1 Rozdział 5 Miał na imię Dragos, podobnie jak jego ojciec, choć mało kto znał go pod tym imieniem. Tylko garść najbliższych współpracowników, jego po...
7 downloads
17 Views
174KB Size
Rozdział 5 Miał na imię Dragos, podobnie jak jego ojciec, choć mało kto znał go pod tym imieniem. Tylko garść najbliższych współpracowników, jego podkomendnych w wojnie, którą wytoczył, tylko nieliczni byli wtajemniczeni na tyle, by poznać jego prawdziwe imię i pochodzenie. Oczywiście, jego wrogowie również je znali. Lucan Thorne i jego cholerni wojownicy Zakonu , niejeden raz zmusili go do odwrotu i ukrycia się. Ale Zakon jeszcze nie wygrał. Nie wygrają, zapewnił sam siebie, kiedy przechadzał się po wyłożonej orzechem podłodze swoich apartamentów w prywatnej posiadłości. Za szczelnie zamkniętymi i zasłoniętymi oknami, które chroniły go od popołudniowego światła słonecznego, zawył zimowy wiatr. Wiatr i śnieg przygnały tu od Atlantyku, uderzając mroźnymi strużkami w szybę okna i podrywając gonty na dachu, podsycane jeszcze przez strome ściany skał, które okalały jego kryjówkę na wyspie. Wysokie Alpejskie świerki, wiecznie zielone, porastały jego posiadłość, a wiatr wył pomiędzy pniami drzew, kołysząc je i wyginając na zachód w stronę lądu, który rozpościerał się kilka mil stąd, od jego samotnych skał, będących teraz jego domem. Dragos rozkoszował się wściekłym wyciem burzy, która szalała na zewnątrz. Czuł podobną, kipiącą burzę w nim samym, wewnątrz swojego umysłu za każdym razem, kiedy tylko pomyślał o Zakonie i o tym, co te cholerne gnojki zrobiły z jego pracą.
1
Chciał, by poczuli jego gniew, by smagał ich niczym bicz, żeby wiedzieli, że kiedy nadejdzie czas zemsty, on się nie zawaha, a zemsta będzie krwawa.... okrutna i całkowita. Nie będzie litości, żadnej. Przez chwilę jeszcze rozważał swój plan wobec Lucana i jak dotąd, nietykalnego Bostońskiego Zakonu, kedy usłyszał ciche pukanie do drzwi gabinetu. "Co jest?" – warknął. Jego nastrój był zmienny, jak temperatura za oknem. Jeden ze sługusów otworzył drzwi. Była ładna i młoda, miałe jasne, blond włosy z truskawkowymi refleksami i zwilżoną brzoskwiniowym kremem twarz. Zauważył ją w restauracji rybackiej w mieście kilka tygodni temu i postanowił, że może umilić mu czas w jego kryjówce. Więc ją sobie przywiózł. Dragos pożywiał się nią na tyłach restauracji Dumpster, gdzie śmierdziało rybą i słoną wodą. Na samym początku walczyła, kopała i drapała go po twarzy, zanim jeszcze zdążył wgryźć się w jej piękne gardło. Krzyczała i próbowała kolanem dosięgnąć jego jaj. Za to zgwałcił ją... brutalnie i wielokrotnie i.... z przyjemnością. Potem osuszył ją niemal do ostatniej kropli, czyniąc z niej to, czym była – swego sługusa, który nie myśli, nie czuje i jest ślepo posłuszny swemu stwórcy. Już się nie opierała, nie wierzgała i nie drapała. Robiła wszystko, czego się od niej wymagało, nieważne, jak niemoralne i obsceniczne to było. Dziewczyna weszła do jego gabinetu, z powagą skłaniając głowę. "Mam poranną pocztę Mistrzu, wiadomość z twojej skrzynki pocztowej na kontynencie".
