KAREN KINGSBURY HISTORIA RODZINY BAXTERÓW 02 PIERWORODNY 05
NA ZAWSZE
Tłumaczenie: Paweł Kopycki
1
Do Donalda, mojego czarującego księcia
RS
Czas mija, kolejny etap naszego życia mamy za sobą, a ja wciąż nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłabym przebyć tę drogę bez Ciebie. Nasze dzieci rozkwitają, w dużej mierze dzięki Tobie, dzięki Twojemu zaangażowaniu w ich życie, a także w moje. Jesteś naszym duchowym przywódcą, mężczyzną moich marzeń, dzięki któremu ta szalona i zarazem cudowna przygoda życia jest możliwa. Każdego dnia dziękuję Bogu za Ciebie. Jestem zdumiona sposobem, w jaki łączysz miłość i śmiech, czułość i stanowcze wymagania, aby wydobyć z naszych chłopców to, co najlepsze. Dzięki za to, że mnie kochasz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem i że nawet podczas najbardziej szarych dni potrafisz znaleźć czas na nasze randki. Moje najlepsze chwile to te, kiedy jesteś obok. Kocham Cię, na zawsze. Do Kelsey, mojej najdroższej córki Masz już siedemnaście lat. Kiedy wypowiadam te słowa, brzmią one bardzo poważnie. Mam wrażenie, jakby w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy minęły co najmniej cztery lata. Bardzo szybko przemija Twoje dzieciństwo. Upłynęło już siedemnaście lat od chwili, kiedy się urodziłaś, kiedy zaczęłam doświadczać takiej miłości, jakiej nigdy wcześniej nie znałam. „Siedemnaście lat" oznacza, że niebawem wyfruniesz od nas, z domowego gniazdka, w zupełnie nowy, wielki świat. „Siedemnaście lat" świadczy o tym, że stanie się to już niedługo, zwłaszcza że niebawem kończysz przedostatnią klasę. Ledwie mogę za Tobą nadążyć, czasami wręcz trudno mi złapać oddech. Ten bieg jest teraz tak szybki, że aż boję się mrugnąć, by nie utracić z niego ani minuty. Wzrastasz i rozwijasz się jak najpiękniejszy wiosenny kwiat, zaczynasz interesować się bieżącymi wydarzeniami i formułować własne opinie. Kiedy tańczysz na scenie, jesteś oszałamiająca. Wierzę w Ciebie, Kochanie. Patrz na Jezusa, a droga, która jest przed Tobą, będzie prosta. Nigdy nie przestawaj tańczyć. Kocham Cię. Do Tylera, mojej pięknej pieśni Czy to możliwe, że masz już czternaście lat i pomagasz mi zdejmować talerze z najwyższej półki? A przecież jeszcze wczoraj ci, którzy dzwonili do nas, mylili Cię z Kelsey. Teraz mylą Cię z Tatą, i wcale nie zdarza się to rzadko. Znajdujesz się teraz na moście, mój Synu, łączącym krainę baśni i
2
dzień jutrzejszy, stajesz się silnym młodym mężczyzną, Bożym mężczyzną. Nieustannie oddawaj Jezusowi to, co masz najlepszego, i zawsze pamiętaj, że znajdujesz się w samym środku bitwy. W dzisiejszym świecie, Tylerze, codziennie potrzebujesz Jego zbroi, w każdej minucie. I nie zapominaj: kiedy znajdziesz się na scenie, nieważne, jak silne będą światła, ja będę siedziała w pierwszym rzędzie i oklaskiwała twój występ. Kocham Cię. Do Seana, mojego cudownego chłopca
RS
Twoja słodka natura jest wciąż jak jasne światło w naszym domu. Wydaje się, jakby upłynęło już całe życie, od kiedy po raz pierwszy przyjechałeś do nas z Haiti, nasz Drogi Synu. Przez ten ostatni rok obserwowałam z wielką radością, jak wzrastasz, coraz lepiej czytasz i piszesz, no i oczywiście wiesz coraz więcej o zwierzętach. Jesteś chodzącą encyklopedią zwierząt i to też wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Ostatnio, kiedy wszyscy byliśmy przeziębieni, Ty zniosłeś chorobę najlepiej z nas, śmiałeś się nawet w najtrudniejszych momentach. Czasami próbuję sobie wyobrazić, jakim wspaniałym, pełnym słońca miejscem byłby świat, gdyby wszyscy ludzie na ziemi mieli Twoje usposobienie. Twoje uściski są czymś, na co zawsze czekam z utęsknieniem. Trzymaj się blisko Jezusa. Kocham Cię. Do Josha, mojego czułego twardego faceta Wciąż wyróżniasz się we wszystkim, co robisz, lecz najbardziej się cieszę, kiedy późno w nocy zaglądam do Twojego pokoju i po raz kolejny widzę, że czytasz swoją Biblie. Uradowałam się niezmiernie, gdy usłyszałam, jak któregoś dnia mówiłeś o tym, że chcesz powierzyć swoje życie Jezusowi. Masz już prawie dwanaście lat i mogę Cię tylko zapewnić, że każdy wybór, którego dokonasz dla Chrystusa, będzie Cię przybliżał do planów, które On ma dla Ciebie, i że jeśli będziesz silny w Panu, staniesz się silny we wszystkim. Zwyciężaj dla Niego, Drogi Synu. Jestem z Ciebie taka dumna. Kocham Cię. Do EJ-a, mojego wybranego dziecka Zdumiewasz mnie, Emanuelu Jeanie! Któregoś dnia powiedziałeś mi, że często się modlisz, a ja spytałam Cię, o co się modlisz. „Dziękuję Bogu" powiedziałeś mi. „Dziękuję Mu za moje zdrowie, za moje życie i za mój dom". Twoje śmiejące się zwykle oczy stały się poważne. „I za to, że pozwolił, abym został adoptowany do właściwej rodziny". Wciąż mam łzy w oczach, kiedy uświadamiam sobie, że modlisz się w ten sposób. Ja także
3
jestem wdzięczna Bogu, że pozwolił, abyś został adoptowany do właściwej rodziny. Jedną z moich skrywanych przyjemności jest obserwowanie, jak Ty i Tata stajecie się sobie tacy bliscy. Jestem szczęśliwa, gdy zaglądam do pokoju dziennego i widzę, jak siedzicie obok siebie i oglądacie w telewizji mecz koszykówki, a Tata trzyma rękę na Twoim ramieniu. Dopóki Tata jest dla Ciebie bohaterem, niczego nie musisz się obawiać. Nie mógłbyś znaleźć lepszego wzorca do naśladowania. Wiem, że Jezus Cię prowadzi i że z radością poznajesz plany, które On przygotował dla Ciebie. Ten rok zawsze będzie dla Ciebie wyjątkowy, będzie punktem zwrotnym w Twoim życiu. Gratuluję, Kochanie! Kocham Cię. Do Austina, mojego cudownego dziecka
RS
Czy to możliwe, że mój mały chłopiec ma już dziewięć lat? Nawet kiedy będziesz miał dwadzieścia dziewięć, pozostaniesz moim najmniejszym, moim dzieciątkiem. Pewnie zawsze tak jest z najmłodszym dzieckiem. Nie mogę jednak zaprzeczyć temu, co widzą moje oczy - nie jesteś już mały. Mimo to uwielbiam chwile, kiedy od czasu do czasu po przebudzeniu błyskawicznie pokonujesz hol, aby znaleźć się między nami w naszym łóżku. Wciąż jednak mam w pamięci niemowlę o blond włosach, które leży na oddziale intensywnej terapii i ledwie oddychając, czeka na pilną operację serca. Jestem wdzięczna za Twoje zdrowie, Drogi Synu, wdzięczna Bogu za to, że tamtego dnia, odległego już w czasie, dał nam Cię z powrotem. Twoje serce wciąż pozostaje najbardziej wyjątkową częścią Ciebie - nie tylko to fizyczne, cudownie uzdrowione, lecz także to duchowe, pełne dobroci i współczucia dla innych. Wzrastaj bezpiecznie, Syneczku. Kocham Cię. I do Boga Wszechmogącego, Który obdarował mnie nimi. Podziękowania Ta książka nie powstałaby bez pomocy wielu osób. Najpierw specjalne podziękowania kieruję do moich przyjaciół z wydawnictwa Tyndale, którzy wierzyli w tę serię i pracowali razem ze mną, aby ta piąta książka mogła trafić do Czytelników szybciej, niż ktokolwiek z nas przypuszczał, że to będzie możliwe. Dziękuję! Dziękuję także mojemu niesamowitemu agentowi Rickowi Christianowi, prezesowi Alive Communications. Jestem coraz bardziej zdumiona, patrząc, jak każdy kolejny dzień potwierdza Twą prawość, olśniewający talent, oddanie Panu i zaangażowanie w to, co pozwala docierać z moimi zmieniającymi życie powieściami do Czytelników na całym świecie. Jesteś naprawdę Bożym człowiekiem, Rick. Dbasz o moją karierę, tak jakbyś był
4
RS
osobiście odpowiedzialny za dusze, których Bóg dotyka za pośrednictwem tych książek. Dziękuję Ci za to, że troszczysz się o moje życie osobiste, szczególnie o to, abym miała czas dla męża i dzieci. Nie zrobiłabym tego wszystkiego bez Ciebie. Jak zawsze dziękuję mojemu mężowi i dzieciom, bez których pomocy nie powstałaby ta książka, a którzy zgadzają się jeść naprawdę cokolwiek, kiedy zbliża się termin oddania mojej kolejnej książki, i którzy rozumieją to i kochają mnie mimo wszystko. Dziękuję Bogu, że wciąż mogę spędzać z Wami więcej czasu niż z moimi „ludźmi na niby", jak nazywa Austin bohaterów moich książek. Dzięki za wyrozumiałość dla zwariowanego życia, jakie czasami prowadzę, i za świadomość, że jesteście moim największym wsparciem. Dziękuję mojej Mamie i pomocnicy zarazem, Anne Kingsbury, za jej ogromną wrażliwość i miłość do moich Czytelników. Jesteś odzwierciedleniem mojego serca, Mamo, a może raczej ja jestem odzwierciedleniem Twojego. Tak czy owak, stanowimy zgrany zespół. Wysoko sobie cenię Twoją pomoc, bardziej niż sądzisz. Jestem także wdzięczna mojemu Tacie, Tedowi Kingsbury'emu - człowiekowi, który zawsze dodawał mi najwięcej otuchy. Pamiętam, Tato, że kiedy byłam małą dziewczynką, mówiłeś mi: „Pewnego dnia, kochanie, wszyscy będą czytali twoje książki i chcę, abyś wiedziała, jak cudowną jesteś pisarką". Dziękuję Ci za to, że wierzyłeś we mnie na długo przed innymi. Chciałabym także podziękować moim Siostrom: Trici, Susan i Lynne, które pomagają mi w różnych sprawach, kiedy nawał pracy mnie przerasta. Jestem Wam naprawdę bardzo wdzięczna! Dziękuję Katie Johnson, która zajmuje się olbrzymią częścią mojego życia zawodowego - prowadzi wszystko, począwszy na mojej księgowości, a skończywszy na kalendarzu. Bóg przyprowadził Cię do mnie, Katie, i będę Mu za to wdzięczna tak długo, jak długo będę mogła pisać dla Niego. Nigdy ode mnie nie odchodź, dobrze? Dziękuję Oldze Kalachik, której ciężka praca pomaga mi przygotować się do różnych wydarzeń i pozwala wykonywać ogromną część moich obowiązków bez wychodzenia z domu. Wasze osobiste zaangażowanie, które wnosicie do mojej służby, jest dla mnie bardzo cenne, jest dla mnie bezcenne! Dziękuję Wam z całego serca. I dziękuję moim przyjaciołom i rodzinie, szczególnie mojej siostrze Sue, która niedawno dołączyła do mojego zespołu, a także mojej siostrzenicy Melisie Kane, która w ostatnim roku pomogła mi w ważnym przedsięwzięciu. Dziękuję Ann i Sylvii, i Wam wszystkim, którzy modlicie się za mnie i za moją rodzinę. Nie zrobilibyśmy tego wszystkiego bez Was.
5
RS
Dziękuję tym wszystkim, którzy nieustannie otaczają mnie miłością, modlitwą i wsparciem. Mogłabym wymieniać Wasze nazwiska, ale przecież wiecie, kim jesteście. Dziękuję Wam za to, że wierzycie we mnie, i za to, że rozumiecie, kim naprawdę jestem. Prawdziwy przyjaciel stoi obok zawsze, przez wszystkie zmieniające się nieustannie etapy życia, i daje wsparcie nie za sukcesy, ale za pozostawanie sobą, co liczy się najbardziej. Wy jesteście tymi, którzy znają mnie z tego, i jestem wdzięczna każdemu z Was. Oczywiście najbardziej dziękuję Bogu Wszechmogącemu, najwspanialszemu Twórcy wszystkiego, co istnieje - Twórcy Życia. Ten dar pochodzi od Ciebie. Modlę się, abym tę niesamowitą możliwość i obowiązek mogła spełniać dla Ciebie przez wszystkie dni mego życia. Na zawsze w powieści Specjalne podziękowania dla Heidi Jones, która wygrała aukcję „Na zawsze w powieści" zorganizowaną w szkole Veritas Classical Christian School w Oregonie. Heidi postanowiła zrobić prezent swojej przyjaciółce Susan Johnson, która zdecydowała się uhonorować swoją siostrę Cynthic Crivellone Deming przez wymienienie jej nazwiska w powieści. Cindy Deming zginęła w wypadku samochodowym, kiedy miała trzydzieści siedem lat. Była w ciąży ze swoim pierwszym dzieckiem. Pozostawiła męża, Seana. Miała tylko jedną siostrę, Susan Johnson. Pozostawiła także rodziców, Leonarda Murphy'ego i Barbarę Murphy. Zmarli siedem miesięcy po swojej córce. Była oddaną siostrą, córką i wnuczką i często spędzała czas z rodziną. Nie mogła się już doczekać, kiedy zostanie matką. Cindy pasjonowała się zwierzętami, miała osiem kotów, trzy psy, dwie fretki i królika. Była drobną kobietą z długimi, kręconymi w naturalny sposób brązowymi włosami. Lubiła nurkować i wędrować po górach Oregonu, ponieważ zawsze była gotowa na wyzwanie. Pojechała kiedyś z przyjaciółmi do Europy, gdzie mieszkała w schroniskach młodzieżowych i podróżowała z miejsca na miejsce. Mimo to jej ulubioną okolicą na wakacje były Hawaje. Postanowiłam, że w powieści „Na zawsze" Cindy będzie neurochirurgiem, aby postać, w którą została wcielona, mogła uczestniczyć w ratowaniu życia kogoś, kto także miał straszny wypadek samochodowy. Heidi i Susan, mam nadzieję, że Cindy została właściwie uhonorowana poprzez umieszczenie postaci o podobnym nazwisku i zainteresowaniach w powieści „Na zawsze" i że zawsze będziecie przypominać sobie o niej z uśmiechem na ustach, kiedy zobaczycie jej nazwisko na stronach tej książki, gdzie ona będzie „Na zawsze w powieści".
6
RS
Tych zaś, którym nie jest jeszcze znana inicjatywa „Na zawsze w powieści", chciałabym poinformować, że jest to mój sposób zaproponowania Wam, moim Czytelnikom, zbierania pieniędzy na cele dobroczynne. W odpowiedzi na ten apel na aukcjach dobroczynnych na terenie całego kraju zostało już zebranych ponad 100 000 dolarów. Jeśli jesteście zainteresowani otrzymaniem pakietu „Na zawsze w powieści", aby wystawić go na własnej aukcji, skontaktujcie się z moją asystentką, Katie Johnson, pisząc na adres
[email protected]. Wiadomość proszę zatytułować „Na zawsze w powieści". Chciałabym zaznaczyć, że corocznie jestem w stanie przekazać w ten sposób ograniczoną liczbę pakietów, dlatego wyznaczyłam dość wysoką stawkę minimalną. Dzięki temu zebrana zostanie maksymalna ilość środków na cele dobroczynne.
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RS
Zdarzały się w życiu Katy Hart chwile, kiedy słońce świeciło dla niej tak jasno, że ledwie mogła znieść jego blask. Podczas zwykłych codziennych czynności, kiedy przygotowywała się do prób Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego, składała pranie albo choćby tankowała samochód, musiała zerknąć na serdeczny palec, aby się upewnić, że to wydarzyło się naprawdę. Dayne Matthews poprosił ją o rękę. Otworzyła drzwi swojego mieszkania, weszła do środka i odetchnęła. Spędziła popołudnie i wieczór w towarzystwie Flaniganów, najpierw robiąc zakupy z Jenny, a potem jedząc z nimi obiad i oglądając film. Teraz chciała już być w swoim mieszkaniu na górze, gdyż za chwilę zadzwoni Dayne, który zwykle telefonował do niej wieczorami mniej więcej o tej porze. Zamknęła za sobą drzwi i opierała się o nie przez chwilę. Nagle, z dnia na dzień, Bóg wydobył jej życie z mglistej niepewności, aby roztoczyć przed nią widok na jasną przyszłość. Oboje z Dayne'em chcieli mieć zwyczajny, prosty ślub nad brzegiem jeziora Monroe. Dayne nawet spotkał się już w Hollywood z kobietą zajmującą się organizowaniem ślubów, znaną z umiejętności przygotowywania wszystkiego w tajemnicy, aby paparazzi nie dowiedzieli się o uroczystości przed jej zakończeniem. Tym razem będzie to wyjątkowo trudne i Katy już pogodziła się z myślą, że prasa może się jednak o wszystkim dowiedzieć. Należało się spodziewać, że wówczas nad ich głowami będą krążyć śmigłowce, a operatorzy kamer będą okupować drzewa rosnące nad brzegiem jeziora, aby nakręcić jak najlepsze ujęcia. Może zdarzyć się cokolwiek. Przecież jej nazwisko już pojawiło się na okładkach tabloidów. Miała poślubić Dayne'a Matthewsa. Wkrótce i tak cały świat się o tym dowie. Jeszcze nie ustalili daty ślubu, lecz zanosiło się na piękną wiosnę. Bloomington było cudowne w kwietniu i w maju. Dayne będzie miał czas na nakręcenie do tego czasu jeszcze jednego filmu, a jej pozwoli to znaleźć suknię ślubną, zaplanować przyjęcie i polecieć do Chicago, aby powiadomić rodziców o tych planach. Dayne powiedział jej, że nie musi przejmować się pieniędzmi, lecz Katy chciała mieć na sobie coś prostego i wytwornego zarazem, coś, co mogła znaleźć równie dobrze w Indianapolis jak w Nowym Jorku. Był dopiero trzeci tydzień lipca, co oznaczało, że mieli jeszcze osiem albo dziewięć miesięcy. Nie było to dużo czasu, biorąc pod uwagę fakt, jak intensywny tryb życia będzie prowadziło każde z nich przez najbliższych
8
RS
kilka miesięcy. Dayne pracował sześć dni w tygodniu w Los Angeles nad swoim najnowszym filmem, romansem, w którym obok niego grała nagrodzona Oscarem Randi Wells. Katy zaś miała dużo pracy przy wyborze scenariuszy, żeby utworzyć listę przedstawień, które będzie można wystawić w Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym w nadchodzącym roku. Czasami aż kręciło się jej w głowie od tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Katy westchnęła. Tak, słońce świeciło dla niej jaśniej niż kiedykolwiek. Ubrała się w piżamę i wyszczotkowała zęby. Kiedy szła do łóżka, zadzwonił telefon. Przebiegła przez pokój, chwyciła słuchawkę i skoczyła na materac. Wyświetlacz aparatu pokazał jej to, o czym już wcześniej wiedziała. Dzwonił Dayne. Odebrała połączenie. - Hej, to ty? - spytała na powitanie. - Mmm - odparł zmęczonym głosem, lecz mimo to wyobraziła sobie jego zadowolone oczy. - Czy wiesz, jak dobrze mi zrobiło? - Co? - pewna intymność dała się słyszeć w jej głosie, zarezerwowana wyłącznie dla niego. - To, że cię usłyszałem i wiem, że jesteś po drugiej stronie - odparł i wypuścił powietrze. - Czekałem na tę chwilę cały dzień. Katy się uśmiechnęła. - Ja też - szepnęła. Mówili o jego minionym dniu i w końcu doszli do ostatniej rozmowy Dayne'a z przyjacielem z misji, Bobem Asherem. - Bóg układa naszą przyszłość w tak jasny sposób - mówił Dayne - tak dobrze widać, jak to będzie. Katy pomyślała o tych tygodniach i miesiącach, kiedy przyszłość nie wyglądała tak kolorowo. Pomyślała o wcześniejszym zaangażowaniu Dayne'a w kabałę i o jego związku z Kelly Parker. - Za nami dni, podczas których nie sądziłam, że kiedykolwiek będziemy razem - powiedziała. - Wiem - potwierdził i milczał przez chwilę. - Dziękuję Bogu codziennie, Katy. Naprawdę codziennie. Znów zmienili temat i Dayne opowiedział jej o filmie, który właśnie robił. Reżyser wciąż uważa, że pracują nad olbrzymim hitem, a nawet chodzą słuchy, że może to być film, za którego Dayne dostanie swego pierwszego Oscara. To doprowadziło ich do rozmowy o paparazzich i o tym, jak reporter magazynu „Celebrity Life" (Życie Gwiazd) zbliżał się do poznania tożsamości biologicznego ojca Dayne'a i jego rodziny. - To nie ma znaczenia - rzekła Katy, opierając się na wezgłowiu. - I tak dowiedzą się o tym któregoś dnia.
9
RS
- Byleby nie teraz - rzucił. - Nie przed ślubem. – Potem rozmawiali o Baxterach, o tym, jak Ashley przyjęła rolę zastępcy dyrektora Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego w nadchodzącym sezonie, i o tym, jak pozostali Baxterowie byli przejęci Świętem Dziękczynienia, kiedy cała rodzina spotka się po raz pierwszy w pełnym składzie. Dayne ponownie zaczął mówić o nich. - Czy znalazłaś go? - spytał głosem pełnym czułości, w sposób, który mówił jej, jak bardzo za nią tęskni. - Co? - odpowiedziała również pytaniem, spoglądając na ich zdjęcie stojące na nocnym stoliku. - Nasz dom. Ciągle myślę o tym, że zadzwonisz i powiadomisz mnie, jak tylko go znajdziesz. Katy usiadła na łóżku i skrzyżowała nogi. - Mówisz poważnie? - spytała. - Oczywiście - odparł, śmiejąc się. - Jeśli tobie się spodoba, to mi też. - Ale... - przeczesała palcami włosy - czy nie powinieneś być tutaj? - Ty go znajdziesz, a ja przylecę i zobaczę go. Co ty na to? - No nie wiem - odparła. Gdyby był kimś innym, spytałaby go o ograniczenie finansowe. Lecz to nie dotyczyło Dayne'a - taka rzecz nie wymagała uzgodnienia. - Wiem, że rozmawialiśmy już o tym, ale naprawdę, Dayne, myślę, że powinieneś przy tym być. Powiedziałeś, że blisko jeziora, ale chciałbyś dużą działkę czy lepiej mniejszą i bliżej miasta? - Nie blisko jeziora - zachichotał. - Nad jeziorem. Duże podwórko i szeroka weranda. Katy uśmiechnęła się szeroko. - Powiedziałam ci... domów leżących wprost nad jeziorem prawie nie ma. Może znalazłoby się coś blisko jeziora, ale nad samym jeziorem? - Chyba mogę sobie pomarzyć, prawda? - odparł, śmiejąc się ponownie. No dobrze. W przyszłości chcę mieszkać nad jeziorem, ale teraz to nie ma większego znaczenia. Dopóki jestem z tobą, możemy nawet rozbić namiot na podwórku za domem Baxterów, do czego będziemy zmuszeni, jeśli nie zaczniesz czegoś szukać. - No dobrze, zrozumiałam. Będę szukać - powiedziała w końcu, spoglądając na pierścionek i tak ustawiając lewą rękę, aby diament błyszczał w świetle. - Zacznę od jutra. Mam spotkanie teatru w domu Ashley, potem objadę jezioro i sprawdzę, czy jest coś na sprzedaż wyjaśniła i pomyślała, że czeka ją niełatwe zadanie, ale jeśli Dayne jej ufa, to przecież tylko to ma znaczenie. - Nie rób nic na siłę, Katy. Dopóki będziemy mieszkać w Bloomington... - zaczął, a ona prawie widziała jego uśmiech. - Chyba że... dostanę tę pracę
10
RS
rekwizytora, którą jestem zainteresowany, wtedy powinienem chyba mieszkać blisko teatru. Zachichotała. Ich rozmowy się wydłużały. Dyskutując, zawsze śmiali się i żartowali. Teraz próbowała przybrać poważny ton. - Jeśli reżyser cię zatrudni. To miałeś na myśli, prawda? - Właśnie - odparł, robiąc krótką przerwę. - Ale wiesz, ja ją znam. I mam ją owiniętą wokół palca. - Czyżby? - przekomarzała się, przybliżając telefon do ust. Żeby tylko nie musieli już tyle czekać, aż znowu będą razem! - Tak - odparł, zmieniając ton głosu na tyle, aby dać jej odczuć, że to, co teraz wypowie, nie będzie żartem. - Ale nie aż tak, jak ja jestem owinięty wokół jej palca - dokończył i zawahał się. - A tak na marginesie, mój reżyser mówi, że jestem teraz bardziej przekonujący niż kiedykolwiek wcześniej - głos Dayne'a był pełen czułości. Miała wrażenie, jakby siedział obok niej. - Czy możesz w to uwierzyć? - To musi być wpływ Randi Wells - rzuciła Katy, drocząc się. Dayne oczywiście nie był zainteresowany swą filmową partnerką, chociaż na samym początku tabloidy pisały o prawdopodobnym romansie między nimi również poza ekranem. Dayne jednak zachowywał wobec niej taki dystans, że po kilku tygodniach filmowania gazety plotkarskie zaczęły pisać zupełnie inaczej, donosząc o sporze między nimi. - Wiesz, co to jest, prawda? - spytał Dayne. - Co? - To ty - odparł. Jego głos zmienił się i prawie słyszała bicie jego serca. Nigdy wcześniej nie byłem zakochany... więc jak mogłem być przekonujący? Katy westchnęła. - Jak ja wytrwam do czasu, kiedy znowu cię zobaczę? - Kiedy już dojdziesz do tego, daj mi znać - zażartował. Katy otworzyła usta. Już miała zasugerować, że może przyleciałaby na weekend, zatrzymała się w hotelu i spędziła z nim przynajmniej te dwa dni pomiędzy tygodniami filmowania. Lecz kiedy ostatnim razem była w Los Angeles, paparazzi gonili ich i prawie spowodowali poważny wypadek. Dayne postawił sprawę jasno: dopóki nie są małżeństwem, muszą się spotykać w Bloomington. Zasugerowałaby, żeby zrobił sobie jakąś przerwę na wyjazd, lecz podczas zdjęć często pracował nawet w weekendy. Będą musieli zaczekać, aż skończą się zdjęcia do jego filmu. Konwersowali jeszcze jakieś pół godziny, marząc głośno o ślubie i dniach, które były przed nimi. Kiedy skończyli rozmowę, Katy zgasiła światło i położyła się na poduszce. Jeszcze przez długi czas patrzyła w ciemność, przypominając
11
RS
sobie, o czym dyskutowali, i tęskniąc za Dayne'em. Może jednak poleci do Los Angeles. Mogłaby pojawić się pa planie i zrobić mu niespodziankę. Gdyby nie uciekali przed obiektywami paparazzich, może by uniknęli pościgu. Wciąż myślała o takiej możliwości, aż w końcu usnęła. Następnego ranka Katy wstała później, niż zamierzała, i musiała spieszyć się ze swymi codziennymi porannymi obowiązkami. Kiedy wybiegła z domu, spojrzała na zegarek. Zostało jej trzydzieści minut do spotkania w domu Ashley, które ma się zacząć o dziewiątej, a chciała jeszcze zrobić kawę dla całej grupy. Ashley była zachwycona swoją nową pozycją w teatrze. Tydzień temu koordynatorka Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego, Bethany Allen, zaproponowała Ashley dołączenie do zespołu artystycznego w teatrze. Miała nadzorować prace nad dekoracjami i jako zastępca dyrektora współpracować z Rhondą Sanders. To wszystko ułożyło się cudownie, ponieważ w ten sposób Katy mogła znaleźć czas na przygotowania związane ze ślubem. Tego ranka zespół chciał opracować listę rekwizytów i dekoracji potrzebnych do trzech zbliżających się przedstawień. Lecz to z pewnością nie wszystko, o czym będą rozmawiać. Ashley ma przecież zostać szwagierką Katy. Już całe rodzeństwo Ashley wiedziało, że Dayne jest ich bratem, dlatego planowali wspólnie spędzić Święto Dziękczynienia. Katy ziewnęła i spojrzała na ulicę. Nie przejmowała się chmurami burzowymi, które gromadziły się w oddali; zupełnie je zlekceważyła. Przyszłość rysowała się tak jasno. Rzeczywiście, musieli jeszcze omówić kilka szczegółów: jak często Katy będzie odwiedzać Dayne'a podczas jego pracy nad kolejnymi filmami, kiedy już będą po ślubie, albo czy może to on będzie do niej przylatywał, aby ich spotkania mogły być spokojniejsze. Musieli opracować jakiś sposób postępowania wobec paparazzich, aby nie musieć zawsze przed nimi uciekać. Żadna z tych trudności nie stanowiła przeszkody nie do pokonania. Teraz, kiedy Dayne zdecydował się zamieszkać w Bloomington, każdy aspekt ich przyszłego wspólnego życia wydawał się możliwy do zrealizowania. I pewnego dnia - może nie okaże się to aż takie odległe będą żyć jak normalni ludzie. Ponieważ Bloomington było takim miastem, gdzie ludzie traktowali się nawzajem jak przyjaciele i rodzina. Nie było miejsca na sławę w gronie osób, wśród których funkcjonowała Katy. Bloomington przygarnie ich i będzie ich chronić; tu staną się niewidoczni dla mediów. Sprawdziła godzinę na desce rozdzielczej swego samochodu i pomyślała o kawie. Kiedy podniosła wzrok, coś przykuło jej uwagę. Była to tablica z
12
RS
napisem: „Dom z działką na sprzedaż". W tej samej chwili zapaliło się przed Katy czerwone światło, zaczęła więc zwalniać. Kiedy podjechała bliżej, spróbowała odczytać napis. Większość była zamazana, lecz udało się jej dostrzec bardzo wyraźne następujące słowa: „nad samym jeziorem". Nie myliła się, naprawdę to widziała. Katy przygryzła wargę i zawahała się. Dom Ashley stał się teraz miej ważny. Przypomniała sobie słowa Dayne'a wypowiedziane wczorajszego wieczoru: „Nie blisko jeziora, nad jeziorem. Duże podwórko i szeroka weranda". Zanim zdążyła poważniej się zastanowić, wiedziała, co powinna zrobić. Uniosła klapkę telefonu komórkowego i wybrała numer Ashley. - Spóźnię się kilka minut - powiedziała, nie chcąc informować jej o tym, że nagle postanowiła sprawdzić pewną ofertę sprzedaży. - Właśnie miałam do ciebie dzwonić - odpowiedziała zadyszana Ashley. - Przed chwilą zadzwoniła Bethany. Będzie tu najwcześniej o dziewiątej trzydzieści, a dzieciaki bawią się ze mną, więc nie musisz się spieszyć. Katy uśmiechnęła się. - Dzięki. Do zobaczenia - rzuciła zadowolona. Odłożyła telefon i ujrzała kolejny napis. Było oczywiste, że napisy prowadzą ją do odosobnionej części jeziora. Serce zabiło jej szybciej. Jechała za napisami przez kolejnych kilka kilometrów, skręcając parę razy i wjeżdżając na drogę dwujezdniową, która okrążała jezioro. Znała tę okolicę. Nagle coś sobie przypomniała. Rzeczywiście był tutaj pewien dom - zresztą bardzo charakterystyczny - o którym ostatnio czytała w gazecie. Czyżby jechała właśnie w jego stronę? Pokonała zakręt i ujrzała większy niż dotychczas znak ustawiony blisko drogi, dokładnie przed domem, o którym czytała. Katy zjechała na bok i spojrzała na to miejsce. Artykuł znajdował się w ostatnim sobotnioniedzielnym wydaniu lokalnej gazety. Budynek o wiejskim charakterze przez sześćdziesiąt dwa lata należał do Carol i Elmera Nicholsów. Został wybudowany przez Elmera i przez sześć dziesięcioleci był miejscem pełnym miłości, radości i życia. Lecz kilka lat temu oboje Nicholsowie rozchorowali się i trafili do lokalnego domu spokojnej starości. Ich dzieci wyjechały z miasta ze swoimi dziećmi i wnukami i od tego czasu okazały stary budynek powoli popadał w ruinę. Mimo to rodzina nie chciała go sprzedać. Lecz rok temu zmarła Carol, a w ubiegłym miesiącu El-mer. Po ich śmierci dom stał się częścią spadku po nich i to właśnie było tematem artykułu. Wśród dzieci odbyło się glosowanie, które zaowocowało decyzją o sprzedaży domu, jeśli nikt z rodziny nie podejmie się wyremontowania go.
13
RS
W artykule przytoczono słowa najstarszej córki Nicholsów: „Ostatnie, czego chcemy, to pozwolić, aby dom przeszedł w ręce kogoś spoza rodziny". Widocznie sprawy przyjęły inny obrót, skoro budynek był na sprzedaż. Katy wjechała na podjazd i uświadomiła sobie, jak wielka była to nieruchomość. Przed domem rozciągał się ogromny obszar porośnięty trawą, co powodowało, że był znacznie odsunięty od drogi. Serce Katy znów zabiło szybciej. Mimo że obecnie budynek był w złym stanie, nie dało się go porównać do żadnego innego w Bloomington. Był na tyle duży, że wyglądał jak hotel. Gdyby Katy nie czytała tego ostatniego artykułu, przypuszczałaby, że tak jest w istocie. Był usytuowany w odległym końcu działki i w dodatku na skarpie z widokiem na najpiękniejszą część jeziora. Na zewnątrz domu znajdowała się olbrzymia weranda, wewnątrz której można było dostrzec ogromny stół dochodzący do zewnętrznej ściany. Katy zaparkowała i wyszła z samochodu. Budynek wydawał się pusty, a kiedy podeszła bliżej, zobaczyła go lepiej. To stare już miejsce faktycznie popadało w ruinę. Niektóre deski i barierki rozpadały się, a czasami były nawet połamane. W dwóch oknach sterczały popękane szyby, a stare drzwi wisiały tylko na jednym zawiasie. Elewacja wymagała pomalowania, a dach w kilku miejscach był zniszczony. Katy zmrużyła oczy, próbując sobie wyobrazić naprawiony budynek. Wyglądałby naprawdę spektakularnie, tak że nawet Dayne nie mógłby sobie wymarzyć znalezienia takiego obiektu w tak krótkim czasie. Podbiegła do napisu „Na sprzedaż" i wyjęła ulotkę z pudełka. „Sześć sypialni, cztery łazienki" - przeczytała. Cena składała się z siedmiu cyfr, lecz taka wolno stojąca nieruchomość musiała być tyle warta. Rozejrzała się po posesji. Dom leżał na olbrzymiej, przynajmniej pięciohektarowej działce otoczonej z dwóch stron olbrzymimi klonami i odgrodzonej od drogi zniszczoną, popękaną barierką. Nic nie przesłaniało natomiast widoku od strony jeziora. Nagle Katy zapragnęła zobaczyć więcej. Ponieważ dom wyglądał na opuszczony, pomyślała, że nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli rzuci okiem na podwórko. Najpierw pospieszyła na brzeg skarpy i spojrzała na dom z innej strony. Na podwórku panował bałagan - dostrzegła tam zniszczony hamak, przewróconą taczkę, zardzewiałą huśtawkę, porozrzucane stare, rozpadające się meble. Poza tym znajdowały się tam zniszczone schody prowadzące na dół do prywatnej przystani.
14
RS
Po raz kolejny Katy poczuła gwałtowniejsze bicie serca. Wyobraziła sobie to podwórko posprzątane, a dom - z nowym odeskowaniem i nowymi barierkami. Oceniła widok na jezioro i poczuła zawroty głowy na samą myśl o możliwości kupienia tej nieruchomości. Usytuowanie było idealne. Niemal widziała przyszłość roztaczającą się przed jej oczyma, usłyszała wołania i śmiech członków rodziny i przyjaciół, którzy będą tu przyjeżdżać na grillowanie i przyjęcia urodzinowe. Wyobraziła sobie wszystko - siebie i Dayne'a u swego boku, mieszkających tu jak we śnie. W końcu odwróciła się i uważnie przyjrzała się opuszczonemu obiektowi. Jaka szkoda, że Nicholsowie pozwolili mu popaść w ruinę. Katy złożyła ulotkę i poszła z powrotem w stronę samochodu. Nie mogła doczekać się, kiedy porozmawia o tym z Dayne'em. W drodze do domu Ashley wybrała jego numer i chociaż nie mogła długo rozmawiać, powiedziała mu, że znalazła go - ich wymarzony dom. Później, kiedy skończy już pracę, opowie mu o szczegółach. Teraz musiała skupić się na spotkaniu w domu Ashley, wykonać zaplanowaną pracę, aby móc opowiedzieć przyszłej szwagierce o domu. Przez całe swoje życie Katy chciała mieć siostrę, kogoś, z kim będzie mogła podzielić się tym, co nosi w sercu, kogoś, kto będzie miał inny punkt widzenia na sprawy dotyczące rodziny i inne relacje. Co prawda miała Rhondę i Jenny, lecz siostra była czymś innym niż powiernica czy przyjaciółka. Siostra była rodziną. Usiadła wygodnie w fotelu kierowcy i jechała w kierunku domu Ashley. Kiedy spotkanie się skończyło i wreszcie opowiedziała o swoim odkryciu, w duchu podziękowała Bogu. To była kolejna sprawa, którą błogosławił Bóg w tym ostatnim czasie, kiedy doświadczała miłości Dayne'a. Ashley stała się wreszcie jej przyjaciółką. Lecz już wkrótce zostanie jej siostrą.
15
ROZDZIAŁ DRUGI
RS
Ashley Baxter Blake odłożyła słuchawkę kuchennego telefonu i uśmiechnęła się szeroko do męża. - Udało się - zawołała. - Przyjeżdża. Wiedziałam, że się zgodzi - puściła oko do męża. - Ale Katy ani słowa. - A co będzie, jeśli ten dom mu się nie spodoba? - spytał Landon, trzymając w ramionach grymaszącego Devina i sięgając po smoczek leżący na blacie kuchennym. Choć chłopczyk miał dopiero trzy miesiące, już był bardzo podobny do Cole'a. - Spodoba mu się. Tak powiedziała Katy - wyjaśniła Ashley, promieniując radością. Jak tylko Katy powiedziała jej o domu, zaczęła układać sobie taki plan: zatelefonuje do Dayne'a, aby przyjechał do Bloomington i zrobił Katy niespodziankę. Landon wyglądał na zmartwionego. - Czy nie powinnaś pozwolić na to, aby sama mu powiedziała, pierwsza? - dopytywał. - Już to zrobiła. Powiedziała mu zaraz po tym, jak go znalazła wyjaśniła, przesyłając mężowi niewinne spojrzenie. - Nie mówiłam niczego więcej niż to, co ona już wcześniej mu przekazała. Dodałam tylko, że Katy go potrzebuje. To wszystko. Devin zaczął płakać. Landon pocałował go w czoło. - Myślę, że to kolka -rzekł, podając Ashley dziecko i całując ją. - To zabawa dla ciebie, kochanie. - Kolka? - zdziwiła się Ashley, przygarniając Devina do siebie i kołysząc go. - Nie to mam na myśli - odparł Landon, rzucając jej zabawne spojrzenie. Skrzyżował ręce na piersi i opierał się o ścianę. - Myślę o poznawaniu Dayne'a i angażowaniu się w relację między nim i Katy. - Żartujesz? - zawołała, dotykając smoczkiem podniebienia Devina i wtykając mu go do ust, dzięki czemu dziecko się uspokoiło. Ashley zaśmiała się. - W końcu mówimy o poznawaniu mojego starszego brata, o tym, że mogę podnieść słuchawkę telefonu, kiedy mam na to ochotę, i porozmawiać z bratem o jego narzeczonej, która jest jedną z moich najbliższych przyjaciółek - tłumaczyła i czuła, jak uśmiech ogarnia całą jej twarz. - Tak, faktycznie jest to dla mnie niezła zabawa - przyznała. - A pomiędzy tą zabawą i kolką - ciągnęła, chwytając rękę Landona - mieć ciebie i Cole'a obok siebie. Życie nie może chyba być piękniejsze. W tej samej chwili Devin wypluł smoczek, zaczął coraz głośniej płakać i wymachiwać swoimi małymi rączkami.
16
RS
- Nie ma nic łagodniejszego od zachowania naszego synka - zażartował Landon. - Przynajmniej nie tego popołudnia. Ashley zaczęła go kołysać, wyszła z kuchni i poszła do salonu. Usiadła w starym fotelu, który jakby całkowicie ją wchłonął. Było to jej ulubione miejsce do karmienia Devina, nie tylko z powodu komfortu, jaki zapewniał fotel, lecz głównie dlatego, że był skierowany na frontowe okno i w ciągu dnia - niezależnie od tego, jaka pogoda była na zewnątrz - mogła zawsze liczyć na miękki strumień światła padający na twarz jej synka, na tyle silny, aby mogła zachwycać się każdym szczegółem twarzy maleństwa i uświadamiać sobie, jak wielkim cudem stało się dla nich. Devin uspokoił się prawie natychmiast i Ashley słyszała krzątającego się w kuchni Landona. Czekała, aż przyniesie jej mrożoną herbatę i kawę dla siebie. - Dzięki za zajęcie się chłopcami - powiedziała, patrząc mu w oczy. Spotkanie poszło nam wspaniale. - To świetnie - odparł, siadając na sofie. - Uwielbiam to. - Co? - ich rozmowa stała się spokojna i przynosząca ukojenie. - Patrzeć na ciebie i podziwiać, jak łatwo i naturalnie przychodzi ci być matką. Jego komplement sprawił jej większą przyjemność, niż mogła przypuszczać. Może dlatego, że gdy po raz pierwszy została matką, wychowywała swego syna samotnie, w sprawach materialnych była zależna od swoich rodziców i miała przekonanie, że nie wywiązuje się ze swych matczynych obowiązków. Poczuła smutek i nostalgię. - Żałuję, że nie byłam taka dla Cole'a - wyznała. Po chwili usłyszeli hałas dobiegający od zjeżdżalni i odgłosy kroków Cole'a. Cole miał niedługo pójść do trzeciej klasy i to w połączeniu z faktem, że był teraz starszym bratem, spowodowało, że z początkiem lata zrobił się jakby bardziej dojrzały. Podczas gdy jeszcze niedawno można się było po nim spodziewać tylko wygłupów i fantazjowania, teraz zarówno z nią, jak i z Landonem prowadził rozmowy, które zawsze ich zaskakiwały. Lecz jedna jego cecha nie uległa zmianie - wciąż uwielbiał bawić się na podwórku, robić tam przeróżne rzeczy. Jego ostatni eksperyment związany był z kijankami. Przed paroma tygodniami Cole złapał ich kilka w stawie dziadka i przyniósł je do domu. Było już późne lato i z większości żabich jajeczek wykluły się już kijanki, które potem stały się żabkami. Jednak niektóre z nich pojawiły się później i tata Ashley pomógł Cole'owi wyłapać je, kiedy się pokazały. Później kupili brodzik dla dzieci, po czym ojciec Ashley i Landon napełnili go piaskiem, gliną i kamieniami, a potem wlali wody ze stawu.
17
RS
- Wiesz, dlaczego musieliśmy użyć wody ze stawu, prawda, mamusiu? zapytał ją tamtego dnia. - Ponieważ to jest ich naturalne siedlisko - wyjaśnił. Było coś jeszcze, co zmieniło się w jego zachowaniu. Zawsze - podobnie jak Landon - szukał sposobu, aby ją rozśmieszyć. Specjalnie robił pewne błędy gramatyczne lub dobierał niewłaściwe z pozoru słowa, aby być zabawnym. Ashley słyszała, jak Cole chwyta coś z szafki i biegnie przez kuchnię do niej i Landona. Eksperyment z brodzikiem okazał się bardzo trafiony. Obserwowali, jak kijankom wyrastają małe nóżki, a na koniec jak odpadają im ogony. Landon wyjaśnił chłopcu, że skoro to się już stało, to niebawem będą mogły wyjść na ląd i skakać, tak jak to robią małe żabki, kiedy faza kijanek się kończy. Cole niemal bez przerwy czuwał nad nimi, czekając na ten moment. - Mamo! - wołał teraz, biegnąc do nich. - Tato! Patrzcie! To właśnie się stało! - minął róg, niosąc jedną z ich najlepszych szklanek nakrytą dłonią. Ashley skrzywiła się na myśl o piciu mrożonej herbaty z tej szklanki, lecz nie wyjawiła swych obaw, tylko spojrzała na Cole'a szeroko otwartymi oczyma. - Małe żabki? Mówisz poważnie? - zawołała. - Spójrz tylko! - wołał. Landon i Ashley przysunęli się do Cole'a i pochylili się nad szklanką, aby widzieć jej wnętrze. Rzeczywiście, na dnie szklanki Ashley dostrzegła trzy małe żabki. - Nigdy nie widziałam takich małych żabek - stwierdziła. - One bardzo szybko rosną - wyjaśnił Landon, wkładając palec do szklanki. - Kiedy kończą już fazę kijanek, wciąż muszą być bardzo uważne. Choć czują się już niezależne, to jeśli oddalą się zbytnio od wody, szybko popadną w kłopoty. Gole z powagą pokiwał głową i zajrzał do szklanki. - Podoba mi się ta jasnozielona. Wygląda jak starszy brat tamtych - stwierdził poważnym tonem. - Aha - szepnęła Ashley, wymieniając spojrzenia z Landonem i ledwie powstrzymując uśmiech. - Założę się, że ta nakrapiana jest młodszym bratem. Cole przysunął wzrok jeszcze bliżej szklanki. - Tak - potwierdził, podnosząc na nią spojrzenie. - Ale skąd wiesz? - Widzisz? - wskazała na żabki. - Ta jasnozielona nie spuszcza z oczu tej nakrapianej, bo nigdy nie pozwoli na to, żeby coś się stało młodszemu bratu. - Tak - zgodził się Cole, wysuwając pierś do przodu. - Właśnie tacy są starsi bracia.
18
RS
- Ty, Cole, też taki jesteś - wtrącił Landon, roztrzepując jasne włosy chłopca. - Co sądzisz o tym, żeby je teraz z powrotem wypuścić, żeby ich zbytnio nie wystraszyć? - Tak, właśnie o tym myślałem - zgodził się Cole, podnosząc szklankę i zerkając przez denko. - Mają naprawdę fajne nóżki, mamusiu - opuścił szklankę, pochylił się w stronę Ashley i pocałował Devina w policzek. Takie jak mały Devin - dodał i cofnął się, po czym przebiegł przez dom i wyszedł przez drzwi balkonowe. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Landon usiadł na brzegu fotela. - Ten chłopak i jego żaby - zachichotał. - Na całym świecie nie ma dla niego nic ważniejszego. - Z wyjątkiem braciszka - poprawiła go Ashley, kierując swą uwagę na Devina i ocierając miękką pieluszką kąciki jego ust. Potem położyła go sobie na ramieniu i delikatnie klepała po pleckach. - On uwielbia braciszka. - To prawda - przytaknął Landon, głaszcząc synka z tyłu głowy po puszystych włoskach. Po czym dotknął palcami włosów Ashley. - O czym to ja wcześniej mówiłem...? - spytał. Ashley pomyślała przez chwilę. - O niezależnych żabach? - Nie - zaśmiał się Landon. - O obserwowaniu, jak zachowujesz się jak mama - przypomniał i spojrzał na nią wzrokiem, który przenikał ją do głębi. - Ach, tak - odparła, przyciskając policzek do buzi Devina. -Właśnie. - A ty powiedziałaś, że żałujesz, że nie byłaś taka dla Cole'a - mówił bardzo ciepłym głosem. - To prawda - potwierdziła. To był jej jedyny żal związany z wczesnymi latami życia Cole'a. - Ale prawda wygląda inaczej - powiedział, dotykając jej policzka. - Ty byłaś taka dla Cole'a. Cole... kiedy urośnie... będzie miał tylko niezwykłe wspomnienia dotyczące ciebie, Ashley. Jesteś wspaniałą mamą - przysunął się bliżej i pocałował ją. - Kochałem cię, kiedy jeszcze byliśmy w szkole średniej, ale potem zobaczyłem cię z Cole'em... - spojrzał w kierunku podwórka, gdzie pobiegł chłopiec, a potem ponownie na nią. - Wtedy zrozumiałem, że nie spocznę, dopóki nie będziesz moja. To była jedna z takich chwil, których Ashley ostatnio doświadczała. Musiała wtedy nabrać powietrza i poczuć w płucach jego napór, aby wiedzieć, że to wszystko dzieje się na jawie, że to nie jest tylko sen. Landon naprawdę tutaj był, razem wychowywali dwóch niezwykłych małych chłopców. Była pewna, że gdyby nie chwile takie jak ta, nie przetrwałaby ostatnich lat.
19
RS
Był to dar Boga dla niej, pozwalający jej i Landonowi być razem pomimo tych wszystkich trudnych doświadczeń, przez które przeszli. Pomimo jej dumy i wątpliwości, pomimo groźby śmierci, oddalenia i choroby, których doświadczyli po drodze. Pociągnęła dłonią po jego twarzy. - Dzięki, że zabiegałeś o mnie, Landon - szepnęła. Landon wstał, wypiął pierś jeszcze mocniej niż Cole przed kilkoma minutami i stwierdził: - No wiesz... tak naprawdę to myślałem, że było dokładnie odwrotnie, że to ty zabiegałaś o mnie. - Czy to było aż tak bardzo widać? - zachichotała. - Mówiąc uczciwie, to nie jestem tego taki pewien - odparł, całując ją tym razem przez dłuższą chwilę. - Bo jednak masz rację. Byłem zbyt zajęty gonieniem za tobą. - A widzisz - zawołała, spoglądając na niego zalotnie. - I już wiadomo, jak było naprawdę. Nagle Landon wyprostował się i podniósł ręce w geście kapitulacji. Świata poza tobą nie widzę! - zawołał, spoglądając na zegarek. Zrobił gwałtowny wdech. - Przez ciebie prawie zapomniałem! Przecież jest sobota! - wykrzyknął. Zniknął jej z oczu, biegnąc do drzwi prowadzących na podwórko. Usłyszała dźwięk otwierających się drzwi i głos wołającego Landona: - Cole! Mamy dziesięć minut, stary! Czas jechać nad jezioro! - Ryby! - Ashley usłyszała okrzyk syna. - Czy mogę zabrać małe żabki? Ashley zaśmiała się. Obaj razem wyglądali cudownie. Zerknęła na Devina śpiącego w jej ramionach i poczuła ogarniającą ją wdzięczność wobec Boga. Przez swoją durne o mały włos straciłabym Landona pomyślała. Wzruszyła ramionami, wyobrażając sobie zimne, monotonne, szare życie, jakie miałaby bez niego. Dziękuję, Boże, że zmieniłeś moje serce. Ja sama, Cole, Devin... wszyscy jesteśmy dziś tacy szczęśliwi dzięki temu, że Ty dałeś nam Landona - modliła się w duchu. Jej mąż przemierzał salon i przedpokój szybkim krokiem. - Ryby wzywają! - krzyczał. - Twój tata nie pokona mnie na najbliższych zawodach wędkarskich. Wiesz o tym Ashley, prawda? - wołał. Nie mogła mu odpowiedzieć, bo bała się, że przestraszy Devina, więc tylko się uśmiechnęła. To dobrze, że latem Landon co tydzień wychodził z Cole'em na ryby. Jednostka straży pożarnej, w której pracował, robiła mu dużą przysługę, dając wolną każdą sobotę, choć czasami musiał w zamian pracować dwie zmiany z rzędu. Lata mijały teraz w szalonym tempie i niedługo Cole zacznie grać w koszykówkę, w piłkę nożną albo uczyć się jeździć samochodem, co spowoduje, że Landon będzie spędzał z nim w weekendy jeszcze więcej czasu.
20
RS
Teraz jednak był kijanką pływającą w wodach wieku chłopięcego, z wciąż jeszcze wyraźnym ogonem. Dni, które Landon i Cole spędzali razem, siedząc na starych czerwonych skrzynkach po lodzie nad brzegiem jeziora Monroe i godzinami łowiąc ryby, były bezcenne. Dzięki tej dwójce - a zwłaszcza dzięki Landonowi, jego mądrości, miłości, czułości i odwadze Ashley naprawdę ceniła własne życie i po prostu cieszyła się nim. Landon wrócił do pokoju, szukając czapki z daszkiem, którą dał mu Cole na Dzień Ojca - tej z odstającym wielokolorowym atłasowym rybim ogonem. Po chwili wyniósł pudełko ze sprzętem wędkarskim. - Jestem gotowy! - zawołał. Ashley się uśmiechnęła. Uwielbiała to wszystko, a szczególnie coś, co charakteryzowało te jakże drogie jej, pełne czułości, lecz krótkie dni sposób, w jaki ją rozśmieszał. Sposób, w jaki zawsze ją rozśmieszał.
21
ROZDZIAŁ TRZECI
RS
Dayne wyciągnął nogi na skórzanej sofie i wyjrzał przez okno wyczarterowanego odrzutowca. Lecieli na wysokości około trzynastu tysięcy metrów, wyżej niż większość samolotów liniowych, i czuł się tak, jakby z tego miejsca widział pod sobą prawie cały środkowy zachód. Za pół godziny będzie w Bloomington. Od rozmowy z Ashley minęło pięć dni, w czasie których udało mu się tak ułożyć sprawy z reżyserem, aby teraz móc wziąć wolny dzień. Montażyści musieli przejrzeć zrealizowany już materiał filmowy, aby się upewnić, czy mają odpowiednie ujęcia i czy prace nad filmem zmierzają we właściwym kierunku. Trzeba było też zrobić pewne techniczne ujęcia i nakręcić kilka scen kaskaderskich, więc i tak potrzebowano dnia bez Dayne'a na planie. Riley S. Rosvold, reżyser, z którym pracował teraz Dayne, był obecnie jednym z najlepszych. Dobiegał czterdziestki. Niemal wszyscy w Hollywood mówili na niego po prostu Ross. Był to bardzo inteligentny człowiek i choć mocno, naciskał na to, aby Dayne spędzał więcej czasu ze swoją obecną partnerką filmową, Randi Wells, podobnie jak większość znajomych Dayne'a doskonale zdawał sobie sprawę z jego sytuacji. Kiedy Dayne poprosił go o wolne, Ross przesłał mu jedynie zrezygnowane spojrzenie. - Lecisz do Indiany? - upewnił się. - Wynajętym samolotem - odparł Dayne, uśmiechając się. Pomyślał o tym, co czeka go na miejscu i już prawie czuł czyste letnie powietrze nad brzegiem jeziora Monroe. Wzruszył ramionami. - Wczesnym rankiem kilka godzin w samolocie w jedną stronę, a potem kilka godzin powrotu późnym wieczorem. Mógłbyś wymyślić lepszy sposób na spędzenie wolnego dnia? Ross zamyślił się na chwilę, po czym powiedział: - Mitch Henry mówił mi o niej. Podobno była na zdjęciach próbnych do „Marząc". Krążą pogłoski, że ona jest naprawdę dobra, Dayne. Ponoć potrafi grać. Powinieneś ją tu sprowadzić. Jeśli rzeczywiście ma talent, marnuje go w tej dziurze w Indianie. Dayne wyobraził sobie Katy otoczoną dziećmi na scenie teatru w Bloomlngton i potem, kiedy leżała pod zwaloną sztuczną choinką na trzy minuty przed tym, jak jej się oświadczył. Przypomniał ją sobie siedzącą w swym ulubionym miejscu w teatrze, mającą łzy w oczach - wyglądała podobnie do dziewczynki, która grała sierotę Annie i na całe gardło śpiewała „Jutro" w taki sposób, że wszystkim obecnym w teatrze zaparło dech w piersiach.
22
RS
- Nie - odparł Dayne. - Nie sądzę, że ona się tam marnuje, ale powtórzę jej to, co powiedziałeś - puścił oko do reżysera. - A mówiąc między nami, wciąż mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zagrać razem z nią. Może nawet niedługo odważę się jej to powiedzieć. Odchodząc, Ross zaśmiał się wesoło i rzucił: - To świetnie, Matthews. A tymczasem baw się dobrze w tej zapadłej dziurze. - Będę - odparł Dayne. - Hej! - zawołał po chwili. Podszedł do reżysera i dokończył szeptem: - Gdyby paparazzi pytali o mnie, to jestem w domu. Ten wyjazd to tajemnica. Kolejne godziny popołudnia i wieczoru upłynęły wolno. Prace nad filmem zbliżały się do końca i jak dotychczas Ross był zachwycony materiałem, który zrobili. Ten film był romansem, miał znaną obsadę. Ross mocno wierzył w to, że film zwycięży konkurencję i odniesie większy sukces kasowy, niż oczekiwano. - Od razu wiadomo, że dostanie Oscara - powtarzał im co kilka dni. - Zrobimy to razem. Oby tak dalej. Dayne nie mógł się z nim nie zgodzić. Jego emocje nigdy nie były tak wyraziste, a uczucia wyrażane przed kamerą - bardziej przekonujące. A to wszystko oczywiście dzięki Katy. Nie musiał się wysilać, aby odnaleźć w sobie te wszystkie uczucia, ponieważ każde z nich dotyczyło jej. W tle słychać było odgłos silników odrzutowych. Dayne odwrócił się od okna i rozejrzał się po wnętrzu małego samolotu, które było urządzone jak kameralny salon: po obu stronach stały luksusowe skórzane sofy, było tam także kilka wygodnych stolików, w odpowiednich miejscach leżały poduszki, a w ścianę wbudowano wielki telewizor. Na półkach ściennych znajdował się duży zbiór płyt DVD. Kabina była wyposażona w najnowocześniejszy system nagłośnieniowy. Nawet podłoga została pokryta grubą i miękką wykładziną dywanową. Nie byłoby dziwne, gdyby koszt tej podróży dwudziestokrotnie przekroczył wydatek związany z przelotem liniowym na tej trasie. Dayne przyglądał się uważnie chmurom burzowym znajdującym się poniżej. Koszt nie miał znaczenia. Wynająłby nawet prom kosmiczny, gdyby to umożliwiło mu spędzenie wolnego dnia z Katy. Tak bardzo za nią tęsknił. Czarterowanie samolotu stało się teraz dla niego koniecznością. Podjął decyzję o jego wynajęciu po swoim ostatnim przelocie do Indiany. Z uwagi na Baxterów i swój nadchodzący ślub nie chciał, aby ktokolwiek wiedział, kiedy odwiedza Bloomington. Podpisał umowę z prywatną linią lotniczą zajmującą się obsługą znanych osobistości, by móc swobodnie korzystać z jej usług. Jeden telefon i podanie
23
RS
numeru karty kredytowej wystarczyły, aby następnego dnia o szóstej rano czekał na niego gotowy do lotu samolot. Musiał jedynie pojawić się na prywatnym terminalu piętnaście minut przed odlotem i wylegitymować się, aby uniknąć tych wszystkich scen, których zwykle doświadczał na lotnisku; a w dodatku poleci prosto do Bloomington. Start samolotu odbył się gładko, bez żadnych przeszkód, łecz kapitan ostrzegł go, że przy lądowaniu w Bloomington mogą być turbulencje, na ten dzień zapowiadano bowiem burze. Dayne poczuł lekki niepokój, osobiście doświadczył przecież siły, z jaką w Indianie przechodzi burza. Cieszył się jednak z tego, że wylądują w Bloomington. Zaoszczędzi w ten sposób godzinę jazdy samochodem z Indianapolis. Kiedy wyląduje, będzie na niego czekało wynajęte auto i już godzinę później spotka się z Ashley w starym domu, o którym opowiadała mu Katy. Nagle szarpnęło samolotem w lewo, a potem w prawo. Dayne ścisnął mocniej oparcie fotela. Z kabiny pilota wyszła stewardesa, wyglądająca na mniej więcej pięćdziesiąt lat. Uśmiechnęła się do niego. - Czy ma pan zapięty pas? - spytała. Dayne szarpnął za swój pas. - Mocno i ciasno - odparł. Nie lubił w sobie tego, że bał się małych samolotów. Ale było to zrozumiałe. Kiedy miał osiemnaście lat, jego adopcyjni rodzice zginęli w wypadku lotniczym, lecąc małym samolotem nad indonezyjską dżunglą. O tym wydarzeniu amerykańskie gazety nawet nie wspomniały. Dayne zawsze żartował, że wolałby podróżować samolotami liniowymi. Gdyby wydarzyła się katastrofa, przynajmniej pojawiłyby się poświęcone jej nagłówki w gazetach w całym kraju... Samolot zaczął obniżać lot, zmierzając wprost na wyniosłe czoło burzy. Przez kilka sekund kabina trzęsła się, jakby ktoś nią szarpał, zanim samolot ponownie trafił na gładkie powietrze. Dayne przełknął ślinę i wyjrzał przez okno. No dobrze, Boże... - modlił się. Jestem na to przygotowany. Ale proszę Cię, weź ten samolot w swoje ręce i sprowadź nas bezpiecznie na ziemię. Dziękuję, Panie. W swoim sercu nie usłyszał żadnej odpowiedzi, lecz pojawiła się w nim jakaś nieokreślona pewność; mówił przecież do Stwórcy wszechświata. Nawet w tej sytuacji nie wydarzy się nic, co mogłoby zaskoczyć Boga pomyślał. Dayne wypuścił powietrze i odchylił się do tyłu. Myślami powrócił teraz do rozmowy telefonicznej, którą odbył z Ashley. Rozmawiali ze sobą kilka godzin po tym, jak tamtego ranka zadzwoniła do niego Katy, by powiedzieć mu o domu nad jeziorem. Ashley wyjaśniła, że widziały się z Katy na
24
RS
spotkaniu Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego i że jego narzeczona była bardzo podekscytowana domem, który znalazła nad jeziorem. - Mówiła mi o nim - wyznał. - To świetnie. Skończyliśmy spotkanie i Katy właśnie wyszła, więc musiałam do ciebie zadzwonić - mówiła rozgorączkowana Ashley. - Ona tak tęskni za tobą, Dayne. - Ja też za nią tęsknię. - Wobec tego mam pewien pomysł. Później, po tym, jak Katy dokładniej opisała mu ten dom, Dayne rozmawiał z Ashley ponownie. Kręciło mu się w głowie, gdy próbował za nią nadążyć. Kochał Ashley, uwielbiał jej spontaniczność i dynamizm, który miała w sobie. Zastanawiał się tylko, jak by to było, gdyby wychowywał się razem z nią. Plan Ashley polegał na tym, że Dayne przyleci do Bloomington, jak tylko będzie miał jakiś wolny dzień, a ona tego samego ranka zorganizuje spotkanie Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego albo znajdzie jakiś inny powód, aby spotkać się z Katy. Potem, jeszcze przed południem, poprosi Katy, aby zabrała ją do tego starego domu, aby mogły go razem obejrzeć. Kiedy tam dotrą, Dayne będzie na nie czekał na podwórku. - Katy nie będzie mogła w to uwierzyć. Będzie myślała, że to Boże Narodzenie w lipcu - cieszyła się Ashley jak dziecko. - No dalej, Dayne... Czy mógłbyś to zrobić? Pomysł był spontaniczny, lecz jak dotychczas wszystko układało się dobrze. Dayne powoli wciągnął powietrze. Czoło burzy znajdowało się teraz dokładnie pod nimi i kiedy pilot wykonał gwałtowny manewr, ponownie zatrzęsło samolotem, a nawet jakby trochę nim rzuciło. - Obok pańskiego fotela, we wbudowanej w ścianę lodówce, znajduje się trochę wody - oznajmiła ciepłym, matczynym głosem stewardesa, która przez większą część drogi pozostawała gdzieś z boku. Prywatne linie lotnicze od dawna świadczyły usługi klientom, którzy byli osobami publicznymi. Czuło się to. Dayne sięgnął po butelkę i odkręcił korek. - Dzięki - odparł. Chmury otaczały ich teraz z wszystkich stron i przez kolejne dziesięć minut bujało samolotem jak tratwą podczas sztormu. Lecz w ciągu ostatnich sekund maszyna wyrównała lot i podeszła do płynnego lądowania. Pilot wyhamował, skręcił i kołując w poprzek pasa startowego, podjechał do prywatnego terminalu. Kiedy się zatrzymali, mężczyźni wyszli z kabiny
25
RS
pilota i jeden z nich skinął na kogoś, aby podstawiono samochód dla Dayne'a. To była kolejna korzyść. Na jednodniowy wyjazd Dayne nie musiał brać praktycznie żadnego bagażu. Chwycił mały plecaczek, podziękował załodze i zbiegł po schodkach. Kilka metrów od samolotu czekał już na niego podstawiony samochód z wypożyczalni, z otwartymi drzwiami kierowcy. Ponieważ już wcześniej dał załodze napiwek, teraz tylko pomachał pilotom i odjechał. Jak tylko wyjechał z lotniska na ulice miasteczka, odetchnął głęboko. Było już po jedenastej. Miał prawie godzinę na odnalezienie domu, po czym mógł spokojnie czekać na Katy i Ashley. Znalazł wcześniej w Internecie mapę terenu, więc teraz bez problemu odnalazł drogę do jeziora. W drodze przypomniała mu się rozmowa z Katy na temat domu. Po wielu godzinach spędzonych na planie jadł kanapkę na tarasie swego domu położonego przy plaży Malibu. - Dayne, on jest niesamowity! Nie myślałam, że uda mi się znaleźć coś takiego! - zachwycała się wówczas Katy, choć wydawało mu się, że słyszy jakby nutkę wątpliwości w jej głosie. - Chociaż jest jeden problem - dodała po chwili wahania. Słysząc te słowa, Dayne się uśmiechnął. O cóż mogło jeszcze chodzić? Przecież powiedział jej, że teraz, kiedy zgodziła się wyjść za niego za mąż, mogliby nawet mieszkać w namiocie, a i tak byłby szczęśliwy. Zyskał przecież tak wiele: Boga, potem Katy, a później jeszcze rodzinę. Czegokolwiek może dotyczyć jej wątpliwość, wszystko będzie dobrze. A ten dom sprowadzi go do Bloomington - im szybciej to się stanie, tym lepiej. Jeśli tylko budynek będzie miał ściany i dach, zrobią z niego swój dom. - Jeden problem? - spytał. - Tak - odparła, śmiejąc się nerwowo. - Trzeba będzie włożyć tam trochę pracy - wyjaśniła. - W porządku, to go odnowimy - rzucił, po czym ugryzł kolejny kawałek kanapki, żuł go i czekał. - No wiesz... - zawahała się - trzeba położyć nowy dach i wstawić okna... a listwy z przodu i z tyłu są dość mocno zniszczone. Poza tym w kilku miejscach - nie wszędzie - można zajrzeć przez ściany do wnętrza domu. Dayne zachichotał i przełknął kolejny kęs. - Chcesz powiedzieć, że zakochałaś się w stercie przegniłego drewna? - zażartował. - Może - odparła zażenowana. - Musisz tu przyjechać. W tym domu tkwi olbrzymi potencjał; nie widzę go takim, jaki jest teraz. Widzę go takim, jaki mógłby być - dodała, już z przekonaniem.
26
RS
Odchylił głowę do tyłu i wyobraził sobie Katy, żałując, że nie może być obok niej. - Hej, Katy, jeśli zmęczysz się już swoją pracą, mogłabyś być świetnym pośrednikiem w handlu nieruchomościami. - Dzięki - zaśmiała się. - Poważnie... miejsce jest urocze. Nie ma nic podobnego wokół całego jeziora. Kiedy Katy podała mu cenę, z wrażenia musiał odłożyć kanapkę. - Tylko tyle? - zdziwił się. - W południowej Kalifornii nie kupiłabyś za to nawet miejsca magazynowego na nabrzeżu. Postanowili, że Katy skontaktuje się ze sprzedającym, ponieważ ona mieszka w Bloomington, a dom jest sprzedawany przez właściciela. Poza tym nie chcieli angażować Dayne'a. Miał on jedynie przelać pieniądze na jej konto, aby Katy mogła przeprowadzić wszystkie czynności związane z kupnem domu. Przy wpłacaniu zaliczki zamierzali poprosić o sześćdziesięciodniowy termin na podjęcie ostatecznej decyzji zakupu, aby mieć wystarczająco dużo czasu na sprawdzenie domu i ziemi. Próchnica i termity mogły wyrządzić większe szkody, niż wynikało to z powierzchownych oględzin, a koszty związane z ich usunięciem mogły być nawet większe niż przy wymianie jakiejś ściany czy okien. W ten sposób mieliby do końca września czas na oszacowanie koniecznych prac związanych z remontem domu. W tym czasie Dayne założy Katy odpowiednie konto bankowe, aby mogła wynająć robotników. Jeśli wszystkie sprawy potoczyłyby się pomyślnie, Dayne planował przenieść się do Bloomington w weekend Święta Dziękczynienia, podczas którego miała się odbyć uroczysta kolacja w domu Baxterów. Do tego czasu zakończy swoją pracę związaną z obecnym filmem i rozpocznie kolejne działania dopiero w połowie lutego następnego roku. Uznali, że maj będzie najodpowiedniejszym miesiącem na ich ślub. Zrobi sobie wówczas dłuższą przerwę w pracy i kiedy wrócą z podróży poślubnej, będą jeszcze mieli czas tylko dla siebie na długie spacery i spokojne rozmowy, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do siebie, lepiej się poznać i cieszyć się pierwszymi miesiącami małżeńskiego życia, zanim znów będzie musiał wrócić do Hollywood. Wszystko było świetnie zaplanowane. Lecz nawet po tym, jak tamtego dnia razem ustalili taki plan, Katy wciąż miała wątpliwości. - Nie mogę uwierzyć w to, że pozwolisz mi kupić taki dom bez uprzedniego obejrzenia go - mówiła z przejęciem. - Ufam ci - wyjaśnił. Transakcje związane z zakupem nieruchomości nie były dla niego niczym szczególnym. W ciągu ostatnich lat inwestował przecież w nieruchomości użytkowe, zwłaszcza takie, które leżały nad
27
RS
brzegiem oceanu. Jego menedżer zajmował się wynajdywaniem odpowiednich miejsc i przygotowywaniem transakcji, a Dayne musiał jedynie wyrazić na nie zgodę. Lecz Katy nigdy w życiu nie kupowała domu. Próbował spojrzeć na ten niecodzienny zakup jej oczyma. - Jeśli tak bardzo ci się podoba, jestem pewien, że ten dom będzie wspaniały - uspokajał ją. - Ale może powinniśmy z tym jeszcze poczekać... - wyrażała swe wątpliwości. - Będziesz miał pewnie jakąś przerwę w pracy w ciągu najbliższych tygodni, prawda? - Z zakupem nieruchomości jest tak: jeśli jesteś pewna, że chcesz ją kupić, to powinnaś działać - nie dawał za wygraną. Podobało mu się to, że Katy była ostrożna. Nigdy nie będzie musiał się zastanawiać, czy zakochała się w nim z powodu jego pieniędzy, sławy albo jeszcze jakichś innych rzeczy, które widział w nim świat. Ona kochała go za jego wnętrze. - Jeśli jest tak wspaniały, jeśli tak bardzo ci się podoba, to składaj ofertę - nalegał. - Po prostu nie lubię podejmować decyzji bez ciebie - odparła Katy głosem wciąż pełnym wątpliwości. Kiedy tamtego wieczoru odłożył słuchawkę, wiedział, że Ashley miała rację. Katy będzie zachwycona, że udało mu się przybyć, aby zobaczyć dom, zanim umowa kupna dojdzie do skutku. W ten sposób będą mogli obejrzeć dom, może także jego wnętrze, i postąpić jak zwyczajna para. Po drodze wstąpił do przydrożnej restauracji, żeby coś zjeść, wciąż dbając o to, aby daszek czapki, którą miał na głowie, był nisko opuszczony na czoło. W niespełna godzinę od opuszczenia lotniska zajechał przed stary dom. Z drogi dwupasmowej wyglądał nawet lepiej, niż sobie wcześniej wyobrażał - był większy, bardziej okazały. Katy miała rację; miejsce prezentowało się przepięknie. Majątek był rozległy, a gdyby zaczęło się o niego dbać, ten olbrzymi areał zamieniłby się w morze wypielęgnowanej zieleni. A poza rym rozciągał się stąd najpiękniejszy widok na jezioro Monroe, jaki widział. Dayne skręcił na żwirowy podjazd. Gdy podjechał bliżej domu, zobaczył to, o czym mówiła Katy: zniszczone tarasy, ściany i okna, zapadnięty dach oraz porozrzucane wszędzie różne stare, zniszczone sprzęty i części. Pomyślał, że trzeba tu będzie wykonać naprawdę dużo pracy, aby do Święta Dziękczynienia przygotować dom do zamieszkania. Zaparkował samochód z tyłu, aby nie było go widać od strony drogi. Zegarek na desce rozdzielczej pokazywał prawie południe. Ashley powinna być teraz z Katy, prawdopodobnie w swoim domu, i pewnie właśnie ją prosi, aby obejrzały dom nad jeziorem - pomyślał.
28
RS
Z każdą chwilą w jego wnętrzu narastało radosne podniecenie. Z pewnością częściowo wiązało się to z domem, ale głównym tego powodem był fakt, że za niespełna pół godziny będzie ponownie tulił Katy w swoich ramionach. Będzie bezpośrednio słuchał jej głosu i czuł jej dłonie w swoich. A potem będą mogli zrobić to, o czym mówiła wcześniej Ashley. Naprawdę będą mogli świętować w lipcu Boże Narodzenie.
29
ROZDZIAŁ CZWARTY
RS
Kolejne spotkanie Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego właśnie się zakończyło i Katy była zadowolona. Uwielbiała zespół artystyczny, którym kierowała, była podekscytowana z powodu zbliżających się przedstawień i przejęta specyfiką, jaką im nadała, lecz z drugiej strony czuła, że była to bardzo wyczerpująca część jej pracy - nieustanne spotkania, jedno po drugim. Najbardziej jednak lubiła pracę z dziećmi. Al i Nancy Helmesowie oraz Bethany i Rhonda już poszli, a Katy pakowała do swojej torby wolne egzemplarze scenariuszy i notatki, które zrobiła podczas omawiania każdej ze scen przygotowywanego na jesienny sezon przedstawienia. Po chwili podeszła do niej Ashley, niosąc w ręku klucze. - Mówiłaś, że masz jakieś sprawy do załatwienia - zaczęła Ashley. - Tak - odparła Katy i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz padał deszcz. Przy takiej pogodzie przynajmniej nie będzie mi szkoda czasu na zakupy powiedziała ze skrzywioną miną. Jenny Flanigan prosiła ją, aby wstąpiła w jedno miejsce, a poza tym chciała jeszcze pójść do sklepu ogrodniczego po torbę z nawozem. Katy uprawiała ogródek wraz z chłopcami Flaniganów, lecz jak na razie udawały im się tylko cukinie. Z pewnością zanim skończy się lato, będą mieli ich naprawdę dużo. Jednak pomidory walczyły o przetrwanie. - Też mam coś do załatwienia - stwierdziła Ashley, spoglądając nagle na Katy pełnym entuzjazmu wzrokiem. - A co byś powiedziała na to, gdybym pojechała za tobą i zaczęłybyśmy od obejrzenia twojego nowego domu? spytała. Katy poczuła, jak rozjaśniają jej się oczy. Od soboty dwukrotnie proponowała Ashley, aby pojechały go zobaczyć, lecz za każdym razem jej przyszła szwagierka była zajęta. Zerknęła na Devina i Cole'a, siedzących obok na kocu. Cole pokazywał swojemu małemu braciszkowi plastikowego aligatora. - A co z dziećmi? - spytała Katy. - Mogą pojechać z nami - odparła, pobrzękując kluczami. - Landon ma teraz całodobową zmianę, więc wszyscy chętnie gdzieś się stąd ruszymy. Jak obejrzymy dom, to z powrotem pojadę pewnie obok jego jednostki. - Tak, mamusiu! Tak zróbmy! - wołał Cole, podrywając się na nogi. Tata powiedział, że następnym razem będę mógł usiąść za kierownicą w wozie strażackim. Ashley wyciągnęła rękę i dała mu kuksańca w bok.
30
RS
- Tylko nie włączaj silnika - zażartowała. - Nie będę - zawołał, śmiejąc się i przenosząc spojrzenie z Devina na Ashley. - Jesteś zabawna, mamo - dodał. - Wiem, Cole - powiedziała i połaskotała go. - Tak, ty jesteś zabawna, ale ja też - wołał, biegając wokół Devina. Widzisz mnie, Devin?... Widzisz, jaki jestem zabawny? Mały gaworzył i wyciągał ręce. Cole krzyknął ponownie, tym razem głośniej niż poprzednio: - Widzisz, jaki jestem zabawny? Ashley spojrzała na Katy. - Tak, z pewnością musimy znaleźć jakiś powód, żeby wyjść - stwierdziła. Katy się śmiała. - Pojedź za mną swoim samochodem - zaproponowała. Gdy pokażę ci dom, każda z nas będzie mogła pojechać w swoją stronę. - Świetnie - zgodziła się Ashley, podnosząc Devina i dając znak Cole'owi, aby zakładał buty. - Będziemy jechać zaraz za tobą. Ashley wprost nie mogła doczekać się niespodzianki, która niebawem miała nastąpić. Jechała już z dziećmi swoją furgonetką za samochodem Katy, kiedy zadzwonił jej telefon komórkowy. Podniosła go z pulpitu i zerknęła na wyświetlacz. Dzwonił jej brat, Lukę, z Nowego Jorku. Otworzyła klapkę telefonu i przyłożyła go do ucha. - Lukę, nie uwierzysz! - zawołała. Lukę zawahał się. - Ty też witaj - odparł. - Właśnie... cześć. Przepraszam - poprawiła się, nie spuszczając z oczu samochodu Katy. - Tylko nie uwierzysz w to, co ci powiem. - No dobrze, w porządku. Wciąż jestem oszołomiony egzaminem adwokackim, ale mów o co chodzi - głos miał lekko poirytowany. - Niech zgadnę. Znalazłaś kolejnego brata i okazało się, że jest gubernatorem Kalifornii - zażartował. Ashley zmarszczyła brwi. To nie był pierwszy raz, kiedy czuła w zachowaniu brata pewną pozę. Dotychczas rzeczywiście nie zapytała go o tę sprawę. - Miałeś egzamin adwokacki? - spytała niepewnym głosem. - Pamiętasz? - jego irytacja lekko osłabła. - Prosiłem cię o modlitwę. Ashley uderzyła dłonią o kierownicę. - Zupełnie zapomniałam przyznała się. - Przepraszam - zerknęła przez ramię na chłopców siedzących na tylnym siedzeniu. Cole tłumaczył coś Devinowi o kijankach. Ashley powstrzymała śmiech. - I jak ci poszło? - spytała. - Wspaniale - ożywił się. - Niewielu ludzi zdaje go za pierwszym podejściem, lecz mi poszło całkiem nieźle.
31
RS
- To świetnie, cudownie, Luke. Naprawdę - rzuciła, zmieniając pas i przyhamowując za samochodem Katy. - Nie mogę uwierzyć, że o tym zapomniałam. Przecież odkąd skończyłeś szkołę średnią, zawsze chciałeś być adwokatem - dodała. - Nie przejmuj się tym - pocieszał ją. - To co za nowiny masz dla mnie? - Jadę właśnie za Katy Hart za miasto - mówiła, uśmiechając się - do tego fantastycznego domu, który znalazła nad samym jeziorem Monroe. I zgadnij, kto się tam z nami spotka! - Niech pomyślę... - zrobił krótką przerwę. - Czyżby nasz wielki brat? tym razem nie dało się zaprzeczyć, że słychać było lekki sarkazm w jego głosie. Ashley wzruszyła ramionami. - Skąd wiesz? - spytała zdziwiona. -To nie było trudne - stwierdził. - Ostatnio kiedy mówisz o czymś z przejęciem, zawsze dotyczy to Dayne'a Matthewsa. - Luke! Czy naprawdę tak myślisz? - spytała lekko obrażona, postanawiając nie wspominać mu o tym, że dziś późnym popołudniem spotkają się wszyscy na kolacji w domu Baxterów. - Ale to prawda - ciągnął Luke, próbując opanować irytację. - Odkąd dowiedzieliśmy się, że Dayne jest naszym bratem, za każdym razem, kiedy rozmawiam z tobą, Kari albo Erin, słyszę tylko, że Dayne zrobił to, Dayne zrobił tamto - zaśmiał się, lecz zabrzmiało to jakoś beznamiętnie. - To nic takiego. Przyzwyczaiłem się już do tego - dodał. Nagle zrozumiała, gdzie leży problem, i zabolało ją serce. - Jesteś zazdrosny? Czy nie o to tak naprawdę chodzi? - rzuciła. - Oczywiście, że nie! - zawołał gniewnie. - Zresztą, to nieważne, Ash. Muszę już kończyć. Pomyślałem tylko, że chciałabyś wiedzieć o egzaminie. Miała do niego jeszcze więcej pytari, ale potrzebowała na to czasu i takich warunków do rozmowy, aby nikt im nie przerywał. - Moje gratulacje - rzuciła, lecz myślami była już gdzie indziej. - Zadzwonię do ciebie wieczorem i pogadamy dłużej, zgoda? - Jasne - odparł po chwili wahania. - Przed dziewiątą Reagan i tak kładzie się spać. Ashley postanowiła, że nie zapomni do niego zadzwonić. - No dobrze... w takim razie porozmawiamy spokojnie później - stwierdziła. - Tak. Bawcie się dobrze z Dayne'em i Katy - zakończył. Pożegnali się szybko. Gdy Ashley zamknęła klapkę telefonu, uświadomiła sobie, że Luke nawet nie poprosił ją, aby pozdrowiła Dayne'a od niego. Rzucił tylko, aby dobrze się we trójkę bawili. Czy to z powodu napięcia wywołanego egzaminem? - zastanawiała się. Czy też jego zły
32
RS
nastrój był spowodowany jedynie wzmianką na temat Dayne'a? Ashley odłożyła telefon. Dowie się tego wieczorem - postanowiła. Od 11 września byli z Lukiem bliżej niż kiedykolwiek. Nic teraz między nimi się nie popsuje. Ashley nie pozwoli na to. Zatrzymała samochód za autem Katy, przygotowując się do skrętu w prawo na następnych światłach. - Czy to był wujek Luke? - spytał Cole, chwytając za krawędź swego fotelika i pochylając się do przodu. - Tak - odparła, przesyłając mu szybki uśmiech. - Czy on jest na coś zły? - dopytywał. - Tego nie wiem - Ashley sięgnęła ręką do tyłu i poklepała syna po dłoni. Zawsze był taki spostrzegawczy - pomyślała. - Może on czuje się trochę opuszczony z powodu wujka Dayne'a? ciągnął. Cole i wszystkie wnuki Baxterow wiedzieli teraz, kim był Dayne. Choć tak naprawdę nie poznali go jeszcze, mieli świadomość, że przeprowadza się do Bloomington. - W ubiegłym roku przeżyłem to samo. Pamiętasz? Ashley poczuła jakiś nieokreślony lęk. - Z powodu Devina? - spytała. - Nie, nie przez niego - pokiwał przecząco głową, opadając na oparcie fotelika. - Kocham tego małego faceta. - Wspaniale - ucieszyła się. Nie chciała mieć kolejnego zmartwienia. Czyli masz na myśli szkołę? - upewniła się. - Tak - zaczął. - Avery i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, a potem do szkoły przyszedł Skyler. Od razu wszyscy się nim zainteresowali i każdy chciał go mieć w swojej drużynie, nawet Avery - głos Cole'a się zmienił. Potem przez jakiś czas było mi bardzo smutno. - Och - zmartwiła się Ashley, zjeżdżając za Katy na pas dla skręcających w lewo. - I myślisz, że coś podobnego może teraz czuć wujek Luke? zapytała. - Może. Ashley spojrzała w lusterko wsteczne, aby zobaczyć uśmiech na twarzy Cole'a. - Ale niedługo potem wszystko znów było dobrze - wyjaśnił jej syn - bo Avery przypomniał sobie o mnie. I wciąż ja i Avery jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. - Jak wujek Luke i ja? - Właśnie - przytaknął Cole, znów przechylając się do przodu. - Tylko musisz upewnić go, że pamiętasz o nim.
33
RS
Ashley pokiwała głową. Oto rozsądna podpowiedz ośmiolatka pomyślała. - Tak właśnie zrobię - powiedziała do Cole'a. Skręcili na drogę dwujezdniową i spojrzała na zegarek. Do tego czasu Dayne powinien już zdążyć zaparkować za domem i teraz pewnie ich wygląda, a Katy nie ma o tym pojęcia. Ashley już nie mogła się doczekać. Odkąd ostatnio rozmawiała z Dayne'em, z niecierpliwością czekała na tę chwilę, aby zobaczyć zaskoczenie w oczach Katy. Ashley zatrzymała się przez chwilę nad pewną myślą. Czy ona naprawdę była bardziej przejęta tym, że zobaczy Dayne'a, niż rozmową z bratem, za którym tak tęskniła i którego znała przez całe życie? - zastanawiała się. Może Lukę miał rację. Czy była aż tak podekscytowana odnalezieniem Dayne'a, że zignorowała Luke'a? Nie, nie dlatego tak się czuła. Była szczęśliwa z powodu Katy, to wszystko. A jeśli dzięki tej niespodziance będzie miała kolejną możliwość spotkania ze starszym bratem, to co w tym złego? - myślała sobie. W końcu dotarły do starego domu i Ashley wjechała za Katy na podjazd. Katy zaparkowała przed domem, a Ashley tuż za nią. Katy wysiadła z samochodu i czekała na Ashley, aż odepnie nosidełko Devina. Maluch spał, więc Ashley bardzo ostrożnie chwyciła za kabłąk, aby go nie obudzić. Kiedy poprawiła mu smoczek, Cole stanął obok nich. Cole spojrzał na budynek. - Ojej... to największy dom, jaki kiedykolwiek widziałem - przyznał z podziwem. - Ja też - zaśmiała się Katy, spoglądając w kierunku drzwi wejściowych. - Jesteśmy na miejscu - dodała z błyszczącymi oczyma. - No i jak ci się podoba? Ashley ogarnęła budynek wzrokiem. - Katy... jest idealny - odparła. Przeszła kilka kroków w bok, aby widzieć całą przednią elewację. - Muszę go namalować, jak już go kupicie. - Myślisz, że spodoba się Dayne'owi? Dayne! Dom był tak zdumiewający, że Ashley prawie o nim zapomniała. - Och... tak. Myślę, że na pewno -stwierdziła. Po czym poszła w kierunku lewej części domu, zmuszając się, aby nie iść zbyt szybko. - Pokaż mi podwórko za domem - rzuciła. - To najlepsza część! - zawołała Katy, mijając Ashley i podprowadzając ją za sobą do narożnika budynku. Kiedy tam doszły, ujrzały przed sobą jezioro i dopiero wówczas Ashley zauważyła, jak wyjątkowe jest to miejsce. - Nie ma drugiego takiego widoku na jezioro - powiedziała z zachwytem.
34
RS
- Wiem - potwierdziła rozpromieniona Katy. - Też tak pomyślałam, kiedy byłam tu pierwszy raz. Poszły wzdłuż bocznej ściany budynku i kiedy wyszły za róg, na krawędzi rozpadającego się tarasu zobaczyły Dayne'a. Miał na sobie spodenki koloru khaki, zwyczajną koszulę z długim rękawem i podkoszulek pod spodem. Przez chwilę Ashley myślała, że patrzy na Luke'a, tak byli do siebie podobni. I dopiero wówczas uświadomiła sobie, że Lukę miał rację. W tym momencie nie myślała o tym, jak zareaguje Katy albo jak oboje muszą się czuć. Myślała głównie o sobie, o tym, jak dobrze znajdować się w tym samym miejscu co jej starszy brat. Choćby nawet tylko przez kilka minut.
35
ROZDZIAŁ PIĄTY
RS
Katy myślała o tym, jak będzie wyglądało to podwórze, kiedy już wszystko zostanie odnowione. Właśnie wyobrażała sobie Dayne'a siedzącego obok niej na tylnej werandzie i obserwującego zachód słońca nad jeziorem Monroe, kiedy minęła róg domu i go zobaczyła. Najpierw sądziła, że ma jakieś omamy. Lecz przecież jej wyobraźnia nie mogła być wytłumaczeniem tego, że tam stał Dayne, od którego nie mogła teraz oderwać oczu, a którego twarz rozpromieniała się coraz bardziej, gdy Katy zbliżała się do niego. A to mogło oznaczać tylko jedno: on naprawdę tu był; przyleciał, aby zrobić jej niespodziankę! A teraz ona nie mogła z przejęcia ani oddychać, ani mówić, ani nawet normalnie się poruszać. Dayne puścił oko do Ashley i Cole'a, lecz najpierw podszedł do Katy. - Chciałaś, żebym zobaczył dom, prawda? - zaczął. Katy odetchnęła szybko i wpadła w jego ramiona. - Jesteś! - mówiła, przytulona do jego piersi. - Nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś. Tulił ją tak jeszcze przez chwilę. - To był pomysł Ashley - wyznał. Po czym podszedł do siostry i uścisnął ją. - Dobra robota - rzucił. Ashley uśmiechnęła się szeroko do Dayne'a, a potem do Katy. Powiedziałabym raczej, że bardzo dobra - stwierdziła. Cole zrobił mały krok w kierunku Dayne'a. Wydawał się bardziej nieśmiały niż zwykle. - Cześć - przywitał się. - Cześć, Cole - Dayne poklepał swojego siostrzeńca po ramieniu, po czym zajrzał do fotelika. - No, no... Devin z tygodnia na tydzień coraz większy. - Wiem - uśmiechnął się Cole, trochę bardziej ośmielony. - Rośnie tak szybko jak chwasty. Dayne zachichotał. - Nie będę tego komentował - dodał. Ashley zwróciła się do Katy: - No i co, zaskoczona? Katy wzięła Dayne'a pod rękę. - Moje serce znów zaczęło bić, jeśli o to pytasz - odparła. Na te słowa wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Ashley wykorzystała tę sytuację, aby się pożegnać. - Wasz dom jest przepiękny - rzuciła, biorąc Cole'a za rękę i odchodząc kilka kroków. - Czyli spotykamy się na wczesnej kolacji u taty, tak jak mówiliśmy? - upewniła się. - Nie możecie jeszcze chwilę zaczekać? - spytał Dayne. Ashley zrobiła kolejny krok. - To bawcie się dobrze - odparła wymijająco. Po czym wskazała na tylne drzwi. - Tylko uważajcie na połamane deski podłogowe - dodała.
