LISA JANE SMITH PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW:THE HUNTER – DESTINY RISING. By agajulia16 2 SPIS TREŚCI: Rozdział 1 ...
7 downloads
14 Views
4MB Size
LISA JANE SMITH
PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW:THE HUNTER – DESTINY RISING.
By agajulia16
SPIS TREŚCI: Rozdział 1 ...........................................................................................................................................4 Rozdział 2 ......................................................................................................................................... 10 Rozdział 3 ......................................................................................................................................... 17 Rozdział 4 ......................................................................................................................................... 22 Rozdział 5 ......................................................................................................................................... 28 Rozdział 6 ......................................................................................................................................... 34 Rozdział 7 ......................................................................................................................................... 39 Rozdział 8 ......................................................................................................................................... 42 Rozdział 9 ......................................................................................................................................... 47 Rozdział 10 ....................................................................................................................................... 56 Rozdział 11 ....................................................................................................................................... 60 Rozdział 12 ....................................................................................................................................... 76 Rozdział 13 ....................................................................................................................................... 80 Rozdział 14 ....................................................................................................................................... 86 Rozdział 15 ....................................................................................................................................... 89 Rozdział 16 ....................................................................................................................................... 94 Rozdział 17 ..................................................................................................................................... 103 Rozdział 18 ..................................................................................................................................... 105 Rozdział 19 ..................................................................................................................................... 111 Rozdział 20 ..................................................................................................................................... 115 Rozdział 21 ..................................................................................................................................... 118 Rozdział 22 ..................................................................................................................................... 122 Rozdział 23 ..................................................................................................................................... 127 Rozdział 24 ..................................................................................................................................... 131 Rozdział 25 ..................................................................................................................................... 133 Rozdział 26 ..................................................................................................................................... 138 Rozdział 27 ..................................................................................................................................... 146 Rozdział 28 ..................................................................................................................................... 149 Rozdział 29 ..................................................................................................................................... 154 Rozdział 30 ..................................................................................................................................... 161 Rozdział 31 ..................................................................................................................................... 164 Rozdział 32 ..................................................................................................................................... 168 2
Rozdział 33 ..................................................................................................................................... 172 Rozdział 34 ..................................................................................................................................... 175 Rozdział 35 ..................................................................................................................................... 180 Rozdział 36 ..................................................................................................................................... 188 Rozdział 37 ..................................................................................................................................... 191 Rozdział 38 ..................................................................................................................................... 196 Rozdział 39 ..................................................................................................................................... 199 Rozdział 40 ..................................................................................................................................... 206 Rozdział 41 ..................................................................................................................................... 210 Rozdział 42 ..................................................................................................................................... 215 Rozdział 43 ..................................................................................................................................... 218 Rozdział 44 ..................................................................................................................................... 219 Rozdział 45 ..................................................................................................................................... 222
3
Rozdział 1 Drogi Pamiętniku, Ostatniej nocy, miałam przerażający sen. Wszystko było tak, jak kilka godzin temu. Byłam z powrotem w Towarzystwie Vitale, w podziemnej piwnicy, i Ethan trzymał mnie w niewoli, jego zimny i żelazny nóż przy moim gardle… Stefano i Damon obserwowali nas, na ich twarzach malowała się ostrożność, ciała mieli napięte, w oczekiwaniu, kiedy jeden z nich będzie w stanie przyskoczyć do mnie i uratować mnie. Ale wiedzialam, że zrobią to za późno. Wiedziałam, że mimo ich supernadnaturalnej szybkości, Ethan poderżnie mi gardło i umrę. W oczach Stefano było tyle bólu. Łamała mi serce świadomość, że moja śmierć zrani go. Nienawidziałam tego, że mogę umrzeć, a Stefan nie będzie wiedział, że to jego wybrałam, tylko jego – moje wszystkie niezdecydowania były za nami. Ethan przycisnął mnie jeszcze bliżej siebie, jego ramię trzymało mnie mocno i nieustępliwie, z nożem krążącym dookoła mojej piersi. Poczułam zimną krawędź noża na moim ciele. Wtedy bez ostrzeżenia Ethan upadł, a Meredith stała tam, jej włosy spływały strumieniem, jej twarz była dzika i zdeterminowana, jak u mściwej bogini. Włócznię nadal trzymała uniesioną, po tym jak wbiła ją jemu w serce. To powinien być moment radości i ulgi. W prawdziwym życiu, to znaczyło: moment, kiedy wiedziałam, że przeżyję, jeśli znajdę się bezpieczna w ramionach Stefana. Ale we śnie, twarz Meredith była zamazana przez błysk, czystego, białego światła. Robiło mi się coraz zimniej i zimniej, moje ciało zamarzało, moje emocje były stłumione chłodnym spokojem. Moje człowieczeństwo uciekało, a coś ciężkiego i nieelastycznego, i…coś…zabierało mnie z tego miejsca. W ogniu walki pozwoliłam sobie zapomnieć, co James mi powiedział: moi rodzice obiecali mnie Strażnikom i byłam skazana na zostanie jednym z nich. I teraz przyszli po mnie. Obudziłam się przerażona.
4
Elena Gilbert zatrzymała pióro i podniosła ze strony jej pamiętnika, niechętna do napisania czegokolwiek więcej. Wyrażenie tego, czego najbardziej się bała za pomocą słów, sprawiło że było to bardziej realistyczne. Rozejrzała się po swoim akademickim pokoju, jej nowym domu. Bonnie i Meredith wróciły, ale znikły, gdy Elena spała. Ubrania Bonnie były rozrzucone, za to z biurka zniknął laptop. Strona pokoju Meredith, zazwyczaj pieczołowicie uporządkowana, teraz była dowodem na to, jak bardzo Meredith musiała być wyczerpana: wybrudzone krwią ubrania, która miała podczas walki z Ethanem i z jego wampirzymi naśladowcami, leżały na podłodze. Jej broń leżała przerzucona przez łóżko, co wskazywało na jedno, że młoda łowczyni wampirów musiała spać z nią. Elena westchnęła. Może Meredith zrozumie, jak czuła się Elena. Ona wiedziała, jak to jest, gdy ma się wyznaczone przeznaczenie, które decydowało za ciebie, aby w końcu odkryć, że twoje własne marzenia i nadzieje nie znaczą tak naprawdę. Ale Meredith przyjęła swój los. Nie było teraz dla niej nic ważniejszego, czy coś co kochałaby bardziej, niż bycie łowcą potworów i utrzymywanie niewinnych bezpiecznych. Elena nie sądziła, że znajdzie taki sam rodzaj radości ze swojego nowego przeznaczenia. Nie chcę być Strażnikiem , napisała nieszczęśliwa. Strażnicy zabili moich rodziców. Nie sądzę bym mogła przejść przez to kiedykolwiek. Gdyby to nie było dla nich z intersem, moi rodzice nadal by żyli i nie musiałabym się ciągle martwić o życie ludzi, których kocham. Strażnicy wierzyli tylko w jedno: Rozkazy. Niesprawiedliwość. Brak miłości. Nigdy nie chciałam taka być. Nigdy nie chciałam być jedną z nich. Ale czy mam wybór? James sprawił, że bycie Strażnikiem brzmiało, jak coś co przytrafi mi się – coś czemu nie będę mogła zapobiec. Moce nagle się ujawnią, a ja się zmienię gotowa na jakiekolwiek straszne rzeczy, które przyjdą następne. Elena przetarła twarz dłonią. Nawet po tylu godzinach spania, jej oczy były zmęczone i pełne piasku. Nie powiedziałam o tym jeszcze nikomu, napisała. Meredith i Damon wiedzieli, że byłam smutna po spotkaniu z Jamesem, ale nie wiedzą o tym, co mi 5
powiedział. Tyle zdarzyło się ostatniej nocy, że nie miałam szansy, by im powiedzieć. Muszę porozmawiać o tym ze Stefano. Wiem, że gdy to zrobię, wszystko stanie się…lepsze. Ale boję się mu powiedzieć. Po moim zerwaniu ze Stefano, Damon wskazał mi inną opcję, którą mogłabym wybrać. Jedna ścieżka prowadzi do światła z możliwością bycia zwykłą dziewczyną, prawie zwykłą, prawie człowiekiem ze Stefano. Druga wiedzie przez noc, obejmuje moce, przygody i całą radość z ciemności, jaką można mieć z Damonem. Wybrałam światło, wybrałam Stefano. Ale jeśli przeznaczono mi bycie Strażnikiem, ścieżka ciemności i mocy jest nieunikniona. Stanę się kimś całkowicie innym – zabierać życie ludzi, ich miłość i czystość, jak moim rodzicom? Jaka normalna dziewczyna, mogłaby zostać Strażnikiem? Elena została wyrwana z zamyślenia przez dźwięk klucza w drzwiach. Zamknęła swój pamiętnik, okryty aksamitem i szybko ukryła pod materacem. - Cześć. – Powiedziała, kiedy Meredith weszła do pokoju. - Cześć – Odpowiedziała Meredith uśmiechając się do niej. Jej ciemnowłosa przyjaciółka nie mogła spać więcej niż kilka godzin – była na zewnątrz polując ze Stefano i Damonem na wampiry, po tym jak Elena poszła spać. I wstała już przed tym, jak Elena się obudziła – ale wygląda tak świeżo i zdrowo, jej szare oczy błyszczały, a oliwkowa skóra na policzkach była lekko zaczerwieniona. Celowo ukrywając swój własny niepokój, Elena uśmiechnęła się do niej. - Ratowałaś świat przez cały dzień superbohaterze? – Elena zapytała, drażniąc ją tylko trochę. Meredith uniosła delikatnie brew. - Właściwie to tak. – powiedziała. – Właśnie wróciłam z czytelni w bibliotece. Nie masz żadnych papierkowych obowiązków? Elena poczuła, jak jej własne oczy się rozszerzają. Przez to wszystko, co się działo, w ogóle nie myślała o swoich zajęciach. Dotąd podobały jej się zajęcia w collegu, i była honorową studentką w liceum, ale ostatnio co innego zajmowało różne części jej życia. Czy miała jakieś obowiązki? Choć ma to jakieś znaczenie? Myśl była ciężka i przygnębiająca. Jeśli zostanę Strażnikiem, college nie robi mi różnicy. 6
-Hej – powiedziała Meredith, wyraźnie źle interpretując nagły przerażenie na twarzy Eleny. Meredith wyciągnęła rękę i dotknęła jej ramienia swoimi chłodnymi palcami. – Nie martw się tym. Uda Ci się wszystko przygotować. Elena przełknęła ślinę i skinęła głową. – Absolutnie. – rzekła z wymuszonym uśmiechem. - Zrobiłam wczoraj małe oczyszczanie świata ze Stefano i Damonem. – Meredith powiedziała, prawie nieśmiało. – Zabiliśmy cztery wampiry w lesie na granicy kampusu. Ostrożnie uniosła swoją włócznie z łóżka i owinęła ręce wokół jej centrum. - To było naprawdę niezłe. Robienie tego, do czego trenowałam. Do czego się urodziłam. Elena skrzywiła się trochę nad tym. Do czego ja zostałam urodzona? Ale musiała powiedzieć Meredith coś, czego nie zrobiła ostatniej nocy. - Mnie też ocaliłaś. – Elena powiedziała po prostu. – Dziękuję. Oczy Meredith błysnęły ciepło. - Do usług – powiedziała lekko. – Potrzebujemy Cię w pobliżu, wiesz o tym. Mer przekręciła, otworzyła wąską, czarną obudowę w swojej włóczni i włóżyła coś. - Wracam do biblioteki spotkać się ze Stefano i Mattem, zobaczymy czy damy radę pozbyć się ciał z Vitale’s z sekretnego pokoju. Bonnie mówi, że jej zaklęcie utajenienia długo nie potrwa , więc póki jest ciemno, powinniśmy się ich pozbyć. Elena poczuła ukłucie niepokoju w piersi. - Co jeśli inne wampiry wrócą? – spytała. – Matt powiedział nam, że było więcej niż jedno wejść. Meredith wzruszyła ramionami. – To dlatego biorę włócznę. – powiedziała. – Nie zostało się zbyt wiele wampirów Ethana, a większość z nich jest nowa. Stefano i ja poradzimy sobie z nimi. - Damon nie idzie z wami? – spytała Elena, podnosząc się z łóżka. - Myślałam, że Ty i Stefano wróciliście do siebie – Meredith utkwiła w Elenie dziwny wzrok. 7
- Wróciliśmy. – Odrzekła Elena, czując jak jej twarz robi się czerwona. – Bynajmniej, tak myślę. Staram się…nie robić żadnego bałaganu, żeby to zepsuć. Damon i ja jesteśmy przyjaciółmi. Mam nadzieję. Myślałam tylko, że Damon był z wami wcześniej na polowaniu. Ramiona Mer opadły, zrelaksowała się. - Yeah, bo był z nami. – powiedziała ze smutkiem. - Cieszył się z walki, ale robił się cichszy im bardziej noc odchodziła. Wydawał się trochę… - Zawahała się. – Nie wiem..zmęczony, może. Meredith wzruszyła ramionami, a jej głos zabrzmiał stanowczo. - Znasz Damona. On jest przydatny, gdy walczymy na jego warunkach. Siegając po kurtkę, Elena powiedziała: - Idę z Wami. Chciała zobaczyć Stefano, zobaczyć go bez Damona. Jeśli zamierzała wziąć ten dzień ze Stefanem, potrzebowała wyrzucić z siebie ten sekret o Strażnikach na światło dzienne, a twarz Stefano nie miała nic do ukrycia. Gdy Elena i Meredith dotarły do biblioteki, Stefano i Matt już tam byli, czekając w prawie pustym pokoju z napisem ,, Biuro ds. Badań Naukowych” na drzwiach. Stefano napotkał oczy Eleny z małym, poważnym uśmiechem i nagle ona poczuła się nieśmiało. To ona postawiła go w takiej sytuacji, byli od siebie oddaleni przez ostatni czas tak bardzo, że niemal czuła, jakby zaczynali od nowa. Stojący obok niego Matt wyglądał okropnie. Był blady, jego twarz ponura i trzymał dużą latarkę w dłoni. Jego oczy były posępne i straszne. Podczas gdy zniszczenie towarzystwa Vitale było zwycięstwem dla innych, te wampiry były jego przyjaciółmi. Podziwiał Ethana, myśląc, że ten jest człowiekiem. Elena przysunęła się do niego i uścisnęła jego dłoń, starając się go dyskretnie uspokoić. Jego ramię nadal było napięte, ale przysunął się lekko w jej stronę. - Więc schodzimy w dół – Meredith powiedziała energicznie. Ona i Stefano odsunęli mały dywan na środku pokoju, by odsłonić klapę w podłodze, która wciąż pokryta była rozrzuconymi ziołami, z blokowania i czarów ochronnych Bonnie, rzuconych pochopnie dzień wcześniej. Oni byli w stanie łatwo podnieść klapę. Najwyraźniej czar przestał działać. Gdy cała czwórka znalazła się na schodach, Elena rozejrzała się ciekawie. Ostatniej nocy byli w takiej panice, by ocalić Stefano, że nie mieli czasu obserwować otoczenia. Pierwszy poziom schodów był prosty, drewniany i trochę rozklekotany i prowadził do podłogi wypełnionej rzędami biblioteczek. 8
- Biblioteczne sprawy – mruknęła Meredith. – Kamuflaż. Drugi poziom był podobny, ale gdy Elena stanęła na pierwszym schodku, nie trzęsło się pod jej stopami, jak w tamtym przypadku.Poręcz była gładka w dotyku, a gdy dotarli do końca, długi ciemny korytarz wciągał do ciemności. Było tu chłodniej, i gdy zawahali się na podeście, Elena zadrżała. Impulsywnie wyciągnęła rękę w stronę Stefana, gdy znaleźli się na trzecim poziomie. Nie spojrzał na nią, jego oczy były skupione na schodach przed nimi, ale przez chwilę jego palce zacisnęły się na jej uspokajająco. Napręzenie płynęło do ciała Eleny z jego dotyku. Wszystko będzie dobrze, pomyślała. Trzeci poziom schodów był solidny i wykonany z jakiegoś ciężkiego, ciemnego, polerowanego drewna, które lśniło w ciemności. Balustrada została ozdobiona rzeźbami. Elena mogła zobaczyć głowę węża, wydłużone ciało unieruchomionego lisa, i inne gatunki, które były trudne do uchwycenia w przelocie. Gdy osiągnęli ostatni etap trzeciego poziomu, stanęli przed misternie rzeźbionymi, podwójnymi drzwiami, które prowadziły do pokoju zgromadzenia Towarzystwa Vitale. Projekt był taki sam jak na poręczy: uciekające zwierzęta, skręcone węże, skręcone mistyczne symbole. W centrum drzwi znajdowała się litera ,,V”. Drzwi były zamknięte, tak jak wtedy, gdy je opuszczaliśmy. Stefan wyciągnął rękę, za którą nie trzymał Eleny i łatwo odbezpieczył łańcuch i opuścił na drzwi z głośnym brzęknięciem. Meredith szeroko otworzyła drzwi . Ciężki, metaliczny zapach wyszedł nam na spotkanie. Pokój cuchnął śmiercią. Matt trzymał świecił swoją latarką, dopóki Meredith nie znalazła włącznika światła. W końcu scena przed nami została oświetlona: ołtarz z przodu sali leżał na boku, miska krwi rozbita kilka kroków dalej. Ugaszone pochodnie zostawiły długie smugi, tłustego czarnego dymu na ścianach. Wampirze ciała leżały bezwładnie we krwi, z rozerwanych gardeł przez Stefano lub Damona kły lub z ich przebitych torsów przez włócznię Meredith. Elena spojrzała z niepokojem na bladą twarz Matta. Nie był tu od czasu walki; nie widział masakry. I znał tych ludzi, znał ten pokój, który był urządzony na uroczystość. Matt błądził wzrokiem po pokoju. Po chwili zmarszczył brwi i przemówił cienkim głosem: 9
- Gdzie jest Ethan? Wzrok Eleny przeleciał na ołtarz, gdzie lider Towarzystwa Vitale, przyciskał nóż do jej gardła. Do miejsca, gdzie Meredith zabiła go swoją włócznią. Z Meredith wydobył się miękki dźwięk niedowierzania. Podłoga była ciemna od krwi Ethana, ale jego ciała nie było.
Rozdział 2 Ciepła krew, słodkie pożądanie, wypełniały usta Damona i rozpalały zmysły. Pogładził jedną ręką miękkie, złote włosy dziewczyny i przycisnął mocniej usta do kremowej szyi. Pod jej skórą czuł pulsowanie krwi i stały rytm serca. Zwrócił ją do siebie, wielkimi łykami gasząc pragnienie. Dlaczego przestał to robić? Wiedział, czemu, oczywiście: Elena. Zawsze, przez ostatni rok, Elena. Oczywiście ciągle, okazjonalnie używał swojej mocy aby namówić ofiary do uległości. Ale robił to czując niekomfortowe ostrzeżenie, wyobrażał sobie, że Elena tego nie pochwali, upomni go tymi swoimi niebieskimi oczami, poważnymi i wiedzącymi wszystko, oceniając. Nie wystarczająco dobry w porównaniu z wizerunkiem jego braciszka, wiewiórkowego przeżuwacza. I gdy wychodziło na to, że Stefan i Elena zerwali na dobre, a on miał być tym, który skończy z jego złotą księżniczką, przestał pić świeżą krew. Zamiast tego pił zimną, mdłą i starą krew ze szpitala, od dawców. Próbował nawet pokonać wstręt do zwierzęcej krwi, jak jego brat. Żołądek Damona przewrócił się na myśl o tym, więc wziął głęboki, orzeźwiający łyk wspaniałej krwi dziewczyny. To było to, o co chodziło w byciu wampirem: trzeba było zabierać życie, ludzkie życie, aby zachować swoje ponadnaturalne moce. Wszystko inne – zimna krew w torebkach albo zwierzęca – trzymały cię tylko w cieniu siebie, twoja moc słabła. Damon nie zamierzał o tym zapomnieć ponownie. Zgubił się, ale teraz się odnalazł. Dziewczyna poruszyła się w jego ramionach, robiąc mały hałas więc wysłał uspokajającą moc do niej, sprawiając, że jej ciało zrobiło się giętkie i spokojne jeszcze raz. Jakie było jej imię? Tonya? Tabby? Tally? Nie zamierzał jej 10
skrzywdzić, właściwie. Nie na stałe. Nie krzywdził nikogo na kim się pożywiał – bynajmniej niewiele i nie gdy był przy zdrowych zmysłach – od dłuższego czasu. Dziewczyna wróci z lasu do domu z niczym gorszym niż małym zaklęciem, przez które będzie miała lekkie zawroty głowy i niejasne wspomnienia spędzenia wieczoru, rozmawiając z fascynującym człowiekiem, którego twarzy nie pamiętała. Nic jej nie będzie. Czy wybrał ją, ponieważ miała długie, złote włosy, niebieskie oczy i kremową skórę, przypominającą mu Elenę? Cóż, to nie był niczyj inny biznes niż Damona. W końcu postawił ją na nogi, delikatnie podtrzymując, gdy się zachwiała. Była smaczna – nie jak Elena, chociaż jej krew była bogata i mocna. – ale branie więcej krwi dzisiaj byłoby niezbyt mądre. Była piękną dziewczyną, oczywiście. Zarzucił jej włosy na ramiona, zakrywając ślady na szyi, a ona mrugnęła na niego oszołomiona, otwierając szeroko oczy. Te oczy były złe, cholera. Powinny być ciemniejsze, czysty lapis lazuli i otoczone frędzlami grubych rzęs. I włosy, teraz gdy patrzył uważnie, widział, że są farbowane. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego niepewnie. - Powinnaś lepiej wrócić do swojego pokoju. – Powiedział Damon. Posłał rozkazującą moc do niej i kontynuował. – Później nie będziesz pamiętać o spotkaniu ze mną. Nie będziesz wiedzieć, co się stało. - Lepiej wrócę już – Powtórzyła, a jej głos zabrzmiał źle, nie taka barwa, nie taki dźwięk, nie tak w ogóle. Jej twarz się rozjaśniła. – Mój chłopak czeka na mnie. – Dodała. Damon poczuł jak coś mu w środku pęka. W ułamku sekundy przyciągnął dziewczynę do siebie. Bez finezji, wbił się znowu w jej gardło, wyssysając z furią jej bogatą, gorącą krew. Zrozumiał, że karze ją i czerpał z tego przyjemność. Teraz już nie była pod jego niewolą, krzyczała i walczyła, tłukąc go pięściami w plecy. Damon złapał ją jednym ramieniem i dalej poszerzał kłami otwór w jej szyi, pijąc więcej krwi, szybciej. Jej ciosy były coraz słabsze, chwiała się w jego ramionach. Kiedy zrobiła się wiotka, rzucił ją i wylądowała na leśnym poszyciu z ciężkim łomotem. Przez chwilę wpatrywał się w ciemny las wokół niego, 11
słuchając świerszczy. Dziewczyna leżała nieruchomo przy jego stopach. Chociaż nie potrzebował oddychać od prawie pięćciu set lat, sapał ciężko. Wytarł usta i uniósł rękę całą czerwoną. Tak dużo czasu minęło, od kiedy stracił kontrolę jak teraz. Pewnie setki lat. Spojrzał w dół, na zwinięte ciało przy jego stopach. Dziewczyna wydawała się taka mała teraz, jej twarz była pusta i spokojna, rzęsy miękko opadały na blade policzki. Damon nie był pewny, czy jest martwa, czy jeszcze żyje. Zrozumiał, że nie chciał wiedzieć. Cofnął się kilka kroków od dziewczyny, czując się dziwnie niepewnie, a następnie odwrócił się i uciekł szybko i cicho przez ciemności lasu, słuchając tylko walenia własnego serca. Damon zawsze robił, to co chciał. Czucie się źle przez robienie czegoś, co jest naturalne dla wampira, było dla kogoś takiego jak Stefano. Im dalej biegł, tym bardziej nietypowe uczucie w żołądku ściskało go, sprawiając, że czuł się więcej niż winny. **************** - Ale mówiliście, że Ethan nie żyje – Powiedziała Bonnie. Poczuła jak Meredith obok niej drgnęła, więc ugryzła się w język. Oczywiście, że Meredith była wyczulona na punkcie możliwości przetrwania Ethana: zabiła go albo myślała, że to zrobiła. Twarz Meredith była twarda i zimna, nie wyrażała nic. - Powinnam była uciąć mu głowę, żeby się upewnić. – Rzekła Meredith, zamiatając latarką po ścianach, by oświetlić kamienne ściany tunelu. Bonnie pokręciła głową do samej siebie, uświadamiając sobie, że powinna była się czegoś domyślić: Meredith była wściekła. Meredith zaalarmowała Bonnie o zniknięciu Ethana, podczas gdy Bonnie i Zander jedli wspólny obiad w uniwersyteckim klubie. To była słodka, prosta randka: burgery i cola, i Zander przytrzymujący jej nogi pomiędzy jego pod stołem, gdy podstępem ukradł jej frytki. A teraz, tutaj, ona i Zander szukali wampirów w sekretnym podziemnym tunelu pod kampusem, razem z Meredith i Mattem. Elena i Stefano robili to samo w lesie dookoła kampusu. Niezbyt romantyczna wracamy-do-siebie randka, pomyślała Bonnie z rezygnacją i wzruszyła ramionami. Ale mówi się, że pary powinny dzielić się swoim hobby. Matt, krocząc obok Meredith, wydawał się ponury, jego szczęka była 12
zaciśnięta, patrzył prosto w dół ciemnego tunelu. Bonnie czuła, że jest jej przykro z jego powodu. Wszyscy z nich czuli się źle, ale Matt musiał czuć się sto razy gorzej. - Matt, jesteś z nami? – Meredith spytała nagle, jakby czytając w myślach Bonnie. Matt westchnął i pomasował jedną dłonią kark, jakby jego mięśnie były napięte i sztywne. – Tak, jestem z wami. – Zrobił przerwę i wziął głęboki oddech. – Poza… Urwał, a potem zaczął ponownie. - Może niektórym z nich możemy pomóc, prawda? Stefano mógłby nauczyć ich, jak być wampirem, który nie krzywdzi ludzi. Nawet Damon się zmienił, nieprawdaż? I Chloe… - Jego policzki płonęły od emocji. – Nikt z nich nie zasłużył na to. Oni nie wiedzą w co zostali zamienieni. - Nie. – Powiedziała Meredith dotykając dłonią ramienia Matta. – Nie zasłużyli na to. Bonnie wiedziała, że Matt i Chloe o słodkiej twarzy, zaprzyjaźnili się, ale zrozumiała, że on czuje coś więcej niż to. Jakie to straszne wiedzieć, że Meredith może zatopić swoją włócznię w piersi kogoś kogo on kocha i jeszcze gorzej, gdy się wie, że to było słuszne. Na twarzy Zandera pojawił się miękki wyraz, i Bonnie zrozumiała, że myśli o tym samym. Wziął ją za rękę, mocno owinął jej dłoń swoimi długimi palcami, a Bonnie przytuliła się bliżej do niego. Ale gdy doszli do końca tunelu, Zander nagle puścił Bonnie i stanął przed nią, by ją chronić, a Meredith podniosła włócznię. Bonnie podążała za innymi, nie widząc dwóch figur splecionych przy ścianie, dopóki się nie rozdzielili. Nie, nie spleci jak kochankowie, ale jak wampir ze swoją ofiarą. Matt zesztywniał, patrząc na nich i mimowolnie wydał z siebie dźwięk zaskoczenia. Usłyszała nagłe warczenie a w ciemnościach błysnęły zęby wampira, dziewczyna nie wyższa od Bonnie cisnęła swą ofiarę gwałtownie. Upadła na ziemię u jej stóp. Bonnie obeszła Zandera, zwracając szczególną uwagę na wampira, który stał teraz skulony pod ścianą. Wzdrygnęła się mimowolnie pod wzrokiem wampira, który dziko i zacięcie wpatrywał się w nią w ciemnościach, ale kontynuowała aż udało jej się dotrzeć do ofiary i uklęknąć przy niej, by sprawdzić puls. Był stały, ale chłopak krwawił mocno, więc zdjęła kurtkę i przycisnęła do gardła ofiary. Jej ręce drżały, ale wyciszyła się koncentrując się na tym, co trzeba było zrobić. Oczy młodego 13
człowieka poruszały się pod powiekami szybko w przód i w tył, jakby znalazł się w złym śnie, ale pozostał nieprzytomny. Dziewczyna- wampir przypominała Bonnie siebie – patrzyła teraz na Meredith, jej ciało było napięte do ucieczki albo walki. Skuliła się z powrotem, gdy Meredith podeszła bliżej, blokując ją. Meredith podniosła włócznię wyżej, mierząc w serce dziewczyny. - Czekaj – Dziewczyna powiedziała chrapliwie, wyciągając ręce. Spojrzała na Meredith i przeniosła wzrok na Matta, jakby patrzyła na niego po raz pierwszy od dawna. - Matt. – Powiedziała. – Pomóż mi. Proszę. Usilnie wpatrywała się w niego, koncentrując się i Bonnie zrozumiała, że wampir próbuje użyć mocy, żeby Matt uczynił, co ta chce. Nie działało – wyglądało na to, że nie jest na tyle silna jeszcze – po chwili przeniosła wzrok i wycofała się pod ścianę. - Beth, chcemy dać Ci szansę. – Matt powiedział do wampirzycy. – Wiesz, co stało się z Ethanem? Dziewczyna pokręciła głową z naciskiem, jej długie włosy latały wokół niej. Oczy zwróciła pomiędzy Meredith i tunelem za nią, sprawdzając boki. Meredith podążyła za nią, coraz bliżej, przyciskając włócznię do piersi wampira. - Nie możemy jej tak zabić. – Matt powiedział do Meredith, z desperacką nutką w głosie. – Nie jeśli są inne opcje. Meredith prychnęła z niedowierzaniem i jeszcze bardziej pochyliła się w stronę wampira – Beth, Matt zawołał ją – a ta wyszczerzyła zęby i zawarczała. - Poczekajcie sekundę – Zander powiedział i podszedł do nieprzytomnej ofiary Beth, odsuwając Bonnie. Zanim Bonnie zorientowała się, co się dzieje, Zander wyciągnął Beth z dala od Meredith, przyciskając ją do ściany tunelu. - Hej! – Meredith krzyknęła z oburzeniem i zmarszczyła brwi. Zander gapił się w oczy Beth, jego twarz była spokojna i poważna. Patrzyła na niego niespokojnie, miała ciężki oddech. - Wiesz, gdzie jest Ethan? – Zander zapytał niskim, spokojnym głosem,a Bonnie poczuła, jakby niewidzialny podmuch mocy przeleciał między nimi. W drugiej sekundzie, nieufna twarz Beth wyglądała jak opróżniona z emocji. - Ukrywa się w bezpiecznym domu, na końcu tunelu. – Powiedziała. Jej głos brzmiał, jakby była w półśnie, odłączona od swoich myśli. 14
- Czy inne wampiry są z nim? – spytał Zander, skupiając wzrok na niej. - Tak. – Rzekła. – Wszyscy czekają tam na równonoc, kiedy nadzieje Ethana zostaną spełnione. Dwa dni, pomyślała Bonnie. Pozostali powiedzieli im, że Ethan chce wskrzesić Klausa, Pierwotnego Wampira. Zadrżała na myśl o tym. Klaus był straszny, był najstraszniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziała. Ale czy naprawdę mogli to zrobić? Ethan nie miał krwi Stefana i Damona, a nie mógł rzucić zaklęcia wskrzeszenia bez tego. Czy mógł? - Zapytaj ją, jaką mają ochronę. – Odezwała się Meredith. - Jest dobrze chroniony? – spytał Zander. Głowa Beth szarpnęła się do sztywnego ukłonu, jakby niewidzialny lalkarz pociągał za sznurki. - Nikt się do niego nie dostanie. – Odpowiedziała w tym samym sennym tonie. – Jest ukryty i każdy z nas odda swe życia, by go chronić. Meredith skinęła głową, wyraźnie ważąc jej słowa, by zadać następne pytanie, ale Matt wtrącił: - Możemy uratować ją? Ból w jego głosie, sprawił, że Bonnie drgnęła. - Może, jeśli nie byłaby taka głodna… Zander skupił się jeszcze mocniej na Beth i Bonnie znowu poczuła falę mocy od niego. - Chcesz ranić ludzi, Beth? – spytał cicho. Beth zachichotała, to był mroczny dźwięk, chociaż jej twarz zachowała dobrotliwy wyraz twarzy. Ten śmiech był pierwszymi emocjami, jakie pokazała od czasu, gdy Zander jakoś zaczarował ją, by mówiła prawdę. - Nie chcę ranić, chcę zabijać. – Powiedziała z ciężkim rozbawieniem w głosie. – Nigdy nie czułam się tak żywa. Zander cofnął się szybko, niczym zwierzę. W tym samym momencie Meredith skoczyła płynnie do przodu, jak strzała i wbiła włócznię w serce Beth. Po krótkim zgiełku, ciało Beth spadło na podłogę bez dźwięku. Sapanie Matta przerwało ciszę, pełen zaskoczenia, pełen bólu. Na kolanach Bonnie, ofiara Beth zaczęła się poruszać, odwracając głowę z jednej strony na drugą. Bonnie automatycznie poklepała go uspokajająco dłonią, którą nie trzymała kurtki przy jego szyi. - Już dobrze – powiedziała cicho. 15
Meredith obróciła się wyzywająco do Matta. – Musiałam. – Powiedziała. Matt pochylił głowę, ugiął ramiona. – Wiem. – Odpowiedział. – Wierz mi. Wiem. Tylko…- Przystąpił z jednej stopy na drugą. – Ona była miłą dziewczyną, zanim to jej się przytrafiło. - Przepraszam. – Meredith powiedziała cicho, a Matt przytaknął, ciągle wpatrując się w ziemię. Wtedy Meredith odwróciła się do Zandera. – Co to było? – Spytała. – Jak zmusiłeś ją do mówienia? Zander zaczerwienił się trochę. - Uhm, cóż. – Powiedział i wzruszył ramionami. – To rzecz, którą my Oryginalne wilkołaki potrafimy robić, jeśli trenujemy. Możemy sprawić, by ludzie mówili prawdę. Nie działa na wszystkich, ale pomyślałem, że warto spróbować. Bonnie spojrzała na niego pytająco. - Nie powiedziałeś mi o tym. – Rzekła. Zander opuścił się w dół na kolana i spojrzał na nią w poprzek nieświadomej ofiary Beth. Jego oczy były szeroko otwarte i szczere. - Przepraszam. – Powiedział. – Szczerze, nie myślałem o tym. To po prostu jedna z dziwacznych, małych rzeczy, które możemy robić. Wyglądało na to, że krwawienie nieświadomego gościa ustało, więc Bonnie usiadła na piętach. Zander uniósł brwi, patrząc na nią z nadzieją, a Bonnie uśmiechnęła się. Musiała się dowiedzieć, co znaczyły te inne ,,małe rzeczy”, pomyślała. - Wydaje się to być dosyć przydatne. – Powiedziała, obserwując jak twarz Zandera zrelaksowała się w radosnym i promiennym uśmiechu. Meredith odchrzaknęła. Nadal obserwowała Matta, jej oczy były pełne sympatii, ale jej głos był szorstki. - Musimy zebrać się wszyscy tak szybko, jak to możliwe. Jeśli Ethan nadal próbuje wskrzesić Klausa, musimy wymyśleć jakiś plan. Klaus. Kamień na podłodze tunelu pod kolanami Bonnie, nagle zaczął zamarzać. Klaus był mrokiem, przemocą i strachem. Obronili się przed nim w Fell’s Church tylko dzięki niezwykłej interwencji, duchów z Fell’s Church, które przyszły po niego. To nie było czymś, co mogliby znowu wykonać. Co teraz mogą zrobić? Bonnie zamknęła na chwilę oczy i poczuła zawroty głowy. Mogła
16
wyobrazić sobie na żywo, jak ponad nimi wznosi się ciemność, ciężka i dławiacą, by ich pożreć. Coś złego nadchodziło.
Rozdział 3 Elena splotła palce z palcami Stefano i zadrżała na ten mały dotyk. To było tak, jakby minęło dużo czasu od kiedy byli razem, tak dawno od kiedy była na tyle blisko Stefano, by móc go dotknąć. Cały ten wieczór spędziła przy jego boku, pocierając kciukiem jego przegub, owijając rękę wokół jego pasa, przesuwając palcem po jego obojczyku: każdy mały dotyk, na jaki mogła sobie pozwolić. Wszystko, by poczuć tę prostą, satysfakcjonującą rzeczywistość ze Stefano, tutaj z nią, w końcu. Była ciepła, przyjemna noc, a pod stopami mieli miękki mech. Wiatr szeleścił liściami drzew wokół nich, a poprzez szereg drzew mogła zobaczyć niebo pełne gwiazd. Miała wszelkie elementy potrzebne do romantycznego spaceru po lesie, z wyjątkiem faktu, że poszukiwali krwiożerczych wampirów. - Nie wyczuwam niczego. – Powiedział Stefano. Jego ręka mocno i uspokajająco oplatywała jej talię, ale jego ciemnozielone oczy nadal patrzyły w dal i Elena wiedziała, że używa swojej mocy, by przeskanować teren. - Żadnego wampira i nikogo z bólem, czy przestraszonego, tak daleko jak tylko mogę powiedzieć. Nie sądzę by ktokolwiek tu był. - Poszukajmy jeszcze. Tak na wszelki wypadek. – Odpowiedziała Elena. Stefano przytaknął. Moc przeszukiwania Stefano miała pewien limit: ktoś silniejszy od niego, mógł ukryć swoje czyny; kogoś znacznie słabszego mógłby nie wziąć pod uwagę. I niektórych stworzeń, jak wilkołaków, mógłby nie wyczuć wcale. - Wiem, że nie powinnam o tym myśleć, po tym wszystkim, co się stało, ale jedyne czego chcę, to byś sam na sam z Tobą. – Elena przyznała cicho. – Rzeczy dzieją się tak szybko. Jeśli Ethan sprowadzi Klausa… czuję, że możemy nie mieć więcej czasu. Stefano puścił dłoń Eleny, i dotknął jej twarzy delikatnie, jego palce przesuwały się po jej policzkach, po linii jej brwi, kciukiem przejechał po jej ustach. Jego oczy pociemniały z namiętnością i uśmiechnął się. Wtedy pocałował ją, na początku miękko. 17
- Oh. – Elena jęknęła wtedy. – Tak. Jakby czekał na jej potwierdzenie, jego pocałunki stały się coraz bardziej namiętne. Delikatnie wplótł rękę w jej włosy, i wtedy ruszyli do tyłu,dopóki nie docisnął ją do drzewa. Szorstka kora drapała ją w ramiona, ale Elenę nie obchodziło to; pocałowała Stefano zaciekle i zachłannie. To w porządku, Elena pomyślała. Tak jakby znaleźć się w domu.I poczuła potwierdzenie Stefano oraz siłę jego miłości. Tak, pomyślał, i więcej. Ich umysły były połączone i Elena zrelaksowała się czując to znajome uczucie, znając myśli i emocje Stefano. Była tam miłość – solidna, stała miłość – i nie było bólu, czy żalu po momencie, kiedy się zagubili. Najsilniejsze ze wszystkiego było radosne poczucie ulgi. Nie wiem, jak miałbym żyć bez Ciebie, Stefan przesłał jej w myślach. Nie mógłbym żyć wiecznie, wiedząc, że nie jesteś moja. Myśl o wieczności sprawiła, że Elena drgnęła w niepokoju. Z wyjątkiem śmierci spowodowanej przez przemoc, wieczność była przeznaczona Stefano. On jest młody i piękny, zawsze będzie osiemnastolatkiem. A Elena? Czy zestarzeje się i umrze z wiecznie młodym Stefano u jej boku? Nie wątpiła, że zostanie z nią, choćby nie wiadomo co. Były inne możliwości. Raz już była wampirem i cierpiała odseparowana od jej ludzkich przyjaciół i rodziny, oddzielona od żywego świata. Wiedziała, że Stefano nie życzy jej takiego życia. Ale to była jakaś opcja, o której nie rozmawiali nigdy. Jej umysł dotknął pewnej butelki ukrytej z tyłu w szafie, w jej domu i zawstydziła się ponownie. Ona ukradła jedną butelkę wiecznego życia Strażnikom, gdy z przyjaciółmi była w Mrocznych Wymiarach. Jej istnienie oferowało Elenie wybór, który zawsze był na krawędzi w jej umyśle. Ale nie była jeszcze gotowa na zakończenie jej śmiertelnego życia. Jeszcze nie. Nadal rosła, nadal się zmieniała. Czy osoba jaką była teraz, była naprawdę tą jaką Elena chciała zostać przez resztę życia? Miała kilka niedoskonałości, więc jeszcze nie skończyła. Wypicie wody wiecznego życia, lub zostanie wampirem, były drzwiami, których Elena nie była jeszcze gotowa zatrzasnąć. Chciała zostać człowiekiem. Bolało ją wewnątrz to: Czy była teraz człowiekiem, jeśli miała zostać Strażnikiem? Wszystko to rozważała w prywatnym kącie jej umysłu, podczas gdy większość z niej skupiała się na słodkich ustach Stefano, ciała naprzeciwko niej i stałej nici miłości pomiędzy nimi. Trochę jej emocji musiało dotrzeć do Stefano, 18
ponieważ odpowiedział. Cokolwiek zechcesz, Eleno. Przesłał jej delikatnie i uspokajająco. Będę z Tobą. Zawsze. Tak długo jak będzie trzeba. Wiedziała, że to oznacza, iż Stefano zrozumie nawet jeśli zdecyduje wieść normalne życie, zestarzeć się i umrzeć. I był powód do zrobienia tego. Stefano i Damon stracili coś poprzez to, że nie zestarzeją się i nigdy nie zmienią. Widzieli, że ta część ludzkiego życia dla nich przeminęła. Ale jakby mogłaby spojrzeć sobie w twarz, rezygnując ze Stefano. Nie mogła sobie wyobrazić ponownego umierania i zostawienia go samego. Elena przycisnęła plecy mocniej do drzewa i pocałowała mocniej Stefano, czując się bardziej żywiej poprzez małą domieszkę bolesnego kontrastu wrażeń. Wtedy się odsunęła. Ukrywała tak dużo przed Stefano, od kiedy wróciła z Wymiarów. Nie miała zamiaru podążać tą ścieżką, nie mogła być z nim, podczas gdy ukrywała przed nim sporą część swojego życia. - Jest coś o czym muszę Ci powiedzieć. – Powiedziała. – Musisz wiedzieć wszystko. Nie mogę….nie mogę ukrywać rzeczy przed Tobą, nie teraz. Stefano zmarszczył brwi pytająco, a ona spuściła wzrok na dłonie na jego koszuli i skręciła nerwowo tkaninę. - James powiedział mi coś wczoraj, przed walką. – Wyrzuciła z siebie. – Nie jestem tym, kim myślałam, że jestem, nie do końca. Strażnicy wybrali moich rodziców – to oni stworzyli mnie – mieli oddać mnie, gdy osiągnę wiek dwunastu lat, by stać się Strażnikiem. Moi rodzice odmówili i dlatego zginęli. To nie był przypadkowy wypadek. Strażnicy zabili ich. I teraz wiedząc o tym, mam zostać jedną z nich? Stefano przez chwilę patrzył na nią zaskoczony, a potem na jego twarzy pojawiło się współczucie. - Och, Elena. – Powiedział, i przyciągnął ją bliżej do siebie, chcąc ją pocieszyć. Elena zrelaksowała się, opierając się o jego pierś. Dzięki Bogu , Stefano rozumiał, że pomysł bycia Strażnikiem, nie był powodem do świętowania, nawet jeśli miał przynieść jej nowe moce. - Pomogę Ci. – Stefano rzekł. – Jeśli chcesz spróbować targować się z nimi, czy walczyć, lub przez to przejść. Cokolwiek zechcesz. - Wiem. – Odpowiedziała Elena, przytłumionym głosem, wtulając twarz w jego ramię. Nagle poczuła, jak ciało Stefano naprężyło się i uświadomiła sobie, że on 19
rozgląda się. - Stefano? – spytała. Patrzył w dal, ponad jej głową, usta miał zaciśnięte i czujny wzrok. - Przepraszam, Eleno. – Powiedział, odsuwając od siebie Elenę i napotkał jej wzrok.- Będziemy musieli o tym porozmawiać później. Poczułem coś. Czyjś ból. I teraz, gdy wiatr się zmienił, myślę, że czuję krew. Elena uspokoiła swoje emocje, zmuszając się z powrotem do spokojnej racjonalności. Wszystko to, wszystkie jej problemy i pytania, mogły poczekać. Mieli robotę do wykonania. - Gdzie? – spytała. Stefano wziął rękę Eleny i poprowadził ją dalej w zarośla. Drzew było tu więcej więc ukrywały gwiazdy, przez to potykała się o korzenie i kamienie w ciemności. Stefano przytrzymał ją kierując w odpowiednią stronę. Chwilę późn iej wpadli na inną polanę. Zajęło Elenie kilka sekund, by dostosować oczy, aby zobaczyć ciemny kształt, w którego stronę ostrożnie zamierzał Stefano. Skulone ciało leżało na ziemi. Rzucili się na kolana obok niego, i Stefano ostrożnie wyciągnął rękę, delikatnie odwracając osobę. Ciało ciężko opadło na plecy. Dziewczyna. Zrozumiała Elena. Dziewczyna w jej wieku, z pustą i bladą twarzą. Złote włosy lśniły w świetle gwiazd. Krew była na jej gardle. - Żyje? – Spytała, szepcząc. Dziewczyna nadal tak leżała. Stefano dotknął policzka dziewczyny, a następnie ostrożnie przesunął palcami po jej szyi, poniżej strużki krwi, nie dotykając czerwonego płynu. - Żyje. – Powiedział, a Elena odetchnęła z ulga. – Ale straciła dużo krwi. - Zabierzmy ją lepiej do kampusu. – Powiedziała Elena. – Powiemy innym, że wampiry polują w lesie. Potem wrócimy i dowiemy się kto to zrobił. Stefano patrzył w dół na rany dziewczyny, jego usta były wykrzywione w nieczytelnym wyrazie. - Eleno, nie sądzę, że to był wampir Ethana. – Powiedział niepewnie. - Co masz na myśli? – Spytała zmieszana Elena. Korzeń uwierał ją w kolana, przesunęła się by poczuć się bardziej komfortowo, przyciskając dłoń do ziemi. – Kto jeszcze mógłby to zrobić? Stefano zmarszczył brwi i delikatnie dotknął ponownie szyi dziewczyny, nadal uważając, by nie wejść w kontakt z krwią. - Spójrz na ślady. – Powiedział. – Wampir, który to zrobił był wściekły i 20
nieostrożny, ale doświadczony.Ugryzienie jest czyste i w perfekcyjnym miejscu, tak by wziąć maximum ilości krwi bez zabijania ofiary. Pogładził delikatnie włosy dziewczyny, jakby chciał ją pocieszyć. Wyglądał jakby coś go bolało, miał zacisnięte usta i zmarszczone brwi. - Eleno, zrobił to Damon. – Powiedział. Wszystko w Elenie się skręciło, pokręciła głową aż zafalowały jej włosy. - Nie. – Powiedziała. – Nie zostawiłby kogoś na śmierć w lesie. Stefano wpatrywał się w nią, a ona instynktownie wyciągnęła dłoń, by dotknąć jego ramienia i próbując go pocieszyć. Przymknął oczy na chwilę i pochylił się do niej. - Po pięciuset latach, potrafię rozpoznać ugryzienia Damona. – Powiedział smutno. – Czasami wydaje się, że Damon się zmienił. Ale on nie zmienił się. Powaga słów Stefano uderzyła w niego tak mocno, jak i w Elenę, która skuliła się w jego ramionach. Przez chwilę Elena nie mogła oddychać, przełknęła ślinę, poczuła się chora a w głowie wirowało. Damon? Obraz pojawił jej się przed oczyma: Bezdenne, ciemne oczy Damona, gorące z wściekłości, ostre od goryczy. I bardziej miękkie, cieplejsze, kiedy spoglądał na nią lub na Stefano. Twarda kula zaprzeczenia powstała w jej piersi. - Nie. – Powiedziała, patrząc na Stefano powtórzyła to mocniej. – Nie. Damon cierpi z naszego powodu - przeze mnie. Stefano przytaknął niemalże niezauważalnie. - Nie zrezygnujemy z niego. Zmienił się, zrobił tyle dla nas, dla nas wszystkich. Jemu zależy, Stefano i możemy go z tego wyciągnąć. Nie zabił jej. Nie jest za późno. Stefano słuchał jej uważnie i po chwili wyciągnął rękę ze znużeniem na twarzy, widać było, że ma jakieś rozwiązanie. - Musimy zatrzymać to w sekrecie. – Powiedział. – Meredith i pozostali nie mogą się dowiedzieć, co Damon zrobił. Elena pamiętała wyraz twarzy Meredith, kiedy dzierżyła swoją włócznię, i przełknęła ślinę. Łowca w Meredith nie zawaha się zabić Damona, jeśli uzna, że jest zagrożeniem dla niewinnych ludzi. - Masz rację. – Powiedziała słabo. – Nie możemy powiedzieć nikomu. Sięgając po ciało nieprzytomnej dziewczyny, Stefano ponownie uścisnął dłoń Eleny. Ścisnęła jego dłoń mocno, jej oczy napotkały jego w cichym milczeniu. Będą pracować razem; oni ocalą Damona. Wszystko będzie dobrze. 21
Rozdział 4 Elena nie powiedziała nikomu o dziewczynie, którą znaleźli w lesie. Ona i Stefano potrząsnęli dziewczyną, wylali na jej twarz zimną wodę próbując ją obudzić tak, żeby nie było potrzeby zabierania jej do szpitala. Krew przesiąkała przez bandaże, które założyli na rany dziewczyny. - Damon ugryzł ją zbyt głęboko. – Powiedział Stefano i w końcu nakarmił ją krwią ze swojego nadgarstka aby ją uzdrowić, skrzywił się przy tym. Elena wiedziała, że nie czuł się dobrze robiąc to: wymiana krwi była zbyt intymna, dla Stefano oznaczała miłość, ale co innego mogli zrobić? Nie mogli pozwolić jej umrzeć. Gdy dziewczyna w końcu odzyskała przytomność, Stefano zmusił ją aby zapomniała o tym, co się stało i razem z Eleną pomógł dziewczynie wrócić do jej pokoju w bractwie. W czasie, gdy ją odstawiali, było już blisko świtu, a dziewczyna cała zaczerwieniona na twarzy, chichotała pewna, że wyszła wypić coś w tę fantastyczną noc. Wróciwszy do swego pokoju w akademiku, Elena próbowała zasnąć, ale nie zbyt jej to wychodziło. Szarpnęła czystą, lnianą pościelną i odwróciła się myśląc z frustracją o tym, co rzekł Stefano: Damon to zrobił, i stłumiony błysk paniki, gdy powiedział: Musimy zachować to w sekrecie. Wiedziała, że Damon nadal karmi się na ludziach, udawało jej się jednak o tym nie myśleć. Ale nie robił żadnych poważnych uszkodzeń przez dłuższy czas. Teraz użył swojej mocy, by przekonać tę ładną dziewczynę aby dała mu swoją krew z własnej woli, a potem zostawił ją z mglistym wspomnieniem spędzonego wieczoru z czarującym i tajemniczym człowiekiem z włoskim akcentem. Jeśli tak zrobił. Czasami po prostu ofiary mają dziurę w pamięci. I na pewno, to było złe. Elena wiedziała o tym, nawet jeśli Damon tego nie zrobił. Dziewczyna nie była przy zdrowych zmysłach. Pożywił się nią, a jego ofiary zazwyczaj niewiele po tym rozumieją. Elena była pewna, że jeżeli to przytrafiłoby się jej, czy Bonnie, lub komukolwiek na kim jej zależy, byłaby tym przerażona i zdegustowana. Ale była w stanie zignorować fakty, znając wynik końcowy – Damon był usatysfakcjonowany, jego ofiara pozornie wyszła bez szwanku – który wydawał się być dosyć łągodny. Tylko, że tym razem wyraźnie nie był ostrożny z dziewczyną, nawet nie sprawił by było to dla niej łatwiejsze i mniej bolesne. Krwawiła, porzucona 22
samotnie w lesie, a kiedy się w końcu obudziła, krzyczała. Elena wzdrygnęła się na to wspomnienie, chora z poczucia winy. Czy mogła zignorować tę smutną rzeczywistość? Może Damon atakował ludzi przez ten cały czas i ukrywał to przed nią, a bajeczka o nieświadomej, szczęśliwej ofierze, mającej tylko zawroty głowy, była kłamstwem. A może zmienił się teraz i to była jej wina. Czy Damon zrobił to w gniewie, ponieważ Elena wybrała Stefano? *********
Elena próbowała jeszcze raz skontaktować się z Damonem, ale gdy dzwoniła znowu usłyszała sygnał poczty głosowej, dlatego nacisnęła przycisk ,,zakończenia połączenia” w telefonie. Wydzwaniała do Damona cały ranek i zostawiła mu kilka wiadomości, ale on nie odebrał ich i nie oddzwonił. - To był Stefano? – Spytała Bonnie, wychodząc z łazienki, z ręcznikiem na głowie. Czerwone kosmyki zwijały się dziko na jej twarzy we wszystkich kierunkach. – Jest już w drodze? - Wszyscy powinni być tu za kilka minut. – Odpowiedziała Elena, nie prostując założenia Bonnie. Zdecydowali spotkać się dzisiaj, aby zacząć planować ich możliwość obrony przeciwko wampirom z towarzystwa Vitale, i spróbować rozgryźć jak powstrzymać ich przed wskrzeszeniem Klausa. I wkrótce wszyscy (oprócz Damona) pojawili się: Meredith siedziała na jej łóżku, jej szare oczy spoczywały na łowieckim nożu, który ostrożnie ostrzyła; Matt, nadal blady, siedział skulony na krześle przy biurku Eleny; Bonnie i Zander siedzieli przytuleni na łóżku Bonnie, wyglądali uroczo i byli zadowoleni z tej nowej miłości, mimo powagi całej sytuacji. Kiedy Elena spojrzała na nich, Zander szeptał coś na ucho Bonnie, aż ta się zarumieniła. Stefano dołączył do Eleny siądając na jej łóżku i biorąc jej dłoń w swoją. Nadal , mimo roku bycia razem, poczuła prąd ekscytacji przepływający z jej ręki wprost do serca. Elena zapatrzyła się na niego przez moment, szukając jakiś znaków, że jest zdenerwowany czy smutny z powodu wczorajszej nocy, i zastanawiając się czy udało mu się porozmawiać z Damonem, ale nic takiego nie zauważyła. - Okej, wszyscy. – Powiedziała Meredith, przesuwając kciukiem po 23
długim, zaostrzonym nożu. – Wiemy, że Ethan się ukrywa. - Czekaj. – Elena powiedziała. – Jest coś o czym muszę wam powiedzieć. Oczy Stefano spojrzały na nią jasno i twardo, a ona zrozumiała, że niepokoi się. Sekret o Damonie sprawił, że zesztywniał. - Um. – Powiedziała, czując się dziwnie nerwowo. Pamiętała, jak oni wszyscy czuli się przy spotkaniu z zimnymi Strażnikami w Mrocznych Wymiarach, tych którzy zabrali jej moce ( to było bolesne – nie mogła zapomnieć tego bólu, gdy odcinali jej skrzydła) i tych którzy odmówili sprowadzenia Damona z powrotem do życia. Ale zacisnęła szczekę z dumą, uporem i kontynuowała dalej. – Dowiedziałam się, że jestem Strażnikiem. – Powiedziała stanowczo. Zapanowało puste milczenie. W końcu Zander przełamał ciszę. - Strażnikiem czego? – Spytał niepewnie, zerkając na Bonnie i oczekujac wyjaśnienia. Bonnie zmarszczyła brwi, machnęła ręką w powietrzu, jakby gestem określając obszar tego. - Wszystkiego, właściwie. – Powiedziała niejasno. – Jeśli Elena ma na myśli Strażników ,Strażników. Spojrzała na Elenę szukając potwierdzenia, a ta przytaknęła głową. - Są tymi okropnymi kobietami – przynajmniej wyglądają, jak kobiety – których przeznaczeniem jest utrzymanie rzeczy w świecie w taki sposób, w jaki powinno się wszystko dziać. Właściwie to nie rozumiem, jak Elena może być jedną z nich. One nie żyją tutaj. Raczej w takim alternatywnym wymiarze. Nie są prawdziwymi ludźmi. Nie sądzę. Odwróciła się w stronę Eleny, jej twarz była otwarta i zmieszana. - Co miałaś na myśli? – spytała. Elena patrzyła w dal, gapiąc się w ścianę, byle nie na nią. Czuła jakby skóra na jej twarzy napinała się, a oczy płonęły. - James – mój profesor od historii – znał moich rodziców, gdy byli w collegu. Był bardzo blisko nich. – Rzekła do przyjaciół, zmuszając się do wytrzymania z tym, co ma do powiedzenia. – Powiedział mi, że zgodzili się aby mieć dziecko, które będzie Strażnikiem na Ziemi. Dodał, że w wieku dwunastu lat, miałam zostać zabrana by trenować się w roli Strażnika, ale moi rodzice nie chcieli mnie oddać. 24
Jej głos zadrżał trochę, wpatrywała się twardo na obrazek Mattise, który powiesiła nad łóżkiem. Wtulając się w ramię Stefano poczuła się bardziej komfortowo, zaczerpnęła trochę solidarności z jego ciała, nie patrzyła na nikogo. Następnie Meredith, która siedziała obok niej, chwyciła swoją wąską dłonią jej rękę. Za chwilę Bonnie również wcisnęła się na łóżko i popatrzyła na Elenę szeroko otwartymi, brązowymi oczami z sympatią. - Jesteśmy po Twojej stronie, wiesz o tym Eleno. – Meredith powiedziała spokojnie, a Bonnie przytaknęła. - Siostrzane prawo, racja? – Rzekła, a Elena delikatnie się uśmiechnęła na wspomnienie ich starego, prywatnego żarciku. – Jeśli Strażnicy zabiorą jednego z nas, zabiorą wszystkich z nas. Nawet mimo tego, że są straszni. Będziemy się bronić przed nimi. Elena wydała z siebie krótki, pół-histeryczny śmiech. - Dzięki. – Powiedziała. – Serio. Ale nie sądzę, by istniał jakiś sposób na wydostanie się z tego. Nawet nie wiem, właściwie, co oznacza bycie Strażnikiem na Ziemi. - Więc to pierwsza rzecz, której musimy się dowiedzieć. – Meredith rzekła roztropnie. – Alaric przyjeżdża w ten weekend. Może on coś będzie wiedział lub będzie w stanie odkryć coś na temat historii Ziemskich Strażników. Alaric to bardziej-lub-mniej narzeczony Meredith, który pracuje nad doktoratem na studiach o kierunku paranormalnym, a jego różne kontakty, często im się przydawały. - Wymyślimy coś, Eleno. – Obiecała Bonnie. Elena zamrugała, by powstrzymać łzy. Bonnie i Meredith zbliżyły się do siebie, zamykając się w krótkim uścisku na chwilę, choć Stefano nadal silnie trwał przy niej. Zawsze mogła polegać na tym, że spotkają się w trójkę, gdy jedna z nich była zagrożona. Uważały na siebie, ponieważ najgorsze co im się przytrafiło to była szkoła podstawa i średnia, a także znęcający się nauczyciele. Stefano przycisnął ją bliżej do siebie. Z miejsc, w których siedzieli Matt i Zander płynęły identyczne sygnały współczucia i sympatii. Meredith miała rację: Elena nie była sama. Wypuściła powietrze i rozluźniła ramiona, uwalniając w ten sposób kilka trosk, które miała, od kiedy James opowiedział tajemnicę na temat jej narodzin. - Cieszę się, że Alaric przyjeżdża. I to dobry pomysł, by spytać go, czy może znaleźć coś o tym. Może James może także powiedzieć nam coś więcej. – 25
Powiedziała. Wsunęła kosmyk za ucho, rozmyślając. – Właściwie, teraz będzie bardziej chętny do powiedzenia czegoś więcej. Wiedział o tym, od kiedy się urodziłam. Miał dwadzieścia lat aby dowiedzieć się czegoś pożytecznego. Poklepała swoje dłonie i spróbowała odsunąć swoje obawy na bok. - Teraz, powinniśmy skupić się na Ethanie i jego wampirach. Poczuła, że stara Elena wraca, stanowcza i energiczna, gotowa aby planować. Stefano ścisnął jej kolano, zeskakując z łóżka. - Dzisiaj mamy ostatnią szansę, by powstrzymać Ethana. – Powiedział, stając na środku pokoju i patrząc na nich wszystkie poważnie. Jego twarz obserwowała ich intensywnie, a jego zielone oczy błyszczały. – Jutro jest równonoc, podczas której królestwo umarłych łączy się z żywym światem, który jest wtedy słaby i bezbronny. Właśnie dlatego będą wtedy próbować wskrzesić Klausa. Meredith, jak tam nasza sytuacja jeśli chodzi o broń? Meredith także wstała i otworzyła szafę, i wyjęła z niej kilka toreb z bronią: specjalną włócznię łowyczni z kolcami różnych materiałów – od srebra i osiki po drobne hipotermiczne igły, które działały na wszystkie stworzenia z którymi musiała walczyć. Wyciągnęła też zbiór noży o różnych rozmiarach - od długiego srebrnego sztyletu do cienkiego, praktycznego noża do noszenia w cholewce w buta, wszystkie ostre jak brzytwa - maczety, maczugi, topory, shurikeny i wiele innych rzeczy, których Elena nie mogła nawet nazwać. - Wow. – Powiedział Zander, który położył się na brzuchu, na łóżku Bonnie, i patrzył na to wszystko. Spojrzał na Meredith, jakby z nowym szacunkiem i odrobiną niepokoju.- Jesteś, jak jednoosobowa armia. Meredith zarumieniła się. - Nie wszystko musi być przydatne – powiedziała – ale ja lubię być przygotowana. – Wyciągnęła drewniany kufer z szafy. – I mam to. Alaric pomógł mi zebrać to wszystko zanim szkoła się zaczęła. Otworzyła kufer z na wpół przepraszającym spojrzeniem rzuconym Stefano, który wzdrygnął się i cofnął do tyłu, z dala od tego. Elena wyciągnęła szyję, by to zobaczyć. Wyglądało na to,że był tam pewien rodzaj rośliny, który wypełniał pudło po brzegi. Och. Skrzynia wypełniona była werbeną. Prawdopodobnie było jej na tyle wystarczająco by obezwładnić całą armię wampirów, gdyby tylko udało im się znaleźć sposób jak ich tym natrzeć albo żeby je zjedli. Przynajmniej będą w 26
stanie ochronić się przed zauroczeniem. - Dobrze. – Stefano powiedział raźniej, odzyskując równowagę po jego gwałtownej reakcji na werbenę. – To powinno się przydać. Teraz, Matt co mógłbyś powiedzieć nam na temat podziemnych tuneli. Elena poczuła się trochę dumna, kiedy Stefano odwrócił się do Matta, prosząc by szybko naszkicował im, co zapamiętał i co słyszał o zabezpieczeniach domu Vitale i sieci tuneli. Stefano skinął głową i zadawał pytania, delikatnie pomagając pamięci Matta, zachęcając go do przypomnienia sobie najmniejszych szczegółów. Matt otworzył szeroko oczy, jego głos urósł w siłę, kiedy Stefano zadawał pytania, jakby próbował poskładać sobie w całość ten obraz. Stefano się zmienił. Kiedy po raz pierwszy przybył do Fell’s Church był taki cichy i zdystansowany, unikając jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi otaczających go. Czuł, że Elena wiedziała, jak czuł się chory, kiedy nie mógł przebywać pośród śmiertelników nie rozprzestrzeniając śmierci i rozpaczy. Teraz zachowywał się naturalnie, jak lider. Kiedy poczuł oczy Eleny na sobie, spojrzał na nią, i posłał jej mały uśmiech, specjalnie tylko dla niej. Wiedziała, że ta zmiana była spowodowana tym co czuł do niej i wszystkim tym, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku. Oczywiście, cokolwiek zrobił Damon – nawet jeśli tonął teraz w przemocy z powodu Eleny - tutaj, z Stefano mogła znaleźć coś z czego mogłaby być dumna? - Nie moglibyśmy zrobić coś z tą całą werbeną? – Bonnie spytała nagle. – Coś jak spalenie jej, zrobienie gazu jakiegoś i wypełnienie tunelu dymem. Jeśli zablokujemy inne wyjścia, wszystkie wampiry zostaną w domu. Możemy uwięzić ich i spalić dom, albo w ostateczności wejść tam po nich. - To dobry pomysł, Bonnie. – Stefano rzekł. Zander zgodził się z entuzjazmem i twarz Bonnie rozjaśniła się. To było zabawne, Elena pomyślała, zawsze uważali Bonnie jako najmłodszego członka grupy, tego, którego trzeba chronić, a tak naprawdę nie była nim; nie była nim od dłuższego czasu. - Jakie inne zasoby mamy? – Stefano zapytał w zamyśleniu, chodząc tam i z powrotem po pokoju. - Mogę załatwić chłopaków do pomocy. – Zasugerował Zander. – Pracowaliśmy nad Towarzystwem Vitale od jakiegoś czasu. Nie będziemy tak silni, jak bylibyśmy podczas pełni, i nie wszyscy z naszej dziesiątki potrafią się przemianiać bez pełni księżyca. Ale razem pracujemy całkiem nieźle… - Jego 27
głos się urwał. – Jeśli nas zechcesz. – dodał. – Wiem, że nie czujesz się całkiem komfortowo z wilkołakami i szczerze mówiąc, to nie jesteśmy wielkimi fanami wampirów. Bez urazy. – Spojrzał od Stefano do Meredith, która nadal trzymała nóż na kolanach. Meredith, oczywiście była tym, która była najbardziej przeciw przyłączeniu się stada wilkołaków do ich grupy. Bonnie zapewniła ich, że paczka Zandera jest inna niż wilkołaki, które spotkali do tej pory – że byli dobrzy, bardziej jak psy strażnicy, niż dzikie zwierzęta. Ale Meredith była zobowiązana do polowania na potwory. Teraz powoli skinęła głową do Zandera i powiedziała tylko: - Możemy skorzystać z każdej pomocy, jaką możemy mieć. Bonnie i Meredith spojrzenia skrzyżowały się przez pokój, i usta Bonnie rozciągnęły się w maleńkim, zadowolonym uśmieszku. - Mówiąc o każdej pomocy, jaką możemy mieć. –Powiedziała Meredith. – Gdzie jest Damon? – Spojrzała od Eleny do Stefano, gdy nie odpowiedzieli natychmiastowo. – To czas, kiedy możemy naprawdę go wykorzystać. Powinnaś zadzwonić do niego i włączyć go do naszego planu. Jej twarz wyrażała sympatię, ale była zdeterminowana i Elena zrozumiała, że Meredith myśli, iż wahają się z powodu tego, że prawie umawiała się z Damonem, podczas gdy zerwała ze Stefano. Gdyby tylko Meredith znała prawdę, pomyślała, ale nie może się nigdy dowiedzieć. Stefano i ja musimy utrzymać Damona w bezpieczeństwie. - Może możesz do niego zadzwonić, Eleno? – Bonnie spytała niepewnie. Oczy Eleny i Stefano spotkały się. Twarz Stefano była pusta i pełna kontroli znowu, a Elena nie widziała najmniejszego pękniecia w tej masce, gdy przerwał swobodnie i płynnie. - Nie. Ja zadzwonię do Damona. I tak muszę z nim porozmawiać. Elena przygryzła wargę i przytaknęła. Chciała zobaczyć Damona dla siebie samej – była zdesperowana by go zobaczyć aby sprawdzić, co z nim nie tak, chcąc go naprawić. – ale nie odbierał jej telefonów. Może Damon potrzebował teraz trochę przestrzeni od Eleny. Miała nadzieję, że ostatecznie, Stefano uda się do niego dotrzeć.
