MERLINE LOVELACE TERAZ I NA ZAWSZE ROZDZIAŁ PIERWSZY Ciszę panującą w małym wiejskim domku stojącym kilka minut drogi od Mission Creek w Teksasie prze...
5 downloads
20 Views
917KB Size
MERLINE LOVELACE TERAZ I NA ZAWSZE
ROZDZIAŁ PIERWSZY Ciszę panującą w małym wiejskim domku stojącym kilka minut drogi od Mission Creek w Teksasie przerwał głośny, przenikliwy dzwonek telefonu. Haley Mercado zastygła bez ruchu, niczym sarna oślepiona reflektorami nadjeżdżającego samochodu, po czym zerknęła nerwowo na agenta FBI, z którym od roku ściśle współpracowała. Siedzący w drugim końcu pokoju Sean Collins napotkał jej
s u
zaniepokojone spojrzenie. Oboje z napięciem czekali na ten telefon, podobnie jak kilkuosobowa grupa agentów strzegących domu, w którym
o l a d n
FBI umieściło Haley. Dziewczyna miała tu mieszkać do czasu aresztowania Franka Del Brio.
Frank Del Brio - elegancki, przystojny szef teksaskiej mafii, który wiele lat temu wsunął Haley na palec pierścionek zaręczynowy z
a c
trzykaratowym brylantem i oznajmił, że - czy chce tego, czy nie - zostanie jego żoną.
s
Frank Del Brio - zimny, bezwzględny drań, przez którego zmuszona została do ucieczki z domu i ukrywania się za granicą pod przybranym nazwiskiem.
Frank Del Brio - okrutny morderca, którego straszliwe zbrodnie sprawiły, że rok temu przestała się ukrywać i zaczęła współpracować z FBI, chcąc za wszelką cenę doprowadzić do osadzenia go za kratkami. Frank Del Brio - cyniczny porywacz dziecka, któremu to dziecku Haley na czas swojej potajemnej współpracy z FBI znalazła kochający dom i które kilka nocy temu cudem nie zginęło w strzelaninie. Właśnie na skutek tej strzelaniny Johnny Mercado, ojciec Haley, wylądował w Anula & pona
szpitalu na oddziale intensywnej opieki, a Haley błyskawicznie przewieziono do pilnie strzeżonego domu za miastem. Kolejny przenikliwy dzwonek wypełnił powietrze. W Haley wstąpiła nadzieja. Może go złapali? Może się udało? Boże, niech to będzie telefon z centrum dowodzenia FBI z informacją, że aresztowano Franka i uratowano jej maleństwo! Krew dudniła jej w skroniach, strugi potu ciekły po plecach. Wycierając wilgotne dłonie o dżinsy, z napięciem wpatrywała się w agenta, który sięgnął po słuchawkę. - Tu Collins.
s u
Haley nie spuszczała z niego wzroku. Kiedy zobaczyła, jak twarz
o l a d n
mężczyzny tężeje, przestała się łudzić. Jej nadzieja prysła jak bańka mydlana.
- Skąd, u licha, masz ten numer?
To musi być Frank - pomyślała Haley. Nie miała co do tego cienia wątpliwości.
a c
Po chwili jej podejrzenia się potwierdziły.
s
- Twoje niedoczekanie, Del Brio! Nie mam zamiaru dawać jej do telefonu. Możesz rozmawiać ze mną. Odpowiedź Franka sprawiła, że Collins poczerwieniał z wściekłości. Jego oczy błyszczały gniewem. - Słuchaj, ty złamany kutafonie! Jeżeli dzieciakowi spadnie choć jeden włos z głowy, długo nie pożyjesz! Będziemy cię ścigać do usranej śmierci! Wytropimy cię choćby na końcu świata. Słyszysz, padalcu jeden? Haley zerwała się na równe nogi. - Chcę z nim pomówić! - Ostrzegam cię, Del Brio...
Anula & pona
- Daj mi słuchawkę, Sean! Proszę! Z wyraźnym oporem Collins spełnił żądanie dziewczyny. Jednocześnie na migi pokazał jej, by starała się maksymalnie przeciągnąć rozmowę. Skinęła głową, że rozumie. Podłączeni do telefonu technicy potrzebowali czasu, aby namierzyć numer, z którego dzwoni Frank. Miała świadomość, że to, co zaczęło się rok temu, wreszcie zbliża się do końca. Ale do jakiego? Bała się o tym myśleć. - Frank! Frank, jesteś tam? - Witaj, Daisy.
s u
Na dźwięk niskiego barytonu ciarki przeszły jej po plecach.
o l a d n
- Zmyliły mnie te złociste loki i prosty nos, wiesz, maleńka? Ale muszę przyznać, że całkiem mi się podoba twój nowy wizerunek. Haley nie skomentowała jego słów. Zupełnie się nie przejęła tym, że Frank odkrył, kim jest Daisy Parker. Przez wiele miesięcy z powodzeniem grała rolę kelnerki,ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczyło
a c
się tylko dziecko. Jej maleńka córeczka.
s
- Nie zrób jej krzywdy, Frank. Błagam cię, nie skrzywdź mojego dziecka.
Nienawidziła błagać go o cokolwiek, nienawidziła swojego żebrzącego tonu, ale jeszcze bardziej nienawidziła samego Franka za ból i cierpienie; jakie zadał jej rodzinie. - Czego chcesz? - spytała szeptem. - Co mam uczynić, żebyś oddał mi Lenę? Co cię zadowoli? - Hm, może dwa miliony dolarów? W nieoznakowanych banknotach z różnych serii. Najwyższym nominałem może być setka. O tym, kiedy i gdzie masz dostarczyć forsę, wkrótce cię powiadomię.
Anula & pona
Słowa wypowiadane niskim zmysłowym głosem brzmiały niemal jak pieszczota. Jak pieszczota zadawana ostrzem noża, przemknęło Haley przez myśl. Albo zardzewiałym gwoździem. - Aha, jeszcze jedno. Lepiej żebym nie widział przy tobie gliniarzy lub agentów. Zwłaszcza tego twojego kumpla Collinsa czy tego skurwiela Justina Wainwrighta. Jasne? Poczuła bolesny ucisk w sercu. Tak niewiele dzieliło ich od sukcesu! Prawie udało im się dorwać drania. Trzy dni, a raczej trzy wieczory temu szeryf z Mission Creek i agent specjalny Sean Collins byli
s u
dosłownie o krok od aresztowania Del Bria. Niestety, w ostatniej chwili
o l a d n
Frank zdołał im uciec, zabierając Lenę i omal nie zabijając Johnny'ego Mercado.- Jeżeli chociaż poczuję ich zapach - kontynuował głos na drugim końcu linii - nigdy nie zobaczysz swojego bachora. Rozumiesz, maleńka? - Tak.
a c
- To dobrze. A zatem do usłyszenia wkrótce.
s
- Poczekaj! Frank, poczekaj! - Jej rozpaczliwy krzyk odbił się echem o ściany pokoju. - Nie rozłączaj się! Powiedz mi, jak się Lena... W słuchawce rozległ się ciągły sygnał. Haley miała ochotę zacząć płakać, tupać, wrzeszczeć, a przynajmniej z całej siły cisnąć słuchawkę na widełki. Ale ostatni rok spędziła żyjąc w wielkim kłamstwie. Współpraca z FBI przy tropieniu bossa teksaskiej mafii była niebezpiecznym zajęciem. Haley codziennie ryzykowała. W tym czasie jedną rzecz opanowała do perfekcji: powściąganie naturalnych odruchów i ukrywanie emocji. Nauczyła się uśmiechać, kiedy w środku dygotała ze strachu, i nie okazywać cierpienia, kiedy obserwowała, z jaką troską i czułością inni
Anula & pona
odnoszą się do dziecka, które ona - dla jego dobra - musiała na pewien czas porzucić. Ten ostatni rok nie pozostał bez wpływu na jej charakter. Dlatego, zamiast rzucić telefon na podłogę czy zanieść się gwałtownym szlochem, bez słowa oddała słuchawkę Seanowi. Potem w milczeniu patrzyła, jak ten łączy się z fachowcami od telekomunikacji. - Namierzyliście go? - warknął do telefonu. Wiedziała, że im się nie udało. Domyśliła się tego, zanim jeszcze ujrzała grymas niezadowolenia na twarzy Seana Collinsa. Frank był zbyt inteligentny, żeby dać się złapać na takie sztuczki. - No trudno. Dzięki.
o l a d n
s u
Zacisnąwszy gniewnie zęby, Sean wyłączył telefon. Po chwili przekazał Haley wiadomość, która nie była dla niej żadną niespodzianką. - Nie dali rady ustalić, skąd Del Brio dzwonił. - Złość i frustracja sprawiły, że jego nowojorski akcent stał się jeszcze silniejszy niż
a c
zazwyczaj. - Posługiwał się jakimś elektronicznym zagłuszaczem.
s
Haley pokiwała głową. Na nic więcej nie potrafiła się zdobyć. Od dnia, w którym porwano małą Lenę, żyła w ustawicznym strachu o dziecko. Dziś nie była w stanie go dłużej udźwignąć. Niemal dusiła się pod jego ciężarem. - On ją zabije. - Posłuchaj mnie, Daisy... Agent Sean Collins ugryzł się w język. Od samego początku stanowczo nalegał, aby zawsze i wszędzie przedstawiała się jako Daisy Parker. On też tak się do niej zwracał. Chociaż teraz już nie było takiej potrzeby, miał problemy z nazywaniem jej z powrotem Haley Mercado.
Anula & pona
- Posłuchaj, Haley. Nie zabije. Nie może jej zabić. Przynajmniej dopóki nie dostanie tego, czego chce. Del Brio nie jest głupi. Wie, że zażądamy dowodu, że dziecko żyje, zanim podejmiemy z nim grę. Haley puściły nerwy. Od ponad roku starała się panować nad emocjami, ale wreszcie sytuacja ją przerosła.- Do jasnej cholery, to nie jest żadna gra! - zawołała ze złością. - Tu chodzi o życie mojej córki! - Komu to mówisz, psiakrew! Myślisz, że nie wiem? Miesiące życia w ciągłym napięciu na obojgu odcisnęły piętno. Haley miała świadomość, że wystarczy drobiazg, jedno nieodpowiednie
s u
słowo czy krytyczne spojrzenie, aby do Seana Collinsa zaczęła ziać taką
o l a d n
samą nienawiścią co do Franka.
- Przepraszam - rzekł po chwili agent, przeczesując ręką gęste rude włosy. - Przecież wiesz, że zrobię wszystko, aby odzyskać Lenę. Chcę dorwać Del Bria tak jak ty.
- Moim zdaniem to po prostu niemożliwe - oznajmiła Haley. - Nie
a c
twoją matkę Frank zamordował. Nie twojego ojca usiłował zniszczyć. Nie
s
twojego zaufanego przyjaciela i doradcę zastrzelił.
Zacisnęła powieki, przez moment rozmyślając o matce, która zmarła w szpitalu, o siwowłosym teksaskim sędzi, który pomógł jej zorganizować ucieczkę z Teksasu, a później przez te wszystkie lata, kiedy żyła w ukryciu, służył jej radą i wsparciem, a także o ojcu, który teraz leżał na oddziale intensywnej opieki, walcząc o każdy oddech. Frank Del Brio zrujnował jej życie. Haley wiedziała, że ktoś takcyniczny i bezduszny nie zawaha się przed podjęciem kolejnego kroku. Skrzyżowała ręce na piersi, jakby chciała się objąć, dodać sobie otuchy. Z całej siły próbowała utrzymać strach na wodzy, nie myśleć o tym, co
Anula & pona
może się wydarzyć. Stała z zamkniętymi oczami, usiłując przywołać w pamięci obraz Leny takiej, jaką widziała ostatni raz. Jej licząca rok córeczka była promiennym radosnym dzieckiem, które uwielbiało gaworzyć i wszystkich obdarzać uśmiechem. Lena miała wielkie niebieskie ślepka, brodę po mamie, czarne kręcone włosy po ojcu. Ojciec małej Leny. Boże! Luke Callaghan. Starając się zdusić jęk, który podszedł jej do gardła, Haley wbiła paznokcie w dłonie. Musi powiadomić Luke'a. Badanie DNA wszystko
s u
potwierdziło; zresztą nie mogło być inaczej. Luke Callaghan jest ojcem
o l a d n
Leny. Teraz dowie się, że matką dziewczynki jest jasnowłosa kelnerka, którą znał jako Daisy Parker.
Wzdrygnęła się na myśl o zawiłej pajęczynie kłamstw i półprawd, którą uwiła wokół siebie. Teraz instynkt podpowiadał jej, że powinna się czym prędzej z niej wyplątać. Całą nadzieję pokładała w Luke'u. Frank
a c
zażądał, aby zostawiając okup, była sama; żeby, broń Boże, nie ciągnęła
s
ze sobą policji czy agentów federalnych. Słowem jednak nie wspomniał o ojcu dziecka.
Jej umysł nerwowo roztrząsał wszystkie możliwości. Del Brio był bezwzględny, całkowicie pozbawiony skrupułów. Miał rozległe wpływy i ogromną siatkę donosicieli. Wiedział, gdzie ona, Haley, przebywa, mimo że pozostawała w pilnie strzeżonym domu należącym do FBI, i w jaki sposób może się z nią skontaktować. Gdyby postanowiła wybrać się z wizytą do ojca Leny, Frank już po paru minutach uzyskałby o tym informację. Ale za bardzo by się nie przejął. Miał bowiem jeden słaby punkt: zbytnią pewność siebie. Przecież wielki Frank Del Brio bez trudu
Anula & pona
poradziłby sobie z przerażoną matką i ślepym ojcem. Ale czy ona, przerażona matka, zdoła stawić czoło wyzwaniu? Czy potrafi spojrzeć w oczy mężczyźnie, z którym zaszła w ciążę? Mężczyźnie, którego kochała, odkąd tylko sięga pamięcią? Zdoła. Potrafi. Musi. Po prostu nie ma innego wyboru. Odwróciwszy się na pięcie, Haley ruszyła pędem ku drzwiom. Sean pognał za nią. - Dokąd pędzisz? - Znaleźć Luke'a Callaghana.
s u
- Nic z tego! Nigdzie cię nie puszczę. Przynajmniej tu jesteś bezpieczna.
o l a d n
- Bezpieczna? - Zmierzyła go ironicznym spojrzeniem. - Chyba coś ci się pomyliło. Frank wie, gdzie mnie szukać. Mimo waszych supernowoczesnych urządzeń elektronicznych zdołał do mnie zadzwonić. A wy nie potrafiliście go namierzyć. Gdyby chciał, mógłby kazać jed-
a c
nemu ze swoich bandziorów wystrzelić w nas pocisk z małej przenośnej wyrzutni.
s
Chociaż Sean doskonale wiedział, że Haley ma rację, nie wpłynęło to na zmianę jego postawy. - Słuchaj, Dai... Haley - rzekł, zagradzając jej drogę. - Zaszliśmy już Jak daleko. Proszę cię, nie wycofuj się teraz.- Nie mam zamiaru się wycofywać. Po prostu postanowiłam przyjąć warunki Franka. - Każde słowo wypowiadała wolno, dobitnie, z niezachwianą stanowczością. Żąda dwóch milionów dolarów. Sam stwierdziłeś, że jest mało prawdopodobne, aby mnie lub dziecku wyrządził krzywdę, dopóki nie dostanie tych pieniędzy. Zapłacę okup. Nie sama, lecz z pomocą Luke'a
Anula & pona
Callaghana. - Chryste! Callaghan to porządny człowiek, bohater wojenny, ale jest ślepy jak kret. Nie zauważyłby czerwonej flagi, gdyby pomachano mu nią przed nosem. Haley znów poczuła bolesne kłucie w sercu. Zreflektowawszy się, że jego słowa mogą sprawić jej przykrość, Sean zaczął się tłumaczyć. - Przyznaję, że facet robi co może, dosłownie staje na głowie, żeby pomóc w odnalezieniu Leny. Kiedy badania DNA wykazały, że jest jej ojcem, pozwolił nam założyć w swoim telefonie podsłuch. Powiedział, że
s u
jest gotów wyłożyć dowolną sumę, jeżeli porywacz zażąda okupu.
o l a d n
Zastanawiał się nawet, czy porywaczom od początku nie chodziło właśnie o niego. Wszyscy przecież wiedzą, że ma miliony. Policja brała nawet to pod uwagę.
Policja, która nie była wtajemniczona w działania FBI, podobnie jak Luke podejrzewała, że porywacz zaciera ręce na myśl o fortunie
a c
Callaghana. Tym bardziej ze Lenę porwano zaledwie kilka dni przed
s
powrotem Luke'a do Mission Creek.
- Callaghan prowadził też poszukiwania na własną rękę kontynuował agent, nie kryjąc podziwu dla niewidomego milionera. - Nie znam drugiego człowieka o tak rozległych koneksjach, i to nie tylko w rządzie. On i jego trzej kumple odwiedzili więcej spelun, przekupili więcej pijaczków i namówili więcej łachudrów na zwierzenia niż cała armia naszych ludzi. Ale nie uda mu się... - Nie chcę o tym słyszeć! - przerwała mu ostro Haley. - Luke Callaghan jest ojcem Leny. Nie mogę pozwolić, aby o niczym nie wiedział i czekał bezczynnie, podczas gdy Frank Del Brio żąda pieniędzy
Anula & pona
za uwolnienie jego córki. Zacisnąwszy rękę na klamce, otworzyła drzwi. Sean wysunął umięśnione ramię, zagradzając jej przejście. - Nie próbuj mnie zatrzymać - syknęła. - Nawet o tym nie myśl, Sean. Tyle czasu byłam posłuszna, robiłam wszystko, o co mnie prosiłeś. Miesiącami narażałam życie, żeby dostarczyć wam potrzebnych informacji. Ale nie zamierzam narażać na niebezpieczeństwo mojej córki. - W porządku! - Agent skinął głową, świadom, że nic nie wskóra. Zaczekaj chwilę. Każę sprawdzić, gdzie się w tym momencie Callaghan podziewa.
o l a d n
s u
Kilka minut później Haley, uzbrojona w pistolet, który na polecenie Seana wręczył jej jeden z agentów, opuściła strzeżony dom za miastem i ruszyła na spotkanie z Lukiem. Tuż za nią wyjechał spod domu zakurzony biały mikrobus.
Potrafiła obchodzić się z bronią. Od dziecka mieszkała w
a c
południowym Teksasie, w dużym domu tuż za granicami Mission Creek.
s
Rozpieszczana przez rodziców oraz starszego brata Ricky'ego, większość czasu po szkole spędzała na lekcjach śpiewu, na lekcjach tańca oraz w luksusowym klubie golfowym Lone Star; wraz z koleżankami przesiadywała nad basenem, chichocząc, plotkując i gapiąc się na przystojnych, wysportowanych młodzieńców wynurzających się z wody. Strzelania nauczyła się od brata; parę razy w miesiącu zabierał ją na pusty plac za domem, gdzie na zmianę strzelali do ustawionych na ogrodzeniu puszek. Skupiona i posępna, z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy, jechała przed siebie. Na czarnym jak smoła niebie migotały miliony gwiazd.
Anula & pona
Księżyc wisiał nisko nad ziemią, lśniąc srebrzystym blaskiem. Ona jednak tego nie widziała; widziała jedynie czarną wstęgę szosy. Zanim wyruszyła w drogę, Sean uzyskał dla niej informację, gdzie może znaleźć Luke'a Callaghana. Był ze swoimi kumplami w barze Pod Sakwą, w tym samym barze, w którym spotkała go dwa lata temu i z którego po niedługim czasie wyszli, aby spędzić razem upojną noc. Tamto spotkanie było przypadkowe, na dzisiejsze jechała przygotowana, wiedziała, czego chce. Co za ironia, pomyślała: to samo miejsce, te same osoby, lecz jakże inny cel. Tamtego lipcowego wieczoru
s u
przed dwoma laty Luke jej nie rozpoznał. W Londynie poddała się
o l a d n
operacji plastycznej. Chirurg, który zmienił jej twarz, w pełni zasłużył na pięć tysięcy funtów, jakie mu zapłaciła. Dziś również Luke jej nie rozpozna. Nie tylko dlatego, że stracił wzrok, ale również dlatego, że ona, Haley, tak idealnie wcieliła się w fikcyjną postać Daisy Parker. Nikt poza Frankiem nie zdołał rozszyfrować jej prawdziwej tożsamości.
a c
Chociaż...
s
Od pewnego czasu Luke wypytywał ludzi o jasnowłosą kelnerkę mówiącą z silnym teksaskim akcentem. Któregoś dnia wybrał się do klubu i specjalnie zaszedł jej drogę. Potem, zacisnąwszy dłonie na jej ramionach, pocałował ją, jakby chciał sprawdzić, czy jej usta mają taki sam smak jak osoby, którą całował przed dwoma laty. Przestraszyła się. Nie mogła pozwolić, by ją rozpoznał. Wyrwała mu się, twierdząc, że go nie zna, że najwyraźniej ją z kimś pomylił. Teraz natomiast zamierzała go przeprosić, przyznać się, że nie tylko go zna, ale że urodziła jego dziecko. Ba, gotowa była paść przed nim na kolana i błagać go, aby pomógł jej odzyskać ich porwane maleństwo.
