MAREK KRAJEWSKI1 Z cyklu Edward Popielski2 073 ARENA4 SZCZURÓW5 Czy można dla ocalenia1 własnego życia zabić2 niewinnych ludzi?3 Wem jemals eine in di...
9 downloads
29 Views
1MB Size
1 2 3
4
5
MAREK KRAJEWSKI Z cyklu Edward Popielski 07
ARENA SZCZURÓW
1 2 3
Czy można dla ocalenia własnego życia zabić niewinnych ludzi?
1 2 3 4
Wem jemals eine in die Sackgasse getriebene Wanderratte mit dem gellenden Kriegsschrei ihrer Art ins Gesicht gesprungen ist, wird wissen, was ich meine.
5 6 7
Konrad Lorenz, Das sogenannteBose. Zur Naturgeschichte der Aggression
8 9
10
11
12
Każdy, komu kiedykolwiek szczur wędrowny, zapędzony w ślepy zaułek, skoczył do twarzy z dzikim, charakterystycznym dla swego gatunku okrzykiem wojennym, wie dobrze, o czym mówię.
13
14
Konrad Lorenz, Tak zwane zło
1
PROLOG
LATEM 1948 ROKU ZMARŁY W DARŁOWIE w tragicznych okolicznościach 3 dwie prostytutki. Zostały one dotknięte rzadką i straszliwą przypadłością. Jej 4 symptomy pojawiły się krótko po tym, jak sprzedały one swe ciała żądzy nie5 znanego im wcześniej mężczyzny. Obie przez owego klienta zostały w trakcie 6 stosunku pogryzione. Jedną z nich mój mąż – wtedy jeszcze narzeczony – zbadał 7 dopiero po jej śmierci. Druga, ze względu na wstydliwe okoliczności nabycia 8 owej choroby, zgłosiła się na leczenie zbyt późno i już nie było dla niej ratunku. 9 Na podstawie zewnętrznych oględzin obu pacjentek Rafał stwierdził zaczer10 wienienia, wybroczyny, pęcherze i wodniste, szarobrązowe z nich wysięki. 11 Skóra na palcach rąk i nóg oraz na nosie i małżowinach usznych była sinoczar12 na, dotknięta martwicą. Już po pierwszej sekcji zwłok mój mąż ujrzał pod mi13 kroskopem w pobranym materiale charakterystyczne paciorki, tak zwane 14 streptokoki. Diagnoza była niemal oczywista – posocznica paciorkowcowa, 15 która u obu kobiet mogła się rozwinąć po ugryzieniu przez ich klienta określo2
nego przez drugą z nich jako „wyjątkowo odrażający i cuchnący”. 2 Pospólstwo, zawsze tak żądne sensacji, przeinaczyło to rozpoznanie na za3 trucie jadem trupim, a sprawcę na trupojada. Tę plotkę powtarzano sobie z ust 4 do ust w całym powiecie sławieńskim i budowano na temat motywacji mor5 dercy rozmaite, często fantastyczne, hipotezy. Był on rzekomo cmentarnym 6 wampirem, który wygrzebywał zwłoki z grobów, by je potem kąsać. Po7 wszechnie i głośno dorabiano mu legendę więźnia hitlerowskiego obozu, który 8 tamże skosztował ludzkiego mięsa i już nie mógł się bez niego obejść. Po cichu 9 natomiast robiono z niego kanibala z Ukrainy, który doświadczył w latach 10 trzydziestych straszliwego głodu i żywił się ciałami zmarłych. Milicja była bez11 radna. Na miasto padł strach. Nierząd upadał. Na darłowskich ulicach nie 12 uświadczyłbyś samotnej kobiety. 13 Pojawiła się też plotka natury parapsychicznej. Rzekome zatrucie jadem tru14 pim miało być skutkiem klątwy rzuconej na mieszkanki Darłowa przez Niemki 15 brutalnie zgwałcone i zamordowane przez Sowietów na początku 1945 roku w 16 urządzonym w szkole prowizorycznym miejskim lazarecie. Jak to często bywa 1
5
w wypadku społeczeństw prymitywnych i zabobonnych, to ostatnie wyjaśnie2 nie cieszyło się u naszych rodaków rozległą popularnością. Niewiasty w każ3 dym wieku z przerażeniem szukały na swych ciałach liszajów, bąbli i ran wy4 palonych rzekomo niemiecką klątwą. W wielkiej liczbie tłoczyły się w mężow5 skim gabinecie mieszkanki miasta i okolicznych wsi. Pokazywały mu najmniej6 sze, niegroźne nawet wysypki. Raz była u niego dziewczynka, u której stwier7 dził ewidentne ugryzienia pluskiew, na co matka dziecka – której pewność sie8 bie była godna lekarskiego dyplomu – zażądała leczenia trupiego jadu, jako 9 „uroku zadanego dziecku przez zły język Niemry”. Kiedy mój mąż odesłał ją do 10 znanej szeptuchy z Białego Boru, kobieta szpetnie go zwyzywała i kazała mu 11 wynosić się do Palestyny. Dziesięć lat później z radością obydwoje spełniliśmy 12 jej zalecenie. 13 Tylko nieliczni w naszym mieście nie wierzyli w niemiecką klątwę. Do nich 14 należał przyjaciel męża, nauczyciel łaciny i matematyki w darłowskim liceum, 15 profesor Antoni Hrebecki. Tak naprawdę był on świetnie wykształconym 16 przedwojennym lwowskim policjantem (z doktoratem!) i nazywał się Edward 1
6
Popielski. Zgodnie z nawykami swej poprzedniej profesji i za podszeptem swej 2 dociekliwej natury rozpoczął energiczne śledztwo w sprawie trupojada. Ale 3 zanim to uczynił, stał się w naszym mieście sławny z zupełnie innego powodu. 1
4
(Fragment książki Mary Gordon Wilno – Darłowo – Tel Awiw. Wspomnienia o 6 moim mężu doktorze Rafale Gordonie, Jerozolima – Kraków: Wydawnictwo Dabar, 7 2014, s. 3 7). 5
7
1
Darłowo, lipiec – wrzesień 1948
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, czerwiec 1948 2
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, październik 1948
1
MAŁGOSIA NIE WIEDZIAŁA, że ten wieczór zmieni w jej życiu wszystko. Że 3 sprawi, iż widok własnej twarzy w lustrze długo będzie wywoływał u niej od4 ruch wymiotny. Tymczasem nic nie zapowiadało tego wstrząsu. Szesnastoletnia 5 licealistka cieszyła się pierwszym dniem wakacji bezpiecznie otoczona silnymi 6 ramionami Jerzego. 7 Siedzieli w milczeniu na niewielkim pagórku obok darłowskiej wieży ciśnień, 8 nasłuchując odgłosów spod plebanii kościoła Świętej Gertrudy. Tam to bowiem 9 proboszcz parafii ojciec Damian Tyniecki, zawołany kibic i propagator sportu, 10 nakazał wywiesić głośnik kukuruźnik, z którego szła relacja meczu piłkarskiego 11 Dania – Polska. Ojciec Tyniecki i jego parafianie, licznie zgromadzeni pod ple12 banią, wpadali w coraz większą złość i osłupienie. Polscy zawodnicy przegry13 wali zero do siedmiu i nic nie wskazywało, by mieli strzelić choćby jednego go14 la. 15 Małgosia i Jerzy nie doczekali się aplauzu, którym by powitano honorową 16 bramkę dla Polski. Zamiast niego spod plebanii doszedł ich przeciągły jęk za2
wodu. Powietrze przeszyły ostre gwizdy. 2 – Chyba osiem zero – szepnął Jerzy. 3 Jego słowa potwierdziła grupa mężczyzn, która kilka minut później zjawiła się 4 w pobliżu wieży ciśnień. Przybyli rozsiedli się na rozłożonych derkach, wycią5 gnęli piwo i papierosy, po czym zaczęli głośno i wulgarnie złorzeczyć na „pa6 tałachów, którzy dostali w dupę osiem jajo”. Towarzyszący im synowie, znu7 dzeni tym narzekaniem, szybko zajęli się rozbijaniem nielicznych ocalałych szyb 8 w pobliskim, zrujnowanym budynku. 9 – Patrzta no, jakim mój Franuś będzie dobrym strzelcem! – wykrzyknął jeden 10 z mężczyzn, wskazując palcem grubego chłopaka, który trafił w trójkąt szkła w 11 samym rogu okna. – Żeby te niezguły tak dzisiaj strzelali, jak on trafia w okien12 ka! 13 – Skubany! – wyraził podziw dla celności Franusia kolega ojca. 14 – Słuchaj no, Kazik – do dumnego rodzica zwrócił się inny kolega. – Nie daj 15 chłopakowi niszczyć... To przecie nasze wszystko... Państwowe, wspólne zna16 czy... 1
10
– Nasze to są Wilno i Lwów – zaperzył się Kazik. – A to nie nasze, to szwab2 skie, kurwa twoja mać! 3 – A to ładnie, panie Socha, tak pozwalać synowi na brewerie – rozległ się do4 nośny, dobrze znany Małgosi głos. – Ładnie to tak go jeszcze zachęcać! Do nauki 5 raczej niech go pan zachęca, by nie skończył jak starszy! Pański Józek to już pa6 tentowany drugoroczniak! 7 Przed grupą półpijanych kibiców stał łysy postawny mężczyzna w jasnym 8 letnim garniturze. Zdjął kapelusz, powiesił go na ułamanej gałęzi drzewa i – 9 stojąc w rozkroku – piorunował wzrokiem Kazimierza Sochę. Ten wstał i zaczął 10 się gęsto tłumaczyć. 11 – Kto to jest? Znasz go? Skąd on się tu wziął? – zarzucił Małgosię pytaniami 12 Jerzy. 13 Dziewczyna w odpowiedzi zerwała się na równe nogi i w jednej chwili znik14 nęła za wieżą ciśnień. Jerzy dołączył do niej po chwili, prowadząc rower, na 15 którego kierownicy dyndał niewielki plecak. 1
16 11
– Fajny rower – szepnął wysoki chudy nastolatek, który siedział z dwoma 2 kolegami w krzakach nieopodal. – To adler... 3 – Zobacz, jakie ma grube opony. – Krępy, mocno zbudowany kolega chu4 dzielca położył mu rękę na ramieniu. – Schowaj się, bo nas zobaczą, a tak to 5 może ruchać się będą i se popatrzymy tak jak kiedyś... 6 – Ma przerzutkę nawet – powiedział trzeci, chowając się za plecami chudego. 1
7
– Dobrze, że mnie nie zauważył – wydyszała Małgosia. – To mój profesor. 9 Łacinnik i matematyk! To też kibic, pewnie był pod plebanią i słuchał transmi10 sji... 11 – Nic by się nie stało, jakby cię zauważył, są wakacje przecież, nie możesz 12 pójść na spacer z kolegą? – Jerzy wypowiedział te słowa bardzo szybko, po 13 czym pochylił się nad Małgosią i pocałował ją w usta. 14 – Nic nie rozumiesz – wypaliła, wyrywając mu się dziewczyna. – Jestem jego 15 najlepszą uczennicą. On mówi, że mam umysł jak kryształ. Że jestem przykła16 dem, wzorem... Nazywa mnie Ateną... Mój brat mówi, że on nienawidzi So8
12
wietów... Że zna leśnych... On nie może widzieć, jak leżę na trawie ze starszym 2 od siebie mężczyzną! To przecież nie uchodzi! 3 Umilkła. Jerzy uśmiechał się drwiąco. Stał na szeroko rozstawionych nogach 4 w rozpiętej koszuli. Jego świeżo wypastowane oficerki błyszczały jak lustro. 5 – Ty się chyba zakochałaś w tym dziadku – wycedził. 6 Małgosia w odpowiedzi chwyciła swego narzeczonego za głowę i przycią7 gnęła ku sobie. 8 – Patrz, jak się liżą – szepnął wysoki chudy chłopak. 9 Jerzy podciągnął sukienkę Małgosi i oparł dłonie na jej pośladkach. Włożył 10 palec pod gumkę od majtek i zaczął je sprawnie zsuwać. Po chwili znalazły się 11 one nad samymi kolanami dziewczyny. 12 – Zaraz ją zaszpuntuje – szepnął znawca rowerów i rozpiął sobie rozporek. 13 Nie sprawdziły się jego słowa. Małgosia – zarumieniona i drżąca – odsunęła 14 się od Jerzego. 15 – Muszę już iść, kochany – powiedziała, podciągając majtki. – Daj mi, co masz 16 dać, i idę! Muszę! Przepraszam! Nie mogę! Jeszcze nie teraz! 1
13
Dwudziestoletni Jerzy ledwo nad sobą panował. Jęknął głośno i oparł się 2 plecami o wieżę ciśnień. Oddychał głęboko, przyłożywszy płonący policzek do 3 chropawego muru. Małgosia stała niezgrabnie oparta o nieotynkowane cegły i 4 wpatrywała się w swoje buty. 5 Jerzy wręczył jej plecak i wsiadł na rower. 6 – Rozlep wszystko, gdzie trzeba – polecił sucho. – Na płotach, murach i tak 7 dalej. Klej jest w środku... 8 – Nie odprowadzisz mnie nawet do domu? – zapytała dziewczyna. 9 Nie odpowiedział i nadepnął na pedały. Po sekundzie zniknął. 10 Zza krzaków wyszło trzech nastolatków. Patrzyli na Małgosię bez słowa z 11 przymilnymi uśmiechami. Chudy rozpiął guzik swej koszuli, krępy zaciskał 12 pięści, a znawca rowerów zaszedł ją z boku. Wszyscy trzej mieli rozpięte roz13 porki. 14 Był pogodny sobotni wieczór 26 czerwca 1948 roku. 1
15
*
* 14
*
EDWARD POPIELSKI dochodził już do darłowskiego Rynku, kiedy się zorien2 tował, że nie ma na głowie kapelusza. Właśnie stał w kolejce do wózka, z któ3 rego cukiernik Rabe sprzedawał lody śmietankowe, kiedy poczuł, jak strużka 4 potu wpływa mu za kołnierz koszuli. Nie powinna była tam się dostać, bo 5 normalnie wchłonęłaby ją wewnętrzna tasiemka kapelusza. Wtedy zrozumiał, 6 że jego letni stetson wisi na ułamanym konarze drzewa. Zostawił go tam, gdy 7 wytykał niejakiemu Kazimierzowi Sosze brak właściwej rodzicielskiej reakcji, 8 jaką ten winien był okazać wobec chuligańskich wybryków syna. 9 Popielski opuścił kolejkę, choć przed nim były tylko dwie osoby, i szybkim 10 krokiem ruszył w stronę skweru koło wieży ciśnień. Za nim biegły rubaszne 11 nawoływania pomocnika pana Rabego: „Lody, lody dla panny młodej, dla pana 12 młodego – kija dębowego!”. W myślach przeklinał niepotrzebną połajankę, jaką 13 urządził temu zapijaczonemu rybakowi Sosze. Jedynym jej usprawiedliwieniem 14 – wątpliwym zresztą – była chęć odreagowania złości, jaką w Popielskim 15 wzbudziła żałosna przegrana polskich piłkarzy, wśród których grał jego krajan 16 Kazimierz Górski. Upomnienie, jakiego udzielił, zaangażowało jego uwagę bel1
15
fra na tyle mocno, że zapomniał o swym kapeluszu, który niedawno nabył od 2 duńskiego marynarza za niemałą kwotę. To nakrycie głowy było łakomym ką3 skiem dla złodzieja i Popielski nie miał już nadziei, że jeszcze je ujrzy. 4 Rzeczywiście, kiedy dotarł już do skweru i do drzewa, pod którym stał, 5 upominając Sochę, ujrzał pustą gałąź. Rozejrzał się wokół i poczuł chłód na 6 karku. Jeszcze raz przeklął swoją belferską chęć naprawiania świata. Kapelusz 7 leżał kilka metrów dalej. Był zdeformowany i wdeptany w błoto. 8 Nauczyciel podszedł i podniósł wytworny wyrób kopenhaskiej firmy Cæsar 9 Bjarnhus. Usiłował go wygładzić i na nowo uformować. Okazało się to trudne. 10 Najpewniej Franuś miał nie tylko celne oko, ale i ciężką nogę. 11 I wtedy Popielski usłyszał jęk, który się rozległ gdzieś koło wieży ciśnień. 12 Wciąż trzymając kapelusz w ręce, ruszył w tamtą stronę szybkim krokiem. 13 Okrążył wieżę i po raz drugi tego wieczoru poczuł zimny dreszcz. Ale teraz 14 reakcja jego organizmu była naprawdę uzasadniona. To, co ujrzał, nie było głu15 pim rozdeptanym kapeluszem. 16 Małgosia leżała na wznak. Jej nagie ciało było zaczerwienione w kilku miej1
16
scach – tam gdzie ją trafiły kułaki napastników. Jakiś wyrostek bez koszuli klę2 czał na wysokości jej głowy. Kolanami ściskał z obu stron jej mokre od łez po3 liczki, a muskularnymi ramionami wgniatał w ziemię jej ręce. Drugi wyrostek 4 siedział na jednej nodze ofiary i oburącz zatykał jej usta. Jego dłonie były mokre 5 od krwi i śliny. Drugą nogę Małgosi trzymał trzeci z nich. Lewą dłonią odginał 6 w bok kolano dziewczyny, prawą zaś niewprawnie manipulował przy rozpor7 ku, usiłując wejść w jej ciało. 8 Popielski wydał z siebie zwierzęcy ryk. Napastnicy unieśli głowy. Porzucili 9 dziewczynę i poderwali się na równe nogi. Stali w rozkroku i patrzyli spode łba 10 na człowieka, który pozbawił ich uciechy. 11 Małgosia z trudem wstała, trzymając się ściany wieży. Zasłaniała łono roz12 dartą sukienką. Usiłowała iść, ciągnąc za sobą drżące nogi pokryte licznymi 13 otarciami. Podarte majtki wisiały u lewej kostki. 14 – Jesteście z Cisowa? – zapytał spokojnie Popielski. 15 To nieoczekiwane pytanie zadane zwykłym tonem wprawiło ich w osłupienie. 16 Szczęki rozwarły się im powoli. 1
17
O to chodziło. Dezorientacja odbiera czujność. Popielski zamachnął się. Jego 2 pięść trafiła w czoło gwałciciela. Poczuł przenikliwy ból w knykciach. Cios był 3 tak silny, że wyrostek upadł na plecy. Nad oczodołem pomiędzy strąkami tłu4 stych lepkich włosów pojawiło się zaczerwienienie. Popielski doskoczył do le5 żącego i uniósł nogę. Obcasem trafił go w szyję. 6 Zaszeleściły gałęzie krzaków. Mężczyzna kątem oka ujrzał, jak znikają za nimi 7 dwaj napastnicy. Trzeci wstał i – patrząc na Popielskiego z nienawiścią – pobiegł 8 na słaniających się nogach za kompanami. Charczał przy tym i trzymał się 9 dłońmi za grdykę. 10 Popielski nie gonił ich. Zapadł już zmierzch i nie zamierzał się zapuszczać na 11 teren dobrze znany chuliganom. Sięgnął po plecak Małgosi, aby jej go podać. 12 Wtedy wysypały się z niego ulotki. WITOLD PILECKI – POMŚCIMY – ten napis 13 był odbity od szablonu na każdej z ulotek. Czym prędzej wcisnął je z powrotem 14 do plecaka. 15 – Ubrałaś się!? – zawołał. – Mogę się odwrócić? 16 Odpowiedziała mu cisza. Wolnym krokiem podszedł do budynku wieży. 1
18
Dziewczyna klęczała i w półmroku wykonywała jakieś dziwne ruchy rękami. 2 – Nie zdążyli mnie zhańbić, panie profesorze! – szepnęła i się rozpłakała. 3 Dwa krwiaki nabrzmiewały pod jej oczami, a z nosa wypłynęła strużka krwi. 4 Popielski przykrył ją swoją marynarką. I wtedy dopiero zauważył, że dziew5 czyna usiłuje doprowadzić do ładu jego rozdeptany kapelusz. 1
6
*
*
*
POCAŁUNEK W USTA WYRWAŁ GO ZE SNU. Otworzył oczy i usłyszał zegar 8 wybijający północ. A potem już nic nie widział. Puszyste pachnące włosy roz9 sypały się po jego twarzy. Pomiędzy wargami poczuł zwinny szybki język. 10 Przesunął dłońmi po gładkiej skórze siedzącej na nim kobiety. Opuszki jego 11 palców oparły się na miękkiej krzywiźnie bioder i pośladków. Poczuł jej wargi 12 na włosach pokrywających jego mocną szeroką pierś. 13 – Niespodzianka? – zapytała kobieta cicho. – Ładne przebudzenie? 14 Delikatne dłonie głaskały jego uda. Szarpały nim dreszcze – jak małe elek7
19
tryczne wyładowania. Podskakiwał przy każdym jej pocałunku. Zaczął ciężko 2 oddychać. Ostatni raz posiadł kobietę dwa lata temu – krótko po swoich sześć3 dziesiątych urodzinach. 4 – Dziękuję – szepnęła, unosząc głowę znad jego brzucha. – Za to, że uratowa5 łeś moją siostrę! 6 Tak, to jest siostra Małgosi Krystyna. Piękna trzydziestoletnia kobieta. Przy7 chodziła do niego na wywiadówki. Kłaniała mu się z daleka na ulicy. Zawsze z 8 przyjaznym lub zalotnym uśmiechem. Plotkowano o niej, pożądano jej. I teraz 9 ona go pieści. 10 Nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Musiał się przekonać, że nie śni. 11 Nie panował nad sobą. Nie potrafił powstrzymać swej siły. Chwycił ją za 12 włosy i pociągnął w dół. Odchyliła się. Zobaczył wtedy jej twarz. Tak, to była 13 ona. Siedziała na nim – nieco wygięta pod wpływem jego uścisku i mocnego 14 szarpnięcia. Tak, Krystyna, siostra Małgosi. 15 – Chcesz być brutalny? 16 Wysyczał coś w odpowiedzi spomiędzy zaciśniętych warg. 1
20
1 2
– Zrób to! Zrób! – jęknęła. Chciał być brutalny. I zrobił to.
21
1
Darłowo, lipiec – wrzesień 1948
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, czerwiec 1948 2
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, październik 1948
ZARAZ POZNA NAJGORSZE TAJEMNICE. Wszystkiego się dowie o wstydli2 wych i potwornych czynach dokonanych w tym nadmorskim mieście przez 3 własnego ojca. 4 A może powinien zawrócić i nie iść na spotkanie ze starym kapłanem? Może 5 okrutny sekret, jaki pozna, nie jest mu do niczego potrzebny? Może lepsza jest 6 słodka i spokojna niewiedza? 7 Takie właśnie myśli męczyły profesora filozofii Wacława Remusa, kiedy biegł 8 brzegiem Wieprzy z Darłówka do Darłowa. Całą mocą swego umysłu usiłował 9 wytłumić wewnętrzne drżenie, jakie odczuwał w oczekiwaniu na mroczną 10 prawdę. 11 Sama natura pomogła mu oderwać się na chwilę od gryzącego niepokoju. 12 Dwie młode kobiety napinały mięśnie ud i pośladków na nowoczesnych sta13 nowiskach do ćwiczeń atletycznych, rozstawionych wzdłuż rzeki. Ich widok 14 odwiódł myśli mężczyzny od rodzinnych sekretów. Pomachał dziewczętom i 15 uśmiechnął się do nich przyjaźnie. Zareagowały spojrzeniami, w których roz16 bawienie mieszało się z obojętnością. Najlżejszym nawet gestem nie odpowie1
działy na jego pozdrowienie. Remusowi natychmiast wrócił filozoficzny nastrój. 2 Rozczarowanie jest cieniem życia – pomyślał – i rzecz w tym, by ten cień polu3 bić. 4 Wiedział, że zaraz czeka go naprawdę wielkie rozczarowanie, którego może 5 nigdy nie zaakceptuje. 6 Uwielbiał taką pogodę – ciepły wrześniowy dzień na środkowym wybrzeżu. 7 Kochał lekki wiatr, szeleszczący wysokimi trawami na wydmach, i leniwe fale 8 Bałtyku, w których rano pływał. Prawie wakacje, jak to słusznie zauważyła 9 sprzedawczyni w sklepie obok rozsuwanego mostu, gdzie pięć minut wcześniej 10 Remus kupował napój izotoniczny. 11 – Nie idzie pani na plażę, pani Kasiu? – zapytała wtedy znajomej. – Mamy w 12 końcu lato bez turystów! 13 Natychmiast złapała się za usta, kiedy spostrzegła, że następna osoba w ko14 lejce, turysta przecież, wszystko słyszała. Spojrzała na Remusa z przepraszają15 cym uśmiechem. Odwzajemnił się wyrozumiałym skinieniem ogolonej na łyso 16 głowy i powiedział do sprzedawczyni: 1
24
– Nie jestem turystą, ale raczej detektywem. 2 Nie myślał teraz ani o swym niepotrzebnym wyznaniu w sklepie, ani o zdzi3 wionym spojrzeniu kobiety. Biegł równo przez dziesięć minut skupiony wy4 łącznie na arii Cezara z pierwszego aktu opery Vivaldiego Katon w Utyce. Mi5 nąwszy grupę umundurowanych uczniów ze szkoły morskiej, którzy właśnie 6 rozpoczęli rok szkolny, wbiegł na Wyspę Łososiową. Znalazł się tam wśród 7 młodych matek, które spacerowały z wózkami, oraz niemieckich emerytów, 8 którzy dzielnie ćwiczyli na urządzeniach gimnastycznych, takich samych jak te 9 nad Wieprzą. Dowodził nimi trener z gęstymi włosami kładącymi mu się na 10 karku i z kolczykiem w uchu. Ależ tu się we wrześniu tego Wehrmachtu na11 zjeżdżało – pomyślał i zły na siebie za ten agresywny komentarz, który z po12 wodu uogólnienia był niegodny filozofa, wykonał szybko kilka ćwiczeń roz13 ciągających. Potem usiadł na ławce i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze pięć minut 14 do umówionego spotkania. Z plecaka wyjął stary zeszyt w twardej czarnej 15 okładce, na której rogach lśniły zardzewiałe blaszki zabezpieczające je przed 16 zagięciem. Na pierwszej stronie okładki naklejona była pożółkła metryczka, taka 1
25
jak te, na których uczniowie zwykle wpisują imię, nazwisko, klasę i nazwę 2 przedmiotu. Zamiast tych wszystkich informacji widniała tam duża rzymska 3 trójka i osobliwy podpis „Edward Popielski, zbrodniarz”. 4 Trzeci tom wspomnień jego ojca. Dzieło nadzwyczaj monotonne. Po wpro5 wadzeniu: „Zdarzyło się w Darłowie Anno Domini 1948”, cały zeszyt był wy6 pełniony trzyzdaniową figurą logiczną, zwaną sylogizmem. 1
7 8 9
10
Święty Jan twierdzi, że istnieje taki grzech, który natychmiast na sprawcę sprowadza śmierć. Ja wciąż nie mogę umrzeć. Czyżbym go nie popełnił?
11
I TAK LINIJKA PO LINIJCE, przez kilkadziesiąt stron, wszędzie tylko te trzy 13 zdania – aż do samego końca. Nic więcej. Zagadkowe wspomnienia, nad któ14 rymi Remus łamał sobie głowę przez lata. Które go niegdyś skłaniały do co15 rocznych wakacji w Darłowie. Skutek poznawczy był żaden, natomiast efekt 16 emocjonalny bardzo wymierny. Przez te dwadzieścia lat gród króla Eryka stał
12
26
się jego drugą – po Wrocławiu – małą ojczyzną. Na początku Remus przyjeżdżał 2 tam, by tropić ślady ojca i jego wyimaginowanej zbrodni. Kiedy już wytropił 3 wszystko, co mógł – czyli bardzo niewiele albo nic – spędzał tutaj z żoną każdy 4 urlop. Nie tyle wołała go tutaj pamięć ojca, ile przyzywały szerokie plaże, czyste 5 morze, zabytki przeszłości, a nade wszystko – jedyny w swoim rodzaju smak 6 bałtyckiego łososia. 7 We wrześniu 2013 roku Wacław Remus znów powrócił do swego dawnego 8 śledztwa w sprawie ojcowskiej zbrodni. Dwadzieścia lat daremnych poszuki9 wań, a teraz wszystko stanie się jasne. Za parę chwil otrzyma właściwy tom 10 wspomnień i wreszcie pozna historię ojcowskiego pobytu w tym nadmorskim 11 mieście tuż po wojnie. Zrozumie w końcu sens monotonnego wyznania czło12 wieka szarpanego wyrzutami sumienia. 1
13
14
*
*
*
FILOZOF INACZEJ SOBIE WYOBRAŻAŁ ojca Ambrożego. Trzy tygodnie temu 27
we Wrocławiu Remus odebrał telefon i usłyszał głos, który brzmiał tubalnie, 2 mocno i dostojnie. Pierwsze słowa były ceremonialne i wyszukane. 3 – Jestem depozytariuszem trzeciego tomu wspomnień pańskiego ojca. Nie 4 tego tomu, który pan pewnie posiada i który został zapisany tylko jednym, bo5 lesnym i zakamuflowanym wyznaniem. Ja mam prawdziwe zapiski, przeraża6 jącą historię upokorzeń, jakim poddano pańskiego ojca... W roku 1970 ukończył 7 ten tom. Trzy lata później w obawie przed światem i Bogiem powierzył mi go na 8 przechowanie. Oto nadszedł czas, bym panu przekazał te memuary. Zgodnie z 9 jego wolą czterdzieści lat po ich napisaniu. 10 Remus, przywołując tamtą telefoniczną rozmowę, wyobrażał sobie, że za11 konnik obdarzony takim mocnym głosem będzie potężnym, powolnym męż12 czyzną o wielkich dłoniach i dużym brzuchu ciasno opiętym przez habit. Tym13 czasem ojciec Ambroży był szczupłym staruszkiem, niewysokim i ruchliwym, a 14 habitu nie nosił wcale. Miał na sobie szare spodnie ze starannie zaprasowanym 15 kantem, kraciastą koszulę z krótkim rękawem i sandały, w których tkwiły ko16 ściste stopy – i tu Remus nieco się skrzywił – obleczone w skarpetki z góralskim 1
28
wzorem. 2 Stary kapłan też inaczej wyobrażał sobie profesora filozofii. Nie oczekiwał 3 oczywiście kogoś ubranego w garnitur, ale obcisłe krótkie spodnie do biegania i 4 podkoszulek, z którego wystawały umięśnione ramiona i łysa głowa, a zwłasz5 cza tatuaż na prawym ramieniu – rzymski orzeł i napis Senatus populusque Ro6 manus1 – mocno skonfundowały, a nawet rozzłościły zakonnika. 7 – Nie odziedziczył pan po nim dobrego smaku – powiedział kwaśno na po8 witanie. – Profesor Antoni Hrebecki zawsze był nienagannie ubrany. Ale podo9 bieństwo między panem i ojcem jest uderzające... 10 Remusa nie zdziwiło ani fałszywe nazwisko, pod jakim ojciec ukrywał się w 11 Darłowie, ani przygana, która właśnie została udzielona jego synowi. 12 – Rzeczywiście odziedziczyłem po nim podobnie gęstą fryzurę. – Uśmiechnął 13 się lekko i przesunął dłonią po lśniącej od potu głowie, ten wymuszony dowcip 14 nie zamazał jednak zdenerwowania w jego głosie. – I jeszcze kilka innych cech. 15 Poza tym to ojciec zaproponował ten park jako miejsce spotkania. A ja mam na 1
1
- senat i lud/naród rzymski. 29
sobie strój, jaki zawsze noszę w parku, bo w parkach zawsze biegam. Nie je2 steśmy na plebanii. A teraz poproszę uprzejmie ojca o ostatni tom wspomnień 3 Edwarda Popielskiego. Fanfary, kwiaty i garnitury będą później. 4 Franciszkanin spiorunował go wzrokiem i usiadł na brzegu ławki – jak naj5 dalej od swojego rozmówcy. 6 – Ojciec pański, profesor Antoni Hrebecki vel Edward Popielski, był moim 7 nauczycielem łaciny i matematyki w darłowskim liceum w roku szkolnym 8 1947/1948. Nigdy już później nie miałem tak znakomitego mentora. Był on i jest 9 wciąż dla mnie wzorem. Proszę swoim aroganckim zachowaniem nie rzucać 10 cienia na jego pamięć! 11 Remus uśmiechnął się lekko. 12 – Dostanę ten tom czy też proponuje mi ojciec dyskusję na temat, czy prze13 szłość poddaje się oddziaływaniu teraźniejszości? 14 Kapłan popatrzył ironicznie na owłosione nogi Remusa. 15 – Sześćdziesięciolatek w obcisłych majtkach nie jest dla mnie partnerem do 16 jakiejkolwiek dyskusji! 1
30
– Mam lat pięćdziesiąt siedem, tak dla ścisłości. I jeśli mój strój jest jakąś 2 przeszkodą w długiej rozmowie z ojcem, to nie ukrywam, że odczuwam ulgę... – 3 Uśmiechnął się sztucznie. – Ale już przestańmy, proszę, wojować... Przejdźmy 4 ad rem2. 5 – Ad res. – Po raz pierwszy na twarzy duchownego pojawiło się jakieś inne 6 uczucie niż irytacja. – Bo mam dla pana trzy rzeczy. Najpierw dam panu ten tom 7 wspomnień. Druga rzecz to przekład łacińskiego dzieła jakiegoś renesansowego 8 humanisty, niejakiego Marcusa Baldianusa pod tytułem O ludzkim okrucieństwie. 9 Ten traktat został gdzieś tutaj znaleziony przez pańskiego ojca, a potem przez 10 niego przetłumaczony. Ta praca urozmaicała mu, jak mawiał, zimowe wieczory 11 w Darłowie, kiedy wiatr od morza jest tak silny, że prawie przewraca ludzi... 12 Osiemdziesięcioletni na oko ojciec Ambroży urwał, jakby chciał zaczerpnąć 13 tchu. Choć był w podobnym wieku jak Niemcy wykonujący właśnie wyrzuty 14 ramion, na pewno nie wytrzymałby tempa dziarskiej komendy „ein, zwei, drei”, 15 wykrzykiwanej przez ich trenera. 1
2
- do rzeczy. 31
– A trzeci zeszyt? – Remus nie wytrzymał milczenia. 2 – Ten trzeci zeszyt to oryginał wspomnianego dziełka... 3 Znów zapadło milczenie. Ojciec Ambroży otwierał usta i zaraz je zamykał, 4 jakby mu do głowy wciąż przychodziły niewłaściwe słowa, których chciał 5 oszczędzić swemu rozmówcy. 6 – Tylko rok mnie uczył pański ojciec – szepnął. – Tylko rok... Wymagający i 7 jednocześnie wyrozumiały. Suaviter in modo, fortiter in re3, tak zawsze powta8 rzał... Łysy, wysoki i postawny mężczyzna. Zawsze w garniturze, na palcu sy9 gnet z onyksem, na którym był wygrawerowany dziwny znak. Szeptaliśmy z 10 kolegami, że profesor Hrebecki należy do tajnej organizacji niepodległościowej. 11 Niestety, te szepty usłyszała pewna kanalia, ubowski szpicel... – Ojciec Ambroży 12 urwał, Remus wstrzymał oddech. – Proszę, daję to panu. – Zakonnik otrząsnął 13 się ze wspomnień i wręczył profesorowi zeszyt w takiej samej okładce jak ta, 14 która chroniła tom już będący w jego posiadaniu. – Z tego się pan wszystkiego 15 dowie. O darłowskim pobycie swojego ojca, o makabrycznych zbrodniach w 1
3
- w czynie mocno, łagodnie w sposobie. 32
naszym mieście i o torturach, jakim był poddany... 2 Remus zaczął gorączkowo przerzucać kartki. 3 – A oto druga rzecz, polski przekład dziełka Baldianusa. – Franciszkanin po4 dał rozmówcy jeszcze jeden zeszyt. – Mam jeszcze łaciński oryginał. Wydanie go 5 panu profesor obwarował jednym jedynym warunkiem. Musi pan odpowie6 dzieć na pytanie. Jeśli pańska odpowiedź będzie zgodna z tą, której oczekiwał 7 Popielski, to pójdziemy zaraz do mnie i dołożę panu do kompletu ten łaciński 8 oryginał. Pańska odpowiedź może być „tak” lub „nie”. Niczego innego nie 9 mogę od pana usłyszeć... Może się pan długo zastanawiać i udzielić mi odpo10 wiedzi jutro lub później... 11 Remus nie panował nad sobą. Cały drżał – i z lęku przed prawdą o ojcu, i od 12 wiatru, który przenikał przez jego wysychającą już koszulkę. Był tak zaafero13 wany wspomnieniami, że nie miał czasu nawet się zastanowić nad ostatnimi 14 słowami kapłana. 15 – Proszę mi zadać to pytanie! – powiedział machinalnie. 16 Staruszek wyjął z portfela kartkę, starą i zapisaną – co natychmiast Remus 1
33
rozpoznał – spiczastym kaligraficznym pismem ojca. 2 – Cytuję. „Czy można dla ocalenia własnego życia zabić wielu niewinnych 3 ludzi? Czy można?”. Koniec cytatu. Tak brzmi pytanie. Mam je powtórzyć? 4 – Nie – odparł Remus, przewracając kartki zeszytu. 5 – Nie powtarzać? 6 – Moja odpowiedź brzmi „nie”! – Filozof wstał z ławki. – Nie można zabić ani 7 jednego niewinnego człowieka dla własnego ocalenia. 8 Zakonnik również wstał. 9 – Nie takiej odpowiedzi oczekiwał pański ojciec. Łaciński oryginał De crudeli10 tate Baldianusa poleży jeszcze w moim sejfie, dopóki pan nie zmieni zdania. A ta 11 zmiana musi być szczera, nie koniunkturalna. A czy pańska szczerość będzie 12 autentyczna, to tylko Bóg osądzi. Żegnam pana. 13 Ruszył w stronę malowniczego hotelu, którego szachulcowy mur był obwie14 szony doniczkami pelargonii. Za nim wznosił się średniowieczny zamek z 15 czerwonej cegły. Remus odkłonił się plecom ojca Ambrożego i znów usiadł na 16 ławce. 1
34
Zaczął czytać. Po kilkunastu minutach nie czuł już zimna. Jego twarz i głowa 2 zrobiły się purpurowe. 3 Wiedział, że trafi do piekła. 4 Ale nie sądził, że się znajdzie na samym jego dnie. 1
35
1
Darłowo, lipiec – wrzesień 1948
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, czerwiec 1948
Darłowo, październik 1948
2
36
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
Darłowo, lipiec 1948 Mój Kochany Synu Wacławie! Zapytasz pewnie, po co wywędrowałem na nowe polskie Wybrzeże z Wrocławia, gdzie byłem w miarę bezpieczny. Owszem, byłem bezpieczny – jak w oku cyklonu – ale tylko do pewnego czasu. W kwietniu 1947 roku szefem dolnośląskiej bezpieki został niejaki major Hilary Dowhań. Jeden z jego pierwszych rozkazów brzmiał: „Chcę mieć głowę Cyklopa” (jak pamiętasz, takie miałem akowskie pseudo). Musiałem uciekać i na miejsce mego wygnania wybrałem Pomorze, które jeszcze nie było całkowicie opanowane przez UB i NKWD. Wyposażony w list polecający księdza Jana Blicharskiego, sekretarza kapituły wrocławskiej i mego przyjaciela z ławy szkolnej, przybyłem w kwietniu 1947 roku do siedziby administratora apostolskiego w Gorzowie nad Wartą, księdza infułata Edmunda Nowickiego. Jeden z jego sekretarzy dzięki swoim kontaktom na Pomorzu dowiedział się, że w darłowskim liceum jest wakat dla nauczyciela matematyki i łaciny. Zmieniwszy jeszcze w Go37
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
rzowie nazwisko na „Antoni Hrebecki”, w czerwcu 1947 roku przybyłem do tego nadmorskiego miasteczka, które mnie zachwyciło niezwykłą urodą pięknych, nie zniszczonych kamieniczek i czystych szerokich plaż. We wrześniu 1947 roku objąłem posadę nauczyciela pomienionych wyżej przedmiotów. W styczniu 1948 roku moje liceum przemianowano na Szkołę Spółdzielczości Morskiej, likwidując tym samym lekcje łaciny. Do końca roku szkolnego uczyłem zatem tylko matematyki i miałem wiele wolnego czasu. Moja szkoła opłaciła mi pokój przy rodzinie pana Alojzego Steckiego, urzędnika pocztowego z Lidy. Mieszkałem wraz z moimi gospodarzami tuż koło domu dziecka na ulicy Morskiej. Z całej tej rodziny najbliższe i najserdeczniejsze kontakty utrzymywałem z ich psem, dużym wilczurem Reksem. Zabierałem go często na spacer ku radości potomstwa państwa Steckich, które wyręczałem w ten sposób w obowiązkach. Tak też było i tego wieczoru. Wyszedłem z mym mądrym i nie zadającym zbędnych pytań towarzyszem „na świat” – jak mawia moja ko38
chana Lodzia – „by trochę na ludzi popatrzeć”. Chciałem usiąść gdzieś na ławce, nacieszyć się spokojem lipcowego wieczoru i zapomnieć o troskach i zmartwieniach. Głaskanie psa po mocnej kształtnej głowie dawało mi niezwykłe odprężenie, a jego mądre ślepia napawały mnie jakimś spokojem i – że użyję tego oksymoronu – instynktownym rozsądkiem. Spacerowałem z Reksem nad Wieprzą, a potem poszliśmy do centrum miasteczka, na Rynek. Wszędzie było gwarno i hałaśliwie. Wszystkie ławki zajęte. Wiele zuchwałej łobuzerii, w której mój wilczur wzbudzał wyraźny respekt. Nie dane mi były jednak odprężenie i wytchnienie. Dręczył mnie jakiś niepokój, wciąż miałem dziwne przywidzenia. Złośliwy dajmon4, ukryty w mojej głowie, szeptał mi, że jestem śledzony. Co gorsza, miał chyba rację.
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15 4
- demon 39
POPIELSKI SKRĘCIŁ w ulicę Wenedów i poszedł w stronę Rynku, mijając re2 staurację Koprowiaka Pod Wesołym Wujkiem. Jeszcze długo słyszał za sobą 3 donośne głosy, jakie dochodziły z otwartych drzwi knajpy. Dotarły do niego 4 nawet strzępy rozmów. Tematy, jakie poruszano, świadczyły, że w tym lokalu 5 bawi się lepsze towarzystwo. Ktoś głośno perorował, iż bułgarscy jazzmani z 6 orkiestry Alidijewa są o niebo lepsi od muzyków Karela Vlachy, ponieważ ci 7 ostatni mylili się w tempach i akordach podczas ostatniego występu w kinie 8 Bajka. Popielskiemu wydawało się, że rozpoznaje głos krytyka czechosłowac9 kiego zespołu. To był chyba pan Stanisław Korolczyk, nauczyciel muzyki z li10 ceum. 11 Cofnął się, by zajrzeć do lokalu i pozdrowić kolegę, którego nadzwyczajnie 12 lubił, kiedy kątem oka ujrzał jakąś postać chowającą się za róg kamieniczki. 13 Poczuł, że każdy jego nerw zaczyna odbierać sygnał zagrożenia. Znał to uczucie 14 i wiedział, że nie może go zlekceważyć. Gdyby niebezpieczeństwo okazało się 15 pozorne, najwyżej będzie mile zaskoczony. 16 Poszedł wolno w stronę Rynku. Nie zamierzał wykonywać gwałtownych ru1
40
chów ani nagłych obrotów, by zdemaskować śledzącego. Znał inne metody. 2 Na głównym placu miasteczka na niewielkim podwyższeniu stał znany dar3 łowski sztukmistrz pan Konstantynow, który pod pseudonimem artystycznym 4 Luciano bawił jak co roku letników i miejscowych. Ku uciesze i niedowierzaniu i 5 dzieci, i dorosłych wyciągał z cylindrów króliki i gołębie, a z ludzkich kieszeni 6 chusteczki, konfetti i spirale z bibuły. Popielski nie patrzył jednak na maestra, 7 ale nasunąwszy kapelusz na oczy – jakby chcąc je chronić przed ostrym zacho8 dzącym słońcem – podniósł głowę i zapatrzył się na wznoszącą się wysoko 9 wieżę kościoła Mariackiego. Strzygł na boki oczami zacienionymi rondem ka10 pelusza, starając się uchwycić czyjś skupiony wzrok albo dziwny ruch. Czekał 11 na wewnętrzny alarm, który tyle razy już dzwonił w jego głowie w ciągu dwu12 dziestu pięciu lat pracy w policji i przez całą wojnę, kiedy codziennie obcował ze 13 śmiercią na Kresach. 14 Nic tym razem nie zadzwoniło. 15 Pies wyczuł chyba intencje swego przyjaciela, bo warknął krótko i poruszył 16 uszami. Popielski pogłaskał go po głowie i poszedł w kierunku przyklejonego 1
41
jakby do ratusza budynku apteki Pod Lwem, gdzie mieścił się również poste2 runek Milicji Obywatelskiej. W tymże budynku spędził niedawno sporo czasu 3 ów maestro Luciano za to, że publicznie zinterpretował nazwisko prezydenta 4 Rzeczypospolitej jako „Bierut, bierut, a nic nie dajut”. 5 Popielski – nie wnikając, jak się czuje sztukmistrz pod swym dawnym wię6 zieniem – poszedł dalej i obszedł Rynek dokoła. Teraz odrodziło się w nim 7 przemożne uczucie niepokoju. Ktoś za nim szedł i on to wyczuwał. Minęła go 8 grupa roześmianych młodych ludzi. Wśród nich było dwoje jego uczniów. 9 Ukłonili mu się grzecznie i wyrzucili z siebie: „Dobry wieczór!”. Ich głosy były 10 donośne i nieco zuchwałe. 11 Poszedł ulicą Długą w stronę średniowiecznej baszty, zwanej Bramą Ka12 mienną, gdzie miały gniazdo ukochane przez wszystkich darłowskie bociany. 13 Skręcił jednak przed budowlą i wolno i spokojnie wszedł do bramy przelotowej. 14 Wychylił głowę i spojrzał za siebie. Nikogo podejrzanego nie ujrzał. Ruszył na 15 podwórko, na którym znajdowała się fabryczka choinkowych bombek. Było tam 16 pusto. Usiadł na schodkach prowadzących na rampę i przywiązał Reksa do 1
42
rynny. Ten położył się spokojnie u jego stóp i nasłuchiwał. 2 Mijały minuty. W końcu w bramie przelotowej rozległy się ciche kroki – jakby 3 się ktoś skradał. Popielski mocno chwycił psa za pysk. W gardle zwierzęcia 4 rozległ się cichy warkot. Wtedy puścił je i rzucił się w kierunku bramy. Stanął 5 tam oko w oko ze swoją uczennicą Małgosią. Patrzyli na siebie, a za nimi 6 wściekle ujadał wilczur. 7 Małgosia dygnęła i przeszła przez podwórko. 8 Ona tu mieszka przecie niedaleko – pomyślał. – Wraca do domu, do siostry. 9 Mam jakieś przywidzenia. 10 W drodze powrotnej śmiał się w duchu ze swoich przeczuć. Owszem, ludzie 11 patrzyli na niego. Ale te wszystkie spojrzenia – niektóre bezczelne, inne obojęt12 ne, a jeszcze inne ukradkowe – były tylko odzwierciedleniem uczuć. Inaczej 13 spoglądał na niego sklepikarz Janiak, inaczej spoglądała zamożna letniczka oto14 czona wiankiem rozwrzeszczanych dzieci, a jeszcze inaczej licealista, który po15 wtarzał przez niego rok. Te spojrzenia nie zwiastowały jednak śmierci ani wię16 zienia, a tego się obawiał już od początku swego spaceru z Reksem. Dokoła 1
43
krążyli przecież nie mordercy z tajnej policji politycznej, ale zwykli ludzie – 2 żądni rozrywki letnicy, spragnieni alkoholu rybacy i uczniowie rozzuchwaleni 3 pierwszymi dniami wakacji. 4 Edward Popielski bardzo się mylił. 1
*
5
*
*
PANNA IRENA NIE BYŁA ZWYKŁĄ MEWKĄ, jak nazywano prostytutki na 7 całym Wybrzeżu. Wyjątkowa uroda tej delikatnej brunetki umożliwiała pogar8 dliwe odprawianie przypadkowych klientów, którzy gdzieś się o niej zwiedzieli 9 i postanowili skorzystać z jej wdzięków. Nie tylko zresztą jej piękność pozwalała 10 na przebieranie w klientach. Ona była przeznaczona, jak mawiała właścicielka 11 burdelu pani Maryla Mironowa, do „specjalnych poruczeń” – zwłaszcza w so12 boty i niedziele, kiedy do jej przybytku zachodzili szwedzcy marynarze. W te 13 dni w ramionach Irenki nikt inny nie mógł zaspokoić swej erotycznej ochoty. 14 Tacy amatorzy byli natychmiast odprawiani przez madame5 , która jeszcze w 6
5
- (fr.) 1. zwrot grzecznościowy używany obecnie we Francji i w innych krajach w stosunku do zamężnych kobiet; 2. dawne 44
Wilnie w jednym z domów publicznych straszyła niesfornych klientów swą 2 potężną posturą. Po wojnie Mironowa osiadła w Darłowie i po cichu prowadziła 3 podobny interes. 4 Władza ludowa nie pozwoliła jednak na krzewienie burżuazyjnej degrengo5 lady moralnej bez specjalnych dla siebie korzyści i szybko postanowiła wyplenić 6 analfabetyzm wśród dziewczynek madame. Najpierw zostały one uczennicami 7 dyrektora Zamku Książąt Pomorskich Karola Tarnowskiego, który – oprócz 8 wielu innych języków – znał dobrze szwedzki i nauczał go w Szkole Spółdziel9 czości Morskiej, w jaką zostało na początku roku 1948 przemianowane darłow10 skie liceum. Pod jego czujnym pedagogicznym okiem mewki opanowały pe11 wien zasób słownictwa szwedzkiego, dotyczący zwłaszcza jednej tematyki – 12 nielegalnych ucieczek statkiem. Po tej nauce przystąpiły do właściwych działań 13 pod egidą darłowskiej bezpieki. Obsługiwały one, zwłaszcza w soboty i w nie14 dziele, wyłącznie szwedzkich marynarzy zawijających do darłowskiego portu. 15 Wolne wieczory tych mężczyzn zamieniały się w nieprzytomny ochlaj, a nie1
określenie nauczycielki lub guwernantki pochodzącej z Francji. 45
kiedy – o ile starczyło im sił witalnych – w prawdziwie rzymskie orgie. Podczas 2 zabawy pijani oficerowie zdradzali to i owo panienkom, a te wszystko, co zro3 zumiały, donosiły madame. W każdy poniedziałkowy poranek ich opiekunka 4 przechodziła tylko przez ulicę i wspinała się z trudem na pierwsze piętro du5 żego budynku wśród drzew na rogu ulic Marii Curie-Skłodowskiej i Długiej. 6 Tam mieszkał ze swoją liczną rodziną porucznik Artur Krzyżagórski, zwany 7 Rozumisz od charakterystycznego błędu językowego, jaki popełniał. Oddele8 gowany „na odcinek Darłowo” ten funkcjonariusz sławieńskiego Powiatowego 9 Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego uważnie słuchał relacji madame o tym, co 10 pijani Szwedzi mówią o mieszkańcach miasta. Zadaniem porucznika było bo11 wiem przede wszystkim baczenie na próby ucieczki przez morze, jakie mógłby 12 podjąć ktoś niezadowolony z socjalistycznego raju. Odpracowawszy swą 13 pańszczyznę, pani Mironowa przez najbliższe dni, aż do kolejnej soboty, mogła 14 nie niepokojona przez władze prowadzić swój ekskluzywny dom publiczny. W 15 dni powszednie był on otwarty również dla polskiej klienteli, która – jak sama 16 madame z dużą emfazą oznajmiała – zjeżdżała się nawet z samego Koszalina i 1
46
Szczecina. 2 Wszystko było comme il faut6 i żadne nieprzewidziane zdarzenie nie burzyło 3 tej harmonii. Tylko uczucia dziewcząt wymykały się niekiedy spod kontroli 4 madame. 5 Strzała Erosa trafiła ostatnio w Irenkę i w kapitana Petera Englunda, który 6 postanowił dokonać aktu desperackiego – wywieźć swoją ukochaną do Szwecji i 7 tam się z nią ożenić. Zanim jednak do tego doszło, zakochani wesoło się bawili 8 w czasie każdej bytności kapitana w Darłowie. 9 Tak było i tej soboty 3 lipca 1948 roku, kiedy potajemni narzeczeni spędzali 10 przyjemnie czas na wieczorku tanecznym w najelegantszym darłowskim lokalu 11 znajdującym się w samym rogu Rynku i powszechnie zwanym U Flipa i Flapa. 12 Zbliżała się północ, czyli godzina zamykania restauracji. Panna Irenka była 13 tak rozochocona, że nie chciała nawet słyszeć o końcu zabawy. Pan Jezierski, 14 jeden z właścicieli z racji niepozornej sylwetki zwany Flip, próbował ją do tego 15 namówić, ale pijany mocno Englund odgonił go przekleństwem i banknotem 1
6
- (fr.) prawidłowo; tak jak trzeba, tak jak należy. 47
rzuconym władczym gestem. Wtedy zainterweniował drugi z właścicieli, Flap, 2 czyli pan Uznański. Ten swoją potężną sylwetką wzbudził w Szwedzie większy 3 respekt. Englund zaczął namawiać swoją partnerkę do wyjścia z lokalu, ale ta za 4 nic nie chciała się zgodzić i kazała mu zrobić porządek z natrętem. Szwed, po5 słuszny woli swej ukochanej, po prostu rzucił się na Uznańskiego. Skutek był 6 taki, że po chwili napastnik leżał nieprzytomny pod stołem, a panna Irenka zo7 stała przez jego pogromcę bezpardonowo wyrzucona na kocie łby darłowskiego 8 Rynku. 1
9
*
*
*
MĘŻCZYZNA ZOBACZYŁ JĄ Z DALEKA. Szła, kulejąc, bo w jednym z panto11 fli złamała obcas, wygrażała oknom kamieniczek i wściekle coś wrzeszczała. Nie 12 była łatwym łupem. Robiła wokół siebie zbyt dużo hałasu. Ludzie nie spali 13 jeszcze, siedzieli przed domami i w oknach mieszkań. Śmiali się i stroili sobie 14 żarty z pijanej kobiety. Jakiś wyrostek podbiegł do niej i kijem podniósł jej su-
10
48
kienkę. Zamachnęła się na niego torebką i straciła równowagę. Upadła na nie2 równe płyty chodnika. Gdzieś gruchnął śmiech. 3 Mężczyzna usunął się w cień na ulicy Podzamcze. Może jednak nastąpi to, w 4 co już zwątpił? Jeszcze nie nadszedł właściwy czas, jeszcze nie dzisiaj. Swoją 5 żądzę zaspokoi zaraz u jednej z tych Niemek, które zrobią wszystko za połeć 6 boczku. Ale kiedyś nadejdzie jego upragniona chwila. I dostanie swoją nagrodę 7 – taką jak ta dziwka zataczająca się na głównej ulicy miasta na oczach rozba8 wionej gawiedzi. On poczeka, jest cierpliwy. 9 Nie musiał czekać długo. Serce mu podeszło do gardła, kiedy zobaczył pijaną 10 kobietę skręcającą w lewo w Podzamcze. Minęła restaurację Zamkową i weszła 11 na kamienny mostek nad fosą. Widok jej podartych pończoch i potłuczonych do 12 krwi kolan napełnił go wewnętrznym ciepłem. Ta delikatna kobietka, tak różna 13 od brudnych i tłustych niemieckich niewolnic gotowych na każde jego skinienie, 14 była prawdziwym trofeum. 15 Przeszła przez most i zatoczywszy się, wpadła w krzaki rosnące nad Wieprzą. 16 Ukucnęła, podciągnęła sukienkę i głośno czknęła. 1
49
Wprost nie posiadał się z radości. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego miejsca 2 na urzeczywistnienie swych planów. Tutaj, w tych podzamkowych krzakach, 3 sowieccy żołnierze umawiali się z mieszkankami Darłowa. Tutaj dochodziło do 4 mniej lub bardziej głośnych seksualnych ekscesów. Tutaj nikogo nic nie dziwiło, 5 tutaj choćby najbardziej donośne i dzikie kobiece okrzyki były traktowane tylko 6 jako objaw spełnienia. Wszyscy się do nich przyzwyczaili. Ostatnio nawet dy7 rektor zamku przestał łajać przygodnych kochanków ze swojego okienka na 8 wieży. 9 Zaatakował ją znienacka. Popchnął i upadł na nią całym ciężarem. Przycisnął 10 mocno do ziemi i rozwarł kolanami jej nogi. Krzyk, jaki wydała, był donośny, 11 ale zaraz go zdławił ciosem pięści. Walnął ją w skroń. Poczuł, że część jej głowy 12 zrobiła się jakaś miękka. Chyba uderzył za mocno, dziewczyna przestała się 13 ruszać. Ale nie przeszkadzało mu to. Podparł się na łokciu jednej ręki, drugą 14 rozpiął rozporek. 15 Jednak wewnętrzny żar wypełniający mu ciało nagle gdzieś uleciał. Nie był w 16 stanie dokonać tego, o czym marzył od chwili, gdy ją ujrzał. Leżał na niej, dyszał 1
50
ciężko wprost w jej twarz, a swoją śliną rozmazywał jej makijaż. 2 Dziwka była winna jego męskiej niemocy. Zamiast czekać na swojego po3 gromcę, po prostu zemdlała. Uciekła od niego, nie chce poznać jego rusznicy! Za 4 to spotka ją kara. Domaga się kary. Taka kurwa to lubi być bita! 5 Cały drżący i spocony, zerwał z niej pończochy i majtki, a potem to wszystko 6 wepchnął jej do gardła. Rozerwał sukienkę i przywarł ustami do jej drobnych 7 piersi. A potem jego wargi zadrżały, cofnęły się wysoko i odsłoniły długie, ostre 8 i żółte zęby. 9 I wtedy poczuł znów ciepło w całym ciele. I wszystko wróciło do normy. Nie 10 przeszkadzało mu nawet to, że kobieta, kiedy ją gwałcił, nie okazała najmniej11 szych oznak życia. 1
12
13
14
15
16
Wszystko zaczęło się w sobotę 17 lipca 1948 roku. Było upalne przedpołudnie. Siedziałem w małym pokoiku wynajętym dla mnie przez dyrektora liceum w ładnym domu na ulicy Morskiej 80, tuż koło domu dziecka. Piłem limonadę i rozgrywałem sam ze sobą szachową partię, 51
1 2 3 4 5 6 7 8
kiedy nieoczekiwanie zjawił się u mnie Jaś Skórski, nastoletni posłaniec roznoszący zwykle zawiadomienia o posiedzeniach Rady Miejskiej. Wręczył mi kopertę i ani pary z ust nie puścił, co to za list i od kogo. Otworzyłem. Ktoś zapraszał mnie na wódkę tego wieczoru do gospody Sopońskiego. Brakowało podpisu, ale dobrze znałem ten charakter pisma. Co miesiąc dostawałem receptę wypełnioną tymi równymi, pochyłymi literami.
