1 2 Z angielskiego przełożyła: n i u x 1 korekta: klaudiaaa90 Spis treści: Prolog – str. 3 Rozdział 1 – str. 7 Rozdział 2 – str.13 Rozdział 3 – str. 1...
7 downloads
27 Views
2MB Size
1
Z angielskiego przełożyła:
niux1 korekta: klaudiaaa90 Spis treści: Prolog – str. 3 Rozdział 1 – str. 7 Rozdział 2 – str.13 Rozdział 3 – str. 18 Rozdział 4 – str. 24 Rozdział 5 – str. 33 Rozdział 6 – str. 38 Rozdział 7 – str. 46 Rozdział 8 – str. 50 Rozdział 9 – str. 54 Rozdział 10 – str. 63 Rozdział 11 – str. 67 Rozdział 12 – str. 72 Rozdział 13 – str. 77 Rozdział 14 – str. 83 Rozdział 15 – str. 91 Rozdział 16 – str. 98 Rozdział 17 – str. 102 Rozdział 18 – str. 111 Rozdział 19 – str. 116 Rozdział 20 – str. 116 Rozdział 21 – str. 123 Rozdział 22 – str. 127 Rozdział 23 – str. 132 Rozdział 24 – str. 145
2
Prolog Nigdy nie myślałam, że słowo szczęście będzie znanym mi wyrazem. Nigdy nie sądziłam, że będzie to uczucie, które będę w stanie doznawać. W latach mojej młodości szczęście i ja nie bardzo się ze sobą dogadywaliśmy. Przede wszystkim przez tatę i jego problem i to, że tak naprawdę, nigdy nie pozwolił odejść mamusi i to jak bardzo mu ją przypominałam. Ale teraz jestem szczęśliwa. Namacalnie, prawdziwie i żarliwie szczęśliwa. To jest piękne uczucie. Stoję na łące wraz z długimi, kołyszącymi się i pożółkłymi źdźbłami trawy, jasno żarzącym słońcem i delikatnym choć chłodnym wiaterkiem. Miękka melodia unosi się z wiatrem i mrużę oczy, dostrzegając go. Elijah. Siedzi na kocu, zgarbiony nad brzdąkającymi strunami gitary. Unosi głowę, jego oczy spotykają się z moimi, potem leniwy uśmiech drga na jego wargach. Kusi mnie bym podeszła bliżej lekkim skinieniem głowy, a kiedy ją pochyla, słońce muska koronę złotych loków sprawiając, że jej kosmki mienią się blaskiem. Wtedy słyszę śmiech. Jest lekki, beztroski i chimeryczny. To wtedy zauważam małe dziecko kręcące się wokół Elijah. Okrągłe, czerwone policzki cherubinka. Złote kędziory dokładnie takie same jak jej ojca. Moja córka. Willow.
3
Biegnę w kierunku mojej rodziny z ogromnym uśmiechem i nie mogę się doczekać by obsypać policzki Willow milionem pocałunków. Myślę by wpaść w ramiona Elijah i kazać mu mnie trzymać i nigdy nie wypuszczać. Myślę aby powiedzieć mu, że uczynił ze mnie najszczęśliwszą osobę na calutkim świecie i że nie wymieniłabym mojego czasu spędzonego z nim czy mojej miłości do niego, za nic. Ale coś dziwnego dzieje się gdy dobiegam do miejsca gdzie Elijah siedzi. Nie zauważa mnie. Przestaje brzdąkać na gitarze i wstaje, wpatrując się w przestrzeń na prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę odbiegającą Willow. – O nie! – Sapię. – Willow kochanie! Wracaj! Nie odchodź od mamy i taty! Ale Willow nie słucha. Jest uparta tak jak jej tata. Ruszam za nią pędem i szybko doganiam. Wyciągam rękę i staram się ją zgarnąć w ramiona ale moje palce się ześlizgują. Łąka zaczyna się kończyć a obramowana jest jak urwisko. – Willow Watson! Ani kroku dalej! – Moja córka obdarza mnie nieposłusznym chichotem i przyspieszam, i dosięgam ją w tej samej chwili gdy ona wybiega w przepaść. Spadamy. Moje serce bije w panice. Strach wije się w moich żyłach. Trzymam kurczowo córkę przy swej piersi gdy jej chichot przechodzi w płacz i uspakajam ją. – Ciii, moje kochanie. Mamusia tu jest. Mamusia cię złapała. Wtedy uderzamy o ziemię. Uderzamy mocno o ziemię i przysięgam, że słyszę i czuję jak skręca się mój kark. Wstaję, ignoruję ból. Dotykam szyi a moje oczy mierzą mnie całą. Jestem jedynie poobijana i posiniaczona i przekonuję siebie, że pękający
4
dźwięk był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Okręcam się w kółko. Moje oczy przeczesują ziemię. Gdzie jest Willow? Gdzie jest moja córka? Spadła ze mną. Wiem, że tak. Trzymałam ją w swoich ramionach. Zaczynam biec i sceneria wokół mnie się zmienia. Niebo przemienia się z jasności we wszechwiedzący mrok. Chmury majaczą nade mną zasłaniając księżyc a upiorna poświata oświetla moje otoczenie. Cyklon strachu i paniki przedziera się przez ściany mojego żołądka i dławię się mdłościami buzującymi mi w gardle. – Willow! – wrzeszczę histerycznie. – Willow! Zatrzymuję się na raz gdy widzę kamienie różnych rozmiarów i kształtów. Kwiaty użyte do dekoracji. Imiona i wyrazy miłości wykute w skalnych płytach. Cmentarz. Jestem na cmentarzu. Podmuch chłodnego wiatru smaga moimi kruczoczarnymi włosami, a ja wpatruję się w kopiec świeżo skopanej ziemi u moich stóp. Kopię jedną z mokrych, mulistych kulek czubkiem swojego buta i przyglądam się jak blask księżyca tańczy po cmentarnych nagrobkach. Przesuwam noskiem mojego buta barwy kości słoniowej po wilgotnej trawie by go wyczyścić i zastanawiam się jak ja się tutaj znalazłam. Zastanawiam się jak dotarłam do tego punktu w moim życiu.
5
Do punktu gdzie stoję na cmentarzu, po północy, kopiąc bryłki błota ze zdumionymi oczyma i zastanawiam się dlaczego, do jasnej cholery, nazwisko na nagrobku przede mną… Należy do mnie.
6
Rozdział 1 Rok 1960
Jestem sfrustrowana. Jestem rozszalała. Jestem na granicy rwania włosów ze swojej głowy. Chodzę w tę i z powrotem po pokoju rekreacyjnym. Wyciszam innych pacjentów i zatrzymuję się, przybieram pozycję na czworakach i patrzę pod jedno z plastikowych krzeseł z pomarańczowym siedziskiem. Tutaj go nie ma. Część mnie zastanawia się czy to w ogóle tam było. Czy już nie patrzyłam w to miejsce? Czy nie sprawdzałam tutaj w zeszłym tygodniu? Nie… Pamiętałabym to, prawda? Prawda? Podskakuję na nogi w mig i zaczynam znów chodzić w tę i z powrotem przed dużym, zakratowanym oknem. Powtarzam sobie, że nigdy nie przestanę szukać. Że się nie poddam. Że rozerwę na strzępy te mury Zakładu Psychitrycznego Oak Hill pięściami zaciśniętymi w żelaznym uścisku jeśli będę musiała, by znaleźć to czego szukam. Jedyny problem jest taki…
7
Że szukałam już wszędzie. W szufladach biurek. W ciemnych kątach. W zakamarkach. Pod pryczą w mojej celi. Nigdzie nie mogę tego znaleźć. Nie mogę znaleźć tego, czego tak desperacko potrzebuję. Jedna z pacjentek w prawym rogu świetlicy rechocze i posyłam jej paskudne spojrzenie. Ona mnie rozprasza. Ja potrzebuję być skupioną. Potrzebuję jasnego umysłu. Muszę odtworzyć moje kroki. Gdzie to ja byłam wczoraj? Nie wiem czemu w ogóle zawracam sobie głowę zadawaniem takiego pytania. Bo to jest to samo. To zawsze to samo. Moja cela. Świetlica. Stołówka. Łazienka. Moja cela. Świetlica. Stołówka. Łazienka.
8
Moje oczy skupiają się na zegarze wiszącym nad podwójnymi drzwiami świetlicy. Jest trzecia po południu. Dobry Boże, kiedy to zleciało? Nie wiem czemu w ogóle rozmyślam również o czasie. Obecnie to wszystko zmywa się ze sobą i wciąż zastanawiam się, mając nadzieję i modląc się bym pewnego dnia była w stanie wskazać różnice między dniami a nocami. Ostatnio z tym również nie mam szczęścia. Domyślam się, że tak właśnie jest być ptaszyną w Oak Hill. Nie mogę latać ze złamanymi skrzydłami. Opuszczam wzrok gdy zauważam pielęgniarkę ubraną w niebiesko– fielotowy uniform, wchodzącą przez drzwi. Podkrada się do mnie, niemal na paluszkach. Jej kasztanowe włosy opadają tuż za jej ramiona i ma nieumalowaną twarz choć o ciepłych rysach.
Niemal na czubkach swoich
palców przesuwa się ku mnie. Tak jakbym była dzikim zwierzęciem a ona była przerażona próbując mnie schwytać. Znów zaczynam chodzić i podnoszę rękę w przyjaznym geście. – Spokojnie – mówię do niej. – Nie jestem szalona. Kontynuuje drogę w moją stronę. – Oczywiście, że nie panno Carmichael. Piorunuję ją wzrokiem. – Nazywam się Watson – mówię ostro. – No tak. – Odsuwa się nieznacznie ode mnie. – Oczywiście, że nie pani Watson. Wtedy świta mi w głowie, że ona mogłaby mi pomóc. Śmieję się i myślę sobie, że jestem głuptasem. Nigdy wcześniej nie poprosiłam personelu zakładu o pomoc. Może mogłaby mi asystować. Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam twarzą do niej.
9
– Jak masz na imię? – pytam się. Dmucham by pozbyć się kosmyków mojej hebanowo–czarnej grzywki z oczu i robię sobie mentalną notatkę, że od czasu do czasu powinnam poprosić aby mi ją podcięto. Jej odpowiedź jest krótka. Jej głosowi brakuje ciepła, które jej twarz wydziela. – Susan – mówi. Wskazuje na swoją tabliczkę z imieniem i potrząsam głową, raz jeszcze zawiedziona sobą za przeoczenie czegoś tak oczywistego jak tabliczka z imieniem. Szczególnie gdy ta tabliczka jest srebrna i błyszcząca pod jaskrawo jarzeniowym światłem. – Susan. – Zakładam ręce na piersi i otwieram usta. Potem je zamykam. Potem raz jeszcze je otwieram. Nie wiem jak ubrać w słowa moje pytanie. Po chwili jednak wyrzucam z siebie. – Czy myślisz, że mogłabyś mi pomóc? – Oczywiście – mówi. – W czym potrzebujesz pomocy panno Carmic… to znaczy pani Watson? – Po pierwsze – mówię. – Wolałabym żebyś nazywała mnie Adelaide. – Technicznie rzecz biorąc jestem panią Watson ale ze względu na sytuację możemy zapomnieć o formalnościach. Myślę by powiedzieć jej by zwracała się do mnie Addy ale to przywołałoby zbyt wiele bolesnych wspomnień, których nie chcę wskrzeszać. Więc nie robię tego. – Szukam czegoś. – Ciągnę. – Wiem, że jakiś czas temu to miałam ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie to położyłam. Patrzy się na mnie jakbym była szalona. Nie jestem. Chciałabym dać jej swoje myśli i opinie w tej sprawie, ale podejmuję decyzję, że jednak nie. Ona jest moją jedyną nadzieją. – No dobrze Adelaide – mówi spokojnie kładąc obie swoje dłonie na moich barkach. – Czego szukasz i jak mogę pomóc ci to znaleźć?
10
– Potrzebuję swojego śrubokręta – mówię jej. – Potrzebuję go. Szukałam wszędzie i nigdzie go nie ma. – Pochylam się bliżej i szepczę. – Myślę, że ktoś mógł mi go ukraść. Ona opuszcza ręce z moich barków i posyła mi dziwne spojrzenie. Ono krzyczy czub, świr, uspakajacze i strzykawki, migusiem. – Śrubokręt? – W tonie jej głosu jest krztyna zmieszania, błysk niepewności w jej oczach. – Adelaide wiesz o tym, że polityka szpitala nie zezwala pacjentom na dostęp do narzędzi czy czegokolwiek innego co mogło by zostać użyte jako broń. – Ale to nie jest broń! – krzyczę. Susan odsuwa się kilka kroków ode mnie. Jej kroki są chwiejne i to mówi mi, że stąpam po cienkim lodzie. Panika zatrzaskuje się na ściankach mojego żołądka jak pasożyt, który nigdy wcześniej nie był karmiony. Mdłości narosły. Znów zaczynam krążyć. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Jak mogę sprawić by zrozumiała? Jak mogę sprawić by zrozumiała? Staram się zachować spokój. Staram się powstrzymać siebie przed krzykiem. Kiedy w końcu się odzywam, czuję jak krtań wibruje w moim przełyku. –
Potrzebuję
go.
–
Jest
szloch
uwięziony
w
moich
gardle
i zdeterminowanie pompujące przez me serce. – Potrzebuję go. – Powtarzam. – Proszę, musisz pomóc mi go znaleźć. – Adelaide, nie mogę dać ci śrubokręta. – Jest moc w jej głosie. W tym momencie puszczają mi nerwy i rzucam się na nią. – Proszę. – Błagam atakując ją gdy łzy zaczynają się zbierać w moich oczach. – Mam poluzowane klepki. Może dwie. – Ona krzyczy a ja przyszpilam jej ręce moimi kolanami do podłogi. – Nie mogę ich dokręcić bez mojego śrubokręta! – Myślę 11
o Elijah w czasie mojego załamania nerwowego i o tym, że wiem, że on by mi pomógł. – Zawołaj doktora Watsona! – krzyczę. – Zawołaj doktora Watsona. On mi go da! Na pewno mi go da! Ale zamiast zawołać Elijah ona wrzeszczy – Ratunku! – ile ma sił w płucach. Wrzeszczy to słowo w kółko i w kółko bez końca. Zanim orientuję się co się dzieje, personel medyczny pędzi co sił w moją stronę. Mam jedynie na tyle czasu by wstać, odsunąć od Susan i skulić w górnym, lewym kącie pokoju rekreacyjnego. Zwijam się w piłkę, zamykam oczy i mruczę do siebie. Kołyszę się w przód i tył, staram się nawet pozbyć swoich emocji ale jestem tak zagubiona, skołowana i zrozpaczona, że nie wiem jak. Wtedy czuję czyjąś obecność majaczącą nade mną. Potem słyszę jak Susana mówi. – Kim jest dr Watson? I to jest ostatnia rzecz jaką pamiętam zanim igła nakłuwa moją skórę i mój cały świat zasnuwa się czernią.
12
Rozdział 2 ~ Przed ~
Czasami zastanawiam się czy każda dziewczyna i kobieta wyobraża sobie dzień swojego ślubu. Zastanawiam się czy wyobrażają sobie siebie ubrane od góry do dołu w białą satynę i koronkę. Albo czy fantazjują na temat ojców prowadzących ich do ołtarza w kościele wypełnionym po brzegi przyjaciółmi i bliskimi. Zastanawiam się czy wyobrażają sobie przyjęcie weselne bardziej będące galą, gdzie cała ich rodzina i przyjaciele przychodzą obsypać ich prezentami, delektować się jagnięciną garnirowaną w miętowym sosie i tańcząc do północy aby uczcić zawarty związek. Ja nigdy nie miałam takich myśli. Nigdy nie sądziłam, że dożyję dnia swojego ślubu. Tata wyssał te intymne myśli z mojej głowy jak odkurzacz zasysa kulki kurzu z podłogi. Ale jednak to się dzieje. Dzisiaj wychodzę za mąż. Nie mam rodziny ani przyjaciół, którzy pomogliby uczcić ten radosny dzień. Elijah też nie ma, więc oboje zgodziliśmy się na prostą ceremonię prowadzoną przez miejscowego sędziego. W końcu nie była nam potrzebna żadna rodzina w tej chwili i całe to zamieszanie, które towarzyszy ślubowi kiedy jest ona w to zaangażowana. Jesteśmy rodziną dla siebie nawzajem.
13
I nie mogłabym być szczęśliwsza w związku z tym. Wiem to w chwili gdy zjawiam się w sali sądowej, moje loki koloru nocy spływają po moich ramionach, mając na sobie prostą w formie, dopasowaną, z dekoltem w łódkę, białą sukienkę, która kończy się tuż pod moim kolanem, i nasze oczy się spotykają. Elijah się uśmiecha, jego oddech urywa się tak jak mój i odwzajemniam uśmiecham. Moje serce kołacze mi w piersi przepełnione miłością i radością i nieubywającym pragnieniem. Wiem, że ten dzień, dzień mojego ślubu, będzie zdecydowanie najlepszym dniem mojego życia. Życia, którego nie mogę się doczekać by dzielić z Elijah. Powolnymi, wywarzonymi krokami mijam rząd za rzędem drewnianych ław, starając się przepędzić przebłysk ostatniego razu kiedy byłam w sali sądowej z mojej głowy. Jak byłam chora i osłabiona. Dlaczego myślę o jednej z najgorszych chwil w moim życiu w jeden z najszczęśliwszych dni? Może dlatego, że byłam przekonana, że proces mojego taty był ostatnim razem kiedy widziałam wnętrze sali sądowej i bycie znów w jednej z nich, nawet jeśli nie jest to ta sama, przywołało na powrót bolesne wspomnienia. Ale w chwili gdy docieram do Elijah i on splata swoje palce z moimi, unosi mój prawy nadgarstek do swoich ust z uśmiechem to wtedy, każde będące torturą wspomnienie czy myśl, wycieka z mojego umysłu, sącząc się przez moją skórę, po czym spadając kaskadą z moich skroni. Uśmiecham się pełną buzią do mężczyzny stojącego naprzeciwko mnie. Mojego przyszłego męża. Pełnego sprzeczności lekarza, który uratował mi życie. Człowieka, który jakimś cudem był w stanie wygnać ze mnie ciemność i sprawić, że znów poczułam się cała.
14
Pochyla się bliżej mnie, jego wargi są tak blisko mojego ucha, że jego ciepły oddech owija się wokół mojej małżowiny i pokrywa ją jak pierzynka. – Zapierasz mi dech w piersiach – mówi chrapliwym głosem. Zaciskam mój uścisk na jego palcach kiedy stajemy twarzą do wysokiego, opasłego i łysego sędziego. W oczach Elijah znajduję przebłysk przekonania. Tak jakby nigdy nie był bardziej pewny czy zdeterminowany do zrobienia czegokolwiek w całym swoim życiu. To tak jakby nasz związek jest jedyną rzeczą, w której chce osiągnąć sukces. Nawet bardziej niż praktykowanie medycyny. Wiem to i też to czuję. Więc kiedy sędzia, ubrany na czarno w powłóczystą togę, zabiera głos, mówię sobie, że jestem gotowa podjąć to ryzyko z Elijah. Jestem gotowa by brodzić przez mrok, mętne wody obu naszych przeszłości. I jestem gotowa spędzić resztę mojego życia beznadziejnie oddana mężczyźnie, którego kocham, czemuś, czego pragnęłam odkąd tylko skończyłam siedemnaście lat. Po naszej krótkiej wymianie przysiąg i obrączek nasz związek zostaje przypieczętowany dwoma promiennymi uśmiechami, dwoma parami warg i jednym życie zmieniającym pocałunkiem. Jesteśmy związani węzłem małżeńskim. Mężem i żoną. Doktorem i panią doktorową Elijah Watson. Elijah odmawia dania mi szczegółów miejsca docelowego naszej podróży poślubnej. To mnie irytuje. Nie jestem tą samą dziewczyną, którą byłam kiedy mnie znalazł. Od tego czasu odkryłam zawziętą część mnie będącą uśpioną przez większość mojej młodości. Część mnie, która była ukryta z powodu strachu i kontroli i niepewności. – Nie rozumiem czemu nie możesz po prostu mi powiedzieć. – Fuknęłam, patrząc w swoje lewo. Elijah siedzi na fotelu obok mnie, na pokładzie
15
samolotu. Zawsze pozwala mi usiąść od okna. Wie jak jestem zafascynowana oglądaniem świata pod nami, gdy przemierzamy go w powietrzu. Uśmiecha się krzywo. – To zepsułoby niespodziankę. Ciężko wzdycham, zapadam się w swoim fotelu i wyglądam przez okno. Czasami myślę, że niespodzianki to przeżytek. Jesteśmy już razem od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że z początku jego chęć do pokazania mi świata była ekscytująca. Czasami odnosiłam wrażenie jakbyśmy poruszali się przez najwspanialsze przygody naszego życia, ale teraz, dreszczyk emocji odrobinę przygasł. Przeważnie po prostu chcę by brał pod uwagę moje zdanie podejmując decyzje, które dotyczyły nas jako pary. – Zezłościłem cię? – To pytanie nie oświadczenie. Nie patrzę na niego. – Nie jestem zła – mówię. – Jedynie rozczarowana. – Rozczarowana. – Jego głos jest martwy, tępy. Odwracam się do niego. – Nie, nie. – Splatam swoje palce z jego. – Nie nami czy tobą. Nie zrozum mnie źle kochanie. Jestem jedynie rozczarowana tym, że nie chcesz mi powiedzieć dokąd zmierzamy. – Zatem w takim razie – mówi z minimalną nutą podekscytowania w swoim głosie. – Obiecuję, że to ostatni raz kiedy zatajam plany przed tobą. – Jest szczerość w jego bursztynowych oczach. – Od dziś, obiecuję ci, że będę włączał cię w każdą decyzję, która będziecie dotyczyła nas obojga. Spotykam jego wzrok z uśmiechem i składam głowę na jego ramieniu. – Dziękuję – szepczę. Elijah całuje mnie w czoło i zamykam oczy kiedy uczucie lęku pompuje przeze mnie. To ja i on, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy.
16
Nasza podróż jako małżeństwa właśnie się rozpoczęła. I nie mogę się doczekać aż dotrzemy do naszego pierwszego przystanku z wielu przystanków na drodze naszego życia.
17
Rozdział 3 ~ Przed ~
Głos Elijah niesie się przez wilgotne hawajskie powietrze. Śpiewa z chrypą. I odwagą. Jego palce rwą struny gitary w precyzyjnym wzorze nigdy nie tracąc struny czy akordu. Zamykam oczy będąc przytłoczoną i czując spokój w tym samym czasie. Czuje się zagubiona. Oszołomiona. Czuję się jakbym tonęła i jedyny moment kiedy jestem w stanie wypłynąć po powietrze jest wówczas, kiedy on przestaje. I to robi. Beze mnie proszącą go o to, oczywiście. Mimo że czasami jestem zahipnotyzowana jego muzycznymi umiejętnościami, kocham słuchać go jak gra. Uwielbiam słuchać go jak śpiewa. Leżę na boku naprzeciwko niego na kocu, który rozłożyliśmy na piasku. Zamykam oczy na moment a następnie otwieram je by znaleźć się pod przenikliwym spojrzeniem Elijah. Lekko się śmieję i pytam. – No co?
18
Wykręca swoje ciało umieszczając gitarę w futerale. – Nic. – Mocuje zatrzaski na pojemniku i wstaje, futerał w jego lewej ręce, jego prawa ręka wyciągnięta ku mnie. – I co pani powie pani Watson? Chyba już czas do łóżka? Biorę jego dłoń, uśmiecham się w górę do niego gdy pomaga mi się podnieść. – Czy tego właśnie pan chce, panie Watson? Jego usta dotykają mojego ucha a jego głos staje się gardłowy. – I to bardzo, pani Watson. – Przygryzam wargi by powstrzymać jęk przed ucieczką z mojego gardła. – Hmm. – Teraz w jego głosie jest wibrato. – Choć po namyśle. – Wodzi oczami po kocu z lubieżnym uśmiechem na ustach. Ciepły oddech siecze przez pory mojej skóry jak zaostrzony nóż do mięsa. – Pragnę cię. – Elijah mówi z jękiem, jego zęby skubią płatek mojego ucha. Upuszcza futerał z gitarą na piasek. – Tutaj? – Sapię. – Teraz? – Przeczesuję wzrokiem opustoszałą plażę, obserwując fale z białymi grzywami rozbijające się o piasek. Elijah wydaje niski, chrypliwy chichot i odkleja ciemną kurtynę moich włosów z mojego barku po czym całuje nagi skrawek skóry tuż przy ramiączku od mojej sukienki. Zasysam głęboko powietrze kiedy czuję ciepło jego warg na moim ciele i drżę kiedy to ciepło rozprzestrzenia się przez wszystkie moje zakończenia zanim osiada w dole mojego brzucha. – Ale jesteśmy w miejscu publicznym – mówię cichym i oniemiałym głosem. – No i… – Nie stoję twarzą do niego ale słyszę uśmiech w jego głosie. Teraz, to pewnie nie jest uśmiech. To bardziej jak łakomy uśmieszek. Siada z powrotem na kocu i delikatnie szturcha mnie w rękę. – Poza tym jesteśmy nowożeńcami. Myślę, że to upoważnia nas do kilku namiętnych a mimo to ekshibicjonistycznych chwil. Waham się i po prostu gapię na niego. W mojej głowie trąbi dokuczliwy i przerażony głos. Co jeśli ktoś nas zobaczy? Jak upokarzające to będzie? 19
Co jeśli będziemy mieć kłopoty ze strony obsługi hotelu? Wiem, że to brzmi dziecinnie no ale… To jest nowe doświadczenie dla mnie więc kiedy rozważam wszystkie za i przeciw muszę przestudiować wszelkie możliwe scenariusze. Elijah szturcha mnie w rękę drugi raz i potykam się w przód, moje kolana uderzają o piasek. Wyciągając w górę ręce pomaga mi odzyskać równowagę, chwytając moje ramiona z siłą. – Czy nazbyt nalegam, Adelaide? – Kładzie się na boku i poklepuje wolne miejsce obok siebie. – Jeśli tak jest, to liczę na to, że mi o tym powiesz. – Lekko wzdycha. – Ja po prostu nie mogę się powstrzymać kiedy jestem w pobliżu pani, pani Watson. Chęć posiadania cię przez cały czas obezwładnia mnie. Czuję jak w moim sercu rozpala się ognisko, wypracowując sobie drogę ku górze do moich policzków. Pożądanie osmala moje zakończenia nerwowe i moje całe ciało zaczyna mrowić. To szalone jak ten mężczyzna potrafi sprawiać, że w środku jestem pobojowiskiem. To szalone jak potrafi sprawiać, że mój umysł jest zamglony, moje serce wali nieregularnym rytmem i jak za sprawą zwykłej pieszczoty palcem sprawia, że całe moje ciało mnie zdradza. – Ale... – Waham się, walcząc by wydobyć z siebie słowa. Biorę głęboki, uspakajający oddech. – A co jeśli ktoś nas zobaczy? – Przełykam nerwowy dreszcz strachu, który ugrzązł mi w gardle. – Będę nasłuchiwał. – Robi uwagę z niegodziwym uśmieszkiem na ustach tak grzesznym i tak słodkim, że mógłby popsuć czyjeś zęby. – Obiecuję. Z jego szczerą deklaracją świeżą w mojej głowie, kładę się przed nim z głową wspartą na jego piersi. Jego serce wali, tępy bijący bęben wibruje przez moją skórę. Skupiam się na tym dźwięku. Dźwięku rytmu jego serca i wyciszam hałas wywołany wdzierającymi się wodami Oceanu Pacyficznego.
