Spis treści Dedykacja Stambuł – kwiecień 2004 List Poszukiwanie Ponowne spotkanie Miłość od pierwszego wejrzenia Tajemnica Litchfield Hills, Connectic...
11 downloads
25 Views
2MB Size
Spis treści
Dedykacja Stambuł – kwiecień 2004 List Poszukiwanie Ponowne spotkanie Miłość od pierwszego wejrzenia Tajemnica Litchfield Hills, Connecticut – lipiec 2004 PODZIĘKOWANIA BIBLIOGRAFIA
Znowu mojemu mężowi Bobowi i jak zawsze z miłością
PROLOG Stambuł – kwiecień 2004
List, nad którym z niepokojem zastanawiała się tak długo, został w końcu napisany. Ale nie wysłany. Włożyła go do szuflady biurka, żeby jeszcze o nim pomyśleć, żeby starannie rozważyć każde słowo, zanim podejmie ostatni, nieodwracalny krok. Następnego dnia rano przeczytała go ponownie, poprawiła i odłożyła do szuflady. Trzeciego dnia przebiegła treść wzrokiem i naniosła świeże poprawki. Usatysfakcjonowana, że wszystko zostało powiedziane jasno i zwięźle, przepisała tekst na czystą kartkę, którą złożyła i umieściła w zaadresowanej i opatrzonej odpowiednimi znaczkami kopercie. W lewym górnym rogu koperty przykleiła etykietkę AIR MAIL i oparła list o stojący na biurku antyczny fran-cuski zegar. Chwilę później do salonu na piętrze wezwała syna kucharki. Wręczyła mu kopertę, udzieliła koniecznych instrukcji i poleciła od razu zanieść list na pocztę. Chłopiec truchcikiem wybiegł z willi i minął żelazną bramę utrzymanej w dawnym stylu tureckiej rezydencji, yali, po drodze machając do ogrodnika. Willa znajdowała się w azjatyckiej części Stambułu, na brzegu Bosforu, w Üskudar, największej i najstarszej dzielnicy miasta. Zmierzając w kierunku poczty, chłopiec mocno trzymał list w ręce, dumny, że pracodawczyni ojca powierzyła mu tak ważne zadanie. Miał dopiero dziesięć lat, ale wszyscy chwalili go za dojrzałość i poczucie odpowiedzialności, co bardzo go cieszyło. Od morza ciągnęła lekka, balsamiczna bryza, niosąc ulotny zapach soli oraz regularnie powtarzające się pojękiwanie syreny z jednego z wielkich rejsowych statków powoli płynącego przez Bosfor
w kierunku Morza Czarnego i portów, do których miał zawinąć. Chłopiec szybkim krokiem szedł dalej, starając się zapamiętać, że list polecono mu wrzucić do skrzynki oznaczonej napisem „International”, przeznaczonej dla poczty zagranicznej. List miał dotrzeć do Ameryki, chłopiec musiał więc uniknąć błędu, jakim byłoby wrzucenie go do skrzynki na pocztę krajową. Szybko oddalał się od linii brzegu, idąc długą ulicą Halk Caddesi. Poczta znajdowała się w jej górnej części. Chłopiec bez trudu znalazł skrzynkę na pocztę zagraniczną, wrzucił do niej list i zawrócił. Kiedy znowu zobaczył Bosfor, biegiem puścił się do domu. Parę chwil później pchnął bramę yali i pognał do kuchni. Ojca zastał przy kuchennym blacie, zajętego przygotowywaniem lunchu, i natychmiast poinformował go, że list został wysłany. Ojciec chłopca sięgnął po słuchawkę, przekazał wiadomość swojej pracodawczyni, pieszczotliwie wzburzył synowi włosy nad czołem i z uśmiechem nagrodził go kilkoma kawałkami słodkiego tureckiego przysmaku na spodeczku. Chłopiec wyszedł na zewnątrz i usadowił się na skąpanych w słońcu schodach, z rozkoszą przeżuwając przepyszne słodycze. Pogrążył się w marzeniach, nie mając pojęcia, że wysłany przez niego list nieodwracalnie odmieni życie wielu osób. I uczyni to w sposób tak drastyczny, że ci ludzie już nigdy nie będą tacy sami jak wcześniej… Autorka listu miała tego pełną świadomość, lecz konsekwencje uznała za niewarte uwagi. Dawno temu wyrządzono komuś straszliwą krzywdę. Prawdę o tym fakcie ukrywano zdecydowanie za długo, a teraz, gdy ją ujawniono, liczyło się przede wszystkim wynagrodzenie krzywdy.
CZĘŚĆ 1 List
Przeczytasz go kilkaset razy, a mimo to zachowa świeżość tak samo, jak płatek kwiatu zachowuje zapach. Nigdy nie straci znaczenia, które wcześniej sprawiło niespodziankę. Robert Frost, Znaczenie wiersza (The Figure a Poem Makes)
Rozdział 1 Panoramiczny widok z tarasu dosłownie zapierał dech w piersiach. I choć Justine Nolan doskonale go znała, zawsze budził jej zachwyt. Nie inaczej było dzisiejszego ranka, kiedy pojawiła się tu po krótkiej nieobecności. Oparła się o pomalowaną na biało drewnianą balustradę i popatrzyła na łagodne linie wzgórz Litchfield Hills, płynące w stronę dalekiego horyzontu. Ich gęsto porośnięte zbocza schodziły ku zielonym łąkom; dalej lśniło w słońcu osadzone w dolinie jezioro Waramaug, podobne do dużego kawałka srebrzystej tkaniny. Justine wstrzymała oddech, jak zwykle przepełniona intensywną radością, że znowu jest w Indian Ridge, w domu, w którym dorastała i spędziła prawie całe życie. Dzień był jasny i pogodny, niebo błękitne i usiane pierzastymi chmurkami, lecz chociaż to już kwiecień, wiatr wciąż nosił w sobie zimowy chłód. Justine zadrżała i ciaśniej otuliła się robionym na drutach grubym czerwonym swetrem, nie odrywając wzroku od roztaczającego się przed nią widoku. Białe drewniane domy, typowe dla Connecticut, stały tu i ówdzie na łąkach, a po prawej, na tle kępy ciemnozielonych drzew, rozpierały się trzy pękate silosy i dwie czerwone szopy. Były tam od zawsze, a w każdym razie od tak dawna, jak daleko Justine sięgała pamięcią, i stanowiły miły, znajomy element krajobrazu. Nieoczekiwanie tuż obok Justine, bardzo blisko balustrady, przemknęło stado ptaków. Zamrugała, zaskoczona ich nagłym pojawieniem się. Zwarta formacja w kształcie litery V pofrunęła w górę, radosna i rozświergotana. Młoda kobieta długą chwilę odprowadzała ptaki wzrokiem, a gdy znikły wysoko, w błękitnawej mgiełce, odwróciła się i weszła do domu. Chwyciła podręczną torbę, którą kilka minut wcześniej zostawiła na półpiętrze, zaniosła do swojej sypialni i od razu rozpakowała swetry, spodnie, buty oraz kosmetyczkę. Od dziecka była doskonale zorganizowana; nie znosiła bałaganu i nieładu i za wszelką cenę starała się zachowywać porządek.
Z lekkim uśmiechem rozejrzała się po pokoju, ogarnięta poczuciem nagłej radości. Uwielbiała swoją sypialnię i cały dom. Najszczęśliwsze chwile w życiu spędziła właśnie w Indian Ridge, głównie za życia ojca. Ona i jej brat bliźniak kochali go ponad wszystko. Justine cieszyła się, że matka zatrzymała dom i że ona i jej brat Richard mogą nadal korzystać z niego w czasie weekendów, a także latem. Indian Ridge było ich schronieniem, bezpiecznym portem i miejscem, gdzie zawsze mogli złapać oddech po ciężkiej pracy w Nowym Jorku. Przez ostatni miesiąc Justine tkwiła na Manhattanie, pracując nad swoim najnowszym filmem dokumentalnym o Jean-Marcu Bretonie, najwybitniejszym współczesnym malarzu. Ostatni etap przygotowań, podczas którego razem z reżyserem i montażystą nadzorowała cięcie materiału filmowego, ciągnął się bez końca; – długie godziny pracy wypełnione były napięciem, stresem, niepokojem, miłymi i przykrymi niespodziankami, tarciami między twórcami dokumentu oraz rozczarowaniami. Kiedy jednak wreszcie obejrzeli film w ostatecznym kształcie, ogarnęła ich prawdziwa radość. Dokument, który od pierwszego dnia zdjęć uważali za problematyczny z powodu wybuchowego temperamentu i autorytarnych skłonności głównego bohatera, ku ich wielkiej uldze okazał się po prostu znakomity. Teraz Justine modliła się, aby szefostwo sieci telewizyjnej zareagowało w podobny sposób po pokazie filmu, który miał odbyć się w następnym tygodniu. Miranda Evans, dyrektorka wydziału programów dokumentalnych Cable News International, niewątpliwie wykaże się obiektywizmem i dystansem, co zawsze szczerze cieszyło Justine i jej zespół. Miranda zasiadała przed ekranem wolna od uprzedzeń i oczekiwań i właśnie dlatego Justine miała absolutne zaufanie do jej opinii. Taka bezstronność była rzadką cechą. Miranda od początku wierzyła w Justine i wyłożyła większość funduszy na dokumentalny film Krwawe diamenty, który także nie był łatwą produkcją. Nagle Justine ogarnęły wątpliwości, szybko jednak zepchnęła je w głąb podświadomości. Film był świetny i prace nad nim dobiegły już końca. I tyle!
Potrząsnęła głową i skrzywiła się lekko, niezadowolona, że nie umie przestać myśleć o ukończonym projekcie. Zawsze zabierało jej to sporo czasu; a potem automatycznie wpadała w zupełnie inny nastrój, poddając się przygnębieniu, zaniepokojeniu i poczuciu straty. Poprzedniego wieczoru wspomniała o tym Richardowi, który zaczął się śmiać, ponieważ doskonale rozumiał, co miała na myśli. Jako bliźnięta byli do siebie bardzo podobni. Richard zdawał sobie sprawę z tego, że Justine wybiera się do Indian Ridge, aby wypocząć psychicznie i fizycznie. Wiedział też, że kiedy dojdzie już do siebie, w jej głowie szybko pojawią się świeże, ekscytujące pomysły. W ten sposób, starając się uspokoić siostrę, a jednocześnie lekko się z nią drażniąc, zakończył rozmowę. Justine doszła do wniosku, że oczywiście miał rację. Nikt nie zna mnie tak jak on, pomyślała, zbiegając po schodach. To samo działa w drugą stronę… Ze smutkiem przywołała z pamięci twarz żony Richarda, Pameli, która zmarła na raka przed dwoma laty. Richard był pozornie spokojny, silny i opanowany, lecz Justine dobrze wiedziała, że serce pękało mu z bólu. Cierpliwie znosił swój los ze względu na córkę, pięcioletnią Daisy. Justine zamierzała zająć się nimi w ten weekend – bratanicy zapewnić czułą opiekę, a bratu towarzystwo kochającej siostry. U stóp schodów Justine skręciła w prawo, w kierunku małego salonu z wyjściem prosto na trawnik. W salonie często zajmowała się domowymi rachunkami. Pół godziny wcześniej, zaraz po przyjeździe z Nowego Jorku, zainstalowała tam Daisy i dziewczynka nadal siedziała przy biurku z pudełkiem kredek oraz rozłożoną książeczką do kolorowania. Kim, opiekunka Daisy, miała wolny weekend i nad małą czuwała Tita, jedna z pracujących w Indian Ridge gospodyń. Tita właśnie zachęcała dziewczynkę, aby nie bała się używać kredek. – We wszystkich kolorach tęczy – instruowała z czułością. Popołudniowe słońce szerokim strumieniem wpadało do pokoju i jasne loki Daisy połyskiwały w jego promieniach. Śliczne z niej dziecko, pomyślała Justine. Jest zresztą zachwycająca pod każdym
względem i tak trudno jej nie rozpieszczać… Justine uśmiechnęła się, obserwując, jak Tita pomaga Daisy i poświęca jej całą swoją uwagę. Tita i jej siostra Pearl kochały dziewczynkę jak własną córkę i w zasadzie nie było w tym nic dziwnego. Obie od lat mieszkały i pracowały w Indian Ridge i już dawno temu stały się częścią rodziny. Justine i Richard dorastali razem z Titą i Pearl i szczerze doceniali wszystkie ich działania i zabiegi, mające na celu utrzymanie w idealnym porządku domu, galerii oraz pracowni ich obojga. Uważali, że powinni dziękować opatrzności za to, że mają Titę i Pearl, które Richard nazywał „solą ziemi”. – Co kolorujesz, Daisy? – zapytała Justine, wchodząc do salonu. Daisy i Tita odwróciły się na dźwięk jej głosu. – Bukiet kwiatów, ciociu Juju – wyjaśniła dziewczynka. – Odziedziczyła talent po ojcu! – uśmiechnęła się Tita. – On także od dziecka zdradzał zdolności artystyczne! Przez twarz Justine również przemknął lekki uśmiech. – W przeciwieństwie do nas obu! – zaśmiała się. – My nigdy nie byłyśmy dobrymi malarkami, co? Moje „dzieła” przypominały kompozycje złożone z wielkich kleksów! – Moje także! – zawtórowała jej Tita. – Na dodatek zawsze więcej farby miałam na sobie niż na płótnie! – Ile kosztuje bilet? – odezwała się nagle Daisy, badawczym wzrokiem wpatrując się w ciotkę. – Bilet dokąd, kochanie? – Do Nieba! Chcę pokazać ten obrazek mamie, namalowałam go dla niej. Mam dużo ćwierćdolarówek w mojej śwince skarbonce, razem jest tam może nawet dziesięć dolarów… To duża świnka… Wzruszenie na moment odebrało Justine głos. Zanim w końcu udało jej się pokonać skurcz mięśni gardła, musiała kilka razy przełknąć ślinę. – Chyba kosztuje to trochę więcej – powiedziała. – Ach, tak… – Daisy skinęła głową i lekko wydęła wargi. – W takim razie będę musiała jeszcze pooszczędzać… Schowam ten obrazek i pokażę go mamusi później, kiedy już będę miała dosyć
pieniędzy na bilet… – No, właśnie… – Justine odchrząknęła, próbując zapanować nad drżeniem głosu. Ku jej wielkiej uldze Daisy wróciła do kolorowania książeczki, w skupieniu pochylając głowę nad obrazkami. Obie kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Tita także z trudem powstrzymywała łzy, a w jej ciemnych oczach malował się wielki smutek. Przygryzła dolną wargę, aby się nie rozpłakać. – Chodź, zaplanujemy jutrzejszy piknik! – zawołała Justine, pragnąc skupić uwagę bratanicy na czymś innym. – Piknik! – Pięciolatka odwróciła głowę w stronę ciotki, a jej błękitne oczy zabłysły. – W alitance? – W altance, skarbie – łagodnie poprawiła ją Justine. – Tak, jeśli tylko pogoda pozwoli. I wiesz co? Przyjedzie do nas ciocia Jo z Simonem! – Och, cudnie! Simon jest moim najlepsiejszym przyjacielem! – Będziemy w kuchni, gdybyś czegoś potrzebowała, kochanie – powiedziała Justine z uśmiechem. Gestem ponagliła Titę, która prawie wybiegła przed nią z pokoju. Justine poszła za nią, smutna i zaniepokojona. Tita stała pochylona nad zlewozmywakiem, skulona, nadal zmagająca się ze łzami. Justine szybkim krokiem przeszła przez kuchnię, otoczyła ją ramionami i mocno przytuliła. – Wiem, wiem, nie jest łatwo! – odezwała się cicho. – Czasami Daisy nagle powie coś takiego, że aż dech zapiera mi w piersiach i serce pęka z bólu, Richardowi także… Ale potem szybko odzyskuje dobry nastrój, przecież wiesz, że tak jest… Wystarczy odwrócić jej uwagę, no a poza tym jednak powoli zapomina… – Tak, ale mnie to tak boli! Nic nie mogę na to poradzić! – Musimy dbać, żeby zawsze była czymś zajęta. Popatrz tylko, jak zareagowała, gdy wspomniałam o pikniku i Simonie… Wiesz, dużo nauczyłam się od Kim, która zapełnia jej dni rozmaitymi zajęciami, szczególnie wtedy, gdy Daisy nie jest w szkole. Trzeba zorganizować jej dużo zajęć w ten weekend, tak jak robiłyśmy to przez ostatnie dwa
lata… – Tak, tak… – Tita wypuściła powietrze z płuc i wyprostowała się. – Nastawię wodę! Napijemy się herbaty, co? – Dobry pomysł. – Justine uśmiechnęła się i lekko ścisnęła Titę za ramię. – Będzie dobrze, zobaczysz! Tita kiwnęła głową i poszła dolać wody do czajnika. Justine stanęła przy piecu i ogarnęła wzrokiem ciepłą, przytulną kuchnię, jedno z jej ulubionych pomieszczeń w domu. Z przybitego pod sufitem stelaża zwisały lśniące, wyczyszczone do połysku miedziane rondle i garnki, pomiędzy którymi umocowano warkocze cebuli i czosnku, pęki suszonej lawendy i tymianku, długie kiełbasy i salami; wszystko to nadawało kuchennemu wnętrzu aurę prowansalskiej wsi. Kuchnia zawsze stanowiła serce domu w Indian Ridge i wszyscy domownicy oraz goście chętnie się tu gromadzili, ponieważ umeblowana była jak pokój dzienny. W pobliżu pieca stała sofa i fotele, telewizor oraz duży walijski kredens, a przestrzeń tę oddzielał od samej kuchni drewniany stół na dziesięć osób, za którym znajdował się szeroki blat i inne jadalniane udogodnienia. Wykładana kafelkami podłoga, jasnobrzoskwiniowe ściany i kwieciste obicia mebli oraz zasłonki czyniły z kuchni niezwykle miłe, przyjazne miejsce. Zadzwonił telefon i Justine podeszła do stojącego w kącie biureczka, aby podnieść słuchawkę. – Indian Ridge – odezwała się i zaraz usiadła na krześle, słysząc głos swojej asystentki. – Witaj, Ellen! – Cześć, Justine. Widzę, że dojechałaś na miejsce w rekordowym tempie… – Tak jest. Coś się dzieje? – Nie, wszystko w porządku, odebrałam tylko przed chwilą telefon od Mirandy, która chce obejrzeć film we wtorek po południu o szesnastej zamiast w czwartek rano. Powiedziałam jej, że pewnie nie zrobi ci to różnicy, ale jeszcze sprawdzę. W terminarzu nie masz żadnych zapisanych na wtorek spotkań… – W ogóle mam raczej pusty tydzień, więc tak, oczywiście, wyświetlimy film wtedy, kiedy odpowiada to Mirandzie. – W takim razie zaraz zadzwonię do Angie i potwierdzę spotkanie.
U ciebie wszystko dobrze? – Tak. Jestem tu z Titą, a Daisy właśnie koloruje obrazki w książeczce. Nie widziałam jeszcze Pearl, która pojechała na targ, ani Carlosa i Ricardo, bo oni są zajęci pracą nad obecnym projektem Richarda… – Czyli budową domu dla gości… – Który w tej chwili wcale nie jest nam potrzebny. Z drugiej strony Richard może tam pracować i nie myśleć o swojej sytu-acji… – Richard nadal ma w sobie dużo smutku – cicho powiedziała Ellen. – Żałuję, że nie znam jakiejś miłej dziewczyny, której mogłabym go przedstawić… – Obawiam się, że i tak nie byłby zainteresowany – odparła Ju-stine. – No cóż, tak czy inaczej ja wracam we wtorek rano zamiast w środę… Przyjemnego weekendu, Ellen! – I wzajemnie! Odkładając słuchawkę, Justine nawet nie podejrzewała, że świat jej i Richarda miał zmienić się na zawsze.
Rozdział 2 Nieco później, kiedy Daisy poszła się zdrzemnąć, Justine udała się do małego salonu i usiadła przy biurku. Szybko otworzyła pocztę, która nagromadziła się tu w ciągu miesiąca nieobecności jej i Richarda. Większość listów stanowiły reklamy, które od razu wyrzucała. Przejrzała rachunki, złączyła je spinaczem, pobieżnie przeczytała kilka zaproszeń na lokalne imprezy i również odłożyła je na bok. Na samym spodzie stosu listów znalazła kwadratową białą kopertę z obco wyglądającego papieru. List z Europy, pomyślała, biorąc go do ręki. Zaadresowany był do matki Justine, Deborah Nolan, i opatrzony pieczątką urzędu pocztowego w Stambule. Kogo jej matka mogła znać akurat w Stambule, na miłość boską? Z drugiej strony, skąd Justine mogła cokolwiek o tym wiedzieć… Deborah miała znajomych na całym świecie. Justine odwróciła kopertę i zobaczyła, że nie podano adresu zwrotnego. Przyszło jej do głowy, że może to być jakieś zaproszenie, sądząc po nietypowym kształcie i wielkości. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy otworzyć kopertę. Osiem lat wcześniej, kiedy matka przeprowadziła się do Kalifornii, przekazała im klucze do domu i powiedziała, aby korzystali z niego zgodnie ze swoimi pragnieniami i potrzebami. Jej instrukcje były zwięzłe – Justine i Richard mieli dbać o utrzymanie domu w dobrym stanie, regulować miesięczne rachunki i przekazywać jej korespondencję dotyczącą kwestii prawnych. Ten układ doskonale się sprawdził. Deborah płaciła roczny podatek od nieruchomości na rzecz stanu, a oni dbali o dom i wypłacali pensje pochodzącej z Chile rodzinie, która razem z nimi prowadziła Indian Ridge, czyli Ticie, jej siostrze Pearl, mężowi Pearl, Carlosowi, oraz Ricardo, ojcu Carlosa. I właśnie teraz, po ośmiu latach, do Indian Ridge trafił pierwszy prywatny list do Deborah… Justine wzruszyła ramionami, sięgnęła po nóż do papieru, otworzyła kopertę i wyjęła list. Zauważyła imię i nazwisko u góry kartki, nigdy jednak nie słyszała o tej osobie. Zaczęła czytać. ANITA LOWE
Droga Deborah, już od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem napisania do Ciebie, lecz niestety ciągle nie mogłam zdobyć się na odwagę. Teraz nie mogę już tego odkładać. Nie znasz mnie. Widziałam Cię w Londynie, kiedy byłaś malutka, ale naturalnie nie możesz tego pamiętać. Jestem najbliższą i najdawniejszą przyjaciółką Twojej matki i piszę do Ciebie, ponieważ bardzo się o nią martwię. Od lat ogromnie cierpi z powodu nieporozumień, które Was rozdzieliły, lecz ostatnio stała się jeszcze bardziej przygnębiona i udręczona, a mnie przykro jest na to patrzeć. Całym sercem pragnie zobaczyć Ciebie, Justine i Richarda. Ogromnie kocha ich oboje, tak samo jak Ciebie. Jesteście jej najbliższą rodziną. Muszę zadać Ci to pytanie, Deborah: dlaczego trzymasz się od niej z daleka? Nie rozumiem Twojego zachowania wobec matki. Nie ma chyba tak fatalnej sytuacji, aby nie dało się jej naprawić. Niezależnie od przyczyny Waszego nieporozumienia musisz coś z tym zrobić, teraz, natychmiast, zanim będzie za późno, zanim Twoja matka umrze. Ma już przecież prawie osiemdziesiąt lat, jak dobrze wiesz. Dlatego błagam Cię, abyś wyciągnęła rękę do matki, skontaktowała się z nią i przywróciła jej miejsce w życiu swoim oraz jej wnuków. Ty i tylko Ty, nikt inny, jesteś w stanie zakończyć jej cierpienia i ukoić ból jej serca. Ze szczerego serca Anita Lowe
Justine zamarła. Siedziała wpatrzona w przeczytane przed chwilą słowa i czuła się tak, jakby płyty tektoniczne właśnie zadygotały pod jej stopami. Była w szoku. Zauważyła, że ręka, w której trzymała list, wyraźnie drży, a po paru sekundach uświadomiła sobie, że cała dygocze jak w ataku gorączki. Nie mogła uwierzyć w to, czego się dowiedziała. Więc jej babka żyła? Jak to możliwe? O co tu chodziło? Odetchnęła głęboko, położyła list na biurku i spróbowała opanować wzburzenie. Po chwili uspokoiła się na tyle, że mogła powtórnie przeczytać list i postarać się zrozumieć zawarte w nim słowa,
odsłaniające prawdę tak porażającą, że Justine znowu zabrakło tchu. Jej babka żyła. A to oznaczało, że matka dziesięć lat temu okłamała ich w potworny, szokujący sposób… Powiedziała im wtedy, że ich babka, matka Deborah, Gabriele Hardwicke, zginęła w katastrofie prywatnego samolotu. W głowie Justine natychmiast zaroiło się od pytań. Czy ta wiadomość była prawdziwa? A może było to kłamstwo? Ale czemu ktoś miałby zrobić coś takiego? Chyba tylko po to, żeby wywołać burzę! Ale dlaczego? Z jakiego powodu? List był zaadresowany do matki Justine i Richarda i sprawiał wrażenie napisanego ze szczerego serca, zgodnie z deklaracją autorki… Tak, wiadomość była prawdziwa, nie miała co do tego żadnych wątpliwości… Nagle Justine poczuła, jak zalewa ją fala wielkiej radości. Babcia żyje! Zamrugała, aby oczyścić oczy z łez, po czym uważnie przyjrzała się pieczątce. List został nadany na początku kwietnia, teraz miesiąc ten dobiegał już końca. Leżał więc na tej tacy z laki przez całe trzy tygodnie… Nikt nie odpisał Anicie Lowe. Ale jak tu odpisać, skoro na kopercie nie ma adresu nadawcy? Gdzie przebywa teraz babcia? W Londynie? Czy raczej w Stambule? Czy była z Anitą Lowe? W przeszłości często podróżowała między tymi dwoma miastami. Dlaczego ta kobieta nie napisała nic o sytuacji babki i nie podała miejsca jej pobytu? Bo była pewna, że Deborah doskonale wie, gdzie mieszka jej matka. Taka bez wątpienia jest odpowiedź na to pytanie. Przed dziesięciu laty, w dzień po ukończeniu przez Justine i Richarda college’u, matka wyjaśniła im, dlaczego babci zabrakło na ceremonii rozdania dyplomów. Podczas gdy oni zdawali ostatnie egzaminy, babcia Gabriele wsiadła na pokład prywatnego samolotu, który rozbił się w Grecji. Nikt z pasażerów ani załogi nie przeżył, a ciał ofiar nie odnaleziono. Justine zamknęła oczy i wróciła myślami do przeszłości. Dokładnie pamiętała słowa matki. „Nie powiedziałam wam o śmierci babci, bo nie chciałam narażać was na ciężkie przeżycia w tak pełnej napięcia sytuacji…”. Ale list ujawnił, że wszystko to było nieprawdą… Ich ukochana
babcia żyła i mieszkała gdzieś w Europie, ta pełna miłości do nich osoba, która tak często do nich przyjeżdżała i stanowiła tak ważną część ich życia. Zgodnie ze słowami Anity Lowe ich matkę i babkę rozdzieliły jakieś nieporozumienia. Czego dotyczyły? Czy rzeczywiście czegoś bardzo istotnego? Pewnie tak, skoro nie widziały się przez całe dziesięć lat. Wszystkie te godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata przepadły, zostały nieodwołalnie stracone… Dlaczego, na miłość boską?! Justine nie znała odpowiedzi. Ogarnęła ją wściekłość na matkę i automatycznie sięgnęła po telefon, pragnąc powiedzieć jej, co odkryła, zaraz jednak jej ręka opadła. Deborah nie było w Los Angeles. Trzy dni wcześniej poleciała do Chin, aby dokonać zakupów dla swojej firmy, zajmującej się dekoracją wnętrz, a stamtąd wybierała się jeszcze do Hongkongu i zamierzała wrócić dopiero za sześć tygodni. Nie był to odpowiedni moment, żeby do niej telefonować. Spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta trzydzieści. Richard miał przyjechać z Nowego Jorku mniej więcej za godzinę. Powinni wspólnie ułożyć jakiś plan… Ale przede wszystkim musieli odnaleźć babkę. Zanim będzie za późno. W małym holu na tyłach domu Justine zdjęła z wieszaka starą pelerynę babki z zielonego lodenu, narzuciła ją na ramiona i wyszła na zewnątrz. Potrzebowała spokoju, aby pomyśleć i odzyskać równowagę przed przyjazdem brata. Już miała wybrać numer komórki Richarda, ale się powstrzymała. Zdecydowała, że poczeka z tą wstrząsającą wiadomością na powrót brata. Byli bliźniętami i ten fakt być może stanowił fundament niezwykle mocnej więzi, jaka ich łączyła, wyjątkowego porozumienia na poziomie emocjonalnym. Jednak tego popołudnia Justine czuła, że po prostu musi poczekać i dopiero po przyjeździe Richarda pokazać mu list i omówić z nim tę sprawę w cztery oczy. Była przekonana, że razem obmyślą plan działania. Przez całe życie stanowili przecież najlepszy na świecie zespół… Przeszła przez podwórko za domem i wspięła się na wbudowane
w zbocze wzgórza białe drewniane schody. Carlos, mąż Pearl, najwyraźniej ostatnio je odmalował, bo lśniły w słońcu świeżą bielą. Dziesięć stopni prowadziło na szeroką platformę, na której z lewej strony znajdowała się duża altana, również niedawno odmalowana w oczekiwaniu na wiosenną pogodę. Altana babci, pomyślała Justine. Przystanęła na moment i weszła do środka. Mocno zacisnęła powieki, wspominając szczęśliwe chwile, które spędzili tu jako dzieci. Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Teraz, gdy już wiedziała, że babcia żyje, myślała tylko o tym, co się z nią dzieje i jak się czuje. Wyszła z altany i udała się na sam szczyt schodów, które otwierały się na szeroki zielony trawnik. Dalej znajdowała się galeria, wzniesiona przez babkę, efektownie przebudowana przez ojca, a wreszcie przed czterema laty wyremontowana i unowocześniona przez Richarda. Galeria była piękna, zbudowana z piaskowca, jednopiętrowa, długa, prosta i elegancka, z dwiema pracowniami po bokach. Każda z pracowni miała ogromne okna od połowy wysokości piaskowych ścian. Obie połączone były z galerią, a całość wieńczył spadzisty, zielony dach, nowy, zaprojektowany przez Richarda uważanego obecnie za jednego z najlepszych amerykańskich architektów. Zdaniem Justine dach był po prostu fenomenalny, zdawał się unosić nad głównym budynkiem i szklanymi „pudełkami” pracowni. Cała konstrukcja emanowała harmonijnym pięknem, które budziło skojarzenia z najwybitniejszymi projektami europejskich twórców. Justine weszła do środka, włączyła światło, zdjęła pelerynę i położyła ją na małej drewnianej ławie zaraz za drzwiami. Ponieważ w galerii wisiało wiele obrazów, z których część była dość cenna, wilgotność i temperatura powietrza były tu przez cały rok skrupulatnie regulowane i kontrolowane. Przestronne wnętrze było przyjemnie chłodne; Justine lubiła panującą tu atmosferę spokoju i ciszy. Powoli przeszła przez salę, nie skupiając wzroku na żadnym z obrazów, co czasami robiła. Richard zaprojektował duże, wolno stojące przepierzenie na kółkach, które nazwał dryfującą ścianą, ponieważ można było bez trudu przesuwać ją z miejsca na miejsce. Kilka takich ścian ustawił na środku galerii i powiesił na nich obrazy swoje i innych malarzy. Justine
przeszła między ściankami, delikatnie przesuwając je na bok. Dotarła do końca galerii, do kąta, w którym wyeksponowano obrazy jej babki. Podeszła bliżej i utkwiła wzrok w jednym z płócien, tym, które podziwiała od wielu lat. Obraz przedstawiał dwie nastoletnie dziewczyny stojące na usianej kwiatami łące, na tle ciemnozielonych wzgórz i lazurowego nieba. Obie ubrane były w leciutkie sukienki, wiatr falował ich szerokimi spódnicami i podrywał do góry włosy. Justine od zawsze wiedziała, że wyższa z nich, błękitnooka blondynka, to jej babka, Gabriele, lecz o drugiej z dziewcząt nic nie wiedziała. Czy możliwe, że była to Anita Lowe? Justine pochyliła się i przeczytała napis na drewnianej plakietce na ścianie obok obrazu. Przyjaciółki na łące. Pod tytułem umieszczono imię i nazwisko autorki – Gabriele Hardwicke, i rok powstania obrazu – 1969. Nieoczekiwanie przypomniała sobie niezwykłą dbałość o szczegóły, jaką zawsze zdradzała jej babka, oraz fakt, że Gabriele starannie przechowywała zapis prawie wszystkich wydarzeń ze swego życia. Ostrożnie zdjęła niewielkie płótno ze ściany, zaniosła je do studia Richarda, które połączone było z tym krańcem galerii, położyła obraz licem do dołu na pustym stole i uważnie obejrzała odwrotną stronę. Od razu zauważyła małą karteczkę tuż przy ramie, zupełnie pożółkłą ze starości, ze zwięzłym napisem: „A & G: 1938”. Etykietkę zabezpieczono kawałkiem przezroczystej taśmy klejącej. Justine nie miała cienia wątpliwości, że Gabriele namalowała obraz z pamięci. Czyżby „A” było inicjałem imienia „Anita”? Możliwe. Były podstawy do takich przypuszczeń, bo w liście Anita Lowe przedstawiła się jako najdawniejsza i najbliższa przyjaciółka Gabriele. Mogło to świadczyć o tym, że Gabriele umieściła obok siebie właśnie ją. Jednak w gruncie rzeczy to, czy Gabriele sportretowała Anitę, czy nie, nie miało żadnego znaczenia, ponieważ prawdziwa Anita przemówiła własnym głosem przed trzema tygodniami, kiedy w końcu postanowiła sięgnąć po pióro. Zdecydowała się pomóc przyjaciółce i chwała Bogu… Pamięć podsunęła Justine niewyraźne wspomnienie słów babki, która kiedyś opowiadała jej o swojej najlepszej przyjaciółce, Anicie.
Odniosła obraz do galerii, powiesiła go na poprzednim miejscu, cofnęła się i jeszcze raz mu się przyjrzała… Druga dziewczyna miała brązowe włosy, błyszczące ciemne oczy i nieco egzotyczne rysy. Justine nie miała pojęcia, dlaczego wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Może dlatego, że wpatrywała się tylko w uroczą blondynkę, która była jej babką, w olśniewającą Gabriele… Nagle pozbyła się wszelkich wątpliwości i zrozumiała, że ma przed sobą Anitę. Wróciła na środek galerii, gdzie wysokie, godne katedry sklepienie osiągało zwieńczenie, i usiadła na jedynym krześle w tej sali, reżyserskim krześle z białego płótna. Chłodna biała przestrzeń, panująca wokół cisza i spokój dokonały cudu – rozluźniona Justine przymknęła powieki i przywołała z pamięci obraz babki oraz ich ostatniego spotkania. Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją ostry dzwonek telefonu. Szybko sięgnęła do kieszeni żakietu i wyjęła komórkę. – Halo? – Jestem już prawie na miejscu – odezwał się Richard. – Cieszę się. Gdzie jesteś? – Co się stało? Masz jakiś dziwny głos… – Nic, wszystko w porządku. Gdzie jesteś? – Właśnie wyjeżdżam z New Preston. Czemu pytasz? – Zrób coś dla mnie, dobrze? – Oczywiście! Co takiego? – Chciałabym, żebyś podjechał pod galerię. Będę tu na ciebie czekała. – Przyjadę, tylko najpierw przywitam się z Daisy. – Nie rób tego, bardzo proszę! Musisz przyjechać tu jak najszybciej! Coś się zdarzyło i… – Co się zdarzyło? – przerwał jej. – Powiedz mi, o co chodzi! – Nie przez telefon. Po prostu przyjedź tutaj, proszę! Proszę… – Dobrze. Do zobaczenia za chwilę. Niecierpliwie czekając na przyjazd brata, Justine wstała i ruszyła w kierunku jego pracowni. Postanowiła poczekać właśnie tam. Była już prawie w progu przeszklonego pomieszczenia, kiedy inny obraz przyciągnął jej wzrok. Zbliżyła się i utkwiła w nim uważne spojrzenie.
Płótno przedstawiało ją i jej brata i zostało namalowane przez znaną portrecistkę w Nowym Jorku, gdy mieli mniej więcej cztery lata. Malarka świetnie ich uchwyciła. Naprawdę byli do siebie bardzo podobni, oboje jasnowłosi, z dołeczkami w policzkach i jasnoniebieskimi oczami. Tak, typowe bliźnięta, silnie związane emocjonalnie… Ich ojciec zamówił ten portret i zawsze ogromnie go lubił. Ale nie matka… Deborah nigdy nie ukrywała, że od samego początku była przeciwna pomysłowi portretowania dzieci. Dopiero teraz Ju-stine uderzyła myśl, że reakcja matki była zagadkowa… Dlaczego tak krytykowała decyzję męża? Bóg raczy wiedzieć. Cóż, Deborah Nolan była dziwną osobą i wtedy, i teraz… Roztargniona, lekkomyślna, czasami wręcz nieodpowiedzialna. I na dodatek kłamała jak z nut, pomyślała Justine. Z westchnieniem odwróciła się od portretu, weszła do pracowni Richarda i rozejrzała się. Jak zwykle panował tu nienaganny porządek, dzięki Ticie i Pearl oraz ich poświęceniu dla Indian Ridge. Usłyszała zgrzyt żwiru pod oponami i nie chcąc dłużej czekać na brata, szybkim krokiem wyszła z pracowni i prawie biegiem pokonała całą długość galerii. Chwilę później zobaczyła, jak Richard wysiada z samochodu i idzie w jej stronę z napiętą ze zdenerwowania twarzą. – Wiem, że coś jest nie tak – rzekł, wbiegając po schodach. – Więc lepiej od razu powiedz mi, o co chodzi! Stało się coś złego? Justine rzuciła mu się w ramiona i mocno go uściskała. – Bardzo, bardzo złego – odparła, kiedy już weszli do środka. – Ale po części i dobrego, a nawet więcej, cudownego… Zamknęła za nimi drzwi, chwyciła go za ramię i pociągnęła dalej w głąb galerii. – Chodźmy do twojej pracowni – powiedziała. – Chcę, żebyś przeczytał list, który dzisiaj znalazłam, ale muszę cię ostrzec, przeżyjesz szok…
Rozdział 3 Gdy weszli do przeszklonego studia Richarda, Justine usiadła na jednym z nowoczesnych małych krzeseł i wskazała bratu drugie. Richard potrząsnął głową. Podszedł do deski kreślarskiej i oparł się o nią, swobodną pozycją podkreślając długie linie swojej wysokiej, szczupłej sylwetki. Justine uświadomiła sobie, że sporo schudł. – Nie chcę siadać – wyjaśnił, nie spuszczając wzroku z twarzy siostry. – Najlepiej myśli mi się na stojąco… – Czułam, że to powiesz! – Zawsze wiesz, co zamierzam powiedzieć, tak samo jak ja wiem, co zaraz usłyszę od ciebie, chociaż chyba dzisiaj jest inaczej… – Pytająco uniósł jedną brew. Justine kiwnęła głową, wsunęła rękę do kieszeni żakietu, wyjęła kopertę i podała ją Richardowi. – Najlepiej po prostu dam ci to… Richard spojrzał na kopertę i lekko zmarszczył brwi. – Jest zaadresowany do mamy… – Więc ciesz się, że jej tu nie ma i że nie otworzyła go pierwsza! – przerwała mu Justine. – Gdyby tu była, nigdy nie poznalibyśmy prawdy! Richard zmrużył błękitne oczy. – O czym ty mówisz, Juju? O co chodzi? – O babcię! Muszę ci coś powiedzieć… – Zamilkła na moment i głęboko zaczerpnęła powietrze. – Z tego listu jasno wynika, że babcia żyje… – Co takiego?! – Richard, wyraźnie oszołomiony, gwałtownie potrząsnął głową. – To niemożliwe… Zająknął się, tak poruszony, że nie był w stanie dokończyć zdania. – Ale to prawda – oznajmiła Justine, starając się zachować spokój. Richard wyszarpnął list z koperty i zaczął czytać. Kiedy dotarł do końca, podszedł do krzesła i ciężko usiadł. Wyglądał tak, jakby ktoś wymierzył mu mocny cios w brzuch. Justine zorientowała się, że jest tak samo wstrząśnięty jak wcześniej ona. Krew odpłynęła mu z twarzy i nie był w stanie się poruszyć. Zresztą nic w tym dziwnego. Wiadomość, jaką otrzymali, była
zupełnie niesamowita. – Trudno to pojąć, Rich, wiem, i chciałam… – Wierzysz w to? – przerwał jej ostro, ze zdumieniem patrząc na list, który nadal ściskał w dłoni. – Tak, wierzę. Wyczuwam szczerość tej kobiety. No i przecież nie napisałaby takiego listu, gdyby babcia nie żyła, prawda? To byłoby zupełnie bezsensowne… – Ciekawe, dlaczego nie napisała do mamy wcześniej… – Richard przeniósł zdumiony wzrok na Justine. – Nie mam pojęcia, ale sądzę, że w ostatnim czasie musiało wydarzyć się coś ważnego, co skłoniło Anitę Lowe do sięgnięcia po pióro. W końcu! Pisze tu, że babcia sprawia wrażenie bardziej nieszczęśliwej, „przygnębionej”, jak to ujęła. Kto wie, może babcia zachorowała albo w rozpaczy sama poprosiła Anitę, żeby napisała ten list… Justine wychyliła się do przodu i zajrzała w oczy brata. Jej twarz była bardzo poważna, a spojrzenie niespokojne. – Możliwe, że masz rację – mruknął Richard. – Szczerze mówiąc, jestem tego pewny… – Musimy jak najszybbciej odszukać babcię – oświadczyła Ju-stine. – Tak, oczywiście… Richard podszedł do swojego biurka, grubej szklanej tafli opartej na dwóch stalowych kozłach. Usiadł w fotelu i zamyślił się, patrząc na drzewa za oknem. Po dłuższej chwili utkwił oczy w twarzy Ju-stine. – Okłamała nas – rzekł cicho. – Nasza matka okłamała nas dziesięć lat temu… Co za koszmar! Powiedziała nam, że babcia zginęła… Doskonale pamiętam, jacy byliśmy wstrząśnięci, jak ją opłakiwaliśmy… – Na moment mocno zacisnął powieki. – To chyba najbardziej bezduszny postępek, o jakim słyszałem! – dokończył ostrym tonem. – I niewybaczalny! Justine milczała. Richard wypowiedział jej własne myśli, nie musiała więc nic dodawać… Od dnia swoich narodzin byli jak dwie połówki jednej osoby. Richard przyszedł na świat piętnaście minut przed Justine i zawsze drażnił się z nią, że jest starszy.
– Bóg jeden wie, co wydarzyło się między babcią i naszą matką – odezwała się. – Dlaczego nagle zerwały wszelkie kontakty… Tak czy inaczej, dziesięć lat to koszmarnie długi okres. To oburzające i zarazem żałosne! Jestem przekonana, że to robota matki! – Anita Lowe wyraźnie to sugeruje. – Richard pokiwał głową. – Cóż, nie zapominajmy, że nasza matka zawsze była trochę dziwna… Justine popatrzyła na niego ze zdziwieniem. – Łagodnie mówiąc, nie sądzisz? – prychnęła. – A nawet zbyt łagodnie. Gdy dorastaliśmy, często zachowywała się jak wariatka, co tu dużo mówić… Lekkomyślna, całkowicie nieodpowiedzialna, narwana jak diabli, a na dodatek… No, sama wiesz, o co mi chodzi… Justine ściągnęła brwi. – Wiem, ale nie zagłębiajmy się w to teraz, dobrze? Podejrzenia, że matka nie była wierna ich ojcu, zawsze wprawiały ją w stan głębokiego niepokoju. – Dobrze. Doskonale zdaję sobie sprawę, jakie masz podejście do tej sprawy. Bez słowa skinęła głową. Myślała o matce, ich dziwnym dzieciństwie i niezwykle ważnej roli, jaką odegrał w ich życiu ojciec. To on ich wychował… – To, że zdobyła się na tak okropne kłamstwo wobec nas, swoich dzieci, i to na temat własnej matki… – znowu przerwała, westchnęła i dokończyła tak cicho, że prawie jej nie słyszał. – To wielka niegodziwość, Rich… Nasza matka jest złym człowiekiem… – Tak – odrzekł krótko, w pełni świadomy, że Justine ma rację. – Czy ona jest teraz w Chinach? – zagadnął po chwili. – Tak, i dobrze wiem, o czym myślisz… Chcesz powiedzieć jej o wszystkim przez telefon i przyprzeć ją do muru, ale to niewłaściwy moment. Moim zdaniem powinniśmy z tym zaczekać i rozprawić się z nią osobiście, oko w oko. Chcę widzieć jej twarz, gdy dotrze do niej, że wiemy, jaka z niej suka i co zrobiła babci! – I nam! Nas też bardzo zraniła… Dobrze, rozprawimy się z nią w odpowiednim czasie, ale jak odszukamy babcię? Czy jednak nie powinniśmy zatelefonować do matki i zażądać, aby powiedziała nam,
gdzie jest babcia? – Nie. I tak nie chciałaby nam powiedzieć! Poszłaby w zaparte, powtarzałaby, że babcia nie żyje. Załatwimy wszystko przez Anitę Lowe. Mam wrażenie, że mieszkają niedaleko siebie. – Więc sądzisz, że babcia jest w Stambule, nie w Londynie, tak? – zapytał Richard. – Tak mi się wydaje, bo Anita właśnie tam mieszka i przecież skądś wie, że babcia nie najlepiej się czuje. Musimy polecieć do Stambułu. – Zgadzam się, ale kiedy? – Natychmiast. W czerwcu babcia kończy osiemdziesiąt lat, więc naprawdę nie powinniśmy tracić czasu… Richard podniósł się. Justine odwróciła się i także wstała, ponieważ do galerii wpadła właśnie Daisy. – Tato, tato, to ja! – wołała dziewczynka. – Przyszłam po ciebie! Tuż za małą biegła Tita. – Porozmawiamy później! – rzuciła Justine. – Córka cię szuka… – Dobrze, pogadamy wieczorem! – odparł cicho. – Słuchaj, jeszcze jedno… Czy mogę powiedzieć o tym Joanne? – Dlaczego zależy ci, żeby ktoś z zewnątrz dowiedział się o tej strasznej rzeczy, jaką zrobiła nam matka? – spytał Richard z nieskrywanym przerażeniem. – Wcale mi na tym nie zależy, a poza tym Joanne nie jest kimś z zewnątrz, tylko naszą najlepszą przyjaciółką, z którą dorastaliśmy. Chodzi mi o to, że… Widzisz, Joanne dobrze zna Stambuł i ma tam mnóstwo znajomych. Będziemy potrzebowali pomocy i ona mogłaby poradzić nam, z kim się skontaktować… Na pewno poznała-by nas z ludźmi, którzy byliby w stanie ułatwić nam poszukiwania… – W takim razie powiedz jej, ale poproś o absolutną dyskrecję, zgoda? Richard obszedł biurko dookoła i szeroko rozłożył ramiona, aby schwytać w nie córeczkę, która właśnie pędem wbiegła do jego pracowni, zdyszana i roześmiana. Parę chwil później Richard niósł Daisy przez galerię.
– Pohuśtaj mnie, tato! – błagało dziecko. – Pohuśtaj mnie, proszę! Richard spełnił jej życzenie – postawił ją przed sobą na podłodze, plecami do siebie, otoczył ramionami i zaczął powoli obracać się wokół własnej osi. Nogi Daisy wyfrunęły do przodu, a jej donośny śmiech wypełnił cichą galerię. Richard także wybuchnął śmiechem i Justine, patrząc na brata, z przyjemnością dostrzegła wyraz beztroskiej radości, który pojawił się na jego twarzy. Wiedziała, jak wstrząsnęło nim przerażające kłamstwo matki, ponieważ sama z największym trudem tłumiła gniew. W tej chwili Richard postanowił odsunąć trapiące ich zmartwienie, i to z zupełnie oczywistego powodu – nie chciał, aby Daisy wyczuła, że coś jest nie w porządku. Myśl o matce, która niewątpliwie świetnie bawiła się w Chinach, obudziła w Justine nagłą wściekłość. Zamrugała gwałtownie i odwróciła się, słysząc głos Tity, która właśnie coś do niej powiedziała. – Przepraszam, zamyśliłam się – powiedziała. – Co mówiłaś? – Że Richard jest wspaniałym ojcem. – To prawda. A przy okazji – chciałabym zaprosić na kolację Joanne… Jedzenia mamy pewnie pod dostatkiem, prawda? – O, tak! Zrobiłam trzy zapiekanki, Pearl piecze szynkę, no i mamy mnóstwo warzyw. Wystarczy dla wszystkich! – Tita uśmiechnęła się. – Choćby dla całej armii! – Jak zwykle! – rzekła rozbawiona Justine. – Zaraz zadzwonię do Joanne i dam ci znać, czy przyjedzie! – No problema. – Tita ruszyła do drzwi. – Do zobaczenia później, Króliczku! – zawołała do Daisy. Justine spod oka obserwowała brata, zastanawiając się, czy będzie mógł polecieć z nią do Stambułu. Wiedziała, że bardzo tego pragnął, ale akurat w tej chwili pracował nad dużym projektem… Budowa zaprojektowanego przez niego nowego hotelu w Battery Park była już na ukończeniu; Justine zdawała sobie sprawę, że ostatnie i dość skomplikowane instalacje będą wykonywane w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Nie była pewna, czy Richardowi uda się wyrwać. Nie bała się jechać sama – pracując nad filmami dokumentalnymi,
przywykła do podróży w pojedynkę, lecz Richard był w stosunku do niej nadopiekuńczy i pewnie nie chciałby, żeby wyruszała w drogę bez niego. Poza tym podobnie jak ona pragnął jak najszybciej rozwikłać zagadkę. Richard w końcu przestał się obracać i postawił Daisy na podłodze. – Mam nadzieję, że nie kręci ci się w głowie, Króliczku, co? – zagadnął, głaszcząc córeczkę po włosach. – Nie, tato, nic mi nie jest! Richard spojrzał na siostrę, która stała w drzwiach jego pracowni. – Jeśli chodzi o naszą przyjaciółkę… – zaczął. – Chyba wolałbym, żebyś powiedziała jej, że przymierzasz się do kręcenia jakiegoś dokumentu w Turcji… Myślę, że tak będzie lepiej. – Zgoda. Musimy zachować całkowity spokój, prawda? Richard skinął głową, puścił Daisy i zbliżył się do Justine. – Ten list to bardzo poważna sprawa – rzekł cicho. – Obawiam się, że nieodwracalnie odmieni nasze życie… – Masz rację. – Justine popatrzyła w błękitne oczy brata, tak podobne do jej własnych. – I nie tylko nasze!
Rozdział 4 Gdy Richard i Daisy wyszli, Justine powoli przemierzała galerię, wybierając w komórce numer swojej najbliższej przyjaciółki, Joanne Brandon. Telefon nie odpowiadał, więc Justine zostawiła wiadomość i udała się do swojej pracowni. Wiele lat temu swój gabinet miał tutaj jej ojciec, lecz dziś pokój wyglądał zupełnie inaczej. Zainstalowane przez Richarda olbrzymie okno sprawiało, że pomieszczenie wydawało się duże i pełne światła, a roztaczający się z niego widok na posiadłość nieodmiennie zachwycał. Biurko było repliką biurka Richarda, dużą taflą grubego szkła na stalowych kozłach, także jego projektu. Justine ustawiła na swoim blacie więcej drobiazgów – sporo fotografii w srebrnych ramkach, pamiątek z zagranicznych podróży, pękaty zegar firmy Tiffany – prezent od Joanne na dwudzieste pierwsze urodziny – oraz srebrny łowiecki pucharek, pełny wiecznych piór i długopisów, jeszcze jeden symbol jej zamiłowania do porządku. Z tyłu na mniejszym szklanym stoliku stał komputer z klawiaturą. Justine włączyła go i kiedy po kilku minutach zerknęła na ekran, nie znalazła tam żadnych nowych wiadomości. Usiadła wygodnie i pogrążyła się w myślach, czekając na telefon od Joanne. Przyjaźniły się od dziecka; matka Joanne była właścicielką położonego nieco niżej na wzgórzu Indian Ridge domu i dziewczynki dorastały razem. Joanne odziedziczyła dom, a ich przyjaźń trwała. Matka Joanne była wdową i po jej śmierci ojciec Justine ze wszystkich sił starał się otoczyć osieroconą dziewczynę czułością i zawsze służył jej radą. Tony Nolan… Przed dwunastu laty w kwiecie wieku powalił go śmiertelny zawał, chociaż wcześniej nigdy nie skarżył się na serce. Justine doskonale zdawała sobie sprawę, że to właśnie dzięki ojcu ona i jej brat bliźniak wyrośli na normalnych ludzi. To on wychowywał ich, stawiał im wymagania, uczył przestrzegać zasad moralnych, wykonywać obowiązki, postępować odpowiedzialnie i pamiętać o etyce pracy. Okazywał im miłość i poświęcił się im bez reszty. Wyłącznie dzięki niemu nauczyli się nawiązywać przyjaźnie, kochać i cieszyć się uczuciem. Z całą pewnością zostali dobrze ukształtowani.
Tony Nolan wpoił im reguły szlachetnego postępowania, uczciwego traktowania innych oraz poczucie honoru. Zawsze powtarzał, że muszą być wierni prawdzie. Tak, był naprawdę dobrym człowiekiem i wspaniałym ojcem, a system wartości, jakim się kierował, był czysty jak kryształ. Zupełnie niespodziewanie Justine cofnęła się we wspomnieniach do dnia, kiedy Pearl, Tita i ich matka Estrelita zjawiły się w Indian Ridge. Było to dwadzieścia dwa lata temu. Tony zatrudnił Estrelitę, Chilijkę, jako gospodynię, ponieważ jego żona, matka Justine i Richarda, bezustannie wyjeżdżała w interesach, dbając o rozwój swojej firmy dekoracji wnętrz. Ku całkowitemu zaskoczeniu i konsternacji Tony’ego Estrelita przywiozła ze sobą córki, które właśnie przyjechały z Chile. Justine dobrze pamiętała, że ojciec najzwyczajniej w świecie nie miał serca odesłać dwóch dziewczynek do rodziny Estrelity w Chile i ostatecznie zgodził się, aby zostały. Wynajął też biegłego w prawie imigracyjnym adwokata i postanowił pomóc im w uzyskaniu amerykańskiego obywatelstwa. Bardzo pomocny okazał się fakt, że wcześniej Estrelita przez parę lat pracowała w Nowym Jorku i miała już zieloną kartę. Mój Boże, dwadzieścia dwa lata, pomyślała Justine. Ona i Richard mieli wtedy po dziesięć lat, Pearl osiemnaście, a Tita szesnaście. Ponieważ ich ojciec pozwolił dziewczynkom zostać, obie miały świadomość, że muszą pomagać matce w pracy, i robiły to. Z czasem okazało się jednak, że prawdziwą pasją Pearl i Tity jest gotowanie, i to Tony Nolan nauczył je tej sztuki. Justine zamknęła oczy, zagubiona wśród wspomnień z dzieciństwa, i znowu zobaczyła ich wszystkich. Słyszała głęboki śmiech ojca, chichot dziewczynek i zabawne uwagi Richarda, który chętnie włączał się do zabawy. Sama Justine miała w tamtym okresie spore problemy emocjonalne, spowodowane długotrwałymi i powtarzającymi się wyjazdami matki, którą praca pochłaniała bez reszty i zabierała dzieciom. Dopiero teraz do Justine dotarło, jak bardzo to wtedy przeżywała. Otrząsnęła się ze wspomnień, wyprostowała i otworzyła oczy.
Mimo to jej myśli nadal krążyły wokół Pearl i Tity. Obie były tak pełne poświęcenia i tak lojalne wobec niej i Richarda, i wtedy, i dziś… Estrelita zachorowała i umarła, właśnie tu, w Indian Ridge, a dwie siostry zostały w starym domu, który wraz z upływem lat stał się dla nich ukochanym schronieniem, podobnie jak dla niej i jej brata. Pearl wzięła ślub w miejscowym kościele przed czternastu laty; do ołtarza zaprowadził ją Tony Nolan, a Justine i Tita były druhnami. Pearl wyszła za swojego kuzyna, Carlosa Gonzalesa, który przyjechał do niej i Tity w odwiedziny z Miami i już nie wyjechał. Tony Nolan zatrudnił go jako ogrodnika i stolarza. Po ślubie z Pearl do Indian Ridge przeniósł się także na stałe ojciec Carlosa, człowiek niezwykle pracowity i utalentowany stolarz. Patrząc wstecz, Justine uświadomiła sobie, że jej matka nigdy nie była częścią ich dzieciństwa w Indian Ridge, w przeciwieństwie do Gabriele. Deborah Nolan zawsze była wyniosła i odległa i uparcie trzymała się na zewnątrz ich wesołego kółka. W pewnym sensie zachowywała się jak ktoś obcy, kto zagląda do domu przez odsłonięte okno. Co sprawiło, że Deborah dziesięć lat temu tak okrutnie ich okłamała? Zrujnowała życie Gabriele i niewątpliwie złamała jej serce. Przyczyniła się do niepotrzebnego cierpienia swoich dzieci. Tylko potwór mógł zrobić coś takiego, posunąć się do takiego zła. Tak, to, co zrobiła matka Justine i Richarda, niewątpliwie było przerażająco złe… Dzwonek komórki wyrwał Justine z zamyślenia. – To ja, Jo! – O, cześć! Gdzie jesteś? – Właśnie przyjechałam z Nowego Jorku. A ty? – Przyjechałam wczesnym popołudniem. Istnieje jakaś szansa, żebyś wpadła dziś do nas na kolację? Ja i Rich musimy zasięgnąć twojej rady, nie mówiąc o tym, że bardzo chcemy cię zobaczyć! – Mogę do was przyjechać… Delia da Simonowi kolację. W jakiej sprawie potrzebujecie mojej rady? – W sprawie Stambułu, ogólnie mówiąc. Muszę wybrać się tam w najbliższym czasie, przygotować grunt pod następny film i krótko mówiąc, przydałyby mi się twoje kontakty…
– Boże, jaka szkoda, że nie mogę jechać z tobą! No, trudno, a kontaktami służę, rzecz jasna… O której mam przyjechać na kolację? – Może o siódmej? – Doskonale, jesteśmy umówione. Kuchnia pełna była najcudowniejszych zapachów. Powietrze przenikał aromat jabłek z cynamonem, które dusiły się we własnym soku, pieczonych słodkich ziemniaków oraz goździków, którymi naszpikowana była tkwiąca jeszcze w piekarniku szynka. Justine nagle poczuła, że jest głodna jak wilk – ostatni posiłek jadła rano, bo o lunchu kompletnie zapomniała. Pearl dostrzegła Justine kątem oka, odłożyła drewnianą łyżkę, podbiegła i serdecznie przytuliła ją do swej obfitej piersi. Podczas gdy Tita była drobniutka i szczupła, jej starsza siostra stanowiła uosobienie pulchnej „mamuśki”. Ale i tak były do siebie podobne – miały ciemne loki, ciemne oczy i nigdy z ich twarzy nie schodził uśmiech… Potrafiły okazywać czułość i obdarzać ludzi miłością. Pearl w końcu puściła Justine i zmierzyła ją szacującym spojrzeniem. – Wydaje mi się, że schudłaś! – Tak, to prawda. Brakowało mi twojej kuchni, ale przede wszystkim ciebie… Pearl posłała jej promienny uśmiech. – Joanne przyjedzie na kolację? – Jasne! Kto odmówiłby sobie przyjemności zjedzenia przygotowanego przez ciebie posiłku, co? Jesteś najlepszą kucharką na świecie! – Ach, te pochlebstwa, te pochlebstwa… – Pearl roześmiała się trochę lekceważąco, ale i z wyraźnym zadowoleniem. Wróciła do kuchenki, zamieszała jabłka i wyłączyła fajerkę. Zajrzała do piekarnika i kiwnęła głową, usatysfakcjonowana, że pieczeń wygląda jak należy. Justine przeszła przez kuchnię i usiadła przy dużym stole. – Gdzie Daisy? – Tita zabrała ją na górę na kąpiel i mycie zębów. O szóstej
przyjdzie na kolację… Pearl zerknęła na zegar, który wskazywał siedemnastą czterdzieści pięć, i pośpiesznie podeszła do blatu pod oknem. Wzięła brytfankę z zapiekanką z mielonym mięsem i wstawiła ją do piekarnika. – Musi się trochę przypiec z wierzchu… – wymamrotała, raczej do siebie niż do Justine. – Wiesz może, gdzie jest Richard? – spytała Justine. – Poszedł na górę, do swojego pokoju… Może zaczniemy od jajek po parysku, co ty na to? – Och, jajka po parysku! Uwielbiam je! Nie jedliśmy ich od wieków, genialny pomysł! – Świetnie. Sprawdzę tylko, czy mamy fileciki anchois i majonez… – Pearl pomknęła do spiżarni. – To wasza babka nauczyła mnie przyrządzać jajka po parysku! Ostrzegła mnie, że trzeba ugotować je dosłownie w ostatniej chwili… „Muszą być porządnie ciepłe, Pearly Queen”, powtarzała… Pearl ze śmiechem odwróciła się twarzą do Justine. – Pamiętasz, że tak mnie nazywała? – spytała. – Mówiła, że to zwrot z tego slangu, którym posługują się mieszkańcy jednej z dzielnic Londynu… – Tak, East Endu, a chodziło jej o cockney! Pamięć natychmiast podsunęła Justine całą serię obrazów: babcia w kuchni instruująca Pearl, jak zrobić zapiekankę z mięsem albo z cynaderkami, rybę z frytkami, no i te gotowane na twardo jajka pod kołderką z majonezu, z filecikiem anchois na wierzchu, które wszyscy tak bardzo lubili… Pearl wyszła ze spiżarni i zamknęła za sobą drzwi. Justine podniosła się. – Idę się przebrać, ale najpierw nakryję do stołu… – Nie trzeba, Tita już nakryła! – Pearl uśmiechnęła się szeroko. – Na trzy osoby… Justine roześmiała się, pełna podziwu dla zdolności przewidywania kucharki, i pobiegła na górę. Drzwi pokoju Richarda były uchylone. Justine pchnęła je i zajrzała do środka.
– Cześć! Rozmawiałam z Jo, przyjedzie na kolację…. Richard odwrócił się od biurka i skinął głową. – Doskonale… Miło będzie znowu ją zobaczyć… Justine weszła do środka. – Przeglądałam w internecie strony o Stambule – powiedziała. – I nagle coś sobie przypomniałam… Kiedy tata i babcia pracowali w sklepie taty w budynku D&D przy Third Avenue w Nowym Jorku, importowali różne rzeczy z Turcji… – Ja też o tym pomyślałem! – z lekkim uśmiechem oświadczył Richard. – Mieli dwie firmy, Exotic Places i Faraway Lands, i kupowali meble oraz różne akcesoria w Chinach, Japonii, Tajlandii, Indiach, no i oczywiście w Turcji… Babcia często jeździła z Londynu do Stambułu, prawda? – Tak, chyba z wujem Trentem… – Byli bliskimi przyjaciółmi – mruknął Richard. – Gdy wuj Trent umarł trzynaście lat temu, babcia bardzo ciężko to przeżyła… – Niedługo po jego śmierci wyjechała do Londynu – zauważyła Justine. – Mówiła mi wtedy, że zamierza kupować dywany… Richard z rozmachem klepnął się w czoło. – Hereke! To tam tkają te słynne dywany! Tata pokazał mi kiedyś jeden z nich, jedwabny, w każdym razie tak myślę… Bardzo piękny i drogi. Im więcej o tym myślę, tym bardziej prawdopodobna wydaje mi się myśl, że babcia jest w Stambule! Masz rację, Juju! Przypominam sobie, że miała tam sporo przyjaciół… – Chcę lecieć do Stambułu w przyszłym tygodniu, jak najszybciej – oznajmiła Justine. – Sądzisz, że uda ci się wyrwać z pracy? Richard z żalem potrząsnął głową. – Nie, nie mam najmniejszych szans. W przyszłym tygodniu zaczynam prace wykończeniowe w hotelu i chociaż Allen Fox z powodzeniem mógłby je nadzorować, Vincent Coulson skonałby na zawał, gdyby nie było mnie na miejscu. Vincent będzie chciał mieć mnie do dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu… Sama wiesz, jaki on jest… – Tak… Nie przejmuj się, polecę sama. Nieraz pracowałam za granicą, więc naprawdę się nie martw!
– Chyba nie sądzisz, że nagle się zmienię, i to po trzydziestu dwóch latach! Zawsze będę się o ciebie martwił, Juju, ale tym razem chodzi o coś więcej… Ja też niepokoję się, co z babcią, i czuję, że powinienem jechać tam z tobą, aby ją odszukać… – Słuchaj, Joanne trzy razy była w Stambule, dwa razy na wakacjach i raz na planie filmu, przy którym pracowała… Ma mnóstwo pomocnych kontaktów, więc na pewno sobie poradzę, a poza tym będę do ciebie codziennie telefonowała! A ty dołączysz do mnie natychmiast po zakończeniu pracy! – I przywiozę ze sobą Daisy! – Richard zerwał się od biurka. – Właśnie, Daisy – obiecałem posiedzieć z nią przy kolacji… Kiedy przyjedzie Jo? – O siódmej. Lepiej biegnij już na dół, do swojej słodkiej córeczki! Ja muszę się przebrać…
Rozdział 5 – Świetnie wyglądasz! – zawołała Joanne Brandon, idąc w stronę Justine po starym perskim dywanie przykrywającym podłogę w salonie. – Ciężka praca i zero wolnego czasu najwyraźniej bardzo ci służą! Justine, pierwszy raz tego dnia trochę rozluźniona, z uśmiechem podbiegła do swojej najbliższej przyjaciółki. – Sama nieźle wyglądasz… – zawiesiła głos, chwytając obie dłonie Joanne. – Uściskaj mnie wreszcie, skarbie! – zaśmiała się Joanne. Objęły się i po chwili odsunęły od siebie, aby uważnie się sobie przyjrzeć. – Zrobiłaś coś z sobą – powiedziała Justine. – Już wiem, masz nową fryzurę! Podcięłaś włosy i w tych krótszych jest ci po prostu ślicznie! Bardzo elegancki styl! – A ty jesteś szczuplejsza i też zmieniłaś fryzurę! Świetnie ci w dłuższych włosach, bo teraz lepiej widać, jakie są błyszczące! Ach, jesteś piękna! Obie zaniosły się głośnym śmiechem, przypominając sobie, że zawsze witały się podobnymi uwagami na temat wyglądu. Tym razem także uległy temu schematowi, oczywiście celowo, aby dopełnić rytuału. Kiedy były nastolatkami, zawsze zarzucały sobie nawzajem nadmierną próżność. Joanne jak zwykle podeszła do kominka, ciesząc się bijącym od ognia ciepłem, szczególnie miłym w ten chłodny kwietniowy wieczór. Justine zbliżyła się do okrągłego stolika w kącie pokoju, na którym stały alkohole, kieliszki i szklanki, i ze srebrnego wiaderka wyjęła butelkę białego wina. – Może być? – zapytała. – To sancerre… – Trudno o lepszy wybór – odparła Joanne. Justine nalała wina do kryształowych kieliszków i podała jeden przyjaciółce. Trąciły się, wznosząc toast za spotkanie. – Więc z filmem wszystko poszło jak należy, tak? – Justine usiadła naprzeciwko gościa. – Jeszcze nigdy tak dobrze nie pracowało mi się na planie
– uśmiechnęła się Jo. – Gwiazdy zachowywały się doskonale, nikt nie skarżył się na moje wymagania co do PR-u, wszyscy znali swoje kwestie, nie było wybuchów paniki ani żadnych histerii. Na dodatek skończyliśmy zdjęcia na czas i zmieściliśmy się w budżecie. Cała szczęśliwa wróciłam do Nowego Jorku i Simona. Biedny dzieciak, bardzo za mną tęsknił, ale nie mogłam zabrać go ze sobą do Los Angeles, nie było tam dla niego odpowiednich warunków. Nie chciałam też, żeby opuszczał szkołę, a zresztą jego ojciec i tak nie życzyłby sobie, żeby zabierać go z Nowego Jorku… – No tak, oczywiście… A jak on sobie radzi? – Jak zwykle – obnosi się ze złym humorem, narzuca swoje zdanie, łatwo wpada w złość. Nic mu nigdy nie pasuje… Taki on już jest, ten Malcolm Brandon. Nie sposób mu dogodzić, a na dodatek jest okropnie małostkowy. – Ale kiedy tylko mu zależy, potrafi włączyć cały swój urok! – Jasne. Robi to nawet teraz, chociaż jesteśmy rozwiedzeni… Powiedz lepiej, co u ciebie! Poprawki i montaż poszły jak należy? Czasami miałam wrażenie, że coś cię niepokoi… – To był trudny miesiąc, mówiłam ci zresztą o tym, kiedy dzwoniłaś. Tak czy inaczej, dokument ostatecznie wypadł doskonale. Jean-Marc Breton nie jest łatwy we współpracy, ale to naprawdę błyskotliwy, genialny artysta. Jego obrazy są tak żywe i barwne, że ich widok dosłownie zapiera dech w piersiach, a Prowansja i Hiszpania to cudowne miejsca do filmowania. We wtorek po południu chcę pokazać film Mirandzie Evans. Gdy przyjechała do Francji, obejrzała część materiału zdjęciowego, a później zmontowany film po wstępnej obróbce. Może nie powinnam tak mówić, ale film w ostatecznym kształcie jest po prostu znakomity… – Nie wyobrażam sobie, aby z twoich rąk mogło wyjść coś innego! Jak Miranda oceniła nowy tytuł? Justine lekko wydęła wargi. – Z początku nie miała do niego przekonania. Cóż, Dowód życia to zwrot, który budzi rozmaite skojarzenia, prawda? „Pokaż mi, że zakładnik żyje” – to jedno z nich, policjant mówi tak do porywacza albo zbiega, który zatrzymał kogoś dla własnego bezpieczeństwa. Dla mnie
znaczyło to, że skoro mogę sfilmować najwybitniejszego z żyjących współczesnych malarzy, niezwykłego artystę, który jest odludkiem i ekscentrykiem, to mam „dowód życia”, jestem w stanie dowieść, że on żyje, wbrew opinii wielu osób. Breton prawie w ogóle nie pokazuje się już publicznie, więc ludzie od lat plotkują o jego fatalnym stanie zdrowia, a nawet śmierci. Tymczasem ja pokazałam go żywego i w pełni sił i przedstawiłam wszystkim „dowód życia”, choć może brzmi to banalnie… – Banały najczęściej są prawdziwe i właśnie dlatego nazywamy je „banałami”. – Jo pociągnęła łyk wina i obrzuciła Justine uważnym spojrzeniem znad brzegu kieliszka. – Czy Breton rzeczywiście wywiera na kobiety tak zabójczy wpływ, czy to tylko fragment legendy i tak dalej? Twarz Justine zmieniła się na moment. Młoda kobieta milczała długą chwilę, poważna, z wyrazem zamyślenia w niebieskich oczach. Joanne świetnie ją znała i natychmiast zorientowała się, że wkroczyła na niebezpieczny grunt. – Rozumiem, że facet ma naprawdę niezwykły urok i jest męskim odpowiednikiem femme fatale – mruknęła. – I co, uległaś jego magii? – Nie, skądże znowu, nie żartuj! – pośpiesznie odparła Justine, lekko podnosząc głos. Joanne kiwnęła głową. Nie wierzę jej, pomyślała. Za bardzo się rumieni… Co ona przede mną ukrywa? Odchrząknęła. – Wszyscy mówią, że żadna kobieta nie jest w stanie mu się oprzeć – zauważyła. – Ja mu się oparłam, możesz mi wierzyć! – Czemu albo komu się oparłaś, Juju? – zapytał Richard od progu. Wszedł do salonu, uściskał Joanne, nalał sobie kieliszek wina i usiadł obok niej na kanapie. – Jo żartuje sobie ze mnie z powodu Jean-Marca Bretona, czy też raczej jego reputacji „łamacza” damskich serc – wyjaśniła Justine. – Mówiłam jej właśnie, że ja oparłam się jego urokowi… Richard widział, że jego siostra jest czymś skrępowana, i postanowił przyjść jej z pomocą. – Poznałem go i uważam, że to naprawdę przyzwoity facet, Jo –
powiedział. – Fascynujący rozmówca i człowiek ogromnej wiedzy. Poznać go w jego domu to wielki przywilej i zaszczyt. Byłem zachwycony, że sam mistrz oprowadził mnie po swojej galerii. – Richard podniósł kieliszek do ust. – Nie zrobił na mnie wrażenia mężczyzny, który poluje na kobiety… – Nie powiedziałam nic takiego! – Joanne parsknęła śmiechem i przeniosła wzrok na przyjaciółkę. – Kiedy zamierzasz lecieć do Stambułu? – W przyszłym tygodniu, po wtorku, bo wtedy pokazuję Mirandzie film. Jestem przekonana, że jej się spodoba… Potem dopnę już wszystkie związane z dokumentem sprawy na ostatni guzik i wyruszę w drogę. – I będziesz kręciła film dokumentalny o Stambule? – Joanne pytająco uniosła brwi. – Nie jestem pewna. Mam pomysł, który chciałabym wykorzystać, i jeżeli uznam, że jest coś wart, może za parę miesięcy zabiorę się do filmowania. – Co to za pomysł? – Wiesz, że jestem przesądna, Jo… – mruknęła Justine, unikając bezpośredniej odpowiedzi. – Nigdy nie mówię o pomyśle na film, dopóki wszystkiego ostatecznie nie załatwię… – Rozumiem cię. Mam tam bliską znajomą, która może będzie ci pomocna. Przede wszystkim płynnie mówi po angielsku. Jest doktorem archeologii, lecz szybko zorientowała się, że w tym zawodzie trudno jej będzie zarobić porządne pieniądze, więc założyła niewielką agencję turystyczną. Zna mnóstwo osób i wie wszystko o starożytnych budowlach, ruinach, pałacach oraz historii tamtego obszaru od okresu cesarstwa bizantyjskiego, poprzez imperium osmańskie, aż do współczesności. Można zadać jej dowolne pytanie z tej dziedziny i na każde odpowie. Wysłałam jej już e-mail z wiadomością, że jutro do niej zatelefonuję… – Jak się nazywa? – spytał Richard. – Iffet Özgönül, a jej firma nosi nazwę Peten, Peten Travels. – Joanne otworzyła torbę i wyjęła plik kartek. – Tu masz trochę informacji o niej, które ściągnęłam z internetu, oraz podstawowe
wiadomości o Stambule… Justine z wdzięcznością wzięła od przyjaciółki zadrukowane kartki. Richard i Joanne zaczęli rozmawiać o stojącej na terenie posiadłości Joanne stodole, którą chciała przebudować na pracownię, a Justine schowała głowę w papierach. Była bardzo zadowolona, że Joanne zadbała, aby zaopatrzyć ją w potrzebne dane. Ogarnął ją niepokój, gdy Joanne rozpoczęła rozmowę o Jean-Marcu Bretonie i jego reputacji kobieciarza. Tak zwanej reputacji kobieciarza… Robienie filmu o wielkim artyście, jego pracy i życiu nastręczało mnóstwa problemów, a sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, kiedy stracił dla niej głowę. Justine już przed kilkoma miesiącami podjęła decyzję, aby z nikim nie rozmawiać o produkcji filmu i z całą pewnością nie miała zamiaru zwierzać się ze swoich kontaktów z Bretonem. Odsunęła na bok myśli o Francuzie i zajęła się czytaniem informacji o Iffet Özgönül, która szczerze ją zainteresowała. Wszystko wskazywało na to, że jest to osoba, która może udzielić jej pomocy w różnym zakresie, także w poszukiwaniach Anity Lowe, stanowiącej klucz do odnalezienia Gabriele. Kiedy nagle w drzwiach stanęła Tita, Justine podniosła wzrok. – Mamy siadać do stołu? – zapytała. – Tak, od razu! Pearl prosi, żebyście nie zwlekali, bo jajka wystygną! – Konam z głodu. – Richard podniósł się z kanapy. – Chodź, Jo, i weź swój kieliszek… Tita zniknęła w korytarzu, a Richard poprowadził Joanne i siostrę do małej, przytulnej jadalni tuż obok salonu, która dawniej pełniła funkcję pokoju śniadaniowego i pełna była słonecznych odcieni żółci i zieleni oraz mebli ze szkła. Richard zaprojektował wnętrze od nowa; usunął wszystkie szklane sprzęty poza dwiema etażerkami po obu stronach kominka i zastosował połączenie szkarłatu i czerni – intensywna czerwień na ścianach, czarna podłoga i antyczne meble z jasnego drewna kompletnie odmieniły pokój.
– Teraz to zupełnie inna jadalnia – zauważyła Joanne, gdy Richard podsunął jej krzesło i podszedł do Justine. – Gdzie jest list? – szepnął Richard, zbliżając głowę do głowy siostry. – Zostawiłem go na biurku… – Mam go w kieszeni! – odszepnęła i przeniosła wzrok na Joanne. – Całkowicie się z tobą zgadzam, jeśli chodzi o jadalnię, Jo, i chociaż tylko jednym uchem słuchałam waszej rozmowy na temat stodoły, to przypuszczam, że Rich ma parę świetnych pomysłów na przebudowę… – Tak, przecież naprawdę jest najlepszy – odparła Joanne. – Przeczytałam informacje o Iffet i już trochę ją polubiłam, choć jeszcze jej nie poznałam – powiedziała Justine. – Proszę bardzo, oto jajka po parysku! – oznajmiła Pearl, wkraczając do jadalni z zastawioną talerzami tacą. Za starszą siostrą weszła Tita, która podała każdemu talerz z potrawą. – Och, jajka po parysku, takie, jakie kiedyś robiła wasza babcia! – ucieszyła się Joanne. – Uwielbiam je! Sięgnęła po widelec i natychmiast zabrała się do jedzenia. Jakie to dziwne, że przez tyle lat nikt nie wspominał o babci, pomyślała Justine, a dziś nagle jej imię jest na ustach wszystkich… Znowu zaczął dręczyć ją niepokój o babkę, który pojawiał się i wracał od momentu, gdy przeczytała list. Gdzie była? Czy dobrze się czuła? Może potrzebowała pieniędzy? Co myślała o nich, o niej i o Richu? Czy uważała, że oni także odcięli się od niej, idąc za przykładem swojej szalonej matki? Mogła tylko mieć nadzieję, że tak nie jest. Matka… Deborah Nolan naprawdę oszalała! Od śmierci ojca Justine i Richarda miała już dwóch mężów; obaj rozwiedli się z nią albo może to ona z nimi, nie wiadomo. Jaki mężczyzna potrafiłby znieść wyskoki Deborah? Była próżna, głupia, płytka i rozrzutna. Utalentowana, rozdarta wewnętrznie, niebezpieczna, niezrównoważona. Justine westchnęła. Mogłaby wyliczyć mnóstwo przymiotników, które odnosiły się do ich matki, wiecznie nieobecnej, wiecznie zbyt zajętej, aby poświęcić trochę czasu dzieciom i mężowi. – O czym myślisz? – Richard wyprostował się na krześle i badawczo popatrzył na siostrę.
Martwił się o nią i o babkę. – O niczym szczególnym – odparła. – Jajka są po prostu przepyszne! – dodała z uśmiechem. – Bez dwóch zdań! Pochłonąłem je w pięć sekund, świetnie, że podsunęłaś Pearl taki pomysł… – Właściwie to Pearl na niego wpadła… A przy okazji, po południu widziałam Carlosa i Ricardo, którzy dźwigali wielkie bale drewna na budowę. Jak posuwa się realizacja twojego projektu? – Obaj doskonale sobie radzą, więc myślę, że do lata całość będzie gotowa. Ale to przecież tylko skromny bungalow, Juju, nie jakaś wspaniała rezydencja! Justine roześmiała się. – Skromny? Nie żartuj sobie! Zaczyna naprawdę imponująco wyglądać, w każdym razie takie jest moje zdanie… – Nie mogę się już doczekać, kiedy go zobaczę – wtrąciła Joanne. – Kiedy mnie oprowadzisz, Rich? – Na razie nie bardzo jest po czym oprowadzać, jeszcze nie teraz, ale jutro przed podwieczorkiem w altanie wszystko ci pokażę. – Richard rzucił Joanne serdeczny uśmiech. – O podwieczorku dowiedziałem się od Daisy! Jest strasznie podniecona, że ty i Simon ją odwiedzicie… – My oboje również – cicho odparła Joanne. Miała ochotę dodać, że Justine i Richard byli teraz jej jedyną rodziną i że bardzo ich kocha, że ona i Simon polegają na nich pod wieloma względami, lecz w ostatniej chwili się powstrzymała. Zerknęła spod oka na Richarda i uświadomiła sobie, że od zawsze musiała się tak pilnować. Kochała go przez całe życie, uważała za swojego bohatera, idealizowała, natomiast on nigdy nie zdradzał zainteresowania jej osobą, w każdym razie na pewno nie w romantyczny sposób. A później pewnego dnia bez reszty oczarował ją elokwentny, skłonny do prawienia słodkich słówek, agresywny Malcolm Brandon, który okazał się draniem całą gębą… Mniej więcej w tym samym czasie Richard ożenił się z Pamelą, która umarła. Nie upłynęło wiele lat i Jo rozwiodła się z wygadanym potworem, sławnym finansistą z Wall Street… Kiedy tak siedziała przy stole, jedząc przygotowaną przez Pearl
zapiekankę z mielonym mięsem i delektując się jej smakiem, nagle przez głowę przemknęła jej myśl, że tego wieczoru Richard nie sprawia wrażenia porażonego smutkiem. Wydawał się roztargniony, tak, wyraźnie czymś pochłonięty i zatroskany… Czymś się martwił… Joanne miała absolutną pewność, że Richard nie tęskni dziś za Pamelą. W jego zachowaniu, a nawet w wyglądzie, zaszła wyczuwalna zmiana – cudownie błękitne oczy zdradzały zdenerwowanie i niepokój. Intensywnie się nad czymś zastanawiał. Joanne umiała to rozpoznać, od dziecka doskonale wyczuwała nastrój Richarda. Spojrzała na Justine i doszła do wniosku, że ona również tego wieczoru jest jakaś inna. Po jej uwagach o Jean-Marcu Justine zamknęła się w sobie, lecz Joanne czuła, że nie to jest prawdziwym problemem. Może chodziło o ich matkę? Deborah, oczko w głowie każdego faceta, jaki ją poznał… Jo myślała w ten sposób o matce swoich przyjaciół od czasu, gdy zyskała świadomość, że na świecie istnieje taka siła jak seks. Ucieleśnienie seksu – tak niektórzy określali Deborah Nolan. Najseksowniejsza istota na kuli ziemskiej… Ile miała teraz lat? Pięćdziesiąt parę? Tak, pięćdziesiąt trzy, coś koło tego… I niewątpliwie nadal była piękna, z subtelnie rzeźbionymi rysami, spływającymi na ramiona ciemnymi włosami i przejrzystymi szarymi oczami. Malcolm powiedział kiedyś, że Deborah ma takie spojrzenie, jakby każdego mężczyznę chciała zwabić do łóżka, i na jego twarzy malowało się przy tym wyraźne pragnienie, aby podążyć za wezwaniem pięknej kobiety. Malcolmowi podobało się wiele kobiet i miał wiele romansów. Dlatego właśnie Joanne się z nim rozwiodła. Cieszyła się, że podjęła taką decyzję. Odchrząknęła. – Coś jest nie tak, Rich – odezwała się, badawczo patrząc na swoich przyjaciół. – Wiem, że mam rację, nie próbuj zaprzeczać, Juju! Oboje wpatrywali się w nią bez słowa. – Słuchajcie, znam was od dziecka, spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, więc naprawdę nie udawajcie, że wszystko jest w jak największym porządku… Jesteście zdenerwowani i czymś zmartwieni… Justine odwróciła się do brata i pytająco uniosła brwi. – Rzeczywiście mamy pewien problem, nie mylisz się, Jo…
– Richard lekko wydął wargi. – Nie chcę jednak rozmawiać o tym teraz i tutaj… Skończmy kolację – Tita i Pearl napracowały się w kuchni. Możemy porozmawiać przy kawie, dobrze? – Oczywiście – odparła Jo. Gorączkowo zastanawiała się, co to za problem.
Rozdział 6 Tita podała kawę w salonie i zniknęła. Kiedy zostali sami, Justine wyjęła list z kieszeni żakietu, pochyliła się do przodu i podała kopertę siedzącej na kanapie naprzeciwko Joanne. – Oto powód zdenerwowania mojego i Richarda – powiedziała. – To o tym nie możemy przestać myśleć… Joanne wzięła od niej list. Zaczęła czytać i z każdą sekundą wyraźnie sztywniała. W końcu uniosła głowę i ogarnęła ich zdumionym spojrzeniem. – Dlaczego? – spytała drżącym głosem. – Dlaczego wasza matka powiedziała wam, że Gabriele nie żyje? Dlaczego was okłamała? – Nie wiemy – cicho odparł Richard. – Nie mamy też pojęcia, czemu zerwała wszystkie kontakty z babcią. Jesteśmy równie poruszeni i zaskoczeni jak ty… – Przecież to okropne! Nie, nie znam dość mocnego określenia… To przerażające… Słabo mi się robi na samą myśl o waszej biednej babci! O Boże, to nie do zniesienia! Przez te wszystkie lata Gabriele musiała potwornie cierpieć! Co za straszna sytuacja! Wygnana w tak bezwzględny sposób, oderwana od was nie wiadomo na jak długo… W jasnozielonych oczach Joanne zalśniły łzy; zamrugała kilka razy, aby je powstrzymać. – Musiała straszliwie tęsknić za wami… Och, jak musiała cierpieć… – Też bezustannie o tym myślimy, no i całkowicie wierzymy listowi Anity, prawda, Rich? – Justine spojrzała na brata, który powoli skinął głową. Z piersi Justine wyrwało się ciężkie westchnienie. – Najwyraźniej babcia nie czuje się zbyt dobrze, więc musimy jak najszybciej ją odnaleźć – powiedziała. – To jest prawdziwy powód twojej wyprawy do Stambułu, tak? – zapytała Joanne. – Uważasz, że ona tam jest! – Tak… – Oboje tak uważamy – dodał Richard. – Nie sądzicie, że może mieszkać w Londynie? Ostatecznie jest
Angielką i miała tam dom! Wiem, że zamierzała go sprzedać już wiele lat temu, ale przecież na pewno kupiła tam sobie jakieś mieszkanie… Joanne umilkła, widząc wyraz powątpiewania malujący się na twarzy Justine. – Przeczytałem ten list kilka razy i naprawdę jestem zdania, że babcia mieszka z Anitą albo gdzieś niedaleko niej – rzekł Richard. – Wszystko na to wskazuje, można to wyczytać między wierszami! – Jutro z samego rana zatelefonuję do Eddiego Grange’a – oświadczyła Justine. – Był współproducentem tego ostatniego dokumentu i zależy mi, żeby sprawdził dla mnie parę rzeczy… – Jakich na przykład? – Richard popatrzył na nią z zaciekawieniem. – Eddie może przejrzeć londyńską książkę telefoniczną i sprawdzić, czy babcia w niej jest, na dobry początek… – Zadzwońmy do międzynarodowej informacji telefonicznej – zaproponował Richard. – Albo sprawdźmy w internecie, to najprostszy sposób! – Nie wygłupiaj się! – zawołała Justine. – Dodzwonienie się do międzynarodowej informacji telefonicznej zajmuje co najmniej godzinę i automatyczna centrala zawsze przekierowuje cię na New Delhi albo jakieś inne miejsce, więc zapomnij o tym! Ja stawiam na Eddiego! – rzekła z uśmiechem. – Tak czy inaczej, mam absolutną pewność, że babcia nie mieszka w Londynie, ale później zajrzę jeszcze do internetu… – Skąd możesz mieć tę pewność? – spytała Joanne. – Po prostu to czuję, możesz mi wierzyć. Anita sama pisze, że jest najdawniejszą, najbliższą przyjaciółką babci. Gdzie szukałabyś schronienia w takich strasznych okolicznościach, kiedy rozpaczliwie tęsknisz za wnukami i nie wolno ci skontaktować się z rodziną? Też chciałabyś być ze swoją najbliższą przyjaciółką, prawda? Zwłaszcza gdybyś była w tym wieku co ona, a babcia w czerwcu skończy osiemdziesiąt lat. – Słusznie, na pewno chciałabym być z osobą bliską, czyli z tobą… Cóż, jeżeli ktokolwiek może odnaleźć Gabriele, to właśnie
Iffet! – Mam nadzieję… Proszę cię tylko, nie mów jej jutro tego wszystkiego, dobrze? Powiedz, że myślę o nakręceniu filmu dokumentalnego w Stambule. Wolałabym zachować tę sprawę w tajemnicy. Rich też jest tego zdania. – I tak nie pisnęłabym słowa, naprawdę! – odparła Joanne. – Możecie liczyć na moją dyskrecję, jak zawsze… – Wiem, że nie muszę ci tego mówić, bo przecież jesteś dla mnie i dla Richa najbliższą osobą… Chciałam tylko wyjaśnić, jak zamierzam na miejscu uzasadnić mój przyjazd do Stambułu… Zanim poruszę temat Anity, chciałabym porozmawiać z Iffet o sprawach zawodowych… Joanne kiwnęła głową i uśmiechnęła się uspokajająco. – Nie mogłabyś pojechać z Justine? – zagadnął Richard. – Czułbym się znacznie lepiej, gdybyś jej towarzyszyła! Ja muszę siedzieć tu jeszcze przez następne dwa tygodnie z powodu instalacji projektu w hotelu w Battery Park i nie ma mowy, żebym gdziekolwiek się ruszył… – Tak samo jest ze mną, Rich! Właśnie podpisałam umowę na usługi public relations na czas realizacji filmu, który ma być kręcony na Manhattanie… – Joanne ściągnęła brwi. – Nie wydaje mi się, abym mogła się z tego wykręcić… – I nie powinnaś, to pewne! – mruknęła Justine i z czułością oparła dłoń na ramieniu Richarda. – Nic mi nie będzie, zobaczysz! – uśmiechnęła się do niego. – Mam trzydzieści dwa lata, tak samo jak ty, jestem dorosła i w pełni zdolna do samodzielnego podróżowania… Richard odpowiedział uśmiechem i mocno ją przytulił. Justine była nie tylko jego siostrą bliźniaczką, ale także najlepszą przyjaciółką i najważniejszą osobą w jego życiu, oczywiście nie licząc córeczki. Sama myśl o życiu bez Justine przerażała go do głębi. – Gdy pracowałam w Stambule nad tym zwariowanym filmem parę lat temu, Iffet była po prostu niezastąpiona – rzekła Joanne. – Justine też będzie dużo łatwiej poruszać się tam z jej pomocą, Richardzie… – To trochę mnie uspokaja – mruknął. – Więc kiedy chcesz lecieć? – Joanne odwróciła się do Justine.
– W przyszłą środę, po tym, jak Miranda obejrzy film i zaaprobuje jego ostateczny kształt, co na pewno zrobi od ręki. Dziś po południu sprawdzałam różne linie lotnicze i wiem, że jest całkiem sporo połączeń z JFK do Stambułu, głównie nocnych. – Tak, a sam lot trwa około dziesięciu godzin. Koniecznie zarezerwuj sobie bilet na lot bezpośredni, tak jest najwygodniej, bo nie będziesz musiała przesiadać się w obcym mieście… – Polecę po południu, liniami Delta albo Turkish Airlines. Oba loty są bezpośrednie. Jeszcze chwilę rozmawiali o czekającej Justine podróży, a potem Joanne wstała. – Będę się już zbierać – powiedziała. – Dziękuję wam za kolację! I jest mi naprawdę przykro… – zawiesiła głos. – Przykro mi, że wasza matka wyrządziła tak wielką krzywdę Gabriele, no i wam obojgu… Pamiętajcie jednak, że ta wiadomość ma w sobie także i element pozytywny – wasza babka żyje. Nie mogę się już doczekać, kiedy ją znowu zobaczę… – Wiemy, że ją kochasz. – Richard ruszył w stronę holu razem z Joanne i siostrą. Odprowadzili ją do drzwi, lecz przez parę minut wszyscy troje stali jeszcze w progu, zajęci ożywioną rozmową. – Wiele razy miałam wrażenie, że traktowałaś naszą matkę z dużym dystansem, Jo – zauważyła Justine. – Trochę cię przerażała, mam rację? – Nie bałam się jej, ale wolałam trzymać się na dystans. – Joanne ściągnęła brwi. – Wydaje mi się, że trochę ją podziwiałam, ale z jakiegoś powodu byłam czujna… – To zabawne określenie… – Richard uważnie przyjrzał się Joanne. – We mnie mama raczej nie budziła takich uczuć… Szczerze mówiąc, zawsze uważałem ją za trochę zwariowaną, niezrównoważoną… Joanne skinęła głową. – Masz rację – przytaknęła. – Ja byłam pod ogromnym wrażeniem jej urody, chyba tak można to ująć. No i sposób, w jaki dorośli mężczyźni reagowali na jej obecność, był naprawdę niesamowity…
Wszyscy milkli, kiedy tylko się pojawiała. Nigdy nie uważałam jej za złego człowieka i nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogłaby postąpić z tak bezwzględnym okrucieństwem i małodusznością. – Nam też nie – powiedział Richard głuchym głosem. Justine milczała. Justine obudziła się gwałtownie i chwilę leżała nieruchomo, zupełnie zdezorientowana. W sypialni było jasno i przez ułamek sekundy wydawało jej się, że nadszedł już ranek. Dopiero potem dotarło do niej, że to księżyc zalewa pokój łagodnym, srebrzystym światłem. Odrzuciła kołdrę, podniosła się i podeszła do jednego z wychodzących na ogród okien. Na bezchmurnym niebie wisiał wielki księżyc w pełni. Jego blask był niezwykle silny i Justine podziwiała go dłuższą chwilę, zanim wróciła do łóżka. Myśli, które krążyły w jej głowie przed zaśnięciem, teraz zaatakowały ją ze zdwojoną siłą. Czy matka wiedziała, gdzie mieszka Gabriele? Justine nie mogła mieć pewności, jednak w liście Anity znalazło się zdanie, którego wymowa była dość jasna: „Skontaktuj się z nią, zanim będzie za późno”. Naturalnie Anita mogła tylko zakładać, że Deborah wie, jak skontaktować się z matką, istniała jednak również możliwość, że kobieta dobrze znała prawdę. Justine zastanawiała się nad tym w czasie kolacji, a w tej chwili wszystkie wątpliwości powróciły. Nagle ktoś cicho zapukał do jej drzwi i ostrożnie je uchylił. – Śpisz, Justine? – Nie, Rich. – Justine usiadła, patrząc, jak jej brat wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi. Richard usiadł w nogach łóżka. Na jego twarzy malował się wyraz niepewności. – Co się stało? – spytała, widząc niepokój w jego oczach. – Obudziłem się jakieś pół godziny temu, pewnie dlatego, że cały czas coś mnie niepokoi. Przypomniałem sobie, co Anita napisała w liście do mamy – poleciła jej, żeby skontaktowała się z babcią, ale ani nie podała adresu, ani nie powiedziała, o jakie miejsce jej chodzi… – O tym samym właśnie myślałam! Dlatego się obudziłam. Cóż, bardzo często mamy te same myśli, prawda?
– Tak. Więc co, sądzisz, że mama ma adres babci? – Trudno powiedzieć. Może… Z drugiej strony Anita mogła po prostu przyjąć, że tak właśnie jest. Czemu pytasz? – Zastanawiałem się, czy jednak nie powinniśmy zadzwonić do mamy. Wiesz, jaka jest różnica czasu między Ameryką a Chinami? – U nich jest trzynaście godzin później. Nie wydaje mi się, że powinniśmy do niej telefonować, naprawdę nie… – Dlaczego? – To niebezpieczne. – Pod jakim względem? – Pod każdym. Przede wszystkim mama wpadnie w szał, gdy się dowie, że jej kłamstwo wyszło na jaw. Wszystkiemu zaprzeczy, zacznie krzyczeć i awanturować się. Kiedy wyjaśnimy jej, skąd wiemy o całej sprawie, powie, że staruszka, która napisała ten list, ma demencję i nie wie, co robi i mówi. Dobrze wiesz, jaka ona jest… Będzie kłamać do ostatniego tchu, zakłamie się na śmierć, ale nigdy nie przyzna, że babcia żyje. Poza tym… – Przecież umiemy radzić sobie z jej napadami histerii. Już to przerabialiśmy, i to nieraz! – Ta sytuacja jest inna. Czuję, że to jakaś bardzo poważna historia, że za tą banicją babci kryje się coś złego i wydaje mi się, że to mama jest winna. Babcia nie zrobiła nic złego, jestem o tym głęboko przekonana. Była dobrze wychowaną, spokojną, praktyczną, zrównoważoną i bardzo sympatyczną realistką. Nieraz zastanawiałam się, skąd u mamy ten narwany charakter, po kim go odziedziczyła… Słuchaj, moim zdaniem niebezpiecznie byłoby wyjawić teraz mamie, że o wszystkim wiemy… Jeśli mama zna miejsce pobytu babci i Anity, może do nich pojechać i śmiertelnie je wystraszyć, wymóc coś na nich, sama już nie wiem… – Nie sądzę, żeby zrobiła im jakąś krzywdę fizyczną – zaprotestował Richard, marszcząc brwi. – Bo o to ci chodzi, prawda? – Nie. Mnie również nie wydaje się, aby posunęła się do przemocy fizycznej, ale emocjonalnej jak najbardziej. Atak werbalny może rozstroić każdego, a już na pewno dwie starsze panie. Któraś z nich mogłaby dostać zawału albo udaru z przerażenia i co wtedy?
– Rozumiem… Masz rację, matka potrafi być nieobliczalna i napastliwa. No i zjadliwa… – Właśnie! Moim zdaniem jest zdolna do wszystkiego. Dlatego wolę nie dzwonić do niej z pytaniem, gdzie mieszka babcia. Odszukam Anitę i ona poprowadzi mnie dalej… Nie zapominaj, że pracowałam jako dziennikarka, zanim zajęłam się produkcją filmów, więc naprawdę umiem znaleźć potrzebną mi osobę. – Poza tym będzie tam jeszcze Iffet… Jo uważa, że ona bardzo ci pomoże. – Pewnie tak… – Justine zerknęła na zegar. – Boże, już prawie druga! Słuchaj, mogę zadzwonić do Eddiego do Londynu i poprosić go, żeby przejrzał książkę telefoniczną! – Sięgnęła po stojący na nocnej szafce telefon. – Nie dzwoń do niego o takiej godzinie, na miłość boską! – zaprotestował Richard. – W Londynie jest dopiero siódma! – O ile znam Eddiego, na pewno już nie śpi. – Ale czy nie wyda mu się dziwne, że telefonujesz do niego w środku nocy, oczywiście naszej? – Może i tak… – Justine odłożyła słuchawkę. – Skontaktuję się z nim później. Masz może ochotę na herbatę albo gorące mleko? Albo coś do jedzenia? Nie do wiary, ale jestem głodna! – Ja też. Dobrze, w takim razie ustaliliśmy, że zostawiamy sprawę tak, jak jest, prawda? Nie będziemy dzwonić do naszej matki do Chin, czy tak? – Tak. Postaram się odszukać babcię i zajmie mi to mniej czasu, niż sądzisz, zobaczysz. Mam dobre przeczucia, jeśli chodzi o tę przyjaciółkę Joanne, a wiem, że mogę polegać na moim instynkcie. Babcia jest w Stambule. Przystojna Angielka o dostojnym wyglądzie najpewniej stanowi część miejscowego dobrego towarzystwa i porusza się w odpowiednich kręgach. – Masz rację. Chodźmy do kuchni, dobrze? Mam wielką ochotę na kubek gorącej herbaty i kawałek ciasta albo parę ciasteczek… Justine wyskoczyła z łóżka, narzuciła szlafrok i zeszła z bratem do kuchni. Kiedy nastawiała czajnik, Richard otworzył lodówkę i zajrzał do środka, ale nie znalazł tam nic ciekawego i poszedł do spiżarni.
