Ricochet
1 | S t r o n a
Ricochet
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale.
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy do autora książk...
30 downloads
6 Views
Ricochet
1 | S t r o n a
Ricochet
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale.
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie.
Tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym, służącym do promocji
autora. Tłumaczenie nie służy do otrzymania korzyści materialnych.
Proszę o nie udostępnianie tłumaczenia.
Ricochet
2 | S t r o n a
{1}
Spieprzyłam.
Tylko o tym myślę, rozglądając się po swoim otoczeniu. Muzyka na żywo rozbrzmiewa
ze ściennych głośników, kiedy ludzie sączą kolorowe drinki. Moja młodsza siostra Daisy
popija piwo z plastikowego kubka, szukając swoich znajomych modelów. Boję się, że
przyprowadzi tutaj faceta i spróbuje nas spiknąć – żeby oderwać moje myśli od Lorena
Hale’a. Pięć godzin temu sądziłam, że domówka będzie bezpiecznym wyborem.
Nieprawda.
Ogromna. Nieprawda.
Powinnam niewinnie siedzieć pod kołderką, przesypiając noworoczny motłoch w moim
mieszkaniu dzielonym z Rose. Parę dni temu Lo – mój najlepszy przyjaciel, chłopak,
dosłownie facet, który okala całe moje życie – wyjechał na odwyk. Rose i ja spędziłyśmy cały
poniedziałek na pakowaniu moich rzeczy. Przejrzałam zdjęcia, drobiazgi i wartościowe
przedmioty, sporadycznie wybuchając płaczem. Poza ubraniami i kosmetykami, to co moje
należało do Lo. Czułam się, jakbym przechodziła rozwód.
Nadal tak się czuję.
Po godzinie Rose zadzwoniła po firmę organizującą przeprowadzki i zapłaciła im za
spakowanie mojego starego mieszkania i wypakowanie w naszym nowym domu. Kupiła
czteropokojową willę w pobliżu Princeton z pięcioma akrami ziemi i białym panoramicznym
gankiem, czarnymi okiennicami oraz fioletowymi hortensjami. Przypomina mi południowe
domy w Sawannie albo Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya. Gdy jej o tym
powiedziałam, położyła ręce na biodrach, obrzucając budynek tym swoim potężnym, żółtym
spojrzeniem. Potem uśmiechnęła się, mówiąc: - Tak mi się wydaje.
Izolacja od męskich ciał nie powstrzymuje mojego zbłąkanego umysłu od podróży w
niedobre miejsca. Przeważnie martwię się o Lo. Rzucam się i wywracam w nocy, żeby po
chwili połknąć wielkie dawki pigułek nasennych. Tęsknię za nim. A nim wyjechał – nigdy nie
wyobrażałam sobie świata bez Lo. Gardło zamykało mi się na tę myśl, serce ściskało i kręciło
mi się w głowie. Kiedy ten moment nadszedł, zdaję sobie sprawę, że zabrał ze sobą część
mnie. Gdy powiedziałam o tym Rose, poklepała mnie po ramieniu i rzekła, że jestem
irracjonalna. Łatwo jej mówić. Jest inteligentna, pewna siebie i niezależna. Wszystkie cechy,
których ja nie posiadam.
I nie sądzę… nie sądzę, by wiele ludzi potrafiło zrozumieć, jak to jest być tak z kimś
zaangażowanym – dzielić każdą chwilę, a potem przeżyć wyrwanie tej osoby ze swojego
życia. Mamy niezdrowy, współzależny związek.
Wiem o tym.
I staram się zmienić, dojrzeć bez niego, ale dlaczego to musi być warunkiem?
Ricochet
3 | S t r o n a
Chcę dojrzeć z nim.
Chcę być z nim.
Chcę kochać Lo, nie musząc wysłuchiwać ludzi twierdzących, że nasza miłość jest zbyt
przytłaczająca.
Pewnego dnia mam nadzieję, że dotrzemy do tego punktu. Nadzieja, tylko to teraz mam.
To moja siła napędowa. Dosłownie tylko ona trzyma mnie na nogach.
Pierwsze dni z nawrotami torturowały mnie, ale pomagał fakt, że ukrywałam się w
swoim pokoju. Nie chciałam mierzyć się z prawdziwym światem, dopóki nie opanowałam
najgorszych zapędów. Jak do tej pory ograniczałam swoje seksualne potrzeby poprzez
tonięcie w masturbacji. Wyrzuciłam połowę porno, by spróbować zadowolić Rose i
przekonać samą siebie, że jestem na takiej samej drodze do wyleczenia, co Lo. Lecz nie
jestem tego taka pewna. Nie, kiedy w brzuchu mnie ściska na myśl o seksie. Ale przeważnie
chcę seksu z nim.