20
– Kocham panią, pani Watson – mówi przy moim uchu. W barytonie jego głosu słyszę wygłodniałą chrypkę. – Mam nadzieję, że wiesz o tym. – Oczywiście, że wiem – mówię. – Ja też cię kocham. Układa swój policzek w zgięciu mojej szyi i zsuwa swoją lewą rękę poniżej mojej talii, przysuwając mnie bliżej. Jesteśmy tak blisko siebie, że nasze ciała są jak płaty metalu spojone ze sobą. Trzyma mnie mocno przy swoje piersi, a prawą rękę wsuwa pod spódnicę mojej sukienki. Jego palce suną od łydki, w górę do wewnętrznej strony uda, zostawiając za sobą kilwater z gęsiej skórki. Jego dotyk rozkleja mnie. Jest tak delikatny. Tak misterny. Tak strategiczny. On wie dokładnie jak sprawić bym rozpadała się pod nim. Jak sprawić bym stała się nałogowcem uzależnioną od niego i tylko niego. Po zsunięciu moich majtek do kolan, jego zęby muskają moją szczękę zanim jego wargi zawijają się wokół mojego obojczyka. Mój oddech wychodzi płytki i urywany. Wstrzymuję jęk, który tak bardzo chcę wypuścić. Kocham go. Pragnę go. Potrzebuję go. Wewnątrz mojej głowy. Wewnątrz mojego ciała. Myślę o sposobie w jaki jego głos ucisza każdą myśl biegającą w kółko po mojej głowie. – Adelaide – mruczy, jego gorący oddech pieści moje ucho. Warknięcie ucieka z jego ust powodując, że więcej gorącego powietrza wydobywa się z nich potokami. I wtedy. I wtedy rozchyla moje nogi, masując moją kobiecość dwoma palcami. Zostawia szlak pocałunków od krzywizny mojej szyi do mojego obojczyka, a potem wycałowuje drogę w górę do mojego ucha. – Chcesz mnie w sobie Adelaide? – Lekko skupie płatek ucha. – Hmm?
21
Droczy się ze mną. Ja już skręcam się pod jego uściskiem, oddychając ciężko w swoją pachę i niemal skomląc bo pragnę poczuć go w sobie. – Proszę nie każ mi się prosić. – Jęczę, odwracając głowę. Elijah zaczyna poruszać swoimi palcami, wciąż ulokowanymi między moimi nogami, okrężnymi ruchami. To doprowadza mnie do obłędu. – Co to było pani Watson? Czyżbyś pyskowała? W jego glosie słychać pewność siebie i otwieram usta by to skomentować ale zdaję sobie sprawę, że nie mam słów. Nie mogę mówić. Zostaję uciszona przez jego palce na moim ciele, ponieważ wiem, że jeśli spróbuję coś powiedzieć wszystko co z siebie wydam to jęk.
O Boże. O Boże. O Boże. W chwili jak usuwa swoje palce czuję się jakbym otrzymywała jakąś okrutną karę. Obszar między moimi nogami boli od pragnienia i zaczynam wić swoimi biodrami pragnąc uwolnienia bardziej niż czegokolwiek innego kiedykolwiek pragnęłam w całym swoim życiu. – Proszę Elijah, proszę – mówię. Czuję jego gorące wilgotne usta przy moim uchu. – Błagaj mnie. – Jesteś okropny – mówię mu. – Wiesz o tym? Śmieje się niskim, chrapliwym głosem, który rezonuje poprzez gwiazdami wypełnione niebiosa i prycham w frustracji gdy on skubie płatek mojego ucha swoimi zębami. Odgłos jego zamka nabrzmiewa w moich uszach kiedy zostawia szlak strategicznych pocałunków w zgięciu mojej szyi. Zwalczam krzyk, który chcę wypuścić gdy czuję Elijah między moimi nogami. Jego biodra poruszają się w przód i tył powoli i moje usta odnajdują jego. – Kocham cię – mruczy. 22
– Ja też cię kocham. To są ostatnie słowa jakie mówimy do siebie. Po tym skupiamy się na odczuwaniu pierwszej nocy naszego miesiąca miodowego, kochając się pod gwiazdami.
23
Rozdział 4 ~ Po ~
Gładkie, białe ściany. Gładkie, białe ściany. Gładkie, białe ściany. Jestem
przetrzymywanym
więźniem
w
czterech
gładkich,
białych
ścianach. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno. Jedno zakratowane okno przypominające mi o tym, że chociaż krajobraz Oak Hill jest jałowy, wypłowiały, i martwy to przebywanie na zewnątrz mogąc hasać pośród drucianych gałęzi drzew, rześkiego jesiennego powietrza i brązowej trawy to luksus, którego nigdy nie otrzymam. Dlaczego? Ponieważ byłam niegrzeczną, niegrzeczną dziewczynką. Nieposłuszną. Nieprzyjazną.
24
– Niegrzeczne dziewczyny są karane. – Jak to Susan lubi ujmować. Ona uważa, że jestem plagą, infekującą innych pacjentów moim wirusem rebelii, wszystko dlatego, że ugryzłam jej palce ostatnie trzy razy kiedy próbowała wepchnąć mi moje leki do gardła. Nowa pacjentka o imieniu Honalee, która ma głośny i irytujący nawyk szczekania na inne pacjentki, była świadkiem mojego wykroczenia i powtórzyła to samo. Według Aurory przerwała jej skórę i bez względu na to za jak twardą ona chce uchodzić, najwyraźniej Susan nie lubi krwawych paluchów. Spojrzenie jakie mi posłała po incydencie z Honalee odczułam tak jakby jej wzrok był ząbkowanych nożem, a ja blokiem sera cheddar. Nigdy nie zapomnę sposobu w jaki jej oczy przypomniały mi o stali. Błyszczącej, metalowej i twardej. I nigdy nie zapomnę sposobu w jaki przeze mnie cięły. Dzięki Honalee spędziłam następny tydzień w izolatce. I cóż, od tamtej pory unikałam jej. Dla mnie nie ma to znaczenia. Oni mogą mnie karać. Mogą mnie naszprycować albo związać. Mogą obedrzeć mnie z mojej godności. Mogą torturować mnie powoli. Wyduszać ze mnie dziewczynę, którą kiedyś byłam, małymi dawkami. To nie ma znaczenia. Co oni mi robią nigdy nie będzie miało znaczenia. Nie stanę się robotem bo oni tak chcą. Wolę umrzeć.
25
Stoję przy oknie w mojej szpitalnej koszuli przyssanej do mojej skóry i drżę w ciszy gdy zimno sączy się przez cienkie tafle szkła i obmywa mnie. Głos Damiena wcina się w moje myśli. – Chodź położyć się ze mną kochana. – To jest komenda, nie prośba i w tej chwili nie czuję się tak jakbym miała ochotę jej posłuchać. W zamian kontynuuję wpatrywanie się za okno i pocieram rękami ramiona aby wpompować w nie trochę ciepła i zakładam je w poprzek piersi. Nie chcę się kłaść. Chcę się stąd wydostać. I jest ogromna część mnie, która chce się uwolnić od niego. – Myślałam, że miałeś mnie ocalić. Ocalić mnie. Ocalić mnie. Ocalić mnie. Obiecał mi więc błagałam o to. Wypraszałam. Padałam na kolana w histerycznym ataku szaleństwa i łkałam, i łkałam i łkałam dopóki moje gardło nie było zdarte a moje głosu nie było już wcale. On mnie nie słuchał. Damien. Nie obchodziło go to. Szlochałam u jego stóp, przepełniona miłością i żalem i wszystko co dostałam od niego, to uśmiech i rękę przesuwającą się przez moje skołtunione włosy. To był pozbawiony życia i zimny gest. Poza tym wiem, że on jest najlepszego rodzaju iluzją i bardziej niż cokolwiek, zastanawiam się czemu wciąż go widuję. Wygnałam go ze swoich myśli.
26
Krzyczałam ile sił w pluchach by sobie poszedł. Trzymałam otwarte drzwi od mojej celi i ponaglałam go by sobie poszedł. To tak jakby moje oczy i mój umysł były zajęte zapasami. To co widzisz jest nierealne. Nie, nie jest. To co widzisz jest nierealne. Nie, nie jest. Były takie chwile w ciągu kilku ostatnich miesięcy, kiedy myślałam, że zniknął na dobre ponieważ go nie widywałam, ale potem nie wiadomo skąd, znów pojawiał się w moim życiu. – Addy kochana. – Słyszę jak mówi. Zwalczam chęć by kontynuować ignorowanie go i odpowiadam zwykłym. – Co? – Nie przyjdziesz położyć się ze mną? – Nie. – Moja odpowiedź jest krótka, zimna i w tonie mojego głosu słychać rozdrażnienie. – Proszę Damien. – Zerkam przez ramię i patrzę mu w oczy. – Odejdź. On zwęża swoje przenikliwe niebieskie oczęta przez ułamek sekundy, potem zeskakuje z łóżka. Półuśmiech wywija jego usta i przywołuje mnie bliżej za pomocą nieznacznego ruchu swoim wskazującym palcem. – Czasami lubię to gdy jesteś trudna – mówi mi. – To sprawia, że rzeczy są dla mnie zabawniejszymi. – Robi kilka kroków bliżej. – I wyzywającymi. Staję twarzą do niego i syczę. – Czasami chciałabym żebyś mnie posłuchał kiedy ci mówię żebyś sobie poszedł. Po dwóch zamaszystych krokach staje przede mną. Patrzy badawczo w moje oczy i wkłada luźny kosmyk włosów za moje ucho. Zaczyna się śmiać
27
i to jeszcze bardziej mnie irytuje. – Skończ z tym. – Droczy się. – Wiem, że nie chcesz bym odszedł. Ale właśnie w tym się myli. Przywykłam do myśli, że nigdy nie będę chciała żeby mnie opuścił. Przywykłam mieć nadzieję i życzyć sobie, i modlić się żebyśmy byli razem zawsze i na zawsze. Ale smutna rzeczywistość jest taka, że nie jesteśmy. On nie żyje. Nie mogę go wskrzesić. – Damien – szepczę. – Proszę idź. Staram się jak mogę nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego. Wtedy to zazwyczaj tracę kontrolę na swoimi emocjami. W chwili gdy zaczynam pływać w jego basenach błękitu, moje myśli przestają dłużej istnieć. Tonę powoli. Zatapiam się w otchłanie szafiru. Zanim jestem w stanie przypomnieć sobie jak się pływa, to nieomal sięgam już dna oceanu. Przechylam głowę na bok i obniżam brodę wpatrując się w widoczne pęknięcie w betonowej podłodze. Nie patrz na niego. Nie mogę. Nie zrobię tego. Odmawiam.
28
– Adelaide. – Rozmyśla śpiewnym tonem. Moje oczy zamykają się gdy czuję dwa z jego palców unoszące mój podbródek. – Spójrz na mnie kochana. Zaciskam usta odmawiając ucieczki słowom, które wstrzymuję. Nie. Psiakrew. Nie. Nie teraz. Ani nigdy. On. Nie. Może. Mnie. Zmusić. On ma swój sposób na hipnotyzowanie mnie. Jest jak magik imponujący mi i hipnotyzujący mnie swoimi sztuczkami. Cóż, przynajmniej kiedyś. Teraz jest inaczej. Byłam jedynym członkiem publiczności zbyt długo oglądającym jego show i teraz zamierzam położyć temu kres. Tu i teraz. Szarpiąc swoją głowę do boku i robiąc krok w lewo, przesuwam się od niego. Trzymam oczy zamknięte i idę i idę i idę aż uderzam plecami w kąt. Ściany są jak kostki lodu przy moim karku i zaciskam usta by powstrzymać moje zęby przez szczękaniem.
29
– Co robisz najdroższa? – Damien pyta, z kolcem zakłopotania w jego głosie. Nie odpowiadam werbalnie. W zamian potrząsam głową. Powinnam być mądrzejsza i nie odmawiać mu. Podąża za mną. Zawsze. Kiedyś powiedział mi, że podąży za mną gdziekolwiek. Jest przede mną w sekundę, dociskając swoje biodra do moich, przyszpilając mnie do ściany. Wytka nos w moje włosy. Wdycham jego zapach i czuję jak moja samokontrola się rozpada. Moje powieki drgają. Moje ciało się rozluźnia. Zwalczam chęć by złożyć moją twarz w krzywiźnie jego szyi i pocałować jego nagą skórę. – Widzisz – mówi, cień rozbawienia jest w jego glosie. – Wiem, że nie potrafisz mi się oprzeć. Czasami nienawidzę tego gdy jak taki pewny siebie. Kiedy tak się zachowuje, to sprawia, że ja chcę czegoś przeciwnego do tego czego on chce. Mam swój własny rozum. Umiem myśleć jak chcę myśleć. Robić co chcę robić. – Przestań – mówię. Mój głos wychodzi niepewny i zadyszany bo czuję, że moje ciało mnie zdradza. Umieszcza swoje usta przy moim uchu a opuszki jego palców suną w górę mojej szpitalnej koszuli, spoczywając na górnej części moich ud. – Nie – mówi niskim, płaskim głosem. Powoli, ulegam szaleństwu jego dotyku. Przeszywa mnie dreszcz pragnienia gdy jego palce wspinają się dalej w górę mojego uda i wbijają pod
30
gumkę od mojej bielizny. Odchylam głowę opierając ją o róg dwóch z czterech białych ścian w moim pokoju i wzdycham gdy Damien składa swoje wilgotne usta przy krzywiźnie mojej szyi. To się nie dzieje. To się nie dzieje. Możesz wcześniej… Ale nie teraz. Tracę panowanie nad sytuacją i to powoduje, że bzikuję. W moim ciele odbywają się zawody na przeciąganie liny między moją głową, a moim sercem. W końcu jednak wygrywa moja głowa. Czekam aż Damien odsunie się o najmniejszy kawałeczek i kucam przed nim. Przyciągam kolana do piersi i krzyczę. To krzyk przepełniony lękiem i frustracją. Jest głośny, przenikliwy i ogłuszający i powoduje, że metalowe pręty grzechoczą o moje samotne okno. Damien piorunuje mnie wzrokiem. – Co ty robisz? – Panika wpleciona jest w ton jego głosu. – Addy, co ty robisz? Unoszę wzrok na niego przez gromadę załzawionych rzęs i znów krzyczę. – Jesteś niedorzeczna – warczy, podnosząc głos i zagłuszając moje wrzaski. – Jestem częścią ciebie! Nic tego nie zmieni! Zaciskam mocno powieki kiedy słyszę jak zamek w drzwiach do mojej celi klika. Obniżam głowę, opieram ją między kolanami by złapać oddech. Otwieram oczy i zauważam pielęgniarkę, której nie znam, zmierzającą w moją stronę.
31
I tak się składa, iż również zauważam, że Damien odszedł.
32
Rozdział 5 ~ Przed ~
Oficjalnie jestem mężatką całe trzy miesiące. I moje małżeństwo z Elijah jest błogie i doskonale jak dotąd. Moje życie już dłużej nie jest mroczne i przygnębiające. Jest radosne i idealne, i piękne. Myślałam, że mam szarą chmurę niedoli podążającą za mną od zawsze, ale myliłam się. Tak bardzo, bardzo się myliłam. Lubię myśleć o sobie i Elijah jak o parze zakochanych nastolatków. Jesteśmy roztrzepani. Zawsze roześmiani. Zawsze wymykający się do przypadkowych miejsc by skraść sobie pocałunek lub kochać się. Mamy nocne randki, wspólne śniadania każdego ranka kiedy nie pracuje, jadamy również wspólne kolacje w te noce. Dla mnie to jest piękna rzecz. Dla mnie, odnaleźć ponownie miłość to generalnie piękna rzecz. Nie byłam pewna czy w ogóle kiedykolwiek znów znajdę miłość. Lata zniszczenia, cierpienia i bólu ci to robią. Lata wmawiania ci, że nigdy nie
33
będziesz wystarczająco dobrym dla czegokolwiek, mogą mieć głęboki wpływ na każdego, w mojej ocenie. Byłam zredukowana, zniszczona i zburzona. Ktoś powiedział mi kiedyś, że ludzki umysł jest jak świątynia. Konstrukcja dźwięków. Sporządzona z cegieł, cementu i słomy. Zbudowana przez spoconych niewolników po godzinach mozolnej harówki. Ale nie zgadzam się… Nie zgadzam się ponieważ nawet najbardziej dźwięczne i dobrze zbudowane konstrukcje mogą runąć. Miewałam takie dni kiedy czułam się jakby mój umysł rozpadał się w dłoniach moich rąk i byłam rozszalała ze strachu i zdesperowana z drżącymi palcami by poskładać wszystkie kawałki z powrotem w całość. Czułam się tak dopóki nie ocalił mnie mój mąż. Chcę wielbić to co czuję do Elijah wiecznie. Przyglądam mu się teraz jak gra na skrzypcach. Jesteśmy w bibliotece, siedzę na krawędzi jego biurka, ubrana w bladoróżową, satynową koszulę nocną. On jest trzy stopy ode mnie, w połowie Requiem Mozarta. Zawsze podziwiam pasję w nim kiedy gra na jakimkolwiek instrumencie. Sposób w jaki jego oczy są ledwo zamknięte. Zmarszczone jego brwi. Sposób w jaki chwyta swoją dolną wargę zębami. I sposób w jaki porusza się z muzyką, którą tworzy. To jest niemal tak jakby on był zapadającą w tobie melodią, dwa metalowe łańcuchy złączone razem.
34
Kiedy kończy utwór, z przekąsem mi się skłania a ja uśmiecham się radośnie, klaszcząc. – Dobra robota panie Watson – mówię lekko kiwając przy tym głową. Prostuje się i szeroko uśmiecha. – Dziękuję pani Watson. Po tym jak odkłada na bok skrzypce, podchodzi do mnie i rozchyla moje nogi pchnięciem swoich bioder. Czułymi dłońmi i delikatnymi palcami zakłada mi włosy za uszy i różowy pąs rozchodzi się po moich policzkach. – Lubię to jak wyglądasz bez makijażu – mówi mi ściszonym głosem. – Czy kiedykolwiek już ci to mówiłem? Posyłam mu zalotne spojrzenie przez moją grubą gromadę ciemnych rzęs i uśmiecham znacząco. – Mówisz mi to cały czas, kochany. – I robi to. Niemal każdej nocy przed pójściem do lóżka. Mówi mi również, że nie powinnam w ogóle tego robić ale to jego opinia. Gdy dorastałam, tata mówił mi, że tylko ladacznice się malują, więc nigdy nie wolno mi było tego robić. Teraz kiedy mogę, lubię się odrobinę wymalować. Nie za bardzo, no ale zawsze. Jest cień pożądania w jego złotych oczach i pochyla się, jego wargi trzepoczą wznosząc się ponad moimi. Nie ma na sobie koszuli i moje palce ślizgają się po jego mięśniach brzucha, żar jego ciała pali opuszki moich palców, podróżując do innych części mojego ciała i staję w płomieniach. Moje palce opuszczają jego podbrzusze i spoczywają tuż ponad jego biodrami. – Chodź bliżej – szepczę. Elijah uśmiecha się zachłannie po czym umieszcza obie ręce po wewnętrznej stronie moich ud, po czym dociska swoje ciało do mojego. – Czy tak jest wystarczająco blisko pani Watson? Zawijając ręce wokół jego pleców, przesuwam się w przód, moje usta o oddech oddalone od jego ucha. – Nie.
35
Na to unosi moją nocną koszulę, układając swoją rękę w dole moich pleców, przytrzymując mnie w pól leżącej, pól siedzącej pozycji, przed napaścią na moje usta z odurzającym wirowaniem jego języka przy moim. Jego palce skręcają się w moich kruczoczarnych lokach i dyszy przy moim uchu. Jednym zwinnym ruchem, chwyta moje uda od spodu i przyciąga mnie bliżej aż jestem tak blisko, że nasze ciała są niemal stopione razem. Wpatruje się w jego oczy i mam takie chwile, że myślę iż mogłabym pływać w tych morzach miodu przez wieczność. Były dni kiedy ukradkowe spojrzenia jakie sobie posyłaliśmy były wszystkim, o czym mogłam myśleć. I były noce kiedy leżałam sama w łóżku tęskniąc za nim. Dużo pracuje i nie znoszę kiedy ma nocne zmiany. Więc kiedy mamy czas na intymne chwile jak ta, to je hołubię. Trzymam je blisko przy mym sercu. Wszczepiam je w mój mózg, obciążając je łańcuchami tak aby nie mogły się poruszyć. – Pragnę cię. – On szepcze gdy jego ciepły oddech przemieszcza się w dół po moim karku. Drżę z przyjemności, pragnienia i rozkoszy. – Często to mówisz. – Słowa opuszczają moje gardło w lekkiej, chrapliwej zbitce spółgłosek. – Bo to prawda. Jestem urzeczona faktem, że on wie jak powiedzieć wszystkie właściwe rzeczy. Dotykać mnie na wszystkie właściwe sposoby.
36
Całować mnie jakby był odwodniony, a ja jestem szklanką wody jakiej potrzebuje by ugasić swe pragnienie. Elijah całuje moją szyję i odrzucam głowę w tył, wciągnięta w namiętną chwilę między nami. Zamykam oczy i przygryzam dolną wargę gdy on zastawia szlak pocałunków od mojej szyi do mojego obojczyka. – Kocham cię – mówię mu ale moje słowa wydobywają się wymuszone. – Kocham cię – mówię po raz drugi ale słowa wychodzą w bezładnej mieszaninie. – Dosyć gadania. – Ucisza mnie ze swymi ustami na moich. I w przeciągu kilku chwil zatracamy się w morzu splątanych kończyn, pełnych uniesienia westchnień i napierających bioder.
37
Rozdział 6 ~ Po ~
Jeśli Zakład Psychiatryczny Oakhill byłby ręka, mięsistą i wypełnioną warstwami mięśni, żyłami i tłuszczem, w chwili gdy ktoś przyłożyłby do niej skalpel i rozciął z intencją i celowością, zauważyłby coś dziwnego odnośnie krwi sączącej się z niej. Ona nie byłaby czerwona. Czerwień to kolor namiętności, kolor życia. To jest znamienne. I płynne. Więc gdyby Oakhill było ręką, to nie krwawiłoby na czerwono. Krwawiłoby na czarno. Nigdy niekończącą się, samotną otchłanią koloru, który oznacza tylko jedno w mojej księdze… Śmierć. Czasami czuję jakbym żyła w wewnętrznym cmentarzu. Czasami czuję jakby pacjenci snujący się po holach byli jedynie duszami, które nie odnalazły swojej drogi do nieba. Są dni kiedy odnajduję komfort w torturowanych wrzaskach,
które
odbijają
się
echem
po
korytarzach
ponieważ
one
przypominają mi, że nie jestem martwa…
38
Jeszcze. Trzymam oczy przyklejone do podłogi gdy dwaj krzepcy sanitariusze eskortują mnie na spotkanie z moim lekarzem. Patrzę jak nasze trzy cienie tańczą po jasnobrązowej posadzce i myślę sobie, że te cotygodniowe spotkania są bezcelowe. Bezużyteczne. Nieciekawe. Nie edukacyjne. Nie mogę sobie przypomnieć mojej przeszłości. A części jakie pamiętam jedynie przywołują wspomnienia, które są bolesne, destrukcyjne i żałosne. Myślę o Damienie w takich chwilach. Myślę o tym jak go trzymałam gdy zaczerpną swój ostatni oddech. Sposób w jaki czułam ciepło powoli wyciekającego z jego ciała, gdy moje palce muskały jego policzek. Jak patrzyłam w jego szafirowe oczy z wolą i determinacją w moich własnych, wzywając go w niemy sposób aby walczył o swoje życie. Ale to było zbyt wiele. Było za późno. I musiałam uświadomić sobie, że strzelby mają większą moc niż miłość, nadzieja czy modlitwa kiedykolwiek będą miały. Myśl o tym zawsze zasmuca mnie do miejsca gdzie łzy wypełniają moje oczy i muszę unieść brodę i pozbyć się ich mruganiem powiek aby powstrzymać je od wypłynięcia na moje policzki. Mam chwilę gdzie muszę się spiąć bo jeśli tego nie zrobię, to wiem, że zapadnę się w rozemocjonowaną hałdę na podłodze i będę łkać i drżeć, łkać i drżeć póki moje kończyny nie będą jak plastelina a moje kanaliki łzowe wysuszone.
