White Kiersten Paranormalność 02 Normalne marzenia Mnóstwo się zmieniło odkąd Evie odeszła z Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalny...
26 downloads
29 Views
1MB Size
White Kiersten Paranormalność 02 Normalne marzenia
Mnóstwo się zmieniło odkąd Evie odeszła z Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi ze swoim nowym chłopakiem Lendem. Wreszcie jest tak jak zawsze chciała – normalnie. Zupełnie normalne liceum, zupełnie normalna praca po szkole. Ale zupełnie nienormalna przeszłość Evie nie pozwala o sobie zapomnieć i zjawia się pod postacią Retha - jej byłego chłopaka-elfa. Już wystarczająco przerażające jest to, co Reth przed nią odkrywa. A teraz jeszcze wybucha wojna wśród paranormali i tak się fatalnie składa, że stawką w niej jest… Evie. A tak marzyła, żeby wszystko było normalnie…
Z jasnego nieba Och , bip. Za chwilę umrę. Makabryczną śmiercią w męczarniach. Odruchowo sięgnęłam do boku, szukając różowego tase-ra, choć wiedziałam, że go nie znajdę. Dlaczego tak bardzo tego chciałam? Co sobie wyobrażałam? To prawda, że praca w Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi była czymś w rodzaju kontraktowego niewolnictwa miałam za sobą kilka starć z wampirami, wiedźmami i wrednymi elfami - ale to nic w porównaniu z tym, z czym teraz musiałam się zmierzyć. Wuef dziewczyn. Grałyśmy w piłkę nożną, i to bez nagolenników. Dziewczyna, której miałam pilnować - wielka jak Hulk, przysięgłabym, że jest trollem - pędziła na mnie, a z jej nozdrzy niemal buchała para. Skoncentrowałam się, przygotowana na zderzenie... A w chwilę później patrzyłam na czysty błękit jesiennego nieba. Ani jednej chmurki. Tylko czemu patrzyłam na niebo? Może dlatego, że moje płuca odmówiły posłuszeństwa? No, płuca, co z wami? Przecież w końcu musicie zacząć działać! Przed moimi oczami zatańczyły jasne plamy, niemal widziałam już swój nekrolog: „Tragiczne zderzenie w czasie meczu piłki nożnej". Co za obciach.
Wreszcie moje płuca zaczerpnęły błogosławionego powietrza, ujrzałam pochyloną nade mną znajomą twarz i długie ciemne włosy. Moja jedyna normalna przyjaciółka, Car-lee. - Wszystko w porządku? - Green! - Gromki tenor zabrzmiał jak szczeknięcie. Słowo daję, panna Lynn miała niższy głos niż mój chłopak. -Podnoś tyłek i wracaj do gry! Green. Lend wymyślił mi to nazwisko, bo potrzebowałam normalnych dokumentów. Uważałam wtedy, że jest takie słodkie. Jednak im częściej panna Lynn je wykrzykiwała, tym mniej je lubiłam. - Green!!! Carlee wyciągnęła rękę i pomogła mi wstać. - Nie przejmuj się. Ja też jestem beznadziejna w piłce. -Uśmiechnęła się i pobiegła dalej. Nie, stanowczo nie była beznadziejna. To nie fair. Stoję tu jak idiotka na środku błotnistego boiska, podczas gdy Lend jest w college'u. Co za niewiarygodna strata czasu! Kto wie, ile mi go zostało? A jeśli właśnie marnuję bezcenne resztki mojej duszy na piłkę nożną? Może jakieś zaświadczenie lekarskie? „Do wszystkich zainteresowanych: Evie jest rzadkim przypadkiem - nie ma wystarczająco dużo duszy, by prowadzić normalne życie. W związku z powyższym w trybie natychmiastowym zostaje zwolniona z wszelkiego wysiłku fizycznego, który wymaga pocenia się i tarzania w błocie". Śmieszne. Chociaż, może warto spróbować? Tata Lenda ma znajomości w szpitalu... Uchyliłam się, gdy piłka przemknęła mi obok głowy. Jedna z dziewczyn z mojej drużyny, wściekle ruda, zaklęła. - Główką, Green! Główką! Carlee się zatrzymała. - Udawaj, że masz bóle miesiączkowe. - Zamrugała ciężkimi od tuszu rzęsami.
Przycisnęłam ręce do brzucha i powlokłam się do panny Lynn, która stała na białej linii namalowanej na trawie, nadzorując mecz niczym generał bitwę. - Co znowu? - Wywróciła oczami. W nadziei, że moja bladość choć raz mi się na coś przyda, wyjęczałam: - Mam okres. Fatalnie się czuję. Nie uwierzyła i obie o tym widziałyśmy, ale zamiast mnie zwymyślać, znowu przewróciła oczami i wskazała kciukiem linię boczną. - Następnym razem staniesz na bramce. Wielkie dzięki, Carlee. Świetny pomysł. Poszłam trochę dalej i położyłam się na ziemi, skubiąc rzadką, zrudziałą trawę. Nie tak wyobrażałam sobie liceum. Nie zrozumcie mnie źle. Byłam bardzo wdzięczna za to, że mogłam chodzić do szkoły. Zawsze chciałam być zwyczajną dziewczyną, uczyć się i robić zwyczajne rzeczy. Ale to wszystko było takie, takie... Zwyczajne. Rok szkolny rozpoczął się ponad miesiąc temu i, jak dotąd, nic się nie wydarzyło - ani jednej bójki między dziewczynami, żadnych dzikich imprez z interwencją policji, nie mówiąc już o maskaradach, randkach przy świetle księżyca czy namiętnych pocałunkach na korytarzach. Jednym słowem Easton Heights, mój niegdyś ukochany serial, dużo stracił w moich oczach. Choć nadal myślę, że szafki są super. Przyłożyłam rękę do brzucha, udając cierpienie. Patrzyłam na niewielki obłoczek sunący po niebie i myślałam, że o wiele przyjemniej jest leżeć na trawie z własnej woli, niż zostać powalonym na ziemię przez trolowatą koleżankę. Zmarszczyłam brwi. Ta chmura wydawała się dziwna. Sama jedna na czystym niebie... I było w niej coś jeszcze... Coś niezwykłego. Błysk światła?
- Jesteś w stanie pójść na następną lekcję? Zaskoczona, usiadłam i odwróciłam się do panny Lynn. - Tak, tak, dziękuję. - Naprawdę musiało mi się nudzić, skoro wypatrywałam nie wiadomo czego w chmurach. Następną lekcję spędziłam, obliczając, ile minut dzieli mnie od weekendu - miałam się wtedy zobaczyć z Len-dem. Wyszło mi o wiele za dużo, ale to i tak było ciekawsze niż wykład nauczyciela od angielskiego o rolach związanych z płcią w Drakuli. Proszę, nie każcie mi nawet patrzeć na tę książkę. Naprawdę, Bram Stoker nie był skrupulatnym badaczem. Moja głowa dążyła prosto do czołowego zderzenia z ławką, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i weszła sekretarka z kartką w ręku. - Evelyn Green? - spytała. Pomachałam ręką, a ona skinęła głową. Ktoś po ciebie przyszedł. Zerwałam się. Nigdy wcześniej nikt nie zwalniał mnie ze szkoły. Może Arianna chciała wyciągnąć mnie na miasto? Była wystarczająco dziwaczna i humorzasta, by zrobić coś takiego. Ale z drugiej strony nie wyszłaby z domu w taki słoneczny dzień, była przecież wampirem. Poczułam ciężar w żołądku. A jeśli coś się stało? Jeśli Lend miał wypadek w akademiku? Jeśli stracił przytomność i stał się niewidzialny? Jeśli już zajął się nim rząd i umieścili go w jakimś ośrodku Agencji? Powstrzymywałam się, żeby nie biec. Szłam za sekretarką, niską kobietą o nienaturalnie jasnych włosach. - Wie pani, kto po mnie przyszedł? - Myślę, że twoja ciotka. To sporo wyjaśniało. A raczej wyjaśniałoby, gdybym miała ciotkę. Przebiegłam w myślach listę kobiet - wyłącznie paranormalnych które mogłyby udawać moją krewną. Tylko po co któraś z nich miałaby tu przyjść? Wpadłam do gabinetu. Kobieta w wygodnych (czytaj: brzydkich) butach, z czar-
nymi włosami ściągniętymi w surowy kok, stała tyłem do mnie. Nie, to nie mogła być... Raquel odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Serce skoczyło mi do gardła. Z jednej strony, Raquel to ktoś, kogo mogłam niemal uważać za matkę. Z drugiej, była jedną z szych Agencji - organizacji, w której wszyscy myśleli, że nie żyję. Organizacji, która miała mnie nigdy nie znaleźć. Przed którą, jak sądziłam, Raquel mnie chroni. - Jesteś! - Zarzuciła pasek torebki na ramię i wskazała dwuskrzydłowe drzwi wyjściowe. - Chodźmy. Ruszyłam za nią, kompletnie zbita z tropu. Czułam się dziwnie, wychodząc w ten pogodny dzień ze zwykłego liceum z kobietą, która uosabiała wszystko co niezwykłe i co pragnęłam zostawić w przeszłości. Mimo to miałam ochotę przytulić się do niej, choć nasze relacje nie zakładały przytulania. Rzecz jasna, równie mocno chciałam uciec, gdzie pieprz rośnie. Raquel należała przecież do Agencji. - Co ty tu robisz? - spytałam w końcu. - Wnioskując z twojego zaskoczenia, David nie przekazał ci moich wiadomości? - Tata Lenda? Jakich wiadomości? Westchnęła. Moje wyczucie nieco zaśniedziało, ale zdaje się, że to westchnienie brzmiało mniej więcej jak: „Jestem zmęczona, a wyjaśnianie tego trwałoby zbyt długo". Chmury zasłoniły słońce. Spojrzałam w górę na obłoczek. Rzeczywiście, coś pod nim było, ale nie błyskawica... Coś połyskliwego, paranormalnego... Coś jakby iluzja, którą tylko ja mogłam przejrzeć. - Co... - zaczęłam, ale przerwał mi własny krzyk. Obłok zanurkował w dół, dopadł mnie, otulił i razem ze mną pomknął w górę.
Sztuka latania Krzyczałam nawet wtedy, gdy zabrakło mi powietrza. W końcu złapałam oddech i spojrzałam w dół. Macki chmury wiły się wokół mnie, ale i tak widziałam, że trójwymiarowy krajobraz pozostał daleko w dole. Stłumiłam kolejny krzyk i zerknęłam na siebie. W pasie trzymały mnie przerażająco niematerialne ręce. Nie rozumiałam, jak coś, co wydawało się lekkie jak bryza, mogło ciągnąć mnie w górę, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. Miałam bardziej palące problemy. Na przykład dokąd i dlaczego porwała mnie ta chmura? W dodatku wokół wirowały maleńkie iskierki, a raczej nie miałam ochoty na porażenie prądem. Włoski na moich rękach stanęły dęba, skóra mrowiła, elektryczność trzeszczała dookoła. Niedobrze. Już miałam pożegnać się z ziemią na zawsze, gdy nagłe zobaczyłam w dole miasteczko i coś we mnie zaskoczyło. To było moje miasto! Dosyć tego, żaden paranormalny nie będzie mną manipulował! Jeśli ta chmura mogła mnie dotknąć, to, do licha, ja mogłam dotknąć jej. A skoro tak... Zamknęłam oczy i głęboko zaczerpnęłam tchu. Muszę to zrobić. Nie dlatego, że chciałam. Chodziło o moje życie. Poza tym przecież mogło mi się nie udać. Wprawdzie byłam Pustą i umiałam wysysać dusze z paranormalnych, ale do tej pory zrobiłam to tylko raz. No i to było coś innego - tamte dusze były uwięzione i chciały do mnie przyjść. A chmura na pewno nie miała zamiaru oddać mi swojej energii życiowej. Ale musiałam spróbować. Sięgnęłam do tyłu, macając wokół siebie, i w końcu wyczułam coś stałego. Położyłam na tym dłoń i modliłam się, żeby chmura, bez względu na to, czym jest, miała pierś.
Skupiłam się. Chciałam, żeby między moją dłonią a dziwną chmurą otworzył się kanał. Chcę tego, pomyślałam, a mój umysł krzyczał rozpaczliwie. Potrzebuję tego. Zszokowana otworzyłam oczy. Dusza zatrzeszczała suchym, naładowanym energią żarem, gdy płynęła przez rękę do mojego wnętrza. Całe ciało mnie mrowiło. Istota wrzasnęła przeraźliwie z zaskoczenia i bólu. Cofnęła się gwałtownie. Połączenie się zerwało, a mnie zakręciło się w głowie od przypływu nowej, dziwnej energii. A potem zaczęliśmy spadać. Świetny pomysł, Evie. Śmiało, wyssij energię z istoty, która unosi cię setki metrów nad ziemią! Dobrze, że stworzenie jakoś się trzymało. Wirowaliśmy dziko, ale nie spadaliśmy tak szybko, jak powinniśmy. Jeśli w ten sposób uda nam się dotrzeć do ziemi, nie powinno być źle. I wtedy stwór mnie puścił. Krzyknęłam, zamachałam rękoma i złapałam go za... nogę? Wrzasnął i zaczął wierzgać, ale nie zamierzałam go puścić. Będziemy razem do końca. Ziemia pędziła ku nam, zielonopomarańczowy dywan drzew był coraz bliżej. Nim zdążyłam się przygotować, runęłam między gałęzie. Liście wirowały wokół mnie, gdy odbiłam się od jakiegoś konaru i w końcu puściłam nogę chmury. Kolejna gałąź uderzyła mnie w biodro, spowalniając upadek. Gdy w końcu rąbnęłam o ziemię, czułam się jak po zderzeniu z ciężarówką. Na pewno cała się połamałam. Bolało mnie tak, że ręce i nogi musiały być kupką poharatanych kości. Resztę życia spędzę w gipsie. To utrudni przytulanie się do Lenda, ale za to będę miała na jakiś czas spokój ze szkołą. A już na pewno z wuefem. I wtedy po moim ciele przesunęło się mrowienie. Ból zniknął. Moje ciało wydawało się teraz lekkie i sprężyste, chociaż ręce i nogi pozostały nieruchome. Och, bip. Jestem sparaliżowana!
Spanikowana, zerwałam się na równe nogi i z przerażeniem przesunęłam rękami po całym ciele. No nie, skoro mogę to zrobić, to jednak nie jestem sparaliżowana... Tylko dlaczego czuję się tak dziwnie? I co się stało z chmurą? - Potwór! - Rozległ się głos, który brzmiał jak szmer wiatru między martwymi drzewami. - Co mi zrobiło? Niewielka istota, nadal osłonięta przez wijące się macki chmury, czołgała się przez błoto prosto do mnie. Miała postać człowieka, ale wydawała się delikatna, niemal dziecięca. Oczy lśniły jasną bielą błyskawicy, rysy były rozmyte i niewyraźne, a twarz miała blady odcień chmury. W oczach zwykłych ludzi ten stwór wyglądałby jak poruszający się kłąb gęstej mgły, ale ja potrafiłam przeniknąć przez iluzję i zobaczyć to, co pod spodem. Cofnęłam się. Próbowałam nie potknąć się o wystające korzenie potężnego drzewa, które było na tyle mile, że złagodziło mój upadek. - Hej, nie chciałam, żeby mnie ktoś porywał i uciekał wysoko w niebo! - Wzięło mnie. Zabrało część. Niech odda. Byłam niemal przy samym pniu drzewa. Istota uniosła się pionowo w powietrzu, tuż przede mną. Cienkie linie błyskawic oplatały ją niczym pajęczyny, kończyny to znikały w chmurze, to się pojawiały. To stworzenie miało niezaprzeczalną moc i silę. Nie miałam żadnych szans. Uniosłam rękę i próbowałam wyglądać odważniej, niż się czułam. - Zostaw mnie w spokoju albo zabiorę wszystko. - Mój głos zadrżał, trochę ze strachu, a trochę z pragnienia. Palce zaczęły mrowić, całe moje ciało wypełniło pragnienie. Odrobina to za mało. Chciałam wszystkiego. Nie, nie chciałam. Nie mogłam tego wziąć. Nie chciałam tego, nie byłam taka. Oddałabym nawet to, co wzięłam, gdybym wiedziała jak.
Dziwaczna chmura zwęziła wielkie lśniące oczy i przyglądała mi się. Powietrze między nami było suche i gorące, wypełnione trzeszczącą elektrycznością. To coś chciało mnie zabić. Odetchnęłam głęboko. Zastanawiałam się, czy będzie bolało. Wtedy stwór nagle skoczył w górę. Powietrze świsnęło. Patrzyłam, jak chmura wznosi się coraz wyżej. Od czasu do czasu przeskakiwała w bok i traciła wysokość, a potem znowu leciała w górę. W końcu zniknęła. Obezwładniona ulgą wypuściłam powietrze i oparłam się o drzewo. Kiedy marzyłam, by wydarzyło się coś, co urozmaici moje życie, naprawdę nie chodziło o coś takiego! Najwyraźniej zapomniałam, co niosą ze sobą kontakty z paranormalnymi - prawdziwymi, dzikimi paranormalnymi. Strach. Cały ocean strachu. A teraz nawet nie miałam przy sobie Tasey. Ruszyłam przed siebie, zastanawiając się nad sytuacją. Gdy porwała mnie ta szalona chmura, upuściłam torbę, a to oznaczało, że nie miałam komórki. I chociaż wydawało mi się, że spadliśmy gdzieś w okolicy mojego domu, kto wie, jak daleko mogło nas znieść w czasie upadku i jak duży może być las w środku Wirginii? Właśnie mam okazję się przekonać. Gdy dotarłam do drogi godzinę później, byłam zmęczona, spocona i zniechęcona. Jakie jest prawdopodobieństwo, że Raąuel zjawi się dokładnie w tej samej chwili, w której rzuci się na mnie paranormalny stwór? Może tylko udawała, że kryje mnie przed MANIP, żeby teraz znów wciągnąć mnie w ich brudne gierki? Nie chciało mi się wierzyć, że chciałaby wywabić mnie ze szkoły tylko po to, żeby szalona chmura mogła mnie dorwać. A jednak... Wydawało się to prawdopodobne. Sama myśl, że Raąuel, która przez wszystkie lata była dla mnie jak matka, próbowałaby zrobić coś takiego, łamała mi serce.
Ale dobrze. Jeśli MANIP chce pogrywać w ten sposób, proszę bardzo. Wyprostowałam rękę przed sobą i uśmiechnęłam się przebiegle. Potrafię o siebie zadbać. A potem wzruszyłam ramionami i strzepnęłam ręką, żeby pozbyć się mrowienia. Nie. Nigdy więcej tego nie zrobię. Nigdy. Za bardzo mi się to podobało. Mój wewnętrzny kompas działał lepiej, niż sądziłam - na drodze udało mi się wybrać właściwy kierunek. Gdy ujrzałam odgałęzienie, które prowadziło do domu Lenda, omal nie rozpłakałam się z ulgi. Mieszkałam tu, zanim Lend się wyprowadził. Potem przeniosłam się nad restaurację, do Arianny, nie chciałam mieszkać z ojcem mojego chłopaka. Przebiegłam przez długi, kręty podjazd i wpadłam do znajomego wnętrza. Raquel siedziała na kanapie. - Co się dzieje?! - wrzasnęłam zamiast powitania. Raquel się zerwała, złapała mnie i przycisnęła do siebie, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. W pierwszej chwili zesztywniałam, dopiero potem zrozumiałam, że właśnie mnie przytuliła. - Nie widziałam cię od miesięcy, a ty wychodzisz ze szkoły i dajesz się porwać! Myślałam, że chcesz być normalna! - Odsunęła się i popatrzyła na mnie oczami pełnymi łez. - Więc nie ty wysłałaś to coś? - Dobry Boże, nie! - Co to było? David wszedł do pokoju z telefonem w ręku i wyrazem ulgi na twarzy. - A więc wszystko dobrze! - Poza tym, że zostałam porwana przez żywą chmurę i zrzucona z trzystu metrów na ziemię, to tak, wszystko super. - Sylf! - David spojrzał triumfalnie na Raquel. - A nie mówiłem, że istnieją! Raquel zacisnęła usta, żeby powstrzymać westchnienie.
- Wygląda na to, że jednak miałeś rację. - Rany! - David przeczesał dłońmi grube, ciemne włosy. Jego oczy płonęły podnieceniem. - Rany, sylf! Pierwszy potwierdzony kontakt! Podniosłam rękę. - Halo, tu dziewczyna porwana przez sylfa! Czy ktoś zechciałby mi wyjaśnić, co to było i dlaczego zafundowało mi widok naszego pięknego stanu z lotu ptaka? - Sylf to duch powietrza - wyjaśniła szybko Raquel. Rzuciła przy tym Davidowi wymowne spojrzenie, jakby chciała mu pokazać, że nawet jeśli nie wierzy w sylfy, to i tak wie o nich więcej niż on. Podobno są spokrewnione z elfami. Uważano, że albo nie istnieją, albo wyginęły. Ponieważ żaden sylf dobrowolnie nie dotknie ziemi, znalezienie ich było niemożliwością, a szukanie zwykłą stratą czasu. Znów wymowne spojrzenie. - Och, daj spokój, mówisz tak dlatego, że moją specjalnością są żywiołaki, a ty skupiasz się na pospolitych paranormalnych, jak jednorożce czy karły. - David mrugnął do mnie, jakbym mogła zrozumieć dowcip. - Zawsze mi zazdrościła, że znam te naprawdę fajne stwory. Teraz to ja powstrzymałam westchnienie. - Dobrze, rozumiem, żywiołak powietrza. Super. A teraz wytłumacz, dlaczego się pojawił. Mówiłaś, że są spokrewnione z elfami? - Moje zdenerwowanie przeszło w strach. Stanowczo nie życzyłam sobie ponownego pojawienia się elfów w moim życiu. Przez chwilę panowała cisza, w końcu Raquel odchrząknęła i odezwała się spiętym głosem. - Zawsze możemy spytać Cressidę, co o tym wie. - Imię matki Lenda, ducha wody, wymówiła z dziwnym naciskiem. - Właśnie nie możemy. - David wsunął palce stóp w dywan. - Nie udało mi się wyciągnąć jej na powierzchnię od dwóch miesięcy, od czasu, gdy Lend się wyprowadził. - Mówił cicho i w jego głosie słyszałam ból. Miałam ochotę go
przytulić. Nie dość, że zakochał się w nieśmiertelnej nimfie wodnej, która przyjęła ludzką postać zaledwie na rok, to jeszcze teraz ta nimfa go odrzuciła, bo Lend wyjechał? Nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie, jak go to zraniło. Chociaż nie, właściwie potrafiłam. Czasami nawet wyobrażałam to sobie bardzo wyraźnie. Zdarzało się, że jedyne, do czego byłam zdolna, to starać się o tym nie myśleć. Świetnie rozumiałam, jak to jest, być śmiertelnikiem w związku z nieśmiertelnym. Nadał nie powiedziałam Lendowi, że nigdy nie umrze. Przerażała mnie myśl, że mógłby porzucić życie ze mną, by zobaczyć, jak to jest być nieśmiertelnym. Ale w końcu mu powiem. Niedługo. Za jakiś czas. Zapewne. Raąueł wyprostowała się, wyglądała na zadowoloną. - To może ja mogłabym pomóc? Spróbuję dotrzeć do wszystkich naszych pracowników, którzy zajmują się duchami powietrza. Swoją drogą, to dziwne, że pokazał się właśnie teraz, biorąc pod uwagę niedawne zamieszanie w populacji " żywiołaków. No dobrze, dowiemy się, o co tu chodzi. Chociaż właściwie wcale nie dlatego tu jestem. Zmarszczyłam brwi. - A dlaczego? - MANIP potrzebuje twojej pomocy. Rozmowa kwalifikacyjna Raquel... - David mówił niskim, podenerwowanym głosem. - Nie wciągniesz znów Evie do MANIP. Jaki sens miało ukrywanie przed nimi, że ona żyje, skoro pół roku później zjawiasz się i chcesz ją zabrać?
- Mówiłam ci, sytuacja się zmieniła. Znowu podniosłam rękę, miałam dość tego, że rozmawiają, jakby mnie tu nie było. - Dzięki, ale sama to załatwię. Brakuje mi cię, Raąuel, ale nie wrócę do Agencji. Sterylizujecie wilkołaki! - To jedno z wielu przestępstw, które, jak się dowiedziałam, popełniała MANIP pod przykrywką czynienia świata bezpiecznym miejscem. Oczy Raąuel się zwęziły. - Nie robimy już tego. Wyjaśniłam Davidowi, że dużo się zmieniło od czasu twojego zniknięcia. Zrewidowaliśmy naszą politykę wobec nieagresywnych paranormalnych i przyznaliśmy wilkołakom znacznie większe prawa. Nie robimy też żadnych eksperymentów z dziedziny eugeniki. Agencja popełniła - i nadal popełnia - wiele błędów, ale zrobiła też dużo dobrego. Poza tym należę teraz do rady nadzorczej i mam ostatnie słowo w większości spraw. Skrzyżowałam ramiona. - Nie będę pracować z elfami - oznajmiłam. Nie widziałam Retha od czasu, gdy odwiedził mnie w szpitalu po tym, jak uwolniłam tamte dusze. Miałam nadzieję, że tak już zostanie, że już nigdy nie zobaczę ani jego, ani żadnego innego pokręconego, manipulującego, amoralnego, psychopatycznego, i tak dalej elfa. Zwłaszcza po tym, co stało się dzisiaj. Jeśli sylf faktycznie był z nimi powiązany... Nie miałam zamiaru ściągać na siebie uwagi elfów, podróżując ich ścieżkami. Raquel się uśmiechnęła. - Rozumiem. Ale musisz wiedzieć, że jedną z moich pierwszych inicjatyw było uniezależnienie Agencji od magii elfów. Myślę, że ucieszy cię wiadomość, że korzystamy teraz z usług jakichś czterdziestu procent naszych dawnych elfich pracowników. - Czterdzieści procent? Jak dla mnie to i tak stanowczo za dużo. - Tak czy inaczej, znaleźliśmy dla ciebie sposób efektywnego przemieszczania się bez korzystania z usług elfów.
- I do czego mi ta efektywność? Spojrzała na Davida. Tata Lenda jęknął. - Nie mam zamiaru tego słuchać. - W takim razie - Raquel uniosła dumnie brwi - będę wdzięczna, jeśli wyjdziesz z pokoju. Wolałabym nie udzielać tajnych informacji aż dwóm martwym osobom. W pierwszej chwili nie rozumiałam, o co jej chodzi. Dopiero potem przypomniałam sobie, że David pracował dla nieistniejącej już Amerykańskiej Agencji Paranormalnej osiemnaście lat temu i, aby zerwać z nią kontakty, sfingował własną śmierć. Najwyraźniej było to dość popularne rozwiązanie. Ja nie sfingowałam swojej śmierci. Raquel się tym zajęła, by nie szukano mnie po tym, jak zniknęłam. - Chyba zapomniałaś, że jestem legalnym opiekunem Evie - odparł urażony David. - A ty zapomniałeś, że w twojej opiece nie ma nic legalnego, skoro wszystkie dokumenty zostały sfałszowane. - O, nie opowiadaj mi tu o legalności! Międzynarodowa organizacja, która bezkarnie panoszy się na terenie Ameryki, że nie wspomnę... Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Lend. Moje serce podskoczyło w piersi ze szczęścia, jak zawsze, gdy pojawiał się niespodziewanie. Jego zwykła postać - ciemnowłosy, ciemnooki przystojniak - przykrywała prawdziwy wygląd wodnego chłopca. Absolutnie cudownego wodnego chłopca. - Evie! - Wyciągnął ręce i podniósł mnie z podłogi. Gdy ścisnął mnie w objęciach, przypomniałam sobie, jak bardzo jestem posiniaczona. Mimo bólu roześmiałam się, szczęśliwa z tych dodatkowych chwil z Lendem. Puścił mnie, odsunął na długość ręki i przyjrzał mi się. - Wszystko w porządku? - Tylko trochę siniaków. W porządku, naprawdę. - Jak się uwolniłaś?
O, kurczę... Raquel i David popatrzyli na mnie, jednakowo zaskoczeni. - A właśnie, jak się uwolniłaś? - spytała Raquel. W ferworze sprzeczki zapomnieli mnie o to spytać, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Przygryzłam wargę. - No więc, byliśmy wysoko... Bardzo, bardzo wysoko. Ta dziwna elfio-błyskawico-chmura trzymała mnie i nie wiedziałam, dokąd mnie zabiera ani dlaczego. Byłam przerażona i zrobiłam jedyną rzecz, jaka mi przyszła do głowy... - To znaczy? - Na twarzy Lenda pojawił się cień lęku. Wzruszyłam ramionami. - No, wzięłam trochę... - Nie podobał mi się niepokój w jego oczach, więc dodałam szybko: - Tylko odrobinę! Nie chciałam skrzywdzić tej istoty, tylko ją zaskoczyć! A potem zaczęliśmy spadać. To coś chciało mnie puścić, ale się go trzymałam... Drzewa złagodziły upadek. Ta chmura czuła się zupełnie dobrze, naprawdę, była tylko wściekła. W końcu odleciała. - Nie wspomniałam, że leciała dziwnie i nierówno. Musiała być osłabiona. W pokoju zapanowała martwa cisza, a ja nagle przestałam się czuć winna. Poczułam złość. Kim byli, żeby mnie osądzać? W końcu nie byłam drugą Vivian, wysysającą życie ze wszystkich napotkanych istot! - Nie miałam wyjścia! Powinniście się cieszyć, że zdołałam się jakoś obronić! Lend szybko pokręcił głową i ścisnął moją rękę. - Cieszę się, naprawdę. Tylko pamiętam, co wtedy się z tobą stało, i dlatego się boję. - Nie musisz się bać. Wzięłam tylko odrobinę, przysięgam! - Vivian zachowywała się jak obłąkana, wysysała dusze z każdego paranormalnego, którego zdołała dopaść, pod pretekstem wyzwalania ich. Tak naprawdę po prostu lubiła to uczucie. Gdy odebrałam jej wszystkie dusze, przez chwilę
miałam je w sobie. I przez te kilka minut czułam się nieśmiertelna. To było dziwne, cudowne i straszne zarazem, mieć taką moc, być tak oderwanym od swojego śmiertelnego życia. Przez jedną straszną chwilę chciałam odrzucić śmiertelność i odebrać Lendowi duszę. Nie, nie lubiłam o tym myśleć. - To nadal jest w tobie? - spytał Lend. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby spojrzeć. Żołądek mi się ścisnął, gdy uniosłam ręce, szukając czegoś pod skórą. Nie było nic. Chociaż nie, przez chwilę widziałam małą iskierkę, która potem zniknęła. Nie, nic. Tylko mi się zdawało. Na pewno mi się zdawało. - Nic - oznajmiłam z przekonaniem. - Widocznie wzięłam zbyt mało, żeby był jakiś efekt. Nie widzę nic poza zwykłą, przeciętną Evie. Lend przyciągnął mnie do siebie z uśmiechem. - Nigdy nie byłaś przeciętna. David odchrząknął. - No cóż, grunt, że dobrze się czujesz. A teraz może po-szlibyście coś zjeść? Raquel ściągnęła usta. Najwyraźniej doprowadzanie jej do szału było w tej rodzinie dziedziczne; Lend też był w tym świetny. - Jeszcze nie skończyłyśmy rozmowy - zauważyła. David już miał coś powiedzieć, ale się wtrąciłam. - Hej, wszystko w porządku. Niech Raquel powie, z czym przyszła, przecież to nie może nam zaszkodzić. Lend i David zmarszczyli brwi. Tak, najwyraźniej nie mamy szans na normalną rozmowę. A przecież, w przeciwieństwie do Lenda i jego taty, lubiłam Raquel. I to bardzo. Chciałam się dowiedzieć, co u niej słychać, co się działo po tym, jak odeszłam i tak dalej... Część mojego dawnego życia znalazła się w tym pokoju i nagle zdałam sobie sprawę, że za nim tęskniłam. Zwłaszcza za Lish, ale ona odeszła na zawsze. Odwróciłam się do Lenda.
- Może pójdziesz zobaczyć się z mamą? Przy okazji zapytałbyś, czy wie coś o sylfie. - Sylf? Poważnie? - Spojrzał na ojca. Wiedział, że on musi być pod wrażeniem. A może zainteresowanie Lenda wynikało z tego, że sam był w połowie żywiołakiem? Jak bardzo tamten świat go pociągał, jak bardzo chciał dowiedzieć się więcej o nim i o sobie? Lepiej, żeby się na tym nie koncentrował. Wolałam, żeby trzymał się twardo tego świata. - Poważnie. To co, pójdziesz? - Nie zaproponowałam, żebyśmy poszli razem, bo szczerze mówiąc, Cressida nadal mnie przerażała. Duchy żywiołów działały inaczej niż my, na zupełnie innym poziomie. Tak naprawdę niewiele nas łączyło. Rozmowa z nimi przypominała próbę zrozumienia matematyki teoretycznej bez przyswojenia sobie tabliczki mnożenia. W efekcie zaczynasz wątpić, czy w ogóle wiesz, co to jest liczba. To niesamowite, że Lend był dzieckiem Cressidy. Był przecież taki ludzki, taki przystępny... A może on też kiedyś stąd odejdzie? Powoli przestanie interesować się naszym światem i stanie się taki jak jego matka, piękny, niesamowity, już na zawsze inny. Albo porzuci to życie dla wieczności z dnia na dzień? Jak długo to potrwa, nim stanie się taki jak inne nieśmiertelne żywiołaki? - Możliwe, że tobie się pokaże - odezwał się David. Spojrzałam na niego. Świetnie ukrywał ból przed synem, ale widziałam wyraźnie jego przygarbione ramiona. Proszę, proszę, niech nigdy mi się to nie przydarzy... Lend zawahał się, chyba nie chciał zostawiać mnie z Raquel, ale skinął głową. - Zaraz wracam - rzucił i wyszedł. - Zanim znów ktoś nam przeszkodzi, pozwól, że przedstawię ci warunki. - Raquel zaprowadziła mnie do kanapy i posadziła na niej. Mogłabyś pracować dla Agencji jako tymczasowy pracownik kontraktowy.
- To znaczy? - To znaczy, że pracujesz dla nas z własnej woli i wyłącznie przy tych projektach, które sama wybierzesz. Jeśli będziesz chciała zrezygnować, zrezygnujesz. Nie musisz wracać do Centrum, będziemy kontaktować się z tobą w razie potrzeby. Nie masz żadnych zobowiązań wobec nikogo, jednym twoim przełożonym jestem ja. Nie wracasz do MANIP, jedynie pomożesz mi w kilku sprawach, w których twoje umiejętności są nieodzowne. Zmarszczyłam brwi. Musiała im powiedzieć, że jednak żyję. Musiała wymyślić sposób, żebym mogła pracować z nimi, nie podlegając im. Kontrola zawsze była podstawą działania Agencji skoro byli skłonni ją sobie odpuścić, by odzyskać moje umiejętności przenikania przez iluzję, naprawdę musieli się zmienić. - Jak to? Co im powiedziałaś? Nie miałaś przez to kłopotów? spytałam. - Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy niż zmartwychwstanie paranormalnych. Skoro nie mieliśmy żadnego dowodu, że zginęłaś, nikt z rady nadzorczej się nie dziwił, gdy powiedziałam, że odnalazłam cię żywą. Dałam im do zrozumienia, że będziesz kontaktowała się wyłącznie ze mną. Oświadczyłam, że porozmawiam z tobą dopiero wtedy, gdy podejmą jednogłośną decyzję o twojej absolutnej niezależności. Żadnej klasyfikacji czy regulacji ze strony MANIP. - I nie miałaś kłopotów? - Po tym jak złamano zarządzenia w kwietniu ubiegłego roku, co skutkowało wieloma ofiarami śmiertelnymi i zaginięciami, nie ma nikogo, kto mógłby wpakować mnie w kłopoty. - Zgodzili się? Naprawdę? Raquel wydała westchnienie w stylu: „Potrzebuję wakacji". - Widzisz, nie jest nam łatwo. Po Viv... Po tych wszystkich tragicznych wydarzeniach, zostaliśmy praktycznie bez
pracowników. Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć szybko i efektywnie na informacje o wampirach czy wilkołakach. Nasze metody śledzenia zawodzą w przypadku paranormalnych, którzy zwykle pozostawali na konkretnym terenie. Pojawiły się niepotwierdzone pogłoski o kolonii trolli, które zajęły miasto w Szwecji. Do tego - skrzywiła się - Centrum nawiedza poltergeist i nikt nie jest w stanie zlokalizować go i usunąć. - Jednym słowem, beze mnie wszystko się wali - oznajmiłam. Nie mogłam powstrzymać się od zarozumiałego uśmiechu. Świadomość, że bez moich umiejętności Agencja się posypała, była bardzo przyjemna. Raquel wzniosła oczy do sufitu i westchnęła ciężko. - Można tak to ująć. - Ale to nadal nie jest problem Evie - wtrącił się David. - Jeśli nawet MANIP się rozpada, mogę tylko powiedzieć: „Chwała Bogu". Zmrużyłam oczy, czując, jak narasta we mnie chęć obrony dawnych pracodawców. To prawda, że w tym miasteczku wampiry narzuciły sobie zasady. Ale jeden z tych stworów omal mnie nie zabił, gdy miałam osiem lat! Cała reszta świata nie była takim rajem dla paranormalnych jak to miasto. Zdarzały się rzeczy straszne, dochodziło do zabójstw, a większość ludzi nadal nie miała o niczym bladego pojęcia. Dlatego byli bezbronni. Raquel zignorowała jego uwagę. - Twoje zadania byłyby proste i bezpieczne. I, jak już wspomniałam, uczestniczyłabyś w nich całkowicie dobrowolnie. - A kiedy miałabym to robić? Przecież chodzę do szkoły. Wprawdzie lekcje były nudne, ale chciałam mieć dobre oceny, bo planowałam dostać się do Georgetown, tak jak Lend. - Moglibyśmy dopasować zadania do twojego rozkładu zajęć.
- To mi pachnie zależnością od ścieżek elfów. Lend trzasnął drzwiami wejściowymi. - Nie przyszła - rzekł zmartwiony. David pokręcił głową. - Nie zawsze przychodzi. Nie bierz tego do siebie. Czyżby Lend nie wiedział, że Cressida nie pokazuje się już Davidowi? Raquel spojrzała uważnie na Lenda, potem na Davida, jakby coś zrozumiała. Szkoda, że nie miałam pojęcia co. Lend przesunął dłonią po twarzy, popatrzył na Raquel. - Przy okazji, co ty tu robisz? - Przyjechałam prosić Evie o pomoc w kilku projektach. Ciebie również, jeśli masz ochotę się przyłączyć. David się wyprostował, Lend zacisnął szczęki, nawet jego iluzja zawibrowała od powstrzymywanego gniewu. - Dziękujemy, ale nie. Dlaczego mówił za mnie? Kochałam go, ale nie chciałam, żeby się wtrącał. - Lend, możemy porozmawiać? Uniósł brwi, ale poszedł za mną do kuchni. Radośnie żółte ściany nie poprawiły mi humoru. Lend wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie, marszcząc brwi. - Chyba nie myślisz o tym na serio? Wprawdzie to mnie trzymali tam pod kluczem, ale ty też żyłaś jak w więzieniu. Jak możesz w ogóle brać to pod uwagę po tym wszystkim, co zobaczyłaś? I nie wydaje ci się podejrzane, że wraz z przybyciem Raquel znów pojawiły się problemy? Zirytował mnie. Wprawdzie też o tym pomyślałam, ale w końcu to była Raquel! Moja Raquel! - Nie zrobiła tego, była tak samo przerażona jak ty. I co ja tu właściwie robię? Chodzę do szkoły, pracuję w knajpce, odliczam dni do weekendu! W Agencji przynajmniej pomagałam ludziom! - No właśnie, ludziom! A ilu paranormalnych skrzywdziłaś?
Zapiekły mnie łzy. Nie rozumiał. Zawsze widział w Agencji tylko zło. A przecież oni mnie przygarnęli, zaopiekowali się mną. Nie chciałam nawet myśleć, co by się ze mną stało, gdyby nie MANIP. - A ilu paranormalnym pomagam teraz? Poza tym Agencja się zmieniła. Mogłabym pomóc wilkołakom, które nie wiedzą, co się z nimi dzieje, albo tej kolonii trolli. Mogłabym znaleźć ich i przekonać, żeby się przenieśli, zanim wpadną w kłopoty. Lend pokręcił głową. - Możemy to zrobić z moim tatą. - Nie możemy! Nie mamy odpowiedniego zaplecza! - Elfów? Nienawidziłam, gdy używa! mojej przeszłości przeciwko mnie. Jeszcze nie wiedziałam, czy chcę pracować dla Raquel, ale im bardziej Lend był przeciwny, tym bardziej się ku temu skłaniałam. Dobrze mu mówić! Jest w college'u, robi wielkie, ważne rzeczy dla swojej przyszłości... Przyszłości, która będzie trwała wiecznie, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedział. A ja tkwię tu bezczynnie, samotna i znudzona, wypalając się powoli. Już miałam odpowiedzieć, gdy nagle na ścianie pojawił się lśniący zarys drzwi elfów. Sezamie, otwórz się! Zamrugałam oczami, oślepiona i zdrętwiała z przerażenia. Nie widziałam drzwi elfów od tamtej nocy z Vivian i Rethem i miałam szczerą nadzieję, że już nigdy ich nie zobaczę. Za to Lend działał. Skoczył na drugą stronę kuchni, złapał jedną z żeliwnych patelni, które David zawsze trzymał na
wierzchu. Wychodząca z ciemności postać odwróciła głowę w chwili, gdy Lend zamachnął się z całej sity. Elf zanurkował, przekoziołkował i odskoczył na kilka metrów. Lend odwrócił się i ruszył w jego stronę. - Hej, co jest grane? - Elf się zaśmiał. Coś tu było nie tak... Coś nie pasowało... Zmrużyłam oczy i wpatrywałam się w przybysza. Mojego wzrostu, słomiane włosy, jasnoniebieskie oczy, dołeczki w policzkach i... - Lend, stój! - zawołałam. Reagując na mój krzyk, Lend zatrzymał się w półobrocie, stracił równowagę i poleciał na granitowy blat. Spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc, a ja pokręciłam głową, zszokowana. Nie rozumiałam, jak to możliwe, ale nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, co ujrzałam pod skórą przybysza. Nic. - To nie jest elf - oznajmiłam i spojrzałam na lśniące drzwi, ale już zniknęły. Nie spuszczałam z chłopaka oka od chwili, gdy tu wszedł. Na pewno nie było z nim żadnego elfa. To niemożliwe. - Jesteś pewna? - Lend nadal trzymał patelnię w gotowości, nie odrywając wzroku od przybysza. Zdaje się, że był mniej więcej w naszym wieku, może rok czy dwa młodszy. Nie-elf uśmiechnął się do mnie, mrugnął i wskoczył na blat. - Nie takiego powitania oczekiwałem. W każdym razie twój chłopak jest interesujący. Raquel weszła do kuchni i spojrzała na blondyna. - Spóźniłeś się. Wzruszył ramionami i wziął jabłko ze stojącej obok niego misy z owocami. - Zgubiłem się. - Odgryzł duży kawał, chrupiąc głośno, a potem zbladł i splunął do zlewu. Z westchnieniem żalu rzucił jabłko Lendowi, który złapał je odruchowo, upuszczając patelnię.
Gdy za Raquel zjawił się David, patelnia nadal brzęczała na podłodze. - Kto to jest? - Nie wiem, ale na pewno nie elf - oznajmiłam. Blondyn stanął na blacie, głową niemal dotykał sufitu. A potem zasalutował błazeńsko, zeskoczył, robiąc salto w powietrzu, i wylądował na podłodze. Przyglądałam mu się. Próbowałam wypatrzyć cokolwiek pod jego skórą. Nie było niczego, żadnej iluzji! Jego ubranie też było normalne błękitna podkoszulka i dżinsy. - Jak to zrobiłeś? - spytałam. - Lata praktyki. Szkoda, że nie widziałaś, jak chodzę na rękach. - Mówię o drzwiach! Jak możesz podróżować przez drzwi elfów? - A, to? - Przeczesał dłonią włosy i obejrzał się na drzwi, teraz już niewidoczne. - Łatwizna. Podchodzisz do ściany i... - Pochylił się, my odruchowo też, wstrzymując oddech. -Sezamie, otwórz się! - Uniósł ręce w dramatycznym geście. Nic się nie stało. - Hm... - Odwrócił się do nas i wzruszył ramionami. -No cóż, najwyraźniej utknąłem. Raąuel wydała dobrze mi znane westchnienie: „Evie, Evie, Evie". Jednak tym razem nie dotyczyło ono mnie. - Jack, proszę, przestań błaznować. Jesteśmy tu w interesach. - Tak, proszę pani - odparł. W jego dużych oczach płonęła uczciwość. Raquel odwróciła się i ruszyła do salonu, Jack pociągnął mnie za kucyk i pomaszerował za nią. Kim on był, do licha? Lend wziął mnie za rękę. - Wiesz, kto to może być? Pokręciłam głową. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto byłby w stanie przejść samodzielnie przez drzwi elfów czy poruszać się po ich ścieżkach. Nawet jeśli przechodzisz przez
te drzwi razem z elfem, nie możesz puścić jego ręki, bo na zawsze pozostaniesz w wiecznej ciemności! Czasami śnią mi się takie koszmary. David, Lend i ja weszliśmy ostrożnie do pokoju, skoncentrowani i przygotowani na atak. Ale Jack siedział całkiem zwyczajnie na oparciu kanapy. - Właśnie o Jacku chciałam ci powiedzieć, Evie. - Raquel uśmiechnęła się do nas. - Dzięki niemu będziemy mogli przenosić cię z miejsca na miejsce z taką szybkością, z jaką robiłyby to elfy. To oznacza, że nie będziesz musiała z nimi współpracować. - Jak to? - Widziałam to na własne oczy, ale ciągle nie mogłam uwierzyć. Nagle coś mnie tknęło. - Zdejmij podkoszulkę! - Hej, za kogo ty mnie masz? - Zmarszczył brwi. - Chociaż, po namyśle, czemu nie? - Zdjął podkoszulkę przez głowę, obnażając tors, który w innych okolicznościach mógłby wzbudzić podziw, ale teraz tylko mnie speszył. Nadal niczego nie widziałam! To tyle, jeśli chodzi o moją teorię, że ukrywał coś paranormalnego pod ubraniem. Spurpurowiałam ze złości i spojrzałam na Raquel. - Czym on jest? Niczego nie widzę! - Jest po prostu utalentowanym chłopakiem. - To jak zrobił drzwi? Jak przeszedł ścieżkami? - To co, mogę już włożyć podkoszulkę? A może mam ściągnąć spodnie? Lend i ja jednocześnie zmiażdżyliśmy go wzrokiem. - Jeśli chcesz, żebym zwymiotowała... - warknęłam. Komunikator Raquel zapiszczał cicho, wyjęła go, przeczytała wiadomość. - Jack, musimy iść. Evie, zastanów się nad moją propozycją, porozmawiamy za kilka dni. - Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Teraz, gdy jej oczy również się uśmiechały, wyglądała bardzo ładnie. Miło było znów cię zobaczyć. Objęłam ją i się przytuliłam.
- Ciebie też. - Davidzie... - powiedziała spiętym głosem. Odwróciła się do taty Lenda i kiwnęła głową. On również skinął, ale zatrzymał na niej wzrok odrobinę dłużej niż trzeba. - Lend... Lend pokręci! głową i z irytacją popatrzył w bok. Jack zeskoczył z kanapy i się ubrał. - Jeśli chcesz, następnym razem przyjdę bez koszuli. -Wyszczerzył się do mnie, a potem wziął Raquel za rękę, podszedł do ściany w salonie i położył na niej dłoń. Po raz pierwszy jego twarz utraciła błazeński wyraz, teraz wydawał się skoncentrowany. Wolniej niż pod dłonią elfa na ścianie pojawił się oślepiająco jasny zarys, otwierający drzwi w ciemność. Gdy Raąuel i Jack przeszli przez nie, drzwi się zamknęły i znikły, nie pozostawiając nawet śladu. Lend odwróci! się do mnie. - To naprawdę było bardzo ciekawe, chociaż niepotrzebnie zawracali nam głowę. Ale skoro już tu jestem, co ty na to, żeby jakoś naprawić to beznadziejne popołudnie? Żałowałam, że nie potrafię mu wytłumaczyć, co czuję. Raquel nie była dla mnie jedynie ekspracodawcą, czy jeszcze gorzej, nadzorcą, jak Lend postrzegał wszystkich, którzy pracowali dla MANIP. A Jack wstrząsnął już mną zupełnie... Jednak perspektywa kilku godzin, które mogę spędzić z Lendem, sprawiła, że szybko zapomniałam o problemach. - Co masz na myśli? - Co powiesz na małą wycieczkę? - Chcesz mi zaproponować wypad do National Mail, kilku muzeów w Waszyngtonie, po których będziemy się snuli bez sensu, a ja będę udawać, że znam się na sztuce współczesnej, myśląc w duchu: „Kurczę, coś takiego mógłby namalować gremlin"? Czy może raczej wypad do centrum handlowego, zakup nowej pary butów, niezdrowe jedzenie i wymyślanie historii o mijających nas ludziach? - Teraz już rozumiem, że musiało mi chodzić o to drugie.
- Bystry chłopiec - pochwaliłam, a on przyciągnął mnie do siebie. - Mówię ci, że facet był z CIA. Miał to wypisane na twarzy tłumaczył Lend. Zaśmiałam się. Odwróciłam się do niego, gdy parkował przed knajpką. - Daj spokój, ten gość był kompletnie nijaki! - O to chodzi! Nigdy w życiu nikt by go o nic nie podejrzewał. Cichy, niepozorny, zupełnie nieszkodliwy i nagle... Trach! Zegnajcie wszystkie tajemnice naszego kraju! - Niech ci będzie, to szpieg. - Powinniśmy byli pójść na ten film. Kilka wybuchów pomogłoby ci się rozerwać po ciężkim dniu. - Nie moja wina, że nie mogę wejść bez kogoś dorosłego, a ty zapomniałeś prawa jazdy. Lend przewrócił oczami. Przez jego niemal czarne włosy zaczęła przebijać siwizna. Parsknęłam śmiechem. - Nie, daruj sobie. To chore. Poza tym, jeśli przemyciłbyś mnie jako gość w podeszłym wieku, wyglądałoby to obleśnie, gdybyśmy zaczęli się obściskiwać. Nie, żadnej siwizny. - Dobrze. - Jego wtosy skręciły się w loki, nabierając miedzianorudej barwy. - Przestań! Ktoś może zobaczyć! Jego oczy spoważniały, włosy odzyskały normalny wygląd. - Na pewno nie chcesz, żebym został? Mógłbym olać jutrzejsze zajęcia, jeśli źle się czujesz. - Naprawdę, nie ma potrzeby. - Lend nigdy nie opuszczał zajęć. Byłam wzruszona, że chce to dla mnie zrobić. Mało brakowało, żeby mnie skusił, ale potem czułabym się winna. Westchnął. - Muszę zaliczyć laboratorium biologiczne. Naprawdę wszystko dobrze? Nic cię nie boli po tym upadku? Żadnych podejrzanych skutków kontaktu z sylfem?
- Wszystko dobrze. - To w porządku. W takim razie widzimy się w sobotę. - A nie w piątek wieczorem? - W moim glosie zabrzmiał jęk zawodu; nie cierpiałam się za to. Nie miałam zamiaru być jedną z tych miauczących dziewczyn, wiecznie przyklejonych do swoich chłopaków i niezdolnych do samodzielnego istnienia. Nie, żadnych takich, nawet jeśli pragnęłam spędzić z Lendem każdą minutę życia. - Mamy projekt grupowy z anatomii kręgowców. Jedyny dzień, kiedy możemy go dokończyć, to właśnie piątek. Nie sądzę, byśmy zrobili to na tyle wcześnie, żebym zdążył przyjechać tu o ludzkiej porze. Za to, jeśli zostanę w akademiku, gdzie nie będzie żadnych ślicznych dziewczyn, które rozpraszają uwagę, dokończę pracę domową i będę absolutnie twój przez cały weekend. A więc do soboty. Pochylił się i mnie pocałował. Wolałabym, żeby jego iluzja zniknęła, żeby pocałował mnie w swojej prawdziwej postaci, mówił do mnie swoim prawdziwym głosem... Ale nie byłoby dobrze, żeby jakiś przechodzień zobaczył mnie obściskującą się z niemal niewidzialną postacią. Takie są minusy umawiania się z pól człowiekiem, pół duchem wody. Odsunął się o wiele wcześniej, niżbym chciała. Chociaż nawet po kilku godzinach byłoby za wcześnie, nigdy nie miałam dość jego pocałunków. Wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Gdy wyszłam, poczułam chłodny powiew; włoski na moich rękach się zjeżyły. Zadrżałam i przytuliłam się mocno do Lenda, nie zważając na siniaki. - Nie rób tego, dobrze? - szepnął. - Czego? - Nie pracuj znów dla Agencji. Po prostu... po prostu z tego zrezygnuj. Popatrzyłam mu w oczy. - A jeśli dzięki temu mogłabym zdziałać coś dobrego? - Robisz wystarczająco dużo, będąc sobą. Boję się, że coś ci się stanie.
Ściągnęłam brwi i mruknęłam coś niezrozumiale, co Lend, sądząc po jego uśmiechu, uznał za zgodę. - Do zobaczenia w sobotę. - Pocałował mnie znowu, a potem zaczekał, aż wejdę na schody. Dopiero wtedy wsiadł do samochodu i odjechał. Związek na odległość to chała. Zazwyczaj. Westchnęłam i weszłam do jasno oświetlonej knajpki. David kupił tę restaurację dziesięć lat temu, jako przykrywkę dla operacji ukrywania paranormalnych. Knajpa dawała uciekinierom pracę i była dobrym miejscem do utrzymywania kontaktów. Wystrój wnętrza - w nieco wyeksploatowanym stylu lat pięćdziesiątych - wydawał się radosny. Nona, kierowniczka, pomachała mi ręką. Iluzja ślicznej blondynki osłaniała dębowobrązową skórę i zielonkawe, wyglądające jak mech włosy. Teoretycznie mieszkała na górze razem ze mną i Arian-ną, ale w rzeczywistości na noc wracała do lasu, gdzie zapuszczała korzenie aż do wschodu słońca. Duchy drzew to kolejny rodzaj paranormalnych, którego nigdy nie spotkałam w czasie pracy dla Agencji. Wtedy liczyły się tylko przemoc i zamęt. Skinęłam nieuważnie głową kilku stałym klientom, głównie wampirom i wilkołakom. Zauważyłam przy okazji paranormalną, której nigdy przedtem nie widziałam. Wyglądała jak połączenie Lish i człowieka. Miała skrzela na szyi i płetwy na nagich (pod iluzją) nogach. Ostatnio pojawiało się coraz więcej paranormalnych, z którymi ani ja, ani David nigdy przedtem się nie zetknęliśmy. Chociaż gdyby się nad tym zastanowić, wielu paranormalnych, niebędących wampirami czy wilkołakami, odwiedzało Nonę, spotykało się z nią na tyłach czy kręciło wokół knajpki. Jednak sylf był czymś zupełnie nowym. Może Nona mogłaby... Wrzasnęłam. Omal nie potknęłam się o kuchennego skrzata, wyjątkowo zrzędliwego osobnika o imieniu Grnlllll.
W każdym razie wydawało mi się, że jej (a może jego?) imię brzmiało jakoś tak. Ze skrzatami nigdy nic nie wiadomo. Może właśnie dlatego ona (czy też on) tak mnie nienawidziła. Ostre spojrzenia, rzucane w moją stronę, wydawały mi się jednak bardzo kobiece. Chęć uniknięcia nienawistnego wzroku Grnlllll była silniejsza niż potrzeba rozmowy z Noną. Wyśliznęłam się przez kuchenne drzwi i już na górze padłam na wyblakłą kwiecistą sofę. - Evie? - Tak. Arianna zajrzała do pokoju ze szklanką w ręku. Wolałam nie patrzeć, co w niej było. Za to nigdy nie unikałam patrzenia na Ariannę, choć wyschnięte zwłoki pod jej zwykłą iluzją (jeśli określenie „zwykły" pasuje do niesamowicie białej skóry i nastroszonych czarno-czerwonych włosów) budziły taki sam dreszcz, jak wtedy, gdy patrzyłam na inne wampiry. To raniło jej uczucia. A mimo trudnego początku znajomości, teraz uważałam ją za swoją przyjaciółkę. W końcu nie chciała zostać tym, czym się stała, i nigdy nie piła ludzkiej krwi. A do tego potrafiła być całkiem fajna, jeśli tylko się na mnie nie wściekała. - Ciekawe popołudnie? - Arianna usiadła na dwuosobowej kanapie, wzięła do ręki pilota i włączyła telewizor. - Można tak powiedzieć. - Potarłam bolące biodro. Jak bardzo posiniaczona będę rano? - Dobra, przegrany zmywa przez następny tydzień. Obstawiam, że Landon i Cheyenne zejdą się, ale pokłócą i zerwą pod koniec odcinka. Usiłowałam wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Zaprotestowałam. - Nie, Cheyenne nie będzie chciała z nim gadać, a Landon znów zacznie się szprycować. - Stoi. - Arianna pochyliła się, chłonąc dramat rozgrywający się na ekranie.