Rozdział 5 28
Kiedy Stefano zapukał do drzwi apartamentu Damona, ten otworzył je niemal natychmiastowo, spojrzał na brata i próbował zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. - Stop – Powiedział Stefano, wsuwając ramię między drzwi. – Musiałeś wiedzieć, że się zjawię. - Wiedziałem, że będziesz się dobijał do drzwi, a jak nie, to znajdziesz inny sposób, jeśli nie odpowiem. – Odpowiedział wściekle. – Więc odpowiadam. Teraz idź stąd. Damon wyglądał na rozbitego. Nic nie mogło pozbawić go szlachetnych rysów twarzy, ale tym razem były napięte i wynędzniałe, a skóra na policzkach biała. Jego usta były blade, ciemne oczy przekrwione, a jego zazwyczaj eleganckie włosy potargane. Stefano zignorował jego słowa i podszedł bliżej brata, próbując sprawić, by ich wzrok się spotkał. - Damon. – Powiedział. – Znalazłem dziewczynę w lesie ostatniej nocy. Nikt kto nie znał Damona tak długo i dobrze jak Stefano – a także nikt poza Stefano – nie wychwyciłby tych kilku sekund bezruchu zanim twarz Damona przybrała wyraz chłodnej pogardy. - Przyszedłeś dawać mi kazania, młodszy braciszku? – Spytał. – Obawiam się, że nie mam teraz czasu, ale może w innym dniu? Może w następny weekend? Przesunął wzrokiem po Stefanie, a następnie lekceważąco spojrzał w inną stronę. Stefano po prostu czuł się znowu jak dziecko, które wróciło do domu po tych wszystkich wiekach, a jego odważny, uroczy, podły i irytujący starszy brat ustawił go do pionu. - Nadal żyła. – Powiedział stanowczo. – Zabrałem ją do domu. Wszystko z nią w porządku. Damon wzruszył ramionami. - Jak to miło z Twojej strony. Zawsze odgrywasz rycerza. Ręka Stefano wystrzeliła i chwyciła dłoń Damona. - Cholera, Damon! – powiedział sfrustrowany – przestań pogrywać ze mną. Przyszedłem tu powiedzieć Ci, że powinieneś być ostrożniejszy. Gdybyś zabił tę dziewczynę, mógłbyś zostać złapany przy niej. Damon mrugnął na niego. - To o to Ci chodzi? – spytał, jego głos zaczynał brzmieć, co najmniej wrogo. – Chcesz żebym był ostrożniejszy? Nie masz nieodpartej chęci skarcenia 29
mnie, braciszku? Postraszenia mnie, może? Stefano westchnął i oparł się o futrynę, jego cierpliwość była na wyczerpaniu. - Czy besztanie Cię pomoże? – spytał. – Lub straszenie? To nigdy wcześniej nie działało. Po prostu nie chcę, żebyś zabił kogokolwiek. Jesteś moim bratem i potrzebujemy się nawzajem. Twarz Damona ponownie się wykrzywiła, a Stefano rozważał jego wcześniejsze słowa. Czasami mówienie do Damona było, jak chodzenie po polu minowym. - Potrzebuję Cię w każdym bądź razie. – powiedział. – Ocaliłeś mi życie. W razie gdybyś nie zauważył, zrobiłeś wiele przez ostatni rok. Damon oparł się po przeciwnej stronie ściany i studiował, co powiedział Stefano, wyglądał na zamyślonego , ale nadal milczał. Żałując, że nie wie, o czym myśli, Stefano wysłał wiązkę mocy, próbując wyłapać jego nastrój, ale Damon tylko szyderczo prychnął, zamykając się przed nim. Stefano pochylił głowę i potarł grzbiet nosa, wsuwając go między kciuk a palec wskazujący. Zawsze tak będzie, jak teraz, przez następne długie wieki razem? - Spójrz. – rzekł. – I tak dużo dzieje się z innymi wampirami w kampusie i bez Ciebie i Twojego polowania. Ethan nadal żyje, i planuje jak sprowadzić Klausa jutrzejszej nocy. Brwi Damona zmarszczyły się na chwilę, ale zaraz wygładziły. Jego twarz mogłaby być wyrzeźbiona w kamieniu. - Nie uda nam się go powstrzymać bez Ciebie. – Stefano kontynuował, jego usta drżały. Ciemne oczy Damona wyglądały na puste, a potem uśmiechnął się tym swoim najwspanialszym, najbardziej czarującym uśmiechem. - Sorry – rzekł. – Nie jestem zainteresowany. - Co? – Stefano poczuł się, jakby ktoś kopnął go w brzuch. Oczekiwał po Damonie, sarkazmu i chęci do obrony. Ale po tym, jak Damon ocalił go przed Ethanem, ostatnią rzeczą jakiej oczekiwał po nim, była obojętność. Damon wzruszył ramionami, prostując się i poprawiając swoje ubranie, strzepnął wyimaginowany pyłek z przodu czarnej koszuli. - Mam dość – powiedział, zwyczajnym tonem. – Wtrącanie się w sprawy Twoich ludzkich zwierzaczków jest już dla mnie nieaktualne. Jeśli Ethan sprowadzi Klausa, może się z nim dogadywać. Wątpię, czy to się skończy dobrze 30
dla niego. - Klaus będzie pamiętał o tym, że go zaatakowałeś. – Powiedział Stefano. – Przyjdzie po Ciebie. Unosząc jedną brew, Damon uśmiechnął się ponownie, szybko, dziko obnażając jego białe zęby. - Spodziewam się, że będę dla niego priorytetem, mały braciszku. – Rzekł. To była prawda, Stefano pamiętał. W tej ostatniej, ohydnej bitwie z Klausem, Damon wbił stary kołek z popiołem z białego dębu, powstrzymując go przed zadaniem ostatecznego ciosu Stefano. Ale to nie on był odpowiedzialny za śmierć Klausa. Stefano też był przygotowany do walki i zrobił wszystko, co mógł by go zabić. Koniec końców, on też zawiódł. To była Elena, która sprowadziła armię umarłych przeciwko Pierwotnemu wampirowi, która go zabiła. - Elena. – Powiedział Stefano w desperacji. – Elena Cię potrzebuje. Był pewien, że jeżeli to zrobi , jego zbroja zacznie pękać. Damon zawsze przychodził po Elenę. Ale tym razem wargi Damona tylko, wykrzywiły się w szyderczym grymasie. - Jestem pewien, że poradzisz sobie z tym. – powiedział lekko łamliwym głosem. – Dbanie o Elenę jest teraz Twoim obowiązkiem, a nie moim. - Damon. - Nie. – Damon podniósł ostrzegawczo rękę. – Powiedziałem Ci. Skończyłem z tym. I jednym szybkim ruchem zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Stefano oparł czoło o drzwi, czując się pokonanym. - Damon – powiedział jeszcze raz. Wiedział, że Damon go słyszy, ale w środku panowała jedynie cisza. Powoli, wycofał się od drzwi. Lepiej było nie naciskać na Damona, gdy był w takim nastroju. W takim nastroju, Damon mógł zrobić wszystko.
- Bardzo się cieszę, że przyszłaś się ze mną spotkać, Eleno. – Powiedział profesor Campbell. – Martwiłem się o Ciebie po tym wszystkim - rozejrzał się ukradkiem i zniżył głos, choć byli sami w gabinecie – co Ci opowiedziałem. Spojrzał na nią ostrożnie, jego zwykle ciekawska i raczej zadowolona twarz zachmurzyła się z niepewnością. 31
- Przepraszam, że tak uciekłam James. – Odpowiedziała Elena, gapiąc się w dół na kubek słodkiej, kawy z mlekiem, którą jej podał. – Po prostu… kiedy powiedziałeś mi, że jestem Strażnikiem i prawdę o tym, co stało się moim rodzicom, potrzebowałam trochę czasu do przemyślenia. W ostatnie wakacje, spotkałam kilku Strażników. Byli bardzo potężni, ale za to nieludzcy. Nadal nie potrafiła zaakceptować tego, że powinna zostać jednym z nich. Cały ten pomysł był tak wielki i przerażający, że jej umysł trzymał się od tego z daleka, skupiając się na bezpośrednim zagrożeniu, takim jak wampiry na terenie kampusu. Dłonie jej drżały trochę, kiedy mieszała kawę. Ostrożnie chwyciła za filiżankę. James poklepał ją ostrożnie po ramieniu. - Cóż, poszperałem trochę i myślę, że mam kilka dobrych wiadomości. – Rzekł. - Mogłabym skorzystać z dobrych wiadomości. – Powiedziała cicho, niemal błagalnie. – Nie za bardzo rozumiem, jaki powinien być ludzki Strażnik. Będę inna niż Strażnicy z Wymiarów? James uśmiechnął się po raz pierwszy, od kiedy przyszła do jego biura. – Po tym jak rozmawialiśmy – rzekł – skontaktowałem się z moim starymi znajomymi, którzy studiowali mitologię, magię, z każdym, kto jak uważałem, mógłby wiedzieć cokolwiek na temat Strażników. Teraz, gdy miał tę informację do dodania, James przestał się wahać i wyglądało, jakby się zrelaksował, kiedy zaczął bawić się guzikiem swojej kamizelki. - Legenda mówi, że – zaczął opowiadać lektorskim głosem – ludzcy Strażnicy są rzadcy, ale zawsze jest ich dwóch lub trzech na świecie. Generalnie, ich rodzice są rekrutowani w taki sam sposób, jak zrobiono to z Twoimi rodzicami, i gdy dzieci są już w wieku dojrzewania są zabierane, by trenować. Elena zamknęła oczy na moment, krzywiąc się przy tym. Nie mogła sobie wyobrazić, że zostaje oddana Strażnikom i traci swoje ludzkie życie w tak młodym wieku. Ale gdyby tak było, jej matka i ojciec nadal żyliby. - Kiedy ludzki Strażnik osiąga dorosłość , jak Twój wiek, Eleno. – kontynuował James. – zostają umieszczeni tam, gdzie jest największa koncentracja linii mocy i duża ilość ponadnaturalnej aktywności. - Jak tutaj. – Odpowiedziała Elena. – I w Fell’s Church. 32
James przytaknął. - Dowody wskazują silnie na to, że rekrutowano na rodziców osoby, które mieszkały blisko linii mocy. – Rzekł. – Dlatego ludzcy Strażnicy mogli potem pozostawać blisko swoich domów. - Ale po co są ludzcy Strażnicy? – spytała Elena. – Co powinnam robić? – Zrozumiała, że ściska swój kubek tak, iż mało nie pęknie, więc odstawiła go na biurko Jamesa, trzymając dłonie na krześle zamiast tego. - Rolą takich Strażników było chronienie niewinnych przed światem ponadnaturalnym na Ziemi. – Powiedział James. – Oni utrzymują równowagę. I wydaje się, że Strażnicy mają różną moc, zależnie od rodzaju, jaki jest potrzebny w miejscu, gdzie żyją. Dlatego nie wiemy dokładnie, jakie moce posiadasz, dopóki nie uformują się do końca. - Z chronieniem niewinnych sobie poradzę. – Odpowiedziała. Posłała Jamesowi drżący uśmiech. Nie była pewna co do ,,utrzymywania równowagi”. Jej zdaniem Strażnicy z Wymiarów mieli straszną obsesję na temat równowagi i rozkazów do zapominania przez ludzi tego, co nie powinni pamiętać. A może niewinni byli jedyną troską Strażników na Ziemi. Ale jeśli to była prawda, czy ktoś nie powinien pilnować jej rodziców? James odpowiedział na jej uśmiech. - Tak też myślałem. I… - powiedział, łapiąc oddech, jakby zachował coś dobrego na koniec. – moi koledzy zlokalizowali innego Strażnika na Ziemi. Wyciągnął kartkę z teczki, leżącej na jego biurku i przekazał ją jej. To była wydrukowana, kolorowa fotografia, choć trochę ziarnista. Na niej: ciemnowłosy mężczyzna, może dwa lata starszy od niej samej, uśmiechał się do aparatu. Jego brązowe oczy zwęziły się przez blask słońca, a jego białe zęby mocno kontrastowały z opaloną skórą. - Nazywa się Andrés Montez i jest ludzkim Strażnikiem, który mieszka na Kostaryce. Moje źródła nie mają zbyt wiele personalnych wiadomości o nich, ale starają się z nim skontaktować. Mam nadzieję, że będzie w stanie przyjechać tutaj do Dalcrest, by nauczyć Cię o tym, co sam wie. – James zawahał się, a potem dodał. – Chociaż, jako Strażnik, wyobrażam sobie, że prawdopodobnie wie wszystko o Tobie. Elena spojrzała na twarz Andresa na zdjęciu. Czy chciała spotkać się z innym Strażnikiem? Chociaż te ciemne oczy, wyglądały na sympatyczne. - Byłoby dobrze móc porozmawiać z kimś, kto powiedziałby mi, czego 33
mam się spodziewać. – Powiedziała, patrząc na Jamesa. – Dziękuję za odnalezienie go. James przytaknął. - Dam Ci znać tak szybko, jak tylko uda mi się go ściągnąć tutaj. – Rzekł. Pomimo wiadomości, że gdzieś tam jest osoba taka jak ona, która mogłaby ją zrozumieć, żołądek Eleny podskoczył i skurczył się, jakby zapadał się w spirali czegoś głębokiego, mrocznego i nieznanego. Czy Andreas będzie w stanie powiedzieć jej to, co powinna wiedzieć? Czy będzie nadal tą Eleną, jeśli jej los ją dogoni?
Rozdział 6 Stefano, Elena i pięć wilkołaków czujnie obserwowali ze wzgórza zaciemniony, bezpieczny dom Towarzystwa Vitale. Czekali na jakikolwiek znak, że Meredith i jej zespół zaczął pracować nad swoją częścią planu, czyli na to że przepędzili wampiry przez tunele wprost do domu. Podczas telefonicznej konsultacji Alaric zasugerował, że wampiry z Vitale, będą chcieli odprawić rytuał wskrzeszenia o północy, podczas równonocy, dlatego Stefano i Meredith zdecydowali przejść do ataku przed zachodem słońca, kiedy to wampiry będą ukrywać się pod ziemią, czy w domu, żeby uniknąć promieni słonecznych. O tej porze, promienie odbijały się od okien bezpiecznego domu, utrudniając wykrycie jakiegokolwiek ruchu w środku z ich widoku. Jeden chłopak z paczki Zandera, Chad, magister chemii, przydał się w tworzeniu gazu z zapasów werbeny Meredith, czy też bomb na czas, które uruchomią w tunelu. Gdzieś pod ich stopami, Stefano wyczuwał Meredith i jej zespół – Matta, Zandera i jeszcze trzy inne wilkołaki – umieszczali oni pojemniki z gazem, zamykając drogę ucieczki jedną po drugiej, tak by wampiry nie mogły uciec nigdzie indziej niż do domu. Bonnie chroniona przez innego członka paczki Zandera, była w bibliotece, gdzie pracowała nad czarami i urokami, tak by powstrzymać wampiry przed wychodzeniem z tunelu. Stefano poruszył się niespokojnie, żałując że nie jest z grupą znajdującą się pod ziemią. Słyszał odległe eksplozje pod stopami, ale tylko ktoś ze zdolnościami wampira mógł je usłyszeć. Po jego stronie, Chad wstrząsnął się, więc Stefano poprawił swoje myśli: mogły to usłyszeć wampiry lub wilkołaki. 34
Chad, podobnie jak Zander, był jednym z wilkołaków, którzy potrafili się przemieniać bez wpływu księżyca. Był teraz wilkiem, i krażył cicho po ścieżce obok Stefano i Eleny, trzymając oko na dom. Pociągnął delikatnie nosem i usiadł, jego uszy drgnęły ponownie. - Chad mówi, że gaz z werbeny teraz wypełnił tunel – jeden z wilkołaków, ten w ludzkiej postaci, powiedział tłumacząc z wilkołaczego języka. – Powinniśmy zobaczyć coś wkrótce. Elena przesunęła się bliżej Stefano, wymienili wspólne spojrzenia. To było dziwne widzieć stado przy pracy, zmienili się z bandy bijących się, przeklinających, głupkowatych chłopców w poważny, kompetenty zespół. W swojej wilczej postaci, wilkołaki były czujne i aktywne, ich gładkie i silnie umięśnione ciała wyraźnie dostosowywały się do każdego dźwięku lub zapachu rozchodzącego się dookoła nich. W ludzkiej postaci szybko reagowali na każdy sygnał ich wilczych braci, tak jak gdyby to była ich stała, cicha komunikacja między paczką. Może to była prawda. Stefano nie wiedział, ale myślał, że bycie wilkołakiem prawdopodobnie jest o wiele mniej samotne niż przy byciu wampirem. Jeśli masz stado. Chad wstał, włosy na plecach najeżyły mu się, nastawił uszy. - Są w środku. – Jeden z tych w ludzkiej postaciej – Stefano zdawało się, że miał na imię Daniel – powiedział krótko, a Stefano przytaknął mu. Słyszał otwieranie klapy od piwnicy i hałas robiony przez Meredith, Matta i przez drugą połowę ekipy z głębi tunelu. Jeśli werbenowe bomby zadziałały, wampiry powinny być już zapędzone do domu przed nimi. - Idziemy. – Powiedział Stefano. Zander rozkazał swojej paczce, by słuchali Stefano podczas tej misji i podążali za nim bez żadnego gadania, ramię w ramię jak człowiek z człowiekiem, wilki stanęły za nimi wahając się. Elena pokiwała głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie Stefano: Stefano powienien się pośpieszyć i zostawić ją, by na odległość śledziła ich. Meredith i inni podążali walczyć, więc on powinien być z nimi. Stefano odwrócił się od niej, czując fizyczny ból – była w niebezpieczeństwie tyle razy – ale wiedział też, że usłyszy ją, jeżeli będzie go potrzebowała. Stefano włączył swoją moc i zaczął biec. Wilkołaki podążały za nim na bieżąco, i ci w ludzkiej formie i w wilczej mieli zadziwiająco podobne długie 35
kroki. Ich moc była tak niezrozumiale inna niż jego własna, była silna i skupiona. Jej podmuch ,żywy, dziki i surowy owinął Stefano. Był radosny. Zatrzymali się na krótko przy polanie przed domem Towarzystwa Vitale, w lesie w pobliżu kampusu. Coś było nie tak. Chad przekrzywił głowę i wydał miękki, niski skowyt. Pozostałe dwa wilki również zaczęły niespokojnie krążyć przed domem. - Mówią, że tutaj nie ma wampirów. – Daniel zdał raport. Stefano właśnie to zrozumiał. Mocno się wsłuchując, usłyszał kroki i stłumione przekleństwa, gdy Meredith i jej ekipa dostali się do domu. Ale nic innego. Bardziej niż to, moc Stefano powinna być w stanie wyczuć tak dużą grupę wampirów, jaką było Vitale. - Chodźmy. – Powiedział Stefano, kierując się do drzwi. Był w stanie złamać blokadę drzwi szybkim ruchem nadgarstka, wtedy wszedł – żaden człowiek nie mieszkał tu od dawna. Słaby zapach werbeny, wydostający się z tunelu, rozpłynął się nad jego głową obłokiem, który strzepnął. - To my. –Zawołał miękko, kiedy na piętrze rozbrzmiały kroki przyjaciół, a jeden z wilkołaków wykrzywił usta w długim uśmiechu, jakby naśmiewał się z niego. Oni, oczywiście, nie potrzebowali żadnego ostrzeżenia; ich stado zawsze wiedziało, gdzie są pozostali. Cała grupa poszła na górę, aby spotkać innych, tłocząc się w wąskim pomieszczeniu, które kiedyś prawdopodobnie było pokojem łowieckim. Zander, który okazał się być uderzająco pięknym wilkiem, czysto białym z tymi samymi niebieskimi oczami, jakie miał jako człowiek, warknął cicho i jego stado przysunęły się bliżej niego, podczas gdy Stefano udał się do Meredith i Matta. - Tunel był pusty, gdy tam weszliśmy. – Opowiedziała ponuro Meredith. – Albo mają inne wyjście, o którym nie wiemy, albo już ich nie było, kiedy rozpylaliśmy gaz. - Myślisz, że wszyscy polują teraz? – Spytał Matt, jego oczy otworzyło się szeroko ze zmartwieniem. Stefano potrząsnął głową. - Nawet z ich broszkami Towarzystwa Vitale, chroniącymi przed słońcem, nie będą polować w ciągu dnia. Słońce jest zbyt męczące dla nowych wampirów. – Powiedział stanowczo. – Spóźniliśmy się. Musieli wyjść wcześniej, by rozpocząć zaklęcie wskrzeszenia. Może zamierzają zrobić to o wschodzie 36
słońca a nie po północy. Sfrustrowany, odwrócił się i uderzył pięścią w ścianę, pozostawiając długie pęknięcia przebiegające wzdłuż tynku. Wtedy usłyszeli jakiś krótki dźwięk ruchu, gdzieś pod drugiej stronie ściany, tam gdzie teraz był popękany mur. Głowy wszystkich wilków podniosły się naraz i Stefano zrobił to samo. - Tam ktoś jest. – Przetłumaczył Daniel. – Zander powiedział, że ona jest w pokoju na końcu korytarza. Ona. Nie Ethan w takim razie, ale ktoś z jego naśladowców. Stefano prowadził w stronę drzwi po cichu, Zander szedł przy jego boku, a tuż za nim Meredith z włócznią. Zdawał sobie sprawę z tego, że Matt i reszta paczki spięta i czujna idzie z tyłu, by nie przeszkadzać im. Z nagłym, brutalnym kopnięciem, Stefano wyważył drzwi, podnosząc ramiona tak aby móc odeprzeć atak. Na końcu sali, najdalej od drzwi, siedziała dziewczyna o kręconych włosach, ramiona trzymała nad twarzą w geście obronnym, oczy miała szeroko otwarte ze strachu. Wyglądała na tak przerażoną, że Stefano zawahał się chwilę, chociaż wiedział czym była. Meredith stanęła obok niego z włócznią, trzymając ją przy piersi dziewczyny, tuż nad sercem. - Nie! – Krzyknął Matt od progu, rozpychając wilkołaki na boki. – Przestańcie. Przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed dziewczyną. Dziewczyna opuściła ramiona, jej twarz wyglądała, jakby zastanawiała się. - Matt? – wyszeptała. - Och, Chloe – Matt powiedział żałośnie. Uniósł rękę w jej kierunku, ale zawahał się przed podjęciem kontaktu, jego ręka zatrzymała się w powietrzu. Przyjaciółka Matta, Chloe, Stefano przypomniał sobie. Chloe, pierwsza dziewczyną, o jaką zdawało się, że troszczy się Matt od czasu, kiedy umawiał się z Eleną, od czasu kiedy Stefano spotkał go. Ręka Matta opadła z powrotem i Stefano zastanawiał się, czy gdyby Matt przypomniał sobie, jakim okrutnym mordercą stała się jego przyjaciółka Beth, byłby gotowy zrezygnować z losu Chloe. - Gdzie są inne wampiry? – spytała chłodno Meredith, przyciskając włócznię do piersi dziewczyny. - Poszli do lasu. – Odpowiedziała Chloe, krótko i drżącym głosem. – 37
Zamierzają odprawić tam zaklęcie wskrzeszenia. Stefano potrząsnął głową. - Ethan nie może wykonać zaklęcia wskrzeszenia bez krwi Damona. – Powiedział, słysząc niemal błagalny ton w swoim głosie. Chloe wzruszyła ramionami, patrząc tam i z powrotem, pomiędzy nim a innymi. – Nie wiem. – Powiedziała bezradnie. – Mówił, że ma wszystko, czego potrzebuje. Ethan dźgnął Damona w czasie walki. Było możliwe, że udało mu się zebrać trochę krwi lub znaleźć wystarczająco po bitwie, dlatego czego potrzebował. Stefano przełknął ślinę, jego usta nagle zrobiły się suche. - Dlaczego nie jesteś z nimi? – spytała Meredith. - Nie chciałam iść. – Powiedziała dziewczyna, jej głos drżał. Jej wzrok prześlizgnął się po Mattcie, zmarszczyła brwi z niepokojem, jak gdyby było ważne, żeby Matt ją zrozumiał. – Czuję… częścią mnie, jakby Ethan był centrum wszechświata, ale w moim umyśle wiem też, jak on jest straszny. Staram się walczyć z tym. Nie chce ranić nikogo. Jej oczy były pełne łez, a Matt zacisnął szczękę, patrząc niepewnie i nieszczęśliwie. - Próbujesz walczyć z więzią ze stwórcą – Powiedział delikatnie Stefano. – To trudne, ale do wykonania. I Twój przymus, by podążać za Ethanem zniknie wkrótce. Możesz odrzucić to życie, jeśli naprawdę chcesz. - Chcę. – Odpowiedziała desperacko Chloe. – Proszę. Możesz mi pomóc? Stefano zaczął odpowiadać, ale przerwał mu Matt. - Stop. – Powiedział jeszcze raz. – Stefano, Beth mówiła te same rzeczy – że nie chce nikogo skrzywdzić, że potrzebuje pomocy. Ale kłamała. Zander szybko i miękko wysunął się naprzód. Zbliżając się powoli do Chloe, powąchał jej dłonie. Podniósł się na tylne nogi, kładąc przednie łapy na ramionach Chloe. Skuliła się, ale on nadal wąchał jej twarz i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej twarz. - Czy mówi prawdę? – Spytała Meredith. Ogromny, biały wilk spadł na czworaka i odwrócił się patrząc na członków stada w ludzkiej postaci. - Mówi, że była uczciwa – zdał raport Daniel. – ale jest słaba. Walczenie nie leży w jej naturze, to za dużo dla niej. 38
Chloe zaszlochała, szorstkim, beznadziejnym dźwiękiem. Meredith nadal trzymając włócznię, gotowa do zabicia jej, uniosła pytająco brew na Stefano, niezdecydowana co zrobić. Matt także obrócił się do niego, jego oczy błyszczały z niespokojną nadzieją. Oni wszyscy patrzyli na niego, żeby podjął decyzję. - Pomożemy Ci – powiedział powoli. – ale wpierw Ty musisz pomóc nam. Matt odetchnął z ulgą i zmniejszył dystans między nim a Chloe. Oparła się o niego z wdzięcznością, ale skinęła głową Stefanowi, łzy spływały jej po twarzy. - Jeśli chcesz powstrzymać Ethana – powiedziała. – musimy się pospieszyć.
Rozdział 7 Kiedy Elena i pozostali weszli do lasu, słońce chyliło się ku zachodowi. Dołączyła do przyjaciół, gdy opuszczali kryjówkę wampirów, a niski głos Stefano wypełnił ją informując ją o tym, co się stało, jako że Chloe szła na czele. Wędrowali ciemnym lasem, co odczuwali jakby robili już od dłuższego czasu, wszyscy z nich byli napięci i cisi. Gałęzie uderzały Elenę w twarz i żałowała, że nie widzi po ciemku, jak wampiry czy wilkołaki, lub nie ma doskonałego instynktu łowcy Meredith. Nawet Matt, podążał obok niej ze stoickim spokojem, zapatrzony na Chloe znajdującą się przed nim, zdawało się że miał mniej rzeczy na karku niż Elena. Była na granicy życzenia sobie mocy Strażnika, które ujawniłyby się teraz; prawdopodobnie to byłoby dla niej dobre, nie ważne, czy chciała te moce, czy nie. Wreszcie w oddali zamigotało pomarańczowe światło i skierowali się ku niemu nic nie mówiąc. Elena biegła truchtem, z trudem łapała oddech. Przynajmniej teraz, Stefano i stado zwolniło kroku, aby Meredith i Matt dołączyli do nich, także udało jej się nadążyć za grupą. Kiedy zbliżyli się, zrozumiała, że światła pochodzą z ogniska. Wilki przed nią podniosły uszy do góry. Oni i Stefano też, nagle zaczęli biec długimi krokami pochłaniając dystans, i zostawiając ludzi za sobą. Chloe podążała kilka kroków za nimi. Silne ręce Matta i Meredith wzięły Elenę za ramiona między nimi i pociągnęły ją, by biegła z nimi. Potknęła się, ostry bół przepłynął przez nią, ale 39
oni ciągle trzymali ją w ruchu. Chwilę potem mogli usłyszeć to, co słyszeli Stefano i stado. Ciężki śpiew wielu głosów zdawał się pulsować i rozbrzmiewać w głowie Eleny. Nad resztą pojedynczy głos, wołał ostro. Nie mogła powiedzieć, w jakim języku mówili, jednakże brzmiał starożytnie i gardłowo. Nie łacina, pomyślała, ale to mógł być grecki lub staronordycki lub coś bardziej starszego, z początków dni świata. Sumeryjski, pomyślała wściekle. Inków. Kto to wiedział? Kiedy dostali się na polanę, oczy ją zapiekły od dymu i światła ognia, i pierwsze co zobaczyła to mieszanka wijących się ciemnych kształtów dookoła światła. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się, zobaczyła Ethana, wciąż patrząc bezsensownie jak, jeszcze nie dawno uczniowie szkoły wyższej, śpiewali. Jej czoło zmarszczyło się nieco w skupieniu, a on podniósł kielich pełen bogatej, ciemnej krwi, jakby była niczym więcej niż winem. Dlaczego go nie powstrzymują? pomyślała Elena, a następnie chłopcy przed nią wyszli w skupieniu. Stefano brutalnie rozerwał gardło wysokiemu,lecz lekko przygarbionemu wampirowi. Elena rozpoznała go mgliście, jako kogoś kogo widziała wokół kampusu, zanim Towarzystwo Vitale zmieniło ich wszystkich w wampiry. W pobliżu wilkołaki walczyły także, wilkołaki w ludzkiej formie chronili ludzi, jakby walczyli z nimi razem, każdy doskonale dostosowywał się do pozycji pozostałych. Wampiry, które akurat nie walczyły stworzyły krąg dookoła Ethana, chroniąc go przed atakiem, żeby kontynuował rytuał. Meredith wbiła się w wir walki, srebrne końce jej włóczni migotały w świetle. Elena i Matt, zbyt świadomi braku ponadnaturalnych mocy, zostali na skraju polany. Chloe stała w niewielkiej odległości od niej, oczy miała wbite w walkę. Zagryzała wargi, ramiona owinęła wokół siebie, a Elena poczuła ostre współczucie dla niej; pewnie pamiętała niespokojne uczucie bycia nowym wampirem, a sposób w jaki wszyscy chronili swojego ojca, sprawiał jakby wołało to do niej. Musiało być męczarnią dla Chloe, żeby nie rzucić się w wir walki. Matt obserwował Chloe, jego czoło zmarszczyło się z zmartwieniem, ale utrzymywał dystans, z zamiarem chronienia Eleny przed Chloe, jak i każdym innym wampirem z Towarzystwa Vitale. Musi pamiętać, jak zmienne są nowe wampiry. Elena uścisnęła jego ramię z wdzięcznością. Po raz kolejny, pomyślała: 40
Gdybym była Strażnikiem, to byłby dobry pomysł by skorzystać z mocy. Próbowała wyczuć, czy cokolwiek zmieniło się w jej środku, czując się, jakby sondowała luźny ząb językiem, ale nie czuła się jakoś inaczej. Nie było tam żadnej potencjalnej mocy rozwijającej się w niej, tak jak to czuła po swoim zmartychwstaniu, kiedy to pojawiły się u niej tajemnicze i niebezpieczne mocarne skrzydła. Ale będąc śmiertelnikiem, Elena nie mogła zrobić teraz niczego. Jak zauważyła, wampiry chwyciły boki wielkiego, białego wilka – Zandera – i z wielką siłą oraz zręcznością rzuciły nim na bok. Ciało wilka mocno uderzyło o ziemię na skraju polany i znieruchomiało. Och nie, pomyślała, postępując do przodu nieumyślnie, ale Matt powstrzymał ją. Och, Bonnie. Wilk nadal leżał tak, a Elena nie mogła zauważyć, czy oddycha. Potem, powoli podniósł się na łapy, jego boki zafalowały. Na jego czystej, białej sierści były teraz smugi błota i krwi. Zander zachwiał się na nogach, a potem wydawało się że odzyskał równowagę i warcząc, rzucił się z powrotem do walki. Z nagłą furią, powalił wampira na kolana, a Daniel z kołkiem w ręku, dokończył robotę jednym szybkim ciosem. Kiedy Elena weszła na polanę, liczba walczących wydawała się wyrównana, i nie było sposobu by przebić się przez ścianę wampirów i dostać się do Ethana, aby powstrzymać go przed dokończeniem rytuału. Ale Meredith była jak wirujący wojownik , jej broń latała w powietrzu, a fala bitwy powoli, wyraźnie zaczynała przybierać inny obrót. Meredith i Stefano wymienili spojrzenia i zaczęli walczyć bliżej ognia, przechodząc stopniowo w stronę Ethana, nawet wtedy wygięła włócznię pod kątem i wbiła w wampira powalając go na ziemię. Oczy Eleny ledwie za nią nadążały, kiedy ona wyciągnęła z boku myśliwski nóż i jednym bezbłędnym ruchem odcięła mu głowę. Ciało runęło do tyłu i nagle otworzyła się droga przez tłum pomiędzy Ethanem a Stefano. Stefano odepchnął wampira, z którym walczył i skoczył jednym wielkim skokiem nad głową Meredith, lądując przed Ethanem. Chór zająkał się i zatrzymał. Stefano sięgnął i owinął dłoń dookoła gardła Ethana tuż nad tchawicą, przekręcił i ścisnął. Młodszy wampir zakrztusił się i bez słowa rozpaczliwie próbował rękoma chwycić Stefano. Sięgając w dół dłonią, którą nie trzymał gardła Ethana, Stefano sięgnął do boku i wyjął kołek. Złote oczy Ethana rozszerzyły się, a Stefano nacisnął kołek na jego pierś. Elena usłyszała cichy jęk Chloe, ale wampirza dziewczyna nie ruszyła się. 41
- Żegnaj Ethan. – powiedział Stefano. Jego głos był cichy i właściwie to nie wściekły nawet, ale Elena i tak słyszała, pozostali także. Wszyscy przerwali walkę, przytrzymując ramiona w powietrzu, ich oczy skierowały się w stronę Stefano i Ethana. To było tak, jakby wstrzymali oddech. Potem wampiry zaczęły warczeć i krzyczeć, walcząc by dosięgnąć ich ojca stworzyciela. Ale wilki przesunęły się szybciej niż Elena mogła sobie wyobrazić, tworząc krąg dookoła Stefano i Ethana, tak by trzymać resztę z dala. Elena wydała z siebie długi oddech ulgi. Stefano zdążył na czas. Najgrosze nie stało się. Klaus, szaleniec, Pierwotny Wampir, pozostanie martwy. Ethan spojrzał na Stefano, a na jego ustach powoli zagościł straszny wyraz. Za późno, wyszeptał po cichu, a puchar w jego rękach poleciał do tyłu. Bogata, czerwona krew spłynęła wprost do ogniska. Tak szybko, jak tylko krew dotknęła ogniska, ono eksplodowało wysokimi, niebieskimi płomieniami. Elena skuliła się i zasłoniła oczy przed nagłym wybuchem światła. Wszyscy wokół niej skulili się, wampiry, ludzie, wilkołaki. Płomienie przeszły w dym. Elena trzęsła się, kaszlała, oczy miała pełne łez i czuła jak Matt sapie i drży obok niej. Kiedy dym się rozwiał, wysoka , o złotej skórze figura zaczęła się kształtować i wyszła z płomieni. Elena znała go. Pomyślała, że gdy za pierwszym raz go widziała wyglądał jak diabeł, jeśli diabły bywają przystojne. Był nagi, kiedy wyszedł z ogniska, jego ciało było gibkie i dobrze umięśnione, trzymał dumnie głowę. Włosy miał blond, oczy niebieskie. Jego uśmiech był radosny i szalony, a każdy ruch obiecywał zniszczenie. Błyskawica błysnęła nad jego głową, a ten odrzucił ją do tyłu i zaczął się śmiać, co zabrzmiało jak sama złowroga przyjemność. Oto Klaus się stał.
Rozdział 8 Elena nie mogła się ruszyć. Czuła się odrętwiała, jej kończyny były ciężkie i zamarznięte. Jej serce biło szybciej i szybciej, rytm krwi rozbrzmiewał w jej uszach, ale nadal tam pozostała. Przed ogniskiem, Klaus rozciągnął się i uśmiechnął, wyciągając ręce przed siebie. Obrócił je powoli, badając je, podziwiając swoje długie palce i mocne 42
przedramiona. - Bez żadnych blizn. – Powiedział. Mówił cicho, ale jego słowa rozbrzmiewały na całej polanie. – Jestem cały, ponownie. – Przechylił głowę, by spojrzeć na teraz trzy czwarte księżyca nad nimi i jego uśmiech poszerzył się. – I wróciłem do domu. – Powiedział. Ethan wykręcił się z poluźnionego uchwytu, zszokowanego Stefano, i upadł na kolana. - Klaus – powiedział z pełną czcią. Klaus spojrzał w dół na niego obojętnie, choć z pewnym rodzajem zaciekawienia. Ethan otworzył usta, by powiedzieć więcej, jego twarz była pełna ekstazy, ale zanim mógł to zrobić Klaus chwycił go, owinął silne, zgrabne ręce wokół szczęki Ethana i pociągnął. Z okropnym hałasem zrywanych ścięgien, głowa Ethana oderwała się od szyi, zupełnie jakby otwierać pokrywkę od słoika. Jego ciało opadło bezwładnie obok, opuszczone. Klaus podniósł głowę i trzymał ją w górze nad nim, tak że krew ściekała mu po ramionach. Dookoła niego, zwolennicy Ethana drżeli w strachu, ale żaden z nich nie uciekł. Blisko Eleny, Chloe dyszała. Stefano - jego twarz była spryskana krwią Ethana - obserwował Klausa napinając swoje ciało, aby znaleźć dobrą pozycję do ataku. Nie, pomyślała Elena przerażona, życząc sobie by ten się cofnął. Nie zapomniała, jak silny był Klaus. Jakby usłyszał jej myśli, Stefani złagodził się trochę, rzucając okiem na zebranych członków Towarzystwa Vitale, wszyscy patrzyli na Klausa z przerażeniem. Klaus spojrzał na rozluźną twarz Ethana i odrzucił głowę na bok. Przykładając prawą dłoń do ust, zlizał krew Ethana powoli swoim długim, różowym językiem, i żołądek Eleny przekręcił się niespokojnie. Zobaczenie, jak zabił Ethana tak niedbale było wystarczająco straszne, ale było coś nieprzyzwoitego w tej bezmyślnej, zmysłowej przyjemności, jaką czerpał z degustowania strug krwi. - Przepyszne – powiedział Klaus lekkim głosem. – Bardziej wolę smak ludzkiej niż wampirzej, ale ten był młody i świeży. Jego krew nadal była słodka. – spojrzał chłodno wokół polany. – Kto następny? – spytał. Potem poprzez zapalone ognisko na polanie, jego oczy spoczęły na Elenie, podniosł głowę zupełnie jak węszący pies, jego twarz zmieniła się z obojętnej na czujną. Elena przełknęła ślinę, jej gardło było suche, serce wciąż jej 43
biło jak malutki, przerażony ptaszek uwięziony w jej klatce piersiowej. Jego oczy były tak niebieskie, ale nie tak jasne jak u Matta, czy tropikalno niebieskie Zandera. Oczy Klausa były jak cienki lód nad ciemną wodą. - Ty. – Powiedział Klaus do niej, prawie grzecznie. – Chciałem zobaczyć Cię ponownie. – uśmiechnął się i rozłożył dłonie. – I o to jesteś przy moich ponownych narodzinach, by mnie powitać. Chodź do mnie, mała. Elena nie chciała ruszyć się, ale zachwiała się do przodu w stronę Klausa i tak, nogi niosły ją do przodu bez jej zgody, jakby były sterowane przez kogoś innego. Słyszała paniczny szept Matta za nią – Elena! – i chwycił ją za ramię, przytrzymując. Nie było czasu, by mu podziękować, pomyślała: Klaus był blisko. - Powinienem zabić Cię teraz? – spytał jej, jego ton brzmiał intymnie, niczym u kochanka. – Nie wydaje się byś miała teraz przy sobie armię wściekłych duchów, Eleno. Mógłbym wykończyć Cię w sekundę. - Nie – Stefano zrobił krok do przodu. Jego twarz była poważna i wyzywająca. Meredith pojawił się obok niego i stanęli ramię w ramię, patrząc na Klausa. Za nimi Zander i jego Paczka, obydwa rodzaje, ludzie i wilki, stłoczyli się bliżej pomiędzy Eleną a Klausem. Zander gapił się na Klausa, jego oczy były dzikie, jego futro podniosło się i zaczęło drżeć. Powoli uniósł wargi i wyszerzył kły warcząc. Klaus spojrzał na nich wszystkich z łagodnym zdziwieniem, po czym roześmiał się jak z genialnej rozrywki. - Wciąż masz inspirujące oddanie, dziewczyno? – spytał Elenę poprzez tłum. – Może masz coś w sobie z ducha mojej Katherine, wreszcie. Jednym płynnym ruchem siegnął do przodu i podniósł Stefano za gardło, następnie rzucił go na bok, tak łatwo, jakby rzucał strachem na wróble. Elena krzyknęła, gdy Stefano wylądował na ziemi z ciężkim łomotem po drugiej stronie ogniska i znieruchomiał. Meredith zwarta i gotowa natychmiast obróciła włócznię w stronę głowy Klausa. Klaus wyciągnął dłoń i chwycił włócznię w powietrzu, wyrywając ją z objęć Meredith i nawet nie patrząc na nią. Rzucił włócznię na bok, od niechcenia, jak rzucił ciało Stefano i szybko przebrnął przez tłum, przewracając stado Zandera i wampiry Ethana, z brutalnością i sprawnością. Po drugiej stronie ognia, Stefano podniósł się na nogi. Ale Elena wiedziała, że nawet z jego wampirzą prędkością, nie będzie w stanie sięgnąć do 44
Klausa, zanim ten sięgnię po Elenę. Zanim zdążyła mrugnąć, Klaus stal naprzeciwko niej, jego palce mocno trzymały jej szczękę. Przechylił jej głowę, obracając jej twarz ku niemu, zmuszając ją do spotkania z jego lodowatymi, śmiejącymi się oczami. - Jestem Ci dłużny śmierć, ślicznotko – powiedział uśmiechając się. Elena mogła wyczuć drżącą Chloe pomiędzy nią i Matta dłonią na jej ramieniu, było jej zimno ze strachu, ale nadal trzymała się mocno. - Zostaw ją w spokoju. – powiedział Matt, a Elena która znała go dobrze, wiedziała jak trudno jest mu zachować spokój, by nie trząsł mu się głos. Klaus zignorował go, skupiając się na Elenie. Patrzyli na siebie nawzajem, a Elena próbowała sprawić, by jej oczy wyglądały najbardziej wyzywająco, jak to możliwe. Jeśli Klaus zamierzał zabić ją teraz, nie chciała odchodzić płacząc i błagając o litość. Nie będzie. Ugryzła wnętrze policzka ciężko, próbując skupić się na bólu fizycznym a nie na strachu. Wtedy nagle pojawił się tam Stefano, chwytając za ramię Klausa z całej siły, ale to nie robiło żadnej różnicy. Jego ręka nadal była na szczęce Eleny, oczy wpatrywały się w nią. Moment zdawał się przeciągać w rok. Nowe szaleństwo, uderzyło w Elenę bardziej niż wcześniej, które zakwitło w oczach Klausa. - Zabiję Cię – powiedział niemal czule, ściskając jej szczękę między palcami tak, że Elena mimowolnie wydała z siebie jęk protestu i bólu. – Ale nie teraz. Chcę żebyś czekała na mnie, myśląc o mnie przychodzącym po Ciebie. Nie będziesz wiedziała kiedy, ale to będzie wkrótce. Szokująco szybko przyciągnął ją do siebie i złożył miękki, zimny pocałunek na jej ustach. Jego oddech był cuchnący a smak krwi Ethana sprawił, że zadławiła się. W końcu, zabrał dłonie i uwolnił ją. Elena zatoczyła się kilka kroków do tyłu, wycierając wściekle usta. - Zobaczymy się ponownie, mała. – Powiedział Klaus i już go nie było, zrobił to szybciej niż oczy Eleny mogły wypatrzyć. Matt złapał Elenę zanim ta upadła. Moment później, silne ramiona Stefano były wokół niej, i Matt puścił ją. Każdy mrugał oszołomiony, jakby odejście Klausa pozostawiło pustkę. Wampiry Vitale rozglądały się po sobie niepewne, a Meredith i reszta zebrali się ponownie na tyle, by rozpocząc walkę, wampiry uciekały w panice, tłum był zdezorganizowany. Meredith sięgnęła po kołek za pasem, ale było już za późno. 45
Marszcząc brwi, cichutko przeszła przez polanę po swoją włócznię, obracając ją w dłoniach oceniała kąt uszkodzeń. Futro Zandera krwawiło i było przemoczone od walki, opuścił głowę, a reszta jego stada stłoczyła się wokół niego niespokojnie. Jeden z innych wilkołaków zaczął lizać jego rany, a Zander oparł się o niego. Chloe nie zniknęła z innymi wampirami. Zamiast tego stała obok Matta, przygryząc swoje wargi tępymi zębami i patrząc w ziemię. Po chwili Matt wyciągnął ramię ostrożnie do niej i Chloe skuliła się przy jego boku. Elena westchnęła ze znużeniem i pozwoliła głowie opaść na ramię Stefano. Nadal mogła wyczuć wstrętny pocałuek Klausa, a łzy poleciały z jej oczu. Ethan nie żył, ale nic nie było zakończone. Walka dopiero się zaczynała. ***
Na drzewie, wysoko nad polaną, duży czarny kruk nastroszył swoje pióra, spoglądając na pole bitwy pod nim. Obserwował walkę krytycznie, myśląc że były rzeczy, które on zrobił by inaczej, bardziej agresywnie. Ale nie, to nie było miejsca Damona dłużej. Nie chciał być zauważony, nie chciał być zaangażowany z Eleną i Stefano w ich problemy. Ale zapach krwi i ognia doprowadził go tutaj. Po tym wszystkim, nadal chciał ocalić Stefano i Elenę, prawda? To było to co ciągnęło go do walki, robić to do czego został stworzony: do zabijania. Kiedy Klaus rzucił jego bratem, wszystko w nim krzyczało, by atakował. A gdy arogancki Pierwotny Wampir, odważył się dotknąć Eleny – Jego Eleny, jego serce wciąż nalegalo – Damon poleciał do skraju polany, jego zwykle wolny puls bił z wściekłością. Ale nie potrzebowali go, nie chcieli go; skończył z nimi. Próbował – zrobił co potrafił, zmienił się – wszystko dla miłości Eleny, i przyjaźni z bratem, którą odkrył ostatnio. Po stuleciach nie dbania o nikogo, poza sobą samym, Damon nagle został złapany w świat Eleny, mieszając się w życie garstki śmiertelnych nastolatków. Stał się kimś kogo ledwie poznawał. I nie miało to żadnego znaczenia. Nadal pozostawał na zewnątrz. Klaus odszedł, a im nic nie było. To nie była jego walka. Więcej nie. Teraz 46
wszystko co miał to płaszcz z nocy i zimny komfort, ponownie opierając się na nikim oprócz siebie. Damon był – powiedział sam do siebie zaciekle – wolny.
Rozdział 9 Matt wyciągnął się, by spojrzeć ponad ramieniem Stefano i poprzez skrzypiące drzwi na opuszczoną szopę. Było ciemno i pachniało stęchlizną, ręka Matta automatycznie ścisnęła Chloe. - To powinno być bezpieczne miejsce na razie. – Stefano powiedział im. Elena i pozostali ruszyli z powrotem do kampusu, wstrząśnięci i cisi po walce, ale Chloe nie miała dokąd pójść. - Nie wiem, co teraz mam robić. – Powiedziała. – Nie mogę wrócić do domu Towarzystwa Vitale. Pomożecie mi? Matt wziął ją za rękę, czując falę współczucia przepływającą przez niego. Gdyby tylko nie zaufał Ethanowi. Pozostali członkowie Vitale byli niewinnymi ofiarami, ale Matt znał wampiry. Dlaczego nic nie podejrzewał? - Gdziekolwiek pójdziesz, ja pójdę z Tobą. – Powiedział uparcie. Więc Stefano przyprowadził ich tutaj. Matt potarł kark i rozejrzał się. Bezpieczna, czy nie, stara szopa na pewno miała ponury wygląd. Stefano powiedział, że studenci nie przychodzą już tutaj, i akurato w to Matt mógł łatwo uwierzyć. To była kiedyś przystań dla kajakarskiej drużyny Dalcrest, ale zbudowano nowe doki i przystań, bliżej rzeki. Od tego czasu, małe, sztuczne jezioro przy tej szopie zamuliło się. Teraz pozwijane glony, leżały w słonawej wodzie, poprzez całe muliste dno jeziorka, a szopa została zostawiona tu, by zgnić. Cuchnąca poniżej woda, zwilżyła drewno pod stopami. Nad ich głowami dach gnił, przepuszczając kawałki nocnego nieba. - Nie jestem pewien, czy Chloe powinna żyć w takich warunkach, jak to – Powoli rzekł Matt, nie chcąc obrazić Stefano. Wargi Stefano zwineły się w gorzkim uśmieszku. - Pierwszą lekcją, której musicie się oboje nauczyć jest to, że ona nie żyje w warunkach jak to. Ona nie żyje właściwie – już nie. Obok Matta, Chloe owinęła się ochronnie ramionami i skrzyżowała je. - Ale czuję się żywa. – mruknęła. 47
Matt czekał na krzywy uśmieszek, do jakiego przyzwyczaił się, gdy Chloe była człowiekiem, ale ona po prostu spojrzała ponuro na nogi. - Tak jest, Chloe – Odpowiedział jej Stefano. Jego głos był beznamiętny. – Dopóki nie nauczysz się, jak przetrwać bez ranienia ludzi, powinnaś trzymać się od nich z daleka. Każdy zapach, czy dźwięk może Cię uruchomić. To zabiera dużo czasu, by dotrzeć do punktu, gdzie zaczniesz ufać sobie samej, a zanim to zrobisz, będziesz czyhała w cieniu, istniejąca w miejscach, gdzie żaden człowiek nie pójdzie. Kanalizacja. Jaskinie. Miejsca, które czynią tę szopę luksusem. Chloe skinęła głową, patrząc na Stefano z szerokimi, gorliwymi oczami. - Zrobię wszystko, co muszę zrobić. – powiedziała. – To moja druga szansa – rozumiem to. Zamierzam dać się naprawić. Stefano posłał jej mały uśmiech. - Mam nadzieję, Chloe. – rzekł. Pocierając grzbiet nosa między dwoma palcami w znanym dla niego geście zmęczenia, zwrócił się do Matta. - Są rzeczy, które możesz zrobić, by jej pomóc. – powiedział do niego. – Jest młoda. Ważne jest, by dostawała dużą ilość krwi albo nie będzie w stanie myśleć o niczym innym. Matt zaczął mówić, ale Stefano uciszył go. - Nie Twoją krew. Zwierzęcą krew. Jeśli pójdziesz z nią do lasu, kiedy będzie polować, możesz pomóc utrzymać ją z dala od ludzi. Możesz przynosić jej zwierzęta, kiedy będzie się czuła, jakby nie mogła wyjść. Matt przytaknął, i Stefano zwrócił się do Chloe. - Jesteś szybka i silna teraz; będziesz w stanie złapać jelenia, jeśli chcesz. Jeśli się skupisz, możesz być w stanie przywołać mniejsze zwierzęta – ptaki i króliki – do siebie. Staraj się nie zabijać ich, jeżeli chcesz, ale prawdopodobnie i tak to zrobisz, dopóki nie nauczysz się jak całkowicie się kontrolować. - Dziękuję, Stefano – Chloe odpowiedziała uroczyście. - Poćwicz głębokie oddychanie – Powiedział jej. – Medytacje. Słuchaj własnego serca, naucz się nowego wolniejsze rytmu, jaki masz teraz po przemianie. Będziesz czasami dość wzburzona i musisz dowiedzieć się, jak to uspokoić. Zrób to z nią, Matt. To pomoże jej się skupić. - Okey – Matt wytarł spocone dłonie o jego dżinsy i ponownie skinął głową. – Możemy to zrobić. Jego oczy spotkały wzrok Stefano i Matt był zaskoczony widząc twarz 48
wampira. Pomimo rzeczowego tonu, jakiego używał, Matt mógł powiedzieć, że Stefano był zaniepokojony. - To niebezpieczne dla Ciebie. – Powiedział łagodnie Stefano. – Nie powinien zostawiać Cię z nią. - Nie skrzywdzę go. – Wtrąciła Chloe. Jej oczy napełniły się łzami i ze złością starła je z policzka dłonią. – Nigdy nie zranię Matta. Stefano obrócił się do niej z tym samym sympatycznym wzrokiem. – Wiem, że nie chcesz go zranić – rzekł jej. – ale wiem także, że możesz usłyszeć szum krwi Matta, kiedy jego serce bije, i możesz poczuć jego słodki, przytłaczający zapach krwi dookoła Ciebie. Ciężko jest myśleć rozsądnie, gdy stoi blisko Ciebie, nieprawdaż? Część Ciebie chce się do niego dorwać, aby przegryźć tę miękką skórę na gardle, by znaleźć żyłę, która jest tak pełna bogatej, ciepłej krwi, po prostu tam poniżej jego ucha. Chloe zacisnęła wargi, ale biała krawędź zęba wysunęła się poza linię ust, przecinając jej wargi. Z dreszczem, Matt zrozumiał, że ostre zęby Chloe pojawiły się, kiedy Stefano mówił, że jest gotowa do ugryzienia. Zbierając się w sobie, Matt odepchnął instynkt ucieczki od niej, a zamiast tego podszedł bliżej i położył rękę na jej ramieniu. - Przejdziemy przez to – Powiedział stanowczo. Chloe wzięła głęboki, powolny oddech, a potem następny, wyraźnie próbując się uspokoić. Po chwili jej ramiona rozluźniły się trochę, patrząc na jej luźniejszą szczękę, Matt pomyślał, że jej zęby wróciły do normy. - Co jeszcze powinniśmy zrobić? – Chloe spytała Stefano, jej głos był zdeterminowany. Stefano wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni. Podszedł do progu i spojrzał na ciemną wodę jeziora. - Koniec końców, jedyną rzeczą, która ma znaczenie, jest to, że naprawdę chcesz się zmienić. – powiedział. – Jeśli tego chcesz, to wystarczy i jeśli siła twojej woli jest wystarczająco silna, uda się. Nie będę kłamać, że to łatwe. - Chcę tego – Powiedziała Chloe, jej oczy znowu zaszły łzami. – Nie skrzywdzę nikogo. To nie jest to kim jestem, nawet teraz. Te ostatnie dni – nie mogę być tą rzeczą. Zamknęła oczy a łzy z jej rzęs, spływały srebrzystymi strumykami w dół policzków. - Nie możesz pożywiać się na nikim. – Stefano ostrzegł ją. – Jeśli Matt lub 49
ktokolwiek inny zostanie zraniony, nawet jeśli będzie Ci przykro, zrobię co będę musiał, by ochronić ludzi tutaj. - Zabijesz mnie – Chloe zgodziła się, mówiąc cienkim głosem. Jej oczy nadal były zamknięte, przytuliła się, owijając ramiona wokół siebie. – Jest okey. – Powiedziała. – Nie chcę żyć jak teraz. - Biorę odpowiedzialność za nią – Rzekł Matt, jego głos zabrzmiał głośno w jego uszach. – Nie pozwolę, by coś złego się wydarzyło. Chloe zbliżyła się do niego, zdaje się, że znajdując pociechę w jego ramionach. Matt uścisnął ją. Chloe mogła zostać uratowana: wiedział to. Nie był wystarczająco ostrożny, nie zrozumiał czym jest Ethan. Ale Chloe nie była dla niego stracona, jeszcze nie. - W porządku – Powiedział cicho Stefano, patrząc pomiędzy nimi. – Powodzenia. Wymienił uścisk dłoni z Mattem, odwrócił się i już go nie było, szybciej niż oczy Matta mogły nadążyć, bez wątpliwości, udał się z powrotem do Eleny. Chloe docisnęła się do boku Matta i położyła głowę na jego ramieniu. Oparł policzek na czubku jej głowy, jej ciemne, kręcone włosy były miękkie w dotyku, w miejscu gdzie dotknął ich twarzą. To było niebezpieczne, mały nieszczęsliwy uścisk w jego żołądku przypominał mu o tym, i tak na prawdę nie wiedział już sam, co robi. Ale Chloe oddychała powoli przy nim i mógł mysleć tylko o tym, że: koniec końców mieli szansę. ** - Czuję się dobrze, Bonnie – Powiedział Zander, w połowie śmiejąc się. – Jestem twardy, pamiętasz? Supertwardy. Jestem bohaterem. Pociągnął ją za dłonie, próbując wyciągnąć ją na łóżku obok niego. - Jesteś ranny, tym jesteś. – Bonnie odpowiedziała ostro. – Nie próbuj wykonywać na mnie tych rzeczy macho. – Wyciągnęła rękę i popchnęła okład z lodu do niego, drugą dłonią. – Połóż to na swoje ramię. – Rozkazała. Spotkali się na zewnątrz biblioteki, niewiele po świcie, a ona od razu zauważyła, że Zander jest ranny. Powrót do ludzkiej postaci, wydawał się zgrabny tak jak prawie zawsze, gdy biegł ze swoim stadem, z jego zwykle łatwym krokiem, ale on trzymał się z dala od reszty chłopaków, bijących się i popychających, to był ich tryb domyślny, gdy nie byli na służbie. Jako, że szedł 50
lekko poza zasięgiem chwytających ramion Marcusa i Enrique i uchylił się od ścisku za szyję Camdena, Bonnie zrozumiała, że Zander musi być ranny. Więc zabrała go do kawiarni i napchała jajkami z bekonem, a także słodkimi płatkami, które kochał. Wrócili do akadmickiego pokoju Zandera i zdjęła mu koszulkę, więc mogła przestudiować zranienia. Normalnie, Bonnie byłaby szczęśliwia oglądając rzeźbę Zandera, ale teraz ciemno-fioletowy siniak zaczął kwitnąć na jego ramieniu i rozciągać w dół, to nie był przyjemny widok. - Nie jestem tak naprawdę ranny, Bonnie – Nalegał Zander. – Nie musisz niańczyć mnie. Położył się na łóżku i choć nie próbował wstawać, Bonnie rozgryzła go, iż musiał czuć się o wiele gorzej niż był skłonny przyznać. - Przyniosę Ci trochę ibuprofenu. – Powiedziała, a on nie zaprotestował. Pogrzebała w jego biurku, aż znalazła butelkę, położyła kilka ostatnich pigułek na jego dłoni, a potem przyniosła mu butelkę wody. Zander podciągnął się w górę na łokciach, by połknąć tabletki i skrzywił się. - Leż spokojnie – Bonnie powiedziała do niego. – Jeśli obiecasz, że zostaniesz w łóżku i spróbujesz odpocząć, pójdę przynieść Ci trochę mojej specjalnej, leczącej herbatki. Zander uśmiechnął się do niej. - Dlaczego nie położysz się ze mną? – Zasugerował. – Czuję, że poczułbym się bardziej komfortowo z Tobą tutaj. – Poklepał materac obok niego. Bonnie zawahała się. To było rzeczywiście bardzo kuszące. Już miała przytulić się do niego, gdy przerwało im energiczne pukanie do drzwi. Bonnie machnęła na Zandera, żeby z powrotem się położył, kiedy zaczął wstawać. - Ja otworzę – powiedziała do niego. – To najprawdopodobniej jeden z chłopaków. Nie żeby, którykolwiek z paczki Zandera kłopotał się pukaniem, ale być może użyli swoich najlepszych manier, zakładając, że Bonnie tam będzie. Kolejne ostre walenie przeszyło drzwi, kiedy Bonnie przemierzała pokój. - Już w porządku, wstrzymaj swoje konie! – mruknęła, otwierając drzwi. W korytarzu, z ręką podniesioną do zapukania jeszcze raz, stała zupełnie obca dziewczyna, z blond włosami przystrzyżonymi na pazia. Jej mała twarz, precyzyjnie odzwierciedlała zdziwnienie Bonnie. - Jest tutaj Zander? - Zapytała dziewczyna, marszcząc brwi. 51
- Um – Odpowiedziała Bonnie, czując odrzucenie – Tak, jest… Wtedy Zander pojawił się obok niej. - Cóż, cześć, Shay – Powiedział, a jego głos był lekko niepewny. Chociaż nadal się uśmiechał. – Co tutaj robisz? Dziewczyna – Shay , pomyślała Bonnie, co to było za imię? – spojrzała na Bonnie zamiast odpowiedzieć, a Zander poczerwieniał. - Och – rzekł. – Taa, Bonnie to Shay, przyjaciółka z rodzinnego domu. Shay, to moja dziewczyna, Bonnie. - Miło Cię poznać, Bonnie – Powiedziała Shay chłodno, podnosząc jedną brew do góry. Jej oczy przesunęły się po nagiej piersi Zandera, zatrzymując się na chwilę przy fioletowym siniaku, i różowych wypiekach na jego policzkach. - Byłeś zajęty troszkę? – spytała. - Wejdź – Powiedział i cofnął się od drzwi, siegając po koszulę. – Um, właśnie kładłem trochę lodu na moje ramię. - Mi również miło Cię poznać – Bonnie odpowiedziała trochę za późno, kiedy zrobiła miejsce dla Shay. Od kiedy to Zander miał kobiece przyjaciółki? Inaczej niż Bonnie i jej przyjaciele, żył w wyłącznie męskim świecie. - Muszę porozmawiać z Tobą. Na osobności. – Powiedziała Shay do Zandera, rzucając mu znaczące spojrzenie, a następnie przecinając gwałtownie oczami na Bonnie. Zander wywrócił oczami. - Subtelnie, Shay – rzekł. – Ale jest okey. Bonnie wie o mnie i reszcie stada. Druga brew wspięła się na czoło Shay, dołączając do pierwszej. - Uważasz, że to rozsądne? – Spytała. Usta Zandera uniosły się w pół uśmieszku pełnym miłości dla Bonnie. - Uwierz mi, to nie jest najdziwniejsza rzecz o jakiej wie Bonnie. - Okay – Powiedziała powoli. Skupiła się na Bonnie z długim, spekulującym spojrzeniem i Bonnie wysunęła wyzywająco podbródek i spojrzała z powrotem na nią. W końcu, Shay zamrugała. - Zgaduję, że straciłam prawo do doradzania Ci, jakiś czas temu. – Powiedziała, potem zniżyła głos, jakby bała się, że ktoś z korytarza ich podsłucha. – Wysoka Rada Wilków wysłała mnie – dodała cicho. – Nie są 52
zadowoleni z tego, co słyszeli o wampirach w Dalcrest. Pomyśleli, że może ja pomogę wam znaleźć odpowiedni kierunek. Szczęka Zandera wykrzywiła się. - Nasz kierunek ma się dobrze, dzięki. – rzekł. - Och, nie bądź taki. – Odpowiedziała Shay. – Nie próbuje zastąpić Cię w roli Alpha. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia lekko, pozwalając by jej ręka utrzymywała się na nim. - To była dobra wymówka, by wpaść i Cię odwiedzić – powiedziała, nawet bardziej miękko. – Było mi przykro z powodu tego, jak rzeczy się skończyły, gdy widzieliśmy się po raz ostatni. Bonnie spojrzała na swoje nogi. Shay była tak skoncentrowana na Zanderze, że Bonnie zaczęła się zastanawiać, czy może ona zniknęła i pozwoliła im myśleć, że zostawiła ich samych. Ale nie, stała tu solidna jak zawsze. - Och – powiedziała, zaskoczona, jak wszystko co powiedziała Shay, nagle wskoczyło na swoje miejsce. – Jesteś wilkołakiem. Powinna zauważyć to natychmiastowo: mimo zgrabnych bioder Shay, fryzury i kobiecych cech, poruszała się w ten sam sposób, co Zander i jego paczka, z pewnego rodzaju stałym wdziękiem, jakby była całkowicie świadoma o każdej porze jej ciała, nawet bez konieczności myślenia o nim. I dotykała Zandera w sposób, w jaki on dotykał reszty paczki, łatwo i jak gdyby jej ciało było częścią jego ciała. On nie dotykał Bonnie w ten sposób. Nie to, żeby miała jakieś skargi, co do tego jak ją dotykał, słodko i upewniająco, jakby była najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek trzymał. Ale nadal, to nie było to samo. Nie było tam nikogo, kto by podsłuchiwał, ale Shay spiorunowała Bonnie wzrokiem. - Trzymaj swój głos ciszej. – Wyszeptała zaciekle. - Przepraszam – powiedziała Bonnie. – Po prostu nie wiedziałam, że istnieją dziewczyny Oryginalne Wilkołaki. Usta Shay wygięły się w uśmieszku. - Oczywiście. – rzekła. – Jak myślisz, skąd biorą się te wszystkie Oryginalne Wilkołaki? - Wysoka Rada Wilków zazwyczaj korzysta usług młodszych wilków ze stada lub innych facetów, czy dziewczyn, których wysyłają , aby mieć na 53
wszystko oko. – Powiedział Zander do Bonnie. – Uważają, że mieszanie się ze sobą odwraca naszą uwagę od naszych miejsc pracy. - Najwyraźniej nie wzięli pod uwagę innych sposóbów, które mogą nas rozpraszać. – Rzekła cierpko Shay. Jej zimne oczy spoczęły na Bonnie, ale Bonnie przeszła przez piekło w ostatnim roku, aby pozwolić wszelkim mistrzom lub innym wilkołaczym dziewczynom, by rozstawiać ją po kątach. Bonnie właśnie otwierała usta, by powiedzieć Shay, żeby lepiej zmieniła postawę, gdy Zander, zdawało się, że wyczuł reakcję Bonnie, chwycił ją za rękę. - Słuchaj, Shay. Naprawdę muszę odpocząć – powiedział szybko. – Złapiemy się później, okey? Zadzwoń do mnie lub do innego z chłopaków, i przyjdziemy razem. Bonnie miała krótkie wrażenie, że Shay patrzy zaskoczona, a wtedy Zander pospieszył Shay wyprowadzając z pokoju i zatrzaskując drzwi za nią. - Więc…przyjaciółka z domu? – zapytała Bonnie po chwili. – Nie przypominam sobie byś wspominał o tym wcześniej. - Um – Powiedział Zander. Jego wspaniałe, długie rzęsy, musnęły policzki, kiedy spojrzał w dół, z dala od Bonnie, a może był rozproszony przez jakże słodkie spojrzenie, jakie mu posłała. Poza tym, że Zander wyglądał na stanowczo winnego. Bonnie poczuła, jak jej żołądek się przewraca. - Czy jest coś , o czym mi nie mówisz? – spytała. Zander poruszył się niespokojnie, z jednej nogi na drugą, miał zaczerwienione policzki, a żołądek Bonnie spadał jeszcze bardziej. - Żadych więcej sekretów, pamiętasz? Zander westchnął. - Uważam, że zabrzmi to jak coś większego niż w rzeczywistości jest. - Zander. – Powiedziała Bonnie. - Wysoka Rada Wilkołaków, chciała żebym był z Shay razem. – Wyznał. Spojrzał na nią niepewny poprzez rzęsy. – Oni, um, myślę, że byłoby tak jak bylibyśmy kolegami. Może małżeństwem, i żeby mieć wilkołacze dzieci razem, gdy skończymy szkołę. Oni myślą, że razem stworzymy dobrą drużynę. Bonnie zamrugała. Jej mózg był oszołomiony, uświadomiła sobie. Zander i Shay myśleli o byciu małżeństwem? - Ale nie mogliśmy się dogadać. – Rzekł pospiesznie Zander. – Przysięgam Bonnie. Walczyliśmy cały czas ze sobą. Więc zerwaliśmy. 54
- Uh. – Powiedziała Bonnie. Była tak zaskoczona przez to, że wielkim wysiłkiem było nawet wypowiedzieć, jakiekolwiek słowa. – Więc Wysoka Rada kontroluje z kim się ożenisz? – Spytała w końcu, wybierając jedno z najbardziej ogólnych pytań, jakie roiły się w jej umyśle. - Próbują. - Powiedział Zander, zerkając na nią niespokojnie. – Oni nie mogą…oni nie mogą zmusić mnie, do czegokolwiek, czego ja nie chcę. Oni też tego nie chcą. Są uczciwi. Jego niebiańsko niebieskie oczy, prawie że rajsko, tropikalnie niebieskie, złapały jej, i uśmiechnął się niepewnie, ciepłe dłonie położył na jej ramionach. - Jesteś jedyną, którą kocham, Bonnie. – powiedział. – Uwierz mi. - Wierzę Ci. – Odpowiedziała, ponieważ wiedziała o tym; to błyszczało z oczu Zandera. I ona też go kochała. Zander wdrygnął się leciutko, gdy Bonnie przytuliła go i rozluźniła ramiona, omijając jego siniaki. – Jest okey – powiedziała miękko. Ale nawet, gdy odwróciła twarz,a Zander ją całował, Bonnie nie mogła znaleźć słowa, które rozbrzmiewały w jej głowie, powodując skurcz niepokoju. Uh-oh. ** Stefano i Elena objęli się razem, leżąc na jego łóżku, ona oparła głowę na jego ramieniu. Stefano pozwolił sobie na zrelaksowanie się pod jej dotykiem, czując miękkość jej włosów na swoich policzkach. To był niekończący się dzień. Ale Elena była bezpieczna, na razie. Przez ten moment, była w ramionach Stefano, i nic nie mogło jej zranić. Zacieśnił swój uścisk na niej. - Czy z Chloe będzie wszystko w porządku? – spytała Elena. Stefano zaśmiał się z niedowierzaniem, a kąciki ust Eleny uniosły się w odpowiedzi. - Co? – spytała. - Martwisz się o Chloe. – Stefano odpowiedział. – Klaus obiecał, że Cię zabije, a Ty chcesz usłyszeć czy z Chloe, której prawie wcale nie znałaś, gdy była człowiekiem, będzie wszystko w porządku. Powinien wiedzieć, że Elena jest zbudowana niczym ze stali. I nie było dla niej nic ważniejszego od ochrony jej przyjaciół, jej miasta, jej świata. Może, Stefano pomyślał, ona zawsze była Strażnikiem. 55
- Nie przestałam myśleć o tym, co powiedział Klaus – Powiedziała mu, a ten poczuł jak jej ciało drży pod nim. – Jestem przerażona. Ale nie mogę przestać się martwić o innych. Matt potrzebuje Chloe, więc ja także. Obawiam się, że może nie zostało nam się zbyt wiele czasu. Wszyscy powinniśmy być z ludźmi, których kochamy. Pocałowała Stefano, tylko delikatnie przesuwając wargami po jego. Kiedy odezwała się ponownie, jej głos drżał. - Właśnie odnaleźliśmy się wzajemnie, Stefano. Nie chcę niczego przegapić. Wszystko, czego chcę to obejmować Ciebie. Stefano pocałował ją, głębiej tym razem. Kocham Cię, powiedział jej cicho. Ochronię Cię za cenę mego życia. Elena przerwała pocałunek i uśmiechnęła się do niego, jej oczy były pełne łez. - Wiem. – rzekła. – Ja Ciebie też kocham, bardzo. Odrzuciła swoje włosy do tyłu i przechyliła apetycznie głowę, odsłaniając jej długą, smukłą szyję. Stefano zawahał się – to było tak dawno temu, nie od kiedy zerwali i wrócili do siebie – ale ona zwróciła mu usta w dół jej gardła. Pęd krwi Eleny - tak odurzający, pełen witalności, tak że był jak szampan i słodki nektar, jednocześnie – wprawiał Stefano w oszołomienie, wypełniając ciepłem. Nie było między nimi żadnych barier, i poczuł wielki cud z niewzruszoną czułością, że znalazł się w Elenie *. Zasnęli owinięci wokół siebie. Ciemność groziła im na wszystkie strony, ale tej nocy, będąc razem, byli dla siebie nawzajem światłem.