– O Boże, mam ciasto kokosowe! – wykrzyknął, wynosząc okrągłe ciasto, przykryte szklaną kopułą. Justine rzuciła mu karcące spojrzenie. – Jeśli dotkniesz tego ciasta, wpakujesz się w poważne kłopoty – oświadczyła. – Pearl wypruje ci flaczki i nawinie je na drut kolczasty, bez chwili wahania! – To jedno z określeń taty, pamiętasz? – Zapożyczone od babci. Pearl przygotowała to ciasto na podwieczorek w altanie, więc naprawdę lepiej go nie ruszaj… – Uuuups… W takim razie już odstawiam na miejsce! Chwilę później Richard wyłonił się ze spiżarni z wielkim słojem na ciasteczka w ręku. – A te ciastka? – zapytał. – Myślisz, że Pearl wpadnie w złość, jeśli zjem parę sztuk? – Myślę, że nic ci nie grozi. *** Ogień przygasał, lecz kilka grubych polan jeszcze intensywnie się żarzyło i w kuchni było ciepło i przytulnie. Richard i Justine siedzieli przy dużym kwadratowym stole, popijając herbatę i pogryzając ciasteczka. Milczeli, ale nigdy nie czuli się nieswojo w takich chwilach, wręcz odwrotnie, zawsze znajdowali przyjemność w ciszy. Od pierwszych dni życia rozumieli się bez słów, czuli się ze sobą najzupełniej swobodnie i nadawali na tych samych falach. Bardzo często w tym samym momencie myśleli o tym samym i bez trudu odgadywali swoje myśli. Bliźniactwo – tak określał to zjawisko Richard ku wielkiej uciesze Justine. Jako dzieci wszystko robili razem, chodzili do tego samego przedszkola, a potem szkoły. Później uczyli się w Connecticut College w New London, co okazało się idealnym wyborem dla obojga. Joanne zapytała, czy może tam do nich dołączyć, i rodzeństwo z radością przyjęło jej pojawienie się w szkole. I tak zawiązany w dzieciństwie triumwirat trwał dalej, aż do lat szkoły średniej, i jeszcze dłużej. Justine i Richard naprawdę rozumieli się całkowicie i na każdym
poziomie. – Pohamowaliśmy gniew na matkę i na razie tak jest najlepiej, nie uważasz? – zagadnął Richard. Justine kiwnęła głową. – Ale czas rozliczenia nadejdzie… – mruknęła. – W tej chwili konfrontacja byłaby dowodem braku rozsądku, sama wiesz najlepiej. Teraz powinnaś jak najszybciej wyjechać do Turcji, to kluczowa sprawa. – Tak jest. – Justine pochyliła się i przykryła dłonią spoczywającą na stole dłoń brata. – Wiem, że i tak będziesz się niepokoił, ale codziennie będę dzwoniła, obiecuję… – Dzwoń o dowolnej porze, telefon będę miał włączony przez całą dobę. – Richard lekko ścisnął jej palce. – Mam nadzieję, że z babcią wszystko w porządku. Zimno mi się robi na myśl, jakie musiały być dla niej te ostatnie lata. Na pewno bardzo cierpiała… – I czuła się zupełnie osamotniona – cicho dodała Justine. – A to najgorsze, co może nas spotkać w życiu – samotność…
CZĘŚĆ 2 Poszukiwanie
Aby dotrzeć do niebiańskiego portu, czasami musimy płynąć z wiatrem, a kiedy indziej pod wiatr, ale jednak musimy płynąć, nie dryfować ani nie odpoczywać przy zarzuconej kotwicy. Oliver Wendell Holmes
Rozdział 7 Justine od razu rozpoznała Iffet Özgönül, chociaż oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że kobieta stała obok wysokiego mężczyzny, trzymającego tabliczkę z wypisanym wielkimi literami nazwiskiem NOLAN. Jednak i bez tego Justine wiedziałaby, że to Iffet; smukła, drobniutka brunetka z kręconymi krótkimi włosami i szerokim uśmiechem na twarzy idealnie pasowała do przedstawionego przez Joanne opisu… A na dodatek machała do niej… Iffet również wiedziała od Joanne, kogo ma się spodziewać, i taką właśnie osobę wypatrzyła w tłumie – bardzo szczupłą wysoką Amerykankę z długimi jasnymi włosami i niebieskimi oczami. Justine w odpowiedzi uniosła rękę, odwróciła się, aby gestem ponaglić młodego mężczyznę, który dźwigał za nią dwie podróżne torby, i szybkim krokiem ruszyła naprzód. Tragarz pośpieszył za nią. Chwilę później młode kobiety wymieniły uścisk dłoni. – Witam, witam! – powiedziała Iffet po angielsku, bez śladu obcego akcentu. – Bardzo się cieszę, że mogę panią poznać! Witamy w Stambule! – Ja także cieszę się, że przyjechałam, i ogromnie miło mi panią poznać, pani Özgönül… – Och, proszę mówić mi po imieniu, naprawdę! Wszyscy tak się do mnie zwracają! – Dobrze, Iffet. Jestem Justine… – Jasne! Turcy dobrze znają to imię, wiesz? Wiele wieków temu mieliśmy cesarza Justyniana, który zbudował słynną świątynię, dziś znaną jako Hagia Sophia, ale teraz nie będę ci przecież opowiadać o historii… Chodźmy do samochodu! To jest Selim, nasz kierowca… Wysoki mężczyzna ukłonił się z gracją i lekko uśmiechnął. Ju-stine odpowiedziała mu uśmiechem i podała rękę. Iffet poprowadziła ją przez halę przylotów lotniska Atatürk. Parę minut później byli już przy samochodzie, który okazał się niewielkim minibusem. Kiedy Selim układał bagaże w tylnej części wozu, Justine spojrzała na Iffet. – Zabieramy kogoś jeszcze? – spytała.
– Och, nie, nie, ale ja zawsze jeżdżę tymi minibusami – Iffet zniżyła głos. – Są tańsze niż normalne samochody i dużo wygodniejsze… Podeszła do tragarza, podziękowała mu uprzejmie i wręczyła pieniądze. Justine z uśmiechem skinęła mu głową. – Nie trzeba było, Iffet – powiedziała cicho. – Popatrz, mam tu w kieszeni pieniądze na napiwki… – Wszystko w porządku, naprawdę! No, jedźmy już! Piękny dzień, prawda? – O, tak! – Justine uniosła głowę i rozejrzała się. Idealnie błękitne niebo usiane było drobnymi białymi chmurkami, promienie słońca dawały przyjemne ciepło. Prawdziwie wiosenna pogoda… Raz i drugi odetchnęła głęboko, szczęśliwa, że może cieszyć się świeżym powietrzem po całonocnym locie, po czym wsiadła do samochodu. W drodze do miasta Iffet spytała ją, co chce robić tego dnia, jeżeli w ogóle ma jakieś plany. Dodała, że zgodnie ze wskazówkami Joanne zarezerwowała dla Justine pokój w hotelu Kempinski Ciragan Palace. – Tak, mówiła mi, że ten hotel na pewno mi się spodoba – odparła Justine. – A jeśli chodzi o plany na dzisiaj… Cóż, chyba chciałabym po prostu odpocząć. Trochę drzemałam w samolocie, ale raczej krótko, bo jakoś nie mogłam porządnie zasnąć, więc najchętniej oddam się dziś słodkiemu lenistwu… – Doskonale cię rozumiem. W hotelu jest basen, a także spa, i to naprawdę dobre. Może powinnaś skorzystać z jakichś zabiegów. – Twarz Iffet rozjaśnił serdeczny uśmiech. – Możesz nawet skusić się na turecką łaźnię, jeśli miałabyś ochotę, chociaż tak wysoka temperatura mogłaby kompletnie zbić cię z nóg… Justine parsknęła śmiechem. – Joanne jest wielką fanką tureckiej łaźni – powiedziała. – Poleciła mi iść tam przynajmniej raz, ale dziś na pewno się nie ośmielę! – Jestem zachwycona, że zamierzasz nakręcić dokumentalny film o Stambule. – Iffet zmieniła temat. – Mogę zapytać, o czym konkretnie będzie? – Sama jeszcze nie wiem – przyznała Justine. – Muszę pochodzić
po mieście, rozejrzeć się, trochę poznać ludzi, ich życie, historię Stambułu pod kątem polityki i religii. Fascynuje mnie współistnienie wielu wyznań w tym mieście. Muzułmanie, żydzi i chrześcijanie od wieków żyją tu obok siebie i nie wywołują konfliktów – to ogromne, wręcz niewiarygodne osiągnięcie… – Tak, masz całkowitą rację. Bardzo chętnie pomogę ci w tych badaniach, Justine. Jestem do twojej dyspozycji, ja i moja agencja… – Dziękuję! Hol hotelu Kempinski Ciragan Palace był przestrzenny i jasny, z wysokim sklepieniem, o pięknym, uderzająco eleganckim wystroju. Wszyscy pracownicy, od portiera i bagażowych po zastępcę dyrektora i młodą rzeczniczkę hotelu, witali ich niezwykle uprzejmie i serdecznie, co uświadomiło Justine, że świetnie znali Iffet. Dzięki temu także i ona spotkała się z entuzjastycznym powitaniem… Zaraz po wejściu do hotelu obie jechały już windą w towarzystwie rzeczniczki i zastępcy dyrektora. Wysiedli na czwartym piętrze i ruszyli korytarzem do zarezerwowanego dla Justine pokoju. Gdy znaleźli się w środku, Justine zobaczyła, że z okien roztacza się imponujący widok na Bosfor. Pokój był duży i wygodny, z częściowo odgrodzonym aneksem dziennym i tarasem ze stolikiem i krzesłami, na który wychodziło się przez wielkie francuskie okno. – Och, cudownie, bardzo dziękuję! – Justine z wdzięcznością uśmiechnęła się do towarzyszących im pracowników hotelu, ogarniając wzrokiem otaczającą ją przestrzeń. Kiedy wyjaśnili jej wszystko, przypomnieli, że są do jej dyspozycji, gdyby czegoś potrzebowała, i wyszli. – Miło mi, że pokój przypadł ci do gustu – odezwała się Iffet, kiedy zostały same. – Dzisiaj z samego rana wpadłam tu jeszcze, żeby upewnić się, czy będzie ci wygodnie, i także byłam zadowolona. Prosiłam o jeden z pokoi z widokiem na Bosfor, ale one zazwyczaj są zajęte, więc tym bardziej ucieszyła mnie wiadomość, że jeden jest wolny. – Dziękuję ci, pokój jest idealny. Bardzo chciałabym zaprosić cię tu na lunch i omówić kilka spraw… Masz dzisiaj czas?
– Tak, zarezerwowałam sobie dzisiejszy dzień specjalnie dla ciebie. Możemy zjeść na tarasie, to urocze miejsce, chyba że wolisz siedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu… – Nie, na zewnątrz będzie doskonale. Uporządkuję tylko swoje rzeczy, jeżeli dasz mi parę chwil, dobrze? Najpierw muszę jednak coś zrobić… Potrzebna mi książka telefoniczna… Justine rozejrzała się po pokoju, otworzyła szafę, komodę i z rozczarowaniem potrząsnęła głową. – Nigdzie jej nie widzę… – Mogę od razu znaleźć potrzebny ci numer. – Iffet wyjęła z torby komórkę. – Jak brzmi nazwisko tej osoby? – Anita Lowe. Szukałam jej już i nie znalazłam ani w sieci Google, ani żadnej innej w internecie, ale oczywiście możemy spróbować zlokalizować ją na lokalnych stronach… – Zatelefonuję do mojego biura, tak będzie najszybciej – oświadczyła Iffet. Justine skinęła głową, wzięła torebkę i poszła do łazienki. Umyła ręce i twarz, wyjęła szczotkę do włosów i zaatakowała swoją długą jasną czuprynę. Kiedy udało jej się przygładzić i rozplątać włosy, pociągnęła wargi świeżą warstwą szminki i spryskała się perfumami. Ciągle myśląc o babce i Anicie, z roztargnieniem popatrzyła na swoje odbicie. Wiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki ich nie odnajdzie. Jej wygląd nie miał w tej chwili najmniejszego znaczenia, liczyło się tylko to, aby jak najszybciej mogła się z nimi spotkać. Poprawiła rozpinany czarny sweter i kołnierzyk białej koszulowej bluzki, żeby wyglądać przynajmniej schludnie, i wróciła do pokoju. Była gotowa do działania, otwarta na wszystko, co mógł przynieść dzień. Iffet podniosła wzrok, słysząc jej kroki. – Anity Lowe nie ma w spisie abonentów telefonicznych Stambułu – powiedziała przepraszającym tonem. – Ach, tak… – Justine lekko wydęła wargi. – Czy w takim razie mogłabyś zapytać o jeszcze jedno nazwisko? Gabriele Hardwicke, z „e” na końcu… Jej też szukałam, również bez powodzenia. Iffet znowu zatelefonowała do swojej agencji, powtórzyła podane
jej przez Justine imię i nazwisko i długą chwilę cierpliwie czekała. W końcu spojrzała na Justine i pokręciła głową. – Nie ma jej. – Jak ja je odszukam… – mruknęła Justine do siebie i pośpiesznie przywołała uśmiech na twarz. – Bardzo ci dziękuję, Iffet! Idziemy na lunch? – Jestem gotowa… Kiedy zjeżdżały windą na parter, Iffet nagle odwróciła się do towarzyszki. – Masz może adres którejś z tych pań? – zagadnęła. – Jeżeli tak, mogłabyś napisać wiadomość, a ja każę dostarczyć ją w ciągu godziny. Mamy tu miejscową pocztę kurierską, z której często korzystam. – Adresu także nie mam – wyjaśniła Justine, gdy były już w holu. Gdybym go miała, już bym tam była, pomyślała. – Muszę znaleźć Anitę Lowe – podjęła. – Jestem prawie pewna, że mieszka w Stambule i… Przerwała i zatrzymała się na środku holu, nie odrywając wzroku od Iffet. – Co się stało? – zaniepokoiła się młoda kobieta. – Jakiś problem? – Właśnie przyszło mi coś do głowy… Jeżeli ktoś ma dom w Stambule albo mieszkanie, to czy jako właściciel jest wpisany do jakiegoś urzędowego rejestru? Na przykład rejestru osób uiszczających podatek od nieruchomości, czy coś takiego? – Tak, naturalnie! – zawołała Iffet. – Właściciel nieruchomości musi być wymieniony w akcie własności i urzędzie hipotecznym, Tapu ve Kadastro Dairesi, bo tak on się u nas nazywa. Muszę od razu zlecić to jednemu z moich pracowników. Przepraszam cię na chwilę, zadzwonię do biura i każę im natychmiast się tym zająć… – Och, cudownie! Iffet podeszła do okna i po paru sekundach zaczęła szybko mówić do kogoś po turecku. – Załatwione – oznajmiła z szerokim uśmiechem i błyszczącymi brązowymi oczami. Zerknęła na zegarek. – Jest dwunasta trzydzieści – powiedziała. – Pora lunchu…
Niewykluczone, że informację otrzymam dopiero jutro. – Nic nie szkodzi, jestem ci ogromnie wdzięczna, naprawdę! Chodźmy na lunch! Justine i Iffet ramię w ramię przeszły przez hol i kawiarnię, kierując się w stronę tarasu. Kelner wskazał im stolik w kącie, ze wspaniałym widokiem na hotel, otaczający go ogród i basen. Dalej Bosfor, jak zwykle pełen łodzi, prywatnych jachtów, turystycznych stateczków, promów i statków towarowych, łączył się z Morzem Czarnym… W oddali olbrzymi rejsowy statek ostro rysował się na tle błękitnego nieba, podobny do mrocznego giganta. – Co za fantastyczny widok! – zachwyciła się Justine. – Tak, jest wspaniały! Gdybyś nie miała ochoty nigdzie się ruszać, mogłabyś po prostu siedzieć tutaj i pracować. Jest tu spa, salon fryzjerski i kosmetyczny, mnóstwo sklepów, barów, restauracji, basen i tenis. Justine uśmiechnęła się. – Ale ja chcę obejrzeć miasto i dobrze je poznać! – Przygotowałam dla ciebie listę. – Iffet wyjęła z torby kartkę. – Kościoły, między innymi Hagia Sophia, mniejsza Hagia Sophia, oba wzniesione przez twojego imiennika, cesarza Justyniania… Następnie Błękitny Meczet, Muzeum Topkapi i różne pałace… Jutro zabiorę cię we wszystkie miejsca, które będziesz chciała zobaczyć. – Oddaję się w twoje ręce – ty jesteś szefem i ekspertem. Za nic nie chciałabym tylko przegapić Wielkiego Bazaru i Targu Korzennego! – Wpisałam je na listę na sobotę – odparła Iffet i podniosła wzrok na kelnera, który właśnie pojawił się przy ich stole. Zamówiła gazowaną wodę mineralną, podobnie jak Justine, i obie zaczęły przeglądać podane im przez kelnera menu. – Nie jestem entuzjastką kulinarnych przygód – wyjaśniła Ju-stine. – Widzę tu kilka rzeczy, które bardzo lubię… Na przykład kanapkę klubową i parę świetnych sałatek. Na co masz ochotę, Iffet? – Ja też mam mało skomplikowane upodobania. Zamówię chyba jedną z sałatek… – A ja zdecyduję się na klubową kanapkę. – Justine przywoła-ła kelnera i złożyła zamówienie. – Byłaś kiedyś w Nowym Jorku, Iffet?
Iffet potrząsnęła głową. – Nie, ale całkiem nieźle znam Londyn, bo często tam jeżdżę. Masz zamiar podróżować po Turcji? Zwiedzić jakieś konkretne miejscowości poza Stambułem? – Zawsze chciałam wybrać się do Efezu, jednak obawiam się, że teraz nie uda mi się odbyć tej podróży. Może następnym razem… – Kiedy przyjedziesz tu kręcić film dokumentalny! – Właśnie. Obie kobiety instynktownie polubiły się już w czasie jazdy samochodem z lotniska Atatürk i teraz przez cały lunch praktycznie bez przerwy rozmawiały. W samolocie Justine dokładnie przejrzała przygotowane przez Joanne wydruki i turystyczny przewodnik, który dostała od przyjaciółki, a ponieważ szybko się uczyła i miała doskonałą pamięć, była w stanie prowadzić z Iffet interesującą dla nich obu rozmowę. Mimo to ani na chwilę nie przestawała myśleć o babce i Anicie Lowe. Wiedziała, że spokój odzyska dopiero wtedy, gdy wpadnie na trop obu z nich albo przynajmniej jednej; na razie ciągle była spięta i zdenerwowana. O drugiej Justine przerwała rozmowę o Cysternie Bazyliki, wielkim podziemnym zbiorniku na wodę. – Przepraszam cię na moment, ale muszę zatelefonować do brata – powiedziała do Iffet. – Wiem, że czeka na wiadomość ode mnie… – Nie przejmuj się, Justine. – Iffet wstała od stołu. – Porozmawiaj spokojnie, ja zaraz wrócę! Justine wyciągnęła rękę i lekko dotknęła jej ramienia. – Nie, nie, nie trzeba! – zawołała. – Chcę tylko powiedzieć mu, że bezpiecznie doleciałam i jestem pod twoją opieką… – Potrząsnęła głową i lekko westchnęła. – Bardzo się o mnie martwi… Wyjęła komórkę, wybrała stacjonarny numer Richarda i po chwili usłyszała jego głos. – To ja, Rich – odezwała się. – Cała i zdrowa, siedzę nad Bosforem i jem lunch z Iffet… Tutaj jest druga, więc ty w Nowym Jorku pewnie dopiero jesz śniadanie… – Tak, grzankę z kawą, oczywiście w biegu. Jak minął lot? I jak
czujesz się w Stambule? Hotel w porządku? – Lot minął bez problemów, trwał niecałe dziesięć godzin, wylądowaliśmy zgodnie z planem. Stambuł jest fascynujący, chociaż na razie widziałam bardzo niewiele, pogoda doskonała, hotel również. Och, no i poznałam Iffet… Jest cudowna, już zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić! – Więc jesteś w dobrych rękach i mogę odetchnąć z ulgą, tak? – Oczywiście. Tak czy inaczej, doskonale wiesz, że umiem o siebie zadbać… Masz dla mnie jakieś wiadomości? – Nie, nic się nie dzieje. Daisy świetnie się czuje, w pracy wszystko w porządku, pierwsza część instalacji przebiega jak należy, na razie bez żadnych niespodzianek. – Świetnie. Naturalnie nie mam jeszcze żadnych nowin… Zadzwonię jutro o tej porze, ale gdybyś mnie potrzebował, telefon mam włączony. Ściskam cię mocno… – Ja też, Juju! Z całej siły… Justine zakończyła połączenie i uśmiechnęła się do Iffet. – Trzęsie się nade mną jak kwoka, ale chyba nic nie może na to poradzić – wyznała. – Pewnie ja mam taki sam stosunek do niego… Jesteśmy bliźniętami, nasze relacje są wyjątkowo bliskie! – Och, bliźnięta! Dobrze znam ten temat! Moja przyjaciółka ma siostrę bliźniaczkę – obie też stale się o sobie troszczą i są praktycznie nierozłączne… – Wyobrażam sobie… To cudowne związki, i to pod wieloma względami. Ale wracając do poprzedniego tematu – opowiadałaś mi, że Cysterna Bazyliki pochodzi z okresu cesarstwa bizantyjskiego i rozpoczęto jej budowę za panowania Justyniana… – Tak. Jest to olbrzymia komnata pod Stambułem. Możemy ją zwiedzić, jeśli masz ochotę, bo jest otwarta dla turystów. – Bardzo chętnie. – Justine otworzyła czarną skórzaną torbę i wyjęła oprawiony w czarny zamsz notatnik, aby poszukać odpowiedniej strony. – O, umieściłam Cysternę Bazyliki na swojej liście, razem z dwoma wielkimi bazarami! – Doskonale. Zwiedzimy to wszystko w ciągu kilku następnych dni. Może taka wycieczka po miejscach związanych z dawną historią Stambułu podsunie ci pomysł do filmu… – Może… – mruknęła Justine. – Całkiem niewykluczone…
Rozdział 8 Pokój wypełnił głos. Męski głos. Melodyjny, dość wysoki, śpiewający w obcym języku. Justine otworzyła oczy i zamrugała w przyćmionym świetle. Usiadła na łóżku, zasłuchana w głos, który podnosił się i opadał, aż w końcu ucichł. Teraz na zewnątrz i w pokoju zapadła całkowita cisza. Nie było słychać dosłownie nic. Wstała z łóżka i przeszła do aneksu dziennego. Francuskie okno było szeroko otwarte i Justine wyszła prosto na taras. Oparła się o balustradę i spojrzała w dół, na ogród. Spodziewała się, że zobaczy jakiś zespół, może nawet orkiestrę, i śpiewaka przygotowującego się do odśpiewania następnej pieśni, lecz w ogrodzie nie było nikogo. I nagle zrozumiała – przed chwilą słyszała głos muezina, który stał na szczycie minaretu, nawołując wiernych do modlitwy. Joanne opowiadała jej o tym w ostatni weekend, podkreślając, że zdarza się to pięć razy w ciągu dnia i że elektroniczne wzmacniacze roznoszą głos muezina na wszystkie dzielnice miasta, duże i gęsto zaludnione. Śpiew muezina obudził ją z płytkiego snu i wyciągnął z łóżka, ale wcale jej to nie przeszkadzało. W gruncie rzeczy była z tego całkiem zadowolona, ponieważ musiała poważnie przemyśleć parę spraw. Po lunchu z Iffet wróciła do swojego pokoju, rozpakowała się, ułożyła rzeczy w szafie i łazience i zatelefonowała do Eddiego Grange’a do Londynu. Eddiemu nie udało się znaleźć w internecie niczego na temat dwóch firm, z którymi związana była babka Ju-stine. Nie było żadnego dowodu, że w ogóle istniało coś takiego jak Exotic Places czy Faraway Lands… Można było odnieść wrażenie, że po prostu nigdy ich nie było. Justine podziękowała Eddiemu i rozłączyła się. Ta nowa informacja, w połączeniu z faktem, że Gabriele nie figurowała w londyńskiej książce telefonicznej, stanowiła dość wyraźny dowód, że babka Justine i Richarda nie mieszkała w Londynie. Może dawno temu wyjechała stamtąd i osiadła gdzie indziej, chyba że miała numer zastrzeżony, ale taka możliwość wydawała się Justine mocno wątpliwa. Jej babcia nigdy nie miała zamiłowania do tajemnic, w przeciwieństwie
do matki, która po prostu je uwielbiała. Justine założyła ręce na piersi, oparła łokcie na poręczy balustrady i zapatrzyła się w noc, na moment zatracając się w jej pięknie. Niebo miało odcień głębokiego szafiru, gwiazdy jasno świeciły i wszędzie, zwłaszcza po drugiej, azjatyckiej stronie Bosforu, migotały światła domów. Jakie to dziwne, że jestem tu, w Stambule, mieście rozpiętym między Europą i Azją Mniejszą, na dwóch kontynentach jednocześnie, pomyślała. To takie intrygujące miejsce… Justine wyprostowała się, nagle jeszcze mocniej przekonana, że jej babka jest tutaj, gdzieś w tym mieście. Czuła to całą sobą. Intrygowała ją myśl, czy poszukiwanie w urzędzie hipotecznym zaowocuje odkryciem adresu Anity albo Gabriele. Oczywiście nie można było wykluczyć, że babka Justine i Richarda ma tutaj dom… Zawsze była osobą bardzo niezależną, zdecydowaną i realistycznie nastawioną do świata, z którym zmagała się o własnych siłach, tocząc rozmaite walki w imieniu własnym i wnuków. Justine uśmiechnęła się do siebie. Odziedziczyła te cechy po Gabriele, dobrze o tym wiedziała. Ojciec powiedział jej kiedyś, że jest do niej bardziej podobna niż Deborah, jej matka, a córka Ga-briele. I rzeczywiście tak było, dzięki Bogu… Jednak z jakiego powodu Gabriele miałaby przyjechać do Stambułu i tu zamieszkać?… Justine nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Najwyraźniej właśnie tutaj mieszkała Anita, najlepsza przyjaciółka babki, a poza tym można było wymienić jeszcze kilka innych argumentów. W Stambule przez cały rok panowała łagodna aura, więc niewątpliwie był tu doskonały klimat dla starszej kobiety; Gabriele znała Stambuł z lat, kiedy prowadziła tu interesy, i na pewno zawarła w tym mieście wiele innych znajomości i przyjaźni; można też było przypuszczać, że odpowiadał jej tutejszy styl życia. Justine wróciła do pokoju, włączyła kilka lamp i wygodnie usadowiła się w fotelu. Zamknęła oczy, skupiając myśli na Gabriele. Wszystko wskazywało na to, że Gabriele Hardwicke po prostu zniknęła z powierzchni ziemi, zupełnie jakby rzeczywiście umarła.
Justine wiedziała jednak, że babka żyje, i miała na to dowód – list Anity Lowe. Bez wątpienia w Londynie nie pozostał po niej żaden ślad, Eddie powiedział jej to całkiem jasno. Zero informacji, rzekł z naciskiem. Justine była zaskoczona, może nawet wstrząśnięta, kiedy usłyszała, jak Eddie zastanawia się, czy prowadzona przez Gabriele firma importowa w Londynie w ogóle istniała. Co zrobi, jeżeli coś podobnego zdarzyło się tutaj? Jeżeli żadna z dwóch kobiet nie ma tutaj domu ani mieszkania? Wtedy nie uda jej się ich odnaleźć, nie będzie miała żadnych szans… Znajdzie się w ślepym zaułku, przed ścianą… Ścianą wyłożoną błękitnymi i białymi kafelkami… Nieoczekiwanie ujrzała tę ścianę oczami wyobraźni, biało-błękitną ścianę w kuchni babki w jej nowojorskim mieszkaniu. Nie, raczej kilka ścian… To są kafelki ze Stambułu, wyjaśniła jej Gabriele. Przywodziły na myśl niebieskie i białe wazy, urny, wanny i patery, które ojciec Justine i Richarda oraz Gabriele sprzedawali projektantom wnętrz na Manhattanie. I ozdobne przedmioty z mosiądzu. I dywany, piękne, ręcznie tkane z jedwabiu dywany ze Stambułu… Nie, raczej z Hereke, małego miasta pod Stambułem… Wszystko to przypomniało jej się w ułamku sekundy. Tak, pomyślała, nie mylę się. Podniosła powieki i wyprostowała się. Ludzie trudniący się sprzedażą ceramicznych płytek, innych glinianych rzeczy, antyków i dywanów – tak, w razie niepowodzenia w urzędzie hipotecznym to wśród nich należy rozpocząć poszukiwania. Może ktoś z nich pamięta jej babkę, może nawet utrzymuje z nią kontakt i wie, gdzie mieszka… Justine usiadła przy biurku i zaczęła sporządzać listę rzeczy, które przed laty jej ojciec i babka importowali z Turcji. Czuła, jak w miarę pisania jej napięcie powoli znika. Wreszcie wpadła na jeszcze jeden pomysł, jak wytropić Gabriele Hardwicke. Musiała ją znaleźć, bo inaczej naprawdę nigdy nie zazna spokoju. I zacznie od rana. W pewnym momencie Justine oderwała się od myśli o babce i podniosła się z krzesła. Nie mogła oprzeć się pragnieniu wyjścia na
taras, który otwierał się za progiem pokoju. Wyszła na zewnątrz, usiadła pod nocnym nieboskłonem i zapatrzyła się w granatowe sklepienie. Gwiazdy były zachwycające… tyle ich świeciło nad Stambułem, rozsianych po całym niebie, jasnym, spokojnym i nieskończonym. Na drugim brzegu Bosforu, po azjatyckiej stronie, migotały światła Turcji i Anatolii, podobne do barwnych iskierek, nadających krajobrazowi wygląd krainy z bajek. Na parterze hotelu ludzie siadali do kolacji przy stolikach na tarasie – Justine słyszała przyciszony odległością szmer rozmów i śmiech na tle cicho grającego fortepianu. Od razu rozpoznała nuty Gdzieś ponad tęczą, melodii z jednego ze swoich ulubionych starych filmów – Czarnoksiężnika z Oz. Gabriele uwielbiała tę opowieść tak samo jak jej wnuki, a sama Justine jako małe dziecko zawsze marzyła o błyszczących, czerwonych bucikach Dorotki… Potrzebuję właśnie kogoś takiego jak Czarnoksiężnik, pomyślała, no i Dobrej Wróżki, uzbrojonej w magiczną różdżkę. Westchnęła cicho i nagle w całej pełni dotarło do niej, co najbardziej niepokoi ją w tej historii. Konflikt. Co takiego wywołało ten wielki, trudny do wyobrażenia konflikt między jej matką i babcią? Może miało to coś wspólnego z pieniędzmi… Deborah była urodzoną utracjuszką, Justine doskonale o tym wiedziała. Z dzieciństwa zapamiętała ostry głos ojca, nawet teraz słyszała go tak wyraźnie, jakby stał tuż obok… W tamtych czasach na jego ustach bardzo często gościło nieznane jej słowo: „bankructwo”. „Twoje wydatki doprowadzą mnie do bankructwa!”, krzyczał gniewnie. Potem zazwyczaj wybuchała kolejna kłótnia, rodzice Justine i Richarda trzaskali drzwiami i całymi godzinami obrzucali się głęboko raniącymi zarzutami. Jednak w końcu zawsze godzili się i wszystko wracało do normy, lecz teraz, patrząc wstecz, Justine uświadomiła sobie, że bezustannie albo padali sobie w ramiona, albo skakali do gardeł. Było to wyjątkowo burzliwe małżeństwo. Po jednej z kłótni Gabriele przez dłuższy czas nie przyjeżdżała do Connecticut. Jeździła wtedy do Huntington, do swojego bliskiego przyjaciela Trenta, prawnika, który miał dom z widokiem na cieśninę Long Island. Czasami zabierała tam ze sobą wnuki. Bliźnięta uwielbiały te wyprawy i towarzystwo wuja Trenta, który rozśmieszał ich
oboje do łez, rozpieszczał i wymyślał dla nich najbardziej fantastyczne rozrywki. Deborah krzywiła się na wycieczki dzieci na Long Island, głównie dlatego, że nie lubiła Trenta Saundersa. O, tak, bardzo go nie lubiła… Była zazdrosna, pomyślała nagle Justine. Zazdrosna o obecność Trenta w życiu babci. Co takiego wymamrotała kiedyś pod nosem? „Nikt nie może zająć miejsca mojego ojca”. Ojciec Deborah umarł, gdy dziewczynka miała siedem lat, i od tamtego dnia bezustannie go idealizowała. Bezustannie rozwodziła się nad nieskazitelnością charakteru Petera Hardwicke’a… Dziwne, że zapomniałam o tych słowach, które mama rzuciła wtedy pod adresem babci, pomyślała Justine. Dopiero teraz, naj-zupełniej nieoczekiwanie, pamięć podsunęła jej tamto zdarzenie, może dlatego, że dotyczyło czegoś ważnego – Trent Saunders był kimś więcej niż tylko amerykańskim adwokatem babki, był wyjątkowym przyjacielem, naprawdę wyjątkowym. Mam nadzieję, że tak właśnie było, pomyślała Justine. Oczami wyobraźni ujrzała babkę, piękną blondynkę o niebieskich oczach i nieco figlarnym uśmiechu, zawsze niezwykle elegancką i pełną uroku, prawdziwą damę, kobietę z wielką klasą. I nagle w jej sercu zapłonął gniew. Wściekłość na matkę. Przez ułamek sekundy kusiło ją, aby zatelefonować do Deborah, ale powstrzymała się. Po co rozbudzać jej czujność? Dużo lepiej będzie stawić jej czoło w chwili, gdy Justine zrealizuje już misję, z jaką tu przyjechała. Poza tym nie miała cienia wątpliwości, że Deborah nie powie jej, gdzie przebywa Gabriele. Strategia działania matki Ju-stine polegała na upartym zaprzeczaniu stawianym jej zarzutom. Justine zerknęła na zegarek i wróciła do sypialni. Była dziewiąta trzydzieści. Sięgnęła po telefon, zadzwoniła do działu obsługi i zamówiła zieloną sałatę, talerz serów oraz dzbanek herbaty z cytryną. Rozejrzała się za pilotem, włączyła kanał CNN i poczekała chwilę na wiadomości, chcąc jak najszybciej odzyskać kontakt ze światem. Już jako dziecko uwielbiała serwisy informacyjne. Zawsze chciała wiedzieć, co dzieje się na świecie, i dlatego została dziennikarką.
Obejrzała CNN, czytając pasek z wiadomościami u dołu ekranu, i przełączyła kanał na nadawane z Londynu Sky News. Same złe informacje, pomyślała. Przypomniała sobie słowa swojego pierwszego szefa, redaktora działu informacyjnego gazety w Connecticut, który powtarzał podwładnym, że to złe wiadomości pomagają podwyższyć nakład, nie dobre i pogodne. „Nie przynoście mi dobrych wiadomości, szkoda fatygi”, mawiał. Cóż, teraz na całym świecie dominowały złe wiadomości… Pragnąc porównać serwisy, przełączyła się na swoją sieć, Cable News International, i długo siedziała nieruchomo, nie odrywając wzroku od ekranu. W końcu przerwało jej pukanie do drzwi. Kelner wtoczył stolik na środek pokoju i ustawił go przed telewizorem. Justine podziękowała mu, podpisała rachunek i usiadła, skubiąc sałatę i dalej oglądając wiadomości. Nagle zesztywniała. Na ekranie pojawiła się jej własna twarz. – Znana producentka filmowa Justine Nolan zaprowadzi państwa do prywatnego świata najwybitniejszego współczesnego malarza Jean-Marca Bretona – odezwał się głos komentatora. – Jej filmową biografię mistrza, Dowód życia, obejrzymy na naszym kanale już we wrześniu, w sekcji programów dokumentalnych CNI… Przez ekran przemknęły zdjęcia Bretona, jego domów w Prowansji i Hiszpanii oraz kilku obrazów. Potem komentator wrócił do aktualnych informacji. Biznes, jak zwykle biznes… Justine była zaskoczona. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że po pokazie filmu Miranda nie żartowała, mówiąc: „Musimy nagło-śnić ten film, Justine. Jest doskonały i sądzę, że zrobi międzynarodową karierę, w każdym razie ja zamierzam o to zadbać. Natychmiast biorę się do przygotowania kampanii reklamowej i spotów promocyjnych”. Miranda powiedziała to we wtorek, a teraz był czwartek. Najwyraźniej już w środę przystąpiła do pracy – wybrała miejsca wejść w innych programach, napisała kilka zdań i poleciła nagrać je Ericowi Fromanowi, lektorowi o przykuwającym uwagę głosie. Parę właściwie wybranych słów całkowicie wystarczało jako komentarz do żywych ujęć, i proszę bardzo, spot promocyjny poszedł praktycznie od razu. Miranda Evans działała błyskawicznie, zawsze wyprzedzając innych
o pół kroku. Najwyraźniej była przekonana, że ma w rękach prawdziwy hit… Tak, Miranda zawsze promowała Justine i wspierała ją od samego początku… To było naprawdę coś! Justine poszukała swojej komórki i zatelefonowała do Richarda, pragnąc podzielić się z bratem wspaniałą nowiną. – To ja, Rich – odezwała się. – Możesz rozmawiać czy trafiłam na zły moment? – Cześć! Nie, wszystko w porządku, jestem w biurze. Co się dzieje? – Słuchaj, Miranda pracuje jak szatan! Przed sekundą widziałam pierwszy spot promocyjny Dowodu życia w CNI, wyobrażasz sobie? Trafiłam na niego zupełnie przypadkowo! Miranda musiała przygotować go i zmontować wczoraj, kiedy ja leciałam do Turcji. Przyznaję, że całkowicie mnie to zaskoczyło! – Świetnie! Spróbuję obejrzeć go dzisiaj. Miranda faktycznie pracuje jak szatan… Jak minął ci dzień? – Trochę się rozczarowałam… W książce telefonicznej Stambułu nie ma ani babci, ani Anity, ale w gruncie rzeczy o tym już wiedzieliśmy. Iffet sprawdzi nazwiska w urzędzie hipotecznym, może tam natknie się na ich nazwiska, a nawet na pewno, jeżeli któraś z nich ma tutaj dom. Eddiemu nie udało się wpaść na trop firm, z którymi babcia była związana, wiesz, Exotic Places i Faraway Lands… W Londynie zero, powiedział. Zasugerował nawet, że być może te agencje w ogóle nie istniały… – Nie ma racji. Babcia opowiadała nam o nich, a ona nigdy nie wymyślała żadnych takich rzeczy. Najprawdopodobniej zamknęła obie firmy wiele lat temu i Eddie po prostu nie dogrzebał się do ich historii. Miejmy nadzieję, że Iffet coś znajdzie! – Oby… Przyszły mi do głowy dwa pomysły… Może Iffet mogłaby odwiedzić ze mną handlarzy dywanami i ceramiką? Sądzisz, że to warte zachodu? Może w ten sposób znalazłabym kogoś, kto znał babcię i wie, gdzie jej szukać… – Doskonała myśl. Czuję, że jesteś na właściwym tropie, więc nie poddawaj się. I zadzwoń do mnie jutro! Muszę lecieć, Juju, za kilka
minut mam ważne spotkanie… – Tutaj dochodzi dziesiąta, więc niedługo pójdę spać. Porozmawiamy jutro! Gdy się rozłączyli, Justine ukroiła sobie kawałek sera i położyła go na krakersie. Nagle wpadła na zupełnie świeży, naprawdę genialny pomysł. Wywiady! Tak, mogę udzielić wywiadów na temat Dowodu życia, pomyślała. Wyjaśnię, że przyjechałam tu zbadać teren, bo zamierzam nakręcić film o Stambule… Porozmawiam z dziennikarzami telewizyjnymi i prasowymi! Zerwała się i poszła poszukać notesu z listą nazwisk, które podała jej Joanne, kontaktów w mediach. Wreszcie trafiła w dziesiątkę! Nawet jeśli nie znajdzie babci i Anity, to postara się, żeby one ją znalazły! Kluczem do sukcesu były media, zdecydowanie. Zrobię wszystko, żeby babcia zobaczyła moją twarz w telewizji, pomyślała Justine. To jedyne rozwiązanie.
Rozdział 9 Znajdowały się w samym środku tętniącego życiem, rozgrzanego słońcem miasta. Według Iffet jak na maj było nietypowo gorąco i Justine cieszyła się, że zdecydowała się włożyć spodnie z białej bawełny, białą koszulową bluzkę na turkusowy top i bardzo wygodne buty. W tej chwili obie kobiety odpoczywały w cudownie chłodnym ogrodzie przy placu Sultanahmet. Wyruszyły wcześnie i już zdążyły zwiedzić pałac Topkapi, dawną rezydencję sułtanów z dynastii osmańskiej w sąsiedniej dzielnicy, a także Błękitny Meczet i kościół Hagia Sophia, stojące naprzeciwko siebie z obu stron ogrodu. Justine była pod ogromnym wrażeniem tych zabytków. Błękitny Meczet, ogólnie znany przykład architektury osmańskiej, szczycił się sześcioma minaretami, złotymi kopułami i dwustu pięćdziesięcioma oknami. Wewnątrz zachwyciły ją błękitno-białe kafelki, którymi wyłożono ściany świątyni. Od razu przypomniały jej się też współcześnie produkowane kopie tych płytek, które jej ojciec i babka sprzedawali w swoim salonie na Manhattanie. Justine wiedziała od Iffet, że kościół Hagia Sophia stanowi jedno z najwspanialszych osiągnięć światowej architektury. Wzniesiona w okresie bizantyjskim imponująca budowla miała wielkość katedry. Justine odwróciła się do Iffet. – Dziękuję, że pokazałaś mi te niezwykłe miejsca – powiedziała. – Zwiedzanie sprawiło mi ogromną frajdę, ale teraz chętnie trochę bym odpoczęła, co ty na to? – Och, naturalnie! Te dwie świątynie i pałac Topkapi to zupełnie wystarczająca porcja na jeden ranek! – Później mogłybyśmy wybrać się na Targ Korzenny, jeśli nie masz innych planów, a na razie wstąpmy gdzieś na lunch, dobrze? Iffet skinęła głową, wyjęła komórkę i wybrała numer. Poprosiła Selima, kierowcę, aby przyjechał je zabrać. Słuchała go chwilę i rozłączyła się. – Musimy przejść kawałek w kierunku Dzielnicy Bazarów – powiedziała. – Tam łatwiej mu będzie zaparkować.
– Ta restauracja należy do moich ulubionych, zresztą nie tylko moich – uśmiechnęła się Iffet. – Dość trudno jest ją znaleźć, jeśli ktoś nie wie, gdzie szukać! – W jej brązowych oczach zatańczyły wesołe iskierki. – No, jesteśmy na miejscu! Minęła główne wejście na Targ Korzenny i poprowadziła Justine w stronę stromych kamiennych schodów. – Nazywa się U Pandeliego, jest na pierwszym piętrze – dorzuciła. Iffet szybko pokonała stopnie; Justine szła za nią, trochę wolniej, już któryś raz w ostatnich dniach powtarzając sobie, że musi znowu wziąć się do ćwiczeń na siłowni, i to natychmiast. – Z całą pewnością warto było się zmęczyć! – powiedziała, kiedy weszły do środka. – Wiem! – zaśmiała się Iffet. Kelner uprzejmie przywitał obie kobiety i zaprowadził je do stolika przy oknie. Zamówiły gazowaną wodę mineralną i wzięły podane im karty dań. – Te akwamarynowe płytki są po prostu prześliczne, a kopułowe sklepienia to architektoniczne cacko! – Justine z podziwem rozejrzała się dookoła. – Co za piękne miejsce! – Bardzo popularne wśród znających się na rzeczy miejscowych. – Iffet pokiwała głową. – Jedzenie jest znakomite! Mam nadzieję, że spróbujesz borek, bo to tutejsza specjalność. To małe trójkąciki z ciasta, nadziewane serem z ziołami. Podczas smażenia ciasto rośnie i brązowieje… – Na pewno spróbuję. Szczerze mówiąc, jestem bardzo głodna. Wczoraj wieczorem nie jadłam dużo i śniadania też prawie nie ruszyłam. Przejrzała menu i doszła do wniosku, że wiele dań podoba jej się z nazwy. Ostatecznie zdecydowała się na zapiekaną w pergaminie rybę, strzępiela. – Zamówię rybę – oświadczyła. – Ja też. – Iffet przywołała kelnera, złożyła zamówienie i pociągnęła łyk wody. – W Stambule jest mnóstwo pałaców i innych muzeów wartych zwiedzenia. Musimy zwolnić tempo, bo nie chciałabym cię zmęczyć. Po lunchu zajrzymy na Targ Korzenny, to dobry pomysł, a jutro może będziesz chciała zwiedzić Wielki Bazar…
– Z przyjemnością! Wiesz, kiedy oglądam dużo budynków czy przedmiotów, tracę zdolność trzeźwego osądu, więc wolę zwiedzać powoli… Bardzo dziękuję ci za dzisiejszy ranek, Iffet! Masz ogromną wiedzę, jestem pełna podziwu, naprawdę. Duże wrażenie zrobił na mnie pałac Topkapi, a zwłaszcza jego część przeznaczona dla kobiet, harem. Pochyliła się nad stolikiem. – Kiedy tam byłyśmy, doznałam prawdziwego olśnienia i pomyślałam, że chciałabym zrobić coś w rodzaju biografii Stambułu, oczywiście filmowej. To miasto ma tak niezwykłą historię… I chyba wybrałabym tytuł Biografia miasta! Iffet popatrzyła na nią z zaciekawieniem. – Doskonały pomysł – powiedziała. – Fascynujący! Justine mówiła prawdę – podczas zwiedzania haremu rzeczywiście wpadła na taki pomysł. Szybko uświadomiła sobie, że historia Stambułu byłaby niezwykle ekscytująca dla widza, i postanowiła, że zajmie się nią, kiedy tylko odnajdzie babkę. Iffet zapytała, w jaki sposób mogłaby pomóc Justine w przygotowaniach do kręcenia filmu, kiedy nagle zadzwonił jej telefon. Odebrała połączenie, chwilę słuchała uważnie, podziękowała i rozłączyła się. – Telefonowali z mojego biura – wyjaśniła. – Przykro mi, ale w hipotece nie ma wpisu na nazwisko Anity Lowe… – Ach, tak… – Justine nie potrafiła ukryć zawodu. – A Gabriele Hardwicke? Może jest jakiś jej akt własności? – Nie. Gdybyś wiedziała, o jaką dzielnicę chodzi, mogłabym wysłać kogoś, żeby sprawdził jeszcze raz… – Nie mam pojęcia, gdzie mieszkają. – Justine odwróciła wzrok. Iffet natychmiast uświadomiła sobie, jak wielkie rozczarowanie spotkało jej nową znajomą. Na twarzy Justine malował się smutek, a jej niebieskie oczy błyszczały, zupełnie jakby miała się zaraz rozpłakać. – To dla ciebie bardzo ważne, prawda? – zagadnęła. – Bardzo. Umilkły. Iffet zastanawiała się, czego dotyczy cała ta sprawa i dlaczego Justine jest tak głęboko poruszona. Justine zadawała sobie pytanie, czy może zwierzyć się Iffet, zaraz jednak odrzuciła taką możliwość. Znała Iffet zaledwie jeden dzień i naprawdę nie mogła
opowiedzieć jej o liście od Anity. Niewiele było osób, wobec których zdobyłaby się na zupełną szczerość. Jej matka zrobiła straszną rzecz i Justine nie chciała, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. No, oczywiście poza Joanne, która była dla niej jak siostra… Z drugiej strony tej niezwykle miłej i serdecznej kobiecie chyba jednak należało się jakieś wyjaśnienie… Jakaś okrojona wersja prawdy… Odchrząknęła. Już miała zacząć mówić, lecz kelner przyniósł właśnie borek, musiała więc zaczekać, aż znowu zostaną same. *** Justine uświadomiła sobie, że Richard i ona mogli popełnić fatalny błąd. Uznali, że Anita Lowe mieszka w Stambule, ponieważ na kopercie znajdował się pocztowy stempel tego miasta, istniała jednak możliwość, że kobieta była tu tylko przejazdem albo na wakacjach. W gruncie rzeczy nie mieli pojęcia, gdzie mieszkała Anita i ich babka… Justine ogarnęła fala frustracji. Ależ byli głupi, a szczególnie ona sama! Z trudem stłumiła uczucie całkowitej bezradności i postanowiła zwierzyć się Iffet, naturalnie tylko częściowo. Tak bardzo wstydziła się postępowania matki, że nie chciała ujawniać tego wątku całej historii… Zdecydowała się zatuszować tragiczny rozdźwięk między Deborah i Gabriele i skoncentrować się na odnalezieniu babki i Anity. Opanowała przygnębienie, napiła się wody i potoczyła wzrokiem po restauracji. Lokal składał się z kilku sal w amfiladzie, połączonych szerokimi łukowatymi przejściami. Chłodny morski odcień płytek, duże okna i starannie wykrochmalone białe lniane obrusy tworzyły atmosferę świeżości i spokoju. Można tu było naprawdę odetchnąć od gwaru pobliskich bazarów, stacji promów i zatłoczonych ulic. – Cieszę się, że cię tu przyprowadziłam, Justine! – Iffet sięgnęła po borek i ugryzła kęs trójkącika z ciasta. – Chyba ci się tu podoba… – I to bardzo! Czy to nowa restauracja? – Justine także spróbowała miejscowego przysmaku. – Nie, jest bardzo stara. W 1901 roku otworzył ją niejaki Pandeli i od tamtego czasu cieszy się niesłabnącym powodzeniem. Justine skończyła jeść przekąskę i uważnie popatrzyła na Iffet. – Jestem ci winna wyjaśnienie co do moich poszukiwań Anity Lowe – odezwała się cicho. – Ale najpierw zjedzmy lunch, dobrze?
Porozmawiamy przy kawie… Ze smakiem zjadły pieczonego w pergaminie strzępiela i grillowane warzywa. Obie z uśmiechem zrezygnowały z kuszących deserów i zamówiły kawę po turecku. – Paraliżujący ładunek kofeiny, ale czasami można sobie na to pozwolić… – mruknęła Iffet. – Co chciałabyś mi powiedzieć o Anicie Lowe? – Muszę zacząć od Gabrieli Hardwicke. – Justine spojrzała Iffet prosto w oczy. – To nasza babka i właśnie jej szukam… Sądziłam, że uda mi się ją znaleźć przez Anitę… Iffet, wyraźnie zaskoczona, długą chwilę milczała. – Tym bardziej mi przykro, że nie zdołałam jej odszukać – odezwała się w końcu. – Może uda się zlokalizować ją w jakiś inny sposób, jeżeli masz pewność, że mieszka w Stambule… – W tym sęk, że nie mam takiej pewności! Tak czy inaczej, jestem przekonana, że babcia jest z Anitą… Przyjaźnią się od wczesnej młodości i zawsze były sobie bliskie. Pozwól, że w paru zdaniach opowiem ci tę historię… Jasmine skupiła się tylko na kluczowych szczegółach, wyjaśniając, że oboje z bratem stracili kontakt z babką z powodu kłótni między Gabriele i jej córką, a ich matką, Deborah. – Bardzo niepokoję się o babcię, ponieważ Anita napisała w liście, że ogromnie tęskni za nami i jest przygnębiona – zakończyła. – Naturalnie może jej także coś dolegać pod względem fizycznym, ma przecież prawie osiemdziesiąt lat… Iffet słuchała w skupieniu. – Każda z zaangażowanych w tę historię osób przyjęła pewne założenia – powiedziała powoli, z namysłem. – Anita, ty i twój brat… Ja też tak zrobię. Załóżmy, że Anita i Gabriele rzeczywiście mieszkają w Stambule… Skoro tak, to możemy podjąć jeszcze inne kroki… Jakiej narodowości są twoja babcia i Anita? Amerykańskiej? – Nie, obie są Angielkami. Dorastały razem w Londynie, mówiłam ci. Babcia ma też jakieś związki z Yorkshire, jednym z hrabstw na północy Anglii… Dlaczego pytasz? – Bo w Stambule jest dużo ambasad i konsulatów. Mieszkający tu
cudzoziemcy często odwiedzają te placówki, ot, tak po prostu, i zostawiają swoje nazwiska albo biorą udział w organizowanych przez nie imprezach. Istnieją również inne instytucje i organizacje, w których życiu uczestniczą. Mogę popytać… – Dziękuję, to doskonały pomysł! Sama też mam pewien trop – babcia odwiedzała dawniej Turcję, kupowała tu ceramikę, antyki i dywany do salonu w Nowym Jorku, który prowadziła razem z moim ojcem. Sprzedawali te przedmioty dekoratorom wnętrz. Zastanawiałam się, czy może znasz jakichś ludzi zajmujących się handlem takimi rzeczami… Ktoś z nich mógł w przeszłości mieć kontakt z babcią, może nawet nadal go ma… – O jakich dywanach mówisz? – Iffet uniosła ciemną brew. – O kilimach? Justine potrząsnęła głową. – Nie. To były ręcznie tkane jedwabne dywany z Hereke. – Świetnie! – w głosie Iffet zabrzmiała nuta podniecenia. – Znam wybitnego znawcę i handlarza dywanów! Możemy zajrzeć do jego sklepu, jeśli chcesz, nawet teraz! To niedaleko stąd! – Doskonale! Wymyśliłam coś jeszcze i wiem, że mogłabyś mi w tym pomóc… Wczoraj wieczorem oglądałam telewizję i przerzucałam różne kanały informacyjne. Kiedy przełączyłam się na stację, dla której pracuję, Cable News International, z wielkim zdziwieniem zobaczyłam własną twarz. Nie mogłam w to uwierzyć – oglądałam swoje zdjęcie w telewizji tutaj, w Turcji… Moja sieć puściła spot reklamujący film dokumentalny, który właśnie ukończyłam. To podsunęło mi myśl, że gdyby jakiś tutejszy kanał zrobił ze mną wywiad, Anita albo babcia mogłyby mnie przypadkiem zobaczyć… Niepokój malujący się na twarzy Iffet zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Genialne! – zawołała. – Mogę załatwić ci wywiad dla telewizji! I dlaczego nie pokusić się o wywiad lub artykuł także w prasie? Mamy tu turecki dziennik, „Zaman English Daily”! Zatelefonuję do nich! – Pomogłaś mi odzyskać nadzieję, naprawdę! – zaśmiała się Justine. – Dajmy sobie spokój z Targiem Korzennym i chodźmy do sklepu z dywanami, dobrze?
*** – Idziemy do Punto – oznajmiła Iffet. – To niedaleko Wielkiego Bazaru, krótki spacer… Pięć minut później wąską uliczką dotarły do szeroko otwartych ciężkich drewnianych drzwi. – Sklep z dywanami znajduje się w tym han, który nosi nazwę Vezir Han. – Co to jest „han”? – zapytała Justine, zawsze ciekawa nowych informacji. – Han to duży, otoczony budynkami dziedziniec. W dawnych czasach w takich miejscach zatrzymywali się podróżni – mogli pomieścić się tam z jucznymi zwierzętami i przewożonymi towarami. Na noc ciężkie odrzwia zamykano, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Dziś na tych dziedzińcach znajdują się warsztaty rzemieślnicze i sklepy, w Stambule jest ich naprawdę dużo. Sklep, którego szukamy, jest za tym rogiem… Po chwili Iffet wprowadziła Justine do niewielkiego, starego pomieszczenia. Na ich powitanie pośpieszył młody, szeroko uśmiechnięty mężczyzna. Ukłonił się Iffet i potrząsnął jej dłonią. Iffet przedstawiła go jako Kemala, najmłodszego syna właściciela. Kemal uścisnął rękę Justine i zaprowadził obie kobiety do niższej części sklepu. – Zabiera nas do prywatnego salonu, przeznaczonego dla specjalnych klientów – cicho wytłumaczyła Iffet. – Nie jestem klientką! – odszepnęła Justine. – Wiem. Kemal ma świadomość, że szukamy informacji o Ga-briele Hardwicke, mówiłam mu o tym przez telefon. Chce porozmawiać z nami na osobności, a przy okazji pokaże ci dywany, bo tak nakazuje uprzejmość… – Rozumiem… Kemal wskazał im wygodną ławę. – Proszę usiąść – odezwał się po angielsku. – Czy jest paniom wygodnie? – Tak, dziękujemy – odparła Iffet w tym samym języku. Potem przeszła na turecki. Justine wiedziała, że tłumaczy Kemalowi, co je do niego sprowadza. Młody mężczyzna skinął głową
i udał się do małego pokoiku z boku, najwyraźniej pełniącego funkcję biura i gabinetu. – Co mu powiedziałaś? – Justine zerknęła na Iffet. – Spytałam, czy mógłby zadzwonić do swojego ojca, którego dziś nie ma w pracy, i dowiedzieć się, czy przypadkiem nie zna twojej babki. Przeliterowałam jej imię i nazwisko. Kemal zaraz poprosi tu sprzedawcę o imieniu Mustafa, który pokaże nam najlepsze jedwabne dywany z Hereke, a później tkaczka zademonstruje nam sposób tkania. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, to kwestia uprzejmości… – Naturalnie, to ogromnie miłe z ich strony… Mustafa przywitał je uściskiem dłoni i rozłożył pierwszy dywan. Tkanina była piękna, podobnie jak dwie następne, lecz gdy rzucił na posadzkę czwartą, Justine wstrzymała oddech z podziwu. Kompozycja rozmaitych odcieni błękitu na granatowym tle była absolutnie zachwycająca. – Cudowny! – Justine uśmiechnęła się do Mustafy. – Nigdy nie widziałam tak pięknego dywanu! – dodała szczerze. Sprzedawca rozpromienił się. – Dziękuję! To wyjątkowa, rzadko spotykana tkanina. Özipek – najlepsza firma! Drugi młody mężczyzna postawił na niskim stole tacę z herbatą. Obie kobiety wzięły szklanki z napojem. – Częstowanie herbatą to turecki zwyczaj – cicho poinformowała towarzyszkę Iffet. – Musimy wypić, żeby nie obrazić gospodarzy… Kiedy Kemal wrócił parę chwil później, Mustafa wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych. Kemal przeprosił Justine, że będzie mówił po turecku, i szybko wytłumaczył coś Iffet. Gdy skończył, Iffet lekko się skrzywiła. – Mamy dobrą wiadomość – odezwała się. – Ojciec Kemala rzeczywiście znał twoją babkę… Pamięta, że pewna Angielka imieniem Gabri kupowała u niego dywany. Zła wiadomość jest taka, że nie widział jej od ładnych paru lat. Przykro mi… – Nic nie szkodzi! Wiemy przynajmniej, że babcia miała z nim kontakt i przyjeżdżała do Stambułu! A znajomi faktycznie zwracali się do niej per „Gabri”!
Rozdział 10 Idący przez hol hotelu Kempinski Ciragan Palace mężczyzna przyciągał mnóstwo spojrzeń i miał tego świadomość. Już dawno zdążył do tego przywyknąć i nie zwracał najmniejszej uwagi na ciekawskich. Nazywał się Michael Dalton i miał trzydzieści dziewięć lat. Był wysoki, szczupły i wysportowany. Za sprawą przyciągającego uwagę wyglądu i nazwiska wielu fanów kina brało go za brata lub kuzyna brytyjskiego aktora Timothy’ego Daltona, lecz Michael nie miał nic wspólnego z gwiazdorem ani z przemysłem filmo-wym. Michael Dalton zajmował się zupełnie inną dziedziną, która była bardzo bliska jego sercu. Dzięki swojej pracy podróżował po całym świecie i poznawał różnych ludzi. W każdym towarzystwie zachowywał się z naturalną swobodą, a jego szczerość, uprzejmość i urok osobisty rozbrajały i ujmowały ludzi. Jednak niewiele osób miało szansę poznać prawdziwego Michaela Daltona oraz podziwiać jego wybitną inteligencję, dogłębną znajomość polityki międzynarodowej i nieprzeciętną wiedzę historyczną. Ludzie często zastanawiali się, w jaki sposób Michael Dalton zarabia na życie. Niektórzy utrzymywali, że jest tajnym agentem CIA, inni twierdzili, że jest Brytyjczykiem i pracuje dla brytyjskiego wywiadu, a konkretnie dla utajnionej komórki MI6. Byli też tacy, którzy uważali go za negocjatora, pośrednika między prezydentami i premierami rządów różnych państw. Jeszcze inni podejrzewali, że Michael przygotowuje ważne umowy finansowe dla wielkich tego świata – biznesmenów, dyktatorów i oligarchów – i że właśnie z tego czerpie zyski. I wszyscy oni bardzo się mylili. Michael Dalton otwarcie mówił o swojej pracy i nie kłamał. Był właścicielem i szefem międzynarodowej firmy ochroniarskiej z biurami przedstawicielskimi w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku. Jego agencja cieszyła się popularnością i doskonałą opinią, miała dużo poważnych klientów, wśród których nie brakowało potężnych korporacji, banków i innych międzynarodowych firm. Wiele krążących o Michaelu pogłosek miało solidne podstawy.
Dalton faktycznie był Amerykaninem, urodził się w Nowym Jorku, skończył Princeton i Harvard, miał dyplom wydziału prawa i kiedyś był zaręczony. Jeden raz. Teraz był wolny i ten stan dużo bardziej mu odpowiadał. Michael Dalton miał dwie mantry: „Ci, którzy przechodzą na emeryturę, umierają” i „Najszybciej podróżuje ten, kto podróżuje samotnie”. Obie te myśli przemknęły mu przez głowę w chwili, gdy wyszedł na hotelowy taras i rozejrzał się dookoła. Tylko dwa stoliki były zajęte. Z jednej strony siedziała jakaś młoda blondynka, z drugiej – mężczyzna, z którym Michael był umówiony. Podszedł do stolika, położył rękę na ramieniu mężczyzny i spotkał się z reakcją, której się spodziewał. – Popatrz no tam, stary… Od wieków nie widziałem takiej pięknej blondyny! Michael roześmiał się i usiadł. – Nigdy się nie zmienisz, Charlie! Zawsze przyglądasz się dziewczynom, nawet kiedy pracujesz! Charles Anthony Gordon, dyrektor prywatnego banku w Londynie, zawtórował przyjacielowi śmiechem. – Czego się napijesz? – zagadnął. – Mam nadzieję, że nie coca-coli, jak zwykle! – Nie, dziś mam ochotę na herbatę. – Wiesz co? Ja też! Na alkohol jeszcze trochę za wcześnie… No, jak czujesz się teraz, po zerwaniu zaręczyn? – Jak nowo narodzony. Właśnie o tym myślałem… Powtarzałem też sobie, że ten, kto przechodzi na emeryturę, umiera… – To przytyk pod moim adresem, tak? Ale coś ci powiem, stary – chyba jednak zmienię zdanie! – I mimo wszystko nie pójdziesz na emeryturę? – ze zdziwieniem spytał Michael, patrząc na przyjaciela, który wcale nie osiągnął jeszcze wieku emerytalnego. – Mam nadzieję, że mówisz poważnie! – Jak najpoważniej, słowo harcerza czy co tam chcesz… Widzę, że jesteś zadowolony! – Zadowolony to mało, jestem zachwycony! Co skłoniło cię do zmiany decyzji? Kiedy dwa tygodnie temu widzieliśmy się w Londynie,
byłeś absolutnie pewny! – Wiem, rzeczywiście nie miałem żadnych wątpliwości, ale nasz przyjaciel Szkot wyperswadował mi te emerytalne pomysły. Jego argumenty w pełni trafiły mi do przekonania. Michael przywołał kelnera i zamówił angielską herbatę, jedną z mlekiem, drugą z cytryną. – Cieszę się, że Alistair cię przekonał – odezwał się, gdy znowu zostali sami. – Jesteś nam absolutnie niezbędny i dobrze o tym wiesz! – No, tak… I właśnie dlatego zmieniłem zdanie! Człowiek musi spełnić swój obowiązek, chronić krainę wolnych i odważnych… Michael pochylił się nad blatem stolika. – Najbardziej cieszy mnie, że jednak nie przyniosłem ci pożegnalnego prezentu! – Tak jest, byłaby to strata pieniędzy. – Charlie położył na stoliku zapalniczkę i paczkę papierosów. – Wiem, że lubisz sobie zapalić, więc częstuj się, stary! To twoje ulubione dymki! – Z przyjemnością, dziękuję… – Michael wyjął papierosa, wetknął do sobie do ust i zapalił. – Jest w paczce, tak? – Dobrze kombinujesz. Michael zaciągnął się kilka razy i odłożył papierosa na brzeg popielniczki. Potem sięgnął po paczkę, schował ją do kieszeni marynarki i podsunął zapalniczkę Charliemu, który po chwili niedbałym ruchem wsunął ją do kieszeni spodni. – Obawiam się, że mam złą wiadomość. – Michael obrzucił Anglika uważnym spojrzeniem. – Te ptaszki, o których rozmawialiśmy w czasie mojego pobytu w Londynie, prawdopodobnie trafią w inne ręce… – Bażanty? – Charlie uniósł brwi. – Cholera jasna, przecież obiecano nam, że tak się nie stanie! – C’est la vie. – Michael skrzywił się i potrząsnął głową. – Niektórym ludziom nie można ufać… – Istnieje jakaś szansa, żeby to zmienić? – zapytał Charlie. – Pracuję nad tym. Albo to, albo likwidacja. Moim zdaniem te bażanty powinny zniknąć z rynku, i to na stałe… Charlie nie odrywał wzroku od blondynki.
– Gdybyś oderwał oczy od tej dziewczyny, przekazałbym ci więcej informacji! – wykrzyknął Michael. – Och, przepraszam! Po prostu musiałem popatrzeć na nią, kiedy wstała! Kosmicznie długie nogi, co? Michael uśmiechnął się. – Miej oko na nasz kontakt – rzucił cicho. – Zapewnij go, że teraz wszyscy go wspieramy… – Jasne. Kelner przyniósł duży dzbanek z herbatą i Charlie odwrócił się do Michaela. – Przylecisz do Londynu na początku czerwca? – zapytał. – Jeżeli tak, to chciałbym zaprosić cię na Wimbledon… – Nie, na początku czerwca raczej nie – odparł Michael. – Ale dziękuję za zaproszenie! Michael i Charlie szli przez ogród wokół hotelu, kierując się w stronę marmurowego Ciragan Palace, rokokowego budynku, który przez wiele lat pozostawał w ruinie, zanim uczyniono z niego część nowego hotelu. Teraz urządzono tu wspaniałe apartamenty, prywatne sale przeznaczone na specjalne imprezy oraz tradycyjną turecką restaurację, lecz mimo to budynek nie stracił dziewiętnastowiecznego uroku. Michael Dalton i Charles Gordon współpracowali i przyjaźnili się od lat. Michael wiedział, że pod warstwą „dobrej starej angielskiej szkoły”, którą Charles prezentował światu, kryje się człowiek o kryształowej uczciwości i wielkiej determinacji w działaniu, szlachetny, odważny i odpowiedzialny. Charles kierował bankiem, który w 1903 roku założył jego dziadek, a ojciec rozbudował. Charles, finansowy geniusz, na przestrzeni ostatnich dwudziestu pięciu lat doprowadził rodzinną firmę do stanu rozkwitu. Teraz miał pięćdziesiąt dziewięć lat, ale wyglądał dużo młodziej. Bank Gordona był klientem firmy Dalton Incorporated, która zapewniała pełną obsługę pod względem bezpieczeństwa i bankowi, i jego personelowi z najwyższej półki. W ostatnich siedmiu latach Charlesa i Michaela połączyły szczególnie mocne więzy – obaj
wymieniali się niezwykle ważnymi informacjami na rozmaite tematy, nie zawsze dotyczące banku, ale raczej wydarzeń, które wywierały wpływ na politykę międzynarodową i zmieniały jej kierunki, a tym samym oblicze świata biznesu i finansów. Teraz, gdy znaleźli się sami w ogrodzie, Michael odwrócił się do Charlesa. – Podałeś mi nazwiska? – zapytał. – Tak, trzech mężczyzn. Na dnie paczki znajdziesz mały kawałek papieru. Ci ludzie mogą okazać się niebezpieczni, chociaż nie wszyscy o tym wiedzą. Musisz bezustannie mieć ich na oku! – Zrozumiałem. – Michael uznał, że czas zmienić temat. – Jak długo zostaniesz w Stambule? – Pięć dni. Jestem z żoną i dwojgiem z naszych dzieci, Randolphem i Agnes. Chyba miałeś okazję ich poznać… Dla nich to przyjemna weekendowa przerwa, a ja mam szansę spędzić trochę czasu z rodziną. Cieszę się, że akurat mogliśmy się spotkać… Na długo przyjechałeś? – Przyjechałem spotkać się z paroma ważnymi klientami, więc chyba zostanę z tydzień, a później na parę dni muszę wrócić do Paryża. Właśnie wziąłem stamtąd nowego klienta, który ostatnio zrobił się bardzo wyczulony na punkcie bezpieczeństwa… – Wielu ludzi ma takie odczucia po 11 września i trudno się dziwić. Żyjemy w niebezpiecznym świecie. – Charlie pokiwał głową. – Wiesz o tym lepiej ode mnie, więc po co ja ci to mówię… – Świat przypomina beczkę prochu – przytaknął Michael. – I nigdy nie będzie już taki sam jak przed zamachem… Ciągle się zmienia, i to tak szybko, że przeciętnemu człowiekowi trudno za tymi zmianami nadążyć. Musimy po prostu starać się żyć tak normalnie, jak to możliwe… Charles Gordon nie odpowiedział. Szli w milczeniu, jak zawsze zadowoleni ze swojego towarzystwa. Kiedy dotarli do starego pałacu, zawrócili i poszli w przeciwną stronę, obaj zagubieni w myślach. – Ucieszyłem się, gdy usłyszałem, że zatrzymałeś się w tym samym hotelu – odezwał się Charles. – To bardzo wygodne… – Tak. Będę kręcił się w pobliżu, gdybyś mnie potrzebował.
– W Bogu nadzieja, że nie będę musiał szukać pomocy! – zawołał Charles. – Tak jest – powiedział Michael. Po powrocie do swojego apartamentu Michael wyjął z kieszeni paczkę i wytrząsnął z niej papierosy, a razem z nimi małą kartkę papieru. Kiedy przeczytał zapisane przez Charlesa nazwiska, szczerze się zdziwił i natychmiast zrozumiał, dlaczego przyjaciel wolał przekazać mu informacje w ten sposób, zamiast wypowiadać je na głos. Podarł karteczkę na drobne kawałki, to samo zrobił z kartonikiem i papierosami, wrzucił wszystko do muszli klozetowej i spuścił wodę. Wrócił do salonu, otworzył francuskie okno i wyszedł na taras. O tej porze dnia Bosfor wyglądał przepięknie. Słońce zachodziło i ciemnobłękitne wody cieśniny migotały pasmami szkarłatu, różu i złota, podczas gdy niebo płonęło nad linią horyzontu. Michael uwielbiał wczesny wieczór. W przemyśle filmowym nazywano tę porę „magiczną godziną” i rzeczywiście tak było. Świat jest taki piękny, pomyślał Michael. Szkoda, że jest też pełen szaleństwa… Zdjął blezer, przewiesił go przez oparcie krzesła i usiadł, myśląc o klientach, z którymi miał się tu spotkać. Jego myśli szybko jednak rozproszyły się i zaczęły krążyć wokół tego, co przed chwilą powiedział Charlesowi. Nazwał świat „beczką prochu” i miał słuszność. Wszystko mogło się zdarzyć, w każdym momencie i w dowolnym miejscu… Jako historyk wiedział, że dzieje świata są historią wojen. Ludzie walczą ze sobą od początku… Michael był przekonany, że decydują o tym geny i że człowiek nie potrafi oprzeć się potrzebie walki. Wojny będą zawsze, ponieważ człowiek nie ma wyboru, pragnienie wszczynania wojny jest zakodowane w ludzkim umyśle. I niezależnie od publicznie podawanych powodów celem wszystkich wojen jest jedna jedyna rzecz – zdobycie władzy. Michael westchnął. Mógł zrobić tylko to, co już robił, i mieć nadzieję, że zdrowy rozsądek mimo wszystko zatriumfuje. Określenie „zdrowy rozsądek” natychmiast przypomniało mu Vanessę, jego byłą narzeczoną, oraz ostatnią rozmowę, jaką odbyli przed czterema miesiącami. Vanessa oświadczyła, że idąc za głosem
zdrowego rozsądku, Michael powinien sprzedać firmę, zgarnąć pieniądze i zacząć nowe życie, z nią u boku, rzecz jasna. W tamtej chwili Michael uświadomił sobie, że Vanessa nie może i nie chce się zmienić. Nie znosiła jego pracy i chciała, żeby całkowicie zmienił styl życia. W gruncie rzeczy chodziło jej o to, aby w ogóle stał się zupełnie kimś innym… Więc zaczął nowe życie… Nie sprzedał firmy, odrzucił ofertę i uciekł od Vanessy, ponieważ wątpliwości, które co do niej miał, nagle przerodziły się w pewność. Dotarło do niego, że nie jest to kobieta, z którą pragnąłby spędzić resztę życia. Takiej kobiety jeszcze nie spotkał, miał jednak nadzieję, że przeznaczenie postawi ją na jego drodze. Chciał, żeby ktoś kochał go za to, jaki był i kim stał się dzięki własnemu wysiłkowi. Nie miał najmniejszej ochoty odgrywać roli kukiełki, o której ruchach decyduje jakaś kobieta. Dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Wstał, podszedł do biurka i podniósł słuchawkę. – Halo? – To ja, kochanie… O której mogę się ciebie spodziewać? – Za jakąś godzinę, skarbie. Odpowiada ci to? – Oczywiście. Nie mogę się już doczekać… – Ja również! Roześmiała się i odłożyła słuchawkę, a Michael z uśmiechem wrócił na taras, żeby wziąć blezer. Uwielbiał jej śmiech, tak pełen radości… Właśnie tego pragnął w życiu najbardziej – radości. Nagle uderzyło go, że od dawna nie dane mu było cieszyć się tym uczuciem, a już na pewno nie doświadczał go przez cały rok, który spędził z Vanessą. Jego była narzeczona w ogóle nie znała radości i nie rozumiała, co to takiego. Może po prostu nigdy z niczego się nie cieszyła… Paskudna myśl, skarcił się ostro, odkładając blezer na półkę w szafie i wybierając jedwabny krawat do koszuli, którą zamierzał włożyć na kolację. Tego wieczoru chciał naprawdę dobrze wyglądać. Znowu uśmiechnął się na myśl o czekającej go kolacji.
Rozdział 11 Stambuł. Miasto kontrastów. Europejskie. Orientalne. Egzotyczne. Wszystkie te określenia Justine zapisała w swoim notesie w zamszowej okładce. I jeszcze – kosmopolityczne miasto, zróżnicowane pod każdym względem… Odłożyła długopis, kiedy komórka zaczęła wygrywać swoją krótką melodyjkę. Szybko odsunęła krzesło od stolika na tarasie, pobiegła do sypialni i chwyciła leżący na nocnej szafce aparat. – Halo? – To ja, Justine – odezwał się jej brat. Słyszała go tak wyraźnie, jakby znajdował się w sąsiednim pokoju. Zaskoczył ją. – Coś się stało?! – zawołała. – Dlaczego dzwonisz do mnie o tej porze? W Nowym Jorku jest przecież czwarta rano! – Nie mogłem zasnąć. Obudziłem się pół godziny temu i ciągle przewracam się z boku na bok, więc pomyślałem, że muszę do ciebie zatelefonować. Pewnie właśnie gdzieś wychodzisz, co? U ciebie jest południe… – Tak. Dziwny zbieg okoliczności, bo ja też chciałam z tobą pogadać, ale ze względu na różnicę czasu miałam zamiar zadzwonić później… – Justine odchrząknęła. – Jak Daisy? I jak posuwa się instalacja? – Daisy ma się świetnie, wszyscy tu wokół niej skaczą, a z instalacją też na razie nie ma żadnych problemów. Będzie gotowa bez opóźnień. Pewnie masz lekkiego doła, co? – Tak, można to tak nazwać. Wczoraj upłynął już cały tydzień od mojego przyjazdu… Nie znalazłam jeszcze babci i strasznie mnie to przygnębia… – Rozumiem cię, ale wiem, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Udzieliłaś wywiadów lokalnej telewizji i gazetom, wszyscy w Stambule na pewno już wiedzą, że tam jesteś. – Też tak myślę. Przyszło mi jeszcze do głowy, że może Anita i babcia mieszkają tutaj, lecz akurat gdzieś wyjechały i nie miały okazji zauważyć całego tego zamieszania wokół mnie i Dowodu życia. To
możliwe, nie sądzisz? – Możliwe, jak najbardziej… – Richard zawahał się. – Słuchaj, wpadłem na pewien pomysł… – Jaki? – przerwała mu, zastanawiając się, co mogła przegapić. – Co to za pomysł? – Moglibyśmy jednak zatelefonować do mamy… Ona musi wiedzieć, gdzie mieszka Anita Lowe, przecież inaczej Anita podałaby jej swój adres w liście… – Ja do niej nie zadzwonię! Sam musisz to zrobić! – Nie ma mowy! Będzie lepiej, jeżeli ty z nią pogadasz… – Za żadne skarby! Telefoniczna rozmowa z naszą matką nic nie da. Powie, że Anita Lowe ma demencję albo alzheimera, zresztą sam wiesz, bo już o tym mówiliśmy. Jedyny sposób to stanąć z nią twarzą w twarz i siłą wyciągnąć z niej prawdę. Dobrze ją znasz, ty też z nią dorastałeś! – No, nie do końca, jeśli się nad tym zastanowić… Dorastaliśmy pod opieką taty, a czasami babci. – To prawda. Nie, Rich, nie zadzwonię do niej i ty też nie powinieneś! Matka nic nam nie powie, rozbudzimy tylko jej czujność i damy do zrozumienia, że wiemy, co z niej za numer! – Masz całkowitą rację, ale co mamy zrobić? Znaleźliśmy się w ślepym zaułku. – Tak to wygląda, niestety… Iffet też nic nie zdziałała, chociaż bardzo się starała. Kazała swoim pracownikom sprawdzić rozmaite organizacje i kluby, w których mieszkający w Stambule cudzoziemcy spotykają się na towarzyskich wieczorkach, i nawet brytyjski konsulat, ale wygląda na to, że nikt nie zna ani babci, ani Anity. Zero, jak mówi Eddie… Justine przerwała, walcząc z poczuciem frustracji i przygnębienia. – Wypłynęliśmy na otwarte morze w dziurawej łodzi – mruknął Richard. – I lada chwila pójdziemy na dno… Justine roześmiała się. – To było jedno z ulubionych powiedzonek babci! – Podobnie jak „nie chwal dnia przed zachodem słońca”, chociaż to raczej ostrzeżenie…
– I jeszcze: „Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem”, pamiętasz? Miała trafne powiedzonko na każdą sytuację, a wszystkich nauczyła się od swojej cioci Beryl, w każdym razie tak mi mówiła. Tak czy inaczej, mam jeszcze jeden pomysł i niewykluczone, że ten wypali. Zamierzałam zadzwonić do ciebie trochę później i prze-dyskutować go, zorientować się, czy zgodzisz się, żebym to zrobiła… – Mów, o co chodzi! – Chcę dać ogłoszenie do gazet i… – Ogłoszenie do gazet! – Richard mimo woli podniósł głos. – Babcia poczuje się zażenowana, tak samo jak Anita Lowe, której nawet nie znamy! Nie możesz tego zrobić! – W tym momencie mam w nosie, czy ktoś poczuje się zażenowany, czy nie! Zależy mi na odszukaniu dwóch starszych pań, a szczególnie naszej babci. Poza tym to ogłoszenie nie dotyczyłoby ich samych, ale mojego nowego filmu dokumentalnego. Będzie nosił tytuł Biografia miasta i opowiadał o historii oraz mieszkańcach Stambułu… – Kiedy to wymyśliłaś? – w głosie Richarda zabrzmiała nuta zdumienia. Oczami wyobraźni Justine ujrzała, jak jej brat patrzy na nią spod ściągniętych brwi. – Prawie zaraz po przyjeździe. W ciągu ostatnich dni wszystko zaczęło mi się układać w głowie, cała treść filmu… – Więc jak zamierzasz sformułować to swoje ogłoszenie? – Będzie to prośba skierowana do anglojęzycznych cudzoziemców, którzy mieszkają w Stambule, żeby zechcieli porozmawiać ze mną o swoich uczuciach wobec tego miasta i opiniach na jego temat. Chciałabym również poprosić ich o niezwykłe, wyjątkowe historie… Niektórzy będą rozmawiać ze mną, inni z moją asystentką… – Masz już asystentkę? – zdziwił się Richard. – Tak, Iffet Özgönül. – Zgodziła się? – Jeszcze z nią o tym nie rozmawiałam, spróbuję zrobić to dzisiaj. Wybieramy się razem na lunch i w rejs statkiem wycieczkowym po Bosforze. W dalekim Nowym Jorku Richard słuchał jej w milczeniu.
– Zamierzam wymienić w tym ogłoszeniu babcię i Anitę, z imienia i nazwiska. Bardzo mi pomożesz, jeżeli zajrzysz do mojego mieszkania, wyjmiesz z ramki fotografię babci i jeszcze dziś prześlesz mi ją pocztą kurierską Fedex. Zdjęcie stoi na komodzie w mojej sypialni. – Chcesz umieścić tę fotografię w ogłoszeniu? – ostrożnie zagadnął Richard. – Tak. – Nie sądzę, żeby babcia miała ochotę oglądać swoje zdjęcie w gazetach, naprawdę, Justine! To zupełnie nie w jej stylu! – Wiem o tym równie dobrze jak ty, ale jestem gotowa zrobić wszystko, żeby ją znaleźć. I tobie także ogromnie na tym zależy, więc po prostu muszę stanąć na głowie! Liczę, że babcia zobaczy swoją fotografię i przyjdzie do mnie, a jeśli nie ona, to może Anita albo ktoś z jej znajomych zauważy zdjęcie i powie babci… – Justine odetchnęła głęboko. – Wesprzyj mnie w tym, Rich, to dla mnie takie ważne… – Wspieram cię, bez dwóch zdań! Dziś rano wezmę fotografię i od razu ci ją wyślę. Ale posłuchaj, mam nadzieję, że wiesz, co robisz… – Babcia nie będzie się gniewać, możesz mi wierzyć – przerwała mu Justine. – Nie mówię o babci! Chodzi mi o to, że kiedy opublikujesz ogłoszenie takiej treści, tysiące ludzi zaczną cię nachodzić, żeby z tobą porozmawiać, tysiące, wcale nie przesadzam, zobaczysz! Justine roześmiała się. – Mocno wątpię! Ludzie zazwyczaj wstydzą się rozmawiać o takich rzeczach! – Zobaczysz – powtórzył Richard i również parsknął śmiechem. – Boże, tylko ty mogłaś wpaść na taki pomysł! – Nieprawda, ty też wymyśliłbyś coś takiego, i to bez trudu! Jesteś moim bratem bliźniakiem! – Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? – Tak, bo ty powiedziałeś pierwsze, kiedy urodziłeś się piętnaście minut przede mną. Tata opowiadał mi, że wrzeszczałeś, jakby cię obdzierali ze skóry! – Nie pamiętam. – W głosie Richarda brzmiało nieskrywane rozbawienie. – No, dobrze, ustaliliśmy, co dalej! Pogadamy jeszcze
później… – Napiszę treść ogłoszenia i prześlę ci je do akceptacji i ewentualnych poprawek – powiedziała Justine. – Potrzebna mi twoja opinia… – Pisz krótkimi, prostymi zdaniami. Im mniej, tym lepiej, pamiętaj! Przez następne pół godziny Justine robiła dodatkowe notatki na temat Stambułu w swoim notesie. Przerwała, kiedy nagle uświadomiła sobie, że Richard miał rację co do ogłoszenia co najmniej w dwóch punktach. Po pierwsze, jeśli zaprosi ludzi, aby przychodzili porozmawiać z nią o Stambule, faktycznie musi liczyć się z odwiedzinami kilkuset osób. Po drugie, jej babka rzeczywiście nie ucieszy się, widząc swoje zdjęcie w gazecie… Powinna więc dokładnie przemyśleć kilka kwestii i bardzo starannie sformułować ogłoszenie; musi też podjąć decyzję, czy wykorzystać fotografię Gabriele. Może jednak nie był to dobry pomysł… W czasie spotkania z Iffet powinna zaproponować jej stanowisko asystentki projektu. Miała nadzieję, że Iffet wyrazi zgodę, tak, bardzo na to liczyła… Iffet była dumna ze swojego miasta i na pewno chciałaby ukazać je w jak najlepszym świetle. Justine przeszła do następnego zadania, którym było teraz codzienne wysyłanie e-maili do Daisy, Joanne i Ellen, swojej amerykańskiej asystentki. Załatwiła to bardzo szybko, zamknęła laptop i poszła się ubrać. Iffet ostrzegła ją, że znowu czeka je bardzo ciepły dzień, kiedy więc uczesała się i umalowała, wybrała lekką płócienną sukienkę i sandały. Fakt, że do tej pory nie znalazły Gabriele i Anity, straszliwie ją martwił, czerpała jednak pewną pociechę z myśli o anonsie planowanego filmu dokumentalnego. Niecierpliwie też czekała na rejs po Bosforze, dzięki któremu mogła poznać nowe strony Stambułu. Z każdym dniem dowiadywała się czegoś nowego o tym mieście i codziennie czuła się bardziej związana z nim emocjonalnie. – A jeśli zgodzisz się zostać moją asystentką, będę w siódmym
niebie – oświadczyła w końcu Justine, uważnie wpatrując się w twarz Iffet, której przed chwilą opowiedziała o swoim projekcie. – Sprawi mi to wielką przyjemność – odparła Iffet z typowym dla niej spokojem. – Czuję się zaszczycona, że mi to proponujesz… – Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję! Och, wreszcie mogę swobodnie odetchnąć! Moja sieć umieści cię na liście płac nowej firmy, którą założę na potrzeby tego filmu. Musisz tylko powiedzieć mi, jakiego wynagrodzenia oczekujesz… Iffet kiwnęła głową i pociągnęła łyk gazowanej wody mineralnej. – Wydaje mi się, że Richard ma rację – odezwała się. – Nie możesz zaprosić ludzi na rozmowę do hotelu, bo rzeczywiście zjawią się całe hordy… Mogę podsunąć ci pewien pomysł? – Oczywiście, słucham! – Moim zdaniem powinnaś poprosić o przesyłanie e-maili do mojego biura. Potem przejrzałybyśmy je razem i wybrały odpowiednich rozmówców. – Znakomicie! I kto mógłby dokonać lepszego wyboru niż ty… Jesteś przecież mieszkanką Stambułu! – Tak, chociaż nie urodziłam się tutaj. Pochodzę ze wsi – moja rodzina ma gospodarstwo, w którym się wychowałam. – I wyjechałaś stamtąd, żeby przenieść się do wielkiego miasta – tak samo jak ja! Urodziłam się i dorastałam w Connecticut i Richard i ja nadal korzystamy z naszego rodzinnego domu. Jeździmy tam na weekendy. Czy twoja rodzina nadal ma tę farmę? Iffet skinęła głową. – Teraz prowadzi ją jeden z moich braci. – Masz liczne rodzeństwo? – Siostrę Nimet oraz trzech braci, Hasana, Ihsana i Ismeta. Moja siostra mieszka w Stambule. – Miło, że masz ją blisko… Pewnie obie szybko stałyście się niezależne, tak jak ja… – To prawda. Wracając do ogłoszenia – co właściwie zamierzasz w nim umieścić? Siedziały w restauracji na tarasie hotelu. Justine schyliła się, by wyciągnąć notes ze swojej białej torby. Chwilę przerzucała kartki, aż
w końcu odchrząknęła i zaczęła czytać. – „Justine Nolan, producentka telewizyjna i zdobywczyni Nagrody Emmy, zamierza nakręcić film dokumentalny pod tytułem Biografia miasta: historia życia Stambułu… – przerwała i zerknęła na Iffet. – To coś w rodzaju tytułu… Sam tekst jest prosty, zaledwie kilka linijek. Oto on: „Najnowszy film dokumentalny Justine Nolan, Dowód życia, zostanie pokazany na kanale Cable News International we wrześniu. Dokument opowiada historię życia Jean-Marca Bretona, najwybitniejszego współczesnego artysty malarza. Film obejrzały miliony widzów na całym świecie”. – Na moment zawiesiła głos. – W tym miejscu chciałabym dać światło i dalej: „Obecnie Justine Nolan zbiera materiały do filmu o Stambule, jego historii, religiach, tradycjach, architekturze, zabytkach i kuchni, a także mieszkańcach. Jeśli ktoś zna jakąś historię o Stambule, którą chciałby się z nami podzielić, prosimy o…”, i tak dalej, i tak dalej – Ju-stine zamknęła notes. – Tyle napisałam i w tym miejscu chciałabym oczywiście podać adres twojej firmy… Co ty na to? – Idealna długość tekstu. Jest zwięzły i zrozumiały. Kiedy zamierzasz go zamieścić? – Liczę, że w przyszłym tygodniu. Zastanawiałam się, czy nie zamieścić twojej fotografii jako asystentki, mojej jako producentki i Gabriele jako doradcy… Może fotografia wpadłaby w oczy babci lub komuś z jej znajomych i dzięki temu dowiedziałaby się, że jestem w Stambule… Tak czy inaczej, naprawdę noszę się z zamiarem nakręcenia tego filmu, chociaż ogłoszenie jest tylko sposobem na odszukanie mojej babci. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz… – Jesteś poważną i uczciwą osobą, Justine, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, a cały ten projekt bardzo przypadł mi do gustu. Ogromnie się cieszę, że będę w nim uczestniczyć, i z przyjemnością dam ci jakieś swoje zdjęcie… – Dziękuję. Teraz powinnyśmy chyba zamówić sałatki, prawda? O której przypłynie po nas motorówka? – Będzie przy hotelowym molo o drugiej.
Rozdział 12 Kilka godzin później Iffet i Justine wsiadły na pokład smukłej białej łodzi motorowej zakotwiczonej przy pomoście należącym do hotelu Ciragan Palace i usiadły w oszklonej kabinie za plecami dwóch sterników. Było słoneczne, wyjątkowo ciepłe popołudnie i w tej części łodzi panował przyjemny chłód; na małym stoliku umieszczono wodę oraz inne napoje w butelkach i wiaderko z lodem. Kiedy odbili od molo, ruszając cieśninami w stronę mostu Bosforskiego, Justine wyszła na otwarty pokład. Uzbrojona w kamerę wideo, od razu zaczęła kręcić. Gdy przemknęli pod mostem, zaskoczyła ją jego wielkość i rozpiętość przęseł. Skomplikowana konstrukcja robiła ogromne wrażenie. Po chwili pojawiła się Iffet. – Popłyniemy aż na skraj Morza Czarnego – wyjaśniła. – Tam zawrócimy i popłyniemy azjatycką stroną Bosforu. Jeśli będziesz chciała zrobić dodatkowe zdjęcia, możemy powtórzyć trasę. – To świetny pomysł, dziękuję! – Justine odwróciła się i z uśmiechem spojrzała na Iffet. – To daje mi zupełnie inną perspektywę… Pomyślałam, że mogłabym ściągnąć tu na parę dni Eddiego Grange’a. – to liniowy producent programów telewizyjnych, które robię w Europie. Chciałabym, żeby zwiedził i trochę zrozumiał Stambuł, bo mam nadzieję, że zdecyduje się uczestniczyć w produkcji tego nowego filmu… Iffet kiwnęła głową. – Kim jest liniowy producent? – spytała. – Nazwa stanowiska dość dokładnie oddaje jego rolę – linio-wy producent ma być na linii działania, czyli na planie, codziennie, przez cały czas produkcji, ma też nadzorować proces kręcenia filmu przez reżysera. Ja jestem producentem wykonawczym, co oznacza, że odpowiadam za wszystko i wszystkich. Naturalnie ja również przyjeżdżam na plan codziennie, ale tylko na kilka godzin, ponieważ muszę zajmować się także sprawami biznesowymi. – Krótko mówiąc, jesteś szefem! Justine zrobiła zabawną minę i zaśmiała się cicho.
– Może i tak… – mruknęła. Znowu podniosła kamerę. Iffet pozostała u jej boku, ciesząc się związanymi z rejsem doznaniami. Płynęli teraz wzdłuż drugiego brzegu, mijając liczne meczety, wille, muzea, zabytkowe budynki i parki, doskonale widoczne z racji swego położenia na nabrzeżu. Iffet zaczęła opowiadać o azjatyckiej części Stambułu, wskazując Justine pomniki, słynne i charakterystyczne miejsca oraz cieszące się najlepszą opinią restauracje; przedstawiła jej też krótką historię tej części miasta i państwa tureckiego. Justine i tym razem była pełna podziwu dla naprawdę zdumiewającej wiedzy Iffet, obejmującej praktycznie wszystkie sfery życia, od archeologii po historię starożytną i współczesną, a także miejscowe tradycje. – Mogłabyś poprosić sternika, żeby zawrócił w stronę środkowej części Stambułu? – zagadnęła Justine, kiedy opłynęli już cały Bosfor. – Chciałabym zrobić jeszcze parę zdjęć sylwetek budynków na tle nieba… – Oczywiście – odparła Iffet. – Ale on dobrze mówi po angielsku… – Och, przepraszam! – Justine weszła za Iffet do osłoniętej części łodzi i nalała sobie szklankę wody, czując się jak ostatnia idiotka. Sternik motorówki musiał znać angielski, jasne… Ależ się wygłupiła! Turystyka była tu jedną z podstawowych gałęzi gospodarki, do Turcji przyjeżdżało mnóstwo gości z Ameryki i Wielkiej Brytanii, podobnie jak z innych części świata. Gdy łódź znalazła się naprzeciwko centrum Stambułu, Justine zaczęła filmować. Zależało jej na uchwyceniu miasta z różnych stron i kątów, dlatego praktycznie bez przerwy zmieniała miejsce ustawienia obiektywu. Po paru chwilach przerwała i podeszła do burty, żeby spokojnie przyjrzeć się sylwecie miasta. To, co ujrzała, najdosłowniej zapar-ło jej dech w piersiach: skupione w duże grupy kopuły kościołów, synagog i meczetów, wysokie, smukłe wieżyce minaretów, lśniące złotem dachy świątyń, wspaniałe stare pałace, dostojne i eleganckie, nowoczesne hotele, apartamentowce i budynki muzealne. Za nimi ciągnęły się zatłoczone uliczki i wąskie alejki, zabytkowe hany, drogie sklepy, biura, restauracje i kawiarnie, Wielki Bazar i Targ Korzenny. Butiki znanych
firm odzieżowych i jubilerskich były wszędzie, podobnie jak stragany z warzywami i owocami, smażonymi rybami i innymi lokalnymi przysmakami, takimi jak baklawa oraz inne słodycze, a wśród tego wszystkiego znajdowały się domy mieszkańców Stambułu. Ponad osiem milionów ludzi mieszkało i pracowało po europejskiej stronie Bosforu. Justine widziała ją teraz w całej glorii, tę wielką, imponującą metropolię, pełną ludzi różnych kultur i zawodów, ze wszystkich grup społecznych. Nagle zesztywniała, uderzona myślą, która przemknęła jej przez głowę. Jakim cudem ma znaleźć tu swoją babkę? Stambuł był ogromny, przytłaczał swoją wielkością. Szukam igły w stogu siana, pomyślała Justine. Smutek spowił ją niczym całun. Wróciła do osłoniętej kabiny, usiadła i ciężko westchnęła. Cholera, cholera jasna… Tak, to szukanie igły w stogu siana, trudno lepiej ująć całą tę sytuację… Iffet, która czekała, aż jej towarzyszka przerwie milczenie, w końcu wyciągnęła rękę i dotknęła jej ramienia. – Co się dzieje, Justine? – odezwała się. – Jesteś taka zamyślona… Urwała, jak zwykle dyskretna i pełna szacunku dla prywatności innych. Nie chciała wtrącać się ani dopytywać. – Nigdy jej nie znajdę – powiedziała wreszcie Justine z prawdziwą rozpaczą. – Wystarczy, że popatrzę na to miasto i już cała kulę się w środku… To nie jest zwykłe miasto, to olbrzymia metropolia, nigdy czegoś takiego nie widziałam… Pod pewnymi względami czuję się tu zupełnie obco, a kiedy indziej wydaje mi się, że znam to miejsce, czy może raczej jego atmosferę… Och, wszystko to kompletnie mnie przytłacza! Straciłam babcię, teraz jasno to widzę. Może leży w szpitalu albo mieszka w jakimś domu opieki, nie wiem… Nie mogę też wykluczyć, że w ogóle jej tu nie ma. Moja wyprawa okazała się stratą czasu, nie uda mi się odnaleźć babci, to oczywiste… – Nie mów tak! Proszę, nie poddawaj się! – Iffet z zapałem pochyliła się w stronę Justine. – Uważam, że pomysł z filmem jest naprawdę genialny! Umieszczenie ogłoszenia w gazecie to również krok we właściwym kierunku! Justine podniosła głowę, spojrzała na swoją nową przyjaciółkę i nagle ogarnął ją wstyd. – Jak mogę tak jęczeć i narzekać, i ciągle użalać się nad sobą! –
zawołała ze zniecierpliwieniem. – Muszę cię przeprosić, naprawdę! Odkąd przyjechałam tu tydzień temu, bez przerwy zachowuję się jak ostatnia egoistka! A ty jesteś cudowna, z wielką wyrozumiałością znosisz moje kaprysy i za wszelką cenę starasz się mi pomóc… Tak pochłonęło mnie pragnienie odszukania babci, że w ogóle nie myślałam o tobie, a to nie w porządku, bo przecież poświęcasz mi tyle czasu i energii… – Wcale nie jesteś egoistką, wierz mi! – zaprotestowała Iffet. – Myślisz o Daisy, troszczysz się o Richarda i jego stan po stracie żony, i na dodatek wymyśliłaś coś wspaniałego – chcesz stworzyć biografię miasta, to naprawdę błyskotliwy projekt! Więc nie przepraszaj mnie, bardzo proszę, nie trzeba! Poza tym jeszcze nie wyjeżdżasz. Mówiłaś, że chcesz ściągnąć tu z Londynu tego producenta… Eddiego, tak? Żeby zwiedził Stambuł i trochę go po-znał… Przedwczoraj powiedziałaś, że Stambuł to miasto tysiąca i jednego marzenia – to jeszcze jeden świetny tytuł dla twojego filmu, jeśli wolno mi coś sugerować. Proszę, nie trać nadziei, jeszcze nie teraz! I nie zapominaj o ogłoszeniu, bo jego publikacja może przynieść zupełnie niespodziewane efekty… Justine długą chwilę patrzyła na Iffet, którą od początku znajomości uważała za osobę nieprzeciętną. – Jesteś prawdziwym darem od losu – powiedziała. – Dodajesz mi sił do działania! – Bardzo mnie to cieszy… Opłyńmy Bosfor jeszcze raz, co ty na to? Jeszcze jedno pełne kółko! Popłyniemy wzdłuż azjatyckiego brzegu, żebyś mogła zrobić więcej zdjęć. To zupełnie inna część miasta, bardzo stara i wyjątkowa… – Dobrze, zróbmy tak! Równie dobrze mogę zacząć gromadzić materiał już teraz, więc rzeczywiście powinnam zrobić jak najwięcej zdjęć! Iffet podeszła do Arzu i Nuriego, sterników, którzy swobodnie gawędząc, stali z przodu łodzi. Szybko przekazała im polecenie i wróciła do kabiny, gdzie czekała na nią Justine. – Co się stało? – spytała, od razu zwracając uwagę na niepokój malujący się na twarzy Amerykanki. – Coś cię dręczy… Dobrze się
czujesz? – Nic mi nie jest, naprawdę! Zastanawiałam się tylko nad pomysłem, który omawialiśmy z Richardem przed moim wyjazdem z Nowego Jorku. Chodzi o coś, co mogłabym zrobić, aby odnaleźć babcię, ale mam poważne wątpliwości… – Co to takiego? – Iffet spojrzała na nią z zaciekawieniem. – Wynajęcie prywatnego detektywa, przez jakąś agencję. Przyszło nam to do głowy, lecz potem zmieniliśmy zdanie. – Justine odwróciła się do Iffet. – Teraz nie jestem już taka pewna, czy podjęliśmy słuszną decyzję… – Mówiłaś, że twoja babcia niedługo kończy osiemdziesiąt lat… Czy Anita jest w tym samym wieku? – Tak sądzę, ponieważ najwyraźniej razem się wychowywały. Prawdopodobnie teraz obie są znużone życiem i kruche, może w nie najlepszym stanie albo nawet chore. – Rozumiem twoją niechęć, jeśli chodzi o zatrudnienie prywatnego detektywa. Mogłabym jednak znaleźć odpowiednią osobę… Kogoś bardzo dyskretnego, naturalnie jeżeli ostatecznie się zdecydujesz… – Całkiem możliwe, że jest to ostatnia deska ratunku… W torbie Justine rozdzwonił się telefon i młoda kobieta pośpiesznie wyjęła aparat. – Halo? – Cześć, tu Joanne… – Witaj, Jo! Siedzę właśnie obok Iffet w łodzi motorowej na środku Bosforu… Dzisiejsze popołudnie poświęciłyśmy na rejs po cieśninie! – Bardzo żałuję, że nie mogę być tam z wami! Mimo wszystko daj mi znać, gdybyś mnie potrzebowała… – A co z filmem? – Justine zaskoczyły słowa Joanne i natychmiast zmartwiła się, że jej najbliższą przyjaciółkę spotkało jakieś niepowodzenie. – Coś się stało? – Tak, można to tak nazwać… Rano rzuciłam pracę. Kilka dni temu wyrzucono reżysera, a jego następca to człowiek, którego zdecydowanie nie darzę sympatią, więc poszłam do producenta i oświadczyłam, że nie chcę pracować przy tym filmie. Trochę się
szarpaliśmy, pojawiły się pogróżki, wzmianki o sprawie sądowej i tak dalej, ale facet w końcu wykazał się zdrowym rozsądkiem. Nie jestem w stanie pracować z Judem Hillyerem, który został nowym reżyserem, słowo daję! Jeśli pamiętasz, kiedyś już miałam wątpliwą przyjemność zderzyć się z nim czołowo… – Pamiętam, oczywiście! Hillyer ma opinię trudnego faceta, słyszałam, że to prawdziwy tyran i choleryk. Przykro mi, że musiałaś zrezygnować z tego filmu… Wiem, że bardzo podobał ci się i scenariusz, i obsada… – Więc jak, chcesz, żebym przyjechała na jakiś tydzień pomóc ci w poszukiwaniach Gabriele? Przeczytałam rano twój e-mail i rozumiem, że na razie nie udało ci się jej znaleźć… – Cudownie, że zgłaszasz się na ochotnika, ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby można było zrobić coś jeszcze. Znalazłam się w ślepym zaułku, dokładnie tak, jak ci napisałam. – Och, skarbie, to straszne! Zdaję sobie sprawę, co przeżywasz i jak bardzo jesteś zawiedziona! Słuchaj, naprawdę z radością przylecę na parę dni… – Zamierzam zostać tu jeszcze tylko tydzień, potem nieodwołalnie wracam do Nowego Jorku. Chcę porozmawiać z Mirandą i podpisać umowę na nowy projekt z CNI. Widzisz więc, że nie ma sensu, żebyś odbywała taką długą podróż, ale bardzo dziękuję ci za gotowość… – Daj znać, gdybyś zmieniła zdanie. Simon i ja chcemy spędzić sobotę w Indian Ridge, razem z Daisy i Richardem. Urządzimy sobie podwieczorek w altanie i zostaniemy na kolację. Ta wiadomość szczerze ucieszyła Justine. – Wspaniale! – wykrzyknęła. – Dziękuję, że spędzisz z nimi trochę czasu pod moją nieobecność! Bardzo ci dziękuję, Jo! Joanne roześmiała się. – Cała przyjemność po mojej stronie, możesz mi wierzyć. Mam wrażenie, że Richardowi przyda się teraz odrobina damskiego towarzystwa, i zamierzam mu je zapewnić. Nie mogę przecież pozwolić, żeby wyprzedziła mnie jakaś obca baba, mam rację? – Jak najbardziej! Richard faktycznie potrzebuje damskiego towarzystwa… – Justine przerwała na moment. – A także innych rzeczy,
więc zrób, co w twojej mocy, żeby mu pomóc… – dodała cicho. – Nie martw się, postaram się stanąć na wysokości zadania. Mogę zamienić parę słów z Iffet? – Jasne, już ci ją daję! Zadzwonię do ciebie w weekend, Jo! Podała komórkę Iffet i zamyśliła się, wyobrażając sobie Richarda i Joanne. Razem, jako parę… Od lat zdawała sobie sprawę z uczucia, jakim Jo darzyła jej brata. Wcześniej nie mieli szans, ale może teraz nadszedł odpowiedni moment, kto wie… Szybko skrzyżowała palce i wypowiedziała w myśli żarliwą modlitwę.
