Michelle Smart Koncert dla króla Tłumaczenie: Jan Kabat ROZDZIAŁ PIERWSZY Talos Kalliakis pochylił głowę. Słowa lekarza zmroziły go do ...
13 downloads
18 Views
869KB Size
Michelle Smart
Koncert dla króla Tłumaczenie: Jan Kabat
ROZDZIAŁ PIERWSZY Talos Kalliakis pochylił głowę. Słowa lekarza zmroziły go do szpiku kości. Spojrzał na dwóch braci i dostrzegł ich smutek. Astraeus Kalliakis – król Agonu, ich dziadek – umierał. Helios, najstarszy z braci, następca tronu, odezwał się pierwszy: ‒ Trzeba przyspieszyć jubileusz. Cały Agon przygotowywał się do obchodów pięćdziesiątej rocznicy rządów Astraeusa. Wszystko zaplanowano na koniec lata, czyli pół roku później. Jednak onkolog dał jasno do zrozumienia, że władca nie pożyje tak długo. ‒ Proponuję skupić się wyłącznie na gali i odwołać inne uroczystości – oznajmił Talos. – Niech stanie się prawdziwym świętem. ‒ Zgadzam się – powiedział Theseus, środkowy brat. – Wyznaczmy jakiś dzień w kwietniu. Czasu jest mało, ale damy radę. Późniejsza data mogłaby oznaczać nieobecność dziadka. Intensywna chemioterapia pozwoli mu zyskać trochę czasu, ale nie może go ocalić. Dwa miesiące później Talos Kalliakis przemierzał korytarze na tyłach teatru Orchestre National de Paris, patrząc na wytartą wykładzinę i plamy wilgoci na suficie… Nic dziwnego, że budynek przeznaczono do rozbiórki. Odwiedził wiele sal koncertowych w ciągu minionych dwóch miesięcy, ale tu wyglądało najgorzej. Nie przejmował się tym jednak. Zjawił się tu pod wpływem rozczarowania, jakiego doznał, słuchając skrzypków z wielkich francuskich orkiestr, a także greckich, włoskich, hiszpańskich i angielskich. Czas uciekał. Proste zadanie okazało się morderczym maratonem. Pragnął tylko znaleźć tego jedynego skrzypka, który poruszyłby jego serce, tak jak czyniła to za życia jego babka. Nigdy nie miał słuchu, ale wierzył, że jeśli usłyszy… Wybraniec zostałby zaszczycony wykonaniem jej ostatniej kompozycji przy akompaniamencie orkiestry na jubileuszowej gali dziadka. W tej chwili czekało na przesłuchanie ze dwunastu muzyków Orchestre National de Paris. Nie mógł się doczekać końca. Kusiło go, by wybrać kogokolwiek. Wszyscy, którzy dotąd dla niego grali, byli profesjonalistami, a dźwięki dobywane z ich instrumentów stanowiły radość dla ucha. Ale nie dla jego serca; wiedział, że nim właśnie musi słuchać. Na jubileuszową galę musiał wybrać kogoś najlepszego. Dziadek na to zasługiwał. Wraz z kierownikami orkiestry, asystentem i osobistym tłumaczem skręcił w wyjątkowo wąski korytarz. Przypominało mu to zatęchłą wersję wspaniałego
labiryntu ogrodów pałacowych w Agonie. Skrzypkowie ustawiali się na scenie, pozostali muzycy zajęli miejsca na widowni. Też by tam siedział, gdyby z powodu robót drogowych jego kierowca nie musiał podjechać na tyły budynku. Myślał w tej chwili o sprawach, które musiał odłożyć na te dwa miesiące. Jako prawnik nadzorował biznes, który stworzył wraz z braćmi. Nagle w jego rozważania wniknął niewyraźny dźwięk dochodzący zza drzwi po lewej stronie. Zatrzymał się, uciszając pozostałych gestem uniesionej dłoni. Nadstawił uszu. To było to. Jedyny klasyczny utwór, którego tytuł utkwił mu w pamięci. Poczuł ucisk w krtani. Pragnąc usłyszeć jeszcze więcej, ale nie chcąc przeszkadzać skrzypkowi, nacisnął delikatnie klamkę i uchylił drzwi. Wystarczyło, by przywołać tę niezwykłą muzykę do życia. Nagle powróciły gorzko-słodkie wspomnienia. Miał siedem lat, kiedy zginęli jego rodzice. Potem, zanim jego bracia przylecieli z Anglii, gdzie chodzili do szkoły z internatem, nie potrafił znaleźć pociechy, zwłaszcza nocą. Królowa Rhea Kalliakis, babka, którą uwielbiał, koiła jego ból tak, jak umiała. Przychodziła do jego pokoju, siadała na brzegu łóżka i grała Meditation z Thais Julesa Masseneta. Nie myślał o tym utworze od ponad dwudziestu pięciu lat. Tempo było wolniejsze, ale efekt ten sam. Bolesny, a mimo to kojący, niczym balsam przyłożony na ranę. Tak, dosłyszał to szczególne, ulotne „coś”. ‒ O to mi właśnie chodziło – zwrócił się do kierowników orkiestry, a tłumacz przełożył jego słowa na francuski. Stojąca obok niego kobieta o ostrych rysach popatrzyła zdziwiona, potem jednak otworzyła szeroko drzwi. W kącie pokoju, wciąż przyciskając brodą skrzypce, stała wysoka, zgrabna dziewczyna. Sprawiała wrażenie królika zastygłego w blasku reflektorów pędzącego samochodu. Te oczy. Nigdy takich nie widziała… takiej intensywności spojrzenia. Przykuły ją do miejsca. Amalie poczuła dreszcz na ich wspomnienie. Zadrżała znowu, wychodząc z teatru na mokry od śniegu parking. Nagle pojawił się długi czarny samochód o przyciemnionych szybach i zatrzymał się obok niej. Tylne drzwi się otworzyły i z limuzyny wysiadł olbrzym. Potrzebowała chwili, by sobie uświadomić, że to Talos Kalliakis. Te niezwykłe oczy – brązowe? – spojrzały na nią po raz drugi w ciągu godziny. Z tym samym przyprawiającym o zawrót głowy efektem.
Kiedy drzwi sali ćwiczeń się otworzyły, a ona ujrzała te wszystkie twarze, miała ochotę wcisnąć się w kąt. Zgłosiła się na przesłuchanie, ale powiedziano jej, że wystąpi tylko w przypadku, jeśli będzie potrzebna cała orkiestra. Zadowolona, schroniła się w pomieszczeniu za widownią. Te oczy… Wpatrywały się w nią nieskończenie długo, przykuwając ją do miejsca. Potem oderwały spojrzenie od jej twarzy i zniknęły. Nie miała czasu dostrzec, jak duży jest ten mężczyzna. Była wysoka jak na kobietę – sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Talos jednak górował nad nią. Jego hebanowe włosy wydawały się nieco za długie, brodę pokrywał ciemny zarost. Pomimo drogiego ubrania miał w sobie coś z dzikiego człowieka. Wyglądał niebezpiecznie, co tylko podkreślała blizna na prawej brwi. Wyglądał też jak człowiek zdecydowany. Podszedł do niej i wyciągnął rękę. ‒ Amalie Cartwright, to przyjemność panią poznać – powiedział nieskazitelną angielszczyzną. Skąd wiedział, że jest dwujęzyczna? Ależ był wielki. Musiał mieć ze sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Przełykając nerwowo, Amalie przełożyła futerał do lewej ręki i wyciągnęła prawą. Kiedy ją uścisnął, miała wrażenie, że jej dłoń zniknęła w jego gigantycznej łapie. Nawet przez rękawiczkę czuła ciepło jego ciała. ‒ Monsieur Kalliakis – wymamrotała w odpowiedzi. ‒ Proszę panią o chwilę uwagi. Zapraszam do samochodu. „Proszę panią o chwilę uwagi?”. Gdyby nie była pod takim wrażeniem jego osoby, ta oficjalność by ją rozbawiła. Przypomniała sobie nagle, że jest księciem. Czy powinna się skłonić? Zniknął z sali ćwiczeń, zanim ich sobie przedstawiono. Cofnęła się o krok. ‒ Przepraszam, monsieur, ale nie sądzę, żebyśmy mieli o czym ze sobą rozmawiać. ‒ Zapewniam, że mamy. Proszę wsiąść, jest zimno. Emanował pewnością siebie. ‒ Chodzi o występ solowy? Wyjaśniłam pańskiemu asystentowi, że nie będę mogła wziąć udziału w gali. Mam inne zobowiązania. Przepraszam, jeśli moja wiadomość do pana nie dotarła. ‒ Dotarła, dlatego zawróciłem z lotniska i przyjechałem tutaj, by omówić z panią sprawę osobiście. – Okazywał niezadowolenie, jakby to była jego wina. – Będzie pani musiała odwołać tamten występ. Pragnę, by zagrała pani na gali mojego dziadka. ‒ Bardzo bym chciała – skłamała gładko. Przez całe życie miała do czynienia z silnymi osobowościami. A najsilniejszą była jej matka. – Nie, nie mogę tego od-
wołać. Uniósł brwi jak ktoś, kto nie przyjmuje sprzeciwu. ‒ Wie pani, kim jest mój dziadek i jaka to dla pani szansa? ‒ Tak, to król Agonu i zdaję sobie sprawę z zaszczytu… ‒ I będą tam mężowie stanu… ‒ Ale w orkiestrze jest wielu innych skrzypków, bardziej utalentowanych ode mnie. Jeśli ich pan przesłucha… Wiedziała oczywiście, jakim wydarzeniem jest ta gala. Jej koledzy nie mówili ostatnio o niczym innym. Wszyscy wiedzieli, że książę Talos Kalliakis szuka wykonawcy z myślą o solowym występie. Kiedy okazało się poprzedniego dnia, że będzie przesłuchiwał muzyków z Orchestre National de Paris, skrzypaczki ruszyły gromadnie do salonów piękności. Trzej książęta Agonu cieszyli się opinią najbardziej pożądanych kawalerów w Europie. I najbardziej przystojnych. Gdyby wiedziała, że słucha jej za drzwiami, robiłaby wszystko, żeby jej muzyka nie brzmiała jak miauczenie kota. Nie było mowy, by wystąpiła na tej gali. Wiatr się wzmagał. Tylna kanapa limuzyny Talosa wyglądała przytulnie i zachęcająco. Amalie nie zamierzała jednak ulegać pokusie. Chłód w jego oczach doskonale odzwierciedlał pogodę. ‒ Przepraszam, monsieur, ale chcę jechać do domu. Mamy dziś wieczorem koncert i muszę tu za kilka godzin wrócić. Życzę szczęścia w pańskich poszukiwaniach. Rysy mu odrobinę złagodniały, ale oczy – tak, nie myliła się, były brązowe – wciąż spoglądały twardo. ‒ Porozmawiamy w poniedziałek, despinis. Tymczasem proszę pomyśleć o tym, co pani traci. ‒ W poniedziałek mamy wolne. Możemy pomówić we wtorek, ale i tak nie zmienię zdania. Skłonił głowę. ‒ Zobaczymy. Aha, następnym razem proszę mnie tytułować „wasza wysokość”. Tym razem się uśmiechnęła. ‒ Tu jest Francja, monsieur. Republika. Zwracam się do pana właściwie. I chyba powinnam panu przypomnieć, co się stało z tymi, którzy tak chełpili się swoją królewską krwią. Ścięto im głowy. Amalie zajęła miejsce na scenie, w drugim rzędzie od końca, pośród drugich skrzypków. Dokładnie tam, gdzie chciała być. Z dala od świateł reflektorów. Czekając na Sebastiana Cassela, gościnnego dyrygenta, czuła, jak mrowi ją skóra. Spojrzała w stronę widowni; tylko połowa miejsc była zajęta. Jak długo miało to jeszcze trwać? Paryż uchodził za stolicę kultury i od wieków udzielał gościny orkiestrom, ale
nie musiały gnieździć się w takiej norze jak Theatre de la Musique. Ten niegdyś pełen chwały przybytek podupadł z powodu zaniedbania i niedoinwestowania. Dostrzegła nagle w loży na prawo wielką postać. Wytężyła wzrok i poczuła żywsze bicie serca; zrozumiała, dlaczego wcześniej mrowiła ją skóra. Od razu powróciło wspomnienie księcia Talosa. Miał w sobie coś tak niebezpiecznego, że była gotowa uciekać jak przed blaskiem tysięcy reflektorów… Ta jego przemożna fizyczność, niezwykła twarz z tą blizną, głos, od którego krzepła krew… Juliette, druga skrzypaczka, trąciła ją łokciem. Sebastian podnosił właśnie batutę. Amalie spojrzała na partyturę. Siedząc na tyłach dużej orkiestry, czuła się niewidzialna. Nie znosiła blasku reflektora; unikała go od dwunastego roku życia. Nie widziała tego mężczyzny wyraźnie – nie była nawet pewna, czy to on siedzi w loży, nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że ktoś na widowni wpatruje się w nią uporczywie. Orkiestra stanowiła zawodowy zespół i grała z polotem, który doceniłby nawet muzyczny analfabeta. Talos jednak nie zjawił się tutaj, by słuchać. Po koncercie umówił się na spotkanie z właścicielem tego podupadającego budynku. Początkowo planował polecieć z powrotem do Agonu i powiedzieć dziadkowi, że dwumiesięczne poszukiwania dobiegły końca. Upór Amalie Cartwright wszystko zniweczył. Patrząc teraz, jak jej palce mkną nad strunami skrzypiec, nie mógł wprost uwierzyć w jej opryskliwość. Szczupła i ładna twarz z piegami na nosie przywodziła na myśl kogoś filigranowego i delikatnego, co tylko podkreślała wiotka sylwetka, która nie oparłaby się silniejszemu podmuchowi wiatru. Odznaczała się klasyczną paryską elegancją. Dostrzegł to już wcześniej, kiedy jej bujne kasztanowe włosy kryły się pod kapeluszem. Wygląd bywał jednak zwodniczy. Odmówiła występu na gali i tym samym obraziła szacowne imię Kalliakisów, a żartując z francuskiej rodziny królewskiej i ściętych głów, posunęła się o krok za daleko. Postanowił, że Amalie Cartwright da solowy występ podczas gali. A Talos Kalliakis dostawał wszystko, czego pragnął. Zawsze.
ROZDZIAŁ DRUGI Amalie wsunęła głowę pod poduszkę, ignorując dzwonek u drzwi. Nie spodziewała się nikogo. Jej francuska matka nigdy nie zjawiłaby się niezapowiedziana o tak wczesnej porze, a angielski ojciec podróżował po Ameryce Południowej. Ktokolwiek dzwonił do jej drzwi, mógł wrócić później. Ten ktoś jednak nie miał zamiaru ustąpić. Uparcie dzwonił, nawet się dobijał. Przeklinając, wstała, włożyła szlafrok, zbiegła po schodach i otworzyła drzwi. ‒ Dzień dobry, despinis – powiedział Talos Kalliakis i bezceremonialnie wszedł do mieszkania. ‒ Co, u…? Przepraszam, ale nie może pan tak sobie tutaj wchodzić – rzuciła, ruszając za nim. ‒ Powiedziałem pani, że będziemy dzisiaj rozmawiać. Mówił obojętnie, jakby nie dostrzegając jej szoku i gniewu. ‒ A ja powiedziałam, że mam wolny dzień. Proszę wyjść. Wkroczył zdecydowanie do kuchni. ‒ Po naszej rozmowie. Dla pokreślenia tych słów postawił swoją teczkę na podłodze, zdjął czarny płaszcz, przerzucił go przez oparcie krzesła i usiadł. ‒ Co pan robi? Jeśli chce pan rozmawiać, proszę poczekać do jutra. Machnął ręką. ‒ Zabiorę pani tylko dziesięć minut i wyjdę. Amalie starała się zachować spokój. ‒ To mój dom, a pan dokonał najścia. Proszę wyjść albo wezwę policję. Nie musiał wiedzieć, że jej komórka leży na stoliku nocnym. ‒ Niech pani wzywa. Zanim się zjawi policja, nasza rozmowa dobiegnie końca. Obserwując go czujnie, zaczęła się cofać, aż oparła się o ścianę. Czego mogłaby użyć jako broni? Był obcym i najbardziej imponującym fizycznie mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Blizna przecinająca brew nadawała mu tym groźniejszy wygląd. Nie miała z nim żadnych szans. Skrzywił się. ‒ Nie musi się pani obawiać o swoje bezpieczeństwo. Jestem tu po to, żeby rozmawiać. Patrząc w te niezwykłe oczy, uświadomiła sobie, że nie dostrzega w nich groźby. Trochę się uspokoiła. ‒ Okej. Dziesięć minut. Ale najpierw należało zadzwonić. Nie musiał się pan tu wdzierać, kiedy spałam. Nagle się zorientowała – on był czysty, ogolony i starannie ubrany, a ona miała na sobie piżamę i szlafrok. No i te rozczochrane włosy… Spojrzał na zegarek. ‒ Jest dziesiąta. Normalna pora, by odwiedzić kogoś w poniedziałkowy pora-
nek. Ku swemu przerażeniu poczuła, jak jej skóra płonie. To, że prawie nie zmrużyła oka, nie było jego winą. Starała się o nim nie myśleć, ale gdy tylko opuszczała powieki, widziała jego twarz. Arogancką i przystojną. Diabelnie przystojną. ‒ To mój wolny dzień, monsieur. Spędzam go, jak mi się podoba. – Zaschło jej tak bardzo w ustach, że mówiła chrapliwym głosem. – Potrzebuję kawy. ‒ Piję czarną. Nie odezwała się, tylko podeszła do ekspresu i włączyła go. ‒ Zastanawiała się pani nad tym solowym występem? – spytał, kiedy wzięła z suszarki dwa kubki. ‒ Mówiłam… nie ma się nad czym zastanawiać. Będę zajęta. Nasypała do jednego kubka cukru. ‒ Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. Mówił tonem nauczyciela rozczarowanego postępami swego najlepszego ucznia. Poczuła na ramionach dreszcz. Ekspres zaczął perkotać; wokół rozszedł się aromat kawy. ‒ Zamierzam odwołać się do lepszej strony pani natury – powiedział, wciąż patrząc na nią, a ona starała się skupić całą uwagę na kawie. Obróciła się nieznacznie. ‒ Och? ‒ Moja babka była kompozytorką i muzykiem. ‒ Rhea Kalliakis… ‒ Słyszała pani o niej? ‒ Jak każdy żyjący skrzypek. Komponowała przepiękne utwory. Poczuł ucisk w piersi; ta kobieta docenia talent jego babki. Jej proste słowa uznania tylko utwierdziły go w przekonaniu, że jest idealną kandydatką. Tą jedyną. ‒ Ukończyła ostatnią kompozycję dwa dni przed śmiercią. Popatrzyła na niego. Amalie Cartwright miała najpiękniejsze oczy w kształcie migdałów, co zauważył nie po raz pierwszy. Ich kolor przypominał mu zielony szafirowy pierścionek matki. Spoczywał od dwudziestu sześciu lat w pałacowym sejfie w Agonie, czekając na dzień, w którym Helios wybierze odpowiednią kobietę na strażniczkę tego klejnotu. Wszystko wskazywało na to, że ten dzień nadejdzie szybciej, niż jego brat się spodziewał. Musiał się ożenić i spłodzić następcę. Kiedy Talos widział ostatnim razem ten pierścionek, jego matka walczyła z jego ojcem. Dwie godziny później oboje nie żyli. Stłumił wspomnienie o tej koszmarnej nocy i powrócił do teraźniejszości. Do Amalie – jedynej osoby, która mogła oddać całe bogactwo ostatniego utworu Rhei Kalliakis i przynieść pociechę umierającemu człowiekowi. Umierającemu królowi. ‒ Czy ten właśnie utwór pragnie pan usłyszeć podczas gali na cześć pańskiego
dziadka? ‒ Tak. Przez pięć lat, które upłynęły od jej śmierci, przechowywaliśmy partyturę w bezpiecznym miejscu i nikomu nie pozwalaliśmy zagrać tego utworu. Teraz uważamy, że nadeszła odpowiednia pora, by świat go usłyszał. Jubileuszowa gala to wspaniała okazja. Sądzę, że jest pani odpowiednią wykonawczynią. Celowo nie wspomniał o diagnozie. Żadna wiadomość o stanie zdrowia jego dziadka nie została podana do publicznej wiadomości, i tak miało pozostać aż do końca gali – na mocy decyzji samego króla Astraeusa. Amalie nalała kawy i usiadła przy stole. ‒ Sądzę, że to wspaniałe, co pan robi – powiedziała. – Każdy skrzypek byłby zaszczycony udziałem w takiej uroczystości. Proszę mi wybaczyć, monsieur, ale to nie mogę być ja. ‒ Dlaczego? ‒ Mówiłam już. Mam zobowiązania. Wlepił w nią wzrok. ‒ Podwoję pani wynagrodzenie. Dwadzieścia tysięcy euro. ‒ Nie. ‒ Pięćdziesiąt tysięcy. To moja ostatnia oferta. ‒ Nie. Talos wiedział, jaką zastraszającą moc ma jego spojrzenie. Ćwiczył je niezliczoną ilość razy przed lustrem. Pozwalało mu zawsze postawić na swoim. Odporni na nie byli tylko jego bracia i dziadkowie. Kiedy stroił miny, jak określała to jego babka, ciągnęła go delikatnie za ucho. Tęsknił za nią codziennie. Pomijając rodzinę, nie spotkał nikogo odpornego na to spojrzenie. Aż do teraz. Amalie pokręciła tylko nieznacznie głową, nie mrugnąwszy nawet, i odsunęła sprzed twarzy zmierzwione włosy. Talos westchnął, udając wielkie rozczarowanie. Amalie upiła kawy, starając się zachować spokój pod tym jego przenikliwym spojrzeniem. Przez całe życie miała do czynienia z wielkimi osobowościami. Nauczyło ją to skrywać własne emocje. Gdyby przeciwnik – a Talos był w tej chwili jej przeciwnikiem – wyczuł jakąkolwiek słabość, zaatakowałby. Nie dawać nikomu szansy… Jeszcze nigdy, od chwili, gdy skończyła dwanaście lat, nie było jej tak trudno zachować spokój. Nerwy, nad którymi tak bardzo pragnęła zapanować, wzięły nad nią górę. Strach i poniżenie, jakich wtedy doznała, były teraz równie silne jak niegdyś. Jednak ten mężczyzna miał w sobie coś, co na nią działało, na jej umysł, zmysły. Jakby gotowała się w środku. Talos sięgnął do teczki i przez moment sądziła, że udało jej się wygrać, a on wyjdzie. Ale postawił tylko teczkę na stole i otworzył. ‒ Próbowałem odwołać się do lepszej strony pani natury. I do pani chciwości. Dałem pani szansę przyjęcia oferty w najłatwiejszy sposób… – Wyjął plik papierów i podał jej. – To są akty notarialne Theatre de la Musique. Proszę je przej-
rzeć. Zorientuje się pani, że jestem nowym właścicielem tego przybytku. Amalie odebrało mowę. ‒ Chce pani przeczytać? Pokręciła głową, wodząc wzrokiem między dokumentami a jego pozbawioną uśmiechu twarzą. ‒ Jak to możliwe? – wyszeptała, starając się pojąć, co to oznacza dla niej, dla orkiestry… ‒- Złożyłem ofertę w sobotę wieczorem. Transakcja została dokonana godzinę temu. ‒ Ale jak to możliwe? To Francja. Biurokracja… ‒ Pieniądze i odpowiednie argumenty. Schował papiery i nachylił się do niej. Ich twarze dzieliły centymetry. ‒ Jestem księciem. Mam pieniądze. I władzę. Byłoby dobrze, gdyby pani o tym pamiętała. – Odchylił się na krześle i upił łyk kawy, nie spuszczając z niej wzroku. – Teraz, kiedy jestem właścicielem teatru, zastanawiam się, co zrobić z tym budynkiem i orkiestrą… – Dopił kawę i odsunął kubek. – Zagra pani dla mnie, despinis, a ja wpompuję tyle pieniędzy w ten teatr, że tłumy będą tu walić, a orkiestra stanie się ulubienicą Paryża. Odmówi pani, a zamienię teatr w hotel. ‒ Szantażuje mnie pan – oznajmiła surowo. – Naprawdę. Wzruszył obojętnie ramionami. ‒ Może to pani nazywać, jak pani chce. ‒ Nazywam to szantażem. A szantaż jest nielegalny. ‒ Niech pani to powie policji. Uprzedzam jednak, że mam immunitet dyplomatyczny. ‒ Jakie to niskie… ‒ Mogę zniżyć się jeszcze bardziej, skowronku. Sprawię, że nigdy więcej nie zagra pani jako profesjonalna skrzypaczka. Oczernię pani nazwisko i tych, z którymi pani występuje. Żadna orkiestra nie będzie chciała mieć z panią do czynienia. Miała wrażenie, że jej umysł zalewa trucizna. Nigdy jeszcze nie żywiła takiej nienawiści do drugiego człowieka. ‒ Proszę opuścić mój dom. ‒ Proszę się nie martwić, skowronku, już wychodzę. – Spojrzał na zegarek. – Wrócę za sześć godzin. Może udzieli mi pani wtedy rozsądnej odpowiedzi. Groził zniszczeniem kariery jej i jej kolegów i jeszcze oczekiwał rozsądnej odpowiedzi? Poczuła w sobie ogień; zerwała się na równe nogi i przysunęła się do jego boku. Nawet gdy siedział, a ona stała, fizyczny rozdźwięk między nimi był aż nadto widoczny. Kierowana strachem i gniewem chwyciła go za ramię, jakby samą siłą woli mogła wyrzucić go z domu. ‒ Powiedziałam: proszę wyjść! – krzyknęła, szarpiąc go, ale miała wrażenie, że zmaga się z gorącym głazem. – Nie obchodzi mnie, czy jest pan głupim księciem albo czy ma pan immunitet dyplomatyczny. Wykazując koci refleks, Talos chwycił jej nadgarstki i zamknął w swojej dużej
dłoni. ‒ A więc skrywa pani pod tą bladą skórą prawdziwy ogień – mruknął. ‒ Proszę mnie natychmiast puścić – nakazała, czując panikę, która tylko się nasiliła, kiedy posadził ją sobie na kolanach, wciąż mocno trzymając za nadgarstki. Uniosła instynktownie nogę i kopnęła go gołą stopą w goleń; od razu przeszył ją ból. Talos natomiast nie zareagował na jej kopniaka, tylko objął ją w talii, unieruchamiając jeszcze skuteczniej. ‒ Zabolało chyba bardziej panią niż mnie – zauważył, oglądając jej dłonie. – Takie eleganckie palce… No dobrze, będzie pani grzeczną dziewczynką, jeśli panią puszczę? ‒ Jeśli jeszcze raz nazwie mnie pan grzeczną dziewczynką, to… ‒ Co? Znowu mnie pani kopnie? Szarpnęła się, ale było to daremne. Jakby tkwiła w żelaznych objęciach. Ale to nie było żelazo. To był silny mężczyzna… a jego palce wbijające się w jej talię nie sprawiały przykrości. ‒ Przeraża mnie pan. Wydawało się to po części prawdą. Coś ją przerażało. ‒ Wiem i przepraszam. Puszczę panią, ale musi pani zapanować nad emocjami. O dziwo, głęboki tembr jego głosu odniósł pożądany efekt i uspokoił ją. Odetchnęła głęboko, wciągając jednocześnie w płuca mroczną męską woń. Jego woń. Uświadomiła sobie nagle ciepło jego oddechu na swoich włosach. Serce waliło jej tak mocno, że jego puls rozsadzał jej uszy. I w ciszy, która zapadła, poczuła, jak potężne ciało Talosa też sztywnieje – od mocnych nóg po wielkie dłonie. Nie czuła już ani nie słyszała jego oddechu. Słyszała tylko szum swojej krwi. Puścił ją, żeby mogła stanąć. Rzuciła się w drugi koniec kuchni; drżały jej nogi. Odzyskała oddech; był urwany, jak po wyczerpującym wysiłku. Talos spokojnie wsunął muskularne ręce w rękawy płaszcza, owinął szyję szalikiem i wziął do ręki teczkę. ‒ Sześć godzin, despinis. Uszanuję pani decyzję, ale proszę pamiętać, że jeśli odpowiedź pozostanie odmowna, konsekwencje będą natychmiastowe. Komórka Amalie zawibrowała. ‒ Maman? ‒ Cherie, dowiedziałam się właśnie paru rzeczy. Matka zawsze przechodziła od razu do rzeczy. Nie uznawała milczenia. ‒ Nie mogłam się połączyć z Pierre’em – wyjaśniła niezadowolona, jakby Pierre Baskin miał się liczyć w każdej chwili z tym, że Colette Barthez, najsłynniejsza śpiewaczka klasyczna, raczy do niego zadzwonić. – Rozmawiałam jednak z jego uroczą asystentką. Spóźnił się rano do biura, dał każdemu pracownikowi
pięćset euro i oznajmił, że robi sobie trzy miesiące wolnego. Potem pojechał na lotnisko Charlesa de Gaulle’a. ‒ A więc wygląda na to, że sprzedał teatr – mruknęła Amalie. Zaledwie przed dwoma tygodniami Pierre Baskin – właściciel czy też były właściciel Theatre de la Musique – borykał się z rachunkiem za ogrzewanie. ‒ Owszem, cherie. Powiedz mi, dlaczego książę Talos kupił teatr. Nie wiedziałam, że jest mecenasem sztuki. ‒ Nie mam pojęcia – odparła, a na samo wspomnienie tego imienia poczuła dreszcz na ciele. Nie powiedziała matce o tym, co wydarzyło się w ten weekend – nie potrafiła poradzić sobie z własną reakcją – poprosiła ją tylko, by ustaliła, czy to prawda, że teatr został sprzedany Talosowi Kalliakisowi. Teraz wiedziała. Nie blefował. Nigdy go zresztą o to nie podejrzewała. ‒ Znałam jego ojca, księcia Lelantosa… – Głos matki przybrał marzycielski ton. – Śpiewałam kiedyś dla niego. Był takim… – szukała odpowiedniego słowa. – Mężczyzną! ‒ Muszę kończyć, maman. ‒ Oczywiście, cherie. Jeśli znowu spotkasz księcia Talosa, pozdrów go ode mnie. ‒ Dobrze. Odłożyła komórkę i przesunęła dłonią po twarzy. Pozostała ostatnia rzecz do zrobienia. Zamierzała powiedzieć Talosowi Kalliakisowi prawdę.
