Konrad T. Lewandowski Kosmiczna kuchnia Czym Ŝywią się bohaterowie literatury fantastycznej Postacie z dzieł science-ficton obowiązkowo muszą Ŝywić si...
6 downloads
22 Views
94KB Size
Konrad T. Lewandowski
Kosmiczna kuchnia Czym Ŝywią się bohaterowie literatury fantastycznej Postacie z dzieł science-ficton obowiązkowo muszą Ŝywić się fragmentami scenografii, która ich otacza: jak sztuczne otoczenie, to sztuczne jedzenie, nie ma przebacz. Tymczasem w fantasy jada się duŜo i smacznie, co moŜe tłumaczyć większą popularność tego gatunku od SF. Podobnych zaleŜności dietetycznych moŜna znaleźć niepokojąco wiele. Tradycja spoŜywania elementów wystroju otoczenia nie zmieniła się w science-fiction od co najmniej stu lat. W Na Srebrnym Globie Jerzego śuławskiego bohaterowie odŜywiają się zapasami sztucznego, bardzo odpowiednio dla organów trawienia przyrządzonego białka i cukru. Równo wiek później, w Czarnych oceanach Jacka Dukaja, przedstawiających świat triumfującej bionanotechnologii, główny bohater ze smakiem zajada jabłko o cytrynowym smaku, po czym bierze kanapkę z mięsem niezidentyfikowanego rodzaju (coraz trudniej poznać po smaku pochodzenie konkretnych genów zwierzęcia). W międzyczasie był jeszcze Philip K. Dick ze swym tajemniczym ubikiem, który mógł słuŜyć równie dobrze jako piwo, kawa i sos do sałatek. Jedzenie „niezidentyfikowanego rodzaju” zdecydowanie utrudnia identyfikację czytelnika z bohaterem. Postacie śuławskiego karmione bliŜej nieokreślonymi syntetykami wykazują, zdaniem Lema: nieprawdopodobieństwa psychologiczne, przerysowania, mające charakter tylko retoryczny, a rysunek postaci jest konwencjonalny. Biedacy snują się po powierzchni KsięŜyca rozdygotani i zdesperowani, całkiem jak młodopolscy artyści po Krakowie, późną nocą po zamknięciu lokali gastronomicznych. W tych warunkach czytelnik odruchowo przyjmuje postawę zdystansowanego obserwatora. MoŜe odczuwać współczucie, ale na pewno nie zechciałby włączyć się do fabuły jako jedna z postaci. Natomiast bohater Dukaja wkrótce po spoŜyciu wspomnianej kanapki demoluje całą dzielnicę Nowego Jorku, mimowolnie czyniąc zadość twierdzeniom wegetarian, Ŝe mięso wyzwala agresję. Demolka, owszem, moŜe ułatwić identyfikację czytelnika z bohaterem, ale skoro nie wiemy co ten ostatni je, to instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek skłaniają jednak do zachowania dystansu. Prośba „daj gryza”, normalnie sprzyjająca zacieśnianiu kontaktów międzyludzkich tu staje się skuteczną barierą, przeciwdziałającą wejściu w psychikę bohatera. Zwłaszcza gdy postać literacka, jak ma to miejsce u Dukaja, nie tylko Ŝywi się podejrzanym „frankefoodem”, ale jest jeszcze scyborgizowanym kaleką, Ŝyjącym częściowo na jawie, częściowo w rzeczywistości wirtualnej. Z Dickiem jest jeszcze gorzej. Jak człowiek o zdrowych zmysłach ma się zidentyfikować z konsumentem ubika, mając świadomość, Ŝe ten płyn moŜe teŜ okazać się lakierem do włosów? Nic dziwnego, Ŝe wszyscy wokół twierdzą, Ŝe Dick był wariatem. MoŜemy doceniać rozmach literackich wizji śuławskiego, Dukaja i Dicka, ale trudno uznać, Ŝe stworzone przez nich postacie to „ludzie tacy jak my”. Autorów i bohaterów niebezpiecznie eksperymentujących z jedzeniem najlepiej jest wielbić bez przesadnego zaangaŜowania, za pośrednictwem godnych zaufania krytyków o Ŝelaznych Ŝołądkach.