CZĘŚĆ 3 Ponowne spotkanie
Wielki skarb, Słodka przyjemność; Słodka jest radość po bólu. John Dryden, Alexander’s Feast
Rozdział 13 Sternik zawrócił motorówkę i teraz płynęli przez Bosfor w kierunku morza Marmara, zostawiając za sobą centrum Stambułu. Kiedy minęli hotel Ciragan Palace, Justine odwróciła się do Iffet. – Zapraszam cię dziś na kolację – powiedziała. – Ale nie w hotelu! Musisz wybrać restaurację, bo przecież jesteś ekspertem także i w tych sprawach! – Nie, nie, nie trzeba! – Iffet zdecydowanie pokręciła głową. – To ja zapraszam ciebie! – Te szczegóły uzgodnimy później – odparła Justine. – Na razie wybierz któryś ze swoich ulubionych lokali, dobrze? Iffet zdążyła się już zorientować, że nie warto spierać się z Justine o takie rzeczy. – Zrobię rezerwację – powiedziała i poszła usiąść pod daszkiem. Wyjęła komórkę i wybrała numer swojego biura. Justine zauważyła, że na wodach Bosforu pojawiło się teraz więcej łodzi i statków. Wcześniej widziała tylko dwa promy, lecz w tej chwili tym samym kursem co ich motorówka podążało kilka innych. Siedzący za sterem Nuri zwolnił, starając się uniknąć mocnych fal pozostawionych przez wyprzedzające ich łodzie. Dookoła panował hałas i gwar. Mewy zataczały koła i wzbijały się wyżej, ku lazurowemu niebu, ostrymi krzykami zagłuszając sygnały promów. Istna kakofonia dźwięków, pomyślała Justine. Prawdziwy dom wariatów – jeszcze jedno powiedzenie, którym posługiwała się Gabriele, gdy za bardzo hałasowaliśmy… Mocno zacisnęła powieki. O Boże, gdzie ona jest, ta nieuchwytna Gabri? Przez głowę Justine przemknęła myśl, że może jej babka jednak nie żyje, że może na zawsze odeszła z tego świata. Pośpiesznie odsunęła od siebię tę niemożliwą do zaakceptowania wizję, sięgnęła po kamerę i zaczęła filmować przepiękną scenerię, nie chcąc rozważać przygnębiających opcji. Praca nieodmiennie okazywała się najlepszym antidotum na dręczące Justine niepokoje i troski. Wreszcie łódź znowu zawróciła, nadal prowadzona przez Nuriego, który wolał trzymać się azjatyckiej strony Bosforu, nieco poniżej
Karaköy, i chciał ominąć zatłoczoną trasę pełną ogólnie dostępnych promów płynących do Üskudaru. Justine zrobiła całą serię znakomitych ujęć, między innymi Wieży Leandera, białej budowli stojącej pośrodku kanału niedaleko brzegu. Wiedziała, że wszystkie te zdjęcia pomogą jej naszkicować scenariusz nowego filmu, który miała zamiar w najbliższym czasie przedstawić Mirandzie. Po chwili zwróciła obiektyw w stronę kilku pięknych willi, starych, niedawno odrestaurowanych yali. Dwie z nich, otoczone bujnymi, pięknymi ogrodami, stały na samym brzegu Bosforu. Justine natychmiast przypomniała sobie imponujące domy nad weneckimi kanałami – te tak samo przyciągały wzrok harmonią konstrukcji i pięknem elewacji. Nuri przyspieszył, lecz zaraz nieoczekiwanie zwolnił. Justine uświadomiła sobie, co było powodem tej zmiany tempa – inna motorówka przed nimi właśnie przybiła do pomostu, na który wysiadały trzy osoby. Justine zrozumiała, że Nuri nie chciał wzburzyć powierzchni wody i rozkołysać tamtej łodzi. Pasażerowie motorówki wchodzili już po stopniach prowadzących na długie molo, połączone z ogrodem różowej willi. Nuri szerokim łukiem ominął pomost, a Justine skierowała obiektyw kamery w stronę niezwykle pięknego budynku. Drewniane balustrady balkonów były delikatnie rzeźbione i wyglądały jak cudowna biała koronka na tle pomalowanych na różowo ścian. Ogród pysznił się kolorami: była tu niebieska wisteria, czerwono kwitnące drzewka, obfite fale intensywnie różowych peonii i mnóstwo różnobarwnych tulipanów, posadzonych w różnych miejscach. Zapierający dech w piersiach widok skojarzył się Justine z piękną ilustracją. Zrobiła zbliżenie i w tym momencie jedna z kobiet na molo odwróciła się, aby przytrzymać szal z błękitnego szyfonu, który podmuch wiatru poderwał wysoko do góry. Kobieta chwyciła szal w ostatniej chwili i spojrzała w stronę obiektywu. Jej twarz została uchwycona na klatce filmowej. Justine gwałtownie wciągnęła powietrze, znieruchomiała i o mały
włos nie upuściła kamery. Na filmie wyraźnie widziała twarz swojej babki, obramowaną aureolą srebrzystych włosów. Drżącymi rękami szybko odłożyła kamerę. – Babciu! – krzyknęła głośno. – Babciu, to ja, Justine! Odwróć się! Babciu! Babciu! Kobieta nie słyszała jej, najpewniej z powodu wiatru i innych roznoszących się nad wodą odgłosów. Nuri zostawił już różową willę z tyłu i znowu przyśpieszył. – Nuri! Nuri! – zawołała Justine. – Natychmiast zatrzymaj łódź! Iffet, która siedziała pod dachem i rozmawiała przez telefon, zerwała się na równe nogi i podbiegła do Justine. – Co się dzieje?! Coś ci się stało?! – Widziałam moją babcię! Tam, obok tej różowej willi! Sfilmowałam ją! Każ Nuriemu zawrócić, proszę cię! Mnie nie posłuchał! – głos Justine załamał się gwałtownie. – Błagam cię, to była babcia, wszędzie bym ją poznała! – Wierzę ci! – zdecydowanym tonem oświadczyła Iffet i pośpieszyła do oszklonej kabiny, gdzie siedzieli sternicy. – Zawróć motorówkę, Nuri! – rzuciła rozkazująco. – Nie słyszałeś, jak panna Nolan prosiła, żebyś to zrobił? Nuri potrząsnął głową, a po chwili jego gest powtórzył Arzu. – Przy mocnym wietrze na wodzie jest naprawdę głośno… – mruknął Nuri. Zakreślił motorówką duże półkole i ruszył w przeciwnym kierunku. – Podpłyń do tej różowej willi – dodała Iffet. Nuri wykonał jej polecenie i parę minut później przybili do molo, z którego przechodziło się do ogrodu różowej yali. Teraz był tam tylko mężczyzna, który towarzyszył dwóm kobietom, pogrążony w rozmowie ze sternikiem. Justine wychyliła się do przodu i zobaczyła obie pasażerki motorówki. Stały w ogrodzie. Na widok jednej z nich, tej, której szal prawie porwał wiatr, jej serce mocniej zabiło z radości. Nie potrafiła opanować wzruszenia.
– Babciu, babciu, to ja! – wykrzyknęła, podbiegając do burty. Mężczyzna zbliżył się i zaskoczonym spojrzeniem ogarnął Iffet i Justine. – Czy mogę w czymś pomóc? – odezwał się po angielsku. – Moja przyjaciółka jest przekonana, że zna panią w niebieskim szalu – pośpiesznie wyjaśniła Iffet. – Tę, która stoi w ogrodzie… Chciałaby zamienić z nią parę słów… – Muszę z nią porozmawiać! – zawołała Justine. Zanim Iffet zdążyła ją powstrzymać, zeskoczyła z łodzi, wbiegła po stopniach i pognała do ogrodu. Mężczyzna był tak zdumiony, że nawet nie drgnął, gdy minęła go bez słowa, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą i ruszył za Justine. Czując jakieś nagłe zamieszanie za ich plecami, kobieta w niebieskim szalu oraz jej towarzyszka w czerwonej sukni odwróciły się i spojrzały na molo, wyraźnie zaskoczone, a może nawet wystraszone. Iffet po sekundzie wahania podążyła za mężczyzną i Justine. – Babciu! Babciu, to ja! – wołała Justine. Kobieta w niebieskim szalu usłyszała jej słowa i zrobiła parę kroków naprzód, szeroko rozkładając ramiona. Kiedy Justine rzuciła się w jej objęcia, o mało nie przewracając jej z rozpędu, po twarzy starszej pani popłynęły łzy. – Babciu, to naprawdę ty! Och, babciu! Wszędzie cię szukałam! Gabriele Hardwicke była kompletnie oszołomiona. Nie mogła uwierzyć w to, co się działo. W milczeniu wpatrywała się w twarz Justine, czubkami palców ostrożnie dotykając policzka młodej kobiety. – To naprawdę ty, mój mały skarbie? – przemówiła w końcu drżącym głosem, nawet nie próbując ocierać łez, którymi znowu wezbrały jej błękitne oczy. – Tak! – wyszeptała Justine. Mocno objęła babkę, która natychmiast odwzajemniła ten gest. Stały połączone splecionymi ramionami, szlochając i tuląc się do siebie. Oczy Iffet także pełne były łez wzruszenia i wielkiej ulgi. Justine wreszcie odnalazła swoją babkę – ta myśl budziła w Iffet najszczerszą
radość. Wierzchem dłoni otarła łzy, odwróciła się do drugiej kobiety i wyciągnęła do niej rękę. – Bardzo przepraszam za tak nieuprzejme zachowanie – uśmiechnęła się drżącymi wargami. – Jestem ogromnie wzruszona, bo Justine znalazła babcię… Nazywam się Iffet Özgönül, a pani to pewnie Anita Lowe, prawda? Kobieta w czerwonej sukni również nie kryła łez, które osuszała koronkową chusteczką do nosa. Po chwili skinęła głową. – Tak, to ja – odparła. – Bardzo mi miło panią poznać… – Potrząsnęła dłonią Iffet. – Och, proszę mówić mi po imieniu! – Proszę o to samo… Wszyscy zwracają się do mnie per „Anita”, więc naprawdę proszę się nie krępować… A to mój wnuk, Michael Dalton! Mężczyzna ujął rękę Iffet, patrząc na nią pełnymi ciepła i sympatii ciemnymi oczami. – Miło mi cię poznać, Iffet! Jestem Michael… Muszę przyznać, że było to najbardziej dramatyczne wejście, jakie kiedykolwiek widziałem! Nie wspominając już o tym, że pierwszy raz w życiu o mało nie stratowała mnie przystojna blondynka… Iffet miała już przeprosić go w imieniu Justine, dostrzegła jednak wyraz rozbawienia na twarzy Michaela. Wnuk Anity parsknął śmiechem, a Iffet mu zawtórowała. – Może to i niezwykłe, i faktycznie dramatyczne wejście, ale zapewniam, że bardzo się cieszymy – powiedziała Anita. – Podejdźmy teraz do nich, moi drodzy, i zaprowadźmy je do domu! Nie mogą przecież tak tu stać i szlochać do późnej nocy… We troje podeszli do Gabriele i Justine, które z trudem oderwały się od siebie. Gabriele zwróciła się do Michaela. – Oto moja dawno utracona wnuczka, Justine – rzekła. – Justine, poznaj Michaela Daltona, wnuka Anity… Justine i Michael uścisnęli sobie dłonie, a potem Anita objęła wnuczkę przyjaciółki i zmierzyła ją serdecznym spojrzeniem ciemnych oczu. – To pewnie oczywiste, kochanie, lecz twój widok to wielka
radość dla moich oczu! Dlaczego przyjechałaś dopiero teraz? Justine popatrzyła na nią ze zdumieniem. – Nie miałam waszego adresu… – wyjąkała. Anita sprawiała wrażenie nie mniej zdziwionej. – Ach, tak… Cóż, wejdźmy do środka i spokojnie porozmawiajmy przy herbacie, dobrze? – Przy herbacie! – wesoło wykrzyknął Michael. – W tych okolicznościach o wiele bardziej stosowny byłby szampan, nie sądzisz, babciu? Jest przecież co świętować! – Słusznie! – zgodziła się Anita. Przejęła dowodzenie i ruszyła przodem, prowadząc wszystkich przez ogród. Gabriele i Justine cały czas trzymały się za ręce, jakby bały się stracić ze sobą kontakt. I obie uśmiechały się przez łzy… – Zawsze siadamy do herbaty w złotym pokoju – oznajmiła Ga-briele, prowadząc Justine przez duży hol z wysokimi oknami, lśniącym kryształowym żyrandolem i wypastowanym na wysoki połysk parkietem. – Nazywamy go tak z powodu zasłon z żółtawego jedwabiu, które o tej porze dnia wyglądają jak utkane ze złota! – To twoja willa, babciu? – spytała Justine. Ani na moment nie puszczała ręki babki i stale wpatrywała się w jej twarz, nie mogąc uwierzyć, że wbrew wszystkim przeciwnościom wreszcie są razem. – Nie, ta willa należy do Anity. – Gabriele uśmiechnęła się promiennie. – Ja mieszkam obok, po sąsiedzku. Później pokażę ci moją małą yali, kochanie… – Możemy usiąść przy oknie? – zagadnęła Justine, patrząc na duże okna w sporej niszy, ozdobione pięknie udrapowanymi zasłonami ze złocistej jedwabnej tafty. – Muszę zatelefonować do Richarda i natychmiast przekazać mu dobrą wiadomość! – Oczywiście, skarbie. Zadzwoń do niego od razu, trzeba go uspokoić… Przeszły po pięknym tureckim dywanie i usiadły obok siebie na kanapie. Justine wybrała numer Richarda i głęboko odetchnęła, starając się zapanować nad radosnym podnieceniem. – To ja – odezwała się spokojnie, gdy Richard odebrał.
– Cześć, Justine! Mam właśnie spotkanie i… – Nie szkodzi, musisz mnie wysłuchać! Ktoś chce z tobą porozmawiać, więc wstań i wyjdź na korytarz, dobrze? Naturalnie jeśli jesteś w biurze… – Tak, jestem u siebie… No, dobrze, już idę do drzwi! Kto chce ze mną rozmawiać? O co chodzi? – Zaraz ci powiem… – Jestem w holu! Kto chce ze mną mówić? – Babcia. – Co takiego?! – krzyknął Richard, nie kryjąc całkowitego zaskoczenia. Justine podała komórkę babci. – Dzień dobry, Rich… – drżącym głosem odezwała się Gabriele. – O mój Boże! Babcia! Nie do wiary! – Richard zaczął płakać, bezskutecznie walcząc ze wzruszeniem. – Co się stało? W jaki sposób Justine cię znalazła? Myśleliśmy, że jesteśmy w ślepym zaułku, że zniknęłaś na zawsze! Powiedz mi, jak cię odszukała! Wszystko mi opowiedz! Gabriele opuszkami palców zgarnęła łzy z kącików oczu. – To był przypadek, łut szczęścia – powiedziała. – Jedna z tych dziwnych rzeczy, które przydarzają nam się wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy… Wyjęła chusteczkę z kieszeni żakietu, wydmuchała nos i spróbowała się uspokoić. – Cudownie jest słyszeć twój głos, kochanie! – zaśmiała się drżąco. – Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy… – Postaram się jak najszybciej przyjechać! Och, jeszcze jedno, babciu – mam pięcioletnią córeczkę, Daisy! Jesteś prababcią, czy to nie wspaniałe? Justine ci nie powiedziała? – Znalazła mnie mniej więcej dziesięć minut temu, skarbie! – Gabriele roześmiała się przez łzy i oddała telefon Justine. – Hej, Rich, to znowu ja… Masz chwilę czy musisz już wracać na spotkanie? – Do diabła ze spotkaniem, będą musieli na mnie poczekać! Powiedz mi, jak znalazłaś babcię!
– Będę się streszczać, dłuższą rozmowę odłożymy na później. Iffet i ja pływałyśmy dziś po południu po Bosforze. Filmowałam kamerą widoki, głównie azjatycki brzeg Stambułu, do mojego nowego dokumentu, wiesz… Nasza motorówka zwolniła koło pięknej willi, ponieważ troje ludzi wysiadało właśnie z innej łodzi tuż przed nami. Zaintrygował mnie urok budynku i skierowałam tam obiektyw w chwili, gdy jedna ze stojących na molo kobiet odwróciła się, żeby chwycić szal, który wiatr zerwał jej z głowy. I to była babcia… Nagle ujrzałam jej twarz na filmie, to było niesamowite! Nasz sternik wrzucił wyższy bieg, więc musieliśmy zawrócić. Wdarłam się po schodach na molo, kompletnie nie zwracając uwagi na mężczyznę, który próbował mnie zatrzymać. Pędziłam przed siebie jak szalona i głośno wołałam babcię… Wreszcie mnie usłyszała i zobaczyła, a chwilę później obejmowałyśmy się już i obie zalewałyśmy się łzami… – O Boże, więc to faktycznie był łut szczęścia! – wykrzyknął Richard. – Gdybyś nie miała przy sobie kamery, być może w ogóle nie zauważyłabyś babci! A gdybyś nie przepływała obok akurat w tamtej chwili, pewnie kompletnie byś się z nią rozminęła! Que sera sera, Justine, co ma być, to będzie! – Tak jest, masz rację. Babcia często powtarzała nam to powiedzenie, kiedy byliśmy dziećmi! Tak, to los zadecydował o tym, że ją znalazłam… Całym sercem wierzyłam, że babcia jest w Stambule, chociaż parę dni temu niemal straciłam nadzieję… – Dzięki Bogu, że nie straciłaś jej całkowicie, i że nadal szukałaś babci, tylko tyle mogę powiedzieć! Muszę wracać, zadzwonię do ciebie później! Rozumiem, że będziesz z babcią… – Gdzie indziej mogłabym być? Justine zakończyła połączenie i otoczyła ramieniem Gabriele, która wciąż ocierała łzy. – Musimy porozmawiać o wielu sprawach – odezwała się. – Na szczęście nie musimy się śpieszyć, mamy mnóstwo czasu… – Raczej nie – szybko odparła Gabriele. – Właśnie przyniesiono herbatę i różowego szampana, Anita nie powinna na nas czekać… – roześmiała się, uszczęśliwiona, że jest z Justine. – Obawiam się, że popołudniowa herbatka to jeden ze świętych rytuałów Anity, skarbie!
Można by pomyśleć, że jesteśmy w Ritzu, tak elegancko się to wszystko odbywa… Justine zawtórowała babce, wychwytując w jej głosie ton lekkiej ironii, charakterystyczny dla jej prawdziwie angielskiego poczucia humoru. Tak bardzo go jej brakowało… Tak bardzo lubiła rozmawiać z babką o życiu, ludziach oraz ich licznych słabostkach… Zerwała się i wyciągnęła rękę do Gabriele, która zmierzyła ją pytającym spojrzeniem. – Za kogo ty mnie bierzesz, kochanie? – spytała. – Za jakąś staruszkę? Nie rób sobie żartów, Justine, doskonale potrafię podnieść się o własnych siłach! – Och, bardzo cię przepraszam, babciu! – Justine uważnie przyjrzała się Gabriele. – Świetnie wyglądasz – powiedziała szczerze. – Po prostu kwitnąco! Tak samo jak Anita… – Koniecznie musisz jej to powiedzieć!
Rozdział 14 Po wielkim rozczarowaniu, które dręczyło ją przez cały miniony tydzień, Justine znowu na moment poczuła zawód, lecz zaraz zwalczyła to uczucie. Całym sercem pragnęła porozmawiać z babką w cztery oczy, wyjaśnić jej wiele rzeczy i wysłuchać jej wyjaśnień, zasypać ją pytaniami i dowiedzieć się czegoś o tym strasznym konflikcie, który je rozdzielił. Zawsze zdecydowana i obdarzona przez naturę przenikliwym umysłem, Justine czuła naglącą potrzebę podjęcia pewnych decyzji, uzyskania dokładnego wytłumaczenia kilku kwestii i przystąpienia do działania, wiedziała jednak, że tego dnia nic z tego nie będzie. Usiadła wygodnie, spojrzała na Gabriele i uśmiechnęła się. Babka odpowiedziała uśmiechem, ale się nie odezwała. Justine czuła, że Gabriele także pragnie zadać jej wiele pytań, szczególnie tych dotyczących rodziny. Odetchnęła głęboko i zmusiła się do zachowania spokoju. Porozmawiają później, nie miała co do tego żadnych wątpliwości… – Ach, oto Zeynep i Mehmet! – z zamyślenia wyrwał ją głos Anity. Do salonu weszła młoda kobieta, pchając przed sobą dwupoziomowy stolik na kółkach. Za nią kroczył szeroko uśmiechnięty kucharz w białym uniformie i czapce szefa kuchni; on również popychał przed sobą wózek. – Madame… – odezwał się do Anity, z szacunkiem skłaniając głowę. – Czy najpierw mam podać szampana? – O tak, Mehmecie! Kucharz z rozmachem otworzył butelkę i nalał szampana do wysokich kryształowych kieliszków. Zeynep podsuwała tacę każdemu z obecnych, uśmiechając się uprzejmie. Anita i jej goście siedzieli w kręgu przy dużym tureckim stoliku do kawy, stojącym przed kominkiem. – Dziękuję wam! – Pani domu ciepło uśmiechnęła się do Mehmeta i Zeynep. – Teraz chyba poradzimy już sobie sami… – Proszę zadzwonić, gdyby czegoś pani potrzebowała, madame… – mruknął kucharz i wyszedł za Zeynep, cicho zamykając drzwi.
– Przyrządzane przez Mehmeta przysmaki są naprawdę wyjątkowe, Iffet – odezwała się Anita. – Tobie również na pewno przypadną do smaku, Justine! Mehmet gotuje własne potrawy, ale także robi typowe angielskie kanapki do herbaty i ciasteczka… Michael uniósł kieliszek. – Musimy wznieść toast – powiedział. – Gratulujemy ci, Gabri, że wreszcie znowu jesteś z ukochaną wnuczką! I szczerze podziwiamy twoje zdolności detektywistyczne, Justine! Zdrowie! – Żaden ze mnie detektyw… – wymamrotała Justine. – To czysty przypadek, że akurat zobaczyłam babcię! – Nie do końca – wtrąciła się Anita. – Bo to ja wysłałam list! Michael i Gabriele popatrzyli na nią ze zdziwieniem i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wnuk Anity pociągnął łyk szampana, pokręcił głową i odwrócił się w stronę Justine. – Tak czy inaczej, przyjechałaś do Stambułu, a to świadczy o sporej odwadze! – Dziękuję, ale to nie tak… – Justine umilkła pod jego badawczym wzrokiem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Michael jest bardzo przystojny. Wcześniej była zbyt pochłonięta spotkaniem z babką, aby zwrócić uwagę na fascynującą męską urodę Michaela Daltona. Teraz pośpiesznie odwróciła oczy. – Najwyraźniej zapomniałam napisać na kopercie adres nadawcy, chociaż zawsze to robię – podjęła Anita. – Pewnie dlatego, że kilka razy przepisywałam i poprawiałam ten list – nie widzę innego wytłumaczenia… Tak czy inaczej, twoja matka ma mój adres, no i oczywiście adres Gabriele! Dlaczego ci go nie dała? Justine zerknęła na babkę i od razu dostrzegła błysk niepokoju w jej oczach. Odchrząknęła. – Zaraz wyjaśnię, jak do tego doszło – zaczęła. – Moja matka spędza teraz dużo czasu w Kalifornii. Ma wielu klientów w Beverly Hills i tam też mieszka. Kiedy twój list dotarł do Indian Ridge, matki nie było, a ja i Richard pracowaliśmy w Nowym Jorku. Oboje kończyliśmy ważne projekty i nie przyjeżdżaliśmy do Indian Ridge przez cały miesiąc. W końcu wróciłam do domu i otworzyłam twój list, Anito,
ponieważ mama na sześć tygodni wyjechała do Chin. Podróżuje tam po całym kraju i skupuje przedmioty dla swojej firmy dekoracji wnętrz. Krótko mówiąc, przeczytałam list od ciebie, pokazałam go Richardowi i natychmiast wyruszyłam do Turcji. Próbowałam znaleźć twój numer telefonu w internecie, a potem w książce telefonicznej Stambułu… Iffet sprawdziła wszystko, co tylko dało się sprawdzić, ale żadnej z was nie ma na liście abonentów… – To prawda! – Przez twarz Anity przemknął lekki uśmiech. – Ja figuruję tam pod nazwiskiem Bentley, ponieważ po śmierci Maxwella… Mojego pierwszego męża, Maxwella Lowe’a, cóż to był za cudowny człowiek… – Z piersi starszej pani wyrwało się ciężkie westchnienie. – Otóż parę lat po jego śmierci powtórnie wyszłam za mąż za Franka Bentleya, który także umarł, zaledwie dwa lata po naszym ślubie… Ogromna szkoda… Natomiast Gabri można znaleźć pod zawodowym pseudonimem, prawda, kochanie? – Tak – odparła Gabriele. – Jako Gabriele Trent… Wytłumaczę ci to później. Mam w mojej yali pracownię projektancką, w której tworzę tkaniny, linię o nazwie „Tulipomania”… Właśnie dlatego mnie również nie mogłyście znaleźć w książce telefonicznej – zakończyła, z uśmiechem patrząc na Iffet. – Sprawdzałam nawet w urzędzie hipotecznym – powiedziała młoda kobieta. – Tam także można znaleźć nas pod nazwiskami Bentley i Trent. – Anita pokiwała ciemnowłosą głową i nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, czyż nie? Och, moi drodzy, częstujcie się kanapkami! Są z wędzonym łososiem, sałatką z jajkiem na twardo, ogórkiem i innymi smakołykami, a ciasteczka mamy z dżemem truskawkowym i śmietaną! Do tego herbata typu „English breakfast”, angielska śniadaniowa, jak zawsze… – Chętnie napiję się herbaty, dziękuję! – Iffet serdecznie uśmiechnęła się do pani domu, wstała i podeszła do stolika na kółkach obok kominka. Michael także podniósł się z krzesła. – Mogę nalać ci filiżankę, Gabriele? – zagadnął. – A tobie, babciu? – Bardzo proszę! – odparła Gabriele.
Anita po prostu skinęła głową. Justine podniosła się szybko i dołączyła do Iffet; chwilę później podszedł do nich Michael. – Podajcie kanapki, a ja zajmę się herbatą – oświadczył. – Wiem, jaką te panie lubią… Justine odwróciła się do niego. – Wygląda na to, że od dawna znasz moją babcię! – Praktycznie od urodzenia. Moja mama wyszła za Amerykanina, Lawrence’a Daltona, dlatego urodziłem się i wychowałem w Nowym Jorku. Naturalnie co roku odwiedzałem babcię razem z rodzicami, a kiedy na świat przyszła moja siostra, ona także zaczęła tu regularnie przyjeżdżać. Często zastawaliśmy Gabriele w jej yali tuż obok, bo przecież nasze babki to prawdziwe papużki nierozłączki! Michael zaczął nalewać herbatę do filiżanek, a Justine wzięła dwa talerze z małymi kanapkami i podeszła z nimi do Gabriele i Anity. Babka uśmiechnęła się z ogromną czułością. – Musisz opowiedzieć mi wszystko o mojej prawnuczce, kochanie! Przywiozłaś jej zdjęcia? – Tak, ale mam je w hotelu, w Ciragan Palace… – Bardzo chciałabym, żebyś przeniosła się do mojej yali, skarbie – powiedziała Gabriele. – Co ty na to? – Jak mogłabym mieszkać z dala od ciebie, babciu?
Rozdział 15 Podwieczorek u Anity był radosnym wydarzeniem. Wszyscy cieszyli się, że są razem, podekscytowani ponownym spotkaniem Justine oraz jej babki. Gabriele była w siódmym niebie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Justine siedzi obok niej na kanapie, i co parę minut mocno ściskała rękę wnuczki albo przytulała ją do siebie. Ogromnie cieszyła ją też świadomość, że Justine pozostała tą samą niezepsutą, kochającą i zdolną okazywać miłość osobą, jaką zapamiętała. Justine miała teraz trzydzieści dwa lata. Była pełna uroku i charyzmy, otwarta, serdeczna i skromna. Była też piękną kobietą o długich jasnych włosach, regularnych rysach i szeroko rozstawionych niebieskich oczach. Jest wysoka i smukła jak moja matka, pomyślała Gabriele, i jak moja babka. Krew z naszej krwi, bez cienia wątpliwości… Pamięć natychmiast podsunęła Gabriele obraz jej córki Deborah, podobnej do rodziny Hardwicke, ciemnowłosej, ciemnookiej i niezwykle atrakcyjnej, tak jak jej zmarły ojciec. Deborah… Deborah, którą Gabriele straciła wiele lat temu, jeszcze jako dziecko, ponieważ Peter Hardwicke wycisnął na dziewczynce nieusuwalne piętno, swoje własne i swojej zimnej, aroganckiej matki… Już w dzieciństwie zrobił z Deborah nieuleczalną bigotkę. Córka Gabriele wyrosła na głupią snobkę o wielkich ambicjach, która patrzyła z góry na cały świat. Babka i ojciec mieli na nią zdecydowanie zbyt wielki wpływ i w gruncie rzeczy zrujnowali jej życie, rozbudzając niebezpieczne, zupełnie nierealistyczne oczekiwania. W rezultacie Deborah pogardzała ludźmi, których uważała za gorszych od siebie pod względem pochodzenia… – Grosik za twoje myśli, babciu! – Justine badawczo patrzyła na Gabriele. – Nie są warte grosika, kochanie, wierz mi! Ale ty jesteś niezwykła… Jestem tak bardzo z ciebie dumna, najdroższa! Wyrosłaś na wspaniałą kobietę… – Być może nie byłabyś ze mnie taka dumna, gdybyś wiedziała, co zamierzałam zrobić! – z uśmiechem odpaliła Justine.
Gabriele siedziała przed wysokim oknem. Promień słońca nadał złoty połysk jej srebrzystym włosom i w tym świetle jej oczy wydawały się nie mniej błękitne niż w latach młodości. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do wnuczki. – Nie mogłabyś mnie rozczarować – wyznała. – I nigdy ci się to nie udało, chociaż w dzieciństwie psociłaś czasami na całego… Ale koniecznie powiedz mi, jaką to niegodziwą rzecz miałaś zamiar zrobić! – Chciałam umieścić twoją fotografię w ogłoszeniu, które zamierzałam, a właściwie nadal zamierzam zamieścić w tureckiej gazecie. Jest to związane z nowym filmem dokumentalnym, który będę tu kręcić, jednak przede wszystkim liczyłam, że ty albo Anita zobaczycie to zdjęcie i skontaktujecie się ze mną… – Wcale mnie to nie przeraziło, kochanie! Sądziłam, że lepiej mnie znasz, naprawdę! I w żadnym razie nie byłabym zażenowana… Pokażesz mi tę fotografię? Mam nadzieję, że jest ładna! Justine zachichotała. – Prosiłam Richarda, żeby wysłał mi ją dzisiaj pocztą kurierską, więc jutro powinnam ją już mieć… To ta, którą dałaś mi jakieś piętnaście lat temu, zrobiona w domu wuja Trenta na Long Island! – Oczy Justine zalśniły. – Jesteś na niej ubrana w błękitną sukienkę, w tym samym odcieniu co ten szal, wiesz? – Doskonale pamiętam tamten dzień… Więc będziesz kręcić nowy film dokumentalny, tak? – Tak, pod tytułem Biografia miasta, o Stambule. Posłużyłam się tym pomysłem, żeby nakłonić Iffet do współpracy… Widzisz, przyjechałam tu wyłącznie po to, aby cię odnaleźć, ale podczas pobytu w Stambule doznałam twórczego natchnienia… – To naprawdę doskonały pomysł! I nadal nosisz się z zamiarem zrobienia tego filmu, choć już mnie znalazłaś? – Tak. To miasto ma niezwykłą historię, którą warto opowiedzieć. Dokument, nad którym właśnie skończyłam pracować, będzie pokazany we wrześniu, i udzieliłam tutejszym gazetom kilku wywiadów na jego temat, oczywiście z nadzieją, że przeczytasz któryś z nich i odszukasz mnie w Ciragan Palace… Gabriele ściągnęła brwi.
– Kiedy się ukazały? – W tym tygodniu. – Anita i ja dopiero wczoraj wieczorem wróciłyśmy z Bodrum na południu kraju. Kilka dni nie było nas w Stambule i najwyraźniej wydania gazet z wywiadami z tobą nie trafiły w nasze ręce… Justine kiwnęła głową i zawahała się. – Wiedziałaś, że Anita napisała do mojej matki? – spytała przyciszonym głosem. – Nie, w każdym razie z początku nie miałam o tym pojęcia. Anita zrobiła to z własnej inicjatywy i nie wspomniała mi ani słowem o liście, ale kiedy Deborah nie odpisywała, zdenerwowała się i ostatecznie wszystko mi wyznała. W pierwszej chwili byłam trochę zaskoczona, jednak tylko trochę, bo na przestrzeni tych wszystkich lat wiele razy pisałam do twojej matki i nigdy nie dostałam odpowiedzi… Iffet podeszła do nich i Gabriele natychmiast zmieniła temat. – Jak znalazłaś Iffet, kochanie? – zagadnęła z uśmiechem. – To przyjaciółka i koleżanka po fachu Joanne. O mój Boże, byłam tak podekscytowana naszym spotkaniem, że kompletnie zapomniałam powiedzieć Jo! Muszę od razu do niej zadzwonić, przepraszam cię, babciu… – Muszę już iść, Gabriele, Justine… – odezwała się Iffet. – To bardzo uprzejme ze strony Anity, że zaprosiła mnie na kolację, ale wydaje mi się, że będzie lepiej, jeżeli spędzicie ten wieczór same. Macie sobie tyle do opowiedzenia! – Przecież zaprosiłam cię na kolację! – przypomniała jej Justine. – Wiem, lecz to było, zanim odnalazłaś babcię! – zaśmiała się Iffet. – Nadal w głowie mi się to wszystko nie mieści, słowo daję… – Mnie też nie! – zawołała Justine. Gabriele podniosła się i zwróciła się twarzą do Iffet. – Bardzo ci dziękuję, że tak pomogłaś Justine – powiedziała cicho. – Jestem ci niewyobrażalnie wdzięczna, naprawdę, moja droga! Myślę , że to sam Bóg wysłał was dziś po południu na wody Bosforu, wierzę w to całym sercem. Nigdy nie byłam zwolenniczką tezy, że w życiu wszystko jest kwestią przypadku, moim zdaniem światem rządzi wielki plan… – Pochyliła się ku Iffet i pocałowała ją w policzek. – Mam
nadzieję, że niedługo się zobaczymy! – Na pewno. – Chodźmy! – Justine uśmiechnęła się do – Odprowadzę cię na molo, do motorówki… – Dziękuję, ale naprawdę nie musisz tego robić!
przyjaciółki.
Justine i Iffet ramię w ramię przeszły przez ogród otaczający yali Anity, kierując się ku molo. – Twoja babcia jest cudowną osobą – powiedziała Iffet. – I taką atrakcyjną, w najlepszym angielskim stylu! – Wiem, jest wspaniała! Podobnie jak Anita, na swój sposób równie atrakcyjna jak babcia, a na dodatek ogromnie troskliwa… – Nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że odnalazłaś swoją babcię… To jest jak… Jak najprawdziwszy cud! – Chyba raczej łut szczęścia! No, ale życie często zaskakuje nas takimi nagłymi zwrotami akcji, zbiegami okoliczności i przypadkowymi wydarzeniami, które okazują się błogosławieństwem. W tej chwili wiem tylko, że udało mi się ją odnaleźć i że już nigdy nie spuszczę jej z oka… – Justine przerwała i delikatnie ujęła Iffet za ramię. – Nigdy nie zdołam odwdzięczyć ci się za pomoc, cierpliwość, wyrozumiałość i dobroć… – Cała przyjemność po mojej stronie! Zrobisz ten film? – Taki mam zamiar. I oczywiście dam to ogłoszenie, bo sądzę, że zebranie rozmaitych historii z życia mieszkańców Stambułu jest niezłym pomysłem… I nadal bardzo chcę, żebyś ze mną pracowała! – Z radością podejmę się tej pracy… – Och, spójrz, Nuri macha do nas z końca molo! Wracając do yali, Justine przystanęła na moment i wybrała numer komórki Joanne, lecz przyjaciółka nie odpowiadała. Zadzwoniła do mieszkania Jo w Nowym Jorku, nagrała na automatycznej sekretarce wiadomość o Gabriele i rozłączyła się. Kiedy weszła do salonu, od razu wyczuła zmianę atmosfery. Rozejrzała się i zauważyła, że Gabriele i Anita wydają się bardziej rozluźnione. Michael stał przy oknie w przeciwległym końcu pokoju i rozmawiał przez komórkę.
Justine uśmiechnęła się i podeszła do starszych pań. – Próbowałam złapać Joanne, ale nie ma jej w domu – powiedziała do Gabriele. – Zostawiłam jej wiadomość, więc na pewno oddzwoni. Wiem, że bardzo chciałaby usłyszeć twój głos, babciu… Masz coś przeciwko temu? – Skądże znowu, dziecko! Obserwowałam, jak Joanne dorasta, i często miałam wrażenie, że jest dla mnie kimś w rodzaju przyszywanej wnuczki… Jak ona sobie radzi? Co robi? – Jo jest taka jak zawsze, pełna optymizmu, całkiem jak ja… Wiesz, że nie znoszę ludzi o negatywnym stosunku do świata! Wyszła za mąż za jednego z tych cudotwórców z Wall Street, który okazał się dosyć paskudnym facetem. Są po rozwodzie, ale mają synka, Simona, w wieku Daisy. Joanne pracuje jako rzecznik prasowy zespołów filmowych. – A Daisy? Jaka ona jest, ta moja prawnuczka? – Podobna do ciebie i do mnie, babciu. Jasnowłosa, błękitno-oka, wysoka, psotna, ale nie rozpuszczona, bardzo inteligentna… Urocza i śliczna! – Kim jest jej matka? – Pamela zmarła dwa lata temu. – W głosie Justine zabrzmiała nuta głębokiego żalu. – Na raka macicy, bardzo agresywnego… Richard bardzo rozpaczał po jej śmierci i jeszcze nie doszedł do siebie… – Och, tak mi przykro! – Gabriele ze smutkiem popatrzyła na wnuczkę. – Biedny Richard, mój biedny chłopiec… Co za strata! Trudno znieść taki cios! Anita wypowiedziała parę słów kondolencji i obrzuciła Justine badawczym spojrzeniem. – A co z tobą, moja droga? – zapytała z typową dla siebie bezpośredniością. – Jesteś wolna, zamężna, rozwiedziona? Justine parsknęła śmiechem. – Nigdy nie wyszłam za mąż, więc nie miałam okazji się rozwieść! Jestem wolna, wolna jak ptak, i ten stan bardzo mi odpowiada! – Doprawdy? Hmmmm… To daje mi do myślenia, kochanie! Ciemne, błyszczące oczy Anity na moment spoczęły na stojącym przy oknie wnuku, a na jej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia.
Gabriele roześmiała się cicho. – Dobrze wiem, co chodzi ci po głowie! Justine popatrzyła na Anitę i babkę i podążyła za wzrokiem Anity, całkowicie skupionym na jej wnuku. Odwróciła się, spojrzała na obie starsze damy, dostrzegła konspiracyjny wyraz na ich twarzach i ku swemu wielkiemu zażenowaniu, oblała się purpurowym rumieńcem. Otworzyła usta, aby rzucić jakąś kpiącą uwagę, i natychmiast je zamknęła, ponieważ Michael odwrócił się właśnie od okna i ruszył w ich stronę. – Wyłgałem się z tej umówionej kolacji i jestem wolny jak ptak – oznajmił, podchodząc bliżej. Anita wybuchnęła gromkim śmiechem. Kąciki warg Gabriele zadrgały spazmatycznie, zdołała jednak z wysiłkiem opanować wesołość. Justine usiadła na kanapie, zbita z tropu. Miała pokerową twarz. – Zabawne, że tak to ująłeś, mój drogi… – mruknęła Anita. – Co tak ująłem, babciu? – Powiedziałeś, że jesteś wolny jak ptak, a kilka sekund przed tobą Justine użyła tego samego określenia, chociaż w odniesieniu do czegoś innego… Michael zignorował tę uwagę i usiadł na krześle naprzeciwko Justine. – Musisz zdecydować, czy chcesz przenieść się do Gabriele dziś wieczorem, czy jutro rano – powiedział. – Dziś wieczorem, rzecz jasna – odparła, spoglądając na babkę. – Na pewno w niczym ci nie przeszkodzę, babciu? – Nie bądź niemądrą gąską, skarbie! Po co czekać do jutra, chyba już dość długo naczekałyśmy się, żeby znowu być razem, nie sądzisz? – Oczywiście! – rzekł Michael, uprzedzając Justine. Młoda kobieta popatrzyła na niego przez chwilę. Cóż, Michael z pewnością wiedział, jak przejąć kontrolę nad sytuacją… Odpowiedział jej tak pełnym ciepła uśmiechem, że serce nagle ścisnęło jej się w piersi i pośpiesznie odwróciła wzrok, świadoma wrażenia, jakie na niej zrobił. – Może podrzucić cię do hotelu, żebyś mogła spakować się i wymeldować? – zagadnął. – Czy raczej wolisz wrócić tam przez
Bosfor naszą motorówką? – Jak wolisz… – Justine jakimś cudem odzyskała głos. – Na moście może być teraz duży ruch – zauważyła Anita. – To prawda. W takim razie popłyniemy motorówką, wszystko jasne! – Michael wstał. – Kuri, nasz kierowca, poczeka i przywiezie nas tu na kolację – rzucił szybkie spojrzenie Gabriele. – Czy to ci odpowiada, ciociu Gabriele? – Jak najbardziej – odparła.
Rozdział 16 Michael Dalton siedział na tarasie hotelu Ciragan Palace i z kieliszkiem białego wina w ręce czekał na Justine, która pakowała się w swoim pokoju na górze. Znalazł się przed trudnym dylematem i zastanawiał się, jak najlepiej go rozwiązać. Zanim on i Justine opuścili yali jego babki, Anita wzięła go na stronę i kazała uregulować rachunek za pobyt młodej kobiety w hotelu. – Najlepiej poproś ich, żeby obciążyli mój rachunek – powiedziała cicho. – Tak będzie najprościej! Michael próbował wytłumaczyć starszej pani, że Justine na pewno nie życzyłaby sobie czegoś takiego, ale Anita twardo obstawała przy swoim. Opór Michaela brał się stąd, że spodziewał się, jaka może być reakcja Justine Nolan. W ciągu kilku godzin, które spędziła w willi, bez większego trudu zorientował się, że ma do czynienia z niezależną, silną i zdecydowaną kobietą… Trzeba było nie lada odwagi, aby przyjechać do Stambułu, nie znając adresu Gabriele ani Anity… Ten krok uzmysłowił Michaelowi, że Justine bardzo kochała babkę i była gotowa odnaleźć ją za wszelką cenę. Z całą pewnością machnęła ręką na zasady ostrożności i zdrowego rozsądku – nie miała zielonego pojęcia, gdzie szukać Gabriele. Z tego wszystkiego nasuwał się oczywisty wniosek: Justine nie była osobą, która pozwoliłaby, aby Anita – albo ktokolwiek inny – zapłaciła jej rachunek za hotel. Tak czy inaczej, Michael podjął decyzję i postanowił rozegrać całą sytuację na wyczucie… Roześmiał się do siebie, w pełni świadomy, że Justine spodobała mu się tak bardzo, iż nie chciał sprawić jej przykrości. Michael miał słabość do brunetek, a tu proszę, od pierwszej chwili pragnął zamknąć tę długonogą blondynkę w ramionach… Justine podniecała go tak mocno, że sam był zaskoczony. Nie była w jego typie, lecz serce zaczęło mu galopować, kiedy zbliżyła się do niego w salonie, no i później, na łodzi, gdy oparła się o niego całym ciężarem ciała, aby
nie upaść na rozchybotanym falami pokładzie… Michael nie należał do kobieciarzy i nawet w latach młodości nigdy nie fruwał z kwiatka na kwiatek, zawsze wymagający i nieco konserwatywny w swoich wyborach. Często zdarzały mu się długie okresy samotności między romansami, a jednak teraz siedział tutaj, całkowicie pochłonięty myślami o Justine, chociaż dopiero przed kilkoma miesiącami rozstał się z Vanessą. Vanessa… Justine… Boże, trudno wyobrazić sobie mniej podobne do siebie kobiety… Otrząsnął się z zamyślenia i wstał, widząc idącą ku niemu uśmiechniętą Justine. Od razu zauważył, że przebrała się w błękitną jedwabną bluzkę koszulową i granatowe spodnie, a przez ramię przerzuciła granatowy szal. Jej długie jasne włosy lśniły, świeżo nałożony makijaż dyskretnie podkreślał urodę. Uśmiechnął się i podsunął jej krzesło. Usiadła. – Przepraszam, że tak długo to trwało, ale postanowiłam się przebrać – powiedziała. – Wieczorami robi się tu chłodno. No, jestem gotowa! Torby zostawiłam w recepcji, rachunek zapłaciłam, więc możemy się zbierać… – Uregulowałaś rachunek, tak? Anita da mi popalić! – To przenośnia, prawda? – Tak, przenośnia… Chciała, żebym w jej imieniu zapłacił twój rachunek, ale muszę przyznać, że miałem duże opory… – Dlaczego? – Justine utkwiła wzrok w jego twarzy. Teraz, kiedy znowu była obok niego, zdała sobie sprawę, że przez cały czas pakowania ani na sekundę nie przestała o nim myśleć. Michael miał w sobie coś, co przyciągało ją do niego, co sprawiało, że pragnęła go lepiej poznać. – Doszedłem do wniosku, że nie należysz do kobiet, które lubią, gdy płaci się za nie rachunki… Że nawet mogłabyś poczuć się tym urażona… – Niekoniecznie, ale na pewno nie pozwoliłabym, żeby moim rachunkiem obciążyć konto Anity. Najzwyczajniej w świecie nie widzę takiej potrzeby. – Więc postąpiłem właściwie?
– Tak. – Masz ochotę na kieliszek wina, zanim znowu wsiądziemy na pokład motorówki? – Oczywiście! Michael uśmiechnął się, przywołał kelnera i zamówił białe wino. – Kiedy przyjeżdża Richard? – zagadnął. – Kiedy tylko zdoła wyrwać się z Nowego Jorku. Czeka go jeszcze dobry tydzień pracy przy instalacji. Zaprojektował niewielki hotel w Battery Park i właśnie kończy przy nim prace. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo pragnie zobaczyć Gabriele… Michael kiwnął głową. Na krótko miał Justine tylko dla siebie i pragnął więcej się o niej dowiedzieć. – Wymieniłaś tytuł jednego z twoich filmów dokumentalnych – zmienił temat. – Coś o dzieciach z karabinami… Co to było? – Dokładnie taki tytuł, Dzieci z karabinami: mali żołnierze w Afryce. Kilka lat temu dostałam za niego nagrodę Emmy… – Gratulacje, z powodu nagrody Emmy, rzecz jasna. Przykro mi, że przegapiłem twój film, bo ten temat zawsze mnie interesował. – Ściągnę dla ciebie kopię, jeżeli chcesz. – Justine nadal uważnie wpatrywała się w jego twarz. – A dlaczego ten temat tak cię interesuje? Zanim zdążył odpowiedzieć, kelner przyniósł zamówione wino. Trącili się kieliszkami. – Pewnie dlatego, że mam lekką obsesję na punkcie wojny czy może raczej rozmaitych rodzajów wojen – rzekł Michael. – Ale dlaczego? Pracujesz dla wojska? Potrząsnął głową i pociągnął łyk wina. – Więc czym się zajmujesz? – drążyła Justine, sama zaskoczona, że zadaje mu tyle pytań. – Prowadzę firmę ochroniarską. Główna jej siedziba znajduje się na Manhattanie, ale mam też biura przedstawicielskie w Londynie i Paryżu. Studiowałem prawo, a później historię, lecz ku wielkiemu zaskoczeniu moich rodziców nie zostałem prawnikiem… – Potrafię to sobie wyobrazić! Twoja mama jest córką Anity, tak? – Tak. Ma na imię Cornelia i pracuje jako adwokat. – Michael uśmiechnął się szeroko. – Studiowała na wydziale prawa na Harvardzie
i tam poznała Larry’ego Daltona, mojego ojca. Zakochała się, wyszła za niego i bardzo szybko urodziła mnie, a potem moją siostrę Alicię… – Ty też poszedłeś na Harvard? – Justine ze zdumieniem uświadomiła sobie, że dosłownie płonie, aby jak najlepiej go poznać. – Tak, i całkiem mi się to podobało. Na szczęście prędko dotarło do mnie, że nie nadaję się na prawnika. Pewnego dnia spłynęło na mnie olśnienie – uświadomiłem sobie, że jestem zagorzałym patriotą i jako taki muszę wstąpić do służb specjalnych. Pragnąłem służyć mojemu krajowi, więc zrobiłem to i już… – Zostałeś agentem tajnych służb? – Justine lekko uniosła brwi. – Ostatecznie tak. Wcześniej musiałem przejść długie i skomplikowane szkolenie w akademii służb specjalnych w Waszyngtonie. – Chroniłeś prezydenta? – Dopiero w ostatnim roku służby. Niedługo potem miałem przykre spotkanie trzeciego stopnia z lufą pistoletu. Pech chciał, że lufa trafiła mnie w oko, co w sporym stopniu ograniczyło moje pole widzenia, więc nie nadawałem się już do ochrony prezydenta ani nikogo innego. W tej sytuacji dokonałem chyba jedynego słusznego wyboru – wystąpiłem ze służby i założyłem własną firmę, ale głównie przesiaduję za biurkiem i zarządzam przedsiębiorstwem. Czasami podróżuję do różnych placówek… – Michael przerwał, słysząc sygnał swojej komórki. – Halo? – Michael, tu babcia! Gdzie jesteście? Zgubiliście drogę? – Nie, babciu – odparł ze śmiechem. – Już wychodzimy z hotelu, niedługo będziemy… – Och, to dobrze! Gabri i ja… Cóż, brakuje nam was, i tyle! – Do zobaczenia! – Michael wsunął aparat do kieszeni i z lekkim uśmiechem zerknął na Justine. – Pewnie zorientowałaś się już, o co chodzi, prawda? – Tak. One obie są niesamowite, prawda? Michael powoli pokiwał głową. – Pewnie wyobrażałaś sobie, że znajdziesz dwie zgrzybiałe staruszki, poruszające się wyłącznie z balkonikami, a zobaczyłaś dwie rześkie laski w kreacjach od Valentino i pantoflach na wysokim
obcasie… Tryskające zdrowiem i energią, jak mówi Gabriele! – Tak! – zaśmiała się Justine. – I szczęka opadła mi do ziemi, dosłownie! W paśmie Bosforu po stronie azjatyckiej panował mniejszy ruch i woda była spokojniejsza, więc droga powrotna okazała się łatwiejsza. Michael wypytywał Justine o Iffet – jak ją znalazła i co obie zrobiły, aby ustalić miejsce pobytu Gabriele. Odpowiadała mu szybko, ze swoją zwykłą bezpośredniością, zadziwiając go trafnością przypuszczeń, sprytem i uporem. – Czapki z głów! – oświadczył, kiedy skończyła. – Pomysł z ogłoszeniem jest naprawdę błyskotliwy! Nie mówiąc już o tym, że na pewno skupiłby uwagę na tobie oraz Gabriele i wzbudził zainteresowanie Anity, zgromadzenie opowiedzianych przez mieszkańców Stambułu historii wydaje mi się genialne, szczerze. Założę się, że moja babcia opowie ci niejedną historię! – W takim razie z nią pierwszą przeprowadzę wywiad. – Justine posłała mu uśmiech. – Pod pewnym względem pomysł na ten nowy film to też dzieło przypadku… Przyjechałam tu odnaleźć Anitę, a przez nią babcię, ale nie chciałam za bardzo zwierzać się Iffet, więc powiedziałam jej, że szukam pomysłu na dokument. Nie myślałam o tym poważnie, dopóki nie zaczęłam zwiedzać miasta i poznawać jego fascynującej historii. Potem wszystko wydawało mi się już najzupełniej naturalne… Michael kiwnął głową i zmrużył oczy. – Czy w zeszły piątek po południu nie siedziałaś przypadkiem na tarasie hotelu Ciragan? – zapytał. – Późnym popołudniem? – Tak. Dlaczego pytasz? – Zauważyłaś przyglądającego ci się bezczelnie faceta? Justine długą chwilę patrzyła na niego bez słowa. – Tak! – zawołała w końcu. – Wyglądał na Anglika i co parę sekund ukradkiem obrzucał mnie spojrzeniem… Potem zjawił się drugi mężczyzna, wysoki i ciemnowłosy, i usiadł przy stoliku tamtego. O mój Boże! To byłeś ty? Nie chciałam zachęcać tego pierwszego, więc starałam się go ignorować, nie patrzeć na niego ani nic takiego… Robiłam notatki i w ogóle na was nie patrzyłam…
– Ja też się nie oglądałem, bo byłoby to nieuprzejme i pewnie krępujące dla ciebie! Ten facet jest zupełnie nieszkodliwy, po prostu uwielbia piękne kobiety, ale tylko gapi się na nie, nic więcej… – Michael zaśmiał się cicho. – Jest żonaty i bardzo szczęśliwy w małżeństwie… – To twój przyjaciel, tak? – Klient i przyjaciel… – Michael wyprostował się i pokręcił głową; przez jego twarz przemknął dziwny wyraz. Justine, która reagowała na jego obecność wszystkimi komórkami ciała, natychmiast zorientowała się, że coś go niepokoi. – O co chodzi? – spytała. – Masz dziwną minę… – Coś nagle mi się przypomniało… Mój przyjaciel bardzo chciał podejść do twojego stolika, przedstawić się i zaprosić cię na drinka. Gdyby zdecydował się to zrobić, podszedłbym razem z nim, wszyscy troje dokonalibyśmy niezbędnych prezentacji… Moje nazwisko z niczym by ci się nie skojarzyło, ale mnie twoje jak najbardziej! Justine Nolan od lat była obecna w moim życiu… – I wtedy powiedziałbyś mi, że jesteś wnukiem Anity i że znasz moją babcię… To byłoby kolejne zrządzenie losu… – Właśnie ta myśl przyszła mi do głowy. – Michael znowu pokręcił głową. – Straciliśmy taką niezwykłą szansę… – To prawda, ale następną wykorzystaliśmy… – Justine przerwała i zapatrzyła się w przestrzeń. – Teraz ty masz dziwną minę – zauważył Michael. – O czym myślisz? – Zastanawiałam się właśnie, czy życie jest zbitkiem rozmaitych przypadków, różnych wyroków losu, czy podsuwanych przez los możliwości… – Nie wiem. Wiele razy musiałem radzić sobie ze zbiegami okoliczności, w życiu osobistym i zawodowym. Często były to bardzo znaczące przypadki, a czasami zdarzenia, które śmiało można by nazwać cudami… – Moja babcia nie wierzy w przypadek. Uważa, że wszystko w naszym życiu odbywa się zgodnie z wielkim planem Stwórcy. Que sera sera, powtarzała nam zawsze, gdy byliśmy mali – co ma być, to
będzie… Powiedziała Iffet, że to Bóg wysłał nas dziś po południu na wody Bosforu, tak samo jak ją, przede wszystkim po to, żebyśmy się spotkały… – Więc pewnie to Bóg zdecydował, że ma się to stać w ten piątek, a nie w zeszłym tygodniu – rzekł Michael. I to On postanowił, że tego dnia mam być w Stambule, nie w Paryżu, pomyślał, nie mówiąc tego na głos. Zgodnie z pierwotnym planem Michael wybierał się w tym tygodniu do Paryża na spotkanie z klientem, ale nieoczekiwanie dla samego siebie zmienił zdanie i zdecydował się przyjechać do Turcji, bez żadnego konkretnego powodu. Jeszcze jeden zbieg okoliczności? Jeszcze jeden przypadek? – Czy babcia dużo ci o mnie opowiadała? – zagadnęła Justine. – Mówiłeś, że od lat jestem obecna w twoim życiu… – Tak, od czasu do czasu opowiadała o tobie, a także o problemach z twoją matką, jeszcze przed tym konfliktem. Wiesz, o co w tym wszystkim chodziło? – Nie. To jedna ze spraw, które zamierzam dokładnie wyjaśnić… Wierzę, że winę za tę sytuację ponosi moja matka, nie babcia. – Nie byłbym zaskoczony, gdyby okazało się, że rzeczywiście tak jest – przyznał Michael. – No, jesteśmy na miejscu! Kuri pomoże nam z bagażem… Chwilę później drzwi otworzyły się i na progu yali stanęła Gabriele, witając ich oboje serdecznym uśmiechem. – Nie masz dużo rzeczy, kochanie! – wykrzyknęła. – Nauczyłam się podróżować z minimalną ilością bagaży, babciu. – Justine szybko podeszła do niej i mocno ją uściskała. Michael odwrócił się do Kuriego. – Daj mi te torby, proszę – powiedział. – Bardzo dziękuję ci za pomoc! Dziś wieczorem nie będziesz nam już potrzebny, więc jesteś wolny i możesz iść na kolację. Zobaczymy się jutro rano! Szofer z uśmiechem lekko skłonił głowę i zniknął między drzewami. Gabriele cofnęła się, zapraszając Justine do środka. – Od wielu lat uważam to miejsce za mój dom i wydaje mi się, że
tobie również przypadnie do gustu – powiedziała. – Na pewno! – Michael wniósł za nimi do holu dwie walizki Justine i postawił je na podłodze. – Opuszczę was na chwilę, bo muszę wykonać kilka telefonów do Nowego Jorku, w sprawach zawodowych, rzecz jasna… Później spotkamy się na kolacji… – Do zobaczenia – wymamrotała Justine. – Dziękuję ci za pomoc… – Cała przyjemność po mojej stronie! – Michael wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi.
Rozdział 17 Gdy zostały same, Gabriele ujęła Justine za ramię. – Chodź, kochanie – powiedziała. – Pójdziemy do małego salonu… Czuję wielką potrzebę rozmowy z tobą, a willę zdążę ci przecież dokładnie pokazać, bo zostaniesz tu ze mną przez jakiś czas, prawda? – Ja też bardzo chcę z tobą porozmawiać, babciu! I zanim cokolwiek powiesz, muszę zadać ci jedno pytanie, które okropnie dręczy mnie i Richa… Co było przyczyną twojego konfliktu z naszą matką i tego koszmarnego rozstania? Gabriele wprowadziła wnuczkę do niewielkiego saloniku. – Usiądźmy przy kominku – poprosiła. – O tej porze roku wieczorami zawsze rozpalam tu ogień, ponieważ noce bywają chłodne… Zaraz odpowiem ci na wszystkie pytania i wyjaśnię wszystkie twoje wątpliwości… Justine usadowiła się w wygodnym fotelu naprzeciwko babki. – Oboje z Richardem nic o tym wszystkim nie wiedzieliśmy – zaczęła. – Dopiero kiedy otworzyłam list od Anity… – Dziękuję, że to zrobiłaś! – przerwała jej Gabriele. – Gdybyś po prostu wysłała go swojej matce, nadal nie mielibyście o niczym pojęcia! Deborah nie odpowiedziałaby na list Anity i na pewno nie siedziałybyśmy tutaj razem, tak jak teraz… – Co zaszło między wami, babciu? Gabriele milczała. – Czy ma to jakiś związek z pieniędzmi? – spytała Justine po chwili. Gabriele zmierzyła wnuczkę uważnym spojrzeniem, podziwiając bystrość jej umysłu i intuicję. – Trafiłaś w sedno, moja droga… W dużej mierze dotyczy to pieniędzy. Cóż, Deborah jest chciwa, nawet pazerna… Zawsze wszystkiego było jej mało i czuję, że raczej się nie zmieniła, prawda? – Niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniają, więc nie wątpię, że mama nadal jest taka sama. Tak czy inaczej, Richard i ja rzadko się z nią widujemy, odkąd osiem lat temu przeprowadziła się do Beverly Hills.
Od tego czasu miała dwóch mężów i z oboma się rozwiodła, a teraz najprawdopodobniej rozgląda się za następną ofiarą… Moim zdaniem właśnie dlatego nie chce wrócić do Nowego Jorku – Beverly Hills to lepszy i łatwiejszy teren łowiecki… – Sądziłam, że nie ma to jak Palm Beach – sarkastycznie zauważyła Gabriele. – Tam przyjeżdża chyba jeszcze więcej bogatych wdowców… Justine wybuchnęła śmiechem. – Och, strzał w dziesiątkę, babciu! Jesteś niezrównana, słowo daję! No, ale teraz opowiedz mi o waszym konflikcie… – Było tak… – Gabriele splotła dłonie, utkwiła niebieskie oczy w twarzy wnuczki i lekko wychyliła się do przodu. – Kiedy przed dwunastu laty umarł wasz ojciec, Deborah chciała od razu przejąć salon w budynku D&D. Powiedziała mi, że zamierza go prowadzić zgodnie z zasadami ustalonymi przez jej zmarłego męża. Odparłam, że nie może tego zrobić, ponieważ sama zamierzam poprowadzić salon. Deborah zareagowała awanturą i krzykiem, jak to ona, urodzona histeryczka… Gdy trochę się uspokoiła, wyjaśniłam jej, że to ja jestem właścicielką firmy importowej. Ja podpisałam umowę wynajmu salonu i finansowałam większość naszych operacji handlowych. Oczywiście wasza matka nie uwierzyła mi. Była przekonana, że firma należała do waszego ojca, lecz w rzeczywistości on zainwestował w nią tylko stosunkowo niewielką sumę. Koniec końców musiałam pokazać jej dokumenty… – Więc ojciec pracował dla ciebie, a nie odwrotnie, chociaż wszyscy myśleli, że była to jego firma… – wymamrotała Justine. – Tak, ale dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia. I naturalnie to nie twój ojciec rozpuszczał takie pogłoski, ale Deborah! Tak czy inaczej, tworzyliśmy zgrany zespół – on lubił pracować ze mną i vice versa. Zdjął z moich ramion duży ciężar, naprawdę… Płaciłam mu wysokie wynagrodzenie i ten układ całkowicie go satysfakcjonował. Wasza matka miała swoją własną firmę dekoracji wnętrz i pracowała, lecz wcale nie odnosiła tak wielkich sukcesów, jak wszystkim wmawiała… Gabriele wyprostowała się i ciężko westchnęła.
– Deborah od urodzenia była potwornie uparta i chyba wydaje jej się, że zjadła wszystkie rozumy… – Och, nie musisz mi tego mówić, babciu! I ja, i Rich już dawno zrozumieliśmy, że matka uważa się za eksperta od wszystkiego… Dziwi mnie tylko jedno – sądziliśmy, że ma poważną, dużą firmę, bo tak to przedstawiała… Jak dobrze wiesz, nigdy nie było jej w domu, ciągle odbywała podróże w interesach. Często mnie to zastanawiało, zwłaszcza odkąd podrosłam… – Justine rzuciła babce znaczące spojrzenie. – No, nie będę ci więcej przerywać… – Uznałam, że najlepiej będzie płacić Deborah wynagrodzenie waszego ojca i trzymać ją z dala od salonu, żeby nie sprawiała mi trudności. Robiłam to dla świętego spokoju, no i dla dobra firmy… Pamiętasz pewnie Edgara Clarke’a, który pracował u nas za życia twojego ojca, prawda? Awansowałam go na dyrektora zarządzającego i zawsze mogłam na niego liczyć, szczególnie kiedy wyjeżdżałam do Londynu. W końcu postanowiłam jednak zamknąć firmę, żeby móc spędzać więcej czasu w Londynie i tutaj, w Stambule. Wy byliście już wtedy w college’u, więc nie widziałam specjalnych przeszkód… – Pamiętam to, babciu, jednak zawsze bardzo nam ciebie brakowało… Tata nie żył, a mamy naprawdę nigdy nie było w domu… – Justine zamilkła na moment. – Co doprowadziło do tego wybuchu dziesięć lat temu? – spytała cicho. – Kilka rzeczy, kochanie. Mniej więcej rok wcześniej zamknęłam salon i przestałam wypłacać Deborah pensję waszego ojca. Firma importowa także już nie działała i nie było sensu dalej udawać, że wszystko jest jak dawniej. Dlatego Deborah przyjechała do mnie do Londynu w 1994 roku… Nadal miałam tam dom po cioci Beryl niedaleko Charles Street, więc zatrzymała się u mnie i starała się być miła, tak mi się wydaje… Głos Gabriele zadrżał i załamał się. Minęła dłuższa chwila, nim odchrząknęła i zaczęła mówić dalej. – Pewnego popołudnia, kiedy wyszłam na jakieś spotkanie, włamała się do mojego sekretarzyka, wyobrażasz sobie? Wyłamała zamek i ukradła biżuterię, którą ciocia zapisała mi w testamencie, i sporą sumę w gotówce. Przeczytała też kilka osobistych dokumentów i to
właśnie ich treść doprowadziła ją do wściekłości… Starsza pani wyjęła chusteczkę, wydmuchała nos i otarła oczy. – Nie mogłam uwierzyć, że moja własna córka pogwałciła moją prywatność i na dodatek mnie okradła! Justine nie kryła przerażenia. Wychyliła się ku babce i delikatnie poklepała jej dłoń. – Nie płacz, babciu! Jestem przy tobie, niedługo przyjedzie Richard i razem wynagrodzimy ci wszystkie przykrości, jakie ona ci wyrządziła, przyrzekam ci! Gabriele z trudem przywołała słaby uśmiech. Milczała, zapadając się coraz mocniej w głąb siebie i próbując odzyskać równowagę. – Odzyskałaś tę biżuterię? – po paru minutach Justine zdecydowała się przerwać ciszę. – I pieniądze? – Tak, ponieważ Deborah popełniła jeden błąd – dokonała kradzieży pod nieobecność służących, którzy akurat wtedy wyjechali na urlop. Nie mogła ich oskarżyć, a żadnych śladów włamania nie było. Nie miałam więc cienia wątpliwości, że to ona, i odzyskałam swoją własność… Justine kiwnęła głową. – Jakie dokumenty znalazła? W pokoju znowu zapanowała cisza. – Mój akt ślubu – odparła w końcu Gabriele. – I dowiedziała się, że wyszłam za wuja Trenta rok przed jego śmiercią, czyli czternaście lat temu… – Tak się cieszę, babciu! – zawołała Justine. – On cię uwielbiał i był takim cudownym człowiekiem, miłym i ciepłym! Ale dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś? Ani tacie, ani Richowi i mnie? Ani naszej matce, twojej córce? Tak zwanej córce, dodała w myśli. Podstępnej żmii, którą babcia wyhodowała na własnej piersi… – Powiedziałam waszemu ojcu. To on nalegał, abym poślubiła Trenta i… – Dlaczego tata namawiał cię do ślubu z wujkiem Trentem? – zaciekawienie Justine jeszcze wzrosło. – Całkowicie zgadzał się z Trentem, który uważał, że powinniśmy
się pobrać na wypadek, gdyby coś mu się stało. Widzisz, dziecko, Trent był starszy ode mnie i rok przed śmiercią zdiagnozowano u niego białaczkę… Od lat byliśmy parą, ale wcześniej uparcie odrzucałam jego oświadczyny… Gabriele przerwała, bezradnym gestem uniosła obie ręce i potrząsnęła głową, jakby teraz nie widziała już żadnej przyczyny swojego uporu. Utkwiła wzrok w przeciwległej ścianie, na moment zatapiając się w myślach. Justine cierpliwie czekała i po paru sekundach z piersi jej babki wyrwało się smutne westchnienie. – Trent za wszelką cenę pragnął mnie poślubić, bo bardzo mnie kochał, praktycznie od naszego pierwszego spotkania, i wiedział, że zostało mu bardzo niedużo czasu – podjęła Gabriele. – Zależało mu też, żeby zabezpieczyć mnie finansowo. Nigdy nie był żonaty i nie miał dzieci, ale miał siostrę i siostrzeńca… Jako prawnik doskonale wiedział, jak potrafią zachowywać się krewni zmarłych, gdy chodzi o pieniądze, i przyszło mu do głowy, że jego siostra i jej syn mogliby podważyć jego testament, oczywiście gdybym nie była jego żoną… – Rozumiem… – mruknęła Justine. – Byłabyś narażona na atak, a tata i wuj Trent próbowali temu zapobiec… – Właśnie! Ostatecznie zgodziłam się więc poślubić Trenta, lecz wcześniej wymogłam na nim, żeby zostawił siostrze i siostrzeńcowi dom na Long Island oraz mieszkanie w Nowym Jorku. Nie chciałam kłopotów. Nie jestem chciwa i zdecydowałam się wyjść za Trenta wyłącznie po to, aby go uszczęśliwić… – Czy wuj Trent postąpił zgodnie z twoją sugestią? – Z początku kłócił się ze mną, ale w końcu ustąpił i zostawił im te dwie nieruchomości. Jego siostra i jej syn byli nie tylko zaskoczeni tym zapisem w testamencie, ale też całkowicie zadowoleni z tego, co przypadło im w udziale. – Wujek Trent okazał się bardzo hojny – powiedziała Justine i skrzywiła się lekko. – Więc mama znalazła wasz akt ślubu i to ją rozwścieczyło… Ale o co właściwie jej chodziło? Przecież wuj Trent już nie żył! – Zaraz do tego dojdę, pozwól jednak, że wcześniej wytłumaczę ci
coś jeszcze… Wiele lat temu, na długo przed ślubem Deborah z waszym ojcem, znalazłam w Connecticut przepiękną posiadłość. Nazywała się Indian Ridge i uwielbiali ją wszyscy poza waszą matką, której ten nasz ukochany dom był raczej obojętny. Trent kupił Indian Ridge dla mnie i od razu przepisał na mnie akt własności. Dom i działka zawsze należały i nadal należą do mnie… – Indian Ridge należy do ciebie, nie do mamy?! – Justine z otwartymi ustami wpatrywała się w Gabriele, całkowicie oszołomiona, przede wszystkim patologicznymi kłamstwami matki. – Tak – odparła Gabriele. – Kiedy wasza matka dziesięć lat temu zjawiła się u mnie w Londynie, zażądała Indian Ridge. Chciała, żebym przepisała na nią całą posiadłość, od razu, niezwłocznie. Wyjaśniłam jej, że nie mogę tego zrobić, ponieważ dziedziczenie majątku podlega regulacjom prawnym Somerset Trust, założonego kilka lat wcześniej na rzecz moich wnuków, Justine i Richarda, oraz waszych dzieci, wnuków, i tak dalej. W przyszłości ty i Richard odziedziczycie Indian Ridge po połowie, naturalnie po mojej śmierci. Zasady Trustu są szalenie proste – cała posiadłość przechodzi na własność waszą i waszych potomków. Ta wiadomość zdecydowanie nie spodobała się Deborah. Przypomniałam jej, że nigdy nie kochała ani nawet nie lubiła tego domu, ale przecież może bez żadnych komplikacji mieszkać tam, dopóki ja żyję. Później Indian Ridge trafi w ręce twoje i Richarda, i będziecie mogli zrobić z domem to, co zechcecie… – Babciu, wiadomość o dziedziczeniu Indian Ridge to dla mnie ogromne zaskoczenie! Tak samo jak dla Richarda… Bardzo ci dziękuję! Najzwyczajniej w świecie nie wiem, co powiedzieć… To bardzo hojny gest i zwyczajne „dziękuję” wydaje mi się kompletnie niewystarczające, nieadekwatne… – Jesteście moją rodziną, moją jedyną rodziną, odkąd ciocia Beryl nie żyje… Ciocia była ostatnią siostrą mojej mamy, ostatnią z naszej linii… Przyszłość należy do was, do ciebie i Richarda, i waszych dzieci. A jeśli chodzi o waszą matkę… Cóż, naprawdę brak mi słów… Wyznanie Gabriele wzruszyło Justine tak głęboko, że przez długą chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Siedziała nieruchomo, raz po raz przełykając łzy i próbując się uspokoić.
– Założę się, że matka kompletnie straciła głowę z wściekłości… – szepnęła wreszcie. – Kompletnie. Właśnie wtedy przysięgła, że nigdy więcej się do mnie nie odezwie i nigdy mnie nie odwiedzi, i że ty i Richard na zawsze znikniecie z mojego życia. Zabroniła mi się z wami kontaktować… – Więc tak to było… Poszło o pieniądze, tak jak mówiłaś! Babciu, chciałabym… – Pozwól mi dokończyć, skarbie, dobrze? – Oczywiście… – Powinnaś wiedzieć, że Somerset Trust został utworzony, kiedy byliście dziećmi, ponieważ zdawałam sobie sprawę, jak mocno oboje jesteście związani z Indian Ridge, i wy, i Tony, wasz ojciec. On także kochał ten dom całym sercem i gdyby żył, nadal by tam mieszkał, bo Somerset Trust obejmował również jego… – Ale nie matkę? – Nie. Deborah nigdy nie zależało na Indian Ridge, widziała w tej posiadłości jedynie jej wartość rynkową, nic więcej. Sprzedałaby ją bez mrugnięcia okiem… Justine w zamyśleniu patrzyła na babkę. – Dlaczego nie wyszłaś za wuja Trenta wcześniej, gdy byłaś jeszcze młodą kobietą? – spytała wreszcie. – Dlaczego tak długo czekałaś i podjęłaś decyzję praktycznie pod presją? Dlatego, że wuj Trent był chory i tata wiedział, że niedługo umrze? Z piersi Gabriele wymknęło się głębokie, pełne smutku westchnienie. Jej błękitne oczy, przejrzyste i pełne życia, spoczęły na twarzy wnuczki. – W głębi serca zawsze pragnęłam za niego wyjść – powiedziała. – Ale nie mogłam… Widzisz, istniała pewna wyjątkowo poważna przeszkoda… Justine zmrużyła oczy. – Moja matka! – krzyknęła. – To ona była tą przeszkodą! Nigdy nie lubiła Trentona Saundersa, wyczuwałam jej niechęć do niego już jako dziecko! Nie chciała, żebyśmy jeździli do jego domu na Long Island… To o nią chodziło, prawda? – Tak… – w głosie Gabriele zabrzmiała nuta zdziwienia. – Skąd
jednak mogłaś wiedzieć, że Deborah nie znosi Trenta? – Byłam bardzo spostrzegawczym dzieckiem, jak pewnie pamiętasz, zresztą matka raczej nie ukrywała swojej antypatii. Nie byłoby chyba przesadą, gdybym nazwała to uczucie nienawiścią… Nienawidziła wuja Trenta, nie mam jednak pojęcia, co było tego przyczyną. Był cudowny, przesympatyczny… – To prawda. Wasz ojciec ogromnie lubił Trenta i mnie również, i to dzięki niemu w końcu trochę otrzeźwiałam. „Do diabła z tą twoją pokręconą córką – powiedział. – Żyj własnym życiem, bądź szczęśliwa i daj szczęście temu bez reszty oddanemu ci człowiekowi, dopóki jeszcze jest na świecie”… Nigdy nie zapomniałam słów twojego ojca! – Gdzie wzięliście ślub, babciu? – W nowojorskim ratuszu. Tony nam towarzyszył – żartował sobie, że musi przekonać się na własne oczy, czy nie stchórzymy. Potem zabrał nas na lunch w restauracji Le Cirque. Nikomu nie powiedzieliśmy o naszym ślubie, poza Anitą, która dobrze znała Trenta, no i Larrym Daltonem, ojcem Michaela, moim adwokatem. – Co za historia! Gdybyś wyszła za niego parę lat wcześniej… Justine umilkła. Przeszłość odeszła i nic nie może jej odmienić. – Byliśmy małżeństwem dokładnie jeden rok – odezwała się Gabriele. – Ale jeśli o mnie chodzi, to nasz związek trwał znacznie dłużej, całe trzydzieści lat… Powiedziałam kiedyś Trentowi, że kawałek papieru nie zmieni naszego życia, a on przyznał mi rację. – Ten kawałek papieru jest jednak ważny, gdy w grę wchodzi testament i kwestie prawne, prawda, babciu? – Naturalnie, kochanie… Och, przepraszam, że wcześniej ci przerwałam! Co chciałaś mi powiedzieć? Justine już na samą myśl o tym, co miała teraz powiedzieć, zaczęła wewnętrznie dygotać. – Babciu, na pewno nieraz zastanawiałaś się, dlaczego Rich i ja nie szukaliśmy cię dziesięć lat temu i później… – Doszłam do wniosku, że matka opowiedziała wam jakąś okropną historyjkę o moim zachowaniu, zasugerowała, że mam alz-heimera albo demencję i przebywam w jakimś zamkniętym domu opieki lub coś w tym rodzaju…
Oczy Justine wezbrały łzami, które szybko popłynęły po jej policzkach. – Powiedziała nam… – wykrztusiła z trudem. – Powiedziała nam, że nie żyjesz… Że zginęłaś w katastrofie lotniczej… – O mój Boże! – Gabriele poderwała dłoń do ust. – Och, moje biedne kochanie, co wy musieliście przeżyć, ty i Rich! Jak moja córka mogła okłamać was w tak przerażający sposób?! Justine zerwała się z fotela, uklękła przed babką i chwyciła jej dłonie, te same, które opiekowały się nią w czasie choroby i niosły pociechę w dziecięcych cierpieniach, kochające, czułe ręce, teraz zniszczone, kruche i stare. Delikatnie zacisnęła wokół nich palce, schyliła się i pocałowała je. – Opłakiwaliśmy cię przez całe lata i serca pękały nam z bólu – wyszeptała. – Kiedy dowiedzieliśmy się, że żyjesz, nie mogłam doczekać się naszego ponownego spotkania i Rich czuł to samo… Zaczęliśmy martwić się, jak sobie radzisz i jak się czujesz… A przede wszystkim baliśmy się, że mogłaś pomyśleć, że nie kochaliśmy cię dość mocno, ale teraz na szczęście już wiesz, jak było… Gabriele otoczyła wnuczkę ramionami i mocno ją przytuliła. – Ani przez chwilę nie myślałam źle o tobie i Richu – uśmiechnęła się, drżąc. – Ani przez chwilę! Dobrze wiem, jacy jesteście! I wiedziałam też, że wasz ojciec i ja przekazaliśmy wam właściwą hierarchię wartości w okresie waszego dorastania… Obie kobiety otarły oczy, spojrzały na siebie i nagle zaczęły się śmiać. – Dziękuję, że mnie znalazłaś – powiedziała Gabriele. Justine popatrzyła babce prosto w oczy. – Chciałabym cię o coś zapytać… – zaczęła. – Proszę bardzo! – Dlaczego nie przyjechałaś wtedy do Nowego Jorku, żeby zobaczyć się z nami? Nie uwierzylibyśmy matce, bo przecież wiemy, że kłamie i oszukuje… Dalibyśmy wiarę twoim słowom, babciu! – Pomyślałam, że nie będziecie chcieli się ze mną spotkać. Wściekłość Deborah była tak ogromna, że trochę mnie przestraszyła… Jak wiesz, wasza matka umie stosować przemoc werbalną. A potem, gdy
odzyskałam już równowagę i zaczęłam planować powrót do Nowego Jorku, dostałam od Deborah list, do którego dołączony był e-mail od was obojga… Gabriele podeszła do biurka i wyjęła z szuflady jakieś papiery. – Wasza matka napisała tak: „Mamo, ostrzegam Cię, że Richard i Justine są o Tobie tego samego zdania co ja. Nie życzą sobie, abyś należała do naszej rodziny. Uważają, że kłamiesz, a ja wiem, że mają słuszność. Wyrzekają się Ciebie, tak jak i ja. Trzymaj się od nas z daleka, Deborah”. Na twarzy Justine odmalowało się przerażenie. – To straszne! – zawołała. – Ona cię okłamała, wierz mi! – Dołączyła e-mail podpisany przez ciebie i Richarda – podjęła Gabriele. – Oto on: „Kochana mamo, dla osoby, która kłamie tak jak Twoja matka, nie ma miejsca w naszym życiu. Słusznie postąpiłaś, wyrzekając się jej i zrywając z nią wszelkie kontakty. My również nie chcemy jej nigdy więcej widzieć. Jesteśmy po Twojej stronie. Ucałowania od Richarda i Justine”… Uwierzyłam w to, niestety… – Mogę zobaczyć ten e-mail, babciu? – Proszę… – Gabriele podała jej obie kartki. Justine uważnie przeczytała komputerowy wydruk. – Wiadomość faktycznie wysłana została z mojego komputera, ale nie przeze mnie – oświadczyła. – To fałszerstwo! Matka włamała się do mojego komputera i wysłała z niego ten list. Co za podstępna kobieta! – Wiem, co masz na myśli – pokiwała głową Gabriele. – Na dodatek wymyśliła tę katastrofę! Jaka podła! – To dziwne, ale niedługo po moim powrocie do Stambułu, dziesięć lat temu, rzeczywiście przeżyłam katastrofę samolotu, miałam złamaną nogę i uszkodzony bark, i przez kilka miesięcy byłam kompletnie unieruchomiona… Długo nie mogłam podróżować… – Dzięki Bogu, że cię odnalazłam, babciu! I jak to dobrze, że stworzył przypadki… – Justine przerwała i spojrzała w stronę zwieńczonego łukiem wejścia do pokoju. Jej twarz rozjaśnił nagły uśmiech. – Dobry wieczór, moje panie! – Do salonu wszedł Michael. – Przysłała mnie po was moja szefowa, znana jako Anita! Prosi,
żebyście łaskawie zechciały zjeść z nami kolację… Mam służyć wam jako eskorta w drodze przez dziedziniec.
Rozdział 18 Noc była piękna. Granatowe niebo usiane było jasnymi gwiazdami, wielki srebrzysty krąg księżyca wydawał się jak specjalnie zawieszony nad ogrodem i wszystko razem przypominało fragment scenografii do filmu. W oddali Bosfor lśnił srebrem niczym pomalowany farbą. Francuskie drzwi stały otworem, wypełniając dom słodkim zapachem rozmaitych kwiatów, zmieszanym z rześkim, słonawym aromatem morza. Jadalnia w domu Anity była dość oryginalna, okrągła, z kopułowym sufitem, ścianami w odcieniu rozmytego różu i podłogą wyłożoną płytkami ceramicznymi. Na środku stał okrągły stół przykryty sięgającym podłogi obrusem w kwiatowy wzór, otoczony antycznymi francuskimi krzesłami. Anita, ubrana w powiewny kaftan z cyklamenowego i fioletowego jedwabiu, szybkim krokiem wyszła na spotkanie Gabriele, Justine i Michaela, z serdecznym uśmiechem zapraszając ich do środka. Nieco zaborczym gestem chwyciła Justine za ramię. – Mehmet przygotował na kolację niedzielny lunch, ponieważ Gabri zdradziła mi, że po prostu uwielbiałaś jej niedzielne lunche! – oznajmiła. – Wiele lat temu, kiedy byłaś jeszcze małą dziewczynką, rzecz jasna… Pomyśleliśmy więc, że sprawimy ci dziś wieczorem przyjemność! Justine parsknęła śmiechem i spojrzała przez ramię na babkę. – Od czasu twojego powrotu do Londynu nikomu z nas nie udało się przygotować takiego lunchu jak należy, babciu! – Mehmet poradzi sobie z każdym wyzwaniem – wesoło odparła Gabriele. – To prawdziwy mistrz! Anita wskazała im miejsca – Justine miała usiąść między nią i Michaelem, a Gabriele po drugiej stronie stołu, naprzeciwko wnuczki. Gabriele usiadła i uśmiechnęła się do Justine, z radością patrząc na jej śliczną twarz. Bezgranicznie cieszyła się, że ma wnuczkę przy sobie w Stambule; teraz, gdy w pełni zrozumiała, dlaczego Justine i Richard nie szukali jej wcześniej, wreszcie odzyskała dawno utracony spokój.
Justine obrzuciła babkę uważnym spojrzeniem i pomyślała, że Gabriele jest naprawdę piękna, a na dodatek w ogóle nie wygląda na swoje lata. Z gęstą, błyszczącą grzywą włosów w naturalnym platynowym odcieniu, szerokim czołem, wysokimi kośćmi policzkowymi i prawie całkowicie wolną od zmarszczek twarzą sprawiała wrażenie dużo młodszej. Efekt ten potęgowała niezwykła witalność oraz szybkie, pełne gracji ruchy. Justine szczerze podziwiała babkę i Anitę. Ta druga dosłownie tryskała energią, tak samo jak Gabriele, i przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawała się równie sprawna. Anita Lowe była atrakcyjną, ładną kobietą, elegancką i zgrabną, o krótkich kręconych brązowych włosach i błyszczących ciemnych oczach. Justine miała świadomość, że obie starsze panie łączy niezwykle silna więź i wcześniej kilka razy przyłapała je na wymianie porozumiewawczych spojrzeń. Kiedy wznieśli już obowiązkowe toasty, pani domu lekko dotknęła ramienia Justine. – Jeszcze raz przepraszam, że zapomniałam napisać na kopercie adres nadawcy – powiedziała. – Co za głupota! O czym ja myślałam? – Potrząsnęła głową, wyraźnie zirytowana swoim błędem. – Wygląda na to, że na starość powoli tracę pamięć! – Nic z tych rzeczy! – wykrzyknęła Gabriele. – Zapomnij o starości! Nie podałaś adresu nadawcy, bo byłaś całkowicie pochłonięta treścią listu i śpieszyło ci się, żeby wrzucić go do skrzynki, w każdym razie tak przypuszczam! Justine odwróciła się do Anity. – Poza tym jednak was odnalazłam i tylko to się liczy, prawda? – zauważyła ciepłym, serdecznym tonem. – Mogę cię o coś zapytać, Justine? – wtrącił się nagle Michael. – Oczywiście… – Nie myślałaś o zatrudnieniu prywatnego detektywa? – Tak, naturalnie! Rozmawialiśmy o tym z Richardem jeszcze przed moim wyjazdem z Nowego Jorku, ale doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie nie niepokoić… – przerwała, wyraźnie speszona. Michael roześmiał się.
– Że lepiej będzie nie niepokoić dwóch starszych pań, czy tak? – dokończył. Justine kiwnęła głową i zawtórowała mu śmiechem. Babcie ich obojga również przyłączyły się do wybuchu wesołości, ponieważ dobrze wiedziały, że pod żadnym względem nie przypominają typowych starszych pań. Nie z tymi starannie wystylizowanymi fryzurami, w pantoflach na wysokim obcasie, w eleganckich kaftanach i z czerwoną szminką na wargach… Parę chwil później Zeynap wniosła do jadalni duży półmisek. – To lakerda, tuńczyk z Morza Czarnego – wyjaśniła Anita. Zeynap podsunęła danie Justine, która wzięła dwa cienko krojone plastry ryby i kawałek cytryny. – Wygląda cudownie… – powiedziała. Michael zaczął wypytywać ją o te miejsca w Stambule, które zwiedziła podczas „polowania na Gabri”, jak to określił, i obie starsze panie także chciały usłyszeć, co zdążyła już obejrzeć. – Widziałam han – oznajmiła Justine. – Naprawdę? – zdziwiła się Anita i lekko ściągnęła brwi. – Który? – Vezir Han. Iffet zabrała mnie do Punto i… – O Boże, sklep z dywanami! – Gabriele weszła jej w słowo. – Nie odwiedzałam go od lat, chociaż kiedyś dobrze znałam właściciela! – Udało mi się to odkryć – uśmiechnęła się Justine. Opowiedziała, dlaczego razem z Iffet pojechały do Punto i że właściciel salonu z dywanami faktycznie pamiętał Gabriele i nawet mówił o niej, używając zdrobnienia „Gabri”. Gabriele i Anita popatrzyły na siebie z uśmiechem. – Sprytnie to wymyśliłaś! – z rozbawieniem pochwalił Justine Michael. – Naprawdę niezły z ciebie detektyw! – Raczej średni – odparła spokojnie, starannie maskując rozdrażnienie, jakie wywołał w niej jego ton. – Zanim zaczęłam robić filmy dokumentalne, pracowałam jako dziennikarka, więc wiem to i owo o wyszukiwaniu informacji… – Powiedz nam coś więcej o swoim najnowszym filmie – poprosiła Gabriele. – Z przyjemnością posłuchamy… – Nakręciłam film o człowieku uważanym za jednego
z najwybitniejszych współczesnych artystów malarzy i rzeźbiarzy, Jean–Marcu Bretonie. Jest to filmowa biografia Bretona i jego dzieł, dotycząca jego pracy, pracowni w Prowansji oraz jego domów. Trwa dwie godziny. Stacja telewizyjna, dla której pracuję, CNI, wyświetliła ostatnio krótki materiał promocyjny tego dokumentu, więc może uda wam się go zobaczyć. Udzieliłam też kilku wywiadów tutejszym gazetom na temat Dowodu życia, bo taki tytuł nosi film, przede wszystkim z nadzieją, że może zwrócicie na któryś z nich uwagę, przeczytacie i dowiecie się, że jestem w Stambule… – Nie było nas w mieście. – Anita z żalem potrząsnęła głową. – Jaka szkoda, że je przegapiłyśmy… Gabriele skinęła głową. Michael zmierzył Justine badawczym spojrzeniem. – Dowód życia… – powtórzył. – Dziwny tytuł dla dokumentalnego filmu o malarzu, prawda? – Tym sformułowaniem posługuje się policja i inni agenci, pochodzi ono z terminologii związanej z porwaniami zakładników. Wybrałam taki tytuł, ponieważ rzeczywiście jest dziwny… Miałam nadzieję, że zaintryguje ludzi i zachęci ich do obejrzenia filmu. Poza tym jest całkiem trafny i w tym wypadku ma jeszcze jedno znaczenie – Jean-Marc od wielu lat nie pokazywał się publicznie, żył na uboczu i niektórzy byli przekonani, że umarł. Jednak on żyje i tworzy, i właśnie dlatego Dowód życia wydał mi się dobrym tytułem. Film stanowi dowód, że artysta żyje… – Teraz, gdy wyjaśniłaś nam znaczenie tego określenia, całkowicie się z tobą zgadzam – odparł Michael. – I nie mogę się już doczekać, kiedy go obejrzę… Zawsze byłem entuzjastą jego stylu. Jaki jest Breton jako człowiek? – To błyskotliwy artysta, moim zdaniem prawdziwy geniusz. Wielki malarz! – Chodzi mi raczej o jego osobowość, charakter… – No cóż… – Justine zmarszczyła brwi i zamyśliła się. – Jest fascynujący, czarujący i trudny, nawet nieznośny, w zależności od pory dnia albo dnia tygodnia. Ma wybuchowy temperament i bywa potwornie irytujący, ale jest także jednym z najbardziej atrakcyjnych i ujmujących
mężczyzn, jakich spotkałam… Przerwała nagle, świadoma, że Michael przygląda jej się uważnie, spod zmrużonych powiek. Poczuła, jak jej szyję, a zaraz potem twarz, oblewa gorący rumieniec. Zorientowała się, że wychwycił coś w jej słowach lub tonie głosu, i ogarnął ją gniew na samą siebie, że tak łatwo się zdradziła. Michael obserwował ją długą chwilę, bez słowa. – Wygląda na to, że zrobił na tobie duże wrażenie – odezwał się w końcu. – Duże i bardzo korzystne… Nie wątpię, że nakręciłaś o nim świetny film! Justine kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała. Kątem oka zauważyła, że Gabriele i Anita wymieniają dziwne spojrzenia. Pośpiesznie sięgnęła po kieliszek i wypiła łyk wina. Michael Dalton był zbyt spostrzegawczy i przenikliwy, aby mogła swobodnie czuć się w jego towarzystwie… Cóż, przeszedł przecież szkolenie jako tajny agent… Przy stole zapadła cisza. Wszyscy milczeli. Na szczęście po chwili Zeynap weszła, aby zabrać talerze po rybie i podać czyste. Atmosferę rozluźniło jednak dopiero pojawienie się Mehmeta, który wwiózł na wózku duży jagnięcy udziec na desce do krojenia mięs. – Będzie ci smakowało, Justine… – Anita zaśmiała się, z ulgą przyjmując wejście kucharza. – Twoja babcia uważa, że Mehmet robi najlepszy pudding Yorkshire poza Yorkshire… Ukradkiem spojrzała na wnuka, zastanawiając się, co mu się stało. Przed chwilą usłyszała ostrą nutę sarkazmu w głosie Michaela, a teraz jego oczy wydały jej się dziwnie mroczne… Kiedy wpadał w gniew, stawały się prawie czarne. Co go rozgniewało? Ach, słowa Justine o tym malarzu! O Boże, dziewczyna wpadła mu w oko, pomyślała Anita. Może nawet chodzi o coś więcej? Miała nadzieję, że tak. Vanessa była dla niego zupełnie nieodpowiednia. Piękna, tak, ale twarda, samolubna, skupiona na sobie i skłonna do manipulacji, a przy tym niezbyt inteligentna… Na pewno sprytna i bystra, lecz o bardzo przeciętnym intelekcie… Szczerze ucieszyła się, gdy jej wnuk zerwał z Vanessą. Pragnęła,
aby Michael poznał odpowiednią kobietę, taką, na jaką zasłu-giwał. Czy była nią właśnie Justine? Anita uważała, że trudno byłoby znaleźć lepszą partnerką dla Michaela. Zdążyła już zauważyć, że Justine była silna i solidna jak skała i miała naprawdę mocny charakter… Sama od pierwszego wejrzenia zakochała się w pięknej wnuczce Gabri, ale nie wiadomo, czy Michael czuł to samo… Czy doznał uczuciowego olśnienia? Oby! Anita była zdania, że powinien kompletnie stracić głowę dla Justine i paść przed nią na kolana, oczywiście niekoniecznie dosłownie… Naturalnie Justine powinna czuć to samo, w przeciwnym razie nic by z tego wszystkiego nie wyszło… Jednak teraz Anita musiała grać rolę gospodyni. Mehmet z ożywieniem opowiadał o jagnięcym udźcu i puddingu, śmiejąc się i gestykulując. Wreszcie zaczął kroić mięso, jak mistrz, którym przecież był. Plastry mięsa były cieniutkie jak bibułka, w angielskim stylu, tak jak wszyscy lubili. Gabriele i Anita po przyjacielsku rozmawiały z szefem kuchni. Obie miały nadzieję, że panująca przy stole atmosfera szybko się poprawi. Rozumiały się bez słów, wystarczyło im jedno krótkie znaczące spojrzenie. Michael milczał. Był wściekły na siebie. Nigdy nie okazywał słabości i nie narażał się na utratę twarzy, a jednak tego wieczoru popełniał jeden błąd za drugim… Dlaczego tak mocno zareagował na słowa Justine o Bretonie? Ponieważ instynkt podpowiedział mu, że Justine była z nim związana, a może nawet nadal utrzymuje ten związek… I nagle… Nagle ogarnęła go zazdrość… Trudno mu było w to uwierzyć. Do tej pory nigdy nie był zazdrosny o żadną kobietę… I zawsze miał pewność, że jest w stanie zwrócić na siebie uwagę każdej przedstawicielki płci przeciwnej… Podniósł kieliszek do ust, dopił białe wino i wstał. Podszedł do blatu pod ścianą, wziął karafkę z czerwonym winem, którą sam tam wcześniej postawił, i zauważył, że ręka lekko mu drży. Niosąc wino do stołu, zastanawiał się, co właściwie mu się stało. Jakimś cudem udało mu się napełnić kieliszki winem i nie uronić ani kropli. Kiedy umieścił karafkę w srebrnym stojaku na wina,
z przyjemnością stwierdził, że znowu ma zupełnie spokojną dłoń. Mehmet podał jagnięcinę i pudding z sosem z pieczenia, a Zeynap podsunęła każdemu stołownikowi sos miętowy. Na stół wjechały też pieczone ziemniaki oraz inne warzywa – był to typowy angielski niedzielny lunch, przygotowany specjalnie na cześć Ju-stine. Michael nie miał apetytu. Żołądek miał kompletnie ściśnięty, powróciło też dziwne uczucie w klatce piersiowej, zupełnie jakby ktoś mocno ścisnął ją taśmami. Jak to możliwe, że obecność tej dziewczyny miała na niego tak wielki wpływ? Poznał ją zaledwie przed kilkoma godzinami, wcześniej nigdy nie widział jej na oczy… Och, ale przecież dobrze ją znasz, szepnął jakiś głos w jego głowie. Opowieści o niej słuchałeś od lat i od razu coś do niej poczułeś, w tej samej chwili, gdy zobaczyłeś ją pędzącą przez ogród do Gabriele tak szybko, jakby od tego zależało jej życie… Pobiegłeś za nią i miałeś ochotę chwycić ją, zamknąć w ramionach… To właśnie wtedy skradła ci serce… *** Napięcie zmalało i wszyscy znowu zachowywali się normalnie, z przyjemnością jedząc znakomicie przyrządzoną jagnięcinę. Ju-stine sama przyczyniła się do zmiany atmosfery, opowiadając o Daisy, jej psotach i osiągnięciach. Zwłaszcza dwie starsze panie były zafascynowane opowieściami o dziecku. Potem Justine skupiła uwagę wszystkich na opowieściach o Richardzie i jego życiu w ciągu ostatnich dziesięciu lat; o małżeństwie i błyskotliwiej karierze architekta. A potem nagle odwróciła głowę i spojrzała na Michaela, który natychmiast poczuł na sobie jej spojrzenie i odwzajemnił je. Uśmiechnęła się do niego. Dostrzegł zagadkowy wyraz w jej niebieskich oczach, ale odpowiedział uśmiechem, niezdolny oprzeć się kobiecie, która całkowicie go zafascynowała. Od razu poczuł się lepiej, uspokoił się i rozluźnił. Po paru chwilach oboje znowu włączyli się do rozmowy. Mroczna aura, która do tej pory wyraźnie im przeszkadzała, zniknęła bez śladu. Ich babki zauważyły to i odetchnęły z ulgą. Byłoby prawdziwą katastrofą, gdyby ci dwoje nie mogli się ze sobą porozumieć, nawet jeśli
tylko jako przyjaciele, ponieważ ich rodziny były niezwykle blisko związane. Gabriele poprosiła Justine, aby opowiedziała im o swoich innych filmach. Anita i Michael uważnie słuchali. Justine z radością mówiła o swojej pracy, gdyż dzięki temu mogła nie myśleć o Michaelu. Od samego początku wszystkimi nerwami odczuwała bliskość Michaela, świadoma każdego jego ruchu, słowa, tonu głosu czy wyrazu twarzy. Czuła się przy nim mała i niewiele znacząca, a on wyraźnie zdawał sobie z tego sprawę, chociaż w żaden sposób tego nie manifestował. Po prostu zbyt mocno zareagował na jej obecność, podobnie jak ona… O mój Boże, więc tak to jest, przemknęło jej przez głowę. Miłość od pierwszego wejrzenia… Serce drżało jej na samą myśl o nim. Był wysoki, przystojny i bardzo męski… Zupełnie straciła dla niego głowę i serce… A on?
