~ 2 ~ ~ 3 ~ DD_TranslateTeam Tłumacze: Bety: Martinaza KlaudiaRyan my–chomikuj Ma_cul CandyAga ameliaevans martth Myosotis013 makaka0000 MadelineKnowl...
16 downloads
20 Views
2MB Size
~2~
DD_TranslateTeam Tłumacze:
Bety:
Martinaza my–chomikuj CandyAga martth makaka0000 KlaudiaRyan Ma_cul AmadeusCat Avis92 anate2 Zlosliwy_Lesio Magaeraa kingus084 kubik291 Ellifaiin spotlessoul Caya_Smith dominque91
KlaudiaRyan Ma_cul ameliaevans Myosotis013 MadelineKnowles LarisaC roko1222334 dominque91 gryfonium A_Kaga14 martinkye Martinaza
~3~
Dedykacja: Dla wszystkich, którzy szukają magii, i ostatecznie dowiadują się, że ona zawsze drzemie w nas
~4~
Pierwszy Kochana mamo, Z całą pewnością wciąż żyję. Dziękuję za twoją wzruszającą troskę. Postaram się pisać częściej, dzięki czemu nie będziesz musiała zamartwiać się w przerwach między listami. (Bo przecież dzień milczenia na pewno oznacza, że padłam ofiarą wyniszczającej choroby lub zostałam zamordowana na tych nudnych, szarych ulicach.) Na uczelni idzie mi doskonale. Radzę sobie wybornie na wszystkich zajęciach. (Wygląda na to, że pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, a dziewczęta z Albionu są tak samo niewymagające, jak te z Melei.) Wszyscy profesorowie są inteligentni i mili. (Mili w ten okropny sposób.) Nikt się nie wyróżnia. (Nie zamierzam ci o nim wspominać, nieważne, jak wiele „subtelnych” pytań mi zadasz.) Inni studenci również są bardzo skupieni na nauce i nikt z nas nie ma zbyt wiele czasu na zawieranie znajomości. Chłopcy i dziewczęta nie biorą udziału w tych samych zajęciach, dlatego nie, nie poznałam wielu interesujących młodzieńców. (Nie zalecam się do nikogo ani nikt nie zaleca się do mnie. Proszę, przestań na to liczyć.) Podziękuj ode mnie cioci Li’ne za rękawiczki. Niezwykle je doceniam w tym panującym tutaj zimnym, wilgotnym klimacie. Jestem do niego taka nieprzyzwyczajona. I proszę, przywitaj się ze słońcem i powiedz mu, że bardzo za nim tęsknię! Za tobą również, oczywiście. ~5~
(Tak. Bardzo.) Z wyrazami miłości, Jessamin. Czytając
kolejny
raz
list
do
mojej
matki,
jestem
tak
zaabsorbowana dodawaniem prawdziwych zdań, że nie poświęcam wystarczającej uwagi temu, co dzieje się na ulicy. Trudno mi zdecydować, co zaskakuje mnie bardziej – to, że prawie wpadam pod furmankę, czy potok przekleństw w moim rodzimym języku, którego jestem adresatką. Podnoszę wzrok, czując, jak moje policzki płoną, i napotykam parę czarnych oczu, które, w połączeniu ze znajomym brzmieniem języka sprawiają, że uderza we mnie tęsknota za Melei, tak głęboka i bolesna, że nie mogę złapać tchu. Mężczyzna przerywa wpół słowa, oczywiście zaskoczony widokiem mojej ciemnej skóry i oczu, które nie pasują do noszonego przeze mnie szkolnego mundurka. A ja korzystam ze sposobności, żeby obrazić jego męskość, rodowód i konia za pomocą jednej, dobrze sformułowanej frazy, której nie używałam od czasów, gdy nauczył mnie jej mój przyjaciel Kelen, kiedy miałam czternaście lat. Uśmiecha się. Odwzajemniam uśmiech. Przeczesuje dłonią powietrze w kolejnym geście tak boleśnie znajomym, że łzy nabiegają mi do oczu, i mlaska językiem, sprawiając, że furmanka rusza z miejsca, a nasz prawie–wypadek zostaje puszczony w niepamięć. ~6~
Sprawia, że pragnę ciepła. Anemiczne promienie słoneczne pochłaniają ze mnie więcej ciepła, niż są w stanie zaoferować. Nienawidzę Albionu, całego tego szarego kraju. Nienawidzę Avebury, równie szarego miasta pełnego ludzi, ale chłodnego i pozbawionego życia. Nie. Tęsknota za domem źle na mnie działa. Wycierając oczy, prostuję ramiona i ruszam w kierunku hotelu. Mam tylko kilka godzin, nim nadejdzie moja kolej na czytanie na jutrzejszych zajęciach i zamierzam być w tym najlepsza. Nie mogę sobie pozwolić na coś innego. Opuszczam główną ulicę i znajduję się w wąskiej alejce. Jest stara, a liny są tak poluzowane, że stopniowo zwieszają się coraz niżej nad głowami przechodniów. – Coś nie tak, ptaszynko? Poskakuję ze strachu i opuszczam wzrok, gdyż wcześniej wpatrywałam się w niebo. Stoi przede mną dobrze zbudowany mężczyzna, którego ciało jest pokryte misternymi tatuażami i otacza go zapach odpowiedni dla portowego robotnika. – Wszystko w porządku. – Przywołuję na twarzy napięty, nonszalancki uśmiech, który opanowałam do perfekcji w ciągu tych kilku miesięcy nauki. – Tylko tędy przechodziłam. – No, nie bądź taka. – Przesuwa się tym samym kierunku co ja, swoimi olbrzymimi rozmiarami blokując mi przejście. – Może napijesz się ze mną, co? Zapewniam, że poczujesz się lepiej. – Śpieszę się gdzieś. Jego uśmiech poszerza się, a błękitne oczy prawie nikną pod ~7~
wytatuowanymi, poskręcanymi liniami na jego twarzy. – Ty nie stąd prawda? Wyspiarski szczur, tym właśnie jesteś. – Wyciąga swoją mięsistą dłoń, żeby dotknąć moich włosów, ciemnych jak noc i prostych jak wodospad, które upięłam nisko nad karkiem w kok. – Przepraszam. – Cofam się, ale on podąża moim śladem, przysuwając się do mnie. – Pozwól mi przejść. – Słyszałem różne opowieści o wyspiarskich szczurach, a dzięki tobie dowiem się, czy są prawdziwe. Przenoszę ciężar ciała na pięty, gotowa do ucieczki, kiedy ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. – Kochanie, tu jesteś. Wybacz mi to spóźnienie. Nie znam tego głosu o niskim tembrze, skracającym stylowo samogłoski, charakterystycznego dla członków klas, których widuję tylko, gdy składają zamówienia ze swoich kosztownych, hotelowych pokojów. Sztywnieję pod dotykiem jego palców, spoczywających lekko, lecz pewnie, na moim ramieniu. Teraz mam już do czynienia z dwoma mężczyznami. Wsuwam dłoń do torby, sięgając po nóż, który pożyczyłam z kuchni i nosiłam ze sobą przez cały czas. Uścisk palców mężczyzny wzmacnia się. – To nie będzie konieczne – szepcze. Odwracam się, żeby na niego spojrzeć, i widzę, że ma naciągnięty na czoło kapelusz z okrągłym rondem zasłaniającym mu oczy. Jego wargi są wygięte w ukazującym zęby przebiegłym uśmiechu i jest dużo drobniejszy od mojego portowego znajomego. W porównaniu z ~8~
zastawiającym
mi
drogę
brutalem
ten
człowiek
przypomina
porcelanową lalkę. Jest ode mnie wyższy, ale dosyć szczupły, a cała jego odziana w garnitur postać aż cuchnie pieniędzmi. Najwidoczniej robotnik dochodzi do tego samego wniosku. – To twoja panienka? Nie sądzę. – Szanowny panie, nawet bym nie śmiał oskarżać cię o myślenie. – Mężczyzna podnosi laskę ze srebrną gałką i uderza nią w środek czoła robotnika. – Dlatego wątpię, żeby całkowita rezygnacja z tej umiejętności była dla ciebie stratą. Robotnik mruga raz – potem drugi – tak wolno, że zauważam jego krótkie, jasne rzęsy, a potem chwieje się, jakby zupełnie zapomniał, jak chodzi się po stałym lądzie. – A więc miłego dnia. Dżentelmen dłonią każe mi iść przodem i, zanim udaje mi się to wszystko przetworzyć, już wychodzimy z bocznej alejki i znajdujemy się z powrotem na głównej ulicy. – Cóż. – Odchrząkuję, zażenowana. Zamiast w mężczyznę wpatruję się w chodnik, nie chcąc widzieć w jego oczach odpowiedzi, czy zrobił to z dobroci serca, czy oczekiwał czegoś w zamian. W końcu jesteśmy w Albionie. – Dziękuję za pomoc. Do widzenia. – Jeśli to nie kłopot, wolałbym odprowadzić cię do domu. Szczególnie, gdy zamierzasz zaszczycić swoją obecnością kolejne podejrzane uliczki. Prostuję ramiona, wyślizgując się z jego uścisku i spoglądam mu prosto w twarz. Ma ciemne oczy i urodziwe rysy twarzy, które, poza ~9~
mocno zarysowaną szczęką, są delikatne jak u kobiety. – Z całym szacunkiem, szanowny panie, ale nie zamierzam przechodzić z rąk jednego mężczyzny do drugiego, nie jestem również zainteresowana zdradzeniem swojego miejsca pobytu. Jego uśmiech poszerza się. – A więc nalegam, żebyś pozwoliła mi się zaprosić na kolację, w której weźmiemy udział jako para przyjaciół bez wiedzy o swoich miejscach zamieszkania. Już otwieram usta, żeby poinformować go, że nie mam na to czasu, ale zanim to robię, mężczyzna zdejmuje kapelusz, a ja niemieję z zachwytu na widok jego niesamowicie złotych włosów. Zupełnie jakby zebrało się w nich słońce z czasów mojego dzieciństwa. Drzwi otwierają się przed nami, a jego dłoń ponownie spoczywa na moich plecach, a nogi same niosą mnie do przodu – zdradzieckie stopy, co tu się dzieje? – i nagle siedzimy w oświetlonej ciepłym światłem restauracji, która pachnie czosnkiem i przyprawami. Mój żołądek i serce reagują jednocześnie: pierwszy z głodu, a drugie z odnowionej tęsknoty za domem. – Tak myślałem, że ci się spodoba – mówi, a jego uśmiech przypomina mi wyraz, jaki pojawiał się na pyszczku kota mojej matki, Tubbinsa, kiedy ten zrobił coś szczególnie godnego pochwały. – Dlaczego przybyłaś tu aż z Melei, żeby kontynuować swoją edukację? – Nie mówiłam, że jestem studentką. I skąd pan wie, skąd pochodzę? – Urzekający sposób, w jaki układasz swoje wargi, wymawiając S i O, zdradził mi nazwę twojej rodzimej wyspy. ~ 10 ~
Unoszę brwi, słysząc, jak próbuje się wymądrzać. – A nie chodziło raczej o moją ciemną skórę i czarne włosy? Parska śmiechem. – No cóż, to również było niezwykle pomocne. A co do szkoły, popatrzmy… – Sięga nad stołem i ujmuje moją prawą dłoń. Próbuję ją wyrwać, ale uścisk jego palców jest zbyt mocny. – Spójrz tutaj. – Wskazuje na guzek na końcu mojego środkowego palca. – Widzisz, że jest ubrudzony na czarno? Gdybyś była sekretarką, bez wątpienia używałabyś jednej z tych okropnych, nowoczesnych maszyn do pisania. Nie masz także przeszywającego spojrzenia kogoś, kto zajmuje się księgami. A twój mundurek jest wskazówką większą nawet od koloru twojej skóry. Powstrzymuję cisnący się na usta śmiech, nie chcąc dać mu satysfakcji. A potem, uświadamiając sobie, że wciąż trzyma mnie za rękę, wyrywam ją i upijam łyk herbaty. Skąd ona się tu wzięła? Czy odcień jego włosów tak bardzo mnie rozproszył? Przecież nie jestem taka płytka. Jednak korzystam z obecności napoju, żeby kupić sobie trochę czasu przed spojrzeniem na niego. – A co według pana studiuję? Gładzi się z namysłem po brodzie. – Jesteś na ostatnim roku, tak? A więc musisz być niezwykle zajęta. Masz pełne pasji oczy pisarki i ciężką torbę pełną książek. Zapewne jest to literatura. – Historia. Mruży oczy. – Ale nie był to twój pierwszy wybór. ~ 11 ~
– Cóż, najwidoczniej ten kobiecy umysł jest zbyt ograniczony wobec sztuki, jaką jest matematyka, i wyniki moich egzaminów były zbyt mierne. A teraz porozmawiajmy o tobie, panie. A może „paniczu”? – Możesz mnie nazywać, jak chcesz. – No cóż. Masz cały ten wdzięk i maniery charakteryzujące wysoko urodzonych, nie wspominając już o ubraniach, które kosztują więcej niż roczna pensja naszego kelnera. Twój uśmiech wskazuje na wrodzoną
arogancję;
od
dzieciństwa
wpajano
w
ciebie
przeświadczenie, że nie musisz się nikomu kłaniać, dlatego przypuszczam, że jesteś lordem, albo przynajmniej hrabią, ale ten pierwszy
tytuł
wybawiciela.
W
bardziej wolnym
odpowiada czasie,
twojemu
ponieważ
bycie
kompleksowi bogatym
i
uprzywilejowanym jest zajęciem pełnoetatowym, lubisz bratać się z tymi, którzy są od ciebie o wiele gorzej sytuowani. Pokojówkami, kelnerkami – spoglądam znacząco na jedną z obsługujących nas dziewcząt, która opiera się o ladę i wpatruje w niego z zachwytem – i okazjonalnie studentkami. Niestety, czasem przeceniasz swój urok osobisty i próbujesz go wykorzystać, aby oczarować dziewczęta dorastające na wyspie pełnej nieślubnych dzieci, których ojcowie swego czasu odwiedzali Albionki. Dlatego jestem odporna na wiedzę o twoich wyjątkowych przodkach. Jednakże ty będziesz mógł cieszyć się swymi rozległymi posiadłościami i gospodarstwami, i już nigdy więcej nie będziesz musiał zawracać sobie głowy studentką, która zapłaci za swoją herbatę i podziękuje za twoje towarzystwo. Wyciągam portmonetkę i kładę kilka monet na stole, sądząc, że zacznie ze mnie szydzić lub mnie wyklinać, ale zamiast tego, gdy ~ 12 ~
podnoszę wzrok, po raz pierwszy widzę na jego twarzy szczerą radość. To sprawia, że wygląda młodziej i uświadamiam sobie, że prawdopodobnie nie jest ode mnie dużo starszy. Może mieć z osiemnaście lat. – Och, proszę, zostań i zjedz, dobrze? Od lat nie miałem do czynienia z nikim tak szczerym i nie potrafię wyrazić słowami, jakie jest to odświeżające. Coś, może czysta radość na jego twarzy lub malująca się na niej niemal dziecięca nadzieja, sprawia, że moje postanowienie bycia oziębłą spala na panewce. – No dobrze. – Siadam z powrotem i wpatruję się w swojego dziwnego towarzysza. – Chociaż nie powiedziałeś mi, czy mam rację czy nie, mój lordzie. – Nie mam wątpliwości, że w dużej mierze masz rację i chętnie byłbym twój, ale nie jestem lordem. Kanapki na początek? To najlepszy posiłek, jaki jadłam, odkąd opuściłam Melei. Nagle w połowie uderza mnie myśl, ile będzie kosztował, ale w jednym z tych dziwnych, rozpraszających momentów, podczas których zdaję się być oszałamiana świetlnymi refleksami w jego włosach, talerze zostają zabrane, a rachunek zapłacony. – Dziękuję – wyduszam z siebie, nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć. Czuję się nieswojo; wiem, że mówiłam o wielu rzeczach, ale nie jestem w stanie przytoczyć żadnej z nich. – To ja dziękuję tobie, moja droga Jessamin. Czy jesteś pewna, że nie życzysz sobie, bym odprowadził cię do twojego akademika? Zatrzymuję się wpół kroku. ~ 13 ~
– Zdradziłam ci swoje imię? Jego
szelmowski
uśmieszek
powraca,
a
wszelkie
ślady
niewinności odchodzą w niebyt. – Wyciągnąłem je z powietrza wokół twoich ust. I dla przywileju zwanego wiedzą, zdradzę ci swoje. Brzmi ono Finn. – No cóż, Finnie, życzę ci szczęścia w twoich kolejnych przedsięwzięciach, jakie by one nie były. I nie mieszkam w akademiku, nie żebym chciała zdradzić ci więcej szczegółów. – Wymaszerowuję z restauracji. Finn wychodzi za mną, wolniej niż ja, a gdy oglądam się przez ramię, widzę, że mi się przygląda. Kiedy skręcam za róg, kierując się do hotelu, ponownie sprawdzam, czy za mną nie idzie, niepewna czy sprawia to, że czuję się bezpieczna, czy przerażona. Nad głową przelatuje mi wielki, czarny ptak, przez co serce niemal wyskakuje mi z piersi. Ze zmarszczonymi brwiami otwieram wejście dla służących w Grande Sylvie. Ostatni raz oglądam się przez ramię, a gdy zauważam ruch, podskakuję ze strachu. Po chwili kręcę głową nad własną nerwowością. To tylko mój cień widoczny w przytłumionym świetle lampy gazowej. Ale przez chwilę wygląda, jakby był podwójny.
Tłumaczenie: Martinaza Korekta: KlaudiaRyan, Ma cul
~ 14 ~
Drugi – Kto potrafi opowiedziec mi o najlepszych usprawnieniach wprowadzonych w trakcie kolonizacji? Profesor, uczący na naszym Zaawansowanym Kursie Historii w Albionie, posiada kazdy dostępny stopien naukowy i wykłada tutaj od roku – jako gosc specjalny szkoły. Jego sowie oczy wyglądają zza okrągłych okularow. Kosmyki włosow podejmują ostatnią, desperacką probę ukrycia jego swiecącego, łysego czoła. Jest szczupły wszędzie, tylko nie na brzuchu, ktory rozpycha guziki jego kamizelki. A jednak, poza widocznym na jego twarzy upływem czasu, jest rzeczą oczywistą, ze kiedys był przystojny. Niewazne, jak bardzo się przyglądam, nie mogę dostrzec w nim niczego z siebie. I nigdy, ani razu, gdy on patrzył w moje oczy, nie probował odnalezc samego siebie. Och, mamo, dlaczego? Dłon nijakiej dziewczyny wylatuje w powietrze: – Ulepszona infrastruktura. Pozbycie się poganskich przesądow i wierzen. Edukacja. Bezpieczenstwo zwiększone przez siły policyjne Albionu. Zapoznanie z zaawansowaną dyscypliną medyczną. – Bardzo dobrze. Dziewczyna usmiecha się promiennie, albo w zamysleniu, albo w desperackiej probie zdobycia lepszego stopnia. Proszę, niech chodzi o ~ 15 ~
ocenę. – Kazdy, kto sledzi panską kolumnę o teoretycznych zaletach albionskiej policji w kontynentalnych panstwach Iverii byłby w stanie powiedziec to samo. Studia przypadku kolonizacji są idealnymi przykładami. Nie mogę się powstrzymac i podnoszę dłon. Profesor Miller mnie nie wywołuje. Bez względu na to, mowię: – A co z gwałtownym wzrostem umieralnosci niemowląt przez okres dwudziestu lat po kolonizacji? Biorąc Melei jako przykład, wskazniki smiertelnosci wsrod noworodkow wzrosły do jeden na dziesięc i jeden na pięc. Dopiero niedawno zaczęły się stopniowo zmniejszac. Profesor Miller chrząka, jednak ten dzwięk nie pokrywa się z westchnieniem blondynki siedzącej na koncu mojego rzędu: – Wyspiarski szczur. – Dlaczego ona jest nawet tutaj? – szepcze przez ramię nijaka dziewczyna. – Moj ojciec skarzył się dyrektorowi na spadek jakosci uczniow. – Blondynka nie patrzy na mnie, kiedy to mowi. Nikt z nich tego nie robi. Profesor Miller, wyczysciwszy sobie w koncu gardło, ale nie uszy1, ktore pozostawały głuche na moje komentarze, robi listę rozdziałow, ktore będziemy analizowac na naszych następnych zajęciach, a potem odchodzi bez zwolnienia nas. Jednakze ja czuję się całkowicie zwolniona. 1
Chciałam uwzględnić grę słów. 'Wyczyścić sobie gardło' to 'odchrząknąć' ;) |my–chomikuj
~ 16 ~
Tkwię w kokonie ciszy posrod trajkotania kolegow, az w koncu znajduję ławkę na zewnątrz i ostrymi pociągnięciami zaczynam pisac obliczenia. Nie jestem na kursie matematycznym i ledwie mam czas, zeby pogodzic moje faktyczne studia z pracą w hotelu, ale nie przejmuję się tym. Będę się uczyc wszystkiego, czego będę mogła. Chciałabym byc jak inni uczniowie – zeby studiowanie było moim jedynym zajęciem. Na szczęscie dla nich, zadne z nich nie jest biedne. Nigdy
wczesniej
nie
byłam
biedna.
Wszystko,
czego
potrzebowałam, miałam na Melei. Łącznie z prywatnym opiekunem naukowym, ktory uczył mnie trudnych społgłosek i lekcewazonych w tym języku samogłosek. Mama nawet w domu nie pozwalała mi mowic w języku malejskim. Wysłała mnie na zajęcia dotyczące manier i tradycji społecznych Albionu. Moi przyjaciele musieli uczyc się tradycyjnych tancow ich babc, podczas gdy ja byłam zmuszana do uczenia się na pamięc trudnych taktow muzyki tego kraju – wymuszonych, beznamiętnych krokow ich walca. Wzdychając, wyciągam kartkę papieru i prostując ją na grzbiecie ksiązki do matematyki z biblioteki, tworzę kolejny list do mamy, jak zawsze pisząc kłamstwa i mowiąc prawdę w myslach. Kochana mamo, Mam nadzieję, że ten list uznasz za dobry. Zawieram w nim całą moją miłość. (Zawiera rowniez wszystkie moje pytania o to, jak mogłas kiedykolwiek kochac męzczyznę takiego jak profesor Miller.) Pytałaś o to, gdzie mieszkam. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze o tym ~ 17 ~
nie
wspomniałam,
ale
przypuszczam,
że
jestem
teraz
tak
przyzwyczajona do tego miejsca, że o nim nie myślę. Pokoje w akademiku są małe i proste, ale jako studentka nie potrzebuję wiele. (Nie stac mnie na pokoj w akademiku. Nie mieszkam w nim.) Jedzenie jest okropne, ciągle ciężkie mięso i sos. Brakuje mi owoców! (Zawsze jestem głodna, kolacja z tym dziwnym męzczyzną była najobfitszą jaką spozyłam od chwili przybycia tutaj.) Jak wspominam w każdym liście, wszyscy moi profesorowie są interesujący i robię obszerne notatki podczas wykładów. (Jesli nie napomkniesz o moim ojcu, jestem pewna, ze nie zaoferuję Ci informacji o tej gnidzie.) Praca na zajęciach jest wyczerpująca, ale się wyróżniam. (Muszę byc idealna, zeby nie znalezli zadnego powodu do obnizenia mi stopni.) Dostarczyłam Jacobo paczkę cioci Nani. Był bardzo szczęśliwy z jej otrzymania, piję z nim herbatę raz w tygodniu. To wielka wygoda rozmawiać z kimś w języku malejskim. (Mieszkam w hotelu, w ktorym pracuje Jacobo. Ocalił mnie, kiedy zdałam sobie sprawę, ze nie stac mnie na pokoj i mieszkanie w szkole. Cięzko pracuję popołudniami, by zasłuzyc na malutką dziurę w pokoju słuzących i jakikolwiek kęs jedzenia, ktory pozostawią.) Proszę, przekaż wszystkim moje pozdrowienia i powiedz im, jak wiele się uczę, żeby wrócić na wyspę jako nauczycielka. (Nie zawalę, wykorzystam wszystko, czego się tutaj nauczę, by sprawic, ze na Melei będzie lepiej.) Twoja kochająca córka, Jessamin ~ 18 ~
Ogromny, czarny ptak ląduje bezczelnie blisko na ławce obok mnie. – Witaj – mowię, gdy przygląda mi się zołtymi oczami. – Tam, skąd pochodzę, jestes znany jako acawl, przez ten nieznosny hałas, jaki robisz. Podnosi głowę, jakby z wyrzutem. – To nie brak szacunku, Panie Kruku. Nic nie poradzisz na swoj chrapliwy głos, tak samo jak ci Albionczycy nie mogą zaradzic swojej miłosci do brzydkich słow i dzwiękow. Obok nas przechodzi chłopak; nie stara się kryc chichotu na widok osobliwej dziewczyny z wyspy, mowiącej do przypadkowego dzikiego zwierzęcia. Pan Kruk kracze na niego. Popieram to. – Z kazdym, kto podziela moj wstręt do męzczyzn tego kraju, dzielę się rowniez moim lunchem. – Odrywam czerstwą piętkę chleba, kruszę ją w dłoni, a potem rzucam na ławkę obok mojego przyjaciela. Jesli ptaki mają brwi, przysięgam, ze ten je unosi. – Na litosciwe duchy, ty arogancka, mała istoto. Przypuszczam, ze tez bym tego nie zjadła, gdybym nie musiała. Miłego dnia, Panie Kruku. Nieswiadomy, ze to była wymowka, Pan Kruk dalej siedzi i gapi się na mnie dopoty, dopoki nie muszę się stawic na kolejny wykład. Nawet tutejsze ptaki są dziwne.
✻✻✻
~ 19 ~
Dwa dni z rzędu – podczas ktorych temperatura ani razu nie zblizyła się do takiej, jaką rozsądna osoba uznałaby za wysoką – słonce przebiło się przez chmury. Wydaje się, ze całe miasto wzdycha z ulgi. Kazdy pozbywa się swoich zewnętrznych warstw odziezy, by usiąsc na zewnątrz i wygrzewac się w swietle, kiedy w koncu moze. Wybieram przechadzkę przez Haigh Park, samotny klejnot zieleni, przylegający do mojej szkoły. Mrucząc do siebie, wędruję poskręcaną sciezką i bawię się, rysując wyimaginowane trojkąty pomiędzy roznymi punktami i obliczając ich pola, opierając się przy tym na przyblizonych długosciach. – Dlaczego mnie sledzisz, Jessamin? Unoszę wzrok, zszokowana widokiem Finna siedzącego przede mną na zbitej z desek ławce, z ręką zarzuconą na skręcone, zelazne okucie ciągnące się wzdłuz oparcia. Jego włosy chwytają promienie słonca, gdy odrzucony kapelusz nie przykrywa jego głowy – a ja nigdy nie widziałam czegos rownie pięknego, jak te odcienie złota. Mrugam szybko, czując się, jakbym była poddana działaniu powietrza znad oczka wodnego za wioską. Mów, Jessamin. – Mogłabym ciebie zapytac o to samo. – Ach, alez ja byłem tutaj pierwszy, co czyni ciebie sledzącą, a mnie sledzonym. – Sledzenie wymaga celu, a ja mogę cię zapewnic, ze nie miałam zadnego, ktory dotyczyłby ciebie. Miłego dnia. Szybko przechodzę obok, moje buty wbijają się w zwir i wyciągam z torby ostatni list od mamy, zeby tylko cos robic. Kilka ~ 20 ~
sekund pozniej on pojawia się obok mnie, dopasowując się do mojego zdecydowanego kroku. Czytam z gniewnym spojrzeniem, mając nadzieję, ze to uswiadomi mu, jak bardzo jestem zajęta. – Złe wiesci? – Nie. – Wydawałas się byc niezadowolona z tresci listu. Co jest tam napisane? Spoglądam w gorę, a moje postanowienie, by byc nieprzyjazną, oddala się. Naprawdę jestem powierzchowną istotą, skoro przystojna twarz tak na mnie działa. – To od mojej matki. Informuje mnie o najnowszych wiesciach od męzczyzny, za ktorego miała nadzieję, ze wyjdę. – Nie jestes trochę za młoda na małzenstwo? – W Melei byłam starą panną. Tam… bezpieczniej jest wyjsc za mąz. Sciąga brwi. – Bezpiecznie jest ciekawym okresleniem małzenstwa. Ale ty nie chciałas poslubic tego pretendenta. Macham ręką, ale on nie jest Melejczykiem i nie zrozumie, ze jest to niewypowiedziany znak, oznaczający „niewazne”. – Henry był przyjacielem, ktoremu udzielałam korepetycji. Nie chciałam poslubic ani jego, ani zadnego innego Albionczyka na wyspie. To dlatego wyjechałam. – Dlatego. – Minę ma powazną, ale w jego głosie słychac rozbawienie. – Opusciłas dom, zeby uniknąc wyjscia za mąz za Albionczyka i przybyłas do kraju całkowicie nimi wypełnionego. ~ 21 ~
Jestem rozdarta pomiędzy obrazeniem się a rozbawieniem. Rozbawienie wygrywa i smieję się z siebie. – Wtedy miało to sens. – Jestem pewien, ze miało. Idziemy w ciszy i wracam z powrotem do listu, czekając az zyczy mi miłego dnia. Nie robi tego. – Nigdy wczesniej nie byłem w tym parku. – Wymachuje swoją laską nad wierzchołkiem krzaka. – Zazwyczaj pełno w nim dzieci, prawda? Jak gdyby na ten znak, mała, okrągła istotka przebiega przed nami uciekając, by nie dopuscic zderzenia. – Charlie! Och, Charlie, wracaj tutaj zanim wygarbuję ci skorę! – Udręczona niania przebiega obok nas, przytrzymując w dłoniach spodnicę. – Nie lubisz dzieci? – pytam, trochę rozbawiona czyjąs pomysłowoscią w robieniu unikow od prob schwytania. – Są mi obojętne. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ktos musi kochac dzieci tylko dlatego, ze są dziecmi. Nie kocham ludzi, bo są ludzmi. W rzeczywistosci rzadko lubię ludzi, prawdę mowiąc. Jesli dziecko w jakis sposob zasługuje na podziw, z pewnoscią bym temu nie zaprzeczał, ale dlaczego nie rozdawac go jak słodycze w urodziny krolowej? Smieję się, zaskakując go. – A więc uwazasz mnie za okrutnego? – Własciwie, zgadzam się. To moja kolejna wielka wada, ktorą ~ 22 ~
mama starała się poprawic. Mowiąc ogolnie – nigdy nie troszczyłam się o dzieci, chociaz niektore bardzo kocham. – Wiedziałem, ze masz gust. Chociaz twoj brak kapelusza jest raczej szokujący. – Och, do diabła z tym krajem i jego nadmiernym uczuciem do kapeluszy!
Prędzej
pokochałabym
kazde
zywe
dziecko,
niz
włozyłabym kapelusz. Moja głowa jest idealnie zakryta przez włosy. – A słonce? My, Albionczycy, przerazliwie boimy się wystawic na słonce więcej naszego ciała, niz jest to absolutnie konieczne. – Co wyjasniałoby posępnego i apatycznego ducha, ktory zawładnął tym krajem. Przypuszczam, ze jesli okazesz słoncu trochę więcej zainteresowania, poczuje się miło połechtane i będzie pokazywac się częsciej. – Prawdopodobnie. – Usmiecha się, wsuwając laskę za plecy, gdy mnie prowadzi. Jego ramiona są kosciste, a kroki długie. Wszystko w nim jest pełne wdzięku, od kroju garnituru, po łuk brwi. – Jessamin, bardzo chciałbym cię o cos poprosic. Zatrzymuję się w miejscu. On odwraca się natychmiastowo ze swoim szelmowskim usmiechem, jak gdyby przewidział moją reakcję. – Ja, przepraszam, ja... – Ale... – mowi z przeciągłym westchnieniem – obawiam się, ze nie mogę, po prostu dlatego, ze cię lubię, nawet bardzo. Nie powinienem był psuc tej chwili tak, jak to zrobiłem. A więc chciałbym, zebys bezpiecznie przemieszczała się po miescie, całkowicie nie musząc się przejmowac obecnoscią wstrętnych pretendentow i chciałbym, zeby twoją dobrze okrytą włosami głową witało więcej ~ 23 ~
słonecznych dni. – Chwyta moją dłon i zgina się w pasie. Gdy jego usta lekko dotykają mojej skory, czuję przebiegającą przez nią iskrę. Ledwo tłumię westchnienie. – Gdyby rzeczy były prostsze... – mowi. I tym razem jestem zszokowana, widząc w jego usmiechu ten sam bol, ktory czułam w Melei. Po czym... odwraca się i odchodzi. Patrzę oszołomiona, jak idzie, a jego cien rozciąga się wokoł niego, jakby chciał tutaj zostac. Przyciskam palce do piersi. Co za nonsens wystukuje moje serce? Ledwie go znam i jestem prawie pewna, ze się dla niego nie liczę. Co za dziwny, piękny męzczyzna. Nigdy nie zrozumiem zwyczajow tego obłąkanego kraju. Marszcząc brwi, znajduję najblizszą ławkę, by na niej spocząc i kolejny ptak, tak duzy i czarny jak Pan Kruk, ląduje obok mnie i kracze. – Nie mam dla ciebie jedzenia. – Czuję się dziwnie melancholijnie z powodu blasku słonca. Ostatnie dwie rozmowy z Finnem były najbardziej osobistymi, jakie prowadziłam z kimkolwiek, odkąd opusciłam dom. – Przypuszczam, ze to jest to. Tylko ty i ja, Panie Kruku. Ptak odpowiada kolejnym głosnym kraknięciem, a potem słyszę łopot skrzydeł, gdy przypuszcza atak na moją twarz. Krzyczę i wyrzucam ręce do gory, probując się chronic, kiedy on szuka oparcia na moich ramionach. Kręcę się i zataczam, ale opętany ptak kontynuuje swoj atak, az czuję ostre szarpnięcie na głowie. Odlatuje wraz z kępką moich włosow i niebieską wstązką, dzięki ktorej ptak nie gubi moich włosow. ~ 24 ~
W jego słabnącym krakaniu słyszalna jest dziwna nuta smutku. Gdy dotykam palcami tyłu głowy, znajduję miękkie miejsce, z ktorego zostały wyrwane włosy. Nie akceptuję przeprosin tego niszczycielskiego ptaka. Opadam na inną ławkę, ciepłe łzy zostawiają slad na mojej twarzy, bardziej z szoku niz bolu. Nienawidzę tego cholernego kraju.
Tłumaczenie: my–chomikuj Korekta: Myosotis013, ameliaevans
~ 25 ~
Trzeci – Co cię gryzie? – pyta Jacobo w miękkim i melodyjnym języku naszej ojczyzny. Tutaj wszyscy nazywają go Jacky Boy, ale jest on raczej mężczyzną, a nie chłopcem. Wielkim mężczyzną o ogolonej na łyso głowie i masywnej sylwetce. Kiedy odszukałam go, by dostarczyć mu jego paczkę, wiedział bez pytania, co robi mi to miasto i natychmiast zaoferował pracę i zakwaterowanie. Jest on typem człowieka, z którego znajomości jestem dumna. Macham ręką w powietrzu. Chichocze, rozpoznając gest. Chciałabym móc z równą łatwością wyrażać swoje uczucia po melejsku, ale smutna prawda jest taka, że dzięki determinacji mojej matki płynniej mówię po albiońsku. Nie myślę nawet po melejsku, a w większości moich snów ludzie porozumiewają się ostrymi dźwiękami wykorzystywanymi przez mieszkańców Albionu. Dusza człowieka jest samotna, gdy nawet język nie ma ojczyzny. Chociaż we śnie, który miałam zeszłej nocy, nie był wykorzystywany żaden język. Śniłam o przenikliwych żółtych oczach obserwujących mnie w ciemności. Wspomnienia pazurów, piór i dziobów sprawiają, że jestem nerwowa. Dziś ubłagałam Ma'ati, pokojówkę, która czuje miętę do Jacky Boya o kapelusz i ubrałam go na zajęcia. Częściowo by chronić moje włosy, ale głównie po to, by oprzeć się pokusie obserwowania nieba. ~ 26 ~
– Potnij marchewkę – Jacky Boy kiwa głową w stronę deski do krojenia, a ja bez słowa wykonuję jego polecenie. Jako dziecko pomagałam w gotowaniu, ale w wiosce mieliśmy kobiety, których głównym zajęciem było przygotowywaniem posiłków. To jednakże nie przypomina niczego, czym się żywiliśmy. Wszystkie te kremy, ciężkie sosy i mięso z warzywami to praktycznie dopiero przekąska dla tych ludzi. Zajmuję się przeważnie krojeniem. Jacky Boy lubi w swojej kuchni współpracę, a ja jestem bardzo dobra w skrajaniu idealnie obliczonych porcji. Następnie on, za pomocą swoich niezwykłych zdolności kulinarnych, zamienia przypominający dziesięciocentówkę płat mięsa w dolara z wygrawerowaną podobizną królowej. Tego pragną bogaci. Zapłacą dziesięć razy więcej za posiłek, ponieważ zostanie on podany na pięknym talerzu; dokładnie to samo tyczy się łóżka i dachu nad głową, za które dadzą więcej, jeśli są one dobrze udekorowane. Chociaż zazdroszczę im pierzyny z gęsiego pióra. Założę się, że Finn śpi przykryty kołdrą z gęsimi piórami. Założę się, że pościel wykonana jest z najlepszego i najbardziej miękkiego materiału i że... – Jessa. – Jacky Boy trąca mnie łokciem. – Pokroiłaś tyle marchewki, że mógłbym przyozdobić całą krowę, a nie tylko jeden stek. Podskakuję rażona poczuciem winy, jakby Jacky Boy wiedział, że myślę o łóżku mężczyzny. – Och, przepraszam! – Dostawa – mówi dziwnie znajomy głos. Podnoszę wzrok i ~ 27 ~
dostrzegam wysokiego, młodego mężczyznę. Natychmiast rozpoznaję jego bystre oczy w kształcie migdałów, chociaż połączenie ich z młodszą wersją osoby, którą pamiętam, zajmuje mi chwilę. – Kelen? – wzdycham ze zdziwieniem. Na jego twarzy zakwita uśmiech, gdy obrzuca mnie spojrzeniem. Jego brązowa skóra nie jest tak opalona, jak była na wyspie, a jego włosy są ścięte krótko w stylu Avebury, ale nie mam wątpliwości, że to on. Upuszczam nóż i podbiegam do niego, obejmując go ramionami. – Kelen! Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. Pytałam się mamy, czy jesteś w Avebury, ale powiedziała, że twoja matka nie wie. Kelen śmieje się, ściskając mnie tak mocno, że odrywam się stopami od podłogi. Kelen, Kelen! – To bardzo dziwne – mówi, jego albioński akcent jest prawie tak dobry jak mój. – Skoro moja matka pisze do mnie co tydzień. Prycham i potrząsam głową, a on stawia mnie na ziemię. Moja mama bez wątpienia nie chciała, bym jadąc do Albionu oddała moje serce melejskiemu chłopcu. Lecz ten chłopak już posiadał moje serce przez kilka wakacyjnych miesięcy, gdy mieliśmy piętnaście lat. Patrzenie na niego sprawia, że zaczynam myśleć o chłodnych, ukrytych jeziorach, słodzonych owocami, skradzionych pocałunkach i tym cudownym poczuciu wolności, gdy myśleliśmy, że przed nami jeszcze cała wieczność. Oczywiście żadnej wieczności nie było. Kelen czuje się bardzo nie na miejscu w tej kuchni, zupełnie jakby jednocześnie cieszył się i czuł ból. ~ 28 ~
– To mój kuzyn, Jacobo. – Witaj – rzuca Kelen i kiwa głową. Podnosi wielką, brązową paczkę z miejsca, gdzie ją upuścił i podaje ją Jacky Boyowi. Chcę się do niego przytulić i rozkoszować się komfortem, jaki daje mi ktoś, z kim wspólnie spędziłam dzieciństwo. Odkładając na bok tamto lato, dorastaliśmy, szalejąc razem, Kelen, ja, Nuna i wszystkie dzieci z wioski. Mam wrażenie, jakby to było wieki temu i chcę żyć tymi wspomnieniami, nawet jeśli tylko przez kilka tych skradzionych minut. – Mieszkasz gdzieś w pobliżu? Co u ciebie? Co robiłeś? Przez jego twarz przemyka cień, a ja za późno przypominam sobie dokładnie, dlaczego tutaj przyjechał. Nie wszystkie półalbiońskie dzieci miały tyle szczęścia, co ja. Gdy ojciec Kelena zostawił matkę chłopaka, ta została prostytutką. Jakiś żołnierz ją zranił i Kelen pobił go tak, że prawie umarł. Po tym zdarzeniu więcej już go nie widzieliśmy. Na swój sposób był to koniec mojego dzieciństwa i koniec naszego lekkiego romansu. Obejmuję jego dłoń obiema rękoma. – Tak bardzo, bardzo się cieszę, że dobrze się masz. Kiwa głową. – Ja również. Chociaż nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę, jak Pani Zarozumiała pracuje w kuchni. – Och, ja nie... – milknę. Chciałam zaprzeczyć, mówiąc, że nie dlatego tu jestem, ale zdałam sobie sprawę, że Jacky Boy stoi tuż obok mnie. Nie chciałam znieważyć jego pracy. – Jestem też studentką. – To do ciebie bardziej podobne. Mieszkam blisko doków… nie, ~ 29 ~
nie powinnaś przychodzić w odwiedziny – dodaje widząc, że już otwieram usta. – Tam nie jest bezpiecznie. Teraz wiem, gdzie jesteś. Nie będę obcy. Moja cała twarz rozciąga się w uśmiechu, gdy przyciągam go do siebie w kolejnym uścisku. Kontakt fizyczny to balsam dla mojej duszy. Tutaj ludzie się nawzajem nie dotykają, nie to co na Melei, gdzie żadna konwersacja nie mogłaby się odbyć bez dotyku. – Jestem taka szczęśliwa, czuję się jak w domu. Kelen śmieje się ponuro. – W takim razie ty i ja pamiętamy dom zupełnie inaczej. Odsuwam się, a on znów kiwa głową w stronę Jacky Boya. – Do zobaczenia – mówi. Wychodząc z kuchni, posyła mi uśmiech, który zawsze odbieram jako przekazywany mi sekret. Nucę cichutko, kończąc przekładanie jedzenia na talerz. Dzisiaj świat wydaje się o wiele mniejszy, podoba mi się to. Kelen będzie częścią mojego życia. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła usiąść i z nim porozmawiać o ludziach, których znamy i wyspie, którą kochamy. Gdy kończę, pokazuję talerz Jacky Boyowi, czekając na jego aprobatę, zanim zaniosę go na górę. Jestem jedyną pokojówką, której wolno zanosić rzeczy do pokoi, gdy nie ma dziennych pracowników. Cała nocna zmiana pochodzi z Melei, lecz najwyraźniej menedżer uważa, że jestem jedyną osobą, którą można pokazać swoim dystyngowanym gościom. Jednak nie stawia mnie to na równi z tymi, którzy otrzymują posiłki. Ostrożnie podnoszę przykryty talerz. Jacky Boy upewnia się, że mój biały czepiec jest na miejscu, a następnie prowadzi między stołami ~ 30 ~
i wyprowadza poza parną i gorącą kuchnię. – Jak skończysz, to idź prosto do łóżka – woła za mną, a ja kiwam głową z wdzięcznością. Mimo że hotel jest mały i przyjmuje gości, nie wykorzystując wszystkich swoich pokoi, to dość oczywiste, patrząc na moje szczęście, że osoba, które zamawia jedzenie prawie o północy, mieszka na trzecim piętrze. Obwiniam o to nowo zainstalowane światło elektryczne. Jeśli jesteś w stanie sprawić, by w nocy było tak jasno jak w dzień, to w jaki sposób twoje ciało ma wiedzieć, kiedy iść spać? Gdy w końcu udaje mi się wspiąć po wąskich schodach ukrytych z tyłu budynku, trzęsą mi się ramiona. Sen, słodki sen mnie wzywa. Jestem wykończona, ale szczęśliwa po spotkaniu z Kelenem. Opieram tacę o biodro i pukam trzy razy. Tak blisko snu. – Tak, o co chodzi? – woła rozdrażniony głos. – Obsługa hotelowa. – Jeśli zaraz nie otworzy drzwi, moje ramiona odpadną, co nie będzie korzystne zarówno dla pracownika kuchni, jak i studenta. – Nie wzywałem... – Drzwi otwierają się ze świstem, a ja staję twarzą w twarz z równie zaskoczonym Finnem. Ubrany jest w szlafrok o głębokim kolorze czerwonego wina, który rozchyla mu się przy szyi. Ze względu na jego sterczący, blady obojczyk, dość oczywiste jest, że nie ma nic pod spodem. – Co ty tu robisz? – krzyczę. Łapie za tacę i szarpie za nią, wciągając mnie razem z nią do swojego pokoju. Zanim mogę się cofnąć, obraca mnie i wpycha głębiej ~ 31 ~
do pokoju. Taca uderza mnie w żebra, następnie Finn zatrzaskuje i zamyka za sobą drzwi na klucz. – Otwórz je natychmiast! – Trzymam między nami tacę z jedzeniem, jakby w jakiś magiczny sposób miała zapewnić mi ochronę. – Jak śmiesz mnie śledzić! Cały personel kuchenny wie, gdzie jestem, przyjdą mnie szukać. – Nie wie, że Jacky Boy powiedział mi, bym szła prosto do łóżka. – Kłamstwo. – Oczy ma zmrużone, a ciało napięte. Bierze swoją laskę z miejsca, w którym stała oparta o ścianę. Odrzucam na bok pokrywę od mojej tacy i chwytam nóż do steków, upuszczając całą resztę – jedzenie i talerze – na gruby, zielony dywan. Zmuszam się, by mój głos brzmiał spokojnie. – Zabiję cię, zanim pozwolę ci mnie dotknąć. Na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. – Prawda. Więc. – Wkłada ręce do głębokich kieszeni swojego szlafroka. – Dla kogo pracujesz? – O co ci chodzi? Pracuję w tym hotelu, wiesz to, skoro śledziłeś mnie aż do tego miejsca i zamknąłeś w swoim pokoju! – Nigdy nie zamawiałem jedzenia. – Przyjmij moje przeprosiny, sir, to musiał być jakiś inny wariat z pokoju 312! Jest tutaj? Bo jego też potnę na drobne kawałeczki, jeśli tylko się do mnie zbliży! – Istnieje więcej niż jeden sposób, by odkryć ścieżkę kłamcy. – Wyciąga rękę z kieszeni. Kryształowy żyrandol wiszący nad naszymi głowami świeci słabym światłem, wiec nie mogę zobaczyć co trzyma w zaciśniętej pięści. Podnosi to do ust i dmucha. Wdycham to i zaczynam ~ 32 ~
kaszleć. Smakuje jak chropowate mydło, które moja mama wykorzystywała do czyszczenia brudnych szmat. – Przepuść mnie, albo przysięgam, poderżnę ci gardło. – Dopada mnie narastająca panika. Nie ma bezpiecznego sposobu wydostania się z tej sytuacji. Albo wywalczę sobie wolność i zostanę skazana za zaatakowanie szlachcica albo... zrobi to, co sobie zaplanował. Wybieram więzienie. Ale jak mogłam się tak co do niego mylić? Lubiłam go. Nigdy nie wydawał się zagrożeniem. – Co wiesz o moich rodzicach? – Dociera do mnie jego głos, mam wrażenie, jakbym go czuła, jakby próbował przebić się na zewnątrz przez zagłębienie w mojej szyi. – Nic ! Oprócz tego, że wychowali szaleńca. – Dla kogo pracujesz? – Pracuję dla mojego kuzyna Jacky Boya, w kuchni, ty głupi łajdaku. – Myślałem, że jesteś studentką. – Jestem studentką! Jak myślisz, w jaki sposób przetrwałam w tym przeklętym przez duchy mieście? – W takim razie, w jaki sposób dostałaś się do szkoły z internatem, ty, prosta dziewczyna pochodząca z kolonii? – Mój ojciec jest tam profesorem. Gdy zdałam wszystkie testy, zaszantażowałam go, że powiem o mnie jego żonie, jeśli nie zapewni mi tam miejsca. – Wzdycham ze zdziwienia i przyciskam wolną dłoń do ust. Nikomu o tym nie mówiłam; nawet mama nie wie, w jaki sposób zdobyłam sobie miejsce w szkole. ~ 33 ~
– I nie praktykujesz żadnej sztuki, Hallinów albo Crombergów? – Nie rozumiem nawet, co znaczy to pytanie. – Jestem przerażona i trzęsę się, niepewna, co we mnie wstąpiło. – Proszę, pozwól mi odejść – nie mogę uwierzyć, do czego się przyznałam. Czuję się, jakby cała moje głowa była śliska, jakby pomiędzy moim mózgiem, a językiem uformowała się jakaś ścieżka. Nie chcę, by coś więcej mi się wymsknęło. Zaczyna stukać palcami o laskę, jakby próbował wywnioskować coś więcej z moich słów. – Dlaczego tu przyszłaś? – Ponieważ zamówiłeś jedzenie, a ja pracuję w kuchni! – Ktoś bawi się, robiąc z nas głupców – mamrocze. Sięga w moją stronę i zanim jestem w stanie unieść nóż, Finn wyciąga coś z mojego kucyka. Pomiędzy palcami trzyma czarne pióro. Jakim cudem było w moich włosach? Myłam je po ataku ptaka. Finn przytrzymuje je nad świecą stojącą na małym stoliku przy drzwiach, a ono zamiast się zapalić, paruje, tworząc kłąb białego dymu. Z powrotem przenosi na mnie wzrok i wzdycha, w zamyśleniu kładąc palec na ustach. – Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić. To oczywiste, że nie bierzesz w tym udziału. Przyjmij, proszę, moje przeprosiny za gorsze niż niekulturalne zachowanie. Lecz zastanawiam się... Gwałtownie się prostuje i mija mnie, pozostawiając za sobą zapach dymu i goździków. Drzwi! Rzucam się do przodu, lecz klamka parzy mnie w rękę. Odskakuję do tyłu, sycząc. – Jeszcze nie teraz, Jessamin. Musisz coś dla mnie zrobić. ~ 34 ~
Wyrzucam z siebie po melejsku każde przekleństwo, jakie znam, z których większość związana jest z bolesną śmiercią jego męskości. Ściągam z głowy mój biały czepiec i chwytam przez niego klamkę, lecz wciąż jest za gorąca. Dmuchając na moje poparzone palce, obracam się napotykając wzrok Finna, który stoi zdecydowanie za blisko. Jego ciemne oczy są skupione na moich, lśni w nich blask – szaleństwo, złość i pożądanie, których nie mogę rozróżnić. Zamieram, chcąc jednocześnie się pochylić i odchylić. – Wciąż mam nóż – mój głos drży. – Nie, nie masz. Spoglądam w dół. Moje dłonie, zarówno poparzona, jak i zdrowa, są puste. – Będzie dobrze. – Bierze głęboki oddech, a ja krzywię się, zastanawiając, które z nas próbuje uspokoić. – Będzie dobrze – powtarza. – Wyciągnij tylko jedną kartę z talii, a będziesz mogła iść. Spuszczam wzrok i dostrzegam, że jego ręce, które wcześniej były puste, jak moje, trzymają teraz talię kart. Ich wierzchnia część pomalowana jest na ciemnoniebiesko, dodatkowo ozdobiona złotymi gwiazdami. Mimo że nie są zniszczone, wydają się stare. Nie może mówić poważnie. – Sztuczka karciana? Zwabiłeś mnie tutaj i zamknąłeś w swoich pokojach, by wykonać sztuczkę karcianą? Uśmiech, który mi posyła, jest pozbawiony zarówno ciepła jak i humoru. – Proszę – mówi przez zaciśnięte zęby. – Jedna karta. Muszę mieć pewność. ~ 35 ~
Krzyżuję ramiona na piersi i opieram się plecami o drzwi, by pozostawić między nami większą przestrzeń. Jest tak bisko, za blisko i jestem boleśnie świadoma tego, jak mało ma na sobie ubrań. Jeśli ktoś wszedłby teraz do pokoju, moja reputacja ległaby w gruzach. Nie będę jego zabawką. – Odmawiam. – Tylko jedna karta i możesz odejść. Wszystko, co zostało dziś między nami powiedziane, zostanie zapomniane. – Unosi wyzywająco brew, a ja spoglądam na niego spode łba. Posiadł teraz moją najcenniejszą tajemnicę – prawdę o moim ojcu, o której nie wie nawet Jacky Boy. Nie mogłabym znieść, gdyby w szkole dowiedziano się, że zdobyłam tam sobie miejsce poprzez szantaż. Mimo że jestem jedną z najlepszych na zajęciach, nikt nie brałby mnie na poważnie. Teraz ledwie to robią. – Tylko jedna karta – wie, że mnie ma – a wyjdziesz przez drzwi i już nigdy mnie nie zobaczysz. Prostuję się. – Czy to obietnica? – Weź kartę. Zaciskam zęby i wyciągam zamaszyście jedną kartę z tali. Nie przerywam kontaktu wzrokowego. – Twoja karta – prycham. Podnoszę ją, a on zatacza się, jakbym zadała mu fizyczny ból. Reszta kart wypada z jego dłoni i z szelestem ląduje na dywanie. – Losy nędzników – szepcze. – Jest mi bardziej przykro, niż mogę powiedzieć. ~ 36 ~
Zimny dreszcz przebiega po moim kręgosłupie. Spoglądam na kartę. W mojej dłoni jest nie jedna – chociaż jestem pewna, że tylko jedną wzięłam – a dwie. – Proszę, wyjdź. – Jego głos jest zdławiony, a oczy szeroko otwarte i pełne strachu. Upuszczam karty, nie spoglądając na nie, i uciekam. Dopiero gdy bezpiecznie docieram do swojego pokoju, uświadamiam sobie, że drzwi same się odblokowały.
Tłumaczenie: CandyAga Korekta: MadeleineKnowles, LarissaC
~ 37 ~
Czwarty Gdy wychodzę z biblioteki, nie patrzę gdzie idę, przez co niemal wpadam na jakiegoś mężczyznę. – Och, przepra... – Milknę, przeprosiny grzęzną mi w gardle. Profesor Miller odwzajemnia moje zdziwione spojrzenie, oczy ma szeroko otwarte, są one okrągłe niczym szkiełka jego okularów. Moją pierwszą myślą jest ucieczka, umknięcie, zrobienie czegokolwiek, by uwolnić się od niezręczności tego momentu. Ale potem w moim umyśle formuje się coś złośliwego i upartego i zamiast tego zostaję, nie przerywając
kontaktu
wzrokowego.
Stoję
wyprostowana,
ze
ściągniętymi łopatkami. Prowokuję go, by do mnie przemówił. Pochyla głowę i pośpiesznie odchodzi, wpadając przy tym na półkę z książkami. – Mam nadzieję, że to bolało – szepczę, niepewna, czy wygrałam tę rundę. Wzdychając, wychodzę z budynku. Chmury przytłaczają swoim ciężarem, nawet trawa i krzaki utraciły swój soczysty kolor. Obciągam rękawy, żałując, że nie kupiłam sobie chusty. Znalezienie wolnej ławki nie stanowi problemu. Otwieram książkę napisaną przez mężczyznę, którego przed chwilą minęłam. Zazwyczaj rozdziały są nudne, ale dziś pewien fragment przykuł moją uwagę. Ta część skupia się na rodzinach królewskich Iverii, sąsiadach Albionu i ciągle zmieniających się układach wrogów i sojuszników. ~ 38 ~
Hallinowie. Przed Finnem i jego zwariowanymi pytaniami (oraz moimi haniebnymi odpowiedziami, do których wciąż nie chcę się przyznawać) nigdy o nich nie słyszałam. Przeglądam tekst z nagłą niecierpliwością. Znajduję kolejną nazwę: Crombergowie. Rodzina królewska, z której wywodzi się cała szlachta Albionu, jest rodziną, do której ciągną wszyscy arystokraci z Iverii. Staram
się
to
jakoś
dopasować,
ale
jestem
bardziej
zdezorientowana, niż przy pierwszym zetknięciu z tym. Po co Finn miałby się mnie pytać jaką linię królewską praktykuję? Jak w ogóle się to robi? I dlaczego ktokolwiek miałby sądzić, że mam z tym jakieś powiązania? Może Finn wpadł w kłopoty. Może jest szpiegiem, albo zdrajcą, albo... księciem w przebraniu. Tak, bo to miałoby tyle sensu jak wszystko inne. Śmieję się cicho, wyobrażając sobie te wszystkie możliwe spotkania. Biedny ukrywający się książę. Egzotyczna, zbyt– miła–jak–na–obecne–okoliczności
kobieta,
która
niszczy
jego
zahamowania. Powinnam zarabiać pieniądze na pisaniu tanich romansów, które sprzedawałabym później znudzonym gospodyniom. Zamykam książkę i wydaję cichy okrzyk zaskoczenia, gdy nagle słyszę nad sobą krakanie. – Ty! – Spoglądam na wielkiego, czarnego ptaka siedzącego na ławce koło mnie. Wiem, że to głupie myśleć, że to jest to samo okropne stworzenie, ale nic na to nie poradzę. Temu brakuje pazura u lewej nóżki. Odnotowuję to, być może tylko dlatego, że chcę sobie udowodnić, że nie widzę tego samego ptaka gdziekolwiek tylko pójdę. To natomiast przypomina mi o piórze, które Finn znalazł w ~ 39 ~
moich włosach. Ale pióra już nie ma, Finna zresztą też – sprawdziłam cały hotel. Mam nadzieję, że tak już zostanie i wreszcie się od niego uwolnię. Nie powinnam więcej o nim myśleć. Obraz jego obojczyków wychylających się spod szlafroka, pojawia się nieproszony w moim umyśle. Przeklinam po melejsku. Zdecydowanie tani romans. Ptak znów kracze, więc próbuję go odgonić. – Naprawdę mam cię dosyć. Proszę, choć raz odejdź. – Ignoruje moje prośby, więc odwracam głowę. Część mnie chce odejść, ale równocześnie nie chcę być wystraszona przez ptaka. To moja ławka. Znów kracze, tym razem łagodniej. Nie spodziewałam się, że ptaki mogą kontrolować siłę swojego głosu. Kątem oka widzę, że zaczął podskakiwać, jakby chciał przyciągnąć moją uwagę. Głupia myśl, ptaki nie są kotami, by mogły próbować się porozumieć, ale po chwili z kolejnym kraknięciem, odlatuje. Z poczuciem większej ulgi, niż chcę przyznać, spoglądam na pustą gałązkę, na której siedział. Widzę na niej długi, zielony, satynowy szal.
