Laurann Dohner,
Kele Moon
Nightwind Pack #01:
Claimed
Tłumaczenie: Alice007
2
Rozdział 1
Brandi żałowała, że nie mogła cofnąć czasu do tego ranka i za...
20 downloads
7 Views
Laurann Dohner,
Kele Moon
Nightwind Pack #01:
Claimed
Tłumaczenie: Alice007
2
Rozdział 1
Brandi żałowała, że nie mogła cofnąć czasu do tego ranka i zacząć od nowa.
Zrobiłaby wszystko, by zmienić ostatnie kilka godzin, ale życzenia nie uratują jej
życia… ani jej zdrowia psychicznego.
Zamiast tego biegła, nawet pomimo bólu w boku i palenia w płucach. Ominęła
drzewo i potknęła się o korzeń. Prawie upadła, skręciła kostkę, ale udało jej się
kontynuować bieg. Strach był tak pochłaniający, że ledwie zauważyła ból.
Zginie szybciej, jeśli po prostu się podda, a nie chciała wykitować. Przerażający
dźwięk uderzających o ziemię stóp doszedł zza niej, przybliżając się. Zalało ją
przerażenie. Jeśli nie byłaby tak bez tchu, krzyknęłaby. Ale ponieważ była, z
pomiędzy jej ust zabrzmiał jedynie miękki jęk.
Mogliby już teraz ją upolować. Wiedziała, że byli szybsi, ale bawili się z nią, a to było
znacznie gorsze. W co za pokręcone gry będą z nią grać, kiedy już ją złapią?
Jej bolące mięśnie, ból w boku i ciągła walka o oddech wydobywający się z jej
palących płuc sprawiał, że dalsza ucieczka stawała się coraz trudniejsza, nawet w
celu przetrwania. Więc umysł Brandi włóczył się, by odwrócić uwagę od jej
wykończonego ciała.
Wstała o piątej i wsadziła torbę do samochodu. Podróż, którą zaplanowała, miała
trwać pięć godzin. Jej najlepsza przyjaciółka, Jenny, zaprosiła ją, by spędziły razem
weekend. Miały nadrobić zaległości, porobić trochę zakupów i po prostu cieszyć się
swoim towarzystwem.
Rzeczy poszły źle, kiedy Brandi zjechała z trasy po paliwo do miasteczka Dryer. To
było cholernie złe miejsce, by się zatrzymać.
Napełniała bak na małej, samotnej stacji benzynowej, kiedy van zaparkował za nią,
by użyć drugiej pompy. Zerknęła na drugi pojazd i dwóch mężczyzn w środku z
ciekawością. Następnie zignorowała ich, kiedy odwzajemnili spojrzenie.
3
Zamykała bak, kiedy para ramion zawinęła się wokół niej.
Brandi krzyczała i kopała, ale mężczyzna, który ją trzymał, był za silny. Z łatwością
uniósł ją, w kilka sekund zanosząc ją do otwartych bocznych drzwi białej
furgonetki. Wylądowała ciężko na metalowej podłodze, kiedy wrzucił ją do środka i
zasunął drzwi. Brandi była oszołomiona przez kilka zapierających dech momentów,
ale kiedy zebrała się w garść znowu zaczęła krzyczeć. Podczas próbowania
znalezienia drogi wyjścia, robiła hałas, mając nadzieję, że ktoś przechodzący
niedaleko usłyszy ją.
Chciała uciec, nawet, jeśli musiałaby wyskoczyć z jadącego pojazdu, ale tylne drzwi
nie chciały się otworzyć, tak, jak i boczne.
Między tyłem i przodem vana znajdowała się ściana, przypominająca klatkę.
Mężczyzna, który ją złapał, wspiął się na siedzenie pasażera. Próbowała zapamiętać
szczegóły jego wyglądu, mając nadzieję, że przeżyje wystarczająco długo, by
zidentyfikować go dla policji. Zbliżał się do trzydziestki, miał krótkie, brązowe włosy
i bliznę biegnącą przez brodę. Odwrócił się i zagapił na nią przez pręty klatki,
uśmiechając się szeroko cienkimi wargami, kiedy tylko wyjechali ze stacji
benzynowej. Jego oczy wydawały się być dręcząco zimne. Patrzył na nią lubieżnie,
jakby była jakimś trofeum i jakoś mogła wyczuć obietnicę bólu i grozy w swojej
przyszłości. To, jako pierwsze, skłoniło ją do dalszych krzyków – surowe
przerażenie, które to jedno spojrzenie spowodowało.