36
RS
- Będziemy - pomachała jej Katy. - Do zobaczenia wieczorem. - Do widzenia! - zawołał Cole, odwracając się i biegnąc w kierunku samochodów. Ashley szła za nim. Lecz zanim jeszcze minęła narożnik i zanim Cole wykrzyknął swe pożegnanie, zaczęła w końcu myśleć o tym, co może teraz odczuwać Katy. A Katy odwróciła się i chwyciła dłonie Dayne'a. - Za każdym razem, kiedy cię widzę, wydaje mi się, że to sen - wyznała. - Przyzwyczaisz się do tego - zażartował Dayne, przewracając oczami. Wynająłem samolot - wyjaśnił. Gładził ją rękami po biodrach. - Jeśli to okaże się tak proste, mogę przylatywać raz w tygodniu - dodał. - Dayne... - zaczęła Katy, zamykając oczy i ponownie przyciskając głowę do jego piersi. Powiedziała prawdę - to niezapowiedziane spotkanie z nim było jak sen. Lecz czasami myślała tak o całym ich związku. Tak jakby stworzyła tę historię w swojej głowie: obiekt kobiecych westchnień z Hollywood, Dayne Matthews, natyka się przypadkiem na teatr w małym miasteczku w Indianie, wchodzi do środka i ogląda piętnaście minut przedstawienia, zakochuje się w pani reżyser, odnajduje wiarę, którą utracił w przeszłości, i prosi panią reżyser, aby została jego żoną. Lecz kiedy stała tak w jego ramionach, nie miała wątpliwości, że ta opowieść jest prawdziwa, czuła bowiem bicie jego serca i jego oddech na swoich włosach. Tuliła się tak jeszcze przez chwilę, a potem lekko odchyliła głowę. - Kiedy jesteś teraz przy mnie, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko uwierzyć - stwierdziła. Dayne dotknął ustami jej ust. - Uwierzyć w co? - spytał. - W to - odparła, unosząc lewą dłoń i spoglądając na pierścionek. - Ze to wszystko dzieje się naprawdę. - Dom jest niewiarygodny - wyszeptał, mając usta tuż przy jej twarzy. Jego oddech delikatnie pachniał miętą. - Dzięki - odparła. Wciąż stali w miejscu, z którego pożegnali Ashley. Tym razem Katy przejęła inicjatywę, całując go najpierw nieśmiało, a potem coraz pewniej, rozpływając się w środku i tracąc oddech. - Tak się cieszę, że tu jestem - powiedział. - Nie wiem, jak mogłem bez ciebie tak długo wytrzymać - dotknął palcami jej twarzy i tym razem całował ją dłużej. Był to pocałunek, który powiedział jej więcej, niż mogłyby wyrazić jego słowa, gdyby chciał opisać jej, jak bardzo za nią tęsknił. Gdy się cofnął, a w jego oczach zabłyszczał jakiś niegasnący żar, wyszeptał: - Moglibyśmy stać tak jak teraz - znów ją pocałował - aż do odlotu mojego samolotu i wcale nie byłoby to zbyt długo.
37
RS
Nie znalazła słów, które mogłyby opisać, jak cudownie było przebywać z nim tutaj. Pocałunki dawały jej jedynie przebłysk tego, co czekało ich po ślubie. - W takim razie zróbmy tak - powiedziała. Tym razem, kiedy spotkały się ich usta, ich odczucia stały się bardziej płomienne. Dayne pierwszy to sobie uświadomił. Odsunął się i delikatnie położył ręce na jej ramionach. - No dobrze... - zaczął - a teraz porozmawiajmy trochę o domu, który wypatrzyłaś - oddychał ciężko, a żar namiętności, który rozpalał się w jego oczach, był znacznie wyraźniejszy niż wcześniej. Wziął ją za rękę i odwrócił się w stronę domu. - Może mi go pokażesz? - zaproponował. Katy odetchnęła, próbując odzyskać równowagę. - Świetny pomysł zgodziła się. To była kolejna rzecz, którą uwielbiała u swego narzeczonego. Miał za sobą dość bogatą przeszłość, lecz traktował ją jak księżniczkę. Szanował ją. Wyznaczyli sobie granicę bezpiecznego kontaktu i nigdy nie musiała się obawiać, że sytuacja wymknie im się spod kontroli. Weszli do wnętrza domu przez tylne drzwi i nagle Katy zobaczyła to miejsce oczyma Dayne'a. Z drzwi roztaczał się widok na ogromny pokój, lecz z powodu dwóch małych okienek panował w nim mrok. Jedna ze ścian, od podłogi do sufitu, pokryta była pleśnią, a z każdego rogu na suficie zwisały pajęczyny. Dayne ścisnął jej palce w swojej dłoni i zaśmiał się radośnie. - Nie żartowałaś - stwierdził. - Z pewnością przydałoby się tu trochę pracy. - I może jeszcze kilka okien - rzuciła. Katy zauważyła, że linoleum łuszczy się w kilku miejscach. - I nowa podłoga - dodała. - Tak - potwierdził, obejmując ją ramieniem. - Ale widzę to, Katy odwrócił się i wyjrzał przez rozsuwane drzwi na taras. - Jak już zostanie odnowiony, będzie cudowny. - Naprawdę tak uważasz? - spytała z lekkim niedowierzaniem. - Jestem tego pewien - powiedział. Po czym spojrzał na nią i przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy. - Ale nigdy tak cudowny jak ty dodał. Kiedy szli z wielkiego pokoju, przez kuchnię i dalej przez przedpokój do pomieszczenia przeznaczonego na pralnię, Katy czuła się tak, jakby stąpała po wacie cukrowej. Kiedy skończyli oglądać parter, weszli na piętro, ostrożnie przechodząc ponad dwoma uszkodzonymi schodkami. - Sporo roboty, co? - rzuciła, przesyłając mu lekko zażenowany uśmiech. - To nie ma znaczenia - odparł, idąc za nią do jednego z pokoi. - Jeśli nie będzie gotowy do Święta Dziękczynienia, mogę zamieszkać u Johna. Już mi to proponował.
38
RS
- Świetnie - zawołała, zatrzymując go tuż przed drzwiami do pokoju. Objęła go rękoma w pasie i spojrzała mu w oczy. - Mógłbyś tam mieszkać, dopóki nie skończy się remont, nawet do ślubu. Wyglądał tak, jakby chciał ją pocałować, lecz zamiast tego cofnął się o krok. - Co tam jest? - spytał. Miała w sercu taką radość, że aż zakręciło jej się w głowie. - Nasz pokój - odparła niepewnym, lekko speszonym głosem. Weszli do niego i Katy usłyszała, jak Dayne odetchnął głęboko. Zatrzymał się i objął ją w talii. Pierwsi właściciele na dole poskąpili okien, ale nie tutaj. Były tu trzy olbrzymie połacie szyb, które zapewniały z głównej sypialni wspaniały widok na jezioro. Na końcu pomieszczenia znajdowały się rozsuwane drzwi, za którymi widać było balkon zapadający się po jednej stronie. Dayne zdjął rękę z talii Katy i ujął jej dłoń. - Bob mówił, że takie rzeczy się zdarzają - powiedział. - Co? - zapytała, niczego nie rozumiejąc. Bardzo lubiła słuchać o misjonarzu, który był przyjacielem Dayne'a z dzieciństwa. On, jego żona i dzieci mieli przyjechać na ślub i Katy nie mogła się doczekać, kiedy ich pozna. - On powiedział mi - wyjaśniał Dayne - że Bóg chce mi dać pragnienia mego serca, jeśli te pragnienia są zgodne z Jego wolą. Dlatego na liście najważniejszych dla mnie spraw On sam zajmuje pierwsze miejsce. Zrobił już dla mnie wystarczająco dużo - wzruszył ramionami. - Myślę, że teraz chcę to wszystko, wszystkie pragnienia mego serca, oddać Jemu. Katy dotknęła jego twarzy. - I spójrz, co On nam daje - powiedziała. - Więcej, niż mógłbym sobie wyobrazić. Skończyli oglądanie domu i kiedy znów wyszli na podwórze, Dayne spojrzał na dom i powoli pokiwał głową. - To jest możliwe, Katy. On może być gotowy na Święto Dziękczynienia - stwierdził. Wziął jej rękę i podniósł ją do ust. - Poczekajmy na oględziny, ale jeśli faktycznie budowlańcy tutaj nie przypominają tych z Los Angeles, byłoby dobrze, żeby jak najszybciej rozpoczęli swoje prace. - W przyszłym tygodniu wykonam kilka telefonów w tej sprawie odparła. Chwilę później Dayne poprowadził Katy na brzeg skarpy. - Te schody na dół nad wodę nie wyglądają bezpiecznie - stwierdził. - Ale jest też ścieżka - powiedziała. Marzyła o tej chwili, wiedząc, że kiedy on tu przyjedzie, wszystko potoczy się dokładnie tak jak teraz. Oboje obejrzą dom, wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać za jakiś czas i co jest
39
RS
konieczne do zrobienia, aby w nim zamieszkać. A potem pójdą na spacer nad sam brzeg. Znalazła tę ścieżkę, kiedy tu była przedostatnim razem. Zaczynała się na zboczu i chociaż była porośnięta chwastami, Katy zeszła nią wówczas na sam dół bez żadnego problemu. Teraz Dayne poszedł pierwszy. - Tutaj nad jeziorem nawet nie czuję, że Hollywood w ogóle istnieje - rzucił. Szedł powoli, uważając, aby zbytnio się od niej nie oddalić. - Ani Hollywood, ani paparazzi, ani plotki - dodał, oddychając głęboko. - Tutaj jestem zwyczajnym, zakochanym facetem, który odlicza dni do swojego ślubu. Kiedy zeszli nad wodę, zdjęli buty i spacerowali boso po plaży, omijając leżące gdzieniegdzie kamienie i kawałki drewna. Stało się dla niego jasne, że chciałby w ten sposób spędzić resztę popołudnia. Rozmawiali o planach dotyczących ślubu, o prasie i o jego nowym filmie. Katy opowiadała mu o scenariuszu do „Kopciuszka". Przygotowania do jesiennego przedstawienia przebiegały obiecująco. Zanim zdążyli wspiąć się z powrotem na wzgórze, puścił jej dłoń i wszedł do wody, zanurzając się do kolan. - No, no. Jest sporo cieplejsza niż w oceanie - stwierdził. I tutaj jest też znacznie spokojniej - pomyślała, lecz nie powiedziała tego. Chciała zapomnieć o tym, jak bardzo musieli być ostrożni na plaży Malibu rozciągającej się za jego domem. Teraz te wszystkie dni mieli już za sobą. Ruszyła w jego stronę i kiedy to zrobiła, Dayne nachylił się, dotknął dłońmi powierzchni jeziora i opryskał ją kilkoma kroplami wody. - No nie. Nie tym razem - wzbraniała się, robiąc gwałtowny ruch ręką z zamiarem ochlapania go. Lecz zanim zdążyła go zmoczyć, Dayne odskoczył. - No dobrze zawołał, podnosząc ręce. - Masz rację. Spojrzała na niego niewinnym wzrokiem. - Nie bój się, Dayne powiedziała, idąc wolno do niego i patrząc mu przez cały czas w oczy. - Nie zmoczę cię. Nie będę taka jak ty. Lecz kiedy zbliżyła się do niego i kiedy właśnie wyciągała rękę, aby go popchnąć, on nagle stracił równowagę i wpadł do płytkiej wody. Katy, tracąc tym samym punkt podparcia, poleciała do przodu i upadła na niego. Nabrała powietrza, gdy woda opryskała jej twarz i przemoczyła ubranie. W tym samym czasie Dayne podniósł się na łokciu i przetarł sobie oczy. Katy próbowała się wyplątać i podnieść, lecz nie mogła utrzymać równowagi i ponownie opadła na niego. - Hm - uśmiechnął się do niej. - To mogłoby być interesujące.
40
RS
- Dayne! - zawołała Katy, przygotowując się do wstania i unosząc kolana. Wypuściła z ust na niego strumień wody z jeziora i oboje wybuchnęli śmiechem. - Pomóż mi! Jednym ruchem ręki przewrócił ją na plecy, mocząc te części jej ubrania, które jeszcze pozostawały suche. Teraz on znajdował się na górze, chociaż podpierał się na rękach, pozostawiając między nimi pewną przestrzeń. Potarł nosem o jej nos. - Teraz będzie łatwiej wstać - stwierdził. - Czyżby? - spytała z wątpliwością w głosie. Po czym ochlapała go obiema rękami, lecz zanim się wyślizgnęła, pomyślała, że jeszcze nigdy nie byli w tak intymnej sytuacji. I chociaż zdarzyło się to przez przypadek, zrozumiała, w jaki sposób ludzie z najlepszymi intencjami w kilka zaledwie sekund mogą ulec pokusie. Jeszcze nigdy Katy nie doświadczyła tak zniewalającego uczucia. Dayne musiał to wyczuć, ponieważ wygląd jego twarzy się zmienił. Tak bardzo chciałbym cię teraz pocałować - wyznał. - Ja także - odparła. Przełknęła ślinę i wiedziała, że nie zamierza już przestać obejmować go w pasie. Niespodziewanie, w ogarniającym ją całą przypływie pożądania, chciała zapomnieć o swym niezłomnym postanowieniu zachowania czystości. Każda jej cząstka pragnęła jedynie przyciągnąć go bliżej. - Dayne... - szepnęła. Czując na swym ciele delikatny dotyk jej dłoni, Dayne zniżył się odrobinę, potem jeszcze trochę. Lecz kiedy wydawało się, że oboje właśnie przekraczają granicę, zza której nie ma już powrotu, Dayne zamknął oczy. Gdzieś na dnie swego serca poczuł jakiś sprzeciw, który wyraził się wyszeptanym cichutko jednym słowem: „Nie". Po czym angażując w to wszystkie swoje siły, podniósł się pospiesznie i odsunął się od niej. Opierając się wciąż kolanami o piasek dna, usiadł na piętach i wyciągnął do niej rękę. Oddychał bardzo ciężko. - Nie mogę, Katy. Ja... - zaczął i pocierając dłonią kark, spojrzał jej w oczy. - Wyznaczyłem sobie pewną granicę - zacisnął usta i spojrzał na niebo. Gdzieniegdzie pojawiały się już niebieskie skrawki, przeganiając chmury burzowe. - Nie ma znaczenia, czego ja chcę. Obiecałem Bogu, że jej nie przekroczę - wyznał. Katy usiadła i strzepnęła z koszuli kawałek jakieś rośliny. Jej ciało wołało o więcej - więcej jego bliskości, więcej jego pocałunków - lecz jednocześnie jej serce biło mocno na myśl, jak byli blisko. Jak bardzo zbliżyli się do punktu, z którego nie było już powrotu. Boże...
41
RS
przepraszam...- modliła się. Nie chcę, aby to się powtórzyło. Policzki płonęły jej ze wstydu. - Było tak blisko... - rzekła. - Tak - odparł. Rozejrzał się po okolicy. Jezioro tworzyło tu coś w rodzaju prywatnej zatoki u podnóża wzniesienia. W zasięgu wzroku nie było ludzi, łódek ani domów. Pochylił się i pocałował ją delikatnie. - Mam takie wrażenie, że spędzimy tu jeszcze wiele czasu - powiedział, pomagając jej wstać. - I niekoniecznie teraz. Katy była wstrząśnięta. Poddanie się urokowi chwili spowodowało, że porzuciła swe postanowienie. A on? Czystość była czymś nowym dla Dayne'a Matthewsa. Jego postanowienie szanowania jej było kolejnym dowodem na to, jak bardzo ją kochał i jak poważnie podchodził do ich związku. A nawet czymś jeszcze ważniejszym: było dowodem na to, że postanowił żyć zgodnie z wyznawaną wiarą w każdym obszarze życia. Mimo bogatej przeszłości mówił jej prawdę, kiedy stwierdził, że nigdy jeszcze nie kochał w ten sposób. Teraz nie miała co do tego wątpliwości. Patrząc sobie w oczy, wciąż stali w wodzie sięgającej im do kolan, a łagodny wietrzyk delikatnie uderzał niewielkimi falami o brzeg. Katy zwiesiła głowę. - Zawsze to rozumiałam... - zaczęła - jak mi się wydawało, lepiej niż inne dziewczyny - podniosła na niego wzrok. W swoim sercu miała ogromne poczucie winy i była pewna, że on to widzi. - Kiedy byłam w szkole średniej, postanowiłam sobie, że wytrwam do ślubu. Wiele moich koleżanek postąpiło podobnie, lecz... po jakimś czasie, jedna po drugiej, większość z nich się poddała. Dayne ujął jej twarz w swoje dłonie. - Ale nie ty - rzekł. - Nie - delikatny wietrzyk owiał ich od strony jeziora i Katy poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Chciała podejść do niego jeszcze bliżej, lecz nie miała odwagi. - Zawsze myślałam, że to tylko sprawa silnej woli - mówiła dalej. - Że wystarczy to sobie przyrzec i po prostu w tym wytrwać przyglądała mu się uważnie. - Ale teraz... poczułam coś takiego, Dayne. Poczułam, że jakaś część mnie za wszelką cenę chce zapomnieć, że kiedykolwiek to sobie przyrzekałam. - Wiem - odparł, gładząc kciukiem jej brew. - Czułem się podobnie przytulił ją, lecz po kilku sekundach chwycił jej rękę i ruszył do brzegu. Delikatny uśmiech uniósł kąciki jego ust. - Dlatego idziemy na górę. I to właśnie zrobili, nie wracając już w rozmowie do tej sprawy. Katy czuła ogromną wdzięczność. Czuła wdzięczność wobec Dayne'a i przede wszystkim wobec Boga. Ponieważ wiedziała, że gdyby tylko Dayne
42
RS
odwrócił się do niej, przyciągnął ją ramionami do siebie i poprowadził z powrotem na dół na brzeg, nie byłaby już taka pewna jednej rzeczy. Nie byłaby pewna, czy znalazłaby w sobie dość siły, aby powiedzieć mu: „Nie".
43
ROZDZIAŁ SZÓSTY
RS
Dayne szedł przodem. Dotarli na wierzchołek wzgórza w niespełna pięć minut. Dayne wciąż nie mógł dojść do siebie po tej sytuacji w wodzie. Wreszcie poczuł ulgę. Utrzymywanie pewnego dystansu było czymś pożądanym. Tylko dzięki Bożej pomocy uniknęli czegoś, czego by potem oboje żałowali. Teraz, kiedy mógł już spokojnie myśleć, kiedy przewagę zdobył jego umysł, nie zamierzał sprowadzić Katy na złą drogę. Mimo że ze słońcem igrającym we włosach wyglądała naprawdę czarująco. Dayne wskazał na skąpaną w słońcu kępę trawy. - Usiądźmy tam zaproponował. Po czym, wyżymając nogawki swoich spodenek, rzucił jej kpiące spojrzenie. - Nie możemy pójść do domu Baxterów w takim stanie. Ruszyła za nim i usiadła obok niego. - Ile mamy czasu? - spytała. - Godzinę. Obiad jest o czwartej - powiedział, kładąc ręce za plecami i opierając się na nich. Cieszył się spokojem, który tu panował, cieszył się także jej obecnością, tym, że może z nią rozmawiać bez obawy, że znajdą ich tu paparazzi. Patrzył z uwagą w stronę podwórka i w myśli próbował zobaczyć dom z nową werandą. - Rozumiem, co miałaś na myśli, kiedy wyobrażałaś sobie nas tutaj za rok albo za pięć lat - spojrzał jej w oczy. - Za dwadzieścia lat - dodał. - Mmm - potwierdziła. - To jest cudowna kryjówka, tak jakby reszta świata w ogóle nie istniała. Przez chwilę milczał, a potem powoli nabrał powietrza. Odgłos przejeżdżającego samochodu umilkł gdzieś w oddali, a lekki wiatr kołysał delikatnie klonami, które otaczały posiadłość. Zamierzali mówić sobie o wszystkim, więc Dayne pragnął powiedzieć jej, co czuł w tej chwili. - Hej... chcę z tobą porozmawiać - zaczął. Jakiś niepokój pojawił się w jej oczach. - Nie patrz tak na mnie - zaśmiał się nieznacznie, biorąc ją za rękę. - Nie chcę powiedzieć nic strasznego. - Nie myślałam tak, ale... - Katy, jesteś cudowna - przerwał jej. To... - zamaszystym ruchem ręki wskazał na jezioro i dom - to wszystko jest wspaniałe - westchnął głęboko. Chcę pomówić o mojej pracy. - O twojej pracy? - zdziwiła się i zaraz potem uśmiechnęła. - Tak, czy to takie zabawne? - Wydaje mi się, że tak. Kiedy słyszę, jak mówisz o tym w taki sposób... - zaśmiała się, a jej śmiech zmieszał się z odgłosem wiatru. - Mówisz tak,
44
RS
jakbyś był inżynierem albo sprzedawcą, a nie, no wiesz, Dayne'em Matthewsem. Zrobił śmieszną minę. - W końcu to jest przecież praca, jakby na to nie patrzeć - stwierdził. Podciągnął kolana i oparł się na jednym z nich, aby widzieć ją lepiej. - W każdym razie wkurza mnie ona ostatnio. Czekała, co powie dalej. - Weźmy na przykład sceny miłosne - powiedział, puścił jej dłoń i spojrzał na bezmiar wody. Myślał o tym od tamtego dnia w kanionie - od sceny z Randi, kiedy rzuciła uwagę, że mogliby zrobić wiele dubli. Teraz, kiedy kochał Katy, czuł się niezręcznie, całując kogoś innego. Nawet jeśli było to tylko udawanie. Wyczuł, że w zachowaniu Katy coś się zmieniło. A ty co o tym myślisz? - spytał. Katy patrzyła na rząd drzew. Kiedy zaczęła mówić, słychać było niepewność w jej głosie. - Nie wiem - rozpoczęła. - Zawsze sądziłam, że sceny miłosne są nieodłączne od twojej pracy. - I pomyślałaś sobie, że miesiąc temu po prostu je skończyliśmy. - Właśnie. Nie miałam czasu, żeby o tym myśleć - osłoniła oczy od słońca. - Co tak cię poruszyło, kiedy grałeś z Randi Wells? - Kiedy grałem z nią i z kimkolwiek innym - usłyszała irytację w jego głosie. - W moich filmach zawsze są sceny miłosne. Jest ich więcej niż w innych. Katy zachowywała się tak, jakby nie chciała o tym mówić, lecz teraz, kiedy wspomniał o tym, spytała: - Ile ich było w tym filmie? - Nie więcej niż kilka - odparł, marszcząc brwi i spoglądając na wodę. Nie były to sceny łóżkowe, ale zawsze... Katy milczała. Zerwała źdźbło trawy i obracała je w palcach. - Dla mnie to ogromna przyjemność mieszkać tutaj i przygotowywać „Kopciuszka" stwierdziła, jakby chciała zmienić temat rozmowy. - A teraz myślisz tylko o Randi i o mnie, prawda? - rzucił, wiedząc, że jest to coś drażliwego, ale że nie można było tego pominąć. Musiał powiedzieć jej, jak on się czuł. - Ciągle jakieś sceny miłosne, jedna po drugiej. - Sądzę, że nie jest to coś, o czym chciałabym myśleć - odparła, podkurczając nogi pod siebie. - Widzę, że cię to wkurza - dodała. - To prawda. I to jeszcze jak - wściekał się, przypominając sobie scenę w kanionie. - Stoję tam przed pięćdziesięcioma ludźmi i całuję obcą kobietę, i po raz pierwszy w życiu czuję się z tym źle. Bardzo źle. Katy wpatrywała się w ziemię obok siebie. - Odpowiedź Hollywood jest oczywista - mówiła. - Wszystko, co dzieje się na planie, to tylko gra i nic
45
RS
więcej - podniosła na niego wzrok. - Ale jeśli to prawda, to dlaczego tak często aktorzy zakochują się w sobie w trakcie zdjęć? - Właśnie - podchwycił, przeczesując palcami włosy. - Niczego do Randi nie czuję. Budzę się codziennie, tęskniąc do ciebie jak szalony, po czym spędzam popołudnie w ramionach obcej kobiety. Nie podoba mi się to. Para orłów zwróciła ich uwagę, więc obserwowali, jak majestatycznie zataczają szerokie koła. Dayne wiedział, że Katy nie poprosi go, aby zmienił to dla niej, nie poruszy tego tematu. Lecz ta świadomość zżerała go bardziej, niż to sobie dotychczas uświadamiał - zanim nie ujrzał tego nie tylko ze swojej perspektywy, lecz także oczyma Katy. - Jesteś gwiazdą, ale czy tak naprawdę masz na to wpływ? - zapytała. - Nie na scenariusz, który wcześniej zaakceptowałem. Nie na ten film odparł. Po chwili zaś powoli pokiwał głową i powiedział: - No wiesz, ale na następny i na wszystkie kolejne... - A co mógłbyś zrobić? Spójrz tylko na siebie - znów mówiła z błyszczącymi oczyma, którymi niedawno patrzyła na niego na dole nad jeziorem. - Przemysł filmowy oczekuje, że będziesz grał u boku jakieś pięknej kobiety, a to oznacza sceny miłosne - wzruszyła ramieniem. - Może nic tu się nie da zrobić. - Mógłbym poprosić o klauzulę niewyrażającą zgody na mój udział w takich scenach. Niektórzy ludzie tak robią - wyjaśnił, puszczając do niej oko. - Większość z nich nie pracuje już potem długo, ale myślę, że nie byłby to dla mnie problem. - Nie, nie sądzę - uśmiechnęła się. Dayne westchnął. - Zawsze trochę byłoby mi tego szkoda, Katy. Chyba że przeniósłbym się na drugą stronę kamery - rzucił. - Reżyseria? - Tak, może kiedyś. Może po tym, jak skończą się moje kontrakty. Ostatnio myślę o tym coraz częściej. To, co aktor może wnieść do filmu, zależy przecież tak naprawdę od reżysera. Katy wyglądała tak, jakby nie zamierzała w te sprawy ingerować. - To twoja kariera, Dayne, do ciebie też należy decyzja - rzekła, kładąc mu rękę na ramieniu. - Nawet przez chwilę nie podważałam twojej lojalności dodała. - Widzę pewne wyjście z tej sytuacji - powiedział pełnym optymizmu głosem. - Jakie?
46
RS
- Ty nim jesteś, Katy - odparł, chwytając ją za palce. Nagle powróciły do niego wspomnienia. Zobaczył paparazzich śledzących ich na parkingu przy plaży Malibu i potem jadących za nimi autostradą nad oceanem. Zobaczył obłąkaną kobietę wyskakującą z krzaków z zamiarem zabicia Katy. Lecz czy było już za późno, aby mogli spróbować pracować razem? - Straciliśmy taką szansę wcześniej, ale może jednak mogłabyś zagrać obok mnie? spytał. Ten pomysł był pociągający. Zwłaszcza wówczas, kiedy i tak wszyscy będą wiedzieli, że są małżeństwem. Katy zaśmiała się cicho i odparła: - Będziemy musieli o tym pomyśleć. - Przynajmniej nie powiedziałaś „nie" - ucieszył się, kierując twarz w stronę słońca. - Mój reżyser mówi, że bardzo chciałby z tobą pracować. - Naprawdę? - spytała zaskoczona. Pojawiła się przecież tylko w jednym filmie. Jednak telewizja nigdy specjalnie ; się nie liczyła. - A skąd o mnie wie? - Na zdjęciach próbnych wypadłaś wprost niewiarygodnie. Mitch Henry powiedział o tym chyba każdemu reżyserowi w mieście. - No nieźle - rzuciła, a jej policzki zaczerwieniły się. - Nie wiedziałam o tym. - Dlatego pomyśl o tym, dobrze? - poprosił, widząc, że taka możliwość zaczyna zakorzeniać się w jej umyśle. On i Katy mieliby razem wystąpić w filmie. Wtedy ich miłość ukazałaby się na ekranie znacznie wyraźniej, niż to miało miejsce za pierwszym razem na zdjęciach próbnych. Odchylił się do tyłu i przyglądał się odległym chmurom. Czy Katy nie mówiła mu, że zawsze marzyła o zagraniu w filmie? Tym razem nie ryzykowałaby utraty prywatności, jej zdjęcia pojawiły się już bowiem w kolorowych pismach. Praca z Katy byłaby czymś niesamowitym; byłaby to zarazem szansa dla niej, aby dzielić z nim jego świat, i mogłaby wówczas pokazać Hollywood, na co ją stać. Katy przysunęła się do niego trochę bliżej. - To dopiero byłaby zabawa stwierdziła niespodziewanie. - Naprawdę? - Naprawdę. - To świetnie - powiedział, puszczając jej dłoń i wstając. - Za kilka miesięcy będę musiał ci o tym przypomnieć - dotknął nogawki swoich spodenek. - Wygląda na to, że wysychają. Kary przeciągnęła palcami po swoich spodenkach. - Moje także stwierdziła.
47
RS
Pomógł jej wstać i przyciągnął ją blisko siebie. - Potem nie będziemy już spędzali czasu oddzielnie - powiedział, uśmiechając się do niej nieśmiało. Co akurat nie będzie takie złe. - Tak - znów zarumieniły się jej policzki. - Nie będziemy się żegnali na długo - ciągnął. Zarzuciła mu ręce na szyję. - Ani nie będziemy pływać w płytkiej wodzie - zażartowała. - Nie będziemy - odparł i uśmiechnął się, lecz po chwili spojrzał na nią poważnym wzrokiem. - Słuchaj, Katy... dzięki za rozmowę. - O twojej pracy? - zdziwiła się. - Tak. Nigdy nie narzekałaś. To dla mnie wiele znaczy. - Rozumiem to. I teraz, kiedy o tym pomówiliśmy, ja też czuję się lepiej przyznała. Zdjął jedną rękę z jej talii i zgarnął kosmyk jej blond włosów za ucho. Kocham ten dom - stwierdził. Ujął palcami jej podbródek i zbliżył usta do jej ust, a kolejne słowa wyszeptał do jej ucha: - Ale ciebie kocham bardziej. Potem znów się pocałowali, lecz tym razem pamiętając już o granicy, której nie wolno im było przekroczyć. Po chwili Dayne odwrócił się i ostatni raz z uwagą popatrzył w stronę domu. - Zrób zdjęcia, zanim rozpocznie się remont - poprosił. - Pewnego dnia nie będziemy mogli uwierzyć, że kiedykolwiek wyglądał tak jak teraz. Katy się uśmiechnęła, a Dayne poczuł, jak ten uśmiech dociera do najgłębszych zakątków jego serca. Słońce przypiekało ich teraz mocno, a wszystkie ślady burzy zniknęły. Dayne nie mógł sobie wyobrazić, że za kilka godzin będzie musiał pożegnać się z Katy. Poszli do swoich samochodów, lecz zanim otworzył jej drzwi, zatrzymał się i delikatnie chwycił jej dłonie. - Pomódl się ze mną, Katy - poprosił. Ona uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Dayne milczał przez chwilę, zanim rozpoczął. Kiedy się modlił, jego głos był pełen emocji. - Chciałbym podziękować Ci, Panie - zaczął. - To miejsce, ten widok, to jezioro. To wszystko jest cudowne i czuję się tu jak w domu mocniej ścisnął jej dłonie. - Proszę Cię, Boże, spraw, niech ten czas szybko minie. Ty wiesz, co ja czuję - że pragnę tylko pozostawić wszystko i jak najszybciej poślubić Katy. Pomóż mi, abym był cierpliwy, i pomóż nam wytrwać - słychać było śmiech w jego głosie - za każdym razem, kiedy wpadniemy do płytkiej wody. Proszę cię o to wszystko w imię Chrystusa. Amen. - Amen - powiedziała Katy. Kiedy wsiedli do samochodów, Dayne poczuł się ogarnięty przez Boże miłosierdzie i przez Jego dobroć. Był zaręczony z kobietą, która go znała -
48
RS
takiego, jakim był naprawdę. Z kobietą, która go kochała ponad życie, szanowała i była mu wierna. A w ciągu kilku następnych miesięcy ta kobieta ze sterty starego, próchniejącego drewna utworzy dom - miejsce, w którym będą mogli zbudować wspólną przyszłość, gdzie pewnego dnia założą rodzinę. Dayne myślał o tym wszystkim, a także o rysującej się możliwości wystąpienia z nią pewnego dnia w filmie. Przyszłość wyglądała lepiej niż w jakimkolwiek scenariuszu. Nagle uderzyła go fala smutku, ponieważ za kilka godzin ponownie opuści to miejsce. Lecz nie na długo. Pewnego dnia, i to już wkrótce, te jego przyjazdy będą należeć do przeszłości. A teraz mogli już odliczać dni do chwili, kiedy to się stanie.
49
ROZDZIAŁ SIÓDMY
RS
Balley Flanigan nie mogła uwierzyć, że zostali zaproszeni. Dayne Matthews przebywał w mieście i oboje z Katy umówili się na obiad z Baxterami - jego biologiczną rodziną. Katy zaprosiła Flaniganów, aby także tam przyszli, i teraz Bailey z trudem się powstrzymywała, żeby nie telefonować do znajomych i nie opowiadać im o tym. Będzie na obiedzie z Dayne'em Matthewsem! Jej trzej przybrani bracia byli właśnie na turnieju piłki nożnej w Indianapolis, a Connor w tym tygodniu wyjechał z Shafferami pod namiot. Został więc tylko jej najmłodszy brat, Ricky, i rodzice. I cała czwórka jechała właśnie do domu Baxterów. Siedząc na tylnym siedzeniu samochodu terenowego rodziców, Bailey pisała sms do Tima Reeda, przyjaciela z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego: „Będę dziś na obiedzie z Dayne'em Matthewsem". Tim odpisał błyskawicznie: „Niemożliwe!". „Nie zwariowałam. Nie tylko ja tam będę, lecz także moja jodzina, Baxterowie, no i Katy" - wystukała natychmiast w odpowiedzi. Po upływie pół minuty jej telefon znów wydał potrójny sygnał. Otworzyła klapkę i przeczytała wiadomość: „Żałuję, że mnie tam nie będzie". Uśmiechnęła się i po raz kolejny zaczęła stukać w klawisze. „Nie przejmuj się... Wezmę autograf - napisała i wysłała wiadomość. W ubiegłym roku, kiedy Dayne kręcił w Bloomington swój poprzedni film, Tim poszedł z Bailey przekazać mu potajemnie wiadomość od Katy i wówczas Dayne rozmawiał z nimi jak z równymi sobie. Powiedział nawet Timowi, że jest świetnym aktorem. Ponownie usłyszała potrójny sygnał. Otworzyła klapkę i spojrzała na wyświetlacz. „Nie z powodu Dayne'a, ale dlatego, że ty tam będziesz" przeczytała. Bailey odetchnęła szybko. - Tim, przyjacielu - szepnęła - co to wszystko ma znaczyć? - Co? - zapytała matka, spoglądając przez ramię. - Nie, nic - uśmiechnęła się Bailey. - Tak tylko mówię do siebie. Ojciec uchwycił jej wzrok we wstecznym lusterku. - Do kogo pisałaś? spytał. - Do Tima Reeda - zrobiła do niego minę. - Żałuje, że nie jedzie z nami na obiad. To wszystko - wyjaśniła. Mama zwróciła się do ojca: - Czy wziąłeś sałatkę?
50
RS
- Oczywiście - odparł, wyciągając rękę i poklepując ją po kolanie. - Nie denerwuj się, Jenny. Dayne to normalny facet. Sama tak mówiłaś. - Wiem - potwierdziła, próbując wygładzić zagięcie na rękawie bluzki. Co innego zamienić z nim przez chwilę parę słów, kiedy wpada po Katy, a co innego obiad. Po prostu szturchnij mnie, jeśli będę się dziwnie zachowywać. - On przeprowadza się tutaj, prawda? - wtrącił się Ricky, który nie mówił wiele, odkąd wyjechali z domu, lecz teraz wyprostował się trochę na siedzeniu. Miał osiem lat, a jego blond włosy od pływania i żeglowania latem po jeziorze jeszcze się rozjaśniły i teraz były prawie białe. - Prawda, brachu - odparł ojciec, posyłając mu krótki uśmiech. Ricky zakręcił ręką w powietrzu. - I co to za wielka sprawa? - zawołał. Bailey zerknęła na brata. Było jasne, że on niczego nie rozumie. - Będzie fajnie - rzekła. - Pobawisz się z Cole'em, synkiem pani Blake. - Pewnie, że się pobawię. Poznałem go już kiedyś - odparł Ricky, opadając na siedzenie. - On mówi, że jego dziadek ma staw z rybami. - To sobie tam pójdziecie - rzuciła Bailey, słysząc ponownie dźwięk telefonu. Otworzyła klapkę i przeczytała kolejną wiadomość od Tima: „Czy zapomniałaś o mnie?". Szybko wystukała odpowiedź: „Nie... lecz jesteśmy już prawie na miejscu". Wysłała sms i zamknęła klapkę. Pomyślała, że napisze do niego po spotkaniu. Ostatnio, po dłuższej, sześciomiesięcznej przerwie, kiedy prawie nie kontaktowali się ze sobą, pisali do siebie niemal każdego dnia. Bailey miała szesnaście lat i niebawem szła do przedostatniej klasy w szkole średniej Clear Creek High School, lecz nawet gdyby miała żyć sto lat, nie pomyślałaby nigdy, że mógłby się nią zainteresować starszy od niej o rok Tim Reed. Od stycznia był związany z pewną dziewczyną. Teraz przestał się z nią spotykać i zachowywał się tak, jakby zakochał się w Bailey, choć było to niemożliwe. Wszyscy w Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym wiedzieli, że on wciąż jest zakochany w swej byłej dziewczynie. Bailey westchnęła i wyjrzała przez okno. Poza tym - pomyślała - nawet gdyby Tim zapomniał o tamtej dziewczynie, nie był to dobry czas, aby się z nim związać. Bailey spotykała się teraz z Tannerem Williamsem, rozgrywającym drużyny bejsbola Clear Creek, którego znała od czwartej klasy szkoły podstawowej. Wszystko zaczęło się przed świętami Bożego Narodzenia. Zatelefonował do niej pewnego wieczoru i otworzył przed nią swe serce jak nigdy przedtem.
51
RS
Wciąż miała w pamięci jego słowa. - Nie mogę tak dłużej żyć, Bailey powiedział jej wówczas. - Co? - zawołała zaskoczona. Wcześniej włączyła w telefonie funkcję głośnego mówienia, aby podczas rozmowy móc oczyścić twarz. - Nie mogę... nie mogę dłużej być twoim przyjacielem. To zbyt trudne wyznał. Bailey przecierała policzki mleczkiem do demakijażu. Spojrzała na telefon. - Tanner, o czym ty mówisz? - spytała. - Wyłącz proszę głośnik - jęknął. - Dobrze - zgodziła się. Nacisnęła odpowiedni przycisk i podniosła słuchawkę do ucha, trzymała ją jednak w pewnej odległości, tak aby biała emulsja pokrywająca jej policzki nie dotykała telefonu. - Dlaczego nie możesz być moim przyjacielem? - dociekała. To, co wówczas powiedział, prawie zwaliło ją z nóg. - Ponieważ zakochałem się w tobie - wyznał. Po czym zapytał poirytowanym głosem: Czy to tak trudno zrozumieć? - No wiesz... powiedzmy, że byłbyś dobrym partnerem do pokera... próbowała żartować, lecz serce waliło jej jak młot. Sięgnęła po myjkę, która wisiała nad drzwiami kabiny prysznicowej, lecz kiedy to robiła, przewróciła mleczko do demakijażu. - Oj! - zawołała. Chwyciła ręcznik, wytarła nim mleczko, a w końcu upuściła słuchawkę do umywalki. - Och - westchnęła. - Ale ze mnie niemota - powiedziała na tyle cicho, aby nie mógł jej usłyszeć. Po czym odstawiła buteleczkę z mleczkiem i sięgnęła po leżącą w umywalce słuchawkę. - Tanner? Jesteś tam jeszcze? spytała. - Nie ułatwiasz mi zadania - rzucił. Nagle uświadomiła sobie, co on właściwie miał na myśli. - Mówisz poważnie? - spytała. - Tak - potwierdził. - Bailey, chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. Bardzo bym tego chciał. Wydawało się jej, że nie jest jeszcze gotowa, aby na poważnie z kimś chodzić. Jej mama była tego samego zdania. - Na razie lepiej być tylko przyjaciółmi, Bailey - zawsze jej powtarzała. I tak właśnie Bailey odpowiedziała wówczas Tannerowi. Lecz on nie dawał za wygraną. Nie mógł być jedynie jej przyjacielem. Nie teraz, gdy za każdym razem kiedy mijali się na korytarzu albo spędzali czas z tą samą grupą przyjaciół, on myślał tylko o niej. Jego wyznanie zaskoczyło ją całkowicie, ale pod koniec tamtego tygodnia zgodziła się zostać jego dziewczyną. Mieli mówić mamie Bailey,
52
RS
kiedy będą razem gdzieś wychodzić, a on musiał obiecać, że nie posunie się w ich relacji za daleko. - Bez względu na to, co wydarzy się w przyszłości, chcę być twoją przyjaciółką, Tanner. To jest dla mnie naprawę ważne powiedziała mu wówczas. Od tamtej pory byli ze sobą. Nie naśladowali jednak jej koleżanek, które w intymnych relacjach ze swoimi chłopakami posuwały się bardzo daleko. Dotychczas Tanner nawet jej nie pocałował, nie jeździli też razem samochodem, bo choć od niespełna roku każde z nich posiadało już prawo jazdy, obydwoje mieli zakaz wożenia samochodem innych nastolatków. Bailey wyczuwała, że Tanner zaczyna się niepokoić. Ostatnim razem, kiedy spędzali czas w jej domu, wziął ją na balkon od strony podwórza, gdy było już ciemno. Trzymali się za ręce i rozmawiali o jego obozie sportowym. Zanim jednak przytulił ją na pożegnanie, zapytał, czy może ją pocałować. - Nie jestem gotowa - powiedziała mu. - Jeszcze nie. A jaka była prawda? Nie chciała zawieść zaufania rodziców, a co ważniejsze, bała się. Bała się, że zakpiłaby sobie z tego, za czym się opowiadała. Wiara, którą wyznawała, i podjęte postanowienia mówiły jej, aby zaczekała z tymi sprawami do dnia ślubu. Bała się też o swoje uczucia. Kiedy zaczęłaby całować się z Tannerem, wszystko mogłoby ulec zmianie. Może poczułaby wobec niego jakieś zobowiązanie, a może zakochałaby się w nim tak mocno, że nie byłoby już odwrotu. W każdym razie ich rozmowy telefoniczne nie były tak zabawne jak wcześniej. Za każdym razem przynajmniej przez pięć minut wypytywał ją, z kim rozmawiała albo kto do niej pisał. Nie chciała sprawdzać, jak całowanie się z nim zmieniłoby ich relacje. Bailey wyjrzała przez okno w chwili, kiedy jej tata wjeżdżał właśnie na podjazd pod domem Baxterów. Jeszcze nigdy tutaj nie była. Dom wyglądał przyjemnie i zachęcająco i był otoczony ogromnym trawnikiem. Zaparkowali i weszli do środka. Dayne uśmiechnął się do niej szeroko, kiedy ją zobaczył. - Co słychać u mojej ulubionej tancerki z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego? zawołał na powitanie. Otworzyła usta, lecz przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. Świetnie, dzięki - odparła wreszcie. - Katy powiedziała mi, że wybierasz się w sierpniu na obóz teatralny. - Tak, proszę pana - odparła, czując, że musi się uspokoić. - Może mógłby pan przyjechać na przedstawienie? - Będę tam - rzucił, wymieniając spojrzenia z Katy. - Już obiecałem.
53
RS
Bailey chciała podtrzymać rozmowę. Iluż jej znajomych mogło pochwalić się tym, że naprawdę rozmawiało z Dayne'em Matthewsem? Kiedy pan tam przyjedzie, może mógłby pan udzielić mi i Connorowi jakichś wskazówek? Powiedzieć nam, jak mamy lepiej grać. Katy trąciła Dayne'a. - Tim Reed wciąż mówi o tym, jak go pochwaliłeś, kiedy kręciliście film w Bloomington. - Właśnie - podchwyciła Bailey, puszczając oko do Dayne'a. - Zawsze był skromny, a teraz... Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. W tej chwili ktoś zawołał Dayne'a do kuchni. Bailey patrzyła za nim, jak odchodzi, i dopiero wtedy odetchnęła. Katy miała rację. Wśród nich Dayne zachowywał się jak normalny facet, chociaż był najbardziej znanym gwiazdorem filmowym w kraju. Lewie udało się jej ukryć objawy radości, kiedy zajmowała miejsce przy stole naprzeciwko niego. Bez względu na to, jak bardzo zwyczajnie się zachowywał, jej przyjaciele nigdy by w to nie uwierzyli. Przy obiedzie Bailey uważnie obserwowała relacje pomiędzy Baxterami, Katy i Dayne'em. John Baxter wydawał się dumny ze swojego najstarszego syna i pragnął pomóc mu odnaleźć miejsce w rodzinie. Katy powiedziała im o tym wcześniej i po sposobie, w jaki John wypytywał Dayne'a o jego ostatni film, można było poznać, że miała rację. Ashley Blake zachowywała się podobnie. Siedziała po drugiej stronie Dayne'a i chłonęła każde jego słowo. Lecz najbardziej zaangażowała się Bailey w obserwowanie Katy i Dayne'a. Zachowywali się bardzo normalnie i nie byli sobą całkowicie pochłonięci. Przynajmniej nie tutaj. Przed obiadem trzymali się za ręce i to wszystko. Żadnych objęć i pocałunków. Bailey podobało się to. Okropnie wygląda, kiedy dwoje ludzi obnosi się z czymś takim. Jej mama zwykła mówić: „Jeśli ktoś gra w ten sposób przed ludźmi, naprawdę lepiej się nie domyślać, co on robi za zamkniętymi drzwiami". Kiedy obserwowała Katy i Dayne'a, najbardziej podobał jej się sposób, w jaki na siebie patrzyli. Kiedy oczy Katy napotykały wzrok Dayne'a, reszta świata przestawała dla niej istnieć. A kiedy Dayne patrzył na nią, wyraz jego twarzy mówił coś takiego, czego Bailey nigdy nie widziała na dużym ekranie. Aż wzdychała, kiedy ich obserwowała. Po obiedzie Ricky poszedł z Cole'em na górę oglądać jakiś film. Pozostali przeszli do salonu, gdzie rozmawiali o ślubie. A to sprawiło, że wieczór stał się dla Bailey jeszcze bardziej romantyczny. - Czyli znaleźliście już kogoś, kto potrafi to zorganizować, zachowując wszystko w tajemnicy? - spytał John Baxter. Wyglądał na szczęśliwego.
54
RS
- Tak sądzę - odparł Dayne, kładąc rękę na oparciu krzesła, na którym siedziała Katy. - Przekonamy się. - Innymi słowy - wtrąciła Katy - nie pozwolimy, aby jakiś fotograf albo śmigłowiec zrujnował ten dzień. Tego jesteśmy pewni. Nagle Bailey przestała słuchać rozmów wokół siebie. Jak szczęśliwa musiała być Katy, zaręczona z Dayne'em, planująca ślub i znająca już swoją przyszłość! Przez całe życie rodzice przypominali Bailey pewien fragment Biblii - jedenasty werset z dwudziestego dziewiątego rozdziału Księgi Jeremiasza: „Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyśliłem co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie". Bóg miał dla niej dobre plany, wierzyła w to. Wydawało jej się jednak, że musi upłynąć zbyt dużo czasu, zanim je pozna. Czy pewnego dnia też będzie prowadziła podobną rozmowę, dopracowując szczegóły ślubu i miesiąca miodowego z Tannerem u boku? A może to będzie Tim Reed? A może nawet Cody Coleman, chłopak mieszkający na tej samej co ona ulicy? Kilka tygodni temu jego mama została aresztowana za posiadanie narkotyków i teraz siedziała w więzieniu, więc rodzice Bailey zgodzili się, aby jeszcze w tym tygodniu Cody wprowadził się do nich i zamieszkał w pokoju gościnnym na parterze przynajmniej do czasu, kiedy ukończy szkołę. - Musi tylko spełnić jeden warunek — powiedzieli do niej rodzice dzień wcześniej. Bailey wiedziała, dokąd doprowadzi ta rozmowa. - Nic poza przyjaźnią nie może was łączyć - usłyszała. - No dobrze - mówiła jej mama ciepłym i pełnym zrozumienia głosem, lecz w jej spojrzeniu kryła się obawa. - Wiem, jak się czujesz w obecności tego chłopaka, mimo że obok są Tanner i Tim Reed. Cody zawsze ci się podobał, kochanie. - I to wszystko - odparła wówczas, uśmiechając się do nich smutno. Myślę, że on wie, że my... no wiecie, że jesteśmy całkowicie inni, że jesteśmy jak z dwóch różnych planet, biorąc pod uwagę warunki, w jakich wzrastaliśmy. Zmarszczki na czole jej ojca zmniejszyły się trochę. - Właśnie powiedział. - Cody to miły chłopak i chcemy mu pomóc, ale to nie takie proste. Bailey uśmiechnęła się teraz do siebie. Powiedziała wtedy rodzicom prawdę. Cody wciąż mógł robić na niej wrażenie, ale nie była nim zainteresowana. Byli od siebie zbyt różni. W takim razie może będzie to
55
RS
ktoś całkowicie nowy, ktoś, kogo jeszcze nie poznała. Może kiedy w sierpniu pojedzie na letni obóz z Chrześcijańskim Teatrem Młodzieżowym, pozna jakiegoś nowego chłopaka. Kogoś wysokiego i silnego, z poczuciem humoru i głosem, który powali ją na kolana. Kogoś takiego jak Dayne Matthews. Lecz kiedy wieczór dobiegł końca i kiedy pożegnali się i wsiedli do samochodu, aby wrócić do domu, jakiś smutek napełnił serce Bailey. Żaden z chłopców, których znała, nie był taki jak Dayne. Byli zmienni, pogmatwani i czasami trochę zbyt zaborczy. Spojrzała na gwiaździste niebo nad Bloomington. To nie był jeszcze właściwy czas, aby myśleć o miłości. Nawet jeśli nie wszystko jej się podobało u chłopców, których znała, to pewnego dnia... pewnego dnia oni dorosną. Tak przecież mówił jej tata. A wtedy ona odnajdzie nadzieję i przyszłość, którą Bóg zaplanował dla niej. Pewnego dnia znajdzie także tego kogoś „na zawsze". Tak jak Katy Hart. Wszyscy już dawno wyszli, a John leżał w łóżku, nie mogąc zasnąć z powodu zbyt wielu wrażeń, których dostarczył mu dzisiejszy wieczór. Cieszył się z każdej minuty spędzonej przy obiedzie w towarzystwie Katy i Dayne'a, lecz jednocześnie nie mógł pozbyć się napięcia, które nagromadziło się w nim podczas wieczornego spotkania. Ashley i Landon z chłopcami przybyli godzinę wcześniej, niż zamierzali, więc Ashley powiedziała do Cole'a, aby poszedł poszukać żab nad stawem. Swoim wcześniejszym przyjściem zaskoczyli Johna, więc Elaine wciąż była jeszcze w jego domu. Przyszła do niego, aby pomóc mu upiec na wieczór szarlotkę, a kiedy weszła Ashley, Elaine wciąż była zajęta sprzątaniem kuchni. John poczuł niezręczność tej sytuacji. Po wejściu do kuchni Ashley stanęła jak wryta i surowo spojrzała na odwróconą do niej tyłem przyjaciółkę Johna. Elaine musiała słyszeć, że drzwi się otworzyły, ponieważ spytała: - John, powiedziałeś, że o której przyjdą goście? - Już - odparła Ashley, podeszła powoli do stołu, położyła swoje rzeczy i uśmiechnęła się sztucznym, wymuszonym uśmiechem. - Już przyszliśmy dodała. Postawiła fotelik na stole i spojrzała na śpiącego w nim Devina. - Cześć, Ashley - powiedziała Elaine, uśmiechając się. - Pomogłam twojemu tacie przygotować deser - wyjaśniła. - Nie wiedziałam... nie wiedziałam, że będziesz na obiedzie - rzekła zdziwiona Ashley.
56
RS
- Nie będę - odparła; jej uśmiech przygasł. - Prawie już tu skończyłam. Landon podszedł do Ashley, pocałował ją w policzek i popatrzył na nią porozumiewawczo. John wiedział, co oznacza takie spojrzenie. Było to ostrzeżenie i zarazem prośba o wyrozumiałość. John chciał także dołączyć swoją. Nawet bez pozy, którą przyjęła Ashley, sytuacja była wystarczająco niezręczna. John zamierzał wyjść z kuchni z Landonem i Cole'em, ale nie mógł tak zostawić Elaine. Przeszedł więc przez środek kuchni, stanął obok Elaine i wziął do rąk ściereczkę do naczyń. - Będę wycierał - rzucił. W końcu - po chwili, ale wydawało się, że minęło pół godziny - Ashley wyjęła Devina z fotelika i poszła do innego pomieszczenia. Kiedy zostali sami, John pochylił się i dotknął czołem ramienia Elaine. Przepraszam - rzekł. Uniósł głowę i dostrzegł ból w jej oczach. Ból, który próbowała ukryć. - Od powrotu z Francji Ashley nie zachowywała się w ten sposób - wyjaśnił. - W porządku - odparła, wciąż mając pianę na rękach. Spojrzała na zlew i zaczęła czyścić metalowym zmywakiem wnętrze misy. - Ona kocha swoją matkę, to wszystko. A ja nią nie jestem - powiedziała. - Lecz to nie usprawiedliwia jej niegrzecznego zachowania - stwierdził zawiedziony. Ostatnio John i Elaine spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Chodzili na spacery i spotykali się od czasu do czasu na posiłkach w jego lub jej domu. - Przecież chyba mogę mieć przyjaciół - powiedział po chwili. To, co zdarzyło się potem, było głównym powodem tego, że nie mógł teraz usnąć. Kiedy wypowiedział te słowa, Elaine spojrzała mu oczy, a jej spojrzenie wyrażało smutek. - Jesteśmy przyjaciółmi, John? - spytała. - Oczywiście - odparł szybko. - Ashley i pozostałe moje dzieci będą musiały przyjąć to do wiadomości. Elaine kiwnęła przytakująco głową i po chwili znów zajęła się zmywaniem naczyń. - Masz rację, a ona będzie musiała... będzie musiała to zaakceptować - potwierdziła bezbarwnym głosem. Po upływie kilku minut skończyli zmywać naczynia i Elaine wyszła. Lecz John nie mógł otrząsnąć się z uczuć, które pojawiły się w jego sercu. Ani wówczas, ani przez resztę wieczoru nie mógł sobie z nimi poradzić. Postawa Elaine uległa radykalnej zmianie, kiedy nazwał ją swoją przyjaciółką. Na początku był pewien, co miała na myśli. „Jesteśmy przyjaciółmi, John?" - spytała przecież, tak jakby chciała potwierdzić, że uważa ją za swoją przyjaciółkę, a nie tylko za znajomą.
57
RS
Lecz jeszcze zanim wyszła, nie był już taki pewien. A teraz nabierał coraz większego przekonania, że jej słowa miały inne znaczenie. „Jesteśmy przyjaciółmi, John?" - rzekła wówczas, tak jakby chciała zapytać: „Tylko przyjaciółmi?". Czy po upływie roku, odkąd zaczęli ze sobą rozmawiać o swoich rodzinach i znajdować radość we wspólnym spędzaniu czasu, rzeczywiście była dla niego tylko przyjaciółką? Lecz nawet nie to go najbardziej zaskoczyło, było bowiem oczywiste, że mogła się nad tym zastanawiać, przecież straciła współmałżonka dużo wcześniej niż on. Najważniejsze było co innego: rozmowa przy zlewie spowodowała, że on zaczął się nad tym zastanawiać. Szybko zaczął myśleć o Elaine jak o przyjaciółce, lecz czy był jakiś powód, dla którego nie chciał pozwolić swemu sercu przekroczyć granicy, za którą kończyła się przyjaźń? Czy na poważniejszą relację było już za późno? John zamknął oczy, a z głębi jego serca popłynęły ciche słowa: Elizabeth... gdzie jesteś? Po czym położył rękę na pustym miejscu obok siebie w łóżku i ponownie zapytał: Jak mogłaś mnie tak zostawić? Jego uczucia do Elaine, napięcie, które wyczuwał u Ashley przez resztę wieczoru - nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nie tak miały się potoczyć te lata. Elizabeth powinna siedzieć obok niego przy stole, a dzisiejszego wieczoru trzymałby ją za rękę i od czasu do czasu spoglądał na nią w sposób tylko dla niej zrozumiały. Kiedy patrzyłaby na swoją rodzinę, jej oczy błyszczałyby, a ona byłaby zdumiona, że w końcu... w końcu ich najstarszy syn odnalazł drogę do domu. Powinna być tutaj, aby zachwycać się narodzinami Devina, fascynacją kijankami, którą przejawiał Cole, męstwem, jakie wykazała Jessie tego lata, pływając na desce, i niewiarygodnymi postępami, jakie poczyniła Hayley od momentu, kiedy prawie utonęła. Położył rozłożone palce na prześcieradle. Elizabeth powinna być tutaj obok niego. Kiedy zasnął, nie obawiał się już Ashley, nie przejmował się wątpliwościami wypisanymi na jej twarzy, kiedy patrzyła na niego tego wieczoru. Nie niepokoił się z powodu Elaine. Nie bał się pytania, które zadała, stojąc przy zlewie. Nie martwił się tym, jak daleko zaszła jego przyjaźń z nią. Jego serce było całkowicie wypełnione przez miłość jego życia, przez tą, za którą tęsknił przy niemal każdym swoim oddechu. Przez ukochaną Elizabeth.
58
ROZDZIAŁ ÓSMY
RS
Luke Baxter nie potrafił powiedzieć, co bardziej dawało mu się we znaki - wysoka temperatura czy duża wilgotność powietrza. Lecz tak naprawdę nie miało to znaczenia. Mimo tego nieprzyjemnego połączenia on i jego żona Reagan wybrali się na popołudniowy spacer z dziećmi do Central Parku. Mieli teraz wózek z dwoma miejscami - przednie było przeznaczone dla Malin, która nie ukończyła jeszcze roku, a tylne dla trzyletniego Tommy'ego, który zazwyczaj robił się zmęczony po mniej więcej dziesięciu minutach spaceru. Była czwarta po południu w ostatnią sobotę lipca i Tommy zasnął pół godziny wcześniej. Spacerowali tą samą trasą co zwykle, idąc na południe przez park w kierunku stawu i zoo, mijając konne powozy, szkicujących artystów, sprzedawców hot dogów. Byli już w drodze powrotnej i szli krokiem wolniejszym niż zwykle. Alejka była zatłoczona z powodu turystów, tworzących irytujący tor przeszkód dla ludzi uprawiających jogging lub tych, którzy szybkim krokiem próbowali przemierzyć park w letni weekendowy dzień. Od pięciu minut szli w milczeniu. Lukę prowadził wózek, pchając go z taką samą determinacją, z jaką chciał popychać do przodu wszystko, co dotyczyło ich życia. Właśnie z tej determinacji pochodziła nadzieja na pomyślne wyniki jego egzaminu adwokackiego i oficjalne objęcie stanowiska adwokata w kancelarii prawnej oraz zamiar późniejszego wyprowadzenia się z Reagan i dziećmi z apartamentu jej matki położonego w modnej części Manhattanu. Lukę zerknął na żonę, lecz ona nie dostrzegła tego. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Swoje blond włosy miała ciasno spięte w koński ogon, a podkrążone oczy świadczyły o tym, że dzieci wymagają naprawdę dużo opieki. Lukę także był zmęczony. Reagan wyjęła butelkę z wodą mineralną z pojemnika znajdującego się przy rączce wózka i pociągnęła z niej duży łyk, po czym pierwsza przerwała ciszę. - Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - spytała. Lukę zmrużył oczy i szedł dalej. - Tak - odparł po chwili. Pokręcił głową. Dlaczego ona musiała go o to zapytać? Ostatnio za każdym razem, kiedy przebywali razem, Reagan pytała go o to samo. Przyspieszył kroku. Może to jego złe samopoczucie nie wynikało z upału czy dużej wilgotności. Może nie była to gęsta, dająca zaduch chmura, tylko po prostu napięcie między nimi. W każdym razie wyczuwał takie napięcie. To przypominało
59
RS
mu, że chciał być bliżej Bloomington. Przynajmniej chciał tego, zanim dowiedział się, że Dayne się tam przenosi. Spojrzał przez drzewa i mignął mu przed oczyma jeden z wieżowców. Jeden z tych, które otaczały park, podobny do tego, w którym wciąż wraz z Reagan i dziećmi mieszkali wspólnie z matką Reagan. Może to stanowiło problem - mieszkanie z jej matką. Była kobietą o łagodnym głosie i chciała dla nich dobrze. Lecz jakim on był mężem, skoro nie potrafił zapewnić domu swej żonie i dzieciom przez ponad dwa lata, które minęły już od ich ślubu? Ostatnio któregoś dnia matka Reagan zrobiła do tego aluzję. - Jak ci poszedł egzamin adwokacki, Lukę? - spytała, nakrywając do stołu i lekko unosząc brew. Był to subtelny sygnał oznaczający jednocześnie znużenie i wątpliwości. - Dobrze - odparł, czując na sobie wzrok Reagan przyglądającej mu się z przeciwległego końca pokoju. Teraz, kiedy ukończył studia prawnicze i miał za sobą egzamin, obie kobiety zachowywały się w ten sposób, jakby cała jego wartość zależała jedynie od wyników tego egzaminu. - Wydaje mi się, że go zdałem. Będę to wiedział w listopadzie - wyjaśnił. Uśmiechnęła się, lecz wciąż patrzyła na niego chłodno. Ta rozmowa uleciała mu z pamięci. Pomasował sobie kark. Ależ napięcie - pomyślał. Czy teraz, kiedy egzamin adwokacki miał już za sobą, nie powinien czuć się lepiej? Malin zaczęła się wiercić i z wózka wypadł jej smoczek. Zatrzymał się, a Reagan stanęła obok niego. Lukę podniósł smoczek, przyjrzał mu się, oczyścił go o spodenki i włożył ponownie do ust córki. Teraz, gdy mieli dwoje dzieci, którym poświęcali cały swój wolny czas, te dni, kiedy myli brudne smoczki, mieli już za sobą. Lukę przypomniał sobie rozmowę z Ashley z czwartkowego wieczoru. Siedział wówczas w salonie w mieszkaniu na Manhattanie. - Dzięki za oddzwonienie - zaczął. - Nie sądziłem, że znajdziesz dla mnie czas. Ashley zawahała się, a kiedy zaczęła mówić, w każdym jej słowie słychać było zakłopotanie. - Czy coś się stało, Lukę? Coś, o czym nie wiem? - spytała, wydając z siebie pojedynczy, smutno brzmiący śmiech. Wygląda na to, że za każdym razem, kiedy ostatnio rozmawiamy ze sobą, jesteś wkurzony. Albo jesteś zły na tatę, albo zły na to, ile czasu musiałeś poświęcić na przygotowanie się do egzaminu, a nawet zrobiłeś się zrzędliwy wobec mnie. - Wszystko w porządku - odparł, nie chcąc rozmawiać o przyczynie swego gniewu. Chciał porozmawiać na temat Dayne'a Matthewsa. Cudownego faceta. Najstarszego z rodzeństwa Baxterów. Pierworodnego
60
RS
syna. Swojego brata. I o tym, jak tamtej nocy Lukę został zdegradowany jedynie do imienia na liście. Brooke, Kari, Ashley, Erin i Luke. Pozostałe dzieci Baxterów. Dzieci Johna i Elizabeth, które nie były tak znane jak Dayne. Ashley opowiadała podekscytowana o swoim spotkaniu z Dayne'em i Katy Hart. - Ten dom jest niesamowity! To z pewnością najpiękniejsze miejsce nad jeziorem - mówiła. - Tak. Świetnie. Jestem pewien, że nie będzie miał problemów ze znalezieniem pieniędzy na jego zakup - odparł Luke. Ashley nie potrafiła ukryć swego zaskoczenia. - Luke'u Baxterze! zawołała. - Co ci się stało? Próbował jej to wyjaśnić. Dayne nie zadzwonił do niego od dnia procesu, nawet nie potwierdził, że są braćmi, że ta wiadomość jest prawdziwa. Wszystkie informacje od niego były przekazywane za pośrednictwem Ashley albo ojca. Dayne był zajęty filmowaniem, a Luke uczył się do egzaminu adwokackiego. Może to było przyczyną problemu, o którym mówił Luke. Nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. A może zamieszanie, które panowało w umyśle Luke'a, nie miało z Dayne'em nic wspólnego. Szli teraz brzegiem parku. Minął ich jakichś samochód jadący Piątą Aleją, w którym grała muzyka na cały regulator. Ciężkie basowe dźwięki wstrząsnęły ciałem Luke'a, przypominając mu, że przynajmniej pewne obszary jego serca pozostają puste. Reagan próbowała ponownie wciągnąć go do rozmowy. - Czy wszystko już zaplanowane w związku ze Świętem Dziękczynienia? - spytała. - Jeśli dostanę urlop - odparł, wzruszając ramionami. - Pracujesz w firmie prawniczej - zniecierpliwiła się Reagan. - Żaden prawnik w Nowym Jorku nie będzie pracował w weekend Święta Dziękczynienia. Oczywiście, że dostaniesz urlop. - Może - rzucił. Reagan zatrzymała się, odetchnęła głęboko i spojrzała na męża. Jesteśmy małżeństwem, prawda? - zaczęła. Luke również przystanął, stał blisko niej. Jeśli chce kłócić się tutaj, w Central Parku, to proszę bardzo - pomyślał. Przecież nie raz to już robili. Tak, i co z tego? - spytał. - To, że to oznacza, że ja liczę na ciebie - mówiła podniesionym głosem, nie krzycząc wprawdzie, lecz głośniej niż wcześniej. Kilka osób zerkało na nich, mijając ich. Reagan zaś wskazała na wózek. - Tommy i Malin też liczą na ciebie - ciągnęła, podchodząc do niego bliżej. - A wszystko, co otrzymujemy od ciebie w ciągu ostatnich kilku tygodni, to jedno lub dwa
61
RS
słowa odpowiedzi - wydawało się, że nagle uświadomiła sobie, gdzie się znajdują i jaką robi mu scenę. - Dlaczego nie powiesz mi, co się w tobie dzieje, Luke? - pytała, kładąc dłonie na sercu. - Kocham cię. Czy pamiętasz jeszcze o tym? Luke wsunął ręce do kieszeni spodenek i spojrzał na ziemię. - Usiądźmy - zaproponował. Reagan zwlekała przez chwilkę z odpowiedzią, prawdopodobnie próbując się opanować. - Dobrze - zgodziła się w końcu. Luke zjechał wózkiem z alejki na pustą ścieżkę kilka metrów dalej. Zajrzał do wózka i upewnił się, że Tommy i Malin śpią. Zostawił wózek i usiadł na ławce. Reagan zajęła miejsce obok niego. Patrzył na nią przez dłuższy czas, przyglądając się badawczo jej twarzy, jej zmęczonym oczom. Nigdy jeszcze tak nie wyglądała. W przeszłości, kiedy mieszkali w Bloomington, ich życie było pełne uroku. - Jest ciężko, prawda? - spytał. - Tak - odparła, spoglądając na swoje dłonie. - Ciężej niż myślałam. Luke podniósł wzrok na drzewa i zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie minione lata. Próbował przypomnieć sobie czas, zanim ojciec Reagan zginął w zawalających się wieżach World Trade Center, zanim Reagan zaszła w ciążę i przeniosła się do Nowego Jorku, zanim cały swój wolny czas zaczął dzielić pomiędzy studiowanie protokołów rozpraw sądowych i spędzanie nocy przy płaczącej z powodu kolki Malin. Próbował przypomnieć sobie okres sprzed zmiany pieluch, buteleczek, ściereczek używanych wówczas, gdy Malin miało się odbić, i pór karmienia małej. Próbował powrócić myślami do czasów, zanim w ich życiu pojawił się Dayne Matthews. Luke odwrócił się do Reagan. - U moich rodziców wszystko wyglądało na takie proste - stwierdził. - Miłość i śmiech, chwile zabawy i obiady w gronie rodziny, jedna pora roku po drugiej, rok po roku. - Hm - potwierdziła, siedząc w pewnej odległości od niego. - U moich było podobnie, choć nie dostali od nikogo mieszkania. Kiedy Luke usłyszał te słowa, wezbrał w nim gniew. - Widzisz? Czyli o to chodzi - rzucił. Po czym pomachał ręką, próbując porzucić dalszą rozmowę. - Zapomnij o tym, Reagan - mówił dalej, zachowując się tak, jakby chciał wstać. - Ty zawsze podważasz moje słowa. Powodujesz, że czuję się jak darmozjad. - Zaczekaj - zawołała. Nagle spojrzała na niego tak, jakby pożałowała swych słów, i przytrzymała go lekko za kolano. - Zaczekaj, Luke. Przepraszam. Nie to chciałam powiedzieć.
62
RS
Zacisnął zęby i usiadł ponownie. - Nie ma znaczenia, co chciałaś powiedzieć - rzucił. - Ciągle o tym mówisz. Jesteś zmęczona mieszkaniem z twoją mamą, chciałabyś się usamodzielnić, niepokoisz się o mnie, czy dostanę dobrą pracę. - Nie powiedziałam tego - odparła. - Nie musiałaś - stwierdził, opierając się o drewnianą ławkę. - Te wątki przewijają się we wszystkich naszych rozmowach - poczucie porażki zastąpiło w nim miejsce gniewu. - Znam cię - mówił dalej. - Słyszę to w twoim głosie. Grupa dzieci w czerwonych podkoszulkach zmierzała na rowerach w ich stronę, śmiejąc się i śpiewając coś niezrozumiałego o piłce nożnej. Reagan zaczekała, aż ich miną. - Ja też cię znam, Luke - zaczęła. - To nie jest związane tylko ze mną albo z twoją pracą. To jest związane z Dayne'em Matthewsem - przez chwilę się wahała. - Mam rację? Chciał krzyknąć na nią, chciał zaprzeczyć i powiedzieć, że Dayne Matthews nie ma tu nic do rzeczy. Że chodzi o nich, o to, jak szybko popadli w rutynę - w ciągu zaledwie dwóch i pół roku małżeństwa. Otworzył usta, aby jej to powiedzieć, lecz słowa zamarły na jego wargach. Powoli pochylił się do przodu i oparł przedramiona na kolanach. Spojrzał na ziemię i odetchnął głęboko. - Może masz rację - wyznał. Odgłosy rozmów ludzi spacerujących w parku i hałas ruchu ulicznego przestały im przeszkadzać. - Luke - powiedziała Reagan łagodniejszym głosem. - Porozmawiaj ze mną. - Jest źle, to wszystko - odparł, lekko poruszając ustami, tak że ledwie mogła go słyszeć. - Przez całe życie byłem jedynym synem, aż tu nagle jeden telefon zmienia to wszystko. - Wszystko? - zdziwiła się. - Tak - potwierdził, patrząc jej w oczy. - Wszyscy mówią tylko o nim, a teraz... - żal ścisnął mu gardło tak, że zaniemówił. Spojrzał w dół na swoje stopy i zakaszlał. Kiedy opanował się trochę, mówił dalej: - Teraz Dayne przeprowadza się do Bloomington i resztę mogę sobie wyobrazić...wyprostował się, ścisnął brzeg ławki i odwrócił się do Reagan. - Dayne i mój tata stają się sobie coraz bliżsi, próbując nadrobić stracony czas, podczas gdy mnie całkowicie pochłania urządzenie nam życia w Nowym Jorku. Reagan położyła dłoń na dłoni Luke'a. - Nie tak... - ciągnął, wskazując wolną ręką zatłoczoną alejkę i położone dalej wieżowce - nie tak wyobrażałem sobie życie, Reagan - mówił przez
63
RS
zaciśnięte usta, próbując opanować emocje. - Zamierzałem nabyć trochę doświadczenia w pracy w dużym mieście, a potem znaleźć żonę i osiąść w Bloomington. Dopiero potem chciałem mieć dzieci - spojrzał na nią, a w jego oczach błyszczały łzy. - I chciałem, żeby moja mama tam była, żeby kochała moje dzieci i była dla nich najlepszą babcią. Na jej twarzy zobaczył wielką przykrość, oddychała z trudem. - Czyli o tym wciąż myślisz - rzekła. - Nie tak wyobrażałeś sobie życie - powtórzyła jego słowa, po czym wstała i położyła ręce na biodrach. - Wiesz co, ja też nie tak wyobrażałam sobie swoje - zaśmiała się sztucznym, wymuszonym śmiechem i odwróciła się tyłem do niego. Lecz po chwili znów obróciła się i spojrzała mu w oczy. - Uprawiałam kiedyś sport, pamiętasz? Miałam trenować przez cały pobyt na uczelni i skończyć studia. Chciałam zajmować się marketingiem, reklamą albo dziennikarstwem, pracując w radiu lub telewizji - nie mówiła głośno, lecz ton jej głosu jakby krzyczał na niego. Później miałam wyjść za mąż za chłopaka, który odnalazł się w życiu przerwała na chwilę i spojrzała na niego wymownie. - Później, po pewnym czasie - ciągnęła - założylibyśmy rodzinę, a ja zajęłabym się dziećmi. Luke zwiesił głowę. Reagan miała rację. Zarabiał tak niewiele, jako asystent w kancelarii prawnej, że był zmuszony podjąć pracę na część etatu w charakterze sekretarza, aby mieli pieniądze na pożywienie i podstawowe potrzeby. Matka Reagan wciąż płaciła za wynajem mieszkania, w przeciwnym razie nigdy nie mogliby sobie pozwolić na pobyt w Nowym Jorku. Musieli tu mieszkać, ponieważ w tym mieście znajdowała się kancelaria, w której pracował Luke. Dobra kancelaria. Opłacała studia prawnicze Luke'a i była członkiem Meritasu - najbardziej prestiżowej sieci prawniczej na świecie. Jednak Reagan jeszcze nie skończyła. - Bardzo proszę, zwieszaj głowę. Ale nie śpiewaj mi swej smutnej piosenki o tym, jak miało wyglądać twoje życie - przybliżyła się trochę do niego. - Ciągle tylko to twoje marzenie liczący się adwokat i tak dalej - nigdy jeszcze Reagan nie była tak wściekła. - A co ze mną? Czy kiedykolwiek choć na chwilę opuściłeś to swoje żałosne marzenie, aby zadać sobie to pytanie? - cofnęła się gwałtownie i chwyciła wózek. - Do zobaczenia w domu - rzuciła i ruszyła alejką, nie oglądając się za siebie. Lukę przez chwilę chciał popędzić za nią, lecz nie miał na to siły. Poza tym było zbyt parno. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu. Wszystko było nie tak. Popełnili jeden błąd: 10 września 2001 roku ulegli pokusie - dzień przed atakiem terrorystycznym. A teraz płacili za to wszystkim, co mieli. Tracili oboje i nawet teraz nie dostrzegali światełka w tunelu. On musiał
64
RS
Czekać jeszcze cztery miesiące, aby zostać adwokatem, a wówczas, jeśli zda egzamin, znów upłynie kolejny miesiąc, zanim otrzyma z kancelarii czek na znaczną kwotę. Lecz jeszcze przynajmniej rok musiał czekać na dochody na takim poziomie, który pozwoli im się usamodzielnić. Jeszcze przez rok będzie musiał patrzeć, jak matka Reagan unosi brwi, dziwiąc się i zastanawiając, kiedy jej zięć wreszcie poradzi sobie z utrzymaniem jej córki i wnucząt. W tym czasie Dayne Matthews będzie brał z dziesięć milionów za film, a może piętnaście, jeśli nakręci trzy filmy rocznie. To niepojęte liczby. Nic dziwnego, że tata jest z niego dumny i pragnie zbliżyć się do niego. Nie chodziło oczywiście tylko o te olbrzymie dochody. Wpływ Dayne'a na rodzinę był tak niewiarygodny, że dziewczyny praktycznie zapomniały o istnieniu Luke'a. Dotyczyło to nawet Ashley - siostry, z którą zawsze najlepiej się rozumiał i z którą zawsze łączyły go najbliższe więzi. No, może prawie zawsze. Były przecież te trudne lata po jej pobycie w Paryżu, skąd wróciła, w ciąży z Cole'em. Lecz od ataków terrorystycznych stali się sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Dopóki nie pojawił się Dayne. Luke wstał i powoli ruszył alejką. Po cóż miał się spieszyć? W domu spotka dzieci i Reagan, podgrzewającą butelkę dla Malin i przygotowującą dla nich obiad. Jej odraza do Luke'a będzie utrzymywać się jeszcze długo po takiej rozmowie, powodując atmosferę konfliktu i wzajemnych pretensji i przypominając mu, że oboje z Reagan nigdy nie będą mieć takiego życia, o jakim marzyło każde z nich. Doszedł prawie do tego miejsca na alejce, gdzie musiał z niej zejść i skierować się na przejście dla pieszych, zaledwie pięć minut od domu, gdy nagle dostrzegł nową recepcjonistkę z kancelarii. Biegła w jego kierunku. Patrzył na nią przez chwilę i poczuł, że podoba mu się ta dziewczyna. Była wysoką brunetką, mogła mieć najwyżej dwadzieścia jeden lat, może dwadzieścia dwa. Jeśli dobrze pamiętał, miała na imię Hannah. Była w różowych nylonowych spodenkach do biegania i podkoszulku. Luke zwolnił jeszcze bardziej. Wszyscy mężczyźni w biurze rozmawiali o niej, mówiąc, że jest niedostępna i należy do takich piękności, których nie spotyka się wiele nawet w takim mieście jak Nowy Jork. Luke przełknął ślinę i zerknął na krzew rosnący przed nim po prawej stronie, przy którym powinien skręcić, aby iść do domu najkrótszą drogą. Potem ponownie spojrzał na Hannah. Nie widziała go, dopóki nie zbliżyła się na odległość kilku metrów, lecz w chwili, gdy go dostrzegła, jej oczy rozbłysły jak Times Square. Zatrzymując się, zawołała: - Hej!
65
RS
- Hej - odpowiedział Luke, z trudem utrzymując wzrok na poziomie jej oczu. - Jak widzę, należysz do tych śmiałków, którzy zdecydowali się na jogging pomiędzy turystami spędzającymi tu weekend. Jej czoło było wilgotne od biegania. Przetarła je wierzchem dłoni i zaśmiała się. - Tak sądzę - rzekła i spojrzała na zegarek. - Mam dziś wieczorem próbę chóru w kościele, a jutro jestem zajęta, bo śpiewam na obu nabożeństwach - wyjaśniła, uśmiechając się do niego nieśmiało. - Trudno mi znaleźć czas na trening, od kiedy pracuję w kancelarii. Nigdy nie mam wolnego czasu. Wyciągnął rękę jakby po pewnym namyśle. - Jestem Luke - przedstawił się. - Nie jestem pewien, czy się już oficjalnie poznaliśmy. - Wiem, kim jesteś - uśmiechnęła się w odpowiedzi. Uścisnęła mu dłoń, lecz nie trzymała jej dłużej, niż to było konieczne w tej sytuacji. - Jestem Hannah. Miło cię oficjalnie poznać. Bez zastanowienia Luke zrobił krok do tyłu. Nieraz widywali się, od kiedy zaczęła pracę, i zawsze uśmiechali się do siebie. Gdyby przesunął swój fotel do końca biurka i pochylił się w lewo, widziałby ją przy jej stanowisku pracy. Pewnego dnia, kiedy drzwi jego pokoju były otwarte, podsłuchał, jak współpracowniczka Hannah mówiła, że Luke Baxter wygląda jak Dayne Matthews. Widział, jak potem przez kilka minut policzki Hannah były czerwone. Lecz coś w jej oczach zawsze mówiło mu, że ona nie szukała jakiegoś pokątnego romansu czy też kogoś, z kim mogłaby poflirtować. Teraz dowiedział się, dlaczego. Była dobrą, uczciwą dziewczyną, z którą umówiłby się na randkę, gdyby całe jego życie nie zostało za niego zaplanowane. - To cześć... - powiedział, robiąc kolejny krok do tyłu. - Nie chcę cię zatrzymywać. - Luke... - zawołała. Przystanął. - Czy jesteś żonaty? - spytała. Miała ogromne, głębokie oczy, dla których mężczyzna mógł naprawdę stracić głowę. - Tak, jestem - odparł, czując dyskomfort, którego dotychczas nie znał. Tak jakby teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego intencje wobec Hannah od samego początku nie były dobre. Coś zmieniło się w jej oczach - nagle stały się odległe, jakby ktoś wzniósł mur między nimi. - Spytałam, bo nie byłam pewna - nie okazała żalu, nie zapytała, czy jego małżeństwo jest szczęśliwe. Nie wspomniała nic o jego podobieństwie do Dayne'a Matthewsa, gwiazdora filmowego. Po prostu jakby zamknęła przed nim drzwi swego życia i kropka. Ponownie otarła czoło i uśmiechnęła się do niego po koleżeńsku. - Do zobaczenia w biurze - rzuciła i pobiegła dalej.
66
RS
Gdy zniknęła, Luke coś sobie uświadomił. Podczas rozmowy z nią wstrzymywał oddech, nabierając zaledwie tyle powietrza, aby nie zasłabnąć. Teraz odetchnął głęboko i skierował się w stronę ścieżki, która prowadziła do domu. Przy każdym kroku serce waliło mu w piersi jak młot. Powodem nie było to, że zrobił coś złego albo że zachował się wobec Hannah choćby odrobinę niestosownie. Nie puszczał do niej porozumiewawczo oka, nie zwierzał się jej z problemów, które przeżywał, nie zadawał osobistych pytań. Nic nie insynuował, nie wysunął niestosownej propozycji. Jego serce łomotało z innego powodu. Oto przez kilka minut upalnego sobotniego popołudnia zrobił coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Poważnie zastanawiał się nad tym, jak mogłoby się potoczyć to przypadkowe spotkanie z Hannah, gdyby nie był żonaty.
67
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
RS
Jenny Flaning smażyła właśnie jajecznicę, gdy usłyszała Bailey zbiegającą po schodach na dół. Był już koniec sierpnia i za pół godziny mieli wyjechać na obóz z Chrześcijańskim Teatrem Młodzieżowym; po raz pierwszy mogli wziąć w nim udział jednocześnie Bailey i Connor. - Nie mogę znaleźć nic żółtego! - wołała zdesperowana Bailey. Przebiegła przez kuchnię w kierunku położonej na parterze pralni. - Jestem w żółtym zespole, a nie mam ani jednej żółtej podkoszulki. - Bailey, zaczekaj! - wołał Connor, zbiegając za nią po schodach na dół. Znalazłem pudełko z ubraniami. Jest w nim pełno żółtych rzeczy. - Naprawdę? - krzyknęła radośnie, obracając się, i pobiegła za bratem z powrotem na górę. W tym samym czasie zza rogu wyszła Katy. - Nie mogę w to uwierzyć rzuciła, uśmiechając się do Jenny. - Naprawdę zdążyłam się spakować przed Bailey. - No tak, ale ty masz ubierać się na niebiesko - zachichotała Jenny. Praktycznie wszystko, co masz, jest niebieskie. - Brawo - zaśmiała się Katy i wyjęła z lodówki bochenek chleba. - Zrobię tosty. - Dzięki - odparła Jenny. Tak jak zawsze podczas obozu dzieci będą się spotykać i pracować w grupach. Przez tydzień będą się bawić, czytać Biblię i ciężko pracować podczas prób. Na koniec tygodnia przedstawią skróconą wersję musicalu z Broadwayu. W tym roku będzie to „Czarnoksiężnik z krainy Oz". Jenny rozmawiała już na temat castingu z Bailey i Connorem, podobnie jak to robiła przed każdym przedstawieniem Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego. To, że Katy mieszkała z nimi w jednym domu, nie oznaczało, że mieli łatwiejszy dostęp do głównych ról. Zresztą, sama przynależność do zespołu często miała dla nich większe znaczenie niż otrzymanie głównej roli. Żadne ze starszych dzieci Jenny nie przejmowało się zbytnio castingiem. Jenny po raz ostatni zamieszała jajecznicę i wyłączyła palnik. Zlewozmywak znajdował się poniżej ogromnego okna wychodzącego na podwórko za domem. Jenny wyjrzała teraz przez nie i uśmiechnęła się. Na zewnątrz Jim z czterema młodszymi chłopcami pracowali przy starej altanie, która była już w złym stanie, a którą Jim planował odnowić, odkąd się tutaj przeprowadzili. W końcu wczoraj kupił potrzebne rzeczy: farbę,
68
RS
pokrycie dachowe, kilka wałków do malowania i pudełko gwoździ. Chłopcy zaczęli pracę bardzo wcześnie, gdyż zapowiadał się bardzo upalny dzień. Jenny lekko przekręciła głowę, przyglądając się z uwagą, jak jej mąż nadzoruje pracę synów. Każdy z nich miał w ręku kawałek papieru ściernego i był ustawiony przy innym fragmencie balustrady, która tworzyła dolną część altany. Jesteś tak dobry, Panie; sprawiasz, że Jim czuje się potrzebny. Dziękuję Ci za to - pomodliła się w duchu. Wczoraj wieczorem Jim znów zaczął się niecierpliwić, przeglądając wiadomości od kilku zawodowych klubów futbolowych składających mu propozycje zatrudnienia. O tej porze roku zawsze było tak samo. Drużyny ligi NFL, które potrzebowały trenerów, przeszukiwały listy szkoleniowców będących na emeryturze albo takich, którzy chwilowo nie pracowali w zawodzie, i sprawdzały, czy któryś z nich jest zainteresowany współpracą. Z roku na rok propozycje te stawały się coraz bardziej kuszące. - To byłoby dobre dla naszych chłopców, gdybym znów zajął się futbolem zawodowym - powiedział jej Jim. - Każdy z nich interesuje się futbolem. - Ale Connor nie - odparła. Jim milczał przez chwilę. - Nie, Connor nie - przytaknął. - Kochanie - zaczęła ostrożnie Jenny - Bailey i Connor byliby zagubieni, gdyby nie Chrześcijański Teatr Młodzieżowy, a oboje wiemy, że ta idea jest realizowana tylko w niektórych miastach. - Wiem - przyznał. - Connor ma przed sobą jeszcze pięć lat działalności w teatrze powiedziała. - Myślę, że powinniśmy to uwzględnić. Jim zmarszczył brwi. - Mówię tylko, że pozostali chłopcy byliby zachwyceni - stwierdził. - Oni są zachwyceni tym, co teraz z nimi robisz - mówiła łagodnym głosem. - Czy patrzyłeś na nich, jak pracują u twego boku? Poza tym Clear Creek High potrzebuje cię, a dla naszych chłopców jesteś największym bohaterem. - Nie chodziło mi o to... - tłumaczył, uśmiechając się. -Wiem - przerwała mu i pocałowała go w policzek. - Pewnego dnia wrócisz do ligi NFL, a my pożegnamy się w tym wszystkim, co mamy tu, w Bloomington, i przeniesiemy się, podążając za tobą z pełnym przekonaniem - pocałowała go ponownie. - Ale jeszcze nie teraz, dobrze? Rozgorączkowanie w jego oczach trochę osłabło. - Dobrze - odparł.
69
RS
Lecz kiedy Jenny wstawała, miała poczucie, że tym razem trudniej było Jimowi odmówić zawodowym drużynom. Dlatego tak właściwym zajęciem było teraz odnawianie altany. Spojrzała przelotnie na Jima. W tym samym czasie usłyszała, jak ktoś wchodzi do kuchni i odwróciła się. Cody Coleman pomachał do niej i do Katy. - Witam panie tego pięknego poranka - rzucił. - Męczące bieganie, co? - odparła Katy, smarując masłem dwanaście kromek na tosty. Nie podniosła nawet oczu, a następnie spytała Jenny: Chłopcy jeszcze nie jedli, prawda? - Nie, nie jedli - powiedziała Jenny, ledwie powstrzymując śmiech. Katy wykonała dobrą robotę, lekceważąc zaczepne powitanie Cody'ego. Wcześniej powiedziała Jenny w sekrecie, że to flirtowanie Colemana działało jej na nerwy. Jenny zgodziła się, aby Jim porozmawiał z młodym człowiekiem o jego zachowaniu. - A zatem - zaczęła Jenny, wycierając ręce w ściereczkę - jak przebiegają przygotowania do ślubu? Cody cmoknął, uderzając językiem o podniebienie. - A wy znowu o tym - skrzywił się i podszedł do Katy. - Jak możesz wyjść za Dayne'a Matthewsa - powiedział, wypinając pierś do przodu kiedy możesz mieć mnie? Katy wzięła talerz i usiadła kilka miejsc od Cody'ego. - To prawda, nie jest łatwo to pojąć - żartowała. Cody wzruszył ramionami i chwycił talerz. - Rób, jak uważasz. Będę tu czekał, jeśli te plany się nie powiodą - oznajmił. Bailey ponownie zbiegła po schodach, a Connor tuż za nią. Ściskali pod pachami zwinięte śpiwory, a przed sobą nieśli worki marynarskie. - To pudełko z ubraniami bardzo mi pomogło! - zawołała Bailey. Położyła swoje rzeczy u podnóża schodów i pospieszyła do kuchni. - Connor okazał się bardzo błyskotliwy. - Tak, tylko że teraz ona będzie miała więcej rzeczy na konkurs niż ja odparł chłopak, robiąc minę. - A do tego ta moja niewyparzona gęba. Bailey położyła swój telefon na kuchennym blacie i pospieszyła po talerz i trochę jajecznicy. - Nie możemy być ostatni, bo dostaniemy najgorsze łóżka - rzuciła. Cody odłożył widelec. - Wy dwie przyprawiacie mnie o zawrót głowy powiedział, uśmiechając się szeroko do Katy. - Myślę, że na obozie powinna być naprawdę świetna zabawa. W tej samej chwili w tylnych drzwiach pojawił się Jim, a za nim weszło czterech młodszych chłopców. Wszyscy usłyszeli uwagę Cody'ego. -
70
RS
Zabawa? Chyba żartujesz - zaśmiał się Jim. - Pojedź z nimi, Coleman, a zobaczymy, co będziesz mówił o zabawie, jak wrócisz. Cody odetchnął głęboko i spojrzał na Connora. - A wracając do twojej niewyparzonej gęby, coś w tym jest - zażartował. Jenny nachyliła się nad zlewem kuchennym i bacznie obserwowała swą rodzinę. Chłopcy zaczęli jeść jajecznicę, okupując swoje talerze, a Bailey i Connor pogrążyli się w rozmowie o różnych grach, w które najczęściej można się bawić na obozach Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego. Jenny się uśmiechnęła. Jej dom był pełen dzieci, przepełniony rozmową i takim ogromem miłości, że nigdy nie byłaby w stanie nawet sobie tego wyobrazić. Odłożyła ściereczkę do wycierania naczyń i poszła wokół stołu do miejsca, gdzie siedziały dwie jej najstarsze pociechy. - A szczoteczki do zębów macie? - spytała, śmiejąc się. - Sprawdzone - odpowiedzieli jednocześnie Bailey i Connor. - Piżamy? - pytała dalej. - Sprawdzone - ton ich głosu powiedział jej, że w czasie pakowania oboje skorzystali z listy niezbędnych rzeczy na wyjazd. - Biblie? - Oczywiście - zawołał Connor, podnosząc palec i uśmiechając się do niej. - Zamierzam wygrać musztrę. - On nie wie, co mówi - rzuciła Bailey i zrobiła minę w kierunku Katy. Nowicjusze nigdy nie wygrywają musztry. - Musztry? - zdziwił się Cody, przełknąwszy kolejną porcję jajecznicy. Ktoś tutaj próbuje wyprowadzić mnie w pole. Myślałem, że wybieracie się na obóz aktorski. Jim zaśmiał się. Wziął talerz i usiadł obok swego najlepszego zawodnika. - Grupy chrześcijańskie robią sobie takie konkursy: zobaczymy, kto pierwszy znajdzie ten werset w Biblii. Odkąd pamiętam, mówiło się na to „musztra". - Aha - Cody ugryzł kawałek tostu. - Dobrze, że tata nie robi musztry dla drużyny futbolowej - wtrąciła Bailey i rzuciła Cody'emu wyniosłe spojrzenie. - Inaczej musielibyście biegać od rana do nocy. - Bailey - powiedziała swobodnie Jenny, nawiązując tonem swego głosu do nastroju panującego w kuchni, lecz rozumiejąc powody irytacji, którą słyszała w wypowiedzi córki. W stwierdzeniu Bailey było coś więcej niż tylko przekomarzanie się. Dziewczyna denerwowała się, odkąd Cody zaczął zwracać szczególną uwagę na Katy. Tego rodzaju przytyki pod adresem
71
RS
chłopca były już niemal czymś stałym. Jenny poczekała chwilkę, aż Bailey spojrzy na nią, aby ostrzec ją wzrokiem, i rzekła: - Bądź miła. - Tak, bądź miła - podchwycił Cody, wychylając się zza Jima i pokazując jej język. - Niektórzy z nas nie spędzają wakacji na chrześcijańskim obozie dodał. Bailey zerknęła na Cody'ego i też pokazała mu język. Zanim Jenny zdążyła zapytać o kolejną rzecz z listy, rozdzwonił się telefon Bailey, wygrywając melodię jakiejś znanej piosenki, której słowa mówiły o wykorzystywaniu każdej chwili. Bailey chwyciła za telefon i pospiesznie przeszła z kuchni do pokoju dziennego, aby odebrać rozmowę. Jenny chciała iść za nią, aby posłuchać końca jej rozmowy, lecz się wstrzymała. Ostatnio często telefonował Bryan Smythe. Obsypywał Bailey kwiecistymi komplementami i bezwstydnymi wyznaniami. Ostatniego wieczoru po jego telefonie Jenny poszła do Bailey, która leżała już w łóżku. Jim był w salonie z chłopcami, rozmawiali o jesiennych sportach i o tym, czy woleliby grać w piłkę nożną czy w futbol amerykański. - Jestem taka zdezorientowana - wyznała Bailey, siadając. Jej ramiona opadły. - Chodzę z Tannerem i wciąż go lubię. Lubię go już od czwartej klasy. Lecz za każdym razem, kiedy rozmawiamy, czekam, kiedy wreszcie mnie zapyta o taniec albo o grę na scenie - o coś, co naprawdę mnie interesuje. - Hm - zamruczała Jenny, nie chcąc ingerować w sprawy Bailey, lecz próbując pokazać jej całą tę sytuację z innej perspektywy. - Tanner nigdy nie widział, jak tańczysz, kochanie. Nigdy nie był na żadnym przedstawieniu, w którym grałaś. - Właśnie - westchnęła Bailey. - Ale też... nigdy nie zaprosiłaś go na przedstawienie - stwierdziła Jenny, siedząc na łóżku po turecku i opierając łokieć o kolano. - Mam rację? - Oczywiście, że nie zaprosiłam - odparła przerażonym głosem Bailey. Byłabym zbyt skrępowana, gdyby na widowni siedział Tanner. On jest przyzwyczajony do mojego widoku w stroju cheerleaderki, a nie w kostiumie, w którym gram na scenie. - W porządku. Chciałam tylko powiedzieć, że nie możesz go oskarżać o to, że nie pyta cię o taniec albo o grę. Nie może przecież tego zrobić, skoro ukrywasz przed nim tę część swojego życia. Bailey pociągnęła palcami po narzucie przykrywającej łóżko. - Racja - przytaknęła. - A zatem kto stoi za tym twoim zdezorientowaniem? - Bryan - odparła, unosząc podbródek.