Rozdział 10 ,, Bezgłowe ciało znaleziono w lesie w pobliżu College Dalcrest, w zeszłym tygodniu, zostało ono zidentyfikowane jako Senior Dalcrest: Ethan Crane”, ogłosiła ładna prezenterka w porannej telewizji, jej czoło zmarszczyło się z powagą, ,, Policja jeszcze nie wydała oświadczenia o tym, czy Crane był ofiarą morderstwa lub dziwnego wypadku, ale sądząc z różnicy w ranach, śmierć Crane zdaje się być powiązana z ostatnimi atakami zwierząt w lesie”. Kiedy prezenterka przeszła do innej historii, Meredith wyłączyła telewizor, sycząc poirytowana. - Muszą myśleć, że każdy kto ogląda telewizję, jest idiotą – mruknęła. – 56
Jak ktoś mógł stracić głowę w dziwnym wypadku w lesie? Nawet jeśli studencki salon był pusty z wyjątkiem ich piątki – Elena, Bonnie, Meredith, Stefano, Zander – Elena zniżyła głos i rozejrzała się dookoła, zanim odpowiedziała. - Nie chcą, żeby ludzie panikowali bardziej niż teraz. Pusty salon studencki świadczył o tym, jak przerażeni muszą być wszyscy właśnie, pomyślała Elena. W kilku pierwszych tygodniach szkoły, salon był zapełniony w godzinach wieczornych, chłopaki i dziewczyny umawiali się na oglądanie telewizji lub flirtowanie, lub nawet uczenie się, dzisiaj salon był pusty z wyjątkiem ich piątki. Teraz jednak każdy był ostrożny, siedzieli w swoich pokojach na wypadek, gdyby jedna z przyjaznych twarzy na kampusie okazała się zamaskowanym mordercą. Elena także była na krawędzi. Ona i jej przyjaciele sprawdzali i sprawdzali swoje bronie, próbując przewidzieć, co Klaus może zrobić. A póki co, nie zrobił nic tak dalece, jak tylko mogli powiedzieć. - Moja psychologiczna klasa została zamknięta w tym tygodniu. – Powiedziała Bonnie innym. – I coraz mniej ludzi zostaje w mojej sekcji angielskiego. Dużo ludzi odeszło. – Zawahała się, a jej duże, brązowe oczy spojrzały pomiędzy Eleną a Zanderem. – Mój tata chce bym wróciła do domu i zobaczyć, czy możemy otrzymać wzrot czesnego. Powiedział, że mogłabym wrócić w następnym semestrze, jeśli nie znajdą przyczyny tych wszystkich ataków i zaginięć. – Przyznała. - Nie zamierzasz wrócić do domu, prawda? – spytała Elena. Ojciec Bonnie zawsze był superochronny wobec Bonnie i jej starszych sióstr, więc Elena nie była zaskoczona tymi nowościami. - Oczywście, że nie zamierzam. – Dzielnie odpowiedziała Bonnie. – Potrzebujecie mnie tutaj. Przytuliła się bliżej Zandera i przechyliła głowę na jego pierś, uśmiechając się do niego. Odpowiedział na to, uśmiechając się szeroko i ciepło, a Elena przyłapała się na tym, że także się uśmiecha. Zander był takim kolesiowym kolesiem, nie całkiem w typie Eleny, ale fantastycznie było zobaczyć Bonnie z kimś kto lubi ją tak bardzo, że czyste zadowolenie biło z niego, gdy byli razem. Stefano odchrząknął, by zwrócić ich uwagę. - Nie wiem, gdzie Klaus się pożywia, ale nie sądzę, by ciała, które znaleziono w lesie, zostały zabite przez niego. W wiadomościach mówili, że ich 57
ciała wyglądały, jakby zaatakowało je zwierzę, i, uch – spojrzał w dół na jego stopy, nieco zakłopotany – zauroczyłem oficera policyjnego, żeby dowiedzieć się, co znalazła policja. Te morderstwa są naprawdę niechlujne; wyglądają jak by to zwierzę zaatakowało ludzi, więc nie jest to tylko historia z okładek, tak długo, jak interesuje się nią policja. - Dlatego sądzisz, że to nowe wampiry, które zabiły tych ludzi, a nie ktoś z doświadczeniem jak Klaus. – Powiedziała Elena. Oczy Stefano napotkały jej wzrok, i wiedziała, że myśli o tym samym, co ona: Damon, także nie. Wielka fala ulgi przelała się przez jej ciało. Jeśli Damon przekroczył linię, jeśli zacząłby zabijać ponownie, nie wiedziała, co by zrobili. Nie mogła sobie wyobrazić, że zdradziliby go, obracając innych przeciwko niemu i polując na niego. Tyle zmieniło się pomiędzy Stefano a Damonem. Elena wiedziała, że Stefano ochrania teraz swojego brata, wybierając go ponad innymi, no może z wyjątkiem Eleny. Ale jeszcze do tego nie doszło. I nigdy się nie zdarzy, Elena powiedziała do siebie zaciekle. Damon mógł raz stracić nad sobą kontrolę, ale nie zostawił trwałych uszkodzeń. Dziewczyn miała się dobrze. I to nowe wampiry, te które przemienił Ethan, były tymi, które zabijały. Meredith spojrzała na nią, jej oczy spoglądały z sympatią. - Ludzie nadal umierają, nawet jeśli to nie Klaus. – Powiedziała łagodnie. Od razu, Elena zdała sobie sprawę, że głośno westchnęła z ulgą, że to nie był Damon. Na szczęście, Meredith źle zintepretowała jej reakcję. – Nie możemy zgadnąć w jaką grę, pogrywa Klaus i jakie są jego plany, dopóki nie ujawni się. – Drążyła dalej. Kosmyk czarnych loków spadł na jej policzek, a ona odgarnęła go za ucho. - Ale możemy wziąć na cel wampiry z Vitale. Gazowanie tunelu nie zadziałało i nie możemy też zrobić go więcej, dopóki nie zdobędziemy więcej werbeny niż mamy teraz. Powinniśmy wprowadzić regularne patrole, by uczniowie byli bezpieczni. Ona zaczęła grzebać w plecaku i wyciągnęła mapę kampusu, pozaznaczaną starannie czerwonym atramentem, i prześledziła obszar na mapie jednym palcem. - Tutaj zaznaczyłam ich tereny łowieckie i myślę, że możemy skupić nasze patrole na lesie i na boiskach, na skraju kampusu. Musimy się zorganizować u pewnić, że mamy w nocnych patrolach wystarczająco silnych wojowników, by 58
zwalczyć grupę młodych wampirów. - A co zrobimy podczas dnia? – spytała Bonnie, sięgając po mapę i marszcząc brwi. – Oni wszyscy mają lapis lazuli, prawda? Więc mogą polować o każdej porze. Stefano poruszył się niespokojnie na kanapie, obok Eleny. - Nawet jeśli słońce nie może ich zabić, będą leżeć podczas dnia – wyjaśnił. – Promienie słoneczne denerwują wampiry nawet z lapis lazuli. Noc jest dla wampirów naturalnym środowiskiem i nie zostawią go, chyba że są do tego zmuszeni. Elena spojrzała na niego zaskoczona, ale nie powiedziała nic. Stefano żył za dnia z nią i kładł się spać nocą. Jego też to raniło? Zmienił się tak bardzo, by być z nią? - Więc nocne patrole wystarczą na początek – Powiedziała Meredith. Zander badał ostrożnie mapę, jego biało-blond głowa zbliżyła się do czerwonej głowy Bonnie. - Mogę zorganizować to tak, by chłopaki wzięli kilka patroli – zaoferował. Stefano skinął głową do Zandera z potwierdzeniem. Meredith obróciła się do Eleny, jej szare oczy spojrzały ostro. - Co z Damonem? – spytała. – Naprawdę moglibyśmy go użyć. Elena wzruszyła ramionami. Obok niej, Stefano odchrząknął. - Mój brat nie jest teraz osiągalny – powiedział, jego głos był bezwyrazowy. – Dam znać, jeśli cokolwiek się zmieni. Meredith zacisnęła wargi. Elena mogła sobie wyobrazić, co chodzi po głowach jej przyjaciół: Damon, irytujący, ale zawsze tutaj, w końcu przez lato i jesień okazał się wartościowym sojusznikiem, a teraz znika, gdy kampus pogrąża się w chaosie dookoła nich? Jeśli to było to, o czym myślała Meredith, nie powiedziała ani słowa, tylko zmrużyła oczy i wydała z siebie długie westchnienie. - A co z Tobą, Bonnie? Są jakieś inne zaklęcia, które pomogą patrolom? - Jest kilka ochronnych zaklęć, które jak myślę mogą się przydać. – Odpowiedziała w zamyśleniu. – Zamierzam zadzwonić do Pani Flowers i spytać, co poleca. Elena uśmiechnęła się do przyjaciółki. Wraz z odkryciem w niej talentu do magii, Bonnie nabrała nowej pewności siebie. Bonnie spojrzała w górę, złapała jej wzrok i także się uśmiechnęła. 59
- My wszyscy będziemy z nimi walczyć, prawda Eleno? – powiedziała miękko. – Z Klausem też, kiedy tylko pokaże się ponownie. - Zrobiliśmy to już wcześniej. – Powiedziała lekko Elena. Bonnie powróciła do rzeczywistości, a Meredith podniosła mapę ponownie, obracając ją w zamyśleniu w dłoniach. Obok Eleny, Stefano wziął jej dłoń w jego. Wszyscy widzieli, co zabiło Klaus za pierwszym razem, gdy stawili mu czoła: Damon i Stefano zjednoczeni, a także armia zmarłych w Fell’s Church, wznosząca się znad ziemi, gdzie poległy ich ciała w bitwie. To nie było coś co mogli powtórzyć. I nawet wtedy, ledwo przeżyli. - Jesteśmy teraz silniejsi. – Powiedziała nieoczekiwanie Bonnie. – Prawda? Elena zmusiła się do uśmiechu. - Oczywiście, że tak. – Odpowiedziała. Dłonie Meredith chwyciły dłoń Eleny, i ta poczuła się bardziej komfortowo i silniejsza przez Stefano, jej miłość, po jednej stronie i Meredith, jej przyjaciółkę po drugiej stronie. Bonnie uniosła głowę dumnie, jej mała twarz była wyzywająca, a Zander obok niej wyprostował się. - Jesteśmy niezwyciężeni, gdy jesteśmy razem. – Elena powiedziała im, a patrząc dookoła na ich stanowcze twarze, prawie w to uwierzyła.
Rozdział 11 Elena zakładała swoje najbardziej wytrzymałe buty – perfekcyjne do włóczenia się po lesie – kiedy jej telefon zadzwonił. - Halo? – Powiedziała, zerkając na zegarek. Za mniej niż pięć minut miała spotkać się ze Stefano i trzema kumplami Zandera, by patrolować kampus. Wcisnęła telefon między ucho a ramię i szybko skończyła sznurowanie butów. - Elena – Głos Jamesa rozległ się w telefonie, brzmiał żywiołowo. – Mam dobre wieści. Andrès przyjechał. Elena zesztywniała, przebierając palcami po sznurówkach. - Och – Wyrzuciła z siebie w końcu. Ludzki Strażnik był tutaj w Dalcrest? Przełknęła ślinę i powiedziała mocniej: - Chce spotkać się ze mną właśnie teraz? – spytała. – Jestem już gdzieś 60
umówiona, ale mogłabym… - Nie, nie. – Przerwał James. – On jest wyczerpany. Ale jeśli przyjdziesz tu jutro rano około dziewiątej, to on z przyjemnością z Tobą porozmawia. – Zniżył głos, jakby nie chciał zostać podsłuchany. – Andrès jest nadzwyczajny. – Powiedział szczęśliwy. – Nie mogę się doczekać, kiedy Wasza dwójka się spotka. Ściągając włosy w ciasny, koński ogon, podziękowała Jamesowi i rozłączyła się, tak szybko, jak tylko mogła. Nadzwyczajny, pomyślała z obawą. To mogło oznaczać tyle różnych rzeczy. Niebiańscy Strażnicy, których poznała, byli nadzwyczajni, i zabrali jej rodziców oraz moc, paraliżując ją. Ale James wyraźnie myślał, że Andrès jest dobry. Próbowała odepchnąć swoje myśli o Ziemskich Strażnikach, kiedy biegła przez kampus, by dołączyć do innych. Nie było powodu, by martwić się nim teraz; spotka się z nim tak szybko, jak się da. Stefano i wilkołaki czekali na nią na skraju lasu. Tristan i Spencer właśnie przemienili się w ich wilczą formę i byli niespokojni, węsząc powietrze, ich uszy przekrzywiały się na każdy dźwięk zwiastujący kłopoty. Kosmato-owłosiony Jared stał obok Stefano z dłońmi ukrytymi w kieszeniach. - Tu jesteś – Powiedział Stefano, kiedy Elena podeszła do nich i przyciągnął ją blisko siebie w krótkim uścisku. – Gotowa? Ruszyli w las, Tristan i Spencer szli po ich obu stronach, ich głowy i ogony machały w górę, oczy mieli czujne. W pobliżu kampusu zdarzyło się zbyt wiele ataków i Elena wiedziała, że Stado czuje, że zawiedli w swoich obowiązkach, by utrzymać uczniów Dalcrest w bezpieczeństwie. Ona i jej przyjaciele czuli się w ten sam sposób: byli jedynymi, którzy naprawdę wiedzieli, jaki supernaturalny horror rozgrywał się tutaj i także jedynymi, którzy mogli utrzymać innych ludzi bezpiecznych. Bonnie, Meredith i Zander i dwóch innych ze stada, patrolowali boiska, starając się upilnować innych sekcji kampusu w porządku. Elena wolałaby mieć u swego boku spokojnego, upartego i silnego Matta, ale on nadal był odizolowany z Chloe. Stefano sprawdzał co u nich w dzień i powiedział, że Chloe robi postępy, ale nadal nie jest gotowa, by przebywać w pobliżu kogoś innego. Była czysta, gwieździsta noc i wszyscy wyglądali na spokojnych. - Przepraszam za spóźnienie. – Elena powiedziała do Stefano, wsadzając swoje ramię pod jego. – James zadzwonił, kiedy wychodziłam. Powiedział, że Andrès tutaj jest. Zamierzam spotkać się z nim jutro. 61
Stefano otworzył usta, by coś powiedzieć, kiedy wilkołaki zatrzymały się, nastawiły uszy, i zaczęły wpatrywać się w przestrzeń. Głowa Stefano również się uniosła. - Sprawdźcie to. – Powiedział do nich, a Spencer i Tristan zniknęli, wbiegając w las. Stefano i Jared stali nieruchomo, czujnie śledząc ich postępy, dopóki wycie nie rozległo się z dala. - Fałszywy alarm. – Przetłumaczył Jared, a Stefano zrelaksował się. – Stary zapach. Dwa wilki truchtem wybiegły z lasu, ich ogony unosiły się wysoko nad plecami. Pomimo tego, że byli tak różni jako ludzie, jako wilki wyglądali podobnie, elegancko, szaro i nie byli tacy duży, jak Zander w wilczej formie. Tylko czarne końcówki uszu Spencera, pozwalały ich odróżnić. Obserwując, jak wracają, Jared przygarbił się i odsunął długą grzywkę z oczu. - Muszę nauczyć się, jak przemieniać się bez księżyca – powiedział poirytowany. – Czuję się ślepy, próbując zrobić rekonesans jako człowiek. - Jak to działa, właściwie? – spytała Elena z ciekawością. – Dlaczego niektórzy z Was mogą przemieniać się bez księżyca, a nie wszyscy z Was? - Ćwiczenia – Odpowiedział ponuro Jared, pozwalając jego grzywce spłynąć znowu na twarz. – To trudne i zabiera dużo czasu, by nauczyć się, a mi jeszcze się to nie udało. Możemy nauczyć się także, jak nie zmieniać się, podczas pełni, ale to jest jeszcze trudniejsze, i mówią że boli. Nikt tego nie robi, chyba że będzie to naprawdę konieczne. Spencer powąchał powietrze ponownie i szczeknął krótko. Jared zaśmiał się, nie kłopotają się tłumaczeniem. Stefano odwrócił się, podążając za ich wzrokiem, i Elena zastanawiała się, co Stefano i wilki – nawet Jared – mogli wyczuć w nocy, czego ona nie mogła. Ona była tylko człowiekiem tutaj, zrozumiała, była także najbardziej ślepa z nich wszystkich. - Chcesz, żebym poszedł z Tobą? – spytał Stefano, kiedy zaczęli iść. – Na spotkanie z Andrèsem? Elena potrząsnęła głową. - Dziękuję, ale myślę, że powinnam zrobić to sama. Jeśli działo się coś nowego u niej, musiała być wystarczająco silna, by sprostać temu w pojedynkę. Patrolowali las przez noc, nie znajdując ani jednego wampira ani ciała. 62
Kiedy świt zaczął wynurzać się nad horyzontem, Elena mogła zauważyć podążające obok niej dwa wilki, z opuszczonymi głowami. Była tak senna, oparła się o ramię Stefano, by się na nim wesprzeć, skupiła się na przenoszeniu jednej stopy za drugą. Następnie głowy Tristana i Spencera zaczęły poruszać się na boki, chude mięśnie rozciągnęły się pod futrem. - Wyczuli wampiry? – Elena spytała Jareda, zaalarmowana, ale on potrząsnął głową. - To tylko inni. – Powiedział i wtedy on zaczął biec, szybciej niż Elena mogła. Kiedy ona i Stefano podeszli do następnego małego wzgórza, Elena mogła znowu zobaczyć skraj lasu i kampusu rozciągający się przed nią. Ona była tak zmęczona, że nie zdawała sobie sprawy, że zrobili okrążenie. Na dole w połowie wzgórza, Spencer i Tristan witali wielkiego, białego wilka, którym był Zander i innego, szarego wilka, machali ogonami, kiedy Jared podbiegł do nich. Bonnie, Meredith i inny członek stada w ludzkiej formie obserwowali. Bonnie coś powiedziała i pomachała im. Wilkołaki i wilki w ludzkiej formie, wbiegli do lasu jeden po drugim, z Zanderem na czele. - Co to było? – spytała Elena, kiedy ona i Stefano podeszli do Bonnie i Meredith. - Och, skoro patrol się skończył, muszą się przemienić i zrobić rzeczy, które robi stado. – Bonnie powiedziała zwyczajnie. – Powiedziałam Zanderowi, że nic nam nie będzie. Znaleźliście coś? Elena potrząsnęła głową. - Wszystko było w porządku. - U nas też. – Powiedziała Meredith, kołysząc beztrosko jej włócznią, i zaczęła kierować się z powrotem w stronę ich akademika. – Może nowe wampiry przeszły już przez szał krwi i będą wychylać się teraz tylko na trochę. - Mam nadzieję. – Odpowiedział Stefano. – Może uda nam się je odnaleźć zanim ktokolwiek inny umrze. Bonnie wzdrygnęła się. - Wiem, że to może głupie – rzekła. – ale prawie życzę sobie, by Klaus zrobił, cokolwiek zamierza. Jestem na skraju, cały czas. To jakby obserwował mnie z cienia. Elena wiedziała, co Bonnie ma na myśli. Klaus wrócił po nich wszystkich. Wiedziała to: nadal mogła poczuć te upiorne wrażenie, gdy jego chłodne usta 63
spoczęły na jej, jak obietnica. Pokonaliśmy Klausa wcześniej, próbowała przemówić do siebie samej. Ale nowe przekonanie dokuczało jej. To było, jakby coś w środku niej wiedziało, poza wszystkimi argumentami, że jej życie dobiega końca. - Przepraszam. – Powiedziała impulsywnie do Bonnie. – Klaus chce ukarać mnie, i dlatego wszyscy jesteśmy zagrożeni. To moja wina i nie mam nawet żadnych mocy, by Was ochronić. Bonnie gapiła się na nią. - Gdyby nie Ty, Klaus zniszczyłby nas wszystkich dawno temu. – Rzekła sucho. Stefano przytaknął. - Nikt nie myśli, że to Twoja wina. – Powiedział. Elena zamrugała. - Zgaduje, że macie rację – odpowiedziała niespodziewanie. Bonnie przewróciła oczami. - I nie jesteśmy, jakimś mięczakami, gdybyś nie zauważyła. – Dodała. - Jeśli chcesz być gotowa na walkę z Klausem, może powinnaś zacząć rozwijać swoje moce Strażnika. – Meredith powiedziała do niej. Ciepłe, słoneczne światło zaczęło rozprzestrzeniać się na terenie kampusu, a Elena instynktownie zwolniła i wyprostowała się, wystawiając jej twarz z powrotem na słońce. Meredith miała rację, zdała sobie sprawę. Jeśli chciała zapewnić swoim przyjaciołom bezpieczeństwo, jak i kampusowi, musiała być silniejsza. Musiała być Strażnikiem.
Po zaledwie kilku godzinach snu, Elena przemierzała dziedziniec, trzymając w ręku kubek kawy. Zmierzała do domu Jamesa, nieopodal kampusu i starała się zapamiętać tych kilka wiadomości, które wiedziała o Andrésie. Miał dwadzieścia lat, tak powiedział jej James, i został zabrany swojej rodzinie, kiedy miał dwanaście lat. - Co to o nim mówiło? – zastanawiała się Elena. Strażnicy, których poznała w Niebiańskim Sądzie, brali swoje obowiązki bardzo na poważnie. Andrés na pewno był bardzo dobrze zorientowany we wszystkich uprawnieniach i obowiązkach Strażnika, wszystko czego Elena nie wiedziała i co zostało zaniedbane, bynajmniej fizycznie. Ale jak to wpływa na 64
ludzkie dziecko, gdy dorasta się przy istotach zimnych i pozbawionych emocji, jak Strażnicy? Jej skóra zadrżała na samą myśl o tym. W tym czasie, dotarła do drzwi Jamesa, Elena oczekiwała zimnych oczu i beznamiętnego pozdrowienia od Ziemskiego Strażnika, który nauczy ją dokładnie tego, czego Elena powinna wiedzieć. Cóż, będzie musiał się nauczyć, iż nie może jej ustawiać po kątach. Niebiański Sąd pełen Strażników z ich wielką mocą, nie byli w stanie sprawić, by ich słuchała, Andres będzie jedynym. Elena nacisnęła dzwonek, z determinacją. Twarz Jamesa była poważna, ale nie lękliwa, kiedy otwierał drzwi. Patrzył szeroko otwartymi oczami i uroczyście, pomyślała Elena, jak gdyby był świadkiem czegoś doniosłego, czego nie był w stanie w pełni zrozumieć. - Moja droga. Cieszę się, że mogłaś przyjść – Powiedział, potrząsając jej dłoń i zabierając pusty kubek kawy. – Andrès jest na podwórku. Przeprowadził ją przez swój mały, bardzo zadbany dom i pokazał jej tylne drzwi. Drzwi zamknęły się za nią, z początku była zaskoczona. Zrozumiała, że James wysłał ją tu samą. Podwórze rozpływało się w złocie i zieleni przez promienie słoneczne, przebijające się przez wielkie liście bukowego drzewa. Na trawie pod drzewem, siedział młody, ciemnowłosy mężczyzna, który podniósł głowę i spojrzał na Elenę. Kiedy napotkała jego wzrok, nerwowość uciekła z niej i wielki spokój zagościł w jej ciele. Mimo że to nie miało sensu, przyłapała się na uśmiechaniu. Andrés wstał nie spiesząc się i podszedł do niej. - Witaj Eleno. – Powiedział i owinął ramiona wokół niej. Początkowo Elena zesztywniała ze zdziwienia w uścisku, ale wtedy wydawało się, że uspokajające ciepło przepływa przez nią, i ona zaśmiała się. Andrés puścił ją i roześmiał się także z czystą nutką radości. - Przepraszam – powiedział. Jego angielski był biegły, ale miał niewielki południowoamerykański akcent. – Ale nigdy wcześniej nie spotkałem innego Ziemskiego Strażnika i ja tylko…poczułem się, jakbym Cię znał. Elena pokiwała głową, gorące łzy napłynęły do jej oczu. Mogła wyczuć połączenie między nimi, szum energii i radości, i zrozumiała z radosnym zaskoczeniem, że nie były to tylko emocje wysyłane do niej przez Andrésa. Pochodziły od niej, jej własne szczęście pędziło ku niemu. - To jakbym widziała rodzinę po raz pierwszy od wieków – odpowiedziała 65
jemu. Nie mogli przestać uśmiechać się do siebie. Andrés wziął jej dłoń w swoją, pociągnął ją delikatnie do drzewa i oboje usiedli pod nim. - Miałem Przewodnika, oczywiście – Powiedział. – Mój kochany Javier, który mnie wychował. Ale zmarł w zeszłym roku - Andrés nagle spojrzał niewymownie smutny, jego brązowe oczy zabłyszczały. – i od tamtej pory jestem samotny. – Znowu pojaśniał. – Ale teraz Ty jesteś tutaj i mogę pomóc Ci, jak Javier pomógł mi. - Javier był Strażnikiem? – Spytała zaskoczona Elena. Oczywiste było, że Andrés kochał Javiera, a miłość nie jest czymś, co wiąże się ze Strażnikami. Andrés wzruszył ramionami. - Broń Boże – Odpowiedział. – Strażnicy chcą, by ze Światem było wszystko w porządku, ale sami są zimni, nieprawdaż? Wyobraź sobie jednego z nich z dorastającym dzieckiem. Nie, Javier był Przewodnikiem. Dobry mężczyzna, mądry mężczyzna, ale w pełni ludzki. Ksiądz, właściwie i nauczyciel. - Och – Elena zastanowiła się przez chwilę, ostrożnie urwała źdzbło trawy i przerwała na kawałki, patrząc w dół na jej dłonie. – Myślałam, że Strażnicy sami wychowują ludzkie dzieci, które zabierają. Mnie nie – moi rodzice nie chcieli mnie oddać. Zgaduje, że też miałabym Przewodnika, gdybym poszła z nimi, gdy byłam mała. Andrés pokiwał głową, jego twarz była uroczysta. - James powiedział mi o Twojej sytuacji. – Powiedział. – Przykro mi z powodu tego, co przydarzyło się Twoim rodzicom i żałuję, że nie mogę dać Ci jakiegoś rodzaju wyjaśnienia. Ale skoro nie masz przypisanego Przewodnika, mam nadzieję, że choć mogę pomóc Ci z tym, co ja wiem. - Tak. – Odpowiedziała Elena. – Dziękuję. Mam na myśli, że doceniam to. Czy Ty – Zawahała się, rozrywając kolejne źdzbło na kawałki. Było coś nad, czym się zastanawiała. Nie wyobrażała sobie, że jest to coś, o co będzie pytać obcego z ciekawości, szczęśliwe połączenie między nimi sprawiło, że wystaraczająco zrelaksowana zwróciła się do Andrèsa. – myślisz, że byłoby lepiej, gdyby rodzice pozwoli im mnie zabrać? Jesteś zadowolony, z tego że zabrali Cię rodzinie? Andrès oparł głowę o drzewo i westchnął. - Nie – przyznał. – Nigdy nie przestałem tęsknić za moimi rodzicami. Żałuję, że nie próbowali zatrzymać mnie przy sobie. Ale widzieli mnie, jako dziecko należące do Strażników, a nie do nich. Są skończeni dla mnie. – 66
Odwrócił się, by spojrzeć na nią. – Ale miałem miłość Javiera i cieszę się, że miałem kogoś przy sobie, gdy przechodziłem przez transformację. - Transformację? – Spytała Elena, wyprostowując się i słuchając jej własnego głosu spanikowanego i wysokiego. – Co masz na myśli przez transformację? Andrès uśmiechnął się pocieszająco, a wbrew sobie, Elena zrelaksowała się trochę, widząc ciepło bijące z jego oczu. - Będzie dobrze – odpowiedział cicho, a część Eleny, wierzyła mu. Andrès usiadł także, owijając ramiona wokół kolan. – Nie ma czego się bać. Kiedy Twoje pierwsze zadanie, jako Strażnika nadejdzie, zjawi się Główny Strażnik i wyjaśni Ci, co masz robić. Twoje moce zaczną się rozwijać, kiedy dostaniesz swoje pierwsze zadanie. Dopóki nie skończysz swojego zadania, nie będziesz w stanie myśleć o niczym innym. Poczujesz zdecydowaną potrzebę, by je wypełnić. Główny Strażnik powróci, kiedy wykonasz zadanie i uwolni Cię od Twojego przymusu. – Wzruszył ramiona, patrząc z pełną świadomością. – Miałem tylko kilka zadań, ale kiedy się skończyły, nie mogłem się doczekać, by dostać nowe. I moce, które rozwinąłem podczas zadań, mam przez cały czas. - Czy to o czym mówisz, to transformacja? – Spytała niepewnie. – Rozwijanie mocy? Chciała mocy do zniszczenia Klausa, ale nie podobał jej się pomysł zmiany, lub czegoś co sprawi, że się zmieni. Andrès uśmiechnął się. - Pracowanie, jako Strażnik czyni Cię silniejszym. – Powiedział jej. – Czyni Cię to mądrzejszym i bardziej potężniejszym. Choć nadal będziesz sobą. – Dodał. Elena przełknęła ślinę. To było sedno jej planu. Z Klausem tutaj, Moce będą bardziej niż przydatne, ale potrzebowała dostępu do nich teraz, bardziej niż czekania, aż Główny Strażnik zdecyduje się pojawić. - Czy jest jakikolwiek sposób, by obudzić te moce, zanim dostanę zadanie? – spytała. Andrès otworzył usta, by spytać ją dlaczego, zdziwnie formowało się na jego twarzy, a ona przesunęła się do przodu z wyjaśnieniem. - Jest tutaj potwór. – Powiedziała. – Bardzo stary, bardzo okrutny wampir, i chce on zabić mnie, a także moich przyjaciół. I prawdopodobnie dużo więcej ludzi. Im więcej mamy do walki z nim, tym lepiej. 67
Andrès skinął głową, wyraz jego twarzy zmienił się na poważny. - Moje moce nie są tak bardzo wojownicze, ale mogą być użytyczne, pomogę Ci, jakkolwiek tylko mogę. Dwóch Strażników nie ma takich samych mocy. Musi być jakiś sposób, by odnaleźć Twoje i włączenie ich. Blask podniecenia bił od Eleny. Jeśli mogła mieć dostęp do mocy Strażnika przez nią samą, nie będzie ich narzędziem; będzie bronią. Jej własną bronią. - Może opowiesz mi o pierwszym razie, kiedy uzyskałeś dostęp do swoich mocy? – Poprosiła. - Okej – Andrès usiadł prosto i pozwolił swoim kolanom opaść, więc usiadł ze skrzyżowanym nogami na trawie. – Pierwszą rzeczą, jaką musisz zrozumieć – powiedział – jest to, że Kostaryka jest całkiem inna niż tutaj. – Machnął dlonią, wskazując na mały dziedziniec i dom, rzędy domów obok za nimi, na słoneczne, ale jesienne niebo. – Kostaryka ma mnóstwo dziewiczej ziemi, ziemi, która jest chroniona przez prawo naszego kraju dla zwierząt i roślin. Ludzie z Kostaryki mają powiedzonko, którego używamy dużo: pura vida - to znaczy, czyste życie, i kiedy mówimy to – przynajmniej, kiedy ja to mówię – mówimy o naszym połączeniu z naturalnym światem. - Jestem pewna, że jest tam pięknie. – Powiedziała Elena. Andrès zachichotał. - Oczywiście, że jest – powiedział. – I pewnie zastanawiasz się, czemu mówię o ekologii, kiedy powinienem mówić o mocy. Popatrz. Zamknąwszy oczy, zdawało się że stara się zebrać siłę, a następnie umieścił dłonie płasko w dół do ziemi. Delikatny szelest rozbrzmiał, tak cicho, że w pierwszej chwili Elena ledwie to zauważyła, ale szybko stawał się coraz głośniejszy. Spojrzała na twarz Andresa, który był zamknięty i skupiony, nadal słuchając czegoś, czego Elena nie mogła dosłyszeć. Kiedy spojrzała, trawa, na której spoczywały jej dłonie, zaczęła rosnąć, przecisnęła się między przerwami w jej palcach i wyrosła nad jej dłonie. Andrès otworzył usta i odetchnął mocno. Ponad nimi rozległo się skrzypienie i Elena spojrzała w górę, znajdując nowe liście rozwijające się na gałęziach buku, ich świeży, wiosenno-zielony kolor mieszał się ze jesiennożółtymi, które już tam były. Coś miękko uderzało za nią, Elena odwróciła się, zdając sobie sprawę, że mały kamyk toczył się blisko nich. Rozglądając się wokół, zauważyła pierścień kamieni i małych kamyków, wszystkie delikatnie 68
przesuwające się do nich. Włosy Andrèsa uniosły się lekko, pojedyncze pasma trzaskały od energii. Wyglądał potężnie i życzliwie. - Więc – Powiedział, otwierając oczy. Intensywność w jego postawie wyblakła. Dźwięk szybko rosnących roślin i toczących się kamyków ustał. Wciąż można było wyczuć energię dookoła nich. - Mogę wykorzystać potęgę świata przyrody i użyć do obrony przeciwko ponadnaturalnym. Jeśli trzeba, mogę rzucać głazami w powietrzu, czy korzeniami drzew powalić moich wrogów na ziemię. Moja moc karmi naturę, a natura zwiększa moją moc. Jest bardziej efektywna na Kostaryce, ponieważ istnieje tam, tak wiele nieużytkowanych ziem, i dlatego jest tam o wiele więcej dzikiej energii niż tutaj. - Wygląda na to, że Twoje moce są calkiem silne, nawet tutaj. – Powiedziała Elena, podnosząc gładki, biały kamień z ziemi i obracając, z ciekawością w palcach. Andrés uśmiechnął się i pochylił głowę skromnie. - Tak czy siak – powiedział – moje pierwsze zadanie przypadło mi, kiedy miałem siedemnaście lat. Javier uczył mnie przez pięć lat, i umierałem, by udowodnić sobie, że dam radę. Potwór zabił młodą, mężatą kobietę w mieście, w którym żyliśmy i Główny Strażnik – który był przerażający na jej własny sposób, bardzo potężny i skupiony – przyszedł do mnie i powiedział, że moją pracą jest odnalezienie go i zabicie. - Jak znalazłeś to? – spytała Elena. Andrès wzruszył ramionami. - Bestie są łatwe do odnalezienia. Raz, kiedy miałem zadanie, coś mnie ciągnęło w jego kierunku. Okazało się, że był to demon o kształcie czarnego psa. Czysty demon, nie stworzenie w połowie jak wilkołak, czy wampir. Przyciągała go wina, zwłaszcza wina cudzołóstwa. Javier nauczył mnie zasad dostępu do moich mocy, ale pierwszy raz, kiedy to zrobiłem, czułem się, jakbym wssysał cały świat w siebie. Byłem w stanie połączyć się z wiatrem i wysadzić w powietrze wielkiego, czarnego psa. Andrès uśmiechnął się przyjaźnie do Eleny. - Może, jeśli postaram się wykorzystać naturę w taki sam sposób, pomoże mi to odblokować mi moce, jakiekolwiek mam. – Powiedziała Elena. Andrès uklęknął naprzeciwko Eleny. 69
- Zamknij oczy – I Elena zrobiła, jak jej kazano. – Teraz - Andrès kontynuował, a Elena poczuła jego delikatny dotyk na policzkach – weź głęboki oddech i skoncentruj się na połączeniu z ziemią tutaj. Twoje talenty nie będą takie same, jak moje, ale będą opierać się na tej ziemi, miejscu, w którym zaczęłaś, podobnie jak moje. Elena odetchnęła głęboko i powoli, koncentrując się na ziemi pod nią, ciepłych promieniach słonecznych na jej ramionach i łaskoczącej trawie na jej nogach. To uczucie było bardzo komfortowe, ale nie czuła żadnego mistycznego połączenia jej ze światem dookoła niej. Zacisnęła zęby i spróbowała bardziej. - Stop! – Andres powiedział uspokajająco. – Jesteś zbyt spięta. – Zdjął dłonie z jej policzków i poczuła, jak siada obok niej, jego udo dotykało jej, i wziął ją za rękę. – Spróbujmy w ten sposób. Skieruję część mojego połączenia z ziemią do Ciebie. W tym samym czasie, chcę żebyś zwizualizowała ujście głębi w sobie. Wszystkie drzwi, które zazwyczaj były w Tobie zamknięte, otworzą się i pozwolą Twojej mocy przepłynąć przez Ciebie. Elena nie była całkiem pewna, co znaczyło ,,zwizualizować ujście głębi w sobie”, ale wzięła kolejny wolny oddech i próbowała wyobrazić to sobie, świadomie próbując się zrelaksować. Wyobraziła sobie ją spacerującą wzłuż korytarza pełnego zamkniętych drzwi, drzwi latały otwarte, kiedy przechodziła obok nich. Jej ręka czuła przyjemne ciepło i lekkie mrowienie, w miejscu, gdzie dotykała ją ręka Andrèsa. Ale kiedy posiadała Moce Skrzydeł, zanim Strażnicy je odebrali, czuła o wiele więcej niż teraz, prawda? Było tam wielkie uczucie potencjału wewnątrz niej, ciasno zwinięte, potężne rzeczy, które były częścią niej, i które mogła uwolnić, kiedy nadszedł odpowiedni czas. Nie czuła niczego specjalnego teraz. Latające, otwarte drzwi były tylko w jej wyobraźni, niczym więcej. Elena otworzyła oczy. - Nie sądzę, żeby to działało. – Powiedziała do Andrèsa. - Nie. Ja także nie sądzę. – Powiedział z żalem, otwierając oczy, i spojrzał na nią. – Przepraszam. - To nie Twoja wina. – Powiedziała. – Wiem, że próbowałeś mi pomóc. - Tak - Andrés zacisnął chwyt na jej dłoni i spojrzał na nią z namysłem. – Nie sądzę, by relaks i wizualizacja były Twoimi mocami. – Powiedział. – Pozwól spróbować mi, czegoś innego. Zamiast tego, popracujemy nad Twoimi obronnymi instynktami. To brzmiało bardziej ciekawiej. 70
- Zamknij Twoje oczy jeszcze raz – Andres kontynuował, a Elena posłuchała. – Chcę żebyś myślała o złu. – Powiedział. – Myśl o złu, które spotkałaś podczas swoich przygód, o złu z którym Ty – obydwoje – musimy walczyć. Elena otworzyła swój umysł na wspomnienia. Pamiętała ładną, poskręcaną twarz Katherine, jak krzyczała z wściekłością, rozdzierającą krwawiącą pierś Damona. Psy z Fell’s Church, gryzące i warczące nawet na swych właścicieli. Wydłużone zęby Tylera Smallwooda i błyszcząca radość w oczach, kiedy próbował zaatakować Bonnie. Klaus trzymający błyskawicę w swojej ręce i rzucający go na jej przyjaciół, jego twarz z zaciekłą radością. Obraz zmieniał się w jej głowie szybciej i szybciej. Kitsune, Misao i Schinchini, okrutni i nieostrożni, kiedy zmieniali dzieci w Fell’s Church w dzikich zabójców. Fantom nastawiający Stefano i Damona przeciwko sobie, by rozdarli swe gardła z zazdrością, furią i ustami pełnymi krwi. Ethan, głupi Ethan, podnoszący kielich nad jej glową, by przywrócić Klausa do życia. Złoty, przerażający Klaus zstępujący z ogniska. A potem różne twarze, różne sytuacje, zalały jej umysł. Bonnie chichoczącą w jej piżamie w lody ze stożkami. Meredith, jej szczupłe ciało o perfekcyjnych ruchach łabędzia. Matt trzymający ją w swych ramionach na balu dla Juniorów. Stefano, jego miękkie oczy, trzymający ją w swych ramionach. Partner laboratoryjny Eleny. Dziewczyny w jej akademiku. Obce twarze w kawiarni, inni, których dostrzegła w klasie. Wszyscy ludzie, których Elena powinna ochronić, jej przyjaciele i niewinni nieznajomi. Przyjaciółka Meredith, łowca wampirów, Samantha, dzika i zabawna, dopóki wampiry Vitale jej nie zabiły. Słodki współlokator Matta, Christopher, zamordowany na kampusowym dziedzińcu. Dziewczyna, którą zostawił Damon w lesie, oszołomioną i przerażoną, strumień krwi spływający po jej szyi od ugryzienia. Wewnątrz siebie, Elena czuła rozwijające się coś, nie kołysząco otwarte jak drzwi lub rozprzestrzeniającego się szybko, jak potężne skrzydła, ale delikatnie, kwitnące jak kwiat. Otworzyła oczy i ujrzała Andresa blisko niej. Blask czystego, zielonego światła otoczył ich, i klatka piersiowa Eleny naprężyła się. Światło było bardzo piękne, i nie wiedząc właściwie jak, wiedziała to, wiedziała, że światło było dobre w najprostszym, najbardziej określonym sensie. 71
- To piękne – Powiedziała onieśmielona. Andres otworzył oczy i uśmiechnął się do niej. - Coś? – odpowiedział, nuta podniecenia przebiegła przez jego głos. Elena skinęła głową. - Mogę widzieć światło dookoła Ciebie – Dodała. Od Andrés prawie biło szczęście. - To wspaniałe – Powiedział do niej. – Słyszałem o tym. Musisz widzieć moją aurę. - Aurę? – Powtórzyła Elena sceptycznie. – Czy to naprawdę pomoże nam w walce ze złem? Andrés uśmiechnął się. - To pozwoli Ci wyczuć, czy ktoś jest dobry, czy zły, na początek. – Powiedział. – A z czasem, jak słyszałem będziesz mogła tego użyć do śledzenia i szukania wrogów. - Zgaduję, że mogę sobie wyobrazić, jak bardzo będzie to przydatne – zgodziła się. – Nie tak dobre, jak wysadzanie złych rzeczy moimi rękami, jak zechcę, ale to dopiero początek. Andrés wpatrywał się w nią przez chwilę i zaczął się śmiać. - Może dostaniesz wkrótce moc wysadzania – powiedział. Nie mogąc się powstrzymać, Elena roześmiała się także, i oparła na niego bezradnie, chichocząc. Ulżyło jej, była tak zaciekle, po prostu szczęśliwa. Odnalazła moc bez potrzeby czekania na Głównego Strażnika, który da jej zadanie. I teraz ma dostęp do jednej z nich, pomyślała że mogłaby wyczuć więcej mocy zamkniętej w niej, więcej kwiatów czekających na otwarcie. To był dopiero początek.
Meredith dreptała pod centralnymi bramami kampusu, jej tenisówki tworzyły chmury z pyłu na skraju drogi. W przeszłości zawsze była w stanie opanować się i być w spokojną, ale odkąd wróciła z treningu, jako łowca wampirów, rzeczywiście wykorzystujący swoje umiejętności do walki z wampirami, była coraz bardziej i bardziej niespokojna. Zawsze chciała się przeprowadzić, chciała robić coś –zwłaszcza teraz, kiedy wiedziała, że potwory polują na terenie kampusu – Wiedziała, że kiedy Samantha odeszła – część jej wciąż dusiła pamięć – była jedynym obrońcą, jaki został. Jej skóra mrowiła 72
mocno z poczuciem, czegoś złego, czegoś nie tak, i to na jej oczach. Nie mogła doczekać się Alarica. Jakby myśli mogły go wyczarować, szara honda Alarica toczyła się w dół drogi w stronę kampusu. Meredith pomachała do niego, kiedy zaparkował i zaczęła biec w stronę samochodu, świadoma, że uśmiecha się, jak idiotka, ale nie dbała o to. - Hej – Powiedziała, podchodząc do niego, kiedy Alaric wysiadł z auta, a następnie pocałowała go mocno. Wiedziała, że muszą opracować strategię i plan – przy odrobinie szczęścia, Alaric mógłby znaleźć coś w swoich badaniach, które pomogłyby im w walce z Klausem. Ale teraz, po prostu zachwycała się poczuciem silnych i realnych ramiom Alarica, jego miękkich ustach na jej, jego zapachem, który sprawiał, że jego skóra pachniała mydłem i czymś ziołowym, po prostu esencja Alarica. - Tęskniłem za Tobą– Powiedział opierając czoło o jej, przez chwilę i w końcu przerywając pocałunek. – Rozmawianie przez telefon to nie to samo. - Ja także – Odpowiedziała Meredith, i to bardzo. – Kocham Twoje piegi. – Powiedziała niespójnie i przesunęła ustami po złotych plamkach na jego policzkach. Kierowali się w stronę kampusu, trzymając się za ręce, podczas spaceru. Meredith wskazywała budynki: biblioteka, kawiarnia, centrum studenta, jej akademik. Tych kilku ludzi w grupach, których mijali w pośpiechu, mieli opuszczone głowy w dół, unikali kontaktu wzrokowego. Gdy podeszli do siłowni, Meredith zawahała się przed wejściem do środka. - To miejsce, gdzie trenuje. To trudne…miałam w zwyczaju przychodzić tu z Samanthą. – Powiedziała Alaricowi. – Była tak konkurencyjna i mądra. Popychała mnie w naprawdę dobry sposób. Oparła się o Alarica na chwilę i poczuła, jak składa pocałunek na czubku jej głowy. Spacerowali, ale Meredith nie mogła przestać myśleć o Samanthcie. Przed Samanthą, Meredith nie spotkała nikogo innego z rodziny, której dziedzictwem było polowanie na wampiry. Jej rodzice opuścili wspólnotę łowców.A ponieważ rodzice Samanthy zostali zabici, kiedy była młoda, także nigdy nie poznała innych łowców. 73
Razem nauczyły się tyle rzeczy. Meredith kochała Elenę i Bonnie – były jej najlepszymi przyjaciółkami, jej siostrami – ale żaden przyjaciel nie rozumiał jej tak bardzo, jak Samantha. I wtedy Ethan oraz wampiry Vitale zabiły ją. Meredith była jedną z tych, którzy znaleźli ciało Samanthy. Była rozerwana tak gwałtownie, że jej cały pokój był we krwi. Meredith poczuła, jak jej twarz skręca się, jej głos stał się gruby i dziki. - Czasami czuję, że to nigdy się nie zatrzyma – powiedziała Alaricowi. – Tam zawsze czeka więcej potworów. A teraz Klaus wrócił, mimo tego, że go zabiliśmy. Nie powinien istnieć. - Wiem – odpowiedział Alaric. – Żałuję, że nie mogę sprawić, by rzeczy były lepsze. Klaus zniszczył Twoją rodzinę, a Ty pokonałaś go. Masz rację, to powinno skończyć się wtedy. Zatrzymali się przy ławce pod kępą drzew, on usiadł, wyciągając Meredith obok niego. Biorąc jej dłoń, spojrzał w jej oczy, twarz wypełniła mu się miłością i troską. - Powiedz mi prawdę, Meredith – Powiedział. – Klaus zniszczył Twoją rodzinę. Jak się czujesz? Meredith złapała oddech, bo faktem było, iż to było dokładnie to, czego unikała, od kiedy Klaus zszedł z ogniska. Klaus zaatakował dziadka Meredith i doprowadził do szaleństwa. Porwał jej brata bliźniaka Cristiana i przemienił w wampira. I sprawił, że Meredith stała się w połowie wampirem, czymś co każda rodzina łowca ma prawo nienawidzić. A wtedy, gdy Strażnicy zmienili wszystko, zmieniając rzeczywistość tak, jakby Klaus nigdy nie przybył do Fell’s Church. Cristian był człowiekiem teraz – Meredith nie pamiętała nawet spotkania z nim, ale dorastał razem z nią w tej rzeczywistości – i był w obozie wojskowym w Gruzji. Ich dziadek był zdrowy i szczęśliwy, mieszkał w domu emerytów na Florydzie. A Meredith nie potrzebowała krwi, nie miała ostrych kocich zębów. Ale ona i jej przyjaciele nadal pamiętali rzeczy, takie jakie powinny być. Nikt inny z jej rodziny nie pamiętał, ale ona tak. - Jestem przerażona – Przyznała Meredith. Obróciła dłoń dookoła, bawiąc się palcami Alarica. – Na razie Klaus nic nie robi, ale wiedząc, że gdzieś tam jest, czeka, planuje coś, to jest…Nie wiem, co z tym zrobić. Zacisnęła zęby i spojrzała w górę, spotykając oczy Alarica. 74
- On musi umrzeć – Powiedziała miękko. – Nie może zacząć od nowa, nie teraz. Alaric skinął głową. - Okej – Powiedział, przechodząc z sympatycznego tonu do rzeczowego. – Mam kilka dobrych wieści, tak myślę. Rozpiął czarną torbę, którą nosił na ramieniu i wyjął notes, przewracając kilka stron, aż znalazł informację, której chciał. - Wiemy, że biały jesioń, jest jedynym drzewem, które jest śmiertelne dla Klausa, prawda? – spytał. - Tak mówią – Odpowiedziała mu Meredith. – Ostatnim razem, sprawiliśmy Stefano taki kołek, ale nie okazał się przydatny. Pamiętała, jak Klaus wydarł kołek z dłoni Stefano, łamiąc go i używając go do dźgnięcia samego Stefano. Stefano krzyczał, jakby tysiąc odłamków odrywało się od niego…niezapomniane. Prawie umarł. Damon zranił Klausa odłamkiem kołka z białego jesionu po tym, ale w końcu Klaus zdołał wyciągnąć kawałek krwawego drewna z pleców i stał triumfalnie, wciąż potężny, wciąż w stanie powalić Stefana i Damona na kolana. I tym razem, nie mamy nawet Damona, Meredith pomyślała ponuro. Odpuściła sobie wypytywanie Eleny i Stefano, gdzie jest Damon. On zawsze był nieprzewidywalny. - Cóż – Powiedział Alaric z małym uśmieszkiem. – jest taka ludowa legenda ludzi z Alp, którą znalazłem w moim poszukiwaniach, mówi ona, że biały jesion sadzono podczas pełni w pewnych warunkach i jest bardziej wydajny na wampiry, niż jakikolwiek inny. Biały jesion z tego rodzaju magii, w swojej oryginalnej formie, powinien zadać prawdziwy cios Klausowi. - Pewnie, tylko jak zamierzamy znaleźć, coś takiego? – spytała Meredith i uniosła brwi do góry. – Och. Wiesz, gdzie jest jest jeden z nich, prawda? Uśmiech Alarica poszerzył się. Po sekundzie, Meredith objęła ramionami jego szyję i pocałowała go. - Jesteś moim bohaterem – powiedziała. Alaric zarumienił się, różowa plama rosła mu od szyi do czoła, ale wyglądał na zadowolonego. - Ty jesteś bohaterem – Odpowiedział. – Ale jeśli będziemy mieć szczęście, uda nam się zdobyć prawdziwą broń przeciwko Klausowi. 75
- Czeka na podróż – Powiedziała Meredith. – Ale nie dopóki nie upewnimy się, że kampus nie jest tak bezpieczny, jak powinien. Klaus leży gdzieś pod ziemią i nie mamy żadnych wiadomości o tym, gdzie on jest, więc musimy skupić się na nowo stworzonych wampirach. Uśmiechnęła się smutno do Alarica, pocierając tenisówkami pod ławką. - Ważne jest by zmierzyć się z bezpośrednim zagrożeniem. Ale to nic. Alaric ścisnął jej dłoń między jego dwoma. - Czegokolwiek potrzebujesz, ja pomogę. – Powiedział żarliwie. – Zostanę tu tak długo, jak będę przydatny. Tak długo, jak mnie potrzebujesz. Pomimo powagi problemów, pomimo krwawego bałaganu, który był jej przeszłością, i niemal pewne, że horrorem z jej przyszłości, Meredith zaśmiała się. - Tak długo, jak chcę Ciebie? – spytała, flirtując i zerkając na niego przez rzęsy, pławiąc się w uśmiechu Alarica. – Och, nigdzie nie odejdziesz ode mnie teraz.
Rozdział 12 Chloe skradała się w milczeniu przez las, każdy jej ruch był precyzyjny. Przechyliła czujnie głowę, jej oczy śledziły niemal niewidoczny ruch w zaroślach. Matt podążał za nią, niosąc torbę przewieszoną przez ramię. Starał się iść cicho, ale patyki i liście trzeszczały pod jego stopami, więc się skrzywił. Zatrzymując się, Chloe zamrugała oczami przez chwilę, powąchała powietrze, a potem wyciągnęła rękę w stronę krzaków po lewej stronie. - Chodź – Mruknęła, prawie zbyt cicho dla uszu Matta. Był tam szeleszczący i powolny królik, węszący na swój sposób, pomiędzy liśćmi, wpatrujący się w Chloe wielkimi, ciemnymi oczami, jego uszy drżały. Szybkim ruchem, Chloe dorwała go. Rozległ się przeraźliwy pisk, zwierzę jeszcze trochę się szamotało, po czym uległo w jej ramionach. Twarz Chloe zanurzona była w jasno-brązowym futerku królika, Matt patrzył na to z pewnego rodzaju zatwierdzeniem, kiedy ona przełykała krew. Kropla krwi tworzyła długi, lepki ślad w dół ciała zwierzęcia, zanim znalazła się na leśnym poszyciu. Budząc się z odrętwienia, królik zadrżał w spazmach, kopiąc tylnymi łapkami, a potem znieruchomiał. Chloe otarła usta wierzchem dłoni i położyła 76
królika na ziemi, patrząc na niego ze smutkiem. - Nie zamierzałam go zabić – Powiedziała, jej głos był niski i smutny. Odsunęła swoje krótkie loki z twarzy i spojrzała błagalnie na Matta. – Przepraszam. Wiem, jak obrzydliwe i dziwne to jest. Matt otworzył swoją torbę i wyciągnął butelkę wody, wręczając jej. - Nie musisz przepraszać. – Powiedział. Taaa, oglądanie jej pożywiącej się na zwierzętach było nieco obrzydliwe i dziwne, ale teraz nieco mniej, niż kiedy zobaczył to po raz pierwszy. I było to warte na sto procent: Chloe nie miała nawrotu, wydawała się zadowolona z picia zwierzęcej krwi zamiast polowania na ludzi. To wszystko, co się liczyło. Chloe przepłukała usta, plując zaróżowioną wodą w krzaki, a następnie wzięła łyka wody. - Dziękuję – Powiedziała niepewnie. – Zgaduję, że to musi być trudne. Czasami marzę o krwi. Prawdziwej ludzkiej krwi. Ale tych rzeczy, które zrobiłam w tych dniach z Ethanem, nie mogę sobie wybaczyć. Nie sądzę bym była w stanie zrobić coś takiego jeszcze raz. I Ethan – dlaczego w ogóle mu ufałam? – Jej usta zadrżały. - Hej – Matt chwycił jej ramię i potrząsnął lekko. – Ethan oszukał nas wszystkich. Gdyby Stefano mnie nie uratował, byłbym w tej samej sytuacji, co Ty. - Tak – Chloe oparła się o niego. – Zgaduję, że Ty uratowałeś mnie także. Matt splótł swoje palce z jej. - Nie byłem gotowy, by Cię utracić. Chloe spojrzała na jego twarz, jej oczy rozszerzyły się. Matt przesunął ustami po jej policzku, a następnie po wargach, po prostu krótkie przesunięcie po ustach na początku, a potem głębiej. Matt zamknął oczy, czując miękkość jej warg na swoich. Czuł się, jakby opadał. Każdy dzień, jaki spędził z Chloe, pomagał jej zwrócić się w stronę światła, pokazując swoją siłę, a on kochał ją coraz bardziej.
Meredith rozciągnęła się i jęknęła cicho pod nosem. Pokój był ciemny, poza światłem bijącym z ekranu laptopa. Elena i Bonnie szybko zasnęły w swoich łóżkach, i Meredith spojrzała przeciągle na swoje łóżko. Noce na patrolowaniu i dni spędzone na siłowni, oznaczały, że zaśnie z wdzięcznością 77
głębokim snem, tak szybko, jak tylko się położy. Ale niestety, wiele klas na kampusie w tym jej sekcja Angielskiego nadal się spotykały, więc Meredith miała swoje obowiązki z pracą domową. Była piątkową uczennicą w liceum i jej duma nie pozwalała przegapić terminu lub niezrobienia pracy domowej, bez względu na to, jak bardzo była zmęczona. Zmusiła się do powrotu, do jej studenckiego trybu, Meredith ziewnęła i zapisała: Od ich pierwszego spotkania, związek Anny i Vronsky’ego był oczywiście skazany na wzajemnie zniszczenie. Studencki tryb, czy nie, nadal była łowcą, nadal znakomicie panowała nad bronią, nadal Sulez, więc zerwała się na baczność, jak tylko głos Bonnie rozległ się z łóżka, z drugiej strony pokoju. - On nie lubi być samotnym – Powiedziała nagle Bonnie. Jej zwykle ekspresyjny głos, miał ten płaski, prawie metaliczny dźwięk, który syganlizował jedną z wizji. - Bonnie? – Spytała niepewnie Meredith. Bonnie nie odpowiedziała, Meredith odwróciła się do swojego biurka, oświetlając resztę pomieszczenia, uważając, by nie zaświecić Bonnie bezpośrednio w twarz. Oczy Bonnie były zamknięte, chociaż Meredith mogła zobaczyć, jak poruszają się pod powiekami, jakby starała się obudzić albo starała się zobaczyć coś w snach. Jej twarz była napięta, Meredith wydała kojący dźwięk i przekradła się przez pokój, potrząsając Elenę delikatnie za ramię. Elena wydała z siebie półsenny dźwięk mmph, przewróciła się i mruknęła: Co? Co? , z irytacją, zanim zamrugała, żeby się przebudzić. - Shh – Meredith uciszyła ją i powiedziała delikatnie do Bonnie. – Kto nie lubi być samotnym, Bon? - Klaus – Odpowiedziała Bonnie tym samym martwym głosem, a Elena otworzyła szeroko oczy w zrozumieniu. Elena usiadła, jej złote włosy potargały się we śnie, sięgnęła po długopis i notatnik leżące na biurku. Meredith usiadła na łóżku Bonnie i czekała, wpatrując się w małą dziewczynę ze śpiącą twarzą, obok niej. - Klaus chce jego starych przyjaciół – Powiedziała im Bonnie. – Wzywa jednego teraz. - Wciąż śpiąc, uniosła jedno chude, białe ramię wyżej i skrzywiła palce, kiwając się w ciemności. – Tam jest tyle krwi – dodała tym swoim płytkim głosem, kiedy jej dłoń opadła z powrotem do jej boku. Skóra na ramionach Meredith pokryła się gęsią skórką. 78
Elena zapisała coś w jej notesie i uniosła: dużymi literami napisała SPYTAJ JĄ KOGO. Nauczyły się z przeszłości, że lepiej jest, jak jedna osoba pyta Bonnie, kiedy miała wizję, by nie rozpraszać jej i by nie wyrwała się z transu. - Kogo wzywa Klaus? – Spytała Meredith, utrzymując spokojny ton głosu. Jej serce waliło mocno na tę myśl, uniosła jedną rękę do piersi, jakby próbowała je uspokoić. Kogolwiek Klaus uważał za przyjaciela, na pewno był niebezpieczny. Usta Bonnie otworzyły się w odpowiedzi, ale zawahała się. - Wzywa ich, by dołączyli do jego walki – powiedziała po chwili, jej głos zapadł się. – Ogień jest tak jasny, nie ma sposobu, by powiedzieć kogo wzywa. To tylko Klaus. Klaus i krew, i płomienie w ciemności. - Co Klaus planuje? – spytała Meredith. Bonnie nie odpowiedziała, ale jej powieki zatrzepotały, jej rzęsy wyglądały na grube i ciemne w porównaniu z bielą policzków. Oddychała ciężej teraz. Powinnyśmy spróbować ją obudzić? zastanawiała się Meredith. Elena potrząsnęła głową i napisała coś znowu w notesie. SPYTAJ JĄ GDZIE JEST KLAUS. - Możesz powiedzieć nam, gdzie Klaus jest teraz? – Spytała Meredith. Niespokojnie, Bonnie zaczęła rzucać głową w tę i z powrotem na poduszce. - Ogień – Powiedziała. – Ciemność i płomienie. Krew i ogień. On chce ich wszystkich, by dołączyli do jego walki. Gruby chichot popłynął z jej ust, choć wyraz twarzy jej się nie zmienił. – Jeśli Klaus ma swoją drogę, wszystko skończy się we krwi i ogniu. - Możemy go powstrzymać? – Spytała Meredith. Bonnie nie odpowiedziała nic, zaczęła być bardziej niespokojna. Jej ręce i nogi zaczęły walić w materac, lekko a następnie coraz mocniej, w szybkim stukocie. - Bonnie! – Meredith krzyknęła i skoczyła na nogi. Z wielkim westchnieniem, ciało Bonnie ucichło. Jej oczy otworzyły się. Meredith chwyciła ramiona małej dziewczyny. Sekundę później, Elena była na łóżku, pomiędzy nimi, sięgając i trzymając ramię Bonnie. Brązowe oczy Bonnie były dziwne i puste przez chwilę, a potem zmarszczyła brwi i Meredith mogła zobaczyć, jak prawdziwa Bonnie powraca. - Och! – Bonnie skarżyła się. – Co robicie? Jest środek nocy! – Odsunęła 79
się od nich. – Dość tego – powiedziała z oburzeniem, pocierając miejsce, gdzie złapała ją Elena. - Miałaś wizję – Powiedziała Elenę, odsuwając się nieco na bok, by dać jej przestrzeń. – Zapamiętałaś cokolwiek? - Ugh – Bonnie zrobiła minę. – Powinnam to wiedzieć. Moje usta zawsze smakują zabawnie, gdy mam jedną z nich. Nienawidzę tego. – Spojrzała na Elenę i Meredith. – Nie pamiętam niczego. Co mówiłam? – Zapytała niepewnie. – Coś złego? - Och, krew, ogień i ciemność. – Odpowiedziała sucho Meredith. – Rzeczy takie, jak zwykle. - Zapisałam to – Elena powiedziała i wręczyła Bonnie swój zeszyt. Bonnie przeczytała notatki Eleny i zbladła. - Klaus wzywa kogoś do pojawienia się przy nim? – Spytała. – Och, nie. Więcej potworów. Nie możemy – nie ma sposobu, by to było dobre dla nas. - Jakiekolwiek domysły, kogo mógłby wzywać? – zastanawiała się Elena. Meredith westchnęła i wstała, zaczynając spacerować między łóżkami. - Nie wiemy zbyt wiele o nim – Powiedziała. - Tysiąc lat bycia potworem – dodała Elena. – Mogę sobie wyobrazić wiele zła w jego przeszłości. Pomimo jej szybkich kroków po pokoju, zimny dreszcz przebiegł po plecach Meredith. Jedna rzecz była pewna: ktokolwiek jest tym, którego chce Klaus, by dołączył do niego, jest ostatnią osobą, jakiej potrzebują tutaj. Zdecydowanie kliknęła na laptopa, wyłączając go i podeszła do szafy, aby wyciągnąć kufer broni. Nie było czasu na bycie studentką teraz. Musiała przygotować się na wojnę.
Rozdział 13 - Myślę, że teraz lepiej widzę w ciemnościach – Elena powiedziała do Stefano, odsuwając od siebie gałąź i przetrzymując, żeby mogła przejść. Noc wydawała się żywa, pełna dźwięków i ruchu, z szelestem liści powodowanym przez jakiegoś pędzącego maleńkiego gryzonia pod runem. Było jakoś inaczej od ostatniego czasu, kiedy patrolowała las ze Stefano. Elena nie wiedziała, czy ta nowa świadomość była bezpośrednio związana z mocą, jaką czuła, kiedy ta rosła w niej, lub wiedza o mocy sprawiła, że czuła się bardziej 80
wyczulona. Stefano uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Mogła powiedzieć, że był skupiony na wysyłaniu jego własnej mocy w poszukiwaniu wampirów w lesie. Kiedy skoncentrowała się, mogła zauważyć, że aura Stefano jest czysto niebieska, strzelająca wiązkami miękkiej szarości, tak że pomyślała, iż wątpliwość i poczucie winy nigdy go nie opuściły. Ale żywo niebieski kolor był o wiele bardziej silniejszy niż szary. Żałowała, że Stefano sam nie może zobaczyć swojej aury. Wyciągnęła rękę i dotknęła tego, jej dłoń unosiła się tuż nad jego skórą. Niebieskość ogarnęła jej dłoń, ale nie mogła nic wyczuć. Poruszyła palce, obserwując jak aura Stefana przepływa dookoła nich. - Co Ty robisz? – Spytał Stefano, obracając dłoń, by przełożyć palce między jej palcami. Nadal wpatrywał się w ciemność wokół nich. - Twoja aura – Elena odpowiedziała i wstrzymała się. Coś nadchodziło. Stefano wydał z siebie miękki pytający hałas, a Elena wzięła oddech, by móc mówić znowu, coś ciemnego i wilgotnego przetoczyło się nad nią, schładzając ją dokładnie, jak gdyby została zmieciona przez lodowatą rzekę. Zło. Była tego pewna. - Tędy – Powiedziała pilnie, i ciągnąc Stefano za rękę, zaczęła biec przez las. Gałęzie uderzały w nią, kiedy je przesuwała, jedna pozostawiła długie, piekące zadrapanie na jej policzku. Elena zignorowała to. Mogła poczuć, jak coś szarpie w niej, ta potrzebowa opanowała jej całą uwagę. Zło. Musiała je powstrzymać. Wpadła w poślizg przez martwe liście pod jej nogami, a Stefano złapał ją za ramię, zanim zdążyła upaść, stawiając ją do pozycji pionowej. Stanęła nieruchomo przez chwilę, by złapać oddech. Na wprost, widziała smugi brudnych rdzawo-czerwonych nacięć z chorowitą żółtą żółcią. Nie tak jak kojące kolory aury Stefano, czy Andrèsa, wcale, ale to wcale. Kiedy Elena patrzyła, rdzawo-czerwony wysuszony kolor, starej krwi zaciskał się i rozprzestrzeniał się wokół żółtawego w stałym rytmie. Dwie aury – zrozumiała – jedna dominowała nad drugą. Poczucie pilności wzrosło. - Mogę to widzieć – Powiedziała z desperacją. – Coś złego się dzieje. Chodź. 81
Pobiegli. Elena mogła powiedzieć, kiedy moc Stefano zebrała się, co wyczuwała, bo nagle on przyspieszył, ciągnąc ją a nie podążając za nią. Wampir przyciskał swoją ofiarę do drzewa; dwie figury stłoczyły się razem w jeden ciemny, ciężki kształt. Pulsujące aury zwinęły się dookoła nich, niemal obrzydliwie do oglądania. Elena miała ledwie chwilę, by uświadomić sobie, że znalazła to, na co polowała, kiedy Stefano odciągnął wampira od człowieka i skręcił mu kark jednym, efektywnym ruchem dłoni. Potem zerwał gałąź z drzewa i wcisnął mu w pierś. Ofiara wampira opadła na czworaka z głuchym łoskotem. Jego żółtawa aura straciła swój chorobliwy odcień niemal natychmiast, ale przygasł w rozrzedzoną szarość, kiedy facet osunął się na stertę liści pod drzewem. Elena opadła na kolana obok niego i wygrzebała swoją latarkę, by sprawdzić co u niego, podczas gdy Stefano zaciągnął ciało wampira – jednego z członków Vitale – dalej w krzaki. Ofiara miała bardzo krótkie, czarne włosy i była blada, ale jego puls był stały, a oddech płytki, ale za to regularny. Krew spływała z ugryzienia na szyi, więc Elena przyłożyła kurtkę i użyła jej do zatamowania krwi. - Myślę, że z nim w porządku – Powiedziała do Stefano, kiedy wrócił, stając obok niej. - Dobra robota, Eleno – Powiedział jej, a następnie zaciągnął się głęboko. – Jego krew nadal wypływa z któregoś miejsca. Elena zaświeciła latarką na mężczyznę. Miał na sobie spodnie od pidżamy i t-shirt, stopy były bose. Podeszwy jego stóp krwawiły. - Wampir musiał zauroczyć go do wyjścia poza akademik – Uświadomiła sobie. – Tak znalazł się w lesie. - Dostają coraz więcej umiejętności – Powiedział Stefano. – Zorganizujemy więcej patroli dookoła kampusu. Może uda nam się powstrzymać niektórych z nich, zanim złapią swoje ofiary w pierwszym miejscu. - Teraz, lepiej zabierzmy tego chłopaka do domu – Odpowiedziała Elena. Czarnowłosy chłopak jęknął, kiedy Elena i Stefano delikatnie podciągnęli go w górę. Szarość jego aury zaczęła wypełniać się z nićmi innych kolorów,a Elena mogła powiedzieć, że zaczyna się budzić. - W porządku – Powiedziała uspokajająco, i poczuła szept mocy Stefano, kiedy zaczął mruczeć do niego, uspokajając go na podróż z powrotem do jego akademika. 82
Nie mogła się skupić, aby mu pomóc. Jej skóra nadal swędziała i czuła szarpanie w głębi siebie. Tam nadal coś było. Zło, blisko. Elena pozwoliła Stefano przejąć całą wagę ofiary i odeszła na bok, sięgając po swoją moc, by wyczuć, w którym kierunku znajduje się zło. Nic, nic specyficznego, jednakże – tylko ciężka, straszna pewność, że coś jest nie tak, nie daleko stąd. Napięła swoje zmysły, szukając i wyczuwając ślad jakiejś aury. Nic. - Eleno? – Spytał Stefano. Wspierał ofiarę wampira z łatwością i rzucił jej pytające spojrzenie. Elena potrząsnęła głową. - Tam coś jest – powiedziała powoli. – Ale nie wiem, gdzie. - Wpatrywała się w ciemność przez chwilę, ale wciąż nie było żadnych wskazówek, by powiedzieć, skąd to ściskające uczucie pochodzi. - Powinniśmy zostawić to nocy. – Powiedziała w końcu. - Jesteś pewna? – Spytał Stefano. Na jej skinienie, podciągnął chłopaka wyżej na swoje ramię i odwrócił się w kierunku kampusu. Podczas gdy Elena podążała za nim, rzuciła ostatnie niepewnie spojrzenie wokół. Cokolwiek to było, ukrywało się przed nią i Stefano lepiej niż młode wampiry mogłyby. Coś starego, zatem. I złego. Czy Klaus był w pobliżu? Gdyby chciał, mógłby ich zabić teraz. Uświadomiła sobie Elena z oszałamiającum rozbłyskiem paniki. Był silniejszy, niż byli Elena i Stefano. Las dookoła niej wyglądał na bardziej ciemny, groźniejszy, jak gdyby Klaus mógł czaić się za drzewem. Przyspieszyła, trzymając się blisko Stefana, chętna, by zobaczyć światła kampusu na wprost.
Bonnie trzymała dłoń Zandera, podążając za Meredith dookoła boiska piłki nożnej. Nie widzieli żadnego wampira dzisiejszej nocy, ale gwiazdy błyszczały niesamowicie jasno nad nimi. - Lubię patrolować z Tobą – Powiedziała do niego. – Jest prawie jak na romantycznym spacerze, poza tym, że wiesz o możliwości bycia zaatakowanym przez wampira. Zander uśmiechnął się do niej i odwrócił ich splecione dłonie. - Nie martw się młoda damo – Powiedział w przerażającej imitacji 83
zachodniego akcentu. – Jestem najtrudniejszym wilkołakiem w tym mieście i rozglądam się za Ciebie. - Czy to dziwne, że znajduje w tym głosie coś seksownego? – Bonnie spytała Meredith. Meredith, krocząc przed nimi, spojrzała na nich, unosząc ekspresyjnie brew na Bonnie. - Tak – Powiedziała po prostu. – Bardzo dziwne. Długi, przeciągły ryk rozbrzmiał echem od strony wzgórz na obrzeżach kampusu, i Zander przekrzywił głowę, nasłuchując. - Chłopaki nic nie znaleźli – Powiedział – Idą razem na pizzę, kiedy Camden się przemieni. - Chcesz iść z nimi? – Spytała Bonnie. Zander przyciągnął ją bliżej, okrywając jej ramiona swoimi ramionami. - Nie jeśli, nie chcesz. – Powiedział. – Myślałem, że może moglibyśmy umówić się w moim pokoju, obejrzeć film lub coś. - Zjeść coś, Zander? – Suchy głos rozległ się za nimi. – To musi być prawdziwa miłość. Meredith odwróciła się i Bonnie wiedziała, że wyrzuca sobie, że nie usłyszała, jak dziewczyna się zbliża do nich. - Cześć, Shay – Powiedziała Bonnie z rezygnacją. – Meredith, poznaj starą przyjaciółkę Zandera, Shay. Wilkołak, bezgłośnie powiedziała do Meredith, kiedy upewniła się, że Shay nie patrzy. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że złapałam Cię – Powiedziała Shay, robiąc krok do nich, i stając po drugiej stronie Zandera. – Spencer powiedział mi, że będziecie patrolować tutaj. - Im więcej tym weselej – Bonnie powiedziała do niej, nieświadomie zaciskając zęby. - Kocham znaleźć się w jakiejś walce – Odpowiedziała Shay, potrząsając ramionami. – Czuję się, jakbym nie robiła nic oprócz siedzenia, od kiedy tu jestem. Zander mógł Ci powiedzieć, jak niespokojni się stajemy, kiedy gnieździmy się. - Taaa. Zauważyłam – Odrzekła Bonnie. Zander przyspieszył kroku, by dopasować się do Shay, a jego ramię spadło z barków Bonnie. Wzięła go za dłoń ponownie, i przyłapała się na tym, 84
że z konieczności także przyspieszyła. Meredith zawahała się, spoglądając między nimi, i właśnie otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy Shay się zatrzymała. - Słyszycie to? – Spytała i Zander, Meredith i Bonnie także zatrzymali się, by posłuchać. Bonnie nic nie słyszała, ale Zander uśmiechnął się i trącił łokciem Shay. - Biały jeleń na grani – Powiedział. Wymienili prywatny uśmieszek. - Ludzie, o czym wy mówicie? – Spytała Bonnie. Shay odwróciła się do Bonnie. - Wysoka Rada Wilków dzieliła stado na gupy, kiedy byliśmy dziećmi, i dorastaliśmy bawiąc się razem. Kiedy Zander i ja, a także inni tak do piętnastu lat, spędzaliśmy tydzień wałęsając się w górach w pobliżu, gdzie dorastaliśmy. Uśmiechnęła się do Zandera, a Bonnie wyczuła napiętą intymność, która oczywiste, że była pomiędzy nimi. - Tak, czy siak – Kontynuowała Shay – na tej wyprawie, po tym jak wybiegaliśmy się ze stadem całą noc, Zander i ja poszliśmy napić się ze stawu ukrytego dalej w borach sosnowych. Znaleźliśmy jelenie tam, i mogliśmy zabić jednego z nich łatwo – jesteśmy wilkołakami i to naturalne dla nas, by polować w tej formie – ale one po prostu patrzyły na nas, słońce wschodziło za nami. I – zamrugała – one były piękne. To było jak moment tylko dla nas. Uśmiechnęła się jeszcze raz, nie wydawało się ,jakby próbowała wbić szpilkę w Bonnie. Shay po prostu wspominała. Przechyliła swoją twarz na wiatr. - Czujesz to? – Spytała Zandera. Bonnie nie czuła niczego, ale Zander węszył w powietrzu i strzelił Shay kolejny nostalgiczny uśmiech. - Sosna – Powiedział. Shay uśmiechnęła i zmarszczyła nos. Po chwili Meredith odchrząknęła i zaczęli iść znowu, przeszukując obszar pod kątem problemów i Zander ścisnął dłoń Bonnie. - Więc – Powiedział. – Film? - Pewnie – Powiedziała Bonnie, rozproszona. Nie mogła się powstrzymać widząc podobieństwo w ruchach Zandera i Shay i tego, jak nawet, gdy Zander mówi do niej, miał jedno ucho przekrzywione wyszukując dalekich dźwięków, których Bonnie nigdy nie będzie w stanie słyszeć. Był dystans między nią a 85
Zanderem, pomyślała, może nigdy nie uda im się tego przejść. Może Bonnie nigdy nie będzie należeć do świata Zandera. Nie jak Shay.