Taka karma Sytuacja radykalnie zmienia się na gruncie fantasy. Przejście do świata magii i miecza wymaga zmiany poŜywienia i sposobów konsumpcji na zdecydowanie bardziej przyjazne dla uŜytkownika, zarówno talerza jak i ksiąŜki. Dowodem na to jest cała twórczość Andrzeja Sapkowskiego, gdzie w samej tylko Granicy moŜliwości węgorzyki marynowane z czosnkiem w oliwie walczą o lepsze rakami gotowanymi w koprze, a Ŝeńską ochronę osobistą konsumuje się w balii razem piwem i owczym serem. Kto by się nie chciał przyłączyć? Albo przysiąść do stołu, przy którym wampir Regis chłepcze rosół z lanymi kluskami i bawi się kołkiem od kiełbasy, Ŝe o zupie rybnej i samogonie z mandragory nie wspomnę. Z kolei w Tkaczu Iluzji Ewy Białołęckiej je się chleb z miodem pod kwitnącą wiśnią, a opadające płatki kwiatów wpadają bohaterom do miseczek. Niektórzy twierdzą, Ŝe Białołęcka jest przesłodzona, ale ona przynajmniej nie wpędza sytego czytelnika w poczucie winy, tak jak Anna Brzezińska, której bohaterowie chodzą ostatnio głodni. To być moŜe wyjaśnia dlaczego ta druga autorka, mimo podwójnej nominacji, nie dostała w tym roku Nagrody Zajdla. ZaleŜność jedzenie-konwencja jest dwustronna. Nie tylko zmiana świata powoduje zmianę jedzenia. Wystarczy zmienić samo jedzenie, a juŜ z science-fiction samorzutnie robi się fantasy. Jest to prawidłowość ponadczasowa, widoczna juŜ u śuławskiego, gdzie bohaterowie po przybyciu na drugą stronę KsięŜyca radykalnie zmieniają dietę. Porzucają dotychczasowe syntetyki, a na ich stole pojawiają się jadalne skorupiaki i jakieś niby ryby, niby jaszczurki, wcale smaczne i poŜywne. Od tej chwili fabuła Na Srebrnym Globie upodabnia się do fantasy – nauka zostaje zastąpiona przez religię i myślenie magiczne, dominujące w kolejnych tomach księŜycowej trylogii. Zmiana diety i przekształcenie SF w popularniejszą odeń konwencję fantasy przyczyniło się do ekranizacji powieści śuławskiego, bowiem sfilmowane zostały przede wszystkim wątki ze Zwycięzcy zdecydowanie nie naleŜące do gatunku science-fiction. Przykładem współczesnym są Kuzynki Andrzeja Pilipiuka, nagrodzone właśnie Nagrodą Zajdla w kategorii opowiadanie. W rozszerzonej, powieściowej wersji tego utworu bulgocze samowar, wędzi się wołowa szynka, akcja kulminuje niedaleko pieczonej gęsi, a im lepsze jedzenie na stole, tym więcej pojawia się magii. Podobny proces przejścia od SF do fantasy, wymuszony zmianą jadłospisu mamy równieŜ w IACTE Dukaja. W odwrotną stronę zaleŜność ta działa w przypadku elfów. Kiedy tylko na stole znajdą się wytwory tej rasy takie jak bezkacowe alkohole i lembasy, czyli supersuchary, których mały kawałek wystarcza na cały dzień, zaraz zaczynamy podejrzewać, Ŝe elfy przybyły z kosmosu albo co najmniej ze świata równoległego. Wygląda na to, Ŝe mają rację buddyści mówiąc: „jesteś tym, co jesz”. Nawet postacie literackie uzaleŜnione są od swej karmy. Popęd do befsztyka MoŜna zaryzykować twierdzenie z pogranicza psychoanalizy i teorii literatury, Ŝe bohaterami i czytelnikami fantastyki rządzi popęd „do” i ”od” jedzenia. Klasycznym przykładem jest Conan Barbarzyńca. W oryginalnej, howardowskiej wersji przygód tego bohatera nie poznajemy powodów, dla których opuścił on rodzinną Cymmerię. Interesującą hipotezę wysnuł jednak jeden z kontynuatorów i naśladowców