*
*
*
MARIAN KIELEŃ, rolnik z poddarłowskiego Zielnowa, kiwał się na krześle w 10 gospodzie i przez gęstą chmurę machorki przyglądał się dwóm mężczyznom 11 zajmującym stolik obok. Jego wzrok był zaczepny i napastliwy. Nie podobali 12 mu się ci dwaj eleganci, nie należeli do jego świata. Byli obcymi wśród pijanych 13 chłopów świętujących udane transakcje na jarmarku. Ich marynarki i krawaty 14 nie pasowały do powalanych gnojem wysokich butów, szczerbatego uzębienia i 9
52
batów ustawionych w kącie knajpy. Napitek obu mężczyzn – słodka wódka 2 Prunelka rozrabiana wodą z syfonu – był pogardzany jako damski przez stałych 3 bywalców, których mordy poczerwieniały od lurowatego piwa połczyńskiego i 4 od czystej gorzały, zwanej „wódką z czerwoną naklejką”. 5 Chłop gapił się tępo w obu mężczyzn, ale jeszcze nie ośmielał się ich zaczepić, 6 mimo że go do tego piszczącym głosem zachęcała stara dworcowa prostytuta 7 znana jako Czarna Werka. Brała ją na mężczyzn tego rodzaju proletariacka, 8 klasowa złość. Tacy aliganccy – myślała. – Zadzierają nosa, jakby, kurwa, nie 9 mieli w spodniach tego, co inni. Gdyby była mniej pijana, a powietrze w knajpie 10 bardziej przejrzyste, to szybko by rozpoznała jednego z nich – darłowskiego 11 lekarza, doktora Rafała Gordona, który nie dalej jak rok temu leczył ją z szan12 krowatych narośli. 13 Medyk nawet nie spojrzał na kobietę zajęty rozmową ze swoim towarzyszem 14 Edwardem Popielskim, który był darłowiakom znany jako profesor Antoni 15 Hrebecki. Obecny nauczyciel matematyki i łaciny, a dawniej lwowski policjant, 16 dyskretnie się rozglądał po lokalu kierowany swym niezawodnym instynktem. 1
53
– Nigdy tu nie byłem – powiedział w końcu do Gordona. – Ale ta knajpa to 2 dobry wybór... Nikt nas tu nie zna, a ci, którzy się gapią, są zbyt pijani, by jutro 3 cokolwiek pamiętać. Chyba że ten kelner. – Wskazał brodą ponurego draba w 4 brudnej, niegdyś białej marynarce. – Może donieść komu trzeba... Chyba nie ma 5 zawodu bardziej najeżonego szpiclami ubowskimi... 6 – Nie mogliśmy się spotkać u mnie ani u pana, bo obaj pewnie jesteśmy pod 7 obserwacją jak cała darłowska inteligencja – usprawiedliwiał się medyk. – A 8 nasz wspólny znajomy, mówię to panu w tajemnicy, z jakichś względów nie 9 chciał nam udostępnić swojego locum. 10 Zapadła cisza. Popielski zastanawiał się, czy może Gordonowi bezgranicznie 11 ufać. Lekarz był szczupłym, przystojnym czterdziestolatkiem w typie sefardyj12 skim. Wiedział o nim tylko tyle, że ten pobożny medyk, niewątpliwie żydow13 skiego pochodzenia, ma świetne kontakty w środowisku kościelnym; to właśnie 14 on puścił w diecezjalny obieg informację o nauczycielskim wakacie w darłow15 skim liceum. o jego poglądach mogło świadczyć zamiłowanie do niebezpiecz16 nych politycznych dowcipów, których Popielski wysłuchiwał zawsze wtedy, 1
54
gdy przychodził do jego gabinetu po recepty na antyepileptyczny lek. Dzisiaj 2 doszła nowa, wypowiedziana w konfidencji informacja, jakoby proboszcz ko3 ścioła Mariackiego – ów „wspólny znajomy” – nie chciał udostępnić im swego 4 pokoiku na plebanii, gdzie się spotkali po raz pierwszy. To wszystko jednak nie 5 gwarantowało uczciwości doktora Gordona, a antyustrojowe dowcipy mogły 6 być prowokacją. 7 – Nawet jak ktoś doniesie, że tu się spotkaliśmy, to co z tego? Ja jestem jeszcze 8 kawalerem, choć już niedługo, a pan jest wdowcem. Dzisiaj trwa wprawdzie 9 szwedzki wieczór w burdeliku, ale my nie musimy wcale tego wiedzieć. Kto 10 nam zabroni, dla zmylenia szpicli, odwiedzić choć na chwilę przybytek uciech 11 pani Mironowej, o tam, na górze. – Z uśmiechem wskazał palcem na sufit. – 12 Tutaj czasami przychodzą tacy jak my, lepiej ubrani, by wypić wódeczkę przed 13 upojnymi chwilami u dziewcząt... Dlatego właśnie to miejsce jest dobre. Na14 prawdę demokratyczne. Zachodzi tu i chłop, i inteligent pracujący. Choć każdy 15 w innym celu. I te oba środowiska zachowują wobec siebie na ogół neutralność i 16 nieufną obojętność... 1
55
Jakby wbrew jego słowom mocno pijany rolnik, ośmielony w końcu pod2 szeptami swej towarzyszki, wrzasnął nagle: 3 – Intelygenty do budy, kurwa wasz mać! Jestem Kieleń Marian, pod Lenino 4 walczyłem, a wy to skąd tu, kurwa?! Meldować mi się tutaj w dziąsło szarpany 5 jeden z drugim! 6 Wstał od stołu, lecz po drodze potknął się i upadł z powrotem na krzesło. To 7 go trochę uspokoiło. Zaczął warczeć jak wściekły pies i grozić inteligentom 8 palcem. 9 – Przejdźmy do rzeczy, doktorze – Popielski wygładził szary dwurzędowy 10 garnitur z dobrej gatunkowo flaneli – bo zanim ten pijak wpadnie pod stół, 11 może nam trochę poprzeszkadzać, a nie sądzę, by tamten ober był po naszej 12 stronie... 13 Rzeczywiście, nazwany tak kelner opierał się o bar, obserwował walkę chłopa 14 z grawitacją i uśmiechał się drwiąco pod wysoką lakierowaną fryzurą. Widać 15 było, że cała sytuacja go nadzwyczajnie bawi. Rozciągnął akordeon, zwany 16 powszechnie kataryną, i ryknął sznapsbarytonem: 1
56
– Chryzantemy złociste w kryształowym wazonie... Stoją na fortepianie... 2 – Dobrze, do rzeczy – mówił szybko lekarz. – Dwa tygodnie temu w Martwej 3 Rzece, wie pan, to jest jakieś dwa kilometry za Żukowem Morskim, znaleziono 4 trupa kobiety w podartej sukience. Była to jedna z dziewczynek madame Miro5 nowej, niejaka Irena Wnukiewiczówna, lat dwadzieścia. Milicja przywiozła do 6 mnie ciało. Zbadałem je i odkryłem dziwną rzecz. Ofiara została najpewniej 7 zgwałcona i pogryziona. Rozumie pan? Po-gry-zio-na! Na szyi i na ramionach 8 miała czarne wybroczyny z sinoczerwoną otoczką. To nie było normalne lekkie 9 ugryzienie, jakie się czasem zdarzy w momencie najwyższej namiętności. Tutaj 10 ktoś ją pokąsał jak zwierzę, ale przy tym, dodajmy, zwierzę jadowite. W jej ciało 11 wdarł się agresywny paciorkowiec, który mógłby nawet doprowadzić do roz12 winięcia się sepsy, straszliwego zakażenia, i od tego by najpewniej umarła. Ale 13 do tego nie doszło. Ona zmarła od bardzo mocnego uderzenia pięścią w skroń. 14 Nie widziałem nigdy takiej rany. Odłamy kości skroniowej i ciemieniowej 15 utkwiły w mózgu po śmiertelnym ciosie napastnika. 16 – Dlaczego mi pan o tym wszystkim mówi, doktorze? – zapytał Popielski. 1
57
– Panie profesorze – Gordon strzyknął sobie wody z syfonu do szklanki – ja 2 nie znam pańskiej przeszłości, pan nie zna mojej. Ja jestem tu lekarzem, a pan 3 nauczycielem. Ale ja nie tylko medycynę uprawiałem w czasie wojny, a coś mi 4 mówi, że pan nie zawsze był pedagogiem. Mógłbym teraz panu o sobie opo5 wiedzieć wiele różnych rzeczy, by zdobyć pańskie zaufanie. Nie zrobię tego, bo 6 albo pan mi już ufa, albo nie zaufa nigdy. Ja panu wierzę. Rekomendacja infu7 łata Nowickiego wystarcza mi całkowicie... 8 Czarna Werka rysowała coś palcem na mokrym blacie stołu, przy którym 9 Marian Kieleń spod Lenino głośno chrapał, wspierając na silnych przedramio10 nach umęczone czoło. Kobieta była zmartwiona, straciła klienta. Po chwili na jej 11 twarzy pojawił się głupkowaty uśmieszek. Wychyliła się zza stołu i wbiła wzrok 12 w wyglancowane buty nauczyciela. Mężczyźni nawet na nią nie spojrzeli. 13 – Niech pan mówi dalej, doktorze. – Profesor wyciągnął w stronę rozmówcy 14 paczkę triumfów. 15 – Ta bestia, którą ją pogryzła, nie poprzestanie na jednej ofierze. – Doktor 16 wyjął papierosa z paczki i przypalił go. – W Wilnie w roku 1937 policja złapała 1
58
komunistycznego agitatora, niejakiego Aleksego Petkę. Potężnie zbudowany i 2 strasznie silny. Gryzł w łóżku swe ideowe towarzyszki. Bardzo mocno i, co 3 gorsza, po szyi, ramionach i w okolicach krocza. Trwale je okaleczał. Jedna z 4 nich właśnie z tego powodu wydała go policji. Z mojej winy uciekł z policyjnego 5 transportu. Tak, z mojej winy... Potem była wojna i wszelki słuch o nim zaginął. 6 Aż do wczoraj. Tak, widziałem go wczoraj na plaży w Darłówku. Miał na sobie 7 mundur Armii Radzieckiej, był w randze porucznika... 8 – Czy on już przed wojną mógł być nosicielem paciorkowca? – przerwał Po9 pielski. 10 – Nie wiem – odparł Gordon. – Wiem natomiast, że przed wojną w czasie 11 współżycia cielesnego dotkliwie i bestialsko gryzł kobiety... I teraz tę gryzącą 12 bestię widzę w Darłowie, gdzie znaleziono pogryzioną martwą kobietę. Przyzna 13 pan, że to zastanawiający zbieg okoliczności? 14 – Rozumiem. – Popielski zamyślił się. – Czyli mógł tego paciorkowca złapać 15 później, tak? Bo gdyby go miał przed wojną, to któraś z tych pogryzionych 16 partyjnych towarzyszek na pewno by umarła, prawda? 1
59
– Tak, jest to bardzo prawdopodobne. 2 – No dobrze... A dlaczego właściwie jemu paciorkowiec nie szkodzi? Czyżby 3 nosiciel nie umierał? 4 – To wielkie i silne chłopisko – odpowiedział lekarz. – Być może jego orga5 nizm wykazuje jakiś rodzaj niezwykłej odporności. Poza tym pewnie cebula i 6 czosnek, których to składników nie brakuje w diecie ludzi prostych, trzymają go 7 w jakiej takiej formie... 8 Mężczyźni milczeli przez dłuższą chwilę. 9 – Powtarzam z całą odpowiedzialnością – Gordon westchnął ciężko – w Dar10 łowie jest bestia gryząca kobiety. Irena Wnukiewiczówna została przez nią po11 gryziona. A ja spotykam przypadkiem Petkę, zboczeńca, który w Wilnie przed 12 wojną gryzł kobiety. Jaki z tego wniosek? Petko pogryzł Wnukiewiczównę. 13 Niech pan posłucha, panie profesorze. Martwa Rzeka leży kilometr od sowiec14 kiego poligonu. Być może tam jest ten Petko. A co to oznacza? Tyle, że śledztwo 15 przejmą nasi radzieccy sojusznicy. I ukręcą łeb całej sprawie. A Petko spokojnie 16 obejmie jakiś ważny urząd u nas lub w robotniczym raju na Wschodzie. I dalej 1
60
będzie kąsał. Chyba że... 2 – Że co? 3 – Chyba że pan go powstrzyma. – Doktor ściszył głos. – Nasz dzielny Rozu4 misz pytał już tutaj o pana wszystkich. Nawet mnie. Od razu ktoś mu doniósł, 5 że pan uratował koło wieży ciśnień tę małą Małgosię, kiedy chuligani na nią 6 nastawali. Pan nie tylko umie skandować Eneidę Wergilego na nadmorskich 7 wydmach. Pan jest... 8 – Hej, łysy – krzyknęła Czarna Werka, nie spuszczając oczu z butów Popiel9 skiego. – Łysy globus jak autobus! A skąd masz takie meszty? Bardzo aliganckie! 10 Komu ty je podiwanił, a? 11 Nauczyciel drgnął. Dawno już nie słyszał zaśpiewu ukochanego lwowskiego 12 dialektu. Musiał jednak uważać. Nie mógł okazać zainteresowania. Trzeba było 13 udawać, że nie rozumie pytania pijaczki, bo kelner już łypał na nich okiem znad 14 kataryny. 15 – To nie jest prowokacja. – Doktor czytał w jego myślach. – Ta stara ladacznica 16 nie wie, kim pan naprawdę jest. Ale ja wiem, panie komisarzu... 1
61
Popielski na wspomnienie swojej dawnej rangi wstrzymał oddech i spokojnie 2 patrzył w oczy rozmówcy. Ten wyjął z kieszeni marynarki fragment starej po3 żółkłej gazety. „Na Posterunku. Gazeta Policji Państwowej” z marca 1937 roku. 4 A na pierwszej stronie artykuł pod tytułem Sprawa Minotaura i fotografia 5 Edwarda Popielskiego, komisarza z Komendy Wojewódzkiej Policji we Lwowie. 6 Obok niego komisarz Wilhelm Zaremba i radca kryminalny Eberhard Mock z 7 Wrocławia. 8 – Mogę to zdjęcie spalić, panie profesorze, teraz przy panu w popielnicy – 9 powiedział medyk. – Żeby okazać dobrą wolę... Żeby pan mi uwierzył... 10 – Nie trzeba – odparł Popielski. – Akt spalenia nie sprawi, że panu bardziej 11 zaufam. 12 – Bardziej? To znaczy, że pan mi teraz w ogóle ufa? – Gordon złożył gazetę. – 13 Jako medyk sądowy prenumerowałem „Na Posterunku” i akurat tym numerem 14 wymościłem niegdyś walizkę. Czysty przypadek. 15 – O co panu chodzi? – Nauczyciel nie odpowiedział na pytanie. 16 – Bardzo pana proszę... Pójdziemy tam razem, nad Martwą Rzekę – lekarz 1
62
szeptał przez stół tak cicho, że Popielski musiał się pochylić, by go usłyszeć – i 2 spotkamy tam chłopaków, którzy łowią ryby na bombę... To jeden z nich za3 wiadomił milicję. Niejaki Genek. I zapytamy ich, czy widzieli kogoś, kto w nocy 4 jakieś ciało wrzucał do wody. Petko jest potężnie zbudowany, charaktery5 styczny. Z dużą głową. Mnie nie powiedzą, wyśmieją... Wie pan, to łobuzy, 6 młodociani bandyci. Pan z takim elementem potrafi rozmawiać. 7 – Postawisz setkę spragnionej dziewczynie? – zapytała Czarna Werka, waląc 8 się na wolne krzesło koło Popielskiego. 9 – Poszła won, stara rymunda! – powiedział do niej po lwowsku, a potem 10 szepnął do Gordona: – Idziemy stąd. Tam gdzie pan chce! Tu za dużo dymu... 11 – Towarzysze! – wrzasnęła stara nierządnica i rozejrzała się dokoła. – Co się 12 dzieje w naszej Polsce Ludowej? Bandyta, złodziej, co meszty zaiwanił! I prole13 tariuszkę jeszcze wyzywa, taki owaki! 14 Wtedy obudził się jej kompan Marian Kieleń. Stanął i spojrzał groźnie na Po15 pielskiego przekrwionymi oczami. 16 – Co jest! – Kopnął krzesło i ruszył ku łysemu, zaciskając pięści wielkie jak 1
63
bochny chleba. – Co jest, do kurwy nędzy! Chłopaki, naszych biją! 2 Popielski sięgnął szybko po bat stojący w kącie pomieszczenia. Machnął nim z 3 całej siły. Ze świstem pociągnął po purpurowej twarzy Kielenia. Ten przycisnął 4 rękę do policzka. Spomiędzy palców zaczęła kapać krew. Popielski zrozumiał, 5 że bat miał na końcu drut kolczasty lub śrubkę – takim zbrojonym rzemieniem 6 handlarze koni bili zwykle nieposłuszne zwierzęta po brzuchu. 7 Zanosiło się na niezłą awanturę. Kilku okolicznych drabów poważnie wzięło 8 sobie do serca zawołanie: „Chłopaki, naszych biją!”. Na szczęście Popielski i 9 Gordon byli blisko wyjścia. Wyskoczyli na ulicę i zaczęli uciekać w stronę Bra10 my Kamiennej, a potem w dół główną ulicą miasta. Pogoniły ich pijane prze11 kleństwa. Ale tylko przekleństwa. 12 Zatrzymali się na Rynku. Tu już nic im nie groziło, o ile milicjanci, którzy 13 często patrolowali centrum, byli trzeźwi, co nie zdarzało się często przy sobocie. 14 Po krótkim, ale intensywnym biegu Popielski nie mógł dojść do siebie. Opierał 15 dłonie o kolana i z trudem oddychał. Na jego twarzy i głowie pojawiły się 16 czerwone plamy. Miał sześćdziesiąt dwa lata i wyraźnie to teraz odczuwał. 1
64
– To nie był szantaż z mojej strony, panie profesorze. – Dużo młodszy Gordon 2 też ciężko sapał. – Naprawdę... Zaraz spalę tę gazetę... Przy panu... 3 – Niech pan jej nie pali – Popielski lekko się uśmiechnął – i mi ją po prostu 4 odda. Ci dwaj obok mnie na zdjęciu są moimi przyjaciółmi. Jeden nie żyje, drugi 5 w dalekim świecie... 6 Gordon sięgnął do kieszeni i wyjął pustą rękę. Obaj oczyma wyobraźni ujrzeli 7 taką oto scenę: przedwojenne pismo policyjne ze zdjęciem Edwarda Popiel8 skiego leży na zalanym wódką stole. 9 Pomylili się. Gazeta była już w posiadaniu kelnera. Z wielkim zainteresowa10 niem czytał on o kryminalnych sprawach burżuazyjnej Polski. 1
11
12
13
14
*
*
*
Kiedy już się wysapałem do woli, zacząłem intensywnie myśleć nad planem działań. Przede wszystkim trzeba było odzyskać gazetę. Kazałem skruszonemu doktorowi iść po nią do gospody Sopońskiego. Ten 65
zrobił to mimo obawy ataku ze strony rozeźlonych chłopów. W knajpie było jednak spokojnie. Marian Kieleń et consortes7 spali na zewnątrz na swoich furmankach. Medyk zapłacił zaległy rachunek, obdarzył kelnera wysokim napiwkiem i wyłuszczył swoją prośbę. Ten udawał, że nic nie wie o gazecie, a jednocześnie komentował całe zdarzenie w stylu: „No, nieładnie, nieładnie, tak czytać sanacyjną gazetę!”. Zaofiarował się przy tym, że chętnie jej poszuka za wiaderko wódki. Suma ta była, owszem, wysoka, ale nie na tyle, by wskazywała, iż kelner rozpoznał moje oblicze. W takim razie zażądałby o wiele więcej. Poza tym w swej wypowiedzi najwyraźniej się skupił na przestępstwie lekarza, jakim było czytanie sanacyjnych gazet. Gordon obiecał mu zapłacić żądaną kwotę następnego dnia. Potem wrócił i przekonywał mnie, żebym się nie martwił. Może i jest szpiclem ów kelner, mówił, ale jest również bardzo łasy na pieniądze. Poza tym na pewno mnie nie rozpoznał. Widział mnie najpewniej po raz pierwszy w życiu, a zdjęcie było stare i zama-
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15 7
- i partnerzy. 66
zane. Ponadto – w odróżnieniu od chwili teraźniejszej – w momencie jego zrobienia nosiłem melonik i małą bródkę, co utrudniało identyfikację. To mnie uspokoiło na tyle, że już nie planowałem natychmiastowej ucieczki z Darłowa. Postanowiłem miasto króla Eryka opuścić w ciągu tygodnia. Mimo pecha z gazetą dotrzymam słowa danego Gordonowi. Pacta sunt servanda8 , a poza tym ucieczka bez jego pomocy wydawała mi się po prostu niemożliwa. Wyprawa nad Martwą Rzekę – oświadczyłem doktorowi – teraz, wczesnym wieczorem, wiąże się z niepotrzebnym ryzykiem. Był lipiec, na świecie do godziny dziesiątej było widno, a nad Martwą Rzeką teren otwarty, żadnych drzew. Bylibyśmy tam doskonale widoczni i nieletni kłusownicy, którzy ogłuszali ryby prochem, natychmiast na nasz widok daliby nogę. Poza tym grunt tam grząski i niechętnie dopuszczałem myśl, że miałbym włazić w to błoto w swoim najlepszym letnim garniturze. Trzeba było jednak porozmawiać z którymś z tych łobuzów.
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15 8
- Są przestrzegane umowy. 67
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
Doktor powiedział mi, że jeden z nich nazywa się Genek i mieszka wraz z rodzicami i ósemką rodzeństwa na końcu ulicy Traugutta nad samą Wieprzą. Opowiedział mi przy tym różne rzeczy o tej rodzinie. Wyjawienie niektórych z nich nie wiem, czy było zgodne z etyką lekarską. Nie rozstrzygałem tego jednak. Sam niespecjalnie byłem moralny w ostatnich latach. Po chwili doszliśmy pod wymieniony adres wolnym, spacerowym krokiem. Nad rzeką zgromadziło się rozbawione towarzystwo, którego nie było stać na dansing w pobliskim Bałtyku, ta wspaniała sala widowiskowa służyła raz jako parkiet taneczny, a raz jako arena walk bokserskich. Młodzieńcy z trwałą ondulacją permanente et indefrisable – jak mawiał mój kolega z pokoju nauczycielskiego pan Karol Tarnowski – tańczyli z nielicznymi dziewczętami przy dźwiękach harmonii. Ci bez partnerek siedzieli nad wodą, palili jak lokomotywy i raczyli się bimbrem, który – jak wiedziałem – często wzmacniano karbidem. Mocne, pijackie głosy rzucały wyzwiska w kierunku niewielkiego obozu cy68
1 2 3
gańskiego po drugiej stronie rzeki. Zwykły sobotni wieczór. Usiedliśmy na ławce z oderwanym oparciem, zapaliliśmy po triumfie i wpatrzeni w dom Genka, czekaliśmy cierpliwie.
4
PO GODZINIE GORDON I POPIELSKI ujrzeli nastolatka, który w kaszkiecie na 6 bakier i w przykrótkich spodniach wyszedł z domu i szybkim krokiem udał się 7 w stronę restauracji Bałtyk. Popielski nakazał lekarzowi pozostać na ławce, a 8 sam wolno ruszył za chłopakiem. Minął go i przeciął ulicę Morską, po czym 9 przeszedł jeszcze kilkanaście metrów i skręcił w Zieloną. Kiedy już miał pew10 ność, że chłopak go nie widzi, zawrócił, stanął na rogu i wychylił się lekko zza 11 węgła. Śledzony stał pod rozświetlonym oknem Bałtyku, opierał się o mur i palił 12 spokojnie papierosa wpatrzony w mocno zdarte czubki swych butów. 13 W oddali, od strony parku łączącego Darłowo z Darłówkiem, dobiegły stukot 14 kół, parskanie koni i tęskna melodia rosyjskiej piosenki. Popielski znał dobrze te 15 dźwięki. Słyszał je wielokrotnie z okna swojego pokoiku. O tej porze w soboty 16 zawsze pojawiał się transport kilku sowieckich furmanek z kiełbasami, ka5
69
szankami i słoniną. Te wyroby wytwarzane dla żołnierzy Armii Radzieckiej 2 pochodziły z tak zwanej ruskiej rzeźni położonej koło portowych elewatorów. 3 Wieziono je przez kładkę Kutrowską nad Wieprzą, a potem przez całe miasto aż 4 do drogi wylotowej na Dąbki. Ta okrężna droga była tylko na pozór nieracjo5 nalnym pomysłem. Bo oto w cieniu zamku czekali już na ten transport miesz6 kańcy miasta z bimbrem i wódką Perłą w kankach na mleko. Każdy z furmanów 7 oraz dwaj sołdaci, chroniący transport swymi pepeszami, mieli już przygoto8 wane ćwiartki świniaka na sprzedaż oraz puste kanistry po benzynie, do któ9 rych wlewano zapłatę. Po dokonaniu transakcji Polacy znikali na podwórkach 10 kamieniczek wokół zamku, a Rosjanie jechali spokojnie do swej jednostki w 11 Bobolinie koło Żukowa Morskiego w otoczeniu wygłodniałych psów, do któ12 rych czasami strzelali z nudów. 13 Często na drodze pomiędzy kinem Bajka a zamkiem czekały na ich transport 14 darłowskie łobuzy, których obecność w zacienionych bramach zdradzały jedy15 nie ogniki papierosów. Chłopcy ci błyskawicznie podbiegali do wozów, sięgali 16 rękami pod niedbale zarzucone brezentowe plandeki i urywali pęta ciepłych 1
70
jeszcze kiełbas i kaszanek. Ryzyko było niewielkie – mogli jedynie oberwać ba2 tem od woźnicy. 3 Jednym z takich złodziei był Genek. Usłyszawszy stukot sowieckiego wozu, 4 zgasił papierosa, niedopałek wrzucił do kieszeni i schował się za murem na te5 renie Państwowego Urzędu Repatriacyjnego i Urzędu do spraw Likwidacji 6 Mienia Poniemieckiego. Ukradnie i zniknie na podwórku – pomyślał Popielski – 7 a potem przez jakąś bramę przedostanie się na Zieloną i wróci do domu. Buty 8 nauczyciela zastukały na bruku. Mężczyzna minął Bałtyk i wszedł na podwór9 ko, gdzie chłopak miał tymczasową kryjówkę. Czuł na sobie spojrzenie Genka, 10 udał zatem pijanego, zatoczył się potężnie i zaczął uderzać po kieszeniach, jakby 11 szukał zapałek. Nie znalazłszy ich, stanął pod murem, oparł się rękami o chro12 powate cegły, po czym rozkraczył się mocno i zaczął rozpinać rozporek, kiwając 13 się na prawo i lewo. Usłyszał stukot wozu i ciche kroki na bruku ulicy. 14 Spojrzał w bok kątem oka. Stało się tak, jak przypuszczał. Chłopak urwał pęto 15 kiełbas i zniknął na podwórku. Ciężko oddychał. Był bardzo blisko Popielskie16 go, lecz nie zwracał uwagi na rzekomego pijaka. Ten poczuł wyborny zapach 1
71
świeżej kiełbasy i kątem oka dojrzał, że chłopak zawija w papier ukradziony 2 specjał. Właśnie go wciskał za pazuchę, kiedy Popielski oderwał się od muru i 3 runął na niego całym ciężarem. Chwycił go za kołnierz i za pasek od spodni. 4 Genek nie był zbyt ciężki, ale dawno minęły szczęśliwe czasy, kiedy Łyssy, jak 5 go nazywano we Lwowie, wygrywał w podnoszeniu ciężarów na policyjnych 6 zawodach w wołyńskich Sarnach. Teraz miał swoje lata, cierpiał na nadciśnienie 7 i bezsenność i mocno mu się dawały we znaki wojenne rany i podziurawione 8 nikotyną płuca. Z niemałym trudem uniósł chłopaka tak, jak to robi zawodowy 9 wykidajło z szamoczącym się awanturnikiem, i rzucił go na pobliską stertę 10 piasku, wysypaną pod murem. Stanął butem na jego piersi i wdeptał go prawie 11 w podłoże. 12 – Albo cię teraz zaprowadzę z tą kiełbasą do ruskiej rzeźni – wychrypiał – albo 13 mi opowiesz o swoich połowach nad Martwą Rzeką. Co wybierasz? 14 – Martwa Rzeka – wykrztusił chłopak. 15 – Idziemy! – warknął Popielski, a widząc spłoszone spojrzenie swej ofiary, 16 uściślił: – Nie bój się! Nie do ruskich. Idziemy pogadać. 1
72
Chwycił go za kołnierz i podniósł z piasku. Nie puszczając, przeprowadził go 2 przez ulicę i gwizdnął na doktora Gordona. Ten szybko do nich dołączył. Ru3 szyli we trzech ulicą Morską w stronę zamku. Łobuziak zaczął się wyrywać. 4 Popielski wiedział doskonale dlaczego. Na rogu Morskiej i Pocztowej była nie 5 tylko bardzo popularna wśród darłowiaków stołówka. Pod nią mieścił się po6 sterunek Milicji Obywatelskiej. 7 Tam jednak nie doszli. Nauczyciel wciągnął swego jeńca do bramy, która 8 prowadziła do drukarni miejskiej. Trzymał go mocno za kołnierz nazywany od 9 czasów wojny „wszarzem”, ponieważ często spacerowały tam insekty, od któ10 rych wziął swoją nazwę. Lekarz wskoczył za nimi do sieni. 11 – Mówisz prawdę, to wracasz do domu z kiełbaską – warknął stary detektyw. 12 – Kłamiesz, lądujesz u ruskich, zrozumiano? 13 – Tak. 14 – Widziałeś ostatnio kogoś podejrzanego nad Martwą Rzeką? Gadaj! Kogoś, 15 kto wrzucał do wody coś dużego? Jakieś ciało? Trupa? 16 – Nie, tam nie ma nikogo! – sapnął chłopak. – Nigdy! Tylko my... Nikogo! Nie 1
73
ma! Nie widziałem! 2 Tę mantrę łobuziak powtarzał jeszcze przez dobre kilka minut. Zaklinał się na 3 wszystkie świętości, że nikogo nie widział nad Martwą Rzeką. Owszem, to on 4 wraz z kolegami znalazł ciało zamordowanej dziewczyny, ale nie widział tam 5 nikogo. Bił się w pierś i prawie płakał. Nic nie dało straszenie milicją i Rosja6 nami. Chłopak wciąż powtarzał swoje: „Nigdy! Nikogo!”. 7 Popielski chwycił się ostatniej deski ratunku. Wyrwał mu kiełbasę i urwał je8 den kawałek. 9 – Chcesz, żebym ci wszystko zabrał? – zapytał cicho. – Wiem, że jesteś naj10 starszy z całego rodzeństwa, ojciec pije, matka zarobiona po łokcie... Ukradłeś to 11 ruskim nie dla hecy, ale dla małych sióstr i braci, co, Geniu? – Chłopak patrzył 12 na niego z nienawiścią. – Pojadłbyś dzisiaj kiełbaski, co? – mówił dalej Popielski. 13 – I ty, i dzieci by pojadły... A tak to ja ci wszystko zabiorę. Chyba że mi powiesz 14 coś o ludziach, którzy chodzą nad Martwą Rzekę... 15 – Nigdy! Nikogo! – Wargi chłopaka drżały. 16 – To idź już sobie – mruknął Popielski i wręczył mu owinięte w papier wę1
74
dliny. – Weź wszystko i pojedz sobie, chłopie! 2 Po sekundzie przypomniał sobie o kiełbasie, którą wcześniej był urwał. Podał 3 ją również Geniowi. Ten udał, że jej nie widzi. 4 Wyszedł z bramy i pobiegł ulicą Traugutta w stronę rzeki. Z niedyskretnych 5 opowieści doktora wynikało, że młody zapowiadał się na kryminalistę, a tacy 6 gardzą jedzeniem dotkniętym przez wrogów. Od tego momentu było ono tref7 ne. 8 – Nic nie wiemy. – Popielski wyciągnął kiełbasę w stronę doktora. Przełamali 9 się nią jak chlebem. 10 – I niczego się już nie dowiemy... – Gordon ugryzł kawałek. 11 – Aż tak pesymistyczny tobym nie był – powiedział stary policjant. – Wiem na 12 pewno, że Genio kłamie... 13 – Po czym pan to widzi? 14 – Widziałem wielu ludzi, którzy nie chcieli powiedzieć prawdy. – Popielski 15 przełknął ostatni kęs. – Jedni mówili wprost: „Wiem, ale nie powiem”, inni się 16 wykręcali zmyślonymi historyjkami, jeszcze inni automatycznie, szybko, bez 1
75
zastanawiania, powtarzali, że nic nie wiedzą. Ci ostatni zawsze się bali, ale nie 2 mnie, doktorze, wcale nie mnie... Oni się nauczyli swej mantry w obawie przed 3 zemstą kogoś, kogo mogliby zdradzić... To jest właśnie przypadek Genia. No, 4 chodźmy już, doktorze, ten młody może nam sprowadzić na głowę swych braci 5 lub kompanów... 6 – Dobrze, ale najpierw muszę iść do domu po pieniądze – powiedział Gordon 7 – i zapłacić kelnerowi za gazetę... 8 Wtedy Popielski z całą mocą znów odczuł niebezpieczeństwo, w jakim się 9 znalazł. Akcja śledcza, którą był przeprowadził, przez chwilę oderwała jego 10 myśli od katastrofalnego błędu, jaki popełnił Gordon. Teraz znów z całym 11 przerażeniem zrozumiał, że jego dni w tym pięknym mieście są policzone. 12 Nieważne, czy kelner jest ubeckim donosicielem czy nie. Wystarczy, że komuś 13 powie, iż lekarzowi bardzo zależało na policyjnej przedwojennej gazecie. I 14 wtedy zjawi się w gabinecie tegoż lekarza pan porucznik Krzyżagórski ze 15 swoim lisim wąskim pyskiem. I wtedy sługa Hipokratesa powie wszystko. On, 16 Popielski, musi zaraz wrócić do domu i spakować się – po raz nie wiadomo 1
76
który już w życiu. I znowu gdzieś się tułać po świecie. 2 Zalała go fala wściekłości. Wyskoczył z bramy na ulicę i ruszył szybkim kro3 kiem w stronę ulicy Długiej. Miał wrażenie, że domy tej głównej arterii miasta 4 naciskają na niego z wszystkich stron. Prawie biegł, a za sobą słyszał dreptanie 5 medyka. 6 – Pomoże mi pan dotrzeć do Petki? – zapytał w końcu Gordon, kiedy go do7 gonił. 8 Stary policjant przystanął i liczył w myślach do dwudziestu. Najpierw po ła9 cinie, potem po grecku. To była niezawodna metoda poskromienia furii. Dzięki 10 klasycznym liczebnikom szczęka medyka pozostała w całości, czego nie można 11 było rzec o jego garderobie. Popielski szarpnął za marynarkę tak mocno, że 12 urwał wszystkie guziki. Lekarz uskoczył wystraszony. Napastnik zbliżył się do 13 niego wolno z wysuniętą żuchwą. Przekrzywiony na głowie kapelusz nadawał 14 mu groteskowego wyglądu. Ale Gordonowi nie było do śmiechu. 15 – To ty staniesz teraz na głowie i padniesz do nóg księdza! – Głos Popielskiego 16 drżał z wściekłości. – Padniesz do nóg księżula z Mariackiego i będziesz go 1
77
błagał o ukrycie mnie przez kilka dni! Na plebanii, w mysiej dziurze albo nawet 2 w cmentarnym grobowcu. A potem masz sprawić, że stąd zniknę, rozumiesz? 3 Wyparuję i objawię się gdzieś indziej! Tam gdzie nikt, ale to nikt, do jasnej cho4 lery, nie widział żadnego numeru „Na Posterunku”! Mam się znaleźć na Ma5 dagaskarze lub na Celebesie, z daleka od ubeków, od twojej mordy i od twojej 6 obsesji na punkcie jakiegoś trupojada! Rozumiesz? 7 Dawno nikt tak nie mówił do doktora Rafała Gordona. Ale nigdy na takie 8 obelżywe słowa w tak oczywisty sposób nie zasłużył. Pochylił głowę i przeklinał 9 własną głupotę. Palił się ze wstydu. Słyszał, jak wokół niego stukają obcasy Po10 pielskiego. Z jednej i drugiej strony. Nagle buty zaszurały tuż przed nim. Lekarz 11 podniósł nieco wzrok. Jego towarzysz wpatrywał się w niego z zimnym spoko12 jem. 13 – Idziemy teraz do kelnera – szepnął. – Z gardła mu wyciągniemy tę gazetę 14 albo zapłacisz mu za nią równowartość wiadra wódki. 15 – Dobrze, już dobrze – powtarzał doktor nerwowo i nagle spojrzał na Popiel16 skiego. – A co będzie, jeśli podwyższy cenę albo się rozmyśli? 1
78
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
– Wtedy go zabijemy – powiedział spokojnie Popielski.
*
*
*
Nie zdobyliśmy gazety ani nie zabiliśmy kelnera. W obu tych czynnościach przeszkodzili nam sowieccy wartownicy, którzy pilnowali prowizorycznego aresztu dla Niemców, urządzonego w piwnicy jednej z kamieniczek w Rynku. Pewnie zdziwisz się, Wacławie, że jeszcze w roku 1948 – kiedy to Darłowo było pod władzą polskiej administracji – Rosjanie sprawowali tak wielką władzę w mieście, że mieli swoje więzienie i swoich wartowników. Otóż rzeczywiście miejska komendantura sowiecka w Darłowie przestała istnieć w roku 1946, ale w rękach Armii Radzieckiej pozostawały darłowski port i zakład przetwórstwa rybnego, produkujący rękami niemieckich niewolników przetwory rybne na potrzeby aprowizacyjne Armii Radzieckiej. Szef tegoż ostatniego przedsiębiorstwa, niejaki major Konstantin Czubarow, zuchwały i 79
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
prymitywny alkoholik, gardził polskimi władzami, poczynał sobie w mieście jak udzielny książę, na wszelkie prośby odpowiadał wzruszeniem ramion, a na nieśmiałe groźby – jednym zdaniem: „Moskwa daleko, a ja tu pan”. Sam siebie nazywał Wielkim Księciem Konstantym Pomorskim. Prawem kaduka zajął zatem jedną z piwnic w Rynku na własne więzienie, dokąd wsadzał Niemców za sobie tylko znane przewinienia. Ostatnio jego ludzie aresztowali kilku Niemców w czasie przedstawienia ich teatrzyku amatorskiego i wrzucili aktorów do tejże piwnicy. Dokonano tego ponoć w sposób niezwykle brutalny, co zresztą nie wzbudziło w Polakach nadzwyczajnego współczucia. Nieznana była przyczyna tej nagłej sowieckiej niechęci do Niemców – ludzi nadzwyczaj, by nie rzec, służalczo, lojalnych wobec władzy Armii Radzieckiej. Czubarow, wcześniej oficer komendantury miejskiej, zawsze okazywał Niemcom wielkie względy. Było wiele przykładów na to, że ich wręcz faworyzował kosztem Polaków. Wyświadczał naszym tymczasowym 80
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
niemieckim współobywatelom pewne uprzejmości i bronił ich zdecydowanie i przed Polakami, i przed swymi rodakami. Zastrzelił na przykład własnoręcznie dwóch sołdatów, którzy w pobliskim Darłowcu zabili trzyletnią niemiecką dziewczynkę, a jej matce zaofiarowali bochenek chleba jako rekompensatę. Zmienił zarządzenie, które pozwalało deportowanym Niemcom zabrać do pociągu tylko tyle, ile zdołali w ciągu pięciu minut wyrzucić przez okno mieszkania. Dobry pan wydłużył ten czas do godziny. Tym bardziej zatem dziwiło nagłe brutalne aresztowanie niemieckich aktorów z amatorskiego teatrzyku. Tłumaczono to zmiennymi nastrojami Czubarowa. Te wszystkie myśli przyszły mi do głowy, kiedy mijaliśmy sowieckich wartowników. Wulgarnie się wyzywali jeden z drugim. Z ich gwałtownej kłótni zrozumiałem tyle, że dwaj zmiennicy przyszli zbyt późno i ich koledzy są źli, że musieli tak długo na nich czekać. Spóźnialscy natomiast tłumaczyli się, że są przybocznymi Czubarowa, który zaraz tu przyjdzie, by wybrać sobie spośród więźniarek jakąś kolejną żonę do 81
1 2 3 4 5 6
wojennego gospodarstwa. Tym samym dowiedziałem się, że to więzienie jest przedsionkiem haremu. Przyśpieszyliśmy kroku. Lepiej było nie włazić w oczy rozdrażnionym żołdakom. Po chwili usłyszeliśmy za sobą tupot ich buciorów. Nie sądziłem, że to, co się zaraz miało stać, będzie ponurym proroctwem mych dalszych losów.
7
PIERWSZA SERIA Z PEPESZY huknęła niewysoko ponad głowami Gordona i 9 Popielskiego. Kule zagrzechotały na murze Bramy Kamiennej. Obaj mężczyźni 10 rzucili się do ucieczki. Przebiegli pod basztą i ukucnęli za jedną z furmanek ta11 rasujących drogę przy gospodzie Sopońskiego. Żołnierze dalej walili z pepesz, 12 ale ich kule nie były już skierowane w stronę lekarza i nauczyciela. Świstały 13 gdzieś wysoko. Z Bramy Kamiennej sypał się ceglany pył. Nagle z góry dobiegł 14 odgłos trzepotu skrzydeł. Olbrzymi bocian spadał lotem koszącym, usiłując 15 walczyć o życie ostatkiem sił. Huknął o ziemię, a spomiędzy jego piór wypły16 nęła struga jasnej krwi. Po chwili, szorując skrzydłami o średniowieczny mur, 8
82
spadł wśród patyków i strzępów swego gniazda drugi bocian. Dwaj żołnierze 2 wciąż strzelali. Chcieli najwidoczniej roztrzepać w pył również małe bocianiąt3 ka. 4 Kiedy skończyli, uśmiechnęli się głupkowato do ludzi, którzy wylegli z 5 dwóch restauracji znajdujących się po obu stronach Bramy Kamiennej. Ci się nie 6 śmiali. Patrzyli na rosyjskich żołnierzy z taką kamienną furią, że zabójcy bocia7 nów powoli – już bez śladu głupkowatej wesołości – skierowali ku nim swe 8 pepesze. Zapanowała taka cisza, że słychać było, jak muzycy z orkiestry grającej 9 przed chwilą w restauracji Karskiego rozmawiają ze sobą po niemiecku. 10 Wtedy rozległy się czyjeś szybkie kroki. Z dużego domu na rogu wybiegł 11 sześcioletni może chłopczyk w krótkich spodenkach podtrzymywanych skrzy12 żowanymi na plecach szelkami. Z donośnym płaczem przedarł się pomiędzy 13 nogami dorosłych, przebiegł pod Bramą Kamienną i rzucił się na leżącego bo14 ciana. Przycisnął swoją twarzyczkę do pomazanych krwią piór ptaka. Mały be15 ret z antenką zsunął mu się z głowy, a łzy zalały policzki. Wszyscy znali to 16 dziecko. Był to Piotruś Krzyżagórski, syn darłowskiego ubeka zwanego Rozu1
83
misz. 2 W całkowitej ciszy rozległ się pojedynczy strzał. Ludzie odwrócili głowy i uj3 rzeli tegoż właśnie. Porucznik Artur Krzyżagórski roztrącał ludzi i szedł w 4 kierunku dziecka. Szponiastymi palcami lewej dłoni ściskał fałdę skóry na karku 5 małego pieska, prawej – rękojeść rewolweru Nagant. Miał na sobie oficerki, 6 wojskowe bryczesy na szelkach i nieco przybrudzony podkoszulek na ra7 miączkach. Podszedł do synka, pocałował go w głowę, szepnął mu coś do ucha i 8 położył szczenię na jego kolanach. Potem rozłożył na drgającym jeszcze ptaku 9 jakąś szmatę. Piotruś otarł łzy, przytulił szczeniaka i odszedł w kierunku domu. 10 Jego ojciec ruszył ku dwóm sowieckim zabójcom bocianów. Gniew go rozsa11 dzał. Rzucił się na żołdaków i zaczął ich okładać pięściami. Wartownicy, wie12 dząc, przez kogo są bici, rzucili broń i skulili się pod ciosami. Wśród ludzi po13 wstał wściekły pomruk. Wszyscy, i dansingowcy od Karskiego, i zamroczeni 14 chłopi od Sopońskiego, zaczęli się cisnąć i pchać w stronę bitych Rosjan. Dołą15 czali do nich ludzie wypadający z pobliskich bram i ulic. Cała energicznie 16 zwalczana niechęć do bratniej armii omal nie eksplodowała. Darłowiacy – pod 1
84
wpływem bezsensownej śmierci ukochanych przez całe miasto ptaków, które 2 powoli stawały się jego symbolem – zdzierali z siebie cienką warstwę zadekre3 towanej przez ludowe państwo polsko-radzieckiej przyjaźni. Ludzie przypo4 minali sobie butę i ekscesy Sowietów, głośno teraz krzyczeli o konieczności 5 chronienia swych żon i córek przed ich zwierzęcą chucią oraz o grabieniu po 6 wsiach wszystkiego, co się dało zamienić na spirytus. Kilku furmanów z or7 czykami w dłoniach – wśród nich Marian Kieleń o twarzy zalanej krwią – 8 przepychało się, by zatłuc „gadziny”. Darłowskie bociany nagle nabrały god9 ności rzymskich orłów, których utrata hańbą okrywała legiony. 10 – Zapierdolić bydlaki! – ryknęły gardła. 11 – Do piachu z nimi! – ktoś ogłosił werdykt. 12 Nagle tłum zastygł w miejscu i zapadła cisza. Krzyżagórski przestał bić i 13 podniósł wzrok. Jego pięści oblepione były krwią i włosami Rosjan. Na wy14 krzywionej niedawno wściekłością wąskiej twarzy teraz pojawił się niepokój. 15 Każdy by się zaniepokoił, gdyby oczy spoglądały w lufy karabinów. 16 Pięć luf pepesz skierowało się w stronę ubeka. Szósta należała do tetetki, którą 1
85
ledwo było widać w czerwonej obrzmiałej dłoni majora Konstantina Czubaro2 wa, który stał na masce ozdobionego czerwoną gwiazdą jeepa willysa w odle3 głości dwóch metrów od Krzyżagórskiego. W zgiełku prawie nikt nie dosłyszał 4 ryku samochodowego silnika. 5 – Zostaw moich ludzi – wycedził po rosyjsku komendant przedsiębiorstwa 6 rybnego. – Oni podlegają mnie, nie tobie! Zrozumiałeś, durniu, czy mam ci roz7 jebać ten głupi łeb? 8 – Spróbuj! – Kiedy ubek podchodził do samochodu, pepesze drgnęły w rękach 9 pretorianów. – Tylko spróbuj, a pułkownik Kałuczkin już ci się dobierze do 10 skóry. On tylko czeka na taką okazję... 11 Czubarow zamrugał oczami, jakby otrzymał celny cios. Jego ludzie wciągnęli 12 do samochodu pobitych żołnierzy. Szef zakładów rybnych wciąż stał rozkra13 czony na masce auta. Dał znak swoim przybocznym. Ci zaczęli walić z pepesz w 14 powietrze. 15 Polacy stali hardo. Wtedy Rosjanie zaczęli szyć ponad ich głowami. Kule ry16 koszetowały, nad pobliską kawiarnią Mokka z brzękiem runęła szyba. Ludzie 1
86
pochylili się w końcu, skurczyli, zdrętwieli. Major rozłożył szeroko ręce, uka2 zując mokre plamy pod pachami. Jego zaczerwieniona twarz układała się w trzy 3 fałdy – wypukłe czoło, kartoflany nos i wielki mięsisty podbródek. 4 – To miasto to moje terytorium, job waszu mać! – wrzasnął. – Tylko moje! 5 Polacy i Niemcy powoli rozchodzili się w zupełnej ciszy. Pod Bramą Ka6 mienną pozostał tylko porucznik UB, który nie spuszczał z oczu Rosjanina. 7 Popielski nie czekał, aż któryś z nich pierwszy odwróci wzrok. Dotknął dłoni 8 Gordona i oczami wskazał knajpę, w której obaj mieli coś jeszcze do załatwienia. 9 W głowie wciąż mu pobrzmiewała groźba, jaką ubek wystosował pod adresem 10 Czubarowa. Nie wiedział, że ta informacja ocali mu kiedyś życie. 1
11
*
*
*
KIEDY OSIEMNASTOLETNIA MARIA GARTENÓWNA wyszła z morza, jej 13 zgrabne ciało było całkowicie oklejone staromodnym, luźnym i pomarszczonym 14 strojem kąpielowym, jaki musiała wkładać na kategoryczne polecenie swej
12
87
matki. Wstydziła się go nadzwyczajnie. Wiedziała, iż jej najbliższe koleżanki z 2 klasy miały jednoczęściowe obcisłe trykoty. Wiedziała też, iż jej protesty nie 3 odniosą pożądanych skutków. Jak na razie jej matka nie chciała nawet słyszeć o 4 kupieniu córce nowego modnego kostiumu plażowego. Wciąż powtarzała, że 5 niewłaściwy, bezwstydny i gorszący strój jest dla kobiety większym zagroże6 niem niż wszystkie plagi egipskie. Nie przyjmowała do wiadomości, że córka 7 zdała przed miesiącem egzamin dojrzałości i chciałaby w niektórych kwestiach 8 decydować już sama. Kąpiele morskie i plażowanie były zresztą powodem nie9 ustannych kłótni między Marią a jej matką, które wzmogły się teraz wraz z na10 dejściem upalnego lata. 11 Dziewczyna w głębi ducha rozumiała dobrze matczyne lęki. Były one wywo12 łane tragicznymi zdarzeniami ostatnich lat. Po zastrzeleniu przez Niemców ojca, 13 białostockiego adwokata doktora Mieczysława Gartena, przeżyły wspólnie 14 koszmar getta, by później – po ucieczce z transportu do Wołkowyska – przez 15 osiemnaście miesięcy przebywać w małej wiosce pod Prużaną i ćwiczyć się w 16 trudnej cnocie cierpliwości. Tam to bowiem siedziały razem w drewnianej, 1
88
wkopanej w róg stodoły kryjówce, której wielkość upodabniała ją raczej do 2 niedużej skrzyni niż do mieszkania. Codziennie przychodził do nich mało3 mówny i niepiśmienny polski chłop, by dzielić się dobrym słowem i skromnym 4 jedzeniem. Nie mogły się ruszać, załatwiały się do wiadra, a za jedyne urzą5 dzenia higieniczne miały gąbkę i zimną wodę ze studni. Jednak przeżyły. Swą 6 kryjówkę opuściły w dniu nadejścia Armii Czerwonej. Łzami, słowami i poca7 łunkami składanymi na spracowanych dłoniach swego gospodarza wyraziły 8 swą wdzięczność, po czym udały się jak najdalej od Wołkowyska i Białegostoku, 9 gdzie każdy kamień mówił o tragedii ich rodziny. 10 Pani Alina Gartenowa postanowiła osiedlić się wraz z córką na polskim Po11 morzu. Już w czasie transportu matka zakomunikowała Marysi, że byłoby jakąś 12 tragiczną ironią losu, gdyby teraz spotkało je coś złego, dlatego nie powinny 13 prowokować losu – nawet w pozornie najbardziej niewinny sposób. Ponieważ 14 w czasie tej długiej podróży, która często była przerywana przez żądnych wódki 15 i kobiet czerwonoarmistów, najbardziej narażona była cnota obu kobiet, pani 16 Alina zaczęła ubierać się w sukienki przypominające worki po ziemniakach i to 1
89
samo kazała czynić swej córce. 2 To przyzwyczajenie stało się naprawdę jej drugą naturą. Po przybyciu do 3 Darłowa wyglądała jak wojłok i takie też uzyskała przezwisko w sklepie pa4 pierniczym Niedźwiedzińskiego, gdzie przedwojenne wykształcenie handlowe 5 pozwoliło jej uzyskać posadę sprzedawczyni i kasjerki. 6 Jej nastoletnia córka opierała się, jak mogła, matczynym nakazom i o ile do7 pięła swego w kwestii sukienek, o tyle noszenie staromodnego stroju kąpielo8 wego było nienaruszalnym obyczajem, którego Marysia nie mogła zmienić, 9 zwłaszcza że chodziła się kąpać wyłącznie w towarzystwie matki. 10 Tak było i tym razem. Dziewczyna otrzepała się z wody, oznajmiła matce, że 11 potrzeba wzywa ją na wydmę, i pobiegła tam odprowadzana uważnym spoj12 rzeniem rodzicielki. 13 Tak naprawdę to chciała tam zrzucić ten mokry wstrętny strój i nacieszyć się 14 własnym ciałem. Uwielbiała stać nago na słońcu, patrzeć na siebie – na swe 15 drobne piersi i szczupłe uda. Odczuwała wówczas podniecenie i myślała o 16 swym narzeczonym tak intensywnie, że czasami zaciskała swe dłonie pomiędzy 1
90
udami i – zagryzając wargi, by nie wydawać jęku – przeżywała szybkie gwał2 towne uniesienia. 3 – Jestem wolna i swawolna – mówiła potem do siebie z lekkim uśmieszkiem. 4 Bo właśnie poczucie wolności, nie cielesne rozkosze, było podstawowym ce5 lem jej wędrówek na wydmy po morskiej kąpieli. Po miesiącach klaustrofo6 bicznego zamknięcia w kryjówce chciała doświadczyć nieograniczonej prze7 strzeni, a poznać ją mogła tylko w jeden sposób – patrząc na nieskończone mo8 rze i przyjmując swym nagim ciałem podmuchy morskiego wiatru. 9 Kiedyś ją zauważył wśród wydm. Oniemiały, wpatrywał się w nagą dziew10 czynę, która kładła się na piasku z szeroko rozrzuconymi nogami. Kilkakrotnie 11 tam wracał i ukryty wśród pokurczonych od wichru drzew, spokojnie czekał na 12 swój dzień. Widział ją jeszcze dwa razy – zawsze przed południem. Nie zdecy13 dował się wtedy na atak. O tej porze dnia zbyt wielu było plażowiczów dokoła. 14 Był bardzo ostrożny. Przyglądał się jej z daleka – przez lornetkę. Kiedy nie było 15 dziewczyny, potrafił odtworzyć jej obraz. Wracał wówczas naładowany pożą16 daniem do swych niemieckich niewolnic i kazał im szybko się zaspokajać. 1
91
Tego dnia ujrzał ją z daleka, jeszcze jak się kąpała w morzu. Widział też jej 2 matkę siedzącą na plaży jak stara kwoka. Nie obawiał się jej. Wiedział, że zrobi 3 to szybko na wydmach – w pełnym słońcu i w ciszy. Był pewien, że tego dnia 4 nikogo tam nie spotka. Był sobotni wieczór – ludzie odpoczywali w swych do5 mach przy kompocie z agrestu i przy cieście drożdżowym. Stara nawet nie 6 usłyszy jęku córki. A on zrobi to szybko i sprawnie – jak zawsze. 7 Podbiegł do drzewa, pod którym często dziewczyna stawała i pozwalała, by 8 morski wiatr suszył jej ciało. Było tam jeszcze jedno drzewo z korzeniem wy9 soko wystającym z piasku. Na ten korzeń kilka dni temu wiatr wyrzucił z morza 10 fragment żagla, który tworzył teraz naturalny trzepoczący parawan. Tam się 11 ukrył – już nagi i przygotowany do zgwałcenia kolejnej ofiary. 12 Kiedy panna Maria wyciągała ramiona ku słońcu, zbliżył się do niej szybko. 13 Chwycił ją wprawnym ruchem – jedną ręką za usta, drugą za szyję, po czym 14 pociągnął ją w piach wydmy. 15 Żaden krzyk nie rozległ się nad plażą. Dziewczyna krztusiła się piaskiem. 16 Napastnik wciskał jej twarz w sypkie podłoże. Przygniatał ją całym swoim cię1
92
żarem. Poczuł pod sobą jej pośladki. Zrobi tak, jak planował – weźmie ją od tyłu. 2 Jak zwierzę. 3 Nagle poczuł na policzku piekący ból. Ze zdumieniem zauważył, że na jej 4 włosy spadają mu z twarzy krople krwi. Poczuł kolejny cios zadany na oślep 5 przez dziewczynę. Jej pierścionek znów rozorał mu twarz. Wtedy rzeczywiście 6 zachował się jak zwierzę. Ugryzł ją w palec. Nie za mocno. Nie chciał odgryźć, 7 ale tylko na chwilę powstrzymać jej wojownicze zapędy. 8 I wtedy usłyszał jakiś dźwięk – ni to śmiech, ni jęk. Coś dostrzegł kątem oka. 9 Trzy głowy chowające się za wydmę. Zrozumiał, że ktoś go obserwuje. Że ktoś 10 widział jego twarz. I może go później rozpoznać. 11 Uciekł. Stchórzył. 12 Kiedy biegł do swego ubrania schowanego koło betonowych płyt drogi pro13 wadzącej do jeziora Kopań, czuł wściekłość i jednocześnie podniecenie. Ta 14 kombinacja żądz domagała się tylko jednej daniny – jeszcze tego wieczoru po15 siądzie jakąś kobietę. A potem zabije. 16 Za sobą zostawił Marysię Gartenównę, która z płaczem wbiegła na plażę i 1
93
wpadła naga w ramiona swej skostniałej ze zgrozy matki. Zostawił też trzech 2 nastolatków, którzy trzęsąc się wśród wydm, popełniali wspólnie grzech Ona3 na. 1
4
*
*
*
PIOTRUŚ KRZYŻAGÓRSKI przytargał oba bociany na podwórko. Wraz z 6 dwoma starszymi kolegami, którzy mieszkali po sąsiedzku, postanowili je po7 chować. Rodzicom powiedzieli, że uczynią to nazajutrz, jednak umowa po8 między chłopcami była zupełnie inna. Wszyscy trzej położyli się do łóżek w 9 ubraniach i żaden z nich nie zasnął z ekscytacji. 10 Po północy wymknęli się ze swoich izb i spotkali na małym skwerze, tuż koło 11 domu Piotrka. Do worków włożyli ciała ptaków i ciągnąc je, ruszyli do Ogrodu 12 Młyńskiego. Był to nieduży park położony poniżej cmentarza, dochodzący do 13 osiedla małych domów. Chłopcy lubili to miejsce. Bawili się często wokół muszli 14 koncertowej, wśród zaczarowanych, jak mawiali, brzóz, których kora tajemni5
94
czo błyszczała w świetle księżyca. 2 Błyszczała i teraz, kiedy kopali grób dla bocianów i kiedy związywali dwie 3 gałęzie, czyniąc z nich prowizoryczny krzyż. Ten odblask działał na nich hip4 notycznie. 5 Widziała go również kobieta, która leżała teraz dziesięć metrów od żałobni6 ków. Nie miała siły krzyczeć, nie miała siły pełzać. 7 Ta kora się świeciła, kiedy godzinę temu tu przyszła wraz ze szwedzkim 8 marynarzem napalonym jak kocur. Jego pragnienia zostały zaspokojone w 9 tempie błyskawicznym. Jej przybyło w torebce kilka dolarów i nylonowe poń10 czochy, jemu pozostało poczucie pośpiesznego spełnienia i kompromitacji. 11 Uciekł szybko z parku, a ona została sama. Kiedy podciągała majtki i popra12 wiała sukienkę, poczuła zwierzęcy smród. 13 Nie zdołała się odwrócić. Zwierzę spadło na nią z impetem. Poczuła na karku 14 jego zęby. Nie sądziła nigdy, że skóra jej szyi i ramion może tak trzaskać, kiedy 15 jest szarpana kłami. Że jej klatka piersiowa może tak dudnić, kiedy ktoś w nią 16 łomoce pięściami. 1
95
Teraz leżała wśród drzew o błyszczącej korze i patrzyła na chłopców chowa2 jących w grobie jakieś zawiniątka. Ostatnią siłą woli pobudziła swe struny gło3 sowe. Zaczęła wyć. Cała była bólem. 1
4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Mieczysław Szypuła, kelner od Sopońskiego, po kilkuminutowych pertraktacjach oddał Gordonowi gazetę „Na Posterunku” za sumę prawie tysiąca złotych, co było równowartością gastronomicznej ceny czternastu półlitrówek wódki, czyli ilości płynu wypełniającego pół wiadra. Aby nie włazić w oczy kelnerowi i Marianowi Kieleniowi, który trwał w pijackim letargu na koźle furmanki, nie byłem przy tej transakcji. Gordon zarzekał się, że Szypuła nawet nie podejrzewa, że w całej sprawie o mnie chodziło. Kelner był podekscytowany jedynie lekturą gazety – historiami polskich kasiarzy i żydowskiej mafii Cwi Migdal handlującej żywym towarem. Pożegnałem chłodno medyka i udałem się na zasłu96
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
żony odpoczynek. Postanowiłem rano podjąć decyzję w sprawie ucieczki z Darłowa. Coraz bardziej skłaniałem się jednak do pozostania w tym mieście. Spałem jak zabity. Po przebudzeniu usłyszałem z pokoju gospodarzy na dole dźwięk radia. Podawano prognozę pogody. Miało być pięknie i letnio przy temperaturze dwudziestu ośmiu stopni. W sam raz na kąpiel w morzu. Postanowiłem dobrze wykorzystać to lato, możliwe, że moje ostatnie nad morzem. Zdecydowałem: zostaję w Darłowie. Ubrałem się w koszulę z krótkim rękawem i w jasne popelinowe spodnie. Po śniadaniu wsiadłem na tramwaj wodny Bogusław (nazwa od urzędującego niegdyś w Darłowie księcia Bogusława X) i popłynąłem Wieprzą do Darłówka. Tereny na zachód od rzeki i mostu zwodzonego wciąż były zajęte przez Rosjan. Polakom nie wolno tam było wstępować, jedynie przez most przechodzili niemieccy niewolnicy pracujący w sowieckim przedsiębiorstwie rybackim. Po wschodniej zaś stronie kwitło polsko-niemieckie niedzielne życie towarzyskie i rodzinne. Plaża za daw97
nym domem wypoczynkowym zajęta była przez młodzież, która dokazywała wśród fal i piasku. Przy wejściu, na prowizorycznym podeście zbitym ze skrzynek na śledzie, grało trzech muzyków – trębacz, akordeonista i perkusista. Nad nimi wisiał przybrudzony cokolwiek transparent z napisem „My jesteśmy zespół zgrany – trąbka, pompka i organy”. Ponieważ podzielałem w pełni opinię Horacego Odi profanum vulgus et arceo9, poszedłem plażą nieco dalej, w stronę Cisowa. Po przejściu paruset metrów położyłem się na brzuchu na niewielkim kocu i patrzyłem na spokojne, błyszczące morze i sypki biały piasek, na którym wciąż widoczne były ślady, jakie zostawiły brony (gwoli wyjaśnienia – cała plaża co wieczór była bronowana, by milicjanci mogli wyśledzić, którędy dostarcza się ludzi i towary na kutry i łódki przemytników). Zamknąłem oczy. Ukoiły mnie szum Bałtyku i dochodzący z wędzarni zapach dymu i ryb. Niestety, nie dane mi było zasnąć na dłużej niż
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15 9
- gardzę nieoświeconym tłumem i trzymam się od niego z dala 98
kwadrans, co ochroniło zresztą moją łysinę przed słonecznym poparzeniem.