72
RS
- Bryan Smythe z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego? - Tak - potwierdziła, zaczynając mówić lekko rozmarzonym głosem. Jest wysoki, ma ciemne włosy i jest tak świetnie zbudowany... I nikt nie śpiewa tak jak Bryan. Nikt. - Znów do ciebie dzwonił, prawda? - upewniła się Jenny. - Tak - przyznała, kręcąc „pierścionkiem obietnicy", który dostała na trzynaste urodziny od Jenny i Jima jako symbol decyzji wytrwania w czystości. - Tim Reed równo traktuje wszystkie dziewczyny, rozmawia z każdą, którą spotka, za to Bryan... Bryan szaleje na moim punkcie, mamo. Jenny powtarzała sobie w duchu, żeby nie reagować zbyt stanowczo. Bardzo ceniła sobie takie rozmowy z Bailey i nie chciała od razu przeskakiwać do wniosków czy sugestii. Ale wydawało się jej, że w zachowaniu Bryana Smythe'a jest coś nieuczciwego. - Co on dokładnie powiedział? - Spytał mnie, czy wciąż jestem z Tannerem, więc odpowiedziałam, że tak. Potem powiedział mi, że pewnego dnia - nawet jeśli będzie musiał długo czekać - w końcu doznam olśnienia. - Doznasz olśnienia? - spytała zdziwiona Jenny. - No wiesz, że zostawię Tannera i zacznę chodzić z Bryanem. Powiedział, że będzie na mnie czekał, ponieważ pewnego dnia... - tu Bailey zrobiła duże oczy - zamierza się ze mną ożenić, a potem będę na zawsze należała do niego - pochyliła się, a jej głos był pełen uniesienia. - Czy to nie jest zdumiewające? Jenny wzdrygnęła się. Miała ochotę powiedzieć córce, że cała ta rozmowa była absurdalna. Bailey i ci chłopcy, o których wiedziała, że byli zbyt młodzi i niedojrzali, aby rozmawiać o tak poważnych sprawach... Lecz jeśli dla Bailey wydawało się to tak realne... Jenny wiedziała, jak powinna postąpić. Musiała potraktować tę rozmowę poważnie. - Że zostawisz Tannera? - spytała zdziwiona. - No nie wiem. To mi zabrzmiało jakoś tak bezdusznie, kochanie. - Wiem - przyznała Bailey, prostując się i ponownie przybierając poważny wyraz twarzy. - To są jego słowa. Mówię tylko, że on ugania się za mną. Moje rozmowy z Tannerem są takie... no nie wiem... takie zwyczajne. „Jak tam mecz?", „Dobrze", „A co tam u ciebie w domu?", „Świetnie" - jęczała. - Gdzie jest jego uczucie? Czasami zachowuje się tak, jakby był ledwie żywy. Jenny przestała myśleć o wczorajszej rozmowie z córką, gdy Bailey wróciła do kuchni. Jej oczy błyszczały jaśniej niż przedtem. Weszła jakby bardziej sprężystym krokiem i zwróciła się do Katy: - Bryan też wybiera się
73
RS
na obóz - poinformowała. - Wydaje mi się, że zapisał się w ostatnim momencie. - Świetnie - odparła Katy. Po czym wstała i opłukała w zlewie swój talerz. - Im więcej chłopaków, tym lepsze przedstawienie - dodała, spoglądając przez ramię na Bailey i Connora. - Sądzę, że tym razem będzie dobra obsada. - Wspaniale - wymamrotał Connor. - Tim i Bryan w tym samym przedstawieniu? Chyba będę miał szansę na główną rolę - zażartował. Katy udała, że go nie słyszy, lecz Jenny postanowiła interweniować. Masz złe nastawienie, kolego - upomniała go. - Wiem, przepraszam - odpowiedział szybko Connor. Oczyścił swój talerz, opłukał go i włożył do zmywarki. Jego głos prawie natychmiast się zmienił. - Masz rację - powiedział. - Każdy może zdobyć rolę, jak będzie miał dobry dzień. - Właśnie! - zawołała Katy, chwytając swoją walizkę i śpiwór. Zapakuję z dzieciakami wóz. - Będę na zewnątrz za pięć minut - odparła Jenny, patrząc, jak zabierają swoje rzeczy i wychodzą do garażu. W tej samej chwili Cody skończył jeść i poszedł do swojego pokoju na parterze. - Spotykamy się dzisiaj o dziesiątej, trenerze? - zawołał, odwracając się przez ramię. - Dla ciebie o dziesiątej i o drugiej, Coleman - odparł Jim. - Po kolejnym roku zaczynasz w tym tygodniu trenować dwa razy dziennie. - Aha - potwierdził, znikając w holu i idąc do swego pokoju. Jenny podeszła od tyłu do Jima i zarzuciła mu ręce na ramiona. - Dobrze się czujesz? - spytała. Obrócił swój stołek, aby mieć ją przed sobą. - Masz na myśli sprawy dotyczące trenowania ligi? - Tak - przytaknęła Jenny, rzucając okiem na chłopców. Byli zajęci rozmową; sprzeczali się na końcu stołu, który z nich zjadł najwięcej tostów. Po chwili Jenny ponownie zwróciła uwagę na męża. - Jeśli nie daje ci to spokoju, możemy o tym porozmawiać. - Nie. Masz rację. Starsze dzieci potrzebują stabilizacji. Do przyszłego lata nawet nie będę o tym myślał, zgoda? Jenny poczuła jednocześnie ulgę i zmartwienie, ale próbowała nie dać tego po sobie poznać. Czyżby mieli spędzić w Bloomington jeszcze tylko rok? Kochała to miasto, swoje zaangażowanie w Chrześcijański Teatr Młodzieżowy i swoje relacje z innymi rodzicami. Uwielbiała ten pofałdowany krajobraz, te pagórki i tereny uprawne wokół oraz bliskie
74
RS
sąsiedztwo Uniwersytetu Indiany, dokąd chodzili na przedstawienia teatralne i zawody sportowe, a także cieszyła się ich zbliżeniem w ostatnim czasie z rodziną Baxterów. Czyżby jeszcze tylko rok? A co będzie, jeśli to okaże się prawdą? Bloomington było idealnym miejscem do wychowywania dzieci i sama myśl o opuszczeniu tego miasta sprawiała, że Jenny ściskało w żołądku. Lecz dla Jima mogła się przeprowadzić choćby i na księżyc i wówczas nawet tam jakoś znalazłaby powód do radości. Poza tym - przecież on dla niej wycofał się z ligi NFL. Teraz ona mogła wyprowadzić się z Bloomington, jeśli to miało oznaczać, że będzie patrzyła na niego, jak wykonuje pracę, którą kocha. Pocałowała go i popatrzyła mu w oczy. - Czy jesteś pewien? - spytała czule. - Kochasz trenowanie. Wiem o tym. - Przecież trenuję - odparł, pocierając palcami o jej policzek. - Clear Creek High mnie potrzebuje. Jenny potarła końcem nosa o jego nos. - Kocham cię, Jimie Flaniganie szepnęła. - Ja też cię kocham. - Fuj! - zawołał Ricky, ich najmłodszy syn, marszcząc nos i odkładając swój tost. - Nigdy się nie ożenię. Ciągle to obrzydliwe całowanie. - A ja się ożenię - wtrącił Shawn, unosząc widelec. - I to im szybciej, tym lepiej. Bracia spojrzeli na niego. - Chory?! Zwariował?! - zawołali. Shawn ponownie dźgnął widelcem powietrze. - Oczywiście do tego czasu będę biegał tak szybko jak gepard - żartował. - Jeśli żona zechce mnie pocałować, będzie musiała mnie najpierw złapać. Jenny poczuła ciepło na sercu. Shawn, ich najstarszy syn adoptowany z Haiti, zawsze był wrażliwym dzieckiem i miał obsesję na punkcie zwierząt. Jenny nie mogła się już doczekać, kiedy się przekona, co Bóg zrobi z takim połączeniem cech w najbliższych latach. - No dobrze, chłopcy - rzucił Jim, oswabadzając się z objęć Jenny. Kończymy jedzenie. Altana nas wzywa! Jenny delikatnie uścisnęła jego rękę. - To jadę - powiedziała. - Obóz jest po drugiej stronie jeziora w centrum rekolekcyjnym. Będę z powrotem za kilka godzin. - Jedź ostrożnie. Powiedz dzieciakom, że je kocham - rzekł Jim. W tej samej chwili nagle pojawili się Bailey i Connor i rzucili się na ojca.
75
RS
- Nie wyjechalibyśmy bez pożegnania - zawołała Bailey, całując tatę w policzek. - Módl się za nas, dobrze? - Oczywiście - odparł, uśmiechając się i ściskając Connora. - Miej siostrę na oku. - Jasne. Jenny pomachała do Jima i do chłopców, po czym położyła ręce na ramionach Bailey i Connora. - Chodźmy, bo będziecie musieli spać na podłodze, jeśli się nie pospieszymy. - Racja - przyznała Bailey, przyspieszając kroku. - Pójdę pierwsza. - Katy już tam czeka - Connor wskazał na Katy stojącą przy drzwiach do garażu. Poszli do garażu, gdzie był zaparkowany samochód. Mieli przed sobą przygodę czekającą na nich na obozie dla nastolatków, zaledwie godzinę drogi od ich domu. I kiedy tak wciąż sobie żartowali, kiedy Katy gawędziła z Jenny na temat Dayne'a Matthewsa i trudności, z którymi zmagał się przy najnowszym filmie, kiedy Bailey rozmawiała z Con-norem o Bryanie, a Connor snuł domysły, czy Sydney albo Chelsea będą w niebieskim zespole, Jenny nie mogła się powstrzymać przed podziękowaniem Bogu za jedną cudowną rzecz. Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, wciąż mieli przed sobą jeszcze jeden rok w Bloomington. Katy cieszyła się z tej odmiany. Obóz Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego należał do najbardziej oczekiwanych wydarzeń lata, a tegoroczna grupa uczestników wydawała się najlepsza ze wszystkich. Katy zamierzała zakasać rękawy i rzucić się w wir pracy wraz z innymi opiekunami, aby mieć pewność, że nie zabraknie im czasu na wszystkie zaplanowane działania. Miała przewodzić niebieskiej drużynie, a jej bliska przyjaciółka Rhonda kierowała żółtą. Oprócz nich miał w tym roku pracować z młodzieżą nowy opiekun, Aaron Woods - młody, dwudziestoczteroletni pastor, pracujący na stałe w kościele położonym w północnej części Bloomington. Zatelefonował do nich w lutym, by zapytać, jak mógłby pomóc, więc Katy sprawdziła jego referencje. Grał w futbol w drużynie uniwersytetu stanowego w Oregonie i miał znakomity życiorys. Był prelegentem na kilku obozach organizowanych przez kościół. Katy powierzała mu przewodzenie różnym zabawom i prowadzenie wieczornej rozmowy. Mimo tego i tak będzie zajęta od wczesnych porannych godzin do późnej nocy, co oznacza, że będzie miała mniej czasu na niepokojenie się o Dayne'a i o końcowe sceny filmu, nad którymi miał pracować z Randi Wells
76
RS
w tym tygodniu. Film został już ukończony i chodziły słuchy, że będzie to wielki hit, może nawet najważniejszy film Dayne'a. Lecz reżyser chciał, aby ponownie nakręcili kilka scen miłosnych, z większą liczbą pocałunków i wytworzeniem jeszcze bliższej więzi - aby było więcej tego wszystkiego, co, jak sądził, zrobili tak dobrze. Dayne planował przekonać reżysera, że materiał, który już nakręcili, był perfekcyjny. Decyzja o dodatkowych zdjęciach miała zapaść jeszcze dziś. Katy i Jenny przestały rozmawiać i Jenny włączyła radio. Nie była to stacja chrześcijańska, lecz usłyszeli jedną z najpopularniejszych ostatnio piosenek w wykonaniu Switchfoot. Katy wyjrzała przez okno i podniosła oczy na czyste błękitne niebo nad Bloomington. W jej sercu pojawił się niepokój. Jeszcze więcej namiętnych scen pomiędzy Dayne’em i Randi? - pomyślała. Ta myśl oddziaływała na jej wyobraźnie, tworząc obraz, którego nie mogła się pozbyć. Żeby już nadeszło Święto Dziękczynienia... Dayne byłby gotowy do przeprowadzki do Bloomington, a ona zakończyłaby już prace nad „Kopciuszkiem". Do listopada zostały tylko trzy miesiące, lecz jej się wydawało, że to wieczność. Ta piosenka mówi o tym, Panie. Wróg ośmiela się zmuszać mnie do usunięcia się i próbuje mnie przepędzić, kiedy mężczyzna, którego kocham, może spędzić tydzień w ramionach innej kobiety - modliła się w duchu. Nie chcę się niepokoić ani być zazdrosna. Wiem, że serce Dayne'a należy do mnie. Lecz proszę... pozwól mu wpłynąć na reżysera. On próbuje postąpić właściwie, Ojcze. Bądź przy nim tego poranka. Nie usłyszała natychmiastowej odpowiedzi, lecz gdzieś w głębi serca poczuła, że rozumie tę sytuację. Wiedziała, że Bóg zaopiekuje się Dayne'em, i uspokoiła się. Pan będzie towarzyszył jej narzeczonemu, a przez cały ten tydzień w szczególny sposób pozostanie także przy niej. Musieli zakończyć pewne prace, zanim będą mogli postąpić naprzód w swoich planach dotyczących ślubu. A Bóg pomoże im przeprowadzić te sprawy w taki sposób, który przyniesie chwałę Jego imieniu. Spotkanie Dayne'a z reżyserem, jej praca z nastolatkami - Bóg będzie w tym wszystkim przez cały czas, krok po kroku. To On prowadził ich przez cały czas, aż do tej chwili. I z pewnością będzie z nimi także podczas Święta Dziękczynienia.
77
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
RS
Dayne Matthews stał przed drzwiami do pokoju reżysera na pięć minut przez ustaloną godziną ich spotkania. Inni aktorzy nie wiedzieli o tej rozmowie, która była zaplanowana na dzisiaj. Lecz Dayne nie miał wyboru. Przez cały ubiegły tydzień lękał się tych powtórkowych zdjęć, zaplanowanych na dzisiejszy poranek. Ross chciał, aby w tych ujęciach było jeszcze więcej namiętności. Ale dlaczego? Kiedy kręcili te sceny za pierwszym razem, był zachwycony tym, jak udało się je sfilmować. W ubiegłym tygodniu chodziły nawet pogłoski na planie, że reżyser zamierzał podnieść stawkę i zaproponować im ogromną premię, jeśli zgodzą się na częściową nagość albo na namiętne sceny pod prysznicem. Dayne nie zgadzał się na to, bez względu na sumę, jaką by mu zaproponowano. A gdyby Ross domagał się tych scen, po prostu opuściłby plan. Jego agent miał doprecyzować szczegóły. Zastukał do drzwi reżysera i usłyszał dochodzący ze środka głos: Proszę. Dayne wszedł i zamknął za sobą drzwi. Skrzyżował ręce i zrobił głęboki oddech. - Musimy porozmawiać - zaczął. - Świetnie - odparł Ross. Wyglądał na zrelaksowanego. Dał znak Dayne'owi, żeby usiadł. - Potrzebuję twojego zaangażowania, Matthews, wiesz o tym. Dayne zajął miejsce na wprost reżysera i chwycił oparcie fotela. - Chodzi mi o te powtórki. Po co ci więcej namiętności? - spytał. - Nie rozumiem tego. Ross wstał, obszedł dookoła biurko i uśmiechnął się swobodnie. Wyglądasz na spiętego, Matthews - stwierdził. - Coś nie tak w domu? - Nie, wszystko gra - odparł Dayne, wiedząc, że nie powinien się spieszyć. Jego prośba musiała być racjonalna, a nie oparta na emocjach. Założył nogę na nogę. - Pamiętasz, jak nagraliśmy te sceny? - spytał. Myślałeś o nich, że są niewiarygodne. W takim razie dlaczego mamy je zmieniać? Ross pochylił się nad brzegiem biurka. - Mocniejsze będą jeszcze lepsze - tłumaczył. - Taki jest trend w branży. Powinieneś o tym wiedzieć. Więcej erotyzmu, więcej namiętności. Chcemy je powtórzyć, dograć kilka scen łóżkowych i kilka pod prysznicem, żeby podchwyciły je tabloidy - i nagle, ni z tego, ni z owego, połowa Ameryki nie będzie mogła się doczekać, żeby się przekonać, jak daleko posunęliście się z Randi.
78
RS
Była to odpowiedź, jakiej Dayne się spodziewał. Pokiwał głową, zadumany. - A co z innym trendem: im prostszy, bardziej przejrzysty film, tym więcej daje kasy? - dociekał. Ross przechylił głowę. - Racja - zaśmiał się. - Lecz z tobą i Randi robi się pieniądze w inny sposób. - Właśnie, czyli o to chodzi - podchwycił Dayne, stawiając obie nogi na podłodze. - Mam problem z nakręceniem bardziej pikantnych scen. Jeśli to zrobimy, zmienimy cały film, zmienimy jego gatunek - zakręcił ręką w powietrzu, próbując zbyt mocno nie okazywać frustracji. - Z filmu miłosnego, zrobi się jakiś erotyk. A wtedy mniej na nim zarobimy. Przecież to proste - mówił, starając się zachować spokój. - Teraz, w tym miejscu mojej kariery nie mogę sobie pozwolić na krok wstecz. - Czy to na pewno właściwe założenie? - Tak - odparł Dayne, mając poczucie winy. Mógł odwołać się do tego argumentu, lecz nie była to cała prawda. Jego wiara i oddanie Katy - to były rzeczywiste powody, dla których nie chciał doprowadzić do dodatkowego podgrzewania scen miłosnych. Lecz gdyby to powiedział, Ross już nigdy nie potraktowałby go poważnie. Hollywood nie patrzyło przyjaźnie na aktora z zasadami albo na aktorkę robiącą jakieś zastrzeżenia z powodów dotyczących moralności. Aktorstwo było sztuką cenioną także za to, że przekraczało pewne granice. Ross patrzył na niego przez dłuższą chwilę. - Może masz rację stwierdził wreszcie. - Mam - odparł Dayne, czując, że znów nie powiedział wszystkiego. Boże... oni pomyślą, że jestem jakiś dziwny - modlił się. „Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem". Ten wers z Biblii poruszył jego sumienie. Wczoraj wieczorem przeczytał go w domu po rozmowie z Katy. Siedział wówczas na balkonie, spoglądając od czasu do czasu na ocean, kiedy jego wzrok natrafił na ten fragment Pisma Świętego. Kiedy przeczytał go jeszcze raz, niemalże usłyszał, jak sam Bóg wypowiada te słowa, stojąc tuż przed nim. Komentarz do tego wersetu w jego Biblii był jednoznaczny. Poniżej w małej ramce zamieszczono krótki tekst zatytułowany „Czasu nigdy za wiele". Opowiadał on o młodym człowieku, który rozumiał Boże posłannictwo w ten sposób, że należy być przykładem dla innych i pozwolić, by światło we wnętrzu rzucało blask widoczny dla wszystkich wokoło. Mijał dzień za dniem, lecz ten człowiek nic nie mówił o Bogu. „Jeszcze nie teraz, Boże" - powtarzał podczas modlitwy. „Jeszcze nie teraz".
79
RS
Lecz gdy pewnego dnia wracał po pracy do domu, kierowca jadącej za nim osiemnastokołowej ciężarówki stracił panowanie nad pojazdem. Człowiek ten zginął na miejscu, a światło, którym zawsze zamierzał świecić, zgasło. Dayne aż zadrżał, kiedy czytał tę opowieść. W jego życiu wszystko w końcu ułożyło się dobrze. Był zaręczony z kobietą, o której śnił, miał plany opuszczenia Hollywood, odnalazł swoją biologiczną rodzinę, a ona zaprosiła go do swojego życia. Nawet tabloidy nie niepokoiły go już tak bardzo. Możliwość nagłej utraty tego wszystkiego była nie do przyjęcia. Wówczas, tam na balkonie, obiecał Bogu, że nie będzie dłużej zwlekał, że będzie świecił światłem Chrystusowej prawdy i łaski, kiedy tylko będzie miał ku temu okazję. Dayne zrozumiał ten zapis. Został obdarowany potężnym światłem, kiedy przyjął Chrystusa jako swojego Zbawiciela. Lecz co w związku z tym zrobił od tamtej pory? Prawdą było, że to światło prowadziło go do właściwych decyzji dotyczących Katy i jego związku z Baxterami. Lecz co z jego zadaniem jako gwiazdora filmowego? Czy wspominał o Bogu w jakimkolwiek wywiadzie albo czy może powiedział swoim kolegom aktorom coś więcej o wierze, poza rzuconą mimochodem wzmianką na ten temat? A teraz znów zakrywał to Boże światło. Dayne przełknął ślinę i powiedział: - Ten film już jest dobry. Będzie ogromnym sukcesem, wszyscy o tym wiedzą. Reżyser spojrzał na niego podejrzliwie. - Tu chyba nie chodzi o tę dziewczynę z Indiany, co? - spytał. Nim zdążył się powstrzymać, odpowiednia odpowiedź pojawiła się w jego ustach: - To jest aktorstwo. Pracuję jak najlepiej, aby film był dobry zacisnął mocniej dłonie na oparciach fotela. - Tym razem, jak sądzę, pracuję lepiej, jestem bardziej wyrazisty. To się dobrze sprzeda - dodał. Reżyser wyprostował się, powoli obszedł biurko i usiadł na swoim miejscu. - Rozumiem cię - powiedział i zapisał coś w swoim notatniku. Kiedy podniósł wzrok, wyraz jego twarzy mówił, że decyzja została podjęta. - Zostawimy to, tak jak jest - stwierdził. - Więcej namiętności już nie trzeba. Ale powtórzmy całą scenę na ulicy, tę ze środka filmu. Chcę, abyście z Randi byli w niej bliżej siebie. Przygotujmy lepiej widzów na wasz pierwszy pocałunek kilka scen dalej. - Świetnie! - zawołał Dayne, wstając. - To ma sens. - Wiem - powiedział Ross, zapisał coś jeszcze w swoim notatniku i uśmiechnął się szeroko do Dayne'a. - Wszystko, co robicie, jest sensowne. Dlatego ten film będzie naprawdę dobry.
80
RS
Dayne podziękował Rossowi, lecz kiedy był już w holu, kiedy drzwi się za nim zamknęły, oparł się o ścianę i zamknął oczy. Miał idealną okazję, aby być światłem, aby powiedzieć reżyserowi prawdę, że Bóg nie mógłby pobłogosławić filmu pełnego namiętności i erotyzmu tylko po to, aby zaspokoić lubieżne zainteresowania jedynie niewielkiej grupy widzów; to byłby po prostu błąd. Zamiast tego Dayne wybrał najprostsze i najwygodniejsze dla siebie wyjście. Fakt, że udało mu się przekonać reżysera, dawał mu niewielką pociechę wobec możliwości, którą zaprzepaścił. Po chwili otworzył oczy i ujrzał Randi Wells idącą w jego kierunku. Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się i zawołała: -Cześć, przystojniaczku! - Cześć - odparł, prostując się i zwracając się w jej stronę. Rozmawiałem z Rossem. - O czym? - spytała, podchodząc do niego, unosząc głowę i całując go w policzek. Był to typowy sposób przywitania w Hollywood. - O powtórkach. On zgadza się ze mną - powiedział Dayne, wsuwając ręce do kieszeni. - W tym filmie już nam nie trzeba więcej namiętności. - Och - cień rozczarowania pojawił się w jej spojrzeniu. Dotknęła jego podbródka i delikatnie przejechała palcem po jego szyi i torsie. - Nie mogłam się doczekać tych zmian. Oto była kolejna szansa, lecz jego usta wypowiedziały bliższe mu słowa: - Chcemy, żeby to był hit, prawda? Przesadnym podkręcaniem moglibyśmy go tylko przegrzać - stwierdził arbitralnym tonem i uśmiechnął się do niej tak, jak brat uśmiecha się do nadąsanej młodszej siostry. - Jak to? - odparła lekko zdziwiona, opuszczając podbródek i robiąc tę swoją kapryśną minkę. - Zawsze słyszałam, że im mocniej, tym lepiej. Dayne zacisnął usta. - Nie zawsze, Randi - rzekł po chwili. - A poza tym... - zgiął palec i delikatnie dotknął nim jej policzka - lepiej mieć publiczność przejmującą się pierwszym pocałunkiem, niż zmuszać ludzi do zakrywania dzieciakom oczu, kiedy sceny stają się zbyt ostre. Randi zastanowiła się nad tym przez chwilę. Nagle porzuciła głupie, zalotne zachowanie i stała się poważna, udowadniając, że jest dobrą aktorką. - Racja. Każdy, kto zobaczy film taki, jaki jest teraz, będzie poruszony. Dayne zrobił ruch głową w kierunku drzwi do pokoju reżysera. - To właśnie powiedziałem Rossowi - rzucił. - Hm - przytaknęła i zamyśliła się na chwilę. - Tak, dobra robota, Dayne. Podoba mi się. W takim razie nad czym pracujemy dzisiaj?
81
RS
Dayne odpowiedział, a ona przez cały czas zachowywała się rzeczowo. Lecz przed odejściem puściła do niego oko i rzuciła: - Jednak szkoda tej zmiany. Naprawdę. Nie mogłam się już doczekać na tę dzisiejszą powtórkę. Nie musiał pytać, co miała na myśli. Spojrzenie w jej oczy powiedziało mu wszystko. Uśmiechnął się, próbując rozładować sytuację. - Będę musiał ci to jakoś wynagrodzić - stwierdził. Czyżby? - spytała, dotykając jego ramienia. - Co masz na myśli? Wziął jej rękę i powoli odsunął od siebie. - Piątkowy lunch. Ja stawiam. Zanim wylecę - dodał. Jej mina zmieniła się. - Znów do Indiany? - upewniła się. - Tak - potwierdził i przez chwilę przyglądał się jej z uwagą. - A jak tam sprawy z twoim mężem? Wytrzymała jego spojrzenie, lecz jej usta ledwie się poruszyły. - Nie najlepiej - szepnęła. - Przepraszam. - W porządku - odparła, po czym skrzywiła się i ruszyła wolnym krokiem. Dayne szedł obok niej. - Wydaje mi się, że i tak wytrzymaliśmy ze sobą zbyt długo - szła powoli, patrząc na niego w sposób, który mówił mu, że nie miała zamiaru już dłużej go uwodzić. - A jak rozwija się twój związek z dziewczyną z Indiany? Myślisz, że wytrzymasz z nią dłużej niż trzy albo cztery lata? - Jestem o tym przekonany - odparł bez chwili wahania. Nagle Randi zatrzymała się. - Mówisz to z taką pewnością - zdziwiła się. - Bo jestem tego pewien - powiedział, uświadamiając sobie, że ma kolejną szansę, aby być światłem. Wstrzymał oddech i zaczął mówić: Oboje wyznajemy tę samą wiarę, Randi. Jest to coś, o czym zapomniano w Hollywood - słowa same wypływały z niego tak, jakby światło wewnątrz niego krzyczało, aby się wydostać na zewnątrz. - Przyrzekliśmy zawsze stawiać Boga na pierwszym miejscu - wyznał. Spojrzała na niego pełna wątpliwości. - I myślisz, że to wystarczy, abyście byli razem? - spytała. - Tak - wyobraził sobie Katy siedzącą obok niego na trawniku przed ich domem nad jeziorem Monroe. - Na zawsze - dodał, uśmiechając się. - No, no... - Randi ruszyła dalej, patrząc przed siebie - skoro nie spędzisz dnia, grając ze mną namiętne sceny, to faktycznie mógłbyś mnie przynajmniej zabrać w piątek na lunch - zerknęła na niego, a w jej spojrzeniu widoczny był wyraźny smutek. - Może moglibyśmy porozmawiać o tym „na zawsze" przy kanapkach z indykiem? - Umowa stoi - zaśmiał się Dayne.
82
RS
Obóz trwał dopiero pięć godzin, a Bailey już kręciło się w głowie z wrażenia. Dostała główną rolę w przedstawieniu „Czarnoksiężnik z krainy Oz" - miała zagrać Dorotę - a Connor był jednym z czworga młodych aktorów, którzy w żółtych podkoszulkach będą grać poruszającą się żółtą ceglaną drogę. Lecz nie to przyprawiało ją o zawroty głowy. Tim Reed dostał rolę Blaszanego Drwala, Bryan Smythe miał grać Stracha na Wróble, a to oznaczało, że w każdej scenie będą występować we trójkę. Tylko jak ona to wytrzyma? Z Timem znali się od dłuższego czasu i był jej przyjacielem. Gdyby miała być szczera wobec samej siebie, musiałaby przyznać, że była w nim zadurzona od ich pierwszego wspólnego występu w Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym. Natomiast Bryan... wszystko w nim było takie gładkie i przemyślane. Musiała zadzwonić do matki. Rozmowa z mamą zawsze pomagała jej spojrzeć z innej perspektywy na takie sytuacje. Przypomniała sobie, jak minął ranek. Katy poprosiła ich, aby zajęli swoje miejsca. - Blaszany Drwal niech stanie po jednej stronie Doroty, a Strach na Wróble po drugiej - poleciła Katy. - Weźcie się pod ręce. Obaj macie wczuwać się w świat Doroty. Gotowi... Na miejsca - dodała. Tim wziął ją pod rękę, lecz Bryan przysunął się bliżej, niż to było konieczne i spojrzał jej w oczy. - Kto powiedział, że gra to praca? - zaczął. Katy wydawała polecenia czwórce grającej ceglaną drogę, więc Bryan nachylił się jeszcze bardziej i kontynuował: - Mógłbym się przyzwyczaić do tego miejsca, Bailey, i mam taki zamiar. - Co? - spytał Tim, spoglądając na nich. Jego mina świadczyła o tym, że nie zrozumiał, co powiedział Bryan. - Nic - Bryan puścił oko do Bailey. - Pewnych rzeczy lepiej nie słyszeć dodał. Teraz mieli przerwę, ale Bailey potrzebowała czegoś więcej niż świeżego powietrza i wody. Chciała spojrzeć na swoją sytuację z innej perspektywy. Dokładnie w chwili, gdy siadała na stole piknikowym przez domkiem, w którym mieszkała, zadzwonił jej telefon. Położyła stopy na ławce i rozejrzała się. Z wyjątkiem przerw i krótkiego czasu wieczorem na obozie nie wolno było używać telefonów komórkowych. Zerknęła na wyświetlacz. Dzwonił Tanner Williams. Otworzyła klapkę telefonu i odebrała połączenie: - Słucham. - Cześć... nie powiedziałem ci do widzenia - rzekł. Zmiękło jej serce. Tannerowi zależało na niej bardziej, niż wcześniej sądziła. - W porządku, to był naprawdę zwariowany poranek - odparła.
83
RS
- Powinienem przyjść do ciebie wczoraj wieczorem, ale ćwiczyłem z tatą uderzanie piłki. Próbowaliśmy poprawić moją celność - wyjaśnił. - Aha - odparła, zastanawiając się, czy on w ogóle wiedział, na jaki obóz wyjechała. - Przypuszczam, że gdy zacznie się szkoła, będziesz gotów poprowadzić drużynę. - Przy odrobinie szczęścia - odparł, po czym dodał ciepłym głosem: Mamy dziś wieczorem spotkanie drużyny, ale musiałem do ciebie zadzwonić. Jesteś na obozie z kościoła, prawda? Przygryzła wargę. Czy nie powiedziała mu, że pod koniec sierpnia i na początku września miała być na obozie z teatrem? Sprawdziła na wyświetlaczu telefonu, która jest godzina. Pozostały zaledwie dwie minuty do końca przerwy. Znów podniosła telefon do ucha. - Tak, na obozie z kościoła. Kończę go w sobotę. - A ja w następnym tygodniu mam dwa treningi dziennie. W tej samej chwili z pewnej odległości dostrzegł ją Bryan Smythe. Spojrzeli na siebie i chłopak ruszył w jej stronę. Tanner odchrząknął. - Może byśmy wyszli gdzieś razem w sobotę wieczorem? - spytał. Bryan podszedł do niej i położył jej ręce na kolanach. - Przerwa już się kończy - wyszeptał jej do ucha. - Kto dzwoni? Bailey dała mu znak ręką, żeby odszedł. - W sobotę wieczorem? spytała, zastanawiając się. - No, może... jeszcze nie wiem, co się będzie działo, jak wrócę. - W sobotę wieczorem? - podchwycił Bryan, a jego głos zabrzmiał dla Bailey jak delikatna pieszczota, aż ciarki przeszły jej wzdłuż kręgosłupa. Odepchnęła go, próbując powstrzymać się od śmiechu. - Jesteś tam jeszcze? - spytał Tanner, nieco zdezorientowany. Nie wiedział, że Bailey jest na obozie aktorskim, ani że interesuje się nią Brayan Smythe, więc nie miał powodu do obaw. - Tak, przepraszam. Bryan uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce obok niej. Potem objął ją i jeszcze raz szepnął jej do ucha: - Powiedz „cześć" ode mnie temu kochasiowi. Tanner czekał na odpowiedź, więc Bailey powiedziała: - W sobotni wieczór może się udać. Chyba nie skończę zajęć późno. Może zadzwonię do ciebie w czwartek albo w piątek? - Dobrze - w głosie Tannera pojawił się jakby cień podejrzenia. Wszystko w porządku, prawda? Mam na myśli nas.
84
RS
Bailey osłoniła oczy od słońca i spojrzała przed siebie. Zobaczyła Tima Reeda otoczonego przez grupę dziewczyn. Próbowała się skupić. - Tak, Tanner. Wszystko w porządku. Bryan odchylił się w bok i przyglądał się jej z zachwytem. - Bardzo w porządku, powiedziałbym. Zakryła telefon i ponownie lekko go odepchnęła. - Przestań - rzuciła szeptem. - Mówię poważnie. - No dobrze - tym razem w głosie Tannera słychać było zdumienie, tak jakby stało się naprawdę coś złego, a on nie mógł temu przeciwdziałać. Zadzwoń do mnie później. Myślałem o tobie, to wszystko. - Ja także - powiedziała. Zamknęła oczy, ponieważ był to jedyny sposób, aby przestać myśleć o Bryanie i Timie. - Zadzwonię do ciebie wkrótce. Jak tylko skończyła rozmowę, odepchnęła Bryana mocniej niż wcześniej. - To nie było miłe - stwierdziła, lecz w jej głosie pobrzmiewał śmiech. - A co by było, gdyby cię usłyszał? - Już chciałem cię zapytać, czy mógłbym z nim porozmawiać - odparł, wyciągając rękę po jej telefon. - Rzeczywiście, może oddzwonię do niego, bo sobotni wieczór spędzisz ze mną. Skończymy przedstawienie i pójdziemy razem na pizzę. Schowała telefon za plecami i pokręciła głową. - Mam chłopaka, Bryan. Czy czegoś tu nie rozumiesz? Przysunął się do niej bardzo blisko. - Tego, że szaleję za tobą, Bailey, a nawet mam na twoim punkcie obsesję - przysunął się do niej tak blisko, że czuła na policzku jego oddech. - Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość tym wyznaniem. Bailey wstała, odsuwając się od niego. - Zrobiłeś - powiedziała. Poprawiła włosy i cofnęła się o krok. Lecz nawet wówczas, gdy to zrobiła, czuła, że jest zmieszana. - A tak zmieniając temat: świetnie ci dziś poszło. Uwielbiam ten twój kawałek. - Dzięki - odparł. - Choć z drugiej strony nikt nie zagrałby roli Doroty lepiej od ciebie. Twój taniec jest niewiarygodny - schował ręce za siebie i przechylił się do tyłu, robiąc zadowoloną minę. - A jeśli chodzi o sobotni wieczór - zrób po swojemu. Kiedykolwiek będziesz gotowa, będę na ciebie czekał. Bailey uśmiechnęła się do niego, odwróciła się i odeszła w kierunku sali wykładowej. Idąc, słyszała za sobą, że jakieś dwie dziewczyny podeszły do Bryana i zaczęły go zaczepiać piskliwymi głosami. Flirtowały z nim. Odwróciła głowę i się przekonała, że nie zwraca na nie uwagi. Ruszył za
85
RS
nią, mając owe dziewczyny po obu stronach. Patrzył przez cały czas za Bailey i pomachał ręką w jej kierunku. Zignorowała ten gest i uśmiechnęła się do samej siebie. Wszyscy mówili, że Bryan Smythe jest niezłym graczem i że może poderwać każdą dziewczynę w rekordowym tempie. Lecz wobec niej nie zachowywał się jak gracz. Raczej jak wrażliwy, utalentowany chłopak, który przeszedłby dla niej nawet po rozpalonych węglach. Przy drzwiach do sali wykładowej dogonił ją Tim Reed. Grupa jego admiratorek widocznie weszła już do środka. - Hej, chcę z tobą porozmawiać - zawołał, patrząc na nią poważnie. - O czym? - spytała, sprawdzając godzinę na wyświetlaczu swego telefonu. - Przerwa już się skończyła. - Wiem - potwierdził, patrząc na Bryana i dziewczyny u jego boku, zmierzających w kierunku sali wykładowej, a potem znów spojrzał na Bailey. - To ważne - dodał. Bailey westchnęła. Tim zawsze zachowywał się w ten sposób. Zależało mu na tym, aby liczono się z jego zdaniem, ale nigdy nie był wystarczająco zainteresowany Bailey. - Świetnie - powiedziała, krzyżując ręce. - Słucham? - Chodź tutaj - chwycił ją za nadgarstek i poprowadził za narożnik budynku. Kiedy byli już sami, powiedział: - Bryan Smythe żartuje sobie z ciebie. Czy tego nie widzisz? Bailey przewróciła oczyma. - Nie żartuje - odparła. - Jesteśmy przyjaciółmi, niczym więcej. Tim wydał z siebie jakiś sztuczny, przesadny śmiech. - Nie to opowiada chłopakom - stwierdził. - Mówi, że w niespełna miesiąc zerwiesz dla niego z Tannerem i że jest co do tego przekonany. Bailey zrobiła minę. - Nie powiedział tego. Przecież wie, że nie zamierzam zrywać z Tannerem. - Tak - Tim odetchnął głęboko. - Jeszcze nie, ale tak cię czaruje, że zaczynasz tracić głowę. To oczywiste, Bailey - Tim zniżył głos, spojrzał na nią pełnym życzliwości wzrokiem i rzekł: Uważaj, tylko tyle chciałem ci powiedzieć. Ten chłopak to niezły gracz. - Widzę to - odparła bez namysłu. - W każdym razie dobrze, że mi to powiedziałeś - odwróciła się i spojrzała na grupę nastolatek idących przez trawnik. - Widzę, że masz więcej adoratorek niż Bryan. W jego oczach pojawiła się irytacja. - Nieważne - powiedział. - Próbuję tylko cię ostrzec. Ten chłopach nie jest dobry - położył jej rękę na ramieniu. - Zasługujesz na coś więcej. To wszystko.
86
RS
- Dzięki - przyglądała mu się przez chwilę, po czym uścisnęła go szybko. - Postaram się to zapamiętać. Potem oboje minęli narożnik i weszli do sali wykładowej. Lecz kiedy byli w połowie odgrywania pierwszej sceny, Bailey nie pamiętała już o radzie, której udzielił jej Tim. Bryan był na scenie uprzejmy i troskliwy, przy czym wykorzystywał swój talent, aby ona mogła ukazać swój, i szeptał jej komplementy i zgrabne powiedzonka przy każdej możliwej okazji. Kiedy zrobili przerwę na obiad, Katy odciągnęła Bailey na stronę i rzuciła jej srogie spojrzenie. - Bardzo poważnie traktuję przedstawienie, nad którym pracujemy podczas tego obozu - mówiła ze złością. I nie sposób było zaprzeczyć, że nie miała na uwadze jedynie jakości inscenizacji. Bailey ze zdziwienia otworzyła usta. - Czy zrobiłam coś źle? - spytała. - Po prostu bądź ostrożna. Nie podoba mi się uwaga, jaką poświęca ci Bryan Smythe - powiedziała, po czym uśmiechnęła się nieznacznie. - To jest twoja wielka rola, jasne? - Jasne - policzki Bailey się zaczerwieniły. - Przepraszam, jeśli nie było widać, że traktuję tę rolę poważnie. - W porządku. Traktujesz. Tylko nie pozwalaj na to, aby Bryan ci w tym przeszkadzał. Kiedy Katy odeszła, Bailey poczuła, że podczas tej rozmowy zrobiło jej się sucho w ustach. I kiedy szła przez stołówkę, próbowała dostrzec niebo pomiędzy drzewami. Boże - modliła się - pomóż mi się skupić w tym tygodniu. I pomóż mi rozpoznać, czy Tim ma racje w sprawie Bryana. Wyobraziła sobie twarze Tima i Tannera. Przynajmniej nie myślała już o Codym... Ten chłopak musi być draniem, skoro narzuca się Katy, wiedząc, że jest zaręczona z Dayne'em. Patrzyła przez chwilę w niebo i odetchnęła. Pomóż mi, Panie - ciągnęła w duchu. Pomóż mi uporać się z tym zamętem, który, mam w głowie, proszę. Przez całe wakacje Bailey nie mogła doczekać się obozu, teraz grała główną rolę, a Katy się niepokoiła, że Bailey nie traktuje tej roli poważnie. Oznaczało to, że będzie musiała znaleźć jakiś sposób na to, aby poradzić sobie z tymi, którzy powodują niepotrzebne rozproszenia w jej życiu: Timem, Bryanem i Tannerem. Wówczas to, co będzie robiła na scenie, nabierze naprawdę dramatycznego charakteru.
87
ROZDZIAŁ JEDENASTY
RS
Praca nad filmem pochłonęła w piątek tyle czasu, że zabrakło go na lunch z Randi. - Oczywiście z lunchu nici - stwierdził Dayne, kiedy spotkał ją około drugiej po południu. - Nie mamy już dziś na to czasu. Przepraszam. - Dayne! - zawołała, kładąc dłonie na ustach i robiąc niezadowoloną minę. - To nie w porządku. Czekałam na ten lunch przez cały tydzień. Chcę porozmawiać o moim mężu i twojej dziewczynie z Indiany, o tym, jak to robicie, że wszystko tak dobrze się wam układa. Poświęć mi jutro godzinkę, Dayne, zjedzmy razem śniadanie - mówiła jękliwym głosem, przechylając w bok głowę. - Zawsze masz takie trafne spostrzeżenia - dodała. Dayne się zawahał. Obiecał Katy, że będzie na zakończeniu obozu dla nastolatków na przedstawieniu „Czarnoksiężnik z krainy Oz". Planował wylecieć jutro o dziesiątej wyczarterowanym samolotem, aby być w Bloomington na piątą. W ten sposób miałby wystarczająco dużo czasu, aby zdążyć na przedstawienie, zaplanowane na siódmą. Mógłby potem zjeść z Katy kolację, przenocować w domu Johna i większość niedzieli spędzić z narzeczoną, zanim wieczorem wyleci z powrotem do domu. Śniadanie w sobotni poranek zburzyłoby te plany. Poza tym, gdyby paparazzi odkryli, że Dayne i Randi jedzą razem posiłek, wiadomość o tym z pewnością pojawiłaby się w kolorowych magazynach. Oczywiście te historyjki nie miałyby dla niego żadnego znaczenia. Jednak wkrótce media dowiedzą się, że jest zaręczony, a wówczas - przynajmniej na jakiś czas przestaną kojarzyć go z jakąś inną kobietą. Dayne obiecał wcześniej Randi wspólny posiłek, więc teraz w końcu zgodził się i uśmiechając się do niej krzywo, rzucił: - Dobrze, ale punktualnie o ósmej. Twarz Randi się rozjaśniła. - Naprawdę? - ucieszyła się i uścisnęła go. Nie mogę w to uwierzyć. Dayne Matthews wykroi dla mnie trochę czasu ze swego zapracowanego życia! - Będę miał tylko godzinę. Na dziesiątą mam wyczarterowany samolot do Bloomington - wyjaśnił. - Znów? - westchnęła Randi. - Jesteś śmieszny. Czy ta kobieta wie przynajmniej, co otrzymała? - Tak - odparł, poklepując Randi po ręce, i odwrócił się do swojej przyczepy kempingowej. - I ja też. Był sobotni poranek, kilka minut przed ósmą, a Dayne miał za sobą trzy samochody z paparazzimi. - No, nieźle - wymamrotał pod nosem. Próbował swych typowych trików - skręcał na kilka stacji benzynowych i potem
88
RS
jechał bocznymi drogami - lecz nic to nie pomagało. Byli dzisiaj wyjątkowo czujni - może znudzeni. Paparazzi znali zwyczaje wszystkich czołowych postaci Hollywood, także w sytuacjach, kiedy osoby te nie chciały być w centrum zainteresowania. Tabloidy polowały na jakiś temat - jakikolwiek temat. A tego ranka tym tematem miał być Dayne. W połowie drogi do restauracji dał sobie z nimi spokój i podporządkował się ruchowi panującemu na autostradzie biegnącej wybrzeżem oceanu. Na tylnym siedzeniu leżała jego torba, przygotowana do szybkiej przesiadki do wyczarterowanego samolotu. Liczył na to, że do tego czasu pozbędzie się fotografów. Gdyby się domyślili, że wynajmuje dla siebie samolot, niebawem dowiedzieliby się, dokąd poleciał. A to zepsułoby tę prywatność, którą tak bardzo chciał zachować do dnia ślubu. Zatrzymał się na parkingu przed restauracją, wyszedł z samochodu i zamknął drzwi. Nagle usłyszał za sobą pisk opon samochodów wjeżdżających na parking. Dayne nie odwrócił się. Dostrzegł natomiast Randi siedzącą na tarasie i patrzącą na ocean. Miała na głowie kapelusz z szerokim rondem, a na twarzy ogromne okulary przeciwsłoneczne z białymi ramkami. Dayne opuścił głowę i przeszedł przez restaurację na zewnętrzny taras. Zajął miejsce naprzeciwko Randi i rzucił podenerwowanym głosem: Przyjechali za mną padlinożercy. - Oparł łokieć na stole i zaczął przeglądać leżące przed nim menu. - Ani chwili spokoju - dodał. Obejrzał się w kierunku drzwi. - Może powinniśmy zjeść wewnątrz. - Nie - odparła, uśmiechając się. - Pomyśleliby, że mamy coś do ukrycia. - Racja - przytaknął, sfrustrowany. - Hej - dotknęła jego ręki - nie przejmuj się tym. Oni są przekonani, że my walczymy ze sobą, pamiętasz? - spojrzała przez ramię na fotografów. Byli już na zewnątrz samochodów. Opierali się o zderzaki swoich pojazdów albo siedzieli na bagażnikach. Mieli pootwierane torby, a obiektywy wycelowali w ich stronę. Spojrzała ponownie na Dayne'a. - Co oni teraz zamierzają napisać? spytała. - „Dayne i Randi znów w dobrych stosunkach?". Dla filmu byłoby to wskazane. - Tak sądzę - odparł, spoglądając na zegarek. Musiał pilnować czasu, aby wylecieć o dziesiątej. Prognozy pogody były dobre, co oznaczało, że lot pójdzie gładko. Tylko kilka godzin i będzie w Bloomington z Katy. Rozmawiali ze sobą wczorajszego wieczoru i Katy była tak podekscytowana, że ledwie mogła wytrzymać. - Spodoba ci się
89
RS
przedstawienie - powiedziała mu. - Bailey w końcu podeszła do sprawy poważnie. Jest niesamowita. Poczekaj, aż to zobaczysz. Dayne zacisnął zęby i podniósł oczy na Randi. - Czy oni kiedykolwiek zmęczą się tym ściganiem ludzi, rejestrowaniem każdego ruchu i pokazywaniem tego w tabloidach? - pytał poirytowany. - Nie wygląda na to - odparła Randi, pociągając łyk wody i wciąż się uśmiechając. Wiedziała, że nie może mieć niezadowolonej miny, skoro jej twarz często pojawiała się w kolorowych magazynach, a w tej chwili kilka aparatów fotograficznych było skierowanych w jej stronę. Randi była profesjonalistką. Dopóki ma na to wpływ, nie pozwoli, aby uchwycili ją kaszlącą, kichającą albo robiącą niezadowolone miny. Położyła ręce na nakrytym obrusem stole. - Zajmijmy się sobą i wszyscy będą zadowoleni. Dayne poczuł, że zaczyna się uspokajać. Randi miała rację. Media sądziły, że on i Randi walczą ze sobą. Dlaczego nie mieliby zjeść razem śniadania na plaży i pozwolić sfotografować się w sytuacji, kiedy się śmieją i rozmawiają ze sobą jak starzy znajomi? Takie zdjęcia dobrze wpłyną na film. Złożyli zamówienie, więc teraz czekali na posiłek i rozmawiali. Dayne liczył na sposobność, kiedy będzie mógł opowiedzieć o Bogu. Randi mówiła o mężu, o tym, jak planowali mieć monogamiczny związek, ale wszystko zmieniło się po narodzinach dzieci. - Jakieś sześć miesięcy temu miałam przeczucie, że coś jest nie tak mówiła, opuszczając podbródek i zaczynając rozkrajać omlet. Składał się jedynie z jaj i szpinaku, nie było w nim sera; takie jedzenie pozwalało Randi zachować figurę. - Powiedział mi - ciągnęła - że myśli o jakimś romansie. Dayne poczuł uścisk w żołądku. - Tak ci powiedział? - spytał. - Mm-hm - przytaknęła, unosząc okulary i biorąc słomkę do ust. Pociągnęła łyk i pomieszała słomką w szklance. - Kiedyś powiedział, że romans wnosi nowe życie do starego małżeństwa. - Starego...? - zdziwił się, pokręcił głową i zaśmiał się smutno. Nagle zwróciło jego uwagę jakieś zamieszanie na parkingu. Z trzech samochodów paparazzich niespodziewanie zrobiło się dwanaście. Każdy z fotografów miał wycelowany aparat w ich stronę. Nawet pomimo łoskotu fal uderzających o brzeg i odgłosów wydawanych przez mewy słyszał nieustanne pstrykanie aparatów. Próbował nie zwracać na nie uwagi, znów zwrócił się do Randi: - Starego? Jesteście małżeństwem od czterech lat. - Wiem - odparła, zrezygnowana.
90
RS
- Czy wiesz, ilu mężczyzn chciałoby być na jego miejscu - mężczyzn, którzy kochaliby cię do końca życia? - spytał. Randi skierowała na niego wzrok i przez lekko przyciemnione okulary widział jej poważne spojrzenie. - Ale nie ty, prawda? Ty jesteś poza zasięgiem - stwierdziła. - To prawda - przytaknął. Nie chciał, aby rozmowa zogniskowała się na nich. - Ale twój mąż się myli. Romans nie jest żadnym sensownym rozwiązaniem. Uniosła lekko ramiona, po czym pozwoliła im opaść. - A co jest? - zapytała. Nadszedł czas na to, aby być światłem, o czym czytał wcześniej w tym tygodniu. Pociągnął łyk kawy i odstawił filiżankę. - Rozwiązaniem jest Bóg, Randi. Zawierzenie Mu - mówił poważnym głosem. Był już zmęczony ciągłym omijaniem prawdy. Jeśli Randi tego nie zrozumie, to trudno. Przynajmniej on zrobi, co w jego mocy. - Wieczność należy do Boga - dodał. - Hmm - wyglądała tak, jakby chciała sięgnąć ponad stołem i chwycić jego dłoń. Lecz zerknęła w stronę parkingu i powstrzymała się. Opuściła ręce na kolana i uśmiechnęła się do niego. - Tak myślałam, że to powiesz stwierdziła. Przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. - Jesteś dziwny, Dayne, ale wiesz, co jest najbardziej zabawne? Sądzę, że naprawdę masz rację, mówiąc to o Bogu. Poczuł przypływ radości. Ona go słuchała, naprawdę go słuchała. Dayne zachowywał spokój. - Wiem - ciągnął. - Ale nawet tutaj w Hollywood możesz odnaleźć tę wiarę. Pomogę ci. - Chętnie skorzystam - pokiwała głową. Dokończyli śniadanie, starając się jeść jak najmniejsze kawałki i cały czas się uśmiechać. Zachowywali się tak, jakby nie widzieli aparatów fotograficznych rejestrujących każdy ich ruch. - Powinniśmy zjeść śniadanie u ciebie - powiedziała. - Tak, nieźle by to wyglądało - zaśmiał się. - Randi Wells, walcząca o swoje małżeństwo, spędza poranek w domu Dayne'a usytuowanym na plaży. Media by sobie poużywały. - Czasami myślę, że zbyt przejmujemy się tym, co podają media stwierdziła. - Też tak sądzę. Czytałem któregoś dnia, że jakaś znana modelka zatrzymała się i dała grupce fotografów pudełko lodów na patyku. Każde kolorowe pisemko w mieście napisało o tym. - Właśnie.
91
RS
- Może jest to jakiś sposób - powiedział Dayne, po czym odchylił się do tylu i spojrzał na zegarek. - Hej, muszę jechać - stwierdził. - Pojadę za tobą w stronę lotniska i potem skręcę gdzieś gwałtownie. To moje małżeństwo przeżywa kryzys. Jeśli będą musieli wybierać, pojadą za mną - powiedziała. - Możesz mieć rację. Będą myśleli, że jadę do domu - zgodził się. Wstał i położył na stoliku dwie dwudziestodolarówki. Gdyby nie widzieli ich fotografowie, uścisnąłby ją. Rozmowa przebiegła znacznie lepiej, niż się tego spodziewał. Randi zainteresowała się tym, co mówił. I może pewnego dnia powierzy swe życie Bogu. Wyszli z restauracji do swoich samochodów, a Dayne pomachał grupie fotografów i zawołał do nich: - Miły poranek, co? - Czy to znaczy, że znów jesteście z Randi przyjaciółmi? - krzyknął jeden z nich. - A co z twoim mężem, Randi? Czy on wie, że jadłaś śniadanie z Dayne'em Matthewsem? - pytał inny. Randi zaśmiała się i wzruszyła ramionami. Potem ze względu na fotografów powiedziała głośno: - Jedziesz do domu? - Tak - odparł. - Muszę posiedzieć godzinę w mojej siłowni. A ty? - lubił sytuacje, w których mogli tabloidy wywieść w pole. - Ja mam to spotkanie - zawołała, udając zmieszanie, jak gdyby powiedziała niechcący coś, o czym nie powinni słyszeć paparazzi. Fotografowie doskoczyli do niej, słysząc te słowa. - Jakie spotkanie? - Spotykasz się już z kimś? - Czy to reżyser? - A wie o tym twój mąż? - pytali. Randi podniosła rękę i spojrzała na nich, udając irytację. Potem zawołała do Dayne'a: - Dzięki za śniadanie. - Cześć - krzyknął, walcząc ze sobą, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie miał wątpliwości, że zasłużyła na Oscara. Grała wprost niewiarygodnie. Wsiadł do swej terenówki i dopiero wówczas uśmiechnął się lekko. Randi rozumiała, jak bardzo zależało mu na utrzymaniu w tajemnicy wylotów do Bloomington, i zachowała się wobec niego jak przyjaciółka, dając prasie do zrozumienia, że ma teraz kolejne spotkanie. Włączył silnik, ruszył i po chwili dotarł do głównej drogi. Randi jechała tuż za nim. Przed skrętem w lewo, by móc ponownie znaleźć się na autostradzie biegnącej wzdłuż oceanu, usłyszał dźwięk telefonu komórkowego. Odebrał.
92
RS
- Jak mi poszło? - usłyszał w słuchawce. - Wszyscy to kupili - zachichotał. - Jesteś naprawdę dobra, Randi. Gdybym nie słyszał naszej wcześniejszej rozmowy, sam bym za tobą pojechał. Choćby tylko po to, żeby zobaczyć ich miny. - Tak, tak - zaśmiała się. - Urządźmy im pościg za ich własne pieniądze. Aha, Dayne... - Tak? - spytał, zerkając na inne samochody i wjeżdżając na autostradę. - Dzięki za to, że jesteś moim przyjacielem - powiedziała. - Ja też tobie za to dziękuję. Myślę, że dzięki tobie nie dotrę do lotniska, prowadząc kolumnę samochodów. - Lepiej skup się na drodze. Na razie mamy sporo towarzystwa. Po tych słowach skończyli rozmowę. Randi jechała za Dayne'em i gdy osiągnęli już maksymalną dopuszczalną prędkość, wszystkie samochody paparazzich były skupione za nimi. Nie było możliwości, aby zgubić ich tutaj. Jego terenówka miała przyciemniane szyby, lecz fotografowie wiedzieli, że samochód należy do niego, podobnie jak wiedzieli, że czerwony kabriolet BMW to samochód Randi. Jednak jeśli sztuczka Randi się powiedzie, w pewnym momencie po drodze do jego domu na plaży Malibu ona nagle skręci - paparazzi pojadą za nią. Dayne ponownie spojrzał we wsteczne lusterko. Ostatnio fotografowie o mały włos nie spowodowali wypadku. Czy nauczyli się czegoś? Czy wreszcie skończą się te szaleństwa, czy też ta sytuacja spowoduje, że z jeszcze większą determinacją będą usiłowali nadążyć przed innymi? Randi wyprzedziła Dayne'a, uśmiechając się w jego stronę, kiedy go mijała. Jedenaście samochodów paparazzich minęło go i próbowało znaleźć się jak najbliżej pojazdu Randi. Dayne zrozumiał, co oni robili. Randi była piękną blondynką, więc za dobre zdjęcie aktorki w okularach przeciwsłonecznych jadącej swoim BMW autostradą wzdłuż oceanu mogli dostać sporo pieniędzy. Posunięcie było niebezpieczne, Dayne obserwował, jak zareagowała na podjeżdżające do niej samochody fotografów. Najpierw skręciła gwałtownie w prawo, a potem w lewo. Widział, jak ściska kierownicę obiema rękami, próbując utrzymać kontrolę nad pojazdem. Dreszcz niepokoju przeszedł przez jego ciało. Jeśli ona zaraz gwałtownie skręci... - modlił się - pomóż jej, Boże. Proszę! Przyspieszył, próbując ich przestraszyć, lecz wciąż ją oblegali ze wszystkich stron. Nagle kolejny fotograf pomknął obok niego i wjechał na
93
RS
pas przeznaczony dla ruchu w przeciwnym kierunku, dokładnie pod nadjeżdżający samochód sportowy. Fotograf w ostatnim ułamku sekundy wślizgnął się swoim autem z powrotem do ruchu po właściwej stronie, lecz tuż wcześniej samochód sportowy gwałtownie skręcił w prawo. W tej samej chwili ciężarówka na tamtym pasie została wybita z kursu, jej kierowca stracił panowanie nad kierownicą, przeciął oba pasy i pojechał prosto na... Dayne nie miał czasu na analizę sytuacji, nie miał czasu na wyobrażenie sobie konsekwencji sceny rozgrywającej się jakby w zwolnionym tempie na jego oczach. Nie miał czasu na hamowanie ani na ruch kierownicą. Ciężarówka poleciała na Dayne'a jak pędzący pociąg i w ułamku sekundy uświadomił sobie, co się dzieje. Codziennie w dowolnym mieście w kraju może się każdemu coś takiego przytrafić. W jednej minucie ktoś żyje sobie zwyczajnie, a w następnej zostaje zabrany w worku na zwłoki. W tym jednym ułamku sekundy usłyszał w swym wnętrzu dziesiątki pytań: Co ze ślubem? Co z planami, które miał na dziś, na jutro i na Święto Dziękczynienia? Nie znalazł czasu, aby porozmawiać z Rossem o Jezusie, nie miał czasu porozmawiać z Lukiem i Erin, ze swoim bratem i swoją siostrą, do których chciał zadzwonić, kiedy dowiedzieli się, że są z nim blisko spokrewnieni. Nie miał czasu, aby zadzwonić do Katy i powiedzieć jej do widzenia. Nacisnął hamulec, lecz kierownica mu się zablokowała i nie mógł uciec. W ostatnim ułamku sekundy, zanim ciężarówka uderzyła od strony kierowcy w jego terenówkę, miał wystarczająco dużo czasu, aby pożegnać to wszystko, co miał zaraz stracić. Swoje miejsce w rodzinie Baxterów, lata, które miał spędzić w domu nad jeziorem, swoje wspólne życie z Katy. Lecz kiedy ciężarówka uderzała w samochód, którym jechał, roztrzaskując szyby i metalową karoserię, jego serce, umysł i duszę wypełniał obraz twarzy Katy. Coś ostrego i palącego przeszyło jego ciało, poczuł jakiś nagły ból w głowie i gdy wszystko stawało się czarne, jego ostatnia myśl była najsmutniejsza ze wszystkiego. Nigdy już po tej stronie życia nie zobaczy twarzy, którą miał w pamięci. Twarzy jego wiecznej miłości - twarzy Katy Hart.
94
ROZDZIAŁ DWUNASTY
RS
Randi Wells widziała całą tę sytuację we wstecznym lusterku. Najpierw została osaczona przez paparazzich i z trudem udało jej się utrzymać panowanie nad pojazdem, a już chwilę później, po serii gwałtownych skrętów i pisku opon, zobaczyła, jak ciężarówka przecina kolejne pasy ruchu i uderza w drzwi samochodu Dayne'a. Randi z całej siły nacisnęła na pedał hamulca, a po chwili szarpnęła dźwignią skrzyni biegów, przełączając ją do pozycji parkingowej. Wyskoczyła z samochodu, zanim ruch wokół niej całkowicie się zatrzymał. - Dayne! - krzyczała sparaliżowana z przerażenia. - Nie... nie Dayne! Wokół niej pojawiali się paparazzi i przechodzili na chodnik. Kiedy ruszyła, próbując ominąć ich samochody, słyszała pstrykanie aparatów fotograficznych. Całe jej ciało trzęsło się, gdy zaczęła na nich krzyczeć jak oszalała: - Kpicie sobie ze mnie? To wasza wina! - Uniosła w górę pięść i z całej siły uderzyła nią w maskę samochodu należącego do jednego z fotografów. - Przestańcie! - zawołała i uderzyła w maskę ponownie, a potem raz jeszcze. Podeszła do fotografa, który spowodował wypadek. - To nie moja wina - zawołał do niej, uśmiechając się szyderczo. - Twoja - odchyliła się do tyłu i z całych sił popchnęła mężczyznę, tak że upadł na ziemię. Potem, nie zwracając uwagi na innych fotografów wciąż robiących jej zdjęcia, chwyciła jego aparat fotograficzny i cisnęła nim o ziemię, roztrzaskując go na kawałki. - Pójdziesz za to do więzienia. Zobacz, co zrobiłeś mojemu... - odetchnęła ciężko. - Dayne! - zawołała. - Czy ktoś zadzwonił na dziewięćset jedenaście?! odwróciła się i zobaczyła, jak kierowca ciężarówki próbuje wydostać się ze swojego pojazdu. Ale co z Dayne'em? - Dayne... trzymaj się! - zawołała. Nie mogła normalnie oddychać, nie czuła stóp, lecz jakoś udało jej się podejść do jego terenówki. Dayne leżał nieprzytomny, przyciśnięty fotelem kierowcy, z ust i ucha sączyła mu się krew. Randi rzuciła się na drzwi samochodu, w których tkwiły jeszcze resztki potłuczonego szkła, i rozpaczliwie próbowała je otworzyć. W końcu dotarła do niego i końcami palców dotknęła ramienia Dayne'a. - Mów do mnie, Dayne. No dalej, powiedz coś - wołała. Gdzieś w oddali usłyszała wycie syreny. „Szybciej. Tutaj. Wyciągnijcie go" - wołał jej wewnętrzny głos. Randi trzęsła się teraz jeszcze bardziej, tak mocno, że nie mogła mówić. Z Dayne em wszystko w porządku. Jest tylko nieprzytomny - pocieszała się. Ponownie próbowała go dosięgnąć, dotknąć jego twarzy i powiedzieć mu,
95
RS
że wszystko będzie dobrze. Lecz poskręcany metal nie pozwalał jej na dotarcie do niego na bliższą odległość. Pomyślała o drugiej stronie terenówki. Tak, może tamtędy uda się wejść do środka. Druga strona. Obiegła zmiażdżony pojazd od tyłu i zbliżyła się do drzwi pasażera, na wpół przekonana, że będą zablokowane albo zbyt zniszczone, aby je otworzyć. Nacisnęła na klamkę i pociągnęła z całej siły. Ku jej zaskoczeniu drzwi się otworzyły. Zacisnęła powieki. Proszę, Dayne, powiedz coś do mnie - błagała w duchu. Otworzyła oczy i wsunęła się na fotel pasażera. Wszędzie było potłuczone szkło, a silnik wciąż pracował. Wyłączyła zapłon i położyła rękę na nodze Dayne'a. - Dayne, obudź się. Powiedz coś do mnie - wołała. Dayne oddychał, jego pierś poruszała się lekko. Randi poczuła ulgę i uświadomiła sobie, że do tej chwili nie była pewna, czy on jeszcze żyje. Próbowała wsłuchać się w jego oddech, lecz przeszkadzały jej w tym mocne uderzenia własnego serca. Z jego piersi dobywało się jakieś rzężenie, był także poważnie ranny w głowę. Krwawienie z ust musi oznaczać wewnętrzne uszkodzenia - pomyślała. Dowiedziała się, co oznaczają takie objawy, chyba na planie filmowym przed pięcioma laty. A co z poduszkami powietrznymi? Rozejrzała się wokół Dayne'a, lecz drzwi terenówki były zbyt zniszczone, aby dostrzec coś więcej niż mały kawałek plastiku. Domyśliła się, że uderzenie było tak mocne i szybkie, że poduszka powietrzna zadziałała, lecz od razu została zmiażdżona przez zgniatany wokół niej metal. Mimo tego działanie poduszki na samym początku prawdopodobnie uratowało życie Dayne'a. Dopiero potem, gdy zaczęła oglądać całe jego ciało, dostrzegła, w jak złym stanie znajduje się jego noga. Długi kawałek metalu, prawdopodobnie fragment zmiażdżonych drzwi, przeszywał na wylot górną część jego uda. Na ten widok otworzyła oczy z przerażenia i poczuła mdłości. Z miejsca, gdzie metal wbijał się w nogę Dayne'a, wytryskiwała krew,' choć z drugiej strony ten tkwiący w ciele kawałek mógł w pewnym stopniu tamować jej upływ. Na podłodze po stronie pasażera spostrzegła telefon komórkowy i podniosła go. Jeśli dobrze pamiętała, czekał na niego samolot. Kto powiadomi kobietę z Indiany, że Dayne miał straszliwy wypadek samochodowy? - pomyślała. Wsunęła telefon do kieszeni swoich spodenek dokładnie w chwili, gdy pracownicy medyczni podbiegli do terenówki. - Proszę się odsunąć - rzucił jeden z nich.
96
RS
- Nie. Muszę przy nim zostać - odwróciła się i kręciła głową, patrząc błagalnym wzrokiem na sanitariusza. - Pani jest... pani jest Randi Wells - mężczyzna się zawahał. - Proszę się odsunąć, żebyśmy mogli się do niego dostać. Dwóch pracowników przy pomocy specjalnych urządzeń zaczęło oddzielać od siebie oba pojazdy. Jeden z nich wymienił spojrzenia z sanitariuszem stojącym przy Randi. - Czy ten facet jest tym, o którym myślę? - zapytał. - To Dayne Matthews - odparła Randi, pomalutku odsuwając się od samochodu. Tak się trzęsła, że jej słowa były ledwie zrozumiałe. Wyciągnijcie go! On musi trafić do szpitala - jej krzyk zamienił się w cichy płacz. W końcu usłuchała prośby sanitariusza i stanęła kilka metrów z boku. - Proszę, pospieszcie się - dodała. Pracownicy medyczni robili wszystko, co w ich mocy, trudno było zrozumieć ich rozmowę. Randi kręciło się w głowie. Kiedy policjant poprosił, aby przestawiła samochód na najbliższy parking, tylko przytaknęła głową. Jej samochód? Czy ona przyjechała tu swoim samochodem? Czy nie jechała razem z Dayne'em? Kiedy mężczyzna wrócił i podał jej kluczyki, powiedziała do niego: Ja... ja muszę zostać z Dayne'em. - W porządku - policjant objął ją ramieniem. - Może pani jechać ze mną. Pojedziemy za karetką. Znów zaczęła trzeźwo myśleć. Przyglądała się przez chwilę zamieszaniu wokół siebie i wskazała na fotografa, którego popchnęła przed kilkoma minutami. - To on - zawołała. Wskazała na kolejnego fotografa i następnego. - Oni to spowodowali... oni nas gonili. Policjant od razu zrozumiał, o czym ona mówi. - Paparazzi? Oni spowodowali wypadek? - spytał. Randi objęła się rękoma; dzwoniła zębami. - Tak - odparła z trudem. Obróciła się i wróciła na miejsce, gdzie pracownicy medyczni już prawie wyciągnęli Dayne'a z rozbitego pojazdu. - Z nim wszystko dobrze, prawda? Wyjdzie z tego? - dopytywała się. - Nie rozłączaj się - policjant trzymał radio przy ustach i mówił coś o aresztowaniu kogoś z aparatem fotograficznym. Potem ponownie objął ją ramieniem, poprowadził do swego radiowozu i posadził na siedzeniu pasażera. - Proszę tu poczekać. Siadała już, gdy nagle znów poderwała się na nogi. - Co z Dayne'em?... Nic mu nie jest, prawda? - zawołała.
97
RS
- Zabierają go do Centrum Medycznego UCLA - wyjaśnił. - Będzie tam w dobrych rękach. Wokół rozbitego pojazdu nagle zrobiło się zamieszanie, gdyż czterech mężczyzn przenosiło Dayne'a na nosze, a potem do oczekującej karetki. Randi wsunęła się do radiowozu i zapięła pas. Tak, Dayne powróci do zdrowia, ponieważ był już w karetce, a to oznaczało, że jechał już do szpitala, gdzie go poskładają i będzie jak nowy - pocieszała się. Policjant usiadł za kierownicą i ruszył, zręcznie omijając stojące wokół samochody. Kiedy znalazł się za karetką, włączył syrenę. - Dayne... czekał na niego samolot. On się spóźni - powiedziała. Policjant nic nie odpowiedział i Randi cichutko jęknęła. Oczywiście, że się spóźni. Zszycie jego nogi i upewnienie się, czy z jego głową wszystko w porządku, może zająć większą część dnia. Zgromiła w duchu samą siebie. O czym ona myśli? Przecież Dayne nie wyjdzie dziś po południu ze szpitala. Do tego czasu może nawet już nie żyć. Został ściśnięty w swojej terenówce, nogę miał prawie uciętą i był poważnie ranny w głowę. Policjant gnał na południe autostradą wzdłuż wybrzeża oceanu, trzymając się tuż za karetką, tak jak obiecał. - Paparazzi z pewnością zostaną ukarani - oznajmił. Randi chciała powiedzieć: „Dobrze". Dobrze, że zostaną ukarani. Ale przecież nie było dobrze, przecież ukaranie ich więzieniem nie naprawi szkód, które powstały wskutek wypadku, nie umożliwi Dayne'owi dojazdu do lotniska i do czekającego na niego samolotu, a potem dotarcia do jego ukochanej kobiety z Indiany. Poczuła, że ma łzy w oczach, po raz pierwszy od chwili wypadku. W końcu dotarli do Wilshire Boulevard, skręcili w lewo i przejechali kilka przecznic. Randi zobaczyła szpital. Jeśli ktokolwiek mógł pomóc Dayne'owi, to tylko lekarze w Centrum Medycznym UCLA. Wjechali na podjazd dla karetek po ośmiu minutach od chwili, gdy wyruszyli z miejsca wypadku. Randi ucieszyła się: udało im się dojechać wyjątkowo szybko. Może jednak wciąż można go było uratować. Wyskoczyła z samochodu i pobiegła za noszami. Zrobiło jej się słabo, tylko silna wola utrzymywała ją na nogach. Kawałek metalu wciąż tkwił w nodze Dayne'a, wystając z każdej strony; wyglądało to makabrycznie. Pospieszyła za noszami, cichutko jęcząc: - Dayne... obudź się! Musisz wyjść z tego! Proszę, wyjdź z tego! Kiedy byli już na oddziale intensywnej terapii, pielęgniarka zaprowadziła ją do osobnego pokoju i powiedziała: - Pani Wells, może tu pani zaczekać.
98
RS
Pan Matthews będzie miał teraz operację. - Pogładziła ją po ramieniu i dodała: - Poinformujemy panią, jak tylko będziemy wiedzieć coś więcej. Było dziwne, że gdziekolwiek się znajdowali - nawet tutaj, w tym szpitalnym pokoju - ludzie ich rozpoznawali. Randi Wells i Dayne Matthews. Ale na tym kończyło się wyjątkowe traktowanie. Śmierć i zniszczenie nie miały względu na osoby. Nieszczęście równie dobrze mogło się przydarzyć gwieździe filmowej, jak i każdemu innemu człowiekowi. Zanim pielęgniarka zamknęła za sobą drzwi, Randi zadała jej tylko jedno pytanie: - Czy on... czy on będzie żył? Pielęgniarka zawahała się i w tej chwili Randi zdała sobie sprawę z tego, jak poważne było zagrożenie, ponieważ gdyby Dayne był tylko lekko ranny, odpowiedź padłaby natychmiast. Kobieta na tyle wstrzymała się z odpowiedzią, że jej słowa nie były zaskoczeniem. - On walczy o życie wyjaśniła. Była blada, tak jakby te złe wiadomości dotyczyły jej osobiście. I tak prawdopodobnie było. Wszyscy ludzie w kraju czuli się tak, jakby znali Dayne'a. - Czy jest ktoś, do kogo mogłaby pani zadzwonić? Może najbliższa rodzina? Powinni mieć możliwość, aby być tutaj na wypadek... - przerwała. - Jeśli jest ktoś, kogo moglibyśmy powiadomić, proszę nas o tym poinformować. Randi sięgnęła do kieszeni spodenek. Telefon komórkowy Dayne'a wciąż tam był. - Nie - odparła. Wyciągnęła telefon i pogładziła go kciukiem. Zadbam o to - dodała. - Odbieramy telefony od mediów, pani Wells - ciągnęła pielęgniarka. Nie powiemy im ani słowa na temat wypadku, dopóki pani i lekarze nie zdecydujecie o tym. - Dziękuję - odparła pozbawionym życia głosem. Znów poczuła mdłości i chciała już zapytać o łazienkę, ale zanim zdążyła to zrobić, kobieta oddaliła się i Randi została sama w małym pokoiku. Tylko ona i Bóg, jeśli Bóg, w którego wierzył Dayne, istniał naprawdę. Usiadła, pochyliła się i oparła łokcie na kolanach. To nie może się stać. Boże, jeśli tam jesteś... pozwól mu żyć, proszę - powiedziała w duchu. Randi otworzyła klapkę telefonu i zobaczyła, że znów drżą jej ręce. Przejrzała numery Dayne'a i zdziwiła się, jak niewiele ich było. Pomyślała, że skoro miał polecieć do kobiety z Indiany, to najpierw powinna zadzwonić do niej. Randi próbowała się skoncentrować, usunąć z pamięci obrazy połamanego, poturbowanego Dayne'a i skupić się na rozmowie, kiedy opowiadał jej o miłości swego życia. Katy, tak chyba miała na imię próbowała sobie przypomnieć.
99
RS
Randi zaczęła przewijać listę numerów, aż w końcu dotarła do napisu „Katy Hart". Tak, to musi być ona - pomyślała. Reżyser mówił o niej na jednym ze spotkań. Widocznie była utalentowaną aktorką. Kimś, kto potrafił odrzucić rolę w filmie z Dayne'em, którą potem dostała Kelly Parker. Randi wybrała numer i w napięciu czekała na połączenie. Po czterech sygnałach włączyła się poczta głosowa Katy. Po sygnale dźwiękowym Randi zmusiła się do mówienia. - To wiadomość do Katy Hart. Mówi Randi Wells. Jestem aktorką, gram w filmie, nad którym pracuje teraz Dayne - zrobiła przerwę. - Zdarzył się wypadek. Proszę do mnie jak najszybciej zadzwonić, to podam pani szczegóły - zostawiła numer swojego telefonu komórkowego i rozłączyła się. Kto jeszcze?- pomyślała. Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, od ściany do ściany. Jakaś rodzina albo krewni? Rodzice Dayne'a zginęli, gdy był jeszcze młody, więc kogo jeszcze powinna powiadomić? Przewijała listę numerów, patrząc na napisy. Myślała, że znała Dayne'a, lecz okazywało się, że tak naprawdę niewiele o nim wiedziała. Nawet nie miała pojęcia, z kim żył w bliskich relacjach albo do kogo powinno się zadzwonić w takiej okropnej sytuacji jak ta. Przewijała dalej listę, gdy natrafiła na coś, co aż ją zmroziło. Natrafiła bowiem na hasło „Tata". Sprawdziła numer i okazało się, że numer kierunkowy był ten sam co numer kierunkowy Katy Hart w Indianie. W miejscu na dopiski było coś jeszcze. Było tam nazwisko „John Baxter", co oznaczało, że prawdopodobnie nie był ojcem Katy Hart. Randi patrzyła na nie przez chwilę, zanim postanowiła zadzwonić pod ten numer. To musi być coś, co Dayne ukrywa, nie widziała innego wytłumaczenia. Ponieważ wszyscy byli przekonani, że Dayne nie ma rodziców.
100
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
RS
Katy pogodziła się z myślą o tym, że Dayne'owi nie udało się przyjechać. Choć powiedział, że zjawi się na przedstawieniu, jego praca nie zawsze pozwalała mu na dotrzymywanie wszystkich obietnic, nie zawsze mógł zrobić to, co wcześniej zamierzał. To było łatwe do zrozumienia. Przedstawienie miało się rozpocząć za piętnaście minut i tylko Bailey i Connor wiedzieli, że Dayne miał tutaj być. Bailey podbiegła do niej w chwili, gdy dawała ostatnie uwagi młodzieży zgromadzonej za kurtyną. Katy na chwilę zapomniała o pozostałych nastolatkach. Kiedy Bailey podbiegła, Katy wstrzymała oddech, tak jakby zobaczyła tę dziewczynę po raz pierwszy. Codziennie rano jadły razem śniadanie i co wieczór mówiły sobie dobranoc, lecz w jakiś sposób Katy przeoczyła oczywisty fakt. Bailey dojrzewała. Nigdy jeszcze nie wyglądała tak cudownie jak teraz - z włosami uczesanymi w warkocze i z dużą kolorową biżuterią w stylu z lat osiemdziesiątych, która dopełniała jej stroju. Na przedstawienie młodzież miała ubrać się w czarne stroje i dodatki, które będą do nich pasowały. Na czarne rajstopy i czarną bluzkę z długimi rękawami Bailey założyła krótką jasnoróżową spódnicę i różowy dopasowany żakiet. Przedstawiała naprawdę nietypową wersję Doroty ze sztuki „Czarnoksiężnik z krainy Oz". Bailey nachyliła się do Katy i powiedziała: - Wyglądałam przez szparę w kurtynie. Nie widziałam go. - Nie ma go tutaj - odparła Kacy, wychylając się zza kurtyny i przeszukując widownię, podobnie jak to robiła z dziesięć razy w ciągu ostatnich kilku minut. Z tyłu sali stała Rhonda, a obok niej Aaron, który miał powitać widzów na początku przedstawienia. Okazał się wspaniałym facetem i zaprzyjaźnił się z Rhondą. Katy nie byłaby zaskoczona, gdyby w końcu umówił się z nią, kiedy wrócą już z obozu. Nigdzie natomiast nie było Dayne'a. Bailey skrzywiła się i powiedziała: Sądziłam, że on na pewno przyjedzie. - Ja także - odparła. - Prawdopodobnie dał się wrobić w jakieś spotkanie. Reżyserzy często tak robią. - Tak - Bailey uśmiechnęła się szeroko do Katy. - Opowiedz mi o tym. - Dobrze ci się współpracuje z Timem i Bryanem? -zmieniła temat Katy. - Świetnie - zachichotała. - Zaprosiłam Tannera na przedstawienie. To powinno ich trochę uspokoić. - Rzeczywiście.
101
RS
Bailey spojrzała na scenę. - Mama powiedziała, że powinnam dać mu szansę, aby polubił teatr. Może wówczas będziemy mieli o czym rozmawiać. - To świetna rada. Poza tym, i Tim, i Bryan są bardzo skupieni na sobie. Jeśli twój chłopak będzie tu dziś wieczorem, obaj będą musieli się do tego dostosować. - Racja - odparła Bailey i wyciągnęła ręce. - Pomodlimy się? - Pewnie - pochyliły głowy. Katy poprosiła Boga o szczególną opiekę podczas wieczoru, aby Bailey i inni aktorzy pamiętali swój tekst i aby całe przedstawienie było Jego uwielbieniem. Kiedy Bailey odbiegła, aby dołączyć do pozostałych, Katy poprawiła coś przy scenografii i zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie. Rhonda i Aaron siedzieli po jej prawej stronie, Bethany Allen, koordynator Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego, po lewej. Aż do samego końca, dopóki nie zgasły światła, Katy wypatrywała Dayne'a. Raz po raz spoglądała ponad ramieniem i wzrokiem przeszukiwała widownię. Lecz Dayne'a nie było. Ukryła swe rozczarowanie. Nawet Rhonda nie wiedziała, że Katy czeka na Dayne'a. Najwyższy czas odpędzić od siebie wszystkie inne myśli, aby móc skupić się na sprawie bieżącej - na swym najlepszym jak dotychczas przedstawieniu, przygotowanym podczas obozu dla nastolatków. Światła przygasły i na scenie pozostało tylko jedno oświetlone miejsce. - Doroto? - zawołała nastolatka grająca rolę Ciotki Emmy i wyciągnęła szyję, przyglądając się widowni. - Doroto, już czas, żebyś przyszła. Kolacja stoi na stole i nadciąga burza. W bocznym przejściu pojawiła się Bailey. Przebiegła wzdłuż sali i wbiegła na scenę. - Jestem tutaj, ciociu Emmy - zawołała. Dialogi, gra, tempo - wszystko było wspaniałe. Katy ponownie doznała uczucia zawodu. Dayne naprawdę chciał zobaczyć Bailey i Connora grających razem w przedstawieniu. I było coś jeszcze - nie mogła się doczekać na zakończenie przedstawienia, kiedy znaleźliby się w jakimś ustronnym miejscu, gdzie mogłaby oprzeć głowę na jego piersi i pozwolić mu się objąć. Przedstawienie przebiegało bez żadnych problemów. Bryan był idealny jako Strach na Wróble, stał na wewnętrznych krawędziach butów i swobodnie poruszał rękoma, niezależnie od tego, co się działo na scenie. Podobnie Tim, który wykonywał automatyczne ruchy, kiedy potrzebował odrobiny oleju. Nawet Tchórzliwy Lew był dobry - grany przez szczupłego nastolatka, który nie miał najmniejszych problemów z odtwarzaniem roli
102
RS
nieśmiałej postaci. Jego piosenka wywołała więcej śmiechu niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Kiedy przedstawienie się skończyło, Katy znów się obejrzała. Zobaczyła Tannera Williamsa, siedzącego obok Jenny i Jima Flaniganów. Lecz Dayne'a nie było. Cokolwiek się wydarzyło, nie było go w Bloomington. Ponieważ gdyby tu był, nic nie przeszkodziłoby mu w pojawieniu się tutaj dzisiejszego wieczoru. Aktorzy ukłonili się kilka razy i zostali jeszcze na scenie, aby zaśpiewać trzy pieśni pochwalne. Bardzo zależało jej na tym, aby Dayne mógł je usłyszeć. Bez względu na to, jak dobrze poszło przedstawienie, młodzież nigdy nie zapominała o tej części. Bailey, Connor, Bryan, Tim, pozostałe dziewczęta i chłopcy: Rogerowie, Farleyowie i chłopcy Picków - wszyscy podali sobie ręce i jednym głosem zanieśli do nieba pieśń: „Kocham Cię, Panie... i wznoszę do Ciebie mój głos...". Katy miała łzy w oczach. Dziękuję Ci, Boże - modliła się - za te dzieciaki. I za to, że w takich chwilach przypominasz mi, dlaczego tutaj jestem. Wieczory takie jak ten sprawiały, że czuła się jak Dorota. Tutaj był jej dom. I dziękuję Ci, Panie, że ponownie mi to ukazujesz. Tutaj jest mój dom. Przyspiesz, proszę, ten czas, kiedy Dayne już nieustannie będzie tu ze mną. W końcu światła na sali się zapaliły, a dzieciaki zbiegły po schodach ze sceny i pobiegły do swoich rodziców. Wszędzie na widowni rodzice wręczali dzieciom kwiaty, ściskali je i robili im zdjęcia. Nie dziwiło to Katy. Zwykle chodziła po widowni z miejsca na miejsce, by pozować do zdjęć z dziećmi, które ją o to poprosiły. Właśnie szła głównym przejściem między rzędami krzeseł w kierunku tylnej części sali, kiedy dostrzegła mężczyznę, który wyglądał jak John Baxter, stojącego przy drzwiach. Rozmawiał z Bethany, a jego twarz była bardzo blada i poważna. To dziwne - pomyślała sobie i szła dalej w ich stronę. Wcześniej nie widziała Baxterow na sali. Ashley miała tu być z Landonem i chłopcami, a nawet Kari mówiła coś o przyjściu z mężem i dwojgiem dzieci. Lecz dotychczas Katy nie widziała nikogo z nich. Kiedy podeszła bliżej, stwierdziła, że miała rację. To był John Baxter. Odwrócił się do niej i ich spojrzenia się spotkały. Wtedy Katy dostrzegła, że jego oczy są czerwone i opuchnięte. Otworzył usta, lecz nic nie powiedział, tylko pokręcił głową. Bethany się odsunęła, dotykając delikatnie łokcia Katy, zanim odeszła. - John? - zaczęła Katy, podchodząc do niego. - Gzy coś się stało? - Tak, Katy - przytaknął.