ROZDZIAŁ TRZECI Talos, naciskając dzwonek przy drzwiach Amalie, wiedział, że musiała na niego czekać. Otworzyła drzwi niemal natychmiast. Popatrzyła na niego obojętnie, jakby się nic wcześniej nie wydarzyło. Jakby nie pozbyła się wcześniej tej swojej maski spokoju. Ruszył za nią bez słowa do kuchni. Na stole stał półmisek z ciastem i dwa talerze, kawa prawie się zaparzyła. Amalie miała na sobie obcisłe czarne dżinsy i srebrny top z głębokim dekoltem. Proste ciemne włosy spięła na szczupłym karku w luźny kok. Nie miała żadnego makijażu, który zakryłby piegi na nosie, widoczne w ostrym świetle dnia. Było dla niego jasne, że odzyskała rozsądek. W końcu była zawodowym muzykiem. Nie należało uciekać się do szantażu. Czas upływał nieubłaganie. Dla jego dziadka. Chemioterapia osłabiła go poważnie. Nie był chwilami w stanie podnieść się z łóżka i ledwie miał siłę zwymiotować. Czasem Talos zastawał go w dobrym nastroju, szczęśliwego, że może posiedzieć na zewnątrz i cieszyć się blaskiem słońca w pałacowych ogrodach. Talos znów sobie przypomniał, że miał wrócić po sobotnich przesłuchaniach i spędzić koniec weekendu z dziadkiem, a tymczasem został zmuszony do nabycia tego koszmarnego paryskiego budynku. I po co? Bo jedyna skrzypaczka, która mogła właściwie zagrać ostatni utwór jego babki, mówiła twardo „nie”. Nikt się nie sprzeciwiał Talosowi Kalliakisowi. A ta drobna istota… Ale posłuchała głosu rozsądku. To było najważniejsze. Uśmiechnął się i usiadł na tym samym krześle co wczoraj. Nigdy nie brał pod uwagę porażki. Żałował, że musiał się uciec do szantażu, ale czas odgrywał zasadniczą rolę. Do jubileuszowej gali pozostał tylko miesiąc. Zdążyłaby wyćwiczyć odpowiednio utwór, podobnie jak akompaniująca jej orkiestra. Pragnął, by osiągnęli przed występem perfekcję. Amalie otarła się o niego ręką, stawiając na stole kubek. Jej dłonie przyciągnęły jego uwagę, tak jak poprzedniego dnia, a zwłaszcza paznokcie. U lewej dłoni były krótkie, a u prawej znacznie dłuższe i kształtne. Zastanawiał się nad nimi cały dzień… nad tym, co mu przypominały. A także nad swoją reakcją, kiedy posadził ją sobie na kolanach. Talos był mężczyzną, który uwielbiał towarzystwo pięknych kobiet. I podobał im się. Nigdy nie spotkał kobiety, która tak jawnie okazywałaby mu niechęć. I nigdy nie spotkał nikogo – pomijając swoją rodzinę – kto odmawiałby mu tego, czego żądał. Amalie Cartwright była na swój sposób ładną kobietą. Jej nieprzejednana postawa doprowadzała go do szału i jednocześnie intrygowała. Zastanawiał się, jak by to było – rozniecić ten ogień, który dostrzegł przelotnie tego ranka? Przemienić ogień i gniew w namiętność?
Wyczuł w niej zmianę, kiedy znieruchomiała, a oddech utknął jej w krtani. Tak jak jemu. W jednej chwili patrzył w rozbawieniu na jej palce, a po sekundzie doznał czegoś tak przemożnego, że pozbawiło go to tchu. Nigdy nie doświadczył takiej reakcji. Teraz, kiedy na nią patrzył, znowu tego doznawał. Najbliższy miesiąc niósł ze sobą nieskończone możliwości… ‒ Monsieur – zwróciła się do niego, kiedy już usiadła. – Wcześniej odwoływał się pan do lepszej strony mojej natury… ‒ Co pani zlekceważyła – przerwał jej. ‒ Miałam swoje powody, które panu wyjawię w nadziei, że tym razem to ja zdołam odwołać się do pańskiej lepszej strony. Przyglądał jej się w milczeniu. Nie próbowała się chyba znów wykręcać. ‒ Przykro mi, ale okłamałam pana… Nie mam zaplanowanego występu w czasie pańskiej gali. – Przygryzła wargę. – Cierpię na tremę sceniczną. Było to tak zabawne, że Talos się roześmiał. ‒ Pani? – spytał z niedowierzaniem. – Córka Colette Barthez i Juliana Cartwrighta… cierpi na tremę sceniczną? ‒ Wie pan, kim jestem? ‒ Wiem bardzo dokładnie. – Skrzyżował ramiona, wyraźnie zadowolony, i dostrzegł zadziorność w jej zielonych oczach. Pierwszy znak, że ten pozorny spokój był tylko maską. – Pani francuska matka jest najwybitniejszą mezzosopranistką na świecie. Przyznaję, że do dzisiaj nie słyszałem o pani ojcu, ale ustaliłem, że kiedyś, na początku swej kariery, wystąpił w Carnegie Hall z moją babką. – Wsparł brodę na dłoniach. – Była pani cudownym dzieckiem aż do dwunastego roku życia, kiedy to pani rodzice postanowili usunąć panią w cień ze względu na naukę. Została pani zawodowym muzykiem w wieku lat dwudziestu, wstępując do Orchestre National de Paris jako druga skrzypaczka. Tak jest od pięciu lat. Wzruszyła ramionami. ‒ Można to znaleźć w ciągu trzydziestu sekund w internecie. Moi rodzice nie usunęli mnie w cień ze względu na naukę. Tak powiedziała moja matka dziennikarzom, ponieważ wstydziła się przyznać, że jej córka nie potrafi występować publicznie. ‒ Jeśli to prawda, to jak wytłumaczy pani fakt publicznych występów przynajmniej raz w tygodniu? ‒ Jestem drugą skrzypaczką. Siedzę w tylnych rzędach orkiestry, pośród co najmniej ośmiu skrzypków. Oczy widzów nie skupiają się na mnie, tylko na całej orkiestrze. Jeśli zagram na gali pańskiego dziadka, oczy wszystkich będą zwrócone na mnie, a ja znieruchomieję. Będzie to poniżeniem dla mnie i dla mojej matki. I dla pańskiego dziadka. Tego pan chce? Żeby cały świat zobaczył, jak pańska wspaniała wykonawczyni zastyga na scenie, nie mogąc wydobyć z instrumentu nawet jednej nuty? Nie wstydziłby się tylko jej ojciec. Była to z pozoru decyzja obojga rodziców,
by usunęła się w cień, ale to właśnie on sprzeciwił się matce i przekonał córkę, że można grać z samej miłości do muzyki, choćby w zaciszu własnej sypialni. Talos zmrużył oczy. ‒ Skąd mam wiedzieć, czy i w tej chwili mnie pani nie okłamuje? ‒ Ja… ‒ Kłamała pani, że ma zaplanowany występ. Sama się pani do tego przyznała. ‒ To było kłamstwo z konieczności. ‒ Żadne kłamstwo nie jest konieczne. Jeśli nie jest pani w stanie znieść wzroku publiczności, to jakim cudem przyjęto panią do orkiestry? ‒ To było „ślepe” przesłuchanie. Każdy kandydat musiał grać za parawanem, chodziło o obiektywną ocenę. Oczywiście, ćwiczę ze swoimi kolegami na próbach. Ale to coś zupełnie innego niż stać na scenie i czuć na sobie spojrzenia setek osób. Pokręcił głową. ‒ Albo mówi pani prawdę, albo pani kłamie. ‒ Mówię prawdę. Musi pan znaleźć kogoś innego. ‒ Nie sądzę. Nerwy i tremę można opanować, a znalezienie kogoś, kto potrafi właściwie zagrać utwór mojej babki, to zupełnie inna sprawa. Mniejsza o to, że czas uciekał. On, Talos, mógł przez resztę życia szukać i nie znaleźć nikogo, kto swą grą tak bardzo poruszył go w ciągu tamtych pięciu minut, kiedy jej słuchał. Nigdy nie zadowalał się namiastkami i nie zamierzał też robić tego teraz. ‒ Co pani wie o mojej wyspie? – spytał. Była wyraźnie zaskoczona zmianą tematu. ‒ Niewiele. Leży niedaleko Krety? ‒ Kreta to nasz najbliższy sąsiad. My też pochodzimy od Minojczyków. Przez wieki Agon był atakowany przez Rzymian, Imperium Osmańskie, Wenecjan. Odpieraliśmy ich i tylko ci ostatni okupowali nas przez bardzo krótki okres. Mój naród, pod wodzą wojownika Aresa Patakisa, z którego rodu się wywodzę, powstał przeciwko najeźdźcom i wyparł ich z naszej ziemi. Od tej pory naszych wybrzeży nie tknęła obca stopa. Mieszkańcy Agonu nigdy nie dadzą się ujarzmić. Będziemy walczyć o wolność do ostatniego tchu. – Napił się kawy. Była doskonała. – Zastanawia się pani pewnie, dlaczego to mówię. ‒ Staram się pojąć związek… ‒ Proszę sobie uświadomić, skąd się wywodzimy. Jesteśmy wojownikami. Żaden mieszkaniec Agonu nie poddaje się w obliczu przeciwności losu. Trema sceniczna? Nerwy? Można je zwalczyć. A z moją pomocą świetnie sobie pani poradzi. Mogła to sobie wyobrazić aż za dobrze. Talos Kalliakis gotowy do bitwy, zakuty w zbroję, z włócznią w dłoni. Zawsze na pierwszej linii. Miała pecha, że postanowił walczyć właśnie z nią. Ale jej trema nie była żadną walką. Stanowiła część jej samej, coś, co już dawno zaakceptowała.
Jej życie było proste i przyjemne. Żadnych dramatów, żadnego melodramatyzmu. Nie pozwoliła, by burzliwość dzieciństwa przeniknęła w dorosłość. ‒ Umówiłem się z dyrekcją teatru, że przyjedzie pani do Agonu za dwa dni i zostanie aż do gali. Pani orkiestra zacznie próby natychmiast i przyleci na wyspę tydzień przed uroczystością, żeby mogła pani z nią poćwiczyć. ‒ Przepraszam… co pan zrobił? ‒ Dam pani miesiąc na aklimatyzację… ‒ Nie muszę się aklimatyzować. Agon nie jest na środku pustyni. ‒ Będzie pani miała dość czasu, żeby przygotować się spokojnie do występu – ciągnął, niezrażony jej uwagami, choć dostrzegła w jego oczach ostrzeżenie. – Nic nie będzie pani przeszkadzało. ‒ Ale… ‒ Pani trema zostanie przezwyciężona – oznajmił z przekonaniem typowym dla kogoś, kto nigdy nie ulega nerwom. – Dopilnuję tego osobiście. Umilkł, oczekując najwyraźniej jej odpowiedzi, ale ona myślała tylko o tym, jak bardzo pragnie czymś w niego rzucić, przekląć tego okropnego człowieka, który zamierzał zniszczyć jej wygodne i spokojne życie, z dala od blasku jupiterów. ‒ Despinis? Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie jego przenikliwych oczu. ‒ Przyjmuje pani propozycję występu? – Jego głos był twardy jak granit. – Czy mam wyrzucić na bruk stu muzyków? Mam zniszczyć karierę setce ludzi, nie wyłączając pani? Proszę nie mieć żadnych złudzeń. Zniszczę was wszystkich. Zamknęła oczy, starając się stłumić panikę, która chwyciła ją za gardło. Wierzyła mu. To nie była czcza groźba. Mógł zniszczyć jej karierę. Gdyby odmówiła, odebrałby jej jedyną rzecz, jaką potrafiła robić. Ale jak mogła się zgodzić? Ostatni raz wykonywała utwór solo w obecności przyjaciół swoich rodziców – muzyków, aktorów, pisarzy, pieśniarzy. Upokorzyła na ich oczach siebie i matkę. Jak mogłaby stanąć na scenie w obecności dygnitarzy i głów państw i nie ulec nerwom? Kiedy spróbowała to zrobić po tamtym incydencie, wylądowała w szpitalu. Z tamtego koszmarnego okresu najbardziej pamiętała wściekłość ojca na matkę, że ją zmusiła. Zarzucił jej egoizm i wykorzystywanie dziecka jak zabawki. Poczuła ucisk w krtani, kiedy sobie przypomniała, że rozstali się po kilku tygodniach, a ojciec przejął nad nią opiekę. Miała jednak szczęście. Zawsze mogła liczyć na swoich rodziców. Nie wszyscy z jej kolegów mogli to o sobie powiedzieć. Pomyślała o miłej Julii, która była w siódmym miesiącu ciąży. O Louisie, który wykosztował się na wakacje z rodziną w Australii. O Gilesie, który narzekał co miesiąc na opłatę hipoteczną. Wszyscy ci muzycy, pracownicy administracji… Niepewni swoich miejsc pracy i reputacji. Patrzyła na Talosa i pragnęła, by odczuł każdą cząstkę jej nienawiści. ‒ Tak, pojadę. Ale to pan będzie musiał żyć z konsekwencjami.
Amalie wyjrzała przez iluminator i po raz pierwszy zobaczyła przelotnie Agon. Patrzyła jak zauroczona na złote plaże pośród pasm zieleni, wysokie góry i nieskazitelnie białe domy… Potem wylądowali. Ściskając kurczowo skrzypce, ruszyła za innymi pasażerami. Po mokrym marcowym chłodzie Paryża panujące tu ciepło wydało jej się rozkoszne. Wszędzie widziała podekscytowane dzieci i zmęczonych rodziców, spragnionych blasku słońca w Agonie, gdzie wiosna i lato zjawiały się wcześniej niż na sąsiedniej Krecie. Nie miała pojęcia, że to cel wakacyjnych wypraw dla rodzin i miłośników historii. Początkowo widziała w tej wyspie więzienie – mroczne i niebezpieczne jak człowiek, który ją tu sprowadził. W hali przylotów czekał na nią jakiś mężczyzna z wysoko uniesioną tabliczką z jej nazwiskiem. Po krótkim powitaniu zajął się wózkiem z jej bagażami i zaprowadził do długiej czarnej limuzyny. Wszystko przebiegało zgodnie z tym, co zawierał zwięzły mejl przesłany jej dzień wcześniej przez prywatną sekretarkę Talosa. Zawierał szczegółowy plan podróży, począwszy od godziny, w której samochód miał ją zabrać spod domu, a skończywszy na przewidywanym czasie, w jakim miała się zjawić w willi – jej domu na najbliższy miesiąc. Siedząc w samochodzie, mogła się bliżej przyjrzeć otoczeniu. Nie kryła zadowolenia. Talos Kalliakis mógł być samym demonem z Hadesu, ale jego wyspa robiła oszałamiające wrażenie. Na każdym kroku Amalie dostrzegała ślady wczesnego dziedzictwa greckiego. Dotyczyło to architektury i tablic drogowych w jednym języku. Teraz jednak Agon był autonomiczną wyspą. Uderzyła ją przede wszystkim jej czystość, zwłaszcza dobrze utrzymanych dróg i mijanych po drodze domów. Kiedy w polu widzenia pojawił się port, ujrzała szeregi jachtów; niektóre przypominały rozmiarami statki pasażerskie. Niebawem oddalili się od miasta i ruszyli ku górom. Otworzyła usta, kiedy jej oczom po raz pierwszy ukazał się pałac stojący dumnie na wzniesieniu niczym budowla grecka. Miał w sobie coś wschodniego, jakby zbudowano go przed wiekami dla wielkiego sułtana. Nie zmierzali jednak do samego pałacu. Gdy tylko zniknął, kierowca zwolnił i stanął przed żelazną bramą, która się otworzyła, a potem podjechał pod willę wielką jak hotel; nie zatrzymał się jednak. Półtora kilometra dalej, na obrzeżach rozległego ogrodu, stal mniejszy budynek – biała kamienna chata. W drzwiach pojawił się starszy człowiek; jego gęste siwe włosy targał wiatr. ‒ Dobry wieczór, despinis – oznajmił serdecznie. – Jestem Kostas. Wyjaśnił najpierw, że opiekuje się willą jego wysokości księcia Talosa, a potem oprowadził ją po chacie, w której miała spędzić najbliższy miesiąc. Gdyby chciała spożywać posiłki w głównej willi, wystarczyło zadzwonić; mogła też zamówić jedzenie na miejscu. ‒ W willi znajduje się sala gimnastyczna, basen i wszelkie urządzenia, z których może pani korzystać. Są też samochody, gdyby się chciała pani dokądkol-
wiek udać. A więc Talos nie zamierzał więzić jej w chacie? Myślała, że zamknie ją w ciemnym lochu i nie wypuści, dopóki nie opanuje do perfekcji utworu jego babki. Zastanawiała się, jakiego psychiatrę zatrudni. Lepiej, żeby ten ktoś przystąpił do dzieła bezzwłocznie. Do jubileuszowej gali króla Agonu pozostały cztery tygodnie i dwa dni. W tym czasie musiała się nauczyć całkowicie nowej kompozycji, podobnie jak towarzysząca jej orkiestra. Nie wspominając już o nerwach, które paraliżowały ją przez całe życie.
ROZDZIAŁ CZWARTY Nadszedł poranek, rześki i błękitny. Wzięła prysznic, ubrała się i przygotowała sobie proste śniadanie, które wyniosła na werandę. Posilając się jogurtem i miodem, popijając przy tym mocną kawę, rozsiadła się na wiklinowym krześle. Gwar Paryża został gdzieś daleko, a ona czuła się wspaniale. Jej spokój nie trwał jednak długo. Kiedy poszła nalać sobie jeszcze kawy – tym razem mochy – i wróciła na werandę, Talos siedział na jej krześle, częstując się melonem, którego pokroiła. ‒ Dzień dobry, skowronku – powiedział. Miał na sobie niezobowiązujący strój – obszerne spodnie khaki, czarne wysokie buty i szary sweter; był nieogolony i trochę rozczochrany. Pochylając się nad stołem, żeby postawić na nim kubek, wyczuła jego świeży zapach, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. ‒ To dla mnie? – spytał. Wzruszyła ramionami, siląc się na nonszalancję. ‒ Jeśli nie ma pan nic przeciwko moim zarazkom. ‒ Jestem pewien, że w przypadku tak pięknej kobiety nie ma mowy o czymś równie paskudnym. Zadrżała na dźwięk jego głębokiego głosu, a potem weszła z powrotem do chaty, zadowolona, że znalazła wymówkę, by uciec na chwilę i zaparzyć drugą kawę. Zaskoczył ją swoją obecnością, to wszystko. Dostała poprzedniego wieczoru mejl od jego sekretarki z informacją, że otrzyma rano partyturę. Nie było wzmianki o odwiedzinach samego księcia. Miała w gruncie rzeczy nadzieję, że skoro nie zatrzymała się w samym pałacu, więcej go nie zobaczy. Gdy znów wyszła na zewnątrz, trzymał kubek, a na jego twarzy malowało się obrzydzenie. ‒ Co to jest? ‒ Mocha. ‒ Paskudna. ‒ Więc niech pan nie pije. ‒ Nie zamierzam. – Odstawił kubek i wskazał głową filiżankę, którą trzymała. – A to? ‒ Też mocha, zamiast tej, którą pan zaanektował. Jeśli ma pan ochotę na coś innego, to ekspres jest w kuchni. W kontrakcie, który podpisała, nie było mowy o robieniu dla niego kawy. Ten diabelski kontrakt… Usiadła na wolnym krześle, odsuwając się od niego. Talos sięgnął po jabłko z talerza, który wcześniej przyniosła, wyjął z kieszeni spodni jakiś przedmiot, nacisnął guzik z boku i w tym momencie ukazało się co najmniej dwunastocenty-
metrowe ostrze. Drgnęła na ten metaliczny dźwięk. Zauważył to. ‒ Niepokoi panią mój nóż? ‒ Ani trochę. Dostał pan ten drobiazg, służąc w skautach? Jej lekceważący ton działał mu na nerwy. Ona działała mu na nerwy. ‒ Drobiazg? – Obrócił się na krześle, zmrużył oczy i wykonał szybki ruch nadgarstkiem. Nóż przeciął powietrze i wbił się w pień drzewa wiśniowego, dobre trzy metry dalej. Talos nie skrywał satysfakcji. – Ten drobiazg to prezent od mojego dziadka. Dostałem go na ukończenie akademii wojskowej w Sandhurst. ‒ Jestem pod wrażeniem – oznajmiła obojętnie. – Zawsze mi się wydawało, że do Sandhurst uczęszczają przede wszystkim dżentelmeni. Czy jest jakiś inny powód, dla którego mnie pan odwiedził, pomijając zmasakrowanie bezbronnego drzewa? ‒ Przyniosłem partyturę – odparł, podnosząc się z miejsca. Podszedł do drzewa i wyciągnął z niego nóż. Był on oznaką honoru – dowodem męskości zastępującym scyzoryk, który każdy książę z rodu Kalliakisów otrzymywał na dziesiąte urodziny. Powrócił do stolika i świadomy czujnego spojrzenia szafirowych oczu otarł ostrze o spodnie, po czym wybrał sobie jabłko i zaczął je obierać – sztuczka polegała na tym, by zrobić to jednym nieprzerwanym ruchem, zanim miąższ zdążył zbrązowieć. Tak robił jego ojciec, który nauczył się tego z kolei od własnego ojca. Noszenie noża było obyczajem wszystkich mężczyzn z jego rodu. Co go skłoniło, by rzucić nim w drzewo? Próbował ją sprowokować? Nigdy jeszcze nie spotkał osoby, dla której jego obecność byłaby niepożądana. Ludzie pragnęli jego towarzystwa. Nikt nie traktował go z obojętnością. W przeciwieństwie do tej kobiety. Pomijając tę iskrę ognia w jej domu, kiedy zagrał swoją atutową kartą, zachowywała chłód i opanowanie, a język jej ciała niczego nie zdradzał. Dopiero teraz, kiedy podsunął jej duży skoroszyt, okazała odrobinę emocji; oczy błysnęły, oddech przyspieszył. ‒ To jest to? – Zajrzała do środka. ‒ Mam wrażenie, że boi się pani tego dotknąć. ‒ Nigdy nie trzymałam niczego, co jest dziełem królewskich rąk. Przyglądał jej się z ciekawością. ‒ Traktuje pani z szacunkiem partyturę, ale nie okazuje go pani mnie, księciu tej ziemi. ‒ Na szacunek trzeba zasłużyć, monsieur, a pan nie zrobił nic, by zasłużyć na mój. Dlaczego nie czuła przed nim lęku? ‒ Tu ludzie szanują rodzinę królewską. To naturalne jak oddech. ‒ Posługiwaliście się brutalną siłą, by go zdobyć? Czy też wystarczył zwykły szantaż?
‒ Pięćset lat temu zuchwałość okazywana członkowi rodziny królewskiej była traktowana jak zdrada. ‒ Gdyby to prawo wciąż obowiązywało, nie byłoby tu ani jednego poddanego. ‒ Prawo to ustanowił senat w dowód wdzięczności za obronę tej wyspy przed wrogami. Moi przodkowie je znieśli. ‒ Jestem pewna, że pańscy poddani już dawno zniknęli. ‒ Nie docenia pani ludu tej wyspy – oznajmił gniewnie. – Mieszkańcy Agonu nie są i nigdy nie będą poddanymi. Członkowie rodu Kalliakis sprawują władzę za powszechną zgodą. Nasza krew jest ich krwią, a ich krew naszą. Będą uczestniczyć w gali z takim samym entuzjazmem, z jakim uczestniczyliby w przyjęciu na cześć własnego dziadka. Zarumieniła się lekko. ‒ Nie zamierzałam obrażać pańskiej rodziny, monsieur. Skinął głową. ‒ Tylko pana – dodała. ‒ Tylko mnie? W jej szafirowych oczach pojawił się błysk. ‒ Zamierzałam obrazić tylko pana. ‒ Gdyby pałacowe lochy nie zostały zamienione w atrakcję turystyczną, kazałbym tam panią wtrącić. ‒ Właśnie z powodu tego rodzaju uwag z radością pana obrażam. Zmusił mnie pan szantażem, żebym tu przyjechała, zagroził moim przyjaciołom i kazał podpisać kontrakt przewidujący karę za rezygnację z występu podczas gali: natychmiastowe rozwiązanie Orchestre National de Paris… Skorzystam z każdej okazji, by pana obrażać. Przesunął dłonią po włosach. ‒ Zastanawiam się… jak kobieta cierpiąca na tremę sceniczną może mieć tyle odwagi, by okazywać mi brak szacunku. Nie wzbudzam w pani strachu? Milczała przez chwilę. ‒ Z pewnością robi pan wrażenie. ‒ To nie odpowiedź. ‒ Jedyne, co mnie przeraża, to myśl o występie podczas gali. Było to kłamstwo, ale za żadne skarby nie przyznałaby, że boi się go panicznie. Czegoś mrocznego, co w nim dostrzegała. ‒ Sugeruję więc, by zaczęła pani ćwiczyć. – Wstał. – Przyślę po panią o siódmej. ‒ Po co? ‒ Chodzi o pierwszą sesję. Przezwyciężenie tremy. ‒ No tak. Wyobraziła sobie armię psychiatrów, których dla niej sprowadza. Tak robiła jej matka, kiedy ją odwiedzała po rozwodzie rodziców. ‒ Proszę włożyć coś sportowego. ‒ Sportowego?
‒ Zabieram panią do swojej siłowni. ‒ Nie rozumiem… dlaczego mielibyśmy się spotykać z psychiatrą w sali gimnastycznej? ‒ Nigdy nie wspominałem o psychiatrze, skowronku. Powiedziałem tylko, że pomogę pani przezwyciężyć tremę. ‒ Nie brałam tego dosłownie. – Teraz była przerażona nie na żarty. – Naprawdę zamierza mnie pan wyleczyć? Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu. ‒ Korzystała pani wcześniej z fachowej pomocy? ‒ Matka ściągała wszystkich psychiatrów z Anglii i Francji. ‒ I żaden nie umiał pani pomóc. Chodzi o to, żeby okiełznać tego ducha, którego ma pani we krwi. Nauczę panią, jak walczyć z nerwami. ‒ Ale… ‒ Siódma. Proszę się przygotować. Zaczął się oddalać zrelaksowany, co wzbudziło jej wściekłość. Bez zastanowienia sięgnęła po ogryzek jabłka i rzuciła w niego. Niewiarygodne, ale trafiła go w kark. Obrócił się powoli, podniósł ten pocisk i spojrzał na nią. Nawet z tej odległości dostrzegała mrok w jego oczach. Czy budzę w pani lęk? Raczej przerażenie, które narastało z każdym jego krokiem, kiedy się do niej zbliżał. ‒ Powinna być pani ostrożniejsza, skowronku. Ktoś inny mógłby uznać ten gest za swoisty rytuał godowy. Rozbawienie w jego głębokim głosie przeraziło ją bardziej niż cokolwiek innego. I szalone bicie własnego serca. Stał tak blisko, że widziała srebrzysty odcień blizny przecinającej jego brew. Uniosła bezwiednie rękę, jakby jakaś magnetyczna siła przyciągała jej dłoń do jego twarzy. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Talos nachylił się do niej. ‒ Myślę, że naprawdę panią przerażam – wyszeptał jej do ucha. – Ale w odmienny sposób niż innych. Po tym enigmatycznym komentarzu skinął jej głową i znów ruszył w stronę swojej willi. Miała wrażenie, że całe jej ciało wchłania jego woń. Nawet jeśli biały top z długimi rękawami i ciemne legginsy nie spełniały wymogów sportowego stroju, to Talos nawet o tym nie wspomniał, kiedy punktualnie o siódmej otworzyła mu drzwi. Spojrzał jednak na jej płaskie pantofle. ‒ Nie ma pani adidasów? ‒ Nie. Nie pasjonuję się ćwiczeniami – wyznała. ‒ Będzie się pani pasjonowała przez najbliższy miesiąc. ‒ Nudzą mnie.