Rozdział 14 Elena przewróciła się niespokojnie na swoim łóżku, pościel owinęła się wokół niej, odwróciła poduszkę na drugą stronę, żeby mogła przyłożyć policzek do jej chłodniejszej strony. Po drugiej stronie pokoju Meredith mruknęła coś pod nosem, a potem ucichła. Elena była wyczerpana, ale nie mogła zasnąć. Zajęło tyle czasu, aby wyciągnąć zaatakowanego przez wampira, chłopaka z lasu do jego akademika, a jeszcze dłużej dla Stefano, by wpłynąć na niego, aby zapomniał o tym, co się zdarzyło. I nie widzieli nawet, czy moc Stefano podziałała na chłopaka: zwierzęca dieta Stefano nie pozwalała na posiadanie silniejszej mocy, jak u innych wampirów w jego wieku, żywiących się na ludziach. Nie był to powód do martwienia się, który utrzymywał Elenę obudzoną. Nie spała, ponieważ nie mogła zapomnieć tego uczucia, które miała w lesie, czegoś złego i mrocznego zaciskającego się w niej, jej moc próbowała ją gdzieś zaprowadzić. Jeśli już, to uczucie było teraz silniejsze. Coś natarczywie szarpało się w niej, mówiąc teraz i szybciej. Elena usiadła na łóżku. Moc w niej, chciała, żeby wyszła na zewnątrz, tam gdzie jest zło, chciała żeby naprawiła to. Musiała – nie było o co pytać nawet. Spojrzała na łóżka Meredith i Bonnie. Meredith leżała na plecach, jedno szczupłe ramię przykrywało jej oczy, podczas gdy Bonnie leżała zwinięta w kłębek na boku, jedną rękę trzymała pod policzkiem, wyglądając na niemożliwie młodą. Chciałyby, żeby je obudziła, by wziąć je ze sobą. Odrzuciła ten pomysł niemal natychmiast. Pomyślała o Stefano, znajdującym się kilka pięter powyżej, zapewne czytając lub siedząc na balkonie i spoglądając w gwiazdy, ale także, niechętnie odsunęła od siebie pomysł wezwania go. Cokolwiek tam było, moc mówiła do niej, że to tylko dla niej. Ufała swojej mocy: Andrès powiedział, że jej umiejętności są zablokowane do czasu, aż będziesz ich potrzebować. Jej moc ją ochroni. Elena ostrożnie ześlizgnęła się z łóżka, przesuwając się tak cicho, że nawet Meredith nie mogła się obudzić, i naciągnęła na siebie jeansy oraz 86
sweter. Biorąc buty, by założyć je w korytarzu, przeszła po cichu pod drzwi. Było bardzo ciemno, kiedy przekraczała dziedziniec, księżyc unosił się nisko nad dachami kampusu. Elena przyspieszyła, niepewna czy to chłód powietrza lub uczucie mrowienia wzywające ją, sprawiały że drżała. Przyciąganie było silniejsze, kiedy opuściła kampus i wybrała się do lasu. Nawet bez włączania latarki w jej kieszeni, Elena przyłapała się na tym, że pewnie stąpa, jakby to był biały dzień. Poczucie wrogości rosło silniej i silniej. Serce Eleny łomotało. Może powinna było powiedzieć komuś, co się dzieje, pomyślała. W ostateczności mogła zostawić liścik. Czy Stefano będzie w stanie ją odnaleźć, jeśli nie wróci? Co jeśli, samotna, spotka w lesie Klausa? Czy jej pomoc ochroni ją wtedy? Nagle, z gwałtownym szarpnięciem, szamoczące uczucie w piersi stało się intensywne, duszące i nagle opuściło ją. Coś przesunęło się w ciemności przed nią, i Elena włączyła latarkę. Siedzącym na pniu, po środku lasu, w ciemności był Damon. Jego oczy błyszczały czernią w świetle latarki. Damon. Widzenie go było jak kopniak w brzuch, Elena dyszała. Damon. Spędziła więcej niż rok, otaczając się nim, koncentrując się na Damonie, Stefano i niej samej, i wypaczaniu, komplikowaniu relacji między nimi. Wtedy, bez ostrzeżenia, odszedł. A teraz, był tutaj. Wyglądał…dobrze, wyglądał tak dobrze, jak zawsze, gładka skóra i lśniące, mocne włosy, chude mięśnie. Jak dzikie zwierzę, chciała pogładzić go, podczas gdy wiedziała, że jest zbyt niebezpieczne, by go dotknąć. Dokonała wyboru między braćmi i była z tego czysto, po prostu zadowolona: Stefano był jedynym, którego chciała. Ale to nie znaczyło, że była ślepa na piękno Damona. Ale, przystojny, czy nie, twarz Damona była tak surowa, jakby została wyrzeźbiona z marmuru. Przeniósł niezgłębiony wzrok, ku niej, podnosząc rękę, aby zablokować światło latarki. - Damon? – Elena spytała nieoczekiwanie, zniżając latarkę. Zazwyczaj, coś miękło w Damonie, kiedy widział ją, tym razem był sztywny i milczał. Po chwili sięgnęła w głąb siebie, wyciągając tę nową moc, którą odnalazła, i próbując zobaczyć aurę Damona. Oh. Była naprawdę zła. Był tam ciemny obłok wokół Damona. Nie była po 87
prostu zła, ale było w niej zło i ból, i coś jeszcze –rodzaj głuchej odległości, jakby był paraliżująco sam wobec niektórych zranień. Czarny i szary, i ciekawie matowy niebieski wirowały wokół niego, wiązki strzelały niespodziewanie, a następnie wycofały się tak blisko jego ciała, że ledwie mogła je zobaczyć. Damon nie poruszał mięśniami, kiedy patrzył na nią, ale jego aura mieszała się. I wijący się przez wszystko kolor był taki sam, jak ten o wyschniętej krwi, który przenikał aurę wampira, którego Stefan zabił wcześniej w nocy. - Pożywiłeś się na kimś? – Spytała go nagle. Czy wyjaśniło to siłę pełnej wrogości, którą czuła po drodze tutaj? Damon uśmiechnął się trochę i przekrzywił głowę, przyglądając się jej. Kiedy cisza przeciągnęła się wystarczająco długo, by Elena sądziła, iż nie zamierza jej odpowiedzieć, wzruszył obojętnie ramieniem. - Czy to ma jakieś znaczenie? - Damon, możesz po prostu – zaczęła Elena, ale Damon uciął jej. - To jest tym kim jestem – powiedział tym samym pustym, obojętnym głosem. – Jeśli myślałaś inaczej, okłamywałaś samą siebie, bo ja nigdy nie kłamałem Ci na ten temat. Elena usiadła na pniu obok niego, kładąc latarkę między nimi, i wzięła Damona za rękę. Zesztywniał, ale nie odepchnął jej. - Wiesz, że zależy mi na Tobie, prawda? – Spytała go. – Nie ważne, co się stanie. Zawsze będę. Damon wpatrywał się w nią, jego oczy były zimne, a następnie celowo zaczął rozłączać swoje palce od jej, jego chłodne dłonie i twarde dłonie odepchnęły jej dłoń. - Dokonałaś swojego wyboru, Eleno. – Powiedział. – Jestem pewien, że Stefano czeka na Ciebie. Elena przesunęła się dalej od niego, bo wydawało się, że to jest to, czego Damon oczekuje i położyła dłonie na kolanach. - Stefano zależy na Tobie – Powiedziała mu. – Kocham Stefano, ale Ciebie potrzebuję także. My obydwoje. Damon wykrzywił wargi. - Cóż, zawsze dostajesz, czego chcesz, księżniczko, prawda? – Spytał, drwiąco kąsając słowami. – Tak, jak powiedziałem Stefano. Skończyłem. Wpatrywała się w niego i popchnęła się, by zobaczyć jego aurę ponownie. Używanie jej mocy tyle razy tego dnia, było jak napinanie mięśni, 88
których nigdy nie wiedziała, że ma. Kiedy udało jej się to jeszcze raz, wzdrygnęła się: aura Damon była ciemniejsza, kiedy mówił, a teraz burzliwy szary strzelał wiązkami z czerwonym i czarnym, posępna chmura zgęstniała wokół niego. Niebieski był połykany przez czarny kolor. - Mogę zobaczyć Twoją aurę, Damon – Powiedziała. – Mam teraz moc. Damon skrzywił się. - Jest ciemna, ale nadal jest w Tobie dobro. Oczywiście, że musi być. Nie wiedziała, czy potrafi czytać to w jego aurze – nie wiedziała wystarczająco o aurach, jeszcze; musiała się nauczyć – ale znała Damona. Był skomplikowany i samolubny, i nieprzewidywalny, ale nadal było w nim dobro. - Proszę wróć do nas. Twarz Damona nadal była zwrócona w stronę od niej, zapatrzona w coś w ciemności, czego Elena nie mogła dojrzeć. Przesuwając swoje kolana obok pnia, Elena położyła dłonie na jego policzkach i odwróciła jego twarz w swoją stronę. Ziemia była zamarznięta i był tam kamień, wbijający się w jej kolana, ale nie miało to znaczenia. - Proszę, Damon – Poprosiła. – Jesteś jedynym, który tak robi. To nie musi tak być. – Spojrzał na nią w milczeniu. – Damon. – Powiedziała, jej oczy cięły. – Proszę. Oczy Damona zabłyszczały ponownie w świetle latarki. Przez chwilę myślała, że zamierza jej odpowiedzieć, ale on tylko patrzył na nią, jego twarz była surowa i wyzywająca. Nie było tam już nic do powiedzenia, naprawdę. - Żegnaj, Damon. – Powiedziała Elena, i cofnęła się kilka kroków, zanim natrafiła na ścieżkę, wyjścia z lasu. Była tam ogromna, twarda masa szlochu rozsadzająca jej pierś i musiała dotrzeć do domu, zanim przytłoczyłby ją. Gdyby zaczęła płakać teraz, mogłaby nigdy nie przestać.
Rozdział 15 Drogi Pamiętniku, Nie mogę przestać martwić się o Damona. Meredith i Bonnie wyruszyły w góry w poszukiwaniu błogosławionego 89
drzewa jesionu, i nasz pokój jest nazbyt cichy. Kiedy jestem samotna tutaj, pusta przestrzeń wypełnia się myślami, jak zły i zdystansowany był Damon, gdy znalazłam go w lesie zeszłej nocy. Jego aura była tak ciemna, to przeraziło mnie. Jeszcze nie opowiedziałam Stefano o tym, że moja moc zaprowadziła mnie do Damona. Zamierzam mu powiedzieć, tak szybko, jak tylko będziemy sami – w końcu nauczyłam się tej lekcji, o tym że tajemnice nie powinny stać między nami. Ale Stefano był tak zajęty. On podtrzymuje nas wszystkich: ćwicząc z Meredith, przeszukując z Alariciem, i teraz gdy Zander wyjechał do gór z Bonnie, Stefano pracuje także ze Stadem. Jest zdeterminowany, by mnie ochronić przed Klausem, by ochronić nas wszystkich. Gdziekolwiek Klaus jest, jego plan działa- jestem teraz ciągle na skraju. Wiem, że chce bym się bała; nawet mi to powiedział – ale nie mogę powstrzymać się od uskakiwania przed każdym cieniem. Codziennie jestem coraz bardziej przerażona, i zła na siebie: nie chcę czuć w sposób do jakiego zamierza Klaus. Ale kiedy jestem ze Stefano, możemy ukryć się w naszym własnym świecie. Pomimo niebezpieczeństwa, które unosi się nad nami, tam jest bezpiecznie. W ramionach Stefano, czuję się, jak moglibyśmy pokonać Klausa. Czasami wierzę, że możemy zrobić razem wszystko. Możemy ocalić siebie, i ocalić Damona także, nawet jeśli nie chce być ocalony. Pukanie dobiegło od drzwi pokoju Eleny, więc wsunęła pamiętnik z powrotem pod materac i pobiegła wpuścić Stefano. Był ze stadem przez większość dnia, od kiedy Zander i pozostali wyjechali, a tęsknota zniknęła tak szybko, jak w końcu go zobaczyła. Jego faliste, ciemne włosy opadały mu na czoło, i miał smugę wyschniętego błota nad jednym okiem. - Co to jest? – Spytała Elena, przesuwając palcem wzdłuż tego. Stefano skrzywił się. - Najwyraźniej, bycie zaakceptowanym przez wilkołaki znaczy, że próbują oni powalić Cię wiele razy. – Powiedział jej. – Shay popchnęła mnie w błoto. Elena próbowała zachować kamienną twarz, ale nie mogła powstrzymać się od chichotu, kiedy zobaczyła w myślach ten obraz i twarz Stefano rozjaśniła się także, zmęczone linie wokół jego ust zniknęły. - Myślę, że jest zła, ponieważ Zander opuścił miasto z Bonnie – Elena powiedziała mu, i sięgnęła obok niego, by zamknąć drzwi. 90
Tak szybko, jak drzwi zostały zamknięte, Stefano przyciągnął ją do siebie. Odsunął włosy Eleny i pocałował ją delikatnie w szyję, tuż powyżej punktu, gdzie znajduje się puls. Ona odchyliła się do tyłu, opierając o niego, kiedy owinął ramiona wokół jej talii. - Czy pracowałeś nad patrolowaniem tras ze stadem, pomiędzy kolejnymi pojedynkami zapaśniczymi? – spytała go. – Możemy poradzić sobie bez innych, dopóki nie wrócą? - Mmmm, tak myślę. – Stefano odpowiedział, delikatnie gładząc jej policzek jednym palcem, jego oczy pochłaniały jej twarz. - Chciałbym, żebyśmy mieli, jakikolwiek pomysł, gdzie może być Klaus. – Kontynuował, jego głos był coraz bardziej posępny. – Może być wszędzie, gotowy do uderzenia. - Wiem – Elena zamrugała. – Czuję się, jakby czarna mgła wisiała nad nami cały czas. Żałuję, że nie mogę rozgryźć wszystkich moich mocy Strażnika. Jeśli zamierzam mieć prawdziwe moce, dlaczego nie pozwalają mi mieć ich teraz? Wszyscy jesteśmy zagrożeni, powinnam być w stanie ochronić wszystkich, ale nie mogę. - Co ze złem, które wyczuwałaś w lesie wczoraj? – Spytał Stefano. – Czułaś to od tamtego czasu? Elena zawahała się. Teraz była jej szansa. Obiecała sobie, że powie Stefano, co stało się, tak szybko, jak będą mieli chwilę sam na sam. Ale nie chciała go zranić, nie chciała powiedzieć mu, jak wściekły i zdystansowany wydawał się jego brat. - Czułam to ponownie ostatniej nocy – Powiedziała w końcu. – Ale nie czuję tego teraz. - Czułaś? – Spytał Stefano. – Masz więcej pomysłów, skąd to może pochodzić? – Kiedy Elena nadal się wahała, delikatnie przesunął jej twarz, by spojrzała na niego. – Eleno, to ważne. To uczucie, może być naszym pierwszym realnym tropem, gdzie jest Klaus. Czy jest coś o czym mi nie mówisz? Elena poczuła, jak drgnęła, ale Stefano tylko cierpliwie czekał, jego usta były miękkie i poważne. - Co to jest, ma miłości? – spytał. - Podążyłam za tym do lasu zeszłej nocy – powiedziała mu, nerwowo bawiąc się bransoletką na jej ręku. – Ja, um, ja znalazłam źródło. – Z uczuciem, jakby wskakiwała na klif, powiedziała mu. – To nie był Klaus, czy wampir z 91
Vitale. To był Damon. - Ale wyczułaś zło – Powiedział Stefano, wyglądając na zmieszanego. - Tak – Elena przytaknęła. – Może nie całkowite zło. Damon nie jest, wiem o tym. Ale on nie czyni dobrze. Nie sądzę, by dziewczyna, którą znaleźliśmy w lesie, była jedyną, którą zaatakował. Jego aura była… gwałtowna. Zła. Ramiona Stefano opadły, i oparł się o jej biurko. - Wiem. – Powiedział. – Mówiłem Ci, jaki był, kiedy próbowałem z nim porozmawiać. Myślę, że powinniśmy dać mu trochę przestrzeni. Nie możesz napierać na Damona. On robi dokładnie to, czego chce, zwłaszcza jeśli próbujesz go kontrolować. - Musi być coś, co możemy zrobić – Powiedziała Elena. Głos zabrzmiał szorstko w jej uszach, szorsko i nieszczęśliwie. Przekraczając przestrzeń między nimi, jednym krokiem, Stefano chwycił jej dłoń i spojrzał w dół na nią, jego oczy były ciemne i burzliwe. - Nigdy nie będziemy tylko my, prawda? – powiedział smutno. – Damon zawsze będzie stał między nami, nawet jeśli nie ma go tutaj. - Stefano, nie! – Powiedziała gwałtownie. Stefano zwrócił smutny wzrok w dół na ich splecione palce. – Spójrza na mnie! – Zachęcała. Powoli podniósł wzrok, by spotkać ponownie jej. – Kocham Cię, Stefano. Zależy mi na Damonie, teraz jest częścią mnie, ale to nic w porównaniu z tym, co czuję do Ciebie. To tylko my, Ty i ja, i tak to będzie. Zawsze. Elena przyciągnęła go bliżej, desperacko próbując pokazać mu tę prawdę. Ich usta spotkały się w długim pocałunku. Stefano, pomyślała, och Stefano. Elena pozwoliła sobie otworzyć się całkowicie na niego. Wyeksponowana i wrażliwa, pokazała Stefano miłość, jaką miała dla niego, jej radość po powróceniu do niego, w końcu. Ze zdumieniem, Stefano stopniowo chwytał jej emocje. Mogła wyczuć, jak delikatnie popycha ściany, za którymi trzymała myśli, małe wstydliwe tajemnice, część siebie, którą zawsze chciała ukryć przed nim. Ale Elena opuściła bariery, pokazując mu, że nie ma tam nic oprócz miłości do niego, tylko do niego. Stefano westchnął przy jej ustach, mały wydech powietrza, i poczuła falę spokoju przepływającą przez niego, gdy zrozumiał, że ostatecznie, był dla niej jedynym.
92
Kiedy para w środku przywarła do siebie, duży kruk zacisnął mocno pazury wokół gałęzi drzewa, w ciemnościach, na zewnątrz pokoju akadmieckiego od okna. To nie było tak, że chował nadzieję. Próbował najlepiej, jak umiał z Eleną, dając wszystko, co jak myślał, ona chce, pokazując jej, co ma do zaoferowania. Zmieniła go dla siebie. I odwróciła się od niego, wybierając Stefano. Nadal nie czuła nic do niego, nie w porównaniu jej uczuć do Stefano. Dobrze. Damon powinien był wiedzieć lepiej, nie przejmować się. To co powiedział Stefano, to co powiedział Elenie, było racją: skończył z nimi, z nimi wszystkimi. Dlaczego kręcił się dookoła jednej, ludzkiej dziewczyny, kiedy był tam cały, dziki świat, który czekał na niego? Damon rozpostarł skrzydła, i odleciał z gałęzi w noc. Frunąc przez miękką bryzę nad kampusem, starał się myśleć, gdzie powinien udać się następnie. Tajladnia, może. Singapur. Japonia. Nigdy nie spędził wiele czasu w Azji; być może nadszedł czas, aby zdobyć nowe miejsca, być tym tajemniczym, zimnookim nieznajomym znowu, by poczuć pędzące morze ludzkości rosnącej wokół niego, podczas gdy on trzymał się odseparowany i samotny. To będzie dobre, być samotnym znowu, powiedział sobie samemu. Wampiry nie są stadnymi zwierzętami, koniec końców. Kiedy zastanawiał się nad swoją przyszłością, patrzył na ścieżki kampusu, a następnie ulice miasta pod nim, w beznamiętny, roztargniony sposób. Samotna kobieta uprawiała jogging, młoda i blondynka, biegła pod nim, włosy ściśnięte w kucyk, słuchawki w uszach. Idiotka, pomyślał zjadliwie. Nie wie, jak niebezpieczne jest to miejsce, teraz? Nie pozwalając sobie na rozważanie, co zamierzał, Damon poszybował w dół i wrócił do ludzkiej postaci, lądując na chodniku, kilka metrów za biegaczką. Zatrzymał się na chwilę i skrupulatnie poprawił ubranie, dawne słowa jego ojca rozbrzmiewały w jego uszach: dżentelmen może być odbierany przez to, jak dba o wygląd i precyzję jego stroju. Wtedy przesunął się szybko i zgrabnie przed dziewczynę, wyzwalając trochę mocy, więc był szybszy, niż jakikolwiek człowiek mógłby. Szarpnął ją z nóg tak łatwo, jakby wyrywał kwiat z korzeni, i pociągnął ją w ramiona. Wydała z siebie jeden, nagły pisk i walczyła krótko, kiedy zatopił swoje ostre kły w jej gardło, a potem urosły. Nie miał powodu, by się powstrzymywać, już nie. To było tak bardzo dobre. Uspokajał dziewczynę, czyniąc ten ból dla nich 93
tak długo i czysta adrenalina ze strachu wystrzeliła w jego system. To było nawet lepsze, niż dziewczyna w lesie, która była już giętka z utraty krwi, kiedy pozwolił przymusowi opaść. Damon pił wielkimi łykami krew, karmiąc swoją moc. Jej serce zwolniło, zatoczyło się, i czuł że nieprzytomnie, słodki moment, kiedy jej słabnący puls dopasował się do jego nienaturalnego tempa. Jej życie wlało się do niego, systematycznie, ogrzewając jego zimne kości. I wtedy wszystko – jej bicie serca, przepływ krwi – ustało. Damon opuścił jej ciało na chodnik i wytarł usta jedną dłonią. Czuł się pełny jej, buzując od energii, którą wziął do siebie. Tutaj jestem, pomyślał z kwaśnym triumfem, prawdziwy Damon, wrócił ponownie. Na jednej dłoni miał rozmazaną krew dziewczyny. Zlizał to, ale smakowało źle, nie tak słodko, jak powinno. Kiedy sama fizyczna przyjemność brania krwi, brania tego wszystkiego, sposobu do śmierci, opadły, Damon poczuł ostry ból tuż pod mostkiem. Przyłożył dłoń do piersi. Było tam puste miejsce w nim: dziura w piersi, której cała krew, cała krew pięknych dziewczyn z całego świata, nie mogła zapełnić. Niechętnie spojrzał na ciało pod jego nogami. Będzie musiał je ukryć, domniemał. Nie mógł jej tu zostawić, wyeksponowaną na chodniku. Oczy dziewczyny były otwarte w płytkim, niewidzącym spojrzeniu, i zdawało się, że wpatruje się w niego. Była tak młoda, pomyślał Damon. - Przepraszam – powiedział, cienkim głosem. Sięgnął w dół i ostrożnie przyciągnął jej ciało bliżej. Wydawała się bardziej spokojna w taki sposób. - Przepraszam – powiedział jeszcze raz. – To nie była Twoja wina. Nie wydawało się, że było cokolwiek innego do zrobienia czy powiedzenia. Z wysiłkiem, podniósł ciało dziewczyny, i ruszył w ciemność.
Rozdział 16 - Okej – Powiedział Alaric, dysząc lekko. – Według tego przewodnika, drzewo jesionu na bank powinno być na brzegu strumienia, tylko pół mili dalej od tego miejsca. - Czy nadal mamy pod górkę? – Jęknęła Bonnie, odsuwając spocone, czerwone loki z twarzy. 94
Spędzili poprzednią noc w obskórnym motelu i rozpoczęli wędrówkę o wczesnym poranku. Ale teraz, czuło się, jakby byli na tym górskim szlaku całą wieczność. To było zabawne na początku; był piękny słoneczny dzień i jasnoniebieska sójka sfrunęła z drzewa na drzewo przed nimi, na chwilunię, co wyglądało jak dobry znak. Ale po kilku godzinach czuła gorąco i pragnienie, a oni wciąż musieli iść dalej. - Dawaj, Bonnie – Powiedziała Meredith. – Już nie daleko. Meredith szła radośnie z przodu grupy, wyglądając tak fajnie i komfortowo, jakby była na spacerze po jednej z dróg na terenie kampusu. Bonnie opuściła ramiona: czasami to, że Meredith była w tak dobrej kondycji, było irytujące. Wyzywająco, Bonnie zatrzymała się na chwilę i napiła się trochę wody z jej manierki, kiedy inni czekali na nią. - Więc, kiedy znajdziemy te magiczne drzewo jesionu, co zrobimy? – spytał Zander, przesuwając się niespokojnie z jednej nogi na drugą, kiedy czekał. Shay nie musiałaby się zatrzymywać na odpoczynek, kwaśno pomyślała Bonnie. Następnie Zander trącił ją łokciem przyjacielsko, i wyciągnął swoją manierkę, a ona poczuła się trochę lepiej. - Coż, nie możemy ściąć drzewa – Alaric powiedział smutno. – Jest tam wiele duchowego znaczenia, który daje ochronę temu obszarowi, jak również jest jedyną bronią, która może być skuteczna przeciwko Klausowi. Ale to całkiem duże drzewo podobno, więc powinniśmy być w stanie wziąć kilka gałęzi bez robienia zbyt wielu szkód. -Wzięłam ze sobą siekierę – Powiedziała entuzjastycznie Meredith, kiedy zaczęli iść ponownie. – Zrobimy tak wiele kołków, jak możemy i rozdamy je wszystkim. – Spojrzała na Zandera. – Wszystkim, którzy nie zamierzają być wilkami, kiedy będziemy walczyć z Klausem, w każdym razie. -Ciężko trzymać kołek łapami – Zgodził się Zander. - Powinniśmy także zebrać liście – Powiedziała Bonnie. - Szukałam w księdze czarów i myślę, że możemy użyć liści jesionu do zrobienia trucizny i nalewki, które pomogą nam uzyskać pewną ochronę przed Klausem. Jak efekt werbeny działający zwykle na wampirze moce. - Dobrze przemyślane – Powiedział Zander, obejmując ręką jej ramiona. Bonnie oparła się o niego, pozwalając przejąć mu trochę jej ciężaru. Bolały ją 95
nogi. - Będziemy potrzebować każdej pomocy, jaką możemy mieć – Powiedziała Meredith, ona i Bonnie wymieniły spojrzenia. Z ich czwórki na tym szlaku górskim, były jedynymi, które walczyły z Klausem za pierwszym razem i jedynymi, które wiedziały, w jak wielkich są kłopotach. - Chciałabym, żeby Damon był tu, pracując z nami – Bonnie powiedziała drażliwie. – On dawał nam dużo lepsze szanse w walce. Ona zawsze czuła szczególną więź z Damonem, od czasów kiedy była szaleńczo i żenująco zakochana w nim. Kiedy razem podróżowali przez Mroczne Wymiary, oni uważali jedno na drugiego. I Damon poświęcił się dla niej, spychając ją z drogi i biorąc cios od drzewa na księżycu w tym Dolnym Świecie. Lok włosów, które Bonnie i Elena zostawiły przy jego ciele, pomogły Damonowi przypomnieć sobie kim był, kiedy zmartwychwstał. To bolało, że odwrócił się od niej plecami, teraz. Meredith skrzywiła się. - Próbowałam porozmawiać z Eleną o Damonie, ale nie chciała powiedzieć mi, co się z nim dzieje. A Stefano tylko powiedział, że Damon potrzebuje czasu i że przejdzie mu. - Damon zrobiłby wszystko dla Eleny, prawda? Jeśli by go tylko poprosiła – Powiedziała Bonnie, przygryzając wargi. Damon miał obsesję na punkcie Eleny od dawna; to było dziwne i niepokojące mieć Elenę w niebezpieczeństwie i nie mogąc nigdzie odnaleźć Damona. Meredith tylko potrząsnęła głową. - Nie wiem – powiedziała. – Nigdy go nie rozumiałam. - Już prawie – Alaric rzekł zachęcająco. – Powinno być tuż przed nami. Bonnie mogła usłyszeć szum strumienia. Zander zatrzymał się. - Czujecie to? – Spytał, węsząc powietrze. – Coś płonie. Tuż za kolejnym zakrętem, długi czarny snop dymu rozprzestrzenił się po niebie. Bonnie i Meredith wymieniły zaniepokojone spojrzenia i zaczęły biec, Bonnie zapomniała o swoich bolących stopach. Alaric i Zander przyspieszyli także, a gdy wybiegli zza rogu, oni wszyscy biegli. Alaric zatrzymał się pierwszy, jego twarz była zdewastowana. - To to – Powiedział. – To drzewo jesionu. Było tam pochłaniane przez ryczące płomienie i już zwęglone na czarno. 96
Gdy patrzyli, ciężka gałąź spadła na ziemię, strzelające w górę iskry wylądowały i pogrążyły się w sadzy. Alaric zdjął koszulę, polewając swoją butelką wody, gdy biegł do przodu w kierunku płomieni. Bonnie ruszyła za nim. Miała wrażenie, że dwie postacie uciekały ścieżką w dół i Zander z Meredith ruszyli za nimi, ale nie mogła skupić się teraz na tym: musiała spróbować ocalić drzewo jesionu. Kiedy dotarła bliżej, upał był niesamowity, niemal jak mur zmuszający ją do odsunięcia się. Zaciskając zęby, zatrzymała się przy małych płomieniach wyrastających z trawy dookoła płonącego drzewa. Dym piekł ją w oczy i gryzł w usta, tak że kaszlała i sapała. Jej ramię przypaliło się boleśnie, i wpadła w gorącegy popiół, który spadł na nią. Bliżej pnia, Alaric uderzał w płomienie mokrą koszulą, a potem potknął się do tyłu, dławiąc się, jego twarz pokryła się brudem. Nie mieli żadnego wpływu na ogień koniec końców. Bonnie chwyciła jego ramię i odciągnęła go dalej, jej serce wyrywało się. - Jest za późno – powiedziała. Kiedy odwróciła się, zobaczyła że Zander i Meredith prowadzą dwóch ludzi z powrotem na ich ścieżkę. Zander prowadził w pewnym chwycie ciemnowłosego faceta, a Meredith trzymała włócznię w poprzek gardła dziewczyny. Wyglądała znajomo, pomyślała oszołomiona Bonnie. Po chwili, poczucie znajomości zmieniło się w pewność, a następnie Bonnie zalało oburzenie. Wysoka dziewczyna z długimi, kasztanowymi włosami była kiedyś tak blisko niej, Meredith i Eleny: Caroline. One obchodziły nawzajem swoje urodziny, ubierały się na szkolne tańce razem, razem spędzały noce w domach innych. Ale wtedy Caroline zmieniła się. Zdradziła ich wszystich, i ostatnim razem kiedy Bonnie ją widziała, Caroline była w ciąży z wilkołaczymi bliźniakami i zainfekowana przez demony kitsune, złośliwa i szalona. Bonnie ruszyła, gorąca kula złości rosła w jej brzuchu. Jak Caroline śmie pojawiać się teraz, po tym wszystkim co się stało, i nadal pracować przeciwko nim? Następnie silny facet szarpnął się dalej od Zandera, który wysłał go z powrotem na drogę. Bonnie zobaczyła po raz pierwszy jego twarz. Zatrzymała się, gorąca złość zmieniła się w lód. Pamiętała te grube rysy twarzy, groteskowo wykrzywione od warczenia, ten dziki pysk. Był mordercą. Naszedł ją, wołając jej imię i chciał ją zjeść. 97
Tyler Smallwood. Wilkołak, który zabił Sue Carson i uciekł z Fell’s Church, zostawiając Caroline w ciąży. Wilkołak, który pomagał Klausowi.
- Zatrzymaj się, Meredith, Zatrzymaj! – Błagała Caroline. Meredith mogła widzieć jedną stronę twarzy Caroline, tam gdzie ją trzymała, i łzy spływały po niej, tworząc czysty szlak poprzez sadzę z pożaru. To co zostało z pnia, runęło na ziemię, wysyłając więcej iskier i gruby, czarny dym i Meredith poczuła, że Caroline wydaje dźwięk. Powoli, Meredith poluzowała jej uścisk na Caroline, odciągając włócznię od jej gardła, żeby mogła spojrzeć w oczy Caroline. Caroline wzięła głęboki, płaczliwy oddech i odwróciła się w pełni do Meredith. Jej kocio kształtne, zielone oczy były szerokie z przerażenia. Meredith spojrzała na nią. - Jak mogłaś mu pomóc, Caroline? – spytała wściekle. – Nie pamiętasz, jak Klaus Cię porwał? Caroline potrząsnęła swoją głową. - Jesteś szalona – Powiedziała, a Meredith zdziwiła się, że przerażona, płaczliwa Caroline nadal może brzmieć tak pogardliwie. – Nie pomagam nikomu. - Więc po prostu zdecydowałaś podpalić drzewo dzisiaj? – Spytała Meredith, jej głos ociekał sarkazmem. - Ja…tak sądzę – Powiedziała Caroline, marszcząc brwi. Skrzyżowała swoje ramiona obronnie na swojej piersi. – Myślę, że to był wypadek. Coś tutaj było nie tak, Meredith zrozumiała. Caroline nie wyglądała na winną, czy pokonaną. Przerażona, absolutnie, ale wyglądało jakby była szczera. Meredith westchnęła. Byłoby miło dostać do rąk osobę odpowiedzialną za zniszczenie ich jedynej broni, ale ona zaczęła podejrzewać, że Caroline nie jest tą osobą. Obok nich, Zander warknął, szamocząc się z Tylerem. - Puść go, Zander – Powiedziała Meredith. – Potrzebuję Cię, byś powiedział mi, czy Caroline mówi prawdę. Zander warknął ponownie, uderzając Tylera w pierść i powalając go na ziemię. Meredith wpatrywała się w niego. Nigdy nie wiedziała tak niefrasobliwego Zandera: jego białe zęby wyszczerzyły się w furii. Nawet 98
wyglądał na większego i jakoś bardziej dzikiego, jego włosy były w nieładzie. Zander raz powiedział jej, Meredith pamiętała, że ten kto został zmieniony w wilkołaka, nie wyczuwały zapachu jak on, nie jak Oryginalne wilkołaki. Zza niej, bliżej ognia, Bonnie przemówiła, jej głos był szorstki od dymu. - Zander – powiedziała. – Zander, puść go. Zander usłyszał Bonnie, gdzie zdawało się, że nie slyszał Meredith, niechętnie uwalniając Tylera i wstając. Był spięty, choć gotowy do ponownego ataku, kiedy Tyler powoli wstał, strzepując brud z siebie. Ostrożnie obserwowali się wzajemnie. - W porządku – powiedział Zander. Powoli wycofał się od Tylera, jego usta nadal wyciągały się w warczeniu, i spojrzał na Caroline. Zander podszedł bliżej do niej, wystaczająco by powąchać jej szyję. - Powiedz mi, co tutaj robiłaś. - Powiedział. Caroline odsunęła się z oburzeniem, ale Meredith złapała ją za ramię i zmusiła ją do obrócenia ku Zanderowi. - Dlaczego tutaj jesteś, Caroline? – Spytała surowo. Kasztanowo-włosa dziewczyna spojrzała na nich. - Nie muszę Ci się tłumaczyć – powiedziała. – Biwakujemy po prostu. Ogień był wypadkiem. - Więc, Klaus nie przysłał Cię tu? – Spytała sceptycznie Bonnie. – Nigdy nie byłaś typem lubiącym biwakowanie, Caroline. - To nie ma nic wspólnego z Klausem – Powiedziała Caroline. - Co z Tobą, Tyler? – Spytała Meredith. – Twój stary mistrz wysłał Cię tu? Tyler potrząsnął głową pospiesznie. - Nie chcę mieć nic wspólnego z tym facetem – Powiedział. - Cóż, Zander? – Spytała spokojnie Meredith. - Mówią prawdę tak dalece, jak wiedzą o tym. – Powiedział Zander. – Ale coś tu jest nie tak. Oni…pachną. - Klaus zauroczył ich – Odpowiedziała stanowczo Meredith. – Oni wiedzą jedynie, że prawdą jest to, co powiedział im Klaus. I Klaus musiał kazać im biwakować tutaj. Nie możemy obciążać ich odpowiedzialnością za spalenie drzewa. To nie ich wina. - To śmieszne – Powiedziała Caroline. – Nikt nas nie zauroczył do zrobienia czegokolwiek. 99
Ale jej głos był zdenerwowany i niepewny, a Tyler owinął wokół ramię ochronnie. - To nic wielkiego – zapewnił ją Tyler. – Nawet, jeśli chodziło nam o spalenie drzewa, to tylko drzewo. Dlaczego Klaus miałby się przejmować? Meredith pozwoliła swojej włóczni spocząć luźno obok jej nóg. Nie zamierzała walczyć z nikim tutaj. Tyler, którego znała w najgorszych dniach w Fell’s Church może zasługiwał na zabicie, ale osądzając po tym, jak próbuje osłonić Caroline, nie był tym, kim był teraz. - To było bardzo ważne drzewo – powiedziała spokojnie. - Przepraszam – Powiedziała Caroline. Caroline nigdy nie była dobra w przepraszaniu, Meredith pamiętała. – Nie masz żadnego powodu, by mi wierzyć, uwierzyć nam, ale nie zrobiłabym niczego, by Was zranić, nawet nie zabiłabym drzewa. Jeśli wspomnienia z Fell’s Church, które mam, są prawdziwe, byłyśmy przyjaciółkami. Prawdziwymi przyjaciółkami – Powiedziała patrząc od Meredith do Bonnie – i zniszczyłam to wszystko. - Tak, zniszczyłaś – Powiedziała dosadnie Bonnie. – Ale to już przeszłość. Caroline posłała jej krzywy półuśmiech, i po chwili Bonnie odwzajemniła się, uśmiechając się dziwnie. - Co pamiętacie? O Fell’s Church? – spytała ich Meredith. Tyler widocznie przełknął ślinę i przyciągnął Caroline bliżej siebie. - Potwory i wszystko, to prawda? – spytał, jego głos drżał. Bonnie przytaknęła. Meredith wiedziała, że nie może nawet ubrać wszystkich historii w słowa. Krople krwi spływały z czoła Tylera od zadrapań Zandera i wytarł je ręką, którą nie trzymał Caroline. - Jednego dnia wstałem i pamiętałem normalne życie, ale pamiętałem także tę szaloną historię, gdzie byłem wilkołakiem i zrobiłem, uch… - Jego policzki zaczerwieniły się. – Złe rzeczy. - Złe rzeczy zdarzyły się, ale potem wszystko się zmieniło – Meredith powiedziała im. – Większość ludzi nie pamięta, ale wszystko, co myślisz, że wiesz jest prawdą. To byłoby zbyt skomplikowane, by wyjaśnić im, jak Elena ocaliła Fell’s Church poprzez szantażowanie Strażników, aby zmienili wydarzenia z ostatniego roku. Dla prawie wszystkich, ich równieśników ten rok był normalny: zero wampirów, zero wilkołaków, zero kitsune. Ale garstka ludzi, wszyscy z 100
nadnaturalną Mocą, czy Wpływami jednego gatunku na drugi, mogli pamiętać obie linie czasu. - Pamiętacie Klausa? – Spytał Alaric. – Widzieliście go po tym, jak opuściliście Fell’s Church? Może w snach? Meredith spojrzała na niego z aprobatą. Klaus mógł podróżować przez sny; wiedzieli to. Może Caroline i Tyler mieli jakieś pozostałe wspomnienia, które mogły im pomóc, nawet jeśli nie pamiętali bycia Zauroczonymi. Ale Tyler potrząsnął głową. - Nie widziałem go od czasów Fell’s Church – powiedział. - Nie od czasu, kiedy porwałeś Caroline, by zbliżyć Stefano do niego, masz na myśli? – Bonnie powiedziała cierpko. – Jak wasza dwójka znowu skończyła razem, właściwie? Tyler zarumienił się i Caroline wzięła go za rękę, splatając jego mięsiste palce w jej długie, eleganckie. - Nadal oczekiwałam dzieci Tylera. W obu zestawach wspomnień byliśmy pewni tego. Więc kiedy odnaleźliśmy się nawzajem, zadecydowaliśmy, że najlepszą rzeczą jaką możemy zrobić jest spróbować stworzyć rodzinę. – Wzruszyła ramionami. – Wszystkie te rzeczy – Klaus i wszystko – wydaje się teraz jak sen. Zostaliśmy z moją babcią i pomaga ona nam dbać o bliźniaki. I to – wybieranie wersji zdarzeń, która była najbardziej wygodna dla niej i trzymanie się jej – było właściwe dla Caroline, zrozumiała Meredith. Nigdy nie miała wyobraźni. - Wiesz, Tyler – Powiedziała Bonnie – powinieneś pozostać w kontakcie ze swoim kuzynem Calebem. Szukał Cię w Fell’s Church i wyglądał na naprawdę zmartwionego. To był jeden ze sposób na wprowadzenie go, domniemała Meredith. Caleb prześladował ich, położył na nich urok, i rzucił czar siejący niezgodę pomiędzy Eleną i innymi, wszystko, ponieważ podejrzewał ich o stanie za zniknięciem Tylera i jego podwójnymi wspomnieniami. Caroline zabrała swoją dłoń z ramienia Tylera i Meredith zauważyła coś. - Obcięłaś swoje paznokcie – powiedziała. Caroline zawsze miała długie, perfekcyjnie, wypolerowanie paznokcie, od kiedy przestały lepić z błota ciasta i zaczęły mówić o chłopcach. - Och – Powiedziała Caroline i spojrzała na swoje dłonie. – Tak, musiałam je obciąć na krótko, żeby nie zadrapać bliźniąt. Lubią ssać moje palce. – Dodała 101
niepewnie. – Chcecie zobaczyć zdjęcia? Bonnie skinęła głową ciekawa, i Meredith dołączyła do niej by spojrzeć na zdjęcia w telefonie Caroline dwójki maleńkich dzieci. - Brianna i Luke – Powiedziała im. – Widzicie, jak niebieskie są ich oczy? To wtedy Meredith zdecydowała, że powinna wybaczyć Caroline i Tylerowi. Jeśli Caroline zmieniła się wystarczająco, by dbać o swoje dzieci, na to jak wygląda, i Tyler nie próbował się rzucać swoim ciężarem dookoła, nie byli prawdopodobnie zagrożeniem.Prawda, zrujnowali wszystko, niszcząc drzewo jesionu, ale nie zrobili tego specjalnie. Wymienili jeszcze kilka słów, a potem się rozeszli. Caroline i Tyler udali się z powrotem w dół szlaku, długie włosy Caroline podskakiwały na jej opalonych ramionach. To było dziwne, pomyślała Meredith, kiedy ich obserwowała. Caroline była takim bliskim przyjacielem, a następnie pogardzanym wrogiem, a teraz nie czuła nic do niej. - To było jedyna przewaga, którą znalazłem z odniesieniami o pokonaniu Klausa. – Alaric powiedział żałośnie, patrząc na sterty popiołu i wypalone kawałki błogosławionego jesionu. - Możemy zebrać popiół i wykorzystać go do czegoś? – spytała Bonnie z nadzieją. – Może zrobiść maść i posmarować nią zwykłe kołki. Alaric potrząsnął głową. - To nie zadziala – Powiedział jej. – Wszystko, co czytałem mówi jasno, że musi to być nieuszkodzone drewno. - Znajdziemy coś innego – Powiedziała Meredith, zaciskając zęby. – Musi być coś, na co jest podatny. Ale przynajmniej jest jedna dobra rzecz, która wyszła z tego. - Co? – spytała Bonnie. – Mam nadzieję, że nie mówisz o Caroline, bo parę zdjęć nie wymaże wszystkiego, co zrobiła. I te dzieci jasno widać, że wyglądają bardziej jak Tyler, niż jak ona. - Cóż – Wskazała Meredith – pamiętasz, jak powiedziałyśmy Ci, że kiedy miałaś wizję w naszym pokoju, powiedziałaś jak Klaus wzywa starego przyjaciela do pomocy mu? – Machnęła ręką w kierunku, gdzie dwie postacie podążały w dół. – Jeśli to był Tyler, nie jest zagrożeniem koniec końców. Nie mamy do czynienia z innym wrogiem. - Tak – powiedziała Bonnie w zamyśleniu i owinęła się ramionami. – Jeśli wizja mówiła o Tylerze. 102
Rozdział 17 Meredith markotnie strząsnęła błoto z rowków jej butów turystycznych, zrzucając małe kawałki brudu na podłogę samochodu. Obok niej, Alaric odwoził ich do kampusu. Marszczył brwi w zamyśleniu i Meredith wiedziała, że przerzuca w myślach kolejne możliwości, próbując podejść do problemu z Klausem z każdego kąta o jakim mógł pomyśleć. Poczuła falę miłości do niego, przepływającą przez nią i sięgnęła, by uścisnąć jego kolano. Alaric spojrzał na nią i uśmiechnął się. Odwróciła się patrząc na tylne siedzenie, ujrzała śpiącą Bonnie, jej głowa opierała się na ramieniu Zandera. Zander przytulił ją bliżej do siebie, opierając policzek na jej włosach. Ale kiedy Meredith ją obserwowała, spokojna twarz Bonnie wzrosła wzburzona, jej wargi zacisnęły się i brwi ściągnęły się ze zmartwioną dezaprobatą. Obróciła się na swoim miejscu, wyciągając nogi pod nią i ukryła twarz na piersi Zandera. - Nie – powiedziała, słowo zostało stłumione przez pierś Zandera. Zander uśmiechnął się i zacisnął swoje ramię dookoła niej. - Ona śni – Powiedział do Meredith. – To takie słodkie, kiedy rozmawia przez sen. - Alaric, zjedź na pobocze – Powiedziała ostro Meredith. Alaric zaparkował auto na poboczu drogi i Meredith szybko pogrzebała w schowku. Dzięki Bogu, Alaric zadbał o papier i długopis w samochodzie. - Co to jest? – Spytał Zander, zaalarmowany. Ciskając się pod nim, Bonnie potrząsnęła mocno głową, jej loki spłynęły wzdłuż piersi, i mruknęła w małym odgłosie niebezpieczeństwa. - Ona nie tylko śni, ona ma wizję – Meredith powiedziała do niego. – Bonnie – Powiedziała, utrzymując jej głos nisko i łagodząco. – Bonnie, co się dzieje? Bonnie jęknęła i rzuciła się, jej ciało wygięło się dalej od Zandera. Oczy rozszerzyły się, i Zander złapał ją, starając się trzymać ją nieruchomo. - Bonnie – Meredith powiedziała ponownie. – Wszystko w porządku. Powiedz mi, co widzisz. Bonnie wessała powietrze, i wtedy jej duże, brązowe oczy otworzyły się i zaczęła krzyczeć. Alaric drgnął zaskoczony, uderzając łokciem o kierownicę. 103
Krzyk ciągnął się dalej i dalej, wypełniając samochód hałasem. - Bonnie, przestań! – Zander przycisnął Bonnie do swojej piersi, próbując ją uspokoić, by powstrzymać ją przed upadkiem z siedzenia, kiedy walczyła. W końcu przestała się rzucać, a krzyki obumarły, zmieniając się w płacz. Wtedy rozejrzała się dookoła po wszystkich. - Co się dzieje? – Spytała mętnie. - Miałaś wizję, Bonnie – Powiedziała Meredith. – Wszystko w porządku. Bonnie potrząsnęła głową. - Nie – wyszeptała, jej głos załamał się, napięty od krzyku. – To nie była wizja. - Co masz na myśli? – Spytał Alaric. - To był sen – Odpowiedziała Bonnie, widocznie spokojniejsza, i Zander ostrożnie uwolnił ją od ciasnego uścisku na jej ramionach i wziął jej dłoń zamiast tego. - Tylko sen? – Spytała Meredith powątpiewająco. Bonnie potrząsnęła głową ponownie, powoli. - Nie do końca – odpowiedziała. – Pamiętasz, jakie miałam sny, kiedy Klaus trzymał Elenę w niewoli? Po… - Zawahała się. – Po śmierci Eleny. Sny, które mi wysyłała? Że Klaus zaatkował? Myślę, że Klaus wysłał mi ten sen. Meredith wymieniła spojrzenie z Alariciem. - Jeśli Klaus może dostać się do jej umysłu w taki sposób, jak zamierzamy ją ochronić? – Zapytała cicho, a on potrzasnął głową. - Co działo się w tym śnie? – spytał Zander, głaszcząc ramię Bonnie. - To było… jak obóz wojskowy lub coś takiego – Odpowiedziała Bonnie, marszcząc brwi, jasno próbując sobie przypomnieć. – Wszędzie tam były drzewa. Klaus miał całą grupę ludzi dookoła niego. Stał na ich czele, mówiąc jak silni są, i że są gotowi. - Gotowi do czego? – Spytała szybko Meredith. Bonnie skrzywiła się. - Nie powiedział dokładnie, ale to nic dobrego, jestem tego pewna. – powiedziała. – Nie mogłam zobaczyć, jak wiele ludzi tam jest albo rozgryźć jak oni wyglądają dokładnie. Ale wydało się, jakby było ich tam dużo. To wszystko było, jakby zachmurzone i mgliste, ale widziałam Klausa tak wyraźnie, jak nic innego. - Zbiera armię – Powiedziała Meredith, jej serce tonęło. Nie mieli drzewa 104
jesionu, żadej broni przeciwko Klausowi. I on nie był samotny. - Jest coś więcej – Powiedziała Bonnie. Ona skuliła swoje ramiona, kurcząc się w sobie ochronnie, i przyciskając do Zandera. Wyglądała na nieszczęśliwą i przerażoną, jej twarz była chorobliwie biała, oczy oprawione czerwonym kolorem. – Po tym jak skończył przemawiać, spojrzał prosto na mnie, i wiedziałam, że przyprowadził mnie tam. Wyciągnął się ,jakby miał zamiar chwycić mnie za rękę i po prostu przesunął po niej swoimi palcami. Siegnęła swoją dłonią przed siebie i spojrzała na nią, jej usta drżały. - Jego dłoń była tak zimna. I powiedział: Przybywam, maleńka. Idę po Ciebie.
Rozdział 18 Stefano pchnął Elenę za siebie zanim rzucił się na wampira, rozrywając jego gardło swoimi długimi kłami. Obok niego, Spencer, w wilczej formie rzucił się na drugiego wampira z Vitale i powalił ją zamaszyście, tylko po to, by być odrzuconym gwałtownie do rzędu regałów, kiedy wampirzyca odzyskała równowagę. Półki zakołysały się i opadły na wilkołaka, blokując go ze strony Eleny. Elena złapała mocno kołek w jej dłoni i zacisnęła zęby. Mogła wyczuć zło dookoła niej, zmuszające ją do pośpiechu, by zrobiła cokolwiek. Nie miała supernaturalnej siły Stefano czy wilkołaków, lub wampirów, z którymi walczyli, ale gdyby była szybka i miała szczęście, może mogłaby odciągnąć jednego lub dwa od nich. Tak właściwie nie spodziewali się znaleźć wampiry w bibliotece. Gdyby wiedzieli, lepiej by się przygotowali, broń w dłoń, i wzięliby ze sobą więcej członków stada ze sobą. Robili szybkie pogodzinne patrole biblioteki, upewniając się, że pokój spotkań Towarzystwa Vitale był nadal zamknięty. I tu, po prostu nad wejściem do tego pokoju, znaleźli to co miało być – Elena rozejrzała się, kalkulując – wszystkie pozostałe wampiry Towarzystwa Vitale, poza Chloe, która nadal bezpiecznie ukrywała się z Mattem. Osiem wampirów. Do tej pory, tropili jednego wampira w tym samym czasie, odnajdując ich samotnych. Nie mieli pojęcia, że wampiry nadal są sprzymierzone, bo wydawało się, że są rozproszone. Gdyby wiedzieli, że nadal pracują razem, Elena i pozostali byliby bardziej ostrożni, lub jakoś wyśledziliby 105
je bardziej bacznie. Spencer wstał ponownie warcząc, kiedy zerwał się z boku jednego z wampirów, którzy gorączkowo walczyli przeciwko niemu. Stefano był silniejszy niż te młode wampiry, i dwa ciała właśnie leżały przy jego stopach, ale nadal mieli przewagę liczebną. Dwóch złapało Stefano za ramię i obróciło go dookoła, tak by inny mógł przypiąć go za ramię, wysoko unosząc kołek. - Nie! – Elena krzyknęła, panika ją rozrywała. Pobiegła w kierunku wampirów, trzymających Stefano, ale jakaś ręka zacisnęła się na jej ramieniu, i odwróciła się, by zobaczyć wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, była całkiem pewna, że był w jej klasie chemicznej, na początku roku. - Nie przeszkadzaj, teraz – powiedział szyderczo. – Myślę, że możemy sobie nawzajem zapewnić towarzystwo. Elena walczyła, ale nie mogła ruszyć ramieniem, on wsunął drugą dłoń w jej włosy, ciągnąc jej głowę do tyłu, by wyeksponować szyję. Kątem oka, zobaczyła, że Stefano odrzucił jednego wampira od siebie, po to by za chwilę znów być przyszpilonym. Nadal walczył, pomyślała, nie był jeszcze zakołkowany. Wampir, który ją trzymał uśmiechnął się, jego kły wysunęły się, większe i ostrzejsze, kiedy ona napięła się przeciwko niemu. To nie może tak się skończyć, pomyślała oszołomiona. Nie chcę tak umrzeć. Elena wyrwała jedną dłoń, kiedy usłyszała nagły stukot na schodach, dźwięk stóp i ciał w ruchu. Kolejny zestaw półek spadł, książki ślizgały się po podłodze. Wampir trzymający ją, spojrzał i wtedy uwolnił ją, upadając do tyłu, wielka plama krwi kwitła na jego piersi. Za nim, wyciągając włócznię, była Meredith. - Dzięki – Jej usta drżały ze strachu. - O każdej porze – Powiedziała Meredith, uśmiechając się dziko. – Po prostu przypomnij, by później odciąć mu głowę. I już jej nie było, przedzierając się przez pokój z uniesioną włócznią. Wielki, biały wilk – Zander oczywiście – dołączył do Spencera po drugiej stronie pokoju i walczyli przy swoim boku, warcząc i rozdzierając ciała wrogów. Alaric ruszył po Elenę, unosząc kołek, a za nim stała Bonnie, wysunęła dłonie przed siebie, intonując zaklęcia ochronne. Alaric przebił kołkiem jednego wampira, trzymającego Stefano i Stefano był w stanie zająć się innymi, którzy go ograniczali. Po kilku minutach, walka się skończyła. 106
- Przyjechaliście we właściwym momencie – Powiedział Stefano. – Dziękuję. - To był Zander. Usłyszał walkę, kiedy przejeżdżaliśmy obok biblioteki. – Odpowiedziała Meredith, spoglądając w górę, kiedy ona i Alaric ciągnęli ciała wampirów przez podłogę, by uporządkować je w rogu. – Musimy spalić te ciała, ale wygląda na to, że to koniec wampirów Ethana. Tych oprócz Chloe, oczywiście. - Dzięki Bogu – Powiedziała Bonnie. Wyciągnęła asortyment ziół ze swojej torebki i śledziła wzory, rzucając czar rozproszenia i zmyłki, w nadziei, że nikt nie będzie się zbliżać do ciał, dopóki nie będą mogli się ich pozbyć. – Ale mamy coś większego do rozgryzienia. - Klaus – Powiedziała Elena, jej ramiona podniosły się. - Nie możemy dostać się do lasu. Bonnie miała wizję. – Powiedziała Meredith. - Sen a nie wizję – Bonnie przerwała ostro. - Przepraszam, sen. – Meredith poprawiła się. – Myśli, że Klaus sięga po nią, strasząc ją, i według tego co powiedział, jest gotowy do ataku. - Choć nie rozumiem czemu nas ostrzega – Powiedział Zander. On i Spencer, oboje byli ponownie w ludzkiej formie i kiedy przemawiał, owijał bandaże dookoła ramienia Spencera, gdzie zostal uderzony przez regały. Meredith i Elena wymieniły spojrzenia. - Klaus lubi kpić ze swoich ofiar – Odpowiedziała Meredith. – To wszystko jest dla niego grą. - Więc może powinniśmy spróbować odwrócić sytuację – Zasugerowała Elena. Stefano przytaknął, odgadując co zamierza i podarował jej subtelny półuśmiech. Zachęcał ją do odkrywania jej nowych mocy, bardziej dokładniej. - Mogę spróbować ponownie, aby go wyczuć – powiedziała innym. – Jeśli moglibyśmy odnaleźć, gdzie on i jego sojusznicy się ukrywają, może moglibyśmy rozgryźć co planuje, z kim pracuje, złapać go bez straży. - Możesz to zrobić teraz? – spytał Alaric, obserwując ją z jego profesjonalnym zainteresowaniem. Elena przytaknęła. Rozluźniając swoje ciało, biorąc głęboki oddech, zamknęła oczy. Na początku, nie czuła niczego specjalnego. Powoli, została ostrzeżona uczuciem zła, które nie było tak przytłaczające, kiedy była otoczona przez walkę,tamto zniknęło. Nie było jeszcze natarczywe, ledwie szarpało, 107
poczucie że coś jest nie tak i że miała to naprawić. To uczucie wypełniło ją, i otworzyła oczy ponownie. Macki czarnej-i-rdzawo-czerwonej aury, jak dym wisiały w powietrzu przed nią. Elena podniosła rękę w ich kierunku, ale kolory wirowały wokół jej palców bez substancji, w ten sam sposób, co aura Stefano. Jej moc musiała wzrosnąć: to co było tylko przeczuciem, teraz było solidne, szlak czerni i czerwieni prowadził ją po schodach na zewnątrz biblioteki. Mogła wyobrazić sobie, że idzie dalej, przez dziedziniec i pomiędzy boiskami sportowymi za kampusem. Elena śledziła kosmyki kolorów, a inni podążali za nią. - Lasy, ponownie – Bonnie powiedziała zza Eleny, ale Elena ledwie ją słyszała. Kolory nie prowadziły ją do lasu; rozciągały się przez boiska i dookoła szopy ze sprzętem. Walenie w głowie Eleny, przeczucie, że coś jest źleźleźleźleźleźleźleźleźle, wzrosło. - Klaus ukrywa się gdzieś tutaj? – Powiedział Zander, wyglądając na lekko zmieszanego. – Czy nie jest tu bardziej narażony? Nie, Elena pomyślała, nie Klaus. I nagle zrozumiała, jak wielki błąd popełniła. Szlak, uczucie, że coś jest nie tak, które miała, było znajome. Damon. Przyprowadziła wszystkich prosto do niego. Minęło kilka sekund, kiedy Elena zdała sobie sprawę z tego i kiedy cała grupa okrążyła szopę ze sprzętem. Jej kroki załamały się, ale było już za późno, by zmienić kierunek. Damon pożywiał się, jakaś jasnowłosa dziewczyna przyciągnięta mocno do jego piersi, jego otwarte usta na jej szyi, jego oczy szczelnie zamknięte. Krew spływała w dół po obu ich szyjach, robiąc mokrą plamę na czarnej koszuli Damona. Był moment, kiedy wszyscy, nawet Meredith, zamarzli. Bez świadomego myślenia o tym, Elena przesunęła się, przenosząc się między nimi a Damonem. - Nie – powiedziała, kierując słowa do Meredith. Meredith była jedyną, która się liczyła teraz, jedyną którą nie zawahałaby się zabić Damona. – Nie możesz – powiedziała jej. Spojrzała szybko na Damona, który otworzył swoje oczy odważnie i rzucił jej poirytowanie spojrzenie, spojrzenie kota, któremu przerwano rybną ucztę. Wtedy zamknął swoje oczy ponownie, wsuwając kły głębiej w gardło dziewczyny. Bonnie wydała z siebie miękki, przerażony dźwięk. - Co do diabła, Elena? – Krzyknęła Meredith. – On zabija ją! Balansując na piętach stóp, odskoczyła na bok, podniosła włócznię, a 108
Elena przesunęła się szybko, by stanąć między nią a Damonem. Ktoś popchnął Elenę na drugą stronę, i ona odwróciła się, by spróbować ponownie ich zatrzymać, ale to był Stefano, który odepchnął Damona od jego zdobyczy. Damon warknął, ale nie starał się jej zdobyć ponownie. Stefano obserwował swojego brata w napięciu, kiedy podparł dziewczynę i podał ją ostrożnie Alaricowi. - Meredith, proszę – Powiedziała Elena, jej głos był cienki i zdesperowany w jej własnych uszach. – Proszę przestań. Z nim jest coś nie tak. Ale to Damon, ocalił nas wcześniej. Stoczył przy naszym boku tyle bitew. Nie możesz go zabić. Musimy rozgryźć, co się dzieje. Stefano trzymał teraz Damona za ramię, ale jego brat strzepnął je jednym poirytowanym napięciem mięśni. Elena spojrzała na nich, Damon wyprostował się i wytrzepał ubranie, rzucając Elenie olśniewający, nieprzyjazny uśmiech. Krew nadal spływała z jego ust i podbródka. - Nie potrzebuję, żebyś mnie broniła, Eleno – powiedział. – Dbałem sam o siebie przez długi czas. - Proszę, Meredith – Elena powiedziała ponownie, ignorując jego słowa i wyciągnęła ręce do przyjaciółki, błagalnie. - Och, tak – Damon powiedział drwiąco, kierując swój ostry uśmiech na Meredith. – Proszę, Meredith. Jesteś pewna, kto jest Twoim sojusznikiem tutaj, łowco? Meredith zniżyła włócznię o kilka cali, ale jej oczy były puste i zawzięte, kiedy spojrzała na Elenę. - Ty i Stefano skoczyliście chronić go strasznie szybko. – Powiedziała zimno. – Od jak dawna to trwa? Elena wzdrygnęła się. - Wiem od kilku dni, że Damon poluje ponownie – powiedziała. – Ale dziewczyna ma się w porządku koniec końców. Wiedziała, jak słaby był ten protest. Gorzej, nie była pewna, czy wierzy w to – Damon zostawił dziewczynę, którą ona i Stefano znaleźli w lesie; mogła nawet umrzeć. Co jeszcze zrobił? Ale nie mogła pozwolić Meredith go zabić. - Biorę odpowiedzialność za niego – powiedziała szybko. – Stefano i ja. Upewnimy się, że nie zrani nikogo innego. Proszę, Meredith. Stefano przytaknął, jego ręka ciasno zacisnęła się na ramieniu brata, jak 109
gdyby powstrzymywał nieposłusznego dzieciaka. Damon uśmiechnął się szyderczo do obojga. Meredith syknęła przez zęby z frustracją. - Co z Tobą? – powiedziała, unosząc podbródek w stronę Damona. – Masz coś więcej do powiedzenia? Damon przechylił brodę i posłał jej chłodny, arogancki uśmiech, ale nie powiedział nic. Serce Eleny tonęło; Damon jasno zadecydował być tak irytującym, jak to możliwe. Po chwilli, Meredith uniosła włócznię przed Elenę, zatrzymując się na tyle, by jej nie dotknąć. - Nie zapomnij – powiedziała. – To Twój problem. Twoja odpowiedzialność, Eleno. Jeśli on zabije kogoś, będzie martwy następnego dnia. I nie skończyłyśmy rozmawiać o tym. Elena poczuła Stefano, ciągnącego Damona z sobą, przenosząc się za nią, silnie, wspierająco podtrzymując dłonią jej ramię. - Rozumiemy – powiedział uroczyście. Meredith spojrzała na nich wszystkich, potrząsając głową, i wtedy odwróciła się wychodząc bez słowa. Alaric i Bonnie podążyli za nią, wspierając ofiarę Damona między nimi, jej krztuszący się szloch był jedynym dźwiękiem, jaki Elena słyszała. Zander i Spencer dali Elenie i braciom Salvatore długie, zamyślone spojrzenie zanim odeszli za innymi. Elena drżała wewnętrznie: Stado może być groźnym wrogiem, jeśli zdecydują, że Elena nie jest po właściwej stronie. Tak szybko, jak ich przyjaciele zniknęli za zakrętem na drodze i byli poza zasięgiem wzroku, Elena odwróciła gniewnie twarz do Damona. Ale Stefano, nadal trzymający Damona jednym ramieniem, przemówił zanim ona mogła. - Ty idioto – powiedział zimno, akcentując swoje słowa przez małe potrząsanie ramionami Damona. – O czym myślałeś, Damon? Chcesz cofnąć całe dobro, jakie zrobiłeś? – Z każdym pytaniem, potrząsał swoim bratem coraz bardziej. Damon odsunął rękę Stefano dalej, szyderzy uśmiech jaki przybierał zawitał na jego twarzy. - Myślałem, że jestem wampirem, braciszku – powiedział. – Najwyraźniej jest to lekcja, której musisz się jeszcze nauczyć. – Wytarł krew ze swoich ust. - Damon – powiedziała Elena z irytacją, ale Damon już się odwrócił. Szybciej niż jej oczy mogły zobaczyć, zniknął. Chwilę potem, z drzewa po drugiej 110
stronie boiska sportowego wzleciał duży kruk, wydający z siebie ochrypłe kraczenie. - Możemy nie być w stanie ocalić Damona – powiedział Stefano z zakłopotaniem w głosie, chwytając jej dłoń. – Nie tym razem. Elena pokiwała głową. - Wiem – powiedziała. – Ale musimy spróbować. Jej oczy podążyły za ptakiem, który był teraz tylko kropką na niebie, lecącą nad kampusem. Niezależnie od tego, co obiecała Meredith, nie wiedziała, czy mogła powstrzymać Damona przed robieniem tego, czego chce. Ale ona i Stefano nie pozwolą Damonowi umrzeć. Jakoś, w jakimś punkcie, ocalenie go będzie ważniejsze, niż cokolwiek innego.
Rozdział 19 Elenie nie była obecna w bitwie w zeszłym roku. Jej młodsza wersja nigdy nie marzyła o ćwiczeniach z bronią i manewrach obronnych. Wtedy Elena skupiona była na wycieczce do Francji i pięknych sukniach. Ale teraz, walka przeciwko złu była tym, co przyprawiało Elenę o dreszcz, tak bardzo, że nienawidziła przyznać się do tego. Teraz, szła zjednoczona ze swoimi przyjaciółmi i sojusznikami, wszyscy patrzyli na nią, jak na przewodnika. Zazwyczaj oni wszyscy byli zjednoczeni i patrzyli na nią, jak na przewodnika. Od kiedy ona i Stefano obronili Damona, Meredith trzymała się na dystans. Stado zostało przypatrując im się tak podejrzanie, że Elena mogła niemal zobaczyć najeżone włosy na głowach, kiedy odsuwali się od niej. Na drugi dzień Elena zauważyła, że Shay patrzy na nią groźnie. Nawet Bonnie, wydawało się, że ją unika przez ostatnich kilka dni. Tylko Andrès, mimo że powiedziała mu, co się wydarzyło nie zmienił się w jego postawie wobec niej. Pracowali razem poprzedniego dnia, próbując odblokować więcej Mocy Eleny, ale nie odnieśli jeszcze sukcesu. Fakt, że jej przyjaciele byli nagle podejrzliwi wobec niej, bolał. W noc po tym, jak znaleźli pożywiającego się Damona, Elena była ze Stefano w jego pokoju. - Robimy dobrą rzecz, prawda? – spytała go, gorące łzy spływały z kącików jej oczu. – Nawet jeśli nasi przyjaciele są przerażeni, nie możemy porzucić Damona. 111
Stefano przeciągnął ciężko i pocieszająco dłoń po jej plecach. - Wszystko będzie w porządku – powiedział, ale Elena mogła usłyszeć wątpliwości i ból w jego głosie, odwierciedlające jej własne emocje. Elena musiała błagać Meredith, żeby podążyła za nią ponownie, kiedy próbowała zlokalizować Klausa. Ale odnalezienie Klausa zanim zaatakuje było najlepszym planem, Elena była tego pewna, i tym razem mieli wszystkich wojowników, jakich mogli zebrać razem. Klays był tak potężny: może element zaskoczenia da im kilka korzyści. Chociaż to było małe pocieszenie, mieli nadzieję, że światło dziennie także zadziała na ich korzyść. Słońce, jak się wydawało na pewno martwiło Chloe, pomyślała Elena. Dołeczków kręconowłosej dziewczyny nie było nigdzie widać, kiedy trzymała się blisko z boku Matta, z pochyloną głową. Wyglądała na napiętą i nieszczęśliwą, i Matt, chociaż stał prosto i czujnie, wydawał się zmęczony, jego rysy były ostrzejsze i jaśniejsze, niż kilka tygodni temu. Zander i jego Stado Oryginalnych Wilkołaków, po drugiej stronie, robili szum i praktycznie odbijali się od ścian. Kiedy Elena patrzyła, Zander złapał wysokiego i kudłatego Marcusa w uścisk i powalił go na kolana, oboje śmiali się i zaprzysiężyli, kiedy Marcus go kopnął. Nawet Shay, która zazwyczaj wyglądała na nieco odsuniętą od stada, brała w tym udział, wydając radosny pisk trzymając Jareda, kiedy ten się obrócił się dookoła, próbując ją usunąć. Dzisiaj będzie pełnia księżyca i wilkołaki wyczuwały nadchodzącą zmianę, powodującą podwyższenie poziomu adrenaliny. Stefano poruszał się wśród przyjaciół, spokojnie oferując wskazówki i słowa otuchy. Wilkołaki ucichły, by go posłuchać, stali się czujni. Bonnie i Alaric przeglądali księgę zaklęć, którą zlokalizował Alaric, odwracając się by pokazać Stefano, co znaleźli, oczywiście prosząc o radę. Mogli być źli na niego za ochranianie Damona, Elena zrozumiała w przypływie dumy, ale kiedy nadeszła taka potrzeba, wszyscy ufali Stefano. Meredith milczała, przygotowując się do walki. Ostrzyła swoje noże, i polerowała jej włócznię z twarzą zaciśniętą i surową, odmawiając patrzenia na Elenę i Stefano. Impulsywnie, Elena zaczęła odwracać się do swojej przyjaciółki łowcy. Nie wiedziała, co mogła powiedzieć, ale Meredith zrozumie lojalność; będzie w stanie wybaczyć Elenie, nawet jeśli nie zgadza się z nią. Ale zanim zrobiła kilka kroków w przód, Elena poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się i był tam Andrès, uśmiechając się niepewnie do niej. 112
- Przyszedłeś – powiedziała, zwykła przyjemność rozlała się dookoła niej. - Wzywałaś mnie – odpowiedział. – Musimy trzymać się razem przeciwko złym rzeczom tego świata, tak? - Absolutnie – Powiedział Stefano, kiedy dołączył do nich. Elena zapoznała Stefano i Andrèsa, obserwując, jak Andrès zmarszczył brwi i odsunął się trochę, wyraźnie rozumiejąc, że Stefano o którym mu mówiła jest wampirem. Ale wtedy potrząsnął dłonią Stefano entuzjastycznie i Elena rozluźniła się. Pomyślała, że Andrès musi widzieć, że Stefano jest dobrą osobą, wampirem czy nie, ale nie miała pewności. Strażnicy z Niebiańskiego Sądu nie mieli po tym wszystkim, nie bardzo. Po poznaniu Andrèsa, Stefano odwrócił się do Eleny. - Myślę, że wszyscy jesteśmy gotowi, by iść – powiedział jej. – Jesteś gotowa? -Okej – Powiedziała Elena. Zamykając oczy, odetchnęła głęboko, czując jak Andrès karmi ją swoją mocą, otwierając się, pozwalając temu strumieniu wpłynąć do niej. - Myśl o ochronie – Andrès powiedział jej, jego głos był prawie jak szept. – Myśl o ochronie tych, których kochasz przed Klausem. – Elena skoncentrowała się i jak poprzednio, to było tak jak kwiaty otwierające się w niej jeden po drugim. Poczuła znajomą szarą i niebieską aurę Damona w kampusie, i odepchnęła to dalej, koncentrując się mocniej. Klaus, Klaus. Było tam coś jeszcze, tłusta i ciemna, jak całun dymu. Gorsza niż aura Damona, o wiele gorsza. Jej oczy się otworzyły. - Tędy – powiedziała.