39
Wracam do rzeczywistości gdy dwóch sanitariuszy po każdej z moich stron gwałtownie się zatrzymuje. Unosząc głowę, patrzę wprost przed siebie gdy wprowadzają mnie przez podwójne drzwi gabinetu mojego lekarza. Ściany są białe i gole. Nie ma żadnego nieporządku na biurku. Żadnych zdjęć. Jedynie cztery gładkie, białe ściany, które przypominają mi ściany w mojej celi. Dwa krzesła z czarnymi wyścielanymi siedziskami. Duże prostokątne wiśniowe biurko. I fotel z kółkami za nim. Wpakowuję się na jedno czarne wyścielane krzesło i gapię się na sanitariusza po mojej lewej kiedy mówi. – Poczekaj tutaj. Moje oczy przesuwając się po jego postaci, a potem patrzę na sanitariusza po mojej prawej. On patrzy się wprost przed siebie z kwaśną miną na swoje tłustej twarzy. Ci dwaj zazwyczaj należą do mojej eskorty kiedy mam przyjść tutaj. Nigdy nie mówią. Są jak roboty i to niemal tak jakby ich twórca otworzył i ich i poprzełączał z celowością, tak by tego nie robili. Nie odzywaj się do czubków. Nie możesz. Nie wolno ci. Jeśli to zrobisz popełnisz przestępstwo… I jestem pewna, że powiedziano im, że zostaną ukarani jeśli to zrobią. Moje oczy opadają na podłogę, kiedy sanitariusze odwracają się by wyjść i odgłos ich drętwych kroków dudni mi w uszach. Tuż przed tym jak wychodzą
40
za drzwi, słyszę jak jeden z nich mamrocze: Dopomóż jej Boże. I w tamtej chwili myślę o podskoczeniu z mojego krzesła, pognaniu do niego, powaleniu go i pokazaniu mu o co tak naprawdę chodzi w prawdziwym szaleństwie. Ale nie robię tego. Pozostaję w pozycji siedzącej i unoszę głowę, moje oczy wwiercają się w gładkie, białe ściany. Myślę sama do siebie: co za prostacki dupek. Ale oni są nie jedynymi robiącymi to… Nie są jedynymi członkami personelu mówiącymi o pacjentach w uwłaczający sposób. Oni mówią, że my wszyscy, czu… czu… czuby! Tylko związać ich i nafaszerować prochami! Zabawna rzecz to taka, że oni myślą, że my ich nie słyszymy. Słyszymy. Ja słyszę. To co naprawdę chcę im powiedzieć to; proszę nie osądzajcie mnie jeśli
nie wiecie jak to jest znaleźć się w mojej sytuacji. A miałam ciężkie życie. I wiele przeszłam. Czasami gdy słyszę kąśliwy przytyk myślę o zwróceniu się do pracowników czy nie mają oni żadnego szacunku dla uczuć innych ludzi? Potem sama siebie przekonuję aby tego nie robić bo głęboko w głębi duszy znam już odpowiedź.
41
Nie mają. Zaganianie pacjentów do ich celi każdego dnia, to dla nich pensja. Dbanie o nich nie jest dodatkową premią. Moje myśli zostają zakłócone kiedy słyszę obcasy stukające o drewno i zerkam przez ramię na moją lekarkę. Długie, opalone nogi. Czarne szpilki i dopasowana czarna sukienka przykryta białym, laboratoryjnych fartuchem. Długi do ramion bob w kolorze węgla zawijający się tuż przy jej dekolcie. Vivian Swell. Dr Vivian Swell. Nazwisko Vivian Swell przypomina mi raczej o jakieś gwieździe filmowej. Nie kobietę, która leczy szaleństwo. – Dzień dobry Adeliade. – Wita mnie monotonnym choć chłodnym głosem i nie spuszczam z niej wzroku kiedy obchodzi biurko z boku. Potem siada w swoim fotelu. Tym samym, który należał do Elijah, i krzyżuje swoje długie nogi. – Czy pamiętasz na czym przerwałyśmy w piątek? Nawiązuję kontakt wzrokowy, moje oczy wwiercają się w jej ciemno czekoladowe oczy i szukam jakieś oznaki sympatii w nich ale nie ma tam żadnej. Nie lubię Vivian Swell. Dla niej, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia czy robię postępy czy nie. Skąd to wiem? Przez jej czyny. Nie stosuje żadnej rozbudowanej sesji terapeutycznej. Ilekroć mówię ona jedynie potakuje głową i zawsze mam wrażenie, że ona nawet nie słucha. Daje mi odpowiedzi jak: rozumiem i kontynuuj. Przypomina mi dr Morrow przez brak poważania dla ludzkich
42
postępowań za wyjątkiem tego, że ona nie przejawia żadnych okrutnych zachowań. – No Adelaide? – Szuka odpowiedzi unosząc brew. Mrugam oczami i odpowiadam. – Czy nie pani powinna to wiedzieć? Lekki uśmiech rozciąga się po jej ustach i kręci głowę nieznacznie. – Nie pracujemy nad próbą przywrócenia moich wspomnień, Adelaide – oznajmia. – Do ciebie należy próba zapamiętania pewnych rzeczy, o których dyskutujemy podczas naszych sesji. Zaciskam szczękę i zaciskam dłonie ze sobą na kolanach. – Racja. – Ściągam usta i wypuszczam sfrustrowane westchnienie. – Nie pamiętam na czym skończyłyśmy. – No dobrze – mówi wysuwając górną lewą szufladę biurka i wyciąga szarego koloru kartotekę. To jest ten moment kiedy zdaję sobie sprawę, że nie lubię tej kobiety szczególnie, nie tylko z powodu przyczyn wymienionych powyżej. Ja nie lubię jej ponieważ ona nie jest nim. Ona nie jest Elijah. W ciągu kilku ostatnich miesięcy odkąd zaczęłam ją widywać, wielokrotnie zwracałam się z prośbą aby to on objął mnie swoją opieką. Starałam się wyjaśnić jej, że moje sesje z nim są istotne dla mnie bym mogła wrócić do pełnego zdrowia i była zdolna by pamiętać swoją przeszłość. Starałam się jej wyjaśnić, że potrzebuję go na sposoby, których ona nigdy nie zrozumie. Ponieważ on mnie zna. Rozumie mnie.
43
Kocha mnie. Przynajmniej to jest to, w co pozwolił mi wierzyć i nie rozumiem dlaczego człowiek miałby kłamać odnośnie czegoś takiego. W czasie pierwszego miesiąca moich sesji z nią, przychodziłam i pytałam. – Gdzie jest dr Watson? – Z początku spławiała pytanie przez ignorowanie mnie i ja, no cóż, nie reagowałam na to zbyt dobrze. Jeśli ktoś zadaje mi pytanie, zawsze na nie odpowiadam. Więc pytałam ponownie. – Dr Sweel, gdzie jest dr Watson? I po pierwszych kilku miesiącach takiej samej odpowiedzi, przestałam pytać. Głównie dlatego, że za każdym razem kiedy odpowiadała, czułam ostry ból przeszywający moje serce. Powtarzalna te same cztery słowa za każdym razem jak mi odpowiadała. Pięć słów. Pięć straszliwie bolesnych słów, które powodowały, że przez cały miesiąc zastanawiałam się nad swoją poczytalnością. Pięć słów, które owijały się wokół moich płuc jak stalowe opaski i ściskały i ściskały i ściskały, dopóki nie zapominałam jak to jest oddychać. Pięć słów. Te. Same. Pięć. Brutalnych. Słów.
44
– Tutaj nie ma dr Watsona. Więc teraz… więcej o niego nie pytam.
45
Rozdział 7 ~ Przed ~
Trochę dobrych wiadomości może zmienić cały dzień danej osobie. Jestem w ciąży. Elijah i ja będziemy rodzicami. Jestem w siódmym niebie z podekscytowania. W rzeczywistości to wracając ze spotkania z moim ginekologiem, czuję się jakbym się żarzyła. W dodatku słoneczko jasno świeci i trawa wydaje się nieco zieleńsza. Nie sądzę bym kiedykolwiek była tak szczęśliwa. Mam tylko nadzieję, że Elijah będzie równie szczęśliwy jak ja. Niemniej, mam swoje obawy co do tego. Kilkakrotnie wspomniałam o chęci posiadania dziecka i on zawsze zmienia temat lub ignoruje mnie całkowicie kiedy o tym mówię. Znam swojego męża. Kiedyś uważałam go za bardzo skomplikowanego człowieka ale teraz raczej już tak nie myślę. Wiem, że się boi. Nigdy tego nie przyzna ale wiem, że jego strach bierze się z relacji z jego własnym ojcem i nim nie chcącym okazać się takim samym. Niemniej uważam, że jego obawy są śmieszne. Elijah opowiedział mi historie o swoim ojcu i wiem z całą pewnością, że Elijah nie jest taki jak on. Jego ojciec był brutalny, despotyczny, bezduszny
46
i okrutny. Elijah nie może być większym przeciwieństwem. Jest dobrym, miłym, kochającym choć powściągliwym człowiekiem. Śpi kiedy docieram do domu więc decyduje się zaczekać na niego w kuchni. Siadam przy naszym okrągłym stole i nie mogę ukryć uśmiechu ciągnącego za moje wargi. Nie muszę długo czekać. Jakieś dwadzieścia minut po tym jak usiadłam, Elijah wkracza do kuchni drapiąc się po głowie i patrząc na mnie z zaintrygowaniem. – Co cię tak cieszy? – pyta, cień rozbawienia jest w jego głębokim głosie. Uśmiecham się od ucha do ucha gdy przesuwam po stole papier jaki dał mi lekarz. – Mam pewne cudowne wieści – mówię i staram się nie zapiszczeć. Elijah otwiera lodówkę i wyciąga z niej mleko jednocześnie zgarniając kartkę ze stołu swoją prawą ręką. Patrzy na mnie kątem oka, duszkiem pijąc mleko i unosząc świstek papieru na wysokość swojego wzroku. – I co to mogą być za wieści pani Watson? – Jestem w ciąży! – Wyrzucam z siebie słowa z taką siłą, że właściwie je wykrzykuję. Ale nie przejmuję się. Jestem zbyt podekscytowana by się pohamować. Czekam na Elijah aby wziął udział w tym radosnym wydarzeniu i nie jestem przygotowana na reakcję jaką mi daje. Nie jestem przygotowana by patrzeć jak rozbawienie znika z jego twarzy. Nie jestem przygotowana by patrzeć jak szklany dzbanek z mlekiem wypada mu z ręki i roztrzaskuje po całej szachownicowej posadzce w kuchni. I z całą pewnością nie jestem przygotowana na to jak na mnie patrzy, rozczarowany, jakby ciąża była wyłącznie moją winą. Teraz uśmiech jaki miałam znika z mojej buzi.
47
Garbię się w swoim krześle. I nigdy nie czułam się tak samotna z tak szczęśliwej okazji. – Co się z tobą dzieje? – warczę. – To wspaniała wiadomość a ty zachowujesz się tak jakbym wydała na ciebie wyrok śmierci. Nie nawiązuje ze mną kontaktu wzrokowego, w zamian patrzy na swój zegarek. Srebrna bransoleta mieni się pod kuchennym światłem i moje oczy również podążają do niego. To rozprasza mnie na chwilę ale potem mrugam oczami i trzymam wzrok skupiony na twarzy Elijah. Zakłada ręce i patrzy na podłogę. – To cudowna wiadomość. – Komentuje. Ale jego głos jest ponury i to mówi mi, że on nie jest ani trochę szczęśliwy. – Kłamiesz. – Podnoszę się z krzesła i robię dwa kroki zatrzymując się gwałtownie przed nim. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że jesteś równie podekscytowany jak ja. Nie robi tego. Nieprzerwanie gapi się w podłogę. Przyglądam mu się. Jego wzrok wydaje się zagubiony. Tak jakby jego oczy pływały po biało– czarnych kafelkach posadzki. Wydaje się, że jeśli nie zaoferuję mu kamizelki ratunkowej to utonie. – Cieszę się. – Uspokaja mnie ale jego głos nie brzmi krzepiąco. Rzadko się kłócimy i nawet jeśli, to godzimy się w kilka minut. Ale to jest coś wartego dla mnie walki. – Nie wierzę ci! – Unoszę głos i nim jestem w stanie się kontrolować zaczynam krzyczeć. – Dostałam dziś nowinę naszego życia a ty przyjmujesz to tak ozięble! – Trącam go w klatkę piersiową wskazującym palcem. – Będziemy rodzicami. To coś wspaniałego. Proszę otrząśnij się z tego podłego nastroju i pogódź się z tym. Proszę spróbuj cieszyć się tym.
48
To moment w którym nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy. – Nie rozumiesz. – Jego głos jest niski i ma w sobie twardość i wiem, że jest zły. – Co masz na myśli mówiąc, że nie rozumiem? – odszczekuję. – Nie rozumiesz jakie było moje dzieciństwo, ja— W tym momencie mu przerywam. – Chyba sobie ze mnie żarty stroisz! – Tupię nogą. – Chyba sobie ze mnie żarty stroisz! – Moje dzieciństwo było istnym, rozbuchanym piekłem. Po dziś dzień nie mam pojęcia jak to przetrwałam. Mógł mieć problemy ze swoim ojcem ale to nie usprawiedliwia jego dziecinnego zachowania. – Koniec dyskusji – krzyczy prostując się. – Daleko jej do końca! Jestem emocjonalna. I hormonalna. I chcę by przynajmniej udawał, że się cieszy. Chcę by przynajmniej udawał, że się cieszy przez wzgląd na mnie. – Elijah proszę cię. – Błagam. Mój głos jest ledwo ponad szeptem. – Powiedziałem koniec! – krzyczy. Potem omija mnie, tupiąc przechodzi za mnie i wychodzi zostawiając mnie w kuchni samą ze sobą.
49
Rozdział 8 ~ Po ~
Są dni kiedy brakuje mi uczucia ciepłego ciała leżącego obok mnie. Szczerze, minęło tak wiele czasu, że nie pamiętam kiedy to ostatnio miało miejsce. Czy to są miesiące? Lata? Moje żyły zostały po brzeg wypełnione tak wieloma psychotropami na porządku dziennym, że to cud, że w ogóle pamiętam jak się nazywam. Nazywam się Adelaide Watson. Prawda? Prawda? Przynajmniej tak mówi mi personel medyczny. No dobrze, cofam to, czasami mylnie mnie nazywają Adelaide Carmichael i musze ich poprawiać. Znalazłam kilka kredek. Niebieską, zieloną i czerwoną. Myślę, że należały do Aurory. Mam chwile kiedy chciałabym wiedzieć gdzie ona jest. Tęsknię za nią. Tęsknię za jej dziwacznym zachowaniem. Tęsknię za sposobem w jaki zawsze odpowiadała śpiewnym tonem. Tęsknię za jej beztroską postawą.
50
Myślałam nad tym by zapytać niektóre pacjentki o nią ale zawsze kończyłam nie robiąc tego. Nie żyję w przyjaznych stosunkach ze zbyt wieloma osobami tutaj i nie czuję się wystarczająco komfortowo by rozmawiać na osobiste tematy z nimi. Choć mam chwile… Gdy jestem zostawiona sama sobie… W mojej celi, używając kredek, które kiedyś były jej. Chowam się pod łóżkiem, z czerwoną kredką i maluję po całej ścianie. Maluję serca. I kółka. I kwadraty. Ludziki. I kropelki łez. Mój umysł zwiewa ode mnie kiedy przysięgam, że słyszę jak sprężyny na łóżku za mną skrzypią. Jest niemal tak, jakby moja była współlokatorka była tutaj ze mną, kołysząc się w tył i przód i w tył i w przód na swojej pryczy. Zamykam oczy i mogę sobie ją zobrazować. Zdmuchuje rudego loka ze swojej buzi, jej nos jej zmarszczony i obejmuje swoje kolana. Nie przestaję kolorować i mam kolejny moment kiedy przysięgam, że słyszę
jej
śpiew.
„Krwistoczerwone
ściany,
krwistoczerwone
ściany,
krwistoczerwone ściany”. Delikatnie wyśpiewane słowa i skrzypienie sprężyn materaca brzmią tak realnie, że na moment mój kręgosłup sztywnieje, moje płuca się zaciskają
51
i uczucie niepokoju obiega me trzewia. Upuszczam czerwoną kredkę, którą trzymam, w środku kolorowania we wnętrzu serca i rzucam ostrożne spojrzenie przez ramię. Gapię się na pryczę ustawioną horyzontalnie do mojej i oddycham z ulgą. Nikogo tam nie ma. Wyślizgując się spod mojego łóżka, wstaję a potem opadam na moją pryczę. Sprężyny skrzypią i jęczą pod naporem mojej wagi i kiedy dźwięk zamiera, układam nogi pod sobą, siadając w indiańskim stylu. Białe ściany wypełniają mój wzrok i chwilowo oślepiają mnie aż nie jestem w stanie już dłużej na nie patrzeć, więc kilka razy mrugam powiekami i spuszczam wzrok na podłogę. Czuję się taka samotna. I zagubiona. Czuję się jakby ktoś wetknął rurę od odkurzacza w moje gardło i odessał moją duszę. Czuję się jakbym żyła z nadziejami i pragnieniami i modlitwą o odkupienie i odpowiedzi, których wiem, że nigdy nie uzyskam, a nade wszystko czuję się jak martwe naczynie. Jakbym wędrowała i wędrowała w dół niekończącej się drogi bez żadnego celu podróży i bez zupełnej intencji. Są chwile kiedy mówię sama do siebie. Jakbym się rozcięła na połowę i prowadziła rozmowy ze sobą samą o pogodzie, o tym co dzieje się na co dzień w Oakhill, pacjentach Oakhill… W przeciągu mijających miesięcy w jakiś sposób nauczyłam się być swoim własnym przyjacielem. Nauczyłam się jakoś z biegiem czasu i walki, że suma
52
summarum, czasami jedyną osobą, na której możesz naprawdę polegać, to ty sam. Leżę na plecach na mojej pryczy i patrzę w sufit. Moje oczy przesuwają się i skupiają na oknie. Pasma promieni słonecznych tną przez szkło i tańczą po krawędziach metalu na końcu mojej pryczy. Nie ma zegara w mojej celi ale umiem powiedzieć po tym jak słońce świeci, że jest niemal południe i niemal czas na moje popołudniowe leki. Zażyję je jak grzeczna dziewczynka. Połknę je z papierowym kubeczkiem pełnym wody. Pozwolę im rozpuścić się w mym żołądku i dam im zrobić swoją robotę w moim układzie nerwowym, otępiając mnie i paraliżując mnie jak powinny. Myślę, że być może powinnam zmienić kierunek działania. Myślę, że być może jak stanę się grzeczną, małą psycholką jaką chcą bym była, to może, jedynie może, będę w stanie znaleźć odpowiedzi, których szukam. Muszę być przebiegła, inteligentna i posłuszna. To jedyny sposób. To jedyny sposób. To jedyny sposób abym mogła posklejać na powrót wszystkie kawałki mojej pękniętej przeszłości. I głęboko w środku wiem, że jedyny sposób aby znaleźć te fragmenty i je ze sobą poskładać to tylko wtedy, gdy odnajdę je samodzielnie.
53
Rozdział 9 ~ Przed ~
Ludzkie serce jest kruche. Tak delikatne, że winno być strzeżone, otoczone opieką. Pielęgnowane i opatulone w powijaki jak noworodek. Ponieważ gdy raz pęknie… Jest pęknięte na wieki. Jeśli twe serce choć raz się pokryszy, nigdy już nie wyzdrowieje do końca. Zawsze będę w nim rysy, albo brakujące fragmenty. I w zależności od tego jakiego rodzaju osobą jesteś i jaką wolę walki masz w sobie, czasami po tym jak twe serce pęknie to możesz czuć się tak, jakbyś nigdy w ogóle nie miał serca. Albo, że to stwardniało. Zmieniło w kamień. A potem… Zmieniasz się. Stajesz się inną osobą.
54
Stajesz się zgorzkniały. Zimny. Nieprzyjazny. Zaczynasz nienawidzić rzeczy. I ludzi. Prawie wszystko wkoło siebie. Nienawidzisz słońca za to, że wschodzi każdego dnia. Nienawidzisz księżyca za rozświetlanie nocnego nieba. Nienawiść. Nienawiść. Nienawiść. To konsumuje cię. Zżera cię żywcem od środka. Aż… Nienawiść to jedyna rzecz jaką znasz. I wkrótce twoje dni rozciągają się w niekończące się dekady nicości. Zapominasz jak to jest czuć. Zapominasz jak to jest kochać. A przede wszystkim czujesz się tak, jakbyś nie zasługiwał na miłość, którą kiedyś byłeś obdarzony. Byłam tam. Byłam przepełniona nienawiścią. Miałam serce żywcem wyrwane z piersi odnosząc wrażenie jakby zostało gdzieś ukryte w podłych zamiarach, a ja byłam na największym życiowym polowaniu próbując je na powrót odnaleźć. Czułam jak pustka rozprzestrzenia się po mnie jak jad. Nie mogę sobie tego darować, że Damien oddał swoje życie za mnie. Pragnęłam i żyłam nadzieją, i modliłam się żebym to ja mogła zająć jego miejsce. Pragnęłam i żyłam nadzieją i modliłam się aby to wszystko okazało się tylko tym, że żyłam w największym koszmarze mojego życia. Ale nie żyłam. To co się stało, stało się naprawdę.
55
Patrzyłam jak chłopak, którego kochałam upada na kolana i umiera, za sprawą strzału ze strzelby mojego brutalnego i despotycznego ojca. Ślizgałam się przez krew i wnętrzności mego ukochanego i trzymałam go w swych ramionach aż wyzionął ducha. Aż wyciekło z niego całe ciepło a jego ciało stało się zimne. Zajęło mi trochę czasu aby moje serce doszło do siebie po tym. Część mnie jest przekonana, że już nigdy nie będę taka sama. Ale miałam szczęście, że udało mi się znaleźć miłość dwukrotnie w swoim życiu i niech mnie szlag jeśli moje serce złamie się drugi raz. Ale coś się dzieje z moim Elijah. Jest obojętny, chłodny. Od chwili gdy powiedziałam mu, że spodziewam się jego dziecka, z każdym mijającym dniem czuję jak on coraz bardziej i bardziej oddala się ode mnie. I czuję jakby nie było nic co mogę zrobić aby to powstrzymać. – Co się dzieje? – zapytam go. – Nic. – On odpowie z nikłym uśmiechem. Potem pocałuje mnie w skroń i wyjdzie z pokoju. I zostanę zostawiona sama sobie w pokoju z podwyższonym stanem emocjonalnym, zastanawiając się dlaczego on wycofał się w zimnego i zdystansowanego siebie. Dużo też pracuje. Zostaje po godzinach. Moja głowa podejrzewa najgorsze, możliwy romans, ale moje serce odmawia wiary w to. Mimo wszystko, kto jak kto, ale ja wiem najlepiej, że czasami lepiej żyć w zaprzeczeniu. Żyć w fantazyjnym świecie gdzie wszystko jest tak idealne i piękne kiedy głęboko w swoim wnętrzu wiem, że nie jest. I to te wszystkie myśli, te uczucia, te hormony we mnie, które powodują że ostatecznie się 56
łamię. Puszczają mi nerwy, tracę logiczną część siebie, która mówi mi, że muszę ufać temu mężczyźnie, mojemu mężowi, ojcu mojego dziecka. Szpital jest cichy kiedy tam docieram. Korytarze są opustoszałe. Jarzeniowe światła migotają nad moją głową i tańczą po kremowej posadzce. Zaczynam iść wzdłuż wąskiej przestrzeni i zatrzymuję dwukrotnie, wmawiając sobie bym nie zachowywała się jak wariatka. Ufam mu. Ufam mu. Ufam mu. Słyszę słowa w swojej głowie ale nie umiem im uwierzyć dopóki na własne oczy nie przekonam się co dokładnie jest grane. Więc idę dalej. Idę aż dochodzę do rozwidlenia w korytarzu i zatrzymuję naprzeciw stanowiska pielęgniarek. Nikt nie siedzi za biurkiem, ale przy jego końcu stoi Elijah. I ona. Gretchen, ze swoimi apetycznie zaokrąglonymi kształtami, znakomitymi blond włosami wetkniętymi pod jej biały czepek i jej rubinowoczerwonymi ustami. Gretchen zawsze miała chrapkę na Elijah. Nie mam pewności czy to zaczęło się przede mną czy po mnie ale za każdym razem kiedy byłam w pobliżu to wieszała się na nim. Na moich oczach… Tak by wszyscy widzieli. I nie ukrywając tego jak bardzo go pragnie. Jak sekretnie chciałaby znaleźć się na moim miejscu, jestem pewna. Ona chichocze. Uderza dłonią ramię Elijah i słyszę jak on odpowiada jej niskim, gardłowym śmiechem. Ta wymiana przyprawia mnie o mdłości. Jestem przytłoczona, samiuteńka w ciąży z jego dzieckiem, a to jest to czym on się zajmuje kiedy jest w pracy? Nie wiem czy to hormony czy nie ale w tej chwili mam ochotę wydrapać jej oczy najpierw, a jego niedługo potem. Obserwuję 57
ich flirt przez kolejną minutę po czym odchrząkuję. Gretchen pierwsza mnie zauważa, jej piwne oczy robią się wielkie kiedy na mnie patrzy po czym odwraca je patrząc w twarz Elijah. Potem on zerka przez swoje ramię. – Adelaide? Nie mogę ruszyć się z miejsca. Moje uczucia są rozsiane wszędzie. Chcę krzyczeć. Chcę płakać. Chcę wymierzyć mu milion ciosów w klatkę piersiową. Potem odsuwa się od Gretchen ruszając w moją stronę, zatrzymując się i umieszczając rękę w dole moich pleców. – Coś nie tak Adelaide? – Iskra niepokoju błyska w jego oczach i jego wzrok obniża się do mojego brzucha. – Dobrze się czujesz? Robię co mogę by trzymać się w kupie. Biorę głębokie oddechy i zamykam oczy by powstrzymać pomieszczenie przez wirowaniem. – Muszę porozmawiać z tobą – mówię cichutko. – O czym? – Potrzebuję jedynie abyś mógł poświęcić mi minutę swojego czasu. – Doprowadza mnie do szału, że mówię do mojego męża jak do jakiegoś profesora czy kolegi z pracy ale nie chcę robić scen przed Gretchen. Elijah mruży oczy, przygląda mi się badawczo a potem zerka przez ramię na Gretchen. – Wracam za moment. Błyskam Gretchen lodowatym spojrzeniem a potem idę za Elijah gdy prowadzi mnie wzdłuż korytarza. Otwiera drzwi do schowka i gestami wskazuje bym weszła do środka. Robię to i Elijah włącza światło, dołączając
58
do mnie i zamyka za sobą drzwi. Uważnie mnie obserwuje, przebłysk obawy widać w jego oczach. Jego wzrok opada na mój brzuch po czym wraca do mojej twarzy. – Wszystko dobrze z dzieckiem? – Tak – mówię. – Rusza się jak szalona. – W moim głosie jest radosny ton. Elijah kręci głową. – Nie wiesz czy to dziewczynka. – Uśmiecham się szeroko. Wiem, że płeć mojego dziecka nie jest czymś, czego mogę być pewna, ale mam przeczucie, że noszę dziewczynkę. Czuję kopnięcie i się śmieję. Sięgam po rękę Elijah. Chcę żeby poczuł. Nade wszystko jednak chcę jakiegoś rodzaju pozytywnej reakcji od niego. Ale w chwili jak sięgam po niego, on odsuwa się ode mnie. Marszczę brwi i układam obie moje ręce płasko na mym krągłym brzuchu. Śmieję się znowu gdy czuję kolejne kopnięcie. – Nie rozumiem cię – mówię do Elijah. Posyłam mu gniewne spojrzenie i wskazuję na mój brzuch. – Noszę twoje dziecko. To coś pięknego a ty zachowujesz się tak ozięble odnośnie tego. Prostuje swoją sylwetkę i wygładza rękami przód swojego białego kitla. – Nie zachowuję się ozięble odnośnie tego. Przewracam oczami i odwracam wzrok. To nie prawda. W domu, unika mnie, i to bardzo. Mogę policzyć na palcach jednej ręki ile razy był ze mną u lekarza. Jeszcze mniej razy dotknął mojego brzucha. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem dlaczego ktoś miałby nie być zainteresowany swoim nienarodzonym dzieckiem. Elijah sprawdza swój zegarek. Jest zniecierpliwiony, wzdycha i idzie w kierunku drzwi. – Dlatego tutaj jesteś? Żeby spróbować mnie dopaść bym obmacał twój brzuch?