103
RS
Katy chwyciła jego rękę. To nie była właściwa odpowiedź. Zadała przecież tylko pytanie retoryczne. Jeśli ktoś wygląda na zmartwionego, pyta się go, czy coś się stało, czyż nie? Potem taka smutno wyglądająca osoba kręci głową i przez pewien czas próbuje uniknąć mówienia o szczegółach problemu. Mówi się wówczas „wszystko będzie dobrze" albo „nie martw się, to nic poważnego". Nigdy nie odpowiada się tak, jak to przed chwilą zrobił John Baxter. Katy spojrzała na jego twarz, w jego oczy. Czy chodziło o Ashley? Czy coś stało się jej przyjaciółce w drodze na przedstawienie? - Co się stało? spytała Katy. - Zdarzył się wypadek. Dziś rano w samochód Dayne'a wjechała ciężarówka - John pociągnął nosem, drżała mu dolna warga. - Jest w szpitalu na intensywnej terapii. Nie wiedzą, czy przeżyje. Katy zaczęło się kręcić w głowie. O czym on mówi? Dayne nie miał żadnego wypadku. Rozmawiała z nim wczoraj wieczorem i wszystko było zaplanowane. O dziesiątej rano miał wsiąść do samolotu, a potem spotkać się z nią na widowni tuż przed przedstawieniem. Powolnym ruchem przekręciła głowę i spojrzała przez ramię na rzędy krzeseł. Tylko że on się nie pojawił... Odwróciła się z powrotem do Johna i pokręciła głową. - Nie Dayne - szepnęła pełnym bólu głosem, wypowiadając każde słowo z ogromnym wysiłkiem. Trzęsły jej się kolana i zaczęła mrugać oczami, aby nie stracić przytomności. Nie Dayne, Boże. Nie on - błagała. John objął ją ramionami i przytulił. Potem wyprowadził ją na zewnątrz. Poszli za róg. Letnie powietrze nie było w stanie powstrzymać dreszczy, które nagle nią wstrząsnęły. - Lecę rano pierwszym samolotem - powiedział. - Ashley leci ze mną. Pomyślałem, że chciałabyś do nas dołączyć. Nie, nie chciała do nich dołączyć. Chciała wrócić na widownię i zobaczyć, jak Dayne rozdaje dzieciakom autografy. Chciała zobaczyć, jak Bailey i Connor podbiegają do niego i pytają, co sądzi o ich grze. Nie chciała lecieć do Los Angeles i znaleźć go w szpitalnej sali. Złapała się Johna obiema rękami i mocno zamknęła oczy. Musiała się skupić, musiała pomyśleć. Katy zamrugała i znów spojrzała na niego. - Co się stało? - spytała. John zacisnął szczęki i skrzywił się z obrzydzenia i gniewu. - Paparazzi rzekł. - Gdy Dayne i Randi Wells skończyli śniadanie i odjeżdżali swoimi samochodami, zaczęli ich ścigać fotografowie. Jeden z nich skręcił gwałtownie i wyjechał przed nadjeżdżające z przeciwka samochody, co
104
RS
spowodowało reakcję łańcuchową. Kierowca jadącej z przeciwnej strony ciężarówki stracił panowanie nad pojazdem i uderzył prosto w drzwi Dayne'a. Katy wciągnęła gwałtownie powietrze i zakryła dłonią usta. - Czy jest z nim Randi? - spytała. Ktoś musiał być przy nim. Nie mógł przecież leżeć samotnie w sali szpitalnej, walcząc o życie. - Ona tam jest. Jeszcze jej do niego nie wpuścili - powiedział John i spojrzał na ziemię, próbował powstrzymać łzy. Kiedy znów spojrzał jej w oczy, wyglądał tak, jakby to, co musiał powiedzieć, było najgorsze ze wszystkiego. - On ma obrażenia mózgu, Katy. Może też stracić lewą nogę. Ma wewnętrzne krwawienie i zniszczone organy. Ten wypadek był przerażający - znów ją przytulił. - Musimy modlić się o cud. Obrażenia mózgu? Katy przypomniała sobie, że jedno z dzieci z grupy teatralnej miało niepełnosprawnego brata. Chłopiec jechał na rowerze bez kasku i został potrącony przez samochód. Chłopak stracił w tym wypadku wszystko z wyjątkiem życia. Był teraz w stanie wegetacji, nie mógł chodzić ani mówić, a jego myślenie było na poziomie malutkiego dziecka. Katy wzruszyła ramionami - Tak, musimy się modlić - potwierdziła. - Czy mam zarezerwować ci lot? - Na jutro? - spytała. Nagle poczuła potrzebę działania. - A co jeśli... jeśli będzie za późno? - cofnęła się o kilka kroków. - Musimy polecieć tam od razu. Najbliższym połączeniem. Czy nie mam racji, John? - Sprawdziłem - odparł. Podszedł do niej i ją objął. - Nie wpadaj w panikę. Dayne potrzebuje cię spokojnej, potrzebuje, żebyś modliła się za niego. Chodź - poprowadził ją delikatnie w stronę parkingu. - Zabiorę cię do domu, abyś mogła trochę się przespać. Przyjadę po ciebie o czwartej rano. Samolot jest o siódmej. - Wytłumaczył jej, że Bethany i Rhonda przyjechały jednym samochodem, więc później Rhonda zabierze rzeczy Katy i odstawi jej samochód. Bethany pojedzie za nią do domu Flaniganów. - Tak - zgodziła się Katy. Cała była odrętwiała. - Zawieź mnie do domu nic z tego, co słyszała, nie miało sensu. Chciała tylko znaleźć się blisko Dayne'a, nawet gdyby musiała iść do niego przez całą noc. Kiedy szli na parking, położyła głowę na ramieniu Johna. W drodze do domu nie odzywała się. Wszystko wydawało jej się strasznym, nieprawdopodobnym koszmarem. Nie mogła uwierzyć, że to mogło stać się naprawdę. Nie widziała się z Dayne'em od miesiąca, więc dziś nie mogła się doczekać nie tylko przedstawienia. Do tej pory skończyłaby już swoje zajęcia związane z obozem i znaleźliby jakieś
105
RS
spokojne, odosobnione miejsce nad jeziorem Monroe, gdzie mogliby rozmawiać, trzymać się za ręce i marzyć o przyszłości. A teraz nic nie było pewne, nawet kolejny oddech Dayne'a. Gdy dojechali do domu Flaniganów, Katy pomyślała o kolejnym pytaniu: „Kiedy będzie wiadomo coś więcej?". John zrozumiał. Cierpienie wypisane na jego twarzy i łzy zbierające się w jego oczach dały jej odpowiedź, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć: „Jego obrażenia są bardzo poważne. Musimy błagać Boga o pomoc, o każdą chwilę jego walki o życie". - Boże drogi... - nie mogła skończyć, nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Było już zbyt późno. Dayne był ranny tak poważnie, że nie wiedziała, od czego zacząć. John wziął jej dłonie w swoje ręce i dokończył modlitwę: - Widziałem, jak czynisz cuda, Panie. Widziałem, jak wróciłeś życie małej Hayley, widziałem, jak zabrałeś do siebie, do swego domu w niebie, kobietę, którą kocham - przez chwilę uczucia odebrały mu mowę. Po kilku sekundach odkaszlnął i mówił dalej: - Panie, Dayne dopiero zaczyna prawdziwe życie. Odnalazł Ciebie i nas, i Katy... wszystkich nas odnalazł jednocześnie. Proszę... - jego głos stał się pełen rozpaczy - proszę, Boże, ulecz jego rany, jego mózg, jego nogę. Tchnij życie w Dayne'a, abyśmy rano mogli zobaczyć znaczną poprawę. W imię Jezusa, amen. Katy nie mogła mówić. Podziękowała Johnowi swoimi łzami, potem nachyliła się i uścisnęła go. Nie pamiętała, kiedy wyszła z samochodu i podeszła do drzwi wejściowych. Jenny i Jim już tam na nią czekali. Po ich smutnych spojrzeniach poznała, że już o wszystkim wiedzieli. Musieli opuścić przedstawienie natychmiast, aby mogli tu na nią czekać. - Katy... kochanie-Jenny objęła ją ramionami i przytuliła mocno. - Tak mi przykro. Pokazują to co chwilę w telewizji. W telewizji? Katy wtuliła się w ramiona Jenny. Jak mogli? Ci sami paparazzi, którzy spowodowali wypadek, sprzedawali teraz mediom zdjęcia i materiały filmowe? Nawet w takiej chwili nie mogli zostawić Dayne'a w spokoju? Poczuła w sobie złość i to dodało jej sił. Odszukała spojrzenie Jenny. Jim stał po drugiej stronie Katy, trzymał rękę na jej ramieniu. Katy próbowała się skupić. - Co... co oni mówią? - spytała. - Jest źle - powiedziała Jenny. Zawahała się przez chwilę i dodała: - Jest na oddziale intensywnej terapii. - Wiem. John Baxter dostał telefon od Randi Wells - Katy znów poczuła się słabo. Poszła powoli przez krótki przedpokój w stronę kuchni i pokoju dziennego. Telewizor był włączony, chciała
106
RS
zobaczyć to sama. Może to, co usłyszeli, nie było prawdą. Może w wiadomościach powiedzą, że Dayne nie został ranny, a jedynie utknął w korku po lekkiej stłuczce. Myślała, że może usłyszy coś w tym rodzaju. Usiadła na wprost wielkiego telewizora Flaniganów i masowała sobie skronie. Jenny i Jim zajęli miejsca po obu jej stronach. Nie musieli długo czekać. Na ekranie pojawiła się prezenterka, a na dole widoczny był napis: „Dayne Matthews w stanie krytycznym". Katy wstrzymała oddech. Nie, Boże... nie, proszę - błagała w duchu. Prezenterka odetchnęła powoli i zaczęła mówić pełnym smutku głosem: Aktor Dayne Matthews walczy o życie w szpitalu Santa Monica. Padł ofiarą pościgu paparazzich - podała szczegóły wypadku, te same, które wcześniej John przekazał Katy. - Dziś wieczorem - mówiła dalej - chirurdzy próbują zapobiec amputacji jego lewej nogi. Następnie pokazano jakiegoś lekarza przemawiającego przed tłumem dziennikarzy, fotografów i operatorów kamer: - Stan Dayne'a Matthewsa jest krytyczny - zawahał się, zaciskając usta. Robimy, co w naszej mocy – kontynuował - lecz niektóre z jego obrażeri bezpośrednio zagrażają życiu. Znów pojawiła się prezenterka i powiedziała: - Agent Dayne'a Matthewsa podał, że następna konferencja prasowa z udziałem lekarzy odbędzie się jutro rano. Wypadek ten jest smutnym przypomnieniem tragedii, w której zginęła księżna Diana - zrobiła przerwę. - Z innych wiadomości... Jim wyłączył telewizor, lecz Katy ledwie to dostrzegła. Nie mogła dłużej się oszukiwać, wmawiać sobie, że podane fakty nie są prawdziwe, że nie zdarzył się żaden poważny wypadek. Padła w objęcia Jenny i w końcu zaczęła płakać. Zalewające ją łzy były jedynym sposobem na pozbycie się części ogromnego smutku, który zdążył nagromadzić się w jej wnętrzu, wypełnić jej serce. Będzie musiała znaleźć jakiś sposób przetrwania do czwartej rano, a potem każdą mijającą sekundę poświęci na modlitwę, aby Dayne jeszcze żył, kiedy wreszcie pojawi się u jego boku. Ponieważ wypadek, obrażenia Dayne'a, szanse na wyzdrowienie - żadna z tych informacji nie była nieprawdziwa ani przejaskrawiona. Katy nie wiedziała, jak długo przebywała w ramionach Jenny, szlochając i gorąco pragnąc, aby nagle wszedł Dayne i powiedział jej, że nastąpiła straszna pomyłka. Lecz nie była to pomyłka i nic więcej nie można było powiedzieć. W wiadomościach telewizyjnych powiedziano już wszystko.
107
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
RS
To, co czulą Ashley Baxter Blake, gdy dowiedziała się o wypadku, było jak groźne wzburzone morze, ona zaś nie potrafiła wydostać się na jego powierzchnię. Landon zadzwonił do swojej jednostki i poprosił o kilka dni wolnego, aby opiekować się chłopcami, więc Ashley mogła polecieć z ojcem i Katy do Los Angeles. Była Landonowi wdzięczna. Nie mogła sobie wyobrazić, że tyle przeszli w poszukiwaniu Dayne'a tylko po to, aby teraz ponownie go stracić. Była niedziela, czwarta nad ranem, chłodno i wciąż jeszcze daleko do wschodu słońca, gdy Ashley i jej ojciec zajechali na kolisty podjazd pod dom Flaniganów. Pojawiła się Katy i podbiegła do samochodu. Miała ze sobą tylko jedną małą walizkę. Ashley otworzyła drzwi, wysiadła i spojrzała w przerażone oczy Katy. Tak mi przykro, Katy - szepnęła. - Musimy tam być - odparła Katy. - Tak - Ashley ledwie mogła ustać, gdy nagle ponownie ogarnęła ją fala smutku. Padły sobie w objęcia, a potem Katy usiadła z tyłu. Kiedy ruszyli, pochyliła się w stronę Ashley i jej ojca i spytała: - Czy wiecie coś nowego? Ashley obserwowała reakcję swojego ojca. Na jego twarzy wyraźnie malował się lęk. - Rozmawiałem z jego lekarzem pół godziny temu. Na razie udaje im się ratować jego nogę, ale jeszcze nie wyszedł na prostą. Ciągle grozi mu infekcja. - A co... - pytała śmiertelnie przerażona Katy - a co z obrażeniami głowy? - Jest w śpiączce - odparł. - Późnym wieczorem usunęli mu nadmiar płynu mózgowo-rdzeniowego, lecz obrzęk mózgu ciągle jest niebezpieczny. Ashley odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Obrzęk mózgu? Śpiączka? Infekcja mogąca spowodować utratę nogi? Każda część wypowiedzi ojca była przerażająca jak okropny koszmar. A wszystko przez to, że paparazzi chcieli zrobić zdjęcie. Sytuacja była nie do wytrzymania i Ashley musiała coś z tym zrobić. Poza tym Lukę był już prawie adwokatem. Może mogli wytoczyć tabloidom proces i nakazać im trzymanie się z daleka od Dayne'a. Coś trzeba było zrobić w tej sprawie. W przeciwnym razie, nawet jeśli Dayne przeżyje, oni dalej będą go ścigać, aż wydarzy się następny wypadek.
108
RS
Przekręciła głowę, aby lepiej widzieć Katy. Jej przyjaciółka trzęsła się cała i mocno ściskała skrzyżowane przed sobą ręce. Ashley całą sobą pragnęła przenieść się w czasie i znaleźć jakiś sposób, by ochronić Dayne'a, by jakoś cofnąć obrażenia. Odwróciła się do tyłu, położyła rękę na kolanie Katy i spytała: - Paparazzi robili już to wcześniej, prawda? Wtedy kiedy byłaś na procesie w Los Angeles? - Tak - Katy dzwoniła zębami. - Zepchnęli nas z drogi. Ashley przypomniała sobie tę historię. Ten incydent przekonał Dayne'a, że jego styl życia jest dla Katy zbyt trudny, zbyt niebezpieczny. Wówczas zerwali ze sobą i nic się między nimi nie działo aż do chwili, kiedy w święto 4 Lipca zaskoczył Katy pierścionkiem zaręczynowym i wyjawił plany przeprowadzenia się do Indiany. Jej starszy brat pragnął zamieszkać w Bloomington, poślubić Katy i zostać członkiem rodziny Baxterów. Dayne powiedział jej to osobiście, kiedy ostatnim razem był w miasteczku: - Całe to szaleństwo się uspokoi uśmiechnął się do pozostałych członków rodziny siedzących przy stole w domu Baxterów. - Czuję, jakby moje prawdziwe życie miało się dopiero rozpocząć - dodał. Te słowa przypomniały się Ashley, kiedy w milczeniu zbliżali się do lotniska i zaczęła ją opanowywać kolejna fala niepokoju, lecz nie chciała rozmawiać o tym przy Katy. Ona była już wystarczająco zdruzgotana. Przyjechali na lotnisko i z ostatnią grupą pasażerów weszli na pokład samolotu. Ashley siedziała obok ojca, a Katy zajęła miejsce kilka rzędów dalej. Johnowi udało się zarezerwować ostatnie miejsca. Kiedy samolot osiągnął wysokość przelotową, Ashley zwróciła się do ojca i podzieliła się z nim niepokojem, który się w niej zrodził w drodze na lotnisko. - A co z mediami? - zaczęła. Jej ojciec pokiwał głową, w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Myślałem o tym - odparł. - No i? - Co możemy zrobić? - spytał. Nie wyglądał na speszonego. - Lekarz wie, że przylatujemy, wie też, że jesteśmy rodziną. - Najbliższą rodziną? - spytała zdumiona Ashley. - Tak. To jedyny sposób, abyśmy mogli dostać się do Dayne'a. Ashley nie mogła tego pojąć. Ciągle napotykali jakieś przeszkody. Nie mogli nawiązać normalnej relacji z Dayne'em, a każdą rozmowę i każdy kontakt musieli utrzymywać w tajemnicy. Ashley nie przejmowała się tym, ale co z pozostałymi? Wszystko działo się tak szybko - wypadek, ich podróż do Los Angeles. Z pewnością media będą próbowały się dowiedzieć, kim
109
RS
oni są i dlaczego wolno im przebywać w szpitalu w sali Dayne'a. - Czy rozmawiałeś z pozostałymi? - Tak. Nikt nie protestował. Ashley wstrzymała oddech. - Nawet Lukę? - spytała. - Nie powiedział wiele. Myślę, że był w szoku. Ashley odetchnęła i zamknęła usta. Jej ostatnia rozmowa z Lukiem dała jej do zrozumienia, że jego reakcja może być czymś innym niż szok. Lukę nie chciał, aby jego nazwisko było publicznie wiązane z jego starszym bratem. A przynajmniej jeszcze nie teraz. W każdym razie ostatnią sprawą, którą powinni się przejmować, było to, co odczuwał Luke. Ojciec potarł nasadę nosa i Ashley uświadomiła sobie, że walczy ze łzami. - Teraz najważniejsze jest życie Dayne'a - stwierdził. - Jeśli media skupią na nas swoją uwagę, to niech tak będzie - przełknął ślinę, odzyskując spokój. - Jeśli paparazzi dowiedzą się o nas, może uda nam się odciągnąć ich uwagę od Dayne'a. Ashley spojrzała na ojca z podziwem. On nie był jedynie zainteresowany Dayne'em, nie tylko pragnął nawiązać z nim kontakt. Jego uczucia były dużo głębsze. Jej tata kochał Dayne'a i teraz - wobec możliwości jego utraty - zdawał się na łaskę tabloidów, jeśli to mogło pomóc jego synowi. Ashley położyła dłoń na dłoni ojca i delikatnie ją poklepała. - Bóg się o nas zatroszczy, cokolwiek się wydarzy - stwierdziła. - Tak. Zawsze w to wierzyłem - odetchnął głęboko. - Dayne był tym, który najbardziej obawiał się o naszą prywatność palcami delikatnie uścisnął dłoń Ashley. - Nie mam nic do ukrycia. Dayne jest moim synem. Zawsze był moim synem. Ashley uświadomiła sobie, jak bardzo ojciec kocha Dayne'a. Gdyby teraz coś się stało jej bratu, po tym, jak jej rodzice przeżyli całe swe małżeńskie życie, martwiąc się o niego, nie była pewna, czy ojciec doszedłby do siebie. - Potrzebujemy cudu - powiedziała. Wolną ręką John wyjął z kieszeni portfel. Wewnątrz były zdjęcia, bezpiecznie przechowywane w plastikowych okładkach. Wysunął je powoli, jakby z namaszczeniem, i znalazł ostatnie zdjęcie Hayley, córeczki Brooke. Patrzył na nie przez kilka sekund, a potem pogładził je delikatnie. - Bóg dał nam już jeden cud - stwierdził. - Błagam Go, aby uczynił to jeszcze raz. Ashley spojrzała na zdjęcie swojej siostrzenicy i przypomniała sobie tamte czasy. Pomyślała o trudnym do wytłumaczenia wyzdrowieniu Landona po tym, jak doznał poważnych obrażeń płuc, ratując dziecko z pożaru. Potem przypomniała sobie swoje własne wyzdrowienie. Jeśli o to chodzi, to w ich życiu także można było dostrzec różne momenty, które
110
RS
wiązały się z mniejszymi lub większymi cudami. Nawet śmierć matki Ashley ukazywała Boże działanie, ponieważ dzięki Jego łasce spełniło się największe pragnienie jej życia, gdy tuż przed odejściem do Pana zdążyła jeszcze raz po wielu latach spotkać Dayne'a, swojego syna, którego tuż po urodzeniu musiała oddać do adopcji. Przez pozostałą część lotu Ashley milczała. Rozmawiała w tym czasie z Bogiem; co chwilę prosiła Go, aby uzdrowił Dayne'a. Po wylądowaniu dostrzegła w zachowaniu Katy coś dziwnego, jakiś lęk, którego wcześniej u niej nie dostrzegała, tak jakby teraz, dlatego że byli w Los Angeles, to wszystko, co wiązało się z wypadkiem i stanem Dayne'a, stało się bardziej rzeczywiste. Ojciec Ashley wynajął samochód i ruszyli w stronę miasta. W miarę zbliżania się do szpitala rosło w nich napięcie. W pewnym momencie Ashley włączyła radio i po kilku minutach usłyszeli informację, że Dayne Matthews wciąż walczy o życie. Zapowiedziano podanie kolejnych wiadomości na temat stanu Dayne'a, kiedy tylko pojawią się nowe dane. Ashley wyłączyła odbiornik. - Oni nie wiedzą wszystkiego - rzuciła ostro Katy. - Musimy jak najszybciej się tam dostać. Ashley zauważyła, że po tych słowach jej ojciec przyspieszył. Patrzyła prosto przed siebie, jak posuwali się pełnymi samochodów ulicami Los Angeles. Znów odżyły w jej pamięci obrazy z przeszłości: znalezienie koperty z napisem „Pierworodny", a w niej listu matki, poznanie przed innymi tajemnicy skrywanej przez rodziców oraz odkrycie, że jej starszym bratem jest Dayne Matthews. Właśnie przypominała sobie pierwszą rozmowę z nim, kiedy jej tata skręcił na szpitalny parking. Cała jedna strona parkingu wypełniona była samochodami, ciężarówkami i furgonetkami; napisy na bokach tych pojazdów informowały, do jakich stacji radiowych i telewizyjnych należą. Anteny satelitarne wycelowane były w niebo. Ashley przetrzymała jakoś podjazd pod budynek szpitala, gdzie pracownicy mediów tłoczyli się po obu stronach długiego pasażu. Ashley nie obawiała się, że ona i tata zostaną rozpoznani, ale Katy Hart... Z pewnością niektórzy dziennikarze ją zapamiętali. Była stroną w jednym z najbardziej sensacyjnych procesów sądowych, jakie ostatnio relacjonowały media, a później przez kilka tygodni na niej skupiała się uwaga tabloidów. Ojciec zaparkował i wszyscy troje udali się w stronę pasażu. Ashley i jej ojciec, nic nie mówiąc, wzięli Katy pod ręce, aby ją wspierać.
111
RS
Ashley pochyliła głowę w stronę Katy i szepnęła: - Patrz nisko pod nogi, może nie zauważą, kim jesteś. Katy zmarszczyła brwi. - Uciekałam przed nimi, odkąd poznałam Dayne'a, ale tym razem nie zamierzam - odparła. Byli już kilka metrów od stojących najbliżej nich operatorów kamer, gdy jakiś dziennikarz krzyknął: - Katy Hart! To Katy Hart! Wszyscy rzucili się na nich jak rekin na swą ofiarę, a Ashley mocniej ścisnęła rękę Katy. Przez kilka pierwszych sekund chciała rzucić się do ucieczki. Czy z czymś takim Dayne musiał się borykać każdego dnia? Na samą myśl o tym poczuła ból w żołądku. Kamery były w nich wycelowane, a wszędzie wokół słychać było pstrykanie aparatów i krzyki. Nieustanne pstrykanie i krzyki. - Katy, czy możesz nam powiedzieć, jak ma się Dayne? - Jakie są rokowania? - Czy masz coś do powiedzenia fotografom, którzy ścigali Dayne'a i Randi Wells tuż przed wypadkiem? Katy zatrzymała się i spojrzała na jednego z dziennikarzy. Patrzyła zimno, a jej usta się otworzyły. Ashley nie wiedziała, czy powinna zachęcić Katy do przedarcia się przez napierający tłum, czy też zatrzymać się na chwilę, aby pozwolić jej coś powiedzieć. Wydawało się, że jej ojciec zmaga się z podobnym dylematem, tym bardziej że dziennikarze przestali wykrzykiwać swe pytania. Lecz Katy odwróciła się w kierunku drzwi szpitala i ruszyła w stronę tłumu, który rozstąpił się na tyle, że ich trójka ledwie mogła się przecisnąć. - Sępy - wymamrotała pod nosem Katy, gdy byli już w środku. Lecz kiedy dotarli do wind, odetchnęła głęboko i zwiesiła głowę. Powstrzymajcie mnie, jeśli znów to powiem - poprosiła. - Nie chcę tak mówić, nie teraz, kiedy Dayne... - urwała, zakrywając dłonią usta. Drzwi windy się otworzyły. Ashley objęła Katy ramieniem, kiedy wchodzili do środka. - On wyzdrowieje. Wierzę w to - powiedziała. John milczał i Ashley zastanawiała się, czy nie myślał w tej chwili o jej mamie. Ostatnim razem, kiedy rodzina zgromadziła się w szpitalu, żegnali się z jej matką. Ashley modliła się, aby tym razem było inaczej. Dotarli do oddziału intensywnej terapii i natychmiast wyszedł im na spotkanie policjant w mundurze. - Nazwisko pacjenta, którego państwo szukają? - spytał stanowczym głosem. Ashley ucieszyła się z ochrony. To było jedyne wyjaśnienie, dlaczego całe piętro nie jest oblegane przez fotografów. - Dayne Matthews - odparł jej ojciec, wysuwając się do przodu.
112
RS
- Kim dla was jest? - Rodziną - odparł bez wahania. Policjant zerknął na podkładkę do pisania. - Pana nazwisko? - John Baxter - odparł John, potem wskazał na Ashley i dodał: - Moja córka, Ashley i narzeczona Dayne'a, Katy Hart. Policjant spojrzał na ich dokumenty i coś sobie zaznaczył w notatniku. Dziękuję - odparł. - Proszę iść do stanowiska pielęgniarek. Na korytarzu pomiędzy windami a stanowiskiem pielęgniarek siedziały dwie kobiety. Wyglądały tak, jakby czekały na jakieś informacje na temat osoby przebywającej na oddziale intensywnej terapii. Lecz Ashley miała co do tego pewne wątpliwości. Kiedy przechodzili obok, jedna z kobiet sięgnęła po telefon komórkowy i zaczęła gdzieś dzwonić. Było oczywiste, że w tym miejscu nie wolno używać telefonów. Ashley mogła pójść o zakład, że ta kobieta powiadamiała kogoś, że dwie osoby towarzyszące Katy Hart były rodziną Dayne'a Matthewsa. A może tylko tak się Ashley wydawało. Podeszli do pielęgniarki, która sprawdziła ich nazwiska i uśmiechając się do nich smutno, powiedziała: - Czekaliśmy na państwa. - Czy wszyscy możemy wejść? - spytała Katy drżącym głosem. - W porządku - zgodziła się. - Sala numer dziewięć. Lecz tylko na chwilkę. Ashley spojrzała na ojca. Kiwnął głową do niej i do Katy, aby weszły jako pierwsze. Potem zwrócił się do pielęgniarki: - Jestem lekarzem. Czy mogę pomówić z lekarzem prowadzącym? - Tak, oczywiście. Ashley zebrała siły i poprowadziła Katy korytarzem do sali. Światła były przygaszone, a wokół łóżka znajdowały się jakieś urządzenia. Mężczyzna leżący na łóżku nie wyglądał na gwiazdora filmowego, znanego i uwielbianego przez wszystkich. Całą głowę miał zabandażowaną, a jego owinięta noga wydawała się dwa razy większa od drugiej. Opuchlizna zdeformowała jego twarz, miał sińce pod oczami. Katy podeszła do niego pierwsza. Położyła mu rękę na ramieniu i pochyliła się nad nim. - Dziękuję Ci, Boże - wyszeptała. - Dziękuję. Ashley podeszła do niej i stanęła obok. Policzki Katy były wilgotne, nie odrywała oczu od Dayne'a. - Tylko tego pragnęłam, odkąd usłyszałam o wypadku - wyznała. - Zobaczyć go? - Nie - odparła Katy i zamknęła oczy. - Stać obok niego i słyszeć, jak oddycha. Po prostu wiedzieć na pewno, że on żyje.
113
RS
Po raz pierwszy odkąd Ashley otrzymała wiadomość o starszym bracie, poczuła w sobie ogromny, niepohamowany smutek. To nie było w porządku. Czyżby teraz, po wszystkich tych latach, kiedy jej rodzice tak tęsknili za Dayne'em, kiedy nie mogli spędzać z nim jego urodzin, świąt Bożego Narodzenia ani ważnych wydarzeń w jego życiu, miało się to tak nagle skończyć? Ashley chwyciła poręcz łóżka i spojrzała na jego twarz. Proszę Cię, Boże, pozwól mu żyć - zaczęła się modlić. - Proszę Cię, przywróć go nam. A potem poczuła, że zależy jej jeszcze na czymś. Teraz, gdy była tutaj, gdy widziała, że sytuacja jest naprawdę krytyczna, kolejny lęk powoli rodził się w jej sercu. Dlatego zaraz poprosiła Boga nie tylko o to, aby Dayne przeżył! aby lekarze mogli uratować jego nogę i jego mózg. Poprosiła również o to, aby ich pamiętał. Minęły dwie godziny, odkąd przybyli do szpitala. John dwukrotnie wchodził do sali, w której leżał Dayne. Teraz oboje z neurochirurgiem, doktor Cynthią Deming, rozmawiali cicho niedaleko sali Dayne'a. Rokowania nie były dobre. - Oczywiście wciąż obserwujemy obrzęk. Musimy jeszcze poczekać trzy dni, zanim wyjdziemy z tym na prostą - wyjaśniła. - A jak reaguje mózg? - spytał po chwili wahania, lękając się odpowiedzi. - Wcale. Przynajmniej odkąd podłączyliśmy go do aparatury. Prawdopodobnie jest tak od chwili uderzenia. John poczuł, że zaczyna tracić nadzieję. Niemalże każdego dnia sam miał do czynienia z takimi sprawami; nie potrafiłby zliczyć, ileż to już razy na korytarzach takich jak ten dzielił się podobnymi informacjami z pogrążonymi w smutku członkami rodzin osób poszkodowanych. Obrażenia głowy zawsze oznaczały dużą niewiadomą. Wiele zależało od tego, który płat mózgu został uszkodzony i czy to uszkodzenie było trwałe, czy też nie. Śpiączki oceniano w oparciu o dwie różne skale, pozwalające lekarzom na określenie, czy u danego pacjenta nastąpiła jakaś poprawa. Według tych standardów śpiączka, w którą zapadł Dayne, była bez wątpienia bardzo poważna. Można się było tego domyślić. Zazwyczaj pierwsze trzy dni po urazie mózgu były najgorsze, zwłaszcza po urazie powypadkowym. Dopiero po ustąpieniu obrzęku - jeśli ofiara wypadku jeszcze żyła - mogła nastąpić poprawa. Na tym etapie można było za pomocą testów dokładniej określić obszary uszkodzenia mózgu i wynikające z nich następstwa. Neurochirurgiem była elokwentna młoda kobieta o łagodnym zachowaniu, świetnie znająca się na powypadkowych urazach mózgu. W
114
RS
środowisku medycznym znano ją ze względu na jej pracę w szpitalu UCLA. John znalazł ją wczorajszej nocy, kiedy nie mógł zasnąć. Doktor Deming miała trzydzieści siedem lat, była mężatką i spodziewała się swego pierwszego dziecka; na razie było to ledwie widoczne. Jak donosił jeden z artykułów, lubiła ryzyko, w wolnym czasie skakała na spadochronie, nurkowała i chodziła na piesze wędrówki, gdzie tylko się dało, od Oregonu po Hawaje. Uwielbiała ruch na świeżym powietrzu i kochała każdą żywą istotę. Lecz z największym poświęceniem zajmowała się ratowaniem życia i zdrowia pacjentów z urazami mózgu. W ostatnim dziesięcioleciu, kiedy zajmowała się praktyką neurochirurgiczną, zdążyła stać się już niemal legendą. John pragnął, żeby Dayne trafił w jej ręce. - Oczywiście rozumie pan, doktorze Baxter, z czym mamy tu do czynienia - powiedziała i wsunęła pod ramię wyniki badań Dayne'a. Uszkodzenie, którego doznał pański syn, jest bardzo poważne. Szanse, że on w ogóle wy-budzi się ze śpiączki, są małe. - Jak małe? - ten moment wydawał się nierzeczywisty, tak jakby ktoś inny zadał to pytanie. - Najwyżej dziesięć, piętnaście procent. John zamknął oczy i odczekał kilka uderzeń serca, zanim ponownie je otworzył. - A jeśli się wybudzi? - spytał. - Trudno powiedzieć - doktor Deming zacisnęła usta i pokręciła głową. Może mieć utratę pamięci, utratę czynności motorycznych, a nawet całkowitą utratę wszystkich organicznych funkcji poznawczych. - To najczarniejszy scenariusz - stwierdził John. Wszyscy lekarze wiedzieli, że od czasu do czasu jakiś nie do końca wiadomy czynnik decydował o wyzdrowieniu. Z każdym oddechem John modlił się w milczeniu, aby tak było z Dayne'em. - Oczywiście - zmarszczyła brwi doktor Deming. - Muszę być szczera. Całkowity powrót do zdrowia jest niezwykle mało prawdopodobny. Lecz zrobię, co w mojej mocy, aby pacjent mógł wyjść z tego w jak najlepszym stanie. John pokiwał głową. Proszę Cię, Boże, o całkowite wyzdrowienie Dayne'a - modlił się. Dopiero go odnalazłem. - A jeśli chodzi o innych... - Sam im powiem - odparł John. Przypomniał sobie swoją wcześniejszą rozmowę z chirurgiem naczyniowym. Wciąż istniało zagrożenie, że Dayne straci nogę. Świadomość stanu, w jakim znajdował się Dayne, ciążyła mu ogromnie. Ashley i Katy nie miały pojęcia o tym, czego on się dowiedział.
115
RS
Wciąż jeszcze czekał, mając nadzieję, że w końcu będzie mógł powiedzieć im coś dobrego. Lecz nic takiego się nie pojawiało. John podziękował doktor Deming i wrócił do sali Dayne'a. Ashley i Katy odwróciły się do niego, a on gestem ręki poprosił je na korytarz. Mimo poważnych obrażeń, jakich doznał Dayne, istniało prawdopodobieństwo, że rozumie to, co się przy nim mówi. A w takim przypadku trudne rozmowy należało prowadzić poza salą. Na twarzy Ashley malował się niepokój. Kiedy przeszli za róg i minęli jeszcze kilka sal, wyszeptała: - Powiedz nam, czego -się dowiedziałeś. - Nie rozumiem wskazań tych wszystkich urządzeń -powiedziała bezradnie Katy i objęła się rękoma. Przez cały czas, od samego ranka, jej twarz była bardzo blada. - Wpatrywałam się w nie. Chciałam dostrzec jakiś znak, który by mi powiedział, że on powraca do zdrowia. John oparł się o ścianę. Dwie młode kobiety, które stały teraz przed nim, nie miały pojęcia, w jak poważnym stanie był Dayne, w jak trudnej sytuacji znajdowali się oni wszyscy. Boże, pomóż nam to przetrzymać - pomodlił się w duchu. Jestem przy tobie, synu. Nigdy cię nie opuszczę - usłyszał w swoim sercu i umyśle. Takie zapewnienie mogło pochodzić tylko od Chrystusa. John nie mógł już dłużej czekać, zaczął więc od samego początku: - Dayne ma powypadkowy uraz mózgu. Za trzy dni obrzęk mózgu może się znacznie cofnąć - John starał się tłumaczyć stan Dayne'a najprościej, jak potrafił. - Im większy jest obrzęk, tym gorzej dla niego. Oczy Katy zrobiły się duże z przerażenia. Wyglądała tak, jakby z trudem łapała oddech. - Czy... czy teraz jest obrzęk? - spytała. - Tak - odparł. Przywarł ramionami do ściany. Umocnij mnie, Boże poprosił w duchu. Nie mógł uwierzyć, że ta rozmowa naprawdę się toczy. Kiedy obrzęk ustąpi, będziemy lepiej wiedzieć, jakie są uszkodzenia mózgu. Ashley potarła palcami brew. - A zakładamy, że są takie uszkodzenia? spytała. - Czy to w tym momencie jest pewne? - Każdy przypadek jest inny - odparł John. - Nie można jeszcze niczego wyrokować - zrobił pauzę. - Dayne ma jednego z najlepszych lekarzy w tej dziedzinie. - Świetnie - powiedziała Ashley i położyła rękę na ramieniu Katy. Mówiłam ci. On jest naprawdę w dobrych rękach. John zaczął już prawie mówić im, jak dramatyczne są rokowania - że Dayne nie obudzi się tą samą osobą, jaką był przed wypadkiem, lecz zmienił zamiar. Skoro prosili Boga o cud, musieli wierzyć, że jest on możliwy. A przynajmniej teraz, kiedy było tak wiele niewiadomych. W ten czy inny sposób wkrótce Bóg okaże swą moc. Zaczął mówić dalej:
116
RS
- Dayne ma podwyższoną temperaturę z powodu infekcji w nodze. Wciąż istnieje zagrożenie, że będą musieli ją amputować. Katy spuściła głowę i spojrzała pod nogi. Pociągnęła nosem i jeszcze mocniej objęła się ramionami. John obserwował ją i zastanawiał się, o czym ona myśli. Znał Katy, ale nie aż tak dobrze. W sytuacji, kiedy komuś wszystko układa się dobrze, rzadko poznajemy charakter tej osoby, więc może tutaj, teraz, dowie się czegoś o Katy Hart, czego nie wiedział o niej wcześniej. W tej chwili docierały do niej naprawdę druzgocące informacje. Czy ona nie myślała sobie, że nie będzie mogła związać się z mężczyzną z urazem mózgu albo że nie zniesie obrazu Dayne'a z jedną nogą? Katy spojrzała w górę tak, jakby czytała w jego myślach. W jej oczach widać było zdecydowanie. - Chcę, abyście o czymś wiedzieli - zaczęła. Przeniosła spojrzenie z Johna na Ashley i z powrotem. - Cokolwiek się stanie, nie opuszczę go - wskazała w kierunku sali Dayne'a. - Kocham go. Nigdy nie kochałam nikogo tak, jak kocham jego. Bez względu na to, co się stanie, nie opuszczę go - łzy nie pozwalały jej mówić. - Kiedy on się obudzi, będę tam, obok niego. To był punkt krytyczny, granica, za którą nie byli już w stanie ukrywać emocji. Ashley chwyciła Katy w objęcia, a po kilku sekundach dołączył do nich John. Stali tak przez długi czas, dodając sobie siły i w milczeniu błagając Boga o cud, który już nie wydawał się im niemożliwy. Dzień się jeszcze nie skończył, a John przekonał się, głęboko doświadczając tego w swoim sercu, jak bardzo zależało mu na Daynie, tak jak na każdym innym własnym dziecku i że jego rodzina będzie modlić się za tego młodego mężczyznę z taką gorliwością i zaangażowaniem, jakby znali go przez całe życie. Potwierdzenie tego otrzymał już od wszystkich od wszystkich z wyjątkiem Luke'a. A to tylko dlatego, że Lukę był tak bardzo przygnębiony. Poza tym John zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele będą musieli przejść, zanim Dayne powróci do zdrowia. Lecz najważniejsze było to, że poznał nieskazitelny charakter młodej kobiety, która ofiarowała swoje życie jego najstarszemu synowi. A tą kobietą była Katy Hart.
117
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
RS
Katy siedziała w sali szpitalnej u boku Dayne'a, gdzie przebywała niemalże nieustannie, odkąd przyleciała do Los Angeles. Było wtorkowe popołudnie, trzy dni po wypadku, a ona wciąż nie miała żadnych informacji na temat obrzęku, nie wiedziała, czy się zmniejszył albo czy ustąpił zupełnie. Choć Ashley była pełna optymizmu, Katy pamiętała, co powiedział o stanie zdrowia Dayne'a John Baxter. Dla osoby z powypadkowym urazem mózgu pierwsze trzy dni były decydujące. Zycie Dayne'a wisiało na włosku. Ten najtrudniejszy okres dobiegł końca. Minęły trzy dni i Dayne wciąż żył. Ten fakt napełnił serce Katy nową nadzieją. Wyjrzała przez okno. Był pierwszy tydzień września, Święto Pracy mieli właśnie za sobą. Na zewnątrz, poniżej sali Dayne'a, silny wiatr poruszał wierzchołkami drzew rosnących obok szpitala, przeganiając mgłę i smog i odsłaniając błękit nieba. Ashley i John przez większość czasu czuwali razem z nią, lecz na noclegi udawali się do pobliskiego hotelu. Teraz John rozmawiał z lekarzami opiekującymi się Dayne'em, a Ashley poszła do bufetu kupić kanapki. Katy nie była głodna. Informacje o działalności paparazzich były gorsze, niż wcześniej sądzili, choć i tak Katy została przez nich oszczędzona dzięki temu, że nie opuszczała oddziału intensywnej opieki. Ashley i John starali się ukrywać przed nią większość szczegółów, lecz kiedy dzisiejszego ranka wymogła na nich, by powiedzieli jej prawdę, musieli przyznać, że stało się to wszystko, czego się wcześniej obawiali. - Wiedzą, kim jesteśmy - powiedziała rano Ashley. - Świadczą o tym ich pytania. Chcą potwierdzenia, że jestem siostrą Dayne'a, a tata jest jego ojcem, choć twierdzą, że wiedzą to już na pewno. Katy westchnęła. Pierwsze artykuły w tabloidach pojawią się za sześć dni, a potem zacznie się polowanie na informacje o biologicznej rodzinie Dayne'a - przynajmniej przez jakiś czas. Pomimo tego Ashley nie wyglądała na zaniepokojoną. - Wiedzieliśmy o takim ryzyku, kiedy nawiązaliśmy kontakt z Dayne'em - wyjaśniła. - Jeśli świat chce się nam przyglądać przez szkło powiększające, to świetnie. Niczego to w naszym życiu nie zmieni. Ciągle będziemy tą samą rodziną Baxterów. Katy miała taką nadzieję. Rytmiczne pulsowanie urządzeń w sali szpitalnej uspokajało ją. Teraz wolała słuchać dźwięków aparatury pomagającej Dayne'owi walczyć o życie, kontrolujących, jaki postęp nastąpił w jego stanie zdrowia. Poprzedniego wieczoru przestała oglądać
118
RS
serwisy informacyjne po tym, jak zobaczyła wydanie specjalne poświęcone Dayne'owi. Dziennikarz przypominał telewidzom o jego kontaktach z kilkoma aktorkami, które grały główne role w jego filmach, włącznie z Kelly Parker. W programie nie powiedziano jedynie o dziecku Dayne'a, na którym Kelly dokonała aborcji. Katy wyłączyła telewizor i od tamtej chwili już go nie oglądała. Podczas jednej z ich ostatnich rozmów przed wypadkiem Dayne wspominał o dziecku, o tym, że często mu się ono przypomina. Miałoby teraz trzy miesiące. Powiedział, że wciąż żałuje tego, co się stało. W ciągu pierwszej doby pobytu w szpitalu, kiedy Katy nie mogła spać i myślała o różnych sprawach, pocieszał ją fakt, że gdyby Dayne nie przeżył, miałby możliwość zobaczyć swoje dziecko w niebie. Mógłby powiedzieć jemu albo jej to, czego nie było mu dane powiedzieć na ziemi. Wyobrażała sobie te strumienie łez i przez pewien czas pomyślała nawet, że byłaby to szczególna łaska, gdyby Bóg uwolnił Dayne'a od ziemskich więzów i pozwolił mu spotkać się z jego własnym dzieckiem. Potem jej myśl poszybowała w innym kierunku. Nienarodzone dziecko było już teraz bezpieczne w tym specjalnym miejscu w niebie przeznaczonym dla wszystkich tych dzieci, którym nie pozwolono żyć. To dziecko nie potrzebuje Dayne'a. Nie w sytuacji, kiedy Katy pragnęła spędzić z nim całe życie. Chcieli się pobrać i mieć dom pełen dzieci. Lecz najpierw Dayne musiał przeżyć. Musiał odnaleźć swą drogę powrotną do ziemskiej rzeczywistości i do tego wszystkiego, co było dla niego cenne. Od długiego siedzenia oparcie krzesła uwierało ją już w plecy. Podniosła się i zwróciła w stronę Dayne'a. Opuchlizna na jego twarzy ustąpiła już niemal całkowicie. Może podobnie jest z jego mózgiem - pomyślała. Jej oczy powędrowały teraz w kierunku wciąż mocno zabandażowanej nogi. Nie opuści go, niezależnie od tego, co się stanie. Obiecała to Johnowi Baxterowi i potwierdzała teraz każde wypowiedziane słowo. Lecz w najtrudniejszych chwilach, kiedy była z Dayne'em sama w sali szpitalnej, czarno widziała przyszłość. Dayne Matthews z uszkodzonym mózgiem? Z jedną tylko nogą dzień za dniem walczący o uznanie? Na samą myśl o tym wzruszyła ramionami, lecz zanim poprosiła Boga o siły, zanim zaczęła błagać Go o pozytywny, pełen nadziei sposób myślenia, usłyszała pukanie do drzwi. - Tak? - zawołała. Drzwi się otworzyły i weszli John i Ashley. Oboje się uśmiechali, a Ashley miała łzy w oczach. John wyciągnął rękę i chwycił dłoń Katy. - Mam dobre wieści - zaczął.
119
RS
Kary złapała szybki oddech. - Naprawdę? - od trzech dni czekała na takie słowa. Gorąco obiegło całe jej ciało i ścisnęła dłoń Johna. - Powiedz mi, proszę. John się uśmiechnął, lecz drżał mu podbródek i było oczywiste, że ze wzruszenia nie może dobyć głosu. W końcu odchrząknął, pokręcił głową i rzekł: - Nie myślałem, że nadejdzie ten dzień. Ashley stanęła obok ojca. - Infekcja w jego nodze minęła - powiedziała łamiącym się głosem. Zakryła dłonią usta, nie mogąc opanować wzruszenia. - Nie będą musieli jej amputować - dodała. Dla Katy jakby czas stanął w miejscu. - Dziękuję, Boże... dziękuję wyszeptała natychmiast instynktownie. Cokolwiek jeszcze było przed nimi, Dayne będzie miał obie nogi. Spojrzała na Johna. - Właśnie się dowiedziałeś? - spytała. - Tak - pochylił się i uścisnął ją. - Ale jest jeszcze coś - dodał. Z euforii zakręciło się jej w głowie. - Jeszcze coś? - Testy z dzisiejszego ranka pokazały, że obrzęk ustępuje w bardzo szybkim tempie - wyjaśnił. - Czy to znaczy... - Udało mu się, Katy - przerwał jej John. - Dayne będzie żył. - Mówiłam ci - Ashley położyła rękę na ramieniu Katy, łzy spływały jej po twarzy. - Bóg ma plany dla was, Katy. Dla nas wszystkich. Katy nie była w stanie się podnieść, nawet gdyby chciała. Znów szeptem podziękowała Bogu, a głośniej wypowiedziała to jedno pytanie, które jej pozostało: - A jego mózg? Uśmiech Johna lekko przygasł. - Lekarze jeszcze nie są pewni. Testy pokazują dużo mniejsze uszkodzenia, niż pierwotnie myśleli, lecz wciąż będzie pozostawał w śpiączce - zrobił krok w kierunku syna i oparł rękę na barierce łóżka. - Lecz wkrótce powinien się wybudzić. Katy wszystko zrozumiała. John nie chciał powiedzieć, że pozostawanie w śpiączce przez długi czas mogłoby mieć poważne konsekwencje dla Dayne'a albo że im dłuższa śpiączka, tym poważniejsze uszkodzenie mózgu. Wiele razy mówiono im, że Dayne może ich słyszeć, więc John robił to, co powinien. Przedstawiał fakty w najkorzystniejszym świetle. Dayne musiał się obudzić i kropka. Mimo wszystko, skoro testy nie wykazały w mózgu Dayne'a poważnych uszkodzeń, których obawiali się lekarze, już był ogromny powód do radości. Już Bóg uczynił coś, co po ludzku wydawało się niemożliwe. Katy wreszcie wstała i uściskała Ashley, a potem Johna. - O to się właśnie modliłam - wyznała.
120
RS
- Tak - odparł John i chwycił ją za rękę. - Jego stan jest znacznie lepszy, niż tego oczekiwaliśmy w tak krótkim czasie. Spojrzenie w oczy Johna powiedziało Katy, że równie dobrze mogli rozmawiać teraz o pogrzebie, i nawet jeśli Dayne zachowa swoją nogę i będzie żył, jego sytuacja wcale nie jest jeszcze jasna. Teraz należało poznać, jak poważne są uszkodzenia jego mózgu. Katy próbowała dowiedzieć się jak najwięcej. - Wylatujecie dzisiaj, prawda? - upewniła się. - Za kilka godzin - odparła Ashley, wskazując Katy krzesło, aby usiadła. Potem podsunęła sobie krzesło. - Musimy porozmawiać - mówiła. Pociągnęła nosem. Jej oczy były już suche, lecz na policzkach wciąż miała ślady po łzach. John zrobił kilka kroków do tyłu i wskazał na drzwi. - Chcę się jeszcze spotkać z doktor Deming - wyjaśnił. - Będę na zewnątrz, jeśli będziecie mnie potrzebować. Kiedy odszedł, Ashley zapytała Katy wprost: - Zostajesz? - Tak - Katy spojrzała na Dayne'a i poczuła ciepło na sercu. On miał żyć. Więcej jeszcze - on miał wyzdrowieć. To był dopiero początek. Odwróciła się do przyjaciółki. - Nie wyjadę, dopóki on nie wyzdrowieje, bez względu na to, ile to potrwa. Ashley zmarszczyła brwi. - Nie możesz tu zostać, Katy - powiedziała. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną - zmierzyła pokój wzrokiem. - Czy noce spędzasz tutaj, na tym krześle? - Ono się rozkłada - odparła Katy. Pogładziła się po rękach. Pielęgniarki przynoszą mi poduszki i koce. - Ale to nie jest normalny sen. Katy pokiwała głową. Myślała już o tym, chociaż nie było to dla niej łatwe. - Jeśli on... - urwała nagle. - Jeśli będę musiała pobyć tu jeszcze przez jakiś czas, zacznę nocować w hotelu. Ashley wyglądała tak, jakby czuła się wewnętrznie rozdarta. - Chciałam powiedzieć, że gdybym mogła... Wiesz o tym - powiedziała. - Oczywiście - Katy się wyprostowała. To było jej zadanie, jej obowiązek. Nikogo poza nią nie musiało tutaj być. - Ty masz Landona i dzieci. I tak nie mogłam uwierzyć, że zostaniesz aż tak długo. - Chciałam, żeby była tu cała rodzina: Erin, Kari, Brooke, a nawet Lukę mówiła. - Chciałam, aby wiedział, że wszyscy go wspieramy. Katy się zawahała. - Jeśli chodzi o Luke'a... czy rozmawiałaś z nim?
121
RS
- Tylko przez kilka minut, dzień po wypadku - odparła. Miała zażenowaną minę. - Pomódl się za niego, dobrze? Nie bardzo wiem, co go trapi. Ostatnio zdawał egzamin adwokacki, więc żył w stresie. No ale... - Naprawdę sądzisz, że on wciąż nie może uporać się ze świadomością posiadania starszego brata? - Katy wypowiedziała to pytanie, zanim przypomniała sobie o tym, że Dayne mógł je słyszeć. - Nie może - potwierdziła Ashley, zerkając na łóżko, a potem na Katy. Porozmawiamy o tym potem. Po prostu pomódl się za niego. - Dobrze. Oczy Ashley znów zrobiły się wilgotne. - Nie mogę tu dłużej zostać powiedziała - ale zrobię to, co zechcesz, kiedy wrócę do domu. Może załatwić jakieś sprawy związane z teatrem albo z nowym domem... - Porozmawiaj z Bethany o teatrze. Nie będzie mnie na jesiennych przesłuchaniach - przynajmniej na to wygląda. Jeśli tylko w czymkolwiek będziesz mogła mnie zastąpić, będzie wspaniale. A jeśli chodzi o dom... Katy wyjrzała przez okno. - Nie wiem, co powinnam teraz zrobić - prawie nie myślała o tym od chwili wypadku. Dali już zadatek, zostało również przeprowadzone badanie stanu technicznego domu. Okazało się, że poza zniszczeniami, które były widoczne na pierwszy rzut oka, konstrukcja tylko w niewielkim stopniu jest spróchniała i nie ma śladów obecności termitów. W tym tygodniu Katy była umówiona ze specjalistą, który miał nadzorować prace remontowe. Mieli rozmawiać na temat okien, ścian, drzwi i przyłączy. Podczas ich pierwszej rozmowy Katy dowiedziała się, że renowacja budynku potrwa około roku i że w Bloomington i jego okolicach trudno zarezerwować ekipy podwykonawców, zwłaszcza do prac remontowych. Zadzwoniła jeszcze w kilka innych miejsc, lecz wszyscy mówili jej to samo. Nie było możliwe, aby remont domu został ukończony do Święta Dziękczynienia. Katy wytłumaczyła to wszystko Ashley, a potem podniosła ręce i opuściła je na kolana. - Szczerze mówiąc, czuję się bezradna - wyznała. Nie mogę prosić cię o to, abyś zaczęła pracę z tym człowiekiem. Zajęłoby ci to wiele godzin. Poza tym przy takim remoncie jest mnóstwo drobnych decyzji, których nikt oprócz mnie i Dayne'a nie podejmie. Ashley nie dawała za wygraną. - Powiedz mi tylko, jaką macie wizję domu, jaki rodzaj drzwi i okien chcielibyście mieć, w jakim klimacie ma być dom utrzymany? To pytanie pozwoliło Katy na chwilę oddać się marzeniom. Chwilowe oddalenie od obaw o Dayne'a sprawiło, że poczuła się tak, jakby ktoś otworzył okno w dusznej szpitalnej sali. Przez następne pół godziny Katy
122
RS
dzieliła się z Ashley swoją wizją domu. Opowiedziała jej, że chciałaby mieć we wnętrzu odsłonięte belki, a na podłodze w kuchni i pokoju stołowym szorstkie, naturalne płytki. Mówiła jej o alpakowych dywanikach, szafkach w kolorze orzecha włoskiego i granitowych ladach w brązach i czerniach. Kiedy John wrócił, obie już chichotały. - To jest coś, co chciałem słyszeć - stwierdził i podszedł bliżej. - Co przegapiłem? - Właśnie w ciągu trzydziestu minut odnowiłyśmy dom Katy i Dayne'a uśmiechnęła się Ashley. - Specjalista od remontów twierdził, że to potrwa rok - mówiła wciąż rozbawiona Katy. Chwilowa odmiana dobrze jej zrobiła. - Prześledziłyśmy całą tę pracę tak po prostu. Kąciki ust Ashley lekko opadły. - Tato, a może ty znasz kogoś, kto mógłby wykonać całą tę pracę w krótszym czasie? - spytała. John spojrzał na Dayne'a i przez chwilę milczał. Katy mogła tylko zgadywać, o czym myślał. Jeśli Dayne nie wy-budzi się wkrótce ze śpiączki, jego powrót do zdrowia może potrwać całe miesiące. Może nawet lata. Z pewnością nie trzeba było spieszyć się z remontem. Lecz nawet jeśli tak pomyślał, nie powiedział tego. Zamiast tego powoli pokiwał głową i odparł: - Znam kilku ludzi, Elaine także. Ostatnio robili jej coś przy domu. W chwili gdy John wymówił imię Elaine, Katy spojrzała na Ashley i zobaczyła w jej oczach niezadowolenie. Ashley kilkakrotnie wspominała Katy, że nie chce, aby jej ojciec spędzał czas w towarzystwie Elaine. Zdaniem Ashley ta kobieta próbowała zbliżyć się do jej ojca zaledwie kilka lat po śmierci jej matki. Ashley nie podjęła tematu, lecz Katy była pewna, że zamierza później pomówić o tym z Johnem. Teraz tylko pogłaskała Katy po ręce. - Wykonam kilka telefonów powiedziała. - Musi być jakiś sposób na to, aby wyremontować ten dom szybciej. - Cieszę się, że to dalej realizujesz - rzekł John, podchodząc do brzegu łóżka. - Bałem się, że możesz zmienić zdanie. Zmienić zdanie? Porzucić marzenie o domu nad jeziorem? Taki pomysł wydawał się zbyt bolesny, aby nawet o nim pomyśleć. - Nie. Nigdy nie zmienię zdania o tym domu - stwierdziła stanowczo. Jeszcze kilka minut rozmawiali o ekipach budowlanych, o pracy, którą trzeba było wykonać, i o tym, jak to zadanie wydawało się Katy niemożliwe do przeprowadzenia. John spojrzał na zegar na ścianie. - Musimy iść - stwierdził. Przez cały czas, kiedy był tutaj, nie powiedział do Dayne'a więcej niż parę słów.
123
RS
Zajmował się głównie zapewnieniem przepływu informacji pomiędzy lekarzami zajmującymi się Dayne'em a Ashley i Katy, lecz większość tego, co czuł, zachowywał dla siebie. Teraz nie zamierzał skrywać uczuć. Położył rękę na głowie Dayne'a i pochylił się nad synem. - Przejdziesz przez to wszystko - zaczął. - Rozmawiałem z lekarzami i... modliłem się o cud dla ciebie - głos miał pełen emocji. - Uda się, czuję to. Potrzebujemy cię. Musisz opuścić to miejsce i pokazać wszystkim, jak niezwykły jest Bóg - pogłaskał Dayne'a po czole. - Nigdy nie trzymałem cię na rękach, nie widziałem, jak robiłeś swoje pierwsze kroki... nie pomagałem ci uczyć się jeździć na rowerze. Mamy więc wiele do nadrobienia, synu. Pospiesz się i obudź się, dobrze? - zamrugał i dwie łzy spłynęły mu po policzkach. - Kocham cię, Dayne. Kochałem cię, odkąd się urodziłeś - pochylił się jeszcze bardziej i pocałował Dayne'a w czoło. Potem kiwnął głową w stronę Katy i wyszedł z sali. Teraz przyszła kolej na Ashley. Stanęła przy brzegu łóżka i przechyliła głowę. - Nawet nie mieliśmy czasu, żeby się poznać - zaczęła. Chwyciła rękę Dayne'a i lekko ją uniosła. Katy próbowała nie widzieć, jak bezwładne wydają się jego palce. Ashley szlochała, kiedy mówiła dalej: - A teraz posłuchaj, Dayne. Masz z tego wyjść, jasne? Bóg czyni tu cuda. Teraz... teraz także ty musisz w to uwierzyć. Katy poczuła pieczenie w oczach. Zamrugała, aby łzy nie przesłaniały jej widoku. - Lecz niezależnie od tego, co straciliśmy, jesteś naszym bratem ciągnęła. - Mamy wiele do nadrobienia, więc musimy cię mieć z powrotem w Bloomington - Ashley nachyliła się jeszcze bardziej nad jego łóżkiem i dotknęła jego dłonią swego policzka. - Wszyscy cię kochamy, Dayne. Będziemy się za ciebie modlić - wolną ręką przetarła swą twarz tuż pod oczami. - Nie mówię ci żegnaj, ponieważ... ponieważ wystarczy zwykłe cześć. Zadzwoń do mnie, kiedy się obudzisz, dobrze? Przytrzymała przez chwilę jego dłoń przy swoim policzku, a potem delikatnie ją położyła. Katy stała już, kiedy Ashley zwróciła się do niej. Padły sobie w objęcia, zbyt wzruszone, aby mówić. W końcu, kiedy Katy poczuła, że ma w płucach dość powietrza, wyszeptała tylko słowa, które musiała wypowiedzieć: - Dziękuję. Nie przetrzymałabym tego, gdyby nie ty. Ashley spojrzała Katy w oczy. Widać było, że ma świadomość, jak długa droga ją czeka, ile jeszcze będzie musiała przetrwać. - Żałuję, że żadne z nas nie może być tutaj z tobą - wyznała.
124
RS
Katy pokręciła głową i odparła: - Poradzę sobie. Ty jedź opiekować się swoją rodziną. - Będę - Ashley uścisnęła ją jeszcze raz i zanim wyszła, obiecała, że jeszcze dziś wieczorem zatelefonuje. Katy patrzyła za wychodzącą przyjaciółką. Kiedy odgłosy jej kroków ucichły, odwróciła się do Dayne'a. Przez chwilkę miała ochotę położyć się obok niego na łóżku i wziąć go w ramiona. Lecz nie byłoby to właściwe zachowanie. Zamiast tego wsunęła swoje palce pomiędzy jego. Wrażenie nie było takie, jakiego oczekiwała. Jego dłoń była zimna i bezwładna, nie taka jak wtedy, kiedy brali się za ręce. Zwalczyła pokusę cofnięcia ręki i po chwili poczuła nowy przypływ sił. - Czy słyszałeś, Dayne? - szeptała. Spojrzała na jego zamknięte oczy i nieruchomą twarz. - Mam na myśli to, o czym rozmawiałam z Ashley. W jakiś sposób wyremontujemy dom, a ty wyzdrowiejesz - w jej oczach znów wezbrały łzy. Kilka z nich spadło na prześcieradło Dayne'a, lecz udało jej się powstrzymać szloch. - Przeprowadzisz się do Bloomington i pobierzemy się na wiosnę. Znów odczekała chwilę w milczeniu. Proszę, Boże, pokaż mi jakiś znak modliła się w duchu - jakieś najmniejsze poruszenie, cokolwiek. Daj mi poznać, Panie, że tu jesteś i że go uzdrawiasz. Spojrzała na miejsce, gdzie łączyły się ze sobą ich dłonie. Proszę... jakieś drgnięcie albo najdelikatniejszy uścisk. Wstrzymała oddech, patrząc na dłoń Dayne'a i czekając na jakiś znak. Lecz nic się nie działo. Zaczęła patrzeć na jego zamknięte oczy, obserwować go z uwagą, pragnąc, aby się poruszył. Wyglądał jak osoba pogrążona w tak głębokim śnie, że nic nie mogło jej obudzić. Nagle, tak jakby Bóg kierował jej ruchami, Katy spojrzała na pierś Dayne'a. Obserwowała delikatne wznoszenie się jej i opadanie, wznoszenie i opadanie, i w pewnej chwili została napełniona Bożym pokojem. Jego obecnością. Minęły dopiero trzy dni od wypadku. Tutaj była wystarczająca liczba znaków. To prawda, że Dayne nie poruszył się, nie drgnął ani nie wybudził się ze śpiączki. Nie odpowiedziałby też na to, co chciałaby do niego powiedzieć, choć tak bardzo tego pragnęła. Ale przecież oddychał.
125
ROZDZIAŁ SZESNASTY
RS
Luke zajął pierwsze wolne miejsce w wagonie metra, spuścił głowę i wbił wzrok w brudną gumową wykładzinę pokrywającą podłogę. Nic mu się w życiu nie układało i jedynie tutaj, podczas piętnastu minut drogi do ich mieszkania, miał trochę czasu, aby o tym pomyśleć. Kolejka ruszyła. Lukę poczuł lekkie szarpnięcie, chwycił się więc srebrzystego drążka po lewej stronie. Ashley już ponad tydzień temu wróciła do domu i dwukrotnie telefonowała do Luke'a. Problem był w tym, że nie miał ochoty z nią rozmawiać, a na pewno nie chciał słuchać o swoim starszym bracie. Natomiast Ashley, odkąd dowiedziała się, że Dayne jest ich bratem, nie dzwoniła w żadnej innej sprawie - ciągle mówiła tylko o nim. Zwłaszcza po wypadku. Ściskało go w żołądku, miał poczucie winy. Usłyszał o wypadku w telewizji, zanim jeszcze zadzwoniła do niego Ashley. Było oczywiste, że media od razu pojawiły się na miejscu zdarzenia. Świat dowiedział się o tym, zanim aktorka Rindi Wells postanowiła przejrzeć listę numerów w telefonie komórkowym Dayne'a i odnalazła numer ich ojca. Lukę siedział właśnie na tapczanie i w sobotnie południe oglądał kanał sportowy NFL, gdy nagle program został przerwany przez specjalne wydanie serwisu informacyjnego. Wciąż pamiętał każde słowo, które zostało wówczas wypowiedziane: „Otrzymaliśmy potwierdzenie, że dzisiejszego ranka aktor Dayne Matthews uległ bardzo poważnemu wypadkowi samochodowemu. Choć szczegóły nie są jeszcze znane, mówi się, że Matthews znajduje się w stanie krytycznym i może nie przeżyć najbliższej nocy". Lukę wciąż wpatrywał się w podłogę wagonu metra. Jego pierwszą reakcją na wiadomość o wypadku Dayne'a powinien być szok albo żal. Powinien nagle się zerwać i zatelefonować do taty, do Ashley albo do innych sióstr. Zamiast tego przez pewien czas odczuwał jakby ulgę. Jeśli Dayne ma zniknąć z ich życia, niech się tak stanie. Rodzina Baxterów poradzi sobie z tym, tak jak zawsze. Nie groziło mu już zainteresowanie mediów, nie musiał się też przejmować szukaniem swego nowego miejsca w rodzinie po tym, jak się dowiedział, że nie jest jedynym synem Johna i Elizabeth; nie będzie musiał przeżywać niedogodności, które wiązały się z obecnością gwiazdora filmowego na ich rodzinnym spotkaniu podczas Święta Dziękczynienia albo na kolacji wigilijnej.
126
RS
Dopiero po kilku minutach Lukę uświadomił sobie, że jego postawa jest nie tylko obrzydliwa, ale też egoistyczna, małostkowa i w sposób oczywisty grzeszna. Zawołał Reagan i powiedział jej o wypadku. Zareagowała tak, jak powinna. Wciągnęła powietrze i powoli usiadła na sofie. - To straszne - wyszeptała. - Wiem - odparł w końcu. Dopiero wówczas sięgnął po telefon i przesłał wiadomości ojcu i Ashley. Jak się potem okazało, nie odebrali ich od razu i jako pierwsza o wypadku powiedziała ojcu Randi Wells. W międzyczasie rozmawiał z Brooke, Erin i Kari. Każda z nich zaniepokoiła się bardzo i obiecywała nieustanną modlitwę w intencji wyzdrowienia ich starszego brata. W takim razie coś z nim było nie tak. Metro przetoczyło się po dolnym Manhattanie, minęło Broadway i jechało dalej w stronę Midtown. On i Reagan nie byli ze sobą w dobrych stosunkach, a Hannah z pracy przestała się do niego uśmiechać. Pewnego dnia po tym, jak spotkał ją w Central Parku, podszedł do niej i zapytał, czy chciałaby coś ze Starbucksa. Odmówiła i powiedziała: - Luke... nie jestem tobą zainteresowana. Chcę, żeby to było dla ciebie jasne. Po tym zajściu jeszcze bardziej czuł się nieudacznikiem. Było dla niego oczywiste, że poprzez swoje nie do końca uświadomione zainteresowanie recepcjonistką zdradza przecież Reagan, choćby nawet tylko w myśli. Wyciągnął z kieszeni gumę do żucia, odwinął ją z papierka i wrzucił do ust. Oboje z Reagan wciąż rozmawiali ze sobą tylko sporadycznie, i to najczęściej jedynie o codziennych domowych obowiązkach: karmieniu, ubieraniu i kąpaniu dzieci. Reagan zaistniałą sytuację wiązała z egzaminem adwokackim. Sądziła, że są to skutki przygotowywania się do niego, zdawania go i ostatnio czekania na wyniki. Lecz gdyby był uczciwy wobec samego siebie, musiałby dostrzec większy związek tej sytuacji z Dayne'em. Ogarnęło go uczucie pustki i niepewności, które przeniknęło na stałe do jego wnętrza i wywołało u niego taki stan, jakby nie czuł się dobrze we własnej skórze. Zawsze pewny siebie Luke Baxter stał się teraz po prostu kolejnym chłopakiem próbującym odnaleźć się w życiu. W pewien sposób czuł się podobnie jak po pamiętnym 11 września. Wtedy odwrócił się od Boga i swojej rodziny, a przeprowadził się do studentki, która wyśmiewała chrześcijaństwo. Lecz po tym, jak Ashley pomogła mu odnaleźć drogę powrotną do Reagan i Tommy'ego, a nawet do jego rodziców, wydawało się, że wszystko na nowo dobrze się ułożyło. Po
127
RS
śmierci matki znów był oparciem dla swoich sióstr, a z Reagan coraz częściej zaczęli rozmawiać o przeniesieniu się do Indiany. Metro się zatrzymało. Tłum ludzi rzucił się do wyjścia, podczas gdy inni, potrącając się aktówkami i plecakami, tłoczyli się do wagonu i zajmowali miejsca. Dziś metro było zatłoczone, duszne i pełne nieprzyjemnego zapachu stęchlizny. Większość ludzi stała, trzymając się uchwytów przy suficie; ich oczy były zmęczone i jakby nieobecne. Czy Lukę też już stał się taki, czy był kolejną osobą dojeżdżającą do pracy w Nowym Jorku, próbującą przetrwać kolejny dzień? Gdzie podziała się jego pasja i ekscytacja życiem, które wypełniały go jeszcze przed kilkoma miesiącami? A gdzie była namiętność, którą wzbudzała w nim Reagan? Czyżby opieka nad dziećmi tak ich pochłaniała i wyczerpywała, że nie odczuwali już wobec siebie tego, co kiedyś? Przeżuwał swą gumę, lecz smak mięty już się rozpłynął. Gdzieś musiały być odpowiedzi na powyższe pytania. Lukę oparł się o okno i patrzył w sufit. Boże... - modlił się - jeszcze nigdy nie czułem się tak jak teraz, tak zupełnie bez sił. Nawet po 11 września miałem przed sobą jakiś cel i pasję życia. Tak, z pewnością były źle obrane. Ale nie czułem się wówczas taki zagubiony. Trzęsące się okno uderzało go w głowę, więc pochylił się do przodu i oparł łokcie na udach. Twarz ukrył w dłoniach. Czuję w sobie i wokół siebie jakiś chaos. Proszę Cię, Ojcze, pomóż mi znaleźć drogę powrotną. Otworzył oczy i patrzył na swoje buty. Życie bez rodziny jest bezsensowne, a gdzie tylko spojrzę, moje związki z rodziną się rozpadają. Nie wiem, dlaczego tak jest. Po prostu pomóż mi. Sam nie potrafię sobie z tym poradzić. Chciał usłyszeć odpowiedź - jakiś odzew rozbrzmiewający echem w najbardziej odległych zakamarkach jego duszy albo dobre słowo od kogoś obcego. Coś, co dałoby mu pewność, że Bóg go usłyszał. Lecz nic takiego się nie stało. Lukę usiadł prosto i po pięciu minutach metro wtoczyło się ze stukiem na przystanek, na którym miał wysiąść. Chwycił mocniej swoją dyplomatkę i sprawdził, czy telefon komórkowy znajduje się w jego kieszeni. Lecz kiedy wspinał się po schodach, poruszał się wolniej niż zazwyczaj. Najtrudniejszą część dnia miał jeszcze przed sobą. Był to ten czas, który musiał spędzić z Reagan i z dziećmi. Reagan i jej matka rozmawiały o postawie Luke'a od kilku tygodni. Zdanie matki było jednoznaczne. Lukę ma jakiś problem z samym sobą. Teraz siedziały przy stole w pokoju dziennym i czekały na powrót Luke'a z
128
RS
biura. Reagan posadziła Malin obok siebie na wysokim krzesełku, a Tommy siedział w foteliku samochodowym po drugiej stronie. Jej matka usiadła naprzeciwko nich, minę miała pełną współczucia. - On się zmieni, kochanie. Lukę pochodzi z dobrej rodziny - próbowała ją pocieszać matka. - Chłopcy tacy jak on zawsze w końcu znajdują właściwą drogę. - Ale on wyżywa się na nas - Reagan nie miała już siły dłużej znosić tej sytuacji. Przez kilka ostatnich dni zaczęła już zgadzać się na to, co wcześniej było dla niej nie do pomyślenia. Jeśli Lukę chce się z nią rozstać, to niech to zrobi. Może wyprowadzić się do innego mieszkania albo wyjechać do Bloomington. Ona i dzieci nie muszą przecież przebywać w towarzystwie kogoś wciąż tak przygnębionego. - Mężczyznom trudno odnaleźć się w życiu - mówiła łagodnym głosem matka Reagan. - On jest jeszcze młody. Jak już zostanie adwokatem, jego kariera zawodowa się rozwinie - zrobiła pauzę. - Twój ojciec też przechodził przez coś takiego. Reagan położyła łyżkę pełną zielonego groszku na blacie wysokiego krzesełka Malin. - Jak to przetrwałaś? - spytała. - Kochałam go - odparła. Uśmiechnęła się, a jej oczy stały się jakby nieobecne i smutne zarazem - jak zawsze, kiedy zaczynała myśleć o swojej utraconej miłości. - Modliłam się za niego i szukałam sposobów przywracania mu wiary w siebie - ponownie spojrzała na Reagan. Mężczyźni tego potrzebują. Nawet jeśli nie lubisz tego robić. - Ale przecież ty też byłaś zła na Luke'a - stwierdziła zdziwiona Reagan. - Uważałaś, że powinien już znaleźć nam jakieś miejsce do zamieszkania odwróciła się do Tommy'ego i przerwała na pół jego kromkę chleba. - Gryź mniejsze kawałki, dobrze? - Tak, mamo. Szeroki uśmiech Tommy'ego zmiękczył jej serce. Jej mały chłopczyk był tak bardzo podobny do Luke'a, to podobieństwo było zawsze uderzające. Nawet teraz uśmiechnęła się z tego powodu, choć była tak zła na swojego męża. - Tak, myślałam, że będziecie mieli swoje mieszkanie - potwierdziła. Ale nie sądziłam, że on będzie musiał poświęcić aż tyle czasu na to, aby zostać adwokatem - mówiła spokojnie. - Rzeczywiście, od kiedy masz Tommy'ego, wyobrażałam sobie, że Luke zacznie lepiej zarabiać. Myślałam, że on da sobie spokój z tym swoim marzeniem o studiach prawniczych. Malin zaczęła uderzać w swój blat. - Mama... mama - wołała.
129
RS
Reagan podała jej napełnioną mlekiem butelkę ze smoczkiem. Jej córeczka wzięła ją w obie ręce i przechyliła dnem do góry. - Ona ma świetny apetyt - powiedziała matka Reagan. - Nie tak jak ty. Musiałam nieźle się napracować, abyś cokolwiek zjadła. - Ona jest cudowna, to prawda - potwierdziła Reagan. Proces adopcyjny przebiegł szybciej, niż się tego spodziewali. Przyjazd Malin z Chin do ich domu i przyzwyczajenie się do nich poszły nadzwyczaj dobrze. Lecz pewne słowa matki zaskoczyły Reagan. - Mówisz, że jesteś dumna z Luke'a? spytała z niedowierzaniem. - Myślałam, że jego postępowanie cię irytuje. - Dlaczego? Przecież wszystko, co on robi, zmierza do tego, aby zapewnić tobie i dzieciom dobry dom - westchnęła. - Pierwsze lata małżeństwa często są bardzo ciężkie. Klucz w tym, aby zrozumieć, w jaki sposób kochać. A dla kobiety oznacza to, że ma starać się dać odczuć mężowi, że jest dla niej wyjątkowy i ważny. Reagan miała już zapytać, jak ona może to zrobić, skoro Lukę nie chciał się nawet angażować, kiedy próbowała nawiązać z nim rozmowę, lecz właśnie w tym momencie wszedł do mieszkania. Kiedy zobaczył Reagan i jej matkę, jak siedziały z dziećmi przy stole, na jego twarzy pojawiło się przygnębienie. - Przepraszam. Spóźniłem się powiedział. - Nie - odparła Reagan. Wstała i przeszła przez pokój w jego kierunku. Pomyślałam, że nakarmię dzieci przed twoim powrotem. Dzięki temu wcześniej je położę, abyśmy mogli porozmawiać. - Aha - przytaknął zmęczonym głosem i pomachał matce Reagan, udając się do sypialni. - Przebiorę się i będę z powrotem za kilka minut. Reagan wciąż miała w pamięci radę matki. Może ona ma rację pomyślała. Lukę rzeczywiście mógł czuć się niepotrzebny i do niczego. Nie zarabiał jeszcze zbyt wiele i nie zmieni się to, dopóki nie zostanie adwokatem. Lecz jednocześnie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że problem Lukę'a wiązał się z pojawieniem się w ich życiu Dayne'a Matthewsa. Kiedy ten mężczyzna był klientem kancelarii prawnej, a jej mąż ubiegłej wiosny pomagał mu podczas wzbudzającego sensacje procesu w Los Angeles, nie wpływało to ujemnie na samopoczucie Luke'a. Lecz teraz, kiedy okazało się, że Dayne jest jego bratem, najstarszym z rodzeństwa Baxterów, Lukę wydawał się zazdrosny o niego. Co było oczywiście absurdalne, ponieważ nikt nie był w stanie zająć miejsca Lukę'a w rodzinie Baxterów. Byli ze sobą zbyt zżyci, aby to było możliwe. Mimo to Reagan sądziła, że
130
RS
pojawienie się Dayne'a w rodzinie może mieć coś wspólnego ze zmianami, jakie obserwowała u męża. W końcu oboje usiedli na sofie blisko okna wychodzącego na ulicę. Dzieci były już w swoich łóżeczkach, a matka Reagan oglądała jakiś film w swojej sypialni. Byli więc sami. Początkowo siedzieli w milczeniu. Reagan wyglądała przez okno i patrzyła na dachy budynków po drugiej stronie ulicy. Tego dnia w Nowym Jorku było wyjątkowo upalnie i parno; na nadejście jesieni, a wraz z nią bardziej przyjaznej pogody, musieli jeszcze trochę poczekać. - No więc... - zaczął Lukę, składając ręce i pochylając się nad kolanami. Chciałaś porozmawiać? - Tak - przytaknęła Reagan, podciągając kolana i przyciągając je do siebie. - Chciałabym wiedzieć, co się z nami dzieje. Lukę westchnął i zabrzmiało to tak, jakby to westchnienie pochodziło głęboko z jego wnętrza, z miejsca, do którego ona nie miała już dostępu. Sam zadaję sobie to samo pytanie - odparł. Przez chwilę Reagan milczała. Co powiedziała jej matka? Trzeba powiedzieć mu coś pozytywnego, budować jego wiarę we własne siły. Świetnie, zrobi to, jeśli tylko powie jej, co było nie tak. - Zacznij pierwszy powiedziała. - Nie wiem - odparł, rozkładając ręce. - Nic nie jest tak, jak być powinno. Wszystko jest źle. Poczuła nagły przypływ gniewu i zacisnęła zęby. Jeśli zamierzała dotrzeć do samego sedna sprawy, musiała wypowiedzieć to, o czym była przekonana. - Wiesz, kiedy zaczął się cały ten nonsens? - starała się mówić spokojnie, ale jak na nią jej głos był wyjątkowo ostry. - Kiedy dowiedziałeś się, że Dayne Matthews jest twoim bratem. - On nie jest moim bratem. - On jest twoim bratem - Reagan poderwała się na nogi. Spojrzała na męża i odetchnęła ciężko. - Zrozum, że mam rację! O to tu właśnie chodzi. Jesteś zazdrosny, bo teraz Dayne jest częścią twojej rodziny. - Posłuchaj... - mówił Luke głośniej niż poprzednio - to, że mój ojciec i Ashley utrzymują kontakty z tym facetem, nie oznacza jeszcze, że on jest częścią rodziny. On jest gwiazdorem Hollywood, na miłość boską pomachał palcem w powietrzu. - On nie ma pojęcia, co to znaczy być Baxterem. - Wiesz co, Luke? - Reagan czuła, że traci panowanie nad sobą. Ostatnio ty też nie masz o tym pojęcia - odwróciła się i przeszła kilka kroków. Potem obróciła się i wskazała palcem na niego. - Kiedy spotkałam
131
RS
cię za pierwszym razem, wtedy byłeś Baxterem. Byłeś oddany Bogu, byłeś dobry dla swojej rodziny, a mnie traktowałeś jak księżniczkę. To był Luke, w którym się zakochałam. Luke wstał. - Chcesz powiedzieć, że nie jestem już tym samym chłopakiem, co kiedyś? - Byłeś nim jeszcze po ślubie, ale nie ostatnio - stwierdziła. Pomachała ręką. - Jakieś lakoniczne odpowiedzi, suche i puste rozmowy, brak czasu dla dzieci - mówiła płaczliwym głosem. - Ja cię po prostu nie poznaję. - Co chcesz przez to powiedzieć? Wszystko to, co powiedziała jej matka, gdzieś się rozpłynęło. Postawa Luke'a jest nie do przyjęcia - pomyślała. - Chcę powiedzieć, żebyś wreszcie dorósł - rzuciła. - To ja porzuciłam swoje marzenia dotyczące studiów, to ja pracuję na kawałek etatu i do tego zajmuję się dziećmi. Podeszła bliżej do niego. Całą sobą czuła napięcie w swoim głosie. Może powinniśmy wreszcie przestać zastanawiać się ciągle, dlaczego biedny Luke nie czuje się dobrze, dlaczego nic nie jest już takie samo jak dawniej - wskazała w kierunku drzwi. - To ty jesteś tym, który jako jedyny spełnia tam swoje marzenia, a potem przychodzi do domu i traktuje mnie jak kogoś obcego - poczuła się załamana, lecz złość, którą miała w sobie, powstrzymywała łzy. Przez krótką chwilkę wydawało się, jakby te ostatnie słowa mogły wstrząsnąć Lukiem. Jego oczy były pełne cierpienia. Lecz zamiast jakkolwiek przeprosić, wrócił do sofy, usiadł i zwiesił bezradnie ramiona. Wyprowadzę się, jeśli tego chcesz, dopóki czegoś nie wymyślimy. - Co? - zawołała, lecz od razu zniżyła głos. - Czy tylko tym jestem dla ciebie? Jakimś problemem do rozwiązania? Kimś, kogo można tak po prostu opuścić? - Mówię tylko, że może potrzebujemy odpocząć od siebie. - Nie! - cofnęła się kilka kroków. - To, czego potrzebujemy, to żebyś przypomniał sobie, kim jesteś, Luke'u Baxterze, zanim dojdzie do tego, że pewnego dnia wrócisz do domu i zastaniesz zmienione zamki. Ostatnie stwierdzenie zabrzmiało zbyt mocno. Luke spojrzał na żonę; widać było, że jej słowa wzbudziły w nim odrazę. Potem wstał i ostentacyjnie wyszedł z pokoju. W tej samej chwili zadzwonił telefon. Reagan czuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz udało jej się je powstrzymać. Podeszła do aparatu i zobaczyła na wyświetlaczu nazwisko „John Baxter". Nie miała ochoty teraz z nikim rozmawiać, ale nie chciała także, aby jej matka podniosła słuchawkę. Gdyby jej mama zaczęła rozmowę z Johnem, mogłaby ujawnić
132
RS
fakt, że Reagan i Luke nie żyją ze sobą w dobrych stosunkach. Wiadomości tego typu powinny zostać przekazane przez nią albo przez Luke'a, a nie przez jej matkę. Nie wahała się ani chwili dłużej. Podniosła słuchawkę, przyłożyła ją do ucha i powiedziała: - Słucham. - Reagan, moja droga, co u ciebie? - zaczął ojciec Luke'a poważnym głosem. Mówił w ten sposób, odkąd Dayne miał wypadek. Lecz to pytanie odblokowało emocje, które dusiła w sobie Reagan. Poczuła uścisk w gardle i nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Zamknęła oczy i powolutku usiadła na najbliższym krześle. - Reagan? Potarła grzbiet nosa i zmusiła się do mówienia. - Tak... przepraszam, John. - Czy coś się stało? - spytał pełnym niepokoju głosem. - Czy chodzi o któreś z dzieci? - Nie - nie mogła tego przed nim taić. Poznał po jej głosie, że jest jakiś problem, więc musiała mu się wytłumaczyć. - Chodzi o Luke'a i o mnie. Nam... nam ostatnio nie układa się dobrze. John wypuścił powietrze, co zabrzmiało jak jakiś smutny jęk. - Przykro mi, Reagan. Nie wiedziałem - powiedział. Z oczu popłynęły jej łzy, tak jakby wszystkie emocje, które odczuwała w ciągu ostatnich miesięcy, próbowały znaleźć ujście w tej jednej chwili. Ostatnio zachowywał się bardzo dziwnie - wolną ręką zakryła oczy - a teraz mówi o separacji. - Och, Reagan - nigdy nie słyszała, żeby ojciec Luke'a był tak zrozpaczony. - Nie miałem o tym pojęcia. - Może... może mógłbyś z nim porozmawiać? - Porozmawiam na pewno - zapewnił, tym razem znużonym głosem. Dzwonię, żeby mu powiedzieć, że u Dayne'a nie ma żadnej poprawy. Wciąż znajduje się w głębokiej śpiączce. - Och - Reagan ucisnęła palcem wolnej dłoni górną wargę. - Tak mi przykro - zamyśliła się na chwilę. Zastanawiała się, czy powinna mu powiedzieć o swoich przeczuciach. - Myślę, że Luke... nie może pogodzić się z całą tą sytuacją związaną z Dayne'em - powiedziała. - Nie jestem pewna, czy właściwie to rozumiem. - Wydaje mi się, że masz rację - stwierdził John, zaniepokojony. Posłuchaj, obiecuję, że porozmawiam z Lukiem. A na razie, jak sądzę, mogę cię jedynie prosić, żebyś miała dla niego cierpliwość.
133
RS
- Próbuję - kolejna fala łez zdławiła jej głos. - Nie jestem pewna, czy on chce, aby wszystko dobrze się ułożyło. - Chce - odrzekł stanowczo John. - Znam mojego syna. On nigdy nie opuści ciebie ani dzieci. Potrzebuje tylko trochę czasu. - Tak - przytaknęła i przetarła oczy. - Czy mam mu powiedzieć, że dzwonisz? - Nie. Chcę najpierw to przemodlić. Dziś zostawię was w spokoju, a porozmawiam z nim jutro, kiedy wróci z pracy. Pożegnali się. Reagan położyła głowę na stole, słuchawkę wciąż trzymała w ręku. Problemy w ich małżeństwie pojawiły się z winy Luke'a, nie jej. Jej matka chciała dobrze, dlatego powiedziała Reagan, że może poprawić sytuację przez dodanie mężowi pewności siebie i spowodowanie, aby czuł się ważny. Lecz problem polega na tym - myślała - że aby było lepiej między nią a Lukiem, on musi się zmienić - musi zmienić swoją postawę i ton głosu, musi pragnąć tego, by ona czuła się kochana. Od prawie dwóch tygodni nie mieli ze sobą intymnych kontaktów, co mogło jedynie oznaczać, że przestał się nią interesować. Czyżby aż tak była dla niego nieciekawa? Nie, rozwiązanie tej sytuacji nie zależało od niej. Ono zależało od Luke'a, od Boga i od rozmowy, jaką jutro wieczorem przeprowadzi John ze swoim młodszym synem. Jeśli to nie pomoże, to widocznie Luke miał rację. Może jedynym rozwiązaniem dla nich będzie wyjście, którego żadne z nich nigdy wcześniej nie dopuszczało. Separacja.
134
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
RS
W Bloomington panował już zmierzch. John nie mógł się otrząsnąć po tych strasznych wiadomościach, które usłyszał od Reagan. Był właśnie w trakcie spaceru wokół swojej posiadłości, co zwykł robić wraz z Elizabeth. Jednak tym razem - co ostatnio zdarzało się coraz częściej - towarzyszyła mu Elaine. Już jej opowiedział najświeższe nowiny dotyczące Luke'a, a teraz rozpaczliwie pragnął poznać jej zdanie. Elaine zerknęła na Johna: - Czy zgadzasz się z Reagan? - szli wolnym krokiem, a słońce zachodzące w tej chwili powodowało atmosferę spokoju. - Z tym, co mówiła o całej tej sytuacji z Dayne'em? - To jest możliwe - przytaknął. - Nie miałem udanej rozmowy z Lukiem, odkąd się dowiedział, że Dayne jest jego bratem. Znajdowali się teraz niedaleko stawu. Kiedy podeszli do niego, Elaine skrzyżowała ręce. - Za każdym razem, kiedy jesteśmy tutaj, przypomina mi się Cole, który czai się tu w poszukiwaniu żab i ryb - spojrzała na niego przez ramię. - W każdym razie wyobrażam tu go sobie na podstawie jego zdjęć. John poczuł jakieś dziwne poruszenie w swoim wnętrzu. Co ona miała na myśli, wypowiadając tę uwagę? Czyżby coś głębokiego odczuwała wobec Cole'a? Już otworzył usta, aby ją o to zapytać, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. Dzisiejsza rozmowa nie dotyczyła ich obojga. Mówili przecież o Luke'u. Wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę domu. Usiedli na huśtawce na werandzie, a Elaine mówiła mniej niż zwykle. - Wydaje mi się - zaczął John - że Luke zmaga się z samym sobą. Próbuje odkryć własną tożsamość i swoje miejsce w świecie i w naszej rodzinie - John zmrużył oczy i spojrzał na pokryte trawą pola rozciągające się przed nimi. - Pamiętam, że czułem coś podobnego, kiedy osiągnąłem półmetek na studiach medycznych. Próbujesz utrzymać rodzinę, budzisz się pewnego dnia i zastanawiasz się nad tym, czy cały ten twój wysiłek w ogóle się opłaca. - On jest twoim synem, John - Elaine podniosła wzrok na ciemniejące niebo. - On sobie z tym poradzi. Powiedz mu o tym, jak oboje z Elizabeth przeszliście przez to -uśmiechnęła się do niego. - To powinno mu pomóc. - Tak zrobię - lekko zakołysał huśtawką. - Dayne wciąż jest w śpiączce. Wydaje mi się, że mówiłem ci już o tym. - Tak. Czy Kary ciągle z nim jest?
135
RS
- Bez przerwy. Teraz nocuje w hotelu po drugiej stronie ulicy. Ona go nie opuści. Za żadne skarby. - Czy myślisz, że on ma szansę z tego wyjść? John nie lubił sobie przypominać, w jak poważnym stanie znajdował się Dayne. - Z dnia na dzień szanse na wyzdrowienie są coraz mniejsze. - Lecz Bóg, w którego wierzymy, nie przejmuje się małymi szansami Elaine ponownie spojrzała na niebo. - Tego - nauczyło mnie życie. - To prawda - potwierdził. Kołysali się przez chwilę, a potem znów odezwał się John. - W ubiegłym tygodniu były szanse, że tabloidy umieszczą na pierwszych stronach nasze nazwiska, lecz nic takiego się nie stało. - Świetny przykład. Przeleciał przed nimi nietoperz, zanurkował nisko nad ziemią i odleciał w ciemność. Pierwsze wzmianki o wypadku Dayne'a pojawiły się w tabloidach w poniedziałek, po ich powrocie z Los Angeles. Informacje o tym, że jego stan jest krytyczny, znajdowały się w tamtym tygodniu na pierwszych stronach wszystkich kolorowych magazynów. Wszystkie artykuły podawały okoliczności wypadku i donosiły o przyjeździe do szpitala Katy Hart oraz o jej nieustannym czuwaniu przy jego łóżku. Lecz zaledwie trzy spośród wszystkich gazet wspominały, do tego lakonicznie, o biologicznych rodzicach Dayne'a. „Tajemniczy członkowie rodziny towarzyszący Katy Hart" - taki był jeden z tytułów. W artykule wspomniano, że Dayne Matthews został adoptowany, a pewne źródła potwierdzają, że w ciągu ostatnich miesięcy udało mu się odnaleźć jego biologiczną rodzinę. Na koniec pojawiło się jedynie pytanie, czy dwie osoby, które weszły do szpitala wraz z Katy Hart, mogły faktycznie być członkami biologicznej rodziny aktora. I na tym artykuł się kończył. Nawet Katy Hart wyszła z całej tej histerii, której uległa prasa, raczej bez szwanku. Artykuły miały wzbudzić sympatię czytelników, stwarzając obraz słodkiej, niewinnej Katy Hart, dawniej znanej jako tajemnicza towarzyszka Dayne'a Matthewsa, a teraz rozpaczającej u jego boku, kiedy walczył o życie. Cytowano wypowiedzi mówiące o tym, że Dayne nigdy nie kochał nikogo tak jak Katy. Pisano, że jeśli w miłości jest siła, to obecność tej dziewczyny u jego boku mogła pomóc mu w powrocie do zdrowia. I to wszystko. John lekko popchnął huśtawkę. - Prawdopodobnie więcej napiszą o nas w nadchodzących tygodniach - stwierdził.
