Rozdział 1 Naciągnęłam górną część sukienki mocniej na ramiona. Teraz Carter uspokoił się, ale cisza wywołała silniejsze dreszcze na moim ciele niż ch...
39 downloads
25 Views
191KB Size
Rozdział 1 Naciągnęłam górną część sukienki mocniej na ramiona. Teraz Carter uspokoił się, ale cisza wywołała silniejsze dreszcze na moim ciele niż chłód panujący w pałacowych lochach. Byłam przerażona słysząc jego bolesne jęki, kiedy strażnicy bili go bez opamiętania, lecz wtedy przynajmniej wiedziałam, że oddycha. Trzęsłam się, kiedy podciągnęłam kolana do piersi. Kolejna łza spłynęła po moim policzku, jednak cieszyłam się z tego, ponieważ niosła ze sobą ciepło. Wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że tak to się skończy. A mimo to wciąż się spotykaliśmy. Bo jak moglibyśmy przestać? Zastanawiałam się w jaki sposób umrzemy. Stryczek? Rozstrzelanie? Coś jeszcze bardziej okrutnego i bolesnego? Nie mogłam się powstrzymać od nadziei, że ta cisza oznacza, że już odszedł. A jeśli nie, to niech odejdzie jako pierwszy. Wolałabym, żeby moim ostatnim wspomnieniem była jego śmierć, niż żeby on widział, jak ja umieram. Nawet teraz, siedząc samotnie w celi, chciałam tylko, żeby nie czuł bólu. Na korytarzu zapanowało poruszenie i bicie mojego serca natychmiast przyśpieszyło. Czy to to? Czy nadchodził koniec? Natychmiast zamknęłam oczy, próbując powstrzymać łzy. Jak do tego doszło? Jak z jednej z kandydatek na księżniczkę stałam się zaszufladkowanym zdrajcą, czekającym na karę? Och, Carter... Carter, co myśmy uczynili. Nie uważałam się za próżną osobę. Mimo to niemal każdego dnia miałam
wrażenie, że muszę wrócić do pokoju i poprawić makijaż przed udaniem się do Komnaty Dam. Wiedziałam, że to głupie – z Maxonem nie spotkałabym się wcześniej niż wieczorem. Lecz z jakiegoś powodu i tak zmywałam cały makijaż i przebierałam się. Nie żeby miało to przynieść jakiś większy efekt. Maxon był miły i przyjazny, ale odnosiłam wrażenie, że nie mieliśmy ze sobą tego połączenia, które dzielił z innymi dziewczynami. Może to ze mną było coś nie tak? Mimo że spędzałam cudowne chwile w pałacu, wciąż wydawało mi się, że inne dziewczyny – no przynajmniej niektóre z nich – rozumiały coś lepiej ode mnie. Zanim zostałam Wybrana, sądziłam, że jestem zabawna, ładna i inteligentna. Lecz teraz, gdy znajdowałam się w samym środku grupy dziewczyn, których codziennym zadaniem było robienie wrażenia na pewnym konkretnym chłopaku, czułam się bezbarwna, nudna i gorsza. Zdałam sobie sprawę, że powinnam poświęcać więcej uwagi swoim dawnym przyjaciółkom, które zawsze zdawały się być biegłe w sprawach dotyczących szukania męża i tworzenia ogniska domowego. Spędzały dużo czasu rozmawiając o ciuchach, kosmetykach i chłopakach – kiedy ja poświęcałam uwagę nauce. Miałam wrażenie, jakbym przegapiła pewną ważną lekcję i teraz znajdowałam się na żałosnym końcu stawki. Nie. Musiałam jedynie dalej się starać, to wszystko. Nauczyłam się na pamięć całego wykładu Silvii o historii z zeszłego tygodnia. Nawet zrobiłam notatki, żeby mieć je pod ręką, gdybym przypadkiem o czymś zapomniała. Chciałam, żeby Maxon uważał mnie za inteligentną i wszechstronnie wykształconą. Pragnęłam również, żeby myślał, że jestem piękna, dlatego czułam, że moje wycieczki do pokoju są konieczne. Jak królowa Amberly to robiła? Sprawiała wrażenie jakby bycie olśniewającą nie wymagało od niej żadnego wysiłku. Zatrzymałam się na schodach, żeby zerknąć na swoje buty. Wyglądało na
to, że jeden z obcasów zawadził o dywan. Poza tym nie zobaczyłam niczego niepokojącego, więc ruszyłam dalej, śpiesząc się do Komnaty Dam. Przerzuciłam włosy przez ramię, kiedy dotarłam na pierwsze piętro i wróciłam do skupiania się na swoim zadaniu. Naprawdę chciałam wygrać. Nie spędziłam z Maxonem zbyt wiele czasu, ale wydawał się taki miły, zabawny i… - Aaach! – Obcas zawadził o krawędź stopnia i runęłam na marmurową posadzkę. – Oj – mruknęłam. - Panienko! – Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że w moim kierunku biegnie jeden z gwardzistów. – Wszystko w porządku? - Nic mi jest. Jedyną rzeczą, jaka ucierpiała, jest moja duma – powiedziałam, rumieniąc się. - Nie mam pojęcia jak kobiety chodzą w tych butach. To cud, że nie macie ciągle skręconych kostek. Zachichotałam, kiedy podał mi rękę. - Dziękuję. – Zajęłam się poprawianiem fryzury i wygładzaniem sukienki. - Do usług. Na pewno nic ci nie jest? – Spojrzał na mnie podejrzliwie, szukając wszelkich zadrapań i ran. - Trochę boli mnie biodro w miejscu, na które upadłam, ale poza tym czuję się doskonale. – Co było prawdą. - Może na wszelki wypadek powinnaś udać się do skrzydła szpitalnego? - Naprawdę nie ma takie potrzeby – zaprzeczyłam. – Nic mi nie jest. Westchnął. - Zrobisz mi przyjemność i udasz się tam mimo wszystko? Jeśli naprawdę coś ci się stało, a ja nie zrobię wszystkiego, żeby ci pomóc, potem będę czuł się z tym okropnie. – Jego błękitne oczy były niezwykle przekonujące. – I byłbym skłonny założyć się, że książę również by na to nalegał. Trafił w czuły punkt.
