Tł :umaczenie Chomik Facebook Spędziłam dopiero dwa tygodnie w pałacu, a był to już mój czwarty ból głowy. Jak miałam wytłumaczyć coś takiego księciu?...
17 downloads
27 Views
987KB Size
Tłumaczenie:
Chomik Facebook
Spędziłam dopiero dwa tygodnie w pałacu, a był to już mój czwarty ból głowy. Jak miałam wytłumaczyć coś takiego księciu? Jakby fakt, że prawie każda z pozostałych w rywalizacji dziewcząt była Dwójką, nie był wystarczająco zły. Jakby już teraz moje pokojówki nie pracowały w pocie czoła, aby naprawić moje zniszczone dłonie. W którymś momencie będę musiała mu powiedzieć o napadach migreny, które atakowały bez ostrzeżenia. Najpierw musiałby jednak zwrócić na mnie uwagę. Królowa Abby siedziała w przeciwległym końcu Kobiecego Pokoju, jakby umyślnie oddzielając się od dziewcząt. Lekki dreszcz, który przebiegł po jej ramionach dał nam do zrozumienia, że według niej, nie byłyśmy tu mile widziane. Wyciągała rękę do pokojówki, która pilnikiem nadawała każdemu paznokciu idealny kształt. Ale nawet w trakcie bycia rozpieszczaną, królowa wydawała się poirytowana. Nie rozumiałam tego, ale próbowałam nie osądzać. Może moje serce też by skamieniało, gdybym straciła męża w tak młodym wieku. Było bardzo fortunne, że Porter Schreave, kuzyn jej zmarłego męża, wziął ją za żonę, pozwalając zachować koronę. Zlustrowałam pokój, patrząc na inne dziewczyny. Gillian tak jak ja była Czwórką, tyle że lepiej sytuowaną. Oboje z jej rodziców byli kucharzami i sądząc po tym jak opisywała nasze posiłki, poszłaby w ich ślady. Leigh i Madison kształciły się, aby zostać weterynarzami i odwiedzały stajnie tak często jak im na to pozwalano. Wiedziałam, że Nova była aktorką i miała tłumy fanów, pragnących jej na tronie. Uma była gimnastyczką, a jej drobna postura była pełna wdzięku, nawet w bezruchu. Kilka z obecnych tu Dwójek nawet nie wybrało jeszcze profesji. Myślę, że gdyby ktoś płacił moje rachunki, karmił mnie i zapewniał dach nad głową, też bym się tym nie martwiła. Potarłam bolącą skroń i poczułam spękaną skórę i zgrubienia ciągnące się przez moje czoło. Przerwałam i wlepiłam wzrok w moje sponiewierane ręce.
On nigdy by mnie nie zechciał. Zamykając oczy, przywołałam obraz mojego pierwszego spotkania z Księciem Clarksonem. Pamiętałam uścisk jego silnej dłoni. Dzięki Bogu, że pokojówka znalazła dla mnie koronkowe rękawiczki, bo inaczej na miejscu odesłano by mnie do domu. Był opanowany, grzeczny i inteligentny. Był wszystkim tym, czym powinien być książę. Przez te dwa tygodnie zdałam sobie sprawę, że nie uśmiechał się zbyt często. Wyglądało to tak, jakby bał się zostać osądzonym za uznawanie rzeczy za śmieszne. Ale, na Boga, w jaki sposób rozjaśniały się jego oczy, gdy już je za takie uznał. Włosy w odcieniu ciemnego blondu, jasno niebieskie oczy, moc w sposobie jego zachowania… był idealny. Niestety, ja nie byłam. Ale musiał istnieć jakiś sposób, aby Książę Clarkson mnie zauważył. Droga Adele, Zatrzymałam na chwilę długopis w powietrzu, wiedząc, że było to bezsensowne. Ale mimo wszystko… Dobrze zadomowiłam się w pałacu. Jest ładny. Jest większy i lepszy niż tylko ładny, ale nie wiem, czy umiem oddać to słowami. W Angeles panuje inny rodzaj gorąca niż w domu, ale również nie wiem, jak ci to powiedzieć. Czy nie byłoby wspaniale, gdybyś mogła przyjechać, aby zobaczyć, powąchać i poczuć wszystko na własnej skórze? I tak, jest tu wiele do wąchania. Co do samej rywalizacji, nie spędziłam ani chwili sam na sam z księciem. Moja głowa pulsowała. Zamknęłam oczy, oddychając powoli. Rozkazałam sobie samej się skupić. Na pewno widziałaś w telewizji, że książę Clarkson odesłał do domu osiem dziewcząt, same Czwórki, Piątki i jedyną Szóstkę. Zostały dwie inne Czwórki i garstka Trójek. Ciekawe czy oczekują, że wybierze Dwójkę. Myślę, że miałoby to sens, ale dla mnie jest to druzgocące. Czy mogłabyś wyświadczyć mi przysługę? Spytasz Mamę i Tatę czy mają kuzyna lub innego członka rodzinny z wyższej kasty? Powinnam była o to zapytać zanim wyjechałam. Myślę, że taka informacja mogłaby być bardzo pomocna.
Dostałam uczucia nudności, które czasem towarzyszyło bólom głowy. Muszę już iść. Dużo się dzieje. Wkrótce wyślę kolejny list. Kocham cię na zawsze, Amberly Poczułam się słabo. Złożyłam list i zapieczętowałam go we wcześniej zaadresowanej kopercie. Ponownie potarłam skronie, mając nadzieję, że lekki ucisk przyniesie mi ulgę, chociaż nigdy tak się nie działo. - Wszystko w porządku, Amberly?- zapytała Danica. - O tak – skłamałam – To pewnie tylko zmęczenie lub coś w tym stylu. Pójdę na krótki spacer. Zmuszę krew do krążenia i tak dalej. Uśmiechnęłam się do Danici i Madeline, opuściłam Kobiecy Pokój i skierowałam się do łazienki. Odrobina zimnej wody na twarzy zepsuje mi makijaż, ale może sprawić, że poczuję się lepiej. Zanim tam dotarłam, ponownie dopadły mnie zawroty głowy. Przycupnęłam na jednej z małych kanap, które rozstawiono wzdłuż korytarzy, oparłam głowę o ścianę, starając się ją oczyścić. To nie miało żadnego sensu. Wszyscy wiedzieli, że powietrze i woda w południowej Illei były w złym stanie. Nawet mieszkające tam Dwójki miały czasem kłopoty ze zdrowiem. Ale czy to - ucieczka do czystego powietrza, dobrego jedzenia i nienagannej pałacowej opieki - nie powinno mi pomóc? Jeśli będzie się to utrzymywać, stracę każdą możliwą okazję na zrobienie wrażenia na księciu Clarksonie. Co jeśli nie dam rady pojawić się na popołudniowym meczu krykieta? Czułam moje marzenia wymykające mi się przez palce. Równie dobrze mogłam już teraz pogodzić się z porażką. Dzięki temu później będzie mniej bolała. - Co ty robisz? Odskoczyłam od ściany na widok księcia Clarksona, patrzącego na mnie z góry. - Nic, Wasza Wysokość.
- Jesteś chora? - Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyłam, próbując stanąć. Ale to był błąd. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na podłogę. - Panienko?- zapytał, stając u mego boku. - Przepraszam – wyszeptałam. - To jest upokarzające. Wziął mnie w ramiona. - Jeśli kręci ci się w głowie, zamknij oczy. Idziemy do skrzydła szpitalnego. To byłaby zabawna historia dla moich dzieci: pewnego razu król niósł mnie przez cały pałac, tak jakbym nic nie ważyła. Podobało mi się tu, w jego ramionach. Zawsze zastanawiałam się, jakie byłoby to uczucie. - O mój Boże - wykrzyknął ktoś. Otworzyłam oczy i zobaczyłam pielęgniarkę. - Myślę, że zasłabła czy coś takiego - powiedział Clarkson. - Nie wygląda na ranną. - Proszę ją tu położyć, Wasza Wysokość. Książę Clarkson umieścił mnie na jednym z rozsianych po skrzydle łóżek, ostrożnie odsunął ramiona. Miałam nadzieję, że jest w stanie zobaczyć wdzięczność w moich oczach. Założyłam, że natychmiast się oddali, ale stał obok, podczas gdy pielęgniarka sprawdzała mój puls. - Jadłaś dzisiaj, złotko? Dobrze się nawodniłaś? - Właśnie skończyliśmy śniadanie - odpowiedział za mnie. - Czy w ogóle czujesz się chora? - Nie. Znaczy, tak. Mam na myśli, że to nic takiego. Miałam nadzieję, że jeśli sprawię, że będzie to wyglądać na błahostkę, uda mi się pojawić na meczu krykieta. Zrobiła minę jednocześnie srogą jak i dobroduszną. -Pozwól, że się nie zgodzę, musiano cię tu zanieść.
- To ciągle się przydarza- wypaliłam zdenerwowana. - Co masz na myśli? - naciskała pielęgniarka. Nie zamierzałam tego wyznać. Westchnęłam, próbując pomyśleć jak to wytłumaczyć. Teraz książę zobaczy jak zniszczyło mnie życie w Honduragua. - Często mam bóle głowy. I czasem sprawiają, że mam zawroty. Przełknęłam, martwiąc się co książę sobie pomyśli. - W domu kładę się spać wiele godzin przed moim rodzeństwem i to pozwala mi przetrwać dzień pracy. Tutaj ciężej mi było wypocząć. - W porządku. Coś poza bólami głowy i zmęczeniem? - Nie, proszę pani. Clarkson stanął koło mnie. Miałam nadzieję, że nie słyszy łomotania mojego serca. - Od jak dawna masz ten problem? Wzruszyłam ramionami. - Od kilku lat, może dłużej. Teraz to dla mnie normalne. Pielęgniarka wyglądała na zaniepokojoną. - Czy były przypadki tego w twojej rodzinie? Milczałam chwilę, zanim odpowiedziałam. - Nie do końca. Moja siostra ma czasami krwawienia z nosa. - Masz po prostu chorowitą rodzinę? - zapytał Clarkson, brzmiąc na odrobinę zniesmaczonego. - Nie - odpowiedziałam, zarówno pragnąc się bronić jak i czując się zawstydzona, że muszę to tłumaczyć. - Mieszkam w Honduragua. Uniósł brwi w zrozumieniu. Nie było tajemnicą jak zanieczyszczone było południe. Powietrze było złe. Woda była zła. Było tak wiele zdeformowanych dzieci, bezpłodnych kobiet i zgonów za młodu. Kiedy pojawiali się rebelianci, zostawiali za sobą szlak zniszczeń, chcąc wiedzieć dlaczego pałac tego nie
naprawi. To był cud, że cała moja rodzina nie była tak chora jak ja. Albo, że ze mną nie było gorzej. Wzięłam głęboki wdech. Co u licha tu robiłam? Spędziłam tygodnie poprzedzające Selekcję, tworząc w głowie tę bajkę. Ale żadna ilość błagań i marzeń nie sprawi, że będę warta takiego mężczyzny jak Clarkson. Odwróciłam się, nie chcąc, żeby zobaczył jak płaczę. - Mógłbyś wyjść, proszę? Na chwilę zapadło milczenie, a później usłyszałam jego kroki, kiedy odchodził. Kiedy tylko zamilkły, wybuchłam płaczem. - Cicho, skarbie, wszystko w porządku - powiedziała pielęgniarka, pocieszając mnie. Byłam tak zdruzgotana, że uściskałam ją tak ciasno jak przytulałam matkę lub rodzeństwo. - W takiej rywalizacji jak ta zjada was dużo stresu i książę Clarkson to rozumie. Każę doktorowi przepisać ci coś na twoje bóle głowy i to pomoże. - Byłam w nim zakochana odkąd skończyłam siedem lat. Co roku śpiewałam mu Sto Lat w poduszkę, tak aby moja siostra nie wyśmiewała mnie za to, że pamiętam, kiedy ma urodziny. Kiedy uczyłam się pisać kursywą, ćwiczyłam pisząc nasze imiona razem… a kiedy po raz pierwszy naprawdę się do mnie odezwał, zapytał czy jestem chora. Przerwałam, uwalniając szloch. - Nie jestem wystarczająco dobra. Pielęgniarka nie próbowała się ze mną spierać. Po prostu pozwoliła mi płakać, plamić cały jej kitel moim makijażem. Byłam taka zawstydzona. Od tej chwili Clarkson będzie widział mnie jedynie jako załamaną dziewczynę, która go odesłała. Byłam pewna, że moja szansa na zdobycie jego serca przepadła. Jaki mógł mieć teraz ze mnie pożytek?
Okazało się, że krykiet zezwala jedynie na sześciu zawodników w jednej rozgrywce, co bardzo mi odpowiadało. Siedziałam i patrzyłam, próbując zrozumieć zasady, w razie gdyby przyszła moja kolej, chociaż miałam przeczucie, że wszyscy się znudzimy i skończymy grę, zanim każda dostanie swoją szansę. - Boże, spójrz na jego ramiona - westchnęła Maureen. Nie mówiła do mnie, ale i tak zerknęłam. Clarkson ściągnął marynarkę i podwinął rękawy. Wyglądał bardzo, bardzo dobrze. - Jak mam sprawić, żeby owinął je wokół mnie? - zażartowała Keller. - Raczej nie można udawać kontuzji w krykiecie. Dziewczyny koło niej roześmiały się, a Clarkson spojrzał w ich stronę z cieniem uśmiechu na ustach. Zawsze pojawiał się on w ten sposób: jedynie ślad. Jakby się nad tym zastanowić, nigdy nie słyszałam jak się śmieje. Może niespodziewany przebłysk krótkiego chichotu, ale nigdy nie doświadczyłam takij sytuacji, iż był tak szczęśliwy, że wybuchnął śmiechem. Mimo wszystko, widmo uśmiechu na jego twarzy wystarczało, aby mnie sparaliżować. Dobrze, że nie widziałam nic więcej. Drużyny poruszały się po boisku i byłam boleśnie świadoma, kiedy książę stał blisko mnie. Podczas gdy jedna z dziewcząt odebrała całkiem wprawny rzut, on zerknął na mnie, nie poruszając głową. Zerknęłam na niego, a on ponownie skupił się na grze. Jakieś dziewczyny wiwatowały, a on podszedł bliżej. - Tam jest stolik z przekąskami - powiedział cicho, wciąż nie nawiązując kontaktu wzrokowego. - Może powinnaś pójść po wodę. - Czuję się dobrze - Brawo, Clementine!- wykrzyknął do dziewczyny, która z powodzeniem odebrała rzut innej -Mimo wszystko. Odwodnienie jest w stanie pogorszyć bóle głowy. Może ci to pomóc.
Jego wzrok zniżył się, aby spotkać się z moim i coś w nim było. Nie miłość, może nawet nie zauroczenie, ale coś wykraczające o poziom lub dwa poza standardową troskę. Wiedząc, że byłam beznadziejna w odmawianiu mu, wstałam i podeszłam do stolika. Chciałam nalać sobie trochę wody, ale pokojówka zabrała dzbanek z mojej ręki. - Przepraszam przyzwyczajam.