Mężczyźni z przodu ignorowali jej głośne, pełne strachu krzyki. Rzuciła się o tylne
drzwi, mając nadzieję wybić je, nawet, jeśli to oznaczałoby spadnięcie na asfalt.
Znowu spróbowała klamek. Walczyła z bocznymi drzwiami i ani na moment nie
przestawała wrzeszczeć. Kierowca ani razu nie odwrócił głowy, gdy zjechał z
autostrady, z dala od miasteczka, do lasu. Strach Brandi wzrósł, gdy zauważyła, że
drzewa rosnęły coraz gęściej, wiedząc, że teraz nikt jej nie usłyszy.
Przestała krzyczeć. Czuła, że jej gardło było zdarte do żywej skóry i wysuszone.
Zakaszlała od nadwerężania go. Trzęsąc się, skuliła się w tylnym rogu vana i
modliła się o cud. Ktoś musiał widzieć jej porwanie. Jej samochód pozostał przy
dystrybutorze, portmonetka na siedzeniu kierowcy, do którego drzwi były otwarte,
4
ponieważ musiała wyciągnąć kartę bankomatową, by zapłacić za benzynę. Kluczyki
były w stacyjce.
Mając nadzieję, modląc się, błagając o ratunek, nasłuchiwała policyjnych syren, ale
żaden dźwięk do niej nie doszedł – tylko ogłuszająca cisza nadchodzącej zagłady,
która odbijała się jak ciężki, walący rytm bicia jej serca.
W tym momencie van się zatrzymał, a Brandi pomyślała, że może zwymiotować od
tego odrętwiającego umysł przerażenia. Wszystkie okropne możliwości przebiegały
jej przez umysł. Chciała zatrzymać je, nim staną się rzeczywistością, ale była
uwięziona i bezsilna.
Obserwowała ze strachem, jak obaj mężczyźni wysiadają z przodu vana. Wstała,
natychmiast gotowa bronić się. Nie pozwoli im zgwałcić się bez walki. Widziała ich
twarze – a oni o tym wiedzieli. Mogłaby zidentyfikować ich, jeśli przetrwałaby
jakiekolwiek przestępstwa, które chcieli na niej popełnić. Ci mężczyźni nie
zamierzali pozwolić jej żyć, ale umrze walcząc.
Boczne drzwi otworzyły się, a Brandi wrzasnęła, używając elementu zaskoczenia, by
zaatakować jej porywaczy. Wyższą platformę vana użyła jako przewagi, z krótkiego
biegu powalając przeciwnika, z którego to ruchu jej starszy, grający w football brat
byłby dumny.
Szok pojawił się na twarzy mężczyzny, gdy jej ciało uderzyło w niego.
Upadek na ziemię wstrząsnął jej kośćmi, a on chrząknął od siły uderzenia, gdy
Brandi wylądowała na nim. Sięgnęła palcami do jego oczu. Brutalnie drapała w nie
paznokciami, czując żywą satysfakcję, gdy on zakrzyczał.
Czyjeś ręce złapały ją od tyłu, odciągając. Nagle była w powietrzu, gdy odrzucono ją
od mężczyzny, którego zaatakowała. Wylądowała ciężko, tocząc się po ziemi.
Uderzenie wypchnęło powietrze z jej płuc. Ból eksplodował w jej ciele od twardego
lądowania na boku i sapnęła, walcząc o oddech.
Brandi próbowała przywrócić się do stanu używalności, ale walka o oddech
zabierała całą jej energię. Mężczyzna na ziemi głośno zaklął. Kiedy oderwał ręce od
5
miejsca, gdzie ściskał swoją twarz, zobaczyła głębokie zadrapania na jego powiekach
i wokół oczu. Wbijała w niego paznokcie, ale nie tak mocno, jak miała nadzieję.
Chciała permanentnie oślepić sukinsyna.
Krwawiąc i ciężko dysząc, odwinął wargę i warknął na nią. Dosłownie warknął. Jak
pies. Dźwięk był tak dziwny, że ją zaszokował.
Ciągle gapiła się na niego, kiedy ręka zacisnęła się na jej włosach przy karku. Mogła
jedynie zakwilić, gdy nieznajomy boleśnie uniósł ją na nogi, sprawiając, że poczuła
się, jakby jej włosy zostały wyrwane z korzeniami.