1 2 3
MŁODY POSŁANIEC JAŚ SKÓRSKI nieraz słyszał na lekcji, że jego nauczyciel 5 profesor Antoni Hrebecki hołduje tej samej zasadzie co Horacy. Szukał go zatem 6 w pewnym oddaleniu od reszty plażowiczów. Szybko znalazł mężczyznę śpią7 cego pod wydmą w ostrych promieniach słońca. Kiedy nad nim stanął, ten 8 ocknął się i spojrzał na chłopca nie bez pewnej irytacji. Skórski wręczył mu list 9 zapisany pochyłą znajomą kaligrafią. 10 „Szanowny Panie Profesorze! Wiem, że wciąż Pan ma do mnie zasłużony żal o 11 tę gazetę. Volens nolens10 omal bym nie popełnił wielkiego błędu. Ale to już za 12 nami. Jeszcze raz przepraszam. I proszę się nie martwić. Człowiek, który przez 13 chwilę był w posiadaniu mojej zguby, jest tak naprawdę (sprawdziłem to, wy14 pytałem naszego wspólnego znajomego) patentowanym poczciwcem, zapew15 niam Pana. Owszem, to były kryminalista z okolic Radziejowa, ale taki przed4
10
- chcąc nie chcąc 99
wojenny, ze swoistym kodeksem honorowym. Taki, co to dotrzymuje umów. 2 Dostał zapłatę, będzie milczał. 3 Ale ad rem. Za mną bezsenna noc. Wciąż myślałem o straszliwym człowieku z 4 Wilna. Postanowiłem jeszcze raz poprosić Pana o pomoc. Dzisiaj tuż po poran5 nej mszy czekałem pod kościołem na doręczyciela tego listu. Spotkałem go, 6 opłaciłem, a on obiecał pokazać Panu kryjówkę chłopaka, którego Pan wczoraj 7 złapał, i jego kompanów. Jeśli Pan zechce dalej prowadzić swoje śledztwo (będę 8 bardzo, ale to bardzo wdzięczny), to może Pan pójść za posłańcem, bo właśnie 9 teraz podobno chłopcy są w swej kryjówce; jeśli je Pan porzuci i zaniecha dal10 szych działań, uszanuję Pańską decyzję. Zapewniam o swojej wielkiej wobec 11 Pana wdzięczności. Z poważaniem doktor Rafał Gordon”. 12 Popielski spojrzał na Jasia Skórskiego, który kucał w sporej odległości od 13 niego i najwidoczniej czekał na decyzję. Miał na sobie zbyt duże sandały i luźne 14 szerokie skarpety, które mu opadały w fałdach aż na kostki. 15 – Chodź no tu, Janek! – zawołał stary policjant. Chłopak przyszedł posłusznie. 16 – Gdzie Genek i jego kompani mają kryjówkę? – Popielski przytknął zapalniczkę 1
100
do listu Gordona. 2 – A blisko stąd. – Janek podrapał się za uchem. – W lesie, po drodze nad Ko3 pań. Nie wiem, jak wytłumaczyć. Pokazać tylko mogę... 4 Popielski wahał się przez dłuższą chwilę. W jego duszy policjant walczył z 5 miłośnikiem nadmorskiego wypoczynku. Ten pierwszy miał naturę wścibską i 6 podejrzliwą. Nie mógł odgonić natrętnej myśli, by w końcu wyjaśnić, co albo 7 kogo Genek ukrywa pod litanią „Nie widziałem! Nigdy! Nikogo!”. Ten drugi 8 Popielski pragnął zaś tylko słońca, kąpieli w słonej wodzie, której w końcu dzi9 siaj nie zaznał, i lekkiej drzemki. Policjant mówił: „Możesz dojść do sprawcy 10 ohydnej zbrodni, możesz znów, choć przez chwilę, być policjantem”, letnik zaś: 11 „Ciesz się falami Bałtyku, dopóki możesz”. Popielski postanowił pogodzić oba 12 swe wcielenia. 13 – Nic ci się nie stanie, jak się teraz trochę rozejrzysz – szepnął sam do siebie. – 14 A potem tu wrócisz i możesz plażować do woli! 15 Wstał, kiwnął głową na Skórskiego i obaj weszli na ścieżkę prowadzącą na 16 wydmę. Po chwili znaleźli się na drodze wyłożonej betonowymi płytami. Biegła 1
101
ona pomiędzy wydmami a sosnowym lasem, z którego buchał jedyny w swym 2 rodzaju aromat nasłonecznionego igliwia. Po prawie dwudziestu minutach 3 milczącego marszu chłopak przystanął i położył palec na ustach. Potem ostroż4 nie zszedł do lasku i wskazał ręką gęsty zagajnik. Zanim Popielski zrozumiał, co 5 Janek mu pokazuje, chłopak zniknął jak duch. 6 Mężczyzna ostrożnie wszedł do zagajnika rosnącego u stóp wydmy, poniżej 7 drogi, którą przyszli. Zauważył, że niewielki stok jest w jednym miejscu pokryty 8 chrustem. Pomiędzy suchymi gałęziami widać było szary betonowy kloc z że9 laznym kołem – jakby kierownicą. Typowe wejście do bunkra, który był wbu10 dowany w wydmę. 11 Popielski odsunął chrust, pokręcił kołem i otworzył ciężkie drzwi. W stęchłym 12 powietrzu wyczuwalna była słaba woń moczu i silny zapach papierosów. Za13 mknął drzwi za sobą i ostrożnie, w zupełnej ciemności zszedł po schodach. U ich 14 podnóża jego wyciągnięta dłoń natrafiła na zimną powierzchnię, z której wy15 stawało kolejne koło. Znów drzwi – pomyślał i chwycił obiema rękami żelazny 16 uchwyt. Zakręcił nim i pchnął. Przekroczył próg. Znalazł się w pomieszczeniu 1
102
oświetlonym lampą naftową. Nie zdążył się nawet dobrze rozejrzeć, kiedy 2 usłyszał głośne dmuchnięcie i lampa zgasła. 3 Wydawało mu się, że z kilku stron uderzyły go strumienie powietrza. Coś się 4 zakotłowało w ciemności, coś nim szarpnęło, coś podcięło mu nogi. Runął na 5 beton, boleśnie uderzając głową o przedmiot, który nie był na szczęście zbyt 6 twardy. Na plecach poczuł ciężar. Po łopatkach i po kręgosłupie waliły go po7 tężne młoty. To ktoś po nim przebiegał. Jeden człowiek. I następny. I jeszcze 8 jeden. 9 Szarpnął się energicznie na szorstkiej podłodze. Czyjaś stopa ześlizgnęła się 10 po jego łopatce i wpadła mu pod pachę. Wydawało mu się, że usłyszał chrzęst 11 skręcanej lub łamanej kostki. Młody głos wykrzyknął wulgarne przekleństwo. 12 Popielski zamachnął się i chwycił kogoś za materiał spodni. Wstał i przywarł 13 całym ciałem do wyrywającego się człowieka. Wciągnął smród przetłuszczo14 nych włosów. Pod nosem poczuł spocone ucho. Wzdrygnął się ze wstrętem. 15 Wymacał palcami czuprynę i szarpnął za nią mocno. Nie puszczał. Jego jeniec 16 wył z bólu. Popielski jedną ręką wciąż go trzymał za włosy, a drugą sięgnął do 1
103
kieszeni i wyjął z niej benzynową zapalniczkę. Podał ją swojemu jeńcowi. 2 – Zapalaj, kurwa, lampę – wychrypiał. 3 Chłopak zrobił, co mu kazano. Jęcząc z bólu, uniósł szklaną osłonę i przytknął 4 zapalniczkę do knota. Popielski rozejrzał się po pomieszczeniu. Były w nim je5 dynie puste skrzynki po śledziach i nieduża pryzma równo ustawionych pu6 szek. Spojrzał uważnie na wyrostka. Poznał go, to był jeden z uczniów jego 7 szkoły. Popielski go nie uczył, ale pamiętał. Miał na imię Wiesław, pseudo Bryła 8 od masywnej sylwetki. Nazwiska Popielski nie pamiętał. Licealista trzymał się 9 za spuchniętą kostkę i posykiwał z bólu. Oprócz niego nie było tu nikogo. 10 – Może ty, Wiesiu, będziesz bardziej rozmowny od swojego kolegi Genka. – 11 Popielski wyciągnął w stronę ucznia papierośnicę. – Zapal sobie, zapomnij, że 12 jestem nauczycielem. Nie jesteśmy w szkole. Wybacz, że musiałem cię trochę 13 poszarpać... Sam też ucierpiałem... 14 Dotknął bolącego czoła i podsunął chłopakowi bliżej papierosy. Wiedział, że 15 nic tak ufnie nie nastraja młodego człowieka jak dopuszczenie go, choćby na 16 chwilę, do dorosłej komitywy. Zwłaszcza przez nauczyciela, który tak jak Po1
104
pielski na co dzień tępi uczniowskie nałogi, wpada nagle do męskiej ubikacji, 2 gdzie wyłapuje palaczy, a tutaj nagle, na pozaszkolnym gruncie, dopuszcza do 3 największej poufałości – wspólnego palenia. 4 Wiesiek wstał i oparł ciało na uszkodzonej nodze. Uśmiechnął się przez zaci5 śnięte zęby. 6 – Zwichnięta, nie złamana... Ale proszę ostrożnie palić... 7 – Czemu? – Popielski wskazał nie zapalonym papierosem na pryzmę puszek. 8 – To proch? 9 – Tak – sapnął Wiesiek. – Palimy jak najdalej od tego i gasimy pety w słoiku z 10 wodą... 11 – Jak to robicie? – W ustach nauczyciela wciąż dyndał papieros. – Jak łowicie 12 te ryby? 13 – No wie pan, panie psorze... – wydukał chłopak. 14 – Nauczycielem to ja będę we wrześniu. Nie doniosę nikomu, że uprawiasz 15 kłusownictwo. Nie przelewa ci się, wiem. Jesteś sierotą, wiem. Nie zaprowadzę 16 cię ani na milicję, ani do ruskich. Ale muszę wiedzieć to, czego mi nie chciał 1
105
wczoraj powiedzieć Genek. Mówił wam, o co go pytałem? 2 – Tak, mówił. 3 – To mi powiesz za chwilę. – Popielski usiadł na skrzynce i wyciągnął nogi. – 4 Ale teraz ośmiel się i powiedz coś innego... Jak to robicie? Co to znaczy „łowić 5 na bombę”? Jak zabijacie te ryby? 6 Stary policjant wiedział, że trudne wyznanie nie wyjdzie z ust przesłuchiwa7 nego, zanim ten nie powie najpierw czegoś, do czego przyznać się łatwiej. Tak 8 było i teraz. 9 – Wcale ich nie zabijamy, tylko ogłuszamy. Tu, w tym bunkrze, a zresztą 10 wszędzie dokoła, pełno jest masek pgaz. Sypie się do maski proch z tych puszek, 11 zapala się i bach do wody! W Martwą Rzekę! A tam wybuch jak mała bomba 12 atomowa! Potem na powierzchnię wypływają zaraz ogłuszone ryby. Szczupaki, 13 okonie, płocie i węgorze. Pływają bez ruchu na wodzie... Przyciągamy je do 14 brzegu tyczkami... A potem to już czekamy... 15 – Na kogo? 16 – Na ruskich. 1
106
– A konkretnie na kogo? 2 – Na imię ma Wania. – Wiesiek rozcierał sobie kostkę. – Sierżant Wania, tak go 3 nazywamy. Przyjeżdża furmanką z pustymi skrzynkami nad Martwą Rzekę w 4 noc połowu, właściwie nad ranem. Wrzucamy do skrzynek ryby, a on płaci i 5 odjeżdża... Bierze wszystko, nawet te małe, najmniejsze... 6 – Dokąd jedzie po zabraniu transportu? 7 – W stronę miasta. 8 Popielski rozprostował kości, wstał i zbliżył się do puszek. Zaczął czytać ety9 kiety. Nagle zamarł. 10 – Skąd wy macie te puszki? 11 – Zbieramy je – odparł Wiesiek. – Są wszędzie w bunkrach. Tak jak maski 12 pgaz. A tu, koło Darłowa, bunkrów dużo... Nie tylko na ruskim poligonie. 13 Popielski podszedł do chłopaka i spojrzał mu w oczy. 14 – Powiedz mi, Wiesiu, dlaczego Genek mi nie chciał powiedzieć, jak wyglądał 15 ten człowiek, który wtedy w nocy wrzucał do wody ciało zamordowanej ko16 biety? No, jak wyglądał? W ruskim mundurze? Mały, z dużą głową? 1
107
Uczeń siedział dłuższą chwilę w milczeniu. Nagle podniósł oczy na nauczy2 ciela. 3 – Nie, nie mały – szepnął. – To nie był człowiek, panie psorze. Cuchnął strasz4 nie... 5 – To kto, zwierzę? 6 – To był szatan. 1
7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Opowieść Wieśka miała wbrew pozorom racjonalne wyjaśnienie. Człowiek, który wrzucał ciało do wody, został opisany przez licealistę jako „szatan”, dlatego że miał czarną twarz. Chłopak był obdarzony bujną wyobraźnią i wydawało mu się, że jest to istota demoniczna o czarnym obliczu. Tak naprawdę mógł to być zwykły złoczyńca, który dla niepoznaki pokrył sobie twarz pastą do butów. Słyszałem już o wielu takich wypadkach, kiedy polscy rabusie napadali na pociągi de108
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
portujące Niemców na Zachód. W okolicach Darłowa grasowała banda niejakiego Czarnego, której członkowie byli często zamaskowani. Na twarze zakładali chusty – jak na Dzikim Zachodzie – albo pokrywali skórę czarną pastą. Domniemany „diabeł” mógł mieć właśnie takie rozbójnicze przyzwyczajenia. Ponadto gwałciciel po prostu się maskował, nie chcąc być później rozpoznanym przez swoje ofiary. Interesujący był jeszcze jeden szczegół, o którym mi doniósł mój informator. Otóż ów demon wydzielał intensywny smród. Nie była to jednak woń piekła, czyli siarki. On cuchnął czymś innym. Wiesiek znał ten smród, ale nie potrafił go bliżej określić. Czuł go kilka dni wcześniej w piwnicy sklepu kolonialnego Janiaka, do której znosi regularnie jakieś towary, dorabiając sobie w czasie wakacji jako tragarz. Niewiele więcej od niego wyciągnąłem. Kazałem mu zatem iść do domu, co uczynił, mocno kuśtykając. Ja sam zostałem w bunkrze i czekałem ze słabą nadzieją, że może któryś z jego kolegów tam przyjdzie i będę mógł zdobyć dodatkowe informacje o domniemanym „szatanie”. Żaden się nie po109
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
jawił, za to znów ujrzałem Janka Skórskiego bardzo zainteresowanego całym mym śledztwem. Tłumaczył się, że czmychnął przed bunkrem, bojąc się, że zobaczy go któryś z kolegów. Nie zżymałem się na niego. Posłałem go po coś do jedzenia i picia. Kiedy przyniósł żądane wiktuały, zapłaciłem mu za fatygę i zleciłem kilka dodatkowych zadań – kazałem mu wrócić do Gordona i powiedzieć, że wpadłem na pewien trop. Chłopak miał ponadto przykazane, by zjawić się znów w bunkrze około jedenastej wieczór i koniecznie mieć ze sobą duży plecak. Przeczekałem tak cały dzień w ciemnym betonowym pomieszczeniu, pożywiając się ościstymi wędzonymi śledziami i takimiż flądrami. Wszystko popiłem pełnym piwem połczyńskim, które było nieco lepsze od cienkusza serwowanego u Sopońskiego. Trochę drzemałem, trochę paliłem. Czekałem. Na darmo. Żaden z młodocianych kłusowników się nie pojawił. Późnym wieczorem znów przyszedł Skórski, zapakowaliśmy puszki do plecaka i niosąc go na zmianę, wróciliśmy do mojego pokoiku na Morskiej. Gospodarze spali, toteż mogłem – śledzony tylko 110
1 2 3 4 5 6
czujnym okiem ich wilczura Reksa – schować w swojej komórce na podwórzu wszystkie puszki zarekwirowane w bunkrze. Nie miałem nadmiernych wyrzutów sumienia, że pozbawiłem kłusowników ich narzędzi pracy. Położyłem się spać, wypiwszy wcześniej chyba pół wiadra wody – wędzone ryby, piwo i męczący marsz z Darłówka żądały dla siebie daniny.
7
NASTĘPNEGO PORANKA po goleniu Popielski uprał starannie spodnie i ko9 szulę powalane wczoraj w bunkrze. Rozwiesił je na sznurze w ogrodzie. Tam 10 też, w pięknym porannym słońcu, zasiadł do śniadania. Jednego klopsika z 11 dorsza sprzed dwóch dni, którego przezornie zachował w chłodnym wnętrzu 12 swojej komórki, pokroił w plasterki i położył na chlebie razowym. Popił to kawą 13 z cykorii i zapalił papierosa. Otworzył portmonetkę i przeliczył pieniądze. Mógł 14 sobie pozwolić na zakupy w sklepie kolonialnym Janiaka, dokąd chciał się udać, 15 by zidentyfikować dziwny zapach, wydzielany przez diabła. 16 Idąc tam, minął kino Bajka, na którym plakaty reklamowały radziecki film 8
111
Bohaterowie pustyni. Obraz ów opowiadający o walkach dzielnych czerwonoar2 mistów z antybolszewickim ruchem muzułmanów z Turkmenistanu miał być 3 wyświetlany za pół godziny. 4 Przed kinem przechadzał się wolnym krokiem porucznik Artur Krzyżagórski. 5 Obok niego dreptał Piotruś, ciągnąc na sznurku opierającego się szczeniaka. 6 Ubek spojrzał przelotnie na Popielskiego. Ten się nie ukłonił. Ani go znał, ani 7 znać nie chciał. 8 Sklep kolonialny Janiaka mieścił się na rogu ulic Morskiej i Długiej w pięknej 9 średniowiecznej kamieniczce zwanej domem Jana z Maszewa. Jej ozdobą były 10 znajdujące się od strony podwórka gotyckie, ślepe i ostrołukowe wnęki okienne, 11 jej legendą – pikantna historia o tajnym podziemnym tunelu łączącym kamie12 niczkę z zamkiem. Miał się tamtędy w piętnastym wieku przemieszczać kanc13 lerz zamkowy, ów Jan z Maszewa, by odwiedzać na zamku swoją kochankę, 14 żonę króla Eryka. Ta opowieść posłużyła Popielskiemu za pretekst. Miał zamiar 15 wystąpić wobec sklepikarza w roli tropiciela darłowskich legend, który prosi o 16 pozwolenie zwiedzenia piwnicy. 1
112
Pan Józef Janiak był kupcem o manierach przedwojennych. Lubił ludzi kul2 turalnych i utytułowanych. Sama rozmowa z nimi często mu rekompensowała 3 to, że nie zostawiali w jego sklepie tyle pieniędzy, ile pozwoliłby im wydać ich 4 skrzętnie skrywany zdaniem pana Józefa majątek. Profesor, który właśnie 5 wszedł do jego firmy, należał do klientów szczególnie ulubionych, bo nie tylko 6 gawędził, ale i sporo kupował. Przywitany został zatem z wielką wylewnością. 7 – Dzień dobry, szanownemu panu profesorowi! – wykrzyknął sklepikarz, 8 rozkładając ręce, jakby chciał uściskać klienta. – Wielka to radość, że pan pro9 fesor w taki upał do nas zajść raczył! Może limonadkę by pan chciał sobie zrobić, 10 może cytryn i cukru podać? 11 – Dzień dobry, panie Janiak. – Popielski podał mu rękę, którą kupiec uścisnął 12 z wielkim uszanowaniem. – Jak pan to pięknie i poetycko ujął! „W taki upał 13 zajść raczył”. Jak to dobrze obcować z coraz rzadszymi dzisiaj ludźmi kultury 14 osobistej! 15 Kupiec aż pokraśniał z zadowolenia. 16 – Cóż mi pozostało, panie profesorze, cóż mi pozostało? – Rozejrzał się po1
113
dejrzliwie po sklepie, jakby był tam jeszcze ktoś oprócz nich dwóch. – Tylko 2 dobry humor mnie pomoże! Tylko tak da się przetrwać trudne chwile! Tylko 3 tak! 4 – A co się stało? – zdumiał się Popielski. 5 – Te przepisy, panie profesorze, te barbarzyńskie przepisy niszczą handel! – 6 Janiak pochylił się ku Popielskiemu tak blisko, że ten poczuł woń mydła do go7 lenia. – Niechże pan profesor sobie wyobrazi... Niemiec, który ma radio, ma 8 według przepisów mienie poniemieckie! To znaczy to radio nie należy do 9 Niemca, ale tak jak wszelkie mienie poniemieckie należy, wedle przepisów, do 10 państwa. Niemiec ma zatem swoje radio, które naprawdę nie jest jego własne, 11 ale państwowe! Rozumie pan coś z tego? Bo ja nic a nic! 12 – No dobrze – nauczyciel się uśmiechnął – to rzeczywiście nielogiczne. Może i 13 Arystoteles przewraca się w grobie, bo radio jednocześnie należy i nie należy do 14 Niemca, ale czemu to pana tak obchodzi, panie Janiak? 15 – Już panu profesorowi wykładam. – Kupiec znów się rozejrzał. – Zwykły 16 obywatel będzie się bał kupić radio od Niemca, bo na przykład przyjdzie do 1
114
niego ten, tfu! – tu sklepikarz spojrzał na sufit – ten zębodłub Rachno, co nade 2 mną mieszka, i powie: „To mienie poniemieckie, oddawaj to państwu, czyli 3 mnie!”. A potem postawi sobie taki owaki Rachno telefunkena w domu i przy 4 muzyczce będzie się bawiła jego żonka... Ona i te dzieciaki, biedne sieroty wo5 jenne, co im Rachnowie prywatny sierociniec tu zrobili... O, słyszy pan sza6 nowny, jak tupią? Omal mi się sufit na głowę nie zawali... A jeszcze bardziej 7 będą skakać przy telefunkenie... 8 Sklepikarz wskazał palcem na sufit, który aż drżał. 9 – Ale załóżmy, że Rachno mu nic nie zarekwirował i ja kupiłem od Niemca to 10 radio... – ciągnął Janiak. – To kupiłem mienie poniemieckie, czyli państwowe. A 11 wtedy ten Rachno przyjdzie do mnie i mi je zabierze! 12 Popielski zebrał myśli. Dentysta noszący to nazwisko był przewodniczącym 13 darłowskiego ORMO i rzeczywiście często występował „w imieniu państwa”, 14 rekwirując to i owo. Czuł się na tyle bezkarny, że kradł co popadnie i znieważał 15 grubym słowem nawet miejskich urzędników. Ponoć miał silne poparcie wyż16 szych sowieckich oficerów, którzy wyrywali sobie u niego zdrowe zęby i na ich 1
115
miejsce wstawiali złote lub lśniąco białe porcelanowe. 2 Detektyw spojrzał na rozognionego, gestykulującego i tryskającego elokwen3 cją Janiaka i poczuł niepokój, że będzie musiał tu jeszcze długo, długo stać, by 4 się w końcu dowiedzieć, czemu to kupiec jest dzisiaj tak zdenerwowany. A nie 5 po to przecież tu przyszedł. 6 Na szczęście do sklepu weszła jakaś nie znana im starsza niewiasta, która za7 żądała kawy naturalnej, sucharów i cynamonu. Janiak, zwęszywszy zamożność 8 klientki, skakał koło niej z wielką usłużnością, a Popielski odczytywał w tym 9 czasie na małych szufladkach niemieckie napisy szwabachą, które jakimś cudem 10 uszły uwadze urzędników tępiących niemczyznę na tak zwanych Ziemiach 11 Odzyskanych. Kiedy kobieta wyszła, Popielski postanowił przejść do rzeczy. 12 – Drogi panie Janiak, ja mam do pana prośbę... 13 Oblicze kupca stało się zafrasowane i nieco zaniepokojone. 14 – Niech się pan nie martwi, nie będę pana prosił o kredyt. – Popielski 15 uśmiechnął się. – Chcę tylko wejść do pańskiej piwnicy, nic więcej... 16 – A po co to, panie profesorze? 1
116
– Niech się pan niczego nie obawia, kochany panie, niech się pan nie martwi, 2 to żadne niecne sprawki. To tylko pasja naukowa mnie prowadzi! Historyczna! 3 Piszę książkę o darłowskich legendach. Wie pan, jedna z nich dotyczy pańskiej 4 piwnicy... Zamkowy kanclerz Jan z Maszewa mieszkał w tej kamieniczce... Li5 czę, że pan jako człowiek wysokiej kultury zrozumie moje naukowe ciągoty... 6 Sklepikarz natychmiast się rozpromienił. 7 – Tak, wiem! Dyrektor zamku był tu kiedyś u mnie i opowiedział mi legendę o 8 pozamałżeńskich amorach księżnej Zofii, żony króla Eryka... 9 – No właśnie – przerwał mu Popielski. – Pan Karol Tarnowski jest moim ko10 legą, podobnie jak ja profesorem w liceum, tyle że on uczy języka szwedzkiego i 11 rosyjskiego... Ale, wie pan, powiem coś panu w silnej konfidencji. – Pochylił się 12 do ucha Janiaka. – On jest dla mnie również konkurencją... Obaj się interesujemy 13 historią Darłowa, zamku i obaj chcemy o niej pisać... Ale czytelnicy się nie 14 rozdwoją. Albo kupią jego książkę o zamku, albo moją. Rozumie pan, konku15 rencja... – z naciskiem wymówił ostatnie słowo. – Niech pan nic nikomu nie 16 mówi o celu mojej wizyty! 1
117
– Co mam nie rozumieć? Konkurencja to bardzo złe słowo! – odparł kupiec. – 2 Pan jest dla mnie zawsze najlepszy klient, panie profesorze! A ten wąsacz – 3 machnął pogardliwie ręką w stronę zamku – to ledwie że raz do roku kilka ro4 dzynek u mnie kupi i trochę cykorii... To sknerus jakiś, panie, Szkot z Nalewek, 5 panie... 6 Popielski pokiwał głową z ubolewaniem. Janiak położył palec na ustach, za7 mknął drzwi wejściowe, odwrócił na nich tabliczkę z napisem „Chwilowa 8 przerwa” i z tajemniczym uśmiechem pokazał Popielskiemu drogę na zaplecze. 9 Poprowadził tam profesora, po czym obaj zeszli po schodach w migotliwym 10 świetle słabej żarówki. Sklepienie ceglanego korytarza, który prowadził do 11 magazynu, było łukowate. Sam skład był chłodnym pomieszczeniem z dobrą 12 wentylacją. Mimo to unosił się w nim dziwny zapach, którego Popielski nie po13 trafił od razu zidentyfikować. Jakby pomieszana woń sera i zgniłych ryb. 14 – Panie Janiak, niech mi pan powie, czy tu w pańskim składzie mogło być ja15 kieś przejście do tunelu? 16 Kupiec wskazał dłonią na jedną ze ścian. 1
118
– Tam zobaczy pan dziwne drzwiczki... Może to jest to tajemne przejście? 2 W świetle wysoko umieszczonej silnej żarówki ich oczom ukazały się wysokie 3 może na półtora metra, ukryte w łukowatym wykuszu małe drzwi z solidnym 4 zamkiem. Dziwna woń była tu znacznie intensywniejsza. Popielski spojrzał na 5 kupca pytająco. 6 – Nie mam klucza – Janiak zrozumiał wzrok swojego klienta. – Od początku 7 były zamknięte... Nie próbowałem ich otwierać, nie jestem łowcą przygód... 8 Detektyw ukucnął przy drzwiach, wyjął scyzoryk i włożył go do zamka. Po9 czuł tę dziwną woń bijącą przez dziurkę od klucza. Wyciągnął ostrze i spojrzał 10 na nie. Był na nim widoczny smar. Te drzwi niedawno otwierano, a zamek za11 bezpieczano przed rdzą. 12 – Dobrze – sapnął Popielski. – Sprawdziłem, com chciał. 13 Po chwili byli już u góry. Pan Janiak otworzył interes i patrzył na swego 14 klienta w milczeniu. Był czymś jakby zakłopotany. Popielski myślał intensywnie 15 o włamaniu się do sklepu i o otwarciu tajemniczych drzwi. Zastanawiał się 16 także, czy Janiak wie o tym, że ktoś te drzwi otwiera. I co ważniejsze, czy skle1
119
pikarz jest z nim w zmowie. Przeciwko tej hipotezie przemawiałoby jednak jego 2 zachowanie. Gdyby był w zmowie z otwierającym drzwi, nie pozwoliłby Po3 pielskiemu tak prostodusznie penetrować swojego magazynu. Chyba że prze4 wrotnie udawał niewiniątko. Detektyw po krótkim namyśle odrzucił tę możli5 wość. 6 – Niech mi pan powie z łaski swojej – szepnął do kupca – czym to tak tam u 7 pana w piwnicy czuć? Szczególnie przy tych tajemniczych drzwiczkach... Prze8 cież ma pan dobrą wentylację, bo sam czułem nawet lekki wietrzyk na głowie... 9 Sklepikarz spuścił wzrok i nie odzywał się. To milczenie oznaczało: „Dużo ci 10 pomogłem, ale nic za darmo !”. 11 – No jasne, najpierw to ja kupię u pana trochę rzeczy. – Rozumieli się bez 12 słów. – Niech mi pan z łaski swojej da... No, kawy Arabiki, herbaty indyjskiej, 13 dwie tabliczki czekolady Bambo i trzy pomarańcze! 14 – Panie profesorze – szepnął Janiak – ludzie mówią, że ruscy zrobili sobie z 15 zamkowych lochów skład towarów, również artykułów spożywczych. Mam 16 dobry nos i wiem, co to śmierdzi... Ser, panie kochany, ser... Tam mają skład 1
120
sera... Dyrektor Tarnowski to potwierdza. Nie chciał się zgodzić na ten maga2 zyn, no to zamknęli lochy, a jemu zabrali klucze... Taki to dyrektor, co nic nie 3 może! 4 – A tak z ciekowości... To myśli pan, że człowiek, który pracuje przy serze, 5 będzie też tak śmierdzieć? 6 – Ani chybi, panie kochany, ani chybi... Jeśli kto gniecie, kroi, wałkuje ser, to 7 po prostu nim śmierdzi. Całe ubranie mu przesiąka... Wie pan, za okupacji to ja 8 myłem butelki po occie. Śmierdziałem, panie, z daleka, a jestem higieniczny jak 9 mało kto, kapię się często, dwa razy na tydzień... 10 Kupiec wybrał i ułożył na ladzie żądane towary. Uśmiechał się szeroko do 11 Popielskiego. Lubił ludzi kulturalnych i utytułowanych, szczególnie jeśli przy 12 tym nie byli dusigroszami. 1
13
14
*
*
*
Zaraz po wyjściu od Janiaka udałem się do doktora Gordona mieszka121
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
jącego po drugiej stronie zamku, by mu zrelacjonować wyniki swoich eksploracji i – dla porządku – odebrać pieniądze za zakupy, które należało zaliczyć do wydatków związanych ze śledztwem. Ten nie tylko oddał wszystko co do grosza, ale wręcz ucieszył się bardzo z zakupów kolonialnych, bo właśnie miał je zrobić. Kawę postanowił zachować dla siebie, pozostałe zaś produkty ofiarować swojej chorej narzeczonej, która – jak mówił prawie ze łzami w oczach – niedawno została pogryziona przez borsuka w lesie na wydmach. Wysłuchał mej opowieści w wielkiej ekscytacji. Wszystko mu się idealnie zazębiało. Czerwonoarmista Aleksy Petko pracował (taka była Gordonowa hipoteza) w sowieckim magazynie sera w zamkowych piwnicach. Dlatego cuchnął serem (co poczuł Wiesiek), kiedy wrzucał do Martwej Rzeki zamordowaną Irenę Wnukiewiczównę. Teraz pozostaje tylko wywabić Petkę z zamkowych piwnic i go ująć – twierdził, patrząc na mnie wyczekująco i pocierając kciukiem o palec wskazujący w międzynarodowym geście oznaczającym liczenie pieniędzy. „Pomogą panu chłopaki z NSZ-etu” – 122
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
jeszcze do dziś mi dźwięczą w uszach te słowa. Myślałem intensywnie. Nie chciałem więcej narażać swego spokojnego (bo na takie się zapowiadało mimo kłopotu z kelnerem Szypułą) bytowania w Darłowie. Nie byłem władny porywać oficera Armii Radzieckiej, mając jeszcze u boku nieudacznika, który gubi po drodze ważne i kompromitujące dowody. Ale z drugiej strony ludzie z Lotnej Brygady Śmierci NSZ, która się konspirowała w pobliskich lasach, to nie byli amatorzy. Zdecydowani i bezwzględni wiarusi, tropieni zajadle przez UB i NKWD, to byli ludzie, z którymi można było porwać samego Czubarowa w środku parady zwycięstwa. Miałem do wyboru: spokojne życie w Darłowie lub ryzyko, tymczasową wegetację czy niepewność; gnuśność lub walkę, zakorzenienie lub tułaczkę. Od wczoraj wciąż musiałem podejmować jakieś decyzje, co mnie trochę irytowało. Zażądałem kilku dni do namysłu i wróciłem do domu. Przez najbliższe dni korzystałem z pięknej letniej pogody i z nadbałtyckich plaż. Wciąż odsuwałem od siebie moment podjęcia decyzji w 123
1 2 3
sprawie wtargnięcia do zamkowych piwnic z „chłopakami z NSZ- etu”. W czwartek zdarzyło się coś, co natychmiast rozstrzygnęło mój dylemat.
4
W CZWARTEK 22 LIPCA całe Darłowo obchodziło Święto Odrodzenia Polski. 6 Kadra pedagogiczna Szkoły Spółdzielczości Morskiej, z dyrektorem na czele, 7 udała się na specjalne posiedzenie Miejskiej Rady Narodowej. Burmistrz Dule8 wicz odczytał na nim jakąś patriotyczną i socjalistyczną odezwę, którą wszyscy 9 – w tym i obecny na posiedzeniu Popielski – przyjęli ognistymi brawami. Kiedy 10 burmistrz przeczytał list, w którym darłowscy uczniowie dziękowali geniu11 szowi ludzkości generalissimusowi Stalinowi za dostęp Polski do Bałtyku, pro12 fesor poważnie zaryzykował, bo powstrzymał się od aplauzu. Po zebraniu rady 13 nie poszedł, jak inni koledzy ze szkoły, na odbywający się w Rynku festyn, 14 wymówiwszy się kiepskim samopoczuciem. Nie miał ochoty ani na piwo, ani na 15 kiełbasę sprzedawane po niskich cenach wprost z ciężarówki, ani tym bardziej 16 na zadekretowaną radość z powodu czterech lat istnienia Polski Ludowej. 5
124
Wrócił do swojego pokoiku, rozebrał się, pozostawiwszy na sobie tylko krót2 kie kalesony, i rzucił się na łóżko. Kiedy już pot wyparował z jego skóry, ogar3 nęły go dwa uczucia – głód i lenistwo. W związku z pierwszym musiałby wstać, 4 zejść do komórki, wyjąć stamtąd kotlet z dorsza i podsmażyć go na maszynce 5 spirytusowej. Drugie uczucie nie domagało się niczego i dlatego właśnie je wy6 brał. 7 Zamknął oczy. Zasnął. Śniły mu się różne obrazy z przeszłości. Stanisławow8 skie lata gimnazjalne, wiedeńskie lata studenckie i lwowskie lata męskie. Trzy 9 kobiety jego życia – żona, córka i kuzynka Leokadia – które bezpowrotnie utra10 cił, i trzy wojny, w których walczył. Widział teraz w sennych rojeniach, jak jego 11 ukochana żona Stefania umiera we Lwowie w krwotoku, wydawszy na świat 12 Ritę, która dwadzieścia lat później zostanie rozstrzelana przez Niemców. Wi13 dział oczyma wyobraźni, jak oprawcy z UB w dalekim Wrocławiu katują teraz 14 na śmierć jego dzielną kuzynkę Leokadię, z którą od lat dwudziestych wspólnie 15 prowadził gospodarstwo domowe. Nagle ujrzał młodą Ukrainkę z wioski Pa16 kość z kwiatami we włosach błagającą, by oszczędził jej rodzinne sioło, w któ1
125
rym on, kapitan AK Cyklop, miał przeprowadzić akcję odwetową za wymor2 dowanie przez UPA mieszkańców sąsiedniej polskiej wioski. Dziewczyna 3 składa ręce i zalewa się łzami. Popielski głaszcze ją po głowie i chce odwołać 4 rozkaz. 5 – Moja mama! Moja mama! – woła dziewczyna. 6 Popielski ocknął się gwałtownie z tych ponurych majaków. Spojrzał na zega7 rek. Była godzina siódma wieczór. 8 – Moja mama! – wołała dziewczyna. – Umiera... 9 Zerwał się na równe nogi i otarł oczy. Przed nim stała jego szesnastoletnia 10 uczennica Małgosia, którą niedawno uratował od pohańbienia przez grupę pi11 janych wyrostków w parku nad Wieprzą i którą nadzwyczajnie lubił. Choć była 12 jedną z najlepszych jego uczennic, w mig pojmowała i wzory Viete'a, i consecutio 13 temporum11, niestety, z bólem prorokował, że bieda rzuci ją w ramiona pierw14 szego lepszego prostaka, który nie doceni jej przenikliwego umysłu. Weszła do 15 jego pokoju pewnie wtedy, gdy półśpiący umysł roił sobie obrazy z przeszłości. 1
11
- następstwo czasów 126
Ciężko oddychała. Miała rozwiane włosy i zaróżowione od biegu policzki. 2 – Jaka mama? – zapytał Popielski, odpędzając resztki snu. – Przecież ty nie 3 masz mamy, tylko siostrę... Starszą siostrę... Krystynę... 4 – To nie jest moja siostra, panie profesorze. – Małgosia opadła na krzesło. – To 5 moja matka... I umiera. Ktoś ją pogryzł... Doktor Gordon kazał pana zawołać... 1
6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Kazałem dziewczynce poczekać na zewnątrz, po czym szybko się ubrałem i zbiegłem na dół. Szliśmy szybko ulicą Morską w stronę zamku, przeciskając się przez grupy rozbawionych ludzi. Małgosia nie odzywała się ani słowem. Milczałem również i ja. Nie wypytywałem jej o nic, wiedziałem, że wszystkiego dowiem się na miejscu. Przed zamkiem skręciliśmy w lewo, w ulicę Młyńską, gdzie w nędznej murowanej przybudówce mieszkała Krystyna. Nie dostała lepszego locum po tym, jak uciekła z Cisowa pognębiona ludzką złością i obmową. Ciągnęła się 127
1 2 3 4 5 6 7
za nią fama luksusowej kurtyzany żyjącej z rosyjskimi oficerami. I tutaj nie mogła wyzwolić się od tej obmowy. Stare kobiety pluły na jej widok. Nie dostała żadnej pracy. Szybko zaczęła robić to, co przysporzyło jej owej złej sławy. Mówiono, że została główną nierządnicą w haremie Czubarowa. Nie polepszyło to jej warunków bytowych. Musiała pracować nie tylko na siebie, ale i na młodszą siostrę. Wciąż mieszkała w szopie.
8
W ZACIEMNIONYM WNĘTRZU PRZYBUDÓWKI młoda kobieta wymioto10 wała. Jej drobne ręce trzymały się kurczowo wrębu metalowej miski. Przedra11 miona pokryte były ciemnymi plamami. Płatki uszu i nos były poczerniałe, po12 dobnie jak końcówki palców rąk i nóg. Na skórze na karku i na ramionach widać 13 było krwawe poszarpane elipsy z nierównymi brzegami. Ślady ugryzienia be14 stii. 15 Doktor Gordon trzymał kobietę za skronie, kiedy ta wychlustywała z siebie 16 żółć. W końcu przestała i opadła ciężko na poduszkę. Lekarz podał Małgosi 9
128
miskę i kazał ją umyć. Spojrzał znacząco na Popielskiego. 2 – Została zgwałcona i niedługo umrze – powiedział po łacinie medyk. – Dzi3 siaj, jutro. Już za późno, o wiele za późno. 4 Kiedy Małgosia wyszła, przeszedł na polszczyznę. 5 – Jestem tu u niej od dwóch godzin. Powiedziała, że napastnik śmierdział se6 rem... Żelazne łóżko drżało i skrzypiało poruszane drgawkami leżącej. Czarne i 7 twarde palce u jej stóp podkurczały się, jakby chciały uchwycić poszwę, dłonie 8 wykonywały jakieś spazmatyczne ruchy boczne, spękane wargi i zęby uderzały 9 o siebie. Chora krztusiła się pienistą wydzieliną. Posocznica triumfowała w jej 10 ciele. Żółte białka oczu wskazywały na to, że wątroba przestawała funkcjono11 wać; jej chrapliwy kaszel wynikał z przepełnienia toksynami i masywnego za12 palenia pęcherzyków płucnych; silna, dochodząca od niej woń moczu była ob13 jawem niewydolności nerek. 14 Popielski również drżał. Z furii. 15 Leżąca na łóżku kobieta niedawno mu się oddała. Mówiła, że w podziękowa16 niu za to, że uratował jej siostrę. Ale kiedy już wychodziła od niego, wszystko 1
129
stało się jasne. Jej ciało było tego czerwcowego wieczoru elementem transakcji. 2 „Możesz pan jeszcze raz być ze mną i zrobię, co pan zechcesz, ale masz milczeć o 3 mojej siostrze i o wszystkim, coś pan widział! Masz pan dług wdzięczności u 4 mnie”. Takimi słowami go pożegnała. Nie miał wątpliwości. Chodziło o mil5 czenie na temat ulotek, które ujrzał w plecaku dziewczyny. Nigdy nie zażądał 6 od Krystyny spłaty tego długu. Nie widział już jej później. Aż do tego dnia. 7 Drżał z furii. Liczył do dwudziestu w językach klasycznych, ale wciąż się my8 lił. Nie mógł sobie przypomnieć niektórych liczebników powyżej dziesięciu. 9 Mimo to w pewnym momencie całkiem się uspokoił. Nagle jego myśli stały się 10 jasnymi i wynikającymi z siebie zdaniami. Patrząc na agonię kobiety, która nie11 dawno dała mu niebywałą rozkosz, prowadził w myślach osobliwą dysputę. 12 Żadne zwierzę nie gwałci samicy swego gatunku – myślał – tylko błaga ją, 13 zabiega o nią albo pokornie czeka, aż ta go do siebie dopuści. Gwałci tylko 14 człowiek. A zatem gwałciciel nie jest zwierzęciem. Z drugiej strony nie jest też 15 człowiekiem, bo jego czyn odziera go z godności człowieczej. Jest kimś pomię16 dzy zwierzęciem a człowiekiem. Jak nazwać tę istotę? 1
130
To był szatan – usłyszał w myślach głos Wiesia Bryły. 2 Kobieta umierała pod wilgotną kołdrą. Jej organizm, choć młody, przepojony 3 trucizną nie mógł się już bronić. Rozpaczliwe sygnały dochodzące z mózgu 4 mogły jedynie wprawić ciało w konwulsje, które nią teraz szarpały na przemo5 czonym prześcieradle. 6 Popielski włożył kapelusz i wyszedł z przybudówki. Pod pompą stała Mał7 gosia. W jej ręce zwisała bezradnie umyta przed chwilą miednica. Mężczyzna 8 rozejrzał się po podwórzu. Patrzył na galeryjki, które podobnie jak we Lwowie 9 prowadziły do nędznych mieszkań na tyłach kamieniczek. Chciał uniknąć 10 wzroku swej uczennicy. W końcu spojrzał w jej zalane łzami oczy. 11 – Dokąd pan idzie, panie profesorze? – wyszlochała dziewczyna. 12 – Dopaść diabła – odparł Popielski – który zabił twoją matkę. 13 – A gdzie on jest? 14 – W lochach. 15 Popielski ruszył w stronę zamku. Nie zauważył Artura Krzyżagórskiego, 16 który stał na rogu Podzamcza i Młyńskiej i trzymał na rękach piszczącego 1
131
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
szczeniaka.
*
*
*
Nie poszedłem do zamku. Udałem się na podwórze kamienicy, w której mieścił się sklep Janiaka. Zgodnie z moimi przewidywaniami było tam pusto i cicho. Ludzie cieszyli się wolnym od pracy dniem i ciepłym wieczorem. Mało kto siedział w domu albo na podwórku. Darłowiacy spacerowali główną ulicą miasta, raczyli się kiełbaskami i piwem w Rynku, tańczyli przy harmonii na brzegu Wieprzy albo na ludowym festynie w Ogrodzie Młyńskim. Dzieci biegały z twarzami umazanymi watą cukrową. Cyganki wróżyły naiwnym dziewczętom. Prestidigitator maestro Luciano pokazywał w Rynku magiczne sztuczki. Psy biegały wokół i ujadały wesoło. Idealny czas dla włamywacza. A ja właśnie byłem wtedy włamywaczem.