‒ Bo nie wykonuje ich pani właściwie. Jak by mówiła do ściany, ale żadna ściana nie wzbudzała w niej takiej reakcji. Talos miał na sobie szare sportowe spodnie podkreślające kształt jego umięśnionych nóg i obcisły podkoszulek, w którym wyglądał jak atleta. Było to jak patrzenie na testosteron w czystej postaci. Jej kobiecość odpowiedziała natychmiast uciskiem w dole brzucha i przyspieszonym biciem serca. Zaprowadził ją do samochodu, czarnego maserati; usiadła na fotelu pasażera. W obecności Talosa czuła się krucha, jakby była cała z porcelany. Modliła się, by ta wspólna podróż trwała krótko. ‒ Co pani myśli o utworze? – spytał po chwili milczenia. ‒ Jest piękny. Przez pięć godzin ćwiczyła tę kompozycję i choć nie opanowała jej w stopniu doskonałym, była zauroczona główną linią melodyczną. ‒ Będzie go pani mogła wykonać za miesiąc? Przyszło jej do głowy, że nadarza się znakomita okazja. ‒ Tak złożona kompozycja wymaga ode mnie miesięcy ćwiczeń. Niech pan zatrudni kogoś, kto opanuje ją znacznie szybciej. ‒ Nie poddaje się pani łatwo – zauważył z rozbawieniem w głosie. ‒ Nie rozumiem. ‒ Wręcz przeciwnie. Przypominam, że podpisała pani kontrakt. ‒ A pan powiedział, że mi pomoże. ‒ Właśnie to robię. Zatrzymał się przed dużym kremowym budynkiem i obrócił do niej. Nawet w mroku dostrzegała groźbę w jego rysach. ‒ Nie przyjmuję żadnych wymówek. Nauczy się pani kompozycji i wykona ją podczas gali, oddając jej całe piękno. W przeciwnym razie poniesie pani konsekwencje określone w kontrakcie. Oznaczało to przemienienie teatru w hotel i rozwiązanie orkiestry… zniszczenie reputacji wszystkich muzyków. ‒ Jestem jednak człowiekiem słownym. Powiedziałem, że zdoła pani wyjść na scenę i grać, a ja tego dopilnuję. – Wysiadł z wozu i wyjął z bagażnika dużą torbę. – Proszę za mną. Weszła za nim do budynku. Najpierw uderzył ją zapach potu i testosteronu. Potem hałas. Wreszcie widok mężczyzny o płaskim nosie w recepcji. Gdy tylko zauważył Talosa, wstał z uśmiechem. Przywitali się, rozmawiając po grecku, potem Talos klepnął go w plecy i dał znak Amalie, żeby poszła za nim. Po chwili znaleźli się w ogromnej sali, a ona patrzyła na wszystko w milczeniu: kwadratowy ring w jednym narożniku, wielkie niebieskie maty w drugim, worki treningowe wiszące w różnych miejscach. ‒ To sala bokserska? ‒ Trenuję boks od dzieciństwa.
‒ Nie mogę boksować! ‒ Oczywiście. Grozi złamaniem palca. – Wskazał narożnik z niebieskimi matami. Jakaś wysoka i atletycznie zbudowana blondynka rozmawiała tam z grupką mężczyzn i kobiet w odpowiednich strojach sportowych. – To Melina, jedna z instruktorek. Zapisałem panią na trening kickboxingu. ‒ Jak ma mi to pomóc na scenie? Obrócił ją bez ostrzeżenia, a jego kciuki wbiły się w plecy między jej łopatkami. ‒ Jest pani strasznie spięta. ‒ Nic dziwnego. Znalazłam się tu pod przymusem. Próbowała się wyswobodzić, ale trzymał ją zbyt mocno. Jego kciuki wydawały się takie duże. I ciepłe. A także zadziwiająco delikatne. ‒ Ćwiczenie pozwoli pani uwolnić się od napięcia i spalić endorfiny. – Roześmiał się i puścił ją. – Wystarczy tylko kopać i tłuc powietrze. Jeśli miałoby to pomóc, może pani udawać, że stoję przed panią. ‒ Rzeczywiście, pomoże. ‒ Pani agresja potrzebuje ujścia. ‒ Nie jestem agresywna! W każdym razie nie była nigdy wcześniej. Talos sprawiał, że budziła się w niej jakaś zawziętość, ale tylko wtedy, gdy była przy nim. Albo myślała o nim. Albo śniła o nim… Ten trening mógł się ostatecznie okazać błogosławieństwem. ‒ Może nie, ale to pani napięcie z czegoś wynika… ‒ Z tego, że jestem tu z panem – mruknęła. ‒ A kiedy już się pani nauczy, jak się go pozbyć, pani umysł odzyska spokój. ‒ A co z ciałem? Nie ćwiczyłam od wieków. Obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów, a ona niemal się skuliła. ‒ Przedstawię panią Melinie – oznajmił, ruszając w stronę grupy otaczającej instruktorkę. Oczy Meliny rozbłysły, kiedy dostrzegła Talosa, a potem zwęziły się nieznacznie na widok Amalie. Talos przedstawił je sobie, potem ruszył w stronę ringu, gdzie właśnie zaczęli sparing dwaj nastoletni chłopcy. Po krótkiej rozmowie z trenerem Simeonem poszedł do sąsiedniej siłowni, żeby samemu poćwiczyć. Zauważył, że trudniej mu się skupić niż zwykle. Widział za szklaną szybą Amalie, która stanęła z boku grupy, wyraźnie niepewna. Nie przepadał za bieżnią mechaniczną, ale tym razem pozostał na niej dłużej, obserwując Amalie. Jej ruchy nie były już takie sztywne; można było dojrzeć koncentrację na jej twarzy, kiedy starała się naśladować innych – obracając się na pięcie przed zadaniem wyimaginowanego ciosu, przerzucając ciężar ciała na prawą stopę, unosząc kolano do piersi. Zauważył, że odznacza się doskonałym poczuciem równowagi. Jak na kogoś, kto nigdy nie ćwiczył, miała doskonałe ciało.
Musiała poczuć na sobie jego wzrok, bo popatrzyła na niego raptownie, nie kryjąc złości. Miał wrażenie, że spogląda na niego groźnym wzrokiem nieszkodliwy kociak. Od tej chwili jednak jej ciosy i kopniaki przywodziły na myśl bardziej tygrysicę. W pewnej chwili wyprowadziła wyjątkowo okrutny sierpowy; wiedział, że w myślach okłada jego twarz. Sięgnął po ręcznik, starając się stłumić żar, którego doznawał. Widok ćwiczącej Amalie miał w sobie coś hipnotycznego. Postanowił skupić uwagę na czymś innym. Stał przy worku bokserskim, kiedy skończyła trening. Byłby świadom jej obecności, nawet gdyby nie odchrząknęła, dając mu do zrozumienia, że jest tuż obok. Kiedy zobaczył wilgoć na jej włosach i rumieniec na policzkach, mógł myśleć tylko o tym, jak wyglądałaby w płomieniach namiętności. ‒ Co pani myślała? – spytał. Uśmiechnęła się leciutko. ‒ Kiedy już sobie wyobraziłam, jak moje ciosy lądują na pańskiej twarzy, a kopniaki na brzuchu, poczułam się wspaniale. Roześmiał się. ‒ A jak się pani czuje teraz? ‒ Czuję się… dobrze. ‒ Czy właśnie teraz mam powiedzieć: a nie mówiłem? ‒ Długo tu będziemy? Chętnie wzięłabym prysznic i coś zjadła. Ujrzał w wyobraźni, jak stoi naga w strugach wody. ‒ Są tu umywalnie i wszystko, czego pani potrzebuje. ‒ Musiałabym włożyć z powrotem to przepocone ubranie. ‒ Mamy też stroje gimnastyczne. Uprzedzałem, że trzeba się odpowiednio ubrać. Proszę coś sobie wybrać. I parę przyzwoitych butów. ‒ Nie mam pieniędzy. ‒ To nie problem. – Skinął na kogoś. Podeszła do nich młoda, ledwie szesnastoletnia dziewczyna. ‒ To jest Tessa. Zaprowadzi panią do sklepu, a potem pokaże, gdzie są prysznice. Spotkamy się w kawiarni na górze. Natychmiast skupił się na worku treningowym, chcąc się uwolnić od obrazów jej nagiego ciała, które prześladowały go uporczywie. Jeszcze nigdy się tak nie czuł. Amalie była niewiarygodnie pociągająca. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale roztaczała wokół siebie jakąś aurę, która działała na niego niesamowicie. Doznawał w jej obecności cholernego podniecenia. W innych okolicznościach nie wahałby się jej uwieść. Sama myśl, że oplata go tymi długimi nogami… Ona też silnie na niego reagowała; było to tak oczywiste jak jej niechęć… Istna mieszanka wybuchowa. To nie były jednak normalne okoliczności. Musiał przygotować ją mentalnie do
najważniejszego występu solowego w jej życiu. Coś mu mówiło, że nie jest zwolenniczką przypadkowych romansów. Usiadł zdyszany na ławce i zdjął ochraniacze z dłoni. Zawsze je wkładał. Wiedział z doświadczenia, jak kruche są kości dłoni. Jej złamanie byłoby równie frustrujące jak pożądanie pięknej kobiety ze świadomością, że ona też odczuwa pożądanie i że nie można jej tknąć.
ROZDZIAŁ PIĄTY Pomimo późnej godziny w kawiarni panował gwar. Amalie usiadła przy małym stoliku pod ścianą, żeby zaczekać na Talosa. Świadoma ciekawskich spojrzeń, udawała, że przegląda menu. W lokalu roiło się od muskularnych mężczyzn, kilku miało złamane nosy i blizny. Jednak gdy zjawił się Talos, ich przemożna fizyczność doznała nagle uszczerbku. Od razu ją dostrzegł i ruszył w jej stronę, witając się przy okazji z innymi gośćmi. Cieszyła się, że choć na chwilę odwrócił uwagę od jej osoby. Zielone sportowe spodnie i podkoszulek, które dla siebie wybrała, wydały jej się nagle bardzo wąskie. Wręcz opinające. Był potężnie zbudowanym mężczyzną i każdy strój podkreślał jego muskularność. Czułby się swobodnie, nawet gdyby miał tylko przepaskę na biodrach… ‒ Myślałam, że poddani powinni klękać przed osobami z rodziny królewskiej – powiedziała, gdy do niej podszedł. Uśmiechnął się nieznacznie. ‒ Jeśli zechce pani przede mną uklęknąć, to nie będę się skarżył. – Popatrzyła na niego ze złością, a on usiadł. – Pani komentarz był oczywistą zachętą. ‒ Tylko dla kogoś o brudnych myślach… – Urwała, ponieważ przed jej oczami pojawił się obraz wywołany jego słowami. Miała wrażenie, że płonie jej twarz. Pewna, że uzna to za kolejną zachętę, spuściła wzrok, by nie dojrzał tego, co zdradzały jej oczy. ‒ Co chciałaby pani zamówić? – spytał tylko. Upomniała się w myślach, żeby patrzeć mu w twarz. Od kiedy to testosteron tak na nią działał? Muzycy, z którymi grała w orkiestrze, byli wrażliwymi ludźmi, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Trafił się wyjątek, puzonista Phillipe, ale jego męskość nie robiła na niej żadnego wrażenia. Jeśli umawiała się z jakimiś chłopakami, to zawsze byli to delikatni i zakochani w muzyce osobnicy. I muzyka stanowiła główny temat rozmów; nikt nie wspominał o sypialni. Więc dlaczego Talos, przewyższający dziesięciokrotnie Phillipe’a, samym swoim widokiem przyprawiał ją o dreszcz? Przy żadnym z dawnych chłopaków tak się nie czuła – jakby pragnęła jedynie zedrzeć z niego ubranie. ‒ Nie znam greckiego – odparła, starając się zapanować nad głosem. – Nie wiedziałabym, co zamawiam. ‒ Nie serwujemy tu tradycyjnego greckiego jedzenia, tylko posiłki bogate w węglowodany i proteiny. Makaron i steki. ‒ Podają tu burgery. Uśmiechnął się. ‒ Co pana tak bawi?
‒ Po treningu zawsze idę na burgera. ‒ Z serem? ‒ Oczywiście. ‒ I frytkami? ‒ Oczywiście. ‒ Wobec tego wezmę cheeseburgera i frytki. ‒ A do picia? ‒ Cola? Rozciągnął w uśmiechu zmysłowe wargi. ‒ A więc dwa cheeseburgery z frytkami i cola. Podszedł do baru, przywitał się z chłopcem, który tam pracował, i złożył zamówienie. ‒ Zaraz podadzą – oznajmił po powrocie. ‒ Umieram z głodu. ‒ Po takim treningu… nie dziwię się. ‒ Poza tym zapomniałam zjeść kolację przed wyjazdem do siłowni. ‒ Jak można zapomnieć o posiłku? ‒ Zdarza się. Kiedy na przykład skupiam się wyłącznie na muzyce. ‒ Nic dziwnego, że z pani takie chuchro. ‒ Może nie jadam regularnie, ale jadam. Przy stoliku pojawił się chłopak z ich cheeseburgerami. ‒ Szybko – przyznała zaskoczona Amalie. Nigdy nie widziała takiej ilości frytek i tak wielkiego burgera. ‒ Pilnujemy tu wszystkiego. ‒ Nie po raz pierwszy używa pan liczby mnogiej. ‒ To moja siłownia. ‒ Ale ma pan własną w swojej willi. ‒ Jest też jedna w pałacu. – Odgryzł ogromny kęs kanapki. ‒ Więc po co panu ta tutaj? ‒ To sala bokserska. Trening w pojedynkę nie jest żadną przyjemnością. ‒ Kupił pan salę gimnastyczną, żeby mieć towarzystwo? ‒ Było wiele powodów. ‒ Pan nią zarządza? ‒ Zatrudniam menedżera. Dość pytań… proszę jeść. ‒ Tylko niech pan nigdy nie mówi mojej matce, co sobie zamówiłam. ‒ Nie pochwalałaby tego? ‒ Moja matka to gastronomiczna snobka. Uważa, że coś, co pochodzi z Anglii albo Ameryki, nadaje się na śmietnik. ‒ Jednak wyszła za Anglika. ‒ Tak – przyznała, spuszczając wzrok. Rozstali się już dawno, a jednak wciąż pojawiało się u niej poczucie winy. ‒ Rozwód… był paskudny? ‒ Nie, rozeszli się w cywilizowany sposób.
‒ Ale przeżywała to pani? ‒ Nie było to przyjemne doświadczenie – wyznała i odgryzła kawałek cheeseburgera. – Jakie to dobre! ‒ Może nie są to szczyty kulinarne, ale ma swoją klasę. ‒ Najlepszy burger, jakiego w życiu jadłam. ‒ To znaczy, że jadała pani wcześniej coś takiego? – spytał zaskoczony. – Matka byłaby zszokowana. ‒ Chowałam ulubione smakołyki, kiedy wracała do domu. Uśmiechnął się. Trening najwyraźniej jej pomógł, a typowa dla niej sztywność ulotniła się wraz z potem. Wyglądała na odprężoną. Siedzieli przez parę minut w milczeniu, a on, widząc, jak Amalie zajada cheeseburgera, odczuwał satysfakcję. Nie potrafił sobie wyobrazić na jej miejscu innej kobiety. Traktował siłownię jak sanktuarium – nigdy nie przyprowadziłby tu dziewczyny. Z tego samego powodu nigdy nie flirtował z zatrudnionymi tu pracownicami, które, jak większość personelu, były nieletnie, a tym samym niedostępne. Melina, instruktorka kickboxingu, otwarcie okazywała mu zainteresowanie, i to od samego początku, ale szybko pozbawił ją złudzeń. Endorfiny uwalniane w trakcie treningu wzbudzały w nim pragnienie seksu, ale odwoływał się do swojej żelaznej woli, z jakiej słynęli mężczyźni rodu Kalliakisów. Z wyjątkiem jego ojca, człowieka, który nie potrafił okiełznać swojego temperamentu. Zdawał sobie sprawę, że przypomina go bardziej niż bracia. Różnica polegała na tym, że nauczył się kontrolować swoje pragnienia i zachcianki. Boks pomógł mu je okiełznać. Tego wieczoru miał jednak wrażenie, że endorfiny dosłownie w nim eksplodują, a chęć zaspokojenia w ramionach kobiety jest silniejsza niż zwykle. W ramionach tej kobiety. Kiedy patrzył, jak je, miał ochotę zawlec ją do najbliższego pustego pomieszczenia i od razu posiąść. ‒ Uważa się pani za Francuzkę czy Angielkę? – spytał, by stłumić nieprzyzwoite myśli. Chodziło mu o to, żeby przygotować ją odpowiednio do występu, a nie zrywać z niej ubranie. ‒ I jedno, i drugie. Dlaczego pan pyta? ‒ Mówi pani po angielsku z lekkim akcentem. ‒ Moim pierwszym językiem był francuski. Rzadko mieszkałam w Anglii. Jeździłam tam jako dziecko na wakacje, do domu ojca. ‒ Wpływ matki? ‒ Tak… to ona nosiła w tym związku spodnie. ‒ Słyszałem, że to energiczna i silna kobieta. Nie mógł się nadziwić, że ta, która siedzi przed nim, wyszła z łona największej divy operowej na świecie. Przypuszczał, że odziedziczyła cechy po ojcu, typowym Angliku obdarzonym kostycznym humorem i flegmatycznym usposobieniem.
Amalie wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, jak silna potrafiła być jej matka, ale mimo wszystko nigdy nie przestała jej kochać. ‒ Nie można zostać słynną mezzosopranistką, nie mając silnej woli i twardej skóry. Gdyby była mężczyzną, czczono by ją. Uniósł zdziwiony brew. ‒ Na jej zeszłoroczne koncerty w Carnegie Hall i Royal Albert Hall wyprzedano wszystkie bilety, ale w każdym artykule wspominano o jej trzech byłych mężach, licznych kochankach i kaprysach. ‒ Musiało to być dla niej bolesne. ‒ Gdyby chodziło o francuskie media, byłaby zdruzgotana, ale we Francji ma status dobra narodowego. Dopóki nikt nie krytykuje jej głosu, nie przejmuje się. Ma skórę nosorożca. Ale nie w miłości. W sprawach serca jej matka była bardzo wrażliwa. ‒ Ale panią to dotykało? ‒ Nikt nie chce czytać nieprzyzwoitych historii o swojej matce – mruknęła. Jej rodzina i życie osobiste nie były jego sprawą, ale gdy chodziło o matkę, zawsze stawała w jej obronie. Wściekała się czasem na nią, ale ją uwielbiała. ‒ To prawda – przyznał Talos. – Moja rodzina też żyje w blasku jupiterów. Czasem to boli. Popatrzyła na niego. ‒ Skoro pan o tym wie, to dlaczego chce pan, żebym znów stanęła w ich świetle? ‒ Bo do tego się pani urodziła – odparł rzeczowo, choć dostrzegła coś ciepłego w jego brązowych oczach. – A moim zadaniem jest zrobić to tak, żeby nie pozostały pani żadne blizny. ‒ Ale te, które już noszę, nie zagoiły się jeszcze. Nie było sensu zaprzeczać. Dostatecznie często spotykała się w dzieciństwie z psychologami, by wiedzieć, że pozostały i że to one nie pozwalają jej występować na oczach publiczności. ‒ Więc panią wyleczę. Poczuła dreszcz, wyobrażając sobie, jak przesuwa ustami po jej skórze… To było szokująco wyraziste – Talos uzdrawiający ją w najbardziej erotyczny sposób. Zrobiło jej się gorąco. Doznała ulgi, gdy ktoś podszedł do ich stolika i zaczął z Talosem rozmawiać. Zawsze unikała namiętności. Po rozwodzie rodziców, odwiedzając matkę, widziała, jak zmienia kochanków, potem wychodzi za dwóch kolejnych i stara się odtworzyć magię pierwszego małżeństwa. Było to bolesne. Poczucie winy wywołane świadomością, że to właśnie ona jest przyczyną cierpienia matki, a także ojca, tylko pogarszało sytuację. Ojciec nigdy nie sprowadził do domu innej kobiety i choć temu zaprzeczał, wciąż darzył matkę głębokim uczuciem. Gdyby nie ten koszmarny incydent w obecności rodziców i przyjaciół, kiedy to ich cudowne dziecko nie potrafiło występować jak tresowana małpka, wciąż byli-
by razem; gdy się czasem spotykali, matka popisywała się swoim ostatnim kochankiem, a ojciec obserwował to z pełnym smutku stoicyzmem. Amalie lubiła spokojne, pozbawione namiętności życie. Wydawało się bezpieczne. Nie czuła się tak przy Talosie Kalliakisie. Talos zapukał po raz drugi. Już miał nacisnąć klamkę, kiedy drzwi się otworzyły i na progu stanęła Amalie ze skrzypcami w ręku. ‒ Już pora? – Odsunęła się na bok. – Przepraszam, straciłam poczucie czasu. Poszedł za nią do przytulnego salonu. W kącie stał mały fortepian, na nim papiery i stary magnetofon, a obok stojak na nuty. Po raz pierwszy od czterech dni wyglądała na ożywioną. ‒ Nie pogniewa się pan, jeśli daruję sobie dzisiaj trening? – Jej szafirowe oczy błyszczały. – Uchwyciłam istotę kompozycji i chcę to utrwalić. ‒ Robi pani postępy? ‒ Coś dzisiaj zaskoczyło. Nagrałam akompaniament fortepianowy. Ułatwia połączenie wszystkich elementów. ‒ Jest pani gotowa dla mnie zagrać? Popatrzyła na niego ze zgrozą. ‒ Wykluczone. ‒ Niedługo będzie musiała to pani zrobić – przypomniał jej. Do gali pozostały tylko trzy tygodnie i sześć dni. ‒ Chciałabym wyćwiczyć kompozycję, zanim to omówimy. Spojrzał na nią. ‒ Ma pani czas do piątku. W jej oczach pojawiła się panika. ‒ Nie zdążę do tego czasu. ‒ W piątek pozostaną pani trzy tygodnie. Nie znam się na muzyce. Nie ma znaczenia, czy popełni pani jakieś błędy, bo i tak ich nie zauważę. Zależy mi przede wszystkim na tym, żeby znów mogła pani występować solo przed publicznością. Musimy nad tym pracować tak samo intensywnie, jak pracuje pani nad utworem. Na jej twarzy widać było przez chwilę buntowniczy grymas; skinęła głową. ‒ Dzisiaj ma pani wolne, ale jutro wracamy na siłownię. ‒ Nazwał już ktoś pana poganiaczem niewolników? ‒ Nikt nie śmiał jak dotąd. ‒ Chcę ćwiczyć. Może pan już iść. ‒ I nikt nigdy nie śmiał mi mówić, że mam wyjść. ‒ Zawodzi pana pamięć. Powiedziałam to panu w Paryżu. ‒ No tak. Próbowała pani użyć siły fizycznej. Poczuł podniecenie, przypominając sobie dotyk jej miękkiego i zgrabnego ciała na swoich kolanach. Przyjrzał jej się teraz od stóp do głów, chłonąc widok krótkiej czarnej spódniczki, czarnych przezroczystych rajstop i zielonej koszuli
z krótkim rękawem. Była rozpięta u góry i odsłaniała odrobinę dekolt. ‒ Teraz też chce pani użyć siły? Przycisnęła skrzypce do piersi i cofnęła się o krok. ‒ Proszę pomyśleć, jaką sprawność zapewnią pani treningi – mruknął rozmyślnie namiętnym głosem. – Następnym razem może uda się pani mnie pokonać. ‒ Oboje wiemy, że mogłabym ćwiczyć na okrągło, a i tak nie dałabym panu rady. ‒ Jeśli chce pani przekuć teorię na praktykę, to wystarczy powiedzieć „tak”. – Popatrzył jej w oczy. Stanowiła uosobienie pokusy. – Nie mam nic przeciwko temu, by dominowała nade mną piękna kobieta. Efekt mógłby być piorunujący. Tylko lekki rumieniec świadczył o jej reakcji. Może się mylił, sądząc, że fascynacja jest obopólna, ale potem zobaczył, jak Amalie przełyka i odsuwa z czoła kosmyk włosów. ‒ Proszę się cieszyć swoją muzyką – powiedział i wyszedł z salonu. Musiał przyznać ze skruchą, że irytowanie pięknej skrzypaczki w domku gościnnym służy jedynie podsycaniu wzajemnej chemii. Potrzebował długiego treningu, by się pozbyć nadmiaru energii.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Amalie dopuściła się świętokradztwa, rzucając cenną partyturę na podłogę. Jej dobre jak dotąd samopoczucie ulotniło się bez śladu. I nie była to wina nieszczęsnej partytury, tylko podłego wnuka kompozytorki i jego insynuacji. Skup się, nakazała sobie w duchu, ale trudno jej się było skoncentrować na muzyce, kiedy myślała tylko o tym, żeby zedrzeć z Talosa ubranie… To ciało… Takie twarde, każdy jego skrawek. A skóra? Czy jest gładka? – zastanawiała się. Jak by to było czuć jej dotyk? Skup się! Nie obchodziło jej, jakie Talos ma ciało ani czy jest prawdą, że rozmiar męskich stóp odpowiada rozmiarowi… Skup się! Talos miał wielkie stopy i dłonie… I uśmiech, który ją dosłownie roztapiał. ‒ Przestań! – krzyknęła, zaciskając pięści. Obudziła się rano z koszmarną myślą, że do gali pozostały tylko cztery tygodnie. Jeśli nie opanuje utworu do perfekcji, to bez względu na to, co Talos zrobi, żeby mogła wystąpić na scenie, i tak skończy się to upokorzeniem. Usiadła na podłodze i zamknęła oczy, koncentrując się wyłącznie na oddechu – ojciec nauczył ją tej techniki. Niepokój, który ją prześladował od czasu krótkiej wizyty Talosa, ustąpił na tyle, że umieściła partyturę na stojaku i włączyła magnetofon. Przyszło jej do głowy, że ćwiczenia na siłowni pomogłyby jej pozbyć się niepokoju skuteczniej niż jakakolwiek medytacja. Wsunęła skrzypce pod brodę i gdy rozległy się takty akompaniamentu, zaczęła grać. Niebawem tak bardzo zagłębiła się w muzyce, że niemal nie usłyszała głośnego pukania. Spojrzała na zegarek: grała już ponad dwie godziny. Otworzyła drzwi i ujrzała Talosa, który właśnie zamierzał zapukać ponownie. ‒ Nie zna pan słowa cierpliwość? Uśmiechnął się i pokazał duże kartonowe pudełko. ‒ Jestem zbyt głodny, żeby okazywać cierpliwość. Przyniosłem dla nas jedzenie. Dla nas? Boski zapach dobywający się z pudełka przyprawił ją o burczenie w brzuchu. Uświadomiła sobie, że nie tknęła niczego, co wcześniej przyniósł jej służący. Od czasu pierwszej wizyty na siłowni przynoszono jej lunch i kolację na polecenie Talosa. Wiedziała, że kieruje nim obawa, by nie zemdlała na scenie z głodu, a nie troska, ale i tak była mu wdzięczna. Po chwili wahania wpuściła go i skierowała się do kuchni, gdzie wzięła dwa ta-
lerze i sztuce i zaniosła do salonu. Co miała zrobić? Upierać się, by wyszedł, kiedy zadał sobie trud i przyniósł jej posiłek? Tylko dlatego, że nawiedzały ją erotyczne myśli? Byłoby to niegrzeczne. Sprowadził ją tu szantażem, ale potem traktował przyzwoicie. Jego służba była zawsze do jej dyspozycji. Talos wyjął butelkę różowej retsiny. ‒ Kieliszki? Gdy tylko zasiedli do stołu, zaczął odwijać z folii niezliczone pojemniki. ‒ Nie sądziłam, że w niedzielę wieczorem można dostać tu coś na wynos – powiedziała. Jeden ze służących uprzedził ją, że w niedzielę wszystko jest na wyspie nieczynne. ‒ Mam w pałacu szefów. No tak, był księciem. ‒ I mają pod ręką odpowiednie pojemniki na wynos? ‒ Kuchnie pałacowe są dziesięć razy większe od tego domu i przygotowane na każdą ewentualność – wyjaśnił, nalewając wino. ‒ Nie poszedł pan do siłowni? Wziął prysznic i przebrał się w czarne chinosy i koszulkę polo. Jak znalazł czas na ćwiczenia? ‒ Ponieważ nie uprawiała pani kickboxingu, trenowałem w siłowni pałacowej. Miałem okazję spotkać się z braćmi i dziadkiem. Z królem i dwoma książętami Kalliakisami. ‒ Sądziłam, że chodzi pan do siłowni co wieczór. ‒ Ćwiczę co wieczór, ale nie zawsze w siłowni. Robię to dwa razy w tygodniu, kiedy przebywam akurat na wyspie. ‒ Więc fatygował się pan dla mnie? ‒ Jest pani moim priorytetem. Dopóki mogę sprawić, że zagra pani na gali, nie przejmuję się pewnymi niedogodnościami. Słusznie. Musiała sobie bezustannie przypominać, że nawet gdy robił dla niej coś miłego, kierował się własnym interesem. Napiła się retsiny. Wino było zaskakująco łagodne, jak białe. ‒ Smakuje? – spytał. Skinęła głową. ‒ Dobrze. To nasz klasyk. Jedzenie wyglądało i smakowało tak bosko, jak pachniało. Amalie z zadowoleniem raczyła się delikatną jagnięciną i nadziewanymi pomidorami i papryką. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest głodna. Talos jak zwykle pochłaniał jedzenie. Kiedy skończył, wbił widelec w resztki na jej talerzu. ‒ Dziwnie się pan zachowuje jak na księcia – zauważyła sucho. ‒ A jak powinien się zachowywać książę? ‒ Po królewsku?