Gapiłam się rozpaczliwie w sufit i ignorowałam delikatne mrowienie w opuszkach palców. Wiedziałam, że powinnam posłuchać Lenda i trzymać się z dala od Agencji, z wdzięcznością poprzestając na moim nudnym, zwykłym życiu. Powinnam żyć oczekiwaniem na weekendy, gdy widywałam mojego chłopaka, i zignorować natrętną świadomość na dnie umysłu, że niezależnie od tego, ile czasu z nim spędzam i jak bardzo go kocham, nigdy nie będzie naprawdę mój. Ponieważ ja miałam przed sobą tylko chwilę, a on - całą wieczność. I dobrze. To mi wystarczy. Poza tym Lend nie chciał, żebym pomagała Agencji. Tylko że jego tu nie było, prawda? Wszystko dobre, co się świeci Pobudka... - usłyszałam szept. Brzmiał niczym szmer wody na kamieniach. Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam ręce i znalazłam szyję Lenda. Wiedziałam, co zobaczę, jeśli otworzę oczy. Prawie nic. Mój Lend w swojej prawdziwej postaci. Mrużąc oczy przed światłem późnego poranka, popatrzyłam w jego wodne źrenice. - Dzień dobry powiedział. Rozpłynęłam się, gdy to usłyszałam. - Dobry... - Chciałam ściągnąć go na dół, żeby położył się obok mnie, ale ze śmiechem uwolnił się z moich ramion. - Wstawaj, leniu. Chyba że wolisz spać, zamiast wyjść ze mną? - No nie wiem. - Zamknęłam oczy. - Jestem taka zmęczona... Rzucił we mnie poduszką, a ja ze śmiechem wyskoczyłam z łóżka. Poszedł pogadać z Arianną w salonie, a ja myłam zęby i się przebierałam. Ściany mojego maleńkiego pokoju
właściwie była to duża szafa, przemianowana na sypialnię -pomalowałam na „obrzydliwy róż", jak określiła to Arianna. Brakowało mi plakatów, które zostały w Centrum, ale powoli ta klitka stawała się coraz bardziej moja. Większość wolnego miejsca zajęły szkice Lenda, dzięki czemu czułam, jakby cały czas był obok mnie. - Oczywiście, jestem nekromantą - tłumaczyła Arianna Lendowi. Siedziała przed swoim wypasionym komputerem i grała w ulubioną grę. - Rozumiesz, ironia. W prawdziwym życiu jestem jednym z żyjących umarlaków, a w moim wirtualnym życiu kontroluję ich. Spędzała niemal cały dzień, wypełniając różne misje z cyfrowymi kohortami skąpo ubranych osobników o sinej skórze. Kilka tygodni temu, zła, że nie mogę sprawdzić poczty, wytknęłam jej, że mogłaby sobie znaleźć bardziej produktywne zajęcie, a ona ostentacyjnie zademonstrowała mi, jak długo wampir może nie ruszać się z miejsca. Baaardzo długo. Co gorsza, kilka dni po tym strajku okupacyjnym usłyszałam, że płacze. Od tamtej pory nie wnikałam w to, jak spędza czas. Życie wieczne to niezły pomysł, ale nie wtedy, gdy zostałeś do niego zmuszony, i to w takiej postaci. Nieśmiertelni tacy jak Nona starają się być ludzcy dla zabawy, jednak zostali stworzeni, by istnieć po wsze czasy. A ludzie nie... Wyschnięte zwłoki pod iluzją Arianny stale mi o tym przypominały. - Właśnie dlatego musiałam go zabić, Nóż 0'orlenthaalu powinien być mój na zawsze. Nędzny tchórz! A teraz trzeba zwalczyć jego gildię. Tu może się przydać moja umiejętność tworzenia armii z umarlaków. - Rozumiem, pełne ręce roboty. - Lend się uśmiechnął, Arianna odpowiedziała śmiechem. Traktowała go jak młodszego brata, a on zachowywał się tak, jakby była najzupełniej normalna. Uwielbiałam w nim to, że zawsze traktował paranormalnych z szacunkiem. To wiele znaczyło dla takich jak
Arianna i większości wilkołaków, które walczyły z tym, czym były. Lend miał niesamowitą zdolność równoważnia normalności i paranormalności. Sprawiał, że każdy czuł się na swoim miejscu. - Żebyś wiedział. Zaprojektowałam też kilka sukienek. Ci kretyni z modowych reality show to banda amatorów. - Mówiłem ci, żebyś założyła stronę! Mogłabyś robić wszystko tu, na miejscu, i sprzedawać online. Widziałem twoje szkice! Zrobiłbym ci stronę, a ty i Evie byłybyście modelkami. Arianna wzruszyła ramionami, zakręciła się na fotelu. Gdy została przemieniona, uczyła się projektowania mody. Lend ciągle próbował ją namówić, żeby do tego wróciła, ale jeszcze mu się nie udało. Podniósł wzrok i uśmiechnął się, gdy zobaczył mnie w korytarzu. - Gotowa? - Zawsze. Na pewno nie chcesz wyjść z nami? - spytałam Ariannę. Proszę, proszę, nie chciej! Po południu planowaliśmy obejrzeć razem film, ale teraz wolałabym mieć Lenda tylko dla siebie. Machnęła ręką, znów skupiona na grze. - Muszę dokończyć atak. Poczułam nagły przypływ sympatii do tej głupiej gry. Niech żyją RPG-i zajmujące moją przyzwoitkę! Lend wziął mnie za rękę i wyszliśmy na rześkie październikowe powietrze. Poczuliśmy wiatr, gdy tylko znaleźliśmy się na chodniku. Tego roku lato długo nie chciało odejść, dopiero jakiś tydzień temu zaczęło być naprawdę zimno wieczorami. Liście stawały się złote i purpurowe. Po latach mieszkania w hermetycznym podziemnym Centrum, uwielbiałam wszystko, co zapowiadało zmiany pór roku. A jeszcze bardziej uwielbiałam mojego chłopaka. Słońce rozjaśniało jego wodne oczy, niemal czarne włosy lśniły i wyglądały tak pięknie! Naprawdę, nie mogłoby być lepiej.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział Lend. Czy mówiłam, że nie mogłoby być lepiej? Bo właśnie zrobiło się o niebo lepiej. - Z jakiej okazji?! - zawołałam. Nie próbowałam ukryć podniecenia. W Centrum rzadko otrzymywałam prezenty, a ponieważ to Raąuel była główną ofiarodawczynią, zazwyczaj okazywały się boleśnie praktyczne. Na dwunaste urodziny dostałam podróżny zestaw pierwszej pomocy, beznadziejną encyklopedię (kto dzisiaj używa encyklopedii, skoro jest Internet?) oraz szczyt dennych prezentów, czyli skarpetki. I tak było każdego roku. Jednak w pudełeczku, które Lend wyjął z kieszeni, najwyraźniej nie było skarpetek. - Czy to coś świecącego? - Podskakiwałam niecierpliwie, gdy uchylał wieczko. Zaśmiał się i wyjął delikatny srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serca. Trzy różowe kamyczki na brzegu odcinały się od ciemnego metalu. Zebrałam włosy z szyi i Lend zapiął łańcuszek. Gdy jego palce dotknęły mojej skóry, przeszył mnie dreszcz. Przesunęłam palcami po zimnym metalu. - Jest piękny. - Cieszę się. Nigdy przedtem nie dawałam nikomu biżuterii. - No wiesz, to teraz ustawiłeś sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Należało zacząć od czegoś tandetnego. - Zarzuciłam mu ręce na szyję, przytuliłam się i wdychałam jego chłodny zapach. - Ten naszyjnik jest nie tylko ładny. - Nie? - Jest również praktyczny. Serce zrobiono z żelaza. Zalała mnie fala tkliwości, do której właściwie powinnam się już przyzwyczaić, a która nadal mnie zaskakiwała. Lendowi udało się znaleźć sposób, by ochronić mnie przed nielubiącymi żelaza elfami. To znaczyło, że był niemal tak
praktyczny jak Raąuel. Z tym, że jego praktyczne prezenty były również lśniące i piękne. Zanurzyłam palce w jego włosach. - Idealny. - Naszyjnik? - Ty. Ale naszyjnik również. Całowaliśmy się, dopóki jakaś starsza pani, która wyszła na spacer z psem, nie zakasłała głośno, żeby przypomnieć nam, że jesteśmy na chodniku, a nie w swoim małym świecie. Posłałam jej przepraszający uśmiech. I dopiero po chwili zorientowałam się, że tak naprawdę była paranormalną, osłoniętą iluzją. Jej żabia twarz w kolorze zgniłej zieleni nie pasowała do kwiecistej podomki i klapek. To miasto robiło się coraz dziwniejsze. Nie przestawała się nam przyglądać, a ja nie potrafiłam odgadnąć, kim tak naprawdę jest. Nagle poczułam niepokój. Spojrzałam w niebo, czy nie ma tam jakichś dziwnych chmur. Ale nie, niczego nie było. Pociągnęłam Lenda za rękę, żebyśmy poszli dalej, i pokręciłam niepewnie głową. - Jakie masz plany na dzisiejszy poranek? - zapytałam. - A czy naszyjnik nie zwalnia mnie z planowania rozrywek? - No dobrze, ale tylko na dzisiaj. W dalszym ciągu musisz wymyślić coś na jutro. A teraz muszę coś zjeść. I to dużo. Zapomniałam o śniadaniu! - Dobrze, możemy... - W tym momencie zadzwoniła komórka Lenda. Wyjął ją z kieszeni, spojrzał na numer. - Chwileczkę... Odebrał, a ja zastanawiałam się, co zrobić z resztą weekendu. Po południu chcieliśmy obejrzeć film z Arianną, miałam też chytry plan, żeby potem wyciągnąć ją z domu na karaoke. Zaprzeczała, ale przyłapałam ją na śpiewaniu Duran Duran pod prysznicem. Jeśli się nie uda, możemy pójść na kręgle. Nigdy w nie nie grałam i na pewno okażę się beznadziejna, ale z Lendem to mogła być fajna zabawa. Może zagramy w dwie pary, z Carlee i tym chłopakiem, z którym się teraz umawia?
Wsłuchałam się w rozmowę Lenda i poczułam ucisk w żołądku. - Wszystko? - zapytał Lend spiętym głosem. - Czy możesz... Nie, spokojnie, w porządku, to nie twoja wina. Dobrze, że nic ci się nie stało. Wrócę. Jesteś pewna, że straciliśmy wszystko? - Zamknął oczy i wstrzymał oddech. - Dobrze, potrzebuję godzinę albo dwie, żeby przyjechać. - Rozłączył się i przez chwilę wpatrywał w telefon, jakby chciał wymazać tę rozmowę. Moje plany na weekend diabli wzięli. - Co się stało? - Natalie, dziewczyna z mojej grupy, miała opracować wszystkie nasze materiały. Jakiś typ ukradł jej torbę na stacji metra. Laptop, notatki, wszystko. Jesteśmy załatwieni. Muszę wrócić i pomóc im odtworzyć projekt. Trzy tygodnie pracy! - Zacisnął szczęki. Przez jedną krótką chwilę miałam ochotę powiedzieć mu, że studia na biologii i zoologii jednocześnie i tak nie mają żadnego znaczenia. Czym był głupi projekt wobec bezmiaru nieśmiertelności? To nawet nie kropla w morzu. Ale... Czy gdyby wiedział, że jest bardziej żywiołakiem niż człowiekiem, rzuciłby szkołę? Dałby sobie spokój ze swoim normalnym życiem? Zostawiłby mnie? Nie, nic mu nie powiem. W każdym razie nie teraz. Jeśli miał przed sobą wieczność, co za różnica, czy powiem mu jutro, czy za dziesięć lat? Nie stanie się przez to ani odrobinę mniej nieśmiertelny. Chociaż może gdybym mu powiedziała, nie czułabym się winna? Ale skoro nie zrobiłam tego do tej pory, tym bardziej nie powiem mu teraz. To by tylko pogorszyło sytuację. - Evie? - No? - Tak mi przykro. Co za kicha.
- Tak... To znaczy, faktycznie kicha, ale skoro musisz, to musisz, prawda? - Rzuciłam mu swój najlepszy uśmiech wspierającej dziewczyny. Wróciliśmy do restauracji. Nie cieszyłam się już. Co z tego, że drzewa zmieniają kolory? Wielka mi, bip, rzecz. Lend zadzwonił do kilku osób, ale mimo wszelkich wysiłków było jasne, że musi wrócić i pomóc wszystko naprawić. Zostawił mnie ze wspomnieniem długiego pożegnalnego pocałunku i perspektywą pracy domowej jako jednej rozrywki. - Już z powrotem? - spytała Arianna, gdy weszłam. Miała słuchawki na uszach i mówiła zbyt głośno. Ściągnęła je. - Lend musiał wrócić do szkoły. - Do kitu. - Oderwała wzrok od monitora i zmarszczyła brwi, widząc mój wyraz twarzy. - No to masz weekend z głowy. Chcesz... no nie wiem... połazić ze mną po ciemnych alejkach, dopóki słońce nie zajdzie? Zmusiłam się do uśmiechu. - Nie przejmuj się. Nadal mamy plany filmowe na popołudnie. - Dobra, ale żadnego trzymania się za ręce. - Dzięki Ci, Boże. Znów założyła słuchawki na uszy, a ja dowlokłam się do mojego pokoju i padłam na łóżko. I wrzasnęłam, gdy drzwi zamknęły się i ktoś zza nich wyszedł. - Jakoś tu tak różowo, nie uważasz? Cholerne życie Serce mi stanęło. Przez jedną straszną chwilę myślałam, że w moim pokoju zjawił się Reth. A potem chwyciłam to, co miałam pod ręką, czyli but, i cisnęłam w głowę Jacka.
- Co ty tu robisz, gnojku? Pantofel odbił się od drzwi i upadł na podłogę, Jack go podniósł. - Jak możesz chodzić na tych obcasach? - Usiadł, zdjął własny but i spróbował wcisnąć stopę w mój purpurowy pantofel bez pięt. Wstałam z łóżka i wyrwałam mu go. - Co z tobą, masz pięć lat? Odpowiedz na pytanie! Spojrzał na mnie. W jego ogromnych niebieskich oczach była sama niewinność. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi po tym, jak zmusiłaś mnie do striptizu, i w ogóle... - Dzwonię do Raąuel. - Dobra, dobra. Przeprowadzam rekonesans. - Rekonesans? - O, przepraszam, za długie słowo? To znaczy, że badam sytuację, zbieram... - Wiem, co to znaczy! Czyli co, MANIP mnie śledzi? Niech ich szlag, mogą zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy. - Pozwoliłaś kiedyś komuś dokończyć zdanie? -Uśmiechnął się do mnie, w policzkach miał dołeczki. - Od razu lepiej. Jesteś znacznie ładniejsza, gdy nic nie mówisz, wiesz? Przekonałem się, że dotyczy to wielu ludzi. Musiałem sprawdzić adres, który data mi Raąuel, żeby potem znów go odnaleźć. - Dlaczego? - Jak słusznie zauważyłaś, nie jestem elfem. Muszę zobaczyć miejsce, w którym mam otworzyć drzwi. W każdym razie, jeśli chodzi o precyzyjne drzwi. W przeciwnym razie, kto wie, jak bardzo mogę się pomylić? Usiadłam na brzegu łóżka. Skoro ten szajbus i tak już tu jest, może przynajmniej się czegoś dowiem. Jakim cudem otwierał drzwi? To nie dawało mi spokoju. Przecież to powinno być niemożliwe! - Jak się tego nauczyłeś? No... używania ścieżek?
Wykrzywił się w szelmowskim uśmiechu. - Niech cię nie zmyli mój wygląd przystojniaka. Jestem również piekielnie inteligentny. Przewróciłam oczami. - Bez wątpienia. Ale tak czy inaczej, nie powinieneś umieć korzystać ze ścieżek. Wzruszył ramionami i wstał. - Obserwuj i czekaj wystarczająco długo, pragnij czegoś bardzo mocno, a znajdziesz sposób, by to zrobić. Potrafię wiele rzeczy. Uśmiechnął się enigmatycznie i wyciągnął rękę do ściany. - To co, wpadnę po ciebie później? - Jeszcze się nie zgodziłam - odparłam i zmrużyłam oczy. - Oczywiście - powiedział, skoncentrowany na białych liniach drzwi. - Wpadnę później. - Nie! Nie słuchasz, co się do ciebie mówi? Powiedz Raquel, że nie mam zamiaru... Ale nim zdążyłam dokończyć, przeszedł przez drzwi elfów. Mamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak: „dziewczyny są irytujące". Gdy znikły jego plecy, znów pojawiła się bogu ducha winna ściana, którą obrzuciłam miażdżącym wzrokiem. Jack wyglądał na chłopaka w moim wieku, ale zachowywał się jak dzieciak na cukrowym haju. I potrzebował porządnego lania. Rany, to zabrzmiało dwuznacznie. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Co za dzień. Próbowałam się rozluźnić, poczuć lekko. Jeśli odnajdę wewnętrzny spokój, jeśli uda mi się przemyśleć ostatnie wydarzenia, wszystko się ułoży. Znajdę sposób, żeby powiedzieć Lendowi prawdę tak, by nie porzucił swojego śmiertelnego życia. Sprawię, że nadal będziemy razem. Znajdę sposób, by utrzymać w moim życiu ważnych dla mnie ludzi tak długo, jak długo będę chciała. Walenie w drzwi wyrwało mnie z rozmyślań, niszcząc olśnienie, którego byłam tak bliska.
- Evelyn, w tej chwili podnieś swój leniwy blady tyłek!!! Otworzyłam oczy, a potem wstałam i wyszłam na korytarz. - Nie możesz trochę ciszej? - spytałam opryskliwie. Arianna wzruszyła ramionami. - Spałaś jak zabita. Nona potrzebuje pomocy na dole. - Super. O takim weekendzie marzyłam. - Bez Lenda, za to w oparach tłuszczu. - Zabawne, osobiście wybrałabym spanie do południa i zakupy, ale każdy lubi co innego. Złaź na dół. - A co z filmem? - spytałam. Miałam nadzieję, że Arianna wybawi mnie od pracy w restauracji. - Jako dziecię nocy, czy jak to tam mówią, nie mam problemu z nocnymi seansami. - Dobra. Zeszłam ciężko po schodach. Zdjęłam fartuszek z haczyka i włożyłam na siebie. Cieszyłam się, że mam jakieś pieniądze, skoro nie mogłam korzystać z konta MANIP - czego bardzo mi brakowało. Ale praca w restauracji była jednak trochę mniej ciekawa niż praca w Agencji. A nawet znacznie mniej. Motywem przewodnim w wystroju restauracji była krowa i dlatego musiałyśmy nosić kloszowane spódnice w stylu lat pięćdziesiątych w krowie -dokładnie tak, krowie! łaty. Jest całe mnóstwo łat i cętek, wyglądających seksownie i odlotowo. Ale krowie do nich nie należą. Wyglądają wręcz obraźliwie. Właśnie dlatego z uporem trzymałam się wąskich dżinsów. Nie byłam tu na etacie i nie miałam zamiaru ubierać się jak przygłup. Rzecz jasna, Grnlllll... A może w jej imieniu było cztery „1" albo podwójne „r" i potrójne „1"? Jeśli myślicie, że walijski jest dziwny, poczytajcie skrzaci. W każdym razie Grnlllll była w kuchni. Skrzaty są żywiołakami ziemi i zwykle żyją pod nią, kopiąc i ryjąc. Nawet przypominają krety ze swoimi kudłatymi głowami, małymi, zmrużonymi oczkami i nosami jak ryjek. Uwielbiają siedzieć w ciemności i wilgoci. Więc co
do licha Grnllłll robiła w jasnej kuchni? Cokolwiek to było, nie sprawiało jej przyjemności. A te jej frytki? Zupełna chała. Grnllłll warknęła w moją stronę coś, czego nawet nie próbowałam zrozumieć, wyszłam, żeby przyjąć zamówienia. To było typowe popołudnie. W restauracji siedzieli głównie miejscowi paranormalni - góra steków tak krwistych, że robiło mi się słabo na sam widok, i szejki, których składników wolałam się nie domyślać. Bardziej tłoczno zrobiło się pod wieczór, gdy chłód zaczął dawać się we znaki. Bolały mnie stopy i plecy. Słowo daję, jeśli będę musiała jeszcze raz się uśmiechnąć i udawać, że nie widzę, jak wampir w rogu oblizuje wargi za każdym razem, gdy przechodzę, zacznę krzyczeć. Jakby nie wystarczyło, że połowa miejscowych wampirów używała mentalnych sztuczek, wmawiając mi, że nie chcę napiwku. Zawsze chcę napiwku, nieumarłe dranie. Ale z drugiej strony, zabawnie było patrzeć, jak stają się coraz bardziej sfrustrowani, nie mogąc mnie przekonać. David i Arianna trzymali w tajemnicy moje umiejętności przenikania iluzji. Byłam im wdzięczna, to ułatwiało sprawę. Oderwałam rachunek i położyłam na stole Oblizywacza Warg. - Piętnaście procent, jak zawsze. Spojrzał na mnie spode łba, a potem jego twarz rozkwitła w olśniewającym uśmiechu. Olśniewającym, pod warunkiem że nie widziało się zębów wystających zza gnijących policzków. Wampir chciał wziąć mnie za rękę, ale zabrałam ją. - Mówię serio - dodałam. - Piętnaście procent albo następnym razem dosypię ci soli czosnkowej do Krwawej Mary. Rzucił mi mordercze spojrzenie, jak z horrorów. Odpowiedziałam uśmiechem; wampir, mamrocząc przekleństwa, wyjął portfel i podał mi pieniądze.
- Zapraszamy ponownie - zaćwierkałam, z szerokim uśmiechem wracając do kasy. Nawet mimo braku tasera, nadal nieźle radziłam sobie z wampirami. Nona zaszeleściła obok mnie. Gdy szla, wyglądała niczym drzewo kołyszące się na wietrze. Niektórzy miejscowi niebędący paranormalnymi przychodzili czasem do restauracji, żeby na nią popatrzeć. Pewnie by im przeszło, gdyby mogli zobaczyć dziuplasty pień zamiast pleców, zakończony ogonem. Chociaż z facetami nigdy nic nie wiadomo. A Nona była bardzo seksownym drzewem. Zatrzymała się przede mną z uśmiechem. - Dzięki, że przyszłaś. - Nie ma za co. Posłuchaj...- Przypomniałam sobie, że chciałam ją o coś spytać. - Ostatnio widuję coraz więcej paranormalnych, których nie znam. David o nich wie? - Spotykałam się z tatą Lenda i Arianną regularnie, żeby popracować nad dokumentami i omówić szczegóły ich niewielkich operacji, ale nie wiedziałam wszystkiego. Nona z gracją machnęła ręką. - To nic groźnego. Mogłabyś pomóc Grnllłll w kuchni? Nie da rady sama wyrzucić śmieci. Wszystko mi opadło. Śmieci. Super. Skrzat był mniejszy niż worki ze śmieciami, ale oczywiście nie mogliśmy mieć mniejszych worków, skądże znowu, to ja musiałam być na zawołanie za każdym razem, gdy kubeł się przepełnił. A wynoszenie śmieci oznaczało... kontener. Będę musiała go dotknąć, żeby otworzyć klapę, a on kleił się od brudu. Blee... Naprawdę nie jestem leniwa, ale przez ostatnie osiem lat jedyne, co musiałam robić, to sprzątać swoje rzeczy. Nie wynosiłam śmieci z Centrum, to był zamknięty podziemny kompleks. Restauracyjne odpadki sprawiały, że z nostalgią myślałam o sterylnych białych korytarzach. Już wolałam sterylność niż smród i brud. W kuchni Grnllłll wskazała mi śmieci - wysypywały się już z przepełnionego worka na podłogę. Walcząc z gulą
narastającą w gardle, wyjęłam worek z pojemnika. Uderzył mnie w nogę i zostawił na dżinsach obrzydliwą, ciemną smugę. Bosko. Grnlllll warknęła coś, pokazując ze złością ślad na podłodze ciągnęłam worek za sobą - ale guzik mnie to obchodziło. Powinnam mieć wolny weekend. Powinnam przytulać się teraz do Lenda, oglądając jakiś kiepski film z nim i Arianną. Nie prosiłam o coś takiego. Poza tym może Grnlllll była za niska do kontenera, ale na pewno nie do mopa. Otworzyłam kopniakiem metalowe drzwi, wychodzące na ciemny zaułek na tyłach. Wciągnęłam nocne powietrze, a smród gnijących resztek uderzył mnie w nos. Wydawało mi się, że wciska się aż do zatok, i zaczęłam mieć wątpliwości, czy kiedykolwiek będę w stanie poczuć coś innego. Samotna lampa nad drzwiami zamrugała. Pewnie powinnam jeszcze wymienić żarówkę. Głupi skrzat! Podeszłam do kontenera między ceglanym murem a sąsiednim budynkiem, podniosłam pokrywę i wrzuciłam worek. Coś obrzydliwego pacnęło prosto na mój but. - Bip! - wrzasnęłam na mur przede mną. - Bip, bip, biiiip!!! Kopnęłam kontener i natychmiast złapałam się za stopę. Fantastycznie, teraz byłam brudna, obolała i czułam się jak kretynka. Zamknęłam oczy i ścisnęłam nos palcami. Spokojnie. Nic się nie stało. Pójdę na górę, wezmę prysznic i położę się do łóżka. I zostanę w nim do końca weekendu. Światło zgasło, a potem rozbłysło znowu, tym razem jaśniejsze. Dużo jaśniejsze. Otworzyłam oczy i ujrzałam zarys elfich drzwi, powstających na murze obok kontenera. - Idź sobie - warknęłam. - Nie jestem w nastroju. - Jeśli Raąuel myślała, że przysyłanie mi tego idioty, Jacka, pomoże jej sprawie, to dawno się tak nie pomyliła. Z drzwi wyszedł przybysz, wyższy od Jacka i piękniejszy niż ktokolwiek na świecie.
- Doprawdy - jego głos brzmiał niczym płynne złoto -nie takiego powitania się spodziewałem, ukochana. Ekschłopak znaczy teren Reth. Tuż przede mną. W zaułku za restauracją. Czy drżenie w moim żołądku to strach, czy podekscytowanie? Jak mogłam zapomnieć, jaki byt piękny? Gdy patrzyłam na niego teraz, jarzącego się ciepłem w chłodzie ciemności, wszystko, co kiedyś do niego czułam, powróciło. Łącznie z przerażeniem i bólem, więc nie było mowy o rzucaniu mu się na szyję. Ale mimo to przyjemnie było na niego patrzeć, choć był ostatnią osobą, jaką chciałabym teraz - czy kiedykolwiek - oglądać. Podniosłam rękę. - Nigdzie z tobą nie pójdę! Reth uniósł jedną brew. - Nie ma potrzeby zachowywać się w ten sposób. Nie chcę cię stąd zabrać. Co najwyżej zaproponowałbym oddalenie się z zaułka, by uwolnić się choćby od części tego smrodu. - Spojrzał wymownie na mój fartuszek. - Och. - Opuściłam rękę, zgaszona i zakłopotana. Dyskretnie przysunęłam nos do ramienia. Czy ja również cuchnęłam? I od kiedy to Reth mnie nie chciał? Zawsze mnie chciał! Tylko ja tego nie chciałam, więc skąd to rozczarowanie? No proszę, wystarczyło pięć sekund, żebym przeszła od gniewu do zakłopotania! - Przejdziesz się ze mną? Zaproponowałbym ci ramię, jak dżentelmen, ale twoje ręce wyglądają na brudne... - Czemu, do licha, miałabym gdzieś z tobą iść? Wyciągnął swoją piękną, szczupłą dłoń w stronę tylnego wejścia do restauracji.
- Och, bardzo przepraszam. Oczywiście, wracaj do swoich zajęć. Na pewno jest jeszcze sporo brudnej roboty dla ciebie. Spojrzałam na drzwi, walcząc ze sobą. Z jednej strony, nie znosiłam robić tego, co chciał Reth. Z drugiej, tam czekał na mnie mop... - No dobra, ale jeśli spróbujesz jakichś sztuczek... - Doprawdy, Evelyn, nawet nie wiesz, jak brakowało mi twego uroczego towarzystwa. Nie spuszczałam z niego oka, kiedy szliśmy razem alejką oświetloną latarniami. Reth szedł tak lekko, jakby tańczył, czułam się przy nim jak niezdarny kloc. No i jeszcze to jego eteryczne, niemal anielskie piękno, w porównaniu z którym ja... Cóż, w trosce o moje dobre samopoczucie darujmy sobie porównania. Objęłam się ramionami, drżąc z zimna. Przed moją twarzą pojawił się obłoczek oddechu. Wiedziałam, że będę żałować tego spaceru, ale gdzieś w głębi duszy cieszyłam się z naszego spotkania. To mi przypomniało, że nie jestem zwykłą dziewczyną, kiepską w piłce nożnej. I chociaż nie znałam już jego prawdziwego imienia (a więc nie miałam nad nim kontroli), po raz pierwszy czułam się jak równy z równym. Świadomość, że w razie gdybym musiała - gdybym zechciała - mogłabym go skrzywdzić, dawała upajające poczucie władzy. Chociaż to chyba nie było zdrowe. No cóż, jeśli zrobi coś głupiego i zmusi mnie, żebym wyssała z niego życie, nie będę rozpaczać. - Po co właściwie spacerujemy? Trochę mi zimno. Reth zaśmiał się dźwięczącym, srebrnym śmiechem. Odruchowo przysunęłam się do niego, a potem pokręciłam głową i zdecydowanie ruszyłam w stronę ulicy. Zbliżaliśmy się do drzew, wciskających się na obrzeża miasta. Zerknęłam na Retha i spostrzegłam, że miał na sobie iluzję, chyba po raz pierwszy w życiu. Była niewiele brzydsza niż jego prawdziwa twarz, ale i tak mnie zaskoczył. Gdy pracował dla Agencji i musiał nosić iluzję, nigdy tego nie robił, dlaczego zawracał
sobie tym głowę teraz, gdy był wolny? Tak na marginesie, to ja przyczyniłam się do jego uwolnienia. Ale czy można się spodziewać, że uciekająca przed śmiercią dziewczyna będzie w stanie przechytrzyć elfa? - Nadal ci zimno, ukochana? Mógłbym temu zaradzić. - O tak, pamiętam. Dziękuję, wolę nie. - Potarłam nadgarstek, na którym nadal widniał delikatny różowy odcisk jego ręki. Miałam dość jego ciepła na resztę życia. Reth się zatrzymał, ja również. Niechętnie stanęłam z nim twarzą w twarz. Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. Miałam ochotę wrzeszczeć, rzucić się na niego. To przez niego zginęła Lish, to on ściągnął Viv do Centrum. Ale gdyby tego nie zrobił, nie opuściłabym Agencji. A już na pewno nie zdołałabym uwolnić Lenda. Nadal siedziałby w swojej celi w Centrum, a Vivian stopniowo, acz nieuchronnie wymordowałaby wszystkich paranormalnych. Na samą myśl robiło mi się słabo. Tak, jeśli chodzi o Retha, nic nigdy nie było proste. - Dlaczego tu jesteś? - spytałam. Gniew odpłynął i zostawił po sobie tylko zmęczenie. Wyciągnął palec, jakby chciał dotknąć mojej twarzy, ale jedynie przesunął nim w powietrzu. - Uwierzysz, jeśli powiem, że po prostu chciałem cię zobaczyć? - Nie. Uśmiechnął się. - Tak myślałem. Najpierw chciałem cię zabrać. Wierz mi, mógłbym to zrobić. Zawsze byłem wobec ciebie delikatny. - Delikatny?! - Osłupiałam. - Tak, ja również nie potrafię tego pojąć. A przecież inne metody byłyby znacznie prostsze. Jednak zauroczony twoją osobowością, kierowałem się wyłącznie twoim dobrem. - No, teraz to już pobiłeś samego siebie. Moim dobrem? Porwałeś mnie! Poparzyłeś! Chciałeś mnie zmusić, bym stała się czymś, czym nie chciałam być!
- Evelyn, drogie dziecko. To, że nie rozumiesz, co dla ciebie dobre, nie oznacza jeszcze, że się o ciebie nie troszczyłem. I nawet jeśli coś, co dla ciebie najlepsze, zrani cię, nie zmienia to faktu, że musisz zostać tym, czym masz się stać. - Ty... ja... Aaa! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z własnego szaleństwa! Gdyby naprawdę ci na mnie zależało, nie skrzywdziłbyś mnie! Ale ciebie to nie obchodziło! Nigdy nie interesowało cię nic poza tobą samym! Jego oczy rozbłysły, złoto pociemniało. - Zależy mi na tobie bardziej niż komukolwiek na tym smutnym, obłąkanym świecie. Nie przelewałbym w ciebie mojej duszy, gdyby było inaczej. Cieszyłam się, że pozbyłam się tej części duszy, którą dał mi Reth, że uwolniłam ją razem z pozostałymi. Świadomość, że miałabym nosić w sobie fragment niego, budziła we mnie obrzydzenie. Wysunęłam podbródek. - Lend mnie kocha i nigdy by mnie nie skrzywdził! - I bez wątpienia zrobiłby dla ciebie wszystko. - Tak! - Wszystko, żeby tylko cię chronić. - Tak! - A jeśli jedyny sposób, by cię ochronić i uratować ci życie, to sprawić ci ból? Zamknęłam usta. Nie chciałam powiedzieć: „Też". Czy mogłabym uderzyć Retha? Proszę, proszę, czy mogę po prostu go uderzyć? Uśmiechnął się, widząc, że mnie ma. - Lend nie może cię kochać, ponieważ tak naprawdę cię nie zna. Bez względu na to, jak bardzo pragniesz tego życia, nie należy ono do ciebie. I nigdy nie należało. To nie jest twój dom, Evelyn. Do moich oczu napłynęły łzy wściekłości. - Idź sobie! - Chodź ze mną.
- Nigdy! I nie możesz mnie zmusić! Gdybyś mógł, już byś to zrobił! Cmoknął językiem zniecierpliwiony. - Moje poprzednie metody spotkały się z... dezaprobatą mojej królowej. Chwilami zastanawiam się, czy dokonałem właściwego wyboru, wchodząc w sojusz z dworem. - Co masz na myśli? Przecież i tak jesteś Seelie albo Unseelie. Może nie wiedziałam o elfach tyle, ile powinnam, ale wiedziałam, że należały do jednego z dwóch dworów: Seelie, czyli te dobre (a raczej lepsze, skoro elfy nigdy nie były naprawdę dobre), i Unseelie, czyli te naprawdę, naprawdę złe. Jego uśmiech się zmienił, dostrzegłam coś dzikiego, pierwotnego pod wytwornymi rysami. - Nikt nie jest tylko dobry lub tylko zły, ukochana. Wszyscy nosimy w sobie okruchy dobra i zła jednocześnie, możemy jedynie wybrać sojusz z tą stroną, która bardziej nas pociąga. Mój wybór został podyktowany smutną, pustą dziewczyną o oczach jak tającego śniegu strumienie. Ha! Chciał powiedzieć, że przyłączył się do dworu dobrych elfów wyłącznie z mojego powodu? Czy też powiedział coś zupełnie innego? Cały Reth, jak zwykle czułam się przy nim oszołomiona i rozbita. Zawsze, gdy byłam obok niego, cały mój smutek i samotność odzywały się ze wzmożoną siłą, błagając, bym pozwoliła Rethowi się nimi zająć. - Nienawidzę cię - szepnęłam. Głos mi się załamał. Patrzył mi prosto w oczy. Przyciągnął mnie do siebie, jego głos spowijał mnie niczym złota pajęczyna. - Nonsens. Królowa zabroniła mi zmuszać cię do pójścia ze mną, ale nie mam pojęcia, dlaczego miałbym to robić. Przecież to nie musi tak wyglądać. To może być łatwe, bezpieczne, przyjemne. A gdy już wrócisz do domu, nic nie będzie miało znaczenia - ciemność i chłód po prostu odpłyną, będą znaczyć mniej niż sen. Nigdy więcej nie będziesz musiała martwić się czy zastanawiać. Wystarczy tylko podjąć
decyzję, Evelyn. Przestań tak kurczowo trzymać się tego żałosnego świata i chodź ze mną! Wypełnię całą pustkę, którą masz w sobie. Stań się tym, czym musisz się stać, i pomóż nam wrócić tam, gdzie przynależymy. Odejdź ze mną. Westchnęłam i głęboko zaczerpnęłam powietrza. Mój policzek spoczywał na jego piersi, słyszałam bicie jego serca. Biło wolno, a on wydawał się taki ciepły. Jego ręce wokół mnie tak cudowne. Jak się tu znalazłam? Przecież nie chciałam, żeby mnie przytulał. A może chciałam? Był ktoś... coś... jakiś powód... Ale czy to ważne? Reth odsunął się nagle, marszcząc doskonały nos. - Och, co za okropny naszyjnik! Skąd masz to szkaradzieństwo? Zamrugałam, osłupiała, moje palce sięgnęły do wisiorka. Wystarczył dotyk zimnego żelaza, by wróciła rzeczywistość. - Kpisz sobie ze mnie?! - zawołałam. - Przychodzisz tu i stosujesz wobec mnie te swoje cholerne elfie sztuczki, a potem się odsuwasz. Ty! Ode mnie! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Co sobie pomyślałeś? Hej, pewnie Evie miała zły dzień, może by tak pójść i namieszać jej w głowie? Może jeszcze kopniesz jakiegoś szczeniaczka?! Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam prosto do restauracji. Powinnam była wiedzieć. Nie, przecież naprawdę wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Głupia, głupia Evie. Skręciłam za róg i zatrzymałam się gwałtownie, widząc Retha, opartego niedbale o latarnię, spowitego blaskiem światła. Wyglądał jak reklama niemożliwie idealnej rzeczywistości. - Powinnaś pójść ze mną. Pewne sprawy zostały wprawione w ruch, nie potrafię kontrolować wszystkich zmiennych, nie zdołam ukrywać cię do końca świata. Ale mogę zapewnić ci szczęście i bezpieczeństwo. Daj mi rękę. - Wyciągnął dłoń, niemal widziałam płynącą od niej falę ciepła. Zmarszczyłam brwi, przypomniałam sobie sylfa. Najwyraźniej to coś dowiedziało się, gdzie jestem. Chociaż skąd
wiadomo, że to nie Reth nasłał go na mnie, żebym zaczęła myśleć, że znalazłam się w niebezpieczeństwie? To by do niego pasowało! Na kilometr cuchnęło elfimi intrygami. - Niech cię szlag. Ja i moje magiczne dłonie jesteśmy w najlepszym porządku, dziękuję ci bardzo. Zostanę tu, gdzie jestem. Uśmiechnął się, prostując się, i stanął tuż przede mną. - Doskonale. Najwyraźniej to życie, którego trzymasz się tak kurczowo, jest właśnie tym, czego pragniesz. Serce mi rośnie, gdy widzę, jaka jesteś spełniona i... - pochylił się i szepnął mi prosto do ucha - szczęśliwa. Zamknęłam oczy i zacisnęłam szczęki. Jeśli myśli, że może się tu zjawiać i mieszać w moim życiu, grubo się myli. - Słuchaj, tylko dlatego, że... Otworzyłam oczy i zrozumiałam, że jestem sama. Światło latarni, jeszcze przed chwilą tak jasne, teraz było nieprzyjemne, rodziło cienie i ostre krawędzie, ale nie rozjaśniało mroku. Ciemność zaczęła napierać na mnie ze wszystkich stron. Zaszczękałam zębami. - Co ja tu robię? - szepnęłam i poprawiłam się szybko. -Co robię tutaj, na zewnątrz? Na zewnątrz... Powlokłam się do restauracji. Zignorowałam Grnlllll i poszłam prosto na górę. Ściągnęłam z siebie brudne ubranie, weszłam pod prysznic i stałam długo pod strumieniem gorącej wody. Czułam się nieszczęśliwa i było mi strasznie smutno. Chciałam zadzwonić do Lenda, przy nim nigdy nie czułam się pusta. Ale wtedy musiałabym opowiedzieć mu o wszystkim, a on by się przejął, że Reth znów się pojawił. Nie chciałam, żeby Lend się martwił. Dlatego po prostu powiedziałam Ariannie, że jestem chora, wczołgałam się do łóżka i zmusiłam do zaśnięcia. Jutro będzie lepiej. Musi być. Mój umysł się wyłączył, odpłynęłam w błogosławiony sen. - Cześć, głupku - powiedziała Vivian.
Śnij dalej Co się stało? - spytała Viv. Siedziałyśmy na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na ocean. Rozgwieżdżone niebo przeglądało się w wodzie. Objęła mnie ręką, a ja położyłam głowę na jej ramieniu. Gdy znów zaczęła się zjawiać w moich snach po tym, co się wydarzyło w kwietniu, w pierwszej chwili się przeraziłam. Ale była taka samotna, że po prostu musiałam z nią porozmawiać. Nadal nie wybaczyłam jej tego, że zabiła Lish, i pewnie nigdy jej nie wybaczę. Ale unikałyśmy tego tematu i powoli zaczęłyśmy się lepiej poznawać. Teraz już trochę lepiej ją rozumiałam i współczułam jej samotności. Wychowana przez elfy, była skazana na dokonanie złych wyborów. Krążyłyśmy wokół trudnych tematów i jakoś tak wyszło, że faktycznie stałyśmy się niemal jak siostry, tak jak Viv zawsze pragnęła. Chociaż nigdy nie podbierała moich rzeczy, co akurat było miłe. Wytarłam łzy. - Nie wiem, co właściwie robię. Jest mi smutno i nie mam pojęcia dlaczego. Właściwie nie powinno mi być smutno, a tu proszę, wyżalam ci się, podczas gdy ty... - Urwałam nagle. Vivian była w śpiączce, z której już nigdy się nie obudzi. Gdy odebrałam jej skradzione dusze, nie zostało jej wystarczająco dużo własnej, by prowadzić normalne życie. To była moja wina. - Hej, nie martw się o mnie. Ze mną wszystko w porządku. - Dawno cię nie było. - Nie? - Popatrzyła w zamyśleniu na wodę. - Jestem tu albo nigdzie, albo gdzieś zupełnie indziej. Wiesz, to daje mnóstwo czasu na myślenie. Ale pewnie i tak nigdy do niczego nie dojdę.
- Przykro mi. - Wiem. Mnie też. Usiłuję sprawić, by życie w moim umyśle było inne, żebym była wystarczająco silna, by tego nie robić. - Byłaś. - Trąciłam ją ramieniem. - Nie zabrałaś mi duszy. - Zawsze to coś. Ale dla tych, którym ją odebrałam, nie ma to większego znaczenia, prawda? - Nie. Nie ma. - Czasami... Czasami żałuję, że nie odesłałaś mnie razem z nimi. Ujęła moją dłoń i nakreśliła nią zarys wrót wśród gwiazd. Przez takie wrota odesłałam odebrane jej dusze. Żadna z nas nie wiedziała, co się właściwie stało tamtej nocy. To, że obie byłyśmy Pustymi i obie potrafiłyśmy otwierać wrota między światami, nie oznaczało jeszcze, że wiedziałyśmy, jak to działało. - Zastanawiam się, co by się stało, gdyby elfy nie wysłały mnie wtedy po ciebie. Gdyby zdawały sobie sprawę, że mam wystarczająco dużo energii, by samodzielnie otworzyć wrota. Na szczęście dla nas elfy okazały się idiotami... Ale i tak się nad tym zastanawiam. Chyba chciałabym się dowiedzieć, co tam jest. Westchnęłam ciężko. - Pewnego dnia i tak się dowiemy. Zaśmiała się znowu. - Hej, głupku, nie ma w tym nic złego. - To jeszcze jeden sposób tracenia ludzi - szepnęłam. -Czuję się tak, jakbym była skazana na utratę kolejnych bliskich mi osób. Nie potrafię utrzymać przy sobie tych, których kocham. Ścisnęła moją dłoń. - Wiem. Ale spójrz na to z jaśniejszej strony. Ja nigdzie się nie wybieram. - W jej głosie usłyszałam ironię, którą tak dobrze pamiętałam. Zabawne, że to, co dawniej mnie w niej przerażało, teraz wydawało się bliskie, pocieszające. Spotkania z Viv były niczym namiastka domu. Czegoś, czego obie nigdy nie miałyśmy. Spojrzała na moją rękę, przez chwilę
widać było nikły błysk światła, poczułam mrowienie. - Co to było? Kompletnie zapomniałam o sylfie! I nie chciałam mówić o nim teraz. Jeszcze jeden powód do zmartwień. - Co? Nic nie widzę - mruknęłam. - Jeśli chcesz kłamać, musisz się bardziej starać. - Położyła się na trawie i zapatrzyła w gwiazdy. - A więc jesteś smutna. Co się stało? Westchnęłam ciężko i też położyłam się na plecach. - Nie wiem. W końcu mam takie życie, jakiego zawsze pragnęłam. Jest super, naprawdę, a Lend... - Lubię o nim słuchać. - A ja lubię o nim mówić. Jest taki cudowny. Ale... nadal mu nie powiedziałam. - Tak myślałam. Szczerość nie jest twoją mocną stroną, co? - I kto to mówi? - Hej, ja zawsze byłam szczera w tym, co robiłam. -Uśmiechnęła się przebiegle, przypominając mi, że wcale nie była taka niewinna, jak chciałabym myśleć. - Ale chyba nie z tego powodu płaczesz, w końcu o nieśmiertelności Lenda wiesz już od jakiegoś czasu. Poruszyłam się niespokojnie. - Reth mnie dzisiaj odwiedził. - Reth? Chciałabym, żeby odwiedził mnie... - Vivian! - Co? Dziewczyna w śpiączce jest bardzo samotna, a on, elf czy nie, jest bardzo przystojny. - Nie miałam pojęcia, czy chciała z nim być, czy wyssać mu duszę. I nie wiem, która z tych rzeczy budziła we mnie większą odrazę. - Mów dalej. - Reth wmawia mi, że nie jestem szczęśliwa w życiu, które wybrałam. - Nienawidziłam tego, że zawsze zdawał się widzieć mnie na wylot. Skoro nie znał wszystkich niejasnych, nieprzewidywalnych ludzkich emocji, jak mógł być taki dobry w ich odczytywaniu?
- No dobrze, a jesteś szczęśliwa? - Tak! Jestem! Oczywiście, że jestem. To jest to, czego zawsze pragnęłam. - Ale... - Nie ma żadnego „ale". To głupie. - Moja siostrzyczko, jesteś głupia w wielu sprawach. Rzuciłam jej ostre spojrzenie. - A może trochę wrażliwości? Wzruszyła ramionami. - Tak jak powiedziałam, jestem szczera. Mów dalej. A więc to jest to, czego zawsze pragnęłaś i...? - I zarazem nie to, rozumiesz? Lend większość czasu spędza gdzieś daleko, a gdy już przyjeżdża, martwię się, że nie takie życie by wybrał, gdyby wiedział, że jest taki, jak jego mama. I jeszcze Raquel zjawiła się w tym tygodniu. Przypomniała mi, jak kiedyś było. Nie żeby tak super, ale brakuje mi... - Urwałam. Pomyślałam o swoim życiu w Agencji, o tym, jak bardzo pragnęłam wtedy być normalna. Chciałam dokładnie tego, co mam teraz. To czego mi brakowało? Przecież nie akcji, ograniczeń, tamtego stylu życia... Brakowało mi bycia kimś ważnym. - W Agencji traktowano mnie jak kogoś szczególnego, potrzebnego, a tu, w normalnym świecie... Nikt tak nie uważa. - Z moich oczu znów popłynęły łzy, wytarłam je, zakłopotana. Przepraszam. Co za kretynizm, całe życie narzekałam, że jestem inna, a teraz nienawidzę być taka sama jak wszyscy. Viv uniosła się na łokciach, przyglądając mi się uważnie. - Nie jesteś i nigdy nie byłaś taka sama jak inni. Nie rozumiem tego, przecież się nie zmieniłaś. To w czym problem? - Nie wiem. - W takim razie olej to. Zrób coś. - Co? Machnęła niedbale ręką. - Co zechcesz. To jest właśnie szczęście bycia tobą, Evie. Masz wybór! Choć, mimo wszystko, nie polecałabym
masowego zabijania paranormalnych. Jak widzisz, ja nie wyszłam na tym najlepiej. Wydałam z siebie zduszony śmiech. - Jesteś okropna. - Opowiedz mi o tym. Zamilkłyśmy, pogrążone we własnych myślach. W końcu Vivian wzięła moją rękę w swoją, chyba jeszcze zimniejszą, i pociągnęła, żebym usiadła obok niej. - No dobra, dość tych smętów. Nie było mnie dłuższą chwilę, są ważniejsze sprawy do omówienia. - Jakie? - No wiesz? Musisz mi opowiedzieć, co się wydarzyło ostatnio w Easton Heights! Nie po to wysłuchałam streszczenia trzech pierwszych sezonów, żebyś teraz trzymała mnie w niewiedzy! Zaśmiałam się. - To są te ważne sprawy? Dobrze. - I podzieliłam się z nią odrobiną zewnętrznego świata we własnym świecie snów, w którym Vivian i ja się spotykałyśmy. I który czasem wydawał się bardziej realny niż cokolwiek innego. Gdy się obudziłam rano, zobaczyłam, że moja dłoń nadal jest zaciśnięta, jakbym trzymała dłoń Vivian. Westchnęłam. Rozmowy z nią zawsze pozostawiały po sobie mieszaninę ukojenia i żalu. I jeszcze winy, że przyjaźnię się z dziewczyną, która zabiła moją Lish. Chociaż Lish pewnie by zrozumiała. Mam nadzieję. Elfy, które wychowały Vivian, nie dały jej możliwości wyboru. Zawsze czuła się tak, jakby jej życie zostało z góry zaplanowane. A gdy zrozumiała, że nie musi się trzymać tego planu, było już za późno. Czasem zastanawiałam się, czy gdybyśmy nawiązały kontakt wcześniej, pewne rzeczy potoczyłyby się inaczej. Naprawdę, można dostać niezłego kręćka od takich myśli.
Vivian dokonała wyboru i zapłaciła za to. Elfy nie pozostawiły jej innego wyjścia. Ale ja je miałam. Mogłam sprawić, że moje życie będzie wyglądało tak, jak tego chcę. Niech szlag trafi Retha! Będę szczęśliwa! Będę miała i rybki, i akwarium. To znaczy, będę żyła normalnie, mimo że mam paranormalne zdolności. Byłam kimś szczególnym - czemu udawać, że tak nie jest? Wyślę mail do Raquel. Mam dla niej dobrą wiadomość. Afrodyta na sterydach Przestań! - Zaśmiałam się, zamykając szafkę. - Mówię poważnie - nie ustępował Lend. - Śmiertelnie poważnie. Facet jest krasnoludkiem. - Lend, twój nauczyciel literatury technicznej nie jest krasnoludkiem! - Skąd wiesz? Właśnie dlatego musisz w przyszłym tygodniu pójść na zajęcia razem ze mną, tylko ty zdołasz to potwierdzić. Na razie wiem tylko tyle, że ma czerwoną skórę, czerwone włosy, jakiś metr dwadzieścia i ubiera się wyłącznie na zielono. Przewróciłam oczami, Lend nie mógł tego zobaczyć przez moją lśniącoróżową komórkę. - No dobrze, ale po co krasnoludkowi tytuł doktora? - Nie wiem. Może znudziło mu się czekanie na końcu tęczy, obrzydła mu koniczyna, a złoto w garnkach straciło swój blask? Kto wie? Ale mówię ci, mam rację. A wspominałem, że moja laborantka może być driadą? - Czekaj, czy one nie są wiecznie napalone? - Na drugim końcu zapanowała cisza. - O, nie pójdziesz więcej na zajęcia do laboratorium - oznajmiłam.
Lend się zaśmiał. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że jest obok mnie. - Wierz mi, jest tylko jedna paranormalna, która chciałbym, żeby była wiecznie na mnie napalona. Westchnęłam. - No dobra, ale nie jestem pewna, czy uda mi się znaleźć wiedźmę w tak krótkim czasie. Zaśmiał się znowu, niemal zagłuszając dźwięk dzwonka. Rozejrzałam się spanikowana. Po pustoszejącym korytarzu fruwał zapomniany kawałek papieru. - Kurczę, jestem spóźniona, zadzwonię do ciebie później, dobrze? Zamknęłam komórkę i pobiegłam do przebieralni. Dobrze, że to był wuef i mogłam przemknąć się niezauważona. A przynajmniej tak mi się wydawało. Upiorna panna Lynn czyhała za drzwiami, rejestrując wchodzące dziewczyny. Na mój widok podniosła wzrok i uśmiechnęła się triumfalnie, zadowolona z przyłapania mnie na łamaniu regulaminu. - Twoja frekwencja naprawdę pozostawia wiele do życzenia, Green. Jeszcze jedno spóźnienie i zdaje się, że zostaniesz zawieszona w prawach ucznia. Czemu nie mam przy sobie Tasey wtedy, gdy najbardziej jej potrzebuję? Użyłam całej siły woli, by nie przewrócić oczami, i przemknęłam do przebieralni, gdzie powitał mnie słaby zapach potu i pleśni. Przeciskałam się obok na wpół rozebranych dziewczyn, żeby dostać się do mojej szafki - choć tej akurat nie darzyłam szczególną sympatią. Carlee wkładała już tenisówki, gotowa do wyjścia. Słowo daję, nigdy nie zrozumiem, jak jej piersi mogą tak sterczeć w sportowym biustonoszu? Nigdy nie przestanę jej zazdrościć. Pokręciła głową. - Powinnaś bardziej uważać. Panna Lynn naprawdę cię nie lubi.
Westchnęłam i wyjęłam strój gimnastyczny. Czemu szkoła wybrała na swoje barwy żółty i brązowy? Ohyda. - Z wzajemnością - mruknęłam. - Jak minął weekend? - Beznadziejnie. Lend musiał wrócić do szkoły. - Och, tak mi przykro. - A jak twój weekend? Jej twarz się rozjaśniła. - Wspaniale! John i ja znowu jesteśmy razem. Na początku czułam się fantastycznie, ale w piątek wieczorem miał zadzwonić, i wyobraź sobie, nie zadzwonił. I wtedy ja... - Usiłowałam słuchać, ale przychodziło mi to z trudem. Lubiłam Carlee i cieszyłam się, że mam żywą przyjaciółkę, ale czasem przerastał mnie wysiłek podtrzymywania dziew-czyńskich kontaktów. - A potem on powiedział: „Jeśli nie chcesz..." W sąsiednim przejściu wybuchł krzyk. Nie wiem, czy bardziej się ucieszyłam z tego, że nie muszę słuchać opowieści przyjaciółki, czy przeraziłam tym, co mogło się stać. Carlee i ja wyskoczyłyśmy zza rogu i zobaczyłyśmy zasłaniające się i piszczące dziewczyny. - Co się stało? - Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zostawię tasera w domu. Jedna z dziewczyn pokazała palcem sąsiednie przejście. Zaczęłam się tam zakradać w pełnej gotowości, sunąc plecami po ścianie. Dostrzegłam korytarzyk między szafkami. I krzyknęłam, gotowa zaatakować... Jacka. Ten idiota stał na jednej z drewnianych ławek pośrodku przejścia, z rękami na biodrach, jakby nadzorował pustą przestrzeń niczym zdobywca. - Co tu robisz? - zapytałam, martwiejąc. Spojrzał na mnie z góry. - Ach, więc tu jesteś. Mam ci coś dać.
- I musisz to robić właśnie tutaj? - Rozejrzałam się, wściekła i zła. Dziewczyny zaczęły podchodzić bliżej, pierwszy szok zastąpiło zaciekawienie. - A co złego jest w tym miejscu? Mnie się tu podoba. -Poklepał się po kieszeniach, w końcu mruknął: „Aha!", i wyjął znajome urządzenie przypominające telefon komórkowy, komunikator MANIP. Zdążyłam już zapomnieć, jak drętwe są te komunikatory w porównaniu z moim obecnym ślicznym telefonem. Jack uśmiechnął się i wypuścił komunikator z rąk. Krzyknęłam cicho i skoczyłam do przodu, ale on odbił go stopą i złapał w locie. A potem, promiennie uśmiechnięty, wręczył mi go z przesadnym ukłonem. - Raąuel chce, żebyś mogła do niej zadzwonić, jak będziesz miała czas. Żeby nie ingerować w twoje życie. - A niby co, do bip, właśnie robisz?! Ktoś chrząknął obok mnie. Zobaczyłam Carlee. Wyprostowana, patrzyła na Jacka dziwnym wzrokiem. Nie, nie dziwnym. To było spojrzenie pod tytułem: „Hej, koleś, miło cię tu widzieć". - Kim jest twój przyjaciel? - zapytała, chichocząc. - To nie jest przyjaciel. Absolutnie nie. - Jak tu wszedłeś? - spytała Wredna Ruda, gapiąc się na Jacka z mieszaniną podejrzliwości i zainteresowania. - Chodzisz do tej szkoły? Co się z nimi działo? W dziewczyńskiej przebieralni zjawia się psychopatyczny koleś, a one próbują z nim flirtować! Nie oglądały żadnego serialu o liceum? Powinny zlać go mokrymi ręcznikami, zawzięcie broniąc sanktuarium przebieralni dziewcząt! Zamiast tego wdzięczyły się i przybierały takie pozycje, w których najlepiej widać dekolt. Przecież on nawet nie jest specjalnie przystojny. Te jego kręcone kudły i wielkie niebieskie oczy działały mi na nerwy. Och, patrzcie na mnie, taki słodki i niewinny, mogę zjawić się, gdzie tylko chcę, i schrzanić Evie życie!
- Dobra - wysyczałam nerwowo. Tłumek wokół mnie gęstniał, panna Lynn zaraz się zorientuje, że coś jest nie tak, skoro nikt nie spieszył się na rozgrzewkę. Te najgorliwsze zawsze wychodziły wcześniej z przebieralni. - Dzięki za przesyłkę, a teraz spadaj! Już! - No coś ty, przecież dopiero co wszedłem... - Wysunął dolną wargę, udając urażonego. - Szybko, zanim panna Lynn... - Zanim ja co? - Znajomy tenor rozległ się tuż za mną. Zesztywniałam. To nie moja wina! Naprawdę, nie mogła mieć o to do mnie pretensji... Panna Lynn położyła ciężką łapę na moim ramieniu. Jedyne, co mogłam zrobić, to próbować utrzymać równowagę pod tym ciężarem. Jack napawał się tą chwilą, przyglądając się z uwagą szarżującej wuefistce. - Kim jest twój przyjaciel, Green? - warknęła. To był koniec. Absolutny, totalny koniec. Wyleją mnie i nigdy nie dostanę się do Georgetown. Resztę swojego życia spędzę w restauracji, a Lend ożeni się z driadą laborant-ką i będę mieli dzieci w połowie drzewne, w jednej czwartej wodne. Nikt nie będzie wiedział, czym właściwie są, ale będą śliczne. A za każdym razem, gdy przyjadą w odwiedziny do domu, będę im podawała frytki. Jack spojrzał na mnie. Na jego twarzy odmalowało się przesadne zmieszanie. - Nie znam jej. - Och, naprawdę? - Panna Lynn usiłowała nie okazywać radości, ale w jej głosie dźwięczał triumf. To było coś znacznie lepszego, niż przyłapanie mnie na spóźnieniu. - Naprawdę. Przyszedłem tu, żeby zobaczyć się z panią. Nie chciałem wierzyć plotkom, ale po tym, co słyszałem na tak wielu kontynentach, musiałam przybyć i przekonać się osobiście. - O czym?
W jego oczach zalśniło pochlebstwo, mówił podniosłym tonem. - Czy to prawda, że Helena Trojańska, nie, sama Afrodyta odrodziła się pod postacią nauczycielki wuefu. W przebieralni zapanowała absolutna cisza, którą zakłócił jedynie odgłos opadającej szczęki Wrednej Rudej. A może tylko tak mi się zdawało. A potem dziewczyny zrobiły najgorsze, co mogły. Zachichotały. Panna Lynn mnie zamorduje. Jack padł na kolana na ławce, przewracając oczami w ekstazie i przyciskając dłonie do serca. - Dziękuję niebiosom, że mogę patrzeć na takie piękno! Nigdy nie ośmieliłbym się o tym nawet marzyć! Ale jakże zdołam dalej żyć, wiedząc, że nie jesteś moją, o pani? Błagam - przesunął się do krawędzi ławki - wyjdź za mnie! Nie, małżeństwo zabrałoby nam zbyt wiele czasu, kochajmy się tu i teraz, dziką, namiętną miłością! Pozwól mi mieć z tobą dzieci! Zwierzęcy ryk zasygnalizował, że panna Lynn otrząsnęła się już z szoku po tej przemowie. Runęła do przodu. Jack zwinnie zeskoczył z ławki i uciekł z pola rażenia wuefistki. - Na bogów, nie spodziewałem się tak entuzjastycznego przyjęcia moich zalotów! Jeśli jednak nie udawałbym niedostępnego, jakże mógłbym mieć pewność, czy mnie szanujesz? Kolejny ryk, który brzmiał jak „ty!", a może „tfu!"- tak właśnie się czułam po tej wymianie zdań. Żadna z dziewczyn już się nie śmiała, wszystkie patrzyły przerażone i niepewne, czy powinny zostać, czy raczej uciec z miejsca nieuchronnego finału. A zanosiło się, że Jack zostanie rozszarpany na strzępy. I komu tu kibicować? Jack zrobił kolejny unik - użył ławki jako skoczni, dał susa i znalazł się na szczycie rzędu szafek. Gdybym nie miała pewności, że jest człowiekiem, podejrzewałabym coś pa-
ranormalnego za tymi akrobacjami. Czekała go wspaniała przyszłość na igrzyskach olimpijskich, jeśli tylko panna Lynn go nie zabije. - Może zadzwonię? Zjedlibyśmy razem lunch. - Posłał całusa pannie Lynn, która robiła się coraz bardziej purpurowa, i przeskoczył na następny rząd szafek. Dostrzegłam słaby błysk światła i rozejrzałam się spanikowana, ale cała klasa tłoczyła się w jednym miejscu i nikt niczego nie zauważył. Panna Lynn przemknęła obok mnie, żeby zablokować wyjście. - Pilnujcie drzwi od sali! - krzyknęła. Jej oczy błyskały, gdy zajęła pozycję i czekała. Czekała. Czekała. Ale Jacka już dawno nie było, uniknął zarówno panny Lynn, jak i konsekwencji swojego wygłupu. Panna Lynn przeniosła swoje świdrujące czarne oczy na mnie. Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Ja nie będę miała takiego szczęścia. Wielkie dzięki, Raąuel. Nie ma jak w domu Co sobie właściwie myślałaś, wysyłając tego idiotę do mojej szkoły?! - wrzasnęłam do komunikatora. - Słucham? - spytała Raąuel. - Jacka. Do mojej szkoły, konkretnie do przebieralni dziewcząt. Coś ci to mówi? Gdyby Carlee nie przysięgła temu ogrowi, który jest moją nauczycielką wuefu, że Jack nie jest ani moim znajomym, ani krewnym, już by mnie zawiesili! - Twoja nauczycielka wuefu jest ogrem?