Nawet dla Meredith, która była najlepszym wycieczkowiczem wśród ludzi, wydawało się jakby wędrowali przez wiele godzin. Byli głęboko w lesie, teraz, słońce zniżyło się i wisiało nad horyzontem; stracili korzyść ze światła dziennego, jaką im dawało. Ale Elena nadal szła, prosto i tak pewnie, jakby podążała czysto położoną ścieżką między drzewami. Meredith zebrała włosy z szyi i związała w kucyk, starając się ochłodzić, i podążać za Eleną, odpychając wspomnienia o ostatniem razie, kiedy pozwoliła 113
Elenie prowadzić się, do pożywiającego się Damona. Dobra wojowniczka skupiła się na bitwie przed nią, a nie na konfliktach ze swoją własną armią. Ziema zaczęła obrastać błotem, ich kroki pozostawiały małe cieknące kałuże wody z błotem za sobą, kiedy Elena nagle zatrzymała się i skinęła na innych by zbliżyli się do niej. - Już prawie jesteśmy – powiedziała. – Za tym następnym rzędem drzew. - Jesteś pewna, że to Klaus? – spytała Meredith i potrząsnęła głową. - To duża grupa wampirów, tak czy siak – powiedziała. – Mogę to wyczuć. Kto jeszcze to może być? Stefano pokiwał głową. - Ja też mogę ich wyczuć. Teraz, kiedy wszyscy wiedzieli, gdzie zmierzają, Elena cofnęła się do Alarica i Bonnie, która zaczęła mamrotać zaklęcia ochronne i ukrywające, unieśli dłonie. Andrès oddychając głęboko i zbierając moc w sobie, dołączył do nich. To był czas dla wojowników, na przejęcie prowadzenia. Stefano i Meredith stanęli ramię w ramię, Meredith balansowała włócznią. Stefano był gotowy, stając na piętach. Jego usta były lekko uchylone, i Meredith mogła widzieć, że jego ostre kły wysunęły się w oczekiwaniu na atak. Poczuła lekkie, nieoczekiwane ukłucie: nie tak dawno temu, Damon walczył obok niej i był godnym towarzyszem, szybkim, odważnym i nieugiętym. Stefano był tym wszystkim; ale nie brał tej samej przyjemności z walki, co Damon. Jeśli tylko można było zaufać Damonowi. Zander, Shay i czwórka innych wilkołaków ze stada, którzy mogli zmienić się bez pełni księżyca, stanęli po bokach Meredith i Stefano. Przesuwając się cicho, ustawili się z przodu, ich ogony wyciągnęły się prosto za nimi, a uszy stanęły w górę, usta wyciągnęły w cichym warczeniu. Zander i Shay, prowadząc Stado po drugiej stronie, stworzyli drużynę, każdy jeden krok perfekcyjnie dopasowywał się do innych. Pięć pozostałych wilkołaków, którzy nie byli w stanie się zmienić, szli za nimi, czujni i skupieni na ich wilczej rodzinie. Matt i Chloe szli następni w połowie między wojownikami i innymi. Oni przedzierali się swoim własnym sposobem przez pozostałe drzewa, umieszczając ostrożnie stopy, by uniknąć robienia hałasu. Bonnie i Alaric wymawiali cicho zaklęcia, tłumiąc ich nadejście. Ale kiedy wyszli w końcu na jaw, znaleźli Klausa ubranego w ten obskórny płaszcz, który Meredith pamiętała, kiedy siał terror, podczas ich spotkań w 114
Fell’s Church, jego twarz wyrażała przerażające poczucie humoru, śmiejąc się. Była tam wielka grupa wampirów, przeważając przewagą liczebną ich armię, a każde oczy były skupione na nich. W tej chwili zamarznięcia, Meredith mogła zobaczyć wszystkie wampiry w ostrej pozycji. Jej mózg zarejestrował coś i zatrzymała się w zmieszaniu. Elena. Ale Elena była za nią, i Meredith nigdy nie widziała, by twarz Eleny wyrażała tak wielką złośliwość. Wtedy zrozumiała: jaśniejsze, złote włosy, jaśniejszy błękit oczu, lekko szalona radość na pięknej twarzy. To nie była Elena. To była Katherine, jakoś odrodzona. I wtedy, zaraz za Katherine, Meredith zobaczyła kolejną twarz, którą znała, i zamarła. To nie mógł być Cristian. Jej brat był człowiekiem teraz; Strażnicy upewnili się, co do tego. Prawda? Ale tam był Cristian, jego twarz była znajoma tylko ze zdjęć w domu, uśmiechnął się dokładnie do niej poprzez polanę, jego wampirze kły były widoczne. Przez ułamek sekundy, Meredith rozluźniła dłonie na włóczni i zachwiała się na nogach. Ale potem zacisnęła uścisk ponownie i przyjęła postawę bojową. Myślała, że jej rodzina jest bezpieczna, kiedy Cristian wrócił do nich. Wszystko rozpadło się ponownie w tym momencie, ale nadal miała bitwę do stoczenia.
Rozdział 20 Ludzie poruszali się obok Eleny ze wszystkich stron, uderzając w siebie na przeciwko niej, tak że wgniotła się płasko w drzewo. Hałas był przytłaczający – krzyki, jęki i ciała uderzające o siebie. Armia Klausa była za duża, ale jej przyjacieli mieli swoją własną. Stefano, jego twarz była pełna furii, zmagał się ze szczupłą, jasnowłosą dziewczyną. Kiedy Elena dostrzegła twarz dziewczyny, jej serce wydawało się zatrzymać na sekundę. Katherine. Elena widziała, jak Katherine umiera, kiedy promienie słoneczne dotknęły jej twarzy i ta zaczęła krzyczeć. Jakim cudem mogła tutaj być? Katherine podniosła rękę i podrapała twarz Stefano, jej palce zgięły się w szpony, a on wykręcił jej rękę zaciekle, warcząc i przewracając na ziemię, gdzie zniknęli z pola widzenia Eleny. Meredith walczyła z przystojnym ,ciemnowłosym chłopakiem, którego 115
twarz była niejasno znajoma dla Eleny. Walka była wyrównana, każdy blokował nawzajem ciosy z zabójczą prędkością i efektywnością. Meredith wyglądała na spiętą i poważną, bez radosnego wyrazu, jaki miała często w bitwie. Matt i Chloe okrążyli wampirzycę, Chloe osłaniała Matta swoim ciałem i szarpała głowę wampira do tyłu, próbując odwrócić ją tak, by Matt mógł ją przebić kołkiem w serce. Wampirzyca warknęła i zaczęła się wyrywać z dłoni Chloe. Dzikie wycie dobiegło z jednej strony polany, powodując że włosy na karku Eleny stanęły dęba i jej oczy spojrzały na horyzont: słońce wisiało nisko i pełnia księżyca wzrastała. Reszta wilkołaków przemieniła się, kiedy wojowali i teraz wampiry, które z nimi walczyły, gdy byli w ludzkiej postaci odskoczyły, kiedy stado wyskoczyło ochoczo na nich. Zander i Shay, którzy byli łatwi do zidentyfikowania poprzez czerwonawy odcień futra, pociągnęli wampira w dół razem, ich ciało ciężko przypięły się do niego, kiedy rozrywali go na ciele. Bonnie i Alaric śpiewali po łacinie, ich głosy były stałe choć napięte. Obok siebie, Elena mogła słyszeć Andrèsa mruczącego cicho po hiszpańsku. Spojrzała na niego, i jego aura była tak czysta, że mogła zobaczyć ją nawet bez starania się: obłok koloru bukowych liści podczas wiosny wylewał się od niego, dotykając swoich sojuszników w walce. Zrozumiała, że jak Bonnie i Alaric, Andrès używał wszystkich mocy, jakie mógł wezwać do ochrony jej przyjaciół. Walczyli mocno, ale było tam tak dużo wampirów, w ostateczności dwadzieścia. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety różnych ras i narodowości, ale wszyscy byli młodzi i wszyscy byli piękni. Wszyscy z pewnym szaleństwem na twarzach, jak echo Klausa. Ich twarze były dzikie, nienawistne i oczekujące. Chcieli walczyć, Elena mogła nawet powiedzieć, że chcieli zabijać. Jeden, złotowłosy chłopak, młodszy niż ona sama, licealista może, powalił wilkołaka na ziemię, śmiejąc się, jego twarz pokryta była krwią. Katherine jest tutaj. Słowa powtarzały się w umyśle Eleny, jakby miały jakieś znaczenie poza tym faktem, że Klaus zmartwychwstał i jest jej najstarszym wrogiem. Katherine była tutaj…i Ethan użył krwi wampirów z linii Klausa, by go wskrzesić. Klaus wzywał swoich starych przyjaciół. Skrzywiona w wyrazie obrzydliwości, Elena zastanawiała się: Czy wszystkie te wampiry przemienione przez Klausa mogły zebrać się razem, jak jakiś rodzaj błędnego plemienia, jakiś rodzaj rodziny? I czy Klaus użył ich krwi do wskrzeszenia Katherine, by 116
powróciło jego ukochane dziecko, kiedy on powrócił? Poprzez brutalnie walczący tłum, Klaus wracał po Elenę, jego twarz była radosna. Jest taki przystojny, pomyślała poirytowana i przerażona. Jego lodwato-niebieskie oczy były dzikie, jego złota skóra błyszczała w pełni księżyca. Jego sojusznicy – jego dzieci – przedarł się przez nich na swój własny sposób, jakby bez wysiłku. Coś świeciło w jego dłoni. Z chłodem, Elena zdała sobie sprawę, że trzymał obnażony sztylet. Elena nie mogła się poruszyć. Czuła się, jakby była w śnie, kiedy Klaus podchodził bliżej i bliżej, uśmiechając się i łatwo przedzierając przez tłum, aż był tak blisko, że mogła poczuć miedziany zapach krwi na nim. Wziął ją za rękę raczej delikatnie, a jego uśmiech się poszerzył. Trzymał ją bez wysiłku, nadal w jego mocy i ona przesunęła oczy na bok, widziała jak usta Andrèsa otworzyły się w przerażeniu i uświadomił sobie, że Klaus jego również powstrzymuje. Stefano, także walczył przeciwko mocy Klausa, desperacko próbując sięgnąć Eleny zanim będzie za późno. - Witaj, piękna – Powiedział Klaus, jego głos był miękki i intymny. – Myślę, że czas nadszedł, nie sądzisz? Jestem gotowy spróbować Cię. Ostrze sztyletu błysnęło w świetle i uniósł go nad jej szyją. Elena z ostrym skupieniem na przerażeniu, zobaczyła rękojeść lśniącą od run i wzorów. Od spodu noża, dziwna bestia z wykrzywioną twarzą, coś jak jaszczurka, uśmiechała się do niej okrutnie. I wtedy nie mogła więcej widzieć sztyletu, bo Klaus przyłożył go do jej szyi. Stefano, pomyślała Elena. Widziała go przez polanę, a jego twarz zastygła w rozpaczy. Mimo myśli, że stawała się Strażnikiem, zawsze myślała, że sprawy wyjdą tak, że będzie mogła być normalną, szczęśliwą dziewczyną z nim. Jego serce pęknie bez niej, zdała sobie sprawę i miała tylko chwilę czystego żalu za nim i za tym co mogli mieć razem. Poczuła zimne ostrze, naciskające na jej gardło a potem ciepło spływającej krwi. Klaus pochylił się bliżej, jego oddech był chłodny i śmierdzący, a potem nagle odsunął się. Krew zatrzymała się, uświadomiła sobie Elena. Uleczyła się prawie tak szybko, jak Klaus ją pociął. Nóż Klausa nie mógł jej zabić. Czy to dlatego, że była Strażnikiem? zastanawiała się w oszołomieniu. Klaus warknął z wściekłością i przeciął jej szyję ponownie. Elena poczuła szok z bólu, ale znowu, zranienie zdawało się leczyć. Pozostali obserwowali, co 117
się dzieje teraz, chociaż moc Klausa trzymała ich z dala. Elena napotkała przerażony wzrok Stefano, kiedy Klaus odepchnął ją od siebie. - Twój czarodziej i czarownica znaleźli sposób, by Cię ochronić, prawda? – Zadrwił Klaus. Spojrzał na Bonnie i Alarica, którzy oboje zrobili automatyczny krok w tył, ich twarze były białe ze strachu, i wtedy odwrócił się znowu do Eleny. - Nie martw się, moja piękna, to nie powstrzyma mnie przed posiadaniem Cię. - jego głos zniżył się do przymilnego szeptu i wyciągnął palec, by prześledzić nim linię warg Eleny. Uśmiechnął się, ale jego oczy wyrażały furię. - Znajdę sposób, by to obejść niezależnie od tego co wymyślą, uwierz mi. Podniósł głos ponownie, patrząc powoli wokół polany. - My tutaj, moje dzieci i ja – ogłosił. – Cała świeża, młoda krew- to nieustanne święto. Wiwaty rozległy spośród wampirów. Uśmiechnął się ponownie, jego ostre białe kły lśniły w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, a jego ręka zacisnęła się wokół szczęki Eleny, ciągnąc ją do przodu. - Koniec końców – powiedział, jego głos był niski i intymny – żaden z Twoich znajomych nie przetrwa. Klaus odwrócił się, krocząc przez polanę. Mijając Stado, unieruchomione i uciszone przez jego moce, chwycił najbliższego wilka jednym płynnym, szybkim ruchem – Chad, uświadomiła sobie Elena, rozpoznając jego żylaste ciało i białe strzałki na gardle – i wyrzucił go z łatwością na drzewo. Elena słyszała, jak kości Chada pękają i wtedy wilk zwinął się bezwładnie pod drzewem, nieruchomo. Klaus uśmiechnął się i piorun przepłynął po niebie. - On jest tylko pierwszym. Spotkam się z wami wszystkimi wkrótce. Zbliżył się powoli i niedbale do lasu. Jego wampiry rozpłynęły się w nocy za nim. Kiedy armia Klausa zniknęła, Elena poczuła jak Moc uwalnia ją w końcu i ona opadła na kolana. Stado, powracając do ruchu, rzuciło się do boku Chada. Spogladając przez polanę, Elena zobaczyła Stefano. Wciąż był blady, a kiedy ich oczy się spotkały, Elena zobaczyła odbicie własnego strachu.
Rozdział 21 Eleno, och Eleno – jęknął Stefano, głaszcząc jej włosy. Miał ochotę przytulić ją do siebie i już nigdy, nigdy nie wypuścić jej z objęć. - Tak się bałem, że Cię stracę. Że nie zdołam Cię ochronić. 118
Kiedy tylko Klaus opuścił polanę i jego moc przestała działać, Stefano rzucił się do Eleny i chwycił ją w objęcia. Ciągle byli na polu bitwy, inni opatrywali swoje rany, ale on nie mógł pozwolić jej oddalić się choćby na moment. - Nic mi nie jest – zapewniła Elena, chwytając go za rękę i przykładając sobie do policzka, żeby mógł poczuć, jaka jest żywa i ciepła. Ale sama nie mogła w to uwierzyć. – Ale jak to możliwe? Klaus poderżnął mi gardło! - Ty wiesz, Andrès? – spytał Stefano, odwracając się do Strażnika. Za nim stali Meredith, Alaric i Bonnie. Bonnie patrzyła na wilkołaki na polanie, które zbierały się wokół ciała Chada, ale trzymała się bliżej ludzi, nie chcąc im przeszkadzać. Kilka kroków dalej Matt i Chloe stali pod drzewami na skraju polany, rozmawiając przyciszonymi głosami. - Nie wiem na pewno, co ją chroniło – odparł powoli Andrès. - Ale musisz podejrzewać – rzucił ostro Stefano. – Powiedz nam. Wiedział, że powinien traktować Andrèsa łagodniej, w końcu to on pomógł Elenie w przemianie w Strażniczkę. Ale Stefano ciągle jeszcze się bał, od chwili, kiedy zobaczył ostrze Klausa na krtani Eleny mdliło go z przerażenia. I był pewny, że Andrès wie więcej, niż im powiedział. - Słyszałem, że czasami Strażnicy, którzy mają szczególnie niebezpieczne zadanie do wykonania, otrzymują też szczególny rodzaj ochrony – powiedział Andrès. Polanę zalało światło księżyca w pełni; wyglądał w nim na bladego i znużonego. – Najczęściej przed śmiercią chronią ich nadnaturalne siły, bo muszą pozostawać w zgodzie z własną naturą. Elena może zginąć w wypadku samochodowym albo umrzeć na jakąś chorobę, ale nie zostanie zabita przez ukąszenie wampira, ani zaklęcie, ani – wskazał ręką w stronę, w którą poszedł Klaus i jego rodzina – od ciosu magicznego sztyletu. - Jeśli Klaus i jego wampiry nie mogą jej zabić… - zaczęła Meredith, a na jej twarz zaczął wypływać uśmiech dzikiego zadowolenia – to mamy broń! Elena jest bezpieczna. Andrès zmarszczył brwi. - Zaczekaj – zwrócił jej uwagę. – Nie mogą jej zabić nadnaturalnymi środkami. Jeśli Klaus to odkryje, pozbawi Elenę życia za pomocą sznura albo kuchennego noża. – Stefano drgnął i Andrès spojrzał na niego ze współczuciem. – Przykro mi. Wiem. Trudno jest kochać istotę tak kruchą jak człowiek. Przeciągłe, pełne bólu wycie podniosło się wokół drzewa, pod którym 119
leżał Chad. Wilki całym stadem podbiegły do Chada, kiedy tylko moc Klausa przestała działać. Obwąchiwały i trącały nosami bezwładne ciało, skomląc i popiskując, żeby w końcu potwierdzić to, co Stefano wiedział od chwili, kiedy Chad uderzył w ziemię – że ich towarzysz jest martwy. Nie tylko człowieka, pomyślał Stefano ponuro. Każdego śmiertelnika, który jest tak bezbronny wobec śmierci. - Musimy złożyć przysięgę – powiedział, rozglądając się po bladych twarzach wokół siebie. – Nikt nie może się dowiedzieć o Mocy Eleny ani o tym, że jest Strażniczką. Nikt. Jeśli Klaus się zorientuje, znajdzie sposób, żeby ją zabić. – Zrobiło mu się słabo i kręciło mu się w głowie ze strachu. Gdyby Klaus poznał tajemnicę Eleny… Rozejrzał się dziko dookoła. Teraz, kiedy sprzymierzyli się ze stadem, tyle róznych osób mogło wydać jej sekret. Meredith wyzywająco spojrzała mu w oczy. - Przysięgam – oznajmiła. – Na honor łowczyni i członka rodziny Sulez. Matt zdecydowanie pokiwał głową. - Nikomu nie powiem – obiecał, a Chloe, z szeroko otwartymi oczami, też pokiwała głową. Bonnie, Andrès i Alaric także złożyli przysięgę. Stefano przyciągnął Elenę do siebie i znowu ją pocałował, ale w końcu niemal z fizycznym bólem wypuścił ją z objęć i przeszedł na drugą stronę polany. Podchodząc do grupy wilkołaków zawołał cicho: - Zander. Wielki, biały wilk czuwał z głową ułożoną tuż przy głowie Chada. Kiedy Stefano się zbliżył, podniósł ją i warknął ostrzegawczo. - Przepraszam – powiedział Stefano. – To bardzo ważne. Nie przeszkadzałbym wam w takiej chwili, gdyby tak nie było. Zander na moment przytulił pysk do głowy Chada, a potem wstał i opuścił krąg wilków. Shay natychmiast zajęła jego miejsce, kładąc się obok ciała, jakby mogła mu w ten sposób dodać otuchy. Zander podszedł do Stefano. Sztywno stawiał łapy i poruszył całym ciałem, napinając i rozluźniając mięsnie. Między kępkami gęstej sierści zaczęła pojawiać się skóra. Stanął na tylnych łapach, a jego stawy odwróciły się z chrzęstem. Stefano zrozumiał, że Zander zmienia się z powrotem w człowieka, proces transformacji wyglądał na bolesny. - Zmiana boli, kiedy księżyc ciągle jest w pełni – mruknął Zander z 120
niezadowoleniem, kiedy przybrał już ludzką postać. Oczy miał zaczerwienione ze smutku. Przesunął dłonią po twarzy. – Czego chcesz? - Tak mi przykro z powodu Chada – powiedział Stefano. – Był lojalnym członkiem twojego stada i sprzymierzeńcem nas wszystkich. Chad był takim miłym dzieciakiem, szczerym i pogodnym. Serce Stefano ścisnęło się na myśl, że właściwie to z jego winy zginął. Klaus przybył tu, by pomścić Katherine, która pojawiła się z powodu Stefano. To jego przeszłość doprowadziła do śmierci szczupłego, wesołego dziewiętnastoletniego wilkołaka, który nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy. - To ryzyko, jakie wszyscy podejmujemy, walcząc, wiemy o tym – uciął któtko Zander. Jego szczera zwykle twarz wydawała się zamknięta. Żałoba stada nie była dla obcych. – To wszystko? - Nie. Chcę, żebyś dał słowo. Klausowi nie udało się dziś zabić Eleny tylko ze względu na jej moc Strażniczki – odparł Stefano. – Chcę, by całe twoje stado przysięgło, że nie zdradzi nikomu, iż na jest Strażniczką. - Wilki są lojalne – oznajmił Zander. – Nikomu nie powiemy. Odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę stada, ponownie zmieniając się w wilka.
Matt i Chloe stali razem na skraju polany. Matt wziął Chloe za rękę i zauważył, że drżała. Jej ciałem wstrząsał słaby, nieustający dreszcz. Było mu zimno, ale wampiry przecież nie marzną, prawda? - Wszystko w porządku? – spytał cicho. Chloe przycisnęła wolną rękę do piersi, jakby miała trudności z oddychaniem. - Chodzi o to, że było tak wielu ludzi – powiedziała. – Trudno było się skoncentrować. Krew… Czułam krew ich wszystkich. A kiedy zginął ten wilk… Matt ją rozumiał. Świeża krew wyciekła z nosa i pyska Chada, kiedy umierał i Matt poczuł wtedy, że Chloe obok niego zesztywniała. - W porządku – uspokajał ją. – Wracamy do hangaru. Po prostu nie jesteś jeszcze gotowa przebywać w tak dużej grupie ludzi, tym bardziej, że podczas bitwy wszyscy mieli przyspieszony puls. Patrząc na Chloe z bliska, zauważył, jak dolna część jej twarzy zmieniła kształt, kiedy jej kły odruchowo się wydłużyły. Żadnych wzmianek o 121
przyspieszonym pulsie, pomyślał. Chloe odwróciła głowę, próbując ukryć obnażone kły, i Matt zauważył coś jeszcze. Z kącika ust w dół szyi ściekała jej długa strużka krwi. - Skąd to się wzięło? – spytał i puścił jej rękę. Własny głos zabrzmiał w jego uszach ostro. - Co? – spytała niespokojnie, przesuwając palcami po twarzy. – Ja nie…nie wiem , o czym mówisz. – Ale odwróciła oczy, unikając wzroku Matta. - Piłaś krew? – spytał Matt, starając się zachować spokój, żeby jej nie przestraszyć. – Może kiedy Chad zginął? Wiem, że to mogło nie wydawać się tak straszne, bo był w postaci wilka, ale wilkołaki to jednak ludzie. Jezu, sam zacząłem w to wierzyć? – pomyślał. - Nie! – Chloe tak szeroko otworzyła oczy, że wokół jej tęczówek pojawiły się białka. – Nie, Matt, nie zrobiłabym tego! – Potarła twarz dłońmi, chcąc zetrzeć plamę. – Cały czas byliśmy razem! Matt zmarszczył brwi. - Nie cały czas – zaprzeczył. – Podczas walki na chwilę straciłem cię z oczu. – Przecież Chloe wiedziała, że się rozdzielili. Dlaczego twierdziła, że było inaczej? Energicznie pokręciła głową. - Nie piłam niczyjej krwi – upierała się. Ale jej oczy uciekały nerwowo na boki i Matt z uczuciem mdlącego strachu zdał sobie sprawę, że nie wie, w co wierzyć. Chloe westchnęła. – Matt, proszę – powiedziała cicho. – Przysięgam, że mówię prawdę. – W jej dużych brązowych oczach błysnęły łzy. – Nie zrobię tego. Nie stanę się czymś, czego trzeba się bać. - Nie – obiecał jej Matt. – Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna. Chloe oparła się czołem o jego czoło i stali tak przez chwilę, oddychając cicho. Zrobię to, myślał Matt. Mogę jej pomóc.
Rozdział 22 Stefano przytulił Elenę mocno do siebiem przeczesał palcami jej jedwabiste włosy i poczuł bicie jej serca na swojej piersi. Kiedy ich usta się spotkały, poczuł jej strach i zmęczenie, ale i zachwyt nową mocą. Elena wyczuwała jego własną mieszankę miłości i strachu, i radości z powodu nowej ochrony, jaką właśnie 122
otrzymała. Słała do niego nieprzerwany strumień miłości i otuchy, a on odwzajemniał się tym samym. Nie przestawało go zdumiewać, że świat jakby zatrzymywał się w miejscu, kiedy trzymał Elenę w ramionach. Bez względu na to, jak trudna była akurat sytuacja. Ta śmiertelna dziewczyna była jego światłem i kamieniem milowym, jedyną istotą, na jakiej mógł polegać. - Śpij dobrze, kochanie – powiedział, niechętnie wypuszczając ją z objęć. Elena pocałowała go jeszcze raz, a potem weszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Stefano patrzył, jak odchodziła. Niepokoił się, nie potrafił wymazać z pamięci widoku Klausa podrzynającego jej gardło. Ale zostaną z nią przecież Bonnie i Meredith. Elenie nigdy nie brakowało siły i niezależności, a teraz otrzymała swoją własną moc. Zresztą on sam będzie zaledwie kilka pięter wyżej, gdyby go potrzebowała. Pokonał dwie kondygnacje schodów i otworzył drzwi do pokoju. Było tam ciemno i spokojnie. Pomyślał, że choć pewnie nie zaśnie, może się położyć i pozwolić Ziemi obracać się przez kilka godzin bez niego. Ale kiedy zamknął za sobą drzwi, kątem oka dostrzegł błysk bieli na balkonie. Katherine. Jego wolno bijące serce na moment się zatrzymało. Katherine opierała się z wdziękiem o balkonową balustradę. W długiej białej sukience wydawała się zwodniczo młoda i delikatna. Musiała tu przylecieć, a teraz czekała na niego na zewnątrz. W pierwszej chwili miał ochotę zabarykadować drzwi balkonowe, żeby nie mogła wedrzeć się do środka. Zaraz potem pomyślał o tym, żeby chwycić kołek i ją zaatakować. Ale Katherine już dawno mogła wejść do środka. Nie była żywa, nie było bariery, która mogłaby powstrzymać wampira przed wejściem do tego pokoju. Nie miało też sensu atakować jej, skoro widziała, jak wchodził. Nie odrywała od niego wzroku przez szybę drzwi balkonowych. - Katherine – powiedział spokojnie, wychodząc na balkon. – Czego chcesz? - Drogi Stefano – odparła drwiąco. – Czy tak się wita swoją pierwszą miłość? – Uśmiechnęła się do niego. Nie rozumiał, jak kiedykolwiek mógł uważać, że ona i Elena są do siebie podobne. Ich twarze wyglądały podobnie, oczywiście, ale rysy Eleny były bardziej wyraziste, włosy bardziej złote, oczy miał odcień głębszego błękitu. Katherine wydawała się wiotka i blada, zgodnie z 123
kanonem urody swojej epoki. Elena – silniejsza i bardziej wysportowana. W oczach Eleny widział ciepło i miłość, w oczach Katherine tylko jadowitą złość. - Klaus cię przysłał? – spytał, ignorując jej uwagę. - Gdzie Damon? – spytała, grając w tę samą grę. Zalotnie przekrzywiła głowę. – Kiedy was ostatnio widziałam, tak dobrze się rozumieliście. Kłopoty w raju, tak szybko? – Stefano milczał, a Katherine uśmiechnęła się szerzej. – Damon powinien był przyjąć moją propozycję. Ze mną byłby szczęśliwszy. Stefano wzruszył ramionami, nie chcąc dać poznać po sobie, że zaszła mu za skórę. - Damon już cię nie kocha, Katherine – powiedział i dodał mściwie: - Nie ty byłaś tą, której pragnął. - Och, no tak, Elena – Podeszła bliżej i przesunęła palcami po ramieniu Stefano, spoglądając na niego spod rzęs. - Zostaw ją w spokoju – warknął. - Nie jestem już zła na Elenę – szepnęła. – Miałam tak dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Po tym, jak mnie zabiła. - Doprawdy – mruknął oschle Stefano, odsuwając się od niej. – Więc kiedy byłaś martwa, zdołałaś uporać się z zazdrością o Elenę? Widząc, że Stefano nie reaguje na jej fałszywie niewinne zaczepki, Katherine wyprostowała się, a jej twarz stężała. - Zdziwiłbyś się, ile można się dowiedzieć, będąc martwym – powiedziała. – Widziałam wszystko. I widzę, co się dzieje między Eleną i Damonem. Prawdę mówiąc – uśmiechnęła się i jej długie, ostre kły błysnęły w świetle księżyca – zdaje się, że Elena i ja mamy ze sobą więcej wspólnego, niż mi się wydawało. Stefano zignorował ostre ukłucie, które poczuł na myśl o Damonie i Elenie razem. Ufał Elenie i nie miał zamiaru dać się wciągnąć w gierki Katherine. - Jeśli ją skrzywdzisz, ją albo kogokolwiek spośród tych niewinnych ludzi, znajdę sposób, żeby cię zabić – obiecał. – I tym razem pozostaniesz martwa. Katherine zaśmiała się, cichym, dźwięcznym śmiechem, który na moment zabrał go z powrotem do ogrodów palazzo jego ojca, do chwili sprzed wielu stuleci. - Biedny Stefano – mruknęła – taki lojalny, taki kochający. Brakowało mi twojej namiętności, wiesz. – Sięgnęła i miękką, chłodną dłonią musnęła jego policzek. – Miło cię znowu widzieć. Cofnęła się i zmieniła postać. Jej drobne ciało skurczyło się pod sukienką, 124
az w końcu biała jak śnieg sowa rozpostarła skrzydła na balustradzie balkonu i poszybowała w noc.
Bonnie patrzyła w okno pokoju Zandera. To była długa noc, ale teraz świt już zaczynał barwić niebo złotem i różowością. Przyszła do Zandera godzinę wcześniej, kiedy zadzwonił i powiedział, że jej potrzebuje. Gdy się pojawiła, Zander wziął ją w ramiona i przytulił mocno, zaciskając powieki, jakby choć na moment chciał się od wszystkiego odciąć. Teraz reszta stada już poszła. Shay i Zander, skuleni przy biurku za plecami Bonnie, szkicowali plan bitwy. - Tristan nie jest tak silny, jak powinien – mówiła Shay. – Ale jeśli po obu jego stronach postawimy Enrique i Jareda, osłabiona przednia łapa nie będzie miała takiego znaczenia. Zander wydał niski, zamyślony pomruk. - Tristan nadwyrężył sobie ścięgno podkolanowe na początku roku, ale sądziłem, że już prawie wydobrzał. Poćwiczę z nim i zobaczę, czy wróci do dawnej prędkości. - Do tego czasu musimy dopilnować, żeby był kryty – odparła Shay. – Marcus jest silny, ale czasem waha się zbyt długo. Co powinniśmy z tym zrobić? Aż do tego wieczora, Bonnie nie do końca rozumiała, co to znaczy, że Zander jest samcem alfa. Stado opłakiwało dziś Chada, najpierw jako wilki, a potem, po zachodzie księżyca, jako ludzie. Wyli, a później płakali i rozmawiali, wspominając przyjaciela. Ale przez cały ten czas to Zander im przewodził, był im mistrzem i wsparciem w nieszczęściu. A teraz, kiedy noc dobiegała końca, wraz z Shay opracowywał strategię zapewnienia stadu bezpieczeństwa w przyszłości. Oboje zawsze stawiali dobro stada ponad wszystko inne. Bonnie rozumiała teraz doskonale, dlaczego Wysoka Rada Wilków wybrała Shay, samicę alfa, dla Zandera, kiedy byli młodsi. Nie tylko na partnerkę, ale też towarzyszkę życia. Bonnie odwróciła się, kiedy Zander wstał. - W porządku – powiedział, pocierając oczy. – Na dziś dosyć. Zbierzemy chłopaków po południu i zobaczymy, jak sobie radzą. - Pójdę do siebie i odezwę się za parę godzin, jak już wstanę – oznajmiła 125
Shay i też się podniosła. Objęli się, ale Shay chwilę dłużej nie wypuszczała Zandera z ramion. Potem odsunęła się od niego i sztywno skinęła Bonnie głową. – Na razie, Bonnie – rzuciła chłodno. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Zander wyciągnął ramiona do Bonnie. - Hej – powiedział i na jego twarz wypłynął ten jego powolny uśmiech, który mimo smutku w oczach, był zniewalający. Bonnie podeszła do Zandera i przytuliła się. Ale nawet kiedy była tak blisko niego, coś wydawało się nie tak. Zander musiał wyczuć jej sztywność, bo odsunął się lekko i spojrzał na nią uważnie niebieskimi oczami. - O co chodzi? – spytał łagodnie. – Wszystko w porządku? Wiem, że sytuacja jest trudna. Bonnie łzy zapiekły pod powiekami, musiała puścić Zandera jedną ręką, żeby je wytrzeć. Taki właśnie był Zander: zginął jego przyjaciel, spędził całą noc pocieszając i osłaniając swoje stadno, a teraz martwił się, czy aby z Bonnie wszystko w porządku? - Nic mi nie jest – zapewniła. – To tylko zmęczenie. Zander złapał ją za rękę. - Hej! Pytam poważnie, o co chodzi? Powiedz. Bonnie westchnęła. - Kocham cię, Zander… - zaczęła powoli i urwała. Zmrużył oczy, a między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. - Dlaczego brzmi to tak, jakby zaraz miało nastąpić jakieś ,,ale”? - Naprawdę cię kocham, ale nie wiem, czy jestem dla ciebie odpowiednia – ciągnęła Bonnie smutno. – Widzę cię razem z Shay… jak o siebie dbacie, walczycie razem, razem chronicie stado… Ja nie mogę tego robić. Może Rada Wilków ma rację co do tego, czego ci trzeba. - Rada Wilków… Bonnie, a cóż oni mają z tym wspólnego? To nie oni decydują o tym, czego chcę. – Zander podniósł głos. - Nie mogę być dla ciebie tym wszystkim, Zander – mówiła dalej Bonnie. – Sama nie wiem… może oboje potrzebujemy czasu, żeby się zorientować, co nam przyniesie przyszłość. Co jest dla nas najlepsze. Nawet jeśli to nie… - Głos się jej załamał. – Nawet jeśli to nie jest bycie razem. – Ze spuszczoną głową wpatrywała się w swoje zaciśnięte ręce i wykręcała je nerwowo. Nie potrafiła spojrzeć Zanderowi w oczy. – Naprawdę cię kocham – powtórzyła z rozpaczą. – 126
Ale może nie tylko to się liczy. - Bonnie – powiedział rozsądnie Zander, stając między nią a drzwiami. – To śmieszne. Możemy to wszystko rozwiązać. - Mam nadzieję – odparła. – Ale na razie wiem, że to nie mnie potrzebujesz u swojego boku. – Starała się, by zabrzmiało to rozsądnie, ale słyszała, że głos znowu zaczyna jej się łamać. Zander mruknął coś przecząco i wyciągnął do Bonnie ręce, ale ona mu się wymknęła. Czuła, że musi wyjść z tego pokoju, zanim straci panowanie nad sobą. Była pewna, że robi to, co słuszne, co najlepsze. Zander miał obowiązki i potrzebował kogoś, kto je rozumie i będzie dla niego prawdziwym partnerem. No i wiedziała, że jeśli nie wyjdzie zaraz, padnie na podłogę, chwyci go za nogi i zacznie błagać, by nie pozwolił jej odejść. - Bonnie – poprosił Zander, kiedy go mijała. – Zostań. Szła w milczeniu do wyjścia. Po chwili ciszy usłyszała, jak Zander ciężko siada na łóżku. Nie chciała się za siebie oglądać, ale nie mogła się powstrzymać i rzuciła okiem na Zandera, zamykając za sobą drzwi. Siedział pochylony do przodu, jakby próbował osłonić się przed ciosem. Może zrobiła to co słuszne, a może właśnie zniszczyła najlepszą rzecz, jaka jej się kiedykolwiek przytrafiła. Po prostu tego nie wiedziała.
Rozdział 23 Głupi Strażnicy, myślała Elena, wychodząc szybko z sali gimnastycznej. Jeśli czegoś ode mnie chcą, dlaczego mi po prostu nie powiedzą? Trenowała z Meredith przed porannymi zajęciami przyjaciółki i teraz spieszyła się z powrotem do domu. Nie lubiła przebywać w kampusie sama. Nie była pewna, czy to paranoja, ale wydawało jej się, że czuje czyjąś obecność gdzieś blisko. Za blisko. Strażnicy prowadzą swoją grę, to wszystko. Nie są prostolinijni ani szczerzy. Nie są tacy, jak ja, od dawna. Andrès z pewnością też nie był do nich podobny, co było pokrzepiające. Kątem oka zauważyła jakąś postać, jakiś ledwie dostrzegalny ruch. Cały czas miała to nieprzyjemne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Ktoś ją śledzi. Odwróciła się szybko, ale tam, gdzie była pewna, że widzi drugą osobę, 127
nikogo nie było. Poczuła mrowienie na karku i skuliła się w sobie. Czy to Klaus się tu czai? Próbowała go wyczuć, ale nic z tego nie wyszło. Nigdzie nie dostrzegła śladu niczyjej aury. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Stefano. Nie chciała ryzykować, a poza tym czułaby się dużo bezpieczniej w grupie. Gdzie są inni? Był późny poranek – kampus wprawdzie stopniowo pustoszał, w miarę jak wzrastały obawy studentów i odwoływano kolejne zajęcia, ale przecież ktoś powinien tu jeszcze mieszkać. Stefano nie odbierał. Elena wrzuciła telefon do torby i przyspieszyła kroku. Była już pod swoim akademikiem, kiedy za jej plecami, odezwał się chłodny, rozkazujący głos. - Elena Gilbert. Elena zmartwiała, a potem odwróciła się powoli. - Tak? Wysoka kobieta, która za nią stała, była poważna i rzeczowa. Nosiła prosty granatowy kostium, a jasne włosy miała upięte w schludny kok. Złoto nakrapiane, niebieskie oczy patrzyły na Elenę z powagą. Ta kobieta nie była Ryannen, Strażniczką Niebiańskiego Sądu, która kiedyś próbowała zwerbować Elenę do ich szeregów, ale była do niej tak podobna, że Elena musiała uważnie się jej przyjrzeć, żeby się upewnić, że to ktoś inny. To podobieństwo było niepokojące – Ryannen nie była miła, ani trochę. Próbowała odczytać aurę nieznajomem, ale zobaczyła tylko białe światło. Kobieta obrzuciła Elenę szybkim spojrzeniem i powiedziała spokojnie: - Jestem Mylea, należę do Głównych Strażników i przybywam, aby odebrać od ciebie przysięgę Strażniczą i przydzielić ci twoje pierwsze zadanie. Elena natychmiast zesztywniała. Czekała na to, to prawda. Ale czy rzeczywiście była gotowa? - Zaczekaj – poprosiła. – Chciałabym wiedzieć coś więcej, zanim złożę jakąkolwiek przysięgę. Czy byłaś wśród Strażników, którzy zabili moich rodziców? Strażniczka zmarszczyła brwi i między ich idealnymi łukami pojawiła się pionowa kreska. - Nie jestem tu po to, żeby omawiać przeszłość, Eleno. Starałaś się 128
obudzić w sobie moc jeszcze przed moim przybyciem. Sprowadziłaś tu innego Ziemskiego Strażnika, żeby cię uczył. Jest więc dla mnie jasne, że niecierpliwie czekasz na obowiązki i zdolności właściwe tylko Strażnikom. Wszelkie informacje, jakich możesz potrzebować, zostaną ci udzielone, kiedy już złożysz przysięgę. Elena, sfrustrowana, zagryzła wargi. Wszystko, co mówiła Mylea, było prawdą. Elena zaakceptowała już fakt, że musi zostać Strażniczką. Bez względu na to, jak tragiczna była śmierć jej rodziców, nic, co mogła powiedzieć Mylea, nie przywróci ich do życia. Elena powinna teraz myśleć o wszystkich tych ludziach, których będzie mogła ocalić, kiedy w pełni rozwinie w sobie moc Strażników. Mylea wzruszyła ramionami. - Takie było od początku twoje przeznaczenie – oznajmiła spokojnie. – Nie mogłabym go zmienić, tak jak nie mogłabym powstrzymać liści przed zmianą barwy w jesieni. – Nagle na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, przez co stała się zdecydowanie bardziej ludzka. – Nawet jeśli mogłabym to zmienić, byłoby to trudne i w rezultacie wyrządziłoby wielką krzywdę tobie i twojemu światu. Co będzie, to będzie. – Uśmiech znikł i Mylea patrzyła znowu na Elenę poważna i rzeczowa. – Odpowiedz, czy jesteś gotowa złożyć przysięgę i przyjąć zadanie? - Tak – powiedziała Elena i zadrżała. To była nieodwracalna decyzja. Nie mogła zmienić zdania, wiedziała o tym. Ale teraz dostanie moc, której potrzebuje, by walczyć z Klausem. - Chodź – zażądała Mylea. Zaprowadziła Elenę za róg akademika, do otoczonego murem zakątka, w którym rósł dąb. Zamknęła na moment oczy i skinęła głową, po czym znowu je otworzyła. – Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał. Uklęknij i wyciągnij rękę. Elena z wahaniem przyklękła na zimnej trawie pod drzewem i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Mylea zdecydowanym ruchem odwróciła ją wierzchem na górę i wyciągnęła z kieszeni mały, srebrny sztylet, ozdobiony błękitnymi kamieniami. Zanim Elena zdążyła zareagować, przeciągnęła ostrzem po jej dłoni, rysując na niej falisty wzór, z którego zaczęła wypływać krew. Elena syknęła z bólu i odruchowo próbowała cofnąć rękę, ale Mylea trzymała ją mocno. - Powtarzaj za mną – poleciła. – Ja, Elena Gilbert, przysięgam używać 129
mocy do doskonalenia rodzaju ludzkiego. Będę z radością przyjmowała nałożone na mnie zadania i przewodziła silnym, ale będę uznawała, że moje zadania mają na celu większe dobro, a jeśli nie zdołam ich wypełnić, utracę swoją moc i zostanę przeniesiona do Niebiańskiego Sądu. Elena się zawahała. Przeniosła do Niebiańskiego Sądu? Mylea nie odrywała od niej oczu i Elena czuła moc wszędzie dookoła. Krew ściekała jej z ręki na korzenie drzewa i wsiąkała w ziemię. Ale w miarę jak Elena powtarzała słowa przysięgi, rana na jej ręce goiła się, zostawiając tylko bladą bliznę w kształcie ósemki. - Symbol nieskończoności i Niebiańskiego Sądu. – Myla uśmiechnęła się lekko do Eleny. Pomogła jej wstać i ucałowała ją ceremonialnie w oba policzki. – Witaj, siostro – dodała. - Co to znaczy, że ,,stracę swoją moc i zostanę przeniesiona do Niebiańskiego Sądu”? – spytała Elena. – Jestem człowiekiem, przynależę tutaj. Mylea zmarszczyła brwi i przechyliła głowę, przyglądając się Elenie. - Nie jesteś już człowiekiem – oznajmiła. – To cena, jaką musisz zapłacić. Elena patrzyła na nią, przerażona, ale Mylea tylko machnęła ręką i ciągnęła: - Ale pozostaniesz na ziemi tak długo, jak długo będziesz należycie wykonywała swoje obowiązki. A teraz twoje pierwsze zadanie. Pewien stary wampir przybył do tego kampusu. Wampiry, który wyrządził już na świecie wiele krzywd. Jest silny i sprytny, ale ty już raz stawiłaś mu czoło i wyszłaś z tego bez szwanku. Teraz, kiedy twoja moc rozkwita, będziesz w stanie pokonać go, dzięki wspólnej przeszłości. Kiedyś już nie stanowił zagrożenia. Elena kiwnęła głową, myśląc o roku, w czasie którego Klaus był martwy. - Ale teraz znowu zaczął zabijać i znowu znalazł się w centrum twojej uwagi. Jego los jest przypieczętowany – ciągnęła Mylea. – Musisz zabić Damona Salvatore. Elena jęknęła. Nie, myślała nieprzytomnie. Klaus, Mylea miała powiedzieć to o Klausie. W tej samej sekundzie, kiedy Elena usiłowała zebrać myśli, Mylea odwróciła się szybko, wyjęła ozdobny złoty kluczyk z kieszeni i przekręciła go w powietrzu. - Nie! – krzyknęła Elena, kiedy wreszcie odzyskała głos. Ale było już za późno. W powietrzu rozległ się zgrzyt i Mylea zniknęła. 130
Rozdział 24 Stefano miał silne wrażenie dèjà vu. Oto znowu stał tutaj z ciężkim sercem, pod drzwiami z ciemnego drewna, prowadzącymi do mieszkania Damona, gotów błagać, choć wiedział przecież, że żadne jego słowa nie trafią do brata. Słyszał, jak Damon porusza się cicho po mieszkaniu, słyszał szelest kartek książki i płytki oddech, i wiedział, że Damon słyszy go, wahającego się na korytarzu. Zapukał. Tym razem Damon, otwierając drzwi, nie zaczął natychmiast warczeć na Stefano, tylko patrzył na niego cierpliwie, czekając, aż brat się odezwie. - Wiem, że nie chcesz mnie widzieć – zaczął Stefano. – Ale pomyślałem, że powinienem cię poinformować, co się dzieje. Damon cofnął się i gestem zaprosił Stefano do środka. - Jak chcesz – rzucił lekko. – Obawiam się jednak, że nie mogę poświęcić ci więcej czasu. Mam randkę z pewną przepyszną studentką. – Uśmiechnął się szerzej na widok grymasu na twarzy brata. Stefano postanowił na to nie odpowiadać. Usiadł na jednym ze smukłych foteli w kolorze chromowanej stali i bladej zieleni, w ultranowoczesnym salonie Damona. Damon wyglądał lepiej niż wtedy, kiedy Stefano był tu ostatnim razem. Był doskonale, stylowo ubrany i uczesany, a jego blada skóra wydawała się lekko zaróżowiona, co niezbicie świadczyło o tym, że swobodnie żywił się krwią. Stefano skrzywił się lekko na myśl o tym, a Damon uniósł jedną brew. - A więc, coś się dzieje? – ponaglił go. Ostatnie słowa wypowiedział tonem lekkiej kpiny. - Katherine wróciła – oznajmił głucho Stefano, z przyjemnością patrząc, jak z twarzy Damona znika uśmiech. – Klaus zdołał ją wskrzesić. Damon zamrugał powoli. Długie ciemne rzęsy skryły na moment jego oczy. Potem znowu błysnął swoim okrutnym uśmiechem. - Dynamiczny duet znowu razem, co? – spytał. – Pewnie macie pełne ręce roboty, ty i ci twoi ludzie. - Damonie. – Stefano słyszał ból we własnym głosie. Brat zbudował wokół siebie mur, ale prawdziwy Damon ciągle się za nim krył, prawda? Nie mógł przecież przestać dbać o Elenę, ani o Stefano, tak nagle i całkowicie? Jeśli plan Stefano opracowany przeciwko Klausowi ma się powieść, Damon musi o nich dbać. 131
- Klaus postanowił poznać prawdę o Elenie – wypalił szybko. – Będą chcieli użyć Katherine jako broni przeciw tobie. Zobaczą, że odseparowałeś się od nas. Błagam cię, nic im nie mów. Jeśli żadne z nas już cię nie obchodzi, pamiętaj przynajmniej, jak bardzo nienawidzisz Katherine i Klausa. Damon zmrużył oczy, przekrzywił głowę na bok i patrzył na Stefano. - Nigdy nie byłem najsłabszym ogniwem, bracie – powiedział. – Ale tak z prostej ciekawości zapytam ,jaką prawdę o Elenie? Pod Stefano zakołysała się ziemia. Na moment zamknął oczy. Jest takim głupcem. Nie dopytał o szczegóły nocnego spotkania Eleny i Damona w lesie i założył, że powiedziała mu, iż jest Strażniczką. Gdyby trzymał język za zębami, Damon nie stanowiłby dla nich zagrożenia, przynajmniej pod tym względem. Ale nie, Damon już wcześniej wiedział, że Elena może kiedyś zostać Strażniczką, że jest taki plan. Powiedziała mu, że Strażnicy zabili jej rodziców, próbując dostać ją w swoje ręce. Wiedział też, że Elena ma teraz moc, że potrafi zobaczyć aury. Gdyby coś takiego wymknęło mu się przy Klausie albo Katherine, byłoby to już wystarczająco niebezpieczne. Lepiej, że ostrzegł Damona, czyż nie? Stefano lekko pokręcił głową. Niemożliwością było odgadnąć, co może zrobić Damon. Damon ciągle go obserwował z okrutnym rozbawieniem w oczach. Stefano miał nieprzyjemne uczucie, że na jego twarzy widać wahanie, doskonale czytelne dla każdego, kto znał go tak długo jak Damon. - Prawdę o tym, że Elena ma powiązania ze Strażnikami – powiedział w końcu. – Klaus użyłby tego przeciw niej, gdyby mógł. Proszę cię, Damonie. Mówisz, że nic cię to nie obchodzi, ale nie chcesz przecież, żeby Klaus zabił Elenę. On cię niemal zniszczył. – Słyszał błagalną nutę w swoim głosie. Proszę cię, bracie, pomyślał, choć nie wiedział, czy Damon czyta w jego myślach. Proszę. Nie opuszczaj nas. W przeciwnym razie czeka nas tylko ból, nas wszystkich. Damon uśmiechnął się i pstryknął palcami, a potem odwrócił się tyłem do Stefano. - Mnie nikt nie skrzywdzi, braciszku – rzucił przez ramię. – Nie na długo. Ale nie martw się, z pewnością poradzę sobie z Katherine, jeśli do mnie przyjdzie. Stefano przysunął się bliżej brata, usiłując spojrzeć mu w oczy. - Jeśli coś mi się stanie – powiedział poważnie – obiecaj, że zadbasz o 132
Elenę. Kochałeś ją kiedyś. Ona też mogłaby cię pokochać, gdyby… gdyby sytuacja była inna. Bez względu na to, co się wydarzy, Elena musi być chroniona. Na moment maska obojętności spadła z twarzy Damona. Zacisnął wargi, mrużąc ciemne jak nocne niebo oczy. - Jeśli coś ci się stanie? Co chcesz przez to powiedzieć? Stefano potrząsnął głową. - Nic – odparł. – Czasy są niebezpieczne, to wszystko. Damon patrzył na niego jeszcze przez chwilę, a potem maska wróciła na jego twarz. - Czas zawsze są niebezpieczne – zauważył, uśmiechając się lekko. – A teraz wybacz… - Odszedł w kierunku kuchni. Po chwili Stefano zorientował się, że już nie wróci. Wstał, zawahał się, ale zaraz odwrócił się do drzwi. Spotkanie poszło na tyle dobrze, na ile można było tego oczekiwać. Damon nie zagwarantował mu wprawdzie milczenia, ale nie groził im też i zdawał się zareagować pogardą na sugestię, że mógłby pomóc Katherine i Klausowi. Jeśli chodzi o ochronę Eleny, Stefano mógł tylko powiedzieć swoją kwestię, nic ponadto. Wiedział, że gdyby przyszło co do czego, jego brat zrobi to, co słuszne. Zawołał, żeby się pożegnać, ale nie doczekał się odpowiedzi. Damon zapewne wyfrunął już przez okno i teraz pod postacią kruka latał nad kampusem. Było mu przykro, że opuszcza brata w ten sposób, ale ruszył do wyjścia. Jeśli obu im uda się przeżyć, znowu kiedyś będą dla siebie braćmi. Nie mógł porzucić tej nadziei. Ale nie wiedział, kiedy ani jak to nastąpi. Może stracił brata na kolejne stulecie albo dwa. Na myśl o tym poczuł się niewypowiedzianie, nieludzko samotny.
Rozdział 25 Matt wlókł się noga za nogą w stronę drzwi hangaru. W worku, który trzymał w ręce, miotał się królik. Chloe na pewno uspokoi go dotknięciem swojej mocy. Matt nie lubił łapać dla niej zwierząt. Było mu żal tych biednych przerażonych stworzeń, nic nie mógł na to poradzić. Ale był odpowiedzialny za Chloe. A ona potrzebowała dużo krwi, żeby nad sobą panować; Stefano 133
wyraźnie ich przestrzegł. Nie pomógł fakt, że widok armii wampirów Klausa tak ją przeraził. Byli silniejsi od niej i Chloe wiedziała, że nie mieliby litości dla wampirzycy, która walczy przeciw nim. Co gorsza, bitwa rozpaliła w niej pragnienie ludzkiej krwi. Nie ufała sobie w obecności innych i od tego czasu nie opuszczała hangaru. Nigdy jednak nie skrzywdziłaby Matta. Zapewniała go o tym każdego wieczoru, tuląc się z całej siły do jego cieplejszego, ludzkiego ciała i opierając głowę na jego ramieniu. Pod stopami Matta skrzypnęła jakaś deska. Spojrzał w dół, na wodę obmywającą pod nim rusztowanie. Pomost znowu zaskrzypiał, tym razem gdzieś dalej, jakby ktoś po nim chodził. Matt się zawahał. Nie powinno tu być nikogo innego. Ruszył znowu do przodu, ostrożnie, i znowu usłyszał skrzypnięcie, jeszcze dalej, sekundę po swoim własnym kroku. - Halo? – zawołał w ciemność, ale zaraz poczuł się jak idiota. Jeśli byli tu jego wrogowie, ostatnią rzeczą, jaką sobie życzył, było zwrócić na siebie ich uwagę. Zrobił jeszcze kilka kroków w stronę wejścia. Skrzypienie ustało, zamiast niego na płytkim jeziorze rozległ się cichy plusk. Może to odgłosy jakiegoś zwierzęcia. Mimo wszystko rzucił się biegiem do drzwi i otworzył je z hukiem. A jeśli coś dostało się do Chloe? Wzrok Matta padł na środek hangaru. Klaus stał przed nim, triumfujący, osrebrzony światłem księżyca wpadającym przez dziury w dachu. Na muskularne ciało miał narzucony stary płaszcz przeciwdeszczowy. Podtrzymywał jakąś słaniającą się, krwawiącą dziewczynę, zupełnie obcą. Boże, jaka młoda! Mogła być studentką pierwszego roku albo uczennicą szkoły średniej z miasteczka. Jej długie, ciemne włosy były splątane i mokre od krwi spływającej z rany na szyi. Nie walczyła, tylko patrzyła na Matta przerażonym wzrokiem, który w jakiś okropny sposób skojarzył mu się ze wzrokiem królika, którego schwytał wcześniej w pułapkę. Odruchowo wypuścił worek z rąk. Usłyszał, jak królik z głuchym odgłosem upadł na ziemię, a zaraz potem wypadł na zewnątrz przez drzwi. Musi pomóc tej dziewczynie. Klaus spojrzał na niego i choć trwało to ułamek sekundy, Matt zmartwiał, jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa pod wpływem siły, która 134
kazała im pozostać bez ruchu. - Witaj, chłopcze. – Klaus uśmiechnął się szeroko. – Przyłączysz się do nas? Twoja dziewczyna i ja czekaliśmy na ciebie. Matt spojrzał tam, gdzie Klaus i zobaczył Chloe. Kuliła się w kącie jak najdalej od Klausa, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Na szyi miała ślady po ukąszeniu, jakby Klaus pił już także jej krew, i była niezwykle blada. Potrzebuje pokarmu, pomyślał Matt, jakby mógł jej po prostu podać królika, którego trzymał w worku jeszcze minutę temu. Chloe bała się, ale w jej twarzy było coś jeszcze. Mattowi żołądek podszedł do gardła, kiedy uświadomił sobie, co to jest. Głód. - Na czym stanęliśmy? – Klaus odwrócił się do Chloe. – A, tak. Jeśli nie będziesz się opierała, wszystko pójdzie gładko. – Jego głos brzmiał miękko, kojąco. – Powiedz mi wszystko. Powiedz mi, jaką tajemnicę ukrywają ci ludzie. W jaki sposób czarownice ochraniają Elenę przede mną? Jeśli to zrobisz, pozwolę ci przyłączyć się do mnie. Nie będziesz sama. Nie będziesz musiała się bać ani czuć się winna, nic już nigdy nie będziesz musiała. – Przy słowie ,,ludzie” jego twarz wykrzywiła pogarda. Zniżył głos i ciągnął: - Posmakuj tej dziewczyny. Możesz ją dostać. Wiem, że czujesz już słodycz jej krwi. To nie jest życie dla ciebie, w ukryciu, wstydzie, na zwierzęcej krwi. Chodź do mnie, Chloe – rozkazał. Wyprostowała się powoli i wstała. Nie odrywała oczu od Klausa i dziewczyny, która teraz łkała cicho w jego ramionach. Żuchwa Chloe poruszyła się lekko. Matt wiedział, że wydłużyły jej się kły. Klaus ponaglił ją gestem, a ona, chwiejąc się, zrobiła krok w jego stronę. Usiłując krzyknąć, by ją powstrzymać, Matt uświadomił sobie, że jego język jest unieruchomiony tak samo jak reszta jego ciała, pozostająca we władzy Klausa. Udało mu się wydać tylko cienki, zduszony jęk. Ale Chloe go usłyszała. Oblizała wargi, a potem powoli oderwała oczy od szyi krwawiącej dziewczyny i spojrzała na Matta. Patrzyła na niego długą chwilę. Cofnęła się i oparła plecami o ścianę. Miała wyostrzone rysy, a przyschnięta krew na jej własnej szyi popękała i zaczęła odpadać płatkami, kiedy Chloe pokręciła głową. - Nie – powiedziała cicho. Klaus uśmiechnął się znowu i wyciągnął dziewczynę w jej stronę. - Chodź – ponaglił. Jego ofiara jęknęła i zamknęła oczy. Jej twarz jakby 135
zapadła się z rozpaczy. Chloe stała nieruchomo przy ścianie, jak zahipnotyzowana wpatrując się w strumień krwi spływający z gardła dziewczyny w kałużę u jej stóp. Klaus wziął Chloe za rękę. - Powiedz mi to, co chcę wiedzieć, a dostaniesz ją. Smakuje tak wspaniale. – Pociągnął Chloe do siebie. Wciągnęła powietrze, zbliżając się do źródła krwi, rozszerzając nozdrza. Pozwalała przyciągać się coraz bliżej. Klaus puścił rękę Chloe i pogłaskał ją po policzku. – Już – zwrócił się do niej jak do małego dziecka. – No, już. – Szybko chwycił ją za tył głowy i pchnął na dół, do gardła krwawiącej dziewczyny. Matt robił, co mógł, ale nie był w stanie się poruszyć, nie mógł wydusić z siebie żadnego dźwięku. Chloe nerwowo oblizała usta. Ale potem nagle odepchnęła Klausa. Próbował ją złapać, ale mu uciekła. - Nie! – powtórzyła, tym razem głośniej. Klaus zawarczał z wściekłością, jednym szybkim ruchem skręcił trzymanej w rękach dziewczynie kark i rzucił ją na ziemię. - Przekażcie swoim przyjaciołom, że niedługo dostaną ode mnie wiadomość – oznajmił z lodowatym spokojem. Wydawał się mniej szalony niż zwykle i z jakiegoś powodu serce Matta zmartwiało z przerażenia. – Dowiem się prawdy. Dorwę ich, jednego po drugim, aż dostanę to, czego chcę. Wychodząc, Klaus podniósł wzrok, wyciągnął jedną rękę do góry i z ogłuszającym hukiem z czystego, bezchmurnego nieba strzelił piorun i hangar stanął w płomieniach.
Bonnie przewróciła kartkę podręcznika psychologii, ze wszystkich sił starając się nie myśleć o Zanderze. Brakowało jej go – to oczywiste – ale poradzi sobie. nie podnosząc głowy, Bonnie sprawdziła, co robią jej współlokatorki. Z łóżka Eleny dobiegało ciche skrobanie; pisała coś w pamiętniku. Na podłodze Meredith i Alaric rozmawiali szeptem, trzymając się za ręce. Przynajmniej raz nie ostrzyli broni i nie czytali ksiąg o zaklęciach, tylko po prostu cieszyli się sobą nawzajem. Poza tym Bonnie czuła w sercu bolesną pustkę, wszystko było w porządku. Ktoś gwałtownie zapukał do drzwi. Wszyscy podnieśli głowy i 136
znieruchomieli, gotowi do walki. Meredith zerwała się na równe nogi i chwyciła nóż leżący na jej biurku, ukryła go za sobą i uchyliła drzwi. Do pokoju wpadli Matt i Chloe, cali we krwi i popiele. Meredith zareagowała pierwsza, chwyciła Chloe i odwróciła ją do światła, żeby obejrzeć ranę po ukąszeniu na jej szyi. Wyglądała na głęboką i niebezpieczną. Pod Chloe ugięły się nogi, omal nie upadła. Alaric pomógł jej usiąść na krześle przy biurku Bonnie. - Co się stało? – wykrzyknęła Bonnie. - Klaus – wydyszał Matt. – Klaus był w hangarze. Tam jest… O Boże, zostawił tam ciało. Ale ona już nie żyła. Jestem pewny, że była martwa, zanim spłonęła. Palce Eleny zdawały się fruwać nad telefonem, kiedy pisała sms. Chwilę później pojawił się Stefano i jednym spojrzeniem ogarnął całą sytuację. Przykląkł przed Chloe i delikatnie zbadał jej ranę. - Zwierzęca krew jej teraz nie wystarczy – zwrócił się do Matta, który patrzył na nich z napięciem na pobladłej twarzy. – A smak ludzkiej mógłby ją doprowadzić do szaleństwa. – Ugryzł się w nadgarstek i przystawił go do ust Chloe. – To nie jest idealne wyjście, ale najlepsze, co możemy zrobić. Matt kiwnął krótko głową, a Stefano przytrzymał głowę Chloe, która piła chciwie wielkimi haustami. - W porządku – pochwalił. – Dobrze sobie radzisz. Kiedy Chloe wypiła dość, by jej rana zaczęła się goić, razem z Mattem zaczęła opowiadać, co się wydarzyło. - Klaus powiedział, że mogę dostać tę dziewczynę, jeśli powiem mu, co wiem o Elenie i dlaczego nie mógł zabić jej swoim sztyletem – szepnęła i spuściła oczy. – To było… - urwała. – Chciałam się zgodzić. - Nie zrobiła tego – wyjaśnił Matt. – Chloe była naprawdę dzielna. Udało jej się wyrwać spod mocy Klausa. - Ale on powiedział, że dowie nas jedno po drugim, aż dostanie to, czego chce, tak? – spytała Bonnie słabo. – To niedobrze. To naprawdę bardzo niedobrze. – Serce waliło jej jak młotem. Elena westchnęła i założyła włosy za uszy. - Wiedzieliśmy, że będzie nas nękał – zauważyła. - Tak – odparła Bonnie drżącym głosem – ale, Eleno, on potrafi wejść w moje sny. Zrobił to już raz, kiedy chciał nas uprzedzić, że się zbliża. – Objęła się 137
ciasno ramionami i zaczerpnęła powietrza, starając się zapanować nad głosem. – Nie wiem czy uda mi się ukryć przed nim to, co wiem. Nastąpiła chwila nieprzyjemnej ciszy. - Nie pomyślałam o tym – mruknęła Meredith. - Słuchajcie, tak mi przykro – Głos Eleny zaczął się załamywać. – Klaus zagraża wam z mojego powodu. Bardzo chciałabym was bronić. Muszę stać się silniejsza. - I staniesz się – odparła Meredith stanowczo. - I to naprawdę nie jest twoja wina – zapewniła Bonnie, starając się stłumić strach. – Jeśli alternatywą miałaby być twoja śmierć, to już wolę, żeby Klaus nas dręczył. Elena uśmiechnęła się blado. - Wiem, Bonnie – powiedziała. – Ale jeśli nawet będę miała więcej mocy, nie wiem, jak mogłabym chronić cię w twoich snach. - Są jakieś sposoby, żeby Bonnie mogła chronić się w snach sama? – spytał Stefano, odwracając się do Alarica, specjalisty od badań. – Świadome sny i tak dalej? Alaric z namysłem pokiwał głową. - To dobry pomysł. Zaraz to sprawdzę. – Uśmiechnął się uspokajająco do Bonnie. – Znajdziemy coś. Zawsze znajdujemy. - I będziemy trzymać się razem – nakazał Stefano, patrząc na twarze przyjaciół pewnym wzrokiem swoich zielonych jak liście oczu. – Klaus nas nie złamie. Wszyscy wydali pomruk aprobaty, a Bonnie odruchowo chwyciła Meredith i Matta za ręce. Wkrótce wszyscy trzymali się za ręce i Bonnie poczuła moc – może Eleny, może Stefano, a może swoją własną – która zaczęła przepływać przez tworzony przez nich krąg. Może ta moc pochodziła od nich wszystkich razem. Ale moc nie była jedyną rzeczą, która wyczuła. Wszyscy byli nerwowi; wszyscy się bali. Klaus mógł przyjść po każdego z nich i nie sposób było przewidzieć, do czego się posunie.
Rozdział 26 138
Stefano i Elena zostali w końcu sami w pokoju Eleny, korzystając z tej krótkiej wspólnej chwili. Bonnie, Meredith i Alaric byli w bibliotece, szukając sposobu na kontrolę snów, a Stefano zaoferował swój pokój Mattowi i Chloe, którzy teraz, po pożarze starego hangaru, nie mieli gdzie spędzić nocy. Stefano delikatnie pogłaskał Elenę po policzku. - O co chodzi? – spytał zaniepokojony tym, co widział w jej oczach. Elena sądziła, że całkiem dobrze ukrywa swoje myśli, ale Stefano zawsze potrafił zajrzeć za jej maskę. Cieszyła się, że w końcu zostali sami. Nie chciała, żeby inni się dowiedzieli, jeszcze nie. Im nie zależało na tym, by ocalić Damona, nie tak jak jej i Stefano. - Dzisiaj pojawiła się u mnie Główna Strażniczka i odebrała ode mnie przysięgę – powiedziała. – Przydzieliła mi też pierwsze zadanie. Twarz Stefano rozjaśniła się na moment. - To wspaniała wiadomość – ucieszył się. – Teraz będziesz miała większy dostęp do swojej mocy, żeby walczyć z Klausem, prawda? Elena pokręciła głową. - Moim zadaniem nie jest zabić Klausa – powiedziała po prostu. – Chcą, żebym zabiła Damona. Stefano otworzył szeroko oczy, cofnął się i opuścił rękę. - Nie zrobię tego – obiecała Elena. – Wiesz o tym. Ale musimy znaleźć jakiś sposób, żeby to obejść. Jeśli odmówię… - zaschło jej w ustach - … przeniosą mnie do Niebiańskiego Sądu. Nie będę już żyła na ziemi. - Nie. – Stefano objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. – Nigdy. Elena wtuliła twarz w jego szyję. - Nie mogę tego zrobić – wyszeptała. – Strażniczka powiedziała mi, że Damon znowu zabija, a ja mimo to nie byłabym w stanie go skrzywdzić. Poczuła, że Stefano zesztywniał, ale kiedy na niego spojrzała, jego oczy były spokojne. - Kocham brata Eleno. Ale jeśli morduje niewinnych ludzi, musimy go powstrzymać. Za każdą cenę. - Nie mogę zabić Damona – powtórzyła Elena. – Strażnicy zabrali już dwoje ludzi, których kochałam, nie pozwolę im na więcej. Musimy znaleźć inny sposób. - A jeśli Damon się zmieni? – spytał Stefano. – Jeśli nie będzie stanowił zagrożenia dla ludzi, czy Strażnicy zmienią decyzję? 139
Elena pokręciła głową. - Nie wiem – powiedziała. – Ale Damon nie będzie nas słuchał, całkiem zamknął się w sobie. Może gdybyśmy powiedzieli mu, że Strażnicy chcą jego śmierci…? Na ustach Stefano pojawił się smutny półuśmiech, ale zaraz znikł. - Może – odparł. – A może zacząłby atakować jeszcze większą liczbę ludzi, żeby im się sprzeciwić. Damon samemu diabłu śmiałby się w twarz, gdyby przyszła mu ochota. Była to prawda. Elena kiwnęła głową, wiedząc, że Stefano odczuwa to samo przywiązanie i desperację, jakie budził w niej Damon. - Może Andrès wpadnie na jakiś pomysł – zasugerował Stefano. – Wie znacznie więcej o Strażnikach niż my. Tylko czy możemy mu zaufać? - Oczywiście – stwierdziła natychmiast. Andrès był dobry, wiedziała to bez cienia wątpliwości. I walczył razem z nimi przeciw Klausowi. Stefano mocno chwycił Elenę za ramię i z powagą spojrzał jej w oczy. - Wiem, że Andrès zrobi to, co słuszne – rzekł. – Ale czy będzie chciał ocalić wampira, dzikiego wampira? Nawet ja nie wiem, czy to słuszne. Elena przełknęła ślinę. - Myślę, że Andrès mnie wesprze – powiedziała ostrożnie – nawet przeciwko Strażnikom. On we mnie wierzy. Miała rozpaczliwą nadzieję, że to istotnie prawda. Stefano uśmiechnął się smutno. - W takim razie jutro porozmawiamy z Andrèsem – postanowił. Potem wziął Elenę w objęcia i pogłaskał ją po włosach. – Ale dziś po prostu wykorzystajmy ten czas i cieszmy się sobą, ty i ja – szepnął ochryple. Długą chwilę stali, obejmując się w milczeniu. – Chcę, żeby Damon żył – oznajmił w końcu. – Chcę, żeby się zmienił. Ale jeśli będę musiał wybierać między nim a tobą, wybiorę ciebie. Bez ciebie nie ma dla mnie świata, Eleno. Tym razem nie pozwolę ci się poświęcić. Nie odpowiedziała, nie chciała składać żadnych obietnic, których nie mogłaby dotrzymać. Miała nadzieję, że ich miłość wystarczy, przynajmniej na razie.