2
"Wybornie " - wymamrotał, oceniając ją, kiedy podchodziła z garścią kopert i położyła je na dużym biurku, stojącym na środku pokoju. Kiedy obróciła się w jego stronę, wyraz jej twarzy był nijaki , spojrzenie chłodne i mętne. Było to typowe spojrzenie Sługusa czekającego na rozkaz swego Pana. Jeśli teraz kazałby jej paść na kolana i zrobić mu loda, zrobiłaby to tu i teraz, bez najmniejszego oporu, bez śladu wahania. Bez najmniejszego sprzeciwu, gdyby tylko jej rozkazał, wzięłaby srebrny nożyk do kopert i wbiła go sobie we własną szyję. Dragos przechylił głowę i przyglądał się jej, zastanawiając się, który z tych dwóch scenariuszy sprawiłby mu więcej przyjemności. Właśnie miał wybrać jeden z nich, kiedy jego wzrok spoczął na dużej białej kopercie, leżącej na szczycie kupki poczty, pozostawionej na biurku. Adres zwrotny był z Bostonu, koperta zaadresowana była ręcznie, bardzo pięknym pismem. Ta kaligrafia przykuła jego uwagę. Odprawił Sługusa ruchem nadgarstka. Siadając w grubym skórzanym fotelu, spokojnie poczekał, aż dziewczyna wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Wtedy podniósł białą kopertę i uśmiechnął się. Wodził palcami po eleganckich literkach na kopercie, określających jego pseudonim, którego używał teraz. Dragos przybrał tak wiele fałszywych tożsamości w ciągu wieków swego istnienia, zarówno wśród własnego rodzaju Rasy, jak i wśród ludzi, więc nie przejmował się tym, że zostanie wyśledzony i odkryty. To już nie miało znaczenia, a czas jego ukrywania się dobiegł końca. Teraz pokaże kim jest i na co go stać. Był już tak blisko. Nieważne były ostatnie poczynania Zakonu. Ich wysiłki w pokrzyżowaniu i udaremnieniu jego planów były już nieistotne i spóźnione.
3
Zaproszenie na świąteczne przyjęcie, które właśnie trzymał w ręce było kolejnym krokiem na jego drodze do tryumfu. Kokietował młodego senatora z Massachusetts przez większą część roku, śledził ambitne poczynania młodego polityka, każdy jego ruch, zapewniając jego kampanijnej kasie spore dopływy gotówki. Człowiek uwierzył, że przeznaczona mu była wielkość i świetność , a Dragos zrobi wszystko, by zobaczyć, jak się wspina, tak wysoko jak to tylko możliwe, łącznie z drogą do Białego Domu, gdyby on miał cokolwiek do powiedzenia. Dragos otworzył kopertę i uważnie przeanalizował szczegóły zaproszenia. To miało być wyjątkowe wydarzenie, droga kolacja połączona z kwestą na rzecz zbierania funduszy dla partii senatora, nie mówiac już o obecności najbardziej wpływowych i najbardziej hojnych sponsorów kampanii. Nie chciał przegapić tego przyjęcia. A w rzeczywistości, trudno mu było znieść czekanie. To zaledwie jeszcze kilka nocy, aż osiągnie swój cel. Szala zwycięstwa w końcu przechyli się na jego stronę i nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Z całą pewnością, nie ludzie. Oni byli jedynie nieświadomymi niczego zabawkami, nie mieli zielonego pojęcia o jego zamiarach. Zakon też nie będzie w stanie go powstrzymać. Był tego pewien. Nawet teraz posłał jednego ze swoich ulubionych sługusów, by sprowadził dla niego specjalną broń potrzebną do tego, aby zlikwidować Lucana i jego Wojowników w tej nowej wojnie. By upewnić się, aby żaden z nich już nigdy więcej nie ośmielił się stanąć mu na drodze do celu.