–
wymamrotałam.
-
Wciąż
się
do
tego
Uśmiechnęła się. - Nic nie szkodzi. Poczęstuj się owocem. To wielkie orzeźwienie w taki dzień. Stałam przy stole, jedząc winogrona małym widelcem. Będę musiała o tym opowiedzieć Adele: sztućce do owoców. Clarkson spojrzał kilka razy w moim kierunku, zapewne upewniając się czy zastosowałam się do jego sugestii. Nie byłam w stanie powiedzieć czy to jedzenie czy jego uwaga podniosły mnie na duchu. Nigdy nie zaryzykowałam zagrania w tej rywalizacji. Minęły trzy dni zanim Clarkson ponownie się do mnie odezwał. Kolacja dobiegała końca. Król bezceremonialnie wyszedł, a królowa sama opróżniła prawie całkowicie butelkę wina. Niektóre dziewczyny zaczęły dygać i wychodzić, nie chcąc patrzeć jak królowa niedbale wspiera się na ramieniu. Byłam sama przy swoim stole, zdeterminowana, aby skończyć do ostatniego kęsa tort czekoladowy. - Jak się dzisiaj miewasz, Amberly? Moja głowa wystrzeliła do góry. Clarkson podszedł, a ja tego nie zauważyłam. Dziękowałam Bogu, że zastał mnie w przerwie między gryzami. - Bardzo dobrze. A ty? - Wyśmienicie, dziękuję. Nastąpiła krótka cisza, jako że czekałam aż powie coś więcej. A może to ja miałam mówić? Czy były zasady związane z tym kto ma się odezwać pierwszy?
- Właśnie zauważyłem jak długie są twoje włosy - skomentował. - O. - Roześmiałam się odrobinę, kiedy spojrzałam w dół. W tym momencie włosy sięgały mi prawie do pasa. Mimo że wymagały sporo pracy, dostawałam dzięki nim wiele komplementów, które zachęcały mnie, aby je zatrzymać. To samo tyczyło się pracy na farmie. - Tak. Są wygodne do zaplatania w warkocz, co przydaje się w domu. - Nie sądzisz, że są może trochę za długie? - Umm. Nie wiem, Wasza Wysokość - przebiegłam przez nie palcami. Moje włosy były czyste i zadbane. Czy wyglądałam niechlujnie, nawet o tym nie wiedząc? - Co ty o nich sądzisz? Przechylił głowę. - To bardzo ładny kolor. Myślę, że mogłoby być lepiej, gdyby były krótsze. Wzruszył ramionami i zaczął odchodzić - To tylko taka myśl - zawołał przez ramię. Siedziałam tam przez chwilę, rozmyślając. Później, porzucając ciasto, poszłam do mojego pokoju. Były tam moje pokojówki, czekające jak zawsze. - Martho, czy czułabyś się komfortowo ścinając moje włosy? - Oczywiście, panienko. Cal lub dwa mniej i będą zdrowsze odpowiedziała, idąc do łazienki. - Nie – odparowałam. - Chcę by były krótkie. Zatrzymała się. - Jak krótkie? - Cóż… wciąż za ramiona, ale może powyżej łopatek? - To więcej niż stopa, panienko! - Wiem. Ale możesz to zrobić? I czy będziesz w stanie sprawić, aby wciąż wyglądały ładnie? Założyłam gęste kosmyki za ramię, wyobrażając je sobie obcięte. - Oczywiście, panienko. Ale dlaczego miałabyś to robić?
Przeszłam obok niej, kierując się do łazienki. - Myślę, że czas na zmianę. Pokojówki pomogły mi rozpiąć sukienkę i położyły ręcznik na moich ramionach. Zamknęłam oczy, kiedy Martha zaczęła, nie do końca pewna, co robiłam. Clarkson sądził, że wyglądałabym ładniej w krótszych włosach, a Martha upewni się, że będą wystarczająco długie, abym wciąż mogła je upiąć. Nic na tym nie traciłam. Nie odważyłam się nawet zerknąć, dopóki nie były gotowe. W kółko słuchałam metalicznego dźwięku nożyczek. Mogłam poczuć jak jej cięcia robią się bardziej precyzyjne, tak jakby wyrównywała długość. Niedługo po tym przestała. - Co myślisz, panienko? - zapytała z wahaniem. Otworzyłam oczy. Na początku nie mogłam zobaczyć różnicy. Ale odwróciłam nieznacznie głowę i kawałek włosów przeleciał przez moje ramię. Wyciągnęłam kosmyki z drugiej strony i było tak, jakby moja twarz została otoczona przez mahoniową poświatę. Miał rację. - Uwielbiam je, Martho! - westchnęłam w zachwycie, ponownie dotykając włosów. - Sprawiają, że wyglądasz o wiele dojrzalej -dodała Cindly. Przytaknęłam. - Sprawiają, nieprawdaż? - Chwila, chwila, chwila - zawołała Emon, podbiegając do szkatułki z biżuterią. Przebierała przez kilka okazów, szukając czegoś konkretnego. W końcu podeszła z naszyjnikiem, który miał wielkie, błyszczące czerwone kamienie. Jak dotąd nie byłam na tyle odważna, aby go założyć. Uniosłam włosy, sądząc, że chce, abym go przymierzyła, ale ona miała inny pomysł. Delikatnie położyła naszyjnik na mojej głowie. Był tak zdobny, że wyglądało to jak korona. Wszystkie pokojówki wciągnęły powietrze, ale ja przestałam oddychać całkowicie.
Spędziłam tyle lat, wyobrażając sobie księcia Clarksona jako mojego męża, ale ani razu nie pomyślałam o nim jako o chłopaku, który może uczynić mnie księżniczką. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że tego też pragnęłam. Nie miałam wielu koneksji ani nie ociekałam zamożnością, ale czułam, że nie była to rola, którą zwyczajnie bym wypełniła, tylko w której bym przodowała. Zawsze wierzyłam, że pasowałabym do Clarksona, ale być może mogłabym również pasować do monarchii. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i oprócz wyobrażania sobie Schreave'a u mojego boku, tuż przed nim umieściłam księżniczkę. W tamtej chwili pragnęłam jego, korony -tego wszystkiego - tak jak nigdy wcześniej.
Martha znalazła mi wysadzaną kamieniami opaskę do założenia na rano i zostawiła moje włosy całkowicie rozpuszczone. Nigdy nie byłam tak podekscytowana z powodu śniadania. Myślałam, że wyglądam pięknie i nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć czy Clarkson sądzi tak samo. Gdybym była mądrzejsza, dotarłabym tam odrobinę wcześniej; ale skończyło się na tym, że weszłam do sali z kilkoma innymi dziewczynami, całkowicie tracąc okazję, aby zdobyć uwagę księcia. Co chwilę rzucałam spojrzenia w kierunku głównego stołu, ale Clarkson był skupiony na swoim posiłku, sumiennie krojąc wafle i szynkę, okazjonalnie zerkając do leżących obok niego papierów. Jego ojciec głównie pił kawę, biorąc gryz jedynie wtedy, gdy robił przerwę od dokumentów, które czytał. Założyłam, że on i Clarkson studiowali to samo, a to, że oboje zaczynali tak wcześnie, oznaczało, że będą mieli bardzo pracowity dzień. Królowa była nieobecna i mimo że nigdy nie padło na głos określenie syndrom dnia następnego, mogłam je praktycznie usłyszeć w myślach zgromadzonych. Kiedy śniadanie się skończyło, Clarkson wyszedł z królem, robić to, dzięki czemu nasze państwo funkcjonowało. Westchnęłam. Może wieczorem. Kobiecy Pokój był dzisiaj cichy. Zmęczyłyśmy już wszystkie rozmowy typu poznajmy-się-lepiej i przywykłyśmy do spędzania razem dni. Siedziałam z Madeline i Biancą, tak jak robiłam to prawie zawsze. Bianca pochodziła z jednej z sąsiednich prowincji Honduraguy i poznałyśmy się w samolocie. Pokój Madeline był obok mojego, a jej pokojówki zapukały do mnie już pierwszego dnia, prosząc moje pokojówki o nici. Może pół godziny później Madeline wstąpiła by nam podziękować i od tej chwili byłyśmy przyjaciółkami. Pokój Dam od początku podzielił się na kliki. Przywykłyśmy do bycia dzielonymi na grupy w życiu codziennym - Trójki tam, Piątki tam więc może było naturalne, że stało się tak w pałacu. I mimo że nie
podzieliłyśmy się jedynie ze względu na kasty, nie mogłam przestać żałować, że podzieliłyśmy się w ogóle. Czy przychodząc tutaj nie byłyśmy równe, przynajmniej tak długo jak trwała rywalizacja? Czy nie przechodziłyśmy przez dokładnie to samo? Chociaż w tej chwili wydawało się, że przechodziłyśmy przez wielkie nic. Chciałam, aby coś się wydarzyło, choćby tylko po to, byśmy miały o czym rozmawiać. - Jakieś wieści z domu?- zapytałam, próbując zainicjować rozmowę Bianca poniosła wzrok. - Wczoraj napisała moja mama i powiedziała, że Hendly się zaręczyła. Dasz wiarę? Wyjechała, kiedy, tydzień temu? Madeline ożywiła się. - Jaka jest jego kasta? Czy pójdzie wyżej? - O tak. - Bianca była podekscytowana. - Dwójka! To daje ci nadzieję. Zanim odeszłam byłam Trójką, ale myśl o poślubieniu aktora zamiast nudnego starego doktora brzmi nieźle. Madeline zachichotała i pokiwała głową w niemej zgodzie. Ja nie byłam taka pewna. - Czy ona go znała? To znaczy, zanim odeszła do Selekcji. Bianca przechyliła głowę na jedną stronę, jakbym pytała o coś niedorzecznego. - Wydaje się to mało prawdopodobne. Ona była Piątką, on jest Dwójką. - Cóż, wydaje mi się, że mówiła, że jej rodzina zajmuje się muzyką, więc może kiedyś dla niego występowała - zaproponowała Madeline. - Dobra uwaga - dodała Bianca. - Więc może nie byli tak do końca nieznajomi. - Huh - odbąknęłam. - Zżera cię zazdrość?- zapytała Bianca. Uśmiechnęłam się.
- Nie. Jeśli Hendly jest szczęśliwa to ja też. Jest to jednak trochę dziwne, poślubiać kogoś, kogo nawet nie znasz. Nastąpiła krótka cisza, zanim Madeline zabrała głos. - A czy my nie robimy tego samego? - Nie!- zaprotestowałam - Książę nie jest nieznajomym. - Naprawdę? - droczyła się Madeline - Więc powiedz mi proszę wszystko, co o nim wiesz, bo ja czuję, że nie wiem nic. - Właściwie… ja też - wyznała Bianca. Wzięłam głęboki wdech, aby zacząć wyliczać fakty o Clarksonie… ale nie było ich za wiele. - Nie mówię, że znam każdy jego sekret, ale nie jest też zwykłym mężczyzną, którego spotyka się na ulicy. Dorastałyśmy razem z nim, słyszałyśmy jak wypowiada się w Raporcie, widziałyśmy jego twarz setki razy. Możemy nie mieć wszystkich szczegółów, ale znam jego dokładny obraz. Wy nie? Madeline uśmiechnęła się. - Chyba masz rację. Przecież to nie tak, jakbyśmy przeszły przez próg tych drzwi, nie znając jego imienia. - Dokładnie. Pokojówka była tak cicha, że nie zorientowałam się, że do mnie podeszła, dopóki nie wyszeptała do mojego ucha: - Jesteś potrzebna na moment, panienko. Spojrzałam na nią, zdezorientowana. Nie zrobiłam nic złego. Odwróciłam się do dziewczyn i wzruszyłam ramionami, zanim wstałam, aby podążyć za nią w kierunku drzwi. W korytarzu jedynie skinęła głową, a ja odwróciłam się i zobaczyłam księcia Clarksona. Stał tam z tym niby uśmiechem na ustach, trzymając coś w dłoni. - Podrzuciłem przesyłkę do pokoju z pocztą i poczmistrz miał to dla ciebie - powiedział, trzymając kopertę między dwoma palcami. Pomyślałem, że chciałabyś to od razu dostać.
Podeszłam tak szybko jak tylko mogłam bez ryzykowania, że mogłabym nie wyglądać przy tym jak dama i sięgnęłam po kopertę. Jego uśmiech stał się diabelski, kiedy uniósł nagle wyprostowaną rękę do góry. Zachichotałam, podskakując i desperacko próbując ją złapać. - To niesprawiedliwe! - No dalej. Umiałam całkiem nieźle skakać, chociaż nie w szpilkach, a nawet z nimi na nogach, byłam od niego nieznacznie niższa. Ale nie przeszkadzało mi to, że zawodziłam, bo gdzieś w trakcie moich nikłych starań, poczułam ramię owijające się wokół mojej talii. W końcu, oddał mi mój list. Tak jak podejrzewałam był od Adele. Tyle małych, radosnych rzeczy nakładało się na siebie w dzisiejszym dniu. - Obcięłaś włosy. Oderwałam wzrok od mojego listu. - Obcięłam. - Złapałam część z nich i przerzuciłam przez ramięPodobają ci się? Było coś takiego w jego oczach - nie do końca psota, nie do końca sekret. - Podobają. Bardzo. Poprzestając na tym, odwrócił się i ruszył w głąb korytarza, ani razu się za siebie nie oglądając. To była prawda, że nie wiedziałam kim on był. Widząc go codziennie, zdałam sobie sprawę, że jest czymś o wiele więcej niż tylko tym, kogo widywałam w Raporcie. Ta wiedza nie wydawała się jednak zniechęcająca. Wręcz przeciwnie, był tajemnicą, którą byłam gotowa odkryć. Uśmiechnęłam się i rozdarłam list w środku korytarza, podchodząc jedynie do okna ze względu na światło. Najdroższa Amberly, Tęsknię za Tobą tak, że aż boli. Boli prawie tak jak wtedy, gdy pomyślę o tych wszystkich pięknych ubraniach, które nosisz i o jedzeniu,
które kosztujesz. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co musisz wąchać! Żałuję, że ja nie mogę. Mama prawie płacze za każdym razem, gdy widzi cię w telewizji. Wyglądasz jak ta Jedyna! Gdybym nie znała kast wszystkich dziewczyn, nigdy nie domyśliłabym się, że nie jesteście z królewskiej rodziny. Czy to nie zabawne? Gdyby ludzie chcieli, mogliby po prostu udawać, że te numery nie istnieją. Z drugiej strony, dla ciebie już w pewnym sensie nie istnieją, Panienko Trójko. Mówiąc o numerach, chciałabym, żeby dla Twojego dobra były w rodzinie jakieś zaginione Dwójki, ale wiesz już, że ich nie ma. Zapytałam i od początku byliśmy Czwórkami, nie ma z tym żadnej dyskusji. Jedyne wyróżniające się wzbogacenia do rodziny nie są zbyt chlubne. Nie chcę Ci tego nawet mówić i mam nadzieję, że nikt przed Tobą nie natknie się na ten list, ale kuzynka Romina jest w ciąży. Najwyraźniej zakochała się w tej Szóstce, która jeździ wozem dostawczym Rakesów. Pobierają się w ten weekend, na co wszyscy odetchnęli z ulgą. Ojciec (czemu nie mogę zapamiętać jego imienia?) odmawia, aby jakiekolwiek jego dziecko zostało Ósemką, a to więcej niż zrobiliby niektórzy mężczyźni starsi od niego o wiele lat. Więc, przykro mi, że przegapisz ślub, ale cieszymy się szczęściem Rominy. W każdym razie to Twoja obecna rodzina. Masa farmerów i kilku łamiących prawo. Po prostu bądź piękną, kochającą dziewczyną, którą wszyscy wiemy, że jesteś, a książę bez wątpienia zakocha się w Tobie bez względu na kastę. Kochamy Cię. Napisz ponownie. Tęsknię za słuchaniem Twojego głosu. Sprawiasz, że rzeczy tutaj wydają się bardziej spokojne i sądzę, że zauważyłam to dopiero, kiedy zabrakło Cię, abyś mogła to dalej robić. Do zobaczenia, Księżniczko Amberly. Proszę, pamiętaj o nas maluczkich, kiedy już dostaniesz koronę!