Anula & pona
Dwadzieścia minut później z niezłomnym postanowieniem, że musi tę sprawę załatwić, że nie da się zbyć, skręciła na zatłoczony placyk przed barem Pod Sakwą i zaparkowała samochód między dwiema furgonetkami. Kierowca białego mikrobusa znalazł miejsce w następnym rzędzie. Haley nie potrafiła powiedzieć, czy świadomość, że czuwa nad nią FBI, dodawała jej otuchy czy też zwiększała poczucie stresu. Jedno nie ulegało wątpliwości: miała wrażenie, jakby po plecach wędrował jej skorpion. Zdenerwowana, z mocno bijącym sercem, wysiadła z samochodu.
s u
W ciągu dwóch lat budynek, w którym mieścił się bar, nie zmienił się,
o l a d n
przynajmniej z zewnątrz. Ta sama drewniana tabliczka z nazwą baru skrzypiała nad drzwiami, poruszana podmuchami wiatru. Te same latarnie oświetlały szare, od lat nieodnawiane ściany. Tuż obok stał ten sam motel składający się z kilkunastu odrębnych domków. Z najwyższym trudem Haley oderwała wzrok od największego z nich, po czym skierowała się do
a c
baru.
s
Pchnęła drzwi. Z głośników na ścianach płynęła muzyka country, której od czasu do czasu akompaniował znajomy brzęk uderzanych kijem kul bilardowych. Mrużąc oczy, Haley rozejrzała się po mrocznym, zadymionym wnętrzu. W tej części południowego Teksasu w barach nie obowiązywał podział na sekcję dla palących i niepalących. Powiodła wzrokiem po klientach siedzących przy długim owalnym barze, który ciągnął się wzdłuż ściany naprzeciwko wejścia. Kilku gości znała z widzenia; obsługiwała ich, gdy wpadali do Yellow Rose Cafe na terenie klubu. Ignorując błysk zainteresowania, który zobaczyła w oczach jednego z bywalców, oraz przyjazne skinienie głową drugiego, przeniosła
Anula & pona
spojrzenie na ustawione w głębi stoliki. Przy pierwszym z nich dostrzegła dwóch mężczyzn trzymających wysokie oszronione szklanki. Serce zaczęło walić jej jak szalone. Rzuciła pobieżnie okiem na Tylera Murdocha, po czym utkwiła spojrzenie w Luke'u. Siedział zwrócony do niej tyłem, ale nie miała wątpliwości, że to on. Wszędzie rozpoznałaby te czarne kręcone włosy wystające spod słomkowego stetsona oraz szerokie ramiona okryte dżinsową koszulą. Każdy skrawek wspaniale zbudowanego ciała Luke'a Callaghana miała trwale zapisany w pamięci.
s u
Właściwie od zawsze kochała Luke'a; nie pamiętała takiego
o l a d n
momentu, aby nie wodziła za nim zakochanym wzrokiem. Luke, osierocony w dzieciństwie, dorastał w luksusowej rodzinnej rezydencji położonej w północnej części miasta. Chłopcem opiekowała się stara wierna gosposia oraz ciągle nieobecny stryj bumelant, który bez skrupułów korzystał z funduszy bratanka, aby móc prowadzić beztroski
a c
tryb życia. Luke i brat Haley byli najlepszymi przyjaciółmi od pierwszej
s
klasy szkoły podstawowej, potem - kiedy wyjechali na studia w Virginia Military Institute - wspólnie wynajmowali pokój. Wraz z trzema innymi chłopakami z południowego Teksasu tworzyli zgraną paczkę. Piątka Wspaniałych, nazywała ich w myślach Haley. Byli zżyci, gotowi skoczyć za sobą w ogień. Wydawało się, że ich przyjaźń przetrwa wieki, że nic nie jest w stanie jej nadwerężyć. Piątka Wspaniałych... Ricky Mercado, uwielbiany przez Haley starszy brat. Flynt Carson, syn jednego z największy hodowców bydła mieszkających w tej części Stanów. Spence Harrison, czarnooki szatyn,
Anula & pona
uosobienie męskości. Tyler Murdoch, trochę dziki i nieokrzesany, mający niesamowity dar, jeśli chodzi o urządzenia mechaniczne. No i Luke. Pogodny, roześmiany, niebieskooki Luke Callaghan. W swoim czasie Haley kolejno podkochiwała się w każdym z nich, ale to Luke skradł jej serce. Była taka młoda, kiedy zdała sobie sprawę z uczucia, jakim go darzy; jej ciało dopiero zaczynało się zaokrąglać, a twarz tracić dziecięce rysy. Jak typowa nastolatka, na zmianę to zalotnie trzepotała rzęsami, próbując uwieść Luke'a, to rumieniła się i milczała zakłopotana.
o l a d n
s u
Tęskniła za tamtymi beztroskimi latami. Luke zawsze zachowywał się wobec niej w porządku. Był miły, uczynny jak starszy brat; czasem się z nią drażnił, czasem jej dokuczał, ale robił to ze śmiechem, z przyjaźnią. Jeżeli nawet zauważył, że Haley wodzi za nim maślanym wzrokiem, nigdy nie dał jej tego odczuć.
a c
Kiedy wyjechała na studia, siłą rzeczy rzadziej widywała Luke'a, ale
s
ilekroć się spotykali, coraz bardziej go kochała. W tym czasie Ricky z przyjaciółmi wstąpili do piechoty morskiej. Do domu wpadali z krótkimi wizytami, zazwyczaj na święta albo pomiędzy jedną misją a drugą. Ku wielkiej rozpaczy Haley, Luke nawet nie zdążył zauważyć, że mała siostrzyczka Ricky'ego już nie jest szczerbatą dziewczynką z kucykami, lecz młodą atrakcyjną kobietą. To, czego nie dostrzegł Luke, nie uszło jednak uwadze Franka Del Brio. Otrząsając się ze wstrętem, Haley przypomniała sobie przystojnego starszego mężczyznę, który zaczął zabiegać o jej względy wkrótce po tym, jak wróciła do domu po ukończeniu studiów. Ze wstydem myślała o
Anula & pona
tym, że jego zaloty sprawiały jej przyjemność. Przynajmniej na początku. Gdyby chciał, ciemnowłosy ciemnooki Frank liczący metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i zbudowany z samych mięśni mógłby zawrócić w głowie nawet zakonnicy. Nic dziwnego, że zawrócił w głowie Haley. Próbowała z nim zerwać, kiedy zorientowała się, jak mocno jest zaangażowany w mroczne interesy prowadzone przez jej stryja Carmine'a. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła, jaki wybuchowy Frank ma charakter i jaki potrafi być bezwzględny. Szczerząc zęby w uśmiechu, wytknął Haley, że jej ojciec również prowadzi nielegalne interesy.
s u
Oczywiście nie tkwi w przestępczym światku tak głęboko jak jego brat
o l a d n
Carmine, ale wystarczy szepnąć słówko tu i tam, aby Johnnym Mercado zainteresowały się gliny lub, gorzej, członkowie konkurencyjnych rodzin mafijnych. Pamiętała o tej groźbie, wypowiedzianej cichym, niemal pieszczotliwym tonem, kiedy Frank wsuwał jej na palec pierścionek zaręczynowy z brylantem.
a c
Niedługo potem, w trakcie wojny w Zatoce Perskiej, Ricky, Luke i
s
ich koledzy postanowili wziąć na ochotnika udział w pewnej tajnej i bardzo niebezpiecznej misji. Haley do dziś niewiele wiedziała na jej temat. Ricky nigdy nie mówił o tym, co się wówczas wydarzyło. Jego przyjaciele również milczeli. Wiadomo było tylko, że przerzuceni za linię wroga zniszczyli fabrykę produkującą broń biologiczną, następnie zostali schwytani i spędzili dziewięć koszmarnych miesięcy jako jeńcy wojenni, dopóki ich dowódca, pułkownik Phillip Westin, nie zorganizował odważnej akcji ratunkowej zakończonej sukcesem. Pięciu Wspaniałych. Wrócili do domu, witani jak bohaterowie. Haley wiedziała, że nigdy nie zapomni parady, jaka w ciepły czerwcowy
Anula & pona
poranek odbyła się na ich cześć. Ani hucznego przyjęcia zaplanowanego na wieczór. Był to bowiem wieczór, kiedy Haley Mercado przestała istnieć kiedy umarła.
ROZDZIAŁ DRUGI Ponad dziesięć lat temu - Chłopaki! Hej, chłopaki!
o l a d n
s u
Wymachując ręką, Haley usiłowała zwrócić uwagę pięciu młodych mężczyzn pędzących na motorówce po jeziorze.
- Luke! Ricky! - Niemal ochrypła od krzyku. - Tutaj, psiakrew! Tutaj!
a c
Słońce chyliło się ku zachodowi i powoli zapadał zmierzch. Pokręciwszy z rezygnacją głową, Haley poddała się. Wiedziała, że brat i
s
jego przyjaciele nie zauważą samotnej postaci stojącej na przystani, która powoli pogrąża się w mroku. Z kolei ryk potężnego silnika zagłuszał wszystko, czyli również jej głos. Wróciła pośpiesznie do swojego małego sportowego auta, które zaparkowała tuż nad wodą, i włączyła długie światła. Zapalała je i gasiła, zapalała i gasiła, aż wreszcie została zauważona. Mężczyzna trzymający kierownicę -z tej odległości nie potrafiła ich rozpoznać - pomachał do Haley, po czym wykonał motorówką obrót w prawo. Haley ponownie zajęła miejsce na przystani i uzbroiła się w cierpliwość. Wiedziała, że za moment podpłyną. Ricky z przyjaciółmi Anula & pona
całe popołudnie spędzili na jeziorze, z niesłabnącym zapałem raz po raz tnąc powierzchnię wody. Cieszyli się słońcem, świeżym powietrzem, wolnością. Wcale im się nie dziwiła. Zasłużyli na odpoczynek, zwłaszcza po tak wyczerpującym poranku. Od dziewiątej rano uratowani jeńcy wojenni brali udział w uroczystościach zorganizowanych na ich cześć. Zostali potraktowani jak najprawdziwsi bohaterowie. Dowództwo piechoty morskiej mogło być z nich dumne. Młodzi, zabójczo przystojni, w czystych wyprasowanych mundurach, najpierw jechali w paradzie, później zaś przez kilka godzin
s u
siedzieli w skwarze zalewając się potem i słuchając, jak miejscowi
o l a d n
dygnitarze wygłaszają przeraźliwie długie mowy, w trakcie których wychwalają ich pod niebiosa. Kiedy przemówienia dobiegły końca, przez kolejną godzinę rozdawali autografy dzieciakom, które otoczyły podium. Ale gdy wreszcie tłumy się rozeszły, młodzieńcy -dotąd zachowujący się z powagą i godnością - wydali dziki okrzyk radości i
a c
pozbywszy się mundurów, czym prędzej ruszyli nad jezioro. Byli tu już
s
co najmniej od pięciu godzin; popijając piwo, cieszyli się z odzyskanej wolności. Słońce, które wyglądało jak wielka ognista kula, opadało coraz niżej. Obserwując ich z brzegu, Haley pomyślała sobie, że jeśli wkrótce nie wrócą na ląd, będą płynąć po ciemku. A co gorsza, nie zdążą na wspaniałe przyjęcie w ogrodzie wychodzącym prosto nad wodę,które Isadora i Johnny Mercado postanowili wydać z okazji szczęśliwego powrotu swojego syna i czwórki jego najlepszych przyjaciół. Wsparta biodrem o balustradę, Haley wpatrywała się w motorówkę, która pruła po gładkiej tafli, zbliżając się do przystani. Kiedy rozpoznała twarz mężczyzny trzymającego ster, serce zabiło jej mocniej. Luke
Anula & pona
Callaghan stał w rozkroku, silny, przystojny, z gołym torsem lśniącym w złocistych promieniach zachodzącego słońca. Obok niego siedział spieczony na brąz Tyler Murdoch. Twarzy pozostałych trzech wylegujących się w tyle łodzi nie widziała, ale mogłaby ich opisać z zamkniętymi oczami. Szlachetny, poważny Flynt Carson. Skupiony, lojalny Spence Harrison. No i Ricky, jej ukochany starszy brat. Po raz nie wiadomo który odetchnęła z ulgą. Dzięki Bogu, że udało się ich uratować. Że wrócili do domu, w dodatku cali i zdrowi. Przez ostatnich kilka tygodni chodziła z podkrążonymi oczami. Kłopoty nie
s u
pozwalały jej zasnąć. Teraz przynajmniej nie musi się już martwić o
o l a d n
Ricky'ego. Z drugim kłopotem...
Z drugim zamierzała poradzić sobie dzisiejszego wieczoru. Krzywiąc się z obrzydzenia, spojrzała na wielki brylant połyskujący na palcu jej lewej ręki. Na myśl o tym, co postanowiła wykonać już za kilka godzin, zrobiło się jej słabo.
a c
Psiakrew! Szlag by trafił Franka Del Brio!
s
Niski, gardłowy warkot sprawił, że otrząsnęła się z zadumy. Zmrużywszy oczy, obserwowała, jak Luke z wprawą zmienia biegi i motorówka łagodnym łukiem podpływa do przystani. Haley złapała cumę i okręciła ją wokół pala. Kiedy otrzepała ręce, siedzący obok Luke'a mężczyzna wyszczerzył do niej zęby. - Hej, ślicznotko. - Hej, przystojniaku. Przystojniak, czyli Tyler Murdoch, były kapitan szkolnej drużyny futbolowej, powiódł wzrokiem po jej gołych ramionach, bluzce w czerwoną kratkę wiązaną tuż pod biustem, gołym brzuchu i długich
Anula & pona
zgrabnych nogach wystających spod czerwonych bawełnianych szortów. - Świetnie wyglądasz. - Dzięki. - Uśmiechnęła się. Luke zdawał się podzielać opinię Tylera. Haley poczuła dreszcze, gdy w ślad za przyjacielem zmierzył ją wzrokiem. Kiedy jednak się do niej odezwał, w jego głosie pobrzmiewała ta sama koleżeńska nuta co zawsze. Po prostu traktował Haley jak młodszą siostrę swojego serdecznego przyjaciela. - Zabrać cię na przejażdżkę?
s u
- Oj, chciałabym, ale nie mogę - powiedziała z żalem.
o l a d n
Dzień był upalny, woda zaś kusiła - wyglądała chłodno i rześko; do tego Luke, szczupły, lecz umięśniony, w mokrych kąpielówkach... Z najwyższym trudem Haley oderwała spojrzenie od jego szerokiej klatki piersiowej i zerknęła na tył motorówki.- A gdzie Ricky? - spytała. - Jakiś kwadrans temu zostawiliśmy go w porcie. Powiedział, że
a c
chce wstąpić po Melissę i że razem dotrą na przyjęcie, które wasi starzy
s
wydają na naszą cześć.
Haley westchnęła ciężko. - Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu pół godziny temu Melissa zadzwoniła i zapytała, gdzie się Ricky podziewa. Więc ja, jak przystało na kochającą siostrę, przyjechałam tutaj, żeby go do niej podrzucić. Okazuje się, że niepotrzebnie się fatygowałam. Hen, na drugim końcu jeziora, migotały światła, które Isadora i Johnny Mercado rozwiesili w ogrodzie. Z tej odległości małe, lśniące punkciki wyglądały jak robaczki świętojańskie. Haley poczuła bolesne
Anula & pona
ukłucie w sercu. Już kilka dni temu Isadora Mercado rzuciła się w wir przygotowań. Zanosiło się na to, że przyjęcie powitalne dla pięciu odbitych z niewoli bohaterów będzie jednym z największym wydarzeń roku w Mission Creek. Na pewno jednym z najradośniejszych. Pod roziskrzonym gwiazdami teksaskim niebem mieli się bawić wszyscy przyjaciele Ricky'ego i Luke'a. Tylko dwie osoby na całym świecie - córka Johnny'ego i Isadory oraz sędzia Carl Bridges - wiedziały, że jest to ostatni wieczór, jaki Haley
s u
spędzi ze swoją rodziną. Że zostało jej najwyżej kilka godzin, aby mogła
o l a d n
nacieszyć się przyjaciółmi. Że po dzisiejszym wieczorze już nigdy nie zobaczy Luke'a. Z miażdżącą siłą zacisnęła prawą rękę na lewej. Krawędzie brylantu wbiły się jej w palce. Wszystko przez Franka Del Brio. On jest wszystkiemu winien.
- Właśnie zamierzamy płynąć na drugi brzeg - powiedział Luke,
a c
wyrywając ją z zamyślenia. - Wskakuj do łajby i płyń z nami. Po co masz
s
sama jechać taki kawał wokół jeziora?
- Nie, nie mogę - odparła. Zresztą już wkrótce wypłynie na te ciemne wody. Wypłynie po to, aby zniknąć na zawsze. - Możesz, możesz - próbował zachęcić ją siedzący za Lukiem Spence Harrison. - No, stary - zwrócił się do Tylera. - Chodź tu do nas, ustąp damie miejsca. Potrząsnęła głową. - Nie mogę zostawić tu samochodu. Będzie mi potrzebny. Mały sportowy wóz stanowił nieodzowny element planu, jaki opracowała wspólnie z sędzią Bridgesem. Kiedy zabawa się rozkręci,
Anula & pona
Haley wymknie się niepostrzeżenie, wsiądzie do samochodu i pojedzie nad którąś z ustronnych zatoczek. Na przednim siedzeniu zostawi ubranie i ręcznik, a sama wejdzie do wody, żeby popływać w blasku księżyca. I już nigdy nie wróci w rodzinne strony. - Jutro go odbierzesz - wtrącił się do rozmowy jasnowłosy Flynt Carson. - No, nie marudź, mała. Wskakuj, bo zanim dojedziesz, impreza będzie się miała ku końcowi. Haley zerknęła na Luke'a. Marzyła o tym, aby spędzić w jego towarzystwie parę dodatkowych chwil. Tym bardziej że dziś widzą się po
s u
raz ostatni w życiu. Już nigdy się nie dowie, czy uśmiechy, jakimi
o l a d n
obdarzał ją przez kilka miesięcy poprzedzających jego wyjazd nad Zatokę Perską, znaczyły coś więcej niż zwykłą sympatię do siostry kolegi, a jeśli tak, to czy jego zainteresowanie nią mogło przerodzić się w trwałe i głębokie uczucie.
- Myślisz, że wypiliśmy za dużo, aby cię bezpiecznie przewieźć z
a c
jednego brzegu na drugi? - spytał Luke, widząc, że Haley się waha, lecz
s
nie domyślając się powodu jej wahania. - Nie przejmuj się tymi puszkami walającymi się po pokładzie. Widzisz, my jesteśmy duże chłopaki. Znamy swój limit. Żeby nas piwo za bardzo nie kusiło, dwa ostatnie sześciopaki wylaliśmy do jeziora zaraz po tym, jak wysadziliśmy w porcie Ricky'ego. Więc nie musisz się obawiać. Nic ci nie grozi. Westchnęła w duchu. Boże, gdybyż to była prawda. - No chodź. - Uśmiechając się szeroko, Luke wyciągnął do niej rękę. - Przytrzymam cię. Ogarnęła ją przemożna chęć podania mu dłoni. Zaczęła się nerwowo zastanawiać, co ma zrobić. Hm, zostawi samochód przy przystani; kiedy
Anula & pona
nadejdzie czas, aby wymknąć się z przyjęcia, pożyczy jeden z wozów należących do rodziców. W ten sposób odbędzie z chłopakami przejażdżkę łodzią i spędzi chwilę dłużej z Lukiem. Skinąwszy głową, podała Luke'owi rękę. Uścisk miał silny, skórę wilgotną od wody. Pomógł jej zejść do motorówki. Kiedy już stała pewnie na nogach, uniósł jej dłoń do światła i obracając to w prawo, to w lewo, dokładnie obejrzał pierścionek z brylantem. Promienie zachodzącego słońca załamywały się w oszlifowanych ściankach, tworząc maleńkie, wielobarwne punkciki.
s u
Oczywiście Luke już wcześniej widział jej pierścionek
o l a d n
zaręczynowy. Od ich powrotu z niewoli minęło kilka dni, a Haley nie zdejmowała go z palca; pierścionek był jak piętno wypalone na jej dłoni przez Franka. Ale dziś Luke po raz pierwszy obejrzał go z bliska. - Co za kamień! - mruknął, uśmiechając się pod nosem. - Tak, robi wrażenie - przyznała Haley głosem pozbawionym
a c
emocji.
s
- Wiesz, to dziwne... - Przyjrzał się jej uważnie. -Ale jakoś nigdy nie wyobrażałem sobie was, ciebie i Franka, jako pary. - Ja też nie - odrzekła, z trudem poruszając ustami. Boże, jaka była głupia, jaka naiwna! Wierzyła, że sobie poradzi, że zdoła odeprzeć coraz bardziej natarczywe umizgi Franka. Sądziła, że wystarczy, jak mu powie, że niestety, nie odwzajemnia jego uczuć, aby dał jej spokój. Frank niczego nie zrozumiał i nie dał jej spokoju. Powiedział, że Haley się myli, a jeśli faktycznie nie odwzajemnia jego uczuć, to widocznie potrzebuje odrobiny więcej czasu. Niech myśli o jego, Franka,
Anula & pona
zaletach i nie zapomina, ile on wie na temat zaangażowania jej ojca w działalność organizacji przestępczej. Haley przystała na zaręczyny głównie po to, aby zyskać na czasie. Ale ten czas nieubłaganie zbliżał się do końca. Data ślubu została już wyznaczona. Istniał tylko jeden sposób, aby uratować zarówno ojca, jak i siebie: musi zniknąć. Na zawsze. Zamierzała to zrobić dzisiejszego wieczoru. Najpierw jednak spędzi kilka cudownych - ostatnich - chwil w towarzystwie Luke'a. - Masz ochotę stanąć za kołem? - spytał.
o l a d n
s u
- Co? I sterować tym kolosem? - Zmusiła wargi do uśmiechu. - Nie wiem, czy mi starczy sił.
- Spokojna głowa. W razie czego ci pomogę. Zrobił jej miejsce za kierownicą, a sam ustawił się
tak, by móc obsługiwać biegi. Haley zaczęła powoli wycofywać
a c
potężną motorówkę. Kiedy nie było już niebezpieczeństwa, że otrze się o
s
przystań, obróciła maszynę. Przed sobą miała tylko wodę, niebo i dopiero hen w oddali światełka na lądzie. Tuż nad uchem usłyszała niski głos Luke'a: - Gotowa? Po ramionach przebiegł ją dreszcz. - Gotowa. - Dobra, ruszamy. Pchnął w przód drążek, na którym zaciskał rękę. Niczym groźny, przerośnięty tygrys, silnik zawarczał cicho. Ruszyli; połowa kadłuba wynurzyła się z wody, chwilę potem opadła z głośnym trzaskiem i łódź
Anula & pona
wystrzeliła do przodu. Tracąc równowagę, Haley poleciała do tyłu, na Luke'a. Mimo że stał w szerokim rozkroku, dla większej pewności chwycił się przedniej szyby. Haley, zaklinowana między kierownicą a Lukiem, nawet gdyby chciała, nie mogłaby się oswobodzić. Rozpryskująca się woda moczyła jej twarz. Wiatr targał jej włosami; wyglądało to tak, jakby wokół jej głowy wiły się dziesiątki syczących węży. Roześmiawszy się, Luke zaczął zgarniać ręką niesforne kosmyki. Trzymając je mocno, aby znów się nie rozwichrzyły, położył dłoń na
s u
ramieniu Haley. Starała się odprężyć, ale słabo jej to wychodziło.
o l a d n
Pilnując, aby dziób łodzi wcelowany był w migoczące światełka na przeciwległym brzegu, czuła, jak przenikają ją ciarki.
Ileż to razy marzyła o tym, by stać tak blisko Luke'a! Ileż to razy, zasypiając w nocy, pragnęła czuć dotyk jego ciepłego, twardego ciała! Ileż to razy wyobrażała sobie, jak on obejmuje ją mocno, a ona,
a c
szczęśliwa w jego ramionach, zapomina o całym świecie.
s
Teraz te marzenia się spełniły; co prawda wolałaby, żeby Luke tulił ją z miłością, a nie po przyjacielsku, ale nie zamierzała narzekać. Przymknąwszy oczy, skupiła się, próbując na zawsze zapamiętać ten moment: to, jak ich ciała idealnie do siebie przylegają, ciepło, jakie bije od Luke'a, świeży zapach jego mokrej skóry, twardość brzucha, ud... Nagle głośny krzyk wyrwał ją z zadumy. - Haley! Uważaj! Kłoda! Otworzyła oczy. Przez chwilę wpatrywała się w jaskrawe punkciki światła na horyzoncie, po czym opuściła wzrok i z przerażeniem zobaczyła potężny konar unoszący się na powierzchni wody. Czym
Anula & pona
prędzej chwyciła kierownicę i ostro obróciła w prawo. Prawa krawędź nadburcia zanurzyła się w wodzie, lewa wzniosła się wysoko w powietrze. Napędzana potężnym silnikiem łódź prała na boku; woda wlewała się do środka, a piątka zaskoczonych pasażerów usiłowała przytrzymać się czegokolwiek, aby nie wpaść do jeziora. Odepchnąwszy Haley, Luke rzucił się do steru. Dziewczyna zachwiała się i znów straciła równowagę, co w tych warunkach było do przewidzenia. Wyciągnęła ręce; zaczęła nimi machać, rozpaczliwie próbując się czegoś uczepić - przedniej szyby, oparcia siedzenia,
s u
wszystko jedno czego, ale na nic nie trafiła. Po chwili z krzykiem, który
o l a d n
zamarł jej na ustach, wypadła z łodzi. - Haley!
Głos Luke'a wołający jej imię - była to ostatnia rzecz, jaką usłyszała, zanim uderzyła o rozkołysaną powierzchnię. Pochłonął ją mrok. Przez kilka sekund, spanikowana, wymachując niezdarnie rękami i nogami,
a c
opadała coraz niżej.
s
Ale nagle wstąpiła w nią siła.
