I AM NUMBER FOUR The Lost Files SIX’S LEGACY THE LORIEN LEGACIES Pittacus Lore Numer Sześć – kiedy John spotyka ją w “Jestem Numerem Cztery”, jest ona...
10 downloads
20 Views
380KB Size
I AM NUMBER FOUR The Lost Files
SIX’S LEGACY THE LORIEN LEGACIES Pittacus Lore Numer Sześć – kiedy John spotyka ją w “Jestem Numerem Cztery”, jest ona bardzo silna i gotowa do walki. Ale kim ona jest? Gdzie mieszkała wcześniej? Jak trenowała? Kiedy rozwinęła swoje Dziedzictwa? I skąd tyle wie o Mogadorczykach? W książce pt.“Jestem Numerem Cztery: The Lost Files: Six’s Legacy”, zostaje odkryta historia przed Szóstką. Jeszcze przed Paradise, Ohio, nawet przed historią z Johnem Smithem, Szóstka podróżowała przez Zachodni Teksas wraz ze swoją Cêpan, Katariną. To co się tam stało, zmieniło Szóstkę na zawsze… Tłumaczenie nieoficjalne: www.chomikuj.pl/bridget_mm
ROZDZIAŁ PIERWSZY Katarina uważa, że jest więcej niż jeden sposób na to, aby się ukryć. Zanim przyjechaliśmy tutaj, do Meksyku, mieszkałyśmy na peryferiach Denver1. Wtedy, nazywałam się Sheila i nienawidziłam swego imienia, bardziej niż imienia Kelly, które obecnie noszę. Mieszkałyśmy tam przez 2 lata, a ja starałam się upodobnić do miejscowych dziewczyn, mając włosy upięte spinką i różowe, gumowe bransolety na nadgarstkach. Kilka razy nocowałam u niektórych z nich, u dziewczyn, które nazywałam „moimi przyjaciółkami”… Chodziłam do szkoły podczas roku szkolnego, a nawet pojechałam na obóz pływacki do YMCA2. Lubiłam moje przyjaciółki i życie, które tam wiodłyśmy. Nasze życie w tym miejscu było w porządku, ale wiedziałam, że nic nie trwa wiecznie, nie możemy zostać w jednym miejscu na stałe. Wkrótce będziemy musiały się przeprowadzić z moją Cêpan3 Katariną. Wiedziałam, że to nie było moje prawdziwe życie. Moje prawdziwe życie toczyło się w piwnicy, gdzie trenowałyśmy z Katariną walkę wręcz. W ciągu dnia, był to zwykły, nudny, rekreacyjny pokój z dużą, wygodną kanapą, telewizorem stojącym w jednym rogu, zaś stołem do ping-ponga w drugim. Natomiast w nocy, pokój przemieniał się w dobrze zaopatrzoną siłownie z zawieszonymi workami treningowymi, matami na podłodze, bronią, a nawet prowizorycznym koniem z łękami4. Publicznie, przed ludźmi, Katarina grała rolę mojej matki i twierdziła, że jej mąż, a mój ojciec zginął w wypadku samochodowym, kiedy byłam dzieckiem. Nasze imiona, nasze życie, nasze historie były fikcją, ukrywałyśmy się pod fałszywymi nazwiskami – wszystko było wymyślone. Dzięki temu mogłyśmy żyć w społeczeństwie, niemal normalnie, jak inni ludzie. Wtopienie się w tłum – to był jeden ze sposobów ukrycia się. Ale pomyliłyśmy się. Po dziś dzień pamiętam naszą rozmowę, gdy wyjechałyśmy z Denver, kierując się do Meksyku, jedynie z tego powodu, iż nigdy tam nie byłyśmy. Jadąc, próbowałyśmy odgadnąć, jak to się stało, że ujawniłyśmy nasze schronienie. Być może coś, co powiedziałam Elizie, nie zgadzało się z tym, co Katarina powiedziała jej matce. Przed Denver, mieszkałyśmy w Nowej Szkocji5, w czasie zimnej, bardzo zimnej zimy, ale z tego, co pamiętam, to w naszej historii – uzgodniłyśmy, że powiemy, iż wcześniej żyłyśmy w Bostonie6. Niestety Katarina, zapamiętała to inaczej i twierdziła, że Tallahassee7 było naszym poprzednim domem. Wtedy Eliza powtórzyła swojej matce, moją zmyśloną historyjkę o tym, że przeprowadziłyśmy się z Bostonu i to doprowadziło do tego, że mieszkańcy stali się podejrzliwi wobec nas. 1
Stolica stanu Kolorado w USA. YMCA = Young Men’s Christian Association – Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej lub Związek Chrześcijański Młodzieży Męskiej… 3 Każdemu Gardzie z mocą, przydziela się Cepana, który jest jego stróżem. 4 z ang. pommel horse, przyrząd do ćwiczeń gimnastycznych. 5 Prowincja Kanady, leżąca nad Atlantykiem. 6 Stolica stanu Massachusetts w USA. 7 Stolica stanu Floryda w USA. 2
Było to prawie katastrofalne zdemaskowanie. Nie miałyśmy żadnego, bezpośredniego powodu, aby wierzyć, że ta wpadka, zwróci uwagę Mogadorczyków. Nasze życie w tamtym miejscu, popsuło się od tego wydarzenia i Katarina pomyślała, że byłyśmy tam wystarczająco długo i najwyższy czas, aby opuścić to miejsce. Tak więc, przeprowadziłyśmy się po raz kolejny.
Słońce jest jasne i mocne w Puerto Blanco, a powietrze niesamowicie suche. Katarina i ja, nie podjęłyśmy żadnej próby, aby wmieszać się w meksykańską społeczność – tutejszych rolników i ich dzieci. Nasz jedyny kontakt z lokalnymi mieszkańcami, to nasze cotygodniowe wizyty w pobliskim miasteczku, aby kupić podstawowe produkty w tutejszym, małym sklepiku. Jesteśmy jedynymi białymi, w przeciągu kilku mil, i chociaż doskonale posługujemy się hiszpańskim, to nikt by nie miał problemu w odróżnieniu nas od miejscowej ludności. Dla naszych sąsiadów, jesteśmy ”gringo”, dziwnymi, białymi odmieńcami. „Czasami, można skutecznie się ukryć, rzucając się w oczy” – mówi Katarina. Wydaje się, że Katarina ma rację. Jesteśmy tu już prawie od roku i nikt nas nie zaczepiał. Prowadzimy samotne, pustelnicze, ale uporządkowane życie w ciągnącej się8, jednopoziomowej chałupce, ukrytej pomiędzy dwoma dużymi kawałkami uprawnych pól. Wstajemy o wschodzie słońce i przed śniadaniem albo porannym prysznicem, Katarina urządza mi wczesną musztrę9 (ćwiczenie biegowe) na podwórzu za domem – wbiegam i zbiegam z małego wzgórza, robię rytmikę10 i ćwiczę tai chi. Wykorzystujemy stosunkowo dwie zimniejsze, poranne godzinny. Po porannej rozgrzewce, mamy lekkie śniadanie, potem 3 godziny nauki – języki obce, historia powszechna i jakiekolwiek inne przedmioty, które Katarina jest w stanie wygrzebać z Internetu. Ona mawia, że jej metody uczenia i przedmioty są „eklektyczne11”. Nie wiem nawet, co to słowo oznacza, ale jestem jej wdzięczna za różnorodność. Katarina jest cichą, spokojną, troskliwą kobietą i chociaż jest mi najbliższą osobą po matce, to jesteśmy zupełnie różne. Uczenie się jest jednym z najciekawszych fragmentów dnia dla Katariny, ja zaś wolę poranną gimnastykę. Po nauce, wracam w ten nieznośny upał, gdzie pod wpływem tego gorąca dostaję zawrotów głowy, tak, że mam halucynacje z moimi wyimaginowanymi wrogami. Walczę ze słomianym mężczyzną, strzelając do niego z łyku, rzucając nożami, albo po prostu okładając go pięściami. Jednak na wpół oślepiona przez słońce, widzę go, jako Mogadorczyka i cieszę się, że mam szansę rozerwać go na strzępy. Katarina mówi, że chociaż mam 13 lat, to jestem tak sprawna i silna, że mogę z łatwością pokonać, nawet dobrze wytrenowanego dorosłego.
8
z ang. sprawling z ang. run drill 10 z ang. calisthenics 11 eklektyczne = łączący różne style lub koncepcje w jedną całość; utylitarny. 9
Jedną z lepszych rzeczy, żyjąc tu, w Puerto Blanco, jest to, że nie muszę ukrywać swoich zdolności. Mieszkając w Denver, czy to będąc na obozie pływackim w Y, albo grając na ulicy, musiałam powstrzymywać się, aby nie zdradzić mojej przewagi w szybkości i sile, która wynikała z przeprawy z Katariną. Tutaj, nie musimy się ukrywać, bo trzymamy się z dala od innych. Dzisiaj jest niedziela, dlatego nasza popołudniowa rozgrzewka jest krótka, jedynie trwa godzinkę. Walczę z cieniem, z Katariną na podwórku, czuję jej chęć, aby się poddać – jej ruchy są wymuszone, mruży oczy z powodu słońca i wygląda na zmęczoną. Kocham ćwiczyć i mogłabym to robić cały dzień, ale przez wzgląd na Katarinę, wystarczy tego na dziś. - „Chyba powinniśmy skończyć dziś wcześniej” – ona mówi. Uśmiecham się szeroko w duchu, pozwalając jej myśleć, że to ja jestem tą osobą bardziej zmęczoną. Wchodzimy do środka, Katarina nalewa nam po szklance agua fresco, naszego zwyczajowego, niedzielnego smakołyku. Wentylator w naszym skromnym pokoju dziennym, działa pełną parą. Katarina uruchamia jej różne komputery, podczas gdy ja zdejmuje i zrzucam na podłogę moje przepocone buciory do walki. Rozciągam ramiona, aby nie mieć jutro zakwasów, potem obracam się w stronę rogu z półką z książkami i wyciągam duży stos z grami planszowymi. Risk, Stratego, Othello. Katarina próbowała zainteresować mnie, takimi grami, jak Life and Monopoly, mówiąc, że nie zaszkodzi być wszechstronnym. Jednak te gry nigdy nie przyciągały mojej uwagi. Katarina złapała aluzję i teraz gramy tylko w strategiczne lub bojowe gry. Risk jest moją ulubioną grą, a ponieważ skończyłyśmy dzisiaj wcześniej, to zapewne Katarina da się na mówić na grę, mimo że jest znacznie dłuższą grą niż pozostałe. - „Risk?” Katarina siedzi na swoim krześle przy biurku i obraca się wokół wielu monitorów komputerowych… - „Ryzyko czego?” – pyta z roztargnieniem. Śmieję się, po czym potrząsam pudełkiem niedaleko jej głowy. Nie odrywa głowy od ekranów, jednak odgłos grzechotania poszczególnych elementów w pudełku, pozwala jej załapać, o co chodzi. - „Ach.” – ona mówi. – „No pewnie.” Rozkładam planszę. Bez pytania, dzielę armię pomiędzy mną a ją i zaczynam umieszczać wojska w poszczególnych miejscach na mapie. Grałyśmy w tą grę tak często, że nie muszę nawet pytać Katariny, które państwa będzie chciała uznać za swoje albo, jakie terytoria zechce fortyfikować. Ona zawsze wybiera USA i Azję. Tak, więc chętnie ustawiam jej wojska na tych obszarach, bo wiem, że z moich bardziej obronnych terenów będę mogła łatwo zmiażdżyć jej armie.
Jestem tak pochłonięta aranżowaniem gry, iż nie zauważam jej milczenia i totalnego skupienia. Jedynie wtedy, kiedy głośno strzelam moim karkiem i ona nie beszta mnie za to, krzywiąc się przy tym dźwięku, zwykle mówiąc „Proszę, nie…” – spoglądam na nią i widzę, że gapi się w ekran komputera z otwartymi ustami. - „Kat?” – pytam. Ona milczy. Wstaje z podłogi i przechodzę przez naszą grę, aby do niej dołączyć przy biurku. I dopiero wtedy, zauważam, co przekłuło jej uwagę. Wiadomości z ostatniej chwil o jakieś eksplozji w autobusie, w Anglii. No nie - jęczę w duchu… Katarina zawsze przeszukuje Internet i wiadomości o tajemniczych przypadkach śmierci. Przypadki śmierci, które mogły być sprawką Mogadorczyków. Przypadki śmierci, które mogą oznaczać, że drugi członek Garde został pokonany. Katarina robi to odkąd zjawiłyśmy się na Ziemi, a ja jestem coraz bardziej sfrustrowana i pełna złych przeczuć. Poza tym, że nie oznaczało to nic dobrego dla nas za pierwszym razem. Miałam 9 lat i mieszkałam w Nowej Szkocji z Katariną. Nasza sala treningowa była na strychu. Katarina skończyła trening na dziś, a ja wciąż miałam jeszcze dużo energii do wypalenia. Tak, więc sama robiłam ćwiczenia gimnastyczne na koniu z łękami, kiedy nagle poczułam silny i piekący ból w kostce. Straciłam równowagę i upadłam na matę, ściskając moją kostkę i jęcząc z bólu. Moja pierwsza blizna. To oznaczało, że Mogadorczycy zabili Numer Jeden, pierwszego z Garde. I pomimo ciągłego przeszukiwania Internetu przez Katarina, byłyśmy na to całkowicie nieprzygotowane. Czekając, siedziałyśmy jak na szpilkach przez wiele tygodni i spodziewałyśmy się drugiej śmierci i drugiej blizny w tak krótkim czasie. Jednak tak się nie stało. Myślę, że Katarina jest kłębkiem nerwów, do tego wciąż zdenerwowana i gotowa do szybkiego opuszczenia danego miejsca. Jednak minęły 3 lata – prawie czwarta część mego całego życia nie jest to tylko coś, o czym często myślę. Stanęłam pomiędzy Katariną a monitorem, mówiąc: „Jest niedziela. Czas na grę.” - „Proszę cię, Kelly.” – mówi z pewną sztywnością, używając mego nowego pseudonimu. Wiem, że zawsze będę dla niej Szóstką, tak jak dla mnie w moim sercu. Pseudonimy, które używam są jedynie moim pancerzem, a nie tym, kim jestem naprawdę. Wracam pamięcią do naszej planety Lorien, gdzie miałam imię, moje prawdziwe imię, a nie tylko numer. Ale było to tak dawno i od tam tej pory nosiłam tyle imion, że już nie pamiętam, jak naprawdę się nazywałam. Szóstka jest moim prawdziwym imieniem. Szóstka, jest tą, kim jestem.
Katarina zbyła mnie, aby zagłębiając się w dalsze szczegóły tych wiadomości. Straciliśmy w taki sposób już wiele naszych dni gier planszowych, tylko z powodu wiadomości z ostatniej chwili. I nigdy nie okazały się one niczym alarmującym, tylko zwykłymi, ludzkimi tragediami. Na Ziemi, jest pod dostatkiem różnych tragedii. - „Nie, to tylko wypadek autobusowy. Zagrajmy w grę.” – mówię, szturchając ją za ramię, aby się mogła zrelaksować. Wygląda na bardzo zmęczoną i zmartwioną, wiem że mogłaby dobrze wykorzystać tą przerwę. Trzyma się mocno swojego, mówiąc: „To najwyraźniej eksplozja autobusu. Konflikt wciąż trwa.” - „Konflikt zawsze jest.” – mówię, przewracając oczami – „No chodź, zagraj.” Potrząsa głową, uśmiecha się i ostatecznie się poddaje, mówiąc: „Dobrze. W porządku.” Katarina odchodzi od monitorów i siada na podłodze, aby ze mną zagrać. Całą siłą woli powstrzymuje się, aby nie zacierać rąk z radości i ze względu na jej zbliżającą się porażkę: Zawsze wygrywam w Risk. Przyklękam obok jej i zabieram się do gry. - „Masz rację, Kelly.” – mówi. – „Nie powinnam panikować z powodu każdej, drobnej rzeczy.” Nagle jeden z monitorów na biurku Katariny, wydał sygnał ostrzegawczy. Jeden z jej alarmów. Komputery Katariny są zaprogramowane, aby wynajdywać w Internecie: niezwykłe wiadomości z ostatniej chwili, wpisy na blogu, a nawet zwracające uwagę – zmiany w globalnej prognozie pogody; wszystko w poszukiwaniu jakichkolwiek możliwych informacji o pozostałych Gardów. - „Och nie, no chodź.” – mówię. Ale Katarina jest już dawno przy komputerze i przewija różne strony internetowe, znowu klika i ogląda inne linki… Nagle Katarina przerywa, zamurowana przez coś, co znalazła. Wstaje z podłogi i udaje się w kierunku biurka i monitorów. Patrzę na monitor. Nie jest to, co sobie wyobrażam – a mianowicie informacje z Anglii, ale prosty, anonimowy wpis na blogu. Jedynie kilka zagadkowych słów: „Dziewięciu, teraz ośmiu. Czy reszta z was, jest tam gdzieś?”
