała okrągłe, a najbardziej uda. Piękne, okrągłe uda. Lubię dziewczyny z ciałem, ale jej ciuchy to była tragedia. Swoim ubraniem komunikowała: „Pragnę zdobyć tytuł dziwadła roku”. Taka klasyczna szara mysz polska. Weszła razem z naszą polonistką i wierzcie mi, że nauczycielka
przy niej lepiej wyglądała. Dziewczyny z klasy mogły odetchnąć, bo Helena była najgorzej ubrana z nich wszystkich. Miała potencjał — dobra figura, ładne oczy i spory urok osobisty, ale wszystko spaprane obcisłymi spodniami, trampkami i bluzą na suwak. Nachyliłem się do Zachara i powiedziałem: — Gdyby ją inaczej ubrać, byłaby do rzeczy. Zachar wbił w nią wzrok, ale on umie docenić tylko urodę tak nachalną jak Muszyńskiej. Helena usiadła koło Pyrkowej, bo akurat tam było wolne miejsce. Zazwyczaj od razu się nie wie, czy ktoś będzie dla ciebie ważną osobą. Wtedy jednak poczułem jakąś tkliwość na widok tej przerażonej życiem, zakompleksionej dziewczyniny, i aż serce mi się z żalu ścisnęło. Madziarska Madziarska zadzwoniła jak gdyby nigdy nic. Zapewne Sąd Najwyższy w składzie: Ewcia, Bebcia i Mońcia, czyli jej trzy wierne przyjaciółki z jednej piaskownicy, na razie mnie nie skreślił, a może nawet jej wytłumaczył, żeby mi darowała, bo nic złego nie zrobiłem. Niezbadane były wyroki tego sądu, o czym przekonałem się milion razy. Madziarska konsultowała z nimi wszystko. Kiedy już chodziliśmy ze sobą, opowiedziała mi, że miała do mnie kilka zastrzeżeń, ale nie bała się, jak na mnie zareaguje jej matka czy dziadek, ale co o mnie powiedzą przyjaciółki. Na szczęście Sąd Najwyższy zatwierdził moją kandydaturę. Potem miałem etap walki, ale oczywiście przegrałem. Nikt przecież nie wygra z czterema babami naraz. Powiedziałem, że chcę obejrzeć O jeden most za daleko. — Świetnie — ucieszyła się, choć widzieliśmy ten film już dwa razy. Ona ma czas i zaprasza. Trochę mnie to zaskoczyło, bo myślałem, że mnie nienawidzi. Nie czułem się już jej chłopakiem, ale przecież pogadać możemy. Pojechałem. Madziarska była słodka jak burak cukrowy. W ogóle nie marudziła, że mamy oglądać po raz trzeci ten sam film, i strasznie się przez cały czas łasiła. Ma intuicję, zresztą zawsze ją miała. Mądra dziewczyna. Anka jest młodsza i chyba znacznie głupsza, no i na pewno nie umie zrobić w domu takiej pizzy jak Madziarska. Zresztą nie wiem, bo na razie ten temat między
nami nie wypłynął. — Adi, czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? — Słucham. — Widzę, że myślisz o czymś innym. Co ci jest? — Nic. — Ale widzę przecież. — Nic takiego, może minie. — Co minie? — Nie chcę cię tym obciążać. Nie jesteśmy już razem, więc nie musisz tego słuchać. Masz mnie już z głowy — powiedziałem, żeby jej przypomnieć, na jakim etapie jest nasz związek. — Daj spokój, wszystkie pary się kłócą — tym zdankiem skwitowała nasze rozstanie. — Ale o co chodzi konkretnie? Objąłem dłońmi głowę i zamarłem w tej pozycji cierpiętnika. — Adi… — Pogroziła mi palcem. — Chyba się nie zakochałeś, co? Roześmiała się. Na pierwszym roku w szkole teatralnej uczą, żeby właśnie tak się nie śmiać, bo to sztuczny śmiech. Nie ma w nim radości, jest przerażenie. Wbiłem wzrok w oczy Madziarskiej i zagryzłem wargi, a potem wtuliłem się w nią. — Przytulaj mnie, błagam, i nigdy już nie puszczaj. Czuję się jak śmieć. Zawsze byłaś dla mnie najważniejsza, zawsze mieliśmy być razem… „Mieliśmy”. Ważny jest czas przeszły. Madziarska nabrała powietrza w płuca, a potem mnie objęła. Położyła brodę na mojej głowie i wsunęła palce we włosy. Serce galopowało jej jak stado koni. Ona mnie kocha — pomyślałem. Wolałbym, żeby mnie nie kochała, ale kocha. — Ona też jest tobą zainteresowana? — Raczej nie… Na pewno nie. Ma chłopaka. — Skąd wiesz? — Siedzę na jej profilu. Odebrała mi spokój. Przekaz jest taki: „To nie moja wina, to ona mnie opętała, co ja mogłem? Ta nowa miłość potrzebna mi jak piasek w silniku, ale co mam na to poradzić?”. Dziewczyny traktują chłopców jak bezwolne cielaki, których
zachowanie opiera się wyłącznie na instynktach biologicznych. Ja tylko korzystam z tego ich przekonania. Madziarska — co było z góry wiadomo — zamiast mnie wyśmiać i zapytać, czy jestem psem, że na widok kości rozum mi odbiera, kupuje tę bajeczkę. — Ile ma lat? Dawno się znacie? Saint-Exupéry miał rację — dla ludzi liczą się tylko liczby. Madziarska zbierała dane na obrady Sądu Najwyższego. — Poznałem ją w czwartek, ale czuję, jakbym znał ją wieki. Kiedy tylko ją zobaczyłem, było po mnie. Dziewczyna zwykła jak las sosnowy, ale… rozwaliła mnie. Przepraszam cię, Madziarko… Koterski nakręcił film Baby są jakieś inne. Filmu nie lubię, ale Koter ma rację: baby nie są normalne. Zamiast jak człowiek dać mi po mordzie, ona mnie pociesza i jeszcze stwarza mi okazję, żebym się wygadał, chociaż przecież każde moje słowo wbija jej nóż w serce. Wszystkie dziewczyny to masochistki, wiele razy się o tym przekonałem. — Jakie ona ma oczy! W życiu takich nie widziałem. Morze podczas sztormu, rozumiesz? Coś między szarym, zielonym i jeszcze jakby czarne plamki na obrzeżach. I ma niesamowite dłonie, takie… — przez chwilę szukałem odpowiedniego słowa — filigranowe. Widziałem, że na Madziarskiej zrobiło to spore wrażenie. Ona często podkreślała, że ja specyficznie, w sensie pozytywnym, mówię, że czasem nie zna słów, których używam, i za mną powtarzała przysłowia, bo wiele po raz pierwszy usłyszała ode mnie. Opłaciło się więc opanować tych sześć tomów Andersena. Nie miałem pojęcia, jakie dłonie ma Anka. Wyskoczyłem z filigranowymi, bo Madziarska ma kompleks. Uważa że ma „łapy wielkie jak chłopka”. Sam bym nigdy tego nie zauważył, ale ona wiecznie o tym nawija, więc dlatego tak się zachwyciłem dłońmi Anki. Gdyby Madziarska miała inny kompleks, na przykład, że ma krzywe nogi, tobym powiedział, że Anka ma proste. Rozumiecie? Madziarska słuchała. Znam ją na wylot, a mimo to nie miałem pojęcia, co dzieje się w jej głowie. Chciała paść na kolana i mnie błagać czy wziąć nóż i mnie zadźgać? A może nadal miała nadzieję, że to chwilowy kryzys i wszystko się ułoży jak w bajce.
— I co, chcesz z nią być? Dobrze to przemyślałeś? „Gra rozsądną”, pomyślałem. „No cóż, sama się prosi”. — Wiesz, że cię kocham. Gdybym jej nie spotkał… ale po prostu spotkałem. Spojrzałem na nią i było po mnie. Mózg mi odebrała. Ciało mi odebrała. Spokój mi odebrała. To jest jak sen. Myślisz, że fajnie się czuję wobec ciebie? Ale, kurde, zawsze sobie mówiliśmy prawdę. To było jak stworzenie świata. Błysk i wszystko było na swoim miejscu. Doskonale doskonałe. — Doskonale doskonałe — powtórzyła. Czułem, jak gładzi mnie po ramionach. Wkładała w to całą siebie, żebym zobaczył, ile ciepła tracę. — Jak ona ma na imię? W zaimku „ona” było sporo pogardy. Wyczułem, że na razie Madziarska jest tylko zazdrosna. Na nienawiść przyjdzie czas później. Mała dygresja. To fascynujące, że dla dziewczyny jest ważne, jak jej następczyni ma na imię. Mnie by było wszystko jedno. Bartek, Szymon, Mikołaj czy Damian — co mnie to obchodzi? Nie chcesz mnie już, to spadaj, lala, na drzewo. Baby robią inaczej. Na siłę chcą się dowiedzieć, zebrać jak najwięcej szczegółów. A wiadomo — im więcej szczegółów, tym więcej bólu. — Anna. — Adi, posłuchaj… Ja cię bardzo kocham. Zawsze będę twoja, rozumiesz? Zawsze będę przy tobie, bez względu na wszystko. Przytuliłem ją z całej siły. Fajnie było ją kiedyś poznać i fajnie wiedzieć, że nadal chce o mnie walczyć. Nie miałem zresztą nic przeciwko, ale nie przewidywałem, by wytrzymała to zbyt długo. Życzyłem jej szczęścia, bo zżyłem się z nią i naprawdę ją lubiłem. Nic na to nie mogę poradzić — Halo, Adasiu! Słyszysz mnie? Co się dzieje z mamą? Nie odbiera telefonu. — Może ma pokaz? — Ale tak długo? Od dwudziestu minut do niej dzwonię. Co ona robi? — Ona pracuje, babciu. Pewnie jest w kinie albo w redakcji. Czy coś się stało? Pomóc ci jakoś? — Nie, nie. Powiedz jej tylko, żeby do mnie zadzwoniła, dobrze?
Napisałem do matki, żeby zadzwoniła do babci. Nie wiem po co, bo przecież będzie widziała, że ma od babci pięćdziesiąt połączeń nieodebranych. Chcę czy nie chcę, one wciągają mnie w to bagno i nic na to nie mogę poradzić.
Uderz w stół, nożyce się odezwą Na dwóch pierwszych godzinach lekcyjnych była matematyka i dlatego nie lubiłem czwartków. Na samym początku dnia mijały dwie najfajniejsze lekcje i potem już nie było po co siedzieć w szkole. Robiliśmy ciągi. Nie wiem, gdzie Hela edukowała się do tej pory, ale na pewno nie w elitarnej placówce. To było aż żałosne, jak ta dziewczyna nic nie rozumiała. Tak się zdenerwowała przed tablicą, że nie była w stanie nawet wykrztusić, ile to jest 8x – 2x. Nie wiem, po co Malińska postawiła jej jedynkę. Mnie jedynka z matmy zmotywowałaby do pracy, ale gdy ktoś nie jest w stanie się nauczyć, to po co go karać? Nauczyciele walą na oślep tymi jedynkami i myślą, że to rozwiąże jakikolwiek problem. Trzecia była historia. Nie zdziwiłem się, że Domańczyk znów się ze mnie natrząsa. Nie mam pojęcia, o co temu człowiekowi chodzi. — Wiecie co? Trochę wyczerpały mi się już pomysły, ale tak sobie pomyślałem, że za moich czasów istniało coś takiego jak pomoc koleżeńska. Jak ktoś był dobry, a ktoś inny był słaby, to dobry pomagał słabemu. Rozumiecie, do czego zmierzam? — Nie rozumiemy — warknęła Wonia. Domańczyk jest znacznie młodszy od mojej babci, za to równie zakochany w przysłowiach polskich. Powiedział, że oto mamy dowód, jak działa porzekadło „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”, bo on właśnie Milenkę miał na myśli. Grzecznie ją prosi, żeby mi pomogła napisać pracę. Wonia parsknęła śmiechem i oświadczyła, że po pierwsze, nie ma czasu, bo ma teraz do napisania pracę na konkurs etnograficzny, a po drugie, nie chce mi pomagać. Według niej jestem egoistą i nikomu nie pomagam, więc ona mi też pomagać nie będzie. Ciekawe, na jakiej podstawie wypowiada takie opinie. Według mnie to zwyczajna potwarz, ale nie chciałem zniżać się do dyskutowania z tym
zerem. Czołg Whippet Brytyjska konstrukcja, używany podczas pierwszej wojny światowej, bardzo trudny w nawigowaniu. Każdą gąsienicę napędzał inny silnik, w związku z czym sterowanie polegało na zmianie prędkości silników i przełożeń skrzyń biegów względem siebie. Podobnie trudne jak prowadzenie dwóch pojazdów jednocześnie. Wyobraźcie sobie, że macie nauczyć sterowania Whippetem kogoś, kto nie zna pojęć lewo, prawo, góra, dół. Taki właśnie był stan wiedzy Heli. Za trzy miesiące matura, a ona nie miała pojęcia, jak rozwiązać równanie typu 5x – 12 < 9x. Rozumiem, że w każdej klasie jest zróżnicowany poziom intelektualny, ale kiedy pomagałem wcześniej różnym osobom, ograniczało się to do wytłumaczenia zagadnienia i zmuszenia, żeby tę nową umiejętność przećwiczyć, aż stanie się prosta. Z Helą było inaczej — ona nie wiedziała nic. Siedzieliśmy nad tymi równaniami przez cztery godziny. Potem jej matka podała obiad. Rzuciłem się na żarcie jak prostak. Wysłuchałem pochwał na swój temat, a potem uczyłem ją dzielenia sposobem pisemnym. W końcu załapała, o co chodzi. Była ósma wieczorem, gdy jej matka dała nam kolację (tatar z łososia, bardzo dobry) i szarlotkę (świetna, z cynamonem). Ogólnie widać, że kasy im nie brakuje. Mieszkanie mają chyba ze cztery razy większe niż nasze, a Hela ma własną łazienkę, więc możecie sobie wyobrazić. I to wszystko lśni. Żadnych kłaków albo żwirku rozwłóczonego po całym mieszkaniu. Sterylna czystość. Powinienem iść do domu, ale padłem na jej łóżko, nie będąc w stanie ruszyć ręką ani nogą. Obejrzałem jej album z dzieciństwa. Golasek w wanience był z tego wszystkiego najfajniejszy i już wtedy widać było zaczątki figury O. Zerknąłem też na kilka zdjęć, które wisiały na ścianach w jej pokoju. Na wszystkich Hela była do przyjęcia, a w realu — tragedia. Usiłowałem jej w subtelny sposób powiedzieć, że jest fajna i miła, i że gdyby przestała nosić te kretyńskie spodnie z lycrą, toby na pewno nie zaszkodziło jej wizerunkowi. Wykrztusiła z siebie może dwa zdania. Z filmów lubi komedie, książki czyta, ale teraz akurat nie, bo ma dużo nauki. Dla podtrzymania konwersacji
zapytałem, czy ma chłopaka. Zrobiła się czerwona jak lakier do paznokci. Dziewczyna ma osiemnaście lat, a znam bardziej dojrzałe od niej gimnazjalistki. Umówiliśmy się na poniedziałek, bo w weekend jestem w górach. Nawet nie zapytała, w których. Zadziwiająca dziewczyna! Nie wiem, jak ona sobie w życiu poradzi. Syndrom wyuczonej bezradności na najwyższym poziomie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wróciłem do domu tak skonany. Podobno w życiu wszystko jest po coś. Ten dzień był po to, żebym zrozumiał, jak to jest być nauczycielem, i nigdy nim nie został. Furtka jest ciągle otwarta Wykąpałem się, wyszczotkowałem Ciapka, wziąłem sobie dwie puszki coli, bo czułem, że mój mózg domaga się cukru, i włączyłem komputer. Ku mojemu zaskoczeniu Madziarska się nie odezwała. Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej poczułem jednak lekkie rozczarowanie. Oczywiście najgorsza wersja jest taka, że teraz się nie odczepi. Wiem oczywiście, że zawsze ciągnie się to jeszcze jakiś czas, bo tak musi być. Wyszedłem na chwilę do kuchni, a kiedy wróciłem, była wiadomość. Madziarska: „Twoje płyty u mnie zostały”. Gdybym chciał je odebrać, tobym już dawno się po nie zgłosił. Dziewczynie jednak trudno zrozumieć, że skoro chłopak nie odbiera swoich płyt, to znaczy, że woli je stracić, niż ją oglądać na oczy. Pewnie jej przyjaciółeczki na naradzie ustaliły, że powinna się do mnie odezwać i być może nawet razem wymyśliły pretekst. Tak czy inaczej, Madziarska wytrzymała dwa dni. Myślałem, że jest słabsza i napisze po kilku godzinach od spotkania. Dałbym wiele, żeby dostać się do jej mózgu. To musi być fascynujące. Wyobrażałem sobie, jak jej emocje oscylują między miłością a dumą. Za to u mnie — satysfakcja. Twoja była szuka pretekstu, nie chce cię wypuścić, walczy o ciebie. Moje na górze, tylko że to trwa krótko. Nie wiem, dlaczego samozadowolenie tak szybko pryska. Poczułem smutek. Nie wiem dlaczego. Zamknąłem oczy i najgłębiej jak potrafiłem, wsłuchałem się w siebie. Może po prostu borykam się z weltschmerzem? Minęło dwadzieścia pięć minut.
Ja: „Jeśli chcesz, mogą u Ciebie zostać”. Madziarska: „Okay. A co w ogóle?”. Ja: „Spoko. U Ciebie?”. Madziarska: „U mnie słabo. Chłopak mnie rzucił, bo znalazł sobie inną. Pewnie nie pierwszy raz mnie zdradził. Co mi radzisz?”. Ja: „Powiedz mu, żeby się walił”. Madziarska: „Wal się”. Ja: „I jak zareagował?”. Madziarska: „Fantastycznie! Kocha mnie, tęskni, żyć beze mnie nie może. Tamta okazała się czarną mambą, więc wraca do mnie na klęczkach”. Ja: „Widzisz! Nigdy nie wolno tracić nadziei”. Madziarska: „To wspaniały chłopak. Drugiego takiego nie ma na całym świecie”. W ten sposób zostałem poinformowany, że jej furtka ciągle jest dla mnie otwarta i że mam wolny wstęp do jej ogródka. Lubię kłócić się z kimś, na kim mi kompletnie nie zależy. Można wtedy starannie dobierać słowa i tworzyć cudaczne koncepty, bo nie zależy ci już, co z tego konfliktu wyniknie. Z drugiej strony fajnie pokłócić się na koniec znajomości, bo wtedy człowiek, którego dobrze znasz, odsłania nową, agresywną twarz — nagle wyłazi z niego bestia i jeszcze przez chwilę jest ciekawie. Niestety, nie tym razem. Ona nie chciała się kłócić. Umiem docenić ten gest. Położyłem dłonie na klawiaturze, żeby napisać, że za chwilę do niej zadzwonię. W tym momencie wpadła do mnie matka. Zapytała, czy dla mnie jako przedstawiciela młodego pokolenia jest ważne, kim jest artysta i czy wiedza na temat życia, narodowości, wiary i poglądów twórcy zmienia moją percepcję dzieła. Ona tak robi od lat. Wpada do mojego pokoju jak do siebie, bez pozwolenia ścieli moje łóżko i wywleka ze mnie poglądy jak rybak sieci z morza. Powiedziałem jej, że dzieło sztuki jest dobre albo nie, a jeśli do jego odbioru niezbędny jest kontekst biograficzny, to jest to śmieć. Wyszła bez słowa. Zadzwoniłem do Madziarskiej i jej to opowiedziałem. Madziarska nie do końca zgodziła się ze mną. Powiedziała, że do odbioru wielu dzieł sztuki
potrzebna jest przynajmniej ogólna wiedza na pewnym poziomie. Kiedyś robiliśmy sobie takie wojny na argumenty, bo ja lubię podyskutować, a Madziarska jest bardzo inteligentna. Dawno nam się tak dobrze nie gadało. To przerażające, że trzeba się rozstać, żeby z własną dziewczyną móc tak przyjemnie podyskutować. Historia Ciapka Nie pamiętam, czy już o tym pisałem. Nasz kot miał wielkiego pecha. Mieszkał gdzieś na wsi i zwyczajem kotów wałęsał się po lesie. Wpadł we wnyki. Bo wnyki, drogie dzieci, ludzie wciąż rozstawiają. A że zwierzę cierpi, co to ich może obchodzić! Bóg stworzył zwierzęta, żeby je człowiek jadł, bo niby po co są innego? Poza tym zwierzę nie cierpi, tylko człowiek cierpi. Każdy chłop polski to wie. Kot się złapał i przez kilka godzin rozpaczliwie walczył. Kiedy kłusownik wrócił sprawdzić, co się złapało, i zobaczył, że to kot, odciął go i zostawił, żeby go lisy zjadły. Ciapek przeleżał w tym lesie kilka dni. Znalazła go moja matka. Pojechały z ciotką Ewą na grzyby i matka prawie na niego weszła. Najpierw cofnęła się z obrzydzeniem, bo myślała, że to truchło, ale coś się poruszyło i okazało się, że to coś to kiedyś był kot. Matka dała mu gorzkiej herbaty i szynkę z kanapki, bo tylko tym dysponowała. Wyrzuciła grzyby z kosza, przełożyła tam Ciapka i razem zawiozły go do weterynarza. Gdy matka przyniosła go do domu, odrzuciło mnie. Miałem piętnaście lat, a to nie jest wiek wrażliwości na nieszczęście kota. Zgodziłem się, żeby został, bo mydliła mi oczy, że szuka mu domu i że najdalej za kilka dni on pójdzie w dobre ręce. Ciapek jest z nami cztery lata, ale przez pierwsze dwa miesiące nawet go nie dotknąłem. Przerażało mnie jego kalectwo. Dopiero gdy matka wyjechała na cztery dni i nie miałem wyjścia, wziąłem go na ręce i jakoś wtedy się do siebie przekonaliśmy. To niewyobrażalnie inteligentny kot. Ma tylko dwie łapy, ale odpychając się, chodzi po całym domu. Jak chce wleźć na parapet, woła człowieka i pokazuje, o co mu chodzi. Z perspektywy czasu uważam, że matka wzięła mnie podstępem, bo w ogóle nie szukała mu domu. Teraz nie mam do niej pretensji. Mimo że wszystkie moje ciuchy, pościel, ręczniki
i cały dom jest w kocich kłakach, cieszę się, że Ciapek jest z nami. Madziarska uważa, że on uosabia wszystko, czego ja nie daję matce: potulność, uległość i całkowitą zależność. Ten, którego tym razem przytachała do domu matka, był w jeszcze gorszym stanie. Wyglądał, jakby wpadł pod prasę hydrauliczną, i może nawet tak było. W ogóle nie mogłem się zorientować, gdzie on ma lewą, a gdzie prawą stronę. — Syneczku… — zaczęła swoim błagalnym tonem i na dodatek klucze wypadły jej z rąk, czym mnie od razu rozstroiła. — Mowy nie ma. Zapomnij! — krzyknąłem, żeby przebić się przez opętańcze wrzaski Ciapka. Kto nie ma kota, nie zdoła sobie wyobrazić, jak takie małe zwierzę potrafi syczeć. — To co mam z nim zrobić? Tylko do jutra… Zaczęliśmy się trochę kłócić. Matka stała z pudełkiem, w którym był kot, a ja się na nią darłem. Ciapek z moich rąk wygrażał temu nowemu najgroźniej, jak potrafił. Momentami bałem się, że mnie przy okazji niechcący uszkodzi. W jednej łapie ma przecież normalne pazury. W końcu matka poszła szukać po sąsiadach. Nie zdziwiłem się, gdy po godzinie wróciła z kotem. — Szkoda słów, jacy podli są ludzie. Jedni powiedzieli, że chętnie, ale jak go zobaczyli, to zaczęli mówić o alergii na sierść. Na jego widok sobie przypomnieli. Moim zdaniem, matka za dużo wymaga od bliźnich. Ludzie wyrzucają kota do lasu, gdy im raz zrobi kupę poza kuwetą, więc jak mogą chcieć wziąć na głowę taki kłopot? Dobrze, że Ciapek aż tak się awanturował, bo pewno toto zostałoby u nas na zawsze. Już raz matka przyniosła do domu kota. Zdrowego. To będzie eufemizm roku, jeśli powiem, że Ciapek nie wykazał entuzjazmu dla tej znajomości. Obraził się na nas śmiertelnie, odmówił jedzenia, wpadł w apatię. Pełzał z furią po podłodze, jeżył się, warczał jak koparka, zęby szczerzył. Jasne więc było, że drugi kot nie może u nas zostać. W końcu wzięła go koleżanka matki z miesięcznika „Film”. Ma dom z ogrodem, mąż ją dopiero co porzucił, dostała więc pocieszyciela. Ciapek darł się, burczał i prychał, a matka stała w przedpokoju z szarym pudłem. Obaj z Ciapkiem wiedzieliśmy, że ten kot też nie może u nas zostać.
— Ja wiem, syneczku, że on nie może u nas zostać, ale nie mogłam go tak zostawić. Nie masz kogoś… Zajrzałem do pudełka. Dobrze, że mamy Ciapka, bobym przeżył szok. — A kto ci weźmie takie resztki po kocie? — Nie mów tak. To nie są żadne resztki po kocie. A jakby mi nogę ucięło, to byłabym resztką po człowieku? — Prawie się popłakała. — Może Marylka go weźmie? Matka wyszła z pudłem na balkon, żeby zadzwonić do znajomych w poszukiwaniu frajera, który weźmie na siebie kłopot na co najmniej piętnaście lat, bo koty tyle żyją. Na marginesie dodam, że większości z nich matka wcisnęła już kota, bo jakimś niewyobrażalnym trafem wiecznie jakiegoś znajdowała — przejechanego, pogryzionego, pobitego albo wyrzuconego. Szanse na to, że jacyś znajomi wezmą drugiego, były więc zerowe. Z oszalałym z nerwów Ciapkiem wróciłem do komputera. Madziarska musiała trochę słyszeć, bo zainteresowała się, co się dzieje. Widziała Ciapka wiele razy, znała jego historię, więc jej tylko powiedziałem, że te resztki są jak Ciapek. Madziarska poprosiła, żebym zrobił kotu zdjęcie, bo jej przyszywana ciotka pracuje w schronisku i wie, że ludzie chętniej biorą zwierzęta w tragicznym stanie. Nikt się nie zgłosił. Odezwałem się do wszystkich: Pyrzyńskiego, Zacharego, Koguta, Pyrkowej, Woni, Matusz i nawet do Niefajnej. Nikt go nie chciał, a czas płynął. Ciapek wył, sikał, żeby tamten w pudełku wiedział, że to jego teren, matka płakała, telefon dzwonił i to pewnie była babcia. W akcie rozpaczy zadzwoniłem do Helenki. Mówiłem bardzo wolno i cicho. Przeprosiłem, że jej głowę zawracam, ale byłem ciekaw, jak jej idzie z zadaniami. Czy wszystko jest jasne, czy może ma jakieś problemy, bo jakby miała, to niech od razu da znać, ale przypuszczam, że nie, bo w lot wszystko łapie i w ogóle jest bystra. Przy okazji wspomniałem, że moja mamusia szuka akurat kogoś wrażliwego, ciepłego, delikatnego, bo mamy do oddania kociaka kalekę. Nie wdawałem się w szczegóły, żeby jej nie zniechęcać. Była u nas, widziała Ciapka, więc powiedziałem, że kociak jest mniej więcej w tym samym stanie. Nie możemy go dać byle komu, bo chciałbym go regularnie odwiedzać, choć nie może
u nas zostać. Po pięciu minutach Hela oddzwoniła. Powiedziała, że rodzice się zgodzili i ona go weźmie. Zaraz przyjedzie go zabrać. Matka dała Heli telefon do siebie, żeby w razie czego dzwoniła w każdej sprawie o każdej porze dnia i nocy. Na koniec ją ucałowała. Ja również wylewnie jej podziękowałem. Uratowała nam życie, a Ciapkowi to już na pewno, bo on by tego nie zniósł. Kiedy wyszli, Ciapek kazał nosić się po mieszkaniu i sprawdzał, czy na pewno intruza już nie ma. Matka zadzwoniła do babci. O incydencie z resztkami po kocie nie wspomniała. Wśród wielu bowiem osób i rzeczy, których babcia nie popiera, jest także Ciapek. Babcia uważa, że kotek powinien być czysty, piękny i nie wolno mu mieć nawet ropy w oczach. Cała babcia. Czy to jest świr? — Lang, zapraszam. Zapraszam cię, Lang. Co to za gadka? „Zapraszam, zapraszam”. On mnie „zaprasza”? Wywołuje mnie na przesłuchanie, na publiczne upokorzenie, a nie zaprasza. Zachary wyszczerzył się jak kretyn, Wonia położyła się na ławce, jakby się szykowała do snu, Pyrkowa gapiła się na mnie ze stężałą twarzą, a ja szedłem do tablicy jak na ścięcie. W takich chwilach dotkliwie czuję, że jestem już zdecydowanie za stary na chodzenie do szkoły. — Pokaż zeszyt. Zaczął kartkować puste strony, chociaż od pierwszej wiedział, że nawet kropki nie postawiłem. — Kojarzy mi się to z taką przedwojenną piosenką. „Spróbuj tylko mą szafę otworzyć. W niej nie ma nic, po prostu nic”. Ale ty pewnie nie znasz. No tak. Co wy tam dziś znacie? — Czy mogę już usiąść? Chciałem użyć neutralnego tonu, ale wiadomo, że głos trochę drży w takich okolicznościach. — Nie. Dopiero zaczynamy nasze rendez-vous. Spokojnie, Lang, to tylko taki żart. Pewnie nawet nie wiesz, jak to się pisze. Bóg widzi, jak bardzo chcę ci postawić dobrą ocenę. A może ty sam zadasz sobie jakieś pytanie?
Dowolne pytanie z historii, co ty na to? Wonia specjalnie westchnęła tak głośno, żebym na pewno usłyszał. Ulubienica Domańczyka — przemądrzała, żenująca kujonica. Uważa się za historyka co najmniej klasy Pawła Jasienicy. Nie zareagowałem na jej chamstwo. Nie miałem zamiaru rozmawiać z Domańczykiem. Dla mnie to świr, a ze świrami lepiej nie wchodzić w zbyt bliski kontakt. — To może mi podasz datę bitwy pod Cedynią? Gdybym się zastanowił, to może bym sobie nawet przypomniał, ale Wonia ostentacyjnie położyła głowę na ławce. Zatkało mnie z wściekłości. Wysunąłem dolną szczękę. To nie reakcja nerwicowa, zrobiłem to specjalnie. Z taką szczęką zawsze wygląda się bezczelnie. — Co ja mam z tobą zrobić, dziecko? — A co ja mam z panem zrobić? — powiedziałem prawie szeptem, ale tak, żeby było słychać. Zachary zarżał, a Pyrkowa zrobiła się biała jak ściana i wbiła wzrok w swój biust. Domańczyk zamyślił się. Powinien wstać i elegancko dać mi w mordę, ale, o losie, jest moim nauczycielem i nie mógł nic mi zrobić. Ja mogę go wyzwać, zmiażdżyć, rozjechać — słowem oczywiście, bo inaczej wkroczy policja, więc do tej granicy nie dochodzę. On usiadł, splótł ręce i jak szachista zaczął zastanawiać się nad ruchem. — A więc idziesz na ostro. Trudno. Chciałem pomóc, nie dało się. Czy ty w ogóle chcesz zostać dopuszczony do matury? — Obojętne. — Obojętne… No, tak. Siadaj. Chyba wyczerpaliśmy temat na dziś. W takich chwilach idę, jakby mi się podeszwy kleiły do podłogi. Rzuciłem zeszyt na ławkę. Spadł z głośnym chlupnięciem, tak jak zaplanowałem. Odsunąłem krzesło tak, żeby zazgrzytało o podłogę. — Lang, kończ już to przedstawienie i siadaj, dziecko. Dziś mamy temat, który zawsze mnie osobiście interesował. D-Day, lądowanie wojsk alianckich w Normandii. Trzy rzeczy do zapamiętania na zawsze: Eisenhower, Sosabowski i… Sprytnie to rozegrał. Gadka na jednym wydechu, więc nawet nie miałem się jak wstrzelić i ostateczny punkt dla niego. Jego słowo na końcu. Kilka osób z klasy gapiło się na mnie z niechęcią. Trudno im się dziwić. Ja
też bym nie lubił kolesia, któremu Domańczyk nigdy nie wstawia pały. — Ty, łosiu, nie wiedziałeś tego? — syknął do mnie Zachary. Geniusz się znalazł. — Wal się — powiedziałem, wyjmując słuchawki z kieszeni bluzy. — Znowu mu nic nie wstawił. — Zaczynam mieć tego dość. Powinien wszystkich sprawiedliwie… Słyszę, jak ludzie z klasy obgadują mnie za plecami. Sami geniusze żądający sprawiedliwości. Gdyby ich sprawiedliwie rozliczyć z intelektu, dziewięćdziesiąt procent musiałoby się zabić. Ale jeden przez drugiego pyszczą na temat sprawiedliwości. Zachary strzygł uszami jak koń. On lubi głosy społecznego oburzenia, oczywiście o ile nie dotyczą jego. W takich chwilach wydaje mi się, że Zachary chciałby, żebym miał możliwie największe problemy. Nie mam pojęcia, w jakim celu zadaję się z tym człowiekiem. — W co on sobie z tobą pogrywa? Tego właśnie nie wiem. Zakochał się czy co? Wiem, że to absurdalne, ale nie widzę innego wytłumaczenia. Mam czyste konto w dzienniku. Niby to fart, ale słowo honoru, wolałbym, żeby mi wstawiał jedynki. Pewnie miałbym ich już z sześć i byłoby jasne, że mam jedynkę na semestr, więc mógłbym gościa spokojnie znienawidzić i rozpowiadać, że się na mnie uwziął. Tymczasem on pyta mnie na każdej lekcji, ale jedynek nie wystawia. Czy to nie jest świr? Kto to jest Helena? Kiedy tylko wszedłem do mieszkania, do przedpokoju wybiegła matka. Miała taką minę, jakbym przez cały rok łóżka nie pościelił. — Dlaczego kłócisz się z panem Domańczykiem? Synuniu, ty musisz zaliczyć. Ja już nie wiem, jak cię błagać… W pierwszej i drugiej klasie udało mi się trzymać matkę z daleka od dziennika elektronicznego, dopiero w tym roku ten cholerny Domańczyk uruchomił matce e-dziennik. Nie wiem po co, bo przez to doszły jej tylko nowe problemy. Kiedy weszły te dzienniki elektroniczne, myślałem, że uczniowie będą mieli przechlapane. Nic podobnego! To rodzice sami ukręcili sobie sznur. Wszystko wiedzą od razu i na piśmie. Gdyby poczekali
dzień czy dwa, większość problemów sama by się rozwiązała, a tak dowiadują się od razu i od razu zaczynają się martwić. — Błagam cię, idź do niego. Zalicz to wreszcie. — Chcesz pochodzić za mnie do szkoły? Nie ma problemu, możesz iść już jutro. Umyłem się, wyperfumowałem i poszedłem spotkać się z Anką. Najpierw dość długo nie mogliśmy się od siebie odkleić, ale czas nam się kończył, a chciałem ją trochę poznać, pogadać, dowiedzieć się, co myśli, czy jest wrażliwa. Ciekawiło mnie, co ma w głowie. — Czy człowiek bez rąk i nóg to resztki po człowieku? — Nie wiem. Dlaczego mnie pytasz? — Wczoraj pokłóciłem się o to z matką. Przyniosła do domu… Streściłem jej wydarzenia, a na koniec powiedziałem: — Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby Helena go nie wzięła. Anka milczała. Niby drapała mnie po głowie, ale czułem, że jej ruchy są nerwowe, inne. — A kto to jest Helena? Dziewczyny mają jednak cudowną intuicję. Z najdłuższego opowiadania wyłapią to, co najważniejsze dla nich. — Nie wiesz, kto to jest Helena? — mówiąc, obserwowałem, jak jej twarz ślicznie tężeje z zazdrości. — Moja bliska koleżanka. Fantastycznie się zachowała. Nie wiem, czy mnie byłoby stać na coś takiego. Po prostu przyjechała do mnie i wzięła kota. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś mi tak zaimponował. — Może to satanistka. — Anka zaśmiała się sztucznie, zupełnie jak Madziarska. — Myślisz? Sprawdzimy. Wyjąłem komórkę. — Cześć, to ja. Jak kot…? To fajnie. Nic nie robię… Sam jestem… Jasne, jutro. Mam wolne całe popołudnie. Tak się stanie. Cześć. — Dlaczego jej powiedziałeś, że jesteś sam? Ona nie wie o mnie? — Nie wie — skłamałem. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. — Ona się trochę we mnie podkochuje, więc nie chcę jej podrażniać — szarżowałem dalej, obserwując, jak Anka czerwienieje z zazdrości. — Nie musimy ciągnąć tej znajomości, jeśli fakt, że mam koleżanki, ci przeszkadza — powiedziałem
wolno i spokojnie. — Nie musimy — powiedziała. Tego się kompletnie nie spodziewałem. Myślałem, że zacznie mnie zapewniać, że oczywiście, że mogę mieć koleżanki, a tu niespodzianka. Odwróciła się i odeszła. Diana Tego dnia przesiedziałem z Helą na Skypie ze dwie godziny. Jest w Dianie ciężko zakochana. Diana, co to za imię! Trzeba mieć naprawdę wisielczy humor, żeby tak nazwać resztki po kocie. Zresztą niech sobie nazywa, jak tylko chce. Hela pytań miała tyle, jakby się wychowała na Marsie i w życiu kota nie widziała. Jak karmić, gdzie ma być legowisko, czy dawać mleko, czym czesać, co ze szczepieniami… To wszystko w pięć minut można sprawdzić w Internecie, ale miałem wobec niej tak wielki dług wdzięczności, że mógłbym bez przerwy odpowiadać na jej pytania. Potem zręcznie przekierowałem temat na szkołę. Okazało się, że Hela w ogóle się nie orientuje, kto jest kto. W wielkim skrócie opowiedziałem jej o ciekawych ludziach z naszej klasy, a potem napisałem do Woni, Pyrkowej, Zacharego, Koguta i innych chłopaków z klasy, żeby zaprosili ją do znajomych. O północy, czyli pół godziny po zakończeniu rozmowy, Hela przysłała mi wiadomość. „Diana i ja idziemy spać. Dobranoc, Adamie”. Odpowiedziałem jej w tym samym tonie, czyli same ogólniki, ale serdecznie. Może nie była przesadnie bystra, ale ozłociłbym ją za uwolnienie nas od kłopotu. Takich przysług się nie zapomina. Beskid Śląski Byliśmy z Jerzym w pociągu, gdy Hela przysłała mi zdjęcie. Temat: „Diana Szczęśliwa”. Na zdjęciu resztki po kocie śpiące pod lampą na biurku Heli. Odpisałem wylewnie i wysłałem zdjęcie krajobrazu z podpisem: „To, co się kocha, chce się całować. Jak mam was, góry, ucałować?”. Kiczowate, ale niech ma.