Roześmiał się. ‒ Zostawiam to braciom. ‒ I jak się to panu bezkarnie udaje? ‒ Są kolejnymi następcami. Helios przejmie tron, kiedy mój dziadek… Zaciął się, ale ona to dostrzegła, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej ją fascynował. I nie chodziło tylko o magnetyczny seksapil. ‒ Theseus też jest przygotowywany do tej roli, na wypadek gdyby coś się przytrafiło Heliosowi. – Musiał dostrzec jej szok wywołany tym beznamiętnym komentarzem. – Nikt nie wie, co się może stać. Nasz ojciec też był następcą, kiedy dopadł go los. Był wtedy dwa lata młodszy ode mnie. Wypadek samochodowy. Tragedia, która wydarzyła się ćwierć wieku wcześniej i osierociła trzech młodych książąt. Trudno było teraz dojrzeć w tym człowieku dziecko, ale był nim, kiedy przeżył coś dla dziecka najgorszego: śmierć obojga rodziców. Chciała dotknąć jego dłoni, ale powstrzymało ją nieomylne ostrzeżenie widoczne w jego oczach: nie chcę twojego współczucia. ‒ Pańscy bracia byli faworyzowani? – spytała. Znów się uśmiechnął. ‒ Ależ skąd. Ja byłem faworyzowany. Wychowywano mnie bez jakichkolwiek oczekiwań z wyjątkiem jednego – chronić braci, gdyby zaszła potrzeba. Nawet moje imię o tym świadczy. Talos był potężnym człowiekiem z brązu, obrońcą według powszechnych wierzeń. Poczuła dreszcz. Coś jej mówiło, że ten wielki mężczyzna byłby bezlitosnym obrońcą. Przekonałby się o tym każdy, kto podniósłby rękę na jego bliskich. ‒ Czy to nie starsze rodzeństwo powinno chronić młodsze, a nie odwrotnie? ‒ Zazwyczaj, ale byłem tak wielkim noworodkiem, że rodzice od razu wyznaczyli mi rolę obrońcy braci. ‒ I często musiał się pan w tej roli sprawdzać? ‒ Przede wszystkim musiałem bronić jednego przed drugim – odparł ze śmiechem. – Wciąż się bili. Ja też. ‒ A teraz? ‒ Wciąż ze sobą walczymy, ale tylko na słowa. Jesteśmy braćmi, dogadujemy się i pracujemy razem. I chronimy się nawzajem. Amalie poczuła zazdrość. Tak bardzo pragnęła mieć brata albo siostrę. Całe dzieciństwo spędziła na podróżach z rodzicami, jedyne dziecko w świecie dorosłych. ‒ Mimo wszystko czy książęta nie podróżują zwykle z ochroną? W Paryżu za każdym razem odwiedzał ją sam. ‒ Ktoś, kto chciałby stanąć ze mną w szranki, musiałby być bardzo odważny. Nie sądzisz, skowronku? Zarumieniła się. Wolałaby, żeby jej tak nie nazywał – za każdym razem czuła fale gorąca. Instynkt mówił jej, żeby o tym nie wspominać. Byłoby to jak płachta
na byka. ‒ Helios zawsze podróżuje z ochroną, Theseus rzadziej. Jeśli chce pani być świadkiem bardziej królewskiego zachowania z mojej strony, to może mi pani towarzyszyć na balu w przyszły weekend. ‒ Jakim balu? ‒ Wydaje go Helios, prywatna uroczystość przed galą. Zjedzie się mnóstwo książąt i księżnych z całego świata. ‒ I mam z panem iść? Chciał, by towarzyszyła mu jako jego… dziewczyna? ‒ Będę miał szansę pokazać, jak bardzo jestem książęcy – oznajmił żartobliwie. ‒ Dlaczego nie zapewnił pan sobie wcześniej jakiegoś towarzystwa? ‒ Ta osoba mogłaby uznać, że mam wobec niej poważne zamiary i że przed nią uklęknę. ‒ To znaczy, że myśl o małżeństwie nie jest panu miła? Na jego twarzy pojawiła się niechęć. ‒ Jest pan księciem – przypomniała. – Czy nie powinien się pan ożenić i spłodzić kolejnych następców? ‒ Helios się tym zajmie. Theseus ożeni się i też dorzuci swoje. A ja będę mógł bez końca wieść kawalerski żywot. ‒ Wieczny playboy. ‒ Nie lubię tego określenia. Sugeruje brak szacunku wobec kobiet. ‒ Proszę mi nie mówić, że jest pan feministą. ‒ Nie znałem osoby równie silnej jak moja babka. Gdybym niewłaściwie potraktował jakąś kobietę, to nawiedzałaby mnie we śnie. ‒ Była chyba niezwykła. Skinął głową. Gdyby nie jej miłość, ale też żelazna determinacja – zwłaszcza gdy miał kilkanaście lat i kompletnie mu odbiło – nie byłby teraz tutaj. ‒ Emanowała siłą. – Podniósł kieliszek. – Myślę, że aprobowałaby panią jako wykonawczynię swojego utworu. ‒ Dlaczego pan tak uważa? ‒ Bo ma pani w sobie taką samą moc jak ona. Zrobiła wielkie oczy. ‒ Nie potrafię występować przed publicznością. W środku cała się trzęsę jak galareta. ‒ Ale, pomijając moją rodzinę, jest pani jedyną osobą, która ośmiela mi się sprzeciwiać. Po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego Theseus wziął sobie dwuletni urlop po ukończeniu akademii w Sandhurst i zaczął podróżować pod przybranym nazwiskiem. Talos uważał to wówczas za afront wobec rodu Kalliakisów, teraz jednak pojął, jak bardzo bratu zależało na tym, by traktowano go normalnie. Amalie jako pierwsza osoba od czasów jego dzieciństwa też traktowała go jako kogoś normalnego. Nie miała żadnych skrupułów, nie zgadzając się z nim
w wielu kwestiach. Nie schlebiała mu. Kiedy się do niego uśmiechała – to szczerze. Kiedy jej oczy się rozszerzały, ujawniając pożądanie – wiedział, że jest ono nieudawane. Nigdy nie był pewien, czy kobieta, która idzie z nim do łóżka, robi to z pożądania, czy działa na nią afrodyzjak jego książęcego tytułu. Gdyby miał się kochać z Amalie, nie wątpił, że jej reakcja byłaby autentyczna. Kochałaby się z nim dla niego samego. Z trudem zapanował nad pragnieniem, by nachylić się nad stołem i posmakować tych cudownych ust. A to pragnienie narastało z każdą chwilą, którą z nią spędzał. Gdyby się z nią kochał, mogłoby to mieć katastrofalne skutki. Najważniejsze, by zagrała na gali, a nie oplatała go tymi zgrabnymi nogami w pasie… Spojrzał na zegarek i wstał. ‒ Czas na mnie. Lecę rano do Nowego Jorku, ale wrócę w czwartek wieczorem. Kostas zawiezie panią do salonu Natalii. Przygotuje suknię balową. ‒ Jeszcze się nie zgodziłam. ‒ Jeśli sprzeciwi się pani moim życzeniom, każę panią zamknąć w lochach pałacowych. ‒ Sam pan wspomniał, że to tylko atrakcja turystyczna. ‒ Wystarczą dwie minuty, żebym zabrał klucze. – Roześmiał się, widząc jej gniewny grymas. – Proszę mnie nie odprowadzać. Dobrej nocy, skowronku. Może nie chciał wykorzystywać tej absurdalnej chemii, która ich łączyła, ale z pewnością cieszyłby się przez jeden wieczór jej towarzystwem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Głośne pukanie wyrwało Amalie z zauroczenia. Zastygła ze skrzypcami pod brodą. Tylko jedna osoba mogła obwieszczać swoje przybycie tak hałaśliwie. Pięć dni spokoju dobiegło końca. Wrócił poprzedniego wieczoru do Agonu, ale się nie narzucał. Spędziła jednak cały wieczór na siłowni, czekając, aż się pojawi. A gdy tego nie zrobił, doznała poczucia zawodu. ‒ Witam, skowronku – powiedział z uśmiechem. – Tęskniła pani za mną? ‒ Jak za migreną – odparł i weszła z powrotem do domu. Zamknął drzwi i ruszył za nią. ‒ Jak upłynął tydzień? – spytał, wchodząc do salonu. ‒ Bardzo spokojnie. A panu? ‒ Był niewiarygodnie nudny. ‒ Jak u prawnika. Rzeczywiście, wyglądał jak prawnik. No, może bardziej jak Tarzan w stroju prawnika – biała rozpięta pod szyją koszula i szare spodnie podkreślające muskularność nóg. ‒ Z czegoś trzeba żyć – odparł z kamiennym wyrazem twarzy. Roześmiała się bezwiednie. Wątpiła, czy Talos Kalliakis musiał przepracować kiedykolwiek choć jeden dzień. ‒ Co trzeba zrobić, żeby dostać tu kawę? – spytał. ‒ Niech pan pójdzie do kuchni i nastawi ekspres. ‒ Ale jestem księciem. Trudno oczekiwać, żebym sam przyrządzał sobie kawę. ‒ Napiję się mochy. Zmarszczył nos. ‒ Jeśli pije pani coś takiego, to mam poważne wątpliwości co do pani smaku. Ona też miała. Zawsze ciągnęło ją do mężczyzn, na których można było polegać i którzy mogli zapewnić miłe i bezpieczne życie. Talos nie miał w sobie nic bezpiecznego. Co nie przeszkadzało jej myśleć o nim bezustannie. Na szczęście poszedł do kuchni, pozwalając jej zapanować nad sobą. Wrócił, postawił filiżanki na stole i rozsiadł się na sofie. ‒ Podobno chodziła pani codziennie na siłownię. ‒ Tak mi kazano, pamięta pan? ‒ Melina uważa, że najwyższy czas, by z kimś się pani zmierzyła. ‒ Podobają mi się te ćwiczenia – przyznała. Nigdy nie doświadczyła takiej atmosfery, jaka panowała w siłowni Talosa. Wszyscy byli gotowi sobie pomagać. Była tam jedyną kobietą, ale nigdy nie czuła się zagrożona, i nie dlatego, że była gościem Talosa, o czym każdy wiedział. ‒ Doskonale. Jak praca nad utworem?
‒ No… myślę. Uniósł brwi. ‒ Myśli pani? ‒ Nigdy się nie dowiem, czy gram go zgodnie z zamierzeniem pańskiej babki. ‒ To znaczy? ‒ Moja interpretacja tempa może się różnić od jej zamierzeń. ‒ Grała pani Meditation z Thais wolniej niż ona, ale brzmiało równie pięknie. – Dostrzegł przelotną dumę w jej oczach. – Czas, by zagrała pani dla mnie. Niemal się skuliła. ‒ Miała dziś pani dla mnie zagrać. ‒ Mam to na taśmie. Może pan posłuchać. ‒ Przyda się podczas gali. Przedstawimy naszą gwiazdorską solistkę i wtoczymy magnetofon w peruce. Roześmiała się nerwowo. ‒ Jesteśmy tu sami. Nieważne, ile błędów pani popełni – przypomniał. Do gali pozostały trzy tygodnie i jeden dzień. Przebywał w Nowym Jorku cztery dni, starając się nadrobić zaległości. Każdy z Kalliakisów zaniedbywał interesy, ale jaki mieli wybór? Wszyscy chcieli spędzać z dziadkiem jak najwięcej czasu. Ta podróż różniła się od innych. Częściej niż zwykle rozmyślał o domu. I o niej, w jego małej chacie. Chciał odwiedzić ją natychmiast po powrocie, a intensywność tego pragnienia go zaskoczyła. Poszedł jednak do pałacu, gdzie zjadł posiłek z braćmi, którzy byli w wyjątkowo złych humorach. Nie chcieli wyjaśnić dlaczego. Wzruszając ramionami, Talos odszukał dziadka i przez dwie godziny grał z nim w szachy, dopóki stary człowiek się nie zmęczył. Miał poczucie uciekającego czasu. Przez te cztery dni jego nieobecności dziadek schudł jeszcze bardziej. Ta kobieta mogła osłodzić ostatnie dni jego życia. Mogła ożywić ostatni utwór jego ukochanej Rhei. Jako jedyna na świecie. Poczuł ucisk w piersi, kiedy niemal zmusiła się do tego, by wstać i podejść do fortepianu, na którym zostawiła wcześniej skrzypce. Zaczęła stroić instrument, potem ułożyła partyturę na stojaku, podniosła skrzypce i popatrzyła na niego. ‒ Znam utwór prawie na pamięć. Nie będę podczas gali potrzebowała partytury. Po raz pierwszy usłyszał, że jest gotowa wystąpić na tej uroczystości. Czy uświadamiała sobie, jak bardzo zmieniło się jej nastawienie przez te dziewięć dni na wyspie? ‒ Zagram bez akompaniamentu. ‒ Niech pani to wreszcie zrobi. Zamknęła oczy; smyczek dobył pierwszą nutę. I odbił się od struny. Dłoń trzymająca skrzypce była mocno zaciśnięta, a ta trzymająca smyczek drżała. ‒ Proszę odetchnąć głęboko – poradził spokojnie.
Skinęła głową i odetchnęła. Nie pomogło. Smyczek ponownie odskoczył od strun. Znów odetchnęła. ‒ O czym pani w tej chwili myśli? – Jej napięcie było wręcz namacalne. – Co siedzi w pani głowie? ‒ Że czuję się naga. Otworzyła oczy, a on dostrzegł w nich jakąś zaciętość. ‒ Śniło się panu kiedyś, że jest pan nagi w tłumie ludzi? ‒ Wiem, że ludzie miewają takie sny – przyznał, choć nigdy mu się to nie przytrafiło. Jego sny były nieskończenie mroczniejsze – ostatni wieczór z rodzicami, kiedy wskoczył ojcu na plecy i okładał go małymi piąstkami… potem ojciec strącił go z siebie brutalnie, a on wylądował na podłodze i uderzył się głową o kant łóżka. I zapłakana matka ocierająca mu łzy. Widział ich wtedy po raz ostatni. Nie pozwolono mu zobaczyć ich po śmierci. Leżeli w zamkniętych trumnach. To był najgorszy z jego koszmarów – wchodzi do kaplicy, uchyla wieka trumien i widzi skutki wypadku samochodowego… ‒ Niech pan spróbuje to sobie wyobrazić. Tak się właśnie w tej chwili czuję. Po raz pierwszy uwierzył, że jej strach jest autentyczny. ‒ Naga? Wiedział doskonale, że strach przed nieznanym jest gorszy niż rzeczywistość. ‒ Tak – szepnęła. ‒ Wobec tego jest tylko jedno rozwiązanie. Musi się pani rozebrać. ‒ Co…? Talos zaczął ściągać buty i skarpetki. Potem rozpiął koszulę. ‒ Co pan robi? Wstał. Miała ochotę uciec. ‒ Jedynym sposobem pokonania strachu przed nagością jest zagrać nago. Ogarnęła ją panika. Zdjął koszulę i przewiesił przez krzesło. Pierś miał wspaniałą – szeroką i muskularną – skórę w kolorze złotego brązu. Sięgnął niedbałym ruchem do paska spodni, potem rozpiął zamek błyskawiczny. ‒ Proszę przestać. Spojrzał na nią spokojnie i ściągnął spodnie razem z bokserkami. Oparł się o ścianę, nie spuszczając z niej oka. ‒ Nie zamierzam do niczego pani zmuszać – powiedział spokojnie. – Ale jeśli zagra pani dla mnie nago, to przeżyje pani swój największy strach i go przezwycięży. Rozebrałem się, żeby dodać pani odwagi. Pozostanę tu, gdzie stoję. Nie zrobię kroku, chyba że mnie pani o to poprosi – dodał z tym swoim diabelskim uśmiechem. Pokręciła w milczeniu głową. Wiedziała wcześniej, że jeśli Talos się rozbierze,
to będzie na co popatrzeć, ale nie spodziewała się równie wspaniałego widoku. Dlaczego on? Dlaczego jej ciało musiało tak reagować na tego mężczyznę? Dlaczego w ogóle reagowało? Wiedziała, jak wygląda pożądanie; jej matka ulegała mu wielokrotnie. I widziała jej złamane serce, kiedy jej ostatni kochanek, zmęczony bezustannymi żądaniami, zerwał z nią. Namiętność i żądza były czymś niebezpiecznym; uważała tak od wczesnej młodości. Łamały serce. A teraz te wszystkie mury obronne, które wokół siebie wzniosła, waliły się w gruzy. ‒ Powiedziałem, że pani pomogę, skowronku, ale musi pani też pomóc sama sobie. Trzeba uczynić pierwszy krok. Rozmyślała gorączkowo. Nigdy nie pokazała się nago mężczyźnie. Ci, z którymi chodziła, nigdy jej nie naciskali. Mili mężczyźni. Bezpieczni. Czy właśnie to bezpieczeństwo podsycało jej strach przed publicznymi występami? Jeden z psychiatrów – najbystrzejszy – powiedział, że według niego nie chce się wyleczyć. Zaprzeczyła, ale teraz nie była już taka pewna. Jej życie było bezpieczne. Znalazła sobie niszę i nie chciała jej opuszczać. Ale musiała. Nawet gdyby tego nie zrobiła, straciłaby to schronienie – na dobre. Przy okazji ucierpieliby jej przyjaciele. ‒ Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż pani sądzi – powiedział. – Oboje skupiliśmy się na swoich pasjach, ja na boksie, pani na skrzypcach. Proszę pomyśleć o emocjach, które rozbudza w pani kickboxing, o adrenalinie. Tak właśnie musi sobie pani wyobrażać swój strach – jako coś, co można okiełznać. Tu jest Agon, kraj wojowników. Musi pani walczyć. Zamknęła oczy. Czy nadszedł czas konfrontacji z jej strachem? Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tutaj, to gdzie? ‒ Odwróci się pan, kiedy będę się rozbierała? ‒ Tak, ale będę patrzył, jak pani gra. Nie mogę zagwarantować, że moje myśli nie podążą w niewłaściwym kierunku, ale z pewnością im nie ulegnę. Chciałabym zagwarantować to samo. ‒ Jeśli poradzi sobie z tym pani, to poradzi sobie pani ze wszystkim. Proszę mi wierzyć. Wierzyła mu. ‒ Jesteśmy tu sami. Da pani radę, Amalie. Nie wiedziała, czy to szczerość w jego głosie, czy pewność w jego słowach – w każdym razie stłumiła w sobie panikę. ‒ Proszę się odwrócić – nakazała. Obrócił się do niej plecami. Od tyłu był równie piękny jak od przodu.
Ściągnęła drżącymi palcami niebieski top i zrzuciła spódnicę. Została w samej bieliźnie. Chciała rozpiąć stanik, ale nagle okazało się to niewykonalne. ‒ Nie mogę – powiedziała, znów ulegając panice. Talos odwrócił się i popatrzył na nią ze skrzyżowanymi rękami. Nie widziała jeszcze u niego takiego wyrazu twarzy; jakby brakowało mu tchu. ‒ Wystarczy – powiedział cicho. – A teraz proszę dla mnie zagrać. Tym razem spuściła wzrok, a gorąco niemal zwaliło ją z nóg. Talos był zbudowany proporcjonalnie pod każdym względem. Nagle chwyciła skrzypce z fortepianu i zaczęła grać. Smyczek przesunął się po strunach. Był to prawdopodobnie najgorszy początek utworu w jej wykonaniu, ale w tym momencie nie słyszała muzyki, tylko po prostu napawała się świadomością, że wygrywa walkę. Robiła to. Grała przed kimś. I była niemal naga. I Talos był nagi. Jakimś cudem zdołała zanurzyć się w muzyce. Wciąż na niego patrzyła, czując żar jego spojrzenia. Zanim dobyła z instrumentu ostatnią nutę, napięcie w pokoju stopiło się z vibratem skrzypiec – dotykalna, pulsująca chemia, która przenikała ją do szpiku kości. Przez chwilę panowało milczenie. Ich spojrzenia wypowiadały tysiące słów. ‒ Przyprawiła mnie pani o dreszcz – wyznał w końcu chrapliwym głosem. Wzruszyła tylko ramionami. ‒ Nie grała pani utworu mojej babki. Wykonała końcowy fragment Czterech pór roku Vivaldiego – Lato. ‒ Nie chciałam, żeby go pan wysłuchał, skoro wiem, że nie umiałabym go odpowiednio zagrać. Nie za pierwszym razem. ‒ Tak, pierwszy raz powinien być szczególny. Westchnęła głęboko; czuła, że Talos nie mówi już o muzyce. Obiecał, że się do niej nie zbliży. Chyba że sama tego zechce. Pragnęła go. Rozpaczliwie. Namiętnie… Nie! W jej głowie rozbrzmiał dzwonek ostrzegawczy, wdzierając się w tę wzajemną chemię. Chwyciła bez słowa top i włożyła czym prędzej, zerkając przy tym na niego. Uśmiechnął się z rozbawieniem i włożył z powrotem bokserki i spodnie, a potem koszulę. ‒ Grała pani pięknie, skowronku. Czas na mnie. ‒ Już? – wyrwało jej się. Popatrzył na wciąż niezapięte spodnie. ‒ Chyba że chce pani, żebym złamał daną obietnicę. – Czekał na jej odpowiedź. Czuła suchość w ustach.
‒ Samochód podjedzie po panią jutro o siódmej. ‒ Siódmej? – spytała niemądrze. ‒ Bal Heliosa – przypomniał jej. – Dostała pani oficjalne zaproszenie? Skinęła głową. Jeden ze służących dostarczył grubą zalakowaną kopertę. Poczuła się jak księżniczka. ‒ Proszę go pilnować, będzie je pani musiała pokazać. Przez weekend będę mieszkał w swoim apartamencie w pałacu, więc przyślę po panią wóz. Myślała, że pojadą razem i teraz czuła się rozczarowana. Musiała sobie przypomnieć, że to żadna randka. ‒ Podoba się pani sukienka? – spytał. W poniedziałek jeden z pracowników Talosa zawiózł ją do ładnego domu nad morzem i przedstawił starszej eleganckiej kobiecie, Natalii, która wzięła z niej miarę, a potem usiadła przy biurku i zaczęła rysować. Po chwili pokazała Amalie kartkę. „To jest pani sukienka”. Wyszła stamtąd podekscytowana. Nigdy jeszcze nie uczestniczyła w królewskim balu, no i miała włożyć sukienkę, która nie przypominała niczego, co dotąd nosiła. Czuła się dziwnie na myśl, że będzie gościem księcia. Teraz widziała w Talosie przede wszystkim mężczyznę… ‒ Natalia dostarczy ją jutro. Skinął głową i przesunął dłonią po włosach, jakby chciał je na próżno ujarzmić. Wszystko w tym człowieku było nieujarzmione. ‒ Do jutra, skowronku – powiedział i wyszedł. Dopiero teraz mogła swobodnie odetchnąć. Usiadła roztrzęsiona przy fortepianie i przywarła twarzą do chłodnego drewna. Wierzyła, że uda jej się stłumić pragnienie, by za nim pobiec i rzucić się na niego.
ROZDZIAŁ ÓSMY Czarna limuzyna przejechała pod długim łukowatym sklepieniem i zatrzymała się na rozległym dziedzińcu przed pałacem. Amalie patrzyła w zachwycie na tę budowlę skąpaną w ostatnich promieniach słońca. Kierowca otworzył jej drzwi i podał rękę, którą przyjęła z wdzięcznością. Nigdy nie nosiła tak wysokich szpilek. I nie czuła się taka… elegancka. Dzięki tej pięknej sukience, pomyślała. Wciąż gapiła się na pałac. Jego architektura stanowiła połączenie przeróżnych stylów, od Europy po północną Afrykę, przywodząc na myśl siedzibę sułtana wzbogaconą o gotyckie elementy. Do sklepionego wejścia, przy którym stali dwaj lokaje w liberii, prowadziły szerokie koliste schody. Wchodząc po stopniach, czuła się jak Kopciuszek udający się na bal. Kiedy pokazała zaproszenie, pojawił się jeszcze jeden lokaj i wprowadził do środka. Najpierw weszli do przepastnego holu, a następnie do sali, gdzie człowiek przepasany czerwoną szarfą udzielał personelowi ostatnich wskazówek. ‒ Zjawiłam się pierwsza? – spytała swojego opiekuna, ale okazało się, że mówi tylko po grecku. Czuła na sobie spojrzenia tych ludzi, wyraźnie zaciekawionych obecnością nieznanej kobiety, która najwyraźniej zjawiła się zbyt wcześnie. Wprowadzono ją do następnego pomieszczenia; wzdłuż ścian, pod portretami, stali służący z tacami z szampanem. Na drugim końcu sali dostrzegła pogrążone w rozmowie trzy wysokie postaci. Zbliżając się do nich, czuła przy każdym kroku szaleńcze bicie serca. Nagle Talos obrócił głowę i popatrzył na nią z takim podziwem, że puls przyspieszył jej jeszcze bardziej. Mężczyźni często patrzyli tak na jej matkę, ale nigdy na nią, ale też nigdy nie czuła się taka piękna. Jak księżniczka. A Talos… Wyglądał w każdym calu jak książę. Podobnie jak dwaj mężczyźni obok niego, nosił czarny smoking, fioletową muszkę i szarfę. Po raz pierwszy widziała go starannie ogolonego. Wcześniej sądziła, że Talos – ten, którego poznała – jest najbardziej seksownym mężczyzną na świecie. Okazało się, że Talos książę nic nie traci ze swego drapieżnego powabu. Nawet strój wieczorowy nie przyćmiewał jego niezaprzeczalnej męskości. Mógłby przerzucić kobietę przez ramię, zanieść do swojego namiotu i dać jej rozkosz… Niemal się roztopiła na myśl, że robi to właśnie z nią. Sądząc po jego wzroku, chodziło mu po głowie to samo. Podszedł do niej, wziął ją za rękę i pocałował w policzek. Nagle zabrakło jej tchu.