136
RS
- Jestem tego pewna - wypowiedzi Elaine były krótsze niż zazwyczaj. Przetrzymacie to. Wy, Baxterowie, zawsze potrafiliście sobie poradzić. W oddali odezwał się lelek i przeleciał nisko nad łąkami. John uchwycił spojrzenie Elaine i dostrzegł w nim coś dziwnego. Z pewnością było to jakieś napięcie. - Coś się stało? - spytał. Najpierw nic nie odpowiedziała, tylko lekko uniosła podbródek, jakby chciała nie dać po sobie nic poznać. Lecz sposób, w jaki zaciskała usta, mówił sam za siebie. Najwidoczniej coś się stało i John uświadomił sobie, że po raz pierwszy, odkąd się zaprzyjaźnili, Elaine trzymała go w niepewności. Do tej pory jeśli posprzeczała się z którymś ze swoich dzieci albo martwiła się chorym wnuczkiem, mówiła o tym na samym początku rozmowy. Teraz sprawa wyglądała inaczej. Po upływie może pół minuty Elaine westchnęła, lecz nie był to dźwięk mówiący o zmęczeniu. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, John... że kiedy się spotykamy, rozmawiamy tylko o jakichś innych sprawach? Zaczął intensywnie myśleć. Najpierw przypomniał sobie komentarz dotyczący Cole'a, a potem uwagę o Baxterach, którzy wszystko potrafią przetrwać. - O jakichś innych sprawach? - zdziwiony powtórzył jej słowa. - O twoich dzieciach, o moich dzieciach, o twoich wnukach, o moich. Rozmawiamy o wierze, rybach i żabach - powoli przeniosła spojrzenie na niego. - Ale nigdy nie rozmawiamy o nas. Te słowa spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Podczas wszystkich wspólnych porannych wyjść na targ warzywny, podczas spacerów wokół jego posiadłości i nad strumykiem, który wił się za jego domem, przez wszystkie godziny, które spędzili razem, siedząc na huśtawce na werandzie i budując ich przyjaźń - przez cały ten czas pragnął uniknąć tego jednego słowa. „Nas". Ponieważ dla Johna słowo „nas" mogło jedynie oznaczać dwoje ludzi: jego i Elizabeth. Chwycił łańcuch huśtawki i ścisnął go z całych sił. - Ty i ja... my jesteśmy przyjaciółmi, Elaine - powiedział. Próbował ukryć ból, jaki mu zadała, starał się, aby nie usłyszała tego w jego głosie. Teraz, w tej właśnie chwili tęsknił za swą zmarłą żoną jeszcze bardziej niż w ciągu ostatnich dni czy miesięcy. W powietrzu unosił się zapach jaśminu. Odwrócił się do Elaine, poszukując jej spojrzenia. - Nigdy nie dałem ci powodu, żebyś pomyślała o czymś więcej.
137
RS
Łzy błysnęły w jej oczach, lecz przytaknęła szybkim kiwnięciem głowy i zmusiła się do uśmiechu. - Wiem -wstała i obiema rękami uścisnęła jego wolną dłoń, tak jakby pozdrawiała kogoś obcego. - Muszę iść - powiedziała. - Elaine... dlaczego? Czy coś się stało? Pojedyncza łza stoczyła się na jej policzek. - Nic - jej uśmiech przygasł. Po prostu muszę - nie mówiąc nawet do widzenia, odwróciła się i poszła do swego samochodu. Ani razu nie spojrzała przez ramię na Johna. Zatrzymała się przy drzwiach samochodu, lecz nawet tam wahała się tylko przez kilka sekund. Następnie weszła do środka, uruchomiła silnik i odjechała. Kiedy jej samochód zniknął mu z oczu, John odetchnął głęboko i rozluźnił uścisk na łańcuchu huśtawki. Boże, nie rozumiem - pomodlił się. Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was... zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby - usłyszał w swoim sercu. Ten wers poraził go. Był to ten sam wers, który tak często przywoływali oboje z Elizabeth podczas rozmów z dziećmi - gdy Kari była zrozpaczona z powodu poważnej kontuzji Ryana Taylora albo kiedy się wydawało, że Brooke nie dostanie się na medycynę. Ten wers dodawał Erin sił w walce o to, aby mogła mieć dzieci, łagodził lęk Ashley w związku z realnym zagrożeniem życia, a nawet pomógł Luke'owi przetrwać okres buntu wobec Boga po 11 września. Zawsze mówili dzieciom o tym samym: Księga Jeremiasza, rozdział dwudziesty dziewiąty, wers jedenasty - Bóg ma plany wobec każdej osoby. Dobre plany. Należało tylko podążać za Nim, krok za krokiem, aby Pan mógł je ujawnić. A teraz, kiedy John obserwował znikający mu z oczu samochód Elaine, Bóg przywołał ten wers w jego pamięci. Czy Elaine stanowiła część Bożych planów dla niego w jesieni życia? Elizabeth odeszła przed ponad dwoma laty, a Elaine była wdową przez ponad dziesięć. Czy nadszedł czas, aby skorygował swą definicję „nas", uwzględniając Elaine? Myśl o tym była dla niego bolesna, ponieważ gdzieś głęboko w swym wnętrzu wiedział, że jego przyjaźń z Elaine dokądś prowadzi. A także dlatego, że nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Nigdy. Lecz przede wszystkim z tego powodu, że wciąż tęsknił za Elizabeth. Wstawał z trudem, tak jakby czuł na ramionach ciężar swego smutku. Wszedł do domu i udał się do tego jednego miejsca, gdzie wciąż ją widział, wciąż czuł ją przy sobie. Był to jej bujany fotel, stojący obok jego leżanki w salonie. Niezliczoną liczbę razy siadali tutaj wieczorami obok siebie, rozmawiali o dzieciach i spoglądali na ich zdjęcia stojące na kominku. Chwycił oparcie fotela w miejscu, gdzie późnymi wieczorami zmęczona Elizabeth kładła swą głowę. Trzymał je, wyobrażając sobie, że dotyka jej,
138
RS
tak jakby uczepienie się tego oparcia mogło w jakiś sposób przywrócić mu ją choćby na kilka minut. - Elizabeth - wyszeptał. Jej imię zabrzmiało tak zwyczajnie i realnie, było tak mu bliskie i dobrze znane, jak bicie własnego serca. Zacisnął szczęki i z trudem wypowiedział kolejne słowa: - Boże... tak bardzo za nią tęsknię. Stojąc tak i ściskając jej fotel, prawie słyszał jej głos, niemalże czuł subtelną słodycz jej perfum. Łagodna, kochająca, uczciwa Elizabeth. Jak ona mogła odejść i jak inna kobieta mogła myśleć o swojej przyszłości z nim? Dotychczas nie mógł sobie tego wyobrazić, po jego policzkach popłynęły gorące łzy. Ścisnął oparcie jeszcze mocniej, pragnąc, aby przynajmniej odrobina siły, którą miała w sobie Elizabeth, znalazła drogę do jego serca. Dayne wciąż był w stanie krytycznym, Lukę miał poważne problemy w małżeństwie, a Ashley doświadczała nieustannego napięcia, próbując pogodzić życie rodzinne, rosnącą liczbę obowiązków wobec Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego i pragnienie przeprowadzenia remontu domu nad jeziorem dla Katy Hart. - Elizabeth, gdybyś tu była... jęknął. Nie bójcie się i nie lękajcie, albowiem nie wy będziecie walczyć, lecz Bóg - usłyszał w głębi swego serca. Tak, Boże, słyszę Twój głos- pomodlił się w duchu. Słowa, które usłyszał, pochodziły z dwudziestego rozdziału Drugiej Księgi Kronik. On i Elizabeth zawsze uciekali się do tych słów, kiedy nastawały ciężkie chwile. Walka należała do Pana. W najtrudniejszych momentach jedynym ratunkiem było pamiętanie o tych słowach. Księga ta mówiła o ludziach oddanych Bogu, którzy zajmowali swoje pozycje, pozostawali na nich niewzruszeni i czekali z ufnością na wybawienie, które przyniesie Pan. Potrzebuję teraz tego, Panie, w tak wielu obszarach naszego życia modlił się. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek innego John potrzebował siły, aby powstać, aby jeszcze raz pozwolić jego drogiej Elizabeth odejść, tak jak musiał pozwolić jej odejść setki razy od jej śmierci. Ona jest Twoja, Boże. Wiem o tym. Pomóż mi odbyć tę podróż bez niej. Jestem z tobą, synu. Powoli, z bólem, John rozluźnił swój uścisk na oparciu fotela Elizabeth. Potem, napełniony pokojem i siłą, które nie pochodziły od niego, powlókł się po schodach na górę do ich pokoju i do garderoby, gdzie na najwyższej półce wciąż leżało jej pudełko z listami. W chwilach takich jak ta zawsze mógł zdjąć pudełko i znaleźć w nim coś, co przynosiło mu pocieszenie -
139
RS
kawałek serca Elizabeth, którym dzieliła się z nim nawet z tak odległego miejsca, jakim jest niebo. Przerzucił kilka kopert i w trakcie oglądania natrafił na jedną z nich, która była cięższa od pozostałych. W ciągu ostatnich dwóch lat John odkrył, że raz na jakiś czas Elizabeth pisała list i robiła jego kopie, po jednej dla każdego z dzieci. Dlatego wiedział, że powinien przejrzeć wszystkie listy jak najszybciej. Kryło się w nich bogactwo wspomnień i mądrości, które Elizabeth kierowała do swoich dzieci. Robił im krzywdę, nie pozwalając poznać im słów matki, które do nich napisała. Podniósł tę najcięższą kopertę i spojrzał na nią. Delikatnym odręcznym pismem Elizabeth były tam napisane słowa, które znał przecież z tak wielu listów: „Mój najdroższy John". Słowa te ukoiły jego serce i przypomniały mu to wszystko, co razem przeżyli. Pomysł, że mógł dwukrotnie w ciągu życia przeżyć taką miłość, był absurdalny; szukał teraz potwierdzenia tego faktu. Nie było przecież możliwe, aby przeżył z Elaine to samo, co przeżył z Elizabeth. Nawet jeśli miałoby to oznaczać utratę przyjaźni Elaine. Delikatnie wsunął palec pod skrzydełko koperty i upewnił się, że wewnątrz znajdowało się kilka kartek papieru. Rozprostował je na łóżku. Na samym wierzchu był list do niego. Podniósł do oczu kartkę, a potem długo i powoli odetchnął. To nie była jego wyobraźnia. Ciągle czuł zapach jej perfum na tych kartkach, nawet po upływie dwóch lat. Elizabeth zawsze przechowywała papeterię w szufladzie z perfumami nauczyła ją tego jej matka. A teraz te kartki - choć minęło już tyle czasu miały ten zapach, który zawsze będzie mu się kojarzył tylko z nią. Odnalazł początek listu, miejsce z datą sprzed dziesięciu lat, i zaczął czytać. Mój najdroższy Johnie, Dziś pracowałam społecznie z Elaine... Serce Johna zabiło mocniej. Prawie upuścił kartkę. Spośród wszystkich listów w pudełku wybrał właśnie ten, w którym Elizabeth wspominała o Elaine. Spojrzał ponownie na imię swojej przyjaciółki i poczuł, jak przeszły go ciarki. Boże, czy to jest jakiś znak? - modlił się. Czy powinienem pamiętać, że Elaine była najpierw przyjaciółką Elizabeth, więc dlatego nie może być dla mnie nikim więcej? Nie był tego pewien, ale może to nie miało znaczenia. Przecież Bóg nie dawałby mu teraz żadnego znaku dotyczącego Elaine. Porzucił ten pomysł i zaczął czytać dalej.
140
RS
Dziś pracowałam społecznie z Elaine, gdy niespodziewanie jedna z kobiet zadała mi pytanie. Powiedziała: „Jak wy to robicie, ty i John? Sposób, w jaki patrzycie na siebie, miłość, którą widać w waszych oczach zwykle takie sprawy są zarezerwowane dla nowożeńców ". Uśmiechnęłam się do niej i przyszła mi do głowy pewna myśl. John, my naprawdę jesteśmy w najcudowniejszym związku. Tak wiele razy przyłapałam się na tym, że mówię o tym moim przyjaciółkom. O moim szacunku do Ciebie i o tym, jak troszczysz się o mnie, tak jakbym była największym darem, jaki kiedykolwiek otrzymałeś od Boga. Uśmiech pojawił się na ustach Johna, kiedy ponownie przeczytał ostatnie zdanie. To była prawda. On i Elizabeth byli wzorem dla tak wielu ludzi - nie dlatego że zawsze się ze sobą we wszystkim zgadzali, lecz dlatego że gdzieś po drodze poznali tajemnicę szczęśliwego małżeństwa - nauczyli się kochać wzajemnie czynnie i nieustannie. A przy okazji oboje na tym wygrywali, odnosili zwycięstwo każdego dnia, który otrzymali od Boga. Słodka Elizabeth, która znalazła czas, aby napisać te listy. Pierwszą rzeczą, którą zrobi, kiedy spotka ją w niebie, będzie podziękowanie jej za to, że zostawiła mu ten kawałek siebie - te listy. Myśli i bicie jej serca. Odnalazł miejsce, w którym przerwał czytanie. Pomyślałam, że to, czego nauczyliśmy się na temat małżeństwa, można sprowadzić do dziesięciu punktów, a jeśli dobrze je wypełnimy, wszystko inne znajdzie się na właściwym miejscu. Dzieliłam się tym to tu, to tam, lecz teraz chcę spisać te punkty dla naszych dzieci. Ponieważ pewnego dnia najprawdopodobniej zawrą własne małżeństwa i dowiedzą się wówczas, podobnie jak my, że małżeństwo wymaga pracy. A kiedy się zrozumie, jak można być szczęśliwym, żyjąc razem, wówczas dobry czas naprawdę nadejdzie. John pomyślał o przeszłości. Elizabeth miała rację Pierwsze lata małżeństwa były dla nich niełatwe; podobne trudności przechodzili teraz Lukę i Reagan. John studiował medycynę i walczyli z problemami finansowymi. Na początku bardzo tęsknili za swym pierworodnym synem i ciągle byli podenerwowani, ponieważ nie potrafili jeszcze rozmawiać o swoich emocjach związanych z jego utratą. Trwało to do chwili, kiedy wreszcie poznali pewnego pastora, który nauczył ich mówić otwarcie o swoich uczuciach, dzięki czemu mogli wreszcie pozbyć się tych negatywnych uczuć i zacząć kochać. Przeszedł go kolejny dreszcz. To naprawdę była wiadomość od Boga, prawdziwy powód, dla którego znalazł ten list - zawierał on rady Elizabeth dotyczące małżeństwa. Dokładnie takiej odrobiny mądrości potrzebował
141
RS
teraz Lukę bardziej niż kiedykolwiek. Skoro Elizabeth nie mogła powiedzieć tego Lukę'owi, Bóg tak pokierował Johnem, aby odnalazł ten list. John poczuł w pokoju obecność Ducha Świętego. Jesteś dla mnie tak dobry, Boże - modlił się. Dziękuję. To jest właśnie to, czego potrzebowałem. Kiedy ponownie zaczął czytać, lekko drżały mu ręce. Pomyślałam, że to ważne, więc spisałam to wszystko, czego nauczyliśmy się przez lata. Jak sądzę, jest to sekret naszej miłości. Zrobiłam kopie, po jednej dla każdego z dzieci. Przekażę je im, kiedy zawrą własne małżeństwa. Kocham Cię, John. Dziękuję, że z Tobą wszystko jest takie łatwe. Twoja Elizabeth W głębi serca słyszał jej głos; znów poczuł ból. Przypominał mu on nieustannie o odejściu Elizabeth. Musiała zapomnieć o tych listach, zbyt zajęta przygotowaniami do ślubu każdej z dziewczyn i zbyt zaskoczona ślubem Luke'a. Jednak Bóg w swej dobroci ukazał mu jej słowa właśnie wtedy, gdy były najbardziej potrzebne. John spojrzał na leżące na łóżku kartki i zamyślił się. Przeliczył je. Oczywiście na łóżku znajdowało się nie pięć, ale sześć kopii. Ponieważ Elizabeth zawsze pamiętała o Daynie. On był w jej sercu od chwili, kiedy po raz pierwszy wzięła go na ręce, aż do dnia śmierci. Jej pierworodny. Niczego nie wyjaśniała, nie narażała na szwank świętości swojej rodziny. Zwłaszcza dziesięć lat temu. Gdyby ktokolwiek natknął się przypadkiem na kopertę, zanim dowiedział się o istnieniu Dayne'a, przypuszczałby po prostu, że zrobiła o jedną kopię za dużo. Lecz nie o to chodziło. On znał ją lepiej. Miała sześcioro dzieci, zrobiła więc sześć kopii. Był to jeden ze sposobów wyrażenia, że w swym sercu zachowała żywe wspomnienie o Daynie; nie zapominała o nim, kiedy myślała o przyszłości swoich dzieci. John z czułością złożył kartki i włożył je z powrotem do koperty. Później przekażę listy dziewczynom - pomyślał. Lecz kopię dla Lukę'a wyśle już jutro. Rady jego matki nie mogły zostać odnalezione w bardziej odpowiednim momencie. John przypomniał sobie rozżalenie w głosie Reagan, sposób, w jaki wybuchnęła płaczem podczas ich ostatniej rozmowy. Tak, wyśle ten list od razu. Nie było czasu do stracenia. Następnego ranka John wyruszył właśnie na pocztę, kiedy dostrzegł, jak ktoś parkuje na końcu podjazdu do jego domu. To dziwne - pomyślał.
142
RS
Gdyby ktoś go szukał, podjechałby bliżej wejścia i zapukał do drzwi. Podobnie zachowałby się ktoś poszukujący któregoś z sąsiadów Johna. Może kierowca się zgubił. Poszedł dalej w stronę końca podjazdu i kiedy dotarł do zaparkowanego samochodu, wyskoczył z niego jakiś mężczyzna i błyskawicznie przycisnął do twarzy jakieś czarne urządzenie. Przez ułamek sekundy John pomyślał, że to broń i że jakiś szaleniec próbuje go zabić. Lecz kiedy nieznajomy obrócił się w jego stronę, John uświadomił sobie, że to urządzenie nie było pistoletem. To był aparat fotograficzny.
143
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
RS
Niedzielne nabożeństwo poruszyło zarówno Ashley, jak i Landona. Pastor Mark Atteberry wygłosił kazanie na temat tego, że Bóg stworzył ludzi do służby: „Słowa Biblii o wzajemnej służbie są wystarczającym dowodem. Każdego dnia powinniście budzić się i pytać Boga, co On by chciał, byście tego dnia zrobili, jak moglibyście służyć komuś drugiemu. Niezależnie od tego, jakie macie zmartwienia, służenie innym to jeden z najważniejszych obowiązków duszpasterskich". Kiedy odebrali Cole'a ze szkółki niedzielnej, a Devina z pokoju dla małych dzieci, Ashley wzięła Landona pod rękę i powiedziała: - To kazanie zrobiło na mnie wrażenie i od razu pomyślałam o tobie. - Tak? - spytał. Fotelik z Devinem miał zawieszony na drugim przedramieniu, a Cole biegał wesoło przed nimi. - Tak - dotknęła nosem jego ramienia i oswobodziła rękę. - Ty zawsze to robisz. Zawsze służysz ludziom. Odkąd cię znam. - No wiesz... - odparł. - Nie jestem tego taki pewien - uśmiechał się do niej. - Był taki jeden raz na pikniku w święto 4 Lipca, kiedy próbowałem pokonać twojego tatę w zawodach wędkarskich. - A i tak, tato, skończyłeś wtedy, służąc - zawołał Cole, odwracając się i posyłając mu uśmiech. - Tak jakby - dodał. - Czyżby? - Landon pogłaskał Cole'a po głowie. - A dlaczego? - Ponieważ wygrał dziadek, musiałeś wejść do jeziora w ubraniu - śmiał się Cole na wspomnienie tego wydarzenia. - Może nie miałeś takiego zamiaru, ale dla nas wszystkich była to niezła zabawa. Ashley się roześmiała. Landon postawił na ziemi fotelik z Devinem i zaczął zachowywać się tak, jakby właśnie wyszedł z jeziora - udawał, że rozchlapuje wokół siebie wodę z ubrania. - No i jak? - spytał i podniósł fotelik. - Śmiesznie! - chichotał Cole jeszcze bardziej niż przedtem. - Ale śmiesznie. - Tak, to ja - Landon zajął miejsce u boku Ashley. - Zrobię wszystko, żebyście byli szczęśliwi. Cole przestał się śmiać i pobiegł w stronę samochodu. - Kiedy ja mówię poważnie - Ashley podniosła wzrok na Landona. Pastor Mark mówił przez godzinę o służbie, a ja myślałam tylko o tobie. O tym, jak walczysz z ogniem i ratujesz życie, jak udajesz się do Nowego Jorku, aby odnaleźć Jalena - urwała na chwilę. - Jak uganiasz się za mną nawet wówczas, kiedy zachowuję się jak smarkula.
144
RS
Landon się uśmiechnął. - Czy naprawdę nią byłaś? - spytał. - Czasami - odparła i spojrzała na niego ostrożnie. - Czasami? - zatrzymał się, stanął naprzeciw niej i wpatrywał się w jej oczy. - No dobrze, wiele razy - uwielbiała, jak zatrzymywali się w miejscu i zaczynali się przekomarzać, przenosząc się w swój własny, czarujący świat uczuć, choćby nawet działo się to na przykościelnym parkingu. - Tak - musnął ją palcami po twarzy i zagłębił je w jej włosach. - Wiele razy - powtórzył za nią. - Lecz zawsze byłeś przy mnie... - Przy tobie? - zachichotał. - Chyba miałaś na myśli Cole'a. - Oj, ludzie! - zawołał Cole, podskakując przy samochodzie. Pospieszcie się z tą całą waszą tkliwością. Muszę iść do łazienki. Ashley i Landon wybuchnęli śmiechem. - Już idziemy - powiedziała. Potem delikatnie objęła męża za szyję i pogłaskała tył jego głowy. Następnie przyciągnęła go do siebie i pocałowała. - No dobrze, chodziło o Cole'a - szepnęła. Wokół nie było ludzi, więc pocałowała go ponownie. - Ale zauważ, że ciągle myślisz o innych, a nie o sobie. Landon musnął twarzą twarz żony. - A o kim myślałaś ty - zaczął - kiedy oprawiłaś w ramki stare fotografie i obwiesiłaś nimi cały pokój, aby pewna słodka starsza pani mogła żyć wspomnieniami o swoim mężu, albo kiedy kupiłaś na eBayu siodło, aby pewien starszy pan mógł sobie przypomnieć dni swojej młodości? - uśmiechnął się. - A czy myślałaś o sobie, kiedy rzuciłaś wszystko i pojechałaś ze swoim tatą do Kalifornii, aby twój poważnie ranny brat czuł, że ma dobrą opiekę? Albo kiedy przychodzisz i pomagasz w Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym bez żadnego wynagrodzenia, ponieważ chcesz, aby dzieciaki mogły cieszyć się teatrem? - Landon już się nie przekomarzał. Zrobił krok do tyłu i stwierdził: - Myślę, że ty jednak masz jakieś pojęcie o służeniu innym. Ashley poruszyło to bardziej, niż Landon mógł się spodziewać. To, że on miał serce zdolne do służby, było oczywiste. Ale ona? Egoistyczna, środkowa córka, która opuściła Bloomington dla Paryża i miała karygodny romans z paryskim artystą. Ta, która wróciła samotna do domu, będąc w ciąży, i która często pozwalała matce wychowywać swego syna, aby móc realizować malarskie marzenia. Nawet teraz nie myślała o sobie jako o kimś szczególnie uczynnym i hojnym. Lecz tak właśnie myślał Landon.
145
RS
Kiedy wracali do domu, pakowali się na piknik, a potem jechali nad jezioro Monroe, myślała o Daynie. Jeśli ktokolwiek potrzebował teraz pomocy, to właśnie Dayne i Katy. On wciąż był w stanie śpiączki i nic nie wskazywało na to, że miałby się wybudzić. A Katy ciągle potrzebowała pomocy przy remoncie domu. Ponieważ pewnego dnia Dayne obudzi się, zacznie rozmawiać i myśleć jak ten Dayne, którym był przed wypadkiem, a kiedy nadejdzie Święto Dziękczynienia, będzie potrzebował domu, aby w nim zamieszkać. Ashley miała pomysł, w jaki sposób ukończyć remont do tego czasu. Mieli się teraz spotkać nad jeziorem z jej tatą, Kari i Brooke, a także z ich rodzinami. Były to chyba ostatnie podrygi lata przed nadejściem jesieni. Zanim skończy się popołudnie, Ashley chciała powiedzieć im to, o czym myślała. Dotarli do dobrze im znanego miejsca na piknik i kiedy siadali przy stole w połowie drogi pomiędzy parkingiem a jeziorem, Landon rozstawił specjalny daszek, aby nie świeciło na nich słońce. Devin obudził się i gaworzył. Mówił coś w swoim własnym języku i śmiał się, kiedy tylko Cole był w pobliżu. - Czy mogę dla niego złapać węża, mamusiu? - Cole spoglądał na braciszka i gładził go po czole. - Malutkie dzieci nie lubią węży - odparła Ashley. - On może lubić - odparł Landon, spoglądając tajemniczo na Cole'a. - No idź. Tylko bądź tam na trawie w takim miejscu, abyśmy cię widzieli, jasne, stary? - Jasne! - zawołał Cole i jeszcze raz spojrzał na Devina. - Zaczekaj, a zobaczysz węże. Niektóre mogą mieć nawet ponad metr długości! Ashley wydała z siebie rozpaczliwy jęk. - Wszystkie węże muszą trafić do taty, zanim zobaczy je Devin. To nakaz mamy. Landon przytaknął kiwnięciem głowy i uśmiechnął się do Cole'a. Przynieś je najpierw tutaj, dobrze? - Przyniosę! - zawołał Cole i odszedł w stronę kępki trawy kilka metrów dalej. - On jest naprawdę dobry w łapaniu węży - stwierdził Landon i usiadł na brzegu stołu. Przysunął palec blisko Devina. Chłopczyk chwycił go i się uśmiechnął. - On cię kocha. - Tak, ale ja jego też - odparł Landon, nachylił się i pocałował dziecko w główkę. Spojrzał przez ramię na Ashley. - Nie przejmuj się tymi wężami. One nie są groźne. To tylko pończoszniki.
146
RS
Ashley zrobiła minę. - Po prostu żałuję, że nie bawi się żabami zażartowała. Landon wybuchnął śmiechem. Wstał i zrobił kilka kroków w kierunku Cole'a. - Może lepiej pójdę mu pomóc - stwierdził. - A widzisz... już idziesz. Zawsze służysz innym. Pomachał jej, puszczając mimo uszu jej komentarz, i pobiegł w stronę Cole'a. W ciągu następnej pół godziny przybyli pozostali. Maddie, Hayley i Jessie przyłączyli się do polowania na węże. Potem dołączył do nich jeszcze mąż Kari, Ryan. Poprosili Petera o pomoc, lecz odmówił. - Widziałem już dość żab i węży na lekcjach biologii - wytłumaczył się. Usiądę tu z dziewczynami. - I ja - zawołał ojciec Ashley, idąc w ich kierunku. - Ja też usiądę z dziewczynami. Dni łapania węży mam już za sobą. Stare kolana nie nadają się do czołgania. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Brooke wzruszyła ramionami i stwierdziła: - Myślałam, że przyjechaliśmy nad jezioro, aby dzieci mogły ochłodzić się w wodzie. - No nie. To byłoby zbyt proste - zażartowała Kari i chwyciła małego Ryana za rękę. Chciał bawić się z dużymi dziećmi, lecz wciąż wymagał nieustannej uwagi i opieki. Inaczej mógł zjeść jakiś kamyk albo powędrować na parking. Ostatnio kiedy rodzina zbierała się razem, Kari większość czasu poświęcała na uganianie się za swoim synkiem. Ashley uśmiechnęła się na widok swojej siostry i siostrzeńca. Wkrótce ona będzie podobnie wyglądała z Devinem. Nie mogła wprost uwierzyć, jak szybko rósł. Nie dalej jak wczoraj znalazła zdjęcie, na którym miał cztery tygodnie. Włożyła je do pudełka z obrazkami, aby może pewnego dnia namalować na jego podstawie obraz... kiedy dostanie z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego zamówienie na portret oseska i gdy skończą się już prace przy domu nad jeziorem. Myśląc o tym, przypomniała sobie, że ma powiedzieć rodzinie o planach, jakie ułożyła, o sposobie, w jaki mogliby pomóc starszemu synowi Baxterów. Uznała, że to odpowiedni moment, i właśnie miała zacząć, kiedy Cole stanął prosto i wyrzucił w powietrze obie ręce. Trzymał w nich najdłuższego pończosznika, jakiego Ashley kiedykolwiek widziała. - To największy ze wszystkich! - wołał Cole, podskakując. Po chwili przestał skakać w obawie, że to może się nie spodobać gadowi. Zaczął przyglądać się wężowi, a już po chwili otoczyli go kuzyni. - Cole, ale super! - twarz Jessie wyrażała podziw. - Czy mogę go dotknąć?
147
RS
Hayley i Maddie nie były aż tak odważne. Zachowywały bezpieczną odległość i odważyły się podejść bliżej dopiero po tym, jak Landon i Ryan zapewnili je, że ten wąż nie gryzie. - Proszę, tato, czy mogę go pokazać Devinowi? - spytał Cole. Ashley spojrzała na Landona i pokręciła głową. - Proszę - poruszyła ustami. - Dobrze, ale z daleka - odparł i przesłał Ashley pełen zakłopotania uśmiech. Potem poprowadził grupę łowców węży do pozostałych. Ashley nakarmiła już Devina, który ciągle jeszcze nie spał. Landon zatrzymał się i podniósł rękę. - Nie podchodź już bliżej, Cole - przykazał. Kuzyni utworzyli wokół niego półokrąg i obserwowali. Cole podniósł węża. - Popatrz, Devin. Złapałem węża dla ciebie powiedział pełen entuzjazmu. - Ale musisz jeszcze podrosnąć, żeby się z nim bawić. Devin najprawdopodobniej nie rozumiał całej tej sytuacji, lecz głos Cole'a przyciągnął jego uwagę, więc mały wyglądał tak, jakby patrzył na węża trzymanego przez brata. Tak czy inaczej, w tej samej chwili wydał z siebie nagły, głośny pisk, a potem zaczął się śmiać. -Widzicie?! - zawołał Cole, zwracając się do Landona i Ashley. Wiedziałem, że mu się spodoba! Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Landon odprowadził Cole'a z powrotem na trawę, aby mógł wypuścić gada. - Będziesz mógł znów złapać go, kiedy Devin podrośnie - mówił Landon, kiedy się oddalali. Przygoda z wężem dobiegła koiica, dzieci umyły ręce i wszyscy usiedli na rozkładanych krzesełkach, aby zjeść obiad. Ashley zmierzyła członków rodziny wzrokiem. To była najbardziej odpowiednia chwila, aby powiedzieć im o planach, jakie miała. - Bardzo podobało mi się dzisiejsze kazanie - zaczęła. - O tym, że wszyscy musimy służyć, bo taki jest Boży plan wobec nas. Jej ojciec pokiwał twierdząco głową. - Tak, to były mocne słowa przyznał. Wyglądał na smutniejszego niż zwykle, prawdopodobnie z powodu Dayne'a. Ashley nie skomentowała swojego spostrzeżenia. - W każdym razie ciągnęła - wpadłam na pewien pomysł i chcę coś zasugerować. Zawahała się. Wszyscy patrzyli na nią. - Jest to coś, co moglibyśmy zrobić razem, aby pomóc Dayne'owi i Katy. - Jaki masz pomysł? - pierwsza spytała Kari. Po wypadku wspominała kilka razy o tym, że źle się czuje, bo nie może w żaden sposób pomóc Dayne'owi.
148
RS
Ashley milczała, zbierając myśli. - Po powrocie z Los Angeles rozmawiałam z trzema budowlańcami. Z tym, którego znalazła Katy, i z dwoma innymi. Wszyscy trzej twierdzą, że do następnego lata nie zdążą skończyć prac przy domu. A to zbyt późno. - Czy słyszeliśmy coś nowego o stanie Dayne'a? - spytał Peter, pomagając Hayley przy jedzeniu sałatki ziemniaczanej. Dziewczynka z tygodnia na tydzień robiła postępy w dochodzeniu do zdrowia po tym, jak niemalże utonęła, lecz wciąż potrzebowała pomocy. Pytanie to nie zaskoczyło Ashley. Peter był lekarzem i myślał analitycznie. Uwaga, którą zrobił, nasuwała się sama. Jeśli Dayne wciąż był w stanie śpiączki, a do tego nie znano nawet rozmiaru uszkodzeń jego mózgu, to po co cały ten pośpiech przy prowadzeniu remontu domu? Ashley pomodliła się o odpowiednie słowa. Spojrzała na swego szwagra, pragnąc, aby ją dobrze zrozumiał. Potrzebowała, aby wszyscy zgromadzeni przyjęli jej pomysł z entuzjazmem. - Nie, Dayne wciąż jest w śpiączce - przyznała. - Ale modlimy się o cud - wtrącił jej ojciec, obiegając spojrzeniem twarze wokół siebie. - Wszyscy modlimy się o cud - powtórzył. - Właśnie - mówiła dalej Ashley. - W Biblii jest napisane, że ten, kto prosi o coś Boga i jednocześnie wątpi, że Pan może spełnić jego prośbę, jest jak fala znikająca w oceanie. Tak mówi święty Jan. - Czyli chcesz powiedzieć, że musimy uwierzyć, że Dayne się obudzi? dociekał Peter, patrząc na nią serdecznie, ale jednocześnie jakby trochę sceptycznym wzrokiem. - I powinniśmy iść dalej w tej naszej wierze, tak? - Tak - potwierdziła Ashley, czując, że udziela mu się jej entuzjazm. Peter pokiwał głową. - Dobrze, zatem jaki masz pomysł? - spytał. - Skoro podwykonawcy w Bloomington są zbyt zajęci, aby rozpocząć prace przed zimą, to może teraz nasza kolej. - Nasza? - Ryan objął Kari i przysunął się do niej. - Chcesz dzwonić i błagać tych ludzi, żeby zrobili to w pierwszej kolejności? - Nie - uśmiechnęła się Ashley. Bardzo lubiła Ryana. On i Kari wyglądali razem fantastycznie. Ashley rozejrzała się wokół. - Czy widzieliście w telewizji ten program z serii „Dom nie do poznania" poświęcony renowacji domu? Siedzący obok niej Landon się wyprostował. - Zbierają ekipę i kupę sprzętu i remontują dom w tydzień - powiedział.
149
RS
- No właśnie! - zawołała Ashley, nie mogąc już dłużej panować nad emocjami. - Przecież już teraz wiemy co nieco o budowaniu domów, mam rację? - spojrzała na Ryana. - W szkole średniej pracowałeś dorywczo przy wstawianiu okien, zgadza się? - spytała. - Wstawiałem okna i kładłem dachy. Robiłem to godzinami. Ashley klasnęła w dłonie. - Widzicie, właśnie o tym mówię podchwyciła. Spojrzała na Kari. - Ty masz smykałkę do projektowania. Mogłabyś wybrać okna, gzymsy i drzwi. - A ja mógłbym pomóc je zawiesić - zaśmiał się Peter. - Nie pracowałem na budowie od skończenia szkoły średniej, ale jest to coś, czego się nie zapomina. - Ja mogę malować - wtrąciła Brooke, kładąc ręce na kolanach. Jej oczy błyszczały na samą myśl o tym. - Po przejściu trąby powietrznej ubiegłej wiosny sama pomalowałam całą tylną werandę, w środku i na zewnątrz. - Mówiłem jej, żeby przypadkiem nie porzuciła swojej pracy - zażartował Peter i pocałował Brooke w policzek. - Jest zbyt dobrym lekarzem - puścił oko do Ashley. - Ale z pewnością potrafi też trzymać puszkę z farbą i pędzel. Ashley zastanawiała się, czy ktoś jeszcze oprócz niej wychwycił ukrytą w jego słowach ważną informację. Na początku małżeństwa Peter zawsze podawał w wątpliwość umiejętności Brooke jako lekarza. Zwłaszcza wtedy, gdy Maddie przez dłuższy czas miała z niewiadomego powodu wysoką temperaturę. Lecz po wypadku Hayley Peter całkowicie się zmienił. Teraz doceniał umiejętności Brooke i było to niesamowite. - A co z Lukiem i Erin? - Kari zwróciła się z tym pytaniem do ich ojca. Czy jest jakiś sposób, aby także ich w to włączyć? - Jeśli chodzi o Luke'a... - ojciec nie był w stanie ukryć smutku, który po tych słowach pojawił się na jego twarzy. - On i Reagan przechodzą teraz pewne trudności. - Co? - Kari i Brooke zareagowały jednocześnie. Twarz Kari lekko pobladła. - Jak to się stało, że nic nam o tym nie wiadomo? - Sam właśnie się dowiedziałem - odparł ojciec, pocierając czoło. Wyglądał tak, jakby przez ostatnich kilka miesięcy postarzał się o pięć lat. Sądzę, że wszystko się ułoży. Znalazłem coś, co wasza matka napisała o... urwał i przełknął ślinę; wyraźnie było widać, jak ogarnęło go nagłe wzruszenie - coś, co napisała o małżeństwie. O tajemnicach budowania silnego związku. Zrobiła kopię dla każdego z was. Nawet dla Dayne'a. Dam
150
RS
wam je później - zrobił pauzę, jakby chciał sobie coś przypomnieć. - W każdym razie wysłałem jedną kopię do Luke'a. Modlę się, żeby to pomogło. Ashley próbowała uchwycić wszystko, co mówił jej ojciec. Lukę miał jakieś problemy w małżeństwie. Czy dlatego za każdym razem, kiedy ostatnio rozmawiali, był taki nieprzystępny? Przez cały czas myślała, że to musi być związane z jego zazdrością o Dayne'a, lecz może jednak chodziło o coś innego. I jeszcze te słowa o ich matce. Czyżby napisała do nich list na temat małżeństwa? Choć Ashley była tak szczęśliwa z Landonem, nagle mocno zapragnęła przeczytać, co napisała jej matka. Chciała poznać tę mądrość, która zdaniem jej matki była konieczna do tego, aby małżeństwo mogło w pełni rozkwitnąć. Lecz odeszli od tematu, więc Ashley zaczęła mówić dalej: - Mówiąc szczerze, nie sądzę, że możemy liczyć na Erin albo Luke'a. Erin ma na głowie cztery małe dziewczynki. Gdyby przyjechała, ktoś i tak musiałby je pilnować. A Lukę nie planował przyjazdu tutaj aż do soboty przed Świętem Dziękczynienia. Ojciec złożył ręce. Jego palce zbielały od uścisku, co było najwyraźniejszym znakiem, że martwił się Lukiem bardziej, niż to wyrażał. - No dobrze, to kogo jeszcze moglibyśmy wziąć pod uwagę? - spytała Ashley. Ryan podniósł palec. - Tego lata kilku trenerów pracowało razem przy budowie tarasu przy domu jednego z nich - oznajmił. - Myślisz, że udałoby ci się nakłonić ich, aby nam pomogli? - Tak - pogłaskał się po podbródku. Po chwili kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Myślę, że za trzy bilety na mecz Coltsów zgodzą się nam pomóc. Nagły wybuch śmiechu złagodził napięcie, które wytworzyło się wśród nich po wypowiedzi ojca. Po czym wszyscy zebrani wokół Ashley zaczęli ze sobą rozmawiać. Ryan powiedział Landonowi, że prawdopodobnie uda mu się zaangażować w prace drużynę futbolową, przynajmniej na samym początku, kiedy potrzeba będzie kilku dni na oczyszczenie terenu z rupieci. Brooke, Peter i Kari zaczęli rozmawiać o oknach i malowaniu wnętrza. Musieli znaleźć kogoś do pomocy przy układaniu płytek, montowaniu wyposażenia łazienki i kuchni, blatów i różnych urządzeń gospodarstwa domowego, lecz teraz, kiedy wzrósł ich entuzjazm, wszystko wydawało się możliwe. Przed zakończeniem pikniku i posprzątaniem po sobie pomodlili się za Luke'a, aby on i Reagan poradzili sobie z trudnościami, które przeżywali, i
151
RS
aby list od ich matki otworzył jego oczy na to wszystko, co było zagrożone w jego małżeństwie. Do chwili, kiedy rozeszli się do swoich samochodów, wszyscy byli ożywieni pomysłem remontu. Nawet dzieciom udzieliła się ta atmosfera. - Zawsze chciałem zrobić całkowitą przemianę domu, tato - rzucił Cole, biorąc Landona za rękę. - Będę wbijał gwoździe, dobrze? Ashley wyobraziła sobie, jak to wszystko mogłoby wyglądać. Dayne wybudziłby się ze śpiączki i stopniowo całkowicie powróciłby do zdrowia. Potem z samego rana w Święto Dziękczynienia znaleźliby jakiś powód, aby wyciągnąć jego i Katy do domu nad jeziorem. A wówczas wszyscy ci, którzy pracowali przy renowacji, stanęliby wkoło na podwórku przy całkowicie wykończonym już domu i zaczęli wiwatować na ich cześć. Poczuła mocniejsze bicie serca, kiedy wyobraziła sobie reakcję Dayne'a. Już nigdy nie musiałby się zastanawiać, czy Baxterowie chcieli go włączyć do swojej rodziny. Wiedziałby, że do niej należy. Ten dom byłby tego dowodem na zawsze. Gdy szli w stronę parkingu, Maddie pociągnęła Petera za rękaw i powiedziała: - Ja będę ciąć drewno, dobrze, tato? Dziewczyny mogą ciąć drewno, prawda? Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Głośno rozprawiali o przedsięwzięciu. Ashley już miała zasugerować, aby spotkali się ponownie za tydzień i wymienili się nowymi pomysłami, kiedy jej ojciec nagle się zatrzymał. - Wszyscy do samochodów! Ale już! - krzyknął stanowczo John. Dokończymy później. Wszyscy zareagowali na te słowa z pewnym opóźnieniem, lecz siostry Ashley i ich mężowie bardzo szybko zrozumieli powód alarmu ojca. Zebrali dzieci i pospieszyli w stronę swoich samochodów. Torby zostały wrzucone do bagażników, a drzwi zamknięte. Ashley przypięła fotelik Devina na tylnym siedzeniu, po czym wskoczyła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Cole sam zapiął swój pas i Landon uruchomił silnik. Jej ojciec był jedynym, który się nie spieszył. Stanął za to za swoim samochodem i spojrzał na parking. Ashley podążyła za jego wzrokiem i ujrzała to, na co on patrzył. Po drugiej stronie parkingu stały zaparkowane dwa samochody, z których wychylało się dwóch mężczyzn, celując czymś prosto w nich. Była w Los Angeles na tyle długo, aby zrozumieć, co się działo. To byli paparazzi trzymający w swych dłoniach aparaty fotograficzne z teleobiektywami.
152
RS
Niezależnie od tego, nad czym pracowały tabloidy, ta opowieść nabierała kształtów. Baxterowie zostali odnalezieni.
153
ROZDZIAŁ DIEWIĘTNASTY
RS
Bailey dowiadywała się o sytuacji Dayne'a i Kary za pośrednictwem matki. Kary telefonowała prawie codziennie i po każdym takim telefonie Bailey szła do swojej matki i pytała o najnowsze wieści. Był środowy wieczór, a Kary jeszcze nie dzwoniła. Jednak wczorajsze informacje niczym się nie różniły od poprzednich, a taki stan utrzymywał się już od trzech tygodni. Dayne wciąż był w śpiączce. Wszyscy się za niego modlili. Wszyscy członkowie Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego prosili Boga, aby uczynił dla Katy i Dayne'a cud. Ta męka przypomniała Bailey o innym wypadku samochodowym - tym, w którym zginęli Sarah Jo Stryker i Ben Hanover, mały braciszek jednej z dziewczyn należących do Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego. Tamten wypadek spowodował pijany kierowca. Przez kilka tygodni Bailey żyła wówczas w stanie takiej wściekłości, że miała trudności z koncentracją na lekcjach w szkole. W końcu grupa młodzieży skupionej wokół teatru poszła do więzienia, aby spotkać ,sic z chłopakiem, który spowodował wypadek. Był jeszcze nastolatkiem, tak samo jak oni. Kiedy weszli do pokoju, w którym się znajdował, stanęli wszyscy w szeregu, a potem każdy z nich podchodził do chłopaka i mówił, że mu przebacza. Jeszcze nigdy nic nie sprawiło Bailey takiej ulgi. I chociaż od tamtej chwili odczuwała złość jeszcze dziesiątki razy, zawsze przypominała sobie twarz tamtego chłopaka, to, jak płakał, ponieważ był przekonany, że nie zasługuje na przebaczenie. - Właśnie to samo - mówiła jej matka, kiedy tamtego popołudnia szli już do samochodów - powinniśmy czuć my wszyscy, kiedy przychodzimy do Chrystusa. On wkracza w nasze życie i ofiarowuje nam przebaczenie, na które nie zasługujemy. A wszystko, co możemy zrobić, to otworzyć nasze serca i płakać nad Jego zdumiewającą łaską. Słowa matki pozostały jej w pamięci, lecz teraz również czuła w sobie złość, ale w jakiś inny sposób. Czuła złość na paparazzich. Dayne chciał przecież tylko pojechać na lotnisko. Miał zjawić się na czas na widowni ich centrum rekolekcyjnego, aby zobaczyć przestawienie „Czarnoksiężnik z krainy Oz", lecz nawet nie dotarł na pokład samolotu. A wszystko przez kilkunastu fotografów, którzy ścigali go na autostradzie. Sytuacja była trudna i jedynym sensownym sposobem na przetrwanie jej było dla Bailey podjęcie działania. Na portalu internetowym MySpace utworzyła specjalną stronę, gdzie ona sama i inni członkowie Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego mogli zamieszczać swoje
154
RS
modlitwy i wiadomości dla Dayne'a i Katy. Dzięki temu, kiedy Dayne się obudzi - a obudzi się na pewno, musiała w to wierzyć - zobaczą razem z Katy tę stronę i dowiedzą się, jak wielu ludziom na nich zależy. Komputery w domu Flaniganów stały w ogólnodostępnym miejscu, we wnęce przy głównym przedpokoju, nieopodal kuchni. Było ich tam trzy; Bailey usiadła teraz przy środkowym. Chłopcy leżeli już w łóżkach, nawet Connor. Przesłuchania do „Kopciuszka" - nowego przedstawienia Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego - miały się rozpocząć za dwa dni, a on chciał być pewien, że nie będzie wówczas przemęczony. Komputer nie był wyłączony, więc Bailey tylko poruszyła myszką, a na monitorze pojawił się obraz. W tej samej chwili usłyszała, że otwierają się drzwi wejściowe. Spojrzała na zegarek na ekranie. Było tuż przed dziewiątą. - Cody, czy to ty? - zawołała z kuchni matka Bailey, krojąc warzywa na zupę. - Tak! - krzyknął od drzwi. - Jestem na czas. Bailey przewróciła oczami. Wybrała swoją stronę internetową i czekała. Cody zawsze wracał do domu tuż przed „godziną policyjną". Miał samochód i kiedy mieszkał jeszcze ze swoją matką - zanim trafiła do więzienia - mógł wracać do domu o dowolnej porze w dzień lub w nocy. Teraz uzgodnił z rodzicami Bailey, że pewne ograniczenie jest w jego wieku konieczne, lecz nigdy nie wracał do domu wcześnie. Bailey słyszała, jak idzie przez przedpokój w stronę kuchni. - Czyżbym przeoczył kolację? - zażartował. - Dawno temu - odparła Bailey. - Hej... - Cody uśmiechnął się do niej - nie zauważyłem cię. Usiadł na krześle obok. - Co robisz? - Sprawdzam moją stronę. - Ciągle jeszcze się tym zajmujesz? - wyciągnął nogi i przysunął się bliżej Bailey. - Nie robię tego dla siebie - odsunęła się i upewniła, że między nimi jest dostatecznie duży odstęp. Wszystko ją w Codym denerwowało, lecz bez względu na to, jak bardzo ją wkurzał - flirtując z Katy, wracając późno do domu albo spędzając czas z dziewczynami z ostatniej klasy - musiała przyznać, że bardzo jej się podobał. I nie mogła się powstrzymać, aby nie starać się być dla niego atrakcyjna. Teraz czuła, że z trudem oddychała. - To dla Dayne'a. Strona modlitewna, którą zrobiłam na MySpace dla niego i Katy. Żeby na nią wejść, musisz znać hasło. - Naprawdę?! - w głosie Cody'ego słychać było skruchę. - Masz swoją własną stronę?
155
RS
- Od niedawna. Jednak jest zbyt zwariowana i za dużo na niej plotek zerknęła na niego. - Mam ich dość na co dzień, żeby znajdować je jeszcze na tej stronie. Cody się skrzywił. - Dlatego myślę, że jest na niej jakaś wiadomość także dla mnie - zażartował. Bailey wzruszyła ramionami. - Myśl sobie, co chcesz - skierowała uwagę na ekran komputera. Głównym motywem graficznym było zdjęcie Katy i Dayne'a zrobione w domu Baxterów podczas kolacji, kiedy wszyscy spotkali się tam w lipcu. Na głównej zakładce Bailey umieściła następującą wiadomość: Jak wiecie, Dayne Matthews miał poważny wypadek samochodowy. Katy Hart jest z nim cały czas w Los Angeles i pozostanie przy nim tak długo, aż Dayne wyzdrowieje. Do tego czasu prosimy każdego z was o przesyłanie modlitw i wiadomości dla Dayne'a i Katy. On jest teraz w śpiączce. Kiedy się z niej wy budzi, oboje z Katy się dowiedzą, jak bardzo ich kochamy i że nie możemy się doczekać, kiedy on wreszcie przeprowadzi się do Bloomington, gdzie paparazzi nie będą go ścigać na każdym kroku. Poniżej tej wiadomości były listy od innych ludzi. Bailey wysłała e-maile do wszystkich rodzin, które kiedykolwiek były zaangażowane w prace Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego, podając hasło dostępu i prosząc o zachowanie poufności. Nie chciała, aby media dowiedziały się o planowanym ślubie Dayne'a i Katy i jego przeprowadzce do Bloomington. - Przewiń w dół - polecił Cody, pochylając się. Woda kolońska, której używał, pachniała cudownie. Bailey próbowała nie zwracać na to uwagi. Zrobiła to, o co prosił, i razem zaczęli czytać najnowsze wiadomości. Jedna z nich, którą przesłał Tim Reed, odwoływała się do tych niewielu sytuacji, kiedy Tim osobiście spotkał Dayne'a. „Chcemy się uczyć od Ciebie" - napisał Tim. „Nie możemy się doczekać, kiedy całkowicie wyzdrowiejesz". Poniżej znajdowała się wiadomość od Shafferów, przesłana wraz z piękną modlitwą, której autorem był Stephen Pick. Kolejna notka była napisana jakąś dziwną czcionką. Niektóre z liter były małe, inne wielkie. Jak tylko Bailey zaczęła ją czytać, poczuła, że serce zaczyna jej bić dwukrotnie szybciej. „Dayne Matthews jest już tylko rośliną" - pisał ktoś. „Tracicie tylko czas. Dajce sobie z tym spokój". Bailey krzyknęła. Poderwała się i uderzyła ręką w monitor. - Hej! - zawołała jej matka ostrzegawczym tonem. - Nie płaciłaś za to!
156
RS
- Wiem - opadła na krzesło. - Przepraszam - zacisnęła pięść i uderzyła nią w blat. - Jak oni mogą tak pisać?! - jęknęła. - I w jaki sposób ktoś spoza teatru zdobył hasło? - Co się stało? - matka została zmuszona do oderwania się od krojenia kapusty. Bailey usłyszała za sobą odgłos jej zbliżających się kroków. Bailey wskazała na ekran. - Przeczytaj to - poprosiła. Miała ochotę krzyczeć, lecz jej głos się załamał. - Jak ktoś mógł coś takiego napisać? Musiała opanować łzy, przynajmniej teraz, kiedy obok siedział Cody. Gdy jej mama skończyła czytać wiadomość, objęła Bailey za ramiona, stojąc za jej plecami. - Tak mi przykro, kochanie. To podłe kłamstwo stwierdziła. W tej samej chwili zadzwonił telefon i matka uścisnęła Bailey raz jeszcze. - Pozwól, że odbiorę, to pewnie Katy - powiedziała i pospieszyła do kuchni, gdzie był telefon. . Dotychczas Cody milczał. Teraz, kiedy zostali sami, położył rękę na ramionach Bailey. - To okropne - rzucił. - Ten idiota ma wrażliwość pitbulteriera. Bailey nie była pewna, co czuje, ale kiedy obejmował ją Cody, łatwiej było jej opanować gniew. Uścisnął ją i cofnął rękę, lecz ciągle siedział blisko. - Przesuń się trochę - poprosił. Zrobiła to, a on usiadł na jej miejscu. Położył palce na klawiaturze i uaktywnił okienko do pisania wiadomości. Kiedy się pojawiło, wpisał: „Ten, kto napisał, że Dayne Matthews jest warzywem, sam jest durniem. Dayne jest w śpiączce, a lekarze sądzą, że niedługo się z niej wybudzi. Powinieneś błagać Boga o cud, a nie spodziewać się najgorszego. I powinieneś wiedzieć, że to jest prywatna strona. Trzymaj się od niej z daleka". Skończył pisać i nacisnął klawisz „Enter". Wiadomość pojawiła się natychmiast na samym dole strony. Złość, którą Bailey czuła jeszcze przed chwilą, ustąpiła. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zamrugała, aby Cody nie widział jej łez. - To... to było bardzo miłe, Cody - szepnęła. Wstał, wziął ją za ręce i pociągnął, aby wstała. Kiedy to zrobiła, objął ją. Jego uścisk nie był niczym więcej niż zwyczajnym gestem. Bailey widziała, jak Cody raz czy dwa zachował się w ten sposób wobec swojej mamy, lecz i tak kręciło jej się w głowie. Jakaś jej część pragnęła trwać bez końca w jego objęciach. - Możesz płakać, Bailey - szepnął. - Nie musisz być zawsze taka silna. Przytuliła głowę do jego piersi i nie ruszała się. - Nie mogę uwierzyć, że to znów się wydarzyło. Następny wypadek samochodowy - mówiła.
157
RS
- Wiem - pogładził ją ręką po plecach. - Dlatego nie musisz się wstydzić tego, że jest ci smutno - gdzieś w tle słyszeli, jak jej matka kończy rozmawiać przez telefon. Cody cofnął się i znów położył ręce na jej ramionach. - Hej...- rzucił i spojrzał jej w oczy. W miejscu, gdzie znajdowały się komputery, było teraz ciemno i Bailey poczuła, że nie wolno jej długo rozmawiać z Codym w takich okolicznościach. Nabrała powietrza. - Co? - spytała. - Czasami traktujesz mnie jak wroga. Dlaczego tak się dzieje? - Ponieważ... - poczuła, że nie powinna dłużej patrzeć mu prosto w oczy. Spuściła wzrok. Atmosfera tej chwili, sposób, w jaki pomógł jej przed kilkoma minutami, spowodowały, że Bailey zrobiła się bardziej szczera niż kiedykolwiek przedtem. Znów spojrzała mu w oczy. - Nie chcę cię lubić. To dlatego - wyznała. Uśmiechnął się do niej dziwnie. - Mnie? - spytał. Pochylił lekko głowę i spojrzał na nią tak, jakby próbował się przedrzeć przez lęk, jaki przed nim odczuwała. - Czy coś ci kiedykolwiek zrobiłem, panno Bailey Flanigan? Zresztą, przecież ty masz chłopaka. Zachichotała nerwowo. - Flirtujesz z każdą dziewczyną w zasięgu wzroku. Tutaj... i w szkole - próbowała zachowywać dystans wobec Cody'ego, tak jak zwykle, kiedy był w pobliżu. - Jesteś tutaj, ponieważ moja rodzina cię kocha, ale jesteś graczem. Nigdy się w tobie nie zakocham delikatnie zdjęła jego ręce ze swoich ramion. - Przyrzekłam to moim rodzicom. Cody wyglądał na urażonego. - Naprawdę? - Tak. Nic do ciebie nie mam, ale... no wiesz. Mojemu tacie zależy na mojej reputacji. Chce, abym traktowała cię jak brata - uśmiechnęła się do niego. Atmosfera między nimi się zmieniła; zagrożenie, które Bailey odczuwała jeszcze przed chwilą, minęło. - Przez większość czasu nie jest to aż takie trudne - dodała. - Ach tak - jego urażona mina zniknęła. - No dobrze, siostro, niech to będzie mój nowy cel w życiu. Bailey nie mogła ukryć radości. Czuła, jak jej oczy błyszczą przez cały czas, zdradzając jej prawdziwe uczucia. Nawet sam Cody nie zdawał sobie do końca sprawy z uroku, jaki posiadał. - Co? - spytała. - Przez cały ten czas zanim pójdę do college'u, chcę, żebyś mnie obserwowała i powiedziała mi, czy widzisz jakąś zmianę we mnie powiedział. - Chcę, żebyś w końcu zobaczyła, że wcale nie jestem graczem.
158
RS
- Naprawdę? - przekomarzała się Bailey. - To masz przed sobą rzeczywiście niełatwe zadanie. - Tylko powiedz, jeśli to będzie prawda - wyciągnął rękę i dotknął jej policzka, podobnie jak robił czasami jej brat Connor, kiedy mówił jej jakiś komplement. - Powiem, obiecuję - odparła, a żartobliwy ton zniknął z jej głosu. W tej chwili nadeszła matka Bailey. Zawahała się, przenosząc spojrzenie z Bailey na Cody'ego i z powrotem. - Czy coś mnie ominęło? - spytała. - Tak - odparła szybko Bailey. Potem, jak zwykle, zamierzała wszystko opowiedzieć mamie, lecz nie chciała, aby Cody o tym wiedział. - Cody właśnie mi mówił, że nie chce już dłużej być graczem. - Rozpoczynasz nowy rozdział życia, tak? - jej mama rzuciła Cody'emu pełen wątpliwości uśmiech. - O to się właśnie modlimy. Dlatego tutaj jesteś. - Będę o tym pamiętał. Dobranoc, pani Flanigan - zachichotał i skinął głową w stronę Jenny. Potem spojrzał na Bailey, lecz w jego spojrzeniu było coś więcej niż zwykle. - Dobranoc, Bailey - szepnął. - Dobranoc - odparła, a jej policzki się zaczerwieniły. Cody przeszedł przez przedpokój i udał się do położonego na parterze pokoju gościnnego. Kiedy usłyszały, jak zamyka za sobą drzwi, matka spojrzała pytająco na Bailey. - O co tu chodzi? - zaczęła. - Nie wiem - odparła Bailey. Usiadła na swoim krześle i przycisnęła dłonie do zaczerwienionych policzków. - On jest taki dziwny. Jej mama nie wyglądała na zaniepokojoną. Miały do siebie zaufanie, które było większe niż w przypadku koleżanek Bailey i ich matek. - Czy chcesz mi o tym opowiedzieć? Bailey odetchnęła i uświadomiła sobie, że przez cały ten czas nie mogła normalnie oddychać. - Szkoda, że moje policzki musiały się zaczerwienić stwierdziła. - Co powiedział, kiedy rozmawiałam przez telefon? - spytała matka. - Widziałaś ten okropny komentarz, ten na temat Dayne'a? Jenny usiadła obok córki i spojrzała na monitor. – Tak - potwierdziła. - Jak tylko zadzwonił telefon, Cody przesunął mnie i usiadł przy komputerze. Napisał, że ten, kto przysłał ten komentarz, jest durniem Bailey westchnęła. - Czy to nie było miłe z jego strony, mamo? Matka położyła rękę na kolanie Bailey. - Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy, zanim Cody wprowadził się do nas? - zmarszczyła brwi. Przyrzekłaś, Bailey.
159
RS
- Wiem - próbowała mówić rozsądnie. - Kiedy myślę o jego przeszłości, o dziewczynach, z którymi flirtuje, i o tym, że w każdej chwili znów może zacząć pić, nie interesujecie nim. Oczywiście, że się wtedy nim nie interesuję - czuła, jak wyraz jej twarzy łagodnieje. - Ale czy on musi tak cudownie pachnieć? Jej mama zaśmiała się cicho pod nosem. - A co u Tannera? - Dobrze. Ostatnio rozmawiamy trochę więcej, jeśli akurat nie jedzie z tatą na trening - uśmiechnęła się i zamyśliła na chwilę. - Wiesz co, on jest raczej dla mnie dobrym kolegą niż moim chłopakiem. Już na mnie nie naciska. - Szanuje cię - odparła mama i przysunęła się bliżej Bailey, tak że ich kolana się stykały. - A Tim? - No nie wiem - Bailey zaobserwowała ostatnio jakąś zmianę u swojego przyjaciela z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego. Jeździł teraz własnym samochodem i wydawało się, że więcej czasu niż przedtem spędza z przyjaciółmi z kościoła. - On nie jest mną zainteresowany. - A co z Bryanem? - Nie jestem pewna - wyznała. - Mówi same miłe rzeczy, ale prawie nigdy się nie widzimy. Tylko na spotkaniach w teatrze. On też jest graczem, podobnie jak Cody. - Tacy są nastoletni chłopcy, Bailey - mówiła Jenny ciepłym, łagodnym głosem. - W końcu dorastają. Ale zanim to się stanie, mogą być powodem wielu cierpień. Masz szczęście, że łączy cię przyjaźń z Tannerem Williamsem. - Tak - zdmuchnęła z oczu trochę już przydługą grzywkę. - Żaden z pozostałych chłopaków nie jest wart tego, żeby go lubić. Jeszcze nie teraz. - W takim razie to oznacza, że nasze modlitwy są wysłuchiwane. - Modlitwy? - spytała zdziwiona Bailey. Uwielbiała te chwile, kiedy poza nimi nie było nikogo w pobliżu i mogły z mamą swobodnie otworzyć się przed sobą. - Tak - wyciągnęła ręce i ujęła twarz Bailey w swoje dłonie. - Odkąd się urodziłaś, twój ojciec i ja modlimy się za ciebie. Modlimy się, aby Bóg uczynił z ciebie taką dziewczynę, jaka zdarza się raz na milion; która nie zostanie wciągnięta w coś, czego potem będzie żałować. Modliliśmy się, aby miłość nie obudziła się w tobie przedwcześnie, zanim nadejdzie jej czas zaplanowany przez Boga. Te lata są jedynie dla ciebie i Boga, abyś mogła stać się taka, jakiej On cię pragnie. Bailey się uśmiechnęła. Słyszała już o czymś takim, lecz nigdy nie zastanawiała się nad tym, że jej rodzice kochają ją na tyle mocno, aby
160
RS
modlić się za nią w ten sposób. Pomyślała szybko o swojej przeszłości. Jeśli ci chłopcy, których znam, mają być oznaką czegoś - powiedziała - to zgadzam się bez zastrzeżeń. Bóg odpowiada na wasze modlitwy z rozmachem. Uśmiech na twarzy jej matki przygasł po chwili, a ona sama położyła ręce na kolanach. - Musimy się pomodlić o coś jeszcze - powiedziała. Serce Bailey znowu zabiło szybciej. Domyśliła się, że słowa matki muszą dotyczyć Katy. Za każdy razem, kiedy dzwoniła, wieści były zawsze te same: „Nie ma zmian, módlcie się dalej". Lecz tym razem jej matka wyglądała na przybitą. Wieści nie mogły być dobre. - Czy to Katy dzwoniła? - spytała. - Tak. Rozmawiała dzisiaj z lekarzem. - I co? - Nie pozostawił żadnych wątpliwości: jeśli Dayne nie wybudzi się ze śpiączki w ciągu tygodnia, najdalej dziesięciu dni, prawdopodobieństwo jego wybudzenia spadnie do pięciu procent. - Co? - krzyknęła Bailey, tak samo jak po przeczytaniu tamtego okropnego komentarza. Po chwili przeprosiła za swoją reakcję i zniżyła głos, łzy napłynęły jej do oczu: - Tylko pięć procent? Naprawdę tak jej powiedział? - Jeśli wybudzi się teraz, wciąż ma szanse na wyzdrowienie - mówiła jej przygnębiona matka. - Lekarze chcieli, żeby Katy wiedziała, że jeśli upłynie kolejnych dziesięć dni, sytuacja stanie się bardzo, bardzo poważna. Bailey ścisnęła brzeg blatu, na którym stały monitory, i przysunęła krzesło bliżej klawiatury. - To oznacza, że muszę umieścić na stronie wiadomość, aby przez te dziesięć dni wszyscy modlili się wyjątkowo żarliwie. Dayne musi się obudzić, mamo! - dwie łzy popłynęły jej po policzkach. - On nie może tam tak leżeć przez resztę życia. Katy kocha go zbyt mocno. - Oj tak. Masz rację. Musimy uwierzyć w cud - Jenny wzięła córkę w objęcia. Bailey uspokoiła się trochę w ramionach matki, wierząc, że Dayne doświadczy cudu, a jednocześnie mając pewność, że nawet jeśli zostało na to niewiele czasu, to i tak Bóg jakoś przywróci mu zdrowie - ponieważ w to samo wierzyła jej mama. I w tej właśnie chwili Bailey bardziej pragnęła być w ramionach matki niż kogokolwiek innego. Choćby nawet tym kimś miał być Cody Coleman. Zanim Bailey poszła do łóżka, obie z mamą skłoniły głowy i prosiły Boga, aby jak najszybciej obudził Dayne'a Matthewsa, doprowadził do jego
161
RS
wyzdrowienia i pocieszył Katy i tych wszystkich, którzy cierpieli na skutek tego, co się stało. Przed wyjściem do pracy tego ranka Lukę szukał w Internecie magazynów, które zajmowały się publikowaniem plotek z Hollywood. Jak widać, już wszyscy członkowie jego rodziny mieszkający w Bloomington zostali sfotografowani przez paparazzich. Nowinki pojawiały się w kioskach w każdy poniedziałek, zatem jeśli zamierzono opisać rodzinę Baxterów, artykuły powinny ukazać się właśnie dzisiaj. Sprawdził pobieżnie strony trzech magazynów, lecz nie znalazł nic oprócz kilku kolejnych artykułów na temat Dayne'a. Pisano o tym, że wciąż walczy o życie i że - zgodnie z obecnym stanem wiedzy medycznej prawdopodobnie nigdy już nie wróci do pełnego zdrowia, nawet jeśli wybudzi się ze śpiączki. Artykuły w równym stopniu skupiały się na Katy Hart i jej nieustannym czuwaniu u boku Dayne'a. Każdemu z tekstów towarzyszyły zdjęcia Katy wbiegającej do szpitala albo wsiadającej do samochodu, albo idącej do hotelu. Na kilku zdjęciach miała podniesioną rękę lub torebkę i zasłaniała sobie twarz. Każda fotografia przedstawiała ją zmęczoną i przerażoną, rozpaczliwie uciekającą przed paparazzimi - podobnie jak wcześniej Dayne. Artykuły szczegółowo opisywały także rokowania. Udało się uratować nogę Dayne'a, lecz lekarze nie byli pewni, czy jeszcze kiedykolwiek będzie normalnie chodził. Przytaczano też dane statystyczne dotyczące urazów mózgu, mówiące o tym, że u zdecydowanej większości poszkodowanych pozostawały pewne długotrwałe uszkodzenia oraz że w większości przypadków po wybudzeniu ze śpiączki nie były to te same osoby co przed urazem. Luke wyłączył komputer. Czuł ból w żołądku. Nie chodziło o to, że aż tak bardzo przejmował się samym Dayne'em. Ten facet okazał się nawet miły, kiedy spędzili razem tydzień, w którym odbył się proces. Nie był zbyt pewny siebie ani zarozumiały. Problem nie dotyczył Dayne'a, chodziło o rodzinę Luke'a. Zgoda, że Dayne był ich krewnym. I co z tego? Czy jeszcze kiedykolwiek mogli liczyć na normalne spotkanie Baxterow, jeśli kręcił się przy nich gwiazdor filmowy? Jak bardzo przybycie Dayne'a spowoduje odsunięcie na bok Luke'a? I ile to wszystko, jego całe dotychczasowe życie, było warte? Całą ta sytuacja odcisnęła piętno na wszystkich, których kochał. Ashley i pozostałe siostry nie potrafiły już mówić o niczym innym, tak jakby ciągłe wymienianie imienia Dayne'a w rozmowie mogło wybudzić go ze śpiączki.
162
RS
Luke odsunął od komputera krzesło, na którym siedział. Nienawidził takiego myślenia. Powodowało, że czuł się mały, podły i odsunięty od Boga. Lecz za każdym razem, kiedy próbował modlić się za Dayne'a, kiedy próbował myśleć o całej tej sytuacji podobnie jak jego siostry i ojciec, jego umysł wracał do punktu wyjścia. Zmiana, która w nim zaszła, była czytelna dla jego ojca. Po awanturze z Reagan John dzwonił dwukrotnie. Kiedy tylko Lukę odebrał telefon, poznał od razu, że głos ojca jest jakiś ciężki. - Rozmawiałem z Reagan - powiedział wówczas. Zdanie to wstrząsnęło Lukiem. - O czym? - spytał. - O was. Powiedziała mi. Najpierw wezbrał w nim gniew. - Powiedziała ci swoją wersję opowieści, więc... - Lukę - przerwał mu ojciec stanowczym głosem. - Powiedziała mi, że myślałeś o separacji. Nic więcej. - Nie mam takiego zamiaru - rzucił. Miał teraz zbyt dużo pracy, był zbyt zajęty myśleniem o sytuacji z Dayne'em, aby poważnie rozważać możliwość separacji. - Chciałem powiedzieć... nie planowaliśmy niczego takiego. - Czasami rozwód jest tak prosty jak otwarcie drzwi, synu. Wystarczy, że lekko je uchylisz, a wiatry niezadowolenia i frustracji mogą otworzyć je na oścież. Lukę nie wiedział, co powiedzieć. Ojciec zawsze z nim tak rozmawiał, niezależnie od sytuacji. Przez wszystkie lata wiele z tych głębokich stwierdzeń zapisało mu się w pamięci i pozostaną tam zapewne aż do śmierci. To było jedno z nich. Mimo to Lukę zbagatelizował sprawę, odrzucił ojcowską pomoc czy choćby zwykłą poradę. Przycisnął telefon do ucha i próbował zapanować nad emocjami. - Dzięki, tato - odparł sucho. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. - Poradzimy sobie z tym. Poradzimy - dodał. Zanim skończyli rozmowę, ojciec powiedział Luke'owi, że wysłał do niego list, który jego matka napisała przed wieloma laty. - Znajdziesz w nim klucz do szczęśliwego małżeństwa; coś, co chciała wam wszystkim przekazać - jego głos był przepełniony smutkiem. - Przez te wszystkie lata musiała o tych listach zapomnieć, pewnie dlatego ich wam nie przekazała. Ostatnio znalazłem je w kopercie w jej pudełku z listami i od razu wiedziałem, że to sam Bóg chce, abym odnalazł je właśnie teraz, kiedy są naprawdę potrzebne. Zrobiła kopię dla każdego z was.
163
RS
Lukę poczuł, jak napinają mu się mięśnie. Otworzył oczy i spojrzał na podłogę. - Ile kopii? - spytał. - Sześć - powiedział ojciec, nie domyślając się nawet, dlaczego Lukę zadał to pytanie. - Tak jak powiedziałem - dla każdego z was. Rozmowa się skończyła, a Lukę ruszył do drzwi. Jednak sześć pomyślał. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał przez przedpokój w kierunku pokoju, w którym mieszkali z Reagan. Jego żona odsypiała kolejną noc nieprzespaną z powodu Malin. Ciągle to samo... Jak dawno przestał ją całować w policzek przed wyjściem do pracy? Pracowała jako sekretarka trzy razy w tygodniu i to tylko od południa do trzeciej, ale z powodu licznych nagłych pobudek w ciągu nocy, których przyczyną była Malin, Reagan zwykle spała, kiedy Lukę wychodził do pracy. Od kiedy Malin pojawiła się wśród nich, mógł przynajmniej przed wyjściem podchodzić do Reagan, mówić jej „do zobaczenia" i przypominać jej o tym, że kocha ją ponad życie. Nie robił tego jednak chyba już przez całe lato. Moment zawahania nie trwał długo. Przecież Reagan wciąż była wściekła na niego, wciąż miała do niego pretensje z tak wielu powodów. Nie był to najlepszy moment, aby spróbować zmienić tę niekorzystną sytuację. I tak wychodził dziś później niż zwykle, spędziwszy rano trochę czasu przed komputerem. Lukę wyszedł z mieszkania, zjechał windą na dół i skierował się w stronę drzwi. Na niebie wisiały burzowe chmury, które przypomniały mu o zapowiadanym w prognozach pogody deszczu. Miało padać przez cały dzień. Był już spóźniony, nie mógł jednak pozwolić sobie na co, aby pokazać się w jednej z najbardziej prestiżowych kancelarii prawnych na dolnym Manhattanie, jakby właśnie wyszedł spod rynny. Wypożyczył parasol na portierni i pospieszył do najbliższej stacji metra, oddalonej o trzy przecznice. Nie zdążył dojść do chodnika, kiedy zobaczył fotografa. Mężczyzna próbował schować się za samochodem zaparkowanym kilka metrów od wejścia do budynku. Luke od razu się domyślił, co się szykuje. Ten facet to paparazzi, który jakoś się dowiedział, że Luke Baxter tu mieszka. Pewnie mieli już informacje na temat tego, gdzie pracuje Luke, i wiedzieli, że towarzyszył Dayne'owi podczas sensacyjnego procesu w Los Angeles. Teraz było oczywiste, dlaczego byli do siebie tak podobni. W mgnieniu oka mały żylasty mężczyzna z aparatem fotograficznym w ręku wyskoczył zza samochodu i zagrodził przejście. Luke zerknął na niego i poczuł, że ogarnia go wściekłość. Właśnie takich sytuacji pragnął uniknąć
164
RS
za wszelką cenę; nie chciał, aby on i jego rodzina musieli kiedykolwiek doświadczać tego typu spotkań. A wszystko to z powodu Dayne'a, dlatego że jego ojciec i siostry tak usilnie chcieli wciągnąć Dayne'a do ich życia. Jednak napad złości nie był tak szybki jak mężczyzna z aparatem. Kiedy Luke uświadomił sobie, jak musi wyglądać i ile zdjęć ten facet zdążył mu zrobić, było już za późno. - Zostaw mnie! - zawołał ostrzegawczo. Mając parasol i aktówkę wetknięte pod lewe ramię i próbując zasłonić obiektyw prawą ręką, skręcił gwałtownie na północ w kierunku metra. Chciał schować się za innymi przechodniami. Jednak fotograf okazał się nieustępliwy. - Luke Baxter? - zawołał, biegnąc z tyłu za Lukiem i próbując nadążyć za nim. - To ty jesteś Luke Baxter, zgadza się? Serce waliło Luke'owi jak młot. Miał ochotę odwrócić się, chwycić tego faceta i trzasnąć nim i jego aparatem o najbliższy słup. Gdyby tylko ulica nie była tak pełna ludzi... Zacisnął zęby i szedł dalej. - Porozmawiaj ze mną, Lukę! - wołał tamten, biegnąc za nim. Próbował go dogonić, a ludzie, słysząc go, robili mu przejście. - Tylko kilka słów i zostawię cię w spokoju! Lukę nie reagował. Dotarł do pierwszego skrzyżowania w chwili, gdy zapaliło się czerwone światło, a miał przed sobą jeszcze dwie takie przecznice. Mężczyzna przeciskał się między ludźmi stojącymi blisko krawężnika, tak aby stanąć na wprost Luke'a, i nawet jak Lukę próbował się odwracać, fotograf nie dawał za wygraną. - Tylko jedno pytanie, to wszystko! krzyknął i nabrał powietrza. - Kiedy się dowiedziałeś, że Dayne Matthews jest twoim bratem? Lukę miał już tego dość. Odwrócił się do natręta i z odległości tak niewielkiej, że obiektyw niemal dotykał jego szyi, syknął: - Dayne Matthews nie jest moim bratem. To, że płynie w nim ta sama krew, nie oznacza, że jest jednym z Baxterów - słowa wypowiedziane przez zaciśnięte zęby były ledwie zrozumiałe. Zrobił krok do tyłu; wściekłość podobna do gorącej lawy ogarnęła całe jego ciało. Nie krzyknął, nie chcąc robić jeszcze większej sceny. Po chwili jeszcze raz doskoczył do fotografa. - Posłuchaj, draniu - zagroził. - Pracuję w kancelarii prawnej i jeśli nie uszanujesz mojej prywatności - naszej prywatności - znajdziesz się na ławie oskarżonych najgorszego procesu sądowego, jaki kiedykolwiek widziałeś. Mężczyzna nagle się uspokoił. Zaskoczony Lukę patrzył na niespodziewaną przemianę w jego zachowaniu: jego ramiona i wyraz
165
RS
twarzy złagodniały w jednej chwili. Walka była zakończona, nastąpił nokaut w pierwszej rundzie, a zwycięzca ledwo łapał oddech. - Dzięki - wyszeptał tamten, a w jego oczach widać było zwycięstwo i dumę zarazem. Zanim Lukę zdążył zareagować, mężczyzna podniósł do oczu aparat i pstryknął jeszcze kilka zdjęć. Potem rzucił do Luke'a z szyderstwem w głosie: - To wystarczy. Następnie powiesił aparat na ramieniu, obrócił się i wmieszał się w tłum, który właśnie ruszył przez przejście dla pieszych. Lukę stał w miejscu, nie mogąc złapać tchu. Na zatłoczonych chodnikach Manhattanu należało przestrzegać jednej zasady: nie zatrzymywać się. Lecz w tej chwili Lukę nie był w stanie się do niej zastosować. Widział, jak tłumy ludzi mijają go, ale dopiero kiedy większość z nich przeszła na drugą stronę ulicy, znów zaczął normalnie oddychać. Co właściwie się wydarzyło? Jak mógł coś takiego powiedzieć do jakiegoś fotografa? Za tydzień to zdarzenie zostanie opisane we wszystkich tabloidach. A może jeszcze szybciej, jeśli ten facet znajdzie na to jakiś sposób. Odwrócił się w kierunku przejścia dla pieszych, lecz znów paliło się czerwone światło. Oparł się o jakiś znak drogowy; kręciło mu się w głowie. Co on właściwie powiedział i jakie ujęcia udało się zrobić temu facetowi? Zapaliło się zielone światło i Lukę ruszył przez ulicę, lecz teraz szedł wolniejszym krokiem. Nie przejmował się już, że może się spóźnić do pracy. Chciał zawrócić i jeszcze raz zagrozić temu fotografowi, że najpóźniej w następnym tygodniu będzie miał sprawę sądową na głowie. Lecz dzieliło ich teraz mrowie ludzi i Lukę nie miał pojęcia, jak mógłby go znaleźć. Paparazzi nie wręczają wizytówek. Lukę doszedł jak automat do stacji metra, nie patrząc na ludzi ani na ulice wokół siebie. Widział jedynie swoje własne słowa opublikowane w kolorowych magazynach. Przeniknął go żal, gdy wyobraził sobie ból na twarzach tych wszystkich ludzi, których zrani to, co powiedział. Ludzi, którzy nie zrobili nic złego, a którzy i tak cierpieli już wystarczająco. Ujrzał w wyobraźni swojego ojca, swoje siostry i Katy Hart. A przede wszystkim zobaczył kogoś, kto nie prosił o to wszystko, kto starał się, jak mógł, aby media nigdy nie dowiedziały się o rodzinie Baxterów, o kim Lukę myślał nieustannie przez całe lato, a kto jako najbardziej ze wszystkich poszkodowany leżał teraz nieprzytomny w pewnym szpitalu, pukając do bram śmierci. Zobaczył kogoś, kto już na zawsze będzie dla nich wyjątkowy, czemu nikt nie mógł zaprzeczyć. Zobaczył Dayne'a Matthewsa, swojego brata.
166
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
RS
Kąty usiadła na krześle przy łóżku Dayne'a i przyglądała mu się uważnie. Opuchlizna ustąpiła już dawno, lecz jego wygląd bardzo się zmieniał. Po upływie tygodnia od wypadku twarz Dayne'a wyglądała prawie normalnie. Teraz mięśnie jakby uległy zanikowi, a sama twarz stała się wyraźnie szczuplejsza i bledsza, tak jakby z każdym dniem uchodziła z niego część życia. Nie myśl tak - Katy skarciła się w duchu. On potrzebuje twojego wsparcia. Pochyliła się, dotknęła jego czoła i wyszeptała: - Dayne, jestem tutaj, już wróciłam z obiadu - ścisnęło ją w gardle, tak jak zawsze kiedy mówiła do niego. - Poczytam ci Biblię, dobrze? Wiem, że mnie słyszysz poszukała wzrokiem jego oczu, raz jeszcze przyjrzała się jego twarzy. Nie było widać żadnych tików, najmniejszej reakcji. Westchnęła, jakby próbując dać w ten sposób ujście swemu cierpieniu i napięciu, które odczuwała. - Zacznę tam, gdzie przerwałam - w dwunastym rozdziale Listu do Hebrajczyków - pocałowała końce swoich palców u rąk i dotknęła nimi jego policzka. - Może przeczytam też kawałek trzynastego. Kiedy dotknęła jego brwi, jego policzka, poczuła się tak, jakby on był wciąż zdrowy, jakby wciąż był tym samym Dayne'em, z którym rozmawiała wieczorem przed wypadkiem. Poczuła się tak, jakby on tylko spał. Trudniej było tak myśleć, kiedy dotknęła jego dłoni, próbując chwycić palce. Były jakieś zimne, jakby odrętwiałe, i kompletnie obojętne na jej dotyk. Nie sposób było dotknąć jego dłoni, nie odczuwając zarazem smutku i nie wyzwalając łez, które zawsze były w gotowości. Otworzyła Biblię na Liście do Hebrajczyków i zaczęła czytać: „Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony" - spojrzała na Dayne'a. Proszę, Boże, niech on nie będzie chromy, ale raczej uzdrowiony - modliła się. Tak jak mówi Pismo, proszę. Czekała przez chwilę, tak jakby miał to być moment, kiedy Dayne poruszy palcami u nóg albo spróbuje zamrugać. Pozostał jednak nieruchomy. Jej nadzieja malała. Pozostał w sercu Katy zaledwie nikły jej płomyk tlący się gdzieś w ciemności. Odnalazła miejsce, w którym przerwała, i czytała dalej: „Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Boga. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni".
167
RS
„Jakiś korzeń gorzki". Te słowa były jak ostrzeżenie skierowane specjalnie do niej. Kiedy jakiś czas po jej przylocie do Los Angeles paparazzi tarasowali jej przejście, gdy wchodziła do szpitala albo do hotelu, opanowywała ją gorycz. Jak po tym, co zrobili Dayne'owi, mieli tupet postępować tak wobec niej, jak śmieli pokazywać jej swoje twarze? W żaden sposób, nawet w najmniejszym stopniu, nie potrafiła zrozumieć ich zachowania. Musiała się bronić przed tym zalewem goryczy podobnie jak mieszkańcy środkowego zachodu chronili się przed tornadem. I starała się to robić bardzo sumiennie. Zanim znów zaczęła czytać, ktoś zapukał do drzwi. Doktor Deming weszła do sali i dała znak ręką, aby Katy wyszła na korytarz. Był pierwszy tydzieri października, od wypadku Dayne'a upłynęły już cztery tygodnie. Przez ten czas Katy i doktor Deming wiele razy rozmawiały. Lekarka była bardzo życzliwa i pełna współczucia, a ponadto naprawdę chciała zobaczyć, jak Dayne wraca do zdrowia. Dlatego kiedy doktor wywołała ją z sali, Katy nie czuła lęku. Za to pomyślała, że może nadszedł wreszcie czas, kiedy usłyszy od niej jakieś dobre wieści. Być może po przeprowadzeniu testów okazało się, że Dayne niebawem wybudzi się ze śpiączki, nawet jeśli Katy nie widziała jeszcze żadnych sygnałów, które by na to wskazywały. Doktor mogła przyjść właśnie po to, aby jej o tym powiedzieć. Było to możliwe. Katy spojrzała jeszcze raz na Dayne'a, potem wstała i wyszła na korytarz. Doktor Deming poszła przodem, prowadząc ją do gabinetu trzy sale dalej. Po wejściu do środka wskazała dwa krzesła. Na ścianach pomieszczenia wisiały zdjęcia zwierząt i dzieci. Kiedy usiadły, doktor położyła sobie na kolanach jakąś teczkę i skrzyżowała ręce. - Czy rozumiesz ramy czasowe, w których się poruszamy? - spytała. - Ramy czasowe? - powtórzyła pytanie Katy. Czuła, jak te słowa zmroziły jej krew w żyłach. Rozmawiały o ramach czasowych w ubiegłym tygodniu. Przekazała nawet te informacje Jenny Flanigan, ale od tamtego czasu starała się raczej o nich zapomnieć. Błysnął jej w pamięci pewien werset z Biblii: „Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy". Te słowa z Ewangelii według św. Mateusza czytała Dayne'owi przed tygodniem. Zamrugała i czekała na wyjaśnienie. Doktor Deming sięgnęła po teczkę. - Przy powypadkowym urazie mózgu rokowania są inne dla każdego z poszkodowanych. Sprawa wygląda podobnie, jeśli chodzi o pozostawanie w śpiączce - mówiła łagodnym głosem. - Problem polega na tym, Katy, że śpiączka Dayne'a nie posuwa się
168
RS
naprzód, nie zmienia się w żaden sposób od pierwszego dnia. W przypadkach takich jak ten czekamy tak długo, jak to możliwe, mając nadzieję na jakąkolwiek odmianę. Katy wiedziała już, co zamierzała powiedzieć doktor Deming. Walczyła z samą sobą - chciała poderwać się z krzesła, opuścić gabinet, pobiec do Dayne'a i nigdy już nie ruszyć się od niego. Ścisnęła brzeg krzesła. - Tak? spytała. - Niestety, jeśli w ciągu kilku dni nie zobaczymy u niego jakiejkolwiek zmiany, nie będziemy mieli innego wyjścia i zostaniemy zmuszeni do wprowadzenia go w stan długotrwałej śpiączki. Rozpoczniemy ten proces jutro. Jutro? To słowo wstrząsnęło nią i omal nie powaliło jej na kolana. „Długotrwały" oznacza „bez końca". Miesiące, lata. Może nawet całe życie. Gdzie jesteś, Boże?! - krzyczało jej serce. Dlaczego Dayne się nie budzi? Co się z nami stanie? Chciała coś powiedzieć, lecz nic jej nie przychodziło do głowy. Wydawało jej się, że zegar wiszący na ścianie naprzeciwko tyka teraz głośniej, jakby kpiąc sobie i śmiejąc się z niej. Czas się kończył. Niebawem lekarze odsuną Dayne'a na bok, umywając ręce, a potem co? Doktor Deming mówiła coś o wprowadzaniu Dayne'a w jakiś stan, o tym, że będzie miał nieustanną opiekę i że dopóki oddycha, ciągle jest nadzieja. Fizjoterapeuci wciąż będą regularnie pracować z jego rękami i nogami, aby mu pobudzić krążenie. Będą z nim pracować? Katy wzdrygnęła się. Czy to wszystko działo się naprawdę? Miała teraz wrócić do Bloomington i pracować z Rhondą, Bethany i Ashley nad przygotowaniem „Kopciuszka". Czyżby naprawdę miał się spełnić ten koszmar? Doktor wydawała się czekać na jakąś reakcję z jej strony. Katy przełknęła ślinę. - Czyli potrzebujemy cudu? -spytała po chwili. - Tak - odparła bez przekonania doktor Deming. - Obawiam się, że tak dodała i podniosła się z krzesła. - Będę współpracowała z lekarzami Dayne'a przy przenoszeniu go do specjalnego pomieszczenia. Niedaleko stąd jest taki obiekt na wysokim poziomie, gdzie prowadzi się pacjentów w stanie długotrwałej śpiączki - wyjęła coś z teczki i podała to Katy. - Na pierwszej stronie są szczegółowe informacje. Możesz przejrzeć też inne możliwości dostępne w najbliższej okolicy - spojrzała na Katy zrezygnowanym wzrokiem. - Porozmawiamy o tym później. Mam nadzieję, że wszyscy zgodzimy się co do tego, że obiekt położony jak najbliżej centrum medycznego będzie najbardziej bezpieczny - zrobiła kilka kroków
169
RS
w kierunku drzwi. - To wszystko. Będę informowała cię na bieżąco o szczegółach przenoszenia. Kiedy doktor Deming poszła, Katy zakryła twarz dłońmi. Była sama w gabinecie, więc mogła pozwolić sobie na płacz. Tak często brakowało jej wiary. Kiedy była z Dayne'em, musiała przede wszystkim zachować optymizm. Ponieważ Dayne mógł ją usłyszeć, nie powinna siedzieć przy jego łóżku i płakać. Nigdy. W obecności Dayne'a musiała ukrywać łzy. Kiedy robiła przerwy na posiłki, odrywała się przynajmniej na chwilę od całej tej sytuacji. A gdy wracała w końcu do hotelu, była zbyt zmęczona, aby płakać. Lecz teraz, kiedy te najnowsze informacje runęły na nią jak walący się budynek, morze łez wezbrało w jej wnętrzu. To, co powiedziała doktor Deming okazało się druzgocące. Nie dlatego że coś się zmieniło, lecz dlatego że ta - jak się wydawało - niezłomna kobieta się poddawała. Pierwsze łzy, które pojawiły się na policzkach Katy, przeszły w szloch, a ogarniająca ją bezradność zaowocowała gniewem. Przecież Bóg mógł temu przeciwdziałać. Mógł spowodować, że paparazzi nie opuszczą swoich pasów ruchu, a Dayne będzie trzy metry bardziej wysunięty do przodu albo do tyłu, że znajdzie się gdziekolwiek, ale nie na drodze nadjeżdżającej ciężarówki. Boże, jestem tak wściekła - mówiła w duchu. Dayne i ja... tyle razem przeszliśmy, a teraz to? Czy to źle uwierzyć, ze życie naprawdę może się udać? Lekarze chcą się już poddać, a teraz Ty też się poddajesz? Czy tak? Gorycz wypuściła kolejny korzeń, kolejną gałąź, i w sercu Katy zaczęło brakować miejsca dla nadziei. Otarła łzy, wstała i podeszła do okna. Przepraszam, Panie. Nie chcę być przepełniona goryczą - odetchnęła szybko kilka razy. Gniew też nie jest tym, czego pragnę. Po drugiej stronie ulicy dostrzegła budynek z ogrodem na dachu - takim samym jak w hotelu, gdzie udało się jej i Dayne'owi ukryć przed prasą i znaleźć spokój podczas pierwszej części procesu. - Tak bardzo mi go brakuje - te słowa przeszły w pełen cierpienia szept. Potrzebujemy cudu, Ojcze. Wiem, że jestem tylko jedną osobą... a Ty słyszysz płacz tylu ludzi, lecz potrzebujemy Twojej pomocy, i to dziś wieczorem. Proszę, dziś wieczorem. Katy wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. Potrzebowała jej niemal tak bardzo jak kolejnego uderzenia serca. Skupiła wszystkie swoje zmysły na jednym - na słuchaniu. Lecz jedynymi dźwiękami w gabinecie były tykanie ściennego zegara i odległy szum ruchu ulicznego, dochodzący z ulic położonych poniżej. Zaczęła się trząść i uświadomiła sobie, dlaczego.