W piątek rano wystartowaliśmy z Ustronia. Przeszliśmy przez Czantorię na Stożek i zeszliśmy do Głębców. Zachary przysłał link do strony Muszyńskiej. Za każdym razem, gdy jestem w górach, zapominam o tym, że gdzieś tam na nizinach inni ludzie mają jakieś swoje nieważne sprawy. Z Jerzym jeździmy razem od lat i nie musimy niczego ustalać. Czasem gadamy, a czasem milczymy przez wiele godzin. To był zdecydowanie wyjazd milczenia. Miałem o czym myśleć, a Jerzemu pewnie też spraw do przemyślenia nie brakowało. Czułem się jednak okropnie. Żadnego poczucia wyzwolenia, kontaktu z przyrodą. Byłem spięty jak agrafka. Dlatego chętnie wszedłem do sieci. Zawsze to kilka chwil ulgi, gdy nie myśli się o własnych demonach. Zachary zaprosił mnie na wydarzenie. Spektakl w Miedzeszynie. W życiu tego człowieka nic się nie dzieje. Nie odpisałem mu. Więcej na żaden spektakl Muszyńskiej już mnie nie zaciągnie. Niech sobie sam lata po Warszawie, ja wysiadam. Ile razy można robić ten sam żenujący numer, do tego bezskuteczny? Podczas odpoczynku na polanie opowiedziałem Jerzemu o Zacharym, a raczej o Muszyńskiej, i pokazałem jej zdjęcie w sieci. — Miła dla oka. Katechetka, powiadasz? Ma chłopak gust. I co ona na to? — Olewa go. — Ale on działa czy tylko w wyobraźni ją zdobywa? Jerzy jest jedynym z miliarda ludzi, którzy rozumieją wszystko. Być może Niefajna ma to po nim. — A co w ogóle ciekawego? Opowiedziałem o tym sadyście Domańczyku. Nakręciłem się trochę, bo w trakcie opowiadania uświadomiłem sobie, że od połowy września on zaczepia mnie na każdej lekcji, a to już jest przemoc psychiczna. — Olej to. Nawiedzonych nie brakuje. Nie warto się niczym za bardzo przejmować. I to w Jerzym lubię. Zero gadania, zero połajanek, zero złotych rad w stylu „A może pójdziesz do niego i zapytasz, jak masz się poprawić, bo przecież jesteś takim mądrym chłopczykiem”. Jerzy po prostu rozumie, że nigdy bym się do czegoś takiego nie zniżył. Jerzy zrobił kilka zdjęć. Ogólnie raczej śmieszy nas robienie zdjęć komórką, ale rozumiem, że dla ciotki Ewy jakość techniczna nie ma
znaczenia. Do Jerzego przychodziło sporo wiadomości. Zazwyczaj ciotka się nie naprzykrza, bo ona i moja matka wiedzą, że nie po to wyjeżdżamy we dwóch, żeby nam ten wyjazd zatruwały, ale tym razem prawie się wściekła. Jerzy chodził z nosem w komórce i przez cały czas szukał zasięgu. Nie mam pojęcia, dlaczego jej zwyczajnie nie pogonił, ale na szczęście to nie moja sprawa. Ja zresztą też nie miałem spokoju. Madziarska napisała: „Idę z Maćkiem do kina, nie masz nic przeciwko?”. Maciek to koleś z jej klasy. Od dawna dyskretnie wokół niej orbitował. Z tego, co wiem, chyba z kimś już chodził. Sąd Najwyższy najwyraźniej ustalił, że trzeba we mnie wzbudzać zazdrość. Odpisałem: „Nie mam absolutnie nic przeciwko. To fajny gość. Pozdrów go ode mnie”. Po pięciu minutach odpisała: „Bardzo fajny. Nikt nigdy nie dał mi tyle ciepła”. Takie małe dowalanko. Nie zareagowałem. Po kwadransie znów napisała: „Kup mi dziesięć oscypków, jeśli to nie kłopot”. Anka nie odezwała się ani słowem, a siedziała w sieci, bo widziałem, że wrzuciła link do bloga swojej przyjaciółki czy kuzynki. W sobotę wystartowaliśmy z Wisły i przeszliśmy przez Baranią Górę i Skrzyczne do Szczyrku. Madziarska napisała, że jej ojciec musi płacić wyższe alimenty i teraz to będzie dwa i pół tysiąca. Zadzwonił do niej i powiedział, że jest wyrodną córką. Anka przez cały czas nie odezwała się ani słowem. Byłem markotny i w ogóle nie odczuwałem głodu, ale oczywiście weszliśmy do restauracji. Jerzy wziął risotto z owocami morza, ja schabowego, buraczki i placki ziemniaczane. Lubię takie połączenie. Przy stoliku w rogu siedziała dziewczyna. Zwróciliśmy na nią uwagę, bo zachowywała się jak dziewczyna, która uważa, że jest atrakcyjna. Majtała długimi włosami, zakładała nóżkę na nóżkę, a jej perlisty śmiech słychać było na kilometr. Trzeba przyznać, że była skuteczna, bo obaj gapiliśmy się na nią z przyjemnością. Jej facet był nieciekawy. Stary, mniej więcej w wieku Domańczyka i tak samo jak on zaniedbany. Brzuch jak beka, mocno przerzedzone włosy, buty
z poprzedniej epoki. — I oni mają o czym ze sobą rozmawiać? — Myślę, że oni mało rozmawiają — powiedział Jerzy. Pokiwaliśmy głowami nad losem dziadków, którym się wydaje, że młoda laska odejmie im kilkadziesiąt lat. Biedni durnie. — Że też mu się jeszcze chce — powiedziałem, żeby tylko coś powiedzieć. W kieszeni zawibrowała mi komórka i aż się paliłem, żeby sprawdzić, czy to może Anka napisała. Powstrzymałem się jednak, bo to było fantastyczne uczucie wiedzieć, że jest od niej wiadomość, ale na razie jej nie czytać. Komórka paliła mnie żywym ogniem, cudownym ogniem, transcendentalnym ogniem. — To nie takie proste… Masz tylko jedno życie. Ten cały harmider — małżeństwo, żona, dzieci, dom — owszem, większości wystarcza, ale jak człowiek chce czuć, że żyje, to… Adam, nuda to jest piekło, rozumiesz? A kwintesencją nudy jest nudna, dobrze ci znana kobieta. — Im teraz przez jakiś czas nie będzie nudno — popatrzyłem na tę parę i zrobiłem ruch ręką. Jerzy się roześmiał. — Dokładnie tak! A co u ciebie w tych sprawach? — zapytał, bo ja nie mam przed nim tajemnic. Odkąd pamiętam, zawsze gadaliśmy o moich dziewczynach, a on mi podrzucił sporo wiedzy w tych sprawach. Zanim odpowiedziałem, zerknąłem na komórkę. Wiadomość od matki: „Kup oscypki, mieszane, owczo-krowie”. Kiedy ostatnio przekłuwaliście mocno napompowany balon? To przekłujcie. Tak się właśnie poczułem. Matka pisze o owczo-krowich oscypkach, a Anka nie odezwała się do mnie od czwartku. Nie byłem w stanie słowa wykrztusić. Co u mnie w tych sprawach? Nie wiedziałem. Dopiero pytanie Jerzego uświadomiło mi, że nie mam pojęcia, na czym stoję. Czasem cudze niewinne pytanie może wytrącić człowieka z równowagi. Odpowiedziałem jakimiś monosylabami, a Jerzy nie naciskał. Z soboty na niedzielę nie byłem w stanie oka zmrużyć. Leżałem w obcym łóżku, słuchałem, jak Jerzy beztrosko chrapie i bez przerwy myślałem, co ona robi, czym się zajmuje, czy zapomniała o mnie. A może dała się Tomaszkowi
przekonać, że tylko bycie z nim ma sens? Nie było mnie przy niej, a wiadomo, że życie nie znosi próżni. Nie ma cię, więc twoje miejsce przyroda musi czymś zapełnić. Około czwartej wzeszło słońce. Zachody słońca na mnie nie działają, bo jest w nich kicz wszech czasów, ale wschód słońca to całkiem coś innego. Pamiętacie mit o królu Midasie? Słońce naprawdę ma moc zmieniania wszystkiego, tyle że w srebro. W pokoju zrobiło się srebrno. Na bosaka wyszedłem na balkon. Było przeraźliwie zimno, a słońce po kawałeczku wspinało się ponad górę, którą mieliśmy za oknem. Poczułem obezwładniający bezsens tej sytuacji. Nie umiałem w sobie znaleźć ani jednego powodu, dla którego tu przyjechaliśmy. Moja głowa, serce i ciało było w Warszawie, przy Ance. Nie mam skłonności do mazania się, ale oczy mi się zaszkliły. W jednej chwili ujrzałem całe moje parszywe życie. Spadające na podłogę klucze, pomost, pierwsza i ostatnia lekcja pływania w drugiej klasie, przyjęcie po komunii, wyjazd do Wisły z Jerzym, ciotka, Niefajna i Matylda, poznanie Zacharego, Madziarska, Anka. Wszystko. Tęskniłem za Anką jak pies i żyć mi się już nie chciało. O szóstej zadzwonił budzik Jerzego. Okazało się, że to jednak nie był budzik, tylko ciotka do niego zadzwoniła. Gdyby do mnie o tej porze ktoś zadzwonił, na pewno bym nie mówił: „Ptaszyno… Piękny dzień… A myślisz, że ja nie tęsknię?”. Musiałem mieć samobójcze myśli wypisane na twarzy, bo gdy tylko Jerzy skończył rozmawiać, zapytał, co się stało. Powiedziałem mu. O tym, jaka jest, o tym, ile się musiałem o nią nawalczyć, żeby dla mnie zostawiła swojego poprzedniego chłopaka, i o tym, że zachowałem się wobec niej niezbyt fajnie i teraz się tym zagryzam. — Boisz się, że nie będziesz miał do czego wracać? — zapytał Jerzy i spojrzał na zegarek. Przytaknąłem. — To naprawdę fajna dziewczyna? — Naprawdę. — Oddałbyś wszystko, żeby teraz z nią być? Poczułem fizyczny ból w klatce piersiowej. Tak, oddałbym wszystko, żeby ją teraz przytulić, żeby pogładzić jej włosy i zachłysnąć się jej rozkosznym
zapachem. Koniec z przeciąganiem liny. Już nigdy więcej nie chcę sprawiać jej przykrości — ani celowo, ani niechcący. Będę jej służył jak pies do końca życia. Będę na każde jej zawołanie, na każde gwizdnięcie. Pokonała mnie. Jestem jej. Kiwnąłem głową. Bałem się odezwać, bo głupio byłoby, gdybym się rozpłakał. Podobno szczęście to istnienie chociaż jednego człowieka, który cię do końca rozumie. Jerzy przez chwilę dłubał w swoim smartfonie. Potem uśmiechnął się i powiedział, żebym się zbierał. Mamy IC z Budapesztu o siódmej trzydzieści osiem. Zdążymy. Śniadanie zjemy w Warsie. Nic tak o nas nie świadczy, jak nasi przyjaciele. Zgadzam się z tym całkowicie. O godzinie 6.42 napisałem do Anki. Ja: „Wybacz. To nie byłem ja, to bestia we mnie”. Zero reakcji, ale może jeszcze nie wstała. Godzina 7.05 Ja: „Odezwij się, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Cisza głucha, ale może idzie na drugą lub trzecią lekcję. Biorę też pod uwagę możliwość, że jeszcze nie wstała. Godzina 8.45 Ja: „Błagam”. Godzina 9.56 Ja: „Aniu, wybacz mi. Błagam Cię na kolanach. Klęczę przed Tobą”. Godzina 9.58 Anka: „Gdzie jesteś?”. Czekała na peronie. Miała lekko obrażoną minę, ale czekała na mnie. Bóg się nade mną zlitował. Trzydzieści pięć minut bez Ani Kiedy myślę o swojej przyszłości, to wydaje mi się, że mógłbym pracować w zakładzie pogrzebowym, ratować wieloryby, śnieg odgarniać. Jedyny zawód, jakiego na pewno nie byłbym w stanie wykonywać, to aktorstwo. Całowanie się, czy nawet dotykanie z kompletnie obcymi kobietami mnie mierzi. Brzydziłbym się.
Kiedy wszedłem do domu, matka oglądała jakiś bzdet w telewizji. — Już jesteś? A Jerzy? Pięć minut temu rozmawiałam z Ewą i nie mówiła, że dziś wracacie. Co się stało? Pół godziny zajęło mi zniechęcenie jej do kontynuowania śledztwa. A największy problem był z oscypkami. Dlaczego nie kupiłem? Nie było? Zapomniałem? Przecież miałem przywieźć. To straszne, że nie przywiozłem ani jednego. A minę miała co najmniej taką, jakbym łóżka nie pościelił. Wziąłem krótki prysznic i zerknąłem na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Rozstaliśmy się trzydzieści pięć minut wcześniej. Trzydzieści pięć minut bez Ani. Wróżka Bzu Ania jest niebywale bystra i szybko się uczy. Nie jest emocjonalnym pierwotniakiem jak większość dziewczyn. Wystarczyło jej raz powiedzieć, żeby jadła najwolniej, jak potrafi, bo gdy łyka jak indor, nie czuje smaku, albo że to nie wszystko jedno, czy używamy pieprzu z papierka, czy świeżo mielimy pieprz trójkolorowy, bo w życiu liczy się jakość, a nie napchanie brzucha resztką wczorajszej mamałygi. Je się dla smaku, a nie żeby się nażreć. Albo inny temat: Powiedziałem, żeby nie zakładała granatowych rajstop do czarnej spódnicy, bo to obciach kompletny, żeby nie malowała sobie kresek na powiekach, żeby nosiła szorty na grubych rajstopach, bo wtedy każdy facet się za nią obejrzy. No i zapachy! Warto poświęcić nie cztery godziny, ale cztery lata, żeby poznać się na zapachach. Nic tak nie świadczy o tobie jak zapach twoich perfum. Za ich pomocą wyrażasz siebie, czasem nawet mocniej niż słowami. Film ogląda się po to, żeby potem miesiącami, a nawet latami o nim rozmyślać, rozmawiać i zestawiać z własnymi doświadczeniami, a nie po to, żeby przy nim zjeść chipsy i odpisywać koleżankom na esemesy. I najważniejsze: w chwilach, gdy się przytulamy, nie warto nic mówić, bo miłość to nie słowa, tylko zachowanie. Trzeba się wsłuchiwać w to, co się wtedy w nas dzieje, bo to są bezcenne przeżycia. Nic w życiu nie jest bowiem tak ciekawe jak nasze doznania. Sami widzicie, że Ania miała spore braki w elementarnych sprawach, ale wszystko chwyta w lot. Jest uczennicą idealną. Nigdy nie popełnia drugi raz tego samego błędu.
Tulimy się, bawimy się nawzajem swoimi dłońmi i Ania nic nie mówi. Już się nauczyła nie płoszyć tych chwil, których oboje potrzebujemy jak tlenu. Wsłuchuję się w siebie i jestem zaskoczony swoim stanem psychicznym. Po raz pierwszy od lat, a może nawet w całym życiu, odczuwam spokój. Jest we mnie mocna, wewnętrzna cisza. Moja przeszłość to pasmo radości i ciepła. Kocham swoje życie, i to ona tak mnie odmieniła. Jej ciepło, jej włosy i jej ręce sprawiły, że czuję się jak ktoś, kto miał szczęśliwą przeszłość. Zamknąłem oczy i wciągnąłem powietrze, żeby dobrze zapamiętać zapach tej chwili, żeby skupić się na tym, co się ze mną teraz dzieje. Anka musnęła moje brwi i lekko pogłaskała po twarzy. Boskie uczucie współodczuwania. Coś pięknego. — Wiesz, czuję coś niesamowitego. Chciałabym, żeby teraz świat się skończył. Ucieszyłem się, że uwrażliwiłem ją na stany psychiczne, a jednocześnie trochę się zmartwiłem. Zrozumiałem, że doszła do apogeum swoich emocji. Zdobyła szklaną górę, jest na jej szczycie i już może umierać. Ja czułem coś innego. Miałem w sobie sporo miejsca na emocje. Dla mnie to nie była meta, tylko linia startu. — Bzdura. Przyciągnąłem ją do siebie i posadziłam na parapecie, a sam stanąłem przed nią, oplatając się jej nogami. Ująłem jej twarz w dłonie i wbiłem w nią spojrzenie, żeby dobrze zrozumiała, że nie żartuję. — A ja chcę czegoś innego. Chcę, żebyśmy byli zawsze razem, żebyśmy się kochali pierwszy raz, a potem setki następnych, żebyśmy wzięli ślub, bo chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli, jaki ze mnie farciarz. Chcę, żeby urodziły nam się dzieci, żebyśmy się kłócili o pieniądze i piasek w przedpokoju i żebyśmy się razem zestarzeli. Chcę, żebyś rozpaczała na moim pogrzebie, a potem rozsypała moje prochy w parku koło domu Zachara. Zapomnij o końcu świata, wszystko się dopiero zaczyna. Kciukami otarłem jej twarz i lekko oblizałem palce, żeby poczuć sól. Ania ma bardzo słone łzy — chyba bardziej niż Madziarska, ale mniej niż Karo. Karo była jak Wieliczka. — Kocham cię tak bardzo, tak do końca. — Wiem to i widzę, ale „kocham” nie oddaje tego, co czuję, co bym dla ciebie zrobił. We mnie jest raczej szaleństwo, psychoza, obsesja. Nie
potrafisz kochać tak jak ja, bo nie rozumiesz, że mnie uratowałaś. — Ty też mnie uratowałeś. — Ja ciebie uratowałem tylko przed tym troglodytą, a ty mnie przede mną samym. — Przed tobą samym? Jak to? — Ja jestem swoim własnym demonem. Wtuliłem twarz w jej szyję i w jej włosy. Koiłem nią wszystkie swoje bóle. Ania — moje koło ratunkowe. Moja Wróżka Bzu. Ewa Byłem zbyt oszalały na punkcie Ani, żeby na czymś się skupić. W głowie miałem karuzelę myśli, więc odpuściłem sobie szkołę, bo i tak tego dnia nic do mnie nie docierało. W środy naprawdę nie ma tam po co chodzić. Miałem tyle wewnętrznych bodźców, że świat zewnętrzny nie był mi potrzebny. Tak chyba jest ze starymi ludźmi — mają w głowie tyle wspomnień, że mogą godzinami siedzieć w fotelu i rozpamiętywać, co przeżyli. Od rana starannie odtwarzałem sobie w głowie poprzedni dzień. Około południa poczułem, że mam ochotę poczesać trochę po sieci. Gdyby Anka była ze mną, nie przyszłoby mi to do głowy, a ze wspomnień wycisnąłem już wszystko, co się dało. Musiałem gdzieś się wyżyć. Zawsze zaczynam od stron typu „lubię czytać”. Nie dlatego, że kocham książki. Po prostu wolę przebrane towarzystwo z nieco wyższej niż dolna półka. Na tego typu forach zawsze jest masa w miarę rozgarniętych dziewczyn, w których aż kipi potrzeba pogadania z jakimkolwiek chłopakiem. Przez przypadek trafiłem na Olakom, która napisała ognistą recenzję książki Wszystko, co lśni. Grube toto strasznie, nudne i bez akcji, ale recenzja na poziomie. Obejrzałem dokładnie wszystkich jej znajomych. Była tam tylko jedna dziewczyna warta uwagi, Ewa Akińcza. Żadnych debilnych nicków, tylko imię i nazwisko jak Bóg przykazał. Zaciekawiła mnie. Wszedłem na jej profil. Same zdjęcia w negliżu, ramiączko stanika opuszczone, usta rozchylone, szyja wygięta jak do pocałunku wampira. Przezroczysta koszulka, a pod nią nawet śladu bielizny.
Spodobało mi się. Wbrew pozorom to nie jest nimfomanka, tylko zwyczajna zakompleksiona dziewczyna. Nie będzie trzeba za bardzo się starać, a ja nie chciałem się niepotrzebnie zużywać. Wszystko, co najlepsze, oszczędzałem dla Ani. Wysłałem jej zaproszenie do znajomych. „Przepraszam, że Cię zaczepiam. Jestem znajomym Olikom. Dobra ta twoja recenzja. Lubię Marqueza”. Ewa: „Cześć, Nieznajomy. Chyba nie da się go nie lubić; oczywiście, gdy się go pozna”. A więc należy do klubu „Kocham Marqueza”. Nie przeszkadza mi to. Ważne, że jest „otwarta na nowe znajomości” i, podobnie jak Madziarska, używa interpunkcji. Sto lat samotności zaczynałem dwa razy. Nie da się połapać, o co facetowi chodzi, a wszyscy bohaterowie nazywają się tak samo. Na każdej stronie widać, że gość wyduszał to z siebie przez czternaście lat. Czytelnik też mniej więcej tyle potrzebuje, żeby przez to przebrnąć, ale przecież trzydzieści milionów fanów z trzydziestu pięciu krajów, jak podaje Wikipedia, nie może się mylić. Nie od dziś wiem, że mało który człowiek jest zdolny do wygenerowania swoich autorskich poglądów. Badania mówią, że zaledwie siedem procent ludzi myśli samodzielnie. Nobel i inne nagrody muszą istnieć, bo inaczej biedne bezrozumne żuczki nie wiedziałyby, co mają czytać. Każdy gniot, o ile dostanie jakąś nagrodę, z automatu staje się dobry. Nie oburza mnie to, nie jestem frustratem. Takie po prostu są fakty. Wymieniliśmy szereg absurdalnych zdań na tematy, które kompletnie mnie nie interesują, takich jak paralele między Sto lat samotności a Don Kichotem. Tego ostatniego też nie udało mi się zmęczyć. A kondycja literatury kolumbijskiej mało mnie rusza. Okazało się, że Ewka robi zdjęcia. Bardzo oryginalne! Chciałbym poznać jedną dziewczynę, która nie robi zdjęć. Wszystko jednak jest lepsze niż debilna rozmowa o tym grafomanie. Ja: „A Ty? Gdzie Twoje autoportrety? Frida Kahlo uważała, że jej twarz jest najciekawszym tematem”. Ewa: „Nie mój przypadek. Mam okropny nos”. Ja: „Ja mam tępy wyraz twarzy, więc nie masz się co licytować. Pokaż ten nos”.
Ewa: „Nie mam. Zawsze ustawiam się tak, żeby go nie było widać”. Ja: „To zrób zdjęcie teraz”. Przesłała mi swoje zdjęcie. Pewnie jestem niesprawiedliwy, ale to przerażające, jakie dziewczyny są identyczne. Nos czy nie nos — taka sama jak miliardy innych, może poza Chinkami i Murzynkami. A może przez zakochanie w Ance wydawała mi się nieciekawa? Ja: „Ale miałaś mi przesłać swoje zdjęcie z nosem”. Ewa: „To właśnie on”. Ja: „To ma być ten okropny nos? Czy obiło Ci się o uszy słowo kompleks?”. Ewa: „To nie kompleks. To dziedzictwo przodków. Historia nie lubi takich nosów i ja też nie”. Inteligentna. Ja: „Słuchaj, mnie to nie obchodzi. Mógłbym spędzić życie z orką, gdyby nam się fajnie gadało”. Ewa: „Miło. Skojarzyłam ci się z orką?”. Kolejny punkt. Bystra. Ja: „Skojarzyłaś mi się z kimś mądrym, wrażliwym i z tej samej planety co ja. Jakie zdjęcia robisz?”. Ewa: „Interesują mnie wyłącznie emocje. Czasami najlepsze zdjęcie zrobi się głupią komórką albo jest poruszone, ale mnie nie interesuje jakość”. Odszukałem zdjęcie od Heli i wysłałem je Ewie. Ewa: „Nie wiem, co napisać. Dawno nie widziałam czegoś tak mocnego. Tragedia i szczęście w jednym ciele. Co się stało?”. Pokrótce opisałem historię Diany — oczywiście bez finału, bo po co wprowadzać na scenę postać Heli? Ewa: „Zobacz, to są najmocniejsze”. Otworzyła mi dostęp do galerii prywatnej. Błyskawicznie wszystko skopiowałem. Nie pytajcie po co. To u mnie odruch. Wskazała mi cztery fotki, żebym się nie zmęczył. Ma nieproporcjonalną budowę — górę drobną, a dół masywny, ale wiele dziewczyn jest tak zbudowanych i, moim zdaniem, u dziewczyny to nie jest wada. Nie gustuję w anorektyczkach. Na ostatnim zdjęciu sceneria banalna: las, brzeg jeziora, trzciny, pomost. Trochę inny niż tamten, ale podobny. Wszystkie pomosty świata są zresztą do siebie podobne. Na zdjęciu chyba mży, bo ona i jakiś facet są w kurtkach
przeciwdeszczowych. Stoją na pomoście obok siebie. Facet zerka na nią z nieprawdopodobną tkliwością. Ona nie patrzy na niego. Woda jest szara. Ja: „To na Mazurach?”. Pytam niewinnie. Ewa: „Tak. Dałam tytuł «Tata». Zrobione z samowyzwalacza. W ogóle nie myślałam, że będzie takie dobre. Na tym wyjeździe zrobiłam ze trzysta i tylko to jedno ma sens. Ale mocne jest, nie? A wiesz, że mój tata w ogóle nie rozumie, co niby tu jest takiego…”. Gadała jak nakręcona. Przez chwilę przyglądałem się temu zdjęciu. Ewa: „Miałam etap zdjęć czarno-białych, ale to tylko manieryzm”. Miałem dość czytania tych bzdur. Nie chciało mi się już z nią gadać. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądanie cudzych zdjęć z wakacji. Ewa: „Dlaczego tak zamilkłeś?”. Ja: „Trochę dziwaczny ten twój nos, co?”. Ewa: „Tak, wiem”. Ja: „Jesteś damskim odpowiednikiem Cyrana de Bergerac”. Nie odpisała od razu. Wiedziałem, że potrzebuje chwili, żeby sprawdzić w sieci, co to za gostek. Ewa: „Milusi jesteś”. Ja: „Nie chcę cię urazić. Dobrze nam się gada i ogólnie jesteś fajna, ale ja bym go zoperował”. Ewa: „Mógłbyś spędzić życie z orką, gdyby nam się fajnie gadało”. Ja: „Tak, ale tylko do pewnego poziomu. Lubię defekty, ale małe. Zoperuj się, to koleżeńska rada”. Zablokowałem ją. Byłem wściekły. Musiałem wziąć Ciapka na kolana i głaskałem go ze dwadzieścia minut, zanim jako tako wróciłem do równowagi. Ci wszyscy nawiedzeni psychologowie mają rację: Zbyt długie siedzenie w sieci osłabia układ nerwowy. Napisałem do Anki: „Albo zobaczymy się natychmiast, albo będziesz odpowiedzialna za śmierć człowieka”. Żałosny pokonany facet
Rozumiem, że nie jestem wiarygodny. Wypisywałem wam te wszystkie bzdury, bo myślałem, że to będzie historia jak wszystkie poprzednie — rozegram Ankę ładnie i wygram tę damsko-męską przepychankę. Tymczasem jestem jak Napoleon pod Waterloo: żałosny pokonany facet. Ta dziewczyna ma nade mną władzę absolutną. Jestem jej pieskiem, misiem, żółwikiem, wieloszczetem — czym tylko chce. Jestem od niej całkowicie zależny. Dotyka mnie — jestem w niebie, nie ma jej — jestem w piekle. Nie ma w tym żadnej strategii, w nic z nią nie gram. Czekam na jej łaskę, na jej skinienie. Chciałbym zabrać ją do mojego świata, pokazać jej Jerzego, matkę, babcię, Niefajną. Chciałbym, żeby stanęła twarzą w twarz ze wszystkimi moimi demonami, z całą moją przeszłością, tylko że demony milczą i to ona je przepłoszyła. Zresztą to nie jest dobry czas na przedstawianie jej ludzi z mojego świata. Nie potrzebujemy teraz nikogo, żal nam każdej minuty. Szkoda czasu na bycie z innymi ludźmi. Oni są potrzebni, gdy para już się sobą trochę znudzi. Nas to nie dotyczy i z tego, jak Ania jest dla mnie ważna, wnioskuję, że nigdy nie będzie dotyczyć. Trójka Hela dostała trójkę z ciągów! Bardzo się ucieszyłem. Na przerwie wziąłem ją w ramiona i wyściskałem z całych sił. Pięć godzin mordęgi, ale jaki wynik! Malińska nigdy niczego po sobie nie pokazuje, ale chyba się zorientowała, że maczałem palce w tym sukcesie. Na pewno za to zorientowała się Wonia, bo spojrzała na mnie ze szczerą pogardą. W euforii powiedziałem Heli, że będziemy się uczyć codziennie. Nie wiedziałem jeszcze, jak to załatwię, bo to jednak spore obciążenie. Hela zrobiła się czerwona, a potem zbladła. Zapytała, czy nie powinna jednak wziąć korepetytora, bo chyba nie może zabierać mi aż tyle czasu, i czy na pewno ja tego chcę. Ponieważ była moim pierwszym sukcesem pedagogicznym, złapałem wiatr w żagle i powiedziałem, że mowy nie ma. Kiwnęła głową, odwróciła się i gdzieś pobiegła. Pachnidło
Któregoś razu dałem Heli dosłownie dwie sugestie. „Jeśli masz niebieskie oczy, noś niebieskie ciuchy” i druga: „Każdy chłopak lubi nogi, więc noś spódnicę albo grube rajstopy i szorty”. Kiedy widzę dziewczynę w spodniach, zawsze myślę, że ma beznadziejne nogi, skoro ich nie pokazuje. Od tej pory Hela przychodziła do szkoły w spódnicach i w niebieskich bluzkach, a ja mówiłem jej, jak fantastycznie wygląda. Tej bidzie z nędzą trzeba pomóc nie tylko w matmie, ale ogólnie w życiu. Po lekcjach poszliśmy do niej. Obiad już na nas czekał. Uczyliśmy się przez trzy godziny. Na następny raz umówiliśmy się u mnie, bo Hela koniecznie chciała poznać Ciapka. W domu oddałem się rozmyślaniom. Ciekawe, dlaczego właściwie z Madziarską nam nie wyszło? Może było po prostu za długo, a może ona tak długo mnie trzymała na dystans, że przeoczyła moment mojego szczytowego zainteresowania i gdy w końcu zdecydowała, że będziemy krwią z krwi, mnie się już znudziło? A może zwyczajnie po ludzku nie udało się, bo nikomu się nie udaje? Dobry związek jest tylko mityczną Atlantydą. Nie udało mi się przestać o niej myśleć, chociaż już za nią nie tęsknię. Teraz Ania jest dla mnie wszystkim. Szczera, bezpruderyjna. Oczywiście zwariowałem na punkcie jej ciała, ale nie jest to płytkie pożądanie, tylko szczyt porozumienia dusz. Nasze serca mają to samo pole elektromagnetyczne. Nigdy jeszcze nie czułem czegoś takiego. Kiedy nie ma jej przy mnie, a tylko o niej pomyślę, mogę jej niemal dotknąć. Nie rozumiem, jak mogłem żyć do tej pory. To wszystko napisałem Madziarskiej. Mogę sobie wyobrazić, jak ją to boli, ale nie mam pojęcia, jak ona to wytrzymuje. Współczuję jej, ale nic na to nie mogę poradzić. Nowa miłość zawsze jest żądna krwi i cierpienia, a nikt nie nadaje się na ofiarę nowym bogom lepiej niż była dziewczyna. Zresztą Madziarska sama jest sobie winna. Nie musi ze mną gadać, a gada. Odpisała prawie natychmiast. Madziarska: „To wspaniale. Zazdroszczę. I co, dobrałeś jej zapach?”. Ja: „Oczywiście!”. Madziarska: „Oczywiście! Ty jesteś prawdziwym dżentelmenem”. A więc jednak sarkazm. Nie udało jej się wytrwać w roli mojego najlepszego kumpla. Jest zazdrosna, zła, a może nawet wściekła. Przypomniał mi się moment, gdy wróciliśmy z Jerzym do Warszawy. Ania
mignęła mi na peronie. Podszedłem, klęknąłem przed nią i objąłem ją za nogi. Mijała nas masa ludzi, którzy wbijali w nas wzrok. Nie dziwię się im — dziś mało kto umie prawdziwie się w cokolwiek zaangażować. Ania miała na sobie szary płaszcz z kapturem i pachniała perfumami, które jej dobrałem. Zapach — najlepszy nośnik wspomnień. Kurde, chociaż to bubel, nie literatura, muszę jeszcze raz przeczytać Pachnidło. To jest o mnie. Mam jakąś słabość do zapachów. A może wszyscy tak mają? Muszę z kimś o tym pogadać, tylko że poza Jerzym nie znam żadnego normalnego faceta. Po lekcjach przyszła Hela. Przyniosła mi całą blachę pasztetu z majerankiem. Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, że taki lubię. Połowę zjadłem od razu, bez chleba. Bajka. Karolina mnie prosiła Na pierwszych dwóch lekcjach była matma. Usiadłem z Helą, żeby dodać jej pewności siebie. Kiedy Malińska zapytała, kto poda definicję logarytmu, wziąłem Helę za nadgarstek i podniosłem jej rękę do góry. Dostała plusa. Wonię skręciło, bo widziałem, że zerknęła na mnie i aż zęby zacisnęła. Niech się złości kujonica. Historia była na czwartej lekcji. Na szczęście był sprawdzian, więc Domańczyk nic ode mnie nie chciał. — Napiszesz mu, że go kochasz? Dobra okazja. — Zachary wkurzył mnie nie na żarty. Nie byłem w stanie zebrać myśli. Narysowałem wielki ludzki tyłek. Pokazałem Zacharemu. — Oddaj mu to! Co, boisz się? Nie miałem wyjścia. Musiałem oddać Domańczykowi moje dzieło sztuki. Zły byłem, bo mogłem ten sprawdzian napisać. Pytania były dość proste. Domańczyk chyba od razu zobaczył, co mu oddałem, bo gdy tylko zadzwonił dzwonek, kazał mi zostać. Wszyscy błyskawicznie wyszli i po minucie w sali byliśmy tylko my dwaj. Poczułem się nieswojo. Domańczyk kazał mi usiąść w pierwszej ławce. Odszukał moją pracę. Biedny przegrany człowieczek. Zakola doszły mu do potylicy. Gdybym go tak nie nienawidził, tobym go może nawet lubił.
— Adam, z tej pracy dostajesz jeden. Nie wpiszę ci… — Dlaczego pan mi nie wpisze? — Na pewno nie dlatego, że cię lubię, Lang, na pewno nie dlatego. I nie dlatego, że rozumiem, jak trudny jest okres dojrzewania, burza hormonalna i te rzeczy. Karolina mnie prosiła. Wiem, co przeżywasz, wiem, co przeżywasz. Karolina go prosiła?! — Moja matka? Wiem, że to kosmicznie głupie pytanie, ale wierzcie mi, że w takich momentach człowiek musi zadawać debilne pytania, bo nie może uwierzyć w to, co mu mówią. — A co ja takiego przeżywam? — Spokojnie, Adam, spokojnie. Nie jestem twoim wrogiem. — Przyjacielem chyba też nie. — Adam, nie zniechęcisz mnie, nie zniechęcisz. Obiecałem Karolinie, że zdasz, że zdasz. — Dlaczego? I dlaczego mówi pan o mojej matce „Karolina”? Znacie się? — zadałem kolejne debilne pytanie. Uśmiechnąłem się. Jeśli moja matka zaczęła chodzić z Domańczykiem, nie ręczę za siebie. W głowie mi się nie mieściła taka żenada. — Chodziliśmy razem do liceum. Za chwilę się okaże, że to jego dawna miłość. — Mogę już iść? — Możesz, możesz, ale daj sobie pomóc, dzieciaku. — Dzieciaku? Będziesz mi teraz tatusiował? Specjalnie zwróciłem się do niego na „ty”, żeby go sprowokować. — Ktoś musi ci tatusiować, bo najwyraźniej nie radzisz sobie, nie radzisz. Dokąd idziesz? Mówię do ciebie. Mówię do ciebie, Lang! Trzasnąłem drzwiami tak, że odpadł kawałek tynku. I dobrze! Powinienem wyrwać te drzwi i wyrzucić je przez okno. Awantura — Co ci niby miałam powiedzieć?! — Prawdę! Że Domańczyk był twoim facetem!
— Nie był żadnym moim facetem, tylko kolegą z liceum. Zresztą tobie nie da się powiedzieć prawdy, bo niczego nie słuchasz! — Ja niczego nie słucham?! Bardzo miło się dowiedzieć, co myśli o mnie rodzona matka! Wiesz, jak się czułem, gdy ten wafel mi powiedział, że z nim spałaś? — Co ci powiedział?! Matka zrobiła się czerwona. Bardzo dobrze. Niech teraz dzwoni do niego z awanturą, że nagadał jej synusiowi bzdur, niech on się tłumaczy. Niech się pożrą na zdrowie. — To właśnie mi powiedział. — Nie wiem, co mu do głowy strzeliło. To mój kolega z liceum. Po prostu poprosiłam go, żeby wziął wychowawstwo w twojej klasie, bo… — Właśnie! Bo co? — Chciałam, żebyś miał dobrego nauczyciela. — Ten twój cudowny koleżka zamienił moje życie w piekło. Klasa mnie przez niego nienawidzi! — Przesadziłem oczywiście, ale wiadomo, jak to jest. W nerwach różne rzeczy się mówi. — Czy są inne osoby w moim życiu, które mi po znajomości załatwiłaś? Posłuchaj… — Zrobiłem krok w jej stronę i pogroziłem palcem. — Nigdy piernika nie lubiłem, ale teraz mu nie daruję. Tobie też nie daruję. Nikomu nie daruję, zapamiętaj to sobie! Chwyciłem klucze leżące na komodzie i rzuciłem nimi o ścianę. Troglodytka — Minęło kilka godzin, a ja nadal nie mogę się uspokoić. Widzisz to? Wyciągnąłem przed siebie obie dłonie i wpatrywałem się, jak drgają porażone tym wszystkim tak samo jak ja. Anka również wpatrywała się w moje dłonie. — I to przez kogo? Przez takiego wafla! Tatuś zastępczy się znalazł. Jak pomyślę o tym, że o mały włos mógł być moim ojcem, nie wiem, co mam ze sobą zrobić. — Przepraszam, bo nie rozumiem do końca, ale kim jest ten cały Domańczyk? Zapytała po mniej więcej dwudziestu minutach mojej psychicznej wiwisekcji.