14 132
POPIELSKI, ZANIM WCIELIŁ SIĘ W TĘ NIEZWYKŁĄ DLA SIEBIE ROLĘ, 2 musiał udać się do swojego pokoiku, gdzie w walizce miał komplet wytrychów. 3 Do kieszeni wsunął na wszelki wypadek angielski nóż sprężynowy, gospoda4 rzom oznajmił, że wychodzi na spacer, i poszedł do sklepu Janiaka. Najpierw 5 długo stał przed witryną. Udawał, że czyta przyklejone do słupa ogłoszenie o 6 zabawie tanecznej, naprawdę zaś przyglądał się uważnie, by sprawdzić, czy 7 ktoś jest w środku sklepu. Nagle usłyszał za sobą donośny śmiech. 8 – Patrz, Józiu – krzyknął jakiś młody głos. – Pierwszeństwo dla dziewczynek z 9 ładną buzią. A z ładnymi cyckami to nie łaska!? 10 Popielski teraz uważnie przeczytał ogłoszenie i już wiedział, co rozbawiło 11 stojących za nim młodych ludzi. Jego treść brzmiała: „Zabawa szampańska. 12 Bufet dobrze zaopatrzony. Orkiestra rżnie od ucha do ucha. Zapraszamy młode 13 panienki na tango z przyciskiem. Pierwszeństwo mają dziewczynki z ładną bu14 zią”. 15 Odwrócił się do żartujących młokosów i spojrzał na nich dobrotliwie. 16 – Ciiii, Tadziu, to profesor... – usłyszał. 1
133
– Ech, młodość, młodość. – Popielski uśmiechnął się i pogroził im żartobliwie 2 palcem. 3 Chłopcy umknęli, szturchając się wzajemnie, a on spokojnie poczekał, aż 4 znikną koło gmachu poczty. Potem przedostał się przez bramę na podwórze 5 kamieniczki i uważnie się tam rozejrzał. Było pusto i spokojnie. Wrócił do 6 ciemnej sieni budynku i zapalił zapalniczkę. Zaraz rozpoznał tylne drzwi sklepu 7 Janiaka. 8 Ich solidny zamek nie był najmniejszym problemem dla kogoś, kto przeszedł 9 odpowiednie przeszkolenie w zakresie dokonywania włamań. Popielski przed 10 wojną we Lwowie pobrał kilkanaście lekcji od niejakiego Alojzego Mrówki, 11 który za darowanie niewielkiego wyroku z kasiarza stał się uczciwym obywa12 telem i tajnym współpracownikiem policji. Nauki Mrówki przydały się teraz 13 byłemu policjantowi nadzwyczajnie. Po sforsowaniu drzwi do sklepu wszedł do 14 jego wnętrza, a potem – kucając, by nikt go nie dostrzegł przez witrynę – dotarł 15 do korytarzyka prowadzącego do magazynu. Tam ściągnął wiszącą na ścianie 16 latarkę i oświetliwszy nią sobie drogę, zszedł po schodach do składu. Gdy tam 1
134
dotarł, zapalił światło i zabrał się do solidnego zamka w małych drzwiach, 2 prowadzących najpewniej do zamkowych podziemi. 3 Kiedy w końcu zamek ustąpił, Popielski zgasił światło w składzie i nacisnął 4 klamkę. Owionął go gęsty smród sera. Znów policzył po grecku do dwudziestu. 5 Nie mógł się dać opanować wściekłości, jaką wywołała w nim ta przenikliwa 6 woń. Musiał panować nad każdym swym ruchem. Był to nieodzowny warunek, 7 by zabić szatana. 8 Wszedł do korytarza i zamknął za sobą drzwi do składu. Poświecił latarką. Był 9 w łukowato sklepionym ceglanym tunelu, który zakręcał w prawo. Poszedł nim, 10 ostrożnie stawiając kroki. Woń sera była coraz bardziej intensywna. Po przejściu 11 kilkudziesięciu metrów w korytarzu pokazały się drzwi z zakratowanym 12 okienkiem. Szeroki pas muru dokoła nich oraz one same w całości były pokryte 13 farbą olejną. Okienko nie miało szyby. Spoza niego buchała intensywna woń. 14 – To tutaj ten ser – szepnął do siebie Popielski. – I tu gdzieś ten diabeł... 15 Załomotało mu serce. Z oddali usłyszał ludzkie wycie – ni to śpiew, ni recyta16 cję, ni płacz. Wyjął z kieszeni wyrób stalowni z Sheffield i wyciągnął ostrze. 1
135
Zgasił latarkę. W oddali dostrzegł słaby poblask. Skradał się, szorując plecami 2 po cegłach. Przeciągły dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy. Teraz zdawało mu 3 się, że to wycie wydaje z siebie nie ludzkie, lecz zwierzęce gardło. Poczuł krople 4 potu na łysinie. Czekała go być może walka z psami. 5 Detektyw powoli zbliżał się do źródła światła, które przyjęło wyraźny kształt 6 łukowatego otworu. Dotarł do rozświetlonego słabym blaskiem końca tunelu. 7 Kiedy był już blisko niego, zrozumiał, że jego zbytnio pobudzona imaginacja 8 zniekształciła dźwięki, które słyszał. Z rozświetlonego otworu do jego uszu 9 doszedł teraz chrapliwy chóralny śpiew. Rozpoznał język. Niemiecki. Nie mógł 10 natomiast rozpoznać płci śpiewaków. 11 Koniec tunelu był metr od niego. W słabym świetle widział tylko odległe 12 ściany pomieszczenia z czerwonych cegieł. Poczuł smród rozkładających się ryb. 13 Wychylił głowę za krawędź ściany. 14 I wtedy ziemia pod jego stopami zatrzeszczała. 15 A potem się usunęła. 16 Popielski wpadł w jakąś dziurę. Ostatnie, co usłyszał, to metaliczny szczęk 1
136
zapadni. A potem głos. 2 – Czekałem na ciebie! 1
3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Najpierw znalazłem się w żelaznej rurze, którą zjechałem w dół. Po kilku sekundach zostałem wypluty w niżej położonym pomieszczeniu. Runąłem najpewniej z wysokości kilku metrów na stertę sypkiego materiału. Moje stopy zapadły się i straciłem równowagę. Upadłem na plecy. Kiedy już leżałem w całkowitych ciemnościach, chwyciłem w garść trochę owej substancji. Był to piasek. Sypki nadmorski piasek. Ruszyłem rękami i nogami. Później głową. A potem uniosłem biodra. Niczego nie złamałem. Byłem zdrów i cały. Spojrzałem na fosforyzujące wskazówki swojego szwajcarskiego zegarka marki Doxa. Wskazywały godzinę dziewiątą. Po chwili wstałem i zrobiłem kilka kroków. Wyciągniętą ręką natra137
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
fiłem na śliską ścianę. Pomalowano ją najprawdopodobniej farbą olejną, bo była w dotyku taka sama jak odrzwia na górze, przez które przesączał się smród sera. Ruszyłem w przeciwną stronę, zapadając się w piasek. I znów ściana pomalowana olejnicą. Odbiłem się od podłoża tak wysoko, jak tylko mogłem. Zamachałem rękami. Powtórzyłem kilkakrotnie tę czynność. Nie dosięgnąłem żadnego sufitu. Potem sprawdziłem głębokość piasku pokrywającego podłogę. Wsadziłem weń rękę po łokieć i wtedy sięgnąłem stalowej blachy, którą było obite podłoże. Po półgodzinie wiedziałem, że jestem w pomieszczeniu o szerokości sześciu kroków na cztery, a wokół mnie wznoszą się śliskie ściany na pewno wyższe niż dwa metry. Podłoga tego pomieszczenia była wyłożona blachą i wysypana piaskiem. Blacha, wystająca na cztery łokcie ponad poziom piasku, była również dokoła przybita do ścian. Nie miałem najlżejszego pojęcia, do czego służyło to miejsce. Gdybym wiedział, napisałbym testament.
16 138
DWIE GODZINY PÓŹNIEJ Popielski usłyszał zgrzyt i do jego oczu doszedł z 2 góry wątły promień światła. Zamieniał się on powoli w rozszerzającą się szparę, 3 w której widać było kawałek ceglanej ściany. Usłyszał też znane mu i mocno 4 zniekształcone odgłosy chóralnych śpiewów. Poczuł słaby zapach ryb i sera. W 5 szparze pojawił się jakiś ruchomy cień. Po chwili nad głową więźnia kołysało się 6 wiadro. Ujął je obiema rękami i postawił u swoich stóp. W tym momencie roz7 legł się zgrzyt i ruchomy sufit zamknął się z metalicznym chrzęstem. Zapadła 8 ciemność, śpiewy stały się niesłyszalne, a zapach prawie niewyczuwalny. 9 Popielski pochylił się nad wiadrem i aż wzdrygnął od silnej woni ryb i octu. 10 Bardzo ostrożnie pomacał ścianki naczynia i natknął się na mniejsze wiaderko z 11 metalowym kabłąkiem. Wyjął je i włożył dłoń do jakiejś mazi, w której pływały 12 kawałki miękkiej substancji. Powąchał. To była zupa z rozgotowanych ryb. 13 Odsunął wiaderko ze wstrętem. Sięgnął znów do dużego wiadra. Po jego 14 ściankach zjechał palcami na dno, gdzie było trochę jakiegoś płynu. Powąchał i z 15 trudem powstrzymał odruch wymiotny. To był mocz, a z powodu jego amo16 niakowej woni wziął go pierwotnie za ocet. Ze wstrętem włożył mokrą dłoń w 1
139
piasek i kilkakrotnie ją wsuwał i wysuwał z taką siłą, aż w końcu poczuł, że 2 chyba naruszył warstwę naskórka, bo ręka zaczęła go piec. Miał dwa wiadra – 3 jedno było na odchody, drugie na jedzenie. Spojrzał na zegarek. Było przed 4 północą. Wyjął nóż sprężynowy i podpełznął do jednej ze ścian. Nad poziomem 5 piasku pociągnął ostrzem po ścianie. Wymacał rysę, którą właśnie wyrżnął w 6 farbie. Była długa i wyczuwalna. Oznaczył w ten sposób swoją pierwszą noc w 7 tym miejscu. 8 Jeszcze sześć razy Popielski rysował ostrzem ścianę i tyleż razy rozsuwał się 9 nad nim sufit. Oddawał wiadra – duże wypełnione, małe puste – a kiedy je od10 bierał, ich właściwości były przeciwne. W małym była zawsze wstrętna zupa 11 rybna, duże – choć umyte – śmierdziało pozostałościami jego własnej przemiany 12 materii. 13 Godziny mijały powoli, ale ani przez chwilę Popielski nie był bliski rozpaczy, 14 żalu, strachu czy depresji. Z zupełnym spokojem przygotowywał się na śmierć. 15 Zamykał oczy i wyobrażał sobie własny pogrzeb. Kto na nim będzie? Ksiądz i 16 może Leokadia, o ile wypuszczą ją z więzienia. A nawet jeśli nikogo nie będzie, 1
140
to co z tego? Może go rzucą do dołu i po prostu przysypią wapnem? Wszystko 2 jedno – myślał. – Będzie mi wtedy wszystko jedno. Wiedział, że przeżył więcej 3 niż inni – i niebezpieczeństw, i rozpaczy, i strachu, i rozkoszy. Nie każdemu 4 było dane żyć w mieście, nad którym trzepotały cztery różne flagi – austriacka, 5 polska, ukraińska i sowiecka. Nie każdy musiał dokonywać bolesnych rewolu6 cyjnych przewrotów w swym życiu, a on tego właśnie doświadczył – raz gdy 7 porzucił cały swój podziw dla świata niemieckiego, by przeciwko temu światu 8 walczyć na śmierć i życie, i po raz drugi, gdy po wojnie wyciągnął rękę do 9 Ukraińców, by walczyć z nimi w Bieszczadach ramię w ramię przeciwko UB i 10 NKWD. Nie każdy wojował w trzech wojnach – dwóch światowych i jednej w 11 obronie ojczyzny przed bolszewikami – i nie każdy utracił na zawsze ukochaną 12 córkę i jedynego wnuczka; ją jako psychicznie chorą rozstrzelali Niemcy, jego 13 jeszcze przed wojną porwali bandyci lub Cyganie. Z drugiej strony mało kto był 14 takim rex vivendi12 jak on, kiedy w czasach wiedeńskich studiów jadł najbardziej 15 wymyślne potrawy, kiedy w niewoli rosyjskiej w roku 1915 wygrywał fortuny 1
12
- król życia 141
od carskich oficerów, by potem topić je w morzu spirytusu, czy kiedy jako 2 znany lwowski „pulicaj Łyssy” uprawiał dziką rozpustę z dwiema ladacznicami 3 naraz w salonce relacji Lwów – Kraków. Dobre miałem życie – mówił sobie, 4 ściskając nóż sprężynowy – i tanio go nie oddam. Stara gwardia umiera, ale się 5 nie poddaje. 6 Kiedy dobiegała północ szóstego dnia pobytu w tej norze i Popielski miał 7 właśnie uczynić kolejną rysę na ścianie, klapa nieoczekiwanie się otworzyła. Ale 8 tym razem nie wpadł do pomieszczenia sznur, do którego miał uwiązać duże 9 wiadro, włożywszy do niego pierwej małe. Nie otrzymawszy sznura, odsunął 10 owe naczynia pod ścianę i spojrzał w górę. Stamtąd wpadał snop silnego elek11 trycznego światła i gwar rozmów toczonych podniesionymi męskimi i kobie12 cymi głosami. 13 Popielski, oślepiony nieoczekiwaną jasnością, cofał się, szorując pośladkami 14 po piasku, aż natrafił plecami na ścianę. Potem wstał i z wciąż zamkniętymi 15 oczami przesuwał się po ścianie w kierunku kąta swej celi. Ukucnął wreszcie w 16 tym kącie i przyzwyczajał oczy do światła. 1
142
Po kilku minutach całkowicie je otwarł i spojrzał w górę. Zobaczył, że prawie 2 cały sufit, oddalony o jakieś cztery metry od powierzchni piasku, zajmuje jedna 3 wielka okrągła dziura zabezpieczona kratą. Ujrzał przez nią mężczyzn w 4 mundurach Armii Radzieckiej i kobiety w ich ramionach. Kobiety przekrzyki5 wały się po niemiecku, a do swoich towarzyszy wołały łamaną ruszczyzną. 6 Wszyscy byli roześmiani i weseli. Oraz zarumienieni. Mężczyźni naturalnie, 7 kobiety od szminki i różu. Siedzieli na krzesłach i wychylali się mocno do 8 przodu, by dobrze widzieć Popielskiego. 9 Ten wstał i spojrzał w górę. Wtedy zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na niego z 10 zaciekawieniem, niektórzy z ironicznymi uśmiechami. Potem wrócił gwar. 11 Wyłowił z niego kilka zdań po rosyjsku. 12 – Jest duży – ktoś wołał. – Bardzo duży, dobrze, że postawiłem na łysego. 13 – Straciłeś pieniądze, Saszka – wrzasnął inny. – On starik, nie da rady. Knur 14 też duży... 15 – Panie i panowie – rozległ się mocny głos mężczyzny mówiącego po rosyjsku 16 z silnym polskim akcentem. – Przypominam, walka jest na śmierć i życie. Walka 1
143
gladiatorów! Zbieram ostatnie zakłady. Na Łysego jeden do ośmiu, na Knura 2 jeden do dwóch! Najmniejsza stawka to tysiąc złotych. 1
3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
*
*
*
Harmider osiągnął apogeum. Wszyscy się przekrzykiwali i przerzucali banknotami. Mężczyźni dudnili, a kobiety piszczały wzmocnionymi przez alkohol głosami. Wszystko stało się jasne. Na oczach widowni miałem stoczyć walkę na śmierć i życie z człowiekiem o przezwisku Knur, ośmiokrotnie chyba mnie przeważającym, bo za jego przegraną płacono osiem do jednego, a moją tylko dwa. Oparłem się o ścianę i rozglądałem dokoła. Moje ciało pokryte było zimnymi kroplami potu. Nie myty od tygodnia i przerażony, śmierdziałem. Był to fetor niewolnika, gladiatora, który musi umrzeć lub zabić.
13
14
ANGIELSKI NÓŻ SPRĘŻYNOWY obciążał Popielskiemu kieszeń i dodawał 144
otuchy. To nim zada podstępny i skuteczny cios. Dzięki niemu wygra tę walkę i 2 zabije przeciwnika, kimkolwiek by on był. W ten sposób przedłuży sobie życie. 3 Być może do następnej walki, bo dobrze słyszał, że za remis tu nic nie płacono. 4 Wrzask na górze się wzmógł. Jakiś sołdat odsunął kratę i odrzucił ją gdzieś 5 dalej. Nie wiadomo, co głośniej zabrzmiało – czy brzęk kraty, czy okrzyki roz6 bawionej pijanej publiczności, czy ryk potężnego mężczyzny, który podskaki7 wał jak bokser i uderzał pięścią w otwartą dłoń. 8 Popielski chodził dokoła ścian i z dołu uważnie obserwował swego przeciw9 nika, który wciąż podrygiwał na górze i kiwał się w obie strony, jakby się roz10 grzewał. 11 – Zaczynać walkę! – rozległ się gruby zachrypnięty głos. – Knur, na dół! Ile tu 12 będę czekał, jobtwoju mać!? 13 Popielski rozpoznał ten ryk. Kilka dni temu słyszał go pod Bramą Kamienną, 14 gdzie Sowieci zabili bociany. To moje terytorium! – ryczał wtedy major Kon15 stantin Czubarow, wskazując ręką na miasto i waląc z tetetki ponad głowami 16 przestraszonego tłumu. 1
145
Do pomieszczenia spuszczono z góry żelazną drabinę. Knur zaczął po niej 2 schodzić przodem, nie spuszczając Popielskiego z oczu. W potężnych dłoniach 3 trzymał dwa żelazne pręty. Popielski otworzył nóż i bez chwili namysłu rzucił 4 się na niego, gdy tamten stał jeszcze na drabinie. Starik nie zamierzał dawać tu 5 pokazu. 6 Chciał szybko zakończyć tę walkę. 7 Jego atak wywołał jęk zawodu na widowni, która najwyraźniej nie chciała 8 szybkiego końca tego starcia. Knur postąpił zgodnie z jej życzeniem. Odbił się 9 od szczebla drabiny i runął w bok na piasek, uchodząc przed ciosem. Nóż zdołał 10 lekko go tylko zahaczyć o łydkę i rozciąć skórę. Popielski rzucił się na niego 11 ponownie, ale tamten już stał mocno na nogach w rogu areny. Mrugał oczami i 12 machał jednym prętem. Drugi leżał u stóp Popielskiego. 13 Przeciwnik był wysoki i masywnie zbudowany. Liczył nie więcej niż lat 14 czterdzieści. Miał na sobie tylko szerokie spodnie ściągnięte mocno paskiem. 15 Jego tułów, ramiona i głowa porośnięte były gęstym włosem. Włosy gęste i 16 sztywne, prawie jak zwierzęca sierść, nie mogły jednak ukryć wielu małych 1
146
blizn, a nawet strupów i całkiem świeżych ran, które wyglądały, jakby prze2 dzierał się przez kolczaste krzaki. Na twarzy miał podłużne czarne pasma od 3 pasty do butów, co upodobniało go do Indianina w czarnych plemiennych 4 barwach. Otworzył usta, ukazując długie, ostre i spróchniałe zęby. 5 – Na sztaby! – warknął. – Nie nóż! Weź sztabę i walcz! Na sztaby! 6 Do nosa detektywa doszedł ostry przenikliwy smród ryb i sera. Najpierw 7 ogarnął go lodowaty spokój, a potem nadeszła osobliwa radość. Na cześć losu 8 chciał śpiewać ponury pean. Oto przyszedł do niego morderca. Śmierdzący se9 rem szatan znad Martwej Rzeki. Pokazał mu swe ostre zęby, którymi gryzł ko10 biety, by potem w nie wpuszczać jad. I teraz on, stary weteran, uwolni świat od 11 bestii albo umrze tak, jak marzył. W ostatniej walce ze złem. 12 Schylił się i uniósł pręt. Trzymał go w jednej ręce, w drugiej zaś wciąż dzierżył 13 nóż. Nie zamierzał przyjmować warunków Knura – sztaba na sztabę. Musiał 14 mieć przewagę, by go rozpłatać albo zatłuc. To nie był pojedynek dżentelme15 nów. To była śmiertelna walka gladiatorów. 16 Krążyli wokół siebie przez długą chwilę. Pierwszy zaatakował Knur. Mocno 1
147
uderzył od góry. Pręt Popielskiego przyjął ten cios, ale jego impet był tak duży, 2 że narzędzie wypadło mu z ręki. Rzucił się na piasek, by je podnieść, ale dostał 3 potężnego kopniaka pod żebra, który go odrzucił na ścianę. Kiedy usiłował 4 wstać, tracąc równowagę na sypkim piasku, Knur obiema rękami uniósł pręt 5 nad głową, by zadać śmiertelny cios. Na widowni rozległ się jęk. Spojrzeli obaj 6 w górę. Publiczność była nienasycona, nie chciała szybko kończyć spektaklu. 7 Ludzie pragnęli napawać się siłą i nienawiścią. Zapłacili za podniecenie, nie za 8 egzekucję. Ich kciuki były uniesione. 9 – Bier sztabę – ryknął Knur. – I walcz, tchórzu! 10 Popielski schował nóż do kieszeni. Musiał trzymać swój pręt w obu rękach. 11 Inaczej znów by go wytrąciły z równowagi potężne ciosy przeciwnika, zwłasz12 cza te zadawane od góry. 13 Knur rozpoczął dziki taniec wokół detektywa. Widząc, że ten asekuruje się 14 przed ciosami z góry, zaatakował z boku. Operował ciężkim prętem z taką ła15 twością, jakby to była trzcinka. Jeden cios trafił Popielskiego w ramię powyżej 16 łokcia, drugi przyjęły na siebie jego żebra. Detektyw wciąż się kulił i uchylał. 1
148
Zaciskał zęby z bólu i patrzył przeciwnikowi w oczy. Cuchnąca woń wypełniała 2 arenę i odbierała oddech. Publiczność szalała. Jedna z kobiet wydała gardłowy 3 okrzyk, jakby osiągnęła zmysłową rozkosz. 4 – Zatłuc go! – ryczała widownia. – Zatłuc Łysego! Tchórza! 5 Knur odskoczył pod przeciwległą ścianę. Stał przez chwilę, uśmiechając się 6 drwiąco. Zastanawiał się, w jaki sposób wykonać to polecenie, by było najbar7 dziej widowiskowe. 8 I wtedy Popielski rzucił prętem. Ten zawirował w powietrzu, nie wbił się 9 jednak w ciało Knura, ale trafił go w grdykę. Cios był skuteczny. Knur zachar10 czał, chwycił się za szyję, stracił oddech i osunął się na kolana. W całkowitej ci11 szy wydarł mu się z gardzieli świst. Popielski znów wyciągnął nóż i podbiegł do 12 bestii, by rozpłatać jej gardło. 13 Publiczność wydała z siebie donośny syk. Wciąż nie była gotowa na śmierć 14 swego faworyta. 15 Popielski nie mógł jednak podejść blisko do przeciwnika, by rozstrzygnąć ten 16 pojedynek. Oto w rękach klęczącego Knura w ciągu sekundy pojawiły się dwa 1
149
żelazne pręty – jeden jego własny i jeden, który go uderzył w szyję. Knur wciąż 2 klęczał, wciąż sapał, oparłszy się plecami o ścianę, ale jego dłonie, kręcące się w 3 przegubach, wywijały metalowymi drążkami dokoła. W ten sposób stworzył 4 wokół siebie strefę obronną. Wejście w nią równało się trafieniu żelazem. Po5 wietrze świstało wokół ciała Knura i każdy krok ku bestii groził Popielskiemu 6 niebezpieczeństwem. 7 Ludzie na górze chcieli ujrzeć w końcu jakąś agonię, choćby to było konanie 8 ich ulubieńca. 9 – Dawaj, starik, dawaj! – darły się głosy z góry. – Kusaj, szarp skurwysyna! 10 Popielski – choć zaćmiony nienawiścią do mordercy znad Martwej Rzeki – 11 szybko się cofnął i czekał, aż Knur w końcu się zmęczy swymi cyrkowymi po12 pisami. 13 Widownia nie chciała czekać. Rozległy się gwizdy. Z góry poleciały plwociny. 14 Na ścianie rozbiła się butelka. 15 Ale Knur wcale się nie zmęczył swoją żonglerką. Zaczął normalnie oddychać i 16 wstał w końcu z kolan. Ruszył ku detektywowi, trzymając pręty w obu rękach. I 1
150
zaczął go nimi – jak cepami – walić bezlitośnie. Raz z jednej, raz z drugiej strony. 2 Bezbronny Popielski miał do wyboru albo schować głowę w ramiona i osłaniać 3 ją rękami, albo dźgać na oślep nożem. Wybrał to drugie. Wyrwał przed siebie, 4 celując w pierś Knura. Wtedy dostał końcówką pręta w głowę. Poczuł ciepłą 5 krew lejącą mu się za koszulę i potworny, szarpiący ból na ciemieniu. Zrobiło 6 mu się czarno przed oczami. Umieram – pomyślał w błysku sekundy. – Dobre 7 miałem życie. 8 Ale się nie poddał. Machnął nożem wokół siebie. Przeciął powietrze. Nic nie 9 widział przez krwawe fale zalewające mu oczy. 10 Knur znów uniósł pręt nad głowę i spojrzał w górę. Kciuki były tym razem 11 opuszczone w dół. Publiczność wydała wyrok. Knur postąpił krok bliżej ku 12 swemu oślepionemu krwią przeciwnikowi, by zadać mu ostateczny cios. 13 Ale ta egzekucja nie doszła do skutku. Gdy kat podchodził do skazańca, jego 14 stopa zawadziła o kabłąk jednego z wiader, którego nikt tego dnia od więźnia 15 nie odebrał. Knur potknął się i stracił równowagę. Upadł na ścianę i wtedy do16 stał się pod nóż. 1
151
Rana na ramieniu była niezbyt głęboka, ale na tyle bolesna, że Knur wypuścił 2 jeden z prętów, by chwycić się wolną dłonią za rozcięte tkanki. Popielski zgarnął 3 krew z oczu. Chwycił leżącą sztabę i z całej siły wraził jej końcówkę w kolano 4 przeciwnika. 5 Knur opadł wolno na jedno kolano. Klęczał przez chwilę, wystawiając drugie 6 – zdrowe – na kolejny cios. Nie musiał nań długo czekać. Nadszedł on z góry i 7 był zadany obiema rękami z wielkim impetem. Coś chrupnęło w drugim kolanie 8 i Knur opadł na bok. 9 Jego twarz wyrażała bezgraniczne zdziwienie, kiedy przeciwnik stanął nad 10 nim z uniesionym prętem. Nie czekał na werdykt publiczności. 11 Uderzył, ale nie trafił. Knur zdążył się obrócić i szarpnął Popielskiego za 12 spodnie z taką siłą, że obalił go na piasek. Ciągnąc za sobą pogruchotane nogi, 13 wczołgał się na przeciwnika i docisnął pręt do jego szyi. Detektyw zdążył jednak 14 włożyć obie dłonie pomiędzy pręt a grdykę. 15 Knur naciskał go z góry ciężarem swego ciała, używając całej swojej zwierzę16 cej siły. Broniący się wciąż odpychał sztabę od gardła. Trwało to długo i wi1
152
downia zaczęła gwizdać. 2 – Kusaj, Knur, kisaj! 3 – Beiss, mein lieber, beiss! 4 Knur posłuchał tego różnojęzycznego wezwania do gryzienia. Leżąc na Po5 pielskim, rozwarł szczęki i obnażył długie zęby, wydzielając z ust woń trupiej 6 zgnilizny, fetor zgorzelin i martwych tkanek. 7 Jego nacisk na pręt w tym momencie nieco zelżał. Popielski uniósł go wtedy i 8 wsadził sztabę prosto w ziejące smrodem szczęki. Zęby Knura zacisnęły się na 9 żelazie. I wtedy Popielski uczynił ten prosty, szybki ruch. Ruch kajakarza. Po10 ruszył kilkakrotnie prętem w płaszczyźnie horyzontalnej. I wyłamał Knurowi 11 żuchwę. 12 Ten stoczył się z detektywa i chwycił za brodę. Popielski wstał, opierając się o 13 ścianę. Na chwiejących się nogach podszedł do głowy Knura. Rozstawił szeroko 14 nogi, by się nie przewrócić przy zamachu. 15 A potem zaczął walić prętem, a na jego ciele rozpryskiwało się coś miękkiego i 16 ciepłego. 1
153
1
*
*
*
ZORGANIZOWANIE NAUCZANIA w nowym roku szkolnym 1948/1949 było 3 dla dyrektora darłowskiej Szkoły Spółdzielczości Morskiej Kazimierza Burasa 4 nie lada wyzwaniem. Nie tylko boleśnie doskwierał mu brak nowych wykwali5 fikowanych nauczycieli, ale na domiar złego tracił dotychczasowych. Na prze6 łomie lipca i sierpnia zaginął profesor Antoni Hrebecki. Pewnego dnia wyszedł 7 z domu, odwiedził umierającą matkę jednej z uczennic, a potem po prostu 8 zniknął. Ostatnimi osobami, które go widziały, byli owa uczennica oraz dar9 łowski lekarz doktor Rafał Gordon. 10 Stratę tę Buras odczuwał dotkliwie. Kiedy rok wcześniej na gwałt potrzebował 11 łacinnika i matematyka, dobry los i dobre kontakty z władzami duchownymi 12 zesłały mu w osobie Hrebeckiego i jednego, i drugiego. Profesor był wymaga13 jący, spokojny, wyrozumiały i ironiczny. Cierpliwie – i na lekcjach, i na nieod14 płatnych korepetycjach – tłumaczył uczniom zawiłości badania przebiegu funk2
154
cji i niuanse oratio obliqua13. Mimo najwyższego w szkole stopnia naukowego nie 2 wynosił się ponad innych, mimo swoich sześćdziesięciu dwóch lat był młody 3 duchem i w świetnej fizycznej formie, mimo manier angielskiego dżentelmena 4 potrafił obsobaczyć brutalnie niejednego darłowskiego obwiesia, a jednym 5 swym spojrzeniem umiał napełnić lodowatą grozą najbardziej rozwydrzonych 6 uczniaków. Z obojętnością przyjął wiadomość – którą mu Buras wyjawił z cięż7 kim sercem – że przykrą decyzją władz oświatowych liceum staje się szkołą 8 zawodową typu technicznego i tym samym zostaje zlikwidowane nauczanie 9 łaciny. Mruknął wtedy: „Jest, jak jest”, i uśmiechnął się nieco drwiąco. Nie po10 niżał się nigdy do próśb, skarg ani narzekań. Dzięki temu szła za nim opinia fi11 lozofa i inteligenta pierwszej próby – absolwenta austriackich uniwersytetów i 12 wybitnego pedagoga polskich gimnazjów klasycznych. Jedna tylko rzecz nie13 pokoiła w tej wybitnej postaci – niejasna wojenna przeszłość. 14 Porucznik Artur Krzyżagórski szybko się dowiedział, iż Hrebecki znalazł 15 posadę dzięki kościelnym wpływom. Krótko po zatrudnieniu profesora Rozu1
13
- mowa zależna, parafraza zamiast cytatu 155
misz zjawił się w gabinecie dyrektora Burasa, wywalił nogi na jego biurko, za2 żądał lemoniady i kawy, po czym – jakby mimochodem, półgębkiem i prawie 3 szeptem – przypomniał Burasowi całą jego przedwojenną przeszłość. Cytował 4 dokładnie dokumenty, które przysłali mu tajną pocztą koledzy z Poznania. 5 Dyrektor, słuchając tego wywodu, ujrzał swoje młode lata w krotoszyńskim 6 gimnazjum klasycznym, kiedy to intensywnie działał w Sodalicji Mariańskiej, 7 widział też siebie – studenta biologii i zapalonego działacza Obozu Narodo8 wo-Radykalnego – kiedy w czasie zamieszek rozbijał kamieniami okna ży9 dowskich sklepów w Poznaniu. Te wszystkie obrazy odmalowane przez Krzy10 żagórskiego były wstępem do pytania retorycznego: „Donosisz mi wszystko na 11 Hrebeckiego albo tracisz posadę i lądujesz na UB w Sławnie, rozumisz?”. 12 Dyrektor zrozumiał i przez cały rok szkolny informował ubeka o wszystkim, 13 co dotyczyło jego nowego pracownika. Choć nie było tego dużo, wystarczyłoby 14 na aresztowanie. Jedna ironiczna uwaga na temat przyjaźni polsko-radzieckiej, 15 drwiący uśmieszek na akademii ku czci Stalina czy wstawienie się za uczniem, 16 który został relegowany ze szkoły, ponieważ zadrwił z wiersza Wandy Wasi1
156
lewskiej o proletariackiej ojczyźnie – za mniejsze już zbrodnie Krzyżagórski lu2 dzi wsadzał. Ale ubek wciąż odnosił się z dziwną wyrozumiałością do podej3 rzanego pedagoga. 4 Zmiana w jego zachowaniu nastąpiła tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego 5 1948/1949. Wtedy to bowiem postawił przed dyrektorem Burasem jedno z naj6 trudniejszych żądań. Oznajmił je dwukrotnie, podkreślając głosem ważne kwe7 stie, po czym mrugnął znacząco i już bez dodatkowych demonstracji siły wy8 szedł z gabinetu. 9 Dyrektor patrzył teraz na oświadczenie, które na rozkaz ubeka sam własno10 ręcznie wystukał na maszynie do pisania. Złożył kartkę i wsunął ją do we11 wnętrznej kieszeni marynarki. Kopię włożył do koperty i wyszedł z gabinetu. 12 Nawet nie spojrzał w lustro nad umywalką. Nie chciał widzieć swojej twarzy. 13 Wszedł do pokoju nauczycielskiego i przywitał się ze wszystkimi koleżan14 kami i kolegami, w tym z nową młodziutką matematyczką, świeżą absolwentką 15 słupskiego seminarium nauczycielskiego. Nie odwzajemniał uśmiechów, nie 16 żartował, nie mówił nic ponad zdawkowe: „Zapraszam szanowne koleżeństwo 1
157
do sali gimnastycznej, zaraz zaczynamy!”. 2 Po drodze do owej sali wręczył woźnemu kopertę z kopią swego oświadcze3 nia i kazał je zanieść do redakcji „Głosu Darłowa”. 4 W sali gimnastycznej panowały gwar i zamieszanie. Widok dyrektora, który 5 stanął przy pulpicie, nieco uczniów uciszył. Grono pedagogiczne ustawiło się za 6 swoim szefem. Nauczyciel muzyki pan Korolczyk dał znak szkolnemu chórowi. 7 Wszyscy zaśpiewali hymn państwowy, a potem znaną pieśń Morze, nasze mo8 rze. 9 Dyrektor Buras przywitał wszystkich nauczycieli i uczniów, przedstawił kil10 koro nowych pedagogów i życzył zebranym sukcesów w nowym roku szkol11 nym. Wygłosił też krótki obowiązkowy pean na cześć ludowej ojczyzny, pre12 zydenta Bolesława Bieruta i generalissimusa Józefa Stalina. Mówił krócej niż 13 zwykle – dziwnym i łamiącym się głosem. Potem umilkł gwałtownie, jakby 14 chciał nabrać sił. W końcu sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po zło15 żoną kartkę i odczytał z niej napisane na rozkaz Krzyżagórskiego oświadczenie. 16 Wprawiło ono słuchaczy w osłupienie. Każde zdanie witali przeciągłym 1
158
okrzykiem niedowierzania, każde sformułowanie powtarzali pobladłymi usta2 mi. Nagle wśród młodzieży rozległ się skowyt. Uczennica Małgosia trzymała się 3 za głowę i wyła przeraźliwie. 4 Następnego dnia w „Głosie Darłowa” ukazało się następujące oświadczenie 5 dyrektora Szkoły Spółdzielczości Morskiej magistra Kazimierza Burasa: 6 „Z wielką zgrozą informuję Obywateli Miasta Darłowa, że wśród grona pe7 dagogicznego Szkoły Spółdzielczości Morskiej, na którego czele stoję, znalazł się 8 straszny zbrodniarz. Nazywa się on Edward Popielski, a w naszym liceum 9 pracował pod przybranym nazwiskiem Antoni Hrebecki. Przestępca ten, na co 10 mają dowody nasza sprawnie działająca milicja i Urząd Bezpieczeństwa, jest 11 ukrywającym się bandytą, wrogiem Polski Ludowej, ściganym przez organa 12 śledcze od kilku lat. Co gorsza, Popielski vel Hrebecki jest również mordercą 13 terroryzującym Darłowo i okolice i budzącym przestrach zwłaszcza wśród sta14 nu niewieściego pod przydomkiem Trupojad. Jest podejrzany o brutalne za15 mordowanie dwóch darłowianek. Jest mi niezwykle przykro, że nie poznałem 16 się na tym zwyrodnialcu i zatrudniłem go w instytucji, w której liczne uczennice 1
159
narażone były na jego bestialstwo. Z uwagi na to niedopatrzenie oddaję się do 2 dyspozycji władz oświatowych. Z poważaniem mgr Kazimierz Buras, dyrek3 tor”. 4 Władze oświatowe wykazały się wyrozumiałością. Wydały jedynie oficjalny 5 okólnik do dyrektorów szkół pomorskich, by uważniej na przyszłość dobierali 6 wychowawców i nauczycieli. Dyrektor Buras zachował swoją posadę jeszcze 7 przez trzy lata. Niektórzy w Darłowie przestali mu podawać rękę. 8 Większość mieszkańców uwierzyła jednak w wersję Krzyżagórskiego i Bura9 sa. Tego dnia, kiedy się ukazało oświadczenie dyrektora, sprzedał się cały na10 kład „Głosu Darłowa”. Ludzie wyrywali sobie gazetę z rąk. Pod dom pana 11 Alojzego Steckiego przyszedł spory tłum rozwścieczonych ludzi. Niektórzy 12 chcieli zlinczować gospodarza za wynajęcie pokoju bestii. Do opanowania sy13 tuacji nie wystarczyło piętnastu darłowskich milicjantów. Musieli ich wspomóc 14 sławieńscy koledzy. 15 To wszystko widziała z okna pobliskiego domu dziecka Małgosia. Płakała i 16 pluła na trzymany w ręku egzemplarz gazety. 1
160
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
*
*
*
Leżałem w całkowitej ciemności na piachu w zamkowym lochu, odsunąwszy się jak najdalej od skrwawionego i śmierdzącego trupa Knura. Wszyscy widzowie już dawno odeszli niezadowoleni – jak wywnioskowałem – z wyniku tego pojedynku. Pewnie stracili dużo pieniędzy, postawiwszy na mego przeciwnika. Ocaliłem życie, ale byłem ciężko ranny. Miałem rozbitą głowę. Jej najlżejszy nawet ruch albo doprowadzał mnie do chwilowego omdlenia, albo wywoływał falę wymiotów. Moje spuchnięte oczodoły pulsowały ciepłym bólem. Ręce i żebra miałem dotkliwie potłuczone i najpewniej pokryte siniakami i krwiakami. Palec wskazujący lewej dłoni chyba miałem złamany, bo bolał tak, że nie mogłem go nawet dotknąć. Ale żyłem. Nie wiadomo, jak długo jeszcze, ale wciąż żyłem. Gdybym był cztery metry wyżej, dowiedziałbym się, że panowie mego losu zastanawiają się właśnie, czy zabić mnie już teraz, czy jeszcze 161
1
trochę poczekać.
2
MAJOR KONSTANTIN CZUBAROW tylko jednego w życiu żałował – że w 4 lutym 1945 roku podczas walk o Wał Pomorski jakaś zabłąkana kula pozbawiła 5 go nadziei na naprawdę godziwe wojenne łupy. Bo oto z nędznej i zniszczonej 6 Polski, gdzie nie wolno było jawnie kraść, a za gwałt na Polkach groziła kula w 7 łeb, wchodzili do bogatych Niemiec, gdzie wszystko do dzielnych czerwono8 armistów wołało: „Bierz mnie!”, gdzie czekały na nich pulchne germańskie ko9 biety, których dumę nakazał łamać sławetny Ilia Erenburg, gdzie porzucone 10 fabryki oddawały im swoje maszyny i zdradzały technologiczne tajemnice, 11 gdzie w skrytkach domów czekały całe góry złota i wymyślnych zegarków. I 12 właśnie wtedy, kiedy to wszystko wypatrywało takich zdobywców jak Czuba13 row, to jego musiała trafić ta cholerna kula! Pojawiła się ona w groteskowym 14 momencie – kiedy ten tygrys wojny, jak sam siebie nazywał, wysiadał ze swo15 jego willysa, stawał w rozkroku na poboczu drogi gdzieś koło Szczecinka i od16 chylał kożuch, by na śnieg oddać nadmiar płynów. Przeszyła mu brzuch, a po3
162
tem podkoszulek, koszulę i mundur, by utkwić w końcu w baranim podbiciu 2 kożucha. Potem wielokrotnie myślał nad perfidią losu, która go dotknęła. Taka 3 głupia kula – myślał, ledwie uszedłszy z życiem po kolejnych operacjach chi4 rurgicznych, jednej przeprowadzonej w lazarecie nad Gwdą, drugiej w Lublinie 5 i trzeciej aż w Mińsku – taka ot kula, niby mały kawałek metalu, a może uszko6 dzić coś tam w środku i poszarpać może, taka owaka... I na długie lata z daleka 7 od wojny trzymać i od łupów wojennych. Takiego wojownika jak ja! Tygrysa 8 wojny! Czy to sprawiedliwe, a? 9 Głupkowate zadziwienie Czubarowa brało się też stąd, że owa zabłąkana kula 10 zadała mu wtedy, w lutym 1945 roku, pierwszą wojenną ranę w życiu. Ten we11 teran rewolucji i wojen z Japonią z lat trzydziestych nigdy wcześniej nie był 12 ranny, choć wystawiał się nader często na ryzyko postrzału. On sam swoją od13 wagę nazywał niezłomną postawą, jego podwładni – pijacką brawurą, a jedna z 14 jego licznych żon wojennych – straceńczą melancholią. Gdyby owe nazwy 15 poddać obiektywnemu oglądowi, to można by się przychylić raczej do opinii 16 podwładnych. 1
163
Ich dowódca rzadko w tamtym czasie bywał trzeźwy. I chyba właśnie per2 manentny stan upojenia sprawiał, że w końcu uwierzył, iż jest naprawdę ty3 grysem wojny, którego kule się nie imają. Nic zatem dziwnego, że kiedy ta 4 wiara została nadwerężona nad zamrożoną na kość pomorską rzeką Gwdą, 5 Czubarow przeżył coś w rodzaju światopoglądowego wstrząsu. Potem we 6 wszystkich trzech szpitalach wojskowych skrycie układał wiersze o wojennym 7 losie, które zresztą niszczył od razu po napisaniu. Tworzył je i później, w ro8 dzinnym domu w krasnojarskim mieście Bogotoł, dokąd został wysłany na re9 konwalescencję. 10 Natura obdarzyła Czubarowa nie tylko mocną głową, umiejętnością unikania 11 kul i składania rozbrajająco topornych rymów. Po swym ojcu, przebiegłym 12 złodzieju kradnącym za cara na jarmarkach w Kraju Krasnojarskim, odziedzi13 czył spryt i skłonność do ryzyka. W odróżnieniu jednak od rodzica nie działał na 14 własny rachunek, ale kradł pod parasolem ochronnym potężnego mocodawcy, 15 jakim była niezwyciężona Armia Czerwona. Po powrocie na Pomorze, w maju 16 1945 roku, oddał się z pasją wykonywaniu zadań na rzecz swego zleceniodaw1
164
cy. Zaopatrywał go we wszelkie poniemieckie dobro, sam odcinając dla siebie 2 niezłą prowizję. 3 Swój proceder rozpoczął w Sławnie, mieście powiatowym zmienionym w 4 kupę zgliszcz, ponieważ kilka dni po zdobyciu zostało doszczętnie spalone 5 przez Rosjan w barbarzyńskim akcie zemsty, jakiej dokonali na pustych domach 6 w pijackim delirium. Czubarow, nieślubny syn złodzieja i dzikiej Buriatki, która 7 do końca życia mieszkała w jurcie, nie przejmował się ruinami i spalonymi 8 domami. Imponowały mu tylko maszyny i technika. Jako tymczasowy zastępca 9 przysłanego prosto z Moskwy majora Innokientija Skokowa, pełnomocnika do 10 spraw przemysłowych Pomorza, nadzorował rozmontowywanie maszyn w 11 drukarni, mleczarni i w fabryce konserw rybnych. Odbierał Niemcom radiood12 biorniki, broń, amunicję, instrumenty muzyczne i wszystko, co miało jakąkol13 wiek wartość. Jego skuteczna działalność sprawiła, że przez Radę Wojenną I 14 Frontu Białoruskiego został mianowany zastępcą komendanta Sławna. 15 Współpraca Czubarowa z jego bezpośrednim dowódcą, komendantem miasta 16 Sławna pułkownikiem Grigorijem Kałuczkinem, nie układała się dobrze. Ten 1
165
porywczy leningradczyk był człowiekiem wykształconym i zaprzysięgłym 2 abstynentem, natomiast jego podwładny, dziki Azjata, wypijał cysterny spiry3 tusu, a w stanie upojenia albo się rzucał na każdą napotkaną kobietę, albo za4 nieczyszczał wanny, które wciąż traktował jak muszle klozetowe. Aż dziw, że ci 5 dwaj wytrzymali ze sobą ponad rok. Kością niezgody stał się przepiękny złoty 6 zegarek firmy Lange & Sohne, który Czubarow wypatrzył w stosie dóbr zare7 kwirowanych szeregowcom Armii Czerwonej. Ci zgodnie z nowymi rozporzą8 dzeniami nie mogli już rabować na własny rachunek i musieli wszelkie łupy 9 oddawać dowódcom. Pod ich nadzorem owe precjoza były masowo wysyłane 10 na Wschód. Stalin uznał, że jego wierni żołnierze już dość się wzbogacili i czas, 11 by podzielili się z ludem swymi wojennymi trofeami. 12 Ze świecą trzeba było szukać uczciwego dowódcy, który z owych zarekwi13 rowanych stosów dóbr czegoś by dla siebie nie uszczknął. Kałuczkin był wyjąt14 kiem od tej reguły, Czubarow ją potwierdzał. Kiedy komendant Sławna przy15 łapał swego zastępcę na kradzieży wspomnianego zegarka, dał mu alternatywę 16 – albo go oskarży przed sądem wojennym, albo wymierzy mu kopniaka w górę i 1
166
skruszony złoczyńca zniknie mu z oczu raz na zawsze w jakiejś małej mieścinie. 2 Czubarow skwapliwie wybrał tę drugą możliwość. Dowódca sowieckich od3 działów gospodarczych, urzędujący w dowództwie Północnej Grupy Wojsk 4 Armii Czerwonej w Legnicy i prywatnie znajomy Kałuczkina, podpisał nomi5 nację Czubarowa na komendanta przedsiębiorstwa rybnego w Darłowie. Ka6 łuczkin pożegnał go serdecznie, a zegarek marki Lange & Sohne przyjemnie 7 obciążał kieszeń komendanta Sławna, który dumnie wyznał później w swych 8 pamiętnikach, że zegarek ów otrzymał w nagrodę za sumienną służbę od sa9 mego marszałka Rokossowskiego. Łatwy dostęp do łupów nawet jego zdepra10 wował. 11 Kiedy Czubarow przybył do Darłowa jesienią 1946 roku, cała tamtejsza infra12 struktura techniczna była już dawno rozgrabiona przez jego rodaków. Zakład 13 przetwórstwa rybnego był w opłakanym stanie. Pięćdziesięciu niemieckich 14 niewolników łowiło i oprawiało dla Rosjan – z miernym zresztą skutkiem – śle15 dzie, flądry i łososie. Wyroby z tego zakładu stanowiły aprowizację żołnierzy z 16 pułku artyleryjskiego, do którego należał poligon ciągnący się od Darłówka 1
167
Zachodniego do Bobolina. Uczynienie z przedsiębiorstwa rybnego przynoszą2 cego zyski prywatnego folwarku nie było zatem możliwe, ponieważ cała pro3 dukcja szła na aprowizację pułku w Bobolinie. Czubarow mógł sobie zatem 4 ogłaszać Darłowo swoim terytorium, pić i łajdaczyć się jak dawniej, niewolić 5 Niemki jak dawniej, ale jednego zaczęło mu brakować – pieniędzy. Wiedział, że 6 wojna już się skończyła, że jego władza jest tymczasowa i czeka go niedługo 7 nędzna wegetacja w Krasnojarskim Kraju. I wtedy pojawił się w jego życiu do8 brze mu znany jeszcze ze Sławna porucznik bezpieki Artur Krzyżagórski. 9 Ten syn sklepikarza z Pińska, późniejszy gorliwy komsomolec, a w końcu 10 oficer liniowy i polityczny w VI Dywizji I Armii Ludowego Wojska Polskiego 11 został w marcu 1945 roku ranny podczas walk o Kołobrzeg. Znalazł się w szpi12 talu wojskowym w Koszalinie, gdzie leczył się dość długo, przez co nie poszedł 13 na Berlin. Jeszcze w szpitalu dostał przydział do Powiatowego Urzędu Bezpie14 czeństwa Publicznego w Sławnie. Wobec masowych ucieczek i Niemców, i Po15 laków na zawijających do darłowskiego portu szwedzkich statkach świeżo 16 upieczony funkcjonariusz UB znalazł się w mieście króla Eryka, by przeciw1
168
działać temu procederowi i wielu innym antypaństwowym działaniom. Krzy2 żagórski przystąpił do roboty z właściwą sobie brutalnością i podobnie jak jego 3 przyszły towarzysz i wspólnik, uznał miasto nad Wieprzą za własne terytorium. 4 Z Czubarowem łączyło go nie tylko tak charakterystyczne dla drapieżników 5 zamiłowanie do oznaczania swojego terenu, lecz także rozpaczliwe łaknienie 6 pieniędzy. W końcu wymyślił dobry sposób, by je zarabiać. Nie mógł jednak 7 działać w pojedynkę. Potrzebował wspólnika. I tak powstała nieformalna firma 8 Krzyżagórski & Czubarow, która – oprócz organizowania hazardowych rozry9 wek – zaczęła zarabiać pieniądze na swej właściwej działalności, czyli na prze10 twórstwie rybnym, tyle że prowadzonym w sposób quasi-kapitalistyczny. 11 A wszystko zaczęło się w roku 1947, gdy Czubarowa wezwał do siebie stary 12 znajomy – były komendant Sławna pułkownik Grigorij Kałuczkin – który został 13 mianowany dowódcą pułku artyleryjskiego w Bobolinie. Kałuczkin spokojnie, 14 lecz w niewybrednych słowach, zrugał swego dawnego podwładnego za niską 15 jakość konserw rybnych dostarczanych żołnierzom stacjonującym w Bobolinie. 16 Wiele z nich było zepsutych i wybuchało przy otwieraniu. Czubarow bronił się, 1
169
mówiąc, iż maszyny są stare, zaniedbane i nie konserwowane, a Niemcy leniwi 2 w swej robocie. Stanęło na niczym, a sowiecki przedsiębiorca wrócił do Darłowa 3 w kiepskim humorze. 4 Krzyżagórski, usłyszawszy jego opowieść, wpadł na znakomity pomysł. Na5 stępnego dnia pojechał z Czubarowem do Kałuczkina i zaproponował pułkow6 nikowi dodatkową aprowizację. Ten zgodził się po długim wahaniu. Wtedy 7 Czubarow uruchomił drugą specjalną linię produkcyjną. Schodzące z niej wy8 roby, zwane konserwami oficerskimi, były bardzo uważnie i starannie wytwa9 rzane. Człowiek Czubarowa, niejaki Wania, dostarczał je do pułku i pobierał od 10 adiutanta Kałuczkina ustaloną opłatę. Adiutant nie miał zielonego pojęcia, kto 11 naprawdę stoi za owym Wanią. Szef pułku był zadowolony, bo produkty były 12 niedrogie i wysokiej jakości. Płacił za nie ze specjalnego funduszu reprezenta13 cyjnego dwadzieścia rubli za puszkę, podczas gdy w raporty wpisywał, iż każda 14 puszka kosztowała go czterdzieści rubli. W ten oto sposób Kałuczkin zarabiał 15 dwadzieścia rubli na puszce. Firma Czubarow & Krzyżagórski liczyła zyski i 16 pracowała pełną parą. 1
170
Jej właściciele byli na siebie skazani – zawarli jakby małżeństwo z rozsądku. A 2 takie małżeństwa albo się rozwijają harmonijnie i we wzajemnym szacunku, 3 albo pomiędzy małżonkami pojawiają się sprzeczki, różnice zdań i wzajemne 4 żale, które – pozornie zapomniane i ukryte głęboko – nabrzmiewają jak ropień. 5 W pierwszym wypadku rodzi się miłość bez uniesień, w drugim – głucha nie6 nawiść. Wspólne przedsięwzięcie Czubarowa i Krzyżagórskiego zostało przez 7 ich nadmierne ambicje i apetyty zepchnięte na tę drugą drogę. Ich spotkania 8 przypominały rytualne pojedynki drapieżców. 9 Tak było i teraz, kiedy zwycięzca walki na pręty leżał w lochu w towarzystwie 10 trupa i zwijał się z bólu z powodu odniesionych ran. Siedzieli cztery metry nad 11 starym policjantem, ze wstrętem patrzyli sobie w oczy i czekali, aż któryś z nich 12 pierwszy okaże słabość i mrugnie powiekami. 1
13
14
*
*
*
Nade mną trwała uczta. Nie słyszałem brzdęku sztućców, nie czułem 171
1 2
zapachu mięsiwa. Czułem tylko smród krwi i strachu wydzielany przeze mnie samego.