140
Następnego ranka Elena i Stefano siedzieli z Jamesem i Andrèsem w małej, słonecznej kuchni Jamesa. Wszyscy czworo mieli przed sobą kubki z kawą i bajgle – Stefano mieszał swoją kawę, żeby zająć czymś ręce, ale jej nie pił. Nie jadł ani nie pił wiele, ale ludzie czuli się lepiej, kiedy wydawało im się, że jest inaczej. Była to pogodna poranna scena, pomijając wyraz kompletnej dezorientacji na twarzy Jamesa. - Nie rozumiem – rzekł, patrząc ze zdumieniem na Elenę, a potem na Stefano. – Dlaczego chcecie ocalić wampira? Elena otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła i myślała przez chwilę. - To brat Stefano – powiedziała w końcu spokojnie. – I kochamy go. James spojrzał na Stefano wyraźnie zbulwersowany, a Stefano usiłował sobie przypomnieć, czy James wie, że on też jest wampirem. Doszedł do wniosku, że chyba nie. - Damon walczył po naszej stronie i ocalił wielu ludzi – ciągnęła Elena. – Musimy dać mu szansę, żeby się zmienił. Nie możemy tak po prostu zapomnieć o wszystkich tych dobrych rzeczach, które zrobił. Andrès kiwnął głową. - Nie chcesz go zabić, ponieważ mogą być inne sposoby skorygowania jego błędów. James pokręcił głową. - Nie jestem pewny, czy pożeranie ludzi można nazwać ,,błędem”. Przykro mi, Eleno. Nie sądzę, żebym mógł wam pomóc. Stefano zesztywniał i poczuł, jak łyżeczka w jego ręce zaczyna się wyginać. - Pomożemy mu się zmienić – odparła Elena, z determinacją wysuwając brodę. – Nie będzie nikomu zagrażał. Andrès westchnął i położył dłonie płasko na stole. Z jego twarzy znikła cała wesołość. - Złożyłaś przysięgę – powiedział cicho. – Strażnicy wierzą w zasady, a ponieważ ty zgodziłaś się na ich zasady, musisz wykonać zadanie albo ponieść konsekwencje. Nawet jeśli zaakceptujesz przeniesienie do Niebiańskiego Sądu, twoje zadanie zostanie po prostu przekazane innemu Ziemskiemu Strażnikowi. – Skrzywił się, a Stefano poczuł, jak coś ściska go w sercu. Andrès powiedział właśnie, że może być następnym, który otrzyma zadanie zabicia Damona. Jeśli Elena odmówi w jakiś sposób wykonania go, oni wszyscy będą musieli walczyć z 141
Andrèsem. Oczy Eleny błyszczały od łez. - Musi być jakieś wyjście z tej sytuacji – powiedziała. – Jak wzywa się Głównych Strażników? Może mogłabym jakoś przekonać Myleę. Klaus jest dużo bardziej niebezpieczny niż Damon. Nawet jeśli nie zgadzasz się ze mną co do ratowania Damona, na pewno widzisz, że to na Klausie powinniśmy się teraz skupić. - Nie możesz jej wezwać – odparł Andrès ze smutkiem. – Pojawiają się wtedy, kiedy mają przydzielić zadanie i kiedy zadanie jest już wykonane. – Pokręcił powoli głową. – Eleno, w tej sytuacji wszystko jest czarne albo białe. Już czujesz przymus, żeby wykonać zadanie, prawda? A będzie jeszcze gorzej. Elena oparła łokcie na stole i objęła głowę rękami. Stefano dotknął jej ramienia, a ona nachyliła się do niego, przyjmując wsparcie, które przekazywał jej bez słów. Po chwili podniosła głowę, zdecydowanie zaciskając usta. - W porządku – zadecydowała. – W takim razie spróbuję czegoś innego. Nie poddam się. - Pomogę ci, jeśli tylko będę mógł – zapewnił ją Andrès. – Ale jeśli twoje zadanie zostanie przekazane mnie, nie będę miał wyboru. Elena kiwnęła głową i wstała szybko. Stefano także zaczął się podnosić, ale położyła mu dłoń na ramieniu i łagodnym ruchem znowu posadziła go na krześle. - Tę sprawę muszę załatwić sama – powiedziała przepraszająco. Pocałowała go lekko, ciepłymi wargami, a Stefano przesłał jej całą swoją miłość i ufność. Ja też mam coś, czym muszę się zająć, pomyślał. Czuł, jak ogarnia go panika – to mógł być ostatni raz, kiedy się widzą. Objął ją mocniej ramieniem i przytrzymał w długim uścisku. Proszę, Eleno, bądź ostrożna, pomyślał. Nie było trudne odszukać Damona. Kiedy Elena otworzyła się na naglący ból, który tkwił w niej przez cały dzień, droga do Damona sama się przed nią pojawiła. Wystarczyło pójść za smugami głębokiem czerni i czerwieni. Tym razem moc zaprowadziła ją do obskurnego budynku z szyldem, na którym widniał napis ,,Bilard u Eddiego”. Lokal był otwarty, choć na parkingu stało tylko kilka samochodów. Wyglądał bardziej na nocny klub. Szczerze mówiąc, zupełnie nie w stylu Eleny, która, trochę zdenerwowana, stanęła na progu. Byłam w Mrocznych Wymiarach, przypomniała sobie. Jestem 142
Strażniczka. Nie ma tu nic, co mogłoby mnie przestraszyć. Pchnęła drzwi i śmiało weszła do środka. Barman spojrzał na nią, po czym wrócił do swojego zajęcia, polerowania szklanek. Przy małym stoliku w kącie siedzieli dwaj mężczyźni, palili i rozmawiali przyciszonymi głosami. Nawet nie odwrócili głów. Przy wszystkich stołach bilardowych poza jednym było pusto. Tam, na środku sali, Damon pochylał się nad stołem bilardowym, przymierzając się do strzału. W skórzanej kurtce wyglądał trochę prostacko, nie tak elegancko jak zwykle. Za nim stał jakiś niższy mężczyzna o jaśniejszych włosach. Po strzale Damon podniósł oczy na Elenę, zimne, czarne i nieprzeniknione. - Gra skończona – rzucił do towarzysza, mimo że na stole ciągle były kolorowe bile. Wziął plik banknotów leżących w rogu stołu i wsadził je do kieszeni. Jasnowłosy facet już miał coś powiedzieć, ale potem ugryzł się w język, wbił oczy w podłogę i milczał. - Nie dajesz za wygraną, co? – stwierdził Damon, podchodząc do Eleny kilkoma szybkimi krokami. Jego mroczne, zimne spojrzenie zdawało się ją przytłaczać. – Mówiłem ci, w niczym ci już nie pomogę, księżniczko. Elena poczuła, że palą ją policzki. Damon zawsze nazywał ją księżniczką, ale tym razem w słowie nie było czułości, jaka mu dawniej towarzyszyła. Teraz brzmiało lekceważąco, jakby nie chciało mu się użyć jej imienia. Zesztywniała i postanowiła wykorzystać gniew, który nagle w niej wezbrał, żeby zacząć mówić. - Masz problem, Damonie – oznajmiła szorstko. – Główni Strażnicy chcą twojej śmierci. To ja mam cię zabić. – Wydawało jej się, że go zaskoczyła, więc szła za ciosem. – Nie chcę tego zrobić – powiedziała, pozwalając, by w jej głosie zabrzmiała błagalna nuta. –Nie mogę. Ale może nie jest jeszcze za późno. Gdybyś zmienił to, co robisz… Damon wzruszył ramionami. - Rób to, co musisz zrobić, księżniczko – rzucił lekko. – Strażnicy już kiedyś nie potrafili zatrzymać mnie w stanie śmierci. Teraz też za bardzo się nie obawiam. – Zaczął się odwracać, ale Elena zagrodziła mu drogę. - Musisz potraktować to poważnie, Damonie – ostrzegła. – Oni cię zabiją. Damon westchnął. - Naprawdę chyba za bardzo się przejmujesz. No więc zabiłem kogoś. Jedną dziewczynę, w świecie, w którym są ich miliony. – Spojrzał nad jej 143
ramieniem na stół bilardowy. – Jimmy? Ustaw je. Elena patrzyła na niego bez tchu, z takim uczuciem, jakby ktoś rąbnął ją w żołądek. Jimmy ustawił bile, a Damon starannie wymierzył i rozbił je. - Zabiłeś kogoś? Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała w końcu przez ściśnięte gardło. Coś, czego nie potrafiła do końca określić, pojawiło się na twarzy Damona, ale zaraz znikło. - Obawiam się, że trochę mnie poniosło – odparł lekko. – Zdarza się nawet najlepszym z nas, jak przypuszczam. – Wbił bilę do łuzy i obszedł stół, przymierzając siędo kolejnego strzału. Umysł Eleny pracował na najwyższych obrotach. Najpierw ta dziewczyna, którą razem ze Stefano znalazła nieprzytomną w lesie. Potem ta, której krew Damon pił przy terenach sportowych w kampusie. Obie wyszły z tego bez szwaku, czyż nie? Ona i Stefano dopilnowali, by bezpiecznie trafiły do domu. Kiedy wreszcie zrozumiała, co tak naprawdę powiedział własnie Damon, oblał ją zimny pot. Zabił kogoś innego, kogo nie odnaleźli. Ciągle miała nadzieję, że go z tego wyciągnie, ale znowu zaczął zabijać, a ona nawet o tym nie wiedziała. Skupiła się, żeby zobaczyć jego aurę i niemal natychmiast stała się dla niej widoczna. Elena skrzywiła się z odrazą. Była tak ciemna. Czerń pochłonęła już wszystkie inne kolory, pomijając cienkie, wijące się smugi odrażającej barwy zeschłej krwi. Ale z pewnością musi być w niej coś jeszcze? Dostrzegła wątłą smużkę zielonkawego błękitu tuż przy ciele Damona, która znikła tak szybko, jak się pojawiła i znowu wszystko spowiła ciemność. Jednak ten błysk koloru obudził w niej nadzieję. Damon nie jest jeszcze stracony. Nie może być. Impulsywnie przeszła za nim na drugą stronę stołu i położyła mu dłoń na ramieniu. Drgnął, jakby chciał się odsunąć, a potem znieruchomiał. - Proszę, Damonie. Wiem, że to nie jesteś ty. Ty nie jesteś zabójcą, już nie. Kocham cię. Proszę. Damon starannie ułożył swój kij na stole i zmierzył ją gniewnym wzrokiem. Był napięty jak struna. - Kochasz mnie? – spytał niskim, groźnym głosem. – Ty mnie nawet nie znasz, księżniczko. Nie jestem twoim pokojowym pieskiem, jestem wampirem. Wiesz, co to znaczy? – Elena cofnęła się odruchowo, przerażona wściekłością w oczach Damona i wykrzywionymi w pogardliwym uśmiechu ustami. – Jimmy! – 144
zawołał przez ramię i mężczyzna, z którym grał wcześniej w bilard, podszedł bliżej, ciągle ze swoim kijem w ręce. - Tak? – spytał z wahaniem i Elena natychmiast rozpoznała ten ton. Bał się Damona. Rozejrzała się i zobaczyła, że barman szybko odwrócił oczy, jakby on też się wystraszył. Dwaj mężczyźni, którzy siedzieli w kącie, wymknęli się, kiedy rozmawiała z Damonem. - Daj mi swój kij – powiedział Damon i Jimmy mu go podał. Damon przełamał go na pół z taką łatwością, z jaką Elena mogłaby przedrzeć kartkę i ocenił spojrzeniem obie części. Z jednej sterczał długi, ostry kawałek drewna i Damon podał ją Jimmy’emu. - Weź to i wbij sobie w brzuch – powiedział spokojnie. – Rób to tak długo, aż każę ci przestać. - Damonie, nie! – Elena zwróciła się do Jimmy’ego. – Nie rób tego. Walcz z tym. Jimmy, ze wzrokiem wbitym w kawałek kija, zawahał się i Elena poczuła nagły przepływ mocy. Na twarzy Jimmy’ego pojawił się senny, nieobecny wyraz. Podniósł złamany kij i wbił go mocno w swój brzuch. Przy pierwszym ciosie wypuścił chrapliwie powietrze, ale jego twarz pozostała obojętna, jakby umysł został odłączony od ciała. Wyciągnął kij i Elena zobaczyła strużkę krwi spływającą z miejscam w które weszła jedna z ostrych drzazg. - Przestań! – krzyknęła Elena. - Mocniej – rozkazał Damon – i szybciej. Jimmy usłuchał i zaczął gwałtownymi ruchami wbijać i wyciągać kij. Jego koszula nasiąkła krwią. Damon patrzył na to z lekkim uśmiechem na twarzy i rozjaśnionymi oczami. - Być wampirem – rzekł do Eleny – znaczy mieć kontrolę. Lubię też krew. I nie przejmuję się ludzkim bólem. Nie bardziej niż ty, kiedy rozdeptujesz robaka, idąc ulicą. - Proszę, przestań – błagała Elena, przerażona. – Nie rań go już. Damon uśmiechnął się szerzej. Odwrócił się od Jimmy’ego i skupił całą uwagę na Elenie. Ramiona Jimmy’ego poruszały się w przód i w tył, wbijając złamany kij w brzuch, nawet kiedy Damon na niego nie patrzył. - Przestanę, jeśli natychmiast stąd wyjdziesz, księżniczko – odparł. Elena zamrugała, chcąc zapanować nad łzami. Jest silniejsza, niż się wydaje. Udowodni to. 145
- Doskonale – powiedziała. – Pójdę. Ale, Damonie – odważyła się dotknąć jego ramienia, lekkim, miękkim ruchem – to, co powiedziałeś tu na początku, jest prawdą. Nigdy się nie poddaje. – W twarzy Damona zaszła jakaś zmiana pod tym dotykiem, ostry, posępny grymas złagodniał i Elena miała wrażenie, że udało jej się do niego dotrzeć. Ale sekundę później był równie zimny i daleki jak zawsze. Odwróciła się na pięcie i odeszła, wysoko podnosząc głowę. Usłyszała jeszcze, jak za jej plecami Damon powiedział coś ostro do Jimmy’ego i jęki bólu ustały. Czy tylko jej się wydawało, że w twarzy Damona coś drgnęło? Proszę, proszę, niech to będzie prawda, błagała w duchu Elena. W tym obcym, którego właśnie zostawiła za sobą, musiało przecież być coś z dawnego Damona, którego kochała. Nie mogła go stracić. Ale z przenikliwym bólem serca uświadomiła sobie, że być może już go straciła.
Rozdział 27 Późnym popołudniem głęboki błękit nieba rozświetlało złociste słońce i Stefano był wdzięczny za cień rzucany przez drzewa. Jaki wampir doprowadza do konfrontacji w świetle dnia? Już wyobrażał sobie, jak Damon zadaje mu drwiąco to pytanie, a potem sam sobie na nie odpowiada: Bardzo głupi, Stefano. Słońce sprawiało, że czuł się trochę znużony, jak zawsze. Obecność promieni słonecznych była dla niego jak ciągły, pulsujący ból głowy, mimo pierścienia, który go przed nimi chronił. Klausa był starszy od Stefano, i silniejszy. Jemu słońce tak bardzo nie przeszkadzało. Ale Stefano nie chciał stawić mu czoła w ciemności. Włoski na jego karku zjeżyły się z niepokoju na samą myśl o tym. Od tak dawna był wampirem, ale sam bał się potwora w ciemności. Zatrzymał się na skraju polany, gdzie wcześniej walczyli z rodziną Klausa. Najlepszym sposobem, by zwrócić na siebie uwagę wampira, jest krew. Stefano wydłużył kły, a potem, krzywiąc się, wbił je we własny nadgarstek. - Klaus! – krzyknął, obracając się na boki i wyciągając przed siebie ramię tak, żeby krew ściekła na ziemię wokół niego. – Klaus! Znieruchomiał i wsłuchał się w odgłosy lasu – cichy szelest poruszającego się w poszyciu zwierzęcia, skrzypienie gałęzi na wietrze. Gdzieś daleko, bliżej 146
kampusu, rozległ się śmiech jakiejś pary, idącej przez las. Ani śladu Klausa. Stefano głęboko wciągnął powietrze i oparł się o pień drzewa, przyciskając krwawiącą rękę do piersi. Pomyślał o Elenie, o jej cieple i delikatnych pocałunkach. Musi ją ocalić. Tuż za nim rozległ się nagle głęboki, rozbawiony głos. - Witaj, Salvatore. Odwrócił się błyskawicznie. Jak mógł nie usłyszeć starego wampira? Zniszczony płaszcz przeciwdeszczowy był brudny, ale Klaus nosił go tak, jakby miał na sobie królewską pelerynę. Jak zawsze, wtedy kiedy go widział, Stefano był zaskoczony tym, jak wysoki jest Klaus i jak przejrzyste i przenikliwe są jego oczy. Stary wampir uśmiechnął się i podszedł jeszcze bliżej, za blisko. Wydzielał mdlący zapach krwi i dymu, i lekki odór zgnilizny. - Wzywałeś mnie Salvatore? – spytał i swobodnym gestem położył rękę na ramieniu Stefano. - Chcę porozmawiać – odparł Stefano, starając się zapanować nad odruchem, by strząsnąć dłoń Klausa. – Mam dla ciebie propozycję. - Niech zgadnę – Klaus uśmiechnął się szerzej. – Uważasz, że powinniśmy załatwić nasze sprawy jak dżentelmeni? – Wydawał się zachwycony. Jego palce zacisnęły się na ramieniu Stefano z siłą imadła, i pod młodszym wampirem ugięły się kolana. Klaus był tak silny, silniejszy jeszcze, niż Stefano pamiętał. – Doceniam krew, którą ty i twój brat dostarczyliście, by przywrócić mnie do życia, ale to ja mam wszystkie karty w tej grze, Salvatore. Nie muszę zgadzać się na twoje warunki. - Nie wszystkie karty. Nie możesz zabić Eleny – rzucił Stefano, a Klaus przekrzywił głowę, jakby się nad tym zastanawiał. - Masz zamiar powiedzieć mi, jak to zrobić? – spytał. – Już zmęczyłeś się damą swojego serca? Tak, zastanawiałem się, dlaczego ona ciągle jeszcze jest tylko człowiekiem. Zostawiasz sobie drogę ucieczki od wiecznej miłości, co? Sprytnie. - Miałem na myśli to, że nie można jej zabić – powiedział Stefano i dumnie podniósł głowę, starając się sprawić wrażenie pewnego siebie. – Więc w zamian zabij mnie. To mnie najbardziej nienawidzisz. Klaus zaśmiał się, pokazując długie kły. - Och, jednak nie jesteś taki sprytny – stwierdził. – Raczej szlachetny i nudny. A więc to Elena zostawił sobie drogę odwrotu. Woli raczej się zestarzeć i 147
umrzeć, niż żyć wiecznie w twoich ramionach? Twoja wielka miłość nie jest chyba tak wielka, jak ci się zdawało. - To mnie obwiniałeś o śmierć Katherine – ciągnał spokojnie Stefano. – Próbowałem zabić cię w Fells’ Church. Możesz zrobić ze mną, co chcesz; zabić mnie, włączyć mnie do swojej armii. Nie będę się opierał. Tylko zostaw Elenę w spokoju. Nie będziesz w stanie jej zabić, więc przestań ją nękać. Klaus znowu się zaśmiał i nagle przyciągnął Stefano do siebie, przycisnął nos do jego gardła i głęboko wciągnął powietrze. Jego własny zapach był obezwładniający, odór potu i zgnilizny, od którego Stefano ogarnęły mdłości. Potem równie szybko Klaus odsunął go od siebie. - Śmierdzisz strachem i kłamstwem – warknął. – Elenę można zabić, i to ja ją zabiję. Wiesz o tym, dlatego się boisz. Stefano zmusił się, by spojrzeć Klausowi prosto w oczy. - Nie. Ona jest nietykalna – rzekł tak zdecydowanie, jak tylko potrafił. – Zabij mnie. Klaus uderzył go, niemal od niechcenia, i Stefano poczuł, jak leci w powietrzu. Z głośnym trzaskiem uderzył w drzewo i osunął się na ziemię, ciężko chwytając powietrze. - Och, Salvatore – powiedział drwiąco Klaus, stając nad nim. – Naprawdę cię nienawidzę. Ale nie chcę cię zabić, już nie. Leżąc na ziemi, Stefano zdołał podnieść głowę. - Więc czego chcesz? - Lepiej zabić Elenę, a tobie kazać żyć – ciągnął starszy wampir. Jego białe zęby lśniły w słońcu. – Zabiję ją na twoich oczach i postaram się, by widok jej agonii dręczył cię już zawsze, dokądkolwiek pojdziesz. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To będzie twoje przeznaczenie. Klaus odwrócił się spokojnie i wrócił do lasu, celowo nie korzystając ze swojej wampirzej prędkości. Tuż przed tym, jak znikł Stefanowi z oczu, odwrócił się jeszcze i zasalutował dwoma palcami. - Nie długo znów się zobaczymy – powiedział. – Ja, ty i twoja gołąbeczka. Stefano opuścił głowę z powrotem na leśne poszycie. Kręgosłup ciągle bolał go w miejscu, w którym uderzył o pień drzewa. Przegrał. Klaus jest przekonany, że istnieje jakiś sposób, by zabić Elenę i nie podda się, póki go nie pozna. Wiedział, że wróci do Eleny i innych najszybciej jak to możliwe, i pomoże 148
im walczyć z Klausem najlepiej, jak potrafi. Ale teraz jego duszę ogarnęła ciemna, zimna rozpacz, i Stefano pozwolił sobie na chwilę się w niej zatopić.
Rozdział 28 Bonnie wędrowała przez kampus boso, a wokół jej kostek łopotały nogawki piżamowych spodni w rożki z lodami. Fantastycznie, pomyślała z przerażeniem. Znowu zapomniałam się ubrać. - Przygotowałaś się do egzaminu? – spytała wesoło Meredith, która szła obok. Bonnie zatrzymała się i spojrzała na nią podejrzliwie. - Jakiego egzaminu? – spytała. – Przecież nie mamy żadnych wspólnych przedmiotów? - Och, Bonnie – westchnęła Meredith. – Nie czytasz nawet maili, które dostajesz? Zaszło jakieś nieporozumienie, jak się okazuje, i wszyscy musimy zaliczyć jeszcze egzamin z hiszpańskiego, którego przez przypadek nie było na maturze. Bez tego egzaminu tak naprawdę nie skończyliśmy szkoły średniej. Bonnie patrzyła na nią, zmartwiała z przerażenia. - Ale ja zdawałam francuski – jęknęła. - Sama widzisz – odparła Meredith. – Właśnie dlatego powinnaś się przygotowywać. Chodź, bo się spóźnimy. – Meredith zaczęła biec. Bonnie pędziła za nią, potykając się o sznurówki trampek. Zaraz, zaraz, pomyślała. Czy ja jeszcze minutę temu nie byłam boso? - Czekaj, Meredith! – Zatrzymała się, żeby złapać oddech. – Myślę, że to sen. Ale Meredith biegła dalej, prosta i pewna, a jej długie ciemne włosy powiewały za nią na wietrze. Bonnie została z tyłu. To zdecydowanie jest sen, pomyślała Bonnie. Prawdę mówiąc, jestem prawie pewna, że już kiedyś mi się śnił. - Nienawidzę tego snu – mruknęła. Próbowała przypomnieć sobie techniki świadomego śnienia, o których rozmawiała z Alarikiem. To jest sen, powtarzała sobie zdecydowanie. Nic z tego nie jest prawdą i mogę zmienić, co tylko zechcę. Spojrzała w dół i sprawiła, że trampki same się zawiązały, a piżama zmieniła się w wąskie niebieskie dżinsy i czarną bluzeczkę. 149
- Tak lepiej – mruknęła. – No dobra, zapomnijmy o egzaminie. Myślę, że chcę… - Przyszło jej do głowy całe mnóstwo różnych możliwości, ale zaraz wszystkie znikły, bo oto nagle zobaczyła przed sobą Zandera. Cudownego, kochanego Zandera, za którym całym sercem tęskniła. I Shay. - Naprawdę nienawidzę własnej podświadomości – wymruczała Bonnie do siebie. Zander uśmiechnął się lekko i spoglądał na Shay tym zachwyconym wzrokiem, który powinien być zerezerwowany wyłącznie dla Bonnie. Teraz jednak przesunął delikatnie palcami po policzku Shay, unosząc jej twarz ku swojej. Zmień to! – wrzasnęła w duchu Bonnie do siebie, ale Zander i Shay zatonęli już w długim, miękkim pocałunku. Zanim znowu zdążyła się skoncentrować, wszystko na sekundę spowiła ciemność i Bonnie wyczuła silne, bolesne szarpanięcie. Została wyrwana z tego snu. Kiedy otworzyła oczy, znalazła się w jakimś nowym miejscu, a jej włosami poruszał wiatr. A tuż przed nią, niepokojąco blisko, stał Klaus i patrzył na nią z uśmiechem. - Witaj, ruda ptaszyno – powiedział. – Czy nie tak nazywał cię kiedyś Damon? - Skąd wiesz? – spytała podejrzliwie. – A w ogóle gdzie jestem? Wiatr przybrał na sile, rzucając jej włosy na twarz. Odsunęła je. - Pogrzebałem sobie trochę w twoim umyśle, ruda ptaszyno – ciągnął Klaus. – Jeszcze nie do wszystkiego jestem w stanie się dostać, ale widziałem już to i owo. – Uśmiechnął się szeroko i wesoło. Mógłby być całkiem przystojny, pomyślała Bonnie, gdyby nie był w tak oczywisty sposób obłąkany. – Dlatego wybrałem na nasze spotkanie właśnie to miejsce. Bonnie trochę rozjaśniło się w głowie. Rozejrzała się dookoła. Byli na wolnym powietrzu, na jakiejś maleńkiej platformie, nakrytej łupkowatą kopułą. Wokół rozciągał się tylko wielki błękit, a het, daleko, dostrzegła trochę zieleni. O, rany! Byli gdzieś naprawdę wysoko. Bonnie miała koszmarny lęk wysokości. Z trudem odwróciła wzrok od krawędzi, za którą zaczynała się otchłań. Stała bez ruchu, na środku platformy, jak najdalej od brzegów i patrzyła śmiało na Klausa. - Ach, tak? – powiedziała. Nie była to może najlepsza z możliwych odpowiedzi, ale tylko na tyle było ją stać w tych okolicznościach. Klaus uśmiechnął się pogodnie. 150
- Natknąłem się, między innymi, na twoje wspomnienie z tego dnia, kiedy oprowadzano was po kampusie. Chcieli cię zabrać na dzwonnicę, prawda? Ale powiedziałaś… - Nagle wokół nich rozległo się niesamowite echo głosu Bonnie, w którym brzmiała żartobliwa nuta, ale też prawdziwy strach: ,,Nie ma mowy, Jose, jeśli znajdę się tak wysoko, przez tydzień będę miała koszmary!” Kiedy echo umilkło, Klaus znowu się uśmiechnął. – Więc pomyślałem sobie, że to może być dobre miejsce na naszą małą, rozmowę od serca. Bonnie doskonale pamiętała ten incydent. Dzwonnica, najwyższy punkt w kampusie, była popularnym miejsce, ale Bonnie nie mogła na nią patrzeć bez ucisku w żołądku. Zander i jego przyjaciele lubili imprezować na dachach budynków, ale dachy są znacznie większe niż dzwonnica i Bonnie mogła trzymać się tam z dala od krawędzi. Poza tym na tych imprezach miała przy sobie wielkiego, opiekuńczego Zandera i to była główna różnica. Tak czy inaczej nie miała zamiaru pozwolić, by Klaus zobaczył, że dobrał jej się do skóry. Buntowniczym gestem założyła ręce na piersi i uważała, by patrzeć tylko na Klausa. - Żartowałam wtedy – skłamała. – Po prostu nie chciało mi się wchodzić na te wszystkie schody. - Interesujące – powiedział Klaus, uśmiechając się szerzej, i podniósł ręce. Nie dotknął Bonnie, ale nagle zaczęła się od niego odsuwać, jakby ją odpychał. Uderzyła plecami o balustradę na krawędzi platformy i bezsilnie wypuściła powietrze. - Nie okłamuj mnie, ruda ptaszyno – poprosił łagodnie Klaus, idąc w jej stronę. – Czuję twój strach. Bonnie zacisnęła zęby i milczała. Nie patrzyła za siebie. - Wyznaj mi tajemnicę Eleny, mały ptaszku – mówił dalej Klaus, ciągle łagodnie i kusząco. – Jesteś jej czarownicą, więc musisz ją znać. Dlaczego nie mogłem zabić jej w bitwie? Czy to ty coś zrobiłaś? - Nie mam pojęcia. Może miałeś tępy nóż – rzuciła Bonnie i napięła się mimo woli, bo jej nogi nagle oderwały się od ziemi. O Boże! Wisiała w powietrzu jak marionetka na niewdzialnych sznurkach. W następnej chwili te sznurki pociągnęły ją w tył. Uderzyła boleśnie kostkami u stóp w balustradę i, leżąc, zawisła w powietrzu. Jednym przerażonym spojrzeniem objęła leżący w dole kampus i zacisnęła powieki. Nie pozwól mi spaść, modliła się w duchu. Proszę, proszę. Serce waliło jej tak mocno, że nie mogła oddychać. 151
- Wiesz, mówią, że jeśli umierasz we śnie, to naprawdę umierasz we własnym łóżku – powiedział cicho Klaus; zabrzmiało to tak, jakby mówił wprost do jej ucha. – A ja mogę ci powiedzieć z własnego doświadczenia, że jest w tym sporo prawdy. – Zaśmiał się z odrażającym podnieceniem. – Jeśli cię puszczę, będą cię zeskrobywać ze ścian twojego pokoju przez całe tygodnie. Ale nie musi do tego dojść, po prostu powiedz mi prawdę, a ja delikatnie opuszczę cię na dół. Obiecuję. Bonnie zacisnęła oczy i zęby jeszcze mocniej. Nawet gdyby miała zamiar zdradzić Elenę – a nie miała, bo przyrzekła to sobie – nie wierzyła, że Klaus dotrzyma tajemnicy. Przypomniała sobie mgliście, jak zginęła Vicky Bennet, z rąk Klausa. Została rozdarta na strzępy, a jej krew zbryzgała wszystko wokół, jakby jakieś dziecko rozkołysało w jej różowym pokoiku otwartą puszkę czerwonej farby. Może Klaus zabił ją w jej śnie. Klaus zaśmiał się i w powietrzu obok Bonnie coś się poruszyło. - Co się dzieje? – rozległ się zdezorientowany, przerażony i jakże znajomy głos. Bonnie szybko otworzyła oczy. Tuż obok w powietrzu wisiał Zander. Cała krew odpłynęła z jego twarzy i jego duże, wystraszone oczy wydawały się jeszcze bardziej błękitne niż zwykle. Usiłował chwycić się powietrza obiema rękami i znaleźć coś, na czym mógłby się oprzeć. - Bonnie? – zaskrzeczał. – Proszę… Co się dzieje? - Twoja dziewczyna, a raczej była dziewczyna, nie chce mi powiedzieć czegoś, co wie – odparł Klaus. Siedział na balustradzie dzwonnicy, z nogami spuszczonymi po zewnętrznej stronie. Uśmiechnął się do Zandera. – Pomyślałem, że cię tu sprowadzę, może ty będziesz dla niej jakąś zachętą. Zander spojrzał na Bonnie błagalnie. - Proszę, powiedz mu, Bonnie – błagał. – To musi się skończyć. Opuść mnie na ziemię. Bonnie wpadła w panikę. - Zander! – jęknęła. – Zander! Och nie, nie rób mu krzywdy! - Cokolwiek się stanie teraz z Zanderem, będzie to twoja wina, ruda ptaszyno – przypomniał jej Klaus. Ale wtedy coś zaskoczyło. Chwileczkę, odezwał się głos w głowie Bonnie. Ten głos, chłodny i cyniczny, przypominał głos Meredith. Zander nie boi się wysokości. Uwielbia je. 152
- Przestań – powiedziała do Klausa. – To nie jest Zander. To tylko jakiś twój wytwór. Jeśli szukasz różnych rzeczy w mojej głowie, to musisz się bardziej postarać. Zander ani trochę nie jest taki. Klaus warknął z irytacją i Zander, którego stworzył, zwiotczał nagle w powietrzu obok niej, a jego głowa opadła na bok. Wyglądał niepokojąco w tej pozycji, jakby był martwy i choć Bonnie wiedziała, że nie jest prawdziwy, musiała odwrócić wzrok. Cały czas wiedziała, że to tylko sen, rzecz jasna. Ale zapomniała o tym, co w kontrolowaniu snów jest najważniejsze – że sny nie są prawdziwe. - To jest sen – wymruczała do siebie. – Nic z tego nie jest prawdą i mogę zmienić cokolwiek zechcę. Spojrzała na fałszywego Zandera i sprawiła, że znikł. - Spryciara, co? – zauważył Klaus, a potem, z taką łatwością jakby otwierał dłoń, puścił ją w dół. Bonnie wciągnęła z przerażeniem powietrze, ale zaraz przypomniała sobie o stworzeniu podłoża pod stopami. Potknęła się, lądując, skręcając kostkę, ale nic jej się nie stało. - To jeszcze nie koniec ruda ptaszyno – zapowiedział Klaus, schodząc z balustrady. Ruszył w jej stronę, idąc w powietrzu jak po twardej ziemi. Jego brudny płaszcz przeciwdeszczowy łoptał na wietrze. Ciągle się śmiał i było w tym coś, co wystraszyło Bonnie. Nie myśląc o tym nawet, wytężyła umysł i cisnęła wampirem tak daleko, jak potrafiła. Ciało Klausa poszybowało w tył, bezwładnie jak szmaciana lalka. Bonnie zdążyła jeszcze dostrzec zaskoczenie na jego twarzy, zanim stał się tylko małym punkcikiem na horyzoncie. A potem, na jej oczach, ten punkcik przestał spadać, odwrócił się i zaczął wracać. Poruszał się bardzo szybko i już po krótkiej chwili Bonnie mogła zobaczyć sylwetkę jakiegoś dużego drapieżnego ptaka, może jastrzębia, który leciał wprost na nią. Czas się zbudzić, pomyślała. - To tylko sen – powiedziała. Nic się nie stało. Klaus był bliżej, znacznie bliżej. - To tylko sen – powtórzyła. – Mogę się zbudzić, kiedy tylko zechcę. Chcę się zbudzić teraz. I naprawdę się zbudziła, rozgrzana, pod kołdrą we własnym łóżku. Odetchnęła z ulgą, a potem zaczęła płakać – niepowstrzymanym, 153
gwałtownym szlochem. Siegnęła do biurka i wymacała swój telefon. Wizja Zandera, jeog twarz, kiedy całował Shay, jego ciało wiszące bezwładnie w powietrzu, nie chciały jej opuścić. To nie był prawdziwy Zander, umysł Bonnie to rozumiał. Ale tak bardzo chciała usłyszeć jego głos. Już miała wystukać jego numer, ale zawahała się nagle. Nie byłoby w porządku do niego dzwonić, prawda? To ona stwierdziła, że powinni się na jakiś czas rozstać, żeby Zander mógł przemyśleć, co będzie dla niego lepsze, nie tylko jako człowieka, ale też przywódcy stada. Nie powinna do niego dzwonić tylko po to, żeby poczuć się lepiej. Tylko dlatego, ze Klaus wykorzystał jego wizerunek w jej śnie. Wyłączyła telefon i odłożyła go na biurko, szlochając coraz rozpaczliwiej. - Bonnie? – Łóżko ugięło się, kiedy Meredith podeszła i usiadła na jego brzegu. – Wszystko w porządku? Rano Bonnie opowie Meredith i innym o wszystkim. To ważne, by wiedzieli, że Klaus znowu wszedł w jej sny i że techniki, które wyszukał Alaric, pozwoliły Bonnie pokonać go tym razem. Ale w teh chwili nie była w stanie o tym mówić, nie w ciemności. - Zły sen – szepnęła tylko. – Zostań ze mną przez chwilę, dobrze? - Dobrze – odparła Meredith i Bonnie poczuła, jak przyjaciółka obejmuje ją szczupłym, silnym ramieniem. – Wszystko będzie dobrze, Bonnie – obiecała Meredith, poklepując ją po plecach. - Nie sądzę – powiedziała Bonnie. Ukryła twarz na ramieniu Meredith i płakała.
Rozdział 29 Idąc przez plac, Meredith wsunęła notatki z ekonomii do torby. Po raz pierwszy od dłuższego czasu kampus przypominał normalne miasteczko akademickie – grupki studentów siedziały na trawie, ścieżkami spacerowały trzymające się za ręce pary. Ktoś uprawiający jogging otarł się o Meredith, mijając ją, więc zeszła na bok. Po śmierci ostatnich wampirów ze Stowarzyszenia Vitale napady w kampusie w zasadzie ustały i strach, który kazał wszystkim zostawać w czterech ścianach, zaczynał ustępować. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że znacznie groźniejszy wróg czai się teraz w mroku. Armia Klausa też musiała polować, starali się jednak nie rzucać w oczy. Co 154
oczywiście było pozytywne, ale oznaczało, że zajęcia Meredith, po trzech odwołanych spotkaniach, znowu się zaczęły. Mieli spore zaległości do nadrobienia przed pierwszą sesją. Meredith musiała znaleźć jakiś sposób, by pogodzić studia z treningami i patrolami. Bardzo zależało jej też, by nie stracić ani chwili, którą mogłaby spędzić z Alarikiem, dopóki był w Dalcrest. Na samą myśl o nim – o jego piegach, jego bystrym umyśle, jego pocałunkach – nie umiała powstrzymać uśmiechu. Zerknęła na zagarek i uświadomiła sobie, że za kilka minut ma się z nim spotkać na kolacji w mieście. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła Cristiana, który siedział w milczeniu na ławce nieco dalej. On też podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Meredith sięgnęła do torby po mały nóż, który przy sobie nosiła. Nie mogła zabierać na zajęcia włóczni, zresztą tak naprawdę nie spodziewała się problemów na środku kampusu w świetle dnia. Skarciła się w duchu. Jest idiotką, nie zachowała odpowiedniej czujności. Cristian wstał i podszedł do niej, podnosząc ręce w pokojowym geście. - Meredith? – rzekł cicho. – Nie przyszedłem tu walczyć. Mocniej chwyciła nóż, nadal ukrywając go w torbie. Wokół było zbyt wielu ludzi, by mógł zaatakować, nie narażając przy tym przechodniów. - W lesie można było odnieść inne wrażenie – przypomniała mu. – Nie udawaj, że nie pracujesz dla Klausa. Cristian wzruszył ramionami. - Walczyłem z tobą – powiedział. – Ale nie próbowałem cię zranić. Meredith wróciła pamięcią do swojego starcia z Cristianem w czasie bitwy z wampirami Klausa. Ich siły były doskonale wyrównane. Jasne było też, że wytrenowali ich ci sami rodzice – potrafiła odparować każdy jego cios, a ile razy przechodziła do ataku, on zdawał się przewidzieć jej ruch. - Zastanów się – poprosił Cristian. – Klaus zmienił mnie kilka tygodni temu, ale pamiętam wszystko, co było przedtem. Cały czas trenowaliśmy razem, ale jestem teraz wampirem i łowcą jednocześnie. Na pewno jestem znacznie silniejszy i szybszy od ciebie. Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to. Była to prawda. Meredith zawahała się, a Cristian zszedł na brzeg ścieżki i znowu usiadł na ławce. Meredith dołączyła do niego po chwili. Nie wypuściła noża z ręki, ale nie potrafiła też powstrzymać ciekawości. Cristian był jej bratem bliźniakiem. Był od niej wyższy, szerszy w ramionach, ale jego włosy miały 155
dokładnie ten sam odcień brązu. Miał usta ich matki, z małym dołeczkiem po lewej stronie. I nos ojca. Kiedy wreszcie spojrzała mu w oczy, były smutne. - Ty mnie naprawdę nie pamiętasz, prawda? – spytał. - Nie – przyznała Meredith. – A ty co pamiętasz? W rzeczywistości, którą znała, Klaus porwał Cristiana, kiedy był jeszcze bardzo mały i wychował go jak swoje dziecko. Ale w świecie zmienionym przez Strażników brat dorastał razem z nią aż do czasu, kiedy został wysłany do szkoły średniej z internatem. Większość ludzi dotkniętych mocą lub zaklęciem w tym świecie – na przykład Tyler – miało podwójne wspomnienia. Pamiętali dwie różne sekwencje zdarzeń, nakładające się na siebie. Czy Cristian pamięta obie wersje swojego dzieciństwa teraz, kiedy Klaus znowu zmienił go w wampira? Ale Cristian potrząsnął głową. - Pamiętam, jak dorastałem z tobą, Meredith – odparł. – Jesteś moją siostrą bliźniaczką. Razem… - zaśmiał się z niedowierzaniem, krótko i znowu potrząsnął głową. – Pamiętasz, jak tata uczył nas alfabetu Morse’a? Tak na wszelki wypadek, jak powiedział? A my wystukiwaliśmy do siebie wiadomości przez ścianę między naszymi pokojami, kiedy powinniśmy już spać? Spojrzał na nią z nadzieją, ale Meredith pokręciła głową. - Tata uczył mnie alfabetu Morse’a – przytaknęła – ale nie miałam do kogo wystukiwać wiadomości. - Klaus powiedział mi, że w twojej rzeczywistości zabrał mnie z domu i zmienił w wampira, kiedy byłem naprawdę bardzo mały. Ale mimo wszystko to dla mnie dziwne, że tak zupełnie mnie nie pamiętasz. Przecież jesteśmy… byliśmy blisko – ciągnął Cristian. – Kiedyś każdego lata chodziliśmy na plażę, kiedy wracałem do domu na wakacje. Aż do ubiegłego roku, kiedy wstąpiłem do wojska. Po przypływie na brzegu zostawały kałuże, a my trzymaliśmy tam różne żyjątka, jak w małych akwariach. – Jego szare oczy w oprawie gęstych, czarnych rzęs, były szeroko otwarte i smutne. Były podobne do oczu Meredith, może tylko nieco jaśniejsze, ale w tej chwili najmocniej przypominały jej matkę. Uświadomiła sobie nagle, że armia musiała już powiadomić rodziców o zaginięciu Cristiana. - Przykro mi – powiedziała i naprawdę było jej przykro. – Nie pamiętam, żebym w dzieciństwie kiedykolwiek chodziła na plażę. Moi rodzice… To znaczy nasi rodzice musieli chyba stracić ochotę na urządzanie rodzinnych wakacji po 156
tym, jak zniknąłeś. Cristian westchnął i oparł głowę na dłoniach. - Żałuję, że nie miałaś okazji poznać mnie, kiedy byłem człowiekiem – rzekł. – W jednej chwili leżę w baraku z grupą innych facetów i zastanawiam się, co mnie opętało, żeby się zaciągnąć. A w następnej wampira zabiera mnie i opowiada niestworzoną historię o tym, jak to zawsze należałem do niego i że teraz dzięki niemu znowu wszystko będzie jak należy. – Parsknął śmiechem. – Cały ten trening i pierwszy wampir, jaki stanął na mojej drodze, całkowicie mną zawładnął. Tata będzie naprawdę wściekły. - To nie twoja wina – zapewniła Meredith i skrzywiła się, bo nagle zdała sobie sprawę, że tak, ich tata będzie w pewnym sensie wściekły. Przede wszystkim smutny, oczywiście, i zniechęcony, ale z pewnością uzna też, że Cristian powinien był się lepiej bronić. Cristian cyniczne uniósł jedną brew i oboje się roześmiali. Dziwne, pomyślala Meredith, przez krótką chwilę, w czasie której oboje wspominali, jak to jest być dzieckiem Nando Suleza, naprawdę czuła, że Cristian jest jej bratem. - Żałuję, że nie pojechałam spotkać się z tobą, kiedy byłeś jeszcze człowiekiem – powiedziała. – Ale myślałam, że mam na to tyle czasu. Czy byłabym kimś innym, gdybym dorastała z bratem? – zastanawiała się. Ataki Klausa na jej rodzinę zmieniły rodziców. Ci z tej rzeczywistości, w której nie utracili dziecka, byli bardziej ufni, otwarcie okazywali uczucia. Gdyby dorastała z nimi i Cristianem, czyli kimś, z kim mogłaby rywalizować, z kimś , kto pomógłby jej dźwigać ciężar rodzicelskich oczekiwań, z kimś, kto znałby wszystkie rodzinne tajemnice – jaka by wtedy była? W tym krótkim czasie, który spędziła z Samanthą, czuła się mniej samotna. Obok miała drugą łowczynię, w tym samym wieku. Brat zmieniłby wszystko, pomyślała Meredith z żalem. - Nie interesuje mnie, jak skończy się gra Klausa – rzekł Cristian. – Teraz jestem wampirem i nie jest mi z tym łatwo. Trudno mi walczyć tak, jak mam ochotę, kiedy Klaus jest w pobliżu. Ale ciągle jestem twoim bratem. Ciągle jestem Sulez. Nie chcę tego stracić. Może moglibyśmy spędzić trochę czasu razem? Teraz mogłabyś mnie poznać. – Spojrzał na nią ze smutkiem. Meredith przełknęła ślinę. - Dobrze – powiedziała i rozluźniła palce na trzonku noża. – Spróbujmy.
157
Drogi Pamiętniku, muszę się przygotować. Jeśli Strażnicy nie zmienią mojego zadania, moja moc będzie się koncentrowała na odnalezieniu i zniszczeniu Damona, a nie Klausa. Będę musiała pokonać Klausa sama, samodzielnie odkrywając swoją moc. Dziś przez godzinę razem z Andrèsem próbowaliśmy odblokować więcej moich zdolności. To była kompletna porażka. Andrès zdecydował, że może mi się przydać zdolność do poruszania przedmiotów na odległość, więc porozkładał kawałki papieru po domu Jamesa i kazał mi wyobrażać sobie, że chronię swoich przyjaciół przed złem, wprawiając je w ruch. Strasznie było wyobrażać sobie Stefano, Bonnie czy Meredith na łasce Klausa, naprawdę chciałam ich ocalić. Wiedziałam, że jeśli zdołam w odpowiedniej chwili rzucić kołkiem podczas bitwy, zmienię może jej wynik. Ale nie byłam w stanie poruszyć nawet skrawka. Mimo to postanowiłam przygotować się najlepiej, jak to możliwe. Jeśli nie mogę użyć Mocy Strażniczki, by pokonać Klausa będę z nim walczyła twarzą w twarz. Nie można mnie zabić żadnym nadnaturalnym sposobem, a to już bardzo dużo. Meredith i Stefano uczą mnie, jak walczyć i używać broni. Klaus jest znacznie gorszy niż Damon mógłby kiedykolwiek być. Kiedy myślę o przeszłości, widzę tak wiele sytuacji, w których Damon ratował niewinnych zamiast zabijać – Bonnie, ludzi w Mrocznych Wymiarach, połowę naszej szkoły. Mnie. Zawdzięczam mu życie. Raz za razem, nawet jeśli czasem zbłądził, odwracał się od łatwej ciemności, przechodził na właściwą stronę i pomagał bezbronnym. Wiem, że znowu pobłądził… Elena przerwała. Nie była w stanie znieść tej myśli. Damon znowu zabija. Ale wzięła głęboki oddech i spojrzała prawdzie w oczy. … ale może to nasza wina, moja i Stefano, bo nie pokazywaliśmy mu, jak nam na nim zależy. Kiedy już odzyskałam Stefano, byłam w stanie myśleć tylko o nim i o tym, żeby już nigdy go nie stracić. Damon nas potrzebuje, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Ale my przebijemy się przez ten mrok, który go otacza. Ocalimy go. Gdybym tylko mogła przypomnieć Strażnikom o całym dobru, które zrobił dla nas w przeszłości, zrozumieliby, że nie jest zły. Potrafią podejmować racjonalne decyzje, nawet jeśli są zimni i zdystansowani. 158
Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zostać Strażniczką, że stanę się mniej ludzka. Ale teraz wiem, że to dar – uświęcony przywilej ochraniania świata. Jako Strażniczka mogę zapobiec niektórym śmierciom i część cierpienia. Kiedy już w pełni rozwinie się moja moc, będę mogła używać jej we właściwym celu. To ciągle ja mogę kiedyś zabić Klausa.
- Zadzwoniłam do Alarica i powiedziałam mu, że spotkam się z nim za godzinę – oznajmiła Meredith. – Ale najpierw muszę porozmawiać z wami. – Mieszała cukier w herbacie tak starannymi, precezyjnymi ruchami, że Elena była pewna, iż Meredith bardzo stara się kontrolować, żeby nie wpaść w histerię. Elena wiedziała też, że z tego samego powodu Meredith wezwała ich troje na spotkanie w kawiarni – Elenę, Bonnie i Matta, jej najstarszych przyjaciół, tę niewielką drużynę, która tak wiele razem przetrwała. Meredith kochała Alarica i ufała mu całym sercem, tak jak Elena Stefano. Ale czasami człowiek chce mieć przy sobie po prostu najlepszych przyjaciół. - Cristian twierdzi, że chce być moją rodziną – wyjawiła Meredith. – Nie interesuje go walka po stronie Klausa. Ale jak mam mu wierzyć? Pytałam Zandera, co w nim wyczuwa, ale nie jest pewny. Mówi, że czasami, kiedy ktoś jest pod wpływem silnych emocji, jego moc nie działa. – Meredith spojrzała ze współczuciem na Bonnie. – Zander za tobą tęskni – dodała i Bonnie spuściła oczy. - Wiem – odparła cicho. – Ale to nie mnie potrzebuje. Elena ścisnęła jej rękę pod stołem. Matt potarł dłonią kark. - Może Cristian mówi prawdę – zasugerował. – Chloe odeszła od Ethana i przestała pić krew. Zdarzają się dobre wampiry, wszyscy o tym wiemy. Na przykład Stefano. - A skoro już o tym mowa, gdzie jest Chloe? – spytała Bonnie. – Spędzałeś z nią dotąd cały czas. - Stefano zabrał ją na polowanie do lasu – odparł. – Boi się wychodzić sama, odkąd zaatkował ją Klaus, ale Stefano mówi, że jeśli ma przetrwać, nie może się bez końca ukrywać. Ja mam później mecz, więc Stefano dotrzyma jej towarzystwa i pomoże zapanować nad głodem krwi. 159
- Przynajmniej wygląda na to, że Cristian się stara – powiedziała Elena do Meredith. – Ale boję się, że straciłam Damona. Zachowywał się tak agresywnie. Jakby chciał, żebym dała sobie z nim spokój. – Nie zdradziła Meredith i innym, że Damon tak lekko przyznał się do zabicia człowieka, ale opowiedziała o brutalnej, przerażającej scenie przy stole bilardowym. Meredith przez chwilę patrzyła w swoją herbatę, a potem podniosła oczy na Elenę. - Może powinnaś – skomentowała cicho. Elena natychmiast pokręciła głową, ale Meredith ciągnęła: - Wiesz, do czego on jest zdolny, Eleno. Jeśli naprawdę chce znowu stać się zły, jest dość silny i dość inteligentny, by to zrobić. Może Strażnicy mają rację. Może on stanowi jeszcze większe zagrożenie niż Klaus. Elena zacisnęła pięści. - Nie mogę, Meredith – wyjaśniła łamiącym się głosem. – Nie mogę. I nie mogę pozwolić na to nikomu innemu. To Damon. – Spojrzała Meredith w oczy. – Cristian jest twoją rodziną. Właśnie dlatego nie możesz go zabić, nie dając mu najpierw szansy. Cóż, Damon stał się moją rodziną. Bonnie patrzyła przez chwilę to na jedną przyjaciółkę, to na drugą, szeroko otwartymi oczami. - Co możemy zrobić? - Posłuchajcie – powiedział nagle Matt. – Meredith była łowczynią, kiedy poznała Stefano i Damona, choć reszta z nas o tym nie wiedziała. Nienawidziła wampirów, zgadza się? – Wszyscy kiwnęli głowami. – W takim razie – Matt odwrócił się do Meredith – jak sobie z tym poradziłaś? Meredith zamrugała. - Cóż – powiedziała powoli. – Wiedziałam, że Stefano nie jest zabójcą. Tak bardzo kochał Elenę i starał się chronić ludzi. Damon… - zawahała się. – Przez długi czas uważałam, że jednak będę musiała zabić Damona. Był to mój obowiązek. Ale on się zmienił. Walczył po właściwej stronie. Znowu z posępną miną wbiła wzrok w blat stołu. - Obowiązek ma znaczenie, Eleno – powiedziała. – Łowczyni czy Strażniczka, to my jesteśmy odpowiedzialne za ochronę niewinnych ludzi przed złem. Nie możesz tego lekceważyć. Elenie napłynęły łzy do oczu. - Właśnie – odezwał się Matt. – A co, jeśli Damon znowu się zmieni? Jeśli 160
zdołamy jakoś sprawić, że zacznie się inaczej zachowywać. To znaczy jeśli wy zdołacie, mnie nigdy nie słuchał. Wtedy będziemy mogli pokazać Strażnikom, że on nikomu już nie zagraża. - Nie bez powodu Strażnicy nie obawiają się Stefano – dodała Bonnie. - Może – zawahała się Elena. Poczuła, że garbi się i wyprostowała się odruchowo. Nie podda się, bez względu na to, jak beznadziejny ,może się wydawać pomysł przekonania Damona, żeby się zmienił. – Może uda mi się go jakoś nawrócić. Za pierwszym razem nie zadziałało, ale to nie znaczy, że nie mogę spróbować kolejnego podejścia – oznajmiła, starając się żeby zabrzmiało to optymistycznie. Będzie musiała się postarać i wymyślić jakiś sposób, by przeciągnąć Damona z powrotem na stronę dobra. - Albo możemy spróbować zamknąć go gdzieś do czasu, aż się zmieni – zaproponował Matt półżartem. – Może Bonnie i Alaric wynajdą jakieś uspokajające zaklęcie. Coś wymyślimy. - To pewne – mruknęła Meredith. Elena spojrzała na nią i Meredith rzuciła jej słaby, żałosny uśmiech. – Może Damon zmieni się dość szybko, by się uratować – zadumała się Meredith. – I może Cristian mówi prawdę. Jeśli nam się poszczęści, żaden z nich nie będzie musiał zginąć. – Siegnęła nad stolikiem i uścisnęła dłoń Eleny. – Spróbujemy – powiedziała, a Elena odpowiedziała jej uściskiem i kiwnęła głową. - Przynajmniej mamy siebie – stwierdziła Elena, rozglądając się dookoła, żeby spojrzeć na współczujące twarze Bonnie i Matta. – Cokolwiek się wydarzy, nigdy nie będzie naprawdę źle, dopóki wy przy mnie będziecie.
Rozdział 30 W przeciwieństwie do brata, który posunął się aż do wstąpienia do drużyny futbolowej w szkole średniej imienia Roberta E. Lee w Fell’s Church, Damon nie lubił grać w piłkę. Nigdy nie lubił sportów zespołowych, nawet kiedy był młody i żył. Poczucie, że jest anonimową częścią grupy, trybikiem w maszynie, której zadaniem jest przeniesienie piłki z jednej połowy boiska na drugą, obrażało jego godność. Nie pomagało też, że Matt – Mutt, przypominał sobie teraz stale, żeby tak go nazywać – uwiebiał ten sport. Tu, na boisku w Dalcrest, był gwiazdą. Damon musiał mu to przyznać. A teraz, jakieś pięćset lat po tym, jak przestał oddychać, z pewnością nie 161
zamierzał tracić czasu na oglądanie, jak śmiertelnicy próbują przerzucić piłkę z jednego końca boiska na drugi. Ale tłumy… odkrył, że tym, co lubi w meczach piłki nożnej, są tłumy ludzi. Pełni energii, wszyscy skupieni na jednym. Ich krew pulsuje szybko pod skórą, zabarwia policzki. Podobał mu się zapach stadionu – zapach potu, piwa, hot dogów i entuzjazmu. Podobały mu się jaskrawe stroje cheerleaderek i bójki, które wisiały w powietrzu nad trybunami, kiedy emocje sięgały zenitu. Podobały mu się ostre światła skierowane na bosiko podczas wieczornych meczów, i ciemność w kątach trybun. Podobały mu się… Damon stracił wątek, bo jego oczy padły nagle na dziewczynę o bladozłotych włosach. Siedziała tyłem do niego, w nieosłoniętej dachem części trybuny. Każda linia jej sylwetki na zawsze wryła się w jego pamięci. Patrzył na nią długo z miłością, i z oddaniem, a na końcu z nienawiścią. I w przeciwieństwie do wszystkich innych, on nigdy nie mylił jej z Eleną. - Katherine – powiedział niemal bezgłośnie, przepychając się przez tłum w jej stronę. Żadna istota ludzka nie byłaby w stanie usłyszeć go w tym zgiełku, ale Katherine odwróciła się i uśmiechnęła, uśmiechem tak pełnym słodyczy, że pierwszy ruch Damona, by ją zaatakować, rozpłynął się nagle w fali wspomnień. Nieśmiała dziewczyna z Niemiec, która przybyła do palazzo jego ojca, tak wiele lat temu, kiedy Damon był jeszcze człowiekiem, a ona sama była niewinna jak dziecko. Tamta dziewczyna tak się uśmiechała. Więc zamiast walczyć, usiadł obok Katherine i tylko patrzył na nią z obojętnym wyrazem twarzy. - Damon! – W jej uśmiechu pojawił się cień złośliwości. – Tęskniłam za tobą! - Biorąc pod uwagę, że kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, rzuciłaś mi się do gardła, nie mogę powiedzieć tego o tobie – odparł sucho. Katherine skrzywiła się w wyrazie udawanego żalu. - Och, ty zawsze czepiasz się szczegółów. – Wydęła wargi. – No dobrze już, przepraszam. Zresztą teraz to już przeszłość, prawda? Żyjemy, umieramy, cierpimy, goimy się. I oto jesteśmy tutaj. – Położyła mu dłoń na ramieniu, przyglądając mu się przenikliwymi, jasnymi oczami. Damon zdecydowanym ruchem zsunął jej dłoń z ramienia. - Co tu robisz? – spytał. 162
- Czy nie mogę odwiedzieć moich ulubionych braci? – Udała urażoną. – Wiesz, nigdy nie zapomina się pierwszej miłości. Damon spojrzał jej w oczy z nieprzeniknioną twarzą. - Wiem – odparł i Katherine znieruchomiała, po raz pierwszy niepewna. - Ja… - Ale wahanie zaraz znikło i znowu się uśmiechnęła. – Oczywiście, Klausowi też jestem coś winna – rzuciła niedbale. – W końcu to on przywrócił mnie do życia i dzięku mu za to. Śmierć była okropna. – Uniosła jedną brew. – Słyszałam, że coś o tym wiesz. Wiedział. I tak, śmierć była okropna, choć akurat dla niego pierwsze chwile po powrocie do życia wydawały się jeszcze gorsze. Odsunął tę myśl. - A jak masz zamiar odwdzięczyć się Klausowi? – spytał, starając się, by zabrzmiało to lekko, niemal niedbale. – Powiedz, co się kryje w tej małej sprytnej główce, fraulein. Śmiech Katherine brzmiał ciągle tak samo świeżo i dźwięcznie jak górski potok, do którego Damon porównał go kiedyś w sonecie, kiedy jeszcze był młody. Kiedy jeszcze był idiotą, upomniał się ostro w duchu. - Dama musi mieć swoje tajemnice – upomniała go. – Ale powiem ci to, co powiedziałam Stefano, mój drogi Damonie. Nie jestem już zła na Elenę. Z mojej strony nic jej nie grozi. - Prawdę mówiąc, nic mnie to nie obchodzi – odparł chłodno, ale nagle ucisk niepokoju, który stale czuł w piersi, zelżał. - Oczywiście, że nie, mój drogi – powiedziała Katherine krzepiąco. Znowu położyła mu dłoń na ramieniu i tym razem Damon jej nie odepchnął. – A teraz – poklepała go lekko – może trochę się zabawimy? – Przekrzywiła głowę w stronę boiska, w stronę cheerleaderek potrząsających z boku swoimi kolorowymi pomponami. Damon poczuł miękkie pulsowanie jej mocy i nagle na jego oczach dziewczyna na końcu rzędu opuściła pompony i przestała się uśmiechać. Z sennym, obojętnym wyrazem twarzy zrobiła kilka kroków tańca, w którym Damon rozpoznał powolną, stateczną bassadanzę. Nie widział jej od stuleci. - Pamiętasz? – szepnęła za nim cicho Katherine. Tańczyli to razem, Damon nie mógł tego zapomnieć, w wielkim holu jego ojca, tamtego wieczoru, kiedy okryty hańbą wrócił z uniwersytetu i pierwszy raz zobaczył Katherine. Zapanował nad drugą cheerleaderką, która zaczęła wykonywać kroki partnera. Ciągle je pamiętał. Krok do przodu na piętę jednej stopy, krok do przodu na drugą stopę, 163
ukłon w stronę partnerki, stopy razem, ręka na bok, dama postępuje za tobą… Niemal słyszał dobiegającą sprzed wieków muzykę. Ludzie wokół odrywali oczy od graczy na boisku, poruszali się z niepokojem, zdezorientowani formalnymi krokami i nieobecnym wyrazem twarzy cheerleaderek. Tłum zaczynał mgliście wyczuwać, że coś jest nie tak. Katherine znowu zaśmiała się tym niskim, perlistym śmiechem i nagle wszystkie cheerleaderki dobrały się w pary, poruszając się równo identycznym krokiem. Eleganckie gesty kontrastowały dziwnie z ich jaskrawymi, kusymi strojami. Piłkarze na boisku, niczego nieświadomi, robili swoje. Katherine uśmiechnęła się do Damona. W jej oczach lśniło niemal prawdziwe uczucie. - Wiesz, razem moglibyśmy się dobrze bawić – stwierdziła. – Nie musisz polować samotnie. Damon zastanawiał się nad tym przez chwilę. Nie ufał jej. Musiałby być głupcem, by ufać Katherine po wszystkim, co zrobiła. A jednak… - Może nie będzie tak źle mieć cię znowu tutaj – powiedział. – Może.