Martha rozczesywała kołtuny w moich włosach. Nawet mimo tego, że teraz były krótsze, ze względu na ich grubość wciąż było to trudne zadanie. Miałam cichą nadzieję, że ta czynność zajmie jej sporo czasu, ponieważ była to jedna z niewielu rzeczy, które przypominały mi dom. Kiedy zamykałam oczy i wstrzymywałam oddech, udawałam, że to Adele trzyma grzebień. Gdy tak sobie wyobrażałam szarą fasadę domu, pomrukiwanie mamy wśród niecichnących odgłosów wydawanych przez pojazdy dostawcze, ktoś zapukał i przywrócił mnie do rzeczywistości. Cindy pobiegła do drzwi, a kiedy się otworzyły, natychmiast dygnęła. - Wasza Wysokość. Wstałam i szybko skrzyżowałam ramiona na piersi, czując się zupełnie bezbronna. Koszula nocna była bardzo cienka. - Martho – wyszeptałam nagląco. Podniosła wzrok znad ukłonu. Szlafrok, proszę. Pobiegła po niego, a ja zwróciłam się do księcia Clarksona. - Wasza Wysokość. To miło z twojej strony, że mnie odwiedziłeś. Dygnęłam szybko i znów złożyłam ramiona na piersi. - Zastanawiałem się, czy dotrzymałabyś mi towarzystwa podczas późnego deseru? Randka? Był tutaj, żeby zaprosić mnie na randkę? A ja miałam na sobie koszulę nocną, zmyty makijaż i wyszczotkowane do połowy włosy. - Hmmm, powinnam się... przebrać?
Martha podała mi szlafrok, który szybko zarzuciłam na ramiona. - Nie, wyglądasz w porządku – zaprzeczył, wchodząc do mojego pokoju, jakby był jego właścicielem. No cóż, przypuszczam, że tak naprawdę nim był. Emon i Cindy za jego plecami wymknęły się z pokoju. Martha spojrzała na mnie, czekając na polecenia, a kiedy skinęłam głową, wyszła. - Pokój ci się podoba? - zapytał Clakson. - Jest raczej mały. Zaśmiałam się. - Przypuszczam, że wydaje ci się taki, ponieważ dorastałeś w pałacu. Jednak ja go lubię. Podszedł do okna. - Niewiele przez nie widać. - Ale przynajmniej słyszę odgłosy fontanny. A kiedy ktoś idzie, chrzęst żwiru. Jestem przyzwyczajona do dużej ilości otaczających mnie dźwięków. Posłał mi zdziwione spojrzenie. - Jakich dźwięków? - Muzyki odtwarzanej przez głośniki. Zanim tutaj przyjechałam, sądziłam, że w każdym mieście ją słychać. Także warczenia silników ciężarówek i motocykli. A, i jeszcze psy. Przywykłam do ich szczekania. - Przypomina trochę kołysankę – zauważył. - Gotowa? Ukradkiem poszukałam wzrokiem kapci, które leżały przy łóżku i założyłam je. - Tak. Podszedł do drzwi, a potem spojrzał na mnie i wyciągnął ramię. Powstrzymywałam uśmiech cisnący mi się na usta, kiedy ruszyłam, żeby do niego dołączyć.
Sprawiał wrażenie, jakby niezbyt lubił być dotykany. Zauważyłam wcześniej, że chodząc, zwykle ma ręce złożone za plecami i porusza się bardzo szybko. Nawet teraz, kiedy przemierzaliśmy korytarze, nie zwalniał tempa. Ale biorąc po uwagę, że znów czułam dreszcz podniecenia, jak wtedy, kiedy poprzedniego dnia śmiał się z mojego listu i to, że pozwolił mi być blisko siebie, to teraz było zupełnie w porządku. - Dokąd idziemy? - Na trzecim piętrze jest wyjątkowo ładny salonik. Rozciąga się z niego piękny widok na ogrody. - Lubisz je? - Lubię na nie patrzeć. Zaśmiałam się, ale on był zupełnie poważny. Dotarliśmy do rzędu otwartych drwi, gdzie nawet z korytarza czułam świeże powietrze. Pokój oświetlały tylko świeczki i przez chwilę myślałam, że serce wybuchło mi ze szczęścia. Musiałam dotknąć dłonią piersi, żeby upewnić, że wciąż tam jest. Trzy ogromne okna były otwarte, sprawiając, że drapowane zasłony powiewały na wietrze. Na środku pomieszczenia stał stoliczek z uroczą kwiatową kompozycją i dwa krzesła. Tuż obok postawiono wózek 1, na którym stało co najmniej osiem rodzajów różnych deserów. - Panie przodem – powiedział. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Byliśmy sami, a on przygotował to dla mnie. To było spełnienie marzeń każdej dziewczyny. Próbowałam skupić się na tym, co stało przede mną. Widziałam czekoladki, każda z nich miała inny kształt, więc nie potrafiłam zgadnąć co było w środku. Z tyłu leżały miniaturowe ciasta z bitą śmietaną o cytrynowym zapachu, a przede mną znajdowały się ciastka ptysiowe, które były czymś polane. - Nie wiem co wybrać – przyznałam.
- Nie musisz – odparł. Wziął talerz i położył na nim po kawałku wszystkiego, a potem postawił go na stoliku i odsunął krzesło, na którym usiadłam, czekając aż weźmie talerz dla siebie. Kiedy tego nie zrobił, zaczęłam się śmiać. - Masz dość? - drażniłam się z nim. - Lubię tartę truskawkową – powiedział obronnym tonem. Prawdopodobnie piętrzyło się przed nim jej pięć rodzajów. - A więc, jesteś Czwórką. Czym się zajmujesz? - Sięgnął po kawałek deseru i włożył go do ust. - Pracuję na farmie. - Bawiłam się czekoladką. - To znaczy, że jesteś właścicielką farmy. - Coś w tym rodzaju. Odłożył widelec i spojrzał na mnie. - Mój dziadek był właścicielem plantacji kawy. Potem przekazał ją mojemu wujkowi, ponieważ był najstarszy, a moi rodzice i rodzeństwo pracują tam – zwierzyłam się. Milczał przez chwilę. - A więc... co dokładnie tam robisz? Odłożyłam czekoladkę z powrotem na talerz i położyłam dłonie na kolanach. - Najczęściej zbieram ziarna kawy i pomagam w ich paleniu w fabryce. Znowu się nie odzywał. - One są najczęściej usytuowane w górach – mam na myśli plantacje – ale prowadzi tam wiele dróg, co upraszcza kwestię transportu, ale wiąże się również z występowaniem smogu. A razem z rodziną mieszkamy w... - Przestań.
Spuściłam wzrok. Nie mogłam nic poradzić na to, co robiłam. - Jesteś Czwórką, a wykonujesz pracę przeznaczoną dla Siódemki? zapytał cichym głosem. Przytaknęłam. - Wspominałaś o tym komuś? Pomyślałam o rozmowach, jakie przeprowadzałam z innymi dziewczynami. Zazwyczaj pozwalałam im mówić o sobie. Sama opowiadałam im o moich krewnych i lubiłam słuchać o programach telewizyjnych, które oglądali inni, ale nie sądzę, żebym wspominała o swojej pracy. - Nie, nie wydaje mi się. Wzniósł oczy do sufitu, a potem spojrzał na mnie. - Nigdy nikomu o tym nie wspominaj. Jeśli cię zapytają, to powiedz, że twoja rodzina posiada plantację kawy, a ty pomagasz nią zarządzać. I nigdy, przenigdy, nie mówi nikomu, że wykonujesz pracę fizyczną. Rozumiemy się? - Tak jest, Wasza Wysokość. Przyglądał mi się przez chwilę, jakby chciał podkreślić wagę swoich słów. Ale jego polecenie mi wystarczyło. Nie zrobiłabym niczego, co mi zabronił. Wrócił do jedzenia, dźgając deser widelcem jeszcze agresywniej niż przedtem. Ja byłam zbyt zdenerwowana, żeby chociaż dotknąć jedzenia. - Czy zdenerwowałam cię, Wasza Wysokość? Wyprostował się lekko i przechylił głowę. - Dlaczego tak uważasz? - Wydajesz się... poirytowany. - Dziewczyny są takie głupie – mruknął sam do siebie. - Nie, nie zdenerwowałaś mnie. Lubię cię. Sądzisz, że dlaczego tu jesteś?
- No więc, abyś mógł porównać mnie z Dwójkami i Trójkami, i upewnił się, że dobrze robisz, odsyłając mnie do domu. - Nie chciałam tego powiedzieć. Jednak największe zmartwienie jakie czaiło się w mojej głowie, w końcu wyszło na jaw. Pochyliłam głowę zawstydzona. - Amberly – wyszeptał. Spojrzałam na niego spod rzęs. Uśmiechnął się półgębkiem i wyciągnął dłoń nad stołem. Ostrożnie, zupełnie jakby to była bańka, która mogła w każdej chwili pęknąć, dotknął mojej szorstkiej skóry. Ujęłam jego dłoń. - Nie odeślę cię do domu, nie dziś. Łzy napłynęły mi do oczu, ale zamrugałam, żeby je odegnać. - Jestem w bardzo wyjątkowej sytuacji – wyjaśnił. - I po prostu staram się dokładnie rozważyć wszystkie argumenty za i przeciw. - Przypuszczam, że moja praca jako Siódemka jest wadą? - Zgadza się – odparł, ale w jego głosie nie było śladu złośliwości. Także, dla mojego własnego dobra, to zostanie między na nami. Delikatnie skinęłam głową. - Czy masz jeszcze jakieś sekrety, którymi chciałabyś się podzielić? Powoli cofnął dłoń i znów zaczął kroić swój deser. Poszłam jego śladem. - No cóż, już wiesz, że od czasu do czasu choruję. - Co ci jest tak dokładnie? - Nie jestem pewna. Od zawsze dokuczały mi bóle głowy i często czułam się zmęczona. Warunki panujące Honduraguadze nie są najlepsze. Pokiwał głową. - Jutro zamiast do Pokoju Dam2 udasz się do skrzydła szpitalnego. Chcę żeby dr. Misson cię zbadał. A jeśli zajdzie taka potrzeba, to jestem pewien, że ci pomoże. - Oczywiście. - W końcu zdobyłam się na wzięcie gryza ciasta ptysiowego i miałam ochotę westchnąć z rozkoszy, takie było dobre. - Czyli masz rodzeństwo?
- Tak, starszego brata i dwie starsze siostry. Zrobił zaskoczoną minę. - Brzmi... tłocznie. Zaśmiałam się. - Czasami tak jest. W domu dzielę łóżko z Adele, która jest ode mnie dwa lata starsza. Teraz jej brak jest taki dziwny, że czasami układam wokół siebie kilka poduszek, udając że to ona. Pokręcił głową. - Ale teraz masz miejsce tylko dla siebie. - Wiem, ale nie jestem do tego przyzwyczajona. Nie jestem przyzwyczajona do życia tutaj. Jedzenie jest obce. Ubrania są obce. Nawet pachnie tutaj inaczej, chociaż nie potrafię dokładnie określić dlaczego. Odłożył widelec. - Czyli chcesz powiedzieć, że mój dom śmierdzi? Przez chwilę bałam się, że go uraziłam, ale potem zauważyłam niewielkie, psotne ogniki w jego oczach. - Ależ nie! Jednak jest inaczej. Coś jak zapach starych książek, trawy i środków, których służące używają do sprzątania. Chciałabym go zabutelkować i mieć go zawsze przy sobie. - Spośród wszystkich pamiątek o jakich słyszałem, ta byłaby najbardziej osobliwa. - Może chciałbyś taką z Honduragui? Mamy tam cudowne zanieczyszczenia. Znów starał się ukryć uśmiech, jakby wciąż bał się pozwolić sobie na śmiech. - To bardzo szczodra propozycja – stwierdził. - Czy moje pytania są dla ciebie niewygodne? A może jest coś, czego chciałabyś się dowiedzieć o mnie?