Rozdział 19 – I to cała historia konfliktu babci z naszą matką oraz jego przyczyny, Rich! – Justine oparła się o poduszki na łóżku w swoim pokoju w yali Gabriele. Jej brat bliźniak siedział z przyciśniętą do ucha komórką przy biurku w swojej oszklonej pracowni w Indian Ridge. – Krótko mówiąc, od początku chodziło o pieniądze – rzekł. – Nasza matka zerwała kontakty z babcią z powodu czegoś takiego! – Tak. Cóż, zawsze wiedzieliśmy, że jest chciwa… Najwyraźniej wpadła w furię, kiedy usłyszała, że Indian Ridge ma należeć do nas, nie do niej! Że nigdy nie dostanie tej posiadłości… – Otóż to, Juju! I muszę przyznać, że ja jestem zachwycony! Cudownie, że babcia zrobiła to dla nas, to dowód jej wspaniałomyślności. A dlaczego Anita nie umieściła na kopercie swojego adresu? Pewnie zapomniała, to przecież starsza osoba… – Nie, po prostu była zbyt pochłonięta tym, co postanowiła zrobić. Mówiła mi, że kilka razy przepisywała list i nanosiła poprawki, więc brak adresu nadawcy zwyczajnie umknął jej uwadze. Mój drogi, nasza babcia i Anita wcale nie są stare! To dwie eleganckie babeczki, które noszą kreacje od Valentino i szpilki i używają intensywnie czerwonej szminki… Są w niesamowitej formie i w ogóle nie wyglądają na swój wiek! – O Boże, próbujesz powiedzieć mi, że będziemy mieć kłopoty? – Nie! Mamy wspaniałą babkę, która ma cudowną przyjaciółkę, ciepłą, serdeczną i bardzo troskliwą. Obie dosłownie tryskają energią i są bardzo na czasie! – Miło mi to słyszeć. Więc teraz przeniosłaś się do willi babci, tak? – Dziś wieczorem. – Jaki jest jej dom? – Uroczy i urządzony w typowym dla niej stylu, prostym, z ładnymi antykami, pięknymi tkaninami, głównie jej własnego projektu, z kolekcji o nazwie „Tulipomania”. Obok yali znajduje się pracownia, którą babcia zamierza mi jutro pokazać, bo dziś była już zmęczona…
– Ty na pewno też padasz z nóg… U mnie jest teraz piąta, więc u ciebie już północ. – Tak, ale chyba złapałam drugi oddech. Cały czas jestem jeszcze podekscytowana tym, że wreszcie ją odnalazłam. Mam za sobą szalony dzień, mówię ci! Willa babci jest niewielka, lecz urządziła w niej pokoje dla ciebie i dla mnie, wyobrażasz sobie? Jakąś cząstką serca zawsze spodziewała się, że nagle zjawimy się u jej drzwi… – Justine na moment zawiesiła głos. – Nie miała pojęcia, że matka wmówiła nam jej śmierć… Richard milczał chwilę. – Jak to strasznie brzmi! – odezwał się wreszcie. – Zimno, ostro i okrutnie, ale taka jest prawda, jej córka rzeczywiście wmówiła nam, że babcia nie żyje… Musiała ciężko przeżyć wiadomość, że nasza matka okazała się aż tak dwulicowa, prawda? – Była do głębi wstrząśnięta. – Wcale się nie dziwię… – mruknął Richard. – Kiedy rozpłakała się, przytuliłam ją i pocieszyłam, najlepiej jak potrafię. Szybko odzyskała równowagę, ale przecież wiesz, jaka ona jest – prawdziwa z niej twardzielka. Później spędziłyśmy cudowny wieczór… – Justine stłumiła śmiech. – Babcia zamówiła u kucharza Anity typowy niedzielny lunch, ze względu na mnie, bo to moje ulubione dania… – Cała babcia! A przy okazji, wyjaśniłaś jej, dlaczego nie przyjechałem z tobą? – Oczywiście. Babcia rozumie i nie może się już ciebie doczekać, ciebie i Daisy. Opowiadałam jej o twoim małym skarbie… – I od razu ją pokochała, prawda? – zaśmiał się Richard. – Naturalnie! – Wiesz, chciałbym jeszcze wrócić do pewnej sprawy… Zrozumiałem wszystko, co mi powiedziałaś, i mam świadomość, że mama nadal nie cofnie się przed niczym dla pieniędzy, ale jest coś, co nie do końca do mnie dotarło… – Co takiego? – Babcia powiedziała ci, że dziesięć lat temu mama włamała się do jej biureczka w Londynie, ukradła biżuterię i pieniądze i pogwałciła jej prywatność, jak to ujęłaś… Znalazła też jakieś dokumenty i przeczytała
je… – Do czego zmierzasz? – Mówiłaś o dokumentach, w liczbie mnogiej, ale wymieniłaś tylko jeden, akt ślubu babci z wujem Trentem. A co z tymi innymi? Justine długo milczała, zastanawiając się nad poruszoną przez brata kwestią. – Babcia mówiła tylko o akcie ślubu… – Jesteś pewna, że wcześniej wspomniała o „dokumentach”, nie o „dokumencie”? – Tak… Z całą pewnością mówiła o dokumentach, lecz faktycznie wymieniła tylko jeden… Słusznie, też chciałabym wiedzieć, jakie jeszcze papiery tam były… No i dlaczego nasza matka tak się wściekła? Przecież Trent Saunders nie żył już od wielu lat… – No właśnie! – przytaknął Richard. – Moim zdaniem mama zobaczyła coś naprawdę ogromnie dla niej ważnego, coś, co doprowadziło ją do ataku furii. Jednak babcia nie powiedziała ci, co jeszcze wpadło w jej ręce, a to coś musiało naprawdę porządnie nią wstrząsnąć… I musiało to być coś o większym znaczeniu niż akt ślubu babci z nieżyjącym już od pewnego czasu człowiekiem… – Co to mogło być? – Justine poprawiła się na poduszkach i niespokojnie potarła czoło. – Nie mam pojęcia, ale nie wydaje mi się, żeby matka aż tak szalała z powodu Indian Ridge, domu, którego nigdy nie lubiła. – Teraz, kiedy mi to uświadomiłeś, na pewno nie uda mi się zasnąć! – powiedziała Justine. – Na dodatek nawet nie mogę zgadywać, co takiego doprowadziło Deborah do stanu wrzenia… – Dziwię się, że wcześniej nie zwróciłaś uwagi na tę nieścisłość… – Tyle się wtedy działo – przerwała bratu Justine. – Dopiero odnalazłam babcię i miałyśmy tyle spraw do omówienia! Chciałam wytłumaczyć jej, dlaczego wcześniej jej nie szukaliśmy, no i dowiedzieć się, co było przyczyną jej konfliktu z naszą matką… Miałam mnóstwo rzeczy na głowie i jeszcze ciągle coś rozpraszało naszą uwagę, bo najpierw byłyśmy na herbacie u Anity, a potem na kolacji, rozmawiałyśmy i cieszyłyśmy się… Justine umilkła.
– Dlaczego najzwyczajniej w świecie nie zapytasz, co babcia miała na myśli? – odezwał się Richard. – Nie mogę tego zrobić! – zaprotestowała Justine. – Nie chcę poddawać jej takiemu… Takiemu przesłuchaniu! Na miłość boską, nie widzieliśmy jej całe dziesięć lat! Nie zamierzam jej wypyty-wać! – Masz rację, masz rację, nie denerwuj się! To była tylko luźna myśl, poza tym nie ma to przecież większego znaczenia. – Richard wycofał się, uświadomiwszy sobie swój błąd. – Nie ma – zgodziła się Justine. – Zresztą jeżeli nawet babcia nie wszystko mi powiedziała, na pewno zrobi to w najbliższym czasie, kiedy sytuacja trochę się uspokoi… – Na pewno! Jeszcze chwilę rozmawiali o Daisy i weekendzie. – Och, zapomniałam cię zapytać! – zawołała Justine. – Rozmawiałeś z Joanne? – Tak. Odebrała twoją wiadomość o babci i jest uszczęśliwiona, że w końcu udało ci się ją odnaleźć. Nie oddzwoniła, ponieważ nie chciała przeszkadzać wam w pierwszym spotkaniu. Prosiła, żebym przekazał ci ucałowania, a sama Jo zatelefonuje do ciebie jutro. Oczywiście ja też się odezwę! Teraz muszę biec do mojej córki, Juju. Idź już spać, musisz przecież kiedyś odpocząć! Jednak Justine nie zasnęła. Sen nie przychodził, omijał ją z daleka. Jak miała zasnąć, gdy tyle myśli kłębiło się w jej głowie? Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Starała się jak najdokładniej przypomnieć sobie słowa babki, raz po raz wracając do tamtej rozmowy, i za każdym razem słyszała jej głos, mówiący o dokumentach, dokumentach w liczbie mnogiej. Osobiste dokumenty, tak powiedziała Gabriele. Justine była tego absolutnie pewna. Jakiego rodzaju dokumenty mogła przeczytać jej matka i co takiego w ich treści doprowadziło ją do furii? A może jednak to tylko jeden dokument zrobił na niej takie wrażenie? Justine sporządziła w myślach listę dokumentów, które ludzie zazwyczaj przechowują w bezpiecznym miejscu: akt urodzenia, akt
ślubu, akt urodzenia dziecka, papiery rozwodowe, akt zgonu, testament. Może zresztą były tam dwa albo trzy testamenty? Testament wuja Trenta? Ciotki Gabriele, Beryl, która zapisała wszystko siostrzenicy? Justine już wiele lat temu słyszała o przywiązaniu Beryl do Gabriele… Czy Deborah znalazła dowód, że jej matka była znacznie bogatsza, niż wcześniej sądziła? Nie można było tego wykluczyć. Babcia całe życie ciężko pracowała, także teraz… A może Deborah była adoptowanym dzieckiem? Może tamtego dnia, gdy włamała się do sekretarzyka Gabriele, odkryła tę tajemnicę? Nie, to niemożliwe! Gabriele Hardwicke była zbyt uczciwą osobą, aby ukrywać coś takiego przed córką, i to przez kilkadziesiąt lat! Z drugiej strony Deborah w ogóle nie była podobna do Gabri. Ani do niej, ani do swoich dzieci, Richarda i Justine. Nie była tak wysoka i smukła jak oni, nie miała też jasnych włosów. Deborah była niższa, krąglejsza, ciemnowłosa i szarooka. No i miała zupełnie inny charakter… Uwielbiała wydawać rozkazy, oczekiwała, że wszyscy będą je spełniać, i była trochę szalona. Justine często zastanawiała się, po kim jej matka odziedziczyła pewne nieprzyjemne cechy, wybuchowy temperament, poczucie wyższości i snobizm. Z całą pewnością nie po Gabriele Hardwicke, która była jej całkowitym przeciwieństwem. Gabriele miała dużo lepszy charakter niż Deborah, małoduszna i nieszczera. Moja matka nie jest miłą osobą, pomyślała nagle Justine. I nie potrafi kochać! Jak mogła zrobić babci coś takiego? Dlaczego tak zachowała się tamtego dnia przed dziesięciu laty? Wydała potworny wyrok i nigdy go nie uchyliła. Rozdzieliła swoje dzieci i ich babkę. Za co wymierzyła jej tak straszną karę? I czy rzeczywiście była to kara? Dopiero teraz do Justine dotarło, że Deborah Hardwicke Nolan czuła do swojej matki nienawiść i właśnie dlatego bez chwili wahania odcięła ją od reszty rodziny, nie przejmując się konsekwencjami. Jaki dokument przeczytała Deborah? Jakie tajemnice miała Gabriele? Bo przecież musiał istnieć jakiś sekret, jakiś dokument o ogromnym znaczeniu, jak w czasie rozmowy określił to Richard… W jaki sposób Justine miała dowiedzieć się prawdy? Tylko dwie osoby
mogły jej w tym pomóc, matka i babka, lecz ona nie miała ochoty zwracać się do żadnej z nich, a zwłaszcza do babci. W żadnym razie nie powinna włazić z butami w osobiste sprawy kobiety, która z zapierającym dech w piersiach okrucieństwem została oderwana od swoich wnuków, praktycznie przemocą. Gabriele doznała już dosyć bólu i smutku… Justine nie była w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądało ostatnie dziesięć lat życia babki. Długo przewracała się z boku na bok, lecz w końcu odrzuciła lekką puchową kołdrę i wstała. Babcia dała jej piękny pokój z oknami wychodzącymi na Bosfor i rozciągający się niżej ogród, pełen światła, lecz nie za duży, gustownie umeblowany kilkoma starannie wybranymi antykami i tkaninami w tulipany. Justine rozsunęła zasłony i wyjrzała. Nagle ogarnęło ją niezwykle silne pragnienie, aby wyjść na zewnątrz. Musiała odetchnąć świeżym nocnym powietrzem, poczuć wokół siebie kojącą moc natury. Może później uda mi się zasnąć, pomyślała. Wsunęła stopy w domowe kapcie i cicho wyszła z pokoju. Ogród nocą był naprawdę przepiękny. Skąpany w blasku księżyca, roztaczał zmieszany zapach piwonii, róż i rozkwitającego po zmroku jaśminu, słodki i uderzający do głowy. Leciutki wiatr poruszał gałęziami drzew. Justine natychmiast poczuła się odświeżona i zrelaksowana, a czający się gdzieś w tyle głowy ból zaczął przycichać. Idąc wyłożoną kamieniami ścieżką w stronę morza, szybko zrozumiała, dlaczego jej babka zdecydowała się zamieszkać właśnie tutaj, w Stambule. Klimat i piękno przyrody były upajające, tempo życia wolniejsze, obie sąsiadujące ze sobą wille tchnęły spokojem. Na pewno ogromne znaczenie miał też fakt, że w tej drugiej mieszkała Anita, najdawniejsza przyjaciółka Gabriele, skała, na której mogła się oprzeć. Zresztą obie wspierały się nawzajem, prawda? Justine natknęła się na ogrodową ławkę i usiadła pod obwieszoną niebieskimi kwiatami wisterią, wygodnie opierając się o metalowe siedzisko. Ogarnęła wzrokiem cieśninę i zorientowała się, że mimo późnej pory na wodzie wciąż panuje spory ruch – dostrzegła dwa rejsowe statki, kilka dużych, luksusowych jachtów oraz jedną
z olbrzymich, niezgrabnych barek, używanych do przewozu towarów za granicę. Oczywiście, przecież właśnie tędy biegła jedna z głównych morskich tras, od Morza Śródziemnego, poprzez Dardanele do Bosforu i dalej, do Morza Czarnego. Inne miejsca, inne światy, dalekie podróże… Młoda kobieta odetchnęła głęboko; rozluźniona, wreszcie pozwoliła sobie pomyśleć o Michaelu Daltonie. Od chwili, gdy położyła się dziś wieczór do łóżka, trzymała te myśli w zamknięciu i może również z tego powodu nie zdołała zasnąć. Michael zakradał się do jej wyobraźni w momentach, gdy najmniej się tego spodziewała. Nie przypominał nikogo z jej przyjaciół i znajomych. Była zaskoczona, kiedy zaczął szukać drugiego dna w jej uwagach o Jean-Marcu Bretonie i odczytywać je po swojemu. Zacisnęła powieki. Nie chciała wracać do tamtej historii, nie teraz… Ani teraz, ani nigdy więcej, pomyślała. Przedstawiona przez nią wcześniej charakterystyka Jean-Marca była bardzo trafna i zgodna z rzeczywistością. Justine ze smutkiem musiała przyznać, że wielki artysta nie podbił jej serca… Otworzyła oczy, wyprostowała się na ławce i niespokojnie rozejrzała się dookoła. Usłyszała szmer kroków na kamienistej ścieżce; zwróciła głowę w tym kierunku. W świetle księżyca zamigotało coś białego. Jego koszula… Jeszcze moment i Michael przystanął tuż przed Justine, kilka kroków od ławki. Popatrzył na nią poważnie. – Nie mogłaś zasnąć, prawda? – odezwał się. – Nie mogłam. – Ja też nie, pomyślałem więc, że dotrzymam ci towarzystwa. Ty i ja mamy dużo spraw do omówienia…
CZĘŚĆ 4 Miłość od pierwszego wejrzenia
Jak ciebie kocham? Pozwól, niech wyliczę. Kocham głęboko, daleko, jak zbiec Potrafi dusza, gdy nie musi wlec Dawnych pęt, po kres bytu i łaski najwyższej. Kocham spełnieniem twych potrzeb i życzeń Codziennych. Kocham w słońcu i przy blasku świec. Elizabeth Barrett Browning, Jak ciebie kocham? Sonet XLII (przeł. Ludmiła Marjańska)
Kochałem był cię już dwa lub trzy razy, Nie znając jeszcze twojej twarzy ni imienia; John Donne, Powietrze i anioły. (przeł. Stanisław Barańczak)
Rozdział 20 Michael usiadł na ławce obok Justine, położył ramię na oparciu i założył nogę na nogę. Oboje milczeli. W pełni świadoma jego bliskości Justine przesunęła się w kąt ławki z nadzieją, że Michael nie usłyszy głośno łomoczącego w jej piersi serca. Wprawiał ją w zakłopotanie, peszył – nie umiała inaczej opisać swojego stanu. Justine nawet nie podejrzewała, że Michael miał podobny problem. Kiedy znajdował się blisko niej, nie wiedział, co robić i jak się zachować. Justine wywierała na niego większy wpływ niż jakakolwiek inna kobieta i pociągała go pod każdym względem. Próbował odgadnąć, co o nim myśli. Zauważył dziwny wyraz jej oczu, zagadkowy uśmiech przy kolacji, ale nie potrafił odczytać ich znaczenia. Jeszcze nie. Milczenie przerwała w końcu Justine. – Skąd wiedziałeś, że tu siedzę? – zagadnęła cicho. – Byłem w sypialni i rozmawiałem przez telefon z moim biurem w Nowym Jorku. Podszedłem do okna, wyjrzałem i zobaczyłem, jak szłaś ścieżką od yali Gabriele… Justine bez słowa kiwnęła głową. – Kiedy skończyłem rozmowę, postanowiłem do ciebie dołączyć – dodał Michael. – Zanim usiadłeś, powiedziałeś, że mamy dużo spraw do omówienia… – Tak, ale najpierw chciałbym cię przeprosić… W zdecydowanie niemiły sposób komentowałem twoje uwagi na temat Dowodu życia, chociaż wcale nie chciałem, żeby zabrzmiało to tak sarkastycznie. Po prostu wymknęło mi się, i tyle, i w rezultacie czuję się teraz jak ostatni idiota… Przyjmiesz moje przeprosiny? – Nie masz mnie za co przepraszać, naprawdę… – Myślę, że jednak mam, ale dziękuję ci za wyrozumiałość. Możemy znowu być przyjaciółmi? – Wcale nie przestaliśmy nimi być. – To świetnie! – Michael na moment zawiesił głos. – Nie chcę być wścibski, lecz chciałbym cię o coś zapytać…
– Proszę bardzo! Postaram się odpowiedzieć. – Czy Gabri wyjaśniła ci, co było przyczyną tego długiego i tajemniczego konfliktu z twoją matką? – Tak. Ja i mój brat również bardzo chcieliśmy się tego dowiedzieć. Babcia opowiedziała mi wszystko wieczorem i mam wrażenie, że chyba zależało jej, aby zrzucić z piersi ten ciężar. Rozmowa przyniosła jej prawdziwą ulgę… – Zwierzenia Gabri mają pozostać w sekrecie czy możesz się nimi podzielić? – Mogę się nimi podzielić z tobą. Cóż, poszło o pieniądze, a raczej o niewłaściwy stosunek mojej matki do wartości materialnych… Babcia była tylko niewinnym świadkiem zachowania Deborah, tak, trudno to inaczej nazwać… Matka zawsze była chciwa i pewnie nadal taka jest, ale ta kłótnia miała miejsce dziesięć lat temu i z perspektywy czasu wydaje się zupełnie żałosna… Justine zauważyła zdumione spojrzenie Michaela, które zatrzymało się na niej na kilka sekund. – Odseparowała twoją babkę od rodziny z powodu kłótni o pieniądze?! – wykrzyknął. – To okropne! – Z westchnieniem pokręcił głową. – Cóż, mądrzy ludzie mówią, że pieniądze to źródło wszelkiego zła… – W przypadku mojej matki rzeczywiście tak jest. – Co na to twój brat? Jak on to przyjął? – Tak samo jak ja. – Justine uważnie popatrzyła na Michaela. – Myślisz, że babcia zachowała dla siebie przyczynę kłótni i konfliktu z moją matką? Że nie zwierzyła się Anicie? – Anita zawsze mówiła mi, że nie wie, o co się pokłóciły, ale to nic nie znaczy, bo obie nasze babcie są sobie bardzo, bardzo bliskie. – Michael zapatrzył się w przestrzeń. – Anita mogła wiedzieć, o co chodziło, i trzymać to w tajemnicy… Zawsze gotowa jest chronić Gabriele i vice versa… – Tak, zdążyłam się już zorientować. – Justine uśmiechnęła się lekko. – Mogę zadać ci następne pytanie? – Naturalnie…
– Co matka powiedziała tobie i Richardowi? Jak wytłumaczyła zniknięcie Gabriele z waszego życia? Dziesięć lat to długi okres! Justine zesztywniała, spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje splecione dłonie, zastanawiając się, jak mu odpowiedzieć. W gruncie rzeczy nie obchodziło ją, co Michael pomyśli o jej matce, nagle przyszło jej jednak do głowy, że być może Gabriele nie chciałaby dzielić się z nikim faktem, że jej jedyne dziecko, jej córka powiedziała swoim dzieciom, iż ich babka odeszła z tego świata. Był to poważny powód do wstydu… Deborah zrobiła coś naprawdę niewyobrażalnego – kilkoma słowami starła swoją matkę z powierzchni ziemi… – Nie przejmuj się, Justine! – w głosie Michaela zabrzmiała nuta szczerej troski. – Nie rób sobie wyrzutów, nie warto… Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi o tym opowiadać. Pytam wyłącznie dlatego, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat spędziłem sporo czasu z Gabri i wiem, jak bardzo cierpiała. Teraz jesteś tutaj, przy niej, i tylko to się liczy! Gabriele odzyskała was oboje, to najważniejsze… Justine nadal wpatrywała się w niego, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Michael zobaczył płynące po jej policzkach łzy i bardzo ostrożnie przyciągnął ją do siebie. Opuszkami palców starł słone krople z jej twarzy. – Nie płacz – powiedział. – Nie mogę znieść tego widoku… Justine odetchnęła głęboko. – Matka powiedziała nam, że babcia zginęła w katastrofie lotniczej – wyznała, siląc się na spokój. Michael wpatrywał się w nią spod ściągniętych brwi z wyrazem całkowitego zaskoczenia. – Kiedy wam to powiedziała? – spytał głosem, w którym brzmiało ogromne napięcie. – W dzień po rozdaniu dyplomów. Nie miała wyjścia, musiała jakoś wytłumaczyć nam nieobecność babci na ceremonii. Uwierzyliśmy jej, rzecz jasna… Kto mógłby pomyśleć, że własna matka okłamie nas w tak perfidny sposób… Michael bez słowa skinął głową. – Strasznie mi przykro, że przeżyliście coś tak strasznego – rzekł
w końcu. – Przykro mi ze względu na was, to chyba oczywiste, lecz przede wszystkim ze względu na Gabriele… Straciliście dziesięć cennych lat, i to w okresie, gdy Gabriele bardzo was potrzebowała… Wielka szkoda… Nie dokończył, zbyt wzruszony, aby powiedzieć coś więcej. Kochał Gabriele, która od dawna stanowiła część jego życia. Oboje milczeli. Bez głębszego namysłu, niemal odruchowo, Justine wyciągnęła rękę i mocno chwyciła dłoń Michaela. Odpowiedział jej lekkim uściskiem. Siedzieli tuż obok siebie, dotykając się udami i znajdując pociechę we wzajemnej bliskości. – Moja matka dopuściła się niewybaczalnego czynu… – wyszeptała Justine. – Tak, masz rację – odparł Michael. – I to dlatego nawet nie próbowaliście szukać Gabriele, prawda? Uwierzyliście, że wasza babka zginęła… – Tak. Słuchaj, mam do ciebie pytanie… Czy ostatnio wydarzyło się coś ważnego? W życiu babci, naturalnie? Czy może niespodziewanie zachorowała? Przeszła zawał albo coś w tym rodzaju? Pytam, bo nie do końca rozumiem, dlaczego Anita napisała do mojej matki właśnie teraz, po tylu latach… Michael popatrzył na nią uważnie. – To moja wina – powiedział. – Niepokoiłem się o Gabriele. W ostatnim roku stała się milcząca, zamknięta w sobie, niepodobna do dawnej Gabri… Wreszcie dotarło do mnie, że twoja babka myśli o swoich zbliżających się osiemdziesiątych urodzinach, więc wziąłem byka za rogi i namówiłem Anitę, żeby napisała do Deborah i zaapelowała do niej o zakończenie tego konfliktu… – przerwał na moment. – Oczywiście nie mogłem przewidzieć, że będzie przepisywała go kilka razy, mocno podenerwowana całą tą operacją, i w pośpiechu zapomni umieścić na kopercie swój adres… – Nie mogłeś, jasne! Bardzo się cieszę, że namówiłeś Anitę do wysłania listu, bo przecież dzięki temu przyjechałam tutaj i odnalazłam babcię! – Ja też się cieszę.
Nie powiedział nic więcej, obawiając się, że może zepsuć początek czegoś wyjątkowego. Czuł, że to początek. Życie jest dziwne, pomyślał. Wczoraj jeszcze nawet nie znaliśmy się, chociaż ja dużo o niej słyszałem… Dziewięć godzin wcześniej przebiegła obok niego na molo, o mało go nie przewracając. Od razu uświadomił sobie, kim jest zdyszana dziewczyna, i popędził za nią. I tak, w ciągu kilku minut jego życie nieodwołalnie się zmieniło… Michael nie miał cienia wątpliwości, że to los postawił Justine na jego ścieżce, a jej przeznaczył jego. Gabriele obudziła się gwałtownie i usiadła na łóżku, kompletnie zdezorientowana. Przed chwilą śniło jej się, że jest w Indian Ridge i podlewa swój różany ogród, a teraz mrugała nerwowo i niepewnie rozglądała się dookoła. Nie, była nie w Connecticut, lecz w swojej yali, bliskim jej sercu domu, który przez wiele lat dzieliła z Trentem. Była w Stambule. Jednak coś było inaczej… Gabriele zmarszczyła brwi i w tej samej sekundzie wszystko sobie przypomniała. W jej domu przebywała Justine! Jej ukochana wnuczka odnalazła ją! Poczuła, jak coś w jej ciele zadrżało – to pewnie jej serce podskoczyło z radości… Justine była z nią, a niedługo miał przyjechać Richard z córeczką, jej prawnuczką Daisy… Nie mogła się doczekać, kiedy ich zobaczy. Wieczorem Justine wręczyła jej album ze zdjęciami, tłumacząc, że w wielkim pośpiechu zgromadziła fotografie tuż przed wyjazdem z Ameryki specjalnie dla niej. Wewnątrz znajdowało się mnóstwo zdjęć Daisy, Richarda i Ju-stine, a także parę fotografii Joanne, którą Gabriele zawsze darzyła szczerą sympatią, z synkiem Simonem. Bóg przywrócił mi ich wszystkich, pomyślała. Albo może to mnie oddał im… Wszystko jedno, bo teraz znowu będziemy razem, pod jednym dachem… Gabriele doskonale znała samą siebie i zauważyła, że ostatnio coraz częściej zamyka się w sobie i powoli przeistacza w niekomunikatywną, smutną, a czasami nawet bardzo przygnębioną osobę, chociaż ze wszystkich sił stara się z tym walczyć, zazwyczaj uciekając w pracę. Jednak teraz znowu czuła przypływ dawnej energii i cieszyła się, że żyje…
Jej rodzina… Jak ogromnie ważne jest posiadanie rodziny… Oni należą do mnie, a ja do nich, pomyślała Gabriele, i dopóki jesteśmy razem, wszystko jest w porządku. Wszyscy jesteśmy bezpieczni, chronieni tarczą miłości i wzajemnej troski… Tak było w Indian Ridge za życia Tony’ego, który kochał swoje dzieci, Gabriele i Trenta. Kochał też żonę, ale Deborah nie dała mu szczęścia. Wiecznie nieobecna żona, matka i córka… Myśli Gabriele zaczęły krążyć wokół Deborah. Od bardzo dawna miała świadomość, że z jej córką coś jest nie w porządku, lecz nigdy nie potrafiła konkretnie tego nazwać. I dopiero dziesięć lat temu, gdy Deborah wpadła w histerię, wcześniej włamawszy się do sekretarzyka matki, Gabriele wreszcie zrozumiała, o co chodzi. Jej jedyne dziecko było niezrównoważone, rozchwiane emocjonalnie, po prostu chore. Wtedy Gabriele zaczęła się zastanawiać, co zrobiła nie tak, jak należało. Czy źle wychowała Deborah? Czy to ona ponosiła winę za zachowanie córki? Długo zmagała się z potwornymi wyrzutami sumienia, ale w końcu udało jej się od nich uwolnić. Zaczęła przypominać sobie tamte lata z Peterem i uświadomiła sobie, że jej małżeństwo rozpadło się w okresie, gdy ich mała córeczka skończyła pięć lat. To wtedy zauważyła, że Peter bardziej interesuje się Deborah niż nią samą, a niedługo potem jego dominująca matka przytłoczyła synową radami, o które ta ostatnia w ogóle nie prosiła. Davina Hardwicke posunęła się do nazwania Gabriele złą matką i nieustannie robiła jej o coś wyrzuty. Gabriele nigdy nie zrozumiała postępowania teściowej, nie potrafiła też odgadnąć, na czym polegają jej domniemane błędy. Nie popełniłam żadnych błędów, powiedziała sobie teraz. Peter i Davina chcieli mieć Deborah tylko dla siebie i w pewnym sensie rzeczywiście mi ją odebrali, chociaż wszyscy mieszkaliśmy w tym samym domu. Nie stanowiliśmy jednak rodziny, o, nie… Moja obecność była tolerowana, ale najzupełniej zbędna. Zostałam wypchnięta na zewnątrz. Dlaczego? Bo byłam inna, niepodobna do nich! Byłam tolerancyjna, otwarta i sprawiedliwa i w kontaktach z ludźmi nigdy nie kierowałam się uprzedzeniami, ponieważ nie miałam żadnych
uprzedzeń, po prostu… Inaczej było z Peterem, a szczególnie z Daviną. Jej nieżyjący już wtedy mąż, Oswald, służył w brytyjskiej armii w Indiach w randze majora i pierwsze lata małżeństwa spędzili właśnie tam, w koloniach. Oswald zaraził się snobizmem charakterystycznym dla części brytyjskich oficerów stacjonujących w Indiach i krajach arabskich, oficerów, którzy starannie pielęgnowali swoje poczucie wyższości rasowej. Hindusów nazywali „tubylcami” lub „dzikusami” i patrzyli z góry na każdego, kto nie był Brytyjczykiem wyznania protestanckiego, również na katolików. Arabów, Żydów i mieszkańców Azji uważali za brudnych i głupich pogan. „Ci wielcy niemyci”, powiedziała o nich kiedyś Davina w rozmowie z Gabriele ku prawdziwemu przerażeniu synowej. Nie ulegało wątpliwości, że Oswald i Davina wywarli fatalny wpływ na swego jedynaka, Petera, który od urodzenia oddychał atmosferą przesyconą uprzedzeniami rasowymi i klasowymi i z czasem stał się takim samym snobem i bigotem jak rodzice. Nigdy nie powiedział dobrego słowa o wojskach alianckich walczących z nazistami w czasie drugiej wojny światowej i najzupełniej szczerze nienawidził Amerykanów, Francuzów i Polaków. Te ohydne cechy nasiliły się wraz z upływem lat, a mała Deborah chłonęła słowa ojca jak gąbka, idealizując go za życia i po śmierci. Gabriele zawsze zgadzała się z jezuitami, którzy mówili, że jeśli odda się komuś na wychowanie dziecko do siódmego roku życia, wychowawca odda nam w pełni ukształtowanego mężczyznę albo kobietę. Westchnęła cicho, próbując otrząsnąć się z tych smutnych myśli. Otworzyła oczy i wstała. W pokoju było całkiem ciepło, więc po-deszła do okna i otworzyła je. Spojrzała w dół, na ogród, i zoba-czyła ich, siedzących obok siebie na ławce. Justine i Michael… Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona, że powoli stają się przyjaciółmi. Ciekawe, co robią o tej porze w ogrodzie, pomyślała. Było już po drugiej, środek nocy… No, mogą robić, co im się podoba, uśmiechnęła się do siebie. Oboje już dawno osiągnęli pełnoletność… Parę godzin później, kiedy powiedziała Anicie, że ich wnuki
dotrzymywały sobie towarzystwa w nocy, jej najbliższa przyjaciółka uśmiechnęła się znacząco, lekko uniosła jedną ciemną brew i natychmiast zajęła się spiskowaniem i planowaniem. Na szczęście nikt nie mógł rozkazywać Michaelowi Daltonowi, a trzydziesto-dwuletnia Justine także była bardzo niezależną osobą i sama podejmowała dotyczące jej życia decyzje. Anita mogła więc tylko pielęgnować nadzieję i modlić się, aby Justine i Michael zakochali się w sobie. A ona, Gabriele? Postanowiła poczekać. Zbyt dobrze wiedziała, że życie prowadzi własną grę. Tak naprawdę nikt nie ma kontroli nad swoim życiem. Ludziom może wydawać się, że jest inaczej, ale to tylko złudzenia. O rozwiązaniu problemu zawsze decydują czynniki zewnętrzne. Bóg ma swój własny plan dla każdej istoty ludzkiej… Kiedyś, dawno temu, Gabriele straciła wiarę. Przeklinała Boga, nienawidziła go i obwiniała o całe zło świata, lecz zło nie było tworem Boga. To człowiek odkrył zło i wprawił je w ruch. Dlatego Gabriele w końcu zdołała wybaczyć Bogu i w głębi swego serca udzielić Mu rozgrzeszenia. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się stało, ale właśnie w tej chwili pamięć podsunęła jej obraz dziecka, małego chłopczyka. Serce ścisnęło jej się z bólu, kolana ugięły się pod nią, jak pod wpływem obezwładniającego ciosu. Oparła się o framugę okna, walcząc z falą wstrząsających, niszczących wspomnień, starając się nie zatonąć w nich na dobre. I wreszcie z całą determinacją odepchnęła je od siebie… Wszystko to wydarzyło się dawno temu, pomyślała. Nie jest jednak prawdą, że czas leczy wszystkie rany… Niektóre z jej ran nigdy się nie zagoiły. Justine zadrżała. – Wiesz, robi się zimno! – wykrzyknął Michael. – Zerwał się wiatr, lepiej chodźmy do domu! Szybko wstał, podał Justine rękę i pomógł jej się podnieść. Otoczył młodą kobietę ramieniem i pośpiesznie poprowadził w kierunku yali. – Twoja babcia nie śpi – oświadczył, widząc, że w oknie sypialni Gabriele pali się światło. – Mam nadzieję, że dobrze się czuje…
– Pewnie wstała, żeby zajrzeć do mojego pokoju, zobaczyła, że mnie nie ma, i teraz zastanawia się, co się stało! – Może. – Michael uśmiechnął się lekko, ponieważ dobrze wiedział, jak zaborcze potrafią być babcie. – Musi jednak zdawać sobie sprawę, że nie odeszłaś daleko, prawda? Kilka sekund później byli już w holu mniejszej yali. – Masz ochotę na filiżankę gorącej herbaty? – cicho zawołał Michael, gdy Justine ruszyła w stronę schodów. – Albo na coś innego? – Chętnie napiję się herbaty! – Justine wbiegła na piętro i poszła korytarzem do pokoju babki. Zapukała do drzwi, uchyliła je ostrożnie i zajrzała do środka. Gabriele siedziała na łóżku i czytała książkę. Justine z uśmiechem podeszła bliżej. – Byłam w ogrodzie i rozmawiałam z Michaelem… Wracaliśmy już do domu, kiedy zauważyliśmy światło w twoim oknie. Michael robi na dole herbatę, może też się napijesz, babciu? – Bardzo chętnie, dziękuję, kochanie! – Gabriele odrzuciła kołdrę, opuściła nogi na podłogę i narzuciła szlafrok na ramiona. – Ja również nie mogłam zasnąć… Pewnie wszyscy troje cierpimy na tę samą dolegliwość! Założę się, że to z powodu podniecenia twoim przyjazdem… Wyłoniłaś się z morza niczym piękna jasnowłosa syrena, skarbie! Nigdy w życiu nic mnie tak nie zaskoczyło ani nie ucieszyło… Justine roześmiała się. Ujęła babkę pod ramię i poprowadziła do drzwi. – Dziękuję, ale sama jeszcze całkiem nieźle sobie radzę… – wymamrotała Gabriele, delikatnie wyswobadzając rękę. – Nie jestem bezradną staruszką, poza tym pamiętaj, że wiek to tylko liczba… U stóp schodów czekał na nie uśmiechnięty Michael. – Nastawiłem czajnik, Gabri, i przygotowałem wszystko do zaparzenia herbaty – oznajmił. – Pomyślałem jednak, że przydałby nam się dodatek w postaci brandy, a tobie? – Dlaczego nie? – Gabriele wyminęła go w drzwiach do salonu. – Napijesz się? – Michael uśmiechnął się do Justine. – Jak najbardziej! – Justine weszła za babką do przytulnego pokoju.
– Za parę minut przyniosę herbatę! – zawołał Michael, znikając w kuchni. Gabriele zbliżyła się do kominka, pogrzebaczem poruszyła słabo żarzące się węgle i położyła na nich niewielki kawałek drewna oraz garść drzazg. – Ogień zaraz się rozpali – powiedziała. – Usiądź tu ze mną, kochanie, i ogrzej się trochę… Obie usiadły na małej kanapie przy kominku. – Michael mówi, że zna cię prawie od urodzenia, więc musiałaś od dawna przyjeżdżać do Stambułu, babciu… – odezwała się Ju-stine. – Od ponad pięćdziesięciu lat – odparła Gabriele i roześmiała się. – Chociaż wydaje mi się, że odkąd przyjechałam tu pierwszy raz, minęło najwyżej parę lat… Cóż, ten, kto powiedział, że czas pędzi jak pociąg, miał absolutną rację! – I zawsze mieszkałaś w tej yali? – dociekała Justine. – Tak, ale przed laty, kiedy przyjeżdżałam tu do Anity i Maxwella, jej pierwszego męża, moja yali pełniła funkcję domku dla gości. Później, gdy Cornelia wyjechała do szkoły z internatem w Anglii, a następnie kontynuowała naukę w Ameryce, sytuacja zupełnie się zmieniła. Anita nie potrzebowała już tego domu, lecz nie chciała go sprzedać. Dlatego przez długi czas wuj Trent wynajmował go dla mnie, aż wreszcie Anita przyjęła ofertę kupna, którą jej przedstawił, i od tej pory yali należy do mnie… – Pięknie urządziłaś ten salonik, babciu, tak samo jak inne pokoje. Masz ogromny talent. – Jutro pokażę ci całą willę! Naprawdę nie wiem, jak i kiedy zleciał wczorajszy dzień… – Doskonale rozumiem, co masz na myśli! – Oto i herbata! – Michael wniósł zastawioną tacę i umieścił ją na stoliku do kawy przed kanapą. – Weź stamtąd butelkę koniaku, Justine. – Gabriele wskazała barek na kółkach w rogu salonu. Parę minut później cała trójka siedziała przy ogniu, popijając herbatę z cytryną oraz brandy, ciesząc się bijącym od kominka ciepłem, napojami i miłym towarzystwem.
– Muszę dziś wstąpić do hotelu Ciragan Palace i odebrać przesyłkę, którą Richard wyekspediował pocztą kurierską – odezwała się Justine. – Z twoim zdjęciem, babciu! – uśmiechnęła się do Gabriele. – Podwiozę cię tam – zaproponował Michael. – Och, nie, nie chcę ci sprawiać kłopotu! Poza tym… – Jestem tam umówiony na spotkanie o piętnastej – przerwał jej. – Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, żeby zaczekać na mnie jakąś godzinę, moglibyśmy wrócić razem… Naturalnie Kuri może odwieźć cię tutaj, a później przyjechać po mnie… – Z przyjemnością zaczekam i wrócę z tobą. Michael skinął głową. – W takim razie jesteśmy umówieni! Powiedzcie mi teraz, dokąd mam zabrać was dziś wieczorem na kolację… – Ojej… – Gabriele rzuciła mu znaczące spojrzenie. – Obawiam się, że z dzisiejszym wieczorem mogą być pewne problemy! Anita zaplanowała małą kolację i zaprosiła już kilkoro przyjaciół, aby poznali Justine… Michael uśmiechnął się spokojnie. – Nic nie szkodzi! Jeszcze zdążę zaprosić was na kolację innego dnia przed moim wyjazdem! – Dokąd wyjeżdżasz? – zapytała Justine trochę głośniej, niż należało, i natychmiast zaczerwieniła się aż po nasadę włosów. Jestem idiotką, która nie umie ukryć swoich uczuć, pomyślała. – Do Paryża, na spotkanie z klientem – odparł Michael. Starał się zachować najzupełniej neutralny wyraz twarzy, ponieważ nie chciał pokazać Justine, jak bardzo ucieszyła go jej reakcja. Wiedział, że się nie myli. – A potem wracasz do Stambułu czy lecisz do Nowego Jorku? – zagadnęła Gabriele. – Nie, nie wybieram się do Nowego Jorku, będę musiał natomiast pojechać do Londynu. Mam tam sporo klientów, z którymi muszę się zobaczyć. Justine zacisnęła usta, postanawiając nic nie mówić. Gabriele kiwnęła głową i także się nie odezwała. Była przekonana, że między tymi dwojgiem coś zaiskrzyło. Może nawet chodziło o narodziny czegoś poważnego, kto wie…
Rozdział 21 – To wyjątkowo piękny materiał. – Justine popatrzyła na kupon jedwabiu spływający z wieszaka na ubrania w pracowni Gabriele znajdującej się w odległym końcu willi. Tkanina była jasnobłękitna, w luźno rozrzucone tulipany, śnieżnobiałe, z ognistymi i ciemnobordowymi pasemkami na płatkach. Połączenie bieli, bordo oraz zieleni liści sprawiało, że kwiaty wyraziście odcinały się od bladego błękitu tła. – Jeden z moich ulubionych. – Gabriele stanęła u boku wnuczki. – Uwielbiam prostotę tulipanów, bo to najpiękniejsze i najbardziej eleganckie kwiaty, i po prostu nie mogę oprzeć się tym wielobarwnym… – Ja też! Kiedy zaczęłaś projektować tkaniny w tulipany, babciu? – Mniej więcej dziesięć lat temu. – Gabriele skrzywiła się lekko. – Byłam kompletnie rozstrojona, gdy przyjechałam tu po spotkaniu z twoją matką w Londynie, i naprawdę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Anita i ja od lat prowadziłyśmy razem firmę eksportującą ceramikę i dywany, która działała jak w zegarku i właściwie nie wymagała specjalnego nadzoru. Właśnie wtedy Anita poprosiła mnie, żebym namalowała obraz do jej sypialni… Prosiła o martwą naturę, kompozycję z kwiatami i w końcu namalowałam wazon pełen tulipanów. Obraz tak jej się spodobał, że zasugerowała, żebym wykorzystała go jako wzór na materiał. Widzisz, dawniej produkowałyśmy projektowane przeze mnie tkaniny i sprzedawałyśmy je tutaj… Przypuszczam, że Anita chciała mnie czymś zająć, w jakiś sposób oderwać moje myśli od konfliktu z waszą matką… – Na pewno! I całe szczęście, bo wyobrażam sobie, w jakim byłaś stanie! – Zaczęłam więc znowu projektować, stosując we wzorach jedynie motyw tulipanów, i po pewnym czasie otworzyłyśmy nową firmę. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu odniosłyśmy ogromny sukces i nasze tkaniny są teraz sprzedawane na całym świecie – zakończyła Gabriele. – Nie wątpię… – Justine pokiwała głową. – Malujesz najpiękniejsze tulipany, babciu! Wyglądają jak żywe, wydaje mi się, że
mogłabym wyciągnąć rękę i je zerwać. Bardzo podoba mi się też nazwa kolekcji, którą wymyśliłaś! Tulipomania – to bardzo oryginalne i przykuwające uwagę… Wpadłaś na doskonały pomysł, naprawdę! – Nie wymyśliłam tej nazwy, kochanie – wyjaśniła Gabriele. – To określenie pewnego okresu w historii Holandii w siedemnastym wieku. Holendrzy oszaleli wtedy na punkcie tulipanów i przez pewien czas cebulki osiągały naprawdę niewyobrażalne, astronomiczne ceny. Jedna cebulka kosztowała czasem tyle co wspaniały dom nad kanałem, wiesz? Holendrzy wydawali wielkie pieniądze, tracili majątki i zarabiali fortuny, a wszystko to z powodu tulipanów! – To niesamowite! – W głosie Justine brzmiało ogromne zdumienie. – Nigdy nie słyszałam o tym okresie! – Tak naprawdę wszystko zaczęło się tutaj, w Turcji… – To znaczy co? – zagadnęła Justine, odwracając się, aby spojrzeć na babkę, która podeszła do deski do rysowania i usiadła na krześle. – Historia niesamowitej popularności tulipanów – odparła Gabriele. – To ukochane kwiaty mieszkańców Turcji, no i całej Azji, jeśli już o tym mówimy… – A ja sądziłam, że tulipan to kwiat Holendrów! – Holendrzy przewieźli pierwsze cebulki ze Stambułu do Amsterdamu w piętnastym wieku i szybko zorientowali się, że tulipany budzą ogromny zachwyt. Z Holandii kwiaty te trafiły do Francji i Anglii i bardzo szybko stały się najchętniej hodowanymi i kupowanymi kwiatami w całej Europie. Jednak jak ci już wspominałam, pochodzą z Turcji i rosły tu od wieków, na długo zanim Holendrzy o nich usłyszeli. Uważny obserwator bez trudu zauważy, że motyw tulipanów pojawia się w wielu tureckich zdobieniach, na przykład na błękitno-białych płytkach z İznik, wazonach, wazach, urnach i innych naczyniach, a także na tkaninach i dywanach. Tulipanowi często towarzyszy goździk, jeszcze jeden szeroko znany rdzennie turecki kwiat, chociaż oczywiście z tulipanami nic nie może się równać… – Ależ to wszystko jest fascynujące, babciu! Mam nadzieję, że opowiesz o tym w filmie, bo zamierzam przeprowadzić z tobą wywiad na potrzeby mojego nowego filmu dokumentalnego. – Justine nie kryła podniecenia.
– Naturalnie, opowiem o wszystkim! Justine posłała babce serdeczny uśmiech i zajęła się oglądaniem innych tkanin, jeszcze piękniejszych od pierwszej. Na pewno nie opowiesz o wszystkim, pomyślała. Ukrywasz coś, widzę to. Nie mam pojęcia, co to takiego, ale wyczuwam tajemnicę. Sekret… Gabriele szybko wyrwała ją z zamyślenia, zaczynając rozmowę o kolacji, którą Anita chciała wydać tego wieczoru. – Nie wiem, czy masz coś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór, kochanie, ale gdybyś chciała coś wybrać, to mam sporo kaftanów z rozmaitych materiałów. Mam też tuniki, które doskonale pasują do spodni… – Och, wspaniale! – ucieszyła się Justine. – Dziękuję, babciu! Nie przywiozłam z sobą nic, co nadawałoby się na tak uroczystą okazję, bo jestem pewna, że będzie to uroczyste przyjęcie, prawda? Gabriele zaśmiała się. – Od razu rozpracowałaś styl Anity, skarbie! Moja przyjaciółka uwielbia wydawać przyjęcia i dobrze się bawić. Tak, to będzie dość elegancka impreza, bo Anita zaprosiła sporo ciekawych ludzi… Pewnie zdecyduje się na bufet. Kaftan albo tunika będą strzałem w dziesiątkę, więc chodźmy teraz na górę, żebyś mogła coś sobie wybrać… – Bardzo się cieszę, że Anita zaprosiła Iffet – zauważyła Justine, gdy wychodziły z pracowni. *** Michael Dalton stał na końcu ogrodu Anity na brzegu Bosforu, patrząc na europejską stronę Stambułu. Trzymał komórkę w ręku, ponieważ czekał na ważny telefon. Ranek był przepiękny, na niebie nie było ani jednej chmury, łagodne powietrze pachniało wodorostami i solą, przypominając Michaelowi dzieciństwo. Rozejrzał się dookoła. Cudowna pogoda stanowiła wspaniałą wróżbę dla przyjęcia, które na wieczór zaplanowała jego babka. Komórka zadzwoniła i Michael natychmiast podniósł ją do ucha. – Witaj, Henry! Co tam u ciebie? – Nie najgorzej. Szczerze mówiąc, na wrzosowisku wszystko w porządku…
– Łazikujesz gdzieś, co? – Tak. – Jakieś ptaszki? – Nie ma o czym mówić! Sezon na kuropatwy zaczyna się dopiero w sierpniu, a reszta odleciała. – Moje ptaki? – szybko zapytał Michael. – Te, które miałem obiecane? – Właśnie… I nigdy więcej się już nie pokażą! – O mój Boże… Wyginęły? – Tak jest, ale przynajmniej nie trzeba się martwić, że gdzieś tu pływają i wyrządzają szkodę czyjejś posiadłości… – Dobrze wiedzieć! Dzięki za telefon, Henry, i do zobaczenia za tydzień, może dziesięć dni. Wrócisz już do tego czasu z wrzosowisk? – Jasne. Daj mi znać, kiedy mogę się ciebie spodziewać. – Dobrze… Jeszcze raz dziękuję, stary! Świetnie sobie pora-dziłeś! Michael rozłączył się i wybrał numer Charliego, który spędzał weekend w swoim wiejskim domu niedaleko Cirencester, w hrabstwie Gloucestershire. Charlie odezwał się po dwóch sygnałach. – Dzień dobry, Michael! Co nowego? – Cześć, Charlie, wszystko w porządku. Rozmawiałem z naszym sympatycznym łowczym i wygląda na to, że ptaki, o których ci wspominałem, są już niedostępne… – Co się z nimi stało? – Odleciały – wyjaśnił Michael. – Dokąd? – W stan niebytu, jak mnie poinformowano. Nie istnieje już ryzyko, że narobią szkody. – Dzięki Bogu! Nasz wspólny przyjaciel martwił się, że wpadną w obce ręce… Mamy tu jednak skomplikowaną sytuację… – Możesz powiedzieć mi coś więcej? – Oligarcha, który w zeszłym tygodniu przesłał ci papierosy, najprawdopodobniej zniknął. – Jesteś tego pewien? – Raczej tak, stary. Wygląda na to, że w środę zniknął z radaru.
Miał uczestniczyć w spotkaniu w Waldorf Towers w Nowym Jorku, ale się nie pojawił. I na razie nigdzie nie wypłynął… – Nic na to nie poradzę i ty też nie. – Jasne! W ogóle nas to nie dotyczy, chciałem tylko, żebyś wiedział. Ten facet może narobić światu trochę kłopotów i musimy o tym pamiętać, mieć go na oku… – Dobrze, że mi o nim przypomniałeś. Przyjadę pod koniec przyszłego tygodnia. W środę muszę być w Paryżu na spotkaniu z klientem, a potem wskakuję w samolot i spędzę parę dni na tej twojej prowincji… – Świetnie. Zapraszam cię na kolację do restauracji Mark’s. – Najlepsze miejsce ze wszystkich! Spokój, cisza i doskonałe jedzenie! – Pogadamy później – powiedział Charlie i rozłączył się. Michael wsunął aparat do kieszeni, podszedł do ławki i usiadł, chcąc przez chwilę zastanowić się nad przekazanymi przez Charliego informacjami. „Ptaki” to były karabiny, wokół których kręcił się międzynarodowy handlarz bronią. Teraz w cudowny sposób zniknęły z rynku i najwidoczniej zostały zniszczone. Jeden z zespołów Michaela załatwiał tę sprawę dla jego klienta, który niepokoił się, że broń trafi w niepowołane ręce i znajdzie się na jego własnym podwórku. Michael nigdy nie zadawał wielu pytań przez telefon, lecz teraz wiedział, że jego ludzie jakimś cudem pozbyli się broni, i to na dobre. Szczegóły niewątpliwie pozna później, kiedy spotka się z Henrym w Londynie. Rosyjski oligarcha, o którym mówił Charlie, niewiele miał z nimi wspólnego i raczej nie powinni martwić się jego posunięciami, gdyby nie to, że Charlie w poprzedni piątek podkreślił, iż facet jest niebezpieczny. Teraz Rosjanin również zniknął. Może ktoś dopadł go, zanim zdążył narobić kłopotów na skalę ogólnoświatową. MI6 albo CIA? Lub FBI? Michael zamknął na moment oczy, próbując się skupić. W Nowym Jorku działało FBI, CIA mogło przeprowadzać operacje jedynie za granicą, podobnie jak MI6. Gdyby cała sprawa trafiła do prasy, wszyscy zainteresowani szybko dowiedzieliby się, o co chodzi. Michael powoli wypuścił powietrze z płuc i wrócił myślami do
Henry’ego. Czuł wielką ulgę, że nikt nie zdołał posłużyć się tymi karabinami, aby wywołać rewolucję. Postanowił, że za parę chwil zatelefonuje do klienta i powiadomi go, że jego kraj jest bezpieczny. Na razie, rzecz jasna… Na wyżwirowanej ścieżce rozległy się kroki i Michael odwrócił głowę. Widząc zmierzającą ku niemu szybkim krokiem babcię Anitę, zerwał się z ławki. – Spokojnie! – powiedział, podchodząc do niej. – Nigdzie się nie wybieram, w każdym razie jeszcze nie teraz! – Wiem, ale nie mogłam dopiąć wszystkiego na ostatni guzik, jeśli chodzi o dzisiejsze przyjęcie… Koniecznie muszę z tobą porozmawiać… – Zamieniam się w słuch. – Michael ujął starszą panią za ramię i podprowadził ją do ławki. – Wyjaśnij mi, na czym polega problem… – Właściwie nie jest to żaden poważny problem, potrzebna mi tylko twoja rada… Uważasz, że powinnam wynająć zespół muzyczny? Pytanie Anity całkowicie zaskoczyło Michaela. – Ile osób zaprosiłaś? Aż tyle, że będziesz miała kilka par do tańca? Anita parsknęła śmiechem. – Nie rób sobie żartów! Nas jest czworo, plus Iffet, czyli pięcioro, a poza tym zaprosiłam piętnaście osób, to znaczy obie ich zaprosiłyśmy, Gabri i ja… To daje dwadzieścia osób… – W tej sytuacji zespół muzyczny to przesada! – Oczy Michaela zabłysły rozbawieniem. Och, jego babka uwielbiała wydawać wystawne przyjęcia… – Może wystarczy ci trio? – zapytał. – Najlepiej będzie, jeśli zadzwonię do Abdullaha – to ten, który tak dobrze gra na gitarze, słyszałeś go już… Na pewno zgodzi się przyjść i przyprowadzi ze sobą jeszcze dwóch albo trzech muzyków! Dobry pomysł, prawda? – Najprawdziwsza. – Spodobała ci się, co? – Kto taki? – Nie udawaj niewiniątka! Justine, oczywiście!
– Podoba mi się, jeśli chcesz wiedzieć, i to bardzo. Nie zapominaj, że Gabri od lat opowiadała mi o niej, więc nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy starymi znajomymi… – Michael uśmiechnął się do Anity. – Sądzisz, że Gabri poddała nas lekkiemu praniu mózgu? Ach, nieważne, dziewczyna naprawdę jest miła i piękna, nie uważasz? – Tak, jeżeli ktoś gustuje w wysokich, chudych i długonogich platynowych blondynkach. – Można by pomyśleć, że jest niedożywiona albo że przypomina ducha! – Wcale nie, trochę się tylko z tobą drażnię, babciu! Justine jest twarda i odważna, popatrz tylko, jak przyjechała tu, żeby szukać Gabri… – Tak… – Anita umilkła na moment. – Bardzo się cieszę, że natknęła się na Iffet, bo bez niej raczej by sobie nie poradziła… Znowu ogarnęły ją wyrzuty sumienia na myśl o adresie, którego zapomniała umieścić na kopercie. Michael spojrzał przez ramię. – O wilku mowa… – mruknął. – Justine właśnie do nas idzie… Podniósł się i pośpieszył na spotkanie dziewczyny, szczęśliwy, że wreszcie się zjawiła. Z uśmiechem chwycił obie jej dłonie, przyciągnął ją bliżej i pocałował w policzek, narzucając sobie żelazną samokontrolę. – Miło spotkać cię tak z samego rana – odezwał się. – Wyglądasz na naprawdę wypoczętą… – Ty również! Chociaż Justine miała prawie metr osiemdziesiąt, Michael górował nad nią o jakieś dziesięć centymetrów, musiała więc zadrzeć głowę, żeby na niego spojrzeć. Była z tego szczerze zadowolona, ponieważ zawsze wolała wyższych od siebie mężczyzn. – Siedzieliśmy wczoraj do późna – dodała. – Ale najwyraźniej wcale nam to nie zaszkodziło! Anita planu-je wspaniałe przyjęcie na twoją cześć, właśnie mi o tym opowia-dała… – To bardzo miło z jej strony! – Czeka nas ciekawy wieczór… Oboje podeszli do ławki, na której siedziała babka Michaela.
– Dzień dobry, Anito! – uśmiechnęła się Justine. – Bardzo dziękuję ci za znakomitą kolację! – Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie, i dzień dobry… Gdzie Gabriele? – W swojej pracowni. Ogląda kaftany i tuniki i właśnie z tego powodu przysłała mnie po was… Potrzebna nam twoja opinia, a właściwie opinia was obojga… Kilka minut później stali w pracowni obok Gabriele, która powiesiła cztery kaftany na długim metalowym wieszaku. – Justine nie może się zdecydować, który wybrać na dzisiejszy wieczór – wyjaśniła. – Zaproponowałam więc, żeby was tu przyprowadziła, bo na pewno wydacie trafny werdykt… – Posłała serdeczny uśmiech Michaelowi i przeniosła wzrok na przyjaciółkę. – Oboje macie świetny gust, więc może po prostu wybierzcie ten najbardziej odpowiedni… Anita uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. – Och, mogę powiedzieć wam od razu! – zawołała. – Moim zdaniem jasny błękit będzie najlepszy – pasuje do twoich oczu, Ju-stine! – Podoba mi się ten czerwony… – rzekł Michael, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie obchodziło go, co Justine włoży. W tej chwili pragnął tylko złapać ją za rękę i uciec do swojego pokoju z pełnej życzliwych starszych pań pracowni… Zły pomysł, skarcił się natychmiast. – Z drugiej strony błękit to kolor Gabri, a ty jesteś do niej bardzo podobna – dodał. – Justine to moja młodsza wersja – szybko odezwała się Ga-briele. – Dużo młodsza… – Może przyłożę do siebie wszystkie kaftany po kolei – zasugerowała Justine. Zdjęła z wieszaka niebieski kaftan, wyszła na środek pracowni i przyłożyła go do siebie. W pokoju rozległ się pełen aprobaty pomruk. Odwiesiła kaftan na miejsce i powtórzyła całą operację z czerwonym, zielonym, a na koniec białym. Wszystkie kaftany i tuniki uszyto z materiałów we wzory w tulipany, które niewątpliwie należały do najdroższych tkanin z linii zaprojektowanej przez Gabriele.
– Jasnoniebieski – rzekł w końcu Michael. – Kaftan albo tunika… Anita kiwnęła głową, Gabriele także. Justine uśmiechnęła się do całej trójki. – Dziękuję… – powiedziała. – Zawsze chętnie polegam na rodzinnych decyzjach… I nagle oblał ją rumieniec.
Rozdział 22 Michael czekał na nią przy molo, jak wcześniej ustalili. Stał już na pokładzie, obok siedzącego za sterem Kuriego. Na jej widok uśmiechnął się i uniósł rękę. – Chodź, pomogę ci wejść na łódź! – zawołał. – Dziś po południu na wodzie będzie duży ruch, a fale mocno kołyszą! – Dobrze, że włożyłam buty na płaskim obcasie… – zauważyła Justine. Ruszyła w dół po stopniach, starając się zachować spokój. Jak zwykle wystarczyło, że na niego spojrzała, i już cała trzęsła się w środku… Michael wywierał na nią niepokojący wpływ, w jego obecności działy się z nią różne dziwne rzeczy… W połowie schodów przystanęła na moment. Zerwał się mocny wiatr, który potargał ciemne włosy Michaela i niczym żaglem łopotał jego luźną granatową koszulą. Młody mężczyzna wyglądał nieco niedbale i… nieprawdopodobnie pociągająco. Justine wiedziała, że niezależnie od tego, co jeszcze się zdarzy, na zawsze zachowa w pamięci ten jego obraz. Powoli zeszła na dół, czując, jak serce rozpaczliwie łomocze jej w piersi. – Podaj mi swoją torbę – poprosił, kiedy stanęła przed nim. Zrobiła to, widząc, jak gwałtownie kołysze się łódź. – A teraz ręce… Spełniła polecenie, zrobiła krok nad burtą, przytrzymała się Michaela i niepewnie wylądowała na pokładzie, całym ciężarem ciała opierając się o jego pierś. Zachwiał się lekko, ale natychmiast odzyskał równowagę, objął Justine i nie wypuścił z ramion, dopóki ze śmiechem nie rozluźniła się i nie stanęła obiema stopami na deskach. – Mówiłem ci, że kołysze – rzekł. – To przepływające łodzie zostawiają za sobą te fale. Siądźmy tam, dobrze? Poprowadził ją do długiej ławki i po turecku zawołał coś do Kuriego. Chwilę później odbili od molo i popędzili w kierunku europejskiej części Stambułu. Zanim zaczęli rozmawiać, zadzwoniła komórka Michaela. Szybko wyjął ją z kieszeni i przycisnął do ucha.
– Tu Dalton! – rzucił i umilkł na moment. – Tak, w porządku, Aly, ale jestem już w drodze, więc może spotkamy się zgodnie z wcześniejszym planem i poświęcimy pół godziny na przejrzenie papierów, a wieczorem sam wrócę do nich jeszcze raz… I jutro zjemy razem śniadanie, skoro tak wolisz… Słuchał parę minut, pożegnał się i rozłączył. Schował komórkę do kieszeni koszuli i spojrzał na Justine. – Jak słyszałaś, moje spotkanie nie potrwa długo – odezwał się. – Praca to praca – odparła. – Nie przeszkadza mi, że trochę na ciebie poczekam, mówiłam ci już wczoraj! Pracujesz bez przerwy? Nawet w weekendy? – Raczej tak, lecz zwykle jestem pod telefonem w firmie, nie poza nią. Dzisiejsze spotkanie dotyczy zarządzania systemem ochrony na dużej posiadłości, właściwie na kilku dużych posiad-łościach. Muszę wytłumaczyć ludziom sposób działania niektórych urządzeń, które mamy zainstalować. A przy okazji – chciałbym, żebyś wiedziała, że nasze babcie mają niewidzialne elektroniczne ogrodzenie wokół swoich dwóch yali, więc są pod dobrą ochroną. – Tak, babcia wspomniała mi o tym wczoraj wieczorem i dziś rano, kiedy oprowadzała mnie po willi. Wyjaśniła, że to ty zainstalowałeś system, zupełnie jakbym sama się tego nie domyśliła… Michael rzucił jej rozbawione spojrzenie. – Anita i Gabri to prawdziwe papużki nierozłączki i bardzo się cieszę, że mają siebie nawzajem… – Ujął dłoń Justine i przysunął się do niej bliżej na ławce. – Nie potrafię ci nawet powiedzieć, jak ogromnie się cieszę, że wreszcie możemy być sami, z dala od naszych ukochanych babek i ich sokolich oczu… Justine roześmiała się. – Są bardzo opiekuńcze, prawda? – Dziwne, że użyłaś tego określenia, bo sam również o nim myślałem… Są opiekuńcze i niezwykle czujne, i uparcie starają się wysondować, co do siebie czujemy. Mówiąc wprost, nie wydaje mi się, aby były zaniepokojone czy zdenerwowane, gdybyśmy zamknęli się w moim pokoju albo w twoim… Dostrzegł wyraz niepewności, malujący się na twarzy Justine,
i lekko zmarszczył brwi. – To bardzo nowoczesne i niewiarygodnie romantyczne damy – rzekł. – Szczególnie tam, gdzie chodzi o nas… Aż się palą, żebyśmy… Hmmm… Żebyśmy zagustowali w swoim towarzystwie, że tak to ujmę… Po chwili milczenia Justine uśmiechnęła się. – Nie dziwi mnie, że Anita jest romantyczką, no i babcia… Jednak w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin byłyśmy obie z babcią tak rozemocjonowane, że chyba przegapiłam pewne podteksty… – Ale nie to, jakie robisz na mnie wrażenie, mam nadzieję! – Michael nie odrywał ciemnych oczu od jej twarzy. – To byłoby niemożliwe… – Czyżbym zachowywał się w aż tak oczywisty sposób? – Nie, lecz ty robisz na mnie takie samo wrażenie… – Jakie? Jesteś w stanie to opisać, Justine? – Denerwuję się i jestem speszona – przyznała, czując ulgę, że może mu to powiedzieć. Jeszcze mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. – Niepokoję się i cała drżę… Wybierz z tej listy to, co najbardziej ci odpowiada… Michael objął ją i przyciągnął do siebie, a potem nachylił się i pocałował w usta, lekko i delikatnie. – No, zrobiłem to! – zawołał, odsuwając się lekko i zaglądając jej w twarz. – W końcu cię pocałowałem, chociaż był to raczej niewinny pocałunek, prawda? Nie całkiem taki, jaki miałem na myśli, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem! – To był cudowny pierwszy pocałunek – odparła, z przyjemnością opierając się o niego. Michael otoczył ją ramionami i trzymał mocno przez całą drogę do hotelu Ciragan Palace, gdzie Kuri zacumował przy molo. Poszli przez ogród w kierunku hotelu, trzymając się za ręce i milcząc. Justine czuła ulgę, że byli wobec siebie zupełnie szczerzy, ponieważ wreszcie odzyskała spokój. Podobało jej się także, że Michael z taką czułością obejmował ją i trzymał przy sobie podczas rejsu po dość wzburzonym morzu. Nie jestem w tym wszystkim osamotniona,
pomyślała i uśmiechnęła się do siebie, a potem nagle parsknęła głośnym śmiechem, rozbawiona tą śmieszną refleksją. Michael spojrzał na nią uważnie. – Z czego się śmiejesz? – zapytał. – Podzielisz się ze mną dowcipem? Justine zawahała się, ponieważ zrobiło jej się głupio, i parę sekund milczała. – Przyszło mi do głowy, że nie jestem w tym osamotniona! – wyrzuciła z siebie. – W czym? – Michael przystanął i popatrzył na nią z bliska. Chciało mu się śmiać, bo doskonale wiedział, o co jej chodziło, zdołał jednak zachować powagę. – Dobrze wiesz, w czym… Skinął głową. – Masz na myśli, że ja też jestem w podobnej sytuacji, prawda? – Tak, że nie jest to jednostronne… – Nie powinnaś mieć co do tego najmniejszych wątpliwości! Przecięli taras, weszli do holu i skierowali się w stronę recepcji. Gdy stanęli przy biurku, Justine zapytała, czy nie otrzymali zaadresowanej do niej koperty, i odebrała ją z rąk uśmiechniętej recepcjonistki. – Mam jeszcze piętnaście minut do spotkania, więc może znajdziemy dla ciebie jakiś stolik na tarasie – zaproponował Michael. – Potem wyskoczę porozmawiać z klientem i za jakieś trzydzieści minut wrócę do ciebie… Nie zamierzam poświęcać mu dzisiaj ani chwili więcej! Odetchniemy trochę, wypijemy drinka i wrócimy do domu… – Doskonale! Wyszli na taras. Justine od razu zorientowała się, że Michael jest tu znanym klientem – szef sali przywitał go w wyjątkowo uprzejmy i serdeczny sposób i osobiście zaprowadził ich do stolika przy balustradzie w miejscu, z którego roztaczał się imponujący widok na Bosfor. Michael zamówił herbatę i znowu zostali sami. – Jak długo zostaniesz w Stambule? – zagadnął. – Nie wiem… Czemu pytasz? – Zaczekasz na mnie?
– Co masz na myśli? – W przyszłym tygodniu muszę być w Paryżu, stamtąd na krótko wyskoczę do Londynu, żeby spotkać się z szefem tamtejszego biura mojej firmy, a potem wrócę. Liczyłem, że jeszcze cię tu zastanę… – Zaczekam na ciebie, naturalnie! – odparła Justine i natychmiast poczuła, jak gorący rumieniec zalewa jej policzki. Dlaczego zawsze się przy nim czerwieniła, na miłość boską?! Odchrząknęła. – Zamierzałam zostać z babcią do przyjazdu Richarda – wyjaśniła pośpiesznie. – Oboje chcemy spędzić z nią trochę czasu… – To dobrze! Gabriele naprawdę was potrzebuje. Te lata nie były dla niej łatwe… Wczoraj wieczorem zobaczyłem, że dzięki tobie dosłownie rozkwitła, trudno nazwać to inaczej! Bardzo się o nią martwiłem… – Ale przecież nie chorowała, prawda? – Nie, fizycznie nie… Gabri jest silną kobietą, tak jak moja babka. Odziedziczyły dobre geny i dzięki temu są twarde i odporne, lecz Gabriele często cierpiała i nie ma w tym nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę, jak mocno kocha swoją rodzinę… – Zdaję sobie sprawę, że musiała być nieszczęśliwa i zagubiona… Pewnie nie rozumiała, dlaczego nie ma nas przy niej i dlaczego nie staraliśmy się jej odnaleźć… Cieszę się, że przez cały ten czas miała Anitę i ciebie… – I moją matkę, kiedy przyjeżdżała tu z wizytą! Wszyscy członkowie naszej rodziny kochają Gabri i uważają ją za wyjątkową i bardzo bliską osobę… – Babcia zawsze była ogromnie lubiana – cicho powiedziała Justine. Wzięła kopertę z nadrukiem firmy kurierskiej, otworzyła ją i wyjęła fotografię oraz krótki liścik od Richarda. – Popatrz na nią tylko, Michael! Czy nie wygląda absolutnie cudownie? – Tak… A ty jesteś do niej bardzo podobna, wiesz? – Wszyscy zawsze mi to mówili… No, obie jesteśmy wysokie i jasnowłose!
Kelner przyniósł herbatę, napełnił dwie filiżanki i szybko odszedł. Kilka minut siedzieli w milczeniu, ciesząc się wzajemną bliskością. – Pójdę załatwić sprawę z klientem, żeby jak najszybciej mieć to już z głowy… – Michael wstał i lekko ścisnął ramię Justine. – Zaraz wracam… Justine usiadła wygodnie, powoli popijając herbatę. Spojrzała na zegarek – było dziesięć po trzeciej, ósma rano w Stanach. Doszła do wniosku, że czas zatelefonować do Richarda w Connecticut, a później do Joanne. Na przeciwległym brzegu Bosforu dwie starsze panie również piły herbatę, tego popołudnia w ogrodzie Gabriele. Zazwyczaj odpoczywały na tarasie willi Anity, głównie dlatego, że kucharz Mehmet codziennie wyrażał chęć serwowania tradycyjnego angielskiego podwieczorku, ale akurat tego dnia w willi i na terenie posiadłości panował spory ruch. Trwały przygotowania do przyjęcia, które zgodnie z życzeniem Anity miało być naprawdę wystawne, i Mehmet całą swoją uwagę poświęcał smakowitym daniom na wieczór. W tym momencie dwóch pomocników rozwieszało lampiony między drzewami wokół tarasu, inny rozstawiał w strategicznych miejscach duże świece, a na samym tarasie stały już dwa duże stoły, każdy na dziesięć osób. – Jak to miło, że urządzasz przyjęcie na cześć Justine – odezwała się Gabriele. – Jesteś bardzo kochana, moja droga! – Och, nie żartuj, to mnie jest miło! – Anita odwróciła się do swojej najbliższej przyjaciółki i zmierzyła ją uważnym spojrzeniem. – Jestem nie mniej podekscytowana od ciebie, słowo daję! A najbardziej cieszy mnie to, że jej niespodziewany przyjazd odmłodził cię o dobre dwadzieścia lat! – Naprawdę czuję się o dwadzieścia lat młodsza, wiesz? – uśmiechnęła się Gabriele. Anita pociągnęła łyk herbaty z cytryną. – Sądzisz, że oni będą razem, Gabri? – zagadnęła. – Tak, jestem tego prawie pewna! Wczoraj widziałam, jak między nimi zaiskrzyło i…
– Tylko zaiskrzyło? Ja liczyłam na porażenie piorunem! Gabriele zaśmiała się cicho. – Niewykluczone, że to miłość od pierwszego wejrzenia! Modlę się o to tak samo jak ty… Idealnie do siebie pasują! Wieczorem zauważyłam, że Justine bardzo mu się przyglądała, i to z wyrazem tak wielkiej tęsknoty na twarzy, że o mało się nie rozpłakałam… – Naprawdę? To świetna wiadomość! Myślisz, że Michael też to dostrzegł? – Nie wiem. Tak czy inaczej, całe szczęście, że oboje są wolni, prawda? Cieszysz się, że Michael zerwał z Vanessą? – Dobrze wiesz, że nie mogłam się już doczekać, kiedy wreszcie zorientuje się, co z niej za kobieta! I w końcu dotarło to do niego, Bogu niech będą dzięki! Przez ostatnie kilka miesięcy siedziałam tu jak na szpilkach, chociaż nic ci nie mówiłam… Ciągle bałam się, że ta dziewucha wytnie mu paskudny numer i nagle oświadczy, że jest w ciąży, ale nic takiego się nie stało. Wydaje mi się, że ona ma już kogoś nowego… Co za ulga! – Michael jest zbyt inteligentny, nigdy nie dałby złapać się na coś takiego, kochanie. – Gabriele potrząsnęła głową. – Jest bystry i ma spore doświadczenie z kobietami, lecz sama wiesz, jacy są mężczyźni! Kiedy mają erekcję, nie są w stanie myśleć o niczym innym! Gabriele roześmiała się i dolała sobie herbaty. – Moim zdaniem powinnyśmy dać im jak najwięcej przestrzeni, nie przeszkadzać i nie wtrącać się – powiedziała. – Stawiamy na naturalny bieg rzeczy, ot co! – O tak, całkowicie się z tobą zgadzam… – Anita utkwiła zamyślone spojrzenie w ogrodzie. – Justine tak bardzo przypomina mi ciebie, gdy byłaś w jej wieku, Gabri! Pamiętam, jak kiedyś poszłyśmy na herbatę do Ritza i jak ludzie gapili się na ciebie, dosłownie porażeni twoją urodą… „Wielka uroda Gabri poraża wszystkich jak piorun z jasnego nieba”, mawiał mój kochany Max… – Anita westchnęła i wyprostowała się. – Cóż, my też nie najgorzej bawiłyśmy się w życiu, prawda? – I dzięki Bogu! – krótko odparła Gabriele.
Po chwili Anita pochyliła się nad blatem stołu. – Co powiedziałaś Justine? – spytała cicho. – Chodzi mi o tę kłótnię, no, wiesz… – Że jej matka włamała się do mojego sekretarzyka i znalazła akt ślubu… Powiedziałam jej też, że punktem zapalnym była kwestia własności Indian Ridge i mój testament, co jest mniej więcej prawdą… – Czyli nie powiedziałaś jej, jak to było naprawdę? Co wydarzyło się dawno temu? Gabriele zbladła. – Wiesz, że nie mogłabym tego zrobić! – wyszeptała. – Nie potrafię rozmawiać o… Umilkła. Anita natychmiast wyciągnęła rękę i z czułością dotknęła ramienia przyjaciółki. – Przepraszam, bardzo cię przepraszam! Wybacz, że poruszyłam ten temat! Co było, to było, i tyle… – I tak musi pozostać! – Obiecuję ci, że tak będzie… To nasz sekret, Gabri… – Ufam ci bez reszty. Przy stole zapadła cisza. Po paru minutach przerwała ją Gabriele. – Myślałam o… o dziecku, o chłopcu… Byłam taka zdziwiona, że pamięć podsunęła mi jego obraz… Nie wiem, dlaczego tak się stało… – Ściągnęła brwi. – Miałam sen… Sen o tamtych dniach… Nie pamiętam go, kiedy się obudziłam, wszystko zasnute było mgłą, ale potem zaczęłam myśleć o dziecku… Oparła głowę o poduszkę i przymknęła oczy. – Cóż, od śmierci cioci Beryl często nawiedzają mnie dziwne sny – ciągnęła. – Może dlatego, że była siostrą mamy i ostatnim ogniwem, jakie mnie z nią łączyło… Nie znam znaczenia tych snów i ty też nie, oczywiście, ale… Spójrzmy prawdzie w oczy – my, ludzie, jesteśmy dziwnymi istotami, nasze emocje mają wpływ na wszystko, co robimy, w każdym razie tak mi się wydaje… Anita bez słowa kiwnęła głową. Gabriele nagle wyprostowała się na krześle.
– Nie wolno nam wracać do przeszłości – powiedziała. – Ani do dobrych czasów, ani do złych! Musimy skupić się na przyszłości… Miejmy nadzieję, że tych dwoje lepiej od nas rozezna się w swoich uczuciach… Michael zjawił się na tarasie szybciej, niż Justine przewidywała. – Jestem! – oznajmił, siadając i kładąc na stole dużą kopertę. – Wszystko poszło dobrze? – zapytała, świadoma, że był poważniejszy niż zwykle. – Tak, wszystko w porządku. Mój klient ma pewne wątpliwości co do ogólnych założeń projektu, więc nanieśliśmy kilka poprawek, ale to żaden problem. Obawiam się, że jest trochę niecierpliwy i chciałby zakończyć wszystko w jeden dzień… – A to niemożliwe, tak? – Tak, zupełnie niewykonalne. Wyjaśnię mu to jutro… – Michael popatrzył na Justine i przykrył jej dłoń swoją. – Napijemy się szampana, zanim wyruszymy w drogę powrotną? – Dlaczego nie… – zamruczała, nie odrywając badawczego wzroku od jego twarzy. – Co się stało? – Michael lekko zmarszczył brwi. – Nagle wydałeś mi się zaniepokojony… Masz takie poważne spojrzenie! Chodzi o pracę? – Raczej nie… – Więc o co? – O sytuację między nami. Justine nie zareagowała. Michael przywołał kelnera, zamówił dwa kieliszki różowego szampana i odwrócił się do niej. Ujmując jej dłoń, pocałował ciepłą skórę u szczytu przegubu, otoczył go palcami i delikatnie położył na stole. – Chcę ci coś powiedzieć – podjął po chwili. – Widzisz, jestem wolny, nic nie wiąże mnie z żadną kobietą… Gabriele nie wyjaśniła ci, że prawie pięć miesięcy temu zerwałem zaręczyny? – Nie… – Dziwi mnie to, szczególnie w tych okolicznościach… Obie nasze babcie są przecież ogromnie rozmowne! A co z tobą? Czy Jean-Marc
Breton nadal jest obecny w twoim życiu? – Nie i nigdy nie był w nim obecny! W zeszłym roku przeżyliśmy krótkie, naprawdę bardzo krótkie zauroczenie, ale to już odległa przeszłość. Po prostu musiałam przestać się z nim widywać dla mojego własnego dobra… Michael kiwnął głową. – Dlaczego? – spytał. – A może nie chcesz o tym ze mną rozmawiać… – Nie, nie mam nic przeciwko temu! Zorientowałam się, że go nie lubię, i nie chciałam związać się z nim na stałe… Powiesz mi, dlaczego zerwałeś ze swoją narzeczoną? – Mniej więcej z tego samego powodu, który przed chwilą podałaś. Któregoś dnia nagle ujrzałem Vanessę taką, jaka faktycznie była, i uświadomiłem sobie, że zupełnie do siebie nie pasujemy, że nasz związek nie ma żadnych szans na powodzenie… Zdałem sobie sprawę, jak niewiele mamy ze sobą wspólnego… Kelner przyniósł szampana. Michael uniósł swój kieliszek, Ju-stine powtórzyła jego gest. Trącili się lekko. – Za ciebie, Justine! – I za ciebie, Michael… Chwilę oboje sączyli szampana, pogrążeni w myślach. – Chyba masz rację, jeśli chodzi o nasze opiekuńcze babcie… – odezwała się Justine. – Dziś przed południem babcia dwa razy pytała mnie, czy mi się podobasz… – I co jej powiedziałaś? – Michael uniósł ciemną brew. – Tak, odparłam. Tak… Michael odwrócił wzrok i z namysłem popatrzył w przestrzeń. Przez jego twarz przemknął lekki uśmiech. Potem przeniósł spojrzenie na Justine i znowu sięgnął po jej rękę. – Teraz powiesz to samo? – zapytał. – Tak… – Powinnaś wiedzieć, że dla mnie to nie żadna gra, Justine… – Mam tego świadomość. Wyczytałam to z twojego zachowania, twoich oczu i głosu… Dla mnie to też nie jest zabawa… – Cieszę się… Dobrze wiedzieć, że rozumiemy się bez słów!
– Wiem, że doskonale się rozumiemy… – Zdaję sobie sprawę, że niektórzy ludzie będą patrzeć na nas spod oka i mówić, że chyba oszaleliśmy, lecz z drugiej strony mamy zapewnione wsparcie naszych babć. Obie są mądre, doświadczone życiem i nie ma chyba rzeczy, której nie wiedziałyby o przeszkodach i problemach… Ja, podobnie jak one, wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia i domyślam się, że ty również… – Takie uczucie nie jest wymysłem – cicho przyznała Justine. – Chociaż nigdy dotąd go nie doświadczyłam… – Ja też nie – rzekł Michael. – Ale cudownie jest paść jego ofiarą, nie sądzisz? Justine bez słowa kiwnęła głową, nie śmiąc się odezwać. Wewnątrz cała drżała, znowu speszona i skrępowana bliskością Michaela. Michael chwycił jej dłoń. – Nie martw się – powiedział szybko. – Nie należę do ludzi, którzy lekko traktują uczucia, a poza tym mam trzydzieści dzie-więć lat, niejedno już przeżyłem i widziałem, i wiem, co robię, wierzysz mi? – Wierzę – odpowiedziała. Nie potrafiła znaleźć innych słów. Nie znała równie uczciwego i otwartego w sprawach uczuciowych mężczyzny i była z tego powodu bardzo szczęśliwa. I nagle zorientowała się, że ma do niego całkowite zaufanie.
Rozdział 23 Justine wyprostowała się i uważnie przyjrzała swojemu odbiciu w lustrze. Była zadowolona. Zazwyczaj nie zadawała sobie aż tyle trudu z kosmetykami, lecz teraz uśmiechnęła się, świetnie wiedząc, dlaczego użyła tuszu do kresek, jasnoniebieskiego cienia do powiek, tuszu do rzęs oraz różu. Dla Michaela… Jako jasna blondynka łatwo mogłaby wyglądać zbyt blado, a tego wieczoru chciała wypaść w jego oczach jak najlepiej. Wstała, podeszła do szafy, wyjęła spodnie z czarnego jedwabiu i włożyła je. Wciągnęła przez głowę tunikę i wsunęła stopy w sandały, które pożyczyła od babci, a potem wyszła z pokoju i udała się na poszukiwanie Gabriele. Jako dziecko zawsze przed wyjściem pokazywała się babci, aby ta wyraziła aprobatę dla jej stroju, i dziś automatycznie zrobiła to samo. Gdy uświadomiła to sobie, poczuła się naprawdę szczęśliwa – Gabriele znowu była obecna w jej życiu i dawny rytuał miał zostać powtórzony. Wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą… Zapukała do drzwi sypialni Gabriele i otworzyła je. – Mogę wejść, babciu? – zawołała. – Oczywiście – odparła Gabriele i odwróciła się twarzą do wnuczki. – Przyszłam na inspekcję… Przez chwilę Gabriele nie była w stanie wydobyć głosu ze ściśniętego wzruszeniem gardła. Jej wnuczka wyglądała przepięknie. Jasne włosy spięła we francuski kok i starannie się umalowała. Stała przed nią uśmiechnięta, wysoka, smukła i niezwykle elegancka. Gabriele zalała fala dumy z dziecka, które wychowywała, i kobiety, na którą to dziecko wyrosło. – Nic nie mówisz… – wymamrotała Justine, niepewna, czy nie przesadziła z makijażem. – Bo zupełnie zabrakło mi słów, oto dlaczego! Jesteś piękna, Justine… – Gabriele zbliżyła się do komody, wzięła leżące na niej aksamitne pudełko i podała je wnuczce. – Właśnie wybierałam się do twojego pokoju, ponieważ chciałam ci to dać… Wiele lat temu dostałam
je od Trenta i od razu przeznaczyłam je dla ciebie! Pasują do koloru twoich oczu… Justine popatrzyła na babkę, otworzyła pudełko i gwałtownie wciągnęła powietrze. Na białej satynowej poduszeczce spoczywały kolczyki z akwamarynami w oprawie z drobniutkich brylancików. – Są cudne, babciu! – Podbiegła i ucałowała Gabriele. – Strasznie ci dziękuję, zawsze będę je nosiła! – Trent mawiał, że akwamaryny zostały stworzone specjalnie dla niebieskookich kobiet, wiesz? Justine włożyła kolczyki przed lustrem i odwróciła się do babci. – Są idealne, nie sądzisz? – Ależ tak, kochanie! Kiedy wejdziesz, wszyscy zaniemówią z zachwytu, chociaż na pewno chcesz zrobić wrażenie tylko na Michaelu, prawda? Zauroczył cię, co? – Tak – przyznała Justine. – I z wzajemnością… Najwyraźniej ty i Anita już wcześniej zauważyłyście, że jesteśmy sobą zainteresowani! – Zainteresowani! – Gabriele rzuciła jej dziwne spojrzenie. – To bardzo łagodne określenie tego, co dzieje się między wami! Moim zdaniem przypomina to raczej stan porażenia piorunem! – To naprawdę aż tak widać? – Justine badawczo przyjrzała się babce. – Tak… Michael nie potrafi oderwać od ciebie oczu, a ty cierpisz na dokładnie tę samą przypadłość. Jesteście sobą po prostu zafascynowani czy może raczej olśnieni… – Znam go dopiero od dwóch dni, ale gdy nie ma go w pobliżu, od razu zaczyna mi go brakować. To takie dziwne, babciu! Wydaje mi się, że znam go od zawsze! – Nie ma w tym nic dziwnego, skarbie. Możesz przeżyć z mężczyzną dwadzieścia lat i nie dowiedzieć się, kim naprawdę jest… Z drugiej strony możesz poznać mężczyznę i w jednej chwili wszystkiego się o nim dowiedzieć. W najmniejszym stopniu nie niepokoi mnie wasza przyszłość, bo Michael jest wyjątkowym człowiekiem… – Zdaję sobie z tego sprawę. – Mam do niego całkowite zaufanie – dodała Gabriele.
– Przyjazd do Turcji odmienił moje życie… – A także moje, Michaela i Anity! – Gabriele z czułością popatrzyła na wnuczkę. – I to na dobre… – Mam nadzieję, że życie Richarda również ulegnie zmianie… – Co masz na myśli? – Starsza pani lekko uniosła brwi. – Pod moją nieobecność Joanne opiekuje się Daisy i Richardem… Jo kocha go od lat, więc oby teraz narodziło się między nimi coś ważnego… – Byłoby cudownie! Masz rację, kochanie, Richard z pewnością potrzebuje obecności kobiety w swoim życiu… Czuję, że nie jest mu łatwo… – Gabriele zdjęła szlafrok i sięgnęła po kaftan. – Muszę się pośpieszyć, czas się ubrać! Zejdź teraz na dół i dotrzymaj towarzystwa Anicie, skarbie, dobrze? I powiedz jej, że zaraz do was dołączę! Wieczór był piękny. Niebo już pociemniało, usiane jasnymi gwiazdami, a nad Bosforem jak zwykle wisiał srebrzysty dysk księżyca. Justine powoli szła przez ogród, wyczuwając otaczającą ją magiczną aurę. Ozdobne chińskie lampiony rozwieszono między drzewami, kwitnące krzewy łagodnie kołysały się na lekkim wietrze i wszędzie migotały płomyki dużych świec w niskich szklanych uchwytach, ustawionych dookoła pni drzew oraz wzdłuż ścieżek. Zapach kwiatów przenikał się z zapachem aromatyzowanych świec i przesycał powietrze. Justine rozejrzała się, szukając wzrokiem Anity, i zorientowała się, że jest sama. W pobliżu nie było nikogo poza trzema muzykami i wynajętymi na wieczór kelnerami. Nagle usłyszała jego kroki na tarasie i szybko odwróciła się w tamtą stronę. Michael był ubrany w czarną jedwabną koszulę z długim rękawem i czarne spodnie; jak zwykle emanował spokojną pewnością siebie. Gdy lekkim krokiem weszła na taras, natychmiast dostrzegł ją i przystanął. Znieruchomiał na długą chwilę, wpatrując się w nią z zaskoczeniem i podziwem. Justine podeszła bliżej, by znaleźć się tuż przed nim. – Wspaniale wyglądasz! – Z uśmiechem zajrzała mu w twarz.
Miała nadzieję, że Michael nie słyszy głośnego bicia jej serca. – A ty jesteś po prostu zachwycająca! – odparł. – Wyglądasz tak cudownie, że boję się zbliżyć, żeby przypadkiem czegoś nie zepsuć… Mimo tej deklaracji postąpił krok do przodu, przyciągnął ją do siebie i lekko pocałował w usta. – Ten pocałunek też jest zbyt niewinny… – zamruczał. – Nie szkodzi, naprawimy to później… – Mam nadzieję… – szepnęła. Michael wziął ją za rękę, poprowadził do urządzonego na końcu tarasu baru i poprosił kelnera o dwa kieliszki szampana. Muzyczny tercet nagle zaczął grać i po chwili Michael dostrzegł zmierzającą w ich kierunku Anitę, ubraną w czerwony jedwabny kaftan, który tańczył wokół jej sylwetki. – Zaklepałem sobie miejsce obok ciebie. – Trącił swoim kieliszkiem w kieliszek Justine. – Po twojej drugiej ręce siedzi Iffet… – Bardzo się cieszę – odparła. Uwolniła dłoń z jego uścisku, wysunęła się naprzód i pocałowała Anitę w policzek. – Zjawiskowo wyglądasz! – zawołała. – Powinnaś zawsze nosić czerwień! – Często ją noszę… – Anita zmierzyła młodą kobietę pełnym podziwu spojrzeniem. – Jesteś naprawdę piękna, moja droga! Mam rację, Michael? – Moja piękna, fascynująca dziewczyna… – Michael objął Justine w talii i przytulił ją. – Twoja? – z naciskiem spytała Anita, bacznie przyglądając się wnukowi. – Naprawdę? Czy to może tylko takie luźne określenie? – Zapytaj Justine! – W ciemnych oczach Michaela zapłonęły łobuzerskie błyski. – Naprawdę – spokojnie odparła Justine, chociaż w środku trzęsła się jak osika. Może były to jakieś palpitacje? Kiedy byli blisko siebie, Michael wywierał na nią tak silny wpływ, że zupełnie traciła głowę… – Szybko poszło! – Anita pokiwała głową. – Ale nie ma to jak szybkie tempo, ze mną i z Maksem było tak samo! Spojrzeliśmy na
siebie i było po wszystkim! Twój dziadek był miłością mojego życia, Michael, a ja jego życia… Byliśmy szczęśliwi aż do dnia jego śmierci… – Starsza pani westchnęła i rozejrzała się dookoła. – Gdzie Gabri? – Za parę minut przyjdzie! Zajrzałam do niej, zaczęłyśmy rozmawiać i stąd to spóźnienie… – Justine musnęła palcem jeden kolczyk. – Dała mi te kolczyki… Piękne, prawda? – O tak! Pamiętam, że Trent podarował je Gabri, ponieważ świetnie podkreślały odcień jej oczu, jak mówił… – Tak, powiedziała mi o tym. – Nadchodzi ciocia Gabri! – wykrzyknął Michael. – Idę podać jej ramię! Anita odwróciła się do Justine. – Skoro Michael w mojej obecności mówi, że jesteś jego dziewczyną, to naprawdę tak myśli – powiedziała cicho. – I jeszcze jedno – nigdy dotąd nie widziałam, żeby tak się zachowywał… To dla niego poważna sprawa, bez dwóch zdań! Rozumiem, że dla ciebie także? – Tak… – Nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy, kochanie! Musisz wiedzieć, że on nigdy cię nie zdradzi, taki już jest. – Ujęła dłoń Justine i ścisnęła ją lekko. – Jesteście dla siebie stworzeni… Powiedziałam twojej babce, że już wczoraj zorientowałam się, co się dzieje – to miłość od pierwszego wejrzenia, mieliście to wypisane na twarzach… – Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło… – Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu, moja droga, możesz mi wierzyć! Michael też jeszcze nigdy nie był tak zafascynowany żadną kobietą… – Wierzę ci – powiedziała Justine. Michael przyprowadził Gabriele i poszedł przynieść jej kieliszek szampana. – Wyglądasz olśniewająco, babciu! – z zachwytem oświadczyła Justine. – Twój kaftan ma zupełnie niezwykły kolor… – To niby bordo, ale z leciutkim odcieniem bakłażana – rzekła Gabriele z uśmiechem. – Niespotykany, to prawda! Jestem przekonana, że to efekt jakiegoś błędu podczas procesu farbowania, lecz mnie bardzo
się podoba! Michael wrócił z szampanem i podał kieliszek Gabriele. – Otoczony trzema pięknymi kobietami, czuję się jak szczęśliwy szejk z własnym haremem – oświadczył, ogarniając je wszystkie rozanielonym spojrzeniem. – Szczęśliwy i bardzo rozpieszczony… – Cały ty! – odpaliła Anita i mrugnęła do niego znacząco. – Wszystkie kochamy cię nad życie! – Z wzajemnością! – Michael ukłonił się lekko. – Widzę Iffet na molo! Przypłynęli też Daphne i Paul Leylandowie, a także Draperowie, babciu! – Gabri i ja musimy ich przywitać – oznajmiła Anita i wzięła przyjaciółkę za rękę. – Wygląda na to, że dziś wszyscy postanowili przypłynąć łodziami! Patrzcie, jaki tłok przy pomoście! Kiedy zostali sami, Michael pocałował Justine w policzek. – Gdy jutro będę już po spotkaniu z klientem, musimy wybrać się gdzieś na lunch, tylko we dwoje – odezwał się cicho. – Nie bardzo chcę zostawiać babcię samą, bo przecież dopiero co ją odzyskałam… – odparła Justine, chociaż też całym sercem pragnęła być z nim sam na sam. – Rozumiem, lecz jutro moja babcia i Gabri wybierają się na lunch z siostrzeńcem Anity, Kenem – rzekł Michael. – Ken przejął firmę po swoim ojcu i jest ich biznesowym partnerem, ale masz słuszność, najlepiej będzie dostosować się do sytuacji… – Właśnie, ostateczną decyzję podejmiemy jutro, dobrze? – Niewykluczone, że będziemy musieli towarzyszyć im na tym lunchu. – Michael rzucił Justine porozumiewawcze spojrzenie i zrobił zabawną minę. – Wszystko, byle razem! – roześmiała się. – Tylko spróbuj się mnie pozbyć… – Odwrócił ją plecami do siebie i otoczył ramionami w pasie. – Spójrz, idzie Iffet, bardzo szykowna w szafirowej sukni… Chwilę później Justine i Iffet wymieniały już uściski i komplementy na temat swoich kreacji. Michael przeprosił je, tłumacząc się koniecznością wydania poleceń kelnerom, którzy powinni zacząć krążyć po ogrodzie z tacami
pełnymi drinków, a młode kobiety natychmiast zaczęły rozmawiać o filmie dokumentalnym. – FedEx dostarczył mi już przesyłkę od Richarda, więc mogę zająć się ogłoszeniem i popchnąć sprawę do przodu – powiedziała Justine. – To świetnie! Daj mi znać, jak mogłabym ci pomóc. Ściągniesz do Stambułu Eddiego Grange’a? – Możliwe, ale nie jestem pewna. Muszę najpierw opracować chronologiczny plan ujęć oraz tekst, lecz Eddie wcześniej czy później chyba mi się przyda. Zadzwonię do niego w poniedziałek… Po kilku minutach Michael wrócił i przyprowadził ze sobą angielskiego pisarza Davida Graingera oraz jego przyjaciółkę Catherine de Bourgeville, projektantkę mody z Paryża. Jeden z kelnerów podszedł do nich z tacą z drinkami. Iffet wzięła szklankę wody mineralnej, David i Catherine białe wino. Zaraz potem wszyscy wdali się w ożywioną rozmowę, z każdą chwilą odkrywając nowe wspólne tematy. Michael odrobinę odsunął się od grupy, z przyjemnością obserwując Justine, która zupełnie swobodnie czuła się w towarzystwie. Jego komórka zadzwoniła, więc szybko wyjął ją z kieszeni i stanął w pewnym oddaleniu od przyjaciół. – Halo? – Dobry wieczór, tu Charlie! Dzwonię w niewłaściwym momencie? U ciebie jest już chyba dziewiąta… – Nic nie szkodzi. Moja babka wydaje małe przyjęcie i właśnie witamy gości… Wszystko w porządku? Coś stało się w banku? – Właściwie nie, chociaż muszę z tobą pomówić, osobiście, nie przez telefon. Kiedy będziesz w Londynie? – Jeśli mam być szczery, to zamierzałem przełożyć podróż na czwartek… W środę rano mam spotkanie w Paryżu, więc w Stambule chciałem zostać do wtorkowego popołudnia… – Możesz przylecieć do Londynu w poniedziałek i spotkać się ze mną? – Oczywiście, Charlie, po prostu wprowadzę pewne zmiany w planie! Masz dziwny głos, stary… Co się dzieje? Coś nie tak z bankiem? – To raczej osobista sprawa. Potrzebna mi twoja rada, Michael!
Jesteś jedyną osobą, do której mam pełne zaufanie w tej kwestii, wiem też, że mogę liczyć na twoją dyskrecję. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale cały dzień zmagałem się z tym problemem… – Nie przejmuj się późną porą, do mnie możesz dzwonić, kiedy zechcesz! Jeżeli wolisz, zadzwonię do ciebie później i wtedy pogadamy dłużej… – Nie, muszę być na proszonej kolacji! Moglibyśmy porozmawiać jutro rano? – O jedenastej tutejszego czasu mam spotkanie z klientem, więc możemy zdzwonić się przed dziesiątą. Spotkanie zajmie mi najwyżej godzinę, a później też jestem do twojej dyspozycji… – Może być dziewiąta? Oczywiście twojego czasu! – Doskonale! Dobranoc, Charlie, życzę ci miłego wieczoru! – I wzajemnie! Dziękuję ci raz jeszcze… I oczywiście w poniedziałek wcześnie rano na lotnisku w Stambule będzie czekał na ciebie mój prywatny samolot, bo tak będzie ci łatwiej! Spotkamy się po południu. – To naprawdę spore ułatwienie, dzięki, stary! Rozłączyli się, lecz Michael wciąż zastanawiał się, co takiego mogło się wydarzyć. Intuicja podpowiadała mu, że sprawa jest bardzo poważna. Charlie miał przekazać mu złą wiadomość i Michael czuł, że wewnętrznie już przygotowuje się na jej przyjęcie. Starając się pozbyć uczucia niepokoju, podszedł do grupy gości, w której środku stały Iffet i Justine, i włączył się do rozmowy. Był mistrzem w ukrywaniu uczuć i nic nie było po nim widać. Przywołał na twarz uśmiech i z ożywieniem gawędził ze wszystkimi, jak zwykle czarujący w roli gospodarza, którą zawsze brał na siebie podczas wydawanych przez babkę przyjęć. Usiłował nie myśleć o Charliem, ale cały czas miał wrażenie, że nosi w żołądku ołowianą kulę. W czasie służby w Secret Service nauczył się nigdy nie lekceważyć przeczuć i teraz też nie mógł zepchnąć ich w głąb podświadomości. Kiedy wszyscy znaleźli już karteczki ze swoimi nazwiskami przy dwóch stołach na tarasie, Anita, Gabriele i Michael zaprosili gości do
jadalni, gdzie czekał już bufet. Ozdobne kompozycje kwiatowe, srebrne misy z egzotycznymi owocami i smukłe białe świece w srebrnych świecznikach na białym lnianym obrusie złożyły się na naprawdę zachwycający efekt. Wszystkie dania były elegancko podane. Po konsultacjach z Mehmetem Anita zdecydowała się na tradycyjne tureckie potrawy; wśród przekąsek znalazły się boreka i dolma1, lakerda – solony tuńczyk z Morza Czarnego oraz wiele gatunków ryb w różnych postaciach, wszelkiego rodzaju skorupiaki i mięsa z grilla. Między półmiskami ustawiono duże miski z makaronem, ryżem i warzywami, a także koszyczki z lokalnym pieczywem. Na wózku na kółkach umieszczono całe pieczone jagnię; obok stał Mehmet, który miał kroić pieczyste, ubrany w profesjonalny uniform szefa kuchni i wysoką białą czapkę. Z szerokim uśmiechem witał znajomych gości. Kelnerzy podawali najpierw przekąski i podsuwali wszystkim pieczywo, a do tego raki, białe i czerwone wina, soki owocowe i wodę. Wszyscy zgadzali się, że była to wspaniała uczta. Tercet muzyczny przygrywał w tle, a goście rozmawiali, śmiali się i żartowali. Michael, który uważnie obserwował przybyłych, uznał przyjęcie za naprawdę udane. Siedział między Iffet i Justine, intensywnie świadomy bliskości tej ostatniej. Wiele uwagi poświęcał Iffet, którą zdążył już polubić. Rozumiał, dlaczego Justine widziała w niej tak uroczą i miłą towarzyszkę – Iffet nie tylko miała ujmujący sposób bycia, ale dysponowała także wybitną inteligencją, co rozmowę z nią czyniło wielką przyjemnością. Najbardziej cieszyło jednak Michaela to, że jest tak blisko Justine. Pomysł wyjazdu do Londynu i Paryża budził w nim teraz głęboką niechęć, ponieważ nie chciał jej zostawiać. W normalnych okolicznościach zabrałby Justine ze sobą, ale w tej sytuacji nie było to możliwe. Justine wolała zostać z babką i Michael doskonale rozumiał motywy jej postępowania. Z uczuciem wielkiej ulgi popatrzył na siedzącą po drugiej stronie
stołu Gabriele. Nigdy nie widział jej w tak dobrej formie i wyśmienitym nastroju. Zauważył, że co jakiś czas spoglądała na Justine z miłością i dumą, i był przekonany, że wreszcie odzyskała spokój serca i ducha.