4
Położył zaproszenie senatora z powrotem na biurku, ponieważ jego laptop zapiszczał, sygnalizując przyjście nowego e-maila od tajemniczego nadawcy. Wszystko szło zgodnie z planem, pomyślał Dragos klikając, by otworzyć wiadomość do Sługusa . Treść była prosta i zwięzła, tylko to i dokładnie to, czego się spodziewał po byłym wojskowym . Aktywa zlokalizowane. Pierwszy kontakt zadawalający. Wszystko zgodnie z planem. Nie było potrzeby, by odpowiedzieć. Sługus znał cel swojej misji i z powodów bezpieczeństwa, adres mailowy po drugiej stronie został już skasowany. Dragos usunął wiadomość ze swojego komputera i z powrotem oparł się w wielkim fotelu. Na zewnątrz zimny szkwał nadal wył i huczał. Usiadł wygodnie i zamknął oczy, wsłuchując się w jego wściekłość. To go uspokajało i uszczęśliwiało. Siedział ze świadomością, że wszystkie kawałki jego wielkiego, misternego planu, w końcu trafiły na swoje miejsce. Nazywał się Dragos i wkrótce każdy mężczyzna, kobieta i dziecko-... zarówno Rasy jak i ludzkie, ugnie się przed nim, padnie na kolana, uznając go za swego króla i władcę. Wszystko się zmieniło. Ta myśl tłukła się w głowie Corinne od chwili, kiedy z Hunterem przyjechała do Detroit następnego wieczora.
5
Przez te kilkadziesiąt lat, kiedy była pozbawiona wolności w laboratoriach Dragosa, nie miała zbyt wiele trudności do przystosowania się do rozlicznych zmian i postępu w świecie, który kiedyś znała, do tego, jak ludzie teraz mówili i jak się ubierali, w jaki sposób żyli, podróżowali i pracowali. Od chwili jej uwolnienia , Corinne czuła się, jakby ktoś pogrążył ją w zupełnie innym wymiarze rzeczywistości, obcym, zagubionym świecie przyszłości. Ale nic nie uderzyło jej tak mocno, jak uczucie, którego doznała, gdy ona i Hunter opuścili lotnisko, w samochodzie, który zapewnił im Zakon i skierowali się w stronę mrocznej przestrzeni jej rodziców. Tętniące życiem centrum miasta, które ona pamiętała, już nie istniało. Ziemia wzdłuż rzeki, którą zapamiętała jako otwarte zielone pasaże, teraz była gęsto zabudowana budynkami; niektóre bardzo eleganckie, nowoczesne i bardzo wysokie, siegające chmur, oświetlone światłami biurowców, inne zaniedbane i opuszczone. Tylko garstka ludzi przechadzała się po ulicach, sunęła szybko wzdłuż głównej alei, obok zaniedbanych, nieoświetlonych bocznych alejek. Nawet w ciemności, obecny krajobraz Detroit był szokujący i niewiarygodny. Blok za blokiem, wydawało się, że przyszłość, postęp, zerkają na nią jednym okiem. Uśmiechają się do jednego skrawka ziemi, spluwając na drugi. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest przestraszona, do momentu, kiedy Hunter nie podjechał wielkim, czarnym sedanem na podjazd przed piękną posiadłością, mroczną przestrzenią, którą kiedyś nazywała domem. "Mój Boże" - szepnęła z wielką ulgą, siedząc obok niego w samochodzie. "Jon nadal tu jest. W końcu jestem do domu ... "
6
