David & Leigh
EDDINGS
STARSI BOGOWIE
MARZYCIELE: KSIĘGA PIERWSZA
Przełożyła
Agnieszka Barbara Ciepłowska
Prószyński i S-ka
1
Tytuł oryginału:
THE ELDE...
2 downloads
10 Views
David & Leigh
EDDINGS
STARSI BOGOWIE
MARZYCIELE: KSIĘGA PIERWSZA
Przełożyła
Agnieszka Barbara Ciepłowska
Prószyński i S-ka
1
Tytuł oryginału:
THE ELDER GODS
BOOK ONE OF THE DREAMERS
Copyright © 2003 by David and Leigh Eddings
Ilustracja na okładce
Jacek Kopalski
Redakcja
Łucja Grudzińska
Redakcja techniczna
Anna Troszczyńska
Korekta
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
Łamanie komputerowe
Aneta Osipiak
ISBN 83-7469-318-5
Fantastyka
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski. pl
Druk i oprawa
ABEDIKS.A.
61-311 Poznań, ul. Ługańska 1
2
Przedmowa∗
Jeśli wierzyć legendom dotyczącym Dhrallu, kontynent ten od początku czasu
znajdował się zawsze w tym samym miejscu. Choć Ojciec Ląd jest niespokojny, choć inne
ziemie wędrowały i ciągle wędrują poprzez bezmiar Matki Wody w poszukiwaniu nowego
miejsca spoczynku, Dhrall, jak sądzimy, od zarania dziejów zakotwiczony był w obecnym
miejscu, osadzony tam wolą panujących na nim bogów. Tam też pozostanie aż do końca
świata.
Jak powstał ten ląd oraz dlaczego, to kwestie wykraczające poza granice ludzkiego
pojmowania. Z legend wiemy jedynie, że stworzenie go było nawet dla bogów zadaniem tak
ogromnym, iż chociaż nieśmiertelni i wszechpotężni, znużyli się tą pracą.
W tym czasie pojawili się młodsi bogowie. Ulitowali się nad wyczerpanymi
stwórcami i nakłonili ich do odpoczynku, a sami przejęli ich obowiązki. Starzy bogowie byli
im wdzięczni, gdyż odczuwali już śmiertelne znużenie. Prędko zapadli w sen, a dzieło
stworzenia dokonywało się nadal, kształtowane rękoma młodszych bogów.
Starsi bogowie spali przez dwadzieścia pięć wieków. Kiedy się zbudzili, pełni sił i
gotowi wrócić do swoich zadań, ich młodsi następcy z chęcią udali się na spoczynek.
Ląd wypiętrzał góry, którym klimat i czas odbierały potęgę wysokości. W Matce
Wodzie powstało wiele form życia, niektóre istoty wyszły z oceanu, by szukać gdzie indziej
domu. Z czasem nowe otoczenie zmieniło je nie do poznania. Powstały nowe gatunki i
rodzaje. Stare wymierały, ustępując im miejsca.
Bogowie Dhrallu nie wpływali na rozwój żywych istot. W swej nieskończonej
mądrości zezwolili im swobodnie dostosowywać się do świata. Zaiste, wszystko się zmienia,
dlatego doskonała w jednej krainie istota, w innej nie ma szans na przetrwanie. Władcy
Dhrallu rozumieli, że zmiany zachodzące w żywych stworzeniach muszą być odpowiedzią na
wymagania stawiane przez naturę, a nie wynikiem boskich kaprysów.
Czas płynął, mijały kolejne cykle boskiej pracy i odpoczynku, a Matka Woda i Ojciec
Ląd przyglądali się temu w milczeniu.
Wreszcie bogowie podzielili kontynent między siebie; każdy z nich, młodszy czy
starszy, dostał we władanie jedną domenę. Na samym środku lądu pozostało ogromne
Wyjątek z dzieła „Dhrall - charakterystyka kompletna", opracowanego przez Wydział
Teologii Porównawczej Uniwersytetu Kaldacińskiego.
3
Pustkowie; nie należało do żadnej z czterech nadbrzeżnych Krain: ani do Wschodniej, ani do
Zachodniej, ani do Północnej, ani do Południowej. Było nagie i brzydkie. Istniało tam życie,
lecz zupełnie inne niż na pozostałych ziemiach. Legendy prawią, że formy życia obecne w
centrum Dhrallu zostały stworzone przez Vlagha.