3
NA STOLE STAŁA WSPANIAŁA ZASTAWA ze świnoujskiej porcelany. W 5 wypełnionej tłuszczem salaterce pływały smażone ziemniaki, w innej pławiła 6 się pieczeń z dzika. Na talerzach leżały płaty smażonej ryby i góry kotletów. W 7 ozdobnym miśnieńskim kabarecie porozkładane były grube plastry pomidora, 8 posypane obficie cebulą. W cukiernicach ułożono pryzmy kostek cukru nasą9 czonych rumem. Prymitywnym kontrastem z tą wykwintną zastawą była po10 tężna litrowa butla mętnego bimbru, opróżniona do połowy, i czarny popiół z 11 papierosów rozmazany po białym obrusie ozdobionym błękitno-zielonym 12 słupskim haftem. Stół otoczony przez kilka krzeseł, z których tylko dwa były 13 teraz zajęte, stał w ogromnej, sklepionej, ceglanej komnacie bez okien. Prowadził 14 do niej korytarz, którym Popielski przedostał się tutaj ze sklepu Janiaka. Jedy15 nymi otworami w tej sali – oprócz wylotu owego korytarza – były dwie wielkie 16 zakratowane dziury w podłodze. Jedna z nich była teraz dodatkowo zasunięta 4
172
dwiema metalowymi płytami, druga otwarta. Przez pierwszą z nich można było 2 niedawno oglądać śmiertelną walkę, nad drugą, z której dobiegały niemiecki 3 śpiew i ostra woń ryb, stał prowizoryczny wyciąg. 4 Krzyżagórski pierwszy odwrócił wzrok. 5 – Ty się uspokój, Kostia! – powiedział po rosyjsku. – O co ci chodzi, bracie? 6 Zaryzykowaliśmy i wygraliśmy! Postawiliśmy na Łysego, a on zwyciężył! Wy7 graliśmy kupę forsy. Czterdzieści tysięcy! Oni wszyscy Knura obstawiali, nie 8 Łysego! Kostia, no, rozchmurz się, przyjacielu! 9 – Wiedziałeś od swojego kelnera, że Łysy jest polskim burżuazyjnym poli10 cjantem? Wiedziałeś! – Czubarow walnął pięścią w stół, aż poruszyła się po11 wierzchnia tłuszczu, w którym pływała pieczeń z dzika. – Myślisz, że moi zna12 jomi oficerowie są tacy głupi? Oni są teraz wkurwieni jak wilki, bo stracili forsę i 13 honor w oczach swoich niemieckich żon! 14 Krzyżagórski uśmiechnął się pod wąsem. Odkrył, że Czubarow się najzwy15 czajniej w świecie boi, że któryś z sowieckich oficerów z pułku artyleryjskiego w 16 Bobolinie, rozwścieczony przegraną w zakładach, zacznie węszyć i pozna 1
173
prawdę. A prawda była taka, że obaj – zamiast aresztować ukrywającego się pod 2 fałszywym nazwiskiem sanacyjnego polskiego policjanta – postanowili go wy3 korzystać i nieźle na nim zarobić. Oczywiście wielkie było ryzyko, że Popielski 4 ulegnie jednak sile Aleksego Petki, jak się naprawdę nazywał Knur. Wtedy obaj 5 straciliby dużo pieniędzy, bo musieliby wypłacić podwójne zakłady. Ale tym się 6 nie przejmowali. Obaj uwielbiali hazard, a na takie wpadki mieli odłożoną sporą 7 kwotę awaryjną. 8 – Nie bój się, Kostia. – Ubek uśmiechnął się. – Zabijemy Łysego i ukręcimy łeb 9 całej sprawie. Nikt z oficerów się nie dowie, kim on był. A nawet gdyby tak się 10 stało, gdyby ktoś z naszych dzisiejszych gości chciał na nas donieść do NKWD, 11 to sam by sobie powróz na szyję ukręcił. Za oglądanie walk gladiatorów, wro12 gów Związku Radzieckiego, nikt by go nie pochwalił, oj nie... A poza tym prze13 cież i tak żaden z nich tutaj nie trafi. Mieli opaski na oczach? Mieli... Znamy 14 drogę tylko ty, ja i Bolek... 15 – Ale Łysy się tu dostał... – mruknął Czubarow wpatrzony w butelkę. 16 – Wania już założył sztabę na drzwi od tego sklepu! Jest teraz tylko jedno 1
174
wejście do naszego lochu. Ty się przestań w końcu bać! Kogo się boisz? Kałucz2 kina? Kałuczkin zastanowi się dwa razy, zanim zrobi nam jakąś krzywdę. Prze3 cież dobrze zarabia na naszych konserwach... I jest pod niebiosa wychwalany 4 przez swoich oficerów jako ludzki dowódca, który jeść dobrze daje... A i wódki 5 nie żałuje, bo przecież rybka lubi pływać... Nie bój się, Kostia... 6 Trafił w czuły punkt. Czubarow aż zerwał się od stołu. Jego nos się marszczył, 7 a usta i podbródek nadęły. 8 – Milczeć, job twoju mać! – powiedział zimno. – Ja się nikogo nie boję! Ka9 łuczkina też nie! On mi może onuce prać, ta gadzina jebana! Ja ci powiem, co 10 mnie wkurwia! Ty mnie wkurwiasz! 11 Porucznik nalał wódki do kieliszków. 12 – Napijmy się, Kostia, ty jakiś niespokojny dzisiaj... 13 Major odsunął z rozmachem kieliszek, wychlapując część bimbru. 14 – Ja piję tylko z przyjaciółmi – wysyczał. – A ty jaki mój przyjaciel? Na oczach 15 całego miasta moich ludzi upokarzasz, do krwi ich bijesz... Dzisiaj ty zbierasz 16 zakłady, ogłaszasz walki... Oficerowie z Bobolina patrzą na ciebie i co widzą? 1
175
Szefa hazardu! Naczelnika! A ja to kto dla nich? Ot, zwykły mużyk! Ot, napluć i 2 pójść dalej! – Rosjanin zamknął oczy i potarł palcami powieki. Pozornie się 3 uspokoił. Rozłożył się na krześle i wyciągnął przed siebie nogi. 4 – Ja ci coś powiem, Artur – ciągnął, uśmiechając się szeroko. – To miasto jest za 5 małe dla nas dwóch... Ja nie mogę na ciebie patrzeć, ty nie możesz na mnie... Ja 6 chętnie bym zabił ciebie, a ty mnie... Ten loch i ta fabryczka konserw, i ta 7 szczurza arena, za ciasno tu dla takich dwóch jak my. Po roku nadszedł czas, by 8 się rozstać... Ten, kto tu zostanie pod zamkiem, spłaci wspólnika. I skończy się 9 spółka... Zdajmy się na los. Niech on zdecyduje, kto z nas tutaj pan. 10 Po minucie napiętego milczenia Krzyżagórski kiwnął głową. 11 – Masz rację, Kostia... Albo ty, albo ja... Ale na naszym rozstaniu to też mo12 żemy nieźle zarobić... 13 – Jak? 14 – Łysy będzie jeszcze walczyć, a nasi goście będą obstawiać jak szaleni... 15 – Z kim ma walczyć? Knur nie żyje! Mamy tu kogoś innego ściągnąć? A kogo? 16 – Łysy będzie walczył z prawdziwymi władcami tych podziemi... To będzie 1
176
ostatnia walka niewolnika. A potem go zabijemy. Posłuchaj uważnie, Kostia, to 2 będzie naprawdę wielki hazard... 3 Krzyżagórski krótko wszystko objaśnił. Rosjanin długo myślał, odtrącony 4 wcześniej kieliszek. Jego oczy błyszczały radością. – Za nasz ostatni interes, 5 Artur! 1
6
*
*
*
MAŁGOSIA LEŻAŁA W RAMIONACH swojego narzeczonego chorążego AK 8 Jerzego Kurowskiego, pseudo Jurand, i starała się nie myśleć o tym, jaka ją czeka 9 kara, jeśli jej nieobecność zostanie odkryta przez wychowawczynię. Starała się 10 też nie skupiać na wspomnieniu bólu, którego doznała po raz pierwszy i ostatni 11 w życiu. Jerzy wprawdzie starał się, jak mógł, by powstrzymywać swą dziką 12 żądzę, ale mimo doświadczenia, jakie zdobył przez lata partyzantki w różnych 13 stodołach i leśnych zagajnikach, nie udało mu się zabrać dziewiczego wianka 14 bez pewnej dozy brutalności. 7
177
Leżeli teraz w leśnej ziemiance pomiędzy Darłowem i Malechowem, kilometr 2 od małej wioski o dumnej nazwie Nowy Kraków. Zbliżała się północ i za dwa 3 kwadranse dziewczyna miała się tam stawić u zaufanego gospodarza, który ją 4 odwiezie furmanką z powrotem do miasta. Nie miała zatem zbyt dużo czasu na 5 przedstawienie swej prośby Jerzemu, zwłaszcza że u tego zaczęły się budzić 6 wyraźne pragnienia, by powtórzyć sytuację sprzed godziny. 7 – Pamiętasz profesora Hrebeckiego? – zapytała, kładąc mu palec na ustach, 8 kiedy jego twarz już się zbliżała do jej piersi. – Tego, o którym ci mówiłam, że 9 mnie uratował przed pohańbieniem... 10 Jerzy zerwał się na równe nogi. Wskoczył w spodnie i usiadł przy stole. Jego 11 oblicze skryło się za chmurą dymu. 12 – To moja wina – odezwał się cicho – że wtedy cię zostawiłem... Gdyby nie on, 13 ten stary... 14 Urwał i zaciągnął się głęboko. 15 – Nie mam do ciebie o to żalu – oznajmiła, siadając na pryczy i podciągając koc 16 pod brodę. – Naprawdę... Chcę ci tylko coś ważnego powiedzieć... Chcę cię tylko 1
178
o coś prosić... Nie myśl, że obarczam cię winą i do czegoś zmuszam. Nie ocze2 kuję od ciebie naprawienia tamtej sytuacji. Naprawdę! 3 – Mów, nie mamy czasu! – mruknął Jerzy. – Co chcesz mi powiedzieć o tym 4 panu? 5 Wtedy Małgosia opowiedziała o wygłoszonym na apelu oświadczeniu dy6 rektora, o oskarżeniach pod adresem profesora, o próbach linczu na osobie 7 Alojzego Steckiego. Kiedy skończyła, prawie zabrakło jej tchu. Wręczyła mu 8 pogniecioną stronę „Głosu Darłowa”. 9 Jerzy najpierw długo czytał, a potem długo milczał. Jego młoda, gładko ogo10 lona twarz chwilami była zacięta, a chwilami się na niej pojawiało bezgraniczne 11 zdziwienie. Najwyraźniej nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Machinalnie 12 zaczesał palcami do góry gęste ciemne włosy. 13 – A może on naprawdę jest tym trupojadem? – zaczął wolno w zamyśleniu. – 14 A wtedy ta historyjka o jego walce z komunistami byłaby czystym wymysłem, 15 aby uderzyć w nas propagandą, aby nas skompromitować! 16 – Odwróć się! – Małgosia wstała z pryczy i zaczęła się ubierać. – Wiem na 1
179
pewno, że on nie jest trupojadem! 2 – Skąd to wiesz tak na pewno? 3 Dziewczyna pozwoliła, by letnia sukienka spłynęła po jej szczupłym ciele. 4 – Jureczku, mam alibi dla profesora – wyjaśniła z mocą. Chodziłam za nim 5 przez cały ten wieczór, kiedy trupojad mordował moją matkę. Profesor był naj6 pierw z naszym lekarzem, doktorem Gordonem, w gospodzie Sopońskiego, 7 skąd zresztą wybiegli bardzo, bardzo szybko. Potem chodzili gdzieś koło Ryn8 ku, restauracji Bałtyk, rozmawiali z jakimś chłopakiem, a potem znów wrócili do 9 gospody. Wtedy to ruscy zabili bociany, słyszałeś o tym? 10 – Słyszałem. I co dalej? 11 – Nic – odparła. – Poszedł do domu i tam spał. On nie zabił mojej matki... 12 Profesor nie jest trupojadem... 13 Zapadło milczenie. Jerzy bez słowa wciągnął na nogi oficerki i włożył koszulę. 14 Skórzaną kurtkę narzucił dziewczynie na ramiona. 15 – Zrobiło się chłodno – szepnął i pocałował ją w usta. – Sukienka i sweterek to 16 za mało... Chodź już, kochana, musimy jechać do Krakowa! 1
180
– Ja ci nie powiedziałam, po co to wszystko mówię. – Małgosia oparła otwartą 2 dłoń na piersi mężczyzny i lekko go odepchnęła. – Posłuchaj najpierw. 3 – Mów wszystko. – Jerzy położył dłonie na jej biodrach. Nie mógł się poha4 mować, by jej nie dotykać. 5 – Kiedy moja matka umierała – rzekła dobitnie dziewczyna – profesor po6 wiedział do mnie, że idzie do lochów zabić diabła czy bestię, już nie pamiętam. 7 Nie wiem, co to znaczyło, jakie lochy... Uznałam, że mówi od rzeczy po tym, jak 8 zobaczył umierającą mamę... Coś go z nią chyba łączyło... Ale wiem jedno: ob9 serwował nas wtedy Rozumisz. 10 – Kto to? 11 – Darłowski ubek. Artur Krzyżagórski. Stał niedaleko naszej szopy z małym 12 pieskiem na rękach i patrzył na profesora. Mówię ci, on maczał palce w zagi13 nięciu Hrebeckiego. Może go teraz gdzieś więzi? Chcę, byś to od niego wycią14 gnął! Wiem, jak zmusić ubeka do gadania... On bardzo kocha swojego małego 15 synka Piotrusia... Możesz go... 16 – Jest takie angielskie przysłowie – przerwał jej Jerzy – nie ucz starego psa 1
181
nowych trików. 2 Odwrócił się bez słowa i wyszedł z ziemianki. Do jej uszu doszedł dźwięk 3 dzwonka roweru. Narzuciła kurtkę ukochanego na ramiona, wyszła, wsiadła na 4 ramę i objęła mężczyznę za szyję. 5 – Żebyś tylko nie wjechał w jeden z tych wilczych dołów, które mi dzisiaj 6 pokazywałeś! 7 – Znam je wszystkie – uśmiechnął się w ciemności – tak dobrze jak niegdyś 8 wszy na własnym kołnierzu. 9 Ruszyli przez czarny las zarośniętą ścieżką ledwie widoczną w świetle księ10 życa. Jerzy nie bał się, że pomyli drogę. Znał tu każde źdźbło trawy i każdą z 11 zasadzek, które otaczały partyzancki obóz. 12 – Zrobię to po swojemu, ale muszę wiedzieć jedno – odezwał się cicho w cza13 sie jazdy. – Dlaczego go śledziłaś? Zadurzyłaś się w starszym panu? 14 – Nie – odparła poważnie, objęła go jeszcze mocniej za szyję i szeptała wprost 15 do jego ucha. – Nie zdążyłam mu wtedy podziękować za ratunek... Chodziłam 16 za nim jak jakaś wariatka i wciąż się wstydziłam podejść i podziękować... 1
182
Chciałam uciec od szkoły, od matki... Modliłam się, by go więcej nie widzieć... 2 Świadka mojej sromoty... 3 – I niestety, Bóg spełnił twoją prośbę – powiedział Jerzy. – Już go więcej nie 4 ujrzałaś... Ale zaręczam, że Bóg zmieni zdanie, kiedy dostaniemy Rozumisza w 5 swoje ręce! 6 Pocałował ją i w tym momencie rozległo się szczekanie psów w wiosce o 7 dumnej nazwie Nowy Kraków. 8 Opuszczali już ciemny, bezpieczny las – schronienie niedobitków podziemnej 9 armii i miejsce schadzek kochanków pałających do siebie miłością niemożliwą. 1
10
11
12
13
14
*
*
*
Truchło Knura zaczęło już śmierdzieć, kiedy otworzyła się pokrywa mego sufitu i znów ujrzałem zsuwającą się po ścianie drabinę. Na górze stali major Czubarow, porucznik Krzyżagórski i sierżant, do którego zwracali się per „Wania”. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. 183
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
Potem ten ostatni dał mi znać, bym wszedł na górę. Z trudem się poruszałem po żelaznych szczeblach drabiny. Nie wiem, czy było na moim ciele miejsce, którego mógłbym dotknąć bez bólu. W końcu się wygramoliłem, a do mojej celi- areny wszedł Wania i zaczął łańcuchami obwiązywać zwłoki Knura. Stałem na górze i rozglądałem się z ciekawością. Ujrzałem ceglaną wysoką komnatę bez okien, w której podłodze ziały ogromne zakratowane bliźniacze dziury. Pod jedną z nich znajdowało się moje więzienie, spod drugiej dochodziły jakieś stukoty, syk pary, niemieckie śpiewy i intensywna woń gnijących ryb. – Zaraz wszystkiego się dowiesz – powiedział Czubarow. – Przygotuj się na widok piekła.
13
WANIA Z WIELKIM TRUDEM WYCIĄGNĄŁ KNURA, wylot areny zasłonił 15 kratą, a z drugiej dziury zsunął identyczne zamknięcie. Stał nad nią wyciąg z 16 korbą, pochodzący z jakiejś studni. Wania ostrożnie go usunął i wpuścił drabinę
14
184
do dziury. Spojrzał pytająco na Czubarowa. Zanim ten zauważył to spojrzenie, 2 został zagadnięty przez Krzyżagórskiego. 3 – Ja tu nie chcę szefować, Kostia, ale będzie lepiej, jeśli mu wszystko objaśnię 4 po polsku... 5 Komendant skinął głową tak ciężką i bezwładną, że brodą dotknął obojczyka. 6 Omal nie stracił równowagi. Nie było to dziwne, zwłaszcza że miał w sobie 7 prawie litr bimbru. 8 Krzyżagórski podszedł do Popielskiego i patrzył mu w oczy przez dłuższą 9 chwilę. Nagle zrobił szybki ruch przedramieniem. Pięść wbiła się w żołądek 10 starego policjanta. Ten chwycił się za brzuch i pochylił. Wtedy Krzyżagórski 11 wraził mu kciuk w ranę, którą wyrąbał na jego łysej głowie pręt Knura. Popiel12 ski jęknął i padł na ziemię twarzą wprost w ceglaną podłogę. 13 Czubarow zanosił się od śmiechu, Wania patrzył obojętnie. Ubek podszedł do 14 leżącego mężczyzny i nastąpił mu butem oficerskim na spuchnięty palec. Po15 pielski zaciskał zęby, ale nie udało mu się powstrzymać przeciągłego skowytu. 16 Towarzysze ubeka zaczęli udatnie naśladować ten dźwięk. Po chwili wszyscy 1
185
się śmiali i klepali po udach. 2 – Posłuchaj, reakcyjna wszo – powiedział Krzyżagórski, naśmiawszy się do 3 woli. – Legendarny lwowski pulicaju... Łyssy... Prześladowco naszych dzielnych 4 towarzyszy z KPZU... Wiem o tobie wszystko, jak widzisz. Od dzisiaj jesteś na5 szym niewolnikiem. Zanim zdechniesz, będziesz nam służyć, rozumisz? Jeśli 6 będziesz dobrze pracować, wykończę cię strzałem w tył głowy i twój śmier7 dzący zewłok popłynie Wieprzą do morza. Jeśli źle, zginiesz w męczarniach. 8 Chodź teraz z nami, zobaczysz te męczarnie... 9 Zeszli po drabinie w dół – Wania przodem, za nim obolały Popielski, a Czu10 barow i Krzyżagórski na samym końcu. Przy wyciągu na górze został jeden 11 sołdat. 12 Pomieszczenie było tak wysokie jak arena, na której stary policjant stoczył 13 niedawną walkę, lecz kilkakrotnie od niej większe. Była to mała hala fabryczna 14 oświetlona mocno kilkoma lampami. Pod nimi ustawiono poszczególne stano15 wiska do produkcji konserw rybnych. Przy tych stanowiskach stały brudne, 16 często otyłe kobiety w chustkach na głowach. Przestały śpiewać, kiedy do hali 1
186
weszli właściciele firmy. Wbiły wzrok w ziemię. Do smrodu zgniłych ryb dołą2 czył się fetor brudnych szmat i zastałej wilgoci. Ściana przylegająca do rzeki była 3 pokryta ciemnymi wykwitami grzyba. Jego zasięg wskazywał na to, że znajdują 4 się poniżej poziomu wody. 5 Krzyżagórski odsunął brutalnie jedną z kobiet od leżącej poziomo na spe6 cjalnych widełkach i zaopatrzonej w korbę dużej beczki po paliwie. Kobieta za7 toczyła się, a z jej nogi odpadł brudny bandaż pokryty krwią i ropą. 8 – Tu się zaczyna nasza linia produkcyjna – powiedział ubek, wskazując dłonią 9 beczkę. – I tu się zacznie twoja droga krzyżowa, jeśli będziesz złym sługą, ro10 zumisz? No, zdejmij dekielek i zajrzyj, zajrzyj do beczki, reakcyjna mendo... 11 Popielski skinął głową na znak, że rozumie, i uczynił to, co mu nakazano. 12 Beczka miała mnóstwo dziur i była od wewnątrz najeżona gęsto gwoździami. 13 Domyślił się, że po wrzuceniu tam ryb robotnica kręciła korbą, wprawiając 14 beczkę w ruch, a gwoździe zdzierały z ryb łuskę, którą później wypłukiwano. 15 Na kolejnym stanowisku kobieta operowała sprawnie ostrym nożem. Odci16 nała szprotom głowy, a w łososiach i śledziach oddzielała kręgosłupy od mięsa. 1
187
– Najpierw cię wrzucę do beczki – mówił Krzyżagórski. – A potem, kiedy już 2 dziurami wypłynie dość twojej juchy, wezmę od Herty ten nożyk... I będę od3 dzielał nim twoje mięso od kości... Będziesz moim łososiem... 4 Na trzecim stanowisku kobieta wkładała ryby do puszek ogonami do góry. Jej 5 koleżanka ustawiała otwarte puszki na blasze, którą wsuwała do ogromnego 6 kotła z parą. W tym syczącym parniku ryby się gotowały i wydzielały sok 7 zbierany do specjalnej rynny. Do owej substancji robotnica dodawała różne 8 dodatki smakowe – pieprz, sól, pokrojoną cebulę, ziele angielskie i pokruszony 9 liść laurowy. 10 – Co to jest! – wrzasnął do niej ubek po niemiecku. – Wyrzuć z rynny tego 11 robaka, suko niemyta! 12 – Zostaw, Artur – zabełkotał Czubarow. – Oficery Kałuczkina dobre chłopaki! 13 One i robaka zjedzą, jak głodne, he, he! 14 Zwyzywana kobieta w średnim wieku wydobyła z soku rybnego dużego ka15 ralucha i ścisnęła go palcami. Patrzyła bez wyrazu na Popielskiego, a po jej 16 palcach spływał miąższ z rozgniecionego stworzenia, zmieszany z resztkami 1
188
chitynowego pancerzyka. Uśmiechnęła się. Z przodu brakowało jej dwóch zę2 bów. 3 – Tutaj nie będzie przystanku twojej drogi krzyżowej – naigrywał się ubek. – 4 Przecież cię nie ugotuję w parze, ale tu – wskazał na dwa ostatnie stanowiska, na 5 których kobiety kręciły kołami zamachowymi – tu wsadzę pod prasę zamykarki 6 twój wstrętny łysy łeb! 7 W tych maszynach ugotowane w parze ryby, podlane sosem z rynny i olejem, 8 zamykano na specjalnej prasownicy. Na puszki, które – jak zauważył Popielski – 9 były pojemnikami na maski przeciwgazowe, kobiety nakładały dekielki, po 10 czym całość wkładały pod prasę. Jeden ruch stopą – naciśnięcie pedału – i prasa 11 się dociskała; kilka zakręceń kołem, a wystający brzeg dekielka dostawał się 12 pomiędzy dwie rolki, z których jedna go zaginała, a druga podwijała. Teraz 13 zamknięte puszki lądowały w wypełniającej cztery potężne beczki po benzynie 14 gorącej wodzie i tam się pasteryzowały – jak wyjawił Wania dumny nie wia15 domo z czego – aż trzykrotnie. Kolejna robotnica mierzyła temperaturę wody i 16 wciąż kubkiem dolewała zimnej, by nie dopuścić do wrzenia. 1
189
Kobiety były zmęczone – niedługo kończyła się ich dzienna szychta. Szły spać 2 koło północy i rano znów zaczynały. Popielski zauważył ich posłania w sąsied3 niej salce. Wyobraził sobie, ileż jest tam insektów. Jego arena z piaskiem, który 4 wchłonął sporo krwi, wydała mu się lwowskim hotelem George'a w porówna5 niu z ich norą. Gdzie one mają ubikację? – pomyślał. I wtedy dostrzegł rynsztok 6 pełen rybich wnętrzności, który płynął środkiem hali i wpadał do otworu ka7 nału przykrytego kratkowanym deklem. Chyba znalazł odpowiedź na swoje 8 pytanie. 9 Czubarow podszedł do Popielskiego i odwrócił go ku sobie z impetem. 10 – Ty rozumiejesz po ruski. – Wionął mu w twarz cebulowo-alkoholowym 11 oddechem. – Rozumiejesz, polska swołocz, ili niet!? 12 – Japonimaju – odparł Popielski zmęczonym głosem. 13 – Każda niemiecka kurwa ma pracować wydajnie na chwałę Związku Ra14 dzieckiego! – wrzasnął Czubarow po rosyjsku. – Ze śpiewem na ustach! I ty 15 masz tego pilnować! Dziennie ma być wyprodukowanych sześćset puszek! Nie 16 wolno im dawać wysięgnika, by mogły się wydostać ze swej nory. Tylko tu mają 1
190
być! W hali lub w swej kanciapie. Rozumiesz, swołocz? I pamiętaj: sześćset pu2 szek! Ni mniej, ni więcej! Ty liczysz, ty wciągasz skrzynki tym. – Wskazał na 3 wyciąg. – Sześćset! Jeśli mniej, sprawdzasz, dlaczego mniej... I winną oddajesz 4 Wani... Ona znika, a jej miejsce zajmuje nowa kurwa. – Zapadła cisza. Niemki 5 patrzyły pod swe stopy. – Wania ci będzie przywoził ryby dwa razy w tygodniu 6 w skrzynkach. – Rosjanin beknął soczyście. – Ty je tym wyciągiem spuszczasz 7 na dół, a kurwy je obrabiają... Wiesz, jaka twoja robota? Rozumiesz, polska 8 swołocz?! Gadaj, czy rozumiesz! 9 – Rozumiem. 10 Popielski, kiedy to wyrzekł, zdał sobie sprawę, że – odpowiedziawszy na py11 tanie – zareagował również na określenie „polska swołocz”, tak jakby to było 12 jego imię. Zrobiło mu się niedobrze – od smrodu, od tropikalnego upału, od ry13 bich i karaluszych wnętrzności. Powoli podszedł do kratki ściekowej, wokół 14 której leżały szczurze odchody i biegały karaluchy. Oparł dłonie na kolanach. 15 Kiedy wymitował, zdało mu się, że jego naruszone przez Knura i Krzyżagór16 skiego ciemię drga mu jak u niemowlęcia. Wraz z każdym ruchem nadchodziła 1
191
fala zamroczenia, która na szczęście szybko ustępowała. 2 Podniósł w końcu poobijaną głowę. Czuł na sobie spojrzenia siedmiu kobiet. 3 Nie było w nich żadnych uczuć. Ani złości, ani szyderstwa, ani zaciekawienia. 4 Niewolnice były obojętne i pogodzone z losem. Jedna z nich podeszła do Po5 pielskiego, lekko kuśtykając. Podała mu dwa dziwne pręty, sztywne, lecz dużo 6 cieńsze niż te, które kilka dni wcześniej omal nie połamały mu kości. W połowie 7 długości pręty były połączone śrubą. Na jednym końcu miały wygodny uchwyt. 8 Popielski odebrał przyrząd od Niemki jakby automatycznie i – bardziej z cie9 kawości niż z poczucia obowiązku – włożył palce zdrowej ręki w otwory. Po10 ruszał lekko tymi gigantycznymi nożycami. Narzędzie, które trzymał w ręku, 11 nie było jednak nożycami – pręty nie miały ostrzy i były zakończone łopatkami 12 przypominającymi szufle. 13 – No co się patrzysz? – prychnął mu w twarz Krzyżagórski. – Nigdy nie wi14 działeś chwytaka na szczury? Myślisz, że będziesz tutaj tylko nadzorcą niewol15 nic? 1
192
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
*
*
*
I tak zaczęło się moje życie w tym piekle. Najpierw dobrze poznałem lochy, które stały się teraz moim domem. Dostęp do nich był teoretycznie możliwy z dwóch stron. Jedna droga prowadziła od magazynu Janiaka, druga – przez dziedziniec zamkowy, piwnice i magazyn sera. Spójrz, Wacławie, na moje rysunki, to będziesz miał wyobrażenie o tych lochach. O tej drugiej drodze do naszego podziemia dowiedziałem się od gadatliwego strażnika Wani, który był tu moim nadzorcą. Ten prosty kołchoźnik nie miał zbyt wielu obowiązków – oprócz pilnowania mnie, zaopatrywania fabryczki w ryby, olej i przyprawy oraz zawożenia transportu konserw do Bobolina. Nie był też rozpieszczany zbyt wieloma przyjemnościami, o ile takowymi można by nazwać rzadkie chędożenie przez niego niemieckich niewolnic. Miał zatem sporo wolnego czasu i ten czas spędzał ze mną. Lubił słuchać moich różnych opowieści 193
1 194
1
195
1
196
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
– zwłaszcza tych o treści mitologicznej. Na jego szerokiej chłopskiej twarzy, na której odbijało się prostactwo kilku pokoleń chłopów spod Woroneża, teraz malowało się jakieś rozmarzenie, kiedy roztaczałem przed nim historie o romansie Afrodyty i Aresa albo o awanturach Heraklesa czy Tezeusza. Nie skąpiłem mu tych opowieści i po trzech dniach zyskałem chyba jakiś cień jego sympatii. Za nią przyszło umiarkowane zaufanie. Wyznał mi, że pracuje tu, jako magazynier w składzie sera, dopiero od śmierci Knura. Przedtem zajmował się tylko dostarczaniem ryb i odbieraniem puszek. Wtedy magazynierem i zarządcą podziemia był Aleksiej, jak Wania nazywał mordercę darłowskich kobiet. Sierżant niespecjalnie go lubił z powodu natarczywego i chronicznego smrodu, który ten zbrodniarz w nadmiarze wydzielał. Uczucia Wani były w ogóle pewną niewiadomą. Z jednej strony chyba mnie polubił, choć nie szczędził mi gróźb, drobnych upokorzeń i zjadliwej szczerości. Bez ogródek przyznawał, że nie wie, po co mnie tu trzymają, że gdyby to od niego zależało, toby mnie już dawno spuścił 197
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
kloaką. Kiedy był w dobrym humorze, obdarzał mnie papierosami i mądrościami typu: „Nie martw się, Edi, każdy ma swój kres, jeden bliżej, drugi dalej. Ty na ten przykład niedługo już pożyjesz, ale kto wie, czy ja pierwszy nie pójdę do nieba”... Nastawiony tak fatalistycznie żołdak nie przejmował się żadnymi tajemnicami, które mi wyjawiał ochoczo – i na trzeźwo, i po pijanemu. „Do magazynu jest dostęp przez piwnice zamkowe – objaśniał – do których klucze są wyłącznie w osobistej dyspozycji majora”. Pokazał mi ten magazyn oświetlony słabą lampą. Na polecenie Aleksieja wymalował farbą olejną futrynę oraz ścianę wokół drzwi. „Farba jest tak śliska na ścianie – mówił, szukając u mnie aprobaty, że żaden szczur tam nie wlizie”. Nie komentował natomiast rojów karaluchów, które śmigały po magazynie i którym śliska ściana ani wysokie półki najwyraźniej nie przeszkadzały w przedostaniu się do stosów śmierdzącego sera. Przez dwie noce tygodniowo pozostawałem sam, bez swojego cerbe198
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
ra. Wania wtedy jechał po kolejne dostawy ryb. Wiedziałem, że ten towar dostarczają mu chłopcy znad Martwej Rzeki – Wiesiek zwany Bryła i jego koledzy. Wprawdzie sam sołdat akurat na ten temat milczał jak zaklęty, jednak wciąż pamiętałem relację ucznia o „sierżancie Wani”, który do nich przyjeżdża, ładuje skrzynki z rybami na furę i wraca do Darłowa. Wiedziałem też – jak to kilka dni temu wyznał pijany Czubarow w czasie lustracji hali fabrycznej – że konserwy rybne są jedzone przez oficerów Kałuczkina. Przypomniałem sobie scenę po zastrzeleniu bocianów na baszcie – kiedy między Czubarowem a Krzyżagórskim rozgorzał wściekły spór. – Spróbuj! – darł się wtedy ubek, podchodząc do samochodu komendanta. – Tylko spróbuj, a pułkownik Kałuczkin już ci się dobierze do skóry. On tylko czeka na taką okazję... Z tych słów wynikało jasno, że istnieje jakiś spór pomiędzy tymi dwoma Sowietami. Wiedziałem więc sporo – i dzięki Wani, i dzięki własnej analizie – ale czy ta wiedza dawała mi jakiekolwiek szanse na 199
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
przetrwanie? Czy dzięki niej mogłem się wydostać z tego wilgotnego lochu? Zadawałem sobie te pytania codziennie, przeklinając swoją głupotę, bo to właśnie ona mnie tu sprowadziła. Oczywiste było to, że kelner Szypuła od Sopońskiego – z powodu idiotycznego niedopatrzenia Gordona – rozpoznał mnie w piśmie „Na Posterunku” i doniósł o tym natychmiast ubekowi, po czym – jak gdyby nigdy nic – za morze wódki sprzedał gazetę doktorowi i udawał, że go w niej zainteresowały tylko historie o żydowskich alfonsach. To mnie uspokoiło, a błogie lenistwo i plażowanie odebrało mi chwilowo rozum. Przeklinałem swoje tępe gapiostwo, które kazało mi zlekceważyć niby przypadkowe spotkanie z Krzyżagórskim pod kinem Bajka. Byłem śledzony, być może na każdym kroku, i w końcu sam wlazłem w łapy ubeka! Może nawet sam Janiak był informatorem? Kupowanie cytryn i pomarańczy od szwedzkich marynarzy nie było zajęciem całkiem legalnym i nie mogło się obyć bez dyskretnej kurateli Rozumisza. Niezależnie zresztą od udziału sklepikarza w skierowanej przeciwko mnie akcji ubek prędzej czy póź200
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
niej by mnie dorwał. W tej chwili być może spływają do niego informacje, że bycie przedwojennym policjantem to jeden z mniejszych moich grzechów wobec Polski Ludowej. Ależ się rozpędziłem w tej złości na samego siebie, a ty, drogi Wacławie, pewnie wciąż jesteś ciekaw, jak wyglądało me życie w tym lochu. Otóż było ono nader nędzną egzystencją wśród robactwa, zgniłych ryb, jęku, bólu, potępieńczych pieśni Niemek i smrodu z prymitywnych urządzeń sanitarnych – o ile w ogóle za takie uznamy kran i zlew w hali fabrycznej i wlot kanału tamże. Kran doprowadzał rzeczną wodę, która była konieczna do gotowania w parniku i w beczkach, gdzie pasteryzowano konserwy, wlot kanału służył odpływowi ludzkich odchodów. Było doprawdy coś obrzydliwego w tej wielofunkcyjności hali fabrycznej. Z jednej strony odbywała się w niej produkcja żywności, z drugiej – pełniła funkcje kloaczne. Mimo wszystko starałem się zachować choć pozory higieny. Pod zlewem myłem się tak często, jak mogłem, wylewając na swój nie201
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
kształtny łeb lepką wodę z Wieprzy. Co trzeci dzień goliłem się brzytwą Wani pod czujnym okiem jego tetetki. Moim czynnościom higienicznym przyglądały się też niemieckie robotnice, które spały w pokoju ze zlewem. Nie dowiedziałem się od Wani, jak je rekrutowano, ale jestem pewien, że pracowały tu niechętnie i pod strasznym przymusem. Żadna niewiasta nie lubi być popychana i służyć swym ciałem w razie natychmiastowej potrzeby kogoś takiego jak Wania. Żaden człowiek nie raduje się niewolą, z której nie ma ucieczki, żaden nie lubi tłoczyć się z innymi i każdy chce mieć jakiś kąt dla siebie – a tutaj jedyne chwile prywatności, jakie miały te kobiety, to momenty, kiedy się wypróżniały nad ściekiem osłonięte poszarpanym parawanem. Mogły chodzić pod kratą i patrzeć tęsknie na wysięgnik, którego ja – na rozkaz Czubarowa – nie mogłem im użyczyć. Mój cerber spał wraz z Niemkami, czym się zresztą chełpił. „Patrz, Edi – mawiał często – to jest raj. Ja sam i siedem kobiet”. Nie podzielałem jego zachwytu i wolałem spać na górze na gołej ziemi pod jakimś zawszonym 202
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
płaszczem. Zapytasz pewnie, czemu nie spałem na piasku w swojej pierwszej celi. Zaraz to wyjaśnię. Moim obowiązkiem było dopilnować, by kobiety śpiewały i dzienna produkcja konserw wyniosła dokładnie sześćset sztuk. Kiedy się to nie udawało, bywałem wobec Niemek srogi i okrutny. Oszczędzę ci, synu, opisów swego prostackiego zachowania. Kiedy wybuchałem, robotnice natychmiast nadrabiały swoje lenistwo i przez pierwsze trzy tygodnie mego tam pobytu norma była zawsze wykonana, a śpiewy ich były tak gorliwe, jakby zmartwychwstał sam Adolf Hitler i objawił się w tych darłowskich podziemiach. Codziennie gotowe konserwy wydobywałem wyciągiem i zanosiłem skrzynki z puszkami do magazynu sera, skrzętnie omijając zapadnię przy wejściu do tunelu. Była ona wprawdzie odbezpieczana tylko w czasie nieobecności Wani, ale wolałem unikać tej pułapki, która uczyniła ze mnie niewolnika. W niedziele Wania zabierał puszki na furę i zawoził – jak sam mi mówił – do Bobolina. Nie musiał już dodawać, że do Kałuczkina. Dwa 203
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
razy w tygodniu mój strażnik wyjeżdżał w nocy po olej i po ogłuszone wybuchem ryby. W czasie nieobecności Wani swobodnie chodziłem po całym lochu i szukałem jakiejś drogi ucieczki. Próbowałem walić w drzwi łączące tunel z magazynem Janiaka, ale zaniechałem tego szybko. Mój złamany albo zwichnięty kciuk, stratowany dodatkowo buciorem Krzyżagórskiego, bolał przy każdym ruchu. Średniowieczne chyba odrzwia były poza tym wyposażone w duże żelazne guzy i przy każdym uderzeniu mogłem sobie dotkliwie potłuc pięść zdrowej ręki. Nie chciałem też krzyczeć pod tymi drzwiami, ponieważ mój głos mogły z oddali usłyszeć Niemki – bardzo się niosło po tych podziemiach – i donieść później Wani. Drugie drzwi – w magazynie sera – zamykał sam Czubarow, który przychodził w określone dni o określonej porze, by wypuścić i wpuścić sierżanta, który udawał się nad Martwą Rzekę lub stamtąd wracał. (Gdyby nagle major umarł albo zaginął wraz ze swym kluczem, wszyscy w tych lochach ponieślibyśmy śmierć – po zjedzeniu wszyst204
1 2 3 4 5 6 7 8
kich ryb, szczurów i karaluchów). W czasie dokonywanego przeze mnie rozładunku albo załadunku, kiedy owe drzwi były otwarte, Czubarow trzymał mnie na muszce, a wzrok pomagającego mi Wani mówił, że się nie zawaha i nie oszczędzi mnie przez wzgląd na fascynujące mitologiczne opowieści. Istniało jeszcze jedno wyjście z tego lochu – przez sypialnię kobiet – ale tam mógł się zapuścić albo nieustraszony głupiec, albo przymuszony niewolnik. A ja byłem i jednym, i drugim.
9
NIE WIADOMO, DOKĄD PROWADZIŁY DRZWI w sypialni robotnic – czy do 11 zamku, czy nad fosę, czy poza miejskie mury obronne. Nie można było tego 12 sprawdzić, bo tunel biegnący ostro w dół zanurzał się po jakichś stu metrach w 13 cuchnącą wodę. Było to podziemne rozlewisko, którym zalane były głębsze 14 podziemia zamku. Do niego – jak sądził Popielski – prowadził kanał kloaczny z 15 hali produkcyjnej, skąd ze względu na różnicę poziomów wody nie można było 16 ścieków odprowadzać wprost do Wieprzy. O połączeniu rozlewiska z kloaką
10
205
świadczyła też woń wody, trącąca zgnilizną i fekaliami. 2 Stary detektyw stał, unosił wysoko nad głową lampę naftową i patrzył na 3 czarne lustro wody, w które nagle wchodził podziemny korytarz. Pokręcił gło4 wą i rozejrzał się wokół. Pod ścianami przemykali się władcy tego lochu. 5 Szczury. To dla nich właśnie Popielski zanurzył się w te cuchnące trzewia 6 zamku. W tym wilgotnym świecie zdobywał swój nowy zawód – szczurołapa. 7 Na starość został myśliwym nad Szczurzą Rzeką, jak nazwał ten ślepy korytarz. 8 Osiemnastego dnia swojego pobytu w podziemiach dostał rozkaz, o którym 9 Krzyżagórski mu mówił na samym początku podczas lustracji hali produkcyj10 nej. Popielski miał w ciągu trzech dni wyłapać sześćdziesiąt szczurów i wszyst11 kie wpuścić do swojej celi – wysypanej piaskiem i wzmocnionej stalą – gdzie 12 czekałoby na nie wiadro pełne rybich odpadków. Czwartego dnia – w sobotę – 13 miał sprawdzić, ile szczurów zostało zagryzionych przez swoich braci, i do go14 dziny siódmej wieczór uzupełnić ich liczbę. Miało ich być dokładnie sześćdzie15 siąt. 16 Popielski wykonywał to polecenie bardzo starannie. Powoli krążył po kory1
206
tarzyku, zawracał i rozglądał się po różnych dziurach i zakamarkach. Kiedy w 2 końcu dostrzegał szczura, unosił lampę, uśmiechał się do stworzenia i rozwierał 3 nad nim łapy swego chwytaka. Jednym szybkim ruchem zaciskał je na futrze. 4 Potem szamoczące się stworzenie ładował do worka. Na początku swej pracy 5 był w stanie złapać jednego szczura na godzinę, ostatniego dnia łapał już cztery. 6 Te łowy sprawiały mu przyjemność, a na niedostatek zwierząt nie narzekał. W 7 korytarzyku za sypialną kobiet było prawdziwe ich królestwo. Wprawdzie od8 cięte były od pełnej pożywienia hali produkcyjnej masywnymi żelaznymi 9 drzwiami, ale przedostawały się tam sobie tylko znanymi kanałami, do których 10 trafiały bezbłędnie, znacząc ściany tłustą wydzieliną ze swej sierści. Przegryzały 11 mury i druty, którymi gęsto obwiązywano kloaczny odpływ. Niekiedy dosta12 wały się nawet do pokoju kobiet, wywołując tam panikę. 13 Coraz lepiej je poznawał. Po trzech dniach polowania mógł wiele powiedzieć 14 o szczurzych obyczajach. Natomiast wciąż nie wiedział, po co właściwie je łapie. 15 Wyjaśnienie przyszło w sobotę rano, kiedy Wania przyjechał z nowym 16 transportem ryb znad Martwej Rzeki. Podochocony wódką sołdat, kiedy już 1
207
wraz z Popielskim przetransportowali wysięgnikiem skrzynki do hali produk2 cyjnej, usiadł z papierosem – w swej łaskawości poczęstował także więźnia. 3 – Ile szczurów złapałeś? – Zapalił i rzucił Popielskiemu zapałki. 4 – Sześćdziesiąt, tak jak trzeba – odparł detektyw. – Dziesięć zostało zagry5 zionych. Uzupełniłem ich liczbę przed chwilą. 6 Sierżant wstał i podszedł do jednej ze skrzynek, które nie zostały dostarczone 7 do hali produkcyjnej. Stały w niej dwie duże puszki, których Popielski wcześniej 8 nie zauważył z powodu pokrywającej je warstwy ryb. Wania wyjął owe puszki i 9 otworzył. Podsunął więźniowi pod nos. Ten wzdrygnął się od ostrej chemicznej 10 woni. 11 – Jedna farba jest czerwona, druga biała. – Wania patrzył na Popielskiego z 12 ironicznym uśmieszkiem. – Pomalujemy im grzbiety. Połowa ma mieć grzbiet 13 biały, połowa czerwony. A o siódmej przyjdą goście i ich wojenne żony. Artur 14 przyniesie swego małego ładnego pieska. I ten piesek będzie zagryzał szczury. 15 Wiesz, to prawdziwy kat na szczury... A goście będą obstawiali, których zagry16 zie więcej, białych czy czerwonych... 1
208
Popielski przypomniał sobie pewien wieczór we Lwowie sprzed dwudziestu 2 lat. Jego kuzynka Leokadia czyta po angielsku wspomnienia szczurołapa, nie3 jakiego Ike'a Matthewsa. I co chwila odrywa się od książki, by opowiadać 4 Edwardowi o tej mrożącej krew w żyłach rozrywce tak popularnej w wikto5 riańskiej Anglii. Oszalałe ze strachu szczury biegają po arenie, by raz po raz 6 dostawać się w paszczę bezlitosnego myśliwego – sympatycznego skądinąd psa 7 teriera. Podnieceni mężczyźni w cylindrach obstawiają, ile szczurów zagryzie 8 pies w ciągu pięciu minut. 9 Rosjanin wyrwał go z tego zamyślenia, potrząsając za ramię. Przed jego twa10 rzą trzymał wysokie gumowe rybackie buty. 11 – To buty Aleksieja. – Wypuścił dym z płuc. – Jemu już niepotrzebne, a ciebie 12 ochronią przed szczurami. Kiedy ich dużo, mogą być wściekłe. No, jazda! Maluj 13 szczury! Trochę ci w tym pomogę, ale nie mamy dużo czasu! 14 Popielski włożył buty. Sięgały mu do pachwin. Guma była na nich gruba, ale 15 tu i ówdzie rozerwana. Ujrzał też ślady drobnych zębów. 16 Otworzył kratę swojej celi i zapalił mocne światło. Kiedy zsuwał drabinę, 1
209
szczury usiłowały wspiąć się na śliską blachę, którą obita była ściana. Kiedy im 2 się to nie udawało, jeden wchodził na drugiego. Znów bez skutku, żaden szczur 3 nie mógł się wspiąć na czterometrową ścianę pokrytą farbą olejną. 4 Kiedy Popielski znalazł się wśród nich, zaczęły krążyć wokół niego nieufnie. 5 Znały jego woń i zimny dotyk chwytaka. Ale nie mogły nigdzie uciec. Miotały 6 się więc pod ścianami i kuliły w kącie. Kiedy Popielski próbował dosięgnąć ich 7 swym chwytakiem, syczały i skakały prawie na wysokość jego bioder. Niektóre 8 zatapiały zęby w gumowych butach. Wszystkie były zdezorientowane i prze9 rażone. 10 Więzień łapał je chwytakiem i trzymając w jego uścisku wijące się zwierzęta, 11 wchodził na drabinę i podawał je Wani, który siedział na krawędzi i machał 12 wesoło nogami. Sierżant chwytał szczura za ogon, a drugą ręką malował na jego 13 grzbiecie biały lub czerwony pas. Zapisywał przy tym skrupulatnie, ile z nich 14 naznaczył i jakim kolorem. Następnie Popielski zakleszczał gryzonia w chwy15 taku i wyrzucał go – już naznaczonego wojennymi barwami – na piasek areny. 16 Przed siódmą wieczór biegało tam trzydzieści szczurów białych i trzydzieści 1
210
czerwonych. Były one rozdrażnione i kąsały się wzajemnie. Zadaniem Popiel2 skiego było pilnować, by któryś z nich nie został zagryziony przez swych braci. 3 Gdyby tak się stało, więzień miał złapać jego pobratymca z przeciwnej drużyny, 4 zabić go uderzeniem o ścianę i wyrzucić z areny – przed walką z psem miało być 5 tyle samo szczurów białych, ile czerwonych. Nie musiał jednak tego robić. 6 Zwierzęta chyba wyczuwały, że będzie im potrzebna plemienna solidarność. 7 Sześćdziesiąt gryzoni wciąż nerwowo krążyło po arenie wokół nóg detekty8 wa. Ten oglądał się na wszystkie strony i szczękał swym chwytakiem, oczekując 9 ataku. 10 Kilka minut po siódmej galeria dla widowni się zapełniła. Wtedy Wania dał 11 znak, by Popielski wszedł na górę. Kazał mu usiąść na drabinie i uważnie pa12 trzeć w dół. Stary policjant nie widział zatem, jak siedmiu czerwonych na twa13 rzy mężczyzn w mundurach oficerów Armii Radzieckiej otacza ramionami 14 swoje dobrze odkarmione partnerki. Jak ciężko ludzie uwalają się na ławy roz15 stawione dokoła. Jak sięgają po kieliszki i kurze udka. Jak ich lepkie od sosu i 16 wina palce zagłębiają się w miękkie dekolty dam. Jak Krzyżagórski zbiera za1
211
kłady. Tego wszystkiego nie widział, wbijając wzrok w rozdrażnione szczury na 2 dole. 3 Co gorsza, nie słyszał też pieska Krzyżagórskiego. Żadnego małego, ładnego 4 kata na szczury. Rozejrzał się wokół i nasłuchiwał szczekania. Nic. 5 I wtedy wszystko zrozumiał. W jednej chwili dotarło do niego, skąd na ciele 6 Petki było tyle małych blizn, skąd tyle zastrupiałych i świeżych ran wyglądają7 cych jak cięcia skalpelem. 8 Dla uciechy tej gawiedzi ze szczurami nie walczył tu żaden pies. 9 Obejrzał się szybko i sięgnął po chwytak – jedyną swoją broń. Jego ręka trafiła 10 w próżnię. Teraz Wania trzymał chwytak w swych mocnych, kołchoźniczych 11 dłoniach – wielkich, czerwonych i pociętych więziennymi sznytami. 12 – Co, Herkulesie? – zapytał rozochocony strażnik. – Trzynasta praca dla cie13 bie? 14 Zanim Popielski zdążył odpowiedzieć, sierżant roześmiał się szczerze i ode15 pchnął drabinę od krawędzi. Popielski zeskoczył z niej na miękki piach, na 16 miękkie ciała gryzoni. Usłyszał zgrzyt. To Wania sprawnie wciągał drabinę na 1
212
górę. – Szczurojad! Szczurojad! – rozległy się głosy oficerów. – Zabijaj, zabijaj! I 2 tak w darłowskim zamku rozpoczął się kolejny dobrze opłacony, krwawy 3 spektakl. 1
4 5 6 7 8 9
*
*
*
Nie dałem się ponieść lękowi. Bez ruchu stałem wśród biegających wokół mnie zwierząt. Mijały minuty. Gawiedź na górze zaczęła gwizdać. Za chwilę zacznie pluć i obrzucać mnie butelkami. Mimo to nie zabijałem szczurów. Tak gardziłem tą sowiecką hołotą, że postanowiłem nie dać jej żadnego widowiska.