Haley przestała się szamotać; opanowała strach. Przecież to tu nauczyła się pływać. Jako mały brzdąc godzinami baraszkowała w tym jeziorze. Jako nastolatka całymi dniami jeździła tu na skuterze i nartach wodnych. Jezioro Maria było jej przyjacielem. Jej drogą ucieczki. Wyprostowawszy się, zaczęła wolno unosić się ku powierzchni. O ile spadając, wyprawiała różne dziwne rzeczy, a to trzepotała rękami, a to młóciła wodę nogami, o tyle unosząc się, nie robiła nic. Wszystko odbywało się spokojnie, leniwie... Przynajmniej na początku. Znajdowała się mniej więcej metr lub półtora od powierzchni, gdy
Anula & pona
wtem jakiś twardy przedmiot otarł się o jej szyję. Usiłowała odpłynąć, ale nie była w stanie. Coś ją przytrzymywało. Ponownie ogarnął ją przeraźliwy strach. Zaczynało jej brakować powietrza w płucach. Obracając się na wszystkie strony, walczyła z niewidzialnym wrogiem: długą grubą gałęzią dryfującego drzewa, na które omal nie najechała motorówką. Końcówka gałęzi wsunęła się jej za kołnierz bluzki. Próba oswobodzenia się spełzła na niczym. Czując bolesny ucisk w klatce piersiowej, Haley czym prędzej chwyciła za węzeł pod biustem. Zanim w końcu udało jej się go
s u
rozwiązać, w wodzie unosiły się setki bąbelków. Uwolniwszy się od
o l a d n
bluzki, zaczęła intensywnie wymachiwać nogami. Po chwili wystrzeliła na powierzchnię. Dusząc się i krztusząc, łapczywie wciągała powietrze. Kiedy oddech wyrównał się jej na tyle, by mogła obrócić się i obejrzeć za siebie, strach ponownie zjeżył jej włosy. - O Chryste!
a c
Miała wrażenie, jakby spędziła pod wodą godzinę, ale oczywiście
s
minęło najwyżej kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund. W tym czasie Luke nie zdołał odzyskać panowania nad łodzią. Motorówka, jeszcze bardziej przechylona na bok niż wtedy, gdy Haley była na pokładzie, wciąż płynęła w stronę migoczących świateł. Towarzyszyła jej tryskająca w górę fontanna spienionej wody. - Luke! Tyler! - Przebierając nogami, Haley wydzierała się na całe gardło. - Spence! Flynt! Łódź zaraz się przewróci! Chłopaki, wyskakujcie! Wyskakujcie! Byli zbyt daleko, aby słyszeć jej wołanie. Albo byli zbyt zaaferowani. Jedno z dwojga. W każdym razie mocno napierali na
Anula & pona
uniesioną burtę, Ucząc na to, że zdołają ją obniżyć. Ten manewr może udałby się na żaglówce, ale na łodzi motorowej, której jeden z silników wciąż pracował na pełnych obrotach, szansa powodzenia była raczej znikoma. Mrużąc oczy, Haley z narastającym przerażeniem patrzyła, jak kadłub unosi się jeszcze wyżej nad powierzchnię jeziora. Kilka sekund później łódź obróciła się do góry dnem i z potężnym łoskotem, który zabrzmiał jak huk wystrzału, grzmotnęła w wodę. Serce podskoczyło Haley do gardła. Wstrzymała oddech. Czekała, dopóki nie zobaczyła wynurzających się z wody ciemnych głów. Jedna. Druga. Trzecia.
o l a d n
A gdzie czwarta? Boże, gdzie czwarta?
s u
Niewiele, się zastanawiając, ruszyła na pomoc. Płynęła szybko, silnymi pociągnięciami ramion odpychając wodę, wiedziała jednak, że dzieli ją od mężczyzn zbyt duża odległość, aby mogła im się na
a c
cokolwiek przydać. Znajdowali się bliżej brzegu niż miejsca, w którym
s
ona była. Goście zebrani w ogrodzie jej rodziców rzucili się w stronę niedużej przystani. Uświadomiła sobie, że szybciej od niej dotrą do przewróconej motorówki. Mimo to nie zwolniła tempa. Raz po raz wynurzając z wody ramiona, powoli zmniejszała dystans dzielący ją od trzech unoszących się głów. Nagłe na powierzchni jeziora pojawił się czwarty ciemny kształt. Z gardła Haley wydobył się zduszony szloch. Nareszcie! Wszyscy czterej żyją! Po chwili znów zaczęła przebierać w miejscu nogami. Odgarnęła włosy z twarzy. Zdała sobie sprawę, że chociaż ona ich
Anula & pona
widzi, oni jej nie widzą. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały brzeg, na którym stał dom letniskowy Mercadów, jezioro jednak pogrążone było w półmroku. Żadna z postaci krzątających się po przystani czy ogrodzie nie miała szansy dojrzeć unoszącej się na wodzie dziewczyny. Ale wkrótce zaczną jej szukać. Jak tylko wyłowią z wody Luke'a oraz jego przyjaciół i dowiedzą się, że była razem z nimi, natychmiast zaczną dokładnie przeczesywać jezioro. Jej ojciec. Jej brat. I narzeczony Frank Del Brio.
s u
Płynąc chłopakom na ratunek, rozgrzała się. Teraz, kiedy
o l a d n
przebierała w miejscu nogami, powoli traciła ciepło. Miała wrażenie, że krew jej zamarza, że ramiona stają się ciężkie niczym szare granitowe skały widoczne w oddali, że serce... Serce po prostu pękało jej z rozpaczy. Zaplanowała zniknąć dzisiejszego wieczoru. Może nie w tak dramatycznych okolicznościach, ale... Cóż, równie dobrze może utonąć.
a c
Skoro okazja sama się nadarza...
s
Przełknęła ślinę i wzięła się w garść. Spokojnie, skup się, nakazała sobie w duchu. Wykonując niewielkie ruchy dłońmi, obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Do najbliższego kawałka lądu miała jakieś sto metrów. Ten najbliższy kawałek lądu oddalony był o kilkanaście kilometrów od cichej zatoczki, przy której zamierzała zostawić samochód, lecz najwyżej o kilometr od stojącej na ustroniu chaty, w której sędzia Bridges trzymał swój sprzęt do wędkowania. Sędzia Carl Bridges. Jedyna osoba, której mogła zaufać. Prawnik, który od lat przyjaźnił się z rodzicami Haley, a który jej samej od wielu miesięcy służył mądrą radą i wsparciem. Obowiązywała go tajemnica
Anula & pona
zawodowa. Jako prawnik i przyjaciel domu wiedział, jak głęboko Johnny Mercado wplątany jest w sieć interesów swojego brata Carmine'a. Wiedział też, że Frank Del Brio nie rzuca pogróżek na wiatr. Podejrzewał, że przystojny bandzior maczał palce w kilku wyjątkowo brutalnych zabójstwach. Doskonale rozumiał decyzję Haley, która za wszelką cenę postanowiła chronić swojego ojca. Ochronić mogła go tylko w jeden sposób - znikając na zawsze z pola widzenia. Jeżeli Frank uwierzy, że jego narzeczona nie żyje, nie będzie miał powodu dłużej grozić Johnny'emu.
s u
W ciągu ostatnich kilku tygodni sędzia załatwił dla Haley fałszywy
o l a d n
paszport i kupił bilety lotnicze. Czekała ją podróż przez trzy kontynenty. Chodziło o to, aby jak najlepiej zatrzeć ślady. Wreszcie wszystko było gotowe, zapięte na ostatni guzik. Dziś nadszedł wielki dzień, dzień, w którym miała zginąć. Wypadek na motorówce mógłby uwiarygodnić jej śmierć. Szkoda byłoby zaprzepaścić szansę,
a c
Z bólem serca Haley po raz ostatni obejrzała się przez ramię na
s
dom, rodzinę, przyjaciół. Załamującym się głosem pożegnała swych bliskich.
- Kocham cię, mamo - szepnęła. - I ciebie, tatusiu. Żyjcie długo i szczęśliwie. I uważajcie na Ricky'ego. Ściągnąwszy z palca pierścionek zaręczynowy, rzuciła go najdalej, jak potrafiła. Po czym znów zanurzyła się w ciemnej, zimnej toni.
Anula & pona
ROZDZIAŁ TRZECI Powłócząc z trudem nogami, Haley - na wpół naga i kompletnie wyczerpana - wygramoliła się z wody. Nawet się za siebie nie obejrzała. Po prostu nie miała odwagi. Dwadzieścia minut później, wędrując wąską dróżką, dotarła do małej zniszczonej chaty stojącej pośród kępy karłowatych sosen. Okiennice były zamknięte, wewnątrz nie paliło się światło. Haley
s u
domyśliła się, że sędziego jeszcze nie ma. Wiedziała jednak, że prędzej czy później przybędzie na umówione miejsce. Raczej prędzej niż później.
o l a d n
Tylnych drzwi sędzia nigdy nie zamykał. Wszedłszy do środka, Haley chwyciła z wieszaka na ścianie flanelową koszulę w kratę, po czym wyciągnęła krzesło i usiadła przy starym porysowanym stole. Dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, czego się dopuściła i co
a c
jeszcze zamierza zrobić. Dygocząc na całym ciele, objęła się w pasie i zaczęła kołysać się wprzód i w tył. Woda kapała jej' z włosów i ściekała
s
po nogach, tworząc na drewnianej podłodze niedużą kałużę. Dreszcze nie ustępowały.
Uciekłam, powtarzała w myślach. Uciekłam. Faktycznie, zrealizowała pierwszy punkt programu. Wprawdzie zastosowała całkiem inną metodę niż ta, jaką zaplanowała wspólnie z Carlem Bridgesem, ale wywrotka rozpędzonej motorówki czyniła jej śmierć bardziej prawdopodobną. Teraz musi zdobyć się na odwagę, aby wykonać następny krok: zostawić pogrążonych w rozpaczy rodziców przekonanych, że ich jedyna córka utonęła, wyjechać z Teksasu i zacząć nowe życie z dala od wszystkiego, co dotąd znała. Z dala od Franka Del Anula & pona
Brio. Wzdychając ciężko, zacisnęła dłonie w pięści. Nie ma wyboru. Jeśli nie „umrze", Frank zniszczy jej ojca. Był tak zdeterminowany, aby ją poślubić, i tak bezwzględny, że na pewno się nie zawaha. Obiecała sobie, iż znajdzie sposób, aby powiadomić rodziców o tym, że żyje. Zrobi to jednak dopiero wtedy, gdy będzie przekonana, że wiadomość ta nie dotrze do nikogo innego, a im samym nie zaszkodzi. Ta myśl dodała jej otuchy i pozwoliła wytrwać w postanowieniu ucieczki. Haley uzbroiła się w cierpliwość. Sędzia Carl Bridges jako
s u
stary, zaufany przyjaciel rodziny oczywiście został zaproszony na ucztę w
o l a d n
ogrodzie. Wraz z innymi miał świętować powrót chłopców z niewoli. Był wśród gości, którzy widzieli wypadek na jeziorze. Kredy Luke z przyjaciółmi poinformują zgromadzony na brzegu tłum, że na motorówce znajdowała się również Haley, sędzia domyśli się, że dziewczyna wprowadziła drobne zmiany do opracowanego przez nich planu. I
a c
rzeczywiście, niecałe pół godziny później na żwirowej drodze
s
prowadzącej do chaty rozległ się charakterystyczny chrzęst opon. Do tego czasu Haley była kłębkiem nerwów, ale jej nowo powstały instynkt samozachowawczy kazał jej nie ruszać się z miejsca Nie wybiegła więc z chaty, jedynie ostrożnie wyjrzała przez okno. Na widok wysiadającego z wozu mężczyzny omal się nie popłakała. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, lecz przedwcześnie posiwiała bujna czupryna sędziego połyskiwała w mroku niczym latarnia morska. - Haley? - Mężczyzna skierował się pośpiesznie do chaty. - Haley, jesteś tu? Wybiegła z sypialni.
Anula & pona
- Tak, jestem! - Dzięki Bogu. Na jego pokrytej bruzdami twarzy malowały się zarówno niepokój, jak i ulga. Sędzia rozwarł szeroko ramiona i po chwili niemal zgniótł dziewczynę w potężnym uścisku. Odwzajemniła uścisk. Carl Bridges stanowił ostatni pomost łączący ją z rodziną. Ostatni pomost pomiędzy Haley Mercado, jaką wszyscy znają, a obcą kobietą, w którą zamierzała się wkrótce przeistoczyć. Po minucie czy dwóch sędzia wreszcie opuścił ramiona i cofnął się pół kroku.
o l a d n
s u
- Myślałem... bałem się... wszyscy się baliśmy... Nie był w stanie dokończyć zdania.
Grdyka poruszała mu się w górę i w dół. Oczy ukryte za staromodnymi okularami w czarnych oprawkach lśniły od łez. Mrugając raptownie, patrzył na dziewczynę z mieszaniną złości i podziwu.
a c
- Cholera jasna, dlaczegoś wyskoczyła z rozpędzonej łodzi? To
s
piekielnie niebezpieczne! Mogłaś sobie wyrządzić krzywdę. Zresztą nie taki był nasz plan.
- Nie wyskoczyłam, wyleciałam! Musiałam gwałtownie skręcić, żebyśmy nie wpłynęli na dryfującą kłodę i po prostu straciłam kontrolę... - No cóż, twoja „śmierć" coraz bardziej nabiera cech prawdopodobieństwa. Wszyscy cię szukają. - O Boże! - jęknęła Haley. Z powodu wyrzutów sumienia miała ochotę zrezygnować z pomysłu zniknięcia. - Rodzice pewnie szaleją z rozpaczy. Może powinnam wrócić do domu? Porzucić ten plan i najzwyczajniej w świecie poślubić Franka?
Anula & pona
Jej pytania nie trafiły na podatny grunt. Sędzia odznaczał się siłą, prawością i niezłomnym charakterem. Dzięki tym cechom przez piętnaście lat wykonywał zawód prawnika, a od dziesięciu zasiadał na ławie sędziowskiej. - Nie, moje dziecko, nie wycofuj się. Musisz wyjechać, zniknąć. Twoi rodzice robili co mogli, abyście ty i Ricky wiedli inne życie, z dala od świata przestępczego. Zastanów się. Jeżeli wrócisz, lata ich wyrzeczeń i troski pójdą na marne. Wiedziała, że sędzia ma rację. Carl Bridges był mądrym
s u
człowiekiem, przyjacielem, który od wielu, wielu lat służył Johnny'emu i
o l a d n
Isadorze Mercado radą i wsparciem. Kiedyś, zauważywszy, jak Carl wodzi wzrokiem za jej matką, Haley nabrała podejrzeń, że sędzia darzy Isadorę nieodwzajemnionym uczuciem, ale oczywiście nigdy o nic nie pytała. Zresztą dopiero po tym, jak poprosiła go o pomoc w zorganizowaniu ucieczki, poznała sędziego nieco lepiej i przekonała się,
a c
ile ona i Ricky mu zawdzięczają.
s
Mimo przyjaźni łączącej go z Johnnym nie udało mu się wybić temu ostatniemu z głowy pomysłu przystąpienia do interesów prowadzonych przez Carmine'a, usilnie jednak popierał Isadorę, gdy ta - chcąc chronić syna - błagała męża, aby wysłał Ricky'ego do szkoły wojskowej. Zachęcał też Haley, żeby wyjechała na studia do Austin; chodziło mu o to, aby dziewczyna nie dowiedziała się o coraz silniejszych związkach jej ojca z teksaską mafią. Plan się powiódł, choć nie do końca. Haley przejrzała na oczy, kiedy po raz drugi z rzędu podczas letnich wakacji podjęła pracę u ojca w biurze. Wtedy zrozumiała, czym się zajmuje jej stryj Carmine.
Anula & pona
Odkrywszy kilka faktów, nie potrafiła poskromić ciekawości. Zaczęła przeglądać dokumenty, które jej jako recepcjonistki nie powinny interesować. Zdobyła dalsze informacje. Jednakże cały czas udawała, że o niczym nie ma pojęcia. Za bardzo kochała ojca, aby wygarnąć mu prawdę i zmusić go do konfrontacji. Serce krwawiło jej za każdym razem, jak widziała, że ojciec próbuje ukryć przed rodziną prawdziwy charakter swych zleceń czy transakcji. Ale nikomu o tym nie mówiła; sekrety ojca zamierzała zabrać z sobą do grobu. Tam też - w grobie na dnie jeziora - postanowiła zakopać swoje wahania i wątpliwości.
o l a d n
s u
- Masz rację, Carl - przyznała. - Jestem... Po prostu strasznie się denerwuję.
- Musimy działać szybko - oznajmił sędzia. - Powiedziałem wszystkim, że chcę objechać jezioro, sprawdzić, czy nie wynurzyłaś się gdzieś na drugim brzegu. Ktoś inny może wpaść na ten sam pomysł,
a c
dlatego trzeba cię stąd jak najprędzej wywieźć... Poczekaj tu, przyniosę z
s
samochodu walizkę.
Wrócił migiem, nim znów zdążyły ją ogarnąć wątpliwości, czy podjęła słuszną decyzję. Po chwili ściągnęła mokre ubranie i. włożyła strój, który specjalnie kupiła na tę okazję i dała sędziemu na przechowanie. Luźne beżowe spodnie i obszerna bluzka idealnie skrywały jej zgrabną figurę o zaokrąglonych biodrach i obfitym biuście. Wilgotne, sięgające ramion włosy schowała pod krótko ostrzyżoną perukę, następnie włożyła szkła kontaktowe, zmieniając kolor oczu z piwnych na zielone. Niewiele jednak mogła zrobić z odziedziczonym po matce garbem na nosie; w tej sprawie zamierzała się wybrać do chirurga plastycznego. Na
Anula & pona
razie musiała się zadowolić dużymi okularami, które przez swój rozmiar odwracały uwagę od nosa. Kiedy wyłoniła się z sypialni, sędzia nerwowym krokiem chodził od ściany do ściany. Przyjrzawszy się Haley krytycznym wzrokiem, skinął z aprobatą głową.- Prawie cię nie poznałem - rzekł. - Gotowa? Przełknęła ślinę. Żal jej było opuszczać rodzinne strony, żal zostawiać rodziców. - Tak. Ujmując dziewczynę za łokieć, sędzia skierował się do drzwi. Po chwili siedzieli w samochodzie.
s u
- Tymczasowe dokumenty, paszport i karty kredytowe znajdziesz w
o l a d n
schowku. Nowe doślę ci, kiedy... jeżeli rzeczywiście zdecydujesz się na operację plastyczną.
Haley z ociąganiem otworzyła schowek i wydobyła ze środka grubą kopertę. Wysunąwszy z niej paszport, delikatnie pogładziła palcem widoczne na okładce wypukłości. Była wdzięczna Carlowi za pomoc;
a c
wyobraziła sobie, ile musiało go kosztować - i bynajmniej nie chodziło o
s
pieniądze - aby wyrobić jej fałszywe papiery.
- Przykro mi, Carl, że w to wszystko cię wplątałam. - Wiesz, kochanie, wiele błędów popełniłem w życiu, ale udzielenie pomocy córce Isadory za błąd nie' uważam. - Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć. - Wcale tego nie oczekuję. A teraz zsuń się niżej, żeby cię nie było widać. Pojedziemy do wozu, który dla ciebie wynająłem. Zaparkowałem go kilka kilometrów stąd. Haley była dla niego pełna podziwu. Ó wszystkim pomyślał. Dokumenty, nie rzucające się w oczy auto z agencji wynajmu
Anula & pona
samochodów... Miała je zostawić na parkingu przed lotniskiem w San Antonio. Siedziała skulona, starając się nie myśleć o poszukiwaniach, jakie trwają na jeziorze. Podjęła najtrudniejszą decyzję w życiu i nie zamierzała jej zmieniać. Dla dobra ojca ona, Haley Mercado, musi zniknąć. Umrzeć. Miała wrażenie, że jazda trwa nieskończenie długo, a zarazem że minęło zaledwie parę chwil, odkąd opuścili chatę sędziego. - Jesteśmy na miejscu -. oznajmił Carl. Zwolniwszy, skręcił w wąską wyboistą drogę. Samochód
s u
podskakiwał na bruzdach, ocierał się o gałęzie drzew i krzewów. Kiedy
o l a d n
światła reflektorów odbiły się o srebrzystą karoserię, sędzia zatrzymał wóz i zaciągnął hamulec, ale nie wyłączył silnika.
Wciągając w nozdrza rozgrzane teksaskie powietrze, ruszyli w stronę czekającego nieopodal forda. Carl wydobył z kieszeni klucze i podał je dziewczynie.
a c
- Przyda ci się też trochę gotówki - rzekł ochryple, wręczając jej
s
zwitek banknotów. - Tu masz dwa tysiące na bieżące wydatki. Później doślę ci więcej. - Carl, ja...
Poczuła ucisk w gardle, łzy podeszły jej do oczu. A więc to koniec, pomyślała. Moment, którego tak bardzo się bała i który tak starannie planowała. Ostatnie sekundy jej życia jako Haley Mercado. Nie, nieprawda. Haley Mercado już nie żyła. Utopiła się w ciemnych wodach jeziora Maria. - No, czas na ciebie - powiedział sędzia. Głos mu się załamał. - Od San Antonio dzieli cię spory kawał drogi, a musisz zdążyć na samolot.
Anula & pona
Haley utkwiła wzrok w twarzy mężczyzny. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Sędzia poklepał ją niezdarnie po ramieniu. - Głowa do góry. I niczym się nie martw. Zaopiekuję się Isadorą i Rickym, a twojego ojca postaram się wyplątać z kłopotów, w jakie się wpakował. Mam znajomości w różnych kręgach, więc powinno się udać. Może wtedy mogłaby wrócić do domu? Uczepiwszy się tej myśli, uścisnęła sędziego na pożegnanie, - Oby. Boże, tak strasznie bym tego chciała. - Na moment zamilkła. - Będziemy w kontakcie, prawda?
s u
- Oczywiście, że tak. A teraz zmykaj, zanim zaczniemy beczeć jak dwie idące na rzeź owce.
o l a d n
Uścisnęła go jeszcze raz, po czym wsiadła do forda. Musiała poczekać, aż Carl pierwszy wycofa swój wóz. Oślepiona blaskiem reflektorów, zmrużyła oczy. Dopiero gdy odjechał, a jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, wcisnęła pedał gazu. Po chwili droga
a c
łagodnym łukiem zaczęła oddalać się od jeziora.
s
W ciągu następnych tygodni jedyne wiadomości o rodzinie w Teksasie i życiu, które porzuciła, miała od Carla Bridgesa. Zapewnienia sędziego, że rodzice i brat powoli dochodzą do siebie po szoku, jakiego doznali na wieść o jej śmierci, pozwoliły Haley wytrwać, nie załamać się podczas samotnych dni i nocy w obcych miastach. Odbyła długą i męczącą podróż po wielu krajach, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Wreszcie dotarła do Londynu i zamieszkała w wygodnym mieszkaniu, które Carl dla niej wynalazł. Zaraz też nadeszły pieniądze na życie i inne potrzebne wydatki, między innymi na operację plastyczną.
Anula & pona
Chirurg pozbawił ją niewielkiego garbu na nosie i sprawił, że jej oczy, dotąd lekko ukośne, stały się okrągłe. Zastanawiała się również nad operacją zmniejszenia piersi i nad liposukcją, czyli zabiegiem polegającym na odsysaniu tłuszczu, ale w końcu zrezygnowała z nich. Na skutek życia w stresie pozbyła się wielu zbędnych kilogramów; figurę miała teraz znacznie szczuplejszą, choć wciąż zaokrągloną tu i tam. Włosy ufarbowała na złocisty kolor, zaczęła się czesać w kok. Przestała wyglądać jak dziewczyna, z małego miasteczka na południu Stanów. Mając w ręku dyplom ukończenia studiów na wydziale sztuki
s u
użytkowej, wkrótce znalazła interesującą pracę. Czuła się coraz lepiej w
o l a d n
nowej skórze, kiedy niespodziewany telefon od Carla zburzył spokój, który z takim trudem zbudowała. Sędzia zadzwonił kilka tygodni po jej rzekomym utonięciu. Po jego krótkim, oschłym powitaniu poznała, że jest zdenerwowany.
- Co się stało? - zapytała z bijącym niespokojnie sercem. - Czy
a c
rodzice są zdrowi? A może mieli wypadek? A Ricky? Co z Rickym?
s
- Spokojnie, wszyscy są cali i zdrowi - zapewnił ją Carl Bridges. Jego głos miał dziwne brzmienie. - Przynajmniej wszyscy ci, których znasz.