ROZDZIAŁ DRUGI Gdzieś tam, z pustkowia dobiega krzyk jakiegoś członka z Garde. Jakaś dziewczyna lub chłopak, w tym samym wieku co ja, szuka nas. W jednej chwili, przechwytuje klawiaturę od Katariny i wyklepuje odpowiedź w sekcji komentarza. „Jesteśmy tutaj.” Katarina łapie mnie za rękę, zanim naciskam przycisk Enter. „Szóstka!” Wycofuje się zawstydzona z powodu mojego braku rozwagi, mego pośpiechu. - „Musimy być ostrożne. Mogadorczycy polują na nas. Zabili już Numer Jeden, z tego co wiemy, mają już trop na Numer Drugi i Trzeci – .” - „Ale oni są samotni.” – mówię. Słowa same mi wylatują z ust, zanim zdążę pomyśleć o tym, co powiedziałam. Nie wiem skąd to wiem. Jest to jedynie przeczucie, które mam. Jeżeli ten członek Garde był wystarczająco zdesperowany, aby sięgnąć do Internetu w poszukiwaniu pozostałych, to znaczy, że jego albo jej Cêpan musiała zostać zabita. Mogę sobie wyobrazić panikę mojej Cêpan, jej strach. Nie mogę sobie za to wyobrazić, co by się stało, jakbym straciła Katarinę, jakbym musiała być sama? Myśląc o tym, ile przeżyliśmy razem z…, a co było bez Katariny? To nie do wyobrażenia! - „Co jeżeli to Dwójka? Jeżeli jest w Anglii i Mogadorczycy ścigają ją, są na je tropie, a ona szuka pomocy?” Jeszcze chwilę wcześniej, kpiłam z Katariny, że wciąż siedzi przy komputerze i przegląda nowe wiadomości. Ale tym razem jest inaczej. Jest to jakieś połączenie z kimś, takim jak ja. Teraz muszę koniecznie im pomóc, odpowiedzieć na ich wezwanie. - „Być może już czas.” – mówię, zaciskając pięści. - „Czas?” – Katarina jest przestraszona, ma zdezorientowaną minę. - „Czas, aby zacząć walczyć!” Katarina przykłada ręce do głowy i śmieje się przez dłonie. W momencie dużego stresu, Katarina czasami reaguje w ten sposób: śmieje się, kiedy powinna być poważna, a kiedy jest czas na śmiech, to zachowuje powagę. Kiedy spoglądam na Katarinę, zauważam, że nie śmieje się ze mnie. Jest po prostu zdenerwowana i zmieszana. - „Twoje dziedzictwa jeszcze się w pełni nie rozwinęły.” – krzyczy. – „W jaki sposób mogłybyśmy zacząć walkę teraz?” Wstaje ona od biurka, kręcąc głową.
- „Nie, nie jesteśmy jeszcze gotowe, aby walczyć. Dopóki jeszcze twoje moce się objawiają, nie zaczniemy tej bitwy. Dopóki Gardowie nie będą gotowi, musimy się ukrywać.” - „A więc, musimy wysłać jej wiadomość.” – mówię. - „Jej? Nawet nie wiesz, czy ta osoba jest dziewczyną, jedną z Gardów! Z tego, co wiemy, może to być ktokolwiek. Po prostu jakaś przypadkowa osoba użyła takiego języka, który zmylił mój alarm.” - „Ja wiem, że to jest jedna z nas.” – mówię, krzyżując spojrzenie z Katariną. – „I ty również to wiesz.” Katarina kiwa głową, przyznając mi rację. - „Tylko jedna wiadomość. Tylko damy im znać, że nie są sami. I aby dodać jej otuchy i nadziei.” - „Znowu jej.” – śmieje się Katarina, prawie ze smutkiem. Myślę, że to dziewczyna, ponieważ wyobrażam sobie tą osobę, jako taką, jak ja. Bardziej przerażoną i samotną wersję mnie – taką, która jest pozbawiona towarzystwa swojej Cêpan. - „Dobrze.” – ona mówi. Idę w kierunku jej i monitora, moje palce wiszą nad klawiaturą. Decyduje się na wiadomość, którą już wpisałam – „Jesteśmy tutaj.” – to powinno wystarczyć. Wciskam Enter. Katarina kręci głową, zawstydzona tym, że tak lekkomyślnie uległa mi. W ciągu kilku chwil, jest już przy komputerze i zaciera jakikolwiek ślad, który mógł pozostać z naszego przekazu. - „Czujesz się lepiej.” – pyta, odwracając się od monitora. Tak, czuję się odrobinę lepiej. Myślę, że w ten sposób trochę przyniosłam ukojenia i pociechy dla jednego z członków Garde. Dzięki temu, czuję się dobrze, czuję się połączona z większą grupą zmagających się. Zanim mogę odpowiedzieć, jestem zelektryzowana przez palący ból – jeden z tych, który miałam tylko raz w życiu – dobiega on z mojej prawej kostki. Ten ból zwala mnie z nóg i krzyczę wniebogłosy, próbując zdystansować się od niego, tak dalece, jak jestem w stanie. Wtedy widzę: skwierczący i dymiący ślad na mojej kostce. Nowa blizna, już moja druga, rozciąga się wzdłuż mojej skóry. - „Katarina.” – krzyczę, rozpaczliwie z bólu, uderzając pięściami w podłogę. Katarina zamarła z przerażenia, nie zdolna do pomocy. - „Drugi.” – mówi. – „Numer Drugi nie żyje.”
ROZDZIAŁ TRZECI Katarina śpieszy do zlewu, napełnia dzban wodą, po czym wylewa jego całą zawartość na moją nogę. Jestem prawie w stanie katatonicznym, z bólu przygryzam wargi tak mocno, że aż krwawią. Obserwuje, jak woda skwierczy, uderzając w moją bliznę, by następnie zalać naszą grę planszową i zmyć rozstawione armie prosto na podłogę. - „Wygrałaś.” – mówię, żartując słabo. Do Katariny nawet nie dociera moja próba zażartowania… Moja obrończyni weszła w pełni włączony tryb Cêpan: wyciągając wszystkie możliwe środki z apteczki pierwszej pomocy, które trzymamy w każdym możliwym kącie naszej chatki. Zanim orientuje się, że aplikuje mi ochładzający balsam na bliznę, zwijam się i skręcam z bandażem. - „Szóstka.” – mówi, z oczami zwilżonymi strachem i współczuciem. Jestem zaskoczona – ona używa mego prawdziwego imienia jedynie w sytuacjach ekstremalnych. Jednak dopiero wtedy dociera do mnie, że to właśnie była taka sytuacja. Minęły lata od śmierci Jedynki, bez żadnego incydentu. Mogłam sobie łatwo wyobrazić, że to był czysty traf. Jeżeli czuliśmy się pełni nadziei, to mogliśmy to sobie wyobrazić. Tak, jakby Numer Jeden zmarł z powodu jakiegoś wypadku. Tak, jakby Mogadorczycy nie trafili na nasz trop. Ten czas myślenia w ten sposób, już się skończył. Jesteśmy teraz tego pewni. Mogadorczycy znaleźli drugiego członka Garde i zabili jego albo ją. Dwie wiadomości dla nas, dla świata, było ostatnią rzeczą, którą on albo ona zrobiła. Ich gwałtowna śmierć była teraz wyryta na mojej skórze. Wiemy teraz, że te dwie śmierci, nie był przypadek. Zaczęło się prawdziwe odliczanie. Prawie zemdlałam, ale by nadal być przytomną, jeszcze mocniej zagryzałam wargę. „Szóstka,” Katarina mówiła, wycierając krew z moich ust. – „Spokojnie, zrelaksuj się.” Potrząsnęłam głową. Nie, nigdy już nie będę mogła się w pełni zrelaksować. Nigdy więcej. Katarina wysila się, aby zachować spokój. Nie chce mnie przestraszyć. Ale również chce zrobić właściwą rzecz, dotrzymać jej obowiązków jako Cêpan. Mogę powiedzieć, że jest rozdarta między każdą możliwą reakcją, od zupełnej paniki do filozoficznego opanowania; cokolwiek, co jest najlepsze dla mnie i dla Gardów. Tuli moją głowę, ściera pot z mojego czoła. Woda i balsam złagodziły trochę pieczenie, ale wciąż czuję podobny ból, jak za pierwszym razem, być może nawet gorszy. Jednak nie chce mówić o tym. Już i tak Katarina jest wystarczająco przygnębiona, widząc moje cierpienie, a do tego jeszcze strata pierwszej dwójki Gardów.
- „Będzie z nami wszystko w porządku.” – mówi. – „Wciąż są pozostali…” Wiem, że mówi to od tak, niedbale. Nie ma na myśli poświęcić życia Trójki, Czwórki i Piątki, zanim przyjdzie pora na mnie. Katarina jedynie szuka pocieszenia. Ale nie pozwolę, aby do tego doszło. - „ No tak, to świetnie, że jeszcze jest kilku przed mną, których czeka śmierć.” - „Nie to miałam na myśli.” – mówi. Widzę, że moje słowa ją zmartwiły. Wzdycham i kładę głowę na jej ramieniu. Czasami w sercu moich serc, używam innego imienia dla Katariny. Czasami dla mnie, nie jest ona żadną Katariną, Vicky, czy Celeste, ani inną z jej przybranych pseudonimów. Czasami w moich myślach, nazywam ją – „Mamą.”
ROZDZIAŁ CZWARTY Godzinę później byłyśmy już w drodze. Katarina szaleńczo pędziła ciężarówką po wiejskich drogach, przeklinając wybór miejsca na kryjówkę. Te drogi są zbyt nierówne i zakurzone, aby jechać po nich szybciej niż 40 mil/na godzinę, a tego, czego w tej chwili chcieliśmy, to prędkość, jak na autostradzie. Cokolwiek, co by zwiększyło dystans pomiędzy nami i naszą opuszczoną chatką. Katarina robiła wszystko, co mogła, aby zatrzeć naszą ciężarówkę, ale jeżeli prawdą jest to, co sobie wyobrażamy – Mogadorczycy zabili Numer Dwa, po tym jak umieściła ten fatalny wpis na blogu – co oznacza, że szybko się przemieszczają i w tej chwili mogą już zmierzać do naszej opuszczonej chatki. Obserwując przez okno pasażera przemijające pola i pagórki, uświadomiłam sobie, że być może Mogadorczycy są już w naszej chatce. Właściwie, mogli już podążać za nami. Czując się, jak tchórz, wyciągnęłam szyję i spojrzałam w lusterko tylnie, przez tuman kurzu, wzbijający się za naszą ciężarówką. Żadne samochody nie podążały za nami. Przynajmniej na razie. Spakowaliśmy zapałki. Ciężarówka była wypełniona m.in.: apteczką pierwszej pomocy, lekkim zestawem kampingowym, wodą butelkową, latarkami i kocami. Kiedy byłam gotowa, aby znowu iść, wszystko co mogłam zabrać ze sobą, to jedynie kilka sztuk odzieży i Loryjski Kuferek. Panika z powodu walki dała mi trochę czasu, aby poczuć przypalony ból mojej już drugiej blizny, jednak on wraca to teraz do mnie, jeszcze bardziej bolesny i uporczywy. - „Nie powinniśmy odpowiadać. ” – mówi Katarina. – „Nie wiem, o czym sobie wtedy myślałyśmy.” Spoglądam na Katarinę i szukam na jej twarzy oznaki osądzenia – w końcu, to ja nalegałam, aby odpisać – i wracam wspomnieniami ponownie do tego, że nikogo nie odnalazłam. Wszystko, co widzę to jej strach i determinacja, aby zabrać nas, jak najdalej stąd. Uświadomiłam sobie, że z powodu tego zamieszania i pośpiechu, zapomniałam zauważyć, czy skręciłyśmy na północ czy południe, opuszczając Puerto Blanco. - „Stany Zjednoczone?” – spytałam. Katarina pokiwała głową, wyjmując z jej wewnętrznej kieszonki kurtki wojskowej – nasze najnowsze paszporty i zrzucając mi na kolana, mój paszport. Szybko zaglądam do niego i czytam moją nową tożsamość. - „Maren Elizabeth.” – mówię głośno. Katarina wkłada dużo wysiłku w to fałszerstwo, chociaż ciągle narzekam na jej wybór nowych imion dla mnie. Kiedy miałam 9 lat i przeprowadzałyśmy się do Nowej Szkocji, ciągle błagałam i błagałam ją, abym mogła się nazywać Starla. Katarina zawetowała moją propozycję, twierdząc, że to imię należy do tych,
szczególnie zwracających uwagę, jest zbyt egzotyczne. Prawie wybucham śmiechem, myśląc o tym teraz. Imię Katarina w Meksyku jest bardzo egzotyczne, a mimo to, ona nic sobie z tego nie robi i je dalej nosi. Katarina przywiązała się do swojego imienia. Czasami, podejrzewam, że Cepanowie wcale się nie różnią od rodziców. Maren Elizabeth nie jest Starlą, ale podoba mi się melodia mego imienia. Sięgam w dół i trzymam ostrożnie moją łydkę, trochę powyżej pulsującej blizny na kostce. Poprzez ściskanie mojej łydki, mogę trochę stłumić ten piekący ból. Jednak, kiedy ból ustępuje, powraca strach. Obawa w związku z naszą obecną sytuacją, tragicznej śmierci Dwójki. Decyduje się, puścić moją łydkę, aby znowu doznać dojmującego palenia w kostce. Katarina zatrzymuje się jedynie, aby zatankować i robi krótkie przerwy na siusianie… To długa podróż, ale mamy sposoby, aby czas nam szybko przeminął. Przeważnie gramy w Shadow, jest to gra, którą wymyśliła Katarina podczas naszych poprzednich podróży – z dala od naszych pragnień, za wszelką cenę, musimy utrzymywać trening, jeśli nawet nie jesteśmy w stanie robić ćwiczeń fizycznych. - „Mogadorczyk – zwiadowca, na drugiej godzinie, pędzi za tobą, dzierżąc 20-calową klingę w jego lewej ręce. Zamachuje się ostrzem na ciebie…” - „Kucam.” – mówię. – „I uchylam się w lewo.” - „Obraca się na pięcie, ostrze jest nad twoją głową.” – mówi. - „Z ziemi, kopię go w kroczę, noga zanosi się od jego prawej do lewej strony.” - „Na plecach, ale chwyta cię za ramię.” – mówi. - „Pozwalam mu, ale używam siły jego uchwytu, aby uwolnić nogi, podnoszę się i kopię go w twarz. Staję stopą na jego twarzy i wyciągam już wolną rękę. ” Jest to dziwna gra, która zmusza mnie, abym oddzieliła cielesne od rzeczywistości, aby walczyć głową, a nie ciałem. Zwykle narzekałam na tą grę, gdyż została ona wymyślona, nie była prawdziwa. Walczeniem były dla mnie pięści, stopy i głowy. Nie mózg, ani nie słowa. Jednak, jak częściej zaczęłyśmy grać w Shadow, lepiej radziłam sobie na ćwiczeniach sprawnościowych, szczególnie ramię w ramię z Katariną12. Nie mogłam zaprzeczyć, że ta gra była dobrym ćwiczeniem. Sprawiła, że stałam się lepszą wojowniczką. Pokochałam ją. - „Uciekłam.” – mówię. - „Za późno.” – mówi Katarina, prawie zaczynam narzekać, bo wiem, co mnie czeka. – „Zapomniałaś o mieczu, który w tej chwili uderza w ciebie i przecina twój bok.” 12
Z ang. “hand-to-hand drill”.
- „Nie, bo zamrażam jego mieć i rozbijam go, jak szkło.” – mówię. - „Ach, naprawdę to robisz?” – Katarina jest zmęczona, ma przekrwione oczy od wielogodzinnej jazdy, ale zauważam, że udało mi się ją rozchmurzyć. – „Musiałam przeoczyć tą część.” - „No jasne.” – mówię, zaczynając się uśmiechać. - „A jak ci się udało dokonać tego wyczynu.” – pyta. - „Moje Dziedzictwo - po prostu objawiło się i okazało się, że mogę zamrażać rzeczy.” To może się zdarzyć, muszę tylko jeszcze rozwinąć moje Dziedzictwa - a nie wiem, jakie one będą, dopóki się nie pojawią. - „To na pewno jedno z lepszych.” - mówi Katarina.