10
ORGANIZATORZY TEJ WALKI WIEDZIELI JEDNAK, jak pobudzić Popiel12 skiego do akcji. Po pięciu minutach bezczynności Krzyżagórski spojrzał na Wa13 nię, a ten przystąpił do działania. Sięgnął po jedną z butelek wypełnionych 14 śmierdzącym rybim sosem. Odkorkował ją i spokojnie wylał jej zawartość na
11
213
głowę stojącego bez ruchu Popielskiego. 2 Ten zabieg miał psychologiczne znaczenie. Szczury były przed walką kar3 mione wyłącznie rybimi odpadkami i powinny gwałtownie czy nawet agre4 sywnie reagować na woń swej strawy. Z drugiej strony są one zbyt inteligentne, 5 by atakować jakieś gigantyczne z ich punktu widzenia zwierzę tylko dlatego, że 6 pachnie jak ich pokarm. Były zdezorientowane. Z zaciekawieniem stawały na 7 tylnych łapach, wysuwały szyje i wciągały znaną przyjemną woń. 8 Tymczasem owo ogromne stworzenie zwane człowiekiem dało się sprowo9 kować. Cuchnąca bryja, lejąca się po szyi i po nagich plecach Popielskiego, stała 10 się dla niego impulsem: śmierdzisz jak ich żarcie, zaraz cię zaatakują, broń się! 11 Patrz, jak przysiadają na tyłkach, by skoczyć ci do twarzy! 12 Mężczyzna ruszył pierwszy, za jedyną broń mając własne kończyny. Zaczął 13 wgniatać szczury butami w piach. Nie był on jednak na tyle twardym i ubitym 14 podłożem, aby podeszwy mogły za każdym razem zmiażdżyć ciało gryzonia. 15 Niekiedy w ostatnim momencie drobiny piachu usuwały się pod naciskiem i 16 zagrożone śmiertelnie stworzenie znajdowało swoją niszę, która chroniła je 1
214
przed rozdeptaniem. Popielski porzucał takiego szczura i kierował swoje buty 2 ku innym zwierzętom. Tymczasem te przed chwilą wciśnięte w piach odżywały 3 i w podszytej paniką wściekłości rzucały się na swego wroga. W pewnym mo4 mencie Popielski poczuł, że kilka szczurów skacze na niego równocześnie z 5 kilku stron. Czuł, jak ich zęby rozrywają gumę jego rybackich butów. 6 Zmienił zatem metodę walki z nimi. Starał się docisnąć je stopą w kącie areny 7 – w miejscu, skąd nie byłoby ucieczki. I wtedy spotkał się z reakcją, o której 8 dwadzieścia lat wcześniej mówiła mu Leokadia. Była to furia osaczonego w 9 rogu szczura. Małe zwierzęta, które poczuły się osaczone, zaczęły nagle z prze10 raźliwym piskiem skakać na wysokość bioder Popielskiego. Drapały i kąsały 11 jego buty. Jednemu z nich udało się chwycić zębami szlufki spodni. I nagle 12 mężczyzna poczuł bolesne ukąszenie w okolicę pachwiny. Chwycił instynk13 townie śliski wstrętny ogon i z całej siły walnął szczurem o ścianę. Po gładkiej 14 powierzchni spłynęła krew. Publiczność zawyła z radości. 15 Widząc, jak niebezpieczna jest koncepcja zapędzania w kozi – choć lepiej by16 łoby rzec, szczurzy – róg, Popielski zastosował jeszcze inną metodę walki. 1
215
Wdeptywał i unieruchamiał szczura w piasku, a kiedy ten ledwo się ruszał, 2 chwytał jego ogon i błyskawicznym ruchem roztrzaskiwał zwierzę o ścianę. Ta 3 chwila uchwycenia gryzonia za ogon była dla walczącego bardzo niebezpiecz4 na. Schylając się bowiem, detektyw obniżał siłą rzeczy swoje ręce, tułów i głowę, 5 wystawiając je na kolejne ataki. Szczury mogą się wydawać niezgrabne i nieru6 chawe, kiedy kulą się w kącie, ich zwinięty tułów staje się wielkim garbem, ale 7 kiedy atakują, zamieniają się w groźne narzędzia do zadawania ran. Ich pazury i 8 zęby są jak zatrute strzały – tną skórę, by w ranę wpuszczać wszystkie jady i 9 trucizny kloak i kanałów. 10 Popielski przestał liczyć zabite szczury. Nie zwracał już uwagi ani na wrzaski 11 pijanej tłuszczy żądnej coraz to nowych plam krwi na ścianie, ani na bolesne 12 cięcia szczurzych zębów rozrywających mu skórę na przedramionach, szyi i 13 brodzie – kiedy spod swoich butów za nagie, śliskie, niekiedy pokryte łuską 14 ogony wyciągał wijące się, wściekłe istoty. Inne w tym właśnie czasie rzucały 15 mu się z sykiem do twarzy. 16 Nie czuł bólu. Był w jakimś transie, we władaniu instynktów, które wytłu1
216
miały jakikolwiek racjonalny namysł, w tej sytuacji zupełnie zresztą niepo2 trzebny. Wśród syczących gryzoni, oblany cuchnącym rybim sosem, który wy3 lewano mu z góry na głowę, zabijał bez chwili wahania w oczywistym prze4 świadczeniu, że jego walka i tak mu nie przyniesie wyzwolenia, ale poza nią jest 5 tylko rozpacz. Deptał wstrętne i ruszające się zewłoki z zimną krwią, wiedząc, 6 że każdy zabity szczur choć na chwilę przedłuży mu beznadziejne życie w tej 7 kloace. Rozbijał ich obmierzłe ciała z cichym plaskiem o ścianę, przekonując się, 8 że każdy szczurzy trup to dodatkowy dzień jego życia. 9 Nagle rozległ się ostry dźwięk gwizdka. 10 – Koniec! Koniec! Minął kwadrans! Wypuścić Łysego! 11 Popielski skoczył na drabinę, która właśnie zjechała z góry. Kiedy wchodził, 12 widział pod sobą rozwścieczone szczury, które wciąż skakały, by go kąsać. 13 Kiedy usiadł na krawędzi otworu, padł na plecy. Jego nogi zwieszały się nad 14 areną. Czuł pod sobą wilgoć. Nie wiedział, czy to pot, czy krew, czy może roz15 lane wino. Na jego twarz ktoś rzucił nadgryziony kotlet, kawałki panierki po16 sypały się mu do oczu. 1
217
– Na, na! Wpierdalaj, jak ci dają żreć! Na! 2 Kobiety krzyczały i zasłaniały oczy, mężczyźni śmiali się i żartowali. 3 – Był lepszy niż Knur! Dużo lepszy! 4 – Trzydzieści dwa zatłukł, skubany, trzydzieści dwa! 5 – Osiemnaście czerwonych, czternaście białych... 6 Detektyw podniósł się, strząsnął z siebie wszelkie śmieci i podpełzł do ściany. 7 Oparł się o nią i patrzył na pijane rozchwiane figury. Mężczyźni rozpinali guziki 8 od mundurów i rozporków. Kobiety piszczały, kiedy pchali im swe łapy pod 9 sukienki. Popielski wiedział, że powinien walczyć z uczuciem, które go teraz 10 ogarniało. Nie chciał jednak i nie potrafił go odpędzić. Patrząc spod zmrużonych 11 powiek na zataczających się starych buhajów, na grube, piszczące maciory, czuł 12 pychę. Rozsadzała go potępiana przez greckich tragików hybris. Był dumny, że 13 on – podrapany i pogryziony przez szczury niewolnik – nie należy do świata 14 otaczających go pijanych zwierząt. 1
15
*
* 218
*
CHORĄŻY JERZY KUROWSKI mimo młodego wieku był doświadczonym już 2 żołnierzem. Walczył pełne cztery lata. Swą wojenną historię ten urodzony war3 szawiak rozpoczął jak wielu jego kolegów – w Powstaniu Warszawskim. Miał 4 lat szesnaście, kiedy jako harcerz wstąpił do oddziału legendarnego Radosława, 5 podpułkownika Jana Mazurkiewicza. Walczył pod nim na Woli i na Ochocie, 6 przyjąwszy dumny Sienkiewiczowski pseudonim Jurand. Po krwawym stłu7 mieniu powstania przez Niemców wraz z kilkunastoma takimi jak on zapra8 wionymi w boju młokosami przebił się przez Puszczę Kampinoską w okolice 9 Przasnysza, a potem bezdrożami dotarł do Ostrowi Mazowieckiej. Zimą 1944 10 roku on i jego koledzy dołączyli do zgrupowania luźnych oddziałów AK, które 11 potem na rozkaz Mścisława, komendanta Okręgu Białostockiego pułkownika 12 Władysława Liniarskiego, otrzymały rozkaz wymarszu do Puszczy Białowie13 skiej. I tam Jurand wraz ze swoim oddziałem trafił pod komendę prawdziwego 14 boga wojny, swojego mistrza i mentora – majora Zygmunta Szendzielarza. Pod 15 legendarnym Łupaszką Kurowski walczył przez całe dwa lata w V Brygadzie 16 Wileńskiej AK. W nieustępliwej walce, nierzadko osaczony obławami prawie 1
219
bez wyjścia, zabijał Rosjan i ich polskich namiestników najpierw na Podlasiu, a 2 potem na Pomorzu. Kiedy pod koniec 1946 roku Łupaszka zdemobilizował 3 swych żołnierzy, chorąży Jurand nie zamierzał rezygnować z walki. Nawiązał 4 porozumienie z działającymi w okolicach Sławna niedobitkami armii pod5 ziemnej, czyli z Lotną Brygadą Śmierci NSZ i z Armią Leśną Alfreda Hermań6 skiego. Stworzyli wspólnie duży doborowy oddział wojskowy, a jego nazwa – 7 Pomorski Szwadron – budziła paniczny przestrach u przedstawicieli nowej 8 władzy. Była to prawdziwa żołnierska elita, postrach wrogów ze Wschodu i 9 zdrajców z PPR-u, gotowi na wszystko straceńcy, którzy pozbawieni jakich10 kolwiek złudzeń, walczyli do ostatniego granatu, by na końcu – zgodnie z przy11 sięgą, jaką złożyli – rozerwać się nim na kawałki. 12 Kurowski nie czuł strachu przed nikim i niczym i był pewien, że jego ludzie 13 nie odmówią wykonania żadnego, choćby najbardziej okrutnego, rozkazu. Po14 rwanie dziecka było jednak całkowicie sprzeczne z zasadami kodeksu honoro15 wego, równało się utracie godności – jak zabicie kobiety w ciąży. Jurand świa16 domie nie złożył Małgosi żadnego przyrzeczenia tamtej pamiętnej nocy – oprócz 1
220
tego, że zmusi Rozumisza do mówienia i zrobi to „po swojemu”. To ostatnie 2 oczywiście oznaczało, że nie czuje się zobowiązany do działania metodą za3 proponowaną przez dziewczynę. Kochał Małgosię, współczuł jej dzieciństwa 4 przy matce prostytutce i uważał ją za dzielną kobietę, ale nie mógł sobie po5 zwolić na to, by to ona kierowała jego poczynaniami. 6 Miał też poważne wątpliwości co do obiektu swego ewentualnego ataku. Ar7 tur Krzyżagórski nie naraził się dotąd Szwadronowi. Zjawił się w Darłowie 8 stosunkowo niedawno, a ponieważ jego głównym zadaniem było zapobieganie 9 ucieczkom przez morze, bezpośrednio partyzantom nie szkodził. Oczywiście 10 każdy ubek był ich śmiertelnym wrogiem, ale teraz, w roku 1948, nie mogli już 11 likwidować ich z definicji i z rozpędu, nie martwiąc się odwetem. O ile wcze12 śniej partyzanci byli bardzo silni, nie bali się gwałtownych reakcji swych wro13 gów i mogli liczyć na poparcie ludności w kwestiach choćby aprowizacyjnych, o 14 tyle teraz wiele się zmieniło. Ich szeregi opuściło mnóstwo żołnierzy, którzy 15 albo zwątpili w sens walki, albo chcieli założyć rodziny i żyć w okrojonym i 16 nadzorowanym przez Rosjan państwie życiem zwykłym i spokojnym. Miej1
221
scowa ludność już też nie pałała do Szwadronu tak wielkim entuzjazmem jak 2 wcześniej. W okolicznych wioskach znalazło się dużo Ukraińców wysiedlonych 3 przymusowo ze swych terenów podczas akcji „Wisła”, a ci nie byli partyzantom 4 przychylni, ponieważ identyfikowali ich nie bez racji ze swoim dawnym wro5 giem – Armią Krajową. Zlikwidowanie Krzyżagórskiego po jego przesłuchaniu 6 było zatem niepotrzebnym ryzykiem, ale Kurowski był gotów je podjąć. Po7 wodem nie był przemożny wpływ Małgosi, ale pewna ważna, przekazana przez 8 nią informacja. Jeśli Popielski vel Hrebecki rzeczywiście był tak ważną figurą, 9 jak twierdziła, jego uratowanie z łap ubeka było po prostu patriotycznym obo10 wiązkiem. 11 Wyjaśniwszy sobie w ten sposób wszystkie wątpliwości, Jurand znalazł się 12 pewnej nocy pod domem ubeka. Wcześniej spotkał się na cmentarzu ze swoim 13 informatorem, niejakim Henrykiem Śpiochem, sprzedawcą lodów. Ten zapew14 nił Juranda, że Rozumisz jest w domu. Miały o tym świadczyć dochodzące 15 stamtąd odgłosy libacji, które Śpioch, sprzedając lody tuż pod Bramą Kamienną, 16 bardzo dobrze słyszał. Niedawno pijany mężczyzna w mundurze opuścił 1
222
mieszkanie Krzyżagórskiego i zapadła tam głęboka cisza. 2 – Kumpel poszedł, a Rozumisz pewnie się podłączył do swej połowicy – 3 twierdził Śpioch, wykonując przedramieniem nieprzyzwoite gesty. 4 – Który to balkon? – zapytał Kurowski. 5 – Drugie piętro, balkon pierwszy od lewej, jak pan patrzy od strony baszty. 6 Balkon prowadzi do sypialni. Śpi tam też dwoje dzieci. Z sypialni idą drzwi do 7 kuchni, a z kuchni wychodzi się z mieszkania na korytarz. 8 Kurowski podał rękę informatorowi i wraz z sierżantem Rysiem, czyli Fran9 ciszkiem Radzikowskim, niezwłocznie ruszyli do domu Krzyżagórskiego, który 10 stał na wzniesieniu u zbiegu ulic Skłodowskiej-Curie i Długiej. Spojrzeli od 11 niechcenia na trzy furmanki pod gospodą Sopońskiego. Dwie były puste, a na 12 koźle trzeciej drzemał woźnica w czapce głęboko nasuniętej na oczy. Kiedy 13 przechodzili obok, jego dłoń uniosła się w geście, który oznaczał „wszystko w 14 porządku”. 15 Najciszej, jak tylko mogli, weszli na drugie piętro po drewnianych schodach. 16 Ryś został przy drzwiach, a Jurand wszedł na dach po stojącej tam drabinie. 1
223
Przywiązawszy linę do komina, spuścił się po niej na balkon. Stał tam przez 2 chwilę i nasłuchiwał. Donośne chrapanie dochodziło przez otwarte okno. 3 Uchylił je szerzej. Zawiasy nie zaskrzypiały. Przez szparę ujrzał w wątłym 4 świetle świeczki potężną bryłę pierzyny i wystającą spod niej tęgą kobiecą nogę. 5 Mężczyzna najwyraźniej spał od ściany. Pod drugą ścianą stały dwa puste 6 dziecinne łóżeczka. 7 Kurowski postawił nogę na parapecie. Żadnego odgłosu, nawet blacha nie 8 trzasnęła. Szczęście im sprzyjało. 9 Po chwili był w pokoju. 10 Wyciągnął ukochanego colta, który pochodził z brytyjskich zrzutów dla po11 wstańczej Warszawy, i nachylił się nad głowami śpiących. Kobieta nagle się 12 obudziła ze słabym okrzykiem przerażenia, jakby coś złego się jej przyśniło. 13 Przyłożył jej lufę do czoła. Natychmiast zamilkła. Na policzki i wokół ust wy14 stąpiły jej grube krople. Leżący obok niej mężczyzna też się obudził i patrzył 15 teraz na napastnika błędnym, półpijanym wzrokiem. Dokoła rozchodziła się 16 alkoholowa woń. 1
224
– Cicho, bo ją zabiję – w pokoju rozległ się sceniczny szept Kurowskiego. – 2 Wstawaj, ubeku. Idziemy. 3 Mężczyzna wygramolił się niezgrabnie po pierzynie. Miał na sobie kalesony i 4 podkoszulek. Kiedy stanął koło łóżka, zachwiał się tak mocno, że musiał się 5 oprzeć o wezgłowie. Był niewysoki i szczupły. 6 Kurowski pchnął go w stronę drzwi, wciąż mierząc z colta do kobiety. 7 – Wyjdź z mieszkania i czekaj na mnie na korytarzu – powiedział do ubeka – 8 jeśli chcesz, by ona żyła. Zostaw drzwi otwarte, mam na ciebie oko. 9 Mężczyzna wyszedł i po chwili Jurand usłyszał to, co miał usłyszeć. Odgłosy 10 szarpaniny i głuche uderzenie. Potem zadudniły kroki na schodach. Ryś wy11 konał swoje zadanie. 12 Kurowski podszedł do okna. Widział, jak jego podwładny rzuca na furmankę 13 swojego więźnia z workiem na głowie. 14 – Jeśli krzykniesz w ciągu najbliższych pięciu minut, twój mąż zostanie zabity, 15 rozumisz? – Nie mógł sobie odmówić sparodiowania Krzyżagórskiego. 16 Kiwnęła głową i dziwnie się uśmiechnęła. Najpewniej całkiem nie wytrzeź1
225
wiała. 2 Jurand wyszedł cicho z mieszkania. Po chwili był na ulicy. Po furmance ani 3 śladu. Wszystko zgodnie z planem. 4 Pobiegł w stronę cmentarza. W małym domku przy Ogrodzie Młyńskim cze5 kał na niego Henryk Śpioch. Prawie w całkowitym milczeniu wypili ćwiartkę 6 wódki, po czym Jurand zapadł w głęboki sen. 7 Po południu następnego dnia dotarł przez pola do Nowego Krakowa, a 8 stamtąd poszedł przez las do obozu, sprawnie omijając wilcze doły. 9 W ziemiance przywitał go sierżant Radzikowski. 10 – Powiedział, gdzie jest nauczyciel? – Jurand podał mu rękę. 11 – Nie – odparł Ryś. – Ale wiemy, kto wydał nauczyciela... Jeden z dwóch 12 agentów jego szefa... 13 Kurowski milczał przez dłuższą chwilę, po czym powoli wyciągnął papiero14 śnicę. 15 – Poczekaj – mruknął. – Nic nie rozumiem. Czyjego szefa? Rozumisz ma szefa 16 w Sławnie i wyjawił nam nazwiska dwóch sławieńskich szpicli, tak? To chciałeś 1
226
powiedzieć? 2 – Nie – zafrasował się Radzikowski. – Nie to... 3 Kurowski podszedł do więźnia przywiązanego do krzesła i niezapalonym 4 papierosem wskazał na jego twarz opuchniętą jeszcze od wódki i od ciosów 5 Rysia. 6 – To nie jest Artur Krzyżagórski? – zapytał. – Tak? To właśnie miałeś na myśli? 7 – To niejaki Józef Paruch, podwładny Krzyżagórskiego – odparł Ryś. 1
8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Ran odniosłem wiele. Całe ręce miałem pokąsane, a ran po ugryzieniach nie brakowało również na torsie. Twarz była nienaruszona poza brodą, którą mi jakiś szczur rozerwał w tym miejscu, gdzie niektórzy mają dołek. Wiedziałem jednak, że jeszcze nie nadszedł mój koniec. Chyba że dobrowolny. Po raz pierwszy myśl o samobójstwie przyszła mi do głowy, kiedy 227
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
godzinę po walce ze szczurami zostałem przez Wanię umieszczony z powrotem na arenie. Panie nie życzyły sobie oglądać mojego nagiego, starego, sflaczałego i zalanego krwią ciała. Mdli ten widok – wołały. Na ich żądanie Wania usunął z dołu zewłoki szczurów, a potem wtargał tam mnie – prawie nieprzytomnego z wysiłku. Kiedy leżałem bez koszuli na mokrym od posoki piasku, dostałem dreszczy. Wania litościwie rzucił na mnie zawszoną kufajkę, która już wcześniej służyła mi za pierzynę. Potem – by pod czujnym okiem Czubarowa nie uchodzić za zbyt pobłażliwego – splunął na mnie siarczyście. Pomyślałem o śmierci dobrowolnej, po czym ogarnęła mnie śmierć mała – głęboki sen. Zapadałem weń mimo pijackich wrzasków nad głową. Mimo kłótni, których przedmiotem byłem ja sam. Zapadałem w letarg, gdy wydawano na mnie ostateczny wyrok.
14
PODESZWA OFICERKA KRZYŻAGÓRSKIEGO spoczywała na karku leżącego 16 gladiatora. Ubek nie wciskał go jednak w piasek areny. Stał tak sobie swobod-
15
228
nie, nieco nonszalancko – tak jak ktoś, kto beztrosko opiera nogę na stopniu 2 schodów, gdy wesoło gawędzi sobie z sąsiadem. 3 Jednak rozmowa, którą prowadził Krzyżagórski, nie była przyjemna. Czuba4 row skakał wokół Popielskiego z furią i co chwila przykładał mu pistolet do 5 głowy. 6 – To polska swołocz – ryczał jak ranny byk. – Faszysta, jobjego mać! Zabił 7 więcej szczurów czerwonych, bo jest antykomunistą i czerwonych nienawidzi, 8 bydlę jedno! 9 – Uspokój się, Kostia, nie możemy Łysego teraz zabić – spokojnie tłumaczył 10 ubek. – Zarobiliśmy dzięki niemu bardzo dużo, a zarobimy jeszcze więcej... 11 Dobrze, dobrze, ja wiem, że kiedyś ta rozrywka spowszednieje i ani damy, ani 12 panowie nie będą chcieli już patrzeć na tego starucha. – I tu Krzyżagórski po13 ruszył nogą leżące ciało, jakby było workiem kartofli. 14 – Dość! – wrzasnął Czubarow. – To oszust! Zabijał czerwone, żebym ja prze15 grał! Bo był z tobą w zmowie, skurwysynu! 16 – Nie obrażaj mnie, Kostia, tymi słowami, oj, nie obrażaj! – W głosie Krzyża1
229
górskiego była jadowita słodycz. – To ty, serdeńko, chciałeś mieć czerwone 2 szczury, nie pamiętasz już? Na chwałę twojej komunistycznej ojczyzny ten ko3 lor... Nie pamiętasz, co? – Milczeli dłuższą chwilę. – Nie pamiętasz, Kostia, bo 4 pijany byłeś... Taki to już twój los, że za dużo pijesz... 5 – I co, może ja mam teraz odejść, bo przegrałem, a? – zapytał Czubarow bez6 radnie, po czym znów podniósł głos. – Co? Ja mam opuścić to terytorium, kiedy 7 nie ma rozstrzygnięcia!? Bo chyba nie powiesz, że faszysta zabijający czerwone 8 szczury to rozstrzygnięcie? 9 Czubarow miał częściowo rację. Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, Po10 pielski zabijał czerwone szczury z widoczną większą zajadłością. Nie wiedział 11 jednak zupełnie, na czyją to się obróci korzyść. 12 – Jesteś teraz trzeźwy czy pijany, Kostia? 13 – Trzeźwy. 14 – Mam zupełnie nowy pomysł... Chodź, pójdziemy na górę i spiszemy wa15 runki naszego ostatecznego pojedynku, który pokaże pana tego terytorium. To 16 dopiero będzie widowisko! Spektakl godny królów! No chodź, podpiszesz i 1
230
weźmiesz swoją wersję naszej umowy... Żebyś potem nie mówił, że cię oszuka2 łem... 3 – Dobrze – mruknął Rosjanin po długiej chwili. – Ale już ci teraz mówię... że 4 jeden warunek musi być. I od niego nie odstąpię. 5 – Jaki? 6 – Mam już człowieka na jego miejsce, bo to ja wygram! I to będzie moje tery7 torium! – wrzasnął Czubarow i dodał bardzo cicho: – W tym pojedynku Łysy 8 ma umrzeć. 9 Popielski nie słyszał już tego żądania. Zapadał się w odmęty rzadkiej choroby 10 zwanej szczurzą gorączką. 11 Po upływie trzech dni od walki na arenie był cieniem samego siebie. Szarpany 12 przez dreszcze, leżał wśród szczurzych odchodów na wilgotnym piasku przy13 kryty jedynie starą kufajką Wani. Po jego ciele spacerowały wszy. Gorączka pa14 liła go i rozsadzała mu głowę. Bolące, jakby opuchnięte stawy nie pozwalały mu 15 wstać. Nie ruszając nawet głową, wymiotował jakąś rzadką wodnistą treścią, 16 która natychmiast wsiąkała w piasek. Po kilku dniach na jego ciele pojawiły się 1
231
twarde, zlewające się grudki wysypki. 2 Stary policjant chorował z godnością. Nie jęczał, nie narzekał, nie płakał, a w 3 bezsenne noce niezmiennie wyobrażał sobie swój pogrzeb. Nie było chwili, by 4 nie myślał o samobójstwie. Nie było ono w jego mniemaniu oznaką słabości, ale 5 ukoronowaniem wolnej woli. Jeśli człowiek staje się szczurem zapędzonym w 6 ślepy zaułek – myślał – kiedy już widzi, że pozostaje mu tylko zwierzęcy strach, 7 ma zawsze i wciąż jeden wybór. Śmierć. 8 – Dusisz się w twej chacie od dymu? – szeptał do siebie, przypominając sobie 9 słowa Epikteta. – To wyjdź z niej na powietrze! Zaczerpnij tchu! 10 Pamięć podsuwała mu życie Cycerona, który walczył dzielnie jak lew i prze11 biegle jak wąż z wrogami rzymskiej republiki, który dokonywał nieoczekiwa12 nych wolt, zmieniał sojusze i politycznych pryncypałów – wszystko po to, by 13 ocalić w beznadziejnej walce republikańską wolność Rzymu. I kiedy nie było już 14 szans na to ocalenie, z zupełnym spokojem wystawił głowę z lektyki, by przyjąć 15 śmiertelny cios od siepaczy Marka Antoniusza. 16 Przed zadaniem sobie śmierci z własnej ręki pozostał Popielskiemu do roz1
232
strzygnięcia tylko jeden dylemat: Czy oto już się znalazł w cycerońskiej lektyce? 2 Czy ma jeszcze wyjście? Czy jest jeszcze człowiekiem, czy też już stał się zwie3 rzęciem? Innymi słowy – czy jeszcze panuje nad swoimi emocjami, czy też daje 4 im się ponieść jak rozszalałym koniom? Jeśli odpowie sobie: „Nie, nie jestem we 5 władaniu instynktów”, to będzie znak, że jeszcze nie nadszedł czas opuszczenia 6 zadymionej chaty. Wtedy podejmie dalszą walkę. Jeśli natomiast przyzna: „Tak, 7 jestem we władaniu emocyj, jestem zwierzęciem”, to wtedy pożegna ten naj8 lepszy z możliwych światów. 9 Po tygodniu majaczenia nieoczekiwanie przyszedł rozkaz uratowania mu ży10 cia. Wybronił go Krzyżagórski. Powodów łaskawości ubeka było kilka. Po 11 pierwsze, Wania był zbyt tępy, by dopilnować produkcji i ta zaczęła poważnie 12 kuleć ku irytacji pułkownika Kałuczkina – cichego wspólnika i odbiorcy kon13 serw. Po drugie, śmierć Popielskiego przed ostatecznym pojedynkiem nie roz14 strzygnęłaby władzy nad darłowskim terytorium. Czubarow i Krzyżagórski 15 musieliby o nie dalej gryźć się ze sobą, a żaden z nich już tego nie chciał. Poza 16 tym cicha śmierć Łysego, „starego wojownika”, jak go nazywano w propagan1
233
dzie szeptanej, który tak dzielnie dwukrotnie walczył o swoją godność, byłaby 2 czymś niewskazanym z finansowego punktu widzenia. Widzowie szczurzych 3 igrzysk chcieli, by hazard sprawiał im przyjemność, pragnęli na swój sposób 4 podziwiać głównego aktora widowiska. Nie interesowały ich zimna statystyka 5 ani nieprzewidywalność zakładów – gdyby tak było, graliby w orła i reszkę, a 6 ich noga nie postałaby na spektaklach w darłowskim zamku. Liczyli na to, że 7 urozmaicą sobie nimi jeszcze niejeden wieczór w Polsce, dopóki znów nie trafią 8 do ojczyzny ludu pracującego, do nędznych osiedli dla żołnierzy emerytów w 9 pobliżu oddalonych od świata poligonów, gdzie już nic im nie pozostanie poza 10 delirium tremens. Dyktowali oni zatem warunek: Chcemy Łysego! Ponieważ 11 był on zgodny z tajną umową Krzyżagórski-Czubarow, Popielski ocalał. 12 Wania zajął się zatem jego leczeniem, bez wielkiego zresztą entuzjazmu. Z 13 sypialni przy fabryczce kazał się wynosić wszystkim kobietom. Kilka ich twar14 dych materaców złożył w jedno dość wysokie posłanie i umieścił na nim cho15 rego, przykrywszy go kilkoma płachtami wojłoku służącymi za kołdry. Niem16 kom kazał oczyścić go z wszy i regularnie myć. Zagroził straszliwymi konse1
234
kwencjami, w razie gdyby Łysy umarł z powodu jakiegoś ich zaniedbania. 2 Krzyżagórski dostarczył mu kilka dni później strzykawkę i dwie fiolki z peni3 cyliną, o które obaj wspólnicy zdecydowali się uszczuplić swoje kradzione z 4 Unry medykamenty. 5 Wania nie bez sadystycznej satysfakcji dwukrotnie wbijał szpryce w pośladek 6 Popielskiego i wpuszczał w jego organizm cudowny lek. Po dwóch tygodniach 7 stary policjant był na nogach. Pokryty liszajami, strupami i bliznami, słaby jak 8 dziecko – ale ciągle żyw. 9 Po wyzdrowieniu nie przestał myśleć o samobójstwie. I podjął niezłomne po10 stanowienie: umrze z własnej ręki wtedy, kiedy nierealne się staną dwie szanse 11 ucieczki, jakie wymyślił wśród zwidów i majaków szczurzej gorączki. 1
12
*
*
*
ZEZNANIA, JAKIE ZŁOŻYŁ JURANDOWI sierżant Józef Paruch, ani się nie 14 przydały do ustalenia miejsca pobytu Popielskiego, ani nie wskazały jedno-
13
235
znacznie na zdrajcę, który dostarczył Krzyżagórskiemu kluczowej informacji o 2 nauczycielu. Owszem, profesor był pod obserwacją UB od samego początku 3 swego pobytu w Darłowie, ponieważ Krzyżagórski dowiedział się – Paruch za4 klinał się, że nie wie od kogo – iż informacja o wolnej posadzie dotarła do dy5 rektora Burasa kanałami kościelnymi. Już to, że Popielski był niejako kościelnym 6 protegowanym, wzbudziło silny niepokój i podejrzenia Rozumisza. Różni reak7 cjoniści, ukrywający się na Pomorzu pod fałszywymi nazwiskami, byli przecież 8 polecani przez klechów! Niestety, szef Parucha nie mógł znaleźć niczego, co 9 pozwoliłoby mu aresztować Popielskiego. Oczywiście słyszał o jego niepra10 womyślnym zachowaniu, ale to mu nie wystarczało. Roił on sobie bowiem, że 11 Popielski jest szpiegiem, i uznał za swój cel zdemaskowanie całej siatki, którą 12 profesor kieruje. Nie bez znaczenia były tu ambicje Krzyżagórskiego, o których 13 Paruch mówił nieco ironicznie. Dla jego dowódcy Darłowo było zbyt małe, a 14 łapanie uciekinierów do imperialistycznego świata – zbyt banalne. On marzył o 15 karierze w Szczecinie i zdekonspirowanie rzekomej siatki szpiegowskiej miało 16 być jego zawodową trampoliną. 1
236
Wszystko, co powiedział Paruch Jurandowi o planach i o postępowaniu 2 Krzyżagórskiego sprzed zniknięcia Popielskiego, było zwarte i logiczne, po3 dobnie jak przebieg wieczoru i nocy, kiedy to sierżant dostał się w ręce ludzi 4 Szwadronu. 5 Pani Felicja Krzyżagórska, żona porucznika i matka jego pięciorga dzieci, była 6 w tych trudnych politycznie czasach narażona na rozmaite szykany, by nie rzec 7 – niebezpieczeństwa. Jej mąż często znikał z domu, tłumacząc się różnymi taj8 nymi akcjami, o których nie mieli zresztą zielonego pojęcia jego podwładni. 9 Zawsze wtedy gdy wychodził na noc, kazał któremuś ze swych ludzi pilnować 10 małżonki i potomstwa. Poprzedniej nocy ten obowiązek przypadł w udziale 11 Paruchowi. Pani Felicja, wiedząc, że ów podwładny, wciąż w kawalerskim sta12 nie, może być głodny i zmęczony, podjęła go kolacją, do której dołączył jego 13 kolega Zenon Błocian bawiący w pobliskiej gospodzie Sopońskiego. Dziećmi 14 zajęła się sąsiadka, która została za to nagrodzona dodatkowymi talonami 15 żywnościowymi z puli pani porucznikowej. Z tej kolacji zrobiła się prawdziwa 16 uczta, którą po kilku godzinach Błocian opuścił na wyraźną sugestię pani domu. 1
237
A Paruch został. 2 – To grzech, panowie, odmówić, co nie? – Uśmiechał się niepewnie do party3 zantów. – Kiedy baba sama chce! 4 Na tym zwartość i jasność zeznań Parucha się kończyła. Pozostawały same 5 znaki zapytania – mniejsze lub większe. Największy z nich dotyczył podsta6 wowej kwestii – co się właściwie stało z Popielskim i co Rozumisz ma wspól7 nego z jego zniknięciem. Paruch wiedział tyle, że jakąś wiadomość o nim przy8 niósł Krzyżagórskiemu niejaki Mietek Szypuła, kelner od Sopońskiego. Była to 9 wiadomość ważna, bo Rozumisz nie puścił pary z gęby swoim podwładnym. A 10 to oznaczało, że ta informacja przybliża go do upragnionego Szczecina, ale 11 jeszcze nie wystarcza do wsadzenia Popielskiego do ciupy. W ciągu następnego 12 tygodnia nic się nie działo. A później nagle, jednego dnia, o różnych jego porach 13 przyszli do porucznika dwaj ludzie. Każdy z nich wspomniał o nauczycielu 14 Hrebeckim. Jeden uczynił to bezpośrednio, drugi w sposób nieco zawoalowany. 15 A potem ów nauczyciel zniknął. 16 Pierwszym z nich był korpulentny, nie znany Paruchowi człowiek, niezwykle 1
238
elegancki, o wykwintnych manierach i wielkiej elokwencji. Zwłaszcza tę ostat2 nią cechę z uporem sierżant podkreślał, ponieważ ona niezwykle irytowała 3 Rozumisza. Porucznik, słysząc kwieciste wywody swego interesanta, obsoba4 czył go licznymi „kurwa twoja mać” i kazał mówić jasno, krótko i zrozumiale. 5 Potem wysłał Parucha po papierosy, a ten – wychodząc z posterunku – usłyszał 6 coś o „profesorze Hrebeckim” i o jakimś sklepie. Nie mógł sobie przypomnieć, 7 co to konkretnie było. 8 Kiedy wrócił, po grubym panu pozostała tylko woń perfum. 9 O ile tego człowieka sierżant zupełnie nie kojarzył, o tyle następnego intere10 santa znał on – podobnie jak całe Darłowo – bardzo dobrze. Doktor Rafał Gor11 don przyszedł do szefa wieczorem, tego samego dnia co gruby pan, i bez żad12 nych wstępów zaczął go prosić o penicylinę z Unry. Twierdził, że jakieś zwierzę 13 pogryzło jego młodziutką narzeczoną i może jej grozić amputacja dłoni. Krzy14 żagórski, zanim wydał doktorowi penicylinę, zaczął go wypytywać o pogry15 zioną dziewczynę. Gordon odpowiadał wyczerpująco. Była ona tegoroczną 16 maturzystką i zamierzała studiować medycynę w Poznaniu. Na pytanie Rozu1
239
misza, czy uczył ją Antoni Hrebecki, lekarz odparł: „Chyba tak”. Wtedy Krzy2 żagórski kazał Paruchowi iść do domu. 3 Chorąży Kurowski długo się zastanawiał nad zeznaniami ubeka. Do późna w 4 nocy dyskutował o nich z Małgosią, która tymczasem definitywnie uciekła z 5 domu dziecka i przystała do oddziału. Dziewczyna natychmiast rozpoznała w 6 pierwszym interesancie Krzyżagórskiego sklepikarza Janiaka i poprosiła swego 7 narzeczonego, by go porwał i przesłuchał. Jerzy kategorycznie odmówił, 8 twierdząc, że jego zdaniem to nie Janiak, ale Gordon przekazał jakąś informację, 9 która ostatecznie pogrążyła Popielskiego. Na winę doktora wskazywało to, o 10 czym trąbiło od tygodnia całe Darłowo. Że nagle z miasta – tuż po Popielskim – 11 zniknęły trzy osoby. Pani Gartenowa wraz z córką panną Marią oraz jej narze12 czonym. Doktorem Rafałem Gordonem. 13 – Naszczekał na Popielskiego, wystraszył się i uciekł – przekonywał Jerzy 14 Małgosię. – Nie takich widziałem przyjaciół, którzy okazywali się zdrajcami! 15 To nie był koniec zniknięć i ucieczek. Pewnego dnia z obozu partyzantów 16 ulotnił się Józef Paruch. 1
240
Pomorski Szwadron musiał zmienić miejsce pobytu. Chorąży Jerzy Kurowski 2 porzucił chwilowo sprawę Popielskiego. 3 Małgosia mu tego nie mogła darować. 1
4 5 6 7 8
*
*
*
Mój plan był bardzo prosty. W środy i w soboty przychodził do lochu na inspekcję major Czubarow. Witał go zawsze w magazynie sera Wania – wyprężony na baczność i z karabinem u nogi. Postanowiłem, że pewnego dnia nie będzie Wani. Na sowieckiego oprawcę będę czekał ja.
9
CO ŚRODA I CO SOBOTA punktualnie o siódmej wieczór pojawiał się w lochu 11 major Konstantin Czubarow. Dokonywał, zwykle po pijanemu, gospodarskiej 12 lustracji. Przechadzał się po poszczególnych pomieszczeniach w towarzystwie 13 dwóch uzbrojonych żołnierzy. Ta brzuchata figura, chwiejąca się na cienkich 14 nogach, wydałaby się może i komiczna, gdyby nie agresja i wściekłość budzące
10
241
się w niej powoli i wyzierające z każdego słowa i gestu. 2 Na początku zachowywał spokój. Zadzierał głowę wysoko, ręce zakładał na 3 plecy i w tej pańskiej pozie spacerował powoli i majestatycznie wśród maszyn i 4 ludzi. Już jednak po chwili napotykał wzrokiem coś, co nie odpowiadało jego 5 wyobrażeniom o porządku, jaki powinien panować w zamkowych podzie6 miach. Wtedy dostawał szału. Walił zaciśniętymi kułakami po karkach i ra7 mionach robotnic, kiedy zauważył, że któraś z nich zostawiła jakiś nieporządek 8 na swoim miejscu pracy. Zdzierał im z głów chustki i wrzucał do kloaki, kiedy 9 ujrzał choć jeden włos w jakiejś konserwie. Kiedy spostrzegł, że zbyt dużo ry10 biego mięsa robotnice uznają za odpadki, kopał w wypełnione nimi wiadra albo 11 chlustał ich zawartością w najbliżej stojącego człowieka – nierzadko był to Wa12 nia czy Popielski. Kiedy już się potężnym głosem naprzeklinał i zasapał, wypijał 13 szklankę wódki i dochodził do siebie. Szczypał Wanię w policzek, co miało 14 świadczyć o powrocie dobrego humoru, po czym któryś z pretorianów kręcił 15 korbą wyciągu i wydostawał swego dowódcę i jego wiernego psa na po16 wierzchnię. Potem wszyscy znikali: Czubarow w swojej willi nad Wieprzą, 1
242
Wania – w ciemnościach nad Martwą Rzeką. W hali produkcyjnej pozostawali – 2 bez możliwości ucieczki – Popielski i siedem Niemek. 3 Wszystko co do joty powtórzyło się w środę 15 września 1948 roku. Czubarow 4 przeszedł jak huragan przez podziemie i po kwadransie srogiej gospodarskiej 5 wizyty opuścił lochy z Wanią u boku. Popielski został sam z kobietami i zajął się 6 tym, czym zajmował się zwykle – paleniem papierosów wydzielanych mu 7 skąpo przez Wanię i rozmyślaniem. Usiadł na jednej z beczek jak najdalej od 8 sypialni robotnic. Nie chciał słuchać ich kłótni, ich głupich wspomnień, ich 9 przechwalania się dawną pozycją męża czy ojca. Nie reagował na ich prowo10 kacyjne szyderstwa z „polnische Wirtschaft”. Najmniejszego współczucia nie 11 budziły w nim ich niedola i okrucieństwo, jakiego doświadczyły ze strony So12 wietów. Pozostawał też w pełni obojętny na ich historie podobne do siebie jak 13 dwie krople wody – gdy słyszał, jak nagle, tuż przed odjazdem transportu do 14 Niemiec, oddzielono je brutalnie od bliskich pod jakimś pretekstem, a potem 15 przywieziono do tej zaszczurzonej fabryczki. Popielski nie był człowiekiem bez 16 serca, ale wiedział, że musi zdławić współczucie. W razie ucieczki powinien być 1
243
zimny i bezwzględny. Być może będzie musiał zabić którąś z robotnic – jedną, a 2 może wszystkie. Nie mógł ich zatem polubić ani się z nimi zaprzyjaźnić. 3 Wzbudzenie w sobie obojętności na los tych kobiet nie było zresztą rzeczą 4 trudną. Popielski był w czasie wojny szefem komórki likwidacyjnej ZWZ i AK 5 na ziemi lwowskiej i wraz z każdym wykonanym przez siebie wyrokiem coraz 6 bardziej obojętniał na przedśmiertne błagania konfidentów NKWD i Gestapo. 7 Nigdy jednak przy tym nie tracili oni w jego oczach ludzkiej godności, nigdy ich 8 nie odczłowieczał – tak jak czasami to robili dla komfortu psychicznego jego 9 podwładni. Krótko mówiąc, kiedy zabijał człowieka, widział w nim wroga, 10 któremu trzeba przeczytać wyrok i spojrzeć w oczy przed śmiercią, nie robaka, 11 którego trzeba zdeptać. Ale wtedy, w czasie wojny, po koszmarnych doświad12 czeniach egzekucyj, którymi kierował, Popielski zawsze znajdował gdzieś wy13 tchnienie – choćby na kilka chwil. Czy to była rozmowa z ukochaną Lodzią, czy 14 gra w szachy lub brydża, czy w końcu pijaństwo i rozpusta – tym zawsze mógł 15 wytłumić widok bezbrzeżnego lęku w oczach skazańców. 16 Teraz zaś – wycieńczony, schorowany i upokorzony – tylko w rozmyślaniach 1
244
mógł walczyć ze zwierzęcym gniewem, który go zalewał i sprawiał, że niewol2 nice Czubarowa czasami traciły w jego oczach cechy ludzkie. Może przyczyniła 3 się do tego dusząca presja, której był poddawany prawie dwa miesiące? Może 4 sam wygląd tych kobiet – niezgrabnych, w jakichś szarych workowatych tuni5 kach, oblepionych żółtymi od ropy bandażami, załatwiających swe potrzeby za 6 podartym parawanem – podsuwał mu zoologiczne skojarzenia i doprowadzał 7 do ich odczłowieczenia? 8 Niezależnie od tego, co było przyczyną jego wzrastającej nienawiści do Nie9 mek, Popielski unikał ich jak ognia – zwłaszcza w takich sytuacjach kiedy był 10 zdany tylko na ich towarzystwo. Wiedział, że robotnice odwzajemniają jego 11 uczucia, ale nie miał pojęcia, że oto nadszedł czas, by te uczucia mu objawić. 12 Nadeszły – wszystkie siedem – kiedy Popielski gasił kolejnego papierosa. 13 – Dobry wieczór, Herr Hrebecki – powiedziała Herta, najstarsza z nich, 14 sześćdziesięcioletnia ekshandlarka ryb z Dąbek. – Co pan tak sam siedzi? Ciągle 15 sam i sam... Nie potrzebuje pan pogawędzić z jakąś bratnią duszą? 16 Spojrzał na nie uważnie i poczuł, że tężeją mu mięśnie. Ich twarze były weso1
245
łe, ich zęby wyszczerzone, ich zmrużone oczy figlarne. Ale czuł swym nieza2 wodnym policyjnym instynktem, że ta cała fasada uprzejmości zaraz runie w 3 pył. Harpie – przyszła mu do głowy mitologiczna opowieść, którą niedawno 4 przedstawiał Wani. – Zaczną mnie zaraz obrzucać nieczystościami jak harpie, 5 które wydzielały żrące gówno wprost na Fineusza i na jego jedzenie. 6 – To poniżej pana godności rozmawiać z nami, co? – prychnęła Klara, chłopka 7 z Malechowa. – Nie jesteśmy godne, co, panie szanowny? 8 Wstał z beczki i rozprostował się. Nawet nie sięgał do kieszeni. Dawno już go 9 pozbawiono sprężynowego noża, chyba w czasie choroby stał się on własnością 10 Wani. Mógł teraz jedynie symbolicznie okazać swoją przewagę. Na przykład 11 waląc którąś w twarz. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas. 12 Milczał i patrzył na nie bez słowa. Był chudy, ale wciąż masywny. Wzbudzał 13 respekt kamiennym spojrzeniem, wydatną szczęką i poranioną twarzą. Kobiety 14 cofnęły się pół kroku. Oblizywały nerwowo wargi wciąż gotowe do ataku. W 15 rękach dwóch z nich błysnęły noże do patroszenia i filetowania ryb. 16 – Mogłam cię zabić – zasyczała Klara – kiedy tak leżałeś w gorączce... 1
246
– Milczeć! – krzyknęła Herta, która najwyraźniej była tu przywódczynią. – 2 Musimy z tobą porozmawiać, Polaczku... Musisz wiedzieć, że kiedyś cię zabi3 jemy. I ty sam o to poprosisz... Zastanów się, może właśnie nadszedł ten czas... 4 Zapadło milczenie. Popielski oddychał przez usta, by nie wciągać ich woni. 5 – Mów dalej! – warknął. 6 – Wania cię spuszcza tu do nas kołowrotem, kiedy wychodzi po ryby tak jak 7 teraz. Jesteś wtedy z nami. Kiedy nam spuścisz skrzynki na dół, to też jesteś tu z 8 nami. Snujesz się pomiędzy naszymi stanowiskami, czasami wylewasz swój 9 kibel do kloaki, czasami chodzisz po kolejne szczury do zalanego wodą koryta10 rza... Są to dogodne chwile, by cię zabić. Powiedz to swojemu rodakowi z tajnej 11 policji. Że cię pewnego dnia zabijemy... Chyba że nam ulży, da wody, mydła, 12 podpasek i pozwoli nam spać na górze, nie tu, wśród szczurów i robactwa... To 13 jest szantaż. Zaszantażujemy go tobą. On ciebie potrzebuje, my nie! 14 – Dobrze, powiem. – Popielski zauważył, że kobiety go okrążają. – Ale jeszcze 15 nie dzisiaj. Co mi dzisiaj zrobicie? Wykastrujecie mnie? 16 – Nie, to mogłyśmy zrobić wcześniej, gdy leżałeś jak bydlę – odpowiedziała 1
247
Klara. – Dzisiaj obetniemy ci tylko ucho, żeby pan porucznik wiedział, że nie 2 żartujemy. 3 Ku Popielskiemu wyciągnęły się brudne zakrzywione paznokcie. Ujrzał 4 szczerbate zęby, rozszerzone źrenice i przetłuszczone włosy. 5 Uderzył mocno i celnie. Hertę aż cofnęło, ale nie upadła. Wtedy rozległ się 6 przenikliwy pisk siedmiu harpii. 7 A potem strzał i gwizd. Kula, która wpadła do hali, rykoszetowała gdzieś przy 8 kloace. Przy otworze sufitowym na szeroko rozstawionych nogach stał Wania, 9 który wrócił właśnie znad Martwej Rzeki. Trzymał mocno pepeszę. Kobiety 10 pokuliły się po kątach pomieszczenia jak szczury. I jak one syczały. 11 – Ciebie nie można zostawić samego z babami. – Żołdak gruchnął potężnym 12 śmiechem. – Tak ciebie chcą, że prawie by zjadły! Oj, figlarki, figlarki... 13 Śmiejący się żołnierz zakręcił kołowrotem i na czterech linach zjechał wikli14 nowy kosz, którym transportowano skrzynki i ludzi. 15 – Właź, wypakujemy ryby! Są w magazynie sera. Osiem skrzynek. No jazda! – 16 Uśmiechnął się pod wąsem. – Bo cię znowu do kobiet wrzucę! 1
248
Niedoszły bezuchy Popielski otarł pot z czoła i stanął w koszu. Wania mozol2 nie kręcił korbą i w końcu – cały mokry od potu – wciągnął więźnia. Po chwili 3 ten stał już obok sierżanta. Stał i ciężko oddychał. 4 Wania usiadł pod ścianą i skręcił papierosa. Udając, że nie widzi spojrzenia, 5 jakie Popielski skierował na machorkę, czubkiem karabinu wskazał mu korytarz 6 do magazynu sera. Więzień posłusznie tam poszedł, omijając zapadnię. 7 Kiedy już się tam znalazł, poczuł, że za chwilę straci przytomność. Usiadł pod 8 ścianą, nie zważając na biegające wokół insekty. Cały drżał. Tak, w tej norze 9 powoli zamieniam się w przerażone zwierzę – myślał. Nagły atak rozwście10 czonych niewolnic przyprawił go o uczucie, którego nawet nie chciał nazwać. 11 Jego umysł podsuwał mu jednak mało pochlebne określenia stanu jego duszy. 12 Jesteś rozdygotany jak osika, przerażony jak dziecko, tchórzliwy jak Roosevelt 13 wobec Stalina! Tak, tak, Edziu, dawny kozak Łyssy jest już tylko strzępem sa14 mego siebie! – słyszał echo swych myśli odbijające się w pustych korytarzach. 15 I wtedy zrozumiał, że nie chce jeszcze umierać. Że myśl o samobójstwie jest 16 jednak znakiem tchórzostwa. Rzucił się do skrzynek i zaczął je targać pod wy1
249
sięgnik, mimo że kręgosłup i spuchnięty kciuk aż paliły od bólu. 2 – Jeszcze dwie szanse – szeptał do siebie. – Tylko dwie... A jeśli ich nie wyko3 rzystam, to zanurzę się w cuchnącym korytarzu za sypialnią robotnic... Wejdę w 4 Szczurzą Rzekę... I odpłynę nią do Styksu. 5 Kiedy już wszystkie skrzynki spuścił w koszu na dół, spojrzał na Wanię w 6 nadziei, że teraz udadzą się na spoczynek. 7 – No co się gapisz? – Rosjanin pstryknął w niego niedopałkiem. – Na dół teraz, 8 do roboty! 9 – Jest dwunasta w nocy – mruknął Popielski, patrząc na zegarek. 10 Strażnik wstał i zbliżył się do niego, wciąż celując z karabinu. 11 – Dawaj czasy – warknął. – Już dawno ja je chciał! 12 Popielski zdjął zegarek i podał go Wani. Ten sięgnął chciwie i zaczął oglądać 13 łup. Popielski zbliżył się. 14 – Dobry, szwajcarski, doxa! – powiedział. – Daj mi za to papierosów! 15 – Wiesz, co ja ci mogę za to dać? – Żołnierz mrugnął okiem. – Wiesz, jaką na16 grodę? Mogę ci pozwolić podymać tę germańską swołocz na dole. Chcesz, a? 1
250
Popielski uśmiechnął się szelmowsko. 2 – A jak one lubią, co, Wania? Od przodu czy od tyłu? 3 Sierżant odsłonił w uśmiechu kilka złotych zębów. 4 I wtedy dostał w nie cios. Zachwiało nim. Szarpnął pepeszą ku górze i sypnął 5 kulami po ścianach i suficie. 6 Popielski gwałtownie wyciągnął obie ręce do przodu. Był to prosty banalny 7 cios – taki, jakim chłopcy w podstawówce odtrącają się wzajemnie. Otwarte 8 dłonie trafiły strażnika w pierś z wielką siłą. 9 Kiedy Rosjanin runął w dziurę, spadając do hali fabrycznej, kiedy się walił 10 całym ciężarem na ustawione tam przed chwilą skrzynki z rybami, jego karabin 11 wciąż terkotał i wycinał dziury w ścianach i suficie. Popielski szybko wciągnął 12 kosz wysięgnikiem na górę. W tym czasie Wania gramolił się ze sterty rozsy13 panych śliskich ryb. Kiedy ujrzał spoglądającego z góry Popielskiego, rozejrzał 14 się za karabinem. Herta usłużnie mu go podała. 15 – Życzę przyjemnego dymania! – krzyknął stary policjant i uciekł przed ku16 lami, które świstały mu już koło uszu. 1
251
– Umrzesz! W straszliwych mękach – darł się z dołu Wania. – Jeszcze będziesz 2 błagać Niemry o nóż! Ale wtedy nikt ci nie pomoże! Dobrze ci radzę, Łysy! 3 Wypuść mnie z dołu i błagaj o szybką śmierć... 1
4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Przez kolejne trzy dni napięcie psychiczne stało się prawie namacalne. Na dolnym piętrze lochu kobiety wyły z wściekłości, Wania walił w sufit z karabinu aż do wyczerpania nabojów, a ja nie opuszczałem prawie magazynu sera. Nie byłem pewien, czy Czubarow nie zjawi się wcześniej niż w sobotę, kiedy – jak zwykle – otwierał kluczem drzwi i wypuszczał Wanię nad Martwą Rzekę. Musiałem zatem siedzieć wśród zielonkawych cuchnących brył. I nasłuchiwać. Zaniosłem tam drabinę, która miała mnie zabezpieczyć przed karaluchami. Wstawiłem ją do dwóch wypełnionych wodą puszek po farbie i oparłem o ścianę, po czym przycupnąłem na piątym szczeblu. Tam, w całkowitych ciemno252
1 2 3
ściach, czekałem cierpliwie – jak stary sęp na swoją ofiarę. Jedynym moim uzbrojeniem były dwa żelazne pręty wciąż pokryte krwią moją i Knura.
4
W CIĄGU TYCH DŁUGICH GODZIN Popielski rozgrywał w głowie szachowy 6 pojedynek z tą wszakże różnicą, że brało w nim udział tylko trzynaście figur: 7 siedem Niemek, dwaj właściciele niewolników i dwaj ich przyboczni strażnicy, 8 sierżant Wania i on sam. Figurami owej wyimaginowanej szachownicy były 9 poszczególne dni dzielące go od zapowiadanych przez strażnika straszliwych 10 mąk. Że coś takiego go czeka – to przeczuwał od dawna. Po pierwsze, zapadając 11 w gorączkę po walce z gryzoniami, słyszał rozmowę Czubarowa z Krzyżagór12 skim o jakimś ostatecznym, godnym królów rozwiązaniu, które raz na zawsze 13 pogodzi drapieżców walczących o wyłączność na darłowskim terytorium. Życie 14 więźnia musiało być stawką w tym pojedynku. Po drugie, wyleczenie go peni15 cyliną oraz pielęgnowanie przez nienawidzące go Niemki nie mogło być aktem 16 zwykłego altruizmu. Ta rzekoma troskliwość oznaczała najpewniej jedno – wy5
253
leczymy cię, bo jesteś nam jeszcze potrzebny. Do czego? Składając do kupy obie 2 przesłanki, stary policjant wnioskował: do ostatecznego rozwiązania walki o 3 terytorium. Po trzecie w końcu, Herta przewidywała, że sam kiedyś poprosi o 4 śmierć, co potwierdził Wania, wywrzaskując spod ziemi ciemne proroctwa o 5 upragnionym niemieckim nożu i szybkiej śmierci. 6 Dwa miał wyjścia, z których drugie było awaryjne – w razie niepowodzenia 7 pierwszego. Główny plan polegał na zaatakowaniu Czubarowa – prętami, tu, w 8 magazynie sera, w sobotni wieczór, kiedy major będzie otwierał drzwi. Wie9 dział, że Rosjaninowi będą towarzyszyć dwaj pretorianie, musiał zatem działać 10 szybko – zatłuc Czubarowa, odebrać mu broń i zastrzelić obu strażników. Po11 pielski był człowiekiem o zbyt rozsądnym – by nie rzec, „zbyt pesymistycznym” 12 – nastawieniu do świata, by uwierzyć w powodzenie takiej westernowej roz13 grywki. O ile on sam, nawet wycieńczony i słaby, dałby może radę pijanemu 14 Czubarowowi, o tyle dwaj młodzi i uzbrojeni strażnicy stanowili przeszkodę nie 15 do przejścia. Wziąwszy to pod uwagę, więzień wyobrażał sobie, że zadławi 16 majora prętem, przycisnąwszy go za szyję do siebie, i uczyni zeń żywą tarczę, 1
254
dzięki której wyjdzie z lochu na dziedziniec zamkowy, a osłupiali szeregowcy, 2 nieprzywykli do podejmowania decyzji, odprowadzą ich jedynie tępym wzro3 kiem. 4 Gdyby ten plan się nie powiódł, pozostawał jeszcze cień nadziei – wyjście 5 awaryjne. Tej samej nocy, kiedy Wania został zamknięty z kobietami w hali fa6 brycznej, Popielski przejrzał dokładnie jego raportówkę. Znalazł w niej starą 7 pożółkłą kartkę, na której był napisany tylko nagłówek „Ukochana żono moja, 8 Marfo Pietrowna”. Najwidoczniej sierżant od trzech miesięcy – bo taka była data 9 listu „17 czerwca 1948 roku” – nie mógł się zdecydować, co napisać do żony. 10 Popielskiego nie interesowały dylematy Wani ani jego stosunki z żoną. Naj11 ważniejsze było dla niego to, że oto ma przed sobą kawałek papieru, na którym 12 może napisać własny krótki list. Oddarł zatem datę i nagłówek, po czym znale13 zionym w raportówce ołówkiem napisał te oto słowa: 1
14
15
16
Drogi Wiesławie, zaklinam Cię na wszystko, ocal mi życie. Kiedy Wania przyjedzie po ryby, ukryj na dnie skrzynki trzy puszki z prochem. Znajdziesz je w 255
1 2 3 4 5 6 7 8 9
komórce przynależącej do mego mieszkania. Są na samym dole stosu innych puszek. Jeśli mój gospodarz pan Alojzy Stecki nie zechce Ci ich wydać, przyjdź w nocy i zabierz je bez jego zgody. Trzy puszki. Pamiętaj, te z samego dołu. Wilczur Reks jest bardzo łasy na kiełbasę. Napakuj do niej środka usypiającego (weźmiesz go od doktora Gordona) albo trutki na szczury. Daj mu kiełbasę w nocy. Wtedy on będzie spał lub zdychał, a Ty wyniesiesz trzy puszki. Schowasz je pod rybami, w transporcie dla Wani. Tak ocalisz mi życie. Weź do pomocy Małgosię. Twój nauczyciel Antoni Hrebecki – uwięziony w lochu zamku przez Czubarowa i Krzyżagórskiego.
10
PO NAPISANIU LISTU Popielski podszedł pod drzwi prowadzące do maga12 zynu Janiaka. Nie miał żadnej pewności, czy Wiesiek jeszcze jest zatrudniony 13 jako tragarz u kupca kolonialnego i czy bywa w związku z tym w piwnicy. Był 14 już wrzesień i dawno się rozpoczęła szkoła. Uczniowie nie mieli zatem czasu na 15 dodatkowe prace – chyba że byli przyciśnięci biedą jak Wiesiek. Mimo wszystko 16 było pewne, choć minimalne, prawdopodobieństwo, że wciąż pracuje u kupca,
11
256
że będąc w magazynie, dostanie rozpaczliwy list swego nauczyciela i że zrobi to, 2 o co ów go prosi. To był właśnie ów plan awaryjny. 3 Popielski wsunął zatem list przez szparę pod drzwiami prowadzącymi z 4 magazynu Janiaka do podziemnego korytarza, którym on sam dostał się do tego 5 piekła. Noga za nogą wrócił do brył sera. Dławiły go w piersi straszne wyrzuty 6 sumienia. Tak oto jednym pociągnięciem pióra wydał być może wyrok na Rek7 sa, do którego był bardzo przywiązany. Ileż to razy głaskał tego mądrego wil8 czura! Jak często podziwiał jego wielkie ufne oczy! Raz nawet wyrywał mu 9 kleszcze ze skóry – poproszony o to przez pana Steckiego. Zwierzę było mu za 10 to wdzięczne – lizało go po rękach, które uwolniły je od pasożytów. A teraz on 11 skazał je na straszną, być może powolną śmierć przez otrucie! 12 Zagłębiony w niewesołych medytacjach detektyw siedział na drabinie w 13 ciemnościach magazynu, słuchał potępieńczego wycia kobiet i zachrypniętych 14 okrzyków strażnika, wdychał różne miazmaty i roił plany o ucieczce z piekła. 15 Starał się przekonać sam siebie, że wybór takiej właśnie kolejności zdarzeń – 16 najpierw walka z Czubarowem, a w razie jej niepowodzenia wysadzenie muru 1
257
fabryki konserw i przedostanie się do rzeki – jest racjonalny, bo za racjonalny 2 można wszak uznać wybór rozwiązania bardziej prawdopodobnego jako 3 pierwszego. Stając do walki z Czubarowem i jego przybocznymi, miał według 4 swoich szacunków więcej szans na przeżycie, niż wysadzając mur i podejmując 5 próbę wydostania się pod wodą z lochów rozerwanych wybuchem. Popielski 6 założył – i tu było śmiertelne ryzyko – że poziom wody Wieprzy jest wyższy niż 7 poziom podłogi górnego piętra lochów. Plan więźnia był następujący. Eksplozja 8 prochu wyrwie kilka dziur w ścianie, za którą płynie rzeka. Woda wedrze się do 9 sali z wysięgnikiem, a stamtąd eliptycznymi otworami przedostanie się do hali 10 fabrycznej, sypialni robotnic i w końcu połączy z cuchnącymi wodami Szczurzej 11 Rzeki. W ten oto sposób całe lochy zostaną zalane poza niewielką przestrzenią 12 pod samym sufitem górnego piętra – bo tam właśnie będzie poziom rzeki, a 13 woda zgodnie z zasadą naczyń połączonych wyżej już nie pójdzie. To właśnie 14 tam będzie pływał Popielski, sprawca tej całej katastrofy. Po jakimś czasie ten 15 niegdyś dobry pływak zanurkuje po prostu w ciemnej toni i będzie się kierował 16 ku dziurze, którą sam wyrąbał prochem. Po chwili – wolny i szczęśliwy – po 1
258
1
2
prostu wypłynie na powierzchnię rzeki.