‒ Wygląda pani pięknie, skowronku – wyszeptał jej do ucha, a ona miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. – Przedstawię panią braciom. Helios, Theseus – to mój dzisiejszy gość, Amalie Cartwright. Theseus skinął głową i uśmiechnął się. ‒ Miło mi panią poznać. ‒ Mnie również jest miło – wymamrotała. Helios wyciągnął rękę, przyglądając jej się uważnie. ‒ Rozumiem, że wykona pani podczas gali utwór naszej babki? Skinęła głową i uścisnęła mu dłoń. Nagle uświadomiła sobie, że stoi przed następcą tronu, więc zgięła kolana w niezgrabnym ukłonie. Helios roześmiał się, potem dotknął jej ramiona i pocałował w oba policzki. ‒ Jest pani gościem mojego brata. Nie bawmy się w ceremonie. ‒ Dziwię się, że w ogóle próbowała. – Talos objął ją i położył wielką dłoń na jej biodrze. Dobry Boże, dotykał jej. ‒ Ostatnim razem, kiedy dyskutowaliśmy o kwestiach ceremonialnych, przypomniała mi, że Francuzi ścięli głowy swojej rodziny królewskiej. Trąciła go odruchowo łokciem w brzuch, co sprowokowało trzech książąt do śmiechu, tak zaraźliwego, że im zawtórowała. Jej nerwowość gdzieś zniknęła. Choć odznaczali się podobnym wzrostem, różnice między braćmi rzucały się w oczy. Theseus, odrobinę niższy od Talosa, był nieco szczuplejszy i sprawiał wrażenie trochę znużonego. Helios był równie wysoki jak Talos i roztaczał wokół siebie aurę niewymuszonej swobody. Sprawiał wrażenie człowieka, który cieszy się życiem i dobrze się czuje w swojej skórze. Tuż obok pojawił się jakiś usłużny członek dworu i zwrócił się do książąt po grecku. ‒ Musimy zająć miejsca – oznajmił Talos. ‒ Dokąd mam pójść? – spytała. ‒ Powitać gości. Dziś będzie pani tylko ze mną. Błysk w jego oku sugerował, że te słowa mają wielorakie znaczenie. Poczuł dreszcz i gdy ujął ją pod rękę, bez wahania zaakceptowała ciepło jego dotyku. ‒ Gdzie są towarzyszki pańskich braci? – spytała cicho. ‒ To jest właśnie cel tego wieczoru – odparł enigmatycznie, kiedy weszli do ogromnej sali, nieco średniowiecznej w charakterze. Długie drewniane stoły z lśniącymi sztućcami i kryształowymi kieliszkami odbijającymi światło żyrandoli tworzyły wielką podkowę. Westchnęła z wrażenia. ‒ Ile osób tu zasiądzie? ‒ Sto osiemdziesiąt – odparł Talos z uśmiechem. Sala bankietowa zawsze robiła odpowiednie wrażenie. Tak jak Amalie zawsze działała na jego zmysły. Jedno spojrzenie, a miał ochotę zabrać ją w jakieś odosobnione miejsce i sycić się nią bez końca. Bracia witali gości przy głównym wejściu, a on, pełniąc rolę gospodarza, czynił
to samo w drzwiach sali bankietowej. Wziął dwa kieliszki szampana i podał jeden Amalie. ‒ Proszę wypić jednym haustem – poradził. – Pomoże przeżyć nudę następnych trzydziestu minut. Roześmiał się, kiedy posłuchała, nie roniąc ani kropli. Wyglądała olśniewająco. Gdyby nie była już jego gościem, uganiałby się za nią cały wieczór, by dowiedzieć się wszystkiego o tej czarującej nieznajomej. Nie musiał jednak. Tego wieczoru ta niezwykła kobieta należała do niego. ‒ Wygląda pani zachwycająco. Natalia przeszła samą siebie. Pozbawiana ramiączek sukienka Amalie ukazywała kawałeczek dekoltu, potem zwężała się w talii, by rozszerzyć się u dołu, tworząc z tyłu tren. Nie chodziło tylko o krój podkreślający szczupłą sylwetkę jej właścicielki, ale też gruby materiał i kolor – czarny i połyskujący cekinami. Całość podkreślała złota obróżka na szyi, a ciemne włosy spięte były na karku w gruby kok. Nosiła też duże koliste kolczyki. Oczy miała podkreślone na czarno, a usta pomalowane na zachwycającą czerwień. Zmrużyła oczy. ‒ Czy Natalia ubierała wiele z pańskich dziewczyn? Wyczuł w jej głosie szorstki ton. Zazdrość? Nie uznawał zazdrości. Nie obchodziła go przeszłość jego kochanek, nie odczuwał też żalu, kiedy nadchodził czas zerwania, a one znajdywały sobie kogoś. Zazdrość była niebezpieczna – jak sama miłość – i doprowadzała do niewyobrażalnych konsekwencji. A jednak ta dziwna nuta w głosie Amalie przyprawiła go o ucisk w piersi. Nie chciał się nad tym nawet zastanawiać, zwłaszcza że nie potrafił oderwać od niej oczu… wyobrażając sobie, co jest pod tą sukienką. A wyobraźnia nie dawała mu spokoju od poprzedniego dnia, kiedy grała dla niego prawie nago. Sądził, że będzie nosić praktyczną bieliznę, a ona miała na sobie ten czarny komplet, który podkreślał porcelanowy odcień skóry. Co kryło się pod tymi ładnymi majteczkami? Czy uległa modzie, którą przyjęło tyle kobiet? Czy może pozostała taką, jaką uczyniła ją natura? Uważał, że byłoby o wiele lepiej, gdyby zagrała dla niego ubrana; prześladujące go obrazy były torturą, a wyraz jej oczu tylko ją potęgował. Po raz pierwszy w życiu był bliski złamania danej obietnicy. Wiedział, że gdyby wziął ją w ramiona, należałaby do niego. Ale nie tylko obietnica go powstrzymywała. Także nieśmiałość w jej oczach. Był pewien, że Amalie nie ma doświadczenia z mężczyznami. Niewinność była jak dzwonek ostrzegawczy; niestety, nie umniejszyła w niczym jego pożądania. ‒ Natalia była krawcową mojej babki – powiedział cicho. – Szyła jej suknię ślubną, także mojej matki. Jest na emeryturze, ale zgodziła się przygotować dla pani suknię balową. Nigdy nie posłałem do niej innej kobiety. Na jej policzkach wykwitła ciemna barwa. Czy tak wyglądałyby jej oczy
w chwilach namiętności? W sali pojawili się pierwsi goście. Dwaj lokaje wręczali im broszury z programem wieczoru. Podczas gdy bracia Talosa zajmowali się oficjalnym powitaniem przybyłych, jego rola polegała na zabawianiu gości, dopóki wszyscy się nie zjawią. Wolałby stać przy głównym wejściu; nie żartował, mówiąc o nudzie. Prawie nie znał tych ludzi, a wszyscy oni chcieli się pokazać. W innej sytuacji to Theseus byłby na jego miejscu, ale Talos nie znosił rozmowy towarzyskiej, udawania, że interesują go nieskończenie nudni ludzie. Chciał mieć jednak u swego boku Amalie, żeby nie musiała sama radzić sobie z tłumem nieznajomych. Zauważył jednak zaskoczony, że świetnie sobie radzi. Poruszała się swobodnie między ludźmi, uśmiechając się równie ciepło do tych najznamienitszych, jak i tych stojących w hierarchii niżej. Jeśli była świadoma przychylnych spojrzeń, to nie dawała tego po sobie poznać. Kiedy rozbrzmiał gong – sygnał do zajęcia miejsc – Talos zorientował się, że te pół godziny minęło niepostrzeżenie. ‒ Poradziła sobie pani jak profesjonalistka – zauważył półgłosem, kiedy zasiedli przy głównym stole. Popatrzyła na niego zdziwiona. ‒ Chodzi mi o ceremonię powitalną – wyjaśnił. – Nikogo nie cieszyłaby perspektywa zabawiania towarzyską rozmową stu osiemdziesięciu gości. Wzruszyła ramionami. ‒ Moi rodzice często wydawali przyjęcia. Opanowałam sztukę rozmowy towarzyskiej, zanim nauczyłam się chodzić. ‒ Brała pani udział w tych przyjęciach? ‒ Byłam główną atrakcją. Zanim zdążył o cokolwiek spytać, gong rozbrzmiał po raz drugi; do pokoju wkroczyli władczym krokiem Helios i Theseus. Ten pierwszy zajął swoje miejsce i dopiero wtedy wszyscy usiedli. Lokaj odsunął Amalie krzesło, a Talos zajął się trenem jej sukni. ‒ Dziękuję – powiedziała cicho. ‒ Proszę bardzo. Usiadł i zaczął przeglądać menu. Nalano białego wina, a służący podali pierwsze dania – kraby, raki i krewetki. ‒ Pańskiego dziadka nie ma? – spytała szeptem. ‒ Nie czuje się najlepiej. ‒ Mam nadzieję, że to nic poważnego. Zdobył się na uśmiech. ‒ Lekka grypa. ‒ Musi to pana martwić – zauważyła domyślnie. ‒ Mój dziadek ma osiemdziesiąt siedem lat i jest zdrów jak koń. ‒ Mój angielski dziadek ma osiemdziesiąt pięć i też jest zdrów jak koń. Jeszcze nas przeżyją! – zauważyła ze śmiechem.
Jak bardzo pragnął, by tak było. Próbował wyobrazić sobie życie bez wiecznie obecnego dziadka. Po raz pierwszy odczuł potrzebę zwierzeń; chciał jej już o wszystkim powiedzieć, on, człowiek, który nie zwierzał się nikomu. Nawet braciom. Ta myśl obudziła w nim niepokój. Nauczył się skrywać wszystko w sobie, gdy miał siedem lat. A jedyna osoba, która umiała ukołysać go do snu, gdy koszmary stawały się nie do zniesienia, umarła pięć lat temu. Ale nawet babka nie mogła przynieść mu pociechy. Nikt nie mógł. Siedział sztywno w jej ramionach. Była to walka z samym sobą. Postępował mądrze, nie odpowiadając na jej czułość. Czy w przeciwnym razie nie doznawałby większego bólu? Kochał matkę całym sercem. Jej śmierć omal go nie zniszczyła. Ból spowodowany śmiercią babki wciąż uderzał go z siłą ciosu, jaki otrzymał nieraz na ringu. Gdyby pozwolił sobie kochać ją tak jak matkę, to wolał nie myśleć, jak by zareagował. Czy ćwiczona przez całe życie kontrola pękłaby niczym bańka mydlana? Powróciłby do tych koszmarnych dni młodości, kiedy rozdawał ciosy na lewo i prawo? Od odpowiedzi na to pytanie uwolnił go młody kelner, który spytał, czy dolać mu wina. Jeśli Amalie zauważyła zmianę w jego zachowaniu, to nie dała tego po sobie poznać. Odprowadziła wzrokiem młodego człowieka. ‒ Czy ten chłopak nie pracuje w pańskiej siłowni? I ona też. – Wskazała młodą dziewczynę w kącie sali. ‒ Większość młodzieży z siłowni pracuje tu dziś wieczorem. Dodatkowy zarobek i doświadczenie. Odczuwał dumę, patrząc na tych młodych ludzi, którzy tak doskonale się sprawdzali. Kilka lat wcześniej stoczył bitwę, by pozwolono „jego” dzieciakom pełnić obowiązki w pałacu. ‒ Zależy panu na zatrudnianiu młodzieży? ‒ To jeden z powodów, dla których postanowiłem zbudować własną siłownię. Chciałem zatrudniać zbuntowanych młodych ludzi, by uwierzyli w siebie. Ci, którzy tam pracują, mogą trenować po godzinach za darmo. ‒ Tym dzieciakom wolno się boksować? ‒ Nie pochwala pani tego? ‒ Co innego dorosły, który daje się okładać, a co innego nastolatek. ‒ Nastolatki są nabuzowane hormonami, z którymi muszą sobie radzić. ‒ Zgadzam się, ale… ‒ Agon jest bogatą wyspą, ale nie wolną od problemów. Nasza młodzież nie różni się od zachodniej. Dajemy pracę i szansę treningu ludziom, którzy żyją na krawędzi i którym grozi wykluczenie ze społeczeństwa. Takim, którzy nie potrafią zapanować nad swoim gniewem. A boks ich tego uczy. ‒ Dlatego sam pan zaczął uprawiać ten sport?
‒ Też miałem problemy. Radziłem sobie z życiem za pomocą pięści. ‒ Z powodu rodziców? – spytała ostrożnie. ‒ Sprawy osiągnęły punkt krytyczny, kiedy w wieku czternastu lat stłukłem kolegę z pokoju w angielskiej szkole z internatem. Złamałem mu kość policzkową. Wyrzuciliby mnie, gdyby nie nauczyciel wychowania fizycznego. ‒ Chcieli pana wyrzucić? Jest pan księciem. ‒ Rzadko się to zdarzało w mojej szkole, ale to nie był mój pierwszy wybryk. Biłem się od ósmego roku życia. Ten ostatni incydent przeważył szalę. Czyżby dostrzegał w jej oczach współczucie? ‒ Jak ten nauczyciel pana ocalił? ‒ Pan Sherman poprosił władze szkolne o trzy miesiące na okiełznanie mojego temperamentu. ‒ I osiągnął to dzięki boksowi? Teraz dostrzegała w tym sens. Czy ćwiczenia kickboxingu nie pozwoliły jej osiągnąć pewnej równowagi? Już teraz wiedziała, że po powrocie do Paryża będzie dalej trenować. ‒ W szkole trzeba było mieć szesnaście lat, żeby wstąpić do drużyny bokserskiej, ale przekonał za zgodą moich dziadków kierownictwo, żeby zrobiło dla mnie wyjątek. – Roześmiał się. – Pomijając braci, byłem największym chłopakiem w szkole. Miałem siłę w pięściach. Pan Sherman nauczył mnie wszystkiego, czego uczymy teraz młodzież w naszej siłowni. A najważniejszą rzeczą jest panowanie nad gniewem. ‒ Pomogło? ‒ Potem nie uderzyłem już w gniewie nikogo. ‒ To rzeczywiście coś. Uświadomiła sobie, że gdy Talos radził sobie z wściekłością za pomocą własnych pięści, ona uciekła przed swoimi lękami i pogrzebała je. Lecz kiedy on zmierzył się ze swoimi demonami, ona wciąż się ukrywała, budując sobie fałszywe życie, które nie miało nic wspólnego z dziecięcymi marzeniami – grać wirtuozersko na skrzypcach. Jak ojciec. Miała pięć lat, kiedy oglądała stare nagranie z jego występu w Carnegie Hall – tego wieczoru, gdy grał na scenie z babką Talosa – i oznajmiła z powagą małego dziecka: „Jak dorosnę, to zagram z tobą, tato”. I pozwoliła tym marzeniom umrzeć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Dopiero po chwili nad sobą zapanowała. ‒ Musiał pan występować na ringu? ‒ Byłem przez cztery lata z rzędu mistrzem szkoły. Rekord, którego nikt nie pobił. – Wskazał bliznę na brwi. – To moja najpoważniejsza kontuzja. ‒ Nie chciał pan przejść na zawodowstwo? ‒ Jestem księciem, więc nie wchodziło to w rachubę. – Pokręcił ze smutkiem głową. – Ale wygrywałem każdy amatorski turniej wagi ciężkiej. I zdobyłem tytuł mistrza świata. ‒ Naprawdę?! ‒ Sześć lat temu. ‒ Niewiarygodne. ‒ To był najwspanialszy dzień mojego życia. Dostałem pas mistrzowski… Grali hymn Agonu… Wyobraziła sobie Talosa na środku ringu, jego wspaniałe ciało ociekające potem, czystą męskość… ‒ Doprawdy niewiarygodne. Wciąż pan walczy? ‒ Od tamtej pory nie brałem udziału w oficjalnych turniejach. Wiedziałem, że jeśli nie mogę walczyć profesjonalnie, to powinienem wycofać się u szczytu. ‒ Tęskni pan jednak za tym. Próbowała sobie wyobrazić, że przestaje grać, i poczuła lodowate zimno. Jej najwcześniejsze wspomnienie wiązało się ze skrzypcami, które dostała w wieku czterech lat. Uwielbiała dobywać z nich taką samą muzykę jak tata, radowała się ekscytacją rodziców, którzy musieli pokazać ją światu. Uwielbiała sprawiać im radość, ale niebawem zainteresowanie świata przemieniło się w jej osobisty dramat. Wzruszył ramionami. ‒ Wciąż trenuję regularnie, ale wiedziałem, że nadszedł czas, żeby skupić się na biznesie, który założyłem z braćmi. ‒ Nie rozumiem po co, skoro ma pan taki majątek. ‒ Wie pani, ile kosztuje utrzymanie takiego pałacu? ‒ Dużo? ‒ Tak. Do tego dochodzą inne nieruchomości. Moja willa, na przykład. Podróże, ochrona… ‒ Mogę sobie wyobrazić. ‒ Moja rodzina zawsze była majętna, ale znaczna część naszego dochodu pochodziła z podatków. ‒ Pochodziła? ‒ Postanowiliśmy być samowystarczalni. Udało nam się to osiągnąć trzy lata temu. Mieszkańcy wyspy nie płacą nam ani grosza. Nie walczę już na ringu, ale
nie brakuje mi stymulacji intelektualnej. Amalie poczuła wyrzuty sumienia. Z takim lekceważeniem traktowała jego bogactwo. Talos był bezwzględny w stawianiu na swoim, ale jednocześnie lojalny, przyzwoity i troskliwy. Kochał tę wyspę i jej lud. ‒ A stymulacja fizyczna, którą dawał ring? Znalazł pan coś zastępczego? Uśmiechnął się. ‒ Istnieje pewna fizyczna rozrywka, której często się oddaję i która jest bardzo stymulująca… Westchnęła bezwiednie. Kiedy patrzył na nią w ten sposób i mówił jej tak dwuznaczne rzeczy, traciła koncept, nie mogąc się zdobyć na ripostę. Po raz pierwszy zadała sobie pytanie, czy powinna. Dlaczego żartować z czegoś, co rozgrzewało jej krew? Dlaczego wciąż odmawiać sobie czegoś, dzięki czemu mogła znów odkryć miejsca, od których chciała uciec? Czy nie dość się już ukarała? Ta myśl uderzyła ją nagle. Talos zmierzył się ze swoimi lękami i je okiełznał. Czy nie była już najwyższa pora zrobić to samo? Nie musiała tłumić potrzeb biologicznych i na zawsze zostać dziewicą tylko dlatego, że się bała. Nie była taka jak matka. Wiedziała, że przyjemność, jaką sprawiłyby jej wielkie dłonie Talosa, nie musiała oznaczać preludium miłości. Nie z mężczyzną, który z powodu jakiejś gali groził stu muzykom bezrobociem. ‒ Zechciałby pan wyrażać się jaśniej? Mogłaby przysiąc, że pociemniały mu oczy. Nachylił się i szepnął jej do ucha: ‒ Mogę zrobić znacznie więcej… Poczuła żar między udami… tak wielki, że rozchyliła usta i jęknęła cicho. Gdy była już przekonana, że ją pocałuje, albo gorzej, że to ona jego pocałuje, gwar w sali przywrócił ją do rzeczywistości. Znajdowali się pośród niemal dwustu ludzi, w obecności następcy tronu, a ona kipiała żądzą. Starała się rozmawiać z dżentelmenem siedzącym po jej prawej stronie, jakimś angielskim księciem, choć jej umysł i zmysły były bez reszty pochłonięte osobą Talosa, który zabawiał rozmową księżnę z Hiszpanii. Jakimś cudem ich krzesła przybliżyły się; musnął ją swoim udem, a gdy czekali na ostatnie danie – świeże owoce – doznała szoku: Talos położył dłoń na jej udzie. Żałowała, że jej sukienka nie jest zrobiona z cieńszego materiału; czuła ciężar jego dłoni, ale nie gorąco, którego tak pragnęła. Chciała go czuć. Wyprostowała się od niechcenia, dotknęła jego dłoni i splotła z nim palce, a on ścisnął ją leciutko; miała wrażenie, że przenika ją tysiące maleńkich igiełek. Starała się skupiać uwagę na rozmówcy i śmiać w odpowiednich momentach, ale jednocześnie pragnęła, by wszyscy goście zniknęli w magiczny sposób, zosta-
wiając ją sam na sam z Talosem. Nie wypiła dużo wina, ale czuła się tak, jakby opróżniła całą butelkę i już nad sobą nie panowała. Talos wciąż trzymał ją za udo, jego kciuk zataczał kółka na przeklętym materiale sukienki chroniącym jej skórę przed jego dotykiem. Nie miała pojęcia, co jest źródłem jej śmiałości – może jej palce były obdarzone własną wolą, bo cofnęła dłoń, by pogłaskać go po udzie. Zesztywniał, ściskając mocno jej rękę. Jej dłoń pełzła powoli. Jedwabisty materiał jego spodni kontrastował z kryjącą się pod nimi muskularnością. Teraz go czuła. Siedział sztywno jak posąg, a ona uświadomiła sobie, że jej mały palec zbliża się do jego pachwiny… Upojona własną lekkomyślnością, przesunęła go w stronę źródła jego męskości. Posąg nagle ożył. Talos cofnął gwałtownym ruchem dłoń z jej uda i sięgnął po kieliszek porto, które wypił jednym haustem. Nie widziała tego, raczej wyczuła, wciąż starając się skupiać uwagę na osobie brytyjskiego księcia. Talos znów wsunął rękę pod stół i ujął jej dłoń, która wciąż głaskała go po udzie, a mały palec muskał jego pachwinę. ‒ Dobrze się pani czuje? – spytał książę. – Jest pani zaczerwieniona. Czuła żar na policzkach i szyi. ‒ Potrzebuję trochę świeżego powietrza, to wszystko – odparła z nadzieją, że jej głos brzmi normalnie. Poczuła na plecach i talii ciepłą dłoń i już po chwili Talos był tuż obok; najwyraźniej przerwał rozmowę z księżną. ‒ Nie martw się, skowronku. – Jego głęboki głos przyprawiał ją o dreszcz. – Bankiet niedługo się skończy. On też chyba potrzebował świeżego powietrza… Gdyby jej dłoń przesunęła się dalej i dotknęła jego boleśnie nabrzmiałego członka, od razu by doszedł. Nigdy w życiu nie był tak podniecony, nawet poprzedniego dnia, pomimo własnej nagości. Nie wyczuwał już w Amalie strachu. Nie, to było coś w rodzaju słodkiej tortury, a w obecności tych wszystkich ludzi nic z tym nie mógł zrobić. Najrozsądniej byłoby przestać jej dotykać, ale rozsądek nie istniał w sytuacji, gdy dotykał Amalie Cartwright. Odetchnął z ulgą, kiedy w sali pojawił się kwartet i zaczął grać muzykę ludową, tak kochaną przez wszystkich mieszkańców Agonu. Trzymając Amalie mocno za rękę, Talos poprowadził ją do sąsiedniej sali balowej. Sala ta była najbardziej majestatycznym pomieszczeniem w całym pałacu – niebotycznie wysokie sklepienie i czarno-biała podłoga. Gdy tylko pojawili się tu członkowie rodu królewskiego, orkiestra zaczęła grać. Większość gości zajęła miejsca przy stołach pod ścianami, a na honorowym miejscu stały dwa puste trony. Talos poczuł ukłucie żalu. Zastanawiał się, jak się czuje jego dziadek, który zaledwie przed kilkoma godzinami dostał ataku torsji.
Zaprowadził swoją partnerkę do stolika i nalał im wina. Przyłączył się do nich Theseus, który niebawem rozśmieszył Amalie opowieściami z dzieciństwa. Talos poczuł, jak coś ściska go w piersi. Uświadomił sobie nagle dlaczego. Zazdrość. Przy nim nigdy się tak nie śmiała. Sytuacja robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Pożądanie to jedno, ale zazdrość… Tak to było, kiedy ktoś spędzał tyle czasu z piękną kobieta, nie chodząc z nią do łóżka. Gdyby zrobił to od razu, jej powab zniknąłby bez śladu, a on skupiałby się teraz na jej występie i nie zastanawiał się, jak wygląda nago ani czy jęczy głośno w chwili rozkoszy. Nie był z kobietą od miesięcy, od chwili, kiedy zdiagnozowano chorobę dziadka. Jakby jego libido przeszło w stan uśpienia. A teraz osiągnęło niebotyczne rozmiary. Łącząca ich chemia doszła do szczytu. Potrzebowali tylko jednej nocy, żeby ją zdetonować. Rano byłoby po wszystkim. A jeśli nie, to mieliby jeszcze trzy tygodnie, żeby się z nią uporać na dobre. Mogliby się skoncentrować na występie podczas gali. W tym momencie orkiestra zaczęła grać walca. Talos patrzył, jak Helios rusza w stronę księżniczki ze starego greckiego rodu, a potem prowadzi ją na parkiet. Był to znak dla gości, którzy zaczęli wstawać. ‒ Nie powinieneś znaleźć sobie damy do tańca? – spytał Talos drugiego brata. Theseus skrzywił się i rozejrzał, jakby szukając kogoś wzrokiem. ‒ Najpierw się napiję. Ale wy się nie krępujcie… stanowicie piękną parę. Talos przygwoździł brata spojrzeniem, ale ten zrobił tylko niewinną minę i napił się porto. ‒ Chciałaby pani zatańczyć? – spytał Amalie. Nienawidził tańczyć, ale pokusa, by wziąć tę kobietę w ramiona, była zbyt silna. ‒ Nigdy nie tańczyłam walca. ‒ Tak jak większość gości. Poprowadzę panią. Pomógł jej wstać i zaprowadził na parkiet. Potem stanął przed nią i pochylił głowę. ‒ Musi się pani skłonić – poinstruował ją. Na jej dorodnych wargach pojawił się uśmiech. ‒ Oczywiście, wasza wysokość. Ujął lewą dłonią jej prawą i wyciągnął rękę w bok. ‒ Drugą dłoń proszę położyć na moim ramieniu. ‒ Jest się czego przytrzymać – odparła, wciąż z uśmiechem na ustach i błyskiem w oku. Było to przesłanie, które zrozumiał i które podniosło mu niebezpiecznie ciśnienie krwi. Do diabła z tradycyjną postawą, pomyślał, kładąc prawą dłoń na jej plecach i dotykając palcami nagiego ciała nad brzeżkiem sukni. Poczuła się wyjątkowo. Wkrótce wirowali po sali, a oczarowanie malujące się na jej twarzy wynagradzało trud wszystkich lekcji tańca, do jakich zmuszano go w latach młodości.
Amalie miała wrażenie, że jest w niebie. Nigdy wcześniej nie tańczyła walca, ale było to bez znaczenia. Talos prowadził ją po parkiecie z niespodziewaną delikatnością. Nigdy wcześniej nie czuła się taka kobieca, znajdując oparcie w jego mocnych ramionach. Początkowy odstęp między nimi zmalał i niebawem dotarło do niej, że przywierają do siebie ciałami. Przesunęła dłoń z jego ramienia na kark; orkiestra grała teraz wolniej, a ona była zadowolona, że może patrzeć mu w oczy. Dzięki szpilkom jej piersi ocierały się o jego pierś, ale stwierdziła ku ogromnej frustracji, że czuje go tylko na swoich plecach, tam gdzie trzymał dłoń, a jego żar dosłownie palił jej skórę. ‒ Pańscy bracia wydają się sympatyczni – powiedziała, żeby stłumić choć na chwilę panujące między nimi napięcie. Bała się, że zrobi coś szalonego – na przykład zaciągnie go w ustronne miejsce. ‒ To dobrzy ludzie – przyznał, nie odrywając od niej wzroku. ‒ Kiedy spytałam, czy mają partnerki, a pan powiedział, że taki jest cel tego wieczoru… co pan miał na myśli? Roześmiał się. ‒ Najwyższy czas, by Helios skończył z kawalerstwem. Ma nadzieję, że spotka dzisiaj kogoś odpowiedniego. ‒ Do małżeństwa? ‒ Tak. Kobietę o błękitnej krwi. ‒ Brzmi klinicznie. ‒ Jest następcą tronu. Zakreślał palcami kółka na jej plecach, tak jak wcześniej na udzie, a ona tym razem to czuła. I było to wspaniałe. ‒ Tradycja nakazuje, by następca ożenił się z kobietą z rodu królewskiego. ‒ Czy istnieje jakiś powód, dla którego szuka wybranki właśnie teraz? – Pomyślała o nieobecnym dziadku, zastanawiając się nad jego chorobą. ‒ Osiągnął odpowiedni wiek. Jest młody i chce się nacieszyć dziećmi. ‒ A jeśli pan się ożeni, to też tylko z kimś z królewskiego rodu? – spytała ze ściśniętym sercem. ‒ Nie. ‒ Więc zrobi pan to z miłości? Skrzywił ironicznie usta. ‒ Ktoś musiałby przystawić mi broń do głowy. ‒ Małżeństwo jest wyłącznie świstkiem papieru. Nic nie znaczy. Zawsze się bała miłości, a nie zobowiązania, które łatwo było złamać. Bała się miłości, która przemienia ludzi w głupców. Złamanego serce nie dało się uleczyć. ‒ Znaczy bardzo dużo, jeśli ktoś należy do królewskiego rodu Kalliakisów. Rozwody są zakazane. Świetnie. Nie zamierzam się z tobą żenić. Chcę cię tylko dotykać. Wszędzie. Dlatego czuła się bezpieczna; jej namiętność była czysto fizyczna. Wiedziała, że po powrocie do Paryża nic nie będzie czuła.