ROZDZIAŁ PIĄTY Przekroczyłyśmy granicę USA już kilka godzin temu bez żadnych przeszkód. Nigdy nie zrozumiem, jak Katarina dokonała tak niesamowitych podróbek dokumentów. Katarina zajeżdża z autostrady na krótki postój. Jest tam również malutki, jednopiętrowy motel, staroświecka i rozpadająca się tania restauracyjka oraz stacja benzynowa, która jest znacznie nowsza i widniejsza niż pozostałe dwa budynki. Jest ledwie zmierzch, kiedy wysiadamy z ciężarówki. Kiedy stajemy na żwir… najjaśniejszy róż wschodu słońca przesuwa się powoli nad horyzontem, ale to wystarczy, aby dodać niezwykły odcień do naszego ciała. Katarina przeklina, wracając do auta: „Zapomnijmy o tankowaniu.” – mówi. – „Zaczekaj tutaj.” Robię, to co mi przekazano i obserwuje samochody wyjeżdżające z parkingu motelu do jednego z dystrybutorów paliwa. Uzgodniliśmy się, że odpoczniemy w motelu przez dzień lub dwa, aby odzyskać siły po wyczerpującej, 15-godzinnej jeździe, a także po wstrząsie związanym z niedawnymi wydarzeniami. Jednak, mimo że będziemy tutaj przez jakiś czas, zbiornik musi być zatankowany do pełna, taką zasadę wyznaje Katarina. - „Nigdy nie zostawiaj pustego zbiornika,” – ona mówi. Myślę, że powtarza to sobie bardziej, aby nie zapomnieć o tym, niż żeby mnie edukować. Jest to z pewnością dobra strategia postępowania. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz musiał opuścić dane miejsce w pośpiechu. Obserwuje Katarinę, która zatrzymuje się przy jednym z dystrybutorów paliwa, po czym zaczyna tankować samochód. Studiuję moje otoczenie. Przez przednie okno restauracyjki po drugiej stronie parkingu, mogę dostrzec dwóch jedzących kierowców ciężarówki, którzy są bardzo napakowani i owłosieni13. Poprzez zapach spalin i słabą woń wyziewów z dystrybutora, mogę poczuć zapach śniadania w powietrzu. Albo może to sobie tylko wyobrażam, ponieważ jestem niesamowicie głodna. Tak, że aż mi ślinka napłynęła do ust, na samą myśl o śniadaniu. Odwracam się plecami do knajpki, starając się nie myśleć o jedzeniu. Spoglądam na miasto po drugiej stronie parkingowego ogrodzenia. Domy są jedynie o krok od szalunkowych14 chałupek… Nierówne, opustoszałe miejsce. - „Dzień dobry, panienko!” – Przestraszona, obróciłam się szybko, aby po chwili ujrzeć wysokiego, siwego kowboja, który kroczył dumnie jak paw obok mnie. Zajęło mi to 13 14
Z ang. grizzled-looking Z ang. clapboard
chwilę, aby uświadomić sobie, że ten mężczyzna nie zamierzał zacząć rozmowy, tylko zachował się uprzejmie. On jedynie kiwnął 10-gallonowym kapeluszem w geście powitania, idąc w kierunku knajpki… Tempo bicia mego serca wzrosło. Zapomniałam o tym aspekcie drogi. Kiedy osiedliliśmy się w jakimś miejscu, nawet tak odległym jak Puerto Blanco, udało nam się poznać kilka lokalnych twarzy… Wiedziałyśmy mniej więcej, komu zaufać. Nigdy w życiu, nie widziałam Mogadorczyka, ale Katarina powiedziała mi, że wyglądają oni jak ktokolwiek inny. Po tym, co się stało z Numerem Jeden i Dwa, wszędzie dookoła mnie czułam głęboki niepokój, tak jakby nowy rodzaj czujności… Przydrożny, wypoczynkowy postój jest szczególnie kłopotliwy z tego powodu, że jesteś obcym dla każdego, a więc czy nikt nie unosi brwi (np. z zaskoczenia, albo ponieważ nie aprobuje obcego) – niespecjalnie. Dla nas oznacza to, że każdy może być zagrożeniem. Katarina zaparkowała samochód i zbliża się do mnie, uśmiechając się blado (np. ze zmęczenia). - „Jeść czy spać?” – pyta. Jednak zanim zdążę odpowiedzieć, podnosi z nadzieją rękę, mówiąc: „Mój głos za spaniem.” - „Mój głos za jedzeniem.” – odpowiadam, Katarina wyraźnie przygasa na te słowa. – „Wiesz, że jeść przebija spać…” – mówię. – „Zawsze tak jest.” – Jest to jedna z zasad na drodze i dlatego Katarina szybko przyjmuje werdykt. - „Dobrze, Mary Elizabeth.” – mówi Katarina. – „Prowadź.”
ROZDZIAŁ SZÓSTY Knajpka jest zawilgocona tłuszczem. Jest ledwie 6 rano, ale prawie wszystkie boksy są zajęte przeważnie przez kierowców ciężarówek. Kiedy czekam na jedzenie, to obserwuje mężczyzn, którzy dość solidnie nabierają do ust duże kęsy śniadania – składającego się przeważnie z: mięsa; kiełbasy i bekonu. Kiedy wreszcie pojawiło się moje jedzenie, postanowiłam że nie poddam się. Trzy naleśniki, cztery plastry bekonu, kawałek zapiekanki ze smażonego mięsa i ziemniaków oraz jeden duży OJ. Kończę posiłek, niegrzecznie bekając, ale Katarina nie strofuje mnie, gdyż jest dość zmęczona. - „Czy myślisz, że…” – pytam. Katarina się śmieje, uprzedzając moje pytanie: „Jak to jest możliwe?” Wzruszam ramionami. Kiwa głową i wzywa do nas kelnerkę. Z uśmiechem winy, wypisanej na twarzy, zamawiam kolejny talerz naleśników. - „A więc,” – mówi kelnerka z chichotem nałogowej palaczki – „z pewnością twoja mała dziewczyna da sobie z tym radę.” – Jest to kobieta w podeszłym wieku, a twarz ma pokrytą zmarszczkami i zmizerniałą tak, że można ją pomylić z mężczyzną. - „Tak, proszę Pani.” – mówię, a kobieta odchodzi. - „Twój apetyt nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.” – mówi Katarina. Jednak ona zna powód, dlaczego tak jest. Ciągle trenuje i chociaż skończyłam zaledwie 13 lat, to już moje ciało jest mocno umięśnione z powodu gimnastyki. Potrzebuję dużo energii i nie wstydzę się mego apetytu. Kolejny klient wchodzi do zatłoczonej restauracji. Widzę, że kiedy on przechodził do boksów na tyłach, to inni mężczyźni obrzucili go podejrzanym spojrzeniem. Patrzyli podobnie na mnie i na Katarinę, kiedy po raz pierwszy weszłyśmy do knajpy. Wybrałam to miejsce z powodu tego przydrożnego zajazdu15, wypełnionego obcymi, ale widocznie niektórzy obcy są warci podejrzenia, a inni nie. Katarina i ja dokładałyśmy wszelkich starań i robiłyśmy, co tylko mogłyśmy się, aby za bardzo się nie wyróżniać, dlatego ubrałyśmy się w ogólnie przyjęte Amerykańskie, męskie ubranie: koszulki i szorty khaki. Jednak teraz widzę, dlaczego rzucałyśmy się w oczy – najwidoczniej oni mają inną definicję słowa „ogólny16”, tutaj z dala od Zachodniego Teksasu.
15 16
a way station - miejsce, w którym ludzie się zatrzymują, aby coś zjeść albo odpocząć po długiej podróży Z ang. generic
Ten obcy, który przed chwilą zjawił się w knajpce, również trudno go rozgryźć, ponieważ mniej więcej ubrany jest po teksańsku, to znaczy w te ich ubranie17 z zwisającymi frędzlami z czarnej skóry. I jak reszta mężczyzn stąd, nosi buty kowbojskie. Jednak jego ubrania wydawały się, że są starej daty i dawno wyszły z obiegu. Również było coś budzącego niepokój w jego cienkim czarnym wąsiku: wyglądało to dziwnie na pierwszy rzut oka, ale jak bardziej się nad tym zastanawiałam, to było w tym także coś jakby nieuczciwego. - „Niegrzecznie jest się gapić.” – Katarina znowu mnie zbeształa. - „Nie gapiłam się. ” – skłamałam. – „Tylko spoglądałam na niego z ciekawością.” Katarina się śmiała. Śmiała się częściej w ostatnich 24 godzin niż w ciągu tych kilku miesięcy. Nowa Katarina będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Nie żebym miała coś przeciwko temu.
Wyciągnęłam się wygodnie na łóżku hotelowym, kiedy Katarina brała prysznic w łazience. Prześcieradła są tanie, z poliestru albo sztucznego jedwabiu, ale jestem tak wyczerpana po drodze, że równie dobrze mogą być z jedwabiu. Kiedy Katarina na początku naciągała poszewki, po poduszką znalazłyśmy skorek18, który prawie przyprawił ją o mdłości, ale mi nie przeszkadzał. - „Zabij to.” – błagała, przykrywając ręką oczy. Odmówiłam. – „To tylko insekt.” - „Zabij to.” – błagała. Zamiast tego, zrzuciłam to z łóżka i wskoczyłam na zimne prześcieradła. – „Absolutnie nie.” – powiedziałam uparcie. - „W porządku.” – powiedziała i poszła pod prysznic. Odkręciła kran, ale wyszła na moment z łazienki, - „Martwię się…” – zaczęła. - „A o co?” – spytałam. - „Martwię się tym, że nie wytrenowałam Cię za dobrze.” Obróciłam oczami. – „Z tego powodu, że nie zabiłam insekta.” - „Tak. Nie, mam na myśli to, że ten incydent dał mi do myślenia. Musisz nauczyć się zabijać bez żadnego wahania. Nawet nie nauczyłam Cię, polować na gryzonie, nie mówiąc już o Mogarodczykach, nigdy niczego nie zabiłaś – .” 17 18
Z ang. Texas ties Z ang. earwig
Katarina przerwała, woda nieprzerywanie leciała w łazience. A ona wciąż nad czymś dumała… Mogę powiedzieć, że była zmęczona, zagubiona w myślach. Wpadła w taki stan, jak czasami miałyśmy zbyt wyczerpujący trening. – „Kat.” – powiedziałam. – „Idź wziąć prysznic.” Spojrzała na mnie, przerwałam jej stan zadumy. Zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi. Czekając, aż Katarinę skończy się kąpać, z łóżka włączyłam telewizor. Poprzedni lokator, zostawił go na kanale CNN i dlatego zostałam przywitana – scenką z widoku helikoptera, przedstawiającą pewne „wydarzenie” z Anglii. Oglądałam to wystarczająco długo, aby zorientować się, że tak samo, jak prasa i władze angielskie nie mogą zrozumieć, co tak naprawdę zdarzyło się wczoraj. Jest dziś zbyt zmęczona, aby się nad tym dłużej zastanowić; jutro sprawdzę szczegóły. Wyłączam telewizor i kładę się na łóżko, gotowa, aby zapaść się w sen. Chwilę później, Katarina wychodzi z łazienki, mając na sobie szlafrok i przeczesując włosy. Obserwuję ją spod półprzymkniętych powiek. Wtedy, rozlega się pukanie do drzwi. Katarina opuszcza szczotkę do włosów na biurko. - „Kto tam?” – pyta. - „Kierownik, proszę pani. Przyniosłem tu dla was nowe ręczniki.” Jestem rozdrażniona przez jego zakłócenie – chcę tylko spać i jest to dość jasne, że nie potrzebujemy nowych ręczników, skoro tylko dostałyśmy się do pokoju – to sprawiło, że wyskoczyłam z łóżka, pędząc do drzwi, ledwie myśląc. - „Nie potrzebujemy żadnych,” – mówię, otwierając drzwi. Mam jedynie krótki czas, aby usłyszeć Katarinę mówiącą: „Nie rób…”, zanim widzę jego, stojącego przed mną. Tego nieuczciwie wyglądającego mężczyznę z wąsami. Krzyk wyrywa mi się z gardła, gdy mężczyzna wchodzi do środka i zatrzaskuje za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Reaguje bez zastanowienia i przypieram go do drzwi, jednak z łatwością rzuca mnie na łóżko. Dotknęłam klatki piersiowej i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że pod bluzką nie mam już wisiorka. A do tego, nie ma go nigdzie na widoku. - „Ładny naszyjnik.” – zawarczał, jego oczy zabłysły z rozpoznania. Jeżeli miał jakieś wątpliwości, co do mojej tożsamości, to teraz jest pewien, kim jestem. Katarina natarła na niego, ale uderzył ją mocno. Zderzyła się z telewizorem, uderzając gołym łokciem w ekran i upadła na ziemię. Wyjął coś za pasa – długi, cienki miecz – i podniósł go tak szybko, że nie miałam czasu, aby nawet stanąć na nogi. Zobaczyłam jedynie błysk ostrza, który poruszył się w dół, tak jakby linie kolejowe prowadzące wprost do mojego mózgu. Momentalnie, do mojej głowy napłynęło ciepło i światło. Tak musi wyglądać śmierć. – pomyślałam. Jednak nie. Nie poczułam bólu. Spojrzałam – ale jak mogę widzieć? – pomyślałam – Skoro nie żyje. Ale jednak widzę i uświadamiam sobie, że jestem cała (od stóp do głów) pokryta ciepłą, czerwoną krwią. Nieuczciwy mężczyzna z wąsami wciąż ma rozpostarte ramiona, a na ustach zastygło mu zwycięstwo. Jednak jego czaszka jest rozcięta, tak jakby przez nóż, i jego krew wylewa mi się na kolana. Słyszę, jak Katarina jęczy – jest to prymitywny odgłos i nie mogę powiedzieć czy to jest krzyk z żalu czy też z ulgi. Kiedy mężczyzna jest już pozbawiony całej krwi, obraca się w pył, a po nim pozostaje jedynie stos popiołu. Zanim mogę wziąć oddech, Katarina jest już na nogach, zrzuca z siebie szlafrok i kładzie go na ubranie, po czym chwyta nasze torby. - „On nie żyje.” – mówię. – „Nie zrobiłam tego…” - „Tak.” – odpowiada Katarina. Dalej, wkłada na siebie białą bluzę, którą w następnej chwili, niszczy z powodu plam krwi na łokciach, startych z ekranu telewizora. Wyrzuca ją, po czym wyciera ręcznikiem krew z łokci i wkłada inną koszulkę. Czuję się jak dziecko – oniemiała, nieruchoma, pokryta krwią. To był moment, na który przygotowywałam się przez całe życie – i wszystko to, co osiągnęłam okazało się słabe, nic nie warte – łatwo odbijające się pchnięcie, zanim mogłam uskoczyłam na bok i dźgnąć go, zadać mu cios.
- „On nie wiedział.” – mówię. - „Tak, on nie wiedział.” – potwierdza Katarina. Nie wiedział o tym, że żadna szkoda zadana wobec mnie poza kolejnością, nie tylko że nie wpływa na moją osobę, a do tego obraca się przeciwko niemu. Było to zabezpieczenie, na wypadek bezpośredniego ataku. Wiedziałam o tym, ale także tak naprawdę, nie byłam tego pewna. Kiedy zadał mi cios w głowę, myślałam że umieram. Musiałam to zobaczyć na własne oczy, aby w to uwierzyć. Sięgnęłam ręką i dotknęłam mojej głowy. Niczego nie poczułam, ani żadnej rany, ani żadnego uszkodzenia czaszki. Oto jest dowód na to, że chroni nas czar. Tak długo, jak pozostajemy z dala od siebie, jedynie możemy być zabici w odpowiedniej kolejności. Zobaczyłam, że jego krew zamieniła się w proch, tak samo jak jego ciało. Nie jestem nią już pokryta. - „Musimy już iść.” – ponagliła mnie Katarina, wręczając mi „Loryjski Kuferek”, jej twarz była naprzeciwko mojej. Uświadomiłam sobie, że jestem na wpół przytomna, trochę otumaniona i odleciałam do jakiegoś miejsca w mojej głowie, aby uwalnić się od tego szoku. Ze sposobu jej mówienia, zdaje sobie sprawę, że Katarina powtarza to zdanie po raz trzeci czy czwarty, chociaż dopiero teraz ją usłyszałam. - „Teraz” – mówi. Katarina z torbą przewieszoną przez ramię, chwyta mnie za nadgarstek. Śpieszymy do ciężarówki, a gorący asfalt na parkingu parzy moje nieobute stopy. W ramionach trzymam mój „Loryjski Kuferek”, który w tej chwili wydaje mi się bardzo ciężki. Przygotowywałam się na walkę całe moje życie, a teraz kiedy do niej doszło, jedynie czego pragnę to zasnąć. Bolą mnie stopy, ciążą mi ramiona… - „Szybciej!” – pogania Katarina, ciągnąc mnie za sobą. Ciężarówka jest już otwarta. Tak, więc zajmuje swoje miejsce, natomiast Katarina rzuca nasze rzeczy z tyłu ciężarówki, po czym wskakuje za kierownicę. Jak tylko zamknęła drzwi, widzę mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Przez krótką chwilę, myślę że to menadżer hotelu, który spieszy do nas, aby uregulować rachunek. Jednak w następnej chwili, rozpoznaje w nim tego kowboja, którego widziałam wcześniej – tego, który machnął mi kapeluszem, co wydawało mi się wtedy uprzejmym wyrazem powitania. Natomiast teraz kroczy z zaciśniętymi pięściami w naszym kierunku. Uderza ręką w szybę drzwi od strony pasażera, a całe szkło sypie się na mnie. Łapie mnie za koszulkę i czuję, że podnosi mnie z fotela. Katarina krzyczy.
- „Hej.” – słychać czyjś głos z oddali. Rozglądam się wokoło, aby czegoś się uchwycić i pozostać na miejscu, na moim fotelu. Jedynie co widzę i czuje dotykając rękoma jest mój jeszcze niezapięty pas. Czuję również, jak Katarina ciągnie mnie z tyłu za koszulkę. - „Pomyślałbym dwa razy o tym, zanim…” – słyszę krzyk mężczyzny, wkrótce zostaje uwolniona i opadam na fotel. Tracę oddech, kręci mi się w głowie. Na zewnątrz, przy ciężarówce zebrał się tłum gapiów, przeważnie inni kierowcy ciężarówek i kowboje – Amerykańscy, zwykli mężczyźni. Otoczyli oni Mogadorczyka, jeden z nich, celuje do niego z broni. Z kwaśnym uśmiechem, Mogadorczyk opuszcza ręce w geście poddania. - „Kluczyki.” – panikuje Katarina, prawie płacząc. – „Zostawiłam je w pokoju.” Nie wiem, jak długo Mogadorczyk będzie powstrzymywany przez naszych obrońców, ale już mnie to nie obchodzi. Nie myślę teraz o niczym, tylko szybko poruszam się i biegnę do pokoju, po czym zgarniam kluczyki z nocnej szafki i pędzę z powrotem na parking, do ciężarówki. Mogadorczyk klęczy teraz na ziemi, otoczony przez wściekły tłum. - „Wezwaliśmy policję, panienko.” – mówi jeden z nich. Kiwam głową, mam załzawione oczy. Jestem zbyt spięta19, aby podziękować. Jest to niezwykłe i wspaniałe, że ci mężczyźni, chociaż nas nie znają, to pośpieszyli nam z ratunkiem. Chociaż z drugiej strony, obawiam się, że nic o nim nie wiedzą i nie rozumieją jego prawdziwej mocy. Gdyby tylko, nie rozkazano Mogadorczykowi, aby nie zwracał na siebie uwagi i nie ujawniał swego prawdziwego oblicza, to zapewne sprzątnąłby20 ich wszystkich do teraz. Wsiadam do samochodu i podaje kluczyki Katarinie. Chwilę później, wyjeżdżamy z parkingu. Odwracam głowę do tyłu, aby ostatni raz zerknąć w ich stronę. Następnie krzyżuje spojrzenie z Mogadorczykiem – jego oczy są przepełnione nienawiścią. Łypie na nas okiem, kiedy odjeżdżamy.