Opuściłem ręce. Ja udostępniam jej nagi strumień mojej świadomości, a ona nie wie, kim jest „ten cały Domańczyk”. Wytłumaczyłem jej, chociaż to nieprawdopodobne, żeby nie skojarzyć, o kim mówię. — Ale nie denerwuj się tak. — Uraczyła mnie radą bardzo użyteczną dla wzburzonego człowieka. — Jak mogę się nie denerwować? Matka manipuluje moim życiem, ustawia mi nauczycieli. Nie rozumiesz, że spiskowali za moimi plecami? Nie rozumiesz, co czuje człowiek zdradzony? — Jak to zdradzony? Kurde, ale co się właściwie stało? Myślałem, że jest jednak inteligentniejsza. Rzeczownik „zdrada” kojarzył się tej dziewczynce wyłącznie z relacją damsko-męską. — Stało się to… — Zacząłem tłumaczyć jej wolno, jak mało rozgarniętemu dziecku, którym w istocie się okazała — …że za moimi plecami matka załatwiła, żeby jej dawny kolega wziął wychowawstwo w mojej klasie, a ten tak przejął się rolą dobrego wujka, że zamienił mi życie w piekło. Nie mogę pogodzić się z tym, że oni kolaborowali za moimi plecami, rozumiesz? — Ale on skrzywdził twoją matkę? — Nie! — syknąłem, bo już nie starczało mi do niej cierpliwości. Anka zagarnęła włosy i słodko zebrała je po jednej stronie twarzy. Wspaniałą chwilę wybrała na uwodzenie. To tak, jakby podczas sztormu przyjść na plażę, żeby się opalać. — Adam, odpuść mu. Moja mama też miała wielu facetów przed moim ojcem. Ludzie się rozstają. Uśmiechnęła się i najwyraźniej uznała temat za zamknięty, bo nachyliła się do pocałunku. To się nazywa perfekcyjne wyczucie chwili. Ja ledwo oddycham, bo kotłują się we mnie wszystkie emocje świata, a ona chce się całować! Troglodytka. — W moim świecie ludzie się nie rozstają. — Ja się rozstałam dla ciebie… Spojrzała na mnie oczami spaniela. Nienawidzę tej dziewczyńskiej uległości, tego wiecznego podlizywania się, tego grania na swoim, w tym wypadku nędznym, seksapilu. — Jesteś aż tak głupia czy tylko udajesz?! Postaraj się wysilić swoje mizerne zwoje mózgowe i wczuć się w cudze emocje. Nie każdy jest tak prostym organizmem jak ty. Ludzie się rozstają, odpuść mu, moja mama też
miała wielu facetów. — Dobrze mi wychodzi przedrzeźnianie jej, bo mówi trochę przez nos. — Moje życie wewnętrzne jest odrobinę bardziej skomplikowane niż „olej to”. Przestraszyła się, że na nią wrzasnąłem, ale to nie zmieniło faktu, że nic nie rozumiała. Przerażające, jaka ona jest głupia, pomyślałem. — Jak w ogóle mogłem z nią gadać? Nie ma żadnego sensu ciągnąć tego dalej. Pasujemy do siebie jak drut kolczasty do dżdżownicy. — To nie ma sensu. Dajmy sobie spokój — powiedziałem przyjaźnie. Nie chciałem jej zranić, tylko się jej pozbyć. Zobaczyłem, że nabiera powietrza, żeby coś powiedzieć. Odwróciłem się i odszedłem. Nie miałem ochoty jej widzieć ani słyszeć. Chciałem być sam. Spotkanie z nią było wielkim błędem. To tak, jakbym poszedł na wojnę po to, żeby trochę się zrelaksować. Nie było to przyjemne uczucie — uzyskać stuprocentową pewność, że na całej planecie nie ma ani jednej osoby, z którą mam jakiekolwiek porozumienie. Wróciłem do domu. W kurtce i butach rzuciłem się na łóżko. Ciapek zaczął miauczeć. Wziąłem go na ręce i wyjąłem z kieszeni rękawiczki, żeby mógł powciągać zapachy, tak jak lubi. Przyszła wiadomość. Pewnie od niej, bo zaraz potem trzy następne. Nie zareagowałem. Zresztą nie mogłem, bo Ciapek na mnie zasnął, a budzenie kota to, jak wszyscy wiemy, grzech śmiertelny. Byłem silnie wytrącony z równowagi, ale nie umiałem ustalić, czy tym, że Anka tak mnie rozczarowała, matką czy w ogóle życiem. Zajrzałem do sieci dopiero po dwóch godzinach. Anka: „Widziałeś? Status związku Ci się przestawił”. Ja: „Nie przestawił mi się. To celowe działanie”. Anka: „Jak to celowe?”. Ja: „Pasujemy do siebie jak pingwin do pustyni. Myślę, że powinienem Cię od siebie uwolnić. «Z nim będziesz szczęśliwsza», jak pisał poeta”. Anka: „Jaki poeta? Zrywasz ze mną?”. Ja: „Nie. Ty to zrobiłaś”. Anka: „Ja? Co ja takiego zrobiłam?”. Ja: „Właśnie o to chodzi, że Ty tego nawet nie rozumiesz”. Anka: „Ale ja cię kocham!”. To jedno z moich najciekawszych odkryć. Ludzie używają tej formułki
jako argumentu, że powinniśmy być razem. Śmieszne. Jeśli kochasz, to twój problem. Będziesz cierpieć po rozstaniu i tyle. Nie znam ani jednego przypadku, kiedy chłopak chciał rzucić dziewczynę, a ona mu powiedziała „ale ja cię kocham” i on został. To tak, jakby mówić tygrysowi: „Nie pożeraj mnie, bo jutro mam wizytę u dentysty”. Jaki to ma związek z sytuacją? Zresztą po jakiego diabła poniżać się takimi wyznaniami przed kimś, kto ma cię gdzieś i właśnie cię o tym informuje? Odpisałem krótko: Ja: „Wiem”. Anka: „Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam!”. Nie ma pojęcia, co złego zrobiła, ale namiętnie mnie przeprasza. Paranoja. Życie jest za krótkie, żeby je spędzać z głupimi osobami u boku. Zmieniłem swoje zdjęcie profilowe i wyrzuciłem wszystkie zdjęcia z Anką. Wiadomości na moją komórkę przychodziły dosłownie co kilka minut. Nie ruszało mnie to. To był koniec. Po numerze, jaki mi wycięła, nie wiedziałem, czy da się jeszcze cokolwiek między nami uratować. — Dlaczego siedzisz po ciemku? — zapytała matka, wchodząc, jak zwykle bez pukania, do mojego pokoju. Nie zareagowałem, bo nienawidzę kretyńskich pytań. — Nie idziesz nigdzie? Zachary nie przychodzi? Najwyraźniej ją naszło, żeby się ze mną poprzyjaźnić. Może znajomych też zacznie mi wybierać? — Chcesz się mnie pozbyć? Nie ma sprawy, mogę się zabić w każdej chwili. — Zrobić ci coś do jedzenia? Mam wołowinę na tatara. Wiecznie tylko jedzenie, jakby nie istniały inne sposoby okazywania skruchy i miłości. Nie wiem, skąd to się bierze. Atawizm jakiś czy co? — Nie podlizuj się. Możesz wyjść? Chcę być sam. Zgaś światło i zamknij za sobą drzwi. Matka miała chyba ochotę powiedzieć coś w stylu: „Jaki ty jesteś niemiły, syneczku”, ale się powstrzymała. Po chwili usłyszałem, że dzwoni babcia, i aż mnie ścisnęło z żalu, że teraz babcia odessie matce końcówkę energii. Zadzwoniłem do Jerzego. Streściłem sprawę. Jerzy nie słyszał o żadnym Domańczyku. Nie zdziwiło mnie to. Matka trzyma raczej z ciotką niż z Jerzym. Poza tym od kilku lat Jerzy ma własną kancelarię i jest
ekstremalnie zajęty. W mojej sprawie Jerzy doradził, że powinienem odpuścić. Matka mnie nie okłamała, tylko zataiła przede mną prawdę. Jerzy uważa, że trzeba odróżniać te dwie sprawy. Poza tym matka chciała dobrze, a wyszło źle, bo nie przemyślała daleko idących konsekwencji, na przykład mojego psiego samopoczucia, gdy intryga się wyda, ale tego nie mogę od niej wymagać, bo wiadomo — kobieta. No a poza tym jest przecież okay. Jerzy wie, co matki potrafią robić swoim dzieciom, bo miał niejedną tego rodzaju sprawę. Niedawno jedna z jego klientek chciała ubezwłasnowolnić syna, bo uznała, że syn jest chory umysłowo, skoro spotyka się z dziewczyną, której matka nie akceptuje. Inna klientka Jerzego przez kilka lat wojowała ze swoją matką, która przychodziła do pracy klientki Jerzego i wykłócała się z jej szefem, że traktuje jej córkę bez należytego szacunku. A ta córka miała trzydzieści lat! Tak więc rodzice uwielbiają kierować życiem swoich dzieci. Takie kwiatki się zdarzają, a moja matka, mimo wszystko, daje mi przecież bardzo dużo luzu. Na koniec Jerzy dodał, że przegadamy jeszcze ten temat, a może nawet uda nam się wyrwać gdzieś na przyszły weekend. Do matki w każdym razie nie powinienem mieć pretensji. Wyszedłem na balkon, żeby nie słuchać, jak babcia rozwałkowuje matkę. Musiałem się nad tym wszystkim jeszcze raz na spokojnie zastanowić. Domańczyk to debil i jego skreślam, Jerzy ma jednak rację — matka to inna para kaloszy. Nie da się zaprzeczyć, że ona źle mi nie życzy. Głupi miała pomysł, ale niepotrzebnie jestem dla niej taki podły. Teraz babcia dołoży swoje i jeszcze mi matka zawału dostanie. Nie chcę być dla niej podły, ale jestem. Przysięgam, że nigdy nie będę miał dzieci, bo gdyby mój syn zachował się wobec mnie tak jak dziś ja wobec matki, tobym go chyba zabił. Madziarska rozumie Nie wiem, jak to jest, ale ręka opatrzności działa. Zadzwoniła do mnie Madziarska. Jej matka pojechała z koleżanką na jakiś festiwal filmowy i do niedzieli wieczorem Madziarska jest sama. Moglibyśmy też iść do kina. Nie wahałem się ani sekundy. Wszystko jest lepsze niż siedzenie w domu z matką za ścianą, a może jeszcze jechanie do babci. Pierwsze zdanie, jakie powiedziałem, kiedy już usiedliśmy u niej w pokoju, brzmiało: „Wkurzył mnie w piątek Domańczyk. Czy wiesz, kto to
jest?”. Wiedziała, że to mój wychowawca, że uczy nas historii i że jest starym podłym dziadem. Nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek aż tyle o nim opowiadałem. Z kimś takim da się rozmawiać. Opowiedziałem jej ze wszystkimi detalami prawie każdą lekcję historii od początku roku i słowo w słowo powtórzyłem ostatnią rozmowę z Domańczykiem. Wysłuchała uważnie tych moich wynurzeń i zadała kilka naprawdę trafnych pytań. Wspólnie się nad tym zastanawialiśmy i analizowaliśmy moje wzburzenie na wszystkie sposoby. Madziarska nawet słowem się nie zająknęła, że ma coś do zrobienia, ani głupio nie proponowała, żebyśmy jednak poszli do kina. Ta dziewczyna po prostu mnie rozumie. Na dodatek miała na sobie grube rajstopy i na to szorty. Jerzy napisał, że potwierdza przyszły weekend, i zapytał, czy nie mam nic przeciwko temu, żeby pojechał z nami Krzysiek. Odpisałem, że nie mam nic przeciwko. Przyda mi się kilka dni bez matki, bez szkoły, bez nikogo. Trzech facetów w górach. Madziarska poparła ten pomysł, tylko poprosiła, żebym tym razem przywiózł jej oscypki. — A jakie lubisz? — Owczo-krowie. — Przywiozę ci tyle owczo-krowich, ile tylko zdołam unieść. Położyłem głowę na jej kolanach, bo uwielbiam, gdy drapie mnie za uchem. Może ja jestem kotem? Kotem po przejściach, którego ktoś uwolnił z wnyków, jak naszego Ciapka. Z każdą jest inaczej Nikt mi nie powie, że seks z każdą dziewczyną wygląda tak samo. Z każdą jest absolutnie inaczej. Nigdy nie wiesz, jak to dokładnie się odbędzie, i dlatego między innymi jest to takie fascynujące. Położyliśmy się grzecznie na łóżku i zaczęliśmy oglądać Ojca chrzestnego III. Madziarska wtuliła się we mnie. Ona ma taki fajny zwyczaj, że lekko odchyla moje palce i gładzi mnie, jakby szukała błony pławnej. Przypomniała mi się zasłyszana od Niefajnej teoria klasyfikacji dziewczyn, ale ani słowem o tym nie wspomniałem. To nie był dobry moment.
W dwudziestej minucie filmu jest scena, na której widać goły tors Vincenta Corleone. Obejrzyjcie sobie, bo warto. Niedźwiedź by się takiego futra nie powstydził. Poczułem, że Madziarska drgnęła, więc wsunąłem jej rękę pod bluzkę. Miała stanik z materiału, z którego można byłoby zrobić kamizelkę kuloodporną. Nie wiem, kto wymyśla coś takiego. Każdej dziewczynie podoba się owłosiony samiec, to zresztą chyba atawizm. Facet ma być duży i owłosiony. Ja mam klatkę łysą jak brzuch śledzia. Zapytałem więc Madziarską, czy podoba jej się Vincent, a ona bez wahania powiedziała, że nie. Kłamała, żeby sprawić mi przyjemność. Zacząłem ją więc łaskotać i powtarzać: „Mów prawdę, mów prawdę, mów prawdę”. Tarzaliśmy się po jej łóżku i wariowaliśmy ze śmiechu. Madziarska jest silna. Usiadła na mnie i kompletnie zblokowała mi ruchy. Nawet nie usiłowałem się wyrywać, bo tylko bym się ośmieszył. Spojrzałem jej w oczy, a ona spojrzała w moje. Bardzo dobrze się znamy, więc potrzebna była tylko iskra i już się całowaliśmy. Nie byłem w stanie się od niej oderwać, zresztą ona mnie nie zniechęcała. Kiedy ze sobą chodziliśmy, musiałem wyczekiwać, aż moja matka gdzieś pójdzie albo jej działka będzie pusta, a ona zdobędzie klucze. No i oczywiście najpierw kino, potem pizza, potem jeszcze kilka godzin urabiania, by wreszcie czasem rzuciła mi jakiś ochłap. Teraz pragnęła mnie jak kania dżdżu, jak kot snu, jak łyżwy lodu. „Zerwij z dziewczyną, a będzie twoja” — mówi stare indiańskie porzekadło. Święte słowa. Wróciłem do domu następnego dnia po południu. W tym czasie matka nawet nie wysłała mi wiadomości z pytaniem, gdzie jestem, za to Hela dzwoniła dwa razy. Nie wiedziała, jak rozwinąć wyrażenie algebraiczne z dwumianem Newtona. Po dwudziestu minutach tłumaczenia musiałem jej wprost powiedzieć, że padam z nóg, bo mam za sobą zarwaną noc, więc może pogadamy potem. Powiedziała, że w porządku, ale za kwadrans u mnie będzie, bo ma dla mnie niespodziankę. Nie miałem rezerw psychicznych na żadne niespodzianki, ale nie dała się przekonać. Niespodzianka okazała się szarlotką. Prosto z blachy zjadłem duży kawał. Zaczynałem też rozumieć, dlaczego Hela ma figurę typu O. — Co masz na szyi? — Nie wiem — powiedziałem zgodnie z prawdą.
Zerknąłem do lustra. Niemal na samym środku szyi miałem malinkę wielkości sporej truskawki. Madziarska mnie ostemplowała. Spryciara.
DNA Bezsenność to ciekawy stan. W ciągu dnia prawie każdy cierpi na deficyt czasu, a gdy w nocy leżysz i gapisz się bezmyślnie w sufit, odczuwasz frustrację, że nie śpisz. To nielogiczne. Człowiek powinien być uszczęśliwiony, że nie chce mu się spać i nareszcie ma czas, żeby na spokojnie zrobić remanent swoich myśli. Chyba jestem człowiekiem-sową, bo nie pierwszy raz zauważyłem, że w nocy mam lepszą ostrość widzenia — nie przestrzeni, ale czegoś znacznie ważniejszego: spraw. Nie uwierzycie, ale dotarłem do tego, co mnie w tej historii najbardziej rusza. Pytania Madziarskiej były inteligentne, ale chybiały celu, tymczasem powód mojego rozedrgania był banalny: geny. Jestem nieodrodnym synem mojego ojca. Taki sam nerwowy skurczybyk ze mnie. Rzucam kluczami w rodzinę, a to przecież jego szkoła. Orzeł ma w chromosomach kod rozrywania królika na strzępy i nawet jeśli wychowają go gęsi, nie zacznie taplać się w kałużach, pływać i żreć trawy, tylko będzie rozszarpywał, bo taka jego natura. Moja natura jest zaś taka, że ja jestem złym człowiekiem. Karo, Madziarska, Anka — każda może to potwierdzić. Nic nie wiem o dziadku, ale też pewnie był jakimś zwyrodnialcem, bo przecież po kimś mój ojciec jest taki bezwzględny. Wstałem i zrobiłem sobie jajecznicę na kiełbasie. Jedząc, wyobrażałem sobie, jak długi, skręcony łańcuch DNA mojego ojca rozłazi się na wszystkie strony i ja dostaję jeden taki sznurek. Kamila Ciotka Ewa zawsze smaży dla nas schabowe, które potem wcinamy na zimno. Tym razem ich nie było i poczułem z tego powodu spore
rozczarowanie. — Nie mam i cieszę się z tego. Te jej schabowe kompletnie mi się przejadły. Kto dziś jada schabowe? Zdrowo trzeba jeść, lekko. Warzywa, owoce morza. Nigdy więcej schabowych. Idziemy? Marzę o gulaszowej. Przy gulaszowej gadaliśmy o matce i Domańczyku. Potem Jerzy zadzwonił do Krzyśka. Zorientowałem się, że coś się stało, bo Jerzy zerkał na mnie z dziwną miną. Okazało się, że Krzysiek nie może się wyrwać z pracy, a jego dziewczyna jest już w pociągu. Zwalała się nam na kark jakaś dziewczyna Krzyśka. Mieliśmy jechać we trzech, a tymczasem Krzysiek bez żadnego porozumienia z nami ściąga swoją pannę. Poczułem złość i byłem pewien, że Jerzy też się wścieknie, ale on przyjął to bardzo spokojnie. Powiedział tylko, że za ten numer Krzysiek dostaje u niego minus dwieście punktów. Pociąg z Łodzi spóźnił się pięćdziesiąt minut, więc jak kretyni tkwiliśmy w dworcowej budzie. Dziewczyna Krzyśka miała na imię Kamila, włosy za tyłek, nogi po zęby i uwodzicielski błysk w oczach. Do tego jakieś dwadzieścia pięć lat. Krzysiek piękny nie jest, a jednak jakoś ją do siebie przekonał. Przedstawiliśmy się jej grzecznie. Wiedziała, że Krzysiek się nie zjawi, ale nie okazała z tego powodu nadmiernych emocji. Podziękowała, że zgodziliśmy się, by mimo wszystko do nas dołączyła. Zrobiła na nas dobre wrażenie. Chyba nie wiecie, kim jest Krzysiek. To przyjaciel Jerzego z podwórka. Był w moim życiu od zawsze — nie na jakiejś kluczowej pozycji, ale w tle przewijał się od lat. Na wakacje nigdy z nami nie jeździł, ale na wypady dość często. Na osiemnastce Niefajnej był z żoną, ale prawie jej nie pamiętam. Nigdy nie myślałem o tym, co się dzieje w jego głowie. Zresztą życie wewnętrzne ludzi starszych, zwłaszcza sporo starszych ode mnie, jakoś mnie nie interesuje. Nie zastanawiam się, co czują, jakie emocje nimi targają, jakie wspomnienia ich prześladują, czego w życiu nie mogą sobie darować, za czym tęsknią, czy lubią swoje życie, o czym marzą albo czego się boją. Jakby w pewnym wieku ludzie nie mieli uczuć, a co najwyżej sprawy do załatwienia. I nagle nie mogłem przestać myśleć o tym, że skoro Krzysiek ściągnął w góry tę siksę, to w jego głowie musiało się sporo dziać. Nie wiem, jakie walory Krzysiek w niej odnalazł, ale na pewno nie
erudycję. Jeśli miała kiedyś w ręku książkę, to chyba tylko telefoniczną. — No, my? My się razem poznaliśmy. Na poczcie, w urzędzie. Byliśmy w kolejce na poczcie. Takie opowieści są dla mnie kompletnie bezwartościowe. Ludziom się wydaje, że liczy się scenografia, a tymczasem to, że się poznali na poczcie, w pociągu czy w sklepie, jest przecież bez znaczenia. Chodzi o to, jak na siebie zwrócili uwagę, kto komu pierwszy wysłał sygnał, dlaczego siebie szukali i jak rozpoznali, że druga osoba jest nosicielem tego, czego akurat się szuka. Jaki był pierwszy tekst, jak się obwąchiwali, jak grali ze sobą, kto tym kierował, jak się podrażniali, kto był silniejszą stroną. Niestety, akurat tego nigdy nie mówią. Kamila nie jest może inteligentna, ale ma dobrze poukładane pod sufitem. Założyła takie szorciki, że patrzenie na nią każdemu osłodziłoby trud wspinaczki. Było na co popatrzeć i nawet ja muszę przyznać, że się nie nudziłem. Jerzy rzucił ciekawy temat: Czy do gimnazjów nie powinno się wprowadzić przedmiotu ustawodawstwo. W końcu nieznajomość prawa jest jak kalectwo. Potem długo dyskutowaliśmy, czy wysokość mandatów nie powinna być uzależniona od zarobków. W wielu krajach tak jest. Kamila nie brała udziału w rozmowie. Dostała za to u mnie wielkiego plusa. Chciałem napisać do Niefajnej, że Krzysiek ma dziewczynę. Byłem ciekaw, jak zareaguje. Oburzy się? To raczej nie w jej stylu. Zacznie pytać o szczegóły? Będzie chciała zobaczyć zdjęcie? Już trzymałem w ręku komórkę, gdy Jerzy poprosił, żebym nie wspominał nikomu o Kamili. Krzyśkowi przejdzie, a tak to jego Elka zrobi mu piekło. Rozumiałem to. Wiadomo, do czego zdolne są zazdrosne kobiety. Jerzy zaproponował, żebyśmy się czegoś napili. Chciałem iść, ale powiedział, że sam to załatwi. Wrócił z trzeba butelkami jakiejś oranżady czy innej cytronady. Ohydne, ale dało się wypić. W nocy mnie ostro popędziło. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się aż tak pochorował na żołądek. Jerzy strasznie się zmartwił i proponował nawet, że ze mną posiedzi, ale nie widziałem sensu. Zresztą w hotelu był zasięg, to się nie nudziłem. Chciałem sobie popisać z Madziarską. Kiedy wrócili, nawet nie byli specjalnie zmęczeni. Znałem szlak, którym
szli, i widziałem w wyobraźni ich marszrutę. Wypili ze mną herbatę i Kamila powiedziała, że pada. Jerzy też był skonany, więc poszedł się położyć. Przez dwa dni nie mogłem na krok odejść od kibla, a potem nagle wszystko przeszło. Czy byłem rozczarowany? Niewątpliwie. Nakręciłem się, że zmierzę się z przestrzenią, że oddam frustracje górom, a tu kicha. Trudno. Będzie jeszcze milion wyjazdów z Jerzym. Takie po prostu jest życie, że czasem coś cię omija i nic na to nie poradzisz. Ashera Gdy tylko za Helą zamknęły się drzwi, zadzwonił dzwonek. Matka się kąpała, wziąłem więc Ciapka na ręce i poszedłem otworzyć. — Przepraszam, ale pana mama niedawno u nas była i wiemy, że macie państwo kotka, a nam właśnie przysłali kociaka, to znaczy koteczkę, i nie mamy żwirku. Czy moglibyście nas państwo poratować? — Macie państwo kota? Matka — w czerwonym szlafroku i z białym turbanem na głowie — zjawiła się w przedpokoju. — Tak. — Kobieta uśmiechnęła się do matki ze szczerą sympatią. — To pani nas zainspirowała. Wtedy, jak pani nam to… tego kotka przyniosła, zaczęliśmy myśleć, że moglibyśmy wziąć kota. Oboje pracujemy w domu i kupiliśmy sobie Asherę. To niebywale rzadka rasa. — Kobieta spoważniała, żebyśmy oboje z matką zrozumieli, że kupili nie byle co. — Nasza jest z hodowli w Norymberdze. Rzuciliśmy sobie z matką porozumiewawcze spojrzenia. Ashera to krzyżówka serwala i kota dachowca. Nie jestem znawcą, ale mamy w łazience plakat z rzadkimi rasami kotów, więc wiem, co to za pokraczna hybryda. Matka dała sąsiadce worek ekologicznego żwirku. — Mają kota z Norymbergi. — Parsknąłem śmiechem. — Jak oni mogli kupić kota przez Internet i skazać go na transport w pudle? Nigdy sobie nie daruję, że ich zainspirowałam. Chciałam, żeby naprawili zło tego świata, a oni napchali portfel jakiegoś bezdusznego hodowcy. — Nie zadręczaj się tym. Dobrze, że nie wzięli Diany. Chciałabyś im ją
oddać? A ta ich koteczka na pewno jest podróbką. Wiesz przecież, ile tego się dla takich frajerów produkuje. — Mam nadzieję, że sobie z tym kotem poradzą. To straszne, czym ludzie próbują zastąpić brak dzieci. Moja koleżanka z „Filmu” kupiła sobie pytona królewskiego i zabiera go ze sobą do pracy, bo uważa, że on nie może być przez cały dzień sam. Matka usmażyła dla mnie białą kiełbasę z cebulą, sobie odgrzała soczewicową mamałygę, pozbawioną smaku i koloru. Cóż, każdy ma prawo zmarnować sobie życie dietą wegetariańską i nic mi do tego. Matka zapytała, czy ufam „tej dziewczynie”, która wzięła Dianę. Przytaknąłem. Powiedziałem, że ufam, bo to bida z nędzą. Diana idealnie do niej pasuje, bo Hela też jest jakby kaleką. Ale to mądry, wrażliwy, empatyczny człowiek. Gdybym miał komuś powierzyć Ciapka, to tylko jej albo Madziarskiej, gdyby nie miała alergii. Wydaje mi się, że matka chciała zapytać, czy Hela to „tylko” moja koleżanka, ale się powstrzymała. Dobrze się nam gadało, więc udało mi się pociągnąć ją za język w sprawie Domańczyka. Okazało się, że nie do końca było tak, jak ona mi powiedziała. Owszem, chodzili razem do liceum i wtedy byli tylko kolegami, ale potem spotkali się na jakiejś imprezie studenckiej i coś się między nimi zaczęło. Były jakieś trzy czy cztery randki, Domańczyk dał jej kwiaty i breloczek do kluczy — przynajmniej matka tak to pamięta. I wtedy matka poznała Mateusza Langa. Kiedy Domańczyk wrócił z jakiegoś wesela i chciał się z nią spotkać, ona powiedziała mu, że poznała wspaniałego chłopaka i od pierwszego wejrzenia się w nim zakochała. I co zrobił Domańczyk? Zamiast iść do faceta i mordę mu obić, on się na matkę obraził. Nic nie zrobił, w ogóle o nią nie walczył. Zabrał swoje zabawki i w milczeniu opuścił piaskownicę. Kiedy przypadkowo widzieli się na uczelni, udawał, że jej nie zna. Kretyn. Oczywiście gdyby byli razem, mnie by nie było na świecie, ale co z tego? Powiedzmy sobie prawdę: moje istnienie nie ma i nie będzie mieć historycznego znaczenia. Mieliby inne bachory, może nawet mniej pokręcone niż ja. Niby wiedziałem, że moi rodzice poznali się na studiach, ale te szczegóły jakoś mi umknęły albo matka uważała, że jestem jeszcze smarkiem i nic nie mówiła. Dopiero teraz uchyliła rąbka tajemnicy.
Nie zwierzyłem się matce, że od kilku dni niemal fizycznie czuję w komórkach mojego ciała DNA ojca. W ogóle słowem jej nie wspominałem, że kiedykolwiek o ojcu myślę. Niech matka śpi spokojnie. Prochy ludzi przeklętych Następnego dnia miał być sprawdzian, więc cisnąłem Helę jak diabli. Dawałem jej wszystkie możliwe typy zadań i powoli zaczynałem być spokojny. Miałem już trochę dość i czułem, że nie mam ostatnio życia prywatnego, bo pomoc Helce zajmuje mi masę czasu, ale skoro się podjąłem, nie mogłem jej tak po prostu spławić. Przynajmniej w tym jednym nie chciałem przypominać ojca. Skoro nająłem się za psa, to będę szczekał. Któregoś dnia zrobiłem nam słitfocię i wrzuciłem do sieci z podpisem: „Wysiłek łączy”. Hela dobrze na niej wyszła. Skromna, nieśmiała i zapatrzona we mnie jak w obraz. O to mi właśnie chodziło. Heli zostały jeszcze trzy przykłady, gdy napisała Anka. Z ciekawością zajrzałem na wiadomość. Anka: „Kochany, jestem jak bałwan w kwietniu, ratuj mnie”. Serce podjechało mi do gardła i prawie poderwało mnie z krzesła. Nie miałem pojęcia, jak ja się za nią stęskniłem. Oczywiście nie odpisałem. Anka: „Od pięciu dni nic nie jadłam. Chcę już być w urnie. Rozsyp mnie gdzieś, gdzie leżą prochy ludzi przeklętych”. Miałem straszną ochotę odpisać, ale siłą woli zwalczyłem pokusę. Anka: „Nie mogę nic robić, nie ma tlenu, nie ma świata, już prawie nie ma mnie”. Nie odpisałem. Anka: „Jestem dla Ciebie, urodziłam się dla Ciebie, nie odtrącaj mnie”. Zacząłem sobie wyobrażać, że ją całuję, dotykam, jestem z nią, że ona pachnie dla mnie. Anka: „Błagam Cię na kolanach. Możesz robić ze mną, co chcesz”. Pojawiło się znajome mrowienie w nogach. Powiedziałem Heli, że na tym kończymy. Niech dwa ostatnie przykłady zrobi w domu, bo łeb mnie boli i muszę się położyć. Kiedy wyszła, rzuciłem się do telefonu.
Anka: „Przyjedź”. Pojechałem. Wysoki poziom endorfin Anka mieszka na drugim piętrze. Człapiąc głośno, żeby mnie słyszała, szedłem schodami. Zbiegła do mnie w szarym dresie i bluzce, bez stanika. Rzuciliśmy się sobie w ramiona jak ludzie na lotnisku. Lekko odsunąłem jej bluzkę. Na ramieniu miała jeszcze ślad po ramiączku. Włosy też związała tak, jak lubię — w supeł na czubku głowy. Jej szyja świeciła jak latarnia, a pachniała tak, że wszystkie wonie Arabii mogłyby mieć kompleksy. Ramiona same zamknęły mi się na jej plecach i w jednej mikrosekundzie wszystko wróciło. Wszystko, czyli bezcenny wewnętrzny spokój, jakbym odnalazł ostatni fragment układanki. Już po sekundzie nie mogłem sobie przypomnieć, dlaczego tak strasznie sam siebie ukarałem. Po co był mi ten weekend bez niej? Dlaczego wymierzyłem sobie tak okrutną karę? Mogła z nami jechać i być ze mną przez cały ten czas. — Nigdy już nie chcę być osobno, rozumiesz? Delikatnie chwyciłem ją za włosy i odchyliłem jej głowę do tyłu tak, żeby szyja wygięła się w łuk. Poza do pocałunku księcia Draculi. Musiało ją boleć jak cholera, ale ani pisnęła. Domyślam się, że jej układ nerwowy nie odebrał tego bodźca jako bólu. Wysoki poziom endorfin pozwala znieść wszystko. Po chwili wczepiła się ręką w moje włosy i szarpnęła z całej siły, aż dreszcz bólu poszedł mi w pięty. Niczego więcej nie potrzebowałem. Byłem jak roztwór doskonale nasycony. Świat mógł się wtedy skończyć. Rybka Może was to już nudzi, bo człowieka interesuje wyłącznie to, co bezpośrednio jego dotyczy, ale cóż, to w końcu moja historia. Tymczasem ja wciąż nie mogę uwierzyć, że coś tak dobrego spotkało właśnie mnie. Kiedyś Karo, moja druga dziewczyna, naczytała się czegoś o dużym stężeniu feminizmu i wykrzyczała mi na ulicy, że nie umiem zbudować związku. Chciałbym widzieć jej minę, gdyby zobaczyła mnie z Anką.
Pierwszy raz w życiu czułem się z dziewczyną tak swobodnie. Pomyślałem, że czas na chrzest bojowy. Zaproponowałem, żebyśmy odwiedzili moją babcię. Anka musi ją poznać, żeby zrozumieć, kim jestem i dlaczego taki jestem. To absolutnie niezbędne. Anka przeżywała tę wizytę jak co najmniej audiencję u królowej. Zapytała nawet, jak ma się ubrać. „Grube rude rajstopy, na to czarne szorty i luźna bluzka w wielkie kwiaty” — powiedziałem. Ubrała się tak, jak zasugerowałem, czyli jak najbardziej nie lubi moja babcia. Zwłaszcza szorty powinny ją nastawić do Anki skrajnie negatywnie. Cieszyłem się na niezłą zabawę. — Adi, jak ja mam się zachowywać? — Wszystko jedno, moja babcia i tak cię nie polubi. U niej każdy jest bez szans. Przytuliłem ją i przez chwilę się całowaliśmy, ale chyba wcale się nie rozluźniła. Weszliśmy na klatkę schodową. Zapytała, czy będzie trzeba zdjąć buty, bo ona ma chyba dziurę w rajstopach. Rozczuliło mnie to. Byliśmy już na półpiętrze, kilka metrów od drzwi mieszkania, gdy pomyślałem, że to jednak błąd. Po co ja to robię? Anka się przerazi, a babcia nie zostawi na niej suchej nitki. Zawróciłem w jednej chwili. Coś innego wpadło mi do głowy. — Jak twój były do ciebie mówił? Anka stanęła w pół kroku. Udała zaskoczenie, ale wiedziałem, że boi się, nie wiedząc, do czego zmierzam. Powtórzyłem pytanie. Rozumiałem, że potrzebuje czasu, żeby opanować zdenerwowanie i rozważyć, czy powiedzieć mi prawdę, czy szybko coś zmyślić. — Rybko. — Rybko? Ładnie. Romantycznie. Jest w tej Rybce sporo czułości. Widać było na zdjęciach, że to ładna para. Zbiegłem kilka stopni w dół i odwróciłem się z zupełnie nie moim wyrazem twarzy. — Rybko, co ty tu robisz? — powiedziałem zmienionym głosem. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mi chodzi. Widocznie z tym swoim Tomaszkiem wcale się nie bawili, a jeśli nawet, to nie w taki sposób.
Objąłem ją i powiedziałem: — Jak dobrze, że cię widzę, Rybko. Szukałem cię wszędzie. Dlaczego przede mną uciekasz? Chcę tylko chwilę porozmawiać. Anka zrobiła się czerwona. Wzrokiem zaczęła szukać pomocy — na schodach, na ścianie, za oknem. Widziałem, że walczy ze sobą. Chyba jeszcze nie wiedziała, ile rozkoszy daje zabawa cudzym kosztem. Chyba lubiła o sobie myśleć, że ona nigdy z nikogo się nie nabija. Pewnie nie podchwyciłaby tej zabawy tak ochoczo, gdyby nie nasze ostatnie nieporozumienie. Dlatego bardzo sobie cenię nieporozumienia. Po nich, a zwłaszcza tych z jej winy, dziewczyna chce nadrobić, podciągnąć średnią, więc bardziej się stara i ty więcej dostajesz — na przykład okrutną, wredną zabawę w jej byłego. — Zostaw mnie. Mówiłam ci, że to koniec. Dlaczego za mną łazisz?! Starała się dobrze wejść w rolę i muszę przyznać, że była w tym świetna. Ma jednak fantazję — pomyślałem. Zaczęła się wyrywać i mnie odpychać. — Nie! Nie przyjmuję tego do wiadomości! Kocham cię! On cię opętał, lecz przecież jesteś moja! Kocham cię! Słyszysz, Rybko? Moja Złota Rybko, usłysz mnie! — Ale ja ciebie nie kocham… — Kiedyś mnie kochałaś, szalałaś za mną. — To raczej ty za mną szalałeś. — Przecież mnie pragnęłaś! Powtarzałaś, że mnie kochasz, obiecywałaś, że zawsze będziesz ze mną, że mnie nigdy nie zdradzisz. Podobało ci się, gdy cię dotykałem. To wszystko może wrócić. — Nie. Już nigdy z tobą nie będę. Puść mnie, bo zacznę krzyczeć. — Krzycz, ale musisz do mnie wrócić, bo się zabiję. Zawahała się, nie miała jednak odwagi powiedzieć: „To się zabij”. — Nie szantażuj mnie. — To nie jest szantaż, Rybko. Razem z tobą odszedł mój sens życia. Nie znam gościa i nie miałem bladego pojęcia, czy bredziłby takie głodne kawałki, działałem intuicyjnie. Skoro Anka z nim była, to znaczy, że to nie jest jakiś lotny gość, więc takie oklepane teksty do niego pasują. — Ja cierpię, nie obchodzi cię to? Człowiek jest odpowiedzialny za to, co oswoi. — Wiem, że dziewczyny lubią takie frazesy. — Porzuciłaś mnie tak okrutnie, tak lodowato, a przecież ja ci nic złego nie zrobiłem. Byłem dla
ciebie dobry, życie bym za ciebie oddał, a ty za moimi plecami zdradziłaś mnie z zimną krwią. Poleciałaś na gwizdnięcie jakiegoś faceta, jak suka. — Może ciut przesadziłem, ale nie lubię niczego zamiatać pod dywan. — Wróć do mnie! — Nigdy — syknęła. Była wyraźnie wściekła, ale nie mogła się o nic przyczepić, bo przecież „tylko się bawiliśmy”. Wyszłoby na to, że nie ma dystansu. — Zabijasz mnie. A co on ma takiego, czego ja ci nie mogę dać? Nazwij to. Zawahała się. Ciekawe, jak mało refleksyjnie podchodzi do naszego związku — przeszło mi przez myśl. Prawie godzinę bawiliśmy się w jej byłego. To wspaniałe doświadczenie. Szczytem tego, co dziś dziewczyna może dla ciebie zrobić, jest skalanie imienia swojego byłego chłopaka. W imię naszej miłości wyszydzi to, co jeszcze nie tak dawno było dla niej świętością. Rozumiem bogów, którzy łakną krwawych ofiar. To rozkoszne uczucie nasycenia. Pijawka Wszystko zaczynało się powoli układać. Potrzebowałem przegadać pewien temat z Jerzym. Niestety, nie odbierał moich telefonów. Napisał, że ma spotkanie, że odezwie się później, ale nie oddzwonił. Przez kilka dni usiłowałem się do niego dobić. Napisałem z osiem wiadomości. Kiedy nie odpisał na pierwszą, poczułem się głupio, ale wytłumaczyłem sobie, że przecież ciężko pracuje, cała kancelaria jest na jego głowie. Druga moja wiadomość: „Czy coś się stało?”. Trzecia: „Jeśli tylko mogę pomóc…”. Czwarta: „Co się dzieje, Jerzy?”. Dość mocno się zdenerwowałem. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale on zawsze reagował na każdy sygnał ode mnie. Zacząłem poważnie rozważać, czy Jerzego nie porwali, albo nawet nie zabili. Matka nic nie wiedziała. — Wczoraj rozmawiałam z Ewą przez telefon i nic mi nie mówiła. A czy coś się stało, że chcesz porozmawiać z Jerzym? Może ja mogę jakoś pomóc? Moja matka uważa, że jest mi wszystko jedno, czy rozmawiam z nią, czy z Jerzym. Nieprawdopodobne!
Dziwne było to wszystko. Gdyby Jerzego zabili albo porwali, ciotka Ewa by o tym wiedziała. Odrzuciłem więc wersję z mafią i gangami. W mojej głowie zaczęły kiełkować nowe scenariusze. W końcu byłem zmuszony zadzwonić do Niefajnej. — Nie wiem, dlaczego do ciebie nie dzwoni. Zaraz mu powiem. Trochę mnie zdziwiło, że Jerzy jest w domu i do mnie nie dzwoni. Obraził się? Nie miał o co. Poczułem się lekko zdezorientowany. Zazwyczaj mam dobry ogląd sytuacji, a tym razem wyraźnie nie miałem wszystkich danych i głupio się z tym czułem. — Aktualnie wrzeszczą na siebie z matką, ale powiedział, że zadzwoni. A co w ogóle fajnego? Niefajna niczym się nie przejmowała, a ja nie miałem zamiaru się zwierzać. Nigdy nie przepadała za ojcem, a poza tym to była sprawa między mną a Jerzym i Niefajna nie miała z tym nic wspólnego. — Nic. Zbieramy się w Beskid. — Znowu? — Wiesz, góry to miejsce wielokrotnego użytku. — Jakie ty masz oryginalne przemyślenia. Dowaliła mi, ale słusznie. Mądrzenie się przed Niefajną nigdy się nie opłaca. Zapomniałem o tym. — Zdaje się, że ostatnio byliście w tym samym miejscu. — Tak, ale ostatnim razem… Opowiedziałem jej, jaki numer wykręcił mi mój własny żołądek. — Poważnie? I co, ojciec sam chodził? Nie znosi być sam na szlaku. Boi się. Niefajna parsknęła śmiechem. Wnerwia mnie u niej to, że kompletnie nie docenia swojego ojca. — Z Kamilą — palnąłem jak łysy grzywką o parapet. Miałem trzymać gębę na kłódkę, byłem więc zły na siebie, że mi się wyrwało jak jakiemuś dzieciakowi. Trudno. Każdy popełnia błędy. Jerzy wiele razy mówił, żebym wyłączył swojego wewnętrznego krytyka, ale tym razem czułem, że krytyk drze na mnie mordę nie bez powodu. — Z jaką Kamilą? Nie kojarzę. Niefajna jest bystra i trudno ją zwodzić.