‒ Dotyczy to każdego mieszkańca wyspy? ‒ Wyłącznie członków rodu królewskiego. ‒ Wolno wam brać kochanki? Przed ślubem? – spytała cicho. Jego oczy przypominały płynną lawę. ‒ Gdybym zapragnął kochanki, nie powstrzymałby mnie żaden dekret. Ten człowiek mógł zawsze robić to, co chciał. Nic by go nie powstrzymało. Powinno ją to oburzyć – ale nie w sytuacji, gdy na myśl, że będzie robił z nią, co tylko zechce, wbiła mu paznokcie w kark. Miała ochotę zrzucić z siebie sukienkę i przylgnąć do niego nagą skórą. Pragnęła go czuć i pragnęła, by on ją czuł. Ktoś postukał ją w ramię. Był to brytyjski książę. ‒ Mogę liczyć na następny taniec? ‒ Nie – warknął Talos. ‒ No cóż, tylko próbowałem – odparł książę, śmiejąc się cierpko, po czym oddalił się w poszukiwaniu innej partnerki. Talos zatrzymał się w tańcu. ‒ Mam swój apartament w pałacu. ‒ Daleko? – spytała bez cienia nieśmiałości. ‒ Bliżej niż moja willa albo pani chata. Miała wrażenie, że przeskakuje między nimi jakaś iskra; czuła ją każdą cząstką samej siebie. Podniósł jej dłoń do ust. ‒ Proszę za mną – powiedział cicho.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Amalie podążała między tańczącymi parami za Talosem, który trzymał ją mocno za rękę. Widziała w lewym narożniku sali drzwi, ku którym zmierzali. Talos skinął głową lokajowi i niebawem znaleźli się w nieznanym jej korytarzu. Sądząc po zapachu, byli blisko kuchni pałacowych. Skręcili w lewo w następny długi korytarz, potem znowu i znowu. Kłaniała im się wszędobylska służba. Dopiero w piątym z kolei korytarzu, gdzie światło było przyćmione, nie zastali nikogo. Talos przygwoździł ją do ściany tak szybko, że nie zdążyła złapać tchu. Przywarł do niej ustami z namiętnością, na którą jej łaknące ciało natychmiast zareagowało. Jego język wdarł się w jej usta, a jęk podsycił w niej ogień. Ujęła jego głowę, odpowiadając pocałunkiem pełnym głodu, który ją trawił. Niemal natychmiast oderwał się od jej warg, wciąż przyciskając ją do ściany i wodząc kciukami po jej policzkach. ‒ Nigdy jeszcze nie pragnąłem tak bardzo zedrzeć z kobiety sukienki i wziąć ją publicznie, jak w tej sali balowej. Ujęła jego dłoń i pocałowała ją. Odsunął się, wodząc palcem po brzegu jej sukienki. ‒ Jesteśmy prawie na miejscu. Ruszyli w głąb korytarza niemal biegiem, aż dotarli do spiralnych marmurowych schodów. Na górze znajdował się niewielki pasaż z drzwiami na końcu. Talos wystukał kod i drzwi się rozsunęły. Światło zapaliło się automatycznie i Amalie zobaczyła wielki pokój; stały tu wygodne ciemnoszare sofy, a na ścianach wisiały ogromne barwne obrazy. Nie było czasu na podziwianie wnętrza. Talos rzucił na podłogę marynarkę, muszkę i szarfę i zaprowadził ją do sypialni, gdzie stało największe łóżko, jakie kiedykolwiek widziała – ogromne rzeźbione łoże. Zauważyła wysokie lustro pod przeciwległą ścianą. Dostrzegła swoje odbicie i przystanęła. Czy ta kobieta o zarumienionych policzkach to była ona? Kobieta, która stworzyła sobie bezpieczne życie, uciekając od wszystkiego, co ten mężczyzna – cudowny mężczyzna – jej oferował? Który teraz pożerał ją wygłodniałym wzrokiem. Widziała to tylko w kinie. Patrzyła, jak zbliża się do niej, kładzie ręce na jej ramionach i całuje w kark. Zamknęła oczy i westchnęła, kiedy zsunął dłonie do górnego brzegu jej sukienki. Całując jej ucho i ocierając się wargami o jej skroń, rozpiął zamek błyskawiczny do samego dołu, a potem zsunął z niej sukienkę na biodra, odsłaniając piersi; została tylko w czarnych majtkach i złotych butach. Objął ją wpół i przytrzymał, żeby mogła wyswobodzić stopy z sukienki, którą odrzucił nogą. Napotkał jej spojrzenie w lustrze; dostrzegła w jego oczach groźny błysk pożądania. Dłoń, która dotykała jej tak opiekuńczo, przesunęła się po
jej brzuchu i wzdłuż boku, wokół piersi, aż do karku, i rozwiązała elegancki kok. Jej włosy rozsypały się na ramiona. ‒ Miałaś wielu kochanków, skowronku? – spytał. Zdołała pokręcić tylko głową. ‒ Jakichkolwiek? Tym razem pokręciła głową bardziej zdecydowanie. Czyżby jej dziewictwo było tak oczywiste? Musiał dojrzeć to pytanie w jej twarzy. ‒ Potrafię czytać między wierszami – powiedział enigmatycznie i obrócił ją ku sobie. – Może mi się zrewanżujesz i mnie rozbierzesz? Rozpięła mu drżącymi dłońmi górny guzik koszuli, to samo zrobiła z następnym. Uporała się ze wszystkimi i nieświadoma nawet tego, co zamierza zrobić, przywarła ustami do jego piersi, wdychając zapach piżma. Zanurzył dłoń w jej włosach. Jej palce zsunęły się na brzuch i odszukały zapięcie spodni. Przełknęła ślinę, wyczuwając na dłoni żar. Nagle śmiałość ją opuściła, a w pożądanie wdarła się trzeźwość. Nigdy wcześniej nie dotykała mężczyzny tak intymnie. Chciała dotykać Talosa niemal rozpaczliwie, lecz po raz pierwszy pojawiła się świadomość jej dziewictwa. Czy nie mogła przynieść mu wyłącznie rozczarowania? Mężczyzna taki jak Talos miał dziesiątki kobiet pewnych swej seksualności. Talos wyczuł wahanie Amalie. Jej lęk. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Byłby bardziej zdziwiony, gdyby się dowiedział, że miała kochanków. Ale to go nie obchodziło, najważniejsze, że w tej chwili była tutaj, razem z nim; najbardziej liczyła się chemia. Amalie nie szukała trwalszego związku, podobnie jak on. Jednak potwierdzenie jego przypuszczeń skłoniło go do niejakiego opamiętania. Wszelkie myśli o tym, by zrzucili ubrania i padli na łóżko, zniknęły. Wiedział, że nie wolno mu się spieszyć. Nie chciał jej zranić. Pragnął, by była podniecona i jednocześnie odprężona. Znów ją odwrócił łagodnie w stronę lustra i objął w talii. Zamknęła oczy i oparła głowę na jego ramieniu. Wyczuwał bicie jej serca. Rozpiął drugą ręką spodnie i zdjął je, zostając w bokserkach; bał się, że wejdzie w nią od razu. Przywarł do jej pleców i zobaczył, jak rozchyla wargi w bezgłośnym jęku. ‒ Otwórz oczy – szepnął jej w ucho. Posłuchała, a on napotkał jej spojrzenie w lustrze. Jego palce bawiły się przez chwilę koronką jej majtek, potem je zdjął, znajdując z zadowoleniem ciemne jedwabiste włosy pod spodem. Zanurzył w niej palce i poczuł, jaka jest wilgotna. Poruszając delikatnie i rytmicznie dłonią, sięgnął drugą do jej piersi. Nie mógł się doczekać, kiedy jej posmakuje, kiedy posmakuje każdego skrawka jej ciała, ale zanim zdążył zanieść ją do łóżka, wygięła plecy i napierając na jego palec,
zesztywniała. Patrzył na ich odbicie w lustrze. Oczy miała zamknięte, usta rozchylone, policzki zaczerwienione. Zadrżała i obwisła w jego ramionach. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył – równie pierwotnej, zwierzęcej reakcji. Poczuł coś, czego nie potrafił nazwać. Obrócił ją i wziął na ręce. Nie opierała się, patrząc mu w oczy. Sięgnęła dłonią do jego policzka, a on miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Położył ją na łóżku, ściągnął z siebie koszulę i rzucił na podłogę. Zakryła piersi. Ujął jej dłonie i odsunął na bok, odsłaniając jej nagość do końca. Wydała mu się doskonała – ręce i nogi gładkie, skóra miękka, piersi jak dojrzałe brzoskwinie. Pochylił się i przywarł do niej ustami. Odpowiedziała z namiętnością, jej język wniknął w jego usta, gorący i słodki oddech wdzierał się w jego zmysły. Przesunęła palcami po jego włosach. Wciąż ją całując, zsuwał palce w dół jej ciała, odkrywając miękką skórę i czerpiąc przyjemność z jej cichych jęków. Potem zsunął się wargami niżej, do jej piersi, by wziąć je w usta… Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów był tak bliski utraty kontroli nad sobą. Materiał bokserek wydawał mu się stalową barierą. Ale smakowała tak cudownie tą słodką kobiecą esencją. Czuł ją każdą swoją cząstką. ‒ Coś nie tak? – wyszeptała z wahaniem. ‒ Nie – zapewnił, znowu ją całując. – Wszystko w porządku. Ujęła jego twarz w dłonie, a potem zsunęła jedną niżej, w dół jego piersi i brzucha. Tym razem bez wahania wsunęła ją pod materiał bokserek i dotknęła delikatnie jego męskości. Odetchnęła gwałtownie. ‒ Nie gryzie – powiedział żartobliwie. Uśmiechnęła się nieśmiało i wtuliła twarz w jego szyję. Ocierała się o niego nogą, przez cały czas wodząc dłonią wzdłuż jego członka, który pulsował pod jej dotykiem. Nie zamierzała objąć go palcami, najwyraźniej czerpiąc przyjemność z samego głaskania. Podnieciło go to jeszcze bardziej, choć wydawało się to nieprawdopodobne. Pomyślał, że jeśli za chwilę nie znajdzie jakiegoś ujścia, to się dosłownie spali. ‒ Nie stosuję żadnych środków antykoncepcyjnych – wyznała szeptem. ‒ Tak myślałem – zapewnił ją i sięgnął do stolika nocnego, gdzie w szufladzie trzymał prezerwatywy. Wyjął jedną i rozdarł folię, cały czas skupiając uwagę na Amalie, która teraz usiadła i muskała palcami jego pierś. Na jej twarzy malowało się niemal uniesienie. Zsunął się z łóżka i zdjął bokserki. Napotkała jego wzrok. ‒ Nie bój się – mruknął, po czym ukląkł na łóżku i pchnął ją łagodnie na plecy. Jej uśmiech był olśniewający. ‒ Nie boję się. Znowu ją pocałował, a ona objęła go za szyję.
Naciągnął prezerwatywę i uklęknął między jej udami. Przesunął dłonią po jej pięknych, miękkich włosach łonowych, a ona uniosła biodra. Po chwili położył się na niej tak, by nie przygnieść jej całym ciężarem ciała, i powolutku wsunął się w ciepło jej rozwartego ciała. Zacisnęła dłonie na jego ramionach, wbijając paznokcie i zaciskając mocno powieki. ‒ Spójrz na mnie, skowronku. Otworzyła oczy i znów połączyło ich to zamglone spojrzenie. Wszedł w nią odrobinę głębiej, powstrzymując się przed bardziej zdecydowanym ruchem. Amalie nie robiła tego nigdy wcześniej. Wiedział, że sprawiłby jej ból bez względu na to, jak była podniecona. Naparł odrobinę, dając jej czas. Każdy kolejny ruch dobywał z niej to samo westchnienie pełnej zdumienia przyjemności. Wchodząc w nią powolutku, muskał wargami jej usta, rozkoszując się jej urywanym oddechem. Kiedy już wszedł w nią do końca, zamknął oczy, starając się myśleć o czymkolwiek, byle nie o tym, co robią. Ale choć bardzo się starał, nawet z opuszczonymi powiekami widział tylko Amalie. Poruszyła się pod nim nieznacznie, wodząc dłońmi po jego plecach i przyprawiając go o dreszcz. Dopiero gdy był całkowicie pewny, że nad sobą zapanuje, wycofał się i znów w nią wszedł. To była istna tortura. Najbardziej boska tortura, jakiej kiedykolwiek zaznał. I po raz pierwszy pragnął kochać się bez zabezpieczenia, by doświadczać tego w pełni. Cofnął się znowu i znowu wszedł głębiej. Gdy się upewnił, że Amalie oswoiła się z tym nowym doświadczeniem, że nie odczuwa dyskomfortu, oddał się nieubłaganemu, ale wciąż delikatnemu rytmowi. Z każdym ruchem miał wrażenie, że wnika w jakąś nieznaną otchłań wypełnioną piękną barwą. W jej reakcji było coś czystego. Wszystko – dotyk, pocałunki, ciche jęki – wyrażały to, co w tej chwili czuje. Kiedy objął jej pośladki i uniósł je, by mógł sięgnąć w nią jeszcze głębiej, jej krzyk wydał mu się najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszał. Pragnął własnego spełnienia, ale się powstrzymywał, utrzymując ten stały i powolny rytm, który pozbawiał ją tchu. A potem poczuł, jak zaciska się wokół niego, jak pulsuje, wykrzykując jego imię, wtulając twarz w jego szyję; całe jej ciało wibrowało i drżało od rozkoszy. Znieruchomiał, czekając, aż Amalie dozna spełnienia do końca, potem uniósł się na jedno kolano i rozsunął jej uda jeszcze bardziej. Zwiększył tempo, wbijając się w nią raz za razem, patrząc na jej piękną twarz, oczy, nabrzmiałe od pocałunków usta, aż wreszcie nadszedł ten moment, kiedy jego świat eksplodował w barwnym rozbłysku. Leżał potem z twarzą w jej rozrzuconych włosach. Obejmowała go mocno. Słychać było tylko łomot ich serc. Gdy zsunął się z łóżka, żeby pójść do łazienki, czuł na sobie jej wzrok. Kiedy wrócił, leżała pod jedwabną kołdrą, a na jej wargach błąkał się uśmiech. Nie przemyślał tego do końca. Dla zasady nie przyprowadzał kobiet do pałaco-
wego apartamentu; wolał prywatność swojej willi. Co więcej, uciekł z balu Heliosa. Wiedział, że jego nieobecność zostanie zauważona. Nie przejmował się jednak. Dziadek i tak był przykuty do łóżka, poza tym wiedział, że bracia zrozumieją. Przez lata piękne kobiety zawracały im w głowach. Powinien się ubrać i kazać szoferowi odwieźć Amalie do jej domu. Tyle że… Przeciągnęła się, wciąż z tym uśmiechem na wargach. ‒ Możemy zrobić to jeszcze raz? Amalie okryła się szczelniej koszulą Talosa, wyczuwając jego wspaniałą woń. Westchnęła rozmarzona. To była najwspanialsza noc w jej życiu. Zdumiewało ją, że tak długo zaprzeczała tej zmysłowej stronie swojej osobowości. Czego tak bardzo się bała? Popatrzyła na śpiącego Talosa, usadowiona w wykuszowym oknie. Obudziła się wraz ze słońcem; krew, pobudzona ich wzajemną namiętnością, wciąż krążyła żywo, nie dając jej spać. Widok z okna wychodzącego na pałacowy labirynt zapierał dech w piersi. W dali widać było amfiteatr, gdzie planowano urządzić galę, a z boku wieże pałacowe. Domyśliła się, że znajduje się w lewym skrzydle. Widok z okna nie mógł się jednak równać z obrazem człowieka, który leżał na łóżku z wyciągniętą ręką, jakby jej szukał. Pragnęła ponad wszystko wsunąć się pod kołdrę, ale była zdecydowana go nie budzić. Wiedziała, że po tej upojnej nocy jest wyczerpany. Uśmiechnęła się. We śnie sprawiał wrażenie dziwnie bezbronnego. Po raz pierwszy w życiu czuła się spełniona. Jako kobieta. Jakby odkryła cudowny sekret. Talos drgnął i podniósł głowę. ‒ Bonjour – powiedziała cicho. Przekręcił się na plecy i uśmiechnął leniwie. ‒ Kalimera, skowronku. Dobrze spałaś? Uśmiechnęła się wstydliwie. ‒ Nie. ‒ Więc powinnaś wrócić do łóżka. ‒ Powinnam – odparła żartobliwym tonem. Odrzucił kołdrę, pokazując bez wahania swoje podniecenie. Chwycił ją wielkimi dłońmi i zmusił, by usiadła na nim okrakiem. Patrzył jej w oczy, przesuwając dłonią między piersiami. ‒ Bez żalu? Westchnęła, gdy jego palce odszukały jej sutek. ‒ Bez żalu. ‒ Więc kochaj się ze mną, seksowna kobieto. Seksowna? Nigdy wcześniej nie kojarzyła tego słowa ze swoją osobą. Kiedy jednak wzięła go całego w siebie, uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy
nie czuła się tak seksowna i tak żywa. Było to zdumiewające.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Czy można się uzależnić od seksu? To pytanie prześladowało Amalie, kiedy siedziała w maserati Talosa, a on pokazywał jej ruiny niegdysiejszego klasztoru, jak twierdził. Nie mogła zaprzeczyć – ulegała żądzy. Cudownemu i niewiarygodnemu pożądaniu. Czystej biologii. I nie budziło to w niej najmniejszego lęku. Talos zabrał ją na lunch do Resiny, głównego miasta wyspy, a teraz wracali do jej chaty piękną trasą przez góry Agonu. W dali połyskiwało Morze Śródziemne, a na dworze panowało przyjemne ciepło. Ona jednak nie zwracała na to uwagi, zbyt zajęta oczekiwaniem chwili, kiedy znajdą się w jej domku. Od czasu balu nie spędzili nawet jednej nocy osobno. W niedzielę wrócili do chaty i od tej pory praktycznie tam mieszkali. W ciągu dnia ćwiczyła utwór, a on pracował w willi albo w pałacu. Wieczorami zabierał ją do siłowni, a potem wracali do domu i kochali się do świtu. Mogła teraz grać dla niego bez najmniejszego zdenerwowania, chociaż nie była taka pewna, jeśli chodzi o kompozycję jego babki. Chciała ją opanować do perfekcji. Jej orkiestra miała przyjechać nazajutrz rano, a pierwsza próba była przewidziana na popołudnie. Talos uparł się, że tego dnia pokaże jej Agon, argumentując, że przez trzy i pół tygodnia niewiele zobaczyła. Wolałaby zostać i kochać się z nim, ale przekonał ją bez trudu: „To tylko kilka godzin”. ‒ O czym myślisz? – spytał teraz. ‒ O seksie – odparła, czując dreszcz na myśl o tym, co będą robić… Roześmiał się. ‒ Myślisz w ogóle o czymś innym? Udawała, że się zastanawia. ‒ Nie. ‒ Kusi mnie, żeby spytać, o czym myślisz w powiązaniu z seksem, ale jeśli rozbiję samochód, powrót zajmie nam więcej czasu. Później opowiesz mi wszystko ze szczegółami. ‒ Dobrze – obiecała. ‒ Mogę zadać ci osobiste pytanie? Wyczuła w jego glosie powagę. ‒ Co chcesz wiedzieć? ‒ Dlaczego czekałaś do dwudziestego piątego roku życia na ten pierwszy raz? Spodziewała się tego pytania i wciąż nie była przygotowana na odpowiedź. ‒ Nigdy nie zamierzałam zachowywać dziewictwa, ale unikałam związków, które opierały się wyłącznie na pożądaniu. Zbyt często widziałam rozpacz matki, by wierzyć w namiętną miłość. Płomień przygasa zbyt szybko. Nie rozumiałam, jak można sprowadzać wszystko do seksu.
‒ I tylko to się dla ciebie liczy? – spytał z dziwnym napięciem w głosie. – Seks? ‒ A dla ciebie nie? – odparowała zaskoczona. ‒ Masz rację, tylko to nas łączy. Przyznaję, że to dziwne słyszeć coś takiego z ust kobiety i nawet w to wierzyć. ‒ Wszystkie twoje kochanki mówią, że to tylko seks? ‒ Ustalam zasady na samym początku. Daję do zrozumienia, że chodzi o związek fizyczny, a one się zgadzają. Szybko zmieniają zdanie i sądzą, że mogą mnie okiełznać. ‒ Nie wydaje mi się, by komukolwiek się to udało. – Poczuła dziwną gorycz. Pomyślała, że po jej powrocie do Paryża Talos znajdzie sobie kogoś innego w ciągu tygodnia. Wybuchnął śmiechem. ‒ Cieszę się swoim życiem. Nie chcę być okiełznany. Zastanawiała się, dlaczego mu nie wierzy. Wyczuwała w nim coś, co starannie ukrywał. Fizycznie był najbardziej hojnym kochankiem, jakiego można sobie wymarzyć, ale nie potrafiła dotrzeć do jego demonów, które się ujawniały, kiedy krzyczał przez sen po grecku. Spytała go o to, a on odparł obojętnie, że nie pamięta, co mu się śniło. Nie drążyła tego tematu. Zresztą nie miała prawa wyciągać z niego jakichś sekretów, skoro ich związek opierał się na seksie i przygotowaniu jej do występu. ‒ Więc z nikim nie związałaś się na poważnie? – spytał. ‒ Miałam wielu chłopaków. ‒ I nie próbowali zaciągnąć cię do łóżka? Byli gejami? Parsknęła śmiechem. ‒ To możliwe, ale te związki tak nie wyglądały. Chodziło bardziej o jedność umysłów niż fizyczność. ‒ Od tego są raczej przyjaciele. ‒ Zapewne. Całowałam się z nimi, ale woleli dyskutować o Mozarcie niż zaciągnąć mnie do łóżka. ‒ Gdybym wiedział coś o Mozarcie, to zapewniam, że chętnie bym o nim z tobą porozmawiał, zakładając, że jednocześnie mógłbym cię rozbierać. ‒ Przed tym właśnie się chroniłam. ‒ Podobali ci się, bo czułaś się przy nich bezpieczna? Coraz częściej dostrzegała, że Talos odznacza się wyjątkową przenikliwością. ‒ Tak, masz rację. Po rozwodzie rodziców matka traciła głowę dla wielu mężczyzn, ale z żadnym nie wytrwała. Patrzyłam z bólem na jej złamane serce. ‒ Dlaczego nie potrafiła wytrwać? ‒ Nie wiem. Może dlatego, że ojciec psuł ją przez całe małżeństwo. Wielbił. Tego oczekiwała. I to właśnie zniechęcało jej kochanków. Ulegali jej urodzie i sławie, ale gdy tylko dostrzegali w niej spragnioną kobietę, brali nogi za pas. Raniło ją to. Śpiewała dla świata z uśmiechem, ale prywatnie płakała jak dziecko. ‒ Widziałaś to?
‒ Tak. ‒ Rozumiem, dlaczego musiało to być dla ciebie bolesne. Czy nie widział dostatecznie często bólu swojej własnej matki, by wiedzieć, jak może być niszczący? Zwłaszcza dla dziecka? ‒ Zdaję sobie sprawę, że uważasz moją matkę za osobę niedojrzałą, ale jest także zabawna i pełna miłości, a ja ją uwielbiam. ‒ Domyślam się. – Skręcił w drogę, która prowadziła do posiadłości Kalliakisów. – Ale przyznasz, że to nie fair zrzucać problemy emocjonalne na twoje barki. ‒ Jest, jaka jest. Zresztą na to zasłużyłam. ‒ Co przez to rozumiesz? Popatrzyła przez okno samochodu. ‒ Amalie? ‒ To ja jestem winna jej nieszczęścia. Gdyby nie ja, ojciec nigdy by się z nią nie rozwiódł. ‒ Nie wierzę w to. – Jak dziecko mogło doprowadzić do rozwodu rodziców? – Ale jestem zaskoczony, że to on się z nią rozwiódł. Przypuszczałem, że to twoja matka się z nim rozwiodła. ‒ Ojciec ją uwielbiał, ale żeby ratować mnie przed nią, zażądał rozwodu, kiedy miałam dwanaście lat. ‒ Mniej więcej wtedy, kiedy przestałaś występować publicznie. Rozumiem, że te dwie sprawy mają związek? ‒ Tak – odparła zwięźle. Zatrzymał się przed chatą. Chciał ją wziąć w ramiona, nie tylko po to, żeby sycić się jej ciałem, ale też żeby ją pocieszyć. Było to uczucie zupełnie mu dotąd obce. Pociecha była formą czułości, a on unikał jej jak ognia. Seks miał być tylko zabawą; niczym więcej. Obróciła się do niego i podniosła dłoń do jego policzka. Nie mogąc się oprzeć, przywarł ustami do jej warg, chłonąc jej oddech, tak jak ona chłonęła jego oddech. Uświadomił sobie ze zdumieniem, że pragnienie, by jej dotykać i być dotykanym przez nią, jest nieodzowne jak oddychanie. Musiał się skupić na ogólniejszym obrazie. Wspaniały seks nie zmieniał faktu, że Amalie zjawiła się tutaj, by wystąpić na gali, a on miał sprawić, by zagrała dla jego dziadka. Jak dotąd nie wykonała jeszcze utworu jego babki. Zarzekała się, że zna go na pamięć; wierzył jej, ale czas upływał nieubłaganie. Pozostał tylko tydzień. Wyczuwał, że jest bliska ujawnienia sekretów, które skrywała tak starannie, i wiedział, że to jest klucz do jej tremy. Na wycieraczce pod drzwiami domku leżała kremowa koperta. Zauważył ze zdumieniem, że dostarczono ją z pałacu. Amalie otworzyła przesyłkę i weszła do salonu. ‒ Mam zaproszenie na kolację z twoim dziadkiem – oznajmiła, podając mu kartkę.
Popatrzył z bijącym sercem na zaproszenie. Chodziło o najbliższą środę. ‒ Wiedziałeś o tym? – spytała. ‒ Nie. Nikt mu nie powiedział. Nie był jednak zdziwiony, że dziadek chce zobaczyć Amalie przed galą. Astraeus Kalliakis wciąż opłakiwał miłość swojego życia i pragnął poznać kobietę, która miała oddać na scenie hołd jego zmarłej żonie. Talos wiedział, że właśnie teraz powinien powiedzieć jej prawdę o stanie dziadka. Przygotować ją. Ale słowa utkwiły mu w krtani, jak zawsze, kiedy myślał o tym, co przyniosą najbliższe miesiące – śmierć człowieka, który wychowywał go od siódmego roku życia. Człowieka, który wszedł do jego sypialni, obudził, wziął go w ramiona i powiedział, że jego rodzice nie wrócą do domu. Że zginęli w wypadku samochodowym. To był ten jeden raz, kiedy dziadek zachował się wobec niego tak nieformalnie. Potem zostawił go pod opieką swojej królowej, babki Talosa, i poleciał do Anglii, żeby osobiście powiadomić dwóch pozostałych wnuków o tym, co się stało. Talos wiedział, czym było dla jego dziadka przekazanie tak tragicznej wieści, kiedy jednocześnie opłakiwał śmierć swego dziecka. Jego pełna spokoju siła stanowiła dla niego opokę w chwili, gdy cały świat wywrócił się do góry nogami. A teraz jego dziadek sam zbliżał się do kresu życia. Nie mógł go uchronić przed śmiercią, tak jak nie mógł uchronić matki przed pięściami i niewiernością ojca. ‒ Coś się stało? – spytała Amalie. – Zbladłeś. Zapragnął nagle złożyć głowę na jej miękkich piersiach i poczuć palce we włosach, kojące wszelki ból. Otrząsnął się z tych myśli. Ujawnić prawdę o dziadku… nie rozmawiał o tym nawet z braćmi, jakby wszyscy bali się tej prawdy. Ignorując jej pytanie, pogłaskał ją po policzku, a ona objęła go za szyję i wspięła się na palce, żeby go pocałować. Jej język wniknął w jego usta, a ciepły oddech wdarł się w zmysły. Znalazł egoistyczną pociechę w jej pocałunkach i miękkości, które pozwalały stłumić wszelkie myśli. Kiedy wnosił ją na górę, przyszło mu do głowy, że jest niczym wosk w jej rękach. Amalie przeciągnęła się z rozkoszą, potem obróciła się na bok, żeby przesunąć palcami po piersi Talosa, wyczuć bicie serca. Podniósł jej dłoń do ust i ucałował. Popatrzyła mu w oczy i poczuła, jak zalewa ją fala bezgranicznego zadowolenia. Mogłaby tak leżeć w jego ramionach całą wieczność… Przywarła biodrami do jego uda. Bez względu na głębię orgazmów, jakich doznawała, wciąż chciała więcej… ‒ Jesteś nienasycona – mruknął. ‒ To twoja wina – odparła z uśmiechem, przesuwając dłoń niżej.