- No dobrze – poddałam się. – Pójdę. Rozpromienił się, jego uśmiech zawsze był lekko krzywy. - To świetnie. – Podniósł mnie, a ja jęknęłam z zaskoczenia. - Nie sądzę, żeby to było konieczne – zaprotestowałam. - Znowu to samo. – Zaczął już iść, więc nie miałam drogi ucieczki. – Także, popraw mnie jeśli się mylę, ale ty jesteś panną Marlee, prawda? - Tak, to ja. Wciąż się uśmiechał i nie mogłam się powstrzymać, dlatego odwzajemniłam uśmiech. - Staram się bardzo, żeby was odróżnić. Szczerze mówiąc, podczas szkolenia przygotowawczego nie byłem najlepszy, dlatego nie mam pojęcia w jaki sposób trafiłem do pałacu. Jednak zamierzam się upewnić, że nikt nie pożałuje tej decyzji, więc staram się przynajmniej nauczyć waszych imion. W ten sposób jeśli ktoś będzie czegoś potrzebował, będę wiedział o co chodzi. Podobał mi się sposób w jaki mówił. Zupełnie jakby snuł historię, mimo że po prostu opowiadał o sobie. Jego mimika była żywa, a głos płomienny. - No cóż, już pniesz się wyżej i wyżej – powiedziałam zachęcająco. – I nie bądź dla siebie taki surowy. Jestem pewna, że byłeś świetny podczas szkolenia, dlatego znalazłeś się tutaj. Twoi dowódcy musieli widzieć w tobie wielki potencjał. - Jesteś zbyt miła. Mogłabyś przypomnieć mi skąd pochodzisz? - Z Kent. - Och, ja jestem z Allens. - Naprawdę? – Allens znajdowało się tuż na wschód od Kent, nad Karoliną. W pewien sposób byliśmy sąsiadami. Skinął głową. - Tak jest, ma’ma. To pierwszy raz, kiedy znajduję się poza swoją prowincją. Cóż, drugi, jeśli liczyć szkolenie.
- To tak samo jak ja. Ciężko jest przyzwyczaić się do panującej tu aury. - To prawda! Czekam na jesień, chociaż nie jestem pewien, czy tu w ogóle jest jesień. - Wiem co masz na myśli. Lato jest miłe, ale nie codziennie. - Dokładnie – odparł pewnie. – Wyobrażasz sobie jak muszą tu wyglądać święta? Westchnęłam. - Na pewno nie są tak dobre bez śniegu. – Dokładnie o tym myślałam. Przez cały rok marzyłam o zimie. To była moja ulubiona pora roku. - Nawet w połowie – zgodził się. Nie wiedziałam dlaczego czuję się taka radosna. Może dlatego, że tak łatwo się nam ze sobą rozmawiało. A ja zawsze miałam trudności w prowadzeniu konwersacji z chłopakami. Muszę przyznać, że nie miałam w tym zbyt wiele doświadczenia, ale myśl, że nie trzeba było wkładać w to tyle wysiłku, jak sądziłam, była przyjemna. Kiedy dotarliśmy do skrzydła szpitalnego, zwolnił. - Odstawisz mnie na ziemię? – zapytałam. – Nie chcę, żeby myśleli, że złamałam nogę czy coś podobnego. Zaśmiał się. - Na pewno. Podstawił mnie i otworzył przede mną drzwi. W środku pielęgniarka siedziała przy biurku. Sierżant odezwał się w moim imieniu. - Lady Marlee zaliczyła niewielki upadek na korytarzu. Pewnie to nic, ale wolimy się upewnić. Pielęgniarka od razu zerwała się z miejsca, ciesząc się, że będzie miała coś do roboty. - Och, panno Marlee, mam nadzieję, że nic ci nie jest.
- Nie, tylko tu mnie trochę boli – powiedziałam, dotykając biodra. - Zaraz cię zbadam. Dziękuję ci, sierżancie. Możesz wrócić na swoje stanowisko. Gwardzista schylił głowę w jej kierunku i ruszył do wyjścia. Chwilę przed tym, jak drzwi zamknęły się, mrugnął do mnie i posłał mi krzywy uśmiech, a ja zostałam tam, ciesząc się jak idiotka.