Poczułem przypływ paniki. Rzadko kiedy język mi się plącze, a wtedy tak się stało. Zacząłem cedzić jakieś ogólniki na temat Kamili i chciałem szybko zmienić temat, ale Niefajna się tego uczepiła. — Na drugim roku ekonomii? Ale co ona tam z wami robiła? — A co mogła ze mną robić dziewczyna w górach? — wybrałem lojalność wobec Jerzego, a raczej wobec Krzysztofa. — Nic mi nie mówiłeś! Masz fotkę? Nie miałem. Niefajną to też zainteresowało. — Dlaczego nie masz? Zawsze przecież robicie z ojcem zdjęcia, a potem nas nimi zadręczacie. Fajnie wiedzieć, jak ludzie odbierają nasze pokazy zdjęć z gór. — Aparat nam się rozładował. — Przecież ojciec zawsze pilnuje takich rzeczy. To nawet komórką nie zrobiłeś? Przyssała się do tematu jak pijawka. W końcu jakoś ją spławiłem. Jerzy zadzwonił do mnie po półgodzinie. Powiedział, że Beskid nie jest jeszcze pewny, bo ma małe spiętrzenie w pracy, ale jak nie ten, to następny weekend. Pigmalion Widzieliście My Fair Lady? Książki Shawa nie czytałem, ale film znam i uważam, że jestem lepszy niż profesor Higgins. On potrzebował pół roku, by wydobyć z Elizy damę, a mnie wystarczyły dwa miesiące. Szkoda, że nie mogliście zobaczyć Heli. To była prawdziwa metamorfoza. Rozbłysła dziewczynina jak żarówka ledowa. Nawet Zacharemu udało się zauważyć kogoś poza Muszyńską i też powiedział, że Hela fajnie wygląda. Ance sporo o niej opowiadałem — w co była ubrana, czego się uczyliśmy, jakie pasztety i szarlotki dla mnie wypieka, o czym gadaliśmy, jak Ciapek ją lubi. Pokazywałem też zdjęcia Diany i zachwycałem się złotym sercem Heli. Wspaniale było patrzeć, jak Anka skręca się z zazdrości. Usiłowała udawać, że ma do tego dystans, ale prawda była taka, że niby mimochodem wyciągała ze mnie, kiedy dokładnie się uczymy, i potem właśnie wtedy miała do mnie cholernie pilną sprawę. Kazała mi wyrzucić z sieci słitfocię z Helą, czego oczywiście nie zrobiłem, tłumacząc, że Heli byłoby przykro. Strasznie się
wtedy pokłóciliśmy. Sufit się trząsł od naszych wrzasków. Hela była kilka razy pytana, ale tylko z drobiazgów. W końcu nadszedł czas próby: miała napisać sprawdzian. Wspomniałem już, że Malińska to kobieta zen. Wszystko robi w sposób przemyślany i niezmienny. Ma taki zwyczaj, że dzieli nas na sześć grup. Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież nawet cztery grupy wystarczyłyby, żeby nie ściągać. Zachary uważa, że ona nudzi się popołudniami i dlatego wymyśla zawsze sześć wersji tego samego sprawdzianu. Myślę, że ma rację. Życie nie znosi próżni. Nie masz dzieci, to musisz czymś innym wypełnić sobie czas. Jedni obkładają się książkami, inni zwierzakami, a jeszcze inni sześcioma wersjami sprawdzianu. W gimnazjum biologii uczyła nas taka młoda babka, już nie pamiętam jej nazwiska. Nigdy nie robiła żadnych sprawdzianów i wszyscy wiedzieliśmy, że to dlatego, że ma bliźnięta. Nic w domu nie dałaby rady sprawdzić. Pamiętam, że mieliśmy beznadziejną polonistkę, ale kiedy rzucił ją mąż, ona rzuciła się w wir pracy. Tak nas zaczęła cisnąć, że dwie osoby z mojej klasy doszły do trzeciego etapu olimpiady, a u mnie to do dziś procentuje. Sytuacja rodzinna nauczycieli ma szalony wpływ na ich modus operandi, niejednokrotnie się o tym przekonałem. Zerknąłem na Helę. Była szarozielona z przerażenia. Szturchnąłem ją w łokieć i zmarszczyłem czoło. Spojrzała na mnie ogłupiałym wzrokiem. Nie wiem, gdzie był jej mózg, ale na pewno nie w pracowni matematycznej. Tyle godzin z nią nad matmą przesiedziałem, a teraz ona chce się rozkleić? Widziałem, że sama sobie nie poradzi. Zapytałem Malińską, czy możemy z Helą wyjść na momencik. Zrobiłem to grzecznie i spokojnie, bo Malińska jest uczulona na brak kultury osobistej. Skrzywiła się, ale powiedziała, że tak. Wziąłem Helę pod łokieć i wyciągnąłem z sali. — Nic nie umiem. Nie wracam tam. Coś czarnego huczy mi w głowie. Nie miałem pojęcia, że jest aż taką panikarą. A przecież to tylko głupi szkolny test, który nie ma znaczenia dla losów świata. — Hela… — Wziąłem jej twarz w ręce i przysunąłem bardzo blisko swojej, żeby dotarło do niej każde moje słowo. — Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Wyobraź sobie, że moje życie jest w twoich rękach. Jeśli rozwiążesz wszystkie zadania, będę żył długo i szczęśliwie. Powtórz. — Jak zwiążę, ty będziesz długi i szczęśliwy. Zaczęliśmy się śmiać. Sytuacja się rozładowała. Położyłem jej ręce na
ramionach i powiedziałem: — Dasz radę. Nie wiem, dlaczego ludziom trzeba mówić, że dadzą radę. Dziwne, ale działa. — Wiem, że dasz radę — powtórzyłem. Wziąłem ją za rękę i wróciliśmy do sali. Spojrzałem na jej zadania, a ona spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się do niej i zrobiłem minę sugerującą, że to kompletna łatwizna. Jeśli nie puszczą jej nerwy, powinna sobie poradzić, bo wałkowaliśmy dosłownie identyczne przykłady. Zająłem się swoimi zadaniami. Tylko dlatego nie oddałem pracy po dziesięciu minutach, żeby nie stresować Heli. Czwórka z minusem Wiecie, dlaczego nie oglądam telenowel? Bo nienawidzę, gdy w jednym odcinku są trzy poszatkowane wątki. To debilizm, żeby urywać wątek i siedem razy do niego wracać. Historia to historia — trzeba ją opowiadać od razu, a nie na siłę odwlekać zakończenie. Dlatego od razu wam powiem, że wtedy z tego sprawdzianu Hela dostała cztery mniej. Powiem wam jedno: parę razy w życiu dostałem szóstkę, z matmy to nawet kilkanaście razy, ale ta czwórka Heli była nieporównywalna. Chyba tak właśnie czują się rodzice, kiedy ich dziecko coś osiągnie. Hela rozpłakała się ze szczęścia. Gapiła się na tę czwórkę jak sroka w gnat, a potem rzuciła mi się w ramiona. Muszę przyznać, że udało nam się skupić na sobie uwagę wszystkich obecnych. — Brawo, Adam! Dobra robota — powiedziała Malińska i była to bardzo przyjemna pochwała, zwłaszcza że ona nieczęsto chwali kogokolwiek. Tego dnia była też historia. Nie chciałem sobie psuć humoru, więc po prostu na nią nie poszedłem. Orek Byłem w tak dobrym humorze, że kupiłem bukiet czerwonych tulipanów. Stałem z nim na przystanku i delektowałem się spojrzeniami wszystkich
kobiet od lat pięciu do stu. Każda miała na twarzy wypisane to samo: „Dlaczego mój nigdy tak na mnie nie czeka? Dlaczego ja nie jestem kobietą tego chłopaka?”. Kwiaty kupiłem, bo jechaliśmy do matki Anki, i wypadało. Autobus stał na czerwonym, miałem więc chwilę, żeby popatrzeć na Ankę, gdy mnie nie widzi. Akurat świeciło słońce, miała rozpuszczone włosy, wyglądała zjawiskowo. Przeciskała się do wyjścia. Trzecia gimnazjum. Ciekawe, ile dziewczyn z jej klasy już się tak zabawia? Nie chciałbym być nauczycielem. A przecież jest coraz gorzej, one zaczynają coraz wcześniej! Niedługo trzeba będzie pierwszą komunię robić dzieciakom pięcioletnim, żeby ta biała sukienka jakoś się obroniła. Ciekawe, czy ona była u komunii, czy jest wierząca. Jakoś nigdy nie zeszło na ten temat. — Jesteś najcudowniejszą istotą na świecie, wiesz o tym? Gdy się czemuś dziwi, jej oczy robią się wielkie. Lubię to. — A wiesz dlaczego? Żeby do ciebie pasować. Jesteśmy razem pięć tygodni, a zrobiła spore postępy. Umie zaskoczyć celną ripostą, a to się ludziom rzadko udaje. — Moja mama umiera z ciekawości, jaki jesteś. Wiesz, jak ona cię nazywa? Żelazny Wilk. Jest taka bajka… Ciekawe, dlaczego to zaplanowała. Albo tak strasznie chce się mną pochwalić, albo jak prawie wszystkie dziewczyny błędnie uważa, że poznanie jej matki będzie czymś ważnym. Dziewczynom się wydaje, że gdy zaciągną cię do swojej rodziny, to coś oznacza. A to oznacza tylko tyle, że poznałeś jej rodzinę. One tymczasem myślą, że to jest milowy krok na drodze ku waszej wspólnej przyszłości. A może ona już się ze mną chwilami nudzi? — pomyślałem nagle, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Z doświadczenia wiem, że to ja się zawsze nudzę pierwszy, a z nią jeszcze ani razu nie poczułem nudy. Miała sporą wpadkę przy drzwiach. Klucze upadły jej na posadzkę. Wyobrażacie sobie, jaki to był hałas? Aż dziw, że nie popękały mi bębenki w uszach. Postanowiłem jej później na spokojnie wytłumaczyć, żeby nigdy więcej nie dzwoniła przy mnie kluczami, bo to może się dla niej źle skończyć. Matka okazała się spoko, ale bez fajerwerków. Normalna zadbana
czterdziestolatka. Wyszorowała dom na moje przyjście i chyba była u fryzjera. Manikiur zrobiła na pewno, bo miała strupy tam, gdzie manikiurzystka za mocno wycięła jej skórki. Jeśli kiedykolwiek będę miał dzieci, czego absolutnie nie wykluczam, to ich wybrankom pokażę się z jak najgorszej strony, żeby dać okazję do przetestowania ich uczucia. Niestety, matki zawsze robią ruchy odwrotne. Wysprzątane mieszkanko, pachnący obiadek, ona z dyskretnym makijażem, kwiaty w wazonie. I te wrzuty w rodzaju „surówkę robiła Ania, Ania zawsze ma porządek”. Matkom się wydaje, że to zachęca kawalera. Równie dobrze mogłyby zakładać T-shirt z nadrukiem: „Chcę jak najszybciej pozbyć się jej z domu. Zabieraj ją pan, kiedy tylko chcesz”. Żenada. Przy stole było sztywno. To nie intelektualistki, żeby było z nimi o czym gadać. Po wymienieniu informacji, że chodzę do szkoły (bardzo ciekawe) i że mieszkam w Warszawie (niebywałe), musiałem ratować sytuację. Opowiedziałem im Konające zwierzę — pierwszy raz o tym słyszały. Potem zadzwonił dzwonek do drzwi. — Cześć! Usłyszałem młody męski głos. Anka nie mówiła, że ma brata, więc pomyślałem, że może ten jej były przylazł. W końcu ja też widuję się z Madziarską. Ale nie, to jednak co innego. Gdyby jej były do niej przychodził, to byłby od razu nasz koniec. — Nie ma taty? Dziwny był ten koleś, jakby przestraszony. „To raczej nie jest jej były”, pomyślałem. „Do jej ojca by przecież nie przyłaził”. — Jeszcze go nie ma. Anka odezwała się takim tonem, jakby uznała to pytanie za bezczelność. — Mogę poczekać? Nie usłyszałem, co Anka odpowiedziała. W każdym razie zostawiła go w przedpokoju i przyszła do nas. Weszła do pokoju spięta. Ucieszyłem się, że nareszcie coś się dzieje. Zaraz za nią wszedł wygnieciony facet. Miał ze dwadzieścia pięć lat. Stał w skarpetkach i wyraźnie nie czuł się swobodnie. Nie przedstawiła nas sobie. Kultura górą! Anka wskoczyła mi na kolana. — Wiecie, czytałam, że różane nadzienie do pączków robi się wyłącznie
w Warszawie ze specjalnego gatunku róży bułgarskiej. Używa się go tylko do warszawskich pączków i do kosmetyków Chanel — paplała. Po chwili z kuchni wyszła jej matka. — A, to ty… — Nie zabrzmiało to serdecznie. — To co, siadamy? Gość usiadł, a raczej przycupnął na kanapie jak zastraszony królik. Podszedłem do niego, wyciągnąłem rękę i się przedstawiłem. — Orek. Chyba miałem głupią minę, bo zaraz dodał: — Jerzy. On miał na imię Jerzy! Jeśli kiedykolwiek mieliście w ręku książkę Wpływ imienia na życie, spalcie ją. Jak dwóch tak diametralnie różnych ludzi może mieć tak samo na imię?! Nieprawdopodobne! Chyba miałem dość niewyraźną minę, bo mamuśka powiedziała: — Może chcesz zjeść z nami? Zapytała takim tonem, że tylko ktoś zagrożony śmiercią głodową by się skusił. Gadaliśmy wesolutko na szalenie interesujące tematy w rodzaju: „Dobre te ziemniaczki, prawda? A mięsko nie za twarde?”. — Tata dzwoni! — Chłopak prawie krzyknął. Szamotał się dłuższą chwilę, zanim wyjął z kieszeni komórkę. Anka i jej matka patrzyły na niego z jawną pogardą. — Tak. No, jestem… aha… dobra… nie, tylko… ale tobie pasuje… To ja idę. Spojrzał na mnie. — Cześć — powiedział. Miał lodowatą rybią dłoń i zdechlakowaty uścisk. W tym też nie przypominał mojego Jerzego. Ciasto z masą kokosową zjedliśmy już bez jego towarzystwa. — Co to za żuczek? — zapytałem, gdy wyposażeni w dzbanek herbaty z imbirem i mieszankę studencką zamknęliśmy drzwi pokoju Anki. — Syn mojego ojca. — Syn twojego ojca? Twój brat? Mój wewnętrzny krytyk zaczął tarzać się ze śmiechu. Nienawidzę go w takich momentach, ale niestety miał rację. — Brat? — Anka skrzywiła się, jakby zobaczyła spleśniałą kanapkę. Czasami wyłazi z niej niewiarygodna wprost prostaczka. — Przyrodni brat,
to się nie liczy. Ojciec dawno się z nimi rozwiódł. Ta jego pierwsza żona to niezła suka. Jak się dowiedziała, że zmieniamy mieszkanie, wystąpiła o wyższe alimenty. Na szczęście tata ją przekonał. Ale ona różne rzeczy wymyśla. Jak moja mama poznała tatę, Orek był w szpitalu. Ta Beata nie chciała przyjąć do wiadomości, że to koniec. Dzwoniła bez przerwy i gadała, w jakim złym stanie jest Oruś. Robiła wszystko, żeby tatę odciągnąć od mojej mamy. Pierwsze żony zawsze są zazdrosne. Nie umieją się pogodzić, że zawaliły sprawę. Anka prychnęła i wzruszyła ramionami. Widać było, że ma z mamusią temat przegryziony do dna. Mówi o ojcu „tata”, czyli muszą mieć nie najgorsze układy, bo tak by go nie nazywała, zwłaszcza że on naszej rozmowy nie słyszał. — Twój ojciec jest w porządku? — Tak. Ta suka dała mu nieźle popalić. Rodzice mają rozdzielność majątkową, bo ona by wszystko od razu rozdrapała. Nic nie może być zapisane na tatę. — Aha, czyli to mieszkanie… Nie wiem, po co drążyłem ten temat, kiedy wszystko już wiedziałem. Trząsłem się jak galareta. Musiałem spleść dłonie, żeby tego nie spostrzegła. — Mieszkanie jest akurat na mnie, a działka i takie inne mieszkanie na wynajem na mamę. Mówię ci, ona i jej synek wszystko by nam ukradli. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie w to, że tak jest, bo wiadomo, do czego zdolni są ludzie, ale w to, że ona mi to tak bez żenady opowiada. Musiałem zamrzeć w bezruchu na dość długą chwilę, bo coś zauważyła. — O czym tak myślisz, mój Żelazny Wilku? — Głowa mnie boli — palnąłem odruchowo, ale po aferze z Helą nie chciałem tej sprawy zostawiać. — Wiesz, o czym myślę naprawdę? — Przez chwilę milczałem, żeby dotarło do niej, że żarty się skończyły. — O tym, jak ci było z tym twoim… — Wolno cedziłem słowa, patrząc jej prosto w oczy. — On siedział tu, gdzie ja teraz. Robiłaś mu to, co i mnie, prawda? Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Myślała, że dobrze się bawimy, że opowiada mi fajną historyjkę, a ja nagle wyjeżdżam z jej byłym. — Nie mogę sobie z tym poradzić — powiedziałem prawie szeptem, żeby zrozumiała, jak bardzo cierpię i że to ona jest sprawcą mojej rozpaczy. — Adi, to nieważne. Nie ma tego.
— Ale było. — Kocham cię, nie rozumiesz? Znowu ten niedorzeczny argument. Co mnie to, kurna, obchodzi, że ona mnie kocha? Co to ma do rzeczy? — Jego też kochałaś. Siedziałem z nisko opuszczoną głową i trzymałem twarz w dłoniach. Gdybym na nią spojrzał, tobym ją chyba zabił. Właściwie to powinienem był zabić ją i jej matkę, a potem siebie. To byłaby dobra kolejność. Anka się przytuliła, starając się otumanić mnie swoimi feromonami. Wredna suka, córka suki. — To tu zrobiliście sobie to zdjęcie? — powiedziałem z kamiennym wyrazem twarzy, bo naprawdę byłem wkurzony, ale oczywiście nie jej byłym. — Jakie zdjęcie? — O słabych walorach technicznych, za to o ogromnym ładunku emocji. Nie wiesz, o czym mówię? O zdjęciu, na którym ty siedzisz tu, a ten gnojek wsadza ci łapy… Boże, dlaczego ty taka jesteś? Dlaczego nie mogłaś być porządną dziewczyną? — Nie ma takiego zdjęcia! Wolno, żeby jak najdłużej się denerwowała, wyjmuję komórkę. — Nie ma? A to co? Może to ktoś inny? — Skąd… Myślała, że kontroluje sytuację — że mnie przechytrzyła i w porę wyczyściła sobie kartotekę. Oczy jej się zaszkliły. Niech płacze, powinna ponieść karę za tego pokurczonego Orka — podsumowałem w myślach. — Jeszcze z nim nie zerwałaś, a ze mną robiłaś to samo. Taki masz widać słodki zwyczaj, że z każdym lubisz robić to samo w tej samej scenerii. — Adam, jak możesz… Ja… — bąknęła nieskładnie i oczywiście rozpłakała się. — Kim trzeba być, żeby każdego chłopaka traktować tak samo? Kim, żeby się tak szmacić? Nie rozumiesz, że nie mogę uciec od widoku tego zdjęcia? Od tego, co czuję, gdy pomyślę, że inny facet… — Adam, błagam! Dlaczego ty mi to robisz? Wiedziałeś przecież od początku, że miałam chłopaka. Jasne, że wiedziałem, tylko że nie chodziło o żadnego chłopaka. No ale
skoro ona z mamusią same nie rozumieją, kim są, to jak ja mam jej to wytłumaczyć? Tak wściekły na samego siebie jeszcze nigdy nie byłem. Z kim ja się zadałem? Chciałem ją zranić tak mocno, żeby to, co było między nami, już nigdy nie dało się posklejać. — Przepraszam cię, ale ja nie dam rady. To nie ma sensu. To akurat była szczera prawda. Wstałem i bez słowa wyszedłem. Sięgnąłem po kurtkę, bo nie wiem, czy wam już wspominałem, że ja nigdy nie zdejmuję butów. Właśnie dlatego, że nigdy nie przewidzisz, kiedy trzeba będzie szybko wyjść. W przedpokoju złapała mnie jej mamuśka. — Tak wcześnie wychodzisz? Bardzo miło było cię poznać. — Mnie też było miło. Dziękuję za obiad, ale nie zostanę na kolacji. Przepraszam, ale mieliśmy z Anią małe nieporozumienie. Dobranoc pani. Zamknąłem za sobą drzwi. Wiedziałem, że teraz mamuśka wpadnie do jej pokoju i zacznie się śledztwo, o co się właściwie pokłóciliśmy. Życzyłem jej powodzenia, jak będzie opowiadać, o co myśmy się pokłócili. Wakat Wyszedłem i usiadłem na schodach. Dziwnie się czułem. Jakby ktoś ukradł mi wszystko, chociaż niczego nie miałem. Jakbym sam się w sobie nie mieścił. Jakby świat jasno mi powiedział, że pomyliłem planety. Musiałem z kimś pogadać, więc zadzwoniłem do Niefajnej. Nie odebrała. Co mogła robić? Musiała być gdzieś, gdzie nie może gadać, bo mi napisała: „Jestem w czarnej dziurze. Czy coś się stało?”. Opisałem jej długo i dokładnie, minuta po minucie. Nie wiem, w jakiej czarnej dziurze była, ale czytać mogła, bo zaraz odpisała: „Suki. Czyli znów masz wakat”. To cały jej komentarz, ale miała oczywiście rację — wakat. Połączenie cynizmu i trafności oceny to cała Niefajna. Może z nią powinienem się ostatecznie związać? W końcu życie trzeba spędzić z kimś, kto cię rozumie — to najważniejsze kryterium.
Lapidarny komunikat Niefajnej jednak mi nie wystarczył. Potrzebowałem podrążyć temat, obejrzeć mój stan psychiczny ze wszystkich stron. Madziarska nie wchodziła w grę, chyba chwilowo miałem jej lekko dosyć. Zachary! Jak mogłem o nim zapomnieć! To przecież on podrzucił mi to zgniłe jajo. Napisałem: „Ojciec tej Twojej niby znajomej Wysznowskiej to podobno nie żyje”. Zachary: „Tak coś słyszałem…”. Ja: „Ale na pewno?”. Zachary: „Nie wiem. Jej albo takiej drugiej. Nigdy ich nie odróżniałem. Po co ci to?”. Ja: „Może się gdzieś ruszymy?”. Zachary: „Jestem w Och-u. Może dojedziesz?”. Pojechałem. Ożenek Coś mi się ubzdurało, że to znów będzie Bóg mordu, ale to był Ożenek Gogola. Gorzej trafić nie mogłem. Byłem na tym dawno temu z babcią w Polskim. Długie, nudne i nie rozumiałem, o co chodzi. Tylko dlatego, że byłem kompletnie zdołowany, nie zrobiłem w tył zwrot i nie wróciłem do domu. Wszyscy i wszystko było różowe. Cała scenografia, wszystkie rekwizyty i wszystkie kostiumy. Nie mam pojęcia, czy to był dobry, czy zły spektakl. Mało co do mnie docierało. Muszyńska grała oczywiście Agafię Tichonowną, bo kogóż by innego mogła grać nasza zaściankowa piękność? Wiele razy byłem już w teatrze i wiem, że to, czy sztuka ci się podoba, ma tylko trochę wspólnego z tym, czy jest dobra, a dużo z tym, w jakiej jesteś kondycji psychicznej. A jeszcze ważniejsze, czym aktualnie masz zapchany łeb i czy w ogóle masz w głowie miejsce na przyjęcie jakiejkolwiek dawki kultury. Ja miałem łeb zapchany nienawiścią. — Beznadziejna była. Strasznie się zestarzała i zbrzydła okropnie. Podgardle jej zwisa jak u pelikana i już jej się cellulit sypie. Grała jak drewniana, jakby pierwszy raz na deski weszła — powiedziałem, zanim Zachary zdążył mnie o cokolwiek zapytać. — Na jakie deski? Może ty jesteś pedałem, skoro ci się aż tak nie podoba?
— Może i jestem. A może ty jesteś debilem, że ci się podoba? O tym nie pomyślałeś? Latasz za nią jak piskorz w rui, poniżasz się, a nie masz żadnych szans. Człowieku, nie rozumiesz, że ona cię olewa? Jesteś dla niej tylko mało atrakcyjnym uczniem, uświadom to sobie wreszcie! Wyżyłem się na nim, ale tak po prostu działa ten cholerny świat. Jesteś szczęśliwy — chcesz, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Jesteś nieszczęśliwy — pragniesz, żeby każdy cierpiał co najmniej tak jak ty. Drażni cię wtedy cudze szczęście i odruchowo, nawet czasem wbrew sobie, po prostu instynktownie chcesz wszystkim dokopać. Wróciłem do domu. Emocji wciąż miałem w sobie tyle, że nawet Ciapek mnie zdenerwował. Spał na moich spodniach, więc były całe w kłakach. Zawsze to robi. Zazwyczaj specjalnie zostawiam ubrania na łóżku, żeby mógł zgarnąć z nich wszystkie interesujące go zapachy, a wtedy nawet to mnie wkurzało. Zadzwoniłem do Madziarskiej. Nie odebrała. Napisała po czterdziestu minutach, że była z matką na jodze i że jutro jest wolna. „A jeśli jutro nie nadejdzie? Dziś go nie było” — pojechałem jej cytatem z Dnia świstaka. Sporo filmów razem obejrzeliśmy, to może skojarzy. Odpisała po minucie. A nie, to jednak nie ona. Napisała do mnie, wyobraźcie sobie, Anka. Dopytywała się, co robię i czy wszystko w porządku. Proponowała, że coś mi upiecze, może szarlotkę z cynamonem. A więc zazdrość o Helę przez cały czas w niej siedziała. Nie odpisałem. „Może jutro się pobawimy” — napisała w końcu. A więc tym chce mnie zwabić. „Seksapil to nasza broń kobieca”, pomyślałem. Powinienem był zadzwonić i powiedzieć, kim dla mnie jest, ale ona jest tak głupia, dziecinna i egzaltowana, że mogłaby jeszcze sobie coś zrobić. Nie, żeby aż tak mnie kochała, ale z nadmiaru emocji i oczywiście z powodu rozbuchanej ambicji. Jeszcze połknęłaby jakieś proszki, a potem oczywiście zadzwoniłaby na pogotowie, cudem by ją odratowali i byłaby chryja. Takie kretynki są nieobliczalne, dlatego się nie odezwałem. Nie ruszałem niczego w sieci, statusu związku nie zmieniłem, zdjęć nie usunąłem. Niech sprawa
umrze śmiercią naturalną — uznałem. Po chwili zmieniłem zdanie. Wyrzuciłem Ankę ze znajomych i wykasowałem wszystkie zdjęcia, na których był chociażby jej cień. Wyczyściłem wszystko, jakby jej nigdy nie było. Diabeł się na mnie uwziął Ucieszyłem się, kiedy zadzwoniła Niefajna, bo potrzebuję kilka razy przewałkować wszystkie zdarzenia. Tym razem jakby diabeł się na mnie uwziął. Niefajna nie dała mi dojść do słowa. No, może to przesada, ale miałem wrażenie, że nie jest zainteresowana moimi problemami. Dziwne, bo takie rzeczy jak rzucenie Anki to przecież istota jej zainteresowań. Może jestem niesprawiedliwy, ale znam ją nie od dziś. Miałem wrażenie, że skraca temat i tylko szuka okazji, żeby wskoczyć ze swoimi sprawami. Nigdy nie zgadniecie, co ją interesowało. Czym się zatrułem w Karkonoszach. Co jadłem, co piłem, jakie były objawy. Nie miałem pojęcia, co ją tak ruszyło. Rozwaliło mi żołądek i tyle. Hela Wieczorem dzwoniła do mnie Hela. Gadałem akurat przez Skype’a z Madziarską, więc nie odebrałem. Zadzwoniła siedem razy z rzędu, a potem zadzwoniła do mojej matki i spytała, czy mi się czasem nic nie stało, bo długo nie odbieram. Poczułem się nieco zdezorientowany. Flip i Flap Pyrkowa zdybała mnie w szatni. Miała na sobie wersję stanika z pomarańczami. Pogratulowała mi decyzji, że się rozstałem „z tą Anką”, która nigdy się Pyrkowej nie podobała, i dodała, że nareszcie mam jakąś normalną dziewczynę. — To znaczy? — No, że jesteś z Helą.
Uśmiechnęła się do mnie tak serdecznie, jakbym jej oddał los wygrywający szóstkę w totka. — Z Helą? Skąd ten pomysł? Pyrkowa mi powiedziała, żebym przestał przed nią grać, bo już wszystko wie od Heli. Cieszy się, bo pasujemy do siebie i ma nadzieję, że przy Heli wreszcie się zmienię. Jasne, zmienię się w Szarego Szczura Polskiego. Ludzie to mają pomysły. Akcja, jakbyśmy byli w piątej klasie podstawówki. Patrzyłem na Pyrkową i nie mogłem pojąć, jak w miarę rozgarnięta dziewczyna mogła uwierzyć w taki absurd. Ja i Hela? Flip i Flap po prostu. Natychmiast poszedłem do Heli, żeby na pniu wyjaśnić sprawę. Nie czułem się jej Zasobem Magazynowym, więc nie miała prawa rozgłaszać takich herezji. Hela rozpromieniła się na mój widok i powiedziała, że potem wszystko mi wyjaśni. Zapytałem grzecznie, dlaczego rozpuszcza o nas plotki. Popatrzyła na mnie spojrzeniem spaniela, które jest cudowne i uskrzydlające, gdy odwzajemniasz jego uczucie, ale gdy nie odwzajemniasz — jest przerażające. — Mam kanapkę z pieczonym schabem, chcesz? Odszedłem, bo co innego miałem zrobić? Opowiedziałem w skrócie Zacharemu, co się stało, i zapowiedziałem, że jeśli jeszcze kiedykolwiek wpadnie mi do głowy pomysł, żeby komuś w czymś pomóc, to ma moje pozwolenie, żeby kopnąć mnie w dupę. Do końca dnia łapałem spojrzenia ludzi z klasy. Nie było wątpliwości, że wszyscy kupili absurd Heli. Unikałem jej jak ognia, a ona i tak posyłała mi rozmarzone spojrzenia, jakby nie było między nami żadnej rozmowy. Bałem się. Każdy, kto oglądał Fatalne zauroczenie, wie, że kobieta w amoku może być bardzo niebezpieczna. Nędzny film, który zawsze wyszydzałem, nagle jakoś przestał mnie śmieszyć. Sprawy fundamentalne — Nie chcę tutaj o tym rozmawiać. Chodźmy do mnie, wszystko ci wyjaśnię. Hela bez zażenowania wzięła mnie za rękę. Nogi się pode mną ugięły. Nie czekałem, aż dojdziemy do niej, tylko od
razu przeszedłem do ustalenia spraw fundamentalnych. — Hela, ja nie jestem chłopakiem dla ciebie. Potrzebujesz miłego, spokojnego, dobrego, grzecznego chłopca, który cię doceni. Ja jestem niestały, niewierny, cyniczny, mam złe geny i… — Weź mi torbę, bo ciężka. Gdzie się podziała ta zmarniała, choć urocza dziewczyna? Gdzie ona teraz jest? — rozmyślałem. Uwierzcie mi: po tej starej dobrodusznej Heli został tylko głos. Striptiz Dianie z pewnością było dobrze u Heli. Jak na swój stan to można powiedzieć, że kwitła. Poszedłem do łazienki, żeby umyć ręce, bo głaskałem Dianę. Wracając, zamieniłem z matką Heli kilka zdań. Powiedziała, że ona, jej mąż, obie babcie, dziadek i pradziadek, a także wszyscy kuzyni i w ogóle cały wszechświat są mi wdzięczni za to, co robię dla jej córeczki. Kiedy wróciłem do pokoju Heli, ona rozpinała bluzkę. Musiała to ćwiczyć przed lustrem, bo stała ładnie — nóżki złączone, plecy wyprostowane, kark wyprężony. W takim momencie nie da się od razu zareagować. Pokusa, żeby ta bluzka spadła na podłogę — to zniecierpliwienie, ta słodycz, to napięcie — jest tak potężna, tak wielka, że Herkules nie dałby jej rady. Gdyby dziewczyny zdawały sobie sprawę, co czuje chłopak, który za sekundę ma zobaczyć piersi dziewczyny, obnażałyby się przed nami nieustannie. Niestety, im się wydaje, że najbardziej nas pociąga trzymanie się za rączkę i snucie planów na przyszłość. Wiem, że opisałem, jak Hela wygląda, i chyba nie wyrażałem się nazbyt pochlebnie na temat jej urody. Myliłem się. Hela jest bardzo piękna. Biała, lśniąca i doskonała jak posąg. Nie odrywała oczu od mojej twarzy i oddychała tak płytko, jakby w pokoju brakowało powietrza. Ja byłem spokojny. Piersi miała wspaniałe, zresztą jeszcze nigdy w życiu nie widziałem brzydkich. Brzydkie piersi to klasyczny oksymoron. Piersi Heli były dość małe i oczywiście niesymetryczne, co dodawało im powabu. Delektowałem się tą chwilą jak topielec kołem ratunkowym i starałem się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, bo wiedziałem, że szansę mam tylko raz.
Plecy również miała piękne. Wesołe, piegowate z kilkoma pieprzykami. Lubię, jak jest jakiś pieprzyk, coś nietuzinkowego. Doskonałość mnie nie kręci. Gdybym ja miał takie plecy, wszystkie moje koszulki pozbawione byłyby pleców, ale ona ma pewnie kompleksy na tym punkcie. Stałem jak słup soli i zaciskałem paluchy, żeby się na nią nie rzucić. — Adam, o co chodzi? Boisz się? Czar prysł. Gdyby tak stała, mógłbym się nią delektować, ale po co się odezwała? Spaprała tę chwilę nieodwracalnie. Ona mnie pyta, czy ja się boję! Czujecie klimat? Szara Mysz Polska w stanie sauté pyta mnie, czy ja się boję. Dziewczyny naprawdę myślą, że wystarczy nam zaświecić kawałkiem ciała i można nami dowolnie sterować? — Nie, ale sam nie wiem… Nie wiedziałem, co powiedzieć. Cała ta sytuacja stawała się ekstremalnie niezręczna. Nastrój diabli wzięli i najchętniej po prostu bym wyszedł. Tylko że wtedy bardzo bym ją zranił, a tego nie chciałem. W końcu nabierze trochę pewności siebie, znajdzie jakiegoś pasującego do niej ćwierćinteligenta, który doceni, albo i nie, jej monumentalne białe ciało, i życie ułoży im się różowo. Ale ja tym kimś nie będę, bo to nie jest dziewczyna dla mnie. Przespać się z nią też nie mogłem, bo Jerzy mi mówił, że najpierw same się dopraszają, a potem nie chcą się odczepić. Robią sarnie oczy zubożałej księżniczki i uważają, że skoro „to” się stało, to teraz ty jesteś jej i ona ma prawo tobą rządzić. Hela wyglądała dokładnie na taką dziewczynę. Godzina przyjemności, a potem męka i nuda do końca życia. — Hela… Jesteś śliczną, mądrą… — Schyliłem się, żeby podnieść jej bluzkę. — Ale ja tego chcę! Bardzo tego chcę! Adam! Zarzuciła mi ręce na szyję. Jej feromony aż buchnęły mi w twarz. Mocne i nieopisywalne. Objęła mnie za szyję, jak tylko dziewczyny potrafią, delikatnie i stanowczo jednocześnie. Wtuliła się we mnie i zaczęła mnie całować. Objąłem ją i też ją całowałem. Nie wiem, jak dałem radę nie skorzystać. Przytuliłem jej głowę do klatki piersiowej i wsunąłem rękę w jej włosy. Jej roześmiane zezowate piersi parzyły mnie przez koszulę i darły się do mnie: „Dotknij mnie, dotknij!”. Starałem się, żeby trwało to jak najdłużej, żeby się nasycić po brzegi jej zapachem i jej gotowością, żeby mnie uszczęśliwić. Wiedziałem, że to się zaraz skończy i zostaną nam tylko
wspomnienia. Nie stało się to, o czym myślicie, bo nie o to przecież chodzi. Chodzi o to, żeby dostać od dziewczyny coś znacznie cenniejszego — pełną dostępność ciała i ducha. To rozkoszna chwila, gdy ona nie chce już niczego innego, tylko skomli jak pies, żebyś jej chociaż dotknął. Wyrzeka się całego świata, wszystkich innych chłopców i robi to dla ciebie. — Hela, bardzo cię lubię… — Nic nie mów. — Heluś, posłuchaj mnie… — Posadziłem ją na łóżku i podałem bluzkę, żeby zakryła piersi, bo widząc je, nie mógłbym się skupić na rozmowie. — Ja mam dziewczynę… — Przecież zerwaliście. I to jest sedno sprawy! „Nie masz dziewczyny od wczoraj? To świetnie się składa, teraz ja nią będę”. Czy chłopak to jest puste miejsce w autobusie, na które może wskoczyć każdy, kto chce? Cała ta sytuacja przestała być zabawna, bo zrozumiałem, jak do tego doszło. Hela regularnie studiuje mój profil, więc zobaczyła, że nie jestem już w związku z Anką. Stąd jej szybkie, ostre posunięcie, zanim inna ją ubiegnie. Odsiedziałem jakieś pół godziny, starając się jako tako wyciszyć jej emocje. Powtarzałem, głaszcząc ją po ramieniu, że jest piękna, mądra i fantastyczna. I taka przecież była, tyle że ja nic do niej nie czułem. Nie mielibyśmy o czym rozmawiać, a gadanie z drugim człowiekiem jest przecież w życiu najważniejsze. — Ale ja ciebie kocham… Zaczął się ostrzał z cięższej broni. Skąd one wszystkie mają pomysł, że w celu zatrzymania chłopaka trzeba mu wyznać miłość? Chyba widać było gołym okiem, że nie jestem zainteresowany stanem jej uczuć. Naprawdę tak trudno się domyślić, że ten argument w takich okolicznościach jest, delikatnie mówiąc, mało istotny? — Adam, ja ciebie kocham, czy ty to rozumiesz? — powiedziała i oczywiście zaczęła płakać. Poczułem się jak szmata. Kiedy dziewczyna przez ciebie płacze, bez względu na okoliczności fajnie się nie czujesz. Każdy jej chlip wbijał mi sztylet w serce. Musiałem wyjść, bo dłużej bym tego nie wytrzymał.
— Hela, zawsze będę twoim przyjacielem. Wstałem i pocałowałem ją w czubek głowy — identycznie jak moja matka mnie, gdy byłem szczylem. Przez kilka sekund patrzyłem, jak to, co powiedziałem, powoli do niej dociera. Miała łagodny, nijaki wyraz twarzy, pełen niedowierzania i przerażenia. Miałem nadzieję, że zamknąłem temat delikatnie, ale skutecznie. Było to w każdym razie ciężkie przeżycie. Prawie natychmiast poczułem strach. Każdy chłopak zawsze się tym martwi, bo nawet jeśli dziewczyna to wariatka, i tak wyjdzie na to, że przez niego się zabiła. Zostanie napiętnowany, oskarżony i skazany przez sąd w składzie cała rodzina i wszyscy znajomi tej dziewczyny — nawet jeśli jej nie dotknął. Trudno. Ma kota, ma dla kogo żyć, więc może skończy się tylko na tym, że do końca życia będzie mnie wspominać jako swoje pierwsze Liberto. A jeśli zechce oddać Dianę? Prawdopodobne wzięła ją wyłącznie ze względu na mnie, żeby mieć jak się do mnie zbliżyć. A teraz, kiedy karty zostały odkryte, kocica jest jej już do niczego niepotrzebna. Trudno, nie ma co się martwić na zapas. Najważniejsze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Życie nie znosi próżni Wiele razy się przekonałem, że życie nie znosi próżni. To chyba dlatego ludzie tak często zdradzają się na wyjazdach. Gdyby moja ukochana osoba była ze mną, nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby rozglądać się za kimś innym. Niestety, okazja czyni złodzieja, próżnia domaga się zapełnienia. Nie musicie zapamiętywać Carol, to dla mnie nikt ważny. Moje Zasoby Magazynowe, czyli klasyczna zapchajdziura. Zagadnąłem ją raz na forum dla poetów. Wejdźcie tam kiedyś — gromadzi kompletnych nieudaczników, którym się wydaje, że są wrażliwi i mają talent. Siedziałem w nocy po Wigilii i zahaczyłem ją z głupia frant. Zaczęliśmy rozmawiać, a potem spotkaliśmy się nawet ze dwa razy. Później przestałem się do niej odzywać, sądziłem więc, że mnie pogoni. Carol: „Słońce szturchnęło mnie promieniem i dotarło do mnie, że straciłam warstwę ochronną. Odebrałeś mi ją i zostawiłeś mnie na pastwę,
na nieistnienie, na ból. Dlaczego?”. Jej się wydaje, że proza poetycka to jej specjalność. Trudno. Okazało się, że po trzech miesiącach braku kontaktu jesteśmy na etapie tracenia warstwy ochronnej. Z dziewczynami jest jak z łowieniem ryb — wieczorem rozstawiasz sieci, idziesz się zająć swoim życiem, a ryba sama w nie wpada. Śmieszna jest ta Carol i czasem lubię z nią pogadać, bo trzeba się przecież doskonalić w sztuce konwersacji z różnymi popaprańcami. Ona uważa się za poetkę i jest aktywna na forach dla nieudolnych artystów, którzy nigdy niczego nie osiągną z bardzo prostego powodu: nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Korzyścią z kontaktu z kimś takim jest to, że na ich przykładzie uczysz się, jak się nie ośmieszać. Carol: „Jesteś cząsteczką duszy mojej — ty — Nawet nie wiesz, że cię nie było — a byłeś” Wiem, że to zakrawa na schizofrenię, ale na jej usprawiedliwienie powiem, że dziewczyny pisały mi już większe bzdury. Ja: „I Ty byłaś przez cały czas…”. Carol: „Czego potrzeba, żeby rozpadł się człowiek? Braku słowa. Tęskniłam”. Ja: „Tęsknota była i we mnie, ale musiałem przejść drogę”. Jedno wam powiem: Z takimi Carolami pozytyw jest taki, że możesz pisać najbardziej debilne bzdury, a ona myśli, że macie porozumienie dusz. Carol: „A we mnie jest cisza i spokój. Już wiem, dokąd zmierzam”. Ja: „Wiedzieć, dokąd się zmierza — bezcenne”. Zemdliło mnie od tych oparów absurdu. Potrzebowałem przegadać swoje sprawy, a nie jechać z nią Schopenhauerem skrzyżowanym z Monty Pythonem. Otworzyłem drugie okno i napisałem do Madziarskiej. Okazało się, że akurat przypadkiem jest wolna, nie ma nic do roboty i może pogadać. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że jestem na nią zły, bo nie miała dla mnie czasu wtedy, kiedy powinna. Lubię, gdy dziewczyna ma poczucie winy. O Heli nie miałem zamiaru w ogóle wspominać. Madziarska nic o niej nie wiedziała, musiałbym więc za dużo tłumaczyć. Skupiłem się na Ance.
Ja: „Koniec Anki. Bezsens totalny”. Napisałem otwartym tekstem, żeby miała odrobinę radości, że mi nie wyszło. Madziarska: „Ale co się stało? Pokłóciliście się?”. Ja: „Nie. To było jak błysk. Po prostu nagle wyskoczyło mi w głowie pytanie, co ja z nią robię, i nie umiałem znaleźć ani jednej sensownej odpowiedzi”. Madziarska: „Będzie jej przykro”. Oczywiście nie uwierzyłem, że Madziarska się tym przejmuje. Miałem raczej wrażenie, że skacze z radości. Ja: „Postaram się załatwić to delikatnie”. Madziarska: „Postaraj się zranić ją jak najmniej”. Samarytanka się znalazła! Napisała to tylko po to, żebym poczuł się jeszcze bardziej winny. Rozumiałem, że mści się za swoje krzywdy. Nie miałem do niej pretensji, też mi się to zdarza. Madziarska: „Chcesz o tym pogadać? Mogę przyjechać”. Całe to udawanie, że jest moim kumplem z wojska, to była wyłącznie zasłona dymna. W gruncie rzeczy chodziło o to, żeby w miarę blisko mnie przeczekać Ankę. Sprytne. Ja: „Tak”. Madziarska: „Może wpadnę do ciebie? Nie ma żadnego twardego powodu, żebym nie mogła cię odwiedzić”. „Nie ma żadnego twardego powodu”? Dziwny zwrot, jakiś taki koślawy. Pomyślałem, że chyba jednak wolę być sam i w spokoju poprzyglądać się temu, co się we mnie dzieje. Ja: „Przepraszam, ale na razie muszę dojść do siebie”. Madziarska: „Wiele nowych żon nienawidzi starych, bo nie rozumieją, że tylko przypadek sprawił, że są drugie, a nie pierwsze, albo pierwsze, a nie drugie. Żona mojego ojca… zresztą wiesz, do czego jest zdolna. Matka Twojej Anki mogłaby iść z nią w zawody”. Madziarska jednym słowem nie skomentowała mojej odmowy spotkania. Zauważyłem, że rozpaczliwie nie chciała kończyć rozmowy. Gadaliśmy ze cztery godziny, cały czas o mnie. Nie rozumiem, jak ona to wytrzymała. Mnie by to zanudziło na śmierć. Po rozmowie z Madziarską jakby trochę mi ulżyło. Nie na tyle jednak, żeby
następnego dnia iść do szkoły. Obudziłem się za dwadzieścia jedenasta. Od Anki miałem osiemnaście nieodebranych połączeń i sześć wiadomości. Nudne, wszystkie o tym samym: „Wybacz mi, kocham cię…”. Ble, ble, ble. Kompletnie bez polotu. Sindbad Żeglarz W końcu musiałem iść do szkoły, bo kończył się pierwszy semestr. Perspektywa spotkania z Helą nie była fajna, ale trudno. Z drugiej strony, ja przecież nic złego nie zrobiłem. Pomagałem jej w nauce, a że wbiła sobie coś do głowy, to już nie moja wina. Poza tym byłem nawet ciekawy, co mi postawią na semestr. Z niektórych przedmiotów nie miałem ani jednej oceny. No i bardzo chciałem stać nad Domańczykiem, gdy mi będzie wstawiał jedynkę. Wprost nie mogłem się doczekać, kiedy matka zobaczy jedynkę na semestr w librusie. Łudziłem się, że może Hela nie przyjdzie. Może pali się ze wstydu i przeniosła już papiery do innej szkoły? To by było oczywiście najlepsze, ale wiadomo — cudów nie ma. Wziąłem Ciapka i puszkę z colą. Zamknąłem drzwi do pokoju i nastawiam Joan Baez. Lubię, kiedy muzyka kontrastuje z moim nastrojem. Podrapałem Ciapka za uszami, a potem po brzuchu — tak jak lubi. Zazdroszczę mu. Owszem, przeszedł w życiu swoje, ale teraz ma już dobrze. Mam niezłą pamięć. Piegi na plecach, zadziorne sutki. Czuję mrowienie w nogach. Nakręciłem się aż miło. Zacząłem sobie wyobrażać, że jeszcze raz wchodzę do jej pokoju. Przeliczam piegi na jej plecach. W rzeczywistości nie mam ochoty się z nią więcej użerać. Wolę ją widzieć w głowie. Pamiętacie jedną z bajek Sindbada Żeglarza o martwej narzeczonej? Od przedszkola umiałem docenić mądrość tej opowieści. Może odezwać się do Zacharego? Trochę po chamsku go potraktowałem. Wstyd mi, że czasem wyłazi ze mnie prawdziwe bydlę. Nie umiałem już sobie przypomnieć, o co mi chodziło, gdy wdeptywałem go w ziemię. Wredny egoista ze mnie, ale teraz znów będę miał dla niego dużo czasu, znów będziemy przyjaciółmi. Jedna durna sprzeczka tego nie przekreśli. Zachary: „Zaraz będę”.