‒ To ty, mój mały skowronku, jesteś najbardziej pożądaną kobietą na świecie. Mój mały skowronku? Mój? Dźwięk tego zaimka przyprawił ją niemal o wstrząs. Mój mały skowronku. I w tym momencie pojęła coś z taką jasnością, że jej serce zatrzymało się na chwilę. Nie chodziło o pożądanie. Kochała go. Kochała. Kochała.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Próbując zrozumieć, uwolniła się z jego objęć i usiadła, patrząc w twarz, w której się zakochała. ‒ Coś się stało? – spytał. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Pokręciła głową. Czekała, aż odezwie się głos rozsądku, ale cudowność tej chwili była zbyt przemożna. ‒ Zmusiłeś mnie, żeby tu przyjechała… ten koszmarny kontrakt… groźby… Zamrugał zaskoczony, a ona była zadowolona. Chciała, żeby się wstydził swojego zachowania. Oznaczało to, że ma sumienie. Oznaczało, że mają szansę. Niewielką, wiedziała o tym. Ale zawsze szansę. ‒ To, że uważam cię za najbardziej seksownego mężczyznę, nie oznacza, że zapomniałam, do czego się posunąłeś, żeby mnie tu sprowadzić. Ale czy to oznaczało, że mu wybacza? Chciał to wiedzieć; był już gotów spytać, ale zrezygnował. A gdyby zaprzeczyła? Gdyby odparła, że nigdy mu nie wybaczy tego, co zrobił? Dlaczego w ogóle pragnął jej wybaczenia? Na wspomnienie gróźb, którymi zmusił ją do uległości, wszystko się w nim skręcało. Bezwzględność nie była dla niego niczym nowym, ale miała inny posmak, gdy dotyczyła kobiety, z którą spędził poprzednią noc. Której nigdy nie pozwoliłby zrobić najmniejszej krzywdy. Nagle uderzyła go myśl, że oddałby życie za tę kobietę. I gdy to sobie zszokowany uświadamiał, ona wyznała: ‒ Bez względu na okoliczności, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mój przyjazd tutaj to najlepsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. ‒ Dlaczego? – spytał. Czuł, jak kręci mu się w głowie. ‒ Bo dzięki temu mogłam dostrzec pewne rzeczy wyraźnie. Jeden z moich psychiatrów powiedział mi wprost, że według niego nie chcę się wyleczyć. Mylił się. – Popatrzyła na Talosa szklistym wzrokiem. – Nie chodziło o to, że nie chcę się wyleczyć. Uważałam po prostu, że na to nie zasługuję. Talos nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Odkrywała się przed nim, gotowa zdradzić swoje sekrety, a on pragnął ją błagać, by przestała. Nie chciał tego słuchać. Nie chciał nic wobec niej odczuwać. Był gotów wziąć na siebie winę, jak mężczyzna, ale nic więcej. ‒ Może zdołasz zrozumieć, jak wyglądało moje dzieciństwo – powiedziała, nieświadoma jego wewnętrznej burzy. – Też byłeś zawsze na świeczniku. Przed ukończeniem dziesiątego roku życia grałam dla prezydenta Francji… Wiedział o tym już wcześniej, zanim ją wybrał. Jej odmowa wydawała mu się wówczas tym bardziej śmieszna. ‒ Byłam cudownym dzieckiem, nie sprawiało mi to trudności. Uwielbiałam aplauz. Ale potem skończyłam dziesięć lat. Znalazłam recenzje ze swoich wystę-
pów, rodzice je przechowywali. Uświadomiłam sobie, że ludzie oceniają moją muzykę. Że nie tylko się nią cieszą, ale też analizują. I mnie przy okazji. Cała moja radość wyparowała nagle. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam strachu i oto nagle zaczął mnie paraliżować. A jeśli uznają, że nie mam talentu? Tak wiele myśli i lęków, a wcześniej tylko radość z grania. Wszystko to przyszło mi do głowy w dniu urodzin matki, kiedy miałam dwanaście lat. Sięgnęła po szklankę na nocnym stoliku. ‒ Co się stało? – spytał. ‒ Wydała przyjęcie w naszym domu wakacyjnym w Prowansji. Przez dwa lata błagałam, żebym nie musiała występować publicznie, tylko wrócić do szkoły i znaleźć sobie przyjaciół, błagałam o normalne życie, ale nie chciała się zgodzić. Matka uważała, że moim przeznaczeniem jest scena. Kocham swoją maman, ale ona potrafi manipulować ludźmi. Nie wahała się posłużyć szantażem emocjonalnym, żeby mnie zmusić do grania. Kazała zbudować scenę w ogrodzie. Pamiętam, jak na niej stałam, a oczy setki gości skierowane były na mnie. Zastygłam. I wtedy… ‒ I wtedy? ‒ Zmoczyłam się. W obecności tych wszystkich ludzi. Zobaczyli to. Przestali rozmawiać i wlepili we mnie wzrok… To poniżenie mnie zdruzgotało. Ścisnęło mu się serce. Była wtedy maleńką dziewczynką, która nie miała pojęcia o dojrzewaniu. Była dzieckiem. Amalie westchnęła. ‒ Maman przysięgała, że to tylko drobna wpadka. Miałam wystąpić tydzień później w Royal Albert Hall, z okazji Bożego Narodzenia. Upierała się, żebym zagrała. Ojciec próbował przemówić jej do rozsądku, ale na próżno. Byłam jej protegee; stworzyła mnie. Kilka minut przed wyjściem na scenę dostałam ataku paniki, trzeba było wezwać karetkę. Ojciec odebrał mnie ze szpitala sam. Matka nie chciała niczego słuchać, więc uznał, że musi ją zostawić dla mojego dobra. Kochał ją, ale nie mógł akceptować tego, jak mnie traktuje. Potem widziałam, jak matka wiąże się z kolejnymi mężczyznami. Wiedziałam, że gdybym była silniejsza, wciąż byliby razem… ‒ Nie – przerwał jej ostro. – Byłaś dzieckiem. ‒ To właśnie miałam na myśli, mówiąc, że jest mi dobrze na Agonie. Miałam dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. Choć ojciec uzyskał prawo do opieki nade mną, wciąż spędzałam z matką święta i weekendy. Nigdy mi nie zabraniał się z nią widywać i nigdy nie przestał jej kochać, ale uważał, że moje dobro jest ważniejsze i pozbawił ją prawa do decydowania o mnie. Widziałam, jak cierpią, i sądziłam, że to wyłącznie moja wina. Czułam się tak, jakbym zniszczyła im życie. Karałam się, podświadomie przekonana, że nie zasługuję na przyszłość, o której marzyłam. Stworzyłam sobie miłe i bezpieczne życie, myśląc, że to wystarczy. ‒ A teraz? Osiągnęłaś tak wiele. Przecież zagrałaś dla mnie. Jutro przyjedzie twoja orkiestra, a ja w ciebie wierzę. Dasz radę, mój mały skowronku. Ale mu-
sisz tego pragnąć dla siebie, bez względu na konsekwencje. ‒ Istnieją? ‒ Nie wiem – wyznał szczerze. – Wolałbym się nie przekonać. ‒ Ani ja – uśmiechnęła się. – Trudno mi kojarzyć mężczyznę, z którym dzielę łóżko, z brutalem, który wtargnął do mojego domu. ‒ To ten sam człowiek. Kiedy chodzi o moją rodzinę i kraj, walczę. Czasem nieczysto. ‒ Nie wątpię. – Ujęła jego dłoń. – Dlaczego ta gala jest dla ciebie taka ważna? Rozumiem jubileusz półwiecznego panowania, ale mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. ‒ Nie uważasz, że to wystarczy? Pięćdziesiąt lat rządów to nie przelewki. W Agonie władca abdykuje, kiedy następca osiąga czterdziestkę. Dziadek musiał pozostać na tronie, bo jego następca zginął przed osiągnięciem tego wieku. Heliosowi stuknie czterdziestka za cztery lata. Zanim zdążyła o cokolwiek spytać, przyciągnął ją do siebie i przewrócił na plecy. Chłonął słodycz jej ust i dotyku, by pozbyć się napięcia, które przenikało go do szpiku kości. Kiedy się w niej poruszał, wsłuchany w jej ciche jęki, uwolnił się od wszystkiego z wyjątkiem ekstazy, której doznawał w jej ramionach. Kiedy Talos zasnął, Amalie zaczęła wodzić palcem po jego wargach. Sprawiał wrażenie spokojnego. Powiedziała mu wszystko – o wstydzie, którego doznała podczas urodzin matki, i o jego konsekwencjach. Wyznając to – głównie sobie – poczuła się oczyszczona. Miał rację. Była wtedy tylko dzieckiem. Czuła się dzięki niemu spełniona. Skradł jej serce, a ona nie mogła się nadziwić chęci, z jaką mu na to pozwoliła. Czyż mogło być inaczej tu, na tej wyspie, kiedy odsłonił przed nią swoją ludzką twarz? Nie przejmowała się już nawet tym przeklętym kontraktem. Podobało jej się, że jest gotów walczyć o to, w co wierzy. Jakby to było doznawać miłości takiego człowieka? Cieszyć się opieką, którą otaczał rodzinę i naród? Nie wolno jej było tak myśleć. To, że się w nim zakochała, nie oznaczało, że i on się w niej zakocha. Przed kilkoma zaledwie godzinami dał jej do zrozumienia, że chodzi tylko o seks. Sama tak powiedziała. Nie mogła ulegać złudnej nadziei. Postanowiła, że będzie się cieszyć czasem, jaki jej pozostał, a potem wróci z podniesioną głową do dawnego miłego życia. Czy w ogóle tego pragnęła? Kiedyś bała się panicznie namiętności i miłości. Z Talosem znalazła jedno i drugie i wciąż stała na własnych nogach. I czuła się żywa jak nigdy. Wszelkie mury, które wzniosła – by się chronić, by się ukarać – runęły, odsłaniając przyszłość. Wystarczyło ją zaakceptować. Talos był wojownikiem. I pomógł jej odkryć wojownika w sobie samej.
Wysunęła się spod kołdry, włożyła podkoszulek i zeszła do salonu, gdzie nastroiła skrzypce. Odetchnęła głęboko i wróciła do sypialni. Talos wciąż spał. Gdy tylko usiadła na brzegu łóżka, uniósł powieki. Uśmiechnęła się do niego, zamknęła oczy i wsunęła instrument pod brodę. Pierwsze takty rozbrzmiały z taką słodyczą, że od razu się obudził. I wiedział. To był utwór jego babki. Nigdy przed nikim niewykonywany. Gdy tak słuchał, jak Amalie gra, cofnął się o ćwierć wieku w czas swojego dzieciństwa, kiedy cały jego świat runął w gruzy. Wcześniej chciał, by to zagrała, ale teraz miał ochotę wyrwać jej skrzypce i wyrzucić przez okno. Ale nie potrafił się poruszyć, uciszyć muzyki, powstrzymać wspomnień. Był bezradny jak w wieku siedmiu lat, kiedy ojciec okładał matkę pięściami. Lecz prócz tych wspomnień pojawiło się coś jeszcze, jakby balsam, który koił jego wzburzenie, napełniając go słodką muzyką, która spływała z palców Amalie. Jakby słuchał przepełnionego miłością ducha. Gdyby zamknął oczy, zobaczyłby babkę. Ale to była Amalie, która grała z takim uczuciem, jakby sama Rhea wskazała ją z nieba i oznajmiła „Tylko ona”. Dopiero gdy ucichła ostatnia nuta, otworzyła oczy. Dostrzegł w nich niespokojne oczekiwanie, ale też emocje, które przyprawiły jego serce o drżenie. Przesunął dłonią po twarzy. ‒ Po śmierci rodziców prześladowały mnie koszmary. Babka siadała na moim łóżku, tak jak ty teraz, i grała mi, dopóki znów nie zasnąłem. Tchnęłaś życie w jej utwór. ‒ To najpiękniejsza kompozycja, jaką miałam zaszczyt wykonywać. Obiecuję, że będę walczyć jak rodowita mieszkanka Agonu, żeby zagrać ją na gali twojego dziadka. Wiedział, że bitwa nie jest jeszcze wygrana, ale był pewien, że Amalie będzie walczyć z całych sił, by przezwyciężyć dręczący ją latami strach. Jej wzrok mówił, że zamierza to zrobić nie tylko ze względu na kontrakt, który zawarli, i konsekwencje ewentualnej porażki, ale też dla niego. Ta myśl wytrąciła go z równowagi.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Talos wsiadł do samochodu i ruszył, ale niemal natychmiast zawrócił i zgasił silnik. Wyobraził sobie, jak na niego czeka w obcisłym dresie podkreślającym krągłości. Wyobraził sobie pocałunek i radość, jakby się nie widzieli całymi tygodniami. Bez oporów grała utwór jego babki, kiedy był przy niej. Gdy jednak zjawiała się orkiestra i zaczęły się próby, Amalie wychodziła na scenę i zastygała. Widział to tego dnia na własne oczy – tym razem dotrwała do końca, ale tylko dlatego, że cały czas patrzyła mu przerażona w oczy. Drżała, a dobywane z instrumentu dźwięki był zwarte i krótkie – nie przypominały w niczym tej płynnej, pełnej rozmarzenia melodii, którą potrafiła wyczarować, kiedy byli sami. Odczuwał jej udrękę jak kolec w sercu. Było dla niej za wcześnie. Może gdyby gala miała się odbyć za dwa miesiące… ale pozostały tylko cztery dni. Opanowała utwór do perfekcji, podobnie jak orkiestra, ale co z tego, skoro nie potrafiła zmusić palców do uległości? A on, arogancki drań, zmusił ją do tego koszmaru, wierząc, że jakiś duch walki wyleczy ją z tremy trwającej latami. Nazajutrz miała się spotkać z jego dziadkiem. To na jej występ przede wszystkim czekał. Powiedział Talosowi, że prędzej położy się do trumny, niż jej nie wysłucha. Talos sięgnął po komórkę i zadzwonił do niej. ‒ Nie przyjdę dzisiaj – powiedział pospiesznie. ‒ Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona. Nie chciał jej troski. Nie zasługiwał na nią. Zasługiwał na ciosy za to, że zmusił ją do tego koszmaru. ‒ Mam dużo pracy. Zobaczymy się później. Miał wrażenie, że nie panuje nad swoim życiem. Amalie popatrzyła na willę w dali. Biały budynek lśnił pod gwiazdami. Dotarła tam po dziesięciu minutach i zapukała z bijącym sercem. Nigdy wcześniej tu nie była. Nigdy jej nie zaprosił do swojego sanktuarium. Cały wieczór czekała, aż zadzwoni albo przyjdzie. Wyczuwała, że coś jest nie tak. Pojawił się między nimi jakiś dystans. Tak, martwił się o galę, podobnie jak ona. Przekonanie, że jest gotowa do publicznego występu, okazało się złudne. Nerwy brały górę. Drżące palce zawodziły. Czy dlatego zobojętniał? Bo go rozczarowała? Pokojówka, która jej otworzyła, zaprosiła ją z uśmiechem do środka. Wnętrze tchnęło świeżością i nowoczesnością, ale wszędzie widać było ślady
minojskiego dziedzictwa Agonu. Ściany zdobiły obrazy. Pokojówka sprowadziła ją po marmurowych schodach na dół i wskazała drzwi, po czym ukłoniła się i ruszyła na górę, zostawiając Amalie samą. Zapukała niepewnie. Kiedy nie doczekała się odpowiedzi, zapukała głośniej i przyłożyła ucho do drzwi. Przygryzła wargę i nacisnęła klamkę. Zajrzała do środka i uświadomiła sobie, że to prywatna siłownia Talosa. Pod ścianą wykładaną lustrami stały urządzenia do ćwiczeń. Dostrzegła w tych lustrach niewyraźnie odbicie i obróciła się w lewo. Był tam, nieświadomy jej obecności, okładając wściekle worek treningowy. Patrzyła na to jak urzeczona. Miał na sobie tylko czarne spodenki. Był bosy i nie założył rękawic. Pomyślała o ryzyku, na które naraża swoje palce, i uświadomiła sobie, że naprawdę musiało stać się coś złego, skoro trenował gołymi pięściami. Mimo wszystko była zafascynowana energią, jaką emanował. Ociekał potem, jego mięśnie niemal falowały, ciosy były bezlitosne, jakby miał przed sobą wroga. Cierpiał. Dostrzegała to w każdym kolejnym uderzeniu. Musiał ją dostrzec w lustrach, bo nagle znieruchomiał i odwrócił się na pięcie. Zdyszany, spojrzał na nią z niedowierzaniem. Chciała go przeprosić za najście, ale nie mogła dobyć z siebie głosu. Sięgnął po ręcznik i wytarł twarz i pierś, a potem się do niej zbliżył. Nagle przywarł do jej warg ustami i przycisnął ją do ściany. Jego pocałunki miały w sobie głód. Zawsze zdawała sobie sprawę z jego siły, ale wcześniej nie doceniała tego, jak bardzo nad nią panuje, kiedy są razem. Teraz przyciągnął ją do siebie i zdarł z niej majtki. Uwolnił się od bokserek i zanurzył w niej z jękiem cierpienia i jednocześnie rozkoszy. Amalie obejmowała go mocno, pragnąc jedynie uwolnić go od bólu. Było to zajadłe, pierwotne, ale akceptowała każde pchnięcie i czuła, jak narasta w niej obezwładniające pulsowanie. Wydał z siebie głuchy pomruk i zanurzył twarz w jej włosach, drżąc na całym ciele. Jego ostatni gwałtowny ruch przyprawił ją niemal o omdlenie, a pulsowanie eksplodowało z szokującą siłą; osunęła się w jego ramionach. Czas stracił wszelkie znaczenie. Dopiero gdy obciągnął jej spódnicę i cofnął się, dostrzegła na jego ramieniu czerwony ślad, który pozostawiły jej zęby. ‒ Moje pierwsze miłosne ukąszenie – zauważył z uśmiechem. Nie dała się zwieść tej pozornej wesołości i czekała, aż ją spyta, co tutaj robi, ale on pocałował ją tylko i znów przyciągnął do siebie. ‒ Przykro mi – rzucił chrapliwym głosem. – To było egoistyczne z mojej strony. ‒ A mnie nie jest przykro – odparła, patrząc na niego. Zaklął pod nosem. ‒ Nie użyłem prezerwatywy. Też o tym nie pomyślała.
‒ Powinno być okej. Jutro wypada mi okres. ‒ Okej? – Pokręcił głową. ‒ Jestem pewna, że dni owulacji już dawno minęły. U mnie to regularne – dodała, żeby go pocieszyć. – Jeśli jest problem, to dowiem się za parę dni. ‒ Pamiętaj, żeby mi od razu powiedzieć, jak tylko się upewnisz. ‒ Obiecuję. – Zawahała się. – Co się dzieje, Talos? Wydajesz się taki chłodny. ‒ Nic się nie stało. Niepokoję się trochę o galę, kilka problemów w pracy, brak snu… ‒ Jestem pewna, że jutrzejsza próba pójdzie lepiej. – Siliła się na optymizm. – Przynajmniej byłam w stanie dzisiaj grać. Nawet jeśli jej muzyka brzmiała jak kocie zawodzenie, a muzycy z orkiestry patrzyli na nią z przerażeniem… Skinął głową. ‒ Jestem pewien, że się nie mylisz. Zrozumiała, że kłamie. Nie wierzył, że potrafi to zrobić. Jego zapewnienia, że ją uleczy, tchnęły w nią przekonanie, że przezwycięży swój strach. Ale jeśli jej wojowniczy książę stracił wiarę… ‒ Z samego rana jadę do Aten. O siódmej zawiozę cię na kolację do dziadka. Pozbywał się jej? ‒ Okej – odparła. – To na pewno nieformalne spotkanie? ‒ Dziadek chce porozmawiać z tobą swobodnie. ‒ To dobrze. Pójdziesz ze mną do chaty? ‒ Nie dzisiaj. Muszę wcześnie wstać. Poza tym też powinnaś się porządnie wyspać. Chodź, odprowadzę cię. Miał rację, ale odczuła jego słowa jak cios nożem w serce. Uśmiechnęła się wymuszenie i pocałowała go, udając, że nic się nie dzieje, choć było jasne, że Talos chce zakończyć ich związek. Nie było żadnego związku, upomniała się w myślach, kiedy szli w milczeniu. Koniec zawsze wchodził w rachubę. Nie wzięła tylko pod uwagę, że Talos wcześniej się nią znudzi. I że straci w nią wiarę. Amalie starała się ukryć szok na widok króla Astraeusa Kalliakisa. Jeden z dworzan zaprowadził ich do prywatnej jadalni władcy – niewielkiej, ale okazałej. Spodziewała się ujrzeć wysokiego, przystojnego mężczyznę, którego widywała na zdjęciach. ‒ Przepraszam, że nie wstaję na twoje powitanie – powiedział słabym głosem. – Gdybym mógł, ucałowałbym twoją dłoń. Nie wiedziała, co ją opętało, ale to ona ucałowała cienką jak papier skórę jego dłoni zamiast się skłonić. Uśmiechnął się ciepło i dał znak pielęgniarce, żeby podjechała jego wózkiem do stołu.
Amalie próbowała spojrzeć na Talosa, ale unikał jej wzroku. Wcześniej nie wspomniał nawet o jej telefonie; zadzwoniła z wiadomością, że dostała okres. O dziwo, przeżyła rozczarowanie. Nigdy wcześniej nie myślała o dzieciach, ale przez ostatnie dwanaście godzin istniała szansa, że zaszła w ciążę. Początkowe obawy związane z tym faktem zniknęły, a ona zaczęła sobie wyobrażać, jakby to było mieć dziecko z Talosem. Nie wiedziała, czy sprawdziłaby się jako matka, ale instynkt jej podpowiadał, że on byłby wspaniałym ojcem. Kiedy przekazała mu wieści, odparł bezwiednie: „Jeden kłopot mniej”. Wiedziała teraz, dlaczego tak się ostatnio zachowywał. Myślał o swoim dziadku. Dlaczego nie powiedział jej, że ten człowiek jest chory? Umierający? Widziała to teraz na własne oczy – wychudzenie, żółty odcień skóry, zapadnięte oczy. ‒ Jesteś pewnie ciekawa, dlaczego chciałem się z tobą spotkać – oznajmił chrapliwym głosem, kiedy podano zupę. ‒ Zakładałam, że pragnie pan poznać kobietę, która będzie wykonywać ostatni utwór pańskiej żony. Poczuła lodowaty dreszcz. Dzisiejsza próba była krokiem wstecz. Zaczęło się dobrze. Christophe, dyrygent, znalazł dla niej parawan, za którym mogła się ukryć. Potem go usunięto, a ona starała się stłumić panikę. Christophe, sam bliski załamania nerwowego, wezwał do Agonu hipnotyzera w nadziei, że ten coś poradzi. Wyczekiwała Talosa, ale był w Atenach. W jego obecności może zagrałaby właściwie, tak jak się to działo, kiedy byli sami. ‒ Opowiedz mi o sobie, despinis. ‒ O swojej karierze? Machnął ręką. ‒ O sobie. Jaką muzykę lubisz, jakie czytasz książki, jakie oglądasz filmy… I zaczęli swobodnie rozmawiać, choć to Amalie głównie mówiła, a król ją od czasu do czasu zachęcał. Jadł bardzo mało: kilka łyżek zupy, dwa kęsy głównego dania. Talos milczał, wpatrzony w dziadka. Ani razu nie spojrzał jej w oczy. Kiedy podano deser, król spytał w końcu o coś związanego ze skrzypcami. ‒ Czy to trudne… uczyć się nowego utworu? ‒ To jak czytanie książki, gdzie słowa są nutami. Astraeus parsknął chrapliwym śmiechem. ‒ Dla ciebie to ma sens. ‒ Może przesadziłam. Należało powiedzieć, że odczytuję muzykę tak, jak pan odczytuje książkę. ‒ A muzyka mojej żony? ‒ To najbardziej niezwykłe doświadczenie mojego muzycznego życia – odparła szczerze. – Świadomość, że jako pierwsza wykonam ten utwór publicznie… Mogę panu zadać pytanie? Król skinął głową.