19 20
z ang. „key-up” w sensie: zabił, zamordował.
ROZDZIAŁ ÓSMY Katarina była w błędzie, zabiłam już wcześniej. To było kilka lat temu, w Nowej Szkocji. To była wczesna zima i Katarina zwolniła mnie z naszym zajęć, abym mogła pobawić się na naszym, pełnym śniegu podwórku. Wyparowałam na zewnątrz jak demon, robiąc kółka, skacząc w zaspy śnieżne i celując śnieżkami w kierunku słońca. Nienawidziłam mojej niewygodnej kurki i nieprzemakalnych spodni, a więc kiedy tylko upewniłam się, że Katarina odeszła od okna, zrzuciłam te rzeczy, rozbierając się do dżinsów i koszulki. Na zewnątrz było poniżej zera, ale mimo to zawsze byłam odporna na zimno. Potem dalej bawiłam się i biegałam, kiedy dołączył do mnie Clifford, pies sąsiadów – St. Bernardów. Był to bardzo duży pies i byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką o niewielkim wzroście, nawet jak na mój wiek. Tak więc, wspięłam się na niego i chwyciłam po bokach za jego sierść. – „Szybciej!” – pisnęłam i pies ruszył susem. Jechałam na nim, jak na kucyku, robiąc kolejne okrążenia wokół placu. Ostatnio, Katarina powiedziała mi więcej o mojej historii i o mojej zbliżającej się przyszłości. Nie byłam jeszcze wystarczająco duża, aby zrozumieć w pełni, co mi przekazała, ale wiedziałam, że ma to związek z tym, że będę kimś w rodzaju – wojowniczki. Pasowało mi to, ponieważ zawsze czułam się, jak jakaś bohaterka, mistrzyni. Potraktowałam tą jazdę z Cliffordem, jako kolejną jazdę próbną. Wyobrażałam sobie, że ścigam jakiś bezimiennych wrogów, tropię i usuwam ich… Clifford dowiózł mnie prawie na skraj lasu, kiedy nagle się zatrzymał i zawarczał. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam jasnobrązowego, śnieżnego królika, pędzącego wśród drzew. Chwilę później, leżałam na plecach, ponieważ zostałam zrzucona na ziemię przez Clifforda. Pozbierałam się i popędziłam za Cliffordem w stronę lasu. W tym momencie, mój wyimaginowany pościg, tak jakby urzeczywistnił się. Byłam uszczęśliwiona, zziajana, naprawdę zadowolona. Albo może byłam taka, zanim pościg się nie skończył. Clifford chwycił zębami królika i przyjął przeciwny kurs, to znaczy cofnął się i podążył w kierunku podwórka swego właściciela. Byłam jednocześnie przerażona, nie tylko ze względu na taki koniec pościgu, a także prawdopodobnie z powodu zbliżającej się śmierci tego królika. Dlatego podążyłam za Cliffordem, próbując mu rozkazać, aby uwolnił tego królika. - „Zły pies.” – powiedziałam. – „Bardzo zły pies.”
Był zbyt zadowolony ze swojej zdobyczy, aby zwracać na mnie uwagę. Będąc z powrotem na swoim podwórku, trącał i kąsał wilgotne futerko królika. Wręcz na siłę pchał ciało króliczka, aby wreszcie się poddać, mimo to klapnął na mnie zębami. Syknęłam na Clifforda, zły położył się na śnieg. Spojrzałam na królika, który był skudłacony i pokryty krwią. Jednak nie był martwy. Cała moja surowość uleciała ze mnie, kiedy przytuliłam te futrzane stworzenie do piersi. Czułam jego mocno walące serduszko, wiedziałam, że było bliskie śmierci. Miało ono szkliste, zamglone ślepia. Byłam tego świadoma, co by się stało. Nie miało ono głębokich obrażeń, ale zmarłoby z szoku. Na razie, nie było ono jeszcze martwe, ale w cieniu swojej przeszłości. Jedyną rzeczą, jaką mogło oczekiwać to stworzenie, był paraliż związany z własnym strachem i powolną, zimną śmiercią. Spojrzałam w stronę naszego okna w domu, nie było nigdzie widać Katariny. Znowu spojrzałam na królika, wiedząc, jaka powinna być w tym momencie, najlepsza rzecz do zrobienia. - „Jesteś wojowniczką.” – powiadała Katarina. - „Jestem wojowniczką.” – w powietrzu, przed moją twarzą, te słowa obracają się w lód. Ścisnęłam obiema rękoma delikatny kark zwierzątka, skręcając go mocno. Następnie, zakopałam jego zwłoki w ziemi, pod śniegiem, gdzie nawet Clifford nie mógłby je znaleźć. Katarina była w błędzie: zabiłam już przedtem. Bez litości i miłosierdzia. Jednak jeszcze nie z powodu zemsty.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Katarina wyjechała ciężarówką z tej zakurzonej drogi i ruszyliśmy dalej. To był cały, długi dzień poświęcony tylko jeździe i jest teraz 3 nad ranem. Jesteśmy w Arkansas, w Lake Ouachita State Park. Bramka wejściowa do parku była zamknięta, ale Katarina zerwała łańcuch z barierki i przekradliśmy się ciężarówką do środka, pojechaliśmy przez ciemny las aż trafiliśmy na główną drogę, gdzie jest miejsce kempingowe. Byliśmy tutaj już kiedyś, ale tego nie pamiętam. Katarina powiedziała, że biwakowaliśmy tutaj, kiedy byłam znacznie młodsza. A poza tym, pomyślała, że byłoby to dobre miejsce na zakopanie mego "Loryskiego Kuferka", jeżeli oczywiście kiedyś do tego dojdzie. I najwyraźniej nadszedł ten moment. Już poza ciężarówką, mogę usłyszeć jak słabiutko pluskają fale jeziora o brzeg. Katarina i ja idziemy pośród drzew, towarzyszy nam jedynie ich szum. Niosę "Loryjski Kuferek" w ramionach. Zdecydowałyśmy się, że jest to zbyt uciążliwe i niebezpieczne, aby mieć go przy sobie. Katarina powiada, że nie może on wpaść w łapy Mogadorczyków. Nie naciskam na nią w tej sprawie, ale musi być w tym jakieś jeszcze ukryte znaczenie, drugie dno. Jeżeli Katarina myśli, że nadszedł ten moment, aby zakopać "Loryjski Kuferek", to w takim razie, musi podejrzewać, że możemy zostać schwytane. Być może jest to nieuniknione. Trzęsę się z powodu chłodu nocy i jednocześnie próbuję odgonić od siebie komary. W miarę zbliżania się do brzegu jeziora, jest i coraz więcej. Wreszcie dotarłyśmy do brzegu. Na środku jeziora znajduje się mała, zielona wysepka i znam Katarinę na tyle dobrze, że wiem, o czym myśli. - "Zrobię to." - mówi Katarina, ale wypowiada te słowa resztką sił. Jest bardzo zmęczona, wręcz bliska omdlenia. Nie spała przez kilka dni. Ja również spałam niewiele kilka minut tutaj i trochę w samochodzie, ale to i tak więcej niż Katarina. Poza tym, wiem że potrzebuje snu i odpoczynku. - "Połóż się." - mówię. - "Ja to zrobię." Katarina trochę protestuje, ale po chwili kładzie się na ziemi, przy brzegu jeziora. "Odpocznij." - mówię. Biorę koc - który Katarina przyniosła ze sobą, aby go użyć jako ręcznika, - ale zamiast owinąć ją nim, to zakrywam ją przed komarami. Zrzucam z siebie ubranie i mocno chwytam "Kuferek", po czym wchodzę do wody. Na początku jest lodowato, ale po chwili się przyzwyczajam i właściwie woda wydaje się już ciepła. Płynę w taki sposób, jakbym była niezdarnym pieskiem, brodzącym w wodzie - jedną ręką płynę, odpychając wodę, a w drugiej ręce kurczowo trzymam "Kuferek".
Nigdy nie pływałam nocą i teraz całą siłą woli powstrzymuję się, że aby nie wyobrażać sobie, że jakieś ręce z dna wody, mogą chwycić mnie za nogi i wciągnąć głęboko pod wodę. Tak więc, pozostaje skupiona jedynie na moim celu. Dotarłam na wyspę - wydawało mi się, że zajęło mi to z godzinę, ale tak naprawdę trwało to zaledwie 10 minut. Wyszłam z wody, trzęsąc się ze względu na zetknięcie zimnego powietrza z moją nagą skórą i wdrapałam się po kamieniach przy brzegu. Jestem w samym środku wyspy. Jest prawie ona okrągła i być może ma nie więcej niż 1 akr, tak więc, nie zajęło mi to dużo czasu, aby tam dotrzeć. Następnie, kopię dół na 3 stopy głębokości - zajęło mi to więcej czasu niż przypłynięcie tu, na wyspę. Przy końcu kopania dołu, ręce mi krwawią od przekopywania brudnej ziemi, a do tego pieką coraz bardziej z każdą nabrana gołą ręką, szuflą z ziemią. Umieszczam "Loryjski Kuferek" w tej wykopanej jamie. Nie chętnie pozostawiam go tam, nawet nie zajrzawszy do środka - nie znając jego zawartości, nie otwierając go. Zastanawiam się nad omówieniem krótkiej modlitwy, która jest źródłem tak wielkiego potencjału i przyszłej obietnicy. W końcu nie robię tego, nie odmawiam modlitwy, zamiast tego przesypuję dół ziemią i uklepuję go stopą z wierzchu. Wiem, że mogę już nigdy nie zobaczyć mego "Kuferka" znowu. Wracam do wody i płynę z powrotem do Katariny.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Minął już tydzień odkąd przybyłyśmy do Upstate New York. Jesteśmy w małym motelu, który sąsiaduje z sadem jabłkowym i boiskiem do piłki nożnej. Katarina planuje nasz następny ruch. Na razie nie było żadnych podejrzanych newsów w TV czy na Internecie. To daje nam odrobinę nadziei dla przyszłości Lorien, a także że Mogadorczycy zgubili nasz trop. Może wydawać się to trochę śmieszne, ale poprzednio nie czułam się jeszcze gotowa do walki, ale teraz zdecydowanie tak. Nie obchodzi mnie już to, że nie mam ze sobą już moich Dziedzictw. Jest lepiej stanąć do walki niż uciekać. - „Nie masz tego na myśli.” – mówi Katarina. – „Musimy być bardzo ostrożne i zapobiegliwe.” A więc czekamy. Widzę, jak serce Katariny szaleńczo wali od ćwiczeń, ale wciąż robimy, to co umiemy najlepiej – w ciągu dnia, w pokoju robimy pompki i „walczymy z cieniami”. Natomiast na zewnątrz, wykonujemy bardziej wymagające i wyrafinowane ćwiczenia, dopóki mrok nocy nie dotrze do rogów boiska. W dzień mogę swobodnie chodzić po sadzie, czuć zapach gnijących jabłek, leżących już na trawie. Jedynie, czego nie wolno mi robić w ciągu dnia, to grać i rozmawiać z dzieciakami trenującymi na boisku. Katarina chce, abym nadal była tylko „cichą obserwatorką”. Ale mimo tego przykazania, z dala, zza drzew w sadzie, obserwuje, co się dzieje na boisku. Dziś gra drużyna dziewczyn. Wszystkie one są ubrane w jednakowe stroje – fioletowe sweterki i białe szorty. Wyglądają, że są około mojego wieku. Stojąc tu, w cieniu drzew, zastanawiam się czasem, co by było, gdybym tak: dołączyła do nich – weszłabym na boisko i stałabym się zawodniczką. Wyobrażam sobie, że byłabym w tym dobra, ze względu na to, że lubię ćwiczenia fizyczne, do tego jestem silna i szybka. Nie, byłabym w tym świetna. Jednak to nie dla mnie uczestniczyć w grach o żadną stawkę. Czuję, jak z zazdrości zbiera mi się w gardle żółć. Jest to nowe odczucie dla mnie. Jestem przeważnie zdana na mój los. Ale czasami, tak jak wtedy w drodze, kiedy siedzieli nam na ogonie Mogadorczycy, zaczęłam nienawidzić tych dziewczyn i ich łatwego życia. Jednak przełknęłam to. Muszę zachować swoją złość dla Mogadorczyków. Tej nocy pozwoliłyśmy sobie na oglądanie TV, zanim pójdziemy spać. To jest luksus, na który zwykle zabrania mi Katarina, ponieważ uważa, że to może namieszać mi w głowie i omamić mi zmysły. Ale nawet Katarina czasem łagodnieje. Zwinęłam się obok Katariny na królewskim łożu. Włączyła ona film w TV o kobiecie, która mieszka w Nowym Jorku i narzeka na to, jak trudno teraz znaleźć dobrego faceta.
Moja uwaga szybko przemieszcza się z ekranu telewizora na twarz Katariny, która w miarę trwania filmu staje się bardziej pogodna. Ona całkowicie się zatraciła w tym filmie. Katarina złapała mnie na tym, że jej się przyglądam i momentalnie się zaczerwieniła. – „Mam prawo czasami być słaba i delikatna.” – po czym odwraca się w stronę ekranu. – „Nic nie mogę na to poradzić. On jest taki przystojny.” Spoglądam na ekran telewizora. W tym momencie, kobieta wrzeszczy na mężczyznę, krzycząc, jaka z niego „seksistowska świnia”. W swoim życiu, widziałam zaledwie kilka filmów, ale mimo tego już mogę zgadnąć, jak się zakończy ten film. Rzeczywiście, mężczyzna jest dość przystojny, tak przypuszczam, ale nie jestem tak zakręcona na jego punkcie, jak Katarina. - „Czy miałaś kiedykolwiek chłopaka?” – pytam Katarinę. Śmieje się, mówiąc: - „Tak, na Lorien byłam nawet zamężna”. Moje serce na chwilę stanęło i oblałam się rumieńcem wstydu na myśl o moim egoistycznym wpatrzeniu tylko w siebie. Dlaczego nie zapytałam ją o to wcześniej? Jak mogłam nie wiedzieć, że miała męża, rodzinę? Waham się przed zadaniem kolejnego pytania, ponieważ mogę tylko przypuszczać, że jej mąż zginął podczas inwazji Mogadorczyków na Lorien. Moje serce pęka z powodu mojej Katariny. Zmieniam temat – „Ale od czasu, jak jesteśmy na Ziemi?” Ponownie się uśmiecha, - „Byłaś ze mną przez cały czas. Myślę, że byś zauważa, gdybym kogoś miała.” Również się śmieje, ale moje rozbawienie przeplata się ze smutkiem. Katarina nie mogłaby mieć chłopaka, nawet jakby chciała jakiegokolwiek, a to wszystko przez mnie. Ponieważ jest zbyt zajęta – chronieniem mnie. Katarina unosi brew, mówiąc: „Dlaczego zadajesz mi dzisiaj tyle pytań, tak nagle? Ktoś Ci się podoba? Zobaczyłaś jakiś fajnych chłopaków na boisku?” – Zbliża się do mnie i zaczyna mnie łaskotać. Odskakuje, śmiejąc się. - „Nie.” – odpowiadam i to jest prawda. Chłopcy trenują na boisku już od kilku dni. Oczywiście ich obserwuje, ale przeważnie zwracam uwagę na ich muskulaturę i refleks, po czym porównuje to z moimi możliwościami. Nie sądzę, abym mogła polubić bardziej któregoś z nich. Nie sądzę, że mogłabym tym bardziej kogoś pokochać, kto nie jest wplątany w całą tą walkę związaną z moją osobą. Nie mogłabym nawet szanować kogoś, kto nie byłby częścią wojny przeciwko Mogadorczykom.
Wracając do filmu, kobieta stoi na deszczu, po twarzy płyną jej łzy i mówi do mężczyzny, że zmieniła zdanie: „Miłość jest wszystkim, co się tak naprawdę liczy się w życiu. ” - „Katarina.” – odwraca się twarzą w moją stronę. Nie muszę nawet mówić tego na głos, ona i tak zna mnie bardzo dobrze. Przerzuca kanały w telewizorze, dopóki nie natrafimy na jakiś film sensacyjny. Oglądamy to razem, dopóki nie zasypiamy…
ROZDZIAŁ JEDENASTY Kolejnego dnia, po ćwiczeniach i innych zajęciach, idę znowu do sadu. Jest to ciepły dzień, dlatego też spaceruje, przemieszczam się pomiędzy cieniami drzew. Przechodzę obok rozkwaszonych, na wpół gnijących jabłek, które rozpryskują mi się pod stopami. Pomimo, że słoneczko przygrzewa, powietrze jest Podczas tej przechadzki, czuję się dziwnie radosna i pełna nadziei.
rześkie
i
przyjemne.
Katarina rezerwuje nam bilety lotnicze do Australii. Ona uważa, że to równie dobre miejsce jak każde inne, aby się ukryć. Już jestem strasznie podekscytowana na myśl o tej podróży. Odwracam się w stronę motelu, gotowa wrócić do naszego pokoju, kiedy widzę, jak piłka nożna leci w moim kierunku, poprzez potłuczone jabłka. Bez zastanowienia, wyskakuje do piłki i zatrzymuję ją stopą. - „Zamierzasz oddać piłkę, czy nie?” – przestraszona, słyszę, jak ktoś wypowiada te słowa. Odwracam się i widzę ładną dziewczynę – z orzechowymi włosami związanymi w kucyk – która spogląda na mnie z końca sadu. Jest ubrana w strój piłkarski i głośno żuje gumę. Zdejmuję nogę z piłki, obracam ją i kopię w stronę tej dziewczyny. Użyłam w ten wykop więcej siły niż powinnam, dlatego też, gdy dziewczyna łapie piłkę, moc uderzenia prawie zwala ją z nóg. - „Spoko, hej wyluzuj.” – ona krzyczy. - „Wybacz.” – zawstydzona, mówię szybko. - „Dobry wykop.” – ona odpowiada, oceniając to, co zrobiłam. – „Zajebiście dobry wykop.”