- Nie rozumiem. Powiedz, czy ktoś... - Znaleźli twoje ciało. - Co?! - Jakiś rybak wyciągnął z jeziora rozkładające się zwłoki. Wzrost, budowa oraz parę innych cech fizycznych bardzo wyraźnie wskazują na to, że topielicą jesteś ty. - To robota Franka! - domyśliła się Haley. - On musiał podrzucić
Anula & pona
tam trupa. - Też mi się tak wydaje - przyznał sędzia. Opowiedział pokrótce Haley, co się działo po jej wyjeździe. Otóż Del Brio wpadł w szał, kiedy nurkowie znaleźli bluzkę wplątaną w gałęzie unoszącego się na wodzie drzewa. Nalegał, aby policja aresztowała Luke'a i jego przyjaciół za to, że będąc pod wpływem alkoholu, spowodowali wypadek, w którym zginęła Haley. Badania, które wykonano, potwierdziły wysoką zawartość alkoholu w ich krwi. Czterech młodych mężczyzn, którzy dopiero wrócili z niewoli, oskarżono o prowadzenie po pijanemu motorówki.
s u
- W każdym razie rozpętało się piekło - ciągnął Carl. - Twój ojciec
o l a d n
zabronił Isadorze oglądania ciała. Powiedział, że on z Rickym zidentyfikują zwłoki. Pojechali do kostnicy; obaj przeżyli wstrząs. Teraz Ricky również pała chęcią zemsty. Obrócił się przeciwko Luke'owi, wini go o to, że wziął cię na motorówkę, chociaż wcześniej tyle wypił. - Luke nie był pijany! - oburzyła się Haley. - Nie obchodzi mnie, co
a c
wykazują badania krwi. On był całkiem trzeźwy, nad wszystkim
s
panował.- Obawiam się, że będzie musiał udowodnić to w sądzie. Nie mam pojęcia, czym twój stryj Carmine i Frank Del Brio zaszantażowali prokuratora okręgowego, ale kretyn zmienił oskarżenie z prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwym na nieumyślne spowodowanie śmierci. Luke i jego przyjaciele zostali urlopowani z wojska i oczekują na proces w więzieniu. Odmówiono im wyjścia za kaucją. - Boże, nie... - Zdruzgotana nieoczekiwanymi konsekwencjami swojego czynu, Haley nerwowo zastanawiała się, w jaki sposób można by oczyścić z zarzutów czterech niewinnie przetrzymywanych mężczyzn. - A badania DNA? Udowodniłyby, że wyłowione z jeziora ciało to ktoś inny,
Anula & pona
a nie ja. - Musiano by mieć próbkę twojego DNA dla porównania. Ale skąd ją wziąć? Twoja matka nie pozwoliła nic zmieniać w twoim pokoju, ale znasz ją. Wysprzątała pokój na glans. Nie znaleźliśmy ani jednego włosa, ani kawałeczka paznokcia. Tak, to w stylu mamy, pomyślała Haley. Isadora Mercado dbała o to, aby ani odrobina kurzu nie osiadła na rzeczach jej ukochanej córki. - Najbliższym samolotem wracam do domu - oznajmiła dziewczyna. - Poczekaj, nie bądź w gorącej wodzie kąpana.
s u
- Nie pozwolę, żeby Luke i inni zostali obwinieni o moją śmierć.
o l a d n
- O nic nie zostaną obwinieni. Lepiej znam się naprawie niż niejeden prawnik w Teksasie, a już o niebo lepiej od tego durnia prokuratora. Zrezygnuję z funkcji sędziego i wystąpię w roli ich obrońcy. Nie martw się, nie pójdą siedzieć - oświadczył z przekonaniem w głosie. Opowiedziałem ci o tym cyrku, jaki się tu dzieje, bo wiem, że
a c
prenumerujesz „Mission Creek Clarion". Nie chcę, żebyś jutro czy
s
pojutrze wyjęła gazetę ze skrytki pocztowej, przeczytała nagłówek i dostała zawału.
- I tak o mało nie dostałam! - Słuchaj uważnie. Jutro rano idź do kiosku z gazetami. Kup jakąś gazetę, niemiecką, chińską, wszystko jedno, byle nie londyńską. Potem przystaw gazetę do twarzy i zrób sobie z nią zdjęcie. Włóż je do koperty, razem ze swoimi zdjęciami sprzed i po operacji, tymi, które wykonał ci lekarz, i przyślij pocztą kurierską na mój adres. Gdyby nie udało mi się chłopaków wybronić przed więzieniem, przedstawię w sądzie dowód na to, że jednak żyjesz. Oczywiście nikomu nie zdradzę, gdzie się ukrywasz.
Anula & pona
Nadal będziesz bezpieczna. - Ja tak, ale ty? Jeśli Frank się dowie, że pomogłeś mi uciec, zabije cię. Sędzia prychnął pogardliwie. - Po pierwsze, jestem upartym, zadziornym człowiekiem, Teksańczykiem z dziada pradziada, i niestraszne mi jakieś Franki. A po drugie, znam parę sztuczek, o których Frank nie słyszał. Więc nie denerwuj się. Po prostu przyślij zdjęcia, a ja się wszystkim zajmę. Głośny proces ciągnął się miesiącami.
s u
Haley śledziła jego przebieg w „Mission Creek Clarion". Miejscowi
o l a d n
dziennikarze z sympatią odnosili się do czterech bohaterów wojennych zasiadających na ławie oskarżonych, zaś ich koledzy z Corpus Christi i Dallas wyciągali wszystkie skandale z przeszłości czwórki przyjaciół, ich młodzieńcze wybryki i grzeszki.
Opisywano dawne pretensje i urazy, między innymi trwającą
a c
dziesiątki lat wojnę pomiędzy pradziadem Flynta Carsona oraz jego
s
dawnym kumplem J.P. Wainwrightem. Wszyscy mogli" przeczytać o Tylerze Murdochu, który kilkakrotnie wchodził w konflikt z prawem po tym, jak porzuciła go matka. Wyśmiewano się ze Spence'a Harrisona, który -jako że studiował prawo - postanowił wystąpić we własnej obronie. Przez cały czas trwania procesu brukowce nie odpuszczały; wyżywały się na wszystkich czterech oskarżonych, ale najbardziej na Luke'u. Przedstawiały go jako bogatego lekkoducha, rozpieszczanego przez stale nieobecnego wuja, który był jego opiekunem prawnym. Kilka pism zamieściło długie, pełne intymnych zwierzeń wywiady z kobietami, z którymi Luke spotykał się przed pójściem do wojska i będąc na
Anula & pona
przepustkach. Z lektury gazet wynikało, że Luke jest playboyem i erotomanem, który upiwszy piwem siostrę swojego najlepszego przyjaciela, namówił ją na przejażdżkę motorówką, aby on i jego kumple mogli się nią zabawić. Mimo sensacyjnych artykułów w prasie, a może dlatego, że było ich za dużo i że większość nijak się miała do prawdy, Carl Bridges dotrzymał danej Haley obietnicy. Luke i jego trzej przyjaciele zostali uniewinnieni. Proces odcisnął jednak piętno na całej czwórce. Wszyscy odeszli z piechoty morskiej. Flynt przejął w swoje ręce zarządzanie olbrzymim
s u
ranczem Carsonów. Spence skończył studia prawnicze, następnie spędził
o l a d n
kilka lat jako oskarżyciel, zanim zaczął pracować jako obrońca. Tyler wstąpił do tajemniczej, na wpół militarnej organizacji. Luke zaś postanowił zmierzyć się z reputacją playboya, jaką wystawili mu przydzieleni do procesu dziennikarze.
Haley czuła kłucie w sercu, ilekroć trafiała na kolejną wzmiankę w
a c
prasie o młodym, przystojnym milionerze. Na zdjęciu zawsze
s
towarzyszyła mu chuda jak trzcina supermodelka albo hojnie obdarzona przez naturę gwiazdka filmowa. Któregoś dnia wyczytała, że Luke przyjechał do Londynu na premierę nowego musicalu, na który wyłożył pieniądze. Kusiło ją, żeby kupić od konika horrendalnie drogi bilet na przedstawienie i odszukać w tłumie Luke'a. Nie, nie po to, by się z nim spotkać; chciała jedynie rzucić na niego okiem. Powstrzymała się. Miał przez nią dość nieprzyjemności, Nie mogła ryzykować, że znów mu zaszkodzi. Toteż aby nikomu z dawnych przyjaciół brata nie narobić więcej kłopotów, pozostała w Londynie przez prawie dziesięć lat. Często,
Anula & pona
zwłaszcza nocami, nachodziła ją tęsknota za domem. Chcąc jak najlepiej wczuć się w swoją nową rolę, a jednocześnie nie pogrążyć się w rozpaczy, Haley usiłowała nie myśleć o rodzinie i przyjaciołach. Rzecz jasna, nie było to łatwe. Powoli życie wielkiego miasta zaczęło ją coraz bardziej wciągać. Pokochała londyńskie gołębie, parki, wielkie jaskrawe neony na Piccadilly Circus. Z czasem przestały jej nawet przeszkadzać dżdżyste, ponure zimy. Z paroma osobami nawiązała serdeczną przyjaźń. Właśnie wróciła z kolacji, na którą wybrała się z grupką nowych
s u
przyjaciół, kiedy telefon od Carla Bridgesa ponownie zburzył jej spokój i
o l a d n
sprawił, że wylądowała w łóżku z Lukiem Callaghanem.
Był ciepły parny lipcowy wieczór. Przekręcała klucz w zamku, kiedy ciszę w mieszkaniu przerwał ostry dzwonek telefonu. - Twoja matka została napadnięta - poinformował ją sędzia, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem głosu. - I pobita. Bardzo ciężko pobita.
a c
Lekarze...
s
Urwał. Nie był w stanie kontynuować. Wciągnął głęboko powietrze. Dopiero po chwili dokończył:
- Lekarze nie są pewni, czy zdołają ją uratować. Tego samego wieczoru Haley kupiła bilet na samolot do domu.
Anula & pona
ROZDZIAŁ CZWARTY Przez całą drogę - z Londynu do Nowego Jorku, stamtąd do Dallas, a z Dallas do Corpus Christi - myślała tylko o jednym: aby zdążyć zobaczyć się z matką. Zmęczona podróżą, wysiadła z samolotu. Jak zwykle latem nad Zatoką Meksykańską panował straszliwy upał; wilgotność powietrze dochodziła do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent. Haley, zbyt spięta, aby zwracać uwagę na takie drobiazgi, ruszyła pośpiesznie do stanowiska wynajmu samochodów.
s u
Lata ukrywania się i życia pod przybranym nazwiskiem wyostrzyły
o l a d n
jej instynkt samozachowawczy. Zmienione operacyjnie rysy twarzy powinny zapewnić jej anonimowość, ale wolała nie ryzykować. Na wszelki wypadek, zanim opuściła Corpus Christi, zatrzymała się na moment w sklepie oferującym dziwaczne przebrania i kostiumy.
a c
Wymyślając na poczekaniu bajeczkę, wyjaśniła sprzedawczyni, że została zaproszona na bal maskowy organizowany przez oficerów z pobliskiej
s
bazy marynarki wojennej. Wyszła ze sklepu zaopatrzona w habit zakonnicy i kornet. Zakon Sióstr Dobrej Nadziei mieścił się kilkanaście kilometrów na północ od Mission Creek. Ponieważ siostrzyczki często odwiedzały pobliskie szpitale, Haley uznała, że przebrana za jedną z nich nie będzie wzbudzać niczyich podejrzeń. Wyjechawszy z miasta, skierowała się szosą numer 44 na zachód. Nagrzane wilgotne powietrze towarzyszyło jej przez całą drogę. Wkrótce płaskie bagniste tereny ustąpiły miejsca pociętym przez wyschnięte potoki wzgórzom, na których rosły niskie krzaki oraz wysokie kaktusy. Mniej więcej po godzinie, w okolicach Freer, z skręciła w drogę prowadzącą do Anula & pona
domu. Serce się jej ściskało na widok znajomego krajobrazu. Chociaż przez te wszystkie lata, kiedy żyła w Anglii, pokochała Londyn, jego światła, zgiełk, elegancję, teatry, to jednak tu był jej dom. W Teksasie. I to miejsce darzyła największą miłością. Ze trzy kilometry przed Mission Creek zjechała na pobocze; zdjęła spodnie i niebieską jedwabną bluzkę bez rękawów, włożyła zaś szary habit. Długie rękawy i gruby materiał sprawiły, że w panującym na zewnątrz czterdziestostopniowym upale natychmiast zlała się potem.
s u
Przez chwilę nie mogła sobie poradzić z kornetem i krótkim, sięgającym
o l a d n
ramion welonem, ale w końcu jej się udało. Wychodząc z przyjaciółmi na kolację, umalowała lekko oczy i usta; po telefonie Carla wybiegła z domu, nie myjąc twarzy, ale oczywiście do tej pory po makijażu nie było już śladu. Zmęczenie i brak snu nadały jej cerze ziemisty wygląd. Zerknęła do lusterka. Nawet nie przypuszczała, że tak idealnie wcieli się
a c
w rolę zakonnicy. Zadowolona z przemiany, wsiadła z powrotem do
s
samochodu i nastawiła na maksimum klimatyzację.
Przejeżdżając obok jeziora Maria, starała się nie odrywać wzroku od szosy. Na myśl o tamtej okropnej nocy sprzed dziesięciu lat wciąż przechodziły ją dreszcze. Ale co innego samo miasto, zwłaszcza jego stara część - nie mogąc oprzeć się pokusie, rozglądała się to w prawo, to w lewo. Stary granitowy budynek sądu wyglądał identycznie jak przed laty. Podobnie jak bank; założony w 1869 roku, nadal służył miejscowej społeczności. Zerknęła w bok na Jocelyne's, elegancką restaurację specjalizującą się w kuchni francuskiej, oraz położoną parę metrów dalej restaurację Coyote Harry's serwującą dania meksykańskie. Przypomniała
Anula & pona
sobie pioruńsko ostre heuvos rancheros z frytkami obficie polane sosem chili i ślinka natychmiast napłynęła jej do ust. Mimo iż była głodna, nie zamierzała się nigdzie zatrzymywać. Miała jeden cel: jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Szczęśliwym trafem dojechała na miejsce akurat po popołudniowych godzinach odwiedzin, tuż przed kolacją. Rodziny i przyjaciele odwiedzający chorych opuścili już szpital, a personel zajęty był roznoszeniem posiłków. Haley udała się prosto do windy; wysiadłszy na trzecim piętrze, podeszła do najbardziej umęczonej z wyglądu salowej, żeby spytać o drogę do pokoju matki.
o l a d n
- Przepraszam... Salowa uniosła głowę.
s u
- Tak, siostrzyczko?- W którym pokoju leży pani Isadora Mercado? - Numer trzysta osiemnaście. Trzeba dojść do końca korytarza i skręcić w lewo. - Dziękuję.
a c
Wsuwając ręce w długie luźne rękawy habitu, tak jak to robiły
s
zakonnice w prowadzonej przez nie szkole podstawowej, do której uczęszczała przed laty, Haley ruszyła we wskazanym kierunku. Skręciwszy w lewo, przystanęła. Niemal na samym końcu długiego korytarza pachnącego sosnowym środkiem antyseptycznym siedział na krześle potężnie zbudowany facet, który ze znudzoną miną czytał gazetę. Domyśliła się, że jest jednym z mafijnych bandziorów. Z daleka wyglądał na człowieka, który wolałby ściągać haracz od alfonsów i handlarzy narkotyków, niż godzinami tkwić bezczynnie na twardym krzesełku przed drzwiami szpitalnej izolatki. Haley zaniepokoiła się. Co on tu robi? Czyżby matka potrzebowała
Anula & pona
ochroniarza? Nie dając nic po sobie poznać, bez słowa minęła rosłego osiłka. Podniósłszy głowę, popatrzył tępo na zakonnicę, po czym wrócił do przerwanej lektury. Pchnęła drzwi pokoju i zamknęła je cicho za sobą. Przez moment miała wrażenie, że weszła do cieplarni. Wszędzie wokół stały wspaniałe bukiety gladioli, piękne róże na długich łodygach, fioletowe irysy, wypełniając powietrze intensywnym zapachem. Nad koszami kwiatów unosiły się kolorowe baloniki. Chwilę trwało, zanim w tej feerii barw Haley dostrzegła leżącą na łóżku drobną,szczupłą kobietę podłączoną do skomplikowanej aparatury medycznej.
o l a d n
s u
Chociaż Carl ją ostrzegł, że Isadora Mercado została dotkliwie pobita, Haley stanęła jak wryta i szybko zakryła dłonią usta, żeby na widok poturbowanej twarzy matki nie krzyknąć z przerażenia. - Mój Boże! - załkała cicho. - Co oni ci zrobili? Odkąd uciekła z Teksasu, pilnowała się, żeby mówić
a c
z lekkim brytyjskim akcentem. Teraz w wyniku szoku całkiem o
s
nim zapomniała. Stojąc przy łóżku i wpatrując się w poranione oblicze matki, znów była dawną Haley. Powoli, zaciskając z bólu zęby, Isadora przekręciła w bok obandażowaną głowę. Odsłonięte partie twarzy były w kolorze fioletowosinym. Nie otworzyła oczu; zresztą powieki miała tak spuchnięte, że nie dałaby rady ich unieść. Ale słuchu nikt jej nie uszkodził. Oblizując językiem spierzchnięte wargi, szepnęła chrapliwie: - Haley? Czy... czy to ty? Łzy popłynęły dziewczynie po policzkach. Nie była w stanie wykonać ruchu ani wydobyć z siebie głosu. Wsiadając do samolotu,
Anula & pona
wiedziała, że chce zobaczyć matkę; dalej nic nie planowała. - Błagam... - mruknęła niewyraźnie Isadora. Mówienie sprawiało jej trudność. - Nie bądź okrutna, powiedz mi prawdę. Czy... czy jesteś moją córką? Nie mogła dłużej patrzeć na cierpienie matki. Zresztą jej samej serce też się krajało. Opadła na krzesło stojące koło łóżka i delikatnie odsuwając na bok rurki, do których Isadora była podłączona, ujęła matkę za rękę. - Tak, mamo. To ja. Pokiereszowaną twarz rozjaśnił uśmiech.
s u
- Wiedziałam! - szepnęła. - Wiedziałam, że żyjesz. Z całej siły
o l a d n
ścisnęła dłoń córki. Spod spuchniętych powiek popłynęły łzy. Wciągając w płuca powietrze, kobieta kontynuowała szeptem:
- Johnny ciągle mi powtarzał, że musimy pogodzić się z twoją śmiercią. Ricky też się poddał; w dodatku zaczął wyładowywać złość na Luke'u i innych kolegach. Ale ja nigdy nie przestałam wierzyć, że kiedyś
a c
do nas wrócisz. Ani przez chwilę nie straciłam nadziei.
s
- Och, mamusiu, przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Dziewczyna, przepełniona wyrzutami sumienia, opuściła głowę i przytknęła czoło do złączonych rąk. W ciszy, jaka zaległa, słychać było tylko miarowe buczenie aparatury medycznej oraz cichy szloch rannej kobiety. Jakby chcąc się upewnić, że osobą, która przemawia głosem jej córki, faktycznie jest Haley, Isadora uniosła drugą rękę i ostrożnie zaczęła gładzić dziewczynę po policzkach, brodzie, nosie. - Co ci się stało? - spytała zdziwiona. - Twoja twarz... coś jest nie tak. Wydajesz się inna, znacznie chudsza.
Anula & pona
- Tak, mamo. Trochę zeszczuplałam. I zrobiłam sobie operację plastyczną. Mam zmieniony kształt kości policzkowych, oczu i nosa. Daj łapkę, o tutaj. Czujesz?Drżącą ręką kierowała palce matki kolejno na wszystkie miejsca, którymi zajmował się chirurg. - Czujesz? Już nie mam odziedziczonego po tobie garbu na nosie powiedziała, uśmiechając się przez łzy. - Brakuje mi go, wiesz? Choć nie tak bardzo jak ciebie, tatusia i Ricky'ego. - Moje słoneczko! - Isadora z całej siły zacisnęła obie ręce na dłoni córki. - Powiedz mi, kochanie, co się wydarzyło tamtego wieczoru na
s u
jeziorze? Dokąd uciekłaś? Gdzie się przez tyle lat podziewałaś?
o l a d n
Haley najpierw odpowiedziała na najłatwiejsze pytanie. - Mieszkałam w Londynie.
- Dlaczego nie dałaś nam znać, że żyjesz? Straszliwy smutek pobrzmiewający w głosie matki przejął ją bólem.
- Nie mogłam, mamusiu. Ważne było, abyście i wy, i Frank,
a c
uwierzyli, że zginęłam.
s
- Frank? Zrobiłaś to z jego powodu, prawda? - Tak.
- Ale przecież przyjęłaś pierścionek zaręczynowy. Mieliście się pobrać. Nigdy nie rozumiałam twojej decyzji, ale uznałam... wszyscy uznaliśmy, że widzisz w nim coś, czego reszta z nas nie widzi. - Owszem, widziałam. Jego bezwzględność i przerażające okrucieństwo. Wahała się, ile powinna zdradzić matce. Nie była pewna, czy Isadora orientuje się, jak bardzo jej mąż jest wciągnięty w sprawy mafii. W obecności swoich dzieci Isadora i Johnny Mercado nigdy nie poruszali
Anula & pona
dwóch tematów: pracy i pieniędzy. Haley nie dowiedziałaby się o podejrzanych interesach ojca, gdyby nie to, że podczas letnich wakacji dwa lata pod rząd pracowała w firmie braci Mercado i z ciekawości przeglądała różne dokumenty. Okazało się jednak, że Isadora wszystko wie o działalności swego męża i jego brata. Wbijając palce w rękę córki, spytała szeptem: - Czy Frank groził, że ujawni policji, na czym polegają interesy twojego ojca? Haley milczała. Upozorowała własną śmierć, opuściła dom,
s u
wyjechała daleko i przybrała inną tożsamość - wszystko po to, aby
o l a d n
chronić ojca. Tyle lat żyła w kłamstwie, że trudno jej było się teraz przełamać i przyznać matce rację. - Powiedz, córeczko. - Tak, mamo. Groził.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że musisz mieć ważny powód. Że nie
a c
znikłabyś ot tak sobie. Dzięki Bogu, że udało ci się uciec od tego drania.
s
Przynajmniej jesteś bezpieczna. Tak, przynajmniej ciebie Frank nie może pobić, aby zmusić Johnny'ego do posłuchu. Haley przeżyła drugi szok w ciągu zaledwie dziesięciu minut. Mamusiu... Frank cię pobił? - Och, niby napadło mnie dwóch zbirów na parkingu przed centrum handlowym, ale dobrze wiem, że Frank to zaaranżował. Chciał pokazać twojemu ojcu, że rozkazy należy wypełniać bez protestu. Że nieposłuszeństwo nie będzie dłużej tolerowane. Nic dziwnego, że jeden z bandziorów Franka siedzi na korytarzu i pilnuje, aby przypadkiem Isadora Mercado nie opowiedziała policji o
Anula & pona
swoich przypuszczeniach. Haley poczuła, jak narasta w niej wściekłość. Dzika, zapiekła wściekłość. - Zapłaci za to! Już ja się o to postaram. - Kto? Frank czy twój ojciec? - spytała Isadora. Haley zamilkła, zaskoczona żalem i goryczą w głosie matki. - Johnny wciągnął nas w to bagno - ciągnęła starsza kobieta, po raz pierwszy w życiu obnażając przed córką swe wnętrze. - Ciebie, mnie, Ricky'ego. Całe życie mu powtarzam, że ten, kto pływa z barakudami, prędzej czy później zostanie ochlapany krwią. Twój ojciec zbyt głęboko
s u
w tym tkwi, kochanie. Już nikt nie zdoła mu pomóc, ani ty, ani sędzia
o l a d n
Bridges. - Ból wykrzywił jej twarz, ból, który nie miał nic wspólnego z niedawnym pobiciem. - Ricky też - dodała cicho.
- Och nie! Ricky też współpracuje z Carmine'em? - Tak mi się wydaje. Nie chce ze mną o tym rozmawiać. Odkąd zerwał przyjaźń z Lukiem, Tylerem i innymi, stał się taki zimny i
a c
nieprzystępny.
s
- Boże, mamo. To wszystka moja wina. Nie powinnam była pozorować własnej śmierci... Wiesz co? Wrócę do domu. Postaram się naprawić moje błędy.