I martwię się tą pięćdziesięcioprocentową szansą, gdzie zaciągnę jakiegoś innego faceta
do łazienki, gdzie będę przez chwilę udawać, że to Lo, żeby zaspokoić swoją żądzę. Nie
powinno mnie tutaj być. Na tej domówce. Do tej pory dystans od szalonych rzeczy pomagał.
To – to nie jest nawet bliskie moich najbardziej szalonych chwil, ale wystarczy, by popchnąć
mnie do czegoś niedobrego.
Gdy Daisy zadzwoniła i zaprosiła mnie na „domówkę”, wyobrażałam sobie kilku ludzi
przygotowujących mocne drinki i skupionych wokół telewizji, by oglądać występy muzyczne.
Nie to. Nie apartament we wschodniej części Manhattanu pełen modeli… męskich modeli.
Kiedy tylko się ruszę jakieś ciało narusza moją przestrzeń osobistą. Nie patrzę nawet jakie
kończyny dotykają mojego ciała.
Powinnam była odmówić Daisy. Mam wiele obaw odkąd Lo wyjechał, ale największa
jest taka, że go zawiodę. Chcę zaczekać na Lo, a jeśli nie jestem na tyle silna, by stłumić te
przymusy zanim wróci z odwyku, to nasz związek naprawdę się zakończy. Nie będzie już
Lily i Lo. Nie będzie nas. On będzie zdrowy, a ja utknę sama w destrukcyjnej pętli.
Zatem muszę się postarać. Nawet jeśli coś w moim mózgu mówi idź. Przypominam
sobie, co na mnie czeka, jeśli ja nie zaczekam na niego. Pustka. Samotność.
Stracę najlepszego przyjaciela.
Według wnikliwej instrukcji Rose (czyta dużo o seksoholizmie – a także Connor, ale to
inna historia) powinnam poszukać sobie odpowiedniego terapeuty zanim zacznę uczestniczyć
w wydarzeniach towarzyskich, które mogłyby wodzić mnie na pokuszenie. Daisy nie ma
pojęcia o moim uzależnieniu – które dotyczy uroku seksownych facetów i haju z seksu. Rose,
jako jedyna w mojej rodzinie jest świadoma mojego problemu i tak pozostanie, jeśli będę
miała na to jakiś wpływ.
Ricochet
4 | S t r o n a
Jednakże nie powiedziałam Daisy nie. Nawet kiedy próbowałam, wykorzystała mantrę
„nigdy cię nie widzę”, żeby poczuciem winy zmusić mnie do ulegnięcia. Dołożyła do tego
tekst, że jestem nieświadoma faktu, iż zerwała z Joshem podczas święta Dziękczynienia.
(Pierwszy błąd: zapytanie dziś rano przez telefon „Co u Josha?”. A myślałam, że jestem taka
przebiegła, bo pamiętam jego imię i w ogóle). Tak właśnie jestem „niezaangażowana” w jej
życie. A więc nie tylko przetrawiałam jej status singielki, ale także czułam falę siostrzanych
wyrzutów sumienia. Musiałam się zgodzić, żeby jej to wynagrodzić. To jest Lily 2.0 –
dziewczyna, która rzeczywiście próbuje uczestniczyć w świecie swojej rodziny.
A to oznacza spędzanie czasu z Daisy. I martwienie się tym, że wróci do umawiania się.
Zwłaszcza, jeśli ci starsi modele starają się ją uwieść.
Dlatego jestem tutaj. Wyraźnie nie przygotowana na taką imprezę. Chociaż zamieniłam
dresy na czarne spodnie i jedwabną niebieską bluzkę.
- Tak się cieszę, że jesteśmy tutaj razem – woła po raz trzeci Daisy. – Nigdy się z tobą nie
widuję. – Otacza mnie ramieniem, przyciągając do lekko pijanego uścisku. Niemal zjadam jej
rumiane, prawie złote włosy. Leciutkie niczym piórko, proste kosmyki sięgają za jej klatkę
piersiową.
Odsuwamy się od siebie i odrywam sobie jej włosy od błyszczących warg.