Ale nawet mroczna przestrzeń zmieniła się. Teraz wyglądała inaczej niż zapamiętała ją w swoich wspomnieniach. Corinne sięgnęła, by wypiąć się z pasów bezpieczeństwa, co do których Hunter uparł się, by były pozapinane w czasie jazdy. Pochyliła się do przodu, wpatrując się przez szybę od strony pasażera w ciemność. Jej oddech mieszał się z głębokim westchnieniem, kiedy przyglądała się wielkiej, ciężkiej kutej bramie wjazdowej do posiadłości i wspaniałemu kutemu ogrodzeniu. Żadnych z tych elementów nie było tutaj, kiedy ostatni raz była w domu. Czy to tylko oznaczało znacznie bardziej niebezpieczne czasy dla mieszkańców miasta, czy to jej zniknięcie stało się przyczyną, że ojciec poczuł się zagrożony i zbudował płot, który chronił jego i resztę rodziny, zamykając ich w prywatnym wiezieniu? Niezależnie od przyczyny, poczucie winy i smutek ściskało jej serce, kiedy zobaczyła szpetną barierę odgradzającą ich od świata w czasie pokoju. Poza fortyfikacjami, którymi był wysoki płot, krył się piękny dworek z czerwonej cegły, z zasłoniętymi oknami rzucającymi miękkie światło na końcu długiego, brukowanego podjazdu. Wysokie dęby rosły po obu stronach podjazdu, sprawiając dziwne wrażenie. Ich nagie, zmarznięte konary wyciągały swe ramiona wysoko nad przejściem, niczym zielony, żywy baldachim. Za drzewami w połowie ich wysokości, rozpościerał się szeroki trawnik, gdzie był wzniesiony mały budynek w stylu greckim, fontanna i basen, w którym razem z młodszą, również adoptowaną siostrą Charlotte, bawiły się w upalne letnie dni, jako małe dziewczynki. Teraz były tam dekoracyjne głazy i skalniaki, okryte jutową płachtą. Jaka ogromna zaszła tu zmiana od czasu, kiedy tu mieszkała jako dziecko. Jakiż magiczny wydawał jej się wtedy ten prywatny, mały świat. Jak strasznie
7
oczywistym stał się kilka lat później, kiedy jako młoda,uparta kobieta, nie mogła się stąd wydostać wystarczająco szybko. Teraz gnała ją tu wewnętrzna potrzeba, która była wręcz rozpaczliwa. Corinne podniosła palce do ust, a gardło ścisnęło się jej w nagłym płaczu. "Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jestem. Nie wierzę, że jestem w domu. " Instynktownie chciała chwycić za klamkę, nie zwracając uwagi na niskie warczenie towarzysza podróży, siedzącego obok w fotelu kierowcy. Corinne wysiadła z samochodu i przeszła kilka kroków w stronę prywatnego podjazdu i kutej bramy. Podmuch zimnego wiatru wiał od strony zaśnieżonego podwórza za płotem, uderzając chłodem w twarz i powodował, że chowała głowę głębiej w kołnierzu wełnianego płaszcza. Na plecach poczuła nagle uderzenie ciepła, które popłynęło w jej kierunku i wiedziała, że Hunter stoi teraz za nią. Nie słyszała nawet, kiedy wysiadł z samochodu i podszedł do niej. Poruszał się jak cień. Jego głos, który słyszała za sobą był niski i głęboki. "Powinnaś poczekać w samochodzie, dopóki nie odprowadziłbym cię bezpiecznie do drzwi". Corinne odsunęła się od niego i podeszła do wysokich, czarnych prętów zamkniętej bramy. "Czy wiesz, jak długo mnie nie było?" - Szepnęła. Hunter nie odpowiedział, tylko stał milcząc za jej plecami. Zacisnęła palce wokół zimnych żelaznych prętów. Oddech powodował, że mała kłębka pary uniosła się w górę razem z cichym śmiechem, śmiechem pozbawionym odrobiny humoru.