- Nie w tym rzecz! A gdybym została zawieszona, to by mi obniżyło oceny, a wtedy nie dostanę się do Georgetown, a muszę się tam dostać! - Cieszę się, że w końcu zaczęłaś poważnie traktować swoje wykształcenie. Przykro mi z powodu Jacka. Prosiłam, żeby skontaktował się z tobą dyskretnie. - Dyskretnie! Ten koleś nie rozpoznałby dyskrecji, nawet gdyby stepowała na jego kudłatym łbie! - Wiesz, gdyby stepowała, nie byłaby już dyskrecją, prawda? - Och, przestań... - mruknęłam, usiłując się nie uśmiechać. Byłam zła. Żadnego chichotania. - Od kiedy masz takie poczucie humoru? - Porozmawiam z Jackiem. Zabronię mu kontaktowania się z tobą w szkole. - Czym on się w ogóle zajmuje? Jest najdziwniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam, a to już o czymś świadczy. - Jack odebrał bardzo niekonwencjonalne wychowanie. Macie ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje. W jego życie również ingerowały elfy. Jest osobą godną uwagi, a dla nas cennym nabytkiem. Cieszę się, że nas znalazł. Zmarszczyłam brwi. Powiązania z elfami wyjaśniałyby jego umiejętności. - Dobra. Tak czy inaczej, żadnych odwiedzin w szkole. I zapowiedz mu, żeby nie wchodził do mojego pokoju bez pukania. - Więc jednak zdecydowałaś się nam pomóc? Zawahałam się, przygryzłam wargę. Czułam się tak, jakbym balansowała na płocie. Krok w jedną stronę - powiem „nie" - i dokładnie wiem, co znajdę tam, gdzie upadnę. Jeszcze więcej tego samego. Powiem „tak", przechylę się na drugą stronę i wtedy... Nie wiadomo. Ale przecież płot nadal tu będzie i zawsze będę mogła do niego wrócić, prawda?
- Mam dwa warunki - oznajmiłam, niemal czując jej ulgę i radość. Pierwszy: nie jestem już poziomem siódmym ani niczym innym w żadnym systemie. Nie jestem w MANIP. Jeśli nie spodoba mi się jakaś misja, nie biorę jej. Wszystko zależy ode mnie. - Zgoda. A drugi? - Chcę z powrotem moją kartę kredytową. - Niewiadoma, z którą miałam się zmierzyć, stanowczo wymagała nowej garderoby. - Doskonale. Pod warunkiem że będziesz jej używać w wyjątkowych przypadkach. - Naprawdę, Raąuel, skąd u ciebie to poczucie humoru? - Evie - powiedziała po chwili ciszy. - Cieszę się, że znów będziesz nam pomagać. - Ja też się za tobą stęskniłam. - Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale niespodziewanie poczułam drapanie w gardle i szczypanie w oczach. Nie będę przecież ryczeć do słuchawki! Jakkolwiek by było, niedługo skończę siedemnaście lat. Jestem silną, niezależną i samodzielną dziewczyną. Wracałam do współpracy z MANIP, bo tego chciałam, nie dlatego, że się stęskniłam za Raąuel. To byłoby głupie. Po podejrzanym chrząknięciu głos Raąuel odzyskał zwykłą energiczność i rzeczowość. - Znakomicie, wyślę do ciebie Jacka dziś, koło ósmej. - Zaraz, już dzisiaj? Tak szybko? - Nie żartowałam, mówiąc, że potrzebujemy pomocy. Ostatnio każda sprawa, która może pójść źle, przybiera najgorszy obrót. To jakieś dziwne przetasowania w świecie paranormalnych. Rzecz jasna, bez porównania z tym, co się działo w kwietniu, ale wystarczające, żebyśmy byli zmuszeni do użycia rezerw. - No dobrze, chyba mi się uda... - Wieczór wolny od tłuszczu i krowiego fartuszka? Jestem pewna jak bip, że będę mogła. - Dokąd tym razem? Włochy? Islandia? O, mogłabym pojechać do Japonii.
- Będzie nieco mniej egzotycznie. Chodzi o Centrum. W jednej chwili moje podekscytowanie zastąpił lodowaty strach. Nie, nie mogłam tam wrócić. Centrum to grobowiec. Nadal widziałam je takim, jak wyglądało, gdy byłam tam po raz ostatni. Nieruchome ciała wampirów na korytarzach, upiorne światło ostrzegawczych lamp stroboskopowych, którym nie udało się uratować mojej kochanej Lish. Nie, nie mogłam znów znaleźć się w miejscu, które kiedyś było moim domem. - Raquel, ja... - Do zobaczenia o ósmej. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Wpatrywałam się odrętwiała w komunikator. Dwie godziny później nadal leżałam na łóżku i gapiłam się w sufit. Nawet znajomy kształt Tasey, którą ściskałam w ręku, nie mógł mi poprawić samopoczucia. Powinnam była powiedzieć Raąuel, że się wycofuję. Nie mogłam tam wrócić. Gdybym zdołała zmusić moje palce do wystukania numeru, powiedziałabym jej. Ale nie, nie zniosłabym rozczarowania w jej głosie. Była taka podekscytowana, taka szczęśliwa, że znów będziemy razem pracować -a szczęście nie było czymś, co często jej się zdarzało - a tu dzwonię i mówię, że nie przyjdę, bo wariuję ze strachu. Do kitu. Przewróciłam się na bok. Wisiorek Lenda zamrugał do mnie z szafki nocnej. Wyciągnęłam rękę, przesunęłam palcami po metalowej powierzchni serca. Dlaczego nic nie mogło być proste? Czasem chciałam wziąć jedno wspomnienie, jedno idealne wspomnienie, zanurzyć się w nim i zasnąć. Na przykład pierwszy pocałunek Lenda. Mogłabym żyć tym wspomnieniem na zawsze. Tylko my, nasze usta i myśl, jak idealnie do siebie pasują. Gdyby zawsze mogło tak być, życie wydawałoby się znacznie przyjemniejsze.
- Tak, Evie - mruknęłam. Przekręciłam się z powrotem na plecy i popatrzyłam w sufit. - Nic nie rób, leż i dalej użalaj się nad sobą. - Mówienie do siebie to pierwszy objaw szaleństwa -oznajmiła Arianna, opierając się o futrynę moich drzwi. - Podobnie jak dostrzeganie rzeczy, których inni nie widzą. A jednak najwyraźniej właśnie to ludzie we mnie lubią. - Słusznie. Być może oszalałaś dawno temu. Może jestem jedynie wytworem twojej chorej wyobraźni? - Gdyby tak było, byłabyś mniejszym leniem. Westchnęła. - Czy to nie smutne, że nienawidzisz siebie tak bardzo, że nawet nie potrafisz wymyślić sobie sympatycznej współlokatorki? - Nie aż tak smutne jak to, że sama przyznajesz, że z ciebie kiepska współlokatorka. Jesteś zabawna jak wyssane truchło. Zmrużyła oczy, uśmiechając się szelmowsko. - Nie nadużywałabym czasownika „ssać" w mojej obecności. Lepiej nie napełniaj mojej pięknej martwej główki niepotrzebnymi pomysłami. Rzuciłam w nią poduszką. - No dobrze - stwierdziła, poprawiając nastroszone czerwono-czarne włosy. Mimo koloru były dużo ładniejsze od kosmyków przylegających do jej czaszki pod iluzją. Nie patrz, napomniałam się. - Na dworze jest już ciemno, możemy iść na film. Jeszcze chwila i umrę z nudów. - Na to już za późno. Teraz ona cisnęła we mnie poduszką i wyszła do salonu. Usiadłam na brzegu łóżka i westchnęłam. Komunikator obok poduszki budził poczucie winy, ale nie, nie zadzwonię do Raąuel. Zorientuje się, że nie przyszłam za - zerknęłam na zegarek - jakieś dziesięć minut. Tak będzie najlepiej.
Och, bip, tak jakbym wiedziała, co i dla kogo jest najlepsze! Pokręciłam głową, wzięłam taser i podeszłam do komody. Wysunęłam szufladę ze skarpetkami. - Wybacz, przyjaciółko - szepnęłam. - Może następnym razem. Usłyszałam, że otwierają się drzwi wyjściowe. - Wychodzę! Spotkamy się na miejscu, jeśli chcesz - zawołała Arianna. - Dobra, wezmę tylko... W tym momencie rozbłysło światło, ze ściany wyłoniła się czyjaś dłoń, złapała mnie za rękę i wciągnęła w ciemność. Widma przeszłości Krzyknęłam, gdy mały prostokąt drzwi prowadzących do mojego pokoju - mojego życia - się zamknął. Znalazłam się w ciemnościach tak nieprzeniknionych, że niemal namacalnych. - Hej, spokój... Odwróciłam się gwałtownie i przycisnęłam rozwartą dłoń do piersi... Jacka. To znowu on! Słowo daję, pewnego dnia przypadkowo zabiję go. Albo specjalnie. I wcale nie będzie mi przykro. - Co z tobą! Puść mnie! Uniósł brwi i rozluźnił uchwyt na moim nadgarstku. - Naprawdę? Skoro nalegasz... Gdyby mnie puścił, zagubiłabym się w ciemnościach i została tu, całkiem sama, na zawsze. Jedyne, co można zobaczyć na ścieżkach elfów, to twój towarzysz, nic więcej. Nie chciałam używać ścieżek elfów! Teraz, gdy znów się tu znalazłam, moje ciało wypełnił znajomy strach. Ścisnęłam rękę Jacka wolną dłonią.
- Przestań! Dlaczego mnie tu wciągnąłeś? Nie wystarcza ci terroryzowanie mnie w szkole? Wzruszył ramionami. - Raąuel powiedziała, żeby wpaść po ciebie o ósmej. - Nie potrafisz zapukać, przygłupie? - Rozumiem, że otwarcie drzwi między światami wydaje się drobiazgiem, ale to nie jest takie łatwe. Wciągnięcie cię do środka było prostsze niż wstępowanie na krótką pogawędkę i być może łyk herbaty oraz stworzenie nowych drzwi. Skąd mogłem wiedzieć, że będziesz krzyczeć jak mała dziewczynka? - Nie krzyczałam jak mała dziewczynka. Wciągnął powietrze, pokazując przy tym dołeczki, i wydał przeraźliwy, dziewczyński krzyk. - Coś w tym stylu. Plus obłąkany wzrok i machanie rękami. - Zamknij się. - Z przyjemnością. Jeszcze chwila i się spóźnimy. - Zsunął dłoń z mojego nadgarstka, chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. - Wielkie nieba, masz lodowate ręce! Nigdy nie przypuszczałam, że będę wolała martwą ciszę panującą na ścieżkach elfów niż jakikolwiek inny dźwięk. A jednak cisza była lepsza niż paplanie tego idioty. Nie potrzebowałam przypomnienia, że moje ręce są zimne. Zimne, śmiertelne i umierające. - Możemy nie rozmawiać? - Ale jesteś taka czarująca... Chociaż, jeśli wolisz w milczeniu rozkoszować się moją obecnością, oczywiście rozumiem. Musisz być poruszona trzymaniem mnie za rękę i pewnie chcesz napawać się tą chwilą. Przewróciłam oczami. - Trudno mi będzie nie zemdleć z wrażenia, ale spróbuję. - Myślę, że omdlenia są stanowczo niedoceniane. Mogłabyś znów wprowadzić na nie modę.
Odwróciłam głowę, wolałam już patrzeć na niego niż na atramentową czerń wokół nas. To było tak, jakby ludzie na ścieżce elfów istnieli poza wszystkim. Jakbyśmy my, Jack i ja, byli jedynymi żyjącymi ludźmi. Co za koszmarna myśl. - Skąd ty się w ogóle wziąłeś? - spytałam. Wyszczerzył się, ale jego twarz pozostała dziwnie spięta. - Opowiedzenie o tym wymagałoby mówienia, a, o ile pamiętam, tego sobie nie życzysz. Jesteśmy na miejscu! -Machnął dłonią i skłonił się w stronę nicości. Popatrzyłam na niego wyczekująco, nic się nie stało. - Nie czujesz tego? - spytał, mrużąc oczy. - Czego? - Daj spokój. Przechodziłaś tędy równie często jak ja. Nigdy nie próbowałaś tego zrozumieć? Spojrzałam na moje stopy stojące w pustce i zrobiło mi się niedobrze. - Moglibyśmy stąd wyjść? - Ech, nie umiesz się bawić, co? - Wyciągnął otwartą dłoń, zmrużył oczy. Ciemność zafalowała, światło próbowało się przez nią przedrzeć, ale nie oświetlało niczego. Nagle pojawiły się drzwi wychodzące na znajomy do bólu biały korytarz. - Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - zaćwierkał Jack, popychając mnie przed sobą. Drzwi zamknęły się za nami. Czułam się jak we śnie. Gdy opuściłam to miejsce, jakaś część mnie uwierzyła, że przestało istnieć. Teraz buczące w górze jarzeniówki uświadomiły mi, że jedyne, co się tu zmieniło, to ja. Odwróciliśmy się oboje i spojrzeliśmy w głąb długiego korytarza. Nieznajoma kobieta, ubrana w prążkowaną garsonkę, przebiegła obok nas. Wrzeszczała przeraźliwie i wymachiwała rękami przy głowie. Westchnęłam. - Tak, faktycznie, nie ma jak w domu.
Spojrzałam za siebie w głąb korytarza. Usłyszałam cichy stukot wygodnych czółenek. Ta kobieta nie wyglądała na wariatkę, a w każdym razie nie biegała i nie krzyczała. - Evie - powiedziała Raquel, ściągając usta i powstrzymując uśmiech. Rozległ się kolejny krzyk, ktoś przebiegł przez jeden z poprzecznych korytarzy. Podejrzanie przypominał Buda, mojego wymagającego twardego eksnauczyciela samoobrony. - Nie było mnie zaledwie kilka miesięcy, a wszystko się posypało! Raąuel pokręciła głową i zerknęła z irytacją w stronę krzyków. - Cóż, skoro już jesteś, może pokażę ci, gdzie mamy problem? - Brzmi nieźle. - To było jak deja vu. Im szybciej rozwiążę ich problemy, tym szybciej się stąd wyniosę. - Nie ma za co! - Jack pomachał do mnie radośnie, wziął rozbieg i zrobił kilka gwiazd. W ten sposób pokonał spory kawałek korytarza. Odwróciłam się do Raąuel. - On chyba nie jest normalny. Westchnienie w stylu: „Jakbym nie wiedziała". - Przeszłość Jacka nie sprzyjała stabilności psychiki. Ale to dobry chłopak. Jasne, moja wuefistka omal mnie przez niego nie wypatroszyła. Dobrym chłopcem to on na pewno nie jest. Na korytarzu zabrzmiały kolejne krzyki. - Ale poważnie, co tu się dzieje? - To poltergeist. Właśnie ustaliliśmy jego obecną lokalizację. - Hura. - Jeśli uda nam się pozbyć tej drobnej niedogodności, jestem pewna, że inne sprawy rozwiążą się same. Na razie nie dość, że pracownicy nie mogą normalnie funkcjonować, to jeszcze giną ważne dokumenty.
Szłam za nią korytarzem i usiłowałam nie myśleć o czasach, gdy biegałam tu jak szalona. To już nie był mój dom. Jestem tu, by wykonać zadanie. To moja praca. Zachowam profesjonalny dystans. Pod warunkiem że nie pójdziemy do... Centrali. Raąuel zatrzymała się przed przesuwanymi drzwiami. Jasne, tej nocy nic nie mogło być proste. - Tutaj? - spytałam, chociaż znałam odpowiedź. Ze wszystkich miejsc w Centrum, poltergeist musiał sobie wybrać właśnie to. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie akwarium: lazurowa woda, tropikalne ryby, rafa koralowa, a pośrodku tego wszystkiego szczęśliwa, dowcipna, kompetentna Lish, sterująca komputerami i mówiąca „bip". Ale choć ze wszystkich sił starałam się utrzymać w umyśle ten właśnie obraz, ujrzałam wyrwę w szklanej ścianie i martwe, opalizujące w świetle lamp ciało Lish, spoczywające na dnie akwarium. Otworzyłam oczy. Uświadomiłam sobie, że Raąuel coś mówi. - .. .więc rozumiesz, dlaczego nie mogę tam z tobą wejść. Zmarszczyłam brwi. - A, jasne. - Przystawiłam dłoń do panelu sensorycznego... Nic się nie stało. Poczułam się zdradzona i odrzucona. Zmienili zamki? - Przykro mi - powiedziała Raąuel. Poczekała, aż się odsunę, i położyła dłoń na panelu. Drzwi rozsunęły się z sykiem, Raąuel się cofnęła. - Zostawię je niezamknięte. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Ogromne białe okrągłe pomieszczenie było kompletnie puste. Usunęli akwarium. O jego istnieniu świadczył jedynie nikły krąg na środku podłogi. Tak, jakby Lish nigdy nie istniała. Drzwi zamknęły się za mną, a ja osunęłam się po nich na podłogę. Nie, stanowczo nie byłam na to wszystko przygotowana. Mroźny powiew musnął moją szyję, coś ciemnego pojawiło się na krawędzi widzenia. Odwróciłam głowę, ale niczego nie dostrzegłam.
Światła zamrugały, a potem zgasły, została tylko jedna słaba żarówka. - Czekałem na ciebie - wysyczał do mojego ucha niski głos. Poczułam łaskotanie i spostrzegłam czarnego pająka z odwłokiem jak purpurowa klepsydra, wspinającego się po moim ramieniu. Ostatnia żarówka zgasła. Pogrążony w ciemności pokój przeszył agonalny krzyk. Śmiertelne spotkanie W smolistych ciemnościach niczego nie widziałam, czułam jedynie osiem pajęczych nóg na moim ramieniu. - Umrzesz tu - wyszeptał głos do mojego ucha. No, nie byłabym pierwsza. Poczułam ból w piersi, myśląc o ostatnich chwilach Lish. Czy się bała? Cierpiała? Światła rozbłysły na chwilę. Moje ciało pokrywały kłębiące się czarne wdowy. - Och, goń się - warknęłam. Wstałam. Pewnie byłabym przerażona, może nawet śmiertelnie, gdybym nie potrafiła patrzeć na wylot przez te małe, ruchliwe stworzenia. Projekcje poltergeista to połączenie iluzji z manipulacją strumieni powietrza, co razem tworzy złudzenie ruchu. Niezły trik, naprawdę. Przerwa, pająki zniknęły, zawył wiatr. Z połączeń między ścianą a sufitem zaczęła się sączyć krew. Kapała tuż przed moją twarzą. Wysunęłam rękę, iluzja krwi przeszła prosto przez nią. - Może następnym razem spróbuj z syropem kukurydzianym i czerwoną farbą? Przez pomieszczenie przebiegł niski pomruk, pokój stanął w płomieniach, które z trzaskiem pożerały ściany, Zbliżały się do mnie.
- Masz coś jeszcze? Bo wiesz, to wszystko jest bardzo interesujące, ale jutro muszę iść do szkoły i mam lekcje do odrobienia. Płomienie zniknęły, pokój był tak samo dziewiczo pusty jak przedtem. - Zabiję cię... - wysyczał głos i w mojej pamięci coś zaskoczyło. - Steve?! Powietrze zadrżało tuż przede mną i ujrzałam prześwitującą sylwetkę. Tak jest, Steve, wampir! A w każdym razie to, co było Steve'em wampirem. Teraz, gdy stał się kompletnie martwy, a nie nieumarły, nie był przecież wampirem w sensie technicznym. Steve spojrzał na mnie z wyrzutem. - Nie umiesz się bawić. - Taki już ze mnie sztywniak. Co tu robisz? - A na co to wygląda? - Uniósł ręce, na których zapłonął ogień. - Na tandetne sztuczki. Wiesz, gdy widziałam cię po raz ostatni... Gdy widziałam go po raz ostatni, dostał takiego szału, że ściągnięto go do Centrum, że ugryzł Raquel, choć wiedział, że to spowoduje wstrzyknięcie mu wody święconej i go zabije. Tym razem na zawsze. Jego oczy zapłonęły gniewem. - Miło, że mnie pamiętasz. - No pewnie. Dlaczego nadal tu jesteś? - Chcę, żeby zapłacili za to, co mi zrobili. Wszyscy. Będą przeklinać dzień, w którym mnie uwięzili. - Steve zawsze miał skłonność do dramatyzmu. Dla pełni efektu powinien jeszcze unieść w górę jedną widmową pięść. Usiadłam, opierając się o drzwi. - Brzmi fair. - Nie będziesz mnie egzorcyzmować? - Nie. To nie moja działka.
- Och! - Przygryzł wargę, a raczej taki miał kiedyś zamiar, ale z braku ciała słabo mu to wyszło. - No, to co teraz? - A mógłbyś sprawić, żeby z mojej skóry wyłaziły robaki? Obniżył się o kilka centymetrów. - Poważnie? - Byłoby super, nie? Jeśli chcesz, mogę nawet udawać, że się boję. - Nie, to już nie będzie to samo. - Opadł do poziomu moich oczu. Połowa jego widmowej postaci znalazła się pod podłogą, ale chyba tego nie zauważył. - Przepraszam. Nic na to nie poradzę. Siedzieliśmy tak przez chwilę. Steve kręcił się, jakby nie mógł znaleźć wygodnej pozycji dla swojego eterycznego ciała. - Mam pytanie - powiedziałam, przerywając ciszę. - No? - Podniósł głowę. - Czegoś tu nie rozumiem. Przecież nienawidzisz tego miejsca, prawda? Popełniłeś harakiri, bo nie mogłeś znieść myśli o zamknięciu w nim nawet na kilka dni. - Tak jest. I? - Nie rozumiem, dlaczego po tym wszystkim właśnie w tym miejscu postanowiłeś spędzić wieczność. Po oczach widziałam, że stracił pewność siebie, zarys ciała zamigotał delikatnie. - Ja... oni muszą... Zmuszę ich, żeby zapłacili. - To rozumiem. Ale prócz zsyłania na nich koszmarów, nie możesz zrobić nic więcej, prawda? Wychodzi na to, że uwięziłeś się znacznie skuteczniej, niż oni zdołaliby to kiedykolwiek zrobić. Steve się przygarbił. Kurczę, biedny gość... Właśnie zrujnowałam mu życie pozagrobowe. Chciałam poklepać go po ramieniu, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Pewnie poczułby się jeszcze gorzej, gdyby moja dłoń przeszła przez jego „ciało".
- Hej, nie przejmuj się. Przecież tak naprawdę nie jesteś tu uwięziony. - Pomachałam ręką nad jego ramieniem w pocieszającym geście. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Jego widmowe ciało zaczęło się rozwiewać. Niełatwo pozostać na tym świecie, gdy już jesteś martwy. A jeśli ktoś postanowi się ciebie pozbyć, zwykle odchodzisz tam, gdzie powinieneś. Gdziekolwiek to jest. Jednak ludzie zazwyczaj nie są w stanie wytrzymać na tyle długo, by znaleźć lokalizację potrzebną do egzorcyzmu, czy, jak w tym wypadku, serdecznej rozmowy. Właśnie dlatego to ja zajmowałam się w MANIP poltergeistami. Steve skinął głową. Jego kończyny już prawie zniknęły. - Masz rację. Najwyższy czas dać sobie szansę stania się umarłym. - I o to chodzi! - Uśmiechnęłam się krzepiąco. - Dzięki. Przynajmniej jedno z nas uwolni się od tego koszmaru. - Och, ja... - Chciałam mu wyjaśnić, że ja też jestem wolna. Że znalazłam się tu dziś wieczór z własnej woli, a w każdym razie poniekąd, skoro Jack nie dał mi szansy odmowy. Jednak miałam tak mieszane uczucia, że nie wiedziałam, co powiedzieć Steve'owi, prócz tego, że nie jestem więźniem ani nawet pracownikiem, i nie powinien uważać mnie za... Zanim zdążyłam wymyślić jakąś sensowną wypowiedź, Steve zniknął. Tym razem na dobre. W każdym razie taką miałam nadzieję. - Żegnaj, Steve - szepnęłam do pustego pokoju. Siedziałam tak w samotności jeszcze kilka chwil, ale było to bardziej przerażające niż jakiekolwiek straszenie. W tym pomieszczeniu człowieka dręczyły koszmary, i to bez obecności duchów. Wstałam, zaczekałam, aż drzwi się otworzą i wyszłam na korytarz. - Raquel? - zapytałam, ale biały korytarz był pusty. Super.
Poszłam w stronę jej gabinetu, myśląc o Lish, biednym Stevie i tych wszystkich duszach, które odesłałam z tego świata, niektóre w sensie dosłownym. Dokąd odeszły? Czy Steve znajdzie się w tym samym miejscu co Lish? I czy będzie tam jako Steve wampir czy jako normalny Steve? Co właściwie dzieje się z duszami, gdy ich ludzkie ciała umierają i przemieniają się w wampiry? A potem, gdy umierają martwe ciała wampirów? Można dostać kręćka od samego myślenia. Westchnęłam, przyłożyłam dłoń do panelu i dopiero, gdy się drzwi się nie otworzyły, podniosłam wzrok i zrozumiałam, że nieświadomie zawędrowałam do mojego starego mieszkania. Patrzyłam na drzwi, oszołomiona, i wydawało mi się, że część mnie, dawna Evie, oderwie się, z uśmiechem pomacha mi ręką i wejdzie do środka, żeby zapaść się w purpurową kanapę. Ale nic takiego się nie stało, nadal tkwiłam na progu, odgrodzona od życia, które, jak mi się zdawało, było skończone. Tak wiele razy myślałam o tych wszystkich przedmiotach, które tu zostawiłam. Czerwone pantofle na wysokich obcasach dosłownie mnie prześladowały. Teraz, gdy już miałabym pretekst, żeby je nosić, leżały sobie w moim mieszkaniu. Nawet stworzyłam w myślach listę rzeczy, które chciałabym zabrać, gdybym miała taką możliwość. Ale nie mogłam wejść do środka, nie mogłam wrócić. I chyba nie chciałam. To mieszkanie stanowiło grobowiec tej Evie, która w nim żyła, nieświadomej złożoności otaczającego ją świata, niezdającej sobie sprawy z tego, czym tak naprawdę była. Nie, niczego od niej nie chciałam. Odwróciłam się i poszłam do gabinetu Raquel, tym razem uważając, gdzie idę. Musiałam się stąd wydostać jak najszybciej. Poczułam atak klaustrofobii. Zabrakło mi tchu, gdy zrozumiałam, że nie zdołam się stąd wydostać, jeśli nie zechcą mnie wypuścić. Skręciłam za róg i niemal
wpadłam na Jacka, który wydawał się równie zaskoczony jak ja. - Hej, Evie, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha! - Ha, ha. - Czułam się wyżęta, ogołocona ze wszystkiego. Chciałam wrócić do domu. - Raąueł u siebie? - Skąd miałbym wiedzieć? - Nie wracasz od niej? - Nie. - Dobra. - Evie? - Odwróciłam się z ulgą, gdy usłyszałam za sobą głos Raąueł. - Jak poszło? - Centrum można oficjalnie uznać za miejsce nienawiedzone. - W każdym razie nie przez poltergeisty. Jeśli wspomnienia były duchami, w Centrum aż się od nich roiło. Ja też byłam ich pełna. - Mogę wrócić do siebie? Jestem zmęczona. - Oczywiście. Jack, jeśli mo... Przerwał jej błysk światła. Na ścianie pojawiły się drzwi, przez które weszła wysoka elfka o absolutnie białych włosach i skórze w kolorze dojrzalej brzoskwini. - Ty! - Zimna stal jej głosu wypełniła cały korytarz. Podskoczyłam. - Ja nie... - Nie zrobiłem tego! - przerwał mi Jack. Spojrzałam na niego, zaskoczona. Naprawdę myślał, że elfce chodziło o niego? Zrobiła krok w naszą stronę. Jack odwrócił się i pognał korytarzem. Skręcił za róg, zostawiając mnie i Raąueł z elfką. Sposób, w jaki odprowadziła go kobaltowymi oczami, dał mi do myślenia. Może rzeczywiście chodziło właśnie o niego? Kogo chcę oszukać. Przecież elfom zawsze chodziło o mnie. Raąueł pierwsza doszła do siebie. Sięgnęła do marynarki i wyjęła mały metalowy cylinderek. Jeden ruch nadgarstka i cylinderek rozsunął się, tworząc pałkę.
- Rozumiem, że wychodzisz - zwróciła się do przybyłej. Elfka popatrzyła na nią zimno, a potem opuściła Centrum przez drzwi w ścianie. Popatrzyłam rozszerzonymi oczami na Raąueł. - Jasny bip, Raąueł, byłaś cholernie... - Nie kończ, proszę. - Złożyła pałkę i wcisnęła do kieszeni. - Wiesz może, o co chodziło? Pokręciłam głową. - Nie. Reth odwiedził mnie wczoraj wieczorem, ale nie próbował mnie porwać. - Bo nie próbował. A może próbował? Głupi Reth. - Ale to już są trzy dziwne przypadki: sylf, Reth, teraz ta elfka. I w miasteczku pojawiło się ostatnio wielu nowych paranormalnych... Przypomniałam sobie kobietę żabę w kwiecistej podomce. Nie chodziło tylko o to, że ci paranormalni byli dziwni, ale o to, że mnie zauważali, interesowali się mną. Przygryzłam wargę, nagle zdenerwowana. To nie mógł być zbieg okoliczności, coś się szykowało. - To komplikuje sytuację. Myślałam, że elfy już się tobą nie interesują. Posłuchaj, czułabym się pewniej, gdybyś tę noc spędziła tutaj. - O, nie. Nie. Nie chcę tu zostać. Jack odprowadzi mnie do domu... Odwróciłam się, ale nigdzie go nie było. Na twarzy Raąueł błąkał się uśmiech. Utknęłam w Centrum. Znowu. Ugryź się w język Słuchaj - warknęła Arianna. Zatrzymała się przed moją szkołą tak gwałtownie, że pasy omal nie przecięły mnie na pół. - Jeśli nie chcesz spędzać ze mną czasu, nie ma sprawy. Ale nie wymykaj się po kryjomu, żeby potem zniknąć z przyjaciółmi
na dwa dni i nawet nie zadzwonić. - Połowę jej twarzy zakrywały wielkie ciemne okulary, ale i tak widziałam, jak się czuła. Była zraniona. - Wysłałam mail - powiedziałam słabo. - Aha, super. Po prostu... Nieważne. Spadaj. Otworzyłam drzwi i stanęłam na krawężniku. - Dzięki za... - zaczęłam, ale ruszyła ostro. Otwarte drzwi zamknęły się w pędzie. Bosko. Miły początek nowego dnia w szkole. A przecież wcale nie chciałam, żeby poczuła się odrzucona! To nie moja wina, że Jack prawie mnie porwał! - Evie, wszystko w porządku? Zobaczyłam przed sobą zatroskaną twarz Carlee. Nie zauważyłam, że ciągle stoję na krawężniku, przygarbiona, ze spuszczoną głową. - Tak. Po prostu jestem zmęczona. Delikatnie mówiąc. Prawie nie spałam, bo spędziłam ostatnie dwie noce na kanapie Raąuel. Po pierwsze, byłam przerażona, że na dobre utknęłam w Centrum, a po drugie, jak na taką drobną kobietkę, Raąuel chrapała jak hipopotam. A ten wredny Jack zjawił się dopiero dziś rano. Z trudem zdążyłam na pierwszą lekcję. Jedno głupie zadanie i już czułam się zassana przez MANIP. Raąuel poprosiła mnie nawet o raport o zaginionych żywiołakach, gdy czekałyśmy, aż Jack łaskawie wróci. Podejrzewałam, że cieszyła się z każdej minuty spędzonej razem i gdyby to od niej zależało, ściągnęłaby mnie z powrotem do Centrum. Niedoczekanie. - Mamy dziś na wuefie test sprawnościowy, pamiętasz? - Carlee szła przed mną lekkim, sprężystym krokiem. Przeciskałam się przez tłum uczniów. W moim żołądku kłębił się strach przez elfami, paranoja na punkcie sylfa i narastające poczucie winy, że ciągle nie powiedziałam Lendowi o jego nieśmiertelności. Teraz mogłam dorzucić do tego jeszcze ukrywanie, że znów pracuję dla Agencji. To było najgor-
sze. Nie mogłam opowiedzieć o wszystkim mojemu najlepszemu przyjacielowi. Stałam przed szafką z ręką na zamku. Po raz pierwszy nie pamiętałam kombinacji. Niech to bip, nawet szato zaczęła tracić urok. - Panna Lynn nie pozwoli ci znów udawać chorej. Nienawidzi cię poinformowała mnie Carlee. - Wiem. - Nie widzisz, że naprawdę cię nienawidzi. - Naprawdę wiem. Możesz mi wierzyć. Carlee usiadła na ławce obok mnie, a ja przyglądałam się stosikowi żółto-brązowego obrzydlistwa, który byl moim strojem do gimnastyki. - Na pewno wszystko w porządku? Carlee była moją przyjaciółką. Może spróbuję choć raz być wobec niej szczera? - Boję się, że niedługo umrę. Być może elfy znów planują mnie porwać i nie mogę się pozbyć tego mrowienia w dłoni, odkąd wyssałam kawałek duszy z sylfa, choć nie powinnam była tego robić. Carlee zamrugała oczami. Bardzo powoli. - Żartowałam. - Wykrzywiłam się w uśmiechu. - Po prostu nie mogłam spać. - O, jest na to prosty sposób. Zanim się położysz, wypij napar z rumianku. Moja mama mówi, że to zawsze pomaga. - Napar z rumianku. Zapamiętam. - O tak, rumianek rozwiąże wszystkie moje problemy. - A wracając do tamtego dnia... Och, ten Jack. Nie rozmawiałyśmy od czasu, gdy pomogła mi z panną Lynn. - Jeszcze raz wielkie dzięki. Uratowałaś mi wtedy tyłek. - No pewnie. Kim był ten chłopak? Przewróciłam oczami. - Koszmarem.
- Bo wiesz, John i ja znowu ze sobą zerwaliśmy i pomyślałam, że może... - Nie! Wstrząśnięta popatrzyła na mnie dużymi oczami. - Przepraszam, ja... - Nie, chodzi o to, że on jest pokręcony, rozumiesz? Niezrównoważony psychicznie. I nie chce brać lekarstw. - Naprawdę? Co za pech... Bo te jego dołeczki... - To kompletny świr! Wzruszyła ramionami, wstała. - Lepiej się przebierz. - Green! - Za późno - szepnęła Carlee. Panna Lynn wyszła zza rzędu szafek, sztyletując mnie wzrokiem. Nie, sztylet to dla niej zbyt lekka broń. Bardziej pasowałby młot dwuręczny. - Co? - Westchnęłam, a ona wskazała kciukiem wyjście. - Do sekretariatu. - Nie spóźniłam się - wyjąkałam, wstając. - Nie zrobiłam jeszcze nic złego! - Coś nagłego w rodzinie - warknęła. - Wynocha. Czyżby Raąuel znów chciała mnie zwolnić? Co ona wyprawia? Przecież mam w torbie komunikator. Nie próbowała się ze mną skontaktować w ciągu tych kilku godzin od opuszczenia Centrum. Ale akurat dobrze się składa. Wrzuciłam strój do szafki i usiłując wyglądać na zatroskaną, przeszłam obok panny Lynn. Z trudem powstrzymywałam się, by nie wybiec w podskokach. Mogą mnie nawet znowu porwać, przynajmniej nie będę na sali gimnastycznej. Otworzyłam gwałtownie drzwi do sekretariatu i stanęłam jak wryta. Tym razem to nie była Raąuel. Tylko Lend. A każdym razie uśmiechnięta zalotnie sekretarka myślała, że ma przed sobą mojego prawnego opiekuna, Davida.
Nie umiała przejrzeć iluzji i dojrzeć przejrzystej jak woda, prawdziwej twarzy Lenda. Odwrócił się do mnie, rzucając mi uśmiech swojego ojca. Kilka sekund zajęło mi przywołanie na twarz czegoś, co chyba można było uznać za uśmiech przybranej córki. - O, cześć. - Dziękuję ci jeszcze raz, Sheilo. - Lend ukryty za twarzą Davida uśmiechnął się do sekretarki. Widziałam wyraz jej wyłupiastych oczu i nie wiedziałam, czy mam być zazdrosna, zszokowana czy rozbawiona. Szlam sztywno obok Lenda na parking. Cieszyłam się, że tu jest, i najbardziej na świecie pragnęłam zarzucić mu ręce na szyję i się przytulić. Tak strasznie tego dzisiaj potrzebowałam! No, ale nie mogłam tego zrobić, dopóki wyglądał jak własny ojciec. Gdy wsiedliśmy do samochodu, spojrzałam na niego, usiłując zobaczyć go pod iluzją. - Co to za nagły wypadek? - Martwiłem się. Nie odbierałaś telefonu przez dwa dni. Bo w podziemnym Centrum komórki nie mają zasięgu. - Zgubiłam go - skłamałam, nienawidząc się za to. - Tak pomyślałem. Niepokój był jedynie pretekstem wyciągnięcia cię ze szkoły. - Posłał mi uśmiech. Wyjechał z parkingu, mijał wysadzane drzewami ulice prowadzące do autostrady. - Odwołali nam popołudniowe zajęcia i pomyślałam, że nie będziesz miała nic przeciwko zerwaniu się z wuefu. - Nie dość, że przystojny, to jeszcze inteligentny. Ale ze mnie szczęściara. Tylko... Wiesz co, trochę mnie to peszy, że pociągasz mnie, wyglądając jak twój ojciec. Możesz się zmienić? Zaśmiał się, twarz Davida zafalowała, pojawiła się zwykła iluzja Lenda - ciemnooki, ciemnowłosy przystojniak. - Lepiej? - O wiele. Teraz przynajmniej nie będę potrzebowała terapii. W każdym razie nie od razu.
Zaśmiał się znowu i wziął mnie za rękę. - Ale wiesz, to niezły sposób na wyciągnięcie mojej dziewczyny z sali tortur. - Przecież się nie skarżę. - Poprawiłam się na swoim fotelu. Uwielbiałam dotyk skóry Lenda, uwielbiałam czuć jego dłoń w swojej ręce, gdy nasze palce splatały się, tworząc jedność, jakby były idealnie dopasowane do siebie. Uwielbiałam, gdy nieświadomie przesuwał kciukiem po moim kciuku. To było moje miejsce. Zatrzymał się w nieznanej mi okolicy, przed tajską knajpką. - Co robimy? - Próbujemy znaleźć coś, co będzie dla ciebie zbyt pikantne. Odkąd kilka miesięcy temu odkrył, że pochłaniam ostre potrawy bez mrugnięcia okiem, postawił sobie za cel znalezienie czegoś, czego nie zdołam zjeść. - To, że ty masz delikatny język, nie oznacza, że ja też - odparłam. Uśmiechnął się przekornie. - Ach tak? Czekaj, pokażę ci później, co potrafi mój język. Trzepnęłam go w ramię, ale nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. - Och, bez obaw, jestem wielką fanką twoich pokazów. - Chciałbym mieć koszulkę z takim napisem. - No to już wiem, co ci dać na Gwiazdkę. Weszliśmy do knajpki. Gdy wychodziliśmy z niej godzinę później, Lend był niepocieszony. - Pewnego dnia znajdę coś zbyt pikantnego. - Szkoda, że będziemy musieli się tyle razy spotkać w czasie poszukiwań. - Niestety, szlachetne cele wymagają poświęceń. Ruszyliśmy w stronę domu, ale zamiast odwieźć mnie do mieszkania, Lend skręcił w wąską uliczkę, która wiła się między drzewami aż do ślepego końca.
Mój komunikator zapiszczał głośno w plecaku. Podskoczyłam, zaskoczona, Lend obejrzał się i uniósł brew. Cholera, cholera, cholera! Wpadłam. - Chyba znaleźliśmy twoją komórkę. Zaśmiałam krótko, nerwowo. - Najwyraźniej cały czas była w plecaku. Ups. Lend uśmiechnął się i skręcił, żeby zaparkować, a ja próbowałam uspokoić walące serce. Pewnego dnia te tajemnice mnie wykończą. Wyłączył silnik. - Jesteśmy na miejscu. - Rozejrzałam się, ale nie było tu nic poza drzewami. Lend wziął z tylnych siedzeń dwa koce, potem otworzył mi drzwi. Szliśmy przez las, aż dotarliśmy do stawu. Jesienne drzewa odbijały się w nim jak w lustrze, woda wyglądała, jakby stała w ogniu. Lend rozłożył na ziemi jeden koc i położył się na nim. Poklepał wolne miejsce obok siebie. Położyłam się i przytuliłam do niego. A potem nagle usiadłam, zerkając z obawą na wodę. - Nie ma tu twojej mamy, prawda? Roześmiał się. - Nie. Po prostu dawno nie byłem nad wodą. Zmarszczyłam brwi, zbita z tropu. Co jest, czyżby woda go przyzywała? A może tylko uspokajała, przypominała dzieciństwo? Znów się do niego przytuliłam i położyłam głowę na jego piersi. Dłoń gładząca moje włosy utraciła barwę. Wstrzymałam oddech i uśmiechnęłam się, chociaż nie mogłam zobaczyć jego twarzy. To był mój Lend. Ten, którego mogłam zobaczyć tylko ja. - Dawno nie widziałem mamy - odezwał się, a w jego głosie zadźwięczała nutka niepokoju. - Nie widziałeś? - Nie. Chyba jeszcze nigdy nie znikała na tak długo. Przypomniało mi się coś z jednej z ankiet, które wypełniałam dla Raquel. Coś o zaginięciach miejscowych żywiołaków.
Zanotowałam w pamięci, żeby zapytać o to Raquel, skoro nie mogłam szczerze porozmawiać z Lendem. - Jak to jest, mieć taką mamę? - spytałam. Wzruszył ramionami, moja głowa na jego piersi lekko opadła. - Nie wiem. Nie mam porównania. Tata starał się zrekompensować mi to, najlepiej jak potrafił, a gdy byłem dzieckiem, nie wiedziałem, że może być inaczej. Nie miałem kontaktu z rówieśnikami, więc myślałem, że to normalne, że mama czasem jest, a czasem nie. Że zabawnie mówi i daje prezenty w postaci ławicy tropikalnych ryb w środku stawu w Wirginii. - Brzmi uroczo. - I takie było. Kocham ją. Przez jakiś czas było mi trudno, gdy zrozumiałem, że nigdy nie będziemy mieć wspólnego życia, ale nic nie można na to poradzić. Poza tym wiem, że ona mnie kocha. - Jak mogłaby cię nie kochać? - W mojej piersi odezwał się znajomy ból. Wprawdzie mama Lenda to duch wody, ale miał ją i wiedział, że go kocha. I zawsze tak będzie, skoro przed nim była cała wieczność, tak jak przed Cressidą. - Myślałaś o tym, może twoi nadał... - Zawiesił głos, ale wiedziałam, co chciał powiedzieć. Czy moi rodzice, jeśli w ogóle miałam rodziców, byli gdzieś i mieli swoje normalne życie? Beze mnie? - Nie wiem. Nie lubię o tym myśleć. A jeśli mnie porzucili, oddali elfom? Albo jeśli zostałam stworzona... Jeśli to elfy były... są... Nie wiem. Nie chcę o tym myśleć. Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po włosach. Rozmawialiśmy już wcześniej o mojej potencjalnej rodzinie, ale to nie miało sensu. Nie znałam odpowiedzi i nie podobały mi się pytania. Nigdy nie miałam prawdziwego domu, ani nawet mamy, która dawałaby mi ławice ryb. I nigdy nie będę miała. I w porządku. Nie przeszkadzało mi to. - Dawno nie byliśmy razem tak jak teraz - odezwał się Lend po długiej chwili ciszy. Jego prawdziwy głos był niczym
szemrząca kaskada wody, ciepły, płynny i tak cudownie seksowny, że mogłabym słuchać go do końca życia i byłabym absolutnie szczęśliwa. Pozwoliłam głosowi Lenda przeniknąć mnie, usunąć napięcie, jakie nagromadziło się w moich ramionach. Wszystko było nieważne. Liczyła się tylko ta chwila. - Mhm... - Zamknęłam oczy i wciągnęłam jego zapach. Nad nami przeleciał chłodny powiew. Poczułam, jak moje włosy się unoszą, kończyny stają się lżejsze, jakby nie moje i bardziej moje zarazem. Zupełnie, jakby ciało odpowiadało na wezwanie wiatru. To było coś nowego. Spojrzałam szybko na niebo, ale nie zauważyłam nawet śladu sylfa. Lend przykrył nas drugim kocem, chroniąc przed wiatrem. Poczułam zarazem ulgę i rozczarowanie, że utraciłam to odczucie. - Opowiedz mi o szkole - poprosiłam. Chciałam wyrzucić z głowy wszelkie myśli o paranormalnych. Z wyjątkiem nas, oczywiście. Słuchałam jego entuzjastycznych opowieści o profesorach i zajęciach. Cieszyłam się ruchem jego unoszącej się i opadającej piersi. Zawsze z takim ożywieniem mówił o swoich planach na następny rok, o seminariach, praktykach. Chciał zrobić licencjat z biologii i zoologii, a potem zdobyć tytuł magistra w zoologii, żeby w końcu zająć się kryptozoologią i studiować istoty z pogranicza nauki. Cóż, na tym polu miał naturalną przewagę, to było coś akurat dla niego. Mógł być normalny i pomagać istotom paranormalnym, które tak bardzo kochał. Chodziło mu głównie o wilkołaki. Chciał zrozumieć, czym jest spowodowana ich przemiana, może nawet spróbować to leczyć. Uwielbiał o tym myśleć, planować i pracować, żeby mieć tę swoją wyśnioną przyszłość. Zabolało mnie to teraz. Znów zaczęłam się zastanawiać, czy jego plany by się zmieniły, gdyby wiedział, że jest nieśmiertelny? Czy nadal trzymałby się ich, czy może uznałby je za nieważne w obliczu wieczności
i przerzucił się na jakieś nieśmiertelne zajęcia, w rodzaju życia w stawach i udzielania niezrozumiałych rad? A ja? Nie miałam żadnych celów. Za każdym razem, gdy rozmyślałam nad tym, co pragnęłabym robić do końca życia, zaczynałam się martwić, że ten koniec nastąpi, zanim zdążę się zdecydować. Zależało mi, żeby dostać się do Georgetown, ale głównie dlatego, że chciałam być razem z Lendem. Moja przyszłość była jedną wielką niewiadomą, uzależnioną od rzeczy, na które nie miałam wpływu. - Nie zdecydowałem jeszcze, czy pójdę na akademię medyczną... Ale gdzie indziej mógłbym studiować biologię komórkową? Westchnął. - Dobrze, dajmy temu spokój. Powiedz, co robiłaś przez ostatnie dwa dni? Przygryzłam wargę. Cała ta sprawa z poltergeistem nie była warta wzmianki. Podobnie elfy i to, że zgodziłam się na jedno głupie zadanie dla Agencji i utknęłam w Centrum. Lend przejąłby się tym wszystkim, ale przecież właściwie nie było to nic takiego. Chociaż byłoby miło, gdybym mogła mu powiedzieć, jak bardzo ostatnio tęskniłam za Lish. Jak dziwnie się czułam, nie mogąc wejść do mojego starego mieszkania. Jak przy Raąuel czułam się szczęśliwa i zirytowana jednocześnie. Szkoda, że nie mogłam mu o tym powiedzieć. - No przecież wiesz, ciągle to samo. Ciebie nie ma, w telewizji lecą same powtórki Easton Heights, moje życie to czarna dziura nudy i rozpaczy. - Czyli głównie odrabiałaś pracę domową. - No przecież mówię, czarna dziura. Gładził moje włosy, a ja usiłowałam nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, o których mu nie powiedziałam. - Jak się czujesz? - Miło? - Nie, chodziło mi o spotkanie z sylfem. Nie czujesz nic dziwnego?
Dreszcze, jakie czułam na chłodnym wietrze, mogły być spowodowane różnymi rzeczami, na przykład tym, że mój niesamowicie przystojny chłopak bawił się moimi włosami. - Nie. - A cała reszta? To było otwarte pytanie, ale wiedziałam, o czym mówił. Reth i Vivian, jedyni, którzy rozumieli, czym jestem, ostrzegali, że szybko wypalę moją duszę. Westchnęłam, unosząc się na łokciach, odciągnęłam koszulę i spojrzałam na swoje serce. Płynne złote płomienie przelewały się leniwie. Nie były zbyt jasne, mogłam je zobaczyć tylko wtedy, gdy patrzyłam prosto na nie. - Żadnej zmiany. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Patrzyłam na nie tak często, że nie byłam w stanie powiedzieć, czy nie przygasły lub nie stały się jaśniejsze. Wtedy dokładnie pośrodku zapłonęła jasna iskra. Skrzywiłam się, to było coś nowego. Lend usiadł, wyciągając szyję, żeby zajrzeć mi za koszulę. Szybko opuściłam ją na miejsce. - O ile pamiętam, ostatnio nie potrafiłeś dostrzec duszy. Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z udawaną niewinnością. - No wiesz, zawsze mógłbym spróbować jeszcze raz, prawda? - Twój altruizm doprawdy nie ma granic. - Tak jak powiedziałem, pewne rzeczy wymagają poświęceń. - A propos, chyba miałeś mi pokazać, co potrafi twój język? Stanowczo za wcześnie musieliśmy wracać do szkoły, żebym zdążyła na angielski. Zanim wyjechaliśmy na główną drogę, Lend nałożył swoją zwykłą iluzję. Stłumiłam śmiech, przypominając sobie, jak dziwnie się czułam, gdy przybrał
postać własnego ojca. A potem nagle doznałam olśnienia -znalazłam rozwiązanie problemu nieśmiertelności! Lend wcale nie musi o niej wiedzieć! Zajęcia dodatkowe Nuciłam pod prysznicem. Wprawdzie był to poniedziałkowy ranek, ale czułam się fantastycznie. Od ostatniego tygodnia wszystko układało się coraz lepiej. Nie musiałam mówić Lendowi! Ze też nie wpadłam na to wcześniej! Jego iluzja była dokładnie taka, jak powinna. To znaczy taka, jak sądził, że potoczą się sprawy. A to znaczy, że będzie się starzał - a w każdym razie będzie wyglądał, jakby się starzał - razem ze mną! Nie zdoła zobaczyć, jak wygląda naprawdę, więc nie będzie wiedział, że się nie starzeje! Spędzimy razem całe życie, a on nie będzie musiał stawiać czoła własnej nieśmiertelności! Poza tym miał przecież konkretne plany na przyszłość, bardzo ludzką przyszłość. Gdybym powiedziała mu, że jest nieśmiertelny, mogłoby to zbić go z tropu, skłonić do zmiany decyzji. Po co mu to? Oczywiście, pewnego dnia mu powiem... Gdy dożyjemy osiemdziesiątki i będę leżała na łożu śmierci. Pod warunkiem że moja dusza wytrzyma tak długo. Delikatne mrowienie w palcach przypomniało mi, że istniało wiele sposobów przedłużenia jej żywotności. W końcu sylf nie umarł, nie był nawet poważnie ranny. Na pewno cieszyłby się, wiedząc, że część jego duszy przyczyniła się do tego, że będę mogła przeżyć długie, szczęśliwe życie z Lendem. - Hej! - Arianna wsunęła głowę do mojego pokoju, gdy kończyłam suszyć włosy. - Chcesz coś porobić po szkole? - Powiedziała to swoim zwykłym zniecierpliwionym tonem,
ale pobrzmiewała w nim nutka wahania. Niemal mnie nie dostrzegała, odkąd, jak sądziła, wystawiłam ją do wiatru. Nad naszą przyjaźnią wisiały czarne chmury. - Pewnie! Od siódmej pracuję, ale po szkole jestem wolna. Co chcesz robić? Jej ramiona się rozluźniły. - Skoczyć do centrum handlowego? Dawno nie byłam wśród prawdziwego zła. - A co? Centrum jest jego siedzibą? - Widziałaś, co ludzie teraz noszą? Jestem gotowa zabić następną osobę, którą zobaczę w spodniach z odpinanymi nogawkami. Noszenie uggsów na rajstopach to zbrodnia przeciw ludzkości. Żaden człowiek nie powinien wkładać czegoś takiego. - A jeśli te buty są różowe? Jestem pewna... - Mój komunikator zapiszczał z szuflady szafki nocnej. Ścisnął mi się żołądek. Bip! Zapomniałam, że popołudniu miał wpaść Jack i zabrać mnie na szybką akcję wyśledzenia wampira. -Och, właśnie sobie przypomniałam, muszę... pouczyć się, po szkole. Razem z Carlee. Oczy Arianny się zwęziły, ramiona się spięty. - Trudno, nic się nie stało. - Ale po pracy mogłybyśmy... Odwróciła się, machnęła ręką. - Nieważne. Nie przejmuj się. Super. Właśnie olałam moją przyjaciółkę wampira, żeby zająć się śledzeniem innego wampira. Czy Arianna i Lend mieliby mi to za złe? W końcu nie robiłam nic, co mogłoby zdenerwować grupę Davida. Żadnego prześladowania wilkołaków, jedynie neutralizacja niebezpiecznych wampirów. Cokolwiek David i jego ludzie myśleli, Arianna nie była typowym wampirem. Westchnęłam ciężko, zeszłam po schodach i powlokłam się do autobusu. Może uda mi się jakoś pogodzić spotkania z Lendem, szkołę, czas dla Arianny i dodatkową pracę
dla MANIP? Zresztą, czy w zgłoszeniu do college'u zajęcia dodatkowe nie są przypadkiem punktowane? Wyprawa do Szwecji w przyszłym tygodniu, żeby wyśledzić kolonię trolli i uwolnić porwanych ludzi, wyglądałaby cholernie dobrze w moim podaniu do Georgetown. Tak. Może lepiej zapiszę się do kółka szachowego. Po długim dniu w szkole było mi już tak wszystko jedno, że mogłam nawet wsiąść do starego żółtego autobusu z popękanymi siedzeniami. Byłam jedynym uczniem ostatniej klasy bez samochodu. Ale z drugiej strony, żaden z moich kolegów nie wybierał się po szkole na międzynarodową misję ratowania ludzkości. Frajerzy. Poza tym, jeśli się weźmie pod uwagę moją obecną pensję w MANIP i zaległą zapłatę za osiem lat - zastrzeżenie, umieszczone w umowie przez Raąuel, niech ją niebiosa błogosławią - pod koniec roku szkolnego będę mogła opłacić college i nawet kupić sobie samochód. - Arianno? - zawołałam. Rzuciłam plecak przy drzwiach. Miałam nadzieję, że zastanę ją w domu i porozmawiamy, ale jej nie było. Planowałam wyciągnąć ją na miasto dziś wieczorem, może nawet kupiłabym jej coś ładnego? Albo czarnego i przygnębiającego. Taka wyprawa na pewno by jej się spodobała. I naprawiła nasze stosunki. Snułam plany na wypad z Arianną i to poprawiło mi humor, więc gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam Jacka, siedzącego na łóżku i przeglądającego mój różowy pamiętnik, nawet na niego nie wrzeszczałam. No... nie za bardzo. Gdy już przestałam walić go po głowie nieszczęsnym pamiętnikiem, odłożyłam szkolne rzeczy na miejsce i włożyłam ciepły płaszcz. - Dobra. - Zasunęłam suwak i pożałowałam, że nie mam jakiejś ładnej, pasującej czapki z futerkiem. - Czyli wampir. Wiesz, dokąd idziemy?
Zerwał się z mojego łóżka. Właściwie to podskoczył tak wysoko, że niemal uderzył głową w sufit. Skinął głową. - No pewnie. Ciemnoniebieska wełniana czapka, spod której wysuwały się jasne kędziory, sprawiała, że jego oczy wydawały się niesamowicie duże i jasne. Chyba już rozumiałam, co Carlee w nim widziała. Szkoda, że jest stuknięty, byliby ładną parą. Wyobraziłam sobie, jak ja i Lend spotykamy się z Carlee i z nim... Nie, stanowczo sobie tego nie wyobrażałam. Gdy utworzył drzwi w mojej ścianie, wzięłam go za rękę. Zrobił krok do przodu, ja również, ale gdy doszłam do granicy między moim pokojem a ścieżkami elfów, coś gorącego uderzyło mnie mocno w pierś. Krzyknęłam cicho i upadłam na podłogę. Oszołomiona gapiłam się na sufit. - Co się stało? W polu mojego widzenia pojawiła się twarz Jacka. Patrzył na mnie spod zmarszczonych brwi. - Co zrobiłaś? - Nic! Pierwszy raz zdarza mi się coś takiego! Odsunął suwak mojego płaszcza i nim zdążyłam zaprotestować, wsadził rękę pod mój sweter. - Spadaj, zboczeńcu! - Ha! - Wyciągnął spod swetra mój naszyjnik. - Żelazo! Trzepnęłam go po ręce i wyrwałam wisiorek. - No i co? - Jak to co? Od jak dawna współpracujesz z elfami? Na piekło i niebo, ty naprawdę nic nie wiesz! Elfy właśnie dlatego nie lubią żelaza, że przykuwa je do tego świata! Ścieżki nie są jego częścią, więc nie możesz wnieść tam żelaza, nie pozwolą ci. Zmarszczyłam brwi. - Przecież to nie ma sensu. - Doprawdy? Zupełnie jak otwieranie drzwi w ścianie i przenoszenie się na drugą półkulę w ciągu kilku minut.
Coś podobnego! Przecież wszystko, co wiąże się z elfami jest zwykle tak racjonalne! Parsknęłam śmiechem, a on przewrócił oczami. - Zdejmij to i chodźmy. Szkoda czasu. Po chwili wahania sięgnęłam do zapięcia. Zdjęcie naszyjnika, który dostałam od Lenda, po to, żeby zrobić coś, czego by nie pochwalał, wyglądało jak zdrada. Ale przecież to było coś dobrego! Ludzie mnie potrzebowali! I założę wisiorek, jak tylko wrócę do domu... Wstałam i wsunęłam naszyjnik do szuflady na skarpetki. Dotknęłam serduszka po raz ostatni, a potem odwróciłam się do Jacka. - Jeszcze jakieś żelazo? - spytał niecierpliwie. - Tylko kolczyk w języku. Spojrzał na mnie z mieszanką szoku i zaciekawienia. - Żartowałam, idioto. Chodźmy. Otworzył drzwi i wziął mnie za rękę. Szłam, próbując nie zwracać uwagi na przytłaczającą ciemność. - Jak w takim razie mogłam wnieść taser na ścieżki? Jack wzruszył ramionami. - Całą technikę MANIP zaprojektowano tak, żeby była kompatybilna z magią elfów. - Skąd ty to wszystko wiesz? - Po prostu jestem bardziej bystry niż ty. Uszczypnęłam go w rękę tak mocno, jak tylko mogłam, i zmieniłam temat. Denerwowało mnie, że Jack wiedział więcej niż ja. Czy to nie ja powinnam być ekspertem? - To gdzie ten wampir? - Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że Raąuel wysyłała mnie na zwykłą akcję neutralizacji. Faktycznie musiało im brakować ludzi. Jasne, że byłam jakieś sto razy bardziej efektywna, skoro mogłam darować sobie lustra i święconą wodę, ale każdy, kto wiedział, czego szuka, mógł przeprowadzić obserwację. Ta robota mnie wykończy. Na twarz Jacka wypełzł przebiegły uśmiech.
- Wampir? A kto mówił o wampirze? - Nie ty? Myślałam, że Raąuel potrzebuje mnie, żeby załatwić wampira. - A kto mówił o Raąuel? - O czym ty gadasz? To dokąd idziemy? - Pomyślałem, że zasługujemy na odrobinę rozrywki. -Jack przystanął, rozpływając się w uśmiechu, i otworzył drzwi. Rozejrzałam się, bardziej zdenerwowana, niż chciałam przyznać. Miałam okazję się przekonać, co ten świr rozumie przez zabawę. Marzenia dziewicy Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wpatrywałam się w istotę stojącą pośrodku skąpanej w słońcu łąki i przyglądającą mi się smutnymi, brązowymi oczami. Jednym z największych skarbów mojego dzieciństwa - a wychowując się w rodzinie zastępczej, nie miałam ich zbyt wiele - był filcowy obrazek z miejscami do kolorowania, który sama pomalowałam. Przedstawiał jednorożca, który stawał dęba na tle tęczy i wodospadu. Zrobiłam mu kolorową grzywę, ale sierść zostawiłam białą, jak przystało na jednorożca. Wyobrażałam sobie, że jakimś cudem zostałam przeniesiona do tej cudownej ograniczonej aksamitem fantazji, że jednorożec jest mój i że razem jedziemy do domu pod tęczą, szczęśliwi i silni. I już nigdy, nigdy nie będziemy samotni. Tamten jednorożec był dla mnie uosobieniem siły, magii i piękna. W przeciwieństwie do tego tutaj. Ten był brzydki. Naprawdę brzydki. Szarobrązowa, nakrapiana sierść, krótki róg, zmierzwiona grzywa... Z małą, brudną bródką i pionowymi źrenicami wyglądał zupełnie jak koza.