Zaczęła walczyć z nieznośnym uściskiem na włosach, ale szybko przestała, kiedy
zobaczyła następnych dwóch mężczyzn wychodzących z lasu.
Gdy się gapiła, trzeci mężczyzna podjechał jej samochodem. Uczucie strachu prawie
ją przytłoczyło, kiedy wychodził z niego, bo zdała sobie sprawę, że teraz gliny nie
przyjadą szukać jej. Nie było dowodu na jej zniknięcie z stacji benzynowej. Zabierze
im dni odnalezienie samochodu porzuconego w lesie.
Rozejrzała się po nieutwardzonej drodze i drzewach otaczających ją, co sprawiło, że
poczuła się sama i odosobniona.
Mężczyzna, którego próbowała oślepić, wstał i rzucił się na nią z czystą wściekłością
wygrawerowaną na jego uszkodzonej twarzy. Brandi próbowała instynktownie uciec,
ale ten, który ją trzymał, szarpnął jej głowę do tyłu tak, że jej szyja rwała z bólu.
Uwięziona, skuliła się, ale jeden z nowoprzybyłych, ponad czterdziestoletni
mężczyzna, skoczył, by zagrodzić mu drogę.
„Nie, Chuck. Nie możesz jej zabić.” Mężczyzna wywarczał szorstko. „Chcesz ją
rozerwać na kawałki, to zrób to, wygrywając.”
Chuck wskazał dziko na swoją twarz, jego głos bardziej przypominał warczenie niż
cokolwiek innego. „Zobacz, co ta dziwka mi zrobiła!”
„Widzę.” Starszy mężczyzna kiwnął głową, wyglądając na lekko pod wrażeniem.
„Przestań płakać. Zagoi się do wieczora. Ona walczy. To dobrze. Chcemy kogoś
6
takiego, jak ona. To sprawi, że polowanie będzie bardziej wymagające. Wysiłek
sprawia, że zwycięstwo smakuje lepiej.”
Polowanie? Przerażenie wypełniło Brandi. O czym, do cholery, ten starszy facet
gadał? Wiedziała, że nie spodobałaby się jej odpowiedź.
Obserwowała pięciu mężczyzn znajdujących się w małej przecince. Czterech z nich
odwzajemniało spojrzenie, coś ciemnego i złowieszczego wirowało w ich oczach.
Starszy mężczyzna powoli się odwrócił i Brandi napotkała spojrzenie pary lodowato
zielonych oczu. Miał blizny na twarzy. Był wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt
wzrostu i nosił spodnie dresowe. Zdała sobie sprawę, że oni wszyscy nosili
niedobrane dresy i t-shirty, co było tak dziwne, jak wszystko inne, co się dotąd
wydarzyło.
„Dostanie piętnastominutową przewagę,” nakazał starszy mężczyzna, gdy wpatrywał
się w oczy Brandi, oszacowując ją, jakby była bardziej kawałkiem mięsa niż ludzka
istotą. „Wtedy zacznie się polowanie. Ten, który pierwszy ją złapie, będzie mógł ją
zabić. Jesteśmy tu, by wysłać tym cholernym Nightwindom1 wiadomość. Bądźcie
brutalni. Rozerwijcie ją na części. Tylko jej nie jedzcie, roznieście wokół kawałki, ale
zostawcie głowę. Muszą wiedzieć, że to była kobieta. Chcę, żeby patrzyli na jej twarz.
Kiedy skończycie, pamiętajcie, by skierować się na południe i ostrożnie przekroczyć
rzekę, żebyście nie zostawili śladów. Oczyszczę ten teren i spotkamy się tam, gdzie
ustaliliśmy. Nie grzebcie się tam dłużej niż musicie. Wyjdźcie z lasu na długo, nim
się ściemni. Z naszych informacji wynika, że wataha nie powinna pojawić się tu do
zmierzchu. Znajdą ją, kiedy przyjdą razem pobiegać.”
Brandi prawie upadła na kolana, ale mężczyzna trzymający ją za włosy,
uniemożliwił jej to. Przedarł się przez nią szok. Będą na nią polować? Jak na
zwierzę? Kim, do cholery, są ci walnięci dranie? Byli obrzydliwi, pokręceni i chorzy.
Zjeść ją? Rozerwać na strzępy? Chciała zacząć krzyczeć, ale, zamiast tego, żółć
uniosła jej się do gardła.