✻✻✻ W mieście panuje plaga wielkich, czarnych ptaków. Nie mogę zrozumieć, jakim cudem ich wcześniej nie zauważyłam. Widzę je wszędzie, gdzie pójdę, choć żaden z nich nie podlatuje na tyle blisko, bym mogła go rozpoznać jako mojego zafascynowanego wstążką natręta. ~ 40 ~
Dlatego też, gdy zostaję obudzona przez jedną z brutalnych serii stuknięć w moje malutkie okno, dostaję mini–zawału serca. Opadam z powrotem
na
łóżko,
przykładając
sobie
zimną
rękę
do
rozgorączkowanego czoła. Miałam sen z... Finnem. Wciąż czuję kształt jego obojczyka pod palcami. Przepraszał i nagle znalazłam się w jego ramionach. Kolejny stuk w okno. Wyskakuję z łóżka i krzycząc, otwieram gwałtownie okno. Zadziałało. – I nie wracaj! – wrzeszczę. Pochylam głowę i zamykam oczy, chroniąc je przed delikatną mżawką, którą od czternastu nocy wypuszcza z siebie niebo. Gdyby był to po prostu deszcz, wyczyściłby wtedy całe miasto. Mżawka natomiast okrywa tylko codzienną sadzę i brud. Biedny ptaszek. Spędzam prawie cały czas w środku, a i tak zaczynam wariować od tej pogody. On prawdopodobnie szukał jakiegoś suchego miejsca. Biorę kawałek ciastka z szafki, łamię go, a następnie kładę na parapecie jako znak pokoju. Ku mojemu zaskoczeniu, wraca natychmiast i siada na kamiennym gzymsie. Brakuje mu pazura. Może ta dziwna istota uważa mnie za swoją opiekunkę? Chociaż już od dawna nie jest pisklakiem. Odwraca głowę w stronę deszczu, ale wciąż patrzy na mnie jednym okiem z wyrzutem. – Dobra, wygrałeś. Przepraszam. Wysusz się i zjedz coś. Kręcąc głową, zamykam okno i siadam na brzegu łóżka. Mam szkołę też w ferie, co oznacza naukę przez cały czas, z tą różnicą, że teraz robię to w tym grobowcu, a nie bibliotece. Zapoznałam się i ~ 41 ~
przywiązałam do każdego cala mojego malutkiego pokoju. W tym momencie obliczam szybkość zużywania przeze mnie bandaży; formuła ta pozwoli mi przewidzieć, kiedy pojawi się następne skaleczenie i jak dużo długości palca będzie na to potrzeba. Zaczynam wariować. Chciałabym, żeby Kelen powiedział mi, gdzie mieszka. Mogłabym wtedy wymknąć się, mając jakąś wymówkę. Poza tym bardzo chciałabym porozmawiać o Melei i naszym dzieciństwie. Nie cierpię tego, że muszę czekać na rozkaz, by się z nim zobaczyć. Nie podoba mi się to, że jestem więźniem własnych myśli. Byłby takim miłym rozproszeniem. Nagle rozlega się delikatne pukanie, więc wołam: – Wejdź! Ma'ati wchodzi i cicho zamyka za sobą drzwi. Jest idealną pokojówką – nawet gdy wiesz, że przebywacie razem w tym samym pokoju i tak ciężko ją zauważyć. Jej twarz jest słodka, szczera i okrągła, a włosy zawsze ma spięte pod białym czepkiem. Nie potrafimy stwierdzić, która z nas mówi gorzej w języku tej drugiej, więc nasza konwersacja zawsze na początku urozmaica się o nie–do–końca– dobrze –dobrane–słowa, zanim nie przejdziemy na melejski. – Jak się masz? – pyta i spogląda na książki porozwalane po całym pokoju. Macham ręką. – Chciałabym, żeby ten deszcz zmył całą szarość, ale on chyba dodaje jej jeszcze więcej. – Tęsknię za kolorem. – Przenosi wzrok na okno. – I za ~ 42 ~
dojrzałymi owocami na drzewach. – I za ciepłą, brązową skórą mężczyzn pracujących cały dzień. – Och, wciąż ją widzę. – Rumieni się i podnosi rękę do ust, jakby chciała zabrać te słowa z pokoju i włożyć je z powrotem za zęby. Uśmiecham się. – Więc kiedy ty i Jacky Boy się pobieracie? – Jest młodsza ode mnie, ma tylko szesnaście lat, ale to, jak się zachowuje, jak opowiada historie, czyni ją dużo starszą. Cieszę się, że znalazła kogoś tak silnego i delikatnego jak mój kuzyn. – Nie możesz o tym mówić. Ja nie... My nie... Nigdy nie zrobiłabym czegoś niewłaściwie. – Oczywiście słowo niewłaściwe mówi w albiońskim, bo ma tu o wiele głębsze znaczenie. – Ma'ati, kochanie, wiem to! Ale to oczywiste, że wasza dwójka musi być razem. W jej ciemnych oczach pojawia się błysk. – Złożymy przysięgi następnej wiosny. Sądzimy, że kierownicy wolą
pozwolić
nam
zostać,
zamiast
stracić
dwóch
dobrych
pracowników. – Och, Ma'ati! – Przytulam ją i zastanawiam się nad tym, co by było, gdyby nie opuścili wyspy. Ma'ati i Jacky Boy odnaleźliby się zawsze, więc może w tym ponurym kraju istnieje jeszcze jakieś dobro. – Ale to nie z tego powodu tu przyszłam! – Odpycha mnie, ale jej oczy błyszczą z podekscytowania. – Masz paczkę, przyszła dosłownie przed chwilą. Przynieśli mi ją przez przypadek. Chodź! – Bierze mnie za rękę i biegniemy do jej pokoju, mijając po drodze pokoje innych służących. ~ 43 ~
Teraz widzę, dlaczego wolała pójść po mnie – pudło jest niemal tak wysokie jak ja i półtora razy szersze. – Nie mam pojęcia, co jest w środku. – Pudełko zrobiono z drewna, więc nie prześwituje. Obwiązano je czerwoną wstążką, a na górze położono kremową kopertę. Biorę ją do ręki; papier jest ciężki i gruby. Jessamin Olea– napisano pochylonym pismem. – Otwórz to, otwórz! Mam jeszcze trzy pokoje do sprzątnięcia przed południem, a nie mogę znieść tej niepewności! Uśmiechając się nerwowo, niszczę pieczęć – nieoznakowane koło z czarnego wosku – i wyciągam dwie kartki. Pierwsza jest zaproszeniem na bal z okazji otworzenia nowego, królewskiego konserwatorium, datowana na jutrzejszy wieczór. Wzruszając ramionami, podaję ją Ma'ati. Druga napisana jest takim samym eleganckim pismem jak koperta. Proszę, przyjmij moje zaproszenie. Muszę cię zobaczyć, choćby po to, by przeprosić i wyjaśnić swoje zachowanie. Nie mogę i nie chcę przestać o tobie myśleć. Do zobaczenia, F. Dopiero gdy Ma'ati sięga po drugą kartkę zauważam, że przyciskam rękę do ust i ledwo oddycham. Myślałam, że już nigdy go nie zobaczę. Czuję narastającą złość i na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. Nie przyjmę jego zaproszenia, niech czeka całą noc. Nie pozwolę, by znów grał ze mną w te swoje gierki i już nigdy nie dam mu szansy, by zrobił ze mną to, co tamtej nocy w jego pokoju. ~ 44 ~
– Otwórz paczkę! – Domaga się Ma'ati, wciąż spoglądając na kartkę, której jej nie dałam. Chowam ją między mojej sukni i zaczynamy zdejmować wstęgę. Gdy już nam się to udaje, obie nie możemy uwierzyć w to, co widzimy.
Tłumaczenie: marthh Korekta: roko12234, dominque91
~ 45 ~
Piąty Mam na sobie najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Na cudownym, szkarłatnym materiale, od dekoltu, przez gorset, naszyte są kryształy, układające się w niesamowity wzór. Spódnica opływa nogi ze zwiewną lekkością i jest tak delikatna, jak senne marzenie. Suknia nie ma rękawów, co w tym sezonie jest modnym krojem, a na moich ramionach spoczywa jedynie wstęga. – Tańcząc w tym, będziesz wyglądać jak ognisty płatek – szepcze Ma'ati, odnosząc się do kwiatów, kwitnących w największe letnie upały w całej Melei, przez co wzgórza gwałtownie wybuchają czerwienią. Niech duchy porwą tego zepsutego Finna. Nie mam w sobie siły, by powiedzieć „nie” tej sukni. A także butom na delikatnych, czarnych obcasach, które idealnie pasują do pończoch z podwiązkami. Jakby te szczegóły nie wystarczyły, żeby mnie przekonać, w mój skręcony kok jest wetknięty srebrny grzebień do włosów, z takimi samymi czerwonymi kryształami, jak na mojej sukience. Panika związana z tym wieczorem graniczy z przerażeniem – do tego stopnia, że gdyby nie ekscytacja Ma'ati nad ubieraniem mnie, mogłabym dać sobie z tym wszystkim spokój. Powiedziała nawet Jacky’emu Boyowi, że nici z mojej wieczornej obecności w kuchni. – Zaczekaj! – Ma'ati wybiega z mojego pokoju i wraca z małym, brązowym słoikiem w dłoni. – Proszę, nie mów nikomu, ale jedna z ~ 46 ~
goszczących tu dam zostawiła ten róż do warg w swoim pokoju i nigdy nie poprosiła o jego zwrot. – Zanurza i wyciąga palec, uważnie, niczym artysta, obrysowując nim moje usta. – Och – mówi głosem podobnym do westchnienia. – Wyglądasz jak królowa. – Królowa ma osiemdziesiąt lat. Ma'ati klepie mnie w ramię. – Wiesz, o co mi chodzi. Wyglądasz tak, jak królowa powinna wyglądać. – Skąd wiesz, jak to robić? Gorsety, włosy i pończochy. Przepadłabym bez ciebie. – Sukienki, które zakładam na co dzień, są solidne i zwyczajne – kupno mundurka studenckiego pochłania wszystkie moje oszczędności, więc to wszystko, co noszę. A włosy są tajemnicą nawet dla mnie, lecz zręczne palce Ma'ati skręciły i ułożyły je, tworząc coś cudownego. – Byłam kiedyś pokojówką u pewnej damy. – Jak ona mogła pozwolić ci odejść? – Pokojówka u damy byłaby znacznie wyższą pozycją niż przełożona pokojówek nawet z dobrego hotelu. Ma'ati uśmiecha się jednym kącikiem ust, lecz w tym uśmiechu nie ma szczęścia. – Mąż damy zbyt mnie lubił. – Tak mi przykro. – Już jest w porządku. Przyjechałam tu i znalazłam Jacky'ego Boya, a on jest lepszy od wszystkich pięknych dworów w kraju. A więc, lustro. ~ 47 ~
Nakładam błyszczące, czarne rękawiczki, sięgające do łokci, podziwiając, jak taka prosta rzecz może przekształcić zwykłe ręce studentki w coś tajemniczo pięknego. – Jessamin, tam jest... – Jacky Boy przerywa w połowie zdania, gapiąc się na mnie z progu. Natychmiast czuję palące zakłopotanie. – Tak? – Twój przyjaciel. Kelen? Jest na dole w kuchni z dostawą. Chce się z tobą widzieć. Robię krok w stronę drzwi, a potem się zatrzymuję. Wyglądam niedorzecznie. Jak wyjaśnię cokolwiek z tego Kelenowi? Och, tak, dziwna i irytująca osoba, którą ledwo znam, wysłała mi suknię, więc mogę iść na wielką galę! Czyż to nie miłe? Kelen ma jeszcze więcej powodów, by nienawidzić Albionu, niż ja. Nie mogłabym znieść szyderstwa, które z pewnością zobaczyłabym na jego twarzy. Dlaczego musiał pojawić się akurat teraz? W każdym innym czasie byłabym podekscytowana, mogąc go zobaczyć. Teraz czuję się jak zdrajca. Być może nim jestem. Powinnam zdjąć wszystkie te głupoty i się z nim zobaczyć. Jednak dziś, choć raz, nie mam ochoty przypominać sobie o wyspie, której nie możemy mieć. Chcę tej nocy, tu i teraz, zamiast pławić się w tym, co pozostawiłam za sobą. – Mógłbyś… mógłbyś mu powiedzieć, że nie ma mnie tutaj? Jacky Boy kiwa głową. Spodziewam się, że będzie wyglądać na rozczarowanego mną, ale sprawia wrażenie, jakby kłamstwo przyniosło mu ulgę. Wychodzi, a ja podążam za Ma'ati na korytarz.
~ 48 ~
Omal nie wpadamy na Simona, maleńkiego i wiecznie przerażonego boya hotelowego. – Panno Jessamin! Na zewnątrz, czeka na panią... – Bierze głęboki, uspokajający oddech. – Czeka na panią samochód. Na zewnątrz. – Nie – szepcze Ma'ati, jej oczy są rozszerzone ze zdumienia. – Ale ja… on nic nie mówił o… miałam zamiar wezwać dorożkę. – Nietrudno jest znaleźć konny powóz, krążący po mieście, na wynajem, choć dziś wieczorem byłaby to moja pierwsza przejażdżka. – Czy w samochodzie jest mężczyzna? – Nie powinno mnie tak ściskać w piersi na myśl o ponownym spotkaniu z Finnem. Winię o to gorset. – Nie, nikogo prócz kierowcy, który powiedział, że ma panią odebrać punkt ósma. A samochód – och, to wspaniała, szybka rzecz, nie mylę się, a huczy jak miniaturowy pociąg! Czy mogę stać na tyle długo, żeby widzieć, jak pani odjeżdża? Proszę? Śmieję się, nie wiedząc, jak się czuć. Samochód! – Nalegam, byś obserwował mój odjazd. Ty też, Ma'ati. Musicie to oboje dla mnie zrobić, by upewnić mnie, że nie oszalałam. Pędzimy schodami dla służby, mijając dwie pokojówki, które rzucają mi zdziwione spojrzenia zmieszane z pogardą, po czym wychodzimy bocznymi drzwiami i kierujemy się ku przedniej części hotelu. Obawiam się, że wpadniemy na Kelena i kłamstwo wyjdzie na jaw, ale, ku mojej uldze, nigdzie go nie widać. Simon mówił prawdę: przed hotelem stoi samochód. Patrzę promiennie na Ma'ati. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać po tej nocy, ale jeśli tak się zaczyna, to nie może być źle. – Życz mi szczęścia. ~ 49 ~
– Jak mogę życzyć ci jeszcze więcej niż już masz! Idę z największą gracją, na jaką mnie stać, mając nadzieję zamaskować fakt, że teraz chcę tylko podskakiwać i przebiegać palcami wzdłuż całej długości samochodu. – Pani. – Mężczyzna w czarnym garniturze i meloniku kłania się, otwierając drzwi. – Dziękuję. – Wsiadam, uważając na pończochy i sadowię się na skórzanym siedzeniu. Odwracając się do szyby, oddzielającej maleńką kabinę, macham do Ma'ati i Simona, a potem, czując się głupio przez wszystkie te pożyczone fatałaszki, pokazuję im język. Ptak podskakuje na chodniku. Śmieję się, zauważając brakujący pazur. To mój ptak. – Więc – mówię, gdy zawiesza na mnie paciorkowate, żółte oko – ty też przyszedłeś mnie odprowadzić? Silnik uruchamia się, a mój ptak odlatuje, jego głośny zew jest zagłuszany przez ryk pojazdu. Opieram się, by patrzeć na przemykające za oknami miasto. Coś w obserwowaniu go przez szkło sprawia, że wszystko bardziej błyszczy – światła odbijają się i połyskują w kropelkach wody, które przyczepiają się do szyby. Czuję mdłą mieszankę strachu i podniecenia. Za każdym razem, gdy myślę, że wiem, czego chcę od tego wieczoru, to wszystko się wymyka. Czy chcę, by Finn zalecał się do mnie? Czy zgadzam się na to, akceptując jego prezenty i troskę? Czy powinnam je natychmiast zwrócić? Ale nie mogę zaprzeczyć dreszczykowi, który przeze mnie przebiega na myśl o ponownym zobaczeniu go.
~ 50 ~
To irytujące. I zyskam pewność, domagając się od niego odpowiedzi na temat jego zachowania. Przekonuję sama siebie, że to najważniejszy powód, dla którego idę. A to wszystko jest podszyte poczuciem winy. Martwię się, że zostawienie Kelena, gdy jestem ubrana w albiońskie fatałaszki, jest symboliczne. Z pewnością widziałby to w ten sposób. Kilkakrotnie otwieram usta, aby poprosić kierowcę o zabranie mnie z powrotem do hotelu, ale i tak jest już za późno, by spotkać Kelena. Wkrótce – tak naprawdę, o wiele za szybko – samochód zatrzymuje się przed budynkiem tak jasno oświetlonym, jakby było samo południe w najcieplejszy letni dzień. Światło wylewa się z pokrytego w całości szkłem budynku, wspaniałego świadectwa inżynierii i nauki. Nie zrozumiałam, czym jest oranżeria, ale spoglądając przelotnie, nawet stąd dostrzegam całun zieleni, przez co jestem jeszcze bardziej podekscytowana niż przedtem. To cieplarnia! Tropikalna wyspa w samym środku wielkiego, szarego miasta. Moje drzwi się otwierają i kierowca staje z boku. Uświadamiam sobie, przez co skręca mnie z zakłopotania, że nie mam pojęcia, czy powinnam mu zapłacić. Mam przy sobie tylko kilka monet dla dorożkarza, schowanych w portmonetce z satyny owiniętej wokół mojego nadgarstka. Nie ulega wątpliwości, że to była znacznie droższa przejażdżka. – Ja... – O wszystko się zatroszczono, pani. Przytakuję, wdzięczna, że przewidział moje pytanie. ~ 51 ~
– Właśnie cieszyłam się ulicami tego miasta bardziej niż kiedykolwiek. W rzeczywistości, nigdy więcej nie będę kochać ich tak bardzo, jak tej nocy. W końcu podnosi wzrok, rondo jego kapelusza znajduje się na tyle wysoko, aby mógł napotkać mój wzrok. – Obawiam się, że nie będę eskortować pani do domu. Ale wszystko zostało już ustalone. W jego głosie da się usłyszeć żal, a ja uśmiecham się, kładąc rękę na jego ramieniu. Wydaje się być zaskoczony – zarówno kontaktem wzrokowym, jak i dotykiem. Wiem, co znaczy być ignorowaną podczas świadczenia usług i nie robię tego innym. – Cóż, nic nie może się równać z twoimi wyjątkowymi umiejętnościami jazdy samochodem. Dziękuję. Kiwa głową, rozciągając usta w uśmiechu, a ja puszczam jego ramię. Wyciągając zaproszenie, idę ścieżką oświetloną setkami zamkniętych w kryształach świec i staram się nie wyglądać jak dziewczyna
o
szeroko
otwartych
oczach,
która
właśnie
niespodziewanie wychynęła ze swojej nory. Ponoszę w tym całkowitą porażkę i w głębi ducha nie mogę powiedzieć, by mnie to obchodziło. Przy drzwiach wysokich na ponad trzy metry, których stara miedź pokryta jest błękitno–zieloną patyną, stoi dwóch służących w liberiach, o plecach prostych jak grzbiety książek. Jeden wyciąga ubraną w białą rękawiczkę dłoń, na którą kładę moje zaproszenie. Nawet na nie patrząc, kłania się i otwiera drzwi.
~ 52 ~
Uderza mnie podmuch powietrza. Wejście jest portalem do innego świata, pełnego zielonych, rosnących roślin i ciepłego, żywego powietrza w środku tego zimnego miasta. Odkąd tu jestem, nigdy nie było mi tak naprawdę ciepło. Błogosławione uczucie! Wchodzę rozpromieniona i jestem witana przez kobietę w szkarłacie. Ona jest piękna – myślę z ukłuciem zazdrości, zanim orientuję się, że pozdrawiam swoje odbicie. Ale to obraz mnie takiej, jakiej nigdy nie widziałam. Sukienka sprawia, że wyglądam bardziej jak kobieta niż dziewczynka, i nagle czuję się zbyt odsłonięta. Nie tylko moja skóra – choć odsłoniłam jej więcej niż normalnie – ale cała ja. Jestem dziewczyną, która bawi się w kobiecość, z jasnymi ustami i w jeszcze jaśniejszej sukni. Z upojnym zapachem roślin wokół, tak podobnych do tych, przy których dorastałam. Czuję się młoda, boleśnie młoda, i przypominam sobie, jak matka przyłapała mnie ubraną w jej najlepszą sukienkę. Śmiała się. Naprawdę mam nadzieję, że tej nocy nikt nie będzie się ze mnie śmiał. Słyszę za sobą otwieranie drzwi i spieszę do przodu, aby nie dać się przyłapać, jak oceniam własne odbicie. Żwirowa ścieżka udekorowana jest palmami starannie pochylonymi w łuk nad głowami, a przestrzeń pomiędzy nimi wypełniają kędzierzawe, miękkie liście mniejszych paproci. I wtedy, właśnie wtedy, gdy zaczynam zastanawiać się, czy ścieżka kiedykolwiek się skończy, ta otwiera się na ogromną salę wypełnioną niesfornymi kwiatami i drzewami o dziwnych kształtach ze szklanym, zamglonym od wilgoci sufitem na wysokości co najmniej sześciu metrów. Wszędzie są wyspy roślin. ~ 53 ~
I ludzie. Tak dużo ludzi. Żywiona przeze mnie nadzieja na znalezienie Finna po cichu znika. W tym pomieszczeniu musi być z trzysta osób i, ku mojemu przerażeniu, jestem jedyną kobietą ubraną w odcieniu innym niż grafitowy, srebrny lub czarny. Gromadzą się jak proste, lśniące bryły wulkanów, które dawno temu przeminęły. Ja wyglądam jak płomień wybuchający z aktywnego wulkanu, a moja twarz oblewa się rumieńcem, aby się do tego dopasować. Wchodzę do pokoju z wysoko podniesioną głową, jakbym codziennie chodziła na gale w szalenie niestosownych kolorach. Jakby było mało, że tylko ja pojawiłam się w tak pięknej sukni, jestem też jedyną kobietą o odcieniu skóry ciemniejszym, niż kość słoniowa. Wyróżniałabym się niezależnie od tego, co nosiłam. Przyglądam się tłumowi, idąc tak miarowym krokiem, jak tylko mogę,
choć
czuję
się
coraz
bardziej
i
bardziej
rozgorączkowana. Tęsknię za twarzą Finna, rozpaczliwie szukam czegoś znanego, nawet kogoś tak dezorientującego jak on. Zszokowane i oceniające spojrzenia śledzą mnie, a ja próbuję nie poświęcać im uwagi. Dyskretna muzyka skrzypiec unosi się w powietrzu, z trudem wypełniając tak dużą przestrzeń. Kilka par tańczy, ich ruchy są sztywne i doskonale opanowane. Po przejściu prawie całej długości pokoju, jestem bliska rozpaczy. Dlaczego on nie został z przodu, czekając na mnie? Dlaczego
~ 54 ~
mnie nie wypatruje? Na pewno nie jest obojętny, nie po całym tym trudzie, który sobie zadał, by mnie tu ściągnąć. Wzdycham z ulgą. W jasno oświetlonym kącie stoi Finn otoczony przez trzy kobiety, które błyszczą jak obsydianowe pawie. Moje serce bije szybciej, podnoszę rękę. – Finn! – wołam. Garnitur podkreśla jego ciemne oczy i solidne ramiona, a jak jego włosy lśnią! Unosi wzrok w trakcie swojej rozmowy, otwiera szeroko oczy. Zamiast mnie powitać, unosi dłoń w rękawiczce do swojego serca, a jego pierś zapada się, jakby z bólu. Potem odwraca wzrok w stronę kobiety, z którą rozmawia, odrzucając mnie bez słowa.
Tłumaczenie: makaka0000 Korekta: gryfonium, Akaga_14
~ 55 ~
Szósty Stoję, wpatrując się w niego, a to, ze zignorował moją obecnosc , doskwiera mi niczym ostry kamien w gardle. Znam to kłucie, ten bol – własnie tak zaczyna się u mnie płacz. Odwracam wzrok, desperacko szukając wyjscia. Wybiegnę szybko, udając, ze nic się nie stało, jednak... Zaciskam szczękę i mruzę oczy. Nie jestem załosną Albionką tylko silną malejską kobietą. I nie jestem ofiarą okrutnych zartow. Do diaska, dam mu wyraznie do zrozumienia, ze mną nie mozna się bawic. Idę prosto w jego stronę i staję na niewielkiej przestrzeni między dwiema jego wielbicielkami. Usiłuje unikac mojego wzroku, nagle zainteresowany tym, co ma do powiedzenia wyzsza z napuszonych dam. – Dobry wieczor, Finn. – Usmiecham się promiennie. – Coz to za wspaniały budynek. W koncu zwraca na mnie uwagę, ale robi to tak, jakby patrzenie na mnie sprawiało mu ogromny wysiłek. – Przepraszam, czy my się znamy? Nie zawstydzi mnie. Nie zawstydzi. Trzymam na wodzy wsciekłosc, choc rwę się, by dac jej upust. – Wierzę, ze tak. – Musi się pani mylic – odpowiada nizsza damulka, jej brązowe włosy ozdobione są mnostwem cięzkich klejnotow. – To jest Lord ~ 56 ~
Ackerly z Połnocnego Aston. Unoszę brew nie spuszczając wzroku z Finna. – Lord? Miło, ze mnie wczesniej poinformowałes. – No tak. Dobry wieczor. – Ponownie odwraca się twarzą do wyzszej z kobiet, ale ta druga, ubrana w szarą suknię, nie wytrzymuje i musi cos wtrącic. – Alez pani jest sliczna – mowi ze sztucznym usmiechem. – Musi się tu pani czuc jak w domu, w tym dusznym upale, wsrod dzikich roslin. Wygląda tu pani jak u siebie! Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze ma rację. Gdy tu weszłam, czułam się jak w domu, choc wiedziałam, ze daleko mi do niego. Unosząc brodę, odpowiadam jej usmiechem. – Och, dziękuję, czuję się tu tak samo dobrze, jak pani w miescie zimnych, szarych skał. Oczy otwiera szerzej niz myslałam, ze jest to mozliwe. Patrzę triumfalnie na Finna, ktory z całych sił stara się mnie nie dostrzegac. Niech będzie. – Było mi bardzo miło was poznac. Myslę, ze mam ochotę zatanczyc. Lordzie Ackerly, panie. – Kiwam głową i odwracam się na pięcie. Za mną porusza się cien, a ja odwracam się, pewna, ze to Finn za mną podąza. Juz mam powiedziec mu cos niemiłego, kiedy na mojej twarzy pojawia się dezorientacja. Marszczę brwi. Nie ruszył się, ale z jakiegos powodu gra swiateł padających z elektrycznych pochodni sprawia, ze jego cien wydłuza się bardziej niz tych kobiet i łączy z moim. ~ 57 ~
Spogląda w doł, bo tez to zauwazył. Jest blady jak upior. Przeklęci zaklinacze upiorów! Jest to brzydkie wyrazenie malejskie, pełne syczących zgłosek. Mama spusciła mi raz lanie, gdy go przy niej uzyłam. Tak własnie Kelen ich nazywał. Kelen, z ktorym powinnam się teraz smiac zamiast udawac jedną z wyfiokowanych dam, ktorymi pogardzam. Przeklęci zaklinacze upiorów. Panowałam nad językiem i tłumiłam uczucia, idąc przez tłum, zdeterminowana, by przez cały wieczor trzymac się z dala od Finna, by ten myslał, ze tanczę i dobrze się bawię. Zeby myslał, ze nie zwycięzył. W cokolwiek gra od chwili dziwnego zachowania w hotelu, po ktorym przysłał mi sukienkę i zaproszenie, nie miałam zamiaru... jeszcze nigdy nie zostałam w ten sposob ponizona. Przerzucając stanowczym ruchem szal przez jedno ramię, usmiecham się na wspomnienie słow Ma'ati, ze wyglądam jak krolowa. Ku mojemu zaskoczeniu to działa. Nagle prosi mnie do tanca jeden męzczyzna. Potem drugi. I kolejny. Prowadzą mnie w tancu wzdłuz i wszerz sali. Mama byłaby dumna, ze opłaciły się lekcje tanca, na ktore chodziłam. Smieję się i odpowiadam czarująco na pytania. Dlaczego uwielbiam tropikalne kwiaty, dlaczego w porownaniu z innymi Malejczykami mam tak jasną skorę, z jakiego powodu tu jestem. O mojej mamie mowiono, ze ma "egzotyczną urodę". Ja nie czuję się egzotyczna. Raczej dziwna, mała i beznadziejna, mimo to usmiecham się i usmiecham i usmiecham. Ten budynek jest niesamowity. Nawet zimne powietrze nie jest w ~ 58 ~
stanie przedrzec się przez zaparowane szyby. Wszystko swieci i lsni, ukazując postęp, i w koncu rozumiem, dlaczego Albion twierdzi, iz wyswiadcza swiatu przysługę przenosząc się ze swoimi standardami we wszystkie miejsca, gdzie pojawiają się Albionczycy. Skoro byli w stanie stworzyc tu cos na podobienstwo Melei z całym tym gorącem i głęboką zielenią, to dlaczego nie mogli wprowadzic postępowej albionskiej struktury? Pewien męzczyzna w srednim wieku o rudych włosach i inteligentnym spojrzeniu prosi mnie do tanca kilka razy. Widzę zadowolenie z jego małego buntu i tego, ze jest w centrum uwagi, gdy opieram się o jego ramię. Nie lubię byc wykorzystywana w taki sposob, ale miło mi się z nim rozmawia. – A jak znalazłas szkołę? – pyta. – Biorąc pod uwagę to, iz zawsze znajdowała się w tym samym miejscu, to nietrudno było ją odnalezc. Smieje się z zadowoleniem, na co ja usmiecham się naprawdę szczerze. – Czy wszystkie kobiety z pani wyspy są tak czarujące? – Nawet bardziej, proszę pana. Dlatego mnie tu odesłali. Byłam skazą całej wioski. – Nie jestem w stanie sobie wyobrazic, by mogła pani byc jakąkolwiek skazą. Po ramieniu klepie mnie kolejny męzczyzna z dobrze przyciętymi wąsami i ulizanymi włosami, niczym nierozniący się od pozostałych trzech. Wolałabym zbyc ich obu – brak mi tchu i czuję lekkie zawroty głowy od gorąca i obracania się w tancu. ~ 59 ~
– Czy mozna? – pyta starszy dzentelmen. Moj rudowłosy towarzysz wygląda na zawiedzionego i nieco zmartwionego. Mimo to kiwa głową. Nowo przybyły męzczyzna usmiecha się do mnie, a ja widzę przez chwilę ostre zęby i beznamiętne spojrzenie, jednak gdy potrząsam głową, zęby ma normalne, a w jego twarzy nie ma nic dziwnego. – Obawiam się, ze muszę ją na jakis czas porwac. – Obok mnie rozlega się miękki głos. Odwracam się i widzę kobietę, ktorej nigdy wczesniej nie spotkałam. Jest młoda i blada, na jej ramiona opadają płomiennorude loki, a jej suknia lsni niczym srebro. – Moj brat, Ernest, przywłaszczył ją sobie. Potrafi byc pod tym względem bardzo samolubny. Jesli mi wybaczycie, panowie, obiecuję oprowadzic ją po zewnętrznych komnatach, inaczej nie zejdzie z parkietu przed wschodem słonca. Moj niedoszły, nowy partner do tanca kłania się nam, a moja wybawicielka chwyta mnie za otuloną rękawiczką rękę i opiera ją o swoje ramię. Ernest posyła swojej siostrze spojrzenie, ktore łagodnieje, gdy się usmiecha. Prowadzi mnie z dala od zgiełku panującego w centrum sali. Staram się nie szukac Finna. Nie muszę go widziec, choc wiem, ze on widzi mnie. Wszyscy mnie widzieli. – A więc – mowi dziewczyna. – Obserwowałam panią od pewnego czasu, a poniewaz jest to pierwsza gala, ktorą urządziłam, czułabym się zle, gdyby ktos się tu męczył. Więcej nie pozwolono by mi byc odpowiedzialną za cos takiego. ~ 60 ~
Widziałam, ze moj brat
zatanczyłby panią na smierc. Smieję się zachrypniętym od wielu rozmow głosem. – Nie mam pojęcia jak pani dziękowac. Moje zmaltretowane tymi niewygodnymi butami nogi rowniez. – Doceniam pani odwagę, to, ze przyszła pani na galę, wiedząc, jak się to moze potoczyc. – Chyba wyczuła to, ze się spięłam, bo kontynuuje szybko: – Nie chciałam pani obrazic. W przeciwienstwie do wielu z moich wspaniałych gosci. – Usmiecha się do dwoch mijanych przez nas kobiet, ktore zakrywają twarze wachlarzami i pochylają się ku sobie, by zacząc między sobą szeptac. – Chodzi mi o to, iz nie potrafię wyobrazic sobie jak to musi byc wejsc do sali ze swiadomoscią, ze wszyscy panią zauwazą. Cos takiego przyprawiłoby mnie pewnie o atak paniki. Ale pani pojawia się w nowym miejscu i nie pozwala nikomu wmowic sobie, ze tutaj nie pasuje. Dobra robota. – A jesli przyznam, ze dzisiejszy wieczor nalezy do jednego z najgorszych w moim zyciu? – Czy moj brat jest az tak okropnym tancerzem? – Smieje się, gdy staram się zaprzeczyc, i kręci głową. – Wiem, ze jest w tym beznadziejny. Ale z dumą poinformuję panią, ze nikt nie zauwazył pani nieszczęscia, swietnie pani udawała. – Twarz ma wąską i bardzo szczupłą, dlatego nie mozna jej nazwac tradycyjną pięknoscią, ale jej oczy emanują mądroscią i mają piękny, jasny kolor. Widzę podobienstwo między nią a Ernestem. – To dobrze. Teraz z wielką chęcią znalazłabym jakies ciche miejsce, gdzie mogłabym usiąsc tak, by nikt mnie nie widział. – Mogę pomoc. Mam na imię Eleanor. Powinnam była ~ 61 ~
przedstawic się wczesniej. Moj wuj jest hrabią Południowego Deacon. Był tak uprzejmy, iz pozwolił mi przygotowac dzisiejsze przyjęcie. Sciskam jej ramię. – To niesamowite. Choc nie mam do czego porownac dzisiejszego wieczoru,
to
nie
jestem
w
stanie
wyobrazic
sobie
lepiej
zorganizowanego balu. – Wiedziałam, ze dobrze robię, ratując cię. Teraz się napij. – Odwraca mnie w stronę długiego, przykrytego białym obrusem stołu zastawionego tacami i kielichami z musującym, bursztynowym płynem. – Przespaceruj się po posiadłosci i znajdz miejsce, gdzie nie będą cię nękac męzczyzni proszący o taniec z gwiazdą wieczoru. Oto moja wizytowka. – Podaje mi mały, cienki kartonik. – Chciałabym, bys odwiedziła
mnie
po
wyleczeniu
stop.
W
podziękowaniu
za
dostarczenie ludziom tematu do plotek, zapraszam cię na obiad. Przez miesiące będą mowic o tropikalnym kwiecie, jakim jestes, dzięki czemu odniosę sukces. Kładę rękę na czole i zamykam oczy. – Byłam taka okropna? – Nie! Byłas taka cudowna. A teraz idz się ukryc. – Macha ręką z nieznacznym usmiechem, ktory rozjasnia jej twarz, a ja odwzajemniam się tym samym, zadowolona, ze znalazłam przyjaznie nastawioną do mnie osobę. Jest to miła odmiana po nieuprzejmosci innych ludzi. Trzymając napoj w ręce, czytam adres na jej wizytowce, po czym ruszam kolejnymi pokojami w kierunku, gdzie panuje cisza. Mijam komnatę pełną bukietow lilii i kolejny, tak intensywnie pachnący ~ 62 ~
rozami, ze niemal się duszę. Na szczęscie odnajduję taki, gdzie poustawiano wazony z słonecznikami w pełnym rozkwicie. Opadam na ławeczkę w rogu pomieszczenia, zastanawiając się, jak wielką gafę popełnię, kiedy zdejmę buty. Nie jestem w stanie pogrązyc się bardziej, więc zsuwam je z nog i poruszam palcami. Popijam drinka, marszcząc nos, gdy czuję jak bąbelki łaskoczą moje bolące gardło. Piję więcej. Jesli Eleanor się nie myli, z kimkolwiek Finn będzie się spotykał przez najblizsze tygodnie, i tak o mnie usłyszy. Będzie miał okazję, by mnie wysmiac albo wspomniec o mnie, by inni mieli mozliwosc to zrobic. Tak czy inaczej, niejednokrotnie mnie ocenią. Mam nadzieję, ze będzie nękany rozmowami na moj temat. Mętne
swiatło
elektrycznych
latarni
gasnie,
dlatego
pomieszczenie oswietlone jest jedynie poswiatą padającą z sąsiedniej komnaty. Wstaję, ponownie zakładając buty. – Przepraszam, czy ten pokoj jest juz nieczynny? – W progu ktos stoi, opierając się o framugę – jego cien sięga mych stop. Marszczę brwi i odstawiam szklankę. – Jessamin. – Finn szybko pokonuje dzielący nas dystans i staje naprzeciwko mnie. Jak zwykle trzyma w ręku tę swoją głupią laskę. – A więc pamiętasz moje imię. Chwyta mnie za ramię, sciskając je, kiedy staram się mu wyrwac. – Co ty tu robisz? – Byc moze nie jestem zaznajomiona z dziwnymi tradycjami szlachty. Czy przez wysłanie mi sukni, zaproszenia i zapewnienia transportu nie miałes na mysli, bym się tu pojawiła? ~ 63 ~
Puszcza mnie i zakrywa twarz ręką. Ramiona opadają mu, jakby wazyły tonę. Komnata skąpana jest w połmroku, dlatego widzę jedynie zarys jego twarzy, jednak czuję jego rezygnację. – Nie wysłałem zadnej z tych rzeczy. – Co? – Serce mi łomocze. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. – To nie byłem ja. Ktos nas podpuscił i mam tylko nadzieję, ze udawałem na tyle dobrze, by nie wynikły z tego zadne szkody. – Nie rozumiem. Chcesz powiedziec, ze sukienka, list... nie były od ciebie? – Oczywiscie, ze nie. Nigdy bym tego nie zrobił. Wypuszczam drzący oddech, załując, ze czuję bol. Nie mam powodu, by zostac, pogrązyłam się juz wystarczająco. Moj wieczor dobiegł konca. Mijam go, ignorując to, jak stanowczo wypowiada moje imię. Gdy wracam do głownej sali, dostaję kolejną wizytowkę. Usmiecham się tak mechanicznie, jak zmechanizowany jest samochod, ktorym tu przyjechałam. Staję na tarasie, szukając drzwi innych niz te, ktorymi tu przyszłam, ignorując kilka kręcących się w poblizu ciekawskich osob. Nie jestem w stanie ułozyc sobie tego w głowie. Skoro to nie Finn wysłał mi te wszystkie rzeczy, to kto? To jakis okrutny, dobrze opłacony zart? Z pewnoscią nie mam az takich wrogow. Chcę tylko isc do domu. Kierowca powiedział, ze zostanę do niego odwieziona. Zatrzymuję się przy tym. Albo jest to dalsza częsc zartu i nie czeka na mnie zaden ~ 64 ~
transport, albo jakis pojazd na mnie czeka i prawdopodobnie w nim poznam odpowiedzi odnosnie tego, w jaki sposob doszło do tego koszmarnego wieczoru. Nie mam ochoty na znalezienie się w zadnej z tych sytuacji. Na moje pytanie, czy był to Finn czy tez nie, mogła odpowiedziec tylko jedna osoba – a nie chciałam go juz nigdy więcej widziec. W koncu dostrzegam boczne wyjscie, więc wymykam się nim. Uderza we mnie zimne powietrze, wysysając z mego ciała ciepło, i po raz pierwszy jestem za ten chłod wdzięczna. – Do diabła z całym tym krajem i jego mieszkancami – oznajmiam, ruszając w stronę skrzyzowania drog na froncie rezydencji. Jesli nie uda mi się wrocic do centrum, znajdę jakis transport. – Do diabła z głupimi męzczyznami, dla ktorych ciemna skora to egzotyczna pokusa. Do diabła z tymi butami. – Zrzucam je wiedząc, ze będę tego załowac, kiedy dotrę do wybrukowanej drogi. – I do diabła z tym, kto je wysłał. – Słyszę za sobą ptasi skrzek. – I do diabła z ptakami! – Jeden czarny ląduje za mną na trawie, przyglądając mi się z zainteresowaniem swiecącymi oczami. Pocieram ramiona i idę nieco szybciej. – A juz w szczegolnosci do diabła z przerazającymi, swiecącymi oczami. Kolejny skrzek rozlega się u mojego boku. Potem kolejny i kolejny. Oglądam się przez ramię, widzę tuziny wpatrujących się we mnie błyszczących, zołtych oczu. Jak jeden, kruki wzbijają się w powietrze, a ja krzyczę, zasłaniając twarz rękami. Biegnę przed siebie z dala od ptakow, ale te otaczają ~ 65 ~
mnie, ogłuszając łopotem skrzydeł i skrzekami. Widzę wyrwę w ich formacji, więc kieruję się ku niej, starając się wrocic do cieplarni. Biegnę po trawniku, a demoniczne ptaki otaczają mnie, blokując wszelkie drogi ucieczki dziobami i ostrymi pazurami. Są ciemniejsze niz noc, tworzą wokoł mnie cos na kształt tunelu i ustawiają się tak, bym miała tylko jedną drogę wyjscia – mrok między gęstwiną drzew otaczających posiadłosc. Gdy odpuszczam bieg w stronę swiatła oranzerii, ziemia zaczyna się pode mną poruszac. Po raz ostatni oglądam się przez ramię biegnąc tak szybko jak nigdy, az wpadam na cos z impetem. To cos ma rząd ostrych zębow i brutalny błysk w oczach.
Tłumaczenie: KlaudiaRyan Korekta: Myosotis013, ameliavans
~ 66 ~
Siódmy Jestem w domu, leżę w łóżku, zaplątana w koszulę nocną tak bardzo, że nie mogę się ruszyć. Matka mówi coś do mnie w naszym świszczącym języku, lecz jej głos jest głęboki, zbyt głęboki. Słowa nie przynoszą ukojenia – w ich tonie słychać naganę, oskarżenie, lecz pamięć mnie zawodzi i nie rozumiem, o czym mówi, muskając palcami moje czoło. Jej palce zmieniają się w pióra, a ja krzyczę, usiłując wydostać się z ciemności. Jestem w oranżerii, nieustannie obracam się dookoła, przechodzę od partnera do partnera, co wydaje się nie mieć końca. Podnoszę wzrok, błagając, by wszystko zniknęło, i widzę, że to Finn trzyma mnie w ramionach, oplatając mocno w talii. Później znów przechodzę w ręce kolejnego mężczyzny – również Finna. Za każdym razem jest to Finn, lecz żaden z nich nie patrzy mi w oczy ani nie odpowiada na błagania, by mnie puścił. Staram się z tego wyrwać, ale nie mogę przestać tańczyć, wciąż kręcąc się i przechodząc od jednego partnera do drugiego, krocząc tą nieskończoną ścieżką. Kiedy czuję, że dłużej już tego nie zniosę, Finn przyciąga mnie mocno do siebie i w końcu napotyka mój wzrok. – Tak mi przykro – mówi i nagle oddaje mnie w ręce mężczyzny o ostrych rysach twarzy, którego ramiona znowu mnie oplatają i zmieniają się w wielkie, czarne skrzydła. ~ 67 ~
Duszę się w piórach, a ciemność wciąga mnie tak głęboko, że nie mogę nawet krzyknąć.
Tłumaczenie: Ma_cul Korekta: A_Kaga14, gryfonium
~ 68 ~
Ósmy Wydaję z siebie jęk, moja głowa pulsuje z bólu. Przez chwilę jestem kompletnie zdezorientowana – byłam w domu – ale nie, jestem teraz w Avebury i... Siadam na łóżku, a delikatne trzepotanie opierzonych skrzydeł sprawia, że czuję napływającą falę paniki . Nie jestem w domu, ale nie jestem także w hotelu. To jakiś gabinet. Ciemne i masywne meble o ciężkiej i sztywnej linii zajmują więcej miejsca, niż to konieczne. Pokój wyłożony jest drewnianą boazerią, a jedyne okno zasłania okiennica, prawie wcale nie wpuszczając światła. W kamiennym kominku za zdobioną żelazną bramką płonie ogień, a pokój wypełnia przemożny zapach żywicy. Ściany zastawione są książkami, ale w tych nieoznaczonych czarnych okładkach jest coś dziwnie odpychającego. Z oparcia skórzanego, okazałego fotela wpatruje się we mnie szelmowsko czarny ptak. Unikam jego wzroku z nadzieją, że może gdy go zignoruję, przestanie istnieć. Nic nie wydaje się znajome, nic nie podpowiada mi, gdzie jestem albo na czyjej kanapie spałam. Wciąż mam na sobie czerwoną suknię; nie wiem, gdzie są moje buty, ale pończochy, mimo że podarte, wciąż mam na nogach. Czegoś jednak brakuje. Ponownie się rozglądam i nagle zdaję sobie sprawę, że w pokoju nie ma drzwi.
~ 69 ~
Wstaję. Nie, to niemożliwe. Mam gorączkę albo cierpię na skutki uboczne czegoś, co znajdowało się w moim napoju na gali. Wciąż trzymając w zasięgu wzroku demonicznego ptaka, przemierzam pokój, popychając półki z książkami, szukając szpar, ale nie ma nic, żadnego wyjścia. Okiennica ani drgnie; nie mogę nawet odchylić klepki, by wyjrzeć na zewnątrz. – Herbaty? Krzyczę i odwracam się, by zobaczyć mężczyznę siedzącego na niezajętym przez ptaka skórzanym fotelu. Robi to beztrosko, jak gdyby wcale nie dostał się do pokoju bez drzwi. Moje serce przyspiesza ze strachu. – Jak pan się tu dostał? Na
jego
wąskich
wargach,
skrytych
pod
modnie
przystrzyżonymi wąsami, pojawia się uśmiech. Jest starszy, ale przystojny w albiońskim stylu. Starannie ułożone czarno–siwe włosy podkreślają jego bladą cerę, tak białą, że w tym świetle niemal niebieską. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego, a jednak wiem, że już kiedyś go spotkałam. – Potrafię bez problemu wejść do swojego gabinetu. – Ale tu nie ma drzwi! – Och? Unosi brwi i miesza łyżeczką herbatę w filiżance – skąd się tam wzięła taca? Stolik do kawy był wcześniej pusty, jestem tego pewna. A wtedy, tuż za jego ramieniem widzę jasne jak dzień drzwi. Robię chwiejny krok do przodu i osuwam się na kanapę.
~ 70 ~
– Proszę o wybaczenie, sir. Coś jest ze mną nie tak. Tam był ptak i żadnych drzwi, i... – Zdejmuję rękawiczkę i przykładam dłoń do czoła, ale jest chłodne. – Gdzie ja jestem? Jak się tu dostałam? – Znalazłem cię przed oranżerią. W obawie przed tym, że za dużo wypiłaś i że inni mogliby cię wykorzystać, wysłałem moich ludzi, by przenieśli cię do powozu i przewieźli tutaj. Uśmiecha się porozumiewawczo, a ja staram się opanować dreszcze – jeden kieliszek szampana nigdy nie zwaliłby mnie z nóg do nieprzytomności. – Dziękuję za ten zacny czyn, sir, ale nie mogę zgodzić się co do okoliczności. – Kręcę głową, przypominając sobie ptaki, mężczyznę i sny. – Podejrzewam, że zostałam odurzona. – Zapewne. – Ale jego uśmiech wskazuje, że bardzo w to wątpi. Z jego twarzą, z jej mimiką, jest coś nie tak – jest niemal mechaniczna. Linie wokół oczu nie pasują do wyrażanych uczuć, a usta nie do końca podążają za tym, co mówi. – Cukru? Podaje mi delikatnie wyglądającą filiżankę, a ja ją przyjmuję i wpatruję się w mleczno–brązowy płyn, jak gdyby miał zdradzić mi wszystkie odpowiedzi. Odstawiam ją na stół, nie pijąc ani kropli, i wstaję. – Powinnam już iść. Moi przyjaciele będą się niepokoić. Jestem niespokojna i nie mam ochoty pozostawać sama w pokoju z mężczyzną, którego nie znam. – Usiądź – mówi. Siadam. – Wypij herbatę. ~ 71 ~
Podnoszę filiżankę i przykładam do ust, ale zanim zdążam wziąć łyk, zamykam je. Moje ręce drżą, odkładam filiżankę z powrotem na stół. – Wychodzę – oznajmiam i teraz jestem pewna, że utknęłam we śnie, w jednym z tych okropnych koszmarów, w których każę mojemu ciału biec, a ono mnie nie słucha. Zmuszam się do wstania, a każdy ruch jest powolny i wysilony, jak gdyby powietrze wokół mnie stwardniało. Mężczyzna śmieje się, a mgła wokół jego twarzy rozdziela się na ułamek sekundy. Widzę ostre zęby i jeszcze ostrzejsze oczy – te z moich koszmarów. – Ty – szepczę. Obudź się, obudź się, och proszę, Jessamin, obudź się. – Uparta. Każda dobra dziewczynka z Albionu wychyliłaby cały imbryk herbaty za małą sugestią. Zużyłem na ciebie nadzwyczajną ilość siły. Przekrzywia głowę jak ptak, a jego niebieskie oczy zmieniają barwę na czarną. Nogi mi się trzęsą. Mówię do nich, krzyczę, by poruszyły się w kierunku drzwi, walcząc z przejmującą chęcią wypicia tej przeklętej herbaty. – Równie dobrze możesz wygodnie usiąść. Zmęczysz się, a ledwie zaczęliśmy. Siłuję się jeszcze przez chwilę, aż zdaję sobie sprawę, że drzwi za nim znowu zniknęły. Rzucam się ponownie na kanapę, siadając na dłoniach, by trzymać je z dala od herbaty. ~ 72 ~
– Bardzo chciałabym się teraz obudzić – zwracam się do nikogo konkretnego, bo mam już dość tego koszmaru. – To zagadka – mówi człowiek z koszmaru, a ja unikam jego wzroku, zamiast tego wpatrując się w półki z książkami i starając wydedukować, dlaczego jego oczy tak mnie niepokoją. – Nie potrafię zrozumieć, dlaczego cię dostrzegł. Nie masz za grosz potencjału, jak dla takiego mężczyzny jak on. Liczę książki: dwadzieścia pięć w szeregu. Liczę znowu ten sam rząd: trzydzieści trzy. Znów: trzydzieści siedem. A jednak nie potrafię dostrzec żadnego ruchu, żadnej zmiany. – Jak zdołałaś stać się obiektem uczuć Lorda Ackerly'ego? Udaje mu się pozyskać moją uwagę. – Czy on też się tu pokaże? Ten sen staje się coraz gorszy. Ponownie sięgam po filiżankę. Zła na siebie, zrzucam ją ze stołu. Już. Żadnej herbaty, która kusiłaby moje krnąbrne dłonie. – To zastanawiające. Nawet nie powinienem myśleć, by taka dziewczyna jak ty była dla niego czymś więcej niż zabawką. Biedny Lord Ackerly, moje wielkie wyzwanie. Przez cały ten czas był nietykalny, a do jego ruiny wystarczyło jedno potknięcie. Głowa mnie boli w miejscu, gdzie srebrny grzebyk wpija mi się w skórę i sięgam, by go wyjąć. Razem z nim wychodzi kilka włosów. Wyciągam je spomiędzy ząbków. Obudź się. Obudź się. – Podaj je tu – mówi, wyciągając dłoń i, zanim zdążam się powstrzymać, podaję mu włosy. – Dodajmy je do kolekcji, co?
~ 73 ~
Otwiera wypolerowane pudełko z ebonitu i wkłada do środka moje włosy, tuż obok niebieskiej wstążki i kilku leżących już tam kosmyków. – To moje. – Cieszę się, że mój gust jest nieskazitelny. Suknia była ostatecznym testem dla Ackerly'ego. Wyciąga dłoń i gładzi materiał sukni, a mój żołądek robi salto. Myślę, że to może być prawda i marzę, och jak ja marzę, aby to wszystko okazało się tylko koszmarem. On kontynuuje: – Nie mogłem dowiedzieć się, czy jesteś już wystarczająco ważna do działania, czy uczucia naszego przyjaciela bez serca są wystarczająco głębokie. To wydawało się nieprawdopodobne. Ale cienie nigdy nie kłamią, a to, jak wyglądałaś wczorajszego wieczora, jedynie przypieczętowało jego los. Za to ci dziękuję. Pochyla się, bierze moją nagą dłoń i podnosi do ust. Jego wargi są tak lodowate, że palą mi skórę albo tak gorące, że ją mrożą. Nie potrafię zauważyć różnicy. – Proszę. – Nienawidzę posmaku tego słowa na mych ustach, gdy się do niego zwracam. – Nie chcę mieć nic do czynienia ze sprawą między panem a Finnem – Lordem Ackerlym – kimkolwiek on jest. Nic dla mnie nie znaczy i zapewniam pana, że ja znaczę dla niego jeszcze mniej. – Och, mały króliczku. – Siada na fotelu naprzeciwko mnie i czuję, że znów jest mi łatwiej oddychać. – Nie masz najmniejszego pojęcia, w co on cię wciągnął, prawda? ~ 74 ~
– Nie, i chciałabym już stąd wyjść. – Obawiam się, że jeszcze nie możesz. Straciłaś swoją szansę na opuszczenie tego wszystkiego. Wiesz, miałaś wybór. Podnosi ze stołu cukiernicę i powoli sypie na dłoń małą górkę kryształków. Gdy tylko dotykają jego skóry, z białych zamieniają się w czarne. Rysuje na nich okrąg, a po chwili tnie go na dwie równe części. Pokój rozjaśnia się do niemal bolesnego stopnia jasności. Światło dochodzi z mojej prawej strony, tworząc na ścianie nasze cienie. – Proszę do nas dołączyć, Lordzie Ackerly. Mężczyzna rzuca kryształki na mój cień, które syczą, jakby woda trafiała na ogień. Mój cień rozdziela się na dwa. Przykładam dłoń do ust, ale mój drugi cień nie powtarza tego ruchu. To nie jest mój cień. Ramiona rozkładają się na boki, ciało jest gładkie, głowa pozbawiona długich włosów. Patrzę w prawo, ale nikogo tam nie ma. Zamykam oczy, starając się powrócić do rzeczywistości. Musiałam zostać otumaniona. – Co mi pan dał? – W ogóle jej nie przygotowałeś, co, Ackerly? To będzie ciężka inicjacja. Z dobroci serca użyję metody, którą zrozumie, coś, czego nie będzie mogła odrzucić jak sztuczkę umysłu. – Jego głos podszywa lodowata wesołość. – Pamiętaj proszę, że ty to na nią zesłałeś. Myślałeś, że możesz ją mieć. Nie możesz. I teraz, gdy wiem, że nas obserwujesz, czas na ustalenie warunków. Dasz mi dostęp do książki Hallinów i zrobisz to natychmiast.
~ 75 ~
Moje oczy ponownie się otwierają i nie mogę już dłużej ukryć strachu. – Proszę, proszę. Ja nic nie mam. Nic nie mogę panu dać. – Nie ty. On. Macha wesoło w kierunku mojego drugiego cienia, a potem wyciąga młot z ciężką i toporną głową, i zwykłym, zużytym trzonkiem. Bardzo się wyróżnia na tle tego eleganckiego pokoju – tępe narzędzie, zaprojektowane jedynie do użytku. Bierze próbny zamach w powietrzu, kiwa głową i kładzie go obok kwiatowego, wykonanego z porcelany serwisu do herbaty. – Drogi króliczku, jeśli mogłabyś położyć dłoń na stole. Patrzę na niego z przerażeniem. – Nie zrobię tego. Drugi cień rośnie na ścianie. Człowiek z koszmarów uśmiecha się. – Właśnie, że zrobisz. Moja dłoń samowolnie wyślizguje się do przodu i sięgam po nią wolną dłonią, tą w rękawiczce. Coś mnie ściąga z kanapy na podłogę, gdzie siłuję się z własną kończyną. – Grzeczna dziewczynka. Walcz ze mną. Człowiek z koszmaru bierze więcej cukru. Rysuje na dłoni coś, czego nie widzę, a potem posypuje krwistoczerwonymi kryształkami moją głowę. Puszczam moją dłoń, a ona sama wędruje na środek stołu i ląduje na nim płasko, z rozłożonymi palcami. Klęczę na podłodze i nie
~ 76 ~
mogę się ruszyć, z młotkiem na wysokości oczu. Podnosi go, a jego uśmiech pozostaje niezmienny, gdy mówi: – Przepraszam cię za to.