Otworzyłam szeroko oczy. - Tak, wszystkiego! Co najbardziej lubisz w swojej pracy? Jakie miejsca na świecie odwiedziłeś? Pomagałeś już przy ustalaniu nowych praw? Jaki jest twój ulubiony kolor? Potrząsnął głową i posłał mi jeden z tych swoich chwytających za serce półuśmiechów. - Niebieski, ciemnoniebieski. I w zasadzie widziałem każdy kraj, który znasz. Mój ojciec chce, żebym miał szeroką wiedzę na temat różnych kultur. Illéa jest sporym krajem, ale dość młodym, więc musimy mieć na uwadze wiele rzeczy. A żeby umocnić naszą pozycję, konieczne jest zawiązywanie sojuszy z innymi, bardziej ugruntowanymi państwami. Zaśmiał się mrocznie sam do siebie. - Czasami myślę, że ojciec chciałby być dziewczyną i wtedy sam mógłby mnie poślubić, żeby zagwarantować sobie te rzeczy. - Przypuszczam, że jest zbyt późno, żeby twoi rodzice spróbowali ponownie? Jego uśmiech trochę zelżał. - Myślę, że jest zbyt późno już od bardzo dawna. Było w tym coś więcej, ale nie chciałam się wtrącać. - Rzeczą, którą najbardziej lubię w mojej pracy, jest jej organizacja. Rozkazy do wykonania. Ktoś stawia przede mną problem, a ja znajduję jego rozwiązanie. Nie lubię otwartych i niedokończonych spraw, chociaż i one nie sprawiają mi problemów. Jestem księciem i kiedyś będą królem. Moje słowo jest prawem. Jego oczy błyszczały z radości, kiedy przemawiał. Po raz pierwszy widziałam go tak pełnego pasji. I rozumiałam to. Chociaż sama nigdy nie pożądałam władzy, to byłam świadoma jej uroku. Wciąż wpatrywał się we mnie i poczułam jak coś ciepłego sączy się do moich żył. Może dlatego że byliśmy sami, a może dlatego że w końcu zdawał się być sobą, ale nagle poczułam się bardzo świadoma jego obecności. Czułam jakby nerwy w naszych ciałach były ze sobą połączone i jakaś dziwna energia zaczęła wypełniać pomieszczenie. Clarkson
zakreślił palcem kółko na stole, ale wciąż nie odwracał wzroku. Mój oddech przyśpieszył, a kiedy zerknęłam na jego klatkę piersiową, zauważyłam, że jego też. Patrzyłam jak jego dłonie się poruszają. Zdawały się być zdeterminowane, ciekawskie, zmysłowe, nerwowe... takie słowa pojawiły się w mojej głowie, kiedy spoglądałam na ścieżki, które rysował palcami na stole. Marzyłam o tym, żeby mnie pocałował, co było oczywiste, ale pocałunek był tylko jedną rzeczą. Chciałam, żeby jego dłonie spoczęły na moich, albo na mojej talii lub podbródku. Pomyślałam o moich palcach, szorstkich od lat ciężkiej pracy i zaczęłam się martwić, co by pomyślał, gdybym znów go dotknęła. Przez chwilę desperacko tego pragnęłam. Jednak on odchrząknął i odwrócił wzrok, przerywając tę magiczną chwilę. - Chyba powinienem odprowadzić cię do pokoju. Jest już późno. Przygryzłam wargi i spojrzałam w dal. Zaczekałabym z nim na wschód słońca, gdyby tylko mnie poprosił. Wstał, a ja poszłam za nim na korytarz. Nie wiedziałam co było powodem naszej późnej, krótkiej randki. Szczerze mówiąc, miałam bardziej wrażenie, że to był wywiad. Ta myśl spowodowała, że zachichotałam, a on spojrzał na mnie. - Co cię tak rozbawiło? Zastanawiałam się, czy nie odpowiedzieć, że nic. Ale chciałam, żeby mnie lepiej poznał, dlatego musiałam trzymać nerwy na wodzy. - No cóż... - zawahałam. To coś, czego musisz się nauczyć od innych, Amberly. Jak się wysławiać. - Powiedziałeś, że mnie lubisz... ale przecież mnie nie znasz. Zawsze zachowujesz się tak w stosunku do dziewczyn, które lubisz? Przesłuchujesz je? Przewrócił oczami, ale nie ze złością, zupełnie jakby uważał, że powinnam to rozumieć. - Zapominałaś. Do niedawna, nigdy nie...
Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi zaskoczył nas, przerywając rozmowę. Natychmiast rozpoznałam królową. Już miałam dygnąć, kiedy Clarkson pociągnął mnie do bocznego korytarza. - Nie pozwoliłem ci odejść! - rozbrzmiał głos króla. - Nie będę rozmawiała z tobą, kiedy tak się zachowujesz – odpowiedziała królowa, a jej głos był trochę niewyraźny. Clarkson objął mnie ramieniem, osłaniając mnie jeszcze bardziej. Jednak przypuszczałam, że to on potrzebował tego bardziej niż ja. - Twoje wydatki na ten miesiąc są oburzające! - ryknął król. Spokojnie mogłabyś się bez tego obejść. Takie zachowanie popchnie kraj prosto w ręce rebeliantów! - Och, nie, mój drogi mężu – głos kobiety ociekał fałszywą słodyczą. - To popchnie ciebie w ręce rebeliantów. I wierz mi – nikt by się nie zmartwił, gdyby do tego doszło. - Wracaj tutaj, ty przebiegła suko! - Porter, puść mnie! - Jeśli sądzisz, że możesz zepchnąć mnie na dno przy pomocy kilku drogich sukni, to jesteś w wielkim błędzie. Rozległ się dźwięk, jakby ktoś kogoś uderzył. Clarkson natychmiast mnie puścił. Chwycił za klamkę od jednych z drzwi, ale były zamknięte. Szybko pobiegł do drugich i otworzył je, po czym chwycił mnie za ramię i zaciągnął do środka, zatrzaskując za nami drzwi. Zaczął krążyć po pokoju, chwytając się dłońmi za włosy, jakby chciał je wszystkie wyrwać. Podszedł do kanapy, wziął jedną z poduszek i rozerwał ją na strzępy. Potem zrobił to samo z drugą. Rozbił stoliczek. Cisnął kilka waz w obudowę kominka. Zerwał zasłony.
W tym czasie ja stałam oparta o ścianę przy drzwiach, starając się wtopić w otoczenie. Może powinnam uciec lub pobiec po pomoc. Ale nie mogłam go zostawić, nie kiedy był w takim stanie. Kiedy zdawało się, że większość jego gniewu wyparowała, Clarkson przypomniał sobie o mojej obecności. Szybko przemierzył pokój i stanął przede mną, palcem wskazując na moją twarz. - Jeśli powiesz o tym komukolwiek, to przysięgam na Boga... Ale potrząsnęłam głową zanim skończył. - Clarkson... Łzy złości lśniły w jego oczach, kiedy dokończył. - Nie możesz tego zrobić, rozumiesz? Uniosłam dłoń w kierunku jego twarzy, a on się wzdrygnął. Zawahałam się i spróbowałam ponownie, tym razem wolniej. Jego policzek był ciepły, mokry od potu. - Nikomu nie powiem – przyrzekłam. Jego oddech był taki szybki. - Proszę, usiądź – zachęcałam go. Zawahał się. - Chociaż na chwilę. Kiwnął głową. Zaprowadziłam go do krzesła, a sama usiadłam obok na podłodze. - Schowaj głowę między kolanami i głęboko oddychaj. Zerknął na mnie pytająco, ale posłuchał. Położyłam dłoń z tyłu jego głowy i zaczęłam przesuwać palcami po jego włosach i wzdłuż szyi. - Nienawidzę ich – wyszeptał. - Nienawidzę. - Ciii. Spróbuj się uspokoić. Uniósł wzrok.
- Naprawdę mam to na myśli. Nienawidzę ich. Kiedy zostanę królem, odeślę ich gdzieś daleko. - Mam nadzieję, że nie do tego samego miejsca – mruknęłam. Wziął głęboki oddech. A potem roześmiał się. To był głęboki, nieudawany śmiech, taki, którego nie mogłeś powstrzymać, nawet jeśli chciałeś. Jednak potrafił się śmiać. Po prostu ta czynność została przez niego zapomniana, ukryta pod innymi rzeczami, uczuciami, myślami i obowiązkami. Teraz wydawał się bardziej rzeczywisty, ponieważ wcześniej nie brałam jego uśmiechów za pewnik. Ale wciąż musiał nad tym popracować. - To cud, że wciąż nie udało się im rozwalić pałacu. - Westchnął, uspokajając się w końcu. Ryzykując, że znów straci kontrolę, odważyłam się zadać pytanie. - Zawsze tak było? Skinął głową. - No cóż, jest lepiej niż kiedy byłem dzieckiem. Jednakże wciąż nie mogą się znieść. Wciąż nie mogę znaleźć powodu ich zachowania. Oboje są sobie wierni. A nawet jeśli mają kochanków, to dobrze ich ukrywają. Mają wszystko, co można sobie wymarzyć, a babcia mówiła mi, że kiedyś byli w sobie bardzo zakochani. Dlatego to nie ma sensu. - Może to kwestia pozycji. Ich. Twojej. Może to po prostu dla nich za wiele – podsunęłam. - A więc o to chodzi? Sam w końcu stanę się nim, a moja żona nią i na koniec będziemy chcieli się pozabijać? Wyciągnęłam dłoń i ponownie położyłam ją na jego twarzy. Tym razem się nie wzdrygnął. Zamiast tego pochylił się, łaknąc mojego dotyku. Chociaż w jego oczach wciąż czaiło się zmartwienie, to teraz zdawał się być spokojny. - Nie. Nie musisz być nikim, kim nie chcesz być. Lubisz wydawać rozkazy? To najpierw je przemyśl, przygotuj się. Wyobraź sobie króla, męża i ojca, jakim chciałbyś być i zrób wszystko, aby się takim stać.
Spojrzał na mnie, niemal z politowaniem. - To słodkie, że myślisz, że to tak działa.
Nigdy wcześniej nie byłam badana. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że gdybym jakimś cudem została księżniczką, to prawdopodobnie stałyby się one regularną częścią mojego życia, co mnie trochę przerażało. Dr. Mission był miły i cierpliwy, lecz pomimo tego wciąż czułam dyskomfort, ponieważ ktoś zupełnie obcy widział mnie nagą. Mężczyzna pobrał mi krew, zrobił szereg zdjęć rentgenowskich i przebadał mnie od stóp do głów, szukając jakichkolwiek dolegliwości. Kiedy opuściłam gabinet, byłam doszczętnie wyczerpana. Oczywiście, nie wyspałam się, co nie było korzystne. Książę Clarkson pocałował mnie w dłoń, gdy już odprowadził mnie do drzwi. A ten dotyk i martwienie się o jego samopoczucie sprawiły, że minęły wieki zanim zasnęłam. Weszłam do Pokoju Dam, czując lekkie zdenerwowanie przed spotkaniem z królową Abby. Martwiłam się, że na jej ciele będzie widać jakieś rany lub siniaki. Oczywiście, istniała możliwość, że to ona uderzyła króla. Tak naprawdę nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć, jak naprawdę było. Jednak miałam nadzieję, że tak nie było. Królowa okazała się nieobecna, więc ruszyłam w kierunku Madeline i Bianki. - Cześć, Amberly. Gdzie się podziewałaś z samego rana? - zapytała Bianca. - Znowu chorowałaś? - zawtórowała jej Madeline. - Tak, ale teraz czuję się o wiele lepiej. - Nie wiedziałam, czy mogłam wspominać o badaniach, ale uznałam, że lepiej zachować dyskrecję.
- To dobrze, bo przegapiłaś wszystko! - Madeline pochyliła się do mnie i wyszeptała. - Poszła plotka, że Tia przespała się z Clarksonem zeszłej nocy. Serce mi stanęło. - Co? - Popatrz na nią. - Bianka obejrzała się przez ramię, gdzie przy oknie siedziała Tia w towarzystwie Peshy i Marcy. - Zobacz jaka jest z siebie zadowolona. - To sprzeczne z zadami – powiedziałam. - I sprzeczne z prawem. - Ciężko stwierdzić – wyszeptała Bianka. - Ty byś go odepchnęła? Pomyślałam o sposobie w jaki na mnie patrzył zeszłej nocy, o jego palcach sunących na powierzchni stołu. Bianka miała rację; nie odmówiłabym. - To potwierdzona informacja? Czy tylko plotka? - Mimo wszystko część nocy spędził ze mną. Jednak nie całą. Nasze rozstanie i porę śniadaniową dzieliło kilka pustych godzin. - Ona jest bardzo skryta, jeśli o to chodzi – odparła Madeline. - No cóż, to naprawdę nie nasza sprawa. - Sięgnęłam po karty do gry, które ktoś rozrzucił na stole i zaczęłam je tasować. Bianka odchyliła głowę do tyłu i głośno westchnęła, a Madeline położyła swoją dłoń na mojej. - To nasza sprawa. To zmienia całą grę. - To nie gra. Nie dla mnie. Madeline już miała coś dodać, ale wtedy drzwi otworzyły się z impetem. W wejściu stała królowa Abby i wyglądała na wściekłą. Nawet jeśli miała na sobie siniaki, to dobrze je ukryła.
- Która z was to Tia? - zażądała odpowiedzi. Wszyscy spojrzeli w kierunku okna, gdzie siedziała przerażona, blada jak ściana dziewczyna. No słucham? Tia powoli podniosła rękę, a królowa pomaszerowała w jej kierunku, z żądzą mordu w oczach. Miałam nadzieję, że powie dziewczynie, to co ma do powiedzenia, na zewnątrz. Niestety, myliłam się. - Spałaś z moim synem? - zapytała, nie dbając w ogóle o dyskrecję. - Wasza Wysokość, to tylko plotka. - Jej głos brzmiał bardziej jak skrzek, a wszyscy w pokoju ucichli tak bardzo, że słyszałam oddech Madeline. - Ale ty nie zrobiłaś nic, żeby ją powstrzymać! Tia jąkała się, zaczynając jakieś pięć różnych zdań, zanim zdecydowała się na jedno - Jeśli zostawisz plotkę samą sobie, zginie śmiercią naturalną. To winny zawsze się tłumaczy. - Więc zaprzeczasz czy nie? Pułapka. - Nie zrobiłam tego, moja pani. To czy mówiła prawdę, czy kłamała, tak naprawdę nie miało znaczenia. Los Tii został przesądzony, zanim odezwała się choćby słowem. Królowa Abby chwyciła Tię za włosy i zaczęła ciągnąć ją w kierunku wyjścia. - Odchodzisz, natychmiast. Tia krzyczała z bólu i opierała się. - Ale tylko książę Clarkson może to zrobić, Wasza Wysokość. Takie są zasady.
- Trzeba było nie być dziwką! - wrzasnęła królowa w odpowiedzi. Tia straciłam równowagę i runęła na ziemię, także królowa dosłownie trzymała jej włosy w górze. Dźwignęła się na ziemię, żeby nadążyć za królową, która wypchnęła ją na korytarz. - WYNOŚ SIĘ! Kobieta trzasnęła drzwiami i natychmiast odwróciła się w naszym kierunku. Powoli przesunęła wzrokiem po naszych twarzach, aby upewnić się, że jesteśmy w jej władzy. - Pozwólcie, że coś wam wyjaśnię – zaczęła cicho, sunąc powoli w kierunku krzeseł i kanap, na których siedziałyśmy. Wyglądała olśniewająco i przerażająco jednocześnie. - Jeśli jakiś mały bachor myśli, że może ot tak wejść do mojego domu i odebrać mi koronę, to się grubo myli. Zatrzymała się przed grupą dziewczyn, siedzących przy ścianie. - I jeśli sądzicie, że możecie zachowywać się jak śmieć i mimo tego skończyć na tronie, to musicie dobrze się na tym zastanowić. - Przycisnęła palec do twarzy Piper. - Nie pozwolę na to! Piper cofnęła się przez siłę, jaką królowa włożyła w ten gest, ale nie okazywała bólu, póki Abby się nie oddaliła. - Jestem królową. I jestem umiłowana.3 A jeśli chcecie poślubić mojego syna i żyć w moim domu, to powiem wam jakie musicie być. Posłuszne. Wdzięczne. I ciche. Przeszła wzdłuż stolików i zatrzymała się przede mną, Bianką i Madeline. - Od teraz waszym jedynym zadaniem jest pokazywać się, być damą, siedzieć i uśmiechać się. Jej wzrok spoczął na mnie, kiedy kończyła swoją przemowę, a ja, głupia, pomyślałam, że to było polecenie. Więc się uśmiechnęłam. Królowa nie wyglądała na zachwyconą, cofnęła się i uderzyła mnie w twarz.
