LLiissaa RReenneeee JJoonneess --
VVaammppiirree WWaarrddeennss 0011
-- HHoott VVaammppiirree
KKiissss
Tłumaczenie dla: Translations_Club
Tłumacz: new...
7 downloads
10 Views
494KB Size
Lisa Renee Jones Vampire Wardens 01 - Hot Vampire
Kiss Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: neweta Korekta: noir16 Korekta całości: Isiorek
Rozdział 1 Pragnienie przeszywało Evana Brooksa – głód daleko bogatszy, daleko bardziej wymagający niż cokolwiek, co stali bywalcy baru kiedykolwiek doświadczyli. Ta szarpiąca potrzeba nie miała nic wspólnego z alkoholem, ale wszystko z krwią. Jej krwią – drobnej blondynki, która przeszła przez drzwi teksaskiego baru „Shooters” w Temple, wraz z powiewem gorącego wiatru, który połączył się z jej zapachem i trafił do wnętrza jego nozdrzy. Pachniała jaśminem i niewinnością, pokusą, której nie ośmieliłby się poddać. I postawiłby na to ostatni oddech w swoich płucach, że smakowałaby jak miód i brzmiała jak anioł. Patrzył, jak rzucała ukradkowe spojrzenia po sali, oceniając tłumy zgromadzone przy drewnianych stołach w piątkową noc, zasnute dymem i otoczone gwarem, łączącym się z jazgotliwą muzyką Hanka Williamsa. Jej włosy były ułożone w niedbały kok na głowie, zamaszystym gestem odsunęła kosmyk, który wypadł spod zapięcia – nerwowe drżenie jej ręki potwierdzało to, co podejrzewał. Samotne przyjście do baru było dla niej nowym, nieznanym doświadczeniem. Nagle ruszyła po podłodze z twardego drewna ku odludnemu krańcowi baru, gdzie znajdowało się sześć pustych krzeseł z wysokim oparciem z ciemnego dębu pasującym do boazerii. Była skupiona na swoim celu, jakby miała to być jakaś forma ucieczki. Gdyby spojrzała w prawo, gdzie stał Evan, mogłaby rozważyć możliwość poszukania odosobnionego miejsca, gdzie byłaby tylko ona i duży, przytłaczający facet z długimi włosami w kolorze kruczych piór i oczami ciemnymi jak północ tlącymi się... żądzą. Nie. Jego mała blondynka kierowała się prosto na niego. Ta kobieta żyła niebezpiecznie i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Tutaj dwa piwa więcej – dobiegło wezwanie z drugiego końca kontuaru. Przerwa była jednocześnie irytująca, i być może konieczna. Evan nie pragnął zobaczyć, jak ta kobieta odchodzi, chociaż powinien tego chcieć. Nie miał czasu na zakłócenia. Był Strażnikiem, wampirem, który ścigał te, które polowały na ludzi. W tym przypadku, na wilkołaka. Niestety, wilk zdążył zabić pięć kobiet w Houston, zanim Rada Wampirów dostała sygnał i wysłała Evana oraz jego braci, by wytropili go w południowym Teksasie, w małym mieście Temple. Jak dotąd, pomimo zajmowania się interesem, Evan błądził tęsknym spojrzeniem po kołyszących się kobiecych biodrach chwilę przed tym,
jak
wyciągnął
dwa
Buds'y
z
lodówki
i
posłał
je
trzydziestokilkuletniemu facetowi w dalekim końcu lady, który, tak jak kobieta, nosił zielony uniform szpitalny. Większość z tego tłumu to byli pracownicy lub odwiedzający ze „Scott and White Hospital“ znajdującego się po drugiej stronie ulicy. „Shooters“ było miejscem, gdzie pracownicy mogli się wymknąć, gdzie przychodzili zapić cokolwiek, co im dolegało, a czego nie była w stanie wyleczyć współczesna medycyna. Tutaj mówiło się o tym, co wydarzyło się w szpitalu, i to był powód, dla którego Evan musiał tu być. Wilk miał coś do młodych dziewcząt, ich sióstr i przyjaciółek. Im wcześniej Evan wiedział o ofierze, tym większa szansa, że ocali kolejną. Evan postawił piwo przed mężczyzną i pozwolił mu pić. Mijał tydzień, odkąd właściciel rzucił okiem na onieśmielającą wielkość Evana – nie zadzieraj ze mną albo wytrę tobą ten bar – i zatrudnił go. Evan zdążył już poznać tych facetów, jako stałych klientów. Przy odrobinie szczęścia, nie spędzi tu aż tak wiele czasu, by dowiedzieć się o nich czegoś więcej, albo o kimkolwiek w tym barze – z wyjątkiem, być może,
blondynki. Ją chciał poznać. Ale kiedy znajdzie swoją zdobycz, odejdzie, i na litość, niech to będzie wkrótce. Jego spojrzenie ponownie powędrowało ku kobiecie, drapieżność dudniła w jego żyłach, kiedy przechodził przez całą długość kontuaru tam, gdzie wzywała go pokusa. Znalazła miejsce i usiadła sztywno przy barze, palce złączyła razem. Pragnął, by zacisnęły się na jego fiucie, jej nogi wokół jego bioder, cała ta pruderia topniejąca w szalonym zapamiętaniu. Zatrzymał się tuż przed nią i położył serwetkę na ladzie. – Czym mogę pani służyć? Zamrugała cudownymi, jasnoniebieskimi oczami – przyciemnione oświetlenie nie ukrywało niczego przed jego wampirzym wzrokiem – jej wargi rozchyliły się w cichym sapnięciu. – Jesteś... barmanem? – Czyżbym nie spełniał twoich oczekiwań? – Ja... – zaczerwieniła się. – Nie chodzi o ciebie. To... – Pochyliła nieznacznie głowę, wydając się zbierać się na odwagę, by mówić bez ogródek. – Mówiąc szczerze, przechodziłam obok tego miejsca kilka razy w ciągu miesiąca i zawsze wydawało się dość spokojne. Jedno z tych słabo uczęszczanych miejsc, gdzie spędzasz czas przy barze, pijesz i zanudzasz przyjacielskiego barmana swoimi kłopotami. Ale to miejsce nie jest słabo uczęszczane, a ty jesteś... cóż... ty jesteś... Uniósł brew. – Jestem? – Nie jesteś niski i łysy, jak to sobie wyobrażałam, to całą pewnością – powiedziała szybko.
– Niski i łysy – powtórzył, jego wargi drgnęły, co groziło uśmiechem. Nie było to coś, co przypominał sobie, że czuł wiele w całym cholernym minionym wieku, ale coś w tej zdenerwowanej, chaotycznej kobiecie całkowicie go oczarowało. Był przygotowany na uwiedzenie, nie oczarowanie. Sądził, że robiła zarówno jedno jak i drugie. – Tak – powiedziała, falując palcami. – Ale w porządku. Sądzę, że zrobisz się niższy, kiedy zacznę pić. Oparł ręce na barze, pochylając się bliżej i wdychając jej subtelny zapach. – Myślałem, że dzieje się wręcz przeciwnie? Mężczyźni stają się wyżsi i przystojniejsi, kiedy kobieta zaczyna pić. – Nie sądzę, żeby to było możliwe w twoim przypadku – odparła na sekundę przed tym, jak jej oczy się rozszerzyły, kiedy uświadomiła sobie z całą jasnością, że przyznała się właśnie do tego, że uważała go za przystojnego. – Nie mówię, że sądzę, że jesteś... – westchnęła. – Potrzebuję dużego, owocowego drinka, proszę. Ponieważ normalnie nie piję, wezmę cokolwiek zaproponujesz. Evan zaproponowałby przyjemnego, długiego drinka z samego siebie, ale zdecydował, że lepiej, by ta rozmowa przebiegała bez takich podtekstów. Na razie. Prawdopodobnie na zawsze, pomyślał z żalem. – Jestem pewien, że mogę przynieść ci coś, co sprawi ci przyjemność – zapewnił ją, nie próbując nawet być subtelnym, jego spojrzenie przytrzymało jej na pełen namiętności moment, nim przeszedł w głąb baru. Po szybkim wypełnieniu innych obowiązków, Evan zmieszał sok kahlua ze śmietanką, słabym alkoholem i postawił całość przez ślicznym, kuszącym aniołem.
Wzięła długi łyk. – Idealne – powiedziała. – Ledwie mogę wyczuć alkohol. Dziękuję... barmanie. – Evan – poinformował ją, odkrywając, że ponownie był rozbawiony. – Evan – powtórzyła powoli. – Pasuje do ciebie znacznie lepiej niż „barman”. – Sięgnęła poprzez ladę i podała mu dłoń. – Jestem Marissa. Jego spojrzenie złączyło się z jej, jego długie palce przesunęły się po jej szczuplutkich, pochłaniając je w taki sam sposób, w jaki chciał pochłonąć ją. Jego spojrzenie przytrzymywało jej, nagle wzrosło seksualne napięcie. Co mu pasowało, bo należał do niej. I cholernie chciał się dowiedzieć jak bardzo. Dowiedzieć się, jak słodka mogłaby być naga i delikatna w jego ramionach. Zabrał dłoń niechętnie. – Ciężka noc? – Ciężki miesiąc – odparła. – Tak długo pracuję na ostrym dyżurze. Widzisz, ja... – przerwała z machnięciem ręki. – Nie chcesz tego słuchać. Nawet mnie nie znasz. – Ale chciałbym – powiedział miękko. Każdy cholerny jej cal. Jej rzęsy zatrzepotały i uniosły się. – Chciałbyś? Cholera, ależ ta kobieta była rozkoszna. – Bardzo – zapewnił ją. – Opowiedz mi o swoim dyżurze. Co cię tu sprowadziło? Pochyliła się do przodu, popijając drinka. Kiedy poprawiła się na krześle, jej koszulka rozchyliła się nieco, ukazując krzywiznę piersi, sutki
ściągnęły się pod cienkim materiałem, przyciągając jego spojrzenie i zagęszczając jego krew. – A zatem w porządku – powiedziała. – Tylko pamiętaj. Dałam ci szansę odwrotu. – Założę się, że uciekniesz dużo szybciej niż ja – powiedział. Jej policzki pokryły się pięknym różem. – Będziemy wiedzieli, kiedy wysłuchasz mojej paplaniny. A więc. Chciałeś wiedzieć, co mnie zmusiło, by przyjść tu dziś w nocy. Jak wspomniałam, pracuję w szpitalu od miesiąca. Przedtem byłam sekretarką. Żadnej krwi, żadnego bólu, sama nuda. Tylko proste sprawy, te same sprawy, codziennie. To było przygnębiające. Więc dwa lata temu, kiedy skończyłam dwadzieścia pięć lat i miałam całe to rozważanie: co-zrobić-ze-swoim-życiem-poza-przepisywaniem-notatek-dla-mojegoszefa. Moja mama nie żyje i nie mam nikogo innego, więc nic mnie nie powstrzymywało.
W
rezultacie
zdecydowałam
zdmuchnąć
swoje
urodzinowe świeczki i zrobić coś, by następny rok miał jakieś znaczenie. Poszłam do szkoły i skończyłam jako pielęgniarka w „Scott and White“. – Skrzyżowała ramiona przed sobą i zadrżała. – I wtedy zaczęło się piekło. Krew. Przerażenie. Tragedia. Wiesz, co się zdarzyło mojej pierwszej nocy w pracy? – Nie czekała na odpowiedź, położyła ręce płasko na blacie, jakby potrzebowała dodatkowego oparcia. – Musiałam powiedzieć dwóm siostrom, że ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. A dzisiaj, musiałam powiedzieć jednej siostrze, że druga została okaleczona i zabita przez dzikie zwierzę. Musiałam odwieźć tę biedną kobietę do domu w czasie mojej przerwy. Nie miał kto po nią przyjechać. Reakcja Evana była natychmiastowa, instynktowna. Nakrył jej dłoń swoją, utworzył fizyczne połączenie, które wzmocniło jego nakazy do jej umysłu.
– Potrzebuję adresu siostry, Marissa – rozkazał. Zamrugała. – Znam go. Zapisałam go. Maple Avenue trzydzieści trzy. – Dobrze – powiedział cicho, nim usunął jej pamięć o tym. – Wybacz mi, skarbie. Muszę szybko gdzieś zatelefonować. Zaraz wrócę i będziesz mogła dokończyć swoją opowieść, którą bardzo chcę usłyszeć. Jej oczy złagodniały, z własnej woli dotknęła jego ręki. – Wracaj szybko. – W jej głosie była miękka gotowość. – Wrócę – obiecał, życząc sobie jak diabli, by nie było to z niewłaściwych powodów. Dzisiejszej nocy Marissa zrobiła więcej, niż tylko zwróciła na siebie uwagę wampira. Sama stanęła na drodze zabójczego wilkołaka.
Rozdział 2 Jak tylko Evan puścił jej dłoń, Marissa wzięła duży, chłodny łyk swojego drinka. Płonęła. Co było zarówno niespodziewane jak i, jak przypuszczała, było dokładnie tym, co zaleciłby lekarz. Przyszła do „Shooters“ dla rozrywki, dla ucieczki od krwawego piekła dzisiejszej nocy, a Evan był nią i czymś więcej. Z westchnieniem przyglądała się, jak odchodził, długie czarne włosy układały się falami na plecach między szerokimi ramionami. Och, jak łatwo mogła go sobie wyobrazić dzikiego z namiętności, nagiego... na niej, te długie, czarne włosy wokół jego ramion. Przygryzła wargę. Mężczyzna był gorętszy niż teksańskie słońce i to było cholernie niezłe przypalanie. Typ mężczyzny, o jakim fantazjują kobiety, ale którzy tak naprawdę nie istnieją.1 Zwłaszcza, że nie miała mężczyzny w swoim życiu i łóżku od dobrych sześciu miesięcy, od czasu oficera policji z Austin, który miał zahamowania w kwestii poddaństwa i uznał to za odrażające, nie seksowne. Nie zaufałaby temu mężczyźnie, by dać mu się związać. Cholera, jeśli już o to chodzi, to nie pozwoliłaby mu nawet dotknąć jej ulubionego kubka ze Snoopy'm. Oczywiście, to był szczególny kubek, podarunek od jej byłej najlepszej przyjaciółki ze szkoły średniej. Byłej przyjaciółki, ponieważ nazwała jej męża sukinsynem i oszustem, kiedy ją zdradził. I tak skończyła się przyjaźń. Ale kubek wciąż przywoływał wspomnienia długiej przyjaźni, która wciąż, coś dla niej znaczyła, wciąż zajmowała miejsce w jej sercu. A jeśli facet nie był godny trzymać nawet jej kubka, mógł być cholernie pewny, że nie pozwoli mu przykuć się kajdankami do łóżka i zabrać ją na dziką jazdę. 1 A szkoda :( na szczęście możemy sobie o takich egzemplarzach poczytać :DDD
Ale Evan – to już była inna historia. Miała to nagłe pragnienie pod tytułem chcę-stać-się-grzeszna-i-dzika z mężczyzną, który zapominał o ostrożności. A ona lubiła być ostrożna. Lubiła planować i organizować. Zwykle chciała poznać lepiej faceta, zanim się przed nim rozebrała. Niby to wszystko fakt, ale nie z Evanem. Fantazja o byciu nagą z Evanem, wywietrzała nagle z jej głowy, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na telewizorze wiszącym ponad ladą, gdzie pokazywano wiadomości ze szpitala i domu, dokąd dziś odwiozła siostrę ofiary. Napisy u dołu ekranu mówiły o makabrycznym ataku zwierzęcia.
Przez
chwilę
pokazano
twarz
Ellen,
ocalałą
siostrę
wyglądającą na bladą i zbolałą, wszystko to sprawiło, że Marissa pociągnęła przez słomkę kolejny długi łyk swojego drinka. A potem jeszcze jeden. Głowa zaczęła jej pękać, realia życia i tego dnia spowodowały głośniejszy hałas w jej głowie. Nie miała żadnej rodziny, nikogo, kogo mogłaby stracić – jej matka zmarła, gdy była dzieckiem, ojciec był pijakiem, który wyrzucił ją z domu, kiedy miała szesnaście lat. Ale Ellen, biedactwo... miała cudowną rodzinę – rodzinę godną zazdrości, – która została zniszczona w przeciągu kilku tygodni. Marissa chciała pomóc Ellen. Chciała pomagać ludziom, uczynić swoje życie znaczącym. Ale to, co zobaczyła w ciągu ostatniego miesiąca – ból, cierpienie i stratę – zżerało ją żywcem. Nie wiedziała, jak się od tego odciąć i dręczyło ją przez to poczucie winy. – Może jeszcze jednego? – Spytał Evan, pojawiając się przed nią niespodziewanie. Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł. Co wiele mówiło o tym, jak bardzo się zamyśliła – Evan był trudny do przegapienia. Pociągnęła łyk przez słomkę i opróżniła szklankę, po czym pchnęła ją do niego.
– Zważywszy na to, że jestem już wstawiona – powiedziała, myśląc że jego usta są jeszcze bardziej seksowne, kiedy alkohol ogrzał jej krew – to prawdopodobnie zły pomysł. Planowałam wrócić do domu taksówką, ale nie jestem pewna, czy teraz znajdę jakąś taryfę. – Jak sądzę, nie żartowałaś o tym, że nie pijesz alkoholu. – Ciemne oczy oceniały ją z przeszywającą intymnością, widział więcej niż by chciała. Potrząsnęła głową. – Tu chodzi o kontrolę – powiedziała, – przez co ostry dyżur nie jest dla mnie właściwym miejscem. Tam niczego nie kontroluję. Niczego. Dzieją się okropne rzeczy – zdarza się śmierć – a ja nie mogę zrobić nic, żeby to powstrzymać. – Skupiasz się na stracie – stwierdził. – Nie na ratowaniu życia. – Wiem – odparła. – Logiczna część mojego umysłu wie, że to ma sens. Ale wracam do domu i myślę o tych życiach, które straciliśmy albo o ludziach, którzy nigdy już nie będą chodzić, mówić czy widzieć. Ci ludzie prześladują mnie w snach. Zostawiłam Austin, by przyjechać tutaj i myślę..., że to był błąd. – Znajdziesz jakieś ujście dla złych emocji – zapewnił ją. – To zajmuje trochę czasu. – A jeśli nie? – Znajdziesz. Powiedział to z taką pewnością, że wzbudziło to jej ciekawość. – To brzmi tak, jakbyś mówił z własnego doświadczenia. Jego wargi uniosły się, ale uśmiech nie pojawił się w jego oczach, gdzie smutek tańczył pośród cieni.
– Przyniosę ci drinka. – Nie! – Zaprotestowała, wiedząc doskonale, że jej język już poruszał się tak, jakby w jej głowie było zbyt dużo puszystych rzeczy2. Bardziej prawdopodobne, że jej stopy zaczną potykać się o siebie. – Lepiej już skończę. Ucieczka brzmi wspaniale, gdy głowa zaczyna mi pękać. Pochylił się do przodu, jego ręce przesunęły się po kontuarze po obu jej stronach. – Upewnię się, że dotarłaś bezpiecznie do domu, Marissa. Przełknęła ciężko. Było coś w sposobie, w jaki powiedział „Marissa” i w jego gorącym spojrzeniu, które spowodowało szybsze bicie serca w jej piersi. Czy on miał na myśli, że... zabierze ją do jej domu, czy tylko, że wsadzi ją do taksówki? Marissa nie miewała jednonocnych przygód, pierwszorandkowego seksu, ani nie piła samotnie w barze. Nie normalnie. Ale dzisiejszej nocy nic w jej świecie nie było takie jak zwykle. Przeszukała swoją torebkę i położyła na blacie swoje klucze. Jutro znajdzie sens w tym bezsensie. Będzie odpowiedzialna, rozgryzie to wszystko. Ale dzisiejszej nocy potrzebowała ucieczki. Może tą ucieczką będzie oszroniały, zimny drink. Może będzie nią Evan. Nie wiedziała. Nie obchodziło jej to.