Do tego cuchnął tak, że skunks może się schować. Cały czas mnie trącał, chociaż się odsuwałam. Przypomniałam sobie ilustracje z rycerzami dosiadającymi jednorożców. Ten nie udźwignąłby nawet dziecka, a co dopiero wojownika w zbroi. Łbem dosięgał zaledwie do mojej piersi, co było wyjątkowo nieprzyjemne, biorąc pod uwagę, że ciągle usiłował mnie trącić. Jack zwisał głową w dół z gałęzi pobliskiego drzewa. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, ale przynajmniej było ciepło. W płaszczu zrobiło mi się za gorąco. Słońce przeświecało przez liście, tworząc zielonozłotą mgiełkę; gdyby nie jednorożec, łąka wyglądałaby sielankowo. Mityczny stwór nie ustawał w wysiłkach dotykania mnie, Jack parsknął śmiechem. - Najwyraźniej jesteś dziewicą. - Zamknij się! Nie twoja sprawa! Wzruszył ramionami, co w tej pozycji zrobiło niewielkie wrażenie. - Jednorożce lubią dziewice. Nigdy nie próbowałaś się niczego dowiedzieć? - A ty próbowałeś? Zeskoczył z gałęzi i spłoszony jednorożec uciekł. Dzięki niebiosom! - Stalowe szafki z dokumentami w Centrum nie stanowią wyzwania, jeśli umiesz otworzyć drzwi w każdej ścianie i nie jesteś elfem. - I co, czytałeś tajne akta? - Między innymi. Ktoś powinien poradzić Raąuel, żeby zaczęła iść z duchem czasu. Papier to średniowiecze. A teraz - podał mi rękę gestem dżentelmena - co powiesz na prawdziwą zabawę? - Czy zniszczenie mojego ostatniego złudzenia ci nie wystarczy? Elfy nie miały skrzydełek i były nikczemne, chochliki okazały się brudne, bardzo dzikie i gryzły, syreny nie miały ani kaskady bujnych włosów, ani biustonosza
z muszelek. A teraz jednorożec. Czasem rzeczywistość bywa okropna. - Zawsze możesz doścignąć tego jednorożca. Przejechać się na nim... Wzdrygnęłam się na samą myśl i usiadłam, opierając się o drzewo i rozpinając płaszcz. - Nie, dzięki. Ale zostańmy tu przez chwilę. Tu jest ciepło. Jack usiadł obok mnie, a potem położył się na wznak z rękami pod głową. - Zawsze potrafię znaleźć miejsce, w którym jest ciepło. - To musi być fajne. - Przydaje się. - Zaśmiał się. - Gdzie my właściwie jesteśmy? - To jakby nadnaturalny rezerwat dla dzikich zwierząt paranormalnych, zagrożonych wyginięciem. Jednorożce są najczęściej spotykane i najbardziej cuchnące. - Nie mów. Jakie znasz jeszcze tajemnice? - Gdybym ci powiedział, nie byłoby zabawy. Lubię zaskakiwać. Mimo niewinnego wyrazu twarzy było w nim coś, co wprawiało mnie w zdenerwowanie. Sama ukrywałam niejedną tajemnicę i czułam, że z nim jest podobnie. - Tylko mi nie mów, że następnym razem odwiedzimy Wielką Stopę. - Nie. Źródła Raąuel mówią, że te stworzenia wyginęły na przełomie wieków. - Których? - Dobre pytanie. Niestety, nie mogę prosić Raquel o doprecyzowanie, przecież nie powinienem tego wszystkiego wiedzieć. Usiadłam wygodniej i zamknęłam oczy. Wystawiłam twarz na słońce. - Często tu przychodzisz? - Czasami. - A dokąd idziesz, gdy nie jesteś w Centrum?
- Do domu. - Gdzie to jest? Westchnął. - Dobre pytanie. A gdzie jest twój dom? - To ten pokój, do którego stale się wdzierasz? - Nie. Zastanów się. Gdy mówię „dom", co przychodzi ci na myśl w pierwszej chwili? Ściągnęłam brwi, przed moimi oczami zaczęły się przesuwać obrazy. Kiedyś moim domem było Centrum, ale ostatnia wizyta wymazała to poczucie, jeśli jeszcze we mnie pozostało. Moja różowa sypialnia była raczej chwilowym miejscem pobytu, zanim przeniosę się gdzie indziej. Dom Lenda był prawdziwym domem, ale nie moim. - Tak naprawdę to nie wiem. Chyba nic. - Czyli łączy nas coś jeszcze, prócz najładniejszego koloru włosów na świecie. Nikt nas nie wychowywał i nie mamy swojego miejsca. Poruszyłam się i otworzyłam oczy. Trafił w sedno, ale niespecjalnie mi się to podobało. Przywiązywałam się do ludzi, do miejsc... Prawda? W Jacku było coś, co mnie z nim łączyło na poziomie, którego do końca nie rozumiałam. Gdy nie zachowywał się jak idiota, była w nim jakby... desperacja. Jakby szukał czegoś, choć nie wiedział jeszcze, co to jest. Znałam to uczucie aż za dobrze; Vivian również je rozumiała, a Lend nigdy nie zdoła go pojąć. Gdy byłam z Lendem, to wrażenie słabło, jakby ta nieznana mi kwestia nie była aż tak istotna, jakby z czasem w ogóle miała przestać się liczyć. Ale Jack nie odpowiedział na moje pytanie. - Co robiłeś, zanim zacząłeś pracować dla MANIP? - Usiłowałem przetrwać. Zerwałam garść trawy i rzuciłam w niego. - A może jakaś prawdziwa odpowiedź? Uśmiechnął się. - Pochodzę z Oregonu, w każdym razie wydaje mi się, że coś takiego pamiętam. Ale to, że byłem ładnym dziecia-
kiem, niestety przydało mi się, gdy zbłąkane elfy włóczyły się po mieście. A teraz jestem z ciemnego pejzażu marzeń, piękna i strachu, odwiecznie przemieszanych... Bla, bla, bla... Zmarszczyłam brwi, niczego nie rozumiałam z tej gadaniny. - No wiesz, nawet w krainie elfów potrzebują rozrywki i niewolników. - Czekaj, ty... mieszkasz w realności elfów? - Chwilowo. To było niemożliwe. Elfy porywały śmiertelników i zabierały ich do swojego świata, ale to była podróż w jedną stronę. Jeśli już się tam znalazłeś i spróbowałeś ich pożywienia, nie mogłeś wrócić. Nawet jeśli jakimś cudem znalazłeś elfa, gotowego dostarczyć cię z powrotem na ziemię, ludzkie jedzenie cię nie zaspokoi i wyschniesz na wiór. Ach! Przypomniało mi się, jak Jack wypluł ugryzione jabłko w domu Lenda. - Elfy cię wychowały? Zaśmiał się krótko. - Nie nazwałbym tego w ten sposób. Vivian też wychowywały elfy, ale z tego co wiedziałam, nigdy nie sprowadziły jej do swojego świata. Czasem opowiadała, że zabierały ją, gdzie im się żywnie podobało, nie przejmując się nią. Kiedyś omal nie zamarzła na śmierć, gdy postanowiły wydać bal na lodowcu. Troskliwi opiekunowie, nie ma co. Byłam w świecie elfów dwukrotnie, za każdym razem przez Retha, i za każdym razem było to miejsce tak dziwne i obce, że nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić dorastania tam. Jakim cudem Jackowi udało się poruszać w obu tych światach, jak w ogóle zdołał przeżyć w przestrzeni elfów?! Czy był jakimś specjalnym sługą? Może kimś w rodzaju elfiego pracownika kontraktowego, jak ja w Agencji, i dlatego nauczyli go używania ścieżek? Im więcej dowiadywałam się o Jacku, tym większą stawał się zagadką.
- Ale jak to? To znaczy, nie zrozum mnie źle, ale mnóstwo ludzi zostało porwanych i uwięzionych w krainach elfów, ale nigdy nie słyszałem o nikim, komu udałoby się wrócić. Jak to zrobiłeś? Uczyli cię? - Życie tam... zmienia cię. Poza tym, jeśli wiecznie zostawiają cię w różnych miejscach, z których nie możesz się wydostać, dopóki jakiemuś elfowi nie wpadnie do głowy, żeby przyjść i cię zabrać - co czasem trwa naprawdę długo -stajesz się bardzo twórczy. To niesamowite, jakich rzeczy może nauczyć się człowiek, żeby tylko nie umrzeć z głodu. Elfy nie są aż tak mistyczne, jak chciałyby się wydawać. Kiedyś nauczę cię kilku sztuczek. Oparłam głowę o pień. - Chyba wolę nie. Mam dość elfów do końca życia. Niejednego. Jackowi zaburczało w brzuchu. - Zjadłbym coś. - Mam dzisiaj zmianę w restauracji, chyba mogłabym ci załatwić darmowy obiad - zaproponowałam, nim zdałam sobie sprawę, że oznaczałoby to ściągnięcie Jacka z mojej tajnej pracy do tej prawdziwej. Nie najlepszy pomysł. Poza tym nie byłam pewna, czy chcę się z nim jeszcze częściej spotykać. Na pewno coś nas łączyło, ale przez to czułam się tylko bardziej zagubiona. Wyczuwałam w nim wiele rzeczy, których nie lubiłam w sobie: nieuczciwość, krętactwo, egoizm. Tylko że jemu te cechy zupełnie nie przeszkadzały. - Mhm... - stwierdził. - I pewnie zwymiotowałbym to żarcie na ciebie. Mieszkam w świecie elfów, zapomniałaś? Wykrzywiłam się. - Kurczę, faktycznie. Przepraszam. - Skoczę coś szybko przegryźć. Pójdziesz ze mną? - Nie, nie mam najmniejszej chęci postawić stopy w świecie elfów. - Nudziara. Dobra, zaraz wracam. - Zerwał się i zniknął, nim zdążyłam zażądać, żeby najpierw podrzucił mnie do
restauracji. Rozejrzałam się ostrożnie. Miałam szczerą nadzieję, że jednorożec będzie się trzymał ode mnie z daleka. Stwierdziłam, że mojemu dziewictwu nic nie zagraża, i zamknęłam oczy. Może Jack wcale nie jest taki najgorszy? Pomijając różne dziwactwa, to popołudnie było całkiem przyjemne. Najwyraźniej umiał się zabawić. Podobało mi się to. Zanim wrócił, zdążyłam się zdrzemnąć. - To co teraz robimy? - Najwyraźniej znów buzowała w nim energia. - Teraz - oznajmiłam i potarłam szyję, która zdrętwiałą od niewygodnej pozycji - musimy wracać, żebym zdążyła do pracy w restauracji. - Kogo obchodzi jakaś tam restauracja. Każdy może roznosić talerze i warczeć na klientów. Co ty na to, żeby poszukać smoków? A może będziemy pluć ze szczytu Empire State Building? O, gdzieś na pewno jest jakaś premiera filmowa, na którą moglibyśmy wpaść. - Och, przestań. Muszę pracować. - Dlaczego? Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam do niego rękę. - To część mojego życia. - I znowu: dlaczego? Ponieważ nie mogę się przyznać, że mam inne źródło dochodów i nie potrzebuję już pracy w knajpie. Ponieważ musiałam udawać, że MANIP nie stała się znów częścią mojego życia. Ponieważ czułam, że jestem to winna Davidowi za to, że mnie przyjął. - Bo tak. Chodźmy. - No przyznaj się, kręci cię to stylowe ubranko? Zaśmiałam się i trzepnęłam go w ramię. - Nie ma nic bardziej seksownego niż krowy. Ale czekaj, gdzie widziałeś mnie w tym stroju? Uniósł wolną rękę, koncentrując się na otwieraniu drzwi w szerokim pniu. Był świetny w robieniu uników. Drzwi pojawiły się i przeszliśmy przez nie. Hm... Jack zawsze potrzebował
jakiejś powierzchni, żeby stworzyć drzwi, a Reth otwierał je nawet w powietrzu. Czy to było trudniejsze? - Ruszaj się, Evie. Jeśli chcesz zdążyć do pracy, mu-uusisz się pospieszyć - zaryczał jak krowa. Zaśmiałam się. - To był najgorszy kalambur, jaki w życiu słyszałam. - Nadal się śmiałam, gdy Jack otworzył drzwi i weszliśmy do mojego pokoju. Niemal wpadliśmy przy tym na Lenda, który stał i patrzył na drzwi elfów, Jacka i nasze splecione dłonie. Bip. Wpadka totalna Gapiłam się na Lenda z otwartymi ustami. Co powiedzieć? Jak z tego wybrnąć? - Hej! Jak miło, że tym razem nie ma żadnych latających patelni! Jack się wyszczerzył, a potem spojrzał na mnie, na Lenda, znowu na mnie, wcisnął ręce do kieszeni i wyskoczył przez drzwi w ścianie. - No to powodzenia - rzucił i drzwi się zamknęły. Spodziewałam się, że Lend zacznie krzyczeć, choć jeszcze nigdy na mnie nie nawrzeszczał, ale on tylko stał i patrzył. Na jego twarzy malowały się gniew i ból. To mnie zabijało. - Posłuchaj, Lend, wszystko ci wyjaśnię. My... - Od jak dawna? - Co? - Od jak dawna pracujesz dla Agencji? - Nic takiego dla nich nie robię, naprawdę! Usunęłam tylko poltergeista z Centrum, a teraz wcale nie byłam na zadaniu! - Czyli co, po prostu się umawiacie?
- Ja... Nie... Myślałam... Jack wspomniał coś o misji, ale okazało się, że nic takiego nie było. - Lend nie powinien być zazdrosny o Jacka! To mogło dziwnie wyglądać, ale musiał rozumieć, że liczy się tylko on! Jack jest zabawny, nawet przystojny, ale to świr i zupełnie mnie nie pociąga! Lend pokręcił głową. Wpatrywał się w sufit, unikając mojego wzroku. - Te dwa dni, gdy nie mogłem się dodzwonić... Nie zgubiłaś wtedy telefonu, prawda? - Nie - szepnęłam. - Gdzie byłaś? - Utknęłam w Centrum po tej akcji z poltergeistem. Nic wielkiego. Spojrzał na drzwi. - Myślałem, że zrobię ci niespodziankę i przyjdę, chociaż pracujesz. Muszę... muszę wyjść. - Lend, zaczekaj! - Złapałam go za rękę. - Wysłuchaj mnie! Stęskniłam się za Raąuel, a ona potrzebowała mojej pomocy. Nie robię nic niebezpiecznego ani nic, co krzywdziłoby paranormalnych. Poza tym Agencja mi płaci, a to znaczy, że będę miała pieniądze na szkołę i twój tata nie będzie musiał mi pomagać. Tak naprawdę nic się nie stało! - Stało się. Okłamałaś mnie, kłamałaś przez cały czas! Jak możesz mówić, że nic się nie stało? Łzy napłynęły mi do oczu, powstrzymałam je. - Nie chciałam, żebyś się złościł. Zaśmiał się dziwnie, chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i wyszedł. Pobiegłam za nim na dół po schodach. - Nie możemy o tym pogadać? Zatrzymał się przed drzwiami do restauracyjnej kuchni i głęboko zaczerpnął powietrza. - Możemy. Ale nie teraz. Zawsze byłem szczery wobec ciebie i boli mnie, że nie ufałaś mi tak samo. Nawet jeśli myślałaś, że się tym przejmę. Tak naprawdę to szczególnie, jeśli myślałaś, że się przejmę.
- Lend, ja... Pokręcił głową. - Jestem zbyt wściekły, żeby teraz z tobą rozmawiać. I za bardzo cię kocham, żeby powiedzieć coś, czego potem będę żałować. - Dobrze - odparłam drżącym głosem. Nie chciałam naciskać, ale tak bardzo chciałam wierzyć, że wszystko będzie dobrze, że mi wybaczy. Zawahał się, pochylił się i pocałował mnie w czoło. - Zadzwonię do ciebie później. - Otworzył drzwi i spojrzał na mnie. - Czy jest jeszcze coś, co ukrywasz? - Nie! Skinął głową, wszedł do kuchni i zaklął głośno. Wbiegłam za nim. Reth stal z Noną i Grnlllłl obok kuchenek płyty kuchennej. Elf wypełniał kuchnię swoim blaskiem. Spojrzał na nas i rozjaśnił się w uśmiechu. - Cudownie znów cię widzieć, Evelyn. Wskazałam go ręką, spojrzałam na Lenda i powiedziałam podniesionym głosem: - Nie wiedziałam, że on tu jest! - Nona? - odezwał się Lend, spięty. Nie wiedział, czy ma walczyć z Rethem, czy odwrócić się i tak nas zostawić. - Uspokój się, chłopcze. To prywatne sprawy elfów. - On jest niebezpieczny! - Ale już wychodzi. - Reth skłonił się błazeńsko, a potem mrugnął do bladego z wściekłości Lenda. - Było mi bardzo miło, jak zawsze. - I wyszedł przez drzwi w ścianie. W kuchni zapanowała głucha cisza. Lend spojrzał groźnie na Nonę. - Czy mój ojciec wie, że współpracujesz z elfami? Nona uśmiechnęła się do Lenda. Przecisnęła się obok niego do wejścia i klepnęła go przy okazji w ramię. - Nie musisz się martwić, ona zawsze będzie tu bezpieczna. Evie? Potrzebujemy cię dzisiaj na kasie.
- Ja... Mówisz serio? Po tym, jak go tu zobaczyłam, nadal spodziewasz się, że będę tu pracować? Nona nadal uśmiechała się z niesamowitym spokojem. Spojrzałam na nią ostro. Zawsze tak jej ufałam! Ale teraz, gdy rozmawiała z Rethem, jak ze starym znajomym... A może właśnie kazała mu się wynosić? No i przecież wyszedł. Odwróciłam się do Lenda. - Zaczekasz? - Rozpaczliwie chciałam wszystko naprawić. - Naprawdę nie wiedziałaś, że Reth tu jest? - Nie! Żartujesz? Nienawidzę go i dobrze o tym wiesz! Lend potarł oczy. - Potrzebuję czasu, żeby poukładać sobie to wszystko. Pójdę już. Zobaczymy się w weekend. Skinęłam głową. Powstrzymywałam się, żeby nie powiedzieć mu tego wszystkiego, co chciałam powiedzieć. Potrzebował czasu, by to przetrawić. Niedługo porozmawiamy. Wszystko będzie dobrze. Trzy godziny później leciałam z nóg. Gapiłam się spode łba na Kari i Donnę, dwie foki, które - zaszyte w kąt - spędzały miło czas nad kanapkami z rzeżuchą wodną. Tak naprawdę nazywały się inaczej i nigdy nie byłam pewna, która jest która. Ale ponieważ ich imiona składały się ze szczęknięć, warknięć, cmoknięć i skowytów, łatwiej było używać ksywek. Duże, okrągłe, wilgotne oczy były niemal całkowicie wypełnione przez brązowe tęczówki. Co ciekawe, nie nakładały iluzji, by wyglądać jak ludzie, po prostu zdejmowały foczą skórę. Poza delikatną mgiełką, która zawsze im towarzyszyła i którą widziałam tylko ja, były niemal niedostrzegalne drobnostki, pozwalające je odróżnić od ludzi. Nieporadnie posługiwały się palcami, ze śmiechem usiłując podnieść jakąś rzecz, w końcu używały całej dłoni jak płetwy. Zdaje się, że były nowe w okolicy. David nie wiedział nawet, że tu są, dopóki mu ich nie pokazałam. Nie mam nic przeciwko fokom. Są sympatyczne, zabawne i próżne, zawsze pokazywały mi nowe sposoby układania
włosów, ale dziś pragnęłam tylko, żeby sobie wreszcie poszły. Ci paranormalnymi, nigdy nie przejmowali się upływem czasu... Zapewne jest to luksus nieśmiertelności. Wreszcie skończyły. Zamknęłam kasę i powlokłam się na górę, gdzie zwinęłam się w kłębek i wpatrywałam w telefon, pragnąc, żeby Lend wysłał mi SMS. Nie wysłał. Oparłam czoło o szybę i gapiłam się na przejeżdżające obok restauracji samochody. Żałowałam, że nie ma przy mnie Lenda. Wybralibyśmy jakąś liczbę, na przykład cztery, i co czwarty samochód byłby nasz. Co ciekawe, mnie zawsze trafiały się stare graty. Lend zwykle miał minivany, więc był jakby remis. Ale teraz go tu nie było. - No dobrze, a więc potrzebujemy aktów urodzenia dla Stephanie i Carrie, Patrick musi mieć nowe prawo jazdy, wygląda zbyt młodo jak na swoją datę urodzenia, a nowa rodzina wilkołaków prosi o zainstalowanie klatek w piwnicy. -David podniósł wzrok znad terminarza. Arianna siedziała przygarbiona na drugim końcu ławy. - Zajmę się dokumentami. W urzędzie jest nowy facet. Jedno spojrzenie moich niesamowitych oczu i zrobi wszystko, o co tylko poproszę... - Postukała w solniczkę znudzonym ruchem, jakby zdolności wampirów były czymś pospolitym, tak jak umiejętności biurowe. „Bezwzrokowe pisanie na komputerze, dyspozycyjność i zdolność zmuszania innych do wykonywania moich poleceń". - No to świetnie. Evie, mogłabyś spotkać się z parą wampirów, która chce wynająć sąsiednie mieszkanie? Upewniłabyś się, czy wszystko okej. Nie będą cię mogły omamić, więc od razu zorientujesz się, czy nie kłamią. - Pewnie - mruknęłam, obojętnie dłubiąc w moich jajkach. Zwykle lubiłam te cotygodniowe spotkania z Davidem
i Arianną. Teraz, gdy paranormalni nie uciekali już przed Vivian, panował spokój, ale i tak zawsze było coś do zrobienia. Jednak dzisiaj wydawało mi się to bez sensu. Wszystko było bez sensu. Lend nadal nie dzwonił. Wprawdzie minęły zaledwie dwa dni, ale dla mnie to było jak wieczność. Po raz pierwszy tak długo się nie kontaktowaliśmy. Zastanawiałam się, czy powiedział ojcu, że wróciłam do Agencji. David nie wspomniał o tym ani słowem i przywitał mnie zwykłym ciepłym uśmiechem i uściskiem. Nie żeby to była jego sprawa... Wprawdzie mianowano go moim prawnym opiekunem, jednak, jak wytknęła mu Raquel, jego opieka miała niewiele wspólnego z prawem. No ale przyjął mnie pod swój dach, gdy ja i Lend uciekliśmy z Centrum. Zaufał mi, że nie zdradzę jego tajemnic, i zawsze starał się pomóc. Nie podobała mi się myśl, że być może zdradzam również jego. W ogóle nic mi się nie podobało. Spojrzałam wilkiem na ulicę, wyładowując w ten sposób mój podły humor na niewinnych przechodniach. Rodzice szli z małą córeczką, trzymając ją za ręce. Zachciało mi się płakać. Jakiś samochód zatrąbił głośno. Odwrócił moją uwagę od tej rodziny i zobaczyłam kobietę, która szła spokojnie środkiem ulicy, jakby to był jej prywatny deptak. Miała na sobie powłóczystą purpurową suknię, lśniące brązowe włosy i... Krzyknęłam i dałam nura pod stół. - Co się... Evie? - spytał David. - Elfka! - wysyczałam. - Na ulicy! Arianna rzuciła się do okna. - Gdzie? - Ta w purpurowej sukni! Nie, nie patrz! To znaczy i tak nie zobaczysz, bo jest osłonięta iluzją, ale nie ściągaj jej uwagi! Po pełnej napięcia chwili, która wydała mi się wiecznością, Arianna trąciła mnie nogą, niezbyt delikatnie. - Poszła. Możesz wyjść.
Wysunęłam się niepewnie. Rozejrzałam się po ulicy, żeby sprawdzić, czy elfka rzeczywiście zniknęła, a potem usiadłam. Serce biło mi jak szalone. - Znasz ją? - David zmarszczył brwi. - Nie! Nie widziałam jej nigdy w życiu. - Co ona mogła tu robić? Przez głowę przemknęło mi ostrzeżenie Retha. - Może mnie szukała? - Nie sądzę - mruknęła Arianna, rysując wzory na plamie keczupu, który wylała na stół. - Nie wyglądała, jakby kogoś szukała. Po prostu szla ulicą, nawet nie rozglądała się na boki. - To nie był przypadek! Jak wiele elfów tu mieszka? David wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Może jest tu od dawna? Dla mnie i Arianny wyglądała jak normalna kobieta. - Tylko bardzo ładna - dodała Arianna. - Mamy donosić ci za każdym razem, gdy zobaczymy kogoś naprawdę ładnego? Rzuciłam jej ostre spojrzenie. - Owszem, to by mi bardzo pomogło, wielkie dzięki. - Ale masz rację, Evie, to nietypowe. - David się zamyślił. - Spytam Nonę. - Już widzę, jak się czegoś dowiemy. - Czemu tak mówisz? Wzruszyłam ramionami. - Do restauracji przychodzi ostatnio wielu dziwnych paranormalnych. A ja i Lend przyłapaliśmy ją dwa dni temu, jak rozmawiała z Rethem w kuchni. - Naprawdę? To... To dziwne... - David wstał i podrapał się po brodzie. - Porozmawiam z nią od razu, i tak miałem ten zamiar. Nadal nie widuję Cressidy, a Raquel wspominała o zaginionych żywiołakach ognia i ziemi. - Zapatrzył się w ścianę, pogrążony w myślach, a potem pokręcił głową i uśmiechnął się do mnie krzepiąco. - Chciałbym, żebyś czuła się tu bezpieczna, i zrobię, co w mojej mocy, żeby tak było.
- Dziękuję. Super. Tego właśnie potrzebowałam, kolejnego potwierdzenia, że coś się szykuje. I świadomości, że nadal nie wiem, co to takiego. Odwróciłam się, żeby pójść na górę do swojego mieszkania, i zobaczyłam Grnlllll przy ladzie. Przyglądała mi się uważnie czarnymi oczkami, a potem zrobiła najdziwniejszą rzecz pod słońcem. Uśmiechnęła się. Stanowczo coś się szykowało. Ponure perspektywy No nie wiem, czy powinnam iść. Jack przewrócił oczami. Właśnie wszedł do mojego pokoju, drzwi zamknęły się za nim. - Chodzi o twojego nerwowego chłopaka? Lend wysłał mi od poniedziałku dwa SMS-y, ale mógł przyjechać dopiero jutro wieczorem. Było czwartkowe popołudnie i szłam na akcję. Znów czułam się, jakbym go zdradzała. Z drugiej strony, teraz już wiedział, że pracuję dla Agencji. I nie powiedziałam mu, że przestanę. - No nie wiem - wymruczałam. - Słuchaj, jeśli nie chcesz, to trudno. Jestem pewien, że ludzie porwani przez trolle zrozumieją, że jesteś nie w humorze z powodu swojego głupiego związku. Zmiażdżyłam go wzrokiem. - Dobra. - W końcu zgodziłam się na tę akcję na samym początku, jak tylko Raąuel prosiła mnie, żebym wróciła, a teraz właśnie ustalili, w której części miasta ukryły się trolle. Jack był tam z elfem dzień wcześniej, żeby obejrzeć okolicę i móc otworzyć drzwi. To będzie krótka piłka, tylko tam
i powrotem. Nie muszę nic robić. Po prostu zobaczę trolle, zanotuję lokalizację i przekażę informację Agencji. Pomagałam ludziom. To było ważne. Czułam się jak zrzęda i było mi niedobrze. Wstałam i wzięłam Jacka za rękę. Gdy weszliśmy na ścieżki, przezwyciężyłam chęć zamknięcia oczu. Może jeśli zdołam udawać, że się nie boję, w końcu pokonam strach? Tym razem Jack był wyjątkowo niecierpliwy, niemal ciągnął mnie za sobą. - Masz spoconą rękę - poskarżyłam się. Miałam ochotę zabrać swoją, żeby wytrzeć ją o spodnie. - Denerwujesz się czy co? Zaśmiał się krótko, ale nie odpowiedział. Kilka minut później zwolnił, zmarszczył brwi, uniósł rękę i zaczął obmacywać nicość. - Zgubiłeś się? Na jego skoncentrowanej twarzy pojawił się uśmiech. - Nie. Jesteśmy na miejscu. Trollhattan w Szwecji. Drzwi otworzyły się przed nami, mignęły mi zielone drzewa i zachmurzone niebo. Puściłam rękę Jacka i zrobiłam krok do przodu. Runęłam w dół. Mój krzyk urwał się, gdy wpadłam do lodowato zimnej, mrocznej wody, która mnie przykryła, wlewając się do oczu, nosa, uszu i ust. Wszystko wokół mnie wydawało się zielone, szare i zimne. Zamknęłam usta i zaczęłam płynąć ku powierzchni. Mój mokry, ciężki płaszcz utrudniał to zadanie. Rozglądałam się rozpaczliwie w ciemności, szukając Jacka, ale albo w ogóle nie wpadł do wody, albo tego nie zauważyłam. Mógł być tuż obok mnie, a ja nawet bym o tym nie wiedziała. Moje płuca płonęły, ale światło nad głową było coraz bliżej. Jeszcze kilka centymetrów i wypłynęłam na powierzchnię. Biedne płuca wciągnęły wreszcie haust powietrza. Znalazłam się kilka metrów od błotnistego brzegu rzeki, na
którym rosły świerki. Odwróciłam głowę i z przerażeniem ujrzałam jakby wrota w obmurowanym końcu kanału. Unosiły się, zalewając moją część rzeki silnym strumieniem, który obracał mną i wciągał z powrotem w głąb. Walczyłam, młócąc wodę nogami i rękami, ale teraz nie wiedziałam już, gdzie właściwie jest powierzchnia. Jeszcze chwila i utonę... Och, bip, utonę samotnie w Szwecji! I wtedy moją rękę chwyciła czyjaś dłoń. Jack! Gdybym mogła, krzyknęłabym z ulgą. Odwróciłam twarz i... ujrzałam przedziwnie pięknego mężczyznę. Był szarozielony, jak otaczająca nas woda, jego ogromne oczy zajmowały niemal połowę twarzy. Były takie smutne, takie głodne... Pełne usta rozchyliły się w uśmiechu, ja też się uśmiechnęłam. Jego głos przenikał wodę, przejmująco słodki i cudowny. Zamknęłam oczy, dając się ponieść melodii. Nigdy nie słyszałam czegoś tak potężnego, tak urzekającego. Przyciągnął mnie do siebie i przycisnął zimne usta do moich warg, a pieśń jakimś cudem rozbrzmiewała nadal. Delikatnie rozchylił moje wargi i pocałował mnie, wysysając mój oddech. Opadaliśmy razem w dół, wirując leniwie, dopóki moje stopy nie spoczęły na pokrytym szlamem dnie rzeki. Pocałunek i pieśń sprawiły, że moje płonące płuca stały się nieistotne, odległe. Uniosłam powieki, senna i cudownie ukojona, i ujrzałam jego oczy, wpatrujące się we mnie. Cofnęłam się gwałtownie. Z mojego gardła wydobył się bulgoczący krzyk. Teraz widziałam, że był jednocześnie pięknym mężczyzną i koniem - o kłującym spojrzeniu, zębach jak igły i włosach niczym cienkie wodorosty. Jego włosy smagnęły mnie, owijając się wokół moich nadgarstków. Znów przyciągnął mnie do siebie. Melodia zmieniła się, teraz była niczym hipnotyzująca kołysanka, pełna tęsknoty, smutku i nieuchronności. Sen. Zimny, mokry, wieczny sen. Pokręciłam głową, przerażona, ale piękny mężczyzna koń uśmiechnął się znowu, przytulając mnie do swojej piersi.
To był błąd. Przycisnęłam dłoń do jego piersi. Przez otwarty kanał chlusnęła taka siła, jakiej rzeka nigdy by nie osiągnęła. W jego oczach pojawiło się przerażenie. Puścił mnie i chciał się wycofać, ale nadal przyciskałam rękę do jego piersi. Dziki ryk świdrował mi uszy, przenikał ciało, zalewał je... I wtedy jakiś zbłąkany prąd wody uderzył we mnie i nas rozłączył. Mężczyzna od razu zniknął, a ja zostałam, wykrzykując w wodę swoją wściekłość. Próbował mnie zabić, więc to, co robiłam, było jak najbardziej w porządku! Gość nie umiał przegrywać! Teraz woda nie stanowiła dla mnie problemu. Prądy rzeczne przestały być siłami działającymi przeciwko mnie, stały się jakby żywymi istotami, które słyszałam i rozumiałam. Pozwoliłam im wynieść się na górę, aż moja głowa wynurzyła się z wody. Wtedy wciągnęłam powietrze, tym razem niechętnie. Jakaś dziwna część mnie pragnęła znów się zanurzyć, dowiedzieć się, jakie sekrety chce mi wyszeptać rzeka. Ale zamiast tego, na wpół płynąc, na wpół pozwalając nieść się rzece, dotarłam do brzegu. Wydostałam się. Leżałam na boku i zapatrzyłam w zimne szare niebo. Zmierzchało. Muśnięcia powietrza wydawały się obce i puste, nie miały w sobie nic z czułego dotyku wody. - Evie! - Usłyszałam obok siebie. Jack uląkł przy mnie, na jego twarzy malował się niepokój. To coś nowego. - Ewie, żyjesz? Nie chciałem! Wyszłaś tak szybko, a ja musiałam znaleźć drzwi na brzeg. Nie widziałem cię! Jak się czujesz? Westchnęłam, mój nasiąknięty wodą płaszcz przeszywał mnie zimnem do szpiku kości. - Bosko. Zawarłam nową przyjaźń. Pociągnął mnie za rękę. Usiadłam, rozpiął mój płaszcz i ściągnął go ze mnie. - Koszula też. - Nie!
- No co, to sprawiedliwe. Przypomnij sobie, jak zmusiłaś mnie do striptizu w czasie naszego pierwszego spotkania. Poza tym będzie się robić coraz chłodniej, a nie mamy czasu wracać, żeby się przebrać. Dygotałam, ale rzuciłam płaszcz na ziemię i ściągnęłam koszulę. Było mi tak zimno, że prawie nie przejmowałam się tym, że mam na sobie tylko purpurowy stanik. Jack dał mi swój płaszcz, otuliłam się nim, ciesząc resztą jego ciepła. Zerknęłam na wodę - tam na pewno było cieplej. Może popływam dla rozgrzewki? Co się ze mną dzieje? Jack zmarszczył brwi. - Ze spodniami nic się nie da zrobić, moje i tak by nie pasowały. Poza tym paradowanie bez spodni na pewno nie zrobiło by mi dobrze, choć pewnie byłby to najlepszy dzień twojego życia. - Nie potrzebuję spodni. - Moje zęby zaszczękały dramatycznie, w zatokach zachlupotało, jakby przelewało się tam pół rzeki. - Co to za miejsce? - To rzeka Gota alv. W tym miejscu jest śluza, zmienia poziom wody. Ma bogatą historię handlu i duży wkład w rewolucję przemysłową Trollhattan. - Niech zagadnę, ciebie też uczy Raąuel? - Tylko jeśli zdoła mnie dorwać. Może jednak chcesz wrócić do domu? Spróbowalibyśmy jutro. Pokręciłam głową. Byłam pewna, że jeśli zacznę się zastanawiać nad tym, co się stało, to się załamię, ale nie chciałam przychodzić tu jutro jeszcze raz, w dodatku z Jackiem jako przewodnikiem. Poza tym jutro będę z Lendem, będę chciała wszystko naprawić... Wolałam załatwić to teraz i ze spokojną głową wrócić do domu. - Do miasta jest niedaleko - odezwał się Jack. - Jeśli chcesz, mogę otworzyć następne drzwi. - Nie! Nie! Dzięki, wolę się przejść.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, szliśmy między świerkami i szarymi skalami. To było piękne miejsce. A raczej byłoby, gdybym nie wędrowała po nim przemoczona i przemarznięta do szpiku kości. - Wspomniałaś coś o zawarciu przyjaźni? - spytał Jack. Przez moje serce i żyły przepłynął chłód, jakby ktoś wstrzyknął mi wodę rzeki. Może usunie mrowienie z palców? - Jeśli przyjaciel to ktoś, kto chce cię utopić, to tak. Słyszałeś o fossegrimie? Pokręcił głową. - Kelpie? Nix? Nic ci to nie mówi? To różne odmiany tego samego paranormalnego. Mieszka w różnych wodach i topi ludzi dla kawału. Lish mi o nich opowiadała. W zależności od części świata, występowały różne rodzaje takich paranormalnych, od koniopodobnych do smoko-watych. Wnioskując z pięknej twarzy i muzyki, natknęłam się na fossegrima. Podobno można było je zabić, używając ich własnego imienia, ale po pierwsze, trzeba by je znać, a po drugie, trochę ciężko jest mówić, gdy płuca zalewa ci woda. Legendy twierdzą, że zdarzały się łagodne odmiany, udzielające lekcji muzyki, a nawet żeniące się ze śmiertel-niczkami. Ten tutaj raczej nie miał zamiarów matrymonialnych. - A więc raczej nie zostaniecie dobrymi kumplami? - Czy ja wiem? Właściwie mógłby być fajny na imprezie basenowej, pod warunkiem że zaprosisz ludzi, których nie cierpisz. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, kuląc się w wieczornym chłodzie, dopóki nie dotarliśmy do obrzeży miasta. Było zbyt ładne i urokliwe, by pomylić je z jakąkolwiek amerykańską miejscowością. Zbudowane z drewna i czerwonej cegły domy wyglądały tak klasycznie, że parkujące na brukowanych ulicach samochody wydawały się nie na miejscu. Niemal spodziewałam się zobaczyć powóz, za którym szliby
śpiewający i tańczący wieśniacy. Tak, chyba oglądam za dużo musicali. - Dzielnica, której szukamy, znajduje się kilka przecznic dalej oznajmił Jack, studiując napisy na ulicach. Gdy zapaliły się latarnie, dodałam Trollhattan do listy miejsc, które chciałabym kiedyś odwiedzić. Oczyma wyobraźni widziałam się w tradycyjnym szwedzkim stroju, z włosami zaplecionymi w warkocze, jak idę uliczką z Lendem. Ciekawe, jak on wyglądałby w krótkich skórzanych spodenkach na szelki? No tak, ale nikt nie nosił tu krótkich spodenek. Co nie znaczy, że Lend by nie mógł... Tylko najpierw musiałby mi wybaczyć tamte kłamstwa. Hm, romantyczna podróż do Szwecji mogłaby naprawić nasze stosunki. Na razie jednak odsunęłam tę myśl i przyjrzałam się przechodniom. Dochodziliśmy do potencjalnej dzielnicy trolli. Pomyślałam przelotnie, że choć raz moje jasne włosy nie rzucały się w oczy. Pasowałam do Skandynawii lepiej niż do jakiegokolwiek innego kraju. - Widzisz coś? - spytał Jack. Już prawie pół godziny włóczyliśmy się po okolicy. Było już niemal zupełnie ciemno i oboje trzęśliśmy się z zimna. Moje stopy w mokrych skarpetkach i butach pokryły się pęcherzami. Jeśli szybko czegoś nie zobaczę, cała ta wyprawa okaże się wielką klapą. Cierpłam na myśl, że ci biedni porwani, zniewoleni ludzie będą musieli czekać na ratunek do następnego tygodnia, ale dzisiaj nie byłam już w stanie nic zrobić. - Nie. Nawet... Mała dziewczynka przebiegła przez ulicę tuż przede mną. Ładna, z perkatym noskiem, rumianymi policzkami, jasnymi włosami i... niewielkim ogonem wystającym spod spódnicy.
Serdeczne przyjęcie Złapałam Jacka za rękę i pokazałam mu dziewczynkę. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. - Czyli załatwione? - Zaczekaj. Upewnijmy się, który to dom. Szliśmy za nią, minęliśmy sklepy i dotarliśmy do mieszkalnej dzielnicy. Ceglano-drewniane domy były ładne i zadbane, ulice czyste. Skrzynki na kwiaty - teraz puste -normalnie musiały mienić się kolorami. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak pięknie musiało to wyglądać wiosną i latem. Usiłowałam utrzymać dyskretny dystans między nami a dziewczynką trollem. Miałam się tylko dowiedzieć, gdzie ona mieszka, a potem przekazać tę informację do Centrum. Żadnego nawiązywania kontaktu, co mnie bardzo cieszyło. Nie zabrałam nawet tasera. I całe szczęście, kąpiel w rzece mogłaby mu nie wyjść na dobre. Minęliśmy kilka osób siedzących na gankach. Napotykałam ich wzrok i uśmiechałam się do nich, a oni kiwali głową z wahaniem. Gdyby tylko wiedzieli, co przechadzało się między nimi! Jakaś kobieta w ładnym czerwonym wełnianym płaszczu stała obok latarni i wybierała numer na komórce. Podniosła wzrok, na jej twarzy odbiło się zaskoczenie, gdy mnie zobaczyła, pewnie dlatego, że z moich włosów nadal ciekła woda. Mrugnęła do mnie, a ja pomachałam jej ręką. Szwedzi faktycznie zasługiwali na swoją reputację ludzi serdecznych. Skręciliśmy za kolejny róg i dziewczynka wbiegła na schody niepozornego domu. - Bingo! - Już miałam powiedzieć Jackowi, że możemy wracać, gdy z tyłu ktoś chrząknął. Odwróciliśmy się. Wszyscy ci ludzie, których mijaliśmy po drodze, włączając kobietę w czerwonym płaszczu, stali za nami, tworząc półkole. Groźnie wyglądające półkole.
- Eee... Jack? - Pociągnęłam go za rękę. Spojrzał na mnie przez ramię, a potem znowu na dom i wyjął komunikator z kieszeni spodni. - Co? Podchodzili coraz bliżej. - Jack! Odwrócił się i rzucił mi zirytowane spojrzenie. - Mogę w końcu zadzwonić? Zimno mi. Nie widział ich... To znaczy, że byli niewidzialni. A to z kolei znaczyło, że byli trollami! Trollami, które wiedziały, że ich widzę. - Och, bip - wymruczałam. Jak mogłam zapomnieć o tym, że mogły stawać się niewidzialne? Teraz, gdy się lepiej przyjrzałam, dostrzegłam, że ich twarze są jakby zniekształcone. Mój głupi wzrok przenikał na wylot ich niewidzialność. Zrozumieli, że coś tu nie gra, jak tylko zauważyli, że ich widzę. A ja machałam do trolli! - Hm... Właśnie wychodziliśmy. - Złapałam Jacka za rękę, który, zaskoczony, niemal upuścił komunikator. Zaczęłam się cofać i wpadłam na wielkiego gościa, który, jak teraz zauważyłam, miał wyjątkowo plaski nos. I ogon. Byliśmy otoczeni. Gdy położył ciężką łapę na moim ramieniu, ugryzłam go w kciuk, wyrywając się spod jego ręki. - Uciekaj! - wrzasnęłam i rzuciłam się przez gęstniejący tłum, ale Jack, który nie mógł ich widzieć, nadal stał tam jak ofiara losu. Zatrzymałam się. Nie wiedziałam, co robić. Otoczyli go. Pojawiło się delikatne migotanie, jakby nad zimnymi ulicami unosiło się gorące powietrze. Sądząc z miny Jacka, teraz i on mógł ich zobaczyć. Zacisnęli krąg, przypierając go do ściany. Kobieta w czerwonym płaszczu rzuciła mi ostre spojrzenie. Miałam ochotę krzyczeć ze złości. Po tym wszystkim, co dzisiaj przeszłam, teraz musiałam jeszcze zmierzyć się z bandą rozłoszczonych trolli, żeby ratować Jacka.
Jack. Głupi, szalony Jack. Zawróciłam, każda moja noga ważyła chyba tonę. Jack rzucił mi spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: „Co?" Pokręciłam głową. Nie, nie miałam zamiaru go tu zostawić. Gdy dotarłam do kręgu, wielki troll znów złapał mnie za rękę. Tym razem uważał, żeby nie znaleźć się w zasięgu moich zębów. - Evie, ty idiotko! - rzucił Jack. - Musiałam po ciebie wrócić! - Nie, nie musiałaś. - Dopiero wtedy spostrzegłam jego dłoń na ścianie, w której już pojawił się ciemny otwór. Jack wykrzywił się do mnie, skoczył w tę w ciemność i zniknął, ku zdumieniu trolli. - Ty maty draniu! - wrzasnęłam do solidnej już teraz ściany. To ja po niego wracam, żeby nie umierał samotnie, a on mnie zostawia?! I to po tym, jak wrzucił mnie do rzeki, gdzie omal nie zginęłam? O, następnym razem zmuszę go do bliższego zapoznania się z Tasey. Trolle porozumiały się w swoim szorstkim, gardłowym języku. Skrzywiłam się, ale łapa wielkiego trolla nadal była w tym samym miejscu. Chwilę później wprowadzili mnie do najbliższego domu i pchnęli na kwiecistą kanapę. W pomieszczeniu było ze dwadzieścia trolli, zablokowali wszelkie drogi ucieczki. Pokój nie wyglądał na typowe legowisko tych istot. Żadnych obgryzionych kości czy śmieci, czysto i schludnie, na ścianach pomalowanych na ciepłe kolory wisiały gustowne ryciny. Zastanawiałam się, gdzie jest teraz ta rodzina, do której należał dom, i od jak dawna są więźniami. Wkrótce do nich dołączę. Ale nie, wszystko będzie dobrze. Jack wie, gdzie jestem, znajdzie pomoc i ściągnie ją tu... Tak samo jak wtedy, gdy zniknął, zostawiając mnie w Centrum na dwa dni. Bip!
Przyglądałam się uważnie trollom. Niektóre rozmawiały przez telefony komórkowe. Odkąd to trolle używały komórek? Inne mi się przypatrywały. Teraz, gdy przyjrzałam im się z bliska, dostrzegłam wyraźne różnice między nimi a ludźmi. Bardziej płaskie, szersze nosy, wąsko osadzone niebieskoszare oczy i niesforny kosmyk włosów, który nie dawał się przyczesać i nie pasował do zwyczajnych czystych ubrań. Powinnam była rozpoznać je od razu, niewidzialne czy nie, ale nie widziałam trolli, odkąd skończyłam dwanaście lat. Te tutaj nie wyglądały na zadowolone. Właściwie wiele z nich wyglądało tak, jakby chciały ustawić moją głowę na kominku zamiast zegara. Myśl pozytywnie, Evie. Myśl pozytywnie. W końcu kobieta w czerwonym płaszczu, ze złotymi włosami zaplecionymi w warkocze, stanęła przede mną z rękami na szerokich biodrach. Jej ogon poruszał się nerwowo z boku na bok. - Wiemy, kim jesteś - powiedziała po angielsku, z akcentem, ale zrozumiale. Uniosłam brwi. Najwyraźniej po kilku miesiącach rozgrywek w Agencji moja sława się rozniosła. - Wobec tego wiecie również, że powinniście mnie wypuścić. - Blef był moją jedyną szansą. Usiadłam prosto, utrzymując kontakt wzrokowy. Zaśmiała się gorzko. - Żebyś mogła zabić kolejne nasze dzieci? Szczęka mi opadła, a potem westchnęłam ze znużeniem. Kiedy wreszcie paranormalni przestaną mnie oskarżać o morderstwa?
Miło do zgrzytu zębów Trolle patrzyły na mnie ponurym wzrokiem i czekały na odpowiedź. Z lewej strony rozległ się dziwny zgrzytliwy dźwięk. Obejrzałam się. To wielki troll obok mnie zgrzytał zębami. Wszystkie mięśnie na jego muskularnym ciele były napięte. Niedobrze. Uniosłam ręce. - Przede wszystkim nie zabijam dzieci. Ani nikogo innego, skoro już o tym mowa. Kim jestem? Według was oczywiście. Kobieta w czerwonym płaszczu zmrużyła oczy. - Jeśli nie jesteś tą odrażającą kreaturą, jak możesz nas widzieć? - O jakiej odrażającej kreaturze mówimy? - spytałam, delikatnie zmieniając temat. Nie chciałam, że dowiedzieli się o moich zdolnościach. - O wampirze. - Stary troll przy drzwiach splunął, jego usta zadrżały z gniewu. - Absolutnie nie jestem wampirem - oznajmiłam z ulgą. To łatwo udowodnić. W końcu wampiry nie robiły nic w porównaniu z tym, co Vivian robiła paranormalnym. To, co ona mogła zrobić i co zrobiła, było znacznie gorsze. Przez moją głowę przemknęła twarz fossegrima, gdy odbierałam mu część duszy. Zdecydowanie to było coś innego. Bał się mnie tak samo jak sylf. Bip, muszę się stąd wydostać. - Dajcie mi lustro. Albo święconą wodę, mogę ją nawet wypić... Aa! - krzyknęłam, gdy ktoś chlusnął mi wodą w twarz. - Na przyszłość mile widziane byłoby ostrzeżenie. -Wytarłam policzek rękawem płaszcza Jacka i patrzyłam, jak mordercze miny wokół mnie zmieniają się na zakłopotane. - Kim jesteś? - spytała kobieta w płaszczu. Nie wiedziałam, czy kłamać, czy nie. W końcu wybrałam coś pośredniego.
- Jestem z MANIP. Stary troll splunął znowu. Uroczy gość. Kobieta spojrzała na niego ostro i odwróciła się do mnie. - Jak możesz nas widzieć? Wzruszyłam ramionami. - Mam talent. Zostałam wyszkolona, by rozpoznawać większość paranormalnych. - Dlaczego MANIP się nami interesuje? - Agencja chce tylko uwolnić ludzi, którzy tu żyją. Pokręciła głową, a potem wskazała drzwi i powiedziała coś w gardłowych języku. Większość trolli wyszła, z wyjątkiem Zgrzytającego Zębami i Starej Śliny. Kobieta w płaszczu usiadła naprzeciwko mnie w fotelu, składając ręce na kolanach. - Jak masz na imię, dziecko? - Evie. - Ja się nazywam Birgitta. Teraz, gdy już wymieniłyśmy się imionami, bądźmy ze sobą szczere. Twojej Agencji chodzi nie tylko o uwolnienie tych bezcennych ludzi, których my, wredne, mordercze trolle uwięziliśmy. Zamrugałam oczami pod jej nieruchomym wzrokiem. - Nie rozumiem, o czym mówisz. - Niemal czułam kwaśny smak kłamstwa na języku. Wiedziałam o monitoringu i przymusowych przesiedleniach. Gdy kiedyś pomogłam Agencji zlokalizować kolonię trolli, Lish zajmowała się tym przez całe tygodnie. Nie wiem, gdzie je przeniesiono, ale na pewno nie pozwolono im zostać w skradzionych domach. -Miałam was tylko znaleźć. - A jeśli powiem ci, że nie ma tu żadnych ludzi? Moje oczy rozszerzyło przerażenie. - Co z nimi zrobiliście? Wzniosła oczy do sufitu, na jej twarzy odmalowało się znużenie. - Nie było tu nikogo. Kupiliśmy te domy. Żyliśmy w waszym świecie według waszych zasad. I teraz mamy zostać za to wysiedleni?
- Czekaj, to znaczy, że nie wyrzuciliście stąd ludzi i nie zajęliście ich domów? - Trolle zwykle zachowywały się właśnie tak. Przejmowały domy, czasem całe wsie, przenosiły ludzi do swoich podziemnych kryjówek i robiły z nich służących. Poza tym kradły wszystko, co im wpadło w ręce: jedzenie, złoto, garnki, nawet dzieci. Te ogoniaste stwory miały lepkie ręce. - Nie tylko trolle wyrzucają ludzi z domów. Sto lat temu mieszkaliśmy na wyspach na rzece, a nawet pod jej powierzchnią. Dochodziło do... nieporozumień... między nami a tamtejszymi ludźmi. Żyliśmy oddzielnie i byliśmy całkiem szczęśliwi. Ale potem ludzie postawili tamę na rzece, z zaporami i grodziami. I zatopili kolonię, którą budowaliśmy przez wieki. Nasze domy zostały zalane. Niektórzy wzywali do zemsty, ale większość z nas była zmęczona walką z nieustającym najazdem ludzi. Postanowiliśmy przestać walczyć. Wzięliśmy nasze złoto i wkupiliśmy się do ludzkiego społeczeństwa. - A więc to wszystko należy do was? Uniosła dumnie podbródek. - Jak myślisz, dlaczego to miasto rozkwitło po wybudowaniu zapory? Dzięki wymianie handlowej z nami. Nie jesteśmy tak uzdolnieni technicznie jak wy, ale za to kierujemy tu niemal każdym interesem. - Czyli nikogo nie krzywdzicie. - Cholera. To tylko komplikowało sprawę. I to bardzo. Jeśli ta kobieta mówiła prawdę, a nie miała powodu, by kłamać, Agencja powinna zostawić ich w spokoju. W końcu jej zadania polegały na ochronie ludzi przed paranormalnymi, a ci tutaj nikogo nie krzywdzili. Jednak obawiałam się, że Agencja nie postrzega tego w ten sposób. Trolle to dla nich nadal trolle. Potarłam twarz, zmęczona i zmarznięta. Dlaczego świat nie mógł znów być czarno-biały? - Dobrze. Mogę... No nie wiem. Udajmy, że to wszystko się nie wydarzyło.
Stara Ślina zagulgotał coś do Birgitty, ta skinęłam głową i zwróciła się do mnie. - Pracujesz dla MANIP, tak? Twoje zadanie polega na odnajdywaniu i chronieniu paranormalnych? - Tak, myślę, że można tak to nazwać. - Jeśli ochrona oznacza monitorowanie, kontrolowanie i trzymanie w areszcie, to tak. - W takim razie musisz nam pomóc - stwierdziła. - Widzisz rzeczy, których inni nie widzą. Znajdziesz wampira, który nas prześladuje. - Nie mogę... - Znajdziesz paranormalnego, żeby Agencja mogła się nim zająć. Ochronisz tych, którzy nie wyrządzają nikomu krzywdy. To twoja praca. - Jej szaroniebieskie oczy wwiercały się w moje, łagodniejąc powoli. - Proszę... Nasze dzieci, małe trolle... Mamy ich tak mało, są dla nas najcenniejsze. Pomóż nam. Jak mogłam odmówić? Wstałam. - Zgoda. Załatwmy tego wampira. Pół godziny później kręciłam się ulicami, na których zapada! wieczór, razem ze zgrzytającym zębami trollem. Birgitta opowiedziała mi o wampirze, który ich prześladował. Jak się okazało, trolle mają dzieci zaledwie raz czy dwa na sto lat. Ich maluchy nie są w stanie używać niewidzialności przez kilka dziesięcioleci i pozostają kompletnie bezbronne. Do tej pory zginęło dwoje, trzecie zostało poważnie ranne. Zrobiło mi się niedobrze. Właśnie takie wampiry znałam. Właśnie dlatego Agencja nadal była potrzebna na świecie, bez względu na to, co Lend sobie myślał. Trolle zastawiały pułapkę na wampira. Wpadłam w nią, idąc za dziewczynką przynętą. I teraz, włóczyłam się po ulicach i odmrażałam sobie tyłek po to, żeby znaleźć tego typa. Tylko jakim cudem? Troll, który szedł ze mną, oddychał tak głośno, że niemal nie słyszałam własnych kroków. Jak miałam działać w takich warunkach?
- Chyba będę miała więcej szczęścia, jak zostanę sama -oznajmiłam i uśmiechnęłam się, żeby nie zrozumiał mnie źle. Zmarszczył brwi, które niemal przykrywały jego blisko osadzone oczy. - Niebezpieczne. - Zaufaj mi, robię to od jakiegoś czasu. Poradzę sobie z wampirem. - Niewidzialny. - Wskazał na siebie. Pokręciłam głową. Wampir i tak go wyczuje, pewnie dlatego nie udało im się do tej pory złapać go w pułapkę. Popatrzył na mnie z powątpiewaniem, zawahał się, a potem odwrócił i poszedł tam, skąd przyszliśmy. Odetchnęłam z ulgą. Tutejsze trolle mogły być nieszkodliwe, ale przez to wcale nie stawały się mniej przerażające. Z rękami wciśniętymi do kieszeni i udami obtartymi od długiego chodzenia w mokrych dżinsach, kręciłam się po ulicach, wybierając kierunek na chybił trafił. Rozmyślałam, a miałam o czym. Na przykład to dziwne płynne wrażenie, które mi towarzyszyło. To, że wiatr szedł za mną, niczym zgubiony szczeniak. Test z angielskiego jutro rano, na którym na pewno będę zbyt zmęczona. To, co powiem Lendowi, żeby naprawić nasze stosunki. Jak wrócę do domu bez komunikatora. Jak mocno walnę Jacka za to, że mnie tu zostawił. Ta ostatnia myśl dodała mi otuchy. Wydawało mi się, że słyszę za sobą kroki, ale gdy się oglądałam, nie widziałam nikogo. Gdy już się kompletnie zgubiłam w plątaninie uliczek, z ciemnej werandy obok popłynął miękki głos z delikatnym akcentem. - Chyba znalazłaś się w niewłaściwej części miasta... Niemal czułam jego uśmiech. Zatrzymałam się. - Nie, to właśnie jest ta dobra część. Wyszedł do światła. Jego zbielałe oczy lśniły słabo pod iluzją, uśmiech obnażył kły. Tak jest, właśnie tu powinnam być. Walcz, umarlaku.
Jak kiepski film Wampir potrząsnął głową i się uśmiechnął. - Przybywając do tego miasta, powinnaś być ostrożniejsza, Liebchen. Tu potwory noszą ludzkie twarze. Prychnęłam. - Co ty powiesz. - Po raz pierwszy, odkąd skończyłam osiem lat, stałam przed wampirem bez tasera i bez wsparcia. Ale nie miałam zamiaru się wycofać. Potrafiłam poradzić sobie z pojedynczym wampirem. Jego ciemne, kręcone włosy, nieco dłuższe niż zwykle noszą wampiry, nadawały mu wygląd artysty. Chociaż zwłoki pod iluzją nieco psuły wrażenie. Wsunął ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. - Są na tym świecie rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć. Wracaj do domu i pozostaw nocy jej tajemnice. - Jak melodramatycznie. Wy, wampiry, zawsze traktujecie się tak poważnie. - Zaskoczony wytrzeszczył oczy. - Tak, wiem, że jesteś stworem nocy. Ten, który przynosi śmierć, ten, który wysysa krew, ten, który potrzebuje opalenizny i tak dalej. Ale wiesz co? Jakoś nie robi to na mnie wrażenia. Zmrużył oczy. - Skąd wiesz, kim jestem, dziecko? Dlaczego wszyscy paranormalni nazywali mnie dzieckiem? W grudniu skończę siedemnaście lat! A może by tak „proszę pani"? - Wiem, bo to moja praca. Muszę poinformować cię, że twoje łowy dobiegły końca. Odrzucił głowę do tyłu i się głośno zaśmiał. Poczułam się jak w horrorze klasy D. Gdy już skończył tę złowieszczą demonstrację pewności siebie, popatrzył na mnie twardo. - Zaprowadzisz mnie do trolli.
Wampirze sztuczki mentalne były uzależnione od iluzji. Widziałam go na wylot i dla mnie wyglądał głupio. Przybrałam tępy wyraz twarzy i skinęłam powoli głową. - Tak. Trolle. Zaprowadzić. Ja. Nie potrafię. Stworzyć. Całego zdania. - Pokręciłam głową. - Hej, jakoś nic się nie dzieje. Przyglądał mi się, zirytowany, nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić. - Nie zabijam ludzi - rzekł. - Ja też nie. Jak widzisz, mamy już nić porozumienia. - Myślę, że każde z nas powinno pójść swoją drogą. Położyłam ręce na biodrach. - Nic z tego. Nie pozwolę dłużej mordować dzieci trolli. Westchnął. - W takim razie obawiam się, że nić porozumienia została zerwana. - Błysnął kiami, pochylił się. Wzięłam zamach i walnęłam go z całej siły w twarz. - Au! - wrzasnęliśmy unisono, on ściskając dłonią nos, ja potrząsając ręką. Dlaczego nikt mi nie powiedział, że walnięcie kogoś tak boli?! - Uderzyłaś mnie! - Chciałeś mnie ugryźć! Mierzyliśmy się wzrokiem, jemu gorzej to wychodziło, bo wciąż trzymał się za nos. - No i co teraz? - spytał stłumionym głosem. - Nie wybiegam myślą aż tak daleko. - Nie miałam zamiaru puścić go wolno, ale nie miałam broni i tak naprawdę nie chciałam go zabić. Po pełnej napięcia minucie usiadł na podeście schodów. Z ciężkim westchnieniem klapnęłam obok niego, rękami objęłam kolana w żałosnej próbie osłonięcia się przed zimnem. Poczułam się tak, jakby pęcherze na moich nogach połączyły się w pary i zaczęły zakładać rodziny. Co za noc. Odwróciłam się do wampira. - Nie gryziesz ludzi, tak? Odchylił się, wpatrując się w noc.