„Dlaczego piętnaście minut?” młody, wyrośnięty nastolatek zapytał, wpatrując się w
jej piersi.
1
Nightwind – z ang. Nocny wiatr – nazwa sfory wilkołaków
7
„Jest człowiekiem. Będzie powolna. Nie chcemy, żeby to było zbyt łatwe. To jest
także dobre ćwiczenie. Część z was zapomniała, jak polować, jako, że jesteście
zmuszeni do życia w mieście. Staliście się miękcy i nasza wataha zarobiła zbyt dużo
cięgów, by pozwalać sobie na lenistwo. Człowiek do ścigania zmotywuje was do
przypomnienia sobie, czym, do cholery, jesteście i nauczy was używać waszych
naturalnych zdolności do tropienia. To terytorium będzie należało do nas, gdy już
załatwimy tę cholerną sforę.”
Młodszy facet wyglądał na ponurego, jak gdyby Brandi zmieniła się z zabawnego
sportu w pracę domową. „W porządku.” Sięgnął i zdjął koszulę.
Brandi walczyła z chęcią, by zwymiotować, kiedy mężczyźni zaczęli się rozbierać, a
ich sadystyczny nauczyciel założył ręce na piersi, wyglądając na zirytowanego i
niecierpliwego.
Ten, który trzymał Brandi za włosy, puścił ją i cofnął się, by też się rozebrać.
Wiedziała, że powinna uciekać, ale nagle strach ją zmroził.
Starszy mężczyzna wpatrywał się w nią, a niegodziwy uśmiech wykwitł mu na
wargach. „Nie ruszaj się, dopóki ci nie pozwolę. Wtedy, biegnij jak wiatr, mała
łanio.” Jego uśmiech rozszerzył się. „Nie, żebyś miała szansę uciec, ale może, jeśli
pobiegniesz wystarczająco szybko i daleko, zabiją cię w ataku wściekłości, a nie
zgwałcą. Im szybciej będziesz biec, tym będą bardziej zawładnięci instynktem i
będziesz bardziej wyglądać jak bezbronne zwierzę, zamiast jak fajny tyłeczek, żeby
się z nim zabawić.”
Wpatrywała się z przerażeniem na czterech nagich mężczyzn, gotowych teraz na
polowanie. To musiał być koszmar. W duchu modliła się, żeby ktoś ją, do cholery,
obudził z tego snu. Gówno takie jak to nie zdarzało się, ale to wszystko było
zadziwiająco realne.
Gapiła się w odrętwiałym szoku, gdy mężczyźni upadli na ręce i kolana. Co oni teraz
będą robić? To wyglądało jak jakiś satanistyczny rytuał, kiedy ugięli ręce i unieśli
grzbiety, jakby modlili się do diabła, by byli wystarczająco okrutni i szaleni.
To nie mogło się dziać naprawdę – musiała mieć halucynacje.
8
Brandi cofnęła się i upadłaby na tyłek, gdyby starszy mężczyzna nie złapał jej,
zmuszając ją do zaprzestania ruchu. Zaplątał palce w jej włosach, podczas gdy
drugą ręką skręcił jej ramię za plecami, trzymając ją unieruchomioną. Zachichotał
do jej ucha, gdy szybko zamrugała.
Musieli dać jej narkotyki. To, co widziała, nie mogło dziać się naprawdę. Jej umysł
milcząco krzyczał, że to nie mogło być możliwe.
„Och, tak, to jest prawdziwe.” Mężczyzna zaśmiał się. „Włosy. Pękające i zmieniające
się kości. Sposób, w jaki zmieniają się ich twarze, a ich ciała modyfikują. To, co
widzisz, to cud natury. Obserwuj, jak w całości przeobrażają się w wilki.” Pociągnął
ją mocno za włosy. „Wilkołaki istnieją naprawdę.” Jego głos obniżył się do
rozbawionego dudnienia. „Niespodzianka.”
Brandi potknęła się i cofnęła, uderzając w drzewo, kiedy ją puścił. Gapiła się w
cztery pary oczu skoncentrowane na niej, przebiegłe i głodne, sprawiające, że
naprawdę poczuła się jak ofiara. Dwoje z wilków odsłoniło wyglądające złowrogo kły
i warknęło na nią. Wpatrywała się w nich z otwartymi ustami. Stłumione skomlenie
wyślizgnęło się spomiędzy jej warg, wtórujące pulsowaniu strachu, który ścisnął jej
całe ciało spowodowaną grozą adrenaliną.