Jęknęłam i upadła na stół. Nie miałam odwagi wykonać najmniejszego ruchu. - Macie dziesięć minut, żeby się ogarnąć. Pozostałe posiłki zjecie w swoich pokojach. Nie chcę słyszeć, jak bardzo skrzywdziłam którąś z was. Usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, ale wolałam się upewnić. - Poszła już? - Tak. Wszystko w porządku? - zapytała Madeline, siadając przy mnie. - Mam wrażenie, że moja twarz płonie żywym ogniem. - Zmusiłam się, żeby usiąść, czując jak policzek pulsuje. - Och, mój Boże! - zawołała Bianka. - Został na tobie odcisk dłoni. - Piper? - krzyknęłam. - Gdzie jest Piper? - Tutaj – powiedziała przez łzy. Wstałam i zobaczyłam, że ona już zmierza w moim kierunku. - Z twoją twarzą wszystko dobrze? - zapytałam. - Trochę poboli. - Przesunęłam dłonią po miejscu, gdzie dotknęła jej królowa i zauważyłam na niej odcisk paznokcia w kształcie półksiężyca. - Został niewielki ślad, ale uda się go przykryć makijażem. Rzuciła się w moje ramiona i przytuliłyśmy się do siebie. - Co w nią wstąpiło? - zapytała Nova, wypowiadając myśli nas wszystkich na głos. - Może naprawdę chroni swoją rodzinę – podsunęła Skye. Cordaye prychnęła. - Pewnie to wina alkoholu. Czułam jego zapach. - W telewizji zawsze była taka miła. - Kelsa obejmowała się ramionami, zdezorientowana przez całą tę sprawę.
- Wiecie – powiedziałam – niedługo jedna z nas przekona się na własnej skórze jak to jest być królową. Nawet z zewnątrz presja zdaje się być olbrzymia. - Przerwałam, żeby potrzeć policzek. Wciąż piekł. - Myślę, że od tego momentu powinnyśmy unikać królowej najbardziej jak to możliwe. I uważam również, że nie powinnyśmy wspominać o tym Clarksonowi. Mówienie źle o jego matce, nieważne jaka ona jest, nie skończy się dobrze dla żadnej z nas. - Czyli mamy to zignorować? - zapytał oburzona Neema. Wzruszyłam ramionami. - Do niczego cię nie zmuszam. Ale ja tak zrobię. Objęłam mocniej Piper i stałyśmy się tam, milcząc. Miałam nadzieję, że stworzy się między nami wszystkimi jakieś silniejsze porozumienie, wybiegające poza rozmowy o muzyce i robienie sobie makijaży. Nigdy nie sądziłam, że wspólna obawa połączy nas jak siostry.
Zdecydowałam, że nigdy go to nie zapytam. Jeśli książę Clarkson naprawdę znalazł się w dwuznacznej sytuacji z Tią, to wolałam o tym nie wiedzieć. A gdyby okazało się to nieprawdą, a ja bym go o to spytała, zniszczyłabym zaufanie, które dopiero co zbudowaliśmy. Bardziej niż prawdopodobne było to, że to Tia rozpuściła tę plotkę, aby zastraszyć nas i nie skończyło się to dla niej dobrze. Takie rzeczy lepiej było zignorować. Jednakże nie potrafiłam zignorować pulsującego bólu na twarzy. Mimo że minęło już kilka godzin, odkąd królowa mnie uderzyła, to policzek był wciąż zaczerwieniony i mocno piekł. - Najwyższa pora zmienić lód – powiedziała Emon i podała mi kolejny okład. - Dziękuję. - Oddałam jej poprzedni. Kiedy wróciłam do pokoju i poprosiłam o coś przeciwbólowego, moje pokojówki natychmiast zaczęły wypytywać mnie, czy to któraś z Wybranych mnie uderzyła, twierdząc, że natychmiast udadzą się z tym do księcia. Powtórzyłam kilka razy, że to nie była żadna z nich. Ani ze służących. A jako że wiedziały, że spędziłam cały poranek w Pokoju Dam, pozostawała tylko jedna opcja. Nie musiały pytać. Już widziały. - Kiedy poszłam po lód, słyszałam, że królowa udała się na krótki tygodniowy urlop – odezwała się Martha, lokując się na podłodze przy łóżku. Natomiast ja siedziałam z twarzą zwróconą ku oknu, a mój widok stanowił fragment pałacowej ściany i otwarte niebo. - Naprawdę? Uśmiechnęła się.
- Wygląda na to, że liczna odwiedzających nadwyrężyła jej nerwy, dlatego król poprosił ją, żeby poświęciła trochę czasu tylko sobie. Przewróciłam oczami. Najpierw wrzeszczy na nią, że kupuje drogie suknie, a potem wysyła ją na wakacje. Jednakże nie miałam powodu do skarg. W tym momencie, tydzień bez jej towarzystwa był błogosławieństwem. - Wciąż boli? – zapytała. Odwróciłam wzrok i potaknęłam. - Nie martw się. Przed końcem dnia ból minie. Miałam ochotę powiedzieć jej, że to nie to było prawdziwym problemem. Tak naprawdę martwiłam się tym, że to była tylko jedna z oznak, że w najlepszym wypadku życie księżniczki będzie pełne wyzwań. W najgorszym razie będzie przerażające. Prześledziłam w myślach wszystko, co wiedziałam. Kiedyś królowa i król kochali się, a teraz łączyła ich tylko nienawiść. Królowa piła i nie chciała oddać korony. Król, w najlepszym razie, był na skraju załamania. A Clarkson... Clarkson był pogodzony z losem, robił wszystko, by przejść przez to ze spokojem i zachować kontrolę. Jednakże pod tą fasadą kryła się dziecięca radość. A kiedy już wyszła na powierzchnię, to jakimś cudem udało mu się pozbierać te wszystkie rzeczy do kupy. To nie tak, że cierpienie było mi obce. W domu pracowałam aż do granic możliwości. Znosiłam upały. Pomimo tego, że status Czwórki powinien oferować jakąś gwarancję bezpieczeństwa, żyłam niemal na skraju ubóstwa. Także były to tylko kolejne trudności, które musiałabym znieść. Oczywiście, jeśli książę Clarkson by mnie wybrał. Jednakże to, że zostałabym jego Jedyną, znaczyłoby, że mnie kocha, prawda? I czy poświęcenie nie byłoby tego warte? - O czym tak rozmyślasz, panienko? - zapytała Martha.
Uśmiechnęłam się i wzięłam ją za rękę. - O przyszłości. Co, jak przypuszczam, jest zupełnie bezcelowe. Co będzie to będzie. - Jesteś urocza, panienko. Byłby szczęściarzem, gdyby cię poślubił. - I ja byłabym szczęściarą. To była prawda. On był wszystkim, czego pragnęłam. Kiedy uświadomiłam to sobie, przeraziłam się.
Danica przymierzyła kolejną parę butów Bianci. - Pasują idealnie! Wezmę te, a ty możesz wziąć moje niebieskie. - Stoi. - Bianca potrząsnęła dłonią Danici i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nikt nie kazał trzymać się nam z dala od Pokoju Dam, ale wszystkie dziewczyny zdecydowały się na to. Zamiast tego zbierałyśmy się w grupach i przeskakiwałyśmy od pokoju do pokoju, przymierzając ubrania i rozmawiając na zwyczajne tematy. Jednakże teraz było inaczej. Kiedy królowa była nieobecna, dziewczyny były naprawdę... dziewczynami. Wszystkie zdawały się być weselsze. Nie dbałyśmy już o protokół, o bycie perfekcyjną damą, tylko byłyśmy takimi samymi osoba, jak wtedy, kiedy nie podpisałyśmy się jeszcze pod formularzem i przebywałyśmy w domu. - Danico, sądzę, że mamy prawie ten sam rozmiar. Wydaję mi się, że mam sukienkę, która idealnie pasowałaby do tych butów – zaproponowałam. - Biorę ją. Masz jedną z najlepszych kolekcji. Jak Cordaye. Wiesz co robią jej pokojówki? Westchnęłam. Nie wiedziałam, ale jej pokojówki wyczyniały takie cuda z materiałami, że nigdy nie widziałam nikogo innego, kto wyglądał jak ona. Suknie Novy również były niepowtarzalne. Zastanawiałam się, czy ten kto wygra Eliminacje będzie mógł zatrzymać swoje służące. Sama
polegałam na Marcie, Cindy i Emon tak bardzo, że nie wyobrażałam sobie, że mogłoby ich tu nie być. - Wiecie co jest w tym dziwnego? - zapytałam. - Co? - odparła Madeline, grzebiąc w pudełku na biżuterie Bianci. - Pewnego dnia wszystko się zmieni. Któraś z nas zostanie tu sama. Danica usiadła obok mnie. - Rozumiem cię, sądzisz, że dlatego królowa jest taka wściekła? Może to przez to, że była zbyt samotna. Madeline potrząsnęła głową. - Uważam, że to był jej wybór. Może przecież zapraszać kogo tylko chce. Gdyby tylko miała taki kaprys, mogłaby umieścić tutaj wszystkich okolicznych mieszkańców. - Nie, jeśli przeszkadzałoby to królowi – odparła Danica. - Racja. - Madeline wróciła do pudełka. - Nie jestem w stanie rozszyfrować króla. Jest jakby trochę obok, odizolowany od reszty. Sądzisz, że Clarkson też taki będzie? - Nie – odparłam, uśmiechając się do siebie. - Clarkson jest inny. Żadna z nich nic nie dodała, więc podniosłam wzrok, żeby zauważyć malujący się na twarzy Danici diabelski grymas. - Co? - Masz kłopoty – powiedziała, jakby niemal było jej mnie żal. - Co masz na myśli? - Zakochałaś się w nim. Jutro może okazać się, że kopie szczeniaczki dla zabawy, a ty wciąż będziesz się gapiła na niego maślanym wzrokiem. Wyprostowałam się. - On może mnie poślubić. Czy nie powinnam go kochać?
Madeline zachichotała, a Danica ciągnęła. - Cóż, racja, ale zachowujesz się w taki sposób, jakbyś miała go kochać aż do śmierci. Zarumieniłam się i starałam się nie myśleć o tym, jak kiedyś ukradłam pensję z torebki mamy, żeby kupić znaczek, ponieważ była na nim jego podobizna. Wciąż miałam go naklejony na kawałku papieru do pisania i używałam jako zakładki. - Szanuję go – broniłam się. - Jest księciem. - To coś więcej. Zasłoniłabyś go własną piersią, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Milczałam. - Zrobiłabyś to! O mój Boże! Wstałam - Przyniosę kilka sukienek. Zaraz wracam. Starałam się nie bać myśli, które kłębiły mi się w głowie. Jeśli wybór byłby między mną a nim, to nie mogłabym nie umieścić go przed sobą. Był księciem, a jego życie było istotne dla państwa. I bezcenne dla mnie. Wzruszyłam ramionami. Poza tym, to nigdy się nie zdarzy.
Oślepiające światła w studio zawsze były trochę onieśmielające. A dodaj do tego ciężar biżuterii, którą zostałam zmuszona włożyć, to ten trwający godzinę Raport był niemal nie do zniesienia. Nowy prowadzący przeprowadzał wywiady z dziewczynami. Wciąż zostało nas na tyle dużo, żeby niektóre zostały pominięte, a właśnie w tym momencie taki był mój cel. Jednak pytania nie były takie złe, jeśli zadawał je Gavril Fadaye. Poprzedni królewski konferansjer, Bartin Allory, który przeszedł na emeryturę, kiedy zostały ogłoszone nazwiska nowych kandydatek, brał udział w wydarzeniu wraz ze swoim nowym następcą. Dwudziestodwuletni pochodzący z szanowanej linii Dwójek i mający przyjemną osobowość, Garvil robił dobre wrażenie. Było mi trochę smutno, że Barton odchodzi... ale niezbyt smutno. - Lady Piper, jak uważasz, co powinno był główną rolą księżniczki? zapytał Gavril, a błysk jego śnieżnobiałych zębów sprawił, że Madeline szturchnęła mnie w ramię. Piper posłała mu zwycięski uśmiech i wzięła oddech. A potem kolejny. Cisza, która nastała była przytłaczająca. Wtedy uświadomiłam sobie, że wszystkie powinnyśmy być lekko przestraszone tym pytaniem. Kątem oka zerknęłam na królową, która miała udać się w podróż zaraz po tym, jak kamery zgasną. Teraz obserwowała Piper, onieśmielając ją, szczególnie, że wcześniej mówiła nam, żebyśmy siedziały cicho. Spojrzałam na ekran i zauważyłam, że na twarzy dziewczyny malował się bolesny do oglądania strach. - Piper? - wyszeptała siedząca obok niej Pesha. Piper w końcu potrząsnęła głową.
Oczy Gavrila mówiły, że szuka sposobu, żeby to uratować, żeby uratować ją. Barton na pewno wiedziałby co robić, Garvil był zbyt niedoświadczony. Podniosłam dłoń i Gavril spojrzał na mnie z wdzięcznością. - Kiedyś przeprowadzałyśmy na ten temat bardzo wyczerpującą rozmowę i przypuszczam, że Piper po prostu nie wie od czego zacząć. Zaśmiałam się i kilka dziewczyn zrobiło to samo. - Wszystkie zgadzamy się z tym, że naszym głównym obowiązkiem jest pomoc księciu. Służba mu jest służbą Illéi – i może brzmi to dziwnie, ale wypełnianie naszych obowiązków, pozwala księciu wypełniać swoje. - Dobrze powiedziane, lady Amberly. - Gavril uśmiechnął się i przeszedł do kolejnego pytania. Nie spojrzałam na królową. Zamiast tego skupiłam się na siedzeniu prosto, kiedy rozpoczął się kolejny atak bólu głowy. Być może były spowodowane przez stres? Ale jeśli tak, to czemu czasem dostawałam ich bez powodu? Zauważyłam na ekranach, że kamery nie są skierowane na mnie, ani nawet na mój rząd, więc pozwoliłam sobie niepewnie potrzeć czoło. Przynajmniej z tego wszystkiego moje dłonie stały się delikatniejsze. Miałam ochotę oprzeć głowę o ramię, ale nie mogłam. Być może to złamanie etykiety zostałoby mi wybaczone, to krój sukienki to uniemożliwiał. Wyprostowałam się, skupiając się na oddychaniu. Ból wciąż narastał, ale chciałam utrzymać się w pozycji pionowej. Już pracowałam czując się źle i to w o wiele gorszych warunkach. To nic, powiedziałam sobie. Jedyną rzeczą, jaką musiałam zrobić, to przesiedzieć cały Raport. Wywiady zdawały się trwać wieczność, chociaż nie sądziłam, żeby Gavrilowi udało się porozmawiać ze wszystkimi. W końcu kamera przestała się poruszać. Przypomniałam sobie, że to jeszcze nie koniec. Zanim udam się do pokoju, muszę jeszcze wytrzymać kolację, która zazwyczaj trwała około godziny. - Wszystko w porządku? - zapytała Madeline. Skinęłam głową.