170
RS
Od samego początku jej pobytu w szpitalu u boku Dayne'a nadzieja była dla niej jak mocno palący się płomień, ogrzewający ją od środka. Lecz teraz, gdy nie było widać choćby iskierki nadziei, ledwie jarzący się żar gdzieś na samym dnie jej jestestwa był na tyle słaby, że nie dawał już ciepła. Katy odetchnęła i zwiesiła głowę. Dayne nie może mieć jej takiej, płaczącej i załamanej. Może powinna gdzieś wyjechać... Studio Dayne'a zapewniło jej samochód z kierowcą przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przynajmniej tyle mogli zrobić, jak powiedział jej reżyser. Mogła skontaktować się z kierowcą i poprosić go o wyjazd w góry albo na pustynię. Gdzieś z dala od paparazzich, w miejsce, w którym będzie mogła się spokojnie wypłakać i jeszcze raz błagać Boga o jakąkolwiek poprawę stanu Dayne'a. Tak, to właśnie zrobi, poszuka zmiany otoczenia. Zanim jednak zdążyła odnaleźć w sobie wolę do zmiany sytuacji, zanim odszukała numer telefonu kierowcy, usłyszała za drzwiami jakieś kroki. - Katy? - wołał jakiś kobiecy głos. Gdy otarła oczy i odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał głos, ujrzała kobietę z czerwonymi, opuchniętymi oczami. Była to Randi Wells. Od samego początku Randi znajdowała się na liście osób, którym wolno było odwiedzać Dayne'a. Katy dodała do niej jeszcze kilka nazwisk reżysera, z którym obecnie pracował Dayne, jego agenta i parę innych osób, które zostały przez nich wskazane. Mimo to Katy prawie nie widywała u Dayne'a odwiedzających. Jego agent wpadał raz na tydzień, a reżyser może dwukrotnie częściej. Stawali bezradni obok łóżka Dayne'a, a po kilku minutach mamrotali coś o tym, że jest im bardzo przykro, i opuszczali salę. Dotychczas ani razu Katy nie spotkała Randi Wells. Tutaj, w jaskrawym blasku fluorescencyjnych lamp szpitalnych, nie wyglądała jak jedna z najpiękniejszych aktorek Ameryki. Wyglądała jak każda inna osoba dotknięta żalem, uwięziona w labiryncie bólu i niepewności. Podeszła krok bliżej. - Czy mogę z tobą porozmawiać? spytała. - Tak - Katy wskazała na krzesła, na których siedziała przed kilkoma minutami z doktor Deming. Kiedy usiadły naprzeciwko siebie, Katy dostrzegła jakby otchłań lęku w oczach Randi. Dayne wspominał, że Randi nie obchodzi chrześcijaństwo, wiara czy Bóg. Jednym z celów, jakie postawił sobie podczas kręcenia filmu, była próba przemiany jej myślenia. Katy zaczęła współczuć popularnej aktorce. Tragedia była czymś strasznym, lecz nie sposób było w niej uczestniczyć, nie mając wiary. Jak ona musiała się czuć w tym momencie? - Przyszłaś zobaczyć Dayne'a? spytała po chwili.
171
RS
Randi złożyła ręce i patrzyła na nie przez chwilę. Kiedy uniosła głowę, drżał jej podbródek. - Musisz się o czymś dowiedzieć - powiedziała. Jej twarz stała się jeszcze bardziej napięta, kilka pojedynczych odgłosów szlochu dobyło się z jej wnętrza. - Nie miałam odwagi przyjść tutaj wcześniej. Czekałam tylko, kiedy media podadzą informację, że „Dayne Matthews powraca do zdrowia" - próbowała się trochę opanować. - Dayne był dla mnie oparciem przez kilka miesięcy, zanim... zanim to się stało. Dayne był oparciem dla Randi? Zazdrość próbowała owładnąć serce Katy, lecz natychmiast została stłumiona. Przecież Dayne niczego przed Katy nie ukrywał. Wiedziała o trudnościach małżeńskich Randi i o tym, że często radziła się Dayne'a. A nagła świadomość, że spędził na planie wiele dni, udając miłość do tej kobiety, zabolała Katy. Po chwili, kiedy udało się jej odrzucić to uczucie, szepnęła: - Tak mi przykro. - Wiem. Ty straciłaś dużo więcej niż ja. Ciągle sobie myślę, jaką jestem egoistką, tęskniąc za jego przyjaźnią i zataczając się w ciemności bez niego. Lecz tak bardzo chciałam przyjść^ tutaj, żeby powiedzieć ci, jak bardzo ci współczuję. W głosie Randi słychać było przerażającą rozpacz, tak że przez krótką chwilkę Katy pomyślała o mrożącym krew w jej żyłach życiu bez zbawienia. Wiedziała też, że nigdy nie może pozwolić, aby płomień nadziei zgasł w jej sercu. Nigdy. Położyła rękę na ramieniu Randi i błagała Boga o odpowiednie słowa. - Czy modliłaś się za niego? - spytała po chwili. Już jej nie onieśmielała ta kobieta, choć była znana całemu światu. Teraz była po prostu jeszcze jedną zagubioną duszą, osobą potrzebującą liny ratowniczej, którą mógł jej rzucić tylko Jezus Chrystus. - Widziałam Biblię na krześle - Randi dwukrotnie pociągnęła nosem. Czy to twoja? Katy cofnęła rękę, kładąc ją na swoim kolanie, kiwnęła potakująco głową i odparła: - Czytałam mu. Lekarze mówią, że on może nas słyszeć. - Wspaniale - odparła i zaszlochała. - W takim razie będzie słyszał, jak płaczę. Nie wiedziała, czy Randi chce rozmawiać o Biblii, lecz to nie miało znaczenia. - Kiedy usłyszy, że płaczesz - powiedziała - będzie mu smutno. Ale może poszłybyśmy tam obie i pomodliły się za niego. - Pomodliły za niego? - Randi zmarszczyła brwi ze zdziwienia. -Jak mogłabyś, Katy? Po tym wszystkim? - odchyliła się do tyłu, wyglądała na przygnębioną. - Dayne czytał Biblię co wieczór; jestem pewna, że wiesz o tym. Modlił się za mnie, za pozostałych aktorów i za ciebie - wskazała kciukiem w stronę korytarza. - Jezus był jego najlepszym przyjacielem i
172
RS
zobacz, dokąd go zaprowadził - zmrużyła oczy. - Czy masz jakiś dowód na to, że Bóg nie jest po prostu miłą bajką? Te słowa poruszyły Katy. Gdzieś głęboko w sercu rozumiała Randi; spojrzała jej głęboko w oczy. Bez względu na to, jak wiele straciła Katy na skutek tego strasznego wypadku, na pewno nie pozbawił jej wiary. Czuła, że Bóg daje jej silę, bardzo wyraźnie usłyszała Jego odpowiedź. - Przecież on żyje, prawda? Zachował też nogę - mówiła z przekonaniem. - Pan przez cały czas był z Dayne'em, ze mną, każdego dnia, odkąd zdarzył się wypadek. A co ważniejsze, jeśli Bóg przywoła teraz Dayne'a do siebie, do domu, on pójdzie wprost do nieba. Na zawsze - koniuszki jej ust uniosły się w uśmiechu. - Czego więcej Dayne mógłby pragnąć? Randi przyglądała się Katy w taki sposób, jakby ta opowiadała jej bajkę. - Mówisz poważnie, prawda? - Tak - Katy wstała i sięgnęła po rękę Randi. - Chodźmy tam razem i poprośmy Boga o cud. Zrobisz to, prawda? Randi wyglądała tak, jakby chciała pokręcić przecząco głową, pobiec korytarzem do windy i nigdy już nie wracać do szpitala. Lecz stopniowo wątpliwości ustąpiły z jej oczu i zaczęła patrzeć na Katy prostolinijnym spojrzeniem ufnego dziecka. - Tego chciałby Dayne, prawda? - Tak - odparła Katy. Potem, bez żadnych dalszych rozmów czy dociekań, obie udały się do sali Dayne'a. Katy wytłumaczyła, że Randi nie musi niczego mówić; wystarczy, że w swym sercu zgodzi się z tym wszystkim, co będzie mówiła Katy, i to będzie jej modlitwa. A potem, przez kolejne kilka minut, właśnie tak zrobiły - jeszcze raz prosiły Boga, aby w tym dniu uczynił cud. Kiedy skończyły, zniknął lęk z twarzy Randi. – Myślę - zaczęła, patrząc na Dayne'a, a jej oczy wypełniły się łzami - że kiedy on się obudzi, poproszę go o Biblię - chciała się zaśmiać, lecz dźwięk, który z siebie wydała, był bardziej podobny do płaczu. Pochyliła się nad Dayne'em i pocałowała go w czubek głowy. Potem odwróciła się do Katy. - Chętnie zobaczę, po co było całe to nasze gadanie. Katy odsunęła zazdrość na bok i powiedziała: - Myślę, że Dayne się ucieszy, jeśli jeszcze przyjdziesz. Randi podziękowała Katy i chciała wyjść, ale w połowie drogi do drzwi zatrzymała się i odwróciła. - Prawie zapomniałam - wyciągnęła z dużej torby spory plik kolorowych magazynów. - Wyszły dzisiaj. Może nie chciałabyś ich widzieć - zmarszczyła brwi - ale pomyślałam, że powinnaś.
173
RS
Katy poczuła jakiś niesmak. Kolejna dawka plotek z tabloidów pomyślała i wzięła gazety od Randi. - Dzięki - rzuciła, uśmiechając się smutno do aktorki. - Rozumiem, że już znasz to wszystko. - Tak, ale po przeczytaniu tego nie jest mi lepiej - odparła i spojrzała jeszcze raz na Dayne'a. - On jest naprawdę wspaniały - dodała. Uchwyciła spojrzenie Kary. - Jesteś szczęściarą, Katy Hart - coś jakby poczucie winy błysnęło w jej oczach. - Prawda jest taka, że chciałam ci go odebrać, lecz on na to nie pozwolił. Ani przez chwilę. Zawsze był dla mnie tylko przyjacielem. Dla niego istniałaś tylko ty - smutny uśmiech zagościł na chwilę na jej ustach. - Ale domyślam się, że wiesz o tym. Wyznanie poczynione przez Randi, że czuła coś wyjątkowego do Dayne'a i próbowała go uwieść, mogło wywołać w Katy wściekłość, lecz tak się nie stało. Słowa aktorki były zarazem dowodem na to, że Dayne nigdy nie zainteresował się jej propozycją. Teraz zaś Randi Wells chciała być tylko uczciwa, dając do zrozumienia Katy, że nie musiała się obawiać o wierność Dayne'a. Kary podeszła do Randi i wzięła ją za ręce. - Wiem o tym, ale dziękuję, że to powiedziałaś - miała nadzieję, że widać było szczerość w jej oczach. I może pewnego dnia, kiedy już Dayne się obudzi, my także zostaniemy przyjaciółkami. - Tak - odparła Randi, uścisnęła jej dłonie i ruszyła w stronę drzwi. Bardzo bym tego chciała. Kiedy wyszła, Katy poczuła, że pewnego dnia, już niedługo, Randi odda swe życie Chrystusowi i z pewnością zostanie jej przyjaciółką, może nawet bliską przyjaciółką. Lecz kiedy tak wybiegała myślami w przyszłość, przypomniała sobie o magazynach, które przyniosła jej Randi. Nie mogła przeczytać ich tutaj. Lecz może istniało jakieś bardziej stosowne miejsce... Sięgnęła po swoją torebkę i wyjęła z niej kopertę, którą dostała od agenta Dayne'a. Były w niej klucze do domu Dayne'a położonego przy plaży Malibu. - Proszę z niego korzystać powiedział jej wówczas ten mężczyzna. - Rośliny Dayne'a mogą potrzebować wody, a ty... no wiesz, też mogłabyś trochę tam odpocząć. Od tamtej chwili chodziła za nią myśl, żeby się tam wybrać, ale nie chciała ciągnąć za sobą pochodu paparazzich. Spojrzała na zegarek. Była dopiero druga po południu. Paparazzi przyzwyczaili się już do jej planu dnia. Codziennie przesiadywała u boku Dayne'a do dziesiątej albo jedenastej wieczorem.
174
RS
Pomysł wydał jej się sensowny. Zatelefonowała po samochód i poprosiła o podjechanie na Wilshire Boulevard, a nie jak zwykle przed szpital. Powiedziała Dayne'owi do widzenia i obiecała, że wieczorem będzie z powrotem. Potem zjechała windą na dół i wyszła na zewnątrz przez mało uczęszczane boczne drzwi. Rozejrzała się na wszystkie strony i nie dostrzegła żadnego ze znanych jej już samochodów należących do paparazzich. Ruszyła więc dalej na Wilshire Boulevard i znalazła czekający na nią pojazd. Godzinę później, kiedy wszystkie usychające rośliny Dayne'a zostały już podlane, z kocem i kolorowymi magazynami Katy wymknęła się na plażę. Rozciągająca się za domami multimilionerów plaża była prawie pusta, jak zwykle jesienią. Przeszła kawałek po plaży, rozłożyła koc i usiadła na nim. Dopiero wówczas spojrzała na pierwsze strony magazynów. „Na pierwszy rzut oka wyglądały podobnie do tych sprzed tygodnia. „Dayne Matthews wciąż w śpiączce" - brzmiał jeden z tytułów. Lecz poniżej znajdował się nagłówek, po przeczytaniu którego jakby zapadło się jej serce. „Biologiczny brat Dayne'a szaleje" - czytając te słowa, Katy starała się wyobrazić sobie jego konsekwencje. Baxterowie zostali odnalezieni - to było pewne. Ale co miały oznaczać te słowa dotyczące Luke'a? Chciała się tego dowiedzieć jak. najszybciej, przerzucając kartki magazynu. Gdy dotarła do artykułu, ujrzała obok niego ogromne zdjęcie mocno zagniewanego Luke'a Baxtera. Podpis zamieszczony pod zdjęciem mówił: „Lukę Baxter nie chce mieć nic wspólnego ze swoim sławnym bratem". Obok znajdowały się zdjęcia wszystkich Baxterów, uzupełnione podpisami i krótkimi, kilkuzdaniowymi informacjami na ich temat. Tylko pod zdjęciem Luke'a był zamieszczony dłuższy tekst. Katy z przerażenia otworzyła usta. Boże drogi... nie - pomyślała. Znalazła początek artykułu na temat Luke'a i zaczęła czytać. „»Zycie Gwiazd« poznało tożsamość biologicznej rodziny Dayne'a Matthewsa. Doktor John Baxter i jego żona Elizabeth, która zmarła przed dwoma laty, mieli swoje pierwsze dziecko - Dayne'a - jeszcze zanim się pobrali. Kiedy się urodziło, oddali je do adopcji. Później mieli jeszcze pięcioro dzieci: Brooke, Kari, Ashley, Erin i Luke'a. Większość z nich mieszka w Bloomington w Indianie i jest znana lokalnej społeczności jako przykładni chrześcijanie". Katy z trudem łapała oddech. Wyobraziła sobie, co i w jaki sposób może być napisane w dalszej części artykułu. Zaczęła czytać dalej: „Przynajmniej jednego z Baxterow nie ucieszyła informacja o posiadaniu tak sławnego rodzeństwa. W tym tygodniu Luke Baxter
175
RS
- początkujący prawnik z Nowego Jorku - powiedział dziennikarzowi » Życia Gwiazd« następujące słowa: »Dayne Matthews nie jest moim bratem. To, że płynie w nim ta sama krew, nie oznacza, że jest jednym z Baxterów«. W dodatku Luke Baxter zagroził wystąpieniem na drogę sądową, jeśli w jakikolwiek sposób zostanie naruszona prywatność jego lub jego rodziny". Nie, Luke - jęknęła Katy. Dlaczego tak powiedziałeś? Spojrzała na ocean. Dayne będzie załamany, kiedy się obudzi i pozna tę wypowiedź. Przez tyle lat zmagał się z pragnieniem odszukania Baxterow i zbliżenia się do nich, żeby im nie zaszkodzić, a teraz spotyka go coś takiego. Ponownie podniosła gazetę i przeczytała kilka kolejnych linijek pod innymi zdjęciami. „Brooke urodziła się po Daynie. Ona i jej mąż są lekarzami. Przed trzema laty ich najmłodsze dziecko omalże nie zmarło w wyniku utonięcia. Po tym zdarzeniu mąż Brooke uzależnił się od środków przeciwbólowych". Katy poczuła nagły przypływ gniewu. Wypadek dziecka był sprawą tak osobistą, że żadna, nawet najmniejsza wzmianka o tym nie powinna ukazać się w magazynie plotkarskim. Jak oni mogli coś takiego wydrukować? Czytała dalej: „Kari wyszła za mąż za byłą gwiazdę futbolu ligi NFL. To jest jej drugie małżeństwo. Jej pierwszy mąż został bestialsko zamordowany przez jej wielbiciela, który ją prześladował". Katy zamknęła oczy. Chciała wyrzucić gazetę do wody i nigdy więcej nie musieć na nią patrzeć. Baxterowie nie byli osobami publicznymi, więc te informacje nigdy nie powinny zostać opublikowane. Lecz to przekonanie Katy nie mogło przecież niczego zmienić, nie mogło powstrzymać milionów ludzi przed przeczytaniem tych informacji. Znalazła miejsce, w którym skończyła, i znów przystąpiła do czytania: „Ashley jest artystką, która zanim poślubiła strażaka z Bloomington, miała nieślubne dziecko. Choć obecnie jest już zdrowa, dwa lata temu podejrzewano, że była chora na AIDS". Katy zebrało się na mdłości. Ashley... tak mi przykro - pomyślała. To było dokładnie to, czego obawiał się Dayne. A teraz działo się to wszystko w sposób najgorszy z możliwych. O Erin zapisano jedynie tyle: „Erin jest mężatką i mieszka w Teksasie z mężem i czterema córkami". Katy rzuciła gazetę na koc. O Erin nie napisano żadnych okropności, ale prasa będzie ich szukać. To zbyt sensacyjna historia, aby można było na tym poprzestać. Katy wstała i ruszyła w kierunku wody, czując mokry piasek między palcami u nóg. Po chwili poruszała się w spienionej wodzie, która sięgała jej do kolan. Miała ochotę krzyczeć do Boga: „Gdzie jesteś, Panie?
176
RS
Czy mnie nie widzisz?". Uniosła twarz w kierunku nieba. Czy nie słyszysz? Wszystko ma sie coraz gorzej, a czuje się tak osaczona nieszczęściem, ze ledwie mogę oddychać. Ojcze, rozpaczliwie potrzebuję Twojej pomocy. Proszę. ..czy w ogóle mnie słyszysz? Spojrzała na horyzont, dokąd tylko sięgał jej wzrok, lecz zanim zdążyła wypowiedzieć kolejną modlitwę, odezwał się jej pozostawiony na kocu telefon komórkowy. Wygrywał piosenkę Jeremy'ego Campa zatytułowaną „Wciąż wierzę". Zanim Katy zdążyła wydostać się na brzeg, słychać było ten fragment piosenki, który mówił o Bożej łasce, która spada na ludzi jak deszcz. Proszę, Boże... Niech to będzie dobra wiadomość... - pomyślała. Podniosła klapkę telefonu. - Tak, słucham? - odebrała połączenie. - Katy Hart? - usłyszała znajomy głos. - Tak, tu Katy - pochyliła się nad kolanami i zrobiła wydech, robiąc w płucach miejsce na kolejną partię powietrza. - Tu doktor Deming. Potrzebujemy cię natychmiast w szpitalu. Katy upadła na kolana, lecz nawet przez chwilę nie dopuszczała do siebie myśli, że może usłyszeć złe wieści. Potężny płomień nadziei rozpalił się w jej sercu. - Czy on...? - On się porusza, Katy - usłyszała, niemalże widząc uśmiech na twarzy lekarki. - On wybudza się ze śpiączki. Ale muszę cię ostrzec, że do pełnego dojścia do zdrowia jest jeszcze bardzo daleko. Jednak zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby to było możliwe. - Boże drogi, dziękuję - wypowiedziała te słowa na tyle głośno, że doktor Deming je usłyszała. - Zaraz tam będę. Katy chwyciła swoje rzeczy, ruszyła po schodach do domu Dayne'a i po chwili wypadła z niego do czekającego na nią samochodu. Przez całą drogę do centrum medycznego czuła się tak, jakby unosiła się w powietrzu, jakby wracała do życia. Bóg ją usłyszał! Nieustannie szeptała łańcuszek podziękowań do Niego, swego Pana i Zbawiciela. Prosiła, aby dzisiaj zdarzył się cud i Bóg w swojej miłosiernej mocy go sprawił. Dayne się budził! Jeśli to nie był dowód na to, że Bóg nie jest tylko bajeczką, to co w takim razie mogłoby nim być?
177
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
RS
Dayne nie widział wyraźnie z powodu ogarniających go ciemności, lecz działo się coś dziwnego. Co jakiś czas ukazywał mu się jakby malutki punkcik, przez który wpadało światło. Światło i coś jeszcze. Głos, który rozpoznałby wszędzie - ten jedyny głos, który miał dla niego znaczenie. Głos Katy. - Dayne, czy mnie słyszysz? Czekam na ciebie, tutaj, obok ciebie - jej głos wydawał się jakiś odległy, jakby dochodził spod wody. „Tak, słyszę cię!". Dayne z całych sił starał się coś powiedzieć, potem próbował krzyczeć, lecz usta odmówiły mu posłuszeństwa, więc słowa nie mogły się wydostać z jego wnętrza. Kolejna maleńka plamka światła zajaśniała w ciemności. Gdzie on jest? I dlaczego ta ciemność wydaje się taka gęsta? Wisi nad nim jak najbardziej gęsta mgła, wypełniając powietrze wokół niego i pochłaniając nawet jego zmysły. Czy on śni? Czy ktoś podał mu jakieś narkotyki? Był przecież w Bloomington, prawda? Było święto 4 Lipca i podziwiał pierścionek na palcu Katy. Zatem dlaczego nie może się obudzić? Katy... słyszę cię! Dlaczego nie mogę mówić?- myślał. - Nie ma wątpliwości, że zaczął wybudzać się ze śpiączki - tym razem stłumiony głos należał do jakiejś innej kobiety, kogoś nieznajomego. Ale kto wybudza się ze śpiączki? Przecież nie on. On nie jest ranny ani chory; nie zrobił też nic takiego, co miałoby wprowadzić go w stan śpiączki. - Kiedy? Kiedy będziemy wiedzieć coś więcej? - Katy wciąż była obok niego, czuł jej obecność. Z kim ona rozmawia? - zastanawiał się. O kim mówią, że jest w śpiączce? I dlaczego on znajduje się w stanie tak głębokiego, ciemnego snu? Może gdyby pomyślał bardziej intensywnie, zmusił się do myślenia o przeszłości - może sam by się obudził. Cofnął się w czasie. Zrobił w życiu tyle błędów - ta pomyłka dotycząca kabały, jego związek z Kelly Parker. Dziecko, na którym dokonała aborcji, dziecko, którego Dayne nigdy nie pozna. W wyniku rozmyślania o dziecku zrobił się smutny. Bardziej niż smutny. Czuł się tak, jakby rozpaczał nad ogromną stratą, lecz po chwili pojawiła się w nim pewność, że to chłopiec i że jest już w niebie - w przedszkolu u Pana Boga. To przekonanie było tak silne, że Dayne natychmiast poczuł ulgę. Jego maleńki chłopczyk był bezpieczny. Coraz więcej punkcików światła przebijało przez gęstą, czarną mgłę. Po raz pierwszy ujrzał Katy w teatrze w Bloomington, a potem znów widział ją
178
RS
na zdjęciach próbnych w Los Angeles. Jakaś szalona kobieta na plaży, jego powrót do Indiany i to wszystko, co wydarzyło się potem. - Dayne, czy mnie słyszysz? Proszę, otwórz oczy - tym razem głos Katy był wyraźniejszy niż przedtem. Jestem tutaj, Katy. Obudź mnie, potrząśnij mną. Chcę cię zobaczyć! Czuł, że jest coraz bliżej światła, lecz wciąż jego słowa nie mogły wydostać się na zewnątrz. Jeśli wspominanie mogło być pomocne, to może powinien sobie przypomnieć to wszystko, co wydarzyło się ostatnio. Był na przyjęciu z okazji święta 4 Lipca i potem... Fragmenty wspomnień błysnęły mu w pamięci - on i jakaś aktorka na zboczu jakiegoś wzgórza. Próbował się skoncentrować. Tak, tą aktorką była... Randi Wells. Wspomnienia się urwały. Poczuł frustrację i próbował raz jeszcze. Boże, proszę... dlaczego nie mogę sobie przypomnieć?- modlił się. - Dayne, jestem tutaj - coraz wyraźniej słyszał głos Katy. Jednak wciąż nie potrafił jej odpowiedzieć. Nie był też w stanie otworzyć oczu. Gdyby tylko mógł zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Była tam Randi Wells. Tylko że nie kręcili żadnego filmu; znajdowali się w jakiejś restauracji. Wszędzie było pełno paparazzich. Do maleńkiego punkciku dołączył strumień światła. Dayne czuł, jak drgają mu powieki, lecz nie widział nic oprócz cieni. Blisko niego poruszały się jakieś cienie. Próbował sięgnąć ręką i przekonać się, czy najbliższy cień nie należy do Katy, lecz nie mógł podnieść ręki. Katy, jestem tutaj... - słowa wciąż nie mogły się wydostać na zewnątrz. Po raz kolejny powrócił myślami do przeszłości. Pamięć powoli się wyostrzała. Na początku czuł się tak, jakby patrzył przez wizjer taniej kamery wideo. On i Randi jedzą lunch... nie, nie lunch. Jedli śniadanie i kilkunastu fotografów rejestrowało każdy ich ruch. Potem skończyli, a każde z nich poszło do swojego samochodu i odjechali w kierunku autostrady biegnącej wzdłuż oceanu. Obrazy, które widział, przesuwały się bardzo powoli i były zamazane, lecz nie składały się już z bardzo krótkich sekwencji. Jechali samochodami, on podążał za nią. Nagle auta paparazzich gwałtownie minęły Dayne'a i osaczyły pojazd Randi, a jeden z nich jakby stracił panowanie nad kierownicą. Poczuł, że sam też przyspieszył, lekko skręcając na boki. Samochód jednego z paparazzich wjechał z powrotem na jego pas, lecz w tym samym momencie jakaś ciężarówka skierowała się wprost na...
179
RS
Otworzył oczy, lecz nigdzie nie było ciężarówki. Za to tuż przed nim, choć bardzo niewyraźny, pojawił się ten jedyny widok, który tak bardzo pragnął zobaczyć, widok, który wyciągnął go z najciemniejszej nocy w jego życiu. Nie mrugał, nie odważyłby się na to. Nie mógł ryzykować, że ponownie ją utraci, że po raz kolejny zapadnie się w ciemność i być może nie znajdzie już drogi do wyjścia. Czyżby uderzyła w niego ciężarówka? Czyżby właśnie to się wydarzyło? Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Mógł zginąć, lecz żył. Bóg pomógł mu odnaleźć drogę powrotną do życia, ponieważ ona była tutaj i on też tu był. Byli tu razem. I w tej właśnie chwili, jakby po raz pierwszy od wieków, odnalazł w sobie siłę, aby wypowiedzieć to jedno słowo, które miało dla niego znaczenie. - Katy... Serce waliło Katy jak nigdy dotąd. Dayne mówi! Wypowiedział jej imię! Jego głos był chrapliwy i słaby, lecz to nie miało znaczenia. Jej imię było pierwszym słowem, które wypowiedział po przebudzeniu. - Jestem tutaj, Dayne. Kocham cię - powiedziała łagodnym, pełnym szczęścia głosem. Otworzył usta, lecz nie padło z nich żadne słowo. - Już dobrze - piekły ją oczy, a dźwięk jej słów był na wpół śmiechem i na wpół płaczem. - Nie mogę uwierzyć, że się obudziłeś - obniżyła poręcz łóżka i pochyliła się nad Daynę'em, uważając, aby nie opierać się na jego piersi. A potem zrobiła to, co chciała zrobić, kiedy zobaczyła go tu po raz pierwszy: wsunęła pod niego ręce i bardzo delikatnie uniosła go odrobinę. Pachniał środkami antyseptycznymi i odkażającymi i jeszcze jakimiś innymi medykamentami. Lecz był ciepły, żywy i poruszał się - choć tylko tak nieznacznie. Kiedy zaraz po powrocie do szpitala wbiegła do sali Dayne'a, nie mogła dostrzec tego, o czym mówiła doktor Deming. Lecz mniej więcej po upływie minuty zobaczyła delikatne drgania palców u jego rąk, a potem u nóg. Ruchy te stopniowo stawały się coraz częstsze i bardziej wyraźne. Po godzinie zaczął poruszać ustami i lekko obrócił głowę w jedną, a potem w drugą stronę. Doktor Deming badała go bardzo często i była pełna zdumienia. Wybudza się bardzo szybko - powiedziała. Uśmiechnęła się i coś sobie zanotowała. - Kiedy poszkodowani wybudzają się szybko, to może być dobry znak. Im poważniejsze uszkodzenie mózgu, tym powolniejszy jest zwykle proces wybudzania - tłumaczyła. A teraz... teraz Dayne otworzył oczy i zobaczył ją. Katy spędziła już na tyle dużo czasu na rozmowach z doktor Deming, aby wiedzieć, że możliwa
180
RS
jest także ślepota Dayne'a. Ale on nie był niewidomy! I czuł się na tyle dobrze, że pamiętał jej imię, co mogło oznaczać dwie cudowne sprawy. Po pierwsze, pamiętał ją! Od dnia wypadku każda minuta upływającego miesiąca napawała ją lękiem, że Dayne po wybudzeniu się ze śpiączki nie będzie niczego pamiętał. Teraz nie było już takiej obawy. Po drugie, on mówił zrozumiale. Był półprzytomny, kiedy wypowiadał jej imię, lecz słysząc jego mamrotanie, Katy nie miała wątpliwości, co powiedział. Przycisnęła policzek do jego twarzy i wyszeptała: - Wszystko będzie dobrze, Dayne. Wróciłeś. Bóg dał mi cię z powrotem. - Co... - głos Dayne'a był zachrypły. Słychać było, że wkłada bardzo dużo wysiłku w to, by coś powiedzieć. - Spokojnie - uciszała go Katy. Wyprostowała się i usiadła na brzegu jego łóżka. - Nie wysilaj się. Słowa w końcu przyjdą same. Uspokoił się i przez następne trzy godziny próbował mówić tylko kilka razy, lecz ani na chwilę nie odrywał oczu od Katy. Nie zasypiał, jakby bojąc się, że jeśli zamknie oczy, ponownie zapadnie w śpiączkę. Katy przez cały ten czas nie wspomniała mu ani słowem o wypadku. Mówiła, że go kocha, że modliła się za niego i że wszystko będzie dobrze. Przez chwilę czytała mu nawet Biblię: kolejny fragment z Listu do Hebrajczyków i początek Listu świętego Jakuba Apostoła. Potem przyszła doktor Deming, żeby go zbadać. - Powiedz mi... co się stało - niespodziewanie spytał Dayne. Wypowiedział te słowa powoli i z dużym wysiłkiem, lecz wydawało się, że myśli bardzo sprawnie. Doktor Deming pochyliła się nad nim. - Miałeś wypadek samochodowy. Przez trzydzieści dni byłeś w śpiączce - lekarka uśmiechnęła się do Katy. Tylko one dwie rozumiały znaczenie faktu, że Dayne wybudził się ze śpiączki trzydziestego dnia wieczorem. Następnego dnia miał zostać wprowadzony w stan długotrwałej śpiączki. Dayne z trudem przełknął ślinę. Było widać, że nie może uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. - Miesiąc...? -Tak. - Uderzyła mnie ciężarówka? - zapytał z wysiłkiem. - Zgadza się - doktor Deming rzuciła Katy rozpromienione spojrzenie. Katy zrozumiała, co to oznacza, i jej serce radowało się tym niewiarygodnym zwycięstwem. Jeśli zapamiętał taki szczegół, to uszkodzenia jego mózgu prawdopodobnie były minimalne! Ciągle nie było wiadomo, czy miał zaburzone czynności motoryczne, ale jego mózg pracował na pewno. A to oznaczało, że odzyskała Dayne'a - tego Dayne'a, którego kochała bardziej niż życie.
181
RS
Dayne spojrzał na Katy i po chwili rzekł z wysiłkiem: - Kocham cię. - Potem przeniósł wzrok na doktor Deming i dodał: - Chcę wyjść do domu. Na twarzy doktor Deming pojawiła się troska. - Spałeś przez bardzo długi czas, Dayne - powiedziała i zacisnęła usta. - Chcę być z tobą szczera. Będziesz potrzebował przynajmniej trzech miesięcy rehabilitacji, zanim można będzie w ogóle pomyśleć o twoim wyjściu do domu. A i tak jest to najbardziej optymistyczny scenariusz. Dayne zmrużył oczy i przez dłuższą chwilę przyglądał się doktor Deming. A potem po raz pierwszy, odkąd się obudził, uniósł rękę. Kiedy ją podnosił, cała się trzęsła, a jego przedramię znajdowało się zaledwie w pozycji poziomej. Spojrzał na nią. - Katy... Ona natychmiast chwyciła jego rękę. Stopniowo, powoli, z coraz większą silą, uścisnął jej palce. - Jestem tutaj, Dayne. Co mogę dla ciebie zrobić? Jego czoło pokryło się warstewką potu. Było jasne, że wszystko sprawia mu ogromną trudność. Katy czuła, że doktor Deming chce ją upomnieć, aby nie forsowała Dayne'a w tych pierwszych godzinach po wybudzeniu ze śpiączki. Lecz lekarka milczała. Zapewne odczuwała to samo, co Katy. Jeśli po miesiącu spędzonym w stanie śpiączki Dayne chciał rozmawiać, nie powinno mu się w tym przeszkadzać. Teraz wyglądał na bardziej ożywionego i uważnego niż przed pięcioma minutami, lecz był już wyczerpany. - Jaki dzisiaj... jest dzień? - spytał z wysiłkiem. - 2 października - odparła Katy, przyglądając mu się uważnie. Wyglądał tak, jakby coś liczył, chociaż to wydawało się niemożliwe dla kogoś, kto jeszcze przed chwilą znajdował się w śpiączce. - Trzy miesiące... nie mogę iść do domu... - odpoczął kilka sekund. Wypowiadał poszczególne słowa wolniej niż przedtem, lecz odnosiło się wrażenie, że wciąż wykazuje bystrość umysłu. Ponownie spojrzał na panią doktor i podjął wątek w miejscu, gdzie go przerwał: - Do stycznia? - To byłaby najwcześniejsza możliwość - odparła i uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. - Stan, w jakim teraz jesteś, postęp, jaki się dokonał, przekracza wszelkie moje oczekiwania. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Lecz rehabilitacja musi przebiegać ściśle określoną drogą. Trzy miesiące, Dayne. To minie bardzo szybko. Pokręcił głową i powiedział: - Kupiliśmy dom. Chcę być w domu na... Święto Dziękczynienia. Nagły przypływ emocji opanował Katy. W myśli powtórzyła sobie jego słowa. Jeśli chciał wyjść do domu na Święto Dziękczynienia, to nie mógł
182
RS
mówić o domu w Kalifornii. Miał zatem na myśli dom w Bloomington. Poczuła ciepło w sercu. Boże... - modliła się - czy ten wieczór mógłby być jeszcze piękniejszy? Tak musiał czuć się Piotr, kiedy patrzył, jak Ty chodzisz po falach. - Święto Dziękczynienia jest za siedem tygodni - mówiła doktor Deming. - Z medycznego punktu widzenia niemożliwe jest zakończenie rehabilitacji do tego czasu. Dayne wyglądał tak, jakby chciał się rozpłakać. Przez chwilę jedynie poruszał ustami, lecz nie wypowiedział ani słowa. Ponownie ścisnął rękę Katy. - Pomóż mi... proszę, Katy. Siedem tygodni. Pomóż mi wyjść do domu na Święto Dziękczynienia. Łzy, które wezbrały w oczach Katy, zamazały jej widok. - Tak, Dayne pocałowała jego palce. - Pomogę ci. Doktor Deming chciała już coś powiedzieć, aby odwieść Dayner'a od tak nierealistycznego myślenia, lecz zamiast tego ruszyła powoli w kierunku drzwi. - Zostawię was samych. Muszę przygotować kilka porannych tekstów dla Dayne'a - zerknęła na teczkę, którą trzymała w ręku. - Możemy poczekać z powiadomieniem mediów do jutrzejszego popołudnia. Dzięki temu do tego czasu nie będziecie musieli odpierać ich szturmu. Katy podziękowała jej. Kiedy lekarka poszła, Kary zbliżyła swą twarz do twarzy Dayne'a. - Naprawdę wróciłeś - szepnęła. - Dziękuję - odparł resztką sił i potarł policzkiem o jej twarz. - Za to, że mi pomogłaś - dodał. Katy nie mogła uwierzyć, że rozmawiają ze sobą w ten sposób, że on nie tylko żyje, ale obudził się i z nią rozmawia. Chciała teraz dotrzeć do jego wnętrza, zaczęła więc mówić z przekonaniem: - Dziś wieczorem Bóg uczynił dla nas cud - pomasowała sobie gardło, jakby chciała uwolnić zgromadzone tam emocje. - Jeśli będziemy działać razem, może da nam jeszcze jeden. Dayne zaczął coś mówić, lecz oczy mu się zamknęły i po chwili zmienił mu się oddech. Po tym wszystkim jego sen nie kojarzył się Katy najprzyjemniej. Lecz gdy przypomniała sobie wszystkie popołudniowe wydarzenia, jej serce przepełniła radość. On nie był już w śpiączce, lecz po prostu odpoczywał. Zbierał siły, aby następnego dnia móc lepiej mówić, sprawniej się poruszać i zacząć długą podróż powrotną do zdrowia. Podniosła telefon leżący blisko łóżka. Odkąd otrzymała wiadomość, że Dayne wybudza się ze śpiączki, chciała zatelefonować do Ashley. Jednocześnie pragnęła zebrać jak najwięcej informacji o stanie Dayne'a. A
183
RS
kiedy on już się obudził i zaczął z nią rozmawiać, ani na chwilę nie mogła się od niego oderwać. Teraz nie mogła zrobić niczego innego, dopóki Baxterowie nie usłyszą nowin. Z aparatu znajdującego się w sali Dayne'a można było prowadzić rozmowy zamiejscowe. Dzięki temu bez wychodzenia ze szpitala i korzystania ze swojego telefonu komórkowego mogła utrzymywać stały kontakt z Jenny Flanigan, Ashley i Johnem. Zaczęła wybierać numer Ashley, ale zmieniła zamiar. Dayne był synem Johna. Zatem to John powinien dowiedzieć się pierwszy. Wyciągnęła notatnik z górnej szuflady stolika nocnego i odnalazła jego numer. Odpowiedział po pierwszym sygnale: - Słucham. - John, tu Katy - mówiła łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Mam... dobre wieści. - Dzięki Bogu - odparł z ulgą. - Co się dzieje? Przycisnęła palce do ust i próbowała się opanować. – On się obudził, John. Wyszedł ze śpiączki i rozmawiał ze mną, rozmawiał też z doktor Deming. On... on wciąż chce przyjechać do domu na Święto Dziękczynienia. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Katy mogła sobie tylko wyobrazić, co ojciec Dayne'a myśli w tej chwili. John najlepiej z nich wszystkich zdawał sobie sprawę z tego, w jak krytycznym stanie znajdował się jego najstarszy syn. I teraz prawdopodobnie najbardziej ze wszystkich był zszokowany tą wiadomością. Już prawie pogodził się z myślą, że odnalazł swojego syna tylko po to, aby go znów utracić, tym razem bezpowrotnie. A teraz Dayne był cały, żył i się obudził - doświadczyli cudu. John nie mógł unieść tego wszystkiego. Katy poznała to nie po tym, co jej powiedział - przecież nie wypowiedział jeszcze ani słowa - lecz słysząc stłumiony dźwięk docierający do niej ze słuchawki. John Baxter płakał.
184
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
RS
Ashley wpatrywała się w czasopisma leżące na stole kuchennym, nie mając pojęcia, co powinna teraz zrobić. Przeczytała wszystko - każdą pierwszą i każdą wewnętrzną stronę znajdujących się przed nią tabloidów. Przeczytała je nawet dwukrotnie. Była zdumiona. Rozumiała, że ktoś mógł odkryć fakt, że Baxterowie są biologiczną rodziną Dayne'a, i od dziesięciu dni, w ciągu których każdy z nich został wielokrotnie sfotografowany, spodziewała się, że tego typu informacje zostaną w tym tygodniu opublikowane. Nie należało się dziwić, że zmotywowani dużymi pieniędzmi paparazzi odkryli pewne szczegóły z życia każdego z nich i opisali je pod ich zdjęciami, tak aby szokująco kontrastowały z faktem, że Baxterowie są - jak podało jedno z czasopism „podobno chrześcijanami". To, co naprawdę szokowało, to Luke. Gniew na niego i poczucie krzywdy, jakie odczuwała, były ze sobą tak wymieszane, że nie potrafiła ich od siebie odróżnić. Jak mógł powiedzieć coś takiego o Daynie: „To, że płynie w nim ta sama krew, nie oznacza, że jest jednym z Baxterow"?! Czy tego nauczył się od matki i ojca, dla których rodzina zawsze była najważniejsza? Był późny wieczór, więc Cole i Devin już spali. Landon pracował na popołudniową zmianę i wkrótce miał być w domu. Wstała i przeszła przez kuchnię w kierunku telefonu leżącego na blacie. Kiedy za pierwszym razem zobaczyła ten artykuł, po raz pierwszy przeczytała przytoczony fragment wypowiedzi Luke'a, chwyciła za telefon i zaczęła wybierać jego numer, lecz w ostatniej chwili się powstrzymała. Przecież z konsekwencjami niezrozumiałego zachowania Luke'a nie można się było uporać za pomocą przepełnionych wściekłością słów. Wróciła do stołu, przy którym spędziła ostatnią godzinę, czytając, modląc się i próbując zrozumieć tę sytuację. Spojrzała na telefon. Jeszcze nie rozmawiała z innymi na ten temat. Nie było wątpliwości, że oni także przeglądali te czasopisma, uświadamiając sobie, w jak złym świetle przedstawiono każdego z nich. Ashley próbowała postawić się w sytuacji każdego członka swojej rodziny. Brooke i Peter zbytnio nie ucierpią. Są zwykłymi ludźmi i niewielu pacjentów będzie w stanie powiązać ich osoby z historiami opisanymi w magazynach. Erin i Kari z rodzinami znajdowały się w podobnym położeniu. Ich przyjaciele i sąsiedzi pewnie skojarzą je z opisami
185
RS
opublikowanymi w czasopismach, co przez jakiś czas może okazać się bolesne, lecz dadzą sobie z tym radę, ich rodziny także. Ashley i jej ojciec już podjęli decyzje, zanim polecieli do Los Angeles po wypadku Dayne'a. Krzyczeliby o tym nawet ze wzgórz Hollywood, gdyby to było konieczne. Dayne był ich rodziną, a rodziny nie wolno się wypierać ze względu na niekorzystne okoliczności. Wstyd i poczucie krzywdy wynikające z odgrzebania pewnych faktów przez tabloidy nie były gorsze niż niedogodności, które prawdopodobnie nastąpią po tych publikacjach. Ludzie szukający jakiegoś dojścia do Dayne'a mogli teraz próbować wykorzystać do tego Baxterów. Konieczna będzie zmiana numerów telefonów na zastrzeżone, a podczas rodzinnych kolacji i wakacji będą musieli wystrzegać się paparazzich. Tak, sam fakt bycia biologiczną rodziną Dayne'a z pewnością mógł okazać się bardziej szkodliwy niż te brudy opublikowane w dzisiejszych artykułach. Ashley zmęczyła się czytaniem tych gazet. Zebrała je razem i rzuciła na krzesło obok siebie. Cole nie musiał oglądać zdjęcia matki w którymś z tych magazynów. Był zbyt mały, aby cokolwiek z tego zrozumieć. Ashley skrzyżowała ręce i pomyślała o Luke'u. Jak on mógł zrobić coś takiego? Musiał przecież wiedzieć, że fotograf wykorzysta każde jego słowo. Nagle pewna myśl przyszła jej do głowy: a może on tego wcale nie powiedział? Mógł przecież wyjść z domu i natknąć się niespodziewanie na przyczajonego fotografa - wpaść w zastawioną pułapkę. Ten facet pewnie zrobił Luke'owi to zdjęcie, na którym widać tyle gniewu, i zmyślił całą tę historię. A jeśli tak, to Lukę jest zdruzgotany tym, co opublikowały tabloidy. Zagniewanie Ashley zeszło na drugi plan, a w jej umyśle zaczęło dominować poczucie krzywdy. Nie chciała z tym czekać do jutra. Nie było lepszego czasu na telefon do Luke'a. Podniosła słuchawkę i wybrała jego numer. Proszę, niech to będzie pomyłka - pomyślała. Po trzecim sygnale odebrała matka Reagan. Ashley przedstawiła się i przeprosiła, że dzwoni tak późno. - Nic nie szkodzi. Nigdy nie gasimy światła przed jedenastą - odparła radosnym i przyjaznym głosem, który Ashley pamiętała ze ślubu Luke'a i Reagan. Ten ton jakby nie pasował do dzisiejszych publikacji. Prawdopodobnie nie czytała najświeższych tabloidów, w przeciwnym razie nie mówiłaby tak pogodnym głosem. W takim razie może Lukę też ich nie widział.
186
RS
Przez chwilę rozmawiały, pytając jedna drugą, co słychać, po czym mama Reagan poszła po Luke'a. - Halo? - szorstko zaczął Lukę, jakby został odciągnięty od czegoś dużo ważniejszego niż rozmowa z siostrą. - Hej - odparła Ashley, idąc z telefonem do salonu i siadając wygodnie na sofie. Powściągnij mój gniew, Boże... Daj mi łagodne słowa - pomodliła się w duchu. Zaczęła się wpatrywać w wiszące na przeciwległej ścianie zdjęcie przedstawiające wszystkich Baxterów, zrobione w czasie, kiedy jeszcze żadne z nich nie było po ślubie. - Myślałam, że będziesz czekał na telefon ode mnie - powiedziała. - Dlaczego? Ashley zrobiła minę. - Mówię o tabloidach. Widziałeś je, prawda? upewniła się. - Jedna z kobiet u mnie w pracy przyniosła ich całe mnóstwo - oznajmił bezbarwnym głosem. - No i co? - nie wiedziała, jakiś słów użyć, aby przejść do sedna sprawy. Nabrała powietrza. - To, co napisali... powiedziałeś im to? - spytała wreszcie. - Nie muszę ci się tłumaczyć - wymamrotał te słowa tak cicho, że ledwie je usłyszała. - Czyli naprawdę im to powiedziałeś? - zdziwiła się. - No dobrze - ten szorstki głos nie pasował do niego. - Powiedziałem to, i tak myślę. - Co?! - zawołała i skoczyła na nogi. - Dayne nie jest twoim bratem? Czy naprawdę tak czujesz? - Nie jest. Nie patrzę na niego tak jak ty, Brooke, Kari i Erin - Lukę wypuścił powietrze, słychać było, że jest zdenerwowany. - Mama i tata oddali go, Ashley. Wzrastał w innej rodzinie, co sprawiło, że jest synem innych ludzi. - Rozumiem - Ashley czuła, że zaczyna palić ją twarz. - Stąd twoje słowa: „To, że płynie w nim ta sama krew, nie oznacza, że jest jednym z Baxterów". - Tak - Lukę zmienił ton głosu. - Za późno się zorientowałem, że oni opublikują te słowa. Tak czy owak, nikt nie podziela mojego punktu widzenia. - Nie - podeszła bliżej do zdjęcia rodziny Baxterów i przyglądała się podobiźnie Luke'a. Co ci się stało, braciszku? - pomyślała. Jak mogłeś, wychowany przez Baxterów, nie nauczyć się, czym jest rodzina? Za wszelką cenę starała się być opanowana. - Twój punkt widzenia jest w tym
187
RS
momencie nieistotny. Podobnie mój czy naszych sióstr. To, co się liczy, to fakt, że mama kochała Dayne'a. Tata wciąż go kocha. Pomyśl o tym. Gdybyście oboje z Reagan oddali dziecko do adopcji, zanim urodził się Tommy, przez całe życie myślelibyście o nim, szukalibyście go, mając nadzieję, że jego życie jest wspaniałe, takie, o jakim zawsze marzyliście dla niego. Lukę milczał. - Moglibyście postanowić, że nie będziecie o nim rozmawiać, lecz to w żaden sposób nie spowodowałoby, że on stałby się mniej prawdziwy mówiła łamiącym się głosem. - Że nie byłby waszym synem. Lukę milczał jeszcze przez chwilę, a potem westchnął: - Zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Po raz pierwszy od miesięcy w jego głosie słychać było współczucie. Współczucie i ból. Prawdziwy Lukę, ten, którego oni wszyscy kochali, wciąż tam był. Może zagubiony, lecz gdzieś głęboko w środku nie zmienił się całkowicie. Ashley poszła z powrotem do kuchni. - No dobrze, skoro się ze mną zgadzasz, to dlaczego, Lukę?... Dlaczego to powiedziałeś? - dociekała. - Ponieważ lubiłem naszą rodzinę taką, jaka była - znów wstąpił w niego gniew, lecz już nie tak duży jak wcześniej. - Jaka była wtedy, gdy żaden fotograf nie gonił za mną ulicą, wykrzykując do mnie te wszystkie pytania - zaśmiał się, lecz w jego śmiechu nie było radości. - Kiedy nie musiałem tłumaczyć kobietom w pracy, że nie zorganizuję im randki z Dayne'em Matthewsem. Kiedy nie musiałem patrzeć, jak każde spotkanie rodzinne koncentruje się na jakimś sławnym człowieku. Gorycz, z jaką mówił Lukę, zaszokowała Ashley. Oparła się o najbliższą ścianę. - Tak na to wszystko patrzysz? - spytała. - Co się z tobą dzieje, Lukę? Między tobą i Reagan nie układa się dobrze, a teraz to? - nie pozwalała, aby wszedł jej w słowo. - Spędziłeś tydzień z Dayne'em w Los Angeles, pamiętasz? I mówiłeś nam, że Dayne to miły facet, autentyczny Ashley przeczesała palcami włosy. Mówiła dalej z przejęciem: Powiedziałeś nam wtedy, że on nie był ani trochę taki, jak wyobrażałeś sobie gwiazdora filmowego. Pamiętasz to? - Posłuchaj: to, co się dzieje pomiędzy Reagan i mną, to nasza sprawa powiedział rwącym się głosem. - Muszę iść. Malin płacze. Ashley się zastanowiła. Próbowała nasłuchiwać, lecz poza głosem Luke'a niczego nie było słychać. - Dobrze, ale musimy to dokończyć - powiedziała.
188
RS
Jej wzrok padł na inne zdjęcie - mały obrazek w ramce, przedstawiający Dayne'a, Kari, Brooke i ją nad jeziorem w święto 4 Lipca. - Nie możesz zmienić faktów. Dayne jest naszym bratem i będzie częścią naszej rodziny niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie. - Tak - odparł chłodniej niż wcześniej. - Ale może ja nie będę. Powiedział „do widzenia" i odłożył słuchawkę, zanim Ashley zdążyła wyrazić swoje oburzenie z powodu jego zachowania. A jak reszta rodziny poradziła sobie z nową sytuacją? Wszyscy musieli się z nią zmierzyć. Przede wszystkim każdy z nich musiał przebaczyć rodzicom, że przez tyle lat ukrywali przed nimi istotny fakt, jakim było posiadanie brata. Lecz jakim prawem mogli mieć pretensje do Dayne'a? On przecież nic tutaj nie zawinił. Został adoptowany przez misjonarzy i przeżył samotne dzieciństwo w indonezyjskiej szkole z internatem, a zanim ją ukończył, jego rodzice zginęli w wypadku lotniczym. Potem uczył się aktorstwa w renomowanej szkole UCLA i zagrał w wielu filmach, które stały się hitami. Nie miał wpływu na to, co nastąpiło później, na to, że znalazł się w centrum zainteresowania Amerykanów fascynujących się życiem gwiazd. Ashley zamknęła oczy i odwróciła się plecami do małej fotografii. Mogłaby jeszcze zrozumieć niepokój Luke'a wiążący się ze zmianami w ich rodzinie, gdyby nie spotkał wcześniej Dayne'a. Lecz przecież spędził z nim cały tydzień. Jak mógł negatywnie odnieść się do faktu, że Dayne jest jego bratem, po tym, jak poznał go osobiście? Zakryła twarz dłońmi. Boże... w naszym życiu jest pełno problemów - modliła się. - Nawet nie chcę próbować rozwiązywać ich sama. Usłyszała szczęk przekręcanego w zamku klucza i odgłos kroków. Spojrzała przez palce. Poczuła zapach dymu, zanim jej mąż zbliżył się do niej. - Ciężki wieczór? - Landon miał ciemne smugi na twarzy i na kombinezonie. Uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach pojawiło się współczucie. - Pocałowałbym cię, ale potem pachniałabyś podobnie jak ja. - Mieliście pożar? - spytała. Nie powinna się dziwić, jej mąż był przecież strażakiem. Jednak wciąż przechodziły ją dreszcze, kiedy dowiadywała się, że Landon stawał twarzą w twarz ze ścianą płomieni. Zwłaszcza po tym, jak dwukrotnie omalże nie stracił życia w płonącym budynku. - Ugasiliśmy go - położył hełm na ladzie, chwycił szklankę i napełnił ją wodą. - Nie ma ofiar ani rannych, to była tylko płonąca hurtownia. - Przetarł oczy wierzchem dłoni. - To było tylko trochę niebezpieczne. Nic poważnego.
189
RS
Ashley opuściła podbródek. - Landon... mówisz mi wszystko, prawda? upewniła się. - Tak - przekrzywił głowę jak Cole, kiedy się do niej wdzięczył. - Było wyjątkowo bezpiecznie. Wyobraziła go sobie poruszającego się w budynku pełnym płomieni i spadających, palących się belek. - Nieważne. Dzięki Bogu już jesteś w domu. Puścił do niej oko i przytaknął: - Jestem. - Potem połknął szklankę wody czterema haustami i znów ją napełnił, - Skoro już bawimy się w zgadywanki, powiedziałbym, że twój wieczór mógł być cięższy od mojego. Roześmiała się. Kiedy wszedł, musiał przecież widzieć ją stojącą w kuchni i zakrywającą twarz dłońmi. Śmiech zrobił jej dobrze, lecz nie przeciągała go. Zrobiła poważną minę. - Był naprawdę zły. Rozmawiałam z Lukiem. - O tabloidach? - Landon był w domu, kiedy Ashley wróciła z całą stertą magazynów. Nie miał czasu ich przeczytać, lecz widział zdjęcia i wiedział, że wiadomości nie będą wspaniałe. - Tak - wskazała ręką na brukowce leżące na krześle kuchennym. Powiedział, że Dayne nie jest jego bratem - po raz pierwszy odkąd otworzyła pierwsze z czasopism, jej oczy zrobiły się wilgotne. - Ale on jest naszym bratem. A teraz cała ta sprawa może podzielić rodzinę - podeszła do niego bliżej i objęła go. - Nie dbam o ten zapach. Potrzebuję cię. Landon przytulił ją i pogłaskał po plecach. - Kochanie, nic nie podzieli twojej rodziny. Ani czas, ani odległość, ani nawet śmierć - pocałował ją w czubek głowy. - Z pewnością nie to. Zapach tylko przypomniał jej, jak ma dobrze. Landon wyszedł szczęśliwie z kolejnego pożaru, a Bóg przyprowadził go bezpiecznie do domu. Jeszcze jeden raz. – Dzięki - powiedziała i przytuliła się do niego. - Za co? - Za to, że zawsze wiesz, co powiedzieć - cofnęła się o krok. - Weź prysznic. Zrobię ci kanapki. Sięgnął po hełm. - Wiesz, co myślę? -Co? - Myślę, że jutro powinnaś zrobić sobie wolne popołudnie i trochę pomalować. - Hm... - uśmiechnęła się. Upłynęło już kilka tygodni od ostatniego razu, kiedy wyciągnęła pędzle i usiadła przed sztalugą i pustym płótnem. - To brzmi świetnie - zmarszczyła nos. - Ale obie z Kari zabieramy rano dzieci do parku, a potem po obiedzie mam spotkanie w teatrze. - Kiedy zaczęła
190
RS
mówić o kolejnej sprawie, poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. - A potem jeszcze dom Katy i Dayne'a - opadły jej ramiona. - Nawet nie wiem, od czego zacząć. W oczach Landona widać było miłość, zrozumienie i siłę. - Zacznij od tego, od czego zawsze zaczynamy, Ash - wskazał ręką w górę. Uśmiechnął się i poszedł do przedpokoju, a potem udał się schodami na górę w stronę ich pokoju. Ashley patrzyła za nim, jak odchodzi, zdumiona tym, jak bardzo ją kocha, jak bardzo zawsze ją kochał. W chwilach takich jak ta był dla niej oparciem. Wiedziała, dlaczego - powiedział jej bowiem: „Zacznij od tego, od czego zawsze zaczynamy, Ash...". I oczywiście zamierzała to zrobić. Już to dziś robiła. Jednak gdzieś w głębi bała się, że modlitwa jej nie pomoże. Ale była w błędzie. Przecież zawsze powinna się modlić z wiarą i ufnością. Wzburzone wody w jej sercu uspokoiły się, poczuła spokój i teraz wzniosła swój głos do Boga, a potem pomodliła się jeszcze razem z Landonem, kiedy wziął prysznic i zszedł na dół. Modlili się o to, aby Bóg usunął gorycz i gniew z serca Luke'a i zastąpił je współczuciem, a także o to, o co modlili się codziennie - aby Dayne obudził się i w pełni wyzdrowiał. Tym razem prosili także, aby Ashley nie zyskała jednego brata tylko po to, aby stracić innego. Trzy minuty po tym, jak skończyli, zadzwonił telefon. Landon skoczył na nogi i pobiegł do kuchni. Odebrał i po chwili już szedł z powrotem w stronę Ashley. Wyglądał tak, jakby próbował ukryć uśmiech. - To do ciebie, twój tata. - Dzięki - Ashley wstała i sięgnęła po telefon. Jakoś wszystko się ułoży. Bóg zawsze był wierny, niezależnie od tego, czy nastał teraz czas błogosławieństwa czy wzrostu, triumfu czy próby. Jej matka zawsze mówiła: „W podróży życia będzie lepiej, jeśli zajmiemy miejsce pasażera i pozwolimy Bogu kierować. Ponieważ w drodze mogą nas zaskoczyć niespodziewane zakręty". A z niektórych zakrętów tylko Bóg może nas wyprowadzić. Przyłożyła słuchawkę do ucha i powiedziała: - Słucham? - Ashley... - głos ojca był jakiś dziwny, zdawało się, że płacze. Ashley zmarszczyła brwi. Dlaczego on był zmartwiony? Pewnie chodziło o Elaine. Widocznie jej tata i jego przyjaciółka się pokłócili. Przeszło jej przez myśl, że może ich kłopoty mają związek z tym, jak potraktowała Elaine tego wieczoru, kiedy pomagała ojcu w kuchni. Ta kobieta nie miała prawa ingerować w sprawy jej rodziny. Jakieś niesnaski pomiędzy jej tatą i
191
RS
Elaine były tylko kwestią czasu. Ojciec wspomniał któregoś dnia, że od tygodni nie rozmawiał ze swoją przyjaciółką. To ucieszyło Ashley. Jej ojciec potrzebował czasu, aby uporać się ze swoimi wspomnieniami. Przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha. - Tato, czy wszystko w porządku? - podniosła wzrok i zerknęła na Landona. Uśmiechał się mocniej niż w którymkolwiek momencie dzisiejszego wieczoru. - Nie... nie mogę w to uwierzyć - zaczął jej ojciec i próbował odchrząknąć. - Co? - tu nie chodziło o Elaine. To było coś ważniejszego. Dużo ważniejszego. Potrwało jeszcze chwilę, zanim zaczął, lecz kiedy mówił, słowa popłynęły ciurkiem, jedno za drugim. - Chodzi o Dayne'a. Obudził się.
192
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
RS
Reagan usiadła na podłodze naprzeciwko Tommy'ego i Malin. Budowali wieżę z dużych klocków lego i robiła, co mogła, aby nie zasnąć. Wyczerpanie stawało się częścią jej życia. - Tommy potrzebuje zielony! - zawołał Tommy, który niedawno zaczął dość dobrze mówić. Z jasnobrązowymi włosami i dużymi niebieskimi oczami robił się coraz bardziej podobny do Lukę'a. Reagan sięgnęła ponad dywanem i znalazła zielony klocek. - Proszę podała synkowi. Tommy był pochłonięty arcydziełem, które powstawało przed nim. Położył klocek we właściwym miejscu, klasnął w dłonie i zawołał: - Duży zamek! Kiedy oboje dostrzegli Malin, było już za późno. Jeszcze nie potrafiła chodzić, ale według Reagan raczkowała szybciej niż jakiekolwiek inne dziecko w jej wieku. Dotarła do budowli Tommy'ego i opierając się o nią, próbowała się podnieść. Reagan w ostatniej chwili zdążyła ją złapać, lecz na uratowanie wieży było już za późno. Przewróciła się na podłogę i rozleciała na pięć części. Tommy wrzasnął i zastygł w bezruchu. Potem odwrócił się i krzyknął: Nie, Mali, nie! Zła! Malin nie rozumiała, co spowodowało gniew jej brata, i kiedy powiązała go z tym, że omal nie upadła, wygląd jej twarzy się zmienił. Otworzyła usta i wybuchnęła płaczem. Problem polegał na tym, że płacz Malin bardzo przypominał krzyk, a nawet napad histerii. - Tommy, proszę... - Reagan wstała, podniosła Malin i posadziła ją sobie na biodrze. Krzyki córki były tak głośne, że wątpiła, czy Tommy mógł ją w ogóle usłyszeć. - Twoja siostra nie chciała zniszczyć wieży. Mama pomoże ci ją odbudować. Tommy też zaczął płakać. Potem spojrzał na Malin, wycelował w nią palec i wydał z siebie odgłos przypominający wystrzał z pistoletu. - Tommy ją zastrzelił! - oznajmił malec. - Cudownie - wymamrotała pod nosem Reagan. Przesadziła Malin na drugie biodro i zniżyła głowę do poziomu Tommy'ego. - Nie strzelamy do ludzi, Tommy. Mówiłam ci to. Zostawiła Tommy'ego szlochającego w samym środku sterty kloców, z palcem ciągle uniesionym i gotowym do strzału, i zaniosła Malin do kuchni. Smoczek mógłby poprawić atmosferę, gdyby tylko udało się go znaleźć.
193
RS
Reagan szukała obok zlewu, pomiędzy puszkami i w koszyku stojącym przy lodówce, gdzie zwykle trzymała zapas. Lecz po smoczku nie było śladu. Nagle zadzwonił telefon, więc pobiegła odebrać. - Halo? - zapytała podniesionym głosem, próbując przekrzyczeć płacz. - Cześć - powiedział Lukę i przerwał na chwilę. - Co się dzieje? -To tylko kolejne... - poprawiła zsuwającą się Malin - kolejne szczęśliwe popołudnie. - Aha. No tak... - mówił zbyt cicho, aby go można było słyszeć w tym hałasie. - Co? - przechyliła na bok owocarkę. Gdzie ten smoczek?! - Nie słyszę cię. - Nieważne - tym razem już krzyczał do słuchawki. - Do zobaczenia wieczorem. - Świetnie - zakończyła rozmowę bez pożegnania. Malin coraz głośniej zanosiła się płaczem. Wyciągała rękę po swój smoczek i wołała: - Monio... monio. - Potem odchyliła głowę do tyłu i zaczęły jej się trząść ramiona. Reagan już wiedziała, że zaczyna się napad histerii, do którego prawdopodobnie przyczynił się ból uszu. Wczoraj zdiagnozowano u Malin kolejną infekcję uszu, trzecią w ciągu sześciu tygodni. Lekarz mówił nawet o operacji i wszczepieniu jej specjalnych rurek. Reagan już ledwie dawała sobie radę z problemami dotyczącymi uszu Malin i ostatnią fascynacją Tommy'ego, jaką były pistolety. Wczoraj chłopiec miał badania kontrolne. Kiedy pielęgniarka mierzyła mu ciśnienie krwi, on powoli spojrzał na nią w górę i zrobił gniewną minę. Reagan, huśtająca na kolanie jęczącą Malin, wiedziała, co zaraz się wydarzy. Miała jednak nadzieję, że się myli. Kiedy rękaw urządzenia do pomiaru ciśnienia zacisnął się na drobnym ramieniu Tommy'ego, jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej gniewne. Zrobił z palca pistolet, wycelował nim w pielęgniarkę i wydał z siebie odgłos wystrzału. W tej samej chwili lekarz, którym był jakiś młody mężczyzna, wybuchnął śmiechem. Lecz pielęgniarka zrobiła niezadowoloną minę i posyłając Reagan niemiłe spojrzenie, wycedziła przez zęby: - To nie było śmieszne. Jeszcze pielęgniarka nie skończyła swej pracy, a już malec wypowiedział to, co ostatnio mawiał coraz częściej w takich sytuacjach: „Tommy zastrzelił ją". Lukę uważał, że całe to zajście było zabawne. I faktycznie, Tommy był jedyną osobą, która potrafiła go rozśmieszyć do rozpuku. Reagan usilnie próbowała przekonać syna, że powinien strzelać wyłącznie do jakiegoś zbłąkanego dinozaura czy tygrysa, któremu udało się
194
RS
zakraść do ich domu, i przez jakiś czas faktycznie tak robił. Niespełna tydzień temu wybiegł ze swojego pokoju, celując palcem przed siebie i strzelając głośno. Okazało się, że właśnie oczyszczał mieszkanie z siedmiu dinozaurów, sześciu wężów, czterech niedźwiedzi, dwóch tygrysów i roju pszczół. Lecz już godzinę później Tommy uciekał przed nią i zanim udało jej się go złapać, odwrócił się i strzelił prosto w nią. Matka ostrzegała Reagan, że ta dwójka może jej się dać we znaki jeszcze bardziej. I miała rację. Reagan zerknęła do drugiego pokoju. Tommy przeniósł się na tapczan. Leżał na brzuchu i płakał, ukrywszy twarz w poduszce. Jestem beznadziejną matką - pomyślała. Nawet w ciągu dnia nie mogę poradzić sobie z tą dwójką. Malin uniosła głowę, ponownie wyciągnęła rękę i znów zaczęła zawodzić. - Mama, monio! - darła się wniebogłosy. - Wiem, skarbie - Reagan przyspieszyła kroku, gorączkowo przeszukując kuchnię. Smoczek musiał gdzieś tutaj być! Za każdym razem, kiedy ktokolwiek z nich zobaczył go na podłodze, podnosił go, mył i odkładał właśnie tutaj, aby był pod ręką w chwilach takich jak ta. Zdmuchnęła z oczu grzywkę i ciągle szukała. Szuflada ze sztućcami, kredens, chlebak... Nigdzie nie było smoczka. Problem polegał na tym, że czasami Tommy znajdował go na ladzie, gdzie powinien leżeć, albo w koszyku i gdzieś go chował. - Tommy schował monio Mali - wołał wówczas radośnie. Szuflada na plastikowe opakowania, miejsce, gdzie matka Reagan przechowywała uchwyty do garnków... Ciągle nic. Proszę, Boże, pomóż mi. Reagan pobujała Malin, która próbowała się wyrwać. - Już dobrze, kochanie. Cicho. Mama szuka smoczka. Otworzyła szufladę z podkładkami i kolejną z drobiazgami kuchennymi. W końcu, jako ostatnią, otworzyła szufladę z rupieciami i... był tam smoczek. Ukryty skarb. Chwyciła go i wsadziła Malin do ust. Malin zaczęła go ssać tak, jakby od tej czynności zależało całe jej życie. Potem oparła głowę na ramieniu Reagan i zaczęła cichutko kwilić. Reagan oparła się wolną ręką o ladę i złapała oddech. Kiedy to zrobiła, rzuciła okiem na zawartość szuflady. Opaski gumowe, paragony, baterie, para złamanych okularów przeciwsłonecznych... Po prawej stronie, na samym wierzchu, leżała jakaś papierowa sterta wyglądająca na nieprzeczytane listy. Co prawda Tommy nie ogłaszał, że poza smoczkami zdarza mu się chować także pocztę, lecz Reagan nagle zaczęła coś podejrzewać.
195
RS
Po częściowym uspokojeniu Malin i ograniczeniu płaczu Tommy'ego do cichego zawodzenia dochodzącego z sąsiedniego pokoju podniosła papierową stertę i rozłożyła koperty na blacie. Było oczywiste, że żadna z nich nie została otwarta. Westchnęła i zaczęła je przeglądać. Rachunek za telefon komórkowy, reklama karty kredytowej, wyciąg bankowy dotyczący ich karty kredytowej... Reagan zrobiła minę. Dziwne - pomyślała. Ostatnia koperta była odręcznie zaadresowana do Luke'a i do niej. John telefonował kilka razy od tamtego wieczoru, kiedy słyszał ją płaczącą do słuchawki. Najpierw Reagan miała nadzieję, że rozmowy z ojcem spowodują jakąś zmianę w zachowaniu Luke'a, lecz nie było widać żadnej różnicy. Lukę nie mówił nikomu o tym, co działo się w jego wnętrzu. Malin w końcu zasnęła. Reagan zaniosła ją do łóżeczka. Kiedy położyła małą, przyglądała jej się jeszcze przez chwilę. Była taka kochana, kiedy spała. Pracownik opieki społecznej, który odpowiadał za jej adopcję, powiedział im, że proces przyzwyczajania się może trwać dość długo. Reagan zastanawiała się, czy trudności, które mają z córką, są związane z nieprzyzwyczajeniem małej lub infekcją uszu, czy też biorą się stąd, że Reagan nie umie sobie poradzić z dwojgiem dzieci. Tak czy inaczej, miała nadzieję, że przynajmniej przez godzinę będzie trochę spokoju. Poszła do kuchni, powłócząc nogami, znużona, samotna i poirytowana zachowaniem Luke'a. On w ogóle nie rozumiał, przez co ona codziennie musi przechodzić. Wczoraj w południe Malin nie pozwalała sobie wpuścić kropli do uszu. Reagan znów spóźniła się do pracy i jej przełożony to odnotował. Płacili jej tak niewiele, że zastanawiała się, czy warto w ogóle zawracać sobie tym głowę. Kiedy weszła do kuchni, przypomniała sobie o liście. Szybkie spojrzenie na pokój stołowy upewniło ją, że Tommy już się uspokoił. Przekręcił się na bok, a włosy sterczały mu na wszystkie strony. On i Malin odbywali drzemkę o tej samej porze. Reagan podniosła kopertę, nacisnęła kilka przycisków w sprzęcie grającym wbudowanym w ścianę i poczekała chwilkę, aż łagodna muzyka instrumentalna wypełni mieszkanie. Potem przeniosła się na rozkładany fotel stojący w pokoju stołowym i otworzyła kopertę. Wewnątrz były dwa arkusze papieru. Na pierwszym z nich znajdował się odręczny list od ojca Luke'a. Jak wynikało z daty, został napisany ponad tydzień wcześniej... Zacisnęła zęby. Muszą porozmawiać z Tommym o chowaniu poczty. Odnalazła pierwszą linijkę i zaczęła czytać. Drodzy Luke'u i Reagan,
196
RS
Znalazłem jeden ze starych listów matki Luke'a i wewnątrz było coś, co napisała i skopiowała dla każdego z dzieci. Chciałem, żebyście to otrzymali jak najszybciej. Przeczytajcie to i poproście Boga, aby pomógł wam jak najlepiej realizować to, co ten list zawiera. Reagan poczuła, jak topnieje jej serce. Czyżby John przeszukał listy Elizabeth i znalazł coś, co może pomóc im przetrwać te trudne chwile? Dotknęła palcami ust. Nikt już nie miał czasu na takie gesty. Pomyślała o Luke'u, prawdopodobnie siedzącym teraz ze spuszczonym wzrokiem przy biurku, niemającym najmniejszej ochoty wracać do domu, do niej i do dzieci. Gdyby tylko byt bardziej podobny do swojego ojca - pomyślała i czytała dalej. W każdym razie, Luke'u, myślę, że Twoja matka napisała w tym liście coś naprawdę ważnego. Wszyscy powinni to przeczytać. Lecz sądzę, że ucieszyłaby się gdyby się dowiedziała, że w tym trudnym dla Was czasie Bóg wydobył ten list na powierzchnię specjalnie dla Was. Żałuję, że nie ma jej tutaj i że nie może sama Wam go wysłać. Porozmawiajmy jak najszybciej. Kocham Was. Tata Reagan znów się wzruszyła. Ten człowiek był tak bardzo otwarty, tak przejęty życiem swoich dzieci... Jej matka też była zaangażowana w podobny sposób. Kilka tygodni temu dała jej pewną radę. Przypomniała Reagan, że powinna szukać sposobów, aby dodawać Luke'owi pewności siebie i otuchy. Przez większość czasu trzymała się jednak z boku, więc Reagan przypuszczała, podobnie jak Lukę, że jest nimi rozczarowana i chce, aby jak najszybciej się od niej wyprowadzili. To, że matka Reagan trzymała się z boku, było prawdopodobnie bardzo rozsądne, zwłaszcza odkąd mieszkali razem. Reagan łączyły bardzo bliskie relacje z matką, a ta zawsze chętnie pomagała córce przy dzieciach. Bardzo rzadko dawała jej jakieś porady dotyczące wychowania, więc nie było to irytujące. Reagan opuściła pierwszą kartkę na kolana i otworzyła drugą. Była to kopia tego, co napisała Elizabeth. Na samej górze znajdował się napis: „Dziesięć tajemnic szczęśliwego małżeństwa - od mamy". Oczy zaszły jej łzami. Kiedy przeczyła te słowa, zatęskniła za ojcem. Z dwojga rodziców on był bardziej uczuciowy, bardziej przejmował się wszystkim. To do niego szła Reagan, kiedy jakiś chłopak złamał jej serce albo nie mogła dogadać się z przyjaciółką. Lecz on nie należał do osób lubiących pisać, nie zostawił po sobie tak bezcennych skarbów jak ten, który właśnie trzymała. Powoli przeczytała listę.
197
RS
1. Bóg ma was tutaj, abyście służyli sobie wzajemnie. Miłość wyraża się w służbie. 2. Kobiety potrzebują szacunku i opieki. Kochaj swoją żonę tak, aby wiedziała, że byłbyś w stanie oddać za nią swoje życie. Nie ustawaj w umawianiu się z nią na randki i w podziwianiu jej. Miejcie wspólne hobby znajdźcie coś, co daje radość wam obojgu. 3. Często się śmiejcie. Reagan przerwała w tym miejscu i otarła oczy. Gdyby notowała wyniki, Lukę uzyskałby zero punktów. Rzadko pomagał przy dzieciach. Nie byli na randce, odkąd zaczął się uczyć do egzaminu adwokackiego. Było to wiele miesięcy temu. Z niczego już się razem nie śmiali, a jedyną rzeczą, którą robili razem, było ścielenie łóżka każdego ranka. Gdyby Elizabeth miała rację - a z pewnością ją miała - nie powinno dziwić, że ich małżeństwo przechodzi kryzys. Jeszcze raz przetarła oczy i czytała dalej. 4. Bądźcie cierpliwi. Miłość szybko się rozpada pod ciężarem niezaspokojonych oczekiwań. Reagan wpatrywała się w tę linijkę. Poczuła wyrzuty sumienia. No dobrze, może też ponosi jakąś odpowiedzialność za tę sytuację. 5. Poświęcajcie więcej czasu na poprawianie samego siebie, a nie współmałżonka. 6. Nie trwajcie w złości wobec siebie. Biblia mówi: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce". Przebaczenie niech będzie waszym nawykiem. 7. Postanówcie sobie zdecydowanie, że rozwód nie może być dla was żadnym rozwiązaniem. 8. Uczcie się języków miłości. Nie wszyscy ludzie okazują miłość albo przyjmują ją w ten sam sposób. Ty chcesz mieć wymasowane plecy, a twojemu współmałżonkowi zależy na czystej kuchni. Języki miłości są dosyć proste: wzajemna służba, znajdowanie czasu dla drugiego, fizyczny dotyk, prezenty, słowa podziwu i akceptacji. Uczcie się ich. Miłość jest lepiej przyjmowana, kiedy jest wyrażana językiem, którym mówi druga osoba. 9. Słowa podziwu są językiem miłości, który rozumieją wszyscy mężczyźni. 10. Mężczyźni są urodzonymi przywódcami. On nie może przewodzić, dopóki ona nie okaże mu zaufania. Jeśli kochasz swojego męża, wzmacniaj jego poczucie własnej wartości. Pewni swej wartości mężczyźni nie szukają miłości poza domem.
198
RS
Reagan przeczytała listę ponownie. Łzy polały się strumieniami po jej twarzy, gdy poczuła wyrzuty sumienia niby ciężki koc owinięty wokół ramion. Dwa ostatnie punkty to dokładnie to, o czym mówiła również jej mama. Lecz Reagan całkowicie zignorowała jej radę. Teraz ujrzała te sugestie w nowym świetle. Uważała się za okropną żonę. Ale nie tak do końca, nie na tyle, aby cokolwiek musiała zmieniać, a to dlatego, że uważała się za ofiarę, za męczennicę. Jej matka bezskutecznie próbowała przekonać ją w tej jednej kwestii, tak istotnej dla jej męża. Jednak dopiero kiedy Reagan przeczytała słowa Elizabeth, w pełni zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo zawiodła Luke'a. Uważała, że ona sama nie musi się poprawić, to przecież Lukę miał złe nastawienie. Tylko Lukę się zmienił na niekorzyść. Odłożyła kartkę na kolana, aby nie zmoczyły jej łzy. Trwała w złości na Luke'a. Gdyby była szczera z samą sobą, musiałaby przyznać, że kiedy mówili o separacji, niemalże widziała już siebie rozwiedzioną i wiążącą się z kimś lepszym, z kimś, kto będzie inaczej - łagodniej - odnosił się do niej. A języki miłości? Reagan nawet nie pomyślała nigdy o czymś takim. Łzy powoli przestawały płynąć, otarła policzki. A jakim językiem miłości się posługiwała? Nie dawała mu prezentów. Nie przywiązywała wagi do rzeczy materialnych. Rzeczywiście, były to sprawy ważne, lecz nie na tyle, aby mogły stanowić jej sposób wyrażania miłości. Jeszcze raz przeczytała punkt o językach miłości. Gdyby musiała wybrać jeden z nich, byłby to dotyk. Uwielbiała trzymać się z Lukiem za ręce i przytulać się do niego, czuć, że jest blisko niego. Zresztą, doprowadziło to do poważnego kryzysu w ich relacji, kiedy jeszcze mieszkali w Bloomington. Jako następny wybrałaby czas - obecność Luke'a obok, kiedy zajmuje się dziećmi, chodzenie z nim na spacery. Chciałaby wiedzieć, że Lukę jest dla niej. Według Elizabeth jeszcze ważniejsze było to, aby znać język miłości Luke'a. Jeśli jego matka miała rację, to oznaczało, że Reagan nigdy nie podjęła świadomego wysiłku, aby kochać Luke'a tak, jak on tego pragnął. Słowa afirmacji? O tym powiedziała jej matka kilka tygodni temu. A ona postępowała dokładnie na odwrót, przez większość czasu zadając pytania. Usłyszała samą siebie: „dlaczego się spóźniłeś?", „kiedy oni wreszcie dadzą ci podwyżkę?", „dlaczego nie pomagasz mi więcej?"... Znowu łzy napłynęły jej do oczu. Takie wypowiedzi prowadziły jedynie do tego, że był przygnębiony, miał niskie poczucie wartości. Ale dlaczego
199
RS
nie posłuchała własnej matki? Dlaczego dopiero teraz dotarło to do jej serca? Reagan zamrugała, aby strząsnąć łzy i móc widzieć. Co jeszcze mogłaby robić dla Luke'a? Odpowiedź pojawiła się niemal natychmiast. Oczywiście wzajemna służba. Jej mąż uwielbiał, kiedy prasowała jego koszule albo przepisywała mu na komputerze jakieś sprawozdania, gdy musiał przynieść pracę do domu. Coś jeszcze przyszło jej do głowy. Nie dalej jak w ubiegłym tygodniu warknęła na niego, że jest taki wycofany i gruboskórny. Matki Reagan nie było w domu, więc dzień miała cięższy niż zwykle. Kiedy Luke przyszedł do domu, obiad nie był jeszcze gotowy. Nie wściekał się, lecz poszedł się przebrać i spędził godzinę na przyrządzaniu kurczaka i ryżu, a potem na sprzątaniu. Posunął się w tych porządkach aż tak daleko, że pozdejmował z kuchenki palniki i dokładnie umył każdy z nich. Przez ten czas ona zdążyła już położyć dzieci do łóżek. Kiedy później weszła do kuchni, spojrzała na niego i rzuciła ironicznie: - Wielkie dzięki. Luke odwrócił się i spojrzał na nią zdumiony. - Co to niby ma znaczyć? spytał. Popatrzyła z gniewem. - To znaczy, że spędziłam całą noc z dziećmi, przesiedziałam też z nimi cały dzień. A gdzie ty jesteś? - wskazała ręką na kuchnię. - Tutaj, zajmujesz się sobą. Na wspomnienie tamtego wieczoru zrobiło się jej bardzo przykro. Jeśli Luke lubił, kiedy robiło się dla niego różne rzeczy, być może sprzątnięcie kuchni było jego sposobem na okazanie jej miłości. Może ich małżeństwo się rozpadało, ponieważ mówili do siebie innymi językami?... Kiedy zastanowiła się nad ostatnim punktem na liście Elizabeth, poczuła, jak ze smutku ściska ją w gardle. Odkąd powrócili do siebie i zaczęli wspólne życie, Lukę walczył o zapewnienie im solidnych podstaw, o to, aby mogli godnie żyć. On był chłopakiem, przez którego była w ciąży. Rzucił się w ramiona innej kobiety, kiedy ona doznała największej straty w życiu. Oczywiście, sporo też było jej winy w tym wszystkim. Próbował przecież do niej dzwonić, lecz ona nie odbierała jego telefonów, była zbyt przerażona stratą ojca i świadomością, że jest w ciąży. Wciąż jednak nie znajdowała powodów, dla których miałaby mówić mu jakieś komplementy. Raczej stawała się wobec niego jeszcze bardziej niechętna. Jasne, w porządku... możemy jeszcze raz spróbować - myślała. A kiedy wzięli ślub, on automatycznie stał się odpowiedzialny za ich życie. Podjął studia dzienne, miał na głowie dziecko, a jeszcze do tego mieszkał z
200
RS
matką żony. Ileż razy pytała go, kiedy wreszcie skończy te studia, kiedy zda egzamin adwokacki albo kiedy nareszcie będzie pełnoprawnym adwokatem. Robił, co mógł, lecz i tak na razie nie był w stanie zapewnić im utrzymania. Przynajmniej nie na poziomie, który wyznaczały jej oczekiwania. A to już było coś innego. Pozwalała, aby Lukę obwiniał jej matkę o myślenie, że on nie spełnia ich oczekiwań, lecz tak naprawdę przez cały czas były to oczekiwania Reagan. Jaką krzywdę wyrządzała Luke'owi poprzez swe nadmierne oczekiwania i ciągłe krytykowanie go? Położyła kartki jedna na drugiej i złożyła je w taki sposób, w jaki były włożone do koperty. Potem położyła je na stole obok siebie i podciągnęła kolana do piersi. Małżeństwo było tak trudne, wymagało tyle pracy. Ostatnio nawet przestała lubić Luke'a. Zastosowanie rad Elizabeth w praktyce będzie teraz trudniejsze niż na początku. Gdyby je wówczas znała... Kochała Luke'a i wierzyła, że Bóg ma dla nich plan, plan na szczęśliwe małżeństwo i wspaniałe życie, w którym każdy dzień jest lepszy niż poprzedni. Przemiana nastąpi tylko wówczas, kiedy w swoim życiu będzie kochała Chrystusa, wierząc, że On da jej takie małżeństwo, o jakim marzyła. Spojrzała wstecz na swoje życie i na naciski, jakim podlegał Luke. A wszystko bez żadnego wsparcia z jej strony. Nic dziwnego, że był sfrustrowany odkryciem, iż Dayne jest jego bratem. Ciężko pracował przez ostatnich kilka lat, otrzymując od niej niewielkie wsparcie. Aż tu nagle dostał wiadomość, że jego biologiczny brat jest multimilionerem i do tego jeszcze gwiazdorem filmowym. Przemknęło jej przez myśl pewne wspomnienie, kiedy dawno temu oboje z Lukiem odwiedzali jej ojca na samym szczycie World Trade Center. Luke był wtedy przekonany, że wszystko im się uda, pewny siebie. Powiedział jej, że pewnego dnia chciałby mieć biuro podobne do gabinetu jej ojca. A może nawet pracować po sąsiedzku. Och, Luke... - myślała - miałeś tak wysokie aspiracje, tak pozytywny obraz przyszłości. Co ci się przydarzyło? I niespodziewanie usłyszała w swoim wnętrzu odpowiedź. Przydarzył mu się grzech. Nie tylko jemu, ale im obojgu. Postąpili wbrew planowi, który miał dla nich Bóg, i teraz ich problemy, przynajmniej niektóre, były wynikiem złych działań, które podjęli. Prawdopodobnie dlatego nie mogła się przemóc, aby go chwalić. Gdzieś w głębi serca może wciąż obwiniała go o pokrzyżowanie jej planów - chciała skończyć college jako świetna
201
RS
lekkoatletka, chodzić na randki, podróżować, a potem, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment, wyjść za mąż. Reagan pociągnęła nosem i wstała, zabierając list z powrotem do kuchni. Będą teraz ponosić konsekwencje swoich wyborów. Lecz Bóg zaplanował dla nich lepszą przyszłość niż to życie, które teraz wiedli. Udało się jej przetrzymać tę sytuację. Wybiła już trzecia, a dzieci ciągle spały. Luke'a nie będzie w domu jeszcze przez co najmniej dwie godziny. Miała więc czas, aby podjąć jakieś działanie już teraz, dziś. Zanim ciężar jej niespełnionych oczekiwań spowoduje, że ich miłość rozleci się całkowicie.
202
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
RS
Luke nie mógł się skoncentrować. Od kolegów z pracy wciąż dostawał cięgi z powodu nowo zdobytej sławy. Kobiety z innych pięter w jego biurze były pełne zachwytu, kiedy dowiedziały się o tym, że jest bratem Dayne'a. Dwie z nich zdążyły nawet złożyć mu niedwuznaczne propozycje. Wieści już się rozeszły i koledzy z pracy nie mogli się powstrzymać od żartowania sobie z niego. - Czy mogę prosić o autograf, Dayne... oj, chciałem powiedzieć Lukę? kpił sobie jeden, a pozostali wybuchnęli śmiechem, tak jakby ta sytuacja była wyjątkowo zabawna. Szef Luke'a, Joe Morris, był jedynym, który się nie śmiał. Kiedy dowiedział się o artykułach, wezwał Luke'a do siebie i rzucił magazyn na biurko pomiędzy nich. - Co to jest? - spytał. Lukę musiał myśleć błyskawicznie. Na początku próbował mówić swobodnym głosem: - Dopadł mnie jakiś facet - odchylił się do tyłu i wzruszył ramionami. - Potem rozdmuchał całą sprawę ponad miarę. - Co ma znaczyć ten twój komentarz? - Joe był bliski gniewu. - Nie obchodzi mnie, czy Dayne jest twoim bratem. On jest jednym z najlepszych klientów tej firmy. - Oczywiście, mam tego świadomość - Lukę próbował uśmiechnąć się beztrosko, lecz mu to nie wyszło. - Chciałem mu tylko powiedzieć, że nie mogę nic powiedzieć na temat Dayne'a. On nie wychowywał się razem z nami. Zmarszczki wokół oczu Joego stały się jakby mniej widoczne. - To ma sens, jak sądzę - stwierdził. - Ten fragment o byciu Baxterem... - Luke wskazał ręką w stronę gazety - mówi tylko tyle, że odnalezienie brata na tym etapie życia nie oznacza, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Joe kiwnął głową w zamyśleniu. Potem wziął czasopismo i rzucił je na stos papierów. - Od tej chwili uważajmy trochę bardziej na to, co mówimy prasie - dodał. To było cztery dni temu. Sprawy z Joem ułożyły się dobrze, lecz echo tego incydentu jeszcze nie przebrzmiało. Cały czas Luke miał przed sobą wyjaśnienie, które winien był rodzinie. W minionym tygodniu ponownie spotkał tego samego fotografa i tym razem zachował się znacznie lepiej. Jeśli ten facet chce zrobić mu zdjęcie, niech robi. Jakoś to zniesie. Luke nie utrudniał mu pracy, ale też nie odwracał się w stronę, z której słyszał pytania i pstrykanie aparatu.
203
RS
Całkowicie zignorował tego człowieka i szedł dalej, patrząc prosto przed siebie. Fotograf nie miał co liczyć na no, że Luke Baxter zrobi z siebie głupca po raz drugi, to było pewne. Luke przeglądał plik kartek leżących na jego biurku. Był to przypadek przejęcia firmy, a jego zadanie polegało na znalezieniu odpowiedniego sposobu postępowania prawnego umożliwiającego wnioskodawcy, którym był poważny klient, wygranie sprawy. Współpracował z radcą prawnym klienta, lecz prace postępowały wyjątkowo powoli. Telefon do Reagan ani trochę nie poprawił mu nastroju. Wyglądało na to, że ostatnio zachowanie ich dzieci ograniczało się jedynie do krzyku i płaczu. A z Reagan wcale nie było lepiej. Odsunął krzesło od biurka. Pomyślał, że może jeśli napije się kawy, lepiej zniesie dzisiejsze popołudnie. Miał właśnie wstać, gdy Joe otworzył drzwi i wszedł do środka. - Lukę - śmiał się - musimy porozmawiać. - Dobrze - Lukę odchylił się do tyłu i wskazał ręką stojące naprzeciwko niego krzesło. Szef nie wyglądał na bardzo surowego, kiedy był w dobrym nastroju. Joe zignorował propozycję, aby usiąść na krześle. Podszedł bliżej i oparł się wolną ręką o biurko. W drugiej trzymał jakąś kopertę. - Nie uwierzysz w to - rzucił. Lukę zamrugał. Nie miał pojęcia, o czym mówi Joe ani co wprawiło go w tak dobry nastrój. Milczał, aby Joe mógł mówić dalej. - A zatem siedzę sobie wczoraj w swoim biurze, zastanawiając się, jak bez zatrudniania kolejnego adwokata możemy dodatkowo obsłużyć jeszcze dziesięciu klientów dobijających się do nas, a tu nagle dzwoni telefon zachichotał. - Zgadnij, kto? W odpowiedzi Lukę zmarszczył brwi i rzucił: - Nie mam pojęcia. - Agent Dayne'a Matthewsa! Facet mówi mi, że następnego dnia dostanę od niego paczkę, i żebym rzucił na nią okiem. Lukę wciąż nie miał pojęcia, w jaki sposób cała ta historia miałaby go dotyczyć. Skrzyżował ręce i starał się wyglądać na odpowiednio zainteresowanego. - W końcu przed kilkoma minutami ta przesyłka została dostarczona do mojego gabinetu i przed chwilą zdążyłem ją otworzyć. W środku był ten oto list - pomachał nim przed Lukiem. - To pisemna prośba sporządzona przez Dayne'a jeszcze przed wypadkiem. Jesteś gotów, żeby to usłyszeć? - Myślę, że tak - odparł Lukę i przełknął ślinę. Wtedy Dayne nie mógł jeszcze wiedzieć, że Lukę żywi do niego jakąś urazę.