2 Czyli tak zwana pomroczność jasna :P
Trzy godziny później bar został zamknięty, ale Evan upewnił się, że Marissa została na swoim miejscu, z drinkiem przed nią. Nie mógł pozwolić, by wyszła bez niego i nie tylko z powodu wilka chciał mieć ją na oku. Nie – było coś więcej w tym, że pragnął, by Marissa trzymała się blisko. Jasno i prosto: pragnął jej i to nie tylko fizycznie – nie ulegało jednak kwestii, że czyniła go gorącym i twardym. W końcu był przecież mężczyzną,
samcem
wampira,
z
podstawowymi,
seksualnymi
instynktami, przez które wyobrażał sobie wszystkie niecne sposoby, przez które mógł sprawić, aby krzyczała jego imię. Ale tym, co naprawdę go wzięło, to nie pragnienie, które w nim wzbudziła, ale sposób, w jaki go rozśmieszała, kiedy mógłby przysiąc, że to niemożliwe. Sposób, w jaki sprawiała, że się uśmiechał, choć był pewien, że nie ma ku temu żadnego powodu. Sposób, w jaki uświadomiła mu, jak puste było jego życie przez cały wiek polowań i chciał wiedzieć dlaczego i jak to robiła kobieta, którą ledwie znał. To jednak nie był czas, by dokonywać takich odkryć, w łóżku czy poza nim. Wytarł ladę, zmierzając do zamknięcia baru, skupiony na bezpieczeństwie Marissy. Aby się upewnić, że nie znalazła się na celowniku wilka, jak zwykle działo się z przyjaciółkami i znajomymi poprzednich ofiar. Prawie już skończył z obowiązkami nocnego barmana i rzucił Marissie szybkie, uwodzicielskie spojrzenie, nie próbując nawet powstrzymać pierwotnego gorąca w swoim wzroku. Ona nie jest dla niego, mówił sobie po cichu. Była typem życzliwej dziewczyny, a nie było życzliwości w niczym, co mógłby jej dać. Niemniej jednak, kiedy uśmiechnęła się do niego nieśmiało, jego pachwina napięła się, a fiut zesztywniał pod rozporkiem – i wiedział już, że nie pozwoli jej odejść bez pieprzenia jej w każdy sposób, w jaki tylko będzie w stanie go wziąć.
Cisnął szmatę w dół i okrążył bar, eliminując ladę, która oddzielała go od niej przez cały wieczór, aż stanął obok niej i położył dłoń na oparciu jej krzesła. Obróciła się ku niemu, jej zapach podrażnił jego nozdrza, jego ramiona stworzyły intymną przestrzeń, chwytając ją w pułapkę między ladą a jego ciałem. Była jego w tym momencie i ta myśl przemawiała do niego daleko bardziej niż powinna. Wystarczyłoby tylko pochylić głowę i jego zęby mogłyby dotknąć tej delikatnej, jasnej szyi. Jego wargi – jej warg. Jego ciało – jej ciała. Spojrzała w górę na niego, jej długie, ciemne rzęsy zatrzepotały w połączeniu niepewności i pragnienia, jej źrenice były rozszerzone z powodu alkoholu, który spożyła. – Jesteś naprawdę... wysoki – szepnęła. – A ty – powiedział, muskając palcem jej podbródek – jesteś naprawdę piękna. – I niewinna. Zbyt niewinna i doskonała dla osobnika jego pokroju. Zadrżała. – Wysoki i słodkousty, myślę, że powinnam się bać. – Jej dłoń ześliznęła się z lady. – Auć! – Wyciągnęła dłoń do przodu, czerwień zebrała się na jej palcu wskazującym, drewniana drzazga wystawała z zaczerwienionego centrum. Żądza błyskawicznie zapłonęła w Evanie, kiedy skorzystał z okazji i wyrwał drzazgę, nim wciągnął jej palec do swoich ust. Słodki smak jej krwi eksplodował na jego kubkach smakowych, napełniając go żądzą, pragnieniem – podsycając seksualną stronę jego wampirzej natury, kiedy już pragnął tej kobiety w rozżarzonym do białości żądaniu. Jego dziąsła zamrowiły, kły groziły wysunięciem.
Jego oczy napotkały jej – zapach jej pobudzenia, smak jej krwi przesączały się przez niego z żądaniem, by ją posiąść, posiąść do zaspokojenia. Gdzieś z tyłu baru trzasnęły drzwi. Dźwięk wstrząsnął Evanem wystarczająco, by przywrócić go do rzeczywistości i uciszyć bestię wewnątrz niego, grożącą że przejmie kontrolę nad nim i nad nią. Jego język zawirował dookoła jej palca, po czym uwolnił go, badając obszar, gdzie tkwiła drzazga. – Wszystko w porządku – uznał. Wyglądała na nieco ogłuszoną. – Miałam rację – szepnęła. Ściągnął brwi. – Rację? – Kiedy powiedziałam, że powinnam się ciebie obawiać – wyjaśniła. – Ponieważ sposób, w jaki to właśnie zrobiłeś, powinien mnie zaniepokoić, ale... Pochylił się bliżej, jego twarz znalazła się tuż obok jej, jego wargi blisko jej ucha, jego usta zbyt blisko żyły, którą pragnął przekłuć – dla własnego dobra – z pewnością dla jej dobra. A jednak zapytał. – Podnieciło cię to? Wciągnęła oddech. – Tak. – Mnie też – zapewnił ją i zastanowił się, że może to on powinien obawiać się jej, ponieważ to ona pozbawiała go rezerwy, ostrożności. Kontroli. Odchylił się w tył, oferując swoją dłoń, by pomóc jej wstać. – Nie gryzę – zapewnił. – Nie, chyba, że poprosisz. – I jak cholera pragnął, by tego chciała, tak jak on chciał ją przekonać, że powinna to zrobić.
Zaśmiała się nerwowo. – Nigdy w życiu nie poprosiłam mężczyzny, by mnie ugryzł – powiedziała, naciskając swoją dłonią na jego. Uniósł jej palce do swoich ust. – Więc ja będę pierwszym. Jej oczy rozszerzyły się. – By mnie ugryźć? – W bardzo przyjemny sposób – zapewnił ją. Zarumieniła się. – Muszę być pijana – stwierdziła, – ponieważ ci wierzę. To prawdopodobnie znak, żebym poszła do domu. – Odwiozę cię do domu – zaoferował się. – Będziesz miała samochód na jutro. Zastanawiała się przez chwilę. – Powinnam powiedzieć „nie”. – Ale zamierzasz powiedzieć „tak”. – Tak – zgodziła się i uśmiechnęła. – I rano będę za to winić alkohol. Jego dłonie otoczyły ją w talii. – Wina oznacza żal – powiedział. – A ja nie zamierzam pozwolić ci na żaden żal. – Jesteś całkiem pewny siebie, prawda? Chwycił ją za rękę. – Bardzo.
Pewny, że dzisiejsza noc będzie piekłem. Pewny, że obojętnie jak bardzo tętniące pragnienie będzie ponaglać go, by znalazł łóżko, by zerwał z niej ubrania i by zatopił się w niej, to nie będzie działał wedle tych pragnień. Nie, kiedy była wstawiona. – Możesz znaleźć swój samochód, prawda? – Spytał przekornie, kiedy przekręcił klucz w głównych drzwiach i skinął kierownikowi, by za nim zamknął. Roześmiała się. – Jasne, wiem, że jestem zbyt pijana by prowadzić, ale przecież samochód jest wystarczająco duży, żebym mogła go znaleźć. Pchnął drzwi, wychodząc na zewnątrz wraz z przypływem świadomości. Napięcie wystrzeliło przez jego zakończenia nerwowe, jego wampirze zmysły krzyczały o obecności wilka. Miał jednak przewagę. Mógł wyczuć wilka, jednak jako wampir był w zasadzie martwy, więc wilk nie mógł go wyczuć ani po zapachu, ani po emocjach. Ale na wolnej przestrzeni jak teraz, wilk mógł go zobaczyć i nie wyczuć w nim niczego ludzkiego. Innymi słowy, wilk dowiedziałby się, że Evan jest wampirem, Strażnikiem, który na niego poluje. To zaś znaczyło, że piłka znajduje się po stronie wilka. Uciec czy atakować. A odkąd większość Strażników pracowała w pojedynkę – on i jego bracia stanowili wyjątek – wilk może być wystarczająco pewny siebie, by zaatakować. – Zostawiłem kurtkę w środku – powiedział Evan, zawracając do wejścia do baru. Jeden z jego braci mógł zostać z Ellen, ale potrzebował drugiego tutaj, gotowego zdjąć wilka, podczas gdy on chroniłby Marissę. Evan zapukał do drzwi. – Nosisz kurtkę w taki upał? – Spytała Marissa; wilgotna i duszna teksańska noc była niemożliwa do zignorowania.
– Nakaz mody – powiedział jej. – A kiedy mój portfel jest w kieszeni kurtki, raczej ważny nakaz. Kierownik spojrzał przez podwójne szklane drzwi i otworzył je. – Zapomniałeś czegoś? Evan skinął głową. – Taa, pospieszę się. Wciągnął Marissę do środka, stwierdzając, że czule odgarnia jej włosy sprzed oczu i zastanawiając się, co takiego jest w tej kobiecie, że wywołuje w nim takie reakcje. Był myśliwym, zabójcą, mężczyzną, który nie był już człowiekiem. – Nie ruszaj się – poinstruował ją szorstko. Więcej skupienia na chronieniu jej, zamiast na pieprzeniu.3 – Zaraz wrócę. Zachwiała się i chwyciła za jego ramię. – Ups. Domyślam się, że się poruszyłam. Podłoga jest niestabilna. – Podłoga – powiedział, jego usta zadrgały, uśmiech próbował zapanować nad rozpaczliwą potrzebą oddzielenia Strażnika polującego na wilkołaka i Strażnika polującego na tę kobietę. Była zachwycająca, czarownica, która rzuciła na niego urok. – Oczywiście – zaprowadził ją do stolika i posadził na krześle, przykucając obok niej. – Tym razem mówię poważnie. Nie ruszaj się. Rzuciła mu krzywy uśmiech i szkliste spojrzenie. – Powiedziałabym, że to całkiem spore ryzyko, i że nie będę wstawała bez twojej pomocy. – Dobrze – powiedział, pieszcząc lewą stronę jej nogi. – Nie chcę, żebyś szła gdziekolwiek beze mnie. 3 Powodzenia i krzyżyk na drogę :P ups, był srebrny...
Marissa obserwowała Evana, jak odchodzi tym swoim dumnym krokiem, zostawiając ją samą w przedniej części baru, i cichy jęk wymknął się spomiędzy jej warg. Potężny mężczyzna, niesamowity. Mogła poczuć ból między udami, znajome mrowienie w sutkach. Ależ była z niej rozwiązła latawica! Och, dobry Boże. Nie chodziło o to, czy była pijana czy trzeźwa. Nie chciała tego, dokądkolwiek to prowadziło, – dokąd to prowadziło z tym mężczyzną. Nie chciała czuć się gorzej z powodu swoich życiowych wyborów, a czucie się jak latawica było na szczycie tej listy. Nie chciała przejść przez życie w pojedynkę z powodu podejmowania nieodpowiedzialnych albo irracjonalnych decyzji. Ale z drugiej strony, Evan był naprawdę gorący i może powinna pamiętać o tej rozwiązłej części niej. Zachichotała. Nie była chichotką, nigdy nie lubiła chichotek i była wręcz przerażona myślą, że stała się nagle jedną z nich. Kolejny chichot wyśliznął się niekontrolowanie spomiędzy jej warg. Stanęła na własnych stopach, a jej żołądek natychmiast się przewrócił. Och, pięknie, pomyślała, chwytając drewniane oparcie krzesła. – Chyba będę wymiotować – wyszeptała. Gorący mężczyzna, noc bez-cholernych-zahamowań, a ona była na krawędzi wymiotowania. Czyż nie była to historia jej życia? Kolejne kołysanie w żołądku i Marissa wiedziała, że ma kłopot. W desperacji, by uciec nim sama siebie postawi w krępującej sytuacji, rzuciła się ku drzwiom, dziękując dobremu Panu, że klucz wciąż tkwił w zamku. Jakimś sposobem zdołała przekręcić klucz i popchnąć drzwi, by się otworzyły. Przepłynęła przez nią fala ulgi. Była bezpieczna od
zażenowania samej siebie przed Evanem. Albo będzie, jeśli powstrzyma swój żołądek wystarczająco długo, by dotrzeć na drugą stronę budynku.
Rozdział 3 Marissa potknęła się lekko, ale była zadowolona, że wciąż była w stanie przemknąć do alejki, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć. Jej torebka zwisała wokół jej ramienia, chociaż Marissa nie miała pojęcia, jak się tam znalazła. Ani o sekundę za wcześnie okrążyła bok budynku i znalazła azyl w ciemnej alejce. Okropny ból żołądka zgiął ją w pół i sekundy zmieniły się w minuty, kiedy choroba ją pokonała4. Gdy w końcu się wyprostowała, wiedziała, że fantastyczny romans tej nocy się skończył. Nie tylko czuła się jak gówno, ale i musiała tak wyglądać. Modliła się, by w jej torebce znalazł się choć listek gumy do żucia. Zaplątała się w skórzany pasek, starając się odsunąć zamek, kiedy przepłynął przez nią nagły podmuch lodowatego przeczucia. Marissa zamarła, uświadomiwszy sobie natychmiast, że ciemna choć oko wykol alejka jest niebezpiecznym miejscem – nie azylem. Przez złe przeczucie jej oddech utkwił w gardle, a instynkt nakazał jej nie poruszać się, nie ośmielać się nawet mrugnąć. Ktoś ukrywał się za ścianą ciemności, otaczając ją i uświadamiała sobie to każdą komórką swojego jestestwa. Wysilała wzrok, by zobaczyć cokolwiek, ale nie udało się. Wtedy – dźwięk – lekkie skrobanie o chodnik. Jej serce uderzyło mocniej, odwróciła się by stanąć twarzą w twarz z parą jarzących się na czerwono oczu. Warczenie przeniknęło powietrze w tym samym momencie, co krzyk Marissy. Chwilę później, potężna siła poderwała ją i rzuciła mocno na ziemię. Jej kości i zęby zagrzechotały od uderzenia, a żwir wbił się w jej plecy. Strach był jednak silniejszy niż ból i Marissa próbowała wstać, próbowała uciekać. Uniosła się w górę na rękach, gdy ciężkie ciało spadło na nią od góry. Gorący, paskudny oddech spłynął na jej twarz wśród 4 Czyli pojechała do Rygi. Ekspresem. :P
warkotów. A więc dobrze, wiedziała już, że miała wielkie kłopoty5. To nie był człowiek – to było coś znacznie gorszego. To było dzikie zwierzę, wielkie dzikie zwierzę. Otworzyła usta, żeby znowu krzyknąć, kiedy zęby wbiły się w jej ramię. Marissa zachłysnęła się, kiedy rozdzierał jej ciało, miażdżył ścięgna i kości. Jej ciało szarpało się, jakby nerwy reagowały na uszkodzenia. Próbowała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. To bolało... Boże, tak okropnie bolało. Siłą woli zmuszała się, by walczyć, ruszyć się, przeżyć – przeklinając alkohol, który uczynił ją słabszą, który sprawił, że kręciło się jej w głowie, a jej kończyny odmawiały posłuszeństwa. Stała się bezwładna, jak szmaciana lalka rozrywana na strzępy. Wszystko, co mogła zrobić, to zacisnąć powieki i modlić się.
W tym samym momencie, w którym krzyk przeszył powietrze, Evan wypadł przez podwójne drzwi baru, smakując strach Marissy tak wyraźnie, jak smakował słodycz jej krwi ledwie kilka chwil temu. Błyskawicznie znalazł się w ciemnej alejce, wdzięczny za możliwość widzenia w ciemności, pomimo przerażającej sceny przed nim. Marissa na ziemi, i wilk unoszący się ponad jej leżącym ciałem. Wilk uniósł głowę natychmiast, kiedy wyczuł obecność Evana, krew skapywała z jego warg. Evan z wampirzą szybkością znalazł się za 5 Jaka inteligentna :P widać, co nadmiar alkoholu robi z człowiekiem...
bestią. Mocno rzucił wilkiem w dumpstera, gniewem karmiąc swoją siłę. Wilk uderzył w metal z ogłuszającym wstrząsem, po czym spadł na ziemię. Evan przykucnął obok nieprzytomnej Marissy; krew tryskała z szarpanej rany biegnącej od szyi do ramienia, gdzie zęby przebiły się aż do kości. Jego spojrzenie wpiło się w wilka, który stawał na nogi z rozdrażnionym warczeniem. Evan i żółtooka bestia wymienili spojrzenia, wzrok wilka promieniował agresją. – Chodź tu i złap mnie, wilku! – Krzyknął Evan. Wilk
obnażył
ostre
kły
z
warknięciem,
zniżył
swoje
siedmiostopowe ciało do przodu, ustawiając się do ataku. Evan zerwał się na nogi, stając w gotowości. Minęło kilka pełnych napięcia sekund całkowitego impasu, aż nagle wilk warknął, a następnie zniknął, lekkim skokiem lądując na dachu baru. Evan zawahał się na moment. Wilk uciekał, potencjalnie mając na celu więcej ludzi, jednak, jeśli nie zajmie się Marissą, z pewnością wykrwawi się ona na śmierć. Evan oderwał spojrzenie od miejsca, w którym zniknął wilk i skupił się na Marissie; jego pierś zacisnęła się na widok jej bladej twarzy, wyraźnej dla niego w ciemności. Pochylił się nad nią, podnosząc ją tak, by opierała się o niego, zdając sobie sprawę, że wedle praw Rady był zobowiązany ją zabić. Została ugryziona przez wilka zainfekowanego wirusem
podobnym
do
wścieklizny,
niepozwalającego
zachować
zwierzęciu nietkniętą, zdrową psychikę. Wirus, który zakaziłby Marissę, zmieniając ją w ten sam typ potwora. Wszystko w nim krzyczało z tej niesprawiedliwości, z poczucia winy za zostawienie jej samej. Reagował z zaborczością, opiekuńczością wobec tej kobiety, które przeczyły ich krótkiej znajomości. Właśnie dlatego zwykle ograniczał znajomość z
kobietami do sypialni. Nie chciał ich poznawać, nie chciał się nimi przejmować. Ponieważ przejmowanie się wcale mu nie pomagało, nie pozwalało wykonywać obowiązków Strażnika. Nie dając sobie czasu na myślenie o konsekwencjach swoich czynów – naprawdę, w cholerę, nie dając – ugryzł własny nadgarstek i pozwolił sączyć się jego krwi do jej ust, podając jej substancję, która ją uzdrowi. Mógł ją uratować. Chciał ją uratować. Zabrało tylko kilka sekund, kiedy Marissa zareagowała na krew, pozwalając działać prymitywnej potrzebie przetrwania, instynktownemu zrozumieniu tego, czego potrzebowała, by dalej żyć. Pozwolił jej brać, czego potrzebowała; rany na jej szyi i ramieniu zaczęły się zasklepiać, tak jak chciał. Nie mógł jednak pozwolić, by wzięła zbyt dużo, nie bez ryzyka uczynienia go zbyt słabym, by ją bronić, gdyby wrócił wilk. Nie, jeśli nie mógł się pożywić, a w tej chwili nie było takiej możliwości. – Wystarczy – polecił cicho, rozkazując jej umysłowi. – Śpij. Nie walczyła z przymusem jak niektórzy ludzie, nie wymagała dodatkowego mentalnego nacisku. Po prostu zemdlała – wiotki, delikatny kwiat kobiecości – i wiedział na jakimś poziomie, że mu zaufała. – Powiedz mi, że ratując ją masz dobry powód, możliwy do zaakceptowania przez radę. Spojrzenie Evana uniosło się, przebijając ciemność, aż znalazło Aidena, starszego z jego dwóch młodszych braci, opierającego się o ścianę z jedną stopą opartą o drugą. Evan wziął Marissę w ramiona i wstał. – Wystarczający powód – powiedział. – Ale nie taki, który zaakceptują. Aiden zaklął.