Tłumaczenie: AmadeusCat Korekta: Ma_cul, KlaudiaRyan
~ 77 ~
Dziewiąty Szloch wstrząsa moim ciałem. Moja głowa zwisa tuż nad dywanem, a ręka wciąż tkwi na stole. – Trzy z pięciu. Już prawie kończymy. Dobry króliczek. – Ból wzrasta w oślepiających białych przypływach agonii, a ja krzyczę i krzyczę, aż wybucham jeszcze większym płaczem. Zawsze daje mi wystarczająco dużo czasu pomiędzy kolejnymi palcami, bym mogła wrócić do szlochania. – Oczywiście powinieneś się sam za to obwiniać, Lordzie Ackerly. Można było tego uniknąć. Zmuszałeś mnie do ścigania twojej magii przez tak długi czas, że to oczywiste, że muszę znaleźć sposób, aby uwolnić swoją frustrację. Otwieram oczy. Mój drugi cień jest teraz tak duży, że niemal zajmuje całą ścianę, i groźnie drży. – Zapytasz, czy musiałem zmiażdżyć wszystkie jej cenne palce? Być może jeden by wystarczył, ale chciałem pozbawić cię wątpliwości, że robisz to, co należy. Jedyną właściwą rzecz. Jeśli w ciągu godziny nie zdasz się na moją łaskę, to zacznę robić rzeczy, których żadna ilość czasu nie naprawi. Świat ponownie eksploduje z bólu, a ja nie mam tym razem siły, by krzyknąć. W ustach mam krew, a wzrok rozmazuje mi się miejscami. Zemdleję. Chcę zemdleć. Proszę, proszę, litościwe duchy, ~ 78 ~
pozwólcie mi zemdleć. Nagle moja ręka zostaje uwolniona. Osuwam się na podłogę i zwijam się w kłębek wokół moich zmiażdżonych palców. Nie mogę na nie spojrzeć. Jeśli wkrótce nie stracę przytomności, zrobi mi się niedobrze. Ból promieniuje od mojej ręki, szarpie mój żołądek i wdziera się do głowy. Człowiek
z
koszmaru
wciąż
mówi,
prowadząc
swoją
jednostronną rozmowę. Włączam się i wyłączam, starając się znaleźć ciemność, ale ze skraju utraty przytomności sprowadza mnie jego głos. – …zakładam, że wszystko zostało ustalone. Spodziewam się ciebie szybko. Następna część będzie bolała, ale nie możemy cię zostawić nienaruszonej, prawda? Przygotowuję się na to co nadchodzi, ale, ku mojemu zaskoczeniu, nic się nie dzieje. Wtedy słyszę przeraźliwy krzyk podobny do powietrza uciekającego z wrzącego czajnika; człowiek z koszmaru rzuca wesoło jadowicie zielone kryształy cukru w cień. Każdy wyżera dziurę w miejscu, w które uderza, i choć cień rzuca się wokół, mężczyzna z koszmaru wciąż to robi. Klękam, zagryzając wargę z przeszywającego bólu – to dlatego mam krew w ustach – i, korzystając ze sprawnej ręki, podtrzymuję się stołu i staję na nogi. Cukiernica stoi niestrzeżona na stole. Chwytam ją i wrzucam jej zawartość do ognia, która strzela i iskrzy niczym fajerwerki. Człowiek z koszmaru odwraca się, jego okropny uśmieszek zamienia się w zdziwienie, a ja zamachuję się cukiernicą, rzucając ją w tę rękę, którą trzyma wyżerające cień kryształy. Rozsypują się, lądując ~ 79 ~
na jego niezabezpieczonej skórze twarzy z sykiem. Krzyczy i rzuca mnie na ziemię. Uderzenie wstrząsa moją zmiażdżoną ręką, to zbyt wiele. Pochylam się i wymiotuję na dywan. Z jego ust wydobywa się potok słów, których nie rozumiem, ale rozpoznaję, że są obrzydliwe i złe, ale wtedy, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, zaczyna się śmiać. Wycieram kąciki ust i siadam, opierając się o brzeg kanapy; ledwo go widzę przez czerwoną mgłę bólu. Wyżarte, zaognione rany tworzą ciemne plamy na jego twarzy. Wyciąga czystą chusteczkę i wyciera jedną, a potem druga stronę twarzy. Ale zamiast oczyścić oparzenia, wygląda, jakby nakładał z powrotem swoją starą twarz. Nie pozostaje żaden dowód mojego chwilowego zwycięstwa. Prycha dystyngowanie, chowając chusteczkę do kieszeni marynarki. – Lubię cię. Posiadasz ducha i pasję, które starannie próbowali wyeliminować u kobiet z Albionu. W podziękowaniu za ofiarowaną Lordowi Ackerly słabość, którą mogę wykorzystać, zatrzymam cię dla siebie. Moja głowa opada na kanapę, a ja zamykam oczy, wypuszczając oddech i parskając śmiechem. – Wolałabym raczej umrzeć. – Nie martw się o to. Będziesz mnie chciała. Będziesz się doskonale czuła w moim domu. Tylko ja mogę zapewnić ci bezpieczeństwo podczas nadchodzącej wojny. – Palec dotyka mojego policzka, a ja się wzdrygam. Koncentruję się na bólu w ręce, ponieważ ~ 80 ~
to uczucie jest lepsze od jego dotyku. – Nie powinnaś udawać się na galę, Jesso. Ludzie tacy jak Lord Ackerly dostarczą ci tylko cierpienie. Jestem tobą rozczarowany. Mimo to dostałaś nauczkę. Wyruszymy, jak tylko wszystko zostanie uzgodnione. Teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę się przygotować na przybycie gościa. Drzwi się zamykają, a ja otwieram oczy i widzę, że pokój ponownie nie ma wyjścia. Przechylam głowę, by móc zobaczyć ścianę. Choć światło jest przyciemnione, wciąż widzę swoje dwa cienie. Zmalały nieco, a maleńkie kropki światła zostawiły wyżarte plamy w sylwetce dodatkowego cienia. Czy to naprawdę cień Finna, w co wierzył człowiek z koszmaru? To nie jest ten sam świat, w którym się wczoraj obudziłam. Nie znam żadnych zasad, ani nie mam żadnej mocy. Wszystko, czego się nauczyłam, wszystkie sposoby, których próbowałam, aby stworzyć dla siebie miejsce, gdzie nie jestem zdana na czyjąś łaskę, nic z tego nie ma znaczenia w tej nowej, dziwacznej rzeczywistości. Ostre krakanie przyciąga moją uwagę. Trzy wstrętne czarne ptaki patrzą na mnie z fotela. Jeden z nich skacze do przodu, podchodząc blisko i dziabie mnie w nogę swoim twardym jak kość dziobem, a następnie odlatuje, trzepocząc skrzydłami w chórze skrzeczącego śmiechu. Kolejny rusza, by zrobić to samo, a ja kulę się, ochraniając swoją zmiażdżoną rękę, ukrywając twarz w ramieniu. Słyszę trzepotanie skrzydeł i chór wściekłego krakania, ale nic mnie nie dotyka. Unoszę głowę i widzę jak jeden z ptaków – któremu brakuje szpona – podskakuje przede mną, trzepocząc skrzydłami, ~ 81 ~
zaciekle atakując pozostałe dwa ptaki, gdy podchodzą zbyt blisko. Rani do krwi i wyrywa pióro ze skrzydła jednemu z moich niedoszłych napastników. Odlatują, kracząc z wyrzutem, i znikają w półce na książki. Przecieram oczy i patrzę na pozostałego ptaka. – Cóż – mówię – litościwe duchy. Przepraszam, że nie zostawiałam dla ciebie lepszego jedzenia na parapecie. Ptak odwraca się tak, że jego żółte oko skoncentrowane jest na mnie. Pociągam nosem i przełykam kolejną falę nudności. – Powinnam wiedzieć, że nie jesteś zły. Jesteś o wiele przystojniejszy od tych innych nieszczęsnych ptaków. Pochyla głowę i wkłada kilka zbłąkanych piór z powrotem na swoje miejsce na skrzydle. – Jesteś samcem? – pytam, a on kiwa głową. – A więc oficjalnie Pan Kruk. Panie Kruku, czy są jakieś drzwi do tego pokoju? Waha się, a następnie macha głową w tę i z powrotem, co, jak zakładam, ma oznaczać zaprzeczenie. W oczach zbierają mi się łzy, więc zamykam je. – Obawiam się, że jeżeli teraz nie ucieknę z tego miejsca, to nigdy go nie opuszczę. – Nie wiem, co człowiek z koszmaru wobec mnie planuje, nie wiem, o jakiej życzliwości myśli, ale nie mam zamiaru stać się jej częścią. Ręka boli mnie aż do szaleństwa, jednak nie żywię nadziei na wywalczenie sobie drogi ucieczki. Słyszę gorączkowe drapanie, więc otwieram oczy i widzę Pana Kruka skaczącego po stole: kręci się i drga jakby prowadził ~ 82 ~
wewnętrzną wojnę. W końcu potrząsa ciałem, od dziobu aż po ogon, kracze i podlatuje do żelaznego rusztu nad ogniem. Znowu zamykam oczy. Być może jeśli zasnę, obudzę się w bezpiecznym miejscu, moja ręka będzie w nienaruszonym stanie, a koszmar się skończy. Pan Kruk kracze ponownie, głośniej niż zwykle, a ja patrzę na niego z irytacją. – Co jest? Stuka dziobem w ruszt, przeskakuje przez niego, a następnie wlatuje prosto w ogień. – Nie! – sapię, wstając, i ruszam do przodu. Ale Pan Kruk wyskakuje z ognia, stukając niecierpliwie dziobem o ruszt. Wzdycham ze zdziwienia, a on znowu przeskakuje przez ogień w tę i z powrotem. – Co, przez to? To ogień! Aby dowieść swojej racji, Pan Kruk wskakuje w środek i gapi się na mnie, w jego oczach odbijają się płomienie, które go nie dosięgają. Cóż, ma to tyle sensu, co wszystkie inne wydarzenia od ostatniej nocy. Chwytam ciężki metalowy ruszt zdrową ręką i go odsuwam. W kontakcie z podłogą wydaje okropny dźwięk, a Pan Kruk kracze, aby mnie ostrzec, ale chwilę za późno. Książki wylatują z półek, zmieniając się w ptaki. Pokój zamienia się w istne pobojowisko. Pochylam głowę, krzycząc, ale Pan Kruk przelatuje obok mnie wprost w wir walki, drapiąc, dziobiąc i robiąc coś, czego moje oczy nie mogą pojąć: połykając inne ptaki. Zbierają się wokół niego, atakując i mimo że walczy zacieklej niż inni, zostaje obezwładniony. Obok kominka znajduje się pogrzebacz, więc łapię go, wymachując nim ~ 83 ~
dziko, i uderzam demoniczne ptaki, miotając nimi o ściany. Pod wpływem uderzenia zamieniają się z powrotem w książki, spadając z łomotem na zakurzoną podłogę. Pan Kruk spada w splątanej masie piór. Mogę stwierdzić, którym jest, ponieważ wiele innych ptaków próbuje go zabić. Łapię go za nóżkę, uwalniając go ze sterty, tulę go do piersi i nurkuję w ogień. W ostatniej chwili zasuwam za nami kratę. Czarne ciała uderzają o nią i napierają dziobami na luki we wzorze. Ciągnę ją mocno, nie pozostawiając szpary na górze, której użył wcześniej Pan Kruk, by się tu dostać. Nie wiem jak bardzo Pan Kruk jest ranny, ale moje palce są śliskie od krwi. Chowam go w zgięciu łokcia, przyciskając do piersi swoją zmiażdżoną rękę. Ból jest tak pochłaniający, że czuję ulgę, mogąc skupić się na czymś innym: na zastanowieniu się, co powinnam teraz zrobić, kucając w trzaskających płomieniach. Pan Kruk kracze i wskazuje głową tył kominka. Jest z cegły, zabarwiony sadzą z wielu lat. Podnoszę wzrok, a komin zwęża i zmienia w dwa tunele. Nie mam mowy, żebym się w nich zmieściła. Nawet Kruk nie mógłby, gdyby był w stanie latać. Przypuszczam, że chciał mnie tu ukryć, ale człowiekowi z koszmaru nie zejdzie długo, aby mnie znaleźć. Jeśli jego ptak wiedział, że mogłam siedzieć w ogniu bez szwanku, z pewnością on też to wiedział. Biorę głęboki oddech, nie wdychając dymu, i opieram się o cegły chcąc czekać, aż zostanę odnaleziona. Dlatego też jestem ogromnie zaskoczona, kiedy wpadam prosto przez ścianę do wąskiego, ciemnego korytarza. ~ 84 ~
Tłumaczenie: Avis92 Korekta: LarissaC, MadeleineKnowles
~ 85 ~
Dziesiąty Pan Kruk kracze z wyrzutem, a ja obiecuję sobie, że już nigdy nie będę kwestionować jego wskazówek. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, więc tylko czołgam się, używając kolan i jednej sprawnej ręki. Każdy wybój i potknięcie powoduje falę bólu, rozchodzącą się po kończynach. Zimny kamień, oblepiony warstwami brudu i, sądząc po przytłaczającym zapachu, odchodami ptaków, nie ułatwia zadania. Po czasie, który wydaje się wiecznością, widzę przed sobą maleńkie załamania światła, więc przyśpieszam, desperacko pragnąc zaczerpnąć głęboki oddech i wydostać się w końcu z tego ciasnego, ciemnego miejsca. Popycham barkiem szorstką deskę i klapa gwałtownie odskakuje na sprężynowych zawiasach. Podnoszę Pana Kruka zdrową ręką i delikatnie popycham go, po czym sama przeciskam się, po raz pierwszy wdzięczna za obcisły gorset. Jestem wolna. Jestem wolna. Wstaję, czując drżenie wszystkich mięśni, i przytulam kruka do piersi, mając nadzieję, że nie dotknie mojej ręki. W końcu zmuszam się, by na nią
spojrzeć. Moje palce są
niebiesko–fioletową miazgą, kostki mam powyginane w niewłaściwe strony. Trzy palce są poszarpane i krwawią, dostrzegam jakieś białe okruchy, i z łatwością zgaduję, że to kości. Nawet jeśli odpowiednio je nastawię, raczej już nigdy nie będą takie jak wcześniej. ~ 86 ~
Żołądek od razu zdecydowanie zgłasza chęć pozbycia się swojej zawartości, ale nie pozwalam na to. Teraz muszę uciec. Później będzie dużo czasu na opłakiwanie mojej prawej ręki. Przemieszczam się w ciasnej przestrzeni, pomiędzy ścianą z szarych cegieł a żywopłotem. W końcu docieram do prześwitu, wystarczająco dużego, by się przecisnąć. Przezornie zwalniam tempo, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Włosy z wplątanymi gałązkami oraz podarta spódnica sprawią, że i tak będę się wyróżniać w Avebury na tle zachmurzonego popołudnia. Odwracam się w prawo i nie jestem zaskoczona widokiem Finna, stojącego na schodku pięknego, jednorodzinnego domu z uniesioną laską, gotowego, by zapukać do drzwi. Znaczy, to był jego cień. Jego kościste ramiona są opuszczone i nawet jego włosy wydają się ciemniejsze niż zwykle. Lecz mroczne spojrzenie ma utkwione we mnie, a otwarte usta zastygły mu w idealnym kształcie literki O. – Na litościwe duchy, nie waż się pukać do tych drzwi – krzyczę i osuwam się na ziemię. – Jessamin! – Klęka przy mnie, machając rękami, jakby nie wiedział co ma z nimi zrobić. – Musisz mi wszystko wyjaśnić. – Nie. Patrzę z przerażaniem na wybuch ogromnego pióropusza dymu, unoszącego się znad komina, który przekształca się w chmarę czarnych ptaków tak gęstą, że przyćmiewa słońce. – Uciekajmy stąd tak szybko, jak to możliwe.
~ 87 ~
Wpatruje się w moje oczy i intonuje zaklęcie, przesuwając dłońmi po kolanach i plecach. – Co ty wyprawiasz? – Pomagam, byśmy mogli uciec! – Nie bądź głupi, to rękę mam złamaną, nie stopę! – Racja, to było niemądre. Idiota. Wstaję, gdy ujmuje mnie za łokieć. – Tędy! Biegniemy w poprzek alejki, a następnie jakąś ulicą. Otaczają nas rzędy domów, wspanialsze niż jakikolwiek budynek, w którym kiedykolwiek byłam. Chmura ptaków ciągle krąży nad naszymi głowami, jak kłębiąca się masa grozy. Mijamy kilka osób, ale, sądząc po wyglądzie, każdy z nich to służący. Mają wzrok wbity w ziemię i śpieszą w przeciwnym kierunku niż my. Czy to jest dla nich tak normalna rzecz, że nie zasługuje na krzyk strachu? Nie zdaję sobie sprawy, że przeklinam po melejsku, dopóki Finn, z jedną ręką na moim łokciu, a drugą wymachującą laską dziwne kółka nad głową, nie wydusza: – Co ty pleciesz? – Mówię, że ręka boli mnie tak bardzo, że zaraz tu umrę. Będziesz uprzejmy się zamknąć i pozwolisz mi skupić się na biegu? – Tylko jeśli ty będziesz tak miła, by się zamknąć i pozwolić mi ocalić zaklęciem twoje życie! Piorunuje mnie wzrokiem i staje jak wryty, niemalże zwalając mnie z nóg.
~ 88 ~
– Jeden z nich jest na tobie! – Błyskawicznie unosi laskę, utkwiwszy mordercze spojrzenie w Panu Kruku. – Ani mi się waż! – Mocniej przyciskam do siebie ptaka i jednocześnie odsuwam się jak najdalej od Finna. – Nie mamy na to czasu! – To się nie zatrzymuj! – Wzruszam ramionami i dalej kontynuuję szaleńczy bieg. Dogania mnie szybko i zwalnia do mojego tempa, choć nie wątpię, że z łatwością by mnie prześcignął, nie wspominając już o moim obecnym stanie. – Ten ptak należy do niego. – Ten ptak uratował mi życie. – To ja uratowałem ci życie! – Byłeś gotów się poddać! Sama się uratowałam. Po prostu dotrzymujesz mi towarzystwa na tym etapie ucieczki. – Pan Kruk kracze nieprzekonywująco na poparcie mojej wypowiedzi. W tym momencie jedno z ptaszydeł nurkuje w naszym kierunku, ale rozbija się o niewidzialną barierę, eksplodując feerią piór, które natychmiast zamieniają się w popiół. – I co teraz? – mówi Finn. Dyszy ze złości albo z wysiłku, bo laską wciąż kreśli w powietrzu wzory. – Planujesz ignorować tę gromadę druhów, zwłaszcza kiedy donoszą o naszym każdym posunięciu? – Nie potrafię robić wszystkiego! Skoro jesteś na tyle ważny, że ja poświęciłam swoje palce, to teraz coś wykombinujesz.
~ 89 ~
– Stój! – mówi. Boję się, że zamierza mnie teraz zostawić, ale on tylko kiwa w zamyśleniu głową. – Tutaj powinno się udać. Rysuje kształt stojącego prostokąta na wysokiej ścianie, następnie puka w niego szybko trzy razy. Ściana rozpływa się, a zamiast wnętrza domu widzimy tylko ciemność. Już się schyla, by tam wejść, lecz odwraca się i widzi moje wahanie. – Ufasz mi? – Jasne, że nie. Zaciskam zęby i zamierzam elegancko przejść pierwsza obok niego, lecz źle wymierzam ciasną przestrzeń i w konsekwencji ocieram się zmasakrowaną dłonią o cegły. Wyję z bólu, który jest tak intensywny, że aż oślepia. Tym razem, kiedy podnosi mnie i przytula do siebie, nie protestuję. Zaczyna pędzić po schodach w dół, w ciemność, czarną niczym smoła. Wejście za nami zamyka się szczelnie, odcinając nas od wrzasków ptaków. Na samym dole Finn znów uderza laską w mur i pojawia się długa linia płonących pochodni, oświetlających kamienny tunel, a w stropie pojawiają się powtarzające się cyklicznie otwory. Widać zacieki powstające z wody ściekającej brukowanymi ulicami nad nami. Wspaniałe buty Finna chlapią naokoło, gdy brnie przez zgromadzoną tu breję i inne nieczystości. – Już niedaleko – mówi. – Umiem chodzić. – Nie żebym chciała, oczywiście, ale zawroty głowy już prawie przeszły, a ból zmniejszył się do zaledwie przytłaczającego.
~ 90 ~
– Nie bądź śmieszna. I tak muszę cię mieć blisko siebie. I czy mogłabyś pozbyć się tego ptaszydła? Przytulam Pana Kruka do siebie. – Najpierw będziesz musiał pozbyć się mnie. – Pan Kruk skrzeczy głośno. – Przeklęta, uparta istota. – On wcale nie jest przeklęty! – Mówiłem o tobie. Zatrzymuje się, a ja już myślę, że mnie upuści, lecz on poprawia tylko uchwyt, najdelikatniej jak umie, po to, by mieć możliwość szerokiego ruchu laską. Odwracam się i widzę płonący wzór na ścianie. Pod nami zaczyna się delikatnie jarzyć szeroki okrąg, który wypełnia się wodą. – Przyda się bieżąca woda – odzywa się, jakby nie trzeba było większych wyjaśnień. – Ale nic nie może wystawać poza okrąg, więc jeśli mogłabyś stanąć na moich stopach i… – przerywa i zerka na dół, niechętnie koncentrując wzrok tylko na moich oczach – objąć mnie mocno ramionami, ale tak, żebyś wytrzymała ból? – Musimy? Nie wiem czemu wydaje mi się to bardziej intymne, niż bycie noszoną na rękach. Oblewam się rumieńcem. Kiwa tylko głową i opuszcza rękę trzymającą mnie pod zgięciem kolan, ostrożnie, stopniowo obniżając, dopóki moje stopy nie sięgają wody i nie opieram się na czubkach jego butów. Trzymając Pana Kruka między nami, ustawiam dłoń tak, bym w nią niczym nie uraziła, przysuwam się i drugim ramieniem oplatam ~ 91 ~
Finna, próbując nie skupiać się na jego idealnych mięśniach pod długim, czarnym płaszczem. – Mogłabyś, znaczy, jeśli to nie jest za straszne, schować też głowę? Zamykam oczy i przytulam się. Moja głowa pasuje idealnie do zagłębienia w jego szyi, a nieproszony obraz wystającego obojczyka pojawia się w moich myślach. Urywa mi się oddech, co musiał zauważyć i błędnie zinterpretować, bo mruczy pod nosem coś o tym, że znowu sprawia mi ból. Delikatnie potrząsam głową, przytulając się mocniej do jego szyi. – Wszystko w porządku – szepczę, nie ufając własnemu głosowi. – To nie zaboli, ale możesz być zdezorientowana. Spróbuj mnie od razu nie puszczać, gdy skończymy. Martwię się, że możesz upaść. Kiwam głową, a jego puls czuję na policzku. Szepcze serię obcojęzycznych słów i coś nas porywa. Kręcimy się i wpadamy w szum wody, która nie jest ani zimna, ani nawet mokra. Kilka dobrych sekund zajmuje mi zrozumienie, że nadal stoję, uwieszona na Finnie, a to wszystko już się skończyło. Nie jesteśmy już w tej dziwnej wodzie, ani nawet w tunelu, tylko w jasnym pokoju, w którym na każdym metrze kwadratowym są książki. Stoją poupychane na półkach, poukładane na stole, krzesłach i kanapach, a także tworzą balansujące stosy na całej podłodze. – Ty drżysz. – Głos Finna dociera do mych uszu jak delikatna pieśń i wiem, że powinnam już go puścić, ale jakoś komenda w głowie nie trafia do ramienia. – Oprzyj się o kanapę i troszkę uspokój, a ja tu uprzątnę, żebyś mogła się położyć. ~ 92 ~
Jest
taki
troskliwy
i
delikatny,
jakby
się
zwracał
do
wystraszonego zwierzątka. Kiwam tylko głową i w końcu odklejam się od niego, ale spojrzenie mam utkwione w podłodze. Nie potrafię spojrzeć mu w twarz po tym wszystkim. Kieruję się w stronę kanapy, a on powoli wypuszcza mnie z objęć. Kołysze mną lekko, ale udaje mi się utrzymać się prosto. A on nie spuszcza mnie z oka. Odgłos zrzucanych książek na podłogę przerywa dziwną ciszę pokoju. – A ty jak tam? – zwracam się do Pana Kruka. Oddycha, czuję to, ale nie mam wiedzy o wymianie gazowej zwykłych ptaków, a co dopiero tych magicznych, i nie potrafię stwierdzić, czy oddycha za szybko czy może za wolno. Łatwiej jest mi skupić uwagę na ptaszku, niż pozwolić, by wypełniły mnie myśli o własnym cierpieniu. – Proszę – słyszę Finna. Delikatnie kładzie rękę na mojej talii i prowadzi do miejsca, gdzie mogę usiąść. Nie mam zamiaru się kłaść. Czuję się zbyt odsłonięta, bezbronna i przywodzi mi to na myśl inną, dziwną kanapę, na której się dzisiaj obudziłam. Stolik do kawy. Młot. – Zamierzasz wymiotować? – mówi, mocno zaniepokojony. Kładę się i zaciskam powieki. Czuje palce próbujące zabrać Pana Kruka, więc mocniej zaciskam ramię. – Obiecuję, że nie skrzywdzę twojego małego, paskudnego przyjaciela. Teraz muszę się dostać do twojej dłoni. Możesz mi zaufać?
~ 93 ~
Tym razem kiwam twierdząco głową, a on delikatnie zabiera ptaszka. – Mam na ciebie oko – mówi niskim, groźnym tonem, a ja czuję ulgę, gdy słyszę w odpowiedzi wielce ugodowy skrzek kruka. Jestem przykrywana czymś miękkim i przyjemnie, pokrzepiająco ciężkim. Zaczynam dygotać, a po chwili już cała się trzęsę. Teraz, gdy nie muszę dłużej uciekać, moje ciało odreagowuje. – Twoja dłoń. – Głos Finna jest lodowaty. Widocznie zrobiłam coś, co go rozwścieczyło, więc zmieszana otwieram oczy. On klęczy tuż obok mnie, z rozpostartymi palcami zaledwie milimetry od moich ran. Dłoń mu drży, więc zaciska ją mocno w pięść. – Zamorduję go. Zaczekaj na swoją kolej – chcę powiedzieć, lecz łamie mi się głos, więc zamykam usta. – Pozwolisz mi je uleczyć? – A co, jesteś lekarzem? – Nie pozwoliłbym zbliżyć się lekarzowi na dwadzieścia stóp od twoich palców. Potrafię temu zaradzić. – Będzie bolało? – Nienawidzę łez wypełniających mi oczy, lecz nic nie mogę na to poradzić. Przytakuje. – Będzie, i to strasznie, lecz tylko przez moment. – A nie możesz najpierw walnąć mnie czymś w głowę? Uśmiecha się lekko, lecz radość nie sięga mu oczu. – Musiałbym również naprawić twoją głowę, a lepiej mi idzie z dłońmi. ~ 94 ~
Biorę głęboki oddech i przytrzymuję rękę. Nie mogę poruszyć tamtą nawet w nadgarstku. Zaczyna od badania moich obrażeń. Potem wyciąga z kieszeni rękawice uszyte z czarnej satyny sięgające za nadgarstek. – Już wcześniej je przygotowałem – mówi – gdy tylko widziałem, że zaczął… no, chciałem być przygotowany, jak poszedłem do tamtego domu. Nie spodziewałem się spotkać ciebie na ganku. – Kładzie rękawiczkę obok mnie i spogląda mi w oczy – może lepiej żebyś nie patrzyła. – To i tak się nie umywa do tego horroru, jaki dziś widziałam. Wolałabym jednak patrzeć. Tym razem smutny uśmiech dociera do jego oczu. Sięga ręką, jakby chciał włożyć mi za ucho kosmyk luźno opadających włosów, ale zatrzymuje się w połowie drogi i wraca do pracy. – No więc dobrze. Weź głęboki oddech. Policzę do trzech… Biorę najgłębszy oddech jaki tylko potrafię, patrzę i czekam, aż zacznie wykręcać i wciskać moje palce na swoje miejsca. Podnosi rękawice i mówi: – Raz… dwa… Bez ostrzeżenia, jednym ruchem wkłada rękawiczkę na dłoń. Wrzeszczę i kopię go kolanem prosto w podbródek, jednak, tak szybko jak ból się pojawił, zniknął zastąpiony dziwnym, kojącym uczuciem zimna i mrowieniem pod samą skórą. Urywam wrzask w połowie i przyglądam się cudownej rękawiczce. Leży perfekcyjnie, niczym druga skóra, a każdy palec jest prosty i na swoim miejscu, jakby nigdy w życiu nie zetknął się z ~ 95 ~
młotem. Napinam się i delikatnie poruszam dłonią, i odkrywam kompletny brak jakiegokolwiek bólu, a każdy palec zgina się tak, jak powinien. – A teraz – Finn pociera brodę w miejscu, gdzie go kopnęła – jesteś gotowa na wyjaśnienia?
Tłumaczenie: anate2 Korekta: dominque91, roko122334
~ 96 ~
Jedenasty Rozkojarzona, kiwam głową, wciąż ze zdumieniem poruszając palcami. Raz złamałam palec u nogi, kiedy miałam sześć lub siedem lat. I nawet po tym, jak przyjaciele mi go nastawili, bolał jeszcze miesiącami. Chcąc obejrzeć swoje palce, sprawdzić, czy przebarwienia i rozdarcia skóry też się naprawiły, sięgam, by zerwać rękawiczkę. – Nie! Nie rób tego! – Finn chwyta moją dłoń w rękawiczce i opiekuńczo trzyma w swoich dłoniach. – Nie możesz jej zdjąć. – Nigdy? – Nie, nie aż tak długo. Ale musisz ją nosić, aż wszystko się uleczy. Czujesz to? Coś jak swędzenie pełznące pod twoją skórą? Kiwam głową. To jak mrowienie w moich stopach, gdy za długo czytam, siedząc po turecku. Ale zimniejsze. – Co to jest? – Magia. – To słowo w jego ustach brzmi tak zwyczajnie i oklepanie. Wiem, powinnam być w szoku, niedowierzać, ale po wszystkim, co przeszłam i widziałam, to ulga. Nie tracę rozumu. Potrząsam dłonią, jakbym mogła w ten sposób pozbyć się mrowienia. – Nie jestem pewna, czy mi się to podoba, ale lepsze to niż ból. Czułeś to kiedyś? Jego wzrok skupiony jest na niczym, kącik ust unosi do góry. ~ 97 ~
– Każdej godziny, każdego dnia w całym moim ciele. – Cóż, z tą rękawiczką i dziwnym odczuciem, to i tak lepiej na tym wychodzę. Dziękuję. – Jest mi… musisz wiedzieć, jak bardzo mi przykro za to wszystko. – Tak, chociaż nie mogę pojąć, czym jest „to wszystko.” Potrzebując trochę się pokręcić, by zerwać kontakt wzrokowy – z jego ciemnymi przeszywającymi oczami, przez które zaczęłam odczuwać dziwne mrowienie w całym ciele – ściągam moją zwykłą rękawiczkę, marszcząc nos, widząc pokrywającą ją skorupę brudu. Wreszcie jestem na tyle świadoma, żeby sprawdzić względny stan mojego ubrania i osoby. Sukienkę mam obdartą i porwaną. Spódnica w okolicy kolan jest czarna od brudu, a ja nie pragnę niczego więcej, niż pozbyć się jej i powiązań z człowiekiem, który ją do mnie przysłał. – Poczekaj z tym wytłumaczeniem, ponieważ najlepiej być ubranym w czyste, suche ubranie i mieć pełny żołądek – mówi Finn, wyczuwając mój dyskomfort. – Chociaż obawiam się, że nie mam tu żadnego kobiecego ubrania. – Zdziwiłoby mnie, jeśli byś miał. – Uśmiecham się, próbując wyglądać beztrosko, i po chwili uświadamiam sobie, że nic o nim nie wiem. Może jest żonaty. Nie byłby pierwszym ożenionym mężczyzną z Albionu, goniącym za malejską kochanką. – Ile masz lat? – pytam nagle. – Jestem najstarszym żyjącym dziewiętnastolatkiem – mówi, uśmiechając się smutno. – Tędy. ~ 98 ~
Czeka, aż wstanę, obserwując moje opanowanie. Cieszę się, że jestem w stanie iść mniej lub bardziej pewnie. Prowadzi mnie przez drzwi – które nie znikają – do elektrycznych latarni, oświetlających korytarz. Rozglądam się na lewo i prawo, ale hol rozciąga się poza to, co widzę, rozmazując się znacznie wcześniej niż powinien. Nie mogę dostrzec, jak wiele jest drzwi, ale wydają się być zbyt blisko siebie, by prowadziły do innych pokoi. Być może wiodły do szaf. Finn otwiera drzwi do toaletki. Jest ogromna, większa niż mój pokój w hotelu, i wiele większa niż się zdaje, patrząc na drzwi od strony korytarza. Wewnątrz pomieszczenia nie ma już dodatkowych przejść, a ściany są do połowy wyłożone niebieską boazerią. Ten dom przyprawia mnie o zawrót głowy. Decyduję się świadomie ignorować problem drzwi i zamiast tego sprawdzić toaletę. Jest tam wanna na nóżkach oraz filar z umywalką i kranem w ścianie. Bieżąca woda! Duże, złocone lustro wisi nad toaletką i pluszowym fotelem. Na przeciwległej ścianie ulokowano okno, przez które można zobaczyć gałęzie drzew i późne, popołudniowe niebo. – Ręczniki są tutaj – otwiera szafę – a czyste koszule nocne w garderobie. Przykro mi, że nie mogę zaoferować nic lepszego, i nie jest to wymuszone. – Jest dobrze, dziękuję. – Jednakże coś mnie dręczy i choć powinno to być moim ostatnim zmartwieniem, nie mogę nic poradzić, więc pytam. – Co powiesz służącym? – W tym domu nie puszczam pary z ust. Przekonałem się, że można albo zachować tajemnice, albo służących. Te dwie rzeczy są ~ 99 ~
sprzeczne. Zostawię cię tu i przygotuje lunch w bibliotece. – Zamyka cicho drzwi za sobą, a ja przekręcam zamek. Podczas zmagań z rozwiązaniem gorsetu, wyglądam przez okno, potrzebując skupić się na czymś innym. Dziwne. Z okien w bibliotece płynie ciepłe, złote światło, ale te w łazience wychodzi na wysadzany drzewami park, dzień jest szary i dżdżysty jak wtedy, gdy umknęliśmy z domu człowieka z koszmaru. Przypuszczam, że nie powinnam spodziewać się niczego sensownego w tym świecie, ale uważam to za skrajnie denerwujące. Inne wspomnienia domagają się uwagi, szarpiąc skraj umysłu oraz emocji, ale uparcie trzymam się mojej złości. Dzięki temu mogę powstrzymać napływ myśli o tym, co zrobił mi mężczyzna z koszmarów. W końcu udaje mi się zerwać gorset; wysuwam się z tego całego bałaganu i wyrzucam do kosza wraz z podartymi pończochami. Perspektywa wymoczenia się – prawdziwego wymoczenia się! – w wannie sprawia, że zaczynam śpiewać syrenią piosenkę i w ciągu kilku minut zanurzam się po samą brodę w gorącej wodzie. Nie mam pojęcia, ile minęło czasu. Fakt, że nie odczuwam głodu oznacza, że mój żołądek zrezygnował ze skarg. Drżącymi palcami sięgam do koka i rozpuszczam włosy, pozwalając im opaść na ramiona. Pozostaję w wodzie, póki nie robi się chłodna, a następnie wycieram się do sucha ręcznikiem. Trzymałam dłoń w rękawiczce z dala od wody. Będę musiała spytać Finna, jak ją umyć. Koszula nocna, wybrana spośród wielu, jest lekka i cienka, czuję się wspaniale, mając ją na skórze. Owijam się jeszcze czarnym szlafrokiem i, chociaż jestem teraz bardziej zakryta niż byłam w sukience, czuję się odsłonięta. ~ 100 ~
Mierzę jedne pantofle, ale są na mnie o wiele za duże, więc wychodzę z umywalni boso i, cicho stąpając po pluszowym dywanie, idę korytarzem. Jedne drzwi są uchylone, więc je popycham, ale zaraz zatrzymuje się w wejściu do biblioteki. Finn ma na sobie nowy garnitur. Siedzi na kanapie naprzeciwko mnie, podpierając głowę rękami. Wygląda tak rozpaczliwie, tak naturalnie z tym bólem i obawami. Wiem, że wtargnęłam w nieodpowiedniej chwili. Moim pierwszym impulsem jest podejść do niego, położyć rękę na jego ramionach i pocieszyć. Ale tutaj tak się nie robi. Arystokraci są dobrze wychowani i zdystansowani, a bez wątpienia to jest najlepsze, co mogę mu zaoferować – dystans. Wycofuję się w milczeniu za drzwi, zamykam je za sobą, a następnie odczekuję kilka minut i pukam. – Tak, wejdź – mówi Finn, a ja ponownie wchodzę do biblioteki, zastając go stojącego prosto i pewnie, jak zawsze, z fałszywie jasnymi oczami. Nosimy
miny
jak
przebrania.
Powstrzymuję
drżenie,
przypominając sobie prawdziwe oblicze koszmarnego człowieka, objawiane przez krótkie chwile, zupełnie inne od tego, które codziennie wszystkim pokazuje. Podejrzewam, że zaglądałam prosto w jego duszę. – Mam kanapki, a tam jest herbata… – Żadnej herbaty! Mój okrzyk zaskakuje Finna, dlatego jąkając się, wyjaśniam. – Tam.. rozumiesz, była herbata – wykręcam ręce, przebiegając ~ 101 ~
palcami po rękawicy. – Oczywiście. Potrzebujemy brandy. – Łapie srebrny serwis do herbaty i odstawia go na bok. Siadam na brzegu kanapy, czując się jak kłębek nerwów. Ma mi wszystko wyjaśnić. Nie jestem pewna jak, ale zrobi to. Tęsknię za bezpiecznym światem, w którym mieszkałam wczoraj, ale dla mnie jest już na zawsze stracony. Odwraca się z dwoma kryształowymi kieliszkami, wypełnionymi bursztynowym płynem, i stawia jeden przede mną na stole. Jem połowę starannie pokrojonej kanapki i stwierdzam, że to wszystko, co mogę zmieścić. Sączę brandy, czekając, aż zacznie. – Przepraszam. Nie widziałem herbaty – mówi. Marszczę brwi. – Jak mogłeś? I skąd wiedziałeś, co… – nie jestem w stanie powiedzieć głośno, co człowiek z koszmaru zrobił, ponieważ musiałabym przyznać, że to się zdarzyło. – Skąd wiedziałeś, żeby przygotować rękawiczkę? – Widziałaś mój cień, prawda? Kiwam głową. – To jest… dziwny rodzaj połączenia i rozdzielenia. Mogę wybrać, czy chcę coś przez niego zobaczyć, co bardziej przypomina zaglądanie do ciemnego pokoju, gdy na zewnątrz jest bardzo słonecznie, czy usłyszeć, co z kolei podobne jest do słuchania z watą w uszach. Przygotowując rękawiczkę, byłem zmuszony do słuchania. Patrzy na swoją szklankę, po czym bierze łyk. Pamiętam swoje krzyki. Oczywiście, on również. – Dlaczego był tam twój cień? Czy to jest tak, jak z jego ptakami, ~ 102 ~
coś w rodzaju gońca? – Rozglądam się za Panem Krukiem, zamiast niego znajduję masywny, czarny wolumin na szczycie sterty książek. Mam nadzieję, że odpoczywa. – Kruk! – Finn staje, kręcąc się i jak oszalały przeszukując pokój. – Przeklinam tego ptaka, będzie… – Tutaj! – Chwytam książkę, machając nią do Finna. – O ile nie jest jednym z twoich. Oczy Finna zwężają się, wyciąga rękę, żeby zabrać ode mnie egzemplarz. Przytulam go do piersi i odwzajemniam jego spojrzenie. – Ciekawe. – Siada z powrotem, wciąż wpatrując się w książkę. Umieszczam ją na kolanach. Okładka jest cała czarna, lekko opalizuje, podobnie jak skrzydła Pana Kruka. Ale jest o wiele cięższa i znacznie większa, niż którakolwiek książka–kruk na półkach. Zastanawiam się, czy ma to jakiś związek z połknięciem przez niego tak wielu innych stworzeń. – Twój cień? – Niecierpliwie czekam na prawdziwe odpowiedzi teraz, gdy zaczęliśmy rozmawiać. Odmową i unikaniem nigdzie nie zajdziemy. Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o tej… magii… teraz już bolesnej i kłopotliwej części mojego życia. – Och, tak, dobrze. To trochę skomplikowane do wyjaśnienia. – Szarpie za kołnierz, jakby mu przeszkadzał. – Powinienem raczej powiedzieć ci o Lordzie Downpike’u. Drżę i kręcę szyją, żeby zmniejszyć mrowienie w tym miejscu. – Czy tak się nazywa? Brzmi znajomo. – Powinno. Jest ministrem obrony.
~ 103 ~
Tłumaczenie: dominque91 Korekta: gryfonium, Akaga_14
~ 104 ~
Dwunasty Wzdycham, oszołomiona. – Ten szaleniec jest Ministrem Obrony? – W hierarchii albiońskiej władzy Minister Obrony znajduje się tuż poniżej Premiera. – Niestety tak. – Ten kraj zdaje się być coraz gorszy. Finn śmieje się smutno. – Ma swoje dobre strony. Ale on nie jest jedną z nich. – Dobrze, kontynuujmy, zanim stwierdzę, że jednak oszalałam. Kiwa głową. – Niewątpliwie możesz się domyślić, że, z braku lepszego słowa, magia istnieje w tym świecie. – Zauważyłam – odpowiadam sucho. – Subtelność nie należy do mocnych stron Downpike’a. – Poczytalność również. – Tak, poczytalność także. Podział mocy nie zawsze jest taki, jaki powinien być, a ludzie tacy jak Downpike urodzili się z większą ilością, niż przysługiwałby im, gdyby był sprawiedliwy. – O to właśnie chodzi? To kwestia szlachectwa? Sekretnie używasz magii, bo daje ci przywilej? – Źle mnie zrozumiałaś. Mógłbym ci pokazać, krok po kroku, dokładną metodę na zamianę, powiedzmy… tej brandy w lód. Ale nawet gdybyś nauczyła się wszystkich symboli i słów, a także co do ~ 105 ~
joty zastosowała każdy krok, to i tak ostatecznie brakowałoby ci… jak to ująć w… – Zmiennej? – Tak! Dokładnie. Jest pewna zmienna, której ci brakuje. Prawie każdemu jej brak, oczywiście poza tymi ze szlacheckich rodów. – A więc jest powód. Urodziłeś się z przywilejem i zabierasz coś, na co nie zasłużyłeś! – Patrzę na niego spode łba. – Ze wszystkich osób właśnie ty powinnaś wiedzieć, co to znaczy być zepchniętym na jedną stronę walki o władzę z powodu czynników, których nie możesz kontrolować. To nie moja wina, że urodziłem się z tymi zdolnościami. Proszę, nie obarczaj mnie odpowiedzialnością za moje urodzenie. Zapewniam cię, że nie obraziłbym cię w ten sposób. Odsuwam się i krzyżuję ręce na klatce piersiowej. – W porządku. Twoje szlacheckie pochodzenie jest zmienną potrzebną, żeby tworzyć magię. Cudownie! Jak uroczo, że znajduje się ona również w rękach szaleńca, który kontroluje połowę kraju. – Przepraszam. – Jego głos traci swoją ostrość. – Robiłem wszystko, by ścieżki twoje i tego świata się nie skrzyżowały. I zrobię wszystko, by cię ochronić, gdy się to stało. – Dlaczego Lord Downpike wybrał mnie? Przecież nie mam z tym nic wspólnego. Finn wstaje i podchodzi do okna, odwracając się ode mnie plecami. – Wiesz o delikatnym pokoju między Albionem a kontynentalnymi państwami Iverii. Nasza historia jest długa i obfituje w konflikty, chociaż przez kilka ostatnich dekad utrzymywaliśmy równowagę. Są ~ 106 ~
jednak tacy, którzy pragną naruszyć ją na korzyść Albionu. Lord Downpike chce czegoś, co uważa, że jest w moim posiadaniu, i zrobi wszystko, żeby położyć na tym swoje ręce. Przez ostatnie dwa lata udawało mi się udaremniać jego wysiłki, nie dałem mu nigdy pola manewru czy okazji do manipulowania mną. A potem spotkałem ciebie. – Jego głos brzmi gorzko. – Czym dla ciebie jestem? – Jestem zła, coraz bardziej rozwścieczona, bo jakimś cudem stałam się pionkiem w grze, o której nawet nie wiedziałam. – Dlaczego on uważa, że się mną przejmujesz? Finn sięga do kieszeni marynarki i wyciąga znajomą talię kart z niebieskimi grzbietami. Drwię z niego: – Nie powiesz mi chyba, że to ma coś wspólnego z tą głupią rzeczą, z tymi zabobonnymi kartami. – Jeżeli są głupie, to nie będziesz miała nic przeciwko ponownemu wyciągnięciu. Jedna karta. Mierzymy się spojrzeniami, żadne z nas nie spuszcza wzroku. W końcu, żeby dotrzeć do prawdziwych odpowiedzi, sięgam i biorę kartę ze środka talii. Nie patrzę na nią, a jego wzrok utkwiony jest we mnie. Po prostu szepcze: – Przeznaczenie i kochankowie. Przewracam oczami i podnoszę kartę. Karty. Znowu jestem pewna, że wzięłam jedną, a trzymam dwie. Odwracam je, żeby zobaczyć, co na nich jest, a mój oddech więźnie w ~ 107 ~
gardle. Pierwsza karta pokazuje dwa splecione ze sobą ciała, w taki sposób, że nie wiem, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie. Czerwona wstążka, która ich otacza, głosi KOCHANKOWIE. Ale jest jeszcze druga, która uderza we mnie niczym obuchem. Dwie drogi zbiegają się w ciemności w splątany, drzewiasty tunel. Gałęzie drzew układają się w słowo PRZEZNACZENIE. – Znam tę ścieżkę – szepczę. – Znasz? – Śniłam o niej. Ale to nie były drzewa, tylko ciała, a my tańczyliśmy wzdłuż linii… – Podnoszę wzrok, żeby zobaczyć, jak w kamiennym spojrzeniu Finna pojawia się nadzieja, a ja przerywam. – Pozwól, że obejrzę talię. – Co? Wyciągam rękę. – Wiedziałeś, jakie karty wyciągnęłam, zanim je zobaczyłeś. Pozwól mi obejrzeć talię. Podaje mi karty. Wertuję je, a moje triumfatorskie aha! czekające na uwolnienie, kiedy tylko udowodnię, że wszystkie karty to PRZEZNACZENIE albo KOCHANKOWIE, zamiera na ustach. Widzę dziesiątki kart, każda jest inna. Rzucam karty na podłogę. Czuję się brudna po tym, jak ich dotykałam. – To nic nie znaczy. To nie jest magia, to przesąd nikczemnego rodzaju. A ty obiecałeś wytłumaczyć mi, dlaczego Lord Downpike wziął mnie na cel. – Próbowałem – mówi Finn, gapiąc się na bałagan z kart. – ~ 108 ~
Naprawdę mocno próbowałem. Po naszym pierwszym spotkaniu sądziłem, że mogę pozbyć się ciebie z swojego umysłu. A potem, kiedy zobaczyłem cię w parku, postanowiłem, że się przetestuję, udowodnię sobie, że nic dla mnie nie znaczysz. Po tym wszystkim złapałem się na tym, że zameldowałem się w twoim hotelu. Nie żeby cię spotkać – nie chciałem tego, nie mógłbym – ale po prostu, żeby być wystarczająco blisko, by… – Bezradnie wzrusza ramionami. – Oczywiście to było pobłażliwe i samolubne. Powinienem domyślić się, że byłem obserwowany. Kiedy wyciągnęłaś karty… cóż, postanowiłem nigdy więcej z tobą nie rozmawiać, a to zakończyłoby sprawę. Nie uwzględniłem jednak zasięgu szpiegów Downpike’a, a on postawił przede mną na gali niewykonalne zadanie. Jak mogłem widzieć ciebie i nie… Moje serce bije jak szalone, kiedy czekam, aż spojrzy w górę, żeby dokończyć zdanie. Jednak czeka mnie rozczarowanie. Przerywa, zbiera karty i chowa je. – Cóż. Grał w tę grę lepiej niż ja. Ale nie docenia ciebie. Chrzanić to niedokończone zdanie. Chodzi o coś jeszcze. Nie mówi mi wszystkiego. A potem to zauważam, gdy strumienie światła pojawiają się wokół całego Finna. On nie ma cienia. Podbiegam do okna obok niego, potem odwracam się i patrzę na ziemię. Mój cień tam jest, sylwetka z długimi włosami i odzianym ciałem, ale jest tam też coś niewyraźnego, coś nie tak dokładnie samego. Podnoszę jedną rękę tak szybko, jak tylko mogę, i tak! Ślad innego cienia za moim. – Wciąż mam twój cień! – wyduszam. – Weź go z powrotem! – Zrobiłbym to, gdybym mógł. ~ 109 ~
– Nie, ja go nie chcę, musisz… – urywam, moje serce kołacze się, kiedy przypominam sobie, co powiedział wcześniej. – Ty… możesz widzieć i słyszeć przez swój cień. – Kilka minut temu byłam naga w łazience, a jego cień był ze mną przez cały ten czas! – Jak śmiesz! – Policzkuję go, a on ma czelność patrzeć na mnie z zaskoczeniem. – Nie, to tak nie działa! Nie widzę i nie słyszę przez cały czas! To wymaga ogromnego skupienia i mocy, a ja jestem w tym momencie zupełnie wyczerpany. Obiecuję, że nigdy nie naruszyłbym twojej prywatności. Moja twarz płonie i nie mogę wykrzesać z siebie zaufania do niego. – Zabierz go z powrotem. Natychmiast. Podnosi obie ręce, zirytowany. – Nie mogę! To tak nie działa. Nie rozumiesz. – A więc powiedz mi, jak to działa! Przede wszystkim wyjaśnij, dlaczego go do mnie przyczepiłeś? – Podejrzewał, że Lord Downpike może coś zrobić? Jeżeli tak, to dlaczego mnie nie ochronił? Finn spogląda w bok, bierze głęboki wdech i składa przed sobą ręce. Naprawdę mogę zobaczyć, jak odzyskuje panowanie nad swoimi emocjami. – Wolałbym teraz nie dyskutować na ten temat. W odpowiednim czasie znajdziemy… rozwiązanie. Chcę go udusić. Chłodne, gładkie płaszczyzny jego twarzy, ostre kontury szczęki i perfekcyjnie uczesane złote włosy na czubku jego głowy doprowadzają mnie do furii. Jak on może być taki ułożony i spokojny, kiedy cały mój świat się chwieje? ~ 110 ~
Podnoszę rękę. Kuli się, oczekując kolejnego uderzenia, ale nie rusza się, jakby wiedział, że na nie zasłużył. Zamiast tego wsuwam palce w jego włosy, sprawiam, że sterczą pod dziwnymi kątami, tworząc okropny nieład. – Teraz lepiej. – Naśladuję jego władczą minę. – A więc. – Siadam i wypijam łyk brandy. – Masz mi więcej do opowiedzenia, ale najpierw wolałabym wysłać do przyjaciół w hotelu list, mówiący, że jestem bezpieczna i wkrótce będę w domu. Pewne wariują z niepokoju. – Wyślę notkę, że jesteś bezpieczna, ale obawiam się, że nie możesz tam wrócić. – Słucham? Odsuwa się od okna i wstaje, przyglądając się półce na książki, jakby myślał, że zawiera coś bardziej interesującego niż tęczę z pękniętych i zużytych grzbietów. – Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli udasz się do mojego domu na wsi. Będziesz tam bezpieczna, zanim to się nie ułoży. Tereny są dobrze utrzymane i pokochasz szklarnię. Mogę dla ciebie zatrudnić kilku służących. – A jak długo mam tam zostać? – Tyle, ile będzie trzeba, żeby unieszkodliwić zagrożenie ze strony Downpike’a wobec ciebie i innych. Jeżeli będziesz tam, gdzie on nie może sięgnąć, to problem sam się rozwiąże. Ostrożnie odkładam szklankę na stolik, mój głos jest starannie wyważony. – Jestem problemem, który trzeba rozwiązać. – Tak. Znaczy się, nie. Nie przeżyłbym tego, gdyby któryś z moich ~ 111 ~
wrogów cię skrzywdził. To rozwiązanie najlepsze dla wszystkich. – Masz na myśli to, że jest to najlepsze rozwiązanie dla ciebie! A co ze mną? Mam szkołę i pracę! Potrząsa lekceważąco głową, a ja nienawidzę go za to. Zlekceważył całe moje życie tym jednym gestem, nieważne, czy zrobił to specjalnie, czy nie. – Nie możesz wrócić do hotelu, on wie, gdzie mieszkasz. A nie ma potrzeby, żebyś martwiła się o pieniądze. Zadbam o wszystko. Możesz mi powiedzieć, jakie książki chcesz, a ja je tam wyślę. Nie potrafię sobie wyobrazić, że nauczysz się więcej od profesorów niż na własną rękę. – A więc ustalone. Przytakuje, wyraźnie uspokojony. – Tak. To powinno się udać. – Jak powinnam się ubierać? Wybierzesz mi stroje? Być może wolisz, żebym zupełnie porzuciła zajęcia naukowe. Mogłabym się zająć malowaniem! Czy doradzisz mi również, jak się mam czesać, żebym, kiedy zdecydujesz się mnie odwiedzić, zadowoliła twój gust? Zamiera. – To nie moja sprawa, żeby… – Mówić mi cokolwiek o tym, jak mam żyć i się chronić. Powiedziałeś mi, że nie prosiłeś o moc, z którą się urodziłeś, a jednak dzierżysz ją niczym Wspaniały Szlachetny Miecz Matki Albionu, przychodzisz mówić prostakom, jak powinni przeżyć swoje życie. Ukrywasz swoje motywacje pod płaszczykiem ochrony mnie, kiedy tak naprawdę myślisz, że jesteś ode mnie lepszy i lepiej przygotowany, ~ 112 ~
żeby rządzić moim życiem. Unosi brwi. – To nie w porządku. – Nie, to nie w porządku. Nic z tego nie jest w porządku. Ale to ja zdecyduję, co zrobić z brakiem sprawiedliwości w moim przypadku. – Zagrożone jest coś więcej, niż tylko twoje dobre samopoczucie. Nie rozumiesz elementów gry, tych istnień, które wiszą na włosku. Downpike’owi nie chodzi tylko o ciebie. Jego cele skupiają się na wywołaniu konfliktu, może nawet i wojny, a tylko ja się mu przeciwstawiam. – Jeżeli nie rozumiem, to dlatego, że uważasz mnie za niegodną wiedzy, i to jest prawdziwy powód twojej porażki. – Wstaję. – Dobrze, gdybyś mógł mi pokazać frontowe drzwi, to się wyniosę. Opiera się o półkę na książki i krzyżuje ramiona z zaciętym wyrazem twarzy. – A gdzie, jeżeli mógłbym wiedzieć, chcesz pójść? Staram się nie zbladnąć na myśl o powrocie do okropnego pokoju Lorda Downpike’a. – Mam inne opcje. Nie ma potrzeby, żebyś się tym niepokoił. – Nic nie mogę na to poradzić! – Przez moment jego opanowanie rozpada się, cały jest przepełniony cierpieniem. A potem uśmiech wraca na swoje miejsce. – Obawiam się, że nie mogę wskazać ci drogi do wyjścia. – Stuka laską o podłogę, myśląc, że nie zauważę tego ruchu. – W tej chwili wszystkie drzwi są zamknięte. Patrzymy się na siebie, są to twarde spojrzenia, ale nie uginamy się, ani nie wycofujemy. Potem wzdycham, przybieram potulny wyraz ~ 113 ~
twarzy, który posyłałam mamie, kiedy chciała się przekonać o swojej racji. – A więc dobrze. Nie zgadzam się na nic, ale nie mam w tej chwili argumentów, żeby się spierać. Podnosi swoją laskę, zadowolony. Najwyraźniej mnie nie zna, skoro myśli, że kiedykolwiek nie miałam argumentów i sprzeczka była niemożliwa. – Słabo mi. Chciałabym przemyć twarz zimną wodą. – Oczywiście! – Idzie przede mną, a ja biorę książkę Pana Kruka i chowam ją pod szatą, krzyżując ramiona na wybrzuszeniu. – Dziękuję – mówię, wchodząc do łazienki. – Czy mógłbyś przygotować mi łóżko? Byłabym wdzięczna. Przytakuje z uprzejmym zainteresowaniem, bo teraz dostaje to, czego chce, i zamyka drzwi za sobą. Przewracam oczami, bo tak łatwo zaakceptował to, że jestem potulna i grzeczna. Kiedy chcę, dobrze odgrywam rolę albiońskiej kobiety. Podchodzę do okna z widokiem na park, otwieram je pchnięciem i wychodzę przez nie.