59
W tym momencie puszczają mi nerwy. – Nie. – Mój głos jest niski, szorstki. Unoszę wzrok na biały tynk na suficie i biorę głęboki oddech. – Przyjechałam tutaj aby zapytać cię dlaczego więcej czasu spędzasz w pracy niż w domu ze mną i swoim nienarodzonym dzieckiem ponieważ mówię ci to Elijah. Zaczynam mieć już tego dosyć. – Patrzy na mnie zszokowany. – Naprawdę doceniłabym to gdybyś zaczął interesować się swoim własnym dzieckiem. – Z tym, omijam go, wychodzę i zostawiam samego w schowku na szczotki. ~~~
Elijah zawsze jest tak powściągliwy, skupiony i skoncentrowany. Bywały czasy kiedy chciałam zadać mu pytania. Pytania takie jak: czy masz kiedykolwiek takie chwile, że masz wrażenie
jakby twój mózg krzyczał tak głośno, że nie wiesz jak go uciszyć? Albo, czy miewasz dni kiedy czujesz, że rozsypujesz się na kawałeczki i nie wiesz czy będziesz w stanie poskładać się na powrót? Ja mam takie chwile przez cały czas. Mam dni kiedy moje emocje są rozgardiaszem, mój umysł jest w rozsypce i przechodzę przez etapy gdzie czuję się niepewnie odnośnie tego jak funkcjonować jak normalny człowiek. Mogę za to winić hormony, ale rzecz w tym, że czułam się tak też czasami zanim zaszłam w ciążę. Znalazłam jedną rzecz, którą kocham najbardziej w moim mężu to to, że nigdy nie dostaję wątpliwych sygnałów od niego.
60
On jest powściągliwy. Ale jednocześnie jest dobrze zbudowaną strukturą. Czasami nie rozumiem jak on może tak dobrze radzić sobie ze mną. Albo winnam raczej powiedzieć, znosić moje babskie wybryki. Mam na myśli, ja wiem, że on ma siostrę, ale nie mówi ani o niej ani o tym jakie było jego dzieciństwo z nią. Kiedy zaczynam się rozklejać, znajduję ukojenie w fakcie, że ma on na mnie taki uspakajający wpływ. Nie mogę dokładnie wyjaśnić sposobu w jaki to sprawia, że się czuję ale wiem, że on nawet nie musi do mnie mówić. Wszystko co robi, to bierze mnie w ramiona i przesuwa placami przez moje włosy. Wówczas, po zaledwie kilku sekundach, zapominam o tym, czym w ogóle się gryzłam. Dlatego teraz martwię się o nasz związek. Martwię się, bo czuję jakbyśmy się oddalili od siebie za bardzo. Oddalamy się od siebie w czasie kiedy powinniśmy być zjednoczeni ze sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jestem w kuchni szykując śniadanie, kiedy słyszę jak wchodzi Elijah. Zwykliśmy jadać razem śniadanie przez cały czas. Zawsze zanim położył się spać najpierw spędzał ze mną trochę czasu. Ale ostatnio, wraca do domu i idzie prosto do łóżka. Przywykłam już do tego. Jego odpychanie mnie wciąż boli, ale to jest coś, do czego już się przyzwyczaiłam. Wykładam jajka sadzone na talerz i ocieram się o rączkę od patelni moim okrągłym brzuszkiem. Gorący tłuszcz pryska na mnie ale Elijah w mgnieniu oka
61
znajduje się przy moim boku z pewnym uściskiem na rączce od patelni i przesuwa ją w przeciwnym kierunku. Przez minutę, brak mi słów, jedynie gapię się na niego. Wreszcie witam go uśmiechem i mówię. – Dzień dobry doktorze Watson. Zaskakuje mnie kiedy przysuwa się bliżej i umieszcza swoją dłoń płasko na moim brzuchu. – Czy ona rusza się dużo dziś rano? Uśmiecham się do niego. – Ona? – W moim głosie jest figlarna nutka. Śmieje się głębokim, dudniącym śmiechem. – Uważam, że skoro masz przeczucie w tej kwestii, no cóż, to możesz mieć rację. – Chichoczę, odkładam talerz z jedzeniem na brzeg stołu i umieszczam swoją dłoń na dłoni Elijah. Przyciągając mnie bliżej, Elijah składa pocałunek na mojej skroni i myślę sobie, czyżby to była oznaka, że zaczynamy robić postępy?
62
Rozdział 10 ~ Po ~
Mijają dni. Potem tygodnie. Jestem wszystkim czym mówiłam, że się stanę. Najlepszym pieprzonym czubem jakiego kiedykolwiek widział personel tego szpitala. Przystosowałam się; bełkocząca i śliniąca się osobowość wespół z melancholijnym usposobieniem. Pozostaję rozluźniona kiedy prowadzą mnie na moje spotkania i chichoczę cichutko jakby mój ostatni strzęp poczytalności ostatecznie się zerwał. Potem patrzę się na członków personelu medycznego bezdusznie, jakby nic nie była za moimi oczami, ponieważ mój mózg to szwajcarski ser. Oni zaczynają w to wierzyć. We mnie. Oni zaczynają wierzyć, że jestem zjebanym robotem w jakiego ich prochy i metody leczenia, mnie przemieniły. A co oburza mnie do punktu gdzie niemal puszczają mi nerwy to fakt, że oni wydają się szczęśliwi odnośnie tego.
Przybijcie piątkę za Adelaide! Grzeczna dziewczynka! W końcu ogarnęłaś Obłęd!
63
Proszę, chcesz smakołyk? Jedyna rzecz jaka trzyma mnie w ryzach to myśl w mojej głowie, o odkrywaniu seretów mojej przeszłości. Jedyna rzecz jaka pcha mnie do przodu to świadomość, że prawda leży w jednym z tych szarych folderów, które widuję jak nosi ze sobą personel. Więc tak bardzo jakbym chciała zbuntować się przeciwko nim, wiem, że nie mogę. I że, tego nie zrobię. Nie ugryzłam, żadnego palca personelu już od jakiegoś czasu. Zmniejszyłam podejrzenia. Podkręciłam szaleństwo. Teraz wtapiam się. Aurora wiedziała co robi, kiedy powiedziała mi, że powinnam wystawiać na pokaz moją stu… stu… stukniętą stronę. Powinnam wcześniej wziąć pod uwagę jej sugestie. To dlatego, że z nimi nie walczę, dają mi więcej swobody. Więcej czasu do wałęsania się korytarzami. Więcej przerw na toaletę. Więcej czasu rekreacyjnego. Wykorzystuję ten czas aby studiować harmonogramy pracy załogi. Kiedy przychodzą. Kiedy robią sobie przerwy. Kto jest na jakiej zmianie i kto ich potem zastępuje kiedy kończą. Śledzę czas i zwracam uwagę na to, o której godzinie lekarze wychodzą do domu i którzy sanitariusze i pielęgniarki robią nocne obchody korytarzami. Nawet przestudiowałam zamek w mojej celi, więc wiem jak go podważyć kiedy przyjdzie czas.
64
Podczas tyrańskich rządów mojego taty, musiałam się nauczyć jak podważyć zamek albo dwa. Szczególnie kiedy chciałam zobaczyć się z Damieniem. Tak, było tam okno. I tak, wydostawałam się nim. Ale były takie niektóre dni, kiedy tata nie spał za mocno. Bałam się, że skrzypiący i trzaskający dźwięk otwieranego okiennego zamka może być wystarczający, żeby go obudzić, więc podważałam zamek w moich drzwiach i w zamian wymykałam się frontowym wejściem. Obserwuję Vivian Swell ostatnimi czasy. Ona jest moim głównym problemem. Czemu? Bo ona wie, że coś jest na rzeczy. Były takie chwile kiedy byłam w moim szalonym trybie, niedbale rzucając spojrzenie w jej kierunku kiedy wychodziła ze swojego gabinetu i ona zawsze mnie przyłapywała. Jej oczy strzelały do mnie. Mrużyły się z podejrzliwym błyskiem pozbawione popłochu i strachu, ja szybko przenosiłam swoją uwagę na ścianę i zaczynałam śledzić cienie swoim palcem. Kilka razy przemknęła obok mnie oferując mi chłodne przywitanie „Adelaide”. Moja odpowiedź…? Nigdy się nie odzywam, ale zazwyczaj zerkam na nią kątem oka i kiwam głową
w
jej
kierunku.
Kilka
razy
nawet
coś
wymamrotałam.
Raz,
uśmiechnęłam się do niej i zaczęłam rzuć swoje włosy. Tego razu, gapiła się na mnie przez kilka sekund, które wydawały się minutami i po tym jak odeszła, musiałam sama przed sobą się przyznać, że znalazłam się o krok bliżej nad przepaścią obłędu. Wiem, że jestem nieco stuknięta.
65
Że moje śrubki są zdecydowanie poluzowane. Że jestem stłamszona i ograniczona od tak dawna, że nie wiem kiedy albo czy w ogóle, kiedykolwiek się dowiem jak to jest być znów wolną. Obawiam się, że zacznę zapominać jakie to uczucie kiedy wiatr smaga moimi włosami. Że nie będę pamiętała jakie to uczucie, poczuć ciepłotę słońca na moich policzkach. Chowam te myśli teraz i przypominam sama sobie, że muszę odkryć tajemnicę swojej przeszłości zanim skupię się na czymkolwiek innym. Żywię nadzieję, że jak tylko to zrobię, to wtedy w końcu skupię się na jednaj rzeczy jaką chcę zrobić odkąd znalazłam się tutaj po raz drugi. A jest to… Stać się wolną.
66
Rozdział 11 ~ Przed ~
Wiem, że Elijah ma obawy co do zostania ojcem. Wiem, że większość jego obaw wynika z faktu, że miał okropne, okropne relacje ze swoim własnym ojcem. Nigdy nie wchodzi w szczegóły odnośnie ich relacji ale pamiętam w szczególności jedną historię o tym jak jego tata zwykł zamykać go w jego pokoju na 24 godziny bez jedzenia czy możliwości skorzystania z toalety. Po wysłuchaniu tej historii nigdy więcej nie pytałam o jego relacje z ojcem. Ale nawet jeśli Elijah miał wątpliwości odnośnie zostania rodzicem, ja ich nigdy nie miałam. Zawsze wierzyłam, że pomimo jego przerażającego dzieciństwa, on będzie dobrym tatą. I nie myliłam się. Obserwuję go sporo. Kiedy jest z Willow. On nie wie, że ja patrzę, ale ja zawsze zerkam do pokoju dziecinnego kiedy on tam jest. On jest taki ostrożny i delikatny i nigdy nie sądziłam, że będę w stanie powiedzieć, że ’bycie delikatnym’ było częścią natury mojego męża ale Willow zdaje się zmieniać coś w nim. Czasami myślę, że moje życie jakie teraz wiodę to iluzja.
67
Mam wszystko czego kiedykolwiek pragnęłam. Jestem mamą. Mam dziecko. Jestem żoną naprawdę cudownego mężczyzny. Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie przyznać te rzeczy przed sobą. Willow jest marudna od kilku godzin. Kołyszę ją przy swojej piersi. Śpiewam jej piosenkę, którą zwykła mi śpiewać moja mama: „Ptaszku,
ptaszku, rozwiń skrzydełka i leć. Ptaszku, ptaszku szybuj po nieba tle”. Elijah pracował na nocną zmianę więc nie chcę go budzić żeby zabrał ją na przejażdżkę. Zazwyczaj się zmieniamy. Kiedy się na początku poznaliśmy, powiedział mi, że on nie chce mieć dzieci. Teraz się z tego śmieję. I myślę, że po części powodem, dla którego nie chciał być ojcem, to strach, że mógłby okazać się takim jak jego własny. Jest wspaniałym tatą i Willow, która ma teraz osiem miesięcy, ma go owiniętego dookoła paluszka. Willow sporo płacze. Pediatra mówi, że to kolka i jedyny sposób w jaki mogę zakończyć cudowanie to zabranie jej na przejażdżkę autem. Delikatny pomruk silnika jest jak kołysanka dla mojej ślicznej córeczki i zadziwia mnie to jak inaczej ona potrafi wyglądać kiedy śpi. Jeżdżę autem od niemal roku i nie sądzę bym kiedykolwiek otrząsnęła się z wyzwalającego odczucia jakie to mi daje. Uwielbiam prowadzić
68
z opuszczonymi szybami. Uwielbiam to uczucie kiedy wiatr czochra moje włosy. Uwielbiam to, że samochód pozwala mi czuć się jak ptak i daje uczucie, że mogę polecieć dokądkolwiek. Płacz Willow zaczyna przechodzić w wrzaski i zaczynam podrzucać ją na swoim biodrze. – No już, już – mówię jej śpiewnym tonem. – Mamusia rusza się tak szybko jak może. Chwytam torebkę, kluczyki i zapinam Willow w jej foteliku, zawracam samochód i pędzę w stronę podjazdu. Po kilku chwilach sprawdzam Willow we wstecznym lusterku i ona już pogrążona jest we śnie. Podziwiam moją śliczną córeczkę, która przypomina swojego tatę na więcej sposobów niż przypomina mnie. Ma jego włosy. Jego karnację. Jego usta. Jedyną cechę jaką ma po mnie to moje oczy. Jest szczęśliwym dzieckiem w przeważającej części. Za wyjątkiem kiedy płacze z powodu kolki. Nie przestaję jej się przyglądać we wstecznym lusterku i wspominam moment jej narodzin. Pamiętam władcze choć podekscytowane zachowanie Elijah. I to jak nalegał by być ze mną w pokoju podczas porodu. Pamiętam moment kiedy położyli Willow na mojej nagiej piersi i jak w tamtej chwili pomyślałam sobie, że nigdy nie będę w stanie pokochać nikogo tak mocno jak tą małą istotę, którą właśnie sprowadziłam na świat. A kiedy umieścili Willow w ramionach Elijah, zobaczyłam jeden z jego rzadkich uśmiechów. Ten, który sięga jego miodowych oczu i wiedziałam, że żadne z nas nie mogłoby być szczęśliwsze niż byliśmy w tamtej chwili. Willow wierci się w swoim śnie a bycie świadkiem jej drobnych ruchów topi mi serce. Wiem, że powinnam skupić się na drodze. To była jedna z ulubionych rzeczy Elijah na jakie kładł nacisk w czasie mojej nauki jazdy –
Oczy na drodze, przez cały czas – mówił.
69
Ale nic nie mogę poradzić na obezwładniające mnie uczucie za każdym razem kiedy patrzę na moje dziecko. Głównie dlatego, że zawsze zastanawiam się jak mogłam wydać coś tak pięknego i idealnego na świat. Nie mogę nie odczuwać miłości do niej pęczniejącej we mnie z każdym dniem i czasami zastanawiam się czy w którymś momencie, będę tak pełna miłości, że pęknę. Z oddali dobiega mnie nikły dźwięk pisku opon i opuszczam wzrok na przednią szybę w samą porę aby zapobiec uderzeniu w człowieka. Samochód przede mną gwałtownie zjeżdża z drogi a człowiek wciąż stoi przed moim samochodem. Widzę go. Mam na myśli, że naprawdę go widzę i moje serce przestaje bić. Mrozi mi krew. Każdy włosek na moich rękach staje dęba. Nie… Nie może być… To niemożliwe. Mężczyzna stoi przede mną, srebrny medalion opleciony wokół jego palców. Patrzę jak medalion kołysze się w tę i we w tę, w tę i we w tę. Moje oczy przesuwają się w górę po jego ciele i krztuszę się szlochem kiedy patrzę w jego pełne nienawiści oczy. To nie może się dziać. Widziałam go… Widziałam go jak odchodził.
70
Prawda? Mężczyzna wybucha podłym śmiechem i wiem teraz, bardziej niż wcześniej, że nie jest on wytworem mojego umysłu. – Nie – krzyczę i potrząsam głową. – Nie. Willow w końcu się budzi zdając sobie sprawę, że samochód się zatrzymał i zaczyna zawodzić. Ale ja ją wyciszam. Jestem zbyt skupiona na człowieku przede mną, ściskającemu mój medalion. Mój medalion! Człowieku, który wymierzał lata i lata i lata bólu, cierpienia i terroru mojej osobie. Człowieku, który powinien mnie kochać ponieważ jestem częścią niego samego. Mojemu tacie.
71
Rozdział 12 ~ Przed ~
Smród palonej gumy dusi mnie, pożera mnie, pochłania mnie aż wykasłuję szorstkie gulgoty, a moje gardło liżą płomienie. Unoszę powieki. Zezuję do czasu aż moje oczy przyzwyczajają się do jasnego słońca promieniującego na mnie. Kiedy moja zdolność widzenia się poprawia, zauważam, że otaczają mnie fragmenty metalu i szkła różnych kształtów i rozmiarów. Czuję ostre pulsowanie w skroniach kiedy usiłuję podnieść głowę. Ciepła, kleista maź kapie z lewej strony mojej twarzy. Badam palcami swój policzek, a potem przesuwam je przed swoje oczy i kiedy nieostrość mojego wzroku zaczyna zanikać, dostrzegam szkarłat na swoich palcach. Ja krwawię. Jestem nieświadoma. Skołowana. Co się stało? Z mojej lewej jest Lincoln Sedan z błyszczącym, czarnym lakierem, przód
rozbity,
utkwiony w olbrzymim
dębie. Przednia szyba
została
roztrzaskana i odłamki szkła są na masce auta. Dym unosi się spod maski. 72
Czy ja byłam w tym aucie? Musiałam być. Dlaczego inaczej miałabym leżeć obok niego? Ale jeśli byłam w tym aucie, dlaczego nie pamiętam jazdy nim? Siadam i oceniam asortyment ran i siniaków wzdłuż swoich rąk po czym strzepuję kilka luźnych kawałków szkła z mojej limonkowo-zielonej sukienki. Staję na chwiejnych nogach, używając boku samochodu jako podparcia. Rozglądając się stwierdzam, że jestem na pustej drodze a kawałki zderzaka błyszczą gdy padają na nie strużki słonecznych promieni. Gapię się na samochód zakłopotana, zdezorientowana i ciekawa. Czyżbym to ja prowadziła? Masuję ponownie swoje skronie chętna by przywołać jakiekolwiek wspomnienie odnośnie tego wypadku ale to nic nie daje. Uciekają sekundy. Następnie minuty. Wtedy to do mnie dociera, płacz. Zaczyna się z cichym łkaniem po czym przechodzi w pełne zawodzenie. Gorączkowo przesuwam się wzdłuż boku samochodu i zerkam przez szybę tylnych drzwi. Moje oczy robią się wielkie i szarpię za błyszczącą klamkę w drzwiach. Jest tam niemowlę uwiązane w foteliku samochodowym, jego policzki jaskrawo czerwone, oczy wypełnione łzami, szeroko otwarte usta gdy długie krzyki opuszczają jego gardło.
73
Wyplątuję je z pasów fotelika. Gapię się na nie wielkimi oczyma gdy jego zawodzenie przybiera na sile. Jestem taka zdezorientowana. Jest wciąż tyle rzeczy jakie chciałabym móc sobie przypomnieć. Jak to się stało, że skończyłam na jakimś odludziu poobijana i krwawiąca przy roztrzaskanym aucie i z niemowlęciem, którego nawet nie znam, w jego wnętrzu? Po tym jak podnoszę dziecko ona ociera się swoją główką o zagłębienie mojej szyi. Jego krzyki łagodnieją do łkania a ja szepczę uspakajająco mu do uszka. – Ciiii. Ciii maluszku. Znajdziemy twoją mamusię. – W końcu płacz dziecka ustaje i ono zasypia, zwinięte przy mojej klatce piersiowej. To w tym momencie zaczynam iść. To w tym momencie zaczynam mieć nadzieję, modlić się nawet. Mieć nadzieję, że może trafić się jakiś samochód na tej opuszczonej szosie i znajdzie nas. I modlić, że do czasu zanim ktoś nas znajdzie, będę w stanie przypomnieć sobie co się wydarzyło.
~~~
Mam wrażenie jakbym szła od dekad. Z każdą uciekającą minutą, kolejne dziesięć lat przemija. Jest intensywne, pulsujące, skurczowe doznanie w dolnej części mojego brzucha ale walczę z tym i nie przestaję iść. Nie przestaję powtarzać sobie, że nie mogę zatrzymać się póki nie znajdę jakiegoś znaku życia. Domu.
74
Może stacji benzynowej. Kogoś lub czegoś co pomoże mi i dziecku, które niosę. Opuszczam wzrok na niemowlę wciąż zwinięte przy mojej szyi. Śpi spokojnie już jakiś czas. To dobrze. Nie miałam zbyt wiele do czynienia z dziećmi, a kiedy miałam w przeszłości, przejawiałam tendencje do paniki kiedy stawały się markotne. Myślę o matce dziecka w tej chwili, gdzie ona może być albo dlaczego opuściła miejsce wypadku. Potem przywołuje wspomnienia chwil z moją własną mamą. Zostawiła mnie kiedyś. Nigdy nie wróciła. Może matki porzucające swoje dzieci to znów nie taka rzadkość jak myślałam. Nagle ostry, paraliżujący ból rwie przez okolice mojej miednicy i wydziera powietrze z moich płuc. Wypuszczam powściągliwy krzyk i pochylam się w przód z nadzieją, że ból ustąpi. Nie ustępuje. Ból się nasila. Teraz kuśtykam wzdłuż drogi, biorąc głębokie oddechy i wiem z całą pewnością, że coś jest nie tak. Może to bóle menstruacyjne. Potrząsam głową. Nie, nigdy nie miałam bóli menstruacyjnych tak intensywnych. Wtedy myślę, że mogę mieć krwawienie wewnętrzne. Kiedy próbuję postawić sobie samo diagnozę, niemowlę się budzi i znów zaczyna płakać. – Ciii, proszę. – Wyrzucam z siebie z jękiem. Zawodzenie na dokładkę ze skurczami powoduje, że moje skronie zaczynają pulsować i teraz mam przeraźliwy ból głowy. Chcę krzyczeć. Chcę złożyć się i wbić swoje kolana w szosę. Chcę płakać i zwinąć się w piłkę.
75
Chcę żeby ktoś przyniósł mi ukojenie i zabrał ten ból. To wszystko nagle to zbyt wiele. Czuję się jakby ktoś dźgał mnie w trzewia wciąż i wciąż od nowa. Nie mogę oddychać. Teraz ciepły płyn cieknie wewnętrzną stroną moich ud. Moje całe ciało ma konwulsje. Zaczynam tracić swój uścisk na dziecku. I zanim wiem co się dzieje, uderzam o ziemię, dziecko wytacza się z moich ramion i tracę przytomność po środku szosy w rozlewisku z mojej własnej krwi.