259
Dlaczego ten drugi wariant przyjął jako awaryjny? Z powodu mniejszego 2 prawdopodobieństwa właśnie. Było pewniejsze, że pijany Czubarow przyjdzie 3 w sobotę do magazynu sera niż to, że Wiesław znajdzie list i dostarczy mu 4 prochu. Oczywiście Popielski mógł eksplozją wyrwać drzwi do sklepu Janiaka 5 albo drzwi w magazynie sera i wydostać się z więzienia drogą naziemną. Jednak 6 skutki wybuchów mogły być katastrofalne. Po pierwsze, gruzy mogły zasypać i 7 tu, i tu drogę ucieczki i Popielski nigdy by się z lochu nie wydostał, a po drugie – 8 wybuch przy magazynie Janiaka mógł zrujnować pół kamienicy Jana z Masze9 wa i przynieść straszne skutki mieszkającym nad sklepem sierotom wojennym, 10 którymi opiekowali się dentysta Rachno i jego żona. Popielski, mając do wyboru 11 życie Niemek czy życie polskich dzieci, natychmiast wybrał to drugie. 12 Uporawszy się zatem z racjonalną stroną swych wyborów, detektyw posta13 nowił teraz rozwikłać problem moralny, do którego doprowadziła go myśl o 14 śmierci biednego Reksa. I nie o psa tutaj chodziło, ale o ludzi. Wybuch, do któ15 rego Popielski chciał doprowadzić, uwolniłby masę wody, która w jednej chwili 16 zatopiłaby siedem niewinnych kobiet i ich strażnika. Czy miał prawo tych ludzi 1
260
skazywać na śmierć? Czy jego życie było ważniejsze i lepsze od życia więźnia2 rek i ich nadzorcy? 3 – Zostaw to na później – powiedział głośno do siebie. – Kiedy już dostaniesz 4 ten proch. Równie dobrze mógłbyś teraz rozważać, jak dasz na imię swojemu 5 dziecku, podczas gdy jeszcze nie masz kandydatki na matkę! 6 Miał teraz poważniejszy problem do rozstrzygnięcia – czy już jest sobota i ile 7 brakuje do siódmej wieczór. Nie mógł odpowiedzieć na te pytania, ponieważ 8 jego doxa znajdowała się teraz razem ze swym nowym właścicielem Wanią na 9 dolnym piętrze lochu. Nie mógł podejść do krawędzi, by prosić Rosjanina o 10 podanie godziny. Po pierwsze, rozwścieczony strażnik na pewno by z nim nie 11 współpracował, a po drugie, Czubarow mógł nadejść w każdej chwili. Więzień 12 siedział zatem na drabinie w niewygodnej pozycji, kleiły mu się oczy, a pusty od 13 trzech dni żołądek kurczył się boleśnie – na górnym piętrze lochu nie było do 14 jedzenia nic oprócz sera, który budził w nim wstręt. 15 I wtedy usłyszał zgrzyt w zamku. Stanął za drzwiami i czekał, aż te się otwo16 rzą. Był tak spięty, że czuł, jak mu żyły pęcznieją na szyi i pulsują gwałtownie. 1
261
W magazynie zapaliło się światło. W jego blasku ujrzał głowę i ramiona żołnie2 rza. 3 Zamachnął się i żelazny pręt opadł z całej siły na żołnierski podgolony kark. 4 Pod sołdatem ugięły się nogi. Padł na twarz na podłogę, strzelając jeszcze na 5 oślep z pepeszy. Kule rozbryzgały jedną z brył sera. Popielski poczuł, jak jego 6 kawałki trafiają go w policzki. 7 Rzucił się do leżącego żołnierza i wyrwał mu pepeszę. Wiedział, jak ją obsłu8 giwać. Mierzył z karabinu do Czubarowa i stojącego za nim żołnierza. Ten 9 pierwszy trzymał już tetetkę w mięsistej dłoni, ten drugi – pepeszę. Obie lufy 10 skierowane były na Popielskiego. Stali naprzeciw siebie z odbezpieczoną bronią 11 jak rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. 12 I wtedy więzień zrozumiał, że wygrał. Bo oto w oczach Czubarowa dojrzał 13 niepewność. Rosjanin nie chciał go zabić. Nie dlatego, że się bał wywołać strze14 laninę w zamkniętym pomieszczeniu. Był jakiś inny powód. Czubarow nie 15 chciał go zabić, a on o niczym innym nie marzył tak bardzo jak właśnie o tej 16 chwili wahania sowieckiego majora. 1
262
Kiedy już naciskał spust, by pozabijać obu wrogów, by rozchlustać ich mózgi 2 po ścianach, rozległ się cichy syk elektrycznego zwarcia. Żarówka zaczęła 3 przygasać i na nowo się rozpalać. Popielski spojrzał na nią z lękiem. To ocaliło 4 Rosjanom życie. 1
5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Moja epilepsja, przeklęta padaczka światłoczuła, wzięła mnie w swoje panowanie. Migotanie światła wprowadzało mój organizm od dzieciństwa w potworny chaos. Szarpało nim i wyciskało z niego wydzieliny. Blask słońca przetykany cieniem poruszanych na wietrze gałęzi, błyski księżyca na falującej wodzie – to wszystko uwalniało w moim mózgu demona choroby. Wydawało mi się, że ona już minęła, że lekarstwa zapisywane mi przez Gordona stanowią skuteczną przeciw niej blokadę. I tak na ogół było – medykamenty zażywałem lub nie, w zależności od tego, czy o nich pamiętałem. Nosiłem je zawsze przy sobie – w domu, w 263
1 2
szkole, na ulicy. Ale od prawie dwóch miesięcy nie miałem nic. Upadłem obok żołnierza, któremu kilka chwil wcześniej złamałem kark.
3
SZEREGOWIEC DRGAŁ W AGONII, a Popielski – w ataku epilepsji. Czuba5 rowa to nawet rozśmieszyło. 6 Ale tylko na chwilę. Kiedy zamykał drzwi w słabym świetle błyskającej ża7 rówki, poczuł, że oto nadchodzi gniew. Z nabrzmiałą czerwoną twarzą wycią8 gnął z magazynu ciało zabitego żołnierza. Drugi szeregowiec uczynił to samo z 9 Popielskim. Kiedy obu ich wciągnięto tuż koło wysięgnika i otrzepano z ro10 bactwa, major stwierdził brak pulsu na szyi żołnierza. Popielski tymczasem 11 trwał w coraz silniejszych paroksyzmach, które rzucały nim niebezpiecznie koło 12 eliptycznej dziury w podłodze. 13 Czubarow ze słowami „ku chwale ojczyzny” zamknął oczy żołnierzowi zabi14 temu przez Popielskiego i rzucił się na Polaka. 15 – Do kosza z nim – wrzasnął, szarpiąc jego drgającym ciałem i wskazując wy16 sięgnik. – I na dół! No już, co się gapisz, job twoju mać! 4
264
Drugi żołnierz, ostrożnie poruszając korbą, opuścił do hali fabrycznej obcią2 żony wiklinowy kosz rozkołysany przez drgawki Popielskiego. 3 – A teraz mnie, tam w dół! – ryknął Czubarow. – Dawaj, durniu! 4 Po chwili major stanął obok wciąż trzęsącego się Popielskiego. Chwycił go za 5 kołnierz i pociągnął w stronę sypialni robotnic. Po drodze zawadził o wiadro. 6 Przewróciło się i koszula nieprzytomnego Polaka posłużyła za ścierkę do pod7 łogi. Jego wleczone po podłodze ciało zostawiało za sobą ciemną smugę wody, 8 w której pływały rybie głowy i kręgosłupy. 9 – Utopię cię w tym lochu, ty swołocz! – sapał ciężko Czubarow. – Będziesz 10 pływał ze szczurami w kanale, ty skurwysynu! 11 – Nie! – Na progu sypialni stał Wania i zagradzał drzwi, uniemożliwiając 12 wejście swojemu dowódcy. W ręce trzymał nóż do filetowania ryb. – Mówię nie! 13 – wrzasnął. – On jurodiwyj! Jego śmierć teraz to przekleństwo na nas! 14 Czubarow był tak zdumiony, że stanął jak wryty i patrzył na Wanię pustym 15 wzrokiem. Na rosyjskiej wsi ludzie chorzy psychicznie i epileptycy uchodzą 16 rzeczywiście za prorokowi świętych. Nie znaczyło to oczywiście, że cieszyli się 1
265
oni tam nietykalnością. Ten status uzyskiwali dopiero wtedy, gdy byli w boskim 2 natchnieniu, czyli we władaniu swej choroby. Było tak, kiedy wieszczyli przy3 szłość, kiedy wyrzucali z siebie niezrozumiałe słowa albo kiedy zagłębiali się w 4 boskim transie. Wtedy byli nietykalni, a ich śmierć ściągnęłaby na wioskę nie5 szczęście. I nagle w jednej chwili te chłopskie bajania, ten cały ciemny zabobon 6 spod Woroneża, przyleciały tutaj – do średniowiecznego zamku na wybrzeżu 7 Bałtyku. 8 Czubarow odrzucał zabobony. Wyjął z kabury tetetkę. Wtedy podeszły ko9 biety i zasłoniły Wanię swymi ciałami. 10 Major przez chwilę piorunował ich wzrokiem, po czym splunął na Popiel11 skiego i włożył pistolet do kabury. 12 – Do roboty, Wania – powiedział powoli. – Jedziesz teraz nad rzekę, zapo13 mniałeś? 14 Ruszył w stronę wyciągu. Po chwili zaskrzypiało stare żelazne koło od studni 15 i dowódca znalazł się na górze. Wania nie od razu wykonał jego polecenie. 16 Najpierw pochylił się nad Popielskim, który już zapadł w głęboki, spokojny, 1
266
popadaczkowy sen. 2 – I Herkules by nie poradził – szepnął sierżant i włożył mu na przegub 3 szwajcarski zegarek. 1
4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
*
*
*
Od momentu nieudanej ucieczki stałem się bohaterem podziemia. Mój strażnik zaczął mnie darzyć wielkim szacunkiem, a współtowarzyszki niedoli – dotąd całkiem odarte z człowieczej godności – traktować bardziej po ludzku. Wania nie był wobec nich już tak zasadniczy ani okrutny. Coraz częściej pozwalał im na niewykonanie normy i przestał nastawać na ich niewieści wstyd. Przywoził z wypraw na powierzchnię chleb, słoninę, jarzyny i inne wiktuały, które były odtąd urozmaiceniem naszej straszliwie monotonnej diety. Czynił to, narażając się na gniew Czubarowa, który wyraźnie mu nakazał – sam to słyszałem – karmić nas jak zwierzęta, bo 267
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
niczym więcej nie jesteśmy. Niesmaczne ryby, często jeszcze małe i niedojrzałe, przeciwko którym mój organizm już dotkliwie i zawstydzająco protestował, stały się odtąd smacznym wyjątkiem, nie zaś dręczącą regułą. Niemki zrobiły się schludne i zdawały mi się coraz ładniejsze. Jedna z nich wyznała mi kiedyś, że ich niechlujstwo i zaniedbanie stały się smutnym przyzwyczajeniem w czasach, gdy były przez Rosjan masowo gwałcone. Wtedy to bowiem osaczone w pomorskich wioskach, brudziły ciało węglem, naklejały sobie na twarz i na łono barwione na czerwono kawałki chleba imitującego pryszcze – a wszystko po to, by zohydzić siebie rozpalonym od żądzy Sowietom. Teraz w podziemiach ich zaniedbanie też miało odstraszać strażnika, a kiedy okazało się, że sierżant w końcu dojrzał w nich istoty ludzkie, a nie tylko żywe manekiny do zaspokajania swej żądzy, zaczęło być ono już niepotrzebne. W ciągu tygodnia, licząc od momentu mej nieudanej ucieczki i epileptycznego ataku, staliśmy się sobie w tym podziemiu bliscy. Poczucie 268
1 2 3 4 5 6 7 8 9
10
11
12
13
14
15
16
wspólnego losu i bestialskiego wykorzystania, przeciwko któremu ktoś się w końcu zbuntował, połączyło nas mocno. Zaczęliśmy wspólnie jadać kolacje, najpierw Wania z Hertą i Klarą, a potem ja z pozostałymi kobietami. Raz nawet – rzecz niesłychana! – Wania uświetnił posiłek butelką samogonu. Sielanka ta nie trwała długo, bo długo trwać nie mogła. Zburzyło ją coś, o czym niedawno marzyłem. Trzy puszki z prochem. Przyszły tydzień po wysłaniu listu. Nieprawdopodobna kombinacja zdarzeń zadziałała! Pewnego dnia odkryłem swój klucz do wolności, przysypany rybami. Kiedy go dostałem, myślałem, że serce mi pierś rozerwie. Z jednej strony ogarnęła je dzika nadzieja, z drugiej – przytłaczająca odpowiedzialność. Schowałem puszki głęboko w piasku szczurzej areny i rozpocząłem sondowanie umiejętności pływackich swoich współtowarzyszek (że Wania umie pływać, wiedziałem już wcześniej). Ku memu przerażeniu tylko dwie z siedmiu kobiet umiały pływać. Stałem się smutny, małomówny i nietowarzyski. Zacząłem unikać ludzi. Nie 269
1 2 3 4 5 6 7
opuszczała mnie myśl, że eksplozja, która miała wyrwać kawał muru pomiędzy górnym piętrem lochu a masą wód rzeki, równała się wyrokowi śmierci dla pięciu niewinnych kobiet! Tymczasem nie wiedziałem, że w umyśle Czubarowa już zapadł inny wyrok śmierci. Miała ona nastąpić niechybnie, choć powoli. W mękach i bez możliwości jakiejkolwiek obrony ze strony skazańca. Kto nim był? Oczywiście ja.
8
CZUBAROW BYŁ BEZNADZIEJNIE ROZPITYM prostakiem, ale wódka nie 10 zdołała w nim zniszczyć ani chłopskiej podejrzliwości, ani cwaniackiej przebie11 głości. Dodatkowo wzmacniała ona uczucia i emocje negatywne – z najbłah12 szego powodu złość zamieniała w furię, a nieufność – w nienawiść. 13 Taka właśnie metamorfoza zaszła w Czubarowie w stosunku do Wani, choć 14 powód nie był lichy. Wania, ośmieliwszy się przeciwstawić swojemu dowódcy, 15 gdy ten chciał wrzucić Popielskiego do szczurzego kanału, zerwał okrutną więź 16 często łączącą mężczyzn na wojnie – ślepe posłuszeństwo. Tym samym wydał 9
270
na siebie wyrok śmierci i – co więcej – zdawał sobie z tego sprawę. Natychmiast 2 po starciu z Czubarowem Iwan Sokołow, bo tak nazywał się sierżant Wania, 3 otworzył swoją raportówkę i napisał długi i szczery list do żony Marfy Pie4 trowny. Wyznał jej oględnie swoje wojenne grzechy i winy, po czym pożegnał 5 się czule i z nią, i z pięciorgiem ich dzieci. Oznajmił, że wybacza jej niewierność 6 w czasie jego nieobecności i że będzie się modlił i za nią, i za ich potomstwo. 7 Następnego dnia nie wrócił znad Martwej Rzeki. Furę i konie prawie za bez8 cen sprzedał okolicznym chłopom i uciekł do lasu. Przyłączył się do oddziału 9 Narodowych Sił Zbrojnych i walczył przez kilka miesięcy przeciwko żołnierzom 10 z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, których pod koniec 1948 roku rzu11 cono w ogromnej liczbie na Pomorze, by „wytłuc resztki bandytów”, jak nazy12 wała propaganda PRL-u tych ostatnich wojowników wolności. W styczniu 1949 13 roku oddział, w którym walczył Sokołow, został otoczony przez doborowy pułk 14 NKDW. Sierżant popełnił wtedy samobójstwo. Przed śmiercią opowiadał 15 swoim polskim towarzyszom broni mit o Heraklesie i o wyprawie siedmiu 16 przeciwTebom. 1
271
Po ucieczce Wani w podziemiach darłowskiego zamku wszystko się zmieniło. 2 Już następnego dnia Czubarow przybył na inspekcję w towarzystwie nowego 3 zarządcy niewolników. Był to potężny chłop ze szramą na gębie. Nazywał się 4 Marian Kieleń. Czubarow pokazał mu wszystkie zakamarki podziemi i wpro5 wadził w arkana produkcji konserw. Oznajmił, że wróci za kilka dni, by go 6 przeegzaminować. 7 Zbierał się już do wyjścia, ale pod wpływem nagłego impulsu odwrócił się i 8 zrobił przegląd niewolnic. Na Popielskiego, stojącego w kącie, nawet nie spoj9 rzał. Chodził bez słowa po hali fabrycznej, a jego purpurowa twarz drgała, jakby 10 przelatywały przez nią fale prądu. 11 Wszyscy patrzyli na majora z niepokojem. Był trzeźwy i przez to przerażający. 12 Wódka wygładzała mu rysy – jego ruchliwa twarz zastygała pod wpływem al13 koholu w maskę. W zależności od tego, jaki miał nastrój, była to maska furiata 14 lub błazna. Teraz w jego żyłach nie płynęła ani kropla alkoholu, co znaczyło, że 15 targa nim potężny, bezlitosny kac. Ten stan męki odbijał się na jego obliczu, 16 które drżało spazmatycznie pokryte drobinami potu. Podchodził po kolei do 1
272
każdego stanowiska, ujmował twarz pracującej tam kobiety w wielkie sękate 2 palce, odwracał ją ku sobie, patrzył przez chwilę i mruczał: 3 – No, proszę, jak wyładniała, jedna z drugą bladź germańska! 4 Podszedł wolnym krokiem do Klary i stanął przed nią z krzywym uśmiechem. 5 Skóra jego twarzy poruszała się i napinała. Wyglądało to tak, jakby przebiegały 6 pod nią jakieś niewielkie ruchliwe stworzenia. Wyjął bagnet z kabury i zaczął 7 wykonywać nim szybkie cięcia w powietrzu. 8 – To ty, pięknotko, miałaś wtedy nóż w ręku, a? Ty tym nożem chciałaś 9 zdrajcę polaczka bronić, a? Bronić przede mną? 10 Klara rozumiała. Pochyliła głowę. Na jej policzki wypłynęły łzy. Czubarow 11 pogłaskał jej twarz zrogowaciałym kciukiem. 12 – No nie płacz, nie płacz! Możesz teraz mnie przeprosić... Teraz przy wszyst13 kich... 14 Chwycił ją obiema rękami za ramiona i zmusił, by przed nim uklękła. Rozpiął 15 rozporek. 16 – No dobrze, przeproś mnie i będzie wszystko dobrze... 1
273
Kobiety odwróciły wzrok. Skuliły się w kącie. 2 – Patrzeć, kurwy! – wrzasnął Czubarow. – Patrzeć! Każda to będzie robić! 3 Każda! 4 Klara sięgnęła mu dłońmi do rozporka. 5 I to był ostatni jej ruch w życiu. 6 Spomiędzy jasnych włosów kobiety trysnęła fontanna krwi, która osiadła na 7 otwartej puszce z rybami. Klara osunęła się cicho na ziemię. Jej policzek zakla8 skał o rynsztok. 9 Czubarow stał z rozpiętym rozporkiem na szeroko rozstawionych nogach. 10 Patrzył z udawanym zdumieniem a to na dymiący pistolet, a to na zastrzeloną 11 kobietę. W drugiej ręce trzymał otwartą puszkę wypełnioną oliwą, krwią Klary 12 oraz drobinami jej mózgu. Drgające usta Rosjanina rozsunęły się w płaskim 13 uśmiechu. 14 – Teraz ty, Herto – odwrócił się do grupy kobiet. – Teraz ciebie powinienem 15 zabić. Ty też miałaś nóż na mnie, a? Chodź tu, klękaj przede mną i szykuj się na 16 spotkanie z kostuchą! 1
274
Herta zdjęła z głowy chustkę i oddała ją którejś z koleżanek. Uklękła przed 2 Czubarowem i zamknęła oczy. Major uniósł wysoko puszkę i wylał jej zawar3 tość na głowę kobiety. 4 – Namaszczam cię na królową lochu – powiedział uroczyście i roześmiał się 5 głupkowato. – Jeśli coś tu złego się stanie, tak jak ostatnio, to ty za to odpo6 wiesz... Królowa odpowiada głową za swoich poddanych, a? 7 Czubarow odskoczył jak oparzony od Niemki i wrzasnął: 8 – Codziennie raport, codziennie! – Wskazał palcem na nowego namiestnika. – 9 Marian ma wszystko wiedzieć! Marian ma wasze myśli znać, rozumiesz? 10 Herta płakała cicho i kiwała głową, a po jej szyi ściekała oliwa zmieszana z 11 krwią Klary. 12 Wtedy Czubarow dał znak trzem swoim żołnierzom, którzy oprócz Kielenia 13 byli w hali fabrycznej. Ci wiedzieli, co mają robić. Podeszli do Popielskiego i 14 otoczyli go ciasnym kręgiem. Detektyw próbował się bronić, ale szybko został 15 unieruchomiony. Na jego przegubach zacisnęły się kajdanki. 16 Czubarow podszedł do niego, pochylił się i zaczął cicho mówić: 1
275
– Za tydzień zginiesz, Łysy. W piekielnych męczarniach. Ale jeszcze żyjesz... 2 No to posłuchaj pewnej historii z mojego ukochanego Kraju Krasnojarskiego! 3 Moi krewni urządzali kiedyś w mieście Bogotoł wspaniałe przyjęcie. Zabili 4 świnię, zgromadzili wódki co niemiara, ktoś zaśpiewał, ktoś na gitarze zagrał... 5 Mojej ciotce się do ustępu zachciało. Wyszła, nieboraczka, po nocy do wychod6 ka. A tam jakiś łobuz deskę podpiłował... Żeby ktoś wpadł do latryny. I moja 7 ciotka wpadła... Wpadając do gówien, nogę złamała. Oj, okrutne to było złama8 nie... Kość skórę przebiła i sterczała... Krwi pełno, zmieszanej z gównem. A moja 9 ciotka pół godziny tam leżała. Mdlała i leżała. Wyciągnęli ją w końcu z tej la10 tryny. Zakażenie się wdało, no i umarła, nieboraczka, umarła. Ciebie też to 11 spotka, gołąbku, też... Gangrena... No chodź, przywitaj się z Madame Gangreną. 12 Skinął na żołnierzy. Ci rzucili Popielskiego na posadzkę, twarzą do ziemi. 13 Każdy z szeregowców usiadł na jednej kończynie starego policjanta. Czubarow 14 spojrzał na Kielenia. 15 – No, Marian, pomścij swoją szramę! 16 Kieleń wbił ostrze noża ponad pośladkiem. Niezbyt głęboko, ale wystarczyło, 1
276
by Popielski krzyknął. Jednym pewnym ruchem przedłużył cięcie w poprzek 2 jego ciała. Skóra rozstąpiła się pod grubym ostrzem. Popielski wył. Krew wybi3 jała z szerokiej rany i rozlewała się po plecach i pośladkach. 4 Czubarow spojrzał na swoich ludzi. 5 – No, wykąpać go, bo brudny! 6 Żołnierze zaciągnęli Popielskiego do sypialni robotnic, a potem wtargali do 7 Szczurzej Rzeki. Tam broczącego krwią mężczyznę zanurzyli w cuchnących 8 nieczystościach. Wyciągali go i zanurzali wielokrotnie. 9 Kiedy Popielski ocknął się kilka godzin później na szczurzej arenie, pomacał 10 wokół siebie. Jedną dłonią natrafił na drabinę, drugą zanurzył w piasek i do11 tknął blachy puszek. 12 Już nie miał dylematu moralnego przed ich użyciem. Zrobił to. 13 W uszach dźwięczały mu słowa indyjskiego boga Kryszny, cytowane przez 14 twórcę bomby atomowej Oppenheimera: „Tak oto stałem się śmiercią, niszczy15 cielem światów”. 1
277
*
1
*
*
PIOTRUŚ CZĘSTO CHODZIŁ Z KOLEGAMI NA GRÓB bocianów w Ogrodzie 3 Młyńskim i tam urządzali sobie zabawy nader osobliwe. Gdyby porucznik Ar4 tur Krzyżagórski wiedział, jakim rozrywkom oddaje się jego syn, wpadłby w 5 dziką wściekłość. Piotruś i jego trzej starsi koledzy imitowali bowiem na grobie 6 ptaków rytuały kościelne i religijne. Jeden z chłopców udawał, że odprawia 7 mszę, drugi, odgrywający rolę ministranta, dzwonił dzwonkiem, który zerwał z 8 szyi jakieś pasącej się nieopodal krowy, a trzeci wyśpiewywał coś w dziwnym 9 języku, który miał być podobny do łaciny. Nie tylko jednak w mszę świętą się 10 bawili. Odprawiali bowiem jakąś sobie tylko znaną pompa funebris14 – chodzili z 11 dwoma związanymi kijami wokół grobu bocianowi skrapiali go obficie wodą z 12 wiadra. 13 Kilka razy te obrzędy obserwowała nastoletnia dziewczyna. Uśmiechała się 14 do uczestników „pogrzebu”, zagadywała, a raz nawet dropsami poczęstowała. 2
14
- kondukt pogrzebowy 278
W to sobotnie wrześniowe popołudnie była koło nich również, ale nieco odda2 lona i niewidoczna za drzewami. Najwyraźniej na coś czekała, bo reagowała 3 dość nerwowo, gdy zegar na kościele wybijał kolejne kwadranse. 4 W pewnym momencie Piotruś oddalił się od kolegów. Do jego obowiązków – 5 jako najmłodszego z całej grupy – należało uzupełnianie „święconej wody” w 6 wiaderku. Czynił to, chodząc do pobliskiego kraniku, który był ukryty za dzi7 kim, od lat nie przycinanym żywopłotem. 8 – Chciałbyś lody? – usłyszał Piotruś melodyjny głos. Spojrzał na dziewczynę, 9 która wyszła zza drzew. – Chodź – podała mu rękę – to ci kupię. 10 Chłopiec nie miał najmniejszych wątpliwości i podał jej ufnie małą dłoń. 11 Wprawdzie matka tyle razy mu mówiła, by nie rozmawiał z obcymi doro12 słymi i nie dawał się im namówić na żadne łakocie, ale przecież ta dziewczyna 13 nie była ani obca, ani dorosła. Matczyny zakaz nie dotyczył takich jak ona. 14 Podreptał zatem koło niej, niosąc dziurawe wiaderko. Na brzegu małej łąki 15 stał wózek z lodami. Piotruś nie umiał jeszcze dobrze czytać. Rozpoznał jedynie 16 literę R wymalowaną na wózku. Dziwiło go tylko, że wózek stoi tak zupełnie 1
279
sam i nie ma koło niego dobrze mu znanego pana wbiałym fartuchu. 2 Kiedy się już doń zbliżyli, delikatna dłoń puściła rękę chłopczyka, a jakaś inna 3 – twarda i sękata – zacisnęła się na jego twarzy. Piotruś poczuł, że traci kontakt z 4 ziemią, a ktoś zrywa mu czapkę z głowy, szybko owija mu bandażem usta, a 5 ręce krępuje jakimś sznurem. 6 Po chwili znalazł się wewnątrz wózka ze skrępowanymi kończynami. Zanim 7 zamknęło się nad nim wieko, ujrzał przez szparę znajomego pana, który nie 8 miał tym razem na sobie białego fartucha. I nie uśmiechał się przymilnie. 1
9
10
11
12
13
14
*
*
*
Choć zainfekowany i obolały, mogłem stać i walczyć. Czekał mnie jeszcze jeden – ostatni – pojedynek. W sobotę zostałem przez Kielenia wrzucony na szczurzą arenę. Kiedy już się tam znalazłem, mój nowy strażnik wciągnął drabinę. Spojrzałem w górę. W silnym świetle, które miało dokładnie pokazać moją śmierć, widziałem wiele kobiet i wielu 280
1 2 3
mężczyzn. Wyciągali szyje, by lepiej mnie widzieć. Nie pili wódki, nie jedli, nie krzyczeli. Milczeli. Już zebrano zakłady. Nie pozostawało nic, jak tylko patrzeć. Widowisko czas zacząć!
4
NAJPIERW WYLANO NA POPIELSKIEGO kilka wiader cuchnącej wody z ry6 bimi odpadkami. Potem detektyw usłyszał zgrzyt blachy. Nad brzegiem otworu 7 pojawiła się beczka po paliwie. Dwaj sowieccy żołnierze wtoczyli ją na kratę i 8 ustawili deklem w dół. Po kilku minutach wokół niej znalazło się sześć takich 9 pojemników. Wszystkie leżały. Na znak Krzyżagórskiego dwaj żołnierze nie bez 10 trudu unieśli jeden z nich, trzymając go za spód. Nie postawili go całkiem do 11 góry nogami, lecz utrzymywali w chwiejnej równowadze. Beczka opierała się 12 jedynie na części swej krawędzi. Trzeci sołdat zbliżył się do niej, ostrożnie stą13 pając po kracie, ukląkł i jednym szybkim ruchem wybił dekiel. 14 Z góry sypnęły się na Popielskiego żywe i nieliczne martwe szczury. Wciekłe, 15 wijące się w furii zwierzęta, głodzone przez wiele dni i ściśnięte wcześniej w 16 blaszanej baryłce, spadły na piasek areny i na człowieka, który w samych tylko 5
281
butach i spodniach miał stawić im czoła. W ciągu kilku minut dekiel każdego z 2 pojemników został odbity i na głowę Popielskiego wylał się potop kąsających 3 zwierząt. Nie były one w żaden sposób oznaczone. 4 – No i co, Kostia? – szepnął wesoło Krzyżagórski. – Dobry pojedynek, co? Nie 5 martw się, Łysy tego już nie przeżyje. 6 – Wot, dobry taki hazard, bracie – odparł Czubarow łamaną polszczyzną. – 7 Skol'ko on przeżyje... Pięć, dziesięć, piętnaście czy pół godziny... Różnie obsta8 wiali... A nawet jak przeżyje od tych krys15, bracie, to później zdechnie... Jak już 9 zadbał, to zadbał. Ten pojedynek w dole niepewny... Łysy jurodiwyj, ty wiesz, 10 Artur? Z takim jak on to nie wiadomo... On jurodiwyj, on te krysy to i połknąć 11 może wszystkie. Ale i tak potem zdechnie... Już ja zadbał... 12 Na detektywa spadły setki szczurów. Niektóre z nich były martwe, zagry13 zione przez współbraci, ale ogromna większość żywa, ruchliwa i zdesperowana 14 w swej rozpaczliwej i ślepej agresji. Wiele z nich upadło mu na głowę i ramiona. 15 Zanim się zdążył z nich otrząsnąć, ostre cienkie zęby przebiły mu skórę – na 1
15
- szczur (ros.) 282
karku, na głowie i na łokciu. Brodząc prawie wśród szczurów, cofnął się pod 2 ścianę areny i oparł się o nią. Na szczęście miał buty i ruchliwe szczęki zwierząt 3 nie zdążyły mu się dobrać do palców u stóp. Czuł jednak, że skóra obuwia już 4 długo nie wytrzyma. Zaczął deptać i skakać po ciałach zwierząt. Piach był już 5 ubity i ciała gryzoni pękały pod jego ciężarem. Ale ogromna większość z nich 6 wciąż żyła. Niektóre opierały się na tylnych łapach i – głodzone całymi dniami – 7 wciągały woń rybiej brei, którą była polana ich ofiara. Jeszcze inne uderzały się 8 łapkami po wąsach. I nagle i jedne, i drugie skoczyły mu do kolan i ud. Strząsał 9 je rękami, ale nie zawsze się udawało. Jakiś potężny samiec wpiął mu się w 10 przedramię i wisiał, trzymając się jego skóry masywną szczęką. Zwierzęta 11 wchodziły mu po łydkach na uda. 12 Ruszał nogami jak w jakimś dzikim tańcu. Walił pięściami w ruszające się 13 korpusy. W czasie tych podskoków poczuł potworny ból pod kolanem. To jedno 14 ze zwierząt wślizgnęło się w nogawkę spodni, wspięło się po nodze i ukąsiło go 15 w dół podkolanowy. Szybkim ruchem rozerwał materiał aż do pachwiny i 16 wyrwał sobie z ciała wijącego się szczura o zakrwawionym pysku. Czyniąc to, 1
283
oderwał się na chwilę od ściany. I wtedy zrobiło mu się ciemno przed oczami. 2 Jakieś zwierzę wryło mu się zębami w ranę wyciętą mu na lędźwiach bagnetem 3 Kielenia. 4 Ból zamroczył Popielskiego. Stary policjant kończył swą ostatnią walkę ze 5 złem. Powoli opadł na piasek. Jeszcze rozgarniał atakujące zwierzęta, jeszcze się 6 bronił. 7 I nagle – jak w zwolnionym tempie – upadł na twarz. Jego ciało zostało po8 kryte przez szczury. 1
*
9
*
*
Nie była to wizja. Drabina naprawdę spłynęła z góry niczym deus ex machina16. Ostatnie, co zapamiętałem, to silne, spracowane ręce rosyjskich żołnierzy, którzy wciągali mnie na górę. Wtedy pokochałem Rosję.
10
11
12
13
14
PUŁKOWNIK GRIGORIJ KAŁUCZKIN stał wśród publiczności i ryczał. – Ty 16
- bóg z maszyny 284
zbrodniarzu. – Szarpał połami munduru pijanego Czubarowa. – Ciebie tam 2 wrzucić, do tych szczurów! Ciebie, morderco! – Zakołował ciałem majora i rzucił 3 go wprost na swoich żołnierzy. – W kajdany go, w kajdany! – polecił. 4 Ludzie Czubarowa uznali natychmiast zwierzchnictwo najstarszego rangą 5 oficera i pod wodzą Mariana Kielenia stali karnie pod ścianą. Pod drugą miotali 6 się oficerowie, którzy szarpali Krzyżagórskiego i domagali się od niego zwrotu 7 pieniędzy wydanych na zakłady. 8 – Na nosze go – wrzasnął Kałuczkin, wskazując palcem na Popielskiego. – 9 Zabierać tą windą kobiety z fabryki! – Machnął ręką w stronę dziury w podło10 dze, prowadzącej do hali produkcyjnej. – Won stąd, do swoich jednostek, job 11 waszu mać! – wydarł się na oficerów, niedoszłych przegranych i zwycięzców w 12 śmiertelnym zakładzie. 13 Wszyscy wykonali jego rozkazy. Na górnym piętrze lochu został tylko on sam 14 i Artur Krzyżagórski. Kałuczkin podszedł do niego i wyrwał mu z ręki plik 15 banknotów. 16 – Czekał pan cierpliwie na zgubę Czubarowa, co, pułkowniku? – mruknął 1
285
Krzyżagórski. 2 – Na zgubę jego i twoją – odparł Kałuczkin. – Zbyt mało miejsca w tym mie3 ście dla nas trzech. 4 Podszedł do krawędzi areny, na której szczury prowadziły już śmiertelną 5 rozgrywkę między sobą. Chwycił się pod boki i wrzasnął, a podziemne echo 6 zwielokrotniło jego ryk triumfu. 7 – Darłowo to moje terytorium! Moje! I nic tu się nie będzie działo bez mojego 8 rozkazu! 1
286
1
Darłowo, lipiec – wrzesień 1948
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, czerwiec 1948
Darłowo, październik 1948
2
287
Studiuj ten tom dokładnie, mój Synu, i niech Ci przyświeca zasada audiatur et altera pars17. Tylko wtedy zrozumiesz, jaką zbrodnię popełnił Twój ojciec. Nie mogę Ci dać innej wskazówki. Żegnaj!
1 2 3 4
WACŁAW REMUS PRZECZYTAŁ to ostatnie zdanie i zamknął zeszyt. Poło6 żył się na plecach na zboczu wydmy. Za jego głową wiatr sypał piaskiem po 7 wyschniętych trawach, przed nim – lekko pieniło się morze. Nad szeroką białą 8 plażą wisiało błękitne niebo z postrzępionymi chmurami. Rozejrzał się dokoła. 9 W oddali, gdzieś na wysokości nieczynnego już baru plażowego, dojrzał sie10 dzącego człowieka i psa, który z wesołym szczekaniem biegał wokół swojego 11 pana. Oprócz tych dwóch istot na plaży nie było nikogo. 12 – Nie mogę zrozumieć – szepnął do siebie – skąd się nagle w lochu wziął Ka13 łuczkin. Jak deus ex machina. A poza tym, jaką to zbrodnię popełnił mój ojciec, 14 skoro nie wysadził muru w lochu!? 15 Szybkimi ruchami zrzucił z siebie spodnie, koszulkę i majtki. Wpadł biegiem 5
17
- (znana też jako Audi alteram partem) należy wysłuchać drugiej strony
do morza, rozbryzgując wodę. Była dość ciepła i słonawa. 2 Zanurkował, a potem szybkimi i krótkimi ciosami kraula zaczął młócić roz3 bujaną powierzchnię. Płynął długo i niezmordowanie. Jego głowa unosiła się 4 nad wodę lub znów się zanurzała, a wokół ciała syczały bąbelki powietrza. Nie 5 napawał się jednak wrześniowym ciepłym morzem. Pływanie – podobnie jak 6 bieganie – służyło mu teraz w konkretnym celu: pozwalało zebrać myśli, a tego 7 po lekturze ojcowskich wspomnień najbardziej potrzebował. 8 – Czego ode mnie chce!? – wypowiedział głośno to pytanie, kiedy na chwilę 9 zatrzymał się wśród fal i jednym szybkim ruchem przekręcił na plecy. – I co 10 znaczy tutaj ta cholerna zasada audiatur et altera pars, „i druga strona winna być 11 wysłuchana”? 12 Zapytał mnie zza grobu, ustami ojca Ambrożego – odpowiedział w myślach – 13 czy dla własnego ocalenia człowiek ma moralne prawo zabić wielu innych. 14 Mówię na to: Nie, i wciąż obstaję przy swojej odpowiedzi. Nie jest to moralne. 15 Jestem wierny tej zasadzie, mimo że ta moja bezkompromisowa odpowiedź 1
289
pozbawiła mnie łacińskiego oryginału De crudelitate18. Ambroży odparł, że mój 2 ojciec oczekiwał na to pytanie odpowiedzi: Tak. A właściwie to po jaką cholerę 3 mi ten oryginał? 4 Leżał i leżał, utrzymując się na powierzchni dzięki nieznacznym ruchom stóp 5 i dłoni. Mijały minuty. Prąd owijający się wokół jego ciała stawał się coraz zim6 niejszy. Wacław odwrócił się na brzuch i zaczął wypatrywać brzegu. Ujrzał go 7 daleko, jakieś dwieście metrów od siebie. Wolno popłynął z powrotem. Za sobą 8 odczuwał ruch żywiołu, który go popychał w stronę połyskującego w słońcu i 9 wąskiego – z tej odległości – pasma piasku. 10 Wyszedł z wody i napotkał ciężkie spojrzenia dwóch umundurowanych 11 funkcjonariuszy straży granicznej. Schodzili właśnie z wydmy. Swymi zdecy12 dowanymi ruchami chcieli najwyraźniej uzasadnić absurd, jakim jest straż gra13 niczna w czasach bez granic. Przystanęli i przez chwilę mierzyli Remusa groź14 nym wzrokiem. Profesor zdał sobie sprawę, że jest nagi i bezbronny – tak jak 15 niegdyś jego ojciec w lochu wypełnionym głodnymi szczurami. Jeden ze straż1
18
- okrucieństwo 290
ników coś do niego powiedział ostrym tonem. 2 – Prawda o moim ojcu – rzekł filozof w zamyśleniu, patrząc na swojego roz3 mówcę – jest wysoką wartością. Czy mogę skłamać i w imię tej wartości po4 wiedzieć: Tak? 5 – Ubrać się, to nie jest plaża dla nudystów! Nie rozumie pan po polsku? Może 6 to przetłumaczyć? Po naszemu to zrozumie! 7 Remus kiwnął im głową, wymamrotał swoje ubolewanie nad brakiem kąpie8 lówek i ruszył w stronę leżącego na piasku odzienia. Strażnicy jeszcze mruknęli 9 coś pogardliwie i poszli dalej wykonywać swe odpowiedzialne i skompliko10 wane obowiązki. 11 Remus patrzył na błyszczące fale morza i myślał nad ostatnimi słowami 12 wspomnień i strażników. 13 I druga strona winna być wysłuchana. 14 Nie rozumie pan po polsku? 15 Przetłumaczyć? 16 Tłumaczenie. 1
291
I nagle wszystko stało się jasne. Respektowanie zasady „i druga strona winna 2 być wysłuchana”, postulowane przez Popielskiego w ostatnich słowach tomu, 3 stało się nagle oczywiste. Ta prawnicza maksyma audiatur et altera pars nie była 4 przez ojca używana w ogólnie przyjętym znaczeniu. W jego ustach nabierała 5 zawsze znaczenia ściśle filologicznego. Nie czytaj tylko przekładu, dopuść do 6 głosu oryginał! – tak mawiał zawsze Popielski, gdy rozmawiał z synem na te7 maty literackie. Pozwól przemawiać tekstowi w jego własnym języku. Audiatur 8 et altera pars. 9 Po uwzględnieniu tej poprawki ostatnie słowa ojca do syna brzmiały: 10 Studiuj ten tom dokładnie, mój synu, i niech ci przyświeca zasada, której 11 zawsze byłem wierny – dopuść do głosu oryginał. Tylko wtedy zrozumiesz, jaką 12 zbrodnię popełnił twój ojciec. Nie mogę ci dać innej wskazówki. Żegnaj. 13 Nie mogę porównać przekładu z oryginałem – myślał Remus gorączkowo – 14 bo nie mam oryginału. Mam tylko ojcowski przekład. A oryginał mogę mieć 15 tylko wtedy, gdy odpowiem: Tak, na to przeklęte pytanie zza grobu. Nie mogę 16 jednak odpowiedzieć: Tak, ponieważ jest to sprzeczne z moimi przekonaniami! 1
292
Filozof wyjął z torby telefon i uruchomił w nim aplikację „lusterko”. Spojrzał 2 sobie w oczy. Powiedział głośno: 3 – Tak, dla ocalenia własnego życia człowiek może zabić wielu innych. Tak, 4 zgadzam się z tym. 5 Powtórzył to wiele razy. I zawsze słyszał w swoim głosie fałsz. 6 I wtedy zrozumiał, że powie: Tak, ale tylko w ostateczności. A ta jeszcze nie 7 nadeszła. Jeszcze wciąż ma pole manewru. 1
8
*
*
*
WACŁAW REMUS pod niebiosa wychwalał czasy, w których przyszło mu żyć. 10 Uparcie i nieustępliwie polemizował z tymi, którzy widzieli w nich tylko ze11 psucie i upadek moralny. Zwłaszcza załamywanie rąk nad poziomem umy12 słowym dzisiejszej młodzieży oraz nad dehumanizacją świata przez nowe 13 technologie uważał za ględzenie tetryków, którzy idealizują własną głupią 14 młodość. Sam był zagorzałym miłośnikiem technicznych nowinek i właśnie te9
293
raz, otworzywszy swojego iPada, śpiewał w myślach litanię za spokój duszy 2 Steve'a Jobsa. Dzięki wielkości umysłu i obrotności zmarłego niedawno Ame3 rykanina on, Remus, miał teraz przy sobie wszystko, co było mu potrzebne w 4 dalszym śledztwie. 5 Po dzisiejszej morskiej kąpieli podjął kluczową decyzję. Odpowie „tak”, do6 piero po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości. Jedną z nich była realiza7 cja zasady „i druga strona winna być wysłuchana”, co w ojcowskich ustach 8 znaczyło „czytaj oryginał”. Wprawdzie nie miał oryginału traktatu, ale znaj9 dowały się w nim dwa fragmenty, które nie wyszły spod pióra Baldianusa. Były 10 to passusy biblijne – jeden o Samsonie z Księgi Sędziów i jeden o Meszy z Dru11 giej Księgi Królewskiej. Oba zostały przez Popielskiego przełożone na nowo. 12 Ojciec nie zacytował ich ani w znanym przekładzie księdza Wujka, ani w żad13 nym innym, tylko we własnym. To mogło coś znaczyć. Zanim odpowie: Tak, 14 musi najpierw w tekstach biblijnych poszukać prawdy. 15 Siedział teraz w swym pokoju, na drugim piętrze darłowskiego hotelu Apollo, 16 przy biurku dosuniętym do okna i przeglądał internetowe wydania łacińskiego 1
294
Starego Testamentu. Nad górną krawędzią tabletu widział szare wzburzone 2 morze. Zmieniała się pogoda i żywioł oznajmiał to światu. Ale filozof o to nie 3 dbał. 4 Bez większego trudu czytał prostą łacinę biblijną. Każde zdanie porównywał z 5 tekstem ojcowskiego przekładu. Uważnie zwracał uwagę na to, czy w tłuma6 czeniu nie brakuje jakiegoś wyrazu, który byłby wskazówką. Po dwóch godzi7 nach intensywnej pracy odsunął się od biurka i spojrzał ponad ekranem tabletu 8 na huczące wody Bałtyku i na ludzi spacerujących niewielką promenadą z eg9 zotycznego drewna, wybudowaną tuż nad potężnymi bryłami betonu, o które 10 rozbijały się fale. Z dołu dochodził śmiech gości siedzących pod parasolami 11 hotelowej restauracji. Remus uśmiechnął się smutno do siebie. Chciał tym 12 wszystkim ludziom powiedzieć: milczy Samson, milczy Mesza. Tekst biblijny z 13 internetowego wydania Biblii i przekład ojcowski zgadzały się idealnie. 14 Wstał od biurka i wyszedł na balkon. Oparł dłonie o balustradę i zapatrzył się 15 w morze. Jeszcze raz zebrał myśli. Co w darłowskich wspomnieniach ojca jest 16 niejasne? Oczywiście nie wiadomo, o jaką to zbrodnię sam siebie obwiniał i skąd 1
295
się wziął Kałuczkin w chwili, kiedy szczury omal nie zagryzły gladiatora. A co 2 jeszcze budzi wątpliwości? 3 Ściskał poręcz tak mocno, jakby chciał wydobyć z niej sok. Nieokreślone myśli 4 przelatywały mu przez głowę. Pozwolił im swobodne płynąć. Wiedział, że 5 któraś z nich zaraz nabierze kształtu. 6 Tak też się stało. Remus poczuł ból w kłykciach, puścił balustradę, wrócił do 7 pokoju i rzucił się na łóżko. Tak, to było to! Dlaczego ojciec nie wysadził muru, 8 skoro miał proch dostarczony mu przez Wiesława, tylko czekał na ostateczne i 9 zabójcze dla niego rozwiązanie na arenie? Może proch był zwietrzały? 10 Rzucił się raz jeszcze na wspomnienia Popielskiego. Przeczytał uważnie frazę, 11 w której chciał znaleźć odpowiedź. Była to scena zaraz po tej, jak Marian Kieleń 12 wyciął więźniowi kawał skóry na lędźwiach. 1
13
14
15
16
Kiedy się ocknąłem kilka godzin później na piasku szczurzej areny, pomacałem wokół siebie. Jedną dłonią natrafiłem na drabinę, drugą zanurzyłem w piasek i dotknąłem blachy puszek. Już nie miałem dy296
1 2 3 4
lematu moralnego przed ich użyciem. Zrobiłem to. W uszach dźwięczały mi słowa indyjskiego boga Kryszny, cytowane przez twórcę bomby atomowej Oppenheimera: „Tak oto stałem się śmiercią, niszczycielem światów”.
5
Remus znał dobrze swojego ojca, mimo że zetknęli się ze sobą bardzo późno – 7 dopiero przed maturą Wacława. Przez te kilka lat, kiedy go odwiedzał w jego 8 mieszkaniu na Grunwaldzkiej, chciał nadrobić wszystkie lata wcześniejsze, w 9 czasie których matka uniemożliwiała mu kontakt z ojcem – prośbą, groźbą i 10 kłamstwem. W ciągu tych ostatnich lat poznał dobrze tego starszego łysego 11 pana mówiącego pięknym archaicznym językiem, miłośnika filozofii starożytnej 12 i języków klasycznych. Wacław wiedział dobrze, że ojciec nie znosi patosu ani 13 wszelkiej przesady. Nie zacytowałby zatem słów Kryszny w odniesieniu do 14 zwykłej eksplozji. „Niszczyciel światów” to nie jest ktoś, kto wywalił dziurę w 15 lochu i utopił kilka niewinnych kobiet. To określenie jest zbyt podniosłe, prze16 sadne i nieeleganckie w odniesieniu do tej banalnej wojennej sytuacji. A Po6
297
pielski niczego tak nie cenił jak elegancji. Remus doszedł do wniosku, że ojciec 2 słowami: „Zrobiłem to”, opisał coś całkiem innego niż eksplozję w zamku. O ile 3 w ogóle była tam jakaś eksplozja. Zapisał sobie w notesie: „Porozmawiać z dy4 rektorem zamku na temat lochów i eksplozji. Umówić się na zwiedzanie piw5 nic”. 6 – Dopiero pojutrze – mruknął do siebie. – Dzisiaj jest sobota. 7 Znów wrócił myślami do słów: „Zrobiłem to”. Jeśli Popielski wykorzystał do 8 czegoś dostarczone mu przez Bryłę puszki, to na pewno nie była to eksplozja, bo 9 – niezależnie od tego, co powie mu w poniedziałek dyrektor zamku – o eksplozji 10 nie ma słowa we wspomnieniach. Poza tym ostatnia walka ze szczurami rze11 czywiście się odbyła, a wybuch by ją przecież uniemożliwił. Jeśli to, co zrobił, 12 zostało dokonane za pomocą puszek, to musi koniecznie wydobyć o nich jakieś 13 dodatkowe informacje – jaki proch zawierały, jak wyglądały, jak działały. Bo 14 jeśli nie eksplodowały, to co z nimi ojciec zrobił? Tego wszystkiego mógł się 15 Remus dowiedzieć wyłącznie od owego ucznia, Wieśka o przezwisku Bryła. 16 Przeczytał jeszcze raz ojcowski list do niego. Jego końcówka brzmiała 1
298
1 2 3
Tak ocalisz mi życie. Weź do pomocy Małgosię. Twój nauczyciel Antoni Hrebecki – uwięziony w lochu zamku przez Czubarowa i Krzyżagórskiego.