Ogarnąłem pokój. Przyniosłem dwie puszki coli i kilka innych rzeczy. Siedzieliśmy do piątej rano. Najpierw streściłem mu incydent z Helą. Nie mógł uwierzyć, że to taka nimfomanka. Potem przez cały czas wałkowaliśmy jeden tylko temat: Muszyńska. Obsesja tego człowieka niebezpiecznie się pogłębia. Nie zmienia to faktu, że Zachary to jeden z niewielu ludzi, z którymi da się po ludzku pogadać.
Nieetyczny Hela przyszła do szkoły wyraźnie na mnie obrażona. Ona była na mnie obrażona! Pan Bóg musiał być już bardzo zmęczony, gdy wymyślał dziewczyny. Wyjątkowo mu się nie udały. Religię mieliśmy na trzeciej lekcji. Zadzwonił dzwonek, ale do pracowni wchodzi się dopiero, gdy nauczyciel ją otworzy, więc nikt nawet tyłka z podłogi nie ruszył. — Zapraszam. Widzieliście kiedyś plakat reklamujący klinikę stomatologiczną? Facet miał właśnie taką twarz — aktora udającego dentystę. — Nie ma pani profesor Muszyńskiej? — zapytałem niewinnie. Na Zacharego nie spojrzałem. — Nie. Złożyła wymówienie, już nie pracuje. — To wolno tak w trakcie roku? — zapytałem. Nie ciekawiło mnie to, zrobiłem to dla Zacharego. — Nie wiem nic więcej. Facet wzruszył ramionami i odchrząknął. Nie umiał kłamać. Wiedział znacznie więcej, tylko nie chciał powiedzieć. — Ptaszynki, zamiast religii będzie etyka, choć ja się na etyce nie znam. Bardzo nieetyczny jestem, cha, cha cha. Zrobimy sobie taki temacik… Minutę później nikt już go nie słuchał. Zachary siedział z głową podpartą na rękach i wyglądał, jakby umarł już kilka dni temu. — Możesz się dowiedzieć, co się stało? — zagadnąłem Wonię, bo jej matka pracuje w sekretariacie i dzięki temu mamy sporo różnych przecieków. — Wyszła za mąż i wyjechała do Egiptu — powiedziała Wonia na przerwie. — Żartujesz?! — zapytał Zachary drewnianym głosem. Widać było, że świat mu się właśnie zawalił. W końcu chodził do szkoły
wyłącznie dla Muszyńskiej, a teraz wszystko straciło sens. Wonia nie jest przesadnie subtelna, bo skrzywiła się i niemal zarżała. — Gdzie wyście byli? Od dawna wszyscy o tym wiedzą. Wyszła za jakiegoś milionera od broni jądrowej, fizyka, czy coś w tym stylu. No to rzeczywiście niewielka różnica! I ona aspiruje do bycia studentką politechniki. Jak sobie pomyślę, że będę jeździł tunelami, które ona zbuduje, to przestaje mi być wesoło. Aurelia Załamanie nerwowe przybiera różne formy. Niektórzy ludzie nie myją się, inni nie jedzą, jeszcze inni leżą w łóżku i czekają na śmierć. Są i tacy, którzy szprycują się lekami. Zachary natomiast dostał napadu nadaktywności. Na wuefie rzucał się po całym boisku, jakby go ogniem przypalano. Aż żal było patrzeć. Na dodatek ten kretyn Kogut zaczął robić chamskie uwagi. — A co Zachary ma tu do rzeczy? Też się do niej śliniłeś, i ja, i Pyrzyński. Każdemu się podobała, bo takich babek za dużo nie ma. Mogła poczekać te cztery miesiące i wtedy… Ugryzłem się w język. Chciałem jakoś wesprzeć Zacharego, a palnąłem jak zezowaty, bo przecież Zacharemu nie chodziło o to, że mogła poczekać do naszej matury i dopiero wtedy wyjść za mąż. Zachary milczał. Ubrał się i wyszedł z szatni bez jednego słowa. Nie miałem do niego pretensji. Rozumiałem, że chce być sam. Trzeba dać mu parę dni, żeby jakoś doszedł do siebie. Dziwnym trafem ze szkoły wychodziłem z Wonią. — Co się stało Zacharemu? Dziewczyny też były po wuefie i Wonia miała lekko zaróżowione policzki. Bez szczegółów wprowadziłem ją w temat. Okazało się, że nie miała pojęcia o afekcie Zacharego. Chyba z godzinę staliśmy przed szkołą i gadaliśmy. Uznałem, że to dobra okazja, żeby jej opowiedzieć o tych jej lajkach. Delikatnie, żeby jej nie sprawić przykrości, wspomniałem, że taki mój jeden kolega… — Dlaczego mi o tym mówisz? Nie odpowiedziałem. — Aha, bo ja też się tak ośmieszam?
— Faceci nie lubią uniżonego dworu. Lubią samodzielne, ostre, niezależne facetki, które mają swoje zdanie. Faceci kochają zołzy, które nie boją się ich czasem opieprzyć. — Ale może nie wszyscy? Może tylko ty takie lubisz? Wyjęła szminkę wazelinową i kilka razy nerwowo przejechała nią po ustach. Nikt nie lubi usłyszeć prawdy na swój temat, zwłaszcza jeśli nie jest to prawda miła. — Może… — odpowiedziałem, bo ostatnia rzecz, na jakiej mi zależało, to kłócenie się z nią. — I co? Wy się ze mnie wyśmiewacie za moimi plecami, tak? — Zaraz tam wyśmiewamy. Po prostu… aż dziw, że cokolwiek Ogór napisze, za dwie sekundy ty już to lubisz. Czasem wypoci długie artykuły. Pół godziny trzeba, żeby je przeczytać, a ty je lubisz już w dwie sekundy. Jesteś na mnie zła, że ci powiedziałem? — Nie. Dziękuję ci. Ostatnio w ogóle nie można się było do ciebie dopchać przez tę całą Helenkę, ale ogólnie to szacun, że ją doprowadziłeś do pionu. Mnie by się chyba nie chciało ciągnąć kogoś za uszy. A Zachary będzie płakał po Muszyńskiej? — zapytała na jednym wydechu. — Może zwalmy się do niego całą klasą? Nigdy z Zacharym nie ustalałem, czy on sobie życzy, żeby mówić o jego siostrze. Z drugiej strony Wonię znamy tyle lat, nie było więc przeciwwskazań, żeby jej powiedzieć. Był też inny powód. Trochę ją uraziłem tym ślepym lajkowaniem, więc chciałem jakoś poprawić atmosferę. — Zachary nigdy do siebie nikogo nie zaprosi. On ma nienormalną siostrę… — Co jej jest? — Lubi chodzić po domu na golasa. — Aż wzdrygnąłem się na to wspomnienie. — Ale jest upośledzona, ma schizofrenię, autyzm? Prawdę mówiąc, tego nie wiedziałem. Trudno mi sobie wyobrazić, że Zachary chciałby komuś opowiadać, jaki konkretnie defekt ma mózg jego siostry. Tamtego dnia, parę lat temu jakoś tak na początku września, bo jeszcze było dość ciepło, poszliśmy do niego. To był właśnie jeden z takich dni, które zmieniają twoje życie i nie towarzyszą temu żadne przeczucia. Zachary
mnie lojalnie uprzedził, że jego siostra jest nieobliczalna i że mogę poczekać przed domem, ale Jerzy tyle opowiadał mi o różnych przypadkach prawniczych, że byłem zwyczajnie ciekaw. W końcu niecodziennie jest okazja zobaczenia kogoś nienormalnego. Zachary i opiekunka Aurelii poszli na chwilę do kuchni, a ja siedziałem na kanapie. I nagle Aurelia zdjęła spodnie od dresu, bluzkę, majtki i zaczęła biegać po pokoju. Dziś pewnie inaczej bym to odebrał, ale wtedy byłem małolatem i jeszcze nigdy nie widziałem nagiej kobiety. Zachary wszedł do salonu, gdy ona tarzała się po dywanie koło moich nóg. Chwycił ją za ręce i wyprowadził. Po chwili przyszła jej opiekunka i bez słowa pozbierała jej ciuchy. Potem poszliśmy do mnie i od tamtego czasu nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Nigdy więcej też u niego nie byłem, a z tego, co wiem, nikt nigdy u Zacharego nie był, czemu trudno się dziwić. — Jest nienormalna i tyle. I ma na imię Aurelia. — Aurelia? I jaki to ma związek z tym, że jest upośledzona? — Nie rozumiesz? Aurelia i Zachariasz. Rodzice tak ich nazwali, bo założenie było takie, że to wspaniała pokazowa rodzinka. Dzieci miały być kimś wybitnym i dlatego dostały takie imiona. Coś jednak poszło nie tak i kiedy już było wiadomo, że córeczka nigdy normalna nie będzie, ojciec zabrał swoje zabawki i przeniósł się do innej piaskownicy, a matka została z tymi kretyńskimi imionami, które kompletnie nie pasują do sytuacji. — Kolejny powód, żeby dzieci normalnie nazywać. Myślę, że moi też wymyślili Milena, bo miałam być niezwykła. Nie wiem, czy jest ładna, ale jej urok osobisty z każdą chwilą działał na mnie mocniej. Poza tym miała spory pryszcz na brodzie i nieudolnie starała się zakrywać go rękawiczką. Wzruszyło mnie to. — Jesteś niezwykła. — Odgarnąłem jej włosy z twarzy. — Pamiętaj, że mam chłopaka. Oho, już się zaczęło. Ja mam pamiętać, że ona ma chłopaka. To chyba ona powinna o tym pamiętać! Ja jej chłopakowi nie mówiłem, że go kocham i że będę z nim zawsze. Dziewczyny są komiczne. Posłałem jej długie badawcze spojrzenie, żeby się zorientować, co jej chodzi po głowie, i wtedy ona mnie zaskoczyła. — Niezbyt lubisz Zacharego, co? — Ja?
Czasami ludziom przychodzą do głowy najcudaczniejsze myśli. Postarałem się jej wytłumaczyć, że Zachary to mój najlepszy kumpel, opowiedziałem, jak się poznaliśmy, ale ona słuchała jednym uchem. Valmont Wonia ubodła mnie trochę sugestią, że nie lubię Zacharego. Postanowiłem więc jej pokazać, że bardzo się myli. Jak pomóc przyjacielowi, któremu się wydaje, że przeżywa zawód miłosny? Pokazać mu, że na jego Liberto świat się nie kończy. Nawet dobrze się to wszystko ułożyło. Anka odpadła, Hela odpadła, odzyskałem więc nagle sporo czasu. W ramach pocieszania postanowiłem zaprezentować mu swoje modus operandi. Gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczył ducha ojca Hamleta. Nic nie mówił, ale ja wiedziałem, że ogrom wiedzy go przytłoczył. To poczciwy gość, ale lotny nie jest. Swoją drogą ciekawe, że to jedyny znany mi człowiek, który umie wymienić wszystkie kości śródstopia, a nie zna się na prostych mechanizmach życia. Musiałem skorzystać z pomocy naukowej w postaci dwóch filmów. Obejrzeliśmy Niebezpieczne związki, a zaraz potem Valmonta. Co kilka minut trzeba było zatrzymywać, bo Zachary w ogóle nie łapał intrygi, trwało to więc dość długo. Po filmach zrobiłem mu wykład. — Zachar, każdy człowiek jest albo szukany, albo szukający. Jeśli jesteś szukający, łazisz w miejsca, gdzie wydaje ci się, że możesz kogoś poznać. Są całe strony dla szukających nieudaczników, którzy o własnych siłach nie są w stanie zainteresować sobą nikogo. Wpisz w wyszukiwarkę „poznaj pana”, „poznajmy się”, „sympatia”. A teraz uważaj: Jeśli chcesz mieć coś z życia, musisz być szukany. Ale nie kryptoszukany, bo to jeszcze większa żenada. Zwykle ludzie udają szukanych, starają się na takich wyglądać, ale w istocie są desperacko poszukujący… — Kurde, nic nie kumam. I ten człowiek za osiem lat będzie lekarzem. Dbajcie o siebie, bo następne pokolenie lekarzy zrekrutuje się spośród takich ludzi. — Na przykład Wonia… Jej się wydaje, że jest szukana. — Wonia? Nie rozumiem, dlaczego ty ciągle o niej gadasz.
— Widziałem niedawno taką pannę w pizzerii. Strzelała oczami, skanowała teren w poszukiwaniu samca, zalotnie traktowała kelnera. Ale z drugiej strony poprawiała sobie kudły jak królowa. Ona na pewno uważa, że jest atrakcyjnym obiektem pożądania, a tymczasem jest kryptoszukana. Jeszcze nie ma odwagi sama przed sobą przyznać, że jest w trakcie desperackich poszukiwań. — A ja słyszałem, że najlepiej na basenie… Zachar jest uroczym adwersarzem. Umie błysnąć celną ripostą jak styczniowa zamieć kwiatami. — Na basenie… — powtórzyłem po nim jak małpa i kiwnąłem głową z politowaniem. — Zachar, my rozmawiamy o meandrach relacji damskomęskich, a nie o grubo ciosanych zboczeńcach, których kręci zgrabny zad. — Ja bym poszedł na basen. O, przepraszam, zapomniałem, że ty przecież nie pływasz. Zachar lubi pływać. To jedyna umiejętność, którą on posiada, a ja nie, dlatego lubi wiecznie wracać do tego tematu. Chce mi dać odczuć, że on też nie jest byle kim. Biedny Zachar. — Nie pływam i nie zamierzam. Jakbym lubił kąpać się w chlorowanych fekaliach, tobym wylał sobie kubeł z gównem na głowę. Jeśli kogoś basen nie brzydzi, to już jego problem. — Dobra, już spokojnie. Ty masz jakiś problem z tym basenem. — Oczywiście, że mam, ale nie z basenem. Mam inny problem. Jestem zmuszony przebywać z ludźmi o tak obniżonym progu wrażliwości, że mi siebie samego żal. Czuję się jak pantera wśród miśków koala, jeśli rozumiesz, o czym mówię. — Ty i te twoje porównania. — Zachary skrzywił się, jakby ssał cytrynę. — A ja lubię basen. — Właśnie o tym mówię. Są takie momenty, kiedy boleśnie odczuwam całkowity brak satysfakcji z naszej znajomości, ale co robić? Braki kadrowe to bolączka wielu ludzi. — A ty jesteś szukający czy szukany? On całkowicie na poważnie zadał to pytanie! Znamy się osiem lat, a on nie wie, jak mnie zaklasyfikować. Dobrze, że nie wierzę w reinkarnację. Drugi raz bym na tym świecie zwyczajnie nie wytrzymał, nawet jako wieloszczet.
Dziewczyny są jak śliwki Gryzło mnie sumienie, że wypaplałem Woni o Aurelii. Niby żadna tajemnica, a jednak głupio się z tym czułem. Dlatego postanowiłem to Zacharemu w dwójnasób wynagrodzić. Dokładnie krok po kroku, jakbym pisał podręcznik, pokazałem, co ma robić, co pisać, jak się zachowywać, ile czasu czekać, jak odpowiadać, jak zachęcać, żeby dziewczyny same się łasiły, żeby proponowały spotkania. Myślę, że tyle pożytecznej wiedzy nigdy jeszcze nie wchłonął i na pewno bardziej mu się to w życiu przyda niż prawo Ohma czy budowa stawu biodrowego. Na koniec trochę mnie rozczarował. — Dlaczego ją wykasowałeś?! — wydarł się na mnie. — Przecież mnie zaprosiła. Chcę się z nią spotkać. Poza tym jej będzie przykro… — Spokojnie. To było tylko ćwiczenie pod okiem instruktora. Teraz musisz sam to zrobić. — Ale szkoda, kurde, tej Scarlett. Zaczynało się fajnie gadać. Wierzcie mi, zrobiło mi się przykro. Ten człowiek po raz pierwszy w życiu dostał od dziewczyny sygnał zainteresowania, nic więc dziwnego, że żal mu było to porzucić. — Dziewczyn są setki… Co ja mówię, dziewczyn są tysiące, miliony, a nawet miliardy, jeszcze sobie fajnie pogadasz. — Miliardy? Ile to będzie zer? Jeden mol to… — Zachary zmarszczył czoło — …około sześć razy dziesięć do dwudziestej trzeciej cząstek! Kurde, to z każdą tak będzie? Naiwność ludzka nie zna granic, ale nie oceniajcie go surowo. Nauczy się. Nie od razu Kraków zbudowano. — Nie, ale statystyka jest ci przyjazna. Tylko jedna na tysiąc cię pogoni. — I co mam zrobić, jak mnie pogoni? I pomyśleć, że ten człowiek ma już dowód osobisty i czynne prawo wyborcze. Jak w tym kraju ma być dobrze? Być może powinienem zostać nauczycielem. Wcześniej nie miałem pojęcia, ile mam cierpliwości. — Nic. Dziewczyny są jak śliwki. Jeśli trafi się robaczywa, to wyrzucasz i bierzesz następną. Ruszaj. Ja się teraz nie odzywam. Sam wybierz portal, sam zacznij. Siedzieliśmy do drugiej w nocy. Jeśli kiedyś zdarzyło się wam, że w sieci
odezwał się do was fajny koleś i w kulminacyjnym momencie zniknął, być może to był Zachary, który na was uczył się, „jak to działa”. Trzeba przyznać, że ma chłopak potencjał, jego problemem jest natomiast urywanie kontaktu. On by się od razu z każdą umawiał, ale na tym etapie to pewnie normalne. Ja już nie pamiętam. Tyle lat temu Jerzy mi pokazał, jak to robić, że już naprawdę nie pamiętam, ale pewnie też byłem tak nagrzany na każdą, która była dla mnie miła. Wariatka Jedno z najgłupszych pytań świata brzmi: „Dlaczego się do mnie nie odzywasz?”. Nie odzywam się, kochana, bo nie chcę. Gdybym chciał, tobym się odezwał. To nieprawdopodobne, jak dziewczyny lubią się upokarzać. Nie piszę, nie reaguję na jej pisaninę, nie ma ze mną żadnego kontaktu — i to jest dla niej jeszcze za słaby komunikat, że ja jej nie chcę widzieć. Ona musi to usłyszeć prosto w twarz. Same masochistki, jak pragnę zdrowia. Akcja z Anką oczywiście ciągnęła się jeszcze długo. Uwolnienie się od dziewczyny to długodystansowy projekt, a czasem wręcz syzyfowa praca. Anka przylazła do Zacharego. Rozumiem to. On jest jedynym ogniwem, które mogło ją do mnie doprowadzić. Zapytała, dlaczego się do niej nie odzywam. Zachary zdziwił się bezgranicznie i próbował mi robić wymówki, że on nic nie wiedział i jak ja mu mogłem nic nie powiedzieć. — Ale o czym? — O was. Przecież z nią zacząłeś chodzić. — Człowieku, nie wiem, o kim mówisz. Lubię wyraz bezgranicznego zdziwienia na ludzkich twarzach. Zawsze wtedy żałuję, że nie mam dostępu do ich myśli. Przekonałem Zacharego, że to jakaś wariatka. Zaproponowałem, żeby albo sam się nią zajął, bo na trudną nie wygląda, albo żeby trzymał się od niej z daleka. Miałem fajny pomysł, który powoli we mnie dojrzewał. Chciałem zadzwonić do niej i udając mojego ojca, powiedzieć, że umarłem. Czasem lubię sobie wyobrażać, że umieram, mój ojciec się o tym dowiaduje i jest zrozpaczony, bo jego świat się skończył. Chyba umiałbym udać
zrozpaczonego ojca, zwłaszcza przez telefon. To mocno skomplikowałoby jej emocje, bo nienawidzić zmarłego łatwo nie jest. W przeciwnym razie zaraz poleci do Tomaszka, rzuci się na kolana i będzie błagać o przebaczenie. Jeśli zaś bym umarł, musiałaby przynajmniej przez jakiś czas pobyć wdową. Widziałem dwa problemy techniczne. Po pierwsze, trzeba będzie, niestety, wprowadzić w sprawę Zacharego, żeby się nie wysypał. Po drugie, co zrobię, gdy przypadkowo spotkam ją na ulicy? W Warszawie całymi latami można nie spotkać bliskich znajomych, ale jak się komuś powie, że się umarło, to się go na pewno zaraz spotka. Życie lubi takie igraszki. Żaden numer nie wyrówna rachunków za to, co ona i jej matka zrobiły temu pokurczonemu Orkowi. Cały czas siedzi mi w głowie widok tego człowieka. W tym wszystkim tylko jedno jest dobre — że Hela pogodziła się z faktami. Nie lata za mną, nie marudzi, nie błaga o litość. Nie odzywa się, ale to akurat rozumiem. Poza tym zachowała się w porządku. Jak zostać zołzą Byłem głodny, ale wisiałem w sieci, bo byłem ciekaw, jak radzi sobie Zachary. Niestety, nie było go, pewnie się uczył. Napisałem do Jerzego, bardzo neutralnie: „Co słychać?”. Jerzy: „Dzięki, że powiedziałeś Ewie o Kamilce. Super zagranie. Brawo”. Oniemiałem. Siedzi sobie człowiek spokojnie w domu, nic złego nie robi i nagle dopadają go jakieś pretensje nie wiadomo o co. Kogo może obchodzić jakaś Kamilka? Kiedy to w ogóle było? Prawdopodobieństwo, że ona może być powodem milczenia Jerzego, wydawało mi się bliskie zeru. Zadzwoniłem do Jerzego, ale nie odebrał, więc do niego napisałem. Ja: „Nic nikomu nie mówiłem”. Jerzy: „Serio? Ciekawe zatem, skąd Ewa wie, czym się dokładnie strułeś. Domyśliła się?”. Gapiłem się na komórkę, analizując wszystko. Co to w ogóle za dziecinne zagrywki? Co to ma być? Nie odbiera telefonu? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia. Poza tym chciałem przegadać temat, bo niby co z tego, że powiedziałem o Kamilce? Napisałem do niego.
Ja: „Sorki, wyrwało mi się. Rzeczywiście powiedziałem Niefajnej. Ale co z tego?”. Jerzy: „Absolutnie nic. Pozdrawiam”. „Pozdrawiam”, czyli koniec rozmowy. Zadzwoniłem do Niefajnej, żeby jej powiedzieć, co sądzę na temat roznoszenia plot, kablowania i posiadania długiego jak równik ozora. Nie mogłem jej darować tego, że popsuła mi relacje z Jerzym. Wysłuchała mojego oświadczenia bez jednego słowa komentarza, a potem słodko zapytała, czy jestem taki głupi, czy tylko udaję durnia. Zapytałem tym samym tonem co ona, o co konkretnie chodzi. Sprawy miały się następująco: Jerzy wyprowadził się z domu. Wynajął mieszkanie dwieście metrów dalej i zamieszkał tam z jakąś siksą o imieniu Kamilka, miłośniczką gór. Jerzy przysłał żonie projekt podziału majątku, bardzo niefajny. Ciotka Ewa odchodzi od zmysłów, schudła z dziesięć kilogramów, więc może tatulek, jak go nazwała Niefajna, nie odzywa się do mnie, bo ma inne zajęcia. Z drugiej strony, nie znacie ciotki Ewy. Oszczędziłem wam znajomości z nią, ale wierzcie mi — to nie jest fajna, tolerancyjna i miła kobieta. Widziałem na mieście reklamę warsztatów dla kobiet: „Jak zostać zołzą”. Ciotka Ewa mogłaby tam wykładać. W sumie od dawna się zastanawiałem, jak Jerzy z nią w ogóle wytrzymuje. Było mi więc bardzo przykro, bo mógł mi wszystko powiedzieć, ale go rozumiałem. I tak długo z ciotką wytrzymał. Ciekawe swoją drogą, jak tam znajomość z Krzyśkiem. Panowie raczej nie są już przyjaciółmi. He, he. Ostatecznie jednak było mi cholernie przykro, że Jerzy nic mi nie powiedział. Miałem trochę inne wyobrażenie na temat naszej przyjaźni, czy raczej znajomości. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliscy, a on olał mnie jak jakiegoś śmiecia. Wersja Jerzego Sprawy miały się jednak nieco inaczej. Niefajna trzymała stronę matki, nienawidziła Jerzego i dlatego mu na mnie doniosła. Chyba chciała nas skłócić, ale jej się nie udało. Dogadaliśmy się, a fakty były takie: To prawda, że Jerzy odszedł od ciotki, bo miał dość życia w toksycznym związku, ale
Kamila nie miała z tym nic wspólnego. Z ciotką Ewą nikt przy zdrowych zmysłach by nie wytrzymał, a ostatnio to już było piekło. Jerzy ma jedno życie i nie ma zamiaru go zmarnować przy boku takiej kobiety. Kamila to mądry i wartościowy człowiek. Jerzego w życiu nie spotkało nic piękniejszego niż poznanie tej zjawiskowej istoty. To, że są razem, niczego między nami nie zmienia i oczywiście planujemy kolejne wyjazdy. Jerzy musi się zastanowić kiedy, bo trochę mu się ostatnio nawarstwiło w pracy. Najważniejsze, że między nami nic się nie zmienia. Wieczorem matka wróciła do domu i zaczęła na mnie najeżdżać, że na moich oczach Jerzy poznał tę siksę, a ja o tym nawet słowem nie wspomniałem, i że jak w ogóle mogłem jechać z Jerzym i tą jego flądrą w góry, jak mogłem wciągnąć się w takie bagno. Wysłuchałem jej rewelacji i spokojnie powiedziałem, że takie jest życie. Ludzie się zakochują, związki się kończą i nic w tym nadzwyczajnego. Matkę zatkało. Rozumiem to, bo prawda zawsze wciska w ścianę. Po chwili się ocknęła. Powściekała się i pojechała do babci, a ja z nią. Byłem w tak dobrym humorze, że mogłem spotkać się nawet z samym Lucyferem, do którego mojej babci oczywiście bardzo daleko. Linia Maginota — Ale akcja! Podobno rwałeś na chama Helę? Ja i na chama? Czy ten człowiek nie rozumie, że pewne zachowania to kwestia smaku? Jego prostackiej wypowiedzi nie zaszczyciłbym żadnym komentarzem, ale zainteresowało mnie, skąd Zachary o tym wie. Zdaje się, że o zdarzeniu wiedziały tylko dwie osoby. — Kogut wie od Pyrzyńskiego, Pyrzyński od Woni, a Wonia od Pyrkowej. Hela, Pyrkowa, Wonia, Pyrzyński, Kogut, Zachary. Jeśli mnie pamięć nie myli, na miejscu Heli raczej nie ujawniałbym szczegółów naszego ostatniego tête-à-tête. Dlaczego teraz roztrząsa to po korytarzach? Wiem, że ludzie zachowują się nieracjonalne, ale żeby do tego stopnia? Żal mi jej było. Nie potrzebowałem się na niej wyżywać. Zachary ani nikt inny nie musiał znać prawdy. Postanowiłem, że dla dobra Heli nie ujawnię szczegółów. Mało mnie to już zresztą obchodziło. Gryzłem się raczej sprawą Jerzego i tym, że mimo wszystko potraktował mnie jak obcego.
— Ale co, próbowałeś i dała ci po ryju? To marzenie Zacharego. Niestety, musiałem go rozczarować. Zagryzł paluchy, gdy zdradziłem mu kilka szczegółów naszej półgodzinki. Będzie beznadziejnym lekarzem. Zachowywał się tak, jakby dopiero ode mnie się dowiedział, skąd się biorą dzieci. — Hela mówiła, że chciałeś ją omotać, że błagałeś, żebyście… no, wiesz… — Zachary zrobił obsceniczny gest — …ale cię pogoniła — zakończył z nutą triumfu w głosie. Wytłumaczyłem mu, że prawda jest nieco inna. Nic nie musiałem robić, a ona mnie nie pogoniła. — Hela raczej nie kłamie. Ten człowiek nie ma swojego zdania na żaden temat. Dostał dwie sprzeczne informacje i nie wiedział, co z nimi zrobić. Wyjął z kieszeni klucze i chyba dla uspokojenia zaczął się nimi bawić. — Ona nie kłamie — powtórzył. — A ja kłamię?! Przestań brzękać tymi kluczami! Możesz je schować? Wkurzył mnie. Co to w ogóle jest? On stawia jej słowo przeciwko mojemu? Żenujące. — Dobra, dobra. Matko, jaki ty jesteś nerwowy misiek. Tylko po co ona miałaby kłamać? — A dlaczego ja miałbym kłamać? — No wiesz, ty lubisz się popisywać. — Ja lubię się popisywać? Oczy mi na wierzch wyszły ze zdumienia. Co za bzdura! Dobrze, że wszedł Domańczyk, bo nie wiem, jak ta rozmowa by się dla Zachara skończyła. — Lang, zapraszam, Lang. Do tablicy, do tablicy. Wskaźnik widzisz? To go weź. Weź go. Jak już skończę liceum, coś wymyślę, jeszcze nie wiem co, ale mam zamiar uratować następne pokolenia. Ja wiem, że agresja jest dziś bardzo niepoprawna politycznie, ale nic na to nie poradzę. W podstawówce miałem takiego kolegę — Karolka. Jego ojciec do trzynastej stał, a potem leżał pod spożywczym. Karolek kochał się w Kindze Barańskiej, a ja w Darii Masa, więc nie było między nami konfliktu. Któregoś dnia lepiliśmy kule z błota wygarniętego sandałami z kałuży. To nie była
nasza wina, że akurat wtedy Kinga wyszła z psem. Karolek aż podskoczył z zachwytu. Złapaliśmy po dwie kule i dogoniliśmy Kingę. Afera trwała ze trzy dni, chociaż Kindze nic się nie stało. Potem Karolek przyniósł jej pierścionek z oczkiem, a ja stałem w szatni na czatach, kiedy się całowali. Chodzili ze sobą do końca podstawówki, ale to się działo w naszym świecie. W świecie dorosłych moja matka nasłuchała się od starej Barańskiej mało przyjemnych opinii na temat, jak moja matka radzi sobie z synkiem. W każdym razie wtedy matka mi powiedziała, żebym się nie zadawał z Karolem, bo on wydobywa ze mnie wszystko, co najgorsze. Ciekawe, że teraz mi nie mówi: „Unikaj Domańczyka”, tylko sama zadbała, żebyśmy się poznali, chociaż w całym moim życiu nikt nie miał na mnie tak złego wpływu jak Domańczyk. Ten to dopiero wydobywa ze mnie wszystko, co najgorsze. Ja naprawdę jestem zdeklarowanym pacyfistą. Kocham ludzi, a jego bym rozszarpał z zimną krwią. Słyszeliście w wiadomościach o facecie, co ukradł giwerę i zabił pół swojej szkoły? Myślę, że jego mógł uczyć brat Domańczyka. — Mam dziś zamiar postawić ci trzy pozytywne oceny, co ty na to? Nie odpowiedziałem. — Hela, wy się chyba dobrze znacie. Czy mogłabyś się nade mną zlitować i powiedzieć mi, jak mam dotrzeć do kolegi Langa? Tak, do Langa. — Panie profesorze, ja nie chcę o nim rozmawiać — powiedziała Hela i schowała twarz w dłoniach. Cała klasa wbiła w nią wzrok. Po chwili piegowatymi plecami (czego nikt poza mną nie wiedział) wstrząsnął dreszcz. Hela dostała spazmów. Marne to było przedstawienie, ale dla Domańczyka wystarczające. — Aha. Widzę, że jesteś w klasie bardzo lubiany, bardzo lubiany. No dobrze, dobrze. Będę musiał sam coś wymyślić. A teraz konkrety. Linia Maginota. Zapamiętajcie tę nazwę i nauczcie się pisowni. Gimbaza — Pojedziesz ze mną do Grodziska — szepnął Zachary, gdy tylko skończyła się lekcja. Temu człowiekowi empatia jest kompletnie obca. Ja tu wiję się z nienawiści do Heli i do Domańczyka, a on mnie pyta, czy pojadę do
Grodziska. Akurat nie mam co robić! Wtedy jak na złość przywlokła się Wonia. — Zacharku, pozwól na chwilę. Zacharek? Dobre sobie. Odbił się tyłkiem od parapetu jak na sprężynie. Taki był ciekawy, co też ona ma mu do powiedzenia. Poleciał za nią jak na skrzydłach. Biedny, żałosny człowieczek. Żal mi się go zrobiło, że jest taki łasy na każdy sygnał żeńskiej sympatii. Myślałem, że podejdzie i zacznie mnie męczyć o ten wyjazd, ale ona musiała mu powiedzieć coś o mnie, bo nie wrócił już do tematu. Nawet na mnie nie spojrzał. Czoło miał zmarszczone i o czymś myślał, bo prawie słychać było, jak mu tryby w mózgu pracują. — Dobra, możemy jechać, ale od razu. — Co? — popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby mnie pierwszy raz widział. Powtórzyłem moją propozycję i w ten sposób wylądowaliśmy w kolejce WKD. Okazało się, że od kilku dni samodzielnie, ale według moich wskazówek, Zachary gada z jakąś laską. Podobno fantastyczna, ładna, inteligentna, z poczuciem humoru. Wydawało mi się to mało prawdopodobne, skoro chce rozwijać znajomość z Zacharym, ale nic mu nie powiedziałem, bo nie lubię celowo ranić ludzkich uczuć. Widocznie ma chęć się przed nią zbłaźnić, to jego sprawa. Nie wiedziałem tylko, po co mnie ciągnął. Przecież jeśli ona zobaczy nas razem, Zachary będzie miał małe szanse. Ze szkoły wysypała się gimbaza. Zachary, schowany za ogrodzeniem, stał spięty jak sprężyna. — To ona! Ta w szaliku. Z dziesięć dziewczyn było w szalikach, ale tylko jedna miała przerażająco kolorowy. Znacie takie powiedzonko: „Papugi są kolorowe, a orły szare”? Ona też tego nie znała. Biła po oczach jak żarówa. Takie szaliki noszą biedaczki, które nie mają żadnej innej możliwości zwrócenia na siebie uwagi. Serce mi się z żalu ścisnęło, jak nisko mierzy Zachary. Ale oczywiście słowem się nie odezwałem. We trzy ruszyły w jakimś kierunku, a my za nimi. Potem dwie sobie poszły, a ona została sama.
Zachary nadal ani drgnął. Gapił się wzrokiem zbitego psa i nic. Bardzo rzadko się zdarza, że nie rozumiem czyjegoś zachowania, a wtedy nie rozumiałem. Miał ją jak na tacy i nic. — Nie podejdziesz? — Jakoś… odechciało mi się. — Fajna jest — powiedziałem. Oczywiście nie myślałem tak, ale w końcu po to tu przyjechaliśmy. Stał tam jak kołek i ani drgnął. Myślałem, że go ukatrupię. Przywlókł mnie na koniec świata, mógłby więc chociaż podejść, zwłaszcza że dziewczynina wyglądała na kompletnego Kopciuszka. Była taka sama jak wszystkie gimnazjalistki — dżinsy i bluza, a razem z tymi swoimi koleżankami wyglądały jak stado krów, zupełnie nierozróżnialne. Pomyślałem, że może on zauważył coś, czego ja nie dostrzegam, dlatego uważniej się jej przyjrzałem. Jak na gust Zacharego miała zadziwiająco niebrzydkie nogi i dość ładnie się ruszała. Żadnych żołnierskich kroków, subtelność i urok. Gdyby zdjąć z niej ten debilny szalik, można byłoby się z nią nawet pokazać. Nie była szczególnie ładna, zwyczajna gimbaza, ale one w tym wieku wszystkie są ładne. Powiedziałem mu, że matoł to za mało, żeby go opisać. Przyjechaliśmy tu specjalnie, żeby do niej zagadał, a on stoi jak kołek. Poradził mi, żebym się odchrzanił. Ludzie są ekstremalnie pokręceni, a już przyszli lekarze szczególnie. Wracaliśmy w milczeniu. Myślałem, że będę na niego zły, ale czułem coś innego. Strasznie mi jej było szkoda. Zachary mógł dać dziewczynie w prezencie tę swoją wizytę, podreperować trochę jej gimnazjalne mizerne ego, wesprzeć jej poczucie wartości, rozpalić w niej kobietę, a może nawet na całe życie zmienić ją z poszukującej w poszukiwaną, a ten matoł pozwolił jej wrócić do domu, zdjąć szalik i spędzić kolejny wieczór na zamartwianiu się, że nikomu się nigdy nie spodoba. Mógł dać tej istocie bezcenny dar swojego zainteresowania, a on nic. Ciekawe, ile razy we mnie się jakaś zakochała, łaziła za mną, obserwowała, syciła mną wzrok, ale się nawet nie ujawniła i do dziś nic o tym nie wiem. Szlag mnie trafiał. Tyle zmarnowanych emocji! Ludzie są beznadziejni. Nawet przyszło mi do głowy, żeby pojechać tam samemu, podejść do niej
i powiedzieć, że mój kumpel się w niej zakochał i że… coś tam bym wymyślił. Casablanca Wróciłem do domu i przemyślałem całą sprawę jeszcze raz. To nie był głupi pomysł. Zachary nieźle by się zdziwił, gdybym przyszedł do niego, zadzwonił do drzwi i powiedział: „Cześć! Mam dla ciebie niespodziankę”. Wtedy ona wyszłaby z ukrycia, a Zachary by się rozpromienił. Nie mógłby uwierzyć w swoje szczęście. Wolno zszedłbym po schodach w płaszczu i kapeluszu, niczym Bogart w Casablance, jak na pozytywnego bohatera przystało. Następnego dnia powiedziałem Zacharemu, że umówiłem się z matką, i od razu po chemii pojechałem do Grodziska. Wcześniej obejrzałem sobie stronę tej jego Kasi Piałczyńskiej i muszę powiedzieć, że to przyjemna buzia. Założyłem koszulę z ręcznie tkanego płótna. Gdy się ma coś ważnego do załatwienia, trzeba wyglądać. Strój to główna rzecz, a dziewczyny lubią takie zabawy. Na koszulę w kratkę à la drwal żadna raczej nie poleci. Nie chodzi o to, że chciałem ją olśnić. Nie muszę się zniżać do takich przygotowań. Po prostu zgodnie z zasadą, że nasi przyjaciele świadczą o nas, chciałem, żeby wyrobiła sobie o Zacharym jak najlepsze zdanie. Nie miałem bladego pojęcia, o której jej klasa kończy lekcje ani w ogóle w której ona jest klasie. Nie miałem pewności, że ją w ogóle poznam. — Kasiu! Odwróciła się, bo to jest odruch. Spojrzała na mnie i zaczęła mrugać powiekami. Trochę jej żal dla Zacharego — pomyślałem, ale to była tylko jedna blada myśl. Już otwierałem usta, żeby jej powiedzieć, jakiej misji jestem posłańcem, kiedy ktoś pchnął mnie w plecy. Odwróciłem się. Zachary. Nawet się ucieszyłem, że się zdecydował, i chyba nawet dobrotliwie się do niego uśmiechnąłem. — Ty… Tu Zachary użył wulgarnego określenia męskiego przyrodzenia, a potem jeszcze wypowiedział się na temat mojej matki oraz tego, co powinienem sobie zrobić.
— Zachary, spokojnie… Roześmiałem się. Nie miałem nic na sumieniu, to było zwyczajne nieporozumienie. Chciałem mu wytłumaczyć, że cała akcja miała na celu jego szczęście, ale nie stworzył stosownych okoliczności. Kopnął mnie tam, gdzie naprawdę nie powinien. Nie umiem powiedzieć, czy chciałem mu oddać. To był odruch. Kiedy byłem już w stanie się wyprostować, noga sama mi poleciała. Dziewczynki z gimnazjum miały niezłe przedstawienie. Kasia Piałczyńska piszczała: „Przestańcie, przestańcie”, co nas jeszcze bardziej rozgrzało. Gdyby się odwróciła tyłkiem do nas i sobie poszła, może byśmy aż tak się nie pokaleczyli. Niestety, rozumiem, że została i delektowała się widowiskiem bijatyki o nią. A praliśmy się tak, że dziewczyna do końca życia nie powinna mieć na swoim punkcie żadnych kompleksów. Mogła być z siebie dumna. W końcu ze szkoły wyszli jacyś dorośli, pewnie belfrzy. — Co tu się dzieje? Czy wy jesteście uczniami naszej szkoły? Dopiero ten niedorzeczny pomysł nas ostudził. Czy ja wyglądam na ucznia gimnazjum w Grodzisku? Albo Zachary? Ludzie mają najcudaczniejsze pomysły, naprawdę. Ledwo stałem, ale uśmiechnąłem się do Zacharego. Nie czułem do niego złości. On jednak widział ten incydent inaczej. — Nigdy już się do mnie nie odzywaj — wycedził przez zaciśnięte zęby i odszedł. Nie goniłem go. Przez kilka godzin furia trzyma go w szponach, ale potem wszystko wraca do normy i da się z nim pogadać. Zresztą racja była po mojej stronie. Nic złego nie chciałem zrobić. Chciałem załatwić to, czego on nie potrafił. Tak było. Siniak Nikt mnie nigdy nie bił. Ani matka, ani babcia nie zniżyłyby się do takich metod, a innych osób, które miałyby prawo złoić mi tyłek, nie było. Tymczasem tego dnia przylałem sobie sam. Wejdźcie na stronę o przemocy domowej. Zazwyczaj każda bita ofiara mówi, że uderzyła się o drzwi lub o szafkę. Ja naprawdę uderzyłem się o szafkę. Jak to zrobiłem, nie mam pojęcia. Wyjmowałem coś i jednocześnie myślałem o cenach sprzedaży
samochodów. Zamyśliłem się nad tym wszystkim i nie zrobiłem uniku. Pod okiem wyskoczył mi siniak stulecia. Domańczyk nie omieszkał tego skomentować. On się lubuje w tekstach bez polotu. Po chemii Zachary gdzieś zniknął. Widziałem, że się kręci koło Heli, ale co mnie to mogło obchodzić? Zjawił się tuż przed matmą, a mordka mu się śmiała od ucha do ucha. — Ty, podobno te klapsy to od Heli? Kurde, nieźle cię urządziła. Po co w ogóle do niej przylazłeś? Odczep się od niej, bo narobisz sobie kłopotów. W co ta Hela ze mną pogrywa? — rozmyślałem. — Pozuje na słodką Makową Panienkę, a okazuje się, że to kawał niezłej cholery. Ja do niej przylazłem? Ona mnie uderzyła? Poszukałem jej wzrokiem. Stała razem z Wonią, Kogutem, Pyrzyńskim i Pyrkową. Posłałem jej jadowite spojrzenie, żeby zrozumiała, że zadarcie ze mną było błędem. Myślałem, że się speszy i jak większość dziewczyn spuści oczy, ale nie. Chyba coś im powiedziała, bo jak na komendę wszyscy odwrócili się i wbili we mnie wzrok. Nie zależy mi na tym, co o mnie mówią, ale po prostu wkurzyło mnie to, że za moimi plecami rozgaduje jakieś brednie. Nawet jeśli to są rzeczy kompletnie wyssane z palca, to jest denerwujące. Po szkole mieliśmy pograć w piłkę. Wtedy Pyrzyński mnie zapytał, co mi się właściwie stało. Powiedziałem. — Jasne, szafka cię uderzyła. — Zarechotał i wszyscy w szatni parsknęli śmiechem. Odechciało mi się gry, ale nie mogłem się wycofać. Wyszłoby na to, że nie jest tak, jak mówię, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Ilekroć dzwoni babcia, czekam, zanim odbiorę, bo muszę zebrać siły psychiczne. Tym razem rzuciłem się na komórkę. Mama nie odbiera, a babcia została zupełnie bez chleba. Zapytałem, dlaczego sama sobie nie kupi. Na to babcia mruknęła, że skoro to dla nas za duży problem, żeby wpaść do niej na dwie minuty i kupić jej chleb, i jeśli nam nie przeszkadza, że ona nie ma co jeść i jest dla nas tylko ciężarem, to trudno. Powiedziałem, że będę za pół godziny. Wyjaśniłem chłopakom, że moja babcia źle się czuje, że leży unieruchomiona sama w domu i muszę do niej jechać.