- Pewnie po prostu jestem zmęczona. Odwróciłyśmy głowy, słysząc wybuch śmiechu. Książę Clarkson rozmawiał z dziewczynami z pierwszego rzędu. - Podoba mi się jego dzisiejsza fryzura – stwierdziła Madeline. Uniósł palec, przerywając rozmowę i obszedł tłum dookoła z wzrokiem wlepionym we mnie. Dygnęłam delikatnie, kiedy podszedł, a gdy wyprostowałam się, położył mi dłoń na plecach i pochylił się, odgradzając nas od reszty. - Źle się czujesz? Westchnęłam. - Staram się to ukryć. Głowa mi pulsuje i po prostu muszę się położyć. - Weź mnie za ramię. - Wyciągnął łokieć, a ja posłuchałam. Uśmiech. Uniosłam kąciki warg. Pomimo bólu, czułam się lepiej, gdy był przy mnie. - To bardzo uprzejme z twojej z twojej strony, że zaszczycisz mnie swoją obecnością – powiedział na tyle głośno, żeby stojące w pobliżu dziewczyny, to usłyszały. - Właśnie staram sobie przypomnieć, jaki deser lubisz najbardziej. Nie odpowiedziałam, ale starałam się wyglądać na szczęśliwą, kiedy opuszczaliśmy studio. Pozwoliłam uśmiechowi opaść, kiedy w końcu wyszliśmy na korytarz. Clarkson podtrzymywał mnie. - Chodźmy do lekarza. Zacisnęłam powieki. Ponownie zaczęło mnie mdlić, a całe ciało pokrył mi pot. Jednak w jego ramionach czułam się lepiej niż w krześle lub w łóżku. Nawet pomimo tego, że cały świat kołysał się, to opierając głowę o jego bark, czułam się, jakby to była najlepsza rzecz na świecie.
W skrzydle szpitalnym pracowała dziś nowa pielęgniarka, ale była bardzo miła i przyjazna, kiedy pomagała Clarksonowi zaprowadzić mnie do łóżka i oparła mi nogi o poduszkę. - Doktor śpi – powiedziała. - Wczoraj miał nockę i przez większość dniach pomagał dwóm różnym pokojówkom w porodach. Dwóch chłopców jeden po drugim! Dzieliło ich tylko piętnaście minut. Uśmiechnęłam się, słysząc te szczęśliwe wieści. - Nie ma potrzeby go budzić. To tylko ból głowy, zaraz minie. - Nonsens – odparł Clarkson. - Poślij po służącą i powiedz, że zjemy kolację tutaj. Zaczekamy na doktora Mission. Pielęgniarka skinęła głową i wyszła. - Nie musiałeś tego robić – wyszeptałam. - Miał ciężką noc, a mi nic nie jest. - Nie chciałbym popełnić błędu, nie upewniając się, że otrzymasz stosowną opiekę. Starałam się w myślach przemienić te słowa w coś romantycznego, ale brzmiały one bardziej, jakby po prostu czuł się zobowiązany. Lecz mimo wszystko, gdyby chciał, mógł zjeść kolację z innymi, a zamiast tego został tu ze mną. Nie chciałam być niegrzeczna, więc zjadłam cały posiłek, chociaż wciąż było mi niedobrze. Pielęgniarka podała mi jakieś lekarstwo, więc kiedy pojawił się doktor Mission, z włosami wilgotnymi po prysznicu, czułam się lepiej. Teraz pulsowanie w głowie było bardziej jak niewielki impuls niż bijący dzwon. - Przepraszam, że musieliście czekać, Wasza Wysokość – powiedział, kłaniając się. - Nie ma sprawy – odparł książę. - Cieszyliśmy się wybornym posiłkiem w czasie twojej nieobecności. - Jak głowa, panienko? - Doktor ujął mój nadgarstek, by sprawdzić puls.
- O wiele lepiej. Pielęgniarka podała mi lekarstwo, które pomogło. Wyciągnął niewielką latarkę i poświecił mi nią w oczy. - Może powinnaś brać je codziennie. Wiem, że przyjmujesz lekarstwa, kiedy bóle się zaczynają, ale być może pozwoli to nam je powstrzymać. Nie mam oczywiście pewności, ale muszę zobaczyć, jak mogę ci pomóc. - Dziękuję. - Złożyłam dłonie na kolanach. - Jak się mają dzieci? Lekarz rozpromienił się. - Świetnie. Są zdrowe i tłuściutkie. Uśmiechnęłam się, myśląc o dwóch nowych życiach, które zaczęły się w pałacu. Może ci chłopcy w przyszłości będą najlepszymi przyjaciółmi? A dorastając, będą opowiadali historię, jak urodzili w zaraz po sobie. - Jeśli już jesteśmy w temacie dzieci, to chciałabym porozmawiać z tobą na temat twoich wyników badań. Natychmiast cała radość zniknęła z mojej twarzy, z całego ciała. Wyprostowałam się, przygotowując się na to, co usłyszę. Po wyrazie jego twarzy widziałam, że to będzie coś poważnego. - Testy pokazały, że w twoim krwiobiegu krążą różne toksyny. A że minęło już kilka tygodni odkąd opuściłaś swoją prowincję, to znaczy, że ich stężenie było jeszcze większe. W przypadku niektórych osób nie stanowiłoby to większego problemu, ich ciało reaguje, dopasowuje się i pozwala im żyć bez żadnych skutków ubocznych. Na podstawie tego, co opowiadałaś mi o swojej rodzinie, mogę stwierdzić, że jest tak w przypadku dwójki twojego rodzeństwa. - Ale jedna z twoich sióstr czasem dostaje krwotoków z nosa, racja? Skinęłam głową. - A ciebie ciągle boli głowa? Ponowne potwierdzenie.
- Przypuszczam, że twoje ciało nie radzi sobie z tymi toksynami. Biorąc pod uwagę twoje wyniki i wywiad, jaki z tobą przeprowadziłem, sądzę, że te napady zmęczenia, nudności i bóle będą ci towarzyszyły do końca życia. Westchnęłam. Cóż, jednak to nie było najgorsze, czego się spodziewałam. Przynajmniej Clarkson nie musiał się już martwić o moje zdrowie. - Mam również powody, żeby obawiać się o twoją płodność. Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami. Kątem oka zauważyłam także, że Clarkson poruszył się na swoim fotelu. - Ale... dlaczego? Moja matka miała czwórkę dzieci. A zarówno ona, jak i mój ojciec pochodzą z licznych rodzin. Jestem zmęczona, tylko tyle. Doktor pozostał opanowany, rzeczowy, jakby wcale nie mówi o najbardziej osobistych rzeczach mojego życia. - Tak, ale jeśli genetyka pomoże, to, opierając się na twoich wynikach, twoje ciało może stanowić... niekorzystne środowisko dla płodu. A dziecko, które urodzisz... - przerwał, zerkając najpierw na księcia, zanim znów spojrzał na mnie – może być niezdolne do wykonywania... niektórych czynności. Niektórych czynności. Czy nie będzie wystarczająco inteligentne, zdrowe ani wystarczająco dobre, żeby być księciem. Poczułam uścisk w brzuchu. - Jest pan tego pewien? - zapytałam słabym głosem. Clarkson uważnie obserwował lekarza, czekając na potwierdzenie. Przypuszczałam, że to była dla niego istotna informacja. - To i tak najbardziej optymistyczna wersja. Jeśli w ogóle uda ci się je donosić. - Przepraszam. - Zsunęłam się z łóżka i pobiegłam do łazienki, znajdującej się obok wejścia do szpitala, wpadłam do kabiny i w końcu upadłam przygnieciona tym wszystkim.
Minął tydzień. Clarkson zerkał na mnie tylko od czasu do czasu. Byłam załamana tym, że jak ostatnia idiotka pozwoliłam sobie uwierzyć, że to mogło być możliwe. Od czasu naszej pierwszej niezręcznej rozmowy, wydawało się, że patrzył na mnie w inny sposób, że zaczął się mną opiekować. Ale to już była przeszłość. Byłam pewna, że wkrótce Clarkson odeśle mnie do domu. Jakiś czas później moje złamane serce zrośnie się. Jeśli będę miała szczęście, poznam kogoś nowego, ale co mu powiem? Myśl, że nie byłabym urodzić godnego następcy tronu była czymś teoretycznym, bardzo mało prawdopodobnym, ponieważ szansa, że zostanę Wybrana była znikoma. Ale nie być w stanie urodzić żadnego zdrowego dziecka? Ta myśl była nie do zniesienia. Jadłam tylko wtedy, kiedy sądziłam, że ludzie patrzą. Spałam tylko wtedy, kiedy byłam zbyt zmęczona, żeby tego nie robić. Moje ciało nie dbało o mnie, więc dlaczego ja miałabym dbać o nie? Królowa wróciła z urlopu, Raporty trwały dalej, a dni mijały nam na siedzeniu w miejscu jak lalki i gapieniu się nieprzytomnie na siebie nawzajem. To już nie miało dla mnie znaczenia. Teraz siedziałam w Komnacie Dam, wyglądając przez okno. Słońce przypominało mi o Honduragudze, chociaż tutaj panowała większa wilgoć. Siedziałam, modląc się do Boga, żeby Clarkson odesłał mnie do domu. Za bardzo wstydziłam się napisać do swojej rodziny, by przekazać im złe wieści, jednak przebywanie wśród tych dziewczyn i słuchanie o ich aspiracjach do powiększenia swojego statusu społecznego, było jeszcze gorsze. Przez swoje ograniczenia, sama nie mogłam mieć na to nadziei. A przynajmniej w domu nie będę musiała o tym myśleć. Madeline podeszła do mnie i potarła mi plecy.
- Wszystko w porządku? Zdobyłam się na słaby uśmiech. - Po prostu jestem zmęczona. Nic nowego. - Jesteś pewna? - Wygładziła suknię, zanim usiadła obok. - Wydajesz się być... inna. - Jaki jest twój życiowy cel, Madeline? - Co masz na myśli? - Dokładnie to mam na myśli. O czym marzysz? Gdybyś mogła dostać od życia co tylko zapragniesz, o co byś poprosiła? Uśmiechnęła się tęsknie. - O zostanie nową księżniczką, oczywiście. Taką mającą setki wielbicieli, wyprawiająca co tydzień przyjęcia i mająca Clarksona u boku. Ty byś tego nie chciała? - To piękne marzenie. A teraz, gdybyś mogła dostać absolutne minimum od życia, o co być poprosiła? - Minimum? Po co ktoś miałby chcieć tak mało do życia? Uśmiechnęła się, żartując, chociaż nie rozumiała tego. - Ale czy nie powinno tak być? Czy nie powinno istnieć pewne minimum, które życie może ci zapewnić? Czy praca, której nie nienawidzisz lub osoba, która jest naprawdę twoja i której możesz zaufać, to tak wiele? Czy posiadanie jednego dziecka to za dużo? Nawet jeśli ktoś mógłby nazwać je wadliwym? Czy nie mogę mieć chociaż tego? - Głos mi się załamał i położyłam palce na ustach, jakby te małe kosteczki mogły sprawić, że ból by zelżał. - Amberly? - wyszeptała. - Co się dzieje? Potrząsnęłam głową. - Naprawdę muszę odpocząć. - A więc nie powinno cię tu być. Odprowadzę cię do pokoju.
- Królowa będzie wściekła. Zachichotała krótko. - A kiedy nie jest? Westchnęłam. - Kiedy jest pijana. Tym razem śmiech Madeline był lżejszy i bardziej prawdziwy, musiała zasłonić usta, żeby nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Kiedy wstała, dzięki jej staraniom, żeby poprawić mi nastrój, łatwiej mi było pójść jej śladem. Nie zadawała mi już więcej pytań, ale pomyślałam, że może powinnam powiedzieć jej prawdę, zanim odejdę. Czułabym się lepiej, gdyby ktoś wiedział. Kiedy dotarłyśmy do naszego pokoju, odwróciłam się, żeby ją objąć. Trzymałam ją długo, ale nie popędzała mnie. W tamtej chwili miałam wszystko, co wystarczało do życia. Ruszyłam w kierunku łóżka, ale zanim się na nim zwinęłam, uklękłam i złożyłam ręce do modlitwy. - Czy naprawdę proszę o zbyt wiele? Minął kolejny tydzień. Clarkson odesłał dwie dziewczyny do domu. Z całego serca chciałabym być jedną z nich. Ale dlaczego nie byłam? Wiedziałam, że Clarkson ma dość trudną osobowość, ale nie sądziłam, że jest okrutny. Nie sądziłam, że będzie szydził ze mnie pozycją, jakiej nigdy nie będę mogła mieć. Czułam się jak we śnie, jak duch kręcący się dookoła, kiedy inni ostro ze sobą rywalizowali. Świat stał się cieniem samego siebie, a ja przemierzałam go, chłodna i zmęczona. Niedługo później dziewczyny zaczęły zadawać pytania. Niemal cały czas czułam na sobie ciężar ich wzroku. Lecz nie zwracałam na to uwagi i
one zdawały się rozumieć, że najlepiej jest nie wchodzić mi w drogę. Królowa przestała zwracać na mnie uwagę... prawie wszyscy przestali zwracać na mnie uwagę, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio, wolałam być sama ze swoimi zmartwieniami. Mogłabym tak trwać już zawsze. Ale pewnego dnia, który był tak samo nijaki i nużący jak poprzednie, dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że jadalnia opustoszała. Nie zwracałam na nic uwagi, aż po drugiej stronie stołu pojawiła się postać w garniturze. - Jesteś chora. Mój wzrok napotkał Clarksona i przemknął po nim niemal tak samo szybko. - Nie. Po prostu jestem trochę bardziej zmęczona niż zwykle. - Jesteś strasznie chuda. - Mówiłam ci, jestem zmęczona. Uderzył pięścią w stół, a ja zaskoczona podniosłam wzrok, patrząc ponownie na jego twarz. Moje ospałe serce nie wiedziało co z tym zrobić. - Nie jesteś zmęczona. Jesteś nadąsana – powiedział rzeczowo. Rozumiem dlaczego, ale musisz z tym skończyć. Skończyć? Skończyć? Poczułam łzy w oczach. - Jak możesz, po tym wszystkim, czego się dowiedziałeś, być dla mnie taki okrutny? - Okrutny? - odparował, praktycznie wypluwając te słowa. Wyciąganie cię z dna jest raczej życzliwością. Zabijesz się, jeśli będziesz tak się zachowywać. Co chcesz tym udowodnić? Co chcesz dzięki temu osiągnąć, Amberly? Nawet kiedy mówił takie ostre słowa, jego głos zdawał się pieścić moje imię.