Rozdział 31 Z telefonem komórkowym przy uchu Elena wcisnęła guzik i odebrała wiadomość. To niemożliwe, żeby James naprawdę powiedział to, co wydawało jej się, że usłyszała. Ale wiadomość brzmiała ciągle tak samo. ,, Eleno, moja droga – mówił James, wyraźnie podekscytowany. – Już chyba wiem. Chyba wiem, jak można zabić Klausa. – Urwał, jakby się nad czymś zastanawiał, a kiedy znowu się odezwał, jego głos brzmiał ostrożniej. – Ale musimy wszystko starannie zaplanować. Przyjedź do mnie, jak tylko odbierzesz tę wiadomość. Porozmawiamy. Ta metoda… wymaga pewnych przygotowań”. Wiadomość się skończyła i Elena zmarszczyłą brwi, wpatrując się w telefon. Naprawdę to wszystko bardzo w stylu Jamesa, te tajemnicze aluzje zamiast jakiejś użytecznej informacji. Ale jeśli on naprawdę coś znalazł… Elenę ogarnęło radosne podniecenie. Świadomość, że Klaus jest gdzieś blisko, a jej moc koncentruje się na Damonie, nieznośnie jej ciążyła. Miała dręczące uczucie, że w każdej chwili może dojść do katastrofy. Jeśli James wpadł na jakiś pomysł, może to wszystko wreszcie się 164
skończy. Idąc przez rozsłoneczniony kampus do domu Jamesa, Elena szybko wystukała wiadomość do Stefano, żeby się z nią tam spotkał. Stefano przejął dowództwo nad ich małą armią. Podejmował decyzje i organizował patrole, podczas gdy ona starała się rozwinąć swoją moc. Jeśli James znalazł rozwiązanie, Stefano powinien o tym wiedzieć. Dotarła pod dom Jamesa, ale ciągle jeszcze nie dostała odpowiedzi od Stefano. Musiał być na zajęciach. Wspominał, że seminarium z filozofii zostało wzniowione. Minął już tydzień od czasu, kiedy do kampusu wróciła większość studentów. Trudno, przekażą mu wszystko z Jamesem, jak tylko się pojawi. Elena zadzwoniła do drzwi i czekała niecierpliwie. Po minucie zadzwoniła jeszcze raz, a potem zapukała do drzwi. Nikt się nie pojawił. Przypomniała sobie, że Andrès miał zamiar spędzić popołudnie w czytelni, a potem zjeść kolację na mieście. James miał pewnie jakąś drobną sprawę do załatwienia i musiał wyjść. Elena wyciągnęła telefon i wybrała jego numer. Usłyszałą sygnał, a potem drugi. Przekrzywiła głowę. Była niemal pewna, że słyszy, jak komórka Jamesa dzwoni gdzieś w domu. A więc wyszedł i zapomniał zabrać telefon, pomyślała Elena, nerwowo przestępując z nogi na nogę. To jeszcze nie znaczy, że stało się coś złego. Czy powinna usiąść na ganku i zaczekać? Stefano na pewno też zaraz tu przyjdzie. Spojrzała na zegarek. Piąta. Była prawie pewna, że seminarium Stefano kończy się koło wpół do szóstej. Ale nie długo zapadnie zmrok, a ona naprawdę nie chciała siedzieć tu samotnie w ciemności. Nie, kiedy armia Klausa czai się gdzieś w pobliżu. A jeśli jednak stało się coś złego? Dlaczego James wyszedł, skoro chciał, żeby Elena do niego przyszła? Jeśli jest w środku i nie otwiera… Elena czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. Próbowała zajrzeć przez okno na ganku, ale zasłony były zaciągnięte, więc zobaczyła tylko odbicie własnej zaniepokojonej twarzy. Podjęła decyzję. Chwyciłą gałkę. Przekręciła ją bez trudu i drzwi się otworzyły. Weszła do środka. Nie tak została wychowana – ciotka Judith byłaby zgorszona, gdyby wiedziała, że Elena weszła do czyjegoś domu bez zaproszenia – ale była pewna, że James zrozumie. Zdążyła zamknąć za sobą drzwi, kiedy zauważyła smugę krwi. Była bardzo szeroka i ciągle jeszcze wilgotna, długa czerwona smuga dokładnie na 165
wysokości czyichś rąk, jakby ktoś z zakrwawionymi rękami szedł korytarzem, niedbale wycierając dłonie o ścianę. Elena zatrzymała się, a potem, odrętwiała, poszła dalej. Coś w niej krzyczało: ,,Stój! Stój!”, ale jej stopy poruszały się jedna za drugą, jakby straciła nad nimi kontrolę, niosąc ją w stronę zwykle schludnej i pogodnej kuchni. Kuchnia ciągle była zalana słońcem, które wpadało do środka przez skierowane na zachód okna. Miedziane garnki zwisające z sufitu odbijały słoneczne promienie, oświetlając wszystkie kąty. I wszędzie, na wszystkich lśniących powierzchniach, były wielkie plamy krwi. Ciało Jamesa osunęło się na kuchenny stół. Elena natychmiast zorientowała się, że jest martwy. Musiał być martwy – nikt nie może żyć, jeśli jego wnętrzności leżą na podłodze – ale i tak do niego podeszła. Ciągle czuła się odrętwiała, ale uświadomiła sobie, że ręką zakrywa usta, próbując powstrzymać histeryczny szloch. Z wysiłkiem, oderwała rękę od ust i przełknęła ślinę. O Boże! - James – powiedziała i przycisnęła palce do jego szyi, szukając pulsu. Jego skóra była jeszcze ciepła i lepka od krwi, ale serce już nie biło. – Och, James, nie, nie… - wyszeptała znowu. Bała się i tak strasznie, strasznie było jej go żal. Pamiętała, że podkochiwał się w jej matce, kiedy jeszcze studiowała. Był najlepszym przyjacielem jej ojca. Wydawał się czasami niezręczny i nie zawsze odważny, ale pomagał jej. I był dowcipny i inteligentny. I naprawdę nie zasłużył na to, żeby umrzeć w ten sposób tylko dlatego, że chciał pomóc Elenie. Nie miała cienia wątpliwości, że to z jej powodu Klaus zamordował Jamesa. Bo James stał po stronie Eleny. Uruchomiła moc i spróbowała wyczuć jego aurę, sprawdzić, czy jest coś, co mogłaby zrobić, jednak nie znalazła ani skrawka kolorowej otoczki. Zostało ciało, ale wszystko, co sprawiało, że był człowiekiem, już znikło. Gorące łzy spływały jej po twarzy; Elena otarła je z furią. Rękę miała lepką od krwi Jamesa; starając się zapanować nad ogarniającymi ją mdłościami, wytarła ją o kuchenną ściereczkę i znowu wyjęła telefon. Potrzebuje Stefano. Stefano jej pomoże. Nie odbierał. Elena zostawiła mu krótką wiadomość i schowała komórkę. Musi stąd wyjść. Nie mogła zostać dłużej w tym domu, czując zapach rzeźni przy 166
smutnym trupie Jamesa, który zdawał się ją oskarżać. Zaczeka na Stefano na zewnątrz. Już miała wyjść, kiedy coś przykuło jej uwagę. Na kuchennym stole leżałą tylko jedna rzecz niezbryzgana krwią. Pojedyncza śnieżnobiała kartka z czegoś, co wyglądało na kosztowną papeterię. Elena się zawahała. Było w tym widoku coś znajomego. Niemal wbrew włanej woli powoli wróciła do stołu, wzięła kartkę do ręki i odwróciła ją. Druga strona była równie białą i pusta, jak pierwsza. Ostatnim razem, przypomniała sobie, były tam brudne odciski palców. Może Klaus umył sobie ręce, kiedy wytarł je już o ścianę. Zaczął się w niej budzić głęboki, gorący gniew. To wydawało się tak straszną zniewagą, że po… po tym, co zrobił biednemu Jamesowi, Klaus mógł umyć ręce w porcelanowym zlewie, który James zawsze utrzymywał w czystości, a potem wytarł je w starannie ułożone ściereczki. Wiedziała, czego się spodziewać, a jednak zesztywniała i syknęła odruchowo, kiedy na papierze zaczęły się z wolna pojawiać czarne litery, pisane zamaszystymi ruchami, jakby wycinane niewidzialnym nożem. Eleno, Mówiłem ci, że dowiem się prawdy. Miał mnóstwo do powiedzenia, zanim pozwoliłem mu umrzeć. Do następnego razu, Klaus Zgięła się wpół, jakby dostała cios w żołądek. Nie, pomyślała. Proszę, nie. Po wszystkim, co przeszli, Klaus odkrył jej tajemnicę. Teraz znajdzie sposób, żeby ją zabić. Była tego pewna. Musi wziąć się w garść. Musi robić swoje. Wzdrygnęła się i głęboko zaczerpnęła powietrza. Ostrożnie zgięła kartkę i wsunęła ją do kieszeni. Stefano i inni muszą to zobaczyć. Ciągle jak poruszana automatycznym pilotem wyszła na zewnątrz i dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Na dżinsach miałą plamkę krwi. Przez chwilę pocierała ją z roztargnieniem, a potem podniosła dłoń i spojrzała na czerwone ślady. Nagle pochyliła się do przodu i zwymiotowała w krzaki obok drzwi. On wie! O Boże, Klaus wie…
167
Rozdział 32 Dziękuję, że się ze mną spotkałaś – powiedział Cristian. Uśmiechnął się szeroko do Meredith ze swojego miejsca na ławeczce do podnoszenia ciężarów. – Wiem, że nie pamiętasz – dodał – ale kiedyś dużo razem trenowaliśmy. - Naprawdę? – spytała zaciekawiona. W to mogła uwierzyć: każdy wychowywany przez jej ojca starałby się przekraczać swoje fizyczne możliwości. – Które z nas było lepsze? Cristian uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Na ten temat odbywały się gorące dysputy, prawdę mówiąc. Ty byłaś trochę szybsza ode mnie i lepiej radziłaś sobie z włócznią i w sztukach walki, ale ja byłem silniejszy i lepszy we władaniu nożem i strzelaniem z łuku. - Hmm… Meredith uważała, że świetnie sobie radzi z nożami. Oczywiście w jej rzeczywistości – prawdziwej rzeczywistości, przypomniała sobie – zdobyła znacznie więcej doświadczenia w prawdziwych walkach niż Cristian. - Może powinniśmy sprawdzić, czy to ciągle prawda – rzuciła wyzywająco. – Wiesz, stałam się naprawdę silna. Cristian zachichotał. - Meredith – ostrzegł – jestem teraz wampirem. Zapewniam cię, że też stałem się silniejszy. Kiedy tylko to powiedział, jego twarz posmutniała. - Wampirem – powtórzył, pocierając dłonią usta. – Trudno w to uwierzyć, wiesz? – Potrząsnął głową. – Stałem się tym, czego powinienem nienawidzić. – Podniósł na Meredith puste, posępne oczy. Meredith zrobiło się go żal. Pamiętała, jak się czuła, zanim Strażnicy wszystko zmienili, kiedy się dowiedziała, że Klaus zostawił ją, żyjącą dziewczynkę, z małymi wampirzymi ząbkami i głodem krwi. To już minęło. Ale teraz Cristian stał się wampirem. - Wiesz, że są też dobre wampiry – pocieszyła go. – Moi przyjaciele, Stefano i Chloe, walczyli razem z nami przeciw Klausowi. Stefano ocalił mnóstwo ludzi. Cristian kiwnął głową, jakby przyjmował to do wiadomości, ale się nie odezwał. - W porządku – powiedziała Meredith, najlepiej jak umiała naśladując 168
nieznoszący sprzeciwu ton ojca, kiedy zarządzał trening. – Dość tego kłapania. Pokaż, na co cię stać. Cristian uśmiechnął się, zadowolony ze zmiany nastroju, i wyciagnął się na ławeczce, chwytając rękami zawieszoną na stojakach sztangę. - Ładuj ciężarki – powiedział. – Chcę zobaczyć, jaki jestem teraz silny. Sytuacja ta w pewnym sensie boleśnie przypomniała Meredith Samanthę i ich wspólne treningi, kiedy dopingowały się nawzajem. Może, pomyślała Meredith, zakładając okrągłe ciężarki na sztangę nad Cristianem, on też zechce poćwiczyć z nią później walkę wręcz. Na początek założyła mu mniej więcej sto kilo, które podniósł bez trudu, uśmiechając się kpiąco. - Daj spokój – powiedział. – Tyle wyciskałem, kiedy byłem człowiekiem. W siłowni nie było nikogo innego, więc Meredith nie musiała niczego udawać. Cristian podnosił wszystko, co załadowała na sztangę, jego muskularne, ale szczupłe ramiona poruszały się w górę i w dół jak tłoki. - Jestem taki silny. – Uśmiechnął się do niej chełpliwie. Meredith rozpoznała ten uśmiech. Widywała go na własnej twarzy w lustrze, kiedy czuła nagły przypływ szczęścia. Kiedy dostała czarny pas. Tamtego wieczoru, kiedy Alaric pocałował ją po raz pierwszy. Może zdołają się z tym uporać. Może zostaną drużyną. Meredith wyobraziła sobie, jak poluje z Cristianem, jak walczy u jego boku. Jest wampirem – dobrym wampirem, powiedziała sobie stanowczo, takim jak Stefano – ale jest też łowcą. Sulezem. - Twoja kolej – rzucił Cristian, zakładając sztangę na stojak. Była tak obciążona, że zaczynała się wyginać. Meredith się zaśmiała. - Wiesz przecież, że tyle nie uniosę. Wygrałeś, w porządku? - Och, daj spokój – odparł Cristian. – Dam ci fory, bo jesteś człowiekiem. No i wiesz, dziewczyną. – Meredith już miała fuknąć, że fakt, iż jest dziewczyną, ma niewiele wspólnego z tym, ile może wycisnąć, ale dostrzegła błysk złośliwości w jego oczach. W tej chwili nie miała wątpliwości, że to jest jej brat. Cristian zaczął zdejmować ciężarki i odkładać je na miejsce. - W porządku – powiedziała Meredith i starannie, ostentacyjnie wytarła ławke, choć właściwie nie było na niej potu: najwyraźniej pocenie było jedną z tych rzeczy, które wampirów nie dotyczą. 169
Cristian założył jej na początek siedemdziesiąt pięć kilogramów; sporo, ale do uniesienia. Patrzył, jak Meredith zaczyna podnosić sztangę. - No – powiedziała lekko, koncentrując się na podnoszeniu i opuszczaniu sztangi. – Więc jak to jest? - Co? – spytał z roztargnieniem. Mogła go zobaczyć tylko kątem oka. Przeglądał ciężarki, zastanawiając się, co teraz założyć. - Być wampirem. - Och. – Odszedł dalej, teraz już w ogóle go nie widziała, ale jego głos był czysty i zamyślony, trochę senny. – To szaleństwo, naprawdę – odparł. – Słyszę wszystko i czuję każdy zapach. Moje zmysły są ostrzejsze, no chyba o milion procent. Mówią, że kiedy rozwinę swoją moc, będę mógł się zmieniać w zwierzęta i sprawiać, że ludzie będą robili to, co zechcę. Wydawał się podekscytowany tą perspektywą, z jego głosu znikła gorycz, z jaką wcześniej mówił, że stał się czymś, czego nienawidzi i Meredith pożałowała, że nie może widzieć jego twarzy. - Więcej? – spytał z ożywieniem, stając nad nią z ciężarkami w rękach. Jego zdawkowy uśmiech niczego nie zdradzał. - Dobrze – odparta, a on, zamiast pomóc jej założyć sztangę z powrotem na wsporniki, po prostu złapał ją jedną ręką i dorzucił po krążku z każdej strony. Meredith jęknęła, kiedy ją puścił. Obciążenie było większe niż to, z jakim Meredith zwykle ćwiczyła, choć ciągle do uniesienia. Niemal zbyt duże jak dla niej, postanowiła jednak, że nie pokaże tego po sobie. W jakiś dziwny sposób ciągle ze sobą ryzwalizowali mimo jego wampirzej siły, więc chciała zrobić wszystko, na co było ją stać. - Szczegóły są wyraźniejsze – powiedział nagle Cristian. – Nawet z tej odległości słyszę szum krwi w twoich żyłach. Meredith nagle zrobiło się zimno i zabrakło jej tchu w piersi. W sposobie, w jaki mówił o jej krwi, było coś niemal głodnego. - Weź sztangę – rozkazała. – To już za dużo. Chciała jak najszybciej się podnieść. Cristian sięgnął do sztangi, ale zamiast wsunąć ją na stojak, starannie założył kolejne ciężarki na jego końce. - Przestań – wycharczała Meredith. Sztanga była teraz zdecydowanie za ciężka i Cristian musiał o tym wiedzieć. Meredith miała problem, prawdziwy problem. Ale wiedziała, że musi zachować spokój, że Cristian nie może 170
zauważyć jej przerażenia. - Zapomniałaś czegoś na temat wampirów – stwierdził Cristian i uśmiechnął się, patrzac na nią z góry, tym samym braterskim, złośliwym uśmiechem. – Tata byłby bardzo rozczarowany. – Puścił sztangę, która runęła na jej pierś. Meredith nie była w stanie jej utrzymać. Jęknęła chrapliwie, ale udało jej się na tyle spowolnić ruch sztangi, że metal nie zmiażdżył jej żeber. Teraz mogła tylko starać się chronić klatkę piersiową przed tym obezwładniającym ciężarem. Nie była w stanie oddychać ani mówić. Z mocno bijącym sercem odwróciła głowę, żeby spojrzeć na Cristiana i wydała zduszony jęk. Nikt jej nie usłyszy. Zginie tu, z rąk własnego brata. - Młody wampir, co powinnaś wiedzieć z naszych treningów – ciagnął Cristian – jest całkowicie skupiony na tym, kto go przemienił. Może uda jej się przesunąć sztangę. Ciężar napierał na nią, wysysając całe powietrze z płuc. Nie mogła oddychać. Przed oczami pojawiły jej się ciemne plamki. - Jedyne, co ma dla mnie znaczenie, to Klaus, i to, czego on chce – mówił dalej. – Gdybyś była dobrą łowczynią, pamiętałabyś, że nic nie może równać się z tą wiezią. Nie wiem, jak mogłaś sobie wyobrażać, że moja ludzka rodzina – lekko zakrztusił się przy tym słowie, jakby było w nim coś odrażającego – będzie miała dla mnie większe znaczenie niż to. Meredith próbowała zepchnąć sztangę, oszołomiona bólem. W jej rozpaczliwym spojrzeniu była wiadomość dla Cristiana: doskonale, możesz należeć do Klausa, jeśli już musisz. Ale nie zabijaj mnie w taki sposób. Pozwól mi wstać, żebym mogła walczyć tak, jak nas tego nauczono. Cristian ukląkł przy niej i przysunął do niej twarz. - Klaus chce, żebyś zginęła – wyszeptał. – Ty i wszyscy twoi przyjaciele. A ja zrobię wszystko, żeby go uszczęśliwić. – Nie spuszczając z niej spojrzenia szarych oczu, tak podobnych do oczu jej matki, chwycił sztangę, na której zaciskała palce, i zaczął naciskać nią na jej pierś. Na moment wszystko ogarnęła ciemność, w której rozkwitały i eksplodowały czerwone kwiaty. Meredith jak przez mgłę uświadomiła sobie, że to jej mózg obumiera z braku tlenu. Miała wrażenie, że pływa, jakby unosiła się w czarnej wodzie. Dobrze byłoby odpocząć. Jest taka zmęczona. 171
Potem jakiś głos przedarł się przez mrok, w jej umyśle, głos jej ojca. Meredith! - mówił głos, niecierpliwie, ale bez gniewu, dokładnie takim tonem, jakim kiedyś zrywał ją z łóżka i kazał biegać przed szkołą, i zachęcał do ćwiczenia tae kwon wtedy, kiedy ona miała ochotę wyjść gdzieś z przyjaciółmi. Jesteś Sulez – ciągnął głos. – Musisz walczyć! Nadludzkim niemal wysiłkiem, Meredith otworzyła oczy. Wszystko było zamglone i czuła się tak powolna, jakby poruszała się w wodzie. Cristian rozluźnił palce na sztandze. Musiał uznać, że z Meredith uszła już cała wola walki. Zebrała wszystkie siły i pchnęła sztangę do góry, jak najdalej od siebie. Cristian, który się tego nie spodziewał, runął do tyłu, przywalony jej ciężarem. W ułamku sekundy zobaczyła jego zaskoczoną, wściekłą twarz, a potem rzuciła się do ucieczki, na miękkich nogach, z walącym jak młot sercem, dysząc ciężko – z siłowni, przez salę gimnastyczną, na ścieżki kampusu. Przed akademikiem musiała zwolnić. Teraz, kiedy adrenalina przestała działać, bolały ją nogi, płuca zdawały się płonąć. Próbowała wykrzesać z siebie coś jeszcze, ale zaczęła się potykać. Cristian schwyta ją taką w każdej chwili. Oczywiście już wcześniej mógł to zrobić. Tuż przed akademikiem zebrała się na odwagę i odwróciła za siebie. Nikogo. Chciał ją zabić sam, w tajemnicy, i bez wątpienia znowu spróbuje. Meredith otworzyła drzwi i wpadła do środka, a potem osunęła się na najniższy stopień schodów. Ciągle ciężko dyszała i próbowała powstrzymać łzy. Bardzo chciała poznać brata, ale jego już nie było. Teraz należał do rodziny Klausa. Rozcierając napięte mięśnie, Meredith zdała sobie sprawę, co będzie musiała zrobić. Zabić Cristiana.
Rozdział 33 Damon starannie zlizał ślad krwi z wierzchu dłoni i uśmiechnął się do Katherine. Natknęli się na parę, która spacerowała w lesie tuż po świecie i razem się pożywili. Był już słoneczny poranek, promienie przedzierały się przez korony drzew, rzucając na ścieżkę czarno-złote cienie. Damon czuł się syty i zadowolony, gotów wrócić do domu i przespać najjaśniejsze godziny dnia. Przypomniał sobie przerażenie na twarzy swojej ofiary i na moment ogarnął go 172
niepokój, zaraz jednak odsunął od siebie takie myśli. Jest wampirem, to właśnie jego przeznaczenie. Katherine delikatnie przytknęła chusteczkę do kącików ust i przechyliła głowę, wpatrując się w niego jak śliczny, zaciekawiony ptaszek. - Dlaczego nie zabiłeś swojej? – spytała. Damon wzruszył ramionami, wyjął z kieszeni okulary przeciwsłoneczne i zasłonił oczy. Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, dlaczego nie zabił rano dziewczyny ani dlaczego nie zabił żadnej innej ze swoich ofiar od czasu tamtej blondynki sprzed ponad tygodnia. Pamiętał, jak cudownie się czuł, kiedy jej życie wpływało w jego ciało, ale nie miał specjalnej ochoty powtórzyć tamtego doświadczenia. Nie, jeśli znowu miał się po tym czuć winny. Nie chciał odczuwać niczego w związku ze swymi ofiarami. Wolał wypić ich krew i odejść. Jeśli oznaczało to, że musiał pozwolić im żyć, nie miał nic przeciw temu. Ukryty za okularami, nie odezwał się, tylko uśmiechnął się do Katherine kącikiem ust i spytał: - A ty? - Och, staramy się nie zwracać na siebie uwagi. Zbyt wiele wypadków śmiertelnych i kampus znowu wpadnie w panikę. Klaus chce, żeby ludzie byli zadowoleni, żeby bez trudu można było się nimi żywić, dopóki nie wykończy twojej dziewczyny i jej przyjaciół. – Katherine spojrzała na Damona, przygładzając swoje złote włosy. Nieczego nie dał po sobie poznać. Czegokolwiek chciała od niego Katherine, nie dostanie tego, zaczynając rozmowę o Elenie. - Oczywiście – odparł i dodał: - Wiesz, wróciłaś ze śmierci znacznie rozsądniejsza i bardziej praktyczna, moja droga. Katherine pokazała dołeczki w uśmiechu i wykonała wdzięczny, teatralny dryg. Szli razem w milczeniu, słuchając ćwierkania i nawoływania wróbli, zięb i gilów w gałęziach drzew. Szybki stukot dzięcioła w pień rozbrzmiewał gdzieś dalej. Damon słyszał szelesty małych zwierząt poruszających się w poszyciu. Przeciągnął się z zadowoleniem, myśląc o swoim łóżku. - A więc… - Katherine przerwała ciszę, z którą całkiem dobrze oboje się czuli. – Elena. – Powtórzyła to imię, przeciągając sylaby, jakby je smakowała. – E-le-na. - Co z nią? – spytał. Powiedział to beztrosko, ale poczuł nieprzyjemne 173
gorąco na karku. Katherine rzuciła mu znaczące spojrzenie błękitnych, jak drogie kamienie oczu i Damon zmarszczył brwi za okularami. - Opowiedz mi o niej – poprosiła miękko, z zachęcającą miną. – Chcę wiedzieć. Damon zatrzymał się i przyciągnął Katherine do siebie tak, żeby spojrzeć jej w twarz. - Myślałem, że nie jesteś już zła na Elenę – powiedział powoli. – Masz ją zostawić w spokoju, Katherine. Z wdziękiem wzruszyła ramionami. - Nie jestem na nią zła – mruknęła. – Ale Klaus tak. – Jej oczy zamigotały. – Myślałam, że nie zależy ci już na Elenie. Dość jasno dałeś mi to do zrozumienia. Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Serce Damona zatrzepotało, szybciej niż na ogół zdarza się to wampirom. - Bo nie chcę – powiedział w końcu. Katherine zaśmiała się cicho, pięknym, dźwięczącym śmiechem. - Och, Damonie . – Kpiąco pokręciła głową. – Możesz być zły w teorii, ale twoje serce jest takie czyste. Co się stało? Krzywiąc się, Damon odwrócił głowę i puścił dłoń Katherine. - Moje serce nie jest czyste – rzucił ze złością. - Stałeś się miękki – stwierdził Katherine. – Nie chcesz już krzywdzić ludzi. Damon poprawił okulary na nosie i wzruszył ramionami. - To minie. Poczuł chłodne dłonie na policzkach, a zaraz potem Katherine delikatnie zsunęła mu okulary i zajrzała w oczy. - Miłość cię zmienia. A ona nigdy nie blednie, choćbyś nie wiem, jak tego pragnął. – Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek. – Nie popełnij tych samych błędów, co ja, Damonie – powiedziała. – Nie walcz z miłością, jakąkolwiek, by przybrała formę. Damon podniósł palce do miejsce, którego dotknęły wargi Katherine. Czuł się wytrącony z równowagi i zagubiony. Podała mu okulary i westchnęła. - Naprawdę nie jestem ci winna żadnej przysługi, Damonie. Ale jestem w sentymentalnym nastroju. Twoja Elena jest teraz na zajęciach. Rhodes Hall. Nie wiem dokładnie, co Klaus zamierza, ale coś planuje. Może będziesz chciał się 174
tam pojawić i go powstrzymać. Ściskając w ręce okulary, Damon patrzył na nią zdezorientowany. - Co? – spytał. W oczach Katherine było coś miękkiego i smutnego, ale jej głos brzmiał stanowczo. - Lepiej się pospiesz – nakazała, unosząc jedną brew. Damon miał wrażenie, że coś żywego próbuje przekopać się przez jego pierś. Coś wielkiego i bolesnego. Czy tak właśnie odczuwa się miłość, mimo wszystko? - Dziękuję – powiedział z roztargnieniem. Odszedł kilka kroków, a potem zaczął biec. Zebrał moc i w biegu zaczął się przeistaczać. Czuł, jak jego ciało skręca się i kurczy, zmieniając się w kruka. Chwilę później, był już w powietrzu. Rozwinął skrzydła, by złapać podmuch wiatru i poleciał szybko w stronę kampusu.
Rozdział 34 Elena wyszła z wykładu z angielskiego dla pierwszego roku ostatnia, ciągle upychając notatnik w torbie. Zamknęła ją na zamek, podniosła głowę i zobaczyła Andrèsa, który czekał cierpliwie na korytarzu, dokładnie naprzeciw drzwi sali wykładowej. - Cześć. Co się stało? – spytała. - Stefano i ja uznaliśmy, że nie powinnaś być sama – odparł i dołączył do niej. – A ponieważ i on, i Meredith mają teraz zajęcia, ja będę ci towarzyszył, dokądkolwiek się wybierzesz. - Mam własną moc, wiesz – powiedziała Elena trochę wyniośle. – Nawet jeśli na razie nie przyda mi się w walce, nie jestem jakąś pięknością w opałach. Andrès kiwnął głową, powoli i z powagą. - Wybacz – odparł oficjalnie. – Myślę, że teraz żadne z nas nie powinno być samo. Śmierć Jamesa jest na to dowodem. - Przepraszam. Wiem, że jest ci ciężko, zwłaszcza, że mieszkałeś u Jamesa. Andrès pokiwał głową. - Tak – przyznał, ale zaraz z widocznym wysiłkiem uśmiechnął się i wyprostował plecy. – Ale muszę wykorzystać okazję, żeby spędzać więcej czasu z moją uroczą, piękną przyjaciółką. 175
- Och, w takim razie… - odparła w tym samym tonie i przyjęła podane jej ramię. Kiedy szli korytarzen, Elena przyjrzała mu się uważnie kątem oka. Mimo dwornych manier Andrès sprawiał wrażenie wyczerpanego, a zmarszczki w kącikach jego oczu stały się bardziej widoczne. Wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat. Śmierć Jamesa była wielkim ciosem dla nich wszystkich. W pewym sensie wydawała się też bardziej realna niż śmierć Chada. James zginął w domu, nie na polu bitwy, przez co stało się oczywiste, że to samo może spotkać ich wszędzie. Ostatnio rankiem z lustra spoglądała na Elenę posmutniała twarz o podkrążonych oczach. Ale tak czy inaczej musieli jakoś żyć, dla siebie nawzajem. Pogwizdywać w ciemności, jak to się czasem nazywać, kiedy człowiek stara się zachować pogodę ducha, ciesząc się każdym drobiazgiem. Elena delikatnie ścisnęła ramię Andrèsa. - Jak ci się mieszka w pokoju Matta? Policja zamknęła dom Jamesa, więc Matt zaoferował gościowi swój własny, pusty teraz pokój. On sam wrócił z Chloe do na wpół spalonego hangaru. - Ach. – Andrès uśmiechnął się, kiedy weszli do windy i wcisnęli guzik parteru. – Życie w akademiku wydaje mi się takie dziwne. Ciągle coś się tam dzieje. Elena śmiała się z opowieści Andrèsa o pijanym studencie pierwszego roku, który wszedł do jego pokoju o trzeciej nad ranem i uprzejmych próbach usunięcia go stamtąd, kiedy winda zatrzymała się z ostrym szarpnięciem. - Co się dzieje? – spytała niespokojnie. - Może jakiś problem z elektrycznością – odparł Andrès, ale bez przekonania. Elena jeszcze raz wcisnęła guzik parteru, ale winda zatrzeszczała tylko, a potem zaczęła się trząść. Oboje krzyknęli odruchowo i oparli się o ściany. - Wcisnę alarm – powiedziała Elena. Zrobiła to, ale nic się nie wydarzyło. – Dziwne – mruknęła i skrzywiła się, słysząc, jak niepewnie zabrzmiał jej głos. – Jakby nie było połączenia. – Zawahała się. – Masz jakąś broń? – spytała. Andrès pokręcił glową. Był bardzo blady. Winda znowu się zatrzęsła, a zaraz potem zgasło światło i zapadła 176
ciemność. Elena odszukała ciepłą dłoń Andrèsa i zacisnęła na niej palce. - Czy to… Myślisz, że to może być zbieg okoliczności? – wyszeptała. Andrès uspokajająco uścisnął jej rękę. - Nie wiem – powiedział nerwowo. – Możesz coś zobaczyć? Oczywiście, że nie, miała już powiedzieć Elena. W windzie panowała absolutna ciemność, nie widziała nawet Andrèsa, mimo że opiekuńczo przytrzymywał ją tuż przy sobie. Zaraz jednak uświadomiła sobie, co miał na myśli, zamknęła na moment oczy i sięgnęła w głąb siebie, do swojej mocy. Kiedy znowu otworzyła oczy, zobaczyła ciepłą, żywą zieleń aury Andrèsa, która rozświetlała ciemność. Ale na krawędziach jej świadomości było coś jeszcze. Głęboka czerń, która podpływała coraz bliżej. Taka czarna, że patrzenie na nią sprawiało ból – zdawała się wnikać w szpary drzwi windy jak mgła. Elena instynktownie zamknęła oczy i odwróciła głowę, kryjąc twarz na ramieniu Andrèsa. - Eleno! – krzyknął, zaniepokojony. – Co się dzieje? Przez dłuższą chwilę nic się nie wydarzyło. W pewnej chwili Elena poczuła, że mimo wszystko napięcie z niej opada. Niczego tu nie ma, pomyślała, oddychając z ulgą. Niczego. - W porządku – powiedziała, śmiejąc się z zakłopotaniem. – Tylko… W tej samej chwili do środka spadł kawałek z sufitu i czerń wypełniła windę. Elena drgnęła i spojrzała w górę, usiłując coś dojrzeć. - Witaj, ślicznotko – rzekł Klaus. – Czekałaś na mnie, prawda? – Jego głos brzmiał tak lekko, jakby wpadł tylko uciąć sobie pogawędkę. - Witaj – odparła, starając się zachować spokój. Przytuliła się mocniej do Andrèsa. Miała wrażenie, że spada w jakąś otchłań. - Wiem, kim jesteś – oznajmił Klaus z zadowoleniem, rytmicznie akcentując sylaby. Coś z hukiem uderzyło w bok kabiny. Andrès i Elena podskoczyli, wstrzymując oddech. – Znam twój sekret. – Bum. – Nie mogę cię zabić magią. – Bum. – Nie zabiją cię moje wampiry. – Bum. Uderzał w ścianę windy swoimi wielkimi, czarnymi butami. Musiał siedzieć na brzegu klapy na dachu windy, ze spuszczonymi nogami. Jego buty jeszcze raz uderzyły w ścianę, po czym Klaus dokończył wesoło: - Ale wiesz co? Jeśli zerwę linę, na której wisi ta winda, nie przeżyjesz. Elena wzrygnęła się. Codziennie jeździła windami, ale nigdy dotąd nie 177
przyszło jej do głowy, jakie są kruche. Wykłady z angielskiego odbywały się na dziewiątym piętrze. Wisieli w długim, długim szybie i tylko liny nie pozwalały im od razu runąć na parter. Andrès zaczerpnął głębiej tchu i Elena zobaczyła, że jego zielona aura zaczyna się rozszerzać. Zrozumiała, że próbuje utworzyć wokół nich ochronny kokon, tak jak w czasie bitwy z wampirami Klausa. - Przestań – rzucił Klaus nad ich głowami i wysłał w ich stronę macki czerni, uderzając w zieloną bańkę, która pękła i skurczyła się jak przebity balon. Andrès krzyknął z bólu. Elena objęła go ramionami i poczuła, że napiął się, żeby spróbować jeszcze raz. Oddychał szybko, chrapliwie, jak w ataku paniki. - Moja moc pochodzi z ziemi, Eleno – szepnął. – Tu, w górze, nie wiem, czy zdołam w czymś pomóc. Ale będę się starał. Nad nimi, w ciemności, Klaus zaśmiał się szyderczo. - Może być już za późno, chłopcze – stwierdził i znowu rozległ się ten dziwny skrzypiący dźwięk, jakby metal pocierał o metal. - Przecina linę – wyszeptał Andrès do ucha Eleny. Znowu otaczało go słabe zielone światło. Rozbudował swoją aurę, ale rosła zbyt wolno, by móc ich ochronić. Elena wiedziała o tym. To koniec, pomyślała i chwyciła Andrèsa za rękę. Nigdy wcześniej nie bała się, że spadnie, ale teraz była przerażona. W górze rozległ się potężny huk, potem kolejny. I w końcu cała seria odgłosów szurania i stukania. Nagle jakieś ciało spadło koło nich i wylądowało ciężko na podłodze. Dwa ciała, zdałą sobie sprawę Elena, szarpiące się ze sobą i warczące. Sloncentrowała się z wysiłkiem, dysząc cięzko, i po krótkiej chwili znowu zobaczyła aurę Klausa, ciemniejszą niż ciemność i sczepioną z nim mieszaninę krwistej czerwieni, smutnej szarości i płonącego błękitu. - Damon – wyszeptała. Damon, którego ledwie było widać, zdołał oderwać się od Klausa. Stanął chwiejnie na nogach. - Eleno – wydyszał, ale zaraz potem uderzenie mocy Klausa cisnęło go na ścianę. Jęknął z bólu, a Elena sięgnęła do niego i spróbowała przyciągnąć go do siebie, ale był przyciśnięty do ściany i nawet nie drgnął. Klaus zaśmiał się drwiąco. Pojawił się zielony błysk. 178
Nagle Damon został uwolniony, odpadł od ściany na Elenę, która zakołysała się, podtrzymując go, dopóki nie odzyskał równowagi. - Zabierz ją stąd! – krzyknął Andrès. – Długo go nie powstrzymam! Klaus, z twarzą wykrzywioną gniewem, tkwił unieruchomiony przez świetlną barierę aury Andrèsa. Niesamowita zielona poświata oświetlała jego twarz. Ale na oczach Eleny – która patrzyła na to z otwartymi ustami – Klaus zdołał przedrzeć się ręką przez świetlistą zieleń. Damon chwycił Elenę w ramiona i skoczył w górę, do szybu windy. Nie zdążyła nawet nabrać powietrza w płuca, kiedy Damon kopnął w drzwi u szczytu szybu, a ona opadła na podłogę przed drzwiami windy na ostatnim piętrze budynku. Tutaj nie było sal wykładowych, tylko biura. Na korytarzu panowała całkowita cisza. Damon leżał obok niej, ciągle mocno ją trzymając, dyszał ciężko. Z nosa ciekła mu krew. Oderwał jedną rękę od Eleny i otarł nos rękawem. - Musimy tam wrócić – powiedziała, kiedy tylko znowu była w stanie mówić. Damon wbił w nią wzrok. - Żartujesz sobie? – wydyszał. – Ledwie uszliśmy z życiem. Elena z uporem pokręciła głową. - Nie możemy opuścić Andrèsa – powiedziała. W oczach Damona pojawił się gniew. - Twój przyjaciel z windy dokonał wyboru – poinformował chłodno. – Chciał, żebym ocalił ciebie. Myślisz, że mi podziękuje, kiedy znowu się tam pojawię, zamiast cię stąd zabrać? Szybem wstrząsnął huk, od którego zadrżał cały budynek. Elena wstała i oparła się o ścianę. Czuła się osłabiona, ale zdeterminowana, jakby cała była ze stali i szkła. - Wrócimy tam oboje – zdecydowała. – Nie obchodzi mnie, jakiego wyboru dokonał Andrès. Nigdzie bez niego nie idę. Zabierz mnie na dół. Damon zacisnął zęby i mocniej zmarszczył brwi. Elena po prostu stała i czekała, nieporuszona. W końcu zaklął pod nosem i się podniósł. - Żeby było jasne – powiedział, obejmując ją znowu i przyciskając do siebie. – Próbowałem cię uratować, a jesteś najbardziej wkurzającą i upartą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. 179
- Mnie też cię brakowało, Damonie – odparła Elena, zamknęła oczy i przytuliła mocno twarz do jego piersi. Teraz zdawała sobie sprawę, że podczas lotu w górę Damon musiał otulić ją jakoś brzegiem swojej mocy, bo wszystko przebiegło gładko i niemal w jednej chwili. Kiedy zlatywali w dół, najwyraźniej nie zadał sobie trudu, żeby ją chronić. Pęd powietrza szarpnął jej włosy do góry, skóra na twarzy szczypała od wiatru. On mnie trzyma, powtarzała sobie, ale całe jej ciało zdawało się krzyczeć, że spada. Wylądowali na dachu kabiny, wzniecając tumany kurzu i Elena przez kilka minut krztusiła się i kaszlała, ocierając łzy z twarzy. - Musimy się tam dostać – zawołała gorączkowo, macając wokół siebie w ciemności, kiedy znowu mogła mówić. Winda musiała się zapaść, kiedy uderzyła w dno szybu, bo zamiast gładkich powierzchni Elena czuła pod palcami poszarpane krawędzie i długie ostre kawałki połamanych belek i ścian. - Andrès może jeszcze żyć – powiedziała do Damona. Przyklękła i zaczęła obmacywać to, co było kiedyś dachem windy. Otwór, przez który Klaus i Damon wpadli do środka, ciagle musiał tam być. Damon złapał ją za ręce. - Nie – powstrzymał ją. – Mówisz, że teraz widzisz aury? Użyj mocy. Tu nikogo nie ma. Miał rację. Kiedy tylko Elena go posłuchała, natychmiast zorientowała się, że nie było tam śladu zieleni Andrèsa ani tej strasznej lodowatej czerni, którą przyniósł ze sobą Klaus. - Myślisz, że oni nie żyją? – wyszeptała. Damon parsknął krótkim, gorzkim śmiechem. - Wątpię – odparł. – Trzeba by czegoś więcej niż upadku w szyb windy, żeby zabić Klausa. A gdyby twój kumpel tu zginął, czułbym jego krew. – Pokręcił głową. – Nie, Klausowi znowu udało się uciec. I zabrał ze sobą Andrèsa. - Musimy go ocalić – postanowiła Elena, a kiedy Damon nie odpowiedział, chwyciła go za poły skórzanej kurtki i przyciągnęła go do siebie, żeby móc spojrzeć w jego niezgłębione czarne oczy. Damon jej pomoże, czy tego chce, czy nie. Nie pozwoli mu uciec. – Musimy ocalić Andrèsa.
Rozdział 35 180
Elena szła bardzo szybko. Nie mogła się zatrzymać, nie mogła myśleć o tym, co działo się teraz z Andrèsem ani że mogą przybyć za późno. Musiała być spokojna i skoncentrowana. Wyciągnęła telefon, zadzwoniła do innych i zrelacjonowała sytuację. Powiedziała, żeby szykowali się do walki i spotkali się z nią na polanie w lesie, na skraju kampusu. - Pójdziemy walczyć – zakomunikowała Damonowi, wrzucając telefon do torby. – I tym razem wygramy. Po drodze wstąpili do pokoju Eleny, żeby mogła zostawić torbę, a kiedy dotartli na polanę, wszyscy już tam czekali. Bonnie i Alaric razem przeglądali księgę zaklęć, podczas gdy Stefano, Meredith, Zander i Shay omawiali taktykę po drugiej stronie polany. Elena zauważyła, że Zander zerka w stronę Bonnie, ona jednak była skupiona na księdze. Cała reszta z zapałem ostrzyła kołki albo czyściła broń. Kiedy Elena weszła na polanę z Damonem, wszyscy umilkli. Meredith zacisnęła dłoń na włóczni, a Matt obronnym ruchem przyciągnął do siebie Chloe. Elena odszukała wzrokiem Stefano, który wystąpił naprzód z zasępioną miną. - Damon mnie ocalił – oznajmiła tak głośno, by wszyscy mogli ją usłyszeć. – Teraz będzie walczył razem z nami. Stefano i Damon patrzyli na siebie z dwóch krańców polany. Po chwili Stefano sztywno skinął głową. - Dziękuję – powiedział. Damon wzruszył ramionami. - Próbowałem trzymać się od tego z daleka – stwierdził – ale chyba beze mnie sobie nie poradzicie. Na ustach Stefano pojawił się niechętny uśmiech, po czym bracia odwrócili się do siebie plecami. Damon odszedł w stronę Bonnie i Alarica, a Stefano podszedł do Eleny. - Na pewno nic ci się nie stało? – spytał, muskając dłońmi jej ramiona, jakby chciał się upewnić, że nie została w żaden sposób ranna. - Nic mi nie jest – odparła i pocałowała go. Stefano przyciągnął ją do siebie, a ona przytuliła się do niego, czerpiąc otuchę z jego silnych, obejmujących ją ramion. – Andrès ochronił mnie przed Klausem, Stefano. Był taki odważny. Powiedział Damonowi, żeby to mnie stamtąd zabrał. Obaj mnie 181
ocalili. – Stłumiła szloch. – Nie możemy pozwolić, żeby Klaus go zabił. - Nie pozwolimy – obiecał Stefano, z ustami w jej włosach. – Zdążymy na czas. Elena pociągnęła nosem. - Nie możesz tego wiedzieć. - Zrobimy wszystkoo, co w naszej mocy – złożył kolejną obietnicę. – To będzie musiało wystarczyć. Slońce wisiało nisko na niebie, popołudniowe światło kładło się długimi smugami na trawie między drzewami. Elena przez kilka minut ostrzyła kołki. Nie zostały wyciosane z drewna świętego drzewa, tylko ze zwykłego jesionu, ale i tak mogły zranić Klausa. A jego potomków mogło zabić każde drewno. - W porządku – powiedział w końcu Stefano i zwołał wszystkich. – Chyba jesteśmy tak dobrze przygotowani, jak to możliwe w tej sytuacji. Elena rozejrzała się dookoła: Meredith i Alaric ramię w ramię, wyglądali na silnych i gotowych na wszystko; Bonnie z zarumienionymi policzkami i sterczącymi na wszystkie strony lokami, i buńczucznie wysuniętym podbródkiem; Matt i Chloe, bladzi, ale zdeterminowani; Zander, ciągle jeszcze w ludzkiej postaci, rzucający smutne, zdezorientowane spojrzenia na Bonnie, otoczony przez Shay i inne wilkołaki, wśród których widać było puste miejsce. Damon stał samotnie po drugiej stronie kręgu i patrzył na Elenę. Kiedy Stefano odchrząknął, przygotowując się do przemówienia, brat przesunął spojrzenie na niego. Elena pomyślała, że wyglądał na zrezygnowanego. Nie wydawał się zadowolony, ale nie był też rozgniewany. Już nie. Stefano uśmiechnął się czule do stojącej obok Eleny i rozejrzał się dookoła. - Odnajdziemy Andrèsa – powiedział. – Dzisiaj ocalimy go i zabijemy Klausa i jego wampiry. Jesteśmy teraz drużyną, my wszyscy tutaj. Nikt… Nikt z nas tu obecnych ani nikt z tego kampusu i tego miasta nie będzie bezpieczny, dopóki Klaus i jego potomkowie żyją. Widzieliśmy już, do czego są zdolni. Zabili Jamesa, który był dobrym i uczonym człowiekiem. Zabili Chada, który był mądry i lojalny. – Wilkołaki poruszyły się gniewnie, a Stefano ciagnął: - Atakowali niewinnych ludzi w kampusie i całym mieście przez kilka ostatnich tygodni. A wcześniej wampiry z armii Klausa mordowały ludzi na całym świecie. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy. Tylko my możemy odeprzeć ciemność, bo tylko my znamy prawdę. – Odwrócił się do Damona; przez długą chwilę bracia 182
mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Damon odwrócił oczy i zaczął poprawiać coś przy mankiecie kurtki. – Czas, żebyśmy coś z tym zrobili. Rozległy się pomruki aprobaty. Wszyscy zaczęli podnosić broń i zbierać się do walki. Elena objęła Stefano i uścisnęła krótko i mocno. Serce pękało jej z miłości. Tak bardzo chciał ich wszystkich ochronić. - Jesteś gotowa, Eleno? – spytał Stefano. Wypuściła go z objęć i kiwnęła głową, szybko ocierając oczy ręką. Odetchnęła głęboko i sięgnęła głęboko w siebie, myśląc o ochronie i o złu; próbując uruchomić w sobie moc, tak jak uczył ją tego Andrès. Kiedy otworzyła oczy, czuła, jak coś silnie, prawie niepowstrzymanie ciągnie ją w stronę Damona. Nie panując nad sobą, zrobiła krok naprzód, ale zaraz Stefano położył jej rękę na ramieniu. - Nie – powiedział cicho. – Musisz odszukać Klausa. Kiwnęła głową, unikając zdumionego spojrzenia Damona. Niepohamowanie ciągnęło ją w jego stronę. Próbowała to zignorować, ale wiedziała, że obowiązek Strażniczki ją wzywa. Znowu zamknęła oczy, odetchnęła i skupiła się na Klausie. Przez jej umysł zaczęły szybko przesuwać się obrazy – jego zimny, brutalny pocałunek, jego śmiech, kiedy uderzał piętami w ścianę windy, jego ręce, kiedy cisnął bezwładnym ciałem Chada przez polanę. Tym razem, kiedy otworzyła oczy, coś ciągnęło ją poza polanę, z dala od Damona. Miała wrażenie, że niemal czuje smak gęstej, czarnej, mdlącej aury Klausa. Elena szła za swoją mocą, a za nią postępowali jej przyjaciele, trzymając się blisko za siebie. Zander, Shay i inne wilkołaki, które mogły się zmienić bez wpływu księżyca, podskakiwały obok ludzi, strzygąc uszami i węsząc w powietrzu. Obeszli kampus, trzymając się za linią drzew i starając nie rzucać w oczy. Elena spodziewała się, że moc zaprowadzi ich w głąb lasu, w miejsce, gdzie kiedyś walczyli z Klausem. Jednak zamiast tego wracali do kampusu. Na jego tyłach stały stare stajnie. Kiedy się do nich zbliżyli, mglista ciemność pociągnęła w stronę budynku, a nad ich głowami także robiło się coraz ciemniej. Czarne chmury wisiały nad stajniami, niskie i niebezpiecznie. Zander zastrzygł uszami, a jego ogon zesztywniał i jeden z wilkołaków w ludzkiej postaci – chyba Marcus – przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał. - Zander mówi, że to nie jest zwykła burza – przetłumaczył z obawą. 183
- Nie – odparła Elena. – Klaus umie wywoływać błyskawice. Wilkołaki patrzyły na nią przez chwilę zaniepokojone, podnosząc kudłate głowy, po czym znowu skupiły się na drzwiach stajni, czujniej jeszcze niż przed chwilą. - Wie, że nadchodzimy – powiedział z napięciem Stefano. – Na to właśnie wskazują chmury. Jest gotowy do walki. Bonnie, Alaric, na boki. Nie zbliżajcie się do walczących i rzucajcie tyle zaklęć, ile zdołacie. Damon, Meredith, Chloe, chcę, żebyście byli ze mną w pierwszej linii. Zander, rób, co uważasz za najlepsze w przypadku stada. Matt i Elena, weźcie broń, ale na razie trzymajcie się z tyłu. Elena skinęła głową. Jakaś jej część miała ochotę zbuntować się przeciw staniu na tyłach, podczas gdy jej przyjaciele walczą, ale ten plan miał sens. Ona i Matt byli silni, ale nie tak silni, jak wampiry, czy wilkołaki i nie byliby w stanie bronić się tak dobrze jak reszta wojowników, i ci, którzy umieli posługiwać się magią. Założyła, że jeśli ma zabić Damona, jakiś rodzaj mocy służącej do walki w końcu się u niej pojawi, nie wiedziała jednak, na ile przyda jej się umiejętność czytania z aury teraz, kiedy już odnaleźli Klausa. Dotarli do drzwi i się zawahali. - Na litość boską – rzuciła pogardliwie Damon. – Przecież już wiedzą, że tu jesteśmy. – Jednym uderzeniem stopy obutej w elegancki włoski but otworzył drzwi stajni na oścież. Przeżył tylko dzięki wampirzej szybkości. Bo kiedy tylko drzwi się rozwarły, ciężka zaostrzona belka umieszczona nad nimi runęła w dół. Damon odruchowo odskoczył w bok, więc uderzyła go w ramię, a nie w pierś, i odrzuciła go z powrotem za drzwi. Chwycił się za bark, zgiął wpół i upadł na ziemię. Elena odruchowo rzuciła się do niego, na wpół tylko świadoma obecności Matta obok siebie. Inni wojownicy runęli do drzwi. Meredith kołysząc swoją włócznią, Stefano z twarzą wykrzywioną gniewem, wilkołaki ogarnięte wolą walki. Z pomocą Matta, Elena odciągnęła Damona na bok i obejrzała jego pierś, sprawdzając obrażenia. Belka przebiła kark, zostawiając ziejącą dziurę, w którą Elena byłaby w stanie włożyć obie swoje pięści. Ziemia pod Damonem była już czarna i wilgotna od krwi. - Źle to wygląda – powiedział Matt. 184
- Przeżyję – wydyszał Damon, chwytając ranę jedną ręką, jakby mógł złączyć jej brzegi. – Idźcie walczyć, idioci. - Nie przeżyjesz, jeśli pojawi się tu ktoś z kołkiem – warknęła Elena. – W tym stanie się nie obronisz. – Znowu czuła, jak coś ciągnie ją do Damona. Jest bezbronny, mówiło coś w jej wnętrzu. Wykończ go. Poczuła za sobą czyjąś obecność i odwróciła się szybko. Stefano, który opuścił na chwilę pole bitwy, przyklęknął obok brata w krwawym mule i przyjrzał mu się uważnie. Wymienili długie spojrzenia. Elena wiedziała, że porozumieli się bez słów. - Proszę – powiedział Stefano. Ugryzł się w nadgarstek i przystawił go od ust brata. Damon spojrzał na niego, a potem zaczął pić. Jego grdyka poruszała się w górę i w dół. - Dzięki – powiedział w końcu. – Zostawcie dla mnie kilka wampirów. Zaraz tam będę. – Położył się na wznak, oddychając ciężko. Elena widziała, że rana już zaczęła się goić, pod rozdartą skórą pojawiała się nowa, nienaruszona tkanka. Stefano odwrócił się na pięcie i pobiegł z powrotem do stajni. Matt ruszał za nim. Elena pochyliła się nad Damonem i zaczekała, aż podniósł się ostrożnie na łokciach, a potem wstał. - Och – mruknął. – Nie jestem w najlepszej formie, księżniczko. Ale zniszczyli mi kurtkę, a to już powód, żeby z nimi walczyć. – Rzucił jej uśmiech, który był bladym echem dawnego olśniewającego uśmiechu. - Cóż, skoro już dotarłeś aż tutaj – odparła Elena lekko, choć dużo ją kosztowało. Miała ochotę pomóc mu dojść do stajni, powstrzymała się jednak. Kiedy doszedł do drzwi, szedł już pewnym, mocnym krokiem. W środku rozpętało się piekło. Damon zaklął, minął ją i rzucił się w wir walki. Przyjaciele się nie oszczędzali, było to widać na pierwszy rzut oka. Meredith z wdziękiem niemal tanecznym, walczyła z jakimś szybkim wampirem o oliwkowej skórze, który mógł być tylko jej bratem. Bonnie i Alaric stali w dwóch przeciwległych kątach stajni, z rękami uniesionymi nad głowy, śpiewając głośno jakiś rodzaj zaklęcia, które miało chronić ich sojuszników. Zobaczyła też Andrèsa – związanego i niedbale porzuconego pod ścianą. Mimo to przyciskał skrępowane ręce do ziemi, tworząc coś na kształt zielonego ochronnego parasola. 185
Wilkołaki uganiały się w tłumie, walcząc razem – jedno stado w postaci wilków i ludzi. Damon, Stefano, a nawet Chloe zmagali się z wampirami. Matt zaszedł przeciwnika Chloe od tyłu i wbił mu kołek w plecy. Nagle Elenie rozjaśniło się w głowie. Trzymała się z tyłu, tak jak kazał jej Stefano, zawsze była tą słabszą, nie tak waleczną jak inni. Ale teraz nic, co nadnaturalne, nie mogło jej zabić. Zacisnęła mocno palce na kołku i podekscytowana rzuciła się naprzód. Moc ciągnęła ją do Damona, który bił się właśnie z jednym z wampirów Klausa, z obnażonymi, zakrwawionymi zębami. Moc kazała jej go zaatakować, opanowała się jednak. Nie Damona, powiedziała sobie surowo. Jakiś ciemnoskóry wampir chwyciła ją za ramię i obrócił z zadowoloną miną, próbując wbić kly w jej szyję. Elena miała szczęście i była dość szybka, udało jej się wbić kołek w jego pierś. Za pierwszym razem wszedł nie dość głęboko, by sięgnąć serca. Przez sekundę Elena i wampir patrzyli na kołek wbity do połowy, ale potem Elena zebrała wszystkie siły i wepchnęła go do końca. Wampir upadł na ziemię, blady i jakby mniejszy. Elena z dzikim, triumfującym wzrokiem rozejrzała się za następnym przeciwnikiem. Ale wampirów było tak wiele. A w samym środku wszystkiego, z twarzą rozjaśnioną okrutnym uśmiechem, stał Klaus. Metr od niego Stefano wbił kołek w serce przeciwnika i rzucił się w stronę Klausa, odsłaniając kły. Klaus podniósł ręce nad głowę, do otworu w zrujnowanym dachu, i z ogłuszającym hukiem z nieba uderzył piorun. Klaus zaśmiał się i skierował go na Stefano, ale Bonnie, sama szybka jak błyskawica, wyrzuciła ręce w powietrze i zawołała coś po łacinie. Piorun zmienił kierunek i uderzył w jedną ze starych przegród, rozwalając jej drzwi. Przegroda zapłonęła. Klaus wydał skrzeczący, wysoki krzyk wściekłości, poderwał ręce do góry i przewrócił Stefano na ziemię. Elena krzyknęła i chciała podbiec do Stefano, ale drogę zagradzało jej zbyt wielu walczących. Dlaczego nie potrafi uwolnić więcej mocy? Czuła ją, tuż za jakimiś zamkniętymi drzwiami w swoim umyśle i wiedziała, że gdyby mogła do niej sięgnąć, stałaby się silniejsza. Jej moc ciągle wskazywała Damona. Elena mimo woli oderwała wzrok od leżącego Stefano i spojrzała na jego brata, który właśnie rozrywał gardło przeciwnika. I w tym momencie zrozumiała. 186
- Damon! – krzyknęła, a on natychmiast znalazł się u jej boku, ocierając krew z ust wierzchem rękawa. - Wszystko w porządku? – spytał. - Walcz ze mną – nakazała Elena, ale Damon tylko spojrzał na nią w osłupieniu. – Walcz ze mną! – powtórzyła. – W ten sposób gromadzę moc. Zmarszczył brwi. Potem kiwnął głową i uderzył ją w ramię. Nie był to mocny cios, przynajmniej według standardów Damona, ale był bolesny i odrzucił ją do tyłu. Coś wewnątrz Eleny otworzyło się szeroko, poczuła, jak wypełnia ją moc. Nagle wiedziała, jak to zrobić. Teraz była pełna mocy, gotowa wypuścić ją na zewnątrz, ale wszystko to skupiało się na Damonie. Nie on, powtórzyła sobie. Nie Damon. Z niemal fizycznym wysiłkiem oderwała od niego wzrok i skierowała uwagę na Klausa i Stefano. Machnęła ręką i jedna z belek podtrzymujących stryszek na siano odpadła i runęła na Klausa, przewracając go. Stefano zdołał się podnieść. Rozległ się cienki pisk, niemal niedosłyszalny w głośno buzującym teraz ogniu. Elena odwróciła się na pięcie i zobaczyła, że jeden z wampirów Klausa pochwycił Bonnie, która wierzgała rozpaczliwie, próbując się uwolnić. Ręką zasłaniał jej usta, żeby nie mogła rzucać zaklęć. W przypływie furii Elena wbiła kawałek ułamanej deski w jego pierś i patrzyła, jak osuwał się bez życia na ziemię. Klaus zerwał się na nogi. Stefano zaatakował jeden z jego potomków, a bliżej Damon zmagał się z wielkim, rudowłosym wampirem. Wiking, pomyślała Elena. Klaus uderzał piorunami wokół siebie. Powietrze zgęstniało od ciemnego, duszącego dymu. Nie, pomyślała Elena i podeszła do Klausa, popychając przed sobą ogień. Musiała utrzymać go z dala od przyjaciół i osaczyć nim Klausa. Teraz płomienie otaczały ją ze wszystkich stron. Jednak kiedy spojrzała za siebie, zobaczyła, że tam, gdzie walczyli jej przyjaciele, powietrze było bardziej przejrzyste i wyglądało na to, że mogą wygrać. Na oczach Eleny Meredith przycisnęła włócznię do piersi brata. Powiedział coś do niej. Byli za daleko, i ogień za bardzo hałasował, żeby Elena mogła usłyszeć słowa, ale widziała, że Meredith uśmiechnęła się z wielkim smutkiem, a potem wbiła włócznię w serce Cristiana. Elena nie mogła powstrzymać kaszlu. Trudno jej było oddychać w tym 187
dymie, piekły ją oczy. Siłą umysłu przesunęła płomienie bliżej Klausa. Panowanie nad nową mocą było jednak bardzo męczące i Elenie kręciło się w głowie. Czuła, jak teraz, kiedy nie koncentrowała się już na Damonie, moc zaczyna z niej uchodzić, choć próbowała ją zatrzymać. Krztusiła się i dławiła. Klaus patrzył na niż wściekłością, a potem próbował ją pochwycić. Jego brudne ręce, poplamione popiłem, błotem i krwią, musnęły jej ramię. Elena zebrała resztki energii i wlała je wszystkie w swoją nową moc, podsycając płomienie między Klausem a przyjaciółmi. Potem rozdzieliła ogień i odsunęła przyjaciół do tyłu, daleko od Klausa. Wokół nich dwojga ryczały płomienie. - Eleno! Eleno! – słyszała ich krzyki. W ułamku sekundy zobaczyła jeszcze przerażoną twarz Stefano, a zaraz potem ściany runęły na nią i Klausa, zwalając ich na ziemię.
Rozdział 36 Stefano zacisnął pięści; ból wbijanych w dłonie paznokci pomagał mu opierać się rozpaczy, która ogarniała go jak czarna mgła. Elena nie zginęła. Nigdy nie uwierzy, że jest inaczej. Zapadła ciemność i strażacy wreszcie ugasili ogień, który strawił stare stajnie. Ostrożnie przeszukiwali ruiny, wyciągając z nich kolejne ciała. Za ochronnymi barierkami, pod osłoną drzew Stefano czekał razem z innymi. Meredith i Bonnie trzymały się razem. Bonnie płakała. Andrès siedział, oszołomiony i milczący, nie odrywając wzroku od powolnych ruchów strażaków. Stefano przypomniał sobie wyraz twarzy Eleny, kiedy runęła na nią płonąca ściana. Wydawała się taka zrezygnowana, taka spokojna, kiedy spojrzała na niego po raz ostatni, przez strzelające w górę płomienie, którymi się od niego oddzieliła. Ściana zawaliła się tak szybko. Czy to w ogóle możliwe, że stamtąd uciekła? Ktoś położył mu dłoń na ramieniu i Stefano podniósł oczy. Damon, ze zmarszczonymi brwiami, patrzył ponad nim na zgliszcza stajen. - Jej tam nie ma, wiesz o tym – powiedział. – Elena ma diabelne szczęście. Nigdy nie wpadłaby w taką pułapkę. Stefano pochylił się w stronę brata, tylko trochę. Był wyczerpany i 188
zmiażdżony smutkiem, a znajoma postać Damona dodawała mu otuchy. - Umarła dwa razy, jeszcze zanim skończyła szkołę średnią – odparł z goryczą. – Nie nazwałbym tego szcześciem. I w oby przypadkach była to nasza wina. Damon westchnął. - Ale wróciła – powiedział łagodnie. – Nie każdemu się to udaje. Właściwie prawie nikomu. – Uśmiechnął się słabo. – Poza mną, oczywiście. Stefano odsunął się gwałtownie, czując piekące łzy pod powiekami. - Nie żartuj – rzucił niskim, nabrzmiałym złością głosem. – Jak, nawet ty, możesz teraz żartować na ten temat? Czy w ogóle cię to obchodzi? Ale nie powinien być tym zaskoczony. Damon przez kilka ubiegłych tygodni stale demonstrował – brutalnie, kapryśnie – jak mało go obchodzą oni wszyscy. Brat spojrzał na niego spokojnie. - Obchodzi – powiedział. – Wiesz o tym. Nawet jeśli tego nie chcę. Ale wiem, że ona nie zginęła. Jeśli nie ufasz w szczęście Eleny, pomyśl o Klausie. Trzeba czegoś więcej niż ognia, żeby go zabić. - Ogień zabija wampiry – upierał się Stefano. – Nawet pierwotne. - Klaus bawił się błyskawicami – odparł Damon i wzdrygnął się. – Myślę, że niewiele jest rzeczy, które mogą go zabić. Strażacy przerwali dochodzenie. Przewrócili każdy kawałek zwęglonego drewna, każdą kupkę popiołu, a teraz przykrywali ciała ciemnym brezentem. ,,Sprawdzę to”, powiedział Damon bezgłośnie do Stefano. Przybrał postać kruka, wzbił się w powietrze i usiadł na drzewie niedaleko ciał. Kilka chwil później wrócił i stał się sobą, jeszcze zanim znalazł się na ziemi, więc potknął się i jego lądowanie nie było tak gładkie i równe jak zwykle. Stefano zdawał sobie mgliście sprawę z obecności wszystkich innych, wszystkich ich sojuszników, którzy zebrali się dookoła, ale nie był w stanie oderwać wzroku od Damona. Otworzył usta, ale pytanie, które chciał zadać, nie przechodziło mu przez gardło. Czy Elena tam jest? – myślał desperacko. Jest tam? Jeśli zginęła, jeśli się dla nich poświęciła, Stefano nie dożyje poranka. Bez niej nic dla niego nie istniało. - Nie ma jej tam – powiedział krótko Damon. – Ani Klausa. To wszystko jego potomkowie. 189
Bonnie zaszlochała krótko, z ulgą, a Meredith ścisnęła ją tak mocno za rękę, że aż zbielały jej kostki. - Klaus musiał ją porwać – domyślił się Stefano. Teraz, kiedy znowu miał cel, świat wrócił do właściwych proporcji. – Musimy ich odnaleźć, zanim będzie za późno. Jego zielone oczy spotkały się z czarnymi oczami Damona i choć raz jedne i drugie wyrażały to samo: strach i nadzieję. Damon kiwnął głową. Pakce Stefano zaciśnięte na koszuli brata rozluźniły się; przycisnął go do siebie i uścisnął krótko, starając się przesłać mu całą miłość i wdzięczność, których nie potrafiłby ująć w słowa. Damon wrócił. A jeśli ktokolwiek mógł pomóc Stefano ocalić Elenę, był to Damon. - Czy jest coś, co mógłbyś zrobić? – spytał Stefano Andrèsa. Słyszał w swoim głosie błagalną nutę. Wszyscy wokół wydawali się w napięciu czekać na odpowiedź. Bonnie obwiązywała bandażem ramię Shay, opatrując wyjątkowo paskudne ukąszenie wampira; jej zręczne paluszki zesztywniały nagle, aż Shay syknęła z bólu. - Mam nadzieję, że tak - powiedział Andrès. – Spróbuję. Ukląkł i położył dłonie płasko na ziemi pod drzewami. Patrząc na niego, Stefano wyczuł moc wypełniającą powietrze. Andrès znieruchomiał, mrużąc w skupieniu brązowe oczy. Świeże źdzbła trawy przebijały się przez ziemię, oplatając jego palce. - To nie tak skuteczne, jak moc Eleny – wyjaśnił – ale czasami jestem w stanie wyczuwać ludzi. Jeśli Elena dotyka ziemi, będę wiedział, gdzie ona jest. Andrès siedział tam bardzo długo, a w każdym razie tak mogło się wydawać, ze spokojną, uważną twarzą. Kiedy wbił palce głębiej w ziemię pod brzozą, na drzewie pojawiły się młode listki. - Szybciej – rozkazał Damon niskim, groźnym głosem, ale Andrès nawet nie drgnął. Jakby zapadł się tak głęboko w siebie – albo w swoją komunę z glebą, Stefano nie był pewny – że nie był w stanie ich usłyszeć. Serce Stefano było szybciej niż kiedykolwiek, odkąd został wampirem. Zaciskał i rozprostowywał palce. Miał ochotę potrząsnąć Andrèsem i z trudem nad sobą panował. Strażnik robił co mógł i rozpraszanie go niczego, by nie przyspieszyło. Ale Elena, och, Elena. Słyszał, jak gdzieś dalej Matt przeszukuje las, wołając Chloe, która wyszła ze stajni; Stefano był pewny, że ją widział, porytą czarnym popiołem, ale poza 190
tym całą i zdrową. Teraz jednak nigdzie jej nie było. Serce Stefano wezbrało współczuciem. Dziewczyna, którą kochał Matt, także zaginęła. - Dziwne – powiedział Andrès. Było to pierwsze słowo, jakie wypowiedział od dłuższej chwili i Stefano natychmiast skoncetrował całą uwagę na Andrèsie, który zmarszczył czoło, wyraźnie zdezorientowany. – Elena żyje – powiedział. – Jestem pewny, że żyje, ale mam wrażenie, że jest gdzieś pod ziemią. Pod Stefano z ulgi ugięły się nogi. Elena żyje. Spojrzał na Damona, szukając u niego potwierdzenia. - Tunele? – spytał, a Damon kiwnął głową. Klaus musiał zabrać ją do tuneli pod kampusem, tych, z których korzystali członkowie Stowarzyszenia Vitale. Meredith siedzące nieopodal Alarica, zerwała się na nogi. - Gdzie jest najbliższe wejście? – zawołała. Stefano spróbował przypomnieć sobie labirynt korytarzy, który naszkicował dla niego Matt przed bitwą z wampirami Vitale. Było tam wiele białych plam i niedokończonych wejść, bo Matt widział tylko mały fragment wielkiego, krętego labiryntu, który znajdował się pod całym kampusem, a może nawet miastem. Ale z tego, co wiedział… - Kryjówka – powiedział Stefano zdecydowanie.
Rozdział 37 Elena uderzyła ramieniem w coś twardego i jęknęła cicho. Chciała tylko spać, ale ktoś nie pozwalał jej odpocząć. Bolały ją nogi. Jej głowa podskoczyła na czymś i perspektywa się zmieniła. Zdała sobie sprawę, że ktoś ciągnie ją za nogi, a reszta jej ciała sunie po ziemi. Zahaczyła włosami o jakąś nierówność i poderwała głowę, żeby się uwolnić i znowu jęknęła. Powoli otworzyła oczy. - Jesteś już ze mną, maleńka? – powiedział Klaus niepokojąco jowialnym tonem. Elena uświadomiła sobie, że to on ją ciągnie i choć było ciemno, najwyraźniej wyczuł, kiedy się obudziła. Zaśmiał się tym swoim mrocznym, niepokojącym śmiechem, przy którym przechodziły ją ciarki. - Nie mogę cię zabić moimi zębami ani sztyletem, ale zwykły nóż da sobie radę, czyż nie? Mógłbym też cię związać i wrzucić do jeziora, żebyś utonęła. Co 191
ty na to? Elenie zaschło w ustach, więc dopiero po kilku próbach udało jej się wydobyć głos. - Myślę – powiedziała w końcu przez nos – że Stefano mnie uratuje. Klaus znowu się roześmiał. - Twój drogi Stefano nie zdoła cię odnaleźć – powiedział. – Teraz już nikt cię nie uratuje.
Nie byli w tym domu od czasu, kiedy opuścili go z Chloe, tamtego wieczoru, kiedy Klaus wrócił z martwych. Kiedy tam weszli, w suterenie ciągle utrzymywał się słaby zapach werbeny i Stefano poczuł lekkie swędzenie na skórze. Meredith podniosła klapę w podłodze; Stefano zaczął schodzić pierwszy, reszta ruszyła za nim. Przyszli wszyscy poza Mattem, z bronią w rękach, z lampami i latarkami, napięci i gotowi do walki. Matt został, żeby szukać Chloe. Bonnie, Alaric i Meredith trzymali się razem, bladzi i wyczerpani. Zander, Shay i inne wilkołaki trzymali się razem, reagując czujnie na każdy dźwięk czy zapach w ciemności. Damon, Stefano i Andrés szli na przedzie z wyostrzonymi zmysłami, szukając najmniejszego śladu Eleny. Wydawało się, że przeszli już całe kilometry podziemnymi korytarzami, które coraz bardziej się zwężały, aż w końcu z betonowych tuneli zmieniły się w zapylone przejścia wygrzebane w ziemi. Andrés zatrzymywał się często, żeby dotknąć ścian i podłoża, nasłuchując rękami przed wybraniem kierunku. - Tędy szłaś, kiedy wprowadzałaś dym do tunelu? – spytal Stefano Meredith, kiedy czekali podczas jednego z takich postojów, ale ona tylko pokręciła głową, szeroko otwierając oczy. - Teraz jesteśmy znacznie głębiej pod ziemią niż sądziłam, że te tunele sięgają – stwierdziła. – Nie miałam pojęcia, że Stowarzyszenie Vitale miało coś tak skomplikowanego. - Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy to Stowarzyszenie Vitale – wtrąciła się nagle Bonnie. – Oni korzystali z tych tuneli, ale ja mam przeczucie, że jest tu coś znacznie starszego. Coś strasznego. Alaric w milczeniu podniósł do góry latarkę, oświetlając serię runów wyrytych głęboko w skale powyżej. 192
- Nie umiem ich odczytać – powiedział – ale musiały powstać setki lat przed samym Dalcrest. Teraz, kiedy Stefano się skoncentrował, ciemność napierająca z nich ze wszystkich stron zdawała się pulsować oddechem przedwiecznych tajemnic. Jakby tuż obok, lecz poza zasięgiem wzroku, coś potężnego czekało w uśpieniu na przebudzenie. W piersi czuł dojmujący ból. Elena…
Miarowy odgłos kroków Klausa umilkł, ale Elena ciągle jeszcze sunęła po ziemi. Nagle zdała sobie sprawę, że on przyciąga ją do siebie i chcąc uciec, zaczęła rozpaczliwie wymachiwać ramionami. Ale była taka zmęczona. Korzystała ze swojej mocy więcej niż kiedykolwiek wcześniej i teraz czuła się wyczerpana i bezsilna. Prawie nie była w stanie się bronić, kiedy Klaus podniósł ją do góry tak delikatnie, jakby była małym dzieckiem. - Nie – wyszeptała ochryple. Czuła, jak Klaus odgarnia jej włosy z twarzy i zadrżała z odrazy pod tym łagodnym dotykiem w ciemności. Chciała mu się wyrwać, ale jego moc nie pozwalała jej się ruszyć. - Mogłem pozwolić, żeby zabił cię ogień – wyszeptał niemal z czułością. – Ale jaka byłaby w tym poezja? Moje ukąszenie może cię nie zabije, ale chcę poznać smak dziewczyny, która tak bardzo fascynuje wampiry. Nigdy wcześniej nie kosztowałem Strażniczki. Czy twoja krew jest szczególnie słodka? Przytknął usta do jej szyi. Elena wzdrygnęła się, ale nie mogła już walczyć. Jego kły weszły w jej ciało brutalnie, głęboko. Miała wrażenie, że rozrywają jej gardło. Chciała krzyknąć, ale zdobyła się tylko na cichy jęk. On nie może mnie w ten sposób zabić, przypomniała sobie z rozpaczą. A jednak czuła się tak, jakby uchodziło z niej życie.
Andrés stał zupełnie bez ruchu, z jedną dłonią przyciśniętą do skały. - O co chodzi? – spytał Stefano ostro. Andrés otworzył oczy. Jego twarz wyrażała głęboki smutek. - Straciłej ją – wyszeptał. – Była już tak blisko, a teraz… nie dotyka już Ziemi. Nie wiem, gdzie ona jest. 193
- Eleno! Eleno! – krzyknął Stefano i wyprzedził innych, rzucając się przed siebie. Nie mogła przecież zniknąć. Za plecami słyszał dudnienie butów Damona, który biegł tuż za nim. Wypadłza róg, gdzie nie sięgało światło latarek i znalazł się w całkowitej ciemności. Za pomocą swojej mocy wyostrzył wzrok, by móc coś zobaczyć. Przed nimi Klaus podniósł głowę. Z jego ust, w dół brody, ściekała krew. Elena zwisała bezwładnie w jego objęciach; jej jedwabiste złote włosy, zmierzwione teraz i brudne, opadały na jego ramię. Stefano zawarczał i rzucił się w ich stronę. Klaus oblizał wargi powolnym ruchem różowego języka i zadrżał. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Powoli, ciągle się uśmiechając, opadła na kolana i Elena z głuchym odgłosem wylądowała na ziemi. Stefano serce podeszło do gardła. Jednym skokiem znalazł się przy niej. Leżała na środku ścieżki. Nie ruszała się i była bardzo blada; miała głowę przekrzywioną na bok i zamknięte oczy. Wszędzie była krew, barwiąc jej białą kiedyś bluzkę głęboką czerwienią. W jej szyi ziała wielka, czerwona rana. A za nią, bezwładny jak porzucona zabawka, leżał Klaus. Mimo że tylko z jego ust spływała cienka strużka krwi, Stefano nie miał wątpliwości, że jest martwy. Nikt, kto żyje, nie wygląda tak, jakby wszystko, co nim było, znikło, a został tylko woskowy manekin. Zwłaszcza Klaus, który miotał błyskawice i cały migotał złotym, brudnym gniewem. Teraz sprawiał wrażenie kiepsko zakonserwowanego trupa. Ale Elena… Ku zdumieniu Stefano Elena poruszyła się, jej powieki zadrżały. Stefano chwycił ją w ramiona. Była bardzo blada, ale jej serce biło równym rytmem. Nad nimi stał Damon, w napięciu zaciskając usta. - Będzie żyła – mruknął, częściowo do siebie, częściowo do Stefano. Stefano otworzył usta, żeby się z nim zgodzić, ale wydobył się z nich tylko zdławiony szloch. Zaczął całować Elenę, pokrywając jej usta, policzki i ręce lekkimi pocałunkami. - Stefano – wymruczała słabo i uśmiechnęła się. – Mój Stefano. - Co się stało? – spytała Bonnie, wychodząc wraz z innymi zza rogu. Tylko Andrés zatrzymał się tuż za zakrętem tunelu i patrzył na Elenę w zadziwieniu. 194
- Ona jest tą Jedyną – wyszeptał. - Jedyną? – spytała Elena, z trochę nieprzytomnym uśmiechem. Podniosła rękę i pogłaskała Stefano po policzku. Andrés sprawiał wrażenie, jakby miał problem z mówieniem. Przełknął ślinę, oblizał wargi i znowu przełknął. Wydawał się trochę zagubiony. - Jest taka legenda – powiedział w końcu z wahaniem. – Legenda Strażników. Mówi ona o tym, że pewnego dnia zaprzysiężona Strażniczka, Strażniczka zrodzona z Pierwotnej Strażniczki, pojawi się na Ziemi. Jej krew, krew wielu pokoleń Strażników, będzie przekleństwem dla najstarszych istot ciemności. - Co to znaczy? – spytał ostro Stefano. Andrés podniósł latarkę i oświetlił żałosnego, skurczonego trupa Klausa. - To znaczy – powiedział głosem pełnym zdumienia i zachwytu jednocześnie – że Klausa zabiła krew Eleny. Zabiłaby każdego z pierwotnych, każdego spośród wampirów i demonów, które chodziły po ziemi od zarania ludzkiej cywilizacji… albo i wcześniej. To znaczy – ciągnął – że Elena jest bardzo cenną bronią. - Zaczekaj – odezwał się Damon. – To nie może być tak. Piłem krew Eleny. Stefano też ją pił. Andrés wzruszył ramionami. - Może jej właściwości są śmiertelne tylko dla pierwotnych. Legenda tylko o nich wspomina. - A jej krew jest naprawdę niezwykła – dodał chrapliwie Stefano. Wymienił z Damonem szybkie, zakłopotane spojrzenia. Krew Eleny miała głęboki smak i uderzała do głowy; była mocniejsza niż każda inna krew, jaką kiedykolwiek pił Stefano. Kiedyś myślał, że odbiera to tak ze względu na miłość, która ich łączyła. - Ale… - Bonnie zawahała się i zmarszczyła brwi. – Twoi rodzice nie byli Strażnikami, prawda? – spytała Elenę. Elena pokręciła głową, ale jej oczy zachodziły mgłą, powieki opadały. Potrzebowała odpoczynku i opieki medycznej. - Możemy porozmawiać o tym później – uciął szorstko Stefano i wstał, podnosząc Elenę na rękach. – Trzeba ją stąd zabrać. - Cóż, czy jest tą Jedyną, czy nie – powiedziała Meredith, patrząc na martwego potwora u swoich stóp – Elena zabiła Klausa. 195
Wszyscy wyprostowali się odruchowo i uśmiechnęli. Teraz nie mieli się już czego bać.