„Biegnij, mała łanio,” starszy mężczyzna krzyknął na nią. „Biegnij, by ratować
życie!”
Gapiła się na niego przez parę sekund. Tak długo jej zabrało zdanie sobie sprawy, że
mówił do niej.
Ona była łanią. Czymś do ścigania, zaatakowania i zabicia bez skruchy.
W tym momencie, w pełni pojęła rozmiar potwornej sytuacji, w jakiej się znalazła, a
to wymusiło czucie w jej odrętwiałym, trzęsącym się ciele. Odwróciła się i pobiegła,
jakby goniły ją piekielne ogary – bo tak było.
Brandi nie przestała biec.
9
Ledwie się zatrzymała, by odetchnąć, podczas biegu na ślepo przez las. Popychała
siebie poza limity swojej wytrzymałości przez czas, który wydawał jej się być już
godzinami.
Żadna ilość pragnienia zaczęcia tego dnia od nowa, nie miała zmienić tego, co się
stało, ale odmówiła przewrócenia się i poddania. Zamiast tego była bliska zwalenia
się z nóg. Jej ciało było wykończone. Płuca paliły. W boku czuła przejmujący ból,
jakby od dźgnięcia nożem. Mogła usłyszeć coś podążającego za nią, zbliżającego się,
nawet z jej nierównym oddechem i walącym sercem. Dźwięk łap uderzających o
omszały grunt był niezaprzeczalny. Dyszenie przerażającego wilka sprawiło, że
włoski na ramionach stanęły jej sztorcem.
Coś uderzyło ją w plecy. Poleciała do przodu. Nawet nim zdążyła wylądować na
brzuchu, wiedziała, że miała teraz zginąć.
Uderzyła twardo w trawę, jej ręce ledwo osłoniły jej twarz przed przyjęciem
największej części impaktu. Zza niej, łapiącej oddech i walczącej o powietrze, gdy
leżała na ziemi, zabrzmiało warknięcie.
Obróciła głowę. Jeden z dużych wilków był półtora metra od niej, dysząc od pościgu.
Próbowała czołgać się, zmuszając ciało do dalszego ruchu. Liście, ziemia i trawa
prześlizgiwały jej się przez palce, gdy mocno drapała o ziemię. Zobaczyła, jak wilk
ruszył do przodu, śledząc ją z odsłoniętymi zębami. Zawarczał. Jego przednie łapy
obniżyły się i napięły. Miał zamiar zaatakować. Wzięła głęboki wdech, wrzasnęła i
potoczyła się, kiedy wilk skoczył na nią.
Niewiele brakowało, a wylądowałby na jej ciele. Ruszyła się akurat w porę. Obiema
rękami rzuciła pełne garści ziemi, zdesperowana wstrzymać nieuniknione. Miała
szczęście. Ziemia trafiła go w pysk. Wydał jęczący odgłos i szarpnął się do tyłu, gdy
uniósł łapę i pomasował nią oczy.
Nie wiedząc, skąd zebrała siły, Brandi podciągnęła się i zaczęła znowu biec. Umrze
w tym lesie. Wiedziała, że wilk łatwo dojdzie do siebie. Nie wiedziała tylko, jak długo
jeszcze przetrwa. Nie długo, sądząc po tym, jak jej ciało zwalniało. Nie była w
najlepszej formie. Miała bieżnię, ale jej limit to były dwie mile. Nigdy nie biegła tak
szybko ani tak ostro w całym swoim życiu.
10
Usłyszała dźwięk i odwróciła się, by spojrzeć za siebie. Wilk szybko za nią podążał.
Wyprzedzenie jej było łatwe – ale wtedy przyspieszył i zagrodził jej drogę,
uniemożliwiając ucieczkę.
Odwróciła się i potknęła o wysokie, futrzaste ciało, upadając bezwładnie.
Brandi była zbyt wykończona, by zmniejszyć upadek i wylądowała boleśnie. Dwa
wilki otoczyły ją, warcząc i pokazując zęby. Przetoczyła się na plecy, dysząc, a walka
o oddech sprawiła, że wszystko wydawało się zamglone. Nawet z tak małą ilością
tlenu w płucach, udało jej się krzyknąć przeszywająco z grozy.