Chwilę później, jestem już na boisku do piłki nożnej. W żeńskiej drużynie brakuje jeszcze jednej zawodniczki do rozgrywki treningowej i Tyra, dziewczyna żująca gumę, namówiła trenerkę, aby dała mi szansę zagrać. Nie znam zasad gry w piłkę nożną, ale szybko je łapię. Zawdzięczam tą umiejętność Katarinie, które wpoiła mi ją poprzez ciągłe ćwiczenia szybkiego reagowania mego mózgu na przyswajanie nowych rzeczy, informacji czy zasad. Trenerka, surowa, krępa kobieta z gwizdkiem w ustach, stawia mnie na pozycji obrońcy. Wkrótce, potem wyrabiam sobie pozycję w ataku. Dziewczyny z mojej drużyny
szybko przyjmują pozycję i ustawiają mur. Ma to zmusić drugi zespół, aby spróbował przedrzeć się obok mnie, po prawej stronie pola. Żadna z nich nie przeszła obok mnie, nie tracąc piłki. Zanim uświadamiam sobie, że jestem cała spocona, a na łydkach poprzyklejały mi się źdźbła trawy – cieszę się, że miałam dziś wysoko nasunięte skarpetki na nogach i dzięki temu, nikt nie mógł zobaczyć moich blizn. Mimo zawrotów głowy, trochę zdezorientowana, jestem szczęśliwa z powodu słońca i radosnych okrzyków moich koleżanek z drużyny. Następuje zamiana stron. Tyra przechwyciła piłkę od atakujących dziewczyn z przeciwnej drużyny. Jestem jedyną zawodniczką na boisku, dlatego też, Tyra podaje do mnie piłkę. Nagle, prawie cała drużyna naszych oponentek, siedzi mi na ogonie. Moje koleżanki z drużyny, ruszają za nimi i starają się je trzymać z dala od mnie. Ja natomiast szykuje się do strzelenia piłki do bramki. Widzę, jak bramkarz zajmuje pozycję, aby obronić mój strzał. Moje przeciwniczki przedzierają się przez nasz blok. Mimo, że nie jestem jeszcze w polu karnym, decyduję się wykonać strzał w bramkę. Wiem, że to jedyna moja szansa na strzał. Kopię piłkę w stronę bramki. W kierunku bramki zmierza moja podkręcona piłka – pędząca jak odrzutowiec. Zrobiłam to trochę za szybko, bez zastanowienia i wycelowałam piłkę dokładnie w ręce bramkarza. Jestem pewna, że złapie ona piłkę. Chociaż złapała ona piłkę, to siła mego uderzenia była tak wielka, że zwaliła ją z nóg; zaś piłka wypadła jej z rąk, prosto w siatkę. Moje koleżanki z drużyny wiwatują, cieszą się ze zdobycia gola. Nasze przeciwniczki dołączają do nas, był to tylko trening, dlatego też mogą uznać moje umiejętności bez uszczerbku na ich dumie. Tyra poklepała mnie po ramieniu. Mogę powiedzieć, że jest zachwycona tym, że wywabiła mnie z sadu21. Trenerka odciąga mnie na bok i pyta, do jakiej szkoły chodzę? Widać, ze chce mieć mnie w swojej drużynie. - „Nie jestem stąd.” – odpowiadam cicho. – „Przepraszam.” – trenerka wzrusza ramionami i gratuluje mi dobrego występu.
21
To coax me out of the orchard.
Uśmiecham się i schodzę z boiska. Dziewczyny stoją w grupie i obserwują, jak odchodzę. Czuję, że chciałyby się one ze mną zaprzyjaźnić. Wyobrażam sobie moje życie, inne życie, takie jak tych dziewczyn. Ma ono swój urok, ale wiem, że moje miejsce jest przy Katarinie. Wracam do motelu i próbuje bezskutecznie zetrzeć uśmiech zwycięstwa z twarzy. Odczuwam dziecięcą potrzebę opowiedzenia Katarina o grze, nawet, jeśli zabroniła mi grać. Uświadamiam sobie, że wręcz biegnę do pokoju, aby powiedzieć Katarinie o moich wyczynach. Drzwi nie są zamknięte, a więc pędem wlatuje do pokoju, uśmiechając się jak idiotka. Ten uśmiech znika po chwili. W pokoju znajduje się 10 mężczyzn – Mogadorczyków. Katarina z zakrwawionym czołem, przywiązana jest do krzesła, ma zakneblowaną buzię. Na mój widok, w jej oczach pojawiają się łzy. Odwracam się, aby uciec, ale wtedy zauważam ich. Jest ich więcej, są w samochodzie i stoją na parkingu. Musi być tam w sumie 30 Mogadorczyków. Zostałyśmy schwytane.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Na rękach mam kajdanki, moje nogi są związane liną. Katarina również jest uwięziona, ale jej nie widzę. Mogadorczycy wrzucili nas na tył dużej przyczepy i związali razem. Zetknięcie naszych kręgosłupów - to jest jedyny dowód na obecność Katariny w tym miejscu. Przyczepa jest otwarta i dlatego wyraźnie widzimy, że pędzimy autostradą gdzieś w nieznane. W przeciwieństwie do mnie, Katarina jest zakneblowana. Być może nie zakneblowali mnie, bo są pewni, iż nie narobię hałasu, narażając życie Katariny. Innym powodem tego, może być odgłos pracy silnika, który jest tak głośny, że i tak nie byłoby słychać moich krzyków. Nie mam pojęcia, gdzie nas wiozą i co Mogadorczycy zamierzają z nami zrobić, gdy tam dotrzemy. Stawiam na najgorszy możliwy wariant, ale mimo tego wciąż szepczę kojące słowa w stronę Katariny. Wiem, że zrobiłaby to samo dla mnie, gdyby była na moim miejscu. - "Wszystko będzie dobrze." - mówię. - "Z nami też będzie wszystko w porządku." Wiem, że tak nie będzie, że nie ujdziemy z tego cało. Z całą pewnością nasza podróż zakończy się dla nas śmiercią. Katarina jeszcze mocniej opiera się o mnie w geście zapewnienia o swojej miłości i dodania otuchy. To jej jedyny sposób na komunikację między z nami, bo ma związane ręce i zakneblowaną buzię. Jest ciemno w przyczepie, jedynie jakaś smuga światła przebija się przed szczeliny w daszku. Siedząc tak w ciemności i przejmującym chłodzie przyczepy, ciężko uwierzyć, że na zewnątrz jest dzień. Zwykły dzień. Jestem wszędzie obolała, z powodu siedzącej pozycji całą drogę, bądź niewygodnego miejsca do spania.
Jestem totalnie wykończona i po głowie chodzi mi absurdalna myśl, że powinnam była zostać z dziewczynami na boisku. Przynajmniej tak długo, póki nie spróbowałabym napoju Gatorade.22 Nagle słyszę jakiś pomruk dobiegający z przyczepy. Niski, gardłowy dźwięk. Na przodzie ciężarówki, jest przymocowana klatka. Ledwie w ciemności zauważam, że ma grube i mocne kraty. - "Co to jest?" - pytam. Katarina próbuje coś powiedzieć, wtedy łapię się na tym, że nie powinnam zadawać jej teraz pytania, kiedy i taki nie może mi na nie odpowiedzieć, ze względu na zakneblowane usta. Staram się tam zbliżyć, ciągnąc ze mną Katarinę, na co ona protestuje. Jednak ciekawość pchnie mnie w tamtą stronę. Zanurzam się coraz bardziej w ciemność, przybliżając głowę do krat. Kolejny szelest w ciemności. Kolejny schwytany i uwięziony. - zastanawiam się. - A może to jakaś bestia? Moje serce wypełnia się współczuciem i litością. - "Halo!" - wołam w pustkę. Ta osoba lub jakieś stworzenie wydaje odgłos przepełniony rozpaczą. - "Czy wszystko z tobą w porządku?" - pytam. Nagle z dużą siłą, coś kłapie zębami za krat, widzę wpatrzone we mnie, ogromne czerwone ślepia. Oddech bestii sprawia, że moje włosy stają dęba. Odsuwam się z przerażeniem i obrzydzeniem, ten zapach jest tak odrzucający, że prawie puszczam pawia. Próbowałam udobruchać tą ogromna bestię, ale była nieprzejednana, jej łeb wystawał za krat, a czerwone ślepia były nadal wpatrzone we mnie. Wiedziałam, że to tylko dzięki tym kratom, jestem jeszcze żywa, inaczej byłoby już po mnie.
22
http://pl.wikipedia.org/wiki/Gatorade
Nie jest to jeniec. Ani stracony sojusznik. Jest to Mogadorska bestia – zwana „piken”. Katarina opowiadała mi o tego rodzaju bestiach, kompletnie dzikich bestiach, ale do tej pory uważałam, że to są wymyślone historie. Katarina pomogła mi odciągnąć nas w tył, dając mi więcej miejsca, aby odsunąć się od bestii. Jak tylko cofnęłam się, to piken zniknął w ciemności swojej klatki. Wiem, że na razie jestem bezpieczna. Ale również wiem, że to zwierzę, ta wstrętna, przerażająca kreatura może zostać
wystawiona
przeciwko
mnie
w
nadchodzących
dniach
lub
tygodniach.
W moim brzuchu przewróciło się ze strachu i bezradnej wściekłości: Nie wiem co mam zrobić, czy zwymiotować czy też zemdleć, a może obie rzeczy na raz. Przytulam moją skołataną emocjami głowę do głowy Katariny, marząc, aby ten koszmar zniknął. Zapadam w czujny pół sen, budząc się jedynie na głos Katariny. - „Szóstka. Obudź się, Szóstko.” Zerwałam się. - „A co stało się z twoim kneblem? Nie jesteś już zakneblowana?” – spytałam. - „Udało mi się to rozpracować. Cały ten czas próbowałam to zdjąć.” – odpowiedziała Katarina. - „Och,” – powiedziałam głupio. Nie wiedziałam, co mam jeszcze powiedzieć, co dobrego można by było rzec w tej chwili. Zostałyśmy złapane, nie mamy żadnej ochrony, ani ratunku. - „Podłożyli pluskwę pod nasz samochód wtedy w Teksasie. Dlatego nas odnaleźli.” Jak głupio postąpiliśmy, że nie sprawdziliśmy tego. – pomyślałam. – Jakie to było nierozważne zachowanie. - „To należało do mnie, powinnam była to zrobić,” – powiedziała Katarina, tak jakby mogła czytać mi w myślach. – „Teraz to i tak bez znaczenia. Muszę Cię przygotować na to, co ma nastąpić.” - „Co to ma być takiego, co nas czeka?” – pomyślałam. – „Śmierć.”
- “Będą Cię torturować, aby wydobyć z Ciebie informacje. Będą…” – słyszę, jak łamie się głos Katarinie, ale mówi dalej: „Będą poddawać Cię niewyobrażalnym torturom. Jednak musisz to przytrzymać.” - „Nie poddam się.” –mówię z mocą. - „Wykorzystają mnie, aby złamać twój upór i silną wolę. Nie pozwól im na to… choćby nie wiem co… ” Moje serce zamarło mi w piersi. Oni są skłonni zabić Katarinę na moich oczach, jeżeli będą uważać, że to zmusi mnie do mówienia. - „Obiecaj mi, Szóstko. Proszę… oni nie mogą się dowiedzieć, jaki masz numer. Nie dawaj im więcej władzy nad innymi niż taką, jaką w rzeczywistości posiadają, ani tym bardziej nad tobą. Im mniej wiedzą o tym uroku, tym lepiej. Obiecaj mi to. Musisz to zrobić.” Wyobrażam sobie ten horror, ale nie mogę. Wiem, że moje przyrzeczenie, to wszystko co Katarina chce od mnie usłyszeć, ale po prostu nie mogę tego zrobić.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Byłam w mojej celi od trzech dni. Niczego tu nie było, oprócz jednego wiaderka z pitną wodą i innego do załatwiania toalety; a także pustej, metalowej tacy z wczorajszego posiłku. Nie ma nawet okruszka na tacy, ponieważ wyczyściłam ją wczoraj do cna. Kiedy obudziłam się w celi trzy dni temu, postanowiłam założyć głodówkę, odmawiając jedzenia i picia, w celu zmuszenia moich porywaczy, aby pozwolili mi się zobaczyć z Katariną. Jednak minęły 2 dni bez jedzenia i wody, wtedy zaś zaczęłam tracić rozum w celi. Gdy przynieśli jedzenie, byłam tak skołowana, że zapomniałam o swoim oryginalnym planie i wszystko zmiotłam z tacy, którą mi wsunęli przez otwór w drzwiach mojej celi. Dziwną rzeczą było to, że nawet nie byłam specjalnie głodna. Byłam osłabiona duchowo, ale nie czułam się słabo z powodu głodu. Mój medalion tętnił delikatnie przy mojej piersi w ciągu tych dni w ciemności, i dlatego zaczęłam podejrzewać, że nasz urok chroni mnie przed głodem i odwodnieniem. Chociaż nie głodowałam ani byłam odwodniona, nigdy w moim życiu nie obywałam się tak długo bez jedzenia i wody. Dlatego też to doświadczenie wprowadziło mnie w tymczasowy stan szaleństwa. Nie byłam głodna czy spragniona w sensie fizycznym, ale psychicznym. Ściany są wykonane z ciężkich, chropowatych kamieni. W tej celi czuję się bardziej jak w prowizorycznie wykopanej jamie niż w więzieniu. Wydaje się, że zostały one wyciosane z naturalnie wyformowanych kamieni niż wydrążone przez człowieka. Jest to dla mnie pewna wskazówka, że jesteśmy gdzieś w jakieś jaskini lub w środku wyżłobień górskich. Wiem, że mogę nigdy nie poznać na to odpowiedzi. Próbowałam wspiąć się na ściany mojej celi, ale mimo tego wiem, że nic nie mogę tak naprawdę zrobić. Moje próby skończyły się zdarciem paznokci aż do krwi. Jedyna rzecz, która mi pozostała, to siedzieć w celi i próbować nie popaść w obłęd. To jest moja jedyna misja: nie dopuścić do tego, aby to odosobnienie doprowadziła mnie do szaleństwa. Jedynie mogę pozwolić na to, aby to mnie bardziej wzmocniło, ale nie wolno mi popaść w obłęd z tego powodu. Jest to niezwykłe wyzwanie, aby w takiej sytuacji
pozostać przy zdrowych zmysłach. Zbyt mocne skupianie się na utrzymywaniu zdrowia psychicznego, może jedynie spowodować, że bardziej popadnie się w obłęd, jeśli poślizgnie ci się noga. Z drugiej strony, jeżeli zapomnisz o swojej misji, próbując pozostać przy zdrowych zmysłach, nie myśląc wcale o swojej sprawie, możesz spowodować, że twój mózg będzie wędrować po zakręconych schematach, co znowu może doprowadzić do obłędu. Sztuką jest znaleźć złoty środek pomiędzy obojętnością a neutralnością. Skupiam się na oddychaniu: Wdech, wydech. Wdech, wydech. Kiedy się nie rozciągam albo nie robię pompek, to właśnie głęboko oddycham. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Katarina poleciła mi te medytacje. Zawsze starała się mnie zachęcić do ćwiczeń medytacyjnych, abym mogła się utrzymać koncentrację. Czuła, że będzie to mi pomocne w walce. Nigdy jednak nie stosowałam się do jej rady. Zawsze wydawało mi się to zbyt nudne. Jednak teraz, w mojej celi, jest to dla mnie jak koło ratunkowe, najlepszy sposób, abym mogła pozostać przy zdrowych zmysłach. Medytuje, kiedy nagle drzwi do mojej celi zostają otwarte. Odwracam się i staram przyzwyczaić wzrok do światła, wydobywającego się z korytarza. Mogadorczyk wyłania się ze światła, a za nim stoją pozostali. Zauważam, że trzyma wiadro, przez moment wyobrażam sobie, że przyniósł mi świeżą wodę do picia. Zamiast tego, podchodzi do mnie i wylewa mi zawartość wiadra na głowę, oblewając mnie lodowatą wodą. Jest to niemiłe upokorzenie i trzęsę się z zimna, ale jednocześnie jest to także otrzeźwiające i pokrzepiające. Przywraca mnie to znowu do życia, z powrotem do czystej nienawiści wobec tych cholernych Mogadorczyków. Podnosi mnie do pozycji stojącej, cała ociekam wodą. Zakłada mi opaskę na oczy. Znowu polewa mnie woda, ledwie utrzymuje się na nogach. - „Chodź.” – mówi, wypychając mnie z celi na korytarz. Opaska na oczy jest mocna i gruba, poruszam się w zupełniej ciemności.
Jednak
mam
wyczulone
zmysły
i
dlatego
prawie
idę
w
prostej
linii.