Howarda w n-tym tomie przygód Conana, wydanym przez wydawnictwo Amber. OtóŜ przyczyną okazuje się owsianka. Conan powraca do rodzinnej wioski, gdzie Ŝyjąca jeszcze ciotka zaraz nakłada mu kopiastą porcję tego specjału i tłucze kopyścią po głowie. Barbarzyńca doznaje olśnienia i stwierdza, Ŝe właśnie przypomniał sobie dlaczego przed laty opuścił ojczyste strony. Uściśla tę wypowiedź zaraz po finałowej bitwie, kiedy chwalony za odwagę skromnie odmawia sobie zasług, mówiąc: wasza owsianka sprawia, Ŝe człowiek przestaje bać się śmierci. Powiedziawszy to, czym prędzej przemieszcza się od owsianki do najbliŜszej dekadenckiej cywilizacji i oczekujących tam pieczonych udźców. Ich konsumpcję, z przerwami na machanie mieczem opisuje kolejnych 50 tomów kontynuacji. Popęd „od” i ”do” jedzenia stanowi równieŜ oś dramaturgiczną pierwszej części Matrixa. Pozytywni bohaterowie filmu w zgodzie z wiekową tradycją SF potulnie chłepczą syntetyczną breję, stanowiącą jak zwykle element dekoracji. Wyłamuje się tylko zdrajca, który sprzedaje przyjaciół za krwistego befsztyka. Natomiast grzeczny chłopiec Neo dostaje od wróŜki ciasteczko i pozytywnie tym zmotywowany zabiera się za zbawianie świata. Pozytywni bohaterowie science-fiction oddani wyŜszym ideom, nie buntują się przeciw swemu jedzeniu. Czasem nawet stają w jego obronie. W pierwszej części Obcego, w scenie w jadalni, kiedy zainfekowany Obcym członek załogi „Nostromo” zaczyna się zwijać z bólu na stole, jeden z obecnych stwierdza z wyrzutem: Nie przesadzaj, to nie jest aŜ takie złe! Autorzy z kolei, rozumiejąc poświęcenie i cięŜki los swych postaci, skazanych przez bezlitosną konwencję na pigułki, pasty z tubek i inne obleśne mamałygi, starają się pisać o jedzeniu moŜliwie oględnie, bez wchodzenia w szczegóły. Co wraŜliwsi pisarze wyświadczają swym bohaterom przysługę analogiczną do opaski na oczy zakładanej skazańcom przed egzekucją. Na przykład Lem w Kongresie futurologicznym obficie serwuje środki halucynogenne Ŝeby nikt nie musiał patrzeć na jedzenie. Odurzonym bohaterom wydaje się, Ŝe jedzą wykwintne smakowitości, podczas gdy w rzeczywistości substancja na talerzu nasuwa jak najgorsze skojarzenia. Menu cyrografem śywiące się nieapetycznymi syntetykami postacie SF mogą co prawda rozwijać w sobie wielką siłę ducha, jak w Matrixie, ale poniewaŜ spoŜywane przez nich substancje skutecznie utrudniają identyfikację odbiorcy z bohaterem, to dzieła, w których występują takie potrawy z góry skazane są na niszowość. Podobną sytuację mamy w przypadku jadłospisu nazbyt urozmaiconego, co obserwujemy w choćby Rodzinie Adamsów. Generalnie, postacie odŜywiające się nietypowo budzą w nas podświadomy lęk, co skwapliwie wykorzystują twórcy horrorów. Warto postawić pytanie, czy nie jest to aby lęk przed identyfikacją z bohaterem, wywołany myślą, Ŝe mielibyśmy zjeść to samo co on. Na przykład, świeŜa krew jest ciepła i mdła, moŜemy ją zaakceptować dopiero przetworzoną do postaci kaszanki, ale na to z kolei nie przystanie Ŝaden powaŜny wampir. A co by się stało z fabułą, gdyby nadobna dziewica wzięła gęsią krew i podała Nosferatu czarną polewkę? Prawdziwe, wiecznie zielone arcydzieła powstają wtedy, gdy masowy widz lub czytelnik stołuje się w tej samej niszy ekologicznej co bohaterowie utworu. Weźmy