- Wybacz – rzuca, próbując odsunąć swoje włosy, ale ręce ma pełne: w jednej ręce
trzyma piwo, a drugiej pomiędzy palcami tli się papieros. – Włosy mam zbyt, kuźwa, długie.
– Wzdycha sfrustrowana, nadal walcząc z kosmykami. Kończy się na tym, że wykorzystuje
ramię i szyję, aby spróbować zepchnąć włosy na plecy, przez co wygląda trochę głupio.
Zauważyłam, że Daisy więcej przeklina, kiedy jest zirytowana. Co mi nie przeszkadza.
Ale jestem pewna, że nasza matka musiałaby spędzić dodatkowe godziny na medytacji, aby
zapomnieć o niewyparzonym języku Daisy.
I dlatego właśnie nie obchodzi mnie przeklinanie Daisy. Uważam, że może robić co chce.
Dla odmiany, Daisy musi być Daisy i cieszę się widząc ją z dala od neurotycznych,
matczynych szponów matki.
Uspokaja się i opiera łokieć na moim ramieniu dla podpory. Rzeczywiście jestem na tyle
niska, żeby być jej podpórką. – Lil – mówi Daisy – wiem, że Lo tutaj nie ma, ale obiecuję, że
dzisiaj odwrócę od niego twoje myśli. Nie będzie gadania o odwyku. Nie będzie wspominania
o komiksach ani innych rzeczach, które ci o nim przypomną. Nada, dobra? Jesteśmy tylko ja,
ty i grupa znajomych.
- Masz na myśli grupę atrakcyjnych ludzi. – Używam poprawnej terminologii. Jestem
otoczona ładnymi ludźmi, którzy mogliby przebiec po plaży w stylu Słonecznego patrolu i
spowodować falę orgazmów. Albo mogli przejść po wybiegu, a ty gapiłabyś się bardziej na
ich twarze niż ubrania.
Przynajmniej ja bym tak robiła.
Ricochet
5 | S t r o n a
Czy to czyni ze mnie najbrzydszą osobę tutaj? Pewnie jestem jedyną nie-modelową
dziewczyną. Kiwam głową. Okej. Pasuje mi to. Jestem otoczona dziesiątkami, a ja
prawdopodobnie jestem szóstką. Potrafię się z tym pogodzić.
Wypuszcza spomiędzy warg dym i uśmiecha się. – Nie wszyscy są tacy ładni. Mark przy
złym świetle wygląda jak myszoskoczek. Oczy ma za blisko siebie.
- I dostaje oferty pracy?
Potakuje ze zgłupiałym uśmiechem. – Niektóre kolekcje lubią dziwne cechy. Wiesz,
krzaczaste brwi, szpary między zębami.
- Huh. – Próbuję odnaleźć Marka i jego myszoskoczkowość, ale nigdzie go nie widać.
- Chciałabym mieć fajniejszą popisową cechę.
Popisowe cechy? Brzmi jak dostanie silnego patronusa w czarodziejskim świecie. Choć
jestem pewna, że mój byłby głupi. Coś jak wiewiórka.
Próbuję rozgryźć jej popisową cechę, obrzucając spojrzeniem jej czarne leginsy, długą
szarą koszulkę i kurtkę w stylu wojskowym. Nie ma na sobie makijażu, cerę ma gładką,
świeżą i brzoskwiniowo idealną. – Masz wspaniałą skórę. – Potakuję, myśląc, że rozwiązałam
zagadkę. Jestem taka dobra. Prawie klepię się po plecach.
Unosi brwi i wesoło stuka mnie swoim biodrem. – Wszyscy modele mają wspaniałą
skórę.
- Och. – Zdaję sobie sprawę, że będę musiała zapytać wprost. – Jaka jest twoja popisowa
cecha?
Wkłada papierosa do ust i chwyta garść swoich włosów, machając mi nimi. – Te
maleństwa – mamrocze. Opuszcza kosmyki na ramię i bierze papierosa w palce. – Długie,
długie, długie włosy Disney’owej Księżniczki. Tak nazywa je moja agencja. – Wzrusza
ramionami. – Nie są wcale takie wyjątkowe. Przy perukach i innych takich rzeczach, każdy
mógłby mieć moje włosy.
Powiedziałabym jej, żeby je ścięła, ale to tylko przypomni fakt, że nie może z nimi nic
zrobić. Nie, kiedy agencja ma kontrolę nad jej wyglądem. Nie, kiedy nasza matka dostałaby
po tym zawału. – Rzeczywiście masz lepsze włosy od moich – mówię. Moje przez połowę
czasu są przetłuszczone.