– Zabiją ciebie, a jeśli nie oni, to ona. Wirus zrobi z niej potwora. – Nie, jeśli zabiję wilka, a razem z nim wirusa, przed pełnią księżyca. – Wirus doprowadzi ją do szaleństwa na długo przez nastaniem pełni. – Tak się nie stanie. – Zaczął iść, zamierzając wyminąć swojego brata i skierować się na parking. Aiden chwycił go za ramię, zanim brat go ominął. – Tak będzie – upierał się. – Ona nie oszaleje – wycedził Evan przez zaciśnięte zęby, wyszarpując ramię z uścisku i ruszył naprzód. Aiden zaklął miękko i zrównał krok z Evanem. Napięcie płynące w jego bracie powiedziało Evanowi, że Aiden domyśla się, dlaczego Evan był tak pewny swoich słów i że nie jest tym zachwycony. Ledwie minutę później Evan z Marissą w ramionach wśliznął się na tylne siedzenie escalade Aidena. Aiden usiadł za kierownicą i natychmiast obrócił się twarzą do Evana. – Wymieniłeś z nią krew? Evan wolno skinął głową. – Kurwa! – Zaklął Aiden, uderzając w kierownicę i zwracając czarne, płomienne spojrzenie na Evana. – Cholera jasna, Evan, chcesz dać się zabić? O to chodzi? Jesteś zmęczony życiem i szukasz sposobu, żeby powiedzieć „do widzenia”? Teraz nie możesz wymazać jej pamięci. Dowie się o nas. Będzie dla nas zagrożeniem, niezależnie od tego, co stanie się z wilkiem. Evan zdawał sobie sprawę z tego, co więź stworzyła między nimi.
– Zajmę się kobietą. – Jest zarażona, Evan – wycedził Aiden przez wysunięte z powodu gniewu kły. – Zmieni się w potwora. I ten potwór będzie dzielił z tobą mentalne połączenie, co pozwoli jej wytropić cię i zabić. I cokolwiek myślisz, że do niej czujesz – zakładam, że musisz coś czuć, inaczej nie wpakowałbyś się w to gówno6 – cóż, ona nie poczuje tego do ciebie. Będzie chciała widzieć cię martwym. – Nie, jeśli zabiję wilka. Aiden wpatrywał się w Evana przez kilka długich sekund, nim zapytał: – A jeśli twoja krew i więź, którą z nią utworzyłeś, nie wystarczy, by powstrzymać ją przed popadnięciem w szaleństwo? Obaj wiedzieli, że będzie się zmagała z prymitywnymi popędami, które musiały być kontrolowane. – Powiedziałem, że zajmę się kobietą. Aiden wpatrywał się w niego przez kolejnych kilka minut, po czym odwrócił się bez słowa i odpalił ciężarówkę, w ciszy i ciemności, wypełnionych ukrytym znaczeniem. Przez wszystkie dni, które przeżyli jako Strażnicy, jako wampiry, żaden z nich nigdy nie popełnił błędu przy tworzeniu więzi krwi z ludźmi, błędu, który mógłby ujawnić istnienie ich rasy. Można to było naprawić na dwa sposoby – poprzez śmierć lub przemianę w wampira. Ślubował nigdy nie skazywać innego człowieka na taką egzystencję. Nigdy nie przerwał ludzkiego życia przemianą w wampira, tak samo jego bracia – wykończyli takiego w swoim miasteczku podczas burzliwego, nocnego,
6 Przyjemniaczek z tego Aidena – ale to trylogia, więc prędzej czy później dostanie za swoje :P
krwawego ucztowania. Ale on nie pozwoli Marissie być powodem, dla którego jego bracia mogliby zostać wytropieni i zabici.
Rozdział 4 Marissa podniosła się na łóżku z gwałtownym wdechem, powietrze w jej piersi rozprzestrzeniło się z taką siłą, jakby umarła i z powrotem wróciła do życia. Doznanie było intensywne, a jej pierś uniosła się kilkakrotnie przy głębokim wciąganiu powietrza – do i z płuc. Jej serce waliło, kiedy zmagała się z uczuciem dezorientacji. Jej spojrzenie przemknęło gorączkowo przez pokój – jej pokój – w jej własnym domu. Było dobrze. Bezpiecznie. Chociaż nie była pewna, dlaczego sądziła, że nie była bezpieczna. Była jakaś przyczyna – coś, co znajdowało się tuż poza zasięgiem jej pamięci. Pokój był słabo oświetlony, światło pochodziło z czerwono zacienionej lampy na nocnym stoliku; jej spojrzenie zatrzymało się na cyfrowym zegarze, który pokazywał czwartą rano. Jej nozdrza rozszerzyły się na nagłe wyczucie znajomego zapachu; zaciągnęła się nim tak łatwo, jakby został wyemitowany chwilę wcześniej, delektując się nim – cholernie bliska smakowania go. Zaczęła się ślinić, i co dziwne, jej skóra ogrzała się. Czy kiedykolwiek w jej życiu cokolwiek pachniało tak przepysznie? O bogatej fakturze, wielobarwnie, w sposób, w jaki nie czuła nigdy przedtem żadnego zapachu. Sięgnął w głąb niej i rozkwitł. Zrobiła jeszcze jeden wdech, złakniona większych ilości tej woni, chętna by zidentyfikować jej źródło. Pikantny i męski, uświadomiła sobie. Przebłyski obrazów przemknęły przez jej umysł – obrazów wysokiego, mrocznego, przystojnego Pana-Gorącego-Na-Jedną-Noc z długimi, czarnymi włosami i tlącą się zmysłowością. Była zdenerwowana z powodu śmierci pacjentki, z powodu tego, że musiała poinformować siostrę pacjentki o stracie. Bar i drinki były zaraz za tym.
Evan. Pamiętała go. Zagubiła się w tych jego ciemnych oczach i zrobiła to, co robiła większość ludzi, otwierając usta do barmana – opowiedziała mu historię swojego życia. I w jakiś sposób zbliżyła się do niego wystarczająco, by poznać jego zapach. Z pewnością pamiętała większość głupot, flirtowanie z mężczyzną i decyzję, by odrzucić ostrożność i zapomnieć o wszystkim z wyjątkiem nocy – i mężczyzny. Ale potem nic. Wszystko inne stanowiło białą kartę. Uniosła swoje ramię do nosa, jego zapach znajdował się na jej skórze – odruchowo ścisnęła uda, kiedy poczuła między nimi gorący płomień. Mogła wyczuć mężczyznę na całym swoim ciele, na całym łóżku, w pokoju, co musiało oznaczać, że mieli seks. Pozostała całkowicie cicho, jej dłoń ściskała prześcieradło. Jedwabna
tkanina
pieściła
jej
nagą,
nadwrażliwą
skórę,
dostarczając wstrząs zrozumienia. Była naga i miała jakiś rodzaj super wrażliwości na seks, ale nie była w stanie przypomnieć sobie choć jednej przyjemnej chwili z tego! Marissa uniosła prześcieradło, co potwierdziło, że była w negliżu, więc szybko narzuciła prześcieradło z powrotem. Jak to się stało? Raz w życiu, kiedy pozwoliła sobie na namiętną przygodę i nie pamiętała niczego. Nieoczekiwany dźwięk w drugim pokoju spowodował, że drżenie przebiegło przez jej ciało – tak cichy, że ledwie słyszalny. Więc dlaczego drżenie promieniowało przez jej ciało niczym fala uderzeniowa? Lub jak dmuchnięcie w róg7? Dlaczego jej zęby były zaciśnięte, a w uszach jej dzwoniło? Kac, uznała. To było jedyne wyjaśnienie. Mój Boże, jak bardzo musiała się upić, by znaleźć się w takim stanie? 7 Durnowate porównanie – chyba chodzi o drgania powstałe przy dużym natężeniu dźwięku
Frontowe drzwi otworzyły się i zamknęły, po cichu. Tak cicho, że nawet nie powinna tego usłyszeć – nie, kiedy drzwi sypialni były wciąż zamknięte, – ale usłyszała. Wszystko, włączając w to jej panikę, wyczuwała jako wzmocnione. Sięgnęła po telefon, ale strąciła go z nocnego stolika. Próbując go odzyskać, zmagała się z okryciem, materiał wydawał się dziwnie szorstki w dotyku, bardziej jak papier ścierny. Jej spojrzenie prześliznęło się gorączkowo po pokoju w poszukiwaniu ubrań. Uniosła się na kolana, próbując zobaczyć podłogę – chłodne powietrze na jej tyłku przypominało jej tylko o tym, jak bardzo była narażona z kimś obcym w jej domu. Kroki odbijały się echem w przedpokoju, a ona skuliła się, jakby dźwięk huczał wokół jej głowy. Jej skronie pulsowały, przed oczami miała rozmazaną plamę. Nagle jej umysł przejął kontrolę i nie była już we własnym łóżku. Jej umysł przetransportował ją do ciemnej alejki, do chwili strachu, kiedy zobaczyła w ciemnościach czerwone oczy. Jej pierś zacisnęła się. Nie. Nie. To nie było rzeczywiste. To nie mogło być rzeczywiste. Potrząsnęła głową odmawiając temu, co pamiętała. – Obudziłaś się. Głos wyrwał ją z własnego umysłu, jej spojrzenie poszybowało za whisky bogatym, znajomym głosem. Evan. To Evan tam stał. On był prawdziwy. Czerwone oczy nie były prawdziwe. Jej dłoń zacisnęła się na prześcieradle, przyciągając je do piersi. Chłonęła widok Evana, pozwalając mu – potrzebując go – by po prostu zabrał ją z zasięgu przerażających obrazów pojawiających się w jej umyśle. Stał w wejściu – przy drzwiach, nie słyszała, kiedy je otworzył, pomimo tego, że słyszała we wzmocnieniu wszystko inne, ale nie pozwalała sobie zastanawiać się nad tym.
Zamiast tego skupiła się na tym, jak dobrze wyglądał Evan, jaki był całkowicie męski, jak zdumiewająco seksowny. Miała ochotę uciec, odpuścić, uciszyć panikę rosnącą w niej pod wpływem wizji z alejki, tamtych oczu. Był większy niż zapamiętała, bardziej barczysty, wypłowiałe dżinsy i czarna koszulka opinały szczupłą masę zdrowo wyglądających mięśni. I jego włosy – te długie włosy w kolorze kruczych piór, opadające na jego ramiona, już niezwiązane dłużej na jego karku. Boże, uwielbiała jego włosy. Rzeczywiste wrażenie, że miała już to ciało ponad swoim, ale nie pamiętała tego, było zbyt trudne do uwierzenia. Nie mogło się zdarzyć. Po prostu nie mogło. Jednak ciepło rozszerzające się na jej skórze, ciężkość jej piersi, twardość sutków, mówiły coś innego. – Ja... – zaczęła. – Nie, ty... mam na myśli. Czy my... nie, nie co... – Uniosła dłoń do twarzy w geście przygnębienia i jęknęła. – Och, po prostu mi to powiedz. – Opuściła dłoń. – Czy my...? Ostatnia część jej pytania zamarła, kiedy zdała sobie sprawę, że Evan ponownie bezgłośnie się poruszył. Nie tylko zmniejszył dystans między nimi, ale górował nad nią, jego gorące spojrzenie przesunęło się z jej twarzy do jej gołego tyłka. Marissa szybko zmieniła pozycję i okryła się, czując się więcej niż trochę zakłopotana – i pobudzona – przez tę inspekcję. Jej nogi zacisnęły się, mrowiące uczucie było tam tak intensywne, że niemal sapnęła. Jej skóra także drżała, a jej sutki bolały. Nawet jej włosy, ocierające się o jej ramiona, wysyłały dreszcze w dół jej kręgosłupa. Nawet mimo erotyzmu Evana coś nie było normalne w tym, co odczuwała. Na pewno nie działo się tak po alkoholu. Evan usiadł obok niej, jego oczy migotały figlarnie, jedna czarna brew wygięła się w łuk. – Próbujesz spytać, czy byliśmy ze sobą intymnie, Marisso?
Intymnie. Przełknęła ślinę czując nagłą suchość w gardle i erotyczne, bardzo szczegółowe obrazy, które przyszły jej do głowy. Szalenie erotyczne obrazy ich dwojga zapłonęły w je umyśle. Pamięć czy tylko fantazja? Skinęła głową, zbyt zaskoczona, by wydobyć z siebie głos. – Jestem ubrana w prześcieradło i nic poza tym. – Miałaś krew na ubraniu i nalegałaś, żeby je zdjąć. – Jego wargi drgnęły. – Odwróciłem się. – Nie odwróciłeś się, kiedy chwilę temu opadło mi prześcieradło. – Przerwała ogłuszona, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedział. – I tak po prostu zdjęłam ubranie? To do mnie nie pasuje. – Byłaś pijana – przypomniał jej, – dlatego wtedy się odwróciłem, a teraz już nie. Przypatrywała się badawczo jego przystojnej twarzy. Miał wysoko zarysowane kości policzkowe. Jego szczęka była mocna i kwadratowa. Utrzymał jej spojrzenie, wytrzymał analizę bez mrugnięcia okiem. Wzdrygnęła się na prawdę widoczną w jego oczach. – Więc morał z tej historii jest taki, że nie jestem dobrym pijakiem. Czekaj. – Zamrugała. – Jaka krew? – Czerwone oczy błysnęły w jej umyśle. – Krew... Ja... – Jej żołądek zacisnął się, jej umysł walczył, by pokazać jej obraz, którego nie chciała widzieć. Opuściła głowę na jedną rękę, druga wciąż trzymała prześcieradło. Evan nagle znalazł się przy niej, jego dłoń objęła jej twarz, jego dotyk zakłócił działanie jej zmysłów. Pragnęła go. Boże, tak bardzo go pragnęła, jak jeszcze niczego w całym swoim życiu. – Pocałuj mnie – rozkazała, choć nigdy nie była aż tak śmiała. – Chcę, żebyś mnie pocałował.
– A ja chcę, żebyś pamiętała, Marisso. Potrząsnęła głową. – Nie. Nie, ja... Pochylił się do przodu, jego ręce znalazły się obok jej bioder. Fala gorąca przedarła się przez nią wraz z jego bliskością. Jego zapach – teraz mocniejszy, bogatszy, bardziej męski – ogarnął jej zmysły, wzbudzając w niej coś nieznanego. Coś, co sprawiło, że odrzuciła tremę, strach i zahamowania. To pragnienie, ten płomień, by go całować wzrosła w niej ponownie. Chciała odrzucić prześcieradło, zedrzeć z niego ubrania i poczuć jego skórę na swojej. – Musisz pamiętać – powiedział jej, polecenie w jego głosie było jak jedwabny dotyk między jej udami. Puściła prześcieradło, ramiona owinęła wokół jego szyi. Jej sutki ściągnęły się, sztywne wierzchołki otarły się o jego pierś. Jęknęła. – Pocałuj mnie. – Nadal jej nie dotykał, nadal jego dłonie znajdowały się na materacu. – Pocałuj mnie, do cholery. – Nie, dopóki nie opowiesz mi o ostatniej nocy8. – Już ci powiedziałam, że nie pamiętam. – Przycisnęła swoje usta do jego warg, dzika i swawolna, w sposób, w jaki nigdy przedtem się nie czuła, ale nie obchodziło jej to. Czuła to teraz, i pragnęła poczuć jego – całkowicie – obok niej, w niej, na niej, za nią. Jej język nacisnął na jego wargi. Jęknął, a potem dał jej to, jego usta zamknęły się na jej, jedna ręka zanurzyła się w jej włosach, druga przygarnęła ją bliżej. Jego język
8 Twardy zawodnik – pewnie aż go skręca w środku, żeby się na nią rzucić, ale nie – odstawia bohatera :P
pogłaskał jej, niegodziwie gorący, i zniknął. Przycisnął ją do materaca, jego nogi na jej biodrach, jego ręce trzymały jej ponad jej głową. – Jeszcze nie. – Jego gorące spojrzenie musnęło jej sutki, błądziło po jej piersiach, nim powróciło do jej ust, a w końcu do jej oczu. – Opowiedz mi o zeszłej nocy. – Dlaczego chcesz rozmawiać, skoro możesz być wewnątrz mnie9? Jego spojrzenie omiotło jej piersi, dokuczając jej pieszczotą, która sprawiała, że się wiła, w jego mrocznym spojrzeniu był głód, kiedy ponownie wrócił do jej oczu. – Pragniesz mnie z powodu tego, co wydarzyło się ostatniej nocy, dlatego chcę, żebyś to sobie przypomniała. – To nieprawda. Chciałam cię, jak tylko cię zobaczyłam. Pragnęłam cię zanim... – Jej pierś zacisnęła się, a jej oczy zamknęły, próbując zablokować to, co chciał, by pamiętała. – Zanim co, Marisso? Przepłynął przez nią ogień. Było jej gorąco, jej umysł ścigał ją obrazami, które próbowała odrzucić, jej uda bolały z powodu pustki, której nie mogła wypełnić. Jeśli tylko on byłby wewnątrz niej, mogłaby uciec... uciec przed czymś... nie była pewna, przed czym. Była szalona, szalona z potrzeby, zdesperowana, by poczuć go zatopionego wewnątrz niej, biorącego ją, wypełniającego ją. Sięgnęła do jego ust. Cofnął się. – Bądź przeklęty – prawie krzyknęła na niego. – Zostałem przeklęty bardzo dawno temu – odparł, jego palce zawinęły się wokół jej szczęki. – Ale ty nie. Jeszcze nie. Nie, jeśli będę miał cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie. Powiedz mi, co wydarzyło się ostatniej nocy. 9 Oto jest pytanie :DDD
– Pieprz mnie albo pozwól mi wstać10. – Ledwie znała takie śmiałe polecenia, ale jej ciało tak. Jej ciało wiedziało, że potrzebowała go wewnątrz siebie, jak gdyby był jej liną ratunkową, lekiem, bez którego nie mogłaby przeżyć. Jego ciemne oczy migotały czymś niebezpiecznie prymitywnym, co sprawiło tylko, że chciała go bardziej. – Będę cię pieprzył, kiedy powiesz mi to, co chcę wiedzieć – odpowiedział uparcie. – Kiedy będę wiedział, że jesteś świadoma tego, co ci się przydarzyło. – Byłeś tam – powiedziała. – Wiesz, co mi się przydarzyło. – Chcę wiedzieć to, co ty wiesz11. Mów. Przypływ adrenaliny sprawił, że walcząc mogła się uwolnić, kiedy wcale nie chciała być wolna – nie od niego. Nie od Evana. Był dla niej za silny, zbyt duży, by z nim walczyć. Więc zamiast tego, wygięła się pod nim, próbując go dotknąć, próbując znaleźć ulgę, którą mógłby jej dać. Desperacja wiła się wewnątrz niej, aż wykrzyczała jego imię. Cierpiała – za nim, za czuciem go, za byciem z nim. Słyszała jego odpowiedź, ale nie zrozumiała, co powiedział. – Chcę... – Jej wzrok zamglił się i Marissa nie miała pojęcia, co ją ogarnęło, co się jej zdarzyło w tamtym momencie. Zatopiła zęby w ramieniu Evana. Sekundę później poczuła, jak jego zęby wbijają się w jej szyję.