- Już od bardzo dawna. - Dlaczego? - Znałam wiele wampirów, które podobnie jak Arianna nie piły ludzkiej krwi, ale nie piły również krwi trolli. Pierwszy raz spotykałam wampira, który atakował paranormalnych. - Ponieważ, Liebchen, pamiętam, jak to jest, gdy w twojej piersi bije serce. Gdy żyjesz. Pamiętam, jak to jest nie być potworem. I cieszę się, że mogę patrzeć, jak ludzie dorastają, starzeją się i zmieniają w sposób mnie już niedostępny. - No to w porządku. Ale skoro jesteś takim pacyfistą, dlaczego mordujesz dzieci trolli? Odwrócił się do mnie. Znużenie, z którym mówił o ludziach, zastąpił gniew. - Ponieważ jestem wieczny i krew mnie wzywa. Woła mnie, gdziekolwiek pójdę, błaga, bym ją wziął, dręczy mnie pragnieniem. Co uczyniło mnie takim? Co jeszcze na świecie nie poddaje się upływowi czasu? Trolle i inne kreatury. Jeśli muszę być potworem, będę nim. Ale będę polował na inne potwory i pewnego dnia dowiem się, w jaki sposób niszczą ludzkie życie, przemieniając ludzi w wampiry. Wymorduję je wszystkie. Przeszył mnie dreszcz i nie miało to nic wspólnego z mokrym ubraniem. Gdy Viv zabijała paranormalnych, myślała przynajmniej, że im pomaga, uwalnia ich. A ten wampir po prostu ział nienawiścią. Powstrzymałam się, żeby się od niego nie odsunąć. - Dlaczego? Te dzieciaki nie znalazły się tu dlatego, że tak chciały. To stało się poza nimi, podobnie jak twoja...przemiana. Karzesz je za to, czym są, choć nie miały na to wpływu. Gdzie tu sens? Na jego twarzy zagościł uśmiech zimniejszy niż ciemność nocy. - Miałem czterysta lat na rozmyślania. Jesteś słodka, ale gdybyś była potworem tak długo jak ja, pojęcie sensu utraciłoby jakiekolwiek znaczenie.
Poruszyłam się, tyłek mi zdrętwiał od siedzenia na betonowych schodach. Jak mogłam wpakować się w coś takiego? Mój komunikator leżał w kieszeni mokrego płaszcza, który jak głupia zostawiłam na brzegu rzeki. A może walnę go tak mocno, żeby stracił przytomność, poszukam Zgrzytającego Zębami i innych trolli? No tak, a one go zabiją. Ale czy na to nie zasługiwał? Z drugiej strony, czy myślenie w ten sposób nie sprawiało, że byłam równie zła jak on? - Powinnam była zostać w domu i się pouczyć - wymruczałam. Zaśmiał się. - W istocie. Najwyraźniej znaleźliśmy się w impasie. Ja nie przestanę robić tego, co robię, a ty masz mnie powstrzymać, czy tak? Wzruszyłam ramionami. - To moja praca. Tak jakby. - W takim razie zdradzę ci pewien sekret. - Co takiego? Nachylił się do mnie. - Nie pachniesz jak człowiek. Przesadził. No, koleś, już po tobie. Czy trudno jest walnąć trupa tak, żeby stracił przytomność? Wstałam, zaciskając pięści. - Powiedz mi coś, czego nie wiem. On również wstał, okrutny uśmiech wykrzywił wyschnięte, rozpadające się resztki jego twarzy. - Coś, czego nie wiesz? Dobrze. Odkryłem, że krew paranormalnych daje znacznie większe korzyści niż ludzka krew. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, chwyci! mnie za nadgarstek. Próbowałam wyrwać rękę, ale jego uścisk był dużo silniejszy, niż można by się spodziewać. O, bip! Lubię nocne życie Znów próbowałam wyrwać się z jego uścisku, ale ani drgnął. Nie, to niemożliwe. To nie mogło tak być! Wampiry nie są silne! Widząc moją narastającą panikę, wampir się uśmiechnął. Miałam ochotę wybić mu te gnijące zęby, robiło mi się niedobrze od jego uśmiechu. - Nie tego się spodziewałaś, prawda? Ostrzegałem cię.
Wyrzuciłam wściekle lewą rękę, ale cios ledwie musnął jego głowę. Pchnął mnie na schodki, upadłam, uderzając mocno tyłkiem o krawędź schodów. Wrzasnęłam z bólu, wampir zacisnął mi rękę na ustach, a mnie zakręciło się w głowie. Jego dłoń była tak blisko moich oczu, że nie mogłam się skoncentrować ani na iluzji, ani na prawdziwym wyglądzie. Gładka skóra, martwa skóra, gładka skóra, martwa skóra... Przełknęłam ślinę, powstrzymując mdłości. - Cicho, nie chcemy przecież ściągnąć niczyjej uwagi. Zrobię to szybko, mój maty potworze. - Odchylił mi głowę, odsłaniając szyję. Wyładowałam wściekłość i ugryzłam go w palce tak mocno, jak potrafiłam. Zabrał gwałtownie rękę, a ja wciągnęłam haust powietrza. Trzęsłam się z obrzydzenia na myśl o tym, w co właśnie wbiłam zęby. Dałam nura w obok i pokuśtykałam wystarczająco daleko, żeby nie mógł mnie złapać. Gdy tylko złapałam równowagę, rzuciłam się do ucieczki. Biegłam w dół ulicy i dyszałam ciężko. Skręciłam za róg, obejrzałam się za siebie i niemal wpadłam na ścianę. Klnąc, odwróciłam się i chciałam biec dalej, ale było już za późno. Zablokował mi drogę. Patrzył na mnie poufale. - Nie chcesz tego zrobić - ostrzegłam, unosząc ręce. - Naprawdę chcę. - Nie, ja... - Zimny powiew zapulsował we mnie, mrowienie w dłoniach narastało. Czułam powietrze wirujące
wokół mnie, czułam się połączona z nim w nowy sposób. Nagle moje zmęczone, obolałe ciało stało się lekkie, nieważkie i silne. Wyczuwałam duszę wampira tuż przede mną, wzywała mnie. Widziałam ten delikatny blask obok jego serca. Zamknęłam oczy. Walczyłam z pragnieniem. - Proszę - szepnęłam. - Nie chcę cię skrzywdzić. - Coś ci się pomieszało, Liebchen? Otworzyłam oczy. Gdy ujrzał mój wzrok, zmienił się na twarzy, drapieżny uśmiech zastąpił strach. Zacisnęłam pięści. Nie znowu. Nie, dopóki nie będę musiała. Powstrzymywałam się całą siłą woli. - Musisz... uciekać - powiedziałam niskim, zbolałym głosem. Chociaż miałam nadzieję, że tego nie zrobi. Zmarszczy! brwi, a potem powoli zaczął się wycofywać. Nie odrywał ode mnie martwych, białych oczu. Gdy dotarł do ulicy, z ciemności nocy pojawił się kij baseballowy i rąbnął go w czaszkę. To wyrwało mnie ze szponów potwornego pragnienia i znów zaczęłam dostrzegać świat dookoła. Uśmiechnięty Jack uderzał kijem w rękę. - Masz ochotę zagrać? Spojrzałam na leżącego na ziemi wampira. Teraz był bezbronny. Zupełnie bezbronny. Nic już nie usprawiedliwiało chęci wyssania go. Odetchnęłam głęboko i próbowałam oczyścić umysł, koncentrując się na Jacku. Jack! - Gdzie byłeś, nędzna gnido? Uniósł brwi, a na jego twarzy odmalował się udawany ból. - To tak mi dziękujesz? - Daj mi ten kij, wtedy zobaczysz, jak ci podziękuję, tchórzu! - Hej, hej... Po co te nerwy? Co by nam to dato, gdyby mnie również złapały? Poza tym, przecież wróciłem, i to,
jak widzę, w samą porę. - Uśmiechnął się, ale w jego oczach pozostało napięcie, oskarżenie, jakby wiedział, co chciałam zrobić. Chociaż rozumiem, że wszystko miałaś pod kontrolą? Wyrwałam mu kij. - Przyniosłeś przynajmniej coś pożytecznego? Bransoletki? Komunikator? Odegrał skomplikowane show, przeszukując swoją wąską koszulę z długimi rękawami. Wreszcie wzruszył ramionami. - Są w moim płaszczu. Spojrzałam na elegancki wełniany płaszcz, który miałam na sobie. Który przez cały ten czas miałam na sobie. Wsunęłam rękę do środka... No proszę, w wewnętrznej kieszeni na piersi spoczywał cienki komunikator i pojedyncze bransoletki. Coś podobnego. - Bądź gotów, oto moje motto. - Uśmiechnął się zarozumiale. - I drugie: śpij, kiedy tylko możesz. I jeszcze jedno: skoro nie zauważyłeś, że zginęło, to widocznie zabierając to, nie zrobiłem ci krzywdy. - Wezwij ich - zażądałam. Byłam nieludzko zmęczona i chciałam jak najszybciej znaleźć się z dala od tego wampira. Rzuciłam Jackowi komunikator i się pochyliłam. Moje palce mrowiły, gdy mocowałam bransoletkę. Nie chciałam patrzeć na serce wampira. Nie chciałam go dotykać. Przyłożyłam kciuk do bransoletki, żeby ją aktywować, ale nic się nie stało. - Zdaje się, że nie ufają ci z bransoletkami. Ciekawe, dlaczego? Jack pochylił się, żeby mi pomóc. Może dlatego, że kiedyś uwolniłam Lenda? I niemal wszystkie wilkołaki, które trzymano w Centrali? Po czymś takim sama bym sobie nie ufała. Cofnęłam się o kilka kroków, oparłam o ścianę i zapatrzyłam w zachmurzone niebo. Usiłowałam znaleźć coś, co odwróciłoby moją uwagę od wampira.
Jack wstał. - Zaraz tu będą. - Podrzucił leniwie komunikator i złapał za plecami. - A gdzie są trolle? O, cholera. Trolle. Jak miałam z tego wybrnąć? Nie chciałam ich wydać Agencji. Jak dla mnie, zasłużyli na życie tutaj. Jedynym zagrożeniem, które należało wyeliminować, był wampir. Otworzyłam usta, żeby opowiedzieć jakąś historyjkę, gdy w ścianie naprzeciwko nas otworzyły się drzwi i wyszło z nich dwóch mężczyzn w czarnych golfach. Towarzyszące im elfy pozostały w ciemności. Przybyli rozejrzeli się na boki, ruszyli do przodu i uklękli obok wampira. Jeden z nich zwrócił się do mnie, pod jego brązowymi oczami płonęły żółte ślepia wilka. Hm... Więc jednak Agencja nie straciła wszystkich wilkołaków. - Co z trollami? - spytał. Miałam nadzieję, że na mojej twarzy maluje się żal. - Daleko stąd. Prześladowały wampira, jakaś zemsta krwi, sprawy plemienne. Ale gdy się dowiedziały, że jestem z MANIP, wyniosły się. Nie chciały zostać złapane. Szłam za nimi i wtedy natknęłam się na niego. - Nie miały tu bazy? Nie porywały ludzi? - Nie. Tylko go ścigały. Zabrały mnie do pustego magazynu, gdzie obozowały. Nigdzie ani śladu ludzi. Czułam na sobie wzrok Jacka. Ze wszystkich sit starałam się na niego nie patrzeć. Miałam zamiar wcisnąć im ten kit. Jedyna osoba, która mogłaby zarzucić mi kłamstwo to wampir. Może jednak powinnam była go wyssać... Ale nie. Raquel uwierzy mnie, a nie jemu. Wilkołak skinął głową, a potem wraz z kolegą wzięli wampira pod pachy. - Uważajcie - ostrzegłam. - Jest bardzo silny. To znaczy, silniejszy od was. Wilkołak spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Naprawdę. Zabija... - Urwałam. Ścisnął mi się żołądek, gdy zrozumiałam, jakie mogą być konsekwencje rozpowszechnienia tej informacji. - Muszę porozmawiać z Raąuel. Uważajcie, żeby się nie ocknął, dopóki nie odprowadzicie go do aresztu. Bransoletka może nie wystarczyć. - Skinęli głowami, pół wlokąc, pół niosąc wampira przez drzwi. Dostrzegłam jedną elfkę, ale nie poznałam jej. I dobrze. Westchnęłam. Osunęłam się po ścianie i usiadłam na ziemi. Ból promieniujący z kości ogonowej przeszył mnie na wylot, skrzywiłam się. Próbowałam przycupnąć w miarę wygodnie, w końcu mi się udało. Może jednak nie umrę. Nie od razu. Kątem oka spostrzegłam ruch na końcu ulicy. Birgitta, niewidzialna dla wszystkich prócz mnie, skinęła mi głową i zniknęła w ciemności. No, przynajmniej zrobiłam dzisiaj coś dobrego. Chyba. Miejmy nadzieję. - No proszę - odezwał się Jack, siadając obok mnie. - Fossegrim, trolle i superwampir, a wszystko to w jedną noc. Zmieniłem zdanie. Naprawdę wiesz, co to dobra zabawa. Powstrzymywałam łzy. Pochyliłam się i oparłam głowę na jego ramieniu. - Nawet nie masz pojęcia. - Nie potrafiłam zapomnieć o tamtym pragnieniu, potrzebie wyssania wampira. Pusty żołądek ścisnął mi się w poczuciu winy. Ale przecież niczego nie zrobiłam. I nie zrobiłabym, nawet gdyby Jack się nie zjawił. Moje palce zamrowiły, nie zgadzając się ze mną. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie! Przez chwilę panowała cisza. Jack siedział sztywno, w niewygodnej pozycji, ale się nie poruszył. Czułam z nim dziwną jedność, jakbyśmy byli jedynymi normalnymi ludźmi na tym świecie, pełnym szaleństwa i mordu. Miałam wrażenie, że koszmarna rzeczywistość chce mnie wciągnąć, pochłonąć, i byłam gotowa skorzystać z każdego punktu zaczepienia, jaki uda mi się znaleźć. Nawet jeśli był nim ten jasnowłosy natręt. Przekręciłam głowę i spojrzałam na niego.
- Jak mnie znalazłeś? - Miałem szczęście - odpowiedział szybko. Zbyt szybko. Zmrużyłam oczy, ale mówił dalej. - Dlaczego skłamałaś o trollach? - Nie skłamałam. - Siedzieliśmy mierząc się wzrokiem, niczym dwaj wytrawni pokerzyści. W końcu spasowałam. -Jack? - No? - Dziękuję... - Głos mi się trochę załamał. - Gdybyś się nie zjawił... - To i tak wszystko byłoby dobrze. Nie wyskakuj ze łzawymi tekstami teraz, gdy właśnie doszedłem do wniosku, że jednak umiesz się zabawić. Poza tym masz na sobie mój najlepszy płaszcz. Chciałbym go odzyskać, więc może jednak wrócimy do domu, co? Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Naprawdę kłamca Raquel zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie nad filiżanką czarnej kawy. - Samo patrzenie na twój napój przyprawia mnie o próchnicę. - Całe szczęście, że Agencja ma świetną opiekę stomatologiczną. Uśmiechnęłam się i zamieszałam cukrową laską gorącą czekoladę z podwójną bitą śmietaną. Kawiarenka była niewielka, ściany miały ciepły żółty kolor, a w przytulnych, słabo oświetlonych kątach stały miękkie fotele. Kilku stałych bywalców pochylało się nad laptopami, tworząc podkręcone kofeiną dzieła wątpliwego geniuszu. Wybrałam to miejsce, bo serwowali bożonarodzeniowe specjały wyjątkowo wcze-
śnie - w oprawie halloweenowych pająków i nietoperzy - a także dlatego, że znajdowało się w odległości trzydziestu minut autobusem od mojego miasta. Szanse, że spotkam tu kogoś znajomego, były znikome. Wprawdzie nie przypuszczałam, żeby któryś ze znajomych wilkołaków czy wampirów mógł rozpoznać Raquel, ale wolałam tego nie sprawdzać w praktyce. - Miło tu. - Wytarła plamkę na blacie i spojrzała z dezaprobatą na parę obściskującą się w kącie naprzeciwko nas. Mimo wszystko zgodziła się tu ze mną spotkać. Głównie dlatego, że stanowczo odmówiłam przybycia do Centrum i składania raportu z akcji. Który właściwie był stekiem kłamstw. Historyjkę o polujących na wampira trollach miałyśmy już za sobą. Z trudem powstrzymałam się, by nie spytać, co wampir o nich mówił. Zresztą, gdyby mnie wkopał, już bym o tym wiedziała. Nie znosiłam ukrywać niczego przed Raąuel, ale czasem nie było innego wyjścia. Jack wspomniał, że omal nie utonęłam, więc wcisnęłam kilka bzdur, jak to fossegrim mnie nie zabił, bo prąd rzeczny nas rozdzielił i wypchnął mnie na powierzchnię. Po co ją dodatkowo martwić; superwampir to i tak za dużo jak na jeden raz. Wzdrygnęłam się na wspomnienie jego dłoni ściskającej mój nadgarstek i tego, co chciałam mu zrobić. - Nie pozwolicie mu opuścić aresztu, prawda? - Oczywiście, że nie. Jest zbyt niezrównoważony, by przydzielić go choćby do najprostszych prac. Dobrze zrobiłaś, nie informując nikogo innego, skąd bierze się jego siła. To mogłoby wzbudzić niepokój. Nigdy nie zetknęłam się z wampirem, który atakowałby paranormalnych. Nie wiedziałam, że dzięki temu mogą przezwyciężyć swoją naturalną słabość... Lepiej trzymać to w tajemnicy. - Westchnęła w stylu: „Ze też nigdy nic nie może być łatwe". - To dobrze. Gość jest psychopatą, nawet jak na wampira, a to już o czymś świadczy. - Odchyliłam się. Próbowałam
znaleźć pozycję, która nie urazi mojej uszkodzonej kości ogonowej. Musiałam się jeszcze zastanowić, jak ukryć potłuczony tyłek przed Lendem, który miał przyjechać wieczorem. Nie. Żadnego ukrywania więcej. - A co z żywiołakami? Myślisz, że ten wampir... - Zrobiło mi się słabo, gdy pomyślałam, że szaleństwo Viv miałoby się powtórzyć. Chyba nie byłam w stanie znieść ponownego rozwiązywania zagadki kolejnych śmierci istot paranormalnych. Raquel pokręciła głową. - Nie, nie wydaje mi się, żeby te dwie sprawy były powiązane. Nie znaleźliśmy żadnych ciał, nie stwierdziliśmy zgonów. Zniknęły wprawdzie wszystkie żywiołaki, które zidentyfikowaliśmy i z którymi mieliśmy kontakt, ale sama wiesz, że duchy żywiołów są bardzo nietypowe. Obserwujemy je zaledwie od dwudziestu lat. O ile nam wiadomo, jest to typowe zachowanie. Skinęłam głową, czując ulgę. A więc żadnej przemocy. Powiem Lendowi. Niech wie, że nie chodzi tylko o jego mamę, że nie tylko ona zniknęła. Nie wiedziałam jedynie, czy to lepiej, czy gorzej. Raquel napiła się kawy. - Szkoda, że nie udało się z tymi trollami. Upiłam szybko łyk czekolady, parząc sobie gardło. - Tak. Szkoda. Za to dopadłam niebezpiecznego paranormalnego, a to zawsze coś, prawda? - Oczywiście i zrobiłaś to bardzo dobrze. Przepraszam, że to zadanie nie było takie łatwe, jak obiecywałam. - Wiesz co, może dajcie Jackowi GPS albo coś? Jest wprawdzie trochę lepszy od elfów, ale tylko trochę. Oni przynajmniej nigdy nie wrzucili mnie do rzeki. I nie dawaj mi zleceń w pobliżu klifów, drżę na myśl, gdzie mógłby mnie zrzucić. - Po prostu następnym razem pozwól, by wyszedł pierwszy.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową. - Niezła myśl. Ku mojemu zaskoczeniu Raquel spytała mnie o szkołę. To było zarazem surrealistyczne i najzupełniej normalne, że opowiadam jej o wypracowaniu na temat Drakuli, o teście z angielskiego, na którym przysnęłam z powodu nocnej akcji z trollami, i o moich pretensjach do panny Lynn. Cofnęłam się myślą do czasów, gdy udawałam, że Raquel jest moją mamą. Wtedy wyobrażałam sobie, że robimy właśnie coś takiego. To było miłe. - A jak tam Lend? - zainteresowała się. Spojrzałam na moją kończącą się czekoladę. - Nie najlepiej. Wiesz, nie powiedziałam mu, że znowu dla was pracuję. Uniosła brwi. - Aha... A on się dowiedział? - Właśnie. Sama rozumiesz, że nie przyjął tego najlepiej. Skinęła ze współczuciem głową i wzięła mnie za ręce. - Początek mojej znajomości z Lendem był dość niefortunny. Tylko Raquel mogła tak określić fakt, że najpierw Lend ją znokautował, a potem MANIP trzymała go w areszcie i przesłuchiwała. - Ale zawsze był dla ciebie dobry i nie wątpię, że uda wam się znaleźć rozwiązanie. - Dzięki, ja... Jej komunikator zapiszczał, wyrywając nas z pozornej normalności. Raquel przeczytała wiadomość i westchnęła, jakby chciała powiedzieć: „Czemu doba nie ma więcej godzin". Spojrzała na mnie przepraszająco. Machnęłam ręką. - Nie martw się o mnie. Idź ratować świat, a ja dokończę zarabiać na próchnicę. Zawahała się. - Przepraszam, Evie. Chwilami żałuję, że znów cię w to wciągnęłam. To chyba nie był dobry pomysł i świadczył o egoizmie z mojej strony. Ale nie muszę ci mówić, jak bardzo to
doceniam. - Uśmiechnęła się i poklepała moją dłoń. - Będziemy w kontakcie. - Wiem. - Daj mi znać, gdybyś potrzebowała pomocy przy wypracowaniu. Albo w sprawie Lenda. Raquel wyszła, a ja poczułam się rozgrzana od wewnątrz, i to nie tylko dzięki gorącej czekoladzie. Wprawdzie ostatnia akcja to był totalny bajzel, ale w końcu wszystko się jakoś ułożyło. To, że znów miałam Raąuel w moim życiu, znaczyło dla mnie więcej, niż sądziłam. Warto było otrzeć się o śmierć w Szwecji. Lend powinien mnie zrozumieć. Postaram się, żeby zrozumiał. Jedną podróż autobusem i trzy godziny później byłam wyczerpana zastanawianiem się nad tym, co zrobić, żeby między nami znów było dobrze. Lend nie powiedział dokładnie, o której przyjedzie, więc położyłam się na kanapie z telefonem. Wierciłam się, dopóki nie znalazłam pozycji, w której nic mnie nie bolało. Miniona noc dała o sobie znać, zapadłam w niespokojny sen. Obudziła mnie delikatna dłoń, odgarniająca włosy z mojej twarzy. Lend kucał na podłodze, nasze oczy były na jednym poziomie. - Cześć - powiedział miękkim głosem. - Cześć. - Usiadłam szybko, zbyt szybko i jęknęłam z bólu. - Co się stało? - Ni... - Urwałam. - Zeszłej nocy potłukłam sobie kość ogonową. - Jak? - Upadłam na schody. - Gdzie? - W Szwecji. Troska odpłynęła z jego twarzy, usiadł na piętach. - Ach tak. A co takiego robiłaś w Szwecji, że upadłaś na schody?
- Walczyłam z wampirem. Jego rysy stężały. - Aha, więc pracujesz znowu dla MANIP i twierdzisz, że jesteś absolutnie bezpieczna. Co będzie następnym razem, wrócisz z połamanymi kośćmi? Widzisz, o tym właśnie mówiłem! Agencja znowu położyła na tobie łapę, okłamujesz mnie, ukrywasz różne rzeczy, zostałaś uwięziona w Centrum, a teraz jeszcze ranna! Dlaczego walczyłaś z wampirem? Pokręciłam głową. - Tam nie miało być żadnego wampira, tylko... - Oczywiście! Nigdy nie jest tak, jak miało być! Nie wierzę, że Raąuel znów wciągnęła cię w tę ich brudną robotę! Zirytował mnie. Jeszcze przed chwilą rozpaczliwie pragnęłam wszystko mu wyjaśnić, a teraz byłam tylko zła. - Nie masz pojęcia, o czym mówisz! Wydaje ci się, że skoro tutejsze wampiry są milutkie, to wszędzie jest tak samo? Jaki jest pożytek z eksperymentu Davida i chronienia ludzi przed paranormalnymi, jeśli ci ostatni nie chcą odkryć swojej lepszej natury? Niektóre z nich naprawdę są potworami, wiesz o tym! To prawda, że Agencja czasem popełnia błędy, ale oni przynajmniej coś robią! Bardzo bym chciała po prostu siedzieć tu i serwować naleśniki. Ale wiesz co? Nie tylko ty próbujesz pomóc paranormalnym! Może nie robię tego tak jak ty, ale nie masz prawa mi zarzucać, że odwalam dla Agencji brudną robotę! Ten twój bezcenny wampir śledził i mordował dzieci trolli! Kto wie, ile by ich jeszcze zabił, gdybym się nie zjawiła! - Dzieci trolli? Spojrzałam na niego ostro. - Tak, miałam znaleźć w Szwecji kolonię trolli. - I znalazłaś? - Oczywiście! To jest właśnie to, co robię. To, w czym jestem dobra. Trolle poprosiły mnie o pomoc, a ponieważ nikomu nie przeszkadzały, ochroniłam je przed tym, co je
krzywdziło. I, uprzedzając twoje pytanie, nie, nie zdradziłam ich Agencji. I tak, unieszkodliwiłam wampira psychopatę. Więc nawet jeśli oni wykorzystują mnie, to ja również ich wykorzystuję. I byłabym wdzięczna, gdybyś nie traktował mnie jak idiotki, która robi tylko to, co jej każą! Przez chwilę panowała cisza. Właśnie szykowałam się do odparcia następnego argumentu Lenda, gdy usłyszałam: - Przepraszam. - Ja... Co? - Przepraszam. Masz rację. Nie wiem, dlaczego uważasz, że Agencja jest najlepszym rozwiązaniem, ale ja z kolei nigdy nie potrafiłem być wobec nich obiektywny. Nie lubię ich i pewnie nie polubię. I uważam, że zbyt wiele ci grozi. Ale jeśli to dla ciebie ważne, jakoś sobie z tym poradzę. Wiem, że nie jesteś idiotką. Należysz do najbardziej błyskotliwych osób, jakie znam. - To znaczy... że między nami wszystko w porządku? -Nadzieja zatrzepotała w mojej piersi. Odpłynął gdzieś niepokój, który dręczył mnie przez cały tydzień. - Obiecaj mi tylko, że nie będziesz kłamać. Nie podoba mi się, że Agencja nadal jest częścią twojego życia, ale zaakceptuję to, jeśli przestaniesz ukrywać przede mną różne rzeczy. To martwi mnie najbardziej. Wydaje mi się, że boisz się być ze mną szczera. Widzisz mnie takim, jakim nie widzi mnie nikt inny, prawdziwego mnie, przez cały czas. Chciałbym też mieć taką możliwość wobec ciebie. Skinęłam głową, w oczach miałam łzy. Miał rację. Nie mógł się przede mną ukryć. Ukrywanie przed nim różnych rzeczy było nieuczciwe. - Czyli żadnych kłamstw więcej? Przełknęłam ślinę. Jesteś nieśmiertelny, Lend. - Żadnych kłamstw więcej - skłamałam. Odetchnął z ulgą i usiadł obok mnie, delikatnie obejmując mnie ramieniem i odchylając głowę na oparcie kanapy.
- To co chciałabyś teraz robić? Żebym to ja wiedziała. Półprawdy, pocałunki i pomyleńcy Nie zrobię tego - szepnęłam. Było mi niedobrze. Lend położył dłoń na mojej dłoni, drugą ręką obejmował mnie w talii. Odchyliłam głowę i oparłam się o niego. Byłam mu za to wdzięczna, za nas. Między nami nie było jeszcze całkiem normalnie, ale już znacznie lepiej. - Oczywiście, że zrobisz. - Nacisnął moim palcem „enter" i tak po prostu wysłałam swoje podanie do jednej jedynej szkoły, do której chciałam się dostać. - Zaraz zwymiotuję. - W takim razie skorzystaj raczej z łazienki, mam zamiar tu dzisiaj spać. - Zaśmiał się i pocałował mnie delikatnie w szyję. Padłam na jego łóżko, ściągając znajomy niebieski koc. Byliśmy w jego domu i przypominałam sobie czasy, gdy uciekliśmy z Centrum i gdy tu mieszkałam. - Powinnam była jeszcze raz przeczytać moje wypracowania. A egzaminy końcowe? Moje wyniki z matmy mogły być lepsze. Powinny być lepsze. I ten głupi stopień z angielskiego. - Ukryłam twarz w dłoniach. - Nie mogę oddychać. Czy ty mogłeś, gdy wysyłałeś zgłoszenie? Czy to normalne? Lend usiadł obok mnie. Łóżko zapadło się pod jego ciężarem, zsunęłam się w jego stronę. - Najzupełniej normalne. Czułem się dokładnie tak samo. Ale jeśli ci to pomoże, wyglądasz przy tym znacznie ładniej niż ja. Wyjrzałam zza dłoni.
- A jeśli się nie dostanę? Objął mnie rękami. - Przestań się wreszcie martwić. Dostaniesz się. - To dobrze. Ktoś przecież musi mieć na oku ciebie i tę małą napaloną driadę z laboratorium. Zaśmiał się i uścisnął mnie tak, że nie mogłam oddychać. - Dlaczego miałbym pragnąć napalonej nimfy drzewnej, skoro mogę mieć ciężko dyszącą Evie? Uwolniłam ręce i zaczęłam go łaskotać, dopóki nie zwolnił uścisku. A ponieważ jego usta wyglądały tak cudownie, gdy się śmiał, pocałowałam go. Pozwoliłam, by mój stres stopniał na jego wargach. Mój Boże, ten chłopak nawet smakował wspaniale. Właśnie zrelaksowałam się na tyle, by przejść do kolejnych pieszczot, gdy na dole rozległy się czyjeś głosy. - Spodziewacie się kogoś? - Usiadłam. Lend wyplątał palce z moich włosów. - O ile wiem nie. Dwie osoby rozmawiały podniesionymi głosami, najwyraźniej się kłóciły. - Czekaj, to przecież Raquel! - Super. Oczywiście musiała zjawić się właśnie wtedy, gdy między mną a Lendem znów było dobrze. Nie chciałam teraz żadnych agencyjnych dramatów, które mogłyby przypomnieć mu o moich kłamstwach. Zeszliśmy szybko na dół. David opierał się o blat w kuchni, na jego twarzy malowała się mieszanka złości i zmieszania. Raquel stała naprzeciwko niego, gestykulując gwałtownie. Każde zdanie akcentowała, dźgając go palcem w pierś. - Nie mów mi o zaufaniu, Davidzie Pirello! Nawet się nie waż! Jeśli wiesz, gdzie oni są, i nie... David odchrząknął, Raquel odwróciła się i zobaczyła nas. Jej twarz płonęła, co rzadko się zdarzało. Trzeba przyznać, że wyglądała bardzo ładnie z zaróżowionymi policzkami i błyskawicami w oczach, chociaż zmarszczone brwi psuły nieco efekt. Teraz szybko zmieniła wyraz twarzy na neutralny.
- Och, David nie powiedział mi, że tu jesteście. - Wygładziła spódnicę, jakby to mogło uwolnić emocje, które stłumiła, gdy weszliśmy. - Evie, jak tam wybór szkoły? Uśmiechnęłam się podejrzliwie. Z całą pewnością nie dlatego tu przyszła. - Bosko. Wysłałam zgłoszenie do Georgetown jakieś pięć minut temu. - Powinnaś je wysłać również do trzech innych szkół na wszelki wypadek. Powstrzymałam się, żeby nie zmiażdżyć jej spojrzeniem. Mój doradca szkolny powtarzał to samo, ale mnie interesowała tylko i wyłącznie Georgetown. - Dzięki za radę. - Co ty tu robisz? - spytał Lend. - Ostatnio wydarzyło się kilka rzeczy i chciałam zasięgnąć w tej sprawie opinii twojego ojca. Niestety, nie okazał się zbyt pomocny. Rzuciła Davidowi niechętne spojrzenie. - Evie, daj mi znać, jak przyjęcie do szkoły. - Uśmiechnęła się do mnie i wyszła frontowymi drzwiami. - Od kiedy używa zwykłych drzwi? - spytał Lend. - Chciała być miła - broniłam jej. Zmarszczyłam brwi. - O co jej tak naprawdę chodziło? David pokręcił głową. - Coraz więcej żywiołaków i paranormalnych przywiązanych do miejsca wyślizguje się z ich sieci. Ale to nie nasz problem. Agencja tworzy problemy, Agencja sobie z nimi radzi. Niech każdy, kto im umknie, jak najwięcej na tym skorzysta. Poruszyłam się niespokojnie. Nie wiedziałam, po czyjej stronie stoję w tym przypadku. Chyba po obu. Albo po żadnej. Lend się nie odzywał, a ja szukałam w myślach czegoś, co mogłabym powiedzieć, żeby wypełnić ciszę. W mojej kieszeni zadzwoniła komórka. Dzięki niebiosom! - To Arianna, chwileczkę... - Otworzyłam telefon i wyszłam do drugiego pokoju. - Arianno? Co się stało?
- Czy jest jakiś powód, dla którego pewien blondas skacze na twoim łóżku, czy też powinnam go zabić? - Nie fatyguj się - mruknęłam. - Sama to zrobię. - Jeśli znów będę musiała poskramiać Jacka, który próbuje namieszać w moim życiu... Lend wszedł, gdy zamykałam telefon. - Coś się stało? Wsunęłam komórkę do kieszeni, starannie unikając jego wzroku. Nie wykonywałam teraz żadnego zlecenia dla Agencji, mieliśmy takie fajne popołudnie, dopóki Raąuel się nie zjawiła... Nie było powodu, żeby to psuć. Westchnęłam. Prawda. Będę mówić prawdę, jeśli tylko można. - Jack jest w naszym mieszkaniu i irytuje Ariannę. Lend zmarszczył brwi. - Coś z nim nie tak? - Nie mam pojęcia. I tak muszę wracać na moją zmianę. - Ostatnio zbyt często olewałam pracę w restauracji. Wprawdzie nie potrzebowałam już pieniędzy, ale oni nadal potrzebowali mojej pomocy. Czułam się nie w porządku, bo nawalałam. Poza tym dzięki pracy w restauracji, mogłam mieć Nonę na oku. Nie zauważyłam żadnych innych elfów, ale to jeszcze nie znaczyło, że nic się nie dzieje. - Chcesz, żebym ci pomógł? Uśmiechnęłam się, wdzięczna, że nie wścieka się z powodu Jacka. Na pewno kosztowało go to sporo wysiłku. - Wybierz jakiś film. Dzięki temu tylko jedno z nas będzie cuchnąć tłustym żarciem. Chcę czekać z utęsknieniem na miłą randkę. - Chodziło mi o Jacka. - Och. Nie, nie. Jest tylko trochę niezrównoważony i samotny. Objął mnie w talii, marszcząc brwi. - A nie mógłby być niezrównoważony i samotny przy dziewczynie kogoś innego?
- Zasugeruję mu to. Wpadniesz po mnie o ósmej? Pochylił się i pocałował mnie delikatnie. - Tak. Dzwoń, gdybyś miała jakieś problemy. Wątpiłam, czy zadzwonię, za to nie miałam najmniejszych wątpliwości, że tam, gdzie jest Jack, problemy pojawią się na pewno. Alternatywny tryb życia Gdy wpadłam do pokoju, Jack właśnie szykował się do kolejnego skoku. Złapałam go za kostkę, padł na wznak na moje łóżko i sturlał się na podłogę. Ze śmiechem. - Zrób to jeszcze raz! Tylko poczekaj, aż podskoczę wyżej. - Nie, nie podskoczysz! Co ty tu w ogóle robisz? Usiadł na podłodze i wzruszył ramionami. - Nudziłem się. - A co mnie to obchodzi? Nie jestem twoją niańką! Jego niebieskie oczy zamigotały. No nie, czy oczy mogą migotać? Jego twarz wykrzywiła się, wysunął dolną wargę i zamrugał śmiesznie długimi rzęsami. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. - Och, daj spokój. - No coś ty! - Zerwał się i złapał mnie za rękę. - Zróbmy coś fajnego! - Nie mogę! Idę do pracy, a potem jestem umówiona. - Z tym kolesiem od patelni? Myślałem, że już zerwaliście. - Nie! Dlaczego mielibyśmy zerwać? Jack wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Jak go ostatnio widziałem, nie wyglądał na zadowolonego. Zresztą, nieważne. Chciałem się tylko upewnić, że z tobą wszystko dobrze. Wygląda na to, że tak, chociaż nadal uważam, że ten gość to nudziarz. Czy pokazał ci kiedyś krakena? - Nie mów! Naprawdę? To one rzeczywiście istnieją? Zawsze chciałam... - Urwałam, wzięłam głęboki wdech. - Nie, mówię poważnie, jestem zajęta. Z moim chłopakiem. - Przez jego twarz przemknęło rozczarowanie, które wydawało się prawdziwe... Super. Kolejna osoba, którą zawiodłam. A przecież wiedziałam, dlaczego tak się zachowuje. Gdy ktoś miał do wyboru jedynie Centrum i krainy elfów, to... no cóż, zasługiwał przynajmniej na przyjaciela. - Możemy to przełożyć? W weekendy jestem zajęta. Wzruszył ramionami, jego uśmiech powrócił w całej swej doleczkowej krasie. - Pewnie i tak znalazłabyś sposób, żeby znów otrzeć się o śmierć. Arianna chrząknęła głośno od drzwi. Wpadłam tu jak bomba, przebiegłam obok, nie mówiąc jej, co się dzieje, ale teraz najwyraźniej musiałam udzielić jakichś wyjaśnień. Tylko jakich? - Och, Arianno, to jest Jack. On... Co ci powiedział? Przewróciła oczami, jej czekoladowobrązowe tęczówki, obramowane czarną obwódką powtórzyły ruch martwych mlecznobiałych źrenic pod spodem. - Że przyszedł sprawdzić łóżka. Myślałam, że jest jednym z twoich dawnych „przyjaciół". - Nie, on... To znaczy, coś w tym rodzaju. Nie jest elfem, tylko człowiekiem, ale... eee... - Nie powiedziałam Ariannie, że znów pracuję dla MANIP. Wystarczy, że Lend był na mnie zły z tego powodu. Nie chciałam, żeby moja współlokatorka również się wściekała. - Jack. - Błysnął swoim najpiękniejszym uśmiechem i wyciągnął do niej rękę. - Jak najbardziej człowiek, ale... -
Ujął dłoń Arianny i przycisnął ją do ust. - Mógłbym spróbować alternatywnego stylu życia, gdyby miało to oznaczać poznanie cię bliżej... - Eee... Co? - Arianna wyszarpnęła dłoń. Na jej twarzy malował się wstręt, ale w kącikach ust błąkał się uśmiech. -Życie wieczne jest wystarczająco nieprzyjemne bez takich utrapieńców jak ty. Westchnął ciężko. - Dziewczyny są złośliwe. Elfy przynajmniej po prostu cię zabijają, jeśli nie życzą sobie twojego towarzystwa. - Położył dłoń na ścianie, oparł się o nią, niecierpliwie stukając stopą. - Dokąd idziesz? - spytałam. Czułam się winna, że nie mogę pójść razem z nim. - Poszukać jakiegoś elfa, żeby mnie zabił. - Mrugnął do nas, a potem udał, że wpadł prosto w otwarte drzwi. Nawet Arianna parsknęła śmiechem, gdy się za nim zamknęły. - Skąd go wytrzasnęłaś? - Nie mam pojęcia. Widocznie przyciągam świrów jak magnes. - Pewnie wyczuwają pokrewną duszę. - I kto to mówi? Nie masz już więcej hord nieumarłych, żeby poprowadzić ich w zwycięskiej rewolucji? - Zombi, nie nieumarłych. To duża różnica. I nie, teraz szukam nowego talentu. Zwycięska rewolucja nadejdzie jutro. - No to powodzenia. Słuchaj, a może chciałabyś razem coś porobić? Lend ma tu być przez cały weekend. Wzruszyła ramionami. Ostatnio oddalała się ode mnie coraz bardziej. Ale teraz, nawet w obliczu elfiej apokalipsy, stanowczo nie chciałam zostawić jej samej. - Pewnie. Maraton Easton Heights? - Arianna nie potrzebowała snu i mogłyśmy oglądać DVD całą noc. Co oznaczało, że nie muszę odrywać się od Lenda i świetnie wpisywało się w mój plan.
Skinęłam głową i się uśmiechnęłam. - Impreza! - Lend będzie marudził. - Jest słodki, gdy marudzi. - Z tobą jest coś nie tak - oznajmiła. Na pewno sporo rzeczy było ze mną nie tak, ale miłość do Lenda do nich nie należała. - A, słuchaj... - Arianna wskazała grube teczki na biurku. Zamówiłam prospekty z kilku innych szkół w Waszyngtonie. - Po co? - No wiesz, plan awaryjny, na wszelki wypadek. Popatrzyłam na nią spode łba. Czy ona i Raąuel się zmówiły? - Nie potrzebuję planu awaryjnego. Znów przewróciła oczami. - Nie bądź głupia. Czasem coś może pójść nie tak. Trzeba trzymać w zanadrzu inne opcje. Masz szczęście, że możesz sobie na nie pozwolić, w odróżnieniu od innych. - Nie potrzebuję żadnych innych opcji. Do zobaczenia później mruknęłam i zamknęłam za sobą drzwi, trochę głośniej, niż należało. Zeszłam na dół i zajrzałam do kuchni. Nona i Grnlllll stały obok siebie. Pochylały się nad czymś na ramieniu Nony. Zmrużyłam oczy, przekonana, że źle widzę. Wyglądało to tak, jakby mówiły do lśniącego pomarańczowego gekona czy salamandry. A to przecież niemożliwe... Ale z drugiej strony, Nona była drzewem. Wszystko, co robiła, było dziwne. Albo nic. Nie było tu standardów normalności. - Hej, Nona? Wyprostowała się i schowała rękę za plecy z dziwnym wyrazem twarzy. Zmarszczyłam brwi. Nie chciała, żebym to zobaczyła czy tylko była wściekła, że nie pracuję? - Potrzebujesz mnie dzisiaj na sali albo na kasie?
- Nie, Evie. Dzięki. Jesteś wolna. - Doobra... - Stanowczo działo się coś dziwnego. To jej szeptanie z Grnlllll i spotykanie się z Rethem było bardzo podejrzane. I zawsze mi się przyglądała, gdy myślała, że tego nie widzę. Jakby... No nie wiem, jakby na coś czekała? Naprawdę nie chciałam wiedzieć na co. Gdy szłam przez restaurację do wyjścia, mogłabym przysiąc, że patrzyli na mnie wszyscy paranormalni, bez wyjątku - nie było tu ani jednego człowieka. Próbowałam opanować drżenie ciała, wyjęłam telefon, żeby zadzwonić po Lenda. Nie ma mowy, żebym błąkała się teraz sama po ulicach. Moja głowa niebezpiecznie zbliżała się do ławki. Równa, gładka powierzchnia plastikowej imitacji drewna przyciągała mnie, a monotonny szmer głosu nauczyciela od angielskiego działał niczym najlepsze, nieodkryte dotąd lekarstwo na bezsenność. Nie wiem, kiedy ostatni raz tak mi się nudziło. Gdybym tylko dostała informację o przyjęciu do Georgetown! Mogłabym wreszcie wyluzować. Na razie żadnych wpadek, a nuż zechcą sprawdzić moje ostatnie oceny? I właśnie dlatego robiłam dzisiaj w czasie lunchu kolejną dodatkową matą przebieżkę dla panny Lynn. Swoją drogą, co za nieodpowiednia nazwa ta „mała przebieżka". To tak, jakby powiedzieć „spokojny gremlin" albo „miła wiedźma", albo „rozrywkowy podręcznik historii". To była moja trzecia przebieżka w tym tygodniu i bez wątpienia kosztowała mnie całe lata z mojego już i tak skróconego życia. Ale przynajmniej bieganie wyczerpywało mnie tak bardzo, że na wuefie nie miałam siły się nudzić. W przeciwieństwie do angielskiegoStłumiłam ziewnięcie. Chciałam, żeby coś się stało... Może Lend przyjdzie i znów mnie uratuje. I będziemy mieli magiczną randkę, na której wreszcie pokonamy to napięcie,
które nadal wisiało między nami? Oparłam głowę na pięści i zapatrzyłam się w drzwi. A gdyby tak wszedł tu zombi, rozsiewając zapach śmierci i zgnilizny? Rzuciłby się na Wredną Rudą, która siedziała tuż przy drzwiach. Na pewno mogłabym załatwić zombi - linijka na biurku miała chyba ostre brzegi... I co wtedy pomyślałyby o mnie koleżanki z klasy? Zwłaszcza gdybym miała przy sobie Tasey... Westchnęłam, odchyliłam głowę i popatrzyłam w sufit. Nic z tego. Żadna linijka nie jest wystarczająco ostra i nigdy w życiu nie wniosę tasera do szkoły. Poza tym, nawet gdybym uratowała całą klasę, i tak pewnie zostałabym wyrzucona z powodu polityki „zero tolerancji wobec przemocy". Będę musiała jakoś żyć bez uznania i podziwu mojej klasy. Ech, prawda była taka, że większość z nich prawie mnie nie dostrzegała. Klasa od dawna była podzielona na grupki i chociaż ludzie byli raczej sympatyczni, nie utrzymywałam z nimi kontaktów poza szkołą. Trochę dlatego, że większość czasu spędzałam w restauracji, a weekendy poświęcałam Lendowi, a trochę... Rzecz w tym, że chociaż bardzo chciałam, jakoś nie mogłam się dopasować. Ich życie kręciło się wokół tego, kto się z kim umówił i kto co komu powiedział, kto gdzie poszedł i tak dalej. Moje życie koncentrowało się na tym, że jakiś koszmarny stwór chce akurat mi rozerwać gardło. W każdym razie tak było kiedyś. Przez cały tydzień miałam nerwy napięte jak postronki. Raąuel nie potrzebowała mnie do żadnych zadań, więc miałam stanowczo za dużo czasu na zamartwianie się. Nie było takiego miejsca, w którym czułabym się bezpieczna. Do restauracji przychodzili sami paranormalni i chociaż Nona zachowywała się tak samo jak zawsze, miałam dreszcze za każdym razem, gdy na mnie spojrzała. Arianna była niczym mój osobisty poltergeist - zawsze na miejscu, zawsze zatruwająca mieszkanie swoimi humorami. Na dworze czułam się podenerwowana. Wszędzie
towarzyszył mi powiew wiatru, stale przeszukiwałam niebo w poszukiwaniu sylfa, a tłumy ludzi w poszukiwaniu elfów. Nie miałam miejsca, które mogłabym nazwać swoim. Tak, jak powiedział Jack - nie miałam domu. Ale teraz byłam po prostu znudzona. Może jakiś zbłąkany wampir wpadłby do szkoły i... Papier plasnął na mój stolik. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, co to właściwie jest. Mój test! Mój ostatni test z... Nie, to nie mogła być prawda. Popatrzyłam z niedowierzaniem na pierwszą stronę. Trzy plus? Trzy plus?! Czy on nie wiedział, ile czasu spędziłam, ucząc się do tego głupiego, bezsensownego testu? Nie wiedział, że tuż przed testem pół nocy walczyłam z siłami zła? Nie pomyślał, że muszę dostać się do tego cholernego Georgetown? Trzy plus tkwiło na kartce, szydząc ze mnie. Dobrze, że nie miałam tasera w torbie, bo pewnie wypaliłabym tę ohydną cyfrę. Lekcja dobiegła końca, a ja niemal nie zarejestrowałam ostatnich poleceń nauczyciela ani tego, że Carlee stoi przy mojej ławce. - Trzy plus? Nieźle! - „Nieźle" nie pomoże mi się dostać do Georgetown. -Jęknęłam. Jeszcze chwila i się rozpłaczę. Proszę, proszę, niech rozpatrzą moje podanie, zanim zobaczą moje nowe oceny! - Na pewno się dostaniesz! Jesteś taka bystra. Nie przejmuj się. Objęła mnie ramieniem, gdy szłyśmy razem na lunch. Porozmawiajmy o czymś weselszym. Jak myślisz, za kogo powinnam się przebrać na Halloween? Nie mogę się zdecydować między seksownym wampirem a seksownym elfem. Mam całą tubkę brokatu w żelu do obu kostiumów, pożyczę ci, jeśli chcesz. To elfy i wampiry były teraz brokatowe? Coś podobnego.
Karmelowe komplikacje Jęknęłam, trzymając się za brzuch. - W Easton Heights nigdy nie pokazaliby czegoś takiego. Wyobrażam sobie dramatyczny głos lektora: „W następnym odcinku: Halloween groziła katastrofa. Carys pochłonęła śmiertelną dawkę cukru. Czy dożyje do Homecoming 1 ? A ważniejsze, czy ktoś ją zaprosi? Teraz, gdy przytyła trzy funty?" Arianna zmarszczyła brwi, mocując perukę na mojej głowie. - Nikt ci nie kazał pożerać całej paczki cukierków. Siedź spokojnie. Przygotowania poszłyby sprawniej, gdybyśmy używały lustra, ale Arianna nienawidziła luster, dlatego siedziałam na krześle pośrodku niewielkiego salonu. Ale nie miałam pretensji, sama nigdy w życiu nie stworzyłabym takiego super-kostiumu. Czasem opłacało się mieć za współlokatorkę nie-umarłą eksuczennicę szkoły mody. - Dobrze. - Cofnęła się o krok i podziwiała swoje dzieło. Skinęła głową. - Gotowe. Zerwałam się i pobiegłam się obejrzeć w łazienkowym lustrze. - Och, Arianno, ale czad! Ruda peruka i szeroka czerwona torba na ramię, do tego fioletowa sukienka, różowe rajstopy i zielona, jedwabna apaszka. Zawsze uwielbiałam bandę Scooby Doo. Byli mo-
1Homecoming - tradycja w Stanach Zjednoczonych. Mieszkańcy miast, byli uczniowie szkół spotykają się (zwykle pod koniec września lub w październiku), by powitać w rodzinnym mieście czy szkole tych, którzy się wyprowadzili, lub powracających absolwentów. Spotkanie jest zorganizowane wokół centralnego wydarzenia, jakim może być parada, bankiet, mecz futbolu amerykańskiego, koszykówki albo hokeja (przyp. tłum.).
im dokładnym przeciwieństwem. Polowali na potwory, które okazywały się ludźmi, podczas gdy ja dostrzegałam potwory w ludziach. Oni mieli lepiej. No i ten ich fajowski van. - Może być? - zapytała Arianna z drugiego pokoju. - Jesteś geniuszem! A ja jestem najlepszą Daphne wszech czasów! - I równie skromną. Wyszłam z łazienki. Już siedziała przy swoim komputerze. - Idziesz z nami? - spytałam. - Nie obchodzę Halloween. - Daj spokój, to przecież twoja noc! Podniosła oczy i obrzuciła mnie martwym spojrzeniem. - Dzięki, ale nie. Zawahałam się. Czułam się winna. Ostatnio spędzałyśmy ze sobą niewiele czasu. Na naszym mającym trwać całą noc maratonie w zeszłym tygodniu zasnęłam już po trzydziestu minutach. Nie chciałam się do tego przyznać, ale ten głupi wampir w Szwecji wyciągnął na wierzch cały mój wstręt do wampirów. Trudno było mi patrzeć teraz na Ariannę. Do tego przez ostatnie kilka tygodni wampirzyca wydawała się naprawdę wycofana i nietowarzyska. To znaczy, jeszcze bardziej wycofana i nietowarzyska niż zwykle. Ale poświęciła mnóstwo czasu, by przygotować dla mnie wspaniały kostium. W podziękowaniu przynajmniej mogłam spróbować skłonić ją do wyjścia. - No coś ty, będzie fajnie! Wampiry są w tym roku strasznie seksowne, więc automatycznie jesteś super! Chyba nie chcesz spędzić Halloween, siedząc w tym głupim mieszkaniu? Zmrużyła oczy. - To dokładnie to, co chcę zrobić, dziękuję ci bardzo. Poza tym, nie chcę narzucać ci mojego towarzystwa, skoro najwyraźniej cię ono nie bawi. Nie potrzebuję twojej litości, Evie.
- To nie tak! Westchnęła i wróciła do swojej komputerowej gry. - Tak czy inaczej, w porządku. Rozumiem cię, ja też nie chciałabym spędzać ze sobą czasu. Już miałam zaprotestować, gdy na dworze rozległ się klakson. Położyłam rękę na jej ramieniu, ale ją strząsnęła. Nawet na mnie nie spojrzała. Gdy Arianna jest w czarnym humorze, nic nie da się zrobić. Zbiegłam po schodach i wyszłam przed restaurację. Próbowałam pozbyć się poczucia winy. Lend - który specjalnie dla mnie przyjechał do domu we czwartek - wysiadł z samochodu. Zmarszczyłam brwi. - Nie przebrałeś się! Wyszczerzył zęby, otwierając mi drzwi. - Oczywiście, że się przebrałem. Za człowieka, który nie jest niewidzialny. Klepnęłam go w pierś. - Ty leniu. - No co. Noszę przebranie niemal cały czas, a ty przebierasz się raz do roku. To kto tu jest leniem? Ale wyglądasz tak świetnie w tych różowych rajstopach, że chyba ci wybaczę. - Jakże szlachetnie z twojej strony - powiedziałam. Pocałował mnie, muskając moje usta. Poczułam ciepło i radość. Między nami wszystko zaczynało się układać. Gdy jechaliśmy do domu jego taty, wyglądałam przez okno. Z podekscytowaniem obserwowałam pierwsze grupki przebierańców. Pamiętałam takie wyprawy jak przez mgłę. Jedna z moich rodzin zastępczych robiła z tego wielkie halo. Mieliśmy wydrążone dynie i wszystko, co trzeba. Za to kobieta, która prowadziła ostatnią rodzinę zastępczą, nie uważała nocnego biegania po domach za bezpieczne, więc siedzieliśmy w domu i oglądaliśmy kreskówki z Charliem Brownem trzy razy pod rząd. Do dziś nie mogłam patrzeć na psy rasy beagle. Raąuel oczywiście uważała Halloween za nonsens, z tymi wszystkimi ludźmi, przebierającymi się za istoty, przed
którymi je chroniliśmy. No i obawiała się, że urazimy naszych „współpracowników", jeśli będziemy drwić sobie z ich istnienia. Przypomniałam sobie reakcję Arianny i stwierdziłam, że być może w tym punkcie Raąuel miała rację. Odwróciłam się do Lenda. - Jakie mamy plany na dzisiejszy wieczór? - Najpierw drążenie dyni. Zrobiłem kilka rysunków. Pobijemy mojego ojca. Uśmiechnęłam się, ciekawa, co narysował. Ostatnio robił głównie szkice na zajęcia z anatomii człowieka. Zdecydowanie wolałam, gdy rysował dla przyjemności. - Super. A potem? - Zrobimy karmelowe jabłka i będziemy dyżurować przy drzwiach. Zwykle do naszego domu docierają jedynie miejscowe wilkołaki z dziećmi, zawsze fajnie jest je zobaczyć. - O, to wspaniale! - wykrzyknęłam z entuzjazmem, ale tak naprawdę byłam rozczarowana. To było moje pierwsze normalne, nastoletnie Halloween i wolałabym coś bardziej ekscytującego niż rozdawanie cukierków małym wilkołakom. Carlee urządzała dzisiaj imprezę (jak co roku) i chociaż nie przyjaźniłam się z nikim, kto miał przyjść, byłam jej ciekawa. Jak do tej pory, imprezy oglądałam najwyżej w telewizji. Nie licząc tych w Centrum, ale tamte były beznadziejne. Czułam się, jakby mnie zmuszano do zabawy z paranormalnymi, których osobiście zaobrączkowałam. W dodatku nikt nigdy nie dolewał nikomu wódki do bezalkoholowego ponczu. No, ale towarzystwo Lenda wynagradzało wszystko. Tyle że on nie znosił imprez. Był raczej domatorem. I nic dziwnego, skoro jako małe dziecko siedział w domu, dopóki nie nauczył się kontrolować zmian swojego wyglądu. A potem, gdy był starszy i bez problemu mógł stać się popularny - w końcu był prawdziwym przystojniakiem - wiedział, że i tak nikt nie jest w stanie poznać go naprawdę. Aż do czasu, gdy zjawiłam się ja. Co sprawiało mi wielką frajdę.