Prawdopodobnie powinnam częściej je myć.
- Rose ma najlepsze włosy – odpowiada Daisy. – Mają doskonałą długość i są niezwykle
błyszczące.
- Tak, ale wydaje mi się, że czesze je sto razy dziennie. Jak ta wredna dziewczyna z
Małej księżniczki.
Ricochet
6 | S t r o n a
Daisy drżą usta w uśmiechu. – Czy właśnie porównałaś naszą siostrę do wrogiego
charakteru?
- Hej, wrogiego charakteru z fajnymi włosami – bronię się. – Doceniłaby to. – Taką mam
przynajmniej nadzieję.
Daisy wypala papierosa i zgniata go w kryształowej popielniczce na gzymsie kominka. –
Cieszę się, że tu jesteś.
- Wciąż to powtarzasz.
- Bo taka prawda. Zawsze jesteś taka zajęta. Czuję, że naprawdę niewiele ze sobą
rozmawiałyśmy odkąd poszłaś na studia.
Czuję się jeszcze gorzej. Bycie o wiele młodszą od Poppy, Rose i mnie musiało być
odizolowujące i samotne. Moje bycie nałogowcem i uciekanie od rodziny wcale nie
pomagało. – Ja też się cieszę, że tu jestem – mówię z wielkim, szczerym uśmiechem. Nawet
jeśli to może być mój największy test od nieobecności Lo, to przynajmniej wiem, że
dokonałam czegoś właściwego. Przyjście tutaj, spędzanie czasu z Daisy, to jest progres. Po
prostu progres innego rodzaju.
Niespodziewanie w jej oczach pojawia się błysk. – Mam pomysł. – Łapie mnie za rękę
nim mogę zaprotestować. Opuszczamy mieszkanie i idziemy na korytarz. Biegnie w stronę
schodów, ciągnąc mnie za sobą.
Dopiero przyzwyczajam się do tej nowej, impulsywnej Daisy. Która, jak poinformowała
mnie Rose, pojawiła się już jakieś dwa lata temu. Gdy wprowadziłyśmy się do nowego domu,
zaprosiłyśmy Daisy do pomocy w dekorowaniu. W trasie po czteropokojowej willi zauważyła
na podwórku basen. Co z tego, że dalej jest zima. Na jej twarzy pojawił się psotny uśmiech i
wyszła przez okno w sypialni Rose na dach i przygotowała się na skok do wody z trzeciego
piętra.
Nie sądziłam, że to zrobi. Powiedziałam do Rose: - Nie martw się. To pewnie tylko dla
zwrócenia na siebie uwagi.
Ale rozebrała się do bielizny, wzięła rozbieg i wskoczyła do basenu. Gdy wynurzyła
głowę z wody, na twarzy miała największy, najbardziej głupkowaty „Daisy’owaty” uśmiech.
Rose prawie ją zabiła. Moja szczęka tkwiła na ziemi.
A ta sobie pływała na plecach, ledwie drżąc.
Rose mówiła, że kiedy naszej matki nie ma w pobliżu, to Daisy lubi wariować. I to nie
jest bunt w stylu Zapiję swoje smutki i nawdycham się kokainy. Po prostu robi rzeczy, które
potępiłaby matka i Daisy pewnie wie, że jesteśmy bardziej wielkoduszne. Gdy Rose
zobaczyła, że Daisy przeżyła skok bez siniaków, nazwała ją tylko idiotką, a potem zostawiła
temat. Nasza matka rozprawiałaby się o tym przez godzinę, rzucając jakimkolwiek urazem,
który mógłby zrujnować jej karierę modelki.
Ricochet
7 | S t r o n a
Sądzę, że Daisy, bardziej niż czegokolwiek innego, pragnie być wolna.
Chyba miałam szczęście, że wymknęłam się spod surowej uwagi matki. Ale może i nie.
Nie jestem idealna. Ktoś mógłby nawet rzec, że jestem mocno popieprzona.
Wchodzimy po schodach na najwyższe piętro i Daisy naciska klamkę, gryzące zimno
owiewa moje nagie ramiona. Dach. Zabrała mnie na dach.
- Nie zamierzasz skakać, prawda? – pytam od razu z szeroko otwartymi oczami. – Tym
razem nie ma tutaj basenu, w którym mogłabyś wylądować.
Prycha. – No co ty. – Puszcza moją rękę i stawia piwo na żwirowatym podłożu. –
Widzisz ten widok?