10 To lubię, zdecydowana kobitka :P 11 Ja wiem, że ty wiesz, że ja nie wiem, że ty wiesz to, co ja wiem, że wiesz :P mniej więcej ;)
Rozdział 5 Jej krew zalała jego usta tak samo, jak jego krew jej usta. To było słodkie, gorące i erotyczne. Była kobietą pomiędzy światami – rozdarta między człowiekiem, wilkiem i wampirem. Kobietą, nad którą zapanują pierwotne instynkty, które ją zniszczą, gdyby im na to pozwolił. Wymiana krwi chwilowo osłabiła wilczy wirus, tak samo, jak związała ich ciała, uwalniając pierwotny seksualny popęd. Wiedział o tym, jednak opierał się. Chciał, żeby zrozumiała, chciał, żeby wiedziała, że jej nie użył, że jej nie wykorzystał. Że jej pomagał. Nie można było zawrócić czasu, nie było bezpośredniego sposobu, by zniszczyć wilczego wirusa niszczącego jej ciało i umysł. Żadnego sposobu, by namówić ją, by pojęła implikacje tego wszystkiego bez ujarzmienia bestii wewnątrz niej. Pieprzenie jej było najlepszą rzeczą, jaką mógł na razie dla niej zrobić i zdawał sobie z tego sprawę. – Och, Boże, jestem... – Wygięła się pod nim w łuk, mógł poczuć zapach jej pobudzenia; był cholernie blisko posmakowania orgazmu, który jego ugryzienie wzbudziło w jej krwi. Ostrożnie wysunął zęby z jej szyi, przesuwając językiem po punktowych śladach zamykając je, jego ręce gładziły jej piersi, palce szczypały sutki. Ściągnął koszulę przez głowę i odrzucił ją na bok. Przycisnął swoje usta do jej, aż się uspokoiła, pochłaniając jej ciężki oddech delikatnym, zmysłowym pocałunkiem. Mógł posmakować swojej krwi na jej języku i nigdy w życiu nie czuł niczego tak erotycznego i pobudzającego. – Ugryzłam cię – szepnęła w jego usta, jakby również reagowała na te same rzeczy co on. – Ja też cię ugryzłem – przypomniał jej, zdejmując buty i skopując je na podłogę. – Smakujesz jak słodki, soczysty miód. – Skubnął jej wargi. – A ja jak smakuję?
– Jak sen na jawie – odparła – erotyczny, cudowny sen. Zamarł, jego usta zawisły ponad jej. Cholera, ciągle zaprzeczała. Musiała zaakceptować rzeczywistość. Evan podniósł się z łóżka nie marnując czasu, by uwolnić się z dżinsów i bokserek, postanawiając, że ona odnajdzie to raczej w marzeniu niż w koszmarze, ale tak czy owak, to zdarzy się teraz, dzisiaj. Schowała stopy pod siebie, głaszcząc swoje piersi, kiedy patrzyła na niego. Jej wzrok podążył do jego sterczącego fiuta, grubego i pulsującego z podniecenia. – Jesteś naprawdę gorącym, wymarzonym człowiekiem. Evan skorzystał z jej otwartości i przeczołgał się na kolanach po łóżku, aż jego palce szorstko wplątały się w jej włosy. Był szorstki, ponieważ tego chciała, potrzebowała, tego żądał wilk od niego i od niej. Jego usta zawisły ponad jej wargami. – Nie człowiekiem, Marisso – powiedział. Obnażając swoje nadal wysunięte kły, dodał: – Wampirem. – I wtedy dał jej namiętny pocałunek, wampirzy pocałunek, jego zęby lekko gryzące jej język, jej krew rozlewająca się w jej ustach. Umieścił swojego fiuta pomiędzy jej nogami. Była gorąca i ociekała wilgocią, jej uda zacisnęły się wokół niego, starając się go posiąść. – Evan – gwałtownie chwytała powietrze, sięgając między ich ciała, starając się wcisnąć go w siebie. Chwycił jej przegub. – Wampir. Powiedz to. – Nie – wydyszała. – Nie, ja...
– Nie będę cię pieprzył, póki nie będę pewien, że wiesz, czym jestem. Nim zaakceptujesz to, czym jestem12. – Nie... Pocałował ją, zaatakował z furią jej usta, po czym obnażył kły w żądaniu. – Czym jestem, Marisso? Dotknęła jego ust. – Wampirem. To słowo w jej ustach doprowadziło go do dzikiej potrzeby, ale wciąż na nią naciskał. – Jeszcze raz. – Wampir. Jesteś wampirem. Wsunął swojego fiuta do jej wnętrza, jęknął wraz z nią z uczucia ich połączonych w końcu ciał, z otaczającego go jej wilgotnego gorąca. Zacisnął ręce na jej bujnym tyłku, ona owinęła ramiona wokół jego szyi, jej sutki ściągnęły się przy jego piersi, jej nogi otoczyły jego biodra. – Powiedz to jeszcze raz – polecił. – Wampir – powtórzyła, tym razem bez wahania, i stracił panowanie nad sobą. Dzikość wybuchła w nim i w niej. Chciała być wypieprzona i ten wampir zamierzał ją wypieprzyć.
12 Szantaż, szantaż! To nie fair!
Był idealny. Był wampirem. I był wewnątrz niej, tam gdzie go pragnęła mieć. Popchnęła go na plecy, przetaczając się wraz z nim, unosząc się, by go ujeżdżać. Marissa nigdy nie czuła niczego takiego jak teraz, kompletnie nieskrępowaną żądzę. Dotykała go, dotykała siebie. Oblizywała się i szczypała. Obserwowała go, kiedy patrzył na nią, jak go ujeżdżała i to była najbardziej namiętna, najbardziej erotyczna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Nie zamknęła oczu, a jej policzki wypełniły się rumieńcem zażenowania. Och, byli nieźle rozgrzani, namiętni od widocznego w jego oczach pragnienia, czystego głodu wypełniającego jego oczy, widocznego spod długich, ciemnych rzęs. Pochyliła się i pocałowała go, przyciskając jego ręce do swoich piersi, kołysząc się wraz z nim. Doszła z pośpiesznymi, głębokimi uderzeniami jego fiuta, tylko po to, by znaleźć się blisko następnego orgazmu. Głębiej, mocniej, szybciej. Kolejny orgazm, kiedy jęknął z własnego uwolnienia. Ścisnął jej biodra i twardo pchnął do góry. Potem przetoczył ją na plecy i wypełnił swoją dłoń jej piersią. Wciąż był twardy. – Jak długo może wampir? – A jak długo byś chciała13? Jego długie włosy opadały dziko wokół jego ramion; owinęła nogi wokół jego łydek. – Całą noc. – Już rano. – Więc, jak sądzę, nie buchniesz płomieniami? – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – zapewnił ją, pochylając się, by possać jej sutek. 13 Tu się załamałam :P z żalu, ża takie coś to tylko w książkach...chlip...
Wzdychała na erotyczne doznania, jej ciało zacisnęło się wokół jego fiuta, jej biodra wygięły się pod nim. – Obiecujesz? Jego spojrzenie uniosło się, by napotkać jej wzrok. – Obiecuję. Lizał wrażliwy szczyt, a następnie ugryzł, jego zęby zatonęły we wrażliwym ciele. Marissa krzyknęła zarówno z bólu jak i przyjemności. Orgazm pędził przez nią z taką siłą, że obawiała się, że może tego nie przeżyć. Kiedy w końcu to uczucie zblakło i pocałował ją, pompując w nią, zastanowiła się przez moment, dlaczego jej pierś i szyja nie krwawiły. To nie miało znaczenia, póki kontynuował ujeżdżanie i posuwanie jej. Używał tego dużego, mocnego ciała by sprawić jej przyjemność, chroniąc ją przed pamiętaniem tamtej alejki, tamtych czerwonych oczu... wilka. Wilk. Ugryzł ją wilk. Niespodziewanie, Evan pocałował ją, jego ciało zwolniło ruch, jego fiut pieścił ją w zmysłowym rytmie. – Jesteś pod moją ochroną – wyszeptał między pocałunkami, jakby wiedział, o czym myślała. – On cię nie dotknie. – Jego dłoń ześliznęła się na jej tyłek i uniosła ją, przez co jego fiut zagłębił się mocniej w niej. – Tylko ja mogę to zrobić. Jego słowa przyniosły jej ulgę, jego ciało przynosiło zaspokojenie. Na długie minuty zapomniała o wszystkim poza nim i powolnych, zmysłowych ruchach ich ciał. Zagubiła samą siebie w jego pocałunkach, bardziej zmysłowych niż erotycznych. Tym razem, kiedy spadła w satysfakcję, a jej ciało zacisnęło się wokół niego, on spadł razem z nią.
Poczuła ciepło jego nasienia, które w niej rozlał, ciężar jego ciała, kiedy był, tak jak ona, pełen spokojnego bezruchu, całkowicie zaspokojony. Przez krótki czas leżeli tak, jakby obydwoje obawiali się poruszyć, jakby obydwoje wiedzieli, że rzeczywistość znajdowała się tuż poza tym kokonem ciszy. Wiedziała. Boże, wiedziała. Pamiętała wszystko z przerażającą jasnością, aż do momentu, w którym zwierzę z alejki ją ugryzło. Obrócił się wolno na plecy i przyciągnął ją w zagłębienie swojego ramienia. Zanurzyła rękę w ciemnych, sprężystych włosach na jego piersi. – Jesteś wampirem. – Tak – powiedział po długiej chwili milczenia. – A... a to coś, co ugryzło mnie w alejce? – Spytała, wstrzymując oddech, kiedy czekała na odpowiedź. – Wilkołak. Drgnęła i spojrzała w górę na niego, znając pytania, które chciała zadać, ale wiedząc, że odpowiedź jej się nie spodoba. Nie chciała tego. Była inna. Zmieniała się. – Czym mnie to czyni? Wziął ją za rękę. – Jesteś pod moją opieką, Marisso.
Rozdział 6 Niechętnie, Evan pozwolił Marissie odsunąć się od niego, patrząc jak chwyciła poduszkę, by ścisnąć ją w objęciach. Tak bardzo jak chciał przyciągnąć ją bliżej, brać jej ciało pod nim, całować ją – i niech Pan będzie łaskaw dla nich obojga, tak samo chciał okłamać ją i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Ponieważ nie był pewien, że będzie. Nie był pewien, dlaczego zaangażował się w tę zabawę ze śmiercią, na równi z nią. Ale, cholera, było w tej kobiecie coś, za co warto było umrzeć. – Spokojnie, kochanie – powiedział, podnosząc się na jedno kolano, prześcieradłem okrywając dolną cześć ciała. – Jest w porządku. Porozmawiajmy o tym, co się wydarzyło i o tym, co musi zdarzyć się teraz. – Zostałam zaatakowana przez wilkołaka. – Przyjrzała się badawczo swojemu ramieniu, dotknęła szyi. – Nie mam żadnych śladów na ramieniu i szyi. To nie ma sensu. Nic z tego nie rozumiem. – Krew wampira uzdrawia – powiedział. – Dlatego nakarmiłem cię moją krwią, kiedy cię znalazłem w alejce. Oddychała powoli, jakby rozważała jego słowa. – Więc odpowiedz na moje pytanie, którego wyraźnie unikałeś. Czym mnie to czyni? – Człowiekiem. Potrząsnęła głową, odmawiając uznania tej odpowiedzi. – Piłam twoją krew i podobało mi się. – Wampirza krew jest jak narkotyk – wyjaśnił. – Uzdrawia. Wzmacnia zmysły. Jest afrodyzjakiem. To naturalne, by jej łaknąć,
szczególnie tuż po tak poważnym zranieniu. Byłaś o krok od śmierci, Marisso. – Więc nie jestem wampirem? – Nie. Zwyczajne podzielenie się ze mną krwią nie zmieni cię w wampira. – Nie zamierzał dzielić się makabrycznymi szczegółami. – Przemiana nie może być dokonana pochopnie, trzeba złożyć wniosek i uzyskać zgodę naszego rządu. – Więc złożyłeś podanie, by zostać wampirem14? – Nie, nie wybrałem tego życia, ani nie chcę do niego zmuszać kogokolwiek innego. – Chociaż w końcu, raczej wcześniej niż później, chciałby tego dokonać z Marissą. – Ja, tak samo jak moi dwaj młodsi bracia, Aiden i Troy, których wkrótce spotkasz, zostaliśmy zaatakowani przez wampira, nad którym kontrolę przejęła żądza krwi. – Ponieważ obawiał się jej dzikiego umysłu, wyjaśnił. – Żądza krwi zdarza się wówczas, kiedy zabijamy karmiąc się. Chcę, żebyś wiedziała, że jest to karane śmiercią. Nie zabijamy podczas pożywiania się. Ale ta wampirzyca to robiła, zabijając większość mieszkańców naszego małego miasteczka, kiedy próbowaliśmy ją zniszczyć. Nawet nas trzech, młodych myśliwych, gotowych na śmierć, nie miało szans z tak dobrze odżywionym wampirem. Jedynym powodem, dla którego przetrwaliśmy, był Strażnik, członek naszej rasy egzekwujący prawo. Uratował nas i zrekrutował do pracy dla niego. Jej twarz była blada. – Och, Boże, Evan, nawet nie wiem, co powiedzieć.
14 Taa, w trzech kopiach i z opłatą skarbową :PPP
– To było dawno temu – powiedział, odwracając wzrok i próbując odsunąć od siebie obraz wiotkiego ciała ich dziesięcioletniej siostry porzuconego na werandzie ich domu. – To stara rana. – Jak dawno to było? – W zeszłym miesiącu minęło sto lat. Gapiła się na niego, bez żadnej reakcji, ale obserwował jej jasne oczy, obserwował jak drobiny żółtego rozpuszczają się w nich z emocji. – A ty wciąż pamiętasz, jakby to było wczoraj. Był wstrząśnięty z jej dokładnego zrozumienia jego uczuć, jej zdolności użycia więzi tak łatwo, nawet bez jej zrozumienia. – Tak – potwierdził, czując się dziwnie lekko z faktem, że ona zna jego przeszłość, wie to, czym nigdy przedtem nie dzielił się z nikim. – Wciąż pamiętam wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj. Tak samo jak pamiętam moment, w którym upolowałem tę sukę i przebiłem jej serce. – Też bym tak zrobiła – powiedziała gwałtownie. Uśmiechnął się do niej. – Nie skrzywdziłabyś nawet muchy. – Gdybym miała takie szczęście, by mieć kogoś, kogo kochałam – odparowała – i ta osoba zostałaby mi odebrana... możesz być pewien, że bym to zrobiła. Gdyby miała takie szczęście, by kogoś kochać, – ale nie miała nikogo. To właśnie usłyszał, i zrozumiał. Jednakże nie była pełna goryczy i samotna. Była pielęgniarką, kimś, kto troszczył się o innych. Kimś, kto wybrał pomaganie ludziom w ich najczarniejszych chwilach i to czyniło ją pełną odwagi. Zdał sobie sprawę, że to część tego, co go do niej przyciągało. Widział w niej wojowniczkę, uzdrowicielkę. A teraz chciał,
żeby walczyła o siebie. Chciał być jej uzdrowicielem. To była rola, jakiej nigdy dla siebie nie przewidywał; to na nim polegano, był jednak kimś, kto może zawieść kogoś, na kim mu zależało, jak kiedyś zawiódł swoją rodzinę. Ale było na to za późno. Był z nią związany, uratował ją. A teraz byłby przeklęty, gdyby zawiódł i ją. Przysunął się do niej, ostrożnie wyjął poduszkę z jej rąk i rzucił obok. Przyciągnęła kolana do swojej piersi, a on przesunął się tak, że jego dłoń spoczęła na jej dłoniach, a jego kolano dotykało jej kolan. – Marisso, nie ma żadnego łatwego sposobu, by wyjaśnić ci to wszystko, więc po prostu ci to powiem, a potem możemy zająć się tym razem. Świat wilkołaków znajduje w samym środku trwającej od wieku wojny domowej, zostawiając wampirom zajmowanie się ich samotnikami. Przybyłem do Temple, by zapolować na wilka, który cię zaatakował. Wilki rodzą się w sposób naturalny bądź zostają stworzone przez wirusa podobnego do wścieklizny. Jeśli zostaniesz ugryziona, zostajesz zarażona. – Och – zachłysnęła się powietrzem. – Ja... masz na myśli... – Wszystko w porządku – powiedział, obejmując ręką jej szyję. – Wszystko będzie dobrze. Ale tak, zostałaś zarażona wirusem i tak samo jak u człowieka ugryzionego przez wściekłe zwierzę są tego skutki. Ale ponieważ wymieniliśmy się krwią, mogę pomóc ci powstrzymać działanie wirusa, nim znajdziemy trwałe lekarstwo. – Jakie działanie i jakie trwałe lekarstwo? – Muszę zabić wilka w ciągu następnych trzynastu dni, przed następną pełnią księżyca. Jej oczy rozszerzyły się. – W jaki sposób zabicie wilka zabije wirusa wewnątrz mnie?
– Nie wiemy – odparł. – Mamy zespół naukowców, którzy pracują nad tym odkąd tu jestem. Pełnia księżyca wywołuje przemianę u zmiennokształtnych. Jeśli zmiana nie następuje, wirus umiera w ciele zarażonej osoby. A osoba ta nie zmienia się, jeśli wilk, który ją zainfekował umiera zanim to nastąpi. To wszystko, co wiemy na pewno. – Więc kiedy nadejdzie pełnia księżyca, zmienię się w to... to coś15?! Objął jej twarz swoimi dłońmi. – Nie pozwolę na to. – A co jeśli go nie zabijesz? – Zabiję. – Mógł usłyszeć jak jej serce przyspiesza i wyczuć rosnącego w niej wilka. – Ale... Pocałował ją głębokim, namiętnym, złaknionym pocałunkiem. Wbiła paznokcie w jego plecy i przywarła do niego. Mógł posmakować jej pasji, mógł ją wyczuć. Oderwała od niego swoje usta. – Dlaczego czuję się, jakbym miała wyjść ze skóry? Dlaczego czuję się, jak jakieś zwierzę? – Emocje karmią wirusa – powiedział. – Wilk – twój wilk – stara się poznać siebie. Potrzebujesz ujścia dla tej energii. – Ugryzł własny nadgarstek i przysunął do jej ust. – I potrzebujesz tego, by rozcieńczyć wirusa. Pij. – Nie chcę pić – powiedziała przez zęby, po czym ukryła twarz w jego piersi, jej usta i zęby otarły się o jego sutek, zanim odchyliła głowę z powrotem i wrzasnęła gniewnie: – Nie chcę tego... czegoś w moim
15 Taa, i dopiero zaczną się problemy z depilacją :P
wnętrzu. – Uniosła kolana i pchnęła go. – Dlaczego mnie się to przydarzyło? Dlaczego pozwoliłeś, żeby mi się to przytrafiło? Te pytania szarpały jego wnętrzności i wzbudzały jego gniew. Nie na nią, – ale na niego, za to, że zostawił ją samą w tym barze. Przewrócił ją na plecy, ignorując jej protesty; jego krew tryskała na białe prześcieradła, na ich ciała. Jej wilk nie mógł równać się z jego wampirem, ani teraz, ani kiedykolwiek. Jedną ręką przytrzymał jej ręce ponad jej głową, a następnie pozwolił, by krew z jego nadgarstka kapała do jej ust. W chwili, w której krew dotknęła jej warg, jej język natychmiast ją zlizał. Kilka sekund później, przyciskała jego przegub do swoich ust z własnej woli, pijąc łapczywie. Obserwowanie jej wzbudzało w nim głębokie emocje, jakich jeszcze nigdy nie czuł. Evan zaklął cicho, wściekły, że pozwolił jej wejść do swojego świata, że zależało mu na niej bardziej z każdą sekundą, którą z nią spędzał. Ale należała do niego, jak nikt inny kiedykolwiek, nawet gdyby nigdy go nie poznała, nigdy nie zapragnęła jego czy jego świata. A nie mógł pozwolić jej umrzeć – bez względu na cenę.