Tłumaczenie: Zlosliwy_Lesio Korekta: martinkye, martinaza
~ 114 ~
Trzynasty Kobieta w szarym kapeluszu wydaje się nie rozumiec, o co pytam. Powtarzam: – Park, proszę pani. Jak on się nazywa? W jakiej okolicy jestesmy? Patrzy nerwowo na boki, jakby niepewna, czy wezwac policjanta, ktory by sobie ze mną poradził. Stanowię niezły widok – w męskich szatach, z bosymi stopami, jedną rękawiczką i nieuczesanymi włosami, ale nie mozna oczekiwac, zebym była modna w takich okolicznosciach. Czekam tak spokojnie, jak tylko mogę. Finn niedługo zauwazy, ze mnie nie ma, a ja wolałabym byc wtedy daleko. Ale jesli ona wezwie policjanta, będę musiała uciekac. Nie wiadomo, gdzie mogliby mnie zabrac, jesli odpowiedziałabym szczerze na ich pytania. Tak, proszę pana, ukrywam się przed dwoma szalonymi magami, z których jeden mnie torturował, a drugi chce wrobić mnie w piękne posiadłości ze służbą i wszystkim, czego zażądam. – Park? – mowię. – Greenhaven. Park Greenhaven. W południowej dzielnicy Kingston. Czy mogę… potrzebujesz… chciałabys wziąc moj parasol? Wyciąga go przed siebie. Uchwyt jest zuzyty, ale wytrzymały. Z jakiegos powodu ten mały gest od kobiety, ktorej nie znam, o ktorej zakładałam, ze mnie ocenia, prawie doprowadza mnie do łez. – Dziękuję. Jest pani taka dobra. – Biorę parasol, poniewaz nie potrafię przepuscic takiej prostej hojnosci. ~ 115 ~
Klepie mnie po dłoni i usmiecha się. – Jestes jeszcze młoda. Te problemy nigdy nie są az tak powazne. Pociągam nosem, kiwam głową i powstrzymuję smiech. – Jestem pewna, ze ma pani rację. – Tak, coz. – Wydaje mi się, ze mimo mzawki uderzającej o jej kapelusz, prostuje się lekko i odchodzi. Kingston. Mieszkam na drugim koncu miasta, ale czuję cos znajomego. Smieję się. Mam inne miejsce, do ktorego mogę pojsc. Kilka minut pozniej stoję na frontowych schodach rezydencji z pięknego, ciemnego kamienia w stylowej dzielnicy Kingston, a parasol tworzy wokoł mnie aureolę z wody. Kamerdyner, tęgi męzczyzna z wypolerowanymi okularami i włosami brutalnie zaczesanymi do tyłu, blokuje mi drzwi z wypisanym na twarzy zmieszaniem i zmarszczonymi brwiami. – Skąd znasz pannę Eleanor? – Dała mi swoją wizytowkę i powiedziała, ze mam się do niej odezwac. – Czy ty… masz tę wizytowkę ze sobą? – Obawiam się, ze moj portfel został skradziony. Razem z moimi butami. To jasne, ze uwazał mnie za szaloną – nie bez powodu. Prędzej odesłałby mnie ze smieciami do wyrzucenia, niz pozwolił wejsc do pięknej, miejskiej posiadłosci Eleanor, ale jesli moja historia była prawdziwa, mogłby narazic się na gniew swojej pani przez bycie niegrzecznym i odesłanie mnie. Rozlega się za mną męski głos: ~ 116 ~
– Co, w imię krolowej, się tutaj dzieje, panie Carlisle? Odwracam się i widzę Ernesta, probującego dowiedziec się, kim dokładnie jestem. Kiedy w koncu rozpoznaje we mnie swoją partnerkę taneczną z gali, na jego twarzy pojawia się zrozumienie. Od razu rozgląda się na boki, jakby został przyłapany na robieniu czegos złego. – Ja… hmm… co ty tu robisz? Po cichu dziękuję duchom, gdy Eleanor, ubrana w szytą na miarę ciemnoczerwoną suknię, z kapeluszem wyglądającym na dzieło sztuki na głowie, wychodzi z czarnego powozu i dołącza do swojego brata. Marszczy brwi, wyraznie zakłopotana, dopoki rozpoznanie nie rozswietla jej twarzy. Zamiast z poczuciem winy, patrzy na mnie uszczęsliwiona. – Jessamin? Czy to ty? Posyłam jej wymuszony usmiech, mając nadzieję, ze nie oceniłam zle jej zyczliwosci ostatniego wieczoru. –
Odkąd
się
spotkałysmy
przezyłam
serię
nieszczęsc
i
zastanawiałam się, czy mogłabym zadac ci kilka pytan? Smieje się, wręczając swoj parasol panu Tarliskowi, a pozniej łapie mnie pod ramię. – Och, wiedziałam ze miałam rację, zaprzyjazniając się z tobą. W koncu ktos interesujący w tym całym spiącym miasteczku. Zabierzmy cię z ganku, zanim razem z Ernestem zostaniesz wciągnięta w jakies podłe plotki. On zapewne juz obawia się, ze jego aspiracje polityczne zostaną zrujnowane. – Ja… oczywiscie, ze nie, ja… – jąka się, jego twarz jest tak ~ 117 ~
czerwona jak włosy. Eleanor ignoruje go. – Panie Carlisle, będziemy w salonie. Niech pani Jenkins przyniesie suche ubrania dla mojej przyjaciołki, a my napijemy się herbaty… – Zauwaza zmianę wyrazu mojej twarzy i mruzy oczy. – Więc bez herbaty. Napijemy się czekolady. Lubisz czekoladę? Uspokojona, sciskam ją za rękę. – W tej chwili nic nie moze brzmiec lepiej. Po tym, jak moj parasol zostaje zabrany, ciuchy zmienione, a czekolada dostarczona, siadamy przy kominku w salonie Eleanor. Przewazają tam paski i kremowe kolory, pokoj jest znacznie mniej bogato zdobiony niz się spodziewałam. Ernest podchodzi, by do nas dołączyc, ale Eleanor rzuca mu spojrzenie i potrząsa głową. – Myslę, ze to jest rozmowa dla pan. Ponownie odcien skory dopasowuje się do jego włosow i się kłania. Dziewczyna pochyla się, jej oczy błyszczą. – Muszę cię ostrzec. Jestem największą plotkarą w całym Avebury. Biorę łyk gęstego, słodko–gorzkiego napoju. – Coz, przynajmniej jestes teraz szczera. I jesli jestes plotkarą, to mam nadzieję, ze wiesz cos o ludziach, ktorych unikam. – Och, kochanie – mowi, a jej usmiech się powiększa. – Wiesz cos o Lordzie Downpike’u? Ministrze obrony? Jej usmiech znika, zastąpiony prawdziwą troską. – Co takiego zrobił? Wszystko z tobą w porządku? Przykro mi, probowałam chronic cię ostatniej nocy. To dlatego wyciągnęłam cię, ~ 118 ~
gdy probował porwac cię na parkiecie. To nie miało nic wspolnego z Ernestem. Byłas prawdopodobnie największą atrakcją dla mojego brata w ciągu całego roku. Ale Lord Downpike obserwował się z tak bliska, i po prostu nie mogłam stac bezczynnie. Nie zyczyłabym tego człowieka najgorszemu wrogowi. Ciemne plotki. Poza tym wujek i on w ogole się nie lubią. Mieli nieprzyjemną kłotnię kilka lat temu. Orientuję się, ze głaszczę gładką powierzchnię swojej rękawiczki. – Tak, on… coz, powiedzmy po prostu, ze uwazam twoją wrogosc do niego za całkiem pocieszającą. – Co zrobił? Rozwazam kłamstwo, ale jesli jest szlachcianką to powinna wiedziec o magii. A jesli nie, nie będzie dla mnie zbyt uzyteczna w uniknięciu tego bałaganu. – Wraz ze swoją rodziną szpiegował mnie, porwał, uwięził w pokoju bez drzwi, a pozniej przeszedł do zmiazdzenia kazdego z moich palcow dłoni za pomocą młota. Odchyla się do tyłu, jakbym zadała jej cios, a pozniej wyciąga tabakierkę. Sciska trochę proszku pomiędzy palcami, szepcze i, ku mojemu zdziwieniu, dmucha tym prosto w moją twarz. Kicham. Stanowczo zamyka tabakierkę. – Coz, jestem zdezorientowana. Czego mogłby od ciebie chciec? Jestes urocza, ale nie masz w sobie ani kropli magicznej krwi. Nigdy nie zajmował się nikim z plebsu. Och, przepraszam. Trzymaj. – Wyciąga haftowaną chusteczkę, a ja biorę ją, by wytrzec nos. – Mogłam ci powiedzieć, ze nie mam nic wspolnego z tajemnym ~ 119 ~
magicznym społeczenstwem, najwyrazniej kwitnącym w Albionie. – Wujek będzie chciał o tym usłyszec. Och, będzie po prostu wsciekły, kiedy dowie się, ze Lord Downpike ujawnił się przed tobą! To niewłasciwe, wiesz. – Ty własnie to zrobiłas. Nie miałam pojęcia, ze jestes w stanie uprawiac magię. Macha lekcewaząco ręką. – Ledwo jestem w stanie wypełnic filizankę iloscią mocy, jaką posiadam. Nikt się mną nie przejmuje. – Więc to prawda, ze wszyscy szlachcice mogą robic takie rzeczy? – Mniej więcej. Niektorzy z nas ledwo, naprawdę niewiele. Wszyscy jednak muszą nauczyc się podstaw, to wszystko. Ale inni, jak wujek i Downpike, mogą przenosic gory. Myslę, ze wujek to zrobił, skoro juz o tym rozmawiamy. Ernest studiuje tak cięzko, jak tylko moze, mając nadzieję na dołączenie do ich potęznych szeregow. Ja jednak dązę jedynie do wstąpienia w szeregi dobrze ubranych i modnie spoznionych. Marszczę brwi, mieszając czekoladę. – Ale, jesli dobrze pamiętam swoje lekcje, czy nie było okresu w historii Albionu, gdzie czarownice były tropione i palone na stosie? Jak staliscie się po tym wszystkim szlachcicami? Myslałam, ze oskarzenia o czary i magię były całkowicie fałszywe, ale najwyrazniej nie. – Och, to. To była paskudna sprawa. Wiesz, jacy mogą byc ludzie... Siac nasiona, gdzie nie powinny zostac zasiane? Coz, dopiero co przetrwalismy Wojnę Lilii, a krolewska linia została ostatecznie ~ 120 ~
ustalona. Krol uwazał, ze moc magiczna powinna zostac zjednoczona u lojalnych rodzin i ze bezpieczenstwo korony zalezy od utrzymywania mocy wsrod bogatych i dobrze wykształconych. A więc ci, ktorzy urodzili się poza zatwierdzonymi liniami… – Zostali zniszczeni. – Odstawiam moją filizankę, nie czując juz pragnienia. – To jest potworne. – Gorsze rzeczy czyniono w imię korony i kraju. Ale tak. Myslę, ze obydwie się z tym zgodzimy. – Marszczy brwi i potrząsa głową, jakby wytrząsając z niej złe skojarzenia i mysli. – Wracając do ciebie! To jest bardzo ekscytujące. Nie mielismy prawdziwej restrukturyzacji hierarchii, odkąd Lord Ackerly pojawił się dwa lata temu, pewny siebie, zdystansowany i potęzny. Od tamtej pory mamy najnudniejszy okres pozerstwa politycznego – bez zadnych działan. Nienawidzę polityki. Ale jesli Downpike zle się prowadzi, wszystko moze stac się interesujące! Co zrobiłas, zeby przykuc jego wzrok? Drzwi do salonu otwierają się. Podnosimy wzrok jednoczesnie i widzimy Finna z laską w ręku i niezbyt zadowolonym panem Carlislem u jego boku. – Lord Ackerly chce się z panią zobaczyc, milady. Powiedział, ze to pilne. Carlisle kłania się i cofa, zamykając drzwi. – Lord Ackerly! – Eleanor wstaje, nieznacznie dygając. – Czemu zawdzięczamy tę przyjemnosc? – Znowu szpiegujesz, prawda? – Spoglądam na niego gniewnie. Eleanor podąza za moim wzrokiem, ktory spoczywa na Finnie po czym przenosi go z powrotem na mnie, jakby oglądała grę w tenisa. ~ 121 ~
Cisza jest cięzka, naładowana elektrycznoscią tak jak zyrandol nad moją głową. Eleanor marszczy brwi, wyraznie zaskoczona, i spogląda na podłogę pod moimi stopami, po czym wybucha smiechem. – Och, litosciwe duchy, to jest najlepsza rzecz, w jaką kiedykolwiek byłam wtajemniczona. Lord Ackerly ocienia plebejuszkę z kolonii! – Wystarczy – warczy Finn. Ona pochyla się do mnie porozumiewawczo. – Musisz zdradzic mi swoj sekret. Nie ma dziewczyny w społeczenstwie, ktora nie probowałaby przykuc jego wzroku, a tu proszę, pojawiasz się z ty, od razu zdobywając największą nagrodą ze wszystkich. Finn nie jest rozbawiony. – Bądz uprzejma ugryzc się w język, Eleanor. – Albo ugryziesz go za mnie? Stuka laską w płytki, a Eleanor siada, jakby jej nogi zostały spod niej wypchnięte. – Mogę takze zrobic to – mowi. Ona usmiecha się, zachwycona, a nie zniechęcona. – To wyjasnia zainteresowanie Lorda Downpike’a. Wiesz, bardzo długo probował przeciągnąc cię na swoją stronę. To byłby taki wyczyn dla jego anty–iverianskiej sprawy. Kazdy za bardzo obawia się ciebie, zeby naprawdę go poprzec. Ja sama jestem cała w nerwach! To zmienia wszystko. Lord Ackerly nie jest juz dłuzej nietykalny w piekielnej machinacji i subtelnosci politycznych szantazy i wymuszen. Jak to wszystko się rozegra? ~ 122 ~
– Bez twojej pomocy – kwituje Finn lekcewazącym tonem. – Teraz. Siada obok mnie na kanapie, zdejmuje kapelusz i pochyla się, niosąc za sobą zapach gozdzikow i czegos bogatszego, ciemniejszego; to cos przypomina mi o wspaniałych nocach rok temu, gdy wymykałam się nocą z domu, by jak dzika skakac po drzewach z przyjaciołmi. Zostaję wciągnięta w głębię jego oczu. Wydają się byc większe niz wczesniej, bezdenne, z tanczącymi w nich drobinkami złota. Nigdy nie widziałam niczego tak pięknego. Nim zdaję sobie z tego sprawę, moja dłon spoczywa w jego. – Wychodzimy – mowi, a ja przytakuję. Oczywiscie, ze z nim pojdę. Jest piękny, tak bardzo, bardzo piękny, a ja byłabym głupia, gdybym powiedziała „nie”. Mrugam. Nie, myslę. A pozniej udaje mi się to powiedziec na głos. – Nie. Siada z powrotem z irytacją, wyczerpany. To tak, jakby mgła została wyproszona z mojego umysłu. Magia! Próbował używać na mnie magii! I zdaję sobie sprawę, ze to nie pierwszy raz. – Jesli kiedykolwiek jeszcze raz tego sprobujesz – mowię, biorąc łyk czekolady, by nawilzyc swoje nagle wysuszone gardło – pobiję cię do nieprzytomnosci twoją własną laską. – To najlepszy dzien mojego zycia – mowi Eleanor. Nie mogę się z nią zgodzic.
Tłumaczenie: Megaeraa Korekta: ameliaevans, Mysosotis013 ~ 123 ~
Czternasty – Poślę po wuja. Musi o tym usłyszeć. – Eleanor przechadza się po pokoju, gestykulując rękami tak szybko, że od patrzenia na nią kręci mi się w głowie. – Nie zrobisz tego – mówi Finn, studząc jej zapał. – Ale będzie chciał usłyszeć o tym, co zrobił Lord Downpike. Może ci pomóc! Sojusze, jak ja uwielbiam sojusze. I śluby. Co tak naprawdę jest jednym i tym samym. – Nie potrzebuję pomocy. – Czyżby? – Pochyla się ku niemu i trzepocze rzęsami. – Ponieważ urok, nad którym pracowałeś był tak silny, że szykowałam się już do pakowania swojego bagażu i ucieczki z tobą, a jednak twoja ofiara zdołała się temu oprzeć. Wygląda na to, że Lord Downpike nie jest jedynym problemem. – To nie twoja sprawa, Eleanor. Wszystko, czego od ciebie potrzebuję, to obietnica, że zachowasz te informacje dla siebie. – Lordzie Ackerly, jeżeli poprosiłbyś mnie, bym dostarczyła ci księżyc na talerzu, myślę, że moje szanse na sukces byłyby większe. – Oczywiście mogę sprawić, że zechcesz poświęcić temu chwilę. Albo, jeżeli wolisz, mogę cię po prostu zmusić . – Teraz przechodzimy do gróźb! Czuję się ważna. Szkoda, że nie zrobiłeś tego w zeszłym tygodniu. Ciocia Agata była w mieście; myślałam, że umrę z nudów. ~ 124 ~
Zdradziło mnie skrzypnięcie drzwi. Oboje podnoszą wzrok, z zaskoczeniem przypominając sobie, że nadal jestem w pokoju; jeszcze bardziej zaskakuje ich to, że wychodzę. – A ty dokąd się wybierasz? – mówi Finn, a jego słowa mieszają się z krzykiem Eleanor: – Och, proszę, nie odchodź! – Nie obchodzi mnie, że jestem obgadywana. Nazwij to defektem mojego prostego wychowania. Eleanor podchodzi do mnie szybko i chwyta moje dłonie. – Nie, nie, przepraszam. Oczywiście. Proszę, usiądź. Na pewno dużo przeszłaś. Nalegam, byś została tu ze mną. – Nie możesz zapewnić jej bezpieczeństwa – mówi Finn. – Mogę! Cóż, nie. Prawdopodobnie nie mogę. Ale Ernest jest tutaj. I wujek! Tak, Jessamin i ja zostaniemy u wuja. Lord Downpike nie ośmieli się do niego zbliżyć. Wuj jest potężniejszy. Finn uderza laską w stół. – Nie dopuszczę do tego, by hrabia nią rządził lub żeby ktokolwiek nastawiał ją przeciwko mnie. Nie pozwolę na to ani Downpike’owi, ani nikomu z twojej rodziny. Powinna trzymać się z dala od tego wszystkiego. To nie ma z nią nic wspólnego. – Przecież przez ciebie już ma, czyż nie? – Eleonor patrzy znacząco na mój cień. – Mogę to zobaczyć? Pokręcić się albo coś. Nigdy wcześniej nie widziałam kogoś ocienionego! To takie romantyczne! – Nie ma w tym nic romantycznego! To... – Patrzę na Finna, który unika mojego wzroku – On tylko szpiegował i... – Romantyczne? Niedorzeczne. Ale nagle desperacko chcę się dowiedzieć prawdy. – Co ~ 125 ~
to oznacza? Nie wyjaśnił mi tego. – Piśnij chociaż słówko, a odetnę ci język i zrobię z niego nawóz do mojego ogrodu ziołowego. – Ale ona powinna wiedzieć! – marudzi, ciągnąc mnie na kanapę naprzeciwko Finna. – To takie urocze. Po minie Finna staje się jasne, że jeszcze nikt wcześniej nie użył słowa „uroczy” w stosunku do jego osoby. I nie bardzo mu się to podoba. – Jeżeli natychmiast mi tego nie wyjaśnicie, nie odezwę się już do żadnego z was. Co oznacza koniec plotek. – Patrzę na nią, a potem na Finna. – I koniec z... – Nieprzyjemna odpowiedź więźnie mi w gardle, gdy przeszywa mnie spojrzeniem. Być może mógłby mieć to na myśli, gdybym nigdy więcej się do niego nie odezwała. W pokoju jest strasznie gorąco. – Zostawisz nas na chwilę, Eleanor? – pyta Finn – Nie przega... – Wyjdź. Nogi Eleanor poruszają się bez jej zgody. Wychodzi z pokoju. W progu ogląda się przez ramię i krzyczy: – Ona i tak mi później powie, wiesz przecież! Jesteśmy teraz najlepszymi przyjaciółkami! – Drzwi zamykają się za nią. – Opowiedziałabym to lepiej niż ty! – wrzeszczy dalej, tyle że teraz jej głos jest przytłumiony. Finn zakłada ręce za plecami i zaczyna chodzić w tę i z powrotem. – Większość tego, co nazywasz magią, można kontrolować. To ~ 126 ~
trochę jak chemia. Zakładam, że studiowałaś chemię. – Tak – potwierdzam. – Gdy osoba ze szlachty łączy ze sobą właściwe elementy – nieważne czy są to rośliny, minerały, symbole czy słowa – powstaje reakcja. Jest w tym bardzo dużo nauki, a najbardziej wprawieni są ci, którzy pilnie się uczyli i mają dostęp do największej ilości informacji. To bardzo delikatny proces. Przy bardziej złożonych formułach niewielkie potknięcie – zmiana słowa czy ułożenia – może wszystko zmienić. – Dobrze, rozumiem. – Lecz istnieją pewne… elementy… których wciąż nie rozumiemy i nie jesteśmy w stanie ich kontrolować. To trochę jak wrodzony potencjał. Niektóre pokolenia go nie mają, a inne po prostu rodzą się z jakimś darem. Wiele osób wierzy, że większość z tego, co posiadamy, zawdzięczamy czynnikom zewnętrznym. Dajmy na to… – przerywa. – Cóż, na przykład karty. Odczytuje się je tak samo, ale interpretacja się zmienia. Jest to kwestia sprecyzowania wyuczonych metod, ale jest w tym też coś niezależnego od nas, coś, czego nie jesteśmy w stanie kontrolować ani zmieniać. Nie mogę powstrzymać niegodnego damy prychnięcia. – Śliczne obrazki na kartach przepowiadające przyszłość. – Wiem, jak to brzmi. Też tego do siebie nie dopuszczałem, ale… – głos mu się załamuje. Po chwili chrząka. – Moja mama miała talent do czytania z kart. Nauczyła mnie tego, co mogła. Widziałem dowody, które sprawiły, że uwierzyłem. – Mnie też mogłaby przepowiedzieć, jaki czeka mnie los? ~ 127 ~
Na mój drwiący ton w oczach Finna coś się zmienia. Odwraca wzrok. – Nie żyje. Ojciec także. Źle to rozegrałaś, Jessamin. Kulę się. – Przepraszam. Nadal nic nie powiedziałeś na temat cieni. Szczęka mu drga, ale nie znam go na tyle dobrze, by powiedzieć, czym jest to spowodowane – irytacją czy rozbawieniem. – Twoi nauczyciele muszą być strasznie wykończeni. Uśmiecham się. – Staram się. Teraz Finn nie mówi już belferskim tonem – jego monolog przypomina bardziej bełkot, który coraz mniej rozumiem. – Cienie wychodzą ci naprzeciw, kroczą w twoją przyszłość, ale też ciągną się za tobą, pozostawiając część ciebie w przeszłości. Pojawiają się w świetle i giną, gdy zatracamy się w ciemności. Kiedy cień przeskakuje na inną osobę, oznacza to, że jest ona twoją teraźniejszością i przyszłością, że znajdziesz ją w świetle, ale stracisz w ciemności. Jest to naprawdę niewiarygodne i bardzo ważne… ale muszę też dodać, że niebezpieczne dla właściciela cienia. Zawsze potrafiłem wykorzystywać własny jako przedłużenie ciała, podobnie do Lorda Downpike’a. Z tą różnicą, że mój cień jest stabilniejszy, ponieważ stanowi część mnie. Jednakże, gdy się rozdzielimy, wtedy oboje – ja i cień – jesteśmy podatni na atak. To, że go
zgubiłem,
jest
dobrą
okazją
dla
Lorda
Downpike’a
do
manipulowania i szantażowania mnie. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego bezpieczniej będzie, gdy pozostaniesz w ukryciu. ~ 128 ~
Drżę, przyswajając te informacje. – To znaczy… masz na myśli, że bezpieczniej dla ciebie będzie, gdy odejdę. – Bezpieczniej dla nas obojga. Jesteśmy połączeni. Podnoszę ręce w geście irytacji. – Przecież już o tym rozmawialiśmy! Zabierz go! Ja go nie chcę! – Nie mogę! A nawet, gdybym mógł, tobym tego nie zrobił! – Dlaczego nie, durniu? Nie prosiłam się o twój cień ani o twoją przeszłość, przyszłość czy inny nonsens! – Nigdy bym ci go nie dał, gdybyś nawet poprosiła! Nie mógłbym! To przez to, że doprowadzasz mnie do szału, ja… Z korytarza dobiega do nas nienaturalnie głośne powitanie Eleanor. Oboje zamieramy. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt, Lordzie Downpike?
Tłumaczenie: kingus084 Korekta: KlaudiaRyan, Ma_cul
~ 129 ~
Piętnasty Żołądek ściska mi się ze strachu. – ELEANOR nas zdradziła – szepczę. Nie mogę zmierzyć się z Lordem Downpike ponownie, nie teraz, nie kiedy pamięć o moim bólu jest taka świeża. – Ona nas ostrzegła – cedzi Finn, ciągnąc mnie za rękę w stronę dużej szafy schowanej w rogu. Otwiera ją i pakujemy się do środka. Musi się pochylić, a i tak mogę tylko schować się za niego, z plecami przyciśniętymi do jego klatki piersiowej, by ukryć się za zamkniętymi drzwiami. Mój oddech jest szybki i nierówny. Ścianki zamykają się nad nami. Cienkie drewno, które nas kryło, nie wystarcza, by ukryć nas przed przenikliwymi czarnymi oczami Lorda Downpike’a. Przejrzy to, a następnie… – Cśś. – Finn dyszy z ustami niedaleko mojego ucha. Obejmuje mnie i przyciąga bliżej siebie. – Zabiję go, zanim znowu cię dotknie. Zamykam oczy i w myślach recytuję potęgi kwadratowe, żeby spowolnić rytm serca. Może wyjdzie bez wchodzenia do tego pokoju. Drzwi do salonu otwierają się. – Tutaj będzie w sam raz – mówi Lord Downpike. Finn zaciska ręce wokół mojej talii i robi wszystko, żeby utrzymać mnie na nogach. Nie. Mogę zaakceptować ukrywanie się, ale ~ 130 ~
na pewno nie kulenie się ze strachu. Jestem na to zbyt silna. Ściskam dłoń Finna, żeby wiedział, że jestem w stanie się kontrolować. Nie rozluźnia swojego uścisku. – Herbaty? – Głos Eleonor jest tak radosny jak zawsze. – Widzę, że już masz gości. – Och, czekolada nadal tu stoi? Mój kuzyn był tu dziś rano. Myślę, że pokojówka powinna to teraz sprzątnąć. Nieważne, jest już pan Carlisle z herbatą. Panie Carlisle, mógłby pan poprosić o usunięcie filiżanek pozostałych po dzisiejszym poranku? Nie możemy pozwolić, aby Lord Downpike myślał, że mam brud w domu. Rozlegają się dźwięki stukania łyżeczek i wyobrażam sobie małą miseczkę z cukrem, która przynajmniej należy do Eleonor, a nie do Lorda Downpike’a. – Przyznam, że jest niezwykłym suspensem to, iż naraża mnie pan na ataki plotek! Nie wyobrażam sobie dziewcząt w klubie wierzących mi, kiedy mówię, że gościłam samego ministra obrony! – Śmieje się, a ja zaczynam się o nią bać. – To nie jest wizyta towarzyska. Przyszedłem porozmawiać o dziewczynie. Poznałaś ją zeszłej nocy na gali. – Och, na gali! Spotkałam tam wiele niesamowitych osób. A panu się podobało? To było moje pierwsze wielkie wydarzenie, więc mam nadzieję, że zrobiłam wrażenie. Jeśli potrzebowałby pan w przyszłości pomocy z przyjęciami, bombkami lub… – Jessamin. Musisz ją pamiętać. Czerwona suknia, ciemna skóra. – Z kolonii! Tak, no pewnie. Była całkiem zalotna, nieprawdaż? Myślę, że Ernest już jest w niej w połowie zakochany. I jest takim ~ 131 ~
miłym przypomnieniem o pracy, którą wykonujemy, szerząc ważne wartości wśród dzikich plemion. – Ona coś mi ukradła. – Nie! To przerażające! Jak dla mnie wyglądała na godną zaufania, ale niczego nie można być pewnym w dzisiejszych czasach. Lord Downpike kontynuuje, pomijając fakt, że Eleonor mówi, choć rzeczywiście nie ma nic do powiedzenia. – To miało wyłącznie wartość osobistą. Potrzebuję tego z powrotem. Pan Kruk! Zostawiłam go w formie książki schowanej pod kanapą, po tym, jak dokonał zmiany. Lord Downpike prawdopodobnie siedzi dokładnie nad nim. Wstrzymuję oddech, modląc się o nieświadomość ptaka o obecności swojego pana i o jego wierność, żeby nie wydał nas wszystkich. – Ma pan kontakt z królewską armią? – pyta Eleanor. – Wolę sam sobie z tym poradzić. Dasz mi znać, jeśli ona się z tobą skontaktuje? – Na pewno! Zrobię wszystko, co mogę, by służyć pomocą. – Nadstaw rękę. – Coś dla pana? Och, czy nie rozsypałam odrobiny cukru… – Jej głos urywa się, przechodząc w ostry pisk bólu. Wzdrygam się, podnosząc rękę do drzwi. Nie mogę pozwolić, by ją skrzywdził. Wargi Finna drażnią moje ucho. – Jeszcze nie – szepce prawie bezgłośnie. – Przypominam – mówi Lord Downpike. – Musisz wybrać stronę. I mam nadzieję, że jesteś silnie związana z potęgą Matki Albionu. ~ 132 ~
Rozlega się szurnięcie, a kolejnym dźwiękiem jest odgłos otwieranych drzwi. Głos Eleanor jest napięty z wysiłku tłumienia łez. – Tak, dziękuję za ponowne przybycie. Ja… Ernest? I wujek? Głos, który musi należeć do nieuchwytnego hrabiego, mówi: – Co się dzieje, Eleanor? Ernest powiedział, że musimy natychmiast przyjść. Powiedziałaś mu, że to pilne. Jej śmiech brzmi jak ptak ze złamanymi skrzydłami; odrobinę histerycznie. – Ja? Pilne? Wiesz, jaką mam skłonność do przesady. Tylko chciałam cię zobaczyć. Nie musiałeś się spieszyć. Głupi Ernest, nie powinno cię to dręczyć. Finn wypuszcza ostry oddech i zdaję sobie sprawę, że Eleanor wysłała swojego brata do hrabiego, kiedy omawialiśmy cienie. – Czy to Lord Downpike? – Miło cię widzieć, Lordzie Rupercie. – Czuję się jak najładniejsza pokojówka na balu przez odwiedziny tych wszystkich mężczyzn. Herbaty? – Co stało ci się w rękę? – pyta Lord Rupert. Kiedy mówi, jego głos przechodzi w niski pomruk zwiastujący zagrożenie. – Lordzie Downpike, jeśli miałeś z tym jakiś związek… Eleanor odzywa się pierwsza. – Och, to! Oparzyłam się dzisiaj rano, kiedy próbowałam sama zrobić sobie tosty. Ależ ze mnie głupiutka istota! To się dzieje zawsze, kiedy próbuję podać posiłek pod koniec ranka. – Nic takiego nie zrobiłaś – mówi Ernest, nie brzmi tak pewnie jak hrabia, ale też odrobinę smutnie. ~ 133 ~
Głos hrabiego zawiera siłę wszystkich pokoleń władzy. – Nie pozwolę, aby znęcano się nad moją krwią. Nic nie powinno nam grozić w naszych własnych domach. Lord Downpike brzmi na znudzonego. – To gdzie mają ci grozić? Eleanor odkasłuje. – Herbata! Potrzebujemy więcej herbaty. Zajmę się tym, dobrze? – Lordzie Rupercie, możesz stanąć za mną, ale ostrzegam cię, nie stawaj na mojej drodze. Po kilku pełnych napięcia sekundach ciszy, Lord Rupert mówi: – Dlaczego pozwoliłaś temu człowiekowi tutaj przebywać? Finn rozluźnia uchwyt na mojej talii, a ja pozwalam sobie na pełny oddech. Lord Downpike pewnie już poszedł. – Jak można powiedzieć „nie” Lordowi Downpike’owi? – pyta Eleanor. – Proszę, bardzo chciałabym to wiedzieć. – Dobrze, że sprowadziłem wujka – mówi Ernest. – Ale gdzie podziała się Jessamin? On nie był tutaj z jej powodu, prawda? Eleanor chichocze. – Na litościwe duchy, czego człowiek pokroju Lorda Downpike'a chciałby od kolonijnego szczura? Wyszła zaraz po tobie. Lord Downpike chciał tylko... bym wsparła go w sprawie szkodliwej dla kontynentu. Widocznie rozeszła się wieść o moich wspaniałych koneksjach. – Muszę oddać honor Eleanor; umie wymyślać kłamstwa szybciej niż ktokolwiek inny. – Nie mieszaj się do tego – mówi Lord Rupert. – Nie masz wystarczającej siły ani inteligencji, aby mierzyć się z takim ~ 134 ~
człowiekiem jak on. – Oczywiście – odpowiada, a ja chcę potrząsnąć obojgiem. – Zapytał mnie, ponieważ wie, że znam wszystkie interesujące plotki. Powinnam? Co zamierzasz zrobić w związku z nim? Następuje długa cisza i wtedy Lord Rupert odzywa się, brzmiąc bardziej na zmęczonego niż złego. – Jeśli Lord Ackerly nie może utrzymać stanowiska, broniąc linii Hallinów, obawiam się, że więcej już nic więcej nie można zrobić. I czasami zastanawiam się, czy może Downpike mimo wszystko nie ma racji? Jeśli nie posuniemy się naprzód, zginiemy. Mimo całej naszej historii i potęgi, nie jesteśmy wielkim krajem. Zasoby Iverii oferują… Cóż, jesteś dobrą dziewczynką. Nie wychylaj się. Powiadom mnie, gdy Downpike przyjdzie ponownie, ale nie chcę widzieć żadnego jego zainteresowania tobą w przyszłości. – Na litościwe duchy – mówi i wtedy ich głosy milkną. – Ernest wywołał nowe poruszenie w Parlamencie. W tej panującej ciszy jestem niezwykle świadoma ciała Finna przy moim. Mam nieodpartą chęć cofnięcia się, odpoczęcia chwilę od jego obecności i położenia swojej głowy z powrotem w zagłębieniu jego szyi. Wyobrażam sobie, jak uwalniam go z uścisku, pozwalając sobie być posiadaną przez niego, tylko dlatego, że chcę, a nie dlatego, że ukrywamy się lub uciekamy. – Przestań – syczę. – Przestań, co? – Przestań uprawiać tę magię, w której każesz mi myśleć, że chcę robić rzeczy, których w rzeczywistości nie chcę. ~ 135 ~
– Nie robię żadnej z tych rzeczy – przerywa. – A co właściwie chcesz robić? Drzwi do szafy otwierają się i prawie zaczynam krzyczeć, ale zdaję sobie sprawę, że to tylko Eleanor. Wygląda na zmęczoną i pozbawioną sił, cała jej szczęśliwa energia zniknęła. – Myślę – mówi – że nie jestem tak podekscytowana braniem udziału w sekretach, jak byłam kilka minut temu. Finn i ja wychodzimy z szafy. Chłopak kładzie rękę na drobnych ramionach Eleanor i kieruje ją na kanapę. – Niech zobaczę to twoje oparzenie. Spieszę do stolika, gdzie leży karafka wypełniona bogatym, ciemnym winem i leję napój do kieliszka. – Proszę – mówię, podając jej trunek. Wypija wszystko jednym haustem. Finn trzyma jej rękę w swojej i łagodnie przejeżdża srebrnym czubkiem laski tam i powrotem, wzdłuż wściekle czerwonej rany. Po każdym przejechaniu rana robi się coraz mniejsza, a zmarszczki wokół oczu Eleanor rozluźniają się. – Dziękuję – mówię, klękając na podłodze obok jej nóg i kładę na nich głowę. Dotyka ręką moich włosów i zastanawiam się, które z nas zapewnia więcej wygody tej drugiej. – Zapewniłaś mi bezpieczeństwo. Śmieje się. – Och, wiem to, durna. Ale łatwiejsze jest niedopuszczenie do realizacji tego, bo wtedy przestaną mnie ignorować i zdadzą sobie sprawę, jak wiele zgorszenia mogę zasiać. A teraz, Lordzie Ackerly, będę zmuszona poprosić cię, byś przestał głaskać mnie po ręce, inaczej ~ 136 ~
mój cień może zastąpić twój brakujący. Finn chrząka niepewnie, a ja zaczynam się śmiać. Przemierzam drogę z podłogi na kanapę i zamykam Eleanor w uścisku. Wzdycha z głową na moim ramieniu. – Nie możesz tutaj zostać. To nie jest bezpieczne, choć chciałabym, by było. Finn wstaje pewnie z wyprostowanymi ramionami. – No to rozstrzygnięte. Eleanor, jeśli czujesz się zagrożona, zapraszam do przyłączenia się do Jessamin w mojej rodzinnej wsi. Potrząsam głową. – To może być trudne, bo nie zamierzam skorzystać z twojego zaproszenia. – Ale przecież słyszałaś. Jeśli nawet wujek Eleanor nie przyjdzie w sukurs, jak można mieć nadzieję na ukrycie się przed Lordem Downpikiem? Para jasnych żółtych oczu mruga do mnie z kanapy, a ja uśmiecham się z ulgą, że Pan Kruk żyje, ma się dobrze i jest po mojej stronie. To podsuwa mi pomysł. Wyciągam ramię, a Pan Kruk podskakuje, trzepocząc skrzydłami kilka razy, aby na nim wylądować. Głaszczę jego pióra i uśmiecham się. – Myślę, że nie będę musiała ukrywać się przed wszystkimi.
Tłumaczenie: kubik291 Korekta: MadeleineKnowles, LarissaC
~ 137 ~
Szesnasty Szanowny Panie, Piszę, by poinformować cię o miejscu pobytu pewnej książki, której częstą formą jest ptak. Rozumiem Pańską troskę o nią, jest ze wszech miar zrozumiała! Taki wielki tom, zawierający tyle wiedzy. W rzeczywistości wierzę, iż jest to kilka tomów połączonych w jeden, biorąc pod uwagę dosyć imponujący apetyt wspomnianego ptaka w pochłanianiu licznych jego towarzyszy. Być może pamięta Pan, iż opuściłam Pański dom bez słowa pożegnania, musi mi Pan jednak wybaczyć moje kiepskie maniery. Odkryłam w sobie awersję do bycia więzioną w pozbawionym drzwi pokoju, nie mówiąc już o systematycznych torturach. To wada mojego charakteru, odziedziczona po nieokrzesanych przodkach. By Panu to wynagrodzić, powierzyłam książkę opiece Pańskiego przyjaciela, Lorda Ackerly’ego. Zapewnił mnie, że w jego rękach wolumin będzie bezpieczny tak długo, jak nic nie będzie mnie niepokoić oraz będę całkowicie pozostawiona samej sobie. W tym celu opracował magiczne połączenie, które zniszczy księgę, gdybym doznała krzywdy z Pańskich lordowskich rąk, bądź kogokolwiek pracującego dla Pana, jako że Pański lordowski czas jest cenny i niekiedy do takich czynności trzeba wyznaczyć zastępstwo. Oczekując, że nigdy więcej się nie spotkamy, ~ 138 ~
Jessamin Olea. Dopisuję zawijas pod moim nazwiskiem, po czym potrząsam dłonią. – Teraz bardziej odczuwam mrowienie. – Ponieważ pamiętasz, co się stało, a magia musi popracować ciężej, by zwalczyć wspomnienie bólu. – Finn z nachmurzoną miną czyta list ponad moim ramieniem. – Jak to jest, że masz takie ciemne brwi, a mimo to twoje włosy są złote? – Och, to – mówi Eleanor, wciśnięta w róg swojego ukochanego siedziska z szalem narzuconym na nogi. Wciąż dochodzi do siebie po własnym starciu z lordem Downpikiem. – Nie domyśliłaś się? Ja już okryłam, że on używa niezwykle silnego zaklęcia uroku osobistego. Jest wplecione w jego włosy. Niektórzy mogliby uznać, że ciągłe czarowanie wszystkich wokół to lekka przesada, ale lord Ackerly potrzebuje wszelkiej pomocy, jaką może uzyskać. – Cóż za próżność – robię przytyk, usiłując powstrzymać uśmiech. Nic dziwnego, że jego włosy były zarówno czarujące, jak i irytujące. – To nigdy nie zadziała. – Finn potrząsa głową. – Oczywiście, że zadziała. Powiedziałeś, że najpotężniejsi praktycy to ci, którzy studiują. Czy zaryzykowałby utratę takiej ilości wiedzy? – Głaszczę łepek Pana Kruka siedzącego koło mnie i rozdziobującego ciastko.
~ 139 ~
– Ale ja nie mogę tak po prostu wyczarować połączenia między waszą dwójką. Nawet gdybym miał zaklęcie, które może do tego doprowadzić, odnalezienie i przygotowanie go zajęłoby mi kilka dni. – Tak, ale on o tym nie wie! Wystarczy tylko, że lord Downpike będzie zaniepokojony, że obfitość jego magicznej wiedzy będzie ściśle związana z moim dobrym samopoczuciem. Dam ci Pana Kruka, by dopełnić podstępu. – Pan Kruk kracze w proteście. – Cicho. Tak trzeba. A jeśli Finn nie zaopiekuje się tobą idealnie, sami sprowadzimy na niego zagładę. – Myślę, że ona ma rację – mówi Eleanor. – Jest bystrzejsza nawet od ciebie. Grymas Finna się pogłębia. – To go jedynie opóźni. Nie zatrzyma się, dopóki nie rozciągnie swojej władzy poza Albion i na cały kontynent iveryjski. Jego ostateczne cele są o wiele większe od kilku zaginionych ksiąg z wiedzą magiczną. – To twój problem, nie mój. – Biorę list i osuszam go, po czym zaginam. – Proszę – głos Finna pozbawiony jest jego zwykłej arogancji. Zamiast tego niesie ze sobą szczyptę… desperacji? – Ty może i podchodzisz do swojego bezpieczeństwa swobodnie, ale ja nie mogę zapomnieć dźwięku twoich krzyków. Będą mnie prześladować do śmierci. Gdyby coś jeszcze ci się stało, nie mógłbym z tym żyć. Jego dłoń leży płasko na stole, a na jej wierzchu chcę położyć własną. Eleanor wzdycha z rozmarzeniem, co przywraca mnie do rzeczywistości. ~ 140 ~
– Przepraszam. Ale jeśli się zgodzę, by uciekać i się ukryć, oddałabym mu jedynie kontrolę nad moim życiem. – Byłabyś bezpieczna! – Nie, byłabym więźniem mojego strachu przed nim, tak samo, jak byłam uwięziona w tamtym pokoju. – Chwytam małą świecę z ciemnoczerwonym woskiem, któremu pozwalam skapnąć na list, żeby go zapieczętować. Finn odsuwa go z dala od mojej ręki, po czym zniża pięść, aby przycisnąć duży, złoty pierścień do woskowej pieczęci. Pozostawił symbol dwóch drzew o przeplatających się gałęziach. To musi być jego rodzinny herb. – Gotowe więc. – Finn pochmurnieje. – Nie będzie wątpił w mój udział w tym, nawet jeśli fałszywy. – Carlisle wyśle go natychmiast. – Eleanor wstaje i zabiera list, zostawiając nas samych. Moja głowa opada na kanapę. Nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona. Finn drepcze po pokoju z rękami założonymi za plecami. – Czy zgodzisz się chociaż zostać w moim miejskim domu? Jest bardzo blisko twojej szkoły. Pozwalam sobie wyobrazić, jak miękkie musi być jego łóżko, a pościel luksusowa. I cała łazienka tylko dla mnie. Nie. Nie będę taka jak mama, zależna od mężczyzny, który uważa się za lepszego, i wdzięczna za jego łaskawe zniżenie się do jej poziomu. – Nie, dziękuję. Wygodnie mi w hotelu.
~ 141 ~
– Widziałem kwatery dla służby, Jessamin. Nie może być ci tam wygodnie. – W kwaterach dla służby żyje bardzo wielu ludzi, którzy jeszcze nie umarli na ostrą klaustrofobię. Będzie dobrze. Przestań dreptać, przez ciebie moje nerwy znajdują się na skraju wytrzymałości. Siada naprzeciwko mnie, a ja zamykam oczy, licząc w głowie, ile czasu może upłynąć, zanim list dotrze do lorda Downpike’a. Może Eleanor pozwoli mi zostać tu na noc, dopóki nie upewnimy się co do odbioru listu i tego, czy mój powrót do domu jest bezpieczny. – To nie rozwiąże kwestii mojego cienia – mówi delikatnie Finn. Macham dłonią. – Posiadam olbrzymią wiarę w twoją zdolność do rozwiązania tego problemu. Nie odpowiada, a ja otwieram oczy, by dostrzec wyraz bólu na jego twarzy. – Problem – szepcze. Po czym jego koci uśmiech wraca na swoje miejsce. – Cóż, czeka mnie dużo pracy. Nie podoba mi się, w jaki sposób to mówi, z obietnicą kryjącą się za jego słowami. A mimo to dziwny dreszcz przebiega moje ciało i odkrywam, że mam nadzieję… na co? Na nic. Jestem przemęczona, to wszystko. Powrót do mojej rutyny uczęszczania na zajęcia i pracy w hotelu poprawi mi samopoczucie. Po prostu byłam w zasięgu udoskonalonego uroku osobistego Finna przez zbyt długi czas. Wstaje i kłania się w pas.
~ 142 ~
– Jeśli byłabyś tak dobra i wybaczyła mi, mam kilka listów do napisania. – Tak, oczywiście. I jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. – Unoszę odzianą w rękawiczkę dłoń. – Podziękowania nie są konieczne, skoro to z mojej własnej winy potrzebowałaś pomocy. W innym przypadku nigdy nie śmiałbym przypuszczać, że możesz potrzebować pomocy. Obawiałbym się twego strasznego gniewu, gdybym spróbował. Jednakże… – Spogląda na mnie w zamyśleniu. – Widok rozgniewanej Jessamin byłby cudownym zjawiskiem. Wyciąga ramię do Pana Kruka, nim udaje mi się opanować rumieniec. – Chodź ze mną. Pan Kruk kracze nastroszony. – Idź. – Podaję mu dodatkowe ciasteczko. – Obiecuję cię odwiedzać. Twarz Finna rozświetla się. – Nagle zapałałem niesamowitą sympatią do tego ptaka. Będziemy wspaniałymi przyjaciółmi, ty i ja. – Pan Kruk skrzeczy i już po chwili na jego miejscu znajduje się wielka czarna księga. Finn bierze ją pod pachę. – To mnie również zadowala. Do jutra. – I już jest za drzwiami, zanim mogę powiedzieć mu, że z pewnością nie zobaczymy się, aż tak szybko. Do diabła z męczącą melancholią, która spada na pokój natychmiast, gdy Finn go opuszcza.
~ 143 ~
Jasnym – względnie jasnym, jak na albiońskie standardy – i wczesnym rankiem opuszczam Eleanor, odświeżona po nocy mocnego snu. Pomimo moich protestów eskortuje mnie Ernest i wiem, że chce wiedzieć więcej o moim niespodziewanym ponownym pojawieniu się w ich domu niż to, co powiedziała mu Eleanor. Mam na sobie kolejną pożyczoną od niej suknię, wyszywaną zielonymi klejnotami i piękniejszą niż wszystko, co posiadam – upierała się jednak, że jej nigdy nie nosi. Przebierałam się po ciemku, bez przerwy oglądając przez ramię na swój cień – i nic nie mogłam na to poradzić. Choć Finn twierdził, że obserwowanie i słuchanie poprzez cień jest niezwykle trudne, czuję się, jakby wciąż czaił się u mojego boku. To nie jest przyjemne uczucie. Kluczymy wśród gęstego tłumu, który łatwiej niż zwykle rozstępuje się przede mną, by zrobić mi przejście, gdy mam na sobie tę suknię i opieram się na ramieniu Ernesta. – Moja siostra cię lubi – mówi Ernest, gdy wracamy przez wiele przecznic do hotelu. Proponował mi powóz, lecz sądziłam, że jeśli zdecyduję się iść pieszo, puści mnie samą. – Ja też ją lubię. Jest raczej niezwykła, prawda? Ernest uśmiecha się. – Moglibyśmy ją wszyscy odtrącić za flirtowanie i plotki, lecz ja myślę, że ma potężniejszą moc nawet od naszego wuja. Sądzę, że będzie moim wielkim atutem w polityce. Być może Ernest nie jest tak naiwny i ufny, jak wskazywałaby na to jego otwarta, szczera twarz.
~ 144 ~
– Co z waszymi rodzicami? – pytam. – Oboje wydajecie się bardzo młodzi jak na kogoś, kto jest na własnym utrzymaniu. – Matka umarła, gdy byliśmy dziećmi. Ojciec zmarł w zeszłym roku. – Tak mi przykro. Ernest uśmiecha się, lecz jest to zdystansowany uśmiech. Albioński uśmiech rzadko wyraża radość. Częściej to sposób na ukrycie prawdziwych emocji. – Dość dobrze się nami zajęto. Przejmuję na siebie w pełni dziedzictwo w przyszłym roku, wtedy też nabędę miejsce w Wyższej Izbie, idąc śladami naszego wuja. – A Eleanor? – Otrzyma odpowiedni posag na osiemnaste urodziny. Sądzę, że znajdziemy jej dobrą partię. – Bez wątpienia. – Właściwie, to bardzo mocno wątpię w to, że mężczyzna, którego jej brat lub wuj uznają za godnego, tak naprawdę będzie na nią zasługiwał. I to, jak Ernest powiedział: „znajdziemy jej dobrą partię”, pełźnie mi pod skórą i mierzi moją duszę w jej imieniu. Czy nie powinna móc wybrać kogoś, dla kogo zaśpiewa jej serce? Wydaje się, że dobre urodzenie Eleanor nie zwalnia jej z tych samych więżących ograniczeń i małżeńskich oczekiwań, jakie dotyczą mnie. – Być może ze wszystkimi jej powiązaniami Eleanor również powinna zająć się polityką. Ernest się z tego śmieje, odrzucając głowę do tyłu, przez co widzę, że gardło aż mu faluje. ~ 145 ~
– Bardzo bałbym się o Albion, gdyby to zrobiła. – Zatrzymuje się przed Grande Sylvie, prostując krawat. – Chciałem powiedzieć… to znaczy mam nadzieję, że to rozumiesz… cóż, Eleanor może lubić, gdy dzieją się interesujące rzeczy, lecz przyszłości w polityce nie najlepiej służą skandale, prawdziwe czy wyobrażone. Nie ścierpiałbym tego, gdyby jakiekolwiek pomówienia dotknęły moją siostrę. Jego słowa są starannie wyważone, czuję, jak ciążą mi na ramionach, każąc się skurczyć. Nie wiem, czy prosi mnie, bym przestała ją traktować jak przyjaciółkę, ponieważ ja, właśnie ja, jestem nie do przyjęcia, czy dlatego, że domyśla się moich powiązań z knowaniami lorda Downpike’a. Mam nadzieję, że prawdą jest to drugie. Prostuję się, przyklejając na twarz uśmiech, z którego każdy Albiończyk byłby dumny. – Jest szczęściarą, że ma ciebie za brata. Rozluźnia ramiona z ulgą. – Miło było znów cię widzieć, Jessamin. Chciałbym, żeby tylko wszystko wyglądało inaczej… ale cóż, nie wygląda. – Wydaje się smutny, gdy poklepuje moją rękę, spoczywającą na jego ramieniu. Zabieram ją i macham na pożegnanie. Wślizguję się przez drzwi dla służby, zamierzając spotkać się z Ma’ati i Jacky’m Boyem. Lecz najpierw chcę się przebrać w normalne ubrania. Zakradam się do pokoju i rozpinam guziki bluzki, gdy słyszę za mną delikatne chrapanie. Odwracam się z krzykiem, by znaleźć jakąś dziwną dziewczynę na mojej pryczy. ~ 146 ~
– Co ty tu robisz? – żądam odpowiedzi, spiesząc do wąskiej szafy i otwierając ją prędko. Niczego w środku nie poznaję. – I co zrobiłaś z moimi rzeczami? Dziewczyna siada, ściskając koc przy piersi. Ma na głowie aureolę skołtunionych czarnych włosów. – Przepraszam, milady, zaczęłam dopiero wczorajszej nocy i powiedziano mi, że nie muszę wstawać przed ósmą, proszę mnie nie zwalniać. – Jessamin? Odwracam się na pięcie, by ujrzeć stojącą w progu Ma’ati. – Już mnie zastąpiłaś? Nie było mnie tylko dwie noce! – Nie rozumiem – mówi, biorąc mnie za rękę i wyciągając z mojego własnego pokoju. – W liście było napisane, że nie wrócisz do pracy. – Jakim liście? – Chodź, pokażę ci. Idę za nią do pokoju, gdzie wyciąga kremową kopertę z pieczęcią Finna o dwóch drzewach. Pieczęć jest jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie przed myślą o tym, że to Lord Downpike może znów mieszać. Wściekła, wyrywam list i przeglądam zawartość. …nie potrzebuje już pracy… studia zajmą większość jej czasu… dziękuję za życzliwość i hojność… pozostanie w pokoju 312, który opłaciłem do końca roku. – Niech duchy porwą tego wścibskiego głupka, kark mu ukręcę.
~ 147 ~
– Przenieśliśmy twoje rzeczy do pokoju na górze, Jessamin, książki i wszystko. Nie wiedzieliśmy, co o tym sądzić, lecz instrukcje były dość jasne, a ten pokój jest tak wspaniały! Obok nas trzaskają drzwi i napotykam ostre spojrzenie, gdy jedna z pokojówek oddala się z szelestem. Najwyraźniej nie wszyscy są tak uradowani moim szczęściem jak Ma’ati. Pocieram czoło. – A ty już mnie zastąpiłaś? – Przepraszam, ale dziewczyna przyszła z listem, a jej referencje były w porządku. A Jacky Boy potrzebował kogoś, komu mógł dać więcej godzin. – Cóż, nie zrobiliście nic złego, oczywiście. Muszę iść na zajęcia. Możemy się tym zająć, gdy wrócę. Ma’ati uśmiecha się i podaje mi klucz do pokoju 312. – Och, ostatniej nocy był tu twój przyjaciel, chciał się z tobą zobaczyć. Kelen? Krzywię się. Niedługo pomyśli, że go unikam. Chcę się z nim zobaczyć, naprawdę, ale w tej chwili znajduje się dość nisko na liście moich priorytetów. – Czy zostawił adres? – Nie. Chciał zaczekać w twoim pokoju, lecz Jacky Boy nie pozwoliłby na to. Jest wobec ciebie bardzo opiekuńczy. Śmieję się. – Kelen jego zdaniem nie jest dość dobry? Wzrusza ramionami. Chcę zapytać o więcej rzeczy, ale już jestem spóźniona. Całuję Ma’ati w policzek i idę do pokoju. Nie. Nie mojego ~ 148 ~
pokoju. Pokoju Finna. Odrzucam możliwość skorzystania ze schodów dla gości i zamiast tego idę na górę ukrytymi schodami. Ktoś wpada na mnie ciężko od tyłu. – Och, błagam o wybaczenie, milady. Czy nie powinna pani jednak używać schodów dla ogółu? – Pokojówka wpatruje się we mnie. Nie mam czasu, by wyprowadzać ją z błędu. Spieszę się, zła na nią, na siebie, a przede wszystkim na Finna. – To nie jest śmieszne – syczę mniej więcej w kierunku mojego cienia, gdy wchodzę do pokoju. – Nie masz prawa. Moje książki są precyzyjnie ułożone na zabytkowym biurku, lecz usiłuję ignorować przepych pokoju. Błękitną niczym niebo jedwabną kołdrę i dopasowane zasłony. Sterty puchowych poduszek. Idealne do czytania miejsce przy oknie. Toaletkę. Prywatną łazienkę. Ponoszę porażkę w ignorowaniu tego. Ale nie zaakceptuję tych luksusów. Chwytam książki i ledwo mam czas przebrać się w mundurek. Satynowe rękawiczki – Eleanor znalazła jedne, które prawie pasują – wyglądają śmiesznie nie na miejscu. Docieram na miejsce pozbawiona tchu i niczym szerszeń pędzę najkrótszą drogą, by wziąć książkę z mojego kącika w bibliotece. Dostrzegam plecy kogoś siedzącego na moim miejscu – i dla mnie to już za wiele. – Jeśli chce mi pan powiedzieć, że nie jest to już moje miejsce, to nie biorę odpowiedzialności za moją reakcję. Finn odwraca się – czarna księga znana jako Pan Kruk otwiera się w jego rękach – a na jego twarz wypływa uśmiech.
~ 149 ~
Tłumaczenie: Ellifaiinn Korekta: roko122334, dominque91
~ 150 ~
Siedemnasty – Zastanawiam się, czy profesorowie w tej instytucji są tak rygorystyczni, jak powinni byc. – Finn ostentacyjnie spogląda na tabliczkę, ktorą pozostawiłam na biurku. Ktos narysował na niej rubaszną interpretację kobiecego ciała – prawdopodobnie mojego – sąsiadującą z matematycznymi rownaniami, dotyczącymi rozmiaru jej dosc pokaznego biustu. Wracaj na swoją wyspę, szczurze nagryzmolił ktos na dole. – Tak – mowię oschle. – Ich kalkulacje są całkowicie mylne. Zle to się odbija na uczelni. – Upuszczam torbę u swoich stop. Widok Finna w jego ciemnoniebieskim, trzyczęsciowym garniturze, siedzącego w mojej sali do nauki to za wiele. – Co ty tutaj robisz? I co zrobiłes w hotelu? Nie miałes prawa! – Przepraszam za to. Planuję zajmowac więcej twojego czasu, niz masz do dyspozycji, i stwierdziłem, ze w ten uczciwy sposob, będziesz miała mniej obowiązkow. – To nie ty tu decydujesz! I... poczekaj, co to niby jest na mojej tabliczce? – Wychylam się nad jego ramieniem, mruząc oczy. Obok linijki na temat powrotu na moją wyspę jest dziwny symbol, ktorego nie rozpoznaję. Chyba został wyryty. Wyciągam palec, by go dotknąc, ale Finn blokuje moje ramię. – Na twoim miejscu nie ruszałbym tego.
~ 151 ~
Hugh, tyczkowaty, wciąz pociągający nosem chłopak stoi trzy biurka dalej. – Mogłbym pozyczyc pioro i kałamarz? Moje wydają się byc zepsute. – Chłopak stojący obok podaje mu jeden zestaw. – Nie, te tez nie będą działac. – Dla mnie były w porządku, widzisz? – Ale kiedy ja je wezmę, nie będą pisac! To pioro takze – Hugh odburkuje z frustracją i znow siada poza zasięgiem mojego wzroku. – Na litosciwe duchy, co się dzieje? Nawet moja kreda nie pisze po tabliczce. Proszę, daj mi wyprobowac swoją. Rozlega się niski szmer. Chłopak znow się odzywa: – U mnie wszystko działa. – Dlaczego zaden z moich przyrządow nie zostawia po sobie sladu? – Hugh idzie, miazdząc na małej tabliczce kawałek kredy. Ta nie pozostawia po sobie zadnego sladu. Finn wstaje i przesuwa się, bym mogła usiąsc przy swoim stanowisku. – Hmm. Zastanawiające. – To nie ma nic wspolnego z tobą, co nie? – pytam. Wzrusza ramionami. Długie, szczupłe ramiona leniwie się unoszą. – Być może rzuciłem klątwę na osobę, ktora napisała to paskudne zdanie. Tylko małe przeklenstwo. Aczkolwiek przypuszczam, ze miesiąc bez szansy na napisanie czegokolwiek, byłby trudny dla studenta.