204
RS
- No dobrze, posłuchaj - spojrzał Lukę'owi w twarz. - On chce, abyś po tym, jak zostaniesz adwokatem, rozważył możliwość przeniesienia się do naszego biura w Indianapolis i pracował wyłącznie nad jego kontraktami i akcjami - wyprostował się i rzucił list na biurko Luke'a. Tu jest wszystko. Zależy mu na tym, żebyś u nas pracował, ale chce mieć wyłączny dostęp do twoich usług - Joe znów się zaśmiał. - I posłuchaj jeszcze tego. Chce, żeby twoje wynagrodzenie było dwukrotnie wyższe od stawki, którą my moglibyśmy ci zaproponować. On za to zapłaci - wyjaśnił. Zwiesił ręce po bokach w sposób, który dawał do zrozumienia, że jest zbyt zszokowany, aby powiedzieć coś więcej. Świat Luke'a mocno się zachwiał i zaczął wymykać mu się spod kontroli. Musiał chyba śnić na jawie. W końcu dopadła go ta piątkowa depresja. Joe Morris przecież nie mógł tego powiedzieć. Lukę zerknął na swojego szefa i spytał: - Czy on chce, abym pomyślał o przeniesieniu się do Indiany? - Dokładnie. Czy nie o tym mówiłeś przez ostatni rok? Ze chciałbyś się tam z powrotem przenieść? - Tak, ja... - Lukę pomasował sobie kark i próbował cokolwiek z tego zrozumieć. Czyżby Dayne zamierzał zwiększyć stawkę, którą płacił firmie, aby Lukę mógł otrzymywać pensję dwukrotnie wyższą od typowego początkowego wynagrodzenia adwokata? Spojrzał Joemu w oczy. - Czy mówi pan poważnie? - Oczywiście - Joe się uśmiechnął. Zrobił krok wstecz i oparł się o ścianę. - Będzie nam tu ciebie brakowało, ale to pozwoli nam zadowolić jednego z najlepszych klientów i umożliwi zatrudnienie na twoje miejsce dwóch adwokatów na pełny etat - wyrzucił w górę ręce. - Wszyscy wygrywają. Joe podniósł list. - Zrobię dla ciebie kopię. To bełkot prawny, projekt przygotowany przez jego agenta - zrobił kilka kroków w stronę drzwi i się zatrzymał. - Teraz, kiedy Dayne wybudził się ze śpiączki i wraca do zdrowia, będziesz musiał dać mi odpowiedź tak szybko, jak to tylko możliwe. Dayne chce rozpocząć płacenie twojego wynagrodzenia od 1 listopada, co oznacza, że powinieneś zakończyć tutejsze sprawy w ciągu najbliższych kilku tygodni i spędzić listopad z rodziną, czekając na wyniki egzaminu. Spędzić listopad w Bloomington, ze swoją rodziną? Opuścić to miasto i mieć wynagrodzenie umożliwiające wzięcie kredytu na zakup domu położonego mniej niż godzinę drogi od miejsca, gdzie mieszkają jego siostry i ojciec? Luke w żaden sposób nie byłby w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego.
205
RS
Idąc do drzwi, Joe zawołał: - Hej, Baxter!... - Tak? Uśmiechnął się szeroko do Luke'a. - To dobrze, że nie myślałeś tak, jak opisały to te szmatławce. Wygląda na to, że Dayne bardzo poważnie traktuje fakt, że jest twoim bratem. Te słowa uderzyły Luke'a jak maczeta. Joe zamknął za sobą drzwi. Luke usiadł na krześle, był oszołomiony. Go teraz z tabloidami? Dayne się obudził, więc Luke będzie musiał spotkać się z rodziną. Nie rozmawiał z Ashley ani z ojcem o poprawie u Dayne'a. Z tego, co zrozumiał, propozycja pracy dla niego została już złożona. Teraz wszystko zależało tylko od niego. Lecz nawet jeśli tak przedstawiała się ta sprawa, nie to było najważniejsze. Dayne wyciągnął do niego rękę, tak jak potrafił najlepiej ofiarowując mu pracę jego marzeń, i to podając mu ją jak na tacy. Dayne, który dopiero ostatnio zaczął żyć jak prawdziwy chrześcijanin, okazał się dużo lepszym człowiekiem, niż się wydawało. Luke pomyślał o artykułach opublikowanych przez tab-loidy. Dlaczego był tak małostkowy, dlaczego tak łatwo zaatakował Dayne'a? Przecież on w żaden sposób nie zasłużył sobie na mściwość i kąśliwe uwagi. Luke poczuł na sobie ogromny ciężar wstydu, przygniatający go do tego stopnia, że aż nie mógł normalnie oddychać. Został wychowany w przekonaniu, że miłość zawsze była jedyną i najlepszą odpowiedzią na wszelkie sytuacje, które niesie ze sobą życie, że ludzie siedzący z nim wokół stołu w salonie zawsze będą jego najbliższymi przyjaciółmi. Jak więc doszło do tego, że zachował się tak podle? W ciągu następnych dziesięciu minut łajał się za tak podłe zachowanie. Potem, podobnie jak stopniowo kończy się noc i nastaje brzask, zaczął widzieć te sprawy w innym świetle. Nikt nie zadzwonił do niego, aby poinformować go, że oferta Dayne'a została wycofana. Może więc jego brat jeszcze nie widział tych czasopism, a może ktoś mu wytłumaczył całą tę sytuację w taki sposób, że nie poczuł się wstrząśnięty. W każdym razie może jeszcze nie jest za późno. Mógł przecież zadzwonić do Dayne'a, przeprosić za tabloidy i spróbować go przekonać, że nie chodziło o żadną osobistą urazę. A przy okazji mogli porozmawiać o propozycji Dayne'a. W drodze do domu zatelefonował do szpitala, lecz pielęgniarka poinformowała go, że Dayne prosił, aby podczas rehabilitacji nie łączono żadnych rozmów. Obiecała, że przekaże Dayne'owi wiadomość od Luke'a. Lukę wyłączył telefon, był rozczarowany. Pomyślał, że poleci do Los Angeles, jeśli to umożliwi mu wyjaśnienie Dayne'owi całego tego zajścia.
206
RS
Postąpił okropnie, a dziwna gorycz i zazdrość, które odczuwał, nie były wcale winą Dayne'a.. Gdy wieczorem przestąpił próg mieszkania, wciąż przerabiał w umyśle wszystkie możliwe scenariusze przyszłych wydarzeń. - Reagan, ja... zaczął. Kiedy ją ujrzał, ugięły się pod nim kolana. Ostatnio chodziła ciągle w spodniach od dresu i podkoszulkach i prawie zawsze kiedy wracał do domu, wyglądała tak, jakby właśnie wróciła z maratonu. Dziś było inaczej. Założyła czarne spodnie i jasnobrązową jedwabistą bluzkę. Miała starannie uczesane włosy i zrobiony makijaż. Jej mina nie była dwuznaczna. Miała głębokie, skruszone i pełne tęsknoty spojrzenie, którego nie widział u niej od miesięcy. Podeszła do niego i objęła go w pasie, nie odrywając od niego oczu. - Przepraszam szepnęła. - Przepraszam? Co się dzisiaj działo? Ktoś musiał się za niego modlić - tylko to przyszło Luke'owi na myśl. Kciukiem odgarnął z oczu Reagan jej blond grzywkę. Kochanie, za co? - spytał. W jej oczach błyszczały łzy. Zrobiła krok do tyłu i wyciągnęła z kieszeni list. - Proszę - podała mu go. - Mama czyta teraz dzieciom, więc mamy czas tylko dla siebie - kiwnęła głową w stronę listu. - Przeczytaj go, a wszystko zrozumiesz. Wziął go i przyglądał mu się z uwagą. - Od mojego taty? - spytał zdziwiony. Uśmiechnęła się, a łzy w jej oczach wezbrały. - I od twojej mamy wyjaśniła. Lukę nie był pewien, czy dziś będzie jeszcze w stanie unieść jakieś niespodzianki, lecz otworzył list od razu. Reagan poprowadziła go do sofy przy oknie - tam, gdzie ostatnio tyle razy kłócili się ze sobą - i usiedli na niej razem. Po przeczytaniu pierwszej kartki wiedział, czego dotyczy list. To, co dla niego robił jego tata, ujęło go za serce, poczuł, jak bardzo ojcu na nim zależy. Chwycił drugą kartkę i zaczął czytać. Jego serce stało się już twarde jak kamień, lecz każda z tajemnic przekazywanych przez matkę kruszyła kolejny jego kawałek. Jego rodzice zawsze byli obrazem prawdziwej miłości małżeńskiej, a teraz jego matka dzieliła się z nim swoją mądrością w chwili, kiedy potrzebował jej najbardziej. Każdy kolejny punkt, który napisała, znajdował oddźwięk w głębi jego serca; wiedział, że tak właśnie powinien postępować.
207
RS
Przez całe życie obserwował swoich rodziców, lecz nie wypełniał żadnego z przekazywanych mu zadań. Nic dziwnego, że jego małżeństwo znajdowało się w stanie rozpadu. Lukę złożył list i przycisnął go do serca. Dopiero wówczas popłynęły po jego twarzy łzy, które wzbierały w nim, odkąd po raz pierwszy usłyszał dziś o zamiarach Dayne'a wobec niego. Tak bardzo tęsknił za matką. Ona zawsze kochała go taką wyjątkową miłością, prawiła mu komplementy i zachęcała do realizacji marzeń. Lukę na chwilę odsunął na bok to, o czym napisała matka, i pomyślał, że tęsknota za nią nie usprawiedliwia go ani nie tłumaczy faktu, że tak okropnie traktował żonę. Siedząca obok niego Reagan patrzyła na swoją ślubną obrączkę i kręcąc nią, czekała, aż Lukę skończy czytać. Po chwili odłożył list i odwrócił się do niej. - Reagan... - zaczął i wziął ją za rękę, splatając delikatnie palce z jej palcami. - Czy ty wybaczysz mi kiedykolwiek? - „Ty"? - zaśmiała się, lecz w jej głosie słychać było cichutki szloch. - To moja wina. Nie... nie kochałam cię tak, jak na to zasługujesz. Ani przez chwilę. I miałam wobec ciebie wygórowane, zupełnie nierealistyczne wymagania. Przysunął się do niej bliżej i wziął ją w ramiona. - To był jakiś obłęd. Byłem humorzasty i taki małostkowy, i... - pocałował ją w czoło i przybliżył twarz do jej twarzy. Przez całe życie patrzyłem, jak moi rodzice żyli według tych dziesięciu tajemnic miłości, ale te kilka ostatnich miesięcy było takie... sam nie wiem - dotknął ustami jej ust. - Było takie, jakbym całkowicie zapomniał o tym, co to jest miłość - dokończył. - Oboje o tym zapomnieliśmy. - Czy możesz mi wybaczyć? Pozwól mi to wszystko nadrobić - znów ją pocałował, tym razem bardziej namiętnie. - Tak bardzo mi cię brakowało, tak bardzo. - Wiem. Ale ja też nie dawałam ci takiego wsparcia, jak powinnam odchyliła się lekko do tyłu i spojrzała mu prosto w oczy. - Lukę, jeśli nie mówiłam tego wcześniej, chcę ci powiedzieć to teraz. Jestem z ciebie taka dumna - uśmiechnęła się. - Robisz, co możesz, aby budować naszą przyszłość, a nie wiem, czy kiedykolwiek dziękowałam ci już za to - w jej głosie pobrzmiewał żal. - Tak mi strasznie przykro. Przez następne pół godziny tulili się do siebie, całowali, mówili o wspólnym spędzaniu czasu i o językach miłości. Lukę uśmiechnął się, kiedy stwierdziła, że dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo ważne, oprócz słów podziwu, było dla niego pomaganie sobie.
208
RS
- W końcu się domyśliłam, że kiedy sprzątasz w kuchni, próbujesz mi powiedzieć, że mnie kochasz. Prawda? - mówiła, głaszcząc go delikatnie po twarzy. - Tak - przytaknął, czując się trochę jak głupiec. - A ty potrzebowałaś przede wszystkim tego - dodał, mając na myśli pieszczoty i wzajemną bliskość. - Mmm... Właśnie. Kiedy kończyli rozmawiać, uśmiechnęła się do niego szeroko i rzekła: Mam dla ciebie niespodziankę. - Niespodziankę? - zdziwił się Lukę, bojąc się, że nie uniesie już niczego więcej. Jeszcze nie powiedział jej przecież o propozycji Dayne'a. - Chodź .- zaprowadziła go do kuchni, a tam - niczym z jakiegoś kolorowego czasopisma - stał stół przygotowany do uroczystej kolacji, nakryty obrusem, ze świecami i chińską porcelaną. Zapach grillowanej ryby wypełniał kuchnię, a na kuchence stały dwa garnki pełne ryżu i warzyw. Miał właśnie powiedzieć, że nie powinna była tego robić, tak się przepracowywać, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. - Wzajemna służba, tak? - upewnił się. Reagan uchwyciła jego spojrzenie, wzięła go za ręce i powiedziała: Kocham cię, Luke. I będę to mówiła takim językiem, w jakim chcesz tego słuchać. W tej chwili do kuchni weszła matka Reagan, niosąc Malin na ręku i prowadząc obok Tommy'ego. - Dzieci już umierają z głodu - powiedziała i uśmiechnęła się niepewnie. - Czy już czas na kolację? - To czas na wiele spraw - odparł Luke i objął ramieniem Reagan. Potem kucnął i wyciągnął ręce do Tommy'ego. - Tatusiu! - zawołał Tommy, podbiegł do niego i zarzucił mu ręce na szyję. - Tommy głodny. - Tak - przytaknął Luke i chwycił syna w ramiona. Potem spojrzał wymownie na Reagan, dając jej do zrozumienia, że zawsze będzie jej wdzięczny za ten wieczór, za jej chęć naprawy ich małżeństwa, za to, że była gotowa dać ich miłości jeszcze jedną szansę. Luke potarł nosem o nos Tommy'ego i stwierdził: - Ale przede wszystkim to czas na kolację. Był to taki posiłek, jaki Luke zapamiętał z dzieciństwa: dobre jedzenie, wspaniała rozmowa i uczucie miłości, które dodawało mu skrzydeł. Kończyli już posiłek, kiedy Tommy zaczął głośno uderzać łyżką o talerz. - Bum, bum, bum - wołał. Uśmiechnął się szeroko do Malin i znów uderzył łyżką o talerz, tym razem mocniej. - Patrz, Mali. Bum, bum, bum!
209
RS
Luke miał już coś powiedzieć, lecz matka Reagan była bliżej dziecka. Położyła dłonie na jego ręce, spojrzała na niego stanowczo i powiedziała: Tommy, twój talerz nie jest bębenkiem. - Wyjęła mu łyżkę z dłoni i położyła ją obok talerza. - Musisz jeść jak dżentelmen. Tommy spojrzał na babcię, a potem na talerz. Zmarszczył brwi i zrobił grymaśną minę. Potem powolnym ruchem zrobił z dłoni pistolet i wycelował w babcię. Przymknął nawet jedno oko, aby dokładniej wymierzyć. Luke wiedział już, co się wydarzy za chwilę, lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić, aby powstrzymać syna, Tommy wydał z siebie głośny odgłos wystrzału. Potem teatralnie spojrzał poprzez stół na Reagan. - Tommy zastrzelił ją oznajmił i kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć, że babcia nie będzie stwarzać już żadnych problemów. - No... - matka Reagan gwałtownie nabrała powietrza i dodała z błyskiem w oku: - To nie było ładne zachowanie, Tommy. Lukę spojrzał na Reagan. Kąciki jej ust drżały, podobnie jak jego. Jej matka miała rację. Zachowanie Tommy'ego było całkowicie niewłaściwe. Lukę i Reagan mieli jeszcze wiele do zrobienia. Musieli wychować dwoje dzieci i w tym samym czasie uczyć się wzajemnej miłości. Lecz w tej chwili, kiedy ich serca w końcu zawarły ze sobą sojusz, zastosowali jedną z tajemnic szczęśliwego małżeństwa. Głośny, zrywający boki, oczyszczający śmiech.
210
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
RS
Dayne oparł równo drążek na ramionach i starając się trzymać plecy prosto, zgiął nogi w kolanach. Obniżył się dziesięć, może piętnaście centymetrów. Jeszcze trochę... jeszcze trochę więcej - pomyślał. Całe jego ciało trzęsło się, jakby był na głodzie narkotykowym; grał kiedyś coś takiego w jednym z filmów. W końcu zmusił się do zejścia niżej o jeszcze kilka centymetrów. Potem resztką sił się wyprostował. - Dziesięć - wysapał i gwałtownie nabrał powietrza w płuca. Odetchnął głęboko jeszcze kilka razy. Katy pomogła mu przełożyć sztangę nad głową i położyć ją ponownie na stojak. - Tym razem chyba było najlepiej - stwierdziła. - Dzięki - uśmiechnął się do niej, lecz po chwili radość zniknęła z jego twarzy. - Musi być lepiej - dodał. Wyglądała tak, jakby na chwilę wstrzymała oddech, jakby nie była pewna, czy ma coś powiedzieć. Potem odetchnęła, czując się pokonana. Może zbytnio się forsujesz. - Nie - zaprzeczył, pokuśtykał do najbliższej ławki, chwycił swój ręcznik i otarł twarz. Strumyczki potu spływały po jego twarzy. W całym swoim życiu nie doświadczył nigdy takiego bólu. Rzucił ręcznik, sięgnął po butelkę z wodą i wypił połowę. Potem spojrzał na Katy i oznajmił: - Chcę stąd wyjść. - Wiem - powiedziała Katy z obawą w głosie. - Ale musisz być ostrożny. Powrót do zdrowia jest pewnym procesem, pamiętasz? Powiedzieli ci to fizjoterapeuci. - Tylko że ten proces musi przebiegać szybciej - odparł Dayne. Zakręcił butelkę z wodą, rzucił ją na podłogę i spojrzał na swoje nogi. Wciąż nie były w pełni sprawne, chociaż lekarze uważali, że za jakiś czas powinny znów funkcjonować normalnie. Był już w pełni wybudzony, a jego procesy myślowe przebiegały sprawnie, tak jak przed wypadkiem. Teraz został przeniesiony do ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie także Katy musiała wywiązywać się ze swojej obietnicy. Miała spędzać z nim tak dużo czasu, jak to możliwe, dopingując go i zachęcając do ćwiczeń. Dayne był już trochę ponad tydzień w ośrodku rehabilitacyjnym i teraz lepiej rozumiał słowa doktor Deming na temat możliwości opuszczenia szpitala. Nawet przy dużym wysiłku, jaki wkładał w poszczególne ćwiczenia, proces powrotu do zdrowia był niewiarygodnie powolny. - Teraz kolejne - zadecydował. Leżał plecami na ławce i rękami unosił prawą nogę, tak aby stopa wylądowała w końcu na czarnej powierzchni
211
RS
ławki. Wysiłek powodował, że brakowało mu tchu, więc robił przerwę, aby nabrać sił i dalej podnosić kończynę. Następnie wykonywał to samo ćwiczenie z lewą nogą, podciągając ją do tej samej pozycji, co prawą, tak że stopy i kolana obu nóg znajdowały się obok siebie. - Chcesz, żebym ci pomogła? - spytała niepewnie Katy. - Nie tym razem - wahał się jednak na tyle długo, że w końcu sięgnął po jej rękę i dodał łagodnym tonem: - Dzięki. Nie zrobiłbym tego bez ciebie. Zmarszczyła brwi, niepokój odmalował się na jej twarzy. Usiadła na krześle naprzeciwko niego. - Będę liczyć - zaproponowała. Dayne skupił całą swoją energię na mięśniach brzucha. Na początku potrzebował jej pomocy do podnoszenia nóg, potem, po kilku dniach, pomagała mu trzymać razem kolana, kiedy on wykonywał ćwiczenia. Teraz potrafił je robić bez jej pomocy. Kiedy podciągał się do góry, napinał się z całej siły i trząsł się tak mocno, że z trudem utrzymywał się na ławce. Miał wydychać powietrze przy każdym ćwiczeniu, lecz czasami nie był w stanie oddychać i wykonywać ćwiczenia jednocześnie. Tak właśnie było tym razem. Wstrzymał oddech i podnosił się coraz wyżej i wyżej, aż łokcie dotknęły kolan. - Raz - Katy przesunęła się na krześle. - Na pewno dobrze się czujesz? Opuścił tułów, boki pracowały mu z wysiłku. - Tak - odparł i spojrzał na nią. - Proszę, Katy... dopinguj mnie. Nie zachęcaj mnie do poddania się. Zagryzła wargę i kiwnęła głową. - Dobrze, spróbuję. Znów się uspokoił. Potem, wkładając całą swoją siłę w mięśnie brzucha, podniósł tułów. - Dwa - tym razem w głosie Katy słychać było znacznie więcej zachęty. Dasz radę, Dayne. No, dalej. Ćwiczyło mu się lepiej, kiedy myślał o czymś innym, a liczenie Katy dochodziło do niego jakby z oddali. Tym razem cofnął się myślami do pierwszych chwil po przebudzeniu. W tych dniach miał problemy z przypomnieniem sobie najprostszych rzeczy. Mimo to był w stanie odtworzyć przebieg zdarzeń. Trzeciego dnia po wybudzeniu poprosił Katy o pokazanie mu zdjęć z wypadku, tych, które pojawiły się w tabloidach. - Trzy - usłyszał głos Katy. Poczuł wściekłość, kiedy sobie uświadomił, jaką cenę przyszłemu zapłacić za szaleństwo paparazzich. Jego agent sprawdził możliwość wytoczenia im procesu, ale kiedy dwaj mężczyźni z tej grupy zostali postawieni w stan oskarżenia, Dayne zdecydował nie ingerować w tę
212
RS
sprawę. Miał zbyt wiele powodów do radości, aby tracić czas na zajmowanie się tabloidami. - Cztery. No, dalej... Wypadek był przerażający. W zasadzie nikt nie dawał mu szans na przeżycie, a brak uszkodzeń mózgu był po prostu cudem. Rozmawiał z Johnem i podziękował mu za to, że odwiedził go wraz z Katy i Ashley. Kiedy czuł, że mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, przypominanie sobie rodziny wyciągającej do niego ręce dodawało mu sił. - Pięć - głos Katy był pełen determinacji. - Jesteś w połowie, kotku. Dalej, dalej... Dowiedział się o wyznaniu Randi, o tym, że była nim zainteresowana, ale miał nadzieję, że teraz bardziej interesowała się jego wiarą. Wszystkie jego modlitwy poza jedną zostały wysłuchane. Teraz prosił Boga tylko o to, by opuścić ośrodek rehabilitacyjny w takim czasie, aby na Święto Dziękczynienia być w Bloomington. - Sześć. Bardzo tego pragnął. Przynajmniej dwa razy dziennie fizjoterapeuci mówili mu, że to się nie uda. - Robisz niewiarygodne postępy, Dayne, ale musisz zrozumieć. Twoje mięśnie nie były używane przez miesiąc. Oceniliśmy stan, w jakim obecnie jest twoje ciało, i musimy trzymać się pierwotnego planu. Trzy tygodnie rehabilitacji na każdy tydzień, który spędziłeś w śpiączce. - Siedem. Dasz radę, Dayne. Mignęło mu przed oczami własne odbicie w lustrze i przez kilka sekund nie mógł nic zrobić. Miał bardzo czerwoną twarz, a żyły na skroniach pulsowały mu od wysiłku. Lewa noga była poważnie okaleczona ponad kolanem, a całe jego ciało wyglądało jak szkielet Dayne'a sprzed wypadku. Cieszył się, że ośrodek jest nieustannie strzeżony przed paparazzimi. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to zostać przez nich sfotografowanym w takim stanie. - Osiem. Najbardziej niezwykła w jego powrocie do zdrowia była nieustanna obecność Katy obok niego. Godzinami siedziała przy jego łóżku, modląc się o jego wybudzenie. Jak to się stało, że miał obok siebie kobietę, która ofiarowywała mu taką miłość? Przecież mogła być z nim przez tydzień, a potem pocałować go na do widzenia i modlić się za niego z oddali. Nikt nie wiedział, czy jego śpiączka potrwa miesiąc, trzy miesiące czy może rok. Lecz zgodnie z tym, co mówiła doktor Deming, Katy nie zawahała się ani przez chwilę i prawie go nie odstępowała.
213
RS
- Dziewięć - Katy poderwała się na nogi. - No dalej, jeszcze raz. Wyobraził sobie siebie i Katy, jak trzymając się za ręce, wchodzą do domu Baxterów i są witani przez całą jego rodzinę: Kari, Ryana i ich dzieci, Brooke, Petera i ich dziewczynki, Ashley, Landona i ich chłopców, Erin, Sama i ich cztery córeczki oraz Luke'a, Reagan i ich dwoje dzieci. Na honorowym miejscu przy stole będzie siedział John Baxter. Przez chwilę Dayne pomyślał o tym, jak by to było wzrastać wśród tych ludzi. Spędzać z nimi Święta Dziękczynienia, Boże Narodzenie i każdą inną uroczystość. Ta jedna chwila powodowała, że każdy wyczerpujący dzień rehabilitacji wart był wysiłku. - Dziesięć! - zawołała Katy i położyła mu rękę na ramieniu. - Dayne, to rekord. Oddychał tak ciężko, że nie mógł mówić. Wyciągnęła ręce, aby pomóc mu wstać z ławki, lecz lekko pokręcił głową. Wszystko, co robił samodzielnie, stanowiło kolejny krok w stronę wyzdrowienia. Usiadł resztkami sił, spuścił nogi na podłogę i oparł dłonie na kolanach. Podszedł do niego fizjoterapeuta. - Widziałem to - powiedział i zaśmiał się z niedowierzaniem. - Pracowałem z wieloma ludźmi, ale nigdy nie widziałem kogoś tak nieustępliwego. Mówię poważnie. Katy zrobiła długi wydech, widać było, że też jest zaskoczona. - Czy on nie przesadza? - spytała. - Ani trochę - odparł fizjoterapeuta. Był to świetnie zbudowany młody mężczyzna, jak mało kto znający się na tym, w jaki sposób przywrócić ciału sprawność. - Te ćwiczenia nie mogą mu zaszkodzić - zgiął kolana i pochylił się, aby obejrzeć nogę Dayne'a. - Najpierw ją wzmacniamy, a potem popracujemy nad jej motoryką. Bieganie, chodzenie zygzakiem między pachołkami - tego typu rzeczy. Dayne kiwnął głową i starał się nie czuć zbyt dużego zniechęcenia. Widzisz? Wcale nie było tego za dużo. Fizjoterapeuta pokręcił głową. - Muszę powiedzieć, że jak dotychczas twoje postępy są niewiarygodne - miał ze sobą jakieś tabelki i coś w nich sprawdził. - Nie chcę niczego obiecywać - rzekł - ale w tej chwili jesteś o tydzień do przodu. Możemy za kilka godzin zacząć rozciąganie, jeśli będziesz gotowy. - Będę. Fizjoterapeuta uśmiechnął się szeroko. - Podoba mi się twoja postawa. Do zobaczenia niebawem - kiwnął głową do Katy i poszedł przez salę gimnastyczną do swojego gabinetu.
214
RS
Poczucie klęski nadszarpnęło pewność siebie, którą do tej pory miał Dayne. Tydzień? Czyżby odjęto mu jedynie tydzień z planowanego trzymiesięcznego okresu rehabilitacji? On potrzebował większego tempa poprawy. Chciał skończyć sześć tygodni wcześniej i był gotów ćwiczyć nieustannie, aby to osiągnąć. Musiał odrabiać straty znacznie szybciej niż do tej pory. Sięgnął po ręcznik i przewiesił go sobie przez kark. - Muszę wziąć prysznic - oznajmił. - Będę w twoim pokoju - odparła Katy. - Hej - zawołał Dayne, uświadomiwszy sobie, jak bezdusznie zabrzmiały jego słowa. Zatrzymał się i chwycił ją za rękę. Spojrzenie na jej twarz zmiękczyło go. - Dzięki - dodał. Uchwyciła jego spojrzenie i nie przestawała patrzeć na niego. - Nie mogę uwierzyć, że mam cię z powrotem, Dayne - jej oczy powiedziały mu wszystko. - Zaczekam na ciebie. Dayne uśmiechnął się do niej. - Będę się spieszył. Chcę cię zapytać o twoją ostatnią rozmowę z Ashley. - Dobrze - już go nie pytała, czy potrzebuje jej pomocy. Fizjoterapeuta też o to nie pytał. Dayne ciągle jeszcze kulał, lecz to i tak było lepsze niż używanie chodzika, co według wcześniejszych przewidywań doktor Deming i terapeutów miało być konieczne przez pierwsze cztery tygodnie. Katy wyszła bocznymi drzwiami, a Dayne szedł powoli w stronę prysznica. Pół godziny później był już ubrany i świeżo wykąpany, lecz zarazem bardzo wyczerpany przez poranne ćwiczenia. Pokuśtykał przez poczekalnię do holu, który prowadził do jego pokoju. Gdy tak szedł, zwrócił jego uwagę jakiś kolorowy magazyn leżący na stoliku do kawy. Było tam jego zdjęcie i nagłówek mówiący o walce o życie, którą toczył. Lecz w prawym górnym rogu był inny tytuł: „Kłótnia rodzinna. Biologiczny brat Dayne'a szaleje". Dayne poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Jakieś plamy zaczęły mu tańczyć przed oczami i pot wystąpił mu na czoło. Co to było i dlaczego nikt mu o tym nie powiedział? Nie był jeszcze na tyle mocny, żeby się zdenerwować; próbował wykrzesać z siebie resztkę sił, żeby nie zemdleć. Jakoś udało mu się dojść do najbliższego krzesła. Ćwiczenia i prysznic doprowadziły go do ostateczności, a teraz to. Włożył głowę między kolana i skoncentrował się, żeby nie stracić przytomności. Kiedy te plamy zniknęły, usiadł powoli i chwycił czasopismo. Zostało wydane dziesięć dni temu. O co tu chodzi? - pomyślał. Ponownie przeczytał
215
RS
nagłówek. Wydawało mu się, że to jakiś okrutny żart. Artykuł musiał być o Luke'u, ale przecież Dayne rozmawiał z nim po tym, jak wybudził się ze śpiączki. Poza tym spędził z nim kiedyś tydzień i wszystko było wspaniale. Ale to miało miejsce, zanim poznał prawdę o ich pokrewieństwie. Czego w takim razie dowiedział się ten szmatławiec? Odpoczął chwilę i przewracał kartki, aż zobaczył zdjęcie Luke'a z rozzłoszczoną miną. To widzieli zapewne wszyscy. „Luke Baxter nie chce mieć nic wspólnego ze swoim sławnym bratem". Ten podpis przeniknął do serca Dayne'a i znacznie utrudnił mu oddychanie. Katy musiała o tym wiedzieć, dlaczego więc nic mu nie powiedziała? Z ogromnym niesmakiem przeczytał resztę artykułu, fragment dotyczący jego biologicznej rodziny, wypowiedzi Luke'a i wszystkie te brudy o każdym z jego rodzeństwa. Poczuł, że robi mu się słabo i niedobrze. Te wiadomości wybuchły wewnątrz jego serca jak bomba. Dlaczego?- pytał w duchu. Każdy z nas włożył w to tyle czasu, energii i wysiłku, a teraz co? Czyżby to wszystko poszło na marne? Serce waliło mu jak młot i znów zrobiło mu się słabo. Aby nie stracić przytomności, próbował skoncentrować się na muzyce poważnej płynącej z głośników na suficie i na szmerze dochodzącym od strony stojącego kilka metrów dalej akwarium. Kiedy to zrobił, usłyszał w swoim zdruzgotanym sercu pewien werset biblijny: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra". Z całych sił zacisnął powieki. Nie to, Panie - modlił się. Z tego nie wyniknie nic dobrego. Tak, synu. Z wszystkiego... tak obiecałem - usłyszał w sercu. Dayne poczuł uścisk w gardle. Nieczęsto słyszał, aby Bóg mu odpowiedział w tak wyraźny sposób. Otworzył oczy. Dobrze, spokojnie. Wypuść powietrze - mówił sobie. Posłuchał własnych rad i po kilku oddechach uczucie całkowitego braku sił opuściło go. Musiał teraz pomyśleć racjonalnie o tym artykule. Katy nie wspominała o nim, John także nie. To musiało coś oznaczać. Gdyby ten artykuł z tabloidu podzielił Baxterow, ktoś by mu o tym powiedział. A co z Lukiem? Jeszcze raz spojrzał na czasopismo i zaczął intensywnie myśleć. Paparazzi byli podstępni, gotowi zapłacić każdą cenę, byle tylko zdobyć sensacyjne informacje do tekstu. On sam stanowił najlepszy dowód. Może więc naciskali na Luke'a, aby im coś takiego powiedział? A może tylko przekręcili jego słowa? Katy i John prawdopodobnie unikali powiedzenia czegokolwiek, aby nie podsycać złości Dayne'a na tabloidy. Gniew nie pomoże mu odnaleźć siły,
216
RS
której tak potrzebował, aby stawić czoło rehabilitacji. Katy przypominała mu o tym za każdym razem, kiedy napomykał wypadku, i za każdym razem, kiedy wyrażał nadzieję, że fotografowie, którzy spowodowali wypadek, będą siedzieli w więzieniu. Znów odetchnął głęboko i przez chwilę poczuł się lepiej. Ale tylko przez chwilę. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Bez względu na to, w jaki sposób prasa wygenerowała ten artykuł, zdjęcie nie mogło kłamać. Luke z fotografii wyglądał na zupełnie innego chłopaka niż ten, z którym Dayne spędził tydzień w Los Angeles. Miał w sobie dużo złości - co do tego nie było wątpliwości. Może ten gniew był skierowany na fotografa, lecz co z wypowiedziami Luke'a? „To, że płynie w nim ta sama krew, nie oznacza, że jest jednym z Baxterow" - czyżby to naprawdę były jego słowa? Po tym wszystkim, co przeszedł, szukając Baxterow i próbując się do nich zbliżyć, po tym, jak bardzo tęsknił za rodziną, sam najlepiej wiedział, jak to się może skończyć. Czy nie ostrzegał przed tym Johna i Ashley? Baxterowie byli zwyczajnymi ludźmi. Życie w blasku jupiterów i oglądanie swoich zdjęć w kolorowych magazynach, które czytają miliony ludzi, mogło być dla nich zbyt trudne do zniesienia. I tutaj był tego dowód. „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra". Może Bóg chciał mu powiedzieć, że ten artykuł jest dowodem na to, że jednak nie powinien przeprowadzać się do Bloomington. Może jego całkowita rezygnacja ze swoich planów uchroni wszystkich Baxterów przed kolejnym ciosem wymierzonym w ich rodzinę. Oznaczałoby to, że nie spędzą razem Święta Dziękczynienia ani nie będzie żadnego domu nad jeziorem. W takim razie co z Katy? Ona nie chciała mieszkać w domu położonym przy plaży Malibu. Czuł, jak krwawi mu serce. Zanim zdążył wstać i pójść do swojego pokoju, usłyszał dobiegający z holu odgłos zbliżających się kroków. Potem zza rogu wyszła Katy. Niepokoiła się, widać to było po jej twarzy. Gdy go ujrzała, zatrzymała się nagle. - Dayne...! - zawołała, a jej wzrok padł na magazyn, który trzymał w dłoniach. Nie musiał już pytać, czy Baxterowie cierpieli z powodu tej nowej sytuacji, w której się znaleźli, ani czy wypowiedź Luke'a została właściwie przytoczona. Twierdzące odpowiedzi na te pytania znajdowały się w spojrzeniu Katy.
217
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
RS
Katy bała się o Dayne'a. Minęło dwa dni od chwili, kiedy znalazł tabloidy i przeczytał wypowiedzi Luke'a. Wydawało się, że w tym czasie stracił prawie całą motywację do ćwiczeń. Wkładał niewiele wysiłku w trening i terapeuci ostrzegli go, że jeśli nie zacznie bardziej się przykładać, straci ten tydzień, który wcześniej udało mu się nadrobić. Dayne siedział na łóżku i kończył obiad. - Lukę ma rację - stwierdził. - W czym? - Kary nigdy nie widziała go tak zamkniętego w sobie i niekomunikatywnego. Zaczęła nawet się zastanawiać, czy ich narzeczeństwo również nie jest zagrożone. - Nie jesteśmy braćmi. To, że płynie we mnie ta sama krew, nie oznacza, że jestem jednym z Baxterów - odsunął stolik obiadowy i z ogromnym wysiłkiem wciągnął nogę na łóżko. Potem drobnymi, niezgrabnymi ruchami sprawiającymi mu ból podsunął się wyżej. Kiedy znów zaczął mówić, brakowało mu tchu. - Muszę zadzwonić i odwołać swój przyjazd na Święto Dziękczynienia - starał się panować nad gniewem, lecz jego napięcie nie dało się ukryć. Było nawet widoczne na jego twarzy. - Tu jest mój dom, w południowej Kalifornii. Katy poczuła, jak ogarnia ją panika. Czy to jest jego dom? Czyżby to znaczyło, że nie widzi już dla nich wspólnej przyszłości? Czy oświadczając się jej, nie mówił o przeprowadzce się do Bloomington po to, aby nie narażać jej na szaleńczy tryb życia, w którym każdy ich ruch będzie rejestrowany przez paparazzich? Jej umysł i serce pędziły jak na złamanie karku, lecz nim otworzyła usta, pomodliła się. Czyżby Pan przyprowadził Dayne'a z progu śmierci tylko po to, aby kolejny raz powiedzieli sobie bolesne „do widzenia"? Czyżby miało to być ich ostateczne rozstanie? Drżąc, spojrzała na Dayne'a. Co się z nim dzieje? Dlaczego wszystko się rozpada? - pomyślała. I nagle w ciszy pokoju Dayne'a, gdzie jedynym dźwiękiem były dochodzące z zewnątrz kroki terapeutów, chodzących korytarzem tam i z powrotem, usłyszała, jak Bóg przemówił do jej serca w sposób tak bardzo wyraźny i zrozumiały jak nigdy dotąd: Zaufaj Mi, córko. Bądź spokojna i wiedz, że ja jestem Bogiem. Ta odpowiedź wypełniła wszystkie zmysły Katy i błyskawicznie spłynęła na nią fala nadziei, pokoju i siły. Bądź spokojna i czekaj - czy właśnie tego oczekiwał od niej Bóg? Czy oznaczało to, że miała stanąć z boku i pozwolić Panu prowadzić Dayne'a? Czy sama powinna jedynie pomagać mu, zachęcać go do ćwiczeń i czekać, aż rana się zagoi?
218
RS
Miała głębokie i pewne przeczucie, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Następnego dnia determinacja Dayne'a znacznie wzrosła. Podejmował każde zadanie, które przed nim stawiano, i niebawem wytłumaczył Katy swoje zachowanie: - Jestem aktorem. Może nadszedł czas, abym przestał walczyć z tab-oidami i po prostu uznał ich działanie za coś naturalnego w tej profesji - ściskał piłkę do softballa, pracując nad uchwytem. - Jeśli nie odnajdę drogi powrotnej, mogę stracić nawet to. Kary nagle zrozumiała, o czym mówi Dayne. Przestał już starać się o odnalezienie swego miejsca w rodzinie Baxte-rów. Zaczął od nich uciekać. Gdyby skupił całą swoją energię na grze i korzystaniu z uroków życia towarzyskiego, być może udałoby mu się uśmierzyć ból, który nosił w sercu, i znaleźć sposób, aby z nim żyć. Katy znów nie miała pomysłu, co zrobić ze swoim odkryciem. Lecz poprzedniego wieczoru słyszała głos Boga. Dopóki będzie czuła, że On ją prowadzi w tej sytuacji, pozostanie spokojna i będzie czekać. Będzie kochać Dayne'a mimo jego antypatii do wszystkich i wszystkiego wokół, będzie stać obok niego, choćby nawet nie potrzebował jej pomocy, i będzie wierzyć, że Bóg ofiaruje im wieczność, choć ich wspólna przyszłość stawała się coraz mniej prawdopodobna. Bailey skończyła niedawno odrabianie pracy domowej z matematyki, a teraz zbierała informacje na temat obozów dla internowanych, które powstały po ataku na Pearl Harbor. Tematyka związana z Pearl Harbor należała do ulubionych zagadnień jej nauczyciela historii. Tata i chłopcy poszli do parku z psem, a mama siedziała obok niej przy jednym z komputerów i rozmawiała z Ashley przez telefon. - Mogę się dowiedzieć, jakie okna zostały wstawione - powiedziała Jenny. Bailey od razu się domyśliła, o czym rozmawiają. Chodziło oczywiście o dom Katy i Dayne'a, a dokładnie o to, ile jeszcze zostało do zrobienia, by remont został zakończony. Bailey dodała do swojej kartoteki trzy kolejne fakty dotyczące obozów dla internowanych i skończyła przygotowania do zajęć. Zamknęła okienko z informacjami o wojnie i wpisała adres portalu MySpace. Początek roku szkolnego był tak ciężki, że od ponad miesiąca ani razu na niego nie zajrzała. Dzisiejsza próba do „Kopciuszka" była bardzo ciężka. Bailey grała jedną z niegodziwych córek macochy. Ta rola w pełni wykorzystywała jej
219
RS
umiejętności aktorskie i z pewnością pozwali jej rozśmieszyć publiczność. Connor był stangretem i podczas prób szło mu bardzo dobrze. Lecz nieobecność Katy odczuwali mocno. Bailey ogromnie za nią tęskniła, znacznie bardziej niż się wcześniej spodziewała. Katy nie tylko była najlepszym reżyserem, jakiego kiedykolwiek mieli, lecz także traktowała Bailey jak starsza siostra. Nawet mimo tego, że dom Flaniganów jak zwykle tętnił życiem, podczas nieobecności Katy czuć było jakąś pustkę. Strona wreszcie się otworzyła i Bailey klikała po kolei na zdjęcia nadesłane przez jej znajomych. Niektóre z nich były jej zdaniem naprawdę okropne. Dziewczyny, które w szkole średniej były miłe i niewinne, przysyłały swoje zdjęcia, na których piły alkohol na imprezach i obściskiwały się ze swoimi chłopakami. To było naprawdę obrzydliwe. Kliknęła wstecz kilka razy i weszła na stronę Tannera. Nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi, rzadko wysyłał tam jakieś zdjęcia czy komentarze. Lecz od czasu do czasu Bailey lubiła na nią zaglądać. W miejscu, gdzie określało się status, użytkownicy mogli odpowiedzieć, że zgadzają się na dany kontakt albo nie. Ucieszyła się, kiedy zobaczyła słowa: „Wyrażam zgodę na kontakt". Bryan Smythe - jeden z aktorów z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego - ciągle chciał zwrócić na siebie uwagę Bailey. Jego słowa zawsze były bardzo miłe i nie miała do nich zastrzeżeń, lecz za każdym razem, kiedy rozmawiała o nim z przyjaciółmi albo z rodzicami, doświadczała tego samego uczucia - że zbyt mocno stara się przekonać samą siebie, że to dobry chłopak, choć w rzeczywistości potrafił najprawdopodobniej jedynie ładnie mówić. Bryan nie brał udziału w „Kopciuszku". Należał teraz do szkolnej drużyny golfa, a to zabierało mu dużo czasu. Ale po zajęciach odzywał się do niej od czasu do czasu. Zawsze miał coś miłego do powiedzenia, na przykład: „Nie mogłem zasnąć wczoraj wieczorem, Bailey. Za każdym razem, kiedy zamykałem oczy, widziałem ciebie". Innym razem napisał w mailu: „Gwiazdy są niczym w porównaniu z twoimi oczami, Bailey". Bailey cieszyła się, że związała się z Tannerem. Był bardzo zajęty futbolem. Bez wątpienia stał się teraz liderem zespołu i była z niego dumna. Ponadto lubiła swobodę, którą jej zostawiał. Ze strony Tannera Williamsa nie czuła ani zazdrości, ani żadnych nacisków. Rozmowa, którą prowadziła siedząca obok niej mama, stała się bardziej ożywiona. - Ashley, będziemy musiały o czymś pomyśleć - mówiła jej matka spokojnym głosem, tak jak zawsze, kiedy ktoś był zmartwiony, tak
220
RS
jak wówczas, kiedy Bailey przeżywała jakieś trudne chwile. Lubiła u swojej mamy to, że potrafiła spojrzeć racjonalnie na coś, co wszyscy już dawno przekreślili. Teraz odwróciła się do mamy i wyszeptała: - Czy chodzi o dom? Matka przytaknęła i zakrywając słuchawkę, powiedziała szeptem: Ashley się obawia, że nie znajdzie do pomocy tylu ludzi, ilu będzie potrzebnych. Wciąż chce zakończyć do Święta Dziękczynienia. Bailey przyszedł do głowy pewien pomysł i aż poderwała się na nogi. Wiem! - zawołała. - Cicho - szepnęła Jenny i spojrzeniem przywołała córkę do porządku, pokazując jej ruchem ręki, aby ponownie usiadła. Gdy to zrobiła, zniżyła głos do szeptu i powiedziała: - Możemy poprosić o pomoc Chrześcijański Teatr Młodzieżowy. Wiele moich kolegów i koleżanek i ich rodziców na pewno chętnie się zgodzi i praca szybko pójdzie do przodu. Matka uśmiechnęła się i pokazała zaciśniętą pięść z uniesionym w górę kciukiem. Potem wstała i poszła z telefonem do sąsiedniego pokoju. Słuchaj, Bailey ma pewien pomysł... - dalej odgłos rozmowy przygasł. Bailey odwróciła się z powrotem w kierunku monitora, skupiając uwagę na stronie Tannera. Zawsze były tam komentarze od dziewczyn - jakichś podejrzanych nastolatek, które pisały kilka słówek w podobnym celu, w jakim wędkarz zarzuca haczyk z przynętą. Tanner rzadko im odpisywał. Raz na jakiś czas Bailey rzucała na to okiem i za każdym razem była zadowolona, widząc, że Tanner traktuje ją poważnie. Był po pierwsze dobrym przyjacielem, a po drugie lojalnym chłopakiem. Zaczęła przeglądać komentarze na jego stronie; przy każdym z nich znajdowało się zdjęcie osoby, która go przesłała. Wszystkie były przyzwoite, takie jak: „Hej, Tanner, mecz w piątek był naprawdę niezły. Byłeś najlepszy!" i „Northlake trzęsą się ze strachu, stary". Kilka dziewczyn powtarzało, jak wspaniale prowadził zespół. Mniej więcej w połowie strony znajdował się komentarz od dziewczyny, której Bailey nie mogła rozpoznać. „Wczorajszy wieczór był niesamowity, Tannerze Williams. Niebawem znów chętnie się z tobą spotkam! Zaplanuj to sobie. Już się nie mogę doczekać... nie mogę się doczekać... ha, ha. Potrafisz mnie rozbawić". Bailey poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. O czym pisała ta dziewczyna? Drużyna futbolowa grała wczoraj wieczorem na wyjeździe, a Bailey była na próbie w teatrze. Kim więc jest ta dziewczyna i jak jej się udało spotkać z Tannerem? Miał być przecież w domu Aleksa. Bailey
221
RS
pochyliła się do przodu; rozbolał ją żołądek. Dziewczyna figurowała na stronie pod hasłem „Może dziś". Bailey spojrzała na jej zdjęcie i kliknęła na nie. Natychmiast otworzyła się strona tej dziewczyny, gdzie znajdowało się mnóstwo jej zdjęć. Na kilku z nich była jedynie w bikini. Bailey przeczytała jej profil. Nie podała w nim swojego nazwiska. Napisała, że ma osiemnaście lat i mieszka w północnej dzielnicy Bloomington, co oznaczało, że nie chodzi do szkoły Clear Creek High. No dobrze, co cię łączy z Tannerem? - spytała w duchu Bailey. Czuła się tak, jakby na oczach całej klasy zadawała jakieś pytanie podczas zabawy w zgaduj-zgadulę. Tanner nie zrobiłby czegoś takiego za jej plecami, nie on. Przewinęła stronę na dół, aż ujrzała zdjęcie Tannera. Komentarz pochodził z poprzedniego dnia, a jego treść była następująca: „Nie wiedziałem, że znasz Aleksa! A jeśli chodzi o to czekanie: czasami dzięki temu wszystko staje się jeszcze bardziej interesujące, bo nigdy nie wiesz, kiedy". - Co? - zawołała Bailey i zerwała się na równe nogi. Odwróciła się i poszła do kuchni, a potem z powrotem. Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i napisała wiadomość do Tannera: „Co robiłeś wczoraj wieczorem?". Kiedy wysłała mu to pytanie, nadeszła z pokoju dziennego jej matka i odłożyła słuchawkę. - Biedna Ashley ma tyle roboty - stwierdziła. Bailey zerknęła na matkę, wskazała na monitor i rzuciła: - Wczoraj wieczorem Tanner spotkał się z jakąś dziewczyną. Przeczytaj to. W tej samej chwili wygląd jej matki się zmienił. Zmartwienia Ashley były ważne, lecz Bailey miała pierwszeństwo. Bailey kliknęła na komentarz na polu Tannera, a potem wróciła do pola dziewczyny. - Hm - zaczęła matka i spojrzała na Bailey. - To nie wygląda dobrze przyznała. To była kolejna cecha, za którą Bailey ceniła swoją mamę. Oboje jej rodzice lubili Tannera, lecz zawsze mówili Bailey, aby nie wiązała się z nim zbyt blisko. Na poważną relację była jeszcze zbyt młoda. Lecz teraz - kiedy wydawało się, że cały jej świat trzeszczy w posadach - Bailey mogła liczyć na swoją mamę, na to, że jej sprawy zostaną potraktowane poważnie. Mama nie przewracała oczami i nie robiła uwag, że może to nawet lepiej, a także nie wspominała o tym, że przecież ją ostrzegała. Zamiast tego zrobiła to, czego Bailey naprawdę potrzebowała w tej sytuacji. Rozłożyła ręce i powiedziała czule:
222
RS
- Chodź tutaj, kochanie. Bailey wpadła w jej objęcia i starała się nie płakać, chociaż i tak była na to zbyt wściekła. Jak Tanner śmiał pójść do domu Aleksa i spędzać czas z jakąś inną dziewczyną? Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co jej naobiecywał, na co miała czekać. Na niego? Na to, że będą się całowali? A może na coś jeszcze poważniejszego? Jej telefon zadźwięczał trzy razy. Wyciągnęła go z kieszeni i otworzyła klapkę. Wiadomość od Tannera była bardzo krótka: „Spotkałem się z chłopakami w domu Aleksa. Miałaś próbę, prawda?". Jej gniew przeszedł we wściekłość. Zazgrzytała zębami i krzyknęła: - Jak on śmie tak mnie okłamywać? - spojrzała na matkę i pokręciła głową. - A ja mu przez cały czas ufałam - poczucie krzywdy zaczęło dominować w jej głosie. - Przez cały czas - powtórzyła. Na twarzy matki widać było spokój. - Może powinniście wyjaśnić sobie tę historię, Bailey. Po prostu zadzwoń do niego - powiedziała. - Powinnam, ale nie zrobię tego - Bailey była wściekła. Jeśli nie potrafił powiedzieć jej prawdy, lepiej o nim zapomnieć. Nie musiała mieć chłopaka, będąc w przedostatniej klasie. Otworzyła klapkę telefonu i napisała najszybciej, jak potrafiła: „Hej, tak sobie myślę, że powinniśmy trochę od siebie odpocząć. No wiesz, pospotykać się z innymi ludźmi". -Co...? Wysłała wiadomość, zanim jej mama zdążyła zadać pytanie. Bailey zamknęła klapkę telefonu i podniosła wzrok na matkę. - No i już. Zerwałam z nim - oznajmiła. - Bailey! - matka wyglądała na tak zdziwioną, jakby Bailey nagle wyrósł ogon. - Nie możesz zerwać z chłopakiem po przeczytaniu jakiejś krótkiej wiadomości - stwierdziła. - Właśnie to zrobiłam - wciąż była wściekła, lecz w końcu łzy pojawiły się w jej oczach. - On mnie okłamał, mamo. Wszyscy chłopcy, którzy byli wtedy u Aleksa, wiedzą, że rozmawiał z jakąś - wskazała na monitor - z jakąś dziewczyną. A potem on idzie i mnie okłamuje. - Dobrze, to zadzwoń do niego i zapytaj go o to. Wybierzcie się na spacer i porozmawiajcie - poradziła matka. Pogładziła Bailey po ręce. - Tanner był bardzo dobrym przyjacielem, zasługuje na coś więcej niż to, co chcesz zrobić. - Ja też zasługuję na coś więcej - odcięła się Bailey, wskazując kciukiem w stronę monitora. Zaczynała być niegrzeczna, więc nieco ściszyła głos. Przepraszam, przecież to nie twoja wina.
223
RS
- W porządku - odparła matka i położyła ręce na ramionach Bailey. Posłuchaj, skarbie. Musisz zadzwonić do Tannera. Przyjaźnimy się z jego rodziną i jego matka nigdy by nie zrozumiała, dlaczego pozwoliłam ci z nim zerwać po przeczytaniu jakiegoś komentarza. Zanim Bailey zdążyła spróbować się wytłumaczyć, jej telefon znów wydał potrójny sygnał dźwiękowy. Jakaś jej część wzbraniała się przed przeczytaniem wiadomości, która właśnie nadeszła. Jej mama miała rację, jeśli chodzi o Tannera. Zasługiwał przynajmniej na to, żeby do niego zadzwonić. Zerknęła na telefon. Nie powinna sprawdzać strony Tannera na portalu MySpace, nie powinna też wysyłać tego ostatniego sms-a. Jej serce zaczęło bić szybciej, kiedy otwierała klapkę telefonu. Tanner napisał: „No dobrze... Ale o co chodzi? Czy to znaczy, że skończyliśmy ze sobą?". Zamrugała, aby powstrzymać łzy. Przez kilka sekund rozważała, czy nie lepiej byłoby zadzwonić do niego i powiedzieć mu to, co sugerowała jej matka. Wówczas wpadłby do niej i mogliby porozmawiać. Lecz zżerała ją duma, wypełniała jej serce i duszę, i zanim zdążyła się powstrzymać, zaczęła mu odpisywać: „Wydaje mi się, że teraz nie chcę mieć chłopaka". Jej matka lekko pochyliła głowę. - Bailey... zadzwoń do niego zaproponowała po raz kolejny. - Zrobię to później - przetarła palcami górną część policzków, tuż poniżej oczu. Dotychczas wszystko układało się naprawdę dobrze. Dlatego tak nienawidziła portalu MySpace. Zawsze stawał się przyczyną jakiegoś bałaganu w relacjach międzyludzkich. Telefon zadźwięczał ponownie. Otworzyła klapkę i przeczytała jego odpowiedź trzy razy: „Dobrze... Szkoda tylko, że nie wiem, co zrobiłem. Sądzę, że się jeszcze spotkamy". Zaraz... Co ona zrobiła? Czy naprawdę zerwała z Tannerem Williamsem? I to dokładnie w ciągu pięciu minut? Z chłopakiem, w którym była zadurzona od czwartej klasy podstawówki? O którym wszyscy jej znajomi myśleli, że będzie jej chłopakiem przez całą szkołę średnią? Czy można było tak łatwo zerwać przyjaźń? Spojrzała na mamę. - Co się właściwie stało? - spytała. - Za chwilę to do nas dotrze - odparła matka i obejmowała ją dość długo. - Obiecaj mi, że do niego zadzwonisz, Bailey. Proszę. - W końcu to zrobię - otarła łzy i próbowała przestać myśleć o tym, co się stało. Nalała sobie szklankę soku i usiadła przy barku w kuchni. - W porządku. Wciąż będziemy przyjaciółmi - stwierdziła. Lecz kiedy mówiła te słowa, wcale nie była tego taka pewna. - Porozmawiajmy o Katy i Daynie.
224
RS
I mówiły o nich przez następne piętnaście minut. Potem wyobrażały sobie grupę młodzieży przy domu nad jeziorem i ściąganie rupieci z podwórka. Lecz przez cały ten czas Bailey nie mogła się uwolnić od dziwnego uczucia, od uczucia, którego nigdy wcześniej nie poznała. Dopiero tego wieczoru - kiedy nie była w stanie się przemóc, aby zadzwonić do Tannera - uświadomiła sobie w końcu, jakie to było uczucie. Krwawiło jej serce. Pierwszy chłopak, którego lubiła prawie od zawsze, miał zniknąć z jej życia. Cokolwiek było powodem tego, że wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno, nie miało w tej chwili znaczenia. Między nimi wszystko skończone. A ona nigdy nie będzie już taka sama jak przedtem.
225
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
RS
John Baxter bardzo lubił jeździć do Indianapolis - szczególnie kiedy odbierał z lotniska któreś ze swoich dzieci, tak jak dzisiejszego popołudnia. Tym razem przylatywał Luke z Reagan i dziećmi. Przez najbliższe pięć tygodni mieli mieszkać w dawnym pokoju Luke'a. John spodziewał się, że będzie cudownie; może trochę za głośno, ale i tak nie mógł się doczekać na dzieci hałasujące od rana do późnego wieczoru. John siedział odprężony w fotelu kierowcy i jechał środkowym pasem dwujezdniowej drogi szybkiego ruchu. Tego październikowego popołudnia niebo nad Indianą było błękitne, a jesień wydawała się łagodniejsza niż zwykle. Niestety, nie mógł tego samego powiedzieć o stosunkach panujących między jego dziećmi. Radio, ustawione na ulubioną stację Johna, grało jeden ze starych przebojów. Po chwili wyłączył je i zaczął odtwarzać sobie w myślach wydarzenia ostatnich trzech tygodni. Wiele dobrego wydarzyło się w tym czasie pomiędzy Lukiem i Reagan, więc nie ta relacja go martwiła, przynajmniej nie teraz. Problemem było to, co działo się między Lukiem i Dayne'em. John niepokoił się o to, w jaki sposób będą się do siebie odnosili, kiedy Dayne przyjedzie do domu na Święto Dziękczynienia. Ten nieszczęsny artykuł wprowadził sporo zamieszania w stosunki panujące w rodzinie. Przez kilka tygodni Ashley i pozostałe jego córki były złe na Luke'a i nie mogły zrozumieć, jak on mógł powiedzieć coś takiego o Daynie. Lecz później Luke wytłumaczył się przed nimi. Powiedział, że został zaskoczony i chociaż wiedział, co mówi, wcale tak nie uważał. Już po chwili sobie to uświadomił. Problem polegał na tym, że John jakoś nie mógł uwierzyć w to wyjaśnienie. Rozmawiał z synem więcej niż ktokolwiek inny i jego zdaniem wypowiedzi, które zostały zacytowane w artykule, wcale nie wyglądały jak chwilowa niedyspozycja Luke'a. Raczej doskonale pasowały do jego odczuć. John dowiedział się też o ofercie pracy, jaką Dayne złożył Luke'owi. Dla Luke'a i jego rodziny była to wyjątkowa okazja, choć tak naprawdę wszystkim mogło to przynieść dużą korzyść. Oznaczało to możliwość przeprowadzenia się do Indianapolis, zamieszkanie może nawet na południowych przedmieściach miasta - jedynie godzinę drogi samochodem od rodziny w Bloomington - i otrzymanie bardzo dobrze płatnej pracy, w
226
RS
której Luke miał się zajmować tylko jednym klientem - swoim bratem Dayne'em. Czy mogłoby być lepiej? Luke i Dayne rozmawiali ze sobą tylko raz, odkąd Dayne wybudził się ze śpiączki. Dayne zapewnił brata, że dla niego to dobra propozycja, niezależnie od tego, czy przeprowadzi się do Bloomington, czy też nie. Luke nie napomknął ani słowem o artykule, Dayne też tego nie zrobił. Prawdopodobnie Luke uważał, że między nim a bratem wszystko jest w porządku, jednak John nie był tego taki pewien. Po tamtej rozmowie Dayne natknął się przypadkiem na tabloidy i teraz wiedział już, co powiedział jego brat. Luke próbował do niego dzwonić i przeprosić za to, co zrobił, lecz Dayne w ogóle nie odbierał telefonów. Wyglądało na to, że propozycja pracy wciąż jest aktualna - Luke nie miał powodu, by sądzić inaczej. Lecz wszystkie pozostałe sprawy odnoszące się do przyszłości pozostawały niepewne. John wyprzedził jadącą wolno ciężarówkę i znów zjechał na środkowy pas. Miał mieszane uczucia. Gdyby Dayne odczuł w postawie Luke'a jakiekolwiek niezdecydowanie wobec własnej osoby, wycofałby się na zawsze. Nie wszedłby pomiędzy nich, powtarzał to od samego początku. Przecież bardzo uważał na to, aby jego związek z Baxterami nie był dla nich krzywdzący. Ale ostatecznie pragnienie poznania ich zwyciężyło, przynajmniej tak było do tej pory. John bardzo się obawiał o relacje pomiędzy Lukiem i Dayne'em, zwłaszcza po tym, co powiedział mu wczoraj jego starszy syn. Miał się coraz lepiej i dawał z siebie wszystko, aby poprawa następowała jeszcze szybciej. - Chociaż muszę być szczery - mówił Dayne. - Nie jestem pewien, czy uda nam się zrealizować nasze plany przeprowadzenia się tam - Dayne wypowiedział te słowa prawie beznamiętnie, lecz John usłyszał w jego głosie coś jakby poczucie krzywdy. Zdał sobie sprawę z tego, że nic nie może na to poradzić. John dojechał do lotniska i zostawił samochód na parkingu. Gdy wszedł do hali przylotów, dołączył do grupy osób czekających na pasażerów. Po chwili znalazł jakieś miejsce z dala od tłumu, a wtedy zobaczył młodego chłopaka w mundurze idącego w jego kierunku. Po chwili wyszedł mu naprzeciw jakiś mężczyzna, który zapewne był jego ojcem. Kiedy dostrzegł go ten młody żołnierz, zarzucił sobie torbę na ramię i ostatnie metry przebył biegiem. Rzucili się sobie w objęcia i nie puszczali się przynajmniej przez pół minuty. W miejscu, gdzie stał John, słychać było ich rozmowę.
227
RS
Nie wstydząc się łez, starszy mężczyzna wyznał: - Codziennie modliłem się za ciebie, synu. Jestem z ciebie taki dumny. W odpowiedzi żołnierz uśmiechnął się promiennie, tak jakby wszystkie trudy, jakie go spotkały, warte były tych kilku słów: „Jestem z ciebie taki dumny". Starszy mężczyzna podniósł torbę żołnierza i obaj odeszli. Ta scena dała Johnowi do myślenia. Kiedy ostatnio powiedział Luke'owi, że jest z niego dumny: miesiąc temu, dwa miesiące, a może jeszcze dawniej? W zasadzie wszystkie ostatnie rozmowy koncentrowały się na Daynie. John bez wątpienia był bardzo dumny ze swojego starszego syna. Dayne zrealizował swoje marzenia i pomimo tego, że odniósł niewiarygodny sukces, odnalazł swoją drogę do domu. Lecz przecież John wciąż był dumny także z Luke'a, nawet bardzo. Gdy po chwili zobaczył ich czwórkę, postanowił sobie, że powie mu o tym. Lukę niósł Malin, a Tommy trzymał Reagan za rękę. Wyglądali na zmęczonych. Kiedy tylko spotkały się ich oczy, John dostrzegł coś nietypowego w spojrzeniu swego młodszego syna. W jego wyrazie twarzy widać było pokorę, smutek i cierpienie. Lukę wyglądał też na zranionego. A to - pomimo błędów, jakie popełnił oznaczało nadzieję, że jego przyjazd tutaj miał na celu tylko jedno. Poprawę. Ashley wjechała na podjazd domu nad jeziorem, podjechała jak najbliżej budynku i zaparkowała. Co za dzień! - pomyślała. Próby do „Kopciuszka" były zwariowane jak nigdy. Tak bardzo potrzebowali Katy, że obie z Rhondą się zastanawiały, czy nie porozmawiać z Bethany o przesunięciu daty premiery przedstawienia i przeniesieniu jej może nawet na grudzień. Mieli problem z postacią księcia. Connor Flanigan prawie otrzymał tę rolę, lecz w ostatniej chwili Rhonda zwróciła uwagę na to, że księciem powinien zostać ktoś, kto już się golił. W każdym razie tak byłoby najlepiej. Chłopak, który w końcu dostał te rolę, był chudy i niezdarny, i jako jedyny na tyle wysoki, by nosić kostium. Niestety, nie miał talentu aktorskiego. Znał swoją rolę, lecz za każdym razem, kiedy wypowiadał swoją kwestię, Ashley chciało się ziewać. Ashley chwyciła kierownicę obiema rękami i skłoniła do przodu głowę. Chciała wreszcie przestać myśleć o teatrze. Pozostało jeszcze kilka tygodni do premiery. Przecież Bóg czynił cuda - najpierw z Dayne'em, potem wśród członków jej rodziny, którzy zdecydowali się pomóc przy domu, nawet jeśli zakończenie remontu przed Świętem Dziękczynienia wydawało się
228
RS
niemożliwe. Sprawa przedstawienia też mogła mieć pomyślne rozwiązanie, w końcu istniała taka możliwość. Podniosła głowę i spojrzała na starą konstrukcję. Proszę, Boże... pomóż mi się z tym uporać. Landon i mąż Kari, Ryan, wzięli dzieci na ryby. Dla małego Ryana, syna Kari, było to pierwsze takie wyjście. Mężczyźni cieszyli się, że mogą kolejne dziecko nauczyć wędkowania. Ashley planowała dzisiaj sporządzić listę, długą listę. Umówiła ekipę na wykonanie blatów i podłóg, lecz przy pozostałych pracach mieli poradzić sobie sami. Wyszła z samochodu i się rozejrzała. Po chwili napisała w notatniku: „1. Skosić trawę. 2. Powyrywać chwasty". Chciała zacząć za domem, w miejscu, gdzie Dayne i Katy będą spędzać większość czasu. Gdy minęła narożnik i spojrzała na taras, opuściła notatnik. Pomyślała, że nigdy sobie z tym nie poradzą, jeśli połowa mieszkańców Bloomington nie przyjdzie im z pomocą. Przez chwilę miała nawet ochotę zrezygnować z pomysłu. Lecz potem zaczęła sobie stopniowo przypominać program telewizyjny. Czuła, jak powoli wraca jej determinacja. Ekipom w telewizji udawało się uporać z takimi pracami w ciągu tygodnia. Jeśli Bóg przyprowadzi tu właściwych ludzi, wciąż może się udać. Uniosła notatnik i zaczęła pisać: „3. Usunąć rupiecie. 4. Zreperować tarasy". Tylne drzwi były połamane, więc nie miała problemu z dostaniem się do środka. Obeszła wszystkie pomieszczenia na parterze i na pierwszym piętrze. W końcu wróciła na podwórko, gdzie zaczęła dokładnie oglądać okna, gdy nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Wrzasnęła i odwróciła się. - Przepraszam - powiedział znajomy głos. To był Luke, we własnej osobie. Zaśmiał się i zrobił taką samą minę jak wtedy, kiedy był dzieckiem. - Nie mogłem się powstrzymać. - Dzięki - pochyliła się i próbowała się uspokoić. - Omal-że przez ciebie nie zemdlałam - odetchnęła i wyprostowała się. - Słuchaj... ale co ty tu robisz? - spytała. Teraz, kiedy szok trochę ustąpił, zapiszczała i rzuciła się bratu na szyję. - Przyjechałeś o miesiąc wcześniej. Zaśmiał się i objął ją w talii. - Tata jest świetny - powiedział. - Prosiłem go, żeby zachował to w tajemnicy - przestał się śmiać i spojrzał jej w oczy. Muszę z tobą porozmawiać, Ash. Wiele ludzi ucierpiało przeze mnie. Chcę
229
RS
zacząć to zmieniać - puścił ją, wsunął ręce do kieszeni i spojrzał na dom. Pa się z nim wiele zrobić - stwierdził. - To prawda. Zrobiłam nawet listę, co jest do zrobienia - Ashley podała mu notatnik. - Jest tego aż dziesięć stron. Luke zagwizdał cichutko. - Tata mówi, że wynajęłaś już fachowców powiedział. - Tak. Mają zrobić blaty i podłogi - wyjaśniła, przyglądając się bratu z uwagą. Od razu poprawił się jej nastrój. Luke był jej najlepszym przyjacielem, kiedy jeszcze byli dziećmi. Wystarczyło kilka minut, aby przypomniała sobie o tym. - Co cię sprowadza, praca? - spytała. Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Luke'a. - Tak, na cały miesiąc - wskazał ręką w stronę domu. - Będę pracował tu razem z tobą - dodał. Ashley otworzyła usta i powoli nabrała powietrza. - Mówisz poważnie? I po to właśnie przyjechałeś? - zdziwiła się. - Po to - odparł poważnie. - Coś zrozumiałem. Ashley podeszła do starego połamanego stołu przeznaczonego na piknik i usiadła na nim. Lukę poszedł za nią i usiadł obok. - Co? - spytała. - Doszedłem do tego, dlaczego chodziłem przez cały czas taki wściekły odchylił ręce do tyłu i oparł się na nich. - No wiesz, mam na myśli całą tę sytuację z Dayne'em. - Dlaczego? - Ashley pragnęła, aby ta chwila trwała bardzo długo; aby mogła siedzieć obok brata i próbować rozszyfrować, co kryje w sobie jego serce. Lukę spojrzał w kierunku jeziora. - Przez całe życie chciałem mieć brata - zaczął i uśmiechnął się do niej szeroko. - Ty byłaś jego dobrym substytutem, Ash, ale i tak ciągle chciałem mieć brata - znów odwrócił się w stronę jeziora. - Nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Poczuła, że go rozumie. - Aż tu nagle teraz, kiedy jestem już dorosły i mam swoją własną rodzinę, dowiaduję się, że naprawdę mam brata! Tylko że on jest gwiazdorem filmowym i przeprowadza się do Bloomington. Może to dziwnie zabrzmi, ale byłem wściekły na wszystkich: na mamę i tatę, że nigdy nam o tym nie powiedzieli, na Dayne'a, że nie było go z nami przez te wszystkie lata... I może także dlatego, że on jest taki sławny, ponieważ teraz - nawet jeśli znalazłbym z nim wspólny język - on i tak nie będzie miał dla mnie czasu. Słysząc to wyznanie, Ashley przekonała się, że nic z tego, co się wydarzyło, nie było winą Dayne'a. Było to tak oczywiste, że nie musiała
230
RS
tego głośno mówić. Za to położyła rękę na ramionach Luke'a i szepnęła: Rozumiem to. - A teraz, kiedy słyszę samego siebie mówiącego ci o tym, czuję wściekłość. Jakim prawem oceniałem innych? Dlaczego byłem takim egoistą? Jest tak, jak powiedziałaś: nikt z nas nie może zmienić faktów. Mamy brata. On jest bardzo znaną osobą. A teraz ma do pokonania przeszkody, o których nie mam nawet pojęcia - zmrużył oczy, a jego mina stała się wyrazista. - Dlatego tutaj jestem. Mój brat mnie potrzebuje. Ashley oparła głowę na jego ramieniu. - Masz rację - przytaknęła. - Ja też cię potrzebuję - zdjęła rękę z jego ramion i zaczęła przeglądać swą listę. Jest tyle do zrobienia. - Zobaczmy - Luke przejrzał pierwszą stronę. - Masz umówionych ludzi do pomocy, prawda? - Tak, ale na weekendy - poczuła, że znów zaczyna mieć wątpliwości. Jeśli Dayne'owi uda się przejść rehabilitację w rekordowym tempie, mamy na skończenie pracy cztery tygodnie i dwa dni. - Zatem - rzucił i zaczął podwijać rękawy - zobaczmy, co można zrobić od razu. I weszli do domu, aby przez następnych kilka godzin wyciągać połamane półki na książki, stare rolety i inne zniszczone sprzęty. Gdy nadszedł wieczór, byli brudni i zmęczeni. Lecz chyba przynajmniej od wiosny Luke nie czuł się bardziej szczęśliwy. Ashley znała go na tyle dobrze, aby rozumieć, dlaczego. On nie tylko mówił o tym, że ma brata. On w ten sposób okazywał mu miłość. I robił to najlepiej, jak potrafił.
231
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
RS
Nikt nie mógł uwierzyć w poprawę, jaka nastąpiła u Dayne'a: ani doktor Deming, ani terapeuci, ani żaden z pracowników centrum rehabilitacyjnego. Tak szybkiego tempa powrotu do zdrowia nie mogli też zrozumieć specjaliści od powypadkowych urazów mózgu, zwłaszcza że był to przypadek pozostawania w śpiączce przez miesiąc. Nikt, kto usłyszał o procesie poprawy stanu zdrowia Dayne'a albo zobaczył jego szczegółowy opis, albo wreszcie obserwował go osobiście, nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Nikt z wyjątkiem Katy. W tej chwili Dayne właśnie na nią patrzył. Siedziała naprzeciwko niego, w tym samym miejscu co zawsze. Miał cztery treningi dziennie, a Katy była na każdym z nich. Na jego ramionach znajdowała się sztanga, wykorzystywana do ćwiczenia zgięć kolan. Terapeuci zaplanowali dla niego określony porządek ćwiczeń w tej sesji i teraz wykonywał je w swoim pokoju. Katy i Dayne byli sami, towarzyszyło im jedynie pobrzękiwanie ciężarków znajdujących się na każdym z końców utrzymywanej w równowadze sztangi. - Chcesz, żebym liczyła? - spytała. - Nie - zacisnął zęby i spojrzał w poprzek pokoju, tak jakby widział przed sobą wyraźny cel. - Włącz tylko muzykę. Katy włączyła odtwarzacz CD i dźwięki wypełniły pokój. Po tygodniu pobytu w centrum rehabilitacyjnym Katy przywiozła z domu Dayne'a, położonego przy plaży Malibu, płyty, których lubił słuchać w samochodzie. Były na nich muzyka filmowa, różne przeboje, a także utwory o tematyce chrześcijańskiej - wszystkie miały to samo przesłanie: „Nie przestawaj próbować, nigdy się nie poddawaj". Kiedy nie rozmawiali o jego postępach albo nie pracowali nad nimi, oglądali inspirujące filmy albo czytali Biblię. Dayne rozwiesił cytaty z Pisma Świętego na ścianach i na nocnym stoliku. Były tam fragmenty takie jak: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego", „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia" albo „Ponieważ jest to wojna Pana" i wiele innych. Zrobił tak, bo chciał być otoczony przez to, co go wzmocni emocjonalnie i duchowo. Przemiana była niewiarygodna. Pierwszy dzień rehabilitacji Dayne'a był tak ciężki, że oboje mieli go serdecznie dość. Całe ciało Dayne'a się trzęsło, kiedy ledwie powłócząc nogami, przemierzał z chodzikiem dwa metry po korytarzu. Był wtedy bardzo chudy i blady.
232
RS
- Cztery - Dayne wyrzucił z siebie to słowo i znów zgiął kolana. Podczas ćwiczeń nie utrzymywał z Katy kontaktu wzrokowego; wkładał w trening wszystkie swe siły i nie chciał się rozpraszać. Skończył kolejną sesję, dopiero kiedy mógł zaznaczyć w tabelce jej pełne wykonanie. Był teraz w świetnej formie - mógł całkowicie zginać kolana, i to z większym obciążeniem na sztandze niż to, jakiego używali pacjenci centrum rehabilitacyjnego. Siła przestała być już celem jego ćwiczeń, chociaż wciąż chodził, lekko utykając. Teraz miał pracować nad motoryką. Terapeuci powiedzieli Dayne'owi, że większość pacjentów w stanie podobnym do tego, w jakim on był, zostałaby już wypisana. Dalej pracowali we własnym zakresie, bazując na podstawach wyniesionych z centrum rehabilitacyjnego. - Jeśli zostanę - zapytał Dayne przed kilkoma dniami - czy mój powrót do pełnego zdrowia nastąpi szybciej? - Jeśli dalej będziesz się tak angażował w rehabilitację - zaśmiał się terapeuta - nie ma co do tego wątpliwości. - Dobrze - zdecydował Dayne, czując w sobie żelazną wręcz determinację - w takim razie zostaję. Dayne zatem dalej dzielił swój czas pomiędzy intensywny trening - taki jak ten, który właśnie rozpoczął - i sesje usprawniające koordynację ruchów. Pracował nad tym, aby jeść, nie rozlewając, coraz płynniej pisać piórem albo szybciej wybierać numery na telefonie komórkowym. Czas poświęcony na treningi okazał się oczywiście bardzo owocny. Wiadomo było, że pobudzanie głównych grup mięśni dobrze wpłynie na pracę nerwów i pozostałych mięśni jego organizmu, dlatego Dayne nie rezygnował. Starał się jak najlepiej wykorzystać każdy dzień, a nawet każdą sesję treningową. - Bardziej mnie ciśnij - mawiał na początku każdego spotkania z terapeutą. - Za mało ode mnie wymagasz. Podobnie było z posiłkami. Starał się jeść duże ilości produktów wysokobiałkowych, świeże warzywa i węglowodany. W ten sposób udało mu się odzyskać prawie całą wagę, którą utracił podczas śpiączki. Do poziomu sprzed wypadku brakowało mu niespełna trzech kilogramów. - Nigdy nie widziałam czegoś podobnego - mówiła doktor Deming. Jesteś chodzącym precedensem, Dayne. Nie wiem, co cię napędza, ale trzymaj się tego - przekartkowała zapis rekonwalescencji Dayne'a. Wcześniej nie odważyłabym się tego powiedzieć. Zaczynam wierzyć, że uda ci się powrócić do stanu sprzed wypadku - pogładziła się po zaokrąglonym brzuchu i dodała: - I to zanim to maleństwo pojawi się na świecie w okolicach Bożego Narodzenia.
233
RS
Był tylko jeden problem. To, co z taką siłą wiodło Dayne'a ku wyzdrowieniu, zmieniło się. Najpierw było to pragnienie zjawienia się na Święto Dziękczynienia w Bloomington. Chciał opuścić Los Angeles i uciec przed paparazzimi, trzymając się swego pierwotnego planu. W ciągu pierwszego tygodnia albo może trochę dłużej jego pragnienie powrotu do zdrowia i płynąca stąd determinacja do intensywnych ćwiczeń związane były z Baxterami i przeprowadzką do Bloomington. Zgodnie z planem miał tam spotkać całą swoją biologiczną rodzinę w pełnym składzie i cieszyć się faktem, że nie jest wśród nich jedynie gościem. Miał się tam czuć jak we własnym domu. Jeśli nie przyjedzie na Święto Dziękczynienia do Bloomington, może nie będzie miał już możliwości spotkania się z rodziną aż do dnia swojego ślubu. Ta świadomość motywowała go do wysiłku. Po każdej nocy, kiedy nachodziły go mroczne myśli, że nie podoła zadaniu, nie przejdzie rehabilitacji na czas i nie osiągnie odpowiedniego poziomu sprawności, brał się z nowymi siłami do pracy. I w ciągu pierwszego tygodnia wydawało się, że nic nie zagraża realizacji tego celu. Lecz potem natknął się na to czasopismo. Najpierw był zły na Katy, że mu o tym nie powiedziała, i miał pretensje do Johna o udawanie, że wszystko jest w porządku. - Dziesięć - jego twarz była zlana potem, a koszulka wilgotna. Katy wstała i zrobiła krok w jego stronę. - Chcesz, żebym pomogła... nie zdążyła dokończyć. - Nie - rzucił oschle, nie patrząc na nią. - Poradzę sobie. Katy usiadła z powrotem. Choć nie chciał powiedzieć tego tak ostro, ostatnio zdarzało mu się to często. Może dlatego, że na skutek intensywnych ćwiczeń jego zachowanie stawało się czasami jakby automatyczne, a może próbował ukryć własne uczucia. Bez względu na powód Dayne zdawał sobie sprawę z tego, że takie dosadne odpowiedzi i oziębła postawa nie są dobre ani dla niego, ani dla Katy. Lecz mimo to nie potrafił sobie z tym poradzić. Dayne był w trakcie wyciskania - leżąc na plecach na ławce, raz po raz unosił sztange nad głowę. Wciąż był zdeterminowany i skupiony na celu. W tle słychać było szybką, dynamiczną muzykę, jakiś utwór znany z listy przebojów.
234
RS
Katy westchnęła. W krótkich, urywanych odpowiedziach Dayne'a wciąż słyszała zranienie, widziała je też w jego surowym spojrzeniu. Lecz nie było wątpliwości, że znów odnalazł motywację do pracy. Minęła właśnie czterdziesta piąta minuta treningu. Dayne wyłączył muzykę, opadł na ławkę stojącą najbliżej Katy i otarł twarz ręcznikiem. Rozmawiałaś rano z Ashley - przerwał milczenie. - Tak - odparła, czując, że jest spięta. Starała się dzwonić z korytarza albo w nocy z hotelu, choć wcale nie lubiła ukrywać przed nim swoich rozmów. Ostatnio za każdym razem kiedy rozmawiała z Johnem lub Ashley, Dayne zamykał się w sobie. To tłumaczyło jego dzisiejsze zachowanie. Dayne z trudem łapał oddech, jego boki i pierś mocno pracowały. Oparł łokcie na udach i wlepił wzrok w gumową matę. - Jesteś wściekły? - spytała. Ręcznik okrywał jego szyję, tworząc coś w rodzaju zasłony wokół jego twarzy. - A jak myślisz? - rzucił w odpowiedzi. - Nie wiem - pokręciła pierścionkiem zaręczynowym na palcu lewej dłoni. Od kilku tygodni starała się ostrożnie dobierać słowa, dając również bardzo powściągliwe odpowiedzi. W całym tym zajściu z Lukiem nie było żadnej jej winy, dlaczego zatem traktował ją jak wroga? Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Może byłoby lepiej, gdyby pojechała do domu, pracowała w Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym i modliła się o jeszcze jeden cud, który uzdrowiłby jej stosunki z Dayne'em. Chciała być spokojna i cierpliwa, lecz nie miała pewności, ile jeszcze może unieść. Dayne położył ręce na kolanach i wyprostował się trochę. - No dobrze odparł zniechęcony. - Powiedz mi tylko, co mówiła. Katy podniosła ręce. - To, co zawsze, Dayne - czuła się tak, jakby zaraz miało pęknąć jej serce. - Próbuje zebrać ludzi do pracy przy domu, ale nie jest to proste. Wszyscy modlą się za ciebie i mają nadzieję, że do Święta Dziękczynienia uda ci się zakończyć rehabilitację i przeprowadzić do Bloomington. I że Luke'owi jest bardzo przykro z powodu tego, co powiedział. Dayne kręcił szyją, napinając ją, raz w jedną, raz w drugą stronę. Ból w jego oczach był tak żywy, że wręcz udzielał się, gdy się na niego patrzyło. Katy wiedziała, że po przeczytaniu artykułu kilka razy rozmawiał z ojcem, lecz zawsze była to krótka wymiana zdań: Tak, przebaczył Luke'owi; nie, nie jest zmartwiony. W końcu Dayne spojrzał w stronę Katy, unosząc brwi. - I co powiedziałaś? - spytał.
235
RS
- Powiedziałam to, o co prosiłeś - mówiła łamiącym się głosem, a smutek w jej sercu narastał. - Ze nie jesteś jeszcze niczego pewien. Przecież tak się czujesz, prawda? - Nie chcę o tym rozmawiać - rzucił ręcznik na podłogę, włączył muzykę i podszedł do atlasu do ćwiczeń. Utykał mniej niż zwykle. Zmienił obciążenie, dodając pięć kilogramów do ciężaru, który stanowił podstawę ćwiczeń podczas rehabilitacji. Rzucił się na siedzenie, a potem uniósł ramiona, zgiął ręce w łokciach i przełożył je za wyściełane pianką drążki. Wziął głęboki oddech, napiął mięśnie i powoli zaczął napierać na drążki. Naciskał tak długo, aż łokcie obu rąk spotkały się przed nim. Następnie, ciągle skoncentrowany, poluzował nacisk, pozwalając drążkom powrócić do pozycji wyjściowej. - Raz - sapnął szorstkim i pełnym złości głosem. Tego było już dla Katy zbyt wiele. Nie mogła pozwolić na to, aby traktował ją w ten sposób, aby do niej tak mówił. Nie mogła stać z boku i spokojnie patrzeć na to, jak on wycofuje się ze wszystkiego, co miało stanowić ich wspólną przyszłość. Wstała, wyłączyła muzykę i krzyknęła do niego: - Przestań! W chwili, gdy rozległo się to zawołanie, jego łokcie prawie zdążyły się już spotkać. Zignorował ją, trzęsąc się przy doprowadzaniu ćwiczenia do końca. - Dwa - rzucił. - Dayne! - wrzasnęła, nie przejmując się tym, że mogą ją usłyszeć terapeuci. Bóg na pewno nie chciałby, aby była spokojna i cierpliwa w takiej sytuacji. - Powiedziałam przestań! Zwolnił nacisk, pozwalając ciężarkom powrócić z hukiem na swoje miejsce. - Co? Czego ty ode mnie chcesz, Katy? Chwyciła ramę atlasu i mówiła dalej, wciąż podniesionym głosem: Chcę, żebyś się nie poddawał - patrzyła na niego stanowczym wzrokiem. Baxterowie to twoja rodzina i w żaden sposób nie możesz tego zmienić zrobiła kilka kroków i znów odwróciła się do niego. - Może Lukę rzeczywiście nie stanął na wysokości zadania, ale może także ich prywatność została narażona na szwank - podniosła w górę ręce. - Więc co? - Więc co? - przesunął się na koniec ławeczki i wstał tuż koło niej. Więc może cała ta sytuacja trochę mnie przerosła? - krzyknął. Gdzieś w tle słychać było, jak ktoś z trzaskiem zamyka drzwi. - Może nigdy nie powinienem ich szukać - stwierdził ze złością. - Wtedy nigdy nie spotkałbyś mnie - rzuciła przez zaciśnięte zęby. - A może to też byłoby lepsze - stał przez cały czas w tym samym miejscu, lecz odwrócił od niej twarz.
236
RS
- Nie - chwyciła go za ramię. - Nie odwracaj się. Spojrzał na nią i przez chwilę wydawało się, że uwolni się z jej uchwytu i odejdzie. Został jednak na miejscu. - To byłoby lepsze, Katy - powiedział, zniżając głos, lecz każde jego słowo było manifestem poczucia krzywdy i wściekłości. - Mogłem pozostać w moim własnym małym świecie i nikt nie zostałby wówczas skrzywdzony. - Ty zostałbyś, Dayne! - Katy krzyczała i płakała jednocześnie. Całkowicie przestała nad sobą panować, chyba jak nigdy w życiu. Nigdy też ich związek nie znajdował się w tak dramatycznym położeniu. - Ty zostałbyś skrzywdzony, ponieważ to Bóg postawił nas obok siebie i to Bóg przywiódł cię do Baxterów! - puściła jego ramię i położyła ręce na biodrach. - Tak, to było trudne, ale całe życie jest trudne, Dayne. A to... - jej głos się załamał. Dayne znów się odwrócił. - Spójrz na mnie, proszę - zawołała. Oboje oddychali już ciężko. - Nie mogę - niechętnie, jakby z ociąganiem odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. - Nie mogę ci znów tego zrobić. Jedź do domu i... - jego podbródek drżał - nie wiem, może zrób sobie trochę wolnego. - Nie! - odparła stanowczo. Łzy napływały jej do oczu. - Nie, nie wyjadę do domu i nie poddam się. Nasze wspólne życie w Bloomington i twoje miejsce w rodzinie Baxterów warte są tego, aby o nie walczyć. - A«co, jeśli się mylisz? - jego słowa były szybkie i bolesne jak pchnięcie sztyletem. - A co, jeśli zaznam w tym wszystkim czegoś, o czym wcale nie wspominasz? - zamachał w powietrzu ręką. - Jeśli zaznam gniewu, cierpienia i smutku. Co wtedy? - Nie będziesz tego wiedział, jeśli nie spróbujesz - mówiła podniesionym głosem. - Proszę, Dayne! Posłuchaj mnie. - Po co? - napiął się, a jego oczy płonęły z wściekłości. - Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem tylko o rodzinie, Katy. O mamie i tacie czekających w domu, o kimś na widowni, kiedy byłem na scenie. Marzyłem o takich osobach, z którymi mógłbym się śmiać, z którymi mógłbym płakać i od których mógłbym się uczyć. Marzyłem, żeby ktoś mówił mi co wieczór przed zaśnięciem, że mnie kocha - ścisnął mocno ramę atlasu z obu stron. - Znalazłem ich. I byłem na tyle szalony, aby pomyśleć, że mogę w końcu do nich należeć. Ale to nie wyszło, jasne? zaśmiał się jakoś sztucznie. - Powstało z tego ogromne zamieszanie i wszyscy - teraz trząsł się jeszcze mocniej - wszyscy stracą na tym, jeśli po prostu sobie nie pójdę.
237
RS
- Mylisz się - powiedziała pełnym zapału głosem. - Co czułeś, kiedy spotkałeś Ashley, Kari, Brooke...? To uczucie, że jesteś wśród rodziny, że należysz do niej. Ono jest warte walki. Nawet jeśli miałoby cię to wiele kosztować - zrobiła kilka kroków do tyłu. Nagle gorycz i złość na paparazzich opuściły ją. Pomyślała jedynie o Daynie i o sobie. I kiedy wypowiedziała kolejne słowa, w jej głosie słychać było płomienną pasję: To jest warte najwyższej ceny, Dayne. Nie powiesz mi, że tak nie jest. Powoli, podobnie jak ciemnieje kolor nieba o zachodzie słońca, twarz Dayne'a się zmieniła. Poczucie krzywdy i odrzucenia, które nosił w sobie, odkąd przeczytał ten nieszczęsny artykuł, jakby wypłynęło teraz na powierzchnię. Przypominało to Katy pewne niesamowite zjawisko, którego była świadkiem podczas swojego dwumiesięcznego pobytu w południowej Kalifornii. Niebo nad Los Angeles, które normalnie jest przesłonięte grubą warstwą smogu, w październiku stało się błękitne na skutek ciepłych, wiejących nieustannie wiatrów. Wyglądało na to, że teraz coś podobnego działo się we wnętrzu Dayne'a. Cierpienie, które nagromadziło się w jego duszy, stało się tak niepohamowane, że przytłumiło wszystkie innego uczucia. Teraz to wszystko nagle jakby runęło z hukiem, a jego oczy napełniły się łzami. Podniósł rękę w jej stronę, otwierając ku niej swoją dłoń. - Katy... proszę wyszeptał. Przez chwilę się wahała. W ciągu tych kilku ostatnich tygodni Dayne ranił ją dużo mocniej, niż przyznawała się przed samą sobą. Lecz jego spojrzenie powiedziało jej, że nie będzie już dłużej uciekał. Uniosła rękę i ich dłonie się spotkały. Wtedy uświadomiła sobie, że ostatnio nawet jego dotyk wyrażał złość, był bowiem jakby twardy, zimny i bez-uczuciowy. Lecz teraz zaczęło się to zmieniać. Pierwsza łza kapnęła na twarz Dayne'a i stoczyła się po jego policzku. Spójrz w swoje serce, Katy, w swoją duszę - przełknął ślinę. Gdy kolejna łza wyśliznęła się z jego oka, spytał: - Czy jestem tam? W tej samej chwili także w jej oczach błysnęły łzy. - Tak, Dayne. Jesteś tam. Jesteś częścią mnie samej - odparła. - Muszę cię o coś zapytać - uniósł drugą rękę, a ona zrobiła to samo, tak że trzymali się teraz za obie ręce. Zrobiła krok w jego stronę. - Tak? - A my - teraz jego głos był znacznie spokojniejszy, stał się jakby bolesnym szeptem wspieranym przez łzy. - Czy o nas też warto jeszcze walczyć?