Rozdział 24 Była pierwsza w nocy, kiedy Michael i Justine wreszcie zostali sami. Goście pożegnali się, zatrudnieni na przyjęcie kelnerzy i inni pomocnicy zakończyli pracę, a Anita i Gabriele poszły już spać. Michael i Justine siedzieli na ławce i patrzyli na Bosfor, zachwyceni, że nikt im nie przeszkadza. Milczeli, delektując się panującym w ogrodzie spokojem, szczególnie miłym po gwarnym przyjęciu. Wszyscy goście z radością poznali wnuczkę Gabriele, która była ogromnie dumna z Justine, podobnie zresztą jak Anita. Obie starsze panie dosłownie promieniały. Pierwsza odezwała się Justine. – Coś jest nie tak, prawda? – zagadnęła. – Dlaczego tak uważasz? – Michael spojrzał na swoją towarzyszkę, zaskoczony jej przenikliwością. – Bo tak czuję… Już w czasie kolacji wiedziałam, że dręczy cię jakiś problem… – Jestem zdumiony, że z taką łatwością odczytujesz moje myśli – mruknął, nie odrywając od niej wzroku. – Sądziłem, że dobrze się maskuję, i byłem z siebie całkiem zadowolony… – Dobrze udawałeś spokój, oczywiście do pewnego stopnia. Tak czy inaczej, przejrzałam tę twoją grę! – Jak ci się to udało, Justine? Bardzo chciałbym wiedzieć! – Miałeś taki dziwny wyraz oczu… Dostrzegłam w nich niepokój albo może troskę… – Masz świetną intuicję i zdolność obserwacji, bo przecież nie jestem aż tak przejrzysty. Kiedy pracowałem w Secret Service, nauczyłem się zawsze zachowywać neutralny wyraz twarzy. – Tak, ale ja patrzyłam ci w oczy… Poza tym jestem zaangażowana uczuciowo i pewnie dzięki temu odbieram wszystkie twoje sygnały, wysyłane świadomie i nieświadomie. Babcia powiedziała mi przed przyjęciem, że kobieta może znać mężczyznę dwadzieścia lat, a jednak nie znać go wcale, ale może też znać go bardzo krótko i czytać w nim jak w otwartej księdze… Oboje na chwilę zamilkli.
– Poznałam cię i już po paru godzinach wiedziałam, kim naprawdę jesteś i jaki masz charakter – dodała Justine. – Naturalnie mężczyzna może doświadczyć czegoś bardzo podobnego… I właśnie tak z nami jest, prawda? Z tobą i ze mną… – Oczywiście… W chwili, gdy się poznaliśmy, zrozumieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Żadne z nas nie miało cienia wątpliwości, że trafiło na swoją drugą połówkę, na bratnią duszę… Od razu wiedziałem, że jesteś kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia… Michael przerwał, oparł się o ławkę i w zamyśleniu popatrzył na morze. Przeznaczenie… Justine równie dobrze mogła przylecieć do Stambułu po jego powrocie do Nowego Jorku… Wyrok przeznaczenia… Sam los chciał, aby spotkali się i byli razem… Justine czekała cierpliwie, wiedząc, że Michael wcześniej czy później powie jej, co go niepokoi. Zapytała, co się dzieje, wyłącznie po to, aby w miarę swoich możliwości przyjść mu z pomocą… – Zadzwonił do mnie jeden z moich klientów – zaczął powoli. – W czasie przyjęcia, kiedy piliśmy drinki w ogrodzie… Chce spotkać się ze mną w poniedziałek w Londynie zamiast parę dni później. Nie chciał tłumaczyć, o co chodzi, ale mam przeczucie, że to zła wiadomość, chociaż zupełnie nie wiem, czego może dotyczyć… – Więc teraz będziesz musiał zmienić plany? – Tak. Myślałem, że we wtorek po południu polecę do Paryża, a stamtąd w czwartek do Londynu, ale teraz trzeba będzie inaczej to wszystko zorganizować. – Rozumiem… – w cichym głosie Justine zabrzmiała nuta rozczarowania. Michael spojrzał na nią. – Uprzedzałem cię, że w przyszłym tygodniu mnie nie będzie… – Owszem. – Pamiętasz, że obiecałaś zaczekać na mój powrót, prawda? – Tak, zaczekam. W tej chwili nie zamierzam wracać do Nowego Jorku… A co z tobą? Jak długo zostaniesz w Stambule? – Kilka tygodni spędzę w Europie. Przyjechałem tu, aby porozmawiać z klientami w różnych krajach. Parę tych spotkań będzie naprawdę krótkich i mam nadzieję, że będziesz mogła towarzyszyć mi
w tych wyprawach. Może za jakiś tydzień czy dwa uznasz, że możesz już zostawić Gabriele i wyskoczyć gdzieś ze mną, co ty na to? Pragnę spędzić z tobą jak najwięcej czasu… – Na pewno nam się uda! Babcia szybko zda sobie sprawę, że przyjadę zawsze, gdy będzie mnie potrzebowała! – Och, moim zdaniem ona już to wie… Cała historia ujrzała światło dzienne, Gabriele poznała prawdę, dowiedziała się, że wszystko to nie miało nic wspólnego z tobą i Richardem… Musi mieć świadomość, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś, aby ją odszukać! – Chyba masz rację. Najprawdopodobniej i tak spędzę tu sporo czasu, pracując nad filmem. Muszę tylko na krótko wrócić do Nowego Jorku, żeby zobaczyć się z Mirandą Evans z CNI, moją szefową. Liczę, że uda mi się podpisać z nią umowę na ten nowy dokument. Miranda zawsze wspierała mnie ze wszystkich sił – to ona kupiła mój pierwszy film o afrykańskich krwawych diamentach… – Jeżeli akurat nie będzie mnie tutaj, będę czekał na ciebie w Nowym Jorku, najlepiej byłoby jednak, gdybyśmy wrócili tam razem. – Zrobiłbyś to? Poleciałbyś do Nowego Jorku razem ze mną? – Oczywiście! Nie chcę spuszczać cię z oczu… – Nigdy się pan mnie nie pozbędzie, panie Dalton! – Bogu niech będą dzięki! Długo patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie Michael wykonał szybki ruch, przyciągnął Justine bliżej i dotknął wargami jej czoła. Parę sekund później całowali się namiętnie, dokładnie tak, jak od początku pragnęli. Pozbyli się już wszelkich wątpliwości i zahamowań. Justine przywarła do Michaela, spragniona pocałunków tak samo jak on i tak samo pełna entuzjazmu. Obejmowali się mocno, obojętni na wszystko poza sobą i swoimi uczuciami. W końcu odsunęli się od siebie, wstrząśnięci tym, co się z nimi działo. Michael wiedział, że Justine jest nie mniej podniecona niż on, zamknął ją więc w ramionach i przytulił do piersi. Słyszał szybki galop dwóch serc, jej i swojego, i powoli, jakby z namysłem zaczął całować jej szyję. Siedzieli tak chwilę, świadomi, że wkrótce czeka ich to, co nieuniknione. – Chcę się z tobą kochać – powiedział cicho. – Marzę o tym od samego początku! Czujesz to samo, nie zaprzeczaj…
– Nie zamierzam zaprzeczać… – Nie możemy tu zostać – mruknął Michael. – Sytuacja lada chwila wymknie się nam spod kontroli, a w ogrodzie nie możemy liczyć na prywatność… Poza tym robi się coraz chłodniej i zrywa się wiatr… – Możemy pójść do twojego pokoju – zaproponowała Justine. – Albo do mojego… – No, nie wiem… – w głosie Michaela zabrzmiało nietypowe wahanie. – Chyba nie czułbym się najlepiej… Justine nagle zrozumiała, co mu przeszkadza, i z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. – Nie miałyby nic przeciwko temu – zapewniła go. – Mam na myśli nasze babcie… – Wiem o tym… Wyprostowała się i odwróciła twarzą do niego. – Moim zdaniem zachowujemy się jak dzieciaki – powiedziała. – Babcie pękłyby ze śmiechu, gdyby wiedziały, że siedzimy w nocy w ogrodzie i zastanawiamy się, gdzie się kochać, podczas gdy w każdej z dwóch yali jest kilka sypialni… Obie bardzo chcą, żebyśmy byli razem, na miłość boską! Ja niedługo kończę trzydzieści trzy lata, ty trzydzieści dziewięć – jesteśmy dorośli… Chodźmy i zróbmy to, o czym marzymy, czyli kochajmy się ze sobą! W twoim pokoju czy w moim? Michael parsknął śmiechem, zerwał się na równe nogi i wyciągnął do niej ręce. Właśnie szczerość i bezpośredniość kochał w niej najbardziej, ponieważ obie te cechy były tak cudownie odświeżające… – Chodźmy do ciebie – rzekł. – Wtedy, nawet jeżeli Gabriele zacznie cię szukać, znajdzie cię tam, gdzie powinnaś być, w swoim własnym łóżku! – Ale z tobą! – wykrzyknęła Justine. Chwyciła go za rękę i pobiegli przez ogród, zaśmiewając się do łez, głównie z samych siebie. Przedarli się przez krzewy wisterii i drzewka judaszowe i wyszli na niewielki placyk między dwiema willami. Justine otworzyła drzwi yali Gabriele i weszła do środka, nie wypuszczając z dłoni ręki Michaela. W holu paliło się światło, które wydobywało z mroku także
schody. Justine pierwsza wbiegła po schodach, Michael szedł tuż za nią. Oboje wiedzieli, że Gabriele nie śpi, ponieważ gdy mijali jej pokój, dostrzegli pasmo światła pod drzwiami. Na palcach przemknęli przez korytarz i weszli do sypialni Ju-stine. Kiedy tylko znaleźli się w środku, Michael zamknął drzwi i oparł się o nie. Chwycił Justine w ramiona, całując ją głęboko i namiętnie, całkowicie oszołomiony emocjami. Po chwili Justine delikatnie oswobodziła się z jego objęć. Podeszła do szafy, zdjęła tunikę i spodnie i położyła na toaletce kolczyki. Michael patrzył na nią jak zaczarowany, a potem przekręcił klucz w zamku i ruszył ku niej, rozpinając guziki koszuli. Znowu przypadli do siebie, łącząc się w pocałunku. Michael zrzucił koszulę, Justine również pozbyła się reszty ubrania. Wyciągnęli się obok siebie na łóżku. Michael uniósł się na łokciu i z czułością dotknął policzka Jasmine. Pocałował ją i przytulił tak, jakby już nigdy nie zamierzał wypuścić jej z ramion. – Nie przypuszczałem, że mogę czuć coś takiego… – A co czujesz? – zapytała cicho. – Jestem kompletnie rozbrojony… Gdy jestem z tobą, cały oddaję się w twoje ręce i nie mogę zapanować nad zdenerwowaniem, chociaż zwykle jestem całkowicie opanowany… – Czuję to samo! – Justine uniosła rękę i wyjęła szpilki z koka, uwalniając falę jasnych włosów, która powoli opadła na jej nagie ramiona. W oczach Michaela była najpiękniejszą kobietą świata i wkrótce jego dłonie zaczęły wędrować po jej ciele. Kilka razy westchnął pod wpływem jej dotyku, a kiedy otworzył oczy i popatrzył na nią, serce zadrżało mu z wielkiej czułości. Miłość do Justine ogarnęła go potężną, obezwładniającą falą… Justine odpowiedziała pełnym namiętności spojrzeniem. Michael dostrzegł jej pożądanie i uczucie to natychmiast znalazło odbicie na jego twarzy. Zbliżył usta do jej warg i znowu zaczął ją całować. Ich języki zetknęły się i połączyły; oboje oddychali coraz szybciej, porażeni intymnością swoich doznań. Nieoczekiwanie uwolnił ją, wstał z łóżka, podszedł do toaletki
i wyłączył dwie lampy. Światło w pokoju natychmiast złagodniało, a wpadający przez okno blask księżyca wypełnił sypialnię srebrzystą mgiełką. Justine patrzyła, jak szedł ku niej, i czuła, że wewnątrz cała dygocze. Jej podniecenie narastało, płomień pochłaniał ją całą. Trudno było jej uwierzyć, że to naprawdę się dzieje, że wreszcie są we dwoje w jej pokoju. Wszystko to było tak niespodziewane, nowe, a przy tym absolutnie właściwe. Pragnęła Michaela całym sercem i ciałem i było to dla niej zupełnie świeże doświadczenie. – Tak jest lepiej… – zamruczał Michael. Położył się obok niej i wziął ją w ramiona. Głaskał jej twarz, szyję i piersi, aby po chwili czule je całować. Nieśpiesznie pieścił dłońmi jej ciało, z każdą chwilą coraz bardziej rozpalony dotykiem jedwabistej skóry i własnym pożądaniem. Popatrzył na nią uważnie. Leżała nieruchomo, z opuszczonymi powiekami i wyrazem zachwytu na twarzy. Jej ciało także płonęło, rozgrzewane jego pieszczotami. Justine rozluźniła się, czując, jak Michael odkrywa ją całą. Zesztywniała na moment, gdy jego palce w końcu znalazły jej najczulszy punkt i zaczęły go muskać, najpierw łagodnie, potem coraz bardziej nagląco. Jej ciało wygięło się w łuk, zupełnie z własnej woli, po to aby jeszcze zmniejszyć dzielący ich dystans. Chciała być częścią jego ciała, w najbardziej intymny sposób z możliwych… Jej gorąca reakcja podziałała jak zachęta i Michael niespodziewanie przykrył ją sobą. Kiedy wziął ją w posiadanie, gwałtownie wciągnęła powietrze i splotła ręce na jego plecach. – Jestem tu… – wyszeptał, przywierając ustami do jej policzka. – Wreszcie jestem w miejscu, gdzie tak pragnąłem się znaleźć… Jestem częścią ciebie… W ciągu kilku chwil odnaleźli swój rytm i zaczęli poruszać się jak jedno ciało. Pożądanie Justine wzlatywało coraz wyżej na skrzydłach pragnienia Michaela, jej namiętność dorównywała jego gwałtownej potrzebie. Teraz poruszali się szybko, niemal gwałtownie, zaciskając dłonie na swoich ramionach. Rozkosz ogarnęła ich w tej samej sekundzie, lecz poruszali się dalej, niezdolni przestać, chciwie dążąc do
zdobycia ukochanej osoby. Wreszcie Michael zwolnił i opadł na Justine, nasycony i spełniony. Objęła go mocno i przytuliła, zupełnie jakby nigdy nie zamierzała wypuścić go z ramion.
Rozdział 25 Leżeli obok siebie, z trudem chwytając powietrze, na moment zagubieni w swoich myślach. Pokój wypełniał ten sam rozproszony księżycowy blask, lekka bryza poruszała zasłonami w oknie. Było cicho i spokojnie. Justine czuła się tak, jakby dryfowała na fali powietrza. Ogarnęła ją cudowna euforia, a wszystko to z powodu leżącego obok niej mężczyzny. Niespodziewanie w oczach stanęły jej łzy, które chwilę później wypłynęły spod powiek i pociekły po policzkach. Michael odwrócił się na bok, wziął ją w objęcia i nagle poczuł pod wargami ciepłą wilgoć. Szybko uniósł się na łokciu. – Co się stało, kochanie? – zapytał. – Czemu płaczesz? – Nie wiem… – odparła, słabo uśmiechając się przez łzy. – Chyba ze szczęścia… Budzisz we mnie niesamowite uczucia, wcześniej nigdy nie czułam nic takiego do żadnego mężczyzny i nigdy się tak nie zachowywałam… Zadziwiam samą siebie… Cała płonę, jestem w euforii, szczęśliwa jak nigdy… I może właśnie dlatego płaczę, ze szczęścia i spełnienia… – Czuję dokładnie to samo co ty – zauważył cicho. – Znam twoje pragnienia, ponieważ sam ich doświadczam… Zakochałem się w tobie, ale o tym przecież wiesz… Kąciki ust Justine uniosły się w żartobliwym uśmiechu. – Och, bo wpadłeś w zasadzkę! – zakpiła łagodnie. – Przygotowaną przez nasze podstępne babcie! – Raczej nie! – zaśmiał się Michael. – Nie wiedziały przecież, że zjawisz się na ścieżce mojego życia właśnie w tamtym momencie, że wyłonisz się z wód Bosforu niczym piękna syrena, jak sugerowała Gabriele… – Ale Anita napisała list i wysłała go, najwyraźniej spodziewając się, że prędzej czy później pojawię się tutaj! – Przypuszczam, że spodziewała się twojej matki… – Może Anita tak, lecz na pewno nie babcia, oczywiście gdyby wiedziała! – Może i tak. – Michael znowu roześmiał się cicho. – Tak czy
inaczej, na pewno nie wpadłem w zasadzkę, najdroższa! Kiedy o mały włos nie stratowałaś mnie na molo, pognałem za tobą, od razu głęboko przekonany, że biegnę za kobietą mojego życia… – Naprawdę? – Tak. W ciemnych oczach Michaela zatańczyły wesołe ogniki. – W pewnej chwili rzuciłaś mi dość śmiałe spojrzenie i pośpiesznie odwróciłaś wzrok – rzekł. – I zaraz oblałaś się rumieńcem… Zdradziłaś się w ten sposób, wiesz? Justine uśmiechnęła się. Spokojnie przyglądała się płaszczyznom jego twarzy, ostro zarysowanej, męskiej dolnej szczęce, dołkowi w brodzie i zdecydowanym łukom brwi nad ciepłymi brązowymi oczami, w tej chwili pełnymi miłości do niej. Jak to możliwe, że ten mężczyzna należał do niej? Zaledwie przed tygodniem nawet go nie znała. Westchnęła, zadziwiona uczuciem Michaela, nieoczekiwanym zwrotem wydarzeń w życiu ich obojga, niezwykłą namiętnością, jaką w niej budził… To zdumienie było jednak nacechowane wielką radością. – O czym myślisz? – zagadnął. – O tym, jaki jesteś przystojny i jak wielka ze mnie szczęściara… Ciągle zadaję sobie pytanie, jakim cudem ten cudowny mężczyzna, który leży w moim łóżku, może być mój i tylko mój… – Och, jest twój, i to bez reszty! – Michael uśmiechnął się szeroko. – I lepiej o tym nie zapominaj, mała! – Nagle spoważniał. – Tak naprawdę ten mężczyzna nigdy nie należał do nikogo poza tobą… – Ale przecież byłeś zaręczony! – Justine lekko ściągnęła brwi. – To prawda. Traktowałem to bardzo poważnie do chwili, gdy zrozumiałem, że ten związek nie jest dla mnie. Szczerze mówiąc, to w ogóle nie był związek, ponieważ obojgu nam chodziło wyłącznie o seks… W pewnym momencie dotarło do mnie, że ukrywam przed nią część samego siebie. I muszę ci powiedzieć, że w ciągu ostatnich kilku dni, to znaczy odkąd poznałem ciebie, zdałem sobie z tego sprawę z jeszcze większą siłą… – Dlaczego ze mną jest inaczej? – Dlatego że między nami nie ma żadnych barier, to przede
wszystkim. Przy tobie mogę być sobą, mogę być taki, jaki rzeczywiście jestem. Ufam ci i czuję się całkowicie bezpieczny… Wiem, że to zabawne określenie, tak… Chodzi mi o to, że w żaden sposób nie czuję się zagrożony, bo jesteś lojalna, wierna i uczciwa. I nigdy mnie nie zdradzisz… – A ja wiem, że zawsze będziesz przy mnie! – Justine z czułością dotknęła jego twarzy. – Anita powiedziała mi, że na jej chłopcu można polegać, i mniej więcej to samo usłyszałam od Gabriele, więc jak mogłabym nie wierzyć ich osądowi… Kto może znać cię lepiej niż one… – Ach, to dopiero parka! Często nazywam je „bliźniaczkami” albo „papużkami nierozłączkami” i wtedy dosłownie pękają ze śmiechu… – Są do ciebie bardzo przywiązane. – Justine pokiwała głową. – Kochany, chciałabym jeszcze raz podziękować ci za to, że przez ostatnie dziesięć lat troszczyłeś się o moją babcię… Wiem, ile dla niej zrobiłeś! Dzięki twoim wizytom czuła się mniej samotna i spokojniejsza… – Zawsze będę się o nią troszczył. Mój Boże, przecież gdyby nie ciocia Gabri, w ogóle nie byłoby mnie na świecie! – Jak to? – Dawno temu, kiedy obie miały mniej więcej po czternaście lat, Gabri uratowała mojej babce życie. Wszyscy w naszej rodzinie kochają ją nie tylko za to, jaka jest, ale także właśnie za to. Justine wpatrywała się w niego z rozchylonymi wargami. – W jaki sposób uratowała jej życie? – zapytała ze zdumieniem. – Jak to było? Michael od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Najwyraźniej Justine nie miała pojęcia o strasznej przeszłości Gabriele i zrujnowanej młodości Anity… Zauważył wyraz ogromnego zaciekawienia na twarzy ukochanej i lekceważąco machnął ręką. – Och, to tylko jedna z opowieści Anity! – rzucił. – To jej powinnaś zadać te pytania – dodał poważniejszym tonem. – I tak miałaś przecież zamiar przeprowadzić z nią wywiad na temat jej życia w Stambule, prawda? Do twojego nowego filmu… Anita wszystko ci
wtedy opowie! – Może powinnam raczej zapytać babcię… – Na twoim miejscu nie robiłbym tego, kochanie! Gabriele jest nieśmiała i bardzo nie lubi rozmów o przeszłości. Mimo wszystkich sukcesów, jakie osiągnęła, ma w sobie mnóstwo skromności i pokory wobec życia. Nie znosi ludzi, którzy przechwalają się i uprawiają autoreklamę, jak ona to nazywa… – Rzeczywiście taka jest! – uśmiechnęła się Justine. – No właśnie… Michael przysunął się do niej i zaczął ją całować. Po paru sekundach oboje znowu płonęli z podniecenia. Kochali się raz jeszcze, tym razem spokojniej i z jeszcze większą czułością, i wkrótce zagubili się w swoim nowym świecie i w sobie nawzajem.
boreka, borek – tureckie paszteciki z mięsnym nadzieniem; dolma – tureckie gołąbki [wróć] raki – turecki mocny napój alkoholowy o anyżkowym smaku. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza. [wróć]
CZĘŚĆ 5 Tajemnica Anioł Śmierci nawiedził całą tę krainę; prawie słychać łopot jego skrzydeł. John Bright, z przemówienia w Izbie Gmin, wygłoszonego 23 lutego 1855 roku
I ujrzałem: oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. Apokalipsa św. Jana, 6,8 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia
Rozdział 26 Gabriele od dziecka budziła się wcześnie i w ten piękny poniedziałkowy ranek w środku maja o piątej trzydzieści była już na nogach. Przed szóstą zjadła śniadanie, a gdy wybiła siódma, miała już za sobą godzinę pracy w studiu. Teraz, idąc szeroką ścieżką przez tulipanowy ogród w kierunku posiadłości Anity, nagle poczuła zachwyt i radość – miała przed sobą setki barwnych kwiatów, wysokich, dostojnych, podobnych do dumnych wartowników, trzymających straż w pełnym słońcu. Widok tej masy pięknych, ostrych kolorów zapierał dech w piersiach. Szła powoli, zatrzymując wzrok na rozmaitych rodzajach kwiatów, przypominając sobie ich nazwy, chociaż naturalnie nie wszystkie, aż w końcu przystanęła przed swoim ulubionym – śnieżnobiałym tulipanem o strzępiastych płatkach z bordowym obrzeżeniem. Jest absolutnie wyjątkowy, pomyślała. Jedyny w swoim rodzaju… Postąpiła parę kroków dalej i znalazła się przed dużą kępą żółtych kwiatów, również pierzastych, z płatkami obwiedzionymi intensywną czerwienią. Te niedoskonałe tulipany, jak nazywało je wielu wielbicieli, należały do jej ukochanych, chociaż lubiła wszystkie, nawet te zwyczajne, jednobarwne. Cofnęła się lekko i ogarnęła je pełnym podziwu wzrokiem. Były uosobieniem piękna i zawsze patrzyła na nie z prawdziwą radością. Westchnęła cicho, wspominając lata, w których razem z Trentem pracowała w tym ogrodzie. Nie była to łatwa praca, ale oboje cieszyli się każdą spędzoną tu chwilą… Trent był taki dumny, gdy goście podziwiali efekty ich pracy… Przechodziła od jednej kępy kwiatów do drugiej i robiła zdjęcia potrzebne do stworzenia nowych projektów tkanin, zupełnie nieświadoma obecności Michaela, który stał na przeciwległym brzegu trawnika i uważnie ją obserwował. Serce zawsze topniało mu z czułości, kiedy patrzył na Gabriele w ogrodzie. Od dziecka widywał ją, gdy zajmowała się kwiatami, i teraz nagle zalała go fala wspomnień. Gabriele była częścią dzieciństwa jego i Justine, co stanowiło jeszcze jedną łączącą ich więź; babka Justine
wywarła duży wpływ na rozwój ich obojga. Zawsze gdy myślał o Gabri, czy był akurat w Nowym Jorku, Londynie, czy gdziekolwiek indziej, wyobrażał ją sobie w tym ogrodzie, pewnie dlatego, że było to tak ważne dla niej miejsce. Dawno temu, kiedy pogratulował jej efektu, jaki uzyskała, sadząc tę masę tulipanów, popatrzyła na niego poważnie. – Czuję potrzebę tworzenia pięknych rzeczy – powiedziała cicho. – Może dlatego, że widziałam aż za dużo brzydoty, okrucieństwa i zła… Nic jej wtedy nie odpowiedział, lecz nie zapomniał jej słów. Czasami pragnął przeniknąć otaczającą ją aurę tajemnicy, dowiedzieć się czegoś, nawet mało istotnego, o jej przeszłości, nakłonić ją, aby powierzyła mu sekrety tego życia, które ukrywała w swoim sercu, nigdy jednak nie starczyło mu odwagi, aby zadać jej choć jedno takie pytanie. A to, co wiedziała o Gabri Anita, spoczywało w szczelnie zamkniętym zakamarku serca jego babki i nigdy nie miało być ujawnione… Michael wyszedł na wysypaną żwirem ścieżkę i Gabriele obejrzała się. Na widok wnuka przyjaciółki jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Świetnie wygląda, pomyślała. Jak zwykle miał na sobie śnieżnobiałą koszulę bez krawata, ciemnoszare spodnie i czarny rozpinany sweter. Był to jego uniform; zawsze wyglądał świeżo i chłopięco w tym swobodnym, lecz do pewnego stopnia także i biznesowym stroju. Michael odziedziczył wysoki wzrost i mocną, muskularną budowę dziadka, Maxwella Lowe’a, ale jego przystojna twarz o regularnych, rzeźbionych rysach przypominała jego ojca, Larry’ego Daltona. Ciemnobrązowe oczy, błyszczące i zazwyczaj pełne ciepła i radości, zawdzięczał swojej babce, Anicie. Chwilę później przywitał Gabriele serdecznym uściskiem i podążył za jej spojrzeniem, kiedy lekko odwróciła głowę, aby jeszcze raz popatrzeć na ogród. – Jak zwykle rano sprawdzam, czy wszystko tu w porządku – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Masz cudowne kwiaty, Gabri! – zawołał Michael z zachwytem. – Mówiłem ci to już wiele razy, ale chyba powiem jeszcze raz – nigdzie na świecie nie widziałem takich tulipanów!
– Są fantastyczne, zgadzam się. Trzeba jednak pamiętać, że tu znajdują się w swoim naturalnym środowisku… Tulipany to tureckie kwiaty, stąd pochodzą… – Parsknęła śmiechem. – Można by pomyśleć, że mówię o dzieciach, prawda? Ale to prawda – tulipany świetnie czują się na brzegach Bosforu, a ja naprawdę wierzę, że tu rozkwitają całą pełnią swojego piękna, ponieważ narodziły się w Azji i tu od wieków rosną… – Uwielbiam te białe z bordowymi płomykami – wyznał Michael. – Są wyjątkowo piękne! – Ja też mam do nich największą słabość, a te cebulki wydały szczególnie urodziwe kwiaty. Oczywiście to kwestia szczęścia, bo kiedy kupujesz cebulki, nigdy nie jesteś pewien, co dostaniesz. – Gabriele uśmiechnęła się. – I pomyśleć tylko, że to wirus powoduje ten efekt strzępienia płatków i nierównego ubarwienia! Botanicy i ogrodnicy przez wieki próbowali odkryć sekret niedoskonałego tulipana i na rozmaite sposoby eksperymentowali z cebulkami, lecz prawdziwą przyczynę ujawniono dopiero pod koniec lat dwudziestych w Anglii… – Pamiętam, że miałem czternaście lat, kiedy pierwszy raz usłyszałem od ciebie o tym wirusie… Byłem zdumiony i zafascynowany, ale nigdy nie zapomnę, jak zaskoczyła mnie informacja, że wirus wywołany jest atakiem mszyc, które żerują na brzoskwiniach i ziemniakach… – Michael pokręcił głową. – Nie mogłem w to uwierzyć! – Tak, ja też pamiętam twoją reakcję! Myślałeś, że robię sobie z ciebie żarty, gdy zaczęłam ci opowiadać, że te malutkie insekty, które zazwyczaj żyją w sadach, dosłownie wysysają soki z roślin i drzew owocowych… No dobrze, ale przecież nie przyszedłeś tu po to, aby odświeżyć wiadomości z biologii, prawda? Pewnie chcesz się pożegnać… – Tak. Zaraz odlatuję do Londynu, chciałem jednak powiedzieć ci coś przed wyjazdem, a także zadać ci pewne pytanie… Gabriele wsunęła dłoń pod jego ramię i razem ruszyli ścieżką w stronę domu. – Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, mój drogi… Michael nagle przystanął i odwrócił się twarzą do starszej pani.
– Zakochałem się w Justine – oświadczył. – To poważne uczucie… Gabriele powoli pokiwała głową. – Domyśliłam się tego. – Kocham ją, a Justine odwzajemnia tę miłość… – Oboje jesteście po trzydziestce i dobrze wiecie, co robicie. – Na twarzy Gabriele pojawił się wyraz rozbawienia. Michael uśmiechnął się, jego ciemne oczy rozbłysły. – Więc nie masz nic przeciwko temu? – zapytał. – W żadnym razie! Uściskał ją serdecznie i już miał powiedzieć, jaki błąd popełnił ostatniej nocy, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie i tylko przytulił ją odrobinę mocniej. W końcu poszli dalej w kierunku tarasu. U stóp schodów Michael pocałował starszą panią w czoło i obdarzył ją swoim słynnym łobuzerskim uśmiechem. – Do zobaczenia w weekend! Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył do yali swojej babki. – Szczęśliwego lotu! – zawołała za nim Gabriele. Michael obejrzał się, posłał jej pocałunek dłonią i zniknął wśród wisterii i drzewek judaszowych, osłaniających mały dziedziniec między dwiema willami. Anita siedziała na tarasie przy swojej sypialni. – Ach, wreszcie jesteś, kochanie! – zawołała z czułością, podnosząc wzrok na powitanie wnuka. Zawsze uważała, że Michael to prawdziwy dar od losu. Gabriele uważała go za wzór wszystkich cnót i miała rację… – Czekałam na ciebie – powiedziała Anita. – Masz czas na filiżankę kawy? – Oczywiście, babciu! Gdy usiadł obok niej na kanapie, nalała mu kawy i podała filiżankę. – Muszę ci coś powiedzieć – zaczął Michael. – A raczej ostrzec cię
przed czymś… Anita zmarszczyła brwi. – To brzmi poważnie! O co chodzi? – Ostatniej nocy popełniłem błąd i bardzo tego żałuję. Powiedziałem Justine, że jej babka uratowała ci życie. – Och, Michael, nie! Tylko nie to! – Anita z rozpaczą potrząsnęła głową. Jej wnuk otworzył puszkę Pandory, była tego pewna. – Stało się, przepraszam… Wymknęło mi się i od razu zorientowałem się, że lepiej było odgryźć sobie język, ale nic już na to nie poradzę. Naturalnie Justine bardzo to zaintrygowało, chciała wiedzieć więcej, lecz jakoś zbyłem jej pytania. Wyjaśniłem, że nie mam prawa o tym mówić, bo to twoja historia, nie moja, więc to ciebie powinna zapytać. Justine zamierzała porozmawiać z Gabriele o przeszłości… Musiałem ją powstrzymać, babciu… – Oczywiście… Co jeszcze jej powiedziałeś? – Że Gabri nie znosi wracać do przeszłości i że zdecydowanie nie należy do osób, które lubią się czymkolwiek chwalić… Justine zgodziła się, że nie będzie zadawać jej żadnych pytań, ale niewątp-liwie zada je tobie. Poruszy ten temat, gdy będzie przeprowadzała z tobą wywiad do filmu, więc bądź przygotowana… – Rozumiem… – Anita na moment zawiesiła głos. – Mówiłeś o tym Gabri? – Nie. Miałem taki zamiar, ale nie starczyło mi odwagi. – No, tak… Anita zdawała sobie sprawę, że Michael zachował się niefortunnie, ale nie winiła go o to. Była jednak pewna, że Justine zasypie ją trudnymi pytaniami. Dziewczyna pracowała jako dziennikarka i cechowała ją ciekawość, więc trudno było spodziewać się czegoś innego… – Uprzedzisz Gabri, babciu? Słuchaj, Justine nic nie wie o jej przeszłości, jestem o tym przekonany, zresztą ja też nie… Anita wyprostowała się i zapatrzyła w przestrzeń. Serce ściskało jej się ze smutku na myśl o najdroższej przyjaciółce, której przeszłość stanowiła dla niej tak samo wielką tajemnicę jak dla innych. Gabriele pod wieloma względami była prawdziwą zagadką…
Michael czekał, popijając kawę i myśląc o swojej babce. Kiedy był w Nowym Jorku albo podróżował po świecie w interesach, często w zupełnie nieoczekiwanych momentach nawiedzały go wspomnienia o Anicie, a także o Gabriele. Wyobraźnia zawsze podsuwała mu wizerunek tryskającej energią, radosnej kobiety, z którą tak świetnie bawił się w okresie swego dzieciństwa w Nowym Jorku i Stambule. Anita prowadziła firmę i cieszyła się zasłużoną sławą doskonałej pani domu, pełnej dobrej woli i lubianej przez wszystkich. Kochała czerwień i z przyjemnością nosiła wszystkie jej odcienie. Michael nie znał nikogo, kto cieszyłby się życiem tak jak ona i tyle dawał z siebie rodzinie i przyjaciołom, darząc bliskich bezwarunkową miłością. Z zamyślenia wyrwał Michaela głos Anity. – Uprzedzę Gabri, rzecz jasna, ale ona nie zechce rozmawiać z Justine o tym, że uratowała mi życie. W ogóle nie będzie chciała mówić o swojej przeszłości, wiem to z doświadczenia… – Starsza pani bezradnie potrząsnęła głową. – Nigdy nie zwierzała mi się z tego, co działo się z nią w latach, które spędziłyśmy z dala od siebie… Naprawdę uratowała mi życie i był to akt niezwykłej odwagi… Obie o tym pamiętamy i jesteśmy bliskie sobie jak siostry, lecz mimo to Gabriele nigdy nie podzieliła się ze mną swoimi sekretami i stara się nie wracać do tamtych lat… – Biorąc pod uwagę waszą wielką przyjaźń, trochę mnie to dziwi, babciu! Przecież razem wychowywałyście się i dorastałyście… – Jestem przekonana, że Gabri nie potrafi mówić o tych „straconych latach”, jak ja je nazywam. Kiedyś powiedziała mi, że zakopała przeszłość tak głęboko, aby nie móc wydobyć jej na powierzchnię… Moim zdaniem ona nie chce pamiętać i zawsze robiła wszystko, aby skutecznie odgrodzić się od wspomnień… – I nigdy ci nic nie powiedziała? Zupełnie nic? – Parę drobnych rzeczy, i tyle. Jej przeszłość należy do niej i do nikogo innego. Nie zdobyła się na zwierzenia ani wobec mnie, ani wobec Trenta, wiem to na pewno… – Anita pochyliła się ku wnukowi. – Ja i tak wiem o niej najwięcej, ale jeśli mam być szczera, to tyle co nic… Jakaś przypadkowa uwaga, jakiś komentarz, jedno zwierzenie,
którego przysięgłam nigdy nie ujawnić… To wszystko, co od niej usłyszałam… Michael nie potrafił ukryć zdumienia, dostrzegł jednak głęboki smutek w oczach babki i postanowił zmienić temat. Dalsza rozmowa o tajemniczej przeszłości Gabriele nie miała najmniejszego sensu. – Zostawmy to! – rzucił lekkim tonem. – Lepiej cieszmy się, że zakochałem się w Justine, a ona odwzajemnia to uczucie! Chciałaś tego, prawda? – Z uśmiechem otoczył babkę ramieniem. – I wiesz co? Justine uważa, że obie z Gabriele zastawiłyście na mnie pułapkę! Anita wybuchnęła śmiechem. Rzeczywiście od chwili, gdy ujrzała śliczną wnuczkę Gabriele, uznała ją za idealną kobietę dla Michaela. Kobietę jego życia… – Justine to bardzo spostrzegawcza osoba – zauważyła, gdy w końcu udało jej się zapanować nad wesołością. – Musiała przyłapać nas na porozumiewawczych spojrzeniach! O tak, jestem niewyobrażalnie szczęśliwa, że zakochaliście się w sobie… Przypominacie mi twojego dziadka i mnie – my też poznaliśmy się i tego samego dnia wieczorem padliśmy sobie w objęcia, następną noc spędziliśmy razem w łóżku, tydzień później zaręczyliśmy się, a po miesiącu byliśmy już małżeństwem. Nie znałam pary, która byłaby szczęśliwsza od nas… Cóż, miłość od pierwszego wejrzenia często trwa wiecznie! Parę minut później Michael znalazł Justine w małej bibliotece Ga-briele obok salonu. Na jego widok podniosła wzrok znad książki. – Już jedziesz? – Tak, ale zmieniłem zdanie – jeśli nadal chcesz, możesz mnie odprowadzić, ale nie dalej niż do Ciragan Palace, rzecz jasna. Kuri mówi, że na moście panuje spory ruch, zatelefonował więc do hotelu i zamówił samochód z kierowcą, który zawiezie mnie na lotnisko Atatürk. Kuri podwiezie mnie do Ciragan Palace, a potem zabierze cię z powrotem, co ty na to? Masz ochotę na krótki rejs motorówką? Justine roześmiała się. – Z przyjemnością z tobą popłynę! Wstała z krzesła i podeszła do Michaela, który natychmiast
chwycił ją w ramiona i przytulił. – Kocham cię… – wyszeptał, całując jej włosy. – Ja też cię kocham! Będę za tobą okropnie tęskniła… – Będę codziennie dzwonił, przyrzekam.
Rozdział 27 Anita i Gabriele pożegnały ich na molo i machały im, dopóki łódź nie znalazła się na środku Bosforu. Dopiero wtedy powoli wróciły do ogrodu. – Usiądźmy na chwilę na ławce, Gabri – odezwała się Anita. – Muszę powiedzieć ci o czymś ważnym… Gabriele skinęła głową. – Oczywiście… To cudowne miejsce, żeby złapać oddech w taki piękny ranek! – Zdarzyło się coś, o czym muszę ci opowiedzieć – zaczęła Anita, kiedy obie wygodnie się już usadowiły. Gabriele spojrzała na nią i lekko ściągnęła brwi, wyraźnie zaskoczona. – Brzmi to bardzo poważnie… – Przyjrzała się przyjaciółce z uwagą. – Coś się stało? – Tak mi się wydaje. – Anita potrząsnęła głową, nie kryjąc zatroskania. – Rano był u mnie Michael… Powiedział, że popełnił błąd, a chodzi o to, że w rozmowie z Justine wspomniał, iż w latach naszej młodości uratowałaś mi życie… Gabriele milczała. Jej serce opanował wielki niepokój. – O ile znam Michaela, na pewno nie zrobił tego celowo… – powiedziała. – I masz rację, kochanie! Jego słowa tak bardzo zaskoczyły i zaintrygowały Justine, że dopiero wtedy dotarło do niego, iż ona o niczym nie wie. Przestraszył się, gdy zaczęła zadawać mu pytania… – Zawsze była dociekliwa – wymamrotała Gabriele. – Pewnie dlatego została dziennikarką… – Michael powiedział jej, że to moja historia i jeśli chce dowiedzieć się czegoś więcej, powinna zwrócić się do mnie – wyjaśniła Anita. – Podsunął jej ten pomysł również dlatego, że koniecznie chciała porozmawiać z tobą, więc próbował odwieść ją od tego zamiaru… – Rozumiem… – Gabriele przygryzła wargę. Zaczęła zastanawiać się, jak poradzić sobie z tą sytuacją, która mogła pociągnąć za sobą mnóstwo komplikacji. Wyczuwając niepokój
przyjaciółki, Anita ujęła jej dłoń i lekko ją ścisnęła. – Powiem wszystko, co zechcesz – oświadczyła. – Muszę tylko wiedzieć co, bo nie uniknę rozmowy z Justine… – Tak, wiem. Najlepiej trzymajmy się prawdy, ta strategia zawsze na dłuższą metę się sprawdza. Justine wie, że dorastałyśmy razem, więc może powiedz jej po prostu, że było to podczas drugiej wojny światowej, i tyle… Anita nie była przekonana, czy to wystarczy, i obawiała się spotkania z Justine, bardzo inteligentną i przenikliwą młodą kobietą, ogromnie podobną do swojej babki. Odchrząknęła. – Mam powiedzieć, że byłam w niebezpieczeństwie? – Nie, oczywiście jeżeli uda ci się tego uniknąć… Postaraj się, żeby rozmowa trwała jak najkrócej. – A jeśli Justine będzie naciskać? – Anita nie potrafiła ukryć lęku. – Wtedy powiedz jej prawdę – że niedługo po tym, jak ci pomogłam, twój brat wywiózł cię do Turcji, ponieważ przebywała tam twoja matka ze swoją siostrą. I że chciała mieć was oboje przy sobie… Anita kiwnęła głową i westchnęła. – Dobrze wiesz, że jedno pytanie prowadzi do następnego i tak dalej… To nieuniknione! – Gdybyś znalazła się w sytuacji bez wyjścia, powiedz jej, żeby przyszła do mnie – zdecydowanym głosem odparła Gabriele. Anita popatrzyła na nią z otwartymi ze zdziwienia ustami. – Przecież nigdy nie rozmawiałaś z nikim o tamtych latach! – wykrzyknęła w końcu. – Nawet ze mną… – Pokręciła głową. – Nie jesteś w stanie o tym mówić! Gabriele milczała. Oparła się o ławkę i zamknęła oczy, gorączkowo rozważając różne wyjścia. Jej ciało stało się sztywne i twarde jak kamień, twarz przeistoczyła się w maskę, lecz w środku szamotała się przerażona, zagubiona istota. Anita, która znała ją lepiej niż ktokolwiek inny, doskonale rozumiała, co dzieje się z Gabriele. Przyjaciółka szukała sposobu, aby opowiedzieć wnuczce o swojej przeszłości, nie narażając się na niepotrzebne cierpienie. Anita już dawno temu przyjęła do wiadomości, że ból Gabriele jest tak głęboki, iż pewne ukojenie może przynieść tylko
całkowite odgrodzenie się od wspomnień. Ich jedyna krótka rozmowa o „straconych latach” odbyła się pod koniec lat czterdziestych, po zakończeniu wojny, kiedy podróżowanie stało się łatwiejsze. Od tamtej pory aż do dziś nie poruszały więcej tamtego tematu… Gabriele wyprostowała się nagle i obrzuciła przyjaciółkę intensywnym spojrzeniem. – Będę musiała wyznać Justine parę rzeczy, aby ją uspokoić, ale jak dobrze wiesz, rozgrzebywanie przeszłości rzeczywiście przekracza moje możliwości… – To powinno wystarczyć. – Anita zmrużyła oczy i badawczo przyjrzała się Gabriele. Twarz przyjaciółki była biała jak kreda. Anita dostrzegła niepokój w niebieskich oczach Gabriele i postanowiła zmienić temat. – Myślę, że Justine będzie chciała przeprowadzić wywiad ze mną właśnie dzisiaj – zauważyła lekko. – I bardzo dobrze… – przerwała na moment. – Musisz jednak mieć świadomość, że tamta sprawa również może wypłynąć… – w jej głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – Jestem na to przygotowana – szybko odparła Gabriele. – I jeszcze jedno – jutro miałyśmy pojechać do Bodrum, odwiedzić Malkinów i omówić wykończenie ich domu przed czerwcem… Nie możemy tego przełożyć, więc musimy tam się wybrać. W razie czego Justine zabierzemy ze sobą… – Słusznie, musimy sfinalizować ten projekt, szczególnie że Malkinowie będą pewnie chcieli jak najszybciej się wprowadzić. – Anita pokiwała głową. Pomyślała o Justine i po plecach przebiegł jej dreszcz niepokoju. Bardzo żałowała, że jej wnuk nie zachował większej ostrożności. Popełnianie takich błędów było zupełnie nie w jego stylu; z drugiej strony Michael najzwyczajniej w świecie nie rozumiał, czym grozi ujawnienie tej sprawy. Resztę ranka Gabriele spędziła przy swoim biurku, stojącym w kącie sypialni. Na piętrze panowały cisza i spokój. Odseparowana od rozmaitych czynności na dole – porannego sprzątania, układania kwiatów w wazonach i przygotowań do lunchu – Gabriele nie musiała
liczyć się z objawami troski ze strony Ayce i Suny, dwóch młodych kobiet, które zajmowały się nią i willą. Obie były serdeczne i przywiązane do swojej pracodawczyni, ale zdradzały też tendencję do matkowania Gabriele, co wydawało jej się i zabawne, i odrobinę wzruszające. Czasami potrzebowała jednak samotności, która pozwalała na szybsze i skuteczniejsze uporanie się z rozmaitymi myślami. Tu, w swoim dużym pokoju z oknami wychodzącymi na Bosfor, Gabriele mogła odpocząć i spokojnie pomyśleć. Miała trzeźwy, analityczny umysł, a mijające lata bynajmniej nie upośledziły jej intelektu. Teraz skupiła się na Justine. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wnuczka chce jak najwięcej dowiedzieć się o jej przeszłości, ponieważ kocha ją i jest z niej dumna. Dziecko, które pomogła wychować, zawsze starało się ją naśladować i ciężko pracowało w szkole, aby zasłużyć na jej pochwałę. Babkę i wnuczkę zawsze łączyła wyjątkowa więź. Tony, ojciec Justine i Richarda, często śmiał się z dociekliwości córki. – Justine chce wiedzieć wszystko o wszystkim – mawiał. Gabriele wiedziała, że miał rację. Powodem gradu pytań ze strony Justine była ogromna ciekawość świata i ludzi, nic więcej… Długo siedziała zapatrzona w okno, wspominając Trenta, ciotkę Beryl i wuja Jocka oraz chwile, które miała szczęście z nimi spędzić. Beryl była ogniwem, które łączyło Gabriele z przeszłością; matka Gabriele i Beryl były siostrami i Beryl uwielbiała opowiadać o swojej ukochanej Stelli, a wuj Jock był dla Gabriele jak ojciec… Myśli kłębiły się w głowie Gabriele, gdy nagle dostrzegła rozwiązanie swojego problemu i gwałtownie wyprostowała się na krześle. Widziała teraz całą sytuację tak jasno i wyraźnie, że natychmiast zrozumiała, co musi zrobić. Ogarnęło ją wielkie podniecenie. Podniosła się i szybko zeszła na dół, chcąc jak najszybciej porozmawiać z Anitą. Szybkim krokiem, prawie biegiem, pokonała niewielki dziedziniec między ich willami, czując się tak, jakby ktoś zdjął z jej ramion potężny ciężar.
Rozdział 28 Kiedy Justine godzinę później wróciła do domu, Anita siedziała na tarasie Gabriele i w skupieniu oglądała plan piętra budynku. Starsza pani podniosła głowę i uśmiechnęła się radośnie. – No, wreszcie jesteś, kochanie! Michael już poleciał? – Tak. – Justine pocałowała Anitę w policzek i usiadła na krześle obok. – Gdy przyjechaliśmy do Ciragan Palace, poszliśmy poszukać samochodu z kierowcą, i zaraz potem Michael pojechał na lotnisko. Nie chciał, żebym mu towarzyszyła… – Tak, Michael nie znosi pożegnań! Pewnie zachowywał się bardzo nonszalancko, prawda? – Właśnie… „To na razie”, powiedział, pocałował mnie i już go nie było! – Taki już jest, przyzwyczaisz się, zobaczysz… – Chyba już się przyzwyczaiłam! Rozumiem go i kocham, Anito… – Widzę to, moja droga… On czuje do ciebie to samo… Justine usiadła wygodniej i zamyśliła się. – Michael powiedział mi, że babcia uratowała ci życie, kiedy byłyście młodymi dziewczętami – odezwała się po paru sekundach. Stwierdził, że sama mi o tym opowiesz… Po rozmowie z Gabriele Anita była doskonale przygotowana na tę sytuację. – Wspomniał mi o tym przed wyjazdem, ale Gabriele wolałaby opowiedzieć ci o tym osobiście i zamierza zrobić to jutro rano – oznajmiła. – Dziś po południu ma spotkanie w sprawie linii tkanin Tulipomania, więc my dwie mogłybyśmy w tym czasie zrobić wywiad do twojego filmu, co ty na to? Pogawędzimy o moim życiu, Stambule, o moich wrażeniach, odczuciach i tak dalej… To najlepszy moment, moja droga, bo jutro po południu jedziemy z twoją babcią do Bodrum, gdzie projektujemy wnętrza domu na plaży naszych klientów… Masz może ochotę wybrać się z nami? – Bardzo chciałabym zobaczyć Bodrum, ale nie mogę. Wstępnie umówiłam się z Iffet na pisanie tekstu ogłoszenia do gazet i chciałabym to ostatecznie załatwić. Mam nadzieję, że nie sprawię wam zawodu?
– Skądże, kochanie! Wiemy, że zostaniesz z nami do przyjazdu Richarda, więc jesteśmy zupełnie spokojne. A właśnie, kiedy Richard przyleci? – Prawie skończył już instalacje w hotelu i myślę, że kiedy dzisiaj będę z nim rozmawiała, poda jakąś konkretną datę. – Justine wstała. – Pójdę tylko po dyktafon i notes, dobrze? Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy zaczęły teraz, przed lunchem? – Świetny pomysł! – Gdzie jest babcia? – Poszła do pracowni poszukać próbek tkanin. – Anita postukała palcem w plan budynku. – Właśnie do tej willi w Bodrum… Justine kiwnęła głową. – Zaraz wracam! – powiedziała. Anita odprowadziła ją wzrokiem, myśląc o tym, jak cudownie jest być młodą. Sama była już w podeszłym wieku, chociaż wcale nie czuła się staro, a to przecież najważniejsze… Justine wróciła po paru minutach i usadowiła się na krześle naprzeciwko. – Wiem, że pewnie wiele razy udzielałaś wywiadów, ale muszę ci wyjaśnić, że rozmowy, które wykorzystuję w moich filmach, są trochę inne… Lubię zbierać ludzkie impresje, dowiadywać się, co naprawdę myślą. Nie będzie ci to przeszkadzało? – W żadnym razie! Zaczynajmy, dobrze? – W porządku, jestem gotowa… Chętnie posłucham, jak odbierasz Stambuł i tutejsze warunki, Anito… Co przychodzi ci do głowy, kiedy wyjeżdżasz stąd i myślisz o Stambule? Anita w ogóle nie musiała się zastanawiać. – Odgłosy i zapachy – odparła. – Rozumiem, że chodzi ci o odgłosy i zapachy miasta, nie twojego domu? – Tak. Najbardziej charakterystyczne odgłosy to syreny promów na Bosforze i krzyki mew wcześnie rano… Te ptaki robią mnóstwo hałasu! – Anita z rozbawieniem potrząsnęła głową. – No i koty, szczególnie gdy marcują, bo wtedy wydzierają się od świtu do zmroku, a nawet nocą, praktycznie bez przerwy… W mieście jest także mnóstwo
psów, które zazwyczaj zaczynają ujadać i wyć w momencie rozpoczęcia modlitwy, kiedy muezini zaczynają nawoływać z balkonów w meczetach. I jeszcze coś, wspomnienie, które często do mnie wraca, gdy jestem gdzieś indziej – podczas spacerów ulicą İstiklal prawie zawsze słyszę dźwięki muzyki, a to dlatego, że są tam sklepy muzyczne. Można tam usłyszeć wszystkie rodzaje muzyki – pieśni kurdyjskie i armeńskie, turecki pop i muzykę ludową. Zawsze z przyjemnością tamtędy chodzę… – Więc Stambuł to nie tylko krzyki marcujących kotów i psie ujadanie… – Justine uśmiechnęła się lekko. – Nie, oczywiście! A jeśli chodzi o zapachy, to jest ich całe mnóstwo… Boże, jak je wszystkie opisać? Przede wszystkim pachną nasze ogrody, zapach kwiatów miesza się ze świeżym słonym powietrzem i jest to cudowne. Czasami wyczuwam zapach ryb – wtedy od razu przypominam sobie, jak bardzo kocham morze, i ślinka napływa mi do ust, ponieważ morze i ryby kojarzą mi się ze smakiem raki, dość mocnym alkoholem, który tutaj podajemy do ryb… – Jak odbierasz obecność dymu papierosowego? Zauważyłam, że Stambuł to miasto palaczy… Przeszkadza ci to? – Trochę – przyznała Anita. – Ale przecież nic nie mogę na to poradzić, a poza tym są gorsze zapachy, na przykład spaliny ciężarówek, autobusów i starych samochodów… I oczywiście smród śmieci w upalny dzień! Trzeba naprawdę podążać za własnym nosem, żeby wyłowić dobre zapachy miasta. Kawa po turecku z ogromnym ładunkiem kofeiny, kuszący aromat świeżego pieczywa i jedzenia z restauracji podających „domowe” potrawy… Po wejściu do dobrej piekarni od razu poczujesz delikatne aromaty migdałów, pistacji, świeżej baklawy i chleba. A kiedy idę na Wielki Bazar, zawsze zaglądam do sklepu z wonnymi olejkami! Czasami od nadmiaru zapachów aż kręci mi się w głowie, ale to przyjemne uczucie, kochanie… Muszę zabrać cię tam w przyszłym tygodniu! Kupię ci olejek z bułgarskiej róży, z którym naprawdę nic nie może się równać… Służy do wcierania w ciało, nie do kąpieli! – Jak to? – zdziwiła się Justine. – Należy wcierać go w skórę? – Właśnie! – uśmiechnęła się Anita. – Wystarczy kropla lub dwie,
nie więcej, bo jeśli przesadzisz, cuchniesz jak chiński burdel… Justine wybuchnęła śmiechem. Uwielbiała te nieco ryzykowne określenia Anity, świadczące o tym, że starsza pani nie dba o opinię słuchaczy. – Będę pamiętała – powiedziała. – Tylko kropla lub dwie… Ale zmieniając temat – kiedy zamieszkałaś w Stambule? – O mój Boże, mieszkam tu prawie całe życie, nie licząc okresu spędzonego w Anglii z Maxwellem, moim pierwszym mężem i wielką miłością… Maxwell był Anglikiem, jak pewnie wiesz… – Więc ile miałaś lat, gdy przyjechałaś do Stambułu? – Czternaście, prawie piętnaście. Przyjechałam tu z Markiem, moim bratem. Nasza mama już tu mieszkała. Była wdową i zamieszkała ze swoją siostrą Leonie, która również owdowiała i zaczęła chorować. Mama nie mogła zostawić jej samej, więc ściągnęła nas do siebie. Potem wybuchła wojna, podróżowanie stało się niemożliwe i mieszkaliśmy w Stambule do śmierci ciotki Leonie. Chodziłam tu do szkoły i college’u… – Mieszkałaś na tym brzegu Bosforu czy po europejskiej stronie? – Po europejskiej stronie, moja droga! Wybierzemy się tam w przyszłym tygodniu i wtedy pokażę ci, gdzie dorastałam. Ta część miasta nazywa się Beyoğlu, położona jest na stromym wzgórzu na północ od Złotego Rogu, czyli zatoki, i od wieków jest domem cudzoziemców, którzy chcą zamieszkać w Stambule. Nie uświadczysz tam wielkich zmian, wierz mi! Mniej więcej od szesnastego wieku wielkie kraje europejskie otwierały tam swoje ambasady i konsulaty, dlatego znajduje się tam bardzo dużo zabytkowych budowli – meczetów, kościołów i synagog. Och, i to właśnie tam stoi słynny hotel Pera Palas! To dopiero miejsce, mówię ci! – Anita rzuciła Justine znaczące spojrzenie. – To znaczy jakie? – spytała Justine. – No, proszę, opowiedz mi! Masz taki łobuzerski uśmiech na twarzy… Anita zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Wcale nie sugeruję, że był to jakiś nieprzyzwoity lokal, nic z tych rzeczy! Był to wspaniały hotel i zatrzymywali się w nim wszyscy wielcy, od gwiazd filmowych po zagranicznych dygnitarzy, bywała tam
nawet sama Agatha Christie. W czasie wojny niezwykle szykowny Pera Palas pełny był szpiegów, żigolaków, oszustów, awanturników, dyplomatów, prostytutek, no i uchodźców. Można tam było znaleźć dosłownie każdego, w barze, holu czy restauracji… – Starsza pani odchyliła się do tyłu. – Podczas drugiej wojny światowej Stambuł był miastem intryg oraz spisków… Turcja pozostała neutralna i dlatego ciągnęli tu pozbawieni majątków i władzy arystokraci, ale i ludzie z półświatka z całej Europy i nie tylko… – Zamyśliła się i chwilę milczała. – Widziałaś ten stary film Casablanca? – Oczywiście! To kultowe dzieło, ale przede wszystkim jeden z moich ulubionych filmów. Bardzo romantyczny, z absolutnie cudowną Ingrid Bergman w roli głównej… Próbujesz powiedzieć mi, że ówczesny Stambuł przypominał tamtą Casablancę? – Do złudzenia! Był intrygujący, niebezpieczny, mroczny i fascynujący zarazem. – Mogę to sobie wyobrazić… – Niestety, nie byłam wystarczająco dorosła, aby czerpać przyjemność z tych wszystkich uroków życia… – Jakich uroków życia? – zagadnęła Gabriele, wychodząc na taras. – Uroków życia w Stambule czasów wojny, w Pera Palas, z przyjęć i towarzystwa niebezpiecznych ludzi – z błyskiem w oku wyjaśniła Anita. – Mój brat chodził tam czasami ze swoimi kolegami, ale ja byłam za młoda, a kiedy miałam już dwadzieścia parę lat, wojna skończyła się i wszystko się zmieniło… Gabriele z uśmiechem usiadła obok Justine. – Suna przygotowuje na lunch jedną z twoich ulubionych potraw – goujons1 z soli – powiedziała do wnuczki. – Och, cudownie! Pearl próbuje robić goujons i ja czasami też, ale żadnej z nas nie wychodzą takie jak twoje i nigdy nie są tak pyszne! – Olej musi być porządnie rozgrzany, to cały sekret – odparła Gabriele. – Cieszę się, że Pearl i Tita dobrze sobie radzą… Dziś rano oglądałam zdjęcia z Indian Ridge, wiesz? Zauważyłam, że moja stara altana jeszcze stoi… Ten zielony dach na galerii wygląda przepięknie i doskonale łączy wszystkie budynki. Richard jest bardzo utalentowany! Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę jego i Daisy…
Rozdział 29 Trzy kobiety przeszły przez taras do jadalni Gabriele. Pokój był średniej wielkości, z pomalowanymi na biało ścianami, wyłożoną niebiesko-białymi kafelkami podłogą i niebieskimi oraz białymi dekoracjami. – Kiedy zastanawiałam się, jak cię odnaleźć, babciu, przypomniałam sobie niebiesko-białe kafelki w twoim nowojorskim mieszkaniu – odezwała się Justine, gdy usiadły przy okrągłym stole nakrytym białym lnianym obrusem i niebiesko-białymi talerzami. – Wpadłam wtedy na pomysł, aby odwiedzić wszystkich rzemieślników w Stambule, którzy produkują takie płytki, i dowiedzieć się, czy cię nie znają… Anita roześmiała się, a po chwili zawtórowała jej Gabriele. – Większość z nich rzeczywiście nas zna – oświadczyła Anita. – Mamy też własną wytwórnię ceramiki, prowadzi ją mój siostrzeniec Ken! W tej chwili Ayce weszła do jadalni z pełną tacą, którą postawiła na blacie. Przed każdą z kobiet postawiła talerz z sałatką, na środku umieściła sosjerkę z winegretem i z uśmiechem zniknęła za drzwiami. – Oto jeszcze jeden z twoich ulubionych przysmaków, kochanie – zauważyła Gabriele. – Endywia z cząstkami pomarańczy, krojonym w kostkę jabłkiem i siekanymi włoskimi orzechami… – Tak! Zawsze mówiłaś, że to twoja własna wersja słynnej sałatki Waldorf! – Mój Boże, ty naprawdę dużo pamiętasz… – zdziwiła się Ga-briele. – Pamiętam wszystko! – Justine rzuciła babce pełne miłości spojrzenie. – Uważałaś, że mam fotograficzną pamięć, i faktycznie, zapamiętuję wszystko, co widzę! Pamiętam wszystkie wydarzenia i detale z dzieciństwa, które są związane z tobą, babciu, bo kiedy do nas przyjeżdżałaś, czuliśmy się inaczej, zupełnie wyjątkowo… Gabriele zamrugała, starając się powstrzymać łzy wzruszenia, pochyliła głowę i wbiła widelec w sałatkę. Długo nie mogła wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. Myślała o długim rozstaniu z wnukami,
którego przyczyną stało się zachowanie Deborah, o wszystkich bezpowrotnie zmarnowanych latach… Był to akt niepotrzebnego, niepojętego okrucieństwa ze strony jej córki… Pośpiesznie odepchnęła smutne refleksje. Justine była teraz przy niej, Richard miał wkrótce do nich dołączyć i nic więcej nie miało znaczenia! Wreszcie znowu byli razem… Wszystkie trzy skupiły się na jedzeniu. Gdy skończyły sałatkę, Ayce podała smażoną w głębokim tłuszczu rybę z zielonym groszkiem i frytkami. – Dokładnie tak, jak lubię! – Justine z uśmiechem popatrzyła na babkę. – Wygląda na to, że ty też wszystko pamiętasz, babciu… – Tak… Wyłącznie dzięki temu udało mi się przetrwać ostatnie lata… Dzięki wspomnieniom o tobie i Richardzie, i waszym ojcu… I o Trencie, oczywiście! – To chyba niemożliwe, żebym była tak szaleńczo zakochana w Michaelu – odezwała się Justine przy kawie. – Mamy poniedziałek, a poznałam go dopiero w ostatni piątek, czyli siedemdziesiąt dwie godziny temu… To za szybko, aż mózg się lasuje, jak mawia jedna z moich znajomych… Gabriele milczała chwilę, zastanawiając się nad słowami wnuczki. – Niektórzy mogą sądzić, że to za szybko, ale Anita i ja dobrze wiemy, że miłość od pierwszego wejrzenia zawsze jest jak uderzenie pioruna – powiedziała powoli przyciszonym głosem. – Właśnie coś takiego przydarzyło się tobie i Michaelowi… Anita pokiwała głową i posłała Justine pełen czułości uśmiech. – Mówiłam ci, że ze mną i Maxwellem było tak samo, pamiętasz? – zagadnęła. – Spojrzeliśmy na siebie i już było po nas… Justine odpowiedziała uśmiechem. Podobała jej się całkowita szczerość i otwartość Anity. Gabriele odwróciła się do wnuczki i lekko dotknęła jej ramienia. – Są rzeczy, które dzieją się jeszcze szybciej, kochanie… Upragnione dziecko może przyjść na świat i umrzeć w ciągu paru sekund, wulkan wybucha i niszczy miasto w kilka minut, podobnie jak tsunami, tornado czy huragan… Czasami ludzie nie mają nawet czasu, aby złapać oddech, a już całe ich życie obraca się w gruzy…
– Przerwała i bezradnie potrząsnęła głową. – Człowiek może dostać udaru i skonać, zanim osunie się na ziemię, ofiary wypadków samochodowych i wystrzelonych pocisków umierają równie szybko – ciągnęła. – Wszystko to trwa ułamki sekund. Katastrofy często zdarzają się z nieznanych przyczyn, atakują bez ładu i składu… Zawsze pamiętaj, że świat jest podatny na katastrofy, życie może całkowicie zmienić się w mgnieniu oka, tak jak twoje w czasie tego weekendu… Nic już nie będzie takie samo, prawda? Spotkałaś tego jedynego w odpowiednim czasie i miejscu, należysz do prawdziwych szczęśliwców, Bóg ci pobłogosławił… Trochę później Gabriele wyruszyła na spotkanie, a Justine i Anita wróciły na taras, aby kontynuować rozmowę o Stambule. – Jak poznałaś swojego pierwszego męża? – spytała Justine, włączając dyktafon. – Bardzo chciałabym się tego dowiedzieć… – Ach, tak, wielką miłość mojego życia… Mojego cudownego Maxwella, ojca Cornelii, mojego jedynego dziecka… Anita zamyśliła się i po paru chwilach zaczęła mówić. – Jak już wspomniałam, przyjechałam tu w 1938 roku. Mój brat Mark miał dwadzieścia dwa lata. Głównym powodem naszej przeprowadzki do Stambułu było to, że nasza mama mieszkała tu i zajmowała się swoją siostrą. Ale była również inna przyczyna… Mąż ciotki Leonie zmarł kilka miesięcy wcześniej i zostawił jej firmę, która od ponad pięćdziesięciu lat należała do jego rodziny, a bezpośrednio po jego śmierci była zarządzana przez jego kuzyna. Problem polegał jednak na tym, że ten człowiek miał już swoje lata i potrzebował pomocy… Mark miał wejść do firmy i z czasem ją przejąć. Nie było innego kandydata, a ciotce i kuzynowi jej męża zależało, aby firma została w rodzinie. Mark był bystry, szybko się uczył i od razu polubił nową pracę. Wcześniej uczył się księgowości i już wtedy był nieźle zorientowany w sprawach biznesowych. Ostatecznie prowadził tę firmę do końca życia… – Czy to ta wytwórnia ceramiki, o której mówiłyście przy lunchu? – zainteresowała się Justine. – Tak. Kiedy byłam młoda, projektowałam większość wzorów.
Wykorzystywaliśmy je w wytwórni, lecz robiliśmy także kopie kafelków z İzniku2. Ponieważ naprawdę dużo pracowałam, Mark zrobił mnie współwłaścicielką firmy i przez wiele lat zajmowaliśmy się nią razem. Ale wróćmy do Maxwella, którego poznałam właśnie przez brata… – W Stambule czy w Londynie? – Nie, nie w Londynie, Maxwell mieszkał tutaj. Mark nawiązał kontakt z angielską firmą eksportowo-importową o nazwie Lowe, znaną na całym świecie. W 1948 roku do Turcji przyjechał drugi syn właściciela Maxwell Lowe i przejął istniejące w Stambule przedstawicielstwo, aby jego starszy brat Samuel mógł wrócić do Londynu. Wszystkie te przetasowania odbywały się po to, aby Ben, ich ojciec, miał szansę przejść na emeryturę, oczywiście po przejęciu kierownictwa przez Sama… – I wtedy poznałaś Maxwella – wtrąciła Justine. – Nie, poznałam go dwa lata później, w 1950 roku. Mark zaprosił go na kolację i tak się spotkaliśmy… – Oczy Anity zabłysły. – Reszta to historia, jak mówią ludzie… – Więc pobraliście się i żyliście długo i szczęśliwie! Zawsze tutaj? – Tak, ale często odwiedzaliśmy Londyn. Po pewnym czasie Mark ożenił się, urodziły mu się dzieci i jego najstarszy syn Olivier przejął firmę. Teraz jej szefem jest Ken, wnuk Marka, o którym już wspominałam… – A co stało się z londyńską firmą Lowe? – Maxwell prowadził ją do śmierci, a potem przejęli ją jego bratankowie. Lowe nadal działa pod kierownictwem nowych pokoleń rodziny. Mam w firmie udziały, ale nie jestem aktywną wspólniczką. – Michael mówił mi, że jego matka studiowała prawo na Harvardzie… – Tak. Cornelia jest wybitnie inteligentną kobietą… Michael opowiadał ci też pewnie, że zakochała się w Larrym Daltonie, zaraz po otrzymaniu dyplomu wyszła za mąż i nigdy nie pracowała w zawodzie. – Syn odziedziczył po niej inteligencję… – uśmiechnęła się Justine.
– To prawda. I szkoda jego zdolności na to, co robi… Nie wyobrażasz sobie, jak się zamartwiałam, kiedy zaczął pracować w Se-cret Service! Ze zdenerwowania prawie nie sypiałam, słowo daję… To niebezpieczna praca, moja droga! – Zdaję sobie z tego sprawę, chociaż wczoraj mówił mi, że czasami był nią śmiertelnie znudzony… – Może, ale to nie znaczy, że nie wymaga ciągłego ryzykowania życia… Gawędziły jeszcze przez godzinę. Justine słuchała uważnie i w końcu to Anita zakończyła rozmowę. – Zagadałam ciebie i siebie na śmierć, kochanie! – oświadczyła. – Teraz muszę trochę odpocząć, lecz oczywiście wrócimy do tej rozmowy, kiedy tylko zechcesz.
Rozdział 30 Anita wróciła do swojej yali na odpoczynek, a Justine poszła na górę z zamiarem odsłuchania nagrania i przejrzenia notatek, lecz gdy weszła do pokoju, poczuła się tak zmęczona, że zdjęła buty i wyciągnęła się na łóżku. Ayce zasunęła wcześniej zasłony z grubego płótna, żeby słońce nie nagrzewało sypialni, i włączyła umieszczony pod sufitem wentylator, więc w pokoju panował przyjemny, chłodny półmrok. Justine położyła komórkę na nocnej szafce, strzepnęła poduszki, oparła na nich głowę i zamknęła oczy. Parę sekund później już spała, głęboko i spokojnie. Kiedy ocknęła się i spojrzała na zegar, okazało się, że przespała ponad godzinę. Nie wątpiła, że było jej to potrzebne. W ostatnich dniach późno kładła się spać, a w ciągu weekendu kochała się z Michaelem, rozmawiała z nim, zajmowała się innymi sprawami i tylko od czasu do czasu zapadała w niezbyt długą drzemkę. Byłam wyczerpana i pewnie nadal jestem, pomyślała, sięgając po telefon, który właśnie zaczął dzwonić. – Halo? – odezwała się. – To ja – odparł Richard. – Dzwonię w nieodpowiednim momencie? – Nie, nie, po prostu przed sekundą się obudziłam! Przeprowadzałam wywiad z Anitą do filmu, potem jadłyśmy lunch, kontynuowałyśmy rozmowę i ostatecznie obie postanowiłyśmy odpocząć… Wszystko w porządku, Rich? – Tak. Prace w hotelu są już prawie zakończone, chociaż lepiej chyba zaczekać z takimi stwierdzeniami, żeby nie zapeszyć… Nie chwal dnia przed zachodem słońca, wiesz, jak to bywa… – Cieszę się, że wszystko odbyło się bez przeszkód! Wiesz już, kiedy przylecisz do Stambułu? Czekamy na ciebie… – Justine chciała usłyszeć od brata jakąś konkretną obietnicę. – Jeszcze tydzień i będę gotowy! Niedługo przylecę, nie martw się… – Z Daisy, mam nadzieję! – Naturalnie… – Richard przerwał i odchrząknął. – Masz coś
przeciwko temu, żeby razem z nami przylecieli Joanne i Simon? Propozycja brata tak zaskoczyła Justine, że parę chwil milczała. – Mogą przylecieć, prawda? – zapytał, zaniepokojony brakiem reakcji. – Oczywiście! Babcia będzie zachwycona, ja także… – w głosie Justine zabrzmiała ledwo wyczuwalna nuta wahania. – Wygląda na to, że spędziłeś miły weekend z Joanne… – Tak, bardzo, i ona również była zadowolona. Prawie cały czas siedzieliśmy w Indian Ridge z dziećmi i dzięki Joanne naprawdę świetnie odpocząłem. Nie czułem się tak dobrze od… No tak, chyba od dnia, kiedy Pamela zachorowała… Joanne była fantastyczna, ciągle mnie rozśmieszała. Doskonały z niej kompan i… – Zawsze była doskonałym kompanem. – Justine zaśmiała się cicho. – Po prostu ty zapomniałeś, jak miło można spędzić z nią czas… – Pewnie tak… – Cóż, mam nadzieję, że teraz jesteście dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi… – powiedziała Justine, starając się zachęcić go do zwierzeń. Richard chwilę milczał. – Tak, nie jesteśmy już tylko przyjaciółmi – rzekł w końcu. – Joanne jest ciepła, serdeczna, czuła i seksowna… Mam wrażenie, że wreszcie obudziłem się z długiego, męczącego snu. Pierwszy raz od śmierci Pameli czuję, że naprawdę żyję… – Bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwy i że masz przy sobie kogoś takiego jak Joanne, którą dobrze znasz… Ona cię rozumie… – Całkiem możliwe, że w przeszłości zachowywałem się trochę jak tępak… – mruknął Richard. – Późno zorientowałem się, że Joanne… Że ona darzy mnie romantycznym uczuciem… – Nieważne, lepiej późno niż wcale! – Słuchaj, Juju, mam ci coś do powiedzenia… Dostałem wiadomość od matki… Justine gwałtownie usiadła na łóżku. – Kiedy? – zapytała, pewna, że oznacza to kłopoty. – Czego chciała? – Przysłała e-maila, otworzyłem go dziś rano – odparł Richard.
– Pyta, czy znam pewnego architekta z Los Angeles, który najwyraźniej projektuje dużą rezydencję w Tokio dla jakiegoś japońskiego miliardera. Matce być może powierzą projektowanie wnętrz… Chciała dowiedzieć się czegoś o tym facecie, to wszystko. – Pytała o Daisy? Albo o nas? Jak się czujemy i takie tam? – Nie, o nas w ogóle nie wspominała… Skontaktowała się ze mną wyłącznie w sprawach biznesowych. Muszę przyznać, że poczułem się trochę urażony… – I słusznie! Tylko przypadkiem jej nie odpowiadaj! – Jeżeli nie odpowiem, zacznie bombardować mnie e-mailami, a w końcu zadzwoni. Nie chcę z nią rozmawiać, jest strasznie autorytatywna… – Wiem… Masz rację, lepiej jej odpowiedz, ale bądź tak samo chłodny i obojętny jak ona. Nadal jest w samych Chinach czy już w Szanghaju? – Nie mam pojęcia. Nie zamierzam zachowywać się wobec niej przyjaźnie, bo wcale nie mam na to ochoty. Ona jest niemożliwa! – Nie przejmuj się, jeszcze będziemy mieli swoje pięć minut! – Tak… Pewnie nie próbowałaś dowiedzieć się od babci, jakie jeszcze dokumenty znalazła matka, kiedy włamała się do jej sekretarzyka? – Nie, naprawdę nie chcę jej wypytywać. Michael powiedział mi jednak, że babcia uratowała kiedyś Anitę… Babcia opowie mi o tym jutro, zanim obie z Anitą wyjadą do Bodrum… – Justine z rozbawieniem potrząsnęła głową. – Nie uwierzysz, ale one dekorują dom klienta, właśnie w Bodrum… – Taką babcię zapamiętałem, zawsze zajętą pracą! W jaki sposób uratowała Anitę? – Richard był nie mniej zaintrygowany niż jego siostra. – Michael nie powiedział mi nic więcej, lecz jutro może czegoś się dowiem. Na pewno działo się to dawno temu i ma związek z tajemnicą, która otacza Gabriele… – Zgadzam się z tobą. Prawie nic nie wiemy o latach młodości naszej babki… Zadzwonisz do Joanne? – Nosiłam się z tym zamiarem. Poza tym oczywiście jak zwykle
wyślę e-maile do niej i do Daisy… Daj mi znać, kiedy przylecisz, dobrze? Im szybciej, tym lepiej! – Najchętniej przyleciałbym jutro – rzekł Richard. – Nie mogę się już doczekać… – Nie tylko ty, babcia i ja czujemy to samo! No, dobrze… Życzę ci miłego dnia, porozmawiamy później! – Kiedy zechcesz, nie wyłączam komórki. Całuję cię, Juju! Rozłączyli się i Justine wyciągnęła się na łóżku, myśląc o rozmowie z bratem. Była naprawdę szczęśliwa, że Richard i Joanne pokonali wszystkie przeszkody i zahamowania i wreszcie zrobili ten krok, prosto do łóżka… Po chwili jej myśli zaczęły krążyć wokół matki, jednak zaraz odepchnęła je zdecydowanie. Nie zamierzała marnować ani sekundy więcej na rozważanie zachowania Deborah, a spotkać z nią chciała się tylko po to, aby rzucić jej w twarz przerażające kłamstwo o śmierci babki, którym uraczyła ich przed dziesięciu laty. Postanowiła, że później raz na zawsze uwolni się od matki i nigdy już do niej nie wróci. Podniosła się, wzięła komórkę i podeszła do biurka, po drodze wybierając numer Joanne w Nowym Jorku. – Halo? – Zrobiłaś to! – z entuzjazmem wykrzyknęła Justine. – W końcu zwabiłaś mojego brata do łóżka! – Powiedział ci? – w głosie Joanne wyraźnie słychać było echo pogodnej wesołości. – Nie wprost, przecież wiesz, jak trudno coś z niego wydusić, ale nie zaprzeczył i wyraźnie było mu z tym dobrze! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Zawsze uważałam, że idealnie do siebie pasujecie! I jak to cudownie, że przylecisz z Simonem do Stambułu… – Kiedy Richard zapytał, czy nie chciałabym zabrać Simona i polecieć z nim i z Daisy, byłam naprawdę zaskoczona, ale naturalnie nie wahałam się ani chwili… Nie wydaje mi się, żeby miał to być przelotny kaprys z jego strony, wręcz odwrotnie, jestem pewna, że Richard traktuje mnie bardzo poważnie…
Rozdział 31 Późnym popołudniem Justine wyszła do ogrodu, aby tam zaczekać na wracającą ze spotkania na drugim brzegu Bosforu Gabriele. Usiadła na ławce, starając się skupić całą uwagę na filmie, który zamierzała zrobić. Tydzień wcześniej sformułowała sporo pomysłów i teraz, po przejrzeniu notatek, nie miała już żadnych wątpliwości, że jest na właściwej drodze. Chociaż jej życie dramatycznie zmieniło się w ostatnich dniach, nadal zależało jej na nakręceniu dokumentu o Stambule, a Michael szczerze ją do tego zachęcał. Słysząc kroki na ścieżce, podniosła głowę i z uśmiechem pomachała do Anity, która zmierzała w jej stronę we wzorzystym bawełnianym kaftanie i dużych ciemnych okularach, jak zawsze wyrafinowanie elegancka. – Mogę się przysiąść? – zapytała starsza pani. – Oczywiście, proszę bardzo! – Justine zerwała się z ławki i uściskała ją. – Wiesz, myślałam o dwóch rozmowach, które odbyłyśmy, i uświadomiłam sobie, że zaledwie musnęłyśmy powierzchnię moich odczuć, jeśli chodzi o Stambuł – odezwała się Anita. – Ale są to bardzo interesujące odczucia! Poza tym twój opis charakterystycznych dla Stambułu odgłosów i zapachów przemawia do mojej wyobraźni, wierz mi! Słuchając cię, widziałam parę miejsc, w których już byłam, i uchwyciłam atmosferę miasta! Anita uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Nie możesz jednak sfilmować zapachów, prawda? Justine potrząsnęła głową. – Nie, ale mogę utrwalić odgłosy, a ty będziesz mówiła o zapachach, kiedy będziemy spacerowały po Stambule podczas kręcenia filmu – powiedziała. – Odwiedzimy targi, stragany z rybami, sklepy z żywnością, Wielki Bazar i spróbujemy namalować żywy obraz zapachów, przynajmniej pod pewnym względem. – Rozumiem… – Anita odwróciła się twarzą do Justine i uważnie na nią popatrzyła. – Stambuł to najważniejsze miejsce moich wspomnień – zrozumiałam to, kiedy odpoczywałam. Tu dorosłam, tu
zaczęłam pracować jako projektantka i tu spędziłam cudownie szczęśliwe lata z Maxwellem, wychowując naszą córkę Cornelię, matkę Michaela. Naturalnie mam piękne wspomnienia także z Londynu, gdzie przyjeżdżaliśmy, kiedy Maxwella męczyła tęsknota za krajem, ale najszczęśliwsze chwile mojego życia związane są ze Stambułem… – Starsza pani ogarnęła wzrokiem ogród. – A w szczególny sposób z tą starą willą, którą oboje z Maxwellem kochaliśmy całym sercem… – Babcia też kocha swoją yali i jest szczęśliwa i wdzięczna, że może mieszkać blisko ciebie. Jestem pewna, że ona też nosi w sercu całą fontannę wspomnień o Stambule! – Tak… Gabriele przeżyła tu wiele wspaniałych chwil z Trentem, była jednak szczęśliwa również w Anglii i w Indian Ridge. Zawsze kochała ten dom w Connecticut, głównie ze względu na wspomnienia związane z tobą i Richardem. A właśnie, kiedy on przyjeżdża? Wiesz już coś na ten temat? – Tak, dopiero co z nim rozmawiałam… Za tydzień kończy pracę w hotelu i od razu wsiada do samolotu. Justine zachowała dla siebie wiadomość, że Richardowi i jego córce będą towarzyszyć Joanne i Simon. Chciała, aby Gabriele dowiedziała się o tym pierwsza. Kiedy zadzwoniła jej komórka, szybko wyjęła ją z kieszeni i przycisnęła do ucha. – Halo… – Witaj, Justine! – odezwał się Michael. Justine zerknęła na Anitę i ruchem warg przekazała jej, z kim rozmawia. – Ucałuj go ode mnie! – szepnęła Anita. Podniosła się z ławki i ruszyła ścieżką w głąb ogrodu, pełna zrozumienia dla zakochanych, którzy czują nieustanną potrzebę kontaktu. – Jesteś tam, Justine? – głośniej zapytał Michael. – Tak, jestem, jestem! Twoja babcia prosi, żeby cię ucałować… Siedziałyśmy sobie właśnie na ławce w ogrodzie, ale teraz poszła się przejść, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać. Co u ciebie? Wszystko w porządku? Jak twój klient?
– Czuję się dobrze i wszystko mam pod kontrolą. Nie mogę rozmawiać o mojej pracy, jak wiesz, więc powiem ci tylko, że przedstawiłem klientowi parę rozwiązań i już widzi sytuację w trochę jaśniejszych barwach… A co tam u was? Justine roześmiała się głośno. – Wyjechałeś dopiero dziś rano! Nic nowego, kochany, w każdym razie nie u nas. Richard ma przyjechać mniej więcej za tydzień, i to nie tylko z Daisy, ale także z moją najlepszą przyjaciółką Joanne i jej synkiem Simonem. I wiesz co? Richard i Joanne wreszcie związali się ze sobą! – Wspaniale! Nie mogę się doczekać, kiedy ich wszystkich po-znam, a szczególnie Richarda! – Michael zniżył głos. – Tęsknię za tobą… Szkoda, że nie możesz być tu ze mną! Chciałem ci to zaproponować, ale nie wiedziałem, jak zareaguje na to Gabri… Tak czy inaczej, bardzo żałuję, że cię tu nie ma! – Ja też bardzo chciałabym tam być… I czuję to samo co ty… – Och, więc po prostu wsiadaj w pierwszy z brzegu samolot! Bądź tu ze mną, proszę… – Nie kuś mnie, dobrze? Wiesz, że w innej sytuacji zrobiłabym to w jednej chwili, ale babcia obiecała, że jutro opowie mi, jak uratowała Anitę, więc lepiej zostanę tutaj… Muszę choć trochę poznać jej przeszłość… – Pewnie masz rację, ale ja strasznie za tobą tęsknię! – Ja też, kochany… Na widok Justine twarz Gabriele rozjaśnił promienny uśmiech. – Wspaniale wyglądasz, skarbie! – zawołała. Młoda kobieta serdecznie uściskała babkę. – Bardzo cię kocham, wiesz? – szepnęła. – Chwilami nadal trudno mi uwierzyć, że cię odnalazłam! Ależ miałam szczęście! – Rozumiem, co masz na myśli. – Gabriele wsunęła dłoń pod ramię Justine. – Chętnie napiłabym się herbaty, a ty? – Ja też. Pójdę wszystko przygotować i zaraz opowiesz mi, jak poszło ci na spotkaniu! – Ayce zaparzy herbatę, kochanie! Obawiam się, że biedaczka
trochę się denerwuje, kiedy ktoś zaczyna kręcić się po jej kuchni, zresztą Suna jest taka sama… – Michael przesyła ci serdeczności i mówi, że załatwia sprawy zgodnie z planem. – Rozmawiałaś z nim, tak? – Tak. Dzwonił jakieś pół godziny temu, tuż przed twoim powrotem. – Justine uśmiechnęła się do babki i lekko ścisnęła jej rękę. – Wy dwoje jesteście zupełnie inni, ale doskonale rozumiem, dlaczego tak dobrze się rozumiecie! Oboje jesteście wyrozumiali i pełni empatii i staracie się nie osądzać ludzi… – Dziękuję, kochanie! Miło mi to słyszeć, naprawdę! Justine weszła za babką do holu. – Mam poszukać Ayce i Suny? – spytała. – I poprosić o herbatę? – Tak, oczywiście… Możesz też zapytać Ayce, czy nie ma czekoladowych paluszków Cadbury’s, dobrze? – Tak jest! Zaraz wracam, babciu! Gabriele przystanęła w progu salonu, odprowadzając wzrokiem ukochaną wnuczkę. Była taka szczęśliwa, że Justine wykazała się takim uporem i zdecydowaniem i że jednak zdołała ją odszukać. Gabriele pozornie zgadzała się z opinią, że był to szczęśliwy zbieg okoliczności, lecz w głębi serca mocno wierzyła, że cała ta sytuacja stanowi część większego planu. Mnóstwo ludzi uważało, że życie składa się z serii przypadków i niczego więcej, jednak ona z pewnością do nich nie należała. Usiadła na kanapie i wygodnie odchyliła się do tyłu, zadowolona, że jest w tym pięknym starym pokoju, otoczona swoimi ulubionymi sprzętami. Okna salonu wychodziły na morze i teraz, gdy słońce powoli zsuwało się ku linii horyzontu, światło w pokoju przybrało mgliście złotawy odcień. Gabriele zamknęła oczy i otworzyła umysł na pewne wspomnienie, jak zwykle o tej porze dnia. Nagle usłyszała muzykę i dźwięki skrzypiec… Czując zbierające się pod powiekami łzy, usiadła pośpiesznie i musnęła oczy czubkami palców. Nie ma co płakać, powiedziała sobie i pogodnie uśmiechnęła się do Justine, która właśnie wchodziła do salonu, smukła i długonoga jak źrebak.
– Angielska herbata z cytryną, czekoladowymi paluszkami i ciasteczkami z imbirem! – zaanonsowała Justine, siadając naprzeciwko Gabriele. – Babciu, opowiadaj, jak było na spotkaniu! Kupią całe bele tkanin z twoimi najnowszymi wzorami? Gabriele kiwnęła głową i jej błękitne oczy zabłysły. – Chcą kupić całą linię, kochanie! Ta nowa firma bierze wszystkie wzory, i to na różnych tkaninach – bawełnianych, lnianych i jedwabnych, a co więcej, zamierzają sprzedawać je w całej Ameryce. Wygląda na to, że zupełnie zwariowali na moim punkcie, to znaczy na punkcie moich materiałów, rzecz jasna… W jej głosie brzmiało tak wyraźne zdumienie, że Justine długą chwilę wpatrywała się w nią bez słowa. – A dlaczego miałoby być inaczej? – Pytająco uniosła brwi. – Twoje motywy tulipanowe są rewelacyjne! Gratuluję ci, babciu! W pełni zasługujesz na sukces! – Lekko wychyliła się do przodu. – Mam dla ciebie niespodziankę… Rozmawiałam z Richardem, który powinien zjawić się tu za tydzień, a dokładnie w przyszły wtorek… – O, jak wspaniale! Tak bardzo chcę zobaczyć twojego brata i małą Daisy! Kto by pomyślał, że będę żyła dość długo, aby doczekać się prawnuczki… – Wiem, że to dla ciebie wyjątkowe przeżycie, naprawdę! I jeszcze coś – razem z nimi przyleci Joanne ze swoim synkiem Simonem, który jest w wieku Daisy… – Znowu wszyscy będziemy razem, zupełnie jak w Indian Ridge! – Twarz Gabriele jaśniała radością. – Zawsze bardzo lubiłam Jo! – Mam też dodatkową niespodziankę – Justine uśmiechnęła się lekko. – Oni oboje, mam na myśli Richarda i Jo, wreszcie się zeszli! Joanne od dziecka kochała się w Richardzie, ale on nigdy nie zwracał na nią specjalnej uwagi i kompletnie straciłam już nadzieję, że coś z tego wyjdzie… A tu jednak! – Que sera sera… – mruknęła Gabriele, odwołując się do swojego ulubionego powiedzonka. – Co ma być, to będzie… Podniosła wzrok, ponieważ w progu właśnie pojawiła się Ayce, popychając przed sobą barek z podwieczorkiem, i przywitała ją serdecznym uśmiechem.
Rozdział 32 Gdy zjadły podwieczorek, trochę bardziej obfity, niż przypuszczały, Gabriele długą chwilę przyglądała się Justine. Jej wnuczka szybko zorientowała się, że jest przedmiotem obserwacji. – Patrzysz na mnie i patrzysz, babciu! – zauważyła z uśmiechem. – Mam coś na twarzy? – Nie, kochanie. Po prostu podziwiam twoją urodę, bo jesteś naprawdę piękna… – Ty też! – zawołała Justine. – Wyglądasz niezwykle elegancko w tym czarnym kostiumie i białej bluzce, zupełnie jak bizneswoman z najwyższej półki! Gabriele potrząsnęła głową. – Jestem tylko przeciętną artystką… Kochanie, chciałabym o czymś z tobą porozmawiać, lecz najpierw muszę zadać ci pewne pytanie… O której przyjedzie tu jutro do ciebie Iffet? – Po południu, jeszcze nie ustaliłyśmy dokładnie. – Chyba powinnaś odwołać to spotkanie… – Dlaczego? – Justine wyprostowała się na kanapie i rzuciła babce niepewne spojrzenie. – Coś się stało? – Nie, nie, a w każdym razie nie ma to żadnego związku z Iffet… – Gabriele głęboko odetchnęła. – Obiecałam ci, że porozmawiamy o tym, jak uratowałam Anitę, i zrobimy to jutro, ale to wszystko, co mogę powiedzieć ci o latach mojej wczesnej młodości, o mojej przeszłości… – Och, nie! – przerwała jej Justine. – Chcę wiedzieć wszystko! – Daj mi wyjaśnić… Kiedy byłam dziewczyną, nastolatką na progu kobiecości, przeżyłam wiele trudnych chwil. Nie było to szczęśliwe życie. Później okoliczności zmieniły się i zaczęłam ukrywać przeszłość, spychać ją w głąb świadomości. W rezultacie zakopałam ją tak głęboko, że teraz nie umiem już wydobyć tamtych wspomnień na powierzchnię… Nie mogę, to wykluczone! Wymazałam przeszłość z serca i umysłu i nigdy nie byłam w stanie o niej mówić. Uważam jednak, że masz prawo poznać realia lat mojej młodości, dowiedzieć się, kim byłam i kim jestem…
– Dziękuję, babciu! Cieszę się, że chcesz ze mną porozmawiać, że postanowiłaś opowiedzieć mi swoją historię… – Och, nie zamierzam ci jej opowiadać, kochanie! – Ale przecież powiedziałaś… – Tak, obiecałam i możesz być pewna, że wszystkiego się dowiesz. Do tej pory z nikim o tym nie rozmawiałam, nikt nie zna tej historii i… – Nawet Anita? – Nawet ona… Anita zna moje dzieciństwo, bo przecież dorastałyśmy razem, a kiedy byłyśmy nastolatkami, uratowałam jej życie. Zaraz później rozdzieliły nas okoliczności i ponownie spotkałyśmy się dopiero po paru latach. Anita nie wiedziała, co działo się ze mną w tym okresie, podobnie jak ja nie wiem, co działo się z nią… Zwierzyłam jej się z jednej, jedynej rzeczy, więc wie o ludziach, którzy byli dla mnie dobrzy, ale to wszystko… – Nie umiałaś powiedzieć o tym nawet wujowi Trentowi? – cicho spytała Justine. – Tak, jemu także nie umiałam tego powiedzieć… – Gabriele oparła się o poduszki i utkwiła wzrok w przestrzeni. Jej twarz przybrała wyraz głębokiego smutku. – Dziesięć lat temu, po kłótni z twoją matką, wróciłam do Stambułu, a ona do Stanów – podjęła w końcu. – Jak wiesz, to ona kazała mi trzymać się z daleka od siebie i dzieci, czyli was dwojga, moich wnuków… Wyrzuciła mnie z rodziny. Byłam całkowicie oszołomiona, zraniona, na pewno potrafisz to sobie wyobrazić. Przyjechałam do Stambułu, ponieważ wiedziałam, że tu jestem bezpieczna. Miałam swoją yali, a także świadomość, że przyjaciele kochają mnie i szanują. Miałam Anitę, no i Michaela, który dość często przyjeżdżał tu, okazując mi dużo serca… – To dla mnie wielka pociecha, babciu… – Michael to dobry człowiek… Wracając do rzeczy – powoli zaczęłam zbierać kawałki przeszłości, składać fragmenty życia i spisywać je. Niektóre wydarzenia pogrzebałam zbyt głęboko, aby kiedykolwiek wydobyć je z pamięci, i te pozostaną niezapisane… Zgromadziłam jednak wystarczająco dużo fragmentów przeszłości, abyś mogła odtworzyć sobie obraz mojej młodości. Spisywanie tej historii
trwało naprawdę długo… Nie jest to pamiętnik, nie są to wspomnienia, lecz raczej zbiór scen, obrazów, kawałków życia… Rozumiesz, co mam na myśli, kochanie? – Tak… Czy to coś w rodzaju notatek? – Chyba tak, mniej więcej. Dam ci je, zanim jutro wyruszymy z Anitą do Bodrum. – Dlatego chcesz, żebym przełożyła spotkanie z Iffet? Żebym mogła je spokojnie przeczytać? – Tak… – Gabriele zawahała się. – Przypuszczam, że niektóre z tych obrazów mogą wydać ci się… Cóż, mogą wydać ci się trudne, nie da się tego inaczej powiedzieć… Ponieważ dobrze cię znam, wiem, że podczas tej lektury będziesz chciała być sama, po to aby wszystko przetrawić i przemyśleć… – Rozumiem… – Justine z przekonaniem skinęła głową. – Zaraz zadzwonię do Iffet! – Nie czytaj wszystkiego od razu – cicho poradziła jej Gabriele. – Nie śpiesz się! Przy każdym fragmencie, przy każdej scenie znajdziesz nazwę miejscowości i rok zdarzenia, żebyś miała świadomość, gdzie wtedy się znajdowałam i kiedy to było… – Mogę zadzwonić do ciebie, gdybym chciała cię o coś zapytać? Do Bodrum? – Będę miała przy sobie komórkę. – Pozwolisz Richardowi przeczytać te notatki? – Tak, oczywiście, to konieczne. On także musi dowiedzieć się, co się ze mną działo. – Mogę powiedzieć mu o notatniku? – Wolałabym, aby sam go przeczytał, więc nie mów mu o tym wcześniej. Powinien sam poznać i spróbować zrozumieć te zdarzenia. – Dobrze, babciu… A co z Michaelem? Gabriele zastanawiała się chwilę. – Możesz mu o tym opowiedzieć, jeżeli uznasz to za konieczne – westchnęła. – Michael wie o niektórych rzeczach od Anity… – Powiedział, że nic nie wie! – Justine zmarszczyła brwi. – I nie okłamał cię! Nie wie nic o latach mojej młodości, zna tylko kilka faktów związanych z jego babką. Gdy przeczytasz parę pierwszych
stron, zorientujesz się, o czym mówię… – Czy lektura twoich notatek może mną wstrząsnąć, babciu? – spytała Justine, nagle poważnie zaniepokojona. Gabriele nie odpowiedziała. Justine obrzuciła ją badawczym spojrzeniem i serce ścisnęło jej się z żalu. Przez moment widziała ból w oczach babki i wtedy zrozumiała, jak bezsensowne było jej pytanie.