Co do pochodzenia Vlagha nie ma żadnej pewności. Wedle niektórych podań to istota
z sennego koszmaru, który nawiedził jednego ze starszych bogów w czasie ich pierwszego
długiego wypoczynku. Inne podania donoszą, że Vlagh jest bytem znacznie starszym niż
bogowie, że jego postać przypomina ludzką i że jest władcą kąsających insektów oraz
jadowitych gadów, które dawno już zniknęły z powierzchni ziemi i z morskiej otchłani.
Wszystkie przekazy zgodne są w jednym: Vlagh nie miał cierpliwości czekać, tak jak to
uczynili bogowie Dhrallu, aż wszelkie podległe mu stworzenie we właściwym czasie,
wskutek naturalnego procesu rozwoju, zmieni formę na najbardziej odpowiednią. Wolał sam
pokierować tokiem przemian, by w ten sposób zyskać jak najdoskonalsze sługi.
Spostrzegł, iż istota przystosowana do wykonywania jednej tylko funkcji spełnia
swoje zadanie lepiej niż organizm wszechstronnie rozwinięty.
Vlagh cyklicznie zaszywał się w kokonie, w ciemnym gnieździe pośrodku Pustkowia,
a gdy z niego wychodził, stanowił byt całkowicie odmienny od poprzedniego. Wówczas
sprawdzał możliwości nowej formy, by określić jej predyspozycje do wypełniania
poszczególnych zadań, poznawał jej mocne i słabe strony. Następnie znów ukrywał się w
kokonie, a gdy z niego wychodził ponownie, nie miał już żadnych słabości, a moc jego
wzrastała wielokrotnie.
W ten sposób, doświadczając kolejnych doznań, Vlagh zmieniał własną postać tak
długo, aż osiągnął formę najdoskonalszą. Wówczas odtwarzał ją w tysiącach, by mieć sługi
pomocne w osiągnięciu ostatecznego celu.
Wreszcie wracał do gniazda i rozpoczynał cały proces od początku, tworząc kolejny
byt przeznaczony do pełnienia następnej szczególnej funkcji.
Dlatego żaden twór spośród tych, które wyszły na świat z kokonu Vlagha, w niczym
nie przypomina stworzeń żyjących w krainach bogów Dhrallu. Stanowią one dziwaczne
krzyżówki, są zarazem insektami, gadami i zwierzętami ciepłokrwistymi, a każdy gatunek
służy Vlaghowi na swój sposób, wykonując sobie przydzielone, szczególne zadania.
Jedyną charakterystyczną cechą właściwą wszystkim bez wyjątku mieszkańcom
Pustkowia jest obsesyjna potrzeba rozszerzania włości Vlagha, który pragnie zagarnąć cały
kontynent Dhrall.
4
Vlagh wysyłał licznych poddanych do krain bogów Dhrallu, by tam szpiegowali i siali
niepokój. Następnie rozważał każdą, najbłahszą nawet wiadomość, aż po wielu latach
znajdował niedoskonałość, którą mógł wykorzystać w chwili przekazywania władzy
pomiędzy generacjami bogów.
Prawdą jest bowiem, iż w tym momencie starsi bogowie, znużeni i stęsknieni za
odpoczynkiem, stawali się roztargnieni, a młodsi mieli jeszcze resztki snu na powiekach.
Vlagh niecierpliwie czekał na ten moment. Snuł plany i przygotowywał wszystkie
podległe mu stworzenia do wojny, w czasie której zamierzał pokonać prawdziwych bogów
Dhrallu. Na bezdrożach Pustkowia marzył o dniu, gdy zapanuje nad urodzajnymi krainami
kontynentu, bo tam zyska obfitość pożywienia i tam jego pragnienie płodzenia nie będzie
wreszcie ograniczane przez niedostatek jadła. Miał jeszcze bardziej dalekosiężne cele. Tęsknił
do dnia, gdy cały świat zmieni się w jego gniazdo, gdy jego potomstwo będzie tak liczne, iż
nikt nie zdoła go porachować, a wszelkie inne stworzenie będzie stanowiło jego pokarm.
Dopiero wówczas Vlagh będzie zadowolony.
