Wydawnictwo Literackie
Kraków 2013
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk55TnpNbQp4HXEcfT1NIkE7Ty4AbwFkED5OIg==
Spis treści
Karta redakcyjna
Jeden
Dwa
Trzy
Cztery
Pięć
Sześć
Siedem
Osiem
Dziewięć
Dziesięć
Jedenaście
Dwanaście
Trzynaście
Przypis
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk55TnpNbQp4HXEcfT1NIkE7Ty4AbwFkED5OIg==
Tytuł oryginału: IL TUTTOMIO
Opieka redakcyjna: WALDEMAR POPEK
Redakcja: WERONIKA KOSIŃSKA
Korekta: ANNA DOBOSZ, JOLANTA STAL, MAŁGORZATA WÓJCIK
Projekt okładki i stron tytułowych: MAREK PAWŁOWSKI
Zdjęcie na pierwszej stronie okładki: RENATA SZCZEPANIK
Skład i łamanie: Infomarket
Redaktor techniczny: BOŻENA KORBUT
© 2013 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano
© Copyright for the Polish translation by Jarosław Mikołajewski
ISBN 978-83-08-05279-2
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail:
[email protected]
Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk55TnpNbQp4HXEcfT1NIkE7Ty4AbwFkED5OIg==
Jeden
Giulio budzi Ariannę, muskając delikatnie wargami jej ucho, i szepce:
– Pa, Ari, muszę już iść.
Ona słyszy, rozumie, ale nie ma siły zareagować.
Giulio myśli, że ona wciąż śpi, więc powtarza:
– Do widzenia, Ari, muszę…
– A która godzina? – pyta zaspanym głosem, uparcie nie otwierając oczu.
– Wpół do ósmej.
– O Boże!
Przez chwilę nie dopuszcza do siebie żadnych myśli, okopując się za
kurtyną głębokiego mroku.
Wreszcie otwiera oczy, lekko unosi głowę.
Okiennice są uchylone do połowy, przepuszczając snop morderczego
światła.
Musi mrużyć oczy, żeby wyostrzyć obraz wnętrza pokoju.
Giulio stoi przy łóżku, pachnie kremem po goleniu. Jest całkiem ubrany,
gotowy do wyjścia.
– Jak się umawiamy? – dopytuje. – Pojedziesz sama czy mam po ciebie
przyjechać?
– A o której wychodzisz z biura?
– Nie wcześniej niż o dziesiątej, wpół do jedenastej.
– Aha, na pewno! Byłbyś tu najwcześniej na jedenastą. Nie, to za późno.
Lepiej, żebyśmy się spotkali na miejscu.
– O której kazałaś mu przyjść?
– O jedenastej. Uprzedziłeś Franca?
KAMA771
– Zadzwonię do niego później, około dziewiątej.
– Nie zapomnisz? Nie chciałabym się pojawić bez uprzedzenia, kiedy on…
– Nie martw się, będę pamiętać. Pa.
– Pa. Aha, powiedz, proszę, Elenie…
– Dobrze.
Arianna znów kładzie głowę na poduszce, naciąga sobie pomięte przykrycie
na twarz, zamyka oczy.
Na krótko wstrzymuje oddech. Chce podtrzymać w wyobraźni myśl, że oto
leży martwa w trumnie snu. Ale na próżno, bo już została bezpowrotnie
przywrócona do życia.
Musi więc robić to samo co żywi.
Głęboko wciąga powietrze, napełnia płuca nocnym zapachem samej siebie
zatrzymanym przez prześcieradło.
Musiała bardzo się pocić z gorąca, a lubi swój pot.
Odkryła, że ma dwa rodzaje potu, o różnych zapachach.
Kiedy się poci z gorąca, pachnie soczystą trawą, a zapach jej potu ma
barwę zielononiebieską. Kiedy się poci z miłości, pachnie intensywnie
mchem, ciemnozielono.
Unosi rękę, podciągając pachę na wysokość nosa. Zastyga tak na chwilę
i oddycha sobą.
Już całkiem wróciła do życia.
Słyszy serce, które bije mocno i rytmicznie – TAM-TAM-TAM – i bębni jej
w uszach jak piec lokomotywy na stacji.
To zgina, to znów prostuje palce lewej stopy.
– Jak się masz, stopo?
Potem robi to samo z drugą.
– A ty?
Po chwili jej dłoń zaczyna głaskać lewą łydkę.