76
Rozdział 13 ~ Po ~
Kombinuję. Spiskuję i planuję. Mój umysł jest pełny chaosu, pokrętnych myśli i sprzecznych emocji. Czuję między głową a sercem, budującą się wojnę ale wiem, że to walka, którą wygra moja głowa. Moje serce stanie się ofiarą, przesieczone na pół i pozostawione na pewną śmierć na polu bitwy. W większości przypadków, kiedy to kwestia umysłu czy kwestia serca wchodziła w grę, zawsze kierowałam się sercem. Moim zdaniem, za mało ludzi tak ma, ale ta sytuacja akurat nie wymaga takiego rodzaju rozumowania. Nie lubię ranić ludzi. Nawet w najmniejszym stopniu. Czemu? Bo ja wiem jak to jest być ranionym. Wiem jak to jest być workiem treningowym dla kogoś innego furii. Wiem jak to jest mieć okrutne słowa wymierzane w ciebie, jak zatrutym sztyletem w serce i wszystko co możesz zrobić to czekać, aż trucizna rozejdzie się, rozprzestrzeni po twym ciele. Szczypie twoje komórki nerwowe i trzyma twe organy jak zakładników, zanim powoli cię zabije. Nie tylko to, ale słowa
77
z jakiegoś powodu, posiadają zdolność obdzierania cię z pewności siebie aż zostajesz nagi, stając przed lustrem, poddając się mentalnie krytycznej ocenie… Kawałek po kawałku. Krok po kroku. To właśnie zrobił mi mój tato. Jego wynaturzone słowa i brutalne ciosy sprawiły, że uwierzyłam iż nie jestem niczego warta. Że byłam dokładnie taka, jak ta dziwka będąca moją matką, którą w ogóle nie była żadną dziwką, ale nie mogła żyć z nim i jego maltretowaniem. Nie myślę o mamie tak często jak zwykłam. Głównie dlatego, że po długim, rozwlekłym dochodzeniu, policja odnalazła jej ciało w ogródku za domem. Była pochowana 3,5 metra za moją starą piaskownicą. I była taka jak ją sobie wyobrażałam, że będzie. Niczym więcej jak stertą kości. Nie było pogrzebu jako, że tata był w więzieniu, a moim nowym domem stało się Oakhill. Nie jestem nawet do końca pewna co policja zrobiła z jej szczątkami, bo nigdy nie miałam okazji zapytać ale wciąż powtarzam sobie, że pewnego dnia ją odnajdę. Pewnego dnia, zrobię to tak jak należy. Pewnego dnia doczekam się, iż będzie pamiętana jako cudowna żona i matka jaką była. Jeśli kiedykolwiek opuszczę Oakhill żywa, w tym szkopuł. Łzy zbierają się w moich oczach za każdym razem kiedy myślę o mamie. Moje serce boli od wyrzutów sumienia i płaczę z żalu za nią i tym jak tragicznie
78
skończyło się jej życie. Nie mogę sobie wyobrazić umierania w ten sposób. Nie mogę sobie wyobrazić patrzenia w oczy osoby, którą kochasz najmocniej na świecie, wiedząc, że w czasie jak jej uchwyt zaciska się na twoim gardle, to twoje życie zakończy się tragicznie. Zaczynam szlochać mocno i przypominam sobie czemu już dłużej nie lubię myśleć o mamie. Moje szlochy wychodzą szybko a łzy leją mi się po policzkach. Zaczynam krzyczeć. Jestem tak przepełniona bólem i smutkiem, że krzyczenie to jedyny sposób aby pozbyć się tego z mego ciała. Chwytam poduszkę, przykrywam nią swoją twarz a moje krzyki przechodząc we wrzaski. Staram się jak mogę zagłuszyć siebie, bo ostatnia rzecz jakiej chcę to personel wdzierający się przez me drzwi i faszerujący mnie większą ilością środków odurzających. – Moja słodka, słodka Addy. – Słyszę głos Damiena i kiedy unoszę głowę i patrzę w lewo, on siedzi obok mnie. Gładzi moje włosy. Delikatnie. Z czułą pieszczotą i ciepłymi palcami. Choć raz, nie odpycham go. Po raz pierwszy od długiego czasu czuję, że potrzebuję kogoś, a skoro on tu jest, to decyduję, że tym kimś może być on. Odrzucam poduszkę na bok, rzucam się na niego i opadamy w tył na pryczę. Zakopuję głowę w jego klatkę piersiową, zaciągam się jego zapachem. Pachnie jak kombinacja świeżego powietrza po burzy i swoją własną esencją. To zawsze zdaje się być problemem pomiędzy Damienem a mną. To, że on nie zjawia się jako iluzja. Jest tak prawdziwy. On wygląda, czuje i pachnie tak realnie.
79
I to zawsze wprawia mnie w zakłopotanie bo nie rozumiem jak to możliwe. Widziałam jak umarł. Obciera kciukami łzy z moich oczu i całuje czubek mojej głowy. Ciepło wylewa się z jego ciała i przesącza mnie gdy owijam swoje nogi wokół jego. – Koniec ze łzami, okej? – Przesuwa kciukiem z tył i w przód po moim policzku w czułym geście. – Zawsze nienawidziłem widzieć cię taką. Wypuszczam długi, zmęczony oddech i przyciągam się bliżej do niego. Odchrząkuję gdy fala wyczerpania zalewa mnie całą i nagle moje powieki robią się ciężkie. – Wiem – mówię do niego. – Śpij kochana – odpowiada. Nie musi mówić mi dwa razy ponieważ w zaledwie kilka sekund po tym jak słowa znalazły się na zewnątrz, to jest to dokładnie to, co robię.
~~~
Kiedy sie budzę Damiena nie ma. Oczywiście. Tak właśnie zazwyczaj jest. Odwiedza mnie tylko wtedy, jak ma na to ochotę. Siadam, obieram kawałki moich zmierzwionych włosów z twarzy i zerkam w stronę okna. Mój brzuch wyje, płacze bólami głodowymi gdy ja zwracam uwagę na kolor nieba. Kotłujące się rozpryski pomarańczy i żółci
80
i różu. Wtedy klnę się w duchu za przespanie kolacji. A potem przeklinam w duchu personel szpitala za nie obudzenie mnie. Wizerunek mamusi błyska przez mój umysł ale ja odsuwam ten obraz. Zamykam na siedem spustów. W pudełku. Skuwam go też łańcuchem. Potem buduję ceglany mur wokół pudełka, ukrywając go przed całym światem, ze mną włącznie. To jest coś w czym jestem dobra. Jestem dobra w blokowaniu rzeczy jakich nie chcę pamiętać. Albo tak właśnie miałam powiedziane przez personel szpitala. Ale zgadzam się z nimi z grubsza. Co naprawdę chciałabym im powiedzieć: Jeśli wiedlibyście życie pełne agonii,
tragedii i śmierci, czy wy nie wymazalibyście tego z pamięci? Ale nigdy tego nie robię. Nigdy nic o tym nie mówię, ponieważ części ludzkiej przeszłości mają za zadanie pozostać w ukryciu. A jeśli się zdarzy, że zostaną znalezione, to powinno być dlatego, że chcą aby część ich życia została odkryta. Myśląc o tym temacie, i rozgryzieniu pewnych rzeczy, wracam do myśli o przeprowadzeniu dywersji takiej, bym mogła ukraść widelec ze stołówki. Wiem, że trzymają metalowe widelce w kuchni, ale najpierw muszę wymyślić jak się do tej kuchni dostać przede wszystkim. Moje oczy omiatają ściany w celi. Myślę, myślę, myślę i przeprowadzana inspekcja mojej celi kończy się kiedy dostrzegam pająka na ścianie. Jest w dalekim prawym kącie i przyglądam się z uśmiechem na buzi jak tka sieć pomiędzy dwiema ścianami w rogu.
81
Potem sobie myślę… Że to jest po prostu idealne. Kapitalne, mówię wam, kapitalne. I w tamtej chwili wydaje mi się to szalone jak pajęczak mógł wesprzeć mnie w stworzeniu takiego typu dywersji jakiej tak desperacko potrzebuję.
82
Rozdział 14 ~ Przed ~
Mam wrażenie jakbym żyła w alternatywnym świecie. I w tym świecie, w mojej głowie stoję przed moim tatusiem, szlochając. Twarz mam ukrytą w dłoniach i łzy sączą się przez szpary w moich palcach i płyną po moich nadgarstkach. Do czasu aż zerkam przez swoje palce, kiedy strzelba wypala. Nagle, jestem sparaliżowana przez ból tak gwałtowny, tak przeszywający i tak intensywny, że powietrze zostaje wykopane z moich płuc i upadam na kolana. Wypuszczam z siebie najgłośniejszy wrzask jaki kiedykolwiek wykrzyczałam i chwytam się za lewy bok, drżąc ze strachu kiedy widzę swoje palce pokryte czerwienią. Czuję jakby całe ciepło została odessane z mojego ciała i przeszywa mnie dreszcz. Po zrobieniu dwóch pijanych kroków w przód tata staje przede mną. Dzielą nas jedynie milimetry. Gapię się ogromnymi oczami w lufę od strzelby. W tamtej chwili, całe moje życie przelatuje mi przed oczami. Zamykam je na sekundę i przysięgam, że widzę twarz mamusi. Przysięgam, że słyszę jej głos:
Nie płacz ptaszynko. Ton jej głosu jest pocieszający i na jego dźwięk uspakajam się. – To jeszcze nie twój czas.
83
Wierzę jej. Wierzę jej. Jestem za młoda żeby umierać. Wtedy coś we mnie przeskakuje i robię coś czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Chwytam lufę strzelby trzęsącymi się palcami i zakrwawionymi rękami. Szarpię za nią z taką siłą, że kolba uderza tatę w szczękę i on potyka się w tył. Tata chwyta się za podbródek. Upuszcza strzelbę. Działam szybko, ślizgam się przez kałużę własnej krwi i porywam broń z podłogi. Wydaję z siebie najgłośniejszy, bolesny i wstrząsający wrzask całego mojego życia. Celuję. Umieszczam palec na spuście. Naciskam. Potem strzelam i trafiam łajdaka w lewe kolano.
~~~
Czasami zastanawiam się jak sny mogą wydawać się tak realne. Czuję się jakbym spadała.
84
Czuję się jakbym spadała w otchłań. Dziwne jest to, że otchłań nigdy się nie kończy. Po prostu spadam i spadam i spadam i czekam, przygotowuję się na tępą siłę kiedy skręcę kark na zimnej, twardej ziemi. Ale to się nie dzieje. Nigdy nie dosięgam dna. Najgorsze jest to, że mam uczucie jakby moje powieki zostały zaklejone jakimś super klejem bo ciemność jest tak czarna i tak gęsta, że nic przez nią nie widzę. Potrzebuję pomocy, wiem o tym i próbuję krzyczeć o nią, ale kiedy otwieram swoje usta, żaden dźwięk się z nich nie wydobywa. Moje serce wali mi w klatce piersiowej. Mój żołądek do góry dnem. Jest nieważki choć rosnący skok adrenaliny pompującej przeze mnie. Znów próbuję krzyczeć. – Ratunku! Ratunku! – Ale znów żaden dźwięk nie opuszcza mojego gardła. Napinam się aby spowodować jakiś hałas ale jedyne co mogę usłyszeć to wiatr świszczący mi w uszach. Sięgam, wymachując ramionami i chwytam garść niczego i w tej samej chwili czuję jak ciemność otaczająca mnie, zaciska się wokół moich nadgarstków i kostek zamieniając moje ciało w spadochron. Moje ciało szarpie się. Wygina w łuk. Potem rozluźnia. Nagle czuję się jak piórko i jest tak, jakby moje swobodne opadanie, przemieniło w spokojne unoszenie się. Wyobrażam sobie, że jestem na świeżym powietrzu. Że jest słońce, które przypieka moją skórę ciepłem.
85
Wyobrażam sobie, że jestem tratwą bez kogoś leżącego na mnie i, że unoszę się i dryfuję po krystalicznie niebieskich wodach. Teraz, czuję spokój. Moje nerwy wczołgują się z powrotem do swoich kryjówek. Uczucie niepokoju osiada w dole mojego brzucha. Świszczący dźwięk wypełniający moje uszy zamiera i przysięgam, że słyszę głos mężczyzny. On woła moje imię. – Adelaide! – Jest pauza i po sekundzie kiedy wypowiada moje imię jego głos wzrasta o oktawę. – Adelaide! – Jego głos jest rozszalały i naglący i zmartwiony. Próbuję mu odpowiedzieć, ale wciąż nic nie wychodzi. Wtedy jego głos zaczyna zanikać, zamiera i rezonuje wokół mnie, gdy łzy desperacji zbierają się w moich oczach. Mój umysł krzyczy. Pomóżcie mi. Proszę pomóżcie mi. Wciąż nie wiem gdzie jestem ani co się dzieje i te myśli dręczą mój umysł. Wciąż zastanawiam się czy będę w stanie wyraźnie zobaczyć swoje otoczenie i wciąż mam nadzieję, że w którymś momencie przestanę spadać. I jest ogromna część mnie, która myśli, że w którymś momencie podczas tego spadania, pożegnam się z życiem. Potem muszę się zastanowić… Czy ja śnię? Czy to jest koszmar? Mam nadzieję, że tak, bo myśl, że ta chwila jest realna, przeraża mnie.
86
Czy ja śnię? Nie wiem, a to co przeraża mnie bardziej niż cokolwiek inne to to, że nie wiem kiedy albo czy w ogóle będę w stanie kiedykolwiek się obudzić. I wtedy robię to… Kiedy się budzę coś dziwnego się dzieje. Idę przez pogrążony w mroku korytarz. Lampiony na drewnianych ścianach oświetlają moją drogę i tańczą po jej krawędziach. Słychać płacz mężczyzny. Elijah. Myślę, że tak ma na imię. Myślę, że go znam. Słyszę go. Jego głos sączy się przez ściany i wiem, że muszę pójść do niego. Muszę iść go zobaczyć bo go kocham. Cierpię kiedy nie jestem blisko niego. A słysząc ból w jego głosie niemal mnie paraliżuje. Elijah siedzi za swoim biurkiem. Szlocha, dłonie zaciśnięte ma w swoich złotych lokach, jego pierś ciężko unosi się i opada gdy wydobywa z siebie kolejny udręczony krzyk. – Dlaczego Adelaide? – krzyczy. – Dlaczego? – Unosi swoją głowę powoli, jego piękne złote oczy przepełnione są łzami i zaciska szczękę. Nagle emocje na jego twarzy zmieniają się z żalu w furię. Wstaje. Jego twarz jest czerwona jak jądro ogniska i jednym płynnym ruchem ręki przeciąga przez długość
87
swojego biurka, posyłając wszystkie papiery, akta, pióra i przycisk do papieru, z trzaskiem na podłogę. Wypuszcza z siebie kolejny udręczony krzyk. – Elijah najdroższy, co się dzieje? Moje pytanie spotyka się z ciszą. – Powiedz mi kochany. – Naciskam. – Co mogę zrobić aby było lepiej? Moje słowa nie wydają się złagodzić jego cierpienia w ogóle. Zaczyna chodzić w te i z powrotem za swoim biurkiem, z dłońmi zaciśniętymi w pięści po swoich bokach. Zatrzymuje się w pół kroku i w nagłej reakcji podnosi zabytkowy globus stojący obok jego biurka i ciskam nim z siłą o ścianę. – Dlaczego Adelaide? – Powtarza swoje wcześniejsze pytanie i opada ciężko z powrotem na swój fotel. Osiągam punkt, w którym już nie mogę powstrzymać łez i pędzę do niego, uczepiając się jego ręki i płaczę. – Nie zniosę tego. Nie mogę znieść widoku ciebie w takim stanie Elijah. Proszę. Łamiesz mi serce. – Oddałabym wszystko by zabrać ten ból od niego. Oddałabym wszystko by móc wyszeptać serdeczne słowa do jego ucha żeby wiedział, że wszystko będzie dobrze. Że z nami będzie dobrze. – Tylko powiedz mi dlaczego? – mówi. – Czy to dlatego, że kochałem cię zbyt mocno? Chciałem trzymać cię blisko? Czy to dlatego, że pozwoliłem abyś wygnała ciemność z mego wnętrza stając się moim niekończącym się światełkiem? Szlocham mocniej. – Nie rozumiem. Nie rozumiem o czym ty mówisz. – Splatam swoje palce z jego, pragnąc gorąco aby spojrzał mi w oczy ale nie robi tego. – Proszę powiedz mi Elijah.
88
Siada prosto i porusza się szybko i dopiero w chwili gdy zauważam błysk metalu w słabym oświetleniu gabinetu zaczynam panikować. – Nie – mówię bezgłośnie. – Nie. – Mój głos jest ledwo dosłyszalnym szeptem. – Nie. – Teraz to napięte chrypienie i odnoszę wrażenie jakby ‘nie’ było jedynym znanym mi słowem. – Nie. Elijah dotyka pistoletu drżącymi palcami a moje ręce są na jego ramionach. Potrząsam nim. Bez efektu. Moja siła nie działa. – Nie Elijah! – krzyczę. – Nie! Elijah unosi pistolet do swoich ust a moje serce zamiera. Podważam broń, chcę mu ją wyrwać z rąk. – Nie! Elijah! Nie rób tego proszę! Jeśli nie dla mnie to dla Willow! Ona kocha swojego tatusia! Błagam! – Padam na kolana zawijając ręce wokół tyłu jego nóg. – Błagam nie rób tego! – Nie potrafię żyć bez ciebie Adelaide – mruczy mechanicznie. – Dlaczego musiałaś umrzeć? Zakopuję swoją głowę w jego kolana i krzyczę ile mam sił w płucach. – Ale ja nie umarłam! Ja NIE umarłam! – Do zobaczenia – szepcze i zerkam na niego tylko po to, by zobaczyć słaby, na podobieństwo widma uśmiech na jego ustach. Jego palce ślizgają się po spuście. W tamtym momencie gramolę się i szarpię za jego nogi, pociągając z taką siłą na jaką tylko mnie stać. – Nie Elijah! – Uciekam się do wrzasku. – Kocham cię! Nie rób tego! BANG.
89
Odgłos wystrzału odbija się echem pośród zaciemnionego gabinetu. Ręka Elijah z pistoletem opada do boku, a ja osuwam się po jego ciele, uczepiając się jego stóp i krzyczę, łzy leją się strumieniami po jego brązowych, skórzanych mokasynach. Wtedy po raz drugi zapadam się w ciemność.
90
Rozdział 15 ~ Po ~
Jestem dzisiaj cicha. Jestem skupiona. Jestem w zgodzie ze wszystkim. Nieustająca paplanina pacjentów i personelu medycznego w stołówce, brzęczy mi w uszach i robię co mogę aby wchłonąć wszystkie te informacje, które pomogą mi w mojej misji. Jak dotąd nie wyłapałam niczego przydatnego.
Wszystko
co
udało
mi
się
usłyszeć,
to
kilka
plotek
u poszczególnych pacjentów. Czasami to miejsce jest jak opera mydlana. Rozumiem dlaczego. Kiedy jesteś stłoczony i odizolowany od świata zewnętrznego, czasami to wszystko co ci pozostaje. W takich właśnie chwilach jak ta, najbardziej brak mi Aurory. My nie byłyśmy jak inne pacjentki. Byłyśmy samowystarczalne, usytuowane z boku w naszej małej bańce, której nikt nie próbował przebić. I to nam odpowiadało. Siedzę przy moim stole z tyłu w lewym kącie, czekając na właściwy moment by wykonać swój ruch. Moje oczy przemieszczają się do zegara
91
wiszącego na ścianie, tuż obok drzwi do kuchni. Potem, spoglądam w kierunku sanitariuszy. Są zgrupowani w prawym, górnym rogu pomieszczenia. Mój wzrok opada na moją pomarańczową tackę i przepycham po niej jakiś makaron i zlewki moim plastikowym widelcem, zastanawiając się jak do cholery przeżyłam na gównie, którym nas tutaj karmią, tak długo. Nazywam to zlewkami bo to nie ma tego zwyczajowego jasnopomarańczowego koloru, normalnego makaronu z serem. To jest ciemniejsze. Niemal w kolorze rdzawym. Tak jakby kucharz zaparzył to z juchą. Upuszczam widelec, przykładam rękę do piersi i macam palcami złożony tekturowy kubeczek, ukrywający moją broń i modlę się do Boga, żebym nie rozwaliła tego kiedy wciskałam kubeczek w swój biustonosz. Upewniam się, że nie spuszczam wzroku z personelu medycznego. Wiem aż za dobrze, że czasami jest tak, jakby mieli oczy z tyłu głowy. Są przeszkolonymi psami z wypranymi mózgami. Wystarczy najmniejszy ruch. Niewłaściwe działania lub słowa i dokładnie wiedzą kiedy uderzyć. Drzwi do kuchni otwierają się z rozmachem i dźwięk ich skrobania po drewnianej podłodze, wyciąga mnie z moich myśli. Zerkam na lewo, obserwując jak się huśtają w przód i w tył przez sekundę po czym odsuwam od siebie tacę i patrzę na sanitariuszy. Zdaję sobie spraw, że to ta chwila więc udaję jakbym drapała się w pachę i wyjmuję kubeczek z mojego biustonosza. Schylając się zerkam do środka. Pająk ma małe ciałko ale długie nogi i przyglądam się mu przez chwilę aż widzę jak jego noga drga. Oddycham z ulgą. Mój plan i tak by się udał gdyby pająk nie żył ale tak się składa, że uważam to za zdecydowanie efektywniejsze gdy pająk żyje.
92
Prostuje się na siedzeniu i zezuję za moim celem. Ona siedzi centralnie przede mną na końcu prostokątnego stołu. Jej włosy są krótko przycięte i w kolorze popielatego blond. Obserwowałam ją przez ostatni tydzień. Od niechcenia, oczywiście. Chwytam swoją tacę, wstaję i ruszam w kierunku pojemników na odpadki w moim sąsiedztwie. Tuż przed tym jak tam docieram, przesuwam się do mojej lewej i markuję upadek, rozsypując zawartość mojej tacy po podłodze. Ta obcięta na chłopczycę odwraca się. – Pomogę ci – mówi. – Bardzo ci dziękuję – odpowiadam. Ale tak naprawdę wykorzystuję tę chwilę na moją korzyść. Nie czuję się z tym dobrze bo ona jest taka miła pomagając mi, ale czasami twoje musi być na wierzchu. Więc kiedy ona się pochyla, szybko omiatam wzrokiem stołówkę. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Potem ściskam i rozwieram tekturowy kubeczek w mojej dłoni i rzucam pająka w jej włosy. Jeszcze raz jej dziękuję za pomoc i idę do pojemników na śmieci kiedy dwóch pracowników kuchni wyłania się z mopami i wiadrami. Potem czekam na to… Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Krzyk jest głośny, przeszywający i przysięgam, że przez sekundę wibrują ściany. Słyszę krzyczących sanitariuszy. Dudnienie kroków. Chłopczyca rzuca się na równe nogi i gorączkowo okłada się po głowie. Krzesła szurają o płytki. Mój wzrok opada na podłogę i dostrzegam mojego małego przyjaciela
93
pełznącego po niej. Uśmiecham się sama do siebie i wślizguję ukradkiem do kuchni.
~~~
Czekam. Trzy dni minęły i nocą trzeciego dnia, leżę w swoim łóżku i czekam aż światła Oakhill zostaną zgaszone. Wygaszone Oakhill zazwyczaj mnie przerażało ale już dłużej nie za bardzo. Pamiętam czas kiedy wrzaski były kołysankami, migoczące światła ostrzeżeniem a piwnica była ostateczną salą tortur. Teraz… Nie za bardzo. Dźwięk obcasów stukających po kafelkach na podłodze, tętni mi w uszach i mam nadzieję i czekam i modlę się, że sanitariusze z nocnej zmiany zniknęli z korytarza i przenieśli na sąsiedni ponieważ zmęczenie zaczyna brać górę i powoli zasypiam. Oakhill ma cztery skrzydła. Pacjenci tutaj są separowani według czterech kategorii i w zależności od tego jak szurnięci są w rzeczywistości, w danej chwili są przypisywani do poszczególnego skrzydła. Czwarte jest najgorsze. To miejsce gdzie wszyscy pacjenci są umieszczeni w izolatkach. Byłam tam zaledwie kilka razy i powiedzmy, że cieszę się iż teraz jestem w korytarzu pierwszym, najłagodniejszym skrzydle tego wariatkowa. Nie znam żadnego pacjenta w moim skrzydle osobiście ale znam dotkliwości ich stanów wahające
94
się od zjadania włosów po gadanie z samym sobą. To też przede wszystkim wygoda bo wszystkie gabinety lekarskie znajdują się na końcu korytarza. Kiedy dźwięki kroków zamierają, czekam kolejne dziesięć minut zanim wstaję z łóżka. Z szybkimi i zwinnymi krokami, zgarniam widelec z mojej szafki i na paluszkach podchodzę do drzwi. Jak już przy nich jestem, staję na palcach i wyglądam przez małe kwadratowe okienko. Hol jest opustoszały. Cienie różnych kształtów i rozmiarów wspinają się po ścianach. Biorę głęboki oddech, chwytam za klamkę i wkładam widelec w zamek. Zeszły mi dobre dwa dni, używając całej siły jaką mogłam wykrzesać, by wygiąć zęby poza jednym. Szperam w zamku przez minutę, może dwie, by niemal sapnąć z zachwytu gdy zamek ustępuje. Wtedy przekręcam klamkę z uchem dociśniętym do drzwi, krzywiąc się gdy zawiasy skrzypią gdy otwieram je jedynie ociupinkę. Pasmo światła przedostaje się w szczelinie w moich drzwiach i kiedy moje oczy dostosowują się do jasności, zerkam na korytarz. Wymykam się przez małą szczelinę i zamykam drzwi za sobą. Zaczynam iść. Powoli. Małymi kroczkami i uczuciem trzymania się na baczności, osiedlającym się w dole mojego brzucha. Nie przestaję oglądać się za siebie by upewnić się, że mam czystą drogę. Personel medyczny Oakhill posiada zdolność nakrywania cię kiedy najmniej się tego spodziewasz. I kiedy jestem zaledwie kilka kroków od gabinetu Dr Swell, słyszę delikatnie gwizdanie niosące się wzdłuż korytarza. Potem docierają do mnie niosące się echem kroki. W przypływie paniki, wślizguję się przez otwarte drzwi do jakiegoś pomieszczenia i zwijam się w piłkę.