*
Tymczasem Ojciec Ląd i Matka Woda nie przywiązywali najmniejszej wagi do
poczynań bogów, ale też nie próżnowali. Na ich barkach spoczywał obowiązek utrzymania
przy życiu wszelkich stworzeń zamieszkujących ląd i wodę, więc biada każdemu -
człowiekowi czy bogu - który by zagroził ciągłości istnienia. Bo choć ziemia i ocean zdawały
się bezbronne, mogły przecież spowodować niewyobrażalne katastrofy, nieszczęścia i klęski,
gdyby miały bronić życia.
Dawno temu w Krainie Północnej mieszkał na wpół oszalały pustelnik. Miewał
prorocze wizje, a w nich widywał pogrążone we śnie dzieci, których marzenia mogły zmienić
plany Vlagha, ponieważ ich sny miały moc sprawczą, a Matka Woda i Ojciec Ląd musieli być
posłuszni rozkazom Marzycieli.
Większość ludzi zamieszkujących Dhrall szydziła z pustelnika oraz jego wizji,
wszyscy bowiem wiedzieli o jego szaleństwie. Tymczasem bogowie północy i południa,
wschodu i zachodu nie wyśmiewali się z niego wcale; widzenia pustelnika zapadły im
głęboko w serca, gdyż dostrzegli w nich prawdę. Troskali się prawdziwi bogowie Dhrallu, bo
przeczuwali, że przybycie Marzycieli odmieni cały świat i już nic nie pozostanie takie samo
jak dawniej.
5
Kolejne wieki mijały, dążąc ku niepewnej przyszłości. Młodszym bogom przybyło lat,
zbliżał się kres ich rządów w Dhrallu.
W tym miejscu zaczyna się nasza historia.
6
7
8
Zelana z Krainy Zachodniej miała
serdecznie dość istot ludzkich. Były wyjątkowo odpychające i wiecznie się na coś skarżyły
albo czegoś domagały, co irytowało ją niepomiernie. Zdawało im się chyba, że bogini istnieje
wyłącznie po to, żeby spełniać ich zachcianki.
W końcu obraziła się na nich i przeniosła na wyspę Thurn leżącą u brzegów jej krainy.
Tam żyła w harmonii z Matką Wodą, zabawiając się układaniem wierszy i komponowaniem
muzyki.
W wodach przybrzeżnych odkryła rzadki gatunek różowych delfinów. Były
inteligentne i chętne do zabawy, z czasem zaczęła je traktować jak przyjaciół, a nie tylko
sympatyczne zwierzęta. Szybko poznała ich język, dzięki czemu zyskała mnóstwo
wiadomości o Matce Wodzie i o jej mieszkańcach żyjących w głębokich otchłaniach czy na
brzegu. W podzięce grywała delfinom na flecie albo śpiewała. Bardzo lubiły te koncerty i
odwdzięczały się zaproszeniami do wspólnego pływania.
Wówczas to zdumiały się umiejętnościami bogini. Dostrzegły, że nigdy nie sypia, a
pod wodą może przebywać nieomal bez końca. Wydało im się niesamowite, że nie okazywała
zainteresowania ławicami ryb. Zelana próbowała wyjaśniać, że sen, powietrze i jedzenie
znaczą dla niej zupełnie co innego niż dla nich. Sypiała rzadziej, lecz dłużej, składniki
potrzebne jej do oddychania potrafiła uzyskiwać z samej wody, a żywić się wolała światłem,
nie wodorostami. Delfiny nie mogły pojąć jej wyjaśnień, więc w końcu dała spokój
tłumaczeniom.
Za to istoty ludzkie mieszkające w Dhrallu wiedziały doskonale, kim jest pani Zelana.
Panowała w Krainie Zachodniej, ale nie była na kontynencie jedyną władczynią. Jej starszy
brat, Dahlaine, opiekował się ziemią na północy. Był to bóg srogi i ponury. Młodszy brat pani
Zelany, płochy Veltan, rządził na południu, oczywiście wówczas, gdy akurat nie siedział na
księżycu lub nie kontemplował koloru niebieskiego. Na wschodzie podwójną funkcję bogini i
9
królowej pełniła starsza siostra pani Zelany, obowiązkowa i zawsze poprawna Aracia.
Lata płynęły, jak to mają w zwyczaju, lecz pani Zelana nie zwracała na upływ czasu
najmniejszej uwagi, gdyż nie miał on dla niej żadnego znaczenia. Któregoś razu, w
krystalicznie piękny dzień, jej najbliższa przyjaciółka, stateczna różowa delfinica Meeleamee,
wynurzyła się z wody tuż obok miejsca, gdzie bogini, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na
powierzchni morza, grała swoją najnowszą kompozycję na flet.