Lend spojrzał na mnie i się uśmiechnął. - Udawanie entuzjazmu kiepsko ci wychodzi. Ale to nie wszystko, co będziemy dziś robić. - Tak? - Podskoczyłam. - Skoro już się przebrałaś, pomyślałem, że moglibyśmy pójść na disco kręgle. - Disco kręgle? Poważnie? Jest coś takiego? Roześmiał się. - Nigdy tam nie byłem, ale wspomniałaś ostatnio o kręglach, i pomyślałem, że może właśnie w Halloween pójdę na całość i zaimponuję ci moim powalającym brakiem umiejętności w tej grze. Poza tym, wyglądasz zbyt odlotowo jak na rozdawanie cukierków dzieciakom. Podobno w kręgielni ma być konkurs na przebranie. Zdaje się, że masz zwycięstwo w kieszeni. Zaśmiałam się i wzięłam go za rękę, żeby go pocałować. Wiedziałam, że wolałby zostać w domu, a jednak zaplanował to wszystko, żeby sprawić mi przyjemność. I chciał się ze mną pokazać, co pochlebiało mi bardziej, niż chciałabym przyznać. Był najlepszym chłopakiem pod słońcem. - I zdjęcia, dobrze? No i skoro idziemy na disco kręgle, ty też musisz się przebrać. Westchnął przesadnie, ale jego włosy skręciły się w wielkie afro. Pisnęłam z zachwytu, gdy stały się krótsze, żółte i uczesane z przedziałkiem na bok. - Myślę, że niebieskie spodnie i jedwabna chustka zrobią ze mnie odpowiedniego Freda do twojej Daphne. Nie uważasz? To był idealny wieczór. - Czy to nie jest, no wiesz, dla przedszkolaków? - Nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy Lend wyciągnął specjalne ograniczniki, by kula nie wypadała poza tor. Całe pomieszczenie oświetlały kolorowe jarzeniówki, wielka dyskotekowa kula rzucała błyski. Muzyka była tak głośna, że
musieliśmy do siebie krzyczeć, ale wszyscy świetnie się bawili. Dojrzeliśmy nawet Kari i Donnę kilka torów dalej. Dobiegł nas ich szczekliwy śmiech. Zamachały do mnie radośnie, ignorując długą kolejkę facetów, którzy chcieli z nimi flirtować. - Owszem dla przedszkolaków i dwójki nastolatków, którzy nie przestaliby rzucać kulami poza tor, nawet gdyby ich życie od tego zależało. Dobrze, że nie zależy, bo mielibyśmy przechlapane. Wzięłam lśniącą różową kulę - poważnie zastanawiałam się nad kupieniem jej - i próbowałam naśladować postawę gościa z irokezem, który grał obok nas. Ale zamiast trafić prosto na tor i przewrócić wszystkie kręgle, moja kula nie wiadomo dlaczego poleciała do tyłu na Lenda. - Robi się niebezpiecznie. - Lend wziął moją kulę, stanął za mną i rzuciliśmy ją razem. Po odbiciu się od ograniczników po obu stronach, przewróciła całe trzy kręgle. Podskoczyłam. - To prawie strike, no nie?! - krzyknęłam. - Jak dla mnie było wystarczająco dobrze. W czasie swojej kolejki Lend przykucnął i rzucił kulę obiema rękami spomiędzy nóg prosto na tor gościa z irokezem. Chyba nie rozbawiło go to tak jak nas. Ale Lend uśmiechnął się i przeprosił, używając całego swojego czaru. - Całe szczęście, że ładnie wyglądamy - stwierdziłam, gdy Lend usiadł na plastikowym pomarańczowym siedzeniu obok mnie. - To wynagradza fakt, że jesteśmy beznadziejni w kręglach. - Więc uważasz, że blond włosy są ładniejsze? Przesunęłam palcami przez jego czuprynę. - Nie, naprawdę. Lubię cię wysokiego, ciemnego i przystojnego. Co prawda, jeszcze bardziej lubię cię wysokiego, niewidzialnego i przystojnego. Głośna muzyka dyskotekowa ucichła, ogłoszono rozpoczęcie konkursu na najlepszy kostium. Lend pociągnął mnie
i wróciliśmy do gry, gdy poczułam, że moja torebka wibruje. Telefon! Wyjęłam go i zobaczyłam imię Carlee na wyświetlaczu. O kurczę! Czyżbym jej nie powiedziała, że nie przyjdę? - Carlee? Co się stało? Przepraszam, nie mogłam przyjść! zawołałam, przekrzykując hałas i ciągnąc Lenda w stronę dwuskrzydłowych drzwi wejściowych, gdzie było trochę ciszej. Nie chciałam, żeby Carlee myślała, że ją olałam, nawet jeśli tak było. - Evie! Eviiiiiie! - krzyczała. W tle słyszałam gwar podniesionych głosów. - Dziewczyno, to było superposunięcie! Jestem ci winna przysługę! - Co? - Twój przyjaciel! Powiedziałaś mu o imprezie, ty cwana smarkulo! - Jaki przyjaciel? - Jack oczywiście! Szczęśliwego cholernego Halloween Zacisnęłam palcem drugie ucho, żeby lepiej słyszeć i stanęłam bokiem do Lenda. - Czekaj. Co? Kto tam jest? - To niemożliwe, żeby Carlee powiedziała to, co wydawało mi się, że usłyszałam. - No Jack, ten przystojniak! Dzięki, że mu powiedziałaś! Z Johnem już skończyłam. I cieszę się, że w końcu zdecydowałam się na kostium seksownego anioła. Słuchaj, dasz mi jakieś wskazówki? Co on lubi, czego nie lubi, no wiesz? - Jak to, Jack tam jest? Teraz? - Lend odwrócił gwałtownie głowę, nagle zainteresowany rozmową. - Tak, on... Czekaj... - Jakaś dziewczyna krzyknęła przejmująco, potem usłyszałam wybuch radości. Carlee zaklęła
i się roześmiała. - Zeskoczył z balkonu pierwszego piętra i wylądował w foyer. Zasłoniłam dłonią oczy. Zastanawiałam się, co robić. Jack nie powinien się tam znaleźć. Moje dwa światy nie powinny łączyć się w taki sposób. Skąd on w ogóle wiedział o imprezie? Jak go znam, pewnie wpakuje Carlee w jakieś kłopoty. Zawsze tak było, to jego specjalność. Wyobraziłam sobie, że Jack i ona się obściskują i zrobiło mi się niedobrze. I to wcale nie z powodu nadmiaru karmelowych jabłek, które zjadłam u Lenda. A jeśli Jack zniknie, łamiąc jej serce? Stracę moją jedyną normalną przyjaciółkę! A jeśli powie jej, jak naprawdę wygląda jego życie? Wtedy Carlee uzna, że jestem tak samo stuknięta jak on. Nie, nie miałam zamiaru kończyć szkoły pozbawiona przyjaciół. - Możesz go dać do telefonu? Carlee? Daj mi Jacka do telefonu. Zaśmiała się i zawołała coś niezrozumiałego w tym hałasie. - Słuchaj, muszę lecieć, wszyscy idą na cmentarz! Wielkie dzięki, jestem twoją dłużniczką, dziewczyno! W słuchawce zapanowała cisza. - O, bip! - Zamknęłam telefon jak sparaliżowana. To była katastrofa. Jack nie miał pojęcia o dyskrecji. Ani o zdrowym rozsądku, skoro już o tym mowa. Jeśli wyjawi Carlee moje tajemnice... - Jack? - Głos Lenda, starannie kontrolowany, zabrzmiał płasko. Pokręciłam głową. Nienawidziłam Jacka za to, że zepsuł mój idealny wieczór. - Zdaje się, że zjawił się na imprezie u Carlee. - Och! - Lend nie powiedział nic więcej, a ja nie mogłam opanować narastającej paniki. Bałam się tego, co Jack może zrobić lub powiedzieć. Światła zamigotały, parada kostiumów już się zaczęła. Przegapiliśmy ją.
- Muszę... Wybierają się na cmentarz. Muszę się upewnić, że Jack nie wpakuje się w kłopoty. - Skoro tak mówisz. - Znowu ten płaski głos. Lend usiłował nie zdradzić żadnych emocji i to było gorsze, niż gdyby się otwarcie złościł. - I tak miałem wracać wieczorem do szkoły. Mogę cię podrzucić, to po drodze. Będziesz miała jak wrócić? - Tak, zabiorę się z Carlee. - A jeśli nawet nie, to cmentarz był zaledwie półtora kilometra od restauracji. Wolałam wrócić na piechotę, niż prosić Lenda, żeby zaczekał albo poszedł tam ze mną. Kurczę, nasz wieczór nie powinien tak się kończyć. Bip, bip, biiip! - Jesteś pewna? - Tak, dzięki. Jazda samochodem była męczarnią. Z każdą kolejną minutą pełnej napięcia ciszy coraz bardziej pragnęłam skręcić Jackowi kark. Mój telefon zadzwonił, gdy byliśmy prawie na miejscu, otworzyłam go szybko. - Carlee? Co się dzieje? - Mówi Arianna. - Ach... Co tam? - Nie wytrzymam w tym mieszkaniu ani chwili dłużej. W Crown Theater idzie maraton krwistych horrorów. Gdzie jesteście? Wszystko mi opadło. Wybrała sobie świetny moment na poprawę stosunków towarzyskich. - Właściwie to idę na imprezę, a Lend musi wracać do szkoły. Ale może spotkamy się później? - Czekałam na odpowiedź, ale się Arianna rozłączyła. - Super - wymruczałam, wrzucając telefon do torebki. Lend zatrzymał się przed ogrodzeniem z kutego żelaza, które otaczało cmentarz. To było piękne miejsce, a wierzcie mi, widziałam w życiu wiele cmentarzy. Potężne oplecione bluszczem drzewa sprawiały, że zakątek wydawał się przytulny. Między nimi wiły się wąskie, brukowane ścieżki, gdzie
niegdzie stały kamienne ławki. W ciągu dnia było tu pięknie, spokojnie i zacisznie. Wymarzone miejsce ostatecznego odpoczynku. Ale w nocy cmentarz prezentował się raczej mrocznie i ponuro. Drzewa ograniczały widoczność do kilku metrów, alejki były oświetlone przez nieliczne słabe latarnie. - Masz przy sobie Tasey? - spytał Lend. Zaśmiałam się nerwowo. - Może to dziwne, ale nie zabieram jej na nasze randki. Poza tym to przecież teren twojego ojca, prawdopodobnie najbezpieczniejszy cmentarz na świecie. - Wampiry były bardzo zajadłe w pilnowaniu się nawzajem. Na pewno nikomu nie pozwoliłyby tu rozrabiać i zwracać na siebie uwagi. - Masz przynajmniej swój naszyjnik? Uśmiechnęłam się do niego i wyjęłam wisiorek spod sukienki. - Tak. Wszystko w porządku. A gdybym miałam taser, pewnie użyłabym go na Jacku. Miałam nadzieję, że się roześmieje, ale on tylko westchnął i skinął głową. - W takim razie do zobaczenia jutro. - Do zobaczenia. - Nachyliłam się, a on pocałował mnie szybko. Nasze usta ledwie się dotknęły. Głupi Jack! Wysiadłam z samochodu. Lend zaczekał, aż wejdę przez bramę i ruszę ścieżką, i dopiero wtedy odjechał. Z oddali, zza drzew dobiegały krzyki, piski i nerwowe śmiechy. Zgrzytnęłam zębami. Po kilku zakrętach znalazłam całą grupę, zgromadzoną wokół jednej z ławek. Uwaga wszystkich była skupiona na chłopaku, stojącym na środku ławki. Podeszłam bliżej i zmrużyłam oczy. Oczywiście. Jack. Zeskoczył z ławki, robiąc salto w tył. Wybuchły oklaski. Zauważył mnie i uśmiechnął się promiennie, jakby moje przybycie było przyjemną niespodzianką. - Evie! Jednak przyszłaś!
- Wiesz, to zabawne, ale ja akurat byłam zaproszona. Skąd się tu wziąłeś? - Evie! Jejku! - Carlee zarzuciła mi ręce na szyję. Musiała marznąć w krótkiej białej sukience bez rękawów, w skrzydłach i wysokich butach. - Czy to nie czadowe? - Och, pewnie. Mega. Kocham cmentarze. Niech zgadnę, to pomysł Jacka? - Tak! - Zachichotała. - Nie mam pojęcia, dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej! Oczy Jacka płonęły niemal gorączkowym podnieceniem. - Prawda, że super? Nigdy nie byłem na takiej imprezie, nigdy! Nadal nienawidziłam go za to, że musiałam tu przyjść, ale z drugiej strony byłam zazdrosna. Teraz, gdy znalazłam się na halloweenowej imprezie moich marzeń, musiałam grać Pannę Rozsądną i zabrać stąd tego kretyna, zanim narobi głupstw. Zresztą wcale nie było to tak zabawne jak kręgle. Było zimno, a połowa zaproszonych wysilała się, żeby zrobić wrażenie, że się dobrze bawią i są pijani. - Słuchajcie! - Chudy chłopak o ciemnych włosach, którego widywałam na szkolnych korytarzach, stanął na ławce, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Bawimy się w chowanego! Można się chować w parach! - Mrugnął znacząco i zeskoczył na ziemię. Carlee odwróciła się do Jacka, ożywiona, ale pomysłodawca zabawy klepnął ją w ramię. - Carlee kryje! Z krzykiem i piskiem wszyscy rozproszyli się w ciemności. Carlee wysunęła wargę, udając, że się dąsa. - Tylko nie chowaj się zbyt dobrze, Jack! Mrugnął do niej, zachichotała, a mnie zrobiło się niedobrze. Jack odwrócił się i pobiegł między drzewa, ja za nim. Coraz mniej mi się to podobało. Chociaż gdyby był ze mną Lend, pewnie myślałabym inaczej. Dogoniłam Jacka i złapałam go za rękę.
- Co ty tu robisz? - Chowam się. Na tym właśnie polega ta gra, nie? Myślałem, że sama nazwa wszystko wyjaśnia. No ale przecież jesteś blondynką. - A ty blondynem, głupku. Co tu robisz? Wzruszył ramionami. - Pomyślałem, że może być zabawnie. Znalazłem zaproszenie na twoim łóżku w zeszłym tygodniu. Nie widziałam się z Jackiem po tym, jak dostałam zaproszenie... To znaczy, że właził do mojego mieszkania, jak mnie nie było i grzebał w moich rzeczach. - Co robiłeś w moim pokoju? - Wpadłem, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku. Ostatnio wyglądałaś na przygnębioną. Ściągnęłam brwi, zaskoczona. Spodziewałam się jakichś wykrętów, a wyglądało na to, że mówił szczerze. - Och! Tak czy inaczej, nie grzeb w moich rzeczach. I w ogóle, nie powinno cię tu być. - Daj spokój. Co w tym złego? Nie wszystko musi być od razu śmiertelnie poważne. Odrobina zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. - Odwrócił się i pobiegł między drzewa. Jęknęłam i ruszyłam za nim. Musiałam go stąd wyciągnąć, nawet jeśli dobrze się bawił i nawet jeśli nie wyrządził nikomu krzywdy. Na razie. Jak śmiał mi zarzucać, że nie umiem się bawić? Bawiłam się doskonale, dopóki mi tego nie zepsuł. Zadzwonił mój telefon, wyjęłam go. Lend. - Halo? - Znalazłaś go? - Tak. Zaraz wychodzimy. - Wraca z tobą? - Nie! Jedynie odciągam go od niewinnych licealistów. -Ktoś krzyknął nieopodal. Zesztywniałam, przygotowana na najgorsze, ale zaraz potem rozległy się śmiechy i piski. - To chyba dobry pomysł.
Przygryzłam wargę, wypatrując w ciemności Jacka. Zgubiłam go. - Też tak myślę - odparłam. Zastanawiałam się, co jeszcze powiedzieć. - Zadzwoń do mnie, jak już dotrzesz do domu, dobrze? Chciałbym mieć pewność, że wróciłaś bezpiecznie. - Pewnie, jasne. Westchnął ciężko. - Powinienem z tobą zostać. Może zawrócę? - Nie, naprawdę wszystko w porządku. Jack to mój problem, nie twój. Zadzwonię, jak już będę w domu, a ty przyjedziesz jutro wieczorem. - Dobrze. - Cisza rozciągała się między nami, pogłębiała. - Czyli do usłyszenia wkrótce? - Jasne. Cześć. Zapatrzyłam się ze smutkiem na telefon. Rozejrzałam się, zdecydowana jak najszybciej znaleźć Jacka, wyciągnąć go stąd, a potem zadzwonić do Lenda. Po raz pierwszy weszłam tak daleko w głąb cmentarza. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to ciągle cmentarz, czy może z tej strony nie ma żadnego płotu, który odgradzałby go od lasu. Włosy zje-żyły mi się na karku, poczułam, że jestem obserwowana. Ktoś złapał mnie za rękę, krzyknęłam i upuściłam telefon. - Hej, coś ty taka nerwowa? - Jack wyszczerzył się do mnie. Kopnęłam go w goleń, podniosłam telefon, wsunęłam do kieszeni i odwróciłam się do Jacka. - Idziemy. - Dokąd? - Ożywił się. - Jeśli ci się tu nudzi, mogę nas zabrać na czadową imprezę w Nowym Jorku. - Wyciągnął rękę. Było zbyt ciemno, żeby zobaczyć jego dołeczki, ale i tak wiedziałam, że pojawiły się w jego policzkach. - Chodźmy! Pokręciłam głową. Nie mogłam umawiać się z Jackiem, nawet gdyby mial zabrać mnie do miejsc, których w przeciwnym razie nie zobaczę. To byłoby jak zdradzanie Lenda.
- Idę do domu. - Tak wcześnie, Liebchen? - Wypłynął z ciemności aksamitny głos. Superbip! Zesztywniałam, przerażona, gdy od pobliskiego drzewa oderwał się cień i ruszył w moją stronę. - Dziwisz się, że mnie tu widzisz, mały potworze? - Jego głos był miękki, niemiecki akcent prawie nieuchwytny. Przełknęłam ślinę i odruchowo skinęłam głową. Co ten bip superwampir tu robił? I jak miałam się z tego wyplątać? Uśmiechnął się. Piękne białe zęby iluzji zalśniły ponad czarnymi i martwymi osadzonymi w jego czaszce. - Jeśli poprawi ci to samopoczucie, również jestem mile zaskoczony, że cię widzę. - Jak się tu dostałeś? - Zrobiłam krok do tyłu i zastanawiałam się jednocześnie, jak zagrać na zwłokę, zawiadomić Agencję, zrobić cokolwiek. Wampiry nie powinny być silne, wtedy wszystko staje się znacznie bardziej skomplikowane. I przerażające. - Oto jest pytanie! - Przyglądał mi się spokojnie, nie zbliżał się. Siedziałem w mojej celi w tej obrzydliwej instytucji, gdy ktoś zaatakował mnie od tyłu. Ocknąłem się już tutaj. I okazuje się, że ty też tu jesteś! Wszystko wskazuje na to, że to noc dziwnych zbiegów okoliczności i potworów w mroku. - Czekaj, ktoś zaatakował cię w zamkniętej celi? A ty go nie widziałeś? Skinął głową, skonsternowany. - Gdzie my właściwie jesteśmy?
Zmarszczyłam brwi i zignorowałam pytanie. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności. Ktoś pozbawił go przytomności, wyciągnął z Centrum i porzucił tutaj. Ten ktoś jakimś cudem dobrze wiedział, że ja też tu będę. To mogła zrobić tylko jedna osoba. Elf. No jasne, to musiał być elf. Pytanie tylko który? Może to jakiś dowcip Retha? Przecież już raz celowo naraził mnie na niebezpieczeństwo, gdy sprowadził do Centrum Vivian. Ale dlaczego teraz miałby robić coś takiego? Z drugiej strony, był jeszcze cały dwór mrocznych elfów, które mnie nienawidziły. Jedną z nich była Fehl, której Vivian omal nie zabiła wiosną. I jeszcze ta elfka, która wpadła ostatnio do Centrum. Nie wyglądała zbyt przyjaźnie. A Nona? Z tego, co wiedziałam, kontaktowała się przynajmniej z jednym elfem. Jeśli to, co opowiadał Reth, było prawdą, planowano, że wykonam jakieś zadanie dla jego grupy elfów. A gdy tego nie zrobiłam, runęły ich wielkie, oparte na proroctwach plany. I teraz trudno byłoby znaleźć elfa, który nie chciałby mnie skrzywdzić. Sylf, fossegrim, a teraz to... Ktoś musiał za to być odpowiedzialny. Ktoś chciał mnie dopaść. Pewnie ci co zawsze. - Bipowe elfy - wymruczałam ponuro. Dlaczego nie zostawią mnie w spokoju? Superwampirowi rozjaśniły się oczy. - Elfy? Wiesz, gdzie mógłbym je spotkać? Przewróciłam oczami. - Wierz mi, gdybym wiedziała, poszczułabym cię na całą rasę. Ktoś nieopodal krzyknął i zachichotał, superwampir i ja jednocześnie odwróciliśmy się w tę stronę. - To twoi przyjaciele? - spytał. Poczułam, jak lodowacieje mi żołądek. - Są ludźmi. - Szkoda. Jestem taki spragniony. Ale wiesz co, Liebchen, nadal mamy pewne niedokończone sprawy.
Dotknęłam nasady nosa. Nie chciałam, by się tu kręcił, by przypominał mi, jak bardzo pragnęłam jego duszy tamtej nocy. - Posłuchaj. Jestem zmęczona, a dzisiejszy wieczór nie przebiega tak, jak sobie zaplanowałam. Naprawdę nie chcę się teraz tobą zajmować, więc pozwól, że Jack odprowadzi cię do Centrum. Wpadnę do ciebie wkrótce i utniemy sobie miłą, długą pogawędkę. Zaśmiał się. - Nie sądzę. Coś kliknęło, uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Właściwie to bez znaczenia, przecież twoja bransoletka śledząca i tak powie Agencji, gdzie dokładnie jesteś. Zjawią się tu lada chwila. Dzięki ci, Boże za technikę MANIP! Rozejrzał się powoli, jakby z roztargnieniem. - Jestem tu od dłuższej chwili, nigdzie ich nie widać. Ściągnęłam brwi. Miał rację. Powinni się tu zjawić niemal od razu. Co z nimi? - Evie - odezwał się Jack, co mi przypomniało, że nadal stoi za mną. - Masz jakiś pomysł? Wyjątkowo nie wziąłem kija baseballowego. Superwampir posłał Jackowi lodowate spojrzenie. W duchu sklęłam głupiego chłopaka. Po co się odzywał i zwraca! na siebie uwagę? - Rozumiem, że nie masz komunikatora? - Z perspektywy czasu widzę, że było to niemądre z mojej strony. Czyli mogliśmy liczyć tylko na siebie. Sięgnęłam po taser i przypomniałam sobie, że zostawiłam go w domu. Leżał sobie spokojnie w szufladzie ze skarpetkami. Niedobrze. Staliśmy w napięciu niemal namacalnym w ciemności. Superwampir zrobił mylący ruch w moją stronę, krzyknęłam i próbowałam go kopnąć. Odskoczył, zrobił unik, a ja schyliłam się i podniosłam z ziemi gruby kij. Co za szczęście, że Jack ściągnął nas aż tutaj! Złamałam kij na pół na kolanie i wyciągnęłam oba kawałki przed siebie, przygotowana
na atak. Jeszcze nigdy nie zabiłam wampira kołkiem, na samą myśl zbierało mi się na wymioty. Ale jeśli miało mi to uratować życie, zrobię wyjątek. Na szczęście był osłabiony, w Centrum nie pil krwi paranormalnych. Nagle ktoś wyskoczył z ciemności tuż obok niego. - Tu jesteś, Jack! - zapiszczała Carlee. Tylko nie ona! - Carlee, uciekaj! - Chodź, moja droga - odezwał się superwampir niskim, władczym głosem. Skoczyłam na niego, ale za późno. Carlee spojrzała mu w oczy i już było po niej. - Idę - wymruczała, senna, szczęśliwa, półprzytomna. Pochyliła się do niego, a on objął ją ramieniem, spoglądając na mnie z triumfalnym uśmiechem. Super. Moja śliczna, bezmyślna przyjaciółka znalazła się w rękach najsilniejszego wampira na świecie, a wszystko dlatego, że przyciągam paranormalnych o morderczych skłonnościach. - Puść ją. Carlee przytuliła się do jego ramienia, a on pogłaskał jej szyję martwą ręką. - Rzuć kołek - polecił. Ścisnęłam kij, usiłując coś wymyślić. Mogłabym się na niego rzucić. Jeśli zrobię to szybko, nie zdąży się uchylić. - Skręcę jej kark - powiedział uprzejmie, jakby czytając w moich myślach. Wzięłam głęboki oddech. Pokręciłam głową. Nie chciałam mieć pustych rąk i żadnego wyboru. Nie teraz. Nie z nim. Moje palce już zaczęły mrowić, w żyłach zawrzało. Czułam jak nocne powietrze niemal ciągnie mnie do przodu. W ciemności mogłam nawet zobaczyć delikatną poświatę wokół jego serca. - Uwierz mi - szepnęłam. - To ta bezpieczniejsza broń. Jego palce ścisnęły szyję Carlee, wbijając się w jej skórę. Prawie nie mogła oddychać, ale wyglądała jedynie na jeszcze szczęśliwszą.
- Już! Rzuciłam kije. Teraz, gdy miałam wolne ręce, czułam się tak, jakbym straciła ostatnią linię obrony. Nie było już niczego między mną a duszą wampira. Spojrzałam w górę na nocne niebo, zachmurzone, bezgwiezdne. Dlaczego nic nie może być proste? - Zrób coś! - zawołał Jack z tyłu. Cisnęłam mu miażdżące spojrzenie. W końcu to wszystko przez niego! Nie, to elfy. Tak czy inaczej, powinnam teraz razem z Lendem wygrywać konkurs na najlepsze przebranie, a nie walczyć o moją duszę i życie Carlee. - Mam dość tych moralnych dylematów! - krzyknęłam sfrustrowana. Superwampir zmarszczył brwi. - Słucham? - Nie zmuszaj mnie do tego. Pamiętasz wtedy w alejce? Wtedy zrozumiałeś. Widziałam to, twój instynkt ci podpowiedział, kazał ci się mnie bać. - Pochyliłam się, moje ręce zacisnęły się w pięści, zadrżały. Powinieneś słuchać instynktu. Uśmiechnął się i oblizał ostre zęby. - Obawiam się, że jestem bardziej zaintrygowany niż przerażony. Chciałbym cię skosztować, dowiedzieć się, jakim potworem jesteś. - No to powodzenia! - Zmrużyłam oczy i wyprostowałam palce. Nie mam wyboru, żadnego innego wyjścia. To nie moja wina. Żadnego innego rozwiązania. Zaśmiał się i, nim zdążyłam coś zrobić, cisnął Carlee na Jacka, przewracając oboje na ziemię. Zagapiłam się na nich i nie zauważyłam, kiedy na mnie skoczył. Polecieliśmy w powietrze i wylądowaliśmy twardo na ziemi. Wampir na górze -obnażył zęby i nachylił się do mojej szyi. Jego kły przebiły skórę. Krzyknęłam i przycisnęłam rękę do jego piersi. Tym razem, gdy kanał się otworzył, byłam gotowa. Płynął przeze mnie gniew, rozszerzyłam kanał, czerpiąc
tak dużo i tak szybko, jak tylko mogłam. Nie chodziło mi już tylko o obronę. Tym razem chciałam to zrobić do końca. Jego plecy wygięły się w paląk, ale szok był zbyt wielki, ból zbyt dotkliwy, by mógł się ode mnie oderwać. Wtedy usłyszałam krzyk i ktoś skoczył na wampira. Ściągnął go ze mnie i odrzucił w bok. Zerwał połączenie. Serce waliło mi jak młotem, wciągnęłam powietrze, moje ciało wypełniała energia, obca i cudowna. Chciałam wszystkiego. Usiadłam. Chciałam znaleźć wampira, wyssać go do końca... I wtedy zobaczyłam Lenda. Siedział na wampirze, okładał go pięściami, dopóki nie upewnił się, że przeciwnik się nie rusza. A ja uzmysłowiłam sobie, co zrobiłam. Co chciałam dokończyć. Upadłam na plecy i zasłoniłam dłońmi twarz. Chciałam go zabić. Pragnęłam tego. Winny jest winny Lend stał obok, obejmował mnie i podtrzymywał jednocześnie. Buzowała we mnie dziwna energia, a jednocześnie czułam się wypalona, jakbym lada chwila miała stracić przytomność. Raąuel chodziła tam i z powrotem. Łamała czółenkami gałązki. Po telefonie Davida chciała zabrać nas do Centrum na rozmowę, ale Lend odmówił. Pojawił się zasapany Jack. - Powiedziałem wszystkim, że jadą gliny, cmentarz jest czysty. Na szczęście Carlee nie pamiętała nic z wampirycznego transu, czuła się lekko oszołomiona i podejrzewała, że ktoś dolał jej alkoholu do szklanki. Gdyby tylko tak było. Jack za-
bral ją z powrotem do gości. Ludzie nie mieli pojęcia, co się stało. Jack spojrzał na Lenda i rzucił: - Właśnie miałem ją uratować. Nie musiałeś przyjeżdżać. Spojrzałam na niego ostro. To nie on mnie uratował, tylko Lend! Myślał, że ocalił mnie przed wampirem, a tak naprawdę uchronił mnie przed wyssaniem wampira. Co by sobie pomyślał, gdyby wiedział, że zaatakował niewłaściwego potwora? Nie. Nie byłam potworem. Superwampir zasłużył na to. A Lend uratował mnie przede mną samą. Wszystko w porządku. - Słuchajcie, to nie ma sensu - powiedziałam. - To mogły zrobić tylko elfy. - Ale dlaczego jakiś elf miałby wyciągnąć wampira z Centrum? Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. - Żeby mnie zabić? Ponieważ mnie nienawidzą? Przedtem nasłały na mnie Vivian. Może to nowa taktyka mrocznej królowej? Za dużo ostatnio dziwnych przypadków z elfami. - Ale jedynie elfy transportowe wiedziały, że ten wampir jest w Centrum. - Wystarczy, by wiedział jeden, prawda? - stwierdził Lend. Raąuel westchnęła, ale byłam zbyt zmęczona i spięta, żeby zastanawiać się, co znaczyło to westchnienie. - Sprawdziłam nasze logi. Oba elfy transportowe miały zadania i były zajęte przez całą noc. - A jak wyjaśnisz, że jego bransoletka została dezakty-wowana? spytałam. Potarła oczy. - Nie wiem. To mógł być błąd danych. Nie wiemy, czy lokalizator bransoletki został prawidłowo aktywowany, chociaż
to nie powinno stanowić problemu, skoro nie miał opuścić Centrum. - Bardzo pocieszające. - Przenosimy go do ściśle strzeżonego sektora. Przyrzekam ci, że żaden elf nie zdoła go stamtąd wyciągnąć. Skrzyżowałam ręce na piersi. Wiedziałam, że zachowuję się okropnie, ale zrobiło się późno, byłam zmęczona, a mój wieczór zepsuto w najgorszy możliwy sposób. Nienawidziłam tego wieczoru. Nienawidziłam tego, co zrobiłam. I nienawidziłam się za to, że przyjęłam to tak obojętnie. I że jakaś część mnie uważała, że to sprawiedliwe. W moim życiu było wystarczająco dużo pytań bez odpowiedzi. Nie chciałam do tego wszystkiego zastawiać się jeszcze, czy jestem dobrym człowiekiem. - Wracam do siebie. I jeśli spóźnię się do szkoły, bo zaśpię, to spodziewam się, że zadzwonisz i mnie usprawiedliwisz. Raąuel poklepała mnie po ręku, sprawdziła jeszcze raz moją szyję, a potem Lend odwiózł mnie do domu. Poszedł ze mną na górę i przytulił mnie, gdy wybuchnęłam płaczem, jak tylko znaleźliśmy się w moim pokoju. - Tak mi przykro! Nie powinienem był puszczać cię samej. Gdybym nie wrócił... Nie chcę nawet o tym myśleć. Evie, przepraszam, przepraszam... Pokręciłam głową i ukryłam twarz na jego piersi. Nie miał pojęcia, co się właściwie stało. - To nie twoja wina. Dziękuję... że mnie uratowałeś. Został ze mną do drugiej albo trzeciej. Już nie płakałam. Jeszcze raz sprawdził ranę na szyi i kazał mi przysiąc, że zadzwonię, gdybym czegoś potrzebowała. A potem pojechał do szkoły na poranne laboratorium. Leżałam w łóżku, ciągle w swoim głupim kostiumie. Byłam nieludzko zmęczona, ale nie mogłam zmusić umysłu, żeby przestał zataczać szalone kręgi. Na pewno elf uwolnił
superwampira i poszczuł go na mnie. Stanowiłam dla nich zagrożenie, więc wysyłali innych paranormalnych, by odwalili za nich brudną robotę. Całe elfy - podstępne i leniwe. To była ich wina, że straciłam nad sobą panowanie i niemal wyssałam wampira do końca. Ich, nie moja. Nie wiedziałam, że zasnęłam, dopóki nie zobaczyłam Vivian. Siedziała obok mnie na porośniętym trawą wzgórzu. - Co tym razem? Spojrzałam na nią spłoszona i przygryzłam wargę. Nie rozmawiałam z nią od incydentu z sylfem. Na pewno zrozumiałaby, przez co przechodzę, że czułam się podle, po tym co zrobiłam, i jednocześnie wiedziałaby, że to było usprawiedliwione. I zarazem była ostatnią osobą, z którą mogłabym o tym porozmawiać. Gdybym to zrobiła, musiałabym przyznać, że jestem równie słaba jak ona. A przecież nie byłam taka jak ona. Zrobiłam to w obronie własnej! Ale to, co ona robiła, też nie było tak do końca jej winą... - To wszystko przez elfy. Wszystko przez elfy. Nie powinnaś tu być. Zmrużyła oczy w zamyśleniu, a potem spojrzała na trawę, na której siedziała. Zerwała kilka źdźbeł. - Dokonałam wyboru, Evie. Niewłaściwego. - Ale elfy cię zmusiły! Podstępem! - To przez nich wszystko szło źle, to przez nich Lish nie żyła, przez nich nie mogłam być szczęśliwa! Westchnęła. - Posłuchaj. Po prostu to zrobiłam i teraz już nic na to nie poradzę. Żaden elf nie zmuszał mnie do mordowania paranormalnych. Robiłam to, bo mi się to podobało. - Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale przykryła ręką moją dłoń. - Nie. Wiem, że próbujesz mi wybaczyć, ale nie usprawiedliwiaj tego. Jesteś winna swoim przyjaciołom coś więcej. Nie zabiłam ich dlatego, że elfy mnie zmusiły, po prostu
byłam zrozpaczona, samotna i pragnęłam tego. Myślałam, że wyświadczam im przysługę, więcej, lubiłam tamto uczucie. I to jest właśnie najgorsze. Zawsze, zawsze liczyłam się tylko ja. Gdybyś mnie nie powstrzymała, prawdopodobnie robiłabym to nadal. Jej słowa zawisły w powietrzu między nami. Nieprzyjemna ciemność, zimna i pusta, wsączała się do mojej smutnej małej duszy. Chciałam, żeby Vivian obwiniała elfy tak samo jak ja. Po co wyciągnęła sprawy, o których chciałam zapomnieć? I dlaczego, do bip, jej wyznanie wzbudzało we mnie poczucie winy? - Ale elfy... - powiedziałam jękliwie. - Zrujnowały ci życie i nadal niszczą moje. Gdyby nie one, wszystko byłoby inne. Prostsze. Vivian zaśmiała się i odparła szorstko: - Do licha z elfami, teraz nie mogą mnie już dotknąć. Co gorsza, ja nie mogę dotknąć ich. Zabiłabym każdego elfa, gdybym mogła, za to, co nam zrobiły. Ale wiem, że gdyby nie one, żadna z nas by nie istniała. Chyba lepiej, że jestem uwięziona w krainie snów i na moich rękach nie ma więcej dusz. W sensie dosłownym. Uśmiechnęła się szelmowsko i trąciła mnie łokciem. Zaśmiałam się krótko, boleśnie. Tak naprawdę dzisiejszej nocy pragnęłam normalnego snu, wolnego od rozmów, od których bolała mnie głowa i dusza. Zamknęłam oczy i otworzyłam je w ciemności mojego pokoju. Przez chwilę myślałam, że nadal śpię. Tylko Viv i ja zamieniłyśmy się miejscami. I wtedy zrozumiałam, że siedząca na brzegu łóżka i wpatrująca się we mnie postać nie jest moją szaloną siostrą.
Sprawy życia i nieśmierci Usiadłam, moje serce waliło jak oszalałe. Zdławiłam krzyk, gdy rozpoznałam nastroszone włosy i zapaliłam lampkę nocną. - Arianno? Przeraziłaś mnie na śmierć. Co się stało? Nie patrzyła na mnie, ale jakby obok mojej głowy, w pustkę na ścianie. Oczy jej iluzji wyglądały na równie martwe jak te prawdziwe. - Nie rozumiem tego. Nic nie rozumiem. - Słucham? Jej oczy skoncentrowały się na mnie, pokręciła powoli głową. - Lend powiedział mi, co się dziś stało. O wampirze. Evie, nie chcę stać się czymś takim. To coś to nie jestem ja, ten nieumarły, niekończący się koszmar. Nie powinnam istnieć. Chciałabym nie istnieć. - Mówiła niskim, równym głosem, co było bardziej przerażające, niż gdyby się złościła czy płakała. - Wiesz, że tak naprawdę nie nazywam się Arianna? Mam na imię Anna. Nie znosiłam tego imienia. Banalne i nudne, tak samo jak ja, jak moje życie, moja rodzina. Nie znosiłam mojej rodziny. Biali protestanci, klasa średnia, tak przeciętni, jak to tylko możliwe. Moja mama robiła na drutach i należała do rady szkoły, ojciec był księgowym. Chcieli ze mnie zrobić roześmianą blondynkę, cheerleaderkę albo inną miłą dziewczynę. Zawsze mnie gdzieś wciskali: pływanie, lekkoatletyka, wszystko jedno. Chcieli, żebym się dopasowała, a to ostatnia rzecz, na jakiej mi zależało. Wiecznie walczyłam z mamą o kolor włosów, kolczyki w nosie i muzykę. Gdy w końcu wyjechałam do szkoły, nie pożegnałam się z nimi, nie podziękowałam, nie powiedziałam, że ich kocham. Cieszyłam się, że wyjeżdżam. Powiedzieli, że jestem głupia. Przenoszę się do wielkiego miasta, w którym nikogo nie znam, z pieniędzmi ledwie wystarczającymi na przeżycie. Miałam to gdzieś. W końcu chciałam
się dowiedzieć, kim właściwie jestem, znaleźć miejsce, gdzie mogłam być inna. I wtedy poznałam Feliksa. Był tajemniczy i wspaniały, dokładne przeciwieństwo mojej rodziny. Stwierdził, że należymy do siebie, że nasza miłość będzie trwać wiecznie. Ze widzi, kim naprawdę jestem i kim mogłabym się stać. Obiecał pokazać mi świat. Nie zauważyłam, że jego świat to zawsze była noc. A potem mnie ugryzł. W pierwszej chwili spodobało mi się to, ale potem zrobił to jeszcze raz, ssał moją krew, straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, wyznał mi, kim jest. Nie uwierzyłam, myślałam, że zwariował. Zbyt szybko mu zaufałam, wiedział, do jakiej szkoły chodzę, gdzie pracuję, gdzie mieszkam. Nigdzie nie mogłam czuć się bezpieczna. Dlatego wróciłam do domu. Dotarłam tam w nocy, zaparkowałam przed domem. Widziałam moich rodziców przez okno, czytali w salonie. Było tam jasno, ciepło i bezpiecznie. Ruszyłam do nich i wtedy ujrzałam Feliksa. Stał na ganku i czekał na mnie. Rodzice znaleźli mnie tam następnego ranka. Martwą. Powstrzymałam łzy. Nigdy przedtem o tym nie mówiła. Nigdy nie rozumiałam, jak to jest z tymi wampirami. Jak ludzie mogą zostać nieśmiertelnymi paranormalnymi, dlaczego mają iluzję? Wilkołaki też byty dziwne, ale śmiertelne i nie miały iluzji. Raąuel nigdy nie potrafiła wyjaśnić, skąd się brały wampiry. Wiedziała jedynie, że aby zostać jednym z nich, człowiek musi zostać ugryziony więcej niż raz w ciągu mniej więcej miesiąca. I że wampir musi zostawić ci tyle życia, by doszło do przemiany, nim twoje serce przestanie bić. To niełatwe. W dodatku większość wampirów nie jest zainteresowana powiększaniem swoich szeregów. I całe szczęście, bo gdyby człowiek stawał się wampirem po jednym ugryzieniu, świat zostałby przeładowany krwiopijcami wieki temu. Arianna zawsze wydawała się twarda i zblazowana. Czasem zastanawiałam się nawet, czy nie znalazła jakiegoś wampira i nie zmusiła go, by ją przemienił. Teraz, gdy opo-
wiadała to wszystko beznamiętnym tonem, pękało mi serce. Okazuje się, że była zwykłą dziewczyną, która próbowała znaleźć swoje miejsce w świecie. Tak jak ja. - Oczywiście nie pamiętam, jak mnie znaleźli. Obudziłam się już w kostnicy. Feliks był przy mnie, czekał na mnie. Jaką on miał minę! Jaki był podekscytowany! Zupełnie, jakby zrobił coś wspaniałego. - Co się z nim stało? - szepnęłam. - Poszłam z nim. Nie miałam dokąd pójść i nie miałam pojęcia, jak żyć jako wampir. Wybrał samotną dziewczynę, artystkę. Wyśledził i zwabił do ciemnej alejki. Dla nas. Poczułam skurcz żołądka. Nie wiedziałam, że Arianna kogoś zabiła. A David? Czy znał jej przeszłość? Zamknęła oczy. - Gdy Feliks ją uśpił, gdy przechyliła głowę i nadstawiła szyję, zabiłam go. - Czekaj... Jego? Popatrzyła na mnie po raz pierwszy. - Już byłam tym czymś, tą drwiną życia. Zabrał mi wszystko, co miałam. Wszystko, czym mogłabym się stać. Nie mogłam pozwolić, by zrobił to samo komuś jeszcze. Siedziałam w milczeniu, nie wiedziałam, co powiedzieć. Ona i David byli takimi pacyfistami, gdy chodziło o załatwianie spraw z innymi paranormalnymi. Arianna zabiła innego wampira, by ochronić niewinną dziewczynę. Czy ja też zachowałam się w porządku? Superwampir skrzywdziłby innych ludzi, Carlee, pozostałych. Wiem, że by to zrobił. Pokręciłam głową. - Arianno, tak mi przykro. Uśmiechnęła się smutno. - Teraz to bez znaczenia. W końcu znalazłam Davida, jestem tutaj. I zostanę tu. Życie wieczne to tak jak żadne życie. Nie mam pojęcia, co z nim robić. Anna nie żyje, a ja utknęłam tutaj, martwa i żywa, i żadna. Położyłam rękę na jej ramieniu.
- Jesteś żywa! Nadal jesteś osobą! Popatrzyła na mnie ostrym wzrokiem. - Nie kłam, Evie. Dokładnie widzisz, kim jestem. Wzdrygnęłam się. Jak bardzo skrzywdziłam ją przez te wszystkie miesiące, gdy kiepsko udawałam, że nie przeraża mnie jej wygląd pod iluzją? - I mimo wszystko to nie jesteś ty! - Wiem, kim jestem. Nie rozumiem tylko dlaczego. -Wstała. Przepraszam, nie powinnam była cię budzić. Czasem lubię patrzeć, jak śpisz. Chciałabym móc zasnąć. Zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, wyszła z pokoju, a potem w ogóle z mieszkania. Siedziałam zszokowana, w końcu padłam na plecy na łóżko. Jak mogłam kiedykolwiek myśleć, że poza Centrum życie będzie łatwiejsze? Miłośnik drzew Lend siedział, nasze ciała stykały się od ramion do stóp, kiedy siedzieliśmy przy stoliku w restauracji. Jedyna korzyść z ataku superwampira była taka, że Lend nie komentował ani słowem metod Agencji. Gdy się widzi na własne oczy, co niektórzy paranormalni są w stanie zrobić, metody MANIP nie wydają się już tak podejrzane. Niestety, była to jedyna dobra strona minionej nocy. Próbowałam siedzieć spokojnie, ale nerwowo bębniłam palcami po stole. Czułam się podekscytowana, naładowana dziwną energią. Wolałam nie myśleć, skąd się to bierze. To na pewno nie była dusza superwampira, to... No nie wiem, pozostałość po nerwowej nocy. I tyle.
Podskoczyłam, gdy Nona postawiła talerze na stole, a potem wróciła do kuchni. - Na pewno wszystko w porządku? - spytał Lend. - W porządku. W porządku. Wszystko w porządku. -Wyciągnęłam rękę, żeby potrzeć szyję, ale się powstrzymałam. Bolało, ale już się goiło. Jeśli zostanie mi blizna, wampir za to zapłaci. Chociaż, on już zapłacił. Przewracało mi się w żołądku. Leżąca na talerzu grillowana kanapka z serem nagle wydała się niejadalna. - Cześć, dzieciaki. - Podszedł do nas David. Zmarszczył czoło, gdy spojrzał na moją szyję. - Jak się czujesz, Evie? Machnęłam lekceważąco rękę, moje kolano podrygiwało pod stołem. - Jestem tylko zmęczona. Nie byłam w szkole, musiałam odespać. Wszystko będzie dobrze. Gdzie Arianna? Nie było jej w domu tego ranka. A przecież zawsze była w domu! Mając w pamięci jej wczorajszą opowieść, zastanawiałam się, czy wieczność nie dopiekła jej tak bardzo, że postanowiła coś z tym zrobić. Pomyślałam przelotnie o po-ltergeiście Stevie. Próbowałam się opanować, żadnej paniki. Czymkolwiek była Arianna, była też moją przyjaciółką. I nie chciałam jej stracić. - Wysłała SMS, że nie może przyjść dzisiaj na spotkanie. Nie byłam pewna, czy to dobrze, czy źle. Ale przynajmniej miała kontakt z Davidem. Chciałabym spotkać się z nią sam na sam, pogadać, sprawić, żeby poczuła się lepiej. Gdybym tylko wiedziała jak. - Dzwoniła też Raquel. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Często ze sobą rozmawiacie? Wzruszył ramionami. - Chciała się upewnić, że sprawdziłem, jak się czujesz. Martwi się. Myślisz, że to, co stało się w nocy, miało jakiś związek z elfami?
Lend delikatnie chwycil mnie za rękę, którą nieświadomie skubałam bandaż. Trzymał ją w swojej dłoni, pocierając kciukiem. Moje kolano przestało podskakiwać. Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Skoncentrowałam się na dłoni Lenda i to pomagało mi się uspokoić. - Tak. Tak myślę. Wydarzyło się zbyt wiele dziwnych rzeczy. Najpierw sylf, potem fossegrim... - Ale czy to nie był przypadek? Przecież Jack upuścił cię do wody. - Och! - Zmarszczyłam brwi. Nie pomyślałam o tym. Skąd elfy miałyby wiedzieć, że właśnie tam, właśnie wtedy wpadnę do rzeki? Po prostu miałam pecha. Jak zwykle. - Ale Reth był tu kilka razy i widziałam elfkę spacerującą po ulicy. A jeszcze jedna pojawiła się w Centrum, gdy tam byłam. Raquel ją wyrzuciła. I teraz ten wampir. Nikt poza elfem nie mógłby wymyślić takiej intrygi. - To prawda. - David potarł oczy ze znużeniem. Lend robił dokładnie to samo, gdy był zaniepokojony. Czasami ich podobieństwo, to, że śmiali się ze starych dowcipów, których nie rozumiałam, to, jaki spokój i ciepło panowało między nimi, sprawiały mi ból. Lend był szczęściarzem, że miał takiego ojca. Chciałabym, żeby to mój tata tu przybiegł, żeby sprawdzić, jak się czuję, a nie ojciec mojego chłopaka. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Dostrzegłam żabią staruszkę, która chrząkata znacząco, gdy Lend i ja całowaliśmy się na chodniku całe wieki temu. Stała na zewnątrz i patrzyła w okno restauracji. Na mnie. Zmrużyłam oczy, ale wtedy kobieta spojrzała na coś za mną, odwróciła się na pięcie i odeszła. Obejrzałam się szybko i zobaczyłam, że Grnlllll macha małymi łapkami, jakby chciała powiedzieć: „Sio". - Co to miało być? - spytałam, ale skrzatka zignorowała mnie i poszła za bar, gdzie nie dało się jej zobaczyć. Kari i Donna siedziały na stołkach barowych, halibut na ich talerzach był nietknięty. Przyglądały mi się wielkimi okrągłymi oczami i nagle się uśmiechnęły. Złośliwie.
- Może jednak nie chodzi tylko o elfy - stwierdziłam. Moja podejrzliwość narastała. Wstałam nagle i poszłam prosto do kuchni. Grnlllll skoczyła przede mną. Próbowała zastąpić mi drogę i mruczała coś, ale przeszłam nad nią i wpadłam przez drzwi. Nona stała pochylona nad wielką, misternie rzeźbioną drewnianą misą. I mówiła do niej. - ...pod naszą opieką. Kontynuujcie gromadzenie. Wszystko będzie na miejscu, gdy nadejdzie czas, i... Podniosła wzrok i spojrzała na mnie, zaskoczona. - Do kogo mówisz? - spytałam twardo. Podbiegłam do niej, ale zanim dopadłam miski, zamieszała w niej ręką i, gdy się pochyliłam, zobaczyłam tylko falującą wodę. - Co robisz? Jej piękne usta uśmiechnęły się z niezmąconym spokojem. - Nic, dziecko. - Kłamiesz! - zawołałam. Drzwi za mną się otworzyły. - Jakiś problem? - spytał David. - To ona jest problemem! - Wskazałam palcem na ducha drzewa. Kłamie! Mówiła do miski z wodą! Coś się tu dzieje, a ona nie chce powiedzieć co! Najpierw spotykała się z Rethem, a teraz pojawili się w mieście ci wszyscy dziwni paranormalni. Obserwują mnie! Wiem, że mnie obserwują! -Znów przeniosłam wzrok na Nonę. - Współpracujesz z elfami, tak? Nona spoważniała. - Nie, dziecko. Nie współpracuję. Elfy nie są przyjaciółmi mojego gatunku. I obiecuję ci to, co zawsze obiecywałam. Jesteś tutaj bezpieczna. Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić, dopóki jesteś pod moją opieką. - Nie jestem pod twoją opieką! - Evie... - David położył dłoń na moim ramieniu. Lend stanął po mojej drugiej stronie. - Znam Nonę od bardzo
dawna. Huldry nie potrafią kłamać. Ona nie chce cię skrzywdzić. - Wybaczcie - powiedziała Nona. Wzięła miskę i wyszła z nią tylnymi drzwiami. Nadal byłam wściekła - Skąd wiesz, że nie kłamią? I co ona tu w ogóle robi? Dlaczego duch drzewa chce prowadzić restaurację? David wzruszył ramionami. - Niektóre duchy żywiołów i paranormalnych żyją wśród ludzi. Zawsze tak było. Myślę, że robią to dla rozrywki. - Więc tak postrzegał swój związek z Cressidą? Był dla niej jedynie rozrywką? Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł żyć z bólem i odrzuceniem. Pokręciłam głową. - To mnie nie przekonuje. - Bolało mnie serce. I szyja. Bolał mnie mózg. Całe moje życie mnie dziś bolało. - Jeśli Nona chciała cię skrzywdzić lub wydać elfom, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? - spytał Lend. - Przecież mieszkasz tu od miesięcy. Wiem, że zdarzały się dziwne rzeczy, ale nie przypuszczam, żeby odpowiadała za nie Nona. Westchnęłam. Pewnie miał rację. - A to gapienie się? Zawsze się na mnie gapią! - No wiesz, miło na ciebie popatrzeć. - Ha, ha... - Mówię poważnie. Widocznie są zaciekawieni. Większość z nich nie wie, czym jesteś. Ale zdają sobie sprawę, że ty wiesz, czym oni są. To nie jest normalne. I tłumaczy ciekawość. - No dobra - wymruczałam. Może faktycznie wpadam w paranoję. Lend objął mnie ręką i oparł czoło o moją głowę. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale martwię się o twoje bezpieczeństwo bardziej niż ty sama. I jeśli naprawdę się tym przejmujesz, zabierzemy cię stąd. Możesz zamieszkać w domu z moim tatą. Prawda?
David skinął głową. - Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, oczywiście. Pokręciłam głową. Nie chciałam mieszkać z Davidem bez Lenda. Lubiłam go, ale to byłoby dziwaczne. No i nie chciałam zostawiać Arianny samej. Mieli rację, chyba przesadziłam w sprawie Nony. To były intrygi elfów, nie żywiołaków. Ale tak czy inaczej, wiedziałam, kiedy ktoś mnie okłamywał. O, i na pewno już nigdy nie wyniosę śmieci za tego wrednego skrzata. Wampiastycznie Miałam dość. Dlaczego wcześniejsza kwalifikacja nie może być no... wcześniejsza? Początek grudnia, akurat! Jak długo można przeglądać tabelę ocen, wyniki testów i kilka bezsensownych wypracowań? Słuchałam nauczycieli brzęczących o czymś nieistotnym i zadręczałam się wizją sterty papierów, które miały wpływ na całą moją przyszłość, a które leżały spokojnie na czyimś biurku. Gdy szkoła uznała, że moja głowa jest wystarczająco zapchana przeciwprostokątnymi, wiązaniami chemicznymi i metaforami, byłam wolna. Zgodnie z nowym zwyczajem, poprosiłam Carlee, żeby podrzuciła mnie do domu. Dzięki temu mogłam szybciej zajrzeć do skrzynki pocztowej. Carlee pokręciła głową, gdy podskakiwałam nerwowo na siedzeniu. - Skoro powiedzieli początek grudnia, to mogli jeszcze nie wysłać. I pewnie w ogóle list przyjdzie później. - Wiem. - Carlee miała rację i zdawałam sobie z tego sprawę, jednak nie mogłam się uspokoić. Patrzyłam, jak drzewa przelatują za oknami. Po raz pierwszy nie miałam nic
naprzeciw chaotycznej, szybkiej jeździe Carlee. Prędzej, prędzej! - Poza tym to wcale nie tak długo. Mój kuzyn czekał chyba ze cztery miesiące na przyjęcie do Virginia University. Westchnęłam ciężko. - Całe wieki. Byłam cierpliwa, naprawdę bardzo cierpliwa, przez długi czas po wysłaniu zgłoszenia. Atak wampira oraz próby nawiązania kontaktu z milczącą Arianną po naszej pamiętnej pogawędce o północy pozwoliły mi się skupić na innych rzeczach - nie zawsze przyjemnych. Oderwały od myślenia o szkole. Ale teraz wiedziałam, że nie zniosę już dłużej tego czekania. Jak mogłam myśleć o czymś innym? Mówcie, co chcecie o zombi, ale one przynajmniej zabijają szybko. Komisja rekrutacyjna rozciąga torturę w nieskończoność. A może ta komisja składa się właśnie z zombi? Toby wyjaśniało, dlaczego trwało to tak piekielnie długo! - Miałaś ostatnio kontakt z Jackiem? Wierciłam się na siedzeniu i próbowałam skupić na czymś innym niż Georgetown. Carlee mogła nie pamiętać, że w czasie Halloween zaatakował ją wampir, ale na pewno pamiętała flirt z Jackiem. - Nie, jakby zapadł się pod ziemię. Często tak robi. - Ach tak... - Skinęła głową, ale wyglądała na rozczarowaną. Żałowałam, że nie znam jakiegoś miłego normalnego chłopca, z którym mogłabym ją poznać i który pozwoliłby jej zapomnieć o Jacku. Jedyny miły chłopak, jakiego znałam, był daleki od normalności i należał tylko i wyłącznie do mnie. Zatrzymałyśmy się przed restauracją i niemal wypadłam z samochodu, ledwie żegnając się z anielsko cierpliwą Carlee. Pobiegłam do skrzynki pocztowej. Wiedziałam, że to irracjonalne, ale czułam, że to będzie dziś. Niecierpliwość narastała przez całe popołudnie i teraz wydawało mi się, że zaraz wybuchnę. Jeszcze dwa tygodnie do daty, jaką podali. Ale był wtorek, więc mieli cały poniedziałek na zebranie
i wysłanie dokumentów. Jeśli dostanę list teraz, zadzwonię do Lenda, a on przyjedzie wcześniej do domu. Będziemy mogli razem świętować, układać plany na wspólną przyszłość i... Skrzynka okazała się pusta. Wyplułam ciąg przekleństw, które wprawiłyby w zakłopotanie nawet przebieralnię chłopców, i z pasją kopnęłam słupek skrzynki. List nie przyszedł. Cale moje zdenerwowanie było bez sensu. Poszłam na górę, tupiąc głośno i ignorując Grnlllll, która czegoś ode mnie chciała. Raąuel nie potrzebowała mnie przez ostatnie dwa tygodnie - podejrzewałam, że czuła się winna z powodu superwampira - więc pracowałam w restauracji. Mimo że w mieście nadal było wyjątkowo dużo nowych paranormalnych, nie widziałam żadnych elfów i nie udało mi się przyłapać Nony na robieniu czegoś podejrzanego. Ale dziś miałam lepsze rzeczy do roboty niż pomaganie w kuchni czy przejmowanie się paranormalnymi. Chciałam zamknąć się w pokoju i kisić się tam przez kilka godzin. Położyłam się na łóżku na wznak i zapatrzyłam w sufit. Wzrokiem usiłowałam wypalić w nim dziurę. Może to i dobrze, że ten list jeszcze nie przyszedł. Gdyby chcieli mnie odrzucić, pewnie już by to zrobili. Trzeba czasu, żeby zebrać ten śliczny gruby pakiet przyjęcia. Na pewno składali każdą kartkę, każdy arkusz z należytą pieczołowitością i uwagą. Dostanę się. Muszę się dostać. Ale dlaczego, dlaczego nie mogą mi tego tak zwyczajnie powiedzieć i uwolnić mnie od tej agonii? Komunikator zapiszczał głucho ze swojego honorowego miejsca w szufladzie ze skarpetkami. Ze zdumieniem spostrzegłam, że niemal zapadał zmierzch. Musiałam leżeć i rozmyślać kilka ładnych godzin. Wszystko było lepsze od tej tortury! Rozrzuciłam skarpetki po pokoju, dokopałam się do komunikatora i odczytałam wiadomość: Zlecenie, wampir, natychmiast, tak/nie.
No dobra, może jednak było coś gorszego niż czekanie. Głupie wampiry. Ale tak czy inaczej, ktoś to musi zrobić. Wcisnęłam „tak". Ledwie zdążyłam zdjąć mój naszyjnik i przypiąć taser, gdy na ścianie rozbłysło światło. Jack wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją, zanim drzwi się zamknęły; Jack wciągnął mnie do środka. - Cześć, Evie, miałaś miły dzień? Popatrzyłam na niego spode łba. - Nie. Załatwmy to szybko. I jeśli znów wrzucisz mnie do rzeki, to przysięgam, że pociągnę cię za sobą. Zaśmiał się, głupek jeden. Ruszyliśmy przez pustkę. Próbowałam skupić się na moim gniewie i złości, wszystko, żeby nie myśleć o wampirze. Nie będę wysysać żadnego paranormalnego. Nigdy. Między mną a Lendem dobrze się układało, a ja czułam się lepiej. I coraz rzadziej zauważałam dziwne rzeczy dookoła. Wprawdzie wiatr nadal mi towarzyszył, spędzałam w wannie więcej czasu niż zwykle i wyczuwałam płynącą w pobliżu wodę. Ale ta nowa buzująca we mnie energia to tylko stres, nic więcej. Po namyśle uznałam, że wcale nie wzięłam dużo od superwampira, a im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam pewna, że to była właściwa decyzja. Mimo to denerwowałam się, że znów mam stanąć oko w oko z wampirem. Stanęliśmy w brudnej, wąskiej alejce, między dwoma kolorowymi drewnianymi budynkami. - No proszę, nic ci się nie stało! - stwierdził bardzo z siebie zadowolony Jack. Na końcu alei rozbrzmiewały echa głośnych krzyków. Byliśmy w wesołym miasteczku. Tłum ludzi i wiele ciemnych zaułków. Wampastycznie. Sprawdziłam, czy Tasey łatwo się wyjmuje. - Zostań tu, zaraz wrócę. To nie powinno długo potrwać poprosiłam. Ruszyłam do wesołego miasteczka, ale Jack złapał mnie za rękę.
- Nie zdołasz go sama zaobrączkować, pamiętasz? A więc jestem drugą połową naszego wspaniałego duetu „dorwij i złap". Zdławiłam złośliwą odpowiedź. W końcu to nie jego wina, że byłam wściekła. - Dobra. Trzymaj się blisko mnie. - Weszłam w tłum, ale tym razem nie próbowałam chłonąć atmosfery. Nie musiałam już korzystać z każdej okazji, by poprzyglądać się ludziom. Miałam ich dość na szkolnych korytarzach. Pół godziny później dostrzegłam wreszcie okrytą iluzją czaszkę wśród tłumu ludzi czekających na diabelski młyn. Wampir obejmował ładną dziewczynę, ubraną zbyt kuso jak na tę pogodę. Smukłą szyję miała odsłoniętą. Patrzyła na niego z otępiałym zachwytem, jak każda kobieta kontrolowana przez wampira. Albo tak, jak ja patrzyłam czasem na babeczki. Mmm, babeczki... Zmrużyłam oczy i odpięłam Tasey. Najwyraźniej wampir planował zabrać dziewczynę na przejażdżkę - niezapomnianą i bez powrotu. Pewnie ugryzie ją na samej górze, żeby było bardziej dramatycznie. A potem będzie udawał, że jest pijana, i zaciągnie ją w jakiś ciemny kąt, gdzie dokończy sprawę. Ogarnął mnie gniew. Pomyślałam o biednej Arian-nie. Protokół Agencji dotyczący wampirów nakazywał odciągnąć delikwenta w odludne miejsce, żeby ludzie nie dowiedzieli się, jakie to mordercze stwory żyją wśród nich. Przecisnęłam się przez tłum, klepnęłam wampira w ramię i przywaliłam mu prądem. Jego oczy rozszerzyło zdumienie, a potem padł nieprzytomny na ziemię. Niedoszła ofiara patrzyła na niego przez chwilę i w końcu wydała z siebie cichy krzyk. Tłum rozsunął się i utworzył krąg wokół nieprzytomnego wampira. Przewróciłam oczami w stronę dziewczyny ze smakowitą szyją. - Jakoś to przeżyjesz. Wierz mi, to byłby najkrótszy związek w twoim życiu.
Jack podszedł z tyłu. Uśmiechnął się przepraszająco do tłumu, a potem wyjął i zamocował bransoletę na kostce wampira. Złapałam nieumarłego za rękę i pociągnęłam go bezceremonialnie w stronę alei. Ludzie - bezmyślni, tępi ludzie - nie ruszyli się z miejsca. Patrzyli zakłopotani i próbowali zrozumieć, co się wydarzyło. Czego byli świadkami? Czy powinni bić brawo, czy raczej wezwać policję? - Ściągnij transport - zażądałam i wepchnęłam wampira do alejki. Po akcji z superwampirem pojawiła się nowa regulacja. Według niej krwiopijcę należało zatrzymać natychmiast, bez odczytywania praw czy wskazywania biura, do którego może się udać. Jack wcisnął przycisk i spojrzał na mnie. - To było bardzo... subtelne. - Mam to gdzieś - burknęłam. Czy to by naprawdę było takie złe, gdyby ludzie dowiedzieli się wreszcie, że paranormalni żyją sobie radośnie wśród nich? Chroniąc ludzi przed tą prawdą, tworzyliśmy takie ofiary jak Arianna. Poza tym wywabienie wampira z tłumu zajęłoby zbyt dużo czasu. No i nie miałam ochoty stawiać mu czoła w samotności. Nie, zupełnie mnie to nie pociągało. Jedyne, czego chciałam, to wrócić szybko do domu. Gdy pojawił się transport, pociągnęłam Jacka do ściany. - Do domu, już. Skłonił się błazeńsko, prowadząc mnie przez drzwi i ciemność, z powrotem do mojego przytulnego pokoiku szafy. Gdy wyszliśmy, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to list. Na moim łóżku. Biały. Z adresem, który pragnęłam ujrzeć od tygodni. W kopercie, która była o wiele, wiele za mała.