Jeden z brązowych wilków ugiął przednie łapy i rzucił się na nią. Napięła się i
próbowała przetoczyć, ale ledwo mogła się ruszać. Wpatrywała się z przerażeniem
na wielkiego wilka ruszającego na nią.
To było to. Rozszarpią ją na kawałki tymi ostrymi zębami.
Nim mógł zaatakować, czarny wilk wydawał pojawić się znikąd, uderzając drugiego
wilka i zwalając go z niej na ziemię.
Zamrugała, ciągle walcząc o przejrzystość widzenia, gdy dwa wilki przetaczały się w
wirze brązowego i czarnego futra, a wściekłe warczenie wypełniło powietrze.
Obserwowała to w szoku, świadoma, że wilki ze sobą walczyły i to w brutalnej walce,
szczególnie, kiedy drugi brązowy wilk dołączył do bójki. Dwa brązowe ewidentnie
próbowały walczyć razem przeciw czarnemu, ale nie była taka pewna, czy
wygrywały. Ten czarny wilk był zauważalnie większy i zdecydowanie szybszy.
Zobaczyła krew i futro latające dookoła, nim zaczęła brać się w garść.
Brandi przetoczyła się, czołgając z dala od krwawej walki i udało jej się wstać.
Potknęła się. Świat zakołysał jej się dziko przed oczami i nie mogła nic zobaczyć
wyraźnie, ale zaczęła biec dalej. Nie wiedziała, dlaczego atakowały się nawzajem i
nie obchodziło ją to.
11
Usłyszała dochodzące zza niej warknięcia i skomlenia i, wbrew swojemu rozumowi,
odwróciła się, by zobaczyć, ile miała czasu. Niespodziewanie uderzyła o niską gałąź i
znowu znalazła się na plecach.
Ból w jej głowie był koszmarny, zmuszając Brandi do walki przeciw ogarnięciu przez
ciemność. Dotknęła swojego czoła, czując coś mokrego i ciepłego. Uniosła rękę i
zobaczyła krew kapiącą spomiędzy jej palców. Próbowała wstać, ale uderzyła w nią
fala zawrotów głowy. Upadła i leżała tam, gdy świat zaczął szarzeć.
Próbując walczyć z utratą przytomności, przewróciła się na bok spoglądając jeszcze
raz za siebie. Trzy wilki ciągle walczyły, ich szczęki kłapały, gdy toczyły się po ziemi,
chlapiąc wszędzie krwią. Dwa mniejsze, brązowe wilki ciągle walczyły razem przeciw
większemu, czarnemu, który naprawdę był imponujący, szerszy i potężniejszy niż te,
które dotąd widziała.
Zobaczyła, jak z warknięciem pełnym furii, chwycił szczękami kark jednego z
brązowych wilków. Głośne skomlenie rozdarło powietrze, gdy czarny wilk potrząsnął
łbem okrutnie, z zębami głęboko zakopanymi w ciele. Krew tryskała wszędzie. Wtedy
czarny wilk rzucił wiotkiego brązowego na bok i odwrócił się do pozostałego wilka,
który gryzł go w tylną łapę.
Jej oczy skierowały się na leżącego na brzuchu na ziemi wilka. Mogła zobaczyć, że
jego gardło było rozerwane. Krew tworzyła kałużę wokół jego nie ruszającego się
ciała. Czarny wilk zabił go. Wyrwał mu gardło i odrzucił je.
Chwilę później czarny wilk uderzył łapą, rozrywając bok twarzy drugiego brązowego
wilka.
Ranny wilk zawył w agonii, ale płacz został ucięty, gdy czarny wgryzł się w jego
gardło. Rozległ się przyprawiający o mdłości chrupot, więcej krwi popłynęło,
opryskując czarnego wilka i ziemię. Wówczas brązowy wilk znieruchomiał.
Czarny wilk puścił swoją martwą ofiarę i odwrócił się.
Wpatrywał się w nią, gdy podjął wolny spacer w jej kierunku, a ona nie mogła
odwrócić wzroku. Jego futro było czarne niczym północ. Miał hipnotyzujące brązowe
12
oczy, w kolorze ciepłej czekolady, stanowiące kompletny kontrast do jego zabójczej
aury. Zrobił kolejny krok i Brandi jęknęła ze strachu. Dotknęła krwawiącego
miejsca po lewej stronie czoła, wiedząc, że miał zamiar jej następnej rozpruć gardło.
Zatrzymał się i powąchał powietrze. Następnie uniósł łeb i zawył. To był długi,
gł...