Dobrze, że nie zacząłem z nimi grać. Kawi W domu poczułem, że łeb pulsuje mi ostrym bólem. Powinienem się pouczyć, ale w takim stanie i tak niczego bym nie przyswoił. Zaczepiłem na czacie Kawi. Jakiś czas temu wysłała mi zaproszenie, bo podobno oboje znamy Tomka Kazańskiego. Ja go nie kojarzyłem, ale przyjąłem ją do znajomych i zaczęliśmy siedzieć na czacie po kilka godzin dziennie, a czasem też prawie całe noce. Nawet fajnie się gadało, ale to była tak czasochłonna dziewczyna, że nie dawałem rady pogodzić jej z normalnym życiem, i to się rozmyło. Tym razem potrzebowałem pogadać z kimś życzliwym, dlatego skorzystałem z moich Zasobów Magazynowych. Ta klasyfikacja ma jednak spory sens. Kawi: „O, przypomniałeś sobie o mnie. Sorry, nie mam czasu, jutro mam test. Nie mam też ochoty na rozmowy z kimś takim jak Ty. Nie rozumiem, po co się w ogóle do mnie odzywasz. Przyjmij do wiadomości, że nie chcę z Tobą rozmawiać. Mam milion ciekawszych spraw do zrobienia. Dla mnie nie istniejesz. Cześć!”. Przyjęła pozę obrażonej. One myślą, że my nie wiemy, że one po całych dniach wyczekują, żeby gościu się nimi zainteresował, ale mamusie je uczą, żeby chłopcu za szybko nie pokazywać, jak jej na nim zależy. Po co mi to napisała? Gdyby faktycznie nie chciała ze mną rozmawiać, toby nie napisała ani słowa, a skoro pisze taką epistołę, to znaczy, że pragnie ze mną rozmawiać, bo wzbudzam w niej silne emocje. Żal mi się jej zrobiło. Ja: „Samochód mnie potrącił”. Kawi: „Kiedy? Byłeś w szpitalu?”. Ja: „Właśnie wyszedłem. Wejdziesz na Skype’a?”. I na tym moje zabiegi się zakończyły. Nie zdawałem sobie sprawy, jak silnym afrodyzjakiem jest siniak. Kawi dosłownie miała łzy w oczach, gdy jej pobieżnie opowiedziałem, jak na przejściu dla pieszych na zielonym świetle wjechała we mnie pijana menelka. W międzyczasie zajrzałem, kiedy ostatnio z nią gadałem. Jako datę wypadku podałem dzień następny. Powiedziałem, że nie miałem tam zasięgu, a dopiero dziś mnie wypuścili. Była jednak głupia, bo kto przez trzy miesiące trzymałby mnie w szpitalu.
Dziewczyny nie chcą kojarzyć oczywistych faktów, jeśli nie są one dla nich wygodne. Do pokoju weszła matka. Z jakiegoś powodu była zdenerwowana, ale pewnie szła do babci, bo babcia wyżyła się na niej strasznie, że zapowiedziałem się i wcale do niej nie przyjechałem, a ona umarła z głodu bez kromki chleba. Powiedziałem Kawi, że moja mama wychodzi. Pożegnam się i zamknę za nią drzwi, a potem wrócimy na czat. Poszedłem do łazienki, a potem do kuchni. Zjadłem dwa zimne ziemniaki, bo lubię takie. Byłem ciekaw, czy Kawi będzie czekać. Czekała. Ja: „Już jestem, ale mnie głowa boli. Podobno te bóle mogą mi zostać na zawsze. Zaczynam sobie stawiać pytanie, czy takie życie ma sens”. Kawi: „Co Ty w ogóle piszesz?! Może do Ciebie przyjechać?”. Zerknąłem na zegarek. Trzydzieści osiem minut wcześniej napisała mi chaotyczną, pełną emocji wiadomość, żebym spadał. Jak to w życiu nie ma nic stałego, prawda? Opuszkami palców już dotknąłem klawiatury, żeby jej odpisać, ale przyszedł do mnie Ciapek. Zobaczyłem, że ma jakąś ważną sprawę. Ogon mu sterczał jak szczotka do kibla i darł się wniebogłosy. — Co jest? Ciapek powlókł się do balkonu. Na parapecie bezczelnie siedziała sroka. Ciapek nie jest w stanie samodzielnie przekroczyć progu balkonu. To tylko kilka centymetrów, ale on ich nie pokona, a sroka go wkurzała. Otworzyłem okno i popędziłem ptaszysko. Wziąłem Ciapka na ręce i wyszedłem z nim na balkon, żeby z bliska zobaczył, że teren jest czysty. Ciapek lubi, jak się go trzyma na rękach i może wyglądać z balkonu. Było dość ciepło, usiadłem na leżaku i z pół godzinki oglądaliśmy sobie świat we dwóch. Wróciłem do domu i poczułem, że chyba mam dreszcze. Spojrzałem na ekran komputera. Kawi. No tak. Zupełnie o niej zapomniałem. Kawi: „Jesteś tam?”. Kawi: „Coś się stało?”. Kawi: „Odezwij się”. Kolejna nachalna. Mógłbym się z nią spotkać, ale strasznie mi się nie chciało i głowa mnie bolała. O czym będę z nią rozmawiał?
Wszedłem na stronę Tatrzańskiego Parku Narodowego. Był już najwyższy czas, żeby pomyśleć o naszym następnym wypadzie. Właśnie zastanawiałem się, czy pierwszą noc powinniśmy spędzić w Murowańcu, czy raczej w Pięciu Stawach, kiedy zadzwoniła matka. Nie wiem, po co odebrałem. Wiedziałem, że chodzi o ten cholerny chleb. Tamta Ludzie czasem mówią: „To był najgorszy dzień mojego życia”. Zazdroszczę im. Ja żyję w poczuciu, że najgorszy dzień mojego życia jeszcze nie nadszedł. Chociaż parę razy wydawało mi się, że to ten dzień, że wreszcie ten najgorszy mam za sobą, teraz już wiem, że zawsze, ale to zawsze może być gorzej. Wymiotowałem, łeb mi pękał i ogólnie źle się czułem. Zadzwoniłem do matki. Powiedziała, że mam natychmiast jechać na pogotowie, bo pewnie mam wstrząs mózgu. Wsiadłem w tramwaj i tam spotkałem Piwocką, taką dziewczynę z mojej klasy. Tak podle nie czułem się jeszcze nigdy w życiu i chyba równie marnie wyglądałem, bo Piwocka odtransportowała mnie na izbę przyjęć i twardo czekała na wizytę. Lekarz wysłał mnie na rentgen. W przelocie rzuciłem jej, żeby nie czekała, bo to może potrwać, ale powiedziała, że zostanie, bo nie mogę sam wracać do domu. Niech czeka, pomyślałem. Dziwne tylko, że jej się chce. Siedziałem właśnie w gabinecie lekarza, który wyglądał dokładnie jak doktor Abraham Sapirstein z Dziecka Rosemary Polańskiego. Demoniczny, przerażający typ. Tamten był ginekologiem, mój chyba internistą. Tak się go bałem, że ze strachu już nawet wymiotować mi się odechciało. — Nastąpiło lekkie przemieszczenie przegrody nosowej. Nie masz wstrząsu mózgu, ale to trzeba poprawić, bo będzie rzutować na zatoki. To będzie prosty zabieg w znieczuleniu miejscowym. Zaraz zobaczę, kiedy jest wolny termin. Chciałbym, żeby to zrobił doktor Mao. Świetnie! O niczym innym nie marzyłem, tylko o tym, żeby zoperował mnie doktor Mao. Nie mam uprzedzeń rasowych, ale czy może nie operować mnie doktor Mao? Jakoś niezbyt dobrze mi się to kojarzyło. Powiedziałem Sapirsteinowi, że może w wakacje, bo teraz nie mogę — matura, nauka i w
ogóle. — A jak się czujesz? — Bardzo dobrze — prawie krzyknąłem, żeby mu pokazać, że jestem pełen zdrowia i wigoru. — Wątpię — mruknął Sapirstein. — Lewa przegroda uciska, co daje stały ćmiący ból. Widzę też pierwsze ognisko oduciskowego stanu zapalnego i stały wyciek substancji śluzowych. Tacy właśnie są lekarze. Zdjęcie rentgenowskie mu mówi, że nie mam szans czuć się dobrze. To po co mnie pytał? U niego było tak samo jak u dentysty. Idziesz z bolącym zębem, a w poczekalni nic cię nie boli. Stres znieczula, wiadomo. Poczułem, że w kieszeni już czwarty raz wibruje mi komórka. Ktoś się zawziął na mnie. Ustaliliśmy, że w czwartek o dwudziestej zgłoszę się do szpitala. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na komórkę. Matka dzwoniła sześć razy. Napisała wiadomość: „Zadzwoń do mnie natychmiast”. — Synusiu, gdzie jesteś…? I co powiedział…? To dobrze… A jak się czujesz? — Możesz mi powiedzieć, co się stało? — Tylko się nie denerwuj, syneczku. — Matka zachowywała się jak w telenoweli, gdzie na siłę przedłużają akcję. W końcu powiedziała: — Dzwoniła Tamta. Każda rodzina ma swoje kody, których nikt inny nie rozumie. W różnych rodzinach „tamta” bywa różnie nazywana: siksa, suka, zdzira, pinda, dziwka… Jest wiele możliwości. U nas ma ksywkę „Tamta”. Tamta, czyli nowa baba mojego ojca. Dla Tamtej ojciec kopnął nas w dupę. Matka nie musiała mi mówić, że coś się stało. — Tatuś jest w śpiączce, leży na Madalińskiego. „Tatuś”? Dziwne słowo. Tatuś, czyli kto? Dla mnie — nikt. A w ogóle co on robił w Warszawie? Z tego, co wiedziałem, miał dom pod Szczecinem. — Pojedziesz ze mną? Kobiety jednak nie są normalne. Wszystkie mają mózgi z defektem. Facet zostawia ją bez jednego słowa; wychodzi z domu i tyle go widzi. Zostaje z synem kretynem na karku, on nawet się do niej nie odezwie. Unosi się ambicją, choć nie dostaje od niego grosza alimentów. A kiedy po dwunastu latach on leży w śpiączce, ona do niego jedzie. Po co? W jakim celu? Żaden
normalny facet tyłka by nie ruszył. Odeszłaś, dokonałaś wyboru, to teraz ponoś konsekwencje i spadaj. Baby się dziwią, że my je źle traktujemy. A jak mamy traktować? — Nie, nie pojadę. I tobie też zabraniam. — Syneczku, jest ogromny problem, bo Tamta nie ma żadnych upoważnień. — Jakich upoważnień?! Do czego?! — darłem się na cały korytarz. Jeśli kiedyś na korytarzu pogotowia lub w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi zobaczycie chłopaka drącego się do telefonu i walącego pięścią w ścianę, nie oceniajcie go zbyt surowo. Może właśnie dowiedział się, że „tamta” dzwoniła do jego matki. Stres przyjmuje różne formy. Życie toczy się dzień po dniu i nad milionem spraw po prostu się nie zastanawiasz, bo albo aktualnie one cię nie dotyczą, albo chwilowo masz je gdzieś, albo w ogóle nie zdajesz sobie sprawy, że może wystąpić taki problem jak „prawo do uzyskania informacji o chorym”. Tymczasem w Polsce jest takie prawo i prawo to ma tylko najbliższa rodzina, czyli w tym wypadku żona. A kto jest żoną mojego ojca? Tak jest, moja mamusia! Moi starzy przez dwanaście lat nie znaleźli bowiem czasu, żeby się rozwieść. Ojciec się z Tamtą nie ożenił, gdyż przez cały czas był żonaty. Teraz moja matka trzyma więc w ręku wszystkie asy i oczywiście, jak to moja matka, z żadnego nie skorzysta. — Synusiu, tak nie można… Rozłączyłem się. A można wziąć moją ulubioną walizkę, powiedzieć synowi to, co on mi powiedział, i więcej się nie pokazać? Do tej pory było mi dobrze. W ogóle o nim nie myślałem, uwolniłem się od niego, żyłem szczęśliwy, nieobciążony ojcem. Ale taki gość jak mój ojciec nie zostawi cię nigdy. Musiał wleźć na jakieś rusztowanie i spaść na ryj, żeby mi po raz kolejny odebrać spokój. Byłem już w autobusie, gdy przyszła wiadomość. Myślałem, że dzwoni matka, ale to była Piwocka. Zupełnie o niej zapomniałem. Może ciut głupio wyszło, ale naprawdę nie miałem rezerw, żeby z nią gadać. Napisałem jej, że bardzo ją przepraszam, ale jestem już w autobusie, bo ojciec mi umarł. Po chwili mi odpisała: Piwocka: „Dlaczego Ty musisz być taki?”.
Ja: „O co Ci chodzi?”. Piwocka: „Na wycieczce w pierwszej klasie mówiłeś mi, że jesteś pogrobowcem — Twój ojciec zmarł przed Twoim urodzeniem. Jesteś dokładnie takim manipulantem, jak wszyscy mówią”. Nie odpisałem. Może i tak mówiłem. Ludzie czasem są tak nachalnie dociekliwi, że nie ma innego wyjścia, jak tylko sprzedać im jakiś kit. Człowiek zdolny do wszystkiego Do szpitala jechałem z mocnym postanowieniem, że nie chcę mieć z tym cyrkiem nic wspólnego. Dlaczego zgodziłem się jechać? Nie dlatego, że to jednak mój ojciec. Nie dlatego, żeby się z nim pojednać, wysłuchać jego spowiedzi, docenić skruchę i wybaczyć mu, gdy leży na szpitalnym łóżku. Jechałem, żeby ukradkiem odłączyć jakąś rurkę albo wyłączyć aparat do podtrzymywania życia. Jechałem, żeby wyrównać nasze rachunki. Spłodził mnie wyprany z empatii psychopata, człowiek zdolny do wszystkiego, więc jakie mam mieć geny? Myślicie, że nie wolałbym być uporządkowanym, ciepłym fajtłapą? Słowo honoru — wcale nie jestem sobą zachwycony, ale co mam zrobić? Normalni ludzie, kiedy spadną z rusztowania, mają złamane obie nogi, czasem do tego jakiś uraz czaszki albo połamane żebra. W mojej rodzinie nic nie może odbyć się normalnie. Ojciec zmarł, zanim dojechaliśmy. Matka sama poszła do kostnicy. Nie mam pojęcia po co. Ja czekałem na nią w samochodzie. Zwymiotowałem dwa razy, więc mi się nie nudziło. Przed pogrzebem Przez tydzień matka bez przerwy rozmawiała przez telefon. Dzwoniła do firmy pogrzebowej, do Tamtej albo Tamta do matki, no i oczywiście przez cały czas dzwoniła też babcia. „Ty wcale nie powinnaś się tym zajmować. Niech Tamta lata i załatwia”. „Ty jesteś żoną i Tamta w ogóle nie ma prawa być na pogrzebie”. „Ja bym poszła w czerwonej sukience. Po tym, co on ci zrobił, nie jest już twoim mężem”.
„Chyba nie chcesz iść w szarym płaszczu? To w końcu pogrzeb twojego męża, jakieś zasady chyba obowiązują?” „Chcesz, żebym poszła na pogrzeb? Oszalałaś, dziecko. Moja noga na pewno tam nie postanie. Mnie to wszystko nic nie obchodzi, mam swoje sprawy”. „Ja na pogrzebie będę na pewno. Taksówką pojadę, skoro nie chcesz mnie zabrać, i powiem im wszystkim, co o tym sądzę. Ktoś powinien to wreszcie zrobić”. To tylko niektóre wypowiedzi mojej babci. Jak ona umie wesprzeć moją matkę, to aż miło posłuchać. Kiedy któregoś wieczoru wróciłem do domu, na drzwiach szafy w moim pokoju wisiały wieszaki. Na jednym biała koszula, na drugim mój studniówkowy garnitur. Rola ojca W Polsce mieszka prawie czterdzieści milionów ludzi. Rocznie rozwodzi się około sześćdziesięciu sześciu tysięcy. Nie wiemy, ile małżeństw się rozpada, bo wiele z nich nigdy się nie rozwodzi i statystyki tego nie ujmują. Kiedy byłem mały, ale na tyle duży, że już wyrwałem się ze szponów babci, miałem wielu kolegów i często bywałem u nich w domu. Widziałem, jak ich rodzice się kłócą, nie rozmawiają ze sobą, rzucają w siebie przedmiotami, traktują się jak powietrze, ale zawsze było widać, że mają się dość. U mnie tego nie było. Owszem, byłem mały, ale przecież jakieś awantury bym pamiętał. Znacie już tę historię. Ojciec wyszedł z pokoju, który teraz jest mój. Walizka była ciężka, bo pamiętam, jak się przechylał na bok. Wyjął z kieszeni klucze i rzucił je na stół. Nie trafił. Klucze spadły na podłogę. — Wybieraj: idziesz ze mną czy zostajesz z matką? Kochałem go, uwielbiałem, był moim tatusiem, moim bohaterem, lepszym nawet od Robin Hooda, ale w tamtym momencie bałem się go. Krzyczał i pachniał alkoholem. Rozbeczałem się i chyba nawet posikałem. Ojciec popatrzył na mnie z odrazą. — Twoja sprawa. Tylko pamiętaj: Nie mam już syna. I nie próbuj mnie szukać!
Milion razy myślałem o tym, że on był wściekły na matkę, a na mnie się tylko wyżył, że na pewno potem było mu głupio i żałował albo w ogóle nie przypominał sobie, że mnie czymś takim poczęstował na odchodnym. Jedno trzeba mu przyznać: był konsekwentny — nie miał syna. Skreślił mnie. Jak masz niefart i jesteś dzieckiem kobiety, której facet już nie chce, ciebie też nie chce. Zostawi cię i wyjdzie z domu. Potem pamiętam już tylko babcię. Odprowadzała mnie do przedszkola, odbierała, prowadziła do szkoły, chodziła ze mną do lekarza. Kiedy byłem sam z mamą, to był najcudowniejszy czas. Kiedy widziałem, jak wylewa do kibla babciną zupę jarzynową, kochałem ją za to, ale to nie zmieniało faktu, że babcia jak cień była ze mną prawie do końca podstawówki. Pamiętacie ze swojej klasy gamonia, po którego przychodzi babcia i z którego natrząsa się cała szkoła? To ja. Matka chyba gorzej to zniosła, ale gdy masz pięć lat, nie zadajesz sobie pytania, jak rozstanie zniosła twoja matka. W tym wieku nie masz pojęcia, że inni ludzie też coś czują albo coś myślą. Martwisz się, że kumpel z przedszkola ma wrotki, o jakich ty marzysz, albo że babcia każe ci zjadać jarzynową do końca. Znam wielu nienormalnych ludzi z pełnych rodzin i wielu całkowicie normalnych z rozbitych. Tu nie ma korelacji. To psychologowie nakręcili sprężynę. Przecenia się rolę ojca, tymczasem ojciec jest potrzebny wyłącznie po to, żeby cię spłodzić, a i to powoli się kończy. Kiedy czytam te psychologiczne brednie, że brak męskiego wzorca to traumatyczne doświadczenie dla chłopca, cholera mnie bierze. Wyrastałem bez ojca i jakoś jestem normalny. Pogrzeb Wyobraźcie sobie stary cmentarz wypełniony dziewiętnastowiecznymi nagrobkami. Secesyjne skrzydła aniołów, popiersia młodo zmarłych kobiet, artystyczny chaos alejek, nostalgiczna atmosfera zadumy i przemijania. Cmentarz Dąbie w Szczecinie przy Goleniowskiej nie ma z tym nic wspólnego. Identyczne nagrobki z chińskiego marmuru jak oczka w zeszycie w kratkę. Bez polotu, bez fantazji, bez niczego. Tam właśnie wylądowaliśmy. My, to znaczy babcia w czarnej koronkowej
sukni, czarnym toczku i płaszczu z kołnierzem obszytym zdechłym lisem, matka, Jerzy, bo on nas przywiózł, i ja. Miała jeszcze jechać ciotka, ale domyślacie się pewnie, dlaczego nie pojechała. Co to jest pogrzeb? To pożegnanie zmarłego. Skoro jednak umarł, na pogrzebie nie powinno się dziać nic ciekawego, tymczasem dzień pogrzebu mojego ojca był dla mnie jednym z ciekawszych w ostatnich czasach. Jak myślicie — komu mój ojciec zrobił największą krzywdę? Mnie? Pudło. Mojej matce? Pudło. Mojej babci? Bingo! Okazało się, że ona najgorzej z naszej trójki zniosła ten pogrzeb. Emocje rozszalały się w niej jak ocean, gdy wieje dziesiątka. Potok słów wylewał się z niej jak ścieki z oczyszczalni: — Ten pogrzeb to był cyrk. „Drogi zmarły…”, „żegnamy dziś człowieka…”, „nasze serca przepełnia smutek…”, „najbliższa rodzina pogrążona w smutku…”. — Babciu, przecież ten ksiądz nie ma pojęcia, kim były zwłoki. Skąd ma wiedzieć, że odprawia mszę żałobną za sukinsyna? Lubię użyć mocniejszego słowa przy babci. Fajnie się wtedy obraża. Nic nie mówi, tylko sapie. Kiedy już wreszcie urna z prochami ojca została zasypana, ludzie zaczęli się rozchodzić. Jerzy szturchnął mnie w łokieć i wymownie spojrzał na grupę ludzi w pokazowej żałobie. Od razu wiedziałem, o kogo mu chodzi. Dziewczyna w przezroczystej czarnej spódnicy czy sukience, a pod nią widoczna druga spódnica. Świetnie to wyglądało, a twarz też super. Świeciła swoją urodą jak latarnia morska nocą. Po dłuższej chwili do naszego stadka podeszły dwie kobiety. Jedną z nich była ta w dwóch spódnicach. Nie była może bardzo piękna, ale miała to coś — iskrę, pazur — czego żaden facet nie przeoczy. A druga to była Tamta. Na pewno nie był to lepszy model. Może nowszy, ale na pewno nie lepszy. Ta w dwóch spódnicach, trochę tylko młodsza ode mnie, była do niej ciut podobna, ale w ogóle z innej półki. Sytuacja była skrajnie krępująca. Gdyby nie ta w dwóch spódnicach, bez słowa odszedłbym do samochodu. — Karolino, jeszcze raz bardzo ci dziękuję za pomoc. A więc były już z matką na „ty”. Tamta spojrzała na mnie, ale odwróciłem głowę. Była ostatnią osobą, z którą miałem ochotę rozmawiać. Wróć! Przedostatnią. Ostatnią był ojciec, ale problem moich ewentualnych rozmów
z nim sam się rozwiązał. — Pani jest zapewne mamą Karoliny. Zalewska. — Kobieta podała babci rękę. — Tak, jestem matką. Bardzo mi miło — powiedziała moja babcia tonem królowej. — Bardzo ci miło? — prychnąłem, bo naprawdę wszystko ma swoje granice. Mojej babci miło poznać Tamtą, dla której ojciec nas zostawił! Minutę wcześniej złorzeczyła na czym świat stoi. — Piękny pogrzeb, ale tych kwiatów aż za dużo… — A to jest moja Marysia. Jak na komendę spojrzeliśmy na „moją Marysię”. Miała jasne rzęsy, tak jak ja. — Córeczka pani? — Babcia lubi mieć precyzyjne informacje, a że jest stara, o wszystko może pytać i nikt nie śmie zatkać jej gęby. — Maria Lang — powiedziała grzecznie dziewczyna i, nie uwierzycie, dygnęła. Maria Lang. Mózg tym różni się od komputera, że ma znacznie wolniejszy procesor. Potrzebowałem kilku sekund, żeby przyswoić nawet najbardziej oczywiste dane. — Jak to Lang? — zapytała babcia. Niepotrzebnie. Wszyscy wiedzieliśmy „jak to Lang”. Babcia też wiedziała, ale może zapomniała, a może chciała tylko upokorzyć Tamtą. Spojrzałem na matkę, żeby ją zabić spojrzeniem. Mogła mnie uprzedzić, że moja siostrzyczka tu będzie. Z drugiej strony sam byłem głupi, że o tym nie pomyślałem. Dlaczego miałoby jej tu nie być? To jest jego córka, najbliższa rodzina. Ona, w odróżnieniu ode mnie, na pewno wiedziała, jak „drogi zmarły” wyglądał. Matka zachwiała się lekko, więc Jerzy wziął ją pod ramię. — Karolina Lang — powiedziała moja matka. — Bardzo mi miło. — Ja mam na drugie Karolina — powiedziała dwuspódnicowa i wbiła wzrok w swoją matkę. Znam to spojrzenie, też je trenuję na swojej matce. Oznacza ono: „Będziemy musieli porozmawiać”. Przez całe życie byłem jedynakiem. Wiedziałem oczywiście, że gdzieś na
końcu Polski ojciec spłodził dzieciaka i że ten dzieciak jest płci żeńskiej, ale to nigdy nie był temat rozmów w domu. Wyobrażałem sobie, że córka ojca jest niemowlakiem. Potem nastąpiła chwila ogólnego zamieszania i kurtuazyjne zaproszenia na stypę. Matka uprzejmie powiedziała, że raczej nie skorzystamy; musimy już wracać, bo daleko i w ogóle. Spojrzeliśmy z Jerzym na siebie i zrobiliśmy krok w kierunku bramy cmentarza. — Szklankę herbaty to bym wypiła — powiedziała babcia i w tym momencie stało się jasne, że na stypie zostajemy. Powoli ruszyliśmy w stronę bramy. Babcia szła wolno, a pozostali drobili za nią, nie mając odwagi wyprzedzić starowinki. Może jestem podły, ale odniosłem wrażenie, że im bliżej bramy, tym babcia szła wolniej, jakby chciała przedłużyć piękne chwile, kiedy jest w centrum uwagi. Ja szedłem na końcu i patrzyłem na plecy mojej siostrzyczki. Marysia Lang. Właściwie to Maria Karolina Lang. Ciekawe, czy Tamta, ta cała Zalewska, wiedziała o tym, gdy nadawali to imię? Mój ojciec to był dopiero śliski węgorz. Dał jej na drugie Karolina po swojej pierwszej żonie. I jak ja mogę być normalny? Maria Karolina Lang Wyszedłem przed restaurację, żeby zapalić papierosa. Byłem w połowie drugiego, gdy wyszła Maria Karolina. O czym gada się z siostrą, którą widzisz po raz pierwszy w życiu? — Gdybyś chciał jakieś, nie wiem, pamiątki… — Jasne. Też mamy trochę zdjęć, gdybyś chciała. — Raczej nie. A twoja mama? — Nie mam pojęcia. Od pięciu dni nie zamieniłem z nią słowa sam na sam. Ale chyba ona też nie chce. — A ty jak? Wiele dziewczyn lubi mówić w taki sposób, żeby nikt się nie domyślił, o co im może chodzić. Nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia, zwłaszcza że Maria jest w gimnazjum, a to najlepszy wiek, żeby zachowywać się w sposób kompletnie absurdalny.
— Normalnie. Nie znałem go. To był dla mnie obcy człowiek. — Ale płaczesz po nim? — Ja? Rozwaliłem sobie przegrodę nosową, leci mi z zatok. — Rozumiem. Ale pamiętasz go w ogóle? — Tylko moment, jak wyszedł z walizką. Lubiłem się w niej bawić w wojsko. Chowałem zwiad do kieszeni i wypuszczałem w odpowiednim momencie. Ojciec rzucił klucze na stół, ale nie trafił i spadły na podłogę. Przepadł razem z moim ulubionym czołgistą. Widziałem wiele dziewczyn, które uważają, że są ładne. Majtają włosami, wyciągają szyję, robią wokół siebie dużo zamieszania, ustawiają się tak, jakby bez przerwy pozowały do zdjęć. Marysia na pewno nie zdawała sobie spawy z tego, ile ma uroku. — Nie odzywał się do ciebie? — Chyba mu mnie nie brakowało. — Studiujesz? — Nie. Matura w tym roku. A ty? — Trzecia gimnazjum. Wyglądała na dużo starszą. Może ja też wyglądam na starszego, niż jestem? Nigdy o tym nie myślałem. — Idziesz do liceum? — Tak. Chciałam jechać do Warszawy, bo mam tam ciocię, ale teraz wybiorę chyba coś możliwie najbliżej domu. Nie chcę zostawić mamy. — Strasznie ci współczuję… — Niepotrzebnie. Zrobiła taki gest, jakbym chciał ją uderzyć. To nie było zbyt grzeczne, ale rozumiałem ją. Tydzień wcześniej umarł jej ukochany tatuś, ma więc prawo nie dziękować mi wylewnie za kondolencje. — Odezwać się do ciebie? — Możesz. — Wzruszyła ramionami. — Jesteś na „Socjecie”? — Jestem, ale podaj mi swoją komórkę. Wolę pisać. Dzieci naszego tatusia — O czym rozmawialiście?
Matka wsunęła mi rękę pod łokieć, czego nie cierpię. To takie sztuczne prezentowanie, jakie to ona ma świetne układy ze swoim syneczkiem. Zawsze mi tak robi przy obcych ludziach, przed którymi chce się popisać naszą zdrową, cudowną relacją. — O tym, jak będziemy szukać innych dzieci naszego tatusia — odpowiedziałem, bo nie znoszę, kiedy mnie matka ciągle o wszystko wypytuje. Maria nie zareagowała. Podała mi rękę bez słowa. Odwróciłem się na pięcie i wsiadłem do samochodu. Trochę się bałem, że Maria będzie stać i patrzeć, jak odjeżdżamy, a moja babcia będzie jej machać. Na szczęście Maria weszła do restauracji. A więc tak jak ja nie znosi rozdzierających teatralnych scen. To dobrze. Formalny punkt widzenia — Śliczna ta Marysia, prawda? Taka urocza. I podobna, prawda? A ta jego matka zupełnie zapuszczona. Jak można doprowadzić się do takiego stanu? Jedliście flaczki? Ja wybrałam rosół. Ty, Karusiu, jadłaś rosołek. Widziałam, że ci nie smakował. I ten tort. Co to za zwyczaje, żeby na stypie tort dawać! — To było ciasto węgierskie, mamo. — Tort. Ale może Mateusz lubił torty. Chyba lubił. Pamiętam, że był łasuchem. Nie wiem jeszcze, jak to zrobię, ale nie dopuszczę do tego, żebym miał jakiś pogrzeb. Umierasz, a zgraja obcych ludzi, której udało się ciebie przeżyć, omawia, że na stypie po tobie były rozgotowane kluski. Nawet Szymborska tego nie wymyśliła. Moja matka musiała też o czymś takim myśleć, bo minę miała nietęgą. — Wszystko w porządku, Karo? — zapytał Jerzy. — Tak — powiedziała matka, ale zaraz dodała: — Martwię się. — No, ja myślę! Nie wiem, co teraz będzie. Jak można było do czegoś takiego w ogóle dopuścić? — Mamo, proszę cię… — jęknęła matka, ale to oczywiście nic nie dało. — To już odezwać się nie można? Starych ludzi nikt nie słucha, a ja czułam, co to za człowiek. Według babci to był najlepszy moment, by podzielić się z nami informacją
na temat swoich przeczuć sprzed dwudziestu lat. Jerzy kompletnie babcię olał. On jest wolny od całej tej toksyki. Matka powinna się od niego uczyć, jak traktować babcię. Miło, ale bez przesady. — A jak to wygląda z formalnego punktu widzenia? — zapytał. — Z formalnego? Moja córka nic nie ma, proszę pana, nic! Wszystko jest jego. Tyle razy mówiłam, prosiłam, tłumaczyłam, żeby się rozwieść, żeby wystąpić… A teraz ja nie wiem, gdzie ona pójdzie. Ja nie wiem, co ona teraz zrobi. Nie rozumiałem, o co babci chodzi. Ojciec umarł i gdzie ona teraz pójdzie z dzieckiem? A co ma piernik do wiatraka? — Jak chcecie sobie państwo sami porozmawiać, to ja mogę pociągiem wrócić. — Babcia bardzo źle znosi bycie poza centrum uwagi. — Może się pan zatrzymać? — Gdzie mam się zatrzymać? Jesteśmy na autostradzie. — Wszystko jedno. Mnie można w szczerym polu zostawić, wyrzucić jak psa… — Mamo, błagam cię… — O co ty mnie znów błagasz? Przez cały czas mam robić, co ty chcesz, bo ty mnie błagasz… Tak to mniej więcej wyglądało. Zatrzymaliśmy się na Statoilu w Gorzowie. Matka z babcią poszły kupić herbatę dla babci, a ja z Jerzym zapalić. Wtedy dowiedziałem się tego, o czym nie miałem bladego pojęcia. Nasze mieszkanie to mieszkanie „rodowe” mojego ojca. Odziedziczył je po swoich rodzicach i było ono jego majątkiem odrębnym. W życiu nie słyszałem o czymś takim, ale nie znam się na prawie. Jak coś dostajesz aktem darowizny, to jest to tylko twoje, nawet jeśli w tym czasie masz żonę i z nią wspólnotę majątkową. Ojciec dostał to mieszkanie i przez te wszystkie lata było tylko jego. To, że matka opłacała czynsz i ponosiła inne opłaty i że ojciec tam nie mieszkał, nie ma znaczenia. Własność to własność. W księdze wieczystej (cokolwiek to jest) właścicielem naszego mieszkania jest ojciec. Po jego śmierci mieszkanie dziedziczy żona i dzieci. To, że ojciec od dwunastu lat żył z inną babą, nikogo nie obchodzi, bo się z tamtą nie ożenił, ani też jej naszego mieszkania nie zapisał. Odziedziczylibyśmy je więc z matką i z mojego
punktu widzenia nic by się nie zmieniło. Matka nadal by w nim mieszkała, bo ja mam zamiar mieszkać z nią najkrócej, jak się da. Tak by było, ale nie jest. A dlaczego? A dlatego, że mój tatuś miał fantazję zmachać sobie jeszcze córeczkę. W wolnej chwili dowiedzcie się, na czym wy stoicie. Czyje dokładnie jest mieszkanie, w którym mieszkasz, jaki jest prawny układ między twoimi starymi i kto będzie miał prawo do dziedziczenia. I ostrzegam, że możecie się mocno zdziwić. Maria, niestety, Lang „Będę w Warszawie przez tydzień ferii wiosennych. Mam ciocię na Sadybie. Możemy pogadać, jeśli chcesz. Tylko nie licz, że będę opłakiwać tatusia. Jeśli to nie burzy Ci obrazu biednej sierotki, odezwij się. Twoja mama jest prześliczna, jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. On przez całe życie straszył moją mamę, że wróci do żony. Był bydlakiem. Maria, niestety, Lang”. Zatkało mnie. Przez cały pogrzeb stała jak mumia. Ubrana była jak włoska wdowa. Była kompletnie załamana. Tak przynajmniej mi się wydawało, ale może byłem ślepy. Może tak wyobrażałem sobie córkę w żałobie? Z góry założyłem, że wiem, co ona przeżywa, że wiem, jaka jest rozbita i wytrącona z równowagi i jak cierpi po stracie. A przecież to bzdura. Ja też wiele razy spotkałem ludzi, którzy uważają, że skoro ojciec z nami nie mieszka, to ja na pewno za nim strasznie tęsknię i mam z tym jakiś problem. Sprawy rzadko kiedy mają się tak, jak na to wyglądają. Z nią najwyraźniej też tak było, ale i tak jej wiadomość lekko mnie zaszokowała. — Kto to? — Maria. — Jaka znów Maria? — Moja siostra, babciu. Babcia przez chwilę trawiła tę informację. Najwyraźniej nie wiedziała, co ma z tym fantem zrobić. — Wielka mi siostra. Bękart i tyle — prychnęła. — Czego chce? Usiłuje nas przepraszać za swoją matkę ladacznicę? Okropna dziewucha. Powiedziałem, że w imieniu swojej mamy bardzo nam dziękuje, że przyjechaliśmy, że to dla niej bardzo ważne, że byliśmy, że strasznie jej
przykro, że się poznaliśmy w takich okolicznościach, i że moja babcia jest najbardziej elegancką osobą, jaką jej mama zna, że pierwszy raz widziała na żywo prawdziwą damę i że jestem szczęściarzem, że to ty mnie wychowywałaś — wyrecytowałem jak z nut. W samochodzie zrobiło się cicho. Każdy poza Jerzym z dużą koncentracją kontemplował wilgotny krajobraz pól po obu stronach autostrady A2. — Nawet miła ta jego córka. Ma w sobie takie coś jak nasz Adaś, prawda? Mateusz był przystojny, a geny to zawsze geny. Miła dziewczyna. Ładniutka, prawda? — To prawda, babciu, bardzo ładniutka. — Ta jej matka to raczej taka bardziej przeciętna. Babcia jest znawcą kobiecej urody, wiadomo nie od dziś. — Bardzo przeciętna — przytaknąłem z sarkazmem, bo mnie babcia nie denerwuje, a raczej śmieszy, albo nawet wzrusza. Szturchnąłem matkę w łokieć i dyskretnie podałem jej mojego smartfona, żeby przeczytała wiadomość od Marii. Przeczytała, oddała mi smartfon i po chwili wsunęła mi rękę pod ramię.
Remus Z nikim nie chciało mi się rozmawiać. Matka martwiła się o mnie, widziałem to. Nieustannie podsuwała mi coś do jedzenia. Musiałbym mieć kilka żołądków, żeby to wchłonąć. Chciała też, żebym pochodził z nią na pokazy dla prasy. Kusiła służbowymi lanczykami z gwiazdami polskiego kina, ale nie dałem się zwerbować. Powiedziałem, że muszę się przecież uczyć. Matura to czarodziejskie słowo. Wymawiasz je i wszyscy dają ci absolutny spokój. Matka odpłynęła na swoje pokazy. Wracała do domu tylko na kilka godzin, żeby się przespać. Pewnie odwiedzała też babcię, ale tym mnie nie obciążała. Byłem w domu sam, jak porzucona w rowie opona. Gdyby nie Ciapek, nie miałbym do kogo ust otworzyć. Siedziałem ze trzy dni z nosem w komputerze. Przeczytałem wszystkie fora na temat żałoby i ściągnąłem książkę o żałobie, ale nie mogłem jej czytać. Obejrzałem Grace odeszła i Futrzak na wieczność. Ten ostatni to dokument o tym, jak ludzie przechodzą żałobę po swoich zwierzętach. Znakomity. Dobrze, że matki nie było, bo rozpłakałem się na tym filmie jak przedszkolak. Przerażony Ciapek uciekł ode mnie, bo chyba przesadziłem z rozpaczliwym tuleniem go do siebie. Czwartego dnia zadzwoniła babcia. Matka nie odbiera, a babcia ma bardzo ważną sprawę, bo okna trzeba już u niej umyć. Powiedziałem, że zaraz będę. Skoro mogłem tracić wzrok przed komputerem, mogłem też umyć babci okna. Babcia zaczęła mnie zniechęcać, że nie jest przygotowana i w ogóle kiedyś się to zrobi. Nie dałem się zniechęcić. Umyłem okna, wyrzuciłem wszystko z górnej szafki w kuchni, wyniosłem do śmietnika to, co było przeterminowane. Przypomniało mi się, że jakiś rok wcześniej babcia wspomniała, że trzeba wreszcie zrobić porządki w piwnicy, więc wystawiłem na zewnątrz wszystkie rzeczy i pozbyłem się połamanych
sanek, dwóch par zardzewiałych łyżew, czterech pudeł po telewizorach i starej sokowirówki. Przy śmietniku zaczepiła mnie jakaś dziewczynka z psem, pytając, czy może wziąć jedno pudło. Nie miałem pojęcia, po co jej pudło po telewizorze, ale niech bierze. Dowiedziałem się, że chodzi do gimnazjum, że pies ma na imię Remus i że jej brat ma zapalenie ucha. Zapytała, co ja tu robię, bo jakoś wcześniej mnie nie widziała. Powiedziałem, że umarł mi ojciec, a moja żałoba objawia się w kompulsywnej potrzebie sprzątania. Bardzo się tym przejęła. Powiedziała, że jej koleżance rok temu zmarła prababcia, więc doskonale wie, co czuję, i chętnie mi pomoże. Ledwo się od niej uwolniłem. Miałem jeszcze dwa kursy do śmietnika, ale wierzcie mi, bałem się wyjść. Anioły i demony Wracając do domu, wpadłem na Bartka Kresę. Chyba wam o nim nie wspominałem, bo trudno wymienić dwadzieścia sześć osób z mojej klasy. Bartek jest w porządku. Nigdy nie byliśmy bliskimi kumplami, ale układy mieliśmy normalne. — Możesz mi oddać Anioły i demony? Filmy się oddaje, buraku — wyskoczył na mnie jak pantera. — Jak masz coś do mnie, buraku, to mi w oczy powiedz. W życiu nie był taki agresywny. Anioły i demony rzeczywiście pożyczyłem od niego we wrześniu. Obejrzałem od razu i płytka leżała sobie spokojnie na moim biurku, ale czy to powód, żeby tak mnie traktować? Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mi do głowy, to nerwy. Przed maturą wszystkim puszczają nerwy, a Kresa chciał, zdaje się, iść na medycynę, więc wyobrażam sobie, jak się musiał spinać. Chciałem mu nawet powiedzieć, że właśnie zmarł mi ojciec, ale po co miałbym to robić? — Miałem cię za kogoś innego. Dla mnie już jesteś zerem — rzucił mi w twarz. Zapytałem, o co mu chodzi, ale odwrócił się na pięcie i odszedł, jakbym miał dżumę. Niektórzy ludzie są poważnie porąbani. Wróciłem do domu o ósmej. Byłem tak zmordowany, że nawet spodni nie zdjąłem. Sprzątnąłem kuwetę, zmieniłem Ciapkowi wodę, dałem jeść i padłem na łóżko. Spałem szesnaście godzin, mój życiowy rekord.