Idąc donikąd, idąc gdzieś Evie? Evie! Au! - Jack wyrwał mi rękę, potrząsnął nią i spojrzał na mnie ze złością. - Będę jeszcze potrzebował tych palców! Nie mogłam się ruszyć. Moja przyszłość leżała na moim łóżku. Jak on się tu znalazł? Dlaczego nie leżał w skrzynce? Grnllłll. Próbowała mi coś powiedzieć, gdy wróciłam ze szkoły. Musiała wyjąć pocztę i wiedziała, że był do mnie list. Arianna pewnie też wiedziała, skoro Grnllłll nie wchodziła po schodach. To pewnie ona położyła list na łóżku. Oczy zapiekły mnie od łez, żołądek zacisnął się w węzeł. Ale może to wcale nie była odmowa. Może po prostu mieli hysia na punkcie ekologii i wysłali jedynie zawiadomienie o przyjęciu ze wskazówkami, jak odebrać dalsze informacje online. Może. Proszę. Proszę, proszę, proszę... Wyciągnęłam naszyjnik z komody i ścisnęłam go w dłoni jak talizman. Podeszłam do łóżka. Z każdym krokiem coraz bardziej bolał mnie żołądek. Podniosłam list drżącymi rękami. Dlaczego nie zaczekali jeszcze dwa tygodnie z wysłaniem go? - Nie mogę tego zrobić - szepnęłam. - Czego? - spytał Jack. Moje zachowanie zaintrygowało go na tyle, że pozwolił, by drzwi elfów się zamknęły. - Nie mogę go otworzyć. - Zacisnęłam powieki i podałam mu list. Ty to zrób. Po raz pierwszy nie wygłupiał się, po prostu wziął ode mnie kopertę. Odgłos rozdzieranego papieru rozrywał mi duszę. Może to nie była odmowa, może to nie była odmowa, może to nie była... - „Szanowna Panno Green, bla, bla, bla... Dziękujemy w imieniu bla, bla, bla... Bardzo nam przykro, ale w chwili
obecnej nie możemy przyjąć..." - Przestał czytać, a moje serce przestało bić. Nie mogłam otworzyć oczu. Nie potrafiłam. Nie przyjęli mnie do Georgetown. To koniec. Wszystko, dla czego pracowałam, wszystko, do czego dążyłam od czasu opuszczenia Centrum, wszystko przepadło. Do końca życia będę pracować w restauracji, wymykać się na głupie zadania MANIP, a Lend w końcu się mną znudzi i poślubi tę napaloną asystentkę. I będą piękni i szczęśliwi już na zawsze, a ja... nigdy... do niczego... nie dojdę! Moja przyszłość ziała pustką, gorszą niż ścieżki elfów. Ścieżki miały przynajmniej jakiś miejsce, do którego zmierzały. Ja nie miałam. - Przestraszyłaś mnie - usłyszałam głos Jacka. Otworzyłam oczy, praktycznie go nie widziałam. - Dobra, w porządku, oddychaj... Oddychaj. Oddychanie pomaga przeżyć. Co do licha jest takiego strasznego w tym, że jakaś głupia szkoła cię nie przyjęła? - Moje życie jest skończone. - Westchnęłam. - To koniec. Koniec wszystkiego. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - A kto chciałby znaleźć się w szkole o nazwie Georgetown? Niezłe! Zrozumiałbym twoją rozpacz, gdyby nazywała się jakoś nobliwie, dajmy na to Jacktown. Ale w tej sytuacji uważam, że przesadzasz. I po co chcesz dalej chodzić do szkoły? Byłem w szkole przez kilka godzin i omal nie zwariowałem! - Ale ja... Taki miałam plan i... Machnął ręką, jakby zmiatając moje marzenia. - Wymyślisz coś nowego. Przecież tak naprawdę wcale tego nie chciałaś. Mogłaś myśleć, że tak jest, ale to nie twój świat. - Uśmiechnął się do mnie. Jego niebieskie oczy były jedyną rzeczą, jaką widziałam przez łzy. Rozpłakałam się jeszcze bardziej.
Westchnął i przestąpił z nogi na nogę. - Chcesz, żebym ściągnął Raąuel? Albo tego twojego nerwowego chłopaka? - Nie! - Nie mogłam teraz spojrzeć Lendowi w twarz, nie mogłam mu powiedzieć, że okazało się, że jestem niewystarczająco dobra. A Raąuel? Będzie taka rozczarowana. Próbowałam żyć normalnie, próbowałam znaleźć sobie miejsce w zwykłym świecie i skończyło się to kompletną klapą. Dlaczego Lend był taki dobry w obu światach, a ja nie radziłam sobie w żadnym? Dlaczego byłam taka kiepska w normalnym życiu? Jack rozłożył ręce. - Wygląda na to, że jak zwykle wszystko zostało na mojej głowie. Dobrze, że zawsze jestem gotów na wyzwania. -Wziął mnie za rękę i otworzył drzwi. Puścił mnie przodem. Próbowałam zaprotestować, gdy wyjmował z mojej dłoni naszyjnik Lenda. Spojrzałam za siebie, gdy drzwi się zamykały - naszyjnik połyskiwał na podłodze mojego pokoju. Mojego życia. - Jack, ja... - Oddychałam nierówno, nie potrafiłam wykrztusić więcej niż kilka słów. - Ja nie chcę... nie... proszę. Stanął jak wryty, patrzył na mnie. Uniósł jedną brew, jakby rozwiązywał wyjątkowo trudny problem, w końcu położył rękę na mojej szyi i się zawahał. A potem mnie pocałował. Wstrząsnęło mną to. Czułam jego usta na swoich, ale nic więcej się nie działo. Wargi były pełne i ciepłe, ale tym dziwnym ruchom, jakie wykonywał, daleko było do cudownych pocałunków Lenda. Poza tym to był Jack. Jack! Gdy o nim myślałam, o tym, co mogłabym mu zrobić, była to głównie przemoc. Żadnego całowania! Odsunęłam się, co nie było trudne, bo w tej samej chwili on też się cofnął. I zmarszczył nos.
- Cóż, to było... interesujące. Zawsze chciałem spróbować i teraz, gdy już to zrobiłem, jestem zupełnie pewny, że nie mam ochoty tego powtórzyć. Walnęłam go w ramię wolną ręką, zła, że drugą muszę trzymać jego dłoń, żeby nie zgubić się tu na zawsze. - Ty... - Plask. - Nędzny... - Plask. - Świrze! - Płask. -Co to miało być?! - Plask. Uchylił się przed następną serią. - A miałem wrażenie, że po czymś takim wszystko powinno być o wiele mniej... - Skrzywił się, gdy walnęłam go mocniej. - Bolesne. - Posłuchaj, psychopato. Gdybym chciała, żebyś mnie pocałował, powiedziałabym ci o tym. A nie zrobiłam tego. Nigdy bym nie zrobiła! Jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie pocałować, znajdę tamtego fossegrima i was sobie przedstawię! Jakby tego było mało Jack zaczął się śmiać. - Zamknij się! - warknęłam. Pokręcił głową i uśmiechnął się przebiegle. - Widzisz? Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Po pierwsze, próba całowania, co prawda zakończona porażką i to bez wątpienia z twojej winy, ale zawsze. Muszę spróbować z Carlee. Na pewno jest lepsza. Dlaczego mój przenikający iluzję wzrok nie miał funkcji lasera? Nie zabiłabym go. Wypaliłabym tylko na jego czole słowo „świr". - Nie zapytasz mnie, co po drugie? - zatrzepotał rzęsami. - Nie mam zamiaru. Walnął mnie łokciem między żebra. - Już nie płaczesz, widzisz? Żeby go udusić, musiałabym puścić jego rękę. Niestety. - I uważasz, że wściekłość i pragnienie mordu są lepsze? Jego uśmiech stężał. - Wściekłość zawsze jest lepsza niż smutek. To moje kolejne motto. A teraz... Chcesz wrócić, żeby płakać samotnie w swoim pokoju, czy wolisz przeżyć przygodę?
Zawahałam się. Z jednej strony obawiałam się tego, co Jack uważał za przygodę, z drugiej, nie chciałam wracać do domu. No i miał rację. Teraz już nie ryczałam, ale wiedziałam, że jak tylko znajdę się w pokoju, sam na sam z listem, zacznę od nowa. Nawet w tej chwili, ledwie pomyślałam o takiej możliwości, do moich oczu napływały łzy i... Dajmy temu spokój. Ścisnęłam jego rękę mocniej niż trzeba. - Co planujesz? Zmrużył oczy i uśmiechnął się, jego twarz cherubina nabrała szelmowskiego wyrazu. - Zabawmy się! - Pociągnął mnie za sobą po ścieżkach. Zmieniał kierunek, skręcał nagle to w prawo, to w lewo, jakby podążał po jakimś wijącym się śladzie. Nigdy przedtem ani on, ani żaden elf nie robił czegoś takiego. - Wiesz, dokąd idziesz? - spytałam zdenerwowana. Nie podobała mi się perspektywa zgubienia się na ścieżkach elfów z Jackiem ani nikim innym. Im dłużej tkwiliśmy w tych ciemnościach, tym trudniej było mi zwalczyć panikę. - To się zmienia. Nigdy nie jest dwa razy w tym samym miejscu, dlatego raczej trudno to znaleźć. Zwłaszcza gdy ktoś zrzędzi ci nad uchem. Już jesteśmy... - Zatrzymał się pełen triumfu. - To tutaj. Wyciągnij rękę. Powiedz mi, co czujesz? Przewróciłam oczami, wyciągnęłam rękę w ciemność i... Coś tu było. A raczej nie coś, ale jakby idea czegoś. To nie było namacalne i nie wiedziałam nawet, jak w ogóle mogłam to czuć. Jakby delikatna wibracja pod palcami, wrażenie obecności miejsca w samym środku pustki... Chyba w ten właśnie sposób człowiek, któremu amputowano rękę, czuje nieobecną kończynę. Tylko że tutaj chodziło o nieobecne drzwi. Nie było ich, ale czułam, że powinny tu być. Jack obserwował mnie uważnie. - Czujesz to, prawda? Pokręciłam głową.
- Tak myślę, nie jestem pewna. To dziwne. - Nie ma żadnego powodu, dla którego ja mogę to robić, a ty nie. Nawet wydaje mi się, że ty możesz otworzyć o wiele więcej niż zwykłe drzwi. Byłoby ci łatwiej, gdybyś poświęciła temu odrobinę uwagi, zamiast zawracać sobie głowę ocenami, szkołą i całowaniem. Szczególnie całowaniem. Nieprzyjemna rzecz. - Mhm, jeśli ty to robisz. A jak otwierasz drzwi? - Myślę, że jedzenie elfów trochę cię zmienia. Poza tym zdziwiłabyś się, co możesz zdziałać, gdy przyglądasz się wystarczająco długo i pragniesz wystarczająco mocno. Dla mnie ścieżki elfów oznaczały wolność. Serce ścisnęło mi się z żalu, gdy pomyślałam, że żył wśród elfów. Jak Vivian... Tylko że on wydawał się bardziej pewny siebie i mniej szalony niż ona. Nie oznacza to zbyt wiele, ale zawsze. Nie był tak zupełnie niezrównoważony. - Przykro mi z powodu twojego dzieciństwa, Jack. Musiało ci być naprawdę ciężko. Wyszczerzył się do mnie. - Ale zobacz, na jakiego wspaniałego człowieka wyrosłem. Przecież to właśnie elfom zawdzięczam to, kim jestem dzisiaj. - Ale przecież możesz stamtąd odejść! Dlaczego ciągle wracasz do ich krainy? Dlaczego nie wrócisz na ziemię, nie zostawisz tego wszystkiego? - Do czego miałbym wrócić? Poza tym sama wiesz, że ten, kto choć raz zjadł elfiego, nigdy nie wróci. Nie może wrócić. - Nie możesz, no... wziąć sobie na zapas? Przechowywać? Pokręcił głową. - Obawiam się, że mnie i elfy nadal sporo łączy. Jeszcze z nimi nie skończyłem. Jego uśmiech był najdoskonalszą iluzja, jaką kiedykolwiek widziałam. Za każdym razem, gdy już myślałam, że
czegoś się o nim dowiedziałam, pojawiał się ten uśmiech i ukrywał jego prawdziwe emocje. Czy w ogóle kiedyś go zrozumiem? - A więc... - powiedział. - Możesz to poczuć. - Co ja właściwie czuję? Zapatrzył się w czerń, niemal pieszczotliwie przesunął palcami po tym miejscu w przestrzeni, w którym czekały na nas drzwi. - Znasz to uczucie, gdy jesteś na krawędzi pomiędzy jawą a snem, a sen, który opuszczasz, wydaje ci się bardziej realny niż prawdziwy świat? Otwierasz oczy, a część ciebie pozostaje we śnie i wiesz, że nigdy nie poczujesz niczego tak głęboko, nie doświadczysz niczego tak prawdziwie, jak w tej cienkiej przestrzeni między ciemnością a światłem. Właśnie w to wchodzimy. - Słuchałam, wstrzymując oddech, ale on już się otrząsnął. Mrugnął do mnie i otworzył drzwi. - Witaj w krainie elfów. Swatko, swatko Nim zdołałam zaprotestować, przeszliśmy przez drzwi do świata elfów. Za każdym razem trafiłam tu przez Retha i oznaczało to złote skały, wirujące łąki i przesadnie wyszukane meble. Nigdy nie przypuszczałam, że będę chciała wrócić do jego domu, ale mając do wyboru dom Retha, i to, co właśnie zobaczyłam, nie wahałabym się ani chwili. Niebo nad nami było szkarłatne, upstrzone kawałeczkami lśniącej czerni, co wyglądało, jakby z tych miejsc ktoś usunął gwiazdy. Powietrze, ciężkie i gęste, jak w letnią noc, niosło ze sobą zapach cynamonu. Staliśmy na smoliście czarnym brzegu wielkiego jeziora, srebrnego, ale nieodbijającego
nieba. Olbrzymie skały porozrzucane dookoła, zakłócały monotonię krajobrazu. Przypominały poskręcane, torturowane istoty. Cały pejzaż był hipnotyzujący, piękny, ale wypaczony. - Jack - wyszeptałam, ciągnąc go za rękę. - Nie powinniśmy tu być. - Masz rację - stwierdził, a ja odetchnęłam z ulgą. - Zapomniałem o zaopatrzeniu. - Wyciągnął rękę i przesunęliśmy się w bok. Upiorny pejzaż ustąpił miejsca pokojowi. Zachwiałam się, oszołomiona. - Przepraszam. - Jack puścił moją rękę i podszedł do stołu w rogu. Gdy już znajdziesz się w krainie elfów, przenoszenie się z miejsca na miejsce jest znacznie łatwiejsze, tylko trzeba się przyzwyczaić. Jeśli masz zamiar wymiotować, uważaj na dywanik. Chwyciłam się brzegu kanapy, żeby nie upaść. Rozejrzałam się. To był najdziwniejszy pokój, jaki kiedykolwiek widziałam. Ściany przypominały seledynową skałę, oświetloną nastrojowym światłem, meble wyglądały podobnie jak te w domu Retha - rzeźbione drewno i aksamity. I wszędzie leżały brudne skarpetki, spodnie i stare adidasy. Chłopcy potrafią zrobić chlew nawet z krainy elfów. Jack podniósł rozdarte kartonowe pudełko i położył na dębowym stole. A potem wziął z miski połyskliwy owoc. Wyglądałby jak brzoskwinia, gdyby brzoskwinie były niebieskie i składały się z kawałeczków nieba. Jack zamknął oczy i wbil zęby w miąższ. Na twarzy chłopaka odmalował się wilczy głód. Nigdy nie jadłam niczego, co wyglądałoby tak wspaniale jak ten owoc. Oddychałam przez usta i próbowałam ignorować cudowny zapach. Jack skończył jeść i podsunął mi miskę. - Masz ochotę? - Dzięki, wolę nie. Wzruszył ramionami. - Nie masz pojęcia, co tracisz. No, z pełnym żołądkiem lepiej się pracuje. Teraz, skoro już mamy co trzeba, możemy wracać.
- Hej, nie tak szybko! Co to było za miejsce? Nie chcę tam wracać! - Pokój Jacka byt przynajmniej wydzielony, zamknięty. Na brzegu tego dziwnego jeziora czułam się zupełnie odsłonięta. W ogóle nie chciałam być w świecie elfów, a już zwłaszcza nie w tamtym miejscu. - O rany, nie mamy czasu. Musimy złapać statek. -Oparł pudełko na biodrze i chwycił moją rękę, zanim zdążyłam ją schować za siebie. Kolejne powodujące mdłości przesunięcie i wróciliśmy nad jezioro. Ale tym razem nie byliśmy tu sami. Wspaniały statek lśniący obsydianową czernią przepłynął bezgłośnie. Srebrna woda pozostała nienaruszona. Nie pojawiła się nawet jedna zmarszczka. Szarpnęłam się w tył, ale statek płynął dalej. Przycumował w następnej zatoczce. Zrzucono łukowy mostek. Z przerażeniem patrzyłam na istoty, które miały z niego zejść. - Jack? - szepnęłam gorączkowo. - Słusznie, nie powinni nas zobaczyć. Nie sądzę, żeby nas zabili, ale nigdy nic nie wiadomo. - Zaraz ja cię zabiję! - wysyczałam, gdy daliśmy nura za jeden z olbrzymich głazów. Jack wychylił się zza niego, ja skuliłam się ze strachu. Zbyt długo uciekałam przed elfami, żeby teraz przychodzić tu z własnej woli i podarować im się jak na tacy. - Chodźmy stąd! - Musisz to zobaczyć. - Nie, naprawdę nie powinnam. Ty też nie! Uciekajmy! - Patrz. - Ciągnął mnie do krawędzi skały, dopóki się nie poddałam. Zobaczyłam upiorną, bezgłośną procesję. Elfy, piękne i przerażające, schodziły po mostku, ostrożnie stawiając każdy krok. Włosy stworzeń były w najróżniejszych kolorach, od czerwieni do oślepiającej bieli. Elfy miały ostre twarze - okrucieństwo przekute w doskonałość. Jednakowe stroje o barwie głębokiej purpury powiewały na niewidzialnym wietrze. A potem wszystkie jak jeden mąż odwróciły się do statku. Wstrzymałam oddech.
Gdy ujrzałam następnych schodzących, przygryzłam wargę, żeby nie krzyczeć z przerażenia. To byli ludzie. Opierali się na rękach i kolanach, mieli ogolone głowy, na ich nagich ciałach wymalowano lśniące srebrzyście wzory. Platforma wsparta na ich plecach, wyglądała jak wykuta ze srebra. Poruszali się na czworakach, w doskonałej harmonii, jakby chcieli utrzymać platformę idealnie równo. Nagle bez żadnego widomego sygnału się zatrzymali. Czekali. Przełknęłam gulę w gardle. Znacznie gorszy od pomalowanych cial, szczupłych i żylastych, okazał się wyraz twarzy tych ludzi. Byli szczęśliwi. Więcej, wydawali się upojeni, jakby na granicy ekstazy. - Co tu się dzieje? - szepnęłam, ale Jack uciszył mnie krótkim, ostrym spojrzeniem. Nie musieliśmy długo czekać. Kobieta, wyższa od pozostałych elfów co najmniej o głowę, wysunęła się do przodu. W jednej chwili zrozumiałam, że piękno i strach stanowią nierozłączną jedność. Jak coś mniej nieokiełznanego niż prawdziwe przerażenie mogło w ogóle być piękne? Na jej czarnych, połyskujących oleiście włosach, które spadały kaskadą na plecy, tańczyły ciemne tęcze. Jej oczy były czernią na alabastrowej skórze, fioletowe usta były pełne, okrutne i nieskazitelne. Słowa, które z nich spływały, musiały sprawiać nieziemską rozkosz i ból. Była wiecznością. Mogłabym do niej podejść... Nie, musiałam to zrobić! W tym rozkładającym się, zmiennym świecie, ona była absolutem, grawitacją. Była wszystkim. Chciałam rozpłynąć się w niej na zawsze. Jack uszczypnął mnie w ramię, skręcając boleśnie moją skórę między palcami. Krzyknęłam cicho i spojrzałam na niego ostro. Przewrócił oczami. - Rozumiem, co czujesz, ale postaraj się jednak nie rzucić do nóg mrocznej królowej, dobrze? Pokręciłam głową, próbowałam wyrzucić z umysłu resztki tego pragnienia. Mało brakowało.
Nie znoszę elfów. Odwróciłam się z mocnym postanowieniem, że nie dam się więcej omamić. Skupiłam się na obserwacji niewolników. Padli plackiem przed królową, a ona weszła na platformę. Wzniosła się w górę na ich plecach. Gdy podnieśli się na czworaka i ruszyli dalej, spoglądała lodowatym wzrokiem w dal. Elfy uformowały szereg za platformą. Królową niesiono przez równinę. Im bardziej się oddalała, tym łatwiej było mi oddychać. Oparłam się o skałę, wyczerpana. Opór, jaki stawiałam wezwaniu mrocznej królowej, wymagał nie lada wysiłku. Musiała być królową dworu Unseelie, czyli tych, którzy stworzyli Vivian. Tych, którzy pragnęli mojej śmierci. Świetna zabawa, Jack. Czym było odrzucenie mojego podania przez Georgetown w porównaniu ze spotkaniem z własną śmiercią? I to śmiercią, której pragniesz paść do stóp? Jakby się nad tym zastanowić, ostatnio Jack nie szczędził mi podobnych doświadczeń. Będziemy musieli o tym porozmawiać. Pochylił się i zaczął grzebać w pudełku. - Kim byli ci biedni ludzie? - szepnęłam. Mdliło mnie, gdy przypomniałam sobie wyraz ich twarzy. Wzruszył ramionami, nie podnosząc wzroku znad pudełka. - Obawiam się, że to już nie są ludzie. Zwierzątka Unseelie nie żyją długo. Wzdrygnęłam się i objęłam ramionami. - Zabierz nas do domu. Zdaje się, że te elfy mnie szukają, i wolałabym, żeby nie znalazły. Co my tu w ogóle robimy? Jack wyprostował się z promiennym uśmiechem, od którego poczułam się jeszcze gorzej, niż gdy patrzyłam na niewolników. W każdej ręce trzymał szklaną butelkę z bursztynowym płynem. - Chcesz nas upić? - spytałam. - Nie bądź głupia. Nawet po kilku drinkach kraina elfów nie stanie się przyjemniejsza. Potrzymaj to. - Wręczył mi
butelki, a potem wziąt dwa długie paski wilgotnego materiału i wcisnął je do szyjek tak, żeby na zewnątrz wystawało kilka centymetrów. - Co... - Możesz być wreszcie cicho? - Upchnął paski, sięgnął do kieszeni i wyjął pudełko zapałek. O bip, nie! - Jack, co ty... Podpalił oba lonty i zabrał mi jedną butelkę. A potem z uśmiechem szaleńca odwrócił się i cisnął nią. Wirowała leniwie, ciągnąc za sobą pas światła, dopóki nie zniknęła za burtą statku. Może nic się nie stanie, może... Potężna kula ognia strzeliła w niebo, płomienie pożerały powietrze, rozlewały się po całym pokładzie. - Evie, może jednak rzucisz... Patrzyłam przerażona na płonący koktajl Mołotowa w moim ręku, a potem rzuciłam go tak daleko, jak tylko mogłam. Butelka rozbiła się o burtę statku, płomienie spadły na srebrną wodę... .. .która stanęła w ogniu. - O rany! Nie spodziewałem się tego. - Jack skinął głową z uznaniem, gdy płomienie rozprzestrzeniały się ku brzegom jeziora. Statek stal w ogniu, umierając z trzaskiem i zgrzytem. - Zdaje się, że dolanie elfiego trunku do benzyny dało dodatkowego kopa. Nieziemski wrzask rozdarł niebo, przeszywając mnie do szpiku kości. Stanowczo nie chciałabym spotkać się z istotą, która wydała z siebie ten głos. Jack zaśmiał się, biorąc mnie za rękę. - I to jest właśnie ta chwila, gdy uciekamy.
Starzy przyjaciele Jack! - Mój głos był zupełnie obcy, niemal oktawę wyższy, trochę z przerażenia, ale głównie z powodu gęstego, gryzącego dymu, który wypełnił powietrze i niczym pięść wciskał się do krtani, gdy jezioro za nami zmieniało się w piekło. Prawie nie widziałam Jacka, jego dłoń była dla mnie ostatnią deską ratunku w tym koszmarze. - Przygotuj się! - krzyknął. Poczułam zawroty głowy, gdy krajobraz uległ zmianie. Nadal staliśmy na tej samej płonącej równinie, ale na tyle daleko, by znaleźć się poza zagrożeniem. Macki dymu przywierały do nas niczym żywe istoty. Robiłam wszystko, żeby je przegnać. Patrzyłam, jak ciemne chmury unoszą się w górę i zasnuwają czerwone nocne niebo. Jezioro paliło się tak, jakby samo było płomieniem. Statek mrocznej królowej wyglądał jak wielki płonący stos. Jack oparł ręce na biodrach i przyglądał się z satysfakcją. - No, wyszło znacznie lepiej, niż się spodziewałem. - Proszę, chodźmy stąd... - Skoro nadal mogliśmy widzieć ten chaos, to znaczy, że byliśmy o wiele za blisko. Wyobraziłam sobie spojrzenie czarnych oczu mrocznej królowej, gdyby nas tu znalazła. Przeszył mnie dreszcz, nie wiem, czy ze strachu, czy z podniecenia. Tak czy inaczej, niedobrze. - Po co ten pośpiech? Zostańmy chwilę, żeby pławić się w satysfakcji z dobrze wykonanej pracy! - Nie chciałam tego robić! - Nie? - Przechylił głowę i uniósł brwi. - Myślałem, że nie znosisz elfów? - Bo tak jest, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar biegać po ich krainach, paląc wszystko jak leci! - Jaki sens ma nienawiść, jeśli nie wykorzystujesz jej i nie próbujesz się zemścić? - Położył ręce na moich ramionach, obracając mnie tak, żebym razem z nim patrzyła na
to piekło. - Nie powiesz mi, że po tym, co tu widziałaś, nie sprawiło ci to radości. Elfy nie przejmują się wieloma rzeczami, ale strasznie trzęsą się o swoje barachło. To był jej ulubiony statek. Nie mówiąc o całym jeziorze. Tyle stuleci troszczenia się o ten pejzaż, a tu nagle puf! Jedna dobrze rzucona butelka. A królowa czuje większą złość i ból, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Choć i tak znacznie mniejszy, niż powinna. Patrzyłam na płomienie. Miałam wrażenie, że ciemny, wijący się dym wsuwa się do mojej piersi i zastępuje strach gniewem. Jack miał rację. Zasługiwały na to. Zasługiwały na coś znacznie gorszego. Zmrużyłam oczy, teraz widziałam tylko lśniącą linię ognia. Była dokładnie tym, czego ten pejzaż potrzebował. Pasowała tu idealnie. Odwróciłam się do Jacka. - Co jeszcze planujesz? Uśmiechnął się, ukazując dołeczki. - Wiedziałem, że się przydasz! Wpadniemy tylko na chwilę, żeby zabrać więcej zaopatrzenia i... - Ty! Oboje podskoczyliśmy, zaskoczeni, i odwróciliśmy się w stronę okropnego, zgrzytliwego głosu. Ujrzałam coś skurczonego, dzikiego, poskręcanego. Zmierzwione, matowe włosy przesłaniały zapadniętą twarz. Coś, co niegdyś było pięknym strojem, teraz wyglądało jak niechlujne łachmany. A potem spojrzałam w oczy. Jej oczy. Ciemnoczerwone, którym towarzyszył głos, brzmiący jak tłukące się szkło. Fehl. Ostatni raz widziałam ją w kuchni Lenda, gdy Vivian próbowała wyssać z niej duszę. Uciekła, ale była półżywa. Zniknęła ta eteryczna elfia gracja, teraz Fehl wyglądała dziko, jej oczy płonęły gorączką, ruchy były szarpane, urywane. - Ty mi to zrobiłaś. Uniosłam ręce i cofnęłam się o krok.
- Nie, to nie ja. Przykro mi, ale... - Urwałam. Wcale nie było mi przykro. Fehl udało się naginać zasady Agencji, by pracować dla Vivian i ściągnąć mnie do tego miejsca, w którym miałam umrzeć. I rzeczywiście niemal skończyło się to moją śmiercią. Ale i Fehl miała zapłacić życiem. A jednak tamtej nocy uratowałam ją, powstrzymałam Vivian przed całkowitym wyssaniem elfki. Może niepotrzebnie? Wyprostowałam się. - Sama to na siebie ściągnęłaś. Krótki śmiech zabrzmiał jak kaszel albo skrzek. - Tak, dobrze wykonana i dobrze opłacona praca. Ale gdybym to teraz dokończyła... Gdybym przyniosła nagrodę mojej królowej, znów by mnie kochała. Naprawiłaby mnie. -Fehl stanęła prosto. Skrzywiła się, jakby sprawiało jej to ból. - Złamałaś elfa? - Jack odsuwa! się, nie odrywając od niej wzroku. Byłbym wdzięczny za ostrzeżenie. Nie chcę umrzeć właśnie teraz, gdy w końcu zrobiło się zabawnie. - Uspokój się - warknęłam. - Nie umrzemy. Ona nie może mnie skrzywdzić. Fehl zaśmiała się, usłyszałam odległe echo tłuczonego szkła. - Moja mała, nie masz pojęcia, co mogę zrobić. - Potrafisz ją kontrolować? - spytał nerwowo Jack, a ja zrozumiałam, że po raz pierwszy, odkąd go poznałam, jest przestraszony. Wolałam nie wiedzieć, co go spotkało, gdy był w rękach elfów; takich elfów jak Fehl. I nie miałam zamiaru pozwolić, by znów go skrzywdziły. Wyprostowałam palce. Jak czułabym duszę elfa? Fehl kiwała się na stopach w tył i w przód, niczym kot szykujący się do skoku. Odebranie jej odrobiny duszy nie byłoby złe, nie mogło być złe, skoro robiłam to w obronie własnej. Chroniłam siebie i Jacka. Nie różniło się to tak bardzo od tego, co robiła Agencja. Byłam jak ludzki taser. Elfka warknęła, a potem skoczyła do przodu, zmniejszając odległość między nami szybciej, niż wydawało się to
możliwe. Zrobiłam unik, żeby zejść jej z drogi, ale potknęłam się i upadłam. Przeskoczyła nade mną, jej stopy sunęły po ziemi. Odwróciła się błyskawicznie, gdy cofałam się na czworakach. Wyszczerzyła do mnie zęby w chorym uśmiechu i powoli ruszyła w moją stronę. Jack był teraz za nią, nie odrywał od niej wzroku. Chciałam krzyknąć, żeby uciekał, ale chyba był w szoku. Dlaczego nie stworzył drzwi? Nie mogłam wstać, dla Fehl byłby to sygnał do ataku. Rozpaczliwie próbowałam coś wymyślić i nagle doznałam olśnienia. - Denfehlath! - krzyknęłam. - Stój! Jej oczy rozszerzyła wściekłość, każdy mięsień jej ciała znieruchomiał. Stała bez ruchu, zastygła przed skokiem. Może nie miałam już kontroli nad Rethem, który zmusił mnie, bym kazała mu wybrać sobie nowe imię, ale nadal znałam imię Fehl. Na nieszczęście dla niej. Wstałam, wycierając ręce o spodnie. - Nie ruszaj się. Patrzyłam na znękaną twarz Fehl, powstrzymując triumfalny uśmiech. Była o włos od zemsty, na którą czekała tak długo, i nie mogła nic zrobić, kompletnie nic. Jack podszedł do mnie, przypatrując się zastygłej Fehl niczym rzeźbie w muzeum. - Ciekawe. Agencja nigdy nie dała mi imienia żadnego elfa. Zawsze byłem ciekaw tych imiennych komend. - Odwrócił się do mnie. - No i co teraz? Chcesz ją tak zostawić? Zastanowiłam się. Moje ręce zadrżały. Czułam w sobie dodatkową energię, mrowienie i tę zimną płynność, która czasem przenikała moje żyły. Widziałam blask płynący z piersi Fehl. U elfów wydawał się znacznie jaśniejszy niż u wampirów. Może tylko tyle, by dać jej nauczkę, tylko odrobinę... Ktoś chrząknął za naszymi plecami. - Evelyn, poczułem twoją obecność. Czemu zawdzięczamy tę przyjemność, ukochana?
Serce spadło mi do żołądka. Oto złe wyczucie czasu, a imię jego Reth. Odwróciłam się do niego. Wyglądał zabójczo przystojnie, choć teraz - ze złotymi włosami i ubrany w biały wiktoriański garnitur komicznie nie pasował do tego piekła. Spojrzał pogardliwie na Fehl, cmoknął cicho, a potem przeniósł wzrok na szalejące płomienie. - No, no... Zdaje się, że byłaś trochę zajęta, nieprawdaż? Jack szturchnął mnie łokciem. - Nie znasz przypadkiem jego imienia? - Niestety - mruknęłam gorzko. Reth spojrzał na Jacka. Zmarszczył brwi, co w żadnym stopniu nie zakłóciło doskonałości jego twarzy. - Co ty tu robisz, chłopcze? Zdaje się, że Dehrn cię szuka. Wspomniała coś o kradzieży książek z tajemną wiedzą. Jack spojrzał na niego wilkiem, wydął wargi, ale się nie odezwał. Od strony jeziora dobiegł nas wrzask. Miał w sobie więcej potęgi i destrukcyjnej siły niż jakikolwiek ogień. - Czas na nas. - Jack złapał mnie za rękę i krajobraz znów się przesunął. Zostawiliśmy za sobą Retha i znieruchomiałą Fehl, której wzrok wywrzaskiwał tę wściekłość, jakiej nie mogło wykrzyczeć ciało. Poczułam gniew, że tracę szansę, by... Muszę przestać o tym myśleć. Ona nie może nas zranić, a przecież o to chodziło, nie ma już żadnego powodu, by jej dotknąć. Gdy zatrzymaliśmy się w pokoju Jacka, usiadłam na podłodze. Odetchnęłam z ulgą, że udało nam się uniknąć zagrożenia. - Nie wierzę, że uszło nam to na sucho. - Ja również - rzekł Reth, trzymając w wyciągniętej ręce brudną skarpetkę. - Ale to zawsze miło, gdy ktoś wpadnie w odwiedziny. A jednak nie udało nam się uciec.
Zapytaj, a odpowiem Uciekajmy! - krzyknęłam do Jacka. Nadał trzymałam go za rękę. Nie chciałam rozmawiać z Rethem. Nie tutaj, nie w jego krainie, nie po tym, co zrobiliśmy. Jack ścisnął mocniej moją dłoń, pokój zawirował wokół nas. Zamknęłam oczy i próbowałam opanować mdłości. - W porządku. - Jack puścił mnie, otworzyłam oczy. Staliśmy na łące wśród pomarańczowej trawy, która sięgała nam do pasa, z miękkimi pióropuszami, szepczącymi sekrety delikatnemu, słodkiemu wiatrowi. Na brzegach łąki rosły niesamowicie białe drzewa. Uginały się pod ciężarem tych błękitnych owoców, do których nie miałam zamiaru podchodzić nawet na odległość dziesięciu metrów. - Dlaczego nie przyszliśmy tu od razu? - spytałam. Do niektórych części krainy elfów mogłabym się przyzwyczaić. Pomijając te diabelskie, kuszące owoce. - To jest raczej nużące. Obróciłam się i ujrzałam Retha stojącego dokładnie za nami. Znowu! Wyciągnęłam rękę do Jacka, ale Reth złapał mnie za nadgarstek. Jego dłoń idealnie dopasowała się do niemal niewidocznego śladu, jaki kiedyś zostawił na mojej skórze. - Pozwól, że zaoszczędzę ci wysiłku. Nie ma takiego miejsca, przynajmniej nie w krainie elfów, w którym nie zdołałbym cię znaleźć. Spojrzałam na niego ostro. - I co to niby ma znaczyć? - To, że uciekanie jak dwójka niesfornych dzieciaków nie ma sensu. Przy okazji, co tutaj robisz? Odrzucałaś moje zaproszenie tak wiele razy, że teraz czuję się nieco dotknięty, gdy przybyłaś tu z nim. Jack wyprostował się i spojrzał twardo na Retha. - Będę robiła, co mi się podoba - warknęłam.
- Moja droga, twój instynkt samozachowawczy jest zdumiewająco niedorozwinięty. Zalecałbym ci raczej unikanie gniewu mrocznej królowej, która i tak ma raczej niskie mniemanie o wartości twojego życia. A teraz... - Wyciągnął kieszonkowy zegarek bez wskazówek i spojrzał na niego. - Było mi miło, ale muszę już iść. Postaraj się nie zniszczyć tej łąki, jeśli to nie kłopot oczywiście. Puścił mój nadgarstek, ale we mnie coś się zagotowało. Miałam dość. Zjawiał się ni z tego, ni z owego, rzucał kilka zagadkowych uwag i znikał. Chwyciłam go za rękę. Spojrzał na mnie zdumiony spod uniesionych brwi. - Nic z tego! Dlaczego nasyłałeś na mnie różne stwory? I co to ma znaczyć, że możesz mnie wszędzie znaleźć? Jeśli tak strasznie chcesz mnie zdobyć, dlaczego zostawiasz mnie teraz, gdy w końcu przyszłam? Reth uśmiechnął się, jego oczy były niczym płynny blask słońca. - Nie wiem, o czym mówisz. Jedyne, czego chciałem, to cię chronić. Nigdy nikogo na ciebie nie nasyłałem. Jakkolwiek wydawało mi się, że już ustaliliśmy, że jesteś po prostu uparta i całkowicie niezdolna do wybrania tego, co dla ciebie dobre. - Dotknął mojego czoła i serca. Wzdrygnęłam się. - Gdyby tylko twoja głowa była równie pusta, jak twoja dusza... Zabiorę cię do mojej krainy, jeśli tego zechcesz, ale mam stanowczy zakaz zmuszania cię do tego. Pod tym względem dwór Unseelie nie dał Vivian żadnego wyboru i zobacz, jak wszystko się potoczyło. A propos, czy tamta elfka ma pozostać unieruchomiona na zawsze? - Fehl zasługuje... Nie zmieniaj tematu! Nie powiedziałeś, skąd wiesz, gdzie jestem. Wyciągnął wolną rękę i bez wysiłku zdjął moje place ze swojego nadgarstka. Głupie, silne elfy. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu... Twoje palce są nieprzyjemnie zimne. Odpowiadając zaś na twoje pytanie...
Jak mógłbym nie wiedzieć, gdzie jesteś? Boli mnie, że nie czujesz tej więzi między nami. - Bzdury. - Zmiażdżyłam go wzrokiem. Reth się zaśmiał. Pomarańczowa trawa wokół nas zakołysała się, tańcząc przy srebrzystym pięknie tego dźwięku. - Mam wrażenie, że nieco pomaga mi znajomość twego prawdziwego imienia. Drażnił mnie tym już wcześniej, gdy go uwolniłam, ale ani wtedy, ani teraz w to nie wierzyłam. - Cóż, przykro mi, ale wszyscy wiedzą, że moje imię brzmi Evelyn, więc nie jesteś aż tak wyjątkowy. I nie wyjeżdżaj mi tu z bzdetami o prawdziwym imieniu. Gdybym jakieś miała i gdybyś je znał, znalezienie mnie nie powinno ci zająć tyle czasu! - Tu już nie mógł zaprzeczyć. Elfy nadawały imionom ogromne znaczenie, a bez względu na to, skąd przyszłam, o moim istnieniu dowiedziały się zaledwie kilka lat temu. Gdy Reth po raz pierwszy natknął się na mnie w Centrum, nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło, jakby nagle mnie zauważył. Początkowo byłam pod wrażeniem (czytaj: zabujana po uszy). Ale odkąd dowiedziałam się, że elfy są w jakiś sposób odpowiedzialne za moje istnienie, wychodziłam ze skóry, żeby dowiedzieć się: a) jak mogły nie wiedzieć, gdzie byłam do tej pory oraz b) jak Reth zorientował się, kim jestem. Elf skinął głową. - Ach, to naprawdę wspaniała opowieść. Może twój przyjaciel powinien jednak zostać i też posłuchać? Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jack powoli przesuwa się w stronę drzew. Pokręciłam głową, rzucając mu gniewne spojrzenie. - Nic z tego, stary. Ty mnie tu ściągnąłeś, więc zostaniesz ze mną, dopóki nie wrócę do domu. Westchnął i usiadł na ziemi, trawa łaskotała go teraz w twarz. Odwróciłam się do Retha.
- Mów. - Jeśli chciał udzielić mi odpowiedzi, prawdziwych odpowiedzi, warto zaryzykować i spędzić jeszcze kilka chwil w krainie elfów. Zjeżyły mi się włosy na karku. Może dlatego tak się spieszył, żeby stąd odejść, bo wiedział, że jeśli uznam, że mam wszystko pod kontrolą, chętniej zostanę? Och, jak ja go nienawidziłam. Ale musiałam, musiałam się dowiedzieć. - Nie wątpię, że pamiętasz nasze spotkanie - rzekł z uśmiechem. Nie znosiłam tej jego pewności, że pamiętam każdą minutę, którą razem spędziliśmy. Ci eksfaceci! Nie dość, że generalnie są do bani, to jeszcze mój był w dodatku nieśmiertelny i półboski. Dobrze, że skończyłam z nieśmiertelnymi. Ach, bip! No... ale Lend nie liczył się jako nieśmiertelny. - Gdy odkryłem twoje unikalne zdolności, opowiedziałem o nich mojej królowej. Wtedy zaczęła się zastanawiać, czy nie jesteś tą Pustą, która została stworzona, a potem... -Urwał, przez jego promieniejącą twarz przemknął cień. - Zaginęła. - Nie stworzyliście mnie! - wrzasnęłam, sama zaskoczona własną wściekłością. - Kłamiesz! Na pewno mnie wykradliście i zmieniliście, tak jak wykradliście Jacka i Bóg jeden wie ilu ludzi! Tylko że uciekłam! - Skoro tak mówisz. - Zamknij się! Powiedz mi prawdę albo przysięgam, żeb wypalę całe to miejsce do gołej ziemi! Reth wydawał się rozbawiony. - Odnoszę wrażenie, że twój nowy przyjaciel ma na ciebie zły wpływ. Ale widzę, że nie daje ci to spokoju... Właściwie nie powinienem udzielać tych informacji nikomu poza elfami, ale ty jesteś, przynajmniej teraz, w elfiej krainie, co może być postrzegane jako bycie wśród elfów, prawda? - Zgubiłam się przy „właściwie". Skinął głową, wyraźnie usatysfakcjonowany.
- Tak, bardzo dobrze się składa. Twoje przybycie do krainy elfów z własnej woli, co było warunkiem mojej królowej, otwiera ogromne możliwości. - Wyciągnął do mnie dłoń. Nie wzięłam jej, nie mogłam... Jego uśmiech był dziwnie łagodny. - No, no, Evelyn, nie ma się czego bać. Zacisnęłam szczęki i spojrzałam na niego. Nie bałam się go. Nie bałam się tego, że w końcu się czegoś dowiem... Och, kogo ja chcę oszukać. Byłam przerażona. Tak wielu rzeczy mogłam się dowiedzieć, może o wielu z nich nie chciałam mieć pojęcia? Z tego co mi powie, na pewno nie wyniknie nic dobrego. Ale nie zmieniało to faktu, że musiałam poznać prawdę. Wyciągnęłam rękę. A on wziął mnie pod ramię i poklepał protekcjonalnie. - Naprawdę mi tego brakowało. - Odwrócił się i przeszliśmy przez drzwi, które nagle pojawiły się przed nami. Ktoś krzyknął. Omal nie upadłam, gdy Jack złapał się mnie w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Reth westchnął zniecierpliwiony. - Czy on musi się tu kręcić? Jak mogłam zapomnieć o Jacku? Pięć minut z Rethem i kompletnie zgłupiałam! - Tak, musi. Jack wziął mnie za drugą rękę i cała nasza trójka ruszyła elfią ścieżką. Chciałam spytać, dokąd idziemy, ale nie chciałam dać Rethowi satysfakcji. Domyśliłby się, że umieram ze strachu w chwili, gdy otworzyłabym usta. Stworzył drzwi, wyszliśmy. Oślepiło nas słonce. Poczułam się zdezorientowana, zupełnie, jakbym poszła do kina po południu i wyszła w ciemną noc. Jak mogło być nadal widno? Gdy wyszliśmy z mojego mieszkania, było już późno. Znaleźliśmy się na drugiej półkuli czy co? - Kraina elfów bawi się czasem - mruknął Jack, jakby czytał w moich myślach. - Gdzie jesteśmy? - Minęliśmy białą ścianę z pustaków i dotarliśmy do wielkiego parkingu. Spojrzałam w górę
i w dół, zastanawiając się, jakież to mistyczne miejsce miało takie potrzeby parkingowe. Toalety dla kobiet? Reth szedł chodnikiem, Jack i ja musieliśmy przyspieszyć, żeby nadążyć. Skręciliśmy za róg i stanęłam jak wryta. Gdybym się zastanawiała, w jakim miejscu dowiem się, kim (lub czym) naprawdę jestem, na coś takiego nie wpadłabym nigdy. Znaleźliśmy się na torze wyścigowym NASCAR. - Co my tu do diabła robimy? - Nie należało ufać Rethowi. Wprawdzie nigdy przedtem nie urządzał sobie wygłupów, ale zdaje się, że chyba zaczął. O, na pewno myślał, że to wszystko jest zabawne! Odwrócił się do mnie. W jego prawdziwych oczach, płonących pod iluzją, nie było nawet cienia uśmiechu. - Myślę, że już najwyższy czas, byś poznała swojego ojca. Spotkania rodzinne zawsze do kitu Ojca? - Zagapiłam się na Retha. Próbowałam zrozumieć, co właśnie powiedział. - Poznam... To ja mam ojca? I on tu jest? Rozległ się ryk kolorowych, oklejonych reklamami samochodów, gdy przejeżdżały obok nas. Byliśmy od nich odcięci wielkim ogrodzeniem z drucianej siatki i pasem zieleni. Nie, tego było za wiele. To ja miałam ojca? Mimo wcześniejszych zapewnień Retha i Vivian, że zostałam stworzona? Ojca, który chodził na wyścigi samochodowe, zamiast, dajmy na to, opiekować się mną? Reth rozejrzał się, na jego twarzy odmalowała się pogarda.
- Niestety, tak. Tędy proszę. - Torował sobie drogę przez tłum ludzi, kręcących się tam i z powrotem. Mnie trzy razy omal nie oblano piwem, ale jego ludzie omijali. I niemal wszyscy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, zatrzymywali się i patrzyli osłupiali na jego osłoniętą iluzją piękną twarz. - Słuchaj - odezwał się Jack, gdy pokonywaliśmy ostatni odcinek betonowych schodów na trybunach. - To jest super! - Możemy nie rozmawiać? - Teraz, gdy w końcu miałam się czegoś dowiedzieć, byłam bipowo przerażona. Reth skręcił do sekcji lóż, które wyglądały znacznie lepiej niż aluminiowe ławki. Otworzył drzwi do pierwszej i gestem zaprosił mnie do środka. Weszłam, drżąc. W wyłożonej pluszem loży stały cztery fotele i stolik, zastawiony pustymi puszkami po coli. Na środkowym fotelu tyłem do nas siedział mężczyzna z włosami do ramion - lśniące i brązowe, wyglądały jak polerowane drewno. Pochylał się, zafascynowany wyścigiem. - Bądź dobrym chłopcem i przynieś mi coś do picia -rzucił Reth do Jacka. A potem zamknął mu drzwi przed nosem. Mężczyzna w fotelu nawet się nie odwrócił. Reth zmrużył oczy ze złością. - Lin. Obcy machnął na nas doskonałą, szczupłą ręką. Ręką elfa. Czułam, jak obrywa mi się żołądek. Nie, nie! Wszystko, tylko nie to. To nie mogło być... On nie mógł... Ja... Reth objął mnie ramieniem i poprowadził delikatnie do okna. Zobaczyłam twarz Lina i nie miałam już żadnych wątpliwości. Jego iluzja była rozmyta, niemal nieobecna, a twarz miała elfie rysy. Zbyt duże migdałowe oczy, delikatny nos, pełne wargi, nieskazitelna skóra... Ale jego oczy, nienaturalnie szmaragdowozielone, miały czerwone obwódki, jakby nie spał od wielu dni. Nigdy nie widziałam żadnego elfa, z wyjątkiem złamanej Fehl, który nie byłby skończoną doskonałością.
- Lin - powtórzył Reth, jego złoty głos stwardniał. - Och, daj mi spokój. Trzydziestka trójka właśnie wyprzedza. Spojrzałam na Retha, bo nie chciałam dłużej patrzeć na tego dziwnego elfa. Działał mi na nerwy. Było w nim coś, co sprawiało, że czułam się znużona, zmęczona. Coś jakby poruszyło się na dnie mojego umysłu... Proszę, niech to nie będzie wspomnienie. Reth przyglądał się ze wstrętem, jak Lin otwiera kolejną puszkę coli i przysysa się do niej. - Melinthrosie! - Głos Retha zadźwięczał z mocą. Elf w końcu na nas spojrzał. - Uważaj, gogusiu. Piekielnie boli mnie głowa i jeśli zaczniesz bawić się moim imieniem, wkrótce może się tu zrobić bardzo niemiło. Od kiedy to elfy zwracały się do siebie „gogusiu"? Lin wrócił do wyścigu. - Nie! - Zawołał i cisnął pustą już puszką w szybę. A potem chytry uśmiech wykrzywił jego rysy. Lin wyszeptał coś pod nosem, a potem wyrzucił dłoń w stronę przejeżdżających samochodów. Pierwszy samochód przewrócił się nagle na bok i sunął tak po torze, gdy odrywające się od niego części i iskry znaczyły ziemię. Kolejne samochody uderzały w niego i siebie nawzajem, niezdolne uniknąć kraksy. Ja-snożółty wóz rąbnął w inny, dachował i, koziołkując, walnął w ścianę. To wszystko trwało najwyżej dziesięć sekund. Tor wyścigowy zmienił się w kłębowisko dymu i kolorowych odłamków tego, co niegdyś było samochodami. Brzęczący w tle komentator wydał długi ciąg przekleństw, nazywając to najgorszą katastrofą w historii tego toru. Lin siadł z powrotem, z zadowolonym uśmiechem na twarzy. - Kocham ten sport! - Podniósł z podłogi kolejną puszkę i wysączył ją, otarł usta i spojrzał na Retha. - To co tu robisz?
- Przyprowadziłem twoją córkę. - Głos Retha był pozbawiony emocji, a ja czułam, jak rozpada się moje życie. Nie mogłam oddychać, nie wiedziałam, czy to ten pokój wirował, czy to ja. Reth wzmocnił uścisk i poprowadził mnie do jednego z foteli. Usiadłam ciężko i wpatrywałam się w podłogę. Nie byłam półelfem. Nie mogłam być. To było bez sensu! Och, bip! A co w moim życiu miało sens? - To nie ona. - Lin zmarszczył brwi i uniósł rękę nad ziemię. - Tamta była mniej więcej tego wzrostu, mówiła niedużo, ale często płakała. Pewnie gdzieś tutaj jest. - Spojrzał ponad jednym z foteli, jakby trzyletnia wersja mnie mogła gdzieś się tu kręcić. Złote oczy Retha pociemniały. - Tak, odpowiadała temu opisowi jakieś czternaście lat temu, gdy ją zgubiłeś. - Nie zgubiłem. - Lin wyprostował się z godnością. -Ona jest... Urwał i podrapał się po głowie. A potem spojrzał na mnie, mrużąc oczy. - Hm, może masz rację. Blada, tragiczna istota, tak? No proszę, więc skoro tu jest, zabierz ją do królowej, czy gdzie jej tam potrzebują, zapomniałem. O, oczyszczają tor! Wpatrywał się jak zahipnotyzowany, gdy usuwano z toru odłamki samochodów, a ratownicy zabrali kilka osób na noszach. Popatrzyłam na Retha, wargi mi drżały. Nie wiedziałam, co było gorsze. Czy to, że mój ojciec był elfem, czy to, że spędził ostatnie czternaście lat nieświadomie, nie mając pojęcia, że zniknęłam. Reth zacisnął usta z dezaprobatą. Jego pełne wargi tworzyły teraz cienką linię. Podniósł puszkę i trzymał ją w dwóch palcach, jakby była skażona. Jaki czas temu Agencja odkryła (raczej wysokim kosztem), że jedyna rzecz, jaka ma wpływ na elfy, to napoje gazowane. Działały na nich jak mocny alkohol. Czyli mój
ojciec był takim elfim alkoholikiem. Super. Cudownie. Reth odstawił ostrożnie puszkę. - Właśnie dlatego unikałem spraw dworu. Splatanie losów elfów i ludzi nigdy nikomu nie wychodzi na dobre. Obrzydliwe. Oto, jak kończy się zmuszanie elfa do życia poza krainami. Zostajemy zbrukani nonsensem i rozkładem tego świata. - Reth - powiedziałam szeptem, nie chciałam, żeby głos mi się załamał. Byłam bliska płaczu, ale nie chciałam się rozkleić. Nie tutaj. Nie przed tym, co było moim ojcem. - Proszę. Nic nie rozumiem. Strzepnął siedzenie i usiadł na fotelu obok mnie. - Miałem nadzieję, że on ci to wyjaśni, ale znów wszystko spada na mnie. - Reth przyjrzał mi się i wziął moje ręce w swoje. W tym dotyku nie było nic z tamtego parzącego ciepła, jedynie krzepiący uścisk, jakby chciał dodać mi otuchy. -Najprawdopodobniej pomysł stworzenia cię pojawił się jakieś dwadzieścia lat temu. Przesunął czule palcem po moim policzku. - To był bardzo zły pomysł od samego początku. Jego opowieść Moja królowa uważała, że powinniśmy zaakceptować fakt, że sami stworzyliśmy sobie więzienie w krainie elfów. Mroczna królowa była innego zdania. Po licznych błędach, z których jeden był gorszy od drugiego, większość elfów zrozumiała, że stworzenie Pustej, czyli kogoś, kto potrafiłby otworzyć i kontrolować wrota, jest niemożliwe. Byliśmy skazani na krainy elfów i ten smutny, brudny świat już na zawsze. Niektórzy prosili moją królową o pomoc, ale odmawiała. Wydaje
mi się, że trochę z powodu swojej irracjonalnej sympatii do ludzkiego życia. Jednak zawsze czułem, że potrafiłaby stworzyć coś lepszego niż wampiry. - Wampiry? Machnął niedbale ręką. - Jeden z najwcześniejszych błędów mrocznej królowej. Myślała, że ludzie, których najpierw zabije, a potem przywróci do życia swoją magią, staną się Pustymi i będą mogli odbierać dusze. Jak się okazało, mogli odbierać tylko życie. Doprawdy, niesmaczne. - Czekaj, to wy stworzyliście wampiry? - A więc to była ich wina, że Arianna była tym, czym była! - Proszę, nie przerywaj mi, moja droga. Nasza magia słabła coraz bardziej, to ten świat tak na nas oddziaływał. Dlatego nie spostrzegliśmy, kiedy mroczna królowa odniosła sukces. Gdy moja królowa usłyszała o Vivian, prawdziwej Pustej, zrozumiała, że również musi stworzyć Pustą albo zaryzykować, że mroczna królowa otworzy wrota i zamknie nas w tym świecie na zawsze. I wtedy, w tajemnicy przed wszystkimi, wybrała elfa ze swojego dworu - spojrzał drwiąco na Lina, pogrążonego w tym, co działo się na torze - i wyznaczyła go do stworzenia Pustej. - Stworzenia? - Chyba nie chciałam tego wiedzieć. - Elfowi nigdy nie jest łatwo pozostawać przez dłuższy czas w śmiertelnym świecie. Uziemia nas, wyciąga nici łączące nas z wiecznością. Stajemy się zaledwie własnymi cieniami... - To tłumaczyłoby rozmytą iluzję Lina, nawet jego elfie rysy wydawały się zmęczone. - Ponieważ jednak miał wykonać zadanie, musiał tu pozostać. Znalezienie chętnej ludzkiej kobiety rzecz jasna nie stanowiło problemu. - Moja mama? - Miałam mamę. Ludzką mamę! - Nikt nigdy nie próbował zrobić tego w taki sposób, ludzkie związki są przecież takie głupie i poplątane... W końcu Mełinthros został wystarczająco znieczulony i był w stanie cię stworzyć.
- A więc ja... więc jestem półelfem? - Poczułam ucisk w żołądku. Chyba zwymiotuję. Już samo to, jak Reth o tym mówił... - Oczywiście, że nie. To nie działa w ten sposób. Nie możesz stać się częścią wieczności przy tak zdefiniowanym punkcie wyjściowym. - To co w takim razie? - To, że masz śmiertelną matkę i ojca elfa, nie czyni cię półelfem. Po prostu nie jesteś do końca śmiertelna. Jesteś mniej niż śmiertelna. Nie ma w tobie nic elfiego. Zimna pustka, przed którą tak długo uciekałam, uniosła się z głębi mnie, jakby chciała mnie zalać tym wszystkim, co utraciłam. Nie byłam wyjątkowa. Nie byłam paranormalna. Nie byłam nawet normalna. Nie byłam niczym. Niczym. - To nieuchronne oczywiście. Ludzkie dusze, choć tak kruche, są bardzo skomplikowane i wiecznie w ruchu. Nie można niczego do nich dodać, niczego z nich zabrać. Prawdziwy człowiek nigdy nie byłby w stanie działać jako kanał, wchłonąć w siebie cudzej energii. Twoja umiejętność przemieszczania energii czyni cię wyjątkową we wszystkich światach. Nigdy jednak nie zrozumiałem, jak możesz otwierać wrota. Moja królowa sądzi, że ma to związek z ludzkim poczuciem domu oraz nadmiarem energii i duszami pragnącymi opuścić ten świat. Zamilkł, jakby spodziewał się, że coś powiem. Co mogłam powiedzieć? Co mogłabym kiedykolwiek komukolwiek powiedzieć? - A potem Lin cię zgubił... Za co przyjmij nasze najszczersze przeprosiny. Tak właściwie nikt z nas nie miał pojęcia o twoim istnieniu, z wyjątkiem królowej, która nie wiedziała z kolei, że Lin cię zgubił, bo nigdy nie odwiedzała krainy śmiertelników. Wyobraź sobie jej zdumienie, gdy opisałem twoje unikalne zdolności. Zrozumiała, że to ty jesteś Pustą. I że Lin nie przygotował cię na spotkanie z nami. Niestety, nie tylko ja zdołałem cię rozpoznać. Gdy dwór
Unseelie nastał na ciebie Vivian, sprawy się skomplikowały. Moja królowa podała mi imię Melinthrosa i poleciła dowiedzieć się, co się właściwie wydarzyło. Sprawić, żebyś stała się tym, czym chcieliśmy, byś się stała. Do tej pory unikałem angażowania się w sprawy dworu i, muszę przyznać, nie bez racji. To bardzo wyczerpujące. To był mój pomysł, żeby dać ci dodatkową duszę, jednak w efekcie okazało się klęską. - Przesunął palcami po mojej bliźnie. Pokręciłam głową. Natłok informacji nie pozwalał mi myśleć. - Właściwie nigdzie nie ma dla mnie miejsca, prawda? - Nonsens. - Potarł mój nadgarstek. - Powiedziałem, że byłaś błędem od samego początku, ale bardzo uroczym błędem. Po pewnych poprawkach pasowałabyś idealnie w mojej krainie. A jeśli odpowiadasz celom królowej, to tym lepiej. Nie zostałaś stworzona dla tej ziemi, Evelyn. Nie powinnaś być krucha, zmienna, umierająca. Powinnaś być wieczna. -Pochylił się bliżej, czuły i władczy uśmiech rozświetlił jego twarz. - Wieczna. Razem ze mną. Musiałam mieć tutaj jakieś miejsce, jakiś dom. Musiałam coś mieć. - A co z moją mamą? Uśmiech Retha zniknął, gdy odwrócił się do Lina. - Znalazłeś matkę dziewczyny? Wymruczał coś niezrozumiałego. - Co powiedział? - Nie wie, gdzie ona jest. - Nie? - szepnęłam. - Przykro mi. Śmiertelnik nie powinien kochać elfa. To prowadzi do uzależnienia, a gdy obiekt uczuć odchodzi - do śmierci. To zabronione na naszym dworze, chyba że sprowadzisz śmiertelnika do naszej krainy, gdzie będzie mógł żyć zaspokojony wśród elfów.