Rozdział 33 Następnego dnia po południu Gabriele, już gotowa do wyjazdu, poszła do sejfu, który znajdował się w ścianie garderoby obok jej sypialni, i wyjęła z niego duży czarny notatnik. Trzymała go tam od lat i wyjmowała tylko wtedy, gdy chciała coś dopisać. Teraz jej notatki miały zostać przeczytane, pierwszy raz, przez jej wnuczkę… Gabriele znieruchomiała na moment, ogarnięta nagłą pokusą, aby odłożyć notatnik na miejsce. Nie, pomyślała. Chcę, żeby Justine poznała prawdę o moim życiu… Zdecydowanym ruchem zatrzasnęła drzwiczki sejfu i przekręciła zamek. Zaraz potem wzięła torebkę i zeszła na dół, na spotkanie z wnuczką. Justine nie było w willi i kiedy Gabriele wyszła do ogrodu, dostrzegła ją, jak zmierza w stronę ławki zwróconej przodem do Bosforu. Uśmiechnęła się do siebie. Ta ławka nagle stała się ulubionym miejscem spotkań… To na niej Justine i Michael wyznali sobie uczucie, które poraziło ich jak piorun… To ona była teraz pewnie w ich oczach symbolem ich związku… Parę chwil później Gabriele dołączyła do wnuczki. – Jadę już na lotnisko z Anitą, kochanie, więc chcę ci to dać – wyjaśniła, wręczając Justine niewielką torebkę na zakupy ze sklepu Fortnum & Mason. – W środku znajdziesz mój notatnik, o którym mówiłam ci wczoraj po południu… Justine wzięła torebkę i skinęła głową. – Dziękuję, babciu! Nie mogę się już doczekać, chyba zacznę od razu! A przy okazji – Iffet nie miała nic przeciwko przełożeniu naszego spotkania, okazało się nawet, że bardzo jej to odpowiada… Musi zająć się klientami, którzy akurat przyjechali do Stambułu… – Cieszę się… No, teraz masz sporo czasu na lekturę i jej przetrawienie… – Gabriele ujęła dłoń Justine i lekko ją ścisnęła. – Zamierzałam zapisać ten notatnik w testamencie tobie i Richardowi… Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam już, że dane mi będzie jeszcze was zobaczyć, bałam się nawet o tym marzyć… A jednak mnie znalazłaś, całą i zdrową, i dlatego doszłam do wniosku, że powinniście
dostać moje notatki teraz… Richard przeczyta je, kiedy przyjedzie w przyszłym tygodniu. – Będą u mnie bezpieczne – powiedziała Justine. – Wiem, że przeznaczyłaś je tylko dla nas, naprawdę to rozumiem… – Weź też pod uwagę, że spisywałam je na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, w tym okresie życia, kiedy pamięć może już czasami nieco zawodzić… Po wyjeździe Gabriele i Anity Justine zaniosła torebkę do swojej sypialni, usiadła na krześle i położyła oprawiony w czarną skórę notatnik na małym stoliku do kawy. Długo siedziała nieruchomo, wpatrując się w blat. Chciała sięgnąć po notatnik i otworzyć go, a jednak bała się to zrobić. Nie wiedziała, co znajdzie między kartkami. Wreszcie wzięła głęboki oddech, otworzyła notatnik i spojrzała na pierwszą stronę opatrzoną tytułem Fragmenty życia oraz imieniem autorki, Gabriele, bez nazwiska. Justine przewróciła kartkę i przeczytała słowa u góry. Z lewej strony znajdowała się nazwa miasta – BERLIN, z drugiej data – 16 LISTOPADA 1938. Justine ściągnęła brwi. Berlin… Co jej babka robiła w Berlinie w 1938 roku, na miłość boską? Nic z tego nie rozumiała… Znowu spojrzała na tekst, upewniając się, że napisany jest charakterem pisma Gabriele, tak dobrze jej znanym, charakterystycznym, eleganckim i bardzo wyraźnym. BERLIN, 16 LISTOPADA 1938 Zawsze z wielką radością wracam do domu. Kiedy znalazłam się na ulicy, gdzie mieszkamy, ogarnęło mnie ogromne podniecenie. Robiło się ciemno, zerwał się zimny wiatr. Przyśpieszyłam kroku. Nagle dostrzegłam naszą kamienicę i biegiem puściłam się przed siebie. Nie mogłam już doczekać się, kiedy zobaczę rodziców i moją małą siostrzyczkę Erikę. Wpadłam do holu, przygładziłam włosy i poprawiłam szalik, a potem z walizką w ręku ruszyłam ku schodom. Coś było inaczej… Nagle uświadomiłam sobie, że w budynku panuje niezwykła cisza. Mieszkałam tu prawie całe życie i nigdy dotąd nie
miałam takiego wrażenia. Zawsze coś było tu słychać, jakieś dźwięki, jakiś hałas… Dotarłam na pierwsze piętro i zauważyłam coś jeszcze dziwniejszego – drzwi naszego mieszkania stały otworem. Zawsze były zamknięte od wewnątrz… Kto zostawił je otwarte? Nie weszłam do środka. Stałam wpatrzona w drzwi, czujnie nasłuchując. Cisza. W mieszkaniu panowała ciemność. Wreszcie pchnęłam drzwi i weszłam do przedpokoju. Zobaczyłam przyćmione światło w końcu korytarza, a zaraz potem jasną smużkę pod drzwiami gabinetu ojca. Stałam nieruchomo, czując, jak ogarnia mnie strach. Pośpiesznie włączyłam światło. Mutti, Papa, zawołałam. Wróciłam! Cisza. Żadnych powitalnych okrzyków, żadnego śmiechu, nic. Rodzice nie wybiegli mnie przywitać, siostrzyczka też nie. Postawiłam walizkę na podłodze. W ustach zupełnie mi zaschło. Z trudem przełknęłam kroplę gęstej śliny i zmusiłam się do zrobienia jednego kroku, potem drugiego. W końcu ostrożnie, czubkiem pantofla pchnęłam drzwi do gabinetu ojca. Na biurku paliła się lampa. Na stole leżały skrzypce ojca. Nie w pudle… Dziwne, niepokojące… To były skrzypce stradivarius, ojciec zawsze zamykał je w pudle. Obok ktoś zostawił nuty. Podeszłam bliżej. Mozart… Poszłam korytarzem do kuchni, zajrzałam, weszłam do środka. Na kuchence stały garnki. Na blacie leżała deska do krojenia, na dużym kuchennym stole czyjaś ręka rozrzuciła warzywa. Nie ulegało wątpliwości, że matka wyszła w wielkim pośpiechu, nie widziałam innego wytłumaczenia. Nigdy nie zostawiłaby takiego bałaganu w kuchni… Gdzie podziała się moja rodzina? Nie śmiałam przyjąć do wiadomości myśli, która przemknęła mi przez głowę. Stałam nieruchomo, jak porażona, sztywna ze strachu. I nagle dobiegł mnie jakiś odgłos, coś jakby skrzypnięcie drzwi… Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz z panią Weber, która mieszkała naprzeciwko nas. Podbiegła do mnie, chwyciła w ramiona i mocno przytuliła do swojej obfitej piersi. Usłyszałam zdławiony szloch. Zajrzałam jej w twarz, bladą jak śmierć, koloru fartucha, którym była przewią-zana. Gabri, musisz uciekać, powiedziała. Teraz, natychmiast! Chodź, mam
coś dla ciebie… Zapytałam ją, gdzie są moi rodzice i siostra. Nie odpowiedziała. Potrząsnęła tylko głową, raz, drugi i trzeci. Wzięła mnie za ramię i szybko wyprowadziła z kuchni, na korytarz. Złapała moją walizkę, prawie wypchnęła mnie z naszego mieszkania i zaprowadziła na drugą stronę, do siebie. Zamknęła drzwi i pociągnęła mnie do kuchni. Okno było otwarte, słyszałam dobiegające z ulicy normalne dźwięki. Włączyła radio, żeby nikt nas nie słyszał, znałam ten sposób. Patrzyłam na nią z lękiem. Gdzie oni są, spytałam. Cała trzęsłam się w środku. Zabrali ich, odszepnęła i umilkła. Czekałam, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Gestapo, dodała. Gestapo… Nie, nie, krzyknęłam. Nie Mutti i Papa! Nie mała Erika! Nie, krzyczałam. Nie mogłam się ruszyć, przerażenie szalało we mnie jak ogień, powieki piekły mnie od łez, gardło miałam ściśnięte. Pani Weber dopadła do mnie i kazała mi być cicho. Cicho, Gabri, błagam! Znowu przytuliła mnie do piersi, a po chwili wzię-ła za rękę i zaprowadziła do swojej sypialni. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku, wyciągnęła spod łóżka walizkę i wyjaśniła, że moja mama zostawiła ją dla mnie parę tygodni temu. Pani Weber przypomniała mi, że kluczyk do walizki powinnam mieć na szyi, zawieszony na wstążeczce. Zdjęłam go i otworzyłam walizkę. Wewnątrz znajdowały się moje ubrania, porządnie poskładane, na samym wierzchu mój paszport i koperta. Zajrzałam do środka. Pieniądze. I fotografia nas czworga. Wzięłam ją do ręki i popatrzyłam na moją rodzinę. Łzy popłynęły mi po policzkach. Czy jeszcze kiedyś ich zobaczę? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Odwróciłam się do pani Weber i powiedziałam, że muszę zabrać skrzypce taty. Zaprotestowała gwałtownie, szepnęła, że nie wolno mi po nie wracać. Niedługo przyjdą po ciebie, Gabri! Mają listy. Listy członków rodzin… Wszystko musi zostać tak, jak było, bo wrócą tu i spostrzegą, że ktoś był w mieszkaniu… Rozpłakałam się. Otarła mi oczy chusteczką, znowu objęła, przytuliła, długo głaskała mnie po głowie. Wiesz, co masz zrobić, spytała. Tak, odparłam, mama mi powiedziała. Pani Weber kiwnęła głową. Teraz musimy jakoś zmieścić rzeczy z dwóch walizek w jednej, tej twojej
mamy, powiedziała. Spełniłam jej polecenie. Uściskała mnie i odprowadziła do drzwi. Niech Bóg cię prowadzi, Gabriele, powiedziała. Podziękowałam jej, spojrzałam na uchylone drzwi naszego mieszkania i powoli zeszłam po schodach. Prawie nic nie widziałam przez łzy. Bóg, pomyślałam. Jaki Bóg?! Nie ma Boga. Jestem sama. Mam czternaście lat. Na ulicy było już zupełnie ciemno. Skręciłam w lewo, w prawo, znowu w lewo. Czwartą ulicą doszłam do kamienicy, w której mieszkała Anita Fischer ze swoim starszym bratem Markusem. Musiałam im powiedzieć, ostrzec ich. Znowu hol, znowu schody… Weszłam na piętro, przycisnęłam dzwonek. Czekałam. Rozdygotana, przerażona. Czy ich także zabrali? Drzwi otworzyły się. Anita uśmiechnęła się na mój widok. I nagle wyraz jej twarzy zmienił się w jednej sekundzie… Co się stało, zawołała. Wciągnęła mnie do środka i zatrzasnęła drzwi. Zabrali ich, wyszeptałam. Zabrali moją rodzinę… Szloch wyrwał mi się z gardła, nie zdołałam go powstrzymać. Zatkałam usta wierzchem dłoni, przełknęłam łzy. Gestapo? Bez słowa kiwnęłam głową. Markus wyrósł obok nas jak spod ziemi. Gestapo? Przytaknęłam. Polują na Żydów, powiedział ponuro, z twarzą bladą jak fartuch pani Weber. W Kryształową Nocnoc0 naziści przestali się maskować, wymamrotał, popatrując to na mnie, to na Anitę. Pokazali, o co im chodzi… Chcą nas wszystkich wymordować. Nie uspokoją się, dopóki nie zabiją wszystkich Żydów w Niemczech… Patrzyłam na niego w milczeniu. Anita też. To niemożliwe, jęknęłam. Poczekamy, zobaczymy, odparł. Weszliśmy do salonu. Anita zostawiła nas i poszła zrobić gorącej herbaty. Markus i ja usiedliśmy. Brat Anity miał dwadzieścia dwa lata i był bardzo inteligentny. Chcesz zostać tu z nami? Potrząsnęłam głową. Muszę iść do przyjaciółki mojej mamy, wymamrotałam, dławiąc się łzami. Muszę do niej pójść… Do tej Rosjanki? – zapytał Markus. Tak, odparłam. Mogę do niej zatelefonować? Kiwnął głową. Zaprowadził mnie do malutkiego gabinetu, wskazał telefon i zostawił
mnie samą. Wybrałam numer, którego na polecenie matki nauczyłam się na pamięć. Telefon dzwonił i dzwonił. Ja? Kobiecy głos… Guten Abend, Prinzessin, powiedziałam po niemiecku. Mówi Gabriele Landau, dodałam po angielsku. W słuchawce zapanowała cisza. Coś jest nie w porządku? – spytała księżna. Tak, nie w porządku, odparłam. Powiedziała, żebym natychmiast do niej przyszła. Dobrze, szepnęłam. Wróciłam do salonu. Anita, blada jak prześcieradło, przyniosła herbatę. Usiedliśmy i piliśmy w milczeniu. Markus dostał dziś wizę, powiedziała Anita. Ale ja nie, dodała. Popatrzyłam na nią. Nie możesz jechać? Znajdziemy jakiś sposób, powiedział Markus. Musimy oboje dostać się do Stambułu. Jeżeli nam się nie uda, zostanę w Niemczech, żeby chronić Anitę. Później, gdy dopiliśmy herbatę, zapytałam Markusa, czy odprowadzi mnie do domu księżnej Iriny Trubeckiej, która mieszkała niedaleko Tiergarten, pięknego starego parku, jednego z ulubionych miejsc mojej mamy. Zgodził się zawieźć mnie tam na swoim motorze. Justine położyła czarny notes na stoliku do kawy. Ręce jej drżały, cała zresztą drżała jak w gorączce. Twarz miała mokrą od łez, które wciąż spływały jej po policzkach. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytała, nie rozumiała, jak to możliwe… Zawsze uważała, że jej babka jest Angielką, tymczasem okazało się, że była Niemką, niemiecką Żydówką… Oznaczało to, że ona sama też jest żydowskiego pochodzenia, tak samo jak Richard i ich matka, Deborah. Justine zrozumiała, że nie jest osobą, za którą się miała, i oni także, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niej wielkiego znaczenia. Liczyło się tylko cierpienie, jakie stało się udziałem jej babki, wtedy młodej dziewczyny. Czternastoletniej dziewczyny, samej w hitlerowskich Niemczech… Młodej Żydówki, narażonej na większe niebezpieczeństwo niż ktokolwiek inny… Po plecach Justine przebiegł zimny dreszcz. Poszła do łazienki, znalazła chusteczki higieniczne i otarła łzy. Popatrzyła na siebie w lustrze i dostrzegła napięcie na swojej twarzy i czerwone, zapłakane oczy. Och, babciu, pomyślała. Jak udało ci się to wszystko przeżyć? Łzy
popłynęły znowu i Justine wróciła do pokoju. Rzuciła się na łóżko i wtuliła twarz w poduszkę, zanosząc się płaczem. W tej chwili chciała tylko otoczyć Gabriele ramionami, przytulić się do niej i powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Ale to było niemożliwe… Nie mogła nawet zadzwonić do babki. Gabriele i Anita leciały właśnie samolotem do Bodrum.
Rozdział 34 Justine długo leżała nieruchomo, starając się odpocząć. Wyczerpana płaczem, miała wrażenie, że nie ma już łez. Pierwsze strony notatnika babki wstrząsnęły nią i wprawiły w osłupienie. Była kompletnie oszołomiona tym, co przeczytała. W jej głowie kłębiły się dziesiątki pytań, na które odpowiedzieć mogła tylko Gabriele. Nie potrafiła wyobrazić sobie, jakim cudem jej babka zdołała poradzić sobie z tak ogromnym bólem i stratą. Była taka młoda, miała zaledwie czternaście lat… A jak przeżyła wszystko to, co musiało spotkać ją później? Justine nieźle znała historię i wiedziała o drugiej wojnie światowej oraz zagładzie Żydów. Teraz mogła tylko zastanawiać się, w jaki sposób Gabriele uniknęła śmierci w tych strasznych czasach. Fakt, że przeżyła, ona, Żydówka w hitlerowskich Niemczech, zakrawał na najprawdziwszy cud… Co zrobiła młoda Gabriele? Kto jej pomógł? Jak uniknęła aresztowania przez gestapo? A może została schwytana? Czy była w jednym z obozów śmierci? I przeżyła? Co stało się z jej rodzicami, dziadkami Justine? Co spotkało Erikę? Czy młodsza siostra Gabriele przetrwała wojnę? Jak Gabriele przedostała się do Anglii? Kiedy wyjechała z Niemiec? Jaką rolę w latach młodości Gabriele odegrała jej ukochana ciotka Beryl? Justine nie umiała odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Wiedziała, że całą historię pozna dopiero po rozmowie z babką, a przecież chciała wiedzieć wszystko teraz, już… Oczy młodej kobiety spoczęły na oprawionym w czarną skórę notesie, który przyciągał ją jak magnes. Przygryzła wargę, podnios-ła się, podeszła do stolika, wzięła notes i usiadła na krześle. Przerzuciła już przeczytane strony i znalazła miejsce, gdzie przerwała lekturę. Nie była w stanie oderwać wzroku od kartki. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie nie jechać motorem. Moja walizka była za duża, żeby bezpiecznie ją przewieźć, a co ważniejsze, Markus nie chciał zostawiać Anity samej w mieszkaniu. Zgodziłam się z nim. Żyjemy w niebezpiecznych
czasach, pomyślałam. Któż mógł wiedzieć o tym lepiej niż ja? Za wydanie Żyda można było dostać pieniądze. Anita powinna pojechać z nami, postanowiliśmy. Szybko złapaliśmy taksówkę. Kazałam kierowcy jechać na Tiergartenstrasse. Kiedy usadowiliśmy się z tyłu, Markus zapytał, skąd moja mama zna tę Rosjankę. Parę lat temu poznała ją przez Arabellę von Wittingen, wyjaśniłam. Arabella jest żoną Kurta von Wittingen. Poznałeś księcia, dodałam. Jest on kimś w rodzaju ambasadora, doradcy Kruppa, wielkiego fabrykanta broni. Och, tak, pamiętam go, powiedział Markus. Moja mama i Arabella chodziły razem do szkoły w Anglii, ciągnęłam. Do Roedean, w pobliżu Brighton. Lady Arabella Cunningham, bo tak nazywała się przed ślubem, jest córką hrabiego Langley z Yorkshire. Po skończeniu szkoły Arabella i moja mama nadal pozostały bliskimi przyjaciółkami. Ciągle zapominam, że twoja matka jest Angielką, rzekł Markus. Tak, urodziła się w Londynie, przypomniała mu Anita. Wiem, powiedział, patrząc na mnie w mrocznym wnętrzu taksówki. Często jeździliście do Londynu… Szkoda, że nie zostaliście tam na stałe, mruknął ze współczuciem. Szkoda, potwierdziłam. Ciekawe, dlaczego rodzice nie podjęli takiej decyzji… Chociaż nie, znałam odpowiedź na to pytanie. Mój ojciec często dyrygował Berlińską Orkiestrą Filharmoniczną i zawsze wracał, gdy zapraszano go na serię koncertów. Był wybitnym muzykiem, niektórzy uważali, że wcześniej czy później otrzyma nominację na stanowisko stałego dyrygenta. Teraz już nie, uprzytomniłam sobie i ciaśniej otuliłam się paltem. Znowu dostałam dreszczy. Gdzie on teraz jest? Mój cudowny ojciec, Dirk Landau, który tak bardzo nas wszystkich kochał… Wysoki, jasnowłosy, łagodny… Dobry człowiek. Człowiek, który wierzył, że Żydzi są bezpieczni w Niemczech, w Ojczyźnie… Mocno zacisnęłam powieki, z trudem przełknęłam ślinę. Starałam się zachować panowanie nad sobą. Muszę być dzielna, powtarzałam sobie. Muszę wrócić do Arabelli, do zamku w lesie. Spędziłam tam ostatni weekend. U nich będę bezpieczna, pomyślałam. Pomogą mi odnaleźć rodziców… Jeżeli ktoś w ogóle jest w stanie to zrobić, to tym kimś jest
książę Rudolph Kurt von Wittingen. Wielki arystokrata, człowiek z koneksjami, tak zawsze mówiła o nim mama. Ona jest księżniczką, prawda, zagadnął Markus. Tak, odparłam. Irina pochodzi z rodu Romanowów. Jej matka, księżna Natalie, to kuzynka zamordowanego cara… Cara Mikołaja, pokiwał głową Markus. Zamordowanego w czasie sowieckiej rewolucji w 1917 roku. Przytaknęłam. Właśnie wtedy Irina i jej bliscy wyjechali z Rosji i zaczęli tułać się po Europie. Byli uchodźcami, nie mieli nic. Zamieszkali w Berlinie, dziesięć lat temu. Niedawno księżna Natalie ponownie wyszła za mąż, za pruskiego barona. Teraz wreszcie mają dom. Na Lützowufer. Markus znowu popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi. Kazałaś kierowcy jechać na Tiergartenstrasse, powiedział. Wiem, odparłam. Stamtąd pójdziemy dalej piechotą. Anita zerknęła na brata. Przecież to niedaleko, powiedziała. Potem Markus już się nie odzywał. Wszyscy milczeliśmy. Z wysiłkiem tłumiłam szloch, który wciąż chwytał mnie za gardło. Gdzie oni są? Mama, tata i Erika? Są razem czy może ich rozdzielono? Gestapo często rozdzielało rodziny… O Boże, tylko nie to, pomyślałam, trzęsąc się z przerażenia. Łzy znowu popłynęły mi po policzkach. Erika miała dopiero osiem lat… Będzie się okropnie bała, jeżeli oderwą ją od mamy… Anita wzięła mnie za rękę i mocno ścisnęła. Zakrztusiłam się łzami. Anita trzymała mnie za rękę, ja trzymałam ją. Co bym zrobiła, gdybym nie miała Anity i Markusa? Wysiedliśmy z taksówki przy Tiergartenstrasse. Markus zapłacił kierowcy i wziął moją walizkę. Poprowadziłam ich tą piękną ulicą obok parku. Na skrzyżowaniu Hofjägeralle i Stülerstrasse skręciliśmy w stronę Lützowufer. Spojrzałam w kierunku Landwehrkanal i pomyślałam o innej przyjaciółce mamy, która miała mieszkanie nad kanałem. O Renacie von Tiegal. W końcu znaleźliśmy się na Lützowufer. Zaprowadziłam Anitę i Markusa do domu, w którym księżniczka Irina Trubecka mieszkała ze swoją matką, księżną z wielkiego rodu Romanowów, i swoim ojczymem, pruskim baronem. Dom był ciemny, światło paliło się tylko w jednym oknie, niedaleko
wejścia. Wiedziałam, że tam, na parterze, znajduje się niewielki gabinet, w którym pracuje sekretarz barona. Markus uniósł ciężką mosiężną kołatkę i kilka razy zastukał w drzwi. Otworzyły się prawie natychmiast. W progu stała sama księżniczka Irina. Rude włosy tworzyły płomienną aureolę wokół jej głowy, podświetloną palącą się w holu lampą. Otworzyła drzwi szerzej i gestem zaprosiła nas do środka. Potem szybko zatrzasnęła drzwi i ogarnęła nas uważnym spojrzeniem. I chwyciła mnie w ramiona. Będzie dobrze, powiedziała swoim doskonałym angielskim, jedynie z lekkim obcym akcentem. Mam nadzieję, wymamrotałam. Uwolniła mnie z objęć i odwróciła się do Markusa i Anity. Przedstawiłam ich jej. Z uśmiechem skinęła im głową. Chodźmy do salonu z tyłu domu, powiedziała. Tam porozmawiamy. Poprowadziła nas przez mroczny hol. Znałam ten salon. Często bywałam w nim z mamą… Księżniczka Irina kazała nam usiąść. Podeszła do okrągłego stolika, gdzie na srebrnej tacy stał dzbanek z kawą oraz filiżanki i spodeczki. Napijecie się czegoś gorącego? Taka zimna noc… Wszyscy troje kiwnęliśmy głowami. Nalała kawy do filiżanek, zapytała, kto pije z mlekiem, kto z cukrem. Wzięłam dwie filiżanki z jej rąk i podałam je Anicie i Markusowi. We czworo popijaliśmy kawę, grzejąc się przy kominku. Po chwili Irina popatrzyła na mnie. Co się stało, Gabriele? Opowiedziałam jej o wszystkim. Że spędziłam weekend u von Wittingenów jako opiekunka ich dzieci, Diany i Christiana… Okazało się, że księżniczka Irina wiedziała o tym. Powiedziałam, że szofer księcia odwiózł mnie dziś do Berlina i wysadził niedaleko domu. Że mieszkanie zastałam puste… Powtórzyłam jej słowa pani Weber, że gestapo zabrało moich najbliższych. Gdy skończyłam, księżniczka pokiwała głową. Spojrzała na mnie, potem na Markusa. W zeszłym tygodniu w tym mieście rozpętała się burza zła, powiedziała powoli. Bandyci Hitlera zademonstrowali, na jak wielkie stać ich okrucieństwa. Kristallnacht – tak nazwali tę okropną noc… Kryształowa Noc, pewnie z powodu potłuczonego szkła, które pokryło ulice Berlina. Taka ładna nazwa dla czegoś tak strasznego, przerażającego! Tylko oni mogli wymyślić coś podobnego! Wybite szyby w oknach żydowskich domów, sklepów, kawiarni, restauracji
i synagog… Tyle ofiar… Nie, trzeba mówić wprost – tylu zabitych Żydów… Ten rząd to banda gangsterów, morderców! Księżniczka przerwała i zatrzymała wzrok na moich przyjaciołach. Jesteście Żydami? Oboje przytaknęli. Musicie być bardzo ostrożni i dyskretni, powiedziała. Starajcie się nie zwracać na siebie uwagi… Dzwonek komórki leżącej na nocnej szafce sprawił, że Justine wyprostowała się gwałtownie. Zerwała się z krzesła i chwyciła telefon. – Halo? – To ja. – W słuchawce rozległ się głos Joanne. – Masz wolną chwilę, żeby pogadać? – Tak. – Justine starała się mówić zupełnie spokojnie. – Masz dziwny głos, Jo! Co się stało? – Złe wiadomości, niestety… Daisy ma zapalenie ucha. – O Boże! – Justine usiadła na łóżku. – Lekarz powiedział, że powinna posiedzieć w domu… – To znaczy, że nie będziecie mogli przylecieć w przyszłym tygodniu, czy tak? – Tak, kochanie. Strasznie nam przykro, jesteśmy okropnie zawiedzeni… Richard zadzwoni do ciebie trochę później, musiał dzisiaj polecieć do Waszyngtonu, na spotkanie w sprawie hotelu. Tak czy inaczej, sytuacja jest jasna – Daisy będzie wolno wsiąść do samolotu dopiero za jakieś dwa tygodnie… Richard martwi się o Ga-briele, bo wie, że będzie bardzo rozczarowana… – Oczywiście, podobnie jak Anita… Liczyliśmy na uroczyste rodzinne spotkanie, a tu coś takiego… Ale przecież nic nie można na to poradzić… – Richard chciał omówić z tobą nowy termin naszego przyjazdu do Turcji – powiedziała Joanne. – W czerwcu… – Rozumiem, nie wiem jednak, jak wyglądają plany babci… – No tak… Słuchaj, dobrze się czujesz? Wydaje mi się, że masz katar! – Tak, rzeczywiście. – Justine chwyciła się tego wytłumaczenia, nie chcąc w tej chwili zwierzać się przyjaciółce. Nie wyobrażała sobie, aby mogła powiedzieć komuś o czarnym
notesie i jego wstrząsającej zawartości. Gawędziły jeszcze chwilę i pożegnały się. Justine zamierzała właśnie wrócić do lektury, gdy aparat, który nadal trzymała w ręku, znowu zaczął dzwonić. – Halo? – odezwała się. – To ja – powiedziała Gabriele. – Chciałam tylko dać ci znać, że obie z Anitą jesteśmy już w hotelu w Bodrum… – Och, babciu! – zawołała Justine i momentalnie zalała się łzami. – Babciu, tak bardzo cię kocham! Nigdy o tym nie zapominaj! Jak udało ci się to wszystko wytrzymać, na miłość boską? Chciałabym być teraz przy tobie, objąć cię i przytulić… Zawsze będę cię kochała i opiekowała się tobą… – Nie płacz, kochanie! Wiedziałam, że sceny z mojego życia głęboko tobą wstrząsną, ale zależało mi, żebyś znała prawdę… – Teraz trochę już wiem… Mam do ciebie tyle pytań… – Nie mogę na nie odpowiedzieć, skarbie… Zaraz mam spotkanie z klientami, ale dalej znajdziesz wszystkie wyjaśnienia… Zadzwonię jutro rano, żeby dowiedzieć się, jak się czujesz… I koniecznie obiecaj mi, że poprosisz Ayce, żeby przygotowała dla ciebie kolację! Musisz jeść, kochanie! – Tak, obiecuję! Kocham cię, babciu… – Ja też cię kocham, Justine. Bardzo!
Rozdział 35 Justine miała właśnie sięgnąć po notatnik, kiedy ktoś zapukał do drzwi. – Proszę! – zawołała. Ayce wsunęła głowę do pokoju. – Przyniosłam herbatę, panienko… – Bardzo dziękuję – odparła Justine. Ayce postawiła tacę na stoliku i z uśmiechem wyszła. Justine napełniła filiżankę aromatycznym napojem, wrzuciła plasterek cytryny i dwie tabletki słodziku i znowu zaczęła czytać. Bez trudu znalazła miejsce, w którym przerwała. Markus i Anita zdawali sobie sprawę, że księżniczka ma rację. Irina ostrzegła ich jeszcze przed wychodzeniem na ulice, szczególnie po zapadnięciu ciemności. Podniosła się, podeszła do biureczka w przeciwległym końcu pokoju, usiadła i zaczęła pisać. Po chwili wróciła, podała Markusowi kartkę i kazała mu zatelefonować natychmiast po dotarciu do domu. To nasz numer, powiedziała. Zapisałam też telefon do zamku von Wittingenów, bo lepiej, żebyście go mieli. Zawiozę tam Gabriele, na razie na parę dni. Anita rzuciła mi spojrzenie pełne niepokoju i zawodu. Będę z wami w kontakcie, przyrzekam, powiedziałam. Księżniczka spojrzała na Anitę. Może będziecie mogli odwiedzić tam Gabriele… Zapytam von Wittingenów, Anito! Może w weekend… Jej słowa przywołały drżący uśmiech na twarz Anity. Kochałam Anitę, moją najlepszą przyjaciółkę. Znałyśmy się od dziecka. Pomagałam jej pokonać rozpacz po śmierci ukochanego ojca, który umarł pięć lat wcześniej. Matka Anity i Markusa przebywała teraz w Turcji, gdzie zajmowała się chorą, owdowiałą siostrą. Anita bardzo za nią tęskniła. Gardło ścisnęło mi się boleśnie na myśl o mamie. Znowu chciało mi się płakać. Wciąż myślałam o tym, co się z nią dzieje, jaki los ją spotkał. Dobrze, że siedziałam, bo nagle zrobiło mi się słabo. Wreszcie Markus wstał i skłonił głowę przed księżniczką. Musimy już iść, powiedział. Dziękujemy, księżniczko Irino, była pani dla nas bardzo
dobra. Anita także serdecznie jej podziękowała. Uściskałam ich oboje i szepnęłam Anicie do ucha, że wkrótce znowu się zobaczymy. Odprowadziłyśmy ich do drzwi, a gdy wyszli, księżniczka przekręciła klucz w zamku i zasunęła zasuwę. Chodźmy do kuchni, Gabriele, powiedziała. Obie musimy coś zjeść, nie wolno nam opaść z sił… Poszłam za nią korytarzem. Wyjaśniła mi, że tego wieczoru służba ma wolne, a jej matka, księżna Natalie, oraz jej mąż, Herr Baron, wyjechali do jego posiadłości w Baden-Baden. Dodała, że być może zostaną tam na bliżej nieokreślony czas. Ojczym Iriny był antynazistą, arystokratą starej daty, wyznającym zupełnie inne zasady niż ludzie, którzy doszli do władzy w Niemczech. Baron uważał, że Hitler wciągnie Niemcy w niepotrzebną i niszczącą wojnę z Anglią, a nawet całą Europą. Zdaniem mojego ojczyma Hitler doprowadzi Niemców do zguby, oświadczyła Irina. Od początku mówił, że dyktator jest szaleńcem, megalomanem, a ja się z nim zgadzam, Gabri… Milczałam, ale dobrze zapamiętałam jej słowa. W kuchni księżniczka Irina szybko zajęła się podgrzewaniem zupy, którą przyniosła ze spiżarni. Poprosiła mnie, żebym nastawiła wodę i zaparzyła herbatę. Wróciła do spiżarni i po chwili postawiła na stole wędzonego łososia, szynkę i sery. Wyjęła to wszystko z lodówki, na której drzwiach zobaczyłam nazwę „Harrods”. Serce znowu ścisnęło mi się z bólu. Mamusia uwielbiała chodzić na zakupy do Harrodsa… Moja mama, mój tata, moja siostra… Gdzie oni teraz są? Teraz, w tej chwili? Ogarnął mnie lęk, dygotałam jak w febrze. Nie byłam w stanie nad tym zapanować, miałam tylko nadzieję, że księżniczka niczego nie zauważyła. Mocno zacisnęłam palce na brzegu stołu i wzięłam się w garść. Muszę być silna, muszę przetrwać. Muszę ich odnaleźć i uratować… Muszę ich ocalić za wszelką cenę, moją ukochaną rodzinę, część mojego życia i mnie samej… Justine zamknęła notatnik w czarnej skórzanej okładce i odchyliła się do tyłu, czując, jak łzy płyną jej po policzkach. Wyjęła chusteczkę z kieszeni i osuszyła twarz, głęboko odetchnęła, raz i drugi. Jej ukochana babka była niezwykle dzielna… A przecież miała zaledwie czternaście lat, była jeszcze dzieckiem, kruchym, wrażliwym,
przerażonym… Justine spojrzała na zegar przy łóżku i ze zdumieniem spostrzegła, że dochodzi już szósta. W Londynie była czwarta po południu… Gdy Michael dzwonił do niej rano, obiecał, że zatelefonuje jeszcze raz, wieczorem. Chciała z nim porozmawiać, nie, musiała! Zdawała sobie jednak sprawę, że nie powinna przeszkadzać mu w pracy. Musi cierpliwie zaczekać… Położyła notatnik na stoliku, wzięła tacę i zaniosła ją na dół do kuchni, gdzie znalazła Ayce. – Nie róbcie dziś dla mnie kolacji, bardzo proszę – powiedziała. – Powtórz Sunie, że nie jestem głodna… Zjem jedną z tych sałatek, które przygotowałyście na lunch, tę krojoną… Ayce kiwnęła głową. – Pani Trent kazała podać też panience tę owocową! Justine uśmiechnęła się. – Tak, cała babcia… Dobrze, owocową również, i gorącą herbatę z cytryną, ale nic więcej… Ayce zgodziła się, wyraźnie usatysfakcjonowana. – O której podać kolację? – Koło ósmej, dobrze? Nie wcześniej! Justine musiała odetchnąć świeżym powietrzem, wyjść na zewnątrz, rozluźnić mięśnie, przejść się trochę, odzyskać zdolność jasnego myślenia. Wyszła z willi i skierowała się w stronę grządek tulipanów. Ogarnęła wzrokiem kwiaty i nagle poczuła ogromną radość. Były tak przepięknie kolorowe, czerwone, różowe, intensywnie żółte, fioletowe i pomarańczowe… Co za wspaniały widok, pomyślała. I to na brzegu morza! Pewnie Gabriele posadziła je tu właśnie po to, żeby koiły duszę i karmiły ją pięknem… Babcia Justine dobrze wiedziała, czego potrzebują złamane serca… Z całą pewnością nie było na świecie osoby, którą nie wstrząsnęłaby do głębi lektura czarnego notatnika Gabriele, lecz Justine, z powodu osobistego zaangażowania w tę historię, była poruszona w zupełnie wyjątkowy sposób. Słowa babki utkwiły jej w głowie
i wiedziała, że nigdy, do końca życia, nie zapomni tego, co przeczytała. Pragnęła wrócić do domu i zacząć czytać dalej, nie była jednak w stanie zmierzyć się z bólem, jaki niosła lektura notatnika. Zdawała sobie sprawę, że musi czytać wspomnienia babki powoli, stopniowo, i co jakiś czas robić sobie przerwy, dla własnego dobra. Już teraz była emocjonalnym wrakiem. Ta czternastoletnia dziewczynka była przecież jej babką i wycierpiała potworne rzeczy. Justine nie miała cienia wątpliwości, że notatnik skrywa jeszcze gorsze obrazy… Szła żwirowaną ścieżką wzdłuż grządek z tulipanami, zmierzając do ławki, z której rozciągał się tak piękny widok na Bosfor. Teraz była to ich ławka, jej i Michaela. Potrząsnęła głową, zamrugała i kilka razy głęboko wciągnęła powietrze. Jak to dobrze, że mogła być tutaj, w tym cudownym ogrodzie, wśród tulipanów, płomiennych drzewek judaszowych i liliowo-niebieskich wisterii… W miejscu, z którego widziała różowo-złocisty horyzont, ku któremu szybko opadało słońce… Jej babka kochała piękno… Było dla niej odtrutką na brzydotę życia, brutalność, okrucieństwo, ból i stratę. Justine dopiero teraz w pełni zrozumiała, dlaczego ogród w Indian Ridge był tak ważny dla Gabriele. To ona zasadziła dużo wysokich drzew i kwitnących krzewów, rododendronów, bzów, wisterii i hortensji. Obok domu znajdował się także jabłoniowy sad oraz słynny różany ogród Ga-briele, któremu z radością poświęcała długie godziny pracy. Jako dziecko Justine była prawą ręką babki, jej asystentką ogrodniczką, jak nazywała ją Gabriele. Podawała babce narzędzia i cebulki czosnku, które zdaniem Gabriele zapobiegały inwazjom wielu pasożytów, a szczególnie wyjątkowo paskudnych małych czarnych insektów, które niszczyły róże. Młoda kobieta uśmiechnęła się do siebie. Miała tyle wspaniałych wspomnień związanych z babką, którą teraz znacznie lepiej rozumiała. Gabriele była kochającą, wyrozumiałą kobietą i oczywiście nie były to jej jedyne godne podziwu cechy… Justine usiadła na ławce i gorąco zatęskniła za obecnością Michaela. Pragnęła zwierzyć mu się, przerzucić część strasznego ciężaru
na jego ramiona, zadać mu parę pytań. Zamknęła oczy i napełniła płuca balsamicznym powietrzem, pachnącym morzem i kwiatami. Po zapadnięciu zmierzchu, który wkrótce miał otulić yali łagodnym błękitnawym światłem, oszałamiający, ciężki zapach rozkwitającego w nocy jaśminu przyćmi wszystkie inne aromaty… Po chwili Justine otrząsnęła się z zamyślenia i wstała. Popatrzyła na mrugające światłami po drugiej stronie Bosforu centrum wielomilionowego Stambułu i powoli poszła w stronę willi. W pokoju na piętrze czekały na nią fragmenty życia babki. Musiała do nich wracać.
Rozdział 36 Justine weszła do sypialni, natychmiast wzięła do ręki notatnik, usiadła i otworzyła go. Przez parę sekund wpatrywała się w tytuł – Fragmenty życia – i zastanawiała się, co znajdzie dalej. Pragnęła poznać dalszy ciąg historii babki, choć bała się zacząć znowu czytać. Znalazła właściwe miejsce i spojrzała na stronę. MARCHIA BRANDENBURSKA, 17 LISTOPADA 1938 Nie zasnęłam. Przepłakałam większą część nocy. Wciąż myślałam o mamie. Albo o tacie i Erice… Tęskniłam za nimi każdą komórką ciała, do bólu. Pragnęłam być z nimi. Gdzie byli? Jak się czuli? W mojej głowie kłębiły się setki myśli. Muszę dowiedzieć się, co się z nimi stało. Dokąd ich zabrano? W końcu zasnęłam z wyczerpania. Księżniczka obudziła mnie o dziewiątej rano, ubrana do wyjścia. Kazała mi przygotować się i zejść na dół na śniadanie. Hedy, kucharka, już na mnie czekała. Księżniczka powiedziała, że idzie spotkać się z kimś, kto być może udzieli nam pomocy. Schyliła się, z czułością pogłaskała mnie po głowie i przypomniała mi, że później jedziemy do Arabelli von Wittingen. Do zamku w Marchii Brandenburskiej. Spełniłam wszystkie jej polecenia. Kiedy wróciła, byłam już gotowa. Zorientowałam się, że nie przyniosła dobrych wiadomości. Powiedziała, że jej informator nic nie wie, na razie. Ale dowie się, dodała z pocieszającym uśmiechem. Zeszłyśmy do holu. Nie rozmawiaj o sprawach osobistych w obecności służby, szepnęła mi do ucha księżniczka Irina. Nigdy i nigdzie. Jestem pewna, że zachowaliby się lojalnie, lecz lepiej milczeć. Rozumiem, odparłam. Za kierownicą auta siedział Hans, szofer Herr Barona. Włożył nasze walizki do bagażnika i pomógł księżniczce wsiąść. Ja wdrapałam się za nią. Milczałyśmy. Zastanawiałam się, którą drogą pojedziemy z Lützowufer. Ruszyliśmy w stronę Tiergartenstrasse. Gdy mijaliśmy Tiergarten, myślałam o mamie. Tiergarten został zaprojektowany na wzór angielskiego ogrodu, dlatego tak go kochała. Minęliśmy Hofjägeralle, Grosser Stern i Siegessäule, skrzydlatą kolumnę zwycięstwa.
Jechaliśmy przez Unter den Linden. Księżniczka zamknęła oczy. Oszpecili najpiękniejszy bulwar w Berlinie, wymamrotała cicho. I skrzywiła się. Wiedziałam, co miała na myśli. Naziści postawili całe szeregi wyniosłych kolumn pośrodku Unter den Linden oraz z obu stron alei. Każda kolumna miała na szczycie hitlerowskiego orła. Mama nazywała to bezsensowną, śmieszną skłonnością do mocarstwowych ozdób. Minęliśmy Pariser Platz i Hans skręcił w prawo. Zesztywniałam. Jechaliśmy w górę Wilhemstrasse. Na końcu tej ulicy znajdował się gmach Kancelarii III Rzeszy, w którym Hitler i jego pomagierzy wymyślali swoje szalone plany. Za tymi murami przeklęty Führer knuł spisek za spiskiem, wszystkie niosące śmierć i zniszczenie. Zadrżałam. Księżniczka spojrzała na mnie. Jedziemy do ambasady brytyjskiej, powiedziała cicho. Czyżby czytała w moich myślach? Otworzyła torebkę, wyjęła list i pokazała mi go. Był zaadresowany do sir Nevile’a Hendersona, ambasadora Wielkiej Brytanii w Berlinie. Auto zatrzymało się przed budynkiem. Hans wziął list. Wyjrzałam przez okno i moje serce zabiło radością. Na wietrze powiewała brytyjska flaga, czerwono-biało-niebieska, Union Jack… Nie mogłam nie pomyśleć o cioci Beryl w dalekim Londynie, siostrze mamy. Czy list dotyczył mojej mamusi? Ruszyliśmy w dalszą drogę. Wiele razy byłam w domu Kurta, ale okolicy prawie nie znam, odezwała się księżniczka. Opowiedz mi o niej, Gabriele… Spełniłam jej prośbę. Kiedyś te tereny należały do drapieżnych teutońskich rycerzy. Lasy Marchii Brandenburskiej należały do ich państwa, sięgającego aż do Prus. Było tu mnóstwo jezior, kanałów i rzeczek, przepływających przez liczne wioski i miasteczka, piękne i urokliwe. Brandenburgię przecinały trzy duże rzeki, Havela, Sprewa i Odra, nad którymi stało kilka dużych zamków. Dwa największe i najważniejsze należały do księcia Kurta oraz hrabiego Reinharda von Tiegal. Dziękuję, Gabri, powiedziała księżniczka. Oparła się wygodnie i zamknęła oczy. Zrobiłam to samo. Milczałyśmy aż do przybycia do zamku, w którym mieszkali von Wittingenowie. Księżna Arabella von Wittingen, najlepsza przyjaciółka mojej matki,
czekała na nas na schodach zamku. Gdy ją zobaczyłam, łzy napłynęły mi do oczu. Księżna była wysoka, smukła, niebieskooka – bardzo podobna do mamy. Obie były Angielkami, obie mówiły łagodnie i miękko. Mama nie była arystokratką jak Arabella, ale pochodziła z cieszącej się wielkim szacunkiem żydowskiej rodziny. Jej prapradziadek przeniósł się z Francji do Anglii na początku dziewiętnastego wieku. Nazywał się Leo Goldsmith i handlował diamentami. Założył wielką firmę w Hatton Gardens, londyńskiej dzielnicy diamentów. To właśnie na tych kamieniach zbiła majątek rodzina mamy. Miałam ochotę podbiec do Arabelli i rzucić się jej na szyję, ale nie zrobiłam tego. Podeszłam do niej spokojnie, niosąc walizkę. Chciałam zachować się jak osoba dorosła. Księżniczka szła za mną z Hansem, który trzymał jej walizkę. Kiedy dotarłam do szczytu schodów, Arabella rozłożyła ramiona. Postawiłam walizkę na stopniu i przytuliłam się do niej. Objęła mnie mocno, szepcząc słowa pociechy. Potem we trzy weszłyśmy do środka, a Hans odjechał. Nie miałam do niego zaufania i byłam zadowolona, że milczałyśmy podczas podróży. Diany i Christiana nigdzie nie było widać, więc odwróciłam się i spojrzałam na Arabellę. Są u dziadków, powiedziała. Wrócą jutro. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ona także czyta w moich myślach, jak Irina. Czy było to takie łatwe? Muszę nauczyć się zachowywać pokerowy wyraz twarzy, pomyślałam. Arabella zaprowadziła nas do wielkiej sali, gdzie w ogromnym kominku płonął ogień, a na dużym stoliku do kawy stał dzbanek na herbatę, filiżanki, spodeczki i półmisek z małymi kanapkami. Księżniczka Irina i ja z przyjemnością wypiłyśmy gorącą herbatę z cytryną i ogrzałyśmy się przy wesoło trzaskającym ogniu. Rozmawiałam dziś z moim mężem, odezwała się Arabella, kiedy usiadłyśmy. Postara się dowiedzieć, gdzie są Stella, Dirk i Erika. Rzuciła Irinie pytające spojrzenie. Wiem, że ty też próbowałaś, Irino… Tak, odparła księżniczka i potrząsnęła głową. Nie udało mi się, ale obawiam się najgorszego… Znieruchomiałam. Co to znaczy, spytałam. Mój informator, ten, z którym widziałam się rano, boi się, że mogli ich już wysłać do obozu,
Gabri. Nie powiedziałam ci o tym wcześniej, bo pomyślałam, że przy Arabelli łatwiej ci to będzie znieść… Chciałam też, żebyś wiedziała, że zapewnimy ci bezpieczeństwo… Ale moja rodzina, zaczęłam i wybuchnęłam płaczem. Arabella, która siedziała obok mnie na kanapie, otoczyła mnie ramionami, lecz wcale mi to nie pomogło. Tak bardzo kojarzyła mi się z mamą… W końcu przestałam płakać, wyprostowałam się i otarłam oczy. Można spróbować wydostać ich z obozu? – spytałam. Nie wiem, ze smutkiem mruknęła Irina. Zobaczymy, co zdziała Kurt, powiedziała Arabella. Jest coś jeszcze, co chciałam z tobą omówić, Ga-briele… Skinęłam głową. Twoja ciotka Beryl mieszka w Londynie, ciągnęła. Dzwoniłaś do niej? Czy ona wie, co stało się wczoraj? Nie. Nie dzwoniłam do cioci Beryl. Spojrzałam na Irinę i Arabellę i dokładnie opowiedziałam im, co zastałam po powrocie do naszego mieszkania. Powiedziałam im też o pani Weber i powtórzyłam jej słowa, tak jak je zapamiętałam. Powinnam była zadzwonić do cioci, ale nawet o tym nie pomyślałam, szepnęłam. Za bardzo martwiłam się o moją rodzinę… Obie kobiety popatrzyły po sobie. Myślę, że uda mi się załatwić wizę wyjazdową dla ciebie, Gabri, powiedziała Irina. Arabella wierzy, że jakoś zdołamy wyprawić cię do Londynu. Nie będzie to łatwe, ale jesteśmy przekonane, że nam się uda… Zdecydowanie potrząsnęłam głową. Nie chcę jechać! Muszę tu zostać, odnaleźć rodziców! Nie mogę ich zostawić! Muszę być dzielna i zostać w Berlinie, odszukać mamę i tatę, i małą Erikę… Głos mi drżał, więc przycisnęłam dłoń do ust. Myśl o wyjeździe bez rodziców i siostry budziła we mnie przerażenie. Nie zostawimy ich tak, powiedziała Arabella podniesionym głosem. Musimy zachować spokój, posuwać się krok za krokiem, lecz jednocześnie możemy przecież nadać bieg pewnym sprawom, mam rację, Irino? Jak najbardziej, przytaknęła księżniczka. Porozmawiam z C, dodała po chwili. Jeżeli ktokolwiek może tu pomóc, to właśnie on. I pomoże… Załatwi tę wizę, Arabello! Rosyjska księżniczka uśmiechnęła się do mnie z czułością. Wiedziałam, że jest dobra, serdeczna i pragnie mnie uspokoić, ale wcale nie czułam się lepiej. Wcale a wcale… W głębi serca doskonale zdawałam sobie sprawę, że
aresztowani przez gestapo ludzie znikają raz na zawsze. Hitlerowcy mieli władzę absolutną, sama słyszałam, jak mój ojciec wiele razy to powtarzał. Trochę później włożyłam palto i szalik i wyszłam na spacer. Posiadłość von Wittingenów była piękna, nawet zimą. Potężne sosny wznosiły się do nieba, słychać było szmer płynącej wody, ponieważ zamek posiadał własną sieć małych strumyków i kanałów. Moja mama miała tu swoje ulubione miejsce, usypisko kamieni na szczycie wzniesienia, z którego roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na jezioro w dolinie. Mamusia lubiła tam siadywać i zawsze brała ze sobą książkę. Zdarzało się też, że po prostu patrzyła na jezioro i nic nie robiła. Czasami Arabella przygotowywała piknik i zabierała tam Dianę i Christiana, a wtedy zbocze wzgórza rozbrzmiewało wesołym śmiechem. Usiadłam w cieniu skał, oparłam się o nie i zamknęłam oczy. I nagle usłyszałam jej głos – wołała mnie po imieniu, nazywała swoją kochaną córeczką, recytowała mi swój ulubiony wiersz i czytała coś. Czy jeszcze kiedyś naprawdę usłyszę jej głos? Czy zobaczę jej uśmiech? Spojrzę w jej przejrzyste, błękitne oczy? Poczuję jej pieszczotliwy dotyk? Czy kiedyś jeszcze wtulę się w jej ramiona? Czy moja matka odeszła na zawsze? A mała Erika? Moja siostrzyczka, zaledwie ośmioletnia? A tatuś? Czy usłyszę kiedyś, jak gra na swoim stradivariusie? Czy usłyszę jego wesoły śmiech, czy zobaczę radość malującą się na jego twarzy, gdy z nami przebywał? Moje dziewczęta, mawiał o nas trzech… Tak bardzo nas kochał, a my kochałyśmy jego… Byliśmy szczęśliwą rodziną. Chociaż ani księżniczka Irina, ani księżna Arabella nie powiedziały tego wprost, byłam pewna, że nie mają zbyt wielkich nadziei na odnalezienie moich rodziców. Wyczułam to. Tylko o tym myślałam. Jak poradzić sobie z taką stratą? Justine zamknęła notes i odchyliła głowę do tyłu. Rozpacz, samotność, strach, smutek… Wszystkie te uczucia musiały kompletnie przytłoczyć czternastoletnią Gabriele. Justine nie mogła o tym myśleć. Musiała przerwać lekturę i zrobić sobie krótką przerwę, aby choć w części odzyskać równowagę ducha.
Nagle zapragnęła pomówić z Michaelem. Spojrzała na zegarek. Dziewiętnasta trzydzieści, w Londynie dwie godziny wcześniej… Wahała się chwilę, niepewna, czy Michael nie ma akurat jakiegoś spotkania, lecz w końcu odetchnęła głęboko i wybrała numer jego komórki. Parę sekund później usłyszała głos Michaela. – Tu Dalton… – To ja – odezwała się Justine. – Wybrałam zły moment? – Cześć, kochanie! Nie, moment jest doskonały, właśnie wróciłem do hotelu! – Chcę ci coś powiedzieć… – zaczęła Justine i łzy napłynęły jej do oczu.
Rozdział 37 – Więc powiedz – rzekł Michael, kiedy Justine milczała. – Wiem już trochę więcej o przeszłości babci… – nagle jej głos się załamał i znowu umilkła. – Co się dzieje? – zapytał, wyraźnie zaniepokojony. – Przeziębiłaś się? – Nie… Nie, ja płaczę… – Co się stało, Justine?! Wydarzyło się coś złego?! – Nie, ale… Widzisz, czytam o latach młodości babci i jestem bardzo poruszona… I smutna… Ale nie to chciałam ci powiedzieć… – przerwała i odetchnęła nerwowo. – Właśnie dowiedziałam się, że jestem Żydówką… W słuchawce zapadło milczenie. – Jesteś tam czy coś nas rozłączyło? – spytała. – Nie, jestem tu. Zaskoczyłaś mnie… Więc Gabriele w końcu ci powiedziała… – Niezupełnie. Nie powiedziała mi o tym w rozmowie, ale dała mi swój notatnik z zapiskami. Fragmenty życia – taki nadała im tytuł. Spisała je ręcznie, są to sceny i wydarzenia z przeszłości. Powoli zaczynam uświadamiać sobie, że wybrała te momenty, które zmieniły jej życie. Najwyraźniej robiła te notatki na prze-strzeni ostatnich dziesięciu lat, od kłótni z moją matką. Chciała zapisać nam je w testamencie, lecz gdy ją odnalazłam, zmieniła zdanie… – Dobry Boże! I nigdy nikomu o tym nie wspomniała, w każdym razie o ile mi wiadomo… Cóż, cieszę się, że już wiesz o swoim pochodzeniu! To, że go nie znałaś, bardzo mnie niepokoiło… Przed wyjazdem do Londynu rozmawiałem z Anitą, która zapewniła mnie, że nie masz pojęcia, iż Gabriele jest Żydówką. Mój niepokój brał się stąd, że Anita i ja też jesteśmy Żydami… Powiedziałem jej, że po powrocie poruszę tę kwestię z Gabriele, i ta moja decyzja trochę przestraszyła babcię… – Wyobrażam sobie! Ale teraz nie musisz już rozmawiać z Ga-briele, ponieważ ja o wszystkim wiem… – Bardzo mi ulżyło! Uważałem, że powinnaś jak najszybciej
poznać swoje pochodzenie – każdy człowiek ma przecież prawo wiedzieć, kim są jego przodkowie i jakie jest jego dziedzictwo. – Zgadzam się z tobą – powiedziała Justine. – I jak czujesz się w tej nowej sytuacji? – w głosie Michaela brzmiało zaciekawienie. – Oczywiście zaskoczyła mnie wiadomość, że babcia jest urodzoną w Niemczech Żydówką… Byłam przekonana, że jest Angielką. Wygląda na Angielkę, mówi jak Angielka i ma bardzo angielskie maniery… – No, jest półkrwi Angielką po Stelli, swojej matce! Na pewno dużo przejęła od niej i od swojej ciotki, która mieszkała w Londynie. Wiem od Anity, że twoja mama i jej siostra Beryl były sobie bardzo bliskie, poza tym przed wojną twoi rodzice spędzali dużo czasu w Londynie. Później Gabri wyszła za Anglika, Petera Hardwicke’a, twojego dziadka, i wiele lat mieszkała w Anglii, zanim przeprowadziła się do Stanów. – Tak, to prawda… Rozumiem, że nic więcej nie wiesz o przeszłości mojej babki? – Nie. Wiem, że Gabri uratowała Anitę przed pewną śmiercią, ale potem los je rozdzielił i do końca wojny mieszkały z dala od siebie, to wszystko. Nie wiem nawet, w jaki sposób się odnalazły, tylko tyle, że spotkały się w Londynie… – Jestem przekonana, że moja matka nic nie wie o młodości babci, bo w przeciwnym razie traktowałaby ją znacznie lepiej, łagodniej… Całkiem możliwe, że gdyby wiedziała, nie doszłoby do całej tej sytuacji… – Może. Tak czy inaczej, Gabriele z nikim nie rozmawiała o swojej przeszłości, ani kiedy mieszkała w Anglii, ani później, gdy pod koniec lat pięćdziesiątych przeniosła się do Nowego Jorku… – Bardzo żałuję, że nie powiedziała tego wszystkiego mnie i Richardowi! A także mojemu ojcu, który też z całą pewnością o niczym nie wiedział… – Jak mogła to zrobić, Justine? Nie chciała i nie była w stanie się zwierzać. Gdyby powiedziała, że jest Żydówką, która dorastała w hitlerowskich Niemczech, ludzie zasypaliby ją gradem pytań!
Chcieliby poznać historię jej życia, dopytywaliby się, co ją spotkało, gdy była młodą dziewczyną… – Pewnie tak… Babcia nadal jest atrakcyjna, a kiedy była młodsza, uchodziła za prawdziwą piękność… Śliczna, czarująca, bardzo elegancka, zawsze skupiała na sobie uwagę. Tak, ludzie próbowaliby dowiedzieć się czegoś więcej, na różne sposoby… – Gabriele nie potrafi wspominać tamtych lat, nie może, dlatego nigdy o nich nie mówiła i sądzę, że nigdy nic nie powie. Rozumiem ją, Justine… Nie jest w stanie wracać do przeszłości, ponieważ to zbyt bolesne… – Cały dzień spędziłam na emocjonalnej huśtawce… – szepnęła Justine. – Nie wątpię! Mam nadzieję, że Gabri pozwoli mi przeczytać swoje notatki, jak myślisz? – Wspomniałam jej o tym. Powiedziała, że mogę opowiedzieć ci o notatniku… Ostatecznie przez wszystkie te lata byłeś dla niej jak rodzony wnuk, okazywałeś jej czułość, starałeś się ją zrozumieć… Stałeś się jej bardzo bliski, więc na pewno ci nie odmówi… – Tak, jesteśmy sobie bliscy… Gabriele także dała mi dużo miłości. Chciałbym poznać te okryte tajemnicą lata jej życia, to chyba naturalne… – Jest coś jeszcze, wiesz? Dzwoniła Joanne… Okazało się, że Daisy ma zapalenie ucha, więc… – Nie przyjadą! – wszedł jej w słowo Michael. – Właśnie… Mała nie może w takim stanie podróżować samolotem, dopiero za dwa tygodnie… Kiedy skończyli rozmawiać, Justine postanowiła zejść na dół i zjeść kolację. Nie była bardzo głodna, wiedziała jednak, że jeśli się nie pojawi, Ayce przyjdzie zapytać, co się stało. W kuchni powitała ją Suna. – Dobry wieczór, panienko! Ayce jest na tarasie… Justine skinęła głową, podziękowała i wyszła na zewnątrz. Ayce kładła właśnie nakrycia na małym stoliku. – Dziękuję – powiedziała Justine, zbliżając się do uśmiechniętej
młodej Turczynki. – Miałaś świetny pomysł… Miło będzie zjeść kolację na świeżym powietrzu! – Przynieść krojoną sałatkę? – pogodnie zapytała Ayce. – Tak, bardzo proszę… Justine usiadła, sięgnęła po szklankę herbaty z lodem i pociągnęła łyk orzeźwiającego napoju. Ayce zniknęła za drzwiami. Wieczór był piękny. Niebo przybrało odcień głębokiego szafiru, gwiazdy zapalały się powoli, nad centrum Stambułu wisiał blady księżyc. Justine z przyjemnością odetchnęła aromatycznym powietrzem i zaczęła myśleć o Michaelu.
Rozdział 38 Po kolacji na tarasie Justine wróciła do swojego pokoju. Teraz, gdy porozmawiała z Michaelem i trochę odpoczęła, była gotowa do dalszej lektury. Chciała do końca poznać przeszłość babki. Usiadła, wzięła notatnik i otworzyła go na stronie, którą ostatnio czytała. Kiedy po spacerze wróciłam do zamku, księżna Arabella czekała na mnie w wielkiej sali. Zapytała, czy czuję się trochę lepiej. Kiwnęłam głową. Musiałam się uspokoić, wyjaśniłam. Usiadłam na krześle naprzeciwko niej, czekając, aż się odezwie. Była smutna. Chodźmy do mojego gabinetu, Gabriele, powiedziała. Musimy zatelefonować do twojej ciotki w Londynie. Zróbmy to od razu. Musimy ją zawiadomić… Podniosłam się i wyszłam za nią z sali. Gabinet znajdował się po drugiej stronie holu. Księżna podeszła do biurka, wskazała mi krzesło i podała mi słuchawkę. Numer telefonu cioci znałam na pamięć. Wybrałam go i czekałam. W końcu odebrała. Ciociu Beryl, to ja, powiedziałam. Gabriele. Och, witaj, kochanie, jak się masz? Miała ciepły, rześki głos. Nagle zaniemówiłam. Nie mogłam wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. Mamusia zniknęła, ciociu, wykrztusiłam wreszcie. Papa i Erika też… Zabrało ich gestapo… Nie, nie, krzyknęła. Nie, nie moja ukochana Stella, nie Dirk i Erika! Zabrali ich, powtórzyłam. Gdzie jesteś, zawołała nagle z przerażeniem. Nic ci nie grozi? Jestem u Arabelli von Wittingen, daję jej słuchawkę, ciociu… Słyszałam, jak ciotka szlocha i próbuje się opanować. Wstałam z krzesła. Arabella, która znała ciocię Beryl, przywitała się i usiadła. Wyraziła swoje współczucie i przekazała jej szczegóły, które wcześniej poznała z moich ust. Powiedziała cioci, że mogę zostać u nich. Na wsi będzie bezpieczna, dodała. Powiedziała też, że księżniczka Irina Trubecka może zdobyć dla mnie pozwolenie na wyjazd i że zamierzają wyprawić mnie do Anglii. Jakoś. Do cioci. Ciocia widocznie zaproponowała, że przyśle pieniądze, tyle, ile potrzeba, ponieważ Arabella zaprotestowała. Nie, Beryl, naprawdę nie
trzeba, dziękuję… Mój mąż z radością pomoże Gabriele. Będziemy w kontakcie. Damy ci znać, kiedy tylko dostaniemy wizę dla Gabri… I naturalnie zatelefonujemy, jeżeli dowiemy się czegokolwiek o Stelli… Chwilę słuchała w milczeniu, a potem ruchem ręki przywołała mnie do aparatu. Podniosłam słuchawkę do ucha. Uważaj na siebie, Gabri, odezwała się ciocia Beryl. Czekam tu na ciebie. I słuchaj księżnej, jej leży na sercu twoje dobro, zupełnie jakbyś była jej własną córką! Dobrze, obiecałam. Położyłam słuchawkę na widełkach. Do gabinetu weszła księżniczka Irina. Uśmiechała się. Rozmawiałam z C, oznajmiła. I co, pomoże nam? – spytała Arabella. Oczywiście, odparła Irina. Mam wrażenie, że ktoś zdjął mi z ramion ogromny ciężar… Teraz jestem gotowa przystąpić do pracy nad waszym projektem! Popatrzyłam na nie obie. Chodź, Gabriele, powiedziała Arabella. Idziemy na strych. Pogrzebiemy trochę w kufrach, poszukamy ciekawych ubrań, co ty na to? Kiedy wspinałyśmy się po schodach, usłyszałam, jak Irina mówi: Czeka nas długie oblężenie, Bello… C uważa, że sytuacja jest bardzo poważna. Jego zdaniem nazistowskie pogromy sprzed tygodnia to dopiero początek… Podobno Hitler zamierza zaatakować zachodnie państwa demokratyczne. Jeżeli tak, będzie to wojna, jakiej dotąd nie było! C jest ogromnie zaniepokojony, podobnie jak wielu innych generałów. Są wściekli, chcą usunąć Hitlera… Arabella kiwnęła głową. Wcale mnie to nie dziwi, powiedziała. Niewykluczone, że dojdzie do buntu. Musimy pozbyć się Hitlera, zawsze trzeba uderzyć w głowę bestii, bo inaczej nie da się jej zabić. Ten człowiek to szatan wcielony. I na dodatek zupełnie szalony… Na strychu było dużo wielkich kufrów. Arabella wskazała mi jeden, Irinie drugi. Wyjmijcie wszystkie rzeczy, obejrzyjcie je i zdecydujcie, czy warto je przerabiać. Moja krawcowa to prawdziwa cudotwórczyni. Uważnie oglądałam każdą rzecz. I słuchałam. Ufały mi. Zapytałam C, czy mógłby załatwić Gabri nowy paszport, powiedziała księżniczka Irina. Nie jest pewny, czy mu się uda. Może fałszywy, zasugerowałam, ale on uważa, że lepiej posłużyć się prawdziwym.
Niepokoi mnie to… Dlaczego? – spytała Arabella, nie podnosząc głowy znad kufra. Jest ostemplowany literą „J”, „Jude”, tego wymaga nowa nazistowska regulacja prawna, przyjęta w październiku. O Boże, cicho jęknęła Arabella. Co oni jeszcze wymyślą? Jeden z moich polskich przyjaciół powiedział mi przedwczoraj, że Goebbels ma nowe określenie dla nas, młodych arystokratów z zagranicy. Nazywa nas „międzynarodowymi śmieciami”! Irina parsknęła śmiechem, Arabella nie. Doktor Goebbels jest nazistowskim śmieciem, rzuciła lodowatym tonem, nie przerywając grzebania w kufrze. W zeszłym tygodniu byłam w ambasadzie brytyjskiej i po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom, odezwała się Arabella. Ktoś tam chyba zwariował! Zaprosili najgorsze męty, między innymi tak zwane „damy”, które wyglądały jak pracownice burdelu Madame Kitty… Irina znowu roześmiała się, ale cicho. Arabella wyprostowała się i zamknęła wieko kufra. W sobotę na kolację przyjdzie Adam von Trott, a także Reinhard i Renata von Tiegal, powiedziała. Chcesz, żebym zaprosiła C? – spytała Irina. Nie jestem pewna, odparła Arabella. Może byłoby mu miło, wszyscy nasi przyjaciele myślą tak jak on… C niezbyt często pojawia się ostatnio w towarzystwie, ma ręce pełne roboty… Rozumiem, powiedziała Arabella. Kurt ma dla niego dużo sympatii. Wiele ich łączy – pochodzenie, wychowanie, tradycje i przekonania. Wszystko to jest całkowitą antytezą Hitlera i tego, co on sobą reprezentuje… Irina ostrożnie opuściła wieko swojego kufra. Wciąż trzymałam głowę w swoim, bo chciałam ich dalej słuchać. Wielu oficerów marynarki wojennej, jego podkomendnych, także myśli w ten sposób, mruknęła Irina. Szczerze mówiąc, chyba w każdym ministerstwie są ludzie, którzy nienawidzą nazistów i potępiają to, co oni robią. Wszystkie te przeklęte akty budzą w ludziach wściekłość. Tak czy inaczej, zapytam go, Bello… Arabella kazała nam podzielić rzeczy na stosy – oddzielnie suknie, płaszcze, żakiety i garnitury. Powiedziała nam, że książę Kurt przewiduje długi stan oblężenia. Wkrótce zacznie brakować jedzenia i ubrań. Mamy przed sobą długą i straszną wojnę, dodała. Później poszłam do swojego pokoju. Chciałam być sama. Arabella dała
mi inną sypialnię niż zazwyczaj – tym razem miałam mieszkać w pokoju, który moja mama zawsze uważała za swój własny. Podobał mi się. I nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że meble i sprzęty witają mnie tu z radością. Czułam obecność mojej mamy. Książę Kurt przyjechał dopiero w sobotę i przywiózł ze sobą dzieci. Christian miał dwanaście lat, Diana dziewięć. Ucieszyli się na mój widok. Lubiłam się nimi zajmować. Musieliśmy przestrzegać tylko jednej reguły – porozumiewać się wyłącznie po angielsku, nawet w obecności Gretchen, ich guwernantki. Księżnej Arabelli bardzo zależało, aby płynnie posługiwali się jej ojczystym językiem. Uważała, że mam na jej dzieci dobry wpływ, ponieważ mówiłam po angielsku tak jak po niemiecku. Po południu Arabella zaprowadziła mnie do biblioteki na spotkanie z księciem. Był bardzo miły i łagodny. Miał dla mnie złe wiadomości. Siedziałam obok Arabelli, słuchałam go i cała się trzęsłam. Twoi rodzice i Erika zostali wywiezieni do Buchenwaldu, rzekł. Długo próbowałem się czegoś dowiedzieć i w końcu otrzymałem tę informację… Bardzo mi przykro, Gabriele… Bardzo mi przykro… Nie byłam w stanie się odezwać. Nie mogłam przestać się trząść. Serce mi pękało. Straciłam ich, wiedziałam. Co zrobię bez mamy? Bez papy i mojej siostrzyczki? I jak oni poradzą sobie beze mnie? Zawsze rozśmieszałam ich, kiedy byli smutni. Tak bardzo ich kochałam… Pomagałam mamie, opiekowałam się Eriką. Tworzyliśmy rodzinę. Teraz zostałam tylko ja, całkiem sama… Arabella z trudem patrzyła na moją rozpacz. Wzięła mnie w ramiona i przytuliła. Szlochałam bez końca. Pocieszali mnie oboje. Zapytałam, czy moi rodzice i siostra zostaną uwolnieni po wojnie. Oczywiście, Gabri, odparł książę. Doczekamy tego dnia, zobaczysz, i będzie to dzień wielkiej radości… Później, już w swoim pokoju, wciąż wracałam do tej myśli. Położyłam się na tym samym łóżku, na którym sypiała moja mama, i znowu poczułam jej obecność. Była ze mną, czuwała nade mną jak anioł stróż. Czułam zapach róż, jej ulubiony. Wiedziałam, że jeśli zamknę oczy, usłyszę jej głos. Jej cudowny, miękki jak jedwab anielski głos… Płakałam, aż w końcu zasnęłam ze zmęczenia.
Wieczorem na kolację przyjechali przyjaciele von Wittingenów. Widziałam ich z oddali. Zjadłam z dziećmi i Gretchen i poszłam do siebie. W tych czterech ścianach czułam się swobodnie, bezpiecznie i w jakiś sposób bliżej mamy. Jutro przyjeżdża Anita. Cieszę się. Nie mogę się doczekać, kiedy Markus wreszcie ją przywiezie. Szybko zasnęłam. Musiałam przespać co najmniej godzinę. Nagle obudziły mnie jakieś głosy. Leżałam nieruchomo, przerażona. Nasłuchiwałam. Czy to gestapo przyjechało po mnie? Po paru sekundach uświadomiłam sobie, że jestem sama w pokoju, ale nadal słyszałam te głosy, bardzo wyraźnie. Zapaliłam lampę. Pokój był pusty. Głosy dobiegały z kominka, z pokoju pode mną. Z dużego salonu. Wstałam z łóżka i uklękłam wewnątrz kominka. Usłyszałam głos Iriny… Nawet jeżeli Hitler zostanie zamordowany, trzeba będzie jeszcze poradzić sobie z rządem, powiedziała. To prawda, przytaknął męski głos, który dobrze znałam. Był to Reinhard von Tiegal. Nie planuję zabójstwa tyrana, zastanawiam się tylko nad tym, dodał. Do rozmowy włączył się inny mężczyzna. Sigmund Westheim, pomyślałam. Spisek, którego celem jest zabicie Hitlera, musi zostać zawiązany przez przedstawicieli wszystkich szczebli władzy, rzekł. Trzeba będzie błyskawicznie przejąć rząd i powierzyć kluczowe stanowiska wybranym ludziom, dosłownie w parę sekund po śmierci Hitlera. Jest wśród nas wielu zaangażowanych antynazistów, powiedział Kurt. Może któryś z nich zdoła zaplanować, jak pozbyć się tego szaleńca z Kancelarii Rzeszy. Z godnych zaufania źródeł wiem, że ostatnio ciągle pozwala sobie na furiackie wybuchy. To wariat, bez dwóch zdań. Zimno mi się robi na myśl, do jakich okrucieństw jeszcze się posunie, jeżeli go nie powstrzymamy. To on ponosi pełną odpowiedzialność za te niegodne, brutalne akty wymierzone w Żydów… Kryształowa Noc to jego dzieło! Canaris mówił mi, że wielu generałów zastanawia się nad sposobem powstrzymania Hitlera, powiedziała Irina. Admirał twierdzi, że wszyscy oni boją się, iż Hitler zniszczy Niemcy od wewnątrz. Admirał, jako naczelny dowódca Abwehry, wie na pewno o wszystkim, co dzieje się w armii, rzekł książę Kurt. Ostatecznie to on dowodzi
niemieckim wywiadem wojskowym, prawda? Canaris naprawdę dużo robi, pomaga ludziom wydostać się z Niemiec. Żydom, katolikom, dysydentom, tym, których namierza gestapo. Bardzo ryzykuje. Niektórzy mówią, że jego negatywne nastawienie do nazistów jest tajemnicą poliszynela… Mimo to Canaris wciąż prowadzi tę swoją grę z Hitlerem, który szczerze go podziwia. Admirał chodzi po linie… Tak, to przyzwoity człowiek! Musimy go chronić i bardzo uważać, co mówimy i w czyjej obecności. Szpiedzy Hitlera są wszędzie, nikt z nas nie jest zupełnie bezpieczny… Książę zakasłał. Proponuję wzniesienie toastu, rzekł. Za admirała Wilhelma Canarisa, prawdziwego bohatera! Prost! Wszyscy powtórzyli toast i wkrótce głosy ucichły. Salon opustoszał, poszli na kolację. Wsunęłam głowę głębiej, nie rozumiejąc, w jaki sposób dźwięki przedostawały się do mojego pokoju, ale nie zauważyłam nic szczególnego. Najwyraźniej przewód kominowy miał jakąś wadę. Nie zamierzałam podsłuchiwać, a ich tajemnice były bezpieczne. Nigdy bym ich nie zdradziła. Wróciłam do łóżka i długo leżałam z otwartymi oczami, myśląc o tym, co usłyszałam. Ich słowa podniosły mnie na duchu, dały mi nadzieję, ale także przestraszyły. Bałam się, że moich przyjaciół spotka coś złego. Obawiałam się przede wszystkim o Irinę. Miała dwadzieścia siedem lat, lecz czasami sprawiała wrażenie młodszej. Była impulsywna i odważna, i jak kiedyś mi powiedziała, była wierna swojemu systemowi wartości. Wyjaśniła mi, że autokratyczne rządy Romanowów skończyły się, gdy ona sama miała sześć lat, a jej matka dwadzieścia pięć. Uciekły z ogarniętej bolszewicką rewolucją Rosji i zanim ostatecznie przyjechały do Berlina, mieszkały na Litwie, w Polsce i na Śląsku. Ci przeklęci despoci i dyktatorzy, mamrotała czasami. Nasz świat obróci się w gruzy przez nich i tę ich wściekłą żądzę władzy… Wiedziałam, że ze wszystkich sił będzie zwalczać nazistów, i mogłam tylko mieć nadzieję, że nie będzie nadmiernie ryzykowała. Justine odłożyła notatnik. Na jej twarzy malowało się ogromne zaskoczenie. Była zdumiona – najwyraźniej w Niemczech istniał silny ruch antynazistowski. Nieoczekiwanie przypomniała sobie, że kiedyś
czytała, iż przedstawiciele niemieckiej arystokracji walczyli przeciwko złowrogiemu hitlerowskiemu reżimowi. Komórki oporu działały w całych Niemczech. Podniosła się i wyszła z pokoju. Zbiegła na dół i wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej. Nalała sobie szklankę i wróciła na górę. Musiała czytać dalej.
Rozdział 39 Po powrocie do swojej sypialni postanowiła czytać jak najdłużej. Spalało ją pragnienie, aby dowiedzieć się jak najwięcej i jak najszybciej, miała ochotę całkowicie zanurzyć się we Fragmentach życia. Pośpiesznie otworzyła oprawiony w czarną skórę notatnik. BRANDENBURGIA, 10 GRUDNIA 1938 Czekałam w małym gabinecie obok głównego holu, kiedy Gretchen wsunęła głowę do pokoju. Słyszałam warkot motoru, powiedziała. To na pewno Markus i Anita! Odłożyłam książkę, którą właśnie czytałam, i zerwałam się na równe nogi. Pobiegłam za Gretchen do holu. Byłam bardzo podekscytowana. Anita przyjeżdżała teraz na kilka dni. Wcześniej Markus przywiózł ją na parę godzin pod koniec listopada i od tamtej pory jej nie widziałam. Irina i Arabella uważają, że tutaj jest bezpieczniej niż w Berlinie. Zgadzam się z nimi. Gretchen stała u szczytu schodów. Podeszłam do niej. Śmiała się, ja też. Śmiałam się po raz pierwszy od wielu tygodni. Anita siedziała na tylnym siedzeniu motocykla, owinięta w szale i w dużym zielonym kraciastym berecie, który w zeszłym roku przywiozłam jej z Londynu. Miała na sobie swoje najlepsze granatowe palto. Jej policzki płonęły rumieńcem, podrażnione od wiatru, mocno obejmowała brata w pasie. Motor zatrzymał się z rykiem silnika. Zbiegłam po schodach, za mną Gretchen. Miałam wrażenie, że Markus wpadł w oko młodej guwernantce. Zawsze gdy przywoził Anitę albo zabierał ją z powrotem do domu, Gretchen czaiła się w pobliżu. Była miłą młodą kobietą. Lubiłam ją i Markus chyba także. Anita, zawsze ruchliwa i sprawna jak chłopak, zeskoczyła z siodełka i rzuciła mi się na szyję. Tęskniłam za tobą, powiedziałam. Ja też, Gabri, odparła z łobuzerskim uśmiechem. Na ramionach miała plecak, jak zwykle, gdy jechała gdzieś na motorze. Zdjęła go teraz i trzymała w ręce. Markus uśmiechnął się do mnie i do Gretchen. Gdzie mam zaparkować? – zapytał. Z tyłu, koło kuchni, odparła Gretchen. Zostaniesz na obiedzie, Markus?
Dziękuję, chętnie. Bardzo miło z twojej strony… I z rykiem silnika objechał taras, żeby dostać się na podwórko z tyłu domu. Anita przywitała się z Gretchen. Weszłyśmy do holu. Książę i księżna von Wittingen pojechali z wizytą do matki księcia, powiedziałam do Anity. Dzieci są z nimi. Wrócą wieczorem. Księżniczka Irina jest w domu, zobaczy się z nami później. Wybrała się na konną przejażdżkę z przyjaciółką, Renatą von Tiegal, znasz ją. Renata zostanie na obiedzie w zamku. Poszłyśmy z Anitą w kierunku schodów. Gretchen powiedziała, że zaczeka na Markusa przy kuchennym wejściu, i zniknęła w korytarzu. Anita ucieszyła się, że ma ten sam pokój co zwykle, naprzeciwko mojego. Wyplątała się z palta i szalików, zdjęła beret i otworzyła plecak. To dla ciebie, powiedziała, podając mi małą paczuszkę. Rozwinęłam papier i znalazłam moje ulubione marcepanowe owoce. Och, dziękuję ci, zawołałam. Uściskałam ją mocno. Anita rozpakowała plecak i porządnie ułożyła swoje rzeczy. Jako ostatni wyjęła z plecaka swój paszport i także schowała go do szuflady. Jak twoja mama? – spytałam. Martwi się, odparła. Ściągnęła brwi i potrząsnęła głową. Mutti martwi się, jak sobie tutaj sami radzimy. Niepokoi się też stanem zdrowia swojej siostry, ciotki Leonie, która coraz gorzej się czuje. Jeżeli umrze, mama wróci do Berlina. Och, nie, jęknęłam. Nie może tu wrócić! To niebezpieczne, niech zostanie w Stambule! Wiem, ale ona nie chce słuchać, powiedziała Anita. Ani mnie, ani Markusa. Usiadła na łóżku. Berlin z każdym dniem staje się coraz bardziej niebezpieczny, ludzie ciągle znikają. Właściciel piekarni, Herr Schroeder, powiedział mi, że zabrali jego brata z całą rodziną. Anita zniżyła głos. Gestapo jest wszędzie. Kolega mojego brata mówi, że niektórym ludziom zakładają podsłuch w telefonach… Kiwnęłam głową. Zdawałam sobie sprawę, że sytuacja jest fatalna. Księżniczka Irina kilka razy była w Berlinie i zawsze wracała z przerażającymi historiami. Ona także wspominała o zakładaniu podsłuchów. Spojrzałam na Anitę i uśmiechnęłam się blado. Jej brązowe oczy posmutniały. O co chodzi? – spytałam. Myślisz, że mogłabym tu zostać na dłużej? Z tobą? Czy księżna von
Wittingen mi pozwoli? Nie jedziesz z Markusem do Turcji? – zdziwiłam się. Czekam na wizę, powinnam ją lada dzień dostać, powiedziała. Ale jeśli zdarzyłaby się jakaś zwłoka, chcę, żeby wyjechał sam. Ja dołączę do niego później. Zaniepokoiło mnie to. Anita nie powinna podróżować sama, na dodatek przez całą Europę do Stambułu… Nie była tak doświadczoną podróżniczką jak ja. Księżna nie pozwoli mi zostać, prawda? W oczach Anity zabłysły łzy. Pozwoli, oczywiście, odparłam szybko. Jutro ją zapytam. Zerwałam się, podeszłam do Anity i objęłam ją. Nie płacz, szepnęłam. Postaram się, żeby wszystko dobrze się ułożyło, obiecuję… Uśmiechnęła się przez łzy. Wiem, Gabri, powiedziała. Chodźmy już lepiej na obiad… Markusa i Gretchen znalazłyśmy w gabinecie. Pili lemoniadę. Obiad będzie gotowy za dziesięć minut, oznajmiła Gretchen, tak powiedziała Lotte. Skinęłam głową. Podeszłam do małego stolika z boku i nalałam lemoniady do dwóch szklanek, dla Anity i dla mnie. Była sobota i dlatego Markus nie musiał wracać do pracy. Siedział w wygodnym fotelu i popijał smakowity napój. Sprawiał wrażenie rozluźnionego, tylko w jego oczach czaił się niepokój. Jak tam Albert Wendt? – zapytałam. Wiem, że jest dobrym szefem i przyjacielem… Markus kiwnął głową i wyprostował się. Herr Wendt lubi mnie i bardzo mi pomaga, rzekł. Mogłem tu dzisiaj przyjechać, bo dał mi wolny dzień. Pracujesz teraz w soboty? – zdziwiłam się. Tak, wszyscy pracujemy. Fabryki zbrojeniowe to strategiczny punkt przemysłu, musimy produkować jak najwięcej broni. Jesteśmy największym producentem amunicji w Niemczech po zakładach Kruppa… Książę von Wittingen jest doradcą Kruppa, odezwała się Gretchen. Wiem o tym, powiedział Markus. Potem głównie milczeliśmy. Markus nabrał wody w usta. Chyba z jakiegoś powodu przestraszył się, że za dużo powiedział przy Gretchen. No, ale on zawsze był ostrożny… Czujny. Lotte zajrzała do gabinetu i powiedziała, że obiad czeka w rannym pokoju. Poszliśmy za nią. Postawiła gorące dania na bocznym blacie i kazała nam sobie nakładać. Podnieśliśmy przykrywki. Zupa z soczewicy. Potrawka mięsna z warzywami. Strudel jabłkowy, obok
dzbanuszek ze śmietaną. Wszyscy czworo zjedliśmy zupę i zabraliśmy się do potrawki. Zauważyłam, że inni nie jedli zbyt wiele, podobnie jak ja. Lotte przyniosła dzbanek z kawą, słodką śmietankę i cukier, po czym zostawiła nas samych, jak zwykle. Niedługo potem wróciła księżniczka Irina. Powiedziała mi, że nie ma żadnych wiadomości z Berlina. Von Tiegalowie od paru tygodni nie ruszają się ze wsi, dodała. Uważają, że bezpieczniej jest trzymać się z daleka od miasta, jak wszyscy. I oczywiście z dala od szalejącego gestapo, SS oraz agresywnych i chamskich żołdaków, którzy bez przerwy nękają cywili. Wieczorem zjedliśmy kolację przy bufecie, a potem graliśmy w szarady. Była to jedna z ulubionych rozrywek mojej mamy. Ciągle o niej myślałam. Nie mogłam doczekać się, kiedy wrócę do pokoju, w którym dawniej mieszkała. Tam czułam jej bliskość. Bardzo chętnie siadałam w fotelu, który tak lubiła. Markus odjechał następnego dnia rano. Obiecał Anicie, że będzie co wieczór telefonował. Zawsze dzwonił, aby wiedziała, że nie został aresztowany. Wszystkie trzy patrzyłyśmy, jak z rykiem silnika znika za zakrętem, przystojny i pociągający, w powiewającym na wietrze szaliku. Gretchen westchnęła ze smutkiem. Nie martw się, wróci, powiedziałam cicho i weszłam do środka. Po południu księżniczka Irina znalazła mnie w bibliotece z Dianą, Christianem i Anitą. Graliśmy w „Węże i drabiny”, ulubioną grę planszową dzieci von Wittingenów. Och, tu jesteś, Gabriele, powiedziała, lekkim krokiem okrążając stół. Potrzebna mi twoja pomoc, jeśli nie masz nic przeciwko temu… Nie, już idę, zerwałam się z krzesła. Wsunęła dłoń pod moje ramię i wyszłyśmy do holu. Mam wspaniałą wiadomość, zawołała. Chodźmy na górę, Gabri! Była naprawdę podekscytowana. Pobiegłyśmy na piętro. Dostałam informację od mojego przyjaciela C, powiedziała, gdy znalazłyśmy się w jej pokoju. Prosi o twój paszport, muszę zawieźć go do Berlina. Dostaniesz wizę, wyjedziesz do Londynu, do twojej ciotki! Arabella kupi ci bilety. Pojedziesz pociągiem, przez Paryż, cudownie, prawda? Sama odwiozę cię na dworzec i wsadzę do przedziału! Cudownie, potwierdziłam z uśmiechem, zarażona jej entuzjazmem. Idę
po paszport… Zamknęłam za sobą drzwi i szybko poszłam korytarzem do swojej sypialni. Nagle przystanęłam. Wiedziałam już, co muszę zrobić. Chciałam pojechać do Londynu. Miałam świadomość, że nie zobaczę rodziców do końca wojny, więc po co miałam siedzieć w Niemczech, skoro mogłam być z ciocią Beryl… Jednak przecież nie mogłam zostawić Anity w pułapce. Groziła jej śmierć. Odwróciłam się na pięcie i zapukałam do drzwi księżniczki Iriny. Proszę, zawołała. Weszłam. Nie mogę jechać, oświadczyłam. Jak to? Popatrzyła na mnie spod ściągniętych brwi. Chciałabym oddać moją wizę wyjazdową Anicie. Markus dostał już swoją. Myślę, że Anita nie ma szans. Władze wiedzą, że jeśli pojedzie sam, na pewno wróci, ze względu na siostrę, bo nie zostawi jej samej w Berlinie. Wydaje mi się, że Herr Wendt, szef Markusa, załatwił mu wizę, ale nie poprosił o pozwolenie na wyjazd dla Anity… Możliwe, mruknęła księżniczka, ciężko siadając przy biurku. Patrzyła na mnie w zamyśleniu, kręcąc głową. Rzuciłam jej błagalne spojrzenie. Poprosi pani C, żeby moją wizę przekazał jej? Proszę, księżniczko Irino! Chcę, żeby Anita wyjechała z bratem do Turcji. Matka ich potrzebuje, a oni są tutaj w niebezpieczeństwie… Wpatrywała się we mnie badawczo, uważnie. Co za wspaniałomyślny gest, szepnęła. Jaka bezinteresowność… Czy C zrobi to? – spytałam. Pewnie tak, odparła, jeżeli wszystko mu wyjaśnię. Ale co z jej paszportem? Och, ma go przy sobie, powiedziałam. Markus nalega, aby nie zostawiała go w domu, na wypadek gdyby musieli ratować się ucieczką. Tak jak my wszyscy, zauważyła poważnie. Zdobyłaś się na bardzo odważny czyn, Gabriele. Naprawdę bardzo odważny… Więc to tak było, pomyślała Justine. Odłożyła notatnik, wstała, przeciągnęła się i podeszła do okna. Babcia uratowała Anitę, oddając jej bezcenną wizę wyjazdową, którą z trudem wywalczyła dla niej księżniczka… Czternastoletnia dziewczynka zrobiła coś tak niezwykłego… Młoda Żydówka, której rodziców i młodszą siostrę wywieziono do obozu śmierci, która sama żyła w bezustannym
zagrożeniu… Justine oparła czoło o szybę i zamknęła oczy. Gorące łzy wymknęły jej się spod powiek i spłynęły po policzkach. Moja babcia jest najszlachetniejszą, najbardziej niezwykłą osobą, jaką znam… Czy kogoś innego byłoby stać na takie poświęcenie? Nie wiedziała, czy sama znalazłaby w sobie dosyć odwagi. Otarła policzki i utkwiła wzrok w oknie, nadal oszołomiona postępowaniem młodej Gabriele. Gdy zadzwoniła komórka, Justine przebiegła przez pokój i chwyciła aparat. – Halo? – Tu Michael… Wszystko w porządku? Pewnie jeszcze czytasz? – Tak, tak… Właśnie dowiedziałam się, w jaki sposób moja babcia uratowała twoją! Gabriele oddała Anicie swoją wizę wyjazdową… Wiedziałeś o tym, prawda? – Wiedziałem. Nie mam jednak pojęcia, co działo się z Gabri po wyjeździe Anity i Markusa. I powiem ci coś – zawsze uważałem, że był to najbardziej niezwykły akt odwagi, o jakim w życiu słyszałem…
Rozdział 40 Justine nastawiła czajnik z wodą i przycupnęła na stołku. Znowu myślała o babce, zresztą jak mogłaby o niej nie myśleć… Towarzyszyła Gabriele w Berlinie 1938 roku. Jak wyglądało życie w tych niebezpiecznych czasach, kiedy najbardziej zbrodniczy reżim w historii świata miał się znakomicie i nic nie zapowiadało jego klęski? Życie jej babki było zagrożone każdego dnia, a miała wtedy zaledwie czternaście lat… Czternaście… Justine przypomniała sobie samą siebie w tym wieku i uśmiechnęła się gorzko. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Gabriele umożliwiła Anicie ucieczkę, uratowała jej życie, a sama została w Niemczech, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość. Mogła spodziewać się tylko jednego – śmierci. Mimo to nie zawahała się, zaryzykowała własne życie dla ukochanej przyjaciółki. Wydawała się zupełnie pozbawiona egoizmu. Justine nigdy o czymś takim nie słyszała. Głośny gwizd czajnika poderwał ją na nogi. Wyłączyła fajerkę, zrobiła sobie kubek herbaty, dodała cytrynę i słodzik i wróciła do swojego pokoju. Używała teraz zakładki, więc nie musiała nawet szukać miejsca, w którym przestała czytać. …z narażeniem własnego bezpieczeństwa… Może jednak powinnaś przemyśleć tę decyzję… Nie śpiesz się, zakończyła księżniczka. Wyjaśniłam jej, że już wszystko przemyślałam, i wyszłam. Poszłam do pokoju Anity i powiedziałam jej, że mam dostać wizę. Ani słowem nie wspomniałam o C, rzecz jasna. Wiedziałam, że muszę zachować dyskrecję i bardzo uważać, by go nie narazić. Och, tak się cieszę, powiedziała Anita. Twoja ciocia będzie czekać na ciebie z otwartymi ramionami! Jest taka miła, lubię ją… Usiadłam obok niej na łóżku i wzięłam ją za rękę. Nie skorzystam z tej wizy, zamierzam dać ją tobie, żebyś mogła wyjechać z Markusem do Turcji, Anito. Do waszej matki… Anita zamrugała oczami, otworzyła usta, zamknęła je. Długą chwilę milczała. Nie, nie, nie mogę tego zrobić, powiedziała w końcu. To twoja
wiza, Gabri! Nie mogę jej przyjąć! Musisz, nalegałam. Anita gwałtownie potrząsnęła głową. Nie, nie wezmę tej wizy, powtórzyła z uporem. Poprosiłam ją, żeby dała mi swój paszport, ale odmówiła. Zaparła się ze wszystkich sił, jak mawiała mama. I nie chciała ustąpić… Zaczęłam ją przekonywać. Bezskutecznie. Posłuchaj, powiedziałam wreszcie cichym głosem, wiem, dokąd wywieźli moich rodziców i Erikę… Do Buchenwaldu. Zakrztusiłam się łzami. Wiem, że nie zobaczę ich do końca wojny… Anita zesztywniała. Z jej bladej twarzy patrzyły na mnie przerażone brązowe oczy. Skąd wiesz? – zapytała. Kto ci powiedział, w którym są obozie? Książę Kurt, odparłam. Ma dojścia do wielu ważnych osób w III Rzeszy. Zdobył dla mnie tę informację i ja mu wierzę. To dobry człowiek. Kiedy wojna dobiegnie końca, chcę być tutaj, na miejscu, żeby odnaleźć rodziców. Londyn jest za daleko, nie wiem, jak długo mogłaby trwać podróż, nie wiadomo, jakie będą wtedy warunki… Muszę zostać w Niemczech i zostanę! Nawet jeżeli nie wykorzystasz tej wizy! Ale dlaczego miałabyś marnować taką okazję? Proszę cię, Anito! To byłoby głupie… Ostatecznie zgodziła się, po długiej i łzawej dyskusji. Dała mi paszport, który księżniczka Irina miała zawieźć do Berlina. Wróciłam do pokoju księżniczki i opowiedziałam jej wszystko. Skinęła głową i schowała paszport do torebki. Potem popatrzyła na mnie. Wspaniała z ciebie przyjaciółka, moja dzielna dziewczynko, powiedziała z dziwnym wyrazem fiołkowoniebieskich oczu. Masz odwagę, jaką bardzo rzadko spotyka się u dorosłych ludzi… BERLIN, 20 GRUDNIA 1938 Staliśmy razem na peronie dworca Schlesischer. Wokół nas przelewały się tłumy. Wszędzie kręciło się sporo gestapowców i żołnierzy Wehrmachtu. Pasażerowie wsiadali do pociągu Berlin–Paryż, który właśnie wjechał na peron. Księżniczka Irina nie chciała, żebym odprowadzała Anitę i Markusa. Bała się o mnie, ale się uparłam. Anita z całej siły ściskała moją rękę, w oczach miała łzy. Markus stał tuż za mną, trzymając dłoń na moim
ramieniu. Dziękuję ci, Gabri, jeszcze raz szepnął mi do ucha. Dziękuję ci z całego serca! Irina przyjechała ze mną, niespokojna o moje bezpieczeństwo. Odwróciła się i uśmiechnęła na widok zbliżających się księstwa von Wittingenów, którzy przywitali się z nami serdecznie. Nagle uśmiech zsunął się z mojej twarzy jak źle dopasowana maska. Zamarłam. W naszą stronę zmierzał jakiś mężczyzna, oficer w szarozielonym mundurze Wehrmachtu. Ku mojemu przerażeniu przystanął u boku księcia. Kurt von Wittingen odwrócił się i skinął mu głową. Uścisnęli sobie dłonie. Oficer przywitał się z nami wszystkimi w taki sposób, jakby dobrze nas znał, księżniczkę Irinę pocałował nawet w policzek. Zauważyła moje przerażenie i mrugnęła do mnie. Zrozumiałam wtedy, że to nie wróg, ale przyjaciel. Oficer powiedział coś do księcia Kurta, który podszedł do Markusa. Pokaż mi jeszcze raz swoje papiery, chłopcze, rzekł takim tonem, jakby rozmawiał z krewnym. Markus wyjął dokumenty z kieszeni palta i wręczył je księciu. Oficer także je obejrzał. Gdzie masz bilety? – spytał. Markus podał mu je. Bilety powrotne z Berlina do Paryża, rzekł. Do Berlina wracamy dziesiątego stycznia. Oficer kiwnął głową i oddał bilety Markusowi. Na granicy, w miejscowości Aachen, sprawdzą wam dokumenty i bagaż, powiedział, zniżając głos. To rutynowa kontrola. W pociągu jest dużo gestapowców, esesmanów i żołnierzy, to także normalne, nie bójcie się. Teraz wejdę z wami do przedziału. Chodźmy, pociąg niedługo odjeżdża… Uściskałam Anitę i Markusa, obie księżniczki zrobiły to samo. Książę Kurt pożegnał się uściskiem dłoni i życzył im wszystkiego dobrego. Moi przyjaciele wsiedli z oficerem do pociągu. Na najwyższym stopniu schodków Anita odwróciła się i posłała mi pocałunek. Odpowiedziałam tym samym gestem. I już jej nie było… Nie miałam pojęcia, czy jeszcze ją kiedyś zobaczę. Chwilę później zastukała w szybę. Pomachałam jej, Irina i Arabella również. Strażnik kolejowy szedł wzdłuż peronu, wymachując czerwoną chorągiewką. Pociąg zagwizdał i wypuścił obłok pary. Trzech oficerów SS przepchnęło się obok nas i wsiadło do pociągu. Za nimi weszło
jeszcze kilku żołnierzy i parę kobiet, dwie z małymi dziećmi. Oficer w mundurze Abwehry, który odprowadził Anitę i Markusa do przedziału, wyskoczył z wagonu i stanął obok nas. Wszyscy patrzyliśmy, jak pociąg opuszcza stację i rusza w drogę do Paryża. Potem wyszliśmy z dworca. Irina zabrała mnie do domu swojego ojczyma na Lützowufer. Miałyśmy spędzić tam resztę dnia i noc i dopiero rano wrócić do zamku. Irina powiedziała, że zostaniemy tam do Nowego Roku. W domu Hedy zrobiła nam gorącej czekolady i podała ciepłe pączki. Obie byłyśmy głodne. Oficer, który zjawił się na dworcu, pracuje dla Abwehry, powiedziała Irina, kiedy usadowiłyśmy się przed kominkiem. Pomyśleliśmy, że Anita i Markus będą trochę bezpieczniejsi, jeżeli do pociągu odprowadzi ich oficer wojskowego wywiadu. Sądzę, że wszystko będzie dobrze, dodała. Czy ten oficer pracuje razem z C, zapytałam. Irina kiwnęła głową. Gdy wychodziliśmy z dworca, powiedział mi, że w pociągu salutowało mu wielu żołnierzy, powiedziała. To mogło pomóc Anicie i Markusowi. Tak, zgodziłam się. Wiem od Anity, że zatrzymają się na krótko w Paryżu i pojadą do Nicei, rzekła Irina. Jutro rano będą na dworcu Gare du Nord, noc spędzą w dworcowym hotelu. Tylko tę jedną noc. W Nicei wsiądą na frachtowiec płynący do Stambułu przez Dardanele… Księżniczka zamyśliła się. Anita mówiła, że rejs frachtowcem załatwiła im matka, powiedziała. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży… Ja też, szepnęłam.
Rozdział 41 – To ja, Rich – powiedziała Justine. – Nie przeszkadzam ci? Muszę z tobą porozmawiać! Richard nie krył zdziwienia. – Mnie na pewno nie przeszkadzasz, ale co z tobą? – zagadnął. – W Stambule jest już późna noc! – Nie chce mi się spać – odparła. – Jak było w Waszyngtonie? – Świetnie. Dopiero co wróciłem do Nowego Jorku i myślałem nawet, czy do ciebie nie zadzwonić, ale bałem się, że cię obudzę… – Jak czuje się Daisy? – Całkiem nieźle. – Cieszę się, że Joanne jest w pobliżu… Ona jest taka opiekuńcza… – Co z babcią? Nie denerwuje się, że nie przyjedziemy? – Jest jeszcze w Bodrum, więc nic nie wie o chorobie Daisy. Powiem jej, kiedy obie z Anitą wrócą do domu… – Justine przerwała na moment. – Wpadłam na pewien pomysł… Przyszło mi do głowy, że może przyleciałabym z babcią do Nowego Jorku, na spotkanie z tobą i Daisy… Babcia na pewno z wielką radością zobaczyłaby też Indian Ridge, zwłaszcza że to przecież jej dom… – Wspaniały pomysł, Juju! O Boże, mam nadzieję, że spodobają jej się zmiany, które zrobiłem w Indian Ridge… – Na pewno! Cała posiadłość prezentuje się znakomicie, zresztą babcia przeglądała album ze zdjęciami, który przywiozłam ze sobą, i szczerze zachwycała się twoim talentem, mówiłam ci… – No tak, ale fotografia trochę jednak różni się od rzeczywis-tości! Po chwili Justine zakończyła rozmowę z bratem i znowu zaczęła czytać. BRANDENBURGIA, 4 MAJA 1939 Piękny dzień. Słońce, rozkwitający kwiatami ogród. Zaczynały kwitnąć bzy, jabłonie miały już nabrzmiałe pąki. Miałam wielką ochotę wyjść na dwór i przejść się, ale najpierw musiałam skończyć naukę. Lubiłam bibliotekę, w której codziennie się uczyłam, pełną książek
i zachwycających starych obrazów. Dzieci von Wittingenów uczyły się razem ze mną, dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie, ale tego popołudnia Diana i Christian pojechali z matką do Berlina na rutynowe badania lekarskie. Brakowało mi ich obecności. Oboje byli otwarci, serdeczni i skłonni do żartów. Rozśmieszali mnie nawet w chwilach smutku. Dzięki nim stary zamek żył pełnią życia. Uczeniem mnie zajęły się dwie księżniczki, już na początku roku. Moje anioły – tak o nich myślałam. Kochały moją matkę i czuły się za mnie odpowiedzialne. Miały dość podobne charaktery, były praktyczne, konkretne i pracowite. Zakasywały rękawy i robiły, co do nich należało. Były arystokratkami, lecz nie miały w sobie ani odrobiny snobizmu. Ich życie przebiegało jednak zupełnie inaczej. Arabella, córka angielskiego hrabiego, miała swój własny szlachecki tytuł i wychowała się w stabilnym, szczęśliwym domu rodzinnym w Yorkshire. Obracała się w całkowicie bezpiecznym, spokojnym świecie, kochana i chroniona. Irina, księżniczka z rodu Romanowów, straciła wszystko w wieku sześciu lat, kiedy jej ojciec został zamordowany, podobnie jak wuj, car Mikołaj II. Musiała uciekać z ojczyzny razem z matką i żyła z dnia na dzień, korzystając z dobroci innych swoich krewnych w różnych europejskich krajach, lecz szczególnie w Polsce, gdzie obie zawarły wiele bliskich przyjaźni. Irina często opowiadała mi o okresie, który spędziła z matką w Warszawie. Powtarzała, że przetrwanie zawdzięczają właśnie swoim polskim przyjaciołom. Utrzymały się na powierzchni także dlatego, że Irina była silna, odpowiedzialna, bystra i pomysłowa, być może dlatego, że tak często zmieniała miejsca zamieszkania. Kiedyś powiedziała mi, że potrafi wybrnąć z każdej sytuacji. Irina i Arabella były dla mnie jak kochające ciotki, nigdy jednak nie zastąpiły mi mamy, mojej ukochanej mamusi o oczach jak niebo, jasnych włosach, błyskotliwym umyśle i wielkim sercu. Myślałam o niej codziennie, tak samo jak o tacie i Erice. Codziennie, rano i wieczorem, w dzień i w nocy. Tęskniłam za nimi i wierzyłam, że za jakiś czas znowu ich zobaczę. Kiedy III Rzesza wreszcie przestanie istnieć… Irina, Arabella i Kurt mówili, że pewnego dnia, w niedalekiej przyszłości, hitlerowskie Niemcy upadną. Ta wiara dodawała mi sił i nadziei. Kiedy Anita i Markus w grudniu wyjechali z Berlina, wróciłam do
zamku Wittingenów razem z Iriną. I zostałyśmy tam. Brakowało mi Anity, ale czułam ulgę, że udało jej się uciec. Markus zawiadomił nas, że dotarli do celu podróży i mieszkali teraz z matką w Stambule. Kamień spadł mi z serca… Niedługo po telefonie Markusa księżniczka Irina powiedziała mi, że kamienica, w której mieszkali moi przyjaciele, została przeszukana przez gestapo dwa dni po ich ucieczce. Żydowskie rodziny zabrano i wysłano do obozów. Ta informacja dotarła do niej przez miłego pułkownika, którego obecności na dworcu Anita i Markus być może zawdzięczali spokojną podróż. Był to pułkownik Hans Oster. Pracował z C w Abwehrze, niemieckim wywiadzie wojskowym. Anita i Markus uciekli w ostatniej chwili, powiedziała Irina poważnie. Niech Bóg błogosławi C… Bezustannie martwiłam się o Irinę. Miałam świadomość, że jest głęboko zaangażowana w ruch oporu. Często jeździła do Berlina i zazwyczaj zostawała tam na parę dni. Żyłam w strachu, dopóki nie wróciła. Arabella też się o nią bała. Kiedy Irina wyjeżdżała, Bella była spięta i niespokojna. Bez przerwy ryzykuje, mamrotała. Bóg jeden wie, co ona wyprawia… Arabella uczyła mnie angielskiej literatury. Mama zawsze kochała książki i zachęcała mnie do czytania. W tych ostatnich miesiącach przeczytałam wiele powieści Charlesa Dickensa, Jane Austen i Thomasa Hardy’ego, a także mnóstwo sztuk Szekspira. Arabella zaprezentowała mi też twórczość swoich ulubionych pisarek, sióstr Brontë, które w dziewiętnastym wieku żyły w Yorkshire. Irina uczyła mnie geografii, a Gretchen zapraszała na lekcje matematyki i malarstwa, których udzielała dzieciom. Gretchen była utalentowaną artystką i zachęcała mnie do malowania. Uważała, że mam dobre oko i znakomite wyczucie koloru. Wszyscy dodawali mi odwagi. Chcieli dla mnie jak najlepiej. Czasami prosiłam Irinę, żeby wzięła mnie ze sobą do Berlina, ale ona odmawiała. Mówiła, że bezpieczniejsza będę na wsi, w zamku. Wiedziałam, że ma słuszność, lecz mimo to pragnęłam odwiedzić miasto, które zawsze kochałam. Skończyłam właśnie pisać esej o Emily Brontë i Wichrowych
Wzgórzach, kiedy do biblioteki weszła Gretchen i zaprosiła mnie na spacer. Zaproponowała, żebyśmy zabrały ze sobą szkicowniki. Zgodziłam się. To był idealny dzień na siedzenie w słońcu i rysowanie. Gdy w grudniu wróciłyśmy do zamku, księżniczka Irina ustaliła pewną zasadę – kiedy zostawała z nami sama, pod nieobecność Wittingenów, chciała wiedzieć, gdzie każde z nas jest. Znalazłam ją w małym gabinecie i zapytałam, czy mogę iść z Gretchen. Dobrze, powiedziała, ale koniecznie wróćcie na podwieczorek. Obiecałam, że się nie spóźnimy. Zapuściłyśmy się dość głęboko w las, na polanę nad małym jeziorkiem, gdzie często szkicowałyśmy. Rozstawiłyśmy sobie składane krzesełka i zabrałyśmy się do dzieła. Ciszę rozdarł nagle ryk silników. Ze zdziwieniem podniosłyśmy głowy znad szkicowników i popatrzyłyśmy na siebie. Ktoś wdarł się na teren majątku! – zawołała Gretchen. Kiwnęłam głową. Gretchen rozejrzała się nerwowo. Ja też. Byłam zaniepokojona, czujna… Zastanawiałam się, czy pojawienie się motocykli oznacza kłopoty. Chwilę później dwóch żołnierzy w mundurach Wehrmachtu przejechało ścieżką. Zobaczyli nas, przyjrzeli się nam i pojechali dalej, ale po paru sekundach zawrócili i zahamowali. Zerwałam się, zdenerwowana i gotowa do ucieczki. Obaj mężczyźni uśmiechali się i wydawali się nieszkodliwi, jednak instynkt podpowiadał mi, że to tylko pozory. Halo, dziewczęta! – zawołał jeden z żołnierzy. Halo! Gretchen nie podniosła się z miejsca. Co tu robicie? – spytała. Znajdujecie się na terenie prywatnym! I co z tego, uśmiechnął się ten drugi. Natychmiast stąd odjedźcie, powiedziała Gretchen rozkazującym tonem. Chodźmy, Gretchen, powiedziałam i zaczęłam się cofać. Gretchen wciąż siedziała na krzesełku, jakby zamieniła się w kamień. Chodźmy, syknęłam rozpaczliwie. Dokąd to? – zagadnął drugi żołnierz i zsiadł z motocykla. Podszedł do mnie. Zrobiłam krok do tyłu. Chwycił mnie. Nie tak szybko, blondyneczko, wyszeptał, przyciągając mnie do siebie i zaglądając mi w twarz. Próbowałam się uwolnić, szarpałam się. Protestowałam, krzyczałam. Zacieśnił uchwyt i zaśmiał mi się prosto w twarz. Jego oddech cuchnął alkoholem. Kopnęłam go w goleń.