4
MUSIAŁ ZNALEŹĆ dwoje ludzi, którzy mają w tej chwili koło osiemdzie6 siątki. To, że jest ich dwoje, wlało mu otuchę w serce. Nawet jeśli ów Wiesiek już 7 nie żyje – Remus założył, że mężczyźni krócej żyją – to może ta Małgosia mu coś 8 powie. Może rzeczywiście pomogła Wieśkowi wydobyć puszki z komórki i 9 może coś o nich wie? 10 Zerwał się z łóżka, znów usiadł przy biurku stojącym przed otwartymi 11 drzwiami balkonu i znów zaśpiewał odę na cześć Jobsa. W tablecie miał zeska12 nowaną pełną dokumentację nauczycielskiej pracy profesora Antoniego Hre13 beckiego, w tym nazwiska pięćdziesięciorga dwojga uczniów swojego ojca. Po14 łowa z nich nie żyła, jedna czwarta nie mieszkała w Polsce. Ze wszystkimi 15 trzynastoma pozostałymi Remus rozmawiał w ciągu ostatnich dwudziestu lat i 16 – jak przystało na syna skrupulatnego policjanta – z tych rozmów sporządził 5
299
stosowne notatki. Oczywiście wszystkie je przepisał i zabezpieczył w pamięci 2 swojego błogosławionego tabletu. Nie zdążył tylko jeszcze opisać sprzeczki i 3 dialogu z ojcem Ambrożym na Wyspie Łososiowej. 4 Przejrzał teraz swoje przenośne archiwum – i wypisy z dokumentów dar5 łowskiego liceum za rok szkolny 1947/1948, i własne notatki z rozmów. Naj6 pierw poszukał mężczyzn o imieniu Wiesław. Nie znalazł żadnego. 7 Nie zrażony, przystąpił do poszukiwań kobiety o imieniu Małgorzata. Opadły 8 mu ręce. Żadna z kobiet, z którymi rozmawiał przez te wszystkie lata, nie nosiła 9 tego imienia. Wśród zmarłych i emigrantek była tylko jedna uczennica, niejaka 10 Małgorzata Barwik, która jako Gretchen Barwick mieszkała teraz w Hamburgu. 11 Małgorzata Barwik zmieniła imię. 12 Wiesław zmienił imię. Małgosia zmieniła imię. 13 Pozostawał jeszcze cień nadziei. 14 O zmianach imion, nazwisk i o innych urzędowych czynnościach mogła 15 wiedzieć w Darłowie tylko jedna osoba, której cierpliwości Remus nadużył już 16 przez te wszystkie lata wielokrotnie. Spojrzał na zegarek. Była godzina dzie1
300
więtnasta. Sobotni wieczór. Westchnął i wybrał numer kierowniczki Urzędu 2 Stanu Cywilnego. 1
3
*
*
*
BEATA ROMAŃSKA PRACOWAŁA w darłowskim Urzędzie Stanu Cywilnego 5 od ćwierćwiecza, a od lat dziesięciu była szefową tej instytucji. Była kobietą 6 świetnie zorganizowaną i nie pozbawioną zdolności aktorskich. Tę pierwszą 7 cechę mógł poznać każdy petent, którego jakieś sprawy urzędowe zagnały na 8 parter darłowskiego ratusza, gdzie mieściło się jej biuro; tę ostatnią – nowo9 żeńcy, których podczas ceremonii ślubu cywilnego pouczała o obowiązkach 10 wynikających z istoty podstawowej komórki społecznej. Miała też inne zalety – 11 przenikliwą inteligencję i wielką wyrozumiałość. Obie te cechy – zresztą nie po 12 raz pierwszy – doszły do głosu tego wieczoru. 13 Poprzedni kierownik urzędu oganiał się od Remusa jak od uprzykrzonego 14 natręta. Nie chciał nic słyszeć o jego rodzinnych poszukiwaniach i uparcie 4
301
twierdził, że Antoni Hrebecki to prawdziwe nazwisko dawnego nauczyciela 2 łaciny i matematyki. Tym samym nie udzielił Remusowi żadnych informacji na 3 temat uczniów ojca. Romańska – w odróżnieniu od swego poprzednika – żywo 4 się zainteresowała eksploracjami profesora z Wrocławia i pomagała mu, jak 5 tylko mogła. To dzięki niej uzyskał kserokopie wszystkich dokumentów szkol6 nych, na których widniało nazwisko Antoni Hrebecki. To ona osobiście zeska7 nowała dzienniki szkolne tych klas, w których jego ojciec nauczał. W poszuki8 waniu różnych powojennych aktów zaślubin czy narodzin przekopywała stosy 9 zakurzonych dokumentów zgromadzone w niewielkim magazynku na podda10 szu osiemnastowiecznego gmachu ratusza. Remus odwzajemniał jej życzliwość 11 wtedy, gdy w aktualnie prowadzonych przez nią sprawach trzeba było sięgnąć 12 do poniemieckich akt zapisanych Sutterlinowskim pismem. Odczytywał je i 13 tłumaczył pieczołowicie. Mimo tych starań wydawało mu się, że wciąż – co nie 14 było dalekie od prawdy – wykorzystuje kierowniczkę jak pasożyt. 15 Ów pasożyt dał się Beacie Romańskiej dotkliwie we znaki tego pięknego 16 wrześniowego wieczoru, kiedy spotkała się z trzema koleżankami na babskiej 1
302
imprezie u jednej z nich. Siedziała rozbawiona w ogrodzie na tyłach uroczego 2 domku na ulicy Wałowej. Wyłączyła komórkę i zapomniała o bożym świecie. 3 Dawno nie czuła się tak dobrze i młodo mimo właśnie przekroczonej pięćdzie4 siątki. W ulubionej błękitnej sukience, bez męża marudy, wiecznie liczącego 5 najmniejsze nawet wydatki, i bez syna, dwudziestodwuletniego byka, którego 6 jedynym zajęciem było snucie coraz to nowych, nierealnych, biznesowych pla7 nów. Nie zawracał jej teraz głowy ojciec, emerytowany oficer Ludowego Wojska 8 Polskiego komentujący wściekle po pijanemu i na trzeźwo każdy ruch zniena9 widzonych polityków, ani matka napawająca się swoimi chorobami. Nie było 10 przy Beacie córki, nadekspresyjnej maturzystki, która wciąż się odchudzała i 11 wciąż zmieniała makijaż. 12 Pod nogami nie kręcił się pies, beznadziejnie głupi york, który był samo13 zwańczą głową rodziny i gryzł każdego, kto do niej nie należał. 14 To wszystko było teraz bardzo daleko od Beaty. Śmiała się, plotkowała, jadła 15 sałatkę i piła białe półsłodkie wino. Od dalekiego morza powiewał rześki wiatr, 16 smażona na ruszcie karkówka smakowicie pachniała, a zegar na wznoszącej się 1
303
niedaleko średniowiecznej wieży kościoła Mariackiego wybijał kolejne godziny. 2 Wreszcie miły, spokojny wieczór w miłym, spokojnym miasteczku. 3 Był taki rzeczywiście, dopóki nie zjawił się na przyjęciu nieproszony gość w 4 towarzystwie jej córki. Około ósmej ktoś zadzwonił do drzwi. Gospodyni je 5 otworzyła, a potem wróciła do ogrodu, spojrzała z uśmiechem na Beatę i po6 wiedziała tajemniczo: 7 – Jakiś przystojniak do ciebie... 8 Beata wyskoczyła z ogrodu do mieszkania. Ujrzała swoją córkę Dominikę w 9 jej najnowszym wampirycznym wydaniu. Obok stał Wacław Remus. 10 – Dzwonił na domowy, potem przyszedł, pytał o ciebie, no to go tu przypro11 wadziłam – powiedziała Dominika, nie przejmując się zbytnio aroganckim 12 użyciem zaimka „on” w obecności osoby, o której mowa. 13 Dziewczyna odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła. Pewnie szła 14 na jakąś imprezę, gdzie wszyscy będą udawać wyluzowanych i zbuntowanych. 15 – Przepraszam – powiedział Remus swym niskim głosem i wyciągnął w 16 stronę Beaty bukiet róż. 1
304
Zaciekawienie odebrało głos kobietom, które zerkały z daleka na przybysza. 2 Był masywnie zbudowany i łysy. W dobrze dopasowanym jasnoszarym garni3 turze i w lśniącej białej koszuli. Na nogach miał spiczaste welurowe trzewiki. 4 Palec u lewej ręki miał obwiązany bandażem, a rana ta – jak to później przybysz 5 wyjaśnił – była dowodem na waleczne serce psa państwa Romańskich. 6 Beata chciała zaprotestować przeciwko temu bezczelnemu najściu i zawraca7 niu jej głowy w czasie prywatnym, ale nie zrobiła tego. Westchnęła i nie patrząc 8 na koleżanki, wyszła z mężczyzną na ulicę. 9 Ciekawość w małym domku na Wałowej sięgnęła zenitu. 1
10
*
*
*
– ŻADEN Z MĘŻCZYZN mieszkających w Darłowie i okolicach nie zmienił 12 urzędowo imienia Wiesław. Żadna z kobiet mieszkających w Darłowie i okoli13 cach nie zmieniła imienia z Małgorzata na żadne inne. Przynajmniej nie w moim 14 urzędzie.
11
305
Romańska powiedziała to i dodała: 2 – Idziemy! 3 Remus zdjął z siebie zbyt ciasny fartuch, który zwykle wkładała jej podwładna 4 zajmująca się archiwaliami. Przesunął palcem po ostatniej z teczek, które 5 wspólnie przekopali. Trochę kurzu osiadło na gorsie jego rozpiętej koszuli. Na 6 łysinie lśniły krople potu. 7 – Jest pani moją ostatnią deską ratunku – powiedział, myjąc dłonie w małej 8 umywalce w kącie pokoju. 9 Podała mu ręcznik. Wycierał palce i patrzył na nią uważnie. 10 – Muszę odwołać się do pani wiedzy. Szukam ucznia liceum o imieniu Wie11 sław i pseudonimie Bryła. Mój ojciec go nie uczył. Nie ma takiego w spisie i 12 pewnie do niego nie dotrę. Jest bardziej prawdopodobne, że odnajdę kobietę, 13 która jest związana z tą sprawą. Wiem o niej dużo więcej. A zatem szukam ko14 biety urodzonej w roku 1932. Jej matka była stosunkowo niewiele starsza od 15 swej córki, bo urodziła ją w wieku lat kilkunastu. W roku 1948 mieszkały razem 16 w Darłowie. Matka, pewnie dla uniknięcia plotek i z racji swego zawodu, uda1
306
wała, że jest starszą siostrą swej córki. Miała około trzydziestki i uprawiała nie2 rząd, nie wiem, czy stale, czy też okazjonalnie. Miała na imię Krystyna. Umarła 3 w roku 1948. Jej córka, opisywana przez mojego ojca pod fałszywym imieniem 4 Małgosia, była bardzo zdolną uczennicą. Tyle wiem i pytam się pani z nadzieją: 5 czy to coś pani mówi? Czy ma pani jakiekolwiek przypuszczenia, kim może być 6 ta kobieta urodzona w roku 1932 i jak naprawdę nazywała się jej matka prosty7 tutka? 8 – Nie wiem, naprawdę nie wiem. – Romańska pokręciła głową po długim 9 namyśle. – Tego Wiesława to może pan znaleźć w archiwum szkoły, ale to do10 piero w poniedziałek. A Krystyna? Najlepiej jej dane sprawdzić w spisie zgo11 nów. Ale zgony z tamtych lat... To trzeba u franciszkanów na plebanii. Nasz 12 urzędowy wykaz zgonów z lat czterdziestych jest bardzo dziurawy... Zresztą 13 ich też nie lepszy... 14 Zegar wybił trzy kwadranse na dziewiątą. Romańska spojrzała na Remusa 15 wzrokiem, który on uznał za twardy i zwiastujący nieubłagany koniec rozmo16 wy. Jego wrażenie było jednak mylne. 1
307
– Panie Wacku, mam pewną myśl. 2 – Tak? – zapytał z nadzieją. 3 – O ile dobrze pamiętam, rozmawiał pan ze wszystkimi żyjącymi uczennicami 4 swojego ojca, tak? 5 – Owszem. 6 – Ma pan ich spis przy sobie? Tych, z którymi pan rozmawiał? Niech pan mi 7 go pokaże! 8 Remus z kieszeni marynarki wyjął swoją ogromną komórkę Samsung Galaxy 9 Mega i otworzył plik z zapisanymi przez siebie rozmowami z uczniami profe10 sora Hrebeckiego. Romańska ostrożnie wzięła od niego telefon i usiadła na 11 małym, starym i chyboczącym się fotelu. Pochyliła się nad ekranikiem i prze12 suwała smukłym palcem strony dokumentu. Czytała długo i uważnie. Remus 13 patrzył na nią w napięciu. 14 Po kilku minutach podniosła głowę, wstała i spojrzała na niego z uśmiechem. 15 – Rozmawiał pan z dziewięcioma uczniami i z czterema uczennicami. – Ujęła 16 się pod boki, wiedząc, że sukienka ładnie się teraz układa na jej biodrach. – Z 1
308
tych czterech kobiet, teoretycznie rzecz biorąc, wszystkie mogły być dobre z ła2 ciny i z matematyki, ale tylko jedna z nich była nauczycielką. Pan ją zapisał jako 3 emerytkę, to oczywiście prawda... Ściśle mówiąc, ona była de facto emerytowaną 4 nauczycielką. I nawet mnie uczyła w podstawówce w Darłówku. I wie pan 5 czego? Matematyki właśnie! 6 – Która to? – Remus starał się opanować drżenie. 7 – Pani Maria Brylewska – odparła Romańska. – Lat osiemdziesiąt... 8 – Gdzie ona mieszka? 9 – Już na stałe przy kościele Świętej Gertrudy. 10 – Na plebanii, w blokach za cmentarzem czy w tym budynku z czerwonej ce11 gły, który się ciągnie wzdłuż drogi do Ustki? 12 – Widzę, że świetnie pan zna Darłowo, ale „stale przy kościele Świętej Ger13 trudy” oznacza tutaj tylko jedno... 14 Zawiesiła głos. Remus natychmiast uzupełnił: 15 – Cmentarz? To pani miała na myśli? 16 – Tak, umarła w tym roku. Byłam nawet na jej pogrzebie. 1
309
No jasne, zawsze jestem spóźniony – pomyślał, włożył marynarkę i przesunął 2 dłonią po łysinie. Wyczuł kiełkujące włosy na potylicy. Czas się ogolić, nawilżyć 3 balsamem skórę głowy i usiąść na hotelowym balkonie z filiżanką zielonej her4 baty. Słuchać szumu ciemnego morza i śmiać się z wysiłków domorosłego de5 tektywa Wacława Remusa. 6 – Dziękuję pani za wszystko... Naprawdę nie wiem, jak się pani odwdzięczę... 7 Jeśli coś pani znajdzie z tych rzeczy niemieckich, to proszę mi wysłać mejlem. 8 Natychmiast przetłumaczę... 9 – Zacna kobieta ta Brylewska – mówiła jakby do siebie Romańska. – I piękna 10 uroczystość ten pogrzeb... Było całe miasto, dobrze się zapisała w pamięci swych 11 uczniów. Mszę prowadził jej brat... Co chwila przerywał mowę pogrzebową... 12 Ojciec tak bardzo płakał... 13 – Jaki ojciec? – Remus jej przerwał. – To ojciec czy brat? Ojciec był na pogrze14 bie córki, która miała lat osiemdziesiąt? To ile ma lat ten ojciec? Ponad sto? 15 Romańska się roześmiała. 16 – No przecież nie jej rodzony ojciec. Tylko młodszy o dwa lata brat, ojciec 1
310
Ambroży! To o nim mówiłam, tylko że pan mi przerwał. Tutejszy zakonnik, 2 franciszkanin! 3 Remus był ogłuszony tą informacją. 4 – Mój ojciec nie pisał, że Małgosia miała brata... – wydukał. 5 – Jeśli pański ojciec dał jej fałszywe imię, to chyba inne dane też mógł sfał6 szować, prawda? 7 – Dlaczego je fałszował? 8 – To już pan lepiej wie. Może chciał utrudnić identyfikację swojej ulubionej 9 uczennicy jako dziecka prostytutki? Od razu panu odpowiem na pytanie ro10 dzące się teraz w pańskiej głowie. – Romańska zaczęła się niecierpliwić. – Maria 11 Brylewska i jej brat po śmierci matki wychowywali się w darłowskim domu 12 dziecka na ulicy Morskiej. O tym często mówiła nam, uczniom. Stara doku13 mentacja domu dziecka jest do wglądu na miejscu. No dobrze, czas już na nas! 14 Chyba że chce mi pan całkiem zszargać reputację... 15 Wyszli z ratusza, mijając portiera, który posłał w ich kierunku znaczące spoj16 rzenie i dziwny uśmieszek. Po drodze Remus milczał jak zaklęty. Analizował 1
311
wszystko od początku do końca. Tak, uczniowie ojca niewiele mu pomogą. 2 Wiesława być może wcale nie było, Małgosia naprawdę miała na imię Maria. 3 Wszystko mgliste, zamazane, niepewne. Tak, musiał poznać oryginał dzieła 4 Baldianusa! Tak mu nakazał ojciec. Ale zdobycie oryginału równało się złama5 niu własnych zasad moralnych, musiał zatem poszukać innych dróg dojścia do 6 prawdy o zbrodni ojca. Poszedł tropem Wiesława i Małgosi i natknął się na 7 ścianę, bo mężczyzny o tym imieniu nie było, a kobieta umarła. Za to dotarł do 8 brata Marii vel Małgosi, który go nie dopuszcza do poznania prawdy, bo żąda, 9 by odpowiedział: Tak, na ojcowskie pytanie. Cała historia zatoczyła pętlę. A w 10 jej centrum stoi stary franciszkanin z jakimś manuskryptem. 11 Koło szkoły podstawowej nagle przystanął i chwycił swoją towarzyszkę za 12 ramiona. Nie wyrwała mu się. 13 – Jakie było panieńskie nazwisko tej Marii Brylewskiej? – zapytał. 14 – Nie wyszła nigdy za mąż – odparła Romańska. – Miała tylko narzeczonego, 15 żołnierza AK, który, jak plotkowano, walczył z komuną w lasach Pomorza aż do 16 końca lat czterdziestych. Otoczony przez milicję, popełnił samobójstwo, rzucając 1
312
się do morza z darłowskiego falochronu... Dlatego Bryła nienawidziła morza. 2 Nawet pływać nie umiała... 3 – Jak pani powiedziała? – Czuł, że oblewa go rumieniec, gdy chwycił Beatę za 4 ramiona. – Bryła? 5 Teraz wszystko zrozumiał. Maria Brylewska miała pseudo Bryła. Podobnie jak 6 Wiesiek, uczeń liceum. Oni byli rodzeństwem! I ten brat, Wiesław Brylewski o 7 zakonnym imieniu Ambroży, wygłosił mowę na pogrzebie swojej siostry. Tylko 8 dlaczego go nie było w spisie ojcowskich uczniów, skoro mówił Remusowi na 9 Wyspie Łososiowej, że Popielski był jego ukochanym mistrzem? 10 – Pytał się pan, jak mi się może odwdzięczyć, tak? – Romańska uśmiechnęła 11 się nieśmiało. 12 Puścił jej ramiona i skinął głową. 13 – Popsuł mi pan przyjęcie, ale może pan jeszcze wszystko naprawić... 14 – Jak? – zapytał cicho. 15 – Pójdzie pan ze mną teraz do moich koleżanek i powie im, co pana do mnie 16 sprowadziło. Ma pan się przedstawić, a potem dokładnie i szczegółowo opo1
313
wiedzieć, co robiliśmy przez czterdzieści pięć minut. Oczywiście nie musi pan 2 mówić detalicznie o swej rodzinnej tajemnicy. Ale ma pan powiedzieć, czyje 3 akta pan przeglądał, na co ciekawego pan natrafił... Ma to sprawiać wrażenie, że 4 pracowaliśmy w pocie czoła, co zresztą było prawdą. One i tak wszystko za5 pomną. Są już chyba nieco wstawione. Ale pan opowie. Tak mi się pan od6 wdzięczy! A potem będzie pan mógł już iść do ojca Wiesława Ambrożego Bry7 lewskiego OFM... Bo chyba już nie może się pan doczekać tej chwili, prawda? 8 Remus był pełen podziwu dla jej inteligencji i intuicji. Przełknął ślinę i chciał 9 coś powiedzieć, zaprotestować, błagać jeszcze o wyrozumiałość, przekonywać, 10 że nie ma czasu, że musi rzeczywiście biec do zakonnika... Nie pozwoliła mu. 11 Położyła palec na ustach. Wyglądała uwodzicielsko. 12 – Widział pan obleśny uśmieszek tego portiera? To małe miasto, panie profe13 sorze. Pan z niego jutro wyjedzie, a ja tu będę dalej mieszkać. I pewnego dnia 14 mój mąż mnie zapyta: Kim był ten łysy facet, którego pogryzł nasz Dżeki? Sły15 szałem, że wyszłaś z nim z imprezy i nie było cię prawie godzinę. Słyszałem, że 16 byłaś z nim na stryszku w ratuszu. Co tam z nim robiłaś? A ja mu wtedy po1
314
wiem: Zapytaj moich koleżanek, jeśli mi nie ufasz. On mi oczywiście nie ufa i 2 zrobi to, co mu zasugeruję. A moje koleżanki mu odpowiedzą: Dobrze nie pa3 miętamy, ale była to jakaś poważna sprawa służbowa, bo ten facet, profesor ja4 kiś tam z Wrocławia, przyszedł potem do nas z Beatą i opowiadał o wszystkim 5 bardzo, ale to bardzo długo. Jakieś śledztwo, jakaś sprawa rodzinna, coś w tym 6 stylu. Sprawa bardzo pilna. To uśpi podejrzliwość mojego męża. – Odetchnęła 7 głośno. – Chociaż na chwilę. A teraz grzecznie wejdzie pan ze mną do koleżanek 8 i opowie, co robiliśmy na stryszku. Długo, dokładnie i szczegółowo. Minuta po 9 minucie, rozumie pan? Być może panu nie uwierzą, ale wtedy w swym mnie10 maniu będą mnie kryć. Popsuł mi pan wieczór, ale chyba życia to mi pan nie 11 popsuje, co? 12 Remus westchnął i skinął głową. 1
13
14
*
*
*
ZEGAR JUŻ DAWNO OZNAJMIŁ MIASTU wpół do dziesiątej wieczór, kiedy 315
Wacław Remus zadzwonił do drzwi domu zakonnego franciszkanów obok ko2 ścioła Mariackiego. Brat furtian, młody, schludnie ubrany człowiek w ogrom3 nych grubych okularach, był bardzo niezadowolony z tej wizyty. Nie chciał 4 nawet słyszeć o tym, by o tak późnej porze zaprowadzić natręta do ojca Am5 brożego. 6 – Ojcowie są już po modlitwie wieczornej. – W wolno cedzonych słowach fur7 tiana pobrzmiewała irytacja. – I nikt nie ma prawa im zakłócać ostatnich chwil 8 przed spoczynkiem. Zwłaszcza że niektórzy medytują... 9 Wysunął szczękę zaczepnie i chwycił za drzwi, by je zatrzasnąć przed nosem 10 intruza. Remus położył palec na ustach, a potem oderwał go i skierował ku gó11 rze. To zatrzymało na chwilę ruch młodego człowieka. 12 – To jest ta medytacja, bracie furtianie? – zapytał cicho. – Przy Mam talent? 13 Gdzieś w głębi budynku słychać było melodię charakterystyczną dla popu14 larnego programu. Młody człowiek zatrząsł się ze złości. Wtedy Remus zablo15 kował drzwi kolanem i chwycił go obiema rękami za koszulkę. Przyciągnął ku 16 sobie. Zaatakowany drżał jak galareta. 1
316
– Maszeruj, chłopcze, do ojca Ambrożego – syknął Remus. – Opisz mu moją 2 osobę i powiedz, że filozof w krótkich majtkach mówi: Tak. No, powtórz, 3 chłopcze, co masz powiedzieć! 4 – Filozof w majtkach mówi: Tak... 5 – Jak to powiesz, to możesz sobie dalej oglądać ślicznych akrobatów w tele6 wizji! No, powtórz raz jeszcze! 7 Chłopak wyrwał się Remusowi i zamknął drzwi. Potem otworzył małe za8 kratowane okienko i powiedział cicho, lecz wyraźnie: 9 – Powiem: Przyszedł do ciebie łysy chuj! 1
10
*
*
*
STARY FRANCISZKANIN WYSZEDŁ z domu zakonnego dokładnie dwadzie12 ścia minut później, po dziesiątym uderzeniu zegara na kościelnej wieży. 13 – Czy dla ocalenia własnego życia człowiek może zabić wielu innych? – za14 pytał, nie podając Remusowi ręki. – Muszę to usłyszeć osobiście. Wtedy pójdę
11
317
na górę i przyniosę oryginał Baldianusa. 2 – Jak ojciec widzi – odparł Remus – mam na sobie odpowiedni strój. Czy dzi3 siaj będę dla ojca partnerem do dyskusji? 4 Ambroży spojrzał na dom zakonny. 5 – Jestem stary, panie profesorze – szepnął. – O tej porze już dawno śpię. Ale 6 dobrze, porozmawiajmy... Tylko nie wiem o czym... 7 – Może się przejdziemy kawałek – zaproponował Remus. – Na cmentarz. 8 Chciałbym się z ojcem wspólnie pomodlić nad grobem świętej pamięci Marii 9 Brylewskiej. 10 Franciszkanin długo myślał. Remusowi zdawało się, że jego drobna, sucha 11 twarz raz po raz była zniekształcana sprzecznymi uczuciami. Chwilami poja12 wiał się na niej dziwny uśmieszek, chwilami grymas przerażenia. 13 – Pan już wie? – szepnął zakonnik po długim namyśle. 14 – Tak, zidentyfikowałem Małgosię i jej brata... 15 – No to chodźmy! 16 Poszli wolno w górę ulicy Wałowej w stronę średniowiecznej Bramy Ka1
318
miennej. Mijali rząd urokliwych domków tak charakterystycznych dla polskich i 2 skandynawskich miasteczek nadmorskich. Z otwartych okien jednego z nich 3 buchnął kobiecy śmiech. 4 – To z tej baszty – Remus wskazał na Bramę Kamienną – Sowieci zestrzelili 5 bociany, nad którymi płakał synek Krzyżagórskiego? 6 Ambroży kiwnął głową. Szedł z widocznym trudem, ciężko oddychał. 7 Pod Bramą Kamienną skręcili w lewo i minęli duży dom, w którym prawie 8 siedemdziesiąt lat wcześniej mieściła się gospoda Sopońskiego i Edward Po9 pielski pił wódkę z doktorem Gordonem. Ze skweru położonego u stóp daw10 nych murów obronnych rozległy się donośne głosy i brzdęknęła gitara. 11 Cmentarz był otwarty. Franciszkanin poprowadził Remusa na grób swej sio12 stry, położony rzeczywiście bardzo blisko kościoła Świętej Gertrudy. Modlili się 13 obaj przez dłuższą chwilę w zupełnej ciemności. 14 – A teraz – szepnął Ambroży i usiadł na jakiejś ławce, którą najpierw starannie 15 wymacał w mroku – słucham pańskiej odpowiedzi... 16 Oczy Remusa już się przyzwyczaiły do czerni bezksiężycowej nocy – na tyle, 1
319
by odróżniać drzewa, krzyże, gotycką bryłę kościółka Świętej Getrudy oraz jego 2 wieżę na tle ciemnego nieba. 3 – Marysia Brylewska miała w roku 1948 lat szesnaście – mówił powoli filozof. 4 – Ona i jej brat Wiesław byli nieślubnymi dziećmi Krystyny Brylewskiej. 5 Mieszkali razem najpierw w Cisowie i udawali, że wszyscy troje są rodzeń6 stwem. To wersja oficjalna. W rzeczywistości owa trzydziestoletnia Krystyna 7 była matką obojga dzieci, Marysi i Wiesława. Uprawiała nierząd i była utrzy8 manką komendanta miasta, krwawego Konstantina Czubarowa. Umarła w roku 9 1948, a dzieci znalazły się w domu dziecka na ulicy Morskiej. To tyle na począ10 tek. – Ambroży poruszył się gwałtownie, lecz nie powiedział ani słowa. Remus 11 głęboko westchnął. – A teraz uzupełniam te fakty. W roku 1948 Krystyna umarła 12 zarażona jadem trupim. Marysia w rozpaczy po stracie matki wyznała Anto13 niemu Hrebeckiemu, swojemu ulubionemu nauczycielowi, całą prawdę o swym 14 pokrewieństwie z ofiarą. Od tego momentu w całym Darłowie tylko trzy osoby 15 znały tę prawdę: dzieci nieszczęsnej kobiety i mój ojciec... Czy tak właśnie było? 16 – Tak – wychrypiał z ciemności ojciec Ambroży. 1
320
– Mój ojciec poprowadził nieformalne śledztwo, w czasie którego przesłu2 chiwał syna Krystyny Wiesława. Dochodzenie sprawiło, że znalazł się w 3 okrutnym władaniu Czubarowa i Krzyżagórskiego. Stał się ich niewolnikiem i 4 gladiatorem. Pewnego dnia, czując zbliżającą się śmierć w zamkowych lochach, 5 tajną drogą wysłał do Wiesława list, w którym prosił go o przysłanie mu trzech 6 puszek z prochem. Czy to też się zgadza? 7 – Czego pan chce!? – krzyknął nagle histerycznie ojciec Ambroży. – Pyta pan o 8 to, co wyczytał! Czego chcesz ode mnie, człowieku!? Nie męcz mnie! 9 Remus podskoczył do staruszka w ciemnościach i zerwał go z ławki. Przy10 bliżył swoją twarz do jego twarzy i syknął: 11 – Ty, Wiesław Bryła Brylewski, uratowałeś z potwornej opresji mojego ojca, za 12 co ci jestem ogromnie wdzięczny. Ale jak to zrobiłeś? Przyniosłeś mu puszki z 13 prochem? No i co z tego? Przecież nie było żadnej eksplozji! I co mój ojciec zrobił 14 strasznego? Jaką zbrodnię popełnił? Mów, błagam! 15 – Tak, to byłem ja. Tego się chciałeś dowiedzieć? Tego? Jeśli tak, to już mnie 16 zostaw! Puść, mnie, ty kanalio! 1
321
Remus odskoczył od zakonnika. Szykował się do ostatniego już blefu. Był 2 bardzo spokojny, jego umysł pracował na najwyższych obrotach. 3 – Nie, nie zostawię cię tak szybko – powiedział – dopóki mi nie powiesz, co 4 dostarczyłeś mu jeszcze oprócz prochu. No co? Co mu dałeś? Mów! 5 Franciszkanin zawył jak ranne zwierzę. 6 – Jestem mordercą. Zabiłem ich wszystkich! 7 – Kogo? Czym? 8 – Ruskich. Niewinnych ludzi. Zabiłem ich gazem musztardowym! 1
9
*
*
*
ZROBIŁO SIĘ ZIMNO. Była północ, ale żaden z nich nie miał siły, by wstać i 11 opuścić cmentarz. Remus siedział na ławce w samej koszuli, a swoją marynarkę 12 zarzucił na ramiona dygocącego starca. Ten nie odzywał się już ani słowem. 13 Wszystko już był powiedział. o puszkach gazu musztardowego, które wraz ze 14 swoimi kolegami znalazł w bunkrze przy wieży ciśnień i które wzięli za zwykłe
10
322
puszki z prochem. O tym, jak zabrali je do innego bunkra – do swojej tajnej sie2 dziby nad samym morzem. I o nauczycielu łaciny, który wpadł do ich kryjówki i 3 im te puszki pozabierał. O jego cierpieniach w lochu i o jego liście z prośbą, by 4 mu dostarczyć puszki z prochem. Koniecznie te, które są na samym dole stosu w 5 komórce. A on, Wiesław, i jego siostra, uśpiwszy psa Reksa, wzięli w nerwach 6 trzy pojemniki z samej góry, nie z dołu. Pomylili się i – zamiast prochu – do7 starczyli profesorowi trzy puszki z iperytem zwanym gazem musztardowym. 8 Nie znali niemieckiego i nie zrozumieli napisów wytłoczonych na puszkach. 9 Profesor zrozumiał. Nie miał prochu, nie mógł wysadzić lochów. Jedyną jego 10 bronią – straszliwą i przerażającą – były owe puszki z iperytem. Podjął decyzję, 11 która na zawsze obciążyła jego sumienie. W nocy – obwiązawszy starannie usta, 12 nos i ręce starymi szmatami, zabranymi z sypialni Niemek – otworzył jedną 13 puszkę. Nie było to łatwe. Podważał cierpliwie ząbki wieczka nożem – ząbek po 14 ząbku. Była w niej płynna substancja. Uchylił lekko wieczko, a potem wybierał 15 płyn łyżeczką do herbaty i napełniał nim puszki z konserwami rybnymi. Dodał 16 truciznę do dziesięciu puszek rybnych – dwie łyżeczki do każdej. Udało mu się 1
323
nie uronić ani kropli. Konserwy zamknął osobiście prasą. Niczego nie rozchla2 pał. Pustą puszkę po gazie wyrzucił do szczurzego kanału. i tak zatruł jedzenie. 3 Iperyt dobrze się rozpuszcza w oleju. Profesor marzył o tym, by – mimo nikłego 4 wręcz prawdopodobieństwa takiego zdarzenia – nikt z Rosjan się nie otruł. Aby 5 żołnierz, jedzący te ryby, wyczuł, że mają one dziwny smak. I żeby wtedy Ka6 łuczkin odkrył, że Czubarow chciał otruć jego samego albo jego żołnierzy. Ma7 rzenie się nie spełniło. Konserwy zjadło dwunastu rosyjskich żołnierzy. A potem 8 umierali. Jeden po drugim. 9 Długą, ciężką ciszę przerwał w końcu ojciec Ambroży. Wstał i oparł ręce na 10 ramionach siedzącego Remusa. 11 – Nie odpowiedział pan na pytanie ojca. Czy mógł dla swego ocalenia otruć 12 nie znanych sobie ludzi? Tych Rosjan? Czy jest to moralne? 13 Filozof również wstał. W ciszy cmentarza, w gęstych ciemnościach, na wyso14 kości głowy Ambrożego słychać było dziwny stukot. To staremu drżała żuchwa, 15 w której kołatała źle umocowana sztuczna szczęka. Jego pytanie tak naprawdę 16 brzmiało: Czy ja dla uratowania pana profesora, swojego mentora i mistrza, 1
324
mogłem zabić tych dwunastu Rosjan? Bo to ja zabiłem! Bo to ja dostarczyłem 2 trucizny. 3 Franciszkanin kilka razy pociągnął nosem. Płakał. Najpierw cicho, a potem 4 martwe, nieruchome powietrze cmentarza rozdarł dławiący szloch. 5 Remus nabrał powietrza w płuca. 6 – Ja nie potrzebuję już teraz Baldianusa, bez niego doszedłem do prawdy. – 7 Wziął pod ramię starego zakonnika. – Dlatego powiem to teraz bez żadnego 8 przymusu. Ojciec nie ponosi żadnej moralnej winy, mój ojciec również. Dla 9 ocalenia siebie człowiek może w wyjątkowych okolicznościach zabić innych. A 10 te były wyjątkowe, bo zabójstwo nastąpiło w wyniku pomyłki. Tak szczerze 11 uważam. 12 Po raz kolejny tego dnia usłyszał fałsz w swoim głosie. Kiedy znaleźli się w 13 świetle latarni oświetlającej wejście na cmentarz, ojciec Ambroży wyjął zza pa14 zuchy stary zeszyt. 15 – To Baldianus – powiedział. – Niech pan się przyjrzy opowieści o królu Me16 szy. Tam jest odpowiedź. 1
325
– Jeszcze jedno mnie niepokoi. – Remus schował do kieszeni marynarki ory2 ginał De crudelitate. – Nie był ojciec przecież uczniem Antoniego Hrebeckiego. 3 Nie ma ojca w spisie jego uczniów. Dlaczego mówił ojciec o nim jako o swoim 4 ulubionym mentorze? 5 – Nie byłem jego uczniem – odparł franciszkanin. – Ale był on kilka razy na 6 zastępstwie w mojej klasie. I mówił nam o filozofii stoickiej. O sile duchowej 7 człowieka, który może przetrwać wszystko, jeśli nie dopuści do siebie zwątpie8 nia i rozpaczy. A i wtedy ma wciąż wyjście. Jak Cyceron w swej lektyce. Widzi 9 pan, jaka była jego pedagogiczna siła? Taka, że nauczyciela z zastępstw uznałem 10 za swojego mistrza! 1
11
*
*
*
DO SAMEGO PRAWIE RANA REMUS pracował nad translatoryką biblijną. 13 Opowieść o królu Meszy w trzecim rozdziale Drugiej Księgi Królewskiej w 14 swej kanonicznej postaci różniła się w trzech miejscach od tej, którą w traktat
12
326
Baldianusa wpisał własnoręcznie Edward Popielski. 2 Wersy dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci to 3 Viderunt Moabitae contra aquas rubras quasi sanguinem dixeruntquesanguis est 4 gladii (...). 5 Ujrzeli Moabici naprzeciw siebie czerwone wody jakby zabarwione krwią i 6 rzekli: ta krew jest od miecza (...). 7 W tekście przepisanym przez Popielskiego występują dwie niezgodności: 8 Viderunt Moabitae contra aquas rubras quasi sanguinem dixeruntque sinape epyxi. 9 Ujrzeli Moabici naprzeciw siebie czerwone wody jakby zabarwione krwią i 10 rzekli: musztarda z puszki. 11 W wierszu dwudziestym piątym opisane są zniszczenia kraju Moabitów do12 konane przez ich wrogów. 13 universos fontes aquarum obturaverunt 14 wszystkie źródła wody zatruli, 15 które to zdanie Popielski przepisał jako: 16 universos rubros milites obturavi 1
327
wszystkich czerwonych żołnierzy zatrułem. 2 Te wszystkie błędy zawierały ukryte przesłanie – przyznanie się Edwarda 3 Popielskiego do otrucia Sowietów gazem musztardowym. Zbrodnia ta dała im 4 śmierć, jemu – wolność. Wiedział, że Czubarow jest wrogiem Kałuczkina, a ofi5 cerowie tegoż jedzą puszki wyprodukowane w tajnej fabryczce. I tak pojawił się 6 nagły zabójczy plan. 7 Remus nie usnął już tej nocy. O szóstej rano zatelefonował do swojej żony 8 Joanny. Przez godzinę opowiadał jej o swoim odkryciu. W końcu umilkł i ciężko 9 dyszał do słuchawki. 10 – Czy ten Marcus Baldianus, może Marco Baldo, napisał coś jeszcze? Jakiś 11 inny traktat? Jakiś poemat? – zapytała Joanna. 12 – Nie – odparł. – Przetrząsnąłem cały internet. Nawet wzmianki nie ma o tym 13 autorze. To bardzo dziwne zresztą... Kompletnie nie znany nikomu włoski hu14 manista? 15 – To nie jest dziwne – usłyszał śmiech żony – to wcale nie jest dziwne. Nie ma 16 żadnego Baldianusa. Twój ojciec własnoręcznie napisał po łacinie ten traktat. 1
328
Wiesz, że jego idolem był zawsze Marcus Tullius Cicero, stąd Baldianus ma 2 Marcus na imię... 3 – Wiesz, że nie jest to zbyt mocny argument – powiedział Remus łagodnie, by 4 nie urazić żony. 5 – Znam mocniejszy. – Jej głos zdradzał ekscytację. – Mówiłeś mi kiedyś, że oj6 ciec uczył się angielskiego na starość. Mówiłeś też, że Łyssy lubił, jak każdy fi7 lolog, zabawy i igraszki słowne. Ten rzekomy humanista to Baldianus. A co 8 znaczy po angielsku bald, czytane jak „bold”? Czyż nie „łysy”? A teraz się roz9 łączam, bo idę do pracy... Cześć, kochanie! Dzisiaj pośpij, popływaj, a potem 10 wracaj w końcu do domu! 11 Remus usiadł na balkonie swego pokoju w hotelu Apollo i patrzył na łagodne 12 morze. W nieco drżących po nieprzespanej nocy dłoniach trzymał filiżankę z 13 zieloną herbatą. Drżał od porannego chłodu. Nie był zbyt ciepło ubrany, miał na 14 sobie tylko T-shirt, który mu Joanna kupiła miesiąc wcześniej na jednym z dar15 łowskich straganów. 16 BALD IS BEAUTIFUL – głosił napis na koszulce. 1
329
1
Łyse jest piękne.
330
1
Darłowo, lipiec – wrzesień 1948
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, wrzesień 2013
Darłowo, czerwiec 1948
Darłowo, październik 1948
2
331
W PIERWSZYCH DNIACH października 1948 roku porucznik Artur Krzy2 żagórski został zawieszony w pełnieniu swych obowiązków, a już następnego 3 dnia dostał wezwanie do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w 4 Sławnie na posiedzenie sądu koleżeńskiego, który miał rozpatrzyć usunięcie go 5 ze służby. 6 Rozumisz wezwanie podarł i wrzucił do Wieprzy. Sąd koleżeński w Sławnie 7 zawiesił go w obowiązkach. Ale on o to wszystko nie dbał. Wszystkie jego myśli, 8 działania i niepokoje skupiały się na osobie synka, który został porwany w dzień 9 ostatnich igrzysk na arenie szczurów. 10 Śledztwo, które natychmiast – energicznie, choć nieformalnie – podjął, nie 11 doprowadziło do niczego. Koledzy Piotrusia niczego nie widzieli ani nie sły12 szeli. Zgodnie tylko zeznali, że czasami widywali jakąś nastoletnią dziewczynę, 13 która rozmawiała z jego synem. Żaden z chłopców nie przypominał sobie jed14 nak, by młoda kobieta pojawiła się tej feralnej soboty w Ogrodzie Młyńskim. Co 15 gorsza, jedyny jej opis, do jakiego byli zdolni, to dwa przymiotniki: wysoka i 16 chuda, co ograniczało możliwości identyfikacyjne niemal do zera. Mimo to 1
Krzyżagórski ciągał tych chłopców – wbrew nieśmiałym protestom ich rodzi2 ców – po całym mieście, po sklepach, knajpach i po zabawach i pokazywał im 3 wszystkie młode kobiety, które pasowały do tego jakże ubogiego opisu. 4 Chłopcy, coraz bardziej podenerwowani, kręcili przecząco głowami, a pewnego 5 dnia po prostu ich rodzice oznajmili Rozumiszowi, że dzieci nie ma w domu, a 6 miejsce ich pobytu nie jest im znane. 7 Porucznik wpadał w coraz większą furię, chodził wściekły po Ogrodzie 8 Młyńskim, wypłaszał z krzaków kochanków i zboczeńców, łapał za kark pod9 glądających ich łobuzów i każdego pytał, czy nie widzieli w ostatnią sobotę 10 chudej wysokiej dziewczyny i małego chłopca. Kiedy jeden z młokosów odpo11 wiedział mu coś zuchwale, pobił go dotkliwie. 12 W końcu nastąpił przełom w tym chaotycznym śledztwie. Rozumisz właśnie 13 zmywał w zlewie krew owego młokosa ze swej koszuli, kiedy jego żona Fela 14 wbiegła z płaczem do kuchni. W ręku trzymała czapkę z daszkiem, którą nosił 15 Piotruś w dniu zaginięcia. W czapce był owinięty papierem kamień, który 16 umożliwił wylądowanie czapki na balkonie. Ubek natychmiast nań wyskoczył, 1
333
ale nie było pod nim nikogo. Wybiegł zatem na zewnątrz i wszystkich – kogo 2 tylko mógł – wypytał, czy nie widzieli poszukiwanej przez niego dziewczyny. 3 Dwóch pijanych furmanów widziało, owszem, taką osobę, ale nie mogli dojść ze 4 sobą do porozumienia, czy była ona blondynką czy brunetką. Nic nie dało pra5 wie godzinne krążenie po mieście i wypatrywanie osób o zbliżonym rysopisie. 6 Krzyżagórski wrócił do domu i ujrzał zrozpaczoną żonę siedzącą przy stole i 7 rozprostowującą pognieciony papier, którym owinięty był kamień. Usiadł koło 8 niej i przeczytał kilkakrotnie zdania wypisane na kartce okrągłym kobiecym 9 pismem. 10 Potem wstał, surowo nakazał żonie milczenie i wyszedł na ulicę. Z komórki 11 wyciągnął rower i pojechał na posterunek. Najpierw kazał swym podwładnym 12 zorganizować wraz z nim zasadzkę, a potem pokornie ich o to prosił – ze łzami 13 w oczach. Skutek był ten sam – udawali, że go nie słyszą. Zrozpaczony, udał się 14 do dyrektora szkoły morskiej Kazimierza Burasa. Stanowczym podniesionym 15 głosem zażądał wydobycia z archiwum wszystkich wypracowań, jakie w ciągu 16 ostatnich dwóch lat pisali uczniowie jego szkoły, i natychmiastowego ich przy1
334
niesienia, jak się wyraził: „celem porównania pisma uczniów z pewnym doku2 mentem”. I tu spotkało go srogie rozczarowanie. Buras prawie go wyśmiał i 3 kazał się natychmiast wynosić ze swojego gabinetu, nie omieszkawszy użyć na 4 końcu swojego rozkazu słynnego: „Rozumisz?”. 5 Wtedy Krzyżagórski zrozumiał, że przegrał. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to 6 wypełnić żądania porywaczki. Wyszedł ze szkoły odprowadzany drwiącym 7 spojrzeniem dyrektora, nauczycieli, a nawet woźnego, po czym wsiadł na rower 8 i pojechał do miejsca, w którym dostał nakaz stawienia się o godzinie szóstej po 9 południu – było to przy leśnej kapliczce za małą wioską o dumnej nazwie Nowy 10 Kraków. 11 Przybył tam sam punktualnie z żądanymi pieniędzmi. Do drzewa była przy12 bita kartka, a na niej plan dalszej marszruty, wypisany tą samą ręką co list. Po13 lecenie było krótkie: Krzyżagórski miał pojechać w las drogą, która zaczyna się 14 za kapliczką, i miał się zatrzymać przy wielkim dębie na pierwszej dużej pola15 nie, jaką ujrzy po swojej prawej ręce. Na tym drzewie będzie przybita ostatnia 16 instrukcja. 1
335
Zrobił to bez wahania. Jechał prawie pół godziny bardzo powoli, by w zapa2 dającym zmroku nie przeoczyć żadnej polany. W końcu ją ujrzał. Duża połać 3 wykarczowanego lasu z ogromnym drzewem na środku. Skręcił w prawo i 4 wjechał na polanę. Pod kołami roweru trzasnął chrust. 5 I wtedy przednie koło jego roweru straciło kontakt z podłożem. Runął na łeb, 6 na szyję w głęboki dół. Padając, usłyszał trzask w swojej nodze. Tracąc przy7 tomność, poczuł jeszcze zwierzęcy smród. 8 Kiedy się ocknął, było ciemno i ktoś stał na brzegu wykopu. Światło latarki 9 omiotło duży rów, którego dno nabite było naostrzonymi palami. Szpic jednego 10 z nich wystawał z napuchniętego uda Krzyżagórskiego. Ubek próbował się 11 poruszyć, ale przeszył go taki ból, że na chwilę zemdlał. Kiedy wrócił do przy12 tomności, ujrzał, że w wilczym dole jest jeszcze jedna istota, martwa – snop 13 światła wydobył z mroku napuchnięte od gazów gnilnych i nabite na dwa pale 14 ciało dzika. Porucznik zaczął szukać pistoletu w kurtce, ale go nie znalazł. Do15 datkowe ruchy wywołały kolejną falę bólu. Przez krew łomoczącą w głowie 16 usłyszał głos Małgosi: 1
336
– Powiedz, że to nie ja. Że to nie ja wydałam profesora, ale zrobił to Gordon 2 albo Janiak. No powiedz to! Jeśli to powiesz, odwiozę dziecko do miasta, a ciebie 3 po prostu zabiję. I skrócę twoje cierpienia. Jeśli nie, zostawię cię i będziesz długo 4 umierał... Całym tygodniami, aż przyjdą do ciebie dzikie zwierzęta i zaczną cię 5 podgryzać... Tak jak ten borsuk, którego przepłoszyłam, kiedy dobierał się do 6 dzika... Słyszysz, ubeku? Zaraz tu przyjdę z profesorem, a ty powiesz, że to nie 7 ja go wydałam... 8 Z popękanych ust Krzyżagórskiego wyszły zaskakująco donośne słowa: 9 – I Janiaka, i Gordona trzymałem w garści. Oni wydaliby Popielskiego... Jeden 10 ze strachu, a drugi z miłości... Ale ty chciałaś go wydać z nienawiści... Niena11 widziłaś go... A ja w nienawiść bardziej wierzę niż w strach i miłość... – Urwał i 12 ciężko dyszał. – To twoja wina – sapnął w końcu. – Aresztowanie Popielskiego 13 nic mi nie dawało... Pamiętasz... Twoja matka umierała... A on tam był... Przy 14 niej... Stałem tak z pieskiem... Przyszłaś do mnie i powiedziałaś mi, że poszedł 15 do lochu... Wtedy postanowiłem zrobić z niego gladiatora... To wszystko twoja 16 wina... Od początku ci to mówiłem... Był moim niewolnikiem dzięki tobie... 1
337
Huk strzału zakończył jego oskarżenia. W ułamku sekundy poczuł płomień i 2 swąd przypalonej skóry i kości. Potem nie czuł już nic. 3 Małgosia oświetliła latarką jego twarz. Z dziury w czole unosiły się pasemka 4 dymu. 5 Wróciła do ziemianki. Przy stole siedział Piotruś i bawił się szachami. Edward 6 Popielski, zaledwie przed tygodniem przez ludzi z Pomorskiego Szwadronu 7 wydostany ze szpitala, leżał na pryczy, na której dziewczyna utraciła niegdyś 8 dziewictwo. Jego głowa i twarz pokryte były strupami. Spojrzał na nią uważnie. 9 – Słyszałem strzał – powiedział. 10 – Zabiłam go. – Małgosia oparła ręce na stole. – Wymierzyłam mu sprawie11 dliwość... Za mamę... To w końcu jego człowiek ją pogryzł... 12 Zapadła cisza. Popielski wciąż na nią patrzył. Jak wtedy, gdy rozwiązała 13 szczególnie trudne równanie trygonometryczne. Z szacunkiem i niedowierza14 niem. I z pewnym niepokojem. 15 – Zemściłam się też za pana profesora. – Dziewczyna zaczęła przetrząsać kie16 szenie kurtki Jerzego w poszukiwaniu papierosów. – Exoriarealiquis nostris exos1
338
sibus ultor...19 2 I wtedy spojrzała na jego buty pokryte mchem i błotem. 3 – Był pan profesor tam? Widział pan wszystko? 4 – Dlaczego mnie nienawidzisz, Małgosiu? 5 – Nienawidziłam pana, bo widziałam, co pan robił z moją matką u siebie w 6 pokoju... Śledziłam pana... Byłam zaślepiona... Mój ukochany nauczyciel okazał 7 się takim samym zwierzęciem jak ci, przed którymi mnie uratował... 8 Popielski wstał i podniósł Małgosię z krzesła, a potem ją objął. Jej drobne ra9 miona zaczęły się trząść. Płakała bezgłośnie. 10 – Bezbłędnie zacytowałaś Wergiliusza – pochwalił. – Teraz to przetłumacz! 11 – A kiedyś niech powstanie mściciel z naszych kości – szepnęła dziewczyna. 1
- oby z kości naszych powstał mściciel. (Etym. - z Wergiliusza (Eneida, 4, 625); napis na pomniku hetmana Stanisława Żółkiewskiego, wystawionym w 1677 r. przez Jana III Sobieskiego w kościele w Żółkwi.) 339 19
1
EPILOG
NIE URATOWANO tych dwunastu rosyjskich oficerów. Gaz musztardowy 3 wypalił im wnętrzności. Zostali pochowani z wielkimi honorami w Bobolicach. 4 A potem do Darłowa wróciła normalność. Zarządca przedsiębiorstwa rybne5 go major Konstantin Czubarow został za sabotaż skazany na śmierć przez sąd 6 wojskowy. Wyrok wykonano w jednostce artyleryjskiej w Bobolinie. Jej do7 wódca pułkownik Grigorij Kałuczkin rozebrał tajną fabrykę konserw rybnych w 8 darłowskim zamku. Jej maszyny oraz wszystkie urządzenia z dawnego przed9 siębiorstwa Czubarowa zostały przekazane polskim władzom Darłowa. W 10 październiku 1948 roku ostatni Sowieci opuścili Darłowo i okolice. 11 Artur Krzyżagórski zaginął w październiku 1948 roku w nie wyjaśnionych 12 okolicznościach. Z materiałów zorganizowanej kilka lat temu przez szczeciński 13 oddział Instytutu Pamięci Narodowej wystawy pod tytułem Twarze pomorskiej 14 bezpieki dowiedziałam się, że jego zwłoki zostały wiosną 1949 roku znalezione 15 w lesie koło małej wioski o nazwie Nowy Kraków. Leżały one w dole, którego 2
dno było nabite grubymi zaostrzonymi palami. Takie wilcze doły były urzą2 dzane przez kłusowników polujących w ten sposób – wbrew nazwie – wcale nie 3 na wilki, ale na dziki i jelenie. Krzyżagórski był nabity na taki właśnie pal. Jego 4 śmierć można by uznać za przypadkową, gdyby nie to, że miał dziurę postrza5 łową w głowie, a kilkaset metrów dalej znaleziono trupa jego podwładnego, 6 niejakiego Józefa Parucha. W materiałach owej wystawy postawiono hipotezę, 7 że obaj funkcjonariusze UB wpadli w pułapkę aktywnego w tamtych rejonach 8 oddziału NSZ zwanego Lotną Brygadą Śmierci. 9 Nie wiem, w jakich okolicznościach Edward Popielski opuścił Darłowo. 10 Umarł we Wrocławiu w latach siedemdziesiątych. Wiem, że miał syna Wacława 11 Remusa, który jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. W 12 ubiegłym roku dostałam informację od emerytowanego gwardiana franciszka13 nów z Darłowa, iż Wacław Remus przebywa często w grodzie króla Eryka. 14 Wraz z jednym z zakonników, ojcem Ambrożym Brylewskim, zorganizował on 15 na cmentarzu w Bobolicach prawosławną uroczystość żałobną ofiarowaną za 16 dusze owych dwunastu Rosjan. Celebrował ją pop z Bobolic, ksiądz Tymoteusz 1
341
Lewczuk. Nie mam pojęcia, dlaczego obaj ci panowie modlili się za dusze otru2 tych żołnierzy ani co mieli wspólnego ze sprawą darłowskiego trupojada, od 3 której się przecież wszystko zaczęło. 4 A jak się ta sprawa skończyła? Czy znaleziono owego trupojada? Proszę wy5 baczyć gadatliwość starszej pani, już o tym opowiadam. Od wielu lat gromadzę 6 wszystkie informacje o swoim ukochanym Darłowie, w którym jako osiemna7 stoletnia dziewczyna poznałam doktora Rafała Gordona, a on szturmem zdobył 8 moje serce. Otóż niedawno życzliwe mi osoby nadesłały skany ubiegłorocznego 9 numeru Biuletynu IPN. Jest w nim artykuł doktora Krzysztofa Mączka z Dele10 gatury IPN w Koszalinie, w którym autor opisuje potworny gwałt dokonany w 11 marcu 1945 przez Sowietów na Niemkach z lazaretu w Darłowie. Niektóre z 12 tych kobiet były świeżo po porodzie. I wtedy wszystko zrozumiałam. W pry13 mitywnych i brudnych warunkach niejedna z tych położnic mogła być zakażona 14 – o czym wiem dobrze jako dyplomowany ginekolog – a patogenem mógł być 15 streptococcuspyogenes, czyli paciorkowiec. Jest to bakteria odpowiedzialna za 16 ropną gorączkę połogową, która powodowała znaczną śmiertelność przed erą 1
342
antyseptyki i antybiotykoterapii. Bestia gwałcąca taką kobietę mogła dokony2 wać na niej różnych innych seksualnych praktyk. Gdyby do ust gwałciciela 3 przedostała się ropna wydzielina z dróg rodnych zakażonej kobiety, paciorko4 wiec mógłby znaleźć w zaniedbanej jamie ustnej, próchniczo zmienionych zę5 bach czy w rozpulchnionych dziąsłach dogodne warunki do bytowania i prze6 trwania. Gryzienie kolejnych kobiet powodowało ich ciężkie zakażenia skutku7 jące sepsą. Ostatnie słowo należy do doktora Mączka. Odkrył on bowiem, że 8 wśród gwałcących chore Niemki Sowietów był niejaki Aleksy Petko, ten sam, 9 który prowadził dla Czubarowa tajną fabrykę konserw w darłowskim zamku, a 10 potem zniknął bez śladu. Ponura legenda o trupojadzie jest w Darłowie wciąż 11 żywa. 1
12
13
(Fragment książki: Mary Gordon Wilno – Darłowo – Tel Awiw. Wspomnienia o 15 moim mężu, doktorze Rafale Gordonie, dz. cyt., s. 12 4).
14
16 343
1
Powieść ukończyłem w Antoninie, dnia 1 maja 2015 roku, o godzinie 15.16.
344
1 2
PODZIĘKOWANIA PONIŻEJ WYMIENIAM WIELU EKSPERTÓW, którzy mi pomogli przy pisaniu
tej powieści. Licząc na ich wyrozumiałość, wyjaśniam, że zdecydowałem się pominąć 4 należne im tytuły naukowe dla oszczędności miejsca. 5 Dziękuję Karolinie Macios, mojej nieocenionej redaktorce z Wydawnictwa Znak, za 6 jej niezwykle cenne ingerencje, sugestie i uzupełnienia. 7 Zanim powieść Arena szczurów trafiła na jej biurko, tekst przeczytał – w poszu8 kiwaniu logicznych luk – Roman Tuziak z Katedry Logiki i Metodologii Nauk wro9 cławskiej Alma Mater. Wygłosił przy tym wiele uwag literackich, które długo będę 10 miał w pamięci. Dużymi fragmentami tekstu zajęli się eksperci z zakresu medycyny i 11 toksykologii. Internista i nefrolog Robert Krawczyk poprawiał drobiazgowo frag12 menty medyczne, a toksykolog i medyk sądowy Marcin Zawadzki cierpliwie udzielał 13 mi konsultacji z zakresu działania i skutków użycia gazów bojowych. Specjalne po14 dziękowania należą się Elżbiecie Suszczyńskiej, która wprowadziła mnie w fascynu15 jące obyczaje szczurów. 3
Wielkie wyrazy wdzięczności należą się Moim Drogim Darłowiakom, bez których 2 ta książka by nie powstała. Pobyt w Darłowie i zebranie materiałów do powieści 3 umożliwili mi burmistrz Darłowa Arkadiusz Klimowicz i zastępca burmistrza Elż4 bieta Karlińska. W moich eksploracjach wspierał mnie także starosta sławieński Woj5 ciech Wiśniowski. Życzliwą pomoc okazali mi również: Jerzy Buziałkowski, Jerzy 6 Kalicki (Koszalin), Wiesław Kamiński (Ustka), Ewa Majdańska, Zbigniew Mielczar7 ski, Halina Pacholska-Rondzio, Andrzej Piątak (Słupsk), Arkadiusz Sip, Jan Skórski, 8 Jan Sroka (Sławno), Krzysztof Walków, Leszek Walkiewicz i Marek Żukowski. 9 Wszystkim osobom wymienionym powyżej z całego serca dziękuję. 10 Oświadczam, że za wszystkie błędy, o ile uważni Czytelnicy znajdą takowe w 11 Arenie szczurów, tylko ja ponoszę odpowiedzialność. Stwierdzam też expressis ver12 bis20, że wszystkie postaci występujące w tej powieści są moim wymysłem, a jakie13 kolwiek ich podobieństwo do rzeczywistych osób, zmarłych lub żyjących, jest cał14 kowicie przypadkowe. 1
Marek Krajewski
15
20
- wyraźnie 346