- Martwisz się, że nie będziesz mogła mieć dziecka? Więc co? Jeśli umrzesz, na pewno nie będziesz miała takiej szansy. - Sięgnął po stojący przede mną talerz, wciąż pełen szynki, jajek i owoców, i podetknął mi go pod twarz. - Jedz. Otarłam łzy i spojrzałam na jedzenie. Mój żołądek buntował się na sam jego widok. - To zbyt ciężkie. Nie dam rady tego zjeść. Ściszył głos i pochylił się. - Więc co zjesz? Wzruszyłam ramionami. - Chleb, może. Clarkson wyprostował się i pstryknął palcami, przywołując lokaja. - Wasza Wysokość – odpowiedział tamten, kłaniając się. - Idź do kuchni i przynieś chleb dla lady Amberly. Różne rodzaje. - Już się robi, sir. - Odwrócił się i niemal wybiegł z pokoju. - I, na litość boską, weź trochę masła! - Zawołał za nim Clarkson. Zalała mnie kolejna fala wstydu. Jakby było mało, że zniweczyłam swoje szanse przez rzeczy, których nie mogłam kontrolować, to jeszcze zrujnowałam wszystko pozostałe zupełnie z własnej woli. - Posłuchaj mnie – poprosił cicho. Zmusiłam się, żeby spojrzeć na niego ponownie. - Nie rób tego nigdy więcej. Nie sprawdzaj mnie tak. - Tak jest, sir – mruknęłam. Potrząsnął głową. - Dla ciebie jestem Clarkson. Wykrzesałam każdy skrawek energii jaki mi pozostał, żeby uśmiechnąć się.
- Musisz być bez skazy, rozumiesz? Musisz być wzorową kandydatką. Wcześniej nie miałem potrzeby, żeby ci to mówić, ale wygląda na to, że muszę to zrobić: nie dawaj nikomu powodu, żeby wątpił w twoje kompetencje. Oniemiałam. Co miał przez to na myśli? Gdyby mój umysł był jaśniejszy, zapytałabym o to. Chwilę później, wrócił lokaj niosący tacę z bułkami, warkoczami z ciasta francuskiego i bochenkami, a Clarkson cofnął się. - Do następnego razu. - Ukłonił się i wyszedł ze złożonymi z tyłu dłońmi. - To wszystko, moja pani? - zapytał lokaj, a ja opuściłam swoje zmęczone oczy na stos jedzenia. Skinęłam głową, wzięłam bułkę i ją ugryzłam. Odkrywanie tego, jak wiele znaczysz dla ludzi, a nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy, było dziwną rzeczą. Albo tego, jak twoje powolne rozpadanie się na kawałki, ma wpływ na innych. Kiedy poprosiłam Marthę o miskę truskawek, w jej oczach pojawiły się łzy. Kiedy zaśmiałam się z wypowiedzianego przez Biankę żartu, zauważyłam, że Madeline westchnęła, zanim się opanowała. A Clarkson... Wcześniej widziałam go tak wściekłego tamtej nocy, kiedy natknęliśmy się na kłótnię jego rodziców i czułam, że w tamten lekko niezrównoważony sposób pokazywał jak wiele dla niego znaczą. A to, że był tak zdenerwowany przeze mnie... nie był to mój ulubiony sposób, na okazywanie mi swojego zainteresowania, ale po tym, czego się dowiedział, to miało sens. Tamtej nocy, gdy kładłam się do łóżka, obiecałam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, skoro Clarkson tak bardzo o mnie dbał, to musiałam przestać zachowywać się jak ofiara. Od tej chwili byłam kandydatką. Po drugie, nigdy więcej nie dam Clarksonowi Schreave powodów do złości. Jego świat przypominał burzę. A ja zamierzałam znaleźć się w jej centrum.
- Czerwony – nalegała Emon. - Zawsze wyglądasz olśniewająco w czerwieni. - Ale nie powinien być taki zwyczajny. Może jakiś głębszy odcień, na przykład w kolorze wina. - Cindly wyciągnęła kolejną suknię, dużo ciemniejszą niż 6. Westchnęłam z zachwytem. - To jest ta. Nie miałam w sobie tyle przebojowości co inne dziewczyny i nie byłam Dwójką – ale zaczęłam myśleć nad innymi sposobami, w jakie mogę zabłysnąć. Uznałam, że przestanę się ubierać jak księżniczka i zacznę jak królowa. Łatwo było zauważyć, że pomiędzy tymi dwoma statusami istnieje wyraźna linia. Wybrane nosiły sukienki z kwiatowymi motywami i wykonane z lekkich materiałów. Stroje królowej były wystawne, odważne i imponujące. Nawet jeśli moja osobowość taka nie była, to niech przynajmniej ubrania będą to wyrażać. Pracowałam także nad swoją postawą. Gdyby teraz ktoś z Honduragua zapytał mnie co było cięższe, prażenie ziaren kawy w gorącu przez cały dzień czy zachowywanie wyprostowane sylwetki przez dziesięć godzin, odpowiedziałabym, że to pierwsze. Dlatego musiałam się postarać. Z byciem Jedyną były związane pewne subtelności, w których zamierzałam zostać mistrzynią. Dziś, podczas Raportu, chciałam sprawiać wrażeni oczywistego wyboru. I może jeśli będę tak wyglądała, zacznę się tak czuć. Za każdym razem, gdy miałam jakiś cień wątpliwości, myślałam o Clarksonie. Nasza relacja wciąż nie była wyjątkowo silna czy sprecyzowana, ale kiedy zaczynałam się martwić, że to nie wystarczy, chwytałam się małych rzeczy. Podział, że mnie lubi. Powiedział, żebym go
nie sprawdzała. Może zostawiał mnie, ale zawsze wracał. Dlatego założyłam swoją czerwoną suknię, wzięłam tabletkę od bólu głowy i obiecałam sobie, że zrobię wszystko co w mojej mocy. Nie byłyśmy informowane czy zostaną nam zadane pytania lub zostaniemy wciągnięte w dyskusję, czy też nie. Zakładałam, że była to nieodłączna część Selekcji: znalezienie kogoś, kto potrafi myśleć samodzielnie. Dlatego byłam rozczarowana, że Raport zakończył się nie dając nam szansy do wypowiedzenia się. Ale powiedziałam sobie, że nie ma sensu denerwować się. Będą inne okazje. Lecz kiedy wszyscy dookoła mnie wzdychali z ulgą, ja byłam podłamana. Clarkson pojawił się w moim polu widzenia i natychmiast poderwałam się. Zmierzał w moim kierunku. Wiedziałam! Wiedziałam! Lecz on zatrzymał się przed Madeline. Wyszeptał jej coś do ucha, a ona zachichotała i entuzjastycznie pokiwała głową. Wyciągnął dłoń, pozwalając jej iść przodem, ale zanim za nią podążył, pochylił się i mruknął przy moim policzku. - Zaczekaj na mnie. I wyszedł nie oglądając się za siebie. Ale nie musiał.
- Jesteś pewna, że już niczego nie potrzebujesz , panienko? - Nie, Marto, dziękuję ci. Poradzę sobie. Przygasiłam światła w pokoju, ale nie przebierałam się z sukni. Miałam posłać po jakiś deser, ale byłam niemal pewna, że już jadł. Nie wiedziałam czemu, ale czułam ciepło w całym ciele, jakby skóra chciała mi powiedzieć, że dzisiejszy wieczór ma wielkie znaczenie. Dlatego chciałam, żeby był idealny. - Poślesz po mnie potem, prawda? Nie powinnaś być sama w nocy. Wyciągnęłam do niej dłonie, a ona ujęła je bez wahania. - Od razu jak książę wyjdzie. Zadzwonię.
Martha skinęła głową i jeszcze raz uścisnęła moje dłonie, zanim wyszła. Pobiegłam do łazienki, sprawdziłam stan włosów, umyłam zęby i wygładziłam sukienkę. Musiałam się uspokoić. Każdy fragment mojej skóry był pobudzony, czekał na niego. Usiadłam przy stole, skupiając się na paznokciach, dłoniach, nadgarstkach. Łokciach, ramionach, szyi. Przechodziłam z jednej części do drugiej, starając się opanować nerwy. Oczywiście wszystko to poszło na marne, kiedy Clarkson zapukał do drzwi. Nie czekał na moją odpowiedź, od razu wszedł do środka. Wstałam, żeby go powitać i już miałam dygnąć, ale coś w jego oczach sprawiło, że się zawahałam. Patrzyłam jak przemierza pokój, jego spojrzenie było niezwykle intensywne. Położyłam dłonie na brzuchu, starając się uspokoić trzepoczące w nim motylki. Ale nie posłuchały. Bez słowa sięgnął dłonią do mojego policzka, odsunął włosy na bok, a potem ujął mnie z podbródek. Przez chwilę na jego twarzy czaił się lekki uśmiech, a potem pochylił się. Dorastając, wyobrażałam sobie tysiące razy Clarksonem. Jednakże to było nic w porównaniu z tym.
pocałunek
z
Chwycił mnie i przyciągnął do siebie. Najpierw pomyślałam się, że może potknął się albo krzywo postawił nogę, ale w jakiś sposób jego dłonie znalazły się w moich włosach i trzymałam go tak mocno jak on mnie. Pochylił się, a ja wygięłam się przy nim, szczęśliwie zaskoczona tym, jak nasze ciała dobrze do siebie pasujemy. To była radość. To była miłość. Tak wiele słów, o których tylko słyszałeś albo czytałeś, a teraz... poznałam je. Kiedy w końcu się odsunął, nie było już żadnych motylków w brzuchu, drżenia ani nerwów. Zupełnie nowe uczucie pulsowało pod moją skórą. Oboje oddychaliśmy z trudem, ale to wcale nie przeszkodziło mu w mówieniu.
- Tej nocy wyglądałaś olśniewająco. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć. - Jego palce wędrowały wzdłuż moich ramion, obojczyków i wzdłuż włosów. - Absolutnie olśniewająco. Pocałował mnie jeszcze raz i wyszedł, posyłając mi ostatnie spojrzenie, gdy już znalazł się przy drzwiach. Podeszłam do łóżka i opadłam na mnie. Miałam zawołać Marthę, żeby pomogła mi zdjąć sukienkę, ale czułam się taka piękna, że pozwoliłam jej zostać.
Następnego ranka bez ostrzeżenia zaczęła mnie mrowić skóra. Każdy ruch, każdy dotyk lub powiew wywoływał na niej uczucie ciepła, a moje myśli wędrowały do Clarksona za każdym razem, gdy to się działo. Podczas śniadania dwa razy przyłapałam go na patrzeniu się na mnie i w obu przypadkach miał ten sam zadowolony wyraz twarzy. Miałam wrażenie, jakby wisiał między nam jakiś słodki sekret. Chociaż nikt nie wiedział czy plotki o Tii były prawdziwe, zdecydowałam się wziąć jej wydalenie za przestrogę i zachować prawdę o ostatniej nocy dla siebie. Kto wie, czy to nie nawet lepiej, bardziej uroczyście, było trzymać to w tajemnicy. Jedynym minusem bycia całowaną przez Clarksona było to, że każdy moment z dala od niego był nieznośny. Bardzo pragnęłam się z nim spotkać, dotknąć go. Gdyby ktoś zapytał mnie jak spędziłam dzień, nie byłabym w stanie mu odpowiedzieć. Każdy mój oddech był jego i nic poza tym nie miało znaczenia; kiedy siedziałam w pokoju, przebierając się na kolację, tylko obietnica naszego ponownego spotkania trzymała mnie w całości. Moje pokojówki w zupełności zgadzały się z moja wizją nowego wyglądu i dzisiejsza sukienka była jeszcze lepsza niż poprzednia. Miała odcień miodu, wysoki stan, a jej dół przypominał kielich. Może była zbyt ekstrawagancka na tę okazję, ale pokochałam ją bezwarunkowo. Zajęłam swoje miejsce w jadalni, rumieniąc się, kiedy Clarkson do mnie mrugnął. Żałowałam, że sala nie jest lepiej oświetlona, ponieważ wtedy widziałabym dokładniej jego twarz. Zazdrościłam dziewczynom siedzącym po drugiej stronie, zza których ramion padało gasnące światło słoneczne. - Znowu patrzy na wszystkich spode łba – mruknęła Kelsa w moim kierunku.
- Kto? - Królowa. Spójrz na nią. Podniosłam wzrok znad stołu. Kelsa miała rację. Królowa wyglądała, jakby nawet powietrze dookoła ją denerwowało. Nałożyła trochę ziemniaków na widelec, przyjrzałam się im, a potem cisnęła nimi o talerz. Widziałam, że kilka dziewczyn westchnęło. - Zastanawiam się, co się stało – odszepnęłam. - Nie sądzę, żeby musiało się coś stać. Ona jest jedną z tych osób, które nie potrafią być szczęśliwe. Nie wystarczy nawet, że król będzie dawał jej wolne co tydzień. Nie będzie zadowolona, dopóki wszystkie z nas nie odejdą. - Kelsa była pełna pogardy dla królowej i jej irytującego usposobienia. Oczywiście rozumiałam dlaczego. Jednak, dla dobra Clarksona, nie mogłam się zmusić, żeby ją znienawidzić. - Zastanawiam się, co zrobi, kiedy Clarkson już wybierze zapytałam na głos. - Nawet nie chcę o tym myśleć. - Kelsa upiła łyk musującego cydru ze swojego kieliszka. - Ona jest jedyny powodem, przez który go nie chcę. - Ale nie muszę się tym tak bardzo martwić – zażartowałam. - Pałac jest na tyle duży, żeby unikać jej przez bardzo długi czas. - Dobrze powiedziane. - Rozejrzała się dookoła, sprawdzając, czy nikt na nas nie patrzy. - Mylisz, że są tu lochy, w których moglibyśmy ją umieścić? Wbrew sobie zaśmiałam się. Jeśli nie było tu żadnych smoków w klatkach, była całkiem blisko. Wszystko wydarzyło się tak szybko i, jak przypuszczałam, tak miało być. Widziałam jak szyby w oknach zostają rozbite i, niemal w tym samych czasie, wpadają przez nie jakieś przedmioty. Rozległy się przeraźliwe krzyki kilku Wybranych, kiedy spadł na nie deszcz szkła, i wyglądało na to, że Nova została uderzona czymś w głowę, gdy okno nad nią pękło. Opadła na stół, kuląc się, a niektóre dziewczyny próbowały wyjrzeć na zewnątrz, żeby zobaczyć skąd wzięły się tamte rzeczy.
Zerknęłam dziwne przedmioty znajdujące się na środku jadalni. Wyglądały jak bardzo duże puszki po zupie. Gdy zmrużyłam oczy, starając się odczytać bazgroły na jednej z nich, rzecz leżąca przy drzwiach zapaliła się, zadymiając pomieszczenie. - Biegiem! - wrzasnął Clarkson, kiedy kolejna eksplodowała. Uciekajcie! Zapominając na wszelkich waśniach, król chwycił królową za ramię i wyciągnął ją z pokoju. Widziałam jak dwie dziewczyny biegną, a Clarkson je eskortuje. W ułamku sekundy całe pomieszczenie wypełnił czarny dym, a przez to i głośne wrzaski ciężko było mi się skoncentrować. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na siedzące obok mnie dziewczyny. Zniknęły. Oczywiście uciekły. Obróciłam się na pięcie, ale natychmiast zgubiłam się we wszechobecnym dymie. Gdzie były drzwi? Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić, lecz zamiast tego zaczęłam się dławić oparami. Wyczułam coś gorszego niż zwykły, znany dym. Wcześniej zdarzało mi się przybywać trochę zbyt blisko ogniska, ale to... to było inne. Moje ciało czuło przymus odprężenia się. Wiedziałam, że to niedobrze. Musiałam z tym walczyć. Wpadłam w panikę. Musiałam zachować przytomność. Stół. Jeśli uda mi się znaleźć stół, będę musiała tylko skręcić w prawo. Wyciągnęłam ręce, krztusząc się, ponieważ oddychałam zbyt szybko i wdychałam gaz. Potknęłam się i wpadłam na stół, które wcale nie znajdował się tam gdzie powinien. Ale to było nieważne – tyle mi wystarczyło. Położyłam dłonie na talerzu, na którym wciąż leżało jedzenie i zaczęłam przesuwać nimi po blacie, przewracając szkło i zawadzając o krzesła. Nie uda mi się. Nie mogłam oddychać i byłam strasznie zmęczona. - Amberly! Podniosłam głowę, ale nic nie widziałam. - Amberly!