- Chciałabym ci coś pokazać, ukochana pani - zagwizdała Meeleamee. - Na pewno ci
się spodoba.
- Tak? - Zelana odłożyła flet w powietrze za ramieniem. Tam przechowywała
wszystkie swoje drobiazgi.
- Coś pięknego - zaświstała Meeleamee. - I ma odpowiedni kolor.
- Wobec tego ruszajmy - przystała pani Zelana.
Popłynęły razem w stronę potężnego klifu w południowej części wyspy, a gdy
zbliżyły się nieco do brzegu, Meeleamee zanurkowała w morską otchłań. Bogini podążyła za
nią i wkrótce znalazły się przed wąską szczeliną stanowiącą wejście do podwodnej groty.
Pierwsza wpłynęła do środka delfinica.
Po drugiej stronie wynurzyły się w płytkim basenie. Pani Zelana aż zamarła ze
zdumienia, bo znalazła się w miejscu doprawdy niezwykłym. Istniało, rzecz jasna, racjonalne
wytłumaczenie, dlaczego widok zapierał dech w piersiach, ale nawet przyziemne wyjaśnienia
nie były w stanie zaćmić urody tej groty. Przez sklepienie biegły szerokie żyły różowego
kwarcu, delikatnie barwiące promienie słońca. Bogini niemal odruchowo skosztowała tej
cudownej barwy. Przepyszna! Nie jadła nic równie smacznego od tysiąca lat! Aż drżała, aż
lśniła z rozkoszy, sycąc się różowością.
Na brzegu iskrzył się drobniuteńki biały piasek przesiany blaskiem kwarcu, a z głębi
groty dobiegało srebrne podzwanianie kropli wody. Łagodnie zakrzywione ściany kusiły
tysiącem nisz, zakątków i niespodziewanych załomów.
- No i jak? - zaświergotała Meeleamee. - Podoba ci się?
- Pięknie tutaj! - wykrzyknęła pani Zelana. - Najcudniejsze miejsce na całej wyspie.
- Miło mi, że ci się spodobało - stwierdziła Meeleamee skromnie. - Pewnie chętnie tu
zajrzysz od czasu do czasu.
- Nie, moja droga przyjaciółko, nie będę zaglądała, tylko zamieszkam tutaj. Nie znam
doskonalszego miejsca w Dhrallu, a bardzo mi się przyda odrobina doskonałości.
- Chcesz być tutaj cały czas, najmilsza? - zdziwiła się Meeleamee.
10
- Nie, skądże, droga przyjaciółko! Będę wychodziła, żeby się bawić z tobą i z innymi
delfinami, a tutaj będzie mój dom.
- Co to jest dom? - spytała Meeleamee zaciekawiona.
*
Któregoś dnia, takiego samego jak inne, z przejścia prowadzącego do różowej groty
pani Zelany wynurzył się Dahlaine, jej brat z północy. Przyniósł wieści, że mogą być kłopoty.
- Całkiem nie wiem, dlaczego miałabym się tym przejmować - stwierdziła bogini. -
Moją krainę z jednej strony chronią góry, z drugiej ocean. Istoty z Pustkowia nie zdołają tu
dotrzeć.
- Dhrall to jeden kontynent, choć podzielony na krainy, siostrzyczko - przypomniał jej
Dahlaine. - Każdą naturalną barierę można pokonać. Mieszkańcy Krainy Zachodniej są w
niebezpieczeństwie tak jak istoty pozostałych ziem. Czas najwyższy, żebyś wróciła do
obowiązków i zadbała o część świata. Kiedy ostatnio odwiedziłaś swoją domenę?
- Jakieś kilkaset lat temu. - Zelana lekceważąco wzruszyła ramionami. - Najwyżej
tysiąc. Przegapiłam coś?
- Istoty ludzkie poczyniły niejakie postępy. Potrafią już posługiwać się narzędziami i
rozpalać ogień. Powinnaś była do nich zajrzeć od czasu do czasu.
- Po co? Ludzie są głupi i złośliwi, a na dodatek cuchną. Delfiny są czyste, mądre i
mają serca pełne miłości. Skoro mieszkańcy Pustkowia są głodni, niech pożrą ludzi. Wcale
nie będę za nimi tęskniła.
- Masz obowiązek opiekować się ludźmi z Krainy Zachodniej - przypomniał Zelanie
brat.