95
Potem się modlę… Naprawdę, naprawdę się modlę. Nawet jeśli po odejściu Dr Morrow z zakładu, kary stały się mniej okrutne, no ale wciąż. Nie chcę spędzić trzech kolejnych tygodni w izolatce za wymknięcie się z mojego pokoju po zgaszeniu świateł. Więc czekam… Przestaję oddychać. Robię najmniejszą ilość szumu jaka jest tylko możliwa, gdy wciskam głowę między swoje nogi. Kroki są coraz bliżej i bliżej aż są tuż obok mnie. Nastaje ciężka pauza. Dochodzę do punktu gdzie czuję, że nie dam rady już dłużej wstrzymywać oddechu i chyba zemdleję. Zerkam spomiędzy moich nóg w chwili gdy sanitariusz z nocnej zmiany pewnym siebie krokiem przechodzi obok mnie. Chwilę potem wypuszczam najdłuższy oddech w moim życiu, czując ulgę, że moje płuca wciąż funkcjonują właściwie po wstrzymywaniu oddechu przez tak długi czas. Sekundy mijają. Potem minuty. Słucham uważnie i kiedy nie słyszę żadnego dźwięku, robię ruch. Staję na nogi w mgnieniu oka i śpieszę do drzwi. Ukrywam w dłoni widelec, gotowa by podważyć zamek w drzwiach. Ale wtedy… zawijam palce wokół gałki i przekręcam. Drzwi się otwierają a ja wpatruję się w widelec w mojej dłoni. Uśmiecham się sama do siebie i wślizguję przez lukę w drzwiach do gabinetu.
96
A myślałam, że dr Swell była bystra. Nie jest taka bystra za jaką się uważa bo gdyby była, to pamiętałaby aby zamknąć drzwi na klucz. To nie tak, że to by mnie powstrzymało czy coś, ale wciąż. W szpitalu psychiatrycznym nigdy nie wiesz kiedy jakaś szalona pacjentka może się uwolnić i położyć łapy na swojej dokumentacji medycznej.
97
Rozdział 16 ~ Przed ~
Poczytalność to takie śmieszne słowo. Poczytalność. Poczytalność. Być poczytalnym. Mieć jasne myśli. Być w stanie spostrzec różnicę między wymysłem a rzeczywistością. Przywykłam
myśleć,
że
moje
zdrowie
psychiczne
było
wciąż
nienaruszone. Że wszystkie moje klepki były na swoim miejscu. Że nigdy… PRZENIGDY… Nie pozwoliłabym Oakhill się pokonać. Teraz, nie jestem tego taka pewna. Teraz nie jestem pewna czy naprawdę jestem poczytalna czy postradałam swoje zmysły. Nie rozumiem tego jak z powrotem wylądowałam w Oakhill.
98
Wciąż staram się wszystko przetworzyć. Wciąż staram się rozgryźć gdzie jest moje miejsce. I wciąż staram się dojść do tego jak to się stało, że wylądowałam w Oakhill po raz drugi kiedy nawet nie pamiętam pierwszego razu. Coś jest nie tak… Z moją głową. Coś jest nie tak ze mną. Ale nauczyłam się radzić sobie z urojeniami. Nie jestem w stanie powstrzymywać krzyków pacjentów od przebijania moich uszu ale mogę nauczyć się je wyciszać. Nie mogę powstrzymać sadystycznych tortur, które odbywają się w Oakhill ale mogę nauczyć się jak być pomocną dłonią. Nie mogę wrócić zmarłych do życia ale mogę nauczyć się jak radzić sobie z moim smutkiem. W sumie to ta cała sytuacja wydaje się dziwna do opisania. Czuję się jakbym była tutaj i nie była w tym samym czasie. Dr Watson trzyma mnie za łokieć i prowadzi z powrotem do mojego pokoju kiedy ja wciąż staram się jakoś ogarnąć to wszystko, co właśnie się wydarzyło. Jestem mężatką. Dr Watson to mój mąż. Urodziłam dziecko. Nasze dziecko. Światła migoczą nad głową, tańcząc po ścianach neutralnej barwy i spuszczam wzrok na podłogę. Nie jestem pewna jak powinnam się czuć z tym wszystkim. Odnośnie objawienia, które mi właśnie zaserwowano. Część mnie zastanawia się czy dr Watson mówi prawdę. No ale dlaczego miałby kłamać odnoście czegoś takiego jak bycie ze mną w związku małżeńskim? I jeśli naprawdę pobraliśmy się, to jak mógł mnie tutaj wysłać? Jak mógł tak po prostu pozbyć się mnie jak
99
jakiegoś odpadu i pozwolił załodze szpitala traktować mnie w sposób w jaki byłam traktowana? Czy miał wybór? Przyjeżdżając za mną tutaj to jego sposób na okazanie miłości? Zatrzymujemy się przed drzwiami do mojej sali i dr Watson puszcza mój łokieć. Nie mogę na niego patrzeć. Nie mogę stawić czoła prawdzie. Chcę cofnąć się w czasie do chwili kiedy cierpiałam na urojenia. Delikatne palce gładzą mój policzek i krew zalewa moje polika. Moja twarz jest gorąca, w ogniu, wszystko za sprawą zwykłego muśnięcia opuszków. To o czymś musi świadczyć, prawda? – Wiem, że to wszystko co właśnie się stało to wiele do przetworzenia. – Dr Watson szepcze. – Wiem, że prawdopodobnie jesteś skołowana. Skołowana to niedopowiedzenie. Nigdy nie czułam się tak rozdarta w całym swoim życiu. Czuję się jak zwierzę zabite przy drodze i kawałek po kawałku rozrywane przez wygłodniałe wrony, karmiące się moim ciałem. – Doktorze Watson ja… Przykłada dwa palce do moich ust. – Nie dzisiaj – mówi. – Żadnego więcej rozmyślania dzisiaj. Musisz odpocząć. – Unoszę głowę i spotykam jego gorące spojrzenie. – Przyjdę po ciebie rano. – Ale co z dr Morrow? – Jeśli ten człowiek żywił do mnie wcześniej urazę to ta uraza wykręciła się i przekształciła się w coś na kształt pełnowartościowej nienawiści. – Nie martw się doktorem Morrow. – Zapewnia mnie. – Już nigdy nie będziesz musiała mieć z nim do czynienia. – Dziękuję.
100
Kiwa głową i odwraca się aby odejść. – Dobranoc Adelaide. – Zatrzymuje się i patrzy przez swoje ramię. – Kocham cię. Otwieram drzwi do mojej sali i oferuję mu smutny uśmiech. To miażdży mi serce, słuchanie go jak wypowiada te dwa słowa. Tak piękne, zapadające w pamięć i poruszające słowa. Ja nie mogę ich wypowiedzieć i to sprawia, że czuję się nawet gorzej. Te słowa są święte i wiem, że nie ma sposobu abym mogła je powiedzieć do człowieka, którego nawet nie znam.
101
Rozdział 17 ~ Przed ~
28 dni. Słyszałam, że trzeba 28 dni aby przełamać nałóg. 28 dni na nowy start. Rozpoczęcie wszystkiego od początku. Potrzeba 28 dni aby zmienić osobę. Ale ja muszę być inna – nie – ja jestem inna. Ponieważ minęło 28 dni odkąd dowiedziałam się, że dr Watson, mam na myśli Elijah, jest moim mężem. To już 28 dni odkąd zajął się moją terapią i próbuje przywrócić mi pamięć. I to jest już 28 dni beznadziejnych sesji, sfrustrowanych warknięć i zmęczonych westchnień. Moje wspomnienia są jak jaja z kości słoniowej, których nie da się rozbić. Albo to przynajmniej jest wszystkim, w co skłonna jestem wierzyć lub co mi powiedziano. Zaczęłam zauważać coś odnośnie Oakhill, też. Zaczęłam zauważać, że ono wykrwawia ludzi do cna, ale nie z krwi, z nadziei.
102
Kiedy pierwszy raz dostarczają cię tutaj, masz tę wolę odnośnie siebie. Ja ją miałam za pierwszym razem. Przekonałam samą siebie, że nie jestem szalona. Wmawiałam sobie, że znajdę sposób na wydostanie się. Że ucieknę. Po tych myślach zostało już tylko wspomnienie. Jestem całkowicie przekonana, że drugi raz już się stąd nie wydostanę, więc pogodziłam się z moim losem, i na tym koniec. Siedzę w świetlicy z Aurorą kiedy ona koloruje. Nuci jakąś melodię ale ja już jestem przyzwyczajona do jej nucenia. To jest teraz niemal uspakajające, podnoszące na duchu. Jej śpiewanie, to już jest inna historia. Merilee Winters stoi przy dużym, szkłem platerowanym oknie i wygląda na podwórze. Nie ma tam żadnego znaku życia. Wszystko jest martwe. Wliczając w to większość pacjentów żyjących tutaj.
Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Merilee intonuje wraz ze wskazówkami zegara wiszącego na ścianie. Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. – Marilee zachowuje się dziś dość obłąkanie – mówię do Aurory. Bez odrywania wzroku od kolorowanki Aurora odpowiada. – Noo, elektrowstrząsy. Moje oczy opadają do jej filigranowych, kruchych palców, które bazgrolą teraz różnymi kolorami po całej kartce. – Kiedy? – Sapię. – Wczoraj. Widział ich jak ją wlekli. Może jestem już tutaj tak długo, że nie zwracam dłużej uwagi na migoczące światła i wibrujące ściany. I wszystkie krzyki pacjentów zlewają się w jeden. To jest jak muzyka do filmu. – Czemu? Aurora wzrusza ramionami. – Przemyciła widelec z bufetu. Wsadziła go w swoje majtki. Potem w czasie porannego obchodu z lekami, chciała dźgnąć nim Marjorie. 103
– Ale czemu? – Marilee to z pewnością świruska ale nie niebezpieczna. – Myślę, że usmażyli jej mózg o jeden raz za dużo. – Pewność w jej słabym głosiku zaskakuje mnie. Przeszywa do szpiku kości. Zaczynam drżeć a potem pompuję ciepło z powrotem w moje ramiona. – Chociaż ty już nigdy nie będziesz musiała się tym martwić. – Aurora patrzy na mnie przez swe rzęsy, błysk pogardy w jej czekoladowych oczach. Piorunują ją wzrokiem i opuszczam ręce do boków. – Czemu tak powiedziałaś? Aurora odkłada czarną kredkę, przekrzywia głowę na bok i mruży oczy w szczelinki. Potem jej oczy dryfują ku otwartym drzwiom. – Ponieważ masz swojego własnego rycerza w lśniącej zbroi. Odwracając się powoli i spoglądając na drzwi, widzę Elijah wspartego o framugę. Mięśnie w jego bicepsie wybrzuszając się gdy ma skrzyżowane ręce i kiwa na mnie głową.
~~~
Igła metronomu kołysze się w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył. Delikatne tykanie wcina się w ciszę i przysięgam, że czuję powolny, wybijany takt z tego medycznego instrumentu, pulsujący mi w skroniach.
104
Dr Watson, to znaczy Elijah siedzi naprzeciwko mnie z przenikliwym spojrzeniem i rękami złożonymi przed sobą na blacie biurka. – Otwórz swój umysł Adelaide. – Jego głos jest delikatny choć stanowczy. Ale to czego on nie rozumie to, że ja próbuję ale nie mogę. Czasami zastanawiam się czy on wie jak ja strasznie chcę pamiętać ale to jest tak, jakby mój umysł mi nie pozwalał. Czuje się jak tarcza wykonana z żeliwa i żadna broń mentalna nie jest w stanie jej przebić. Wydaje się jakby to była moja mantra: Otwórz swój umysł Adelaide. Tak jest za każdym razem kiedy mam z nim sesję i to właśnie mówi za każdym razem tuż przed tym jak pozwalam delikatnemu, usypiającemu metronomowi wciągnąć mnie pod. Muszę podziwiać jego wytrwałość. Jego determinację i wolę by sprawić abym pamiętała, ale ja zawsze czuję się jakbym go zawodziła, za każdym razem kiedy moja sesja się kończy i on zostaje z niczym poza bezwartościową żoną, którą wciąż nie pamięta swego czasu z nim, czy swego życia z nim w zupełności. Gwałtowny krzyk sączy się przez ściany gabinetu i hamuje moje schodzenie do krainy owocobrania wśród moich wspomnień, by spróbować poskładać z powrotem do kupy puzzle będące moim życiem. Drżę na dźwięk agonii w tym krzyku. Wyobrażam sobie Marjorie krępującą pacjentkę. Wyobrażam sobie szyderczy uśmieszek na ustach dr Morrow. Przyciągam kolana do piersi, chowam między nimi moją głowę. – Proszę doktorze, to znaczy Elijah – Zakrywam uszy rękami. – Proszę, spraw aby przestali. Elijah momentalnie zrywa się ze swojego fotela, pewny siebie zmierza do drzwi. Zamyka je. Słyszę jak przekręca zamek. Potem znajduje się przy
105
moim boku. Umieszcza swoją rękę na moim ramieniu i ciepło od jego dotyku sączy się przez cienką tkaninę mojej szpitalnej koszuli i łagodzi moje dreszcze. Zerkam na niego przez moje rzęsy, a on zakłada mi pasmo włosów za ucho. – Lepiej? Kiwam głową na tak z miarowymi oddechami i obniżam nogi gdy on zajmuje swoje miejsce naprzeciwko mnie raz jeszcze. Popycha igłę metronomu drugi raz a ja się rozluźniam. Moje powieki stają się ciężkie. Zwalczając przyciąganie z początku, robię wielkie oczy ale to nie ma sensu. Jestem ciągnięta w dół do zaciemnionych części mojego umysłu. Tuż przed tym jak zamykam oczy, zauważam wyraz twarzy Elijah. Wygląda na zadowolonego. Ma na ustach cień uśmiechu i mogę powiedzieć, że myśli iż ta terapia działa. To mnie zasmuca, że on przepełniony jest tak wielką nadzieją a ja odbieram mu tę pewność siebie. Prawda jest taka, że chciałabym pamiętać nasz wspólny czas. Chciałabym móc pamiętać życie, które dzieliliśmy. Miłość, którą mieliśmy lub mamy. Ponad wszystko jednak chciałabym pamiętać moją córkę. Zakładam, że miłość jaką mnie darzył musiała być gigantycznych rozmiarów. Bo kto walczyłby o kogoś w sposób, w jaki on walczył o mnie, jeśli nie dzielilibyśmy miłości, która mogłaby poruszyć głazy. Góry nawet. Z tym, zapadam się głębiej w moje krzesło, przetaczam głowę w tył, moja szyja kołysze się na oparciu krzesła. Potem pozwalam delikatnemu tykaniu metronomu, sondować mój umysł, hipnotyzując mnie. Pozwalam mu zabrać mnie do miejsc do jakich wolałabym nie iść.
~~~
106
Nie wiem jak długo jeszcze będę w stanie to znieść. Przez to mam na myśli sesje terapeutyczne z Elijah. Podziwiam jego chęci. Podziwiam jego determinację. Podziwiam fakt, że kocha mnie wystarczająco by kontynuować te frustrujące działania dzień po dniu i kiedy nie pamiętam nic, wciąż obdarza mnie słabym uśmiechem i mówi: – Może jutro będziemy mieli więcej szczęścia. Ten złamany duch, który wiem, że czai się uśpiony za tym słabym uśmiechem jest tym, co powstrzymuje mnie przed powiedzeniem: mam nadzieję, że jutro nigdy nie nadejdzie. Jak straszne jest to dla mnie aby się do tego przyznać, taka jest prawda. Jestem bardziej niż wyczerpana i każdego dnia kiedy opuszczam jego gabinet, czuję jak kolejny mały kawałek mnie znika. Jak pomarańcza, która traci warstwy skórki kiedy jest obierana. Są takie chwile kiedy myślę, że go łamię, ociosuję jego ostre krawędzie. Są chwile kiedy myślę, że zimny lekarz zaczyna odparowywać. Część jego, którą kiedyś uważałam za intrygującą, zanika. Wkrótce on będzie dokładnie taki jak ja. Emocjonalną kluchą, popapranym człowiekiem. Czasami zastanawiam się czy i kiedy sięgnie on punktu gdzie personel przejmie pałeczkę i uczyni go zaangażowanym. Wpatruje się w niego teraz. Siedzi naprzeciwko mnie przy biurku, jego dłonie zaciśnięte w jedną ogromną pięść, a czoło opiera na swoich rękach. Trzęsie się i mogę powiedzieć, że używa każdej uncji siły jaką ma, aby trzymać się w jednym kawałku. Przez zaciśnięte zęby mówi. – No dobrze Adelaide. Starczy na dziś. Jutro do tego wrócimy. – Jego głos jest tęgi od najgorszego rodzaju emocji – bólu – i mogę powiedzieć, że on zaczyna zdawać sobie sprawę, że jestem jajkiem, którego nie da się rozbić.
107
Staję przed nim, chcąc zaoferować mu gałązkę oliwną. Może powiedzieć mu, że postaram się bardziej. Ale on zwiesza swoje ramiona z westchnieniem i podejmuję przeciwną decyzją i nie mówię nic. W zamian wymykam się na zewnątrz w cichy korytarz i znikam Elijah z oczu. Zamykam za sobą drzwi i wysłuchuję czy zamek zaskoczył aby upewnić się, że są zamknięte i wtedy go słyszę. – Ty tego nie kapujesz po prostu, prawda? Damien. Moje głowa strzela w lewo. – Nie kapuję czego?
On nie jest prawdziwy. On nie jest prawdziwy. On nie jest prawdziwy. Wiem
to.
Wiem,
że
on
jest
halucynacją,
efektem
ubocznym
barbituranów. Ale jest część mnie, która wciąż zastanawia się czemu wciąż go widuję, skoro przestałam brać moje leki tygodnie temu. Opiera się o tynk ściany, ramiona założone na piersi, stopa podparta o dolne jej partie. Jego promienne niebieskie, niebieskie oczy, patrzą na mnie w sposób bezpośredni. – Kapujesz, że te działania są bezskuteczne i oblewane z jakiegoś powodu. Parskam i mijam go idąc w głąb korytarza. – I co to mógłby być za powód? Damien jest przy moim boku w sekundę i wzrusza ramionami. – Ty go nie kochasz.
108
Potrząsam głową. – Nie wiesz tego. – Musiałam go kochać do jakiegoś stopnia skoro za niego wyszłam i mam z nim dziecko. Ale nie mam zamiaru mówić o tym Damienowi. – Ani ty. – Może pewnego dnia będę. – Odszczekuję. Tak się złożyło, że mam nieco wiary w Elijah zdeterminowanie abym zaczęła pamiętać. Elijah zdaje się też tak uważać. Nie wiadomo skąd, Aurora pędzi wzdłuż korytarza i zjawia się przy mym boku. Jej głowa strzela w lewo i posyła Damienowi gniewne spojrzenie. – Zostaw ją w spokoju. Damien nadyma swoją pierś i robi krok w stronę Aurory. – Mam dość ciebie mówiącej mi co mam robić. Ostatnimi czasy właśnie tak się zachowują. Zawsze zastanawiam się czemu jestem powodem ich sprzeczek. Ani jedno z nich nie wydaje się mieć ochotę powiedzieć mi o tym, a ja nie znoszę być nieuświadomiona. W końcu krzyczę z frustracji, wyrzucając ręce w powietrze i stając twarzą w twarz z obojgiem. – Co się z wami dzieje? – Zaciskam ręce w pięści i umieszczam je na swoich biodrach. – Cały czas wykłócacie się o coś co ma związek ze mną, a ja nie wiem co to do jasnej cholery jest! Mam już dość życia w niewiedzy! Zarówno Aurora jak i Damien wymieniają niezręczne spojrzenia. Ja posyłam im niezręczne spojrzenie. Nagle cała ta sytuacja staje się niezręczna a ja utknęłam pośrodku. – No dajce już spokój. – Ponaglam ich uniesionymi brwiami. – Niech któreś to wreszcie z siebie wypluje.
109
Znowu żadne z nich nie odzywa się słowem. Tupię nogą. To dziecinne, wiem, ale ja jedynie chcę jakiś cholernych odpowiedzi. Damien przechyla swoją głowę na bok, jego niebieskie oczy lśnią. – Ty naprawdę nie wiesz, co nie? – Jego głos podnosi się o poziom. Nie sądzie bym kiedykolwiek była taka skołowana. – Nie – mówię. – Nie wiem. – Posłuchaj Addy. – Aurora mówi kojącym głosem. – Och, skończ z tymi bzdetami. – Damien mówi ostro, wystawia ramię przed siebie i odsuwa Aurorę na bok. Wskazuje na siebie i na Aurorę. – My nie żyjemy. Szczęka mi opada bo nic co mówi nie ma sensu. Wiem, że Damien umarł ale Aurora? Dr Watson? Marjorie? – Zaczekaj… – Staram się znaleźć więcej słów, ale nie mogę. Odchrząkuję. – Czy to znaczy? – Noo. – Damien mówi rzeczowym głosem. – Że ty też.
110
Rozdział 18 ~ Po ~
Jestem oślepiona ciemnością. Uważam aby nie wykonać żadnych gwałtownych ruchów w strachu, że mogę coś przewrócić i spowodować głośny hałas, przez który sanitariusze nocnej zmiany przylecą tu biegiem. Więc poruszam się przed siebie, na paluszkach, z wyciągniętą przed siebie ręką by wyczuć jakikolwiek obiekt mogący stanąć mi na drodze. Byłam w tym gabinecie więcej razy niż potrafię zliczyć i wiem, że dr Swell ma lampkę na swoim biurku. Jeśli włączę światło w pokoju to wiem, że może to przyciągnąć zbyt dużą uwagę ale wiem, że lampka będzie przyciemniona wystarczająco jeśli ściągnę ją z biurka i umieszczę na podłodze. Robię kilka kroków i wpadam na róg biurka dr Swell. Niemal krzyczę przeraźliwie gdy piekący ból zaczyna się w moim biodrze, a potem przemieszcza w dół do uda. W zamian ciężko przełykam i biorę głęboki oddech, przeczekując go. Ta misja jest zbyt cenna. Zbyt delikatna. I zbyt ważna bym została zdemaskowana. Nie mogę dać się złapać. Po prostu nie mogę.
111
Mam zbyt wiele do stracenia. Moją egzystencję, dla tego wiele, ale nade wszystko, wszystko to czego chciałam przez te ostatnie parę lat, to dowiedzieć się kim naprawdę jestem. Wszystko czego pragnęłam to odpowiedzi do pytań, które nieustannie plądrują mój umysł. I to nie jest tak, że ja po prostu ich chcę, ja ich potrzebuję. Jestem typem osoby, która nie potrafi panować silną ręką nad rzeczywistością bez zamknięcia. Jeśli tego nie mam, niepewność niewiadomej zawsze będzie mnie zatrzymywać. Te wszystkie ‘co jeśli’
będą pochłaniać mój mózg aż
gruzełki w mojej czaszce będą wyglądały jak makaron. Kilka razy mrugam powiekami w ciemność, po czym mrużę oczy. Poświata księżyca sączy się przez zamknięte żaluzje i daje mi nieco światła. Mój wzrok osadza się na szafce na dokumenty zlokalizowanej w tylnym, lewym rogu pokoju. Jasnobrązowy metal jest zamaskowany warstwą cieni. Wiem, że moja kartoteka tam jest, ale pytanie jest takie: w której ona jest szufladzie? Jest tam pięć różnych szuflad. Znam dr Swell. Ta kobieta to perfekcjonistką. Moje przypuszczenie jest takie, że wszystko jest zorganizowane alfabetycznie i że moja kartoteka może być albo w górnej szufladzie albo w pierwszej pod nią. Ruszam powoli w kierunku szafki. Wsadzam widelec do podważania zamków w swój stanik i na chłód metalu przeszywa mnie dreszcz. Drżę również ze strachu. Czuję jak moje kolana chwieją się przy każdym kroku i przysięgam, że słyszę w uszach jak wali mi serce. Kiedy jestem przy szafce, chwytam za uchwyt od pierwszej szuflady i pociągam, otwierając ją. To wydaje cichy, skrobiący odgłos, zaciskam zęby i robię chwilę przerwy zanim kontynuuję. Pochylając się, z bliska przyglądam się każdej szarej kopercie i tak jak myślałam, są one w porządku
112
alfabetycznym. Jestem w połowie ‘A’ kiedy słyszę poruszający hałas tuż za drzwiami. Zastygam. Zasysam głęboki oddech. Czekam aby hałas zniknął. Kiedy tak się dzieje oddycham z ulgą. Kiedy przeczesuję się przez resztę ‘A’ i przez całe ‘B’, dostrzegam swoją kartotekę. Jest gruba, na trzy cale, szeroka ściśle mówiąc. Wyciągam kartotekę z szuflady i potem zamykam ją. Robiąc kilka kroków w tył, umieszczam kartotekę na podłodze i zabieram lampkę z biurka. Umieszczam lampkę na podłodze obok fotela z kółkami. Po tym, siadam po indiańsku i włączam lampkę. Wiem, że posiadanie jakiegokolwiek światła tutaj jest ryzykowne ale ja chcę zanurzyć się w mojej kartotece bez konieczności czekania do rana. Jestem niespokojna. Niecierpliwa. I aż nazbyt ciekawa. Tak by znaleźć się po bezpiecznej stronie, przesuwam lampę pod spód biurka dr Swell i wstaję by sprawdzić czy daje ono jakąś poświatę. Obchodzę biurko i robię kilka kroków w kierunku drzwi. Jest tam delikatna łuna od holu i myślę, że jeśli ona wciąż jest również zauważalna to mam trochę czasu na przeczytanie fragmentów mojej kartoteki, zanim sanitariusz z nocnej zmiany nie zrobi kolejnego obchodu korytarza.