choćby wątek jajek na miękko w Seksmisji Juliusza Machulskiego. Gdyby Maksiowi i Albercikowi nie udała się definitywna zamiana napełnionych pigułkami atrap na prawdziwe jaja po wiedeńsku, czy ten film mógłby docenić ktoś więcej poza garścią zagorzałych fanów SF? W największym fantastycznym arcydziele, Mistrzu i Małgorzacie Michała Bułhakowa metoda kuszenia czytelnika dobrym jedzeniem została doprowadzona do absolutnej perfekcji. Bez wahania stajemy po stronie Wolanda, gdy ten potępia łososia drugiej świeŜości i zieloną bryndzę. Za sprawą jedzenia identyfikujemy się więc z samym Szatanem! Za całkowicie naturalny uznajemy teŜ fakt, Ŝe źli ludzie nie zasługują na dobre jedzenie, i tak większe współczucie budzi los porzuconej w barszczu kości szpikowej, niźli los prezesa Nikanora Bosego, który nie zdąŜył jej zjeść. Zasmuca nas takŜe niezgodny z naturą kres egzystencji pieczonej kury, którą obrywa w ucho wuj Popławski, skutkiem czego wuj i kura spadają razem ze schodów. Natomiast szczerą sympatię wzbudza Archibald Archibaldowicz ratujący z poŜogi wędzone jesiotry. Połamano juŜ wiele piór próbując wyjaśnić fenomen wielkości Mistrza i Małgorzaty i jak zwykle najciemniej okazuje się pod latarnią. Proszę usunąć z tej ksiąŜki całe jedzenie i picie, a co nam zostanie? Spójrzmy na Behemota wykonującego potrójne salto przed skokiem na łeb do pustego basenu, z którego zniknął koniak. Zostanie po prostu płytka wyobraźnia! Coś na trawienie W ten sposób doszliśmy od jedzenia do popitki. To drugi, szeroki obszar identyfikacji czytelnika z bohaterem, którego pominięcie działa zdecydowanie na niekorzyść utworu. Ewentualne braki w tej dziedzinie, naleŜy koniecznie czymś skompensować, na przykład stosując zasadę: „kto nie pije, musi strzelać”. To oczywiście półśrodek, najlepiej by bohater robił jedno i drugie, jak Asasello u Bułhakowa. śeby jednak nie szukać aŜ tak daleko moŜna wskazać pilipiukowego Jakuba Wędrowycza. Ów egzorcysta i degenerat społeczny w jednej osobie posługuje się flaszką bimbru, pepeszą tudzieŜ pancerfaustem z taką wprawą, Ŝe czytelnicy są w stanie wybaczyć mu jadłospis, na który notorycznie składają się owczarki niemieckie z lokalnego komisariatu milicji. JeŜeli wskutek karygodnej nieuwagi autora jego bohaterowie nie uŜywają ani ostrej amunicji ani alkoholu, to czytelnikowi pozostaje załamać ręce nad niewiarygodną psychologią postaci, jak uczynił to Lem komentując dzieło śuławskiego, gdzie wszyscy upijają się jedynie własną egzaltacją. Oczywiście w literaturze hagiograficznej jest inaczej, ale mówimy tu o fantastyce, gdzie picie samej wody uchodzi na sucho tylko bohaterom Diuny Franka Herberta. Jednak nawet tam nie pija się wody bez Przyprawy (w innym tłumaczeniu MelanŜu), od której oczy nabierają mocnego blasku z odcieniem błękitu... Smakowite napoje bezalkoholowe na bazie soków owocowych oferuje niekiedy fantastyka religijna, jak choćby Perelandra C.S. Lewisa, ale w branŜy SF to zdecydowany wyjątek. Zresztą, sądząc po opisie euforycznych skutków konsumpcji, w owym owocowym napoju musiało być coś, co skutecznie zastąpiło alkohol, a bohaterowi dodało skrzydeł... W przeciwieństwie do jedzenia, w przypadku picia nie daje się zaobserwować