Drapacze chmur rozświetlają miasto i ludzie odpalają fajerwerki na innych budynkach,
kolory rozbijają niebo w dzisiejszym święcie. Na dole rozbrzmiewają klaksony
samochodowe, poniekąd zagłuszając majestatyczną atmosferę.
Daisy rozkłada ramiona i wciąga głęboko powietrze. A potem wykrzykuje z całych sił. –
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, NOWY JORKU! – Jest dopiero dwudziesta druga
trzydzieści, więc technicznie to wciąż jest Sylwester. Odwraca do mnie głowę. – Krzycz, Lil.
Pocieram się po rozgrzanej szyi, zaniepokojona. Może to brak seksu. A może tylko seks
pomoże mi w poprawie samopoczucia. A więc… seks jest powodem czy rozwiązaniem? Już
nie wiem. – Nie lubię krzyczeć. – Lo nie zgodziłby się. Rumienią mi się policzki.
Daisy obraca się do mnie, mówiąc: - No dalej, poczujesz się lepiej.
Wątpię.
- Otwórz szeroko usta – drażni się. – Dawaj, siostrzyczko.
Czy tylko ja uważam, że to brzmiało zboczenie? Spoglądam przez ramię. A tak, jesteśmy
same.
- Krzycz ze mną. – Podskakuje na palcach stóp, przygotowując się do krzyku
„Szczęśliwego”, ale zatrzymuje się, kiedy nie dzielę jej entuzjazmu co do tego wydarzenia. –
Musisz się rozluźnić, Lily. To Rose ma być tą spiętą. – Łapie mnie za rękę. – No dalej. –
Prowadzi mnie bliżej do krawędzi.
Zerkam w dół. O Boże. Jesteśmy bardzo wysoko. – Mam lęk wysokości – mówię, cofając
się.
- Od kiedy? – pyta.
- Od siódmego roku życia, kiedy Harry Cheesewater zepchnął mnie z drabinek.
- O tak, złamałaś ramię, prawda? – Uśmiecha się. – I czy na nazwisko nie miał
Chesswater?
Ricochet
8 | S t r o n a
- Lo wymyślił mu przezwisko. – Dobre czasy.
Pstryka palcami, przypominając sobie. – Właśnie. Lo w akcie zemsty włożył mu petardę
do plecaka. – Jej uśmiech znika. – Chciałabym mieć takiego przyjaciela. – Wzrusza
ramionami, jakby ten okres dla niej minął, ale wciąż jest młoda. Zawsze może się do kogoś
zbliżyć, jednakże kiedy nasza matka ciągnie ją na wszystkie strony, to pewnie ma mniej czasu
na przyjaciół niż miała reszta z nas. – Dobra, koniec rozmowy o Lo. Miał być dzisiaj
wykluczony z rozmów, pamiętasz?
- Zapomniałam – bąkam. Większość moich historii z dzieciństwa łączy się z nim. Mogę
wyliczyć na palcach te, w których nie jest obecny. Wycieczki rodzinne, był na nich. Zjazdy,
był na nich. Kolacje u Calloway’ów, był na nich. Moi rodzice mogli równie dobrze go
adoptować. Do diabła, moja babcia piecze mu bez powodu swój specjalny placek z owocami.
Co jakiś czas do niego pisze. W jakiś sposób ją oczarował. Nadal sądzę, że zrobił jej masaż
stóp lub coś innego niedobrego.
Wzdrygam się. Fu.
- Zagrajmy w grę – sugeruje Daisy z roztargnionym uśmiechem. – Będziemy zadawać
sobie pytania i jeśli źle odpowiemy, to dana osoba będzie musiała zrobić krok w stronę
krawędzi.
- Uch… nie brzmi fajnie. – Moje przeznaczenie będzie leżeć w jej umiejętności
odpowiedzi na pytanie.
- To gra na zaufanie – odpowiada, a jej oczy się iskrzą. – Poza tym, chcę cię lepiej
poznać. Czy to takie złe? – Teraz nie mogę odmówić.
Wydaje mi się, że mnie testuje.
- Dobra. – Zadam proste pytania, żeby znała odpowiedź i nie będę się czuła, jakby serce
zaraz miało wyrwać się z mej piersi.
Ustawia nas tak, że stoimy jakieś cztery kroki od krawędzi. Cholera. Nie będzie fajnie. –
Kiedy mam urodziny? – pyta mnie.