– Dzień dobry, łydko.
Jako nastolatka miała obsesję na punkcie łydek – że są za grube, jak
u prawie wszystkich kobiet ze wsi w jej okolicy. Co dzień, zaraz po
przebudzeniu, co najmniej przez pół godziny głaskała się po nogach w nadziei,
że uda się jej nadać im smukłą linię.
A wcześniej cierpiała na myśl, że urosną jej zbyt duże piersi. W tajemnicy
przed babcią obwiązywała się chustą tak ciasno, że ledwie mogła oddychać.
Idąc, garbiła się, żeby jak najmniej było je widać.
O tym, że ma piękne nogi, a jej piersi są jak marzenie, przekonał ją dopiero
w trzeciej klasie liceum nauczyciel filozofii o śmiesznym imieniu Adelchi,
który często przerywał korepetycje i ustawiał ją nago przed lustrem.
Kiedy Elena zapukała delikatnie do drzwi, Arianna zdążyła już przywitać
się z ciałem aż po szyję.
– Możesz wejść.
– Czy dobrze pani spała?
Nie odpowiada.
Nie potrafi rozmawiać, zanim nie napije się kawy. Już to, że odpowiedziała
Giuliowi, niemało ją kosztowało.
Elena stawia tacę z filiżanką na szafce nocnej.
– Mam szerzej otworzyć okno?
– Nie.
– Przygotować kąpiel?
– Tak.
Kiedy tylko Elena znika za drzwiami, Arianna wraca do ceremonii powitań.
– Witaj, brodo.
Po powitaniu z włosami unosi plecy, układa za sobą poduszki, bierze
filiżankę i zbliża do ust.
Następnie zapala pierwszego papierosa.
Zaciąga się powoli, robiąc długie przerwy i przytrzymując dym ile się da.
– Kąpiel gotowa, proszę pani.
Gasi papierosa, wstaje z łóżka, przechodzi przez garderobę do łazienki,
w której palą się wszystkie światła.
Zdejmuje krótką, przezroczystą koszulę nocną, przegląda się w wielkim
lustrze na pół ściany.
Nieźle. Naprawdę nieźle jak na kogoś, kto przed czterema dniami skończył
trzydzieści trzy lata.
Napina mięśnie nóg, robi skręty tułowia, na przemian wypina i cofa klatkę
piersiową, ale to nie jest gimnastyka. Nigdy się nie gimnastykowała. To coś
w rodzaju przeglądu generalnego.
Jest zadowolona. Czuje się elastyczna, rozluźniona, gibka. Mechanizm
precyzyjny, dobrze skonstruowany i niezawodny, gotowy do działania, kiedy
tylko ona o to poprosi.
Siada na sedesie. Jej organizm doskonale spełnia swoje funkcje.
Nuci.
Nigdy nie potrafiła zapamiętać żadnej melodii.
I pomyśleć, że przetańczyła całe noce w rytm wciąż tej samej muzyki.
Zna tylko jeden motyw. Słyszała go raz w radiu, mogła mieć dwanaście lat
albo niewiele mniej, i nie zapomniała już nigdy. Podśpiewuje go sobie po
cichu i w tajemnicy, kiedy jest sama. Intonuje w rozmaitych wariantach, nawet
jazzując, bo ten fragment doskonale się do tego nadaje. Pamięta też słowa:
Dies irae, dies illa,
solvet saeclum in favilla…
Następnie wchodzi do wanny z jacuzzi. Wyciąga się z błogim
westchnieniem.
Dlaczego nie można tak leżeć godzinami? Trzymając oczy zamknięte, kiedy
woda pieści ciało, a jedyną odczuwaną rzeczą jest życie?
Jak wtedy z Marcellem, kiedy chciał się z nią kąpać.
Weszli do wanny o dziewiątej rano, a wyszli po dwunastej w południe.
Ich skóra stała się biała, gdzieniegdzie pomarszczona.
Kąpaliby się dłużej, gdyby Marcello się tak nie przestraszył.
Co za głupek!
Co jakiś czas musieli dolewać gorącej wody, żeby nie zmarznąć.
To nie było jacuzzi, lecz zwykła wanna, tyle że hotel w Fiesole
umeblowany był antykami i wanna też była starego typu, czyli szersza
i dłuższa od nowoczesnych.
Co za głupek z tego Marcella!
Za drugim razem powiedziała mu, że chce na nim usiąść, więc on położył
się tak, by woda sięgała mu do połowy klatki piersiowej.