Być może gdzieś w najgłębszych pokładach podświadomości przeżywałem śmierć ojca, a nawet na pewno tak było, ale jednocześnie funkcjonowałem w miarę normalnie. Bóg mordu W pierwszej chwili ich nie poznałem. Spojrzałem na tę parę, bo biła od nich miła, fajna aura. Na niego nie zwróciłem uwagi, ona miała szalik w kolorze czeskiej flagi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to przecież Zachary i jego Kasia. Nie miałem pojęcia, że są już ze sobą tak blisko. Nie wiedziałem, co jej o mnie powiedział, ale wyglądali na tak szczęśliwych, że nie mogłem się oprzeć i do nich podszedłem. Lubię, gdy ludzie są szczęśliwi. Zachary wyraźnie się zmieszał, a Kasia mnie nie poznała. — To jest Katarzyna, ale wy się już znacie. Katarzyna. Ludzie lubią udawać, że są arystokracją. Wystarczy spojrzeć na tę twarz, żeby było widać, że to nie żadna „Katarzyna”. — Pamiętam. Od razu wiedziałem, że będziecie razem. Cieszę się. Pięknie razem wyglądacie. Naprawdę ładnie razem wyglądali. Widać było, że są w tej fazie związku, w której do szczęścia wystarczą splecione dłonie. Zapytałem, co u nich, dokąd idą, co porabiają, czyli zadałem normalne, kurtuazyjne pytania. Przez chwilę gapili się na siebie jak żaba na żmiję. Już myślałem, że się powielili i rozważają, czy można mi o tym powiedzieć. Okazało się, że Zachary wracał właśnie od notariusza. Dostał od ojca mieszkanie. Zachary usiłował to bagatelizować, ale nieudolnie mu wychodziło. Wyjął z kieszeni klucze i gapił się na nie jak na złote runo, a potem uniósł do góry i nimi zadzwonił. Klucze wypadły mu z ręki i z brzękiem wylądowały na chodniku. Rzucił się po nie jak wygłodniały pies. — Jedziemy obejrzeć nasze włości. Znowu zabrzęczał tymi kluczami, aż w uszach zadzwoniło, i przyciągnął Kaśkę do siebie. Gapiłem się na nich jak sroka w gnat, a głowa mało mi nie eksplodowała. Zachary majtał tymi kluczami, jakby był dzwonnikiem z Notre Dame i chciał całemu światu oznajmić o swoim szczęściu. Gdyby nie ja, umarłby jako prawiczek, ale ludzie nigdy nie chcą pamiętać o tych, którzy im w życiu
pomogli. Bardzo mnie rozczarował. Nie wiem, po co temu człowiekowi kawalerka. Wszystkie jego potrzeby sprowadzają się do zjedzenia buły z żółtym serem i wkucia chemii. Jakie to niesprawiedliwe, że ja nie dostałem mieszkania. Przynajmniej umiałbym lokal fajnie wykorzystać. Wredny los każe mi się zadręczać, czy w ogóle uda mi się zostać w naszym mieszkaniu, a tymczasem ten gość wszedł w posiadanie własnej kawalerki. I od kogo ją dostał? Od ojca, który olał jego i Aurelię, a teraz wyciągnął kawalerkę jak królika z kapelusza. A ten marny człowieczyna, zamiast unieść się honorem i rzucić mu w twarz, gdzie ma jego kawalerkę, przyjmuje ją i pyszni się jak paw, jakby sam na nią zapracował, i jeszcze ciągnie tam tę brzydulkę. Żenujące to wszystko. Zazdrość zalała mi mózg, ale wcale nie wstydzę się do tego przyznać. Wy nigdy nie bywacie zazdrośni? Akurat! Tąpnęło mną jak kilofem o skałę. Ledwo mogłem ustać na nogach. Z nerwów dostałem klasycznego słowotoku. — Po co wam taki kłopot? Czynsz, sprzątanie, wymiana żarówek, remonty, przeglądy kominowe, spisywanie liczników… Ja nie mam na razie rezerw na takie przyjemności. Wracam do ciepłego, posprzątanego domku, lodówka zawsze pełna, pranko wisi… — A my się cieszymy. Na razie nie będziemy tam mieszkać, ale… zawsze będzie gdzie się spotkać. — Fajnie. A zmieniając temat… Zachary, widziałeś, że w sobotę grają Iwonę Gombrowicza. Idziecie? A, racja! — Klepnąłem się w czoło. — Przecież Waleria już nie gra, a bez niej to nie to samo, nie? Zachary milczał. Zacisnął tylko szczęki, a źrenice rozszerzyły mu się jak kotu. Byłem ciekaw, jak sobie poradzi. Najwyraźniej wybrał strategię koali: nie reagować na nic. — Waleria? Na dziewczyny zawsze można liczyć. Wystarczy rzucić byle jakie imię, i jeśli tylko dziewczyna wyczuje jakąkolwiek nić łączącą to imię z jej chłopakiem, będzie tropić prawdę jak pies myśliwski. — To ładna historia — zacząłem dobrotliwie, żeby zrozumiała, jak bardzo jestem im obojgu życzliwy. — Zawsze podziwiałem ludzi, którzy umieją kochać bez wzajemności. — Co ty bredzisz? — syknął Zachary.
Schował klucze do kieszeni i wbił we mnie spojrzenie w połowie błagalne, w połowie agresywne. Udałem, że nie wiem, o co mu chodzi. — Nie mówiłeś Katarzynie o swojej Walerii? Muszyńska, nasza piękna katechetka. Wszyscy za nią szaleliśmy… — Mnie akurat Muszyńska nie kręciła, ale specjalnie użyłem liczby mnogiej — …ale tylko Zachary wytrwał trzy lata. Grała w teatrze amatorskim. Po wszystkich domach kultury się wycieraliśmy, żeby tylko na nią popatrzeć. Na Bogu mordu byliśmy pięć razy. Pamiętasz, jak się podniecaliśmy, gdy ona na scenie zakładała rajstopy? Malina. Katarzyno, ten człowiek umie kochać, zapewniam cię. — Nic takiego nie było. Musimy już iść. Liczba mnoga była mocnym nadużyciem, bo Kaśka wyglądała na kogoś, kto chce zostać jak najdłużej i dowiedzieć się jak najwięcej. Ale oczywiście poszła za Zacharym, co akurat rozumiałem. Nie chciała, żeby się wydało, jak strasznie poczuła się urażona, zdradzona i zazdrosna. A przecież nie widziała jeszcze zdjęć Muszyńskiej! Wieczorem wejdzie sobie na „Socjetę” i będzie jej bardzo przykro, gdy potem spojrzy w lustro. No i radość z ich włości chyba nie będzie tak cukierkowa, jak im się wydawało. Katarzyna wyciśnie z niego prawdę. Wyglądała na niezłą zrzędę. Odeszli tylko kawałek, gdy nagle przestało im się śpieszyć do zwizytowania kawalerki. Kaśka wyrwała rękę z dłoni Zacharego, odsunęła się od niego o krok i udając, że jest spokojna, prowadziła śledztwo. Nie słyszałem, o czym rozmawiali, ale nie musiałem ich słyszeć. „Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?” „Bo to kompletnie nieważne”. „Skoro nic ważnego, to dlaczego to przede mną ukryłeś?” „Niczego nie ukrywałem, Adam coś bredził”. „Bredził? Wasza piękna katechetka! Jak ona się nazywała?” „Proszę cię, to już przeszłość”. „Możesz mi wreszcie powiedzieć, jak ona się nazywa? Czy to też chcesz przede mną ukrywać?” Cóż, każda para musi się kiedyś pierwszy raz pokłócić. Za to godzenie się ma boski smak. Zachary musi się nauczyć, że nie da się zafałszować historii. Prędzej czy później prawda i tak wyszłaby na wierzch. Cała szkoła wiedziała, jak za nią latał. Ja tylko ujawniłem wierzchołek góry lodowej. Wieczorem napisałem do niego. Poradziłem, żeby się nie przejmował Panną Zazdrosińską.
Demokracja w praktyce W klasie wszyscy jesteśmy z jednego rocznika, a jednak są między nami ogromne różnice. Inaczej formułujemy myśli, mamy inne refleksje. Uczą nas ci sami nauczyciele, a każdy korzysta z tego inaczej. Na przykład z lekcji polskiego ja korzystam bardzo dużo, a Kogut uważa, że to najgłupszy przedmiot i należy go zlikwidować, bo przecież i tak każdy umie mówić po polsku, więc po co się tego uczyć. A potem trzeba mu tłumaczyć, co znaczy lutnik, cyrulik albo buzdygan, bo jego zasób słownictwa jest opłakany. Mam w domu książkę Pierwszych 365 dni życia człowieka. Wynika z niej, że wiadomo dokładnie, co do dnia, kiedy niemowlak się uśmiechnie, kiedy przekręci się na plecy, kiedy podniesie głowę. Wszystkie ludzkie szczenięta przez pewien czas rozwijają się identycznie, a potem się to rozmywa. Na moją klasę dzień po dniu oddziaływają te same bodźce, a jednak we wszystkich obszarach życia różnimy się jak pantofelek od dinozaura. Jestem pewien, że wielu chłopaków z mojej klasy nigdy nie trzymało dziewczyny za rękę, a to tylko pierwszy z brzegu przykład. Nie mamy jeszcze matury, a już widać, kto będzie elitą tego kraju, a kto będzie robił łopatą lub siedział po godzinach za śmieciową umowę. Na przykład ja i Zachary. Wychowało nas to samo podwórko, uczyli nas ci sami nauczyciele, a efekt jest porażająco różny. Zachary jest dzieckiem do kwadratu, jeszcze ze średniaków nie wyrósł. Obraził się chyba o tę Muszyńską. Ja mam dystans do samego siebie. Na nikogo nie obraziłbym się za to, że mówi prawdę. Na historii gapiłem się na ludzi z klasy i zastanawiałem, jaki jest ich poziom świadomości życia i rozwoju intelektualnego, gdy do mojej jaźni wdarł się głos Domańczyka. — Czy wiecie, co się dzieje, gdy jakiś uczeń otrzymuje ocenę niedostateczną? Nie wiecie? To ja wam powiem. Najpierw przychodzi jego matka, potem matka razem z ojcem, potem dzwonią do dyrekcji, dyrekcja bierze nauczyciela na dywanik, potem na radzie trzeba się tłumaczyć, potem trzeba ułożyć pytania ułatwiające uczniowi zaliczenie poprawki, podać mu zagadnienia. A potem jest egzamin sprawdzający. Dyrekcja, pani z kuratorium i jeszcze dwóch nauczycieli, zamiast siedzieć przy grillu na działce, musi przyjść do szkoły i wysłuchać niezbyt błyskotliwych, jak się domyślacie, odpowiedzi, bo gdyby uczeń był zdolny do błyskotliwych wypowiedzi, od razu miałby czwórkę. A gdy uczeń otrzymuje ocenę
dopuszczającą, wszyscy są szczęśliwi. Rodzice, uczeń, dyrekcja i oczywiście sam nauczyciel. Zazwyczaj wąskim gardłem całej sytuacji jest nauczyciel, który z jakiegoś dla nikogo niezrozumiałego powodu nie chce biednemu, stłamszonemu, zdolnemu, ale leniwemu dziecku postawić dwójki. I dlatego ja błagam cię, Lang, zlituj się nade mną. Okaż miłosierdzie chrześcijańskie i pozwól sobie tę jedyn… wróć, tę dwójkę postawić. Masz zeszyt? — Nie mam. Domańczyk zawył i udał, że rwie sobie włosy z głowy. — No tak, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Lang, oszczędź mi tego. Zaklinam cię na wszystkie świętości, daj mi spokojnie wyjechać na wakacje… — To niech pan jedzie. Wzruszyłem ramionami. Dla mnie to nie było śmieszne. Po prostu tracę kontakt z własnym mózgiem, gdy ten człowiek jest przy mnie. — Właśnie, właśnie! Ja chcę jechać, ale wy musicie mi pomóc. Kiedy wybierałem ten zawód, myślałem sobie: „Nauczę młodych ludzi, jak piękna, cenna i ważna jest historia”. Do czego to ja zmierzam… do czego… Aha! Kto mi powie, jaki jest najdoskonalszy ze wszystkich ustrojów, i uzasadni dlaczego demokracja. Ja wiem, Milenko, że ty wiesz. Opuść rękę. Mimo marginalnych głosów sprzeciwu demokrację powszechnie uważa się za najlepszy ustrój. Dlatego koledze Langowi wystawimy ocenę w demokratycznym głosowaniu. Dlaczego tylko ja mam za to odpowiadać? Wszyscy jesteście na lekcjach i widzicie, że na rzęsach staję, żeby mu wstawić dwójczynę, ale opór materii jest tak ogromny, że zdecydujemy wszyscy. Proszę wyjąć karteczki. Wonia, chodź tu, dziecko. Wyjmij kartkę, Lang. Ty też możesz głosować. Nie obrażaj się na mnie, tylko normalnie głosuj. Kto uważa, że koleżka Lang powinien otrzymać dwójkę, pisze „tak”. Kto uważa, że nie powinien, pisze „nie”. Koguciak, pożycz mi długopis. Miałem nadzieję, że ktoś powie temu capowi, co o tym wszystkim sądzi, ale oni, jak te barany, posłusznie wyjęli kartki. Zajrzałem Zacharemu przez ramię. Napisał „nie” i prowokacyjnie na mnie spojrzał. — Mam to gdzieś — powiedziałem mu po koleżeńsku. Napisałem „tak”. W końcu każdy, kto startuje w wyborach, też głosuje na siebie. Kiedy podeszła do nas Wonia, na drugiej połowie kartki Zachar szybko
napisał „tak” i tę połowę jej podał. Nawet na mnie nie spojrzał. — I jak, dziecko? Policzyłaś? — Domańczyk bezwstydnie gapił się na jej nogi. — Trzynaście „tak”, dwanaście „nie”. Myślałem, że się przesłyszałem. Połowa osób z klasy zagłosowała za jedynką dla mnie? Jak oni musieli mnie nie cierpieć, żeby tak świńsko się zachować? Hela na pewno napisała „nie”, tego byłem pewien. Wariatki zawsze nienawidzą każdego, przed kim się ośmieszą. Wonia oczywiście też „nie” i może jeszcze Pyrkowa, bo wiadomo, że baby trzymają ze sobą. Ale kto poza nimi mógł chcieć mnie upupić? Wydawało mi się, że w klasie jestem raczej lubiany. Kogut, Pyrzyński, Piwocka… Tak, Piwocka mogła chcieć się na mnie odegrać. Z drugiej strony wiedziała przecież, że ojciec mi umarł, a nie wydaje mi się, że ona jest kimś, kto lubi kopać leżącego. No i Kresa… On też miał coś do mnie, bo wydzierał się na mnie na środku ulicy. Chałupka, Janiszewski i Leonowicz na pewno na „tak”, bo gadałem z nimi kilka razy i raczej nic do mnie nie mają. Ostatnio kilka dziewczyn wyrzuciło mnie ze znajomych na „Socjecie”, ale z żadną z nich nigdy nawet nie rozmawiałem, więc myślałem, że po prostu robiły porządki na profilu. Ja od czasu do czasu też masowo usuwam ludzi ze znajomych. Skoro nigdy z kimś nie gadam, to po co mi taki kontakt? — Dziękuję bardzo, byliście wspaniali. Kolega Lang w demokratycznym głosowaniu otrzymuje na koniec roku ocenę dopuszczającą. I żeby nikt mi potem nie zarzucał, że go przepuściłem albo jakieś fory mu dawałem. Teraz odpowiadamy za to wszyscy, jak to w demokracji. — Domańczyk wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł sobie czoło. — Lang, nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę. Napisz do matki: „Postawił mi dwójkę”. Albo lepiej ja do niej napiszę, niech już się nie zadręcza. Ten człowiek ma niewyobrażalną zdolność upokarzania. Demonstracyjnie odwróciłem głowę. Niedługo koniec roku dla trzecich klas. Moja noga już nigdy nie postanie na jego lekcji. — A co by pan profesor zrobił, gdyby więcej było „nie”? — Jak to co, dziecko? Nie wiesz, co się robi w takich razach? Drugą turę, dziecko, drugą turę. Ja nie wiem, z czego ci idioci się tak śmiali. To było żenujące, a nie śmieszne.
— Panie profesorze, a jaką ja będę miała ocenę? — zaskrzeczała Wonia. — Chyba piątkę. Tak, piątkę. — A dlaczego nie szóstkę? Przeszłam do finału olimpiady i… na pana lekcjach jestem zawsze ładnie ubrana. Też chcę demokratycznego głosowania. W głowie się nie mieści, co się w tej szkole dzieje. Wonia robi z tym staruchem, co chce. Nie uwierzycie, ale zarządził kolejne głosowanie. Wonia rzeczywiście czyta historyczne książki, ale według mnie szóstka w żadnym razie jej się nie należała. Jest niezła, ale to lizuska i oślica. Dlatego napisałem ogromne „nie” i dostawiłem sześć wykrzykników. Z satysfakcją wrzuciłem kartkę do jej zasmarkanej chusteczki. Żal mi jej było, ale sama chciała. Wonia dostała dwadzieścia cztery głosy z „tak” i jeden z „nie”. Nie wiem, jak się domyśliła, ale gdy Domańczyk wstawił jej szóstkę, najpierw piszczała z radości, a potem napisała coś na ostatniej stronie zeszytu. — Adaś! — zawołała przyjaźnie. Pomyślałem, że chce mnie przeprosić czy coś w tym stylu. „ZASRANY PALANT” — napisała na ostatniej stronie zeszytu do historii. Wypadek Są takie zdarzenia, na które nigdy nie ma dobrego momentu. Zawsze jest zła pora na sprzątanie, na spontaniczną wizytę na grobie dziadka, na obcięcie Ciapkowi pazurów albo na kontrolną wizytę u stomatologa, gdy cię nie boli ząb. Zawsze natomiast jest dobry moment, żeby obejrzeć film albo po raz trzeci podejść do egzaminu na prawo jazdy. Wziąłem dwie godziny przypominające i zapisałem się na egzamin. Wiem, że oblany egzamin to nie ten sam kaliber co śmierć ojca, ale nieszczęścia chodzą jednak parami. Egzaminator przez cały czas bawił się kluczykami. Brzęczał i brzęczał, więc jak mogłem zdać w takich warunkach? Dziewczyny, które nie wiedzą nawet, że samochód ma coś takiego jak tarcze hamulcowe, zdały, a ja nie. Wracałem do domu i tępo gapiłem się przed siebie. Mózg miałem dość mocno odcięty od reszty ciała, a w głowie odtwarzało mi się to cholerne zdanie: „Niestety, nie zdał pan. Zapraszam na kolejny termin”.
Nie mam pojęcia, jak i kiedy zszedłem na ulicę. Po prostu zniosło mnie z chodnika, jakbym był planktonem. Honda nawet nie zatrąbiła. Usłyszałem pisk. Gdyby kierowca odrobinę się zagapił, nie przeczytalibyście moich wspomnień. Jechał z pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, ale samochód chyba wymknął mu się spod kontroli, bo z hukiem podobnym do wybuchu trotylu wbił się w betonową latarnię. Kątem oka zobaczyłem, że wystrzeliły poduszki powietrzne. Z silnika zaczął wydostawać się szary dym. Kilka osób przystanęło. Wiadomo, każdy lubi popatrzeć sobie na wypadek. Na mnie nikt nie zwrócił uwagi. Postałem chwilę, a serce wariowało mi tak, że prawie wyskoczyło mi uszami. Pobiegłem do domu. Urok, klątwa czy inny szajs Miałem nadzieję, że matki szczęśliwie nie będzie, ale jak pech, to pech. Przywiozła też babcię, żeby w gronie najbliższej rodziny uczcić mój egzamin. Na stole stały talerzyki i makowiec. Wszystko było gotowe do świętowania. Brakowało tylko Domańczyka, ale może miał wpaść później? — Jak ty wyglądasz! Co się stało? Powiedziałem, że nie zdałem. Długo mi tłumaczyły, że wszystko dzieje się po coś, że mało kto zdaje za pierwszym, drugim czy trzecim razem, że przecież w końcu zdam i nawet nie będę o tym pamiętał. Ja wiedziałem swoje. Wydarzenia ostatnich miesięcy złożyły mi się w całość i wniosek był jeden: Ktoś rzucił na mnie urok, klątwę czy inny szajs, ale nie ulegało wątpliwości, że ktoś wyraźnie chciał podstawić mi nogę. Tysiąc razy gadaliśmy Dostałem wiadomość od Zacharego: „Dzięki, że opowiadasz o mojej siostrze”. A więc Wonia nakręcała krucjatę przeciwko mnie. Powiedz dziewczynie kilka słów prawdy, a będziesz miał wroga. Właśnie zastanawiałem się, jak się na niej zemścić, gdy Krzysiek Nowak, taki gość z naszej klasy, wyrzucił mnie ze znajomych. Tego już nie rozumiałem. Nie znosił Woni. Z tego, co kojarzyłem, startował do niej i ona
go nie chciała. Przy każdej okazji rozpowiadał, że ona się puszcza. Twierdził, że sypia z Domańczykiem i dlatego w drugiej klasie została finalistką olimpiady. Nowak to paranoik, ale Woni nienawidzi, więc nie miałem pojęcia, jak ona go przekonała, żeby mnie skreślił. Coś mi tu nie grało, tylko chwilowo nie wiedziałem co. Kiedy życie sypie ci się na wszystkich frontach, ciężko myśleć logicznie. Byłem roztrzęsiony jak galareta. Dla uspokojenia nerwów obejrzałem Amadeusza. Nie pomogło. Nie czułem się Mozartem. Czułem się Salierim, czyli nikim. Myśli jak bumerang wracały mi wciąż do jednego tematu: ktoś się mną bawi jak szmacianą lalką. Musiałem z kimś pogadać, a że w czasie burzy dobry każdy port, poszedłem do Niefajnej. Od pewnego czasu nasze rozmowy zrobiły się chropowate, ale naprawdę z kimś musiałem pogadać. Trochę się martwiłem, że będzie chciała rozmawiać o moim ojcu, a na to na razie nie miałem rezerw psychicznych, od razu więc wskoczyłem na temat wypadku. Myślałem, że porazi ją ta historia, ale ona siedziała jak skamieniała. Żuła gumę, a brwi poruszały się jej jak skrzydła nietoperza. — Co ty bredzisz? Jaki urok? Odwala ci? Powiedz lekarzowi, żeby ci zmienił proszki. — Powtarzam ci, że czuję, jakby jakiś czarny pierścień zaciskał się wokół mnie. Ktoś igra sobie ze mną, bawi się mną. Na pomoście było to samo. Nie wiesz, o co chodzi, ale… — Matko, przestań się tym zadręczać. To jest chore. Miałeś sześć lat, a oni sami wskoczyli. Odjęło mi mowę. Skąd ona może to wiedzieć? Chyba dziwnie wyglądałem, bo Niefajna zrobiła się czerwona. — Co tak patrzysz? Ojciec dawno temu nam powiedział. Tysiąc razy gadaliśmy o tym, że nigdy nie pokonałeś strachu przed wodą, że to w tobie siedzi bardziej niż to, że ojciec… Jerzy dawno temu im powiedział??? Ona — i diabli wiedzą kto jeszcze — wie, bo Jerzy im po prostu powiedział? Tysiąc razy omawiali, jak to we mnie siedzi? Omawiali sobie w gronie rodzinnym, a może jeszcze ze znajomymi! W końcu dlaczego nie? Każdy może omawiać moje życie wewnętrzne, kto mu zabroni? Nie miałem dalszych pytań. Wstałem i chciałem wyjść. Niefajna chwyciła mnie za rękaw koszuli.
— Ty jesteś facet czy miękka pyta? — Zaczęła w tym tonie, więc nie mogłem nawet stamtąd uciec. — Strasznie mi przykro, ale czas najwyższy, żeby rozwiać idealistyczny obraz mojego tatusia, który sobie wykreowałeś. Naprawdę chciałam ci tego oszczędzić, ale chyba lepiej, żebyś wiedział teraz, niż dowiedział się za kilka lat. Halo, Ziemia do Adama. Jesteś tam? — Jestem. — Wiesz, jak mama poznała tatę? Szkoda, bo to taka piękna historia. Znam ich od dziewiętnastu lat. Wiedziałem, że Jerzy i ciotka Ewa są razem od czasów studenckich, ale nikt nie wtajemnieczał mnie w szczegóły. Okazało się, że szczegóły były następujące: Ciotka Ewa przyjechała z koleżanką do schroniska. Był tam też Jerzy ze swoją ówczesną dziewczyną. Ewa nie zwróciła na niego uwagi, bo był z dziewczyną, a ona miała zasady. Następnego dnia okazało się, że Jerzy idzie w góry sam, bo jego dziewczyna się czymś zatruła. Przez trzy dni leżała z rozwalonym żołądkiem i rzygała dalej, niż widziała. — Kłamiesz! — powiedziałem, bo z całego serca pragnąłem, żeby tak było. Wszystko bym oddał, żeby to był tylko okrutny żart, żebym był w ukrytej kamerze. — Chciałabym. Milczeliśmy oboje dość długą chwilę, a potem wyszedłem bez słowa. Musiałem zostać z tym wszystkim sam. Miałem wrażenie, że moja głowa jest wypełniona po brzegi, że już nigdy nic się do niej nie zmieści. To wszystko było starannie ukartowane. Kamila przyjechała do Jerzego. Wymyślili, że zagrają ze mną w kotka i myszkę i Jerzy przez cały ten wyjazd udawał przede mną niezadowolonego z jej przyjazdu. Szczekał, co też zrobi Krzyśkowi po powrocie. Wieczorem grał zmęczonego, a przecież ani razu nie byli na szlaku. Podtruł mnie, żebym mu się nie plątał pod nogami. Pozbył się mnie identyczną metodą, jaką lata temu zastosował na swojej dziewczynie. Nie było mi łatwo przyjąć to wszystko do wiadomości. Byłem sam jak królik, wąż, jaszczurka albo chomik zabrany do klatki, dla którego nie ma żadnej nadziei. Bezsenność
Klasę mogłem olać, ale tego nie miałem zamiaru tak zostawić. Napisałem Jerzemu krótką wiadomość. „Jerzy! Okazałeś się człowiekiem niegodnym. Zdradziłeś swoją rodzinę, swoje własne dzieci. Nie mam życzenia cię więcej oglądać. Nie dzwoń do mnie, nie pisz, nie próbuj się ze mną kontaktować. Naszą znajomość uważam za zakończoną. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. Nie mam ochoty zadawać się z ludźmi twojego pokroju. Żegnam cię. Adam Lang”. Zaimki celowo napisałem małą literą, bo Jerzy to nie Zachary czy Anka — zwraca uwagę na takie rzeczy. Celowo nie wspomniałem też o moich żalach. Sprawdziłem, czy nie ma żadnych literówek, i wysłałem. Zdzierałem ze ścian zdjęcia i myślałem o tym, co Jerzy mi odpisze, jak będzie usiłował mnie przepraszać, jak będzie się tłumaczył. Wiedziałem, że nigdy więcej nie dam się nabrać na jego sztuczki. Nie odpisywał. Dopadła mnie bezsenność — zła, męcząca bezsenność. Dlaczego tak postąpił? Dlaczego potraktował mnie jak śmiecia? Może dlatego, że jestem śmieciem? Gdybym nim nie był, może ojciec by mnie nie zostawił, a egzaminator nie oblał? A Domańczyk? Czy ośmieliłby się traktować mnie jak ścierwo? A Wonia? Czy gdybym miał ojca, ośmieliłaby się… Sam już nie wiedziałem, co mi Wonia takiego zrobiła, ale wiedziałem, że mną pomiata. A kim się pomiata? Śmieciem. Tak czy inaczej, ja zawsze odpisuję. Nieprawda. Też czasem nie odpisuję, a nawet dość często. Madziarska, Anka, Kawi, Carol, Piwocka… Czy one też tak leżały po nocach, miotały się w pościeli i łkały bezgłośnie, waląc jak kafarem wciąż jednym i tym samym absurdalnym pytaniem: „Dlaczego on mi nie odpisał? Dlaczego się nie odzywa? Co takiego zrobiłam?”. Nie odezwał się z tego samego powodu, z którego ja się do moich dziewczyn nie odzywam: bo nie chce. Proste i okrutne, ale prawdziwe. Miałem tylko nadzieję, że te wszystkie dziewczyny potrafiły sobie jakoś racjonalnie to wytłumaczyć. Głupie przecież nie były. Głupi szczegół Następnego dnia nie poszedłem do szkoły. Ze znajomych na „Socjecie” wyrzuciła mnie cała moja klasa. A więc nie był to żaden przypadek, żadne
porządki na profilu. Musieli się umówić. Tylko Daria Leonowicz mnie zostawiła. Pewnie nie wiedziała, jak to się robi, bo to informatyczna analfabetka. Dzięki temu, że nadal byłem jej znajomym, dowiedziałem się, że moja klasa, Domańczyk i jeszcze kilku nauczycieli wybierają się na piwko. Mnie nikt nie zaprosił. Matka chyba wyczuła, że nie jestem w dobrej formie, bo zaciągnęła mnie do Ewy. Ciotka udawała, że się dobrze trzyma. Schudła, paznokcie pomalowała na czerwono. Usiłowałem ją pocieszać, że zadręczanie się nie ma sensu, że to był zwyczajny pech, nic więcej. Czasami po prostu nic nie da się zrobić i głupotą jest oczekiwać, że tobie wszystko ułoży się idealnie. Kluczowym problemem okazał się głupi szczegół. Otóż to ciotka osobiście doprowadziła do poznania Jerzego i Kamilki. Kupiła Jerzemu karnet na zajęcia siatkówki, bo chciała, żeby trochę odreagował, a nie siedział tylko w pracy. Na sali ćwiczyła sekcja siatkarzy, a za szybą był stretching. Banalna historia. Moim zdaniem to, że ciotka kupiła Jerzemu karnet na siatkówkę, nie ma nic do rzeczy, ale ciotka widziała to inaczej. Namiętnie biczowała się myślą, że gdyby nie kupiła, gdyby kupiła gdzieś indziej albo gdyby razem z nim chodziła… Jeśli szybko nie upora się z tym absurdem, zwariuje i tak to się skończy. Prosto od ciotki matka pojechała do babci, a ja wracałem do domu. Anka. Zobaczyłem ją na przystanku przy placu Wilsona. Stanęła jak wryta, dlatego zwróciłem na nią uwagę. Lekko się uśmiechnąłem. Zrobiła się blada jak ściana, czyli punkt dla mnie. Jeśli wciąż czuje do mnie urazę, to znaczy, że nadal ją ruszam, że jeszcze się ode mnie nie uwolniła. Nie ciągnęło mnie do niej jakoś przesadnie, ale życie nie znosi próżni, a ja miałem próżnię wokół siebie. Uciekła. Odwróciła się na pięcie i zaczęła biec, jakbym był pałeczką dżumy. Swoją drogą to ciekawe, że ludzie nie umieją niczego docenić. Gdybym ja komuś coś zawdzięczał, umiałbym to docenić. Gdyby Anka ze mną nie była, może na zawsze zostałaby nijaką, szarą dziewczyną, która nie umie ubrać się w nic poza spodniami i bluzą, a film kojarzy jej się wyłącznie z miłym spędzeniem wolnego czasu. Na fali moich ostatnich rozważań napisałem do niej ciepły, serdeczny
post, że ją przepraszam, że jest wspaniałą dziewczyną i żeby mi wybaczyła, bo jestem zwykłym szarym człowiekiem, egocentrykiem z kompleksami i traumą dzieciństwa. Nie odpisała. Trudno. Nic więcej nie mogłem zrobić. Sama musi poradzić sobie z traumą po mnie. Limit pewnych zachowań Nigdy nie wiadomo, co kogo rozwścieczy. Babcia niemal dostała szału, gdy jej powiedziałem, że razem z matką zaprosiliśmy do nas moją siostrę. Na zmianę albo wymownie milczała oburzona, albo dostawała słowotoku. „Co za pomysły, czemu to ma służyć, gdyby mnie ktoś pytał…”. Zamiast czytać swoje ukochane książki, oglądać po sto razy te same filmy, chodzić na spacery i mieć wszystko bardzo głęboko, babcia zadręcza się cudzymi sprawami. Moim zdaniem jest w najcudowniejszym okresie życia: wszystko minęło. Ile ja bym dał, żeby być już emerytem, tymczasem babcia oddałaby wszystko, żeby znów zdawać maturę. Życie jest absurdem. Powiedziałem babci, że Maria przyjeżdża do nas, a nie do niej, więc nawet jej nie zobaczy. — A dlaczego niby? Chętnie ją zobaczę. Czy mnie już nikomu pokazać nie można? Niech przyjdzie, piernik wam upiekę. Babcia powiedziała o tym pierniku i poszła do kuchni sprawdzić, czy ma wszystkie składniki, a ja doznałem olśnienia: ona potrzebuje sobie pogadać. Gdy człowiek zrozumie tę zasadę, milion razy lżej mu się żyje. Mam na ten temat przemyślaną teorię: każdy gatunek każdego dnia musi wykonać limit pewnych zachowań. Każdego dnia niedźwiedź polarny musi przejść sto kilometrów, jaskółka dziennie zjada siedem razy więcej komarów, niż sama waży, a każdy homo sapiens musi wypowiedzieć dziennie określoną liczbę słów. Kiedy chodzisz do szkoły, masz znajomych, szarpią cię ludzie różnymi sprawami, często więc przekraczasz ten limit, bo gęba ci się nie zamyka. Na emeryturze, gdy głównie siedzisz w domu, do kogo masz gadać? Do kaktusów? Do szafek w kuchni? Moja babcia potrzebuje sobie pogadać i tyle.
Podział majątku Babcia miała rację. Maria nie zjawiła się u nas bez powodu. Matka ją ściągnęła, żeby uczcić cudowne zakończenie spraw spadkowych. Kiedy w grę wchodzą pieniądze, z ludzi wyłazi wszystko, co najgorsze. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale moja matka dogadała się z Tamtą bez bólu. Miały wspaniałą okazję, żeby pożreć się na śmierć i życie, a z niej nie skorzystały. Jaki ojciec był, to był, ale umiał dobierać sobie kobiety. Po moim ojcu został następujący majątek: nasze mieszkanie w Warszawie, połowa domu Marii i jej mamy w Szczecinie, konto w banku, na którym było sześćdziesiąt tysięcy, trzyletnia toyota Rav 4 i siedmioletni ford Focus. Teraz spadkobiercy: moja matka, Maria i ja. Ponieważ w dniu śmierci ojca moi rodzice nadal byli małżeństwem, matka dziedziczyła połowę każdej z tych rzeczy, a druga połowa dzieliła się na trzy: matka, Maria i ja. Być może się pogubiliście, ale zapewniam was, że w waszym własnym interesie warto to zrozumieć, bo szansa na to, że trafisz na kogoś takiego jak matka Marii i jak moja matka, jest raczej zerowa. Mimo że byłem już pełnoletni, nie zostałem wprowadzony w szczegóły. Matka i Tamta przegadały temat i dogadały się, co z tym całym syfem zrobić. Potem ja i Maria musieliśmy wyrazić zgodę na ich plan. A plan był taki: każda z kobiet mojego ojca staje się właścicielką mieszkania, w którym aktualnie mieszka. Rav 4 przechodzi w całości na Tamtą, ja dostaję forda. Oszczędności dzielimy na dwie równe części. Maria natychmiast zaczęła mówić do mojej matki po imieniu i nie miała z tym żadnego problemu. Wiem, że to głupie, ale ja nie umiem. Dla mnie już do końca świata Zalewska, czyli matka Marii, będzie „Tamtą”. Może kiedyś jeszcze nad tym tematem popracuję. Na razie mam kilka ważniejszych spraw do załatwienia. Muszę zacząć od próby wybaczenia ojcu. Mam do niego o wszystko pretensje, a o to, że drań umarł bez ostrzeżenia i nie dał mi szansy naplucia mu w twarz — największe. Tego nie da się opisać Czasem czytam albo słyszę, jak ludzie mówią: „Tego nie da się opisać”. Nie zgadzam się z tym. Jeśli masz wystarczający zasób słownictwa i jeśli odpowiednio się do tego przyłożysz, opiszesz wszystko.
Maria jeszcze nigdy nie była w Warszawie, więc oboje z matką na wyścigi wymyślaliśmy, co absolutnie koniecznie powinna zobaczyć. Muzeum Chopina, Muzeum Narodowe, Centrum Nauki Kopernik, Wilanów, Łazienki, Muzeum Powstania Warszawskiego. Każdego dnia dopisywaliśmy do listy nowe, absolutnie konieczne do obejrzenia miejsca. Ze trzy razy się pokłóciliśmy, każde z nas jak lew broniło swoich propozycji, a wiadomo było, że wszędzie się nie da. Mieliśmy o czym deliberować przez kilka wieczorów. Kiedy tylko Maria weszła do naszego domu, okazało się, że ma alergię na Ciapka. Nie wierzę w żadne alergie. Dla mnie to wymówka, żeby nie wziąć na ręce kota kaleki. Ale Maria nie udawała. Po dziesięciu minutach prawie się udusiła. Matka spanikowała. Wysłała ją na balkon i bała się odejść od niej na krok. Babcia wiedziała, o której godzinie Maria przyjeżdża, więc nie zdziwiłem się, że dzwoni, żeby zrobić trochę zamieszania. Powiedziałem, że nadeszła godzina próby i że tylko ona może uratować sytuację. Zapytałem, czy zgodzi się, żeby Maria spędziła u niej weekend. Babcia odpowiedziała: — Ależ oczywiście, że tak. Bardzo chętnie. Zahaczyliśmy o aptekę i po godzinie byliśmy u babci. Weekend spędziłem w małym pokoju babci, gadając z Marią do piątej nad ranem i śpiąc potem do południa. Z domu wyszliśmy tylko raz — do notariusza. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale z siostrą gada się inaczej niż ze wszystkimi innymi ludźmi na świecie. Długi weekend z Marią Jak przez długi weekend opowiedzieć siostrze całe swoje życie? Normalnie! Siadasz i rozmawiacie. Po wyjeździe Marii zapisałem sobie co mocniejsze rozmowy. To tylko strzępy, ale przytoczę kilka, żebyście zrozumieli, co to znaczy porozumieć się z drugim człowiekiem. * — Dlaczego tak traktujesz dziewczyny? — Spłodził mnie potwór, więc jaki mam być? — Mnie spłodził i wychowywał. Chcesz się licytować?
* — I Hela ich wszystkich na mnie poszczuła. — Wzgardzona dziewczyna to śmiercionośna broń. * — Absolutnie się nie zgadzam. Uważam, że nadinterpretujesz fakty. Połowa klasy wpisała „nie” i co z tego? Masz chorobliwą skłonność do dramatyzowania. Moim zdaniem Wonia nie ma z tym nic wspólnego. — Każdego nienawidzi połowa klasy? — Żadne nienawidzi, ale ja też kilku osobom nie wpisałabym „tak”. Nikt nie jest lubiany przez wszystkich. — Możemy zmienić temat na jakiś neutralny? — Możemy. Opowiedz mi jeszcze raz, jak było z tą Helą. To wstrząsające, jak chłopcy nic nie rozumieją. Wy naprawdę macie upośledzony zmysł empatii. — Dzięki za dobre słowo. * — Często o nim myślałeś? — Codziennie. — Mówiłeś mamie, jak się z tym czujesz? — Nigdy. — Nie rozumiem, dlaczego się wstydzisz tego, że płaczesz. Dziwne by było, gdybyś nie płakał. No, chodź tu, przytul się. * — Nie masz pojęcia, jak to jest wychowywać się bez ojca; wiedzieć, że on gdzieś tam jest, ma nową szczęśliwą rodzinkę, a ciebie ma w dupie. — Racja, nie wiem, ale mit o szczęśliwej rodzince sam wymyśliłeś. Adam, miałeś kupę szczęścia, że on cię nie wychowywał. Był cholerykiem, wiecznie szukał zaczepki. Jemu wystarczyła tylko iskra, żeby się na nas wyżyć. Nie lał mnie pasem, ale lubił mnie mocno klapnąć w tyłek, w plecy, czasem w twarz. Zapewniam cię, nic nie straciłeś.