8
"Tego lata, byłoby siedemdziesiąt pięć lat.... Czy możesz to sobie wyobrazić? To, jak wiele z mojego życia zostało mi skradzione. Moja rodzina ... oni są tam, w tym domu.... wszyscy myślą, że nie żyję". Bolała ją myśl o rodzicach, rodzeństwie, ich cierpieniu, spowodowanym jej zniknięciem. Przez pewien czas po porwaniu, Corinne nie zastanawiała się, jak to przyjmie jej rodzina, jak to przeżyje i poradzi sobie. Przez tak długi czas po tym, jak ten szaleniec ją uprowadził, uczepiła się nadziei, że oni ją szukają, że nigdy nie przestaną, a zwłaszcza ojciec. Pomimo wszystko, Victor Bishop był potężnym i wpływowym człowiekiem w społeczeństwie Rasy. Już wtedy był bogaty i dobrze skoligacony . Miał wszystko do swej dyspozycji, wszelkie środki, więc dlaczego nie przeszukał tego miasta, nie sprawdził każdego kamienia, nie szukał jej, dopóki jego córeczka nie zostałaby odnaleziona i przywieziona z powrotem do rodzinnego domu? To było pytanie, które nie dawało jej spokoju w każdej godzinie i minucie jej niewoli. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że jej porywacz dołożył wszelkich starań, by przekonać jej rodzinę i wszystkich innych, że ona naprawdę nie żyje. Brock, który był jej ochroniarzem w czasach dzieciństwa, na długo przed tym, nim został Wojownikiem Zakonu, zabrał ją na bok po tym, jak ją uwolnili i wszystko jej wyjaśnił, że nie wiedział o jej porwaniu. Mimo, że starał się być delikatny, nie można było pominąć przerażających szczegółów, które ujawnił jej Brock. "Kilka miesięcy po tym, jak zostałam porwana, z rzeki wyciągnięto ciało kobiety,tu niedaleko"- cicho powiedziała Hunterowi, opowiadając to, czego się dowiedziała. "Ona była w moim wieku, tego samego wzrostu i budowy. Ktoś
9
przebrał ją w moje ubrania .... ubrania, które miałam na sobie w noc porwania. Zrobili znacznie więcej. Jej ciało..." "Kobieta została okaleczona" - wtrącił Hunter, kiedy wstręt do samej siebie nie pozwalał jej wypowiedzieć więcej słów. Spojrzała na niego pytająco, zaskoczona jego słowami. Hunter pochwycił jej zdziwione spojrzenie. Była zaskoczona, że on znał prawdę. "Brock mówił o twoim zniknięciu. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciało zostało zniekształcone w czasie próby ukrycia tożsamości ofiary. " "Zamienione" - odpowiedziała Corinne. Opuściła podbródek i marszcząc czoło zerknęłą na swoją prawą dłoń, na której znajdowało się charakterystyczne znamię dawczyni życia. "Aby przekonać rodzinę, że wyłowiona martwa kobieta była mną, zabójcy odcięli jej dłonie i stopy. Odcięli jej także głowę". Skręcił jej się żołądek, a żółć podeszła do gardła, na myśl, jak wielce okrutnym musiał być ktoś, kto dopuścił się takich rzeczy na innej osobie. Oczywiście rzeczy, które Dragos zrobił jej i innym Dawczyniom życia uwięzionym w jego laboratoriach były tylko odrobinę mniej haniebne. Corinne zamknęła oczy, by powstrzymać powracające wspomnienia, które wyłaniały się z ciemności niczym nieproszeni goście - zimna wilgotna betonowa cela, stalowe stoły laboratoryjne wyposażone w stalowe łańcuchy i grube, skórzane kajdany, wiele igieł, przeróżnych rurek i sond. Testy i badania. Ból, strach, furia i całkowita beznadzieja. Straszne, raniące duszę wycie szaleńca i płacz jego umierających ofiar. I krew. Tyle krwi ... jej własnej, jak i innych, kiedy była regularnie zmuszana, podobnie jak reszta uwięzionych kobiet, by pić krew, aby wciąż były młode, zdrowe i zdolne do przeprowadzania na nich pokręconych eksperymentów Dragosa. Corinne