Aż w najważniejszym momencie chwyciła go za ramiona i popchnęła
w dół. Marcello znalazł się cały pod wodą.
Natychmiast chciał się wynurzyć, ale ona położyła mu obie ręce na czole
i trzymała tak mocno, jak tylko potrafiła.
Wtedy Marcello zaczął wierzgać nogami, próbując ją zrzucić. Wyśliznął
się z niej, bo strach odebrał mu wigor. Ale ona ocierała się o niego jeszcze
przez chwilę.
Aż poczuła się zaspokojona.
Marcello, który w końcu zdołał wyskoczyć z wanny na posadzkę, dyszał
ciężko jak miech.
– Zwariowałaś? Ty naprawdę zwariowałaś! Chciałaś mnie utopić czy co?!
Wchodzi do garażu.
Straciła w garderobie sporo czasu.
Najpierw założyła bluzkę, dżinsy i sandały, ale zorientowała się szybko, że
w spodniach byłoby jej za gorąco. W końcu wybrała niebieską leciutką
tuniczkę.
Giulio pojechał volvem, w garażu zostawił mercedesa i małą toyotę.
Arianna wsiada do toyoty, rzuca na tylne siedzenia torbę i plastikowy
woreczek z wodą mineralną i kanapkami, które przygotowała Elena. Opuszcza
na nos okulary przeciwsłoneczne, przekręca kluczyk, rusza.
Raz, jadąc do Canneto, zrobili głupstwo, biorąc mercedesa z otwieranym
dachem, prawdziwe cacko lśniące od chromu.
Kiedy wieczorem chcieli wracać, zorientowali się, że jacyś kretyni nasikali
przez okno, uchylone, żeby samochód się wietrzył.
Canneto to osobny skrawek plaży, uczęszczany na ogół przez łobuzów
i karykaturalne typy chłopców z przedmieścia.
Za pierwszym razem, kiedy tu byli, przed rokiem, Giulio, z portfelem
w ręku, natychmiast dogadał się z właścicielem małego kąpieliska, Frankiem,
którego miało się ochotę skazać na dożywocie tylko za to, jak się porusza.
A Franco musiał natychmiast ostrzec bywalców, żeby do tych dwojga nikt
się nawet nie zbliżał, bo dostanie w łeb.
I rzeczywiście, cztery byczki, które się kręciły przy brzegu, położyły się
w bezpiecznej odległości, nawet nie patrząc w ich stronę.
Ona zaczęła czytać kryminał, który przywiozła ze sobą. Giulio leżał obok
z otwartą gazetą.
Ale Arianna co jakiś czas unosiła wzrok i po kryjomu obserwowała
czwórkę chłopaków.
W pewnej chwili jeden z nich wstał, prowokując drugiego, by zrobił to
samo. Zaczęli się bić, dla zabawy, lecz przede wszystkim w nadziei, że
zwrócą na siebie uwagę Arianny i zaimponują jej.
Po dziesięciu minutach splecione ciała lśniły od potu, przeciwnicy
wymykali się sobie z objęć jak oszalałe węgorze, żywe posągi gladiatorów,
a początkowa bijatyka z zabawy szybko zmieniała się w coś poważniejszego.
Przestali się śmiać, a z ich warg wydobywały się postękiwania, jęki, okrzyki.
Agresywne dłonie mocno zaciskały się na opalonej skórze przeciwnika,
pozostawiając białe ślady przypominające pęknięcia czy otarcia.
I co jakiś czas, kiedy tylko pozwalała na to odległość, uderzali się wściekle
głowami jak byki, którymi przecież byli naprawdę.
Upadali na piasek i znowu wstawali albo turlali się spleceni w uścisku,
który chwilami stawał się obsceniczny jak gwałt.
Pozostali dwaj, przyglądając się walce, zagrzewali ich, szczuli na siebie,
wrzeszcząc bez wytchnienia ochrypłymi głosami.
Nagle slipki jednego z nich opadły, ukazując napęczniałe, sztywne
przyrodzenie, ale chłopak nawet tego nie spostrzegł i nie przerwał walki.
Zorientował się natomiast przeciwnik, który chwycił go i zaczął wykręcać
mu jaja.
Wówczas Arianna oderwała od nich wzrok i zamknęła oczy, próbując
kontrolować gorączkowy oddech.
Leżący obok niej Giulio spał.