~ 152 ~
Smiech, wydobywający się z moich ust, sprowadza na mnie gniew wszystkich wokoło. Zakrywam usta dłonią w rękawiczce, probując znow powstrzymac wesołosc. – Nadal jestem na ciebie okropnie zła. – Denerwowanie cię to moja praca na pełen etat. – Finn zbliza się do skorzanego fotela obok połek, na ktorych lezą stare gazety, i siada. Idę za nim, wpychając potrzebną ksiązkę do torby. – Mam zajęcia. Macha do mnie, idealnie nasladując moj melejski gest. – Przestan mi przeszkadzac. Czytam. W koncu to biblioteka. – Nie skonczylismy rozmawiac o tym, co zrobiłes w hotelu. – Miałem nadzieję, ze zapomnisz o sprawie. – Na jego twarzy pojawia się usmiech, ale wzrok wciąz ma utkwiony w stronach ksiązki. Ten chłopak doprowadza mnie do szału! Kiedy po południu wracam do swojego biurka, Finn siedzi wciąz w tym samym fotelu. Tym razem czyta gazetę. – Nie mozesz spędzac całego dnia w bibliotece! – syczę, siadając obok niego. – To jest szkoła. Zachęca do nauki. – Czego dokładnie się uczysz? Składa kartkę i posyła mi koci usmiech. – Historii. Moja twarz płonie i muszę cos zrobic z rękami. I stopami. Z całym moim ciałem. Wstaję i zbieram swoje rzeczy, następnie ruszam pędem w stronę domu, dopoki nie zdaję sobie sprawy, ze nie mam zadnej pracy, do ktorej muszę się spieszyc. ~ 153 ~
– Przeklinam cię – mamroczę do swojego cienia. – Pewnie jestes zadowolony, ze nic nie musisz robic, ale niektorzy z nas nie potrafią siedziec bezczynnie. – Do kogo ty mówisz? – pyta Finn, a ja się odwracam. Idzie kilka krokow za mną, wymachując laską. Pan Kruk siedzi na jego ramieniu, ale szybko przeskakuje na moje. Nagle zmieniam kierunek i podązam w stronę domu Eleanor. – Droga do domu Eleanor to raczej długa przechadzka. Moze powinienem wezwac moj powoz? Obracam się, Finn prawie się ze mną zderza. – Nie powinienes robic czegos produktywnego, zamiast wciąz mnie sledzic? Myslałam, ze probujesz rozgryzc, jak przywrocic swoj cien! – Jestem głodny, a ty? – Sięga ręką, by sciągnąc z głowy kapelusz. Staję na palcach i uderzam w jego nakrycie głowy. – Zostaw go na miejscu! – Sekundę za pozno zdaję sobie sprawę, ze przez to znajdujemy się twarzą w twarz. Nigdy nie byłam tak blisko niego, chyba ze w sytuacji zagrozenia zycia. Jednak to wydaje się o wiele bardziej niebezpieczne. Usmiecha się do mnie szeroko. – Nie zdejmę kapelusza, jezeli zjesz ze mną kolację i pozwolisz się odprowadzic do domu. Patrzę na niego gniewnie, puszczam kapelusz i odsuwam się na przyzwoitą odległosc. – Jestem bezpieczna. Nie masz dalszych zobowiązan.
~ 154 ~
– Czyzby? – Kiwa głową w stronę dachu uczelni. Zołądek wywraca mi się do gory dnem, kiedy odkrywam rząd ogromnych czarnych ptakow. Obserwują mnie. Pan Kruk przysuwa się blizej mojej szyi, do moich uszu dobiega niski, gardłowy dzwięk, brzmiący jak pocieszenie. Głaszczę jego upierzoną głowę, ale nie mogę oderwac wzroku od tych cichych wartownikow. Przełykam slinę i zaciskam w pięsc dłon w rękawiczce. – W takim razie kolacja. – Cudowny pomysł! Jak myslisz, powinnismy isc do hotelowej restauracji? – Och, nie! Nie mogłabym. Byłabym zazenowana. Marszczy czoło. – Dlaczego? Kręcę głową. To byłoby całkowicie upokarzające siedziec i zdac się na obsługę osob, z ktorymi pracuję – a raczej pracowałam. – Zatem zamowimy posiłek do twojego salonu. – Czy to stosowne? Mam na mysli nas. Przebywac tam razem, sami. Przykłada rękę do piersi, zszokowany. – Dlaczego, Jessamin, probujesz mnie wykorzystac? Patrzę na niego gniewnie i kopię jego laskę, przez co gubi krok. Smieje się. – Zgoda. Zamowimy do salonu.
~ 155 ~
Na szczęscie to Ma’ati dostarcza nasz posiłek. Rozpromienia się na moj widok, dyga, wzrok ma wpatrzony w ziemię. Finn dziękuje jej wylewnie i mowi, ze szef kuchni jest wzorowy. Kiedy dziewczyna wychodzi, puszcza oczko. Mam ochotę ją udusic. Posępnie wbijam sztucce w swoj posiłek. Niezliczone razy, kiedy pomagałam przygotowywac i serwowac roznorakie dania, sprawiły, ze jedzenie stało się mniej smaczne, niz przypuszczałam, ze będzie. Finn chrząka, ale przerywam mu, zanim powie cokolwiek. – Jeszcze jedna rzecz – mowię, dzgając widelcem powietrze. – Ta umiejętnosc jest całkowicie marnowana przez szlachcicow. Moim zdaniem, wszystko, co robisz z magią, sprawia, ze staje się ona nudna i nieciekawa lub całkowicie skandaliczna. Moze lepiej byłoby powierzyc ją w ręce kogos bardziej pomysłowego? Finn ma czelnosc się zasmiac. – Przykro mi, ze magia jest tak rozczarowująca. – Wybitnie deprymujące. – Za wszelką cenę staram się nie usmiechnąc. – Gdybym miała taką mozliwosc, robiłabym z nią wiele ciekawszych rzeczy. Odchyla się, bawiąc srebrną zastawą. – Na przykład? – Nie wiem. Moze ociepliłabym ten przeklęty kraj. Zniszczyłabym częsc tej koszmarnej szarosci, ktora przenika na wskros moje kosci i sprawia, ze wciąz mi zimno. – W twoim wyobrazeniu jestesmy o wiele potęzniejsi niz w rzeczywistosci. – Widzisz? Rozczarowujące. ~ 156 ~
– Prawda, nie jest to zbyt ekscytujące. Głownie uczyłem się magii leczniczej.
Składanie
połamanych
kosci,
leczenie
ludzi.
Nic
efektownego. Wyłamuję palce. – A więc w ten sposob tak szybko poradziłes sobie z rękawiczką. Ale powiedziałes uczyłem. Dlaczego przestałes? To zbyt mieszczanskie dla pana z wielkiego rodu, by bawic się w lekarza? Jego usmiech skutecznie mnie od niego odcina, ciasno niczym maska. – Kiedy przyjechałem do Avebury, zdałem sobie sprawę, ze moje zainteresowania znacząco się zmieniają. Dalszą częsc posiłku spędzamy w ciszy. Ale kiedy wstaje, by wyjsc, jego maska ustępuje miejsca figlarnosci. – Mam cos dla ciebie. – Zadnych więcej prezentow! – Ten będziesz chciała dostac. – Podbiega do stolika obok i zapala stojącą na nim lampkę. Mamrocze do siebie, podczas gdy ja rozwiązuję szczegolnie skomplikowane rownanie. Zasłania mi widok swoim ciałem. Po minucie się odwraca, a moim oczom ukazuje się idealny krąg zarzącej jasnosci, unoszącej nad jego dłonią. Wygląda jak miniaturowe słonce. – Widzisz! Nie mogę naprawic całego kraju, będzie to trwac tylko kilka dni, ale ofiaruję ci słonce, w imieniu mojej wybitnie nudnej magii. Kłania się nisko, trzymając przed sobą otwartą dłon. Ostroznie wyciągam rękę, bojąc się poparzyc, ale kula zaledwie muska moją dłon, kiedy wsuwam ją nad rękę Finna. Jest złota i przyjemnie ciepła. ~ 157 ~
Natychmiast czuję się szczęsliwsza i bardziej odpręzona, niz byłam od tygodni. Smieję się zachwycona. Patrząc na twarz Finna, mozna by sądzic, ze to ja dałam mu radosc i cudowny prezent.
Tłumaczenie: spotlesssoul Korekta: A_Kaga14, gryfonium
~ 158 ~
Osiemnasty Dwa dni później siedzę w salonie Eleanor, pijąc najkwaśniejszą lemoniadę w historii płynów. Ptaki mnie nie śledziły. Finn też nie, choć raz. – Przepraszam – mówi Eleanor. – Obawiam się, że pani Jenkins nie wie, co zaserwować komuś, kto nie lubi herbaty. Nie jest dobra w improwizowaniu. – Jest bardzo świeża – wyduszam przez torturowane gardło. – Cieszę się, że wpadłaś. Mam dla ciebie tyle wieści. – Musiałam znaleźć jakieś miejsce, gdzie Finn... – Kiedy używam jego imienia, brew Eleanor wznosi się figlarnie i uświadamiam sobie, że dałam jej kolejny powód do plotek. – Lord Ackerly nie przyszedłby. Jest jak cień. – Robię przerwę. – No wiesz. Oczywiście niedosłownie. Czeka przed hotelem, kiedy rano wychodzę, nieważne którędy próbuję się wymknąć. Nawiedza bibliotekę, nalega, by oprowadzać mnie po parku, przyłącza się do mnie przy każdym posiłku. Eleanor wsypuje trzecią czubatą łyżeczkę cukru do swojej herbaty z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. – To cudowne. – Nie, wcale nie! On ciągle nade mną wisi! Nie chodzi o to, że nie jest dobrym towarzystwem, ale że zwyczajnie nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie. Patrzę ze ~ 159 ~
złością na swój cień, choć wiem, że on może tylko słuchać lub patrzeć. Zapewniał mnie, że nie robi żadnej z tych rzeczy. –
Powinnaś
usłyszeć,
co
Arabella
Crawford
miała
do
powiedzenia, kiedy usłyszała, że wtopił się w twój cień. Pamiętasz ją z gali? To ta otoczona błyszczącą, czarną jak kiełbasa suknią. W moich uszach rozbrzmiewa nuta paniki, gdy mówię: – Skąd o tym wie? – Oczywiście powiedziałam jej o tym. – Ale Finn ci groził. O nie. Nie pozwolę mu przekląć cię, ale nie powiem ci, czy mnie posłucha. – Po tym, jak Hugh przegapił dwa ważne egzaminy, poprosiłam Finna, by usunął klątwę wcześniej. Uznał, że jestem zbyt wyrozumiała, ale kiedy usłyszałam cicho płaczącego chłopaka w separatce, nie mogłam się powstrzymać. Eleanor się śmieje. – Niemądra dziewczyna. Samoobrona jest jedną z moich umiejętności. Nigdy nie zdenerwowałabym Lorda Ackerly’ego. A przynajmniej nie w taki sposób, by się o tym dowiedział. Nie, przykazał mi, żebym jej powiedziała. – On co zrobił? – Rano, po tym okropnym bałaganie z Lordem Downpike, twój Finn zapytał, czy mogłabym powiedzieć wszystkim o tym, że wtopił się w twój cień. Miałam rozpowszechnić to jak plotkę sezonu, co nie było szczególnie trudne. – Ale… myślałam, że on… no wiesz, że podczas gali rozmawiał ze mną w tajemnicy. A potem przez dwa dni nie chodziliśmy nigdzie, gdzie twoja świta mogłaby nas zobaczyć. Podejrzewam, że był… ~ 160 ~
– Zawstydzony? Rumieniąc się, przytaknęłam. – Nawet jeśli jest, ma dziwny sposób na okazywanie tego. Nie ma kuzyna magnata, który by o tym nie usłyszał. Nie wiem, co zrobić z tą informacją. Sposób, w jaki grał, a teraz otwarcie przyznawał się do mnie… ale po co rozpowszechnił plotkę wśród ludzi, których nie znam? Dlaczego ze mną o tym nie porozmawiał? Może to był krok, by odzyskać jego cień. Oczywiście to właśnie tego chcę. Pozbyć się swojego wkładu w całą sprawę. Bez względu na napięcia polityczne, bez względu na projekty Albionu w sprawie kontynentalnych państw Iverii, sprawić, żeby to nie miało nic wspólnego ze mną. Zerkam na swój cień i zdaję sobie sprawę, że nie pamiętam dokładnie, jak wyglądał, zanim jego krawędzie stały się niewyraźne. Eleanor
nadal
paple
o
różnych
pełnych
zdumienia
i
zdegustowania reakcjach wysoko postawionych dziewcząt, które od dawna wzdychały do nietykalnego Lorda Ackerly’ego, który, oczywiście, czerpał przyjemność z ich konsternacji. – Och, to przypomniało mi, że układałam rzeczy w szafie i znalazłam kolejną suknię, o której pomyślałam, że może ci się spodobać. Zlecę wysłanie jej do twojego pokoju w Grande Sylvie. Kiwam tępo głową. – Dziękuję, że jesteś taka miła. Śmieje się i lekko uśmiecha. – Tak, jestem bardzo miła. Tego wieczoru, po tym, jak pożyczyła mi swój powóz, bym ~ 161 ~
wróciła do hotelu, znajduję list od mamy. Widzę też Pana Kruka z wiadomością od Finna. Podobno Pan Kruk zbuntował się przeciwko formie książki i gonił Finna po bibliotece, dziobiąc go po rękach. Finn uznał, że trochę rozłąki będzie dobre dla nich obu, o ile nie przyjdzie mi do głowy zabieranie Pana Kruka na zewnątrz, gdy jego nie ma obok. Śmieję się, wyobrażając sobie Pana Kruka terroryzującego dostojnego Finna. – Dobry chłopiec – mruczę, opróżniając kieszenie z mosiężnych guzików i monet, które zebrałam, a Pan Kruk kracze z zadowoleniem, gdy zaczyna je układać. Siadam na aksamitnym szezlongu. Pokój jest wspaniały, muszę to przyznać, ale czuję się źle, przebywając w nim i uparłam się, że będę sama dbała o własną pościel i sprzątała. Moja jasna strona daje Ma'ati więcej czasu wolnego, ale w dużej mierze jest to próbą uniknięcia gniewu pokojówek, które już sączą swój jad. – Postawiłeś mnie w sytuacji bez wyjścia – mówię do swojego cienia. – Już wcześniej miałam trudności z dostosowaniem się do rówieśników. Teraz nie jestem ani tu, ani tam, ze swoją klasą. To bardzo nieuprzejme z twojej strony. – Robię przerwę. – Kiedy o tym myślę, twój krawat wyglądał wczoraj okropnie. Nie powinieneś nosić brązowego. Wolę ten niebieski. I trzymaj się z dala od mojego pokoju. Biorę list napisany po albiońsku. Wzdycham, zastanawiając się, czy mama rozmawia w nim w domu. Jak zwykle dodaję własną interpretację do tego, co jest w nim zawarte. Najdroższa Jessamin, ~ 162 ~
Nie dostałam od ciebie żadnego listu od miesiąca. (Jesteś okropną córką.) Obwiniam za to powolność łodzi i nienawidzę odległości między nami. (Jak mogłaś mnie zostawić?) Twój kuzyn Jacobo odpowiedział na moje pytania o twoje dobre samopoczucie tylko mglistymi frazami. (Zagroziłam Jacky Boyowi, mówiąc mu, co będzie, jeśli nie będzie donosił mi o twoim życiu.) Rozumiem, że widywałaś go regularnie, ale zabroniłaś mu informować mnie o twoim życiu w wielkim mieście. (Dlaczego spędzasz z nim czas, skoro najwyraźniej nie porusza się w odpowiednich kręgach?) Jak tam na studiach? Poznałaś kogoś interesującego? (Dlaczego nie przysłałaś mi żadnych wiadomości o twoim ojcu?) Podejrzewam, że nie piszesz, bo znalazłaś sobie kogoś. (Proszę, proszę powiedz, że kogoś znalazłaś.) Wiem to. (Proszę o to duchy każdej nocy.) Matka umie wyczuć takie rzeczy. (Zaciągnę cię z powrotem na wyspę i zmuszę do małżeństwa, jeśli nie zadbasz o to sama.) Proszę, powiedz mi, czy jest z dobrej rodziny i kiedy mogę się spodziewać szczęśliwych wieści, którymi podzielę się z moimi przyjaciółmi. (Nie rób niczego, czym nie mogłabym pochwalić się sąsiadom.) Wiedziałam, że nie będziesz długo sama. (Daj mi wnuki. Wkrótce.) Drogi Henry pytał o ciebie, więc jeśli jesteś samotna, wiedz, że masz tutaj wiele opcji. (Prześladowałam Henry’ego, aż w końcu zapytał o ciebie i wzięłam to za znak, że wciąż chce się z tobą ożenić.) Napisz do mnie wkrótce, albo umrę przez brak miłości od córki. (Jesteś okropną córką.) Z całą moją miłością (Z całą swoją miłością) ~ 163 ~
Mama. Komponuję w głowie: Droga Mamo Jestem śledzona nie przez jednego, ale przez dwóch mężczyzn nadzwyczaj wysokiego urodzenia. Jednym z nich jest szaleniec, który torturował mnie i obiecał, że sprawi, że pokocham go na zawsze. A drugi to szaleniec, który dał mi swój cień i żyje, by utrudniać mi życie. Nie ulega wątpliwości, że byłabyś zadowolona, ale mam zamiar odmówić ci wnuków w najbliższej przyszłości. Henry jest uroczy, ale podejrzewam, że jedynym powodem, dla którego jego rodzice byli skłonni uważać mnie za jego narzeczoną, było to, że w rzeczywistości w ogóle nie lubi kobiet. W miejsce pocieszających wieści o mojej zdolności do zawarcia małżeństwa i powicia przyszłych wnuków, wiedz, że adoptowałam ptaka. Polubiłabyś go. Z miłością, Zdesperowana Jessamin. Pukanie do drzwi odrywa mnie od pisania wymyślonego listu. Otwieram je, by zobaczyć Simona trzymającego pakunek z odzieżą i list. Kłania się, a ja zrzucam mu czapkę z głowy. – Nie zaczynaj ze mną tych bzdur. Wejdź i weź ciastko albo trzepnę cię w ucho. Uśmiecha się i podnosi czapkę. Podskakuje na palcach, czując się niepewnie w tym pokoju. Zdaję sobie sprawę, że nie umiem wyjaśnić, ~ 164 ~
dlaczego przebywa tu wielki, czarny ptak, ale Pan Kruk postanowił znów być książką. Simon kładzie torbę na skraju mojego łóżka. – Widziałeś gdzieś niedaleko tego mężczyznę? – pytam. – Tego, który mnie śledził? – Pana Ackerly’ego? Tak. Powiedział, że będziesz miała dla mnie książkę i żebym mu ją dostarczył. List też jest od niego. Daje hojne napiwki, panno Jessamin. Każdy go lubi. – Hmm. Z całą pewnością. Pozwoliłeś mu wcześniej wejść do mojego pokoju? – Nie, panno Jessamin. To pierwszy raz, gdy przebywał tu cały dzień. Spoglądam na Pana Kruka, ale ani jako książka, ani jako ptak nie może mi odpowiedzieć, jak Finn zakradł się do mojego pokoju. Zirytowana, oddaję Simonowi książkę i otwieram list. To zaproszenie na symfonię, która odbędzie się jutro wieczorem. W torbie znajduję wspaniałą bladozłotą suknię z załączoną etykietką, mówiącą: Czyż moje znoszone ubrania nie są po prostu niesamowite i idealnie dopasowane do ciebie? Do zobaczenia na symfonii. Z miłością, Eleanor.
Tłumaczenie: Caya_Smith Korekta: Martinaza, martinkye
~ 165 ~
Dziewiętnasty – Jestes pewna, ze to Lord Ackerly czeka na mnie na dole? Nie zaden dziwny, skaczący ptak? Ma’ati, koncząca zapinac guziki z tyłu mojej sukni, wydaje się byc zaskoczona moimi słowami. – Dlaczego miałabys zamartwiac się ptakami? Kręcę głową, starając się uspokoic. Dostałam trzy rozne wiadomosci od Eleanor i Finna potwierdzające, ze tak, zaproszenie wyszło od niego i nie, w grę nie wchodzi nic złowrogiego. Fałszywe podarunki
to co innego. Przesuwam palcami po sukni. W
rzeczywistosci nalezała ona kiedys do Eleanor. Jest jedwabna, bladozłota, z malenkimi koralikami naszytymi na sznurowanym gorsecie. Przezroczyste rękawy są rozcięte na przegubach. Finn – za posrednictwem Eleanor – był na tyle uprzejmy, ze załączył doskonale dopasowaną, czarną rękawiczkę na moją zdrową dłon.
Potrząsam
z
roztargnieniem
swoją
prawą
ręką,
po
wczesniejszych probach poprawienia kilku szpilek i wsuwek. Jakos niedawno zauwazyłam, ze tamto uczucie stale mi towarzyszy. Nie mogę sobie wyobrazic, jak mozna czuc się tak przez cały czas, byc pozbawionym swojego cienia. To sprawia, ze czuję wobec Finna odrobinę więcej wspołczucia. Ja na jego miejscu bym oszalała. Ale po chwili zdaję sobie sprawę, ze on na pewno jest szalony. – Załuję, ze nie mam nic błyszczącego na twoj nadgarstek lub ~ 166 ~
szyję – mowi Ma’ati, oceniając finalny efekt. Tym razem nie wiązałysmy moich włosow w kok, tylko odsłoniłysmy twarz i szyję poprzez zakręcenie ich i pozwoliłysmy im spływac falami po plecach. – Nie przejmuj się tym. Dziękuję ci serdecznie za twoją pomoc. – Wstaję i całuję ją w policzek. – Wiesz, moj wygląd bardziej schlebia tobie niz mnie. Ma’ati macha ręką. – Wieki miną, zanim będę mogła załozyc cos takiego. – Jacky Boy na pewno doceni ją przy pewnej, specjalnej okazji. Do tego czasu ją przechowamy. Twarz Ma’ati rozkwita i pojawia się na niej najszerszy usmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. – No coz, sama wiesz, ze czekamy, az uda się nam zaoszczędzic wystarczająco duzo pieniędzy, by moc zamieszkac poza hotelem. Zakładalismy, ze zajmie nam to wiele czasu – lata – ale potem… och, nie powinnam o tym mowic, zanim nie zostanie to potwierdzone. – Ale co? Musisz mi powiedziec! – Lord Ackerly zaproponował Jacky’emu Boyowi posadę w swojej wiejskiej posiadłosci! To wielka odpowiedzialnosc. Dbałby o kuchnie i pełnił obowiązki lokaja, a Lord Ackerly powiedział, ze nigdy wczesniej nie trzymał słuzby, więc Jacky Boy musiałby zabrac kogos ze sobą. Jego słowa brzmiały: „na przykład zonę”. A potem dał mu wysoką pensję i obiecał, ze zaaranzuje wszystko, jak tylko będzie gotowy, by zacząc pracę w jego nowym domu! Będziemy tez mieli swoją chatkę na własnosc. – Siada na szezlongu, jakby to wszystko ją przytłoczyło. – To ~ 167 ~
więcej, niz mogłam sobie wymarzyc. Kiedy ciotka mnie tu wysłała, byłam taka przerazona – bałam się, ze się zgubię, zostanę zamordowana lub codziennie będę bita. Ale wtedy poznała Jacky Boya i teraz mamy przed sobą prawdziwą przyszłosc i... och Jessamin, jestem taka szczęsliwa, ze zaraz wybuchnę płaczem. Głowię się, czemu Finn postanowił zatrudnic słuzących, mimo ze wspominał mi ostatnio, ze ich nie trzyma, ale radosc Ma’ati jest zarazliwa. Biorę ją w ramiona i przytulam. – Zasługujesz na całe szczęscie tego swiata. – Dziękuję. Wiesz, to dobry człowiek. Jacky Boy lubi go, a on jest najlepszy w ocenianiu charakterow. Wzruszam wymijająco ramionami, ale ona nie zamierza odpuscic i dalej drązy temat. – On patrzy nam w oczy, Jessamin. Wszystkim. Pracujesz tu wystarczająco długo, zeby zrozumiec, co to znaczy. Ale, och! Skonczmy to. – Odsuwa się zazenowana, wygładzając suknię. – Nie mozemy jej pogniesc. A teraz idz i baw się dobrze, słuchając okropnej, nudnej, albionskiej muzyki. Smieję się i wstaję. – Tak, nie mogę powiedziec, ze to własnie tej częsci przyjęcia wyczekuję. Byc moze uda mi się uciąc miłą drzemkę. Ma’ati towarzyszy mi w drodze korytarzem, a potem chwyta mnie za łokiec i obraca mną dookoła. – Nie idz schodami dla słuzących. Tym razem uzyj głownych. Ale daj mi poł minuty, zebym mogła pojsc przodem, wtedy ukryję się w poblizu holu i będę przyglądac się, jak schodzisz na doł. ~ 168 ~
Chwyta za rąbki od spodnicy i zbiega tylnymi schodami. Gdyby był to ktos inny, poszłabym za nim, odmawiając robienia widowiska. Ale nie potrafiłam odmowic Ma’ati. Liczę w myslach do szescdziesięciu i idę powoli wyłozonym drewnianymi panelami korytarzem do otwartej klatki schodowej, ktora prowadzi do holu. Wyglądam przez balustradę, zeby sprawdzic czy Ma’ati jest gotowa. Jednak osobą stojącą na srodku marmurowej podłogi i patrzącą prosto na mnie jest Finn. Jego frak jest starannie uszyty i dopasowany, podkresla smukłe linie jego ciała, a jego złote włosy chwytają swiatło z elektronicznego zyrandola. Tej nocy są w większym nieładzie, nie tak ujarzmione jak zazwyczaj. Opiera się niedbale o laskę, a kiedy spogląda mi w oczy, na jego twarzy powoli rozciąga się usmiech. Cos wewnątrz mnie pęka i przyjmuje nową, nieznaną formę. Nie mam pojęcia, co się dzieje ani dlaczego, wiem tylko ze czuję, jakbym swieciła się od stop do głow i w tej chwili pragnę tylko znalezc się obok Finna. Biorę głęboki oddech, zeby uspokoic serce kołaczące się w mojej piersi, probuję wmowic sobie, ze to tylko efekt działania jego jedwabistych, zaczarowanych włosow, lecz gdy zaczynam isc w kontrolowanym tempie, uswiadamiam sobie, ze tym razem jest inaczej. Wczesniej było to swoiste rozproszenie, mgliste odłączenie się od rzeczywistosci. Jednak dzisiejszej nocy wszystko jest wyrazniejsze, jak gdyby słonce w koncu przebiło się przez albionskie chmury i zaczęło rozjasniac swiat w zupełnie nowy sposob. Jak gdyby Finn sam stworzył cudowne, miniaturowe słonce w ~ 169 ~
moim sercu. Znajduję się juz na dole schodow, zanim uswiadamiam sobie, ze zrobiłam chociaz jeden krok. Słyszę łagodne, radosne westchnienie i odwracam się do Ma’ati zerkającej zza drzwi od jadalni. Usmiecham się i macham jej. Następnie, ledwo mając odwagę, zeby spojrzec mu w oczy przez dziwną, zawrotną panikę, ktora mnie opanowuje, odwracam się do Finna. – Wyglądasz pięknie – mowi, a to nowe uczucie wybucha z jeszcze większą siłą. Moje oczy są jak motyle w klatce, spoczywają na wszystkim, lecz na niczym nie zatrzymują się dłuzej. Patrzę na jego szczękę, włosy, ramiona, usta. – Tak – odpowiadam, usilnie starając się kontrolowac brzmienie swojego głosu, chociaz mam wrazenie, ze powinien byc o dwie oktawy wyzszy. – To takie dziwne, ze Eleanor kupuje suknie, ktore na pierwszy rzut oka zupełnie na nią nie pasują. – Przez takie rzeczy kobiety wciąz są dla mnie zagadką. – Podaje mi ramię, zupełnie jakbysmy po raz pierwszy szli razem w taki sposob i mowi: – Mozemy? Ujmuję go za ramię, a moj głos drzy, gdy odpowiadam. – Tak. Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że odpowiadam na o wiele ważniejsze pytanie.
Tłumaczenie: Martinaza Korekta: Myosotis013, ameliaevans ~ 170 ~
Dwudziesty Finn bierze mnie za rękę, gdy wychodzę z powozu po przybyciu do Królewskiego Pawilonu. Znajduje się on niedaleko pałacu, po drugiej
stronie
rzeki
od
siedziby
administracji
hrabstwa.
Przechodziłam obok tych budynków już wiele razy, lecz nigdy nie marzyłam, że do nich wejdę. Cztery wznoszące się iglice wyznaczają rogi Pawilonu, kamienne eleganckie i wyrzeźbione nad wygiętymi w łuk witrażami i ogromnymi żelaznymi drzwiami. To tam królowa wychodziła za mąż, tam również odbył się pogrzeb jej małżonka. Na Melei monarchia jest równa z nami, ale wszyscy dorastamy, znając granice; nieuśmiechnięte portrety w naszych szkołach są jak my – i nic dla nas nie znaczą. Dlatego mimo że nie popieram monarchii pod tym względem, wstępowanie na tak uroczyście ważne ziemie wciąż jest bardziej niż trochę przerażające. Gdy mijamy strażników w królewskich, intensywnie fioletowych barwach, Finn nie wręcza im zaproszenia, czego się nie spodziewałam. Jeden ze strażników wyciąga złotą tacę, na środku której unosi się pojedyncza ostra igła. – Lord Finley Ackerly – mówi do strażnika głosem, niż ten, do którego jestem przyzwyczajona. Nie wiedziałam, że Finn to przezwisko.
Czuję
się
jednocześnie ~ 171 ~
zażenowana
i
dziwnie
uprzywilejowana, że znam go jako Finna. Potem nakłuwa palec. Pojawia się iskra, a strażnik kiwa głową i zabiera tacę. Robi mi się zimno ze strachu, że będzie ode mnie oczekiwał, że zrobię to samo, ale Finn prowadzi mnie dalej. – Co to było? – szepczę. – Nikt spoza szlachty nie może wejść na symfonię. Zrozumiesz, dlaczego. – Czy muszę ci przypominać, że nie jestem ze szlachty? – Ale jesteś moim wybitnie specjalnym gościem, a nikt nie lubi mówić mi, że czegoś nie mogę. – Gdy ruszamy między mieszającymi się grupami ludzi, na jego twarzy pojawia się pełen pewności siebie uśmiech. Tym razem nie przeszkadza mi, że się tak okropnie wyróżniam, ale czuję wiele skupionych na sobie par oczu. Kilku ludzi wita Finna jako „Lorda Ackerly’ego”, a on kiwa głową w podziękowaniu, ale przy nikim się nie zatrzymuje, by porozmawiać. Stoi przy mnie, z dłonią spoczywającą na dolnej części moich pleców, i kieruje mnie w stronę naszych miejsc. Jesteśmy na prywatnym balkonie wychodzącym na okazałą salę balową. Ludzie przesuwają się w kierunku siedzeń ustawionych na podłodze. Dwa krzesła obok nas są wolne i zastanawiam się, czy ktoś je zajmie. Punkt obserwacyjny jest jednocześnie uprzywilejowany, jak i wyeksponowany. Mogę zobaczyć każdego, co znaczy, że każdy może zobaczyć mnie. Pośrodku małej, wzniesionej sceny ustawiono w półokręgu około tuzin krzeseł, ale jeszcze nikogo tam nie ma. Wzdłuż ścian po każdej stronie sali stoją strażnicy – jedna grupa w królewskim fiolecie, inne w niebieskich i złotych barwach. ~ 172 ~
Finn wydaje się siedzieć jednocześnie zbyt blisko i zbyt daleko ode mnie; nasze ramiona niemal się stykają. Potrzebuję czegoś, czegokolwiek, by ukryć swoje zdenerwowanie. – Jaką symfonię będą przedstawiać? Czy będę okropna, jeśli przyznam, że uważam albiońską muzykę za naprawdę nudną i posępną? – W takim razie ja też jestem okropny. Ale nie obawiaj się. To międzynarodowa grupa muzyków z królewskich rodzin pochodzących z wielu państw kontynentu. – Ach, to stąd ci dziwnie odziani strażnicy. Zawsze byłam stronnicza, co do sztuki i muzyki z Gallen. – Kraj leżący zaraz po drugiej stronie kanału znajdującego się na zachód od Albionu, Gallen, wydaje się nieco mniej tłumić namiętności. – Na litościwe dusze – mówi pod nosem Finn, odwracając się na krześle i zasłaniając mi część widoku tak, że nie widzę połowy sali. Uśmiecha się, ale jest to uśmiech zbyt pogodny, zbyt wymuszony. – Tak bardzo przepraszam. Wiedziałem z dobrego, wiarygodnego źródła, że nie przyjdzie tu dziś wieczorem. Jednak w tej chwili w całym mieście nie ma pokoju, w którym byłabyś bezpieczna. – Downpike? – Przestraszona podnoszę wzrok i tam, na balkonie dokładnie naprzeciwko nas, siedzi – we własnej osobie – mężczyzna z moich koszmarów Unosi
w
udawanym
pozdrowieniu
kielich
wypełniony
krwistoczerwonym winem, a potem bierze dostojny łyk, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dłoń zaczyna mnie boleć; zaciskam ją w pięść i pragnę uciec, być ~ 173 ~
gdziekolwiek, tylko nie tu, z tym mężczyzną znajdującym się tak blisko. Niemal pytam Finna, czy moglibyśmy stąd iść, ale wyraz twarzy Lorda Downpike’a jest zbyt próżny. To nawet nie jest wyzwanie. W jego mniemaniu w ogóle nie jestem tego warta. Prostuję się na krześle i napotykam jego odrażające spojrzenie, po czym podnoszę prawą rękę i macham radośnie, poruszając wszystkimi, w pełni funkcjonującymi, palcami. Potem skupiam wzrok na scenie, postanawiając nie patrzeć już w tamtym kierunku. – Brawo – mamrocze Finn. Dołącza do nas inna para – mężczyzna może o dziesięć lat od nas starszy, przystojny, z rudawo–brązowymi włosami. Jego żona tonie w ostentacyjnej biżuterii, jej twarz nie jest ani ładna, ani niezwykła, raczej poważna, ale zrównoważona przez ciężkie, kręcone blond włosy. Posyła mi nieznaczne skinienie głową, a potem siada na najdalszym krześle. – Lordzie Ackerly – mówi mężczyzna, a ja rozpoznaję jego głos – Lord Rupert, wujek Eleanor, hrabia. – Nie wiedziałem, że będziemy mieli zaszczyt dzielić tego wieczora lożę2. – Cała przyjemność po mojej stronie. Czy mogę przedstawić panu pannę Jessamin Olea? Lord Rupert bierze moją dłoń i pochyla głowę, ale jego spojrzenie jest przenikliwe – wie oczywiście, kim jestem. – Jestem zaszczycony, że mogę panią poznać. – Dziękuję, mój panie. Mam wystarczająco dużo szczęścia, że mogę uważać twoją siostrzenicę, Eleanor, za przyjaciółkę. Przynosi 2
Dobrze, że nie łoże :D /Mc. Hahahahaha xD |K.
~ 174 ~
sławę imieniu waszej rodziny. – Dokładnie tak. – Siada obok swojej żony, której podbródek właśnie dotyka pereł. Najwidoczniej nie jestem jedyną osobą, która ma zamiar wykorzystać symfonię jako wymówkę do drzemki. Nagle moją dłoń przeszywa dziwne doznanie; spoglądam w dół i widzę, jak palce same wysuwają się z rękawiczki. Finn chrząka głośno, jednocześnie stukając laską w podłogę, a palce natychmiast przestają się poruszać – moja rękawiczka nie jest już dłużej opętana. – Teraz jest po prostu drobiazgowy – mówi Finn z grymasem na twarzy, przykrywając moją dłoń swoją. – Wyglądało to tak, jakby Lord Downpike chciał zwrócić twoją uwagę – stwierdza Lord Rupert swobodnym tonem. – Nie zauważyłem. – Głos Finna jest uprzejmy i obojętny. – Czy zastanawiałeś się nad moją propozycją? – Nie mogę powiedzieć, że tak. To, co było złe dwa lata temu, dzisiaj dalej jest złe i moje zdanie się nie zmieniło. – Tak, ale dobro państwa… – … jest dobrem państwa i zawsze będę robił, co do mnie należy, by je chronić. Dlaczego mamy rozciągać granice dalej niż to potrzebne? Jesteśmy niezależni i silni od dziesięcioleci. Kontynent nie posiada nic, czego
sami
nie
moglibyśmy
zrobić.
Jestem
zupełnie
usatysfakcjonowany ilością władzy, jaką obecnie dzierżymy. Agresja mogłaby doprowadzić do wojny, która nie przyniosłaby korzyści nikomu, a już na pewno nie naszym obywatelom. Och, spójrz! Zaraz zaczynają. Finn wciąż nie puszcza mojej dłoni. Mój żołądek nie wie, jak się ~ 175 ~
czuć w związku z tą sytuacją. Na szczęście, wkrótce rozpraszają mnie gasnące światła i rozpoczynająca się muzyka. Nigdy nie widziałam symfonii na własne oczy. Sześć kobiet i siedmiu mężczyzn siedzą ze swoimi instrumentami na błyszczących, czarnych krzesłach, ale kiedy rozlega się pierwsza nuta – długa, głęboka, z wiolonczeli – towarzyszy jej migoczący blask głębokiego, niebieskiego światła. Dołączają skrzypce, ich blask tańczy, unosząc się, by dołączyć do światła wiolonczeli, pnącego się bez końca w górę, w stronę pijacko mieniącego się różowego odcienia fletu. Wraz z melodią światła ulegają zmianie, pojawiając się i znikając, splatając się ze sobą; jest to taniec tak skomplikowany, że przypomina małżeństwo nut płynących z tak wielu instrumentów. Mężczyzna siedzący na końcu ma pod nogami bęben, który emituje wybuchy błyszczącej bieli za każdym razem, gdy ten uderza stopą w pedał, natomiast rozbijające się o siebie talerze tworzą wszystkie możliwe kolory, co przypomina fajerwerki w urodziny królowej. Finn pochyla ku mnie i mówi cicho: – Podoba ci się? – Jak to się skończy? – Oni wszyscy są członkami rodzin królewskich; Albion nie ma monopolu na magiczną krew. Mimo że mamy o wiele bardziej magiczną krew, jest ona zazwyczaj również bardziej rozcieńczona. Ten koncert organizuje się raz w roku, jako coś w rodzaju demonstracji, by przypominać nam, że inne państwa mają te same możliwości co my. – Hallini. – Pamiętam nazwę z tekstu na historii. To rodzina, która odciąga wszystkie kraje Iverii od jej królewskich członków ~ 176 ~
rodziny. – Bardzo dobrze. Są tylko dwa królewskie rodowody: nasz starożytny – Crombergowie – i linia Hallinów. – W takim razie to dlatego niektóre z mniejszych państw kontynentu będą przekupywać królewskich członków rodziny, by byli ich monarchami. Myślałam, że łatwo to wykazać, kwestia dumy. – Parę lat temu, kilka bardziej wpływowych rodzin na Melei zaczęło mówić o podkablowaniu naszych zasobów. Wszystko to, by przekupić rodzinę królewską i przeciągnąć ją na stronę wyspy. Pomysł został szybko odrzucony przez sędziów pokoju – oraz uznany za zdradziecki, co miało zapobiec jego ponownemu wypłynięciu. Zastanawiam się teraz, czy ludzie stojący za tamtym pomysłem wiedzą o magii. Jak bardzo zmieniłaby się wyspa Melei, gdybyśmy mieli te same możliwości co Albion? Finn kontynuuje: – To wszystko jest kwestią równowagi. My mamy magię, więc oni też. Mimo że w przeszłości musiało wybuchnąć wiele wojen, ubiegły wiek wydawał się być nienaturalnie spokojny. Te dwie linie nie dzielą się sekretami i wiedzą, a skala pozostaje nawet względna. Crombergowie mają większą ilość magii, ale ta należąca do Hallinów jest o wiele bardziej potężna. – Czyli Albion i kraje Inverii mogą ustrzec się przed sobą nawzajem. Ale co z resztą świata? – W tym właśnie tkwi problem – odpowiada Finn, a potem odchyla się na siedzeniu, skutecznie kończąc rozmowę. Próbuję ponownie zatracić się w kłębowisku świateł i nastrojowych melodiach, ~ 177 ~
ale wciąż wracam do tego: w tym właśnie tkwi problem. Dla kogo? Muzyka kończy się o wiele za szybko. Powracają prawdziwe światła, te elektryczne, które każdy może zobaczyć i docenić. Żona Lorda Ruperta budzi się przerażona, prychając lekko, i dziwię się, że w jej świecie jest to tak prozaiczne. Schodzimy po wielkich, wyłożonych czerwonym dywanem schodach na główne piętro, gdzie właśnie zabrano krzesła, a kelnerzy kręcą się wśród gości z tacami wypełnionymi drinkami. Finn bierze jeden dla mnie, ale mój żołądek nie ma na niego ochoty. Za bardzo przypomina mi to galę i to, co wydarzyło się po niej. Kilku wizytujących członków rodziny królewskiej robi wszystko, co w ich mocy, by dobrze życzyć Finnowi. Jest między nimi dziwny rodzaj napięcia, jak gdyby nie byli pewni, do jakiego stopnia przyjacielsko się zachować względem niego. Jedna kobieta całuje go w oba policzki i mamrocze coś o jego matce, ale w sali jest tak głośno od rozmów, że nie wyłapuję większości z tego, co mówi. Wielu Albiończyków wokół nas przygląda się relacjom Finna ze zmrużonymi oczami. Wizytujący członkowie rodziny królewskiej nie wydają się być zadowoleni z rozmów z innymi poza Finnem. Atmosfera pomiędzy nimi a albiońską szlachtą jest napięta, buzując z tą samym intensywnością, co światła nad nami. Wtedy Lord Downpike wchodzi do sali z kobietą u swojego boku. Eleanor. Jest ubrana na niebiesko; włosy ma upięte z tyłu, by wyeksponować kremowy obszar jej dekoltu, a usta pomalowane na ~ 178 ~
robiącą wrażenie czerwień. Napotyka moje spojrzenie i chociaż jej uśmiech się nie zmienia, z oczu bije przerażenie.
Tłumaczenie: my-chomikuj Korekta: Ma_cul, KlaudiaRyan
~ 179 ~
Dwudziesty pierwszy – Finn. – Tak mocno ściskam go za ramię, że czuję jak napinają mi się palce. Podąża za moim spojrzeniem do miejsca, gdzie stoi Lord Downpike, uśmiechając się do nas. Do jego boku przyciśnięta jest Eleanor. – Cholera, zabrał ją – klnie Finn. – Nie zrani jej... nawet on nie odważyłby się tak otwarcie przeciwstawić się Lordowi Rupertowi. Próbuje nam coś przekazać. – Co próbuje przekazać? – Że nadal ma wiele możliwości, jeśli chodzi o zranienie nas. – Dostrzega lęk i strach pojawiający się na mojej twarzy i poklepuje mnie po ręce. – Nie martw się, mam wszystko pod kontrolą. Poczekaj tutaj. Zostawia mnie na środku pokoju, otoczoną przez lśniących brylantami obcych. Nigdy nie czułam się taka bezradna i samotna. Nienawidzę uczucia bezradności. Patrzę, jak Finn kroczy w stronę Lorda Downpike'a i Eleanor, uśmiech Lorda robi się coraz szerszy i szerszy, zbyt szeroki, by zmieścił mu się na twarzy. Zastanawiam się jakim cudem nie przeciął mu jeszcze policzków, skoro jest taki ostry. ~ 180 ~
– Dobrze się czujesz, panno Olea? Obracam się i widzę żonę Lorda Ruperta spoglądającą na mnie z troską. Rękę ma opartą na ramieniu Ernesta, który ze zmrużonymi oczami obserwuje Lorda Downpike'a i Finna. – Wszystko... wszystko w porządku, dziękuję. Podąża za naszym spojrzeniem i zauważa Finna i Lorda Downpike'a, którzy, jak się wydaje, prowadzą przyjemną konwersację przerywaną wieloma dziwnymi ruchami rąk. Lord pstryka palcami, Finn stuka o podłogę laską, Lord Downpike robi zamaszysty wymach dłonią jakby coś wskazywał, Finn przecina powietrze laską. – Ach, ci mężczyźni – wzdycha żona Lorda Ruperta. – Czy to przedszkole czy domy szlachty, nigdy nie są w stanie przestać walczyć. – Klepie mnie po ramieniu z wymuszoną sympatią. – Wyjaśnią sobie wszystko. Nie musimy się martwić czymś takim. – Ziewa, zasłaniając usta dłonią ubraną w rękawiczkę, której palce ozdobione są pierścionkami. – Hmmm. Wypieki Sallena. Przepraszam. Przechodzi obok mnie, pozostawiając po sobie zapach ostrych, kwiatowych perfum. Przerażona śledzę wzrokiem, jak odchodzi. Czy mogła nie dostrzec strachu w oczach Eleanor? Nie obchodzi jej dobro własnej siostrzenicy? Czy jest już tak bardzo przyzwyczajona do biernego obserwowania, że nie widzi w tym nic złego? – Nie zamierzasz pomóc? – pytam Ernesta. Obracam się w jego stronę i dostrzegam, że patrzy na mnie oskarżycielsko. – Co? – Radziłem ci zostawić Eleanor w spokoju. – Jest moją przyjaciółką. – Przyciągasz problemy. Myślę, że wręcz je wabisz. A teraz ~ 181 ~
wciągnęłaś ją w to wszystko. Czuję jak ciepło wkrada się na moje policzki, gdy moje serce zaczyna bić jeszcze szybciej z powodu strachu, złości lub jakiejś niezdrowej mieszanki obu. – Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Lord Downpike to zrobił. To ty stoisz tutaj, nic nie robiąc, gdy on grozi twojej siostrze. – Co według ciebie powinienem zrobić? Sprzeciwić się jednemu z najpotężniejszych ludzi w tym kraju? – Jeśli jest to słuszne, to tak! – To może być słuszne. Zrobiłbym wspaniałe przedstawienie, nazywając go okrutnym i barbarzyńskim złoczyńcą. Moglibyśmy wygrzać się w mojej racji. Wtedy wszelkie nadzieje, jakie miałem na zdobycie miejsca w Parlamencie zniknęłyby na zawsze. Straciłbym moją przyszłość. – Tu nie chodzi o ciebie! – Dokładnie! Tu nie chodzi o mnie. Więc będę stał z boku i obserwował jak moja siostra cierpi przez waszą przyjaźń. I zdecyduję się nie podejmować żadnego działania, wiedząc, że jeśli wykonam teraz odpowiedni ruch, to może kiedyś, w niedalekiej przyszłości, będę zajmował pozycję, z której będę mógł dokonać prawdziwych zmian. Bo tu nie chodzi o mnie, Jessamin. Tu chodzi o mój kraj i wszystkich ludzi, którym mogę pomóc, jeśli nie odrzucę teraz tego wszystkiego. Poprosiłem cię, byś postawiła dobro mojej siostry na pierwszym miejscu, ponieważ ja nie mogę. Muszę pracować, by być później w stanie pomóc całemu Albionowi. W przeciwnym razie jedyny głos, który się będzie liczył, będzie należał do takich podżegaczy wojennych ~ 182 ~
jak Downpike. Jego słowa bolą. Myślałam, że nie chciał, bym przebywała z Eleanor, bo pochodzę z Melei, a nie dlatego, że martwi się o jej bezpieczeństwo. – To nie jest moja wina. Nie jestem nawet częścią tego nieszczęsnego kraju! Nie wybrałam sobie tego. Ernest spogląda znacząco na moją sukienkę. – Nie wybrałaś tego? – Kłania mi się lekko i odchodzi sztywno. Drżąc, szargana siłą sprzecznych emocji, prawie wylewam mój napój. Odkładam go na tacę, którą niesie przechodzący służący. Czuję zarówno ulgę, jak i niepokój, gdy dołącza do mnie Finn z opierającą się ciężko o jego ramię Eleanor. Nigdzie nie widzę Lorda Downpike'a. – Czy wszystko w porządku? – pytam. Jej powieki opadają, a twarz jest blada, wykrzywiona bólem. – Nie mam twojej zdolności opierania się rzucanym na mnie czarom. Przepraszam, Jessamine, przechwycił mnie, gdy tylko orkiestra skończyła grać i... nic więcej nie pamiętam. Tak bardzo przepraszam. – W jej oczach zaczynają gromadzić się łzy, a ja podchodzę w jej stronę i ujmuję jej dłoń. – Nie martw się tym. Nie obchodzi mnie nic poza tym, że jesteś bezpieczna. – Nie dzięki mnie. Słowa Ernesta kołaczą mi się w głowie, sprawiając, że zaczynam kwestionować wszystko, co zrobiłam zanim dotarłam do tej sytuacji. Nie wybrałam tego, ale uparcie odmówiłam usunięcia się na bok, gdy stałam się częścią gry, której nie rozumiałam. Oczy Eleanor pozbawione są tego zwyczajnego blasku. – Pomyśl o plotkach: dwoje lordów kłócących się o mnie podczas ~ 183 ~
koncertu. Mam takie szczęście. Finn zabiera ode mnie jej dłoń i przekłada ją sobie przez ramię tak, by mogła się na nim oprzeć. – Wezwę dla ciebie moją karocę. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli spędzisz najbliższych kilka dni w domu swojego wujka. Kiwa głową, a ja posyłam jej najlepszy uśmiech, na jaki mnie stać. – Nie ruszaj się – mówi do mnie surowym głosem Finn i wyprowadza ją z sali. Eleanor nic nie jest, uspakajam się. Ale przeze mnie była narażona na niebezpieczeństwo. Gdy głupio przeciwstawiłam się Lordowi Downpike’owi, zabierając jego książkę, nie myślałam o dobru innych. Powinnam była wiedzieć – zostałam ostrzeżona – że to wszystko wykraczało poza moja osobę. Poza jakąkolwiek książkę, niezależnie od tego, jakiej wiedzy magicznej go pozbawiłam. Myślałam, że jestem wystarczająco bystra. Istniało o wiele więcej sposobów, by mnie zranić niż byłam świadoma. Myślę o Jacky Boyu i Ma'ati i robi mi się niedobrze. Muszę natychmiast poprosić Finna, by się nimi zajął. Jeśli będę na terenie jego posiadłości, będą bezpieczni. Ale co ja zrobię, by upewnić się, że nikt przeze mnie nie ucierpi? Nie wszyscy mogą zostać przetransportowani do bezpiecznego miejsca. Dlaczego w ogóle mam być tego częścią? Albion, państwa kontynentalne – wszyscy rozszarpią się nawzajem na kawałki. Chcę tylko skończyć studia i wrócić do domu. Czuję, że więdnę w blasku elektrycznego światła. Mam wrażenie jakbym się rozpadała i jednocześnie tonęła. ~ 184 ~
– Coś do picia, milady? Sięgam, nie patrząc, po kieliszek, ale znów odzywa się ten sam głos, tym razem zaskoczony. – Jessa? Czy to ty? Skupiając się na służącym – czy zapomniałam spoglądać im w oczy? – uświadamiam sobie zszokowana, że to nikt inny tylko Kelen. – Co ty tutaj robisz? – Wzdycham zaskoczona i przerażona, że to też może być jakiś manewr Lorda Downpike'a. Jeśli dowiedział się, że Kelen był moim przyjacielem z dzieciństwa, osobą, z którą przeżyłam pierwszy pocałunek, częścią mojej wyspy... Rzuca mi dziwne spojrzenie. – Pracuję. To ja powinienem zapytać, co ty tu robisz. – Unosząc brwi, kiwa głową na moją sukienkę. – Och. – Staram się pomachać ręką, ale nawet ten gest mnie zawodzi. – Jestem... jestem tutaj z... przyjacielem. – Przyjacielem. – Jego płaski ton głosu nie pozostawia pytań o to, co o tym myśli. – Wygląda na to, że podczas tego krótkiego czasu zdobyłaś lepszych przyjaciół niż ja. Do zobaczenia. – Wiem, tak mi przykro. To wszystko było... cóż, skomplikowane. Szalone, naprawdę. Kiwa głową, a jedną czarną brew unosi w wyrazie nagany. – Rozumiem. Nie mogę znieść tego jak wyraźnie mnie osądza, nie po krytyce Ernesta. – Nie, nie rozumiesz, ja... Unosi wolną rękę. ~ 185 ~
– Nie, rozumiem. Też znam twoją matkę, zapomniałaś? – To nie tak! – Wykorzysta cię, a potem odrzuci, nic na to nie możesz poradzić, ponieważ w ostatecznym rozrachunku nie jesteś jedną z nich i nigdy nie będziesz. Nikt tutaj nie uzna cię za sobie równą; niezależnie od tego, ile eleganckich sukni ubierzesz. Czuję, że w oczach zaczynają gromadzić mi się łzy wywołane zarówno jego oskarżeniami i głęboko zakorzenionym podejrzeniem, że ma rację. Chwytam go za wolną rękę. – Proszę, pozwól mi wyjaśnić. Przyjdź spotkać się ze mną w hotelu, wszystko ci powiem. To nie... – Po raz kolejny prawie powiedziałam "Nie wybrałam tego" Ale... to kłamstwo. Zdecydowałam się tu przyjść dzisiaj z Finnem. Wpuściłam go do mojego życia. Chciałam tego, niezależnie od tego, jak bardzo protestowałam. – Mam nadzieję, że to, cokolwiek za to dostaniesz, jest tego warte. – Jego oczy wwiercają się w moje. Podskakuję, gdy ktoś delikatnie dotyka moich pleców. – Kim jest twój przyjaciel? – pyta Finn. Rumienię się, puszczam dłoń Kelena i wyjąkuję: – To jest Kelen. Dorastaliśmy razem. Kelen kłania mu się nisko, na co Finn lekko kiwa głową. – Jeśli mi wybaczysz, to muszę ci ukraść Jessamin. – Obraca się, zabierając mnie ze sobą, a ja wykręcam szyję, by popatrzyć na Kelena, którego twarz przepełniona jest rozczarowaniem, gdy patrzy jak Finn prowadzi mnie na drugą stronę pokoju. ~ 186 ~
– Co jest takie ważne? Czy to Eleanor? – Nie, nie, nic jej nie jest. Jest w drodze do domu. Myślałem, że może będziesz chciała coś zjeść. Ciągnie mnie i kładzie mi rękę na plecach, prowadząc dalej. Zatrzymuję się. – To dlatego musiałeś mnie odciągnąć, nie zawracając sobie głowy rozmową z kimś, kogo znam od lat? Finn unika mojego wzroku. – Nie sądzę, by to, że ktoś cię z nim zobaczy, było rozsądne. Złość przytłacza mój wstyd i rozprzestrzenia się jak gorący płomień w mojej klatce piersiowej. – Ponieważ jest służącym? Ponieważ nie jest wystarczająco szlachetny dla tych eleganckich ludzi i pokoi? Może nie zauważyłeś, ale ja też nie jestem! Krzywiąc się, Finn chwyta mnie za rękę i przeciąga mnie przez tłum, jakbym była rozwydrzonym dzieckiem. Wchodzimy do małego pokoju, w którym wszystkie meble pozakrywane są białymi prześcieradłami. – Dlaczego tu jesteśmy? Przynoszę ci wstyd? – Nie bądź małostkowa, Jessamin. Oczywiście, że nie obchodzi mnie to, że jest służącym. – Naprawdę? – Naprawdę! – Wiec dlaczego tak szybko odciągnąłeś mnie od niego, gdy rozmawiałam z nim na oczach twoich szlachetnych znajomych? – Oni nic mnie nie obchodzą! Wybacz mi, ale wolałbym nie ~ 187 ~
oglądać jak rozmawiasz z przystojnym mężczyzną, który wyraźnie się tobą interesuje! Milczę, stojąc z otwartymi ustami. Finn był zazdrosny? To o to chodzi? – Kelen jest starym przyjacielem. – Albo kiedyś nim był. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będzie w stanie wybaczyć mi to, kim się stałam, nie po tym, co ten kraj zrobił jego matce. Finn bierze głęboki oddech, uspakajając się. – To niebezpieczne. To wszystko. Lord Downpike mógł zauważyć, jak rozmawiacie i uznać Kelena za potencjalny cel. Istnieje powód, dla którego nie mam bliskich przyjaciół, żadnych wspólnych wspomnień. Nie jestem w stanie chronić wielu ludzi na raz, Jessa. Mrużę oczy, gdy słyszę jak używa zdrobnienia od mojego imienia. – Więc to robisz z Ma'ati i Jacky Boyem? Obejmujesz ich ochroną? – Tak, oczywiście. – A ja? – Dlaczego miałbym nie chcieć cię chronić? – Tak, chronisz mnie odbierając mi pracę, kwaterując w pokoju, na który mnie nie stać. Te spacery w parku, posiłki, ciągłe przebywanie w bibliotece albo hotelu, ubieranie mnie jak pozbawioną kręgosłupa albiońską damę i paradowanie ze mną przy boku. Robisz dokładnie to, o co prosiłam, byś nie robił, dokładnie to, czego nie chciałam zaakceptować, gdy chciałeś ukryć mnie w swojej wiejskiej posiadłości. Próbujesz mnie kontrolować! – A ja mu na to pozwoliłam. Udawałam, że tego nienawidzę, udawałam, że się opieram, ale oto jestem. Myślę o ~ 188 ~
tym, jak szczęśliwa byłam wcześniej, idąc z nim pod ramię i nie mogę zrozumieć, kim jestem ani co zrobiłam. Wiem jak się czułam, gdy zobaczyłam, że czeka na mnie w hotelu. Nie mogę temu zaprzeczyć. Ale pozwoliłam sobie wmieszać się w społeczeństwo ludzi, którzy są potężniejsi, niż ja kiedykolwiek się stanę. Kelen ma racę. Nigdy nie będę im równa. Spokojna maska, którą przywdział Finn, pęka. Zbliża się w moją stronę, zmuszając mnie, bym podniosła do góry głowę, bym spojrzała mu prosto w oczy. – Nie próbuję cię kontrolować! Cholera, próbuję się do ciebie zalecać! Nie widzisz różnicy? Odchylam się, by stworzyć odrobinę przestrzeni między nami, bym mogła myśleć, bym mogła oddychać. – Ale... ale ty nie chcesz... To znaczy, starasz się przerwać połączenie między cieniami. Myślałam, że chcesz się od niego uwolnić. Oboje się z tym zgodziliśmy. Wyrzuca ręce w powietrze. – Powiedziałem ci, jakie to rzadkie. Podczas całego mojego życia znałem tylko jedną parę, która się ukrywała! – Więc zapytaj się ich jak to przerwać! Jego ramiona opadają, odwraca się ode mnie. – Nie żyją. Moi rodzicie żyli w ukryciu od chwili, gdy się poznali i kochali się bardziej niż ktokolwiek, kogo dotychczas spotkałem. Najwyraźniej byłem głupcem marząc, że mogę doświadczyć tego samego. Jego przyznanie się do tego, że pragnie mnie, związku ze mną, ~ 189 ~
sprawia, że nie wiem jak zareagować. Nie powinnam być wstrząśnięta, ale Albiończycy nie mają w zwyczaju okazywać swoich emocji. – Nie mogę... nie chcę... nigdy nie chciałam mieć takiego życia jak moja matka. Nie chcę być śniadą nagrodą jakiegoś Albiończyka. Finn cofa się, jakbym go uderzyła. – Mimo że myślisz, że wszyscy cię osądzamy, nigdy nie obchodził mnie kolor twojej skóry ani kraj, z którego pochodzisz. Ale wygląda na to, że ty nie możesz zaakceptować mojego. – Wkłada rękę do kieszeni kamizelki i wyciąga z niej talię kart, a następnie rozluźnia uścisk, pozwalając im swobodnie spaść. – Nie będę już więcej stanowił dla ciebie ciężaru. Ale ani przez chwilę nie myśl, że przestanę cię chronić. Idzie w kierunku drzwi i zatrzymuje się, obraca się w moją stronę. Następnie kłania się, jego wyraz twarzy pozostaje zimny i zdystansowany tak jak wtedy na gali. To boli o wiele bardziej, niż myślałam, że jest możliwe. – Żegnaj, Jessamin. Patrzę jak odchodzi, zbyt oszołomiona, by coś powiedzieć. Pochylam się i podnoszę z wierzchu porozrzucanej po dywanie talii jedną kartę. To KOCHANKOWIE. Jej rogi są o wiele bardziej zniszczone niż wszystkich innych tak jakby ktoś trzymał ją i spoglądał na nią tysiące razy.