* — Chcesz, żebym ci powiedziała, co sądzę o tym całym Jerzym? — Chyba nie chcę. — Dobrze. W takim razie ci powiem. Ciotka i ta cała Niefajna mają mega fart. Uwolniły się od pasożyta. — Ja tego tak nie widzę… — I dlatego to jest moje zdanie, a nie twoje. Z tego, co opowiadasz o waszych wyjazdach, to on cię nakręcił na dziewczyny. To on ci zatruł krew, a nie żadne geny. — Momentami żałuję, że ci niektóre rzeczy opowiedziałem. — Prawda w oczy kole. Ale dlaczego się obrażasz? Przecież ty bardzo lubisz przysłowia. * — Kiedyś cię lubiłem, a teraz działasz mi na nerwy. I skąd ty się taka „mundra” wzięłaś, smarkulo jedna? — Każdy jest ekspertem od życia, tyle że wyłącznie od cudzego. * — Pogubiłem się. Twoja babcia, matka twojej mamy, woli inne wnuki, dzieci siostry twojej mamy. Jak to możliwe? — Normalnie. Woli tamte wnuki. Adam, narzekasz, że babcia zatruła ci dzieciństwo, że cię z rąk nie wypuszczała. Tymczasem moja babcia zaprasza na wakacje moje siostry cioteczne, a mnie nie. Im kupuje torby na początku każdego roku szkolnego, a mnie nie. Zabiera je na lody, a mnie nie. Im wolno u niej urządzić nocowanie koleżanek, a ja przychodzę tylko na święta i wtedy zawsze słyszę, jakie tamte dziewczynki są genialne, a za to, że tak dobrze się uczą, babcia wysyła je w nagrodę na obóz językowy do Anglii. Mnie nie wysyła. Mści się na mnie za to, że ojciec nigdy się dla mojej mamy nie rozwiódł. Rodzice się nie pobrali i dlatego ja jestem ta zła. — Mówisz o tej miłej pani, która rozmawiała z moją babcią na pogrzebie? — Tak, dziecinko, o tej milusiej starszej pani.
* — Dopiero gdy ojciec umarł, zrozumiałem, że przez całe życie wybierałem znajomych i dziewczyny pod kątem braku ojca. Debilne, prawda? — Ja nie miałam jeszcze chłopaka, ale wiesz, jacy chłopcy mi się podobają? Tacy, którzy mają ciapowatych, najlepiej kompletnie nieoperatywnych, bezrobotnych ojców. Też mam problem, tylko odwrotny niż ty. — Ale ja nawet przyjaciół wybieram takich, żeby nie mieli ojca. — To samo mam z koleżankami. Wybieram je pod kątem fajnego ojca i potem gryzę się tym po nocach. Zabiłyby mnie, gdyby o tym wiedziały. * — Z tym pomostem to nie wiem, co zrobić. Chyba powinieneś nauczyć się pływać, to może by przeszło. Ale z kluczami to ja ci pomogę. — Wyłączysz dźwięk w moje głowie? — Tak właśnie zrobię, tylko jak będziemy sami. — Akurat! — Najbardziej w tobie lubię zaufanie do ludzi. * — Patrzę tak na twoją babcię i myślę, że teoria o dziennym limicie słów jest do bani. — Uwielbiam, jak mnie doceniasz. — Wyciągasz tylko złe wspomnienia, a nie chcesz pamiętać nic dobrego. Czy jej kiedyś w ogóle podziękowałeś za to, że poświęciła ci kawał życia? — Słowo „poświęciła” nie kojarzy mi się z moją babcią. Jeśli już, to raczej z moim poświęceniem, że to w ogóle wytrzymałem. — A widzisz! Moim zdaniem tym wiecznym zrzędzeniem ona dopomina się o docenienie jej wysiłków. Zamiast ją cały czas spławiać, może dla odmiany podziękuj, że cię wychowywała, i zobacz, co się stanie. — Ty jesteś… — Jaka? — Nad wiek rozwinięta. — Tak samo jak ty. Trauma dzieciństwa przyśpiesza dojrzewanie.
* — Przestań mnie dręczyć. Dziewczyny same mnie atakują, same pchają mi się w łapy, same lecą jak ćmy. — Przestań chrzanić. Pamiętam, jak miałam chodzić z ojcem na basen. Jak raz zobaczyła go ratowniczka, to był koniec zajęć. Do nas krzyczała: „Płyniecie sześć basenów bez zatrzymywania”, żeby mogła sobie z ojcem poflirtować. Moja wychowawczyni zawsze przed zebraniem upewniała się, czy będzie mój tatuś, czy mamusia. Jak tatuś, odstawiała się, jakby szła na własny ślub. — A co niby on miał robić? — Nic nie miał robić. Uśmiechnąć się i pamiętać, że w domu jest moja mama i ja, a nie celowo wywoływać awantury, straszyć mamę, że ją zostawi, że w Warszawie ma żonę, brać prysznic, zakładać najlepsze ciuchy, wylewać na siebie litr perfum i wyjeżdżać z moją wychowawczynią do Mielna! Nienawidzę perfum, rozumiesz? — Ale spokojnie, dlaczego się tak denerwujesz? — Nie wiem. Kiedy sobie przypomnę, jak ojciec latami upokarzał mamę tymi zdradami, to nie mam pojęcia, dlaczego mnie to rusza. Ciebie przecież temat ojca wcale nie rusza, prawda? — Nie, babciu, nie kłócimy się. Rozmawiamy. Ogórkową? Bardzo chętnie. * — I ty byś chciał mieć swojego palacza CO? — Marzę o tym. Każdy chłopak o tym marzy. — Ale, Adam, ty już miałeś swojego palacza. Miałeś dziewczynę, która cię kochała, troszczyła się, ale na własne życzenie… — Możesz nie kończyć? — Mogę. Dobra, pokaż mi jej zdjęcie, strasznie jestem ciekawa. — Dobrze, babciu, zaraz gasimy, tylko pokażę Marii kilka zdjęć. * — I co z tego, że nadużywam wyrażenia „w ogóle”? A czy wiesz, jakim językiem ty mówisz? Gadasz jak własna babcia. Nie lubisz jej, ale to ona cię
wyszkoliła. Mówisz, jakby się książkę czytało. Od razu widać, że ona cię wychowywała. — Czyli jestem podobny do babci? Dzięki. Naprawdę super. — Matko, tobie się słowa prawdy nie da powiedzieć. * — Ze wszystkich dziewczyn, o których mi mówiłeś, wiesz, której mi najbardziej żal? — Której? — Wszystkich. Każdej nieźle dokopałeś. Jak sobie pomyślę, ile one się przez ciebie napłakały… — Ty to umiesz pocieszyć człowieka. Skręca mnie z głodu. Z ilu jajek chcesz jajecznicę? * — Byłem zatwardziałym egocentrykiem z kompleksami i traumą dzieciństwa. — Zatwardziały egocentryk z kompleksami i traumą dzieciństwa? A kto taki nie jest? * I jak jej można nie lubić? Inteligentna jak żyleta, ładna jak świt w Bieszczadach, niezawodna jak nowy model toyoty, ciepła jak nasz Ciapek i do tego jest moją siostrą, więc w ogóle nie muszę się przejmować, że jest dziewczyną. Po prostu człowiek idealny. Klucze Przyjechała moja mama, żeby zabrać babcię na zakupy. Babcia strasznie się opierała, więc w końcu matka wyciągnęła ją dosłownie siłą. Wtedy Maria zaczęła działać. Wyjęła klucze. Były trochę inne niż tamte, więc doczepiliśmy jeszcze trzy moje, żeby to był mniej więcej taki pęk jak ten, który pamiętałem.
Największy problem stanowił breloczek. Nic przypominającego tamten, który zresztą tylko mętnie pamiętałem, w domu nie było. W końcu Maria doczepiła swoją spinkę do włosów. Efekt był nawet znośny. Maria stanęła w przejściu między przedpokojem a salonem i rzuciła klucze na stół. Udało jej się za pierwszym razem. Klucze z brzękiem spadły na podłogę. Poczułem gęsią skórkę na plecach i w jednej chwili byłem mokry od potu. Maria podniosła klucze, stanęła w tym samym miejscu i znów je rzuciła. Mniej więcej po ósmym rzucie zamknąłem oczy. Chciało mi się wyć. Tak było gdzieś do dziewiętnastego rzutu. Brzęk kluczy świdrował mi mózg i bolało mnie wszystko: rzęsy, powieki, serce, przegroda nosowa, a nawet ścięgna pod kolanami. Kiedy rzuciła trzydziesty raz, parsknąłem śmiechem. Co my w ogóle wyprawiamy, pomyślałem. Bardzo mnie ta sytuacja bawiła, a Maria rzucała dalej. Klucze brzęczały, dzwoniły i świdrowały mi mózg. Około pięćdziesiątego rzutu zrozumiałem, że to tylko brzęk spadających kluczy. Irytujący, nieprzyjemny i metaliczny, ale zwykły. Mogła już przestać, ale poprosiłem, żeby rzuciła jeszcze kilka razy. Chciałem się upewnić, że to mnie już nie rusza. Nigdy w życiu nie przeżyłem większej rozkoszy. Nic nie czułem. Zupełnie nic. Cudowne uczucie. Kujonka Maria miała dziesięć lat i była w czwartej klasie, gdy do szkoły przyszły wyniki Kangura. Kojarzycie taki konkurs matematyczny? Maria była najlepsza w Polsce. W nagrodę miała jechać na tydzień do Legolandu. Była jeszcze mała i głupia. Myślała, że jej szczęściem będą się cieszyć nie tylko mama i ciocia, ale też cały świat. „Jesteś kujonką, wiesz? Wszyscy się z ciebie śmieją. Nikt z klasy nie pojechałby na tę głupią wycieczkę”. To usłyszała następnego dnia. A potem słowo „kujonka” stało się złym fetyszem. Wystarczyło, że ktoś szepnął, albo nawet tylko bezgłośnie powiedział „kujonka”, a Maria zaczynała ryczeć — ku wielkiej radości klasy, oczywiście. Nie było dnia, żeby ktoś nie rzucił jej w twarz tego epitetu. Maria robiła z siebie niezłego błazna, więc się na niej bezkarnie wyżywali. Gdy się jest w liceum, to jest to tylko śmieszne. Mogliby mnie nazywać, jak tylko by chcieli, a i tak spływałoby to po mnie. Ale dziś. Kiedy jesteś szczylem z podstawówki, to nie jest takie proste. Maria zażądała od mamy, żeby
przeniosła ją do szkoły obok, bo nie widziała innego wyjścia. Matka zaczęła mówić tylko jedno słowo: „kujonka”. Maria pamięta, że najpierw to było żenujące, potem śmieszne, potem straszne, a potem minęło. Słowo się sprało, straciło jakikolwiek kształt. Emocje wyparowały jak woda z karoserii. — Masz jeszcze jakieś problemy? — zapytała Maria, zabierając się do odczepiania moich trzech kluczy. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Sąsiadka z dołu, w szlafroku i z czerwonym nosem, poinformowała, że dzwoni na policję. Bardzo grzecznie ją przeprosiliśmy. — O czym my ostatnio rozmawialiśmy? Że każdy człowiek widzi świat ze swojej perspektywy? Kratka wentylacyjna Przedostatniego dnia miało miejsce ciekawe zdarzenie. Było już dość późno, gdy do małego pokoju weszła babcia. — Wiecie co, dzieci? Tak słucham waszych rozmów i coś wam powiem. Urodziłam się na wsi. Dopiero kiedy miałam dwanaście lat, przeprowadziłam się z rodzicami do Warszawy. Na wsi mieliśmy wielki kompostownik. Tata i pomocnicy zrzucali tam gnój. Cuchnęło na całe podwórko. Omijałam to miejsce, jak tylko mogłam. Moja mama miała urodziny osiemnastego kwietnia. Chciałam zebrać jej bukiet kwiatów. Krążyłam po okolicy i zbierałam marne wiosenne kwiatki. Nie wiem, dlaczego zajrzałam do kompostownika, a tam na stercie gnoju wyrosły żonkile. Wielkie, grube, ogromne żonkile. Główki miały prawie tak wielkie jak chryzantemy. Gnój zamienił się w nawóz. Tak to jest, dzieci. Nawet najgorszy gnój z czasem zamienia się w nawóz. — Babciu, ale jak to słuchasz tych naszych rozmów? Jak możesz je słyszeć? — No jak to jak? Tu jest kratka wentylacyjna. W tym pokoju zawsze wszystko było słychać. To dlatego twoja mama nie chciała tu mieszkać, tylko cisnęła się w tej ciupie przy drzwiach. Wiadomo, jak to dziewczynki. Myślą, że mają strasznie ważne tajemnice. Ja się już będę kładła. Dobranoc. Pyrzyński
Długi weekend minął jak z bicza strzelił. Jechaliśmy już na dworzec, gdy wpadł na nas Pyrzyński. Na pewno wpisał „nie” podczas głosowania, bo aż go wcięło na mój widok. A potem zobaczył Marię i w jednej chwili odpuścił mi wszystkie grzechy. Mało się nie udusił na jej widok, tak go zatkało. Oczy stanęły mu w słup jak u ślimaka. Powiedziałem mu, że Maria to moja siostra. Trafiło go strasznie, ale nic z tego nie będzie, bo on się Marii boi. Był milczący jak ogórek, a tym raczej jej nie zaimponuje. Chandra Kiedy Maria wyjechała, poczułem pustkę wielkości krateru. Słoneczko przygrzewało, Ciapek wylegiwał się na balkonie, a ja cierpiałem na światłowstręt i zaciągałem zasłony. Dziwnie się czułem. Przeżywałem coś w rodzaju zawieszenia. Odkąd pamiętam, lubiłem wsłuchiwać się w moje stany psychiczne, a wtedy jakby stan psychiczny zniknął. Po moim starym życiu zostały zgliszcza, a nowego nie miałem. Jerzy odpadł, a więc koniec wyjazdów. Przede mną była perspektywa spędzenia lata w dwumilionowym mieście. Z domu nie chciałem wychodzić, żeby czasem nie trafić na którąś ze zbioru moich Zasobów Magazynowych. Zresztą na dziewczyny chwilowo nie mogłem patrzeć… To znaczy z wyjątkiem Madziarskiej, bo o niej akurat myślałem przez cały czas. Niestety, ona też mnie olała. Pewnie już sobie kogoś znalazła, albo raczej ktoś znalazł ją. Jak ciotka poczuciem winy, tak ja biczowałem się oglądaniem naszych wspólnych zdjęć. Nie mogłem uwierzyć, że sam z własnej woli tak spaskudziłem sprawę. Tęskniłem za nią, ale co z tego? Przecież nie odezwę się nagle, mówiąc: „Cześć. Jestem już innym człowiekiem, zrozumiałem swoje błędy. Wybaczysz mi, Najdroższa?”. Na studia nie pójdę, bo matury raczej nie zdałem. Nie wiem, po co w ogóle chodziłem na te egzaminy. Powinienem skorzystać z propozycji matki i zdawać dopiero za rok. Dopóki chodzisz do szkoły, żadnych decyzji nie musisz podejmować. Przeciągają cię z klasy do klasy, i to na siłę. Problem zaczyna się, gdy ją skończysz i zaczynasz być odpowiedzialny za swoje życie. Pół roku temu byłem radosnym motylkiem skrzydlatym, a teraz została ze mnie kupa gnoju. Maria do mnie napisała.
„Wciąż myślę o tym, że Twoja babcia musiała tego wszystkiego wysłuchać. Jak jej musiało być przykro! Ten Twój Pyrzyński mnie atakuje. Przysyła mi dziesiątki linków do różnych uczelni w Warszawie. Czy on nie rozumie, że ja jestem jeszcze w gimnazjum?” Pyrzyński mnie nie obchodził. W tych sprawach każdy musi radzić sobie sam. On najwyraźniej widział to inaczej, bo zaprosił mnie do znajomych. Wiedziałem, że nie robi tego bezinteresownie. Chce mieć dostęp do Marii. Zaakceptowałem go i po dwóch godzinach już wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Zahukana Szara Mysz Polska To nie Wonia założyła grupę „Zgnoić Adama L.”, tylko Hela! Zahukana Szara Mysz Polska, o której sądziłem, że do pięciu nie zliczy, w ciągu miesiąca dotarła do niemal wszystkich ludzi z klasy i każdego rozgrywała tak samo. Pyrzyńskiego też podeszła, a on, tak samo jak wszyscy, dał się jej nadziać na haczyk. Gdyby się nie zabujał w Marii, pewnie nigdy bym się o tym nie dowiedział. Pyrzyński zawarł ze mną układ: w przyszły weekend pojadę z nim do Szczecina i ogólnie pozytywnie Marię do tego spotkania przygotuję, a w zamian on mi coś pokaże. Nie byłem szczególnie ciekaw, bo niby co mógł mi pokazać Pyrzyński? A jednak mógł. Hela: „Chcesz się uśmiać? Doszła do mnie plotka, że nie ma gorszego gówna niż Ty i ja”. Pyrzyński: „Serio? A skąd te wieści?”. Hela: „Przepraszam, ale nie mogę powiedzieć. Ktoś mi powiedział w zaufaniu…”. Pyrzyński: „Ale powiedz…”. Hela: „Ktoś, kto ma na pieńku z jednym z naszych nauczycieli”. Pyrzyński: „Rozumiem. Piękny Adi, tak? Ale ja z nim prawie nigdy nie gadam. Nie jesteśmy kumplami”. Hela: „Widocznie nienawidzi też obcych ludzi. Nie mam pojęcia, co mu zrobiłeś, bo ja nic, a on gada o nas takie rzeczy, że włosy stają dęba”. Pyrzyński: „Olać kretyna”.
Hela: „Jasne. Ja się nim nie przejmuję”. Pyrzyński: „A ja słyszałem, że on Cię rwał. To prawda?”. Hela: „Tak. To było straszne. Włóczył się za mną jak cień. On myśli, że każda dziewczyna będzie jego, jak tylko palcem kiwnie. Chyba ma coś z głową. Kilka dziewczyn mi to mówiło”. Pyrzyński: „Dobrze, że go spławiłaś. Świrów trzeba unikać”. Hela: „Ja unikam. Chciałam tylko, żebyś się pośmiał, na co on poświęca czas i energię. Kiedyś też dowiedziałam się o Tobie, że podobno masz tylko jedno jądro. Padalec, co?”. Pyrzyński: „Dzięki! Dobrze wiedzieć. Słuchaj, muszę kończyć…”. Rozumiecie, jak ona to robiła? Kolejno, według listy, odezwała się do każdego z naszej klasy i każdemu na osobności powiedziała coś ekstremalnie wrednego i wsadziła to w moje usta. Niby tylko przekazywała kolegom i koleżankom, czego dowiedziała się ze źródła, którego oczywiście nie może zdradzić, bo jest lojalną osobą. Sprytne? Genialne! Tylko nie dajcie się ponieść fantazji, że gdyby ktoś odezwał się do was i powiedział, że Adam rozpuszcza o was wredne plotki, tobyście się tym nie przejęli. Każdy by się przejął, bo człowieka nic tak nie interesuje, jak on sam, a urażenie jego ego wywołuje odruch nienawiści. Dam sobie rękę uciąć, że gdy słyszycie plotkę, że ktoś coś bardzo niefajnego o was powiedział, macie ochotę skreślić nie tego, kto wam o tym „życzliwie” doniósł, tylko tego, kto rzekomo to powiedział. „Jak on śmiał takie rzeczy o mnie opowiadać?!” Potrzeba sekundy, żeby stracić rozum. Tylko ludzie wybitnie inteligentni, a takich jest cztery procent, zastanowią się nad prostym pytaniem: „Dlaczego osoba, która do tej pory nigdy ze mną nie gadała, nagle odzywa się z takim newsem?”. Ja jestem takim samym kretynem jak wszyscy. Dałbym się tak samo podejść. Pięknie ich rozegrała. Wyobrażam sobie, jak rozkoszowała się zemstą na mnie. A ja myślałem, że nie jest bystra! Pyrzyński powiedział, że z dziewczynami nawet łatwiej jej szło. Z tego, co on wie, wystarczyło, że jedną naszczuła na mnie, a reszty jej przyjaciółek już nie musiała. Wiem coś o tym. Sąd Najwyższy też zawsze jest po stronie Madziarskiej. Dziewczyny tak mają — lojalność ponad wszystko. W pierwszym odruchu wściekłem się. Chciałem do niej dzwonić, pisać, jechać i rozerwać ją na strzępy. Tylko po co? Jeśli ludzie z mojej klasy byli tak głupi, że uwierzyli jej bez żadnej refleksji, to na co mi tacy znajomi? Dobrze,
że ich woda zmyła. Szara Mysz Polska wykonała za mnie dobrą robotę — dokonała życiowej selekcji. Nikogo nie udaję Pojechałem do Niefajnej, ale rozmowa nam się nie kleiła. Ona nadal tkwiła w rozpaczy, która przybrała postać nienawiści do ojca. Usiłowałem dać jej trochę wsparcia, ale go nie przyjęła. Nawrzeszczała na mnie jak wściekła. — Niefajna, rozstańmy się w zgodzie. Nie chcę złych myśli w głowie. — Coś ty się taki święty zrobił? Kogo udajesz? — Nikogo nie udaję. Po prostu nie jestem już tamtym chłopakiem. Nie lubię go i przestałem się z nim spotykać. — Myślisz, że możesz ot tak zacząć być inną osobą? Człowiek to przede wszystkim jego przeszłość — zakończyła patetycznie. — Tak właśnie myślę. Iwona, szanuję twój ból… — Skończmy tę drętwą rozmowę. Nie uciekniesz od siebie. — Ucieknę i tobie radzę to samo. Ludziom przestaje być ze sobą po drodze. Ktoś idzie do przodu, ktoś zostaje w miejscu, ktoś nagle ma na siebie nowy pomysł i formuła znajomości po prostu się wyczerpuje, bo ludzie już do siebie nie pasują. Nic nadzwyczajnego. Ashera Chodzi sobie matka po domu w tym swoim dresie i niebieskiej maseczce z jakiegoś jedzenia, gada do kota, dzwoni do babci, gotuje fasolową i nie masz pojęcia, że żyjesz pod jednym dachem z czarownicą. Uważajcie na czarownice. One wiedzą wszystko. Nie wiadomo skąd, ale znają twoje najgłębiej skrywane pragnienia i na dodatek je spełniają. — Synuniu, ogarnąłbyś trochę pokój? I siebie też. Wiele rzeczy uważam za kompletnie bezcelowe, a ścielenie łóżka, na którym mam zamiar leżeć do końca dnia, otwiera tę listę. — Magda zaraz do nas przyjdzie. Zamarłem. Zapytałem głupio, jaka Magda, a przecież od razu wiedziałem. Skąd niby moja matka może wiedzieć, że ona zaraz przyjdzie?
Odpowiedziała, że ją zaprosiła. Jak? Kiedy? Dlaczego? Jak w ogóle się z nią kontaktuje? Znów ktoś za moimi plecami rządził się moim życiem. Nie mogłem nawet powiedzieć matce, że wychodzę i niech same się spotykają, bo niczego wtedy nie pragnąłem tak bardzo, jak tego, żeby jakaś dobra wróżka sprowadziła do mnie Madziarską. W związku z tym niezbyt uprzejmym tonem zapytałem, czy teraz są koleżankami. Pamiętacie historię, jak matka zerwała z chłopcem, a babcia jeszcze przez dwa lata pisała do niego listy? Może wam o tym nie opowiadałem, ale tak było. Widocznie takie rzeczy ma się w genach. Okazało się, że moja matka była z Madziarską w ścisłym kontakcie. Nachalne dopytywanie się o oscypki było właśnie reminiscencją ich kontaktów. Gdybym miał jakiekolwiek rezerwy psychiczne, tobym obraził się na nie obie. Madziarska zaraz tu będzie… Chciałem matkę zabić i ozłocić jednocześnie. Poczułem, jak robi mi się gorąco z radości i zimno z przerażenia. Mój nastrój wariował jak diesel po nalaniu do niego benzyny. Byłem jeszcze w łazience, kiedy zadzwonił dzwonek. Nie śpieszyłem się. Nawet chciałem, żeby sobie pogadały beze mnie, skoro i tak wszystko omawiały za moimi plecami. To nie był głos Madziarskiej. Nie udało mi się zza drzwi ustalić czyj, bo Ciapek zaczął tak miauczeć, jakby go zarzynali. Domyśliłem się, że Hela odniosła Dianę. Dziwię się mojemu ojcu, a przecież wszyscy tak robią. On przestał kochać matkę, więc mnie też kopnął. Dlaczego zatem Szara Mysz Polska, gdy już przeszła jej miłość do mnie, miałaby nie kopnąć kota? Wzięcie Diany było elementem zdobywania mnie. Kot był jej zakładnikiem. Nie wyszło ze mną, więc kot za to zapłaci. Wyszedłem z łazienki gotowy wykrzyczeć jej w twarz, kim dla mnie jest, tylko że to nie była ona. W przedpokoju stała sąsiadka, która wzięła Asherę. Na rękach trzymała najdroższego kota świata. — Taka szkoda, ale oboje z mężem mamy alergię. Akurat! Podrapała im meble, narobiła poza kuwetą albo mają wszystkie ciuchy w kłakach. Ludzie uwielbiają zasłaniać się alergią. Znam jedną jedyną osobę, która ma prawdziwą alergię na koty. Ta Ashera była piękna. Widać było, że to rasowy kot. Sylwetka tygrysa, łapy długie i mocne, no i te pręgi. Zachwycające zwierzę, taki udomowiony
tygrys. Nic dziwnego, że ludzie szaleją na punkcie tej rasy. Oczywiście Ciapka nie oddałbym za żadne skarby świata, ale muszę przyznać, że ta kocica miała coś w sobie. — Syneczku, weź ją. Ja wezmę Ciapka. Proszę ją zostawić, coś wymyślimy. — To wspaniale. Ach, tu jest rodowód. Mamy jeszcze pięćset złotych na koszta, a mąż zaraz przyniesie kuwetę, drapak i wszystko. Jak my się państwu odpłacimy! Wybiegła od nas jak oparzona, żebyśmy się nie zdążyli rozmyślić. Po dwóch minutach przyszła Madziarska. Trafiła na moment, gdy oba koty — zjeżone, nastroszone — warczały na siebie i prychały. Po chwili mąż sąsiadki przyniósł drapak i taką kuwetę, że kot rodziny Windsorów nie ma równie luksusowego wyposażenia. Ciapek drapał w drzwi wejściowe i wył na cały regulator, jakby chciał uciec. I co się wtedy stało? Zadzwoniła babcia. W filmie takie sytuacje wyglądają nawet śmiesznie, w życiu nie jest to ani trochę zabawne. — Nie odbieraj! — Wydarłem się na matkę. — A dlaczego mam nie odbierać? Cześć, mamo. Tak, to Ciapek krzyczy… Mamy ogromny problem… — Ale co za problem? Przecież im zaraz przejdzie… Znacie Madziarską — to fantastyczna dziewczyna, ale co ona mogła wiedzieć o kotach, zwłaszcza o naszym Ciapku? Dwa koty Usiłowałem wytłumaczyć Madziarskiej, że Ashera — mimo całego swojego wdzięku, inteligencji, łagodności i otwartości — nie może u nas zostać. Madziarska nie ma kota — i nigdy nie miała, bo jej matka ma dwa jamniki i nie lubi kotów — więc nie rozumiała, że Ciapek nigdy się na to nie zgodzi. Jedynym wyjściem było oddać kocicę babci i na spokojnie szukać jej domu. — Nie rozumiem, dlaczego lubisz widzieć wszystko w najczarniejszych barwach. Skąd wiesz, że będzie źle? — Historia nas tego uczy. Robiliśmy z matką kilka prób i zawsze kończyło się tak samo. Nie widziałaś, co tu było, gdy mama przyniosła kota wyciągniętego spod maski samochodu. — Tego, którego wcisnąłeś Heli? — zapytała złośliwie albo tylko ja
odebrałem to jako złośliwość. — I co z tego? Do tej pory tak było, a dziś może już tak nie być. Kiedy byłam mała, nienawidziłam śledzi, a pewnego dnia usiadłam przy stole i zażądałam, żeby mi dali śledzia. Dziś Ciapek jest o kilka miesięcy starszy, poza tym do tej pory nie znał Ashery. To była uległa, słodka dziewczyna, którą bezbrzeżnie zachwycał każdy mój pomysł, a teraz stała się jakąś awanturnicą, impregnowaną na racjonalne argumenty. Może kolaborowanie z moją matką tak ją rozzuchwaliło? — Ludzie się zmieniają, więc dlaczego Ciapek nie może? Na dodatek jakby czytała w moich myślach, co też było dość przerażające. Koty siedziały naprzeciwko siebie i ani drgnęły. Wyprężone, napięte i gotowe do rzucenia się na siebie, gdy tylko tamto drugie się ruszy. Ashera drgnęła pierwsza. Ciapek pacnął ją łapą, ale ona się tym nie przejęła. Przysiadła i zaczęła myć sobie udo, a potem ogon. Ciapek nie spuszczał z niej oka, ale przestał prychać. Kiedy do pokoju zajrzało słońce, Ciapek popatrzył w światło. Ashera zrobiła identyczny gest, a potem, po dwudziestu minutach ich znajomości, znów podeszła do Ciapka. Chwilę się o niego ocierała, a potem uwaliła się u jego boku i zaczęła myć sobie łapę. Ciapek przez chwilę leżał odrętwiały, w końcu z lubością zaczął ją wąchać. — Widzisz? — powiedziała Madziarska. — A ty niczym nowym nie pachniesz? Matka wbiła wzrok w podłogę i dyskretnie wyszła z pokoju. Madziarska wsunęła mi rękę we włosy i delikatnie podrapała mnie za uchem. Gdyby powiedziała: „Widzisz, a jednak miałam rację”, wściekłbym się, bo nie znoszę tego babskiego zwyczaju demonstrowania, jak to one zawsze mają rację. W tym wszystkim pozytywne było to, że mogłem się do niej przytulić, a tego potrzebowałem jak tlenu. Całym sercem popieram postulat, że nie wolno trzymać w domu tylko jednego zwierzaka danego gatunku. Wtuliłem się w nią i poczułem, że nareszcie mam kogoś swojego gatunku. Nie wiem, skąd mi przyszło do głowy, że skoro ja jestem teraz z nią taki szczęśliwy, to ona też czuje to samo. — Sama do mnie przyszłaś czy matka cię wezwała? — zapytałem. Nie mam pojęcia, po co był ten strzał w stopę. W filmie czy w powieści bohaterowie przerzucają się ciętymi, inteligentnymi tekstami, zawsze w porę powiedzianymi. W życiu gada się prostackim językiem, a po dwóch zdaniach rozmowa wymyka się spod kontroli. Człowiek palnie jakąś głupotę
i nic już nie da się zrobić. Pisarz ma lepiej — nie podoba mu się, co powiedziała jego postać, wciska delete i z głowy. Ja powiedziałem i stało się — nic nie mogłem zrobić. — Tak, twoja mama mnie wezwała. Napisała, że przy Marii jakoś się trzymałeś, ale teraz trzeci dzień siedzisz w domu i wegetujesz. Boi się, że nie poradzisz sobie z żałobą. — Chcesz wiedzieć, czy często do siebie piszemy? Tak, często. Domyśl się dlaczego. W tym momencie skończyło się głaskanie po główce. Madziarska wstała i sięgnęła po torbę. Nic nie pozostało z tej pełnej uczucia chwili. — Jakbyś potrzebował, żeby z tobą posiedzieć czy coś, to oczywiście dzwoń śmiało. „Dzwoń śmiało”? Tak się mówi do kogoś, z kim na pewno nie masz zamiaru spędzić reszty życia. Wbiła mi sztylet prosto w serce. — Nie dasz rady mi wybaczyć? — zapytałem wprost, bo nic nie miałem do stracenia. — Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Miałam maturę, o ile pamiętasz, że ja też ją miałam. Nie umiem ci tak na gorąco odpowiedzieć. Daj mi trochę czasu, to ci powiem. Ubodło mnie to. Mam czekać na wyrok Sądu Najwyższego? Ale cóż, innego wyjścia nie miałem. Teraz ona była przy piłce i korzystała z tego bez skrępowania. Zrobiła kotom zdjęcie i wyszła. Wyrok Sądu Najwyższego Chciałem umrzeć. Chciałem też iść do matki i zrobić jej zaległą awanturę, ale mi się nie chciało, bo co to by zmieniło? Zrobiłem kotom ze sto zdjęć. Potrzebowałem jakiegoś pretekstu, żeby się do Madziarskiej odezwać. Wybrałem dwa najlepsze i zacząłem obmyślać, co jej napisać. Wszystkie pomysły były do chrzanu, wszystkie wydawały mi się odrzucająco banalne. W końcu napisałem: „Jest dobrze?”. Madziarska: „Nie podlizuj się”. Ja: „Wysoki Sądzie, jaki jest wyrok?”.
Madziarska: „Obrady w toku”. Ja: „Może wezwiecie mnie na świadka?”. Madziarska: „Nie”. Odezwałem się do niej, myśląc, że to będzie tylko formalność, że jak wszystkie dziewczyny potrzebuje się trochę podroczyć. Tymczasem nasze układy skręciły w kierunku, który, delikatnie mówiąc, mnie nie satysfakcjonował. Byłem pewien, że Madziarska konsultuje wszystko z przyjaciółkami, a nie jest fajnie wiedzieć, że cztery dziewczyny, z czego trzy widziały mnie na oczy może dwa razy, decydują o twoim dalszym losie. Nie mogłem spać. O dziewiątej rano Madziarska napisała: „Ułaskawienie”. Natychmiast do niej pojechałem. 1974-Chinatown Niestety, zaczęła się rządzić jak bosman na statku. Drżałem, że każe mi napisać do wszystkich dziewczyn. Nie chodziło o to, że nie byłbym w stanie do nich napisać, ale że wydałoby się, ile ich było. Na szczęście tego mi oszczędziła. Jedliśmy obiad, gdy zapytała, jakie wybrałem kierunki. Powiedziałem, że żadne. Madziarska bez słowa skończyła jeść, a potem sięgnęła po mojego laptopa. — Jakie masz hasło? — Chcesz mi wybrać kierunek i zarejestrować się za mnie? — zapytałem. Oczywiście, że chciałem z nią być. Oczywiście, że moje ciało wyło do niej jak wilk do księżyca, ale żeby do tego stopnia się szarogęsić? Na to nie do końca byłem przygotowany. — Tak. Jakie masz hasło? — 1974-Chinatown. A jaki kierunek masz na myśli? — zapytałem z sarkazmem. — Może pedagogika krajobrazu? — A co to za różnica? Przecież jest ci wszystko jedno, masz to gdzieś. Możesz mi nie przeszkadzać? Zajmij się czymś pożytecznym, na przykład sprzątnij kuwetę, bo chyba któreś narobiło. I zrób mi kisielek. Tak to mniej więcej wyglądało. Madziarska i jej Zasoby Magazynowe, czyli ja.
Propozycja nie do odrzucenia W nocy z 7 na 8 lipca źle spałem. Matka uważała, że przeżywam zbliżający się termin ogłoszenia list przyjętych na uniwerek. Nie zgadzałem się z nią. Nie miałem zamiaru niczego studiować i nie czekałem na listy przyjętych. Źle spałem, bo koty mnie oblazły. Ciapek i Rosa ulokowały mi się między nogami w taki sposób, że nie mogłem się nawet przekręcić. Dracznie to wyglądało, bo Rosa jest pięknym okazem i to, że jest rodowodowa, widać w każdym jej ruchu, a Ciapek… wiecie, jak wygląda. Ale i tak fajna z nich para, szczęśliwi jak dwa gołąbki. Myślałem, że jestem jedyną miłością Ciapka, a tymczasem wystarczyło, że napatoczył się ktoś jego gatunku, a już mnie olał. Fajnie na niego teraz popatrzeć. Odżył facet. Była siódma rano, gdy zadzwonił mój telefon. Głowę bym dał, że dzwoni Madziarska, żeby mi powiedzieć, na co się dostałem. Milena Wonia. Zamarłem. Byłem pewny, że dzwoni, żeby wylać na mnie kolejne wiadro pomyj. — Cześć, Adam. Spotkasz się ze mną o jedenastej? — Ton miała taki jak ojciec chrzestny, gdy składał swoje propozycje nie do odrzucenia. — Nie bój się, nie pogryzę cię, a w każdym razie nie do krwi — zachęciła. Trochę się bałem. Ta dziewczyna to nie zakompleksiona kujonka, zdolna do wszystkiego. Wiem, że oglądam za dużo filmów, ale przyszło mi do głowy, że Wonia chce mnie otruć albo zastrzelić. Na wszelki wypadek przed wyjściem pościeliłem łóżko. — Cześć, Adam. — Uścisnęła moją rękę jak obcęgami. Nigdy bym nie przypuszczał, że jest taka silna. — Jestem taka wściekła, że nie mogę oddychać. I to przez ciebie, a raczej przez idiotyczny system edukacyjny. Powiedz mi, czy to jest sprawiedliwe. W drugiej klasie doszłam do finału olimpiady, w tym roku jestem laureatem. Mogłam iść na każdy kierunek, ale
ja wybrałam ten, na który ty też się dostałeś. Widzisz w tym jakiś sens? To ma być sprawiedliwe? Nie masz żadnych ambicji, ja mam gigantyczne, a los nas sadza w jednej ławce. Dlaczego wybrałeś akurat etnologię? — Przepraszam — powiedziałem, bo nic innego mi nie pozostawało. — Jak chcesz, to daj mi w mordę — zaproponowałem całkiem poważnie. Wonia parsknęła śmiechem, ja również. — Nie będę cię bić, jestem pacyfistką — powiedziała. — Uff, wyrzuciłam to z sobie i od razu mi lżej. To teraz opowiedz, co tej Heli zrobiłeś, że ona cię tak nienawidzi. Pyrzyński już wszystkich obdzwania, ale wiele osób już nauczyło się ciebie nienawidzić. I dlaczego przez cały czas siąkasz nosem? Kto cię tak urządził? A co w ogóle robisz na tym kierunku? Powiedziałem jej, że przyjaciółka wybrała za mnie kierunek. — A co w ogóle u ciebie? Wyjeżdżasz gdzieś? — zapytała jak starego dobrego kumpla. Opowiedziałem w ogromnym skrócie, jak mniej więcej przebiegało moje życie i do czego mnie to doprowadziło. Najbardziej zdziwiła się, że umarł mi ojciec. Ona też była przekonana, że od dawna nie żyje. Potem powiedziała, że ona i jakaś paczka jej znajomych — bo okazało się, że ona nie tylko uczy się przez dwadzieścia siedem godzin na dobę i ma chłopaka, ale też masę znajomych — jadą na dwa tygodnie na rejs. Właśnie kompletują skład i mają jeszcze dwa miejsca. — Ale ja nie umiem pływać! — wypaliłem. — I co z tego? To się nauczysz albo będziesz nosił kamizelkę. Przez pół godziny gadała mi o wietrze, falach, szkwałach, foku na grocie czy innej cholerze. I nagle, chociaż nie odezwałem się jednym słowem, powiedziała: — Nie widzę sprzeciwu, czyli jedziesz. Sam czy z kimś? Powiedziałem, że może z moją przyjaciółką. Nie miałem pojęcia, czy Madziarska w ogóle zechce gdzieś ze mną jechać. Niby zaczęły się wakacje, ale gruzy mojego życia tak mnie przygięły do ziemi, że nawet nie przyszło mi do głowy, że wakacje są od tego, żeby gdzieś wyjechać. Tylko czy akurat na żagle? Czy to ją kręci, czy ma wtedy wolne, czy ma na to kasę i czy jej plany życiowe w ogóle uwzględniają mnie w tak odległym terminie? Zapaliłem się do tej idei jak naród do odbudowywania stolicy w czterdziestym piątym. A gdybym się nauczył pływać? Toby było naprawdę coś! Gdybym dał radę
wejść do jeziora… nawet nie pływać, ale w ogóle spojrzeć na jezioro i nie myśleć tylko o tamtym. Zadzwoniłem do Madziarskiej i w skrócie przedstawiłem pomysł. — Nie wiem, czy to się uda. — Próbowała grać malkontentkę, ale znam ją i usłyszałem w jej głosie radość. — Uda się, uda. Jeśli oboje będziemy chcieli, wszystko inne da się jakoś załatwić. Daję radę Pewnie jesteście ciekawi, co było dalej. Czy pojechaliśmy na Wigry? Czy Madziarska nauczyła mnie pływać? Jak wyglądały moje układy z Marią? Czy siebie nawzajem potrzebujemy, czy też olaliśmy się, jak to rodzeństwo ma w zwyczaju? Jak moje układy z babcią po tygodniu z rurą wentylacyjną w tle? Czy zoperowałem przegrodę nosową? I w ogóle jak mi się dziś żyje? Powiem krótko: tylko dwa tematy nie zakończyły się happy endem. Ani Zachary, ani Anka nadal nie chcą ze mną gadać. Niestety, w życiu nie jest tak, że ludziska aż się palą, żeby ci miłosiernie wybaczyć ich krzywdy i na wyścigi chcą przytulić cię do serca. Przypowieść o synu marnotrawnym jest ładna, ale w prawdziwym życiu mało realna. Zachary dostał się na medycynę, więc jak traficie na lekarza o imieniu Zachariasz, to pozdrówcie go ode mnie. Z Szarą Myszą Polską vel Żmiją Zygzakowatą nadal nie chce mi się gadać. Zohydziła mi pomaganie bliźniemu bardzo skutecznie. Ale ogólnie jest całkiem nieźle. Daję radę.