113
Wtedy zaczynam myśleć o dr Swell. Zaczynam myśleć o brakującej dokumentacji i czy ona w ogóle zorientuje się, że jej brakuje. Łamię sobie głowę myśląc o naszych sesjach i o tym jak ona często wyciąga moją kartotekę. Niezbyt często. Zazwyczaj pojawia się, obchodzi swoje biurko i siada nawet bez podchodzenia do szafki. Ale potem muszę wziąć pod uwagę to, że ona może czytać ją i dopisywać do niej po naszych sesjach. Rozważam wszystkie za i przeciw. Jeśli zauważy jej brak, to najgorsza rzecz jaką mogą zrobić, to poddać rewizji mój pokój, naćpać mnie a potem wsadzić do izolatki. Ta myśl wcale mnie nie niepokoi. W zasadzie to ja już siedzę w izolatce a oni od lat faszerują mnie prochami. Jedynym za jest to, że dr Swell myśli, że jestem całkowicie szalona, a nie jedynie odrobinę szalona. Ja, w przeważającej części myślę, że jestem taka i taka. Mam swoje momenty. Czasami zastanawiam się czy byłabym inna gdybym mieszkała poza tym miejscem. W Oakhill są mury, które mnie krępują. Głosy, które mnie prześladują. Ludzie, którzy ze mnie szydzą. Czasami zastanawiam się czy wiedziałabym jak to jest śmiać się z dowcipu albo czy byłabym w stanie uwierzyć ponownie w nadzieję. Przez długi czas czułam jakby każda uncja nadziei jaką kiedykolwiek miałam, została stracona. Pamiętam jak ktoś kiedyś wspomniał o tym, że mam czy miałam córkę i zastanawiam się też czy byłabym dobrą matką. Zastanawiam się czy byłam dobrą żoną dla dr Watsona. Wiem, że takie rzeczy nie będą zamieszczone w mojej dokumentacji medycznej ale być może notatki dr Watsona będą tam również ujęte. To jest myśl, która mnie mobilizuje. 114
A więc obchodzę biurko, siadam na podłodze, otwieram szarą kartotekę i zaczynam czytać.
115
Rozdział 201 ~ Przed ~
Budzę się z krzykiem. Moje oczy otwierają się raptownie i kilka razy mrugam powiekami aby przyzwyczaiły się do jasnego światła świecącego w nie. Siadam, rozglądam się po pokoju i obserwuję swoje otoczenie. Po mojej lewej są jakieś maszyny. Przewody przymocowane do mojej klatki piersiowej. Ściany są białe. Podłoga też. Moje łóżko ma błyszczące, metalowe relingi. Szpital. Jestem w szpitalu. Staram się przekręcić na bok ale w chwili kiedy to robię, wnętrzności rozdzierający ból rwie przez mój brzuch, przez co krzyczę i z trudem łapię
1
We wszystkim dostępnych mi wersjach BN nie było rozdziału 19. Prawdopodobnie przeoczenie autorki albo korektora ;)
116
powietrze. Trzymam się za brzuch, przekonana, że to może pomóc złagodzić ból, ale tak się nie dzieje. W zamian, to wszystko pogarsza. Moje drzwi otwierają się z rozmachem. Jest tam pielęgniarka, która pędzi do mnie. Jej mysie, brązowe włosy są utknięte pod białym czepkiem, jej bladość jest biała ale ma miły zestaw szeroko rozstawionych, brązowych oczu. Przekręcam swój tułów by znowu się poruszyć i kolejny ból dźga me trzewia. Zaciskając zęby, wciągam i wypuszczam powietrze powoli starając się to przetrwać. Pielęgniarka umieszcza swoje małe lecz delikatne dłonie na moich ramionach i popycha mnie do pozycji leżącej. – Nie ruszaj się zbyt dużo. – Instruuje mnie. – Nie było cię z nami przez jakiś czas. Nie wiedzieliśmy czy w ogóle się obudzisz. – Podoba mi się barwa jej głosu. Jest ciepły i pocieszający i przypomina mi bardzo głos mojej mamusi. – Nie było? – Moje gardło jest suche i słowa wychodzą z chrypą. – Tak – mówi układając białe prześcieradło wokół moich nóg. – Byłaś w śpiączce. – Jak długo? – Nie mogę ukryć zmieszania w moim głosie. Boję się. I czuję się zagubiona. Czuję się jak dziecko, które czmychnęło od swojego rodzica pośrodku zatłoczonego domu towarowego. – Od miesięcy. – Ona odwraca się do maszyn i sprawdza przewody podłączone do mojej piersi. – Doznałaś poważnego urazu głowy. Zaciskam szczękę, czuję jak ponownie zbliża się intensywnie piekący ból. On skrada się i krzywię się na to, z trudem łapię powietrze i z siłą wyrzucam z siebie. – Od czego?
117
Ma łagodny wyraz twarzy i moje oczy przemykają po jej białej sukience poszukując tabliczki z imieniem. Nie wiedzę żadnej. – Tylko spokojnie – mówi w pocieszający sposób kiedy odwraca się w stronę drzwi. – Przyniosę ci coś przeciwbólowego. Ale ja wciąż jestem tak bardzo, bardzo skołowana. – Co się stało? – Jestem zdesperowana odpowiedzi. – Proszę. – Błagam ją. – Nie będziemy teraz się o to martwić. – W jej delikatnym głosie jest stanowczość. – Odpoczywaj. Przyniosę ci lekarstwo i jutro będziemy się tym martwić. Z tym opuszcza mój pokój, zostawiając mnie samą bym zatopiła się w swoich myślach.
~~~
W moim śnie wołam męskie imię. Jest takie znajome, po sposobie w jaki stacza się z mojego języka, mam wrażenie jakbym wypowiadała je już tysiące razy. Są chwile kiedy myślę, że cicha samotność ciemności, może dawać ukojenie. Może pokryć cię jak świeżo wydziergana kołderka, spowić cię w kokon spokoju. Może wygnać mroczne myśli z twojego umysłu. Sprawić, że poczujesz się bezpiecznie. Sprawić, że zrobi ci się ciepło. Teraz to nie jest żadna z tych chwil.
118
Budzę się z delikatną pieszczotą snu wciąż rzucającą cień na mój umysł. Kraina marzeń kusi, grożąc wciągnięciem mnie na powrót do swego królestwa. To jest jak irytujący głos ociągający się w mrocznych częściach mojego mózgu, dręczące echo, którego nie mogę się pozbyć. Moje oczy otwierają się gwałtownie. Nie pozwalam na powrót skonsumować się snu. Mój pokój pokrywa czerń, nie licząc lśniących gwiazd i mrużę oczy, starając się uzyskać lepszy obraz mojego otoczenia. Mętna czerń jest gęsta i przytłaczająca, jak cementowa zapora smogu i to nie ma znaczenia ile czasu daję moim oczom na przyzwyczajenie się. Wciąż nie widzę ni cholery. Myślę, że znałam go wcześniej. Myślę, że byliśmy związani. Myślę, że uczucia jakie mam, a które koncentrowały się wokół niego, były silne ponieważ myślę o nim często. Śnię o nim często. I mogę sobie wyobrazić czemu miałabym mieć te wspomnienia jeśli zaangażowany jest w nie ktoś kogo nie znam. Szepczę jego imię w ciemność. – Elijah. – Przeszukuję moimi palcami prześcieradła by spleść moje palce z jego. – Elijah, śpisz? Cisza. Przesuwam palcami wzdłuż miękkiego materaca i drżę kiedy zimno prześcieradeł przesiąka moją skórę. – Elijah? Czasami odnoszę wrażenie jakby był ze mną, leżąc obok mnie i nie mogę zrozumieć czemu to jest takie znajome uczucie. Wciąż żadnej odpowiedzi.
119
Panika zaczyna przeszywać mnie na wskroś. Moje serce dudni mi w piersi. Moje tętno pędzi. Pot spływa wzdłuż mych skroni. Z siłą i szybkim ruchem zrywam moje okrycia z łóżka i krzyczę. – Elijah! Elijah, gdzie jesteś? – Moje palce raz jeszcze przeczesują zimne, puste miejsce obok mnie i moje krzyki eskalują do wrzasków. – Elijah! Elijah, gdzie jesteś? Dokąd poszedłeś? Drzwi do mojego pokoju gwałtowanie się otwierają. Powodują głośny huk kiedy uderzają o ścianę. Miękkie światło przedostaje się do pokoju i wszystko co widzę to biel. Białe ściany. Białe podłogi. Białe prześcieradła. Młoda kobieta ubrana od stop do głów w bawełniany, bławatkowy strój pędzi w moim kierunku. Wszystkie jej blond włosy są zebrane na czubku jej głowy w kok. – Gdzie on jest? – krzyczę dusząc się szlochem, który uwiązł mi w gardle. – Gdzie mój Elijah? – Już dobrze, dobrze. – Młoda kobieta ma gładki a mimo to kojący głos. – Nie masz się o co martwić Adelaide. Potrzebujesz odpoczynku. – Poprawia mnie do pozycji leżącej i wygładza moje włosy, zbierając je z mojej twarzy. – Powiedz mi tylko gdzie on poszedł? – Błagam. – Proszę. Nie może mi pani powiedzieć jedynie gdzie on poszedł? – pytam z krztyną nadziei w moim głosie. – Nie – mówi stanowczo, naciągając okrycia wokół mojej klatki piersiowej.
120
– Czemu nie? – Nie rozumiem tego okrucieństwa. Ta kobieta musi wiedzieć gdzie on jest. Ona po prostu musi. I jak ona może ukrywać jego miejsce pobytu przede mną? Czy ona nie widzi, że jego nieobecność rozrywa mnie na strzępy? – Ponieważ nie wiem. Kłamie. Wiem, że ona kłamie. – Nie zostawił wiadomości? – Nie Adelaide. Nie zostawił. Teraz wiem, że ona ubarwia prawdę. Mój Elijah nigdy by nigdzie nie poszedł nie zostawiając wiadomości. – Nie rozumiem – mamroczę. – Adelaide. – Głos kobiety jest surowy. – Przestań się zamartwiać i odpoczywaj. – Odwraca się do mnie plecami i idzie do drzwi. Zatapiam się w moich prześcieradłach gdy ona wychodzi z sali. Czekam na sen aż się zjawi ale on nie nadchodzi, więc wsłuchuję się w delikatną mieszankę głosów zza drzwi. – Nie mogę już dłużej tego robić. – To kobieta, która była w moim pokoju. Jej głos nabrał teraz emocji. – Nie mogę już dłużej być jej pielęgniarką. Za każdym razem gdy słyszę jak woła jego imię to łamie mi serce. – Nie możesz ot tak przestać być pielęgniarką pacjenta, do którego zostałaś przydzielona. – Inna kobieta z głębszym głosem wtrąca się. – Ostrzeżono cię abyś nie przywiązywała się do pacjentów w czasie leczenia klinicznego. – Nic na to nie poradzę, okej! – Moja pielęgniarka mówi ostro. – Jej życie było takie tragiczne. Tak smutne i brutalne. Trzeba mieć lód w żyłach by nie
121
poczuć współczucia do kogoś, kto przeszedł tak wiele. W najbliższym czasie zamierzam powiedzieć jej prawdę. – Nie możesz! – Pielęgniarka numer dwa wykrzykuje. – Postradałaś rozum, czy co? Wiesz co się stanie gdy to zrobisz! Ostrzegano cię! Nie możemy jej nic powiedzieć! – Nie obchodzi mnie to. – Jeśli choć trochę cenisz swoją pracę to będzie cię to obchodzić. Na krótką chwilę zapada cisza. Odzywa się moja pielęgniarka. – No to niech mnie wyleją. Niech mnie wyleją za chęć nietrzymania jednego pacjenta w nieświadomości. – To nie jest dobry pomysł Maggie. – Nie zgadzam się Rhea. Ta biedna kobieta wystarczająco długo się nacierpiała. Wysłuchuję jej krzyków. Pocieszam kiedy ma koszmary związane ze swoją przeszłością. Obserwuję jej pełne nadziei oczy kiedy odwiedzający przychodzą i odchodzą i patrzę jak popada w głęboką depresję kiedy on nigdy się nie pojawia. – Maggie nie możesz. – Mogę i to zrobię. Ktoś musi jej powiedzieć Rhea. Ktoś musi jej powiedzieć, że jej Elijah nigdy nie przyjdzie i nie ma go tutaj ponieważ on nie żyje.
122
Rozdział 21 ~ Po ~
Tygodnie przemijają. Tygodnie przemijają i nie sądzę bym kiedykolwiek czuła się bardziej pusta niż ostatnimi czasy. Czuję się jak skorupa człowieka. Marnotrawstwo przestrzeni. Wszystkie moje dni minęły tak szybko, że mój czas zdaje się być niewyraźną plamą. A tak przy okazji, to już mnie to dłużej nie obchodzi. Mam takie dni kiedy zastanawiam się czy to jest normalne. Lub typowe, na dobrą sprawę. Mam takie dni kiedy mogę być w pokoju pełnym ludzi i czuć się tak samotnie. Wtedy zastanawiam się czy to uczucie w ogóle kiedykolwiek odejdzie. Prawdopodobnie nie. Zgaduję, że tak właśnie się dzieje kiedy dowiadujesz się, że wszystko w co kiedykolwiek wierzyłeś, było kłamstwem.
123
Dr Swell nawet nie zauważyła, że moja kartoteka zniknęła. A nawet jeśli, nie wspomniała o niczym w czasie naszych sesji. Nie sądzę aby jej dłużej zależało, w każdym razie. W ciągu dnia, wydaję się czuć dobrze. Ale nocą już nie, kiedy leżę w ciemnej celi, sama ze swoimi myślami, tak, że mój umysł naprawdę zaczyna wędrować. I kiedy myślę o Elijah i o swojej córce, to wtedy właśnie ból zaczyna palić mnie na wylot. To wtedy moje kończyny zaczynają drgać. I moje serce zaczyna walić. Wtedy zazwyczaj kończę szlochając tak mocno, że brak mi tchu, nie będąc w stanie zapanować nad sobą. Wmawiam sobie przez ostatni tydzień, że śmierć byłaby prostsza niż życie w tym piekle na ziemi. Pamiętam taki czas w moim życiu, gdzie wszystko czego pragnęłam to pocałunek od kostuchy. Pamiętam czas kiedy z ochotą przechyliłabym głowę na bok jedynie po to by poczuć jej lodowaty oddech na mojej szyi. Znów czuję się w ten sposób. Zawsze uważałam, że umieranie jest zbyt proste. Zbyt szybkie. Zbyt tchórzliwe. Zawsze zwykłam uważać, że byt był najwspanialszym triumfem czyjegoś życia bo jeśli udało ci się przez nie przejść bez stania się uszkodzonym, wtedy możesz uważać to za sukces. Nigdy nie miałam najmniejszych szans by wieść piękne życie. Moja mama umarła.
124
Mój ojciec był obelżywym pijakiem, który powiesił się w więzieniu. Mogłabym przysiąc, że widziałam go kiedyś po fakcie, ale myliłam się. Praktycznie sama się wychowałam. Myślałam, że Damien był jedyną dobrą rzeczą jaką kiedykolwiek miałam ale najwyraźniej on też był kłamstwem. W mojej kartotece stwierdzono, że jest on częścią mnie i wiem, że to prawda. Sam mi o tym powiedział. On naprawdę był najlepszym rodzajem iluzji mimo wszystko. I Elijah… Myślenie o dr Watsonie popełniającym samobójstwo przyprawia mnie o mdłości. Czytanie jego nekrologu sprawiło, że zapragnęłam zwinąć się w kłębek i płakać mocniej niż kiedykolwiek wcześniej płakałam. W dodatku, mieliśmy razem córeczkę. Odebrano mi ją. I gryząca mnie obawa żeruje na moim mózgu, bo nie wiem czy ona jest żywa czy martwa. Mam w sobie masę sprzecznych emocji. Czuję smutek. Nie mam nic. Nie mam nic, poza pokręconymi myślami, pochrzanioną przeszłością i żadnego celu dla mojej przyszłości. Nigdy nie wydostanę się z Oakhill i nie ma światełka na końcu mojego tunelu. Zamykam oczy i wydaję westchnienie, którym wycieka rozpacz i czuję, że zakończenie mojego życia to jedyna opcja. Siedzę na swoim łóżku kiedy drę moje prześcieradło na kawałki. Wiążę je razem i to nie zajmuje mi dużo czasu. Wpatruję się w długi, pleciony kawał prześcieradła rozciągnięty po mojej pryczy i przykrywam go cienkim kocem.
125
Mówię sobie, że dziś to będzie ta noc. Dzisiejszej nocy będę wolna. Dzisiejszej nocy opuszczę Zakład Oakhill ostatecznie.
126
Rozdział 22 ~ Przed ~
– Ty suko! – wykrzykuję dziko i rzucam się na pielęgniarkę. – Kłamiesz. Kłamiesz! – Brzmię jak wariatka. Jak moja własna osobista marka szaleństwa. Mój głos jest wysoki i piskliwy i to miks furii i grozy. Pielęgniarka kuli się pode mną, jej ręce w powietrzu i blokuje mnie kiedy próbuję zawinąć moje palce wokół jej szyi. – Zabiję ci ty kłamczucho! – Wciąż krzyczę i nie jestem pewna gdzie całe moje opanowanie sobie poszło. – Mów gdzie je dałaś! Gdzie jest moje dziecko? Powiedzieli mi, że byłam w ciąży. Powiedzieli mi, że je straciłam. Że straciłam moje dziecko. To właśnie w tym momencie, przyciągam, że postradałam zmysły. Ponieważ wiedziałam, że ono było jego. Wiedziałam, że dziecko, które nosiłam w swoim łonie było Damiena. To jedyny chłopak, z którym kiedykolwiek byłam w taki sposób. Na domiar tego on był jedynym chłopakiem, którego naprawdę kochałam. No i jest jeszcze ten mężczyzna w moich snach, no ale wciąż. Sen to tylko sen. To nie rzeczywistość.
127
Wszystko widzę na czerwono. Jestem tak wściekła. Jestem tak bardzo, bardzo skołowana. Logiczna część mojego mózgu jest jak kontakt od światła, który został wyłączony i wszystko o czym potrafię myśleć to Damien i nasze dziecko i moja życiowa szansa na to, by w końcu być szczęśliwą. Wrzeszczę, szlocham i trzęsę się. Jestem rozhisteryzowana od chwili kiedy powiedzieli mi, że straciłam
jego dziecko. Dwie tęgie pielęgniarki w takich samych bławatkowych fartuchach wpadają przez drzwi, blokując mnie zanim kończę wyduszać życie z mojej pielęgniarki. Ona kaszle. Dotyka swoje gardło. Dłużej już nic nie widzę, ponieważ w tym momencie już zdążono wstrzyknąć mi środek uspakajający i właśnie jestem w drodze do mojej krainy kołysanki. Dwóch pielęgniarzy podnosi mnie gdy środek zaczyna działać i kładą mnie na łóżku. Wypowiadam jego imię. – Damien. Zawijam ręce wokół mojego brzucha. Zastanawiam się gdzie on jest i dlaczego nie ma go tutaj. – Moje dziecko. – Płaczę. – Moje dziecko. Godziny później, pielęgniarka zjawia się w moim pokoju by sprawdzić moje funkcje życiowe, a ja jestem zwinięta w piłkę na moim szpitalnym łóżku. Pielęgniarka jest wysoka, chuda jak żagiel, z krótko obciętymi włosami w kolorze pieprzu z solą. – Usiądź moja droga – mówi miękkim i życzliwym głosem. Jej oczy też są życzliwe. Duże i brązowe. Jak u szczeniaczka.
128
Robię to co mówi i wtedy przykłada dwa długie palce do mojego nadgarstka sprawdzając moje tętno. – Czy on tam jest? – pytam z nutką optymizmu w moim tonie. – A kto tam ma być, moja droga? – Damien. – Damien? – Tak – mówię z siłą. – Damien Allen. Mówiłam ostatniej pielęgniarce żeby zadzwoniła do niego. On powinien być tutaj. – Moje uczucia są pokręcone. Jestem niespokojna. Część mnie chce wydostać się z tego łóżka i pójść go poszukać. – Nie kochanieńka – mówi moja pielęgniarka. – Nie ma tutaj nikogo o takim nazwisku. Pielęgniarka odsuwa się ode mnie a ja kładę się z powrotem. – A czy mogłabyś spróbować znowu do niego zadzwonić? Wiem, że chciałby wiedzieć, że nic mi nie jest. Ona podchodzi do drzwi i delikatnie je uchyla. – Zostawię wiadomość, skarbeczku. Ty teraz odpocznij. Przytakuję ale wiem, że odpoczywanie to ostatnia rzecz jaką mam w głowie. Myśli i wspomnienia obijają się po mojej czaszce. Wciąż próbuję sobie przypomnieć ostatni raz kiedy widziałam Damiena. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy.
129
Wciąż powraca do mnie ta wizja kiedy on odrzuca moje żółte zasłony i stoi przy oknie w mojej sypialni z krzywym uśmieszkiem i błyskiem w swoich niebieskich, niebieskich oczach, ale nic więcej ponad to. W mojej głowie słyszę wystrzał i kolejny wystrzał. Chcę wyłączyć mój mózg abym mogła się skupić, ale nie mogę. Słyszę kolejne bang, bang, bang! Potem wrzask. Tuż po tym płacz i krzyk. Słyszę głosy za moimi drzwiami. Jest to mieszanka męskich i żeńskich głosów i usiłuję rozpracować, który głos należy do której osoby. Wiem, że pielęgniarka z włosami w kolorze soli i pieprzu mówi. Jej głos jest jedynym, który rozpoznaję.
Musimy ją gdzieś odesłać, mówi. Gdzieś gdzie może uzyskać pomoc jakiej potrzebuje, mówi. To nie jest odpowiednie miejsce dla niej. Znam takie miejsce niedaleko stąd. Uzyska tam wszelką pomoc jakiej jej potrzeba. Zapadam się głębiej w swoim łóżku, a moje serce tonie w dole mojego brzucha. Czuję się jakbym nigdzie nie przynależała. Czuję się jak przegrany przypadek i że nikt nie potrafi mi pomóc.
130
Fukam z irytacji i podejmuję decyzję, że najlepszym i jedynym sposobem aby to wszystko zrozumieć to przez odpoczynek, oczyszczenie mojej głowy i modlitwę do Boga o to, aby moja pamięć do rana powróciła.
131
Rozdział 23 20 lat później Czasami potrafię poczuć ciszę. Mam na myśli naprawdę ją poczuć. Czasami jestem w stanie poczuć to jak rozpiera się w moim wnętrzu i wysyła maleńkie dreszcze po całym moim ciele zanim kończą one dygocząc w moich kościach. Uczucie jest obezwładniającą miksturą ciszy, spokoju i przez ponad piętnaście ostatnich lat, nauczyłam się je kochać. Nauczyłam się czcić prostotę ponieważ czasami drobiazgi w życiu są wszystkim co człowiek ma. Drobiazgi… Są wszystkim co mi pozostało. Jestem w świetlicy siedząc w fotelu przed długim, prostokątnym oknem. Moje odbicie wpatruje się we mnie przez podwójną taflę szkła i po raz pierwszy od dłuższego czasu zwracam uwagę na mój wygląd. Smugi szarości wplątane są w moje hebanowe włosy. Moje policzki są zapadnięte. Są ciemne okręgi pod moimi oczami. Płytkie rowki zmarszczek osadzone w moim czole. Gapię się w swoje odbicie przez dłuższą chwilę, a potem przypominam sobie dlaczego nie zależy mi na tym aby już się sobie przyglądać.