Już po raz drugi widziała w Canneto, jak jej obecność na plaży wznieca
między chłopcami walkę, kłótnię, rywalizację.
Grali w siatkówkę do utraty sił, aż padali na piasek, albo okładali się
termosami.
Żeby się pokazać, zwrócić na siebie uwagę.
Na pewno wiedzieli, po co Arianna i Giulio tu przyjeżdżają.
Może kiedyś to właśnie działo się na targowisku niewolników.
Kazano im walczyć, biegać, skakać, a potem kupowano najsilniejszych,
najbardziej muskularnych.
Choć muskuły o niczym nie świadczą…
Arianna się uśmiecha.
Po raz pierwszy zobaczyła Angela, wychodząc na brzeg, i jego widok
dosłownie ją sparaliżował, odebrał jej dech. To było jak cios pięścią w żebra.
Na plaży stał bez ruchu dwudziestopięciolatek nieziemskiej urody, wysoki,
jasnowłosy, o greckim nosie.
Pod skórą, niczym węże, tańczyły mu mięśnie. Anatomiczny model,
czarodziejsko powołany do życia.
Wróciła na miejsce, usiadła na łóżku plażowym. Nawet Giulio patrzył na
niego jak zahipnotyzowany.
Następnie, na prośbę kolegów, młodzieniec zaczął przybierać pozy jak
z kulturystycznych pokazów.
Arianna, przypatrując się jego ruchom, poczuła, że ziemia usuwa się jej
spod nóg.
– Gratulacje! – zawołał Giulio po skończonym spektaklu.
Ona zaklaskała.
Młody mężczyzna ukłonił się w geście podziękowania i powoli ruszył w ich
kierunku.
– Proszę – powiedział Giulio, wskazując swój leżak.
Ale chłopak wolał usiąść na piasku.
– Mam na imię Angelo.
Ale potem, kiedy w kabinie zdjął slipki – dramat.
To jego coś było ziarnkiem grochu, mikroskopijnym guziczkiem, ledwie
widocznym w otoczeniu tych wszystkich mięśni.
Arianna nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
Tak dała się ponieść myślom, że nie zdawała sobie sprawy, jak szybko
jedzie, a skręt w drogę dojazdową do Canneto jest tuż przed nią.
Skręca bez hamowania.
Z jadącego za nią auta dobiega wściekły klakson. Opony aż piszczą, ale
trzymają się jezdni, i szczęśliwie udaje się jej wjechać w boczną drogę.
Potem coś uderza z ogromną siłą w przednią szybę.
Myśli, że to kamień.
Gwałtownie hamuje. Na szczęście nikt za nią nie jedzie. Pas
bezpieczeństwa wrzyna się w piersi, rozpina go więc, wkłada dłoń za dekolt,
masuje się lekko.
Nie, to nie kamień. Od kamienia pękłaby szyba.
Na szkle są czerwone plamki.
Otwiera drzwiczki, wysiada.
To duży czarny ptak. Kruk, może wrona – któż je rozróżni? – uderzył w auto
i teraz umiera na poboczu.
Dlaczego frunął tak nisko? Może ścigał jakąś ofiarę i źle się to dla niego
skończyło, nie zauważył na czas samochodu.
Arianna przykuca, patrzy.
Ptak leży na boku, to otwiera, to zamyka zakrwawiony dziób, jak gdyby coś
chciał jej powiedzieć, musi mieć połamane skrzydła i łapki, ciężko dyszy,
pióra na piersi poruszają się bez ustanku.
Czy zwierzęta cierpią tak jak ludzie?
I tak samo umierają?
Chciałaby zobaczyć, jak umrze, ale agonia ptaka może jeszcze potrwać.
Straciłaby za dużo czasu.
Coś jej przychodzi do głowy.
Wstaje, delikatnie przesuwa stopą ciało ptaka przed samochód.
Wsiada, cofa się o dziesięć metrów, hamuje, rusza powoli.
Następnie patrzy w lusterko wsteczne.
Na asfalcie jest teraz duża czerwonoczarna plama.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk55TnpNbQp4HXEcfT1NIkE7Ty4AbwFkED5OIg==
Dwa
Arianna parkuje; przyjechała za wcześnie. Jest za dwadzieścia dziesiąta 14
czerwca, ale słońce grzeje już jak cholera, klepisko przeznaczone na parking
ma prawie całe dla siebie, stoją na nim tylko dwa samochody i trzy motorynki,
które już się smażą na słońcu.