równie silnego popędu „do” i ”od”, który kierowałby istotnymi poczynaniami bohaterów. Jest to zapewne skutek ustawy o wychowaniu w trzeźwości w Polsce oraz prohibicji w USA. Wyjątek stanowi Henry Kuttner z cyklem opowiadań o perypetiach wynalazcy-alkoholika Gallowaya Gallaghera, który dokonuje wynalazków w pijanym widzie, a potem na trzeźwo mozolnie usiłuje dość do czego właściwie te ustrojstwa słuŜą. Jedynym urządzeniem, które nigdy nie sprawia mu takich problemów są organy alkoholowe. Klasyka w lodówce, czyli karp po Ŝydowsku Lektura sugestywnych opisów jedzenia i picia sprawia, Ŝe w pewnym momencie sami zaczynamy odczuwać łaknienie. Zainspirowani dobrą literaturą zamykamy więc ksiąŜkę, otwieramy lodówkę, a tam... Czekają na nas Matrix do spółki z Kongresem futurologicznym, ukryte w rozmaitych kolorowych pojemniczkach, kartonach i puszkach. Wszystko przez to, Ŝe Ŝyjemy aktualnie w dwóch zupełnie nie kompatybilnych epokach na raz – w drugim średniowieczu i w globalizacji. Z jednej strony pod Grunwaldem znów biegają faceci w zbrojach i organizowane są turnieje rycerskie, z drugiej rozgniata to wszystko walec ogólnoświatowej unifikacji i standaryzacji. W przypadku jedzenia nie da się tego rozdzielić, mamy dokładnie dwa w jednym, czyli schizofrenię. Media co rusz donoszą o wycofywaniu ze sprzedaŜy chemicznie skaŜonej Ŝywności, wyprodukowanej w ekologicznych gospodarstwach. Takie afery to juŜ norma unijna. Chcemy jeść tak jak w średniowieczu, smakowicie i w zgodzie z naturą rozmaite „slowfoody”, a tu się okazuje, Ŝe naturalnych delicji dla wszystkich nie wystarczy. Jak to nie starczy?! A od czego jest wolny rynek? Jest popyt to będzie i podaŜ! Trzeba tylko parę fabryk chemicznych awansować do rangi wytwórni zdrowej Ŝywności. Czy ich produkty będą niewiarygodne? AleŜ skąd! W języku nowoczesnej reklamy nie ma słowa „niewiarygodne”, zastępuje je zwrot „brak profesjonalizmu”. W rezultacie jest tak, Ŝe drugie średniowiecze mamy na etykietkach, które donoszą, Ŝe produkt jest „naturalny”, „etniczny”, „tradycyjny”, „koszerny” etc., co gwarantują normy ISO i pieczęć rabina. Zawartość opakowań jest natomiast zgodna z wymogami globalizacji, która domaga się aby produkt smakował jednakowo Amerykaninowi, Niemcowi, Aborygenowi i Chińczykowi, bo inaczej spadnie stopa sprzedaŜy i prezesowi amputują biurko. Trzeba zatem polegać na gustach uśrednionych na podstawie ankiet konsumenckich i zaniechać niszowego wydziwiania bo produkt musi trafić do Całej Ludzkości. Etykietek i opakowań moŜe być ile chcemy, nawet im więcej tym lepiej, ale to co w środku ma być zawsze słonokwaśne, słodko-kwaśne lub bardzo słodkie i nic ponadto. Resztę walorów smakowych dopowie nam wyobraźnia pod wpływem lektury etykietki. Sytuacja jest więc dokładnie jak z braci Wachowskich i Lema – mamy wyobraŜać sobie, Ŝe jemy coś innego niŜ w rzeczywistości. Fakt, Ŝe technologia VR i psychotropy są jeszcze zbyt niskiej generacji, ale w zamian mamy speców od reklamy i public relations. Ci zaś starają się jak mogą, a skuteczności odmówić im nie sposób. Podejrzewam, Ŝe nawet talmudyści, gdyby zechcieli, bez trudu dowiodą koszerności transgenicznego karpia z ludzkim genem wzrostu. Nie ma bowiem nic bardziej niekoszernego od zbędnych wydatków, a karp, który rośnie rok zamiast