Moje ramiona nagle się rozgrzewają. Znam odpowiedź. Znam. – Luty… - Myśl, Lily,
myśl. Użyj tych komórek mózgowych. - …dwudziesty.
Układa usta w uśmiech. – Dobrze, twoja kolej.
- Kiedy są moje urodziny?
- Pierwszego sierpnia – odpowiada. Nie czeka nawet, aż powiem jej, że ma rację. Bo wie,
że ma. – Ilu miałam poważnych chłopaków?
- Zdefiniuj poważnych. – Nie znam tego. Szczerze. Nie byłam nawet świadoma, że
zaczęła się umawiać, dopóki nie usłyszałam imienia Josha podczas zakupów sukienek na Galę
Dobroczynną.
Ricochet
9 | S t r o n a
- Przyprowadziłam ich do domu, żeby poznali rodziców.
- Jednego – odpowiadam z mniej niż pewnym skinięciem głowy.
- Miałam dwóch. Nie pamiętasz Patricka?
Marszczę brwi, drapiąc się po ramieniu. – Jakiego Patricka?
- Rudego, szczupłego. Trochę niedojrzałego. Szczypał mnie w tyłek, więc z nim
zerwałam. Miałam czternaście lat. – Robi krok w stronę krawędzi, bo najwyraźniej jestem
najgorszą siostrą na świecie.
Wzdycham ciężko, uświadamiając sobie, że to moja kolej. – Uch… - Staram się
wymyślić dobre pytanie, ale wszystkie dotyczą w pewien sposób Lo. W końcu trafiam w coś
w połowie dobrego. – Jaką rolę zagrałam w występie Czarnoksiężnika z Oz? – Miałam tylko
siedem lat i po prośbie Lo, jego ojciec pociągnął za sznurki i wyciągnął syna z występu, żeby
nie musiał grać Blaszanego Człowieka. Lo był taki szczęśliwy, że nie musiał ćwiczyć z klasą.
Sypiał na tyłach klasy, otwierając szeroko usta, robiąc sobie dodatkową drzemkę, kiedy my
próbowaliśmy zapamiętać skrócone, odpowiednie do wieku teksty.
Brakuje mi go.
- Byłaś drzewem – odpowiada Daisy, kiwając głową. – Rose mówiła, że rzuciłaś
jabłkiem w Dorotkę i miała przez ciebie podbite oko.
Wskazuję na nią. – To był wypadek. Nie pozwól Rose rozpowiadać kłamstw… -
Przysięgam, że trzyma tę historię w swoim arsenale przeciwko mnie.
Daisy próbuje się uśmiechnąć, ale to słaby uśmiech. Widzę, że moja relacja z Rose ją
denerwuje, a więc milknę. Pyta: - Kim chcę być, kiedy dorosnę?
Powinnam to wiedzieć. Nieprawdaż? Ale nie mam zielonego pojęcia. – Astronautką –
rzucam.
- Niezła próba. – Robi kolejny krok do przodu. – Nie wiem kim chcę być.
Otwieram szeroko usta. – To było podchwytliwe pytanie. Niesprawiedliwe.
Wzrusza ramionami. – Szkoda, że nie pomyślałaś o tym wcześniej.
Spoglądam na swoją odległość od krawędzi i na jej. Jeszcze dwa kroki i będzie na skraju
dachu. – Nie, dzięki. – Cieszę się, że poprawnie odpowiada na moje pytania, ale czuję małe
poczucie winy, że jestem taka kiepska w jej pytaniach. Myślę, iż wiedziała, że zawalę tę
zabawę.
Może chce przegrać i w ten sposób nie będę mogła jej zabronić zeskoczyć. Nie, jeśli to
wszystko jest częścią zabawy. Jezu, mam nadzieję, że nie o to chodzi. Ale w brzuchu czuję
uścisk na tę myśl. Wydaje się to coraz bardziej prawdopodobne.
- Jakie jest moje drugie imię? – rzucam proste pytanie.
Ricochet
10 | S t r o n a
- Martha – odpowiada ze śmiechem. – Lily Martha Calloway. Czyż to nie urocze, że
jesteś nazwana po naszej babci?
- I kto to mówi, Petunio. – Została obciążona drugim kwiecistym imieniem.
- Wiesz, o co zawsze pytają mnie chłopcy?
- O co?
- Czy zostałam rozdziewiczona?
Już to gdzieś słyszałam.
Spogląda mi krótko w oczy. – A więc?
Zimno szczypie mnie w szyję. –...