238
RS
Objęła go rękami za szyję, a on położył swoje na jej talii i stali tak, trzymając się w ramionach i szlochając cicho z powodu tego wszystkiego, co mogli stracić. - Przepraszam, Katy - mówił, nie odrywając od niej oczu. - Odsunąłem od siebie wszystkie uczucia, ale jednocześnie odsunąłem ciebie. Po raz pierwszy od wypadku obejmowali się w ten sposób i płakali. Do tej pory Dayne był całkowicie ogarnięty pragnieniem powrotu do zdrowia, ona zaś starała się mu w tym pomóc. Teraz wreszcie mogli przyznać się do ogromnego smutku, który nosili w sobie przez tyle dni. Łzy płynęły im po twarzach, lecz nie odrywali od siebie oczu. Przecież on był już bliżej śmierci niż życia, a ona po tym koszmarze nie miała jeszcze okazji przytulić się do niego w ten sposób. A podczas ostatnich tygodni o mały włos straciłaby go ponownie. W końcu udało się Katy na tyle uporać z emocjami, że była w stanie mu odpowiedzieć: - Tak, o nas też warto walczyć. - Nawet jeśli będziemy musieli mieszkać tutaj... przez resztę życia? pytał. Poczuła, jak kraje jej się serce. Miałaby opuścić wszystko w Bloomington, co tak bardzo kochała, i zanurzyć się całkowicie w życiu towarzyskim gwiazd? Przełknęła ślinę, lecz nie wahała się już ani chwili. Tak, nawet wówczas - przytaknęła. - Ale mam do ciebie prośbę - dodała. Otarł policzek o ramię i spytał: - Tak? - Obiecaj mi, że pojedziesz na Święto Dziękczynienia, nawet jeśli jesteś zdecydowany się wycofać - poczuła mocne kołatanie serca, przeczuwała bowiem, że od tej odpowiedzi zależy ich przyszłość. Katy wierzyła całą duszą, że jeśli tylko pojadą tam, Bóg i Baxterowie pokierują resztą. A wtedy Dayne zrozumie, że się mylił, i doświadczy mocno tego, że jego rodzinie bardzo na nim zależy, zależy do tego stopnia, że byli zdecydowani walczyć o niego w taki sam sposób, w jaki ona chciała walczyć o ich wspólną przyszłość. Coś jakby opór pojawiło się w jego oczach; duma próbowała wystąpić przeciwko obietnicy zdolnej usunąć każdą ciemność. - Tak bardzo tego pragnę - stwierdził, lecz po chwili wycedził przez zaciśnięte zęby: - A co, jeśli wówczas wszyscy oddalimy się od siebie jeszcze bardziej? -Wtedy... - poczuła uścisk w gardle, zawahała się na chwilę i dokończyła: - Wtedy przynajmniej będziesz wiedział, że walczyłeś. Proszę, Dayne... obiecaj mi. Znowu łzy napłynęły mu do oczu. Milczał przez chwilę, po czym wypowiedział z głębi serca: - Boję się, Katy... To tak bardzo boli.
239
RS
Zdała sobie sprawę z tego, że jedyne, co może zrobić, to przyjąć i zaakceptować to jego cierpienie i kochać go jeszcze bardziej. Przyciągnęła go więc do siebie i przycisnęła głowę do jego piersi. - Nigdy cię nie opuszczę - szepnęła. - Wiem - położył dłoń na jej głowie i głaskał ją delikatnie. Po chwili odsunął się trochę, a jego oczy pozwoliły jej poznać to, co miał powiedzieć: - Pojadę. Będę się modlił i ufał, i walczył. A jeśli się nie uda - pocałował jej brew - wtedy wrócimy tutaj i nigdy już nie odwrócimy się za siebie. Po jej ramionach przebiegł dreszcz. Co będzie, jeśli się nie uda pomyślała - jeśli Luke pozostanie chłodny i odrzuci rękę wyciągniętą przez Dayne'a? Zanim jednak Katy została opanowana przez lęk, usłyszała w swej duszy mocny i wyraźny głos Boga: Zaufaj Mi, córko. Bądź spokojna i wiedz, że Ja jestem Bogiem. Nagle blask, który był w oczach Dayne'a, zajaśniał także w jej sercu i lepiej zrozumiała to, co ma nadejść. Bóg nie prosił jej, aby zaufała jedynie Dayne'owi, aby spokojnie siedziała z boku i pozwoliła sprawom toczyć się swym własnym rytmem. Bóg prosił ją, aby zaufała Jemu, Jego mocy, dzięki której wszyscy pojednają się raz na zawsze, i nie będzie już między nimi nieporozumień, zazdrości, goryczy i lęku. On prosił ją, aby zaczekała na Święto Dziękczynienia.
240
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
RS
Luke był na dachu i przybijał ostatnią partię gontów. Z każdym uderzeniem młotka, z każdą spadającą mu z czoła kroplą potu czuł, że jego przepełnione gniewem serce doznaje uzdrowienia; czuł, jak napełnia się ono miłością, radością, pokojem, cierpliwością, dobrocią, życzliwością, łagodnością i rozwagą - owocami przeżywania każdego dnia dla Chrystusa. A było to możliwe, kiedy Lukę całkowicie poświęcił się niesieniu pomocy komuś, kto, jak się wydawało, nigdy nie będzie potrzebował jego pomocy. Tą osobą był jego brat, Dayne. Prace nad domem postępowały naprzód, lecz do Święta Dziękczynienia pozostało zaledwie dwa tygodnie. Kari zajmowała się dziećmi, więc Ashley i Landon - jeśli tylko nie był w pracy - każdą wolną minutę mogli poświęcać pracy przy domu. Lukę i Reagan wybrali się do Indianapolis i zamówili całą ciężarówkę okien i drzwi. Mąż Brooke, Peter, i Jim Flanigan mieli pewne doświadczenie w pracach budowlanych, więc wzięli sobie wolne w pracy, aby wstawić okna i drzwi. W kuchni wykonano na zamówienie szafki z orzecha włoskiego, zamontowano przepiękne granitowe blaty, a podłogę wyłożono płytkami. Łazienki zostały całkowicie odnowione. Do piątku poprzedzającego Święto Dziękczynienia nie planowano wyposażenia kuchni takimi urządzeniami jak kuchenka czy lodówka - po prostu nie było na to czasu. Lukę ustawił odpowiednio gwóźdź, uniósł młotek i celnie uderzył. Dach prezentował się naprawdę pięknie. Kiedy oceniano jego stan techniczny, okazało się, że tylko kilka miejsc pokrycia dachowego wymaga wymiany. Teraz jeszcze tylko kilka uderzeń młotka i praca na dachu będzie zakończona. Lukę uważnym okiem obejrzał posiadłość. Do wykonania pozostało jeszcze wiele pracy. Dotychczas pogoda im sprzyjała. Nastał 6 listopada, spadła temperatura, lecz niebo było czyste. Tylko jak na złość wszyscy mieli inne obowiązki. Drużyna Ryana grała co weekend mecze, w tygodniu zaś normalnie odbywały się zajęcia. W Chrześcijańskim Teatrze Młodzieżowym trwały próby do „Kopciuszka". Każdy, kogo znali, jeśli chciał im pomagać, musiał modyfikować swoje sobotnio-niedzielne plany. Ashley nie wpadała jeszcze w panikę, ale była tego bliska. Modliła się codziennie z tymi, którzy przyszli pomagać. Każdego ranka, zanim rozpoczęli pracę, zbierali się na podwórku, formowali okrąg i modlili się. Jedno już udało się im wymodlić. Dayne i Katy obiecali, że przybędą na święto.
241
RS
Ich przyjazd zależał także do tego, czy Dayne zostanie wypisany ze szpitala, jednak to wydawało się prawdopodobne. Pozostawało pytanie, gdzie Dayne będzie mieszkał. Ashley powiedziała wszystko Luke'owi, więc wiedział już, jak bardzo jego komentarze dotknęły Dayne'a. Wiedział także, że gdyby jego brat wyczuł jakieś napięcie czy konflikt albo gdyby stwierdził, że jest dla Baxterów powodem jakichkolwiek problemów, natychmiast by wyjechał. Lukę ponownie zamachnął się młotkiem. Nie będzie problemów, dopilnuję tego - pomyślał. Jedyną sprawą, którą Ashley trzymała w sekrecie przed Katy i Dayne'em, był postęp prac przy renowacji domu. Celowo rozmawiała z nimi na ten temat bardzo ogólnikowo, mówiąc na przykład, że choć próbowała kontaktować się z firmami budowlanymi w sprawie remontu, wydaje się, że do wiosny nikt nie ma wolnych terminów. Kiedy rozmawiały ostatnim razem, Katy powiedziała nawet Ashley, że nie jest to aż tak bardzo istotne. Może zachowają go dla siebie przez jakiś rok, a potem wystawią na sprzedaż. Lukę sięgnął po kolejny gwóźdź. Na pewno tego nie zrobią, nie po tym, jak zobaczą obiekt, który będzie na nich czekał w Bloomington. Dzień upłynął na odnawianiu elewacji. Była to niezwykle mozolna praca polegająca na szlifowaniu listw, którymi obłożone były ściany domu po zewnętrznej stronie. O piątej Lukę zobaczył, że pod dom podjeżdżają samochody jego ojca, Ryana i Landona. Kiedy wysiedli, okazało się, że mają ze sobą młotki, obcęgi i wiaderka z gwoździami. - Gdzie mamy zacząć? - John spojrzał obok Luke'a na ścianę budynku. Musimy sprawdzić każdą listwę, zgadza się? - Tak - potwierdził Lukę i poprowadził ich do właściwego miejsca. Gdy już zaczęli pracę przy jednej ze ścian, w pewnej chwili zaczęły podjeżdżać pod dom jakieś samochody, jeden za drugim. Z niektórych wystawały z tyłu drabiny. - Zapomniałem ci powiedzieć - uśmiechnął się do niego Ryan. - Chłopcy z drużyny postanowili wpaść na kilka godzin. Trzydziestu siedmiu mężczyzn wyskoczyło z samochodów osobowych i furgonetek, każdy z nich trzymał w ręku młotek. Przynieśli ze sobą jeszcze pięć drabin i zanim zapadł zmrok, wszystkie listwy były oszlifowane i przybite. Teraz należało tylko pomalować je solidnie bejcą i dom będzie wyglądał zupełnie jak nowy.
242
RS
Dni przy remoncie domu mijały jeden za drugim, a Lukę wyczuwał, że dzieje się coś wyjątkowego. Równie szybko jak dom odbudowywały się relacje w rodzinie. - Wiesz, jakie odnoszę wrażenie? - zapytała go Ashley pewnego dnia. - Jakie? - właśnie rozładowywali stertę nowo pociętych desek, które miały być- wykorzystane do odbudowania werandy. Ashley zatrzymała się i przetarła spocone czoło zakurzoną rękawicą roboczą. - Mam wrażenie, że jest tu z nami mama -powiedziała. - Czuję, że poprzez to wszystko, co tutaj robimy, staramy się pokazać, że jej praca nie poszła na marne - miała jakiś brud rozmazany na policzku. - Chciałam ci to powiedzieć. - Tak - potwierdził Lukę, czuł, jak rośnie mu serce. - Ja też czuję tu jej obecność - wyznał. Tymczasem budowa zaczęła nabierać tempa. Erin przyjechała tydzień wcześniej, niż planowała, i zatrzymała się w domu ojca. Po przybyciu ogłosiła, że jest gotowa niemalże przez cały dzień zajmować się dziećmi, aby jej siostry i brat oraz ich współmałżonkowie mogli w tym czasie pracować przy renowacji. Brooke i jej dwie przyjaciółki pomalowały prawie całe wnętrze domu. Ryan wraz z kilkoma kolegami z drużyny wybudowali na zewnątrz specjalne miejsce na grilla. Większość punktów na liście zadań do wykonania, którą przygotowała Ashley, została już wykreślona. W końcu otrzymali informację od Katy, że Dayne oficjalnie zakończył rehabilitację i dostał pozwolenie na podróż. Paparazzi nie mogli się już doczekać, aby wreszcie fotografować swego ulubieńca, więc Dayne dał im to, czego tak bardzo pragnęli. W środku tygodnia miała się odbyć konferencja prasowa z jego udziałem, na której zostanie ogłoszona informacja, że przez kilka następnych dni Dayne będzie udzielał wywiadów. Potem zaś, w sobotę, oboje z Katy przylecą wynajętym samolotem do Bloomington - pięć dni przed Świętem Dziękczynienia. Pewnego wieczoru podczas modlitwy przed kolacją, na której zebrała się cała rodzina przebywająca w tym czasie w Bloomington, Lukę obserwował wzruszenie na twarzy ojca. - Dziękujemy Ci, Boże. Po wypadku... - głos ojca załamał się; na chwilę nastało milczenie. - Panie, wiemy, jak jesteś wspaniały, lecz i tak jesteśmy zszokowani darem, jaki dostał od Ciebie Dayne - przetarł oczy. - Darem, którym obdarzyłeś nas wszystkich. Informacja o terminie przyjazdu Katy i Dayne'a wywołała poruszenie w Bloomington, powodując, że tempo pracy wokół domu jakby wskoczyło na najwyższy bieg. Mieli teraz przed sobą ściśle określony cel: ukończyć
243
RS
remont do sobotniego poranka. Najpierw wszyscy prawie wpadli w panikę. Przecież było jeszcze tyle do zrobienia: prace wykończeniowe, bejcowanie, sufity, sprzątanie... Lecz później jakiś szczególny spokój ogarnął ich wszystkich. Czuł go Lukę, czuła go Ashley, tak samo ich tata. Skoro Bóg uleczył Dayne'a, poradzi sobie także z remontem. Lukę pracował z coraz większym entuzjazmem. Nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy Dayne'a, kiedy ujrzy zdziwienie w oczach brata, gdy ten dowie się, jak bardzo go kochają. Wtedy wszystko się połączy, tworząc jedną całość: dom, ich relacje, cała rodzina. Teraz zaś musieli wykorzystać dosłownie każdą godzinę, aby to mogło się stać. Ashley czuła się wewnętrznie rozdarta i nie wiedziała, jak rozdysponować swój czas. W nadchodzący weekend po raz ostatni wystawiano „Kopciuszka", a ponieważ Ashley potrzebna była przy pracach renowacyjnych, Rhonda i Bethany zastąpiły ją i pracowały z dziećmi przy przedstawieniach. Ashley była na premierze tego przedstawienia z siostrami i ich rodzinami. Lukę i ich ojciec cały czas pracowali przy domu, szlifując i malując sufity na piętrze. Wypożyczyli nawet specjalne reflektory, aby móc pracować we wnętrzu i na zewnątrz tak długo, jak będzie to konieczne. Teraz był sobotni poranek, a do przyjazdu Katy i Dayne'a pozostał jeszcze tydzień. Ashley żałowała, że z powodu usuwania pozostałości po remoncie nie może pójść na ostatnie przedstawienie, które miało być wystawione tego popołudnia o piątej. Poza Baxterami w pracach porządkowych zgodziło się uczestniczyć kilku zawodników z drużyny Ryana, lecz wciąż było zbyt mało rąk do pracy. Jenny Flanigan telefonowała poprzedniego wieczoru i podzieliła się z Ashley swoim rozczarowaniem. - Bailey miałaby dwudziestu gotowych do pomocy młodych ludzi z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego powiedziała - gdyby tylko na ten dzień nie zaplanowano wcześniej przedstawienia, i to w dodatku ostatniego w tym sezonie. - W porządku - odparła Ashley. - Powiedz im, że żałuję, ale nie będę mogła przyjść - spojrzała na zegarek. W tych dniach robiła to bardzo często. - Muszę biec. Może mogłabyś wpaść kiedyś w tygodniu - dodała na zakończenie. Ashley przybyła pod dom o siódmej. W tej samej chwili zjawili się też Lukę, jej tata i Ryan - każdy z nich przyjechał pikapem. Wysypisko było otwarte do piątej, musieli więc za wszelką cenę wywieźć do tego czasu każdy kawałek odpadów po remoncie. Ashley otworzyła drzwi furgonetki i wzięła z deski rozdzielczej swą listę. Było na niej jeszcze osiemnaście
244
RS
punktów do zrealizowania. Usunięcie śmieci i odpadów stanowiło jeden z nich. Mężczyźni przeszli obok, a Lukę uśmiechnął się do siostry. - Gotowa na wielki dzień? - spytał. - Jasne - Ashley patrzyła za nimi, lecz jej ojciec się nie odwrócił. - Tato!? - zawołała. - Och! - ojciec zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. - Cześć, kochanie. Jakieś radosne podniecenie ożywiło jej senną duszę. Miała dla taty niespodziankę, coś, o czym nie mógł się dowiedzieć aż do popołudnia. Pomysł przyszedł jej do głowy przed kilkoma dniami, po tym jak spędziła trochę czasu, modląc się i rozmawiając z Landonem. Bóg nauczył ją czegoś ważnego. Nie było czasu na złość, nie było miejsca na urazy, gorycz czy jakieś nierozwiązane sprawy. Nauczyli się tego zarówno Lukę, jak i Reagan. Katy też to rozumiała w związku z paparazzimi, podobnie Dayne. Miłość wymagała ofiary. Ashley nie mogła się doczekać, aż zobaczy twarz ojca, kiedy pozna tę niespodziankę. Teraz czekał na nią, a ona śmiała się do niego. - Dobrze się czujesz? - spytała. - Jasne - jego odpowiedź była bardzo szybka, wręcz automatyczna, lecz wyglądał na zmęczonego. - Świetnie - dodał. Mężczyźni przystąpili do pracy. W ciągu następnych godzin przybyło jeszcze czterech innych - byli to lekarze pracujący z Peterem. Dwóch z nich przyjechało pikapami. Udali się od razu do starej połamanej werandy i tarasu usytuowanego na tyłach domu. Odrywali po jednej starej desce i przenosili je na jeden z pikapów, uważając, aby nie uszkodzić nowego stanowiska do grillowania. Kiedy samochód wypełnił się starym materiałem, jeden z nich przerywał pracę i jechał na wysypisko. Wiele drewna nadawało się do biodegradacji, więc składowano je osobno, aby mogło być sprzedane jako mierzwa. Ashley właśnie wlokła za sobą z tarasu rozklekotany mebel, kiedy usłyszała jakiś hałas. Zatrzymała się, a kiedy podniosła wzrok, potrzebowała chwili, aby pojąć, na co właściwie patrzy. Kiedy to zrozumiała, musiała zamrugać, aby powstrzymać łzy. Ogromna grupa młodzieży z teatru wraz z rodzicami zaczęła podjeżdżać pod dom. Ashley naliczyła piętnaście samochodów, a potem straciła rachubę. Niektóre auta ciągnęły za sobą przyczepy i kiedy je wyładowano, Ashley zobaczyła trzy samobieżne kosiarki. Zanim zdążyła podejść, trzech ojców dzieci, które grały w „Kopciuszku", wskoczyło na kosiarki i zaczęło kosić trawę.
245
RS
Tim Reed i Bailey nadeszli razem. - Nie mogliśmy stać z boku powiedział Tim, trzymając w rękach grabie. - Katy zasługuje na to. - A co... a co z waszym przedstawieniem? - pytała Ashley. Kręciło się jej w głowie. Ciągle nadjeżdżały kolejne samochody. Przy oczyszczaniu terenu musiało już pracować jakieś pięćdziesiąt osób! - Przecież nie rozpocznie się przed piątą - uśmiechnęła się Bailey. Wyglądała na zadowoloną u boku Tima, choć Jenny powiedziała wcześniej, że jej córka bardzo boleje z powodu zerwania z Tannerem i że z Timem Reedem łączy ją jedynie przyjaźń, nic więcej. Kiedy już szaleństwo związane z renowacją domu się skończy, Ashley chciała się zastanowić nad tym, jak bardzo udział w przedstawieniu zbliżył ludzi do siebie, zresztą - jak zawsze w przypadku przedstawień Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego. Może też będzie miała szansę, aby lepiej poznać Bailey - pomyślała. Tim wyciągnął z tylnej kieszeni spodni parę rękawic roboczych i założył je. - Jeśli tylko uda nam się skończyć do wpół do trzeciej, zdążymy z przedstawieniem - uśmiechnął się do niej szeroko i uniósł grabie. - Mamy kupę roboty - dodał. W oddali Ashley dostrzegła nadjeżdżających Flaniga-nów. Po chwili jeden z mężczyzn poprosił o przestawienie samochodów na drogę - tak szybko postępowało porządkowanie terenu. Ashley aż zapierało dech w piersiach, kiedy patrzyła na pracujących ludzi. Od strony samochodów kobiety niosły krzewy w doniczkach, a młodzież wyrywała chwasty wokół frontowego tarasu. - To dzieje się naprawdę, Ash - powiedział Luke. Twarz i ubranie miał brudne, lecz jego oczy świeciły jaśniej niż słońce. - Dlatego Bloomington jest tak wyjątkowym miejscem. - Tak, tutaj masz rację - odparła Ashley. Wzięła głęboki oddech i wyprostowała plecy. Potem oboje z Lukiem pracowali razem przy usuwaniu rupieci z werandy. Przez cały czas myślała o tym, co powiedział jej brat - o tym, że Bloomington było takim niezwykłym miejscem. To prawda. Zawsze czuła do Landona wdzięczność za to, że zdecydował się opuścić Nowy Jork, aby walczyć z ogniem tutaj, w ich rodzinnym mieście. Bloomington było idealnym miejscem do pogłębiania wiary i rozwijania relacji rodzinnych, do wychowywania dzieci i budowania wspólnej przyszłości - co dla Dayne'a i Katy liczyło się najbardziej. Było zatem idealnym miejscem na ich wspólne życie. Nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedzieli.
246
RS
John obserwował, jak jego wnuki oczyszczają stare klomby z kwiatami położone wokół frontowej werandy. Nie czuł zmęczenia; po prostu brakowało mu Elizabeth. Emocje towarzyszące renowacji domu Katy i Dayne'a były tak wyjątkowe i tak silne, że Johnowi trudno było sobie przypomnieć podobne wydarzenie z przeszłości, które wszyscy przeżywaliby równie intensywnie. Elizabeth powinna być tu teraz z nimi. Nadzorowałaby sadzenie róż, pilnując, by przed domem wsadzono kwiaty właściwych odmian, o odpowiednich barwach. Podobnie z tyłu domu. Ona była niezastąpiona w pracach przydomowych, a to byłby dla niej wyjątkowy czas przygotowywanie domu dla dziecka, za którym tęskniła przez całe życie. - Dziadku, czy możemy tu przed domem wykopać staw? - pytał Cole, niosąc stertę chwastów, której rozmiary były nieporównywalne z żadną inną spośród zebranych przez pozostałe dzieci. - Kiedyś może tak, Cole - odparł. - Myślę, że ten pomysł bardzo by się spodobał Dayne'owi i Katy. Tommy też pomagał, lecz trudno było mu dłużej wytrwać przy wykonywaniu jednej czynności. John obserwował go, jak powędrował kilka metrów dalej. Nagle wycelował palcem w przestrzeń przed sobą i wydał z siebie odgłos wystrzału. - Ha! - zawołał. - Co robisz, Tommy? - spytał John, podchodząc do niego i kierując go z powrotem do grupy dzieci. - Tommy zastrzelił dinozaura - odparł. Spojrzał ponad ramieniem, znów precyzyjnie w coś wycelował i tak jak wcześniej wydał z siebie odgłos wystrzału. - Tommy zastrzelił pszczoły - wyjaśnił. - Ojej, dziękuję - John uśmiechnął się pod nosem. Reagan i Lukę pracowali z Tommym, próbując go przekonać, że strzelanie do ludzi nie jest przyjemne. Wydawało się, że ich praca nie poszła na marne. - Nie chcemy, aby jakieś pszczoły czy dinozaury atakowały nas przy pracy - powiedział John. - Tommy zastrzelił też tygrysa! - zawołał malec. John miał już po raz kolejny wyrazić swoją wdzięczność, gdy jakiś znajomy samochód wjechał na podjazd. John zrobił kilka kroków w jego stronę. To była jego przyjaciółka Elaine. Nie widzieli się od tamtej pory, kiedy rozmawiali na huśtawce na werandzie i ona zapytała go, dlaczego nigdy nie wspominają o tym, co ich łączy. Miał wystarczająco dużo czasu, aby przemyśleć to pytanie - od tamtej rozmowy minęły już dwa miesiące.
247
RS
Lecz dlaczego przyjeżdża właśnie teraz, w samym środku prac? I co powiedzą na to Ashley i inni? Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowali, pracując razem ramię w ramię, były zranione uczucia i jakieś napięcia czy nieporozumienia. Obserwował, jak Elaine wychodzi z samochodu. Miała na sobie dżinsy i bluzę sportową, a w rękach trzymała żółte rękawice ochronne i skrzynkę, prawdopodobnie z narzędziami ogrodniczymi. Kiedy podeszła bliżej, ich spojrzenia się spotkały. Zatrzymała się tuż przed nim i uśmiechnęła. - Gdzie będę potrzebna? - spytała. - Elaine... - obejrzał się na dzieci: Cole był zajęty pokazywaniem innym dzieciom miejsc, w których zostawiły jakieś niepotrzebne rośliny, i przydzielaniem poszczególnym dzieciom konkretnych rodzajów chwastów. John znów spojrzał na przyjaciółkę. Przestał przejmować się tym, że jego dorosłe dzieci mogą go obserwować. Odłożył łopatę i podszedł bardzo blisko Elaine. Potem przytulił ją i trzymał w objęciach przez dłuższą chwilę. Kiedy się odsunął, spojrzał jej w oczy i powiedział: - Tęskniłem za tobą. Na jej twarzy pojawił się niepewny uśmiech. - Ja też za tobą tęskniłam odparła i odetchnęła głęboko. - Może nie wiesz, czego chcesz, John, ale myślę, że się do tego przyzwyczaję. Życie jest zbyt krótkie, aby odsuwać się od przyjaciela, a to właśnie zrobiłam - milczała przez chwilę. - Czy mi wybaczysz? - Oczywiście - odparł wzruszony. - W takim razie - położyła swoje pudełko z narzędziami na werandzie i uśmiechnęła się szeroko - wygląda na to, że John wciąż był zaskoczony. - Ale skąd wiedziałaś, że tutaj będziemy? spytał. - To proste - uśmiechnęła się do niego znacząco. - Zadzwoniła do mnie Ashley.
248
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
RS
Skończyli pracę tuż przed północą. Pozostało tylko sprzątanie. Poza tym wszystkie punkty na dziesicciostronicowej liście Ashley zostały wykreślone. Dom po wykończeniu okazał się olśniewający, dużo piękniejszy, niż sobie wyobrażali. Na szczęście Katy była zbyt zajęta, aby zadawać wiele pytań. Ashley współpracowała z agentem Dayne'a; otrzymywała od niego akceptację za każdym razem, kiedy potrzebowali więcej pieniędzy. W ten sposób udało się im utrzymać całą renowację w tajemnicy. Podwórze wyglądało jak z okładki jakiegoś czasopisma. Było zielone i ładnie wykoszone. Wzdłuż podjazdu rosły klony; ich liście o tej porze roku miały odcienie czerwieni i żółci. Obok chodników wysypano zmieloną korę, a klomby przed domem zostały przez Elaine i kilka innych kobiet obsadzone krzakami róż i cebulkami tulipanów, które wykiełkują mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Katy i Dayne będą brali ślub. Chyba najbardziej rzucającą się w oczy metamorfozę przeszły listwy, które pokrywały zewnętrzne ściany domu - wyglądały zupełnie jak nowe. Podobne zmiany zaszły na podwórku. Nowy drewniany taras został zabejcowany i oczyszczony, a widok z niego zapierał dech w piersiach. Był dwukrotnie większy od starego i na tyle duży, aby pomieścić sporą grupę ludzi, którzy z tego miejsca mogli cieszyć się widokiem jeziora Monroe. Wnętrze domu też wyglądało zupełnie inaczej. Brooke dobrała ciepłe kolory przy malowaniu pokoi, a Kari zadbała o to, aby przy każdym nowym oknie wisiały drewniane markizy. Sprzęt kuchenny został uwzględniony w harmonogramie, po czym zainstalowano go w nowoczesnej kuchni. Zabejcowane belki sufitowe wyglądały bardzo ciepło na tle płytek w kolorze ziemistym i brązowych wykładzin dywanowych, które zostały położone przez miejscowego specjalistę. Świetnie pasowały do całości. Ashley obawiała się tej czynności, lecz do piątku udało się położyć' wykładzinę we wszystkich pomieszczeniach, gdzie miała się znajdować, po czym całość została świeżo odkurzona. Na koniec Ashley powiesiła w salonie jeden ze swoich obrazów. Przedstawiał odwróconego plecami mężczyznę patrzącego na dom Baxterów znajdujący się w samym środku pola; wszystko było przedstawione w ciepłych barwach. Namalowała ten obraz, kiedy jej starszy brat był dla niej jedynie nieznanym mężczyzną, obawiającym się nawiązać z nimi kontakt. Teraz, kiedy go już znała, nie było wątpliwości, że mężczyzną
249
RS
przedstawionym na obrazie był Dayne Matthews. Jak mógłby nie być do niego podobny? Malując go, wzorowała się przecież na Luke'u. Ten obraz nie był jedynym osobistym akcentem, który pojawił się na samym końcu. Podczas opieki nad dziećmi Erin oprawiła w ramki kilka zdjęć rodzinnych - Elizabeth i Johna na różnych etapach ich małżeństwa, a także dzieci Baxterów i wnuków na przestrzeni lat. Kiedy wreszcie wczoraj późnym wieczorem sprzątanie zostało zakończone, Ashley i jej siostry rozwiesiły zdjęcia na ścianach w całym domu. Ta czynność przypomniała Ashley o drogiej, słodkiej Irvel pensjonariuszce domu opieki Sunset Hills, z którą się zaprzyjaźniła. Irvel nie mogła zaznać spokoju, dopóki Ashley nie natrafiła na stare zdjęcia jej męża, Hanka. Kiedy oprawione w ramki fotografie zawisły na ścianach pokoju Irvel, od razu jej wyraz twarzy się odmienił. Ashley miała nadzieję, że kiedy Dayne zobaczy te zdjęcia wiszące w każdym pokoju, zmieni się jego nastawienie do rodziny. Nie mogła się tego doczekać. Kiedy już wreszcie wszystko skończyli, Ashley, jej siostry, Lukę i ich ojciec stanęli blisko siebie, objęli się ramionami i przez kilka minut ze wzruszenia łzy płynęły im z oczu. Były to łzy wdzięczności wobec Boga, który uzdrawiał relacje rodzinne i pozwolił im w rekordowym tempie zakończyć remont; czuli, że ich matka raduje się tą chwilą prawdopodobnie najbardziej ze wszystkich. Lecz najważniejsze było doświadczenie tego, że razem zrobili coś znacznie wspanialszego, niż każde z nich osobno byłoby w stanie uczynić. - Zobaczcie, co możemy zrobić, kiedy łączy nas miłość - powiedziała Ashley, pociągnęła nosem i spojrzała na Luke'a. - Czy możecie w to uwierzyć? Każde z nich miało z tym problemy. Byli wycieńczeni, a zostało im tak niewiele czasu. Był sobotni poranek, od zakończenia prac przy domu upłynęło zaledwie dziesięć godzin. Znów zebrali się w domu Dayne'a i Katy; tym razem pełni niepokoju i podekscytowania pragnęli wyrazić wdzięczność Bogu za to, co tu się dokonało. W domu i na zewnątrz zgromadziło się wielu ludzi - zostali zaproszeni wszyscy, którzy pomagali przy renowacji. Stali w grupkach i rozmawiali ze sobą. Dayne i Katy mieli przyjechać około pierwszej, lecz ludzie przyszli już o jedenastej. Przynieśli ze sobą karty pamiątkowe, prezenty i kwiaty; zapełniali też stół w jadalni różnymi smakołykami.
250
RS
W południe John poprosił wszystkich, aby zgromadzili się na zewnątrz. W ciągu kilku minut ludzie zebrali się przed domem na nieformalne nabożeństwo. Utworzyli ogromny okrąg i podali sobie ręce. Ashley patrzyła na twarze zebranych i nie mogła powstrzymać łez. Większość z nich była jej bardzo bliska; wielu odegrało istotną rolę w jej życiu na jego różnych etapach. Gdy nawiązywała z kimś kontakt wzrokowy, uśmiechała się do niego. Byli tam Kari i Brooke, Erin i Lukę, ich współmałżonkowie i dzieci. Przyszli Flaniganowie z szóstką swoich dzieci i ponad dwadzieścia osób z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego wraz z rodzicami. Ashley uśmiechnęła się szeroko do Jenny Flanigan, a potem jej wzrok powędrował po innych twarzach. Był oczywiście jej ojciec, a obok niego jego przyjaciółka Elaine, którą Ashley przestała uznawać za zagrożenie. Bóg posłużył się Landonem, który pomógł żonie zrozumieć, że jej ojciec zasługiwał na przyjaciółkę. A jeśli kiedyś w przyszłości ta przyjaciółka stanie się dla niego kimś jeszcze ważniejszym, Pan będzie w tym z nimi. Teraz liczyło się to, że Ashley nie czuła do niej żadnych urazów. Okrąg tworzyli również lekarze - znajomi Brooke i Petera, trenerzy z Clear Creek High, Rhonda i Bethany oraz właścicielka galerii sztuki położonej obok uniwersytetu, która ofiarowała ramę do obrazu Ashley, chcąc mieć swój udział w tym niesamowitym przedsięwzięciu. Ashley nie miała nic przeciwko temu. Im więcej ludzi powita Katy i Dayne'a, tym lepiej. Jej ojciec uniósł rękę i ludzie zaczęli się uciszać. - Bóg zgromadził nas dzisiaj w tym miejscu - zaczął silnym i pewnym głosem, tak jak zawsze. Teraz mamy zaszczyt Mu podziękować. Jej ojciec modlił się dalej, głośno i wyraźnie. Na łzy jeszcze przyjdzie czas, ta chwila była naznaczona uśmiechem, wdzięcznością i satysfakcją, które przepełniły wszystkich zebranych. Po modlitwie Tim Reed wyjął z futerału gitarę i zagrał kilka piosenek, kończąc utworem „Wielka jest Twoja wierność". Wszyscy - od dobrze zbudowanych zawodników drużyny futbolowej po małą Hayley trzymającą za rękę Brookes - śpiewali razem, aż skończyli ostatnimi słowami: „Wszystko, czego mi potrzeba, to Twoja dłoń, która mnie prowadzi - wielka jest Twoja wierność, Panie, wobec mnie!". Ashley rozkoszowała się tą chwilą. Do końca życia będzie pamiętać, co czuła, kiedy patrzyła na prawie setkę ludzi tworzących ogromny okrąg na podwórku jej brata, jednym sercem wysławiających Stwórcę, ich Ojca i Zbawiciela.
251
RS
Potem jej ojciec mówił o miłości. Wszystkim swym dzieciom z wyjątkiem Dayne'a przekazał list od ich matki, zawierający tajemnice szczęśliwego małżeństwa. - Dawno temu - ciągnął - moja żona Elizabeth zapisała to, co uważała za tajemnice miłości - uśmiechnął się. Stojąca obok niego Elaine nawet przez chwilę nie okazała jakiejkolwiek dezaprobaty. - Kiedy myślimy o miłości, myślimy jednocześnie o małżeństwie. Ale prawda jest taka, że tajemnice miłości są aktualne dla każdego z nas i dotyczą każdej relacji, którą tworzymy. Ashley zobaczyła, że Bailey spogląda w dół i przysuwa się bliżej matki. John opowiedział o kilku punktach - ofiarowywaniu sobie czasu, sposobach wyrażania miłości, śmiechu i wzajemnym przebaczeniu. Tego wszystkiego uczyli się przecież tej jesieni. Lecz skupił się przede wszystkim na pierwszym punkcie - tym, o którym Ashley nie myślała zbyt wiele przed podjęciem się zadania renowacji domu. A mądrość jej matki wyrażała się w słowach: Bóg miał ich tutaj po to, aby służyli sobie wzajemnie. Miłość wyraża się w służbie. Ta prawda przejawiała się w każdym możliwym działaniu, które doprowadziło ich do tej chwili. Teraz, kiedy służba wyrażająca się pracą przy domu dobiegła końca, Ashley była przekonana, że dziś Dayne dowie się w końcu, że jest kochany przez swoją rodzinę, zarówno w tej chwili, jak i na zawsze. Teraz pozostało im już tylko czekać.
252
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
RS
Dayne czuł, jak kurczy mu się żołądek, kiedy oboje z Kary zbliżali się do lotniska w Bloomington. Jakaś jego część chciała pozostać w samolocie i błagać pilota, aby zabrał ich z powrotem do Los Angeles. Wyglądało to jak ostatnia scena filmu, tak poruszająca, rozdzierająca serce, że sparaliżowani smutkiem ludzie siedzą w ciemności i obserwują napisy końcowe, bo nie chcą, aby ktokolwiek zobaczył ich łzy. Samolot zataczał koło, a pod nimi rozciągało się Bloomington. Widać już było uniwersytet, śródmieście, okoliczne farmy i jezioro. Podeszła do nich stewardesa i powiedziała: - Za pięć minut będziemy na ziemi. Czy mogę jeszcze czymś służyć, zanim wylądujemy? Katy pokręciła głową. - Nie, dziękujemy - odparła. - Świetnie - uśmiechnęła się kobieta. - Proszę mnie zawołać, jeśli będą państwo czegoś potrzebować - dodała i wróciła na tył samolotu. Dayne poczuł, jak Katy bierze go za rękę. - Wszystko będzie dobrze wyszeptała. Nie odpowiedział, tylko głaskał kciukiem jej dłoń, jakby czerpał siłę z jej dotyku. Wyjrzał przez okno. Do tej pory zawsze, kiedy przybywał do Bloomington, odczuwał w sercu nadzieję i jakby przynależność do tego miejsca. Towarzyszyło mu wówczas przekonanie, że to miasto ze swoimi lekko pofałdowanymi zielonymi pagórkami, piknikami nad brzegiem jeziora i zżytymi ze sobą ludźmi jest miejscem, gdzie mógłby osiąść na zawsze, gdyby tylko miał taką możliwość. Teraz było inaczej. Tym razem widział je jako miasto, które niebawem będzie musiał opuścić, jako marzenie, które miało nigdy się nie spełnić. Dayne odwrócił się do Katy, spojrzał jej w oczy i szepnął: - Potrzebuję cię. Czy mówiłem ci to już dzisiaj? Uśmiechnęła się i odparła: - Nie ma się czego obawiać. Ponieważ byli sami w kabinie, przysunął się i pocałował ją. Był to jeden z tych długich, zmysłowych pocałunków, jakich do dnia ślubu starali się unikać. Potem popatrzył jeszcze na nią przez chwilę i znów odwrócił się do okna. Przypomniał sobie, jak przed kilkoma laty grał w filmie opartym na pewnej bestsellerowej powieści. Podczas zdjęć autorka książki zjawiła się na planie i kilka razy rozmawiali ze sobą. Dayne nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś siada przy komputerze, zaczyna pisać i w końcu tworzy coś tak obszernego i skomplikowanego jak powieść.
253
RS
- Czy bywają chwile, kiedy musisz walczyć ze sobą? - pytał wtedy Dayne. - Czy miewasz takie momenty, kiedy próbujesz pisać, a słowa jakby nie przychodzą? Wówczas jej oczy zrobiły się jakieś odległe. - Na końcu książki odparła, a jej uśmiech lekko przygasł. - Kiedy jest to opowieść, którą naprawdę kocham, taka, która wypełnia całe moje serce i duszę, wtedy siadam do pisania ostatniego rozdziału i przez długi czas po prostu wpatruję się w pusty ekran, bo gdzieś głęboko w środku wcale nie chcę, aby się skończyła. Tak właśnie czuł się teraz Dayne. Westchnął, a Katy oparła głowę na jego ramieniu. Tego, że siedział tutaj z Katy, nie był w stanie w pełni pojąć, nie potrafił tego ogarnąć swoim umysłem. Jedynie dzięki miłosierdziu Boga skrócił o połowę czas powrotu do zdrowia, a na koniec wyszedł z całej sytuacji jakby umocniony. - Posłuchaj, człowieku - powiedział mu terapeuta ostatniego dnia, kiedy Dayne był wypisywany ze szpitala - jesteś najbardziej wytrwałą osobą, jaką znam. Wiem, co mówię. Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek tak ciężko pracował. Dayne podziękował mu wówczas, lecz ten terapeuta się mylił. Katy pracowała jeszcze ciężej niż on. Katy - jego przyjaciółka, jego przyszłość i jego miłość. Oparł głowę o jej głowę. Ona zawsze wierzyła w to, że taka chwila jak ta nadejdzie. Ona całkowicie zapomniała o sobie i wierzyła całym sercem, że on się w końcu obudzi ze śpiączki. Nawet kiedy wszyscy myśleli, że już nie ma nadziei i nadszedł czas, aby go opuścić. Potem trwała przy nim i motywowała go do wysiłku, nie zważając na jego nastrój i rozczarowanie. A kiedy całkowicie zamknął się przed nią w swoim wnętrzu, znalazła sposób na to, by zburzyć dzielące ich mury. Kochał ją całym sobą, jak własne życie, i nic nie mogło tego zmienić. To, co wydarzy się w ciągu najbliższych kilku dni, było przy tym nieważne pocieszał się. Samolot wylądował, a potem się zatrzymał. Ostatnio gdy Dayne czytał Ewangelię, odkrył, że kiedy z wiarą nawet tak małą jak ziarnko gorczycy powie się górze „przesuń się", to ta góra się przesunie. Tak właśnie było z jego pościgiem za Katy i z pewnością tak samo wyglądał jego powrót do zdrowia, praktycznie z progu śmierci. Chociaż jego wiara była czasami mniejsza od czegokolwiek, co był w stanie zobaczyć albo poczuć, przez ostatnich kilka miesięcy góry zostały całkowicie pokruszone. Ale nie ta jedna góra.
254
RS
Pobyt w Bloomington w czasie Święta Dziękczynienia udowodni Katy, że obecność Dayne'a za bardzo zakłóca życie jego rodziny. W ten sposób wypełni on złożoną obietnicę, choć mógł uniknąć bólu serca, pozostając w swym domu położonym przy plaży Malibu - w miejscu, gdzie najprawdopodobniej będą mieszkali z Katy po ślubie, przynajmniej do czasu, kiedy skończy się jego obecny kontrakt filmowy. Potem może znajdą coś na zachodnim wybrzeżu - może w Oregonie. Jakieś małe miasteczko podobne do Medford, gdzie będą mogli założyć rodzinę i jednocześnie mieszkać na tyle blisko Hollywood, aby Dayne mógł od czasu do czasu wystąpić w jakimś filmie. Po wyjściu z samolotu czekał na nich czarny pathfider z miejscowej wypożyczalni samochodów. Kiedy ich bagaże znalazły się z tyłu, Dayne usiadł za kierownicą. Katy zajęła miejsce obok niego i zapięła pas, a on uruchomił silnik i już miał wrzucić bieg, lecz nagle się wstrzymał. Odwrócił się do niej i spytał: - Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego najpierw mamy przejechać obok naszego domu? - Dayne - spojrzała na niego, a jej oczy patrzyły łagodnie i cierpliwie znów to robisz. - Co? - spytał, udając, że nie rozumie jej pytania. - Zaczynasz się bać - odparła. Położyła rękę na jego kolanie i uśmiechnęła się do niego krzywo. - Wszystko będzie dobrze, czuję to. - No dobrze, masz rację - przytaknął. Silniki odrzutowe najbliższego samolotu pracowały tak głośno, że trudno było cokolwiek usłyszeć. Katy nachyliła się mocniej. - Mam rację? spytała. - Tak, tu mnie masz - odparł i położył dłoń na jej dłoni. - Rzeczywiście się boję - zamyślił się. - O ciebie - dodał. Włączył bieg i wyjechał z parkingu na główną drogę. - O mnie? - zdziwiła się. Odwróciła się plecami do drzwi, aby lepiej go widzieć. - Tak - potwierdził. Podjeżdżali do czerwonego światła. Zaczekał chwilę, aż zatrzymają się całkowicie. Starali się zachować beztroski nastrój, lecz za pomocą żartobliwych słów nie można było wyrazić tego, co zamierzał powiedzieć. Czuł, że poważnieje. - Boję się, że nigdy mi nie wybaczysz, jeśli to się nie uda; jeśli jesteśmy tu razem po raz ostatni. Przez chwilkę lekki niepokój malował się na jej twarzy, lecz natychmiast odzyskała pewność siebie i swą niesłabnącą, bezgraniczną radość. - To nie jest ostatni raz - patrzyła przed siebie, aż zapaliło się zielone światło. - To dopiero początek - dodała.
255
RS
- A co jeśli nie? - spytał. Uśmiechnęła się do niego, jej brwi lekko się uniosły. - Proszę, obiecałeś - powiedziała. Miała rację. Kiedy było widać, że jego rehabilitacja przyniosła już bardzo dobre owoce, obiecał jej nie tylko pojechać do Bloomington, jeśli terapeuta wyrazi na to zgodę, lecz także jeszcze raz uwierzyć, że odnalezienie miejsca w rodzinie Baxterów jest naprawdę możliwe. Lecz w tym miejscu jawiła się pewna przeszkoda: im mocniej w to uwierzy, tym większe czeka go zranienie, kiedy napotka chłód Luke'a, kiedy odczuje urazę, jaką żywią do niego siostry z powodu wstydu i kłopotów, których doświadczyły tylko dlatego, że są z nim spokrewnione. Mimo to Katy miała rację. Uśmiechnął się do niej i powiedział: Obiecałem, prawda? - Tak - potwierdziła i patrzyła przez przednią szybę. - Bóg nie przywiódł cię tak daleko tylko po to, abyś to wszystko stracił. Jechali w milczeniu. Kiedy znajdowali się w odległości kilku minut jazdy od domu, Dayne przypomniał sobie swe poprzednie pytanie. - Nie odpowiedziałaś mi - stwierdził krótko. - Na co? - Chodzi o dom nad jeziorem. Dlaczego teraz musimy tam pojechać? - A, na to - Katy skrzyżowała ręce i przyglądała mu się uważnie. Wydaje mi się, że dlatego, że jest po drodze - wzruszyła ramionami. - Ashley powiedziała, że chce nam pokazać te miejsca, które według fachowców wymagają najwięcej pracy. Dayne czuł, że jego ból żołądka się nasila, lecz nie chciał tego okazywać Katy. Nie teraz, kiedy była tak optymistycznie nastawiona do tego, co ich czeka. - To nie potrwa długo - pocieszał ją. - Cały budynek wymaga remontu. Pewnie pokaże nam tylko to, co najpierw trzeba zrobić, i tyle. - To prawda - potwierdziła. - Poza tym, chyba jesteśmy to winni Ashley, aby się tam z nią spotkać. Poświęciła sporo czasu na telefonowanie zawahała się. - Nawet jeśli niczego tak naprawdę nie udało się jeszcze skończyć. Dayne miał właśnie coś na ten temat powiedzieć, a właściwie wyrazić wątpliwość, czy Ashley będzie chciała nadzorować proces przeprojektowywania domu, kiedy on wróci do Los Angeles, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Pomyślał, że na dziś wystarczy już Katy tych przykrych spraw. Niebawem się dowiedzą, co ich czeka, nawet jeśli co jakiś czas będzie musiał zamykać oczy z wysiłku, aby to wszystko udźwignąć.
256
RS
- Jesteśmy prawie na miejscu - stwierdziła Katy, nakładając sobie błyszczyk na usta i przeglądając się w lusterku. - Miło będzie znów zobaczyć Ashley - dodała. Dayne starał się, aby jej beztroski komentarz nie uraził go zbyt mocno. W następnym tygodniu, gdy nic nie ułoży się tak jak powinno i powiedzą sobie ostatecznie „do widzenia", najbardziej będzie tęsknił za Ashley i Johnem. Ashley była tą, która najbardziej walczyła o jego powrót do rodziny; to ona zadzwoniła do niego tego pamiętnego dnia. Patrzył na drogę. Dom znajdował się przed nimi. Nagle, kiedy minęli ostatni zakręt, zobaczyli przed sobą pełno samochodów. Przed ich domem, wzdłuż drogi i na sąsiednim polu, było zaparkowanych około trzydziestu aut. - Co tu się dzieje? - ze zdziwienia Katy pochyliła się do przodu i rozejrzała wokół. Dayne czuł się podobnie. Taka liczba samochodów oznaczała wiele ludzi. I gdzie podział się stary, zniszczony dom nad jeziorem? Miał już minąć podjazd olśniewająco pięknego nowego domu, ale w ostatniej chwili zatrzymał samochód z piskiem opon. - Zaczekaj! - zawołał z niedowierzaniem. Katy wpatrywała się w dom. - To niemożliwe. To jest niemożliwe powtarzała. W jakiś magiczny sposób ich dom nad jeziorem został całkowicie odmieniony. Dayne wjechał na podjazd i znów zahamował. Trawa i krzewy, i te drzewka - wcześniej tu tego nie było. - Jak ona to zrobiła? - Katy aż pobladła z wrażenia. Mówiła w taki sposób, jakby nie wiedziała, czy ma płakać, czy się śmiać. - Ashley powiedziała, że podwykonawcy nie mają wolnych terminów aż do wiosny. - Nie mogę w to uwierzyć - dodał Dayne, powoli jadąc dalej podjazdem. - To nie jest takie sobie zwykłe podwórko - kiwnął głową w kierunku domu. - A spójrz na to. - Jest cudowny - potwierdziła. Dom z zewnątrz wyglądał zupełnie jak nowy. Gdyby Dayne nie był pewien lokalizacji, nigdy by nie uwierzył, że to ten sam budynek. Kiedy podjechał blisko, zaparkował i spojrzał na Katy. - Wiedziałaś o tym - rzucił. - Nie! - zaśmiała się. - Ashley powiedziała mi, że nie mogła z nikim się umówić, aby rozpocząć prace. Nie miałam o tym pojęcia! Dayne przyglądał się z uwagą wszystkiemu wokół, nasadzeniom w ogródku i odnowionej frontowej werandzie, zabejcowanym listwom elewacji i przykuwającym uwagę wspaniałym oknom. - Z pewnością udało
257
RS
się jej znaleźć najlepszych fachowców - stwierdził. - Wygląda wprost niewiarygodnie. Gdy wyszli z samochodu, Katy przeszła naokoło pojazdu i stanęła u boku Dayne'a. Kiedy wziął ją za rękę, przypomniał sobie o samochodach zaparkowanych wzdłuż drogi. Jeden z nich musiał należeć do Ashley, skoro planowała spotkać się tu z nimi. Ale co z pozostałymi? Dom wydawał się zbyt cichy, aby wewnątrz mogło znajdować się tylu ludzi. Podeszli do jednej ze ścian i ruszyli wokół domu w stronę podwórka. Z każdego miejsca budynek wyglądał oszałamiająco. Dayne był poruszony do głębi. Jak to miło ze strony Ashley, że dopilnowała tych wszystkich prac pomyślał. Musiała poświęcić wiele godzin na telefonowanie do ekip budowlanych, zanim znalazła odpowiednich fachowców. - Ashley nigdy się nie poddaje, prawda? - zaśmiał się nieznacznie. Katy się uśmiechnęła. Nie mogła oderwać wzroku od domu. - Nie, przynajmniej odkąd ją znam - stwierdziła. Szli dalej, aż wyłoniło się przed nimi jezioro niby lśniący, niebieski koc. A potem, jakby w zwolnionym tempie, zobaczyli podwórko za domem, całe wypełnione ludźmi uśmiechającymi się do nich. - Witamy w domu! - usłyszeli chór głosów. A potem wszyscy naraz zaczęli śmiać się, pogwizdywać i skandować na ich cześć. Dayne i Katy zatrzymali się i chwycili się siebie mocno, żeby się nie przewrócić, w takim byli szoku. Ashley wyłoniła się z tłumu i podbiegła do nich. Najpierw uściskała Dayne'a, a potem Katy, a kiedy cofnęła się trochę, zobaczyli, że ma łzy na policzkach. - No i co myślicie? - spytała. Dayne'owi kręciło się w głowie. Wyglądało to jak scena z telewizyjnego reality show. Wszystko wydawało mu się tak nieprawdopodobne, że ledwie mógł oddychać. Rzut oka na zgromadzonych ludzi wystarczył mu do rozpoznania niektórych twarzy. Z przodu i w samym środku stali Baxterowie, a wokół nich kręciły się ich dzieci. Po jednej ich stronie znajdowali się Flaniganowie wraz z młodymi aktorami z Chrześcijańskiego Teatru Młodzieżowego i ich rodzinami. Z drugiej strony stali zawodnicy drużyny futbolowej ze szkoły Clear Creek High ubrani w koszulki zespołu, a za nimi widać było jeszcze wielu ludzi, których nie rozpoznawał. Zanim Dayne doszedł do siebie, zbliżył się do niego Luke. Spojrzał na Dayne'a, a w jego oczach widać było żal. - Czy możemy później porozmawiać, tylko we dwóch? - spytał przyciszonym głosem. Dayne przytaknął kiwnięciem głowy. To była najtrudniejsza sprawa: stanąć twarzą w twarz z Lukiem.
258
RS
Luke włożył ręce do kieszeni. - Powiedziałem tamte słowa, ale nigdy... zakaszlał i spuścił na chwilę wzrok. Kiedy podniósł oczy, z jego ust popłynęły pełne szczerości słowa: - Nigdy tak nie myślałem. Przepraszam, Dayne. Dayne poczuł w sobie nagle wielką miłość do brata. Czy nie tego tak bardzo się lękał? Czy to naprawdę się działo? Położył rękę na ramieniu Luke'a. - Porozmawiamy później - szepnął. Zebrani wciąż pogwizdywali, krzyczeli i świętowali, ciesząc się z niespodzianki. Dayne spojrzał na dom, potem na Ashley, i postarał się wydobyć z siebie głos. - Ty... ty zgromadziłaś wszystkich tych ludzi po to, aby nas przywitali? wykrztusił wreszcie. - Oni wszyscy... - słowa Ashley zginęły w hałasie, który ich otaczał. Dayne dostrzegł Landona na podwórku, lecz wydawało się, że chce, aby Ashley mogła spokojnie cieszyć się tą chwilą. Ashley znów podeszła do Dayne'a, objęła go i mocno uścisnęła. Myślałam, że cię straciliśmy... ale spójrz na siebie. Wyglądasz tak, jakby to się nigdy nie stało - puściła go i przeniosła swą uwagę na Katy. - To cud dodała. - Na pewno - odparła Katy i uścisnęła rękę Ashley. Pozostali wciąż zachowywali się głośno, wciąż wiwatowali. Podeszli do ludzi, a oni otoczyli ich, tworząc półokrąg. Katy wyglądała na zdumioną i tak właśnie się czuła. - Jest piękny, Ash - powiedziała. Myślałam, że do wiosny nie znajdziesz żadnej ekipy. W oczach Ashley było coraz więcej łez. - I nie znalazłam odparła i pomasowała się po gardle. Potem wykonała szeroki ruch ręką. Stojący wciąż blisko Lukę uśmiechnął się nieznacznie do Dayne'a. - Ona chce powiedzieć... - zrobił krótką pauzę - że to my wykonaliśmy tę pracę wskazał na otaczający ich tłum. - My wszyscy - dodał. - Co? - Katy gwałtownie nabrała powietrza. - Chcesz powiedzieć... - Tak - przerwała jej Ashley, a po jej twarzy płynęły łzy. - Wszyscy pomagali. Peter i Jim zamocowali drzwi i wymienili okna, Brooke malowała, Lukę pracował na dachu, a drużyna futbolowa szlifowała i przybijała listwy elewacji i... - śmiała się i jednocześnie próbowała łapać oddech - Erin pilnowała dzieci, a młodzież z teatru wysprzątała podwórko, a tata i Elaine pomogli im zasadzić krzewy i... no nie wiem... po prostu wejdźcie i sami się przekonajcie.
259
RS
Dayne czuł, jak rośnie mu serce. Powoli zaczął sobie zdawać sprawę z tego, co się wydarzyło. Spojrzał w zalane łzami oczy Ashley i spytał: Dlaczego? Dlaczego to zrobiliście? - Ponieważ... jesteś Baxterem - powiedziała i otarła policzki. - Dlatego. To było to... Takiej odpowiedzi oczekiwał - oczekiwał i lękał się zarazem. Przyglądał się Ashley i starał się uwierzyć, że ona naprawdę wypowiedziała te słowa: „Ponieważ jesteś Baxterem". Podczas wyczerpujących godzin rehabilitacji, siłowania się z każdym ciężarem, który musiał podnieść, podczas popołudniowych ćwiczeń doskonalących jego umiejętności pisania, jedzenia i czyszczenia zębów gdzieś na dnie swego serca lękał się tej chwili. Przyjazd do Bloomington na Święto Dziękczynienia oznaczał, że po raz pierwszy w swoim życiu spotka się z całą rodziną. Bez względu na to, co obiecał Katy, wiedział - po prostu wiedział - że będzie się czuł wśród nich jak ktoś obcy, niszczący ich relacje i zakłócający atmosferę święta. Każdej nocy, kiedy leżał w łóżku w centrum rehabilitacyjnym, bał się tego spotkania, lękał się go całym sercem, ponieważ miała to być chwila rozliczenia. Miał to być czas rozstania. Czyżby jednak... czyżby jednak się mylił? Spuścił wzrok i zamknął oczy. Boże, Ty wiedziałeś wszystko - pomodlił się. Mój synu, Mój drogi synu... witaj w domu! - usłyszał w swym wnętrzu. Te słowa odbiły się echem w jego sercu. Otworzył oczy i zobaczył Johna. Nagle Dayne nie wiedział już, czy odpowiedź pochodziła od Boga, czy też od stojącego przed nim mężczyzny. - Modliliśmy się o tę chwilę - powiedział John ze łzami w oczach. Wziął Dayne'a w objęcia i przez chwilę mocno go ściskał. Potem cofnął się trochę, położył rękę na ramieniu Dayne'a i powiedział: - Witaj w domu, synu! Tego było już dla Dayne'a zbyt wiele. Łzy popłynęły z jego oczu, położył rękę na ramieniu ojca. - Chodźmy zobaczyć dom - zaproponował i ogromny uśmiech rozjaśnił jego twarz. Miał tylko nadzieję, że to nie sen. Katy szła obok niego, a za nimi ruszyli inni. Kiedy podeszli do tylnych drzwi, objęła go w pasie i wtedy zauważył, że ona też płacze. Zatrzymała się na chwilę, stanęła na palcach i szepnęła mu do ucha: - Mówiłam ci. Dayne nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Pocałował ją i spojrzał jej w oczy, mając nadzieję, że wyczyta z nich to wszystko, czego nie mógł wypowiedzieć, bo zabrakło mu słów.
260
RS
Potem weszli do środka. Wnętrze domu było równie zachwycające jak jego wygląd zewnętrzny. Kiedy podeszli do stołu w jadalni, Dayne i Katy zatrzymali się w tym samym momencie. - A to? - Katy zakryła sobie usta jedną ręką, a drugą wskazała na stół. Cały blat pokrywały karty pamiątkowe, kwiaty i prezenty, które zostały tu przyniesione, aby powitać Dayne'a w Bloomington. Lecz dopiero kiedy weszli do ogromnej kuchni, gdzie znajdowali się Baxterowie, Dayne uświadomił sobie, w jakim stopniu jego modlitwy zostały wysłuchane. - Dayne - Ashley przecisnęła się i stanęła obok nich ze znajomo wyglądającą młodą kobietą. Policzki Ashley wciąż były wilgotne od łez, lecz jej twarz tryskała radością. Wskazała na kobietę obok siebie i powiedziała: - To jest Erin, nasza najmłodsza siostra. Dayne uśmiechnął się do Erin i resztka jego zakłopotania całkowicie zniknęła. - Cześć, Erin - uścisnął ją i wziął za rękę Katy. - To jest moja narzeczona, Katy - powiedział. - Cześć, Erin - powitała ją Katy i dwie łzy stoczyły się po jej policzkach. Pociągała nosem i śmiała się jednocześnie. - Nie mogę się doczekać, kiedy poznam resztę twojej rodziny. Erin robiła wrażenie bardziej nieśmiałej niż pozostali. Wskazała na coś za jego plecami. - Oprawiłam je w ramki dla ciebie - wyjaśniła. - A przy rozwieszaniu zdjęć pomagali mi wszyscy. Dayne i Katy odwrócili się, a tam wisiały oprawione w ramki fotografie rodziny Baxterów. Cole podszedł do ściany i zaczął opisywać każde zdjęcie. - Tutaj jest babcia i dziadek, zanim babcia poszła do nieba - wyjaśnił i podszedł do następnego. - To jestem ja i Devin, i mama, i tata. Tutaj jest ciocia Erin i wujek Sam, i dziewczynki, i ciocia Brooke, i wujek Peter, i... - wyjaśnienia ciągnęły się przez kilka minut, lecz ostatnia ramka była pusta. Zapomniałaś o jednej, ciociu - oznajmił Cole, sięgając po pustą ramkę. Piękna młoda kobieta wystąpiła naprzód. Miała na ręku małe dziecko o azjatyckiej urodzie, a z drugiej strony prowadziła chłopca wyglądającego na psotnika. - W porządku, Coley - uśmiechnęła się do syna Ashley. - Możesz ją tam zostawić - dodała i odwróciła się do Dayne'a i Katy. - Ta ramka jest na zdjęcie twoje i Luke'a - wyjaśniła. Przywołała Luke'a gestem ręki, a on podszedł do niej i objął ją ramieniem. Oczy Luke'a były wilgotne. - Dayne, chciałbym ci przedstawić moją żonę, Reagan, i nasze dzieci, Malin i Tommy'ego. - Miło was poznać - serce Dayne'a łomotało. Jeśli Luke mógł powiedzieć tabloidom takie słowa, to pewnie - Dayne był tego prawie pewien - jego
261
RS
żona też tak myślała. A teraz zobaczył, że się mylił, że był w wielkim błędzie. Do końca życia nie zapomni swego zaskoczenia, nie zapomni tej niesamowitej niespodzianki: domu, podwórka, tych ludzi i swojej rodziny. Czuł, jak bardzo jest poruszony tym wszystkim; czuł, że przemienia się jego serce. W trakcie słuchania tych wszystkich wyjaśnień i poznawania kolejnych członków rodziny Dayne uświadomił sobie jedno: oboje z Katy właśnie znaleźli się w domu - w miejscu, w którym zawsze chciał być, i pośród ludzi, których od tak dawna pragnął poznać. Po raz pierwszy od wypadku zobaczył życie w innych, radosnych barwach, i zrozumiał, że wszyscy odnieśli ogromne zwycięstwo. Katy miała rację - to był dopiero początek. Luke zwrócił się do swojej żony: - Kochanie, chciałbym ci przedstawić Katy Hart, narzeczoną Dayne'a. Kobiety uścisnęły sobie dłonie. Luke się zawahał. Zwiesił głowę i lekko nią pokręcił. W przelocie końcami palców dotknął swoich powiek. Potem uniósł głowę, spojrzał na Dayne'a i wyznał: - Od dawna chciałem to powiedzieć. Dayne zamrugał, aby pozbyć się z oczu łez i móc widzieć twarz Luke'a. - Reagan... - Luke ponownie przeniósł wzrok z żony na Dayne'a chciałbym, abyś poznała mojego brata. Wokół zapanowała cisza. Dayne uścisnął dłoń Reagan, lecz w tej samej chwili spojrzał na Luke'a i cała przykra przeszłość poszła w niepamięć. Dayne zrobił pierwszy ruch, a potem padli sobie w objęcia. Trwali tak przez długi czas, trzymając się siebie kurczowo. I stojąc tak, zrozumieli, że zamiast stracić wszystko, pokonali przeciwności. Ostatecznie obaj odnieśli zwycięstwo - w tej chwili zarówno w życiu Dayne'a, jak i w życiu Luke'a pojawił się ktoś, za kim każdy z nich tęsknił niemal przez całe życie. Rodzony brat.
262
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
RS
Indyk znajdował się już w piekarniku, a dom Baxterów był ożywiony miłością, śmiechem i spokojnymi rozmowami, na które Ashley tak bardzo czekała, wiedząc, że są nieodłączną częścią świąt. Właśnie wracała z garażu z kolejnym pojemnikiem masła, lecz w połowie drogi do kuchni zajrzała do salonu i stała przez chwilę pełna zachwytu. Cała dwunastka dzieci była razem, co oznaczało, że w pewnym momencie Kari zbierze je przy kominku, aby jak co roku zrobić im zdjęcie. Taka była tradycja. Ashley stała w miejscu, niezauważona przez dzieci. Ich śmiech, zabawy i zapach pieczonego indyka unoszący się w każdym pomieszczeniu były tym, co powinno towarzyszyć każdemu Świętu Dziękczynienia; oczywiście nie mogło również zabraknąć modlitwy ich ojca. Co roku był to taki wyjątkowy czas wysławiania ich Boga i Zbawiciela, a zarazem okazja dla ich ojca do wypraszania błogosławieństwa dla wszystkich dzieci obecnych podczas święta. W tym roku będą to wszystkie jego dzieci. Scena, która rozgrywała się na oczach Ashley, była tak pełna życia, że aż prawie niemożliwa do namalowania. Lecz pewnego dnia spróbuje to zrobić. Cole i Maddie siedzieli przy stoliku do kart, który ojciec wstawił do salonu z myślą o starszych dzieciach. Próbowali zacząć grać w yahtzee, lecz wyglądali na zaangażowanych w przydługą dyskusję dotyczącą tego, które z nich powinno rozpocząć. Cole z łatwością przekrzykiwał Maddie: - Ja zaczynam, bo wygrałem poprzednim razem - ton jego głosu nie pozostawiał miejsca na dyskusję. - Nie! Nie zgadzam się! - riposta Maddie była błyskawiczna. - Zaczynają dziewczyny. Takie są zasady. Cole wstał i skrzyżował ręce. - Zasady nie mówią nic o tym, Maddie, bo je czytałem - stwierdził stanowczo. - Próbujesz mną rządzić. - Nie, nie próbuję - jej głos zaczynał przemieniać się w jęk. Teatralnym gestem oparła dłonie na biodrach. - W yahtzee zaczynają dziewczyny, chyba że dziewczyny nie grają. - To nie jest w porządku! - zawołał. - Powiedziałaś, że będziesz grać, i teraz mamy już rozłożone kartki i napisane na nich nasze imiona, a to znaczy, że już nikt inny nie będzie mógł ich później wykorzystać, więc ja zacznę pierwszy, abyśmy mogli wreszcie rozpocząć. Ashley ledwie stłumiła śmiech i jednocześnie przewróciła oczami. Może Cole miał przed sobą karierę sprzedawcy, ale stanowczo potrzebował
263
RS
pomocy, aby zmienić sposób perswazji. Nie można było tolerować tak niegrzecznego zachowania. Później porozmawia z nim o tym. Malin nie była w swoim kojcu; błyskawicznie przemieszczała się na rękach i kolanach, zwykle wywołując poruszenie tam, dokąd szła. Córki Erin - Clarisse, Chloe, Heidi Jo i Amy - bawiły się na podłodze lalkami z córką Kari - Jessie, i córką Brooke - Hayley. Córki Erin bardzo starały się być grzeczne, lecz co chwilę któraś z nich mówiła: „Nie podchodź tutaj, Malin", „Idź tam, Malin", „Nie dotykaj naszych lalek, Malin". Nagle ponad tymi rozkazami dał się słyszeć głos Hayley: - Cześć, Mali! - Hayley mówiła już dużo lepiej; tak dobrze, że ktoś, kto nie słyszał o tym, że dziewczynka o mały włos nie utonęła, mógłby sądzić, że ona mówi po prostu trochę wolniej niż pozostałe dzieci. Jej głos był poważny i pełen radości. - Mali... pobaw się moją lalką, no chodź - nawoływała. Malin na czworaka zbliżyła się do Hayley i usiadła obok swojej nowej przyjaciółki. W tym samym czasie Jessie zaczęła śpiewać piosenkę o słońcu i tęczy. Po kilku słowach wstała i odwróciła się do innych dzieci. Choć śpiewała niezbyt czysto, piosenka była radosna i doskonale pasowała do Święta Dziękczynienia. Tommy turlał piłkę do RJ, jak zaczęli nazywać swojego syna Kari i Ryan; wcześniej mówili na niego Ryan Junior. Ci mali chłopcy byli żywym przykładem działania testosteronu. Przy każdym popchnięciu piłki każdy z nich głośno stękał, po czym następowało zawołanie: „Łap ją!" albo „Moja!". Mali zauważyła ich grę i zaczęła szybko raczkować do chłopców. Kiedy do nich zmierzała, spostrzegł ją Tommy. Zniżył podbródek i spojrzał na małą gniewnie. - Nie, Mali – ostrzegł ją. Reagan poprosiła wcześniej wszystkich, aby pomogli Tommy'emu skończyć z jego fascynacją pistoletami. - Jeśli zobaczycie go, jak podnosi swój palec w kierunku kogokolwiek - prosiła - przypomnijcie mu, że nie strzelamy do ludzi. Ashley zastanawiała się, czy to przypadkiem nie jest jeden z takich momentów. I nie myliła się - kiedy Mali zbliżyła się jeszcze bardziej, Tommy powoli wyciągnął palec w jej stronę. Już miał pociągnąć za wyimaginowany spust, kiedy Ashley wkroczyła do salonu i położyła rękę na jego ramieniu. - Tommy... - przypomniała mu - nie strzelamy do ludzi. Gwałtownie przesunął dłoń, tak aby „lufa" była wycelowana w sufit. Potem wydał z siebie odgłos wystrzału i posłał
264
RS
Ashley triumfalne spojrzenie. - Tommy zastrzelił pszczoły - oznajmił i uśmiechnął się szeroko. Ashley była przekonana, że wcale nie celował w pszczoły, lecz fakt, że Tommy wiedział już, co jest dobre, a co złe, był dużym krokiem w dobrym kierunku. Pochwaliła go i poszła z powrotem do swoich sióstr, Reagan i Katy, do kuchni. Ziemniaki zostały już obrane, pocięte na kawałki i stały przygotowane na kuchence; sałatki zaś znajdowały się w lodówce. Do kolacji pozostało jeszcze kilka godzin, był zatem czas na kawę i nadrobienie zaległości w rozmowach. Ashley chciała się z nimi podzielić pewną wiadomością. Otóż zaprosiła na deser Elaine Denning. Dotychczas ona i Elaine nie rozmawiały ze sobą wiele, nie zdążyły się zaprzyjaźnić ani nawet zawiązać zwykłej znajomości. Ashley po prostu zdecydowała zrobić tak, aby Elaine czuła się zaproszona. Była przecież przyjaciółką ojca, a przyjaciół zapraszano na deser. Tak zawsze postępowała ich mama. Zatem to także była już pewna tradycja. W tym roku mieli też przybyć na deser Flaniganowie, a z nimi Tim Reed. Elaine będzie miło, zwłaszcza jeśli wszyscy będą z nią rozmawiać. Ashley chciała jak najlepiej odpowiedzieć na Boże wezwanie do wzajemnej miłości i pozbyć się goryczy, tak jak zrobili Katy, Dayne i Luke w ciągu ostatnich kilku tygodni. Ojciec nie potrzebował jej zezwolenia. Poza tym - miał prawo do przyjaciela. To było przecież takie oczywiste. Kiedy Ashley weszła do kuchni, kobiety wspominały ciocię Teresę, młodszą siostrę ojca z Battle Creek w Michigan. Była w Indianapolis na kolacji u jednego ze swych dzieci, więc dziś wieczorem być może mogłaby wpaść na godzinkę. - Uwielbiam ciocię Teresę - zachichotała Kari, spojrzała na inne kobiety i zatrzymała wzrok na Brooke. – Pamiętasz - spytała - jak ona, tata i mama grali w coś w karty i ona zaczęła się śmiać? - Śmiała się tak bardzo - podchwyciła Brooke - że dostała jakichś bóli w klatce piersiowej. Wszyscy myśleli, że ma atak serca, więc tata zabrał ją na ostry dyżur - Brooke spojrzała na Katy i Reagan, które jako jedyne w tym gronie nie słyszały tej historii, chociaż Ashley i Erin były zbyt małe, aby cokolwiek pamiętać. - Potem ciocia siedziała na oddziale pomocy doraźnej - ciągnęła dalej Brooke - i tłumaczyła, że grała w karty i się śmiała, a lekarz naciskał jej pierś i pytał, czy ją boli tam, gdzie dotyka. Do tego czasu już każda z nich chichotała. Brooke położyła dłoń w okolicach serca. - Większość ludzi nie wie, że dokładnie tutaj znajduje się
265
RS
pewien mięsień -tłumaczyła. - Jeśli ktoś śmieje się zbyt mocno, rzeczywiście może go sobie nadwyrężyć. - Naprawdę? - zaśmiała się głośniej Katy. - Tak, to prawda - potwierdziła Ashley, teraz stała obok Katy. - Nie uwierzyłabym w to, gdybym nie słyszała tej historii tyle razy. - Lekarz powiedział cioci Teresie - ciągnęła Brooke - że gdy wróci do domu, to prawdopodobnie stanie się pośmiewiskiem wszystkich, nie miała bowiem ataku serca, tylko nadwyrężyła sobie mięsień śmiechu. - I do końca pobytu - weszła jej w słowo Kari - kiedy robiło się zbyt śmiesznie, szła na spacer, mówiąc wszystkim, że musi oszczędzać swój mięsień śmiechu. - Tak, a potem jeszcze tata dopytywał ją, jak to się stało, że jej mięsień śmiechu po raz pierwszy nagle znalazł się w tak kiepskim stanie zakończyła Brooke. Stały tak w kuchni i śmiały się, a Ashley delektowała się tą atmosferą. Cokolwiek przyniesie przyszłość, teraz ważne było tylko to, aby wszyscy byli razem, włącznie z Dayne'em. Ponieważ przebywanie razem stanowiło ich najwspanialszą tradycję. Świąteczna kolacja miała się właśnie rozpocząć, a Dayne starał się zapamiętać każdą chwilę. Przez godzinę rozmawiali z Lukiem na zewnątrz na frontowej werandzie i rezultat ich spotkania w cztery oczy znacznie przekroczył wszelkie wcześniejsze wyobrażenia Dayne'a. To, co powiedział Lukę, było zaskakujące i nie miało nic wspólnego z tym, czego się obawiał. Lukę pragnął zbliżyć się do brata, którego zresztą od zawsze chciał mieć. Lecz wszystkie nowe okoliczności spowodowały, że zamiast radości czuł zazdrość. Teraz, kiedy te sprawy zostały już wyjaśnione, Dayne nie mógł się doczekać, aż podzieli się swoją radością z innymi. Rozmawiali także o propozycji pracy w kancelarii prawnej w Indianapolis, którą Dayne złożył Luke'owi. - Bardzo mi na tym zależy mówił Dayne, czując się coraz lepiej w towarzystwie Luke'a - pod warunkiem, że cię to interesuje. - Czy mnie interesuje? - Lukę wsunął ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. - To tak, jakby spełniło się moje marzenie. To wszystko działo się naprawdę, te wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia. Prawie godzinę siedzieli oboje z Katy z dziećmi na podłodze i zapoznawali się z jego siostrzenicami, siostrzeńcami, bratanicą i
266
RS
bratankiem. Razem z chłopcami oglądał w telewizji mecz futbolowy. Baxterowie stanowili naprawdę niezwykłą rodzinę. Kiedy zgromadzili się wreszcie przy stole, Dayne przypomniał sobie wydarzenie sprzed prawie dwóch i pół roku. Był wtedy po raz pierwszy w Bloomington, zatrzymał samochód na parkingu szpitalnym i starał się opanować lęk przed wejściem do szpitala i pierwszym spotkaniem ze swoją biologiczną matką, zanim ona umrze. W pewnej chwili jakaś grupa ludzi wyszła ze szpitala. Jeden z mężczyzn wyglądał znajomo i Dayne uświadomił sobie, że patrzy na Luke'a Baxtera i jego rodzeństwo - swoje rodzeństwo. W tamtym momencie pragnął ponad wszystko wyskoczyć z samochodu i pobiec do nich, aby powiedzieć im, że zawsze o nich myślał, i zadać im setki pytań. Lecz pamięć o paparazzich powstrzymała go od tego ruchu. Choć czuł się wręcz chory, kiedy bezczynnie obserwował ich wsiadających do samochodów i odjeżdżających, wiedział, że podjął właściwą decyzję. A teraz Bóg zgromadził ich razem. Po pewnych zabawnych przepychankach pomiędzy Tommym a RJ wszyscy usiedli przy dwóch długich stołach. Zajmując miejsce obok Dayne'a, Katy uśmiechnęła się i pochyliła do niego. - Mówiłam ci - szepnęła i podniosła na niego oczy, a on zobaczył w nich swoją przyszłość. Przekomarzała się z nim w ten sposób przez wszystkie dni ich pobytu w Bloomington, przypominając mu, że to ona miała rację, a on całkowicie mylił się co do Baxterów. John usiadł przy stole na honorowym miejscu i rozejrzał się wokół. - Jak to dobrze, że możemy być razem - powiedział, a jego wzrok padł na Dayne'a. - Wszyscy - dodał. Luke i Reagan szeptali coś do siebie przez chwilę, po czym Luke wstał. Chciałbym coś ogłosić - zaczął. Dayne odchylił się do tyłu na swoim krześle i wziął Katy za rękę. Luke był dość powściągliwy i wyciszony do tego czasu, a przecież Baxterowie nie zachowywali się zbyt oficjalnie ani sztucznie. Zatem to, że teraz Luke zamierzał się z nimi podzielić jakąś wiadomością, wydawało się czymś pozytywnym. Pomimo wszystkich lęków, jakie wcześniej przeżywał Dayne, ci ludzie potrafili sprawić, że czuł wśród nich to wszystko, co pragnął znaleźć w rodzinie: miłość, przynależność, przyjaźń i wspólne wartości. I doświadczył tego wszystkiego w ciągu niespełna tygodnia spędzonego razem z nimi. Mógł sobie tylko wyobrażać, co będzie czuł, kiedy faktycznie stanie się częścią tej rodziny na całe życie. Luke uśmiechnął się szeroko do zebranych wokół jego bliskich. - Reagan chciała, abym wam coś powiedział - spojrzał na nią porozumiewawczo. -
267
RS
Wczoraj dostałem informację, że zdałem egzamin adwokacki. Dostałem też... - zerknął na Dayne'a i jakby spoważniał - od oddziału mojej firmy w Indianapolis propozycję wyłącznego reprezentowania Dayne'a - wymienił spojrzenia z Reagan. - Przeprowadzamy się po świętach Bożego Narodzenia - wyjaśnił. Po czym znów zwrócił się do Dayne'a. - Dzięki mojemu bratu dodał. Posypały się gratulacje, a potem John rozpoczął modlitwę. - Drogi Boże zaczął - stajemy przed Tobą z sercami przepełnionymi pokorą i wdzięcznością. Doprowadziłeś nas tutaj wieloma ścieżkami i dolinami, ale w końcu jesteśmy razem. Jesteśmy razem w jednym miejscu, ale kiedy zwracamy się do Ciebie, nasze serca też są zjednoczone. Potem modlił się za Brooke i jej rodzinę, o pełne wyzdrowienie dla małej Hayley; za Kari i Ryana i ich dzieci, aby Pan im błogosławił w ich służbie przy kościele; za Erin i Sama i ich cztery córeczki, aby jednoczyli się coraz bardziej jako rodzina. Modlił się za Ashley i Landona i ich chłopców, a także za Luke'a i Reagan, Tommy'ego i Malin. - Daj Luke'owi siłę, aby trwał codziennie przy Tobie, Panie - ciągnął. Pomóż mu być dobrym ojcem, mężem... i bratem, tak jak zawsze pragnął. Potem modlił się za Dayne'a: - Ojcze, Elizabeth i ja odzyskaliśmy wreszcie naszego syna. Bez Twojej pomocy nigdy by to nie nastąpiło. Przeżył tragiczny wypadek i powrócił do nas, ale też wrócił do nas z miejsca, w którym już nigdy nie spodziewaliśmy się go odnaleźć ponownie. Proszę Cię, pozwól mu doświadczyć, jak bardzo kochamy jego i Katy i jak bardzo drogie są nam takie chwile jak ta. Nagle to wszystko chwyciło Dayne'a za serce, ogarniając go i raz jeszcze przekonując o tym, że to właśnie jest ten moment, że do tej właśnie chwili prowadził go Bóg przez ostatnie lata. Jego podróż do Bloomington, możliwość zobaczenia na scenie Kary Hart, postanowienie odsunięcia od siebie gniewu na rodziców adopcyjnych i zaangażowanie się w kabałę. Ale nie tylko to: także pełne pustki dni spędzone u boku Kelly Parker i ból, którego doświadczył po dokonaniu przez nią aborcji, nawet ta okropna sytuacja z paparazzimi - Bóg wykorzystał to wszystko, aby doprowadzić go tutaj. Słowa, które Katy usłyszała od Pana podczas rehabilitacji Dayne'a, teraz powróciły do niego: „Zaufaj Mi. Zachowaj spokój i wiedz, że ja jestem Bogiem". Trochę mocniej ścisnął dłoń Katy. Bóg dotrzymywał obietnic. To stało się tak oczywiste także wczoraj, kiedy zadzwoniła Randi Wells i
268
powiedziała mu, że kupiła Biblię. To było tak niewiarygodne. Uśmiechnął się, a oczy miał ciągle zamknięte. Jego sława zawsze będzie pewną uciążliwością, częścią jego życia, lecz doświadczył przebaczenia, a teraz odnalazł swoje miejsce w rodzinie, za którą tak tęsknił; nie mógł się już doczekać, kiedy zacznie budować to swoje „na zawsze". Ponieważ teraz, kiedy jego wątpliwości zostały rozwiane, gdy dom nad jeziorem został już wykończony, przyszedł czas na rozpoczęcie kolejnego etapu życia. Przyszedł czas na planowanie ślubu. Słowo od Karen Kingsbury
RS
Drodzy Czytelnicy, Chciałabym Wam coś wyznać. Ja jestem tą autorką, o której opowiadał Dayne Matthews - tą, którą spotkał na planie jednego ze swoich filmów. Pomyślałam, że po napisaniu tylu książek z tymi samymi bohaterami mogę przydzielić sobie jakąś epizodyczną rolę. Choć mój mąż uważa, że mam zbyt mały dystans do tej całej sytuacji, oboje cieszymy się przyjaźnią, która ostatecznie połączyła rodzinę Baxterów, Dayne'a, Kary i Flaniganów. Prawdą jest to, że doświadczam zaniku inwencji twórczej tylko wówczas, kiedy kończę pisanie książki, którą kocham. Tak było też w przypadku serii „Pierworodny". Pamiętam, że pisząc „Sławę", myślałam sobie, jaką radością będzie podążanie śladami Dayne'a Matthewsa i przyglądanie się walce, którą będzie musiał stoczyć jako bardzo znana osoba. A teraz historia jego życia została opowiedziana i wiele jego problemów znalazło szczęśliwe rozwiązanie. Z tego powodu pisanie ostatnich rozdziałów tej książki było dla mnie szczególnie smutne i trudne. Od samego początku, od pierwszej chwili, kiedy Dayne Matthews został ukazany jako najstarszy syn Baxterów, marzyłam o tym dniu, kiedy cała rodzina Baxterów zjednoczy się i wszyscy będą przekonani, że zostali zobowiązani do uznania Dayne'a za jednego z nich. I mogę tylko powiedzieć, że Bóg towarzyszył mi na każdym zakręcie tej drogi. Zawsze, w każdym tytule serii „Pierworodny", znajdowało się pewne przesłanie skierowane do każdego z nas. Przez jakiś czas nie wiedziałam, czego Bóg chce nauczyć poprzez powieść „Na zawsze". Lecz teraz widzę to bardzo wyraźnie. Jest to nauka, która płynie z samej Biblii: kochajcie się wzajemnie. Miłość polega na przebaczeniu i wzajemnej służbie. Nie trwajcie w złości wobec siebie i nie pozwalajcie rozrastać się korzeniom goryczy. Jeżeli chcemy kochać miłością, jakiej pragnie dla nas Jezus, musimy oddać Mu
269
RS
nasze zranienia z przeszłości i pozwolić Bogu, aby nas uzdrowił. W powieści „Na zawsze" wielokrotnie stykamy się z uzdrowieniem. Dayne został uzdrowiony z obrażeń, których doznał w przerażającym wypadku, Katy - ze swego lęku związanego z koniecznością opuszczenia Bloomington, Lukę - z goryczy i zazdrości o Dayne'a, a Ashley - z braku zaufania do przyjaciółki ojca, Elaine. Uzdrowienie przemieniło relacje pomiędzy wieloma osobami, i to na różne sposoby. I to właśnie pragnie widzieć Bóg w naszym życiu. Kiedy przeczytamy jakąś książkę, zastanawiamy się na koniec, jak można ją odnieść do naszego życia, co możemy z niej wynieść dla siebie. Jakie zatem jest Wasze życie? Czy bolejecie nad jakąś zerwaną relacją? Biblia mówi: „O ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi". Czy może Bóg wzywa Was do przeprowadzenia jakiejś rozmowy telefonicznej albo napisania listu? Może zachęca Was do przeproszenia kogoś albo przebaczenia komuś? Nie możemy zacząć myśleć o tym, co ma być „na zawsze", bez wyrzeknięcia się samych siebie i usunięcia z naszego życia bagażu goryczy i zerwanych relacji. Zdarzają się sytuacje, w których jakaś inna osoba nie chce przyjąć przeprosin lub przebaczenia. Znam taką sytuację z własnego życia. Dawno temu miałam przyjaciółkę, której śmiech i miłość do Boga pomogły mi na początku mojej drogi z Chrystusem. Szczerze mówiąc, nie wiem, w jaki sposób popsuły się nasze stosunki. Wszystkie wysiłki, które podjęłam, aby naprawić naszą znajomość - e-maile, próby telefonowania, wysyłanie prezentów - spotkały się z brakiem jakiegokolwiek odzewu; ciągle natrafiam na zatrzaśnięte przede mną drzwi. Co możemy zrobić w takiej sytuacji? Uważam, że musiałam nieco się pohamować. Wciąż jednak modlę się w tej intencji i wierzę, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Złożyłam tę relację w ręce naszego Ojca i kiedy tylko powraca ból albo kiedy wspomnienia każą mi podnieść słuchawkę i zadzwonić do niej, wciąż powierzam tę walkę Bogu. Podczas pisania powieści „Na zawsze" Bóg nauczył mnie tego, czego nauczył też Katy i Dayne'a. Zawsze powinniśmy być cierpliwi i wytrwali, zawsze powinniśmy Mu ufać. Do końca życia będę próbowała postępować w ten sposób w stosunku do mojej utraconej przyjaciółki: modląc się, mając nadzieję i czekając. Modlę się, abyście postępowali podobnie, jeśli borykacie się z jakąś zerwaną relacją, której nie możecie ponownie nawiązać. Najczęściej ludzie, których znamy, usłyszą nas i odpowiedzą na nasze wysiłki. A w takich
270
RS
przypadkach, jeśli to od Was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi. Kochajcie tak, jak kocha Bóg. Reszta zależy od Niego. Tak, ostatnia część serii „Pierworodny" była specjalnie dla mnie. Ale nie przejmujcie się. Katy i Dayne będą musieli stawić czoło jeszcze wielu dylematom. Mają przed sobą planowanie ślubu, a przed Katy rysuje się możliwość wystąpienia w filmie u boku mężczyzny swojego życia. Ci z Was, którym zdarza się czytać pierwsze strony tabloidów, wiedzą, na jakie trudności narażone jest małżeństwo gwiazd. Te wyzwania zostaną podjęte i zgłębione, podobnie jak wiele sytuacji czekających jeszcze Flaniganów i Baxterów. Opowieść, którą poznaliście dotychczas, a która rozpoczęła się serią „Ocalenie" i potem przeszła w serię „Pierworodny", nie zmierza jeszcze do końca. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Johna Baxtera i jego rodzinę, Katy Hart i Dayne'a Matthewsa oraz rodzinę Flaniganów wciąż czeka wiele zmagań i triumfów. Moją następną książką o rodzinie Baxterów będzie „Wschód słońca", pierwsza powieść w serii o tym samym tytule, po której nastąpią „Lato", „Pewnego dnia" i „Zachód słońca". Trudno jest mi sobie wyobrazić, abym mogła porzucić tych bohaterów, więc jeszcze nie mam takiego zamiaru. Można przecież napisać jeszcze tyle stron, tak wiele gór i dolin jeszcze razem spenetrować. Kiedy będę pisała serię „Wschód słońca", bardzo proszę o modlitwę w mojej intencji, aby Bóg wskazał mi fabułę, która będzie się odnosiła do Waszego życia i życia wszystkich tych, którzy przeczytają te książki; która będzie mogła przemieniać Wasze życie, dzięki czemu Bóg zostanie uwielbiony. Jeśli ta książka pomogła Ci lepiej poznać Jezusa albo jeśli chciałbyś się dowiedzieć, jak mógłbyś nawiązać z Nim osobistą relację, skontaktuj się, proszę, z najbliższą parafią. Zycie chrześcijanina jest nieustannym spotkaniem z Chrystusem, dzień po dniu, minuta po minucie. Jeśli jeszcze nie odnalazłeś tej dającej prawdziwe życie relacji, nie musisz dłużej czekać, możesz odnaleźć ją już teraz. Ostatnio napisała do mnie jedna z Czytelniczek i poinformowała o tym, że zafascynował ją Jezus i chciałaby pójść za Nim, lecz zastanawia się, czy nie jest na to za późno. Na szczęście opowieść o Katy i Daynie pokazała, że nigdy nie jest za późno, aby chwycić się dłoni Jezusa i zacząć tę najwspanialszą podróż. Jak zawsze odwiedźcie moją stronę internetową www. KarenKingsbury.com i sprawdźcie, co nowego tam się pojawiło albo wykorzystajcie ją jako miejsce, poprzez które możecie się kontaktować z
271
RS
innymi Czytelnikami i klubami książki. Możecie tam zostawić prośby o modlitwę albo zobowiązać się do modlitwy w intencji innych. Różni ludzie często mówią mi, że nie potrafią nadać celu i znaczenia swojej wierze. Może żyją w ogromnym pośpiechu albo okoliczności zmuszają ich do nieustannego przebywania w domu. Pamiętajcie, że modlitwa jest bardzo ważnym rodzajem służby. Przecież to modlitwa przemieniła serca Dayne'a i Luke'a; to modlitwa odwróciła bieg różnych wydarzeń przedstawionych w tej serii. Wasze modlitwy - zarówno tych, którzy mają dni po brzegi wypełnione różnymi zajęciami, jak i samotników zamkniętych w czterech ścianach własnych domów - mogą mieć zasadnicze znaczenie dla życia kogoś innego, za kogo Bóg pragnąłby, abyście się modlili. Odwiedźcie zakładkę poświęconą modlitwie na mojej stronie internetowej i podejmijcie zobowiązanie do modlitwy za setki pokrzywdzonych ludzi, którzy pozostawili tam swoje prośby. Moja rodzina ma się dobrze; rozpoczynamy już drugi rok wspólnego nauczania w domu. To wspaniała przygoda, pełna śmiechu i fantastycznych wspomnień. Kelsey jest już w przedostatniej klasie szkoły średniej i myśli o studiach. Austin, który ma dziewięć lat, już coraz rzadziej wstaje w środku nocy z zamiarem pojawienia się w naszym łóżku pomiędzy mną i Donaldem. Tak, czuję, że dni upływają zbyt szybko, lecz w żaden sposób nie mogę spowolnić tego biegu. Jednocześnie staram się cieszyć każdą minutą, pamiętając o tym, czego się nauczyłam, pisząc „Na zawsze" kochajcie się wzajemnie poprzez przebaczenie i służbę, zawsze i na zawsze. Tak bardzo Wam dziękuję za udział w tej podróży - podróży przez życie wraz z rodziną Baxterów. Modlę się, aby Bóg wykorzystywał te opowieści, aby dotykał i przemieniał Wasze życie, tak jak przemienia moje. Do następnego razu! Życzę Wam błogosławieństwa płynącego z Jego niezwykłego światła i łaski. Karen Kingsbury
RS
272