132
Odrywam spojrzenie od mojego obskurnego wyobrażenie siebie i tego co jest za szybą. Bujnych zielonych drzew. Polnych kwiatów. Falistych akrów przystrzyżonej trawy. Nie mogę skupić się na wszystkich pięknych rzeczach, które żyją kiedy ja czuję, że należę do zmarłych. Próbowałam raz umrzeć i kiedy mówię ‘próbowałam’ powinnam powiedzieć, że zawiodłam, ponieważ personel znalazł mnie zanim zdążyłam całkowicie umrzeć. Uratowali mnie. Ściągnęli mnie z krokwi i usunęli domowym sposobem wykonaną pętlę, którą zrobiłam ze szpitalnej koszuli, z mojej szyi i przywrócili mnie do życia. I nienawidzę ich za to. Z pewnego punktu widzenia, wszystko co kiedykolwiek pragnęłam to zostać ocaloną i teraz to wydaje mi się tak strasznie dziwne, że kiedykolwiek miałam nadzieję, że to marzenie się spełni. Myślę również, że to szaleństwo iż myślałam, że uda mi się opuścić Oakhill kiedy w rzeczywistości ta myśl była mrzonką. To miejsce to krwiożercza pijawka, która karmi, karmi, karmi się tobą aż wykrwawi cię do cna. Zabawna rzecz jest taka, że jestem wykrwawiana do sucha od lat i wciąż tutaj jestem. – Adelaide. – Słyszę jak kobieta woła moje imię ale nie odpowiadam na jej wołanie. Zaprzestałam wszelkich społecznych interakcji z personelem
133
zakładu lata temu. Teraz, jedynie odpowiadam przy pomocy stęknięć, westchnień lub kiwnięć głową. Jedyny czas kiedy mnie szukają to wówczas, aby dać mi moje leki lub gdzieś mnie odeskortować. Uważam, że jaki jest sens w rozmowie kiedy nie zostało nic do powiedzenia. Wtedy moje imię jest zawołane drugi raz. – Adelaide. Zerkam przez ramię zauważając dwie kobiety idące w moją stronę. Jedna, pielęgniarka z króciutkimi czarnymi włosami i o smukłej budowie ciała, a druga jest młodą kobietą, która nie ma więcej niż dwadzieścia parę lat. Trzymając swoje spojrzenie na pielęgniarce, prostuję się w swoim fotelu i szczelnie owijam mój kremowy szal wokół ramion. Nie odpowiadam póki nie znajdują się przy mnie i nawet wtedy, mówię jedynie. – Umm. Cienkie wargi pielęgniarki drgają w napiętym uśmiechu i zauważam, że jeden z jej przednich zębów jest nieco krzywy. – Adelaide. – Przybliża kobietę stojącą obok niej w moją stronę za pomocą swojej ręki. – Masz gościa. – Głos pielęgniarki jest pełen radości i nadziei i prawie mam ochotę jej przywalić. Jestem w Oakhill od ponad dwudziestu lat i nigdy nie miałam żadnego gościa i fakt, że ktoś mówi mi, że mam jednego teraz, wydaje się okrutnym żartem. Chcę otworzyć usta i powiedzieć coś słyszalnie ale na chwilę zapominam jak się mówi. Pielęgniarka rzuca spojrzeniami ode mnie do kobiety stojącej obok niej a potem znów do mnie. – No cóż – mówi. – Zostawię was teraz same. – Pochyla się i szepcze coś do ucha kobiety czego ja nie słyszę ale patrzę jak kobieta przytakuje w kierunku pielęgniarki, kiedy ta odwraca się i odchodzi. Uczucie podenerwowania buzuje w dole mojego żołądka i część mnie ma ochotę wstać i wyjść z pokoju. Ale jest ta druga część mnie, która jest umiarkowanie ciekawa i chce się dowiedzieć kim jest ta obca kobieta. Czy może być ona policjantką? Nową lekarką?
134
Przyglądam się jej bacznie kiedy idzie przez pokój i chwyta krzesło, i patrzę jak przesuwa krzesło po podłodze. Ma długie, giętkie kończyny. Drobną talię. Jakieś 167 cm wzrostu. Jej skóra jest blada a jej buzia ma kształt serca. Jej włosy opadają złotymi puklami na jej plecy, a kiedy idzie to porusza się z taką gracją, jakby stąpała po powietrzu. – Już jestem – mówi delikatnym, kobiecym głosikiem kiedy stawia krzesło obok mnie i siada na nim. Wpatruję się w jej nogi i sposób w jaki zakłada jedną na drugą. Wtedy mnie pyta. – Jak się dzisiaj czujesz? Nie nawiązuję kontaktu wzrokowego i moje oczy są skupione na podłodze. Jasnobrązowe cętki na posadzce rozmywają mi się przed oczami i wszystko co robię to wzruszam ramionami. – Adelaide, czy możesz na mnie spojrzeć, proszę? – Kiwam głową bo wiem po asertywnym tonie tej kobiety, że nie zamierza kupić mojego milczącego zachowania. Nawiązuję kontakt wzrokowy i nagle brak mi tchu. Łzy zbierają się w moich oczach i kilka razy mrugam powiekami kiedy one spływają po moich policzkach. Uczucie podenerwowania w brzuchu ustępuje. Moje palce zaczynają drżeć. Szargają mną nerwy. Zdaję sobie sprawę, że patrzę w swoje własne oczy. Parę fiołkowych oczu. Tak pięknych i tak rzadkich, że wiem, że ta kobieta może być tylko jedną osobą.
135
– Willow? – Mój głos się łamie i chrypi bo nie mogę sobie przypomnieć ostatniego razu kiedy z kimś rozmawiałam. Odchrząkuję i się powtarzam. – Willow? Delikatny uśmiech szarpie jej wargi. – Tak Adelaide. Jestem twoją córką. I po raz pierwszy od lat i lat i lat, pamiętam jak to jest odczuwać radość. Pamiętam jak to jest być tak przepełnionym szczęściem, że aż eksplodujesz od środka. Chcę ją złapać. Ona jest moją córką. Pociągnąć ją w swoje ramiona. Moja mała dziewczynka. Chcę trzymać ją, kochać ją, czcić ją i nigdy nie wypuścić. Ale mogę powiedzieć po jej królewskim sposobie bycia i jej idealnej postawie, że ona odziedziczyła po swoim ojcu przejdźmy–prosto–do–sedna usposobienie. To jest coś co pamiętam odnośnie Elijah. Był bardzo nieugięty, szorstki i do rzeczy. Poza tym to jest pierwszy raz jak ją widzę, odkąd była dzieckiem i myślę, że najlepiej w sytuacji takiej jak ta, być ostrożnym i zbytnio z początku nie naciskać. Więc zaczynam od komentarza. – Sądziłam, że nie żyjesz. – Wiem, że to nie najlepszy sposób na rozpoczęcie tego typu rzeczy ale taka jest prawda. Kiedy znalazłam moją kartotekę w gabinecie dr Swell sądziłam, że Willow zginęła w wypadku, który spowodował moją amnezję.
136
– Jestem pewna, że tak właśnie było. – Ma posępny ton w swoim głosie i zdezorientowany wyraz twarzy. – Wiesz Adelaide – kontynuuje – szukałam cię przez bardzo długi czas. – Jak długo? – pytam. – Przez lata – mówi i opuszcza wzrok na swoje dłonie i bawi się swoimi palcami. – Zawsze sobie powtarzałam, że nigdy się nie poddam. Nie, dopóki cię nie znajdę. – Jej głos jest drżący. I cichy. Prawie szept. – Miałam nadzieję, że dasz mi jakieś odpowiedzi odnośnie mojego dzieciństwa, których poszukuję, od lat. Ledwo mogę powstrzymać ekscytację w moim głosie kiedy wyrzucam z siebie słowa. – Odpowiem na wszystkie twoje pytania najlepiej jak tylko potrafię. – To dobrze – mówi z uśmiechem. – Ale najpierw – mówię. – Mogę zadać ci kilka pytań na twój temat? – Oczywiście. – Kto cię zabrał? – Chcę się dowiedzieć, że odpowiednio o nią zadbano. Chcę wiedzieć czy miała dobre dzieciństwo. Chcę wiedzieć czy była kochana. – Moja ciotka – mówi. – Siostra mojego ojca. Czy w ogóle ją pamiętasz? – Nie. – Smutek emanuje z moich strun głosowych. – Nigdy nie miałam okazji jej poznać. – Prostuję się w swoim fotelu. – Czy dobrze się tobą opiekowała? Czy była troskliwa? Czy… Willow przerywa mi zanim jestem w stanie zapędzić się dalej. – Miałam bardzo dobre wychowanie. I byłam kochana. Byłam traktowana jak jedno z jej własnych dzieci.
137
– Cieszę się – mówię cicho. Mimo, że w ogóle się nie cieszę i kiedy wypowiadam te słowa, mała część mnie łamie się w środku. Oddałabym wszystko… Moją rękę… Moją nogę… Wyrwałabym sobie serce z piersi i umieściła w dłoni handlarza organami jeśli taką miałabym ponieść cenę abym mogła wychować swoją córkę. – Wiesz, że to nie jest to czego chciałam – mówię jej dławiąc szloch. – Gdybym tylko wiedziała… – Rozumiem Adelaide. Wiem, że to nie twoja wina. – Ale ton jej głosu mówi mi coś innego. Jest w nim odrobina wrogości. Jak również w jej manierze. Unika kontaktu wzrokowego wyglądając przez okno. – Ja tylko… – Jąka się i łapie się na tym. – Ja po prostu chciałam się dowiedzieć skąd się wzięłam, rozumiesz? – Patrzy na mnie ale wciąż nie prosto w oczy. – Chciałabym się dowiedzieć czegoś o moich dziadkach. Moim ojcu. Tobie. Wiem co nieco od mojej ciotki ale ona niewiele umiała powiedzieć odnośnie twojego związku z moim tatą. Nie mogę dać jej precyzyjnych odpowiedzi i to niemal przyprawia mnie o atak histerii. Czuję się bezwartościowa. Nie miałam żadnego kontaktu z moją córką przez całe jej życie a teraz nie mogę nawet dać jej odpowiedzi, jakich szuka. Wiem, że moja nieobecność nie była z wyboru ale to bez znaczenia. Chcę być w stanie pomóc. Chcę być w stanie wnieść swój wkład. – Nie jestem do końca pewna – mówię do niej. – Ale wyobrażam sobie, że musiałam darzyć go ogromną miłością bo inaczej nie byłoby cię tutaj.
138
– Nie jesteś pewna. – Jej głos się urywa i daje wrażenie jakbym właśnie uderzyła ją w brzuch i pozbawiła całego powietrza z płuc. – Ja… ja – Miotam się by wydobyć słowa. – Miałam wypadek samochodowy. Byłam w śpiączce. Straciłam pamięć. Prawie nic nie pamiętam z mojego związku z twoim tatą poza tym co przeczytałam lub powiedziano mi. Kilka rzeczy, które pamiętam są bez znaczenia. – Biorę głęboki wdech i kontynuuję. – Nawet nie pamiętałam ciebie. – Mój głos się łamie. Moja klatka piersiowa wibruje. Ostry ból przeszywa moje serce i muszę ścisnąć dłonie ze sobą aby powstrzymać je przed drżeniem. – Ale pamiętałam twoje oczy kiedy na mnie spojrzałaś. – Łzy płynął mi po policzkach i pociągam nosem. – Pamiętam je bo masz moje i mojej mamy oczy. – Zawsze mi mówiono, że fiołkowe oczy to rzadkość. Jej buzia odrobinę się rozpromienia. – Mojej babci? – Tak – mówię. – Trochę o niej pamiętam. – Jak co? – Willow przybliża się do mnie, ma zaintrygowaną minę. – Czy ona żyje? – Nie. – Moja twarz nabiera poważnego wyrazu. Nie chcę zagłębiać się w przygnębiające detale otaczające śmierć mojej matki. – Ona zmarła kiedy byłam bardzo młoda. Ale uwielbiała lawendowe perfumy i kołysanki i była słodka, kochająca, troskliwa. Willow uśmiecha się. – A mój dziadek? To jest temat, w który zdecydowanie nie chcę się zagłębiać. – On również nie żyje. – Umarł, odszedł i został pogrzebany i moim zdaniem jego śmierć była jedynie dla dobra ludzkości. – Zmarł w więzieniu. – I to wszystko co mam do powiedzenia na jego temat. – Jak poznałaś mojego ojca w takim razie? 139
– Wierzę, że był moim lekarzem w pewnym momencie. – Tak właśnie było napisane w mojej kartotece, którą skonfiskowałam. – Chodź. – Łapię Willow za rękę. Ona waha się z początku ale po chwili jej dłoń rozluźnia się pod moim pewnym chwytem. – Chodź ze mną. Wstaję powoli z chwiejnymi kolanami i lekką zadyszką. Przez moment czuję się oszołomiona i niemal z powrotem upadam w swój fotel. Willow zrywa się momentalnie i swoją drugą ręką chwyta mnie za łokieć i pomaga złapać równowagę. – Wszystko dobrze? – pyta z autentyczną troską. – Jestem chora. – Komentuję lekko się śmiejąc. – Ale jeszcze nie martwa. Powiedzieli mi nie tak dawno temu, że mam raka. Powiedzieli mi również, że to bardzo złośliwa odmiana ale to wszystko co rozumiałam z mojej diagnozy. Wyciszyłam ich w chwili, w której powiedzieli mi, że umieram i nie chciałam już tego dłużej słuchać. Odmówiłam też leczenia. Większa część personelu medycznego powiedziała mi, że to była głupia decyzja ale ja nie zgadzam się z nimi. Kiedy wiedziesz życie pełne ponurego, destrukcyjnego cierpienia, czasami śmierć jest jedyną rzeczą jakiej nie możesz się doczekać. Ponieważ na końcu tego wszystkiego wiesz, że to jedyna rzecz jaka przyniesie ci ukojenie. Liczyłam na ukojenie przez lata i lata i lata. Modliłam się o to. Pragnęłam tego. Teraz kiedy jestem jeden krok bliżej, nie chcę walczyć, tylko to dostać. Chcę wymknąć się w noc opatulona komfortem spokoju umysłu, bez konieczności oglądania się za siebie.
140
Nie jestem przygotowana na raptowne zachowanie Willow ale kiedy pociąga mnie za ramiona i mocno przytula moje ciało rozluźnia się przy jej. Ta chwila pomiędzy nami jest ciepła i znajoma i piękna i nie chcę żeby się skończyła. – Proszę nie umieraj – mówi szeptem w krzywiznę mojej szyi. – Dopiero co cię znalazłam. Nie chcę cię stracić. Czuję jej serduszko łomoczące w jej klatce piersiowej. Słyszę delikatne łkania opuszczające jej gardło. – Nie płacz ptaszynko – wyszeptuję. – Bez względu na to co się stanie, ja zawsze będę przy tobie. – Niechętnie wycofuję się z uścisku trzymając ręce na jej łokciach. Obawiam się, że to mogłoby okazać zbyt emocjonalnie przygnębiające dla nas obu więc przerywam naszą interakcję przez zmianę tematu. – Chodź ze mną. – Trzymam jej prawą dłoń w mocnym uścisku i ciągnę przez drzwi. – Możesz opuszczać ten pokój? – Willow pyta kiedy przechodzimy przez podwójne drzwi i wychodzimy na korytarz. – Nie zwracają zbyt dużej uwagi na mnie teraz – mówię. To czego nie mówię to jak zwykli obserwować mnie, śledzić mnie i eskortować gdziekolwiek szłam. To czego nie mogę powiedzieć to to, jak torturowali mnie wypełniając moje żyły narkotykami, smażyli mój mózg ich wersją terapii i okłamywali mnie ich pięknymi wersjami kłamstw. To czego nie powiem, to jak pozwoliłam temu miejscu łamać mnie. Wciąż i wciąż i wciąż od nowa. W tej chwili jedyne o czym chcę myśleć, to ta szczęśliwa chwila, a nie rozwodzić się nad moją popieprzoną przeszłością. Jesteśmy w połowie drogi do mojego pokoju kiedy Willow mówi. – No dobrze.
141
Kiedy docieramy do sali, otwieram drzwi i gestem zapraszam ją do środka. Jest czujna. Mogę to stwierdzić ponieważ jak tylko znajduję się w moim maleńkim pokoiku, ona wciąż pozostaje przy drzwiach, jej oczy omiatają wszystko zanim spoczywają na mojej twarzy. Pokazuję jej żeby podeszła bliżej. – Jest dobrze. Przechodzi przez drzwi, rzucając spojrzenia od białej ściany do białej ściany, po czym zatrzymuje się przed moją pryczą. Przemykając obok niej, zamykam drzwi do mojej sali. Staram się być dyskretna bo mam coś, co zamierzam jej dać, a trzymam to w sekrecie przed personelem od lat. To jedyna rzecz jaka łączy mnie z moją przeszłością i nie chcę żeby oni mi to odebrali. Znów jestem przy boku Willow po zrobieniu kilku kroków, pochylając się i wyciągając szarą kopertę spod mojej pryczy. – Weź to. – Wpycham jej to dociskając płasko do jej piersi. – Ukryj to. Niech cię z tym nie zobaczą. – Co to jest? – Willow bierze kopertę i zerka do środka. – Moja kartoteka. Moja historia. To wszystko co mi zostało i może, jedynie być może, będzie zawierała odpowiedzi jakich poszukujesz. Nasze oczy się zakleszczają. – Czy jest tam coś na temat mojego ojca? – Tak. Ale niewiele. Jest tam wycinek z gazety o nim. Jego nekrolog. – No tak. Zapada niezręczna ciszą między nami i wiem, że to dlatego, że żadna z nas nie chce rozmawiać na temat bolesnej tragedii otaczającej śmierć Elijah. Robię krok w tył i siadam na pryczy. Poklepuję puste miejsce obok siebie w nadziei, że uczyni to tę chwile mniej niezręczną i mówię. – Dlaczego nie opowiesz mi czegoś o sobie? Opowiedz mi co porabiasz.
142
Jej buzia się rozpromienia gdy siada i ten widok wywołuje łzy w moich oczach. Wchodzi w szczegóły odnośnie tego co studiuje w collegu, z iloma chłopcami się umawiała, miejsc jakie odwiedziła w czasie wakacji… Zanim zdaję sobie sprawę, upływają godziny i Willow wpatruje się w zegar wiszący nad moimi drzwiami. – Muszę się zbierać – mówi podnosząc się z mojej pryczy. Ja też wstaję i pociągam ją w ciasny uścisk. Ten moment jest zbyt krótki. Czuję, że potrzebujemy więcej wspólnego czasu. Czuję, że muszę nadrobić wszystko co przegapiłam. – Miło było cię wreszcie poznać – mówię ocierając kciukami łzy z moich oczu. Willow oczy też są załzawione i ona śmieje się. – Żegnasz się jakby to miał być ostatni raz kiedy się widzimy. – Odchyla swoją głową do tyłu na chwilkę i wzdycha. – Nie obawiaj się mamo. Jeszcze tu wrócę. Jestem upojona, że nazwała mnie mamą a nie Adelaide. Chcę klaskać. Piszczeć. Skakać z radości. – Przyjedziesz? – Nadzieja rozkwita w mojej piersi jak piękna, czerwona róża na wiosnę. – Przyjedziesz znów z wizytą? – Jak najbardziej – mówi z entuzjazmem. – Mamy całe życie do nadrobienia. Mam coś na co mogę oczekiwać z niecierpliwością i to jest piękne uczucie. – Ciesz się resztą dnia – mówię jej składając pocałunek na jej policzku. Potem wyprowadzam ją z mojej celi i zamykam za nią drzwi.
143
Przypomina mi się jak to jest ponownie mieć cel. Już nie czuję się dłużej jak skorupa. Czuję się dość zdrowa i kompletna. I wiem, że jeśli umarłabym jutro, to umarłabym szczęśliwa.
144
Rozdział 24 Droga zwana życiem jest długa i kręta. Są tam wiraże. Wyboje. I czasami… Czasami pędzisz nią, przegapiając drogowskazy i w chwili gdy docierasz do jej końca, masz przemyślenia, wspomnienia i momenty kiedy dociera do ciebie, że tak naprawdę w ogóle nie żyłeś. I takie to właśnie jest życie. Przemija zbyt szybko. Przynajmniej z moim tak było. Jestem w łazience w Oakhill, otoczona kremowymi płytkami pokrytymi cienką warstwą brązowej pleśni. Para fiołkowych oczu patrzy na mnie z łazienkowego lustra. Ciemne okręgi pod nimi zniknęły. Moja skóra wygląda na napiętą i gładką. Moje twarz jest pełniejsza i jest ślad różu na moich barwy kości słoniowej, policzkach. Wyglądam młodzieńczo.
145
Czuję się odmłodzona. Moje oczy opadają na chwilę i zauważam, że wciąż mam na sobie szpitalną koszulę. Głośny huk za drzwiami rozprasza mnie i zmusza mnie do porzucenia mojej obserwacji. Zakładając sobie włosy za uszy idę do drzwi i otwieram je. Wychodzę na korytarz i obserwuję dwóch sanitariuszy ubranych na biało kiedy pchają moje ciało wzdłuż holu. Wtedy moja uwaga skupia się na Willow, która idzie za nim z zaczerwienionymi policzkami i oczami pełnymi łez. Idę za nią. Wyciągam do niej rękę chcąc złagodzić jej ból, biorąc ją w ramiona. Tuląc ją. Scałowując jej smutki. Ale kiedy próbuję jej dotknąć moja ręka przechodzi przez jej włosy. – Proszę, nie płacz moja ptaszynko – szepczę. – Pewnego dnia znów się spotkamy. Zostaję w tyle, zwlekając w zaciemnionym korytarzu kiedy ona i sanitariusze skręcają za róg. Dziwnie się czuję, że wciąż tu jestem, kiedy wiem, że powinnam ruszać w drogę. Ale Oakhill… To miejsce było moim domem przez tak długo, że czuję jakbym musiała obejść je po raz ostatni zanim na dobre się z nim pożegnam. Zaczynam w mojej celi.
146
Siadam na pryczy. Wpatruje się w gładkie, białe ściany. Potem podchodzę do okratowanego okna i podziwiam krajobraz obszaru zakładu. Martwa czy nie, wiem, że zwodniczy wygląd tego miejsca na zawsze pozostanie ze mną. Opuszczam moją celę i idę do świetlicy. Nie silę się aby przejść przez podwójne drzwi ale obserwuję kilka pacjentek w pokoju przez kwadratowe, szklane okno na drzwiach. Jedna, o dość pokaźnej wadze brunetka, siedzi na musztardowego koloru kanapie i ogląda telewizję. Dwie inne, obie z długimi brązowymi włosami, grają w karty przy stoliku w prawym, tylnym rogu. Patrzę na brunetkę zwróconą do mnie twarzą. Ona śmieje się i kładzie jedną z kart na stoliku. Zdaje się być szczęśliwa. Uważam to za dziwne ponieważ przez większość spędzonego tutaj czasu miałam wrażenia jakbym żyła w piekle. Ale czasy się zmieniły. Tak jak i restrykcje. W przeciągu mijających lat, Oakhill wprowadziło łagodniejszą politykę wobec pacjentów. To było błogosławieństwo dla nowych pacjentów ale dla pacjentów jak ja, którzy przeszli najgorsze sytuacje jakie to miejsce miało do zaoferowania, to zakrawało na kolejną okrutną karę. Cofam się od podwójnych drzwi, po raz ostatni spoglądam w dół ciemnego korytarza, moje oczy omiatają neutralne ściany. Wzdycham z ulgą i czuję jakby ogromny ciężar zdjęto mi z piersi. Potem, ruszam w kierunku wyjścia.
147
~~~
Wilgotne, letnie powietrze uderza we mnie jak dłoń w policzek, w chwili kiedy wychodzę na zewnątrz. Czuję jak promienie słoneczne palą moje policzki, a ja przechylam moją głową w tył, pozwalając promieniom pokryć całą moją twarz. Nie pamiętam ostatniego razu kiedy byłam na zewnątrz. Nie pamiętam ostatniego czasu kiedy pozwalanie słońcu przypiekać moją skórę, było takim dobrym uczuciem. Delikatny zefirek mierzwi moje włosy gdy spacerowym tempem idę chodnikiem, rozkoszując się pięknem przyrody i zastanawiając się co jest moim celem i dokąd zmierzam. Zastanawiam czy chodnik, którym idę doprowadzi mnie gdzieś czy też nigdy się nie skończy. Potem, kiedy odchodzę coraz dalej i dalej od Oakhill, wydarza się coś dziwnego. Kolor nieba się przemienia. Zmienia się z niebieskiego na szary w ułamku sekundy. Spłowiałe gwiazdy wyłaniają się i nakrapiają nieboskłon i nagle, jestem na drodze pokrytej brukiem. Moje oczy opadają do mojego ubioru i już dłużej nie jest w mojej szpitalnej koszuli ale w zamian mam na sobie limonkowo-zieloną sukienkę i pasujące limonkowo-zielone pantofelki. Wciąż idę przed siebie, wpatrując się w bruk po którym kroczę. Jego barwy są mieszanką brązów i rudości i czerni, i wygląda lśniąco. Wygląda jakby przed chwilą został pocałowany łzami Matki Natury. Zatrzymuję się raptownie gdy zauważam parę butów kilka stóp przede mną. Są brązowe i lśniące również, to mokasyny, które są niemal zakamuflowane przez bruk. Moje oczy wędrują w górę od butów i widzę
148
spodnie w kolorze khaki. Potem białą wizytową koszulę, która została schowana w spodnie. Moje oczy zatrzymują się na jego twarzy. Moje płuca się zakleszczają. Moje emocje puszczają. Moje serce płonie leśnym ogniem, którego nie można ugasić. Szepczę jego imię w mrok. – Elijah. On uśmiecha się i po kilku krokach staje przede mną. Jest tak blisko, że nasze ciała niemal się stykają i przysięgam, że czuję jak żar od jego ciała promieniuje na mnie. Dotyka moją twarz, przebiega swoimi palcami przez moje włosy i w chwili gdy mnie dotyka… Każde uczucie. Każdy pocałunek. Każde uniesienie. I każde wspomnienie, w którym kiedykolwiek miał swój udział, wraca do mnie do punktu, w którym tak wiele myśli i obrazów przepływa przez mój umysł, że czuję potrzebą by je wyłączyć. On pochyla się blisko, jego wargi o oddech od moich, kiedy wpatruję się intensywnie w parę najpiękniejszych brązowych oczu jakie kiedykolwiek widziałam. On przesuwa swoim kciukiem po moich ustach i jestem tak ogarnięta szczęściem i wzruszeniem, że zapominam jak się oddycha. – Adelaide. – Moje imię brzmi jak muzyka opuszczając jego krtań i jest to melodia, której wiem, że chętnie będą słuchała bezustannie. Jego wargi
149
delikatnie muskają moje w drażniący sposób a potem on wzdycha. Opiera swoje czoło o moje. Potem mówi. – No i jak pani Watson. Czy teraz mnie pani pamięta? A ja na to odpowiadam. – Tak, panie Watson. Teraz pamiętam.
~ Koniec ~
150