Mogę także wyczuć innych Mogadorczyków, którzy mnie otaczają. Idąc, czuję nierówną, kamienną podłogę pod zmarzniętymi stopami. Słyszę również krzyki i jęki innych współwięźniów. Niektórzy z nich są ludźmi, inni zwierzętami. Pewnie są zamknięci w celi, tak jak ja byłam zamknięta. Nie mam pojęcia, kim oni są, albo czego od nich chcą Mogadorczycy. Jednak jestem zbyt skoncentrowana na swoim przeżyciu, żeby w tej chwili troszczyć się o innych: Jestem głucha na współczucie. Po długim marszu, Mogadorczyk prowadzący straż mówi: „Prawo!” i popycha mnie w prawo. Popycha mnie bardzo mocno, tak że padam na kolana, rozdrapując je o kamienie. Staram się podnieść z ziemi, ale zanim mogę to zrobić, Mogadorczyk podnosi mnie i rzuca mną o ścianę. Moje ręce są w górze, przyczepione metalowym łańcuchem, zwisającym z sufitu. Jestem rozciągnięta, moje stopy ledwie dotykają ziemi. Zdjęli mi opaskę z oczu. Jestem w innej celi, która jest o wiele jaśniejsza, dlatego moje
oczy
pieką,
przyzwyczajone
do
3-dniowej
prawie
całkowitej
ciemności.
Kiedy już oswajam się z światłem, zauważam ją. Zauważam Katarinę. Jest ona przykuta łańcuchem do sufitu, tak jak ja. Katarina wygląda o wiele gorzej niż ja, zakrwawiona, posiniaczona i pobita. Najpierw zaczęli od niej. - „Katarina,” – szepczę. – „Czy wszystko z tobą dobrze, jak się czujesz…?” Spogląda na mnie, oczy ma wypełnione łzami. – „Nie patrz na mnie.” – mówi, spuszczając oczy na podłogę. Inny Mogadorczyk wchodzi do celi. Jest ubrany w białą koszulkę polo i nową parę spodni khaki. Ma krótko ostrzyżone włosy. Cicho szoruje butami po podłodze. Mógłby uchodzić za ojca z przedmieścia, albo menadżera pobliskiego sklepu.
- „Jak leci?.” – pyta, uśmiechając się i trzymając ręce w kieszeniach. Ma zęby tak białe, tak w reklamie pasty do zębów. - „Mam nadzieję, że podoba się ci pobyt u nas jak do tej pory.” – Zauważam, że ma opalone ramiona, pokryte szczeciną włosów. Jest nawet przystojny, dość krępy, ale z dobrze zbudowaną sylwetką. - “Te jaskinie mogą być strasznie brudne, ale staramy się, aby tu było jak najprzytulniej. Wierzę, że macie dwa wiadra w swojej celi? Nie chcielibyście bez nich się obejść.” – kontynuuje. Wyciąga delikatnie i spokojnie rękę w moją stronę, że przez moment myślę, że chcę mnie pogładzić po policzku. Zamiast tego, uderza mnie mocno, tak że się skręcam w sobie. – „Jesteście honorowymi gośćmi, jakby nie patrzeć.” – mówi, wreszcie wyłapuję jad w jego lizusowskim głosie sprzedawcy. Nienawidzę siebie za to, ale zaczynam płakać. Całkowicie się poddaję, opuszczam nogi, już nie stykają się z ziemią. Jedynie luźno zwisam w kajdankach. Nie mogę sobie pozwolić na głośny płacz, chociaż: on widzi, że płaczę, ale nie chcę, aby go słyszał. - „Dobra, do dzieła moje panie.” – mówi, klaszcząc i zbliżając się do schowka, schowanego w rogu celi. Otwiera
szufladę
i
wyciąga
skrzyneczkę,
którą
rozpakowuje
na
biurku.
Światło sufitowe pada na ostre, metalowe przedmioty. Podnosi je wszystkie na raz, tak że mogę je zobaczyć. Skalpele, brzytwy, obcęgi. Ostrza różnego rodzaju, a także kieszonkowy paralizator. Zanim odkłada go, wypróbowuje go kilka razy. Podchodzi do mnie i zbliża swoja twarz do mojej. Kiedy mówi, jego oddech wdziera się w moje nozdrza. Chcę mi się wymiotować - „Czy widzisz to wszystko?” – pyta. Nie odpowiadam. Jego oddech śmierdzi podobnie, jak tej bestii w klatce. Pomimo jego zwykłej, normalnej powierzchności, wytwarza ten sam wstrętny odór, jest odrażający.
- „Zamierzam wydobyć siłą informacje z każdego z was i waszych Cêpan, chyba, że odpowiesz mi szczerze na pytania. Jeżeli nie, to zapewniam cię, że byście wolały być martwe.” – mówi. Posłał nam nienawistny półuśmiech i wrócił za biurko. Następnie podniósł ostre narzędzie z grubą, gumową rączką i podszedł do mnie, aby przyłożyć trzonkiem ostrza do mego policzka. Poczułam zimno. - „Polowałem na was dzieciaki już od dłuższego czasu.” – powiedział. - „Zabiliśmy dwoje z was, a teraz mam przed sobą ciebie i to bez znaczenia, jakim jesteś numerem. Jak sobie możesz wyobrazić, mam nadzieję, że jesteś Numerem Trzy.” Próbowałam się od niego odsunąć, jednak za plecami miałam już tylko ścianę, żałuję, że nie mogę zniknąć za tymi kamieniami. Uśmiecha się do mnie, tym razem mocnej przeciąga trzonkiem ostrza po moim policzku. - „Oops.” – mówi kpiąco. – „To nie właściwa strona.” Jednym zręcznym ruchem, obraca ostrze w dłoni, tym razem ostra część narzędzia jest skierowana w moją stronę. – „Teraz spróbujmy to zrobić we właściwy sposób.” Z dużą przyjemnością, przybliża ostrze do mojej twarzy i przeciąga nim po mojej skórze. Czuję znajome ciepło, ale żadnego bólu. Jestem przerażona, kiedy widzę, że jego policzek zaczyna krwawić, zamiast mego. Krew leci z rany, tak jakby zostały rozerwane jakieś szwy. Upuszcza ostrze, dotyka twarzy i zaczyna chodzić po celi z powodu bólu i frustracji. Kopię biurko, a wszystkie jego instrumenty tortur rozsypują się po celi. Potem szybko wychodzi on z tego pomieszczenia. Mogadorczyk – strażnik, który za nim stał wysyła za nim nieodgadnione spojrzenie23. Zanim mam okazję odezwać się do Katariny, Mogadorczyk podchodzi do mnie, uwalnia mnie z więzów i zaciąga z powrotem do mojej celi.
23
Z ang. „exchange indecipherable glances”
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Mijają kolejne dwa dni. Siedzę w ciemności w celi i mam nie tylko szaleństwo, ale i nudę do zwalczenia. Muszę także się zmagać z tym, aby wymazać z pamięci obraz zakrwawionej i poobijanej Katariny. Chcę pamiętać Katarinę, taką, jaką ją znałam: mądrą i silną. Nadal robię ćwiczenia oddechowe, bo mi pomagają. Jednak nie do końca. W końcu drzwi od celi zostają otwarte. Po raz kolejny oblewają mnie lodowatą wodą, tylko tym razem oprócz opaski na oczy, także mnie kneblują. Prowadzą mnie do tej samej celi, co poprzednio. Kiedy jestem przykuta łańcuchem do sufitu, zdejmują mi opaskę na oczy. Katarina jest tam, gdzie widziałam ją ostatnim razem, tak samo potłuczona i zmaltretowana. Mogę mieć tylko nadzieję, że jest trochę niżej opuszczona na łańcuchu. Ten sam Mogadorczyk, co poprzednio, siedzi na brzegu biurka, naprzeciwko nas. Ma założony bandaż na rozciętym policzku. Widzę, że powstrzymuje się, aby być równie groźnym, jak wtedy. Jednak tym razem przypatruje nam z nowym niepokojem. Nienawidzę go, bardziej niż kogokolwiek wcześniej spotkałam. Jeżeli bym mogła, to bym go rozerwała na strzępy gołym rękoma. Jeżeli nie mogłabym użyć do tego rąk, to bym to zrobiła za pomocą zębów. Widzi, że patrzę na niego. Nagle przyskakuje do mnie i wyrywa mi knebel z buzi. Dzierży w dłoniach to samo ostrze z gumowym uchwytem i kieruje w stronę mojej twarzy. Wywija im na różne strony i obserwuje, jak światło sufitowe tańczy na powierzchni ostrza. - „Nie znam twojego numeru…” – powiedział. Skuliłam się mimowolnie, spodziewając się, że znowu spróbuje mnie zranić, ale wycofał się. Wtedy, z sadystyczną premedytacją, kieruje się do Katariny i chwyta ją za włosy. Katarina była zakneblowana, dlatego też wydała tylko cichy dźwięk. – „Ale mi to powiesz w tej chwili.” - „Nie.” – krzyczę. Cieszy się z mojej udręki, uśmiechając się z satysfakcją, jakby na to czekał. Przykłada ostrze do ramienia Katariny i rani ją głęboko. Z jej ramion obficie leje się
krew, wykrzywia się z bólu, po twarzy Katariny płyną łzy. Próbuję krzyczeć, ale nie wydobywa się żaden dźwięk z mego gardła, jedynie wysoki, pełen bólu dźwięk. Następnie, zadaje jej kolejne cięcie w to samo miejsce, tylko tym razem znacznie głębsze. Katarina omdlewa z bólu. - „Mogę robić to cały dzień, zadawać jej ból.” – mówi. – „Czy rozumiesz mnie? Powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, zaczynając od tego, jakim jesteś numerem?” Zamknęłam oczy. Serce mi krwawiło. Czułam się, jakbym była wulkanem, który zaraz wybuchnie; wylewając mój gniew na zewnątrz. Kiedy otworzyłam oczy, wciąż stał za biurkiem i bawił się dużym ostrzem, przerzucając go z jednej do drugiej ręki. Czekał aż na niego spojrzę. Ostrze zaczynało się jarzyć w jego rękach, zmieniać kolory: w jednej sekundzie z fioletowego na zielony. - „Teraz…, a więc jaki jest twój numer? Cztery? Siedem? A może jesteś wystarczającą szczęściarą, aby być Numerem Dziewięć?” Katarina ledwie przytomna, potrząsa głową. Wiem, że to oznacza, abym nic nie mówiła. Ona do tej pory milczała. Walczę ze sobą, aby utrzymywać to w tajemnicy. Ale nic na to nie poradzę, bo nie mogę patrzeć, jak oni ranią moja Katarinę. Moją Cêpan. Podchodzi on do Katariny, wciąż trzymając ostrze w ręce. Katarina próbuje coś powiedzieć, pomimo knebla w buzi. Zaciekawiony, schyla się i odchyla jej knebel. Wypluwa krew z ust na podłogę, przy jego stopach. - „Torturujesz mnie, aby się do niej dostać.” – Katarina mówi. Nienawistnie i niecierpliwie spogląda na Katarinę. – „Tak, zgadza się. ” Katarinie udaje się jakoś roześmiać pogardliwie. – „Zajęło wam całe dwa dni, aby wymyśleć ten plan.”
Momentalnie jego policzki czerwienieją, jakby po dobrze zadanym uderzeniu. Nawet Mogadorczycy mają swoją dumę. - “Musisz być po prostu idiotą.” – oświadcza Katarina. Drżę na myśl o jej zuchwałości i dumie spowodowanej buntem, ale jednocześnie wiem, że obawia się konsekwencji swoich słów. - „Mam mnóstwo czasu, aby to z was wyciągnąć.” – odpowiedział obojętnie. - „Podczas, gdy jestem tutaj z wami, to moi współziomkowie - Mogadorczycy, poszukują reszty z was. Nie myślcie sobie, że przeszkodzicie nam w odnalezieniu pozostałych z Lorien. Wiemy więcej niż myślicie. Ale chcemy wiedzieć wszystko.” – on mówi. Następnie, okrutnie uderza trzonkiem noża Katarinę, zanim może ona odpowiedzieć na jego słowa. Jest on przekonany, że w końcu ulegnę, bo nie chcę patrzeć, jak rani Katarinę. - „Jeżeli nie chcesz zobaczyć jej pokrojonej na kawałeczki, radzę zacząć ci mówić i to szybko. I lepiej żeby każde słowo, które wypowiesz było prawdą. Będę wiedzieć, jeśli skłamiesz.” – powiedział Mogadorczyk. Wiem, że nie gra on w żadne gierki. Co więcej, wiem, że nie dam rady patrzeć na to, jak rani Katarinę. Po prostu nie zniosę tego znowu. Jeżeli zacznę mówić, to być może okaże łaskę. Być może zostawi ją w spokoju. To, co później następuje, przebiega bez mojej świadomości, tak szybko, że nawet nie mam czasu uporządkować swoich myśli. Tak szybko, że ledwie dociera do mnie to, co przed chwilą powiedziałam. Mój zamiar, ukryty zamiar, to powiedzieć takie rzeczy, które nie mógłby wykorzystać przeciwko mnie, bądź pozostałym z Lorien. Mogłabym podać mu bezużyteczne szczegóły, dotyczące moich wcześniejszych przeprowadzek z Katariną czy naszych fałszywych tożsamości. Mogłabym nawet powiedzieć mu o moim Kuferku, ale nie zdradziłabym mu miejsca, gdzie został zakopany. Jedynie utrzymywałabym, że zgubiłyśmy go, podczas jednej z naszej podróży. Jak tylko zaczęłam mu to opowiadać, to boję się przestać mówić. Wiem, że jak zrobię pauzę, to wywęszy moje oszustwo.
Wtedy, pyta mnie, jaki mam numer? Wiem, co chce usłyszeć, a mianowicie, że jestem numerem Cztery. Nie mogę być Trójką, bo w innym razie byliby w stanie zabić mnie. Jednak, jeżeli byłabym Czwórką, to musiałby tylko znaleźć i zabić Numer Trzy, zanim zabrałby się za mnie. - „Jestem Numerem Osiem.” – mówię w końcu, kurcząc się i wdychając w duchu. Jestem przerażona tym, co powiedziałam, tym że go okłamuje. Mam nadzieję, że nie przejrzy mego blefu. Mina mu zrzedła. - „Przykro mi, że cię rozczarowałam.” – wychrypiałam. Jego rozczarowanie jest krótkotrwałe. Zaczyna się uśmiechać zwycięsko. Mimo, że nie jestem takim numerem, jakim by chciał, żebym była, ale jednak poznał mój numer. Albo myśli, że wie, jakim jestem numerem. Szukam wzrokiem Katariny, zauważam że jest ledwie świadoma. Jednak mogę dostrzec wdzięczność w jej oczach. Wiem, że jest dumna ze mnie, że podałam mu niewłaściwy numer. - „Jesteś naprawdę słaba, nieprawdaż?” – patrzy na mnie z pogardą. Pozwalam mu tak myśleć. Odczuwam nagły przypływ wyższości nad nim, ponieważ był na tyle głupi, aby uwierzyć w moje kłamstwo. - „Twoi ziomkowie z Lorien, mimo że łatwo zostali pokonani, to chociaż byli wojownikami. Mieli oni w sobie przynajmniej trochę odwagi i godności. Ale ty…” – kręci głową, po czym spluwa na podłogę, kontynuując: „Ty, Numerze Osiem, nie masz nic.” Widzę, jak podnosi rękę z ostrzem i zanurza je głęboko w klatce Katariny. Słyszę dźwięk łamania kości, przedzierania się noża przez mostek, prosto do serca. Krzyczę. Moje oczy szukają oczu Katariny. Spotyka ona mój wzrok na moment. Chciałabym rozerwać moje kajdany i podążyć w stronę Katariny, aby być z nią w tym ostatnim momencie jej życia.
Jednak ta chwila przemija bardzo szybko. Moja Katarina nie żyje.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Tygodnie zmieniają się w miesiące. Przez kilka dni, nie przynosili mi jedzenia, ale mój medalion chroni mnie przed odwodnieniem i uczuciem głodu. Natomiast, o wiele gorzej jest mi znieść brak światła słonecznego, gdy tak siedzę tu pogrążona w niekończącej się ciemności. Czasami tracę orientację i nie wiem, gdzie kończy się moje ciało, a zaczyna ciemność. Tracę sens mego istnienia, moich własnych ograniczeń. Jestem małą plamką atramentu na niebie. Czarne na czarnym. Czuję się całkowicie zapomniana i zagubiona. Uwięziona i bez żadnej możliwości czy nadziei na ucieczkę. Nie mam żadnych informacji o pozostałych z Lorien, nie wiem nawet czy są na ich tropie, a może już ich znaleźli. Na razie jestem bezużyteczna dla Mogadorczyków, póki nie nadejdzie moja kolej, póki nie dopadną i nie zabiją poprzedzającego mnie numeru. Wtedy zabiorą się za mnie i zakończą moje istnienie. Potrzeba przeżycia jest potrzebą będącą w zawieszeniu, uśpioną w tej chwili. Żyje nie dlatego że chcę, ale dlatego że nie mogą mnie zabić. Czasami, żałuje, że nie mogą mnie zabić i skrócić mojego życia. Mimo to, zmuszam się do ćwiczeń, aby utrzymać dobrą kondycję i w razie potrzeby, być gotową do walki. Robię pompki i przysiady oraz gram w „Cienie”24. W tego rodzaju grach, w grach w „Cienie”, na zmianę przyjmowałam swoją rolę, jak również i rolę Katariny. Wydaje sobie instrukcje, opisuje moich wyimaginowanych przeciwników, po czym dopiero reaguje na własne komendy. Wcześniej uwielbiłam tą grę, ale teraz ją nienawidzę. Mimo to, kontynuuje grę ze względu na cześć Katariny. Kiedy kłamałam Mogadorczykowi, myślałam, że oszczędzi Katarinę i pozwoli jej żyć. Ale jak tylko zobaczyłam, że wbił jej nóż w serce, uświadomiłam sobie, iż doprowadziłam do przyśpieszenia końca jej życia.