Zaciśniętą pięścią zdzieliłam go w ramię. Musiało go zaboleć, bo nagle mnie puścił. Rzuciłam się do ucieczki. Gretchen także, lecz na nieszczęście potknęła się i upadła. Odwróciłam się, pomogłam jej wstać. Poczułam mocne uderzenie w kark, które powaliło mnie na ziemię. Żołnierz, który nazwał mnie „blondyneczką”, złapał mnie za ramiona i pociągnął bliżej jeziora. Czy zamierzał mnie utopić? Uciekaj, uciekaj! – krzyknęłam do Gretchen. Próbowała, ale była ranna. Walczyła i krzyczała, lecz młodszy żołnierz rzucił ją na ziemię i potem już nic nie widziałam. Nie mogłam się ruszyć, bo mężczyzna przygniótł mnie do ziemi. Zaczął bić mnie po twarzy. Zdołałam wbić paznokcie w jego policzek. Trysnęła krew. Zaskowyczał z bólu, uderzył mnie mocniej, potem walnął mnie w twarz pięścią, jak bokser. Rozdarł mi bluzkę, z góry do dołu. Runął na mnie, nie miałam siły go zepchnąć. Był za ciężki. Gwiazdy wirowały mi przed oczami od ciosów, byłam oszołomiona, bezradna. Krzyczałam, więc zatkał mi usta ręką. Nie mogłam oddychać, myślałam, że mnie zabije. Nie zabił mnie, ale zgwałcił. Brutalnie. Skończył ze mną i dźwignął się na nogi. Otworzyłam oczy. Zapiął spodnie, poprawił bluzę munduru i odszedł obojętnie. Nawet się nie obejrzał. Bardzo się bałam. Postanowiłam udawać martwą. Leżałam nieruchomo, mimo że całe ciało okropnie mnie bolało. Twarz piekła mnie od ciosów. Nie miałam odwagi jej dotknąć. Heinrich! – krzyknął nagle żołnierz do tego młodszego. Zabierajmy się stąd! Cisza. Gdzie był ten drugi? Co zrobił Gretchen? O mój Boże, żeby tylko żyła… Może ją zabił… Dobiegł mnie warkot włączanego silnika. Żołnierz, który mnie zgwałcił, spokojnie palił papierosa. Nagle zobaczyłam jego wspólnika. Przeciął ścieżkę, z szerokim uśmiechem zapinając guziki bluzy. Wsiadł na motor i odjechali, wrzeszcząc na całe gardło. Sieg Heil! Sieg Heil! Niech żyje Trzecia Rzesza! Tysiąc lat dla Trzeciej Rzeszy! Próbowałam wstać. Myślałam, że ten żołnierz rozciął mnie na pół. Ledwo trzymałam się na nogach. Na spódnicy i bluzce miałam plamy krwi. Powoli wróciłam na polanę. Nigdzie nie było śladu Gretchen.
Tylko dwa przewrócone krzesełka. Dwa szkicowniki na ziemi. Drugi żołnierz nadszedł z drugiej strony ścieżki. Pokuśtykałam dalej. Gretchen musiała gdzieś tam być… Ani śladu! Nagle dobiegł mnie cichy jęk. Z trudem wspięłam się na wzniesienie. Zobaczyłam ją, leżącą w rozpadlinie niżej. Wiedziałam, że nie zdołam tam zejść, więc usiadłam na trawie i zjechałam w dół na pupie. Twarz Gretchen była jedną krwawiącą raną, spódnicę miała podartą do pasa, na udach krew. Dotknęłam jej ręki. Zadrżała. Bała się. To ja, szepnęłam. Podniosła powieki, próbowała się odezwać. Nachyliłam się. Nie dam rady cię podnieść, powiedziałam. Idę po pomoc. W jej oczach błysnęło przerażenie. Odjechali, powiedziałam. Leż spokojnie, wrócę. Wyczołgałam się z rozpadliny, chwytając się trawy i korzeni. Powoli dotarłam do zamku ścieżką prowadzącą na tyły budynku. Byłam już przy kuchennych drzwiach, gdy te otworzyły się nagle. W progu stała Lotte, kucharka, z wiadrem ze śmieciami w ręku. O Boże! – krzyknęła na mój widok. Gabri, co ci się stało?! Podbiegła do mnie, objęła ramieniem i pomogła wejść do kuchni. Trudi, pokojówka, wrzasnęła rozpaczliwie, kiedy mnie zobaczyła. Zamknij się, rozkazała Lotte. Leć po księżniczkę Irinę, idiotko! Lotte ostrożnie posadziła mnie na krześle. Powiedziałam jej, że Gretchen jest w lesie, ranna. Poważnie ranna, dodałam. W tym momencie do kuchni wpadła przerażona księżniczka Irina. Wyjaśniłam jej, co się stało, że ci żołnierze nas zgwałcili, że Gretchen nie jest w stanie się podnieść i trzeba ją przynieść. Irina wpadła we wściekłość, ale opanowała się i wysłała Trudi po ogrodnika Klausa, a Giselle po stróża majątku, który mieszkał w domku przy bramie wjazdowej. Kiedy pokojówki wybiegły, Irina mokrym ręcznikiem delikatnie przemyła mi twarz. Zaczęła zadawać mi pytania, ale właśnie wtedy zjawił się Stefan, stróż, a zaraz po nim Klaus. Powiedziałam, że zaprowadzę ich do Gretchen. Księżniczka poszła z nami, trzymając w ręku jedną ze strzelb Kurta. Nie wątpiłam, że umie posługiwać się bronią. Lotte została w kuchni. Nastawiła wodę, wyjęła ręczniki, bandaże i gazę, ziołowe maści, które sama robiła. Klaus był silny i bez trudu przyniósł Gretchen do zamku. Niósł ją na rękach jak dziecko. Był biały ze złości, tak samo jak Stefan. I wściekły
na siebie. Jak mógł nie usłyszeć krzyków? Powiedziałam mu, że byłyśmy głęboko w lesie. Za daleko od stróżówki. Księżniczka zapytała go, jakim cudem żołnierze dostali się na teren posiadłości bez jego wiedzy. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, ogrodnik też nie. Klaus powiedział, że trzeba ogrodzić teren. Najlepiej wysokim płotem z drutem kolczastym u góry, dorzuciła księżniczka. Powiem o tym księciu von Wittingenowi, kiedy wróci ze Szwajcarii! Klaus zaniósł Gretchen do jej pokoju. Irina pomogła mi wejść na piętro i opatrzyła moje rany. Lotte i Trudi zajęły się Gretchen. Potem księżniczka zadzwoniła po lekarza, który przyjechał w ciągu piętnastu minut. Zbadał nas, zdezynfekował rany i obiecał, że wróci następnego dnia. On również był zaskoczony i oburzony tym atakiem. Wieczorem Arabella wróciła z Berlina i nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Jak to możliwe? – pytała raz po raz. Przecież to był jej dom, rodzina von Wittingenów mieszkała tu od wieków. Von Wittingenowie byli szanowani, poważani, bogaci, ustosunkowani… Księżna była przerażona. Żyjemy w strasznych czasach, powiedziała Irina. Wydawało nam się, że jesteśmy tutaj bezpieczne, ale to nieprawda. Tym krajem rządzą kryminaliści, bandyci i gangsterzy, większość żołnierzy to najzwyklejsze szumowiny i rzezimieszki. U władzy są źli, niegodziwi ludzie. Jesteśmy na łasce i niełasce niebezpiecznych bestii, ludzi bez zasad i sumienia. Tej nocy myślałam w łóżku o jej słowach. Zazwyczaj zasypiałam, zmęczona płaczem, ale tego dnia płakałam nie z tęsknoty za najbliższymi, lecz z żalu nad sobą, bo zostałam zgwałcona. Czułam się pohańbiona, upokorzona, brudna. Moja twarz była opuchnięta i poraniona. Wszystko mnie bolało. Bałam się, że może zaszłam w ciążę. Co wtedy zrobię? – myślałam. Urodzę dziecko, mając czternaście lat? Jak je wychowam? Nie miałam pieniędzy, nie miałam nic, byłam sama na świecie. Jednak następnego ranka przypomniałam sobie, że mam przy sobie moje dwa wierne anioły. Obie bardzo się o mnie martwiły. Rozmawiały ze mną o gwałcie, próbowały mi doradzać. Przytulały mnie, okazywały miłość i zrozumienie. Pomogły mi odzyskać równowagę, powtarzały, że
nigdy mnie nie opuszczą. Uwierzyłam im. Znałam ich wielką, niegasnącą lojalność. Mama powiedziała mi, że mogę ufać im bez reszty. Justine odłożyła notatnik. Przepełniał ją smutek i żal. Wiadomość, że Gabriele padła ofiarą gwałtu w wieku czternastu lat, głęboko nią wstrząsnęła. Nie mogła o tym myśleć. Czy Gabri zaszła w ciążę? Urodziła dziecko? Justine miała mnóstwo pytań, wiedziała jednak, że musi się trochę przespać. Zgasiła światło i zamknęła oczy. Sen nie nadchodził. Nie umiała wyrzucić z głowy scen brutalnego gwałtu.
Rozdział 42 Wpadające przez przejrzyste firanki słoneczne światło wcześnie obudziło Justine. Poprzedniego wieczoru była tak wyczerpana, że zapomniała opuścić rolety. Zerknęła na zegar przy łóżku i zorientowała się, że jest dopiero piąta. Kątem oka dostrzegła leżący po drugiej stronie łóżka notatnik i natychmiast otrzeźwiała. Chciała od razu czytać dalej, ale najpierw musiała napić się kawy. W kuchni nie było nikogo. Justine zrobiła sobie kawę i grzankę; było to skromne śniadanie, lecz i tak nie chciało jej się jeść. Kwadrans później znowu siedziała w łóżku i oparta o poduszki czytała Fragmenty życia. BERLIN, 1 WRZEŚNIA 1939 Pierwszy dzień września przyniósł Irinie wielki smutek. Dzień zagłady – tak go nazwała. Niemcy rozpoczęły wojnę. O świcie Hitler zaatakował Polskę z lądu i powietrza. Polacy byli nieprzygotowani na inwazję, w każdym razie tak powiedziała mi Irina. Cały czas siedziała z uchem przyklejonym do radioodbiornika i słuchała audycji BBC z Londynu. Tak jak ona zachowywało się wielu berlińczyków – wszyscy uważali, że najlepszym źródłem informacji jest brytyjski program radiowy. Hitler rzucił przeciw Polsce najpotężniejszą armię dwudziestego wieku, oświadczyła Irina. Jej zdaniem było już po Polakach. Nie mieli uzbrojenia, karabinów, dział ani samolotów, którymi mogliby się bronić. Przepłakała wiele godzin od chwili, gdy dowiedziała się o inwazji. Rozpaczliwie szlochała, słuchając serwisu informacyjnego BBC, który zaczął się o dziewiątej wieczorem. Byłyśmy same w domu na Lützowufer, jeśli nie liczyć kucharki Hedy i młodej pokojówki Angeliki. Walther, lokaj, wstąpił do Luftwaffe. Księżna Natalie i Herr Baron nadal przebywali w Baden-Baden. Hedy i Angelika miały akurat dzień wolny. Starałam się namówić Irinę, żeby coś zjadła, ale nie chciała. Miałyśmy kartki żywnościowe, niektórych produktów brakowało, jednak sklepy otwierano codziennie, nawet jeżeli półki były puste. Poszłam do piekarni, lecz spóźniłam się
i chleba już nie było. W mleczarni też nic nie udało mi się kupić, w innych sklepach było niewiele towarów. Zostawiłam Irinę słuchającą radia. W kuchni zrobiłam herbatę z cytryną i ostatnią łyżeczką cukru i napełniłam nią dwie szklanki. Irina zawsze lubiła pić herbatę w szklance… Gdy wróciłam do biblioteki, nie płakała już i była spokojniejsza. Podsunęłam jej herbatę. Wzięła szklankę i podziękowała. Przepraszam cię, Gabri, powiedziała cicho. Pozwoliłam, żeby smutek zupełnie mnie przytłoczył. Myślę, że większość moich najukochańszych przyjaciół w Warszawie zginie, oczywiście jeżeli już nie zginęli… Może mieli szczęście, mruknęłam. Bardzo chciałam ją pocieszyć. Może, powiedziała. Jednak szczęścia nie na długo im starczy, bo Hitler i tak w końcu ich dopadnie. Wszyscy wiedzą, jak nienawidzi Polaków, których nazywa Untermenschen… Otworzyłam oczy ze zdumienia. Uważa ich za podludzi? Nie mogłam w to uwierzyć. Irina pokiwała głową. Hitler napadł na Polskę, ponieważ chce wytępić Słowian. No i dlatego, że chce rozszerzyć przestrzeń życiową Niemców… Książę Kurt też mówił mi, że Hitler chce zagarnąć ziemie na wschód od niemieckiej granicy. Dzwonek telefonu poderwał mnie na nogi. Księżniczka podniosła słuchawkę. Ja, ja, powiedziała po niemiecku. Jestem tu z Gabriele, dodała parę minut później, teraz po angielsku. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na mnie. Dzwonił książę Kurt. Wrócił do Berlina, ale księżna Arabella z dziećmi została w Szwajcarii. Kiwnęłam głową. Książę znalazł tam dla nich dom, dorzuciła. Cóż, nie dziwię się! Może książę miałby ochotę coś zjeść? Mamy coś do jedzenia? Hedy upiekła dziś rano kurczaka, odparłam. Jest też sałata i cztery ziemniaki. Nie zapytałam, czy są głodni, powiedziała. Popatrzyłam na nią. Oni? Ktoś miał towarzyszyć księciu? Irina przytaknęła. Dwóch mężczyzn. Musimy się zastanowić. Będzie nas czworo… Gdy zadzwonili do drzwi, Irina poszła otworzyć. Do biblioteki wszedł książę, a za nim dwóch mężczyzn w mundurach. Jednym z nich był ten miły pułkownik Hans Oster, drugiego nie znałam. Książę Kurt przywitał się ze mną serdecznie, a pułkownik Oster uścisnął mi dłoń. Bardzo
uprzejmie, zupełnie jakbym była dorosłą kobietą. Przedstawił mi drugiego oficera – był to admirał Wilhelm Canaris z Abwehry, szef niemieckiego wywiadu wojskowego. Potężny człowiek, w oczach wielu wybawiciel narodu i święty. To on zdobył wizę dla Anity… Admirał uśmiechnął się do mnie miło. Miał sympatyczną twarz i łagodne oczy, był niewysoki. Z wielką pokorą dźwiga powierzoną mu ogromną władzę, powiedziała mi kiedyś Irina. Wiedziałam, że to dobry człowiek. Doszłam do wniosku, że muszę zostawić ich samych, przeprosiłam i wyszłam z pokoju. Irina poszła za mną. Chcą tylko czegoś do picia, powiedziała. Zjedz coś, Gabri! Potrząsnęłam głową, wzięłam szklankę z herbatą i poszłam na górę. Usiadłam na krześle obok radia. Było moje. Arabella podarowała mi je w czerwcu na urodziny. Nie włączyłam odbiornika. Myślałam o Gretchen. Była u nas rano. Zjawiała się raz w miesiącu, aby poinformować Irinę o swoim stanie zdrowia. Była w piątym miesiącu ciąży po spotkaniu z żołnierzem w lesie. Ja miałam szczęście, nie zaszłam w ciążę, ku mojej wielkiej uldze. Gretchen była jak odmieniona. Wylękniona, nerwowa, jakoś dziwnie skurczona. Tamto przeżycie bardzo ją przeraziło. Było mi jej żal. Nie siedziała długo. Zanim wyszła, Irina dała jej kopertę. W środku były pieniądze od Arabelli. Miły gest ze strony miłej kobiety… Arabella czuła się odpowiedzialna za to, co się stało, ponieważ wydarzyło się to na terenie jej posiadłości. Gretchen miała jednak odrobinę szczęścia – w Berlinie, przy małej uliczce za Tiergartenstrasse, mieszkały jej siostry. Naprawdę dobrze się nią opiekowały… Przez pół godziny słuchałam BBC. Kiedy to robiłam, czułam, że jestem bliżej cioci Beryl. Czasami rozmawiałyśmy, ale zdarzały się też fatalne połączenia, podczas których słychać było głównie statyczne trzaski. Ciocia wciąż czekała na mój przyjazd… Spojrzałam na drzwi – stała w nich Irina z twarzą szarą jak popiół. Co się stało? – zapytałam przestraszona. Księżniczka bez słowa usiadła na drugim krześle. Co się stało? – powtórzyłam. Och, Gabri, moi przyjaciele są skazani na śmierć, odezwała się po chwili. Wiedziałam, że tak będzie… Hitler planuje masowe egzekucje przedstawicieli polskiej szlachty, arystokracji,
katolickiego kleru, Żydów, inteligencji… Wszyscy oni zostaną poddani bezwzględnej eksterminacji. Wkrótce rozpocznie się rzeź… Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Przecież to niemożliwe, powiedziałam. Nie może wymordować całego narodu! Wpatrywała się we mnie martwymi oczyma. Popatrz tylko, co robi z Żydami w Niemczech, rzuciła ostro. Milczałam. Pomyślałam o mojej rodzinie i zadrżałam. Bałam się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Niemcy dokonali brutalnej inwazji, powiedziała Irina. Teraz zaczną dopuszczać się niewyobrażalnych okrucieństw. Skąd wiesz? – spytałam. Canaris nam powiedział. Ma dosyć, nie radzi sobie z tym, czego się dowiedział i co musi się wydarzyć. Moi przyjaciele zginą… Irina rozpłakała się jak dziecko. Uklękłam u jej stóp i ujęłam jej zimne jak lód dłonie. Nie miałam pojęcia, jak ją pocieszyć. Może jednak nie będzie tak źle, powiedziałam. Nie da się wymordować całego narodu… Irina nie odpowiedziała. Nie da się, prawda? Księżniczka Irina Trubecka podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Dla Führera jest to możliwe, odparła. Wiesz, co powiedział mi C? Potrząsnęłam głową. Zanim się pożegnał, kazał mi przeczytać Mein Kampf i uwierzyć w każde słowo. Hitlera trzeba usunąć, zakończyła szeptem. Trzeba go zabić, za wszelką cenę! Jeżeli nie, to on zniszczy Niemcy… Przeraziła mnie. Ci trzej mężczyźni przyszli tu spiskować… z Iriną. Byłam o tym przekonana. Bardzo się o nią bałam. Nie chciałam, żeby coś złego spotkało moją cudowną rosyjską księżniczkę. BERLIN, 3 WRZEŚNIA 1939 Dwa dni później, w niedzielę, Irina była już znacznie szczęśliwsza, ja także. Znowu siedziałyśmy w bibliotece przy radioodbiorniku, słuchając nadawanego z Londynu wieczornego serwisu informacyjnego BBC. Trzeciego września o jedenastej przed południem Wielka Brytania wypowiedziała wojnę hitlerowskim Niemcom. Sześć godzin później to samo zrobił rząd Francji. Razem wygrają tę wojnę, z uśmiechem powiedziała Irina. Zobaczysz, Brytyjczycy pokonają Hitlera! Jej
przekonanie, że III Rzesza upadnie, było silniejsze niż kiedykolwiek. Moje również. Ta wiara dawała nam nadzieję i miała pomóc przetrwać nadchodzące złe lata. BRANDENBURGIA, 6 MARCA 1940 Pojechałyśmy do zamku, ponieważ książę Kurt poprosił Irinę, aby sprawdziła, co się tam dzieje. Księżna Arabella przebywała w Szwajcarii z Christianem i Dianą, a książę ciągle podróżował jako konsultant Kruppa. Kiedy był w Niemczech, mieszkał w swoim domu w Berlinie. Irina obiecała mu, że spędzimy tam tydzień albo dwa, nie dłużej. Chciała pomóc księciu, poza tym doszła do wniosku, że przyda nam się odmiana. W Berlinie panowała atmosfera przygnębienia i rozpaczy. Na ulicach pełno było gestapowców, esesmanów i żołnierzy Wehrmachtu. Byli wszędzie. Żywności brakowało, wielu innych rzeczy po prostu nie było. Herr Baron i księżna Natalie wrócili do domu na Lützowufer. Baron nosił się z zamiarem przekształcenia piwnicy na wina w schron przeciwlotniczy. Uważał, że Brytyjczycy niedługo zaczną bombardować Berlin. Zanim wyjechałyśmy z Berlina, księżniczka Irina zatelefonowała do Gretchen. Powiedziała jej, że musimy przełożyć comiesięczną wizytę, i wiedziona impulsem zapytała, czy nie miałaby ochoty przyjechać do nas na dzień lub dwa. Zdziwiłyśmy się, kiedy Gretchen przyjęła zaproszenie. Powiedziała Irinie, że przyjedzie ósmego marca, w piątek. I że przywiezie dziecko. Gretchen pod koniec grudnia, parę tygodni za wcześnie, urodziła synka, któremu dała na imię Andreas. Poza nami w zamku była tylko Lotte, kucharka. Dwie pokojówki, Trudi i Giselle, odeszły. Wyjechały do Berlina do pracy w którymś z urzędów działających na rzecz działań wojennych. Klaus, ogrodnik i Stefan, stróż, nadal pracowali i ich obecność sprawiała, że czułyśmy się bezpieczniej. Obaj dwa razy dziennie patrolowali posiadłość. Las otaczało teraz wysokie ogrodzenie. Zaraz po przyjeździe Irina zabrała się do roboty. Pozamykała większość pokoi na parterze, przykryła meble pokrowcami. Nie zamknęła tylko biblioteki, małego gabinetu i dużego salonu, no i naszych dwóch sypialni. Dla Lotte była to duża ulga, bo od odejścia
pokojówek sama sprzątała zamek. Irina zatrudniła też Martę, żonę stróża, która miała codziennie przychodzić, aby pomóc w sprzątaniu. Ja też włączyłam się do pracy, głównie w kuchni. Chciałam, żeby Lotte nauczyła mnie gotować swoje przysmaki na wyjątkowe okazje. Przez parę pierwszych dni byłyśmy bardzo zajęte. Potem zjawiła się Gretchen. Jej chłopczyk był przeuroczy. Miał pulchne różowe policzki, niebieskie oczka i kępki jasnych włosków. Uśmiechał się, gulgotał i wymachiwał nóżkami. Lotte kompletnie straciła dla niego głowę, zresztą my także. Kuchnia była najcieplejszym pomieszczeniem w zamku, więc spędzałyśmy tam prawie cały dzień. Siadałyśmy tam również do posiłków. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że Gretchen kocha malutkiego Andreasa mimo okropnych okoliczności jego poczęcia, ale czasami zachowywała się dziwnie. Powiedziałam o tym Irinie. Księżniczka uznała, że Gretchen jest roztargniona i niespokojna. Irina i ja nazywałyśmy Andreasa naszym „małym kluseczkiem”. Nosiłyśmy go na rękach, spacerowałyśmy z nim, podawałyśmy butelkę, przytulałyśmy, bawiłyśmy się z nim, przynosiłyśmy mu pluszowe zabawki. W pokoju Diany znalazłyśmy owieczkę i misia. Zabierałyśmy go na dwór w wózku. Przez trzy dni nasze życie w zamku kręciło się wokół Andreasa. Czwartego dnia Gretchen i dziecko zniknęli. W Berlinie przyzwyczaiłyśmy się do lekkich posiłków. Tutaj lunch składał się z samych pyszności. Zupa z soczewicy, pieczywo i owoce z weków, specjalność Lotte. Po lunchu Irina szła pracować w gabinecie, a ja zostawałam w kuchni. Tamtego dnia Lotte miała pokazać mi, jak robi jabłkowy strudel. Gretchen zabrała Andreasa na górę, na popołudniową drzemkę. I nigdy więcej ich nie zobaczyłyśmy… Gretchen nie zeszła z małym na następne karmienie. Pobiegłam do jej pokoju. Nie było tam ani jej, ani dziecka. Była jednak walizka i rzeczy małego. Zdziwiona i zaniepokojona, szukałam Gretchen w całym zamku. Powiedziałam Irinie, Lotte i Marcie. Rozpoczęłyśmy poszukiwania, Stefan i Klaus przeszukali całą posiadłość. Ogród, las. Śnieg stopniał, ale nadal było zimno. Wszystko na nic. Wróciłam do zamku, jeszcze raz poszłam do pokoju Gretchen. Jej palto zniknęło, tak samo kurteczka, wełniana czapka i szalik Andreasa. Gdzie oni się
podziali? Irina bardzo się denerwowała. Zatelefonowała do lekarza z miasteczka, który badał i opatrywał Gretchen po gwałcie. To był mój pomysł. Może poszła z małym do doktora, powiedziałam. Ale nie… Irina zadzwoniła do sióstr Gretchen w Berlinie. Tam też jej nie było, nie miały od niej żadnych wiadomości. W końcu Irina niechętnie zadzwoniła na posterunek policji. Urzędował tam teraz tylko jeden policjant, ponieważ pozostali poszli do wojska. Sierżant Schmidt przyjechał do zamku, wysłuchał naszej opowieści, przeszukał zamek i cały teren z pomocą Klausa i Stefana. Wszyscy trzej byli uzbrojeni w latarki, bo robiło się już ciemno. I zimno… Gretchen i dziecko zniknęli bez śladu. Rozpłynęli się w powietrzu. Nikt z nas nie był w stanie wyobrazić sobie, co się stało. Wszystko wskazywało na to, że Gretchen po prostu opuściła zamek, i już. Następnego dnia przyjechały jej siostry. Przeszukały każdy centymetr kwadratowy zamku, od strychu po piwnice. Spotkały się z doktorem, rozmawiały z sierżantem Schmidtem, chodziły od domu do domu i pytały, czy ktoś nie widział kobiety z malutkim dzieckiem. Nikt jej nie widział. W każdym razie tak mówili. Irina i ja nie mogłyśmy pogodzić się ze zniknięciem Gretchen. Mijały tygodnie, miesiące, lata, a my wciąż zastanawiałyśmy się, co się stało. Nigdy nie rozwikłałyśmy tej tajemnicy. Miałyśmy wiele teorii i żadnej możliwości ich sprawdzenia. Opłakiwałyśmy ich oboje i ciągle wspominałyśmy Andreasa. Mój Boże, co za dziwna historia, pomyślała Justine, zamykając notatnik babki. Co mogło się z nimi stać, na miłość boską? Poszła do łazienki wziąć prysznic, ciągle zastanawiając się nad możliwym rozwiązaniem tajemniczego zniknięcia Gretchen i Andreasa.
Rozdział 43 Po kąpieli Justine ubrała się i poszła przejść się po ogrodzie. Gabriele spacerowała tu codziennie rano i Justine doskonale ją rozumiała. Ogród przyciągał wzrok ogromną różnorodnością kolorów i kształtów – były tu płomienne drzewka judaszowe, liliowo-niebieska wisteria i całe masy tulipanów, zachwycających i niezrównanych. Patrząc na kwiaty i ciesząc wzrok ich urodą, Justine nagle uświadomiła sobie, ile ciężkiej pracy włożyła Gabriele w swój ogród. Opowiadała wnuczce, jak razem z wujem Trentem harowała przy sadzeniu tulipanów. – To była praca pełna miłości – powiedziała. – Trent tak samo jak ja był entuzjastą naturalnego piękna, a ten ogród stał się jego wielką pasją. Cieszę się, gdy widzę, jak piękno odradza się tu wciąż od nowa… To najlepsza odtrutka na całą brzydotę i zło, które widziałam w życiu… Brzydota życia, okrucieństwo, ciężkie warunki – oto, czego pełne były lata młodości Gabriele. Nic dziwnego, że projektowanie było tak dla niej ważne, projektowanie i ogród. Tworzyła piękne tkaniny, urocze wnętrza, niezwykłe obrazy i dzięki temu miała siłę zmagać się z ciemnością i cierpieniem. Justine usiadła na ławce i utkwiła wzrok w Bosforze i centrum Stambułu po drugiej stronie cieśniny. Był piękny majowy ranek, niebo zachwycało czystym błękitem, słońce oblewało świat złocistym blaskiem. Co za cudowny dzień… Przez moment Justine miała ochotę wybrać się do miasta, pochodzić po sklepach i butikach. Ogarnęło ją pragnienie, aby poszukać wyjątkowych podarunków dla babci, Anity i Michaela, a także Richarda, Daisy, Simona i Joanne. Chciała w jakiś sposób pokazać im, jak bardzo ich kocha i potrzebuje. Stanowili jej rodzinę. Jej ukochaną rodzinę… Nic więcej nie miało znaczenia. Zrobię to, obiecała sobie. Zerwała się i szybko poszła do willi, skupiona na swoim pomyśle. Z kuchni wyjrzała Ayce i uśmiechnęła się na widok Justine. – Dzwoni babcia panienki – powiedziała, gestem ponaglając Justine, aby za nią poszła.
Justine dopiero teraz uświadomiła sobie, że zostawiła komórkę w pokoju na górze, na nocnej szafce. Podniosła słuchawkę stacjonarnego telefonu. – Halo, babciu! – Dzień dobry, kochanie! Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie, co? – Nie, skądże! Wstałam już jakiś czas temu i przed sekundą wróciłam ze spaceru. Twoje tulipany są zachwycające! – O tej porze wyglądają najpiękniej – cicho zauważyła Gabriele. – Babciu, muszę ci coś powiedzieć… Tak bardzo… Tak bardzo cię kocham, mocniej, niż jestem to w stanie wyrazić! I cieszę się, że dałaś mi swoje notatki do przeczytania teraz, że nie zapisałaś nam ich w testamencie! Bo dzięki temu mogę powiedzieć ci, jak cię podziwiam i jaka jestem z ciebie dumna… Z tego, że jestem częścią ciebie, najprawdziwszej bohaterki… Justine przerwała. Głos jej drżał. Szybko przełknęła łzy. W słuchawce zapanowała cisza. Justine słyszała tylko, jak Ga-briele gwałtownie wciąga powietrze i także przełyka łzy. – Pewnie jeszcze czytasz, prawda? – starsza pani starała się zapanować nad załamującym się głosem. – Tak, jeszcze nie skończyłam, bo co jakiś czas robię sobie przerwę, żeby złapać oddech. Zaraz znowu idę do siebie i będę czytać dalej. Chcę skończyć przed twoim powrotem z Bodrum. Kiedy przyjedziecie? – Chyba uda nam się sfinalizować wszystko do soboty i w niedzielę wsiąść w samolot do Stambułu… – Ach, babciu, jeszcze jedno – Richard nie może przyjechać, ponieważ Daisy ma zapalenie ucha… – Ojej, tak mi przykro! Kiedy się rozłączyły, Justine postanowiła wypić kawę na tarasie. Parę minut później wróciła do swojego pokoju. Zamierzała zadzwonić do Michaela w Londynie, ale w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że jest dopiero ósma, a w Londynie szósta. Michael najpewniej jeszcze spał. Usiadła więc i otworzyła czarny notatnik Gabriele.
BERLIN, 10 MAJA 1940 Telefon dosłownie się urywa, Irina ciągle z kimś rozmawia. Ciekawe, czy dzieje się coś niezwykłego… Lekcje odrabiam teraz w małym gabinecie obok wejścia do domu, tam, gdzie dawniej pracowała sekretarka barona, która niedawno wróciła do Baden-Baden razem ze swoim pracodawcą, księżną Natalie oraz wieloma butelkami starego, dobrego wina. Piwnica na wino pełni teraz funkcję schronu przeciwlotniczego, ale na razie Berlin nie ucierpiał od nalotów. Znowu zadzwonił telefon. Zaciekawiona, odłożyłam pióro i ruszyłam na poszukiwanie księżniczki Iriny. Znalazłam ją w gabinecie barona. Kiedy zapukałam do drzwi, właśnie kładła słuchawkę na widełkach. Wstała z krzesła. Na twarzy miała uśmiech, jej fiołkowoniebieskie oczy lśniły. Stało się coś wspaniałego, powiedziała. Co takiego? – spytałam. Zachowywała się zupełnie inaczej niż zwykle i inaczej wyglądała. Jest szczęśliwa, pomyślałam. Dziś o jedenastej przed południem Winston Churchill został nowym premierem Wielkiej Brytanii, oznajmiła. Zastąpił na tym stanowisku Neville’a Chamberlaina, i dzięki Bogu! Hura, hura! Teraz nasza przyszłość spoczywa w dobrych rękach, Gabri, teraz jestem pewna, że III Rzesza zostanie pokonana! Skąd wiesz o Churchillu? – spytałam. Słuchałaś BBC? Nie, odparła. Odbyłam parę rozmów telefonicznych. Pierwszy zadzwonił książę Kurt, potem C, po nim Hans Oster, Renata von Tiegal i wreszcie Herr Baron z Baden-Baden. Ojczym powiedział mi, że Churchill przejął rząd, i powtórzył swoje zaproszenie dla nas obu. Możemy do nich pojechać, ale odmówiłam, jednocześnie dziękując za zaproszenie. Ostrzegł mnie, że czekają nas bombardowania. To cudownie, odparłam. Z radością powitam brytyjskie bomby! Ciocia Beryl uważa, że Churchill jest genialny, powiedziałam. I ma rację, zawołała księżniczka. Podeszła do mnie, chwyciła mnie za ręce i zawirowałyśmy w tańcu. Nigdy jej takiej nie widziałam. Najwyższy czas wydać przyjęcie, oświadczyła. Popatrzyłam na nią ze zdumieniem. Parsknęła śmiechem. Zamierzam zaprosić księcia Kurta, von Tiegalów, Westheimów… Dzisiaj, na kolację! Napijemy się szampana, wiem, że
Herr Baron zostawił parę butelek… Rzeczywiście, zostawił, ale nie mamy nic na kolację, powiedziałam. Uniosła kasztanową brew. Nic do jedzenia? Potrząsnęłam głową. Niewiele… Jajka, zielona sałata… Zawsze możemy podać sałatę… Jajka, powtórzyła z namysłem. Co da się z nich zrobić? Och, zaraz, zaraz! Jaja po parysku! To znaczy jakie? – spytałam. Chodźmy do kuchni! – zawołała. Hedy zdziwiła się, gdy wtargnęłyśmy do jej królestwa. Coś się stało? Nic takiego, odparła księżniczka z uśmiechem. Mamy jeszcze fileciki anchois w puszkach? Hedy skinęła głową. A majonez? Tak… Wobec tego możemy zrobić na kolację jajka po parysku! Ja, Prinzessin, potwierdziła Hedy. Będziemy miały gości! Hedy znowu kiwnęła głową, wyraźnie oszołomiona. Lunchu tego dnia nie jadłyśmy dużo, żeby zaoszczędzić jedzenie na kolację. Wróciłam do lekcji, a księżniczka powiedziała, że zawiadomi przyjaciół. Później przyszła do gabinetu. Musimy dziś ładnie wyglądać, Gabri, powiedziała. Chodź ze mną! Poszłyśmy na górę, do jej pokoju. Kazała mi stanąć na środku, pod żyrandolem. Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Skinęła głową. Wyrosłaś na piękną dziewczynę, powiedziała. Błękitne oczy, jasne włosy – typowa Aryjka… Dzięki twojej urodzie chyba nic ci nie grozi… Lekko dotknęła mojego policzka. Blizny zniknęły, powiedziała. Kiwnęłam głową. Nie chciałam myśleć o tych bliznach, ponieważ przypominały mi o gwałcie. I o Gretchen, która zniknęła bez śladu… Irina podeszła do szafy i wyjęła niebieską jedwabną suknię. W tej będzie ci do twarzy, powiedziała i podała mi ją. Mam być na kolacji? – zdziwiłam się. Oczywiście, odparła. Renata von Tiegal i Ursula Westheim to bliskie przyjaciółki twojej mamy, tak samo jak ja i Arabella. Czy księżna też będzie? Irina potrząsnęła głową. Nie, jest w Zurychu. Będę wam zawadzała, wymarotałam. Nie, powiedziała z naciskiem. Wszyscy przyjdą na szóstą trzydzieści. Rozumiem, odpowiedziałam. W swoim pokoju wysunęłam szufladę komody i wyjęłam fotografię mojej rodziny, oprawioną w ramkę, którą dała mi Irina. Usiadłam, trzymając zdjęcie w rękach. Patrzyłam na nich i na siebie, obok nich… Dotknęłam twarzy mamy i taty. I Eriki. Niedługo się zobaczymy, mała,
szepnęłam. Nagle szkło zasnuło się dziwną wodnistą mgiełką. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to moje łzy. Przetarłam szybkę ręcznikiem i schowałam fotografię do szuflady. Obok trzymałam zdjęcie, które w zeszłym roku dostałam od Arabelli, przedstawiające Anitę i mnie. Na tym zdjęciu stoimy na łące za zamkiem. Świeci słońce, wiatr rozwiewa spódnice naszych letnich sukienek. Śmiejemy się do obiektywu. Arabella zrobiła tę fotografię latem 1938 roku. Dwa lata temu. Za miesiąc kończę szesnaście lat… Wyciągnęłam się na łóżku. Jak to będzie teraz, kiedy premierem Wielkiej Brytanii został Winston Churchill? – pomyślałam. Czy uda mu się nas uratować, czy nadal jesteśmy skazani na zagładę? Zdaniem cioci Beryl Churchill to najlepszy polityk na świecie. Ufałam jej opinii, bo zazwyczaj miała rację. Więc chyba Churchill nas uratuje… O szóstej wieczorem byłam gotowa. Zapukałam do drzwi księżniczki, tak jak mi poleciła. Pora na inspekcję, jak mówiła… Zawołała, żebym weszła. Na jej widok wstrzymałam oddech. Wyglądała zjawiskowo. Włożyła suknię z fioletowego jedwabiu i czerwone pantofelki, na szyi miała sznur niebieskich korali, kasztanowe włosy upięła na czubku głowy. Była piękna. Popatrzyła na mnie, zdjęła niebieskie korale i włożyła mi je. No właśnie, westchnęła z satysfakcją. Odpowiedni detal… Zerknęła na moje stopy, pokręciła głową i wyjęła z szafy srebrzyste sandały. Podała mi je. Trochę ciasne, powiedziałam. Nie szkodzi, odparła, warto się pomęczyć, wierz mi. Powinnaś zawsze nosić błękit, Gabri, to twój kolor. Włożyła sznur pereł, wzięła mnie za rękę i razem zeszłyśmy na dół. Ponieważ mamy wyjątkową okazję, możesz wypić kieliszek szampana, uśmiechnęła się. Za zdrowie Winstona Churchilla… Dobrze znałam Ursulę Westheim i Renatę von Tiegal. Chodziły do szkoły z moją mamą i Arabellą, były dziewczętami z Roedean. Ursula była podobna do mamy, jak ona jasnowłosa i błękitnooka. Renata miała bardziej egzotyczną urodę, ciemne włosy i oczy, i zawsze świetnie się ubierała. Przez ostatnie dwa lata interesowały się mną i często ze mną rozmawiały. Nie zapomniały o mojej mamie… Rozmawiałyśmy chwilę, podczas gdy Irina przyciszonym głosem
wymieniała jakieś uwagi z Sigmundem Westheimem i Reinhardem von Tiegal. Przyglądałam im się spod oka. Znowu spiskują, pomyślałam. Tydzień wcześniej usłyszałam nowe nazwisko – Claus von Stauffenbergstauffenberg. Książę Kurt von Wittingen przybył ostatni. Wyglądał na zmęczonego. Podróżował po całej Europie jako starszy konsultant Kruppa. Dzięki tej pracy nie musiał liczyć się z żadnymi ograniczeniami i niewątpliwie korzystał z tego, głównie dla dobra innych. Zniknięcie Gretchen bardzo go zaniepokoiło. Przywitał się z Iriną oraz jej towarzyszami i podszedł do mnie. Ucałował Renatę i Ursulę, po czym poprosił mnie o chwilę rozmowy na osobności. Gdy stanęliśmy z boku, z dala od innych, trochę się rozluźnił. Ciągle myślę o tej sprawie z Gretchen, odezwał się. Nie mam pojęcia, co mogło stać się z nią i jej synkiem… Co o tym myślisz, Gabri? Pochlebiło mi, że zapytał mnie o zdanie. Irina i ja dużo rozmawiałyśmy o Gretchen. Mam trzy teorie, proszę księcia, oświadczyłam. Pierwsza jest taka, że Gretchen umówiła się z kimś, żeby przyjechał po nią do zamku. Ale nikt nie słyszał samochodu, mruknął książę. Kiwnęłam głową. Kierowca mógł czekać na nią na głównej drodze, za bramą, powiedziałam. Słusznie, rzekł. Moja druga teoria jest następująca – Gretchen postanowiła z jakiegoś powodu wrócić do Berlina i wyszła na drogę złapać okazję. Ktoś ją zabrał i teraz Gretchen albo mieszka bezpiecznie w Berlinie, albo nie żyje, w zależności od tego, kto się zatrzymał. Może temu komuś zależało na dziecku, może zabił Gretchen i zabrał małego. A może oboje spokojnie dotarli do Berlina i celowo zniknęli w wielkim mieście, ponieważ Gretchen chciała uwolnić się od swoich sióstr… Umilkłam. A twoja trzecia teoria? – zapytał książę. Gretchen mogła mieć w miasteczku jakichś znajomych, do których poszła i być może nadal u nich mieszka. Albo może ktoś z miasteczka chciał adoptować dziecko i Gretchen dobrowolnie oddała Andreasa, a potem zniknęła. Nie możemy też wykluczyć, że w miasteczku spotkało ją coś złego, znowu z powodu Andreasa… Książę popatrzył na mnie uważnie. Nie są one łatwe do przełknięcia, te twoje teorie, Gabriele! W Bogu tylko nadzieja, że Gretchen i chłopiec są
bezpieczni… Też chcę w to wierzyć, powiedziałam. Razem z Hedy podałam jajka po parysku. Ułożyłyśmy je na liściach zielonej sałaty i ugarnirowałyśmy majonezem i filecikami anchois. Wszyscy wychwalali je pod niebiosa. Irina wznosiła jeden toast po drugim za Winstona Churchilla. Wszyscy świetnie się bawili. Justine zamknęła notatnik. Ten fragment wspomnień babki nie wywołał w jej sercu tak bolesnych odczuć jak poprzednie i dużo powiedział jej o Gabriele, o jej upodobaniu do niebieskich sukienek i szali, słabości do jaj po parysku, a także o jej bystrym, logicznym umyśle. Więc Gabriele miała swoje teorie dotyczące zniknięcia Gretchen… Niestety, nie mogła sprawdzić ani dowieść, czy któraś z nich była trafna… Wielka szkoda, pomyślała Justine.
Rozdział 44 Chociaż Justine pragnęła dalej czytać o latach młodości babki, spędzonych w hitlerowskich Niemczech, codzienne życie na krótko oderwało ją od lektury. Najpierw zadzwoniła Iffet, aby chwilę pogadać, a później Justine poświęciła trochę czasu na wysłanie e-maili do Daisy i Joanne, jak każdego dnia, oraz do Ellen w Nowym Jorku. Zaraz potem odebrała telefon od Michaela. – Cześć, kochanie! – powiedział. – Dobrze się czujesz? – Dzień dobry! Tak, czuję się doskonale. Jak wczorajsza kolacja? Miałeś miły wieczór? – Tak. Wszystko jest już w porządku, a klient szczęśliwy… No, może nie tyle szczęśliwy, ile zadowolony, że udało nam się wypracować kilka rozwiązań… Opowiem ci o tym po powrocie. Tak czy inaczej, w przyszłym tygodniu cała sprawa trafi na strony gospodarcze gazet… – Och, więc to aż tak ważne? – zdziwiła się Justine. – Pod pewnymi względami, ponieważ dotyczy jednego z największych banków. Dobrze, że osiągnęliśmy porozumienie. Jak tam lektura notatnika Gabriele? Mam nadzieję, że nie przygnębia cię za bardzo? – w głosie Michaela można było wyczuć zaniepokojenie i troskę. – Niektóre fragmenty są przygnębiające, ale zdarzają się też dość pogodne albo zwyczajnie interesujące – odparła. – Jestem zafascynowana! – Tęsknię za tobą, skarbie! I nadal żałuję, że nie zabrałem cię ze sobą… No, nieważne, odbijemy to sobie… – Oczywiście – uśmiechnęła się Justine. – Kiedy lecisz do Paryża? – Za parę godzin. Chcę pozałatwiać wszystkie sprawy i w piątek wieczorem być już w Stambule. – Cudownie! Michael? – Tak? – Chciałabym, żebyś jak najszybciej przeczytał wspomnienia babci! – Uważasz, że powinienem? Gabri prosiła, żebyś mi o nich opowiedziała, nic więcej!
– Całą odpowiedzialność biorę na siebie – oświadczyła Justine. – Koniecznie powinieneś to przeczytać! – Tak jest, ty jesteś szefem! Pół godziny później Justine zatonęła we wspomnieniach młodziutkiej Gabriele. BERLIN, 12 WRZEŚNIA 1941 Księżniczka Irina cieszy się, bo zostałyśmy zaproszone do hrabiostwa von Tiegal, mówiąc jak najbardziej oficjalnie. Jedziemy do ich zamku niedaleko Brandenburgii, w okolicy Poczdamu. Miło będzie ich zobaczyć. Reinhard von Tiegal poprosił jednego ze swoich przyjaciół, aby zabrał nas autem, a po lunchu ktoś inny odwiezie nas z powrotem do Berlina. Ubrałyśmy się w najelegantsze rzeczy, jakie mamy, przerobione z ubrań z garderoby Arabelli. Irina włożyła wełniany kostium, zielony, w odcieniu sosnowych igieł, a ja granatową sukienkę z takim samym żakietem. Wyglądałyśmy znacznie lepiej niż ostatnio, w każdym razie na pewno szykowniej. Skończyłam już siedemnaście lat i jestem wysoka jak mama. Irina uważa, że jestem zbyt szczupła. Ona też jest chuda, to dlatego, że za mało jemy. Braki w zaopatrzeniu coraz bardziej nam dokuczają. Podróż przebiegła spokojnie. Ja milczałam, a Irina co jakiś czas rozmawiała z właścicielem auta, który nazywa się Dieter Mueller i jest przyjacielem księcia Kurta. Sprawia wrażenie doskonale poinformowanego w kwestiach politycznych i Irina kilka razy bardzo sprytnie go podpuściła. W zamku przywitano nas z wielką serdecznością. Rezydencja von Tiegalów leży niedaleko posiadłości von Wittingenów. Nagle boleśnie zatęskniłam za nimi wszystkimi. Ku mojemu zaskoczeniu na lunchu był książę, który właśnie wrócił z Zurychu. Przekazał nam ucałowania od Arabelli, Christiana oraz Diany. Arabella pracuje w biurze Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, powiedział, a Christian i Diana chodzą do szkoły. Podobno bardzo tęsknią za Berlinem i przyjaciółmi. W salonie przysiadła się do mnie Ursula Westheim. Gawędziłyśmy
o mojej mamie i ich wspólnych szkolnych dniach. Już wcześniej wiedziałam, że w styczniu 1939 roku Ursula wywiozła swojego syna Maximiliana i swoją podopieczną Theodorę „Teddy” Stein do Paryża. Stamtąd Teddy pojechała z Maximem do Londynu, gdzie teraz oboje mieszkają u ciotki Teddy, a Ursula wróciła do Berlina, nie chcąc zostawiać Sigmunda samego. Liczyli, że uda im się wywieźć z kraju jego matkę i siostry, lecz niestety starsza pani Westheim umarła na zawał w 1940 roku, natomiast dwie siostry Sigmunda zginęły w bombardowaniu wiosną tego roku. Bombarduje nas RAF. Od czasu do czasu. Wiemy, że najgorsze dopiero przed nami. Nie przejmujemy się tym. Piloci RAF-u ostatecznie nas uratują. W 1940 roku pokonali Luftwaffe w bitwie o Anglię. Churchill nazwał to zwycięstwo „najwspanialszą godziną”. Irina i ja klaskałyśmy w dłonie na wieść o porażce Hitlera. Dołączyła do nas Renata. Pozwolono mi wypić kieliszek szampana, za Churchilla. To kolejny rytuał naszych czasów. Dieter Mueller, Sigmund i Irina rozmawiają przy oknie. Książę Kurt rozmawia z Reinhardem. Zawsze tak to wygląda. Jestem pewna, że wszyscy oni należą do tej samej komórki ruchu oporu. Przeraża mnie to, ale wiem, że w tej kwestii nie mam żadnego wpływu na Irinę. Jest uparta i chce walczyć. Poproszono nas do stołu. Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, że jako pierwsze danie podano jajka po parysku. Potem był gulasz z królika, z warzywami, i do tego zielona sałata. Renata upiekła szarlotkę. Wiedziałam, że wszystkie te produkty zostały wyhodowane i schwytane na terenie majątku. Przy lunchu goście i gospodarze prowadzili dyskretną rozmowę o rozwścieczonych generałach i wyższych oficerach, którzy zamierzają obalić Führera. I znowu usłyszałam to nazwisko: Claus von Stauffenberg… Ciekawe, kto to taki… Do Berlina odwiózł nas książę Kurt, ponieważ Dieter Mueller musiał jechać do Poczdamu. Irina siedziała z przodu, obok księcia, ja z tyłu. Starałam się nie przysłuchiwać ich rozmowie. Nie chcę wiedzieć o tych ich spiskach i planach, z każdym dniem coraz bardziej się denerwuję… Trzy tygodnie później znowu pojechałam z Iriną do zamku von Tiegalów. Zawiózł nas Dieter Mueller, który martwi się o nich tak samo
jak Irina. Po proszonym lunchu Irina zadzwoniła z podziękowaniami, ale nikt nie podniósł słuchawki. Od tamtego czasu nie mieliśmy od nich żadnych wiadomości, a nie mogłyśmy wybrać się tam wcześniej, ponieważ księżniczka Irina dostała zapalenia oskrzeli. Nadal nie jest zupełnie zdrowa, lecz uparła się, żeby jechać. W zamku nie było nikogo poza starą gospodynią, która powiedziała nam, że hrabiostwo von Tiegal przed kilkoma dniami udali się do Berlina, razem z Westheimami. Natychmiast wróciliśmy do Berlina. Nie znaleźliśmy ani von Tiegalów, ani Westheimów. Wszyscy czworo zniknęli bez śladu. Nie widziałyśmy ich nigdy więcej. Dieter Mueller jest przekonany, że zostali aresztowani przez gestapo i wysłani do któregoś z obozów. Irina zauważyła, że von Tiegalowie nie są Żydami, ale Dieter przypomniał jej, że przecież ukrywali Żydów. Tak było. Obie jesteśmy zrozpaczone. Dieter chyba ma rację. To jedyna sensowna teoria. Często płaczę na myśl o mamusi, Ursuli i Renacie. Trzy dziewczęta z Roedean trafiły do obozów koncentracyjnych… Czy były razem? Skąd mogłabym wiedzieć… Cieszyłam się, że Arabella jest bezpieczna w Zurychu. Niech ta wojna wreszcie się skończy… BERLIN, 29 STYCZNIA 1942 Z radością witamy huk silników samolotów RAF-u, które co noc nadlatują i zrzucają bomby na Berlin. Niektóre dzielnice wyglądają jak usypiska gruzów. Boimy się, ale to nieważne. W czasie nalotów siedzimy skulone w schronie, który kiedyś był piwnicą na wino w domu Herr Barona na Lützowufer. Całe szczęście, że wykazał się takim darem przewidywania… Nie jest nam bardzo niewygodnie. Mamy koce i poduszki, a także małą toaletę i prysznic, które zainstalował tu ojczym Iriny, a nawet telefon. Aparat nie zawsze działa. Po nalotach zawsze wychodziłyśmy z piwnicy i wracałyśmy na górę, lecz pewnej nocy nie miałyśmy już do czego wracać. W piękny stary dom uderzyła bomba, ucierpiała cała ulica. Na szczęście piwnica ma bezpośrednie wyjście, które udało nam się otworzyć. Wyszłyśmy na zewnątrz i po gruzach
wydobyłyśmy się na ulicę. Naszym oczom ukazał się księżycowy krajobraz. Ani jeden dom nie ocalał, ulica została zrównana z ziemią. Mamy szczęście, powiedziała Irina. Długo stałyśmy i ze zdumieniem rozglądałyśmy się dookoła. Żyjemy, Gabri… Jesteśmy całe i zdrowe! Nie mamy pojęcia, jak wygląda życie podczas wojny, pomyślała Justine. Naprawdę nie mamy pojęcia… Ameryka nigdy nie padła ofiarą inwazji. Jak babci udało się to wszystko przeżyć, na miłość boską… Ile musiała mieć w sobie siły i męstwa… Zeszła na dół, żeby zrobić sobie herbatę z cytryną, którą zamierzała wypić w ogrodzie. W pięknym ogrodzie Gabriele, który był jak wspaniała pieśń dziękczynna za cudowne ocalenie… Gabriele przeżyła wojnę i w pewnym sensie było to jej osobiste zwycięstwo.
Rozdział 45 Nieco później Justine usadowiła się w fotelu w swoim pokoju. Wiedziała już, że do przeczytania została jej już tylko ostatnia część wspomnień Gabriele, i chciała zakończyć lekturę przed wieczorem. Zabrała się do czytania, lecz w najgłębszym zakamarku jej serca czaił się lęk przed tym, jakie jeszcze czekają ją niespodzianki i wzruszenia. BERLIN, 31 MARCA 1945 Mieszkałyśmy w wygrzebanej w ziemi norze, a raczej w leju po bombie, moja piękna rosyjska księżniczka i ja. Aby dotrzeć do naszej dziury, musiałyśmy zsunąć się do krateru, a potem wdrapać się na częściowo rozbite stopnie o brzegach ostrych jak połamane zęby. Schody prowadziły do innej, mniejszej nory. Zasłoniłyśmy ją kawałkami desek, które pozbijałyśmy gwoździami. Pod tą „kotarą” znajdowały się ciężkie dębowe drzwi z żelaznymi okuciami, naprawdę mocne. Zanim w dom uderzyła bomba, schody łączyły kuchnię z piwnicą na wino. W jej drugim końcu stał ogromny sejf, a w nim jakiś czas temu przechowywano cenne stołowe srebra, inne kosztowności i oraz cenną porcelanę. Wszystkie te rzeczy już dawno zostały wywiezione do Baden-Baden, razem z większością wina. Teraz część piwnicy była naszym domem. Księżniczka powiedziała, że jesteśmy jak troglodyci, którzy przed tysiącami lat zamieszkiwali jaskinie. I czy nie byłyśmy najszczęśliwszymi kobietami w całym Berlinie? Roześmiałam się. Irina uwielbiała wymyślać takie żarty. Bardzo lubiła mnie rozśmieszać. „Jaskiniowcami” byłyśmy całe trzy lata, od dnia, gdy bomba RAF-u spadła na dom na Lützowufer i kompletnie go zniszczyła. Ulica legła w gruzach, ale my przeżyłyśmy. Cudem. Obie wierzyłyśmy, że alianci wkrótce nas wyzwolą, że wojna zakończy się w kilka tygodni. Na rozkaz Hitlera zginęły miliony ludzi. Wiele miast obróciło się w gruzy, ich mieszkańcy cierpieli, na świecie zapanował chaos. I po co? – Hitler twierdził, że III Rzesza przetrwa tysiąc lat – zauważyła któregoś dnia Irina. – Pomylił się, prawda? Za parę tygodni będzie już
po III Rzeszy… Szczerze mówiąc, ona już nie istnieje! Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Gabri! Zgodziłam się z nią. Kiedy w 1940 roku Herr Baron przeznaczył część piwnicy na schron, wyposażył to pomieszczenie w najprostsze, najbardziej potrzebne sprzęty. Była tu duża kanapa, fotele, kilka szafek. Wielkie kredensy, które stały w sejfie, bez trudu pomieściły nasze rzeczy, zwłaszcza że nie miałyśmy ich dużo. Spałam na kanapie, a księżniczka Irina na wąskiej pryczy obok piwnicy na wino. Nasze lata w piwnicy nie były łatwe. Miejsca było mało, czasami robiło się duszno, ale dzięki ścianom z cegły i betonowej podłodze nie mogłyśmy narzekać na wilgoć. Obie jesteśmy wręcz pedantycznie porządne, poza tym starałyśmy się zapewnić sobie nawzajem jak najwięcej prywatności. Jesteśmy zgodne i często się śmiejemy. Irina ma duże poczucie humoru, ja też. To nam pomogło, dzięki temu zdołałyśmy jakoś przetrwać najbardziej ponure chwile. Mamy więcej szczęścia niż inni. W tym okresie wielu berlińczyków nosiło cały swój majątek w papierowej torebce. Ludzie żyli w okropnych warunkach, wśród stosów śmieci i gruzów, na stacjach metra, pod budynkami publicznymi, w alejkach zabarykadowanych pojemnikami na śmieci. Niektórzy zamieszkiwali piwnice swoich zrujnowanych domów, tak jak my. Znałyśmy człowieka, który gnieździł się w tekturowym pudle. Inny sypiał w dziurze w ziemi, przykrytej kawałkiem blachy. Odkąd do wojny przystąpili Amerykanie, naloty zdarzały się codziennie. Bombowce co rano przelatywały nad miastem, dokładnie o dziewiątej. Potem w południe. W nocy bombardowali nas piloci RAF-u. Mieliśmy za sobą już blisko trzysta nalotów. Miasto było zniszczone, wszędzie piętrzyły się wysokie zwały gruzów. Wszędzie ziały leje po bombach. Z popękanych ścian wystawały powyginane metalowe pręty… Powietrze było szare od pyłu, który osiadał na ubraniach, skórze, na wszystkim. Zabitych i rannych liczono w tysiącach. Szpitale były przepełnione, nie było gdzie grzebać zmarłych. Trupy rozkładały się pod gruzami i nikt ich nie wywoził. Bezustannie wybuchały pożary, rury kanalizacyjne
pękały, tryskając fontannami wody. Często zdarzały się wybuchy gazu. Nocami niebo nad miastem w wielu punktach płonęło czerwienią. Berlin był niebezpiecznym miejscem. Pomimo to miasto wciąż funkcjonowało, wciąż żyło. Tak samo jak berlińczycy. Policja codziennie wysyłała patrole, listonosze dostarczali pocztę, oczywiście jeżeli dom czy gmach jeszcze stały. Sklepy z żywnością były otwarte codziennie, ale żywności brakowało. Metro nadal działało, telefony i telegrafy również. Nie mogłam w to uwierzyć, ale orkiestra mojego ojca, orkiestra Filharmonii Berlińskiej, dalej grała. Ludzie chodzili na koncerty, do teatrów i kin. Do tych nielicznych dobrych barów i restauracji, których jeszcze nie zamknięto. Berlińczycy czytali gazety i umawiali się z przyjaciółmi na kawę. Dopiero niedawno strach stał się prawie namacalnym bytem. Wszyscy bali się sowieckiej armii. Byliśmy otoczeni przez Brytyjczyków, Amerykanów i Rosjan. Berlin musiał upaść. Irina i ja modliłyśmy się, żeby wojska aliantów dotarły do nas pierwsze. Wszyscy się o to modlili. Niektóre kobiety nosiły się z zamiarem popełnienia samobójstwa, gdyby Rosjanie weszli do miasta przed aliantami. Był pierwszy dzień wiosny. Postanowiłyśmy wyjść. – Musimy poszukać czegoś do jedzenia – powiedziała Irina. Książę Kurt i Dieter Mueller wybierali się do nas z wizytą. Wymknęłyśmy się z piwnicy o dziesiątej rano. Czekałyśmy na amerykańskie bombowce, ale ani o dziewiątej, ani później na niebie nie było widać żadnego samolotu. Może przylecą w południe… Doszłyśmy do wniosku, że nie ma się co martwić na zapas. Jakoś uciekniemy przed bombami i wrócimy do domu. Irina przekręciła w zamku duży żelazny klucz i ostrożnie wspięła się po popękanych schodach. Poszłam za nią. Piękny dzień. Słońce, błękitne niebo. W powietrzu jeszcze chłód. Na szczęście nie było wiatru. Pyłu niewiele. Miałyśmy szczęście – w piekarni zostało jeszcze parę bochenków świeżego chleba. W mleczarni „upolowałyśmy” cztery jajka, mleko, kawałek sera i małą osełkę bezcennego masła. Za resztę kartek kupiłyśmy słoik owoców. Byłyśmy ogromnie zadowolone i podekscytowane. Poszłyśmy w kierunku Tiergartenstrasse. Irina posmutniała. Ta ulica
była dla niej jednym żywym wspomnieniem… Mieszkali tu Westheimowie, w których pięknym domu tak często bywała, podobnie jak moi rodzice… Domu Westheimów już nie było. Bomba zmiotła go z powierzchni ziemi. Tamte szczęśliwe chwile należały do innego świata i czasu… Przecięłyśmy ulicę i weszłyśmy do parku. Serce ścisnęło mi się w piersi na myśl o mamie. Kochała ten park, dawniej pełen drzew. Teraz drzew nie było, berlińczycy sami je pościnali. Zimą potrzebowali drewna na opał. Tiergarten wiele razy został zbombardowany; nadpalone, osmolone pnie sterczały w górę niczym jakieś dziwne przedmioty z przeklętego świata. Na rogach ulic kwiaciarki prowadziły handel. Widok świeżych wiosennych kwiatów dawał złudzenie normalności. Kiedy zobaczyłam kwiaciarki, od razu przeniosłam się do lat dzieciństwa. Mama zawsze wybierała u nich małe bukieciki… Żeby poprawić nastrój Irinie, kupiłam jej kwiaty. I dobrze zrobiłam, bo znowu się uśmiechnęła… Pośpieszyłyśmy z powrotem do naszej małej nory, jak nazwała ją Irina. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, oświadczyłam, że zrobię na kolację omlet. Jeżeli książę Kurt i Dieter Mueller będą głodni… Księżniczka uśmiechnęła się do mnie z czułością. Dziękuję ci za kwiaty, Gabri! Wstawisz je do wody? Umieściłam bukiecik w słoiku po dżemie, ponieważ wazonu nie miałyśmy, ale i tak wyglądały ślicznie… Odwróciłam się, żeby postawić kwiaty na stole. Irina przyglądała mi się z namysłem. Zdajesz sobie sprawę, że w czerwcu skończysz dwadzieścia jeden lat, Gabri? Jak to szybko zleciało… Dlaczego nie zauważyłyśmy, że czas pędzi jak pociąg? Bo byłyśmy zajęte grą w przetrwanie, zawołałam. Obie roześmiałyśmy się głośno. Czułyśmy się lepiej. Zawsze pomagało nam, kiedy przynajmniej na chwilę wymknęłyśmy się z naszej dziury. Dobrze było uświadomić sobie, że wokół są inni ludzie. Kurt przyszedł pierwszy. Przyniósł ze sobą wielką papierową torbę, a w niej dwie butelki reńskiego wina i małą butelkę koniaku. Księżniczka była zaskoczona i wdzięczna. Takie drobne luksusowe podarunki umożliwiały nam przetrwanie niespokojnych dni i nocy. Książę powiedział, że był w Essen, w fabrykach Kruppa, a potem całymi
miesiącami podróżował. Po chwili zjawił się Dieter Mueller, który także przyniósł podarunki, oczywiście w papierowej torbie – cztery kawałki kiełbasy i słoik musztardy. Irina serdecznie mu podziękowała. Możemy urządzić sobie prawdziwy bankiet, powiedziała. Wypiliśmy po kieliszku wina, dzieląc się rozmaitymi wiadomościami. Ugotowałyśmy kiełbasę na naszej małej kuchence i podałyśmy ją ze świeżym chlebem z masłem. I musztardą. Każde z nas trzymało talerz na kolanach, jak na pikniku. Kiełbasa, świeże pieczywo i masło były wielkim luksusem. Potem Irina podała zieloną sałatę i ser. Na wekowane owoce nikt nie miał już ochoty. Odwyk-liśmy od dużych posiłków. Książę Kurt nalegał, abyśmy wypili jeszcze po małej lampce koniaku, na dobre trawienie, powiedział. Podał nam kieliszki i usiadł na kanapie. Popatrzył na księżniczkę i na mnie. Za trzy tygodnie Rosjanie będą w Berlinie, rzekł. W połowie kwietnia. Musicie się przygotować. W przyszłym tygodniu Dieter przyniesie wam więcej jedzenia. Nie chcę, żebyście wychodziły z piwnicy, kiedy oni zajmą już miasto. Nie wychodźcie! Obiecaj mi to, Irino… I ty też, Gabriele! Obiecałyśmy. Wiem, że wszyscy spodziewają się gwałtów, powiedziała Irina. Berlin jest teraz miastem kobiet. Poza nami są tu tylko mali chłopcy i starcy, mężczyźni albo są w wojsku, albo nie żyją. Rosjanie będą gwałcić i plądrować, ale przede wszystkim gwałcić. Doskonale to rozumiem… Mam nadzieję, mruknął książę. Dieter przyniesie wam też pistolet i naboje, żebyście w razie potrzeby mogły się bronić. Dobrze strzelam, oświadczyła Irina. Mam jeszcze więcej złych wiadomości, powiedział Kurt. Dopiero co otrzymałem przerażającą informację… Przerwał i spojrzał na Irinę. Berlin nie ma żadnych umocnień. Zdaję sobie sprawę, że trudno w to uwierzyć, ale tak jest, przysięgam na Boga. Nie ma nawet żadnego planu obrony miasta, nie ma fortyfikacji, nic… Wszystko to istniało wyłącznie w imaginacji Hitlera. Berlin nie jest twierdzą, wbrew temu, co utrzymywał ten przeklęty człowiek. Nie ma planu ewakuacji ludności cywilnej. Kobiety, dzieci i starzy ludzie zostaną na łasce losu. Właśnie oni będą w największym niebezpieczeństwie… To niemożliwe, zaczęła Irina i przerwała. Książę Kurt miał ponury
wyraz twarzy. Lokalny rząd będzie starał się zapewnić mieszkańcom jakąś obronę, ale w Berlinie nie ma prawie żadnych oddziałów, a liczba policjantów topnieje z dnia na dzień, ponieważ są powoływani do wojska. Będziemy się bronić albo uciekniemy, powiedziała księżniczka. Nie ma dokąd uciekać, Prinzessin, rzucił Dieter. Rosjanie niedługo wkroczą do Brandenburgii, jeżeli już nie wkroczyli… Posuwają się bardzo szybko w głąb Niemiec od linii Odry. Czy istnieje szansa, że siły aliantów wejdą do Berlina przed nimi? – spytała Irina, przenosząc wzrok z Dietera na Kurta. W jej oczach czaił się niepokój. Obaj potrząsnęli głowami. Brytyjczycy, Amerykanie i Francuzi wejdą do Berlina, oczywiście, lecz najprawdopodobniej dotrą tu parę dni po Rosjanach, powiedział Dieter. Uchodźcy z mniejszych miast na prowincji opowiadają przerażające rzeczy o sowieckich żołnierzach, rzekł książę. Podobno w okrutny sposób gwałcą wszystkie kobiety, które dostają się w ich ręce. Będziemy ostrożne, obiecała Irina. Zauważyłam, że pobladła. Zaśmiała się sucho. Jeżeli znajdą Białą Rosjankę, taką jak ja, a na dodatek krewną Romanowów, to najpierw mnie zgwałcą, a potem zamordują. Jestem tego pewna.
Rozdział 46 Justine uniosła głowę, słysząc pukanie do drzwi. – Proszę! – zawołała. Uśmiechnęła się na widok Ayce. – Wiem, że przyszłaś zapytać mnie, co z lunchem, ale na razie nie mam na nic ochoty – powiedziała. – Później zejdę do kuchni i zrobię sobie kanapkę… Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz… Turczynka odpowiedziała uśmiechem, skinęła głową i zamknęła za sobą drzwi sypialni. Justine spojrzała na leżący na jej kolanach notatnik i znowu zaczęła czytać. BERLIN, 10 KWIETNIA 1945 Starałam się kontrolować swoje emocje, księżniczka także próbowała. Nie umiałyśmy zachować się inaczej. Książę Kurt zabronił nam opuszczać piwnicę, ale było to trudne. Wcześniej czy później musiałyśmy jednak wyjść. Codziennie rano, jak najwcześniej, wychodziłyśmy i stawałyśmy w leju po bombie, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Wchodziłyśmy na kilka stopni i rozglądałyśmy się dookoła. Potem znowu schodziłyśmy do krateru i naszej piwnicy. To samo robiłyśmy w nocy. W niektóre dni wypuszczałyśmy się nawet do piekarni i mleczarni. Zawsze razem. Nigdy nie zatrzymywałyśmy się, prawie całą drogę pokonywałyśmy biegiem. Na ulicach panował chaos. Berlińczycy biegali w poszukiwaniu żywności i informacji. Uchodźcy z prowincji wlekli za sobą spakowane w torby lub walizki rzeczy, omijając góry gruzów i leje po bombie. W powietrzu wisiał strach. Byłyśmy przerażone, tak samo jak wszyscy. Wiedziałyśmy, że czeka nas Armagedon. Rosjanie byli na brzegach Odry i zajmowali niewielkie miasta, znajdujące się na ich drodze. Ich ogromna armia codziennie rosła. Wojska aliantów zbliżały się do Berlina. Staliśmy na progu śmierci. Był chłodny wtorkowy ranek. Wyszłyśmy z piwnicy. Irina zamknęła drzwi. Wspięły się po poszarpanych schodach, śpieszyłyśmy się. Nie zwracałyśmy uwagi na przerażający krajobraz, koncentrowałyśmy się na
tym, co miałyśmy do załatwienia. Znaleźć coś do jedzenia. Uciec przed bombami. Bezpiecznie wrócić do domu i ukryć się. W piekarni był tylko czerstwy chleb. Kupiłyśmy bochenek. W mleczarni wymieniłyśmy kartki na mleko i ser, zapłaciłyśmy i wyszłyśmy. Pobiegłyśmy z powrotem. Amerykanie nie bombardowali. Ciekawe, dlaczego… Irina zrobiła kawę. Jedzenie oszczędzałyśmy na kolację. Spodziewałyśmy się odwiedzin Dietera. Dzwonił poprzedniego dnia, jakimś cudem nasz telefon akurat działał. Dieter nie przeciągał rozmowy – powiedział tylko, że przyniesie żywność i wiadomości, koło szóstej. Pociągnęłam łyk kawy. Gorączkowo zastanawiałam się, jak zacząć rozmowę z Iriną. Zerknęłam na nią, starając się ocenić jej nastrój. Nie czuła się dobrze, miała słabe płuca. Łatwo się przeziębiała. Twarz miała bladą, mizerną, ale oczy lśniące. Nagle uśmiechnęła się lekko. O co chodzi? – spytała. Uniosła rdzawą jak kasztan brew. Możemy porozmawiać o C? – spytałam. Zmarszczyła brwi, zaraz jednak kiwnęła głową. Tak. Co chcesz wiedzieć? Mówiłaś mi, że jest w więzieniu. Nadal tam jest? Żyje? O ile mi wiadomo, to tak, odparła. Nie rozumiem, powiedziałam. Dlaczego aresztowali go w zeszłym roku? Bo pomagał ludziom uciec? Potrząsnęła głową. Zaraz ci wyjaśnię… Hrabia Claus Von Stauffenberg, pułkownik Wehrmachtu, katolik i antynazista, pojechał do kwatery głównej Hitlera w Prusach Wschodnich. Było to w lipcu ubiegłego roku. Stauffenberg miał w teczce bombę zegarową. Postawił teczkę niedaleko Hitlera, przesiedział prawie całą konferencję i wyszedł. Wrócił samolotem do Berlina, przekonany, że Hitler zginął w rezultacie wybuchu. Parę godzin później wszyscy dowiedzieli się, że zamach się nie powiódł. Hitler przeżył. Claus Von Stauffenberg został aresztowany tego samego wieczoru i natychmiast rozstrzelany, bez procesu. Po kilku dniach aresztowano Canarisa, wielu innych generałów i pułkownika Ostera. Osadzono ich w twierdzy Furstenberg i oskarżono o współudział w spisku. Część z nich stracono, ale C żyje, pułkownik Oster także. Brytyjczycy wiedzą o Canarisie, przyjdą mu z pomocą. Modlę się, aby dożył chwili, kiedy się tam zjawią… Dziękuję, że mi powiedziałaś, odparłam i odetchnęłam z ulgą.
Dostałam tę wiadomość niedawno, wyznała. Po chwili obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. Gdzie jest twój paszport? – zapytała. Mam go w torebce. Mogę zobaczyć? Skinęłam głową, poszłam po torebkę i podałam jej paszport. Otworzyła go, przebiegła wzrokiem, bardzo uważnie, i powoli podarła go na kawałki. Po co komu paszport ostemplowany literą „J”? – mruknęła. Podaj mi patelnię i zapałki, spalę te strzępy. Patrzyłam na nią ze zdumieniem. Roześmiała się. Dziś nikt nie ma dokumentów. Straciłyśmy wszystko w bombardowaniach, nie mamy nic! I tak mój paszport spłonął. Księżniczka wrzuciła popiół do ubikacji i spuściła wodę. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. W porze lunchu zawsze byłyśmy potwornie głodne, ale nie jadłyśmy. Musiałyśmy oszczędzać żywność, której i tak było tyle co nic. Popołudniami słuchałyśmy w radiu wiadomości albo muzyki. Później szłyśmy spać. Przez sen nie czułyśmy bolesnych skurczy żołądka, tak zwanych „bóli głodowych”. Tamtego popołudnia było jednak inaczej. Długo siedziałam wpatrzona w fotografię mamy, taty, Eriki i moją. Wmawiałam sobie, że oni żyją, że niedługo ich zobaczę. Alianci ich uwolnią, powtarzałam sobie. Wzięłam do ręki fotografię moją i Anity. Arabella zrobiła ją na łące za zamkiem w 1938 roku. Gdy myślałam o Anicie, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Była bezpieczna, w Stambule. Pewnego dnia się spotkamy, chyba że zginę od bomby albo z ręki Rosjan… Pomyślałam o Arabelli von Wittingen. Co za szczęście, że przebywała w Szwajcarii razem z dziećmi… Ursula Westheim i Renata von Tiegal zginęły w Ravensbrück w 1943 roku. Poinformowała nas o tym Maria Langen, przyjaciółka Iriny, która przebywała w Ravensbrück od 1943 do 1944 roku i nieoczekiwanie została zwolniona. Te trzy kobiety były tam razem. Przyjaźniły się. Maria Langen przyjechała zobaczyć się z Iriną i przekazać jej smutną wiadomość. Zapytałyśmy Marię, czy nie poznała mojej mamy i siostry. Przecząco potrząsnęła głową. Nie spotkałam ich, ale słyszałam, że są w obozie. Przewieziono je z Buchenwaldu… Rozpłakałam się. To ogromny obóz, powiedziała Irina. Pewnie żyją. Trzymaj się tej myśli, Gabri! Trzymałam się jej. Irina także. Zawsze starałyśmy się przyzwoicie ubierać, ze względu na Dietera i Kurta. Dzięki temu miałyśmy czym zająć myśli i lepiej się czułyśmy.
Myłyśmy twarz, szczotkowałyśmy włosy, przebierałyśmy się w znoszone, ale dla nas cenne kopie strojów Arabelli. Czekałyśmy na Dietera. Nie wiedziałyśmy, dlaczego książę Kurt nie przyjeżdża. Pewnie jest w podróży, wyjaśniła Irina. Gdyby był w Berlinie, przyszedłby do nas, bez dwóch zdań. Troszczy się o nas. Usłyszałyśmy pukanie do drzwi i na palcach podkradłyśmy się bliżej. Irina zapukała w dębową deskę od naszej strony, w umówiony sposób. Kwitną niebieskie gencjany? – powiedział Dieter przez dziurkę od klucza. Było to hasło ich komórki ruchu oporu. Irina przekręciła klucz w zamku. Dieter jak zwykle trzymał w ręce papierową torbę z jedzeniem. Pół salami. Paczka herbaty. Gotowany śledź w słoiku. Butelka reńskiego wina. Obawiam się, że nie jest to dużo, powiedział. Irina wylewnie mu podziękowała. Ja także. Gdzie jest Kurt? – zapytała. Podróżuje w sprawach Kruppa, odparł. Fabryki zbrojeniowe wciąż produkują amunicję. Ostatnio nie miałem od niego wiadomości, ale na pewno niedługo się pokaże. Chwilę milczał. Musicie się przygotować, rzekł. Rosjanie zaatakują piętnastego kwietnia. Albo szesnastego, najpóźniej. Irina skinęła głową. Wierzyłyśmy informacjom Dietera. Był właścicielem jednej z największych berlińskich gazet, wiadomości docierały do niego z różnych źródeł i różnymi kanałami. Miał setki kontaktów. Wiem, że trudno wam wytrzymać w zamknięciu, ciągnął, ale gdy Rosjanie wejdą już do miasta, nie wolno wam wychodzić. Przyjdę, kiedy będę miał pewność, że jest bezpiecznie. Oby tylko działały telefony… No i radio… Masz dla nas jakieś specjalne instrukcje? – spytała Irina. Nie otwierajcie drzwi, dopóki nie upewnicie się, że to ja, zrozumiano? Przytaknęłyśmy. Wyjęłyśmy chleb i ser, otworzyłyśmy słoik ze śledziem. Usiedliśmy do naszego pikniku. Talerze na kolanach… Dieter powiedział nam, że Hitler nadal jest w Berlinie, w swoim bunkrze. Podobno zamierza popełnić samobójstwo. Nie podda się aliantom ani Rosjanom. Nie da się wziąć żywcem. Wierzysz, że Berlin naprawdę jest bezbronny? – odezwała się Irina, patrząc na Dietera. Tak. Kurt i ja dostaliśmy tę informację z naszego najlepszego źródła, od generała Reymanna, nowego komendanta
garnizonu. Reymann wie, że linie obrony Berlina to iluzja, wymysł Hitlera, który nigdy nie wierzył, że stolica będzie zagrożona. A teraz jest i możemy tylko błagać Boga o pomoc… Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Potem Dieter powiedział, że musi wracać do domu, przygotować żonę na nadchodzącą katastrofę. Obiecał zatelefonować, jeżeli będzie miał jakieś ważne informacje. Albo instrukcje dla nas. BERLIN, 21 KWIETNIA 1945 Siedziałyśmy w naszej małej norze. Irina nie czuła się dobrze. Bałam się. Nie miałam pojęcia, co zrobię, jeżeli naprawdę się rozchoruje. Na zapalenie oskrzeli. Nagle popatrzyłyśmy na siebie. Usłyszałyśmy narastający huk samolotowych silników. Amerykanie! – wykrzyknęła Irina. Uśmiechnęła się, jej fiołkowe oczy zabłysły. Hura! Wybuchnęłam śmiechem. Zawsze z entuzjazmem witała amerykańskie bombowce. Angielskie też, rzecz jasna. Ja również. Próbowali nas uwolnić. Część z nas zginie, ale nieważne. Od prawie trzech i pół roku samoloty amerykańskie i samoloty RAF-u rozbijały niemieckie miasta na pył. Nie liczyłam już nalotów, pogubiłam się, ale był to chyba trzysta sześćdziesiąty trzeci nalot tej wojny. 9.25 rano, sobota. Potężne wybuchy. Huk walących się budynków, eksplozje. Jednak hałas wydawał się dość odległy. Trzy godziny później bombowce odleciały. Parę chwil ciszy. I wtedy usłyszałyśmy ogłuszający dźwięk, nieznany. Coś jakby wrzask, zgrzyt, jęk. Nie świst bomby, nie, ani grzmot dział przeciwlotniczych. Coś zupełnie innego, dźwięk tak wysoki i o takim natężeniu, że o mało nie popękały nam bębenki. Radio było włączone. Usłyszałam głos spikera. To atak! Rosjanie wchodzą do miasta! Spiker urwał. Rozległa się muzyka. Z przerażeniem popatrzyłam na Irinę. Podniosła się. Podeszła i usiadła obok mnie na kanapie. Otoczyłam ją ramieniem. Drżała. Która godzina, Gabri? – Spojrzałam na zegar na szafce. Jedenasta trzydzieści. Berlin właśnie znalazł się na linii frontu, powiedziała. Bolszewicy są w mieście i wymordują nas wszystkich. Słyszałyśmy huk pocisków wybuchających na Lützowufer, tuż nad naszą piwnicą. Na Tiergartenstrasse. Na Ku’damm, nawet na Unter den Linden. Miasto było oblężone, Rosjanie zamierzali zetrzeć je na proch.
Wiedziałyśmy, że nie wolno nam wychodzić, przez wiele dni. Byłyśmy na ich łasce. Nie odetchnęłyśmy z ulgą, nawet gdy ostrzał umilkł, przekonane, że zaraz znowu się zacznie. I rzeczywiście. Nad nami szalały przemoc i śmierć. Jeżeli nie dopadną nas żołnierze, zginiemy rozszarpane kawałkami pocisków i bomb. Po południu poczułyśmy głód. Zrobiłam kanapki z salami i gorącą herbatę. Miałyśmy jeszcze trochę cukru i bezcenną cytrynę. Zjadłyśmy nasz posiłek. To był luksus. W pewnym momencie usłyszałyśmy uderzenie w dębowe drzwi. Patrzyłyśmy na nie z przerażeniem. Bomba? Pocisk? Dobijający się żołnierz? Czekałyśmy. Nic się nie stało. Wstałam. Nie wychodź! – krzyknęła Irina. Nie zamierzam, odparłam. Chcę tylko rozprostować kości. I tak żyłyśmy. Dzień po dniu, noc po nocy. Słyszałyśmy eksplozje bomb i pocisków, huk dział, grzechot karabinów, łoskot walących się na ziemię murów, tych, które jeszcze stały. Nikt nie próbował sforsować drzwi naszej kryjówki. Nie trafiła w nas żadna bomba. Spałyśmy. Niespokojnie i krótko, ale jednak. Jadłyśmy mało, ostrożnie, żeby rozłożyć zapasy. Nie miałyśmy przecież pojęcia, jak długo potrwa oblężenie. Gimnastykowałyśmy się. Czytałyśmy. Spałyśmy. Czytałyśmy. Słuchałyśmy radia. Wiadomości były przerażające. Tysiące zabitych. Tysiące rannych. Pękające w szwach szpitale. Berlińczycy na ulicach. Bezdomni, pozbawieni schronienia. Przepełnione stacje metra. Wszędzie zabici i konający. Żadnych ambulansów, gnijące trupy. Na ulicach jest tylu ludzi, że nic nie może przejechać, powiedziała Irina. Pod koniec kwietnia ostatnie walki wygasały. Berlin płonął, III Rzesza umierała straszną śmiercią. Czekałyśmy. Telefon nie dzwonił, ale radio działało, wiedziałyśmy więc, co się dzieje. Zaczęło się grabienie miasta. Domy plądrowali Niemcy i rosyjscy żołnierze. Gwałty. Przerażone kobiety popełniały samobójstwa. Policji ani na lekarstwo, wszyscy zostali powołani do topniejącej armii. Niemcy cofali się, wypierani przez Rosjan. Na ulicach czołgi, działa, karabiny maszynowe. I obsługujący je Rosjanie… Gdybyśmy otworzyły drzwi, stanęłybyśmy twarzą w twarz z chaosem i śmiercią.
Próbowałyśmy liczyć mijające dni, ale byłyśmy wyczerpane strachem, brakiem świeżego powietrza i jedzenia. I wreszcie któregoś popołudnia, kiedy obie drzemałyśmy, usłyszałyśmy głośne uderzenie w drzwi. Dźwignęłam się z kanapy. Irina już szła do drzwi. Stanęłam u jej boku. Zastukała w dębową deskę. Zza drzwi dobiegł nas upragniony głos Dietera Muellera. Zakwitły niebieskie gencjany… Księżniczka otworzyła drzwi. Uśmiechał się do nas. Chodźcie, powiedział. Wyjdźcie na świeże powietrze. Usłuchałyśmy go. Oczy nam łzawiły, porażone dziennym światłem, którego od tygodni nie widziałyśmy. Już po wszystkim, rzekł Dieter. Ostatnia bitwa dobiegła końca. Wojna wreszcie się skończyła. Rzuciłyśmy mu się na szyję. Staliśmy tak, objęci, pełni radości. Jaki mamy dzień? – spytałam. Ósmy maja, odparł. Wczoraj generał Alfred Jodl, jako przedstawiciel dowództwa armii niemieckiej, i admirał Karl Doenitz, mianowany na głowę niemieckiego państwa, podpisali akt bezwarunkowej kapitulacji w Reims we Francji. Już po wszystkim, naprawdę! Ucałował nas. Uśmiechał się i uśmiechał… Wyszłam na górę po potrzaskanych stopniach. Za mną Irina, na końcu Dieter. Spojrzałam w niebo. Było intensywnie błękitne. Świeciło słońce. Powietrze cudownie pachniało. Piękny dzień, odezwała się Irina. Kiwnęłam głową. Ale jest strasznie cicho, dodała. Miała rację. Nie słyszałyśmy nic, żadnego dźwięku. Było to niesamowite, zaskakujące. Rozejrzałam się dookoła. Przeżyłam wstrząs. Nie wierzyłam własnym oczom. Przede mną ciągnęło się pole zburzonych budynków. Tu i ówdzie hałdy gruzów, fragmenty metalowych krat, jakichś drągów, kawałki poszarpanej blachy, wszędzie leje po bombach, ogromne kałuże. Wszystko pokryte grubą warstwą sadzy i popiołu. Centrum Berlina wyglądało jak krajobraz obcej planety. Nigdy niczego takiego nie widziałam. Pole gruzów, wypalona ziemia… Berlin został starty z powierzchni ziemi, z przerażeniem w głosie powiedziała Irina. Tak, rzekł Dieter. Marszałek Żukow zwrócił przeciwko już zrujnowanemu Berlinowi dwadzieścia dwa tysiące dział. Chciał zrównać miasto z ziemią i zrobił to.
Rozdział 47 Justine nie miała ochoty przerywać, wiedziała jednak, że musi coś zjeść. Bolała ją głowa. W kuchni zrobiła sobie kawę i wzięła garść ciasteczek ze stojącego na blacie pudełka. Stała przy stole, przeżuwając herbatniki i popijając je kawą, zatopiona w myślach. Parę minut później była już w swoim pokoju. Otworzyła notatnik, aby przeczytać następną część historii swojej babki. BERLIN, 15 LIPCA 1945 Mieszkałyśmy w zniszczonym mieście, księżniczka i ja. Właściwie w ogóle nie było to miasto… Wszystko zostało unicestwione, nie działały żadne służby, nic. Szpitale albo zburzone, albo tak pełne, że nie mogły przyjmować nowych pacjentów. Szalały choroby. Tyfus, dyfteryt i gruźlica dosłownie kosiły ludzi, śmierć była w powietrzu, którym oddychaliśmy. Tysiące ciał czekało na pochówek. Wszędzie szczury. Ludzie zagubieni, oszołomieni. Berlińczycy żyli wśród gruzów, gnieździli się wszędzie. Powoli wracali uchodźcy, głównie mieszkańcy Berlina, którzy uciekli z miasta w czasie wojny. Za dużo ludzi. Hotele nie działały. Adlon, Eden i Kaiserhoff były zniszczone. Otwarto kilka małych hoteli. My miałyśmy szczęście. Nasza dziura w ziemi wydawała się teraz najprawdziwszym pałacem. Sytuacja zaczęła się zmieniać. Ku naszej wielkiej radości do miasta wkroczyli Brytyjczycy, Amerykanie i Francuzi. Utworzyli swoje sektory, później znane jako Berlin Zachodni. Rosjanie wytyczyli własną strefę, później znaną jako Berlin Wschodni. Daleko od nas, na szczęście… My znalazłyśmy się w zachodniej strefie. Oddychałyśmy z ulgą, widząc wokół siebie przyjazne, uśmiechnięte twarze alianckich żołnierzy. Naszych prawdziwych wyzwolicieli. Powoli wszystko zmieniało się na lepsze. Alianci mieli przed sobą ogrom pracy. Rosjanie uruchomili już niektóre służby, teraz do roboty zabrali się zachodni alianci. Włączono gaz, prąd i telefony. Jeździło już metro, tramwaje i pociągi. Otwarto lotnisko. Na ulicach pojawiły się stare taksówki. Oczywiście nie było ich dużo, bo benzyny nadal brakowało. Międzynarodowy Czerwony Krzyż
otworzył swoje biuro. Oddychaliśmy z ulgą. Życie stało się znośne. Obie z Iriną opłakiwałyśmy admirała Canarisa i pułkownika Ostera. Dieter powiedział nam, że stracono ich w więzieniu Flossenburg, zaledwie kilka dni przed zakończeniem wojny. Ironia losu… Mogli zostać uratowani. Irina ze łzami przyjęła wiadomość o swoich przyjaciołach, Adamie von Trott zu Solz, Gottfriedzie Bismarcku, Fritzim Schulenbergu oraz innych członkach ruchu oporu. Zginęli, nie ujawniając naszych nazwisk, szepnęła. Torturowani… Do ostatniego tchu chronili mnie, Dietera i Kurta. Tacy odważni ludzie… Starałam się ją pocieszać. Tydzień wczesniej podjęłyśmy decyzję: wyjdziemy na ulice, pomożemy oczyścić je z gruzów. Kobiety z naszej dzielnicy robiły to codziennie. Nazywano je Trümmerfrauen, kobiety do sprzątania gruzów. Wydłubywały cement spomiędzy cegieł, wrzucały cegły na taczki i zawoziły je do jednego z punktów zbiórki. Cegły miały zostać wykorzystane do odbudowy Berlina. Była to bardzo pożyteczna praca, ale męcząca. Odgłos obłupywania cegieł doprowadzał nas do szału, lecz jakoś sobie radziłyśmy. Śmiałyśmy się, żartowałyśmy. I nagle któregoś dnia spojrzałam na Irinę innymi oczami. Żyjemy w świecie, który kompletnie oszalał, powiedziałam sobie. Oto księżniczka z rodu Romanowów, kuzynka ostatniego cara Rosji! Teraz jedna z Trümmerfrauen, grzebie w gruzach, szuka całych cegieł, świątek, piątek, deszcz czy słońce. Chodzi w starych łachmanach, mieszka w dziurze w ziemi, nie ma żadnych perspektyw… Trzeba coś z tym zrobić, pomyślałam. Ja muszę coś z tym zrobić. Przyrzekłam to sobie. W maju uroczyście obiecałam sobie, że odnajdę rodziców, ale nadal nie miałam o nich żadnych wiadomości. Byłam w biurze Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, odwiedziłam placówki wielu organizacji syjonistycznych, żydowskich grup uchodźczych, dowiadywałam się także w prowadzonym przez kwakrów Towarzystwie Przyjaciół. Moich najbliższych nie było na żadnej liście. W następnym tygodniu miałam sprawdzić nowe. Musiałam dowiedzieć się, co się z nimi stało. Dziś rano obie z Iriną wystroiłyśmy się jak za dawnych czasów. Idziemy na lunch do Dietera Muellera i jego żony Louise. Mieli
ogromne szczęście – ich dom w Charlottenburgu jest tylko nieznacznie uszkodzony. No i znajduje się w strefie zachodniej. Dieter zamierza uruchomić redakcję swojej gazety. Już przed wojną jego ojciec i on byli znani na całym świecie, także ze swoich antyfaszystowskich poglądów. Teraz alianci darzą Dietera sympatią. Szczególnie upodobał go sobie generał Harold Barlett-Smith, jeden z dowódców brytyjskich sił okupacyjnych. Dzisiejszy lunch Muellerowie wydają właśnie na cześć generała. Skończyłam się ubierać i stanęłam przed Iriną. Czas na inspekcję, powiedziałam. Uśmiechnęła się. Gabri, wyglądasz pięknie! Podziękowałam za komplement. Miałam na sobie starą, przerobioną suknię Arabelli z niebieskiej jedwabnej surówki. I błękitne korale Iriny, które znowu od niej pożyczyłam. Moje czarne buty są po prostu straszne, powiedziałam. Roześmiała się. Kto by tam przyglądał się twoim stopom, kiedy może patrzeć w te niebieskie oczy! Masz taką śliczną twarz… Zaczerwieniłam się. Irina włożyła suknię z różowego lnu, oczywiście też przerobioną kreację Arabelli, która wspaniale wyglądała w zestawieniu z jej rdzawymi włosami i fiołkowymi oczami. Miała trzydzieści trzy lata, była wielką pięknością. Zapięła na szyi perły. Jak wyglądam? Jak księżniczka, odparłam. Roześmiałyśmy się. Po chwili do naszych drzwi zastukał Dieter. Irina go wpuściła. Zaniemówił. Obie jesteście piękne, powiedział. W jego głosie wyraźnie brzmiała nuta zaskoczenia. I czyste, mruknęła Irina. Wyszliśmy. Irina zamknęła drzwi na klucz i schowała go do czerwonej torebki. Generał jest bardzo miły, powiedział Dieter. Pożyczył mi samochód z kierowcą. Popatrzyłyśmy po sobie. Z uczuciem cudownego podniecenia wsiadłyśmy do auta z brytyjską flagą na masce. Byłyśmy jedynymi gośćmi, naturalnie poza generałem oraz jego adiutantem. Louise jest urocza, dobrze zna Irinę. Ja też poznałam ją już wcześniej. W Charlottenburgu jest zupełnie inaczej – nie ma gruzów, dom stoi w pięknym ogrodzie. Kiedyś też będę miała taki ogród, pomyślałam. Generał od początku zaskoczył mnie przyjaznym nastawieniem. Wyraźnie duże wrażenie zrobiło na nim to, że siedzi obok księżniczki Iriny Trubeckiej, kuzynki cara Mikołaja II. Przez parę minut rozmawiali
o Rosji, a potem generał z uśmiechem odwrócił się do mnie. Chciał wiedzieć, co robię w Berlinie, ja, młoda Angielka… Wyjaśniłam mu, że moja matka pochodzi z Anglii, ale ojciec jest Niemcem. Że mieszkaliśmy i w Anglii, i w Niemczech. Zapytał, co dzieje się z moimi rodzicami. Zaginęli, odparłam. Może zostali zabici, ale czuję, że żyją. Taką mam nadzieję… Generał, do którego wszyscy zwracali się per „Bart”, zapytał, czy mam w Anglii rodzinę. Tak, w Londynie mieszka młodsza siostra mojej mamy, ciocia Beryl. I jej mąż, Alastair McGregor, dodałam po chwili. Generał rzucił mi dziwne spojrzenie. Czy to ten, którego nazywają „Jock”, zapytał. Zdziwiłam się. Tak, odparłam. Mieszkają w Mayfair? Tak, niedaleko Charles Street. Generał uśmiechnął się szeroko. I pani wuj jest specem od stali, prawda? Tak, panie generale. Jaki ten świat mały, powiedział i popatrzył na mnie uważnie. Jest pani podobna do Beryl… Pani wujostwo to moi dobrzy przyjaciele, Gabriele. Czy wiedzą, że jest pani cała i zdrowa? Tak, rozmawiałam z nimi przez telefon. Chcą, żebym przyjechała do Londynu i zamieszkała z nimi. Nie jest to jednak takie proste, bo nie mam dokumentów… Zerknęłam na Irinę, która uważnie przysłuchiwała się mojej rozmowie z generałem. Spłonęły razem z domem ojczyma Iriny, w który trafiła bomba, wyjaśniłam. Uśmiechnęłam się do niej. Mrugnęła znacząco. Urodziła się pani w Niemczech czy w Anglii? W Londynie. Miałam akt urodzenia wystawiony w Anglii, ale niemiecki paszport, bo zgodnie z niemieckim prawem jestem Niemką. Zobaczymy, jak to będzie, zawołał. Moim zdaniem jest pani obywatelką Wielkiej Brytanii i powinna pani dołączyć do rodziny w Londynie. Zajmę się tym! Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Potem spojrzałam na Irinę. To ona stała się moją rodziną… Czy chciałam wyjechać do Anglii? Oznaczałoby to rozstanie z Iriną, która opiekowała się mną i chroniła mnie. Była dla mnie jak siostra. Tyle razem przeszłyśmy… I jak mogłam wyjechać, skoro jeszcze nie odnalazłam rodziców i Eriki? Nagle zorientowałam się, że wszyscy na mnie patrzą. Dziękuję, generale, powiedziałam pośpiesznie. Bardzo dziękuję! Jeszcze dziś wieczorem zatelefonuję do pani wuja, rzekł generał. Będzie
musiał poprosić o wystawienie kopii pani aktu urodzenia, ale to żaden problem. Kiedy tylko go dostanę, załatwimy sprawę od ręki. Niedługo wróci pani do domu, proszę się nie martwić! Cóż, generał zachowywał się jak generał… Wziął mnie pod swoją komendę, i tyle. Kiedy przechodziliśmy do jadalni, wsunęłam rękę pod ramię Iriny. Nie chcę jechać bez ciebie, szepnęłam. Musisz jechać, Gabri. Błagam, pozwól, żeby generał ci pomógł… Taka szansa praktycznie nigdy się nie trafia, musisz ją wykorzystać! Martwię się o ciebie, powiedziałam, mocniej ściskając jej ramię. Baron wraca do Berlina, odparła. I moja matka. Nie będę sama. Poza tym Londyn wcale nie jest tak bardzo daleko… Uśmiechnęła się. Wojna już się skończyła, Gabri… Możemy jechać wszędzie, gdzie zechcemy.