Jest czwartek, a najazd barbarzyńców na ogół zaczyna się w piątek i osiąga
szczyt w niedzielę rano.
Bierze z tylnego siedzenia torbę i siatkę, wysiada, zamyka drzwiczki,
przechodzi pod szyldem w kształcie podkowy, na którym widnieje napis
„Plaża pod Sosną” – mylący, bo przez kilka kilometrów nie uświadczysz tu
drzewa, za żadne skarby. Wchodzi na teren kąpieliska.
Przy kasie siedzi Franco i uśmiecha się do niej.
– Dzień dobry. Dzwonił pani mąż. Dziś sama?
To pierwszy raz, zawsze przyjeżdżała z Giuliem.
– Dojedzie później.
– Numer 6, jak zawsze – mówi Franco, podając jej klucz.
Czyli ostatnia w jedynym tutaj szeregu kabin.
– Dziękuję.
– Czy chce pani od razu łóżko?
– Tak.
– W środku czy na zewnątrz?
– W środku.
– Już wnoszę.
Skazać się dziś na plażę to jak usadowić się przed otwartą komorą pieca.
Mgiełka, którą wyzwala upał, nie pozwala odróżnić linii horyzontu od linii
morza.
Tuż przy brzegu wszystkie cztery parasole, jakimi dysponuje kąpielisko, są
już otwarte, łóżka rozłożone, ale w morzu kąpie się co najwyżej pięć osób.
Nawet nie zwracają na nią uwagi.
Tym lepiej.
Przed sąsiednią kabiną numer 5 stoi chłopak z plecakiem, ładny
siedemnastolatek o kręconych włosach, spieczony słońcem jak grzanka,
i otwiera drzwi.
Ona przechodzi obok chłopca w chwili, kiedy ten wchodzi i zamyka się
w środku.
Arianna zostawia drzwi otwarte. Wnętrze kabiny o wydłużonym kształcie
jest brzydkie i nagrzane. Ani krzesła, ani taboretu. Tylko cztery wieszaki
przybite do ściany.
Przy drzwiach, na gwoździu, wisi lusterko w plastikowej różowej ramce.
Ktoś musiał je zostawić po tym, jak w czwartek była tu z Giuliem.
Chciałaby się rozebrać, ale nie może. Musi czekać na Franca.
Opiera się o framugę i patrzy na morze.
Jest płaskie, prawie nieruchome.
W takiej wodzie kąpiel musi być męcząca.
Ile czasu jeszcze potrzebuje chłopak z sąsiedniej kabiny, żeby się przebrać
i wyjść w slipkach?
W końcu pojawia się Franco, rozkłada leżak, życzy miłego wypoczynku
i znika.
Arianna zamyka drzwi, ale nie przekręca kluczyka. Rozbiera się szybko. Jest
naga.
Przykłada ucho do gipsowej ściany, która oddziela jej kabinę od kabiny
chłopca. Nic nie słychać.
Co on tam robi? Na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Pochyla się do otworu, nieodzownego szczegółu każdej nadmorskiej kabiny.
Patrzy.
Chłopak wciąż jest ubrany, zdjął tylko plecak, ma koszulę rozpiętą na piersi
rzadko porośniętej jasnymi włosami, stoi oparty o ścianę i patrzy spod
kręconych włosów na buty z granatowego płótna.
Arianna otrząsa się, podnosi łóżko, które Franco skierował nogami do
drzwi. Ustawia je prostopadle do bocznych ścian. Łóżko ledwo się mieści.
Wyciąga z torby kostium, ręcznik plażowy, pudełko papierosów,
zapalniczkę.
Kładzie się nago na łóżku, zapala papierosa, zaciąga się.
Przed sobą ma ścianę z otworem.
Rozkłada nogi, dotykając stopami ziemi po bokach leżaka.
Patrzy na zegarek. Za pięć dziesiąta.
Giulio na pewno nie przyjedzie przed jedenastą.
Nagle czuje na sobie spojrzenie chłopca, które zaczyna przenikać jej ciało
jak ostrze lasera.
Dopala spokojnie papierosa. Rzuca niedopałek na cementową podłogę
i gasi.
Następnie kiwa kilkakrotnie palcem na znak, że zaprasza chłopca do siebie.
Po kilku sekundach słońce wdziera się na chwilę do jej kabiny i znika.