24
Z ang. Game of Shadows.
Powiedziałam mu wszystko, co chciał wiedzieć, dlatego Katarina nie była mu już potrzebna. Nie musiała już więcej cierpieć, a ja nie musiałam już na to nigdy patrzeć. Wmówiłam sobie, że postąpiłam właściwie. Zrobiłam to, co chciała Katarina. Ona tak bardzo cierpiała. Od tak dawna, już nie przebywałam z Katariną. Oddałabym wszystko za jeszcze jeden moment z nią, nawet jeśli miałaby cierpieć niewyobrażone udręki. Chciałabym ją odzyskać. Chciałabym, aby wróciła. Mogadorczycy nadal sprawdzają jak daleko sięgają moje wewnętrzne granice nieśmiertelności. W każdym tygodniu, albo coś koło tego, wyciągają mnie z celi i próbują znaleźć jakiś sposób na zabicie mnie. Pierwszy tydzień po śmierci Katariny, zaprowadzono mnie do małego pomieszczenie i kazano mi stanąć na ostrej, metalowej kracie – kilka metrów nad podłogi. Zamknięto za mną drzwi. Po kilku minutach poczułam trujący gaz w powietrzu, wydobywający się za krat, jak zielone pnącza roślin. Zakryłam usta i starałam się nie oddychać, ale tylko na jakiś czas mogłam wstrzymać oddech. Wreszcie poddałam się, połykając ich truciznę. Jednak odkryłam, że pachnie ona jak zimny, świeży, górski wiaterek. Wściekły Mogadorczyk wyciągnął mnie z tego pomieszczenia i wrzucił z powrotem do mojej celi. Zauważyłam chmurę pyłu ulatującego z wyjściowych drzwi. Mogadorczyk – który nacisnął guzik, wypuszczający trujący gaz – zginął zamiast mnie. W następnym tygodniu, próbowali mnie utopić. Jeszcze w kolejnym, chcieli mnie spalić żywcem. Oczywiście, jednak żadna z tych rzeczy mnie nie dotknęła mnie. W zeszłym tygodniu, podali mi jedzenie zaprawione arszenikiem, skosztowałam każde ziarenko trucizny i nic. Przynieśli mi nawet ciasto do celi. Nie mieli powodu, aby częstować mnie deserem, dlatego przejrzałam ich podstęp. Mieli po prostu nadzieję, że odwrócą mój urok. Liczyli na to, że jeżeli nie będę świadoma tego, ze moje życie jest w niebezpieczeństwie, to urok nie zadziała. Oczywiście, od razu przejrzałam ich zamiar. W każdym bądź razie, zjadłam ciasto. Było pyszne. Podsłuchując przez otwór w drzwiach, dowiedziałam się później, że aż trzech Mogadorczyków straciło życie, próbując mnie otruć.
Ile Mogadorczyków robiło ciasto? – spytałam siebie później. Odpowiedziałam sobie z złośliwą satysfakcją: Trzech. Pozwoliłam sobie wyobrazić szczęśliwe zakończenie: Mogadorczycy, którzy wydają się mało cenić życie własnych ludzi – dalej wykonują kolejne próby, aby mnie zabić – dopóki nie pozostanie żaden z nich przy życiu. Wiem, że jest to tylko moja zbyt daleko idąca fantazja, ale ta jedna, która dobrze się kończy. Nie mam pojęcia, jak długo tu już jestem przetrzymywana. Jednak tak bardzo uodporniłam
się
na
ich
egzekucyjne
próby,
że
już
się
niczego
nie
boję.
Czuję się nieustraszona, jeśli nawet ciągną mnie z jednego pomieszczenia do drugiego. Tym razem, wrzucili mnie do dużej sali, znacznie w większej niż jakakolwiek, w której byłam przedtem. Jest to suche miejsce z przyciemnionym światłem. Wiem, że jestem obserwowana przez lustro weneckie albo na monitorze, dlatego też na twarzy okazuję pogardę, uśmiechając się drwiąco. Ten szyderczy uśmiech oznacza: No dawaj, chodź tu i pokaż, co potrafisz. Wtedy dociera do mnie niski, gardłowy jęk; dochodzący przez podłogę. Obracam się dokoła i zauważam dużą, metalową klatkę – ukrytą gdzieś w cieniu tego pomieszczenia. Wygląda ona znajomo. Słyszę, jak to coś kłapie paszczą z głodu, wydając odgłosy mlaskania ogromnymi ustami. Jest to piken25. Bestia, którą widziałam w przyczepie, kiedy przewozili nas tutaj. Teraz dopiero jestem przerażona. Jest tam oślepiające światło. Nagle jestem zalana kłującym czerwonym światłem, a metalowe kraty w klatce podnoszą się. Nie mam żadnej broni. Jestem nieuzbrojona, a więc wycofuje się w przeciwny kąt pomieszczenia. Sprytne – myślę. – Nigdy przedtem, Mogadorczycy nie wystawili mnie przeciwko żyjącej istocie.
25
Mogadorska Bestia
Piken wyszedł z klatki. Czteronożny potwor, który stoi jak buldog, ale ma wymiary nosorożca: przednie łapy ugięte, z mordy kapie mu ślina, policzki ma zapadnięte. Ogromne zęby wystają mu z pyska jak kły. Jego sierść jest koloru zgniłej zieleni. Cuchnie śmiercią. Bestia warczy na mnie, oblewając mnie śliną tak gęstą, że obawiam się, iż mogę się na tym poślizgnąć. Następnie naciera na mnie. Nie mogę zaufać swemu ciału. Jestem zesztywniała od ciągłego trzymania mnie w odosobnieniu. Ponadto nie trenowałam walki wręcz od miesięcy, ale instynkt i zastrzyk adrenaliny robią swoje. Zaraz potem, umykam przed bestią jak profesjonalistka. Następnie, przemykam się do narożników, przebiegam pomiędzy łapami bestii. Piken warczy na mnie, jest coraz bardziej rozeźlony i zbałamucony, aż wali głową w ściany. Nie miałam takiej frajdy od lat. Myślę, że uda mi się zrobić kopnięcie okrężne26 prosto w pysk bestii. Leżę na ziemi i cieszę się po dobrze wykonanym kopnięciu. Niestety, leżę w kałuży śliny bestii i jestem cała pokryta tą mazią. Jest to tylko chwila nieuwagi, jednak to wystarczy: bestia ma mnie w pysku. Czuję ciepło, rozchodzące się po całym ciele i jestem pewna, że to już mój koniec. Jednak nie nadchodzi żaden ból. Istota ta wydała z siebie długi skomlący dźwięk i wypuściła mnie z pyska. Upadłam na podłogę z pięciu stóp27 i wylądowałam na kolanach, co zabolało bardziej niż ugryzienie. Kiedy odwróciłam się w stronę bestii, zobaczyłam, że leży rozciągnięta na ziemi, z otwartym pyskiem i ciężko falującą klatką piersiową – pokrytą ranami, jakby od ugryzienia. Cierpiała z powodu własnych ugryzień, które były przeznaczone dla mnie. Bestia wydała z siebie kolejny, budzący współczucie jęk. 26 27
Z ang. roundhouse kick. 1 stopa = 30,48cm, a więc 5 stóp to ok. 1,5m
Oczywiście – pomyślałam. – Bestia ta, jest nawet bardziej Mogadorczykiem niż każdy należący do ich rasy. Jest ona również podatna na mój urok. Obróciłam się, aby sprawdzić, czy ktoś mnie obserwuje. Mimo, że ta bestia była głęboko zraniona, to wiedziałam, że będzie żyć. Mogadorczycy uleczą bestię za pomocą własnych środków i narzędzi. Wiem, że pewnego razu, może ona być znowu zagrożeniem dla innych. Podchodzę do bestii, pamiętając, że już kiedyś zabiłam królika w Nowej Szkocji. Słyszę kroki zbliżających się strażników, dlatego muszę szybko działać. Strażnik-Mogadorczyk
z
długą
klingą,
wpada
do
pomieszczenia.
Prawie zamachuje się na mnie z ostrzem, chcąc mi zadać cios; kiedy uświadamia sobie, że może zabić jedynie siebie zamiast mnie. Wykorzystuję jego wahanie, wyskakuję w górę i kopię go, wytrącając mu klingę z ręki. Jeszcze raz zadaje mu kopniaka i zwędzam mu ostrze spod nosa. Zbliżam się do ciężko sapiącej bestii, kątem oka zauważam, jak coraz więcej Mogadorczyków wchodzi do tego pomieszczenia. Podnoszę długie ostrze i uderzam nim prosto w czaszkę bestii. Piken umiera na miejscu. Chwilę później, Mogadorczycy gromadzą się wokół mnie i wyciągają mnie z tej celi. Jestem oszołomiona, ale szczęśliwa. Nie okazałam żadnej litości.
ROZDZIAŁ SZESNASTY Doceniłam cienką granicę w rozpoznawaniu jedzenia, które mi serwują. Jest to zawsze ta sama breja, czyli trochę protein i mąka, sklejone w placek i podane na tacy. Jednak czasami jest ono zrobione z większej ilości wody a mniejszej mąki lub odwrotnie, czyli więcej mąki a mniej protein, itd. Dzisiaj mamy całkowicie proteinowy dzień. Pochłaniam jedzenie, ale bez żadnej przyjemności, ale z pewną dozą wdzięczności: moje mięśnie wciąż bolą po walce z bestią, ale widzę że produkty białkowe dobrze na mnie wpływają. Biorę ostatni kęs jedzenia i idę z powrotem w kąt mojej celi. Jest ciemno w celi, ale dość światła wypływa z otworu w drzwiach, tak że widzę moje stopy i ręce, a także tacę z jedzeniem. Jednak dzisiaj, nie widzę obu moich rąk. Widzę jedynie lewą rękę, ale prawej ręki nie mogę zobaczyć. Zajęło mi dużo czasu, aby wyostrzyć moją widoczność w ciemności, chociaż na pewnym poziomie. Macham prawą ręką przed twarzą, ale wciąż widzę tylko ciemność i pustkę. Klepię się po twarzy, mrużę oczy, próbując przywołać z powrotem moje lepsze widzenie. Jednak wciąż moja prawa ręka pogrążona jest w mroku i nie widzę jej. W końcu, sięgam w dół i chwytam widelec, aby umieścić go przed twarzą. Czuję dreszczyk, motyle w brzuchu i trzymam widelec w prawej ręce. Nie chcę mieć żadnej fałszywej nadziei. Wiem, że nie przeżyje kolejnej złudnej nadziei. Widzę widelec, ale wciąż nie mogę zobaczyć mojej ręki. W tym momencie, otwierają się drzwi mojej celi i wchodzi Mogadorczyk niższej rangi. Przyszedł on, aby zabrać moją tacę z jedzeniem. Światło dochodzące z korytarza, zalewa moją celę. Dzięki temu, mogę się upewnić, że moje podejrzenia są prawdziwe. Moja prawa ręka jest niewidoczna.
Jest to znak, że moje pierwsze Dziedzictwo28 objawiło się. Wstrzymałam oddech. Wydaje się, że rozwinęłam umiejętność, która naprawdę może mi pomóc w wydostaniu się z tego więzienia. Mogadorczyk chrząknął na mnie podejrzliwie i podwinęłam mój dziwnie wyglądający rękaw i ukryłam go za plecami. Miałam nadzieję, że nic on nie zauważy. Czuję niesamowitą radość. Jest on dość głupi i dlatego nic nie zauważa. Podnosi on tacę z podłogi i wychodzi z mojej celi. Po zamknięciu drzwi, pogrążam się w ciemności. Czekam niecierpliwie, póki moje oczy przyzwyczają się do tego mroku i znowu będę świadkiem mojej nowej umiejętności. To jest to. Pusty rękaw i niewidoczna ręka. Podwinęłam rękaw i popatrzyłam na moje ramię. Moja
ręka
jest
całkowicie
niewidoczna,
a
przedramię
prawie
transparentne.
Jedynie mój łokieć jest w pełni widoczny. Widzę, że muszę jeszcze popracować nad moją nowo rozwiniętą umiejętnością.
28
Z ang. Legacy.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Zajęło mi dwa dnia nauczenie się korzystania z mojego pierwszego Dziedzictwa. Na razie nie mam tego pod całkowitą kontrolą: czasami jestem niewidoczna tylko częściowo i zaczynam panikować, że nie powrócę do pierwotnego stanu. Wyłączenie i włączenie tej umiejętności, wcale nie jest podobne do zapalenia czy zgaszenia światła. Wymaga to pewnej ilości koncentracji. W tym przypadku, ćwiczenia oddechowe Katariny są bardzo przydatne. Kiedy próbuje utrzymać moją niewidoczność pod kontrolą, staram się skupić na oddychaniu – wdech, wydech – i wtedy lepiej wychodzi mi ta umiejętność. Jak potrafię już zrobić, aby moje ręce były niewidzialne na zawołanie, to przechodzę na inne ćwiczenia. Staram się, aby moje pozostałe części ciała też stały się niewidoczne. Można to porównać do ćwiczeń rozciągających mięśnie – na początku czuję się dziwnie, ale szybko się przyzwyczajam i jest już dobrze. Następnie, pozwalam sobie na odpoczynek i rozluźnienie całego ciała. Zrobienie tego, nie jest to już tak trudne, jak sprawienie, aby moja ręka zniknęła. Właściwie, wydaje się, że trzeba do tego nawet mniej precyzji i dokładności. Jestem gotowa. Jestem cała niewidzialna i czekam, jak przyniosą mi jedzenie. Aby utrzymać ten stan bycia niewidzialną, muszę zużyć dość dużo energii na to. Chciałabym oszczędzić więcej energii, ale wiem, że mam tylko ten jeden moment, tą jedną jedyną szansę; dlatego też nie mogę ryzykować. Nie mogę pozwolić, aby zobaczyli moją transformację. Wreszcie, zjawia się Mogadorczyk. Wlot na jedzenie w drzwiach zostaje otwarty i taca jest wrzucona do środka. Potem znowu zamykają ten wlot. Obawiam się, że moja pułapka nie zadziała. Być może, Mogadorczyk nawet nie pomyśli, aby sprawdzić, czy nadal jestem zamknięta w celi? W tym przypadku, moja moc jest całkowicie bezużyteczna. Jednak po chwili, ponownie zostaje otwarty wlot na jedzenie w drzwiach. Dwa paciorkowate oczy wpatrują się w cienie, przeszukując wzrokiem ciemność celi. Wdech, wydech. Czasami, mogę stracić moją niewidzialność pod wpływem nerwów. Wiem, że nie mogę zmarnować tej chwili. Wdech, wydech.
Wyobrażam sobie najgorszy scenariusz, w którym Mogadorczycy odkryją moja moc, zanim zdołam ją użyć przeciwko nim. Jest to dziwna rzecz – udawać przed kimś, że jestem niewidzialna, tak jakby nie byłoby mnie w pomieszczeniu. Wlot zostaje zamknięty po raz kolejny. Słyszę, jak Mogadorczyk odchodzi od drzwi. Bicie mego serca zwalnia. – Gdzie on poszedł? Czy nie zauważył, że nie ma mnie w celi? – Nagle, otwierają się drzwi. Wkrótce, moją mała cela wypełnia się Mogadorczykamistrażnikami, w sumie jest ich czterech. Starając się bardziej ukryć, mocniej wciskam się w kąt celi. Mogadorczycy są zbici w ciasną grupę i rozmawiają o moim oczywistym zniknięciem. Nie ma mowy o ucieczce w tej chwili. Jeden z Mogadorczyków chodzi po korytarzu. Dzięki jego wyjściu, jest tutaj więcej miejsca, co za tym idzie mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś na mnie wpadnie, gdy będę się przemykać. Teraz nawet swobodniej oddycham. Inny Mogadorczyk pociera ramię z frustracji, muszę szybko przejść koło niego. Prawie zahacza o mnie. Było blisko. Przesuwam się cicho jak kot w stronę najbliższego kąta przy drzwiach. Dwóch Mogadorczyków stoi głęboko w celi, ale niestety inny blokuje wyjście. No dalej, rusz się. – myślę. – No, rusz się z miejsca. Słyszę kroki, zbliżające się do mojej celi. Jeszcze więcej Mogadorczyków. Wiem, że wystarczy tylko, aby choć jeden Mogadorczyk otarł się o moje ramię albo wyczuł mój oddech, a wszystko zostanie stracone. Wtedy odkryją mnie i dowiedzą się o moim nowym Dziedzictwie. Słyszę kroki już coraz bliżej celi. Mogadorczyk stojący w drzwiach, przesunął się w głąb mojej celi, aby ułatwić innym wejście do środka. Mało brakowało, abym padła jak długa na podłogę w celi, ale zdołałam utrzymać równowagę w ostatniej chwili. Jedna moje ciało odbiło się od kamieni: z pewnością zostanę niedługo odkryta.