Tłumaczenie: CandyAga Korekta: LarissaC, MadeleineKnowles
~ 190 ~
Dwudziesty drugi Wbiegam do mojego pokoju - nie, nie mojego - do pokoju, za który zapłacił Finn. Minął już tydzień, odkąd ostatni raz go widziałam. Uczyłam się trochę, by zająć czymś myśli, ale nic nie pomaga. W głowie wciąż pojawiają mi się potępiające słowa Kelena i Ernesta, ale w żaden sposób nie jestem w stanie wyrzucić z mojej głowy ostatnich słów i wyrazu twarzy Finna. Nie potrafię przyznać, że myliłam się co do niego. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak było. Nie ma tu nawet Pana Kruka, który by mnie pocieszył. Nie mam ochoty pisać do Finna o tym, że rzadko go widzę, więc opadam na szezlong i po raz setny tasuję karty. Przekładam talię i ponownie przetasowuje, moje palce robią to teraz o wiele sprawniej niż siedem dni temu. Zamykam oczy i biorę losową kartę. PRZEZNACZENIE. To zawsze jest PRZEZNACZENIE. Ale przeznaczenie jest niepewną rzeczą, prawda? Bo gdyby Ma'ati i Jacky Boy nie opuścili Melei i nie podróżowali w poszukiwaniu lepszego życia, nigdy by się nie spotkali. Ominęliby siebie i swoje szczęście. ~ 191 ~
Prawda? Jednak jeśli jedno z nich zostałoby na Melei, to czy mimo to poznaliby się, bo przeznaczone im było być razem? Czy po prostu spotkaliby kogoś innego, kto wywołałby u nich uśmiech nawet w najgorsze dni? Zastanówmy się nad Kelenem. Czy gdybyśmy oboje zostali na wyspie, to kontynuowalibyśmy nasz letni romans? Prawdopodobnie bylibyśmy już zaręczeni, oczywiście wbrew życzeniom mamy. Mogę to uznać za przeznaczenie, że mimo wszystko spotkaliśmy się tutaj. Ale Finn? Jeśli zamiast pójść alejką zostałabym na głównej ulicy, to nigdy bym go nie spotkała. Sama myśl o tym sprawia, że czuję ból. Przesuwam palcem wzdłuż czarnej ścieżki, która prowadzi w głąb drzew. Ścieżki prowadzącej nie tylko do jednego miejsca. To my wybieramy kierunek. Nawet nie chcę myśleć o tym, że to jakaś siła podejmuje za mnie decyzję. Oczywiście doświadczyłam czegoś większego ode mnie, byłam pionkiem w grze, którą prowadzą od wieków różne rody. Ale to ja wciąż wybieram kierunek, dokładnie tak, jak Finn, dokładnie tak, jak okropny Lord Downpike. Każdy z nas ma wybór. Ernest ma rację. Podejmowałam decyzję, ale nie myślałam o tym za wiele. Udawałam, że moje działania mają wpływ tylko na mnie. Ale nie mają. Tasuję karty ostatni raz. Zamykam oczy i rozkładam je na stole. Wiem już, którą kartę wybrałam zanim otworzę oczy. PRZEZNACZENIE. - Uch! - Rzucam karty na ziemię. Muszę się wydostać z tego ~ 192 ~
cholernego pokoju. Zbiegam po schodach dla służących. Gdy docieram na dół, widzę, że cały tył holu zajęty jest przez pracowników hotelu, którzy próbują dojrzeć nad sobą, co się dzieje. - O co chodzi? - pytam i jedna z pokojówek rzuca mi kwaśne spojrzenie. - To nie twój problem, panienko. Przeciskam się koło niej i wpadam na Simona, który zmierza w innym kierunku. - To Ma'ati! Jest ranna! Z duszą na ramieniu toruję sobie drogę do jej pokoju. Siedzi na brzegu łóżka i płacze, podczas gdy Jacky Boy delikatnie oczyszcza długie rany, które pokrywają jej ręce. Na jej twarzy też dostrzegam kilka porządnych rozcięć. - Co się stało? - Klękam obok niej. - Ptaki. - Zamyka oczy, jej twarz jest blada z szoku. - Wyszłam po warzywa i nagle wleciała na mnie cała chmara ptaków. Nie mogłam uciec, czułam się, jakbym była w środku tornada... one były wszędzie... - Cśś. - Jackie Boy przeczesuje jej włosy. - Już wszystko w porządku. Simon pobiegł po doktora. Jestem przy tobie. Odrętwiała staję na nogi. To moja wina, kara za niewybranie kierunku. Stałam przed wyborem i wpadłam w złość, bo nie chciałam tu być. A teraz, dzięki mojemu uporowi, Eleanor i Ma'ati zostały skrzywdzone. - Jacobo. - Odciągam go kawałek dalej, gdy wstaje po czystą szmatkę. - Musisz przyjąć propozycję od Lorda Ackerly’ego. ~ 193 ~
Natychmiast. Weź ze sobą Ma'ati i wyruszcie jeszcze dziś w nocy. Tu nie jest bezpiecznie. Marszczy brwi. - Skąd wiesz? - Będzie dobrym pracodawcą, a wy będziecie tam bezpieczni i szczęśliwi. Obiecaj mi, że wyruszycie. - Jeszcze do mnie nie napisał. - To nie ma znaczenia. Zrozumie. Jacky Boy spogląda zmartwiony na Ma'ati, a potem przytakuje. - Wyruszę. Ale co z tobą? Wiem, że masz kłopoty. Widzę to na twojej twarzy. Uśmiecham się smutno i macham ręką. - Coś wymyślę. Dbaj o siebie i Ma'ati. Zostawiam ją w troskliwych rękach Jacky'ego Boya i kieruję się do mojego pokoju. Mam dwie opcje. Mogę wrócić do Melei tą samą drogą, którą się tu dostałam i pozostawić Albion, by problem rozwiązał się sam. Albo mogę... co? Dalej grać moją rolę w środku międzynarodowego
spisku?
Otwarcie
sprzeciwić
się
Lordowi
Downpike’owi? Ernest miał rację w jednej sprawie: niektóre rzeczy nie mają znaczenia. A ja obawiam się, że jestem jedną z nich, bo jestem kobietą - ciemnoskórym szczurem. Nie mam tu żadnej mocy. Zdesperowana piszę list do Finna. Nie ma znaczenia, co do mnie czuje, wiem, że pomoże Jacky Boyowi i Ma'ati. Kiedy oni będą bezpieczni, zdecyduję co dalej. Po chwili z przyzwyczajenia sięgam po kartę, jednak po sekundzie zamieram. ~ 194 ~
Zrzuciłam wszystkie karty na ziemię zanim wyszłam z pokoju. Trzęsąc się, spoglądam w dół. W mojej ręce znajduje się karta przeznaczenia, ale jakaś inna. Tym razem na środku znajduje się wielki czarny ptak z łypiącym na mnie żółtym okiem. Sięgam po kolejną, i kolejną, i kolejną, ale wszystkie są takie same. Obok nich leży mała karteczka. Mały Króliczku, Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi. Myślę o tobie. L. D.
Tłumaczenie: martth Korekta: dominque91, roko122334
~ 195 ~
Dwudziesty trzeci Lord Downpike był w moim pokoju. Zimna z przerazenia, wbiegam do holu, aby ponownie zobaczyc się z Ma'ati. - Chwila! Wpadam prosto na kogos. Silne ramiona oplatają mnie, bym się nie przewrociła. Z bijącym sercem, spoglądam w gorę i widzę Kelena. Natychmiast wybucham płaczem. - Och, Kelen. - Owijam ręce wokół jego szyi i chowam twarz w piersi. - Co się stało? Co oni ci zrobili? - Nic, ja… jacy oni? - Ci przeklęci zaklinacze upiorów, oczywiście. Wiedziałem, że tak się stanie. Nie potrafią patrzeć na nas bez pragnienia, by nas zniszczyć. Powiedz mi, kto cię skrzywdził. Odsuwam się, ocierając oczy. - Nie mogę. I nie chcę, żebyś był w to zamieszany. Nie pozwolę, żeby tobie też stała się krzywda. - Czy myślisz, że mogą zrobić coś, czego jeszcze mi nie uczyniono? - Jego ciemne oczy pałają nienawiścią. - Czy to ten mężczyzna? Ten, z którym byłaś na symfonii? ~ 196 ~
- Finn? Nie. On nigdy mnie nie zrani. Kelen drwi. - Posłuchaj siebie, Jessa. Nie ma człowieka na całej tej cholernej nawiedzonej ziemi, który nie skrzywdziłby cię, jeśli miałby okazję. Oni nas nienawidzą. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Nic dla nich nie znaczymy. Kręcę głową. Wiem, że Finn nigdy mnie nie zrani. Eleanor także zrobi wszystko, by mi pomóc. - Mam tutaj przyjaciół. Śmieje się. – Przyjaciół? Jesteś dla nich błyskotką. Zwierzakiem. Opuszczą cię, jak tylko wypadniesz z mody. - Nie znasz ich. - Nie muszę. Są Albiończykami. To wystarczy. Jego słowa uderzają we mnie. Zaledwie kilka tygodni temu powiedziałabym to samo. Odrzuciłabym wszystkich ludzi tego kraju tylko dlatego, że się tu urodzili. Z tego samego powodu zawsze czułam się odrzucona. - Proszę cię - mówi Kelen, biorąc mnie za rękę. - Powiedz mi, kto cię skrzywdził, a my to naprawimy. Tutaj nie ma sprawiedliwości. Wszystko robimy dla nas samych. - Kelen, nie. Nie możesz. Uśmiecha się. - Możesz być zaskoczona tym, co mogę zrobić. A potem znajdziemy się na łodzi powrotnej do Melei, gdzie będziesz bezpieczna. Powiedz słowo, a wszystko uczynię lepszym. Już nigdy nie ~ 197 ~
będziesz musiała myśleć o tym kraju ani o nikim, kto w nim przebywa. I w tym momencie odkrywam nagą prawdę: nie tego chcę. Ściskam dłoń Kelena, a potem odsuwam się. - Myślę, że sama muszę z tym walczyć. Jego usta wykrzywiają się. - Zawsze musiałaś mieć wszystko pod kontrolą, co nie? Mądra Jessa. Nigdy nie mogłaś zaakceptować pomocy. Posyłam mu uśmiech pełen żalu. - Znasz mnie. - Nie, chyba tak naprawdę cię nie znam. - Wkłada ręce do kieszeni i wzruszając ramionami, odchodzi.
✻✻✻ Tego wieczoru chodzę po parku, przeglądając fragmenty ostatniego zadania szkolnego: jedna z książek mojego ojca, o kolonizacji Melei. Trochę czytam, choć niewiele, pomiędzy rzucaniem o drzewo pracą domową w przypływie wściekłości i podnoszeniem jej z ziemi, by znów powtórzyć cały proces. Jestem winna Finnowi przeprosiny. Problem w tym, ze nie mam pojęcia, jak znalezc jego frontowe drzwi. Widzę okno, przez ktore uciekłam, a takze wielki dąb, na ktory wskoczyłam, by zejsc na ziemię. Jednak w tej częsci kamienic nigdzie nie ma drzwi. Probowałam juz dzwonka po obu sąsiednich nieruchomosci; zadna nie nalezała do Finna. W rzeczywistosci zaden lokaj nie znał Lorda Ackerly’ego, ktory mieszkałby w tej okolicy. ~ 198 ~
Nic nie zostanie zniszczone. Wkładając spodnicę w buty, wspinam się na drzewo. Mama karciła mnie, ale ja zawsze wiedziałam, ze godziny spędzane na doskonaleniu tej umiejętnosci pewnego dnia mi się przydadzą. Po dotarciu na najnizszą gałąz przy najblizszym oknie, zdaję sobie sprawę, iz będę musiała skoczyc. Jesli jest zablokowane, znajdę się w dosc niebezpiecznym połozeniu. Wychylając się tak daleko, jak mogę, łapię za parapet i gdy otwieram okno, tracę rownowagę. Przechylam się do przodu, wpadam do pokoju z łomotem i ląduję, uderzając biodrem o wyłozoną czarnymi płytkami podłogę w łazience Finna. Z wdziękiem - nie. Ale skutecznie. Poprawiam spodnicę i bluzkę, chowam ksiązkę pod pachę i wychodzę z toalety. Korytarz ma więcej drzwi niz pamiętam. Szukam biblioteki, ale pierwszy pokoj, do ktorego zaglądam, nie jest własciwym. Wycofuję
się,
a
następnie
zatrzymuję
i
powoli
przekraczam prog. Sciany pokryte są malowidłami. Jest ich więcej niz kiedykolwiek widziałam
poza
muzeum. I
to
nie
tylko
albionskie,
pełne
nieusmiechniętych ludzi i nieruchomych owocow, spokojnych i martwych krajobrazow. Niektore z nich wyraznie pochodzą z Gallen, niektore z Saxxone i… Stoję przed największym dziełem, ogromnym krajobrazem namalowanym na szorstkim, tanim płótnie, gdy Finn, stojący za mną, mówi: - Jessamin? - W jego głosie słyszę dezorientację. Nie odwracam się. ~ 199 ~
- On odrzuca naszą sztukę. - Chyba nie do końca rozumiem. Macham książką w ręku, nie odwracając się. - Mój ojciec. Poświęca cały akapit prymitywnym dziełom Melejczyków. Mówi, że naszym najlepszym artystom brak techniki, umiejętności przeniesienia rzeczywistości na płótno. Nie rozumie, że nie chodzi o ukazanie świata dokładnie takim, jakim jest. A raczej o wyrażenie tego, jak się go odczuwa. Finn stoi obok mnie. Patrzymy na obraz, mieszankę zieleni i krzykliwej czerwieni, dzieło rozpoznałam od razu jako przedstawienie słoneczników
w
pełnym
rozkwicie. Namalował
je
oczywiście
Melejczyk; przynajmniej niektórzy z naszych artystów sprzedają swoje prace. Ale brak na nie popytu i szacunku dla czegoś tak "prymitywnego". - Nie wiem, kto je namalował - mówi cicho. - Moja matka miała je w swoim salonie. Kiedy spojrzałem na obraz, był wszystkim, co chciałem poczuć na tym świecie. To najpiękniejsza rzecz, jaką mam i nie zmieniłbym ani jednego szczegółu. Kiwam głową, skupiając się, by przez chwilę byc w stanie mowic. - To okropna ksiązka - wyznaję w koncu. - Jest fatalnym pisarzem. Pedantycznym w kazdym stopniu i ukazującym oczywistą nieumiejętnosc ujrzenia dobra w kazdej innej kulturze niz jego własna. A takze protekcjonalnym. Jakby cała moja wyspa była wypełniona szlachetnymi dziecmi potrzebującymi nauki, jak zrobic wszystko - od opieki nad chorymi, do opanowania historii swiata. Wiedziałes, ze w ciągu kilkunastu lat po skolonizowaniu Melei, stracilismy jedną trzecią ~ 200 ~
populacji w wyniku epidemii ospy? Dwie z moich ciotek, połowę kuzynow mojej matki. A dzieci wysyłane są do „lepszych” szkoł, uczących historii kultury, ktora nie jest ich i ich nie chce. Wielu z nas nawet nie mowi płynnie we własnym języku. - Wzdycham cięzko. - To jest jak piosenka, w ktorej nie pamiętam wszystkich słow. To jest bardzo okropna ksiązka. - Nie mowiąc juz o tym, ze Milton Miller jest fatalną nazwą. Prycham. - To najstraszniejszy typ człowieka. Drazni mnie nawet sposob, w jaki mruga oczami. A poza tym jego lekcje są nudne. - Jest głupkiem. W tej ksiązce. - Finn bierze ją ode mnie i otwiera na przypadkowej stronie. - „Kobiety w Melei, choc są zbyt ciemnej skory, by byc naprawdę piękne, obdarzane są wielką pasją i muszą byc przeszkolone w zakresie skromnosci, moralnosci i przyzwoitosci.” - Napisał żonaty mężczyzna, który znalazł sobie kochankę podczas wyprawy badawczej. - To dziwne metody szkolenia. Patrzę na kwiaty. - Nie wierzę, że ktoś mógł przybyć na moją wyspę i zobaczyć tylko, jak może zostać przekształcona w Albion. Nie sądzę, żeby ten cały kraj… - Jak miło. - Cicho. Ma on swoje osobliwe uroki, a trzeba przyznać, że pewne rzeczy są o wiele lepsze, niż kiedykolwiek moglibyśmy zrobić. Ale dlaczego przerabiać Melei na jego podobieństwo? Dlaczego nie uczyć się od jej najjaśniejszych części, dzielić się wiedzą oraz zasobami i ~ 201 ~
pozwalać Melei nadal istnieć tak, jakby chciała? - Ponieważ ludzie są głupi i dumni. Muszą posiadać to, co kochają. - Nie wszyscy - stwierdzam cicho. - Nie. Nie wszyscy. - Skąd Lord Downpike wiedział? - O czym? - O tym, jak bardzo kochasz ten obraz. Skąd wiedział, by ubrać mnie na wieczór gali jak czerwony słonecznik? - Lord Downpike nigdy nie widział tego obrazu, ani nie wie, ile on dla mnie znaczy. Nie pozwolę mu na wizję piękna, jakim byłaś tamtej nocy. Patrzę w dół, starając się kontrolować uśmiech pojawiający się na mojej twarzy. Niech tak będzie, Przeznaczenie, kimkolwiek jesteś. Poradzę sobie z tym, co być może nadchodzi. – Jest mi bardzo przykro. Za to, co powiedziałam i co przypuszczałam… - Nigdy mnie nie przepraszaj. Za nic. Cieszę się, że tu jesteś. Chociaż… jak się tu dostałaś? - Przez łazienkę. Naprawdę powinieneś zablokować okna, arogancki magu. I nie jestem zbyt zadowolona. Przyszłam tutaj tylko po to, by poprosić cię o natychmiastowe zatrudnienie Jacky’ego Boya i Ma'ati. I, oczywiście, by odwiedzić mojego ptaka. Finn stoi, w jego uśmiechu nie ma śladu kota, jedynie szczere i jawne szczęście. – Oczywiście. ~ 202 ~
Tłumaczenie: makaka0000 Korekta: gryfonium, A_Kaga14
~ 203 ~
Dwudziesty czwarty Siedzę w nasłonecznionym miejscu w bibliotece, zaraz obok rozciągających się od sufitu do podłogi okien. Finn nie mówi mi, co za nimi widać, a szkło zrobiono tak, aby widoczne były tylko jasne plamy kolorów. To jest mój ulubiony pokój w całym Avebury. Zakładając oczywiście, że okna w rzeczywistości wychodzą na Avebury. Uznałam to za niezbyt bezpieczne założenie. Nic nie jest bezpiecznym założeniem w tym domu, biorąc pod uwagę, że jedne z drzwi, obok łazienki, otwierają się do mojego pokoju w hotelu – w dodatku Finn upiera się, że zrobił je, kiedy tam przebywał. Po długich naciskach, Finn przyznał wreszcie, że odziedziczył większość domu po rodzicach. Poświęcili sporo czasu, by stworzyć drzwi i zaczarować je tak, aby otwierały się do kilku mieszkań w całym mieście. Jeden pokój w domu w dzielnicy Kingston, inny w pobliżu pałacu, inny na obrzeżach miasta wzdłuż rzeki i tak dalej. Nie byłam w większości z nich - to sprawia, że robię się nerwowa, otwierając któreś drzwi i nie wiedząc, gdzie mnie zaprowadzą - ale to rozwiązuje problem ze znalezieniem tego miejsca w zatłoczonym mieście. Odkrywam, że spędzam tutaj coraz więcej czasu. Oczywiście używając nowych frontowych drzwi w parku. Kazałam mu usunąć ~ 204 ~
drzwi, które były podłączone do mojego hotelowego pokoju. Chociaż byłoby to wygodne… Nie wydaje się, żeby Finnowi przeszkadzały moje wizyty, mi zresztą również. Przyglądam mu się, gdy pochylony nad dwiema książkami, porównuje różne rzeczy i robi notatki. To jego główne zajęcie. Ja piszę eseje i uczę się rachunku różniczkowego. On przepisuje rzeczy z książki, którą jest Pan Kruk i próbuje rozwikłać, co można dokonać poszczególnymi zaklęciami. Nie pozostał nawet ślad jego zabawnej, aroganckiej miny. Linia między jego brwiami ukazuje upór, a ja odkrywam, że chcę ją prześledzić palcem. Spogląda w górę i przyłapuje mnie na gapieniu się, więc wyjąkuję: – Ja-ja myślałam, że mówiłam ci już, żebyś nie nosił brązowego krawata. - Kiedy mi to powiedziałaś? - Powiedziałam twojemu cieniowi. Śmieje się. - Obiecałem ci, że nie będę podsłuchiwał. Wszelkie przyszłe instrukcje należy przekazywać mi osobiście. Odwraca się do książki, ale pochylam się do przodu, chcąc podtrzymać z nim rozmowę. - Czy jesteś pewien, że Ma'ati i Jacky Boy są bezpieczni w twojej wiejskiej posiadłości? - Tak, oczywiście. Nikt nie wie, gdzie to jest. - Dlaczego ich zatrudniłeś? Myślałam, że nie możesz mieć służby. ~ 205 ~
- Ty im ufasz. Taka rekomendacja mi wystarcza. Poza tym, poznałem Jacobo i nie mogę sobie wyobrazić znalezienia do tej pracy lepszego człowieka od niego. - Co się stanie, jeśli przejdą przez drzwi szafy i skończą na księżycu, czy gdziekolwiek indziej, gdzie prowadzą twoje dziwne korytarze? - Nieruchomość jest stosunkowo nietknięta. Nie powinni znaleźć niczego niezwykłego. - Dorastałeś tutaj? Pochmurnieje. - Nie. Wychowałem się w innym domu. Czekam, aż poda mi więcej informacji na temat swojego dzieciństwa, ale jest jak zawsze cichy, gdy pada ten temat, więc pozwalam mu wrócić do nauki, kiedy ja kontynuuję różniczkowanie, ale
mój
umysł
tylko
w
połowie
jest
skoncentrowany.
Z
niecierpliwością czekam, aby skończył się ten semestr zajęć i żebym mogła wybrać bardziej zaawansowane lekcje, choć znowu nie będę mogła wziąć zaawansowanej matematyki. Finn z trzaskiem zamyka książkę, sapiąc z frustracji. A ona natychmiast znika w eksplozji piór. Pan Kruk kracze z wściekłością i dźga dziobem palce Finna. - Przepraszam! Przepraszam! Zapomniałem, że to jesteś ty. - Troszcz się bardziej o mojego przyjaciela - mówię, starając się nie śmiać z ich równie zrzędliwych min. - Czuję się ograniczony. - Finn się krzywi. - Nie mogę mieć Lorda Downpike’a na oku, tak jak kiedyś. ~ 206 ~
- Dlaczego nie? - Och. – Wyraz jego twarzy się zmienia. Taką minę przybiera tylko, gdy nie chce mi czegoś powiedzieć. - Nigdy nie zatrudniałem znajomych. Nie są godni zaufania, bez urazy dla obecnego towarzystwa. Lord Downpike może przechowywać w nich magię i sprawić, by działali w połowie samodzielnie. Jednak, jak udowodnił Pan Kruk, dawanie magii stworzeniu z własnym rozumem, nie jest niezawodne. O ile mi wiadomo, w chwili, gdy Pan Kruk zerwał połączenie, odciął Lorda Downpike’a od tych wszystkich zaklęć. Będzie zatem musiał zacząć od początku z każdym, które w nim przechowywał. Co mnie bardzo cieszy. - Ale to dygresja. Nie mam znajomych, ale moja matka nauczyła mnie, jak w niespotykany sposób sprawować kontrolę nad moim cieniem. W przeszłości, wysyłałem mój cień do różnych miejsc, służył mi jako oczy i uszy. Cienie mogą bardzo łatwo uciec. Nikt ich nie zauważa i jest tak wiele ciemnych miejsc, by się mogły schować. Marszczę brwi, gdy pewna myśl pojawia się z tyłu mojej głowy. - W dniu, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Kiedy wróciłam do hotelu, mogłabym przysiąc, że widziałam dwa cienie, a powinien być tylko mój. Nagle oglądanie paznokci jest dla Finna pochłaniającym zajęciem. - Prosiłaś mnie, bym cię nie śledził do domu i właściwie nie zrobiłem tego. Ale musiałem upewnić się, że wrócisz bezpiecznie. Patrzy na mnie z obronną miną, jakby oczekiwał, że będę się wściekać. - Więc to stąd wiedziałeś, gdzie mieszkam. - I prawdopodobnie w ten sposób Lord Downpike odkrył ciebie. ~ 207 ~
Nie podejrzewałem, że będzie obserwował mnie tak pilnie. Gramy w politycznego kotka i myszkę już od dwóch lat, a ja byłem zbyt rozluźniony. Jeśli zauważyłaś mój cień, nie ma wątpliwości, że on też. - Dopiero co się spotkaliśmy! Dlaczego zależało ci na tym, żeby wysłać swój cień? Wzrusza ramionami i uśmiecha się. - Robisz dobre pierwsze wrażenie. Zegar, zagrzebany pod stertą książek na kominku, wydzwania godzinę. Ratuje mnie to przed koniecznością odpowiadania i wstydliwego zaczerwienienia moich policzków. - Och, na mnie już czas. Obiecałam wpaść dzisiaj z wizytą do Eleanor. Czuje się samotna w domu Lorda Ruperta. - Ja… - robi przerwę. - Chciałabyś, żebym poszedł z tobą? Uśmiecham się i potrząsam głową. - Nie, zostań i dalej pracuj. Im szybciej znajdziesz coś do wykorzystania przeciwko Lordowi Downpike i przechyleniu szali na rzecz pokoju, tym szybciej będziemy mogli pozwolić biednemu Panu Krukowi na stały pobyt w jego piórach, zamiast zmuszać go ciągle do przebywania w postaci opasłej księgi. - Jestem zmęczona bronieniem się przed Lordem Downpikiem. Nie mogę sobie wyobrazić, co musi czuć Finn po dwóch latach prób obalenia rządów Downpike’a. Pokażesz mi, jak to działa? Oczywiście, kiedy wrócę. - Jak co działa? - To. - Macham ręką na książko-ptaka i w stronę biblioteczki. - To wszystko. Wiem, że sama nie mogę tego zrobić, ale chciałabym zrozumieć, jak to się robi. Teraz to jest też część mojego życia i ~ 208 ~
odmawiam pozostania w niewiedzy.
✻✻✻ Kiedy wchodzę do gościnnej komnaty Eleanor, znajduję ją pochylającą się nad ozdobnym biurkiem, podtrzymującą jakiś kwiat przy głowie. Nie, nie przy jej głowie. Przy jej uchu. - Co robisz? - pytam. Prostuje się zaskoczona i piszczy. - Och, Jessamin! To tylko ty. To dobrze. To jest żenujące. Uśmiecha się z poczuciem winy. – Właśnie podsłuchiwałam w salonie. - Przy użyciu… kwiatka. - Moje własne zaklęcie. Nie mów nikomu. To beznadziejne, wymyślać nowe sposoby wykorzystania magii. Wszyscy patrzyliby na mnie z góry. Ale spodoba ci się to! Dałam mojej ciotce piękną roślinę doniczkową, którą poleciłam, by umieściła w salonie. Bardzo wyjątkowa roślina, z której gdy zerwę kwiat, mogę użyć go jako łącznika, przez który mogę słyszeć rozmowy.
Moja reputacja
najbardziej wykwalifikowanej plotkary w Avebury nie jest dziełem przypadku. - Z pewnością wzniosłaś sposoby podsłuchiwania na nowy, wyższy poziom. Czy nie byłoby prościej po prostu słuchać zza drzwi? Pochyla się do przodu. - Tutaj, na czole, dotknij. Zakłopotana, wodzę palcami po wskazanym przez nią miejscu. ~ 209 ~
Jest tam małe wgłębienie. - Co to jest? - Kiedy miałam jedenaście lat, słuchałam kłótni między ojcem i wujem. Mój ojciec wybiegł, a drzwi uderzyły mnie tak mocno, że powaliły mnie nieprzytomną i pozostawiły trwałe wgniecenie! Więc ze względu na swoje bezpieczeństwo, stałam się bardziej kreatywna. - Jesteś niesamowita. Promienieje, ponownie podnosząc kwiat. - Wiem. Teraz cisza. Wujek gości Lorda Bentona, który ma określone widoki na zjednoczenie rodzin poprzez małżeństwo Ernesta z jego córką, Margaret. Nienawidzimy Margaret, w razie, gdybyś zastanawiała się, jakie jest nasze zdanie. Stanowczo przytakuję i siadam na aksamitnej kanapie, by móc patrzeć, jak Eleanor reaguje na rzeczy, których ja nie słyszę. Następuje przewracanie oczami i kilkakrotnie wzdycha. - Polityka. - Krzywi się, ziewając dramatycznie. Ale potem jej oczy zamieniają się w szparki i przyciska kwiat mocniej do ucha. Jej mina nagle się zmienia. - Co jest? Ucisza mnie i niecierpliwie czekam, aż w końcu odsuwa kwiat, z roztargnieniem wykręcając go i odrywając płatki. - Więc. Żałuję, że to usłyszałam. Wydaje się, że Lord Benton, który od dawna był wraz z wujkiem zwolennikiem pokoju, zmienia lojalność. - Wspiera Lorda Downpike? Czemu? - Nie powiedział tego. Ale usilnie namawiał wujka, by zrobił to ~ 210 ~
samo lub odsunął się i w ogóle unikał tej sytuacji. - A co powiedział hrabia? Z pewnością się nie zgodził. Eleanor ze smutkiem kręci głową. - Powiedział, że być może już czas na to, by zabrał moją ciotkę na długie wakacje i pozwolił, by rzeczy toczyły się własnym biegiem. - Więc pozwoli Downpike’owi iść własną drogą. Kto jeszcze stoi przeciwko niemu? - Poza Lordem Ackerlym? Obawiam się, że mało kto. Siada obok mnie na kanapie i w niepokojącej ciszy gapimy się na maleńki kwiat, który dostarczył takie przerażające wieści.
Tłumaczenie: Caya_Smith Korekta: roko122334, dominque91
~ 211 ~
Dwudziesty piąty – Czyli twoja laska działa jak przewodnik? – pytam. Ostatnie kilka dni spędzilismy na probach wywnioskowania, co tez mogła oznaczac zdrada Lorda Bentona, ale dopoki Finn nie mogł zebrac więcej informacji na ten temat, to wszystko było bezcelowe. Zamiast tego uczył mnie magii. – Mhm. – Finn kiwa głową, rzucając wzrokiem na sekwencję, ktorą przekopiowałam z księgi o magii nalezącej do mojego ojca. Powoli zaczynam uczyc się specyficznego języka magii. W duzej mierze przypomina to matematykę. Najpierw uczysz się podstaw, by potem dzięki nim opanowac bardziej skomplikowane rzeczy. Mimo ze potrafię teraz rozpoznac własciwosci większosci zaklęc, nie potrafię wykonac zadnego z nich. Nie wiem, co o tym sądzic, ale lubię je analizowac i się ich uczyc. Do tego fakt, ze zarowno Finn jak i Eleanor nie posiadają wystarczającej wiedzy na temat historii magii – skąd się wzięła i jaka jest jej geneza – denerwuje mnie niemiłosiernie i sprawia, ze zaczynam się powaznie zastanawiac nad swoją awersją do uczenia się historii. Prawdopodobnie będę się musiała sama w to zagłębic. – Laska to skrot. To ja wykonuję całą pracę i wypełniam ją magią, ~ 212 ~
a następnie potrzebuję czegos, czym mogłbym tę moc stamtąd wyciągnąc. Zapamiętanie wszystkich zaklęc jest niemozliwe. Ja sam ciągle zaglądam do ksiąg i pamiętam jedynie garsc zaklęc, ktore jestem w stanie wykonac bez specjalnego przygotowania. Dzięki lasce mogę przywoływac zaklęcia o wiele łatwiej i szybciej. – Cos jak wymierzenie groznemu facetowi ciosu w głowę, zeby zapomniał, ze w ogole chciał mnie zaatakowac? – Dokładnie tak. – Wiesz, wczesniej miałam noz. Usmiecha się. – Wiem. To była pierwsza rzecz, jaka mi się w tobie spodobała. – Pokaz mi cos. – A co chciałabys zobaczyc? – Cokolwiek. Oswiec mnie swoją nudną, praktyczną albionską magią. Pan Kruk zaczyna czyscic swoje piora, przygładzając je z niskim pomrukiem, jakby gadał cos do siebie. Na twarzy Finna pojawia się nieznaczny usmiech, kiedy pociera kostki u dłoni – czarno-niebieskie, posiniaczone dzięki uprzejmosci Pana Kruka. – Zobaczmy – mowi, przerzucając kartki księgi swojego ojca. – Moze to. Będę potrzebował małej ilosci wody w płaskiej misce… atramentu… tak, to chyba wszystko. Zbiera wszystkie potrzebne rzeczy, po czym dokładnie czyta instrukcję, marszcząc brwi w wyrazie koncentracji. Macza pioro w atramencie i szepcze jakies obce słowa, jednoczesnie pisząc piorem na lustrze wody. Z piora spływa atrament, formując symbole, ktore ~ 213 ~
zostają w tym samym miejscu, gdzie je napisał. Jeden z nich rozpoznaję – przemiana. Reszty jeszcze się nie nauczyłam. Nagle, bez ostrzezenia, podnosi miskę i wylewa jej zawartosc na Pana Kruka. Tylko, ze piora zamiast przesiąknąc wodą, przybierają… niebieski kolor. Jasny, oszałamiający, mieniący się błękit. Pan Kruk kracze ze złoscią, podskakuje i zaczyna latac po pokoju, chaotycznie machając skrzydłami. Ląduje na biurku, skrobiąc przy tym pazurami jego powierzchnię, po czym probuje dziobem odgryzc błękit ze skrzydeł. – Ha! – woła Finn, wskazując na swoje kostki. – Teraz ty tez jestes czarno-niebieski! Nie mogę powstrzymac smiechu na widok mojego biednego, spanikowanego
ptaka.
Nie
wspominając
juz
o
niedorzecznej
małostkowosci pokazu magii Finna. Podnoszę Pana Kruka i, głaszcząc go po skrzydłach, zaczynam do niego cicho mowic: – Css. Nadal jestes niesamowicie przystojny, ale w niebieskim ci nie do twarzy, nie? Zaczyna załosnie krakac, lecz nie przestaje ciągnąc się za piora. – Finn. Chowa dłonie za plecami, przybierając niewinny wyraz twarzy. – Co? Zasłuzył sobie na to. – To ptak. Nie mow, ze tak bardzo satysfakcjonuje cię zemsta na ptaku. ~ 214 ~
– To on zaczął. Poza tym to nie jest na stałe. Zniknie w ciągu godziny – mowi nadąsanym głosem. – W takim razie dobrze. – Całuję Pana Ptaka w głowkę i kładę go sobie na ramieniu. – Niedługo wrocisz do swojego koloru. – Powiedz mu, zeby przestał mnie dziobac. – Byc moze sobie na to zasłuzyłes. Ale masz rację – magii mozna uzywac do tworzenia smiesznych i małostkowych rzeczy, nie ma mowy o nudzie. Jego usmiech jest delikatny i smutniejszy, niz się spodziewałam. – Kiedys uzywalismy jej na sobie. Moj tata farbował mamie włosy na rozowo, potem ona jego na zielono, a ja im dokuczałem tak długo, az farbowali moje na tak czerwony kolor, jaki mają kwiatki na tym obrazie. To zawsze była jedna z moich ulubionych sztuczek. – Odchrząkuje. – Teraz to jest dosyc popularne w społeczenstwie. Musiałabys się niezle namęczyc, zeby znalezc kobietę, ktora ma swoj naturalny kolor włosow. – Raczej rzadko widuję ludzi z niebieskimi włosami. Częsciej farbują je na brąz lub blond. – Coz, muszą jakos sprawic, by to zaklęcie wydawało się nudniejsze niz jest w rzeczywistosci. W koncu to Albionczycy. Wybucham smiechem, po czym pochylam się i czytam opis zaklęcia, by sprawdzic, czy byłabym w stanie zrozumiec, jak ono działa. – Czyli uzywasz do tego dowolnego atramentu? Kiwa głową. – Chociaz kolor byłby jasniejszy, gdybym uzył niebieskiego. – Interesujące. W takim razie efekt zalezy od jakosci i typu ~ 215 ~
wykorzystywanego obiektu. A co z cukrem, ktorego uzywa Lord Downpike? Zastanawiało mnie to. Moze uzyc dowolnego cukru, czy musi go wczesniej zaczarowac? – Wykorzystuje go jako odczynnik chemiczny, dzięki ktoremu moze się skupic i uwolnic zgromadzoną magię. Przypomina to trochę to, co robię z laską, tylko ze on kumuluje moc zaklęcia w swoim ciele. Dzięki temu traci mniej ze swojej mocy, ale zwiększa ryzyko pojscia czegos nie tak. Nie potrafię sobie wyobrazic, jaki to jest bol. Rozprostowuję palce i zauwazam, ile znikło szpilek i igieł. – Nie nalezy do ludzi, ktorzy boją się bolu. Ale ty tez przechowujesz w swoim ciele pewną ilosc magii. – Patrzę znacząco na jego włosy, a on się usmiecha. – Od kilku tygodni nic z nimi nie robiłem. – Hmm… nie wiem, czy ci wierzę. Unosi jednoczesnie brew i oba kąciki ust. – Uwazasz, ze nie byłbym tak czarujący bez uzycia magii? Parskam smiechem i staram się zmienic kierunek rozmowy, by ugasic to rosnące między nami napięcie. – Moze i jego pomysł jest dobry. Powinienes poswięcac tę energię na wazniejsze zaklęcia, na wypadek gdybys kiedykolwiek takiego potrzebował. Ale ta magiczna wiedza, ktorą zdobylismy dzięki Panu Krukowi… nie mozemy po prostu przechowac zaklęc przed ich uzyciem? W takim wypadku ta księga jest bezuzyteczna. – Kiedy połączenie między Lordem Downpikiem, a zaklęciami w tej księdze się przerwie, nie mozna go odbudowac. Jesli Lord Downpike przechował jakies zaklęcia w Panu Kruku, to juz je stracił. ~ 216 ~
– Dobry ptaszek – mruczę, muskając Pana Kruka policzkiem. – Juz nigdy nie pozwolę, by ten wredny Finn znowu ci pofarbował piora. Finn i Pan Kruk wymieniają pełne zazdrosci spojrzenia. Finn pierwszy odwraca wzrok i przenosi go na kartkę, ktorą własnie studiuję. – A teraz spojrz tutaj. – Wskazuje na jeden z symboli, ktore przerysowałam. – Jesli przeniesiesz to na prawą stronę, zamiast zgasic ogien wodą, podpalisz wodę. Przeniesienie jednej zmiennej ma wpływ na całe rownanie. – To dlatego rzadko stosuje się tu nowe rozwiązania? – Nie mowiłam mu o sztuczce Eleanor. Finn powiedział mi wczesniej, ze kazdy trzyma się magii, ktorej go nauczono. Zaczęłam zastanawiac się, co by było, gdyby tak zamienic symbole miejscami i stworzyc bardziej skomplikowane zaklęcia. – Tak jest bezpieczniej. Kazda, nawet mała zmiana mogłaby wywołac nieprzewidywalne konsekwencje. To dlatego znaczna częsc szlachty rzadko kiedy stosuje magię. Uczą się podstaw, ktore są obowiązkowe, w celu bronienia Albionu, lecz w innych sytuacjach trzymają się od niej z daleka. – Dlaczego ty tak nie robisz? Wzdycha, opuszczając ramiona, jakby nosił na barkach jakis wielki cięzar. – Bo ktos musi czuwac. – Nad czym? – Nad wszystkim. Moi rodzice przekazali mi ogromną ilosc wiedzy. Nie zrobili tego po to, bym mogł prowadzic uprzywilejowane, ~ 217 ~
wygodne zycie. – Jego głos nabiera tego odległego tonu, jak za kazdym razem, kiedy mowi o rodzinie. – Hmm, no tak, bo przeciez domy, bogactwa, wozy, uroczystosci i występy to tak ogromne brzemię. – Nie potrafię ukryc usmiechu, a Finn nieco się prostuje, wyraznie spokojniejszy. – Zapomniałas o tym, jak trudno jest byc tak przystojnym i czarującym. Patrzę znacząco na jego włosy. – Moze teraz pokazesz mi schemat i metodologię, jakie kryją się za tym zaklęciem. Chciałabym zrozumiec ten proces. – Kiedy przybyłem do tego miasta, nie znając tu nikogo, to było bardzo wazne. Musiałem jakos zdobyc zaproszenia na kolacje, bale i wydarzenia społeczne. Kiedys przywiązywałem do tego większą wagę, az spotkałem kogos, na kogo to nie działało. – Dlaczego to było takie wazne? Nie wyglądasz na kogos, kto lubi tego typu wydarzenia. – Szukałem kogos. Jesli nikt nie chce z tobą rozmawiac, nie jestes w stanie zdobyc zadnych informacji. Wtedy usłyszałem o niecnych planach Lorda Downpike’a i po tym wszystko stało się mało wazne. Cały czas obserwowałem zachowania waznych rodzin – czy wspierają agresję skierowaną przeciwko krajom kontynentalnym i linią Hallinow, czy nie. – Czyli uzywałes swojego uroku do konkretnych celow. – I to działało do czasu, az spotkałem ciebie. Wiesz, przeczytałem wiele ksiązek twojego ojca, chcąc dowiedziec się, skąd pochodzisz. – Ale mylił się co do… ~ 218 ~
– Nie, nie, nie brałem na powaznie tego, co napisał. Ale pewien rozdział o języku melejskim przyciągnął moją uwagę. Czy to prawda, ze macie piętnascie roznych słow na okreslenie miłosci? – Pochyla się smiejąc się chytrze, jakby chciał, bym zapytała, dlaczego w ogole poruszył tę kwestię. Nie daję się podpuscic. – Owszem, tak jest bardziej bezposrednio. Mamy słowo na pierwszą, nieskazitelną miłosc pozbawioną poządania. Na pragnienie bycia z kims tak mocno, ze wolałbys rozerwac się na strzępy niz zyc bez tej osoby. Na przedawniony, lecz silny związek między wiernymi sobie małzonkami. Na uczucie, ktorym darzysz osobę, ktora nie odwzajemnia twoich głębokich uczuc. Na cierpienie, jakie pozostało po zerwanym związku z ukochaną, ktorą nadal kochasz. Na miłosc między matką a dzieckiem, ojcem a dzieckiem, babcią a wnukiem, na miłosc łączącą dwojga przyjacioł, na miłosc będącą pierwszym krokiem prowadzącym do spędzenia ze sobą reszty zycia. Istnieje nawet słowo okreslające miłosc o tak niszczącej sile, ze nic juz nie wydaje się byc takie jak kiedys. – Piękne – mowi. – Ale naliczyłem tylko siedem. – Nie jestem tak biegła w języku melejskim, jak chciałabym byc. Albionczycy przejęli od nas nawet umiejętnosc kochania. – To akurat tragedia, ktora kryje się pod pozorami – mowi i w pierwszej chwili mam wrazenie, ze sobie ze mnie zartuje, ale na jego twarzy nie widac zadnej oznaki rozbawienia. Powietrze wokoł nas wypełnia się czyms niewymiernym, zarowno w rozumieniu matematycznym, jak i magicznym. Nie mogę ~ 219 ~
oderwac od niego wzroku i nie chcę tego robic. Ale upominam się w duchu, ze jestesmy bez przyzwoitki, ja jestem damą, a na tego typu sytuacje istnieją okreslone zasady. Uderzam się dłonią w czoło, zaskakując Finna i Pana Kruka, ktory odlatuje na drugi koniec pokoju. – Co się stało? – pyta Finn. – Własnie przypomniałam sobie o czyms bardzo waznym. – Tak? – Nie jestem Albionką. Marszczy brwi, zdezorientowany. – Zapomniałas o tym? – Od dziecinstwa wiele osob probowało mnie do tego zmusic. – Usmiecham się, podziwiając linię jego szczęki, kształt ust i zatracam się w targających mną uczuciach, nawet jesli nie potrafię sobie przypomniec, jak one się nazywają. Mruzy oczy. – Wszystko w porządku? Oplatam ramiona wokoł jego szyi i całuję go w usta.3
Tłumaczenie: Ma_cul Korekta: Myosotis013, ameliaevans
3
Siedzę i szczerzę się do laptopa. |A.
~ 220 ~
Dwudziesty szósty W momencie, gdy dotykam ustami jego ust, Finn odsuwa się i prawie spada z krzesła. – Nie zmusiłem cię do tego! – W panice otwiera szeroko oczy. – Proszę, uwierz mi, ja naprawdę nie użyłem żadnych zaklęć i nigdy nie wykorzystałbym… Przykładam palec – ten z dłoni bez rękawiczki – do jego ust i obrysowuję nim kształt dolnej wargi. – Proszę, przestań mówić. Chwytam kołnierz jego koszuli i znów przyciągam go do siebie. Tym razem nie przerywa pocałunku, ale obejmuje dłonią tył mojej głowy, kciukiem głaszcze mnie po szyi. Jego usta są miękkie i ciepłe; dopasowują się do moich jak równanie, którego nie wiedziałam, że próbuję rozwiązać. Los to nasz wybór i nie potrafię wyobrazić sobie takiego, po którym byłabym tak nieważko szczęśliwa, jak jestem w tym momencie. Odsuwamy się od siebie, a ja uśmiecham się, nie mogąc powstrzymać tego przyprawiającego o zawroty głowy ciepła, które rozchodzi się po moim wnętrzu. Jeszcze nigdy nie widziałam Finna tak wytrąconego z równowagi, uśmiechającego się tak ckliwie. – To było… ty… ~ 221 ~
– Wiesz, co mówią o malejskich kobietach. Jesteśmy podatne na ogromne namiętności, a do albiońskich skromności i dekorum trzeba nas długo przystosowywać. – Wolałbym być przystosowywany do twoich zwyczajów. – Podejrzewam, że szybko byś się nauczył. Opiera czoło o moje. – Co teraz? – szepcze. – Teraz – mówię, i wychylam się tak, by móc go znowu pocałować – zamierzam odwiedzić Eleanor. – Wstaję i śmieję się na widok sfrustrowanego grymasu, który wstępuje na jego twarz. – Nie możemy mieć tyle lekcji w ciągu jednego dnia. Musisz poćwiczyć i udoskonalić to, czego się dziś nauczyłeś. – Będę dążył do bycia twoim najlepszym uczniem. Odwracam się, by odejść, ale on chwyta moją dłoń. Z otwartością i szczerością patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczami. – Dziękuję, że dałaś mi kolejną szansę. Do domu wujka Eleanor udaję się niemal w podskokach. To tylko kilka budynków od Parku Greenhaven, ale ja rozkoszuję się chwilą czasu dla siebie, by przemyśleć, co się wydarzyło. Nie jestem pewna, co to oznacza, przynajmniej dla mnie, ale nie muszę być pewna. Nieważne, co dzieje się między mną a Finnem, liczy się to, że zależy mi na nim bardziej, niż mogłoby zależeć na kimkolwiek innym. Przyszłość sama o siebie zadba. A w międzyczasie… nie widzę nic złego w całowaniu. Całowanie jest cudowne. Kamerdyner Lorda Ruperta wpuszcza mnie do środka, mówiąc, że Eleanor przyjmie mnie w swoim prywatnym salonie. Nie czuje się ~ 222 ~
ostatnio zbyt dobrze i wciąż nie odzyskała sił od czasu koncertu. – Postanowiłam – mówi z kanapy, gdzie leży zwinięta pod kołdrą – że już nigdy więcej nie chcę być w centrum plotek. Plotkę dużo lepiej się obserwuje i rozgłasza, aniżeli z nią żyje. Gdy patrzę na nią po raz pierwszy, mój rozmarzony nastrój pryska. Wygląda tak, jakby straciła dużo na wadze, nawet jeśli ostatnio widziałam ją trzy dni temu. Siadam obok niej, przykładam dłoń do czoła, które okazuje się zimne i wilgotne. – Oglądał cię doktor? – Nic mi nie jest. To tylko zmęczenie. Za to ty wyglądasz jak wróbelek na wiosnę. Co jest powodem tych błyszczących oczu i rumianych policzków? Śmieję się. – Chyba nie podarowałaś Finnowi żadnej roślinki, co? – Nie muszę szpiegować, by wiedzieć, że coś jest na rzeczy. Gadaj. – Pocałowałam Finna. – Lord Ackerly? Pocałował cię? Nie… ty pocałowałaś jego? – Siada prosto na kanapie, z oczami okrągłymi jak dziecięce kulki do gry. – Naprawdę jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się trafiła. Myślałam, że Moira Chapel flirtująca z ogrodnikiem to historia roku, ale to przebija wszystko. Więc oświadczył się? – Nie i nie przyjęłabym go, gdyby to zrobił. Jeszcze nie. Jestem zadowolona z tego, że mogę sama rozgryźć, jak bardzo go uwielbiam, bez deklaracji, że będę go uwielbiać już zawsze. – Wyznajesz dziwną koncepcję małżeństwa, jeśli myślisz, że o to ~ 223 ~
chodzi. Oczekuję zaręczyn jeszcze przed końcem miesiąca. Nietykalny Lord Ackerly, w istocie. Obiecaj, że dowiem się pierwsza. Będę musiała zarezerwować każdą wolną godzinę na wizyty, by zobaczyć te wszystkie miny, kiedy ludzie o tym usłyszą. Śmieję się. – A niby komu innemu miałabym powiedzieć? Znowu kładzie się na kanapie, opierając głową o wezgłowie z uśmiechem kota, który dobrał się do śmietanki. – Oczywiście, jest sens w tym, że Lord Ackerly znalazł sobie najbardziej niedorzeczną wybrankę, jak to tylko możliwe. Och, wybacz, nie chciałam być niemiła. Macham ręką. – Bez wątpienia nasz związek to z jego strony odstępstwo od zdrowego rozsądku. Ale dlaczego jest w tym sens? – Ze względu na jego rodziców. Nie mówił ci o nich? – Tylko to, że wzajemnie się ocieniali. Rumienię się, gdy zdaję sobie sprawę, że choć ja dopiero teraz otworzyłam się na uczucie do Finna, on już wcześniej bez skrępowania oddał mi swoją duszę. Zastanawiam się, czy to, co dla mnie jest ekscytującym, niespodziewanym romansem, dla niego nie jest czasem olbrzymią ulgą po tym, jak odrzuciłam jego cień, a nawet zażądałam jego usunięcia. Eleanor obrusza się. – Ten facet jest beznadziejny. Jest owocem jednego z największych zakazanych romansów tego wieku i nawet nie omieszkał ci o tym powiedzieć? Wszystko muszę robić sama. Chyba mówił ci o ~ 224 ~
dwóch magicznych liniach, prawda? Kiwam głową, przypominając sobie symfonię. – W Albionie żyją wszyscy potomkowie Crombergów. Reszta to Hallinowie, którzy są rozsiani po kontynencie. Nikt nie zna dokładnej daty, kiedy nastąpił rozłam, ale był on tak głęboki, tak niemożliwy do pokonania, jak żaden inny rozłam w historii. Hallinowie, będąc w mniejszości, bronią magicznej wiedzy ze śmiertelną zawziętością. Zabijają Crombergów za zwykłe zadanie złego pytania podczas zagranicznej podróży. Odkąd nasza przewaga leży w liczbie, nie w umiejętności, nie musimy być tak dokładni w posługiwaniu się magią. Ale od wieków obligatoryjnie utrzymuje się dwie linie w kompletnej odrębności. Wyobraź więc sobie skandal jaki wybuchł, kiedy najmłodsza córka króla Saxxone zakochała się i uciekła z pewnym Lordem Ackerlym. – Matka Finna pochodziła z Saxxone? – Księżniczka. Proszę, nie ignoruj tej części, dzięki temu cała opowieść jest jeszcze bardziej romantyczna. Każdego innego już by stracono, ale król Saxxone to najpotężniejszy żyjący człowiek i jak głosi historia, była jego ulubienicą. Tak więc zabronił robić jej krzywdy, ale raz na zawsze wygnał ich oboje z krajów kontynentalnych. Lord Ackerly został odrzucony przez towarzystwo Albionu, ale jako że już dziedziczył – a te prawa są żelazne – niewiele mogli mu zabrać. Przenieśli się do jego wiejskiej posiadłości, z dala od wszystkich; nic ich nie obchodziło, tak byli w sobie zakochani. – Co się stało potem? Uśmiecha się smutno. ~ 225 ~
– Nikt nie wie. Wszyscy o nich zapomnieli, w większym lub mniejszym stopniu. Sama nic o nich nie słyszałam, aż dwa lata temu młody Lord Ackerly wstąpił w najlepsze kręgi socjety – czarujący i przystojny, a plotki głosiły, że posiadł śmiertelnie wielką wiedzę magiczną. Wszyscy się nim interesowali, starając się dowiedzieć, czy poznał magię Hallinów. Nigdy nic nie demonstrował, z wyjątkiem biegłego władania umiejętnościami Crombergów, które zna Lord Downpike, a o którym wielu sądzi, że jest najpotężniejszym mężczyzną w Albionie. Oczywiście Lord Downpike obsesyjnie zapragnął poznać wiedzę Ackerly’ego. Według pogłosek, przez lata rozsiewał szpiegów po całym kontynencie – po Gallen, Saxxone, nawet do małych krajów, jak Ruma. Na nic się to nie zdało. Lord Ackerly był jego nowym, łatwiejszym celem. Gdyby Lordowi Downpike’owi udało się pozyskać twojego Finna, posiadłby dostęp do nieosiągalnej wiedzy magicznej Hallinów. Downpike próbował już wszystkiego – łapówek, gróźb, a nawet kradzieży – by dostać się do Lorda Ackerly’ego, ale nic nie działało. Lord Ackerly pozostał niepowiązany z niczym i z nikim. Znajomy dla wszystkich, lecz dla nikogo przyjaciel. Robił krok do przodu tylko wtedy, gdy podejrzewał kogoś o zbytnie zbliżanie się do wywołania wojny. Nic nie zostawił dla Lorda Downpike’a, żadnej przewagi do wykorzystania. Aż… - urywa ze znaczącym uśmieszkiem. – Aż ja się pojawiłam. – Aż ty się pojawiłaś. – Ale Finn nic nie mówił o żadnej dodatkowej magii. – Sama go przetestowałam… och, nic mu nie mów! Jego magia to czyści Crombergowie. Nic w tym dziwnego. ~ 226 ~
Kiwam głową. – A rzeczy, których się dowiedziałam z książek Lorda Downpike’a i Finna działają w ten sam sposób i zawierają te same informacje. – Uczysz się magii? Ale myślałam… potrafisz coś zrobić? – Nie, nie. Mój ojciec może być Albiończykiem, ale nie jest szlachetnie
urodzonym,
w
każdym
znaczeniu
tego
słowa.