- Ludźmi, muchami, mrówkami i rybami. I wszystkie te stworzenia nieźle sobie beze
mnie radzą.
- Nie wolno ci zapominać o całym świecie. Wszystko dookoła się zmienia.
Mieszkańcy Pustkowia zaczynają nas niepokoić, wkrótce przybędą Marzyciele. Musimy być
gotowi.
- Chyba jeszcze nie pora na Marzycieli?! - zdumiała się pani Zelana.
- Wszystkie znaki zwiastują nadejście tego czasu - odparł Dahlaine. - Słudzy Vlagha
przekradają się na nasze ziemie. To pewna wskazówka, że władca Pustkowia zrobi niedługo
pierwszy krok, a my nie jesteśmy jeszcze gotowi stawić mu czoło. Może cię zdziwi
11
wiadomość, że dążenie do starcia jest w dużej mierze dziełem Ojca Lądu i Matki Wody.
Musimy im ufać, na pewno wiedzą znacznie więcej niż my, dlatego judzą Vlagha, by rzucił
nam wyzwanie teraz, gdy zapewne jeszcze nie zebrał wszystkich sił. Jeśli damy mu więcej
czasu na przekształcanie potomstwa, pokona nas bez trudu.
- Trzeba było zniszczyć tego potwora, jak tylko się zorientowaliśmy w jego
charakterze.
- Chętnie podyskutuję z tobą na ten temat w wolniejszej chwili - obiecał Dahlaine i
zaraz gładko zmienił temat. - Siostrzyczko, zjawiłem się tutaj właściwie po to, żeby ci
ofiarować podarunek.
- Naprawdę? - pani Zelanie od razu poprawił się humor. - Jaki?
Dahlaine uśmiechnął się lekko. Magiczne słowo „podarunek" zawsze pomagało mu
zdobyć przychylność brata i obu sióstr. Była to łagodna metoda stawiania na swoim. W
szczególności Zelana nieodmiennie reagowała w taki sposób, jak sobie życzył.
- Nic szczególnego - stwierdził lekkim tonem. - Drobiażdżek, ale chyba cię ucieszy.
Chciałabyś zaopiekować się małym stworzonkiem? Na pewno! Przyda ci się, dla
urozmaicenia. Od stuleci przestajesz z delfinami, a one nie mogą wyjść z wody, nie potrafią ci
dotrzymać towarzystwa tutaj, w tej ślicznej grocie. Dlatego przyniosłem istotkę, która z tobą
zamieszka.
- Czy to szczeniaczek? - zgadywała Zelana. - Nigdy nie miałam własnego pieska, a
słyszałam, że są kochające i wierne.
- Nie, nie szczeniak.
- Ooo... - jęknęła zawiedziona. - A może kotek? - Oczy jej znowu rozbłysły. -
Podobno mruczenie kota cudownie uspokaja.
- Nie, to nie jest kot.
- No to co to jest? - rzuciła Zelana niecierpliwie. - Pokaż!
- Już, już. - Dahlaine skrył przed siostrą przebiegły uśmiech. Oburącz sięgnął w
niewidoczną pustkę, którą zawsze zabierał ze sobą, i wyjął stamtąd nieforemny tłumoczek. -
Z najlepszymi życzeniami dla mojej ukochanej siostrzyczki - rzekł, podając jej futrzane
zawiniątko.
Zelana spiesznie wyjęła mu z rąk podarunek, niecierpliwie odchyliła włochaty rożek i
z niebotycznym zdumieniem wbiła wzrok w nowo narodzone stworzenie drzemiące w
ciepłym kosmatym gniazdku.
- I co ja mam z tym zrobić? - spytała piskliwie.
- Otoczyć opieką. Nie będzie wymagało więcej starań niż młody delfin.
12
- Ależ to jest człowiek! - zaprotestowała.
- Ojej, rzeczywiście! - wykrzyknął Dahlaine kpiącym tonem. - Popatrz, nie
zauważyłem. Jesteś wyjątkowo spostrzegawcza! - Przerwał na chwilę, po czym podjął już
poważnie: - Siostrzyczko, to nie jest zwykłe ludzkie dziecko. Takich dzieci jest zaledwie
garstka, ale to one zmienią świat. Zaopiekuj się nim i chroń je ze wszystkich sił.