Chłopiec wszedł.
– Zamknij na klucz – mówi Arianna.
Chłopak robi, co mu każe, ale nie odchodzi od drzwi.
– Na co czekasz?
– Nie wiem, czy…
Ona lekko się dźwiga, opiera na łokciu i patrzy na niego zdziwiona.
Chłopak ma te same czarne slipki co poprzednim razem.
Uroczo krzywi czerwone wargi, obrzmiałe jak od botoksu.
– Co ci jest?
– Pomyślałem, że może lepiej nie.
– Co znaczy, że lepiej nie?
On milczy.
Patrzy przed siebie, omijając wzrokiem jej nagie ciało.
Arianna żąda wyjaśnień. Wszystkiego mogłaby się spodziewać, tylko nie
tego wahania. Prawdę mówiąc, przygotowała się na młodzieńczy atak,
gwałtowny i spontaniczny. Choćby krótkotrwały. Słomiany ogień typowy dla
chłopców w tym wieku.
– Wybacz, przecież ty sam w zeszły czwartek powiedziałeś, że chciałbyś
jeszcze raz ze mną, sam na sam, prócz ostatniego spotkania. Może się mylę?
– Tak było.
– Jak widzisz, robię, o co prosiłeś.
– Tak, ale…
– Wczoraj wieczorem zadzwoniłam do ciebie w tajemnicy przed Giuliem,
żeby powiedzieć, że dziś rano możemy pobyć razem godzinkę. Ja przyszłam, ty
przyszedłeś i teraz co?
– To przez męża…
– Żal ci go? Brzydzisz się nim?
– Nie, ja się go boję.
Arianna wybucha śmiechem.
– No nie, Mario! Bać się Giulia to jak przestraszyć się małej owieczki.
Szkoda, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć! Ludzie zrywaliby boki ze
śmiechu!
On wciąż jest naburmuszony.
– No chodź tutaj.
Arianna siada na leżaku, Mario niechętnie podchodzi, siada obok.
– Chcesz papierosa?
– Tak.
Sama wyciąga go z pudełka, wkłada do ust, zapala, zaciąga się, po czym
częstuje chłopca.
Kiedy Mario pali, ona obejmuje go w pasie, zaciska rękę i przyciąga do
siebie.
On nie stawia oporu.
Arianna zastanawia się, dlaczego zgodziła się na prośbę, którą Mario
wyszeptał jej do ucha w chwili, gdy Giulio poszedł po portfel.
Ostatnim razem chłopak nie wykazał się niczym nadzwyczajnym, ale
Arianna wyczuła, że włączyła się w nim jakaś blokada, mechanizm, który
skrywał jego ukrytą naturę.
Czy zgodziła się z ciekawości?
A może przez wspomnienie zapachu, jaki na niej zostawił?
Arianna pochyla się i kładzie mu policzek na piersi.
Boże, jak on cudnie pachnie!
Jak świeży chleb.
Jak w dzieciństwie, kiedy dostawała od babci bochenek upieczony
specjalnie dla niej, brała chleb gołymi rękami, nie bacząc, że ją parzy, byleby
tylko jej skóra na długo zachowała ten zapach.
Nie może się powstrzymać, wysuwa koniuszek języka i zaczyna lizać
chłopaka.
Następnie popycha go na łóżko.
Łapczywie liże mu całe ciało.
Mario wyrzuca papierosa, poddaje się jej.
Ma wielką ochotę go ugryźć, już chwyciła zębami jego ciało, chrupiące jak
herbatnik, ale nie może posunąć się dalej, boi się pozostawić ślad.
Giulio mógłby zobaczyć.
Zdejmuje mu slipki; on się poddaje, trochę obojętny, trochę bezbronny.
Wreszcie Mario odsuwa Ariannę, wysuwa się spod niej, wstaje, bierze
pudełko papierosów, zaczyna palić.
– Chcesz jeszcze się ze mną spotkać sam na sam? – pyta chłopca.
– Chciałbym, ale…
– Ale co?
– Wiesz, że nie mogę cię już zobaczyć ani samej, ani z nim. Twój mąż
wyraził się jasno. Dwa razy i koniec. Powiedział, że taka jest zasada.
– To prawda, ale zasadę można przecież obejść.
– Jak?
– Tak jak dzisiaj.
Mario rozmyśla.
Dąsa się.
– A potem, po mnie, będziesz z kimś innym?
Ona nie kry...