- Nie! - Głos matki przeszedł w ochrypły pisk. Zdenerwowana, z całej siły zacisnęła palce wokół nadgarstka córki. - Nie możesz! Nie wracaj! Nie chcę, żeby Carmine i Frank zrobili z tobą to, co zrobili z Johnnym i Rickym. Proszę cię, kochanie. Wyjedź stąd. Jeszcze dziś wieczorem. Wróć do Londynu. Niech wiem, że przynajmniej jedno moje dziecko jest bezpieczne i szczęśliwe. Haley próbowała uspokoić matkę. - Cii, mamusiu. Będę bardzo ostrożna. I wyjadę, ale najpierw
Anula & pona
chciałabym naprawić krzywdy, które wyrządziłam swoim nagłym zniknięciem. - Nie! Nie rozumiesz, że jest za późno? Że nikt już nie zdoła pomóc twojemu ojcu? Ani Ricky'emu? Wracaj do Londynu, córeczko! Obiecaj mi. Musisz mi obiecać, że nie zostaniesz w Teksasie. W głębi duszy Haley wiedziała, że matka ma rację. Jeżeli wyjdzie na jaw, że sfingowała własną śmierć, Frank na pewno obmyśli jakąś okrutną zemstę; nie puści jej tego płazem. Jego zemsta obejmie nie tylko ją, ale całą jej rodzinę. Haley westchnęła głośno; psiakrew, wpadła we własne sidła.
o l a d n
s u
- Dobrze, mamo. Wrócę do Londynu - obiecała z ciężkim sercem. - Dzisiaj?
- Jutro. Dziś chcę spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Matka z córką pożegnały się o wpół do dziesiątej wieczorem, przyrzekając sobie, że jesienią spotkają się w Paryżu. Haley nie chciała
a c
opuszczać Mission Creek bez zobaczenia się z ojcem i Rickym, ale
s
Isadora ubłagała ją, aby zrezygnowała z tego pomysłu. Obaj byli zbyt blisko związani z Frankiem i niechcący mogliby się wygadać. Wyszła ze szpitala z twardym postanowieniem, że pojedzie prosto do Corpus Christi i wsiądzie w pierwszy samolot odlatujący do Nowego Jorku, nagle jednak poczuła straszliwe ssanie w żołądku. Uświadomiła sobie, że ostatni posiłek, jaki jadła, to była kolacja z przyjaciółmi w Londynie. Brak snu, zmęczenie, stres, a do tego koszmarny głód sprawiły, że zaczęło się jej kręcić w głowie. Jedzenie. Musi koniecznie coś zjeść, zanim ruszy w drogę powrotną. I napić się czegoś zimnego. Meksykańska knajpka Coyote Harry's była
Anula & pona
już nieczynna, tak samo jak Mission Creek Cafe oraz droga francuska restauracja Jocelyne's. Nie miała zaś odwagi, żeby jechać do klubu golfowego. Spędziła tam zbyt wiele szczęśliwych chwil, znała zbyt wielu tamtejszych bywalców. Przygnębiona rozstaniem z matką, nie chciała oglądać miejsc i rzeczy, z których musiała zrezygnować, kiedy podjęła decyzję o opuszczeniu domu. Pozostał jedynie bar Pod Sakwą. W tym przydrożnym barze, w którym zawsze panował półmrok i w powietrzu wisiały kłęby dymu papierosowego, podawano najlepsze, najbardziej soczyste hamburgery w
s u
całym Teksasie. A w niedzielę na ogół nie przychodziło tam tyle osób co
o l a d n
w inne dni tygodnia. Może szczęście jej dopisze i nie natknie się na kogoś, kto znał dawną Haley Mercado.
Nie może jednak wejść do baru w stroju zakonnicy. O ile w szpitalu nikt nie zwracał uwagi na siostrzyczkę w habicie, o tyle Pod Sakwą za bardzo rzucałaby się w oczy. A w normalnym stroju... cóż, miała
a c
nadzieję, że dzięki umiejętnościom chirurga plastycznego i dzie-
s
sięcioletniemu pobytowi w Londynie zdoła ukryć swoją prawdziwą tożsamość.
Rozejrzawszy się po parkingu, sprawdziła, czy nikt nie kręci się w pobliżu, po czym szybko zdjęła kornet i szorstki niewygodny habit, włożyła zaś spodnie i niebieską jedwabną bluzkę. Uff! Odetchnąwszy z ulgą, wsunęła kilka luźnych kosmyków pod klamerkę, która przytrzymywała jej włosy, a następnie pociągnęła usta bezbarwną szminką. Mimo pewności, że i bez habitu ma doskonały kamuflaż, podjeżdżając pod bar, trzęsła się ze zdenerwowania. Parking na szczęście
Anula & pona
był niemal pusty. Tak samo sąsiedni placyk, na którym zostawiali samochody ci, co nocowali w stojącym na tyłach motelu. Zbliżając się do drzwi, powtarzała sobie, że nie ma się czego obawiać, bo przecież jest kimś całkiem innym niż dziesięć lat temu. Różniła się od tamtej Haley zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Kiedy patrzyła w lustro, sama się z trudem rozpoznawała. A jednak, gdy weszła do środka, spodziewała się, że zaraz któraś z osób siedzących przy długim, lekko zaokrąglonym barze wstanie i zawoła do niej po imieniu.
s u
Nikt jej nie zawołał, a ona nie zauważyła nikogo znajomego. Dwie
o l a d n
obecne w barze kobiety przyjrzały się jej z zaciekawieniem, po czym ponownie przeniosły wzrok na towarzyszących im mężczyzn. Kowboje grający w bilard wykazali znacznie więcej zainteresowania nowo przybyłą, ale nie doczekali się z jej strony najmniejszej choćby zachęty. Obeszła parkiet, na którym samotna para kołysała się leniwie w rytm
a c
ballady Trishy Yearwood, i zajęła miejsce przy stoliku w
s
najciemniejszym kącie.
- Poproszę hamburgera - powiedziała, kiedy chwilę później pojawił się kelner. - I piwo. Z beczki. - Z beczki? - Kelner zerknął na nią spod daszka wysłużonej czarnej czapki. - Na ogół wszyscy zamawiają puszkowe. Pani pewnie nie pochodzi z tych stron? Nagle Haley uświadomiła sobie, że to Anglicy uwielbiają piwo z beczki, a ona, mieszkając w Londynie od tylu lat, nauczyła się od nich, że puszki kupuje się w sklepie, nie w barze. - Nie - odparła z uśmiechem.
Anula & pona
- Tak myślałem. No to idę po to piwo. Minutę później ujrzała przed sobą kufel złocistego płynu zwieńczonego pianą. Ale przyniósł go nie kelner, z którym rozmawiała, lecz wysoki, barczysty kowboj z wielką srebrną klamrą w pasie i roześmianych niebieskich oczach. - Ja stawiam, ślicznotko. Serce jej zamarło. Dosłownie. Najpierw zabiło mocniej, potem raptownie ucichło. Haley siedziała bez ruchu, ogarnięta paraliżem, i wpatrywała się w białą, rozpiętą pod szyją koszulę oraz widoczną nad nią
s u
opaloną twarz o regularnych, zdecydowanie męskich rysach.
o l a d n
Kogoś innego jej reakcja, czy raczej całkowity brak reakcji, mógłby wprawić w zakłopotanie lub zniechęcić. Ale niebieskooki kowboj nie zniechęcił się. Szczerząc w uśmiechu zęby, postawił na stole nie jeden, lecz dwa kufle.
- Pomyślałem sobie, że jak przyniosę dwa piwa, to może zaprosisz
a c
mnie do swojego stolika.
s
Nie była w stanie wydobyć słowa. A może nie miała odwagi? Błagała go w myślach, aby potraktował jej milczenie jako dowód obojętności czy lekceważenia i zostawił ją samą. On zaś potraktował je jako wyzwanie. Nie czekając na jej zgodę, wysunął krzesło i usiadł naprzeciwko. - Kelner mówi, że nie pochodzisz z tych stron. Dziwne, bo kiedy weszłaś, gotów byłem przysiąc, że skądś cię znam. Serce zaczęło jej walić jak opętane. Mężczyzna wodził wzrokiem po jej twarzy - po nosie, czole, nowo wyrzeźbionych kościach policzkowych. Czując, jak ogarnia ją coraz większa panika, miała ochotę poderwać się
Anula & pona
od stołu i rzucić do ucieczki. - Czy myśmy się gdzieś nie spotkali? - Siedział wygodnie rozparty. Może w Dallas? Albo w Nowym Jorku? Wiedziała, że musi przemówić. Że nie może dłużej udawać niemowy. Z najwyższym trudem nadała swemu głosowi obojętne brzmienie. - Nie sądzę. Ale jeśli tak, to przykro mi, ale zupełnie cię nie kojarzę. Uśmiechnął się szerzej, nie przejmując się docinkiem.- Hm, wobec tego postaram się nieco bardziej trwale zapisać w twojej pamięci. - Oczy
s u
lśniły mu wesoło. - Nazywam się Luke. Luke Callaghan - dodał,
o l a d n
przykładając dwa palce do ronda słomkowego stetsona.
ROZDZIAŁ PIĄTY
a c
Siedział przy barze, kiedy nieznajoma blondynka weszła do lokalu. Obejrzał się przez ramię, a potem już nie mógł oderwać od niej oczu.
s
Była piękna, w dodatku pojawiła się w idealnym momencie jego życia. Niemal trzy tygodnie temu wrócił z wyjątkowo niebezpiecznej misji do jednej z dawnych republik Związku Radzieckiego. Znudziło mu się już beztroskie życie playboya, jakie wiódł pomiędzy kolejnymi zleceniami. Tajna agencja rządowa, do której przystąpił po odejściu z piechoty morskiej, stale wysyłała go w odległe zakątki świata. Ale potem wracał do Mission Creek i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Potrzebował jakiejś rozrywki, choćby najbardziej niewinnej. Śliczna, zmysłowa blondynka może mu jej dostarczyć. Spodobała mu się od pierwszej chwili, gdy weszła. Z odległości Anula & pona
kilku metrów wydawała się wprost olśniewająca. Z bliska jeszcze piękniejsza. Intrygowała go. Na przykład sposób, w jaki na niego patrzyła. Jej duże piwne oczy niemal przenikały go na wylot. Kiedy do niej podszedł, na jej twarzy odmalowało się... hm, zaskoczenie? Niepokój? Lekko zmarszczyła mały prosty nosek, a ręce schowała pod stół, jakby chcąc ukryć ich drżenie. Jeżeli istotnie jego widok wprawił ją w zakłopotanie, szybko wzięła się w garść. - Miło mi - powiedziała, skinąwszy głową. - Callaghan, tak?
s u
Zarówno gdy służył w piechocie morskiej, jak i teraz, gdy pracował
o l a d n
w tajnej agencji rządowej, Luke wiele podróżował po świecie, dlatego bez trudu rozpoznał akcent dziewczyny. Była Angielką, najprawdopodobniej mieszkała w Londynie. Musiała jednak spędzić dobrych kilka lat za granicą...
- Zgadza się, Luke Callaghan.
a c
Czekał, aby nieznajoma mu się przedstawiła. Nie zrobiła tego, tym
s
samym jeszcze bardziej wzbudzając jego zainteresowanie. Jako mężczyzna uwielbiał zagadki, jako członek tajnej agencji potrafił je rozszyfrowywać.
Tylko garstka osób wiedziała o jego wyjątkowych zdolnościach, i tych wrodzonych, i tych nabytych w ciągu ostatnich paru lat. A także o tym, że pracuje dla agencji tak tajnej, że jej nazwa nie figuruje w najbardziej poufnych rządowych wykazach. Nikomu w Mission Creek nie mówił, że zwerbowano go do OP-12, nawet swoim czterem najlepszym przyjaciołom. Skrzywił się w duchu. Trzem najlepszym przyjaciołom.
Anula & pona
Na myśl o czwartym, o Rickym Mercado, który kiedyś był mu bliższy niż brat, poczuł bolesne ukłucie w sercu. To było jak niegojąca się rana. Psiakrew! Brakowało mu Ricky'ego, ich rozmów i żartów. Tyle lat spędzili razem, w szkole, na studiach, w piechocie morskiej. Psiakrew! Piechoty też mu brakowało. W starym porzekadle najwyraźniej tkwi ziarno prawdy. Wilka ciągnie do lasu, a wojaka do woja. Ale jak wojak ma na sumieniu śmierć niewinnej dziewczyny, wtedy... Wtedy powinien wystąpić z wojska. Zdjąć mundur. Tak, wtedy nie
s u
ma prawa nosić munduru. Mundur symbolizuje czystość, szlachetność,
o l a d n
praworządność. Sędzia Carl Bridges uzyskał dla czwórki bohaterów wojennych wyrok uniewinniający, mimo to Luke poczuwał się do odpowiedzialności i winy za tamten tragiczny wypadek na jeziorze. Nie powinien był nalegać, aby Haley kierowała łodzią. Motorówka miała zbyt potężny silnik, aby mogła ją prowadzić osoba bez doświadczenia.
a c
Mimo że Bridges ostrzegał go, aby podczas rozprawy nie zabierał
s
głosu, Luke otwarcie przyznał się do winy. Po dziś dzień gnębiły go wyrzuty sumienia. Wiedział, że nigdy się ich nie pozbędzie. Teraz, wpatrując się w oblicze nieznajomej, też je czuł. Blondynka w niczym nie przypominała ciemnowłosej Haley. Twarz miała szczuplejszą, rysy ostrzejsze, kości policzkowe bardziej wystające. A jednak, kiedy weszła do baru, z wrażenia zakręciło mu się w głowie. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że widzi Haley. Wspomnienie roześmianej, pełnej życia siostry przyjaciela na zawsze pozostanie w jego sercu. - Przyjechałaś do Stanów prywatnie czy w interesach? - spytał.
Anula & pona
Zacisnęła ręce na oszronionym kuflu piwa. Luke odruchowo zerknął na jej dłonie. Nie dojrzał obrączki. Prawdę mówiąc, nie nosiła żadnych pierścionków ani biżuterii. Palce miała smukłe, długie, paznokcie krótko obcięte, pomalowane bezbarwnym lakierem. - W prywatnych interesach - odparła po chwili i uniósłszy głowę, ponownie napotkała jego wzrok. - Ale w Teksasie jestem tylko przejazdem. Luke oparł się wygodnie, po czym wyciągnął przed siebie nogi; postanowił uwieść nieznajomą. Uwodzenie... była to gra, jaką prowadzą
s u
wszyscy faceci, kiedy spotykają piękną, niezamężną kobietę. W wypadku
o l a d n
Luke'a na ogół wszystko kończyło się na niewinnym flircie. Czasem jednak szczęście mu sprzyjało. Bez względu na rezultat lubił te rytualne zabiegi prowadzące do bliższego poznania się, zwłaszcza gdy siedząca obok kobieta przyprawiała go o dreszcz rozkoszy.
- Szkoda, że nie możesz zostać dłużej - rzekł.
a c
- Dlaczego?
s
- Bo to całkiem miłe miejsce na zbijanie bąków. Przeciągał słowa w sposób typowy dla Teksańczyków. Haley posłała mu nieśmiały uśmiech. - Zbijanie bąków? - Tak tu w Teksasie określamy relaks, odpoczynek - wyjaśnił. Człowiek, który zbija bąki, nie myśli o troskach i kłopotach. Po prostu odpoczywa.- Rozumiem. Podniosła do ust kufel i Wypiła łyk piwa. Coraz bardziej fascynowała Luke'a. Chłodna i opanowana, nie wylewała z siebie potoków słów. Nie grzeszyła też nadmierną ciekawością. Większość
Anula & pona
nieznajomych kobiet, z którymi wdawał się w rozmowę, zasypywała go gradem pytań. Jego dzisiejsza towarzyszka albo nie była nim zainteresowana, albo wolała zostawić ster w jego rękach, co mu zresztą bardzo odpowiadało. - Powiedz... czym się zajmujesz, kiedy akurat nie przejeżdżasz przez Teksas? Chwilę trwało, zanim udzieliła mu odpowiedzi. Miał wrażenie, że dokładnie waży każde słowo. - Jestem projektantką - odparła w końcu. - A co projektujesz?
o l a d n
s u
Zawahała się. Z opresji wybawił ją kelner, który postawił na stole talerz z hamburgerem i stosem ociekających tłuszczem frytek. Podziękowawszy kelnerowi, przysunęła talerz do siebie i popatrzyła na Luke'a z wyrazem determinacji na twarzy. - Przepraszam, jak masz na imię?
a c
- Luke.
s
- Faktycznie. A więc wybacz, Luke, ale jestem potwornie głodna. O nie, pomyślał. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - Prawdę mówiąc, ja też - oznajmił, wciągając w nozdrza zapach unoszący się znad talerza. - Hej, Charlie! - zawołał do oddalającego się kelnera, a gdy ten się odwrócił, wskazał na talerz dziewczyny. - Przynieś jeszcze jedno takie danie. I kolejne dwa piwa. To było szaleństwo. Istne szaleństwo. Haley starała się zachować spokój, nie okazywać emocji, w środku jednak cała dygotała z przejęcia. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Że siedzi naprzeciwko Luke'a Callaghana i prowadzi z nim grę, jaką prowadzą z sobą mężczyźni i
Anula & pona
kobiety we wszystkich barach na świecie. Nie miała żadnych złudzeń. Wiedziała, że jest to gra i że Luke jest znacznie bardziej doświadczonym graczem od niej. Z artykułów, jakie czytała o nim w prasie - nawet jeśli trzy czwarte informacji było wyssane z palca - jasno wynikało, że przystojny młody milioner, który usiłował ją poderwać, cieszył się większym powodzeniem wśród pań niż niejeden znany muzyk czy gwiazdor filmowy. Zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy, nad którym pracowała od dziesięciu lat, mówiły jej, żeby dała sobie spokój. Żeby
s u
wstała od stołu i odeszła. Teraz. Nie za pięć minut, nie za minutę, ale
o l a d n
właśnie w tej chwili. Żeby skierowała się ku drzwiom i czym prędzej opuściła ten pogrążony w półmroku, zadymiony lokal. Żeby zostawiła Luke'a, wsiadła do samochodu i ruszyła w drogę.
Gdyby nie była smutna i roztrzęsiona po wizycie u matki, zapewne tak by postąpiła. Postąpiłaby tak również, gdyby w obecności Luke'a
a c
potrafiła zachować trzeźwość myślenia. Wystarczyło jednak, aby
s
rozciągnął usta w pięknym, zmysłowym uśmiechu, a ona całkiem traciła głowę.
Obiecała sobie, że zostanie pół godziny; ani minuty dłużej. Po prostu spokojnie zje zamówiony posiłek. Potem pożegna się i wyjdzie. Nie zaspokoi ciekawości, która wyzierała z niebieskich oczu Luke'a. Nie zdradzi mu, kim jest i co robi w Mission Creek. Postara się za to sama jak najwięcej skorzystać z ich spotkania, nacieszyć się widokiem Luke'a, utrwalić jego twarz w pamięci. Taki miała plan. I przez kilka minut, jedząc kolację i popijając piwo, konsekwentnie go realizowała. Luke szybciej opróżniał swój kufel, ona
Anula & pona
zaś jadła i piła powoli. Wreszcie talerz był pusty. Przez chwilę obracała w dłoni kufel, wiedząc, że powinna zapłacić i wyjść. I nagle, ponad przytłumionym szmerem rozmów i stukotem bil, z szafy grającej popłynęła kolejna ballada. Martina McBride śpiewała nowy utwór, który w Anglii już zrobił furorę, a w Stanach dopiero piął się na listę przebojów - romantyczną, nastrojową piosenkę o starej miłości i zaprzepaszczonych szansach. Haley napotkała spojrzenie Luke'a. Stara miłość... Zaprzepaszczone szanse... Od dziesięciu lat wiodła nowe życie, lecz nie spotkała nikogo,
s u
kto wzbudzałby w niej tak -silne emocje jak siedzący naprzeciwko
o l a d n
mężczyzna w słomkowym stetsonie. Zdała sobie sprawę, że uczucie, jakim darzyła go przed laty, nie wygasło. Było jak dymiący wulkan, który - gdyby tylko dano mu szansę -mógłby w każdej chwili wybuchnąć. - Niezła jest ta McBride - zauważył, patrząc Haley w oczy. - Aż szkoda to przesiedzieć. Zatańczymy?
a c
Otworzyła usta, zamierzając mu odmówić. Luke, jakby czytając w
s
jej myślach, postanowił do tego nie dopuścić. Odsunąwszy krzesło, wstał, obszedł stół i wyciągnął do niej rękę. Haley nie ruszyła się z miejsca. Pamiętała, co się stało, gdy ostatnim razem dała się skusić. - Jeden taniec... - Uśmiechnął się, nie zważając na jej wyraźną niechęć. Wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki. - Po takiej porcji frytek odrobina ruchu na pewno nie zaszkodzi. Minęły dwie sekundy, cztery, pięć. Wreszcie Haley wyciągnęła rękę. Powoli ich palce się złączyły. Kiedy prowadził ją na parkiet, wszystkie jej obawy i wahania znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedziała, że nie skończy się
Anula & pona
na jednym tańcu. Jeden pociągnie za sobą kolejny, potem następny i następny. Wystarczyło, że poczuła przy sobie ciało Luke'a, a przestała się opierać, walczyć z pożądaniem, jakie w niej wzbudzał. O dziwo, nie bała się, nie dręczyły jej żadne wątpliwości. Nie była wylęknioną nastolatką, która ż jednej strony pragnęła znaleźć się w objęciach tego przystojnego mężczyzny, a z drugiej chciała jak najdalej od niego uciec. Była dojrzałą kobietą, pewną siebie, znającą swoje potrzeby i pragnącą je zaspokoić. Postanowiła, że jutro dotrzyma obietnicy, jaką dała matce; jutro wróci do Londynu, zabierając z sobą wspomnienie dzisiejszej nocy. Niezapomnianej, upojnej nocy.
o l a d n
s u
Kiedy tylko wziął ją w ramiona, natychmiast wyczuł,. że coś się zmieniło. Nie wiedział, co dziewczyną kieruje i dlaczego wprowadza nowe reguły gry, ale nie dociekał. Ucieszył się, że nie zaprotestowała, gdy objął ją w pasie i przytulił mocno. Stykając się udami i ocierając biodrami, kołysali się leniwie w rytm muzyki.
a c
Westchnął błogo. Dawno nie było mu tak dobrze. Miał wrażenie, że
s
ich ciała idealnie do siebie przylegają. Że zlewają się w jedną harmonijną całość.
Wewnętrzny głos nakazywał mu rozwagę; przecież nic nie wie o tajemniczej blondynce. Nie zna nawet jej imienia. Ale skrytość nieznajomej nie wzbudzała w nim obaw, nie wywoływała niepokoju. Luke zignorował głos. Nie zamierzał słuchać ostrzeżeń; zamierzał czerpać radość z bliskości swej partnerki, z jej ciepła i dotyku. Kiedy utwór dobiegł końca, nie puścił dziewczyny. Odchyliła w tył głowę. Piwnymi oczami bacznie się w niego wpatrywała. W jej spojrzeniu nie widział jednak pytań czy pretensji, lecz zachętę. Nie musiała
Anula & pona
ponawiać zaproszenia. Rozochocony, przywarł ustami do jej ust. To go zgubiło, ten jeden namiętny pocałunek. Musi ją mieć! Tylko nie wiedział, jak to zrobić. Podniecony, bał się rozluźnić uścisk. Objął dziewczynę w talii jeszcze mocniej. Mógłby zaproponować, by pojechali do niego, ale droga zajęłaby im ze dwadzieścia minut; przez ten czas nieznajoma mogłaby stracić zainteresowanie albo się rozmyślić. Wolał nie ryzykować. Nerwowo zastanawiał się, jak by ją przetransportować do najbliższego łóżka, gdy wtem odpowiedziała na pytanie, którego wcale na głos nie zadał. - Dobrze. - Co dobrze?
o l a d n
s u
- Możemy wynająć pokój w jednym z tych domków na zapleczu. O rany! Tego się nie spodziewał! Czymże sobie zasłużył na takie szczęście? Pokrywając zaskoczenie szerokim uśmiechem, ujął dziewczynę za łokieć i poprowadził z powrotem do stolika. Wziąwszy z
a c
krzesła torebkę, wolnym krokiem ruszyła do drzwi.
s
Luke zostawił ją na moment i podbiegł do baru. - Hej, Charlie. Klucz do apartamentu prezydenckiego - poprosił, rzucając pośpiesznie na ladę banknot pięćdziesięciodolarowy. - Do prezydenckiego, powiadasz? Szczerząc w uśmiechu zęby, Charlie, który pełnił funkcję kelnera, barmana i recepcjonisty, przesunął klucz po gładkiej dębowej ladzie. Miano apartamentu prezydenckiego zyskał największy z domków motelowych; korzystało z niego kilka pokoleń kowbojów, nie wyłączając Luke'a i jego przyjaciół. Z własnego doświadczenia Luke wiedział, że domek jest czysty, wygodny, w dodatku świeżo odnowiony. Gdyby miał
Anula & pona
najmniejsze zastrzeżenia co do wyglądu miejsca i jego higieny, na pewno nie zabrałby tam żadnej kobiety, zwłaszcza tej tajemniczej, zmysłowej blondynki. Opuścili lokal. Kiedy wędrowali przez parking, niemal spodziewał się, że dziewczyna przystanie, powie, że się rozmyśliła, że zmieniła zdanie. To, że tego nie zrobiła, zdziwiło go i jeszcze bardziej podnieciło. Minęli kilka domków. Zanim doszli do właściwego, gotów był się na nią rzucić tu i teraz, nie czekając z otwarciem drzwi. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął żadnej kobiety. Może
s u
pociągała go jej tajemniczość? Może jej małomówność? A może sposób,
o l a d n
w jaki czubkiem języka zwilżała wargę, nie potrafiąc ukryć
zdenerwowania? To, że była zdenerwowana, nie ulegało wątpliwości. Ale nie zaprotestowała, kiedy wziął ją w ramiona i przytulił. Po chwili zaskoczył sam siebie, dając jej ostatnią szansę na zmianę decyzji.
a c
- Jesteś pewna, kotku? Że tego chcesz? Bo oczywiście wolałbym,
s
żebyś została, ale nie chciałbym, żebyś rano miała wyrzuty sumienia czy czegokolwiek żałowała.