Rozdział 38 Chloe? – zawołał cicho Matt, wtykając głowę w drzwi jednej z pustych szop, które stały w pobliżu spalonych stajen. Niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać; długa noc dobiegła końca. Przy otoczonym taśmą pogorzelisku zostało jeszcze kilku strażaków i ratowników medycznych, którzy przeszukiwali popioły, więc musiał uważać. Wziął głęboki oddech i spróbował się uspokoić. Chloe musi gdzieś tu być, przypomniał sobie. Widział ją po bitwie; była wyczerpana, ale nie miała żadnych poważnych obrażeń. Pewnie ukryła się gdzieś, przytłoczona całą tą krwią i adrenaliną. Niedługo się pokaże. W szopie było cicho i ciemno. Matt podniósł latarkę i przesunął snopem światła po pustych ścianach niewielkiego pomieszczenia; nie było się tu gdzie ukryć. Już miał się wycofać, kiedy usłyszał słabe skrobanie. A więc nie było tu jednak tak całkiem pusto. Skierował światło na podłogę i w ułamku sekundy dostrzegł parę błyszczących oczu i długi ogon; zaraz potem mysz znowu znikła. To wszystko. - Chloe! – syknął i ruszył do starej stodoły, ostatniego budynku, którego jeszcze nie przeszukał. Trzy wilkołaki, najciężej ranne w bitwie, zostały tutaj, kiedy cała reszta poszła szukać Klausa i Eleny. Ale teraz już nawet ich tu nie było. Wcześniej proponowały, że pomogą szukać Chloe, ale Matt zbył je: wtedy był jeszcze pewny, że lada chwila sam ją znajdzie. - Poradzę sobie – zapewnił Spencera. – Idź opatrzyć swoje rany. Znajdę ją. To pewnie głupie, że tak się zamartwiam. Spencer zawsze robił na Matcie wrażenie kogoś, kto ma więcej żelu na włosach niż rozumu w głowie, teraz jednak przygwoździł go zaskakująco przenikliwym spojrzeniem. - Słuchaj, człowieku – powiedział, przeciągając zgłoski ze szpanerskim akcentem bogatego chłopca z deską surfingową; mimo bólu udawało mu się zachować luzacki styl. – Życzę ci jak najlepiej, chłopie, naprawdę, ale wampiry… - Wiem – odparł Matt, krzywiąc się. Naprawdę wiedział; mógłby napisać 196
o tym książkę, dlaczego lepiej nie umawiać się z wampirami, ale to wtedy, kiedy myślał o Elenie, a nie o sobie, i zanim poznał Chloe. Teraz było inaczej. – Znajdę ją – powiedział, wzruszony troską Spencera. – Ale dziękuję. Naprawdę. Z żalem patrzył, jak Spencer i jego kumple odchodzą. Kiedy znikli mu z oczu, poczuł się tak, jakby był ostatnim człowiekiem na ziemi. Gdzie może być Chloe? Biegli ramię w ramię, uciekając ze stajni, kiedy zawalił się dach. Chloe drżała na całym ciele, miała rozszerzone źrenice i splamione krwią ręce, ale była przy nim. A potem, kiedy wszyscy wpadli w panikę, bo zdali sobie sprawę, że Elena była pod zawalonym płonącym dachem, Chloe zniknęła. Na myśl o Elenie porwanej przez Klausa ogarnęły go wyrzuty sumienia. Chodziło o Elenę, jego przyjaciółkę i słońce, wokół którego od tak dawna krążyło jego życie. Chciał szukać jej razem z innymi. Ale musiał też odnaleźć Chloe. Stodoła niemal się rozsypywała; jedno skrzydło szerokich drzwi zwisało krzywo na ostatnim zawiasie. Matt zbliżył się do niego ostrożnie – nie pomoże Chloe, jeśli spadną na niego drzwi stodoły. Na wpół zrujnowane drzwi chwiały się i skrzypiały, ale nie spadły, kiedy powoli przesunął się między skrzydłami i wszedł do środka, oświetlając wnętrze latarką. W świetle widać było unoszący się kurz, powietrze było pełne drżących drobinek. Coś się poruszyło i Matt ruszył w głąb, wymachując latarką w przód i w tył. Na tyłach stodoły zobaczył coś białego. Podszedł bliżej i zdał sobie sprawę, że to twarz Chloe, która wpatruje się nieprzytomnie w snop światła. Matt szukał jej tak długo, że zorientowanie się w sytuacji zabrało mu trochę czasu; w pierwszej chwili zalała go fala ulgi – dzięki Bogu wreszcie ją znalazł. Potem uświadomił sobie, że Chloe jest cała we krwi i że w jej ramionach, bez ruchu, leży Tristan. Chloe przez chwilę mrugała, patrząc w oszołomieniu na Matta, a potem na jej twarzy odbiło się przerażenie. W panice odepchnęła od siebie Tristana. Wilkołak jęknął cicho z bólu, uderzając w ziemię, i znieruchomiał. - Och, nie – jęknęła Chloe i upadła obok niego na kolana. – Och, nie. Ja nie chciałam. Matt podbiegł do niej. - Czy on żyje? – zapytał. 197
Chloe tak bardzo się starała, a on przez cały czas jej towarzyszył i pomagał, jak umiał. Życie jest takie niesprawiedliwe. A teraz Chloe pochylała się nad Tristanem i poklepywała go gorączkowo, chcąc go ocucić. Matt przykląkł po drugiej stronie wilkołaka, żeby obejrzeć jego obrażenia. Dobry Boże, chłopak był skąpany we krwi. Dla Chloe musiał pachnieć jak cały bankiet. - Tristan, tak mi przykro – wyszeptała Chloe. – Obudź się, proszę. - Tristan, słyszysz mnie? – spytał Matt, sprawdzając jego tętno. Serce biło powoli i równo, oddychał normalnie. Wilkołaki są twarde. Ale oczy Tristana były mętne i nie odpowiadał, kiedy Matt powtarzał jego imię, łagodnie nim potrząsając. - Chyba go, ach, uspokoiłam – wykrztusiła Chloe, przerażona. – Jak króliki. - Musimy mu jakoś pomóc – rzucił szorstko Matt, nie patrząc na nią. Nie odpowiedziała. Matt podniósł głowę i zobaczył na jej twarzy zgrozę i poczucie winy; łzy płynęły po jej okrągłych policzkach, zostawiając jaśniejsze ślady na umazanej krwią skórze wokół ust. Kiedyś zażartowała, że brzydko wygląda, kiedy płacze. Teraz otarła nos rękawem, a w półmroku jej oczy wyglądały jak czarne studnie rozpaczy. - Chodź – powiedział łagodniej. – To jeszcze nie koniec świata. Zaczniemy wszystko od nowa. Nie powinnaś była brać udziału w bitwie, w tej sytuacji to dla ciebie zbyt trudne. Cała ta krew… - Mimo woli zająknął się przy ostatnim słowie. Przełknął ślinę, starając się, żeby jego głos zabrzmiał pewniej. – Każdy, kto rzuca jakiś nałóg, potyka się po drodze. Wrócimy do hangaru, z dala od ludzi. Wszystko będzie dobrze. – Brzmiało to rozpaczliwie. Sam to słyszał. Chloe pokręciła głową. - Matt… - zaczęła. - To tylko błąd – stwierdził stanowczo. – Tristan z tego wyjdzie. Ty też. Chloe znowu pokręciła głową, tym razem mocniej, i loczki, które zawsze tak zachwycały Matta, zakołysały się wokół jej głowy. - Ja nie – westchnęła ze smutkiem. – Ja z tego nie wyjdę. Kocham cię, Matt, naprawdę cię kocham. – Głos się jej załamał i zaczęła płakać, ale po chwili wzięła głęboki oddech i podjęła: - Kocham cię, ale nie mogę tak żyć. Stefano miał rację; ja teraz w ogóle nie żyję. Nie jestem dość silna. Nie jest lepiej. - Jesteś dość silna – zaprzeczył Matt. – A ja ci pomogę. Na zewnątrz świtało; teraz Matt wyraźnie widział popiół i krew 198
rozmazane ze łzami na twarzy i głębokie cienie pod jej oczami. - Tak się cieszę, że mogłam tu być z tobą przez jakiś czas. Tak dobrze się mną opiekowałeś. – Pochyliła się nad nieprzytomnym Tristanem i pocałowała Matta. Jej usta były miękkie i miały smak soli i miedzi. Odszukała jego dłoń i coś do niej wcisnęła. Odsunęła się i powiedziała cicho: - Mam nadzieję, że pewnego dnia znajdziesz kogoś, kto będzie na ciebie zasługiwał, Matt. I wstała. - Nie… - zawołał Matt w panice, wyciągając do niej ręce. – Potrzebuję cię, Chloe. Chloe spojrzała na niego. Teraz wydawała się spokojna i pewna. Nawet lekko się uśmiechnęła. - Tak trzeba – powiedziała. Przeszła przez stodołę kilkoma krokami i wyszła przez szparę w drzwiach. Słońce wyłoniło się już zza horyzontu i teraz ciało Chloe odcinało się ciemno na tle różowozłotego światła. A potem w górę strzeliły płomienie i Chloe opadła na ziemię garścią popiołu. Matt spojrzał na niewielki przedmiot, który wcisnęła mu do ręki. Była to przypinka w kształcie litery V, zrobiona z jakiegoś niebieskiego kamienia. On też taką miał – była to odznaka Stowarzyszenia Vitale. Ethan dał je wszystkim, jeszcze kiedy on i Chloe, i inni członkowie byli ludźmi, byli niewinni. Lapis-lazuli, które miało chronić Chloe przed światłem słońca. Zacisnął dłoń, nie zwracając uwagi na ból, kiedy ostre krawędzie wbiły mu się w ciało, i zapłakał, sucho, gwałtownie. Za chwilę weźmie się w garść. Tristan potrzebuje jego pomocy. Ale teraz Matt spuścił głowę i pozwolił łzom płynąć.
Rozdział 39 Stefano i Elena nie mogli przestać się dotykać. Trzymali się za ręce, całowali, głaskali po policzkach. - Żyjesz – powiedział Stefano z szeroko otwartymi oczami. – Myślałem, że cię straciłem. 199
- Nigdy – odparła Elena, unosząc się na łóżku, żeby przyciągnąć go bliżej. W końcu usiadł obok niej. – Bez ciebie nigdzie się nie wybieram. Klaus zginął. A Elena przetrwała. Te dwa zdumiewające fakty wprawiały ją w euforię. Ale Stefano odsunął włosy z jej twarzy, a wyraz jego oczu – pełnych miłości ale i troski – stłumił jej radość. - O co chodzi? – spytała, nagle zaniepokojona. Stefano pokręcił głową. - Zadanie nie zostało wykonane – powiedział. – Strażnicy ciągle mogą cię zabrać. Elena ze wszystkich sił starała się unikać tej myśli, ale przy słowach Stefano uspokoiła się, bo uświadomiła sobie, że Strażnicy nadal oczekują, że ona zabije Damona. A jeśli tego nie zrobi, ukarzą ją, zabierając ją z Ziemi. Odbierając jej Stefano. - Będę cię kochał, cokolwiek się stanie – powiedział Stefano. Marszczył brwi i Elena wiedziała, że ścierają się w nim dwa lęki – że mimo wszystko utraci Elenę i że utraci Damona. – Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, ja ci ufam. – Podniósł głowę; jego spojrzenie było jasne i pewne, a jego oczy błyszczały. Elena wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po jego czole, chcąc wygładzić zmarszczkę między brwiami. - Myślę… - mówiła powoli. – Myślę, że jest sposób, żeby ocalić i mnie, i Damona. Mam nadzieję. W tym momencie Andrés zapukał cicho do uchylonych drzwi pokoju Eleny. Powitała go uśmiechem. - Jak się czujesz? – spytał poważnie. – Mogę przyjść później, jeśli teraz odpoczywasz. - Nie – odparła i poklepała stojące przy łóżku krzesło. – Chcę, żebyś opowiedział mi o wszystkim, co się dzieje. - Jeśli chcecie pogadać o sprawach Strażników, zostawię was samych. Może przyniosę Elenie coś do jedzenia – powiedział Stefano. – Nie chciałem zostawiać jej samej. Pocałował ją jeszcze raz. Elena starała się wlać w ten uścisk całą swoją miłość i siłę. Kiedy w końcu się od niej odsunął, jego twarz była spokojniejsza, bardziej odprężona. Spojrzeniem zapewnił ją, że cokolwiek zamierza, on będzie przy niej. Kiedy wyszedł, Andrés usiadł na krześle przy jej łóżku. 200
- Stefano się tobą opiekuje? – zapytał. - Och, tak – odparła, przeciągnęła się i spróbowała a chwilę wyłączyć myśli o problemach. Omal nie zginęła – z pewnością ma prawo do tego, żeby ją przez jeden dzień rozpieszczano. – Wcześniej próbował mnie napoić gorącym mlekiem z winem. Chyba jestem na etapie rekonwalescencji, który wymaga szczególnej troski. – Zaczęła się śmiać, ale kiedy spojrzała Andrésowi w oczy, natychmiast spoważniała. – O co chodzi? – spytała ostrzejszym tonem, siadając na łóżku. – Co się stało? Andrés machnął ręką. - Nic się nie stało. Tyle, że może powinniśmy porozmawiać, kiedy już dojdziesz do siebie. To co mam ci do powiedzenia, to nie jest żadna zła wiadomość, jak sądzę, ale jest… - Zawahał się – …zaskakująca. - Teraz już musisz mi powiedzieć – zażądała Elena – bo inaczej ze zmartwienia wpadnę w śpiączkę. – Na widok przestrachu w oczach Andrésa dodała szybko: - Żartowałam. - W takim razie, dobrze – powiedział Andrés. – Wiesz, jak znaleźliśmy cię w tunelach, prawda? Elena kiwnęła głową. - Klaus był martwy. A ty powiedziałeś, że jest podobno taka legenda, która mówi, że krew Strażniczki zrodzonej z Głównej Strażniczki, zabije pierwotnych. – Pokręciła głową. – To pierwsza rzecz, której nie rozumiem. Jak mogłabym pochodzić z takiej rodziny i nic o tym nie wiedzieć? - Ja też nie bardzo mogę to zrozumieć – przyznał Andrés. – Niebiańscy Strażnicy nie mają dzieci, a w każdym razie ja nic o tym nie słyszałem. Oni – zmarszczył brwi – oni nie są ludźmi, nie tak naprawdę. W każdym razie tak sądziłem. Zdaje się, że oboje musimy się jeszcze wiele dowiedzieć. – Siegnął do kurtki i wyjął z kieszeni małą książeczkę w skórzanej oprawie. – Przyniosłem ci coś, co mam nadzieję, odpowie na niektóre z twoich pytań. Zacząłem to czytać, ale zdałem sobie sprawę, że jest to przeznaczone dla twoich oczu, nie dla moich. Policja w końcu pozwoliła mi wrócić do domu Jamesa i tam to znalazłem. Myślę, że to w tej sprawie do ciebie dzwonił, kiedy mówił, że znalazł sposób na zabicie Klausa, i że zdążył to ukryć, zanim Klaus go zabił. Ktoś musiał mu to przysłać, kiedy twoi rodzice zginęli. - Moi rodzice? Co to jest? – spytała Elena i sięgnęła po książkę. Dziwnie dobrze leżała w jej dłoni, jakby w naturalny sposób do niej należała. 201
Andrés wahał się dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. - Chyba lepiej będzie, jeśli sama się przekonasz – powiedział w końcu. Wstał i dotknął jej ramienia. – Sam wyjdę. Elena kiwnęła głową i patrzyła, jak wychodził. Zamykając za sobą drzwi, uśmiechnął się do niej jeszcze. Potem znowu spojrzała na książkę. Na prostej, jasnobrązowej okładce z miękkiej skóry nie było żadnych wzorów ani wytłoczonych napisów. Elena otworzyła ją i zobaczyła, że był to rodzaj dziennika, pisanego ręcznie dużymi zamaszystymi literami, jakby autor bardzo się spieszył, usiłując zawrzeć milion uczuć i myśli na jednej stronie. Nie dostaną Eleny, przeczytała w połowie pierwszej strony i wstrzymała oddech. Jej wzrok bezbłędnie wyłowił znane imiona: Thomas, jej ojciec; Margaret, jej siostra. Czy to jest pamiętnik jej matki? Poczuła nagły ucisk w sercu i musiała zamrugać. Jej piękna, opanowana matka, o zręcznych dłoniach i mądrym sercu; matka, którą Elena tak bardzo kochała i podziwiała – przeczytać te słowa znaczyło niemal tyle, co jeszcze raz usłyszeć jej głos. Elena opanowała się po chwili i znowu zaczęła czytać. Wczoraj Elena skończyła dwanaście lat. Znosiłam właśnie świeczki urodzinowe na dół, kiedy znak nieskończoności na dłoni zaczął mnie piec i boleć. po tylu latach stał się niemal niewidzialny, ale kiedy spojrzałam na swoją rękę, zobaczyłam, że znowu stał się tak wyraźny jak w dniu, w którym zostałam wprowadzona w swoje obowiązki. Wiedziałam, że to siostry wzywają mnie, przypominając o tym, co –ich zdaniem – jestem im winna. Ale nie dostaną Eleny. Nie teraz, a może nigdy. Nie powtórzę błędów, które popełniłam w przeszłości, a które miały tak straszną cenę. Thomas rozumie. Mimo tego, na co się zgodził, kiedy byliśmy młodzi, kiedy Elena była zaledwie ideą, a nie realnym, zabawnym, upartym dzieckiem, on wie, że nie możemy pozwolić jej odejść. A Margaret, słodka mała Margaret, po nią także Strażnicy w końcu wyciągną ręce, z powodu tego, kim kiedyś byłam. Moc, jaką będą miały moje drogie dziewczynki, jest niemal niewyobrażalna. Tak więc Niebiańscy Strażnicy, niegdyś moi bracia i siostry, będą chcieli 202
jak najszybciej nimi zawładnąć, będą chcieli zmienić je w broń, w wojowniczki pozbawione ludzkich cech. Kiedyś pozwoliłabym im na to. Odstąpiłam od Katherine, kiedy była jeszcze niemowlęciem, udawałam, że umarłam, by mogło się wypełnić jej przeznaczenie. Wtedy wierzyłam, że jest słuszne i nieuchronne. Elena przestała czytać. Jej matka miała kiedyś inne dziecko? Ale imię to chyba zbieg okoliczności: Katherine, którą znała Elena, Katherine Stefano i Damona była od niej setki lat starsza. I tak odległa jak to tylko możliwe od wszystkiego, czym byli Strażnicy. Ale było wiele Strażniczek, które przypominały z wyglądu Elenę. Przypomniała sobie twarze, które widziała w Niebiańskim Sądzie: chłodne, niebieskookie blondynki, rzeczowe i opanowane. Czy to jedna z nich mogła być jej starszą siostrą? Mimo wszystko nie potrafiła otrząsnąć się z niepokoju: Katherine, jej lustrzane odbicie. Wróciła do czytania. Ale Katherine była chorowitym dzieckiem i Strażnicy odwrócili się od niej, odrzucili wielką moc, którą mogła mieć. Przez lata nie rozwijała swojej mocy, a oni sądzili, że nie będzie żyła dość długo, by tego doczekać. Ludzkie dziecko, które zapewne nie dożyje wieku dojrzałego, nie było warte zachodu, jak uważali. Moje serce krwawiło. Porzuciłam córkę bez celu. Z bezpiecznej odległości patrzyłam, jak rośnie: śliczna i żywotna mimo chorób, dzielnie znosząca ból, adorowana przez ojca, kochana przez wszystkich domowników. Nie potrzebowała matki, której nigdy nawet nie poznała. Może tak jest lepiej, myślałam. Będzie żyła szczęśliwym, ludzkim życiem, nawet jeśli będzie krótkie. A potem doszło do katastrofy. Służący, sądząc, że to ją ocali, zaoferował ją wampirowi, żeby ją przemienił. Moja słodka córeczka, istota radości i światła, została bezceremonialnie wciągnieta w mrok. A ten, który tego dokonał, był najgorszym ze swego rodzaju. Klaus, jeden z pierwotnych. Gdyby Katherine dojrzała do swojej mocy, gdyby Strażnicy uczynili ją jedną ze swoich, jej krew by go zabiła. Ale bez tej ochrony została z nim tylko połączona, związana fascynacją, której żadne z nich nie rozumiało. Moja droga dziewczynka została stracona, cały jej urok i inteligencja zrujnowane, a ona sama stała się jak zepsuta lalka, zabawka Klausa. Nie wiem,
203
czy prawdziwa Katherine jest ciągle gdzieś ukryta w mrocznej egzystencji, jaką musi teraz prowadzić. Elena głośno wciągnęła powietrze, przerywając panującą w pokoju ciszę. Teraz nie mogła już zaprzeczać prawdzie. Choroba Katherine, okrutny dar Klausa, zgadzały się wszystkie szczegóły, które znała od Stefano. Katherine, która jej nienawidziła i próbowała ją zabić, która kochała Stefano i Damona wiele stuleci przed Eleną, która zniszczyła Stefano i Damona – ta Katherine była jej przyrodnią siostrą. Przez chwilę Elena miała ochotę zatrzasnąć książeczkę, wrzucić ją na dno szafy i nigdy, nigdy więcej o niej nie myśleć. Ale nie mogła się powstrzymać przed przeczytaniem reszty dziennika. Błąkałam się przez wiele lat, opłakując córkę. Odwróciłam się od Strażników, którzy kiedyś byli moją rodziną. Ale po wiekach samotności poznałam mojego drogiego, uczciwego, cudownie inteligentnego Thomasa i głeboko, szaleńczo, beznadziejnie się zakochałam. Przez pewien czas byliśmy tacy szczęśliwi. A potem odnaleźli nas Strażnicy. Przyszli do nas i powiedzieli, że moc pierwotnych rośnie. Stali się zbyt silni, zbyt okrutni. Zniszczą rodzaj ludzki, jeśli tylko zdołają i zniewolą cały świat ciemnością i złem. Strażnicy błagali mnie, żebym urodziła kolejne dziecko. Tylko Ziemska Strażniczka pochodząca od Głównych Strażników będzie mogła zabić pierwotnego tak, by nigdy nie zmartwychwstał. Moja szczególna sytuacja – jako Głównej Strażniczki, która porzuciła swoją rolę, by żyć jak człowiek, która się zakochała – sprawiała, że byłam ich jedyną szansą. Thomas wiedział wszystko o mojej przeszłości. Ufał, że podejmę słuszną decyzję, a ja postanowiłam się zgodzić, pod pewnymi warunkami. Urodzę córkę, która zniszczy pierwotnych, ale nie odbiorą mi jej. Nie będzie wychowywana jak broń, ale jak ludzkie dziecko. A kiedy dorośnie sama zdeycyduje, czy chce otrzymać moc, czy nie. Zgodzili się. Krew Eleny, krew Margaret, była dla nich tak cenna, że zgodziliby się na wszystko. Ale teraz chcą złamać warunki. Chcą odebrać mi moją ukochaną Elenę, choć ona ma dopiero dwanaście lat. 204
Ocalę Elenę i Margaret, choć nie umiałam ocalić Katherine. Ocalę je. Elena już jest bardzo opiekuńcza w stosunku do swoich przyjaciół i młodszej siostry. Myślę, że postanowiłaby zostać Strażniczką, gdyby dać jej wybór. Na pewno chciałaby bronić świata najlepiej, jak potrafi. Ale to musi być jej decyzja, nie ich. Margaret jest jeszcze za mała, by można stwierdzić, czy zapowiada się na Strażniczkę. Może wybierze inną drogę. Ale bez względu na to, co moim zdaniem wybiorą, najpierw muszą mieć czas, by dorosnąć. Boję się. Strażnicy są bezwzględni i nie będą zadowoleni, kiedy odmówię wydania im Eleny. Postarałam się chronić dziewczynki, na wypadek gdyby mnie i Thomasowi coś się stało, zanim dorosną. Judith, moja najbliższa przyjaciółka, będzie udawała moją siostrę i wychowa Elenę i Margaret. Rzuciłam już pewne zaklęcia: tak długo, jak dziewczynki pozostaną pod jej opieką, Strażnicy nie będą w stanie ich odnaleźć. Umrę szczęśliwa, jeśli to pozwoli mi ochronić ich niewinność. Strażnicy nigdy ich nie znajdą, aż do czasu, kiedy obie będą dorosłymi kobietami i same dokonają wyboru. Nie znam przyszłości. Nie wiem, co się kiedyś stanie z moimi córkami – nie bardziej niż jakakolwiek inna matka, ale zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby chronić Elenę i Margaret, bo nie byłam dość przewidująca, by ochronić Katherine. Modlę się, by to wystarczyło. I modlę się, by kiedyś, w jakiś sposób Katherine także odnalazła drogę z powrotem do światła. By wszystkie trzy moje dziewczynki były zawsze bezpieczne. Po policzkach Eleny płynęły łzy. Czuła się tak, jakby ciężar, spoczywający na jej barkach od wielu tygodni, wreszcie znikł. Rodzice nie zamierzali oddać jej Strażnikom, nie zdecydowali się na dziecko tylko po to, by się go zaraz pozbyć. Matka naprawdę kochała ją tak, jak Elenie zawsze się wydawało. Teraz musiała się dobrze zastanowić. Zmrużyła oczy, odrzuciła poduszki na ścianę i usiadła. Margaret jest na razie bezpieczna u cioci Judith; to dobrze. Nie chciała myśleć o konsekwencjach tego, że Katherine jest jej siostrą; nie teraz. Ale fakt, że ona, Elena, ma szczególne znaczenie dla Strażników, że jest dla nich tak cenna, że jej krew ma unikalne właściwości, które oni chcieliby wykorzystać? To, czego dowiedziała się z dziennika matki, mogło pozwolić jej zrealizować plan ocalenia Damona. 205
Rozdział 40 Kostki lodu dzwoniły cicho w szklance, kiedy Damon podniósł ją w toaście w stronę Katherine. - Twoje zdrowie, moja droga. Z całej armii Klausa przetrwałaś tylko ty. Szczęśliwie się złożyło, że przegapiłaś bitwę, czyż nie? Katherine z przewrotnym uśmiechem zatrzepotała rzęsami i upiła łyk z własnej szklanki, a potem poklepała poduszkę na kanapie obok siebie, zapraszając Damona, by przy niej usiadł. - Dziękuję za ostrzeżenie – powiedziała. – Może miałam dług wobec Klausa za to, że sprowadził mnie z powrotem, ale sądzę, że nie byłam mu winna kolejnej śmierci. Nigdy nie miałam zamiaru walczyć z tobą i twoją drogą księżniczką. Mogę być starsza i silniejsza od ciebie, ale ty zawsze miałeś za dużo szczęścia. - To nie jest moja droga księżniczka – powiedział Damon, krzywiąc się. – Tylko Stefano. - Och, cóż – rzuciła lekko Katherine. – Myślę, że to zawsze było trochę bardziej skomplikowane, czyż nie? Damon zmrużył oczy. - Wiedziałaś, że Elena jest Strażniczką, prawda? – spytał. – I nigdy nie powiedziałaś o tym Klausowi. Dlaczego? Na twarzy Katherine pojawił się mały, trochę zarozumiały uśmieszek. - Nigdy nie proś dziewczyny, żeby wyznała ci wszystkie swoje tajemnice, powinienieś już o tym wiedzieć. A ja jestem pełna tajemnic. Zawsze. Damon zmarszczył brwi. Nigdy nie potrafił skłonić Katherine, by powiedziała mu coś, czego nie chciała mu powiedzieć. Przerwało im pukanie do drzwi. Damon wstał i otworzył – na progu stała Elena. Jej twarz była blada i napięta, błękitne jak drogie kamienie oczy wydawały się wielkie, kiedy tak na siebie patrzyli, Damon uniósł jedną brew i rzucił jej swój najbardziej olśniewający uśmiech, nie chcąc okazać zdenerwowania. Zależało jej na nim – wiedział o tym. Próbował to odrzucić, zaprzeczyć temu – nie udało mu się. Ale było w niej też coś, co pragnęło jego śmierci; zadanie Strażniczki domagało się wykonania. Odkąd uratował ją w windzie, czuł, że Elena przed czymś się powstrzymuje. A on ciągle ją kochał, to pewnie 206
nigdy się nie zmieni. Jakaś jego część chciała pochylić przed nią głowę i przyjąć karę, którą była zobowiązana mu wymierzyć. Cokolwiek go spotka, i tak pewnie na to zasłużył. Elena spojrzała na Katherine i zbladła jeszcze bardziej, choć wydawało mu się, że to niemożliwe. Damon odwrócił się i zobaczył, że Katherine stoi zupełnie nieruchomo zaledwie kilka kroków dalej, patrząc na Elenę z lekkim, tajemniczym uśmiechem. - Więc teraz już wiesz – zwróciła się Katherine do Eleny. – I jesteś dość inteligentna, żeby to wykorzystać. - Wiedziałaś o tym? Wtedy, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy? – spytała gwałtownie Elena, jakby słowa wyrwały jej się z ust wbrew jej woli. Katherine pokręciła głową. - Czasami wiele można się dowiedzieć, kiedy jest się martwym – powiedziała, uśmiechając się szerzej. - Czy wiedziała o czym? – spytał Damon, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą. Katherine podeszła bliżej, przesuwając lekko palcami po ramieniu Damona. - Jak już mówiłam, dziewczyna musi mieć swoje tajemnice. – Mrugnęła do Eleny. – Wyjadę z miasta na jakiś czas. Chyba będzie lepiej, jeśli od teraz postaram się nie wchodzić ci w drogę. Elena kiwnęła głową. - Chyba masz rację. Żegnaj, Katherine. I dziękuję. W oczach Katherine błysnęło rozbawienie. - I nawzajem – powiedziała i w tej chwili ich podobieństwo uderzyło Damona z taką siłą, jak jeszcze nigdy przedtem. Potem Elena, już tylko rzeczowa, odwróciła się do Damona. - Czas, żebyśmy stawili czoło Strażnikom. Jesteś gotowy? – zapytała. Damon wychylił szybko resztę swojego drinka, postawił szklankę na stoliku ze stali i w duchu przeklął swoją wampirzą odporność na alkohol. Byłoby chyba łatwiej, pomyślał, stawić czoło temu, co go czekało, na lekkim rauszu. - Tak gotowy, jak to możliwe – rzucił, przeciągając nonszalancko zgłoski. Bonnie przeszukiwała swoje zapasy ziół, wciągając w nozdrza różne zapachy. - A to dokąd? – spytał Matt, podnosząc torebeczkę pełną fioletowych 207
płatków. - To tojad mordownik. Używany dla ochrony – odparła Bonnie. – Połóż go tam, razem z dereniem i rzepikiem. - Jasna sprawa – mruknął Matt, usypując z tojadu schludny kopczyk wśród innych ziół, jakby było to najzwyklejsze zadanie. Jak na ich życie, było to zresztą dosyć zwyczajne. Bonnie brakowało ziół, w czym nie było nic dziwnego, biorąc pod uwagę wszystkie zaklęcia, które rzuciała w ciągu kilku ubiegłych tygodni. Teraz, kiedy sytuacja się uspokoiła, będzie musiała pojechać niedługo do Fell’s Church i poprosić panią Flowers, żeby pomogła jej uzupełnić zapasy. Poruszyła się z przyjemnością na myśl o miłych, normalnych odwiedzinach w domu. Tak dobrze było czuć się bezpieczną; od tak dawna się tak nie czuła. Meredith i Elena wyszły i Bonnie postanowiła wykorzystać ten czas i rozłożyć na podłodze świeże i suszone zioła. Obie jej przyjaciółki miały bzika na punkcie porządku i z pewnością narzekałyby na kawałki liści i pachnący kurz, który zostałby potem na podłodze. Było wprost fantastycznie martwić się czymś, co powiedziałby Meredith, gdyby nadepnęła na resztki glistnika jaskółcze ziele (który pomaga zdobyć szczęście i unikać zasadzek). Prawie fantastycznie. Bo towarzyszył jej też teraz ciągły, tępy ból, który przypominał o tym, co straciła; ból, którego nie mogło uleczyć żadne zioło. Ale nie tylko ona cierpiała. - Uważam, że jesteś bardzo dzielny, Matt – powiedziała Bonnie. Matt podniósł głowę, zaskoczony nagłą zmianą tematu. - Kiedy życie przynosi ci cytryny… - Nie był w stanie dokończyć żartu. Bonnie wiedziała, że był zdruzgotany utratą Chloe, ale nie pozwolił, żeby go to zmieniło. Bonnie to podziwiała. Ale zanim zdążyła mu to powiedzieć, ktoś zapukał do drzwi i Bonnie zesztywniała. Nieoczekiwane pukanie do drzwi zwykle oznaczało katastrofę. Wstała jednak i otworzyła drzwi; udało jej się przy tym powstrzymać przed wrzuceniem do pantofli Eleny kilka ziaren mydleńca właściwego (który przynosi szczęście i dobre zmiany). Oparty o framugę, z rękami w kieszeniach spodni, stał Zander. Uśmiechnął się do niej nieśmiało. - Mogę wejść? – spytał. 208
Pachnie tak ładnie, pomyślała. I świetnie wygląda. Bonnie miała ochotę po prostu zarzucić mu ręce na szyję i mocno uścisnąć. Ostatnio tak bardzo go jej brakowało. Ale utraciła prawo ściskania Zandera kiedyklwiek przyszla jej na to ochota; to ona od niego odeszła. Więc zamiast rzucić mu się w ramiona, Bonnie tylko cofnęła się, żeby go wpuścić, czując, jak pod bosymi stopami rozpadają się jakieś suche listki. - O, cześć, Matt – powiedział Zander, wchodząc do pokoju, a potem zatrzymał się i otworzył szeroko oczy na widok małych kupek ziół zajmujących wszystkie powierzchnie. - Cześć, Zander – odpowiedział Matt. – Prawdę mówiąc, właśnie wychodzę. Mam trening. Rzucił Bonnie znaczące spojrzenie, które mówiło: Nie schrzań swojej drugiej szansy. Bonnie uśmiechnęła się do przyjaciela, kiedy zamykał za sobą drzwi. - Jezu – mruknął Zander. Chodził po pokoju, a to, co widział, wyraźnie robiło na nim wrażenie. Bonnie szła za nim. – Meredith cię zamorduje. Chcesz, żebym pomógł ci posprzątać? - Hm. – Bonnie rozejrzała się dookoła. Teraz, kiedy spojrzała na pokój oczami Zandera, wyglądało to gorzej, niż wcześniej sądziła. – Rany. Tak, może. Ale wiem, że nie po to tu przyszedłeś. O co chodzi? Zander wziął ją za rękę i razem przeszli ostrożnie przez pokój, nie naruszając żadnej z ziołowych kupek. Kiedy wreszcie dotarli do łóżka, które było prawdopodobnie najczyściejszym miejscem w pokoju – Bonnie nie lubiła, kiedy jej pościel pachniała ziołami – usiedli i Zander ujął obie jej dłonie w swoje duże, ciepłe ręce. - Posłuchaj, Bonnie – zaczął. – Myślałem o tym, co mi powiedziałaś, że bycie przywódcą stada to duża odpowiedzialność i że potrzebuję mieć u swojego boku wilkołaka, który to rozumie, będzie partnerem i będzie mi pomagał. Masz rację. Shay doskonale spełnia tę funkcję. - Och – szepnęła cicho Bonnie. Miała wrażenie, że coś w niej się rozpada, coś kruchego i delikatnego jak uschły liść. Spróbowała łagodnie wysunąć dłonie z rąk Zandera, ale on tylko chwycił je mocniej. - Nie – powiedział, zaniepokojony. – Źle to mówię. Zacznę od nowa. Spójrz na mnie, Bonnie. – Podniosła wzrok, zamglony przez łzy, i spojrzała w 209
błękitne jak morze oczy Zandera. – Ciebie, Bonnie – powiedział cicho. – Ciebie kocham. Kiedy walczyliśmy z armią Klausa, widziałem, jak rzucasz zaklęcia, by wszystkich chronić, z tym pięknym, dzikim światłem na twarzy. Byłaś taka silna i mogłaś zostać zabita. Albo ja mogłem zostać zabity i w końcu w ogóle nie bylibyśmy razem. To sprawiło, że uświadomiłem sobie to, co powinienem był wiedzieć od samego początku: że tylko ciebie pragnę. Dziwne odczucie w piersi Bonnie ustało, a zamiast niego pojawiło się roztapiające wszystko ciepło. Ale nie mogła pozwolić, żeby Zander poświęcił dla niej dobro swojego stada. - Ale nic się nie zmieniło – powiedziała w końcu. – Ja też cię kocham, ale co będzie, jeśli nasza miłość zniszczy wszystko inne, co ma dla ciebie znaczenie? Zander przyciągnął ją bliżej. - Nie zniszczy. Wilki z Rady nie mogą decydować, kogo mam kochać. Nie kocham Shay. Kocham ciebie. Shay i ja możemy razem przewodzić stadu, ale gdybym musiał wybierać, wolałbym stracić ją niż ciebie. – Podniósł rękę Bonnie do ust i pocałował delikatnie. – Sam wybieram swoje przeznaczenie – dodał. – I wybieram ciebie. Jeśli mnie chcesz. - Jeśli cię chcę? – wykrztusiła Bonnie przez łzy. Otarła oczy, a potem zaciśniętą pięścią pchnęła Zandera lekko w ramię. – Ty głuptasie – szepnęła z miłością i pocałowała go.
Rozdział 41 Jesteś pewna, że to wystarczy? – spytała Elena Bonnie. Wybrali przestronną, niezagraconą jedynkę Stefano, żeby wezwać Główną Strażniczkę. Elena zadzwoniła do Bonnie, która przyszła zaraz, trzymając się z Zanderem mocno za ręce. Wydawała się bardzo szczęśliwa, ale kiedy podawała Damonowi napar, który dla niego przygotowała, jej drobna twarzyczka była ściągnięta z niepokoju. - Tak sądzę – odparła. – Waleriana zwolni akcję serca jeszcze bardziej, a tojad mocno spłyci oddech. Pewnie będziesz się czuł dość dziwnie – powiedziała do Damona – ale chyba ci to nie zaszkodzi. Damon spojrzał na gęsty zielony płyn w kubku. - Oczywiście, że nie – mruknął uspokajająco. – Nie można otruć wampira. - Dodałam trochę miodu, żeby poprawić smak – pocieszyła go Bonnie. 210
- Dziękuję ci, ptaszyno – odparł Damon i pocałował ją lekko w policzek. – Czy ten plan się powiedzie, czy nie, jestem ci wdzięczny. – Bonnie uśmiechnęła się, trochę zakłopotana, a Damon dodał: - Teraz lepiej już idźcie, ty i twój wilk. Żeby Strażnicy nie domyślili się, że mieliście w tym jakiś udział. Kiedy Bonnie i Zander wyszli, zostało już tylko ich troje: Elena, Damon i Andrés. Stefano też chciał przyjść, chciał towarzyszyć bratu w tym, co mogło być jego ostatnimi chwilami, ale Damon mu nie pozwolił. ,,Rozgniewany Strażnik może być niebezpieczny”, powiedział. A Mylea w najlepszym razie będzie bardzo rozgniewana. Damon wypił napar Bonnie jednym długim łykiem i uśmiechnął się szeroko. - Miód za bardzo nie pomógł – zauważył, Elena uścisnęła go, a on delikatnie pogładził ją po plecach. – Cokolwiek się wydarzy, to nie twoja wina – powiedział. Potem wzdrygnął się i oparł plecami o ścianę, przyciskając rękę do piersi. – Och – mruknął słabo. – Nie czuję się… - Oczy uciekły mu do góry. Osunął się po ścianie i upadł na podłogę. - Damon! – krzyknęła Elena, ale zaraz się opanowała. Tak właśnie miało być. Damon wydawał się teraz taki kruchy i jakby mniejszy. Odwróciła wzrok. Będzie znacznie łatwiej, jeśli nie będzie na niego patrzyła. - Jesteś gotowy wezwać Strażniczkę? – spytała Andrésa, a on kiwnął glową i chwycił ją za rękę. Zaciskał usta, a w jego oczach nie było ani śladu ciepła i wesołości. Elena skoncentrowała się na więzi łączącej ją z Andrésem. Czuła przepływającą między nimi energię, tam i z powrotem, w równym rytmie przypływów i odpływów. Kiedy ta energia znalazła punkt równowagi i zaczęła rosnąć, Elena otworzyła moc na własne wnętrze. Och. Kiedy tylko moc doszła do głosu, wszystko zaczęło ciągnąć Elenę w stronę Damona. Chciała… nie, właściwie nie chciała zrobić mu żadnej krzywdy; Moc nie wzbudzała w niej gniewu, tylko coś zimnego i czystego, co chciało go zniszczyć. Nie było w tym pasji ani żądzy zemsty, lecz głębokie, niezachwiane przekonanie: trzeba go wyeliminować. Tak musi czuć się Strażnik, który nie wykonał swojego zadania. Łatwo byłoby poddać się temu chłodnemu nakazowi, zrobić to, czego od niej oczekiwano. To, co chciała zrobić. Nie. Nie może tego zrobić. A w każdym razie – nie zrobi tego. 211
Z fizycznym wysiłkiem skierowała uwagę na Andrésa. Teraz, kiedy szeroko otworzyła umysł, widziała wokół niego aurę migotliwej zieleni, która wypełniała pół pokoju. Skoncentrowała się i spróbowała poruszyć własną aurę, mieszając swoją złocistość z jego zielenią. Powoli barwy połączyły się ze sobą, wypełniając cały pokój. Moc zdawała się śpiewać w żyłach Eleny; wszystko, co widziała wokół, było dotknięte przez światło. Napotkała spojrzenie Andrésa; patrzył na nią zdziwiony. Teraz byli silniejsi; Elena czuła, że wezwanie będzie silne jak krzyk. - Strażnicy – powiedziała, trzymając Andrésa za rękę. – Myleo. Wzywam cię. Moje zadanie zostało wykonane. Nic się nie wydarzyło. Przez dłuższą chwilę stali tak, ręką w rękę, nie odrywając od siebie wzrok. Ich aury się rozszerzyły, wypełniając pokój mocą, ale nic się nie stało. Wreszcie nastąpiło jakby lekkie przesunięcie, wszechświat ledwo dostrzegalnie drgnął. Nie zaszła żadna widoczna zmiana, ale Elena wiedziała, że ktoś ich wreszcie usłyszał, jakby wcisnęli na telefonie przycisk ,,oczekiwanie na rozmowę”. - Myleo – powiedziała Elena. – Zabiłam Damona Salvatore. Teraz, kiedy zadanie zostało wykonane, przyjdź i uwolnij mnie z przymusu. Nadal nie było żadnej odpowiedzi. A potem Andrés powoli zesztywniał. Oczy uciekły mu do tyłu, aura zbladła, zmieniając kolor z zielonego na biały. Jego palce w dłoni Eleny zadrżały. - Andrés! – zawołała, zaniepokojona. Skierował na nią niewidzące oczy. Niesamowita biała aura wokół niego pulsowała. - Idę już, Eleno. – Z ust Andrésa wydobył się głos Mylei, spokojny i rzeczowy. Elena wyobraziła sobie, jak Mylea odhacza imię Eleny na tablicy, a potem wsiada do jakiejś międzywymiarowej windy. Andrés, uwolniony teraz, westchnął i się zachwiał. Skrzywił się tak, jakby miał jakiś nieprzyjemny smak w ustach. - To było…dziwne. Elena spojrzała na Damona; nie mogła się powstrzymać. Kości wyraźnie rysowały się pod jego skórą, która jakby się na nim skurczyła; czarne włosy były zmierzwione. Przyszło jej na myśl, że mogłaby mu skręcić kark siłą swojej woli. Zadrżała, ugryzła się w wewnętrzną stronę policzka i szybko odwróciła wzrok. 212
Mylea nagle znikąd wkroczyła do pokoju. Od razu spojrzała na Damona. - On nie jest jeszcze martwy – powiedziała chłodno. - Nie. – Elena wzięła głęboki oddech. – I nie pozwolę mu zginąć. Musisz odwołać zadanie. Główna Strażniczka westchnęła, ale na jej twarzy pojawił się cień współczucia, tak przynajmniej wydawało się Elenie. Kiedy przemówiła, jej głos brzmiał spokojnie. - Obawiam się, że zadanie tak bardzo związane z twoim życiem może okazać się zbyt trudne na samym początku. Przepraszam, doskonale rozumiem, dlaczego wezwałaś mnie, żebym je dokończyła. Nie zostaniesz ukarana za głupie przywiązanie do tego wampira. Ale Damon Salvatore musi umrzeć. – Sięgnęła do Damona, ale Elena i Andrés zasłonili go sobą. - Dlaczego? – wybuchnęła Elena. To było takie niesprawiedliwe. – Są gorsze wampiry niż Damon – ciągnęła z oburzeniem. – On nikogo nie zabił przez… - nie miała pewności i zdała sobie sprawę, że w ogóle nie jest to najmocniejszy argument - … przez długi czas – dokończyła kulawo. – Dlaczego mam się zajmować Damonem, kiedy na świecie są naprawdę złe wampiry, takie jak Klaus? – Słyszała to, czego niemal nie powiedziała na głos: On zabija tylko od czasu do czasu. Dajcie mu spokój. - Twoim zadaniem jest kwestionowanie decyzji Niebiańskiego Sądu – odparła Mylea surowo. – Damon Salvatore od dłuższego czasu nie panuje nad emocjami. Nie odróżnia dobra od zła. Uważamy, że może stać się takim samym zagrożeniem dla ludzkości jak pierwotni. - Może – powtórzyła Elena. – To znaczy, że równie dobrze może pójść inną drogą. Jest duża szansa, że już nigdy nikogo nie zabije. - Nie zamierzamy podejmować takiego ryzyka – odparła Mylea obojętnie. – Damon Salvatore jest mordercą, więc nie mamy żadnego obowiązku rozważać jego przypadku. A teraz się odsuń. Nadszedł czas postawić wszystko na jedną kartę. Elena wzięła głęboki oddech. - Potrzebujecie mnie – powiedziała, a Strażniczka zmarszczyła brwi. – Jestem córką Głównej Strażniczki. Zabiłam Klausa i mogę zniszczyć najniebezpieczniejszych pierowtnych, tych, których nie jesteście w stanie pozbyć się w inny sposób. Jeśli zabijecie Damona, nie pomogę wam. Spojrzała na Andrésa, a on skiną głową. Uznali wcześniej, że 213
najtrudniejszą częścią planu będzie przekonanie Strażniczki, że Elena nie będzie walczyła z pierwotnymi, pozwoli niewinnym ludziom cierpieć, jeśli nie postawi na swoim. Najwyraźniej Andrés był zdania, że odegrała swoją rolę dość przekonująco, by Mylea jej uwierzyła. Myla przekrzywiła głowę i patrzyła na Elenę tak, jakby badała jakiś szczególnie interesujący okaz pod jakimś specjalnym strażniczym mikroskopem. - Ten wampir jest dla ciebie tak ważny, że zaryzykowałabyś karę, zaryzykowałabyś zabranie z Ziemi i przeniesienie do Niebiańskiego Sądu? Elena zacisnęła zęby i kiwnęła głową. - Wampir musi być przy tym przytomny – powiedziała Mylea. Zanim Elena i Andrés zdążyli znowu zagrodzić jej drogę, uklękła przy Damonie i przycisnęła dwa palce do jego czoła. Poruszył się i zamrugał, a Mylea wstała i odeszła, nie patrząc na niego. Odwróciła się do Eleny. - Czy zaryzykowałabyś własne życie dla Damona Salvatore? – spytała Mylea. - Tak – odparła natychmiast Elena. Wydawało się, że nie ma nic więcej do dodania. - A Ty, wampirze? – spytała Mylea, spoglądając ponad ramieniem Eleny na Damona. – Czy zależy ci na Elenie na tyle, by zmienić dla niej swoje życie? Damon podniósł się i usiadł, oparty plecami o ścianę. - Tak – powiedział stanowczo. Na twarzy Mylei pojawił się trochę nieprzyjemny uśmiech. - Cóż, zobaczymy. Wyciągnęła do nich obojga ręce i złączyła ich dłonie. Elena złapała rękę Damona i uśmiechnęła się do niego lekko, a on uspokajająco ścisnął jej palce. - A więc – powiedziała po chwili Mylea – zrobione. To, co ciągnęło Elenę do Damona, to zimne przekonanie, że jest on problemem, który należy wyeliminować, zupełnie zniknęło. Jakby to, co ich łączyło, pękło. Ale zastąpiła to inna więź. Bo Elena ciągle czuła się związana z Damonem. Miała wrażenie, że on przenika ją całą, jakby był powietrzem, którym oddychała. Damon szeroko otworzył oczy, a Elena uświadomiła sobie, że czuje bicie jego serca, które uderzało równo z jej własnym. Czuła też jego zdumienie i lekki strach. Skoncetrowała się i spróbowała zobaczyć jego aurę. Spleciony sznur światła zdawał się prowadzić z jej piersi do piersi Damona, sznur z dwóch aur złocistej i czarno-pawiej. 214
- Teraz jesteście połączeni – oznajmiła rzeczowo Mylea. – Jeśli Damon zabije, Elena umrze. Jeśli Damon będzie się żywił krwią człowieka bez jego zgody, zgody nieuzyskanej przez moc, czy złudzenie, lecz zgody prawdziwej i świadomej, Elena będzie cierpiała. Jeśli Elena umrze, ta więź, ta klątwa, przejdzie na członka jej rodziny. Jeśli więź ta zostanie w jakikolwiek sposób zerwana, ponownie zainteresujemy się Damonem i bezzwłocznie go wyeliminujemy. Damon otworzył szeroko oczy. Poprzez łączącą ich więź Elena poczuła jego przerażenie. - Umrę z głodu – jęknął. Mylea tylko się uśmiechnęła. - Nie umrzesz – odparła. – Może brat nauczy cię bardziej humanitarnych sposobów odżywiania. A może znajdziesz ludzi, którzy dobrowolnie oddadzą ci swoją krew, jeśli zdobędziesz ich zaufanie. Więź wibrowała teraz dziwną mieszanką odrazy i ulgi, ale Elena nigdy nie widziała jeszcze twarzy Damona tak całkowicie zamkniętej. Potarła odruchowo własną pierś, chcąć odsunąć od siebie te tak silne emocje. - Więź straci z czasem na intensywności – powiedziała Mylea, niemal ze współczuciem. – Odczuwacie nawzajem swoje uczucia z taką mocą, bo to coś nowego. – Spojrzała na ich twarze. – Ta więź połączyła was na zawsze i w końcu może się okazać śmiertelna dla jednego z was lub dla obojga. - Rozumiem – powiedziała Elena i ignorując Myleę, odwróciła się do Damona. – Ufam ci. Zrobisz wszystko, co trzeba, żeby mnie ocalić. Tak jak ja zrobiłam to dla ciebie. Damon patrzył jej w oczy dłuższą chwilę, ciemnymi, nieodgadnionymi oczami i Elena poczuła, jak więź między nimi wypełnia się pełną smutku czułością. - Tak będzie, księżniczko – obiecał. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, jakiego Elena nigdy dotąd nie widziała: nie był to jego gorzki, krzywy uśmieszek ani olśniewający uśmiech uwodziciela, ale coś znacznie cieplejszego i łagodniejszego. A potem więź, która ich łączyła, wypełniła się miłością.
Rozdział 42 215
Meredith biegła przez kampus, uderzając stopami w ziemię w równym rytmie i dysząc chrapliwie. Bolały ją nogi. Biegała tak od dłuższego czasu, ciągle tymi samymi krętymi dróżkami. Mrugała często, bo słony pot zalewał jej oczy, które zachodziły łzami. Im szybciej biegła, tym łatwiej było jej nie myśleć o niczym poza odgłosem własnych stóp i własnego oddechu. Dzień chylił się już ku wieczorowi, kiedy znowu skręciła przy budynku instytutu historii i ruszyła w górę zbocza, w stronę stołówki. Na szczycie wzgórza czekał na nią Alaric. - Cześć – powiedziała Meredith, zatrzymując się obok niego. – Czekasz na mnie? – Wyciągnęła przed siebie stopę, żeby rozciągnąć mięśnie czworogłowe; nie chciała dostać skurczu. - Chciałem sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku – odparł Alaric. - Nic mi nie jest – rzuciła obojętnie Meredith. Opuściła stopę, splotła dłonie za plecami i pochyliła się do przodu, tak że głową niemal dotknęła kolan. Czuła, jak wydłuża jej się kręgosłup, zaczynała też odczuwać ból po tak długim biegu. - Meredith? – Alaric ukląkł przy niej, żeby móc spojrzeć jej w twarz. Meredith skupiła się na złotych piegach na jego nosie i kościach policzkowych, ponieważ nie chciała patrzeć w jego zatroskane brązowe oczy. Ich kolor przypominał miód na tle opalonej skóry. – Meredith? – powtórzył Alaric. – Czy mogłabyś się rozpleść i porozmawiać ze mną przez chwilę? Proszę? Meredith wyprostowała się, ale nie spojrzała mu w oczy. Zamiast tego przechyliła się na boki i wyciągnęła przed siebie najpierw jedno ramię, potem drugie. - Muszę rozciągnąć mięśnie, bo inaczej będą mnie bolały – mruknęła. Alaric stał i patrzył na nią, cierpliwie czekając. Po chwili Meredith pomyślała, że zachowuje się dziecinnie, unikając jego wzroku, wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. Ciągle po prostu spokojnie stał, z twarzą pełną współczucia. - Wiem – powiedziała. – Wiem wszystko, co masz zamiar mi powiedzieć. - Naprawdę? – spytał Alaric. Wyciągnął rękę i założył jej za ucho długie pasmo włosów, które wysunęło się z końskiego ogona. Jego dłoń na moment zatrzymała się na jej policzku. – Bo ja nie mam najbledszego pojęcia, co powiedzieć. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest spotkać brata po raz pierwszy 216
w życiu, a potem musieć go zabić. - Tak – westchnęła Meredith i otarła pot z twarzy. – Ja też nie wiem, co mam czuć. Jest trochę tak, jakby Cristian nigdy naprawdę nie istniał. Jakby był tylko postacią z opowieści, detalem, który Strażnicy mogą zmienić w ułamku sekundy. Czubkiem adidasa zakreśliła łuk w piasku na brzegu ścieżki. - W końcu nigdy go nie poznałam. Mówił o … och, o wycieczkach na plażę i takich tam, o tym, jaki jest nasz tata. Mogłabym sobie wyobrazić ten świat, świat, w którym byliśmy drużyną. – Zasłoniła oczy rękami. – Ale to wszystko było kłamstwem, i dla mnie, i dla niego. Alaric objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. - To nie w porządku – powiedział poważnie. – Klaus zniszczył życie tylu ludzi. W końcu został pokonany, a ty odegrałaś w tym dużą rolę i powinnaś być z tego dumna. A to inne życie, to, w którym dorastał szczęśliwie ze swoją siostrą, to nie kłamstwo. Był kiedyś świat, w którym Cristian cię kochał, a ty kochałaś jego. To ciągle jest prawda. Ty i twoi przyjaciele doprowadziliście do tego. Meredith ukryła twarz na ramieniu Alarica i powiedziała stłumionym głosem: - Moi rodzice tego nie zniosą, tego, że znowu go stracili. - Może lepiej, że był z nimi tak długo, że widzieli, jak dorasta, zamiast stracić go, kiedy miał trzy lata, tak jak ty to pamiętasz – zasugerował Alaric łagodnie. - Może. – Meredith przesunęła głowę na jego ramieniu tak, że oparta o niego patrzyła na kampus. – Wiesz, co Cristian mi na końcu powiedział? Już wbijałam mu kołek w serce, a on powiedział tym niskim, tajemniczym głosem: ,,Tata byłby z ciebie dumny”. I wiesz co? Miał rację. Może jakaś jego część chciała, żebym go zabiła. Żebym była silna. Alaric objął ją mocniej. - Ty jesteś silna, Meredith. Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam. - Ty też jesteś odważny – powiedziała Meredith, wtulając się w jego objęcia. Pomyślała o jego zaklęciach, za pomocą, których chciał chronić ich w walce, o tym, jak poszedł na wojnę z wampirami uzbrojony tylko w kołek i księgę zaklęć. – Tak bardzo cię kocham. Chcę, żebyś zawsze był ze mną. Alaric musnął ustami jej kark. 217
- Ja też cię kocham – wymruczał. – To zaszczyt walczyć u twojego boku, Meredith Sulez. Nigdy o tym nie zapominaj.
Rozdział 43 Ponad głowami Eleny i Damona na ciemnym niebie migotały gwiezdne mgławice. Powietrze było czyste i chłodne, pełne jesiennych zapachów, a niebo wydawało się tak głębokie, że Elena miała wrażenie, iż mogłaby dać w nie nura i płynąć coraz dalej i dalej wśród gwiazd. - A więc – powiedział sucho Damon – udało ci się uniknąć zabicia mnie. Zdaje się, że powinienem być wdzięczny? Elena wyczuła w łączej ich więzi echo drwiny i pewną nerwowość. Bardzo dziwnie było odczytywać emocje Damona w taki sposób, widzieć znacznie więcej, niż chciał pokazać na swojej twarzy. - Byłoby miło – odpowiedziała ostrożnie – ale to nie jest konieczne. Postaraj się tylko odwdzięczyć tym samym, dobrze? Poczuła, że drgnął obok niej; więź zadrżała. Potem rzucił lekko: - Och, prawie zapomniałem. Ufasz więc, że cię nie skrzywdzę? Elena przystanęła i położyła rękę na ramieniu Damona, żeby go zatrzymać. Spojrzała mu przeciągle w oczy, żeby mógł zobaczyć w nich jej miłość do niego. - Ufam. Wiele można by o tobie powiedzieć, Damonie Salvatore, ale zawsze byłeś dżentelmenem. Damon szeroko otworzył oczy, a potem rzucił jej uroczy, słodki uśmiech, który po raz pierwszy widziała w pokoju Stefano. - Cóż – powiedział – nie mogę rozczarować damy, byłoby to złamaniem wszelkich rycerskich zasad. Elena przechyliła głowę w tył i przez kilka minut wpatrywała się w gwiazdy, czując, jak chłodny wieczorny wiatr odgarnia jej włosy z czoła. Klaus i jego potomkowie zginęli; Damon był obok opanowany i spokojny – dobrze było cieszyć się tym wieczorem. - Czy ufność, jaką we mnie pokładasz, oznacza, że zamierzasz zrobić jeszcze jedno okrążenie z obydwoma braćmi Salvatore? – spytał Damon, ciągle wpatrzony w gwiazdy. Powiedział to tonem zdecydowanie żartobliwym, trochę szorstko, ale Elena usłyszała w jego głosie nutę tęsknoty i poczuła żal przez 218
łączącą ich więź. Po pewnymi względami byłoby to takie łatwe: spędziła tyle czasu z zawieszaniu między nimi, kochając Stefano, pragnąć Damona. Wygodnie było do pewnego momentu kochać ich obu. Teraz jednak wydoroślała, przynajmniej trochę, i może nadszedł czas, by zamknąć te drzwi na zawsze i wybrać swoją drogę. - Zawsze będziesz częścią mnie, Damonie. – Przycisnęła rękę do piersi w miejscu, gdzie czuła lekkie szarpnięcie więzi. – Ale chcę, żeby moje ,,zawsze” było ze Stefano. - Wiem – odparł Damon. Odwrócił się do niej i musnął dłonią jej włosy i ramiona. – Może już czas, żebym i ja poszedł do przodu. Świat jest wielki i ciągle jeszcze kilka miejsc, których nie widziałem. Może znajdę swoje gdzieś indziej. – Nieoczekiwanie z oczu Eleny popłynęły łzy, wielkie, grube, dziecinne łzy, które toczyły się w dół policzków i ściekały z podbródka. - Nie musisz wyjeżdżać – szepnęła zdławionym głosem. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. - Hej – powiedział Damon, zaskoczony. Podszedł bliżej i łagodnie pogłaskał ją po plecach. – Nie wyjadę na zawsze. Myślę, że ta trochę niepokojąca rzecz między nami – dotknął lekko swojej piersi – oznacza, iż nigdy za bardzo się nie oddalę. - Och, Damonie – załkała Elena. Damon przez chwilę patrzył na nią z powagą. - To słuszna decyzja, wiesz – powiedział. – Nie, żebym kiedykolwiek był szczególnie zainteresowany robieniem rzeczy słusznych. Ale mam nieprzyjemne przeczucie, że to się wkrótce zmieni. Pochylił się i musnął ustami jej usta. Jego wargi były miękki i chłodne, i dla Eleny miały smak wspomnień. Odsunął się i stał przy niej pod gwiazdami jeszcze przez chwilę. Jego idealna biała skóra lśniła w ich świetle, oczy błyszczały, jedwabiste włosy wtapiały się w otaczającą ich noc. - Żegnaj, Eleno – powiedział. – Nie zapomnij o mnie.
Rozdział 44 Stefano starannie zawiązał krawat. Wiedział, że w swoim najlepszym garniturze jest smukły i elegancki; doskonały towarzysz pięknej, złotej Eleny. Zarezerwował stolik w najprzyjemniejszej restauracji w mieście na powitalną 219
kolację – Elena wróciła właśnie z Fell’s Church, gdzie pojechała odwiedzić ciocię Judith i Margaret. Klaus zginął; Damon został ocalony. Elena nareszcie mogła być studentką i dobrze się bawić, nie czując na plecach oddechu przeznaczenia. A więc: kuchnia francuska. Czerwone róże na stole. Wieczór, podczas którego nie będą pamiętali o przeszłości, tylko cieszyli się sobą, jak każda zakochana para. Zbiegł po schodach do pokoju Eleny, lekki z radości. Drzwi jej pokoju były uchylone. Zapukał cicho, a potem pchnął je, spodziewając się, że zobaczy Bonnie i Meredith krzątające się wokół Eleny i pomagające jej przygotować się na wieczór. Zamiast tego pokój był oświetlony przez świece, setki małych płomyczków odbijało się w szybach okiennych i lustrach, tworząc nierealną, migotliwą grę świateł. Meredith i Bonnie nigdzie nie było widać, nawet ich rzeczy gdzieś znikły. W powietrzu unosił się słodki zapach: Stefano zobaczył rozsypane między świecami kwiaty: orchideę i gardenie, kwiaty pomarańczy i astry. W języku kwiatów – wszystkie symbole miłości w jej różnych odmianach. Na środku pokoju stała Elena w prostej białej sukience bez pleców, ozdobionej koronkami, i czekała na niego. Chyba nigdy jeszcze nie widział, by wyglądała tak pięknie. Jej mleczna skóra, delikatnie zaróżowiona, jej błękitne jak klejnoty oczy, jej złociste włosy – wszystko to odbijało światło świec, lśniąc tak, jakby była aniołem. Ale najpiękniejsze były nie jej rysy, ale wyraz czystej otwartej miłości na jej twarzy. Kiedy spojrzała Stefano w oczy, w jej wzroku była niepohamowana radość. - Stefano – powiedziała cicho. – Nareszcie wiem, jak będzie wyglądała nasza wspólna przyszłość. Stefano wszedł do pokoju i poszedł prosto do niej. Jakąkolwiek Elena widziała ich przyszłość, on będzie przy niej, bez cienia wątpliwości. Już dawno temu odkrył, że jego szczęście, jego życie, jest nierozerwalnie związane z tą śmiertelną dziewczyną, jedną jedyną w całym świecie. Poszedłby wszędzie, dokąd kazałby mu iść. Elena wzięła go za rękę i ścisnęła ją. - Kocham cię, Stefano – powiedziała. – To jest najważniejsze. Muszę być pewna, że o tym wiesz, bo nie zawsze traktowałam cię tak, jak powinnam. Stefano głos uwiązł w gardle, ale lekko się uśmiechnął. - Ja też cię kocham – powiedział. – Zawsze, zawsze, zawsze. - Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, pamiętasz? – przed głównym 220
budynkiem szkoły, minąłeś mnie, nawet na mnie nie patrząc. Wtedy postanowiłam, że będę cię miała, że się we mnie zakochasz. Żadnemu chłopcu nie wolno tak mnie traktować. – Elena zaśmiała się drwiąco z samej siebie. – Ale potem uratowałeś mnie przed Tylerem i byłeś taki smutny, i szlachetny, i dobry. Chciałam cię chronić, tak jak ty chroniłeś mnie. A kiedy mnie pocałowałeś, cały świat znikł. Stefano wydał cichy odgłos, wspominając, i odwrócił rękę, żeby spleść palce z jej palcami. - Ratowałeś mnie tyle razy i na tyle sposobów, Stefano – ciągnęła Elena – a ja ratowałam ciebie. Planowaliśmy razem, walczyliśmy i pokonywaliśmy wrogów. Nie ma nikogo, kto kochałby mnie tak jak ty, a ja nikogo nie mogłabym kochać tak jak ciebie. Teraz już wiem, czego chcę. Chcę być z tobą zawsze. Puściła rękę Stefano i sięgnęła po coś, co stało na biurku za jej plcami; coś, czego dotąd nie zauważył. Był to srebrny kielich, zdobiony złotymi inkrustacjami i drogimi kamieniami, piękny i cenny. Był pełny czegoś, co wyglądało jak czysta, przejrzysta woda. Tyle tylko, że ta woda zdawała się świecić własnym światłem. Stefano nagle zrozumiał, co to jest i spojrzał na Elenę, która kiwnęła głową. - Woda ze Źródła Wiecznej Młodości i Życia – powiedziała z powagą. – Zawsze wiedziałam, że nadejdzie dzień, kiedy ją wypiję. Nie chcę żyć ani umrzeć bez ciebie. Zostanie jeszcze dość dla innych, gdyby pewnego dnia chcieli ją wypić. Może nie zechcą. Nie wiem, czy ja pragnęłabym wieczności, gdyby nie była to wieczność z tobą. Nie mogę… - Głos jej się załamał. – Nie wyobrażam sobie, że cię opuszczam. Ale musiałam zaczekać, aż będę gotowa, aż stanę się osobą, którą chcę być przez resztę wieczności. A teraz już wiem, kim jestem. – Elena wzniosła kielich do Stefano. – Jeśli…jeśli mnie chcesz, Stefano, jeśli chcesz mnie na wieczność, ja też chcę spędzić ją z tobą. Serce Stefano wezbrało; poczuł, jak gorąca łza spływa po jego policzku. Tyle czasu spędził samotnie w mroku, tyle czasu był potworem. A potem odnalazła go ta istota pełna światła i życia, i odtąd nigdy już nie był sam. - Tak – powiedział radośnie. – Eleno, wszystkim, czego chcę od wieczności, jesteś ty. Elena podniosła kielich i upiła długi łyk, a potem odwróciła szczęśliwą, roześmianą twarz do Stefano, który ją pocałował. Jej radość odbijała się w nim jak echo, kiedy ich wargi się zetknęły, a on odpowiadał jej swoją radością. Na 221
zawsze, czuli oboje. Na zawsze. Stefano przytulił się do niej, nieprzytomnie szczęśliwy. Po ponad pięciuset latach zagubienia i wędrówki bez celu wreszcie poczuł, że wrócił do domu.
Rozdział 45 Drogi Pamiętniku, Na zawsze. Ta perspektywa powinna mnie przerażać: mój czas na Ziemi był stosunkowo krótki. Wiele doświadczyłam, więcej niż większość ludzi doświadcza w ciągu całego życia, ale nadal tyle muszę się nauczyć i zrobić. Ale jestem pewna Stefano i pewna naszej wspólnej wieczności. Czuję tylko wszechogarniającą, cudowną radość. Nie chodzi tylko o Stefano i o mnie, i perspektywę wieczności, którą mamy przed sobą, żeby poznać wszystkie drobiazgi, których jeszcze o sobie nie wiemy. Jakiego koloru były oczy jego matki? Jaki smak będą miały jego usta pewnego jasnego poranka za dwieście lat? Dokąd pojedziemy, jeśli będzie mógł pojechać dokądkolwiek? A możemy pojechać wszędzie. Mamy czas. To wielkie szczęście, ale nie całe. Nareszcie wiem, kim jestem. To naprawdę ironia losu, że zostałam Strażniczką, bo właśnie Strażników najbardziej się bałam i nienawidziłam. Ale Ziemski Strażnik jest kimś innym; Andrés mi to pokazał. Mogę być współczująca, kochająca i ludzka, i mogę używać swojej mocy po to, by chronić swój dom i bliskich mi ludzi, i nie pozwolić, by zło niszczyło tych, którzy niczym nie zawinili. Jest jeszcze moja więź z Damonem. W końcu wiem, że mogę jednocześnie dbać o Damona i kochać Stefano. To, co połączyło mnie z Damonem, będzie trwało wiecznie i nie pozwoli, by pochłonął go mrok, który zawsze mu zagrażał. Bez względu na to, gdzie on będzie, ja będę miała część jego, a on część mnie. Stefano przejdzie ze mną przez wszystko. A z nami będą moi ukochani przyjaciele, wszyscy tak silni i dobrzy, każdy na swój sposób. Tak bardzo ich wszystkich kocham. Drżę, ale z radosnego oczekiwania. Już się nie boję. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy zobaczę, co przyniesie przyszłość – nam wszystkim. 222
KONIEC CHCIAŁABYM PODZIĘKOWAĆ TYM CHOMIKOM ZA WSPARCIE I MIŁE KOMENTARZE: Ellie16 kocunia-kleo laura96539 majowa-julia monalisa00 nowa041984 The_only_black_rose tonieja12
223