Wstałam. Ogarnęła mnie rozpacz, nie mogłam sobie poradzić z tym uczuciem. Było przytłaczające i, niczym zew ciemnej królowej, chciało mnie wchłonąć, pożreć. Musiałam je czymś zastąpić. W mojej głowie dźwięczały słowa Jacka: „Wściekłość jest zawsze lepsza do smutku". - Ty! - Stanęłam tuż przed elfem, który mnie stworzył. Nawet na mnie nie spojrzał. - Melinthrosie, spójrz na mnie. Poderwał głowę, jego zamglone oczy patrzyły teraz prosto w moje. - Powiedz, co się stało z moją matką. Gdy zaczął mówić, brzmiało to tak, jakby słowa wyrywano z niego siłą - tak zadziałał mój rozkaz. - Opiekowała się dzieckiem, dopóki była niezbędna. - Gdzie jest teraz? - Nie wiem. - Powiedz, gdzie ona jest! - Nie mogę. Napięłam mięśnie. Musi mi powiedzieć. Zmuszę go, żeby powiedział. - Evelyn... - Głos Retha był równie delikatny, jak dotyk dłoni. Próbowałem odszukać ją już rok temu. Przykro mi. Złote oczy Retha przywróciły mnie do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której byłam jeszcze bardziej samotna niż przedtem. Czułam się okropnie, gdy dowiedziałam się, że jestem tym samym co szalejąca Vivian, mordująca paranormalnych. A jednak było to niczym w porównaniu z tym, co się ze mną działo teraz. Wtedy musiałam pogodzić się z tym, że nie jestem zupełnie normalna, myślałam jednak, że to znaczy być czymś więcej, niż tylko człowiekiem, a nie mniej. - Chodź ze mną. Nie ma tu nic dla ciebie, moja ukochana Neamh. Ostatnie słowo uderzyło mnie, przeszyło moje ciało jak prąd. Znałam je. Byłam tym słowem. Przez cały czas Reth
znał moje imię. Ale nie byłam elfem i imię nie miało wpływu na moją wolę. Nikt nie miał na mnie wpływu. - Nie jestem twoja - wysyczałam. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Jack stał w nich, dysząc ciężko, w dłoni trzymał złoty puchar. - Twój napój - wysapał. - Jack... - Podeszłam do niego chwiejnie. Chciałam się znaleźć gdzie indziej. Chciałam być kimś innym. - Proszę, zabierz mnie do domu. - Nie jesteś tu bezpieczna przed mroczną królową i nigdy nie będziesz w pełni bezpieczna. Pozwól, że zabiorę cię do domu. - Głos Retha przebił się przez chłód we mnie. Gdy mówił o domu, nie chodziło mu o moje mieszkanie. Odwróciłam się do niego. Znał mnie. Wiedział, czym... kim byłam. To była jego wina. Jego i każdego innego elfa. Niszczyli wszystko, czego dotknęli. Ale ja też miałam coś do powiedzenia. - Melinthrosie - odezwałam się, mając w pamięci katastrofę na torze wyścigowym. - Odejdziesz do krainy elfów i już nigdy tutaj nie wrócisz. - Przekrwione oczy niemal wyskoczyły mu z głowy. Ścisnął puszkę coli i, chwiejąc się, podszedł niczym automat do ściany, stworzył drzwi i zniknął z tego świata na zawsze. Krzyżyk na drogę. Miałam nadzieję, że jego odwyk będzie trwał całą wieczność. Zasługiwał na coś dużo gorszego. Może pewnego dnia, gdy wymyślę odpowiednio okropną karę, odnajdę go. Wzięłam Jacka za rękę i poszłam do drzwi. Tam zatrzymałam się i powiedziałam: - Jeśli jeszcze kiedyś cię zobaczę, Reth, zabiję cię.
Prawda cię wyzwoli lub złamie ci serce Ciągnęłam Jacka za sobą. Zbiegałam po schodach, niemal nic nie widząc przez łzy. Musiałam się stąd wynieść, jak najszybciej. - Co się stało? - spytał, koncentrując się na tworzeniu drzwi w ścianie. - Zrobił ci krzywdę? Pokręciłam lekko głową, nie byłam w stanie, nie chciałam o tym mówić. Ludzie przechodzili obok nas w drodze do toalety, ale nie miałam zamiaru ukrywać drzwi elfów, nie dbałam o ich bezcenny światopogląd. Dlaczego mieliby żyć swoim szczęśliwym, niewinnym, bezmyślnym życiem? Ten świat był straszny. I nie było w nim miejsca dla mnie. W końcu na ścianie pojawił się zarys drzwi. - Do domu? - spytał. Ścisnęłam jego rękę, zamykając oczy przed klaustrofo-biczną ciemnością ścieżek. Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się w moim maleńkim pokoju. - Evie! - Lend zerwał się z mojego łóżka, jego twarz wykrzywia! niepokój. - Gdzie byłaś?! Arianna zadzwoniła i powiedziała mi o liście. Mówiła, że nie wróciłaś na noc, a gdy przyjechałem, znalazłem to! Podniósł żelazny naszyjnik, który zostawiłam na środku podłogi. Myślałem... Tak się bałem, że Reth... Urwał. Patrzył na Jacka, który nadal trzymał mnie za rękę. - Byłaś z nim. - Lend zmienił się na twarzy, zaklął. -Myślałem, że jesteś ranna, że cię porwano! Dzwoniłem do wszystkich znajomych ojca, chory z niepokoju, a ty przez cały ten czas byłaś z nim! Dlaczego? Co takiego ważnego robiłaś, że nie mogłaś nawet zadzwonić? I dlaczego nie powiedziałaś mi od razu, gdy dowiedziałaś się o Georgetown?
Pokręciłam głową, łzy spływały mi po policzkach. - Nie mogłam... Ja... - Jemu mogłaś powiedzieć, a mnie nie? Obiecałaś mi, przysięgałaś, że nie będziesz już niczego ukrywać. Kłamałaś! - Był taki zraniony. Myślałam, że serce nie może mnie już bardziej boleć, ale wyraz jego oczu mnie zabijał. - Nie mogłam się z tobą spotkać. Lend, to było całe nasze życie, to było wszystko! A ja to zepsułam. Nie dostałam się. Nie jestem dość dobra. Wziął mnie za ramiona, odsuwając od Jacka. - Evie, są jeszcze inne możliwości. Pewnie, że szkoda, ale to nie koniec świata. Między nami to niczego nie zmienia. Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć?! Nadal mamy tę samą przyszłość! - Nie, nie mamy! Nigdy nie będziemy mieć tej samej przyszłości. Starałam się, jak mogłam, żeby tak było, ale to niemożliwe. Ja nie jestem... Nie jestem nawet człowiekiem. Ty również, więc musimy przestać udawać, że to kiedykolwiek będzie działać. Jego twarz się wydłużyła. - Przecież od początku wiedzieliśmy, że nie jesteśmy normalni. Dlaczego nagle stało się to takie ważne? Jesteśmy paranormalni. I co z tego? - Nie rozumiesz! - A on rozumie? - Lend wskazał ze złością Jacka. - Nie! Nie jestem paranormalną, jestem niczym! Kolejnym nieudanym eksperymentem elfów! I nie będziemy mieli wspólnej przyszłości, ponieważ moja wkrótce się skończy, a twoja będzie trwać wiecznie! Zastygł, zszokowany. - O czym ty mówisz? Zamknęłam oczy. Nie mogłam znieść wyrazu jego twarzy. Nie teraz. Nie znowu. Nie mogłam go mieć, i to mnie zabijało. Byłam głupia, myśląc, że kiedykolwiek moglibyśmy być razem. Jaka ja byłam głupia!
- Jesteś nieśmiertelny - szepnęłam. - Twoja dusza jest jasna i lśniąca, doskonała i wieczna. Nie umrzesz. Nigdy. Ręce Lenda opadły z moich ramion. Nie mogłam otworzyć oczu, nie mogłam spojrzeć na wyraz jego pięknej twarzy. - Od jak dawna wiesz? - Od balu. Gdy miałam w sobie dusze, mogłam ujrzeć twoją i... Zresztą, nieważne. Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Nie chciałam cię stracić. - Zaśmiałam się gorzko. Otworzyłam oczy i wpatrywałam się w podłogę. - Ale to nieuchronne, prawda? - Evie, ja... Co mogę powiedzieć? - Coś wymyślisz. Masz na to całą wieczność. - Ale nadal możemy... - zaczął z rozpaczą. - Nie! - W końcu spojrzałam w jego wodne oczy, które pragnęłam oglądać przez całe moje życie. Był równie złamany jak ja. Ale w przeciwieństwie do mnie, on sobie z tym poradzi. - Nie możemy. Nie będę taka, jak twój ojciec, porzucona, na zawsze przykuta do tej jednej idealnej miłości, która nie może przetrwać! Nie jestem taka. Nie chcę, żebyś zmuszał się do pozostania ze mną, gdy zechcesz pójść dalej. A będziesz musiał pójść dalej i zostać tym, czym masz się stać. Nie zostanę tu, by czekać, aż to nastąpi. Odwróciłam się do Jacka, który otworzył drzwi w ścianie i wyciągnął do mnie rękę. Wzięłam ją i ostatni raz spojrzałam na Lenda. Cofnął się o krok, nie patrząc mi w oczy, w milczeniu pokręcił głową. - Tak będzie lepiej - szepnęłam. Miałam nadzieję... Nie, rozpaczliwie pragnęłam, żeby zaprotestował, spróbował mnie zatrzymać, zrobił cokolwiek... Ale on tylko stał. Dlatego weszłam w ciemność razem z Jackiem.
Śpiąca królewna Dokąd? - spytał Jack. Zrozumiałam, że już nie płaczę. To wszystko nie miało sensu. Byłam bezużyteczną skorupą. Całe moje istnienie okazało się pomyłką. Nie miałam domu, rodziny, przyszłości. Czułam odrętwienie. Zresztą, po co opłakiwać rzeczy, których nigdy nie powinnam była mieć? Pokręciłam głową. - Nieważne - stwierdziłam bezbarwnym głosem. - Chcesz... Chcesz o tym porozmawiać? - Nie zrozumiesz. - Nikt nie mógł mnie zrozumieć, bo nikt nie był taki jak ja. Nie, pomyłka. Vivian taka była. Nagle poczułam, że chcę ją zobaczyć. Naprawdę zobaczyć. Zastanawiałam się, czy o nas wiedziała. Czy wiedziała, czym byli nasi ojcowie. Gdyby tak było, pewnie by mi powiedziała. Teraz bardziej niż kiedykolwiek mogłam ją zrozumieć, wybaczyć to, co zrobiła. Ja przynajmniej miałam szansę dorastać w iluzji normalności, ona nigdy zaznała życia wolnego od elfów. - Mógłbyś kogoś odnaleźć? Agencja gdzieś ją trzyma, tylko nie wiem gdzie. Jack uśmiechnął się do mnie w ciemności. - Jeśli jest w MANIP, znajdę ją. Odsunął się na bok i otworzył drzwi. Wyszliśmy w znajomym białym korytarzu i ruszyliśmy w stronę biura Ra-quel. - Zaczekaj tu. - Skręcił za róg i znikną! mi z oczu. Usłyszałam, jak puka do drzwi. - Jack? Co się stało? - spytała Raquel. - Evie zaginęła! - Co? Jak to zaginęła?! - Poszedłem ją odwiedzić, ale ten jej wampir i zwariowany chłopak byli spanikowani. Nie wiedzą, gdzie ona jest.
- Reth! - Groźny glos Raquel przeszył powietrze, nawet ja się przeraziłam. - Nie martw się, Jack. Zajmę się tym. Nie powinnam była puszczać jej w świat bez ochrony, ale teraz ściągnę ją z powrotem. Stukanie jej czółenek cichło w głębi holu. Jack wychylił się zza rogu z szelmowskim uśmiechem. - Droga wolna. - Mogłeś powiedzieć coś przyjemniejszego. Nie chcę, żeby się martwiła. - Och, wyluzuj. Wchodzisz ze mną czy będziesz tu stać na korytarzu jak grzeczna dziewczynka? Zmiażdżyłam go wzrokiem i przepchnęłam się obok niego. Otworzył drzwi od gabinetu Raquel i wszedł jak do siebie. Usiadł za jej biurkiem i położył na nim stopy. A potem otworzył jedną z szuflad. - Kogo szukamy? - Vivian. Powinna być... Nie wiem. W jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie elfy nie mogą się dostać. Z jakimś sprzętem medycznym. I jest paranormalnym poziomu siódmego, jeśli ci to pomoże. - Naukowcy Agencji byliby wstrząśnięci informacjami, których mogłam im teraz udzielić na swój temat. Do tej pory nic o mnie nie wiedzieli. I dobrze, ignorancja jest błogosławieństwem. A w każdym razie mniej boli. Jack nucił coś, przerzucając teczki. Wierciłam się niespokojnie, Raquel mogła wrócić w każdej chwili. Nie potrafiłabym spojrzeć jej w oczy. Próbowałaby mnie pocieszać, jakoś to wytłumaczyć... Nie chciałam. Nic już nie można naprawić. - Mam. Żelazne skrzydło. - Żelazne skrzydło? - Mają całą sekcję aresztu, gdzie ściany są wyłożone żelazem. Nie można otworzyć tam elfich drzwi. Ciekawe. Szkoda, że nie wiedziałam o istnieniu tego skrzydła, gdy tu byłam. Kolejna informacja, której MANIP mi nie powierzyła. Nigdy nie byłam jedną z nich. Nigdy nie byłam członkiem. Niczego.
W drodze do aresztu przeszliśmy przez boczne drzwi, na które nigdy przedtem nie zwróciłam uwagi. Prowadziły do długiego, wąskiego korytarza. Jack zatrzymał się przed zwykłymi drzwiami, mała tabliczka obok nich głosiła: „Siódmy, medyczny". Nawet nie użyli jej imienia. Pchnęłam drzwi. Na łóżku pośrodku białego pokoju, leżała dziewczyna, która była niemal moją rodziną. Podeszłam powoli. Patrzyłam na te wszystkie kroplówki, maszyny, monitory, do których była podłączona. I zamiast poczuć ulgę zalało mnie poczucie winy. - Co jej zrobili? - spytał Jack, opierając się o ścianę obok drzwi. - Ja jej to zrobiłam - szepnęłam. Dlaczego nie postarałam się bardziej, żeby do niej dotrzeć? Mogłabym ją powstrzymać, przekonać, żeby nie zabijała paranormalnych. A zamiast tego po prostu wydarłam jej te dusze, zostawiając tylko tyle, żeby mogła utrzymać się przy życiu. Ale gdybym nie zabrała dusz, Lish nadal byłaby uwięziona. Nienawidziłam tego. Dlaczego nie mogłam po prostu kogoś kochać i nie martwić się o to, jakie inne uczucia we mnie wzbudza? Ostrożnie, żeby nie naruszyć kroplówki, wzięłam lodowatą rękę Vivian. - Cześć, Viv. - Odsunęłam kosmyk jej blond włosów za ucho, ale jej oczy pozostały nieruchome, jedyną oznaką życia było rytmiczne bipanie jednego z monitorów. Prześcieradła na jej piersi niemal nie poruszały się od oddechu. - A więc... - Przełknęłam łzy i próbowałam mówić spokojnie. Okazuje się, że cały czas miałaś rację. Rzeczywiście nie mamy swojego miejsca. Chciałam. Bardzo się starałam, ale... - Z mojej piersi wyrwał się szloch, oparłam głowę na jej ramieniu. - Przepraszam. Rozpłakałam się, jej nieruchome ciało tłumiło moje słowa. - Tak strasznie cię przepraszam. Po kilku minutach poczułam dłoń Jacka na plecach. Wstałam, ocierając twarz. Świetnie. Do tego wszystkiego te-
raz sobie pójdę, zostawiając ją w koszuli mokrej od moich łez. - To nie twoja wina - powiedział Jack, jego głos brzmiał wyjątkowo łagodnie. - Powiedz to jej. - Evie. Nie zrobiłaś tego. Elfy to zrobiły. To ich wina. To wszystko ich wina. Zamknęłam oczy. Po prostu próbował mnie pocieszyć. Ale i tak ja jej to zrobiłam. Chociaż z drugiej strony, miał rację. Gdyby elfy wychowały ją inaczej, gdyby nie szczuły jej na mnie, nie doszłoby do naszej konfrontacji. To one ją złamały, zmieniły tak, że w końcu mogła myśleć tylko o jednym. O tym, żeby odebrać energię życia każdemu paranormalnemu, którego mogła dopaść. Bip, i przecież to właśnie elfy nas stworzyły! To ich wina, że byłam tym, czym byłam - pustą łupiną bez swojego miejsca na ziemi. To przez nich Vivian leżała tu i miała już nigdy się nie obudzić. Nawet to, że Ariannę zmuszono do upiornego życia wiecznego, którego nigdy nie pragnęła, to też była ich wina! Wszyscy ludzie, którzy na przestrzeni wieków zostali zamordowani lub przemienieni w wampiry... Wszystkie dzieciaki, które, tak jak Jack, zostały porwane i zmuszone do życia wśród elfów jak zwierzątka albo jeszcze gorzej. Moja matka, zaginiona lub martwa, której nie znałam i która nigdy nie będzie moja. To wszystko była ich wina. - Nienawidzę ich - szepnęłam. - To oczywiste. - Jack objął ręką moje ramiona. - Chodź, musimy stąd wyjść, zanim Raquel zorientuje się, że jesteś ze mną. Skinęłam głową i ścisnęłam rękę Vivian ostatni raz. Wracaliśmy korytarzem, mijając otwarte cele, na które przedtem nie zwróciłam uwagi. Większość z nich była pusta. Podskoczyłam, zaskoczona, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Liebchen... - Za oddzielonymi polem siłowym drzwiami stal superwampir. Uśmiechał się, kącik ust miał uniesiony, oczy sennie przymknięte. Nie stał tak prosto jak dawniej, nawet jego iluzja była teraz niezdrowo blada. - Wyglądasz na nieszczęśliwą. Chodź do mnie, pozwól, że zabiorę cię z tego świata, mój mały potworze. Popatrzyłam na niego tępo. A więc tu umieściła go Raquel, chcąc mieć pewność, że już się nie wydostanie. Jack przewrócił oczami i pokazał wampirowi środkowy palec, a potem wziął mnie za rękę i pociągnął korytarzem. Patrzyłam na wampira, dopóki nie straciłam go z oczu. Jego wzrok i wspomnienie tego, co czułam, gdy wyssałam część jego duszy, budziły we mnie dreszcz. W uszach dzwoniły mi jego słowa. Mały potwór. Tym właśnie byłam. Jack skręcił w najbliższy korytarz, który nie byt wyłożony żelazem, i stworzył drzwi. Nie obejrzałam się, gdy przez nie przechodziliśmy. Nie miałam zamiaru wracać więcej do Centrum. Powstrzymałam drżenie na myśl o ciemności ścieżek i zamknęłam oczy. - Naprawdę nie cierpisz tego miejsca, co? - spytał. - Tak właśnie wyobrażam sobie piekło. Nie kotły i zapach siarki, a ciemność, pustka i samotność po wsze czasy. Zaśmiał się. - Piekło, co? Cóż, mam nadzieję, że już wkrótce zdołamy obalić twoją teorię. Poza tym, gdyby to było piekło, czy byłbym tu razem z tobą? - No nie wiem, jeśli piekło miałoby oznaczać nie wieczne męki, lecz wieczną irytację, byłbyś tu bardzo na miejscu. - Z każdym dniem lubię cię coraz bardziej. Żadne z nas nie kwalifikuje się do piekła. My jesteśmy ofiarami. -Uśmiechnął się, ostatnie słowo ociekało jadem. - I nawet jeśli zachowujemy się czasem naprawdę wrednie, no cóż, powinno się nas usprawiedliwić.
Usiłował mnie pocieszyć w kwestii Vivian? Chyba nie, stał zapatrzony w przestrzeń, jakby widział tam nowe złośliwości. Co tym razem chciałby podpalić? Raczej nie miałam ochoty na kolejne zgliszcza. Otworzył drzwi do pokoju w świecie elfów. Padłam na ciemnozieloną, aksamitną kanapę. - Czy mogę zasnąć i już nigdy się nie obudzić? - Zdaje się, że twoja siostra już to przerabia. - Spojrzałam na niego ostro, uniósł ręce. - Przepraszam. Drażliwy temat. Co ty na to, żebym skoczył po coś do jedzenia? Nie byłam głodna, ale chciałam pobyć przez chwilę sama, wyłączyć się. Jack bez przerwy coś robił, ciągle coś mówił. Wyczerpywał mnie, nawet gdy nie czułam się tak źle jak dziś. Ale z drugiej strony, to jedyny przyjaciel, jaki mi został, i byłam wdzięczna, że go mam. Rozumieliśmy się. - Ale prawdziwe jedzenie. To ostatnie miejsce, do którego chciałabym zostać przykuta na resztę mojego żałosnego życia. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Wyszedł przez ścianę, a ja położyłam się na plecach, zamykając oczy. Chciałam nie myśleć o niczym, już nigdy. Gdybym tylko mogła zasnąć i nie myśleć o przyszłości bez Lenda, o tej pustce, którą miałam w sobie... To by mi w zupełności wystarczyło. Chyba drzemałam. Nagle poczułam jak ręce z ostrymi paznokciami wbiły się w moje ramiona i przeciągnęły mnie przez pokój. Uderzyłam ręką o róg stolika, rozległ się obrzydliwy trzask. Zostałam na podłodze, wstrząśnięta. Czułam, jak z ran na moich ramionach sączy się krew. Co się działo? - Wstawaj! - Nieprzyjemny głos Fehl brzmiał jak zgrzyt gwoździa. Chcę zobaczyć, jak bardzo zdołam cię zranić, nie zabijając cię. Spojrzałam w jej rozgorączkowane oczy. Uśmiechała się do mnie. Bez ilu kończyn zdołasz żyć? Zawinęła moje włosy na rękę, szarpnięciem podniosła mnie z podłogi. Wrzasnęłam, moje ramię zapłonęło straszliwym bólem, chwyciłam je zdrową ręką. Twarz Fehl zapłonęła
rozkoszą okrucieństwa. Złapała mnie w miejscu złamania. Wrzasnęłam, w moich oczach zapłonęło białe światło. Nie zniosę takiego bólu, zaraz zemdleję. Mam nadzieję, że zemdleję. - Evie! - wrzasnął Jack. - Nie pozwalaj jej na to! Walcz! Twarz Fehl była tuż przede mną, jej oddech był gorący, dyszała nienawiścią. Przez ścianę bólu przebiła się moja wściekłość. Wściekłość na tę elfkę, na wszystko, co zrobiła mnie i Vivian. Co jej gatunek zrobił światu. Przycisnęłam zdrową rękę do jej piersi. Najwyższy czas, by dokończyć to, co zaczęła Vivian. Otworzyłam kanał przepływu, oczy Fehl rozszerzyły strach i ból. Zadrżałam, gdy ujrzałam wyraz jej twarzy. Zasłużyła, żeby tak wyglądać. Jej dusza połączyła się ze mną w przypływie znajomej energii. Moje iskry i prądy napłynęły, by ją powitać, chciały, żebym ją wyciągnęła. Jej dusza była mroczna, dzika i szalona, niczym wiatr wyjący całą wieczność w czarnym kanionie. Mogłam poczuć tę ciemność, zobaczyć, jak to jest, mieć ją w sobie, czuć ją... I już wiedziałam, że nie chcę mieć ani odrobiny Fehl wewnątrz siebie. Odepchnęłam ją. Wzdrygnęła się i skuliła się na podłodze, objęła ramionami. - Co robisz? - krzyknął Jack. Drżałam z wysiłku, jaki włożyłam w przerwanie kontaktu przed całkowitym wyssaniem duszy Fehl. Straszliwie wyczerpana, niemal oślepiona bólem złamanej ręki, pokręciłam głową. - Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Denfehlath - wezwałam ją. Jej głowa poderwała się, gdy elfka słuchała rozkazu. - Odejdź i nigdy więcej nie zbliżaj się ani do mnie, ani do Jacka. Zerwała się, jej ruchy były sztywne i automatyczne, jakby była żywą marionetką. Przeszła przez drzwi i zniknęła.
Usiadłam na podłodze, trzęsłam się. - Dlaczego jej nie zabiłaś? - Jack patrzył na mnie ze zdumieniem i złością. - Po tym wszystkim, co ci zrobiła? - Nie rozumiesz. Chciałam odebrać jej duszę, ale zrozumiałam, że nie chcę mieć w sobie ani kawałka kogoś takiego. Dusza elfa byłaby najgorszą rzeczą na świecie. Spojrzał na mnie tak, jakby miał zaraz wybuchnąć, a potem odetchnął głęboko. - W takim razie w porządku. - Usiadł na podłodze obok mnie, ujął moją dłoń. - To i tak bez znaczenia po tym, co zrobimy. - A co zrobimy? Na jego twarzy rozpłynął się błogi uśmiech i przemienił jego szelmowską twarz w anielskie oblicze. - Uratujemy świat, Evie. Elfy już nigdy nikogo nie skrzywdzą. Horror z dołeczkami Pokręciłam głową, oszołomiona. - Co masz na myśli? Jak moglibyśmy powstrzymać elfy? Nie chcę ich wyssać, nie chcę duszy żadnego z nich. Poza tym, nawet gdybym chciała, nigdy nie zdołam dorwać ich wszystkich. - To dużo prostsze. I takie oczywiste. Nie pochodzą stąd, więc odeślemy je gdzie indziej. - I co, nie wrócą od razu? Przecież potrafią tworzyć drzwi. - Nie użyjemy drzwi. Stworzysz wrota. Dzięki drzwiom mają dostęp jedynie do krainy elfów i ziemi. Gdy stworzysz wrota, które będą prowadzić gdzie indziej, nie zdołają wrócić.
Skąd Jack wiedział o wrotach? Nie pamiętałam, czy mówiłam mu o nich, czy nie. Może Raquel mu powiedziała? Wszystko jedno, w każdym razie nie rozumiał, jak one działają. I nic dziwnego. Sama nie miałam o tym pojęcia, choć już jedne stworzyłam. - Nie sądzę, żebym mogła to zrobić. Poza tym, czy nie tego właśnie pragną? Reth ciągle powtarzał, że mam odesłać je tam, skąd przyszły, więc pewnie chodziło mu o stworzenie wrót. Niespecjalnie mam ochotę iść im na rękę ani teraz, ani kiedykolwiek. I nie jestem w nastroju, żeby dawać im w prezencie śliczne, lśniące wrota, prowadzące tam, dokąd chcą odejść. - Są inne miejsca, do których można je odesłać. - Jack nadal się uśmiechał, lecz jego głos był zimny, groźny. Pokręciłam głową. Nie rozumiał. Zresztą, jak miałabym zmusić elfy, żeby przeszły przez wrota? I dokąd miałam je otworzyć? A przede wszystkim - jak? Jak dotąd otworzyłam tylko jedne, i to przypadkiem, tamtej nocy, gdy uwolniłam dusze, które Vivian odebrała paranormalnym. Wtedy wrota do gwiazd same mnie wzywały. Dusze paranormalnych zmieniły mnie, pozwoliły zobaczyć rzeczy, których nigdy przedtem ani potem nie widziałam. Wątpiłam, żebym mogła odnaleźć wrota, te czy inne, jeśli w ogóle były jakieś inne. - Spokojnie, Evie. Wszystko przemyślałem. Są tylko jedne drzwi prowadzące ze ścieżek do krainy elfów. Pamiętasz? Skinęłam głową, przypominając sobie, jak się czułam, gdy Jack mi je pokazał. - Bardzo dobrze. Drzwi mogą otworzyć się w dowolnym miejscu, ale zawsze są to te same drzwi. Jeśli więc otworzysz wrota w tym samym punkcie... - Elfy przejdą przez nie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Spojrzałam na niego, w końcu rozumiejąc, do czego dążył. To byłoby jak pułapka. Wrota pułapka. - Dokładnie! I nawet nie musisz ich widzieć. Elfy odejdą stąd, ale nie będą miały pojęcia, co się stało.
- Chyba mogłoby zadziałać. - Zmarszczyłam brwi. - Ale nawet, gdybym wiedziała, jak je otworzyć, nie mam wystarczająco dużo energii. Wtedy miałam w sobie te wszystkie dusze, które zabrałam Vivian. Uniósł brwi. - Chcesz powiedzieć, że nie masz w sobie żadnego zapasu? Wampir, sylf i fossegrim. Fragmenty ich dusz wirowały we mnie. Poruszyłam się nerwowo i pokręciłam głową. - Może trochę, ale to przypadek. I nie przypuszczam, żeby wystarczyło. - Skąd wiesz, jeśli nawet nie spróbowałaś? - No dobrze, chyba mogłabym spróbować. - Grzeczna dziewczynka! A jeśli to nie wystarczy, zawsze możemy zdobyć trochę więcej! Szkoda, że odesłałaś Fehl. Mogliśmy jej użyć. - To nie tak. - Zmrużyłam oczy. Nie podobało mi się, że traktował odbieranie dusz jak coś trywialnego. - Daj spokój! - Złapał mnie za zdrową rękę i ruszył przez ścianę, a potem ścieżkami elfów, niemal ciągnąc mnie za sobą. Wlokłam się za nim, zbyt zmęczona, zbyt przytłoczona tym wszystkim, by protestować. - Jesteśmy na miejscu. - Uśmiechnął się do ciemności przed nami, a ja poznałam tamto wrażenie drzwi. - Czyli mam odesłać elfy do domu? - Czułam się rozdarta. Z jednej strony, to było przecież to, czego tak bardzo pragnęły. Ale z drugiej, mogło nam to wyjść na dobre. - Skąd będę wiedziała, jakich wrót użyć? Nie sądzę, żeby udało mi się jakieś znaleźć. Jack odwrócił się do mnie, jego oczy płonęły gorączką. Coś w jego wzroku przypomniało mi Fehl. Poczułam skurcz żołądka. - Nie odeślesz ich do domu. Przeczytałem wszystko, co tylko udało mi się znaleźć o wrotach i portalach, znalazłem dla elfów znacznie lepsze miejsce.
- To znaczy? - Piekło, oczywiście. - Zbladłam, a on ścisnął moją rękę. - Tylko pomyśl! Dlaczego mieliby zdobyć to, czego pragną, po tym wszystkim, co zrobili? Stworzyli wampiry. Niemal zabili Vivian. Zniszczyli twoje życie i ukradli moje. Są zbyt źli dla nieba, zbyt dobrzy dla piekła. Tak się o nich mówiło, ale to już do nich nie pasuje! Jeśli jakaś żywa istota zasługuje na wieczne męki, to właśnie oni! Zapracowali na to. Stworzyli cię, zmusili do tego życia, żebyś mogła otworzyć dla nich wrota. No to, śmiało, otwórz je. - Nie wiem.... - Nawet jeśli chciałam się ich pozbyć, w jaki sposób miałam wysłać wszystkie elfy do piekła, pod warunkiem oczywiście, że zdołam je znaleźć? - Ależ wiesz! Musisz! Masz pojęcie, jak to jest, dorastać wśród nich? Pragnąc miłości, uwagi, czegokolwiek? Uwielbiany i porzucany zależnie od kaprysu? To, co mi robili... Byłem gotów na wszystko, czego żądali, wszystko... Nie byłem dla nich niczym, nawet zwierzątkiem! I nie powiesz mi teraz, że na to nie zasługują! Widziałaś mroczną królową, wiesz, co robi! Myślisz, że ci ludzie zasłużyli na piekło, w którym żyją? I teraz nie chcesz mi pomóc tego naprawić? Wizja twarzy tamtych ludzi płonęła przed moimi oczami. Pożerała mnie, zadręczała... Elfy pozbawiły ich wszystkiego, nawet własnej woli. Czy nie to zawsze robiły? Odbierały ludziom możliwość wyboru, zmuszały ich, żeby grali w ich brudne gierki? - A Reth? - Głos Jacka brzmiał bardziej miękko, stał się natarczywy. - Po tym wszystkim, co ci zrobił, po tym, jak próbował cię zmusić, żebyś była jego? Jak możesz patrzeć na swoją bliznę i nie pragnąć, by odszedł na zawsze? Skinęłam powoli głową, spoglądając na swój nadgarstek. Elfy były złe. Mdlący ból w mojej złamanej ręce świadczył o tym wymownie. Elfy nie były już dla mnie moralne, mogły mieć inne wyobrażenie o życiu niż ludzie, ale istniały w ludzkim świecie. Tylko że my nie wtrącaliśmy się do ich życia,
nie mieszaliśmy w ich prawach, w ich zasadach. Jeśli odejdą, w końcu poczuję się bezpieczna. Nie będę się dłużej zastanawiać, co knują, co zrobią, jak zaatakują następnym razem. Jack miał rację. Ale nie pamiętałam, żebym mówiła Jackowi o bliźnie, żebym podawała mu jakieś szczegóły o Recie. Ani o tym, że elfy stworzyły wampiry. A już na pewno nie wspominałam mu o wrotach. - Skąd o tym wszystkim wiesz? - Mówiłem ci, spędziłem mnóstwo czasu, studiując akta MANIP, księgi elfów... - Studiowałeś - mnie? - To tak jak ścieżki. Badałem, jak ich używać, ponieważ to oznaczało wolność. Zgłębiałem ciebie, ponieważ oznaczałaś... oznaczasz to samo. Wolność od elfów, już na zawsze. Uścisk jego ręki był mocny, rozpaczliwy. Jak długo prowadził mnie do tej chwili? Może nawet miał rację, nie byłam tego pewna. Niczego nie byłam już pewna, ale nie mogłam tego zrobić właśnie teraz. - Muszę... muszę się zastanowić. - Czułam się zbyt obolała, żebym mogła teraz podjąć taką decyzję. - Nie. Musimy to zrobić teraz. Nie możesz pozwolić, żeby elfy skrzywdziły kogoś jeszcze. Szukaj wrót. Poczuj je. To do ciebie przyjdzie, jestem pewien, że przyjdzie! Narastające poczucie możliwości męczyło mnie, gdy wspomniał o stworzeniu portalu. Wiedziałam, że przy małej pomocy mogłabym znaleźć wrota. Wrota. Setki, tysiące, nieskończona liczba możliwości, a wszystkie wokół mnie. To było jak zew mrocznej królowej, ciężkie, przytłaczające, nieuchronne. Mogłam otworzyć każde z tych drzwi i zgubić się na zawsze. Albo zgubić na zawsze całą rasę. Tamtej nocy z Vivian właściwe wrota wzywały mnie, przyciągały. A teraz czułam, jak te niewłaściwe domagają się,
błagają, by je otworzyć. Może wrota, które teraz znalazłam, były odbiciem chaosu we mnie? Może to z powodu ścieżek, może sama ich natura powodowała, że otwarcia domagały się wrota prowadzące... w ciemność? - Pomyśl o Ariannie - szeptał Jack. - Myśl o Vivian. O swojej matce. Co elf jej zrobił, jak ją wykorzystał, jak odrzucił, jak potem zapomniał o tobie. To przez nich zaginęła na zawsze i nigdy już jej nie poznasz. Zamknęłam oczy. Skąd Jack o tym wiedział? Zresztą, jakie to miało znaczenie? Elfy na to zasługiwały, ktoś w końcu musiał je powstrzymać. W ten sposób ochronię wielu niewinnych ludzi... Jednak mrowienie chaosu w opuszkach palców przerażało mnie. A jeśli nie będę miała dość energii, żeby zamknąć to, co otworzę? Może niewiele wiedziałam o wrotach, ale jedno na pewno - bawiłam się siłami znacznie potężniejszymi ode mnie. Nie chciałam, żeby coś takiego pozostało otwarte. - Nie wiem, czy zdołam to zrobić. Jack westchnął. Był zirytowany. - Dobrze. Potrzebujesz więcej mocy? Może ten szalony wampir? Powinien wystarczyć, nie sądzisz? - I co, chcesz go użyć, jakby był baterią? - A nie zasłużył na to? Potarłam czoło, próbowałam się skupić. To prawda, że wampir zabijał biedne, bezbronne dzieci trolli. Próbował też zabić mnie, ale... Ale co? Dlaczego nie miałabym tego zrobić? Przecież już trochę wzięłam. Poza tym przez całe życie byłam wykorzystywana - przez Agencję, przez elfy... Dusza tego wampira mogła się przysłużyć uwolnieniu całego świata od zagrożenia, jakim były elfy. Nie zasługiwał na swoją nieśmiertelną duszę. Nie zrobił dzięki niej nic dobrego. Był potworem, tak samo jak one. Co wtedy powiedział? „Zabiłbym je wszystkie". Był opętany obsesją zagłady wszystkich paranormalnych tylko dlatego, że były tym, czym były. - Och... - szepnęłam miękko. Oto prawdziwy potwór, nienawidzący innych istot za to, czym były. Korowód nie-
widzialnych wrót wirował wokół mnie, buzował za moimi oczami. Palce mnie mrowiły, ale zamiast wszechpotężnego pragnienia czułam jedynie mdłości. Jak mogłam w ogóle brać coś takiego pod uwagę? Kim byłam, by decydować, na jaki los zasłużyły elfy? Nie mogłam skazać całej rasy na piekło tylko za to, czym była! Mam wybór i dlatego nie stanę się potworem w imię tego, że chronię niewinnych. Mogłam przez te ostatnie tygodnie tracić część siebie, powoli, acz nieuchronnie odcinając kawałek po kawałku. Mogłam stracić całą moją przeszłość, moją przyszłość, dom, ale umiejętność odróżniania dobra od zla była ludzka i nikt nie mógł mi jej odebrać. Pomyślałam o Lendzie. O tym, do czego dochodziliśmy, dyskutując o metodach jego ojca i metodach Agencji. Nie było czegoś takiego jak ideał. Nie dało się rozłożyć wszystkiego do dwóch szuflad z napisami „dobry" i „zły". Superwampir był zły, Arianna była dobra, a jednak oboje byli wampirami. Niezależnie od działań niektórych elfów nawet ja nie mogłam powiedzieć, że mroczna królowa nie zasługiwała na piekło - stworzenia te nie były jednakowe i mogły się jeszcze zmienić. Popatrzyłam na Jacka, jego anielską twarz wykrzywiały żądza i gniew. Pozwolił, żeby nienawiść do elfów zniszczyła jego samego, tak jak Vivian pozwoliła, by uraza do świata ją zniszczyła. Nie dam elfom tej satysfakcji. Bez względu na to, co wydarzyło się w moim życiu, to nadał było moje życie i nikt, ani Reth, ani Jack, nie zmuszą mnie, żebym stała się kimś, kogo nie chciałabym znać. - Nie mogę - powiedziałam delikatnie, usiłując nie sprawić Jackowi zawodu. - To jest złe. Elfy są straszne, ale nie będę ich sędzią. Może gdybym wiedziała, jak odesłać je do domu... Ale nie mogę skazać ich na piekło wyłącznie za to, kim są. - Co powiedziałaś? - Głos Jacka był niski, drżący, na jego twarzy nie został nawet ślad po rozbrajającym uśmiechu.
- Nie mogę tego zrobić. Te miejsca... Potrafię je wyczuć. Ale nie mogę tego zrobić, nie mogę ich odesłać. Nikt nie zasługuje na to, by tam trafić. Podskoczyłam, wstrząśnięta, gdy Jack wybuchnął ostrym śmiechem. - Nie możesz? Nie możesz?! Mieszkałem w piekle przez ostatnie trzynaście lat, a ty wzdragasz się przed odesłaniem tych demonów tam, gdzie ich miejsce? - Ścisnął boleśnie moją rękę. - Obawiam się, że to nie do przyjęcia. Nie po tym, co zrobiłem, byś się tu znalazła. Nigdy nie bałam się Jacka, głupiego, wariującego Jacka, ale teraz patrzyłam w jego oczy i wiedziałam, że paranormalni nie byli jedynymi potworami na świecie. - Moglibyśmy gdzieś pójść i spokojnie o tym porozmawiać? - Nie, nie moglibyśmy! - wrzasnął, przedrzeźniając mnie. - Wiesz, ile czasu mi to zajęło? Ukraść elfom księgę wiedzy tajemnej, wkręcić się do Agencji, przekonać Raąuel, żeby znów wciągnęła cię do MANIP? Ile akcji musiałem sknocić, ile problemów stworzyć, żeby, zrozpaczona, w końcu zdecydowała się do ciebie zadzwonić? Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak ciężko wyśledzić sylfa? - Ty... To byłeś ty?! - Wszystkie przerażające zdarzenia wskoczyły na swoje miejsca. Noc w centrum. Tamta elfka nie przyszła wtedy do mnie. Przyszła po Jacka, ponieważ ukradł jej księgi. Reth też nie miał nic wspólnego z tymi wszystkimi atakami. - Już łatwiej było odnaleźć fossegrima, ale i tak omal nie utonąłem, nim wyjaśniłem mu, czego od niego chcę. A ty wzięłaś z ich dusz tak niewiele! Na szczęście trafił się tamten wampir. Miałaś dość czasu, żeby go wyssać, ale nie. Kazałaś mu uciec! Musiałem potem ciągnąć go nieprzytomnego przez ścieżki na Halloween. A Fehl?! Całe moje cholerne życie czekałem na to, żeby poznać imię choć jednego elfa. Zdążyłem wypowiedzieć jeden jedyny rozkaz, by zmusić ją, żeby
cię skrzywdziła, nie zabijając. Co wtedy robisz? Odsyłasz ją! Na piekło i niebo, Evie, jesteś bezużyteczna! Patrzyłam na niego zszokowana. - Przez cały czas... manipulowałeś mną, próbowałeś mnie zmusić... Jak mogłeś?! - Po prostu! - Jego twarz płonęła nienawiścią. - Otwórz wrota. Już! - Nie! Zwolnił uścisk na moim ręku, poczułam przypływ paniki. - Jack, ja... - Co mówiłaś o swoim piekle? Zagubić się na ścieżkach, już na zawsze? Łzy popłynęły mi z oczu. - Proszę... - Otwórz wrota. - Proszę, zabierz mnie do domu. Proszę... Uśmiech z dołeczkami, tak potworny w swej niewinności, powrócił na jego twarz. - Nie masz domu. Ale będę wobec ciebie fair. Skoro nie chcesz odesłać elfów do piekła, zostawię cię w twoim piekle. - Nie! - krzyknęłam i próbowałam uczepić się jego dłoni. Krzyknęłam z bólu, gdy uraziłam złamaną rękę. A Jack bez trudu wyśliznął się z mojego uścisku, posłał mi ostatni uśmiech i odszedł w ciemność. Zostałam sama. Witaj, piekło Byłam sama. Zupełnie sama na ścieżkach elfów.
Gdy połączenie zostaje zerwane, nie zdołasz znaleźć tej drugiej osoby. Już nigdy. Nikt nie zdoła odnaleźć mnie w tej bezkresnej czerni. Tyle razy śnił mi się taki koszmar, budziłam się przerażona, zlana potem, a teraz... Proszę, proszę... Niech to będzie tylko koszmar. Rozejrzałam się szybko. Może zdołam odnaleźć Jacka. Może to wszystko, co słyszałam o ścieżkach, było kłamstwem. Może Raąuel powiedziała mi to tylko tak, żebym nie próbowała kombinować z transportem. - Jack? - zawołałam. Mój głos rozbrzmiewający w ciemnościach był bardziej przerażający niż sama cisza. Gdy umilkł, nie wywołując żadnego echa, gdy zgasł jak płomień, cisza stała się jeszcze cięższa. Niemal odczuwalnym ciężarem spoczęła na moich ramionach. Na pewno byto jakieś wyjście. Musiało być! Drzwi! Stałam tuż obok drzwi do krainy elfów. Wyciągnęłam rękę, roztrzęsiona i zrozpaczona. Próbowałam je wyczuć. Jedyne, co znalazłam, to echa wrót prowadzących do chaosu, do piekła. Kłębowisko tych złych miejsc, do których Jack chciał wysłać elfy. A jeśli spróbuję otworzyć drzwi i zamiast nich otworzę wrota? Och, bip! Znalazłam się w piekle i jedyną możliwością wydostania się z niego było inne piekło. Wszystko będzie dobrze. Ktoś mi pomoże. Ktoś musi mi pomóc. - Reth! - Nagle rozpaczliwie zapragnęłam zobaczyć jego złotą twarz. - Lorethan! - krzyknęłam. Wiedziałam, że to nie może zadziałać, ale mimo to miałam nadzieję, że jest jakoś związany ze swoim starym imieniem. Ale i tak przyjdzie. Przecież sam mówił, że zawsze wie, gdzie jestem. A skoro wie, to przyjdzie. Po prostu muszę poczekać. Ale czy nie czekałam już wystarczająco długo? Powinien mnie już znaleźć!
Policzyłam do tysiąca, synchronizując oddech. Do dwóch tysięcy. Do trzech. Umrę tu. Cztery tysiące. Umrę w tej bezdźwięcznej ciemności, sama. Pięć tysięcy. I nikt nigdy się o tym nie dowie i nikogo nie będzie to obchodziło. Sześć tysięcy, do cholery, Reth! Gdzie jesteś? Nie przyszedł. Oddychałam coraz szybciej, serce waliło mi w piersi, jakby próbowało się z niej wyrwać. Zrobiłam krok, potem jeszcze jeden i kolejny, i znowu... Biegłam, ale nie czułam wiatru we włosach, jedyne, co pozwalało mi poczuć wrażenie ruchu, to moje nogi - biegnące, biegnące, biegnące... Donikąd. Nie ma tu żadnego miejsca, do którego mogłabym dojść. Jedyną żywą istotą byłam ja. Spojrzałam w dół i zakręciło mi się w głowie. Skąd ta pewność, że w ogóle na czymś stoję? A może spadam? Może spadałam przez cały czas, może będę spadać w ciemność przez resztę wieczności? Osunęłam się, zwinęłam w kłębek. Byłam sztywna, odrętwiała, nawet moja złamana ręka już prawie nie bolała. Nie czułam nic wokół siebie. Co mnie zabije? Pragnienie? Głód? Rozbiję się o dno tych czeluści? A może w ogóle nigdy nie umrę, może będę leżeć tu, w tej ciemności, już na zawsze? Ścisnęło mnie w piersi, bicie serca bolało. Może umrę na zawał? Umrę tu. Umrę i nigdy już nie zobaczę Lenda. A on nigdy nie dowie się, co się ze mną stało. Nigdy nie będę mogła powiedzieć mu, że mi przykro, że bardzo go kocham i że zawsze będę go kochała, nawet wtedy, gdy będę musiała go zostawić. Raąuel, Arianna, David, nawet Vivian i Carlee - zostawiłam
ich wszystkich bez stówa wyjaśnienia. Tak bardzo pragnęłam dowiedzieć się, kim jestem, odnaleźć moje miejsce na świecie, że kłamałam i odrzucałam ludzi, którzy mnie kochali bez względu na to, kim lub czym byłam. Teraz biedna Vivian będzie już na zawsze samotna w swoich snach. Może, zanim umrę, zdołam zasnąć i porozmawiać z nią. Miałam nadzieję, że tak będzie. Wyobraziłam sobie Lenda, Davida i Ariannę, jak siedzą i się martwią. Twarz Lenda... Nienawidziłam się za to, jak on się teraz czuje. Za to, co już mu zrobiłam. Jak mogłam być taką egoistką, okłamywać go przez cały czas? Zasługiwał na szansę, by samodzielnie podjąć decyzję co do swojej przyszłości. Ale ja mu ją odebrałam. Ukrywałam prawdę, tak samo, jak ci wszyscy, którzy ukrywali różne rzeczy przede mną. I chociaż na pewno nie wybrałby mnie, to byłaby jego decyzja! Przynajmniej przez ten czas, gdy byliśmy razem, byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek. No i miałam szafkę. To też nie było bez znaczenia. Wzięłam głęboki oddech, próbowałam uspokoić bicie serca. Jeśli już mam tu umrzeć, to chcę przynajmniej umrzeć w spokoju. Będę leżeć i umierać. I myśleć o Lendzie, Raquel, Ariannie i Davidzie. Odejdę w niebyt, przepełniona miłością do nich wszystkich... To by wcale nie była taka zła śmierć. Uśmiechnęłam się na wspomnienie, jak Arianna zwymyślała Retha, a potem wylądowała za to na drzewie. Szkoda, że nigdy nie dowiemy się, czy Cheyenne i Landon będą w końcu razem. Ze względu na Ariannę miałam nadzieję, że tak. W jej życiu i śmierci było zbyt wiele rozczarowań. David, z niedorzeczną wiarą we wszystkich wokół niego, z niesamowitą miłością do paranormalnej, która nigdy nie zdołałaby odpowiedzieć takim samym uczuciem, wcale nie był głupi czy naiwny. Kochanie kogoś tak zupełnie i do końca oznaczało większą odwagę, niż sądziłam. Raquel. Jej miękki hiszpański akcent i niewyczerpany arsenał westchnień. Zastanawiałam się, którego z nich użyje,
gdy nigdy nie wrócę. Ale nie zastanawiałam się, czy będzie jej smutno, teraz już wiedziałam, że tak. Tak jak ja uważałam ją za mamę, ona uważała mnie za córkę. I chociaż czasem kiepsko nam to wychodziło, to im dłużej przyglądałam się zwykłemu życiu, tym lepiej rozumiałam, że to normalne. I Lend. Mój Lend. Muszę tylko myśleć o jego twarzy. To pozwoli mi przetrwać w tej pustce. Nigdy nie czułam się pusta przy Lendzie. Moje serce się uspokoiło. Ból zastąpiło dziwne wrażenie delikatnego ciągnięcia, zupełnie jakbym była igłą w kompasie. Im dłużej myślałam o ludziach, których kochałam, zwłaszcza o Lendzie, tym silniejsze było to uczucie. Pragnęłam go. Pragnęłam być z nim. Bardziej niż czegokolwiek na świecie. Wstałam, zbyt przerażona, by myśleć o tym, co chciałam zrobić, zbyt przerażona, by mieć nadzieję. Podążałam za wrażeniem, za tęsknotą do Lenda. Myślałam o tym, co czułam, gdy trzymałam go za rękę. Gdy patrzyłam, jak rysował. O tych bezcennych chwilach, gdy przybierał swoją prawdziwą postać. O jego śmiechu. O wyrazie jego oczu, gdy miał powiedzieć coś, co miało zabrzmieć błyskotliwie. O tym, jak na mnie patrzył, gdy coś mówiłam. Jakby to właśnie mnie pragnął najbardziej na świecie. Zamknęłam oczy. Szłam przed siebie z wyciągniętą zdrową ręką. Uśmiechałam się i podążałam za uczuciem. Trzymałam się wizji Lenda, stojącego w otoczeniu Arianny, Raquel i Davida. Tak zawsze wyobrażałam sobie mój dom. Nieruchome powietrze przede mną poruszyło się, stwardniało... Nagle potknęłam się i wypadłam z ciemności prosto na Lenda. Mojego Lenda. Trzymał mnie w ramionach. Płakałam, a wokół nas byli Raquel, Arianna i David. Lend gładził moje włosy, powtarzając bez przerwy: - Już dobrze. Jesteś w domu. Jesteś w domu... I po raz pierwszy poczułam, że tak jest naprawdę.
Spotkaj mnie pomiędzy Ty smarkulo - irytowała się Arianna, delikatnie mocując szynę na mojej złamanej ręce. - Gdybym wiedziała, że trzeba będzie wiecznie się tobą zajmować, nigdy nie zgodziłabym się wziąć cię na współlokatorkę. Uśmiechnęłam się, zaciskając zęby z bólu. - Ja też cię kocham, Ar. - Poza tym jesteś głupia. Gdybyś tylko dała mi szansę coś powiedzieć, wyjaśniłabym ci, że wysłałam twoje podanie do American University i George Washintgon University. Z obu uczelni da się szybko dojechać pociągiem do Georgetown. - Ty... Co? - A jeśli to się nie sprawdzi, jestem gotowa użyć moich wampirycznych sztuczek wobec komisji. Może i nie mam życia, ale to jeszcze nie znaczy, że pozwolę ci marnować swoje. Podziękujesz mi później. Patrzyłam na nią wstrząśnięta. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przywiązana do myśli o Georgetown, nie przyjmowałam do wiadomości żadnych innych rozwiązań. Wzruszyło mnie, że Arianna zrobiła dla mnie coś takiego. Chociaż przebywanie blisko Lenda nie będzie już miało znaczenia. - Na pewno nie chcesz pojechać do szpitala? - Raquel nadal patrzyła na mnie z niepokojem. Przyjechała do Davida, gdy tylko Jack powiedział jej, że zniknęłam. Teraz ona i tata Lenda siedzieli na kanapie ramię w ramię. - To może zaczekać do jutra. Raquel wydala westchnienie pod tytułem: „Dlaczego zawsze musisz być tak uparta", a potem pokręciła głową. - Ciągle nie mogę uwierzyć w to wszystko o Jacku... Będziemy go szukać, jeśli go schwytamy, zostanie umieszczony w żelaznej celi. Ten mały demon nie zdoła otworzyć tam
drzwi. Przy okazji, nadal nie rozumiem, jak mogłaś samodzielnie wydostać się ze ścieżek? - Nie wiem. Reth i Jack zawsze mówili, że musisz mieć wrażenie miejsca, w którym chcesz się znaleźć, mieć jakąś nić. Dla Retha to były nazwy, Jack musiał widzieć to miejsce wcześniej. Dla mnie to było... Zaczerwieniłam się i spojrzałam na Lenda, który siedział obok, nie dotykając mnie. -No, to byliście wy. Wy wszyscy. Gdy skoncentrowałam się na wspomnieniach o was, prawie od razu poczułam drogę tutaj. Arianna wyglądała na zmieszaną. Cóż, mieli bardzo dużo informacji do przetrawienia. Począwszy od tego, że Jack był świrem, który chciał, żebym zniszczyła całą rasę, a skończywszy na tym, że byłam mniej ludzka, niż sądziliśmy. Przez cały czas Lend siedział bez słowa, co dodatkowo mnie denerwowało. Już zawsze będzie się tak zachowywał? Kochałam go i zawsze będę go kochać, i zrobię, co będzie chciał, ale to milczenie i niedotykanie się musiało się skończyć. No dobrze, może jednak nie jestem gotowa, żeby pozwolić mu odejść. Może nigdy nie będę gotowa. - Ale gdy utknęłaś na ścieżkach - Arianna zmarszczyła brwi czemu nie wezwałaś tamtego elfa? No, twojego ojca? Chyba Reth podał ci jego imię? Szczęka mi opadła. - Bip! Nawet nie przyszło mi to do głowy. - Nie mogłam uwierzyć, że byłam taka głupia! Szykowałam się do śmierci na ścieżkach, choć znałam imię elfa, innego niż mordercza Fehl! Ale to jednak o czymś świadczy. Nie myślałam o moim „ojcu", o tym, skąd pochodziłam. Myślałam o ludziach, których znałam, którzy byli dla mnie ważni. Zresztą, jakie znaczenie ma to całe elfie ojcostwo? Do diabła z nim! To, że wiedziałam, skąd pochodzę, nie zmieniało tego, kim byłam. Mój głupi ojciec mógł sobie gnić w krainach elfów przez resztę wieczności. Był dla mnie niczym. Za to ja stanowczo nie byłam niczym.
Szkoda, że nie zrozumiałam tego wcześniej, zanim zniszczyłam związek z miłością mojego życia. Zepsułam wszystko, skupiona na próbach stworzenia idealnego życia, przerażona utratą Lenda i bólem, jaki to może spowodować. Sama sobie wyrządziłam krzywdę. Spojrzałam na Lenda. Chciałam, żeby coś powiedział, coś zrobił... Jakby to wyczuwając, wstał i podał mi rękę. - Może się przejdziemy? - Pewnie! - Podał mi dłoń i pomógł wstać, a ja nie wiedziałam, czy mogę go nadal trzymać za rękę. Ale nie puścił mojej dłoni, gdy wychodziliśmy z domu i gdy prowadził mnie ścieżką do stawu. W połowie drogi zatrzymał się gwałtownie. - Nie mogę... - Na jego twarzy malowały się złość i smutek. - Nie potrafię uwierzyć, że mi nie powiedziałaś. Dlaczego? Nie mogłam patrzeć na jego twarz, utkwiłam wzrok w liściach na ziemi. - Jesteś najważniejszym człowiekiem w moim życiu, najlepszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała - wyjaśniłam. - I nienawidzę tego, że tak bardzo cię kocham. Wszyscy przez całe życie mnie zostawiali i teraz na pewno też tak będzie. Sama myśl, że będę patrzeć, jak się ode mnie odsuwasz, stajesz się taki jak twoja mama. Jak dociera do ciebie, że nie możesz mnie dłużej kochać... Im wcześniej się rozstaniemy, tym łatwiej będzie mi to znieść. Teraz mnie to nie zabije, ale mogłoby w przyszłości. Przepraszam, że ci nie powiedziałam, myślałam, że jeśli nie będziesz wiedział, może jakoś nam się uda. Przy tobie zawsze czułam się lepiej, zapominałam o pustce. To było egoistyczne i nie fair z mojej strony. Każdy zasługuje na to, by wiedzieć, kim jest. - Evie, ty... Aaa! - Lend krzyknął, a ja spojrzałam na niego, zaskoczona. Zaciskał pięści i wpatrywał się w niebo. Gdy po kilku chwilach spojrzał na mnie, na jego twarzy nie było już gniewu. - Nie jestem nieśmiertelny. - Ale widziałam...
- Wiem, co widziałaś, i jestem pewny, że masz rację. Ale bycie nieśmiertelnym nie czyni mnie nieśmiertelnym, rozumiesz? Nie traktuj mnie, jakbym był jak moja mama! Ona zawsze była właśnie taka, nie potrafi stać się inna. Nie dorastała, nie zmieniała się. Chcesz powiedzieć, że jestem taki sam? - Oczywiście, że nie! - Więc nie zachowuj się tak, jakbym nie miał wyboru! Nigdy nie chciałem tamtego życia, tamtego świata. Wiem, że pewnego dnia będę musiał zdecydować, co zrobię, ale, Evie, mam osiemnaście lat i jeszcze przez jakiś czas nie będę musiał mierzyć się z wiecznością! - Ale kiedyś to nastąpi. Przewrócił oczami. - Zachowujesz się, jakbym miał zamiar spakować się i wskoczyć do najbliższej rzeki już w przyszłym w tygodniu. Co nie byłoby dobre, bo mam sporo prac do napisania. Woda nie jest moim światem. Tu jest mój świat. Mam zamiar przeżyć moje życie tak, jak chcę. To znaczy, zdobyć magisterium, zajść daleko w kryptozologii, mieć dzieci i być banalnie zwyczajny. No, oprócz tego, że będę pomagał paranormalnym i zmieniał wygląd co jakiś czas. Mam zamiar robić to wszystko z dziewczyną, którą kocham i która mi obieca, że od teraz już zawsze będzie ze mną szczera we wszystkim. A ja będę mógł być zawsze przy niej. Zamrugałam, powstrzymując łzy. To było dokładnie to, co chciałam usłyszeć, o czym nie śmiałam nawet marzyć. Ale przecież on nie wiedział... Jak mógł być taki pewien? - A jeśli zmienisz zdanie? Przecież nie wiemy nawet, jak długo będę żyła. Podszedł do mnie, oparł swoje czoło o moje. - Jedyne życie, jakiego pragnę, to życie z tobą. Nie rozumiem tej przepaści, jaką widzisz między nami. Może jednak mógłbym spotkać cię gdzieś pomiędzy? - Między czym?
- Nie wiem. Między dniem dzisiejszym a przyszłością, życiem a śmiercią, normalnością a paranormalnością. Tam, gdzie zawsze byliśmy. Przygryzłam usta i skinęłam głową. - Tutaj jest nasze miejsce, prawda? - Zawsze. - Jego usta dotknęły moich warg i przypieczętowały nasze wspólne małe miejsce na tym świecie, w którym byliśmy razem.