Horda Mogadorczyków pędzi przez korytarz z lewej strony do mojej celi. Nie mam innego wyboru, tylko kierować się w prawą stronę. Tak więc, poruszać się bardzo ostrożnie i cicho jak kot, w prawym kierunku. Jest to długi korytarz, dlatego muszę być bardzo cicho. Moje bose stopy lekko uderzają o podłogę, kiedy biegnę po korytarzu. Na początku, jestem przerażona, ale później czuję już zbliżającą się wolność przed sobą. Idę coraz szybciej, ląduję na podbiciu stopy, aby przytłumić hałas. Moje serce bije mocno mi w piersi, kiedy z korytarza trafiam w sam środek kompleksu Mogadorczyków. Ta ogromna jaskinia ma wiele tuneli, między innymi i ten, z którego tu przyszłam. Kamery monitorujące ruch są wszędzie umieszczone. Kiedy trafiam na jedną z nich, moje serce skacze ze strachu, że zaraz zostanę odkryta. Jednak później przypominam sobie, że jestem przecież niewidzialna, tak samo dla kamer, jak i Mogadorczyków. Jak daleko jest jeszcze, nie mam pojęcia. Włączyli alarm – powinnam się spodziewać tego. Jak alarm zapiszczał, to zgasły wszystkie światła w jaskini. Wysokie ściany jaskini jeszcze bardziej wzmocniły siłę alarmu. Wybieram kolejny tunel na chybił trafił i ruszam dalej. Przechodzę obok innych celi podobnych do mojej, prawdopodobnie przetrzymują więcej więźniów za tymi metalowymi drzwiami. Żałuję, że nie mogę im pomóc. Jedynie co mogę zrobić, to biec, biec dalej, tak długo jak zdołam utrzymać moją niewidzialność. I wybieram lewy tunel. Przechodzę obok dużego pomieszczenia z oszklonymi ścianami po prawej stronie. Pomieszczenie to oświetlone jest przez jarzeniówki. W środku znajduje się ok. setka szumiących i przesiewających dane komputerów, które bez wątpienia próbują namierzyć jakieś ślady innych Gardów. Muszę iść dalej. Mijam kolejne laboratorium, również oszklone, które tym razem znajduje się po mojej lewej stronie. W środku są Mogadorczycy w białym kombinezonach i goglach.
Czy to naukowcy? A może konstruktorzy bomby chemicznej? Muszę iść dalej, zanim będę miała szansa zobaczyć, czym się oni zajmują. Mogę jedynie sobie wyobrazić, że to coś okropnego. W mojej głowie rozbrzmiewa rozdzierający dźwięk wycia alarmu. Pragnę zamknąć oczy. Jednak potrzebuję rąk, aby zachować równowagę, kiedy biegnę. Poruszam się cicho i bezszelestnie. Przychodzi mi do głowy dziwna myśl, że chociaż jestem chłopczycą z całą moja obcesowością i specjalnymi treningami, to chciałabym posiadać również dziewczęce przymioty, takie jak np. lekki i zwinny krok baleriny. Ten tunel doprowadził mnie do kolejnego centrum dowodzenia, tym razem znacznie większego niż poprzednio. Zakładałam, że to co widziałam wcześniej było sercem tego kompleksu. Jednak to miejsce zasługuje na te miano. Ciągnie się ono na pół mili szerokości29 i jest tak ciemne i ponure, że ledwie mogę rozróżnić, co się znajduje po drugiej stronie. Jestem cała spocona i zadyszana, chociaż nie jest tu gorąco. Ściany i sufit są podparte dużym, drewnianym trejażem30, aby jaskinia nie zapadła się pod nami. Wąskie ustępy są wykłute w skale, tak że moja twarz styka się z ciemnym ścianami i nic nie mogę zobaczyć przed sobą. Nad mną, znajduje się kilka długich łuków wyrzeźbionych przez góry, dzięki czemu jest przejście z jednej strony na drugą. Łapię oddech i pocieram brew, aby zetrzeć pot z twarzy i lepiej widzieć. Jest tutaj tyle tuneli, żaden nieoznaczony. Bicie mego serca zwalnia. Dociera do mnie, że mogę krążyć tymi tunelami przez kilka dni, bez możliwości odnalezienia wyjścia z tej pieczary. Wyobrażam sobie, że jestem szczurem w labiryncie laboratorium – który pędzi i kluczy daremnie, dookoła, aby uciec stąd. Wtedy zauważam to: pojedynczy, niewielki strumień dziennego światła, gdzieś w górze, nad mną.
29 30
Ok. 1 km Z ang. „trellis”
Musi tu być jakieś wyjście. Chociaż mam przed sobą stromą wspinaczkę po ścianach jaskini, to wiem, że mogę to zrobić, mogę tam dotrzeć. Jak tylko chwytam za trejaż – aby podciągnąć w górę – słyszę dochodzące z daleka głosy. - „Znajdziemy ją.” Rozpoznaje go po głosie, to zabójca Katariny. Rozmawia on z kilkoma Mogadorczykami-strażnikami, na korytarzu, znajdującym się nad mną. Straże odchodzą, ciężko krocząc. Moje oczy są przykute/przyszpilone do postaci kata Katariny, który ma zamiar wrócić do ich kompleksu wewnątrz jaskini. Muszę wybierać pomiędzy ucieczką a zemstą. Światło płynące z góry, jest dla mnie czymś takim, jak woda na pustyni. Próbuję sobie przypomnieć, od jak dawna nie widziałam słońca. Jednak odwracam się od światła słonecznego. I wybieram zemstę.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Idę cicho na palcach za nim przez kolejne korytarze, starając się utrzymać moją niewidzialność. Nauczyłam się dostatecznie dużo o moim Dziedzictwie, aby wiedzieć, że jakakolwiek moment zaskoczenia czy braku koncentracji może osłabić działanie mojej umiejętności. Obserwuje, jak wchodzi on do jakieś celi. Skradam się za nim, po czym zamykają się za nami drzwi. Jest on nieświadomy tego, że ma ze sobą towarzystwo. Zachodzi on do kąta celi i zaczyna doprowadzać się do porządku. Odwracam wzrok. Na podłodze jest krew i broń. Musiał wcześniej poddawać kogoś torturom, a być może nawet dopuścił się zabójstwa. Nigdy przedtem nie zabiłam Mogadorczyka – nie licząc Mogadorczyków, którzy próbowali mnie uśmiercić. W całym moim życiu, zabiłam jedynie królika i Mogadorską Bestię (piken). Jestem zszokowana, uświadamiając sobie, że jestem spragniona tego, aby kogoś zamordować. Zgarniam ostrze z jego biurka i cicho zbliżam się do niego. Czuję się dobrze z ostrzem w ręku. Czuję, że jest to właściwe. Zamiast dać mu szansę na błaganie czy wyrwanie mnie stąd; zachodzę go z tyłu, chwytam mocno i podcinam mu gardło jednym cięciem. Krztusi się i wypluwa krew z ust na podłogę. Następnie pada na kolana i jego ciało obraca się w popiół. W tej chwili, czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek wcześniej czułam się tak. Otwieram usta, aby powiedzieć: To za Katarinę. Prawie wypowiadam te słowa. Ale w końcu tego nie mówię. Nie mówię tego, bo wiem, że to kłamstwo. Nie zabiłam go dla Katariny, ale dla siebie. Godzinę później, wychodzę z tego kompleksu. Jestem zmęczona i walczę z sobą, aby pozostać nadal niewidoczną, gdy wspinam się na wierzchołek góry. Potem biegnę na
przeciwlegle wzgórze. Muszę się zatrzymać, aby odpocząć i przyzwyczaić oczy do oślepiającego południowego słońca. Moja przezroczysta skóra piecze pod wpływem słońca. Patrzę na siedzibę Mogadorczyków - ledwie widoczną z tego miejsca, w którym stoję. W tej chwili, nie mogę zaufać mojej pamięci, dlatego jeszcze raz próbuję zapamiętać to miejsce, jego strukturę i dokładną lokalizację. Z pewnością, Mogadorczycy rozproszyli się po kompleksie, szukając mnie. Jestem tego pewna, że nawet wypełzli oni na zewnątrz i teraz przeszukują lasy wzdłuż wzgórza. Niech szukają. I tak mnie nie znajdą. Przez kilka mil, biegnę przez drzewa, dopóki nie docieram do drogi w małym, górniczym miasteczku. Biegnę na bosaka, dlatego też moje stopy twardo uderzają o drogę, co źle wpływa na moje stawy. Jednak nie przejmuję się tym, jeżeli będzie trzeba to zdobędę jakieś adidasy. Po jakimś czasie, widzę ciężarówkę stojącą na światłach – na marginesie, jedyną w tym miasteczku – i zwinnie wskakuję na tył pickupa. Ciężarówka wywozi mnie z dala od tego miejsca, z dala od kompleksu Mogadorczyków. Kiedy po kilku godzinach, ciężarówka zatrzymuje się na stacji benzynowej, robię się niewidzialna i wskakuję do kabiny. Następnie, przetrząsam jego rzeczy i biorę 25-centówki, długopis, parę skrawków papieru i niejedzoną paczkę opiekanych chipsów. Biegnę za stację benzynową i siadam w cieniu. Rysuję z pamięci mapę wejścia do kompleksu
Mogadorczyków
na
jednej
stronie,
zaś
na
drugiej
rozkład
tuneli.
Zapewne minie sporo czasu, nim zdołam wykorzystać tą mapę. Jednak dopóki pamiętam ich kryjówkę, to jest najlepsze, co mogę zrobić. Jest to najcenniejsza rzecz, jaką posiadam i którą muszę odpowiednio zabezpieczyć. Kiedy tylko kończę rysować wykres tuneli, odchylam głowę do tyłu. Chociaż
zachodzi
już
słońce,
to
wciąż
czuje
ciepłe
promienie
na
twarzy.
Otwieram paczkę chipsów i wsuwam wszystko trzema kęsami. Słono-słodkie chipsy smakują wspaniale. Nareszcie, jestem w motelowym pokoju. Włóczyłam się przez cały dzień, aby znaleźć jakieś miejsce do odpoczynku. W żadnym wypadku, nie mogłam sobie pozwolić na pokój, dlatego
też
w
akcie
desperacji
–
zaczęłam
rozważać
dokonanie
kradzieży.
Chciałam zwędzić kilka portfeli i zabrać tyle forsy, ile potrzebuje. Dzięki memu Dziedzictwu, kradzież to pestka. Jednak wtedy, dociera do mnie, że wcale nie muszę kraść. Zamiast tego, po prostu weszłam niewidzialna do lobby jakiegoś małego motelu i zakradłam się do biura menadżera hotelu. Następnie zabrałam klucze od wolnego pokoju nr 21. Na początku, nie byłam pewna, w jaki sposób uda mi się przemycić – unoszące się w powietrzu klucze – szczególnie, gdy całe lobby jest zatłoczone. Jednak po chwili, również i klucze znikły mi w dłoni. Nigdy przedtem, nie próbowałam, aby jakiś inny przedmiot zniknął, oprócz oczywiście samej siebie i moich ubrań. Odkryłam kolejne użycie mego Dziedzictwa. Już od kilku godzin jestem w pokoju i w pewien sposób czuję się bardziej komfortowo, bo nie postrzegam tego już tak bardzo, jak aktu złodziejstwa. Śpię na kapie na łóżku, chociaż w pokoju z klimatyzacją jest chłodno. Złapałam się na tym, że byłam niewidzialna przez ten cały czas, od kiedy weszłam do pokoju. Można to porównać do wstrzymania oddechu przez dłuższy czas. Wstałam i przeszłam przez pokój do lustra. Po czym znów stałam się widzialna. Moja sylwetka pojawiła się w lustrze i po raz pierwszy od siedmiu miesięcy, zobaczyłam swoją twarz. Wstrzymałam oddech ze zdumienia. Prawie nie rozpoznałam dziewczyny, patrzącej na mnie z lustra. Nie wiem, czy jestem jeszcze tą dziewczyną, co byłam przedtem? Patrzę
na
siebie
w
lustrze
przez
dłuższy
czas.
Stoję tutaj – w pokoju – sama, bez opieki, bez towarzystwa. Pragnę, aby była tu ze mną Katarina. Chcę oddać jej należyty hołd.
Ale to właśnie nowa ja – moje nowe oblicze – twardość i ostrość w rysach twarzy, a także wyrzeźbione mięśnie ramion. Teraz jestem kobietą, jestem wojowniczką. Utrata Katariny i jej miłość do mnie, na zawsze wyryją się na mojej twarzy. Jestem jej hołdem31. Moje przeżycie to mój dar dla Katariny. Zadowolona, wracam do motelowego łóżka i śpię przez kilka dni.
31
Z ang. „tribute”
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Minęły lata. Prowadzę
koczowniczy tryb
życia,
przenosząc
się
z
miasta
do
miasta.
Unikam kontaktów czy więzi międzyludzkich, tylko skupiam się na rozwijaniu moich umiejętności w walce, jak również na rozwijaniu moich Dziedzictw. Dar niewidzialności był wstępem do innych Dziedzictw, takich jak: telekineza i niedawno odkryta moja nowa umiejętność, a mianowicie: kontrolowanie i manipulowanie pogodą. Nie używam tego Dziedzictwa zbyt często, ponieważ może ono przyciągnąć niechcianą uwagę. Objawiło się ono kilka miesięcy temu, na przedmieściach Cleveland. Byłam wtedy na tropie jednego z Gardów, chociaż nigdzie nie wychodziłam, czułam się zniechęcona. Spacerowałam po pokoju w motelu, popijając mrożona kawę, kiedy moją nogę przeszył piekący ból. Wtedy upuściłam moje picie na podłogę. Moja trzecia blizna. Numer Trzy nie żyje. Upadłam na ziemię z powodu bólu i wściekłości. Zanim zdałam sobie sprawę, że dzieje się coś niezwykłego – na niebie pojawiły się deszczowe chmury. I wtedy strzelił piorun. Teraz jestem w Atenach, w Georgii. Jest to odjazdowe, małe miasteczko, jedno z najlepszych miejsc, przez które przejeżdżałam w ciągu kilku lat. Wszędzie są studenci. Nabrałam trochę włóczęgowskiego wyglądu, co szczególnie wyróżnia się w podmiejskich terenach. Jednak wcale nie czuje się jakoś wyobcowana na tle nastolatków hippisów, nerdowie muzyki32 czy hipstersi33. Czuję się tutaj nawet bezpieczna. Wszystkie z moich tropów zawiodły, a jeszcze muszę odkryć, gdzie znajdują się moi ziomkowie z Lorien. Jednak wiem, że nadchodzi ten czas. Czas, aby połączyć wszystkich Gardów. Jeżeli moje Dziedzictwa rozwijają się w tym tempie, to jestem pewna, że tak samo jest u pozostałych z naszej rasy. Niedługo pojawią się jakieś znaki, czuję to. 32
Z ang. „music nerds” – osoby, pasjonujące się muzyką… http://pl.wiktionary.org/wiki/nerd przedstawiciel subkultury miejskiej w Stanach Zjednoczonych, związanej z fascynacją kulturą murzyńską, egzotycznymi religiami i jazzem (http://sjp.pwn.pl/slownik/2560586/)
33
Jestem cierpliwa, ale podekscytowana: Jestem gotowa do walki. Włóczę się po ulicach, popijając mrożoną kawę. To mój typowy wybór czegoś do picia34. Aby zaspokoić i sfinansować mój apetyt, od czasu do czasu uciekam się do zgarnięcia kilku portfeli. Jest to bardzo proste zajęcie, że nawet nie muszę nikogo bezpośrednio oskubać. Biorę tylko kilka dolarów tu i tam, aby jakoś przetrwać. Nagle, jestem uderzona przez powiew wiatru, który praktycznie zwala mnie z nóg. Z początku myślę, że być może straciłam kontrolę nad moją mocą, która jest odpowiedzialna za pogodę. Jednak po chwili, ten podmuch wiatru kończy się równie szybko, jak się zaczął. Wtedy znajduje jego źródło, wiem już, że nie był on związany ze mną. Ten wiatr był spowodowany przez otworzenie drzwi do innej kafejki. Prawie wychodzę już z kafejki, kiedy nagle rzuca mi się w oczy informacja, wyświetlona na terminalu komputerowym35. Korzystam z kafejek internetowych, aby być na bieżąco ze wszystkimi wiadomościami. Szukam rzeczy czy informacji, które wskażą mi trop, gdzie mogą znajdować się inni z Gardów. Robiąc to, czuję że jestem bliżej Katariny. Stałam się własną Cêpan. Wyrzucam pusty kubek do kosza i wchodzę do klimatyzowanego pomieszczenia. Zajmuję miejsce i zaczynam przeglądać nowe wiadomości w Internecie. Pewne zdarzenie z Paradise w Ohio, przyciąga moją uwagę. Widziano pewnego nastolatka, który uciekał z płonącego budynku. Był on nowy w mieście. Nazywa się John. Jednak dziennikarz wspomniał wcześniej, że ciężko potwierdzić jakiekolwiek informacje dotyczące osoby Johna z Paradise. Tak
szybko
wstałam
z
miejsca,
że
przewróciłam
krzesło
na
podłogę.
W tym momencie, czuję że jest on jednym z nas, nie wiem skąd to wiem, ale wiem to na pewno. Jest coś takiego w powiewie wiatru. Coś w sposobie, trzepotania skrzydełek motyli w moim brzuchu. Być może umiejętność rozpoznania członków Garde jest częścią naszego czaru. Coś takiego, co pozwala nam potwierdzić nasze przeczucia. Wiem to. 34 35
Z ang. „my drink of choice” Z ang. „computer terminal”
Po prostu wiem to. Moje serce galopuje z podekscytowania. Gdzieś daleko w Ohio, on tam jest – jest tam jeden z Gardów. Wybiegam z kafejki na ulicę. Lewo, prawo… Nie jestem pewna, w jaką drogę mam skręcić, aby dotrzeć do Paradise, tak szybko jak to możliwe. Biorę głęboki oddech. Jest to początek. – myślę. – Jest to w końcu początek. Śmieję się z własnego paraliżu. Wreszcie przypominam sobie, że przystanek autobusowy, jest ok. 1 mili stąd. Wyrobiłam w sobie nawyk zapamiętywania wszystkich tras transportowych, wychodzących z miast – w których akurat przebywam. I właśnie wtedy, przypominam sobie tą trasę autobusową z Athens. Pierwszy punkt mego planu, to dotrzeć do Paradise. Odwracam się i zmierzam w stronę przystanku autobusowego.
Tłumaczenie nieoficjalne: www.chomikuj.pl/bridget_mm