‒ Czy żona grała go dla pana? ‒ Nie. Komponując, nigdy nie mówiła o muzyce. Dopiero gdy rzecz była gotowa, grała ją dla mnie. – Przygarbił ramiona. – Zapadła na zapalenie płuc krótko przed ukończeniem tego utworu. Zmarła dwa dni później. ‒ Przykro mi. ‒ Wciąż za nią tęsknię. Zapominając o protokole, którego i tak nie znała, nachyliła się i położyła dłoń na ręku króla. Jego oczy zdradzały zdumienie, ale nie cofnął ręki, tylko nachylił się bardziej. ‒ Utwór pańskiej żony to koncert o miłości. Hołd dla pana. ‒ Skąd pani wie? – spytał szeptem. ‒ To wszystko jest w muzyce. Po prostu to czuję. Napisała ten utwór z miłością w sercu. Z miłością romantyczną. Król zamknął oczy, a ona zerknęła na Talosa. Siedział sztywno, wzrok miał nieodgadniony. Astraeus otworzył oczy, spojrzał na nią z uwagą, potem skinął głową dworzaninowi po prawej stronie. Ten wyszedł i wrócił po chwili z futerałem na skrzypce, po czym położył go przed władcą. Król skinął na Amalie, by wyjęła instrument. Pewna, że chce poprosić, by dla niego zagrała, wykonała polecenie. Owionął ją zapach drewna i żywicy. Już miała wziąć skrzypce do rąk, ale król ją powstrzymał, kładąc dłoń na instrumencie. ‒ To należało do Rhei – powiedział. – Wykonane przez Massima Cinelliego. Mój urodzinowy prezent dla niej. Massimo Cinelli był jednym z największych lutników dwudziestego wieku, a jego dzieła mogły rywalizować z instrumentami Stradivariusa. Amalie mogła sobie tylko wyobrazić, ile jest wart taki instrument – zwłaszcza stworzony z myślą o królowej, która pozostawiła takie dziedzictwo światu muzycznemu. To były pewnie skrzypce, na których grała w Carnagie Hall z jej ojcem. ‒ Przekazuję ci je – oznajmił król. ‒ Co pan ma na myśli? Chodziło mu o to, żeby zagrała na nich podczas gali? ‒ Są twoje, drogie dziecko. ‒ Moje…? ‒ Spoczywały w ciemności przez pięć lat. Czas, by na nich zagrano. Wiem, że uczcisz pamięć Rhei. Weź je, dziecko. Należą do ciebie. Zabrakło jej słów… Krol Agonu dał jej właśnie najcenniejszą rzecz swojej żony. ‒ Dziękuję – powiedziała. ‒ Nie, to ja dziękuję tobie – odparł enigmatycznie i powiedział coś po grecku do pielęgniarki. – A teraz życzę ci dobrej nocy. To była przyjemność móc cię poznać, despinis. ‒ To był dla mnie zaszczyt, wasza wysokość. Talos wstał, a ona poszła za jego przykładem, lecz król ujął jej dłoń i przycią-
gnął Amalie do siebie. ‒ Cieszę się, że mój wnuk cię znalazł – szepnął jej w ucho. – Opiekuj się nim, kiedy mnie nie będzie. Ponownie naruszyła protokół, całując starego człowieka w policzek, i wyszeptała: ‒ Spróbuję. Przyrzekam. Wątpiła, czy Talos da jej w ogóle szansę.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Kierowca odwiózł ich do willi Talosa. Siedzieli z tyłu, milcząc przez kilka minut. ‒ Co ci powiedział mój dziadek? – spytał w końcu Talos. ‒ Nie chciał, żebyś to usłyszał. Dlatego przekazał mi to szeptem. ‒ Nie żartuj. Jestem jego wnukiem. Nie mamy przed sobą sekretów. Spojrzała na niego. ‒ Ty skrywasz swoje bardzo skutecznie. Musiałeś to po kimś odziedziczyć. ‒ Celowo mówisz zagadkami? ‒ Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jest chory? ‒ Choroba mojego dziadka to nie temat do plotek. Poruszył ją ton jego odpowiedzi. Jakby była nikim. ‒ Ale gdybyś na samym początku powiedział mi prawdę… ‒ To co? Zgodziłabyś się zagrać dla niego, a ja nie musiałbym cię szantażować? ‒ Nie wiem. – Zacisnęła palce na futerale skrzypiec. – Nie wiem, czy sprawy wyglądałyby inaczej. Nie dałeś mi szansy, żebym się mogła przekonać, czy postąpiłabym inaczej. ‒ Nie postąpiłabyś – odparł z przekonaniem. ‒ Nigdy się nie dowiemy. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie powiedziałeś mi później. Od dwóch tygodni śpimy w jednym łóżku. Miał mnóstwo okazji, żeby jej powiedzieć, kiedy pytała, czy wszystko w porządku. ‒ Nie zakładaj z góry, że skoro śpimy razem, to jestem ci coś winien. Nigdy jeszcze nie był taki chłodny. Gdy coś go gniewało, dosłownie płonął. Kierowca zatrzymał samochód i otworzył jej drzwi. Wysiadła i weszła do chaty. Nie było pożegnań, pocałunku, spojrzenia. Po chwili Talos odjechał do swojej willi. Zdjęła buty i położyła skrzypce na fortepianie. Gdyby nie czuła się taka odrętwiała, od razu by je wyjęła i zaczęła stroić. Ale ten dar jej ciążył. Tak jak słowa Talosa. „Nie zakładaj z góry, że skoro śpimy razem, to jestem ci coś winien”. Powiedział to, choć przez cały wieczór prawie się nie odezwał. Poczuła ból i coś jeszcze. Gniew. Jak śmiał rozmawiać z nią tak, jakby była jedną z wielu? Otworzyła gwałtownym ruchem drzwi i wybiegła w ciemność. Widziała w oddali światła jego willi i reflektorów samochodowych. Nie czuła już odrętwienia. Biegła, smagana wiatrem po twarzy. Zanim dotarła na miejsce, samochód już odjechał w stronę pałacu. Waląc pięściami w drzwi i naciskając dzwonek, przypominała sobie, jak Talos
zapukał przed miesiącem do niej i wywrócił jej świat do góry nogami. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął na progu, patrząc na nią w zdumieniu. ‒ To, że dzieliłam z tobą łóżko, nie oznacza, że zakładam z góry, że jesteś mi cokolwiek winien – wypaliła, zanim zdążył coś powiedzieć. – Ale dzieliliśmy coś więcej niż łóżko. Przynajmniej ja tak uważam. Wydawało się, że ma ochotę chwycić ją za gardło. ‒ Przybiegłaś po ciemku z chaty? Oszalałaś? Jest środek nocy! ‒ Nie przejmowałeś się tak dwa dni temu, kiedy tu przyszłam. Nagle uległa wyczerpaniu i wsparła dłonie o kolana. ‒ Amalie? – Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Rozgniewało ją to jeszcze bardziej. Wyprostowała się. ‒ Nie traktuj mnie jak pierwszą lepszą, z którą uprawiałeś seks. Chodziło o znacznie więcej i doskonale o tym wiesz. I jesteś mi coś winien. ‒ Nic ci nie jestem winien. Jeśli uważasz, że skoro byłaś dziewicą, to mam cię traktować… ‒ To nie ma nic wspólnego z moim dziewictwem! – wrzasnęła, waląc go w ramię. Nawet nie drgnął. ‒ Chodzi o to, że się z tobą wszystkim dzieliłam. Opowiadałam ci o swoim dzieciństwie i życiu. Dałam ci wszystko! Nie oczekiwałam wyznań miłosnych, ale z pewnością oczekiwałam szacunku! ‒ Nigdy nie zamierzałem traktować cię lekceważąco. ‒ Nie zamierzałeś? Powiedz mi, do diabła, dlaczego się przede mną zamknąłeś? Myślałam, że odczuwasz frustrację, bo nie umiem zagrać z orkiestrą, ale teraz się zastanawiam, czy nie jesteś po prostu mną znudzony. O to chodzi? Brak ci odwagi, żeby się przyznać, że już mnie nie chcesz, i zamiast mi to powiedzieć, wolisz się wycofać jak tchórz? Chwycił ją nagle za ramię. ‒ Chodź ze mną – rzucił przez zaciśnięte zęby, prowadząc ją szerokim korytarzem do gabinetu pełnego wygodnych mebli. Zatrzasnął drzwi i skrzyżował ramiona na piersi. ‒ Przede wszystkim nie zakładaj, że wiesz, co myślę. ‒ Muszę to robić, bo nic mi nie mówisz! ‒ Co mam powiedzieć? Przepraszać, bo mój dziadek umiera? ‒ Nie! – Poczuła w oczach łzy. – Nie chodziło mi o… Zobaczyła, jak Talos traci nad sobą panowanie i wali pięścią w ścianę. ‒ Wiem, o co ci chodziło. Uważasz, że skoro zwierzałaś mi się, to ja też muszę ci się zwierzać. ‒ Nie! Bała się nie o siebie, tylko o niego. Nie widziała jeszcze takiego bólu, jaki malował się na jego twarzy. Kopnął z całej siły drewniane biurko. ‒ Chcesz, żebym ci się zwierzył ze swojego dzieciństwa? Żebyś zrozumiała,
skąd się wzięły moje koszmary i dlaczego wykoleiłem się w młodości? ‒ Ja… ‒ Chcesz usłyszeć o dniu, w którym widziałem, jak ojciec tłucze matkę w brzuch? Jak skoczyłem mu na plecy, a on rzucił mną z taką siłą, że rozbiłem głowę o ramę łóżka? Jak matka tuliła mnie, a jej łzy spadały na moją krew? Chcesz wiedzieć, że moja obietnica, że będę jej bronił, spełzła na niczym, bo dwie godziny później oboje już nie żyli? A teraz umiera też mój dziadek. Mam się z tobą podzielić uczuciami? Mam wrażenie, że moje serce jest rozdarte na strzępy. Wystarczy? Chcesz usłyszeć więcej? – Zbliżył się do niej. – Więc teraz, kiedy znasz już moje brudne sekrety, a ja znam twoje, chcesz się jeszcze czegoś dowiedzieć? To wspaniałe zwierzać się sobie nawzajem. Mogłaby go znienawidzić za tę pogardę, ale była tylko przerażona. ‒ Nie? Wobec tego możesz odejść. Dostałaś ode mnie to, czego chciałaś. Odwrócił się gwałtownie i podniósł słuchawkę telefonu stojącego na biurku, a potem rzucił coś po grecku. ‒ Talos… Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Chciała go tylko przytulić, ale wiedziała, że on nie potrzebuje jej pociechy. ‒ Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. – Zdawało się, że znów nad sobą panuje. – Cieszyliśmy się swoim towarzystwem, ale na tym koniec. Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. ‒ Kostas zawiezie cię do chaty. Mam nadzieję, że ten hipnotyzer coś zdziała, bo ja nie potrafię ci już pomóc. Amalie wyszła na zewnątrz, gdzie czekał Kostas w samochodzie. Talos wstał z łóżka. Pomyślał, że duża szklanka whisky pozwoli mu zasnąć. Wyjrzał przez okno. Była trzecia nad ranem, ale widział przyćmione światła chaty. Amalie nie spała. Mógłby się założyć o wszystko, że gra teraz na skrzypcach jego babki, szukając w tym pociechy. Wyobrażał sobie czystość dobywanego przez nią dźwięku. Wiedział, że rozdarłby mu duszę, jeśli coś z niej jeszcze pozostało. Potraktował ją odrażająco. Wciąż nie znał powodu swojej wściekłości, wiedział jedynie, że za bardzo się do niego zbliżyła. Próbował się chronić. Skrywać wszelkie emocje. Amalie zdołała je ożywić, a dla niego stało się to nie do zniesienia. Czuł się już wcześniej nieszczęśliwy; strata rodziców go zdruzgotała. Ojciec był brutalem, ale Talos wciąż go kochał… ze ślepym zaufaniem, typowym dla dziecka. Ale teraz było inaczej. Gorzej. Był wypalony emocjonalnie i fizycznie. Zamknął oczy, wyobrażając sobie, jak Amalie wchodzi do jego pokoju, siada na łóżku i gra dla niego, a jej muzyka przegania jego demony.
Nie wiedział, że jego dziadek zamierza dać jej skrzypce, ale uważał, że trafiły w najbardziej odpowiednie ręce. Po co miały spoczywać w szklanej gablocie? Wierzył, że Amalie otoczy je miłością i opieką. Unikał przez cały dzień ludzi związanych z orkiestrą, ale dotarło do niego, że skrzypaczka musiała po raz trzeci z rzędu grać za parawanem. Wyobrażał sobie, jak stoi tam blada na twarzy i przerażona. Co on z nią robił? Gdyby stała naga przed widownią, doznawałaby mniejszego poniżenia. Osiągnęła tak dużo – była tak niewiarygodnie odważna. Gdyby upierał się przy jej występie na gali, trafiłby po śmierci do piekła. Wiedział, że by ją to zniszczyło. Nie mógł jej tego uczynić. Amalie otarła oczy zmęczone brakiem snu i pokroiła melona na małe kawałki; przypomniała sobie nóż, który Talos wszędzie ze sobą nosił. Nie myśl o nim, nakazała sobie. Nie dzisiaj. Wiedziała, że przyjdzie jeszcze czas, by opłakiwać to, co się stało. Musiała przeżyć ten dzień. Na tym należało się skupić. Na widok melona robiło jej się niedobrze. Nie miała żadnych wątpliwości, że gdy tylko wyjdzie na scenę i stanie w blasku reflektorów, po prostu zemdleje. Słysząc jakiś ruch w przedpokoju, poszła tam czym prędzej i zobaczyła, że ktoś wsunął list w drzwi. Kremową kopertę z wykaligrafowanymi słowami „Amalie Cartwright”. Serce waliło jej jak młotem; wiedziała kto jest nadawcą. W górnym prawym rogu widniało imię Talosa wraz z jego oficjalnym tytułem i adresem. „Droga Mademoiselle Cartwright, Niniejszym unieważniam kontrakt zwarty między nami dziesiątego marca. Wszelkie kary przewidziane w wypadku jego naruszenia tracą tym samym moc, a Orchestre National de Paris będzie występować w swoim dotychczasowym składzie. Z poważaniem, Talos Kalliakis”. Zakręciło jej się w głowie. Musiała to przeczytać kilka razy. Żołądek podjechał jej do gardła; zatoczyła się na stół, walcząc z mdłościami. Nie wierzył, że da radę. Naprawdę dał sobie z nią spokój. Koniec. Z jej marzeniami o graniu na scenie. Zanim jednak uległa rozpaczy, uderzyła ją nagła myśl. Dlaczego teraz, w dniu gali, do której przygotowywali się przez miesiąc? Jeszcze raz przeczytała list. Nie miał żadnego sensu.
Spojrzała na zegarek. Dziewiąta. Do uroczystości pozostało sześć godzin, a do jej występu na zakończenie – jedenaście. Dokładny program przekazano mediom, które stawiły się tłumnie na wyspie. Głowy państw też planowały przybycie. A Talos pozwalał jej wyjechać. Bez sensu. Od czasu ostatniego spotkania myślała tylko o nim i o jego słowach. Od początku wiedziała, jakie ważne jest dla niego wykonanie ostatniego utworu babki – w przeciwnym razie nie uciekłby się do szantażu. Kolacja z jego dziadkiem tylko ją w tym utwierdziła. To był łabędzi śpiew króla Astreusa. A teraz Talos zamierzał odrzucić to, o co tak walczył. Od siódmego roku życia wychowywali go dziadkowie. Rodzina znaczyła dla niego wszystko. A ten utwór znaczył wszystko dla jego rodziny. Stanowił najważniejszą część gali. Przypomniała sobie wieczór sprzed trzech dni i pogardę w jego głosie, kiedy kazał jej wyjść. Nagle uświadomiła sobie, że tę pogardę kierował na siebie samego. I uświadomiła sobie coś jeszcze. Anulując kontrakt, przedkładał jej dobro ponad wszystko inne. Pomyślała o jednej z wcześniejszych prób, kiedy to dzięki jego obecności zagrała cały utwór, nie chowając się za parawanem. Dostrzegła dumę w jego brązowych oczach, ale coś jeszcze, coś świadczącego o trosce. Teraz zrozumiała – jej udręka dotykała go osobiście. Wyjęła komórkę i odszukała numer koordynatora gali. ‒ Czy program został zmieniony? – spytała bez wstępów. ‒ Dowiedziałem się godzinę temu, że zmieniono końcowy utwór grany przez orkiestrę. Wciąż nie wiem na co. ‒ Ale to moja orkiestra go wykona? ‒ Tak. ‒ Dziękuję. Rozłączyła się i wystukała numer Meliny. ‒ Melina? Potrzebuję twojej pomocy…
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Gala zapowiadała się na wielki sukces. Wszystkie miejsca były zajęte. Zaczęło się od ogłoszenia zaręczyn Heliosa z księżną Cataliną Monte Cleure, a potem gości uraczono przeróżnymi występami, a każdy nagradzano brawami. Talos był zbyt spięty, by się dobrze bawić. Rano wyjaśnił dziadkowi, że Amalie ostatecznie nie wystąpi. Powiedział, że orkiestra ćwiczyła w Paryżu z inną skrzypaczką, która zajmie jej miejsce. Dziadek popatrzył mu w oczy. ‒ Obaj wiemy, że tylko Amalie może to zagrać. Na scenie miał miejsce przedostatni występ – skrócona wersja Dziadka do orzechów w wykonaniu szkoły baletowej. Talos nie potrafił się skupić, rozmyślając cały czas o Amalie. Jego dziadek, który siedział obok, bawił się dobrze, choć chwilami przysypiał. W końcu tancerze zeszli ze sceny, a kurtyna zakryła orkiestrę, która zaczęła się przygotowywać do ostatniego występu. Na scenie pojawił się konferansjer, słynny komik amerykański, żeby rozbawić publiczność, która siedziała w amfiteatrze już od pięciu godzin, choć nie zdradzała znudzenia. Talos nie słyszał ani słowa. W pewnym momencie komik przycisnął mikrofon do ust i podniósł dłoń, prosząc o ciszę. ‒ Czas na ostatni występ – oznajmił z powagą. – Panie i panowie, za chwilę usłyszycie ostatni utwór królowej tej pięknej wyspy, Rhei, w wykonaniu Orchestre National de Paris i znamienitej skrzypaczki Amalie Cartwright. Rozległy się gromkie brawa, a kurtyna się rozsunęła. Talos pomyślał w pierwszej chwili, że ktoś zapomniał powiedzieć konferansjerowi o sytuacji. Było za późno na zmianę programu, więc ustalono, że komik poinformuje widownię o nagłej chorobie Amalie. Wstał, by wyjaśnić nieporozumienie, i dostrzegł postać po lewej stronie sceny. Poczuł, jak ściska mu się serce, a nogi wrastają w podłogę. Dziadek ujął go za dłoń i pociągnął delikatnie. Talos znowu usiadł, oddychając ciężko. Amalie wyglądała pięknie. Bosko. Miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę do połowy uda, kontrastującą z orkiestrą ubraną na czarno i podkreślającą bladość jej cery. Wyglądała krucho i sprawiała wrażenie przerażonej. Popatrzyła w stronę loży królewskiej. Choć było ciemno, mógłby przysiąc, że go dostrzegła. Przed orkiestrą stanął dyrygent i zapadła cisza. Rozbrzmiały pierwsze takty sekcji smyczkowej i fletów. Amalie wsunęła skrzypce pod brodę i podniosła smyczek. Potem zamknęła oczy i zagrała pierwszą nutę.
Talos wstrzymał oddech, tak jak jego dziadek i bracia. Wszyscy wiedzieli o tremie skrzypaczki. Ich obawy okazały się nieuzasadnione. Kiedy grała dla niego w sypialni, piękno melodii było poruszające, ale teraz, przy akompaniamencie orkiestry, osiągnęło nowy poziom, wprawiając go w zachwyt. Ruch bioder, cudowność palców, czystość vibrato… Cudowne dziecko narodziło się na nowo… Był pewien, że wszyscy w amfiteatrze mają łzy w oczach. Gdy zbliżała się do punktu kulminacyjnego – części, która rozrywała mu serce – otworzyła oczy i odszukała wzrokiem lożę królewską. Po jej policzkach spływały łzy. Dziadek pociągnął go za rękaw, a on zobaczył, że stary człowiek też jest zapłakany. ‒ Mam nadzieję, że mój wojowniczy wnuk nie boi się tak bardzo miłości, by odrzucić szansę prawdziwego szczęścia? – spytał stłumionym głosem. W tym momencie prawda uderzyła go z całą mocą. Była w jego sercu, i to od dawna. Zakochał się. Kochał ją. Theos, była wspaniała… i wytrwała do samego końca, do ostatniej nuty. Aplauz był natychmiastowy. Wszyscy wstali, orkiestra i widownia. Otarła drżącą dłonią twarz i skłoniła się królewskiej loży, potem widowni. Dyrygent, klaszcząc, podszedł do niej i ucałował jej policzki, potem się skłonił. Roześmiała się i zakryła usta, zaskoczona tym, co się dzieje. Talos chciał wbiec na scenę i wziąć ją w ramiona. Ale to była jej chwila. Znowu spojrzała ku loży królewskiej, ucałowała swoją dłoń i wskazała nią jego dziadka. Widownia domagała się bisu. Amalie, cała orkiestra i wszyscy wykonawcy zostali przewiezieni do pałacu na uroczystość po gali. Napiła się szampana, oszołomiona tym, czego dokonała. Dostała wiadomości od rodziców. Ojciec napisał: „Jestem z ciebie dumny – może dawne marzenie o wspólnych występach w Carnegie Hall się ziści. Całuję”. Wiadomość od matki była dłuższa, ale też przepełniona dumą. Odpisała, proponując, by uczcili jej sukces razem. Byli rozwiedzeni już bardzo długo i wciąż czuli się nieszczęśliwi. Nadszedł czas, by zapomnieć o przeszłości. Sama to zrozumiała w czasie swojego pobytu na Agonie. W sali balowej rozbrzmiał gong i wszyscy umilkli. Dworzanin ogłosił przybycie
jego wysokości króla Astraeusa i książąt Heliosa, Theseusa i Talosa. Poczuła skurcz w żołądku, kiedy zjawił się drugi dworzanin, żeby zaprowadzić ją do rodziny królewskiej. Ruszyła za nim na czele długiej kolejki. Król siedzący na wózku inwalidzkim uśmiechnął się, ujął ją za ręce i przyciągnął do siebie. ‒ Dziękuję, despinis. Dziękuję z całego serca. Poczuła łzy w oczach. Czy nie dość już się napłakała jak na jeden wieczór? ‒ To był zaszczyt – wyszeptała. Tym razem to król naruszył protokół, całując ją w policzek, a potem skinął na pielęgniarkę, żeby zabrała go do prywatnych apartamentów. Theseus był następny; też ucałował ją w policzki. Helios okazał się jeszcze bardziej wylewny; wziął ją w ramiona i wyszeptał do ucha: ‒ Moja rodzina jest zaszczycona, a nasza wyspa jest twoim domem. Potem przyszła kolej na Talosa. Uścisnął jej dłoń – miał obandażowane dwa palce – i pochylił głowę, kiedy się przed nim ukłoniła. Spojrzała mu w oczy. ‒ Masz kontuzjowaną rękę… – Pomyślała o tym, jak rąbnął w ścianę i okładał worek treningowy bez rękawic. ‒ Zagoi się. Nie wiedziała, co powiedzieć. Tak, zależało mu na niej, ale to nie oznaczało, że cokolwiek się zmieniło. Bez względu na to, co do niego czuła, był samotnym wilkiem. Świadoma, że inni też czekają w kolejce, odwróciła się, żeby odejść, ale poczuła, jak obejmuje ją silne ramię, zatrzymując w miejscu. ‒ Dokąd się wybierasz? – spytał szorstko. Nagle przepełniła ją radość. ‒ Chciałam, żeby inni też mogli z tobą pomówić. ‒ Nie chcę mówić z nikim prócz ciebie – oznajmił, odciągając ją od kolejki. ‒ Nie powinieneś zostać z braćmi? Wzruszył ramionami. ‒ Poradzą sobie. Uśmiechnęła się szeroko. Talos pragnął prywatności. To nie była rozmowa, którą chciał prowadzić na oczach setek gości. Wziął ją za rękę i wyprowadził z sali balowej, a potem ruszyli korytarzami, które przemierzali trzy tygodnie wcześniej. Nie spodziewał się, że go posłucha, zwłaszcza po tym, jak rozmawiał z nią tamtego wieczoru. I że będzie tak mocno zaciskać palce na jego dłoni… Weszli do jego prywatnego apartamentu. Puścił ją, zbliżył się do dużego okna i odwrócił. ‒ Najpierw chcę przeprosić za to, że zmusiłem cię do przyjazdu na wyspę. Ten
kontrakt i naciski… to niewybaczalne. ‒ Dziękuję – odparła z uśmiechem. Dlaczego się uśmiechała? ‒ Nie ma dla mnie wytłumaczenia. ‒ Może, ale wybaczyłam ci wieki temu. ‒ Traktowałem cię koszmarnie. Nie brałem twoich obaw poważnie, bo jestem aroganckim draniem, który myśli tylko o sobie. ‒ Jeśli chodzi o arogancję, to prawda… ale poza tym się mylisz. Gdybyś zaszantażował mnie z powodów egoistycznych, nie wybaczyłabym ci… ale zrobiłeś to dla dziadka, bo go kochasz. ‒ Muszę też przeprosić za to, jak z tobą rozmawiałem tamtego wieczoru. To też niewybaczalne. ‒ Cierpiałeś. – Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. – Nigdy nie powinnam cię zmuszać do wyznań. ‒ Miałaś rację, że łączyło nas coś więcej niż seks. Wściekałem się, bo trudno mi było mówić o swoich uczuciach. Starałem się je zrozumieć. ‒ A jak się czujesz teraz? Odetchnął głęboko. ‒ Przez całe życie starałem się chronić tych, na których mi zależało. Matkę przed ojcem. Tamtej nocy, kiedy zginęli, słyszałem, jak się kłócą. Matka odkryła, że ojciec ma romans. Był rozpieszczonym jedynakiem. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane, a on traktował je wyłącznie w kategoriach obowiązku. Ale matka kochała go pomimo jego wad. Ilekroć ją zdradzał, ulegała zazdrości. Tamtej nocy rzucił się na nią z pięściami, tak jak zdarzało mu się wcześniej. Tym razem próbowałem jej bronić, ale byłem zbyt mały. Przyrzekłem sobie, że od tej pory będę jej strzegł, ale nie dano mi tej szansy. Wiedział, że musi się przed nią otworzyć, jeśli chce zdobyć jej miłość. Milczała, pozwalając mu mówić. ‒ Jesteś jedyną kobietą, która budzi we mnie to samo pragnienie. Chcę cię chronić. ‒ Dlatego anulowałeś kontrakt? ‒ Tak. – Przypomniał sobie jej występ. Był to najwspanialszy akt odwagi, jakiego był świadkiem. – Wiedziałem, że potrafisz tego dokonać. Ale nie mogłem cię narazić na tak niszczącą emocjonalnie próbę. Jakim cudem zdołałaś wyjść na scenę? ‒ Wezwałam Melinę i poprosiłam, żeby dała mi porządny wycisk. Wyobraziłam sobie, że jestem urodzonym wojownikiem. Wyobraziłam sobie, że każesz mi walczyć. ‒ Ale dlaczego? Pozwoliłem ci odejść. ‒ Ta wolność dała mi wybór. Pamiętasz, co mi powiedziałeś? Żebym zerwała się z uwięzi i pofrunęła. Tylko ja mogłam to zrobić. Chciałam pofrunąć. Chciałam odrzucić przeszłość, stanąć na scenie i zagrać ten piękny utwór. Nie tylko dla siebie, ale też dla ciebie i twojego dziadka.
‒ Chciałaś to zrobić dla mnie? ‒ Wiedziałam, ile dla ciebie znaczy i jak bardzo kochałeś babcię. ‒ Umarła, zanim zdążyłem jej to powiedzieć. Kiedy rodzice zginęli, poczułem się zagubiony. Nie chciałem, żeby ludzie zbliżali się do mnie… emocjonalnie. Miałem przyjaciół… miałem kochanki… a potem ty się zjawiłaś… ‒ Ja? ‒ Ty… Wkradłaś się w moje serce. ‒ Powiedz to. Proszę. Nawet jeśli zrobisz to tylko raz, wystarczy. Powiedz to. ‒ Ja… ‒ Mam powiedzieć pierwsza? – Dotknęła jego twarzy. – Kocham cię. Będę cię kochała do ostatniego tchnienia. Powiedz to. ‒ Kocham cię. I chcę cię chronić do ostatniego tchu. – Pocałował jej dłoń. – Kocham cię. Obsypując pocałunkami jej twarz, powtarzał te słowa, wiedząc, że łączy ich miłość, która nigdy nie przeminie. ‒ Pozwolisz mi kochać się i wielbić całą wieczność? – spytał. ‒ Tylko wtedy, kiedy ty pozwolisz mi kochać cię i wielbić całą wieczność. ‒ Jeśli się pobierzemy, nie będziesz miała wyboru. Rozwód jest wykluczony, pamiętasz? Wyjdziesz za mnie? ‒ To tylko świstek papieru, ale podpiszę się na nim całym sercem, bo teraz należy do ciebie. Ufam, że się nim zaopiekujesz. ‒ Będę go strzegł. Przywarł do niej ustami. Kochał ją. A ona kochała jego. Zamierzał jej to powtarzać do końca życia.
EPILOG Amalie wyszła na balkon hotelu w Nowym Jorku i zobaczyła, jak Talos przerzuca pospiesznie stronę gazety. ‒ Przestań czytać te recenzje na mój temat – nakazała, sadowiąc się na jego kolanach. Nawet po dwóch latach małżeństwa uwielbiała się do niego przytulać. Roześmiał się. ‒ Mam ci powiedzieć, co napisano? ‒ Nie. Był to ich ulubiony żart. Dwa ostatnie lata jawiły się jako istny kołowrót. Po gali została zasypana propozycjami występów na całym świecie. Talos zachęcał ją do spełnienia marzeń i zawsze jej towarzyszył. Nie było jej łatwo, ale odwieczna trema prawie zniknęła. Położył dłoń na jej wydatnym brzuchu. ‒ Zdrzemnęłaś się? ‒ Trochę. Junior zaczął grać o świcie w piłkę. W siódmym miesiącu ciąży była bardzo zaokrąglona, ale nie przejmowała się wyglądem. ‒ Odczucia co do dzisiejszego wieczoru? ‒ Koszmarne. Ale jestem też podekscytowana. Miała wystąpić z ojcem na scenie Carnegie Hall. ‒ Dopóki tam będziesz, dam sobie radę. ‒ Chcę, żebyś się tym cieszyła. ‒ Zwłaszcza że to prawdopodobnie mój ostatni występ na bardzo długi czas. Rozległ się dzwonek do drzwi apartamentu. Talos jęknął. ‒ Założę się, że to twoja matka. Rodzice Amalie, którzy pobrali się ponownie sześć miesięcy po ślubie córki, zatrzymali się w tym samym hotelu. ‒ Udawajmy, że nas nie ma. ‒ I tak się zorientuje. ‒ No to udamy, że śpimy. – Uśmiechając się, zsunęła dłoń na jego bokserki i rozpięła guzik. – Weź mnie do łóżka, książę. Pocałował ją w szyję. ‒ To sama przyjemność. Tłumiąc śmiech, poszli na palcach do sypialni, wsunęli się pod kołdrę, a potem bardzo długo udawali, że śpią.
Tytuł oryginału: Talos Claims His Virgin Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Lim ited, 2015 Redaktor serii: Marzena Cieśla Oprac owanie redakc yjne: Marzena Cieśla Korekta: Hanna Lac howska © 2015 by Mic helle Smart © for the Polish edition by HarperC ollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukc ji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek form ie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozum ieniu z Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie postac ie w tej książc e są fikc yjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzec zywistych – żywych i umarłych – jest całkowic ie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życ ie są zastrzeżonym i znakam i należąc ym i do Harlequin Enterprises Lim ited i zostały użyte na jego lic enc ji. HarperC ollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należąc ym do HarperC ollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właścic iela. Ilustrac ja na okładc e wykorzystana za zgodą Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperC ollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harlequin.pl ISBN 978-83-276-3030-8 Konwersja do form atu MOBI: Legim i Sp. z o.o.
Spis treści Strona tytułowa Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Epilog Strona redakcyjna