Wydała dziwny dźwięk, jakby z trudem tłumiony szloch, po czym gładząc dłońmi tors mężczyzny, posłała mu zalotny uśmiech. - Wyrzuty będę miała - rzekła cicho - ale nie z powodu dzisiejszej nocy. Wierz mi, tych paru godzin spędzonych z tobą nigdy nie będę żałować. Musiałby mieć serce ze skały, aby oprzeć się jej słowom. Teraz już nic go nie mogło powstrzymać. Schyliwszy głowę, ponownie przywarł ustami do jej ust. Rozchyliła wargi. Były ciepłe, miękkie, kuszące. Po
Anula & pona
jego ciele rozszedł się niesamowity żar. Nie był niedoświadczonym młokosem, miał w życiu wiele kobiet. Może za wiele, jak mu często ze śmiechem wypominali Tyler, Spence i Flynt. Znał różne sztuczki, do perfekcji opanował sztukę uwodzenia, potrafił sprawić, by kochanka była chętna i uległa lub przeciwnie, ostra i namiętna. W tym wypadku żadnych sztuczek nie stosował. Ledwo był w stanie zapanować nad pożądaniem. Czerpał rozkosz z pocałunków, z pieszczot. Byli jak naczynia połączone. Im więcej on brał, tym więcej ona dawała. Im więcej ona brała, tym więcej on dawał. Trawił go ogień,
s u
którego nie mógł ugasić. Ogień, którego płomienie lizały go po skórze, paliły od środka...
o l a d n
Z cichym pomrukiem wsunął dłonie w gęste jedwabiste włosy i wyciągnął z nich klamrę. Złociste loki opadły dziewczynie na ramiona. Wkrótce to, co wyprawiały ich usta i języki, przestało im wystarczać. Byli nienasyceni. Pragnęli czuć więcej, dotykać pełniej,
a c
obejmować mocniej. Niewiele się namyślając, Luke wziął nieznajomą na
s
ręce. Po chwili leżeli na łóżku, spleceni w uścisku, poszukujący. Nie mogli oderwać od siebie rąk, ust. Szkoda im było czasu na rozbieranie się. Robili to po kawałku, w pośpiechu. Ona miała spodnie i figi zsunięte do kolan, jedną rękę oswobodzoną z bluzki, drugą uwięzioną w rękawie. Usta Luke'a zacisnęły się na jej piersi. Dziewczyna jęknęła cicho, po czym zaczęła rozpinać mu koszulę. Nagle zdyszana,zlana potem, zastygła z dłonią na jego lewym ramieniu. Po chwili wolno przesunęła palcami po świeżej bliźnie. - Co to? - szepnęła. - Nic. Zadrapanie - odparł, skubiąc ją lekko w szyję.
Anula & pona
- Ładne mi zadrapanie. - Obróciwszy się na bok, usiłowała obejrzeć bliznę. - To po kuli? Pamiątka, którą przywiózł z misji do dawnej republiki Związku Radzieckiego, była ostatnią rzeczą, o jakiej miał ochotę rozmawiać w łóżku. - Tak, uskoczyłem w prawo, zamiast w lewo - mruknął od niechcenia, zaciskając usta na jej dolnej wardze. - Ale kiedy? Gdzie? Jak? Strumień pytań, na które i tak nie mógłby udzielić odpowiedzi,
s u
przerwał pocałunkiem. Następnie wsunąwszy kolano pomiędzy uda
o l a d n
dziewczyny, rozwarł jej nogi. Ręką gładził ją delikatnie po brzuchu. Wciągnęła z sykiem powietrze i na moment zamarłą bez ruchu, rozkoszując się pieszczotą. Nie był jej pierwszym mężczyzną. Na studiach często umawiała się na randki, a kiedyś przeżyła nawet krótki, płomienny romans z maklerem z Dallas. Inni mężczyźni sprawiali jej przyjemność,
a c
zaspokajali ją fizycznie, ale nie byli w stanie zaspokoić emocjonalnie. Jej
s
serce zawsze i niezmiennie należało do Luke'a. Żaden z poprzednich kochanków nie potrafił drobnym gestem czy lekkim dotykiem doprowadzić jej na taki skraj szaleństwa. - Luke! - Wygięła plecy w łuk. - Nie mogę dłużej wytrzymać - To dobrze, kotku... Cofnął rękę. Po chwili go poczuła. - Bo ja też nie... - dokończył cicho. Kochali się niemal przez całą noc. Pierwszy raz szybko, brutalnie, z trudem łapiąc powietrze i zalewając się potem. Drugi raz wolno, czule, leniwie; wtedy też Luke mokrą ściereczką obmywał jej ciało i pieścił ją na
Anula & pona
dziesiątki sposobów, z których większość przypuszczalnie była w południowym Teksasie niedozwolona, Trzeci raz kochali się tuż przed świtem. Wyczerpana, Haley zdrzemnęła się. Luke obudził ją pocałunkiem, zgarnął w ramiona. Z początku, wyrwana ze snu, opierała się. Długo jednak nie protestowała. Czwarty raz kochali się, gdy wzeszło słońce. Tym razem oczy miała otwarte, powierzając pamięci każdy fragment ciała swego kochanka: twarde ramiona, kręcone włosy na karku, umięśnione plecy, jędrne pośladki.,
s u
Zziajana, mokra od potu, opadła na poduszkę. Ledwo miała siłę
o l a d n
przykryć się kołdrą i odwrócić głowę, aby spojrzeć na zegar stojący na stoliku nocnym. Późno. Kwadrans po ósmej. Psiakrew! Wiedziała, że powinna natychmiast zerwać się z łóżka, jeśli chce zdążyć na samolot do Anglii: musi bowiem wrócić do Corpus Christi, oddać auto, złapać pierwszy lot do Dallas, przesiąść się w samolot do Nowego Jorku, a tam
a c
ponownie przesiąść się w samolot do Londynu.
s
- Chcesz iść pierwsza?
- Słucham? - Zamrugawszy oczami, przeniosła spojrzenie ze stolika nocnego na Luke'a.
- Chcesz pierwsza skorzystać z łazienki? - Nie. Ty idź. - Istnieje też inna możliwość. - Zsunął kołdrę niżej, po czym pocałował Haley w obnażoną pierś. - Moglibyśmy, w ramach oszczędzania wody, razem wejść pod prysznic i umyć sobie plecy. Ściereczkę mamy, a ja chętnie zademonstruję ci kilka kolejnych sztuczek...
Anula & pona
Haley zmusiła wargi do uśmiechu. - Jeszcze kilka twoich sztuczek, a przez tydzień nie będę w stanie wykonać kroku. Lepiej zachowaj je na następny raz. Mrużąc oczy, Luke przyjrzał się jej uważnie. Jakby chciał ją przeniknąć na wylot. - A będzie następny raz? - spytał. - Kto wie? - odparła lekkim tonem. Dziewczyny nie było w pokoju, kiedy parę minut później wyszedł spod prysznica.
s u
Właściwie spodziewał się tego. Nie uszło jego uwagi jej
o l a d n
zaniepokojone spojrzenie, kiedy zerknęła na budzik. Ani jej wymuszony uśmiech, gdy poprosiła, by kolejne sztuczki zostawił na inny raz, bo nie będzie mogła chodzić.
Wiedział, że ją znajdzie. Miał do dyspozycji wysoce specjalistyczny sprzęt należący do tajnej agencji, w której pracował. Liczył też na to, że
a c
przy okazji dowie się czegoś o swojej pięknej kochance, że pozna kilka
s
jej sekretów. Zamierzał od razu przystąpić do poszukiwań, ale kiedy dojechał do domu i włączył laptopa, zobaczył mrugające światełko, które oznaczało pilną wiadomość z OP-12. Godzinę później wsiadł do dwusilnikowego odrzutowca, który czekał zatankowany i gotów do lotu na lotnisku Mission Ridge. Wzbiwszy się w powietrze, wziął kurs na małe opustoszałe lotnisko położone wysoko w Andach. Kiedy wrócił po sześciu wyczerpujących tygodniach, po pięknej nieznajomej nie było śladu.
Anula & pona
ROZDZIAŁ SZÓSTY Trzy dni po powrocie córki do Londynu Isadora Mercado zmarła na zawał. Zdruzgotany tragedią Carl Bridges poinformował o tym Haley. - Nie cierpiała - oznajmił ochryple przez telefon. - Umarła, spokojnie. We śnie. Z gardła Haley wydobył się niski, niemal zwierzęcy jęk. Załamana dziewczyna oparła się bezsilnie o ścianę. Sędzia, sam pogrążony w
s u
rozpaczy, starał się ukoić ból swojej młodej podopiecznej.
- Tego feralnego dnia zajrzałem do niej z wizytą. Dawno nie
o l a d n
widziałem jej tak szczęśliwej - opowiadał. - Świadomość, że żyjesz, że Frank nie może wyrządzić ci krzywdy... Nawet nie wiesz, skarbie, ile to dla niej znaczyło. Dzięki Bogu, że udało ci się w porę przylecieć i z nią porozmawiać.
a c
Haley milczała. Nie potrafiła nic powiedzieć. Nogi się pod nią ugięły i po chwili osunęła się na podłogę. Siedziała, tępym wzrokiem
s
wpatrując się w okno naprzeciwko. Krople deszczu uderzały w szybę i spływały na parapet, jakby świat na zewnątrz podzielał smutek pary rozmawiającej przez telefon.- Twój ojciec zajął się przygotowaniami do pogrzebu. Isadora będzie pochowana na cmentarzu St. Mary's. Obok ciebie, skarbie. - O Boże, Carl! - załkała żałośnie Haley. - Wiem, o czym myślisz. Że powinnaś wrócić do domu, być z ojcem i Rickym w tej trudnej dla was wszystkich chwili. Ale nie wolno ci. Twoja mama umarła szczęśliwa, wierząc, że przynajmniej ty jesteś bezpieczna. Jeśli wrócisz i znów znajdziesz się w szponach Franka... Nie Anula & pona
możesz, po prostu nie możesz jej tego zrobić. Oślepiona piekącymi łzami Haley spoglądała przed siebie. Wciąż miała w pamięci twarz matki leżącej na szpitalnym łóżku - spuchniętą, posiniaczoną. - Mama podejrzewała, a właściwie była pewna, że za jej pobiciem stoi Frank. Miała żal do ojca za jego hipokryzję. Za to, że udaje kochającego męża, wspaniałego ojca, porządnego faceta, a jednocześnie, godząc się na współpracę z Carmine'em, stale brudzi sobie ręce. - Zawsze to robił - burknął z pogardą Carl. - Od samego początku.
s u
- Myślę... myślę, że pobicie przez zbirów Franka przyczyniło się do
o l a d n
śmierci mamy. - Zaciskając palce na słuchawce, Haley poprzysięgła zemstę; poprzysięgła z taką zaciekłością w głosie, że sam stryj Carmine byłby z niej dumny. - Zapłaci mi za to! Zobaczysz, któregoś dnia Frank Del Brio zapłaci za śmierć. Isadory Mercado. Minął miesiąc. Sześć tygodni. W lipcu nawiedziła Londyn fala upałów. W sierpniu nie było
a c
czym oddychać: miasto dosłownie dusiło się od spalin samochodowych.
s
Większość punktów usługowych była nieczynna. Wszyscy, zarówno sklepikarze, jak i urzędnicy państwowi, wzięli urlopy; tłoczyli się w metrze, w pociągach, na autostradach. Haley żyła jak w transie. Rano jechała metrem do pracy, wieczorem wracała do domu, unikała przyjaciół. Miała wrażenie, że tkwi w małym ciemnym kokonie utkanym ze smutku, żalu, goryczy, złości. Nie potrafiła się z niego wydostać, nie miała siły, aby rozkruszyć otaczający ją pancerz. Upał pozbawiał ją sił, ochoty do działania. Stale myślała o domu i rodzinie; nie umiała skupić się na niczym innym. Od całkowitego załamania psychicznego ratowało ją wspomnienie
Anula & pona
wizyty u matki w szpitalu. I wspomnienie nocy spędzonej z Lukiem. Czuła, że jego silne ramiona oraz gorące pocałunki pozostaną w jej sercu i pamięci na zawsze. W pierwszym tygodniu września przekonała się, że istotnie tak będzie. Wtedy też odkryła powód swojej trwającej już drugi miesiąc apatii i senności. Była w ciąży. Dwa razy wstępowała do apteki, trzy razy robiła sobie próbę ciążową, zanim w końcu dopuściła do siebie myśl, że prawdopodobnie
s u
tamtej nocy w Mission Creek zaszła w ciążę. Jej podejrzenia potwierdziły
o l a d n
się po wizycie w klinice ginekologicznej. Jest w ciąży. Pchnęła drzwi kliniki i wyszła na zewnątrz. Promienie wrześniowego słońca raziły ją w oczy. Oszołomiona, dotarta do małego parku kilka przecznic od mieszkania, które wynajmowała. Po rzeźbie jakiegoś zapomnianego generała na stojącym dęba koniu przechadzały się, gruchając cicho, gołębie.
a c
Liście szumiały na dębach rosnących na obrzeżach parku. W twardej
s
skorupie osłaniającej serce Haley pojawiły się pierwsze rysy. Po chwili skorupa pękła.
Jestem w ciąży, pomyślała. Z radosnym okrzykiem, który przyciągnął zaciekawione spojrzenia wypoczywających w parku ludzi, objęła się w pasie. Już nie będzie sama. Już nie będzie odcięta od rodziny. I od Luke'a. Teraz już zawsze będą razem. Urodzi jego dziecko. Ich wspólne dziecko. Nowe życie zapełni pustkę po starym życiu, które musiała porzucić. Po raz pierwszy od chwili, gdy Frank Del Brio wsunął jej na palec pierścionek, poczuła się
Anula & pona
prawdziwie wolna. Z niecierpliwością oczekiwała narodzin dziecka. Nie zrażały jej drobne niewygody, dolegliwości i zmiany fizyczne, jakie ciąża za sobą pociąga. Poza tym odnowiła kontakty z paroma osobami, z którymi zdołała zaprzyjaźnić się w Londynie. Dni i tygodnie mijały błyskawicznie. Wiele godzin przerabiała pokój gościnny na pokój dla dziecka. Również wiele godzin spędziła na zakupach z jedną ze swoich znajomych z pracy; nawet nie przypuszczała, ile rzeczy potrzebuje noworodek. W październiku niebo zasnuły szare
s u
chmury. Listopad przyniósł zamarzającą mżawkę. W grudniu wiały silne
o l a d n
wiatry i sypał śnieg. Haley jednak nie zwracała najmniejszej uwagi na pogodę. Szczęśliwa, gładziła się po zaokrąglonym brzuchu i cieszyła z każdego kopnięcia, które świadczyło o tym, że dziecko rośnie i się rozwija.
W styczniu pojawiły się pierwsze oznaki tego, że gniazdko, które
a c
uwiła dla siebie i swojego maleństwa, wcale nie jest tak bezpieczne, jak
s
sądziła. Któregoś dnia weszła do budynku, zaróżowiona od zimna, wydychając ustami parę, i zauważyła lekkie zarysowania na swojej skrzynce pocztowej. Czyżby brud? Zmarszczywszy czoło, delikatnie przejechała po nich rękawiczką. Nie znikły. Kiedy wspomniała o nich portierowi, ten wzruszył niedbale ramionami. - Nie mam pojęcia, skąd się wzięły - rzekł. - Kilka dni temu pracowali w holu robotnicy. Może to oni? Postaram się czegoś dowiedzieć. - Dziękuję. Portierowi nie udało się jednak wyjaśnić pochodzenia tajemnych rys
Anula & pona
na skrzynce. Haley zapomniała o całej sprawie. Ale tydzień później, kiedy wyjęła listy ze skrzynki, miała wrażenie, że ktoś otworzył, a potem Zakleił z powrotem jedną z kopert. W środku nie było nic ważnego, po prostu przypomnienie o kolejnej wizycie u dentysty. Lecz radość, jaką czuła od września, powoli zaczęła gasnąć. Pod koniec lutego, kilka tygodni przed planowanym terminem porodu, zaczęły się głuche telefony i pomyłki. Pierwsze dwie lub trzy tylko ją zirytowały. Po następnych dwóch czy trzech zaczęła się bać. Nie miała odwagi iść na policję. Przyjechała do Anglii z fałszywym
s u
paszportem, cały czas posługiwała się podrobionymi dokumentami. Co
o l a d n
gorsza, nie mogła się skontaktować ze swoim jedynym doradcą i łącznikiem z dawnym światem. Carl Bridges nie podnosił słuchawki, kiedy coraz bardziej zdenerwowana usiłowała się do niego dodzwonić, nie odpowiadał też na jej e-maile. Mniej więcej dwa tygodnie temu uprzedził ją, że ma jakieś ważne interesy do załatwienia i przez pewien
a c
czas będzie nieuchwytny. Ale dlaczego musiało to być teraz? Akurat kie-
s
dy jest jej potrzebny?
Na skutek stresu nie donosiła ciąży do końca. W marcu, tydzień przed terminem, urodziła śliczną córeczkę. Dziewczynka odziedziczyła po ojcu czarne kręcone włosy oraz niebieskie oczy. Miały taki sam kolor co niebo nad Teksasem w pogodny słoneczny dzień. Na widok córeczki Haley z trudem powstrzymała łzy radości. Maleństwo otrzymało na imię Lena, na cześć swojej prababci. Nazajutrz po porodzie matka z dzieckiem wróciły do domu. Haley zaniosła Lenę do pokoju, w którego urządzenie włożyła tyle serca. Miała nadzieję, że tu jej maleństwo będzie bezpieczne. Osiem tygodni później
Anula & pona
taksówka, którą jechała z dzieckiem do szpitala na badania kontrolne, skręciła w niewłaściwym kierunku. - Przepraszam, źle pan jedzie - zwróciła się Haley do siedzącego za kierownicą sikha w turbanie. - Przy Hyde powinien był pan skręcić w prawo, a nie w lewo. Kierowca nie zareagował; wpatrując się przed siebie, pruł szeroką ulicą porośniętą bezlistnymi kasztanami. Haley, zdziwiona jego zachowaniem, pochyliła się do przodu i zastukała w szybę odgradzającą kierowcę od pasażerów.
s u
- Przepraszam, jedzie pan w złym kierunku. Kierowca nawet się nie obejrzał. Haley, coraz bardziej
o l a d n
wściekła, odczekała kilka sekund, po czym rzekła ostro: - Proszę się natychmiast zatrzymać. Chciałabym wysiąść. W odpowiedzi kierowca wcisnął jakiś przycisk, zamykając drzwi z obu stron. Haley ogarnął paniczny strach. Nie bała się o siebie, ale o
a c
dziecko. Boże kochany, niech on nie wyrządzi krzywdy małej Lenie!
s
Wyjęła niemowlę z nosidełka i przytuliła do piersi. Dziesiątki pomysłów przelatywały jej przez głowę. Na najbliższym skrzyżowaniu opuści szybę i zacznie wołać o pomoc. Poda Lenę przez okno jakiemuś przechodniowi. Powie mu, żeby brał nogi za pas i zwiewał. Żadnego z pomysłów nie miała okazji wprowadzić w czyn. Chwilę później taksówka skręciła w boczną ulicę. Mniej więcej w połowie kwartału uniosły się pomalowane na niebiesko drzwi. Taksówka zwolniła. Kierowca ponownie wykonał ostry skręt i wjechał do garażu. Niebieskie drzwi opadły z głuchym łoskotem. Zwłaszcza przez kontrast z jaskrawym światłem słonecznym na
Anula & pona
zewnątrz, w pozbawionym okien pomieszczeniu panował nieprzenikniony mrok. Haley, ze strachu o dziecko niemal odchodząc od zmysłów, z całej siły tuliła małą do siebie. Nagle w garażu rozbłysło oślepiające światło. Haley zamrugała oczami; nic nie widziała. Wtem usłyszała ciche kliknięcie. Domyśliła się, że kierowca odblokował zamek. Faktycznie. Sikh wysiadł z auta i otworzył tylne drzwi. Na betonowej podłodze rozległ się odgłos kroków. Mrużąc powieki, Haley dojrzała dwie zbliżające się postaci. Jednej
s u
nie umiała rozpoznać, druga wydała się jej znajoma. Wytrzeszczyła ze zdumienia oczy. - Carl? To ty?
o l a d n
Odetchnąwszy z ulgą, zaczęła wysiadać z taksówki, ale na widok zmęczenia malującego się na twarzy Carla zawahała się. Sędzia wyglądał na człowieka pokonanego, jakby stoczył i przegrał ciężką bitwę. Plecy
a c
miał przygarbione, włosy potargane, jakby od tygodnia się nie czesał. Z
s
oczu przysłoniętych okularami w czarnych oprawkach wyzierał ból. Raptem przemknęło Haley przez myśl, że może Frank kazał swym oprychom porwać sędziego. Może starca torturowano. Może na siłę podano mu narkotyki i zmuszono, by zdradził swoją rolę w śmierci Haley Mercado. Przyciskając do piersi Lenę, cofnęła się z powrotem do taksówki. - Nie bój się, Haley - powiedział łagodnie starzec, nawet nie starając się ukryć smutku. - Proszę cię. Wysiądź. Musimy z tobą porozmawiać. Posłuchała, aczkolwiek z oporami. Zerknęła niepewnie na mężczyznę, który towarzyszył sędziemu. Był niski, dość krępej budowy,
Anula & pona
o włosach w kolorze marchewkowym i wyrazie twarzy buldoga; miał na sobie nijaki szary garnitur. Po chwili kolejnych trzech facetów wyrosło jak spod ziemi. Wszyscy stali bez ruchu, bacznie wpatrując się w dziewczynę z dzieckiem. - Kim są ci ludzie? - spytała sędziego. - To jest Sean Collins. - Sędzia wskazał głową na rudzielca. - Jest agentem specjalnym z nowojorskiego oddziału FBI. Cholera jasna! FBI aresztowało Carla Bridgesa za to, że załatwił jej
s u
fałszywy paszport i dostarczył inne lewe dokumenty! Tylko ta jedna
o l a d n
możliwość przyszła Haley do głowy. Ułożywszy dziecko w nosidełku, które wciąż leżało na tylnym siedzeniu, obróciła się i zaczęła wygłaszać płomienną mowę w obronie sędziego.
- Sędzia Bridges nie popełnił żadnego przestępstwa. On nie jest niczemu winien. Odbierając dla mnie paszport, działał w moim imieniu.
a c
Na moją prośbę. To ja za wszystko ponoszę odpowiedzialność. Musiałam
s
opuścić Teksas, wyjechać ze Stanów.