Przypuszczam, że będziesz musiała je karmić, bo nie potrafi się żywić światłem jak my. Może
nie od razu znajdziesz odpowiednie dla niego pożywienie, lecz na pewno sobie poradzisz.
Będziesz także musiała dbać, żeby było czyste. Ludzkie małe bardzo się brudzą. Może za
kilka lat zaczniesz uczyć je mówić. Będzie miało nam do przekazania różne wieści, więc
powinno znać mowę.
- Czego my, bogowie, możemy się dowiedzieć od takiego stworzenia?
- Ta istota będzie nam opowiadała sny. My nie sypiamy, więc nie śnimy. Trzymasz w
ramionach maleńką Marzycielkę.
- To dziewczynka? - spytała Zelana spokojniej.
- Owszem. Doszedłem do wniosku, że chłopca trudniej byłoby ci wychować.
Zaopiekuj się nią, siostrzyczko. Za kilka lat odwiedzę was, sprawdzę, jak sobie radzicie.
Niemowlę zakwiliło cichutko i drobną rączką musnęło twarz Zelany.
- Ooo...! - wyrwało się bogini. Głos miała drżący ze wzruszenia. Przytuliła dziecko
odrobinkę mocniej.
Dahlaine uśmiechnął się dyskretnie. Poszło mu doskonale, mógł sobie pogratulować.
Troje dzieci zyskało opiekunów. Wystarczyło, że maleństwo zakwiliło, zagruchało słodko,
wystarczył jeden ciepły dotyk miękkiej rączki, a obie siostry i brat zostali natychmiast
całkowicie zawojowani. Dahlaine mógł w zasadzie pokadzić Zelanie jeszcze trochę, ale jego
dziecko zostało w domu samo, a zbliżała się pora karmienia, trzeba było wracać.
Wypłynął z groty i dosiadł oczekującej go błyskawicy. Hałaśliwe z nich rumaki,
trudno zaprzeczyć, ale najdłuższe dystanse przebywają w mgnieniu oka.
*
Pierwszym kłopotem okazało się znalezienie dla Marzycielki jakiegoś pożywienia.
Zelana miała nadzieję, że Dahlaine się pomylił. Gdyby dziecko syciło się światłem, tak jak
ona, nakarmienie go nie byłoby trudne. Żyły kwarcu w stropie groty zmieniały słoneczne
promienie w różowe jeziorko, akurat teraz oblewające posłanie ze mchu, gdzie bogini lubiła
13
odpoczywać. Ułożyła tam futrzane zawiniątko i odsunęła rożek, by światło dotknęło
dziecięcej buzi.
Niemowlę zapłakało cicho. Może wolało inny kolor? Nawet Zelanie długotrwała dieta
złożona tylko z różowego blasku zaczynała już się nudzić. Przejadł jej się ten kolor.
Strzeliła palcami, a wtedy róż posłusznie zmienił się w błękit. Niestety, dziecko nadal
płakało, w dodatku coraz głośniej.
Wypróbowała kolor zielony, ale i to nic nie dało. Na koniec jeszcze czystą biel. Kolor
trochę mdły, ale kto wie, może takie młode stworzenie nie było jeszcze gotowe przyjąć
bardziej wyrafinowanych smaków?
Nic z tego. Płacz przybierał na sile.
Bogini wzięła na ręce krzyczące niemowlę i pobiegła na brzeg zatoczki u wejścia do
groty.
- Meeleamee! - zawołała w śpiewnym języku delfinów. - Pomóż mi, proszę! Szybko!
Meeleamee wychowała liczne młode, więc posiadła mądrość płynącą z
doświadczenia.
- Mleko - zawyrokowała.
- A co to takiego? - spytała Zelana. - Skąd się bierze?
Meeleamee wyjaśniła rzecz szczegółowo, a wtedy Zelana po raz pierwszy od
niepamiętnych czasów spłonęła rumieńcem.
- Co za dziwactwo! - Była czerwona jak rak. Opuściła wzrok, przyjrzała się sobie
badawczo. - Czy ja mogłabym... - Nie dokończyła zdania.
- Raczej nie - odparła Meeleamee. - Trzeba spełnić kilka nie takich znów prostych
warunków. Czy to młode umie pływać?
- Nie wiem - przyznała Zelana.
- Rozwiń je, pani, i połóż na płytkiej wodzie. Chyba zdołam je nakarmić.
Z początku nie było to łatwe, ale wkrótce znalazły metod...