Uderzyłam dłonią w stół, krztusząc się z wysiłku. Przestałam go słyszeć i jedyne, co widziałam, to dym. Uderzyłam ponownie w stół. Nic. Spróbowałam jeszcze raz, a w połowie drogi moja dłoń opadła na czyjąś. Podbiegliśmy do siebie, a on szybko pociągnął mnie za sobą. - Chodź – powiedział. Wydawało się, że pokój nigdy się nie skończy, lecz potem uderzyłam ramieniem o framugę. Clarkson chwycił mnie za rękę, ponaglając mnie, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. - Nie. Chodź. Ruszyliśmy holem i zauważyłam, że było tam również kilka innych dziewczyn, które leżały na podłodze. Niektóre głośno chwytały powietrze, a co najmniej dwie wymiotowały. Clarkson zaprowadził mnie do grupki ostatnich dziewczyn i oboje opadliśmy na ziemię, wdychając czyste powietrze. Na pewno atak – byłam pewna, że to był on – nie trwał więcej niż dwie czy trzy minuty, ale czułam się, jakbym przebiegła maraton. Leżałam na ramieniu, co sprawiało mi spory ból, ale jakakolwiek zmiana pozycji wymagałaby zbyt wiele wysiłku. Clarkson nie ruszał się, ale widziałam jak jego pierś wznosi się i opada. Po chwili odwrócił się do mnie. - Wszystko w porządku? Włożyłam całą siłę w odpowiedź. - Uratowałeś mi życie. - Urwałam i westchnęłam. - Kocham cię. Wiele razy wyobrażałam sobie, jak wypowiadam te słowa, ale nigdy nie następowało to w taki sposób. Ale nawet nie miałam okazji tego pożałować, ponieważ odpłynęłam, a w uszach dudnił mi dźwięk nawoływań strażników.
Gdy się obudziłam, miałam coś przyklejone do twarzy. Wyciągnęłam rękę i znalazłam tam maskę tlenową, podobną do tej, którą miała Samantha Rail. Odwróciłam głowę w prawo i zauważyłam, że biurko, przy którym zazwyczaj siedziała pielęgniarka i drzwi znajdują się praktycznie tuż obok mnie. Po drugiej stronie niemal każde szpitalne łóżko było zajęte. Nie potrafiłam stwierdzić ile było tam dziewczyn, co sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać ile wyszło z tego bez szwanku... a ilu się to nie udało. Spróbowałam usiąść, mając nadzieję, że dzięki temu zobaczę więcej. A kiedy już się prawie podniosłam, spostrzegł mnie Clarkson i ruszył w moim kierunku. Nie czułam się już tak słabo i nie miałam większych problemów z oddychaniem, więc zdjęłam maskę. Poruszał się powoli, wciąż odczuwając skutki działania gazu. Gdy w końcu dotarł do mnie, usiadł na skraju łóżka i powiedziała cicho. - Jak się czujesz? - Jego głos był zachrypnięty. - Jak... - Spróbowałam odchrząknąć. Sama także brzmiałam dziwnie. - Jak to się stało? Nie mogę uwierzyć, że po mnie wróciłeś. Jest tutaj około dwadzieścia kilka różnych wersji mnie. A ty jesteś tylko jeden. Clarkson ujął mnie za rękę. - Ty jesteś niezastąpiona, Amberly. Zagryzłam wargi, starając się nie rozpłakać. Następca tronu ryzykował życie, żeby mnie uratować. Uczucie towarzyszące tej wiedzy było niemal zbyt piękne. - Lady Amberly – powiedział doktor Misson, podchodząc. - Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. - A co z resztą, dobrze się czują? - zapytałam. Mój głos wydawał się dobiegać z daleka. Mężczyzna i Clarkson wymienili się spojrzeniami. - Dochodzą do siebie. - Coś ukrywali, ale uznałam, że będę martwić się o to później. - Jednak ty miałaś szczęście. Jego wysokość wyciągnął stamtąd pięć dziewczyn, w tym ciebie.
- Zgadzam się, książę Clarkson jest bardzo odważny. Miałam wiele szczęścia. - Moje palce wciąż były splecione z jego i posłałam mu krótkie spojrzenie. - Racja – odparł lekarz – ale wybaczysz mi, że zapytam, czy ta odwaga była uzasadniona? Oboje odwróciliśmy się w jego stronę, ale to Clarkson przemówił. - Przepraszam? - Wasza Wysokość – odparł spokojnie – jestem pewien, że twój ojciec nie aprobuje tego, że poświęcasz tak wiele czasu dziewczynie, która nie jest ciebie warta. Bolałoby bardziej, gdyby mnie uderzył. - Szanse, że urodzi dziecko są w najlepszym razie znikome. A ty niemal ryzykowałeś życie, żeby ją uratować! Jeszcze nie złożyłem królowi raportu o jej stanie zdrowia, ponieważ byłem pewien, że odeślesz ją do domu po tym, czego się dowiedziałeś. Lecz skoro to wciąż trwa, będę musiał to zrobić. Zapanowała długa cisza, zanim Clarkson odpowiedział. - Wydaje mi się, że słyszałem, jak kilka dziewcząt skarżyło się, że badałeś je nieco zbyt długo – powiedział chłodno. Lekarz zmrużył oczy. - Co ty... - A która z nich mówiła, że szepnąłeś jej coś niestosownego do ucha? Przypuszczam, że to nie ma znaczenia. - Ale ja nigdy... - Ciężko to stwierdzić. Jestem księciem. Moje słowa nie będą kwestionowane. A jeśli powiem, że ośmieliłeś się dotknąć jedną z moich kobiet w sposób nieprofesjonalny, możesz nawet stanąć przed plutonem egzekucyjnym.
Moje serce biło jak oszalałe. Chciałam go powstrzymać, powiedzieć, że nikt nie powinien stać przez to przed ryzykiem utraty życia. Na pewno były jakieś inne sposoby, żeby rozwiązać ten problem. Jednak wiedziałam, że to nie najlepsza chwila na odzywanie się. Doktor Mission głośno przełknął ślinę, kiedy Clarkson kontynuował. - Jeśli cenisz sobie swoje życie, sugeruję, żebyś nie siał fermentu w moim. Rozumiemy się? - Tak jest, Wasza Wysokość – odparł lekarz, na dokładkę szybko się kłaniając. - Wspaniale. A więc, jaki jest stan zdrowia lady Amberly? Czy może już udać się do swojego pokoju, żeby odpocząć w spokojnych warunkach? - Poproszę pielęgniarkę, żeby jeszcze raz ją zbadała. Clarkson machnął ręką, a doktor oddalił się. - Co za tupet, wyobrażasz to sobie? I tak powinienem się go pozbyć. Położyłam dłoń na jego piersi. - Nie. Nie, proszę nie rób mu krzywdy. Uśmiechnął się. - Miałem na myśli, że powinienem go odesłać, znaleźć mu dogodną posadę gdzieś indziej. Wielu gubernatorów lubi mieć prywatnych lekarzy. On byłby w tym dobry. Westchnęłam z ulgi. Przynajmniej będzie żył. - Amberly – wyszeptał. - Zanim on ci o tym powiedział, wiedziałaś, że możesz nie być w stanie urodzić dziecka? Pokręciłam głową. - Martwiłam się tym, takie sytuacje zdarzyły się w miejscu gdzie mieszkałam. Ale moje starsze rodzeństwo wzięło śluby i ma dzieci. Miałam nadzieję, że ja również będę mogła.
Głos uwiązł mi w gardle, ale on uspokoił mnie. - Nie martw się tym teraz. Zajrzę do ciebie później. Musimy porozmawiać. Pocałował mnie w czoło, w skrzydle szpitalnym, gdzie każdy mógł to zobaczyć. Wszystkie moje troski zniknęły, chociaż na chwilę.
- Chcę się podzielić się z tobą pewną tajemnicą. Obudziłam się, kiedy Clarkson wyszeptał mi te słowa do ucha. Moje ciało sprawiało wrażenie, jakby wiedziało jak na niego reagować, więc nawet się nie przestraszyłam. Zamiast tego delikatnie ocknęłam się, słysząc jego głos, i była to najsłodsza pobudka na świecie. - Naprawdę? - Przetarłam oczy i spojrzałam na jego szelmowsko uśmiechnięta twarz. Skinął głową. - Powinienem ci powiedzieć? - Zachichotałam, a on ponownie pochylił głowę do mojego ucha. - Zastaniesz następną królową Illéi. Odsunęłam się od niego, szukając na jego twarzy najmniejszej oznaki, że żartuje. Ale, szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie widziałam, żeby był taki spokojny. - A chcesz, żebym powiedział ci skąd to wiem? - Wydawał się być zadowolony z siebie, z tego, że mnie zaskoczył. - Proszę – westchnęłam, wciąż mu nie dowierzając. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi małe testy, jakim cię poddawałem, ale od dawna wiedziałem czego szukam. - Przesunął się na łóżku, więc mogliśmy patrzeć sobie w oczy. - Podobają mi się twoje włosy. Dotknęłam ich machinalnie. - Co masz na myśli? - W tym, że były długie nie było nic złego. Ale poprosiłem kilka dziewczyn o to samo i tylko jedna z nich ścięła je więcej niż o cal. Gapiłam się na niego oniemiała. O co w tym chodziło?
- A tamtej nocy, kiedy zabrałem cię na naszą pierwszą randkę... pamiętasz to? - Oczywiście, że pamiętałam. - Przyszedłem późno, a ty byłaś już gotowa do pójścia spać. Zapytałaś czy możesz się przebrać, a kiedy powiedziałem, że nie, nie oponowałaś. Poszłaś za mną tak jak stałaś. Pozostałe wypychały mnie na korytarz, kiedy się przebierały. Muszę im przyznać, że robiły to szybko, ale fakt jest faktem. Przez chwilę zastanawiałam się nad obiema tymi rzeczami, a potem przyznałam. - Nie rozumiem. Wziął mnie za rękę. - Widziałaś moich rodziców. Kłócą się o jakieś bzdury. Toczą wojny na śmierć i życie z powodu drobnych przewinień. I dla dobra kraju rezygnują z własnego szczęścia, które mogliby mieć w samotności. - Jeśli cię o coś poproszę, ty mi to dasz. Nie będziesz próżna. Jesteś wystarczająco pewna siebie, żeby postawić mnie przed swoim wyglądem, przed wszystkim. Wiem to po sposobie, w jaki przyjmowałaś do wiadomości moje żądania. Ale chodzi o coś więcej.... Wziął głęboki oddech i zerknął na swoje dłonie, jakby zastanawiał się, czy mi o tym powiedzieć. - Dochowasz moich tajemnic i zapewniam cię, że jeśli mnie poślubisz, będzie ich coraz więcej. Nie oceniasz mnie i niewiele może cię zaskoczyć. Jesteś ukojeniem. - Jego wzrok przesunął się na moje oczy. Zależy mi na pokoju. Myślę, że jesteś jedyną szansą, która może mi go zapewnić. Uśmiechnęłam się. - W centrum twojej burzy? Westchnął, wyglądał jakby poczuł ulgę. - Tak. - To rola byłaby dla mnie zaszczytem, ale jest jeden mały problem. Poruszył głową.
- Twoja kasta? Zupełnie o tym zapomniałam. - Nie, dzieci. - Och, to – powiedział, jego głos brzmiał, jakby myślał, że to żart. Nie obchodzi mnie to tak czy inaczej. - Ale musisz mieć dziedzica. - Dlaczego? Żeby przedłużyć dynastię? Mówisz o daniu mi syna. Możemy mieć tylko jedno dziecko i to dziewczynkę. A ona nie miałaby szansy na koronę. Nie uważasz, że zbyt dalekobieżne plany? - Chcę dzieci - wymamrotałam. Wzruszył ramionami. - Nie ma żadnej gwarancji, że nie będziesz ich miała. Osobiście nie przepadam za dziećmi. Przypuszczam, że po to są nianie. - A twój dom jest taki rozległy, że nawet nie słyszałbyś ich podniesionych głosów. Clarkson zaśmiał się. - Racja. Dlatego, bez względu na wszystko, nie jest to dla mnie problem. Jego głos był taki spokojny, taki beztroski, że uwierzyłam mu, a waga tego wszystkiego przytłoczyła mnie. Do oczu napłynęły mi łzy, ale nie pozwoliłam sobie na płacz. Zachowam łzy na później, kiedy już będę sama. - Ważniejszą kwestią jest twoja kasta – przyznał. - Cóż, nie tyle dla mnie, co dla mojego ojca. Będę potrzebował czasu, żeby przygotować odpowiedni sposób, żeby go o tym poinformować, co oznacza, że Selekcja potrawa jeszcze trochę czasu. Ale w głębi serca – powiedział, pochylając się – ty będziesz moją żoną. Przygryzłam wargę, zbyt szczęśliwa, żeby uwierzyć, że to prawda.
Schował mi kosmyk włosów za ucho. - Będziesz jedyną rzeczą na tym świecie, która będzie naprawdę moja. A ja umieszczę cię na piedestale tak wysokim, że nikt nie będzie w stanie cię nie wielbić. Pokręciłam głową, oszołomiona radością. - Nie wiem co powiedzieć. Pocałował mnie szybko. - Po prostu powiedz tak. A kiedy nadejdzie czas, chcę, żebyś była gotowa. Zetknęliśmy się czołami i przez chwilę zostaliśmy w takiej pozycji. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Sen, który śniłam w sercu, właśnie się spełnił. - Powinnaś znowu się położyć. Dzisiejszy atak był najokrutniejszy z dotychczasowych. Dlatego chciałbym, żebyś w pełni wypoczęła. - Jak sobie życzysz – odparłam. Przesunął palcem po moim policzku, zadowolony z odpowiedzi. - Dobranoc, Amberly. - Dobranoc, Clarksonie. Kiedy wyszedł, z powrotem schowałam się do łóżka, ale wiedziałam, że teraz na pewno nie zasnę. No bo jak, kiedy serce galopowało mi dwa razy szybciej niż zazwyczaj, a w umyśle przelatywały wszelkie możliwe scenariusze dotyczące przyszłości. Powoli wstałam i podeszłam do biurka. Był tylko jeden sposób, żebym się uspokoiła. Droga Adele. Czy jesteś w stanie dochować tajemnicy?