- Nie przyszliśmy tu, żeby rozmawiać z panią o sfałszowanym paszporcie - oznajmił agent Sean Collins. - Nie? W takim razie o czym? - Mamy powody przypuszczać, że pani matka nie zmarła śmiercią naturalną. Haley zwróciła się do sędziego. - Jak to? - spytała zaskoczona. - O czym on mówi? Przecież powiedziałeś mi, że mama zmarła na zawał serca. - To się zgadza - odpowiedział za Carla agent FBI. - Ale w oparciu o
Anula & pona
niedawno uzyskane dowody wystąpiliśmy do sądu o zgodę na ekshumację. Lekarz, który wykonał sekcję zwłok, odkrył w ciele pani matki ślady chlorku potasu. Podejrzewamy, że ktoś specjalnie umieścił tę substancję w kroplówce, którą podawano pani matce, i właśnie to przyczyniło się do śmierci. - Frank - szepnęła ochryple Haley. - Na pewno on to zrobił. Żeby zmusić ją do milczenia. - Wydaje nam się, że było akurat odwrotnie. Że zabił ją właśnie dlatego, że milczała. Podobno bardzo chciał poznać tożsamość zakonnicy,
s u
która rozmawiała z nią tuż przed śmiercią. Odwiedził Zakon Sióstr Dobrej
o l a d n
Nadziei; próbował się czegoś tam dowiedzieć. W każdym razie na podstawie pytań, jakie zadawał, pomyśleliśmy, że prawdopodobnie córka Isadory Mercado wcale nie zginęła przed laty w jeziorze. Haley poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej w serce nóż o dziesiątkach ostrzy. Ból przeniknął całe jej ciało. Z przerażeniem w oczach i
a c
cierpieniem na twarzy wpatrywała się w agenta Collinsa.
s
- Zabiłam ją - szepnęła. - Wizyta w szpitalu. Przebranie. Boże! Zabiłam własną matkę.
- Przestań gadać bzdury! - Ocknąwszy się, Carl chwycił ją za łokieć. - Nikogo nie zabiłaś. Posłuchaj mnie, skarbie. Twoja wizyta przyniosła Isadorze spokój. Świadomość, że uciekłaś i żyjesz, wynagrodziła jej te lata cierpień, kiedy sądziła, że zginęłaś. - Ale... - Żadnych ale! - powiedział ostro. - Od lat rozmawialiśmy z Isadorą o tym, jak by to było, gdybyśmy w czwórkę, ona, ty, twój brat i ja, wyjechali z Mission Creek. Nigdy nie wybaczyła Johnny'emu, że
Anula & pona
wciągnął was w to bagno. Ale Johnny był jej mężem, ty i Ricky potrzebowaliście ojca, w dodatku Isadora... - Była osobą głęboko wierzącą - dokończyła za niego Haley. - I nie uznawała rozwodów. Carl pokiwał smętnie głową. - Bóg mi świadkiem, że robiłem, co mogłem, aby zmieniła zdanie. Kochałem ją, Haley. Odkąd tylko pamiętam, zawsze kochałem twoją matkę. - Wiem, Carl.
s u
Oparła się o zderzak. Dziesiątki myśli krążyły jej po głowie.
o l a d n
Zdziwienie i rozpacz powoli ustępowały miejsca przerażeniu. Jeżeli Frank Del Brio nabrał podejrzeń i chciał odnaleźć zakonnicę, która odwiedziła Isadorę w szpitalu, być może w trakcie tego roku, jaki upłynął od jej śmierci, zdołał już wpaść na właściwy trop. Może to tłumaczyło te głuche telefony, pomyłki i zadrapania na skrzynce do listów.
a c
Poczuła straszliwy ból w żołądku. Zrozumiała, że musi spojrzeć
s
prawdzie w oczy. Nie ucieknie przed Frankiem; prędzej czy później znajdzie ją. Póki Frank żyje, ona nie zazna spokoju. Nigdy i nigdzie nie będzie bezpieczna.
Ani ona, ani maleńka Lena. Najwyraźniej agent Collins podzielał jej zdanie. - Wkrótce aresztujemy Del Bria. Cały czas depczemy mu po piętach, niestety, ciągle nam umyka. Mamy szczęście, że zdołaliśmy przekonać sędziego Bridgesa, aby opowiedział nam, co wie na temat tajemniczej zakonnicy, która złożyła wizytę Isadorze Mercado. Zgodził się doprowadzić nas do pani, ponieważ jest świadom, że pani życie w Londynie
Anula & pona
zaczyna się walić. Haley, musi pani razem z dzieckiem opuścić Anglię. Chcemy zapewnić pani ochronę. - W zamian za co? - spytała znużonym tonem. Nie wierzyła w bezinteresowną pomoc nieznajomych ludzi. - Później o tym porozmawiamy. - Nie, porozmawiajmy teraz. Chciałabym się dowiedzieć, czego dokładnie oczekuje pan ode mnie, panie Collins. Agent przeczesał ręką gęste rude włosy. - FBI od dawna zbiera dowody przeciwko pani stryjowi - powiedział
s u
wolno, starannie dobierając słowa. - Kiedy Carmine Mercado podupadł na
o l a d n
zdrowiu, a Frank Del Brio zaczął wspinać się po szczeblach organizacji, postanowiliśmy na nim skoncentrować uwagę. Jakiś czas temu zdobyliśmy przeciwko Frankowi dowody w sprawie o szantaż i rozbój. Sądziliśmy, że już nam się nie wymknie. Mieliśmy dwóch świadków. Niestety, ten drań wyeliminował ich z gry.
a c
- A co ja mogę? Przecież ich wam nie zastąpię. Przez moment
s
Collins świdrował ją wzrokiem.
- Potrzebujemy kogoś, kto byłby wewnątrz, panno Mercado. Kogoś, kto zna tamtejszy świat i tamtejsze układy. Kogoś, kto nienawidzi Franka i komu zależy, tak samo jak nam, aby resztę życia spędził za kratkami. Oszołomiona tym, czego Collins od niej oczekuje, przez moment milczała, usiłując przetrawić informację. Agent, świadom wrażenia, jakie wywarły na niej jego słowa, kontynuował pośpiesznie: - Będąc na studiach, dwukrotnie w czasie letnich wakacji pracowała pani w firmie braci Mercado. Zna pani interesy rodzinne, wie, czym się zajmował pani ojciec i stryj, które z prowadzonych przez nich spraw były
Anula & pona
legalne, a które podejrzane. Chcemy, żeby pani pomogła nam ustalić pewne daty, miejsca, kontakty. Zdobyć informacje, które powiązałyby Del Bria z przemytem i inną działalnością przestępczą, jaką od lat się zajmuje. Haley odchrząknęła. - Chwileczkę. Nie jestem pewna, czy dobrze pana rozumiem rzekła. - Chce pan, żebym przeniknęła w struktury mafii. Żebym szpiegowała wszystkie poczynania Franka, żebym zbierała przeciwko niemu dowody. Przeciwko niemu, a zatem również przeciwko własnemu ojcu i przypuszczalnie również bratu.
o l a d n
s u
- Jesteśmy gotowi zaproponować pani pewien układ. W zamian za przekazywanie informacji, które pomogą nam skazać Del Bria, odstąpimy od odpowiedzialności karnej wobec pani ojca i brata. A na ten czas, gdy będzie pani z nami współpracowała, umieścimy pani dziecko w rodzinie, która otoczy je troską i miłością.
a c
- Nie! - zaprotestowała ostro Haley. - Nie zgadzam się! Nie oddam
s
swojej córki. Ona ma zaledwie dwa miesiące...
- Doskonale rozumiem, co pani czuje - oznajmił z powagą Sean Collins. - I wiem, że zrobiłaby pani wszystko, aby zapewnić dziecku bezpieczeństwo. - Ale z pana podły drań! Wykorzystuje pan mój strach o Lenę, żeby zmusić mnie do współpracy z FBI. - Istotnie. Z drugiej strony ma pani mnóstwo powodów do obaw, panno Mercado. W tym momencie autentycznie go nienawidziła. Facet wypowiadał na głos to, o czym myślała i co ją dręczyło po nocach, a przeciwko czemu
Anula & pona
się buntowała. Nie chciała przyjąć prawdy do wiadomości, a tym bardziej nie chciała rozstać się z dzieckiem, nawet na krótko. - Muszę się zastanowić, spokojnie sobie wszystko przemyśleć. Potrzebuję czasu. - Obawiam się, że akurat tego jednego nie mamy zbyt wiele, panno Mercado. Oczywiście postaramy się pójść pani na rękę, ale... W każdym razie zarezerwowałem dla pani pokój w hotelu. Pod fałszywym nazwiskiem. Zaraz tam panią zabierzemy. Kolejne fałszywe nazwisko, pomyślała Haley. Była na krawędzi
s u
histerii. Kolejne nazwisko, kolejna nowa tożsamość. A co za tym idzie,
o l a d n
mnóstwo nowych informacji do zapamiętania. I znów kłamstwa. Tyle ich o sobie naopowiadała, że już sama nie wiedziała, kim jest.
Zgodnie z obietnicą, agent Collins poszedł Haley na rękę i dał jej czas do namysłu. Czas jednak zleciał błyskawicznie; dużo szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
a c
Collins zjawił się w hotelu nazajutrz po południu. W pokoju, oprócz
s
Haley, zastał również Carla Bridgesa. Sędzia wciąż sprawiał wrażenie nieludzko zmęczonego, jakby był u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Rzuciwszy okiem na twarz agenta, natychmiast zerwał się z fotela i podszedł do kanapy, na której siedziała Haley z dzieckiem. - Co się stało? - spytała, chociaż wcale nie chciała znać odpowiedzi. - Wczoraj wieczorem ktoś włamał się do pani mieszkania, panno Mercado. Policjantom ze Scotland Yardu udało się znaleźć kilka niezatartych odcisków palców. Wszystko wskazuje na to, że włamywaczem był jeden ze zbirów Del Bria. Jeżeli mamy wywieźć panią z Anglii wyposażyć w nowe papiery, musimy niezwłocznie przystąpić do
Anula & pona
działania. I tak to już zawsze będzie, pomyślała z ciężkim sercem Haley. Nieustannie w drodze. Ciągłe wybiegi, kłamstwa, zmiany kryjówek. Nerwowe oglądanie się przez ramię. Niepokój za każdym razem, gdy będzie zostawiała córeczkę w żłobku lub przedszkolu. Codziennie, dzień po dniu. Dopóki Frank będzie na wolności, dopóty będzie zagrażał ich bezpieczeństwu. Zacisnąwszy mocno powieki, pocałowała maleństwo w główkę porośniętą miękkimi czarnymi lokami. Wiedziała, co ją czeka. Po prostu
s u
nie ma wyjścia. Musi dostarczyć Collinsowi dowody przeciwko Frankowi
o l a d n
Del Brio, pomóc osadzić go w więzieniu, zniszczyć dzieło, które przed laty zapoczątkował, a potem ciągle rozbudowywał jej stryj.
Ale za żadne skarby świata nie zamierzała oddać Leny obcym ludziom.
Był tylko jeden człowiek, któremu z czystym sumieniem mogła
a c
powierzyć córkę. Jeden człowiek, który miał dość pieniędzy, żeby
s
zapewnić małej właściwą opiekę i ochronę. Jeden człowiek, na którym, choć sam tego nie wiedział, spoczywała moralna odpowiedzialność za Lenę.
- W porządku - oznajmiła, patrząc agentowi prosto w oczy. - Pojadę z panem do Teksasu. Podejmę współpracę z FBI. Ale nie oddam Leny pod opiekę obcym ludziom. Chcę, żeby trafiła do swojego ojca. - Oczywiście. Zajmiemy się tym. Sędzia przyjrzał się dziewczynie z zaciekawieniem. Raz jeden zadał pytanie o tożsamość ojca, lecz nie uzyskał wówczas odpowiedzi. Szanował decyzję Haley, która oznajmiła, że zamierza sama wychować dziecko. Teraz ponownie zadał to pytanie,
Anula & pona
świadom, że sytuacja się zmieniła i tym razem Haley powie prawdę. - Kto jest ojcem, skarbie? - Luke. Luke Callaghan.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Dziesięć dni później Haley z uwagą wpatrywała się w oświetlone lustro. Od ponad tygodnia wraz z armią agentów i agentek tkwiła w
s u
niedużym motelu w miejscowości Clearwater Springs, jakieś trzydzieści pięć kilometrów na wschód od Mission Creek. I od ponad tygodnia
o l a d n
poddawała się zabiegom mającym na celu zmianę jej wizerunku. Powoli przeobrażała się w kogoś innego.
Proces dobiegł końca. Z lustra spoglądała na nią jakaś dziwna obca osoba. Zmarszczywszy czoło, dziewczyna przeczesała palcami
a c
nastroszone włosy. Ufarbowane na jaśniejszy odcień i poddane trwałej ondulacji sprawiały, że jej głowa wydawała się dwa razy większa niż dawniej.
s
- Tylko pamiętaj, nie przyczesuj ich. Włosów ma być dużo; mają być najeżone, rozwichrzone - powiedziała stojąca obok agentka. - Styl teksaski. Oni lubią przesadę. - Spędziłam tu większość życia. - Haley uśmiechnęła się cierpko. - I nigdy aż tak nie straszyłam fryzury. - Teraz musisz - oznajmiła agentka, chowając do szarej, metalowej walizki zestaw grzebieni i szczotek. -I pamiętaj. Kluczowym słowem jest: przesada. Twoja fryzura ma się rzucać w oczy. Odciągać uwagę od tych elementów wyglądu, których nie mieliśmy czasu zmienić. No, jeszcze Anula & pona
trochę potargaj włosy. Skrzywiwszy się, Haley posłusznie wykonała polecenie i znów zerknęła do lustra. Efekt był zdumiewający. Zarówno fryzjerka, jak i specjalistka od makijażu wykonały kawał doskonałej roboty. Szczupła elegancka Angielka, która od dziesięciu lat mieszkała w ciele Haley Mercado, znikła bezpowrotnie. Jej miejsce zajęła Amerykanka Daisy Parker. Daisy, rodowita mieszkanka Teksasu. Burza złocistych loków opadających luźno na ramiona. Usta pełne, nabrzmiałe dzięki zastrzykom
s u
z botoksu. Brwi gęste, ciemniejsze niż dawniej. Fioletowy cień na
o l a d n
powiekach, gruba warstwa tuszu na rzęsach, czarny ołówek do oczu -wszystko razem nadające spojrzeniu zmysłowość. Krótka czarna spódnica oraz bluzka rozpięta pod szyją, tak by widać było wgłębienie między piersiami, dopełniały obrazu. Z lustra patrzyła na Haley... hm, może nie dziewczyna lekkich obyczajów, ale na pewno nie kobieta o
a c
wyrafinowanym guście.
s
Od biedy może być, pomyślała smętnie. Od dużej biedy. Właściwie tylko jedną osobę musi zmylić. Operacje plastyczne, którym poddała się w Londynie, na tyle zmieniły jej wygląd, że nikt nie powinien poznać w niej dawnej Haley. Jedynie Luke mógłby skojarzyć ją z dziewczyną, z którą rok temu spędził szaloną noc. Miała jednak nadzieję, że dzisiejsza żująca gumę, mocno umalowana blondyna różni się od tamtej skromnej delikatnej istoty,która dopiero w łóżku ujawniła swój ognisty temperament. Niecierpliwe pukanie do drzwi sypialni wyrwało ją z zadumy. - No jak tam? Jesteście gotowe? Bo dochodzi wpół do siódmej.
Anula & pona
- Już idziemy! - zawołała agentka. Zamykając walizeczkę z przyborami, uśmiechem próbowała dodać Haley otuchy. - Powodzenia, Haley. Ojej, przepraszam. Powodzenia, Daisy Parker. Wyszły z łazienki do niewielkiego pokoju. Okna wciąż były zasłonięte, choć na zewnątrz zaczynało świtać. Przez wąską szparę między opuszczoną żaluzją a framugą przedzielały się jasne smugi różowego światła. Haley wzięła głęboki oddech. Dziś po raz pierwszy ma się wcielić w postać Daisy Parker.
s u
Stanęła przodem do grupy agentów, którzy od kilku dni pomagali jej
o l a d n
przybrać nową tożsamość i przeistoczyć się z powrotem w Amerykankę. Byli wśród nich specjaliści od elektroniki, od mechaniki, od zbierania dowodów, a także fachowiec od dykcji, który ćwiczył z nią godzinami; chodziło o to, żeby pozbyła się lekkiego angielskiego akcentu, który tak starannie ćwiczyła w Londynie, i zaczęła mówić z przesadnie silnym
a c
akcentem teksaskim.
s
Szef grupy, agent specjalny Sean Collins, oparł ręce na biodrach i zmierzył Haley krytycznym wzrokiem. - Świetnie - mruknął z aprobatą. - Bardzo dobrze. Nie będziesz odstawać od innych kelnerek w Lone Star.- O ile dostanę tam pracę. - Dostaniesz, spokojna głowa. Pamiętaj, Daisy Parker obsługiwała gości w najlepszych klubach i restauracjach w Dallas oraz Fort Worth. Jeżeli kierownik postanowi sprawdzić twoje referencje, usłyszy same pochwały. Staraj się jedynie nie upuszczać zbyt często tacy, zwłaszcza pierwszego łub drugiego dnia. - Będę miała to na uwadze - obiecała.
Anula & pona
Łysy specjalista od dykcji pogroził jej palcem. - Będę miała to na uwadze? - spytał, przedrzeźniając ją. - W Teksasie nikt tak nie mówi. Spróbuj inaczej, złotko. Posłała mu ironiczne spojrzenie. - Jasne, kowboju. Spoko, niczego nie upuszczę. Aż taką niezdarą nie jestem - powiedziała, przeciągając samogłoski. - Brawo, doskonale - ucieszył się jej nauczyciel. Collins spojrzał na zegarek. - No dobra, ludzie. Oficjalnie ogłaszam rozpoczęcie Operacji Lone Star. Sędzio, jesteś gotów?
o l a d n
s u
Wszystkie pary oczu spoczęły na Carlu Bridgesie. Ten zerknął na niemowlę leżące w wygodnym nosidełku i pokiwał głową. - Jestem.
Haley w trzech susach znalazła się przy swojej córeczce. Wczoraj wieczorem przez wiele godzin tuliła małą do piersi, obsypywała
a c
pocałunkami. Lena, która od urodzenia była pogodnym dzieckiem,
s
gaworzyła wesoło i wymachiwała tłustymi łapkami, aż wreszcie zasnęła. Dziś rano Haley ledwo zdążyła zmienić córce pieluchy, ubrać ją w czyste śpioszki i nakarmić, kiedy zjawiła się ze swoją magiczną walizeczką specjalistka od makijażu. Teraz, gdy nadeszła chwila rozstania, Haley chciała ostatni raz wziąć Lenę na ręce, ucałować jej miękkie włoski, poczuć zapach jej małego ciałka. Collins uprzedził ją, że działania zmierzające do doprowadzenia Franka przed oblicze sprawiedliwości mogą potrwać kilka miesięcy. Na samą myśl, że ominie ją tak wiele ważnych momentów z rozwoju dziecka, zrobiło się jej słabo.
Anula & pona
Odkrywając puszysty różowy kocyk, wyjęła nakarmionego, śpiącego malucha i przytuliła mocno do piersi. Ponad główką dziecka popatrzyła trwożnym wzrokiem na Carla, który obmyślił sposób dostarczenia dziecka ojcu, tak by nikt nie poznał tożsamości matki. - Jesteś pewien, że Luke będzie w klubie? Sędzia rozumiał jej niechęć do rozstania z córką. Dlatego jeszcze raz cierpliwie wszystko jej wytłumaczył. - Na sto procent. W każdą niedzielę o szóstej piętnaście rano Luke, Flynt Carson, Tyler Murdoch i Spence Harrison spotykają się w Lone
s u
Star, żeby pograć w golfa. W zależności od tego, jaki panuje tłok na
o l a d n
murawie, do dziewiątego dołka docierają między ósmą a ósmą trzydzieści. - Tak, ale...
- Na wszelki wypadek wczoraj wieczorem postanowiłem się upewnić, czy w ich rozkładzie dnia nie zaszły jakieś zmiany.
a c
Zadzwoniłem do Luke'a i zaprosiłem go do klubu na śniadanie. Spytał,
s
czy nie zrobiłoby mi różnicy, gdybyśmy się umówili na drugie śniadanie. Że wcześniej gra z przyjaciółmi w golfa. Nie martw się, Haley. On... - Daisy, nie Haley - poprawił go Collins. - Odkąd musimy wszyscy zwracać się do niej Daisy. - Słusznie - przyznał sędzia. - Przestań się kłopotać, skarbie. Obiecuję ci, że nie zostawię Leny przy dziewiątym dołku, dopóki Luke z przyjaciółmi nie dojdą do ósmego. - A oni cię nie zobaczą? - Nie, nie zobaczą. Obok rośnie gęsty żywopłot. Znalazłem w nim otwór, przez który mogę wysunąć nosidełko. Jak tylko gracze podejdą
Anula & pona
bliżej, wezmę nogi za pas i szybciutko się oddalę. - A co z listem? Myślisz, że właściwie wszystko sformułowaliśmy? Nie okazując najmniejszego zniecierpliwienia, zacytował z pamięci tych parę zdań, które ułożyli z pomocą agentów z FBI. - „Na imię mam Lena. Jestem twoją córką, Luke. Zaopiekuj się mną, proszę, dopóki mama po mnie nie przyjedzie". Wtulając twarz w jedwabiste loczki dziecka, Haley usiłowała zwalczyć obawy, które stale ją nawiedzały. - Boże, mam nadzieję, że robimy słusznie.
s u
- Ja też - mruknął pod nosem Sean Collins. Agent był przeciwny
o l a d n
pozostawieniu Leny z Lukiem,który mieszkał w Mission Creek. Chciał małą wysłać daleko, do pewnej rodziny w Nebrasce, by Haley nie mogła widywać córki. Podejrzewał, że widok dziecka będzie ją niepotrzebnie rozpraszał. Co z oczu, to z myśli - taką wyznawał zasadę. Haley jednak się uparła. Powiedziała, że o wiele mniej będzie się
a c
martwiła o córkę, jeżeli od czasu do czasu ją zobaczy; poza tym
s
powierzając dziecko Luke'owi, będzie miała pewność, że Lenie niczego nie zabraknie. Collins wreszcie ustąpił, świadom, że nic nie wskóra. Postawił tylko jeden warunek: że z przypiętego do kocyka listu ma jasno wynikać, że matka dziecka wyjechała. Że nie przebywa w Mission Creek. Bał się, by ludzie nie powiązali dziecka znalezionego na polu golfowym z nową kelnerką, która podjęła pracę w klubie. - Robi się coraz później - zauważył sędzia. - Powinienem jechać, Haley. - Daisy! - warknął Collins. - Haley Mercado nie żyje. Od dziś wszyscy mamy zwracać się do niej Daisy Parker. Nawet we śnie. Czy to
Anula & pona
jasne? - Jak słońce - odparł sędzia, z trudem się powstrzymując, aby nie powiedzieć agentowi czegoś nieprzyjemnego. - Daj mi maleństwo, Daisy. Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Nie uroniła ani jednej łzy od dnia, w którym zmarła jej matka. Źródło łez już dawno w niej wyschło. Kiedy jednak po raz ostatni złożyła pocałunek na główce Leny, poczuła się tak, jakby ktoś ostrym nożem przejechał jej po gardle. Po chwili bez słowa wręczyła sędziemu niemowlę. Nie wiedziała, że dopiero po dwunastu długich, pełnych napięcia
s u
miesiącach znów będzie mogła przytulić dziecko do piersi.
o l a d n
ROZDZIAŁ ÓSMY Teraźniejszość
a c
Haley stała w ciemnym kącie hałaśliwego baru, zastanawiając się,
s
dlaczego los się przeciwko niej sprzysiągł. Dlaczego wszystko tak źle się potoczyło?