Rozdział 7 Marissa przebudziła się w ciemnym pokoju, mrugając, ale nie poruszając się. Poduszka pod jej głową była miękka, prześcieradło na jej ciele również miękkie. Żadnego papieru ściernego, pomyślała z niemym „dziękuję” za chwilę normalności. To wszystko było snem, koszmarem. Zrobiła wdech, pikantny zapach Evana rozprzestrzenił się w jej nozdrzach i zdała sobie sprawę, że to nie był koszmar. Pomyślała o długich godzinach namiętności, leżeniu razem z nim i rozmowach o jej lękach związanych z tym, co jej się przydarzyło. Jego opowieści o jego braciach, o jego świecie i to, jak uspokajała się, słuchając jego głosu, słuchając jego wyjaśnień. Czuła coś do niego, oczywiście coś, poza niesamowitą atrakcyjnością, coś, czego nigdy nie czuła do mężczyzny. Nawet do Kevina – prawnika, z którym była krótko zaręczona. Nie wierzyła, by stało się to przez krew, albo jakiś syndrom bohatera. Potrzebowała teraz czegoś rzeczywistego w swoim życiu. Z Evanem nie czuła się samotna. Ponieważ prawda była taka, że była samotna. Nie miała nikogo, kto by za nią tęsknił, jeśli to wszystko skończy się fatalnie. Emocje zaczęły ściskać jej klatkę piersiową i odepchnęła je, przestraszona, że wywoła to wizytę jej wewnętrznego wilka, którego istnieniu chciała zaprzeczyć i nie mając pojęcia, jak dawno temu żywiła się od Evana. Dźwięk męskich głosów, jeden z nich należący do Evana, dobiegł jej uszu, ale nie była w stanie rozróżnić słów. Przekręciła się na plecy, zauważając ciemność za oknami. Nic dziwnego, że umierała z głodu. Odrzuciła okrycie i, tak bardzo jak chciała prysznica, to szarpiący głód w jej żołądku szybko się pogłębiał, i to nie w przyjemny sposób. Podniosła się do pozycji siedzącej i włączyła światło, ponieważ
nawet nie chciała myśleć o tym, jak dobrze mogła teraz widzieć w ciemności. Zaprzeczanie nie mogło rozwiązać jej problemów, ale teraz było jej najlepszym przyjacielem. Tak jak fakt, że dziś był jej dzień wolny od pracy. O ile spała tylko przez jeden dzień. Och, Boże. Błagała, by spała tylko jeden dzień. Jeśli po prostu nie pojawi się w pracy, straci zajęcie. Podeszła do szafy, włożyła różowy, frotowy szlafrok i skierowała się na korytarz, ku dźwiękom głosów. Zrobiła tylko kilka kroków, kiedy rozmowa się urwała. Marissa nadal szła naprzód, tylko po to, by zatrzymać się na widok dwóch mężczyzn wypełniających maleńką przestrzeń jej niewielkiej kuchni, obydwóch wpatrujących się w nią. Evan opierał się o jej przestarzałą, żółtą lodówkę, jego włosy były starannie związane na karku – był tak duży, barczysty i tak wspaniały, że jej kolana groziły osłabieniem. A poza nim ledwie była świadoma mężczyzny obok niego, który opierał się o jej tak samo przestarzałą, żółtą kuchenkę i wyglądał tak samo jak on, jego ciemne włosy były tak samo związane na karku. Ale to Evan ją pociągał, Evan, na którym skupiła się jej badawcza intensywność,
mroczna
i
erotyczna.
Evan,
który
wydawał
się
przyjacielem, a został jej kochankiem, który patrzył na nią z błyskiem w oku, który mówił „moja”. Który był wampirem. Przełknęła mocno na to słowo, na tę rzeczywistość, i chciała się bać, chciała zachować ostrożność. Jej ciało się z tym jednak nie zgadzało. Wystarczyło, że spojrzała na Evana, a jej serce tętniło, a sutki się naprężały. Mógł być wampirem, ale był cholernie zachwycającym wampirem, i ludzie, to, w jaki sposób wygodna, czarna koszulka opinała jego pierś, był po prostu grzeszny. – Usłyszałeś mnie jak idę, zgadłam? – Spytała, próbując zignorować mrowienie na swojej skórze, które była niemal pewna, że jest krzykiem o uwagę przeklętego wilka.
– Dlaczego tak sądzisz? – Evan wygiął w łuk jedną, ciemną brew. – Przestaliście rozmawiać, kiedy nadchodziłam. – Jesteśmy wampirami – powiedział mężczyzna, który jak założyła był jednym z jego braci. – Widzimy wszystko i słyszymy wszystko. Więc miała rację. O czymkolwiek rozmawiali, nie chcieli, by ona to usłyszała. Evan wskazał na drugiego mężczyznę. – To jest Aiden. Drugi w kolejności w rodzinie braci Brooks i z tego względu mój zastępca. Aiden parsknął. – W jego snach i miło mi ciebie poznać, Marisso. Ja jestem ten bystrzejszy z braci. Marissa zaśmiała się i to ją zaskoczyło. Jak mogła się śmiać, kiedy zmieniała się we wściekłego wilkołaka? – Bardziej egocentryk – powiedział Evan, wyciągając jedno z jej krzeseł z winylu i stali, i stawiając je pośrodku pomieszczenia. – Chodź, usiądź ze mną. Jak się czujesz? Jej oczy napotkały jego wzrok i jego spojrzenie powiedziało jej, o co tak naprawdę pytał. Chciał wiedzieć, czy jej wilk jest pod kontrolą. Biorąc pod uwagę to, że chciała przewrócić go na stół i pozwolić Aidenowi patrzeć jak sobie radzi z jego bratem, była całkowicie pewna, że nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwał. Zdecydowała się na: – Bardziej głodna niż kiedykolwiek w życiu. – Zamówiliśmy pizzę – zaproponował Aiden, chwytając pudełko z lodówki, kiedy Marissa usiadła. – Chcesz, to ją podgrzeję. Potrząsnęła głową. – Jestem zbyt głodna. Po prostu zjem zimną.
Evan usiadł obok niej, a Aiden naprzeciwko. Chwyciła kawałek pizzy, nagle świadoma jak intensywnie patrzył na nią Evan i jak wiele pizzy chciała pochłonąć na jeden kęs. Wstała i złapała pudełko. – Nie mogę jeść, kiedy wpatrują się we mnie dwa wampiry. Evan schwycił ją za nadgarstek. – Więc zjemy z tobą. Aiden skinął głową. – Zawsze mogę sprawiedliwie podzielić pizzę16. – Nie sądzę, żebym była w stanie się dzielić. Jestem wyjątkowo głodna. Aiden zachichotał. Evan nie. – To wilk. Skinęła głową. – Wiem. Mogę... go poczuć. – Emocje wezbrały w jej piersi i wiedziała, że to nie była dobra sprawa. – Proszę, pozwól mi odejść i zjeść. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym pozwolił jej pójść. Skierowała się do salonu, w tej chwili przestraszona – nie z jego powodu, także nie z powodu drugiego wampira. Z jej powodu, tego, czym się stawała. Męskie głosy zabrzmiały w kuchni, ale nie chciała ich słyszeć. Nie była w stanie zająć się teraz czymkolwiek innym, nie chciała usłyszeć czegoś, z czym mogłaby sobie nie poradzić. Chwyciła pilota i zwiększyła głośność w swoim dziesięcioletnim telewizorze, który ktoś przyciszył. Potem usiadła na swojej wypłowiałej 16 I can always do a pizza justice – rozłożyłam się na tym zdaniu, więc przetłumaczyłam tak, żeby pasowało do kontekstu, a czy właściwie, to bladego pojęcia nie mam :P
brązowej kanapie i zaczęła jeść pizzę, póki jeszcze była na tyle człowiekiem, by się tym cieszyć.
– Pomogę ci ją uratować – powiedział Aiden, natychmiast jak tylko wyszła z pomieszczenia. – Już mi to mówiłeś. – Cóż, teraz naprawdę mam to na myśli – odparł Aiden. Evan uniósł brew. – I tak jest, ponieważ? – Ponieważ zależy ci na niej, widzę to w twojej twarzy, kiedy na nią patrzysz. Spotkałeś ją i coś w niej dostarczyło twojej ludzkiej części prawdziwych uczuć. Teraz to rozumiem. Powinienem zaoferować ci pomoc w tej samej chwili, w której usłyszałem, że narażasz dla niej swoje życie, ale dopiero ją spotkałeś. Dostaniemy tego wilka i będziesz mógł zabrać ją stąd w diabły i wówczas zdecydować, co robić dalej. Miał na myśli radę i decyzję o przemianie Marissy dla jej własnego bezpieczeństwa. Ale nie miało znaczenia, czy przemieni ją czy nie. Koniec końców, złamał prawo i zostanie za to ukarany. Mógł uratować ją, ale nie siebie. – Zawsze jest jakieś wyjście – powiedział Aiden, jakby czytając mu w myślach. – Powinniśmy byli umrzeć, ale przeżyliśmy. Tak samo jak
ona. Najwyraźniej, nie było jej przeznaczone umrzeć bardziej niż nam. Jestem zazdrosnym mężczyzną. Masz w żyłach coś więcej niż lód po raz pierwszy od czasu, kiedy zostaliśmy przemienieni. Te rzeczy, które robimy stają się mechaniczne. Muszę sobie przypominać, że ratujemy życia, ale jesteśmy oddzieleni od tych, dla których walczymy i ciężko pamiętać, dlaczego to jest tak ważne. Może trzymanie się z dala od ludzi nie jest dobrym wyjściem. Może potrzebujemy coś czuć, by walczyć dalej. Evan pozwolił tej myśli potoczyć się w jego wnętrzu, pozwolił się jej zakorzenić. Dopóki Marissa nie weszła do tamtego baru, Evan17 nie pamiętał, kiedy ostatni raz poczuł cokolwiek prawdziwego poza przelotną żądzą. Ogień zemsty wypalił się wieki temu. Komórka Aidena zadzwoniła i wyciągnął ją ze swoich dżinsów. – Troy – powiedział. – Nie muszę ci mówić, że on zamierza się tym zająć ze względu na Sarah. Sarah, wilk, który próbował go zabić, a w którym był zakochany. – Wiem – powiedział Evan. – Wierz mi, wiem. – Chociaż Aiden zawsze był tym, który wolał używać pięści, to wyglądał nieporuszenie przez przeklętych sto lat walk. Słuchając go, kiedy mówił o Marissie, Evan zastanawiał się, czy to wszystko nie było grą. – Mów do mnie, bracie – powiedział Aiden odbierając telefon. Słuchając, jego spojrzenie niemal natychmiast uniosło się ku Evanowi i ten wiedział już, że nowiny nie są dobre. Aiden zamknął telefon. – Wilk kieruje się w tę stronę.
17
W tym miejscu było imię Aiden, ale nijak mi nie pasowało do kontekstu.
Rozdział 8 Marissa zdążyła skończyć – a właściwie pochłonąć – ostatni z trzech kawałków pizzy, kiedy poczuła przypływ znajomej, potężnej energii. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Evana zmierzającego w jej kierunku. – Idź się ubrać – powiedział. – Musimy już stąd iść. – Co? Ja... – Po prostu to zrób, Marisso – rozkazał. – Teraz. Przeniknęła ją panika i mogła poczuć, jak jej skóra zaczyna ponownie mrowić. Odwróciła się do korytarza, z Evanem depczącym jej po piętach i pobiegła do swojego pokoju. Odwróciła się ku niemu, wciągając szorty. – Co się dzieje? – Spytała, wkładając bluzkę przez głowę i wślizgując się w kedsy. – To wilk? – Tak – powiedział, chwytając ją za ramię. – To wilk. – Przeszedł przez całe mieszkanie do tylnych drzwi, gdzie czekało escalade. Drzwi auta otworzyły się z trzaskiem i ze środka wysiadł Aiden. – Bierz kierownicę i jedź na północ IH-35.18 – Już okrążał ciężarówkę, by dostać się na tylne siedzenie. Evan skinął na Marissę, by zajęła miejsce pasażera. Marissa pospieszyła na drugą stronę pojazdu, a Evan sięgnął i pchnął drzwi, by się otworzyły. Marissa zamarła, kiedy zobaczyła mężczyznę na tylnym siedzeniu obok Aidena, jego długie blond włosy przykrywały ramię Aidena, kiedy się nad nim pochylał. Mężczyzna popatrzył na nią i mogła
18
Autostrada międzystanowa
zobaczyć nabiegłe krwią ślady pazurów na jego twarzy, jego srebrzyste oczy przeszywały ją z czymś, co wyglądało jak nienawiść. – Wsiadaj, Marisso, do cholery – krzyknął Evan. – Cześć, Marisso – dobiegł ją męski głos dokładnie zza niej. Odwróciła się, by odkryć wysokiego, umięśnionego mężczyznę z ciemnymi włosami wokół twarzy. – Dobrze się bawiłem z tobą w alejce. Pobawimy się jeszcze raz? – Jego oczy stały się czerwone. Zassała powietrze – wilk. To był wilk. Zaledwie to pomyślała, zaczął się zmieniać, jego twarz wykrzywiła się, zęby wydłużyły. W jakiejś odległej części swojego umysłu słyszała, jak Evan krzyczał jej imię – i widziała Aidena, jak wyskoczył z ciężarówki i rzucił się na wilka, ale nie był wystarczająco szybki. Wilk zatopił zęby w jego ramieniu. Evan przeskoczył ponad maską ciężarówki i skoczył od tyłu na wpół zmienionego wilka. Marissa nie wiedziała, co robić. Odwróciła się, by zobaczyć zbliżającego się do niej srebrnookiego mężczyznę, broczącego krwią z ramienia, mężczyznę, który jej nienawidził. Odwróciła się i pobiegła. Chciał chwycić ją za ramię, ale w jakiś sposób uniknęła jego mocnego chwytu i zdołała uciec. Biegła w kierunku granicy lasu za jej domem. Kiedy przekroczyła linię drzew, ciemności jej nie powstrzymały. Jej serce biło mocno, mrowienie na jej skórze przerodziło się w pożar. Musiała biec, musiała uciekać. Szybciej i szybciej, parła do przodu, czując pokaleczone kończyny, ale nie obchodziło jej to. Musiała po prostu biec. Musiała się ruszać. – Marissa, zatrzymaj się!
Słyszała ten głos i nasiliła się w niej panika. Wilk po nią szedł. Wilk chciał ją zabić. Mogła go usłyszeć, była świadoma, jak blisko niej się znajdował. Potknęła się i upadła ciężko na ręce, ale spróbowała zerwać się na nogi. Ale był już na niej, wielki ciężar. Szamotała się i obróciła, by walczyć. Walka była wszystkim, co jej zostało. Nie będzie uciekać.
– Marissa, stój – polecił Evan, unikając jej ciosów i siadając na niej okrakiem, przytrzymując jej ręce ponad jej głową. – To ja, Marisso. Stój! – Evan – wydyszała, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, jej oczy były czerwone. Cholera jasna. – Tak, to ja. – Och, Boże – wysapała, jej oczy rozszerzyły się na widok śladów pazurów na jego szyi. – Krwawisz. Ugryzł własny nadgarstek, był to najprostszy i najwygodniejszy sposób dla niej, by wziąć teraz od niego krew. – Co ty robisz? – Spytała. – Potrzebujesz krwi i to teraz. – Nie – powiedziała. – Jesteś ranny. Jesteś...
Wsunął nadgarstek do jej ust, wiedząc, że smak krwi, potrzeba jej ciała przeważy. Zawahała się tylko sekundę, po czym chwyciła jego ramię i zaczęła pić. Był osłabiony, ranny, tak samo jak jego bracia. To nie był byle jaki wilk, z jakimi walczyli wcześniej. Był silniejszy, zręczniejszy. Evan zmusił się, by się poruszyć, podnosząc Marissę, kiedy piła. Nie chciał jej powstrzymywać. Nie, kiedy czuł przez skórę, że wirus zmutował i nie był pewien, co to oznaczało dla niej, ani dla ich zdolności do uporania się z samotnym wilkiem. Evan poruszył nadgarstkiem, próbując zmusić Marissę by przestała pić, zanim będzie zbyt słaby, by zapewnić im bezpieczeństwo. Nie zareagowała, co oznaczało, że albo więź krwi uodporniła ją na jego polecenia albo był już zbyt słaby, by je wydawać. Więc pozwolił jej pić. Nie mógł jej powstrzymać, bez zatrzymywania, więc nie powstrzymywał jej. Nie, póki miał ją i swoich braci, i do cholery z całą resztą. Wilk uciekł i także był ranny, ale to nie znaczyło, że będzie się trzymał z daleka. Wyszedł z lasu i odnalazł czekającą ciężarówkę. Tylne drzwi otworzyły się, więc zdołał wsiąść razem z Marissą do środka. Ruszyli, zanim zdążył zatrzasnąć drzwi, które poczuł jakby ważyły dwa tysiące funtów. Marissa zabrała zbyt wiele jego krwi i to wówczas, kiedy już był osłabiony. – Co z nim? – Spytał Evan, przyglądając się Aidenowi, którego widział w lusterku wstecznym, sadzając Marissę na swoich kolanach, przez co znalazła się plecami do drzwi. – Źle – odparł Aiden. – Dałem mu tyle krwi, ile mogłem, ale sam krwawię jak zarzynane prosię. I nie wygląda na to, żebyś miał żyłę do odstąpienia19. Powstrzymaj ją zanim cię zabije.
19
Zapasowa żyła – spodobało mi się to sformułowanie :D
– Wystarczy – powiedział do niej Evan cicho, przyciskając swoją głowę do jej i powtarzając głośniej, kiedy nie zareagowała. – Wystarczy. Wciąż się nie powstrzymała. Zanurzył palce w jej włosach i odciągnął jej głowę do tyłu tak delikatnie, jak zdołał, żyła zapulsowała na wiotkiej krzywiźnie jej szyi koloru kości słoniowej. – Evan? – Wysapała, krew skapywała z jej warg, w jej teraz niebieskich oczach była dezorientacja. – Przepraszam, skarbie, ale muszę to zrobić tutaj i teraz. Zatopił zęby w jej szyi. Zasapała ponownie, a potem jęknęła, zapach jej pobudzenia rozszerzył jego nozdrza. Smak jej krwi był słodki jak miód. Mógł poczuć, jak jego rany się zamykały, mógł poczuć moc płynącą w swoich żyłach. Był świadomy jej palców głaszczących jego włosy, jego twarz. Im silniejszy się stawał, tym bardziej był świadom kobiety w swoich ramionach, jej delikatnych pieszczot. Tak bardzo się bał, że straci ją dzisiaj, i to właśnie wtedy, gdy dopiero zaczął ją poznawać. Nie chciał stracić ani jej, ani swoich braci. Oderwał wargi od jej szyi, liżąc ranę, po czym odwzajemnił spojrzenie Aidena w lusterku wstecznym. – Zatrzymaj się. – Nie ma szans – odparł Aiden. – Będziemy wtedy siedzieć i czekać na wilka jak ranne kaczki. Jedno spojrzenie na Troya, który całkiem stracił przytomność na siedzeniu pasażera i Evan odrzucił tę odpowiedź. – Musimy dać krwi Troyowi. Nie zostało mu wiele czasu. – Mogę prowadzić – powiedziała Marissa, podnosząc się. – Czuję się dobrze. Mogę prowadzić. Proszę. Proszę, pozwólcie mi pomóc.