10
zadrżała, obejmując zmarzniętymi dłońmi swoją szyję. Wydawało się jej, że zęby potwora zatapiają się w niej właśnie teraz. To był czysty ból. Starała się go utrzymać w ryzach przez bardzo długi czas. Drżała na całym ciele. "Jest zimno" - powiedział ze stoickim spokojem jej towarzysz z Bostonu. "Powinnaś wrócić do auta, zanim nie sprawdzę, jak bezpiecznie mogę dostarczyć cię do domu". Skinęła głową, ale nogi nie ruszyły się z miejsca. Teraz, kiedy już tam stała, gdy właśnie miał nastąpić ten moment, o który modliła się od tak dawna, kiedy jej marzenie miało się wreszcie ziścić, nie była pewna, czy starczy jej odwagi, by zmierzyć się z rzeczywistością. "Oni myślą, że nie żyję, Hunter. Przez cały ten czas, nie istniałam dla nich. Co, jeśli już mnie nie pamiętają? Co, jeśli byli o wiele szczęśliwsi beze mnie?" Zwątpienie zaatakowało i ścisnęło jej gardło. “Być może powinnam była się najpierw z nimi skontaktować, zanim opuściliśmy Boston. Być może przychodząc tutaj, tak po prostu ... popełniam błąd i wcale to nie jest taki dobry pomysł”. Obróciła się twarzą w jego stronę, mając nadzieję , że znajdzie u niego jakąś otuchę, zapewnienie, iż te jej obawy są głupie i bezpodstawne. Chciała usłyszeć, że ten jej nagły atak paniki to nic, tylko nerwy, nic ważnego .... Brock by tak zrobił, gdyby był tu z nią. Ale wyraz twarzy Huntera był nieprzenikniony. Jego złote oczy przyglądały się jej z nieruchomo utkwionym spojrzeniem. "A co ty byś zrobił, gdyby tam była twoja rodzina, tam w tym domu, Hunter?" Niezdarnie wzruszył ramionami okrytymi czarnym, skórzanym płaszczem. “Ja nie mam rodziny”.
11
Powiedział to tak, jakby od niechcenia. Zauważyła to, pomimo ciemności panującej wokoło. To takie oczywiste stwierdzenie. Nie tylko nie odpowiedział na jej pytanie, ale jeszcze wzbudził w niej zainteresowanie. Teraz chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Trudno było wyobrazić go sobie w jakiś inny sposób, niż jako poważnego, niemal ponurego Wojownika, który stał teraz przed nią. Ciężko wyobrazić sobie zaokrągloną twarz dziecka, zamiast ostrych kości policzkowych i zaciętej kwadratowej linii szczęki. "Musisz mieć rodziców" - mruknęła, coraz bardziej zaciekawiona. "Ktoś musiał cię wychować". "Nie ma nikogo takiego". Spojrzał gdzieś w dal poza nią. Jego szczęka znieruchomiała, a źrenice zwęziły się i przybrały kolor bursztynu. "Ktoś nas zauważył". Ledwo to powiedział, a reflektory zamontowane wokół posiadłości zaczęły się zapalać jedne po drugich, oświetlając podwórko i podjazd. Blask tych świateł oślepił ich, co było nieuniknione . Niepokój wkradł się do serca Corinne , kiedy pół tuzina uzbrojonych mężczyzn zaczęło wyłaniać się zza światła. Strażnicy byli osobnikami Rasy, to było oczywiste, ponieważ zbliżali się do Corinne i Huntera tak szybko, że ledwo mogła ich zauważyć. Hunter nie miał takiego problemu. W mgnieniu oka stanął przed nią, chowając ją za swoimi plecami, stanowczo ale delikatnie, kiedy szykował się do walki. Hunter nie wyciągał żadnej ze swoich