Odziedziczyłam jedynie ciekawość w zakresie szkolnictwa. Śmieje się. – Wiesz pewnie więcej niż ja. – Muszę przyznać, że to dziwne, że mimo dostępu do tych wszystkich informacji i mocy, wybierasz ignorancję. Jej uśmiech staje się przebiegły. – Droga Jessamin, ja nic nie ignoruję. – Ale co z tą historią? Chcę wiedzieć, jak to się zaczęło. Skąd pochodzi? Kim byli ci pierwsi Crombergowie i Hallinowie? Jak odkryli magię? Co ich poróżniło? Jej wzrok przybiera poważny wyraz. – Nie zadawaj zbyt wielu pytań. Niektóre historie zaginęły w czasie. Inne umyślnie zatajono. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie powinnaś nic z tego wiedzieć i… Napada ją pusty, rzężący kaszel. Przykłada chustkę, by zakryć usta. – Jesteś pewna, że się dobrze czujesz? Kaszle zbyt mocno, by mi odpowiedzieć, więc nalewam wody do szklanki i podaję jej. Gdy kaszel w końcu ustaje, odkłada chusteczkę. ~ 227 ~
Obie się w nią wpatrujemy. Jest poplamiona krwią, która powoli układa się w znajomą sylwetkę wielkiego ptaka. – Och – mówi Eleanor z cichym westchnieniem zaskoczenia. – To nie może być nic dobrego. Wstaję, siadam i znów wstaję. – Gdzie jest twój wuj? On nie pozwoli, by Lord Downpike ci groził! Eleanor, wciąż blada na twarzy, wpatruje się w chusteczkę. – Wuj wyjechał wczoraj na miesięczne wakacje. – Natychmiast każę kamerdynerowi wezwać doktora. Gdzie Ernest? Czy mógłby z tobą zostać, gdy ja pójdę po Finna? Finn to załatwi. Wiem, że tak. Eleanor kiwa głową, a jej oczy są szkliste i rozbiegane. – Hattie, służąca wezwie Ernesta. – Patrzy na mnie, a jej wargi drżą. – Jessamin, boję się. Przyciągam ją do siebie i całuję w czoło. – Zaopiekuję się tobą. Nic ci nie będzie. Obiecuję. Czekam, aż kamerdyner odchodzi, a Hattie pomaga Eleanor dostać się do łóżka, po czym biegnę na dół. Mija mnie Ernest, jego wzrok jest desperacki. – Jessamin, ja… – Nikt z nas nie może już sobie pozwolić na stanie z boku, Erneście. Przepraszam za mój udział w tym wszystkim, cokolwiek by to było… ale to nie moja wina. Całkowita wina leży po stronie Lorda Downpike’a. I do czasu, aż ludzie posiadający moc nie zbuntują się ~ 228 ~
przeciwko jego okrutnej tyranii, wszyscy będą w niebezpieczeństwie. Nie zdąża odpowiedzieć, bo już znajduję się za drzwiami frontowymi. Finn potrafi to załatwić. Zrobi to. Ale też… nie wiem. Nie wiem, jak długo będziemy mogli grać w tę grę, biegać w koło i gasić wciąż płomienie, które Lord Downpike posyła pod nasze stopy. Gdy skręcam za róg, ktoś chwyta mnie za nadgarstek, okręca i zatrzymuje przy swojej piersi. Spoglądam do góry na sztucznie przystojną twarz Lorda Downpike’a. – Skąd ten pośpiech, mały króliczku? Zupełnie jakby ktoś umarł. Lub był umierający? – Nie możesz. Nie zrobisz tego. Hrabia cię zniszczy. Dłoń Lorda Downpike’a zaciska się na moim przegubie niczym imadło. Próbuję się szarpać, ale on tylko kręci głową. – Ostrożnie. Ta twoja specjalna rękawiczka może spaść, jeśli będziesz się tak wyrywała. Chodź ze mną, jak cywilizowana osoba, a nie jak szamocząca się dzikuska. Nie zwalniając miażdżącego uścisku, zaczepia moją dłoń o zgięcie w jego łokciu i rusza leniwym krokiem, który jestem zmuszona utrzymywać. – Nie przejmujmy się hrabią. Ja się nie przejmuję. Jeśli jego siostrzenica ma umrzeć z powodu nagłej choroby, kto obwini za to mnie? Na sercu leży mi szczęście tej dziewczyny. Koniec końców, do mnie należy utrzymanie linii Crombergów. Ale chyba spotkałem się już gdzieś wcześniej z tą klątwą… to znaczy chorobą. Działa niezwykle szybko. Twoja przyjaciółka może nie przetrwać nocy. – Zabiję cię osobiście. ~ 229 ~
Mój głos jest ochrypły od nienawiści do niego i strachu o Eleanor. – Co za groźby! Zacięta osóbka z ciebie, jak na bezbronnego szkodnika Lorda Ackerly’ego. Ale wszyscy mamy szczęście! Znam magię, która może ją przywrócić do zdrowia. Zaciskam zęby, nienawidząc go, marząc by móc uczynić cokolwiek, oprócz zgodzenia się na jego warunki. – Czego chcesz? – Niczego, co już nie jest moje. Oddaj książkę, którą ukradłaś. Zawiera w sobie dokładny opis tego, czym mogę uleczyć Eleanor. Gdy tylko dostanę ją bezpiecznie w moje ręce, wykonam magię konieczną do ocalenia jej życia. – Nie wierzę ci. Wiesz doskonale, jak odwrócić zaklęcie. – Czyżby? Zaryzykujesz życie Eleanor? Możesz poprosić swojego drogiego Lorda Ackerly’ego, by znalazł zaklęcie, ale to taka wielka księga, a jej pozostało tak niewiele czasu. Ach, oto i jesteśmy. Zatrzymuje się w parku, ukryty między drzewami, lecz z doskonałym widokiem na drzwi do domu Finna. – Pospiesz się. Nawet stąd słyszę jej desperackie kasłanie. Puszcza moją dłoń, a ja potykam się na nieco słabych nogach. Nie mogę oddać książki bez utraty jedynego zabezpieczenia, jakie mam przeciwko kolejnemu atakowi, ale nie mogę też pozwolić Eleanor na cierpienie, a nawet śmierć z mojego powodu. Wpadam przez drzwi i wołam Finna. Będzie wiedział, co robić. Pomoże Eleanor, obróci niecny plan Lorda Downpike’a w proch. Nikt nie odpowiada, więc biegnę przez korytarz do biblioteki. ~ 230 ~
Na drzwiach wisi notatka. Otrzymałem ważne wezwanie od królowej. Zostań w domu, dopóki nie wrócę. Proszę. Twój Finn.
Tłumaczenie: AmadeusCat Korekta: KlaudiaRyan, Macul
~ 231 ~
Dwudziesty siódmy Nie wiem, co przeraża mnie bardziej – to, że Pan Kruk będzie w postaci ptaka, kiedy wejdę do biblioteki, czy też to, że nie będzie i nigdy nie będę mogła się z nim pożegnać. Popycham drzwi, wchodzę do pomieszczenia i zastaję go siedzącego na krawędzi krzesła, będącego w swojej czarnej postaci i ustawiającego w stos lśniące monety i guziki. - Ja… - mój głos się urywa. Pan Kruk patrzy na mnie, rozprostowując i chowając skrzydła. – Muszę cię mu zwrócić. Lordowi Downpike'owi. Jeśli tego nie zrobię, Eleanor umrze. Rozumiesz? Pan Kruk siedzi nieruchomo, a potem raz kiwa głową. - Zawdzięczam ci swoje życie. Jeśli nie chcesz tego zrobić, nie zmuszę cię do tego. Otworzę drzwi i pozwolę ci odlecieć, a sama znajdę inny sposób na uratowanie Eleanor. Podskakuje i z trzepotem skrzydeł ląduje na moim ramieniu, żeby trącić mnie w policzek swoim dziobem. Daje mi pozwolenie i łamie mi to serce. - Czy on zrobi ci krzywdę? Pan Kruk trzęsie swoim ciałem od czubka głowy po sam ogon, nastroszając swoje pióra, a potem kracze swoim najbardziej lekceważącym tonem. ~ 232 ~
- Jesteś najlepszym i najodważniejszym stworzeniem na całej planecie. - Biorę głęboki oddech i nachodzi mnie pewna myśl. W najlepszym
przypadku
będzie
to
ryzykowne
przedsięwzięcie,
prawdopodobnie bezsensowne, a w najgorszym sprowadzi na nas więcej bólu i kłopotów. Już pozwoliłam poświęcić Pana Kruka. Eleanor umiera. Czy mogę ryzykować? Czy to w ogóle możliwe? - Gdybym chciała napisać kilka stron, mogłabym umieścić je w książce? Mógłbyś sprawić, że staną się jej częścią? Wypuszcza z siebie niepewny skrzeczący dźwięk i skacze na stół. Całuję jego opierzoną głowę i głaszczę go po całej długości pleców. - Dziękuję – szepczę, a on zamienia się w książkę. Sabotaż, sabotaż. Jeśli Lord Downpike tak jak Finn musi odnawiać swoje zaklęcia za każdym razem, kiedy z nich korzysta, to może będę miała szansę sprawić mu kłopot z jego umiejętnościami. Otwierając książkę, zaczynam gorączkowo poszukiwać stron, które rozpoznaję. Nie mogę ryzykować uszkodzenia zaklęcia, którego być może będzie potrzebować Eleanor. Jeśli takowe w ogóle jest w tej książce. Znajdując strony, które wcześniej przeglądałyśmy, wyrywam je najostrożniej jak mogę, mając nadzieję, że Pan Ptak tego nie poczuje. Dopasowuję je z pustym arkuszem pergaminu i przepisuję sekwencje niemal identycznie, naśladując pociągnięcia piórem najlepiej jak potrafię. Ale robię też subtelne zmiany, zastępując poprawne sekwencje w zaklęciu błędnymi elementami i niewłaściwymi słowami. Ogień zamiast wody, zamęt zamiast przejrzystości, ciemność zamiast światłości. Zmieniam części równań, które rozumiałam. Gdybym miała ~ 233 ~
więcej czasu, gdybym była to w stanie zaplanować… Ale to jest najlepsze, co mogę zrobić. Potem wkładam kartki z powrotem w zgięcie książki i wstrzymuję oddech. Szereg czarnych iskier tańczy wzdłuż grzbietu książki, a kiedy pociągam lekko stronę, pozostaje na swoim miejscu. Lord Downpike wygrywa tę rundę i mam nadzieję, że nic więcej nie zaplanował. Biorę książkę, by zanieść ją człowiekowi z koszmaru, ale ona drży, a potem zmienia się w postać Pana Kruka. - Powinieneś zostać książką. Tak będzie dla ciebie bezpieczniej. Pan Kruk dziobie mnie w rękę. - W porządku! Twój sposób jest najlepszy! Nie będę się z tobą spierać. Idę korytarzem z ciężkim sercem, już opłakując stratę Pana Kruka. Coś wewnątrz mnie się trzęsie i dygocze, utrudniając mi oddychanie. Odpycham na bok strach o to, co się stanie, kiedy wręczę Lordowi Downpike książkę. Nie mam innego zabezpieczenia na wypadek fizycznej krzywdy. Nie mogę o tym myśleć. Nie ma innych opcji. Nie poświęcę dla siebie Eleanor. Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić i przecieram oczy. Lord Downpike nie zobaczy mnie zapłakanej i w rozsypce. Pan Kruk szczypie delikatnie moje ucho, a ja kiwam głową. - Cieszę się z twojego towarzystwa, drogi przyjacielu. Otwieram drzwi. Zmierzch skrył w cieniu park, ale widzę Lorda Downpike’a stojącego na skraju lasu. Zanim udaje mi się przekroczyć próg domu, Pan Ptak odrywa się od mojego ramienia z głośną serią ~ 234 ~
krakania. - Och! – Sięgam po niego, a potem opuszczam ręce pokonana. Przyjął zaoferowaną ucieczkę. Nie jest mi przykro. Przynajmniej jedno z nas jest wolne. Niech tak będzie. Rzucę się na jakąkolwiek formę łaski, jaką ma do zaoferowania człowiek taki jak Lord Downpike. Podnoszę nogę, aby zrobić krok na ganek, ale kiedy spoglądam, widzę Pana Kruka lądującego przed Lordem Downpikiem. Ten schyla się, łapie Pana Kruka za szyję i skręca mu głowę szybkim trzaskającym ruchem. - Nie! – krzyczę, ale jest już za późno. W jego rękach jest tylko książka. Opieram się na framudze drzwi, rękami zakrywam usta i w milczeniu potrząsam głową, jakbym mogła cofnąć to, co zrobił. - Nie wyjdziesz się pobawić? – woła, wkładając książkę pod pachę i podchodząc bliżej. – Sprytne, wysłałaś biednego ptaka na zewnątrz, a sama zostałaś bezpieczna w domu Lorda Ackerly’ego. Jestem pod wrażeniem. Dlatego Pan Kruk się zmienił. Żebym nie opuściła domu. Znowu zawdzięczam mu życie, a on… Och, Panie Kruku. - Płaczesz za moim niewiernym znajomym? Kobiety to takie dziwne stworzenia. Przypuszczam, że dotrzymałaś swojej części umowy, choć miałem nadzieję na spacer albo wspólną herbatę. Mrużę oczy, a postać Lorda Downpike’a rozmazuje się przez łzy. - Uzdrów Eleanor. Teraz. - Jak sobie życzysz. Jakie było to przeciwzaklęcie… - przerzuca kilka kartek w książce, a potem ją z trzaskiem zamyka. Żołądek mi się ściska. Jeśli zauważył, że zmieniłam zaklęcia, to straciłam nadzieję na ~ 235 ~
zdobycie jakiejkolwiek przewagi i ofiara Pana Kruka będzie zmarnowana. – Właśnie. Zostawiłem antidotum w cukiernicy w jej srebrnym serwisie do herbaty. Upewnij się, że wypije filiżankę z dwoma łyżkami i będzie z nią w porządku. - Nie potrzebowałeś książki – wyszeptałam. - Potrzebowałem. Ale nie po to, żeby uzdrowić Eleanor. Czy chciałabyś pojechać moim samochodem do jej domu? – Uśmiecha się, a ja znowu widzę odrobinę tego, co kryje się po jego dziwną twarzą, która nie porusza się tak, jak powinna, kiedy mówi. - Nie chciałaby – Finn staje za Lordem Downpikiem, mocno ściskając laskę. Lord Downpike nie odrywa ode mnie wzroku. - Teraz jego kolej – szepcze. – Kupione i zapłacone. Nie jesteś tak interesująca jak miałem nadzieję, króliczku. Do kolejnego spotkania. – Kiwa głową, przechylając w moją stronę kapelusz, a potem przechodzi obok Finna kompletnie go nie zauważając. Finn pędzi schodami i ciągnie mnie z powrotem do środka, zamykając za sobą drzwi. - Powinienem wiedzieć, że to podstęp, żeby pozbyć się mnie z domu. Kiedy dotarłem do pałacu, a oni nie mieli informacji o tym, że zostałem wysłany ja… ale nie wyszłaś. Nie mógł cię zabrać, nie przez próg. - Pan Kruk. – Wybucham płaczem. Finn bierze mnie w ramiona, a ja mu pozwalam i opieram twarz o jego ramię, jego ręce rysują delikatne kręgi na moich plecach. - Dlaczego dałaś mu tę książkę? ~ 236 ~
- Eleanor. Eleanor! Musimy się do niej dostać. Przeklął ją, ona umiera. Potrzebuje dwóch łyżek cukru ze srebrnego serwisu do herbaty. - To dla ciebie zbyt niebezpieczne, teraz, kiedy nie mamy czym mu zagrozić. Zostań tutaj. Zajmę się nią i wrócę jak najszybciej. Kiwam głową na jego ramieniu, chcąc żeby został i mnie trzymał. Potem odrywam się od niego i owijam wokół siebie ramiona. - Idź. Otwiera drzwi i wybiega. Patrzę jak znika między drzewami, kiedy przecina ścieżkę i pędzi bezpośrednią drogą do domu sir Roberta. Z wierzchołków drzew patrzy na mnie kilkanaście żółtych oczu.
Tłumaczenie: Avis92 Korekta: MadeleineKnowles, LarissaC
~ 237 ~
Dwudziesty ósmy Idę po gładkim, czarnym piasku malejskiej plaży położonej najdalej na północ. Podróż do niej z mojej wioski zajmuje dzień. Morska bryza co rusz zarzuca mi włosy na twarz. Staram się je trzymać z daleka od oczu. Lekki chłód miesza się z wilgotnym, gorącym, letnim powietrzem. Powinnam być całkowicie szczęśliwa, lecz coś jest nie tak. Rozglądam się za mamą, lecz nie ma jej ze mną. Nigdy jeszcze nie byłam tutaj całkowicie sama. Przychodzimy tu w letnie wakacje: ja, mama i Nani, a czasami nawet Henry wraz z rodziną. Lecz teraz, jak daleko sięgnąć wzrokiem - nie ma nikogo. Wiatr tnie coraz mocniej, więc pocieram dłońmi zmarznięte ramiona. Fałdy czerwonej sukienki wirują na wietrze, przypominają mi napis KOCHANKOWIE z karty, którą wyciągnęłam z talii Finna. Dlaczego jestem w czerwonej sukni? Nie chcę być tu w tej sukience, nienawidzę jej. Pozbywam się jej. Odwracam się, by wrócić tam, skąd przyszłam, lecz plaża ciągnie się w nieskończoność. Patrzę w dół i widzę martwe ciało Pana Kruka leżące na piasku. - Nie… - szepczę, lecz gdy schylam się, by go podnieść, ptak znika. Niewysłowiony strach ogarnia mnie i dusi, więc znów się ~ 238 ~
odwracam i szykuję do biegu, gdy zauważam coś na wprost mnie. Kieruję się tam od razu, i choć moje przerażenie wzrasta, muszę tam dotrzeć. Nie ma innej opcji. Na plaży ustawiony jest stolik z kosztownego, ciemnego drewna ze znajomo wyglądającym serwisem do herbaty. Próbuję uciec, lecz nagle stolik pojawia się tuż za mną i tym razem siedzi przy nim Lord Downpike ubrany w garnitur. Pierzaste skrzydła ma schowane za sobą. - Proszę, usiądź – mówi i posyła mi swój groźny uśmiech. Siadam naprzeciw niego. To nieprawda, to nie może być prawdziwe, lecz czuję smak słonego powietrza, żołądek mi się skręca ze strachu, gdy wyczuwam zapach herbaty. - To nie jest realne – szepczę. - Jasne, że nie – mówi z protekcjonalnym uśmiechem, a wiatr zamiera, pozostawiając nas na bezdźwięcznej, nieruchomej, martwej plaży. Zapach herbaty jest przytłaczający, z tego powodu podnoszę dłoń do nosa, by spróbować go zablokować. - Och – wykrzykuję. Moja dłoń jest całkowicie poraniona, kości są pomiażdżone. - Nie… Nie. Finn ją uleczył. Lord Downpike nalewa herbaty, mieszając cukier, wsypuje łyżeczkę za łyżeczką. - Lecz nadal pamiętasz ból. Tego ci nie odebrał, prawda? Nie potrafił sprawić, byś zapomniała o tym, co przeżyłaś. Połóż rękę na stole. Wpatruję się w dłoń, palce już leżą rozstawione i nieruchome na ~ 239 ~
blacie stołu. - Obudź się, Jessamin! Obudź się, obudź się… - Nie, dopóki ci na to nie pozwolę. Powiedz mi, dobrze się bawisz w towarzystwie przystojnego albiońskiego lorda? Dobrze się tobą opiekuje? Jesteś uroczym stworzonkiem. Całym umysłem wrzeszczę do dłoni, by się ruszyła, lecz nic się nie dzieje. Powinna boleć, ale tak nie jest. - Nie czuję palców. - Mogę to zmienić. Co robi Finn? Pokazywał ci magię? Opowiadał o swojej matce? – Lord Downpike podnosi młotek, machając nim w powietrzu, jakby sprawdzał jego wagę. Zamykam usta. Nie będę angażować się w ten sen. Nie będę. Wszystko w porządku, śnię, wiem, że śnię, wiem, że śnię. Lord Downpike wzdycha. – A więc dobrze. Twój umysł i tak już dokładnie wie, co poczujesz. Nie muszę nic robić. – Wali młotem w moją dłoń, a ja wrzeszczę. - Jessamin! – mówi Finn. Ale nie ma go tu na plaży. Gdzie on jest? Dalej krzyczę, wrzask się nie urywa, moja dłoń… ból jest zbyt wielki, nie mogę… - Jessamin, zbudź się! Siadam, dysząc ciężko, a włosy mam splątane wokół twarzy. - Moja ręka! – przykładam ją do piersi, wpatrując się w nią w półmroku świecy. Nie ma na niej nic poza czarną rękawicą. Chłodne mrowienie pokrywa się z pozostałością niewyobrażalnego bólu. - To trzeci raz tej nocy. – Eleanor, ubrana w białą koszulę nocną, ~ 240 ~
opiera się o drzwi. Jej włosy splecione w długi warkocz leżą na ramieniu, a ona sama wygląda na wykończoną. - Ja… przepraszam. Byłam… - Nie mogę im powiedzieć, nie potrafię wydusić z siebie słowa. Wiem, że mojej ręce nic się nie stało – wiem to. Ale ten ból! Zamykam oczy, nie mogąc pozbyć się zapachu herbaty w moich nozdrzach. - To zupełnie zrozumiałe – mówi Finn, wstając z krawędzi łóżka – przeszłaś przez tak wiele. – Nie brzmi na tak zmęczonego jak Eleanor. Mimo to słyszę w jego głosie rezygnację i smutek. - Zaczynam żałować, że zgodziłam się tutaj z wami zostać. – Eleanor wchodzi do pokoju i siada na krześle przy moim łóżku, ciężko ziewając. - Spodziewałam się, że podglądając wasze pokoje, zobaczę dużo ciekawsze rzeczy niż nocne koszmary i krzyki. - Nie wiem, co mnie napadło. – Odsuwam się zawstydzona, kopiąc uwolnioną spod prześcieradeł stopą. Finn we wszystko nas wprowadził, teraz wiemy, że Eleanor nie jest bezpieczna, a my nie mamy już w posiadaniu książki Lorda Downpike. Och, przepraszam, Panie Kruku. - Myślałam – pełna wielkiego bólu z powodu straty Pana Kruka – że będę mocno spała. Zamiast tego mój umysł jest nawiedzany przez koszmary. - Daj sobie trochę czasu. – Finn dotyka mojej dłoni. – Każdy ma koszmary. - Ale nigdy nie nękały mnie w ten sposób. One są takie rzeczywiste, straciłam nad nimi panowanie. Zamyślona Eleanor marszczy brwi, po czym wybiega z pokoju i ~ 241 ~
po chwili wraca, trzymając swoją tabakierkę. - Czy nie uważasz, że to zły czas? – pyta Finn. - Och, cicho. Nie tylko ty radzisz sobie z magią, i jeśli jest taka rzecz, w której mogę się wykazać, to… - Nabrała szczyptę i ledwo zdążyłam zamknąć oczy, nim sypnęła mi tym w twarz. Zachichotała. – Jeśli jest jedna rzecz, w jakiej jestem dobra, moi drodzy, to jest to wykrywanie obecności magii, zawsze mogę ją znaleźć. Otwieram oczy. Cząsteczki pyłu wirują powoli wokół mojej głowy, tworząc wzór. Eleanor bierze mnie pod ramię i przyciąga moją głowę – Koszmary biorą się stąd. – Dotknęła miejsca z tyłu mojej czaszki. – Czy coś ci się tutaj stało? - Nie… tak! Moja wstążka i trochę włosów. Lord Downpike je ma. Zupełnie o tym zapomniałam. Finn wstaje, jego oczy błyszczą w furii, odbijając blade światło. – Jak on śmiał! – wybiega z sypialni. Eleanor wspina się na łóżko obok mnie, przysuwa się do mnie, kładąc swoją zimną stopę na mojej. To cudowne mieć ją obok odganiającą pozostałości snu i wspierającą mnie. Finn powraca i w końcu zauważam, że ma na sobie cienką, białą koszulę nocną i naprędce naciągnięte luźne spodniami; przez materiał koszuli prześwitują jego obojczyki. Co jest ze mną i z jego obojczykiem? Rumienię się i uśmiecham do siebie. Przynajmniej lepiej rozmyślać o tym niż o nieograniczonym dostępie do moich snów, jaki najwyraźniej ma Lord Downpike. Finn porządkuje szafkę nocną, układając jeden z jego grubych rękopisów otwarty na jakiejś stronie. Ma przy sobie kilka rzeczy. ~ 242 ~
Palącą się świecę, parę nożyczek oraz jakąś sproszkowaną substancję. Przyglądam się książce, próbując odgadnąć rodzaj i efekt zaklęcia. Z tego, co mogę powiedzieć, potrzebuje kosmyka moich włosów – połączenia, którego używa Lord Downpike, sproszkowane nasiona maków jako bramę do krainy snów oraz wosk do pozbycia się więzi z Lordem Downpikiem. Wskazuję palcem na włosy, gdy Finn patrzy na mnie, pytając o pozwolenie. Zgadzam się, by odciął małą kępkę. Zabiera je z powrotem do komody. - Myślę, że możemy to zmienić – mówię. - Że co, proszę? – Finn patrzy na mnie, kreśląc niezbędne symbole. - Nie ma przypadkiem zaklęcia, które odbija poczynania wroga? Użycie lustra? Możemy zamienić wosk na lusterko i zamiast zamknąć przed nim mój umysł, pozwolić mi przejąć kontrolę, gdy Lord się znów wedrze? Finn marszczy brwi. – A czemu mielibyśmy tak zrobić? - A jest to możliwe? - Przypuszczam że tak. Teoretycznie. Lecz czemu mamy podejmować ryzyko, skoro mogę go skutecznie zablokować? - On ma więcej moich włosów. Całe kosmyki, które zabrał z grzebienia. Co go powstrzyma przed ponownym rzuceniem zaklęcia? - Jeśli to zrobi, znów go zablokujemy. I znów. Tak wiele razy, ile będzie potrzeba. - To nie wystarczy. Już teraz muszę się ukrywać przed nim w ~ 243 ~
dzień. Nie chcę kłaść się spać z myślą, że znów tam wtargnie. - Ale co dobrego przyniesie, że będziesz mogła kontrolować sen, skoro on ciągle będzie mógł wtargnąć do twojego uśpionego umysłu? Uśmiecham się groźnie. – Zabiorę go do miejsca, od którego wolałby się trzymać z daleka. Eleanor chichocze. – Jesteś szalona. Finn zasępia się. – Nie powinniśmy ryzykować. Teoretycznie może się to udać, ale czułbym się pewniej, używając znanych mi zaklęć. Wstaję, pozostawiając ciepłe i wygodne posłanie. Idę do łazienki znaleźć małe, pozłacane lustereczko. Ustawiam je obok rzeczy przyniesionych przez Finna i spoglądam mu prosto w oczy. - Zgodziłam się pozostać tutaj, ponieważ było to bezpieczne dla wszystkich. Teraz ty musisz pozwolić mi działać w sposób, który w moim mniemaniu jest najlepszy. Widzę ten moment Spojrzenie mu tężeje i jestem pewna, że się ze mną nie zgodzi, że zmusi mnie do postąpienia według jego planu. A może to zrobić. Jestem w jego domu, pod jego opieką. Słowa Lorda Downpike’a drwiąco szepczą w mej głowie: Dobrze się tobą opiekuje? Sekundę później, ku mojemu zaskoczeniu, Finn przytakuje. – Ale muszę nalegać, bym mógł zostać przy tobie na noc. Gdyby coś jednak poszło nie tak, będę mógł od razu cię obudzić. Twarz rozpromienia mi uśmiech na myśl o moim małym zwycięstwie, lecz równie nagle ogarnia mnie zimno na tę myśl. Możliwe, że lepiej byłoby przegrać tę walkę. Gdy tylko zauważam, że ~ 244 ~
Finn bierze się za przygotowanie zaklęcia, mam ochotę go powstrzymać. Jednak nie robię tego. Nie będę więcej uciekać i chować się dłużej niż to konieczne. Kiedy wszystko jest przygotowane, przechodzimy do konkretów. Finn rysuje symbole na tafli lustra i obsypuje je proszkiem, a następnie stawia je na moim łóżku. Eleanor również siada. – Na litościwe duchy, czarowanie mnie usypia. Magia jest taka nudna. Jeśli oboje myślicie, że będę tu siedzieć i was pilnować, mylicie się. Zostawię otwarte drzwi tu i w moim pokoju, lecz obawiam się, że jestem zbyt zmęczona na dalsze plotkowanie. Więc nie róbcie już nic interesującego. Całuje mnie w policzek i na wpół śpiąca wychodzi z pokoju. Siedzę na brzegu łóżka i nerwowo zerkam w lusterko. – Jak myślisz, uda się? Finn kiwa głową, lecz pogodny uśmiech zdradza głęboka zmarszczka między brwiami. Podnosi się i wskazuje łóżko – Chyba będzie lepiej, jak wrócisz do spania. - Och, racja. Jasne, że tak. Wracam pod kołdrę i kładę się, czując się niezręcznie i niekomfortowo. Finn siedzi na krześle obok łóżka i mnie obserwuje. - Nigdy nie usnę w taki sposób. Patrzę na niego spode łba, ale prawda jest taka, że się boję. Moja ręka boli na samo wspomnienie i jakoś nie uważam już, że dam sobie radę, jeśli znów to się stanie. Przypomniałam sobie, jak chowając się w szafie Eleanor z Finnem tak bardzo pragnęłam, by mnie przytulił. ~ 245 ~
Poszedł dzisiaj na ustępstwo, ja też mogę. Odsuwam się, zostawiając mu wystarczająco dużo miejsca, i spoglądam na niego wymownie. Jego brwi unoszą się tak wysoko, że aż znikają pod czupryną złotych włosów – Że co proszę? - Obiecuję, że cię nie wykorzystam. – Staram się podeprzeć słowa beztroskim uśmieszkiem, ale to nie wypala. Pozostaje szczerość. – Chcę tylko mieć cię przy sobie. Muszę wiedzieć, czuć, że nie jestem sama, gdy się z nim zmierzę. Uśmiecha się, a ja z ulgą dostrzegam, że to miękki i dobroduszny uśmiech. Ostrożnie kładzie się obok mnie. Leży płasko, na plecach, w ogóle mnie nie dotykając. Zmniejszam dystans między nami i kładę głowę na jego ramieniu, podnosząc jego rękę i układając ją sobie w talii. - Dziękuję – szepczę, czując się bezpieczniej niż w jakimkolwiek momencie przez ostatnie tygodnie. - Nie myśl sobie, że takie usługi świadczę byle komu – odpowiada po cichu. Nie zabiera mi dużo czasu ponowne znalezienie się na czarnej, piaszczystej plaży. Tym razem jestem w pełni świadoma sytuacji, bez dziwnych retrospekcyjnych wspominek wywołujących niepewność. Nie, tym razem wszystko mam pod kontrolą. Od razu zmieniam te okropnie czerwoną kieckę na jedną z moich zwykłych spódnic i bluzkę. Spódnica ma kieszenie i wkładam do niej dłonie. Uśmiecham się. Lord Downpike czeka na mnie. Nie spieszę się, tylko spacerkiem ~ 246 ~
idę w jego stronę. Na jego twarzy pojawia się błysk zmieszania i coś jeszcze, ale to znika, nim mogę się temu dokładnie przyjrzeć - Siadaj – mówi z tym groźnym uśmieszkiem. Obracam się, wyjmując nóż z kieszeni i jednym szybkim ruchem wbijam mu go w dłoń, przyszpilając go do stołu. Skrzydła gwałtownie się poruszają i znikają, a on patrzy na dłoń z szokiem i bólem w oczach, zanim zwiesza głowę. Spodziewam się, że zacznie zawodzić z cierpienia, lecz już po chwili patrzy na mnie z ironicznym uśmieszkiem. - Bardzo sprytnie. - Jestem bystrą dziewczyną. - Ale to nie wystarcza. Prawda? Nigdy nie będzie dość dobrze. Możesz błyszczeć niczym słońce. Możesz być najlepsza wśród rówieśników w szkole. Możesz próbować i próbować lecz to, lecz ty, nigdy nie będziesz dość dobra. Jakie to uczucie, króliczku? Wiedzieć, że nigdy nie będziesz miała kontroli, nigdy tak naprawdę nie będziesz miała władzy z powodu tego, kim jesteś? - Myślę, że mnie nie doceniasz – mówię, lecz brzmi to bardziej niepewnie niż bym chciała. - A ja uważam, że wiesz, że mam rację. To nie jest twój świat i nigdy nim nie będzie. Rozglądam się po plaży. Dalej jesteśmy w moim śnie. - W tym momencie to jest dokładnie mój świat – wyciągam, jak gdyby znikąd, ogromny tasak do mięsa. – A ty powinieneś go opuścić. Wybucha śmiechem, dłoń wciąż ma przybitą do stolika i wtedy posyła mi spojrzenie, które mogę opisać tylko jako… czułe. ~ 247 ~
- Niech tak będzie. I wtedy znika, a sen jest już tylko snem.
Tłumaczenie: anate2 Korekta: A_Kaga14, gryfonium
~ 248 ~
Dwudziesty dziewiąty Najdroższa mamo, Mam nadzieję, że ucieszy cię ten list. Przepraszam, że nie pisałam wcześniej, ale nie wiedziałam, co powiedzieć, poza tym nie chciałam powiadamiać cię o tym, dopóki nie będę miała pewności, że nie da się tego uniknąć. Rzuciłam szkołę. Pewne okoliczności sprawiły, ze nie mogłam uczęszczać na zajęcia i choć pęka mi serce na myśl, że miesiące nauki i ciężkiej pracy poszły na marne, odpoczynek sprawi, że będę kontynuować naukę na własną rękę z większym zaangażowaniem niż pod okiem uczelnianych profesorów. Wiem, iż byłaś przeciwna mojej nauce tu. Miałam nadzieję, że udowodnię ci, że się mylisz, dlatego przepraszam. Chcę powiedzieć, że jestem ci wdzięczna za całą miłość i wsparcie, jakimi mnie obdarzałaś, pomimo naszych odmiennych zdań i niezgodności. Mam nadzieję, że będziesz ze mnie dumna. Mieszkam teraz pod nowym adresem, u mojego drogiego przyjaciela. Eleanor, która niedawno chorowała, zostaje z nami, dlatego czas będę spędzała w wesołym towarzystwie. Świat jest o wiele bardziej skomplikowany, niż myślałam. Staram ~ 249 ~
się znaleźć w nim swoje miejsce. Bardzo za tobą tęsknię i żałuję, że cię tu nie ma, byś mogła mi doradzić w kwestii doboru ubrań i tego, co mam robić. Twoja kochająca córka, Jessamin. P.S. Z wielką przyjemnością informuję cię, że Jacobo i Ma'ati, piękna dziewczyna z wyspy, pobrali się. Znaleźli pracę w posiadłości zamożnego lorda i są naprawdę szczęśliwi. Proszę, pogratuluj w moim imieniu jego mamie. – Oszałamiająco przystojny – mówi Finn. – Co proszę? – Dmucham na kartkę papieru, by atrament szybciej wysechł. – Zapomniałaś o "oszałamiająco przystojny". Drogi przyjaciel jest miłe, ale w niewielkim stopniu określa to, jaki jestem. Eleanor podnosi wzrok znad listu, który pisze. – A jak mnie opisała? Ponieważ zawsze wolałam, żeby o moich oczach
mówiono,
iż
są
"barwy
wzburzonego
morza".
Jeśli
którekolwiek z was w ogóle się nad tym zastanawiało. – Nie lepiej niż mnie. Właściwie to chyba prowadzę. Ja jestem "drogim przyjacielem", a ty jesteś tą, która "niedawno chorowała". Odsuwam list i spoglądam na niego. – Czytanie cudzej korespondencji jest bardzo niekulturalne, Lordzie Ackerly. – Chyba że jest bardzo interesująca – mówi Eleanor. – Listy Jessamin takie nie są. Za to moje opowiadają o bliskim spotkaniu ze ~ 250 ~
śmiercią i następującym po nim przetrzymywaniu mnie wbrew mojej woli w domu tajemniczego i złowrogiego Lorda Ackerly. Obawiam się, iż dopisałam ci tragiczną przeszłość i jeden czy dwa zabójcze sekrety. – Jesteś przetrzymywana w rozpadającym się gotyckim opactwie? Czy pozostajemy przy oszałamiającej gotyckiej rezydencji? – pytam. – Naturalnie. Gdy skończę, w mieście nie pozostanie osoba, która nie będzie skręcać się z zazdrości nad moim łamiącym serce życiowym dramatem. – Milknie, stukając się piórem w brodę. – Pewnie nie masz kuzyna? Mogłabym dodać wątek romantyczny. Finn kręci głową. – Wybacz, ale nie. – Jakoś sobie poradzę. Do chwili, gdy nie skończę jako ginąca tragicznie przyjaciółka, co doprowadzi do tego, iż będziecie w sobie zakochani aż do śmierci. – Na jej twarzy pojawia się skupienie, a po chwili uśmiecha się przebiegle. – Och, moment. Ale przecież prawie tak się stało. – Okropna dziewucha. – Ciągnę ją za ucho, przechodząc obok. Ziewa, choć wstała kilka godzin temu. Pisze więcej listów niż ktokolwiek, kogo znam, i to zdaje się ją męczyć. Ja, w przeciwieństwie do niej, jestem wypoczęta. Finn kilkakrotnie pytał mnie o to, jak sypiam; na szczęście przez ostatnie dwie noce nie nawiedzała mnie wizja Lorda Downpike'a. Myślę, że nie robi tego, bo musi drążyć temat. Raczej ma to związek z tym, że nie ma już wymówek, by w nocy zostawać w moim pokoju. Może mogłabym powymyślać trochę złych snów. ~ 251 ~
Nie. Potrzebuję trochę świeżego powietrza. Muszę zrobić coś – cokolwiek – ale nie tutaj. Siedzenie tu od trzech dni to dla mnie za dużo. Finn wychodzi bez przerwy, spotyka się z ludźmi, utrzymuje kontakty, starając się, by szala wagi przechylała się na korzyść pokoju, ale Eleanor i ja wciąż tkwimy w zamknięciu. To przypomina mi zabawę dzieci z wyspy: Lis i Króliki. Zabawa odbywała się na wolnej przestrzeni, gdzie przygotowywało się króliczą norę, w której można było ukryć się przed dzieckiem, które akurat było lisem. Nigdy jej nie używałam, nieważne jak wiele razy mnie łapano. Nawet wtedy wolałam walczyć, niż się chować. Podnoszę dzisiejszą gazetę i opuszczam zalaną słońcem bibliotekę. Mam ochotę na trochę szarości. Pokój kąpielowy odpowiada mojemu nastrojowi, dlatego zaszywam się tam i siadam na krześle przy oknie, przeglądając czasopismo. Moją uwagę przykuwa artykuł o Melei. Marszczę brwi, przeglądając go, po czym skupiam się i czytam od deski to deski. Napisał go nie kto inny jak mój ojciec, głosząc fantazyjne i okropne kłamstwa o chwalebnej erze Albiończyków i kolonizowaniu terenów, gdzie żyli biedni, żyjący w brudzie tubylcy. "Na zakończenie chciałbym dodać, iż biorąc pod uwagę ogromne korzyści widoczne w każdym aspekcie życia na tej wyspie, efekty rządów i nadzoru albiońskiego systemu są nieocenione. Weźmy pod uwagę taki przypadek. Skoro tak wielu nieokrzesanych ludzi jest w stanie zacząć żyć cywilizowanie, albioński patriota może jedynie wyobrazić sobie, jaki możemy mieć wpływ na urodzajne ziemie cywilizowanych krajów." Niemal ślepa z furii wpadam z powrotem do biblioteki i rzucam ~ 252 ~
gazetę na stół. – Widzieliście to? – Teraz sobie przypominam, że dziewczyna z mojej klasy czytała jego artykuły. Nigdy nie traciłam czasu, by do nich zaglądać. Eleanor zerka na gazetę, po czym wraca do pisania listu. – Och, to? Napisał ich całą serię. Potwornie nudne. Zamiast tego poczytaj artykuły z sekcji „Towarzyskie”. Finn podnosi gazetę i czyta artykuł, pomiędzy jego brwiami pojawia się zmarszczka. – Serię? – Hmm? – Eleanor odkłada pióro. – Tak. W większości wychwala to, jak kolonizacja wypleniła pierwotną kulturę, a potem porównuje do kontynentalnego kraju i wspomina, co można zrobić, by zaimponować ich systemowi czy metodom rządzenia. Wiem o tym tylko dlatego, że wujek uparł się, by czytać te artykuły na głos Lady Agacie i pytać ją o opinię, która zawsze jest taka sama: „Chyba zamówię nowy kapelusz”. Zaczynam miotać się ze złości po bibliotece. – Co za pyszałkowaty, zaślepiony, arogancki gaduła! Mam ochotę iść do jego biura i dać mu po uszach! – Jessa. – Głos Finna jest czuły, ucina moją tyradę. – Co? – Uważam, ze powinniśmy skontaktować się z twoim ojcem. Eleanor upuszcza pióro i pochyla się do przodu. – Żeby zapytać go o zgodę? Mam listę kolorów, które można wykorzystać przy ślubnych dekoracjach. Pod uwagę powinna być brana moja cera. Tak będzie sprawiedliwie. ~ 253 ~
– Na litościwe duchy, Eleanor! Mój ojciec nie dostąpi tego honoru, bym pytała go o zgodę na cokolwiek. Idziemy dać mu po uszach. Tak? Finn się nie uśmiecha. – Zastanawia mnie ton tych artykułów. Chciałbym zapytać o nie twojego ojca. – Jestem w stanie wymyślić wiele innych rzeczy, które zrobiłabym przy pierwszym wyjściu z domu, ale skoro dzięki temu się stąd wydostanę, to niech będzie. – Na myśl o powrocie do szkoły czuję ból w piersi. Często było tam okropnie, ale przynajmniej miałam jakiś cel. Nie lubię siedzieć w zamknięciu, nie lubię żyć z przeczuciem, że przebywanie tu zapewnia mi bezpieczeństwo, skoro nie robimy nic, by wyrwać się ze szponów Downpike'a. Finn bierze swoją laskę i zakłada kapelusz. Uwydatnia on łuk jego brwi, linię szczęki, a ja dochodzę do wniosku, że bycie zamkniętą z nim w jednym domu nie jest takie złe. Istotnie. Uznaję, iż to dobrze, że Eleanor jest z nami jako nieoficjalna przyzwoitka. Finn widzi moje spojrzenie i uśmiecha się nieznacznie. Uciekam wzrokiem w bok, starając się ukryć własny uśmiech, usiłując nie myśleć o jego obojczykach skrytych pod koszulą.4 – Przy okazji dodam też, że będę więcej niż szczęśliwa, zostając matką chrzestną waszych dzieci, ale będą musiały mówić do mnie panno Eleanor. Żadnych głupich przezwisk. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiadam. – Och, proszę. Idźcie stąd i złapcie trochę świeżego powietrza, zanim samoistnie się zapalicie.
4
Ja rozumiem jaranie się klatą czy brzuchem faceta (sama to robię) ale OBOJCZYKI? Wtf? XD |K.
~ 254 ~
– Chciałabyś iść? – pyta Finn. – Nie. W przeciwieństwie do Jessamin, preferuję posiedzieć, poczytać, popisać listy i się zrelaksować. Nawet podoba mi się takie życie. Poza tym możliwe, że później odezwie się Ernest. Opuszczamy ją, obiecując, że wrócimy z niespodzianką, którą, według jej poleceń, mają być świeże kwiaty – byle nie stokrotki czy chryzantemy. Finn wybiera drzwi wychodzące na długą, ciemną alejkę krzyżującą się z ulicą pełną sprzedawców. – Jak wiele przejść masz? – pytam. – Na tę chwilę piętnaście. Kilka stałych, pozostałe zmieniają swoje położenie. Kiwam głową, starając się pamiętać o specyficznej kombinacji symboli. Wiem, że czytałam o tym w jednej z jego książek. – Mówisz do siebie – odzywa się po chwili. – Jesteś zdenerwowana? – Na myśl o spotkaniu z ojcem. O bogowie, nie. Próbuję coś zrozumieć. Cicho bądź. Milczy i idzie koło mnie, czujnie obserwując mijanych przez nas ludzi. Są to głównie kobiety i mężczyźni przekrzykujący się nawzajem, by przyciągnąć jak najwięcej klientów. Czuję się tu bezpiecznie, bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. W takim tłumie łatwo jest pozostać niewidzialnym. Pośród wszystkich tych ludzi nawet ja nie wyróżniam się ze swoją cerą i włosami. W powietrzu unosi się zapach ryb i pszenicy i, z jakiegoś powodu, w tym miejscu wszystko wydaje się być łatwiejsze. Może dlatego, że wszyscy żyją tu na równych warunkach. Nie ma wywyższania się z powodu majętności. Nie ma ~ 255 ~
zasad, formalności. Na schodach siedzi z dzieckiem przy piersi kobieta. O latarnię opiera się para, całując się namiętnie w miejscu publicznym. Dochodzę do wniosku, że matematycznie ma to sens. Przy tak dużej liczbie pojedyncze jednostki niewiele znaczą. Jednak gdy się je podzieli, stają się ważne. Wracam do drzwi. Wiem, że pamiętam jak zostały stworzone. Myślenie o tym rozprasza mnie, dzięki czemu nie oglądam się przez ramię w poszukiwaniu kruczych szpiegów. Muszę ciągle o czymś myśleć. Finn coś mówi. – Tu nie chodzi o twojego ojca, ale muszę zapytać. Czy ty... to znaczy, gdy to się skończy... Symbol ziemi, kolejny to powietrze, a trzeci... ruch. Tak. Drzwi są punktem przenośnym, skupiają w sobie magię. Jak równanie kwadratowe. Stabilny punkt dla wszystkich zmiennych w funkcji. – Słuchasz ty mnie? – pyta Finn. – Płynąca woda. – Co? – Gdy uciekaliśmy z domu Lorda Downpike'a. Symbol znajdował się pod wodą, a ty powiedziałeś, że to pomogło. Tam nie było drzwi. – Och, racja. – Finn zdaje się być zawiedziony tym, iż rozmawiamy o drzwiach. – To zawiły sposób na poruszanie się pomiędzy przejściami, gdy tak naprawdę się nie poruszasz. Absorbuje więcej mocy. Korzystanie z siły natury pomaga. Dlatego umieściłem punkt przenośny pod ziemią. – Kiedy przybywałeś do miasta... planowałeś, że będziesz spędzał ~ 256 ~
tyle czasu na bieganiu po kanałach i znajdowaniu dróg ucieczki? – Kręcę głową kobiecie, która agresywnie wymachuje nićmi w moim kierunku. Finn milczy przez chwilę, ale po chwili odpowiada: – Tak, planowałem. Nie przybyłem tu, żeby brać udział w spotkaniach towarzyskich, ani żeby zajadać się pysznościami w towarzystwie lordów i dam. – Dlaczego się tu pojawiłeś, skoro tak długo tego unikałeś? Wzdycha przeciągle ze smutkiem. – Przybyłem tu, zeby znalezc człowieka, ktory zamordował moich rodzicow. Zatrzymuję się wpoł kroku, blokując ruch na ulicy. – Oni byli… och, Finn. – Pewnie powinnam się tego domyslic lub przynajmniej miec jakies podejrzenia, ale wczesniej zdradził mi tylko, ze nie zyją. I nagle fakt, ze Finn pojawił się w miescie znikąd, dąząc do nawiązania korzystnych znajomosci i probując stac się częscią socjety magikow bez zawierania prawdziwych przyjazni, nabiera sensu. – Czy… masz jakies przypuszczenia, kto mogłby to zrobic? Pochmurnieje, jakby chmury nagle przysłoniły słonce. – Nie, przez jakis czas sądziłem, ze dokonał tego lord Downpike, ale jego alibi było nie do podwazenia. – To znaczy? – Tamtego wieczora przebywał w więzieniu. Sprowokował bojkę w tawernie i prawie zabił dwoch męzczyzn. – Ale biorąc po uwagę jego zdolnosci, na pewno… ~ 257 ~
– Istnieją specjalne cele dla szlachcicow. Nie miał mozliwosci się z niej wydostac. – Ale moze, dzięki swojej magii, udało mu się cos zorganizowac? Wiesz… z dystansu? – To… skomplikowane. Zeby zrobic cos takiego trzeba czasu, a on nie korzystał z magii. Nie wtedy. To była dla niego sprawa osobista. Jestem w stanie pokusic się o stwierdzenie, ze najpierw zginął moj ojciec, a potem matka… – Przeciera oczy dłonią – To nie była robota nikogo, kto nie był w to zaangazowany. – Finn, ja… Spogląda na chodnik. Na jego twarzy znow maluje się troska i wydaje się w ogole nie zdawac sobie sprawy z tego, jaki jest przystojny. – Teraz to nie nasze zmartwienie. Zajmijmy się biezącymi sprawami. Nie mogę zaprzątac sobie tym głowy, kiedy inne sprawy wiszą na włosku. Nie udało mi się uzyskac informacji, jakich szukałem, ale trafiłem na cos innego, co jeszcze bardziej zwiększyło moj niepokoj. Zanim znow rusza w dalszą drogę, obejmuję go w pasie i przyciągam do siebie, opierając głowę o jego ramię. Oto ja, wciągnięta przez los w konflikt, w ktorym wazą się losy panstwa, ktorego nie darzę miłoscią. Natomiast Finn poswięcił cos własnego, co było tragiczne, zeby chronic innych. Postąpił szlachetnie dla dobra sprawy. – Tak mi przykro. Z mięsni jego plecow znika napięcie i chowa twarz w moich włosach. Oddycha głęboko. ~ 258 ~
– Dziękuję ci. Mijająca nas kobieta chrząka i gwizdze z aprobatą. Usmiechamy się do siebie smutno, a potem kontynuujemy wędrowkę w poblizu szkolnych terenow. – Polubiłaby cię – mowi. – Oboje by cię polubili. – Załuję, ze nie mogłam ich poznac. I przepraszam cię, ze musisz spotkac się moim ojcem. Wchodzimy do budynku, a zapach starego drewna, kurzu i skory sprawia, ze tęsknię za swoim przytulnym kątem w bibliotece. Gdy docieramy do gabinetu profesora Millera, Finn stuka laską w drzwi. – Tak, tak, przepraszam, juz idę, momencik, jestem do twojej dyspozycji, lordzie… – Drzwi otwierają się i moj ojciec krzywi się, jednoczesnie wytrzeszczając podpuchnięte oczy. – Och, witam. – Jaki lordzie? Profesor Miller nerwowo ociera czoło i przyciska ryzę papieru do piersi. – Słucham? – Jakiego lorda się pan spodziewał? – Finn wyrywa mu dokumenty z rąk. Zazwyczaj jego pewnosc siebie doprowadza mnie do szału, ale tym razem cieszę się z efektu, jaki ma na mojego ojca. – To jeden z twoich artykułow, w ktorym piszesz, jakie korzysci uzyska Albion po włączeniu do kontynentu. Komu zamierzałes go dac? – Ja… my nie zostalismy sobie przedstawienie. Jessamin? ~ 259 ~
Finn rusza do srodka, zmuszając mojego ojca do cofnięcia się w głąb gabinetu. Bez słowa maszeruje do biurka i otwiera kolejne szuflady, zeby przejrzec ich zawartosc. – Nie mam ochoty ci się przedstawiac. Nie zasługujesz na swoją corkę, a ja nie będą robił ci łaski, będąc fałszywie uprzejmym. Profesor Miller jąka się. – To rzeczy prywatne. Nie ma pan prawa tu byc. Finn probuje wyciągnąc szufladę, ale ona ani drgnie. Stuka w nią laską, wymawiając jakies zaklęcie, i wyskakuje ona na zewnątrz. – Ej! Jak…. Nie masz prawa i… zawołam straznikow. – Pozwalam mu przejsc obok mnie. Nie zamierzam go zatrzymywac. – Interesujące. – Finn wyciąga niewielki pistolet i kładzie go na biurku. – Robi się coraz ciekawiej. – W jego dłoni pojawia się plik kopert. Bierze jedną z wierzchu i podaje ją mnie. W jej rogu, gdzie zazwyczaj znajduje się adres nadawcy, jest napisane: BIURO JEGO LORDOWSKIEJ MOSCI, MINISTRA OBRONY NARODOWEJ. – Co to oznacza? – pytam. Finn wygląda na wyczerpanego. – To znaczy, ze wiemy, kto zleca pisanie tych artykułow twojemu ojcu, aby zaskarbic sobie opinię publiczną i sprawic, zeby widzieli tę ekspansję w pozytywnym swietle. – Wkłada pistolet z powrotem do szuflady i zamyka ją. Czuję jak kawałki układanki w mojej głowie zajmują swoje miejsca. Starania, by zyskac poparcie ludnosci poprzez podawanie ~ 260 ~
pozytywnych przykładow. Krytykowanie innych panstw. Chwiejna rownowaga między Albionem i krajami Iverii mająca zapobiec sytuacji, ze jedno z panstw stanie się potęzniejsze od reszty. Rownowaga zalezna od obu stron posiadających własną magię. – On chce inwazji – mowię. – A potrzebuje do tego jedynie magii Hallinow.
Tłumaczenie: KlaudiaRyan Korekta: martinkye, Martinaza
~ 261 ~
Trzydziesty Ze strachem obserwuję drzwi. - Musimy wyjść. - Chcę porozmawiać z profesorem Millerem – mówi Finn. Wciąż przekopuje się przez listy. - On czeka na lorda. Lorda Downpike’a. Chcesz tutaj stawić mu czoła? – Nienawidzę tego, jak bardzo jestem przerażona, ale jestem. To co innego, gdy Finn mierzy się z nim na neutralnym gruncie, ale kiedy jestem tutaj ja, to lord automatycznie zyskuje przewagę. Finn będzie chciał ochronić mnie za wszelką cenę. Finn wciska listy do marynarki zapinanej na trzy guziki i śpieszymy do holu. - Hej! – Profesor Miller krzyczy zza rogu, który mija, powłócząc nogami w niepewnym biegu w naszym kierunku. - Stójcie! Strażnicy nadchodzą! Zostańcie tam, gdzie jesteście. - To nieważne – szarpię Finna za ramię. Obracamy się, ale potem zamieramy. Pośrodku holu stoi Lord Downpike. Przenosi spojrzenie z nas na mojego ojca, uśmiech rozpełza się po jego twarzy. Finn obronnie podnosi swoją laskę. - Oczywiście, nie będę utrudniać wam wyjścia. – Lord Downpike kłania się i macha ręką, by nas przepuścić. Patrzę na Finna ze zdumieniem. Mruży oczy, ciało ma napięte, ale idzie naprzód, cały czas ochraniając mnie niczym tarcza. Kiedy ~ 262 ~
docieramy do drzwi, wybiegamy przez nie. Przemykamy przez gapiące się tłumy, a do czasu, kiedy docieramy do portalu do domu Finna, mój oddech kłuje mnie boleśnie w klatce piersiowej. - Co się stało? – Ciężko oddycham, opierając się o ścianę mrocznego korytarza w domu Finna. – Dlaczego nas puścił? - Nie wiem. Siadam na podłodze, moja spódnica rozpościera się pode mną. - Lord Downpike nie może na serio myśleć, że kilka artykułów pomoże w jego sprawie. Nikt nie zgodzi się na skolonizowanie całego kontynentu. Albo nawet jednego kraju, jak Gallen czy Saxxone. To z pewnością oznaczałoby wojnę. - Próbował na jakiś czas skierować uwagę opinii publicznej w tę stronę. I nie jest przesadą sądzenie, że to pochwalą. Nie wtedy, kiedy Lord Downpike posiada całą moc i może zagwarantować łatwe zwycięstwo. – Finn zsuwa się po ścianie, żeby usiąść obok mnie. Opiera się o moje ramię. – Musimy go powstrzymać. – Bierze mnie za rękę, patrzy na sposób, w jaki łączą się nasze palce. Podnoszę nasze dłonie i muskam ustami kostki jego palców. - Liczy na to, że uzyskanie hallińskiej magii zburzy równowagę mocy, tak? - Tak. - I nie był w stanie dostać jej od żadnego z hallińskich rodów? - Są zbyt mądrzy, zbyt ostrożni. Wiedza Crombergów jest rozproszona i rozcieńczona… nawet gdyby wziąć tuzin naszych arystokratów, to nic nie da. Opieramy się na sile liczebności. Ale magiczna wiedza Hallinów jest skoncentrowana, niczym ogromna i ~ 263 ~
głęboka studnia, z której tylko nieliczni mogą czerpać. Jednak nigdy tego od nich nie dostanie. - Co tłumaczy, dlaczego jest tak skupiony na tobie. – Nie chcę pytać, ale muszę. – Masz je? Informacje, których szuka. - W tym kraju nie ma książki o hallińskiej magii. Mrużę oczy. To nie była bezpośrednia odpowiedź na moje pytanie. Zastanawiam się, czy widział magię, której pragnie Lord Downpike, czy wie, jak ją dostać. - Nie mówisz mi wszystkiego. - Nie, nie mówię. Przepraszam. Myślę, że moi rodzice umarli z tego powodu,
a
nie
chcę
sprawić,
żebyś
była
w
większym
niebezpieczeństwie niż to, w jakim już cię postawiłem. Wciąganie ciebie w to wszystko jest moją największą życiową winą. A mimo to wciąż samolubnie cieszę się z tego. Kładę dłoń na jego policzku i obracam jego głowę, żeby spojrzał mi w oczy. - Nie wybrałam tej ścieżki, ale wybrałam pozostanie na niej. - Nie spodziewam się, że zaakceptujesz moją propozycję odesłania cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Śmieję się. - Jak zwykle, nie. Jestem dokładnie w miejscu, w którym chcę być. - Jeżeli coś mi się stanie… - Jego twarz jest poszarzała i tak bardzo poważna,
że
uświadamiam
sobie,
iż
uważa
to
za
wielce
prawdopodobne. - Nawet o tym nie mów. To absurd, a ja do tego nie dopuszczę. Pochyla się do przodu i całuje mnie. Jego usta spoczywają ~ 264 ~
delikatnie i miękko na moich. Coś wślizguje się na mój ubrany w rękawiczkę serdeczny palec, dlatego odwracam się, żeby spojrzeć w dół. Na czarną satynę wsunął swój pierścień z rodowym herbem dwóch splecionych drzew. Jest ciężki i błyszczący. - Finn, ja… - To obietnica – mówi. – Ode mnie dla ciebie. Ty nie musisz mi nic obiecywać, jeszcze nie. – Jego filuterny uśmiech wraca na swoje miejsce. – Byłoby miło, gdyby wkrótce się to stało. Przeczesuję palcami jego włosy, odpowiadam uśmiechem na uśmiech. - Będziesz potrzebował znacznie więcej uroku, żeby mnie przekonać. Wstaje tak gwałtownie, że prawie się przewracam. - O co chodzi? Coś się stało? - Odczułem naglącą potrzebę zwiększenia mocy mojego zaklęcia uroku. Śmieję się, a on oferuje rękę, żeby pomóc mi wstać. Idziemy ramię w ramię z powrotem do biblioteki, gdzie płoszymy Eleanor, która zachowuje się, jakby wcale nie opierała się o drzwi, podsłuchując. - Myślałem, że przestałaś już podsłuchiwać pod drzwiami. Czy mamy ci coś przekazać, czy słyszałaś wystarczająco dużo? – pytam, siadając obok niej z uśmiechem. - Nie wiem, do czego pijesz, Jessamin. Ja tylko sprawdzałam coś z powodu paskudnego przeciągu. Śmiało, możesz mi opowiedzieć o planie Lorda Downpike’a na agresywne, wojskowe zajęcie całego kontynentu przy wsparciu hallińskiej magii, będącej jego zdaniem w ~ 265 ~
posiadaniu Lorda Ackerly’ego. Której Lord Ackerly twierdzi, że nie posiada. To będzie bardzo zaskakujące, gdy o tym usłyszę. A potem możesz tylko spotęgować mój szok poprzez zabranie mnie na stronę i wyszeptanie, że Lord Ackerly dał ci złoty pierścionek z rodowym herbem. Ręczę, że to oznacza wiele więcej, niż sądzisz. Jest przebiegły udając, że to zaledwie obietnica. - Eleanor – mówi Finn, unosi jedną brew. – Możesz być tak miła i sprawdzić w spiżarni, czy nie potrzebujemy zamówić więcej warzyw? - Och, a niech cię, Lordzie Ackerly – mówi, wskakując na kanapę, kładąc się na brzuchu i podpierając policzki dłońmi. – Nie zrobię czegoś takiego. Razem omówicie plany udaremnienia nikczemnych machinacji Lorda Downpike’a, niech mnie diabli wezmą, jeżeli będę gdzie indziej niż tutaj. - Mogłabyś zacząć od swoich fantastycznych umiejętności pisania listów – mówię. – Zapytaj, czy zagrabienie kontynentu jest warte podejmowania ryzyka. Mocno sugerując, że masz informację, iż jest to w planach. Zastanów się, co się stanie z tymi mającymi mniej magicznej mocy, kiedy zostaną wezwani przez królową do pójścia na wojnę przeciwko osobom praktykującym hallińską magię ze znacznie większymi umiejętnościami. A potem, tak dla równowagi, skomentuj koszmarną, nową sukienkę, w której była widziana Arabella Crawford. Możesz sprawdzić w ten sposób, do czego skłaniają się szlachetnie urodzeni i w jakim kierunku podążą… czy istnieje prawdziwe ryzyko, że pójdą za Lordem Downpike tą szaloną drogą. - Jesteś najmądrzejszą dziewczyną, jaką znam. – Wstaje i podchodzi do biurka, bez większej ceremonii zrzucając stos książek. – ~ 266 ~
Jestem szczęśliwa, że moja ulepszana przez całe życie umiejętność plotkowania okaże się niezbędna do uratowania świata. A tylko pomyśleć, że moja matka była przekonana, iż wpędzi mnie w kłopoty. - Czy masz wszystko, co potrzebne, do rzucania czarów? – pyta Finn. Eleanor zatrzymuje się, pióro zawisa w powietrzu. - Co masz na myśli? - Mam na myśli sposób, w jaki jesteś wycieńczona po pisaniu. Wiem, jak to jest poświęcić dużą ilość energii na magię, Eleanor. Twoje listy nie są zwykłe. Odwraca się i uśmiecha do nas z powagą. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Hmm… - rzuca Finn. – Myślę, że jednak tak. I jestem bardzo, bardzo zadowolony, że mamy cię po naszej stronie. Przerażasz mnie. - Sprawnie dzierżone pióro jest najlepszą bronią kobiety. – Śmiejąc się do siebie, wraca do pisania listu. Patrzę na Finna, ale on wzrusza ramionami. - Jeżeli chodzi o nas – pytam – co powinniśmy zrobić? Potrząsa głową. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. O czym nie pomyślę, to jest albo niebezpieczne, albo zbyt niewystarczające. Jeżeli wprost zaatakuję Downpike’a, to ktoś skończy martwy. Obawiam się, że musimy rozsiać informację po świecie i poczekać, aż się przyjmie, a potem zobaczyć, kto stanie po czyjej stronie. Wiem, jak bardzo nie lubisz być zamknięta tutaj, ale to polityczna gierka, a dopóki… Rozlega się dzwonek, a Finn zamiera. ~ 267 ~
- Co jest? - Dzwonek z moich oficjalnych, frontowych drzwi. Nikt go nie używa. Dzwoni ponownie, a natarczywy dźwięk, jak gdyby ktoś nie robił nic innego, tylko pociągał za sznurek. Po zabraniu swojej laski, Finn wychodzi na korytarz. Otwiera drzwi, przez które nie przechodziłam, a które prowadzą do błyszczącego holu z marmurową podłogą i białymi filarami wokół wielkich, dębowych drzwi. - Stań za mną. – Otwiera drzwi. Ganek wypełniają strażnicy w fioletowych mundurach. - Lord Finley Ackerly? - Tak. - Aresztujemy pana pod zarzutem morderstwa Miltona Millera oraz usiłowaniem morderstwa Lorda Downpike’a, Ministra Obrony, a także pod zarzutem zdrady Jej Królewskiej Mości.