Evan ponownie wymienił w lusterku spojrzenia z Aidenem, który skinął głową. Evan przeniósł Marissę w pobliże drzwi, nadal rozmawiając z Aidenem. – Przenieś Troya do tyłu, więc będziemy musieli się zatrzymać tylko raz. – Skierował uwagę na Marissę. – Odprowadzę cię do drzwi. Nie ruszaj się beze mnie. Rzuciła mu przelotne spojrzenie. – Nie planowałam tego. Po tym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczora, będziesz mnie pilnował do czasu, gdy będziesz musiał mnie zabić.
Rozdział 9 Trzydzieści minut później, z Evanem na miejscu pasażera, Marissa prowadziła ciężarówkę czarną autostradą między Temple a kolejnym miastem na południe – Waco. Niebo było ciemne, z nadciągającymi grubymi chmurami burzowymi, docierało już do nich echo grzmotów. – Zatrzymaj się przy tym motelu, który wygląda jak szczurza nora. – Evan wskazał jej miejsce po jej prawej, które doskonale pasowało do jego opisu. – Nie mamy pojęcia, gdzie jest wilk, a potrzebujemy przegrupować się i odpocząć. Wymanewrowała i zaparkowała na parkingu. Evan obrzucił lokal czujnym spojrzeniem. – To nora, ale przynajmniej nie będziemy musieli wszyscy przechodzić przez hol krwawiąc. – I jest blisko drogi, jeśli będziemy musieli uciec cholernym ukradkiem – skomentował Aiden zza nich. – Dlatego masz moją zgodę. – Nie pamiętam, żebym prosił cię o zgodę – powiedział Evan, zerkając przez ramię. – Jeden z was dwóch niech mi podrzuci czystą koszulę. Nie sądzę, żeby krew, którą jestem pokryty, przysporzyła mi fanów w biurze. – Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił nią w braci. Marissa straciła dech na widok naprężonej śniadej skóry ponad twardymi jak skała mięśniami. I krwi. Krew plamiła jego skórę, jego krew i prawdopodobnie też trochę jej. Mogła prawie jej posmakować, posmakować jego. Jego aksamitne, pikantne bogactwo wypełniało ją, jego krew, jego fiut... Zatrzymała się. Odrzuciła ten tok myślenia, zszokowana intensywnością swoich myśli. Jej spojrzenie uniosło się napotykając jego ciemne oczy utkwione w niej, wyraz jego twarzy był jak lustro, w którym odbijało się wszystko,
co czuła – żądzę, namiętność, głód. Nie zdawała sobie sprawy, że ten płomień dla Evana był utworzony przez więź krwi albo wilka rosnącego i formującego się wewnątrz niej. Nie przejmowała się tym. Mogła umrzeć za trzynaście dni. Nie miała zamiaru spędzić tych trzynastu dni na analizowaniu tego, dlaczego pragnie Evana. Tutaj i teraz wiedziała, że nie spędzi ich także w lęku. Będzie walczyć do końca, ale musi stanąć twarzą twarz z końcem, jeśli nadejdzie. Koszulka przefrunęła ponad siedzeniami i uderzyła Evana w głowę, przerywając ich połączenie. – Oszczędzajcie to do sypialni – zażartował Aiden. – Jesteśmy gotowi ustąpić wam z tylnego siedzenia. Marissa poczuła, że jej policzki czerwienieją, zważywszy jednak na to, jak niespodziewanie stała się rozwiązła, wydawało się to absurdalne. Evan wciągnął koszulkę przez głowę, po czym użył wody z butelki i chusteczki, by zetrzeć krew z szyi. Odwróciła się przodem w kierunku hotelu, nie patrząc. Nie mogłaby patrzeć i zachować kontrolę. Po kilku sekundach Evan dotknął jej ręki, by przyciągnąć jej uwagę z
powrotem
do
niego.
Fizyczna
reakcja
na
jego
dotyk
była
natychmiastowa – dreszcze przebiegły po jej skórze, przez jej ramię, aż do klatki piersiowej. – Zamknij – polecił łagodnie, kiedy spojrzała na niego, jego głos był ochrypły, zdradzając jej jego uczucia.
Przez chwilę utrzymywał jej spojrzenie, połączenie między nimi, bliskość – wszystko właściwe, w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nie z innym mężczyzną. Nie z rodziną. Nigdy nie poznała
ojca, który umarł zanim jeszcze nauczyła się chodzić20. Kochała i straciła matkę. Miło spędzała czas z przyjaciółmi, a nawet z kilkoma stałymi towarzyszami płci męskiej, ale żaden z nich nigdy nie sprawił, że czuła się tak, jak teraz przy Evanie. Marissę wypełnił żal, zastępując zuchwałość, z jaką kilka minut wcześniej mentalnie celebrowała życie. Czekała ją śmierć zanim tak naprawdę zaczęła żyć. – Nie czeka cię śmierć – powiedział Evan cicho, i szybko zniknął, zatrzaskując za sobą drzwi. Zamrugała, próbując zrozumieć, skąd wiedział, o czym myślała. Mógł czytać w jej myślach? Postukał w okno i wskazał na zamek. Poderwała się i zamknęła drzwi. I wtedy ją to uderzyło. Została sama z Aidenem i Troyem. Marissa odetchnęła głęboko, po czym odwróciła się ku tyłowi pojazdu, a jej spojrzenie zostało zablokowane na już ozdrowiałym, lecz niewiarygodnie cichym Troyu. – Jak się masz? – Spytała. – Podejrzewam, że lepiej niż ty – odparł, skinąwszy głową ku jej palcom na siedzeniu. – Drżysz. Wiedziała. Boże, wiedziała. – Jeśli ktoś ma mnie zabić – wyrzuciła z siebie, zanim będzie za późno i wróci Evan. – Upewnijcie się, że to wy, nie Evan. – Nikt nie zamierza cię zabić – powiedział Aiden, siadając prosto, dzięki czemu mogła widzieć go wyraźniej. – Zamierzamy zabić wilka, Marisso. 20I zrobił się bałagan:(, ale to wina autorki, nie moja, ponieważ bodaj w rozdziale drugim jest mowa o tym, że ojciec był pijakiem, który wyrzucił ją z domu, kiedy miała szesnaście lat, a o matce właśnie, że obumarła ją w dzieciństwie – tak więc nic nie kombinuję, nie poprawiam, tylko tłumaczę jak leci :P – a z twarzą nie do mnie :)))
Srebrne oczy Troya skierowały się ku niej, niezmienione przez komentarz jego brata. – Chcesz wiedzieć, dlaczego mam jasne włosy i srebrne oczy? Chciała, ale to dziwne pytanie wzięło ją z zaskoczenia i syk ostrzeżenia rozszerzył się w niej. Nie podobało się jej to, dokąd to zmierzało. – Nie – powiedziała ostrożnie. – Dlaczego? – Wilkołak zaatakował mnie i praktycznie rozerwał mi gardło. Kiedy wyzdrowiałem, byłem już inny. Wypełnił ją strach. – Proszę, nie mów mi, że zaraziłam Evana wirusem. – Wampiry są odporne na wirusa – powiedział Aiden. – Nie wiemy, dlaczego atak zmienił Troya. Po prostu tak się stało. – Tak – potwierdził Troy. – To mnie zmieniło. – Sposób, w jaki to powiedział, wskazywał, że miał na myśli więcej zmian niż tylko oczy czy kolor włosów. – A sedno tej historii jest takie, że wiem, iż wilk może zrobić więcej niż każdy z moich braci. I jeśli dojdzie do wyboru między tobą a moim bratem – wybiorę mojego brata. Jej pierś zacisnęła się i mogła niemal poczuć, jak wilk w niej rzucał się z pazurami, próbując wyjść. Jakby nienawidził Troya, jakby odrzucał jego deklarację. To, że wiedziała, o czym myśli i czuje ta część niej, przeraziło ją. – To nie wystarczy. Jeśli przyjdzie ten najczarniejszy moment i moje szanse na pozostanie człowiekiem znikną – zabij mnie. I nie pozwól Evanowi odwieść cię od tego. Wilk we mnie... chce go zabić. Nie pozwólcie temu – mnie – zabić go. – Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z
zamiarów wilka wewnątrz niej, ale nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Evan zapukał w okno i szybko otworzyła zamki. Drzwi otworzyły się i szybko odwróciła się do Evana, jak tylko wśliznął się do środka. – Zawróć do tyłu – powiedział i rzucił spojrzenie przez ramię na swoich braci. – Pokoje jeden obok drugiego, przylegające do siebie. – Doskonale – stwierdził Aiden sucho. – Możemy być jedną wielką szczęśliwą rodziną. Marissa zrobiła wdech na jego komentarz, mając nadzieję, że nie zdradzi Evanowi, co im powiedziała i prawie pewna, że to zrobi. Cholera, cholera, cholera. Kilka minut później weszli jedno za drugim do jednego z obskurnych pokojów z dwoma podwójnymi łóżkami i pomarańczowymi kołdrami. Przestrzeń była niewielka, a dodając trzy duże wampiry, zmniejszyła się do rozmiarów pudełka zapałek. Szybko skierowała się do drugiego pokoju przez sąsiadujące drzwi, by znaleźć identyczny pokój, świadoma, że Evan szedł za nią. Mogła wyczuć każdy ruch wampira, każdy jego oddech. Odwróciła się twarzą do niego. – Muszę zadzwonić do mojego szefa. Jego twarz natychmiast pociemniała. – I co mu powiesz, Marisso? – Potrzebuję swojej pracy. Kiedy to się skończy, wciąż będę miała rachunki, życie. – I nie mogę polegać na nikim, tylko na sobie. Jego wargi zacisnęły się, nadając jego twarzy ponury wyraz. Cisza przeciągała się, aż nie mogła jej znieść. – Myślisz, że nie wrócę już do pracy, prawda? – A wrócisz? – Spytał Troy od drzwi.
To pytanie rozwścieczyło ją i zwróciła się ku niemu. – Chcę wierzyć, że zdołam pokonać to... to coś rosnącego wewnątrz mnie. Więc tak, wrócę do pracy. A teraz dzwonię do pracodawcy, by się upewnić, że jeszcze mam pracę, do której mogę wrócić. – Ruszyła jak burza do łóżka i chwyciła telefon, ignorując drżenie rąk, kiedy wykręcała numer. Wprowadziła numer, podniosła wzrok, by zobaczyć, jak Evan i Troy znikają w drugim pokoju, zamykając za sobą drzwi. Odłożyła
słuchawkę.
Nie
miała
żadnej
wymówki,
która
usprawiedliwiłaby ją na następne dwa tygodnie. Jej szef wiedział, że nie miała żadnej rodziny, nikogo, kto mógł być chory i potrzebowałby jej pomocy. Jej pracodawcą był jeden z najlepszych szpitali w kraju, więc badania kontrolne nie były dobrym wytłumaczeniem. Temple było małym miastem, w którym mogła chodzić do pracy na piechotę, więc kłopoty z samochodem także odpadały z listy możliwych usprawiedliwień. Krótko i prosto, nie miała nic więcej, włączając w to także pracę. Potarła ramiona, nagle zimne i gorące w tym samym czasie. Jej kolana zaczęły się trząść – dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w tym samym czasie, co ręce. Zaczęła chodzić, próbując pozbyć się energii, która rozkwitała wewnątrz niej, mrocznej i głodnej energii, która chciała pochłonąć i ją i wszystko dokoła niej. Wsunęła palce we włosy, głaszcząc skórę głowy, podrażniając ją z niepokoju. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przestała chodzić i wpatrzyła się w drzwi, próbując zdecydować, czy powinna wejść do drugiego pokoju i poprosić o pomoc. Nie. Nie. Tam był Troy, a on mógłby po prostu podejść i ją zabić. Chciał tego. Wyczuwała to. Nienawidził jej, ponieważ sądził, że jest zagrożeniem dla jego brata. Wyczytała to w nim, czuła od niego ten zapach falujący w powietrzu.
Odwróciła się ku drzwiom hotelu. Zapanowała nad nią potrzeba ucieczki, znacznie silniejsza niż wtedy, gdy wilk zaatakował na tyłach jej domu. Potrzeba, by pozbyć się energii, nim jej wilk się z niej wydostanie. To nie był dobry pomysł. Wiedziała o tym. Zmusiła się, by usiąść na łóżku, mówiąc sobie, żeby nie otwierać drzwi. Nie opuszczać pokoju. Jej paznokcie wbiły się w jej ramiona, w jej skórę. Nie była w stanie odwrócić wzroku od drzwi. Głos Evana dochodził echem przez ścianę, więc robiła wdechy i wydechy, wmawiając sobie, że on za chwilę wróci. Będzie ją całował, dotykał, pieścił – uspokoi ją. Skupiła się na jego głosie, nie na drzwiach. Myśl o Evanie. Nie ucieknie. Nie przejdzie przez te drzwi. Powoli jej koncentracja, jej zmysł słuchu spotęgował się, słowa wymawiane w sąsiednim pokoju brzmiały wystarczająco głośno, by zdała sobie sprawę, co powinna była uprzednio założyć. Rozmawiali o niej i nie podobało jej się to, co mówili. Jej spojrzenie powróciło do drzwi. Biegnij. Słowa mruczały w jej głowie, jak swego rodzaju podkład muzyczny do rozmowy w pokoju obok. Biegnij. Wstała.
Rozdział 10 – Do cholery, Troy – burknął Evan, wściekły na brata. – Chcę, żebyście obaj trzymali się z dala. Załatwię to sam. – Nigdzie się nie wybieram – odparł Troy. – Nie zabijesz jej, a ktoś będzie musiał to zrobić. Wiem, dokąd to zmierza. Nie mogłem zabić Sarah, pamiętasz? A powinienem był to zrobić. – Nie mieszaj w to Sarah – wycedził Evan, zaciskając pięści. – Marissa to nie Sarah. – Jeszcze nie – odparował Troy. To było to. Evan zawarczał i ruszył na Troya, który uniósł ramiona, gotów do walki. – Wystarczy – zażądał Aiden, kładąc rękę na ich klatkach piersiowych i odpychając ich. – Nikt nie zostanie zabity. Jeśli mamy kiedykolwiek złapać nasz cel, to kiedy mamy wyruszyć, by go dopaść? Troy zadrwił. – Ścigamy tego wilka przez połowę dróg w kraju. Nie dopadliśmy go przez trzy stany. – Spiorunował wzrokiem Evana. – Ale skoro kładziesz na szali swoje życie, dorwiemy go w kilka dni. – Moje życie – odparował Evan. – Moje. – Evan, jeśli pozwolimy ci to załatwić, i jakimś cudem zdołasz zabić wilka, twoje problemy się nie skończą. Złamałeś prawo tworząc więź z człowiekiem. Karą za to jest śmierć. Uratowałeś jej życie i podpisałeś na siebie wyrok. – Dlatego właśnie chcę, żebyście trzymali się z dala. To jedyny sposób, byście mogli zaprzeczyć, że byliście w to zamieszani.
– Jeśli wy dwaj się uciszycie, to chyba wiem, jak z tego wybrnąć – oznajmił Aiden. Evan przeniósł spojrzenie na Aidena. – Jak? – Wirus mutuje. Musi. Nie ma innego sposobu, by wilk mógł zmienić się tylko częściowo i wciąż nas atakować, tak jak na tyłach domu Marissy. Musimy mieć próbkę krwi. – Wskazał podbródkiem w stronę drugiego pokoju. – Marissa nam to zapewni. Iskra nadziei przeszyła Evana. – Będziesz musiał włączyć Marcusa. – Marcus był wampirem, który ich uratował, a teraz był ich przełożonym. Nikt nie chciał wkurzać Marcusa. – Daj mi telefon i pozwól mi to załatwić – powiedział Aiden. – To jest dobra historyjka. Uratowanie Marissy, by studiować mutację wirusa, naprawdę może ci uratować życie. I wniosę petycję o przemianę Marissy w wampira przed pełnią księżyca, co powinno zatrzymać ją przed przemianą w wilka. Evan potarł szczękę i odwrócił się, nie myśląc dłużej o walce z Troyem. Nie chciał narzucać Marissie przemiany. Chciał zabić wilka i dać jej czas na podjęcie decyzji o przemianie, nawet, jeśli oznaczało to postawienie siebie samego w niebezpieczeństwie przed radą. Ale chciał zostawić sobie prawo wyboru, dając sobie i Marissie możliwość przeżycia. Odwrócił się przodem do braci, i krótko skinął głową Aidenowi. – Zadzwoń do Marcusa, porozmawiaj z nim. – Spiorunował Troya spojrzeniem. – A ty idź znaleźć tego cholernego wilka, nie robiąc z siebie znowu zabawki do gryzienia. Nie wiemy nawet, w którym kierunku się udał i...
Drzwi w sąsiednim pokoju otworzyły się, a potem zamknęły z trzaskiem. Evan zaklął, nawet nie zaglądając do tamtego pokoju. Ruszył ku frontowym drzwiom i otworzył je na deszcz. Marissa była już po drugiej stronie drogi i kierowała się do lasu. Był zbyt wkurzony na Troya, by pamiętać o jej wyczulonych zmysłach, jej zdolności do słyszenia przez drzwi. Ale słyszała. Nie miał wątpliwości. Słyszała i rzuciła się do ucieczki. – Jest zdenerwowana – powiedział Evan do braci, którzy stanęli po jego obu stronach. – Więc trzymajcie się z tyłu i upewnijcie się, że wilk się nie pokaże. – Zaczął biec. Zabrało mu tylko minutę, by ją dogonić, ale pozwolił jej biec, mając nadzieję, że spali nieco adrenaliny, którą napędzały jej emocje i wirus. Minęło dwadzieścia minut, a ona wciąż biegła. Deszcz zmienił się z lekkiego do ulewnego, ale biegła niepowstrzymanie, póki się nie potknęła i schwytał ją, zaciskając od tyłu ramiona wokół niej. Przekręciła się ku niemu, jej ręce na jego piersi, gniew błyszczący w jej oczach. – Dlaczego to robisz? Dlaczego położyłeś na szali swoje życie dla kobiety, którą ledwie znasz? Dlaczego, Evan? – Ponieważ w tej samej chwili, w której weszłaś do baru, poczułem się bardziej żywy niż przez całe sto lat i chciałem wiedzieć – chcę wiedzieć, dlaczego. Miała zaszokowany wyraz twarzy, na której pojawiły się kropelki deszczu. Odgarnęła włosy sprzed oczu. – Nie znasz mnie. – Więź... – Pozwoli cię zabić – dokończyła. – Ja żyję, ty umierasz. Nie będę mogła z tym żyć. – Jej kolana zaczęły się zginać, więc docisnął swoją wagą
jej biodra. – Trzymam cię – powiedział jej, odgarniając mokre włosy z jej twarzy. – I nie pozwolę ci odejść, więc możesz to po prostu zaakceptować. – Ściszył głos, wciąż odgarniając jej włosy. – Wróć ze mną do pokoju. Potrząsnęła głową. – Troy mnie nienawidzi. Nie potrafię sobie z nim teraz poradzić. – On ciebie nie nienawidzi. Po prostu nie chce cię lubić. – Ponieważ myśli, że może będzie musiał mnie zabić. – Ponieważ był zakochany w wilkołaczycy, pociągała go. A kiedy ja i Aiden ścigaliśmy wilka, oni oboje wyjechali. Zostaliśmy sami. – Poczuł spadek napięcia w jej ciele i pocałował ją. – Wróć ze mną do pokoju. – Tylko wtedy, gdy się zgodzisz, że jeśli nadejdzie pełnia, a wilk nie będzie martwy, pozwolisz Troyowi mnie zabić, zanim się zmienię. Nienawidzi mnie. Wiem, że będzie w stanie to zrobić. A wiem, że ty nie możesz i nie będziesz chciał. – Skarbie, mówiłem ci. Troy cię nie nienawidzi. Po prostu nie chce cię lubić. – I powiedziałam ci, dlaczego. Ponieważ wie, że będzie musiał mnie zabić. – Nie. Ponieważ zakochał się w wilczycy, a ona go zdradziła. Zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy, jej głos stał się szorstki. – I obawia się, że ja zdradzę ciebie. I zrobię to, Evan. Wiem, że zrobię. Mój wilk absolutnie cię nienawidzi. Otoczył dłońmi jej twarz. – Twój wilk nie nienawidzi mnie bardziej, niż Troy nienawidzi ciebie albo jak bardzo nie chcesz mnie pieprzyć. Po prostu nie rozumiesz
swojej pierwotnej strony wystarczająco dobrze, by rozumieć, co ona ci mówi. – Jesteś w błędzie – upierała się. – Nienawidzi cię. I zabije cię, jeśli przeżyję tę pełnię. – Nie nienawidzi mnie. Boi się mnie. Taka jest różnica. – Nieważne, jak chcesz to określać – powiedziała. – Chce twojej śmierci.