12
broni, kiedy strażnicy jej ojca otoczyli go przy bramie, mierząc w jego pierś z wielkich, czarnych karabinów. Nie mogło ujść uwadze Corinne, że nawet bez broni w ręce, Hunter samym swym groźnym spojrzeniem spowodował, że strażnicy cofnęli się kilka kroków w tył. Sam jego widok wystarczył, by zbić ich z tropu. Żaden osobnik jego rodzaju nie mógł go pomylić. Od razu wiedzieli , że pochodzi z Rasy. Wnioskując z ich ostrożności, kiedy zobaczyli czarny mundur i śmiertelnie chłodną twarz, po sekundzie wiedzieli już również, że jest także Wojownikiem Zakonu. "Odłóżcie broń" - powiedział Hunter. Jego niski, spokojny głos nigdy nie brzmiał tak chłodno i morderczo. "Nie chcemy niczyjej krzywdy". "To jest teren prywatny" - powiedział jeden z strażników. "Nikt nie przekracza bramy nieproszony”. Hunter podniósł głowę. " Odłóżcie. Broń ". Dwóch z nich podporządkowało się natychmiast. Kolejny opuszczał także swój karabin, kiedy ostry syk wydobył się z walkie talkie przypiętego do pasa. Samotny, męski głos pojawił się znikąd. "Co u diabła tam się dzieje, Mason? Zgłoś się natychmiast ! " " O mój Boże" - szepnęła Corinne. Rozpoznała ten baryton w chwili, gdy go usłyszała, nawet wtedy, gdy w tym głosie słychać było tak niespotykany gniew. Nadzieja wzrosła w niej, unosząc ją niczym skrzydła, porzucając wszystkie jej wcześniejsze obawy i niepokoje. Zerkając zza Huntera, praktycznie krzyczała z ulgi. "Tatusiu!" Grupa strażników nie mogła być bardziej zaskoczona i oszołomiona.
13
Ale w momencie, kiedy próbowała obejść Huntera i zrobiła krok do przodu, jeden ze strażników podniósł w jej stronę karabin. Hunter stanął przy bramie w sekundę ... a nawet mniej, jeśli Corinne miałaby zgadywać. Patrzyła zdumiona , jak wojownik staje przed nią niczym żywa tarcza, złożona z krwi i kości ... i czystych morderczych zamiarów. Nie potrafiła powiedzieć, jak on to zrobił, ale w mgnieniu oka, zimna, stalowa lufa karabinu wymierzonego w Corinne, była zgięta i wplątana pomiędzy pręty ogrodzenia. Hunter wysłał ostrzegawcze spojrzenie pozostałym ochroniarzom ojca Corinne, jednak żaden z nich nie wydawał się chętny do konfrontacji . Głos Victora Bishopa ponownie zabrzmiał w komunikatorze. "Czy ktoś mi powie, co tam się do cholery dzieje. Kto tam do cholery z wami jest?" Corinne rozpoznała strażnika, do którego głos zwracał się, Mason. Był członkiem ochrony Bishopa od tak dawna, jak tylko mogła sięgnąć pamięcią. Życzliwy, ale poważny osobnik Rasy, był przyjacielem Brocka i lubił muzykę jazzową tak samo, jak ona w tamtych czasach. Wtedy jego miedziane włosy ułożone były na brylantynie i zaczesane gładko do tyłu.Teraz włosy były krótko przycięte, a pomarańczowa czapka na głowie sprawiała, że jego oczy wydawały się jeszcze większe. "Panna Corinne?" - Zapytał niepewnie, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. "Ale ... jak? To znaczy...Dobry Panie ... to.. to naprawdę ty?" Na jej nieme skinienie głowy, strażnik uśmiechnął się promiennie. Zaklął cicho pod nosem i sięgnął po komunikator.
14
"Panie Bishop, sir? Tu Mason. Jesteśmy na zewnątrz przy bramie i hmm... no, proszę Pana, niełatwo będzie w to uwierzyć, ale właśnie patrzę na cud".
Tłumaczenie Romy8 Beta Xeo222
15