Rozdział 48 Justine kończyła czytać wspomnienia babki. Chciała dowiedzieć się wszystkiego, ale wcale nie chciała, aby lektura się skończyła. Chłonęła każde słowo, każdą linijkę, przeżywała kolejne dni razem z babką. Pragnęła poznać całą historię jej życia, aż do dnia swoich narodzin. Co za fascynująca opowieść, pomyślała, pochylając głowę nad notatnikiem. BERLIN, 22 LIPCA 1945 Jesteśmy przekonane, że z Arabellą von Wittingen jest coś nie tak. W zeszłym tygodniu wróciła do Berlina ze Szwajcarii i dziwnie się zachowuje. Dieter też się martwi. Bella zatrzymała się u swojej teściowej w Charlottenburgu. Stara księżna wynajmuje tam dom od przyjaciół. Rezydencja von Wittingenów w centrum Berlina została zniszczona w czasie bombardowań. Pojechaliśmy do niej wszyscy troje, Dieter zabrał nas samochodem. Z początku Arabella zachowywała się normalnie, cieszyła się, że nas widzi. Potem zaczęła gorączkowo opowiadać o księciu Kurcie, który zaginął zaraz po upadku Berlina. Ostatni widział go Wolfgang Shroeder, sławny fotograf, przyjaciel Dietera i dobry znajomy księcia. Było to w maju. Przywitali się i chwilę rozmawiali. Kilka dni później Wolfgang zobaczył Kurta rozmawiającego z jakimiś radzieckimi oficerami w okolicy, która obecnie znajduje się w rosyjskim sektorze. Z racji swojego zawodu Wolfgang dużo chodzi po Berlinie, ale od tamtego dnia nigdy nie spotkał Kurta. Dieter objechał szpitale, raz i drugi. Nic. Kurt zniknął bez śladu. W ostatnich dniach przed kapitulacją i bezpośrednio po niej tu i ówdzie toczyły się jeszcze walki. Dieter, Irina i ja sądzimy, że Kurt zginął w jakiejś potyczce, lecz jego ciała nie udało się odnaleźć i to doprowadza Arabellę do szaleństwa. Jest przekonana, że Kurt żyje. Wciąż powtarza, że został wzięty do niewoli przez tych radzieckich oficerów, z którymi widział go Wolfgang. Ale dlaczego? Irina i ja kilka razy zadałyśmy jej to pytanie. Arabella nie ma odpowiedzi. Ma tylko tę irracjonalną wiarę, że jej mąż żyje. Nie ma ciała, nie ma śmierci, powiedziałam do Iriny.
Podskoczyłam nerwowo, słysząc pukanie do drzwi. Otworzyłam. W progu stał Dieter. Uściskałam go i zaprosiłam do środka. Po chwili dołączyła do nas Irina. Mam pomysł, powiedziała. Musimy namówić Arabellę, żeby wróciła do Zurychu. Ma tam nieduży dom. Nie wymyślimy nic lepszego. Dzieci będą bezpieczne, pójdą do szkoły… Nie wyjedzie, przerwałam jej. Dieter pokiwał głową. Musimy sprytnie to rozegrać, podjęła Irina. Wyliczyć wszystkie minusy mieszkania w Berlinie i plusy przeprowadzki do Szwajcarii. Damy jej słowo, że kiedy tylko dowiemy się czegoś o Kurcie, natychmiast ją zawiadomimy. Dieter zamyślił się. Tak, mruknął. Trzeba odwołać się do jej miłości do dzieci… Diana i Christian nie mogą tu mieszkać. Berlin to kupa gruzów… Nadal uważałam, że Arabella nie zechce wyjechać, ale naturalnie zgodziłam się im pomóc. Arabella mogłaby zamieszkać w zamku, przypomniałam im. To niemożliwe, rzekł Dieter. Brandenburgia jest teraz w radzieckiej strefie. Irina poszła zaparzyć kawę. Wydaje mi się, że Arabella nie jest przy zdrowych zmysłach, cicho powiedział Dieter. Widziałem się z nią przedwczoraj. Mówi bez sensu, ma nieprzytomne spojrzenie… Martwię się. Stara księżna ma jeszcze dom w Monachium, rzekł. Skinęłam głową. Może Arabella zgodzi się tam zamieszkać… Ale jak tam się dostaną? Wszystkie drogi są zatłoczone, pełno na nich uchodźców, łatwiej byłoby pojechać do Zurychu. Dieter miał rację, oczywiście. Irina przyniosła kawę i Dieter natychmiast zmienił temat. Mam dla was obu wspaniałą propozycję, oznajmił z uśmiechem. Jaką? – spytała Irina. Generał Barlett-Smith, nasz jowialny Bart, chciałby was zatrudnić. W przyszłym tygodniu organizuje konferencję z udziałem Rosjan i Niemców… Zaskoczył nas. Co miałybyśmy tam robić? Przysłuchiwać się, oceniać informacje i ludzi, robić notatki, odparł Dieter. A później przekazać swoje opinie generałowi… Mamy pracować jako tłumaczki? Irina wyraźnie nie wiedziała, co o tym myśleć. Niezupełnie, powiedział Dieter. Generał będzie miał zespół zawodowych tłumaczy, którzy poza angielskim biegle znają rosyjski i niemiecki. To, na czym najbardziej mu zależy, to uczciwe odpowiedzi na pewne pytania. Obie mieszkałyście tu przed wojną, w czasie wojny,
no i mieszkacie tu teraz… Bart mówi, że ma do was zaufanie i liczy, że przekażecie mu, co naprawdę myślą i czego chcą Rosjanie i Niemcy. Dokładne tłumaczenia oficjalnych oświadczeń to jego zdaniem nie wszystko… Ma rację, odezwała się Irina. Wiesz, czego ma dotyczyć ta konferencja? Tak, odparł Dieter. Odbudowy Berlina. Nieoczekiwanie parsknął śmiechem. Nadal możecie być Trümmerfrauen, ale trochę innymi… Roześmiałyśmy się. Wiedziałyśmy, że krzywym okiem patrzy na nasze codzienne zajęcie. Niedługo potem wyszłyśmy ze swojej nory i poszłyśmy z Dieterem na Tiergartenstrasse. Stamtąd pojechaliśmy do Charlottenburga. Arabella miała przyjść na lunch do Muellerów. Co mam powiedzieć Bartowi? – zapytał Dieter, kiedy byliśmy już prawie na miejscu. Zerknęłam na Irinę. Kiwnęła głową. Tak, to może być interesujące… Ja też się zgadzam, powiedziałam. Generał załatwia mi paszport, jest taki uprzejmy… To prawda, przytaknął Dieter. Jesteś mu winna przysługę. Arabella była cudownie odmieniona, taka jak dawniej. Ucałowała nas serdecznie i roześmiała się na widok naszych eleganckich kreacji, przerobionych z jej starych letnich sukien. Gdy gawędziłyśmy przy kieliszku wina, Louise poprosiła Dietera na stronę. Nie słyszałam, co mówili, ale Dieter uśmiechał się. Lunch okazał się prawdziwą ucztą. Louise zdobyła dwa kurczaki, na czarnym rynku w Tiergarten, oczywiście. Żywność nadal była racjonowana, więc wielu berlińczyków zaopatrywało się w Tiergarten, gdzie można było dostać dosłownie wszystko, naturalnie za odpowiednią cenę… Przy kawie Irina zapytała Arabellę o jej plany. Bella odparła, że nie jest pewna, co powinna zrobić, zostać w Berlinie czy nie. Wyglądało na to, że oczekuje od nas rady. Bardzo łagodnie powiedzieliśmy jej, że musi wracać do Zurychu. Tak będzie najlepiej dla dzieci. Nieoczekiwanie zgodziła się. Była na Tiergartenstrasse i Lützowufer i z przerażeniem odkryła, że ich domu już nie ma. Nie mogła patrzeć na pustkowie, którym stał się Berlin. Nie da się tu mieszkać, powiedziała. Irina i ja natychmiast przytaknęłyśmy. Przypomniałyśmy jej naszą norę ze wszystkimi jej niewygodami.
Przed pożegnaniem mocno objęła nas obie. Rozpłakała się. Wiem, że Kurt nie żyje, wyszeptała ze smutkiem. Musiał zginąć w ostatnich walkach. Przepraszam was za moje zachowanie w zeszłym tygodniu… Byłam szalona, chwytałam się złudzeń… Pocieszałyśmy Arabellę, płacząc razem z nią. Powtarzałyśmy, jak bardzo jest dla nas ważna. Dieter odprowadził nas na pociąg i czekał z nami na peronie. Więc mogę powiedzieć generałowi, że będziecie dla niego pracować, tak? Tak, odparłam. Zapytaj go tylko, kiedy mamy zacząć. Konferencja zaczyna się w środę, rzekł. W którą środę? – spytała Irina. Najbliższą, odparł. Byłyśmy trochę zaskoczone, ale zgodziłyśmy się. Dostaniecie odpowiednie wynagrodzenie, powiedział Dieter. I tak zaczęła się nasza mała przygoda, jak mówiła Irina. Musiałyśmy jakoś się przygotować. Na czarnym rynku w Tiergarten kupiłyśmy szampon i po szmince dla każdej z nas. W środę rano wyruszyłyśmy do Charlottenburga. Na konferencję. Przywitał nas adiutant generała Barlett-Smitha, kapitan Walter Frost, ten sam, który towarzyszył generałowi na lunchu u Muellerów. Zaprowadził nas do generała. Bart przyjął nas bardzo serdecznie i wyjaśnił, o co mu chodzi i na co mamy zwrócić szczególną uwagę. Kiedy skończył, kapitan Frost przyniósł nam przepustki, identyfikatory, notatniki i ołówki i zaprowadził do sali konferencyjnej. Po drodze pokazał nam, gdzie są toalety i stołówka, z której mogłyśmy korzystać. Potem wskazał nam nasze miejsca i zniknął. Rzucił nas na głęboką wodę, powiedziałam. Irina roześmiała się. Pracowałyśmy naprawdę ciężko. Uważnie słuchałyśmy, robiłyśmy szczegółowe notatki. Obserwowałyśmy uczestników konferencji, ja niemieckich oficerów, Irina Rosjan. Wieczorami pisałyśmy raporty dla Barta, żeby rano przekazać je kapitanowi Frostowi. Co drugi dzień spotykałyśmy się z generałem, żeby wspólnie omówić nasze raporty. Pierwszego dnia poznałyśmy w stołówce Petera Hardwicke’a. Kiedy wszedł, kantyna była pełna i tylko przy naszym stoliku zostały dwa wolne krzesła. Spytał, czy może się przysiąść. Proszę bardzo, powiedziałam, a Irina uśmiechnęła się uprzejmie. Był atrakcyjny, dobrze wychowany, miły. Od razu go polubiłyśmy. Pracował w wydziale administracyjnym Brytyjskiej Żandarmerii
Wojskowej, w randze kapitana. Kiedy powiedziałyśmy, że pracujemy dla generała, spojrzał na nas z podziwem. Dobrze się z nim rozmawiało. Zadawał mnóstwo pytań na temat Berlina. Kilka dni później zaprosił nas na wyprawę w miasto. Tak to nazwał… Musiałyśmy wytłumaczyć mu, że miasta nie ma. Pewnego wieczoru, gdy przygotowywałyśmy sobie ubrania na następny dzień, Irina nagle odwróciła się do mnie z poważną twarzą. Peter bardzo cię lubi, powiedziała. Ja też go lubię, mruknęłam. Wiem, ale on chyba się w tobie zakochał, Gabriele… Wybuchnęłam śmiechem. Nie żartuj sobie, powiedziałam. I znowu roześmiałam się głośno. BERLIN, 3 WRZEŚNIA 1945 Za parę dni wyjeżdżam. Mam już paszport i wszystkie inne dokumenty. Jest mi smutno, głównie z powodu Iriny. Opiekowała się mną przez całe siedem lat… Prawie nigdy się nie rozstawałyśmy. Razem zmagałyśmy się z wojenną burzą. Pokochałam ją i nie ma nikogo, kogo darzyłabym większym podziwem i szacunkiem, ale wiem, że muszę jechać. Powinnam być z ciocią Beryl i wujem Jockiem. A przed wyjazdem ostatni raz pójdę do biura Międzynarodowego Czerwonego Krzyża… Znowu przejrzę listy, długie listy osób, które poniosły śmierć w obozach koncentracyjnych. Tamtego dnia szybko weszłam do budynku, gdzie znajdowały się biura Czerwonego Krzyża, i odszukałam urzędniczkę, z którą już wcześniej rozmawiałam. Skinęła mi głową. Miała dobre oczy. Nie znałam jej nazwiska. Podała mi nowe listy. Dostaliśmy je wczoraj, powiedziała spokojnie. Była Amerykanką. Podziękowałam jej i wzięłam ciasno zapisane kartki. Stanęłam w kącie, żeby nikt mi nie przeszkadzał, i poszukałam listy z Ravensbrück. Przebiegłam wzrokiem stronę z nazwiskami na „L”. Serce przestało mi bić. Znalazłam ją od razu. Landau, Stella Elizabeth. I niżej – Landau, Erika Beryl. Mamusiu, Eriko, krzyknęło moje serce. Mama nie żyła, Erika też. Nie, nie, nie! Poderwałam rękę do ust, łzy popłynęły mi z oczu, spadły na papier. Dłonie mi drżały, cała dygotałam. Znalazłam listę ofiar obozu w Buchenwaldzie. Zaczęłam szukać nazwiska ojca, chociaż wiedziałam już, że na pewno je zobaczę. Landau, Dirk. Czarno
na białym. Nogi ugięły się pode mną, osunęłam się na podłogę. Już nigdy ich nie zobaczę… Nigdy ich nie usłyszę… Nigdy, nigdy, nigdy… Tato, tato, nigdy nie przestanę cię kochać… Mamo, Eriko, nigdy was nie zapomnę… Nigdy, nigdy, nigdy… Poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Otworzyłam oczy, podniosłam głowę. Amerykanka, z którą rozmawiałam, klęczała obok mnie. Oczy miała pełne smutku i zrozumienia. Mogę dla pani coś zrobić? – spytała. Potrząsnęłam głową, chociaż wszystko we mnie krzyczało: Tak, tak, oddajcie mi moją matkę, moją siostrę, mojego ojca… Kobieta wstała, ale po chwili wróciła. Podała mi czystą chusteczkę. Spuściłam głowę. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Bez słowa oddałam jej listy tych, których zamordowano w obozach śmierci. LONDYN, 8 WRZEŚNIA 1945 I oto znowu jestem w tym ciepłym, pełnym miłości domu… W ramionach cioci Beryl, młodszej siostry mamy… Tak blisko mojej mamusi, jak tylko to możliwe… Ciocia Beryl jest kochana, dobra, łagodna, a wuj Jock to miły, spokojny człowiek. Patrzy na mnie z ogromnym współczuciem. Wskazali mi pokój, który dla mnie przygotowali, i zostawili samą, żebym mogła pomyśleć, odpocząć, wypłakać wszystkie łzy. Wspomnienia wracają powoli. Słyszę skrzypce taty… Gra Mozarta… Rachmaninowa, Liszta, Schuberta… Słyszę piękny sopran mamy… Są ze mną oboje. Widzę ich twarze. Widzę Erikę z jej złocistymi lokami i błyszczącymi zielonymi oczami. Mój przystojny, elegancki ojciec stoi obok niej, a z drugiej strony mama… Jasne włosy mamy tworzą świetlistą aureolę wokół jej twarzy… I już wiem, że nigdy mnie nie opuszczą… „Śmierć”? Nie znam takiego słowa… Dopóki żyję, oni żyją we mnie. Będą ze mną przez wszystkie dni mojego życia. I potem także. Justine wyprostowała się. Trzymała notatnik w zaciśniętych dłoniach, policzki miała mokre od łez. Z jej piersi wyrwało się ciężkie westchnienie. Cieszyła się, że jej babka spisała swoje wspomnienia,
fragmenty życia. Jak to dobrze, że starczyło jej odwagi, aby to zrobić, pomyślała, chociaż nie potrafiła wyobrazić sobie, jak trudną i bolesną drogę w głąb swojej pamięci i duszy musiała odbyć. Miała już zamknąć notatnik, kiedy spomiędzy kartek wysunął się kawałek papieru zapisany charakterem pisma babki. Kochana Justine, w sejfie w tylnej ścianie mojej garderoby znajdziesz cienką czarną skórzaną aktówkę. Jej zawartość na pewno cię zainteresuje. Oto kombinacja do zamka: 17-95-9911. Babcia. Justine odłożyła notatnik i z karteczką w ręku poszła do sypialni Gabriele. Otworzyła sejf, wyjęła teczkę i wróciła do siebie. W teczce znajdowała się jasnoniebieska koperta. Akty urodzenia, napisał ktoś na niej zielonym atramentem. Justine zajrzała do środka. Wyjęła akt urodzenia babki i jeszcze dwa, jeden ciotki Gabriele, Beryl, drugi swojej prababki, Stelli Goldsmith. Długą chwilę siedziała, trzymając je w dłoniach. Potem wyjęła z aktówki czarny notatnik. Otworzyła go i szybko przejrzała kilka stron. I już wiedziała – ten notes należał do Beryl, która zapisywała w nim sumy przekazywane na konta żydowskich organizacji charytatywnych. Ciotka Gabriele podarowała im w sumie kilkaset tysięcy funtów. Justine odłożyła notes i wyjęła plik plastikowych folderów z przyklejoną kartką z nazwiskiem – Beryl Goldsmith McGregor. Po chwili uświadomiła sobie, że w cienkich plastikowych kopertach znajdują się wycinki prasowe. Jeden z nich wysunął jej się z ręki i spadł na podłogę. Justine schyliła się, żeby go podnieść, i przeczytała nagłówek: LUDOBÓJSTWO. Oczy Justine rozszerzyły się gwałtownie. Z niedowierzaniem patrzyła na umieszczone pod nagłówkiem zdjęcia. – O mój Boże! – wykrzyknęła, porażona obrazami niewymownego, nieludzkiego zła. Nadzy ludzie, żywe szkielety, olbrzymie zapadnięte oczy w wychudzonych twarzach, głowy z kępkami włosów. Obdarte z ubrań i wszelkiej godności zwłoki, zrzucone na stos, jedne na drugich… Tysiące ofiar. Tysiące, tysiące, tysiące… Justine zasłoniła usta dłonią. Przez łzy z trudem przeczytała datę umieszczoną na pierwszej stronie dziennika „Daily Express” – maj 1945 roku.
Rozdział 49 – Dlaczego wróciłaś wcześniej, babciu? – Justine uważnie popatrzyła na Gabriele. – Mam nadzieję, że udało ci się wszystko załatwić… Nie miałaś żadnych kłopotów z klientami? – Nie, wszyscy są bardzo zadowoleni. A wróciłam wcześniej, bo martwiłam się o ciebie. Kiedy rozmawiałyśmy przez telefon, za każdym razem płakałaś… Zaczęłam się już zastanawiać, czy jednak nie popełniłam błędu, dając ci do przeczytania te moje wspomnienia… Chyba nie powinnam była tego robić… Justine wychyliła się do przodu i spojrzała prosto w niebieskie oczy babki, identyczne jak jej własne. Uśmiechnęła się. – Cieszę się, że dałaś mi notatnik – powiedziała. – Nie mogłam się od niego oderwać. Cierpiałam i płakałam razem z tobą, śmiałam się z tobą i triumfowałam. Chciałam cię objąć i zapewnić, że cię kocham… Podniosła się i usiadła obok Gabriele na rattanowej sofie pod niebieską wisterią na tarasie willi. – Przeczytałam twoje wspomnienia i uświadomiłam sobie, w jakim strasznym żyłaś świecie… I jaki straszny jest świat, w którym żyjemy! Nagle zaczęłam doceniać wszystko, co mam i co osiągnęłam. Nagle zrozumiałam, jaką jestem szczęściarą… Wreszcie wiem, kim jestem, a to wszystko dzięki tobie, babciu, dzięki temu, jak mnie wychowałaś i… – To w dużej mierze zasługa waszego ojca – przerwała jej Ga-briele. – Tony był wspaniałym człowiekiem! Z jego pomocą wpo-iłam tobie i Richardowi właściwą hierarchię wartości… – Och, babciu, jesteś najbardziej niezwykłą kobietą, jaką znam! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że jestem wnuczką Gabriele Landau Hardwicke Saunders… Powinnam dodać „Trent”? Gabriele potrząsnęła głową. – „Trent” to tylko pseudonim – powiedziała. – I cieszę się, że odziedziczyłam twoje geny – jasne włosy i niebieskie oczy… – z pełnym czułości uśmiechem dodała Justine. – Bardzo aryjskie, nie sądzisz? – parsknęła śmiechem Gabriele. – Irina zawsze mi to powtarzała…
– Irina była wspaniałą przyjaciółką, prawda? – Tak, najwspanialszą… – Gabriele zamyśliła się na chwilę. – Kochanie, wiem, że zaskoczyła cię wiadomość, że jesteś Żydówką… Nie przeszkadza ci to? Justine rzuciła babce zdumione spojrzenie spod ściągniętych jasnych brwi. – Przeszkadza? – powtórzyła. – Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Jestem twoją wnuczką i tylko to się liczy! Gabriele milczała. W myśli dziękowała Bogu, że obdarzył ją bliskością tej zdumiewającej młodej kobiety. Justine była cudowną, pozbawioną uprzedzeń uczciwą, bezpośrednią, inteligentną i zdolną do miłości kobietą. Kto mógłby prosić o więcej? – Czemu tak na mnie patrzysz, babuniu? – Och, nie nazywaj mnie tak, skarbie! „Babunia” to staruszka, a ja wcale nie czuję się staro! „Babcia” całkowicie mnie satysfakcjonuje… A patrzę na ciebie, bo nie mogę się nadziwić, że jesteś częścią mnie… – I to bardzo podobną częścią, babciu! Chciałabym zadać ci kilka pytań… Nie obawiaj się, nie zamierzam namawiać cię do rozgrzebywania przeszłości! Chcę się tylko dowiedzieć, jak potoczyły się dalsze losy twoich wojennych przyjaciół, na przykład księżniczki Iriny Trubeckiej… Co się z nią stało? Pozostała w twoim życiu? Gabriele uśmiechnęła się i ten uśmiech rozpromienił całą jej twarz. – Tak! W tamtych strasznych latach połączyła nas więź, której nie da się zerwać… – Czy Irina wyszła za mąż? – Nie, chociaż mogła. Miała wielu adoratorów, wielu mężczyzn prosiło ją o rękę… Była fascynująco piękna… – Gabriele zamyśliła się, przywołując z pamięci obraz Iriny. – Dlaczego nie przyjęła oświadczyn któregoś z nich? – Sama często się nad tym zastanawiałam… Dopiero w latach pięćdziesiątych, kiedy spotkałyśmy się w Paryżu, Irina wyznała mi, że jej jedyną, naprawdę wielką miłością był Sigmund Westheim. Nigdy nie byli ze sobą związani, nie mieli romansu, nic z tych rzeczy… On miał przecież żonę, Ursulę. Irina i Sigmund byli tylko przyjaciółmi, lecz ona była w nim zakochana…
– Ach, tak… To jedna z tych strasznych rzeczy, które zdarzają się między kobietami i mężczyznami… Nieodwzajemniona miłość, jakie to smutne… – Mimo to Irina żyła pełnią życia – ciągnęła Gabriele. – Była bardzo popularna, wszyscy ją uwielbiali… No i miała Maximiliana… – Masz na myśli syna Westheimów? – Tak. Irina uratowała życie jemu i Teodorze Stein, przyjaciółce rodziny, która opiekowała się małym Maximem. W 1939 roku Irinie udało się zdobyć trzy wizy wyjazdowe, przez admirała Canarisa, rzecz jasna… Sigi nie chciał jechać, nie wyobrażał sobie, że mógłby zostawić w Berlinie swoją matkę i dwie siostry. Zdobycie takiej wizy graniczyło z cudem, więc w końcu Ursula sama wywiozła z Niemiec Maxima i Teddy. Wysłała ich do Anglii, gdzie zamieszkali u ciotki Teddy, i wróciła do Berlina, do Sigiego. Ta decyzja, jak wiesz, okazała się fatalna w skutkach… Tak czy inaczej, Maxim dorósł w Londynie, a Teddy była dla niego jak matka. Maxim odnosi dziś wielkie sukcesy, jest wspaniałym człowiekiem… To sir Maxim West, na pewno o nim słyszałaś… – Ten tytan biznesu! Coś takiego! – Justine była pod wrażeniem. – I na dodatek taki przystojny… – Rzeczywiście jest atrakcyjny… Trochę w typie Michaela, nie sądzisz? – Gabriele uśmiechnęła się leciutko. – To prawda… Ale wróćmy do Iriny i Maxima, bo chyba nie skończyłaś… – Po wojnie Teddy przyjechała do Berlina, żeby odnaleźć rodziców Maxima, Ursulę i Sigmunda. Szukała długo i bezskutecznie, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności trafiła do Iriny. Przez księżniczkę dowiedziała się, co stało się z Westheimami, von Tiegalami i moimi rodzicami. Oni wszyscy doskonale się znali i lubili. Do tej grupy należeli także von Wittingenowie oraz Dieter i Louise. Teddy wróciła więc do Londynu i przekazała Maximowi tragiczną wiadomość. Gdy Maxim dorósł, przyjechał do Berlina, żeby spotkać się z Iriną, i od tego momentu zawsze wspierał ją finansowo. Stary baron zostawił jej trochę pieniędzy, ale nie było tego dużo… Maxim zainwestował dla niej odziedziczoną po ojczymie sumę i oczywiście jeszcze ją powiększył.
Traktował Irinę jak rodzinę… – Och, to wspaniale… Często się z nią widywałaś? – Tak. Przyjeżdżała do mnie, kiedy mieszkałam w Londynie, czasami spotykałyśmy się też w Paryżu i w Berlinie… Irina była trochę podobna do Anity – nie przepadała za podróżami. Najlepiej czuła się w Berlinie, tak jak Anita w Stambule… – Doskonale to rozumiem, babciu… Co stało się z Arabellą? Ona była ostatnią z dziewcząt z Roedean, prawda? Gabriele pokiwała głową. – Tak… Arabella przez jakiś czas mieszkała i w Zurychu, i w Monachium, lecz nigdy nie doszła do siebie po zaginięciu Kurta. Na początku lat pięćdziesiątych Dieter Mueller natknął się na dziwną historię… W tamtym okresie z moskiewskiego więzienia Łubianka zwalniano Niemców, głównie cywili, aresztowanych przez Rosjan po kapitulacji III Rzeszy. Opowiadali oni o jakimś Niemcu, arystokracie, którego Sowieci trzymali w całkowitym odosobnieniu, podobno od 1945 roku. Z opisu wynikało, że mógł to być Kurt… – I tak właśnie było? – szybko zapytała Justine. – Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy… Rosjanie zaprzeczali, że mają takiego więźnia, ale oczywiście pojawienie się tych pogłosek natchnęło biedną Arabellę nową nadzieją… I naturalnie okazało się to fatalne w skutkach… – Wyobrażam sobie… Znowu zaczęła żyć złudzeniami, tak? – O nie, tym razem było znacznie gorzej! Arabella zupełnie oszalała, zachorowała psychicznie… Diana przeżyła z nią wiele trudnych chwil… – I nigdy nie dowiedzieliście się, czy to był Kurt? – Nie. Świat dowiedział się jednak o uwięzieniu przez Rosjan szwedzkiego dyplomaty Raoula Wallenberga3… – Ależ tak, słyszałam o nim! – zawołała podekscytowana Justine. – W czasie wojny uratował wielu ludzi, głównie Żydów, wywoził ich z Węgier! Był trochę jak admirał Canaris, prawda? To wielki bohater… Umarł w więzieniu Łubianka, o ile pamiętam… – Podobno – cicho odparła Gabriele. – Rosjanie aresztowali Wallenberga pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Amerykanów w 1945
roku. Nic nie jest w tej sprawie pewne, ponieważ rząd radziecki zawsze zaprzeczał, że Wallenberg trafił do sowieckiego więzienia. Tak czy inaczej, ja nie wierzę, aby Kurt von Wittingen wpadł w ręce KGB i został osadzony na Łubiance… Myślę, że tamtym więźniem był właśnie Raoul Wallenberg. Obie z Iriną zawsze uważałyśmy, że książę zginął podczas ostatnich walk na ulicach Berlina, a jego ciała po prostu nie udało się odnaleźć… Justine ze smutkiem kiwnęła głową. – To straszne, że von Wittingenowie nie zdołali dowiedzieć się, jaki los spotkał Kurta… – Wydaje mi się, że Diana i Christian byli tego samego zdania co my, w każdym razie dawali nam to dość jasno do zrozumienia… Arabella zmarła w 1990 roku, po długiej chorobie. – A Diana i Christian? – Żadne z nich nie założyło własnej rodziny. Mieszkają teraz razem w niewielkim zamku Wittingenhoff w Bawarii. – Gabriele spojrzała na wnuczkę. – Nadal jesteśmy ze sobą bardzo blisko i często się kontaktujemy. Spotykam się z Dianą w Londy-nie i w Berlinie… Tyle nas łączy… Cóż, znamy się od dziecka… – Wiem, babciu… Wciąż jeździsz do Berlina czy może to miasto kryje w sobie zbyt wiele bolesnych wspomnień? – Spędziłam tam kawał życia i nigdy od tego nie ucieknę… – Gabriele wyprostowała się. – Wiesz, że byłam w Berlinie 9 listopada 1989 roku, kiedy runął mur berliński? Następnego dnia wieczorem spotkaliśmy się wszyscy, ja, Maxim, Irina, Teddy i Anastasia, wtedy eksżona Maxima, a dziś znowu jego aktualna małżonka… Cały tamten tydzień był jak jedna niekończąca się radosna uliczna impreza, to było zupełnie niesamowite… Gabriele oparła się o poduszki i utkwiła zamyślony wzrok w przestrzeni. – Co stało się z Gretchen, babciu? Czy w końcu się pojawiła? – Nie, ale wciąż często myślę o niej i o małym Andreasie… Może jednak żyją… Gretchen była w dziwnym stanie, to prawda… Czasami przychodziło mi do głowy, że mogła zabić dziecko i siebie… Nie wiem… Ta tajemnica nadal mnie prześladuje. Opowiedziałam kiedyś
historię Gretchen Anicie i ona zgadza się ze mną… Justine z zachwytem patrzyła na babkę, wciąż piękną i atrakcyjną. Aż trudno było uwierzyć, że Gabriele niedługo obchodzić będzie osiemdziesiąte urodziny… Ujęła dłoń babki i lekko ją ścisnęła. – Masz takie smutne spojrzenie… – odezwała się. – Myślisz o Irinie? Umarła, prawda? Gabriele kiwnęła głową. Jej wnuczka naprawdę posiadała niezwykłą empatię. – Tak. Cóż, miała dziewięćdziesiąt lat, wyobrażasz sobie? Umarła we śnie, w 2001 roku, po prostu spokojnie odeszła. W Berlinie, mieście, które mimo wszystko kochała… Wiele wycierpiała i straciła, ale miała wspaniałe życie i do samego końca była bardzo piękna. Często o niej myślę… – Jak udało wam się wytrzymać w tej norze? – zapytała Justine. Gabriele roześmiała się. – W naszym małym domku, jak czasami mawiała Irina! Wytrzymałyśmy, bo nie miałyśmy innego wyjścia, kochanie! Bardzo dbałyśmy o porządek, trzymałyśmy swoje rzeczy na półkach na wino i w szafkach, dzieliłyśmy się wodą i jedzeniem. Panowałyśmy nad emocjami i nie przekraczałyśmy granic swojej prywatności. Były tam dwa pomieszczenia, więc chociaż czasami traciłyśmy cierpliwość, jakoś to znosiłyśmy, ale wymagało to nie lada wysiłku… – W czasie lektury twojego notatnika bardzo polubiłam Dietera Muellera… Czy on jeszcze żyje? – Zmarł w 1996 roku, niestety, w tym samym wieku co Irina. Jego gazeta odnosi wielkie sukcesy, teraz prowadzą ją jego dwaj synowie… Gabriele wyjęła chusteczkę, wydmuchała nos i otarła oczy. – Kiedy wracam myślami do starych przyjaciół, zawsze ogarnia mnie smutek… – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Dieter czuł się za nas odpowiedzialny… Wydawało mu się, że jeśli nie zapewni nam opieki, zawiedzie Kurta… Dobry był z niego człowiek… – Wyczułam to, babciu… Przepraszam, że zasmuciłam cię tymi pytaniami… Jeszcze tylko jedno, dobrze? – Ale już ostatnie… – Peter Hardwicke to mój dziadek. W jaki sposób ponownie
spotkaliście się po twoim wyjeździe z Berlina? – Podałam mu adres cioci Beryl i przyszedł z wizytą… Zaczęliśmy się umawiać, a w końcu wzięliśmy ślub. Urodziła nam się córka, twoja matka, i przez parę lat wszystko było w porządku. Później przestało nam się układać… Peter był miły, ale słaby. Miał dominującą matkę, wielką snobkę. Nigdy mnie nie polubiła, uważała, że nie jestem dość dobrą partią dla jej syna. Peter i ja powoli zaczęliśmy się od siebie oddalać, tak, to chyba najbliższe prawdy okreś-lenie… Z kolei ciocia Beryl była zdania, że to Peter nie jest dość dobry dla mnie… Ach, te rodziny! – Gabriele roześmiała się. – Nigdy nie myślałam o rozwodzie, głównie z powodu twojej matki… Peter umarł nagle, na zawał… Przyjęłam to ze smutkiem, ale po pewnym czasie także z uczuciem wyzwolenia… – Więc wcale nie było to małżeństwo z wielkiej miłości, jak zawsze utrzymywała matka? – Nie. No, dosyć już tych rozmów o przeszłości, chodźmy napić się herbaty! Anita pewnie nie może się już ciebie doczekać, a Mehmet wyprawił się do miasta po rozmaite przysmaki. O ile znam moją przyjaciółkę, dzisiaj znowu poczęstuje nas bardzo wytwornym podwieczorkiem… Justine wstała i zaczekała, aż Gabriele sama podniesie się z sofy, nie chcąc znowu narazić się na uwage, że jeszcze nie wymaga pomocy. Kątem oka dostrzegła Michaela i pomachała do niego. Serce mocniej zabiło jej w piersi. Po chwili Michael serdecznie uściskał Gabriele i pocałował ukochaną w policzek. – Tęskniłem za tobą, skarbie… – szepnął jej do ucha. – Przecież nie było cię tylko godzinę! – Ale wydawało mi się, że to cały wiek…
Rozdział 50 Anita czekała na nich w złotym pokoju. Jak zwykle miała na sobie piękny jedwabny kaftan i pośpieszyła na ich spotkanie w migotliwej chmurze błękitów oraz zieleni. – No, jesteś, kochanie! – zawołała na widok Justine. – Gabri bardzo za tobą tęskniła i ja też! Uzależniłyśmy się już od twojej obecności, wiesz? – To nic trudnego – zauważył Michael, prowadząc Gabriele w kierunku kanapy. Michael wrócił do Stambułu wcześniej, niż planował. Kiedy usłyszał smutny, nabrzmiały od łez głos Justine i w pełni uświadomił sobie, jak bardzo poruszyła ją lektura notatnika babki, odwołał kilka spotkań i przyleciał już w środę wieczorem. Udało mu się uspokoić i pocieszyć Justine, a także wyjaśnić te wydarzenia historyczne, które nie były jej zbyt dobrze znane, głównie związane z III Rzeszą. Potem, w czwartek i piątek, sam przeczytał wspomnienia Gabriele i bardzo mocno to przeżył. Był ogromnie zaskoczony, że tak wiele udało jej się przekazać w tak krótkim tekście. Zdawał sobie sprawę, że powrót do strasznej przeszłości wymagał ogromnej odwagi, ale Gabriele była bardzo odważną osobą. Miała to wypisane na twarzy. – Jesteś dziwnie milczący… – zauważyła Gabriele, gdy oboje usiedli na kanapie. – Może trochę zmęczony – odparł. Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i ściągnęła brwi, ale nic nie powiedziała. – Co sądzisz o pomyśle podróży do Nowego Jorku razem z nami? – zapytał. – Czy Anita też by się na to zdecydowała? – Niewykluczone, chociaż Anita naprawdę niechętnie zmienia miejsce pobytu… Może dlatego, że jako młoda dziewczyna właśnie tu znalazła poczucie bezpieczeństwa… Michael kiwnął głową i popatrzył na Justine i Anitę, które właśnie rozmawiały z Mehmetem. Po chwili znowu odwrócił się do Gabriele. – Bardzo kocham tę twoją dziewczynkę, Gabri… Starsza pani ujęła go za rękę i lekko ścisnęła.
– Wiem… – szepnęła. – Przeczytałeś moje Fragmenty życia, prawda? – Tak. Justine powiedziała, że muszę to zrobić. Zapewniła mnie też, że nie będziesz się na mnie gniewała… – Nie gniewam się, jakże bym mogła… Dobry Boże, jesteś dla mnie jak rodzony wnuk… Okazałeś mi dużo serca, mój drogi, zwłaszcza w tych latach, kiedy Justine i Richard byli odcięci ode mnie… Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła! Tak, miałeś prawo przeczytać moje wspomnienia, prawo wynikające z miłości i przyjaźni… – Jestem pełen podziwu dla twojej odwagi, siły ducha i wewnętrznej dyscypliny, Gabri… Musisz wiedzieć, że przy niektórych fragmentach naprawdę płakałem, a łzy nie przychodzą mi łatwo… Patrzyła na niego przez chwilę. – No tak, jesteś przecież doświadczonym agentem Secret Service… – mruknęła. – Może i doświadczonym, ale na pewno nie nieczułym na to, co w życiu ważne i wielkie. – Michael lekko wzruszył ramionami. Justine i Anita usiadły z nimi przy stoliku do kawy przed kominkiem, a Mehmet i Zeynep podali herbatę i malutkie kanapki. Justine z przyjemnością pociągnęła łyk gorącej herbaty z cytryną. – Teraz, kiedy tyle dowiedziałam się o przeszłości babci, chciałabym zadać ci pewne pytanie, Anito – odezwała się. – Jakie? – Anita przechyliła głowę. – Jak odnalazłaś babcię po zakończeniu wojny? – Byłam zdecydowana wyruszyć na poszukiwanie Gabriele i doszłam do wniosku, że najpierw pojadę do Berlina. Nie budziło to mojego entuzjazmu, ale musiałam odszukać Gabri, moją najbliższą przyjaciółkę, więc w 1946 roku przybyłam do Niemiec. Od naszego rozstania minęło osiem lat. Szukałam długo i bezskutecznie, aż w końcu zrozumiałam, że Gabri musiała wyjechać do Londynu, do swoich wujostwa. Trochę rozczarowana wróciłam do Stambułu, lecz parę miesięcy później byłam już w Londynie. I voila, znalazłam ją! – Wiedziałaś, gdzie jej szukać? – Tak. Mam doskonałą pamięć i przypomniałam sobie, że Beryl i Jock mieszkali niedaleko ulicy noszącej imię jednego z angielskich
królów… Charles Street. Numer domu wyleciał mi z głowy, ale zapamiętałam jego wygląd. Okazało się, że stał przy Chesterfield Hill, tuż za rogiem Charles Street. Zadzwoniłam do drzwi i… Jak myślisz, kto mi otworzył? – Babcia! – Nie, moja droga, jej ciotka Beryl – uśmiechnęła się Anita. – Kiedyś byłam w Londynie z Gabri i jej mamą, więc dobrze znałam ciocię Beryl… Poznała mnie od razu i przywitała jak odnalezioną po latach przyjaciółkę, którą zresztą byłam… Trochę później Gabri wróciła z zajęć w Royal College of Art i obie o mało nie oszalałyśmy z radości. Było tak, jakbyśmy nigdy się nie rozstawały… – Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że wiedziałaś, gdzie jej szukać! – Justine znacząco mrugnęła do Anity. – Tak, tak, wiem! Zapomniałam napisać adres na kopercie, wiem! – wymamrotała Anita. – Nigdy nie dasz mi o tym zapom-nieć, co? Justine i Michael wybrali się na przechadzkę po ogrodzie i usiedli na swojej ławce. Pod koniec podwieczorku Justine umilkła i teraz też prawie się nie odzywała. – Co się stało? – spytał Michael, opierając ramię na ławce i uważnie wpatrując się w twarz ukochanej. Justine długą chwilę nie odpowiadała. – Nie mogę pogodzić się z tym wszystkim, co przeczytałam w starych wycinkach prasowych cioci Beryl – rzekła w końcu. – Zawsze wydawało mi się, że jestem silna. Twarda… Pracowałam przecież jako dziennikarka, na miłość boską, a jednak tak trudno mi przyjąć te rzeczy do wiadomości… Michael opiekuńczym gestem otoczył ją ramionami i przytulił. – Posłuchaj, wszyscy mają podobne odczucia, gdy czytają o Holokauście, obozach śmierci i astronomicznej liczbie ofiar nazistów… Zaprawieni w krwawych walkach żołnierze alianckich armii doznawali szoku, gdy w kwietniu i maju 1945 roku wyzwalali obozy… Nie mogli uwierzyć własnym oczom – na ich spotkanie wychodziły żywe szkielety, ludzie, którzy przeżyli ten koszmar wyłącznie dzięki woli życia. Żołnierze byli przerażeni, pełni współczucia dla więźniów
obozów i wściekłości wymierzonej w ich oprawców. Hitlerowskie Niemcy miały na sumieniu najbardziej diaboliczny masowy mord w historii… Sześć milionów ofiar… – Wiem… – wyszeptała Justine. – Widziałam listę wszystkich obozów… Tyle ich było, nie do wiary! Przepłakałam parę godzin. No, właśnie… Co ze mnie za człowiek, skoro nie mogę nawet czytać o obozach, podczas gdy moi pradziadkowie musieli w nich żyć i umierać! – Rozumiem, o co ci chodzi, kochanie… Wcale nie musisz jednak uważać się za tchórza! Niepotrzebnie tak się dręczysz… Skończyłem wydział historii, a mimo to też nie mogę zapanować nad emocjami, gdy patrzę na te straszne fotografie czy czytam opisy wydarzeń… To wszystko najzwyczajniej w świecie nie mieści się w głowie… Generał George S. Patton, jeden z najtwardszych dowódców wojsk USA, po wyzwoleniu obozu w Ohrdruf i obejrzeniu komór śmierci płakał jak dziecko i długo nie mógł dojść do siebie. Eisenhower, w czasie wojny dowódca sił alianckich w Europie Północno-Zachodniej, a później dowódca amerykańskich sił okupacyjnych w Niemczech, z zaciśniętymi zębami i twarzą szarą jak popiół przeszedł przez obóz w pobliżu Gotha. To właśnie Ike nalegał, aby Waszyngton i Londyn przysłały historyków i prawodawców do obozów – chciał, aby jak najwięcej osób usłyszało o przerażających rzeczach, które sam oglądał. Ludzie, którzy wchodzili do obozów, wymiotowali z wściekłości, przerażenia i obrzydzenia… Nie jesteś osamotniona, kochanie… Justine otarła łzy czubkami palców i mocniej wtuliła się w Michaela, któremu po chwili udało się ją trochę uspokoić. Trzymając ją w ramionach, ze wzruszeniem myślał, że jego dziewczyna nie ma w sobie ani odrobiny cynizmu. Była czysta, otwarta, niezdolna do nienawiści i pełna zrozumienia dla świata. – Gabri wie, że przeczytałem jej wspomnienia – odezwał się po chwili. – Była zła? – Nie, wcale. Myślisz, że dałaby je do przeczytania Anicie? – Może… Tak, dlaczego nie! Są sobie tak bliskie, i to od dziecka, a teraz obie dobiegają osiemdziesiątki…
– Później zapytam Gabri – powiedział Michael. Trochę później Justine położyła się, ale nie mogła zasnąć. Gdy siedziała w ogrodzie z Michaelem, do głowy przyszła jej pewna myśl. Teraz szybko wstała, narzuciła szlafrok na ramiona i wyszła na korytarz. Po chwili pukała do drzwi Gabriele. – Wejdź, kochanie – usłyszała głos babki. – Skąd wiedziałaś, że to ja? – zapytała Justine. – Nie sądzę, aby Ayce o tej porze przyszła do mojego pokoju! Zwykle odpoczywa teraz przed przygotowaniem kolacji… – Och, zaczęłaś się już pakować, babciu! Cudownie, prawda? Niedługo będziesz w Indian Ridge… Richard bardzo się ucieszy… Gabriele skinęła głową. – Sama widzisz, że naprawdę chcę z tobą jechać! Walizka jest już w połowie pełna… – uśmiechnęła się do Justine. Młoda kobieta usiadła przy stoliku. – Zastanawiałam się nad czymś… – zaczęła niepewnie. – Widzisz, chodzi mi o mamę… Zgodziłabyś się dać jej do przeczytania twoje wspomnienia? Myślę, że jej stosunek do ciebie zupełnie by się zmienił, gdyby je poznała… Wiem, że z wściekłości i chciwości wypchnęła cię ze swojego i naszego życia, lecz te notatki każdego wzruszyłyby do łez… Może to jest most, na którym mogłybyście się spotkać, kto wie… Chcesz spróbować? Gabriele znieruchomiała, z sukienką w ręku, którą przed chwilą wyjęła z garderoby. Gwałtownie pobladła. – Zapewniam cię, że Deborah nie zechce tego czytać – powiedziała. – Nie możesz tego wiedzieć, babciu, przecież… – Ale wiem! – zawołała Gabriele. – Zaraz po twoim przyjeździe powiedziałam ci, że Deborah włamała się do mojego sekretarzyka, kiedy dziesięć lat temu była u mnie w Londynie! Mówiłam ci też, że przeczytała pewne dokumenty i wpadła w prawdziwą furię! Zupełnie straciła wtedy panowanie nad sobą! – Tak, mówiłaś mi, wspomniałaś, że chodziło o twój akt ślubu z Trentem… Ale co jeszcze znalazła moja matka? Nie powiedziałaś mi
wszystkiego, babciu… – Zobaczyła akty urodzenia mojej matki, cioci Beryl i mój, a także notatnik, w którym Beryl zapisywała sumy, które przekazywała żydowskim organizacjom charytatywnym. Wuj Jock był Szkotem, to prawda, ale jego matka była Żydówką i on także wspierał te organizacje… Deborah znalazła również kilka innych rzeczy, między innymi wycinki prasowe, które zbierała Beryl, te o obozach… Justine zobaczyła, że ręce, w których Gabriele trzyma sukienkę, gwałtownie drżą. – Babciu, co się dzieje?! Źle się czujesz? – Deborah nienawidzi mnie, bo jestem Żydówką – powiedziała Gabriele. – To dlatego dziesięć lat temu wykreśliła mnie ze swojego życia. Przeczytała akty urodzenia, zapiski Beryl, inne papiery i dostała ataku furii. Twoja matka jest antysemitką, Justine… Ograniczoną, pełną uprzedzeń antysemitką… – Nie wiedziała, że jesteś Żydówką? – Nie. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Gdybym to zrobiła, musiałabym opowiadać o mojej przeszłości, o strasznych latach młodości w hitlerowskich Niemczech, a dobrze wiedziałam, że nie jestem w stanie się na to zdobyć. Nie mogę wracać do tej rozpaczy, bólu, cierpienia… Nie chcę ciągle mówić o sobie, o moich przeżyciach… Deborah zarzuciła mi, że ją okłamałam, ale to nieprawda. Peter też nie wiedział, że jestem Żydówką, nie powiedziałam mu, bo w głębi duszy czułam, że jest bigotem. Jego matka była snobką i antysemitką, miała mnóstwo uprzedzeń rasowych… Deborah musiała to odziedziczyć. Urodziła się z tym, ale jej ojciec i babka podsycali jej poczucie wyższości i nienawiść do wszystkiego, co odmienne… – Och, babciu, to straszne! – Justine sama była biała jak prześcieradło. – Taka jest prawda. Teraz już wiesz, co było przyczyną konfliktu między mną i moją córką… Deborah zniszczyła naszą rodzinę, odepchnęła mnie od ciebie i Richarda! Zabroniła mi zbliżać się do was, bo jestem Żydówką… I jeszcze jedno – już jako małe dziecko wyczułaś jej nienawiść do Trenta… Deborah nie znosiła go, ponieważ był Żydem. Nie, nie dam jej moich wspomnień do przeczytania, bo tylko jeszcze
bardziej by ją rozwścieczyły… Poza tym to nie jej sprawa! Jestem, kim jestem, i nie zamierzam się nią przejmować! Justine podbiegła do Gabriele i objęła ją. – Słusznie, babciu, nie warto się nią przejmować! Masz nas, Richarda i mnie, i Michaela… Kochamy cię i zawsze będziemy przy tobie! Gabriele rozpłakała się gwałtownie, w zupełnie nietypowy dla niej sposób. Justine długo tuliła ją i pocieszała. Jej gniew na matkę rósł z każdą chwilą. Wiedziała, że nigdy nie wybaczy Deborah krzywdy, jaką wyrządziła Gabriele.
Rozdział 51 Michael stał przed lustrem w łazience i myślał, że wcale nie wygląda najgorzej, jak na trzydziestodziewięcioletniego faceta. No, prawie trzydziestodziewięcioletniego, bo jego urodziny przypadały w następnym miesiącu… Jego twarz, szczególnie w okolicach oczu, nie nosiła tak wyraźnych śladów napięcia jak w okresie pracy w Secret Service… Cóż, to były dawne czasy… Tak czy inaczej, wciąż był w niezłej formie – wysportowany, opanowany, zdyscyplinowany, absolutnie skupiony na wykonywanym zadaniu i pozbawiony emocji, w każdym razie w obecności innych. Miał pełną świadomość, że efekty szkolenia w akademii w Waszyngtonie pozostaną w nim do końca życia; stały się częścią jego osobowości, drugą naturą. Poprawił kołnierzyk białej sportowej koszuli, odwrócił się i wszedł do sypialni, mimochodem zerkając na zegarek. Usiadł na krześle i pogrążył się w myślach o Justine. Kiedy się poznali, jego pierwsza reakcja na jej obecność całkowicie zbiła go z tropu. Cieszył się, że na początku tygodnia wyjechał do Londynu; dzięki temu miał szansę zastanowić się nad sytuacją i poddać ją w miarę obiektywnej ocenie. W następnym tygodniu wracali do Nowego Jorku. Gabriele bardzo chciała zobaczyć się z Richardem i poznać swoją prawnuczkę, Daisy. Anicie nie spodobał się pomysł, że miałaby zostać w Stambule sama, więc ostatecznie zdecydowała się pojechać z nimi. Co będzie dalej z jego związkiem z Justine? Czy nadal będą się spotykać, ale mieszkać osobno? A może zamieszkają razem? Michael zdawał sobie sprawę, że z powodu pracy musi dużo podróżować. Justine postanowiła zrobić film dokumentalny o Stambule i podjęła już kroki w tym kierunku. Jak będzie wyglądać ich wspólne życie? Wszystko było teraz inaczej… Michael podszedł do okna i popatrzył na ogród. W jego głowie kłębiły się najrozmaitsze myśli. Nigdy dotąd nie czuł się tak bezradny… To przez nią, pomyślał. Przez tę dziewczynę, o której tyle nasłuchał się przez długie lata… Dziewczynę, dla której kompletnie stracił głowę. Miłość od pierwszego wejrzenia… Coup de foudre, uderzenie
pioruna, jak trafnie nazywali to Francuzi. Ale co dalej, co czekało go po uderzeniu pioruna? Deszcz? Ulewa, która wszystko zmyje? Michael otworzył szufladę, wyjął kilka rzeczy i włożył je do kieszeni spodni, wziął komórkę. Musiał z nią porozmawiać, nie miał innego wyjścia. Ale najpierw powinien gdzieś zadzwonić… Poszedł na pomost i usiadł na stopniu tuż nad powierzchnią wody. Wybrał numer Charliego w Gloucestershire. – Cześć, Michael! – usłyszał głos klienta. – Co słychać? – Niewiele. Chciałem ci tylko powiedzieć, że w przyszłym tygodniu wracam do Nowego Jorku. Może powinienem wpaść na jeden dzień do Londynu, co? – Nie, nie trzeba. Wszystko jest w porządku. Mamy już przygotowane oświadczenie dla prasy na wtorek. Laura od razu przeniesie się na Manhattan jako szefowa działu międzynarodowego, Jeremy otrzymał nominację na dyrektora zarządzającego, a ja przeprowadzam się wyżej, zgodnie z twoją sugestią. Nie mam nic przeciwko prezesowaniu – ostatecznie to i tak ja będę podejmował decyzje… – Charlie zaśmiał się z zadowoleniem. – Wiem o tym. Te posunięcia położą kres wewnętrznym sporom, tarciom i wzajemnym żalom wśród twoich ludzi, zobaczysz! Rywalizacja między rodzeństwem przycichnie i wszystkie niepokoje w banku także… – Zabawne, że sam nie zauważyłem tych ich gier i podchodów! I gdyby nie ty, nadal nic bym nie wiedział… Kto by pomyślał, że moja córka, która ma przecież dwadzieścia dziewięć lat, jest tak idiotycznie ambitna! – A William Pitt Młodszy albo Aleksander Wielki? Obaj w bardzo młodym wieku mieli ogromną władzę… – Cóż, zapomniałem o nich… Dzięki Bogu, że ty potrafiłeś ocenić moje dzieci lepiej ode mnie… I jeszcze wyciągnąć wnioski! – Po to tu jestem! W porządku, Charlie, będę kończył, pogadamy później… – Jasne! Miłego wieczoru! Michael wyłączył komórkę i schował ją do kieszeni. Chwilę siedział nieruchomo, myśląc o Jeremym. Dobry chłopak… Trzeba
będzie wszystko mu wyjaśnić, powiedzieć, że jego ojciec i on, Michael, pełnią funkcję nieoficjalnych strażników, którzy mają na oku bandytów, gotowych wywołać chaos na świecie… Wracając do domu, zobaczył idącą przez ogród w kierunku ich ławki Justine. Zawołał do niej. Przystanęła i pomachała mu ręką… Szybkim krokiem ruszył w jej stronę. – Właśnie zamierzałem cię poszukać – powiedział, przystając przed nią. – Muszę z tobą porozmawiać, najlepiej od razu… Popatrzyła na niego uważnie. – Och… Dziwne, bo ja też chciałam z tobą pomówić… – Na jaki temat? – Ty pierwsza! Usiądźmy na chwilę… Usiedli. – Masz taki poważny głos… – odezwała się Justine. – Coś się stało? – Nie, nic… – Spojrzał na nią, natychmiast dostrzegając napięcie w jej twarzy. – Dobrze się czujesz? – Tak. Babcia przed chwilą powiedziała mi coś, czym chciałam się z tobą podzielić, ale to może poczekać… – Myślałem o naszym powrocie do Nowego Jorku w przyszłym tygodniu i o tym, co dalej z nami będzie. Chodzi mi o to, czy zamieszkamy razem… Czy zaczniemy wspólne życie, czy… Justine przygryzła dolną wargę. – Nie wiem… Dopiero co podjęliśmy decyzję o powrocie… Nie miałam jeszcze szansy zastanowić się nad tym wszystkim… – Ja też nie. – Michael odwrócił się ku Justine, nie spuszczając ciemnych oczu z jej twarzy. Wpatrywał się w nią długą chwilę i nagle dotarło do niego, że kocha ją całym sercem. Nie miał już żadnych wątpliwości. – Wyjdź za mnie, Justine… Nie odpowiedziała, zupełnie zaskoczona. – Zgódź się, wyjdź za mnie! Zaryzykuj – pójdźmy za głosem serca… Nie mamy nic do stracenia! Kochamy się i nic nie jest ważniejsze od naszej miłości…
Twarz Justine powoli zaczął rozjaśniać uśmiech. Widoczne w jej rysach napięcie zniknęło bez śladu. – Oczywiście, że się kochamy! To miłość od pierwszego wejrzenia! Tak, wyjdę za ciebie! Im szybciej, tym lepiej… Przysunęła się bliżej, pocałowała go i objęła. Michael odpowiedział pocałunkiem i całowali się coraz goręcej. – Jesteś osobą, z którą powinienem spędzić resztę życia – cicho powiedział Michael. – A ty powinnaś spędzić swoje ze mną… – Wiem, kochany… Nasza miłość jest najwspanialszą afirmacją życia… Michael wsunął rękę do kieszeni i wyjął małe pudełeczko, obciągnięte granatową skórą. – Noszę to przy sobie od paru dni… – Otworzył puzderko, w którym znajdował się pierścionek. – Oświadczyłem ci się, ty zgodziłaś się zostać moją żoną… – Wsunął pierścionek na palec jej lewej dłoni. – Teraz jesteśmy zaręczeni… Justine głośno wciągnęła powietrze, patrząc na ciemnoniebieski szafir. – Och, Michael, jaki piękny! Dziękuję! – Cieszę się, że ci się podoba… Wiąże się z nim pewna historia. W zeszły poniedziałek, tuż przed wyjazdem do Londynu, poszedłem pożegnać się z Anitą. Wyjęła ten pierścionek z sejfu i oświadczyła, że daje mi go dla ciebie. Potem dodała, że był to ostatni prezent, jaki dostała od dziadka Maxwella, tuż przed jego śmiercią. Uparła się, żebym go wziął, i nie chciała ustąpić… – Tak mi miło, że o mnie pomyślała… – Justine była wyraźnie wzruszona gestem Anity. – Chodź, poszukajmy Anity i babci i powiedzmy im, że się zaręczyliśmy! Michael podniósł się i nagle lekko zmarszczył brwi. – Zaraz, chwileczkę, ty też chciałaś o czymś ze mną porozmawiać, prawda? – przypomniał sobie. – Och, tak, ale to nic ważnego! – Justine lekceważąco machnęła ręką. Nie zamierzała pozwolić, aby zło, które nosiła w sobie jej matka, przyćmiło radość z zaręczyn i zepsuło czekający ją wieczór. Wolała
powiedzieć mu o tym później. Michael złapał ją za rękę i pobiegli przez trawnik w kierunku domu. Obie babcie znaleźli na tarasie. Wyraźnie na nich czekały. Justine szybko podeszła do Anity, uściskała ją i pocałowała. – Dziękuję… – powiedziała. – Dziękuję ci za mój piękny pierścionek… Jestem taka wzruszona, że dałaś go Michaelowi specjalnie dla mnie… – Był ci przeznaczony! – rozpromieniła się starsza pani. Justine odwróciła się do babki i wyciągnęła przed siebie lewą dłoń. – Spójrz, babciu, przed chwilą dostałam go od Michaela! Poprosił mnie o rękę, zgodziłam się i oto efekt… – Pochyliła się i mocno przytuliła się do Gabriele. – Jestem taka szczęśliwa, babciu! – Ja również, Justine… – W oczach Gabriele zabłysły łzy. Jej radość nie znała granic. Michael ucałował babkę, a potem Gabriele. – Zawsze będę o nią dbał, Gabri… – szepnął jej do ucha. – Taka okazja wymaga różowego szampana! – oznajmiła Anita. – Gdzie jest Zeynep? W tym momencie na taras wkroczył Mehmet z szampanem w wiaderku z lodem, a za nim szła Zeynep z półmiskiem przekąsek. Michael popatrzył na Anitę i Gabriele. – Dlaczego nie mogę się pozbyć wrażenia, że zawsze wyprzedzacie nas o krok? – zagadnął. Starsze panie roześmiały się, ale nie odpowiedziały na pytanie. – Ach, jakie to wszystko ekscytujące! – zawołała Anita po toaście. – Musimy zaplanować ślub i wesele! – Nie trzeba nic planować – rzekł Michael. – Zamierzamy wziąć ślub od razu, w najbliższych tygodniach… To będzie skromna uroczystość, tylko dla członków naszych rodzin i najbliższych przyjaciół. Tak to sobie w każdym razie wyobrażam, a ty, Justine? Zgadzasz się? – Naturalnie. Powinniśmy pobrać się w Indian Ridge, nie sądzisz, babciu? Co ty na to? – Och, tak, fantastyczny pomysł! Idealne miejsce, a poza tym rodzinny dom panny młodej…
– Żydowski ślub… – zamruczała Anita, rozglądając się dookoła. – W takim razie ja zaprojektuję huppę4! Cztery drążki będą ozdobione białymi tulipanami i białymi różami, a sam baldachim uszyjemy z białego jedwabiu… Co o tym myślisz, Gabri? – To będzie piękna huppa – odparła Gabriele. – Zaraz po przyjeździe do Indian Ridge poszukamy idealnego miejsca, w którym ją postawimy… Michael parsknął śmiechem. – Moją mamę uszczęśliwi wiadomość, że żenię się z żydowską dziewczyną – powiedział. – Taką, której wiedza o Żydach i judaizmie jest bardzo ograniczona… – cicho zauważyła Justine. – Ale chętnie wszystkiego się nauczy… – Przyjmuję rolę nauczyciela! – odpalił Michael.
Rozdział 52 Mała dziewczynka, która szła w jej kierunku przez pogrążony w półmroku hol, ubrana była w żółtą muślinową sukienkę z lekko rozkloszowaną spódnicą, białe skarpetki i czarne pantofelki z kokardkami. W rączce trzymała żółtą różę i kroczyła powoli, z godnością i przejęciem. Gdy znalazła się bliżej, Gabriele zobaczyła, że ma jedwabiste jasne włosy i niebieskie oczy, i najśliczniejszą buzię, jaką kiedykolwiek widziała. Dziewczynka przystanęła przed Gabriele, dygnęła z uśmiechem i wręczyła jej różę. – To dla ciebie, babciu – powiedziała. – Jestem Daisy… Gabriele schyliła się i wzięła kwiat. – Dziękuję ci, Daisy. – Pocałowała małą w policzek. – To piękna róża, a ty jesteś piękną dziewczynką! Dziecko roześmiało się, okręciło wokół własnej osi i nagle dostrzegło Justine, stojącą za plecami Gabriele. Mała w jednej chwili skoczyła do przodu i rzuciła się w objęcia ciotki. – Juju! Juju, wróciłaś! – Oczywiście! – Justine przytuliła Daisy, przeuroczą w nowej sukience. – Jak mogłabym nie wrócić… – Byłaś może u mamusi? – spytała Daisy. – Podoba jej się w Niebie? Wszyscy popatrzyli po sobie w milczeniu. – Pojechałam do babci, do Stambułu – wyjaśniła Justine. – Och, a gdzie jest Tambuł? – Daisy zakręciła się w kółko raz i drugi, radosna jak skowronek. Gabriele ujrzała stojącego w głębi holu mężczyznę, który obserwował scenę powitania z uśmiechem na twarzy. Gdy ruszył w jej stronę, gwałtownie wstrzymała oddech. Był to Dirk Landau. Jej ojciec. Nie, jednak nie… Miała przed sobą swojego wnuka Richarda, który w wieku trzydziestu dwóch lat do złudzenia przypominał jej ojca… Miał te same szczupłe, rzeźbione rysy, szerokie czoło, wąski nos i kręcone włosy…
Richard przyspieszył kroku, Gabriele postąpiła naprzód i padli sobie w ramiona na środku holu. Richard całował ją ze śmiechem. – Och, babciu, witaj w domu! Dawno nie byłem taki szczęśliwy! – Ja też… – Gabriele odsunęła wnuka na odległość wyciągniętego ramienia i popatrzyła na niego badawczo. – Jesteś tak podobny do mojego ojca! Teraz, kiedy dorosłeś, wyraźnie go w tobie widzę! Richard skinął głową. – Nie widziałaś mnie całe dziesięć lat, niestety… – Tak… – Gabriele odwróciła się. – Rich, kochanie, poznaj moją najukochańszą przyjaciółkę Anitę oraz jej wnuka Michaela Daltona, narzeczonego Justine… Obaj mężczyźni zmierzyli się wzrokiem i uścisnęli sobie dłonie. Od razu przypadli sobie do gustu. Richard zbliżył się do Anity i wyciągnął rękę. – Och, to głupie! – powiedział i bez wahania pochylił się, aby pocałować ją w policzek, tym jednym gestem natychmiast podbijając jej serce. Justine rozejrzała się. – A gdzie są Joanne i Simon? – Przyjadą, gdy tylko wszyscy spokojnie się rozgoszczą – rzekł Richard. – Babciu, chodźmy do Tity i Pearl! Obie nie mogą się już doczekać, żeby cię uściskać i ucałować, jak to określiły! – Co im powiedziałeś, na miłość boską? – Gabriele lekko unios-ła brwi. – Jak im to wytłumaczyłeś, że nagle pojawiłam się jak spod ziemi? – Powiedziałem im prawdę – odparł. – Że w rezultacie rodzinnej kłótni zostaliśmy celowo wprowadzeni w błąd, a teraz przypadkowo odkryliśmy, że wcale nie zginęłaś, i Justine wyruszyła, aby cię odnaleźć… Zawsze lepiej powiedzieć prawdę, niż kłamać. Jak ty to mówiłaś, babciu? Kłamstwo ma krótkie nogi, prawda? – Tak, Gabri często to powtarza! – mruknęła Anita. – A gdzie się podziała mała Daisy? Nie zdążyłam jej ucałować… Daisy najwyraźniej usłyszała, że o niej mowa, ponieważ natychmiast pojawiła się znowu, tym razem z dwiema różami, czerwoną i białą. – Jestem! – Podeszła do Anity, dygnęła i wręczyła jej czerwoną
różę. – Proszę bardzo… Anita uśmiechnęła się, schyliła i pocałowała ofiarodawczynię w policzek. – Dziękuję, skarbie! Czuję, że zostaniemy przyjaciółkami! Daisy podbiegła do Michaela, podniosła główkę i nagle straciła całą śmiałość. Michael uśmiechnął się, wyraźnie oczarowany. – Bardzo ci dziękuję – rzekł. – Ta róża idealnie pasuje do mojej butonierki… – Pogłaskał jasne włosy dziewczynki. – Jestem Michael… Daisy przyglądała mu się przez chwilę, a potem zaśmiała się i uciekła. Gabriele odprowadziła ją wzrokiem. To urocze, śliczne dziecko było jej prawnuczką… Warto było przeżyć nawet najtrudniejsze chwile, aby to zobaczyć… Dowiedzieć się o istnieniu Daisy, zobaczyć ją, mieć szansę zaprzyjaźnić się z nią i zdobyć jej miłość… Będziemy się razem świetnie bawiły, pomyślała. Jest taka ładna, typowa eteryczna blondynka z rodziny Landau… Odziedziczyła nasze geny, bez dwóch zdań! Justine jakimś cudem udało się ogarnąć sytuację. Richard zabrał Gabriele do kuchni, na spotkanie z Titą i Pearl, jej mężem Carlosem oraz ojcem tego ostatniego, Ricardo. Daisy poszła z nimi. Michael wyszedł z Anitą do ogrodu, poszukać odpowiedniego miejsca na huppę i rozejrzeć się po okolicy, jak powiedział. Justine pobiegła na górę, aby zajrzeć do pokoi gościnnych. W poniedziałek rozmawiała z Pearl przez telefon i wydała jej wszystkie instrukcje. W środę wylecieli ze Stambułu do Nowego Jorku i zatrzymali się na noc w hotelu na Manhattanie – Michael uznał, że tak będzie najlepiej, głównie ze względu na sporą ilość bagażu obu starszych pań. I wreszcie dzisiaj zaraz po lunchu udali się do Connecticut wynajętą limuzyną… – Jesteś okropnie rozrzutny! – szepnęła Justine do ucha Michaela. Uśmiechnął się w odpowiedzi. Dobrze wiedział, że babcie będą zachwycone. Justine pchnęła drzwi pokoju, który dawniej zajmowała Gabriele, i westchnęła z zachwytu. Pearl wypełniła pokój ulubionymi kwiatami starszej pani. Na stole umieściła misę z owocami, obok stała woda
mineralna i mniejsza miseczka ze słodyczami. Wszystkich tych drobnych gestów gościnności nauczyła Pearl właśnie Gabriele… Pokój lśnił czystością. Justine poleciła Pearl, aby dla Anity przygotowała pokój po drugiej stronie korytarza. Zajrzała do niego i uznała, że wygląda równie zachęcająco. Trzeci, na końcu korytarza, przeznaczyła na garderobę dla Michaela, miejsce, gdzie mógłby powiesić swoje ubrania i skorzystać z odrobiny prywatności. Była tu także oddzielna łazienka. Naturalnie Michael miał dzielić z nią sypialnię… Uśmiechnęła się do siebie, pewna, że traktował to jako rzecz najzupełniej oczywistą. Zadowolona z inspekcji pokoi, wreszcie poszła do siebie i zamknęła drzwi. Usiadła przy biurku i szybko sporządziła listę zakupów dla Pearl, a potem wyprostowała się i odchyliła głowę do tyłu, wracając myślami do wydarzeń ostatnich dni. W poniedziałek wieczorem Richard zadzwonił do Stambułu, aby uprzedzić ją, że w następnym tygodniu ich matka będzie w Nowym Jorku. – Musimy z nią porozmawiać – powiedział. Justine zgodziła się i zaproponowała, aby ustalił datę spotkania. Teraz zastanawiała się, czy najpierw powiedzieć bratu o antysemityzmie matki i potem dać mu Fragmenty życia, czy raczej zrobić to w odwrotnej kolejności. W sobotę wieczorem wyznała Michaelowi, co było faktycznym powodem konfliktu, który wywołała Deborah. W pierwszej chwili był całkowicie zaskoczony, a potem wściekły. Zasugerował, żeby dała Richardowi wspomnienia babki w ten weekend i dopiero później poinformowała go o prawdziwej przyczynie konfliktu. Justine dostrzegła mądrość takiego rozwiązania i postanowiła je przyjąć. Przygotowała menu na niedzielny lunch i schowała kartkę do kieszeni, aby dać ją Pearl i Ticie. Na niedzielę do Indian Ridge mieli przyjechać rodzice Michaela i jego siostra Alicia. Oczywiście pragnęli poznać ją i spotkać się z Anitą. Justine miała nadzieję, że zdobędzie ich sympatię.
– Przestań się martwić – powiedział Michael w samolocie. – I tak należysz już do rodziny, głuptasie! – Jestem taki szczęśliwy, że podobają ci się zmiany, których dokonałem – powiedział Richard. – To przecież twój dom, twoja galeria i twoja posiadłość, babciu! Ty sama stworzyłaś to wszystko wiele lat temu! Oczywiście byłbym niepocieszony, gdyby pracownie i gabinety nie przypadły ci do gustu, ponieważ włożyłem w nie całą duszę i serce… – Ależ ja uwielbiam te twoje szklane pudła! – zawołała Gabriele. – Są olśniewające, nie da się tego inaczej określić! Galeria wygląda imponująco, świetnie, a przesuwane ściany to po prostu genialny pomysł… – Gabriele pchnęła jeden z ruchomych ekranów, który potoczył się w głąb sali. – No, właśnie! – uśmiechnęła się z zachwytem. – Teraz jest tu więcej przestrzeni i obrazy są świetnie wyeksponowane… Richard poszedł za nią. – Na tej ścianie wisi dużo obrazów, między innymi ulubiony Justine, babciu… Gabriele szybko podeszła bliżej. Cieszyła się, że wnuki wykorzystały jej prace, uważała jednak, że obrazy nie są dość dobre, aby pokazywać je obok dzieł prawdziwych artystów. – Cóż, może moje obrazki nie są jednak takie złe… – odezwała się po chwili. – Och, Justine bardzo ten lubi! Od początku jej się podobał… Spójrz, Richardzie, to ja, a to Anita… Stoimy na łące za… No, po prostu na łące! Namalowałam to zainspirowana fotografią z 1938 roku… Richard uważnie przyjrzał się obrazowi. – Zawsze uważałem, że to świetna rzecz. – Pokiwał głową. – Szkoda, że nie malujesz więcej, babciu! Masz prawdziwy talent! Gabriele uśmiechnęła się. Patrzyła na młodą Gabriele i Anitę i czuła, jak ogarnia ją fala wspomień – Arabella, Irina, zamek w Brandenburgii, piwnica pod zburzonym domem w Berlinie, która tak długo była dla nich bezpiecznym schronieniem… Tyle wspomnień… Minęło już ponad sześćdziesiąt lat, pomyślała. Łzy napłynęły jej do oczu. Miała nadzieję, że Richard tego nie zauważy, bo przecież był to dzień radości, nie łez… Wreszcie wróciła
do domu, do swojego ukochanego Indian Ridge… I zamierzała zająć się planowaniem ślubu i weselnego przyjęcia! Późnym popołudniem Justine zapukała do drzwi pokoju Richarda i wsunęła głowę do środka. – Chyba nie drzemiesz, co? – Nie… Po prostu siedzę tu i myślę o naszej matce. Nie mogę się już doczekać, kiedy powiem jej parę słów prawdy, ale jednocześnie boję się tego spotkania… Justine weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. – Wiem, co masz na myśli… – Usiadła, opierając czarny notatnik na swoich kolanach. – Co to jest? – spytał Richard, który dopiero teraz go zauważył. – Przyniosłam to dla ciebie i proszę, żebyś przeczytał, najlepiej od razu… To konieczne… – Dlaczego? – Ponieważ musisz poznać zawartość tego notatnika, zanim stawimy czoło matce. To coś w rodzaju zbioru wspomnień, które babcia spisała na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat… Fragmenty życia, taki nadała temu tytuł. Przeczytałam je w Stambule i uważam, że to niesamowita lektura… – Powiedz coś więcej… – Nie, nie mogę. Babcia zamierzała zapisać nam ten notatnik w testamencie, lecz ostatecznie postanowiła udostępnić nam go już teraz. Zależy jej, żebyś sam go przeczytał… – Oczywiście, zrobię to! Nie jest zbyt gruby… Justine w milczeniu skinęła głową. – Dlaczego matka przyjechała do Nowego Jorku? – spytała. – Robi ten wielki projekt w Tokio i chyba skróciła pobyt w Chinach, aby rozejrzeć się za dziełami sztuki tutaj. Wybitnymi dziełami, jak mi powiedziała. Szczerze mówiąc, cieszę się, że zatrzymała się na Manhattanie, bo wyprawa na Wybrzeże byłaby niepotrzebną komplikacją, zwłaszcza że niedługo jest twój ślub i najzwyczajniej w świecie nie mamy za dużo czasu… – Tak, lepiej, że spotkamy się z nią w Nowym Jorku… Och, nie
mogę się już doczekać, kiedy powiem jej parę słów do słuchu… Ustaliłeś z nią termin? – Powiedziałem, że zadzwonię jutro. Zatrzymała się w hotelu Carlyle. – Umów się z nią na początek tygodnia, dobrze? Michael wróci tutaj w czwartek lub piątek… – Justine wstała i położyła notatnik na biurku przed bratem. – Myślę, że czeka cię parę niespodzianek… – powiedziała.
Rozdział 53 Justine i Richard siedzieli obok siebie w niewielkim holu hotelu Carlyle przy Madison Avenue. Był wtorek, siedemnasta trzydzieści. Umówili się z matką na osiemnastą i bardzo denerwowali się czekającym ich spotkaniem. – Wiem, że jesteś na nią wściekły, i wcale nie mam ci tego za złe, Rich – odezwała się Justine. – Antysemityzm to potworna rzecz… Babcia ma rację, Deborah odziedziczyła tę rasową nienawiść po swoim ojcu i jego matce… Richard skinął głową. – Mówiłem ci już w niedzielę wieczorem, że wiadomość o zachowaniu matki zupełnie mnie rozstroiła – rzekł. – Jestem naprawdę głęboko poruszony historią babci i pełen podziwu dla jej odwagi! – przerwał i napił się wody. – Nasza matka jest szalona… Zawsze miała nierówno pod sufitem, takie jest moje zdanie… – To chyba zbyt łagodne określenie – powiedziała Justine. – Ona jest po prostu z gruntu zła, nie sądzisz? – Och, przychodzi mi do głowy całe mnóstwo słów, jakimi można by ją określić! Chciwa, samolubna, skupiona na sobie, podstępna, kłamliwa i tak dalej, i tak dalej… No dobrze… Jak zamierzasz to rozegrać? – Nie wiem, Rich, chyba pójdziemy na żywioł… Chcę uświadomić jej, że wiemy, co zrobiła, i że jesteśmy po stronie babci… I że nie chcemy jej w naszym życiu… Zgoda? – Oczywiście! Ja podejmę podaną przez ciebie melodię, jak zwykle! Justine spojrzała na zegarek. – Dobrze, że nie powiedzieliśmy babci, że Deborah jest na Manhattanie, prawda? – Tak – odparł Richard. – Nie chcę, żeby babcia była narażona na jakąkolwiek formę kontaktu z naszą matką. Dziś jest pierwszy czerwca, osiemdziesiąte urodziny Gabriele – powinna cieszyć się tym dniem i wszystkimi następnymi. Zasłużyła na spokój i radość, biorąc pod uwagę wszystko, co przeżyła…
– Całkowicie się z tobą zgadzam, Michael także. Jest wstrząśnięty zachowaniem Deborah, zupełnie nie rozumie, jak mogła rozbić naszą rodzinę, odizolować babcię, swoją własną matkę, na miłość boską! Nie muszę ci chyba mówić, co myśli o jej antysemityzmie… – Jak dużo wie Anita? – Wszystko. Teraz czyta Fragmenty i serce jej pęka… – To zrozumiałe, przecież zawsze była z babcią bardzo blisko, tyle je łączy… – Richard podwinął mankiet koszuli i zerknął na zegarek. – Mamy jeszcze kilka minut… Zmęczyło mnie to czekanie, zadzwonię do niej i powiem, że już jedziemy na górę! – Dobrze… Lepiej, żebyśmy nie zjawili się znienacka, bo może mieć w pokoju jakiegoś faceta… Richard rzucił siostrze znaczące spojrzenie. – Od dawna wiedzieliśmy o jej skokach w bok, nawet jeżeli tata nie zdawał sobie sprawy z jej zdrad… – Tata nie był naiwny – westchnęła Justine. – Przymykał oko na jej niewierność, dla świętego spokoju, no i dla nas… Zależało mu, żebyśmy wychowywali się w normalnej rodzinie, bez rozwodów i sądowych potyczek o dzieci. Nie chciał, żeby Deborah nas zabrała… – Wiem. No, chodźmy do recepcji, zadzwonimy do niej… Zapłacił za wodę i razem ruszyli w kierunku recepcyjnej lady. Richard spojrzał na siostrę i nagle się roześmiał. Justine popatrzyła na niego niepewnie. – Co się stało? Wyglądam jakoś nie tak? – Nie, wyglądasz fantastycznie! Bardzo podoba mi się ten czarny kostium, biała bluzka, perły i kok… Od razu widać, że zamierzasz załatwić trudną sprawę i nie ustąpisz! – Tak jest, nie ustąpię. W razie czego skoczę jej do gardła… Kiedy Deborah Nolan otworzyła drzwi swojego apartamentu, Ju-stine drgnęła ze zdziwienia. Jej matka wyglądała zupełnie tak samo jak zawsze, w ogóle się nie zmieniła. Wciąż była piękna. Jak ona to robi? – pomyślała Justine, wchodząc za Richardem do środka. – Jaka miła niespodzianka! – odezwała się Deborah. – Zaczęłam już myśleć, że nie chcecie mnie więcej widzieć… Od naszego ostatniego
spotkania minęło ładnych parę lat, dzieciaki! – Nie było cię tu – zauważyła Justine. – A my raczej nie jeździmy na Wybrzeże… Deborah zignorowała tę uwagę. – Napijecie się czegoś? Mam świetnie zaopatrzony barek, bo w tym tygodniu czeka mnie sporo spotkań, głównie ze specami od dzieł sztuki. Muszę kupić dużo rzeczy do wnętrz, które projektuję w Tokio… Co wam podać? – Poproszę wodę – rzekł Richard. – Ja także… – mruknęła Justine. Usiadła na krześle, nie spuszczając wzroku z Deborah, która podeszła do barku i wyjęła wodę mineralną. Nadal była szczupła i zgrabna. Musiała dbać o wagę, ponieważ była niska. Niska, ciemnowłosa, szarooka, zupełnie w innym typie niż cała rodzina Landau. Czy to jej przeszkadzało? Czy zazdrościła im wzrostu i jasnej urody? Joanne powiedziała jej kiedyś, że ma takie podejrzenia. Może były słuszne… Jo była naprawdę bystra i spostrzegawcza… Deborah przyniosła im szklanki z wodą i wróciła po swoją. – Muszę trzymać formę – powiedziała, omiatając córkę uważnym spojrzeniem. – Świetnie wyglądasz, Justine, i ty także, Richardzie… Nie odpowiedzieli. – Wpadliście z towarzyską wizytą czy chodzi o coś innego? – zagadnęła Deborah. – Macie takie poważne miny… – Pytająco uniosła ciemne brwi. – Chcieliśmy zobaczyć się z tobą i porozmawiać o paru sprawach – odezwała się Justine. – Jak było w Chinach? Jesteś zadowolona z zakupów? – Było wspaniale! W krótkim czasie zbadałam teren i kupiłam mnóstwo biało-niebieskiej porcelany oraz fajansowych naczyń, starych, ale w doskonałym stanie. Mam butik w Beverly Hills, nazywa się Exotic Places, Faraway Lands… Firma dobrze się rozwija, właśnie dlatego wybrałam się do Chin. Mam nadzieję, że jesienią uda mi się pojechać do Indii… – Znam te nazwy! – Justine rzuciła Deborah ostre spojrzenie. – Babcia wymyśliła je dla salonu, który prowadziła z tatą w budynku
D&D przy Lexington Avenue… – Tak, wiem! Odziedziczyłam go, teraz to moja firma! – Naprawdę? A skoro mówimy o dalekich podróżach – właśnie wróciłam ze Stambułu… Bardzo ciekawe miasto! – Może powinnam tam się wybrać na zakupy, jak myślisz? Justine milczała. Spojrzała na brata i przeniosła wzrok na matkę. – Pojechałam do Stambułu zobaczyć się z Anitą Lowe… – Kto to taki? – Znasz ją. Prowadziła razem z babcią firmę sprzedającą ceramikę i dywany. – Nie przypominam jej sobie… – Pojechałam tam, ponieważ Anita martwiła się o babcię. Napisała list… W tym miesiącu kończy osiemdziesiąt lat i nie czuła się zbyt dobrze, ale na szczęście już wraca do siebie, dzięki Bogu… – O kim mówisz? O tej Anicie Lowe, tak? – Nie. Mówię o babci, o twojej matce. O Gabriele. – Nie bądź śmieszna, przecież ona nie żyje! – wykrzyknęła Deborah. – Nieprawda. Żyje, dobrze się czuje i w tej chwili jest w Connecticut. Przyleciała ze mną ze Stambułu. Wróciła do domu, który tak bardzo kocha, do Indian Ridge. Do swojego własnego domu, nie twojego… Kompletnie zaskoczona, Deborah wpatrywała się w dzieci z lekko rozchylonymi wargami. Nie potrafiła nic powiedzieć. Jej twarz znieruchomiała, ale duże szare oczy były rozbiegane i pełne podejrzliwości. Justine nie wątpiła, że Deborah jest czujna i już obmyśla linię obrony. – Dlaczego tak strasznie nas okłamałaś? – zapytał Richard. – Dziesięć lat temu powiedziałaś nam, że babcia zginęła w katastrofie samolotu, ale na szczęście dowiedzieliśmy się, że żyje i że to ty zakazałaś jej zbliżać się do nas. Jak mogłaś zrobić coś takiego jej i nam? Przez ciebie babcia cierpiała przez całe dziesięć lat! I my także! – Co to za brednie?! – Deborah wyprostowała się gwałtownie. – Nie zamierzam słuchać tych bzdur! Justine z trudem powstrzymała wybuch gniewu. Wyjęła z torby list
od Anity Lowe i podała go Deborah. – Oto kopia listu Anity – oświadczyła. – Otworzyłam go, ponieważ zawsze mówiłaś, żebym otwierała twoją pocztę, i cieszę się, że to zrobiłam, bo inaczej nigdy nie dowiedziałabym się, jak potrafisz kłamać! Tak, kłamiesz i oszukujesz! Jesteś zła! Deborah wzięła list, ale nawet na niego nie spojrzała. – Przeczytaj! – rzuciła Justine lodowatym tonem. Deborah nadal wpatrywała się w nią bez słowa. Justine zerwała się z krzesła, podbiegła do matki i stanęła nad nią. – Przeczytaj, rozumiesz?! Czytaj! Jej gniew był tak oczywisty, że Deborah usłuchała. Przeczytała list i natychmiast go podarła. – Żałosne brednie zdurniałej staruchy! – krzyknęła, rzucając strzępy kartki na blat stolika do kawy. – Nie do wiary! – powiedział Richard. – Ty chyba nie jesteś normalna! Zwariowałaś! Nasza babka żyje i wiesz o tym równie dobrze jak my, ale upierasz się, że to nieprawda! Coś jest z tobą nie tak! Jesteś chora umysłowo? – Jak śmiesz tak do mnie mówić! – Och, zamknij się wreszcie i posłuchaj! – krzyknęła Justine, zaraz jednak znowu się opanowała. – Pojechałam do Stambułu i odnalazłam babcię! Spędziłam z nią dużo czasu, abyśmy obie mogły odzyskać równowagę i siebie nawzajem… Powiedziała mi, jak dziesięć lat temu włamałaś się do jej sekretarzyka i przeczytałaś należące do niej dokumenty. Właśnie z nich dowiedziałaś się, że twoja matka jest Żydówką, i to wprawiło cię w tak wielką wściekłość, że wyrzuciłaś ją z rodziny! A wszystko to dlatego, że jesteś antysemitką! – Okłamała mnie! – wrzasnęła Deborah, oblewając się ciemnym rumieńcem. – Nie, babcia wcale cię nie okłamała, ona nigdy nie kłamie, w przeciwieństwie do ciebie, dobrze o tym wiemy! Ona tylko nie powiedziała ci, że jest Żydówką, a to zupełnie co innego niż kłamstwo! Zataiła to przed tobą, ponieważ nie chciała wracać do pełnej bólu przeszłości… – Okłamała mnie! Ja tam byłam, nie wy! I natychmiast przestań
mnie oskarżać! Jak śmiesz?! – Śmiem, bo mam rację. Wyrządziłaś krzywdę naszej rodzinie i rodzinie Richarda… Naraziłaś na niebezpieczeństwo własną matkę! Babcia była tak przygnębiona, że rozchorowała się z rozpaczy! Mogła umrzeć! Deborah uparcie potrząsała głową, wszystkiemu zaprzeczając. – Ty też jesteś Żydówką, wiesz? – odezwał się Richard. – I my również jesteśmy Żydami! Tylko dlaczego miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie? – Nie jestem Żydówką! – ryknęła Deborah. – Nie jestem! – Jesteś. Zaprzeczasz temu, ponieważ jesteś antysemitką. Twój ojciec Peter Hardwicke i jego matka byli antysemitami i bigotami. Odziedziczyłaś te straszne cechy po nich! – Justine odsunęła się od matki. Drżała na całym ciele. Usiadła na krześle, starając się zapanować na emocjami, które wymknęły się jej spod kontroli, szczególnie nad gniewem. – Jesteś nie tylko patologiczną kłamczuchą, ale też oszustką! – Richard podniósł głos. – Wiemy, jak zachowywałaś się wobec taty! Ci wszyscy mężczyźni, wszystkie te twoje tak zwane „podróże w interesach”, które odbywałaś, gdy byliśmy mali… Jesteś z gruntu zła, naprawdę! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! – Moim zdaniem jesteś ucieleśnieniem zła. – Justine podniosła się. – Nie mam ci nic więcej do powiedzenia! Wyrzekam się ciebie, tak samo jak Richard! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Richard wstał. – Nie mam pojęcia, jak możesz tak żyć – odezwał się. – Zabiłaś swoją matkę kłamstwami, które powiedziałaś nam, swoim dzieciom… Równie dobrze mogłaś wziąć pistolet i ją zastrzelić! Dzięki Bogu, że udało nam się ją odzyskać! – Jaki piękny pierścionek z szafirem, Justine! – powiedziała nagle Deborah najzupełniej spokojnym tonem. – Zaręczyłaś się? Justine znieruchomiała, zaskoczona zachowaniem matki. – Tak, jestem zaręczona – odparła chłodno. Wzięła torebkę i szybko ruszyła do drzwi. Richard poszedł za nią,
przekonany, że ich matka naprawdę jest psychicznie chora. Deborah wstała. – Więc wkrótce wychodzisz za mąż? – Tak – odparła Justine, nie odwracając głowy. – Mój przyszły mąż jest Żydem tak samo jak ja, ty i babcia… – I ja! – dorzucił Richard. Wyszedł za siostrą i zatrzasnął za sobą drzwi apartamentu matki. W windzie Justine mocno chwyciła go za ramię. – Nie zdajesz sobie sprawy, ile mnie to kosztowało, żeby nią porządnie nie potrząsnąć! Miałam wielką ochotę wymierzyć jej siarczysty policzek, raz, drugi i trzeci! Nigdy czegoś takiego nie czułam, przecież wiesz, że nie jestem wybuchowa… – Sam chciałem ją uderzyć, taki byłem wściekły! Coś jest z nią nie w porządku, to pewne! – Tak, też tak sądzę. – Gdzie teraz idziesz? – spytał Richard, kiedy zjechali do holu. – Do baru, Michael tam na mnie czeka. Chodź, Rich, Michael chciał postawić nam drinka! I muszę powiedzieć, że chętnie się napiję… – Ja też! Dzięki Bogu, że mamy ten koszmar już za sobą! Michael pierwszy dostrzegł Justine i Richarda, podniósł się i pomachał do nich. – Jak poszło? – zapytał. Justine potrząsnęła głową. – Myślałam, że zaraz jej przyłożę… Wściekłam się na nią, a teraz to odreagowuję… Michael położył rękę na ramieniu narzeczonej i uśmiechnął się. – Masz pełne prawo tak się czuć! W chwilach stresu wszyscy reagujemy podobnie. Najważniejsze jest to, że jednak jej nie uderzyłaś. Czego się napijesz? A ty, Rich? – Poproszę wódkę z lodem i limonką – powiedziała Justine. – Ja to samo – rzekł Richard. – Czułem dokładnie to samo co Justine… I naprawdę uważam, że Deborah jest chora na głowę, niezrównoważona… Uparcie wszystkiemu zaprzecza, nawet temu, że jest Żydówką! – Jakżeby inaczej! – Michael przywołał kelnera i zamówił drinki.
Jeszcze chwilę omawiali spotkanie rodzeństwa z matką. W pewnym momencie Michael spojrzał na Justine i ściągnął brwi. – Wiem, że nie powiedzieliście Gabri, że zamierzacie rozmówić się z Deborah… Czy powiecie jej o tym teraz, gdy jest już po wszystkim? Justine zamyśliła się. – Po co właściwie mielibyśmy jej o tym mówić? – Richard dotknął ramienia Justine. – Jak uważasz, Juju? Powiemy jej czy zachowamy to dla siebie? – Chyba nie powinniśmy jej mówić, Rich… Babcia nie musi wiedzieć o tej ohydnej konfrontacji, naprawdę… – I bardzo słusznie! – Michael pokiwał głową. – Jeśli nie ma potrzeby czegoś ujawniać, lepiej trzymać buzię na kłódkę… Zaraz potem wszyscy troje opuścili hotel Carlyle. Richard złapał taksówkę i pojechał do domu, a Michael i Justine poszli przed siebie wzdłuż Madison Avenue, pragnąc nacieszyć się pięknym wieczorem. – Muszę odetchnąć świeżym powietrzem po tym strasznym przeżyciu – odezwała się Justine. – Nadal nie mogę uwierzyć, że stać mnie na tak gwałtowne reakcje… – Zapomnij o tym, kochanie! I przede wszystkim nie myśl więcej o Deborah Nolan… Wiesz, jak szczęśliwa jest Gabri, teraz, gdy ją odnalazłaś i przywiozłaś do domu? Twoja babcia kocha Stambuł, ale jest też bardzo związana z Indian Ridge. Uszczęśliwiłaś i ją, i Anitę, a przede wszystkim mnie… Justine zajrzała mu w twarz i uśmiechnęła się, pierwszy raz tego dnia. – Jesteś takim dobrym człowiekiem – szepnęła. – Takim wspaniałym mężczyzną… Cieszę się, że jesteś mój, Michaelu Daltonie! – Myśl tak dalej i często mi to powtarzaj! – Michael przystanął i odwrócił się do Justine. – Sądzisz, że naprawdę zastawiły na nas pułapkę? Nasze babcie? Popatrzyła na niego spod zmarszczonych brwi i bezradnie potrząsnęła głową. – Nie wiem… – wyznała. – Ale nie można tego wykluczyć…
– Ach, jakie to ma znaczenie! – Michael machnął ręką. – Tak czy inaczej, podziałało, prawda? Zakochaliśmy się w sobie i będziemy razem do końca życia! – No pewnie! – mruknęła Justine. – A najlepsze dopiero przed nami…
goujons – kawałki białej ryby lub kurczaka smażone w głębokim tłuszczu [wróć] İznik – miasto w Turcji słynące z produkcji fajansowych kafli i naczyń pokrywanych charakterystycznymi, niebiesko-białymi motywami [wróć] Raoul Wallenberg (1912-1947 ?) – szwedzki architekt, biznesmen i dyplomata. W czasie wojny pracował jako sekretarz ambasady szwedzkiej na Węgrzech. Dzięki połączonym staraniom Wallenberga, Nuncjatury Apostolskiej na Węgrzech oraz Szwedzkiego i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża udało się uratować ok. 100 tysięcy Żydów. Wallenberg najprawdopodobniej został zamordowany przez Rosjan na Łubiance. [wróć] huppa – w tradycji żydowskiej baldachim, pod którym w czasie ceremonii ślubu stoi młoda para [wróć]
EPILOG Litchfield Hills, Connecticut – lipiec 2004 Był 4 lipca, piękny dzień, wymarzony na ślub jak ze snu, specjalnie dla idealnej młodej pary. Gabriele czuła, że rodzinne zdjęcie, do którego wszyscy właśnie się ustawiali, również będzie idealne. Stała obok Justine, pięknej panny młodej w białej satynie i koronkach, oraz przystojnego pana młodego w eleganckim garniturze, z białą różą w butonierce. U boku Michaela stała jego babka Anita, rodzice, Cornelia i Larry, i siostra Alicia. Miejsca z drugiej strony zajęli Richard, Joanne, Daisy, Simon oraz Iffet, która przyjechała ze Stambułu, aby towarzyszyć młodej parze jako druhna. Gabriele patrzyła na nich wszystkich i czuła, że serce chyba pęknie jej z nadmiaru miłości. Nie sądziła, że dożyje takiego dnia, dnia wypełnionego szczęściem i radosnym spokojem. Nie znała słów, którymi mogłaby wyrazić to, co czuła. Była więcej niż szczęśliwa, o, tak… Dawno temu straciła rodzinę, którą siłą wydarł jej złowrogi reżim. Dziesięć lat temu jej udziałem stało się podobne doświadczenie, tym razem przez złą, pełną nienawiści i uprzedzeń kobietę. Gabriele sądziła, że już nigdy nie będzie miała rodziny, dane jej jednak było odzyskać swoich najbliższych. I oto teraz stali razem z nią na trawniku przed domem w Indian Ridge, otaczając ją taką samą miłością jak ta, którą do nich czuła. Już po wszystkim, pomyślała. Fotograf skończył robić zdjęcia, w każdym razie w tej chwili… Za kilka sekund miało rozpocząć się przyjęcie weselne. – Zawsze powinnaś nosić błękit, babciu – odezwała się Justine. – Tak jak poradziła ci Irina… Jesteś dziś taka piękna! Michael podszedł do Gabriele i pocałował ją. – I pomyśleć, że teraz naprawdę jesteśmy rodziną! Mogę nazywać cię babcią, prawda? Roześmiała się serdecznie.
– Oczywiście, że tak! I odwróciła się, aby witać gości, z rozpromienioną Anitą u boku. Justine z uśmiechem wzięła Michaela za rękę. – Babcie są cudowne – oświadczyła. – Witają gości z elegancją godną dwóch królowych… – Musisz im to powiedzieć, będą zachwycone! Państwo młodzi wymienili porozumiewawcze spojrzenia, podeszli do Gabriele i wzięli ją na bok. – Babciu, chcemy cię o coś poprosić… – odezwała się Justine. – Uznaliśmy, że teraz jest odpowiedni moment… – O co chodzi? – Gabriele ogarnęła ich wzrokiem, zastanawiając się, czy coś się stało. – Wiemy, że kochasz Stambuł i swoją yali, ale mamy nadzieję, że zgodzisz się spędzać trochę czasu w Indian Ridge – rzekł Michael. – Może latem, kiedy w Turcji jest tak gorąco… Gabriele chwilę milczała. – Będę przyjeżdżać tu każdego lata, ponieważ tu są moi najbliżsi – powiedziała wreszcie. – Dwa razy straciłam rodzinę, ale teraz, kiedy mam trzecią… muszę być z wami… – Ten trzeci raz okaże się szczęśliwy, babciu! – W oczach Justine zabłysły łzy. – Indian Ridge to twój bezpieczny port! Gabriele popatrzyła na ich wzruszone twarze i uśmiechnęła się. Był to piękny uśmiech, radosny i promienny. – To rodzina jest moim bezpiecznym portem – powiedziała. I uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały dzień.
PODZIĘKOWANIA Parę lat temu oboje z mężem poznaliśmy Iffet Özgönül, profesor archeologii, i znajomość ta przerodziła się w przyjaźń. Iffet prowadzi także swoje własne niewielkie biuro podróży, Peten Travels, i to właśnie ona tak wspaniale opiekowała się nami podczas naszej pierwszej wyprawy do Stambułu. Od tamtego czasu zawsze oddajemy się w ręce Iffet, przy okazji każdego pobytu w jej fascynującym mieście. Serdecznie dziękuję Iffet za to, że pozwoliła, abym uczyniła ją jedną z bohaterek tej powieści, a także za ogromną pomoc w gromadzeniu informacji o Stambule. Przez cały czas pisania tej książki stale porozumiewałyśmy się e-mailami, a entuzjazm Iffet dodawał mi sił. Aby ożywić wydarzenia z odległej przeszłości, każdy pisarz musi sięgnąć do książek innych autorów. Mam ogromne szczęście, ponieważ moim mistrzem i autorytetem był nieżyjący już korespondent wojenny i historyk Cornelius Ryan. Odtwarzając szczegóły ostatniej fazy drugiej wojny światowej w Europie, ponownie sięgnęłam po słynną książkę Conniego pod tytułem Ostatnia bitwa, dziś nie mniej żywą i poruszającą niż wtedy, gdy została opublikowana. Ta lektura pomogła mi przywołać i opisać dramatyczne wydarzenia, które Connie przedstawił w tak niezwykle wymowny i empatyczny sposób. Nic dziwnego, że Ostatnia bitwa stała się bestselerem! I tym razem trudno mi było się od niej oderwać. Connie jest także autorem Najdłuższego dnia oraz O jeden most za daleko, a rząd Francji przyznał mu najważniejsze odznaczenie tego kraju, Francuską Legię Honorową. Pragnę podziękować Lonniemu Ostrowowi z Bradford Enterprises, geniuszowi komputerowemu, który zdołał nanieść wszystkie moje poprawki na tekst i mimo sporego napięcia ani na chwilę nie stracił dobrego humoru. Dziękuję Lynne Drew, dyrektor londyńskiego HarperCollins, za wszystkie pomysły, sugestie oraz entuzjazm. Dziękuję też moim redaktorkom, Susan Opie i Penny Isaac, a także całemu zespołowi HarperCollins w Londynie. Serdecznie dziękuję Jennifer Enderlin, mojej redaktorce, za entuzjazm i rady; Sally Richardson, prezes wydawnictwa St Martin’s
Press w Nowym Jorku, a także całemu zespołowi, dziękuję za entuzjastyczne wsparcie. Na koniec pragnę najgoręcej podziękować mojemu mężowi Robertowi Bradfordowi za zaangażowanie i nieustające wsparcie przy pisaniu wszystkich moich książek, lecz przede wszystkim właśnie tej. Ponieważ zawsze jest moim pierwszym czytelnikiem, jego uwagi i sugestie są po prostu bezcenne. Jego miłość i poświęcenie są źródłem mojej siły, nie wspominając już o nieskończonej cierpliwości i wyrozumiałości, z jaką traktuje żonę wiecznie pochłoniętą pisaniem książek, które wydają się przejmować władzę nad całym domem.
BIBLIOGRAFIA Bassett, Richard, Hitler’s Chief Spy, London, Cassell; Arcyszpieg Hitlera. Tajemnica Wilhelma Canarisa, tłum. Piotr Chojnacki, Amber, 2006 Bielenberg, Christabel, The Past is Myself, London, Corgi Cannadine, David, Blood, Toil, Tears and Sweat: The Speeches of Winston Churchill, New York, Houghton Mifflin; Krew, znój, łzy i pot. Sławne mowy Winstona Churchilla, tłum. Maria Zborowska, Zysk i S-ka, 2001 Clare, George, Berlin Days 1946-1947, London, Macmillan Everett, Susan, Lost Berlin, New York, Gallery Books Gilbert, Martin, Winston S. Churchill, Vol. VI, Finest Hour 1939-1941, London, Heinemann Gilbert, Martin, Winston S. Churchill, Vol. VII, Road to Victory 1941-1945, London, Heinemann Irving David, Goering, London, Macmillan; Wojna Goeringa. Biografia Marszałka Rzeszy, tłum. Bartłomiej Zborski, Wingert, 2011 Kaplan, Philip and Richard Collier, Their Finest Hour: The Battle of Britain Remembered, New York, Abbeville Press Metternich, Tatiana, Tatiana: Five Passports in a Shifting Europe, London, Century Roberts, Andrew, The Storm of War, New York, Harper; Wicher wojny. Nowa historia II wojny światowej, tłum. Władysław Jeżewski, Grzegorz Woźniak (zbiorowe), Magnum, 2010 Ryan Cornelius, The Last Battle, New York, Simon & Schuster; Ostatnia bitwa, tłum. Tadeusz Wójcik, Rebis, 2008 Shirer, William L., The Rise and Fall of the Third Reich, Beverly Hills, CA, Ballantine Books; Powstanie i upadek III Rzeszy, tłum. Małgorzata Sągin-Urbaniak, Lila Nabielec, Art Books, 1992 Simmons, Michael, Berlin: The Dispossessed City, London, Hamish Hamilton Solmssen, Arthur R.G., A Princess in Berlin, Beverly Hills, CA, Ballantine Books Taylor, James and Warren Shaw, Dictionary of the Third Reich,
London, Grafton Books Toland, John, Adolf Hitler, New York, Doubleday Vassilitchikov, Marie, Berlin Diaries 1940-1945, New York, Random House, Inc.; Dzienniki berlińskie, tłum. Marta Glińska, Czytelnik, 1993 Wasserstein, Bernard, Britain and the Jews of Europe 1939-1945, Oxford, Oxford University Press