dwa lata radykalnie obniŜa koszty produkcji zwierzęcej. Ludzki gen wzrostu? CzyŜ nie ma go przypadkiem w mleku matki? WaŜne, Ŝeby karmiąca była męŜatką i genu nie pobrano w sobotę. Nawet Pan Bóg nie wygra z ekonomią! Nic więc nie uratuje nas przed genetycznie zmodyfikowaną Ŝywnością teraz, a w przyszłości przed mięsem z hodowli tkankowych, namnaŜanym tak jak komórki nowotworowe. Wszelkie wątpliwości konsumentów rozproszą hasła reklamowe w stylu: „Rak twój wróg – zagryź go!”. Jedyne co moŜna zrobić, to czym prędzej, zanim stracimy złudzenia zatrzasnąć lodówkę i wrócić do biblioteczki oraz świata kojącej podniebienia fantazji. Kosmolotem na ucztę Fantastyka opiera się na marzeniach, wśród których niebagatelną rolę pełnią marzenia o dobrym jedzeniu i piciu. W ostatnich latach, w tego typu literaturze daje się zaobserwować silny, światowy trend polegający na łączeniu wątków SF i fantasy. Z obu konwencji bierze to, co najlepsze, czyli odpowiednio: fascynację wysoką technologią i średniowiecznymi ucztami rycerskimi. Dlatego po skolonizowaniu obcej planety najlepiej zaprowadzić na niej porządki feudalne jak np. w Jeźdźcach smoków Anne McCaffrey, czy niektórych tekstach Ursuli Le Guin. Oto więc bohater z piskiem palonej nadprzestrzeni parkuje kosmolot na orbicie, przypina miecz, zasiada za stołem z nieheblowanych desek i czeka aŜ wydekoltowana dziewucha przyniesie dymiące pieczyste. Potem moŜna juŜ tylko patrzeć jak ksiąŜka podbija listy bestsellerów. Najgorzej jest gdy gość z mieczem i łukiem Ŝywi się wynalazkami zalatującymi cięŜką alchemią, dlatego elfy skazane są na wymarcie. Autorzy pragnący uwieść czytelnika w Ŝadnym wypadku nie mogą więc zapominać o atrakcyjnym jadłospisie. Jedzenie musi być dobre i nie za suche, powinno koniecznie harmonizować z towarzyszącym mu napojem. Z całą pewnością niczyjego zgorszenia nie wzbudzi szacowna lampka wina. Jest to rekwizyt nader poprawny politycznie, pod warunkiem Ŝe nie kaŜemy Amerykanom pić wina francuskiego. Kłopot z winem polega jednak na tym, Ŝe choć trochę trzeba się na nim znać, co zaniedbał pewien autor „Nowej Fantastyki”, kaŜąc swym bohaterom pić dwudziestoletnie beaujolais, czyli bliŜej nie określony płyn, którego termin przydatności do spoŜycia minął co najmniej 18 lat przed toastem. Z drugiej strony, mało kto doceni pracę autora, który w dialogi prawidłowo wplecie nazwy winnic i ich wielkie roczniki. Najbezpieczniej więc będzie zastąpić wino swojskim piwem. Wszyscy od razu zrozumieją o co chodzi i natychmiast się zidentyfikują, a doceniających ten zabieg artystyczny będzie przybywać z upływem czasu. Nie darmo amerykańscy uczeni odkryli zjawisko zwane dumbing down, a polegające na systematycznym obniŜaniu poziomu intelektualnego programów TV i gazet, a w konsekwencji filmów i ksiąŜek. Na końcu tego trendu jest czytelnik, który tyle wie co zje oraz wypije. Pić będzie oczywiście piwo ewentualnie colę, a jeść? Nie wydaje się aby jakikolwiek fantastyczny bestseller XXI wieku mógł obyć się bez odpowiedników chipsów i ketchupu.