Rozdział 11 Chce twojej śmierci. Włosy na karku Evana uniosły się, a gniew zapłonął w jego wnętrzu. – Wiadomość dla twojego wilka – jesteś moja. Nie dostanie cię. – Oboje wiemy, że już mnie ma – krzyknęła. Deszcz nagle zmienił się w ulewę. Pocałował ją, głębokim, namiętnym, dojmującym pocałunkiem, oznaczając ją jako swoją kobietę. To było piętnowanie. Wilk nie mógł jej mieć i rada również. – Nie pozwolę ci odejść – powtórzył tuż przy jej ustach. – Nie – krzyknęła, starając się go odepchnąć. – Nie. Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka. Tak daleko, żebym nie mogła cię skrzywdzić. Zacisnął ręce dokoła niej, trzymając ją uwięzioną. – Jestem wampirem – powiedział. – Żaden wilk mnie nie skrzywdzi. – Powiedz to Troyowi – odparowała. Podniósł ją, kończąc rozmowę działaniem. Nie chciał słyszeć o Troyu i Sarah. Marissa kręciła się w jego ramionach, mokra i śliska, i już silniejsza z powodu wilka rosnącego w siłę wewnątrz niej. – Cholera, Evan! Wypuść mnie. Muszę iść. Zachowywała się niedorzecznie, kopiąc i gryząc, a on nie chciał jej zranić, co okazało się wyzwaniem. Pośliznął się. Upadł, z nią na nim. Błoto rozbryznęło się dokoła nich, ale ulewa zmniejszyła się.
Marissa próbowała wstać, ale przewrócił ją na plecy. – Nie zostaniesz z tym sama, Marisso. Nie będziesz sama. Przejdziemy przez to. Poradzimy sobie z tym. – Nie rozumiesz – krzyknęła. – To chce twojej śmierci. Ponownie zaczęła kręcić się i kopać, ale użył swojego ciała, by ją uwięzić, z łatwością przytrzymać. Wciąż nie przestawała walczyć. Przytrzymał jej ręce ponad jej głową, jak już to wcześniej zrobił, i zbliżył usta do jej ucha, kierując ku niej mentalny przymus, modląc się by zadziałał. Przestań. Przestań natychmiast. Posłuchała, wciąż pozostając pod nim, ale on nie był pewny, czy przestała się pod nim szarpać, ponieważ go posłuchała, czy po prostu była zmęczona. Niespodziewanie stał się świadom każdej kobiecej krzywizny pod nim, jej nagich piersi pod mokrą bluzką. Jego fiut stwardniał, jego jaja się zacisnęły. Jego ręka ześliznęła się na jej pierś, drażniąc sutek. Jęknęła i wygięła się pod nim. – Ty i twój wilk pragniecie mnie. – Zacisnął wargi, ocierając zębami ponad jej koszulką, drażniąc twardy wierzchołek. – Do cholery z tobą. Nie bądź głupi – syknęła. – Będę cię pieprzyć i będzie mi się to podobało, tak samo jak Sarah robiła Troyowi. Ale koniec końców, wciąż będę potworem, który cię zabije, gdy nadejdzie pełnia księżyca. Zniżył swoje usta do jej. – Sarah była naturalnie urodzonym wilkiem. Pracowała dla buntowników i użyła Troya, by spróbować zinfiltrować Strażników. Nie była niewinną ofiarą, jak ty. – Przestałam być niewinna w chwili, w której to coś zaczęło we mnie rosnąć.
– Być może – ustąpił, – ale pozbędziesz się swojego wilka daleko łatwiej niż tego tu wampira. – Pocałował ją, głaszcząc jej język swoim, mówiąc jej w ten sposób, że naprawdę miał na myśli to, co powiedział. Nie miał pojęcia, dlaczego ta kobieta tak go zawojowała, dlaczego była kobietą dla niego, – jedyną, jaka istniała. Jęknęła w jego usta, jej język splątał się z jego. Uwolnił jej ręce i wsunął swoje pod jej koszulkę, dotykając jej twardych małych pączków. Jego kutas pulsował, jego krew niemal wrzała. Moja. To słowo echem rozbrzmiewało w jego głowie, w jego ciele. Żył ponownie z powodu tej kobiety, płonąc żywcem z żądzy i potrzeby. Wsunął rękę pod rozluźniony pasek jej szortów, jego palce pomiędzy jej udami, ponad krótkimi blond włoskami, aż dotarły do jej wrażliwych fałdek. Wsunął swoje palce w nią, jej mięśnie zacisnęły się na nim, jej biodra uniosły się. – Evan – wykrzyknęła. – Ja... – Zachłysnęła się powietrzem, kiedy skręcił jej obrzmiały gruzełek, a potem wessał sutek między swoje wargi. Przetoczyła się przez niego zaborczość, jakiej jeszcze nigdy nie czuł. Chciał sprawić jej przyjemność, chciał jej zrozumienia, że do niego należy dawanie i branie przyjemności – i do nikogo innego. Jej paznokcie wbiły się w jego ramiona, jej zęby otarły się o jego szyję. – Chcę ciebie wewnątrz mnie. Potrzebuję cię wewnątrz mnie. Warknął nisko z głębi gardła – prymitywny dźwięk, któremu żaden wilk nie mógłby sprostać. Był wampirem – nie oddałby tej kobiety żadnemu cholernemu wilkowi. Obrócił dłoń, głaszcząc kciukiem łechtaczkę, a palcami pompując w nią. Opadła plecami na ziemię z
odchyloną do tyłu głową, odsłaniając szyję. Jej krew tętniła w żyłach, kusząc go od momentu, w którym po raz pierwszy ją zobaczył. Zatopił zęby w jej szyi, a ona natychmiast doszła, jej ciało zacisnęło się na jego palcach, skręcając się w spazmach. Zaborcze uczucie przeniknęło go wraz z jej przyjemnością, z jej krwią. Pił z niej, smakował ją. Mógłby ją uratować już teraz, przemieniając ją. Kończąc to wszystko. Kończąc z wilkiem. Grzmot przetoczył się ponad ich głowami, przemoczył ich deszcz, jej oddech stał się chrypliwy. Dla Evana czas się zatrzymał. Istniała tylko krew Marissy i gwałtowność wampira w nim, który wiedział, czego on pragnie, co musi zrobić. Żaden człowiek, wilk, czy członek rady nie mógłby odebrać mu jej, gdyby dokonał jej przemiany. Poczuł w swoim ciele sygnał ostrzegawczy na ułamek sekundy przed tym, jak czyjaś ręka złapała go za włosy i odciągnęła jego głowę do tyłu, krew – krew Marissy ściekała z jego ust. Potężny mężczyzna przykucnął przed nim, w jego czarnych jak piekło oczach, czaiła się śmiertelna groźba. – Wygląda na to, że zjawiłem się w samą porę.21
21
O rety, mam nadzieję, że to nie wilk! O, zajrzałam do kolejnego rozdziału... ale jestem złośliwa i nic nie powiem :PPP
Rozdział 12 – Marcus22 – szepnął Evan. Wrócił do rzeczywistości, jak tylko zmusił się do skupienia na swoim przełożonym. Jeszcze przez chwilę przetaczały się przez niego opary żądzy i pragnienia, szczegóły zlewały się ze sobą. Jakimś odległym zakątkiem umysłu zauważył brak deszczu, istnienie błota i ziemi tuż pod sobą – Marissę. Zemdlała, jej skóra była blada, a jej ciało na krawędzi śmierci. Zaklął i szybko zamknął jej ranę, otwierając własny nadgarstek, by uzupełnić utraconą przez nią krew. – To miło, że do nas wróciłeś – odezwał się Marcus, wstając. Czysta moc w czarnych skórach, wilgotne blond włosy na ramionach.23 – Zabierz ją w bezpieczne miejsce, poza zasięg wilka – powiedział. – Zajmę się radą, podczas gdy twoi bracia zajmą się wilkiem. Marissa poruszyła się, a powód, dla którego Evan chciał przemienić ją tu i teraz uderzył go jak cios prosto w brzuch. – Nie zabiję jej i zabiję każdego, kto spróbuje. – Nie dostaniesz szansy, by ją zabić, jeśli zadrzesz z radą – powiedział. – Kazali mi to zrobić. Jeśli się nie zgodzę, wyślą innego starożytnego, który wykona robotę, co znaczy, że będę musiał ich zabić, zanim to zrobią24. A chociaż nie lubię większości tych bękartów, jeśli naprawdę mamy mutację wilczego wirusa, możemy ich potrzebować. – Sięgnął do kieszeni i rzucił Evanowi strzykawkę. – Przynieś mi próbkę jej krwi, jak tylko będzie wystarczająco silna. A kiedy mówię, żebyś zabrał ją w bezpieczne miejsce, mam na myśli również jakieś ładne miejsce.
22 23 24
Wejście smoka :P Mrrrraaauuuu! *.* Niewiele z tego zrozumiałam – czy on ma zamiar dobrać się radzie do ich nieumarłych tyłków?!?
Poważnie, człowieku, jeśli chcesz zjednać sobie damę, to ta szczurza nora nie jest na to dobrym miejscem.25 Powiedziawszy to, odszedł, poruszając się tak szybko, że oko nie było w stanie go dostrzec, talent, który posiadało tylko kilku z ich rodzaju. Nikt nie znał jego przeszłości, ani jego pochodzenia. Tylko, że on nie był kimś, kogo kiedykolwiek chciałbyś wkurzyć. Evan był cholernie zadowolony, że miał Marcusa po stronie swojej i Marissy.
Marissa stała w hotelowej łazience, podczas gdy Evan ją rozbierał. Było jej zimno, tak bardzo zimno. Tak zimno, że miała wrażenie, jakby jej kości były z lodu, który w każdej chwili mógł popękać na małe kawałeczki. Ledwie pamiętała to, co się wydarzyło. Miała tylko jakieś przebłyski – pobyt samej w pokoju, potrzeba biegania. Walka z Evanem, a potem pobudka w błocie. Moment, w którym Evan wziął ją na ręce, a ona ułożyła się przy jego piersi, przyciskając ucho do jego serca, nie odnajdując jednak jego bicia. Wampir, to słowo przyszło jej na myśl i powtarzało się w kółko. – Usiądź na chwilę – nakłonił ją delikatnie, sięgając za zasłonę prysznicową i odkręcając wodę. Potem nagle był nagi i wciągnął ją pod prysznic, jego ramiona i ciepła woda odegnały zimno. Umył jej włosy, namydlił jej ciało. Przynosił 25
Już go lubię :)
jej ulgę swoimi dłońmi, swoimi ustami. Ciepło przenikało w miejsca, gdzie było jej zimno. Nikt nigdy nie dotykał jej tak delikatnie, z tak wielką troską i czułością. Zdała sobie wówczas sprawę, że zbudowała wokół siebie mur, sposób, by pozostać samą na świecie. Jeśli nie wpuszczała nikogo, nikt nie mógł jej opuścić. Oparła głowę o jego klatkę piersiową, pozwalając jego mocnemu ciału podtrzymywać ją, dawać jej siłę. – Słyszałam – szepnęła w końcu, unosząc brodę, by spojrzeć na niego. – Słyszałam, co mówili twoi bracia o więzi krwi istniejącej wbrew waszym prawom. – Wiem – powiedział z powagą. – Woda robi się zimna. Wyjdźmy stąd, zanim znowu zaczniesz się trząść. – Zakręcił wodę i szarpnął z powrotem zasłonkę. Wytarł ją do sucha, otulił ręcznikiem, ale ani razu na nią nie spojrzał. Kiedy zawinął ręcznik dokoła swoich bioder, chwyciła go za rękę, zmuszając do tego, by na nią spojrzał. – Powiedz mi, co się stało. Pomóż mi zrozumieć. Wskazał na łóżko. – Chodźmy usiąść. Jego zakłopotanie było wyraźnie wyczuwalne. Czuła, że nie spodoba jej się, cokolwiek miał do powiedzenia. Usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. Objęła się ramionami. – Mów. Wyglądało na to, że niechętnie, ale zaakceptował dystans między nimi.
– Wampiry są stosunkowo mało liczebną rasą. I przetrwaliśmy eksterminację pozostając poza radarem. Jeżeli ujawniliśmy się przed człowiekiem, jego pamięć była wymazywana. – Czekaj. Co? Możesz usuwać pamięć? – Tak. – Moją? Czy wymazałeś mi pamięć? To dlatego nie mogę sobie przypomnieć tego, co się zdarzyło wcześniej w nocy? – Nie. Kiedy zostanie utworzona więź krwi, człowiek jest odporny na nasze zdolności. I – zawahał się – staje się potencjalnym niebezpieczeństwem. Jej szczęka opadła. – Mówisz mi, że twój rząd mnie zabije? I ciebie również, za stworzenie więzi? – Jej usta zacisnęły się w wąską linię, a on nie musiał nic mówić, by wiedziała, że miała rację. – Więc albo ty zabijesz mnie, ponieważ staję się wilkiem albo oni zabiją nas oboje, ponieważ nie jestem. – Emocje znowu nad nią zapanowały i zaczęła się trząść. – Nie umrzesz dla mnie. Teraz pamiętam. Pamiętam, dlaczego biegłam, dlaczego próbowałam od ciebie uciec. Stanę się przyczyną twojej śmierci. Wiedziałam to wtedy i wiem to teraz. Nie pozwolę, by to się wydarzyło. Nie pozwolę. Evan chwycił ją i wciągnął na łóżko, po czym przetoczył się tak, by jego noga znalazła się między jej nogami. – Jest sposób wyjścia z tego bałaganu – przyrzekł. – Sposób, dzięki któremu oboje przeżyjemy. – Jaki sposób? – Rozpaczliwie potrzebowała odpowiedzi, która by sprawiła, że zniknęłoby jej przeczucie i przekonanie, że było jej przeznaczone zabić Evana.
Słuchała go, gdy opowiadał o zmutowanym, wilczym wirusie, jak jej krew miała przekonać radę, że jest ważna, że jest warta ocalenia. Sposób, wedle którego miała zostać przemieniona w wampira przed nastaniem pełni, o ile uzyska zgodę. – Nie chcę odbierać ci życia, Marisso – powiedział jej, ocierając swoimi wargami o jej. – Przysięgam. Chcę ci dać drugą szansę. – Wiem – odparła, przesuwając palcami przez jego wilgotne włosy. – Wiem. – I tak było. – Pragnę tej szansy. Chcę poznać ten inny świat. – Więc dlaczego nie skakała z radości? – Co stanie się teraz, kiedy zgodziłam się na przemianę? – Dostarczymy radzie próbki krwi, a następnie znajdziemy bezpieczne miejsce, by się zaszyć – luksusowy hotel, który sama wybierzesz. Będziemy tam czekać na jakąś wieść na temat petycji. To da ci szansę zadać pytania o naszą rasę i uczyć się o tym, czym się staniesz. W luksusie, którego ci nie zapewniłem, a który chciałbym byś miała. – A co z wilkiem? – Troy i Aiden go ścigają. Moim zadaniem jest utrzymać cię bezpieczną i żywą. – Miałeś chyba na myśli: „szaloną” i żywą.26 Uniósł jej pięść do swoich ust. – Faktycznie. Mam zamiar doprowadzić cię do takiego szaleństwa, jak tylko potrafię. Nie pragnęła niczego więcej, by spędzić następne dwanaście dni, zgodnie z jego sugestią, uciec od świata do ekskluzywnego pokoju hotelowego, podczas gdy Evan będzie ją doprowadzał da szaleństwa z 26
Gra słów; Evan mówi 'safe and alive', a Marissa 'sane and alive' – bardzo zabawne, swoją drogą :D
namiętności. To była szansa, by dowiedzieć się, dlaczego czuła się z tym wampirem tak dobrze – jakby znała go całe życie. Szansa, by dobrze się zastanowić, jak przyjąć ten nowy zwrot w jej życiu. Tym razem chciała odcisnąć własne piętno, zrobić więcej, być kimś więcej. – Nie mam ani pieniędzy, ani pracy – powiedziała. – Wszystkie nowo stworzone wampiry dostają posag – odparł. – I jeśli postąpisz tak jak my i mądrze go zainwestujesz, wystarczy ci na wieczność, tak jak powinien. To
wszystko
było
zdumiewające,
to
rozwiązanie,
które
wymazywało wszystko co złe, pozostawiając jedynie dobro. To była optymistyczna wizja przyszłości, w której oboje przetrwają, w której być może – tylko być może – ona i Evan zostaną czymś więcej niż kochankami. Nakazała sobie cieszyć się, poczuć ulgę. Tylko wciąż mogła wyczuć w sobie wilka. Wciąż była świadoma jego nienawiści do Evana, jego własnego pragnienia przetrwania. Wilk dbał tylko i wyłącznie o swoje własne szczęście, a nie będzie szczęśliwy, póki Evan nie będzie martwy.
Rozdział 13 Dziesięć dni później, Evan stał na werandzie domku położonego nad jeziorem Austin, dokąd zabrał Marissę, wraz z Troyem i Aidenem. – Powiedzcie mi, że macie trop wilka? Obaj jego bracia skrzywili się i potrząsnęli głowami. – Wygląda na to, że po prostu zniknął – powiedział Troy. – I moglibyśmy uganiać się za przypadkowymi tropami po całym kraju i donikąd nie trafić – dodał Aiden. Troy wskazał dom. – Gdzie jest Marissa? – Spytał. – Pod prysznicem – odparł Evan. – Jej skóra staje się coraz bardziej gorąca. Nie pomaga nic prócz lodu i zimnej wody. – Jest to odpowiedź na moje pytanie, jak sądzę – stwierdził Aiden. – Które brzmi: jak ona się ma? – Czuła się świetnie, kiedy tu przyjechaliśmy. Bieganie po lesie pomagało jej spalić nadmiar adrenaliny. Ale minęły jeszcze tylko dwa dni, nim zmieniła się w potwora. Naprawdę się zdenerwowała. A w dodatku Marcus powtarza: jeszcze jedna próbka krwi więcej. Jeśli mutacja, której istnienie podejrzewamy, już się nie pokaże, to nie będzie dobrze. Musieliśmy być w błędzie. – Ryzykując nazwanie cynicznym... – zaczął Troy. – Ty? – Spytał Aiden kpiąco, krzyżując ramiona na piersi. – Cyniczny? Nigdy. Troy zignorował go.