Tłumaczenie: Zlosliwy_Lesio Korekta: gryfonium, A_Kaga14
~ 268 ~
Trzydziesty pierwszy Straznik, stojący najblizej frontowej, ceglanej sciany, marszczy brwi. - Jesli nie pojdziesz z własnej woli, uzyjemy siły. - To szalenstwo! – Robię krok naprzod, probując ustawic się między Finnem a strazą. Nie wiem, czy mogą wejsc do jego domu. Mam nadzieję, ze nie. – On nikogo nie zamordował! Byłam z nim przez całe popołudnie. Milton Miller zyje. Jestem jego corką – dodaję, desperacko chwytając się pewnego rodzaju autorytetu. Kamienne, szare oczy straznika pozostają niezmienne w surowym, beznamiętnym stanie. - Przykro mi o tym informowac, proszę pani, ale Profesor Miller został zastrzelony w swoim biurze. Mamy swiadkow. - Więc powiedzą wam, ze ja takze byłam w jego biurze, a gdy zostawialismy mojego ojca, nadal zył! Straznicy spoglądają na siebie, a niema zgoda pojawia się między dwoma stojącymi najblizej mnie. Wyjmują kolejną parę zelaznych kajdanek. - Będziemy musieli zabrac rowniez panią - z podejrzeniem o wspołudział. - Nie. – Ten głos mrozi mi krew w zyłach, gdy straznicy rozstępują ~ 269 ~
się, by przepuscic Lorda Downpike’a. Jego stroj jest w pomysłowym nieładzie, pojedynczy ciemny siniak w kolorze sliwki kontrastuje z jasną skorą na jego czole. – Będę ręczyc za tę dziewczynę. Gdy Lord Ackerly zaatakował, wyraznie znajdowała się pod duzym urokiem. Stała w kącie, jakby nic nie widząc. Nie ma powodu, zeby pozwolic mu pociągnąc ją ze sobą na dno. Finn kręci głową, jest tak chłodny, jak marmur pod naszymi stopami. - Nie ujdzie ci to na sucho, Downpike. - Doprowadzenie cię przed oblicze sprawiedliwosci? Oczywiscie, ze ujdzie. Oficerze, gdy przeszukasz jego marynarkę, znajdziesz serię poufnych listow, ktore napisałem do Profesora Millera, odpowiadając na jego naukowe pytania odnosnie natury naszej obrony przeciwko kontynentalnym atakom. Lordzie Ackerly, w koncu zostaniesz zdemaskowany jako szpieg Saxxone, ktorym jestes. Na krolową i kraj, będę patrzył jak wisisz. - Nie! To on, to od początku był on! – Wskazuję na Lorda Downpike’a, ktory usmiecha się z fałszywą litoscią. - Lordzie Ackerly, proszę, uwolnij emocje tego biednego dziecka spod swojego ucisku, albo będziemy zmuszeni zamknąc rowniez ją. Finn kładzie dłon na moim ramieniu, zmuszając bym na niego spojrzała. Jest spokojny, zbyt spokojny, a ja nie mogę tego zniesc, moje serce tego nie zniesie. - Powiedz im! Powiedz im, ze to wszystko kłamstwa, ze Lord Downpike stoi za tym wszystkim! Musiał zabic mojego ojca po tym, jak ~ 270 ~
wyszlismy. Znajdą jego… - Milknę. Odciski palcow. Finn wyjął jego pistolet z szuflady. I nadal ma listy w swojej marynarce. – Proszę – szepczę. – Ucieknijmy. Finn chowa luzny kosmyk moich włosow za ucho, przesuwając powoli palcami po mojej szyi, pozniej pochyla się i przyciska usta do mojego czoła. - Nie mogę pozwolic im przełamac barier tego domu. Jesli Downpike będzie miał wystarczającą pomoc, moze to zrobic. Nie wychodz. Nie wpuszczaj nikogo. Odwraca się ode mnie, a ja łapie go za rękę. - Nie! Finn, proszę! Wyszeptuje słowo i stuka o ziemię swoją laską, a ja zaczynam walczyc z powietrzem, jakby było stałą formą, nie jestem w stanie pojsc za nim. Sprawił, ze jestem bezsilna i nie mogę pomoc, a tego nie mogę mu wybaczyc. Lord Downpike wzdycha cicho, gdy Finn przekracza linię drzwi, a gdy pozniej usmiecha się do mnie, jego oczy błyszczą czernią. - Złamac jego laskę. Zołnierz zabiera laskę Finnowi i roztrzaskuje ją na kolanie. Towarzyszy temu pusty, trzeszczący dzwięk i wszyscy zołnierze poruszają szczękami, zeby przeczyscic uszy. Upadam na kolana, kiedy zostaję uwolniona. Spodziewam się zobaczyc fizyczną zmianę w Finnie, ale widzę jedynie, ze jest wyzszy i bardziej dumny. Zołnierze skuli jego nadgarstki, ale on nie odwraca się, gdy go wyprowadzają. ~ 271 ~
Lord Downpike zostaje z tyłu, stojąc tuz przy progu drzwi. Chcę rzucic się na zewnątrz, biec i zabrac Finna z powrotem, ale on blokuje mi drogę. Moj głos drzy z wsciekłosci. - Prawda wyjdzie na jaw. Poza tym potrzebujesz go zywego. - Według pewnej szlachetnej zasady, prawda jest kruchą, podatną rzeczą. Jakby przez to, ze potrzebuję jego, nie doceniasz siebie w tym rownaniu. Smieję się głucho. - Jesli sądzisz, ze mam jakiekolwiek informacje, będziesz bardzo rozczarowany. Nie mogę ujawnic czegos, czego nigdy mi nie powiedział. - Więc chodz ze mną i odkryjemy prawdę razem. Jesli jestes tak bezwartosciowa, jak twierdzisz, mozesz skonczyc z tą całą grą. Pozwolę ci odejsc wolno, mały kroliczku. Mogę byc miłosierny. Mruzę oczy, chwytając za klamkę. - Gdy cię zniszczę – a zniszczę cię – mozesz wierzyc, ze nie zaoferuję zadnej łaski. Zatrzaskuję drzwi przed jego twarzą.
✻✻✻ - Nie ma niczego, co twoj wujek moze zrobic? Albo ktos inny? Z pewnoscią wsrod szlachty jest ktos, kto moze postawic się i przeciąc siec kłamstw! Rzucam papier na stoł, a nagłowek: LORD ACKERLY: SZPIEG ~ 272 ~
SAXXONE I MORDERCA. TŁUMY ZĄDAJĄ NATYCHMIASTOWEGO POWIESZENIA, drązy dziurę w mojej klatce piersiowej, z miejsca w ktorym łypie na mnie wzrokiem. - Staram się. – Głos Eleanor jest napięty ze stresu. – Wuj nie będzie się angazował. - Dostałas od niego list z odpowiedzią? – pyta Ernest. Przygryza wargę, jednoczesnie unosząc brwi. Potem, ostroznie wzruszając ramionami, mowi: - Otrzymał moj list i to wystarczy, by znac jego zdanie. Probowałam takze z Lordem Haight i Sir Cartwrightem, ale tez nie odpowiedzieli. Problemem jest to, ze Lord Ackerly nie ma przyjacioł! Miał wielu zwolennikow i zadnych wrogow, ale nikt nie wiedział, jakie były jego cele. Wszystkim, co robił, było zadawanie pytan i zachęcanie ludzi do unikania agresji wobec krajow kontynentalnych. Więc, biorąc pod uwagę jego pochodzenie, gdy jest malowany jako hallinski szpieg na
pełnym
obrazie,
kazdy
jest
skłonny
uwierzyc
Lordowi
Downpike’owi. Odwracam się do Ernesta, ktory chodzi szybko obok okien biblioteki. - Co z tobą? Nie mozesz czegos zrobic? - Mam znacznie mniej kontaktow niz Eleanor. - Ale jestes lordem, bratankiem i spadkobiercą hrabiego. Mozesz pojsc bezposrednio do krolowej, odwołac się do instancji o wiele wyzszej niz my! Krzywi się, bez wątpienia rozwazając, czy kosztowałoby to jego przyszłosc. ~ 273 ~
- Mogę sprobowac zorganizowac spotkanie, ale nie jestem pewny, czy zdziałam tym cos dobrego. - Musimy przynajmniej sprobowac. – Chowam twarz w dłoniach. – Minęły trzy dni, a wszystkim, co mamy, są piętrzące się fałszywe dowody przeciwko Finnowi. Wstaję i krzyczę, zmiatam rękami stos ksiązek ze stołu i zrzucam je na podłogę. - A niech go, co on sobie myslał? Ze będziemy siedziec w tym domu, bezpieczni i odizolowani, dopoki nie zawisnie na stryczku? - Jessamin – mowi Eleanor. - Jest po prostu aroganckim głupcem, a ja nie będę stała i czekała, gdy szlachetnie zaakceptuje los, na ktory nie zasłuzył! Sądzę, ze uwaza to wszystko za rozwiązanie. Jesli umrze, Lord Downpike nie będzie mogł uzyskac zaklęc magii Hallinow. Gdyby Finn chociaz zaczął! Nienawidzę… nienawidzę… Eleanor przyciąga mnie, a ja płaczę jej na ramieniu. Przerywa nam naglący odgłos pukania. - Co to? – pytam, wyciągając chusteczkę, by otrzec twarz. - Pukanie. Przewracam oczami i usmiecham się do niej. - Tak, najwyrazniej. Ale skąd pochodzi? Idę do hallu, nasłuchując przy drzwiach, dopoki nie podchodzę do drzwi, ktore otwierają się na park niedaleko domu Eleanor, tego ktorym przychodzi i przez ktory przechodzi Ernest. Wiemy, ze Ernest był bezpieczny, poniewaz Finn zezwolił mu na to wczesniej – plus desperacko potrzebowałysmy kogos, kto przyniesie nam jedzenie i ~ 274 ~
zapasy. Ale Ernest juz tutaj jest. Przechodzi mnie zimny dreszcz. Waham się. Finn powiedział, zeby nie wychodzic i nie pozwalac nikomu innemu wejsc. Ale mogę przynajmniej otworzyc drzwi. Zostaję powitana przez ciemne i pochmurne popołudnie. Nie wiem, kogo spodziewałam się na ganku, ale na pewno nie Kelena. Stoi zgarbiony, zerkając nerwowo przez ramię, rękę nadal ma uniesioną, by kontynuowac swoje niecierpliwe pukanie. - Co ty tu robisz? – pytam. Odwraca się do mnie, a ja widzę jego twarz, pokrytą takimi samymi cięciami i ranami, ktore widziałam na Ma’ati, gdy została zaatakowana przez ptaki. - Jessa? - Och, Kelen! Co się stało? Co za głupie pytanie. Wiem, co się stało. I wiem dlaczego. Nie powinnam była nigdy z nim rozmawiac. Czy Lord Downpike nie zostawił zadnego znajomego bez szwanku? Cieszę się, ze mama jest daleko poza jego zasięgiem. - Był tam męzczyzna. Zatrzymał mnie na ulicy i poprosił o doręczenie ci listu. Powiedziałem, ze nie widziałem cię i nie wiem, gdzie teraz mieszkasz. Pozniej spytałem, skąd wiedział, ze cię znam, poniewaz to wydawało się dziwne. – Spiew ptakow dryfuje obok nas na gorzkim wietrze, a on wzdryga się, spoglądając przez ramię. – Powiedział mi, ze macie wspolny interes. Nie spodobał mi się jego wygląd, więc powiedziałem mu, gdzie moze wysłac list, a wtedy wielkie stado demonicznych ptakow spadło na mnie znikąd, dziobiąc i ~ 275 ~
drapiąc, a… pozniej zniknęły, on wręczył mi list i powiedział, ze mam dostarczyc go osobiscie. Wyciąga cienką kopertę, pomarszczoną w rogu, tam, gdzie ją sciskał. - Tak mi przykro – mowię. – Tak bardzo mi przykro. Nigdy nie pomyslałam… - Mogę wejsc? – pyta, a ja rozpoznaję dzikie spojrzenie w jego oczach, spojrzenie kogos na skraju utraty panowania nad sobą. To jest to samo spojrzenie, ktore mam ja, odkąd Finn został zabrany. - Oczywiscie, ze mozesz… - Milknę, zamykając oczy i biorąc głęboki wdech. – Nie. Nie mogę wyjasnic dlaczego. Chciałabym zebys był w srodku i oczyscił się, ale to nie jest moj dom, a ja nie mogę wpuscic cię przez drzwi. Jesli tu poczekasz, przyniosę jakies ciuchy i miskę z wodą. - W co ty się wpakowałas, Jessa? – Mruzy z niepokojem oczy. – Powinnas pozwolic mi cię stamtąd wyciągnąc. - Proszę, poczekaj. Zaraz będę z powrotem, obiecuję. Biegnę do toalety napełnic miskę wodą, a pozniej chwytam kilka ręcznikow. Gdy wracam, on siedzi na ganku z ramionami owiniętymi dookoła kolan i wpatruje się w niebo. - Proszę. Stawiam miskę na ganku obok niego, razem z ręcznikami. Tylko moja ręka przekracza prog. On marszczy brwi, a pozniej ponownie wyciąga list. Biorę go, czując mdłosci, ale takze dziwną nadzieję. Moze Lord Downpike się poddał. Moze uswiadomił sobie, ze powieszenie Finna niczego nie rozwiąze. Moze zostanę uznana ~ 276 ~
krolową Albionu. Tak samo mało prawdopodobne. Łamię pieczęc i wyciągam pojedynczy arkusz wypełniony eleganckim pismem. Wypada karta, ale nie podnoszę jej. Karta losu, kolejny raz ozdobiona lsniącym, zołtookim ptakiem. Tym razem ptak szeroko otwarty dziob, połyka list w całosci. Kelen czysci swoje rany, mrucząc cos o zabiciu męzczyzny, jesli kiedykolwiek spotka go ponownie, podczas gdy ja czytam tresc listu. Mały Króliczku, Lord Ackerly spocznie w grobie, nie dając mi tego, czego chcę, ale podejrzewam, że Ty będziesz bardziej przychylna. Proszę, nie kłopocz się zaprzeczaniem, że nie masz informacji. Przestańmy udawać, że wcale nie jesteś bystra. Nie mówię tego, by Ci pochlebiać, ale dlatego, że od tego zależy wiele żyć. Czekanie na słabość Twojego Finna zajęło dwa lata, ale Ty wprowadzasz do negocjacji całe to delikatne, kobiece współczucie. Niedawno
otrzymałem
niepokojące
raporty
o
brutalnych
rebelianckich walkach na wyspie Melei. Całe stosy raportów, napisane i zapieczętowane przez ministra obrony. Nie mogę wymyślić żadnego rozwiązania, oprócz brutalnego stłumenia tej rebelii i wszystkiego z nią związanego. Obawiam się, że nikt nie wyjdzie bez szwanku przez to żądanie przywrócenia porządku. List, który nakazuje okupującym żołnierzom nie okazywać żadnej łaski w spalaniu wsi w epicentrum - wierzę, że to jest ta sama wioska, z której pochodzisz – zostanie opublikowany jutro. ~ 277 ~
Chyba że dostarczysz mi to, czego potrzebuję: księgę o magii Hallinów. Masz talent do zwracania mi książek. Mam nadzieję, że przez wzgląd na te biedne, prymitywne szczury kolonijne nie zawiedziesz. W przyjaznym geście mogę nawet być skłonny do znalezienia dowodów oczyszczających imię Twojego Finna. Uszczęśliw mnie, Mały Króliczku. Wiele istnień od Ciebie zależy. Z pozdrowieniami, L.D. - Nie – szepczę. - Cos nie tak? Wyglądasz, jakby ktos umarł. Och, nie, ktos umarł, prawda? Kręcę głową, wypełniona strachem i beznadzieją. - Jeszcze nie. Ale umrą. Tak wielu umrze. On zniszczy Melei. - Co? Kto? Zamykam oczy, chowając twarz w dłonie. - Męzczyzna, ktorego spotkałes, Lord Downpike. Mysli, ze mam dostęp do czegos, czego chce, a jesli tego nie dostanie, rozpocznie rzez całej naszej wioski. - Ale on nie moze! - Moze. - Dlaczego miałby to zrobic? - Poniewaz poszłam sciezką, na ktorej nie miałam prawa byc, a teraz muszę zapłacic za to cenę. Siedzimy w proznej ciszy, zatraceni we własnych swiatach pełnych strachu i zmieszania. ~ 278 ~
- Mozesz to znalezc? – Głos Kelena jest miękki, niepewny. Cała walecznosc uszła z jego ciała. – Rzecz, ktorą chce? - Szczerze mowiąc, nie wiem. - Czy byłoby bardzo zle, gdybys znalazła? -
To
mogłoby
oznaczac
wojnę.
Dominację
Albionu
nad
kontynentalnymi panstwami Inverii. Zrobienie innym krajom tego, co zrobili juz Melei, tylko na większą skalę. - Kogo to obchodzi? Patrzę w czarne oczy Kelena z zaskoczeniem. - Co? - Kogo to obchodzi? Pozwol tym aroganckim zaklinaczom duchow walczyc we własnych bitwach. To nie ma nic wspolnego z tobą. Jesli masz sposob na to, by ochronic Melei przed zniszczeniami większymi niz do tej pory, to wykorzystaj go. Wojna tych upiornych potworow jest ich własną winą. - Ale danie mu tego jest złe. Zginą ludzie. - Cenisz zycia ludzi z Albionu, zycia kontynentalne, ponad zycia swoich własnych ludzi? Tak bardzo zatraciłas się w tym zatrutym kraju, ze stawiasz swoje własne bezpieczenstwo nad bezpieczenstwem swojej własnej wioski? Własnej matki? Jego słowa nie zawierały jadu, ale mogłam dostrzec rozczarowanie w jego oczach. Kręcę głową. - Nie wiem, co robic. Kelen wstaje, rzucając ubrania, teraz pokryte jego krwią. - Chciałbym pomoc, ale biorąc pod uwagę to, ze nie mam ~ 279 ~
pozwolenia na wejscie do wspaniałego domu lorda, podejrzewam ze nie mogę. Juz pokazałas zresztą, ze nie akceptujesz pomocy. Mam nadzieję, ze podejmiesz własciwą decyzję. Naprawdę mam nadzieję. Odchodzi, zabierając ze sobą jedną ze sciezek, ktorej ja nie wybrałam. Zastanawiam się, co by się stało, co by się zmieniło, gdybym zrezygnowała z Finna na początku. Patrzę w doł na list w mojej dłoni, czując cięzar zyc, jaki na mnie spoczywa. Chcę siedziec tu wiecznie i nigdy się nie ruszac, nigdy nie podejmowac decyzji. Ale to nie jest wyjscie, a ja jestem ponad to. Wstaję. Na początek po to, by sprawdzic, czy rzeczywiscie mogę znalezc magię, ktorej chce Lord Downpike. Pozniej zdecyduję, co z nią zrobic.
Tłumaczenie: Magaeraa Korekta: Myosotis013, ameliaevans
~ 280 ~
Trzydziesty drugi Eleanor opada ciężko na kanapę, cała biblioteka jest istnym labiryntem szalenie porozrzucanych książek. Większość z nich nie jest nawet magiczna. Wśród nich znajdują się tomy historyczne, filozoficzne, nawet sekcja z gotyckimi powieściami. – To wszystko jest bez sensu. Całe miejsce jest wręcz przesiąknięte magią. Nie umiałabym wyodrębnić choćby pojedynczej rzeczy, nawet gdyby nasze życie zależało… cóż. Nie potrafię. Podczas gdy Eleanor podążała za magicznymi wskazówkami, ja przeszukałam wszystko. Kuchnie, galerie sztuki, sypialnie gości Eleanor i właśnie tam zostałam. Przetrząsnęłam każdy pokój Finna. Jego fizyczna nieobecność sprawia mi ból. Sprawdziłam nawet luźne deski, ukryte panele, wszystko. Pokrótce zastanawiam się, czy mógł ukryć coś w swojej miejscowej posiadłości, ale zważywszy na to, że jest tam, gdzie sam chciał mnie wysłać, bym była bezpieczna, nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby tak ryzykować. Nie. Biblioteka jest miejscem, gdzie się uczył, gdzie pracował, gdzie spędzał niemal cały swój czas. – Jeżeli nie chciał, by ktokolwiek to coś znalazł, wątpię że nam się to uda. ~ 281 ~
Ernest patrzy na mnie wilkiem, poprawiając krawat. – Ja… muszę wyjść. Zadzwonię do was jutro – mówi nerwowo, a ja boję się, że kompletnie z nas rezygnuje. Eleanor macha mu na do widzenia i odwraca się do mnie. – Przepraszam. Próbowałyśmy. Kiwam głową czując, jak ściska mi się gardło. Ernest ma rację. Nawet jeśli Finn posiadał książkę z magią Hallinów dla początkujących, jeżeli chciał ją ukryć, nigdy byśmy jej nie znaleźli. Marzę by go odwiedzić, porozmawiać z nim. Wiedziałby, co zrobić. Ale nie mogę opuścić tego domu, a więzienie odsyła wszystkie listy, które do niego wysyłam, nieotwarte. Listy Eleanor także wracają, co jest jeszcze większą stratą, odkąd potrafi dowiedzieć się pewnych rzeczy, gdy ktoś choćby przeczyta te listy. – Możesz iść – mówię zrezygnowana. – Nie ma sensu tu zostawać. Downpike wie, że ma mnie w garści. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jeszcze ciebie chciał skrzywdzić. – Błogosławieństwo bycia nieistotnym. Zostanę do jutra. W razie, gdybyś mnie potrzebowała, będę w swoim pokoju, śledząc listy, które wysłałam. Może coś się zmieni. – Ściska moje ramię, kiedy mnie mija. – Może blefuje. Dotykam rękawiczki - szpilki i nitki prawie znikły. Nie wątpię w złośliwą szczerość Lorda Downpike’a. Już teraz sama, siadam i wpatruję się tępo w zachodzące słońce za oknem. Nie zajdzie jeszcze przez najbliższą godzinę lub dwie, i znowu zastanawiam się, gdzie jest ta biblioteka. Wybieram jedną z książek naprzeciwko mnie, gotycki romans, i ją otwieram. ~ 282 ~
Na przedzie widnieją słowa Edeline Annaliese Hallin, napisane pochyłym, kobiecym pismem. Wybieram inną powieść. To samo. Kolejna. To samo. Matka Finna. To musiała być ona, nigdy wcześniej nie słyszałam jej imienia. Finn wspominał, że część tego domu należała do jego rodziców. Teraz już wiem, dlaczego ten pokój był jego ulubionym, dlaczego spędzał w nim tyle czasu: to była biblioteka jego matki. I wtedy przypominam sobie coś, co mówił na korytarzu żartobliwym tonem i z uśmiechem na ustach: żadna z książek z magią Hallinów nie znajduje się w tym kraju. Podbiegam do okna i przypieram do niego, próbując znaleźć jakąś szparę lub otwór. Muszę się stąd wydostać, muszę zobaczyć, co jest po drugiej stronie pokoju. Chwytam krzesło, rzucam nim w okno, najmocniej jak potrafię. Siła uderzenia posyła mnie na podłogę, lecz na szybie widnieje zaledwie pęknięcie. Zdesperowana, biegnę do drugiego końca ściany, szukając czegoś, co wyglądałoby na otwarcie. Przeoczyłam to za pierwszym razem, ale kiedy do tego wracam, zauważam małe, okrągłe wgniecenie w jednym z pionowych uskoków gwintu pomiędzy szybami. Przysuwam się bliżej i się temu przyglądam. Ciężki, złoty pierścień Finna służący do pieczętowania błyszczy w słabym świetle i nie jestem pewna czy powinnam krzyczeć z radości, czy płakać z rozpaczy. Czy będzie lepiej dla mnie, jeżeli znajdę księgę, czy jeśli mi się to nie uda? Nie potrafię tego stwierdzić. Ale teraz ciekawość bierze górę, muszę to rozgryźć. Obracam pierścień na palcu i kładę dłoń ~ 283 ~
płasko na szkle tak, że skierowana w górę okrągła część pierścienia wpasowuje się w zagłębienie. Panel naprzeciwko mnie mieni się i znika. Wchodzę w ciepły zmierzch, prosto na balkon wyglądający jak szklana tafla jeziora otoczonego przez intensywnie zielone sosny. W oddali znajdują się góry, a pode mną rozciągają się starannie przystrzyżone ogrody. Odwracam się, patrzę w bok i widzę spiczastą wieżę z powiewającą na jej wierzchołku flagę, która przedstawia królewski herb. Zamek. Biblioteka jego matki jest w zamku, w którym dorastała, w tym samym, który musiała opuścić na zawsze. Wychylam się za kamienną balustradę balkonu, tęskniąc za Finnem i współczując mu z powodu rodziców. Współczując kobiecie, której nigdy nie poznałam, a która musiała zostawić za sobą wszystko, co znała i kochała, ponieważ nie potrafiła porzucić mężczyzny, którego wybrał jej cień. Uśmiecham się, wiedząc, że w ostateczności zatrzymała fragment swojego dawnego życia – bibliotekę i balkon odcięte od rzeczywistości. Ale nadal miała swój dom. Zastanawiam się czy umiałabym wybrać jedną część Melei, by ciągle ze mną była, gdybym wiedziała, że nie będę mogła wrócić – i co by to było. Myślę, że byłby to promyk słońca mieniący się przy wodospadzie ukrytym głęboko w górskich wzgórzach znajdujących się za moją wioską. Pewnie spodobałyby mi się drzwi, które tam by się znalazły. W rogu balkonu jest ławka. Chcę na niej usiąść i pomyśleć, ale nagle zauważam, że coś pod nią leży. Klękam na kamiennej podłodze i pochylam głowę. Znajduje się tam skrzynia, w której drewnie wyrzeźbiono rodzinną pieczęć noszoną ~ 284 ~
przeze mnie na palcu. Czując, jak szybko bije mi serce, przyciągam ją do siebie i znajduję na niej taki sam zamek, jaki widniał przy drzwiach okiennych. Pierścień pasuje, a zamek otwiera się z cichym kliknięciem. Sięgam do środka i znajduję w niej kawałek sztywnego pergaminu. Ostatnia wola i testament Lorda Finleya Rainer'a Ackerly’ego, syna Lorda Thomasa Ackerly’ego i jej Królewskiej Mości Edeline Halin. Pozostając przy zdrowych zmysłach i świadomości, niniejszym pozostawiam w spadku ziemskie posiadłości i spadek mojej oblubienicy, pannie Jessamin Olea z Melei. Podpisany tego dnia w obecności świadków, Lord Finley Ackerly. Siadam na twardej podłodze, zła i zszokowana. Nie wiem, co trapi mnie bardziej – to, że przedstawił mnie jako swoją narzeczoną, czy to, że pisał to z myślą o swojej prawdopodobnej śmierci, co było wystarczającym powodem, żeby znaleźć ostatnią drogę ratunku i zadbać o mnie. – Do diabła z tobą, Finnie Ackerly, nie myśl sobie, że pozwolę ci umrzeć. Odkładam testament na bok i patrzę na niego wilkiem, po czym wracam do skrzyni. W przytulnych czeluściach skrzyni znajduje się gruba księga w intensywnie zielonym kolorze z nieznaną mi pieczątką na grzbiecie. Wyciągam ją, wycieram z kurzu i otwieram. Strony zapełnione są napisanymi wąskim pismem symbolami i ~ 285 ~
wskazówkami. Nie muszę znać żadnej z tych rzeczy, by wiedzieć, że w ta księga pełna jest informacji na temat magii rodu Hallinów. Trzymam w rękach los Melei, los wszystkich kontynentów, los Albionu. Los mojego Finna. Nigdy w życiu nie miałam w rękach tak ciężkiej księgi.
Tłumaczenie: kingus084 Korekta: Ma_cul, KlaudiaRyan
~ 286 ~
Trzydziesty trzeci Kiedy w końcu wnoszę książkę z powrotem do biblioteki, od dawna jest już ciemno. Szyba pojawia się ponownie i zapieczętowuje za mną. W pokoju jest ciemno. Wyczuwam po omacku drogę do biurka niedaleko ściany, gdzie wiem, że znajdę małą szklaną lampkę naftową. Niezdarnie wyciągam zapałkę z szuflady i przypalam knot. Miękki, ciepły blask powoduje powstanie cieni w pokoju, a ja siedząc plecami do niego, obserwuję swój własny cień. Przez ostatnie dni, w których nie było Finna, spędziłam więcej czasu niż przystoi mi się do tego przyznać, wgapiając się w niego, szukając jego przebłysków, zastanawiając się czy przygląda się lub słucha, jeśli można to wykonywać w więzieniu przeznaczonym dla praktykujących magię. - Nie wiem, czy możesz mnie usłyszeć - mówię. – I wiem, że nie możesz odpowiedzieć. Ale zgubiłam się, Finn, i pragnę, żebyś tu był. Muszę podjąć decyzję i którąkolwiek drogę wybiorę, będzie to stracone życie. To nie będzie moja wina, tylko złego człowieka, ale on uczyni mnie za tą współodpowiedzialną. Nie wiem, jak mogę żyć ze skutkami mojego wyboru, niezależnie od tego, jaki on będzie. – Mój cień migocze, prawdopodobnie przez niestałe światło za mną. ~ 287 ~
- Myślę, że chcesz mnie ostrzec, bym zrobiła cokolwiek muszę, abym pozostała bezpieczna. – Uśmiecham się. – Myślę również, że znasz mnie na tyle dobrze, iż wiesz, że w ogóle nie posłucham twojej rady w tej sprawie. Zgubiłam się, nieważne co stanie się tej nocy. Chcę… Chcę wielu rzeczy, ale pragnę mieć możliwość, by powiedzieć ci, że cię kocham, bardziej niż cokolwiek, i przepraszam cię za to, jak to wszystko będzie wyglądać, kiedy się kończy. Chciałabym mieć szansę nakrzyczeć na ciebie za twierdzenie, że jestem twoją narzeczoną, choć nie wyraziłam na to zgody – przerywam na chwilę. - Chciałabym mieć szansę na to, by kazać ci czekać w agonii i wtedy, może pewnego dnia, przyjąć twoją ofertę małżeństwa. Obwód cienia stał się odrobinę mocniejszy i uśmiecham się. - Cóż, jeśli życzenia byłyby wodą, miałabym studnię, jak lubi mawiać mama. I dopóki cię tu nie ma, żeby mi powiedzieć, co mam wybrać, ja nie mogę wybrać tego przeciwnego i muszę skorzystać z własnego rozumu. Wstaję, zabieram lampę ze sobą, nie chcąc włączać elektrycznego światła i oświetlać pustego domu, do którego nie wiem, czy wrócę. Lampa jest elegancka, cała szklana. Dolna bańka pełna jest nafty, a zamoczony jest w niej knot, który przechodzi w górną bańkę, gdzie błyska płomyk. To takie kruche, osobiste. Idę do mojej sypialni, by zdjąć zapinany czarny płaszcz narzucony na białą bluzki i długą spódnicy z wzorem podobnym do kropli deszczu rozbijających się na szybie. Jeśli niezależne wejście w los jest liniowym wynikiem mojego równania pochodnego, to najprawdopodobniej skończy się to moją ~ 288 ~
śmiercią z rąk Lorda Downpike’a. Jak mogę przesunąć inne zmienne wokół tej linii, aby ocalić jak największą liczbę ludzi? Który wariant mogę poświęcić? X, będący kontynentalnymi państwami Iverii, mającym największe zaludnienie? Y, będący Melei, które posiada najwięcej ważnych ludzi? Z, będące Finnem, wydaje się tak przywiązane do mojej linii, że nie potrafię wyodrębnić go od mojego losu. A Lord Downpike’a jest zmienną czy może wykresem, na którym wykreśla się wszystkie inne zmienne? Nie. Nie dam mu tej mocy. Może nie będę mogła go wykreślić z równania mojego losu, ale mogę wyeliminować jego zmienną. Uśmiecham się, i nieważne, czy jest to perspektywa zbliżającej się zagłady, czy może uświadomienie sobie, że tak czy inaczej decyzja wkrótce zostanie podjęta. Czuję się lekka i odłączona, bez ciężaru trosk świata. Zabieram znoszoną parasolkę od uprzejmej kobiety w parku. Czuję się, jakbym w innym życiu przyjęła ją od damy. Dobroć istnieje i jest jej więcej, niż potrzeba, by pokonać Lorda Downpike’a. Chowam książkę pod pachą, biorę latarnię i idę korytarzem. - Żegnaj, Eleanor - szepczę. Otwieram drzwi do parku i zaskakuje mnie, że na ganku zastaję dużego, czarnego ptaka, który kiedyś mnie zaatakował. - Idź, powiedz swojemu głupiemu panu, że mam to, czego chciał. Będę czekać w parku. – Mijam go, strasznie tęskniąc za Panem Krukiem. Chciałabym, żeby mi dziś towarzyszył. Deszcz pada głośno na mój parasol i zagłusza inne dźwięki nocy. ~ 289 ~
Jest to prawdziwa ulewa, bardziej zaciekła niż podczas zwyczajnych deszczy Avebury i czuję się odcięta od nocy, zmierzając do celu. Żwirowa droga, w niżej położonych miejscach, zmienia się w bajoro. Strumyczki płyną do większych strumieni, które przedostają się do tuneli pod miastem, gdzie po raz pierwszy oparłam głowę w zagłębieniu szyi Finna. Tak dużo wody. Myślę o Panie Kruku, a maleńki płomyk we mnie ośmiela się dawać mi nadzieję. Pokonuję drogę do środka parku, w świetle latarni krople deszczu wokół mnie barwią się na żółto. Kiedy opuszczam ścieżkę, ziemia pluska pod moimi stopami, już jest przesycona wodą. Zwisające gałęzie przepuszczają ciężkie zbiory wody, które rozpijają się w głośnym staccato na moim parasolu. Czekam. Wkrótce postać w ciemnym garniturze materializuje się między drzewami jak cień, stojąc tuż na obrzeżach pierścienia światła. Nie ma parasola, tylko odsunięty do tyłu kapelusz. Wydaje się być nieświadomy tego, iż moknie, bo uśmiecha się do mnie, jakbyśmy byli drogimi przyjaciółmi, którzy spotkali się w słoneczny dzień. - Bardzo dobrze, króliczku. - Chcę, byś uwolnił Finna. Teraz. - Och. – Mówi to z westchnieniem, fałszywą nutą sympatii. - Finn kilka minut temu podjął nierozważną decyzję. Dzięki pracowitemu bratu Eleanor, został dostarczony do sądu, gdzie miał mieć audiencję u premiera. Gdy szli, strażnicy zgłosili, że Finn nagle zatrzymał się i stał, ~ 290 ~
nie odpowiadając na ich wezwania, jakby słuchał czegoś, czego nikt nie mógł usłyszeć. Cień. On słuchał. Zimny strach wypełnia mój żołądek. - Po chwili wściekł się, zrzucił swoich strażników i pobiegł na most. Nie mieli wyboru, ale musieli go zastrzelić. Ból obmywa mnie jak wzburzona fala. - Nie - szepczę. - To bardzo rozczarowujące. Miałem plany na przyszłość związane z nim. - On nie jest martwy. - Królewska gwardia ma doskonałych strzelców, a bez swojej laski nie miał żadnych magicznych zasobów. Teraz wyciągają jego ciało z rzeki. Jaka szkoda. - Kłamiesz. - Głupia dziewczyno, jeśli zechciałbym kłamać, to powiedziałbym ci, że żyje i wszystko z nim dobrze i robisz odpowiednią rzecz, by ochronić jego wolność. Karmiłbym twoją nadzieję. Ale wiesz, jakby się to skończyło. Już podjęłaś decyzję, aby poświęcić wszystko, co trzeba, by ochronić twoją cenną rodzinną wyspę. Martwiłem się przez chwilę, że jesteś tak zachwycona bladym, błyszczącym bogactwem tego kraju, przez ich znakomite maniery, martwe oczy i głupio uśmiechnięte zwyczaje, że może rzeczywiście dasz mi spalić swoją wioskę. Finn. Mój Finn. Mam ochotę paść na ziemię, by utopić się w powstałej kałuży. Ten smutek pochłania mnie, tak jak ogień pochłania ćmę i chcę się mu poddać. Chcę odłożyć książkę tak, żeby znów wszystko było dobrze. Ale wtedy nie byłoby kobiety, która dała ~ 291 ~
Finnowi jego cień. Nie zgadzam się, by być choć odrobinę mniej sobą niż jestem. - Jeszcze nie wygrałeś. - Zrobiłem to. A kiedy wykończę linię Hallinów, będę najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Ale ty nie musisz się o to martwić. Wykonałaś już swoją część. - Skąd mam wiedzieć, że właśnie teraz nie ranisz Melei? Potrząsa głową. - Ty naprawdę jesteś taka głupia, nieprawdaż? Wszyscy zawsze mówili, że jesteś taka mądra, ale przecież ty nie możesz dostrzec niczego. Byłem tak szczęśliwy, gdy cię znalazłem. Miałem na myśli to, co wtedy powiedziałem - że będę trzymał cię na własność. Mogłaś być szczęśliwa. Może nadal mogę cię wziąć. - Cała magia na tym świecie nie mogłaby sprawić, bym pokochała takiego mężczyznę jak ty. - Naprawdę? Podchodzi bliżej, w krąg światła dookoła mnie. Twarz ma pokrytą błyszczącymi kropelkami wody. - Przecież mnie pocałowałaś. - Jesteś wariatem. Śmiejąc się, wyciąga chusteczkę z kieszeni płaszcza. - Ja? Wyciera twarz. Wraz z kropelkami wody schodzi jego skóra, odsłaniając inną, ciemniejszą. Pojawiają się także bystre oczy i gwałtowny uśmiech. Wtedy widzę całość. - Kelen – szepczę. ~ 292 ~
Tłumaczenie: kubik291 Korekta: LarissaC, MadeleineKnowles
~ 293 ~
Trzydziesty czwarty Na twarzy Kelena pojawia się uśmiech. - We własnej osobie. Cóż, w ciele innej osoby. Przez większość czasu. - Pracujesz dla lorda Downpike’a? – Czuję się skołowana, wytrącona z równowagi, oderwana od rzeczywistości. - Ja jestem lordem Downpike. - Nie możesz nim być. To niemożliwe. Ty opuściłeś wyspę zaledwie trzy lata temu. - Nie obrażaj mnie zakładaniem, że lord Downpike mógł to wszystko zrobić, wprawić w ruch. Był tak ślepy, że nie rozpoznał własnego syna, gdy zatrudniał mnie jako służącego. Nie byłaś wśród nas jedyną z albiońską krwią. Po prostu krew lorda Downpike’a okazała się bardziej użyteczna niż tego żałosnego Miltona Millera. Nie jesteś więc taka wyjątkowa, jak ci wpajała twoja mama, prawda? - Zabiłeś mojego ojca. - My, bękarty, musimy się nawzajem wspierać. – Uśmiecha się, a ja się kulę, usiłując zapaść się w sobie i uciec od niego, uciec od tego nowego światła, które zmieniło naszą wspólną historię.
~ 294 ~
– Spędziłem rok pracując dla Downpike’a, obserwując go, studiując jego księgi i magię, podczas gdy on spał. Ale byłem jedynie pokornym służącym, szczurem, a on nawet przez moment nie pomyślał, że mógłbym być kimkolwiek więcej. - Ale jak ty… jak stałeś się nim? - Tak naprawdę to był jego pomysł. Popadł w taką paranoję na punkcie magii Hallinów, że dla niej był gotów na wszystko. Potrzebował alibi, którego nikt by nie zakwestionował. Wezwał mnie więc do swojego gabinetu – bezsilnego, wiernego sługę – i rzucił zaklęcie, dzięki któremu wyglądałem jak on. Miałem pójść i dać się zamknąć na noc w więzieniu, co też uczyniłem. - Rodzice Finna. Więc to on ich zabił. – Chciałabym móc powiedzieć o tym Finnowi, odpowiedzieć mu na to pytanie. Och, Finn. Zamykam oczy w obronie przed falą smutku. Zbyt niebezpiecznie byłoby się teraz w niej zatracić. Zmuszam się, by spojrzeć na Kelena. Macha dłonią, a gest ten jest niczym nóż w moje serce. - Downpike wrócił, biały jak piasek na plaży, drżący i pokryty krwią. Poprosił mnie o pomoc w pozbyciu się krwi z ubrań. Uczyniłem to, pozbawiając go życia. Zastąpienie go nie było żadnym wyzwaniem. Gdy już pozwoliłem odejść służbie, nikt niczego nie zauważył. Ta szlachta w ogóle nie potrafi o siebie zadbać. - Ale dlaczego? Po co ci to wszystko? Czemu miałbyś chcieć rozszerzyć władzę Albionu, kontynuować dziedzictwo ojca? - Na litościwe duchy, ależ jesteś tępa. Interesuje mnie tylko zapewnienie sobie tak wielkiej władzy, bym mógł kontrolować wszystko. Jeśli nie jesteś najpotężniejszą osobą w pokoju, jesteś nikim. ~ 295 ~
A gdy albiońska szlachta zostanie zdziesiątkowana w nadchodzącym konflikcie, cóż, nie będzie to wielka strata. W końcu i tak pozbędę się ich wszystkich. Nigdy więcej nie znajdę się na czyjejś łasce. Kręcę głową, nie chcąc, nie będąc w stanie przyswoić sobie tego wszystkiego. - Zraniłeś mnie. Byliśmy przyjaciółmi, a ty mnie zraniłeś. - Jest mi przykro z tego powodu, mały króliczku. – Tym razem używa malejskiego wyrazu oznaczającego królika i przypominam sobie, że zawsze to on był lisem, gdy graliśmy w Lisa i Królika. Jak mogłam nie zdać sobie z tego sprawy? – Nigdy nie chciałem cię w to angażować. Widziałem cię pierwszego dnia, gdy spotkałaś Ackerly’ego i zacząłem zwracać uwagę na jego czułą opiekę. Potem dałaś mi sposobność, by dotrzeć do niego, szansę, by wreszcie go zmanipulować. Chciałem także ukarać twojego Finna za pomysł, że może cię mieć, za myślenie, że może rościć sobie prawo do jednego z moich ludzi tak samo, jak jego kraj zagarnął całą wyspę. Zamierzałem sprawić, byś zapomniała. Nie pamiętałabyś bólu i byłabyś tak bardzo szczęśliwa, znów mogąc się ze mną spotkać. Ochroniłbym cię, Jessa. Utrzymałbym cię z daleka od tego wszystkiego. On nie mógłby czegoś takiego dla ciebie zrobić, prawda? - Nie pozwoliłabym mu na to. - Pomyśl o tym, ile bólu mogłaś uniknąć, gdybyś nie wybrała jego. Ale jestem w nastroju na wybaczanie. Wciąż mogę odebrać ci twoje wspomnienia i pozwolić, abyś zakochała się we mnie. – Jego uśmiech przecina noc, bardziej czarny i zimny niż ona.
~ 296 ~
– A potem oddać ci je z powrotem i pozwolić, żebyś ponownie straciła Finna. A potem ponownie, i kolejny raz, i kolejny, przez resztę twojego życia, jako kara za wybranie jego. Ściąga kapelusz, wylewa zebraną na nim wodę i zakłada go z powrotem na głowę. - A teraz. Moja książka. Oddaj ją jak grzeczny królik, a ja nie zniszczę Melei. - Nie zrobiłbyś tego. - Nie pozwoliłbym żołnierzom zabić ludzi, którzy odsunęli się na bok i pozwolili zadeptać całą naszą kulturę? Nie pozwoliłbym skrzywdzić ludzi, którzy pozwolili przyjezdnemu szlachcicowi zgwałcić i porzucić moją matkę? Nie pozwoliłbym im zniszczyć ludzi tak irytująco słabych, że nie mogą się nawet o siebie zatroszczyć? Pozwoliłbym. I zrobię to. Daj mi książkę. Patrzę mu w oczy, których martwa czerń nie odbija światła, nawet błysku z latarni. - Zdradziłeś wszystkich, których kocham. Zabiłeś mojego ptaka. I odebrałeś mi Finna. Upuszczam księgę na ziemię, unoszę latarnię i ciskam nią w dół. Szkło rozbija się, rozlewając naftę, która natychmiast zajmuje się ogniem. Cała książka zostaje pochłonięta. - Nie! – krzyczy Kelen, odpychając mnie na bok. Depcze płomienie, jednak oliwy nie sposób ugasić. Duszący, ostry zapach dymu rozchodzi się po mokrej ziemi wokół nas.
~ 297 ~
Klnąc desperacko, Kelen sięga do kieszeni i wyciąga garść cukru. Szepcze słowo i rozsypuje cukier. Trafia w książkę, ale płomienie wzbijają się wyżej. Niewysłowione, pełne gniewu wycie rozdziera usta Kelena. Wyrzuca obie dłonie w powietrze i krzyczy pojedyncze słowo, uwalniając całą swoją moc w próbie zmiany ogień w wodę za pomocą zmagazynowanego zaklęcia. Jednego z zaklęć, które zmieniłam w księdze Pana Kruka. Spadające krople deszczu wzniecają ogień, który magicznie rozprzestrzenia się za każdym razem, gdy styka się z nimi woda. Z kałuży wokół nas wzbierają się trzaskające, głodne płomienie, a przemoczone ubrania Kelena zamieniają się w jego piekło. Krzyczy, pada na ziemię i zaczyna się turlać, lecz woda wokół niego wybucha ogniem, którego pojawia się coraz więcej i więcej, a Kelen jest pochłaniany żywcem – jest jasną i płonącą latarnią w środku nocy. Moja parasolka zajmuje się ogniem, odrzucam ją więc na bok, ale mokry rąbek mojej spódnicy również się zapala. Desperacko obracam się dookoła, lecz nie ma dokąd uciec. Jestem otoczona przez płomienie i spotka mnie ten sam los, co Kelena. Tuż obok mnie tryska ogień, a ja kulę się, spodziewając spalenia, gdy ciemność podnosi się przede mną jak tarcza, powstrzymując płomienie. Biorę gwałtownie wdech, gdy cień Finna owija się wokół mnie, pokrywając znanym, zimnym, mrowiącym uczuciem. Jeśli Finn nie żyje, jak jego cień może mnie wciąż chronić?
~ 298 ~
Wybiegam z płomieni, podczas gdy moje spódnice tlą się pod cieniem Finna, ale nie zatrzymam się, dopóki nie znajdę się daleko poza zasięgiem ognia. Zrzucam wierzchnią spódnicę, po czym spoglądam w dół, gdzie dodatkowa warstwa cienia spoczywa na mojej skórze. - Dziękuję ci – szepczę, ale cień rozpływa się na moich oczach. Zaciskam na cieniu dłoń, zdecydowana nie pozwolić temu – jemu – odejść ode mnie, lecz nie mam za co złapać. Skwierczące płomienie wzbijające się coraz wyżej i trzaskająca podczas stykania się z gorącem woda tworzą nieharmonijny nocny chór. Siadam na ziemi i patrzę. Innym malejskim zwyczajem, który musieliśmy porzucić, były stosy pogrzebowe. Kelen nie zasłużył na ostatni obrzęd wojowników. Lecz sądzę, że zasłużył na swoją śmierć. Wygrałam. I przegrałam. Nie mogę w sobie znaleźć żadnych uczuć, czuję jedynie śmierć. To jedno ze słów miłości, o którym zapomniałam. Słowo, które oznacza połączenie tak silne, że gdy twój ukochany umiera, twoja dusza wsiąka za nim w ziemię, podczas gdy twoje ciało wciąż żyje. Stoję tu, podczas gdy miejscowi konstable przychodzą i gaszą płomienie. Stoję tu, gdy Eleanor podchodzi z kocem, by owinąć nim moje ramiona, gdy powtarzam tępo oświadczenie, że lord Downpike zginął w płomieniach wywołanych przez siebie w próbie ukrycia swoich zbrodni. Stoję tu do rana, podczas gdy słońce przedziera się przez chmury i mogę zauważyć, że od teraz – już na zawsze – mam tylko jeden cień. ~ 299 ~
Tłumaczenie: Ellifaiinn Korekta: dominque91, roko122334
~ 300 ~
Trzydziesty piąty - Ale dlaczego Uniwersytet w Gallen? Miejscowa uczelnia z pewnością przyjmie cię z powrotem. - W głosie Eleanor słychać nutę jęku. Odkładam pióro obok pisanego do mamy listu na temat moich planów rozpoczęcia nauki w stolicy Gallen. Sugeruję to, ponieważ przestała otrzymywać wpłaty od Miltona Millera – mężczyzny, nad którym nie byłam w stanie uronić ani jednej łzy, choć nie sądzę, że zasłużył na śmierć. Powinna wprowadzić się do mnie i dać szansę się sobą zaopiekować, zważywszy na to, że zawsze obdarzała mnie swoją doskonałą troską. Mam nadzieję, że się zgodzi. Chciałabym, jako dorosła kobieta, odbudować nasze relacje. Ostatnio czuję się okropnie stara. Kręcę głową w kierunku Eleanor. – W Gallen są zdecydowanie bardziej tolerancyjni w stosunku do kobiet naukowców. Nie mam siły, żeby wciąż tutaj walczyć. Powinnaś do mnie dołączyć. Słyszałam, że to dramat nie mieć partnera, kiedy są w to wmieszani mężczyźni z Gallen. Śmieje się i siada na biurku obok mojego listu. - Już teraz nie mogę nadążyć za tymi wszystkimi zaproszeniami ~ 301 ~
na odwiedziny i herbatkę. Każdy chce usłyszeć o sekrecie Lorda Downpike'a. Diabelskie intrygi. Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale chyba jestem zmęczona byciem najbardziej prestiżową plotkarą w Avebury. - Na litościwe duchy. - Uśmiecham się i unikam jej wzroku. Czuję się fałszywie, pozwalając jej roztrząsać szczegóły dotyczące śmierci Lorda Downpike'a, wiedząc, że ten prawdziwy zmarł lata temu. Często się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, maskując rolę Kelena w całej tej sprawie. Ale za wszelką cenę chciałam, aby Melei nie było w to wmieszane. To nigdy nie była nasza bitwa, chociaż Kelen i ja zdołaliśmy stać się jej głównymi bohaterami. Może to było samolubne, ale nie mogłam znieść, że mój kraj jest splamiony czynami jakiegoś zbzikowanego człowieka. Wszak Lord Downpike już wtedy był mordercą. Tajemnice Kelena umarły razem z nim i musi mi to wystarczyć. Uratowałam Melei i prawdopodobnie też Albion oraz państwa w głębi kontynentu. Jednak nie udało mi się ochronić osoby, która sprawiła, że świat dla mnie lśnił. Eleanor musiała zauważyć zmianę w moim zachowaniu, bo czuję jej dłoń na swoim ramieniu. - Na pogrzeb Finna przyszło mnóstwo osób. Przybył nawet premier z saskim ambasadorem. To była miła ceremonia. Zamykam oczy i kiwam głową. - Nie powierzyłabym tej sprawy w ręce nikogo innego. Jestem pewna, że pięknie ci to wyszło. Przykro mi, że nie przyszłam, ale to było... cóż, mam mnóstwo pracy z pakowaniem się i planowaniem, ~ 302 ~
bądź co bądź nie znałam żadnego z jego znajomych, i... - W porządku, Jessamin. - Eleanor mnie obejmuje. Nagle słychać dźwięk dzwonka do drzwi, więc wstaje. - To pewnie Ernest. - Podziękuj mu ode mnie jeszcze raz. Za próbę pomocy Finnowi w dostaniu się do premiera. - Podziękuję. Jeśli o mnie chodzi, jestem gotowa na herbatkę. Herbatę, podczas której nie muszę nikogo raczyć swoimi chorymi opowieściami i bohaterstwem – przerywa. – Będę tęsknić za tym domem. Wracając do mojego wielkiego, pustego mieszkania bez ciebie, będę okropnie samotna. Myślę, że niedługo skłonię cię, żebyś się do mnie przeprowadziła. Jestem bardzo przekonywująca. Macham do niej, uśmiechając się lekko. Wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi. Zbieram swoje rzeczy i przesuwam się w stronę innego krzesła, z dala od promieni późnopopołudniowego słońca, wpadających przez okno biblioteki. Spędziłam ostatnie dwa tygodnie, gapiąc się na swój cień, zachęcając go, by stał się nie tylko mój; wręcz błagając, aby dał mi jakiś sygnał, jakikolwiek sygnał od Finna. Doprowadzałam się na skraj szaleństwa przeplatanego smutkiem i po spędzeniu całej wczorajszej uroczystości na staniu przy oknie i obserwowaniu swojego cienia, dopóki nie straciłam go z oczu, obiecałam sobie nigdy więcej nie patrzeć w jego stronę. Zeszłej nocy śniła mi się ścieżka poskręcanych drzew przeznaczenia. Panowała ciemność, a ja byłam sama i nie wiedziałam, jak się poruszać. Nawet teraz ból z powodu jego straty grozi, że zatopi mnie ~ 303 ~
zbierającymi się w kącikach oczu łzami. Ale nie zamierzam hańbić jego pamięci, poświęcając swoje życie ciągłej żałobie. On by tego nie pochwalał i kłóciłoby się to ze wszystkimi rzeczami, które zdaje się, że we mnie kochał. Żałuję, że nie powiedziałam mu o wszystkim, co ja w nim kochałam. Kocham. Przynajmniej tego mogę się trzymać. Przekręcam ciężki, złoty pierścień na palcu. Wczoraj zdjęłam z dłoni rękawiczkę, kiedy mrowienie ustało. Kolejny prezent od Finna, który zatrzymam na zawsze – moja dłoń, kompletna i nieskazitelna, z jego pierścieniem na palcu wskazującym. Słyszę, że drzwi znów otwierają się za mną. – Mówiąc szczerze, Eleanor, nie wprowadzę się do ciebie. Jesteś mile widziana w Gallen. Z pewnością znajdziemy dla siebie jakiś kierunek. Głos, który mi odpowiada, nie należy do Eleanor. – W gruncie rzeczy, planuję studiować dzieje uczonych. Cały smutek, starannie spakowany i przechowywany w cieniu mojej duszy, gwałtownie się zrywa, blokując moje gardło i sprawiając, że się krztuszę. Wstaję, ponieważ nie jestem w stanie się odwrócić. Nie mogę złapać oddechu, boję się, że się przesłyszałam. Oczy mam wlepione w podłogę. Kątem oka widzę parę schludnych butów wchodzących do pomieszczenia. Nie rzucają żadnego cienia. - Przecież ty nie żyjesz – szepczę, nadal bojąc się spojrzeć w górę. - Prawie – odpowiada Finn, jego głos jest jak łagodna piosenka z moich snów. Podnoszę głowę, ale ledwo mogę go zobaczyć przez łzy. ~ 304 ~
Schudł i ma w sobie coś z bladego i przerysowanego człowieka, chorującego od dłuższego czasu, ale powoli wracającego do zdrowia. – Trudna
sprawa,
próbować
użyć
zaklęcia
transportującego,
zmagazynowanego w twoim ciele, gdy wykrwawiasz się na śmierć. Musisz mi wybaczyć, że się zgubiłem i tak długo zajął mi powrót do ciebie. - Takiej rzeczy ci nie wybaczę. – Zarzucam mu ręce na szyję i wtulam twarz w jego szyję. – Nie dostałeś rozgrzeszenia, nigdy nie dostaniesz i spędzisz resztę życia, błagając mnie o wybaczenie. Śmieje się. – Niczego innego nie planowałem. Nasze usta się spotykają. Nie oddam się losowi. Wezmę go w swoje ręce. Już na zawsze.
Tłumaczenie: spotlesssoul Korekta: martinkye, martinaza
~ 305 ~
Prosimy o podzielenie się wrażeniami po lekturze w komentarzu – pokażcie, że doceniacie naszą pracę i dajcie znać, czy się podobało
~ 306 ~