– Rada z łatwością może wysłać zabójcę, by zabił was oboje zanim się zmieni. – Dlaczego teraz? – Spytał Aiden – Dlaczego nie dziesięć dni temu? – Może naprawdę czekają na próbki jej krwi, poszukując mutacji – powiedział Troy. – To może być powodem, dla którego ten wilk zmienia się tylko częściowo, czego nigdy przedtem nie widzieliśmy u żadnego wilka. Oni to wiedzą. – Albo być może w ogóle nie zamierzają jej zabijać – powiedział Evan cicho, wyrażając głośno swój niepokój. – Może chcą, by się zmieniła, dzięki czemu będą mogli ją badać. – Wyraz twarzy jego braci zdradził mu, że pomyśleli o tym samym. – Jeśli zależy ci na niej tak bardzo jak sądzimy, to nie możesz pozwolić jej na zmianę – powiedział Troy. Zależało mu na niej jeszcze bardziej. Kochał ją, wszystko w niej. Od dziwnego zwyczaju jedzenia francuskich frytek z musztardą, do jej umiejętności nakłonienia go do oglądania Wesleya Snipesa w maratonie filmowym „Blade'a”, zwłaszcza, że nie oglądał filmów o wampirach. Ale nie mógł jej tego powiedzieć. Wiedział, co by odpowiedziała. Wiedział, że odpowiedziałaby, że nie znał jej wystarczająco dobrze, by ją kochać, albo, że czuje się wobec niej winny, albo odpowiedzialny za nią z powodu ataku wilka. Chętnie spędziłby całe życie udowadniając jej, że myliła się we wszystkich tych punktach. Ale najpierw musiał się upewnić, że będzie miał to życie, i ona również. Wygiął brew na Troya. – Sugerujesz, że powinienem zmienić ją w tej chwili?
– To wystawi ich na cel – powiedział Aiden. – Nie takiego życia pragną. – Proponuję, żebyś podjął środki ostrożności – ciągnął Troy. – Bezzwłoczna zmiana lokalizacji, my zostajemy tutaj i czekamy na ich ruch. Jeśli Marcus da ci sygnał, opieczętowaną i zatwierdzoną petycję, damy ci znać. Jeśli nie – przemienisz ją przed pełnią księżyca. Aiden podrapał się po jednodniowym zaroście. – Nienawidzę tego przyznawać, ale to ma sens. Zrób to, Evan. Przemień ją. Przemień ją teraz. – A co z Marcusem? – spytał, Evan. – Będzie wkurzony. – Jeśli Marcus spiskuje z radą przeciwko tobie, to olać go – powiedział Troy. – A jeśli nie, to stanie obok nas. – Nie chcesz wkurwić Marcusa, Troy – ostrzegł go Evan. – Zajmiemy się Marcusem – zapewnił Aiden, najwyraźniej pewien, że zdoła załagodzić sprawy między nimi. Prawdę mówiąc, prawdopodobnie był w stanie to zrobić. Dlatego wcześniej był tak chętny, by zadzwonić do Marcusa i dlatego był do tego skłonny teraz. Coś się wydarzyło między Aidenem a Marcusem jakieś dwadzieścia lat temu, i co dziwne, jak na braci, którzy dzielili się wszystkim, ani Evan ani Troy nigdy nie zdołali nakłonić Aidena do zdradzenia szczegółów. Aiden wskazał na domek. – Po prostu zabierz stąd Marissę w diabły. Resztę zostaw nam. Evan zawahał się. – Obaj macie przeżyć. – To dotyczy także ciebie – odparł Aiden.
Evan wszedł do chaty, by stwierdzić, że Marissa siedzi na kanapie – dopiero zdążyła wysuszyć włosy, masa jedwabistego blondu spływała po jej smukłym ramieniu, jej nogi były obnażone pod parą czerwonych szortów,
które
kupili
przed
przyjazdem,
jej
pełne
piersi
pod
dopasowanym bezrękawnikiem. Mógł wyczuć promieniujące od niej napięcie, zobaczyć niepokój w jej ślicznej twarzy w kształcie serca. Podszedł do niej, przyklęknął na jedno kolano, popieścił jej nagą łydkę i pocałował kolano. Uwielbiał jej kolana27, a szczególnie czułe miejsce tuż pod nimi. – Jak się czujesz? – Słyszałam. Słyszałam to, co mówili Troy i Aiden. – Jesteś dobra w słyszeniu tego, czego nie powinnaś słyszeć. – Nie ucieknę – powiedziała. – Nie pozwolę na to, byś był poszukiwany. – Marisso... Pochyliła się i naparła swoimi wargami na jego i pozwalając swoim ustom błądzić przy jego. Zacisnął ręce wokół jej talii, przysuwając ją bliżej. – Co, jeśli mogę oszczędzić nasze życia przez zmianę, przez pozwolenie im na badanie mnie? Zaborczy pomruk zabrzmiał w jego gardle. – Nie. To się nie stanie. To jest poza wszelką dyskusją. Pogłaskała jego policzek. – Ten wirus to większy problem, niż każde z nas, większy niż moje własne życie, Evan. I to jest to, co robisz, jako Strażnik. 27
Bo jeszcze żadnym (kolanem oczywiście) nie oberwał w wiadome miejsce :P po czymś takim miłość się kończy :D
– Wyjeżdżamy. – Przesunął ramiona pod nią, zamierzając ją podnieść. – Wyjeżdżamy natychmiast. – Nie jadę – powiedziała, a w jej słowach była taka lodowata pewność, że zamarł w miejscu. – Wyjeżdżamy. – Nie... Pocałował ją, pocałował ją tak, jakby całował ją ostatni raz. Pocałował ją z żądaniem – by poszła z nim, by była z nim, by nie stała się wilkiem. I by nie umarła. Gniew zapłonął w jego wnętrzu – na wszystko, co stracił, wszystko, co widział, na życie poświęcone radzie, która teraz go zawiodła. – Nie stracę także ciebie – powiedział, tylko na wpół świadomy ukrytego znaczenia tego „także” dodanego do tej deklaracji. Pocałował ją ponownie, dotykał ją i pieścił, naznaczając ją. Nigdy jeszcze nie czuł się tak prymitywnie, tak drapieżnie. – To jest moja decyzja – zawarczał przy jej ustach. Przygryzł jej wargę, ściągnął jej koszulkę i ukrył w dłoniach jej piersi. Panował nad sobą. Chciał jej pokazać, że panuje nad sobą. Chciał to zrobić dobrze. Żeby zrobiła to, czego pragnął. Widział biel, widział czerń – widział ból. Miał ją nagą w ciągu kilku sekund, jej szorty zostały odrzucone, jej plecy opierały się o kanapę, jej nogi zaś na jego ramionach. Zamknął wokół niej usta, ssąc i liżąc. Jej przyjemność była jego przyjemnością. Należała do niego. Doszła niemal natychmiast, wilk i wampir, więź krwi, płomienny afrodyzjak, czego dowiedli raz po raz przez te dwa tygodnie. Była jak słodki miód rozpuszczający się na jego języku, a nie był nawet bliski skończenia z nią. Jego palce wśliznęły się w nią, zbliżając ją do kolejnego orgazmu.
– Potrzebuję cię – wychrypiała. – Potrzebuję cię we mnie. – To dobrze – odpowiedział jej. – Potrzebujesz mnie tak samo, jak ja potrzebuję ciebie. Na kolana. – Polizał swoje palce, patrząc jej w oczy, kiedy to robił. Ściągnął koszulkę przez głowę i wstał, rozpinając spodnie. Oblizała usta, mała wiedźma, drażniąc się z nim. Jego wargi uniosły się ponad wysuniętymi kłami. – Kolana. – Cokolwiek zechcesz, mój Mistrzu – powiedziała, odnosząc się do małej zabawy, w którą grali pewnej gorącej nocy. – To nie jest zabawa. – Kopnął swoje ubrania na bok, jego trzon był gruby i pulsujący, jaja napięte. Nagle nie chciał jej na kolanach. Chciał jej zaciśniętej dokoła niego. Chwycił ją, przyciągając z całych sił w swoje ramiona. – Ja ustalam zasady, Marisso. Drwina pojawiła się na jej twarzy. – Nie tym razem, Evan. Nie, jeśli to ma cię kosztować życie. Cholera, dlaczego go nie słuchała28? Uniósł ją, wślizgując się fiutem do jej wnętrza, jej nogi otaczały jego talię. Zatonął w niej do końca, po czym usiadł na kanapie, z nią na nim. Jego dłoń zanurzyła się w jej włosy, odsłaniając jej szyję, ocierając się swoimi zębami o delikatną skórę. – Mógłbym cię przemienić tu i teraz i nie byłabyś w stanie mnie powstrzymać. – Ale nie zrobisz tego. Jego palce przesunęły się na jej kark, przyciągając jej spojrzenie do niego, jego kły były celowo widoczne.
28
Bo cię kocha, dupku :P a miłość ślepa jest :D
– Nie bądź tego taka pewna. Jej oczy, błękitne niczym kryształ, utrzymały jego spojrzenie. – Nie przemienisz mnie bez mojej zgody. – Jesteś moja. – Tak. W końcu to przyznała. – Więc zrobisz to, co mówię. Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć i skądś wiedział, że to by mu się nie spodobało. Pocałował ją, zaciskając dłonie wokół jej soczystego tyłka i pompując w nią. Jeśli mógłby znaleźć się wystarczająco głęboko, wystarczająco blisko, to może ona jakoś zrozumie, dowie się, dlaczego nie mógł jej stracić. Dlaczego nie mógłby jej stracić. Jeśli tylko mógł pieprzyć ją wystarczająco mocno. Pozostał spokojny, zanim jego ręce zacisnęły się wokół niej. – Co? – Sapnęła, pochylając się, by spojrzeć na niego. – Co to było? – Kocham cię – wyznał. – I nie mów mi, że nie miałem czasu, by się tego dowiedzieć. Miałem sto lat, żeby się o tym przekonać. Jej oczy zabłysły. – Też cię kocham. Kocham cię tak bardzo. – Więc proszę – szepnął, głaszcząc jej włosy. – Chodź ze mną. Znajdziemy wilka i złapiemy go. Pozwolimy mu być ich świnką morską29. Razem. – Tak – powiedziała, jej palce otoczyły jego szyję. – Tak.
29
Czyli obiektem badań :P zasłużył, gadzina jedna :P
Rozdział 14 Ledwie godzinę po ich wzajemnej miłosnej deklaracji, Marissa była po prysznicu i przebrana w dżinsy i jasnoróżową podkoszulkę. Mogła usłyszeć Evana w salonie, rozmawiającego przez telefon z kimś, kto brzmiał jak jeden z jego braci. Po jego poirytowanym tonie poznała, że to był Troy i uśmiechnęła się. Ach, braterska miłość. Zawsze chciała mieć rodzeństwo, by się z nimi wykłócać30. Teraz pożyczyłaby tylko braci Evana, pomyślała i jej uśmiech poszerzył się. Spodobał jej się ten pomysł. Była częścią rodziny. Marissa prawie skończyła
z
przygotowaniem
do wyjazdu
niewielkiej ilości dobytku, który za radą Evana kupili zanim przybyli do chaty. Te rzeczy były dla niej ważne, stanowiły część wspomnień z tego miejsca, które na zawsze pozostaną słodko-gorzkie. To znaczy, jeśli było dla niej jakieś „zawsze”. Chciałaby, żeby było, dla niej i Evana, razem. Modliła się o to. Musiała wierzyć, że będzie w stanie jakoś przejść przez tych kilka następnych dni. Zrobiła tylko jeszcze jedno: szybko rozejrzała się po pokoju i położyła torbę na łóżku. Wkrótce powinni przybyć Aiden i Troy, by przejąć domek. Ona i Evan zamierzali udać się do jakiegoś hotelu w wieżowcu w Austin, mniej niż godzinę drogi stąd, by czekać na wiadomość w sprawie petycji. Właśnie zamykała torbę na zamek błyskawiczny, kiedy dreszcz ostrzeżenia prześliznął się po jej kręgosłupie. Całkiem zamarła, nawet nie oddychając, czekając, choć nie była pewna na co. Wilk. – Evan – wykrzyknęła, okrążając łóżko, pewna swojego przeczucia, które kazało jej działać. 30
Wszystko jest fajnie, dopóki jest się stroną 'lejącą', a nie 'laną' :PPP
Szkło rozprysnęło się z roztrzaskanego za nią okna, nim zdążyła zrobić trzy kroki. Odwróciła się w chwili, w której uderzyło w nią wielkie ciało i przycisnęło ją do podłogi. To było tak, jakby czas się zatrzymał, cofnął, a potem zaczął się ponownie biec do przodu. Tylko tym razem mogła widzieć mężczyznę na niej, jedynie jego kły przypominały wilka, jego ubranie było podarte, a ciało zmierzało ku pełnej zmianie. Nie mogła się ruszyć, nie mogła walczyć. Był od niej większy, zdolny do rozerwania jej gardła jednym szarpnięciem tych zębisk. Zamiast tego próbowała grać na zwłokę, próbowała dać Evanowi czas, by mógł do niej dotrzeć. Musiał usłyszeć jej krzyk, słyszeć jak pękało szkło. – Czego ode mnie chcesz? Zawarczał tuż obok jej ucha. – Twojego życia, żebym mógł zachować swoje. Jego zęby zatopiły się w jej szyi.
Evan rzucił się na wilka ułamek sekundy za późno, po prostu moment za późno. Wilk rozdarł Marissie gardło. – Nieeeeeee! – Krzyknął, adrenalina podziałała na niego jak paliwo rakietowe. Ściągnął wilka z Marissy i cisnął nim w okno.
Evan opadł na kolana obok Marissy, zapomniawszy już o wilku. Jej szyja była poszarpana, jej oczy zamknięte, jej twarz nienaturalnie blada. Była martwa, wiedział o tym i miał tylko niewielką szansę, by osuszyć ją i przywrócić z powrotem. Nie zastanawiał się. Po prostu działał. Zatopił zęby w jej ramieniu i pił. Warczenie rozległo się za nim i zesztywniał, przygotowując się na atak. Wilk wylądował na nim, jego zęby wbiły się w plecy Evana, szarpiąc i rozrywając. Ale Evan wciąż osłaniał Marissę własnym ciałem, nie przestając pić. Za Evanem rozbrzmiały okrzyki – jego bracia, jak sądził. Wilk został z niego ściągnięty, a za nim nastąpiła erupcja dźwięku. Krwawił z pleców, może także z szyi, krew lała się z niego – krew, którą musiał nakarmić Marissę, by ją ocalić. Ból promieniował w jego ciele, ale nie dbał o to. Nie mógł umrzeć, nim nie poświęci się dla Marissy. Kiedy w końcu zakończył ten etap przemiany, mógł tylko zerknąć na pozbawione krwi ciało. Uniósł się i nagryzł nadgarstek, pozwalając swojej krwi spływać do jej ust. – Proszę, dziecinko. Wróć do mnie. Proszę. – Głaskał jej szczękę, jej włosy. – Pij – rozkazał męski głos. Marcus nie był jedynym, siedzącym w kucki obok Evana. Otworzył żyłę, by uzupełnić straconą przez Evana krew. – Nakarmiłbym ją, zamiast ciebie – powiedział Marcus – ale coś mi mówi, że to by ci się nie spodobało. Wiem, jak bardzo zaborczy potrafi być samiec wampira. Evan chwycił nadgarstek swego przełożonego i ugryzł. Starożytna krew wlewała się w niego, uzdrawiając jego plecy, jego ramię. Mógł
poczuć moc rozchodzącą się w jego ciele, a przez niego, także w Marissie. Sekundy minęły niczym godziny, kiedy pił, a ona leżała tam tak obojętnie, ale w końcu jej szyja zaczęła się uzdrawiać, jej ziemista skóra zaczęła zabarwiać się na różowo. Zalała go ulga, kiedy chwyciła jego ramię i zaczęła pić łapczywie. Wypuścił nadgarstek Marcusa, przyciągając Marissę w swoje ramiona i kołysząc ją. – Dzięki Bogu – wymamrotał, trzymając ją mocniej niż prawdopodobnie powinien, ale nie mógł nic na to poradzić. Była żywa i obiecał sobie tu i teraz, że nigdy nie pozwoli, by cokolwiek jej się znowu przytrafiło. Upłynęły długie minuty, nim uwolniła jego nadgarstek i zamrugała oczami w oszołomieniu i zakłopotaniu, po czym nagle szarpnęła się, próbując rozejrzeć się wokół siebie. – Wilk, gdzie jest... – Spokojnie, skarbie – powiedział, głaszcząc jej włosy. – Troy i Aiden zajęli się wilkiem. Jesteś bezpieczna. Wszystko jest z tobą w porządku. Jej wzrok obniżył się do jej podartej, pokrwawionej koszulki, niepokój został zastąpiony przez strach. – Ty... nie, powiedz mi, że nie zrobiłeś tego, co myślę, że zrobiłeś. Evan... – Uratowałem ci życie. Zrobiłem, co musiałem. Razem, skarbie, pamiętasz? Taka była nasza umowa. Marcus zjawił się przed nimi niemal znikąd. Ponownie przy nich przykucnął. – Sądzę, że możesz tego chcieć – powiedział, wskazując na złożony papier w swojej ręce. – Rada miała nagłą ochotę, by zatwierdzić twoją
petycję31. – Uśmiechnął się do Marissy i wręczył jej papier. – Witaj w świecie krwiopijców, skarbie. Marissa zamknęła dłoń na zatwierdzonej petycji. – Nie mogę uwierzyć, że to prawda. – Co masz na myśli, mówiąc „nagła ochota”? – spytał, Evan podejrzliwie. – Wilk znalazł cię tutaj, w domku. I ani ja, ani żaden z twoich braci nie powiedział mu, gdzie cię znaleźć, co wiem, że nie miało miejsca. Coś tu się nie zgadza. Jest tylko jedno inne miejsce, gdzie wilk mógł zdobyć twoją lokalizację. – Od członka rady – w głosie Evana brzmiało niedowierzanie. – Nie ma, kurwa, mowy. – To nie byłby pierwszy raz, kiedy wilki zinfiltrowały wysokie kręgi wampirzych władz. Podejrzewam też, że ktoś fałszował wyniki badań krwi Marissy. To by wskazywało na starszych członków rady. – Jakieś pomysły, kto z nich jest winny? – spytał, Evan. Marcus ponuro potrząsnął głową. – To uczyniłoby to zakończenie zbyt doskonałym, prawda32? A doskonałość nie zdarza się w moim świecie. Na koniec zawsze się coś traci. – Wstał. – Och, a wilk uciekł. W świetle wcześniejszych doświadczeń Troya z wilczą zdradą, wygląda na to, że jest wyjątkowo zmotywowany, by go odnaleźć. A Aiden, jak zwykle, będzie próbował kontrolować Troya. Życie kołem się toczy, jak wiadomo. Zostawiam was dwoje, byście mogli zrobić cokolwiek, co niedawno związane wampiry
31 32
Ciekawe, czym Marcus ich postraszył? ;D Prawda. Wspominałam już, że lubię Marcusa?
robią
razem
i
spróbuję
nie
używać
swojej
wyobraźni.
–
Co
powiedziawszy, zniknął. Marissa rozdziawiła usta. – Jak on to zrobił33? – To jedna z wielu tajemnic, jeśli chodzi o Marcusa – powiedział Evan, obracając się ku niej twarzą. – Jak wiele filmów o wampirach będę musiał obejrzeć, zanim zgodzisz się za mnie wyjść? Roześmiała się. – Zrobię listę. – Po czym go pocałowała, i to był ich pierwszy pocałunek, jaki dzielili jako wampiry. Gorący Wampirzy Pocałunek34.
~KONIEC~
Podziękowania dla noir16 za korektę i dla Is za skład :)
33 34
Oto jest pytanie :P Dziwne zakończenie :P