Robiła dokładnie to, czego Sean Collins od niej wymagał. Ponad rok spędziła jako Daisy Parker, ściśle współpracując z FBI. Zebrała więcej dowodów, niż potrzebowali, by zaaresztować Franka i zniszczyć struktury jego organizacji. Nie było jej łatwo; oszukiwała pracodawców i klientów, unikała nawiązywania kontaktów towarzyskich, a jednocześnie starała się żyć w miarę normalnie i nie zaplątać w sieć kłamstw, które zewsząd ją otaczały. W ciągu tego roku zmarł stryj Carmine. Carl Bridges został Anula & pona
zamordowany. A Frank Del Brio zdzierał kolejne zasłony, pod którymi ukrywała się jako Daisy Parker, aż wreszcie poznał jej tożsamość. Drań nie tylko nie wpadł w pułapkę, jaką agenci FBI na niego zastawili, ale na dokładkę porwał. Lenę. Mogła zrzucić przebranie; do niczego już nie było przydatne. Operacja Lone Star zakończyła się fiaskiem. I chociaż minął rok, Luke Callaghan jeszcze ani razu nie trzymał swojej córki w ramionach. Pocieszała się, że to nie jej wina. Ot, nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Carl Bridges, tak jak było ustalone, zostawił malutką Lenę
s u
w miejscu, gdzie czterech przyjaciół grających w golfa musiało się na nią
o l a d n
natknąć. I tak się stało. Kto by jednak przypuszczał, że krople wody ze spryskiwacza zamoczą przypiętą do kocyka kartkę i że pod wpływem wilgoci imię ojca stanie się nieczytelne? I że akurat tego jednego poranka Luke nie pojawi się na polu golfowym?
Nie było go kilka miesięcy. Haley odchodziła od zmysłów, czekając,
a c
aż Luke wróci, a zarazem obserwując z odległości, jak Flynt i Josie
s
Carsonowie opiekują się jej córeczką. Dni przechodziły w tygodnie, tygodnie w miesiące, a Luke'a jak nie było, tak nie było. Kiedy wreszcie wrócił do Mission Creek, okazało się, że nie widzi. Ze ściśniętym sercem spoglądała przez zadymioną salę na mężczyznę, którego kochała, odkąd była podlotkiem. Siedział zwrócony do niej tyłem, ale rozpoznała czarne kręcone włosy wystające spod słomkowego stetsona. Rozpoznała też szerokie ramiona schowane pod dżinsową koszulą. Nic dziwnego. Tamtej pamiętnej nocy, kiedy zaszła w ciążę, gładziła i całowała je bez przerwy. Boże, musi odzyskać Lenę! Gotowa była poświęcić wszystko, aby
Anula & pona
tylko odebrać Frankowi swoje ukochane maleństwo. Biorąc głęboki oddech, zaczęła przeciskać się między stolikami. Tyler Murdoch siedzący naprzeciwko Luke'a pierwszy ją dojrzał. Jego piwne oczy zwęziły się w szparki. - Zdaje się, stary, że będziemy mieli towarzystwo. Idzie do nas Daisy Parker, ta kelnerka z klubu. Chociaż dzieliły ją od stolika ze dwa kroki, usłyszała słowa Murdocha. Zauważyła też, jak Luke przechyla głowę. Odrobinę, dosłownie parę centymetrów. Niczym kuguar nasłuchujący szelestu
s u
suchej trawy. Lub dziki mustang wyczuwający zagrożenie.
o l a d n
Stanęła przy ich stoliku. Serce biło jej nieprzytomnie. Przez kilka ostatnich miesięcy stres odcisnął swe piętno na twarzy Luke'a. Pod rondem kapelusza Haley widziała białe blizny po szrapnelu, który go oślepił. A także głębokie bruzdy przy ustach.
Mimo blizn i bruzd Luke wciąż był najbardziej seksownym facetem,
a c
jakiego spotkała. Niebieskie oczy, choć niewidzące, zdawały się
s
przenikać człowieka na wylot. A usta... Boże, jakież on miał usta! Przypomniało jej się, jak ją całowały, pieściły. Przygryzła nerwowo wargę. Przez chwilę stała bez słowa, po czym pozbywając się - niczym starych, zniszczonych butów - sztucznego, przesadnie wyrazistego akcentu, zwróciła się do Luke'a błagalnym tonem: - Chciałabym z tobą porozmawiać. Proszę cię. Na osobności. Rozpoznał jej głos. Zawsze słyszał, że u ludzi, którzy tracą wzrok, wyostrzają się inne zmysły. On jednak należał do wyjątków. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie zauważył w sobie żadnej zmiany. Od czasu wybuchu w
Anula & pona
środkowoamerykańskiej dżungli, wybuchu, który totalnie pozbawił go wzroku - dopiero przed tygodniem zaczął odróżniać światło od mroku nie poprawił mu się ani zmysł węchu, ani smaku, ani dotyku. Słuch też miał taki jak dawniej, wcale nie lepszy. To, że rozpoznał głos tej kobiety, wynikało z czegoś całkiem innego. Po prostu na zawsze wrył mu się w pamięć. Słyszał go dwa lata temu, w tym samym miejscu. Wtedy mówiła z leciutkim akcentem brytyjskim. Dziś nie mówiła ani z brytyjskim akcentem, ani, jak jeszcze parę dni temu, z silnym akcentem teksaskim.
s u
Podejrzenia, jakie od kilku tygodni żywił w stosunku do Daisy, dziś zamieniły się w pewność.
o l a d n
- Ja z tobą również - oznajmił tak niskim, groźnie brzmiącym głosem, że przestraszona cofnęła się pół kroku.
Usłyszał szuranie. Bojąc się, że dziewczyna mu ucieknie, szybko odsunął krzesło od stołu i wyciągnął rękę. Po chwili zacisnął palce na jej
a c
ramieniu.
s
Niechcący otarł się ręką o jej pierś. Przeszył go dreszcz. Przypomniał sobie tamtą noc sprzed dwóch lat, rozkosz, jaką wspólnie przeżyli. Tajemnicza nieznajoma. Dziewczyna, która dała mu wszystko, swoje ciało, serce,duszę. Która otworzyła się przed nim i nie miała żadnych hamulców. Która zachowywała się tak, jakby całe życie na niego czekała. A potem znikła bez słowa. Usiłował się czegoś o niej dowiedzieć. Po powrocie z Ameryki Środkowej uruchomił swoje kontakty i znajomości w kręgach rządowych, próbując odnaleźć cudowną blondynkę, z którą spędził tak upojną noc. Nie udało się. Uznał, że dziewczyna musiała mieć jakieś ważne powody,
Anula & pona
aby zniknąć o świcie. Dopiero niedawno coś go tknęło i nabrał podejrzeń, że może dziewczyna, o której nie potrafi zapomnieć, i kelnerka, która pojawiła się w klubie mniej więcej wtedy, gdy Tyler, Flynt i Spence znaleźli niemowlę, jest jedną i tą samą osobą. Dziecko. Jego córeczka. Maleństwo, którego nie widział. Które zostało porwane tuż przed jego powrotem do Mission Creek. Dziecko, które - teraz nie miał już cienia wątpliwości - ta pozbawiona serca wiedźma porzuciła jak zepsutą zabawkę. - Wyjdźmy na zewnątrz - warknął. Za jego plecami rozległ się głos Tylera:
o l a d n
- Chcesz, żebym z tobą poszedł?
s u
- Nie, dzięki. To dotyczy tylko mnie i Daisy. Brutalność, z jaką ściskał ją za ramię, uświadomiła
Haley, że rozmowa będzie znacznie trudniejsza, niż się spodziewała. Żelazny uchwyt świadczył o tym, że Luke nie ma do niej krztyny
a c
zaufania; że boi się, iż zaraz mu zwieje. Chociaż wszystkie jej myśli
s
krążyły wokół porwanego dziecka, zauważyła, że Luke lawiruje między stolikami pewnym siebie krokiem, zupełnie jak człowiek widzący. Oczywiście to ona go prowadziła, a on ją trzymał za ramię, ale dla postronnego obserwatora wyglądali jak para ludzi, którzy wymykają się z hałaśliwego baru do jednego z domków na zapleczu. Z całej siły starała się nie myśleć o tamtym wieczorze, kiedy tak właśnie zrobili - kiedy wymknęli się z baru, aby w domku obok paść sobie w ramiona. Przyszła tu nie ze względu na siebie, nie ze względu na Luke'a i nie z powodu wspomnień. Przyszła, żeby ratować Lenę. W tym momencie nic innego nie miało znaczenia.
Anula & pona
Z klimatyzowanego wnętrza wyszli na parne czerwcowe powietrze. Poczuli się tak, jakby trafili do łaźni. Ale Haley nie przeszkadzał upał, wilgotność, kurz. Po dziesięciu latach mieszkania w Londynie, gdzie niebo zwykle przysłaniały ponure deszczowe chmury, odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła otwarte przestrzenie, jasne pogodne niebo i niemiłosiernie prażące słońce. Marzyła o tym, aby już nigdy nie musiała wracać do Anglii. - Mój samochód stoi na końcu parkingu - powiedziała. - Prowadź.
s u
Stojący pośród wielkich wozów terenowych i pikapów kilkuletni
o l a d n
pordzewiały samochód ofiarowany jej przez FBI kiedy rok temu przyjechała do Mission Creek, wyglądał jak biedny, bezpański kundel, który omyłkowo trafił na wystawę psów rasowych. Biały mikrobus, który stale jej towarzyszył, stał w sąsiednim rzędzie. Haley nie widziała agentów, którzy nim przyjechali, podejrzewała jednak, że kręcą się gdzieś
a c
w pobliżu. Bądź co bądź mieli rozkaz, by nie spuszczać jej z oczu. FBI
s
traktowało ją jako przynętę; liczyło, że Haley-Daisy wywabi Franka z kryjówki i pomoże go ująć.
Sięgnęła do klamki w drzwiach od strony pasażera; myślała, że rozmowę odbędą w samochodzie. Luke jednak obrócił ją twarzą do siebie. Dach wozu wciskał się jej w łopatki, z przodu napierał na nią Luke. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Jedną rękę wciąż trzymał zaciśniętą na jej ramieniu, drugą oparł o samochód, tak by nie mogła mu uciec. Rondo kapelusza zasłaniało mu oczy, widziała jednak mięsień drgający w policzku. Domyśliła się, że Luke z trudem panuje nad gniewem.
Anula & pona
- To ty nią jesteś, prawda? - Nią? - szepnęła, próbując zyskać na czasie. Nerwowo zastanawiała się, od czego zacząć rozmowę, jak wytłumaczyć Luke'owi wszystko to, co się stało. Jej pytanie jeszcze bardziej go rozjuszyło. Policzek ponownie mu zadrgał. - Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, paniusiu. Znała Luke'a od dziecka. W jego ramionach spędziła najcudowniejszą, najbardziej namiętną noc w swoim życiu. Ale z
s u
takim Lukiem jak w tej chwili, zimnym, bezwzględnym, niebezpiecznym,
o l a d n
nigdy dotąd nie miała do czynienia. Kiedy indziej pewnie byłaby przerażona, ale strach towarzyszył jej od tylu lat, że nauczyła się mu nie ulegać.- Ty jesteś tą dziewczyną, z którą dwa lata temu gadałem w barze i z którą potem spędziłem noc w motelu.
- Tym razem to nie było pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
a c
- Wtedy nie mówiłaś z tak silnym teksaskim akcentem jak Daisy
s
Parker, ale to byłaś ty.
- Masz rację - przyznała cicho. Westchnął głęboko. Na chwilę oboje mimo woli wrócili wspomnieniami do tamtej magicznej nocy. Haley marzyła o tym, aby unieść rękę, pogładzić dawnego kochanka po policzku. Błagać go, aby znów wziął ją w objęcia, ogrzał swym ciepłem, obdzielił swą siłą. Ponieważ jednak wiedziała, co zaraz usłyszy, trzymała dłonie opuszczone wzdłuż ciała. - Tamtej nocy nie tylko się kochaliśmy, prawda? Tamtej nocy poczęliśmy również dziecko?
Anula & pona
- Tak - przyznała ponownie. - I rok temu przywiozłaś córkę do Mission Creek. Pomyślałaś sobie, że możesz na niej zarobić. I to niemało, prawda? - Zarobić? - Zdumiona, wytrzeszczyła oczy. - Na miłość boską, o czym ty mówisz? Przysunął się bliżej, dociskając ją do samochodu. - Wróciłaś, zamierzając wnieść przeciwko mnie sprawę o ojcostwo, prawda? Uznałaś, że należą ci się alimenty. Ale, niestety, tatuś milioner znikł. Wyjechał daleko, na inny kontynent. Był zupełnie nieosiągalny. Co
s u
zrobiłaś w tej sytuacji? Porzuciłaś niemowlę na polu golfowym, tak żeby
o l a d n
znalazł je inny bogaty frajer o miękkim sercu. - Nie! To wcale nie tak było!
- Właśnie tak było. Flynt Carson opowiedział mi o całym zdarzeniu. Grali w golfa; przy dziewiątym dołku znaleźli nosidełko. W środku było niemowlę z przypiętą do kocyka rozmokłą kartką, na której figurowało
a c
imię dziecka. Chryste! Jak mogłaś porzucić własną córkę?
s
- Nie porzuciłam Leny! Ty nic nie rozumiesz... - Masz rację. Nie rozumiem. - Każde jego słowo ociekało pogardą. Nie rozumiem matki, która zostawia takie maleństwo pod opieką obcych ludzi. Ale teraz zaczyna mi się przejaśniać w głowie. Tak, powoli klapki mi się otwierają. Teraz już wiem, dlaczego Lena została rzekomo porwana z rancza Flynta Carsona. - Rzekomo?! - krzyknęła Haley. Jej głos stał się histeryczny. Rzekomo? Ją naprawdę... - Och, przestań. Nie musisz już dłużej grać. Pozbyłaś się dzieciaka, bo nikt nie wiedział, gdzie się podziewam, a ty straciłaś cierpliwość.
Anula & pona
Mogłaś zaczekać, aż wrócę do Mission Creek i wystąpić o alimenty. Dostałabyś je. Badania DNA potwierdziłyby, że jestem ojcem małej. Ale nie chciało ci się czekać, poza tym wpadłaś na lepszy pomysł. Zamiast alimentów płaconych miesięcznie przez ileś lat, uznałaś, że wolisz otrzymać pokaźną sumę jednorazowo. W postaci okupu. Ale nic z tego oznajmił chłodno. - Przeliczyłaś się, kochana. Nie dostaniesz ode mnie ani centa. - Boże! - Usiłowała przetrawić to wszystko, co przed chwilą usłyszała. - Myślisz, że kazałam porwać własną córkę, żeby wyłudzić od
s u
ciebie pieniądze? Wykrzywił usta w ironicznym grymasie.
o l a d n
- A co, może się mylę? Może nie przyszłaś dziś do baru przekazać od porywaczy informacji z żądaniem okupu?
- Luke, ty... wszystko opacznie pojmujesz.
- No, ile? - warknął. - Powiedz, do jasnej cholery! Ile się dziś płaci za odkupienie własnego dziecka? Mów!
a c
- W porządku! Chcą dwa miliony dolarów.
s
- Dwa miliony?
Zapłaciłby dziesięć. Jeszcze godzinę temu gotów byłby spieniężyć wszystkie posiadane przez siebie papiery wartościowe i akcje, żeby tylko zapewnić bezpieczeństwo swojemu dziecku. Nie rozumiał tej potrzeby, aby wziąć w ramiona córeczkę, której nigdy nie widział na oczy. Owszem, marzył o rodzinie. Ale niekoniecznie teraz. Kiedyś, w przyszłości, chciałby się ożenić, mieć potomstwo. W dzieciństwie większość czasu spędził w szkołach z internatem. Jego prawnym opiekunem był wuj Stew, który jednak okazywał znacznie większe zainteresowanie długonogimi tancerkami z Las Vegas niż
Anula & pona
własnym bratankiem. W nieco późniejszym okresie substytutem rodziny stało się dla Luke'a wojsko. Najpierw wykładowcy i studenci z Virginia Military Institute, potem koledzy z piechoty morskiej. Chociaż po tym, gdy oskarżono go o nieumyślne spowodowanie śmierci Haley Mercado, wystąpił z wojska, przyjaźnie, które wtedy nawiązał, przetrwały. Ci ludzie byli całą jego rodziną. Dopóki nie dowiedział się, że ma córkę. Wiadomość przekazał mu Tyler Murdoch. W parnej tropikalnej dżungli tuż po wybuchu, który pokaleczył mu twarz i pozbawił go
s u
wzroku. Świadomość, że spłodził dziecko, dodała mu sił i pozwoliła
o l a d n
odbyć serię bolesnych operacji. Wrócił do Mission Creek niewidomy, lecz zdecydowany zaopiekować się córką. Zamierzał też odnaleźć kobietę, która porzuciła niemowlę. Oczami wyobraźni widział przerażoną młodą dziewczynę, bez grosza przy duszy. Osobę, która nie może zająć się dzieckiem i zdesperowana podejmuje rozpaczliwy krok: zostawia
a c
maleństwo na terenie klubu golfowego. Potrafiłby jej wybaczyć.
s
Ale nie potrafił wybaczyć tego, że dziecko zostało porwane kilka dni przed jego powrotem do domu. To nie mógł być zbieg okoliczności. W dodatku dowody, jakie udało mu się z niemałym trudem zgromadzić, wskazywały na to, że za zniknięciem Leny stoi jasnowłosa kelnerka Daisy Parker. Był zdegustowany. Jej zachowanie budziło w nim obrzydzenie. Nadal nie wiedział, kim ona jest, co robiła wcześniej i skąd się tu wzięła, ale jedna rzecz nie ulegała dla niego wątpliwości. Kiedy odzyska Lenę - a był głęboko przekonany, że prędzej czy później mu się to uda - na pewno nie odda jej komuś, kto nie zasługuje na miano matki.
Anula & pona
Przysunął twarz do jej twarzy - dzieliły ich dosłownie centymetry - i oznajmił cicho: - Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. Nie dostaniesz ode mnie nawet centa, nie mówiąc już o dwóch milionach dolarów. Natomiast czy chcesz tego, czy nie, zaprowadzisz mnie do mojego dziecka. Dopiero jak zobaczę Lenę, możemy dalej negocjować. Haley nie wytrzymała. Po tym wszystkim, co przeżyła, po stresie, po ucieczce za granicę, po konieczności ukrywania się pod przybranym nazwiskiem, po kłamstwach, które musiała opowiadać, Luke Callaghan
s u
ma czelność oskarżyć ją o posłużenie się własnym dzieckiem w celu
o l a d n
wyłudzenia pieniędzy? Ogarnęła ją dzika, niepohamowana wściekłość. Co za bydlak! Co za wredny potwór! Z furią odepchnęła go od siebie. - To ty słuchaj, kretynie jeden! - wrzasnęła. - Mylisz się co do wszystkiego poza jednym. Facet, który porwał nasze dziecko, faktycznie zażądał okupu, ale nie przyszłam do ciebie po te dwa miliony. Udław się
a c
nimi, Callaghan! Wcale ich nie chcę! - Nie? - Nie!
s
Na jego twarzy odmalował się wyraz niedowierzania. - W takim razie czego chcesz? - Twojej pomocy. Tylko ciebie mogę z sobą zabrać, kiedy pójdę po Lenę. - Jasne. - W jego głosie pobrzmiewał sceptycyzm. - Bo jestem ojcem małej. - Nie, idioto! Nie dlatego, że jesteś ojcem, tylko dlatego, że jesteś ślepy!
Anula & pona
Odskoczył, jakby z całej siły wymierzyła mu policzek. Przez moment stał jak zamurowany, ale musiała mu przyznać, że szybko otrząsnął się z szoku. Nie wiedziała, jakie szkody poza utratą wzroku odniósł podczas misji w Ameryce Środkowej, ale na pewno nie stracił refleksu; potrafił błyskawicznie poderwać się po ciosie i być gotowym do dalszej walki. - Może byś łaskawie zechciała wyrazić się nieco jaśniej - rzekł z cierpką ironią w głosie. - Obawiam się, że nie bardzo rozumiem, co ma do rzeczy moja ślepota.
s u
- Zaraz ci wyjaśnię. Otóż dziś przed godziną zadzwonił do mnie
o l a d n
porywacz. Kazał mi przygotować dwa miliony w nieoznakowanych banknotach. Powiedział, że za jakiś czas ponownie się ze mną skontaktuje z instrukcjami, kiedy i gdzie mam zostawić okup. Powiedział też, żebym... ostrzegł, żebym...
Na moment urwała. Nie była w stanie kontynuować. Przełknąwszy
a c
ślinę, zmusiła się, by dokończyć. Czuła się tak, jakby połykała ostre kawałka szkła.
s
- Ostrzegł, że nie zobaczę Leny żywej, jeżeli w odległości stu pięćdziesięciu kilometrów od wyznaczonego miejsca pojawi się choć jeden policjant lub agent FBI. Dlatego proszę... dlatego błagam cię, abyś ty mi towarzyszył. Gdyby pojechał ze mną ktokolwiek inny, porywacz z miejsca zacząłby podejrzewać, że coś knuję, ale ty... ciebie by nie... To znaczy... - Ślepcem by się nie przejął. Przygryzła wargę. Nie chciała wytykać mu jego ułomności, a tym bardziej z niej korzystać, ale nie miała wyjścia. Musi odzyskać córkę.
Anula & pona
- Słuchaj, chcę tylko, żebyś na kilka sekund odwrócił uwagę Franka. Resztą sama się zajmę. - Franka? - Zmarszczył brwi. - Masz na myśli Franka Del Brio? - Tak. Od początku go podejrzewaliśmy. Po niedawnej strzelaninie nabraliśmy pewności. Ale aż do dzisiejszego telefonu nie wiedzieliśmy, czego zażąda w zamian za dziecko. Luke ponownie zacisnął ręce na ramionach Haley i przyciągnął ją do siebie. Widocznie nie wystarczał mu kontakt słowny; potrzebował jeszcze dotyku.
s u
- My? - spytał gniewnie. - To znaczy kto? Cholera jasna, Daisy!
o l a d n
Kim ty właściwie jesteś? Jakie masz powiązania z teksaską mafią? Zawahała się. Miała tyle sekretów, że nie wiedziała, od którego zacząć. Który pierwszy mu zdradzić.
Nagle ciszę nocy przerwał głośny trzask zamykanych drzwi, a po chwili dudnienie biegnących szybko nóg. Luke zadziałał instynktownie.
a c
Odepchnął Haley za siebie, sam zaś ustawił się twarzą do wroga, którego
s
słyszał, lecz nie mógł dojrzeć. Haley, przyparta do karoserii, z trudem zdołała się obrócić, ujrzała zbliżające się czarne postaci trzymające w rękach broń.
- Odsuń się od niej! - rozkazał w ciemności głos. Poczuła, jak Luke napina mięśnie, szykując się do ataku. - Spokojnie! - Chwyciła go za rękaw koszuli dżinsowej. - Oni są z FBI! - Co? Jeden agent stanął z prawej strony Haley, drugi z lewej. Obaj trzymali uniesioną do strzału broń, zapewne mając na uwadze to, co im
Anula & pona
powiedział Sean Collins: że własną głową odpowiadają za bezpieczeństwo głównego świadka. - Odsuń się od niej, Callaghan! Powoli, spokojnie. Ręce w górze, tak żebyśmy je widzieli... Luke posłusznie postąpił krok do przodu. Odetchnąwszy z ulgą, Haley odgarnęła włosy z oczu i wyłoniła się zza pleców Luke'a. Nie spuszczając broni z wroga, agent zmierzył Haley zatroskanym wzrokiem. - Nic pani nie jest, panno Mercado?
s u
Stojący pół metra od niej Luke Callaghan znieruchomiał. Dosłownie zamarł bez ruchu.
o l a d n
- Mercado? - spytał cicho. W jego głosie pobrzmiewała ukryta groźba. - Chyba się nie przesłyszałem, prawda? Ten gość nazwał cię panną Mercado?
a c
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
s
Haley zdusiła przekleństwo. Dziesiątki razy odgrywała w myślach scenę, kiedy wyjawia Luke'owi prawdę. W żadnym ze scenariuszy akcja nie działa się nocą na słabo oświetlonym parkingu przed barem, w obecności dwóch uzbrojonych agentów federalnych. Nie spodziewała się też takiej reakcji, jaka nastąpiła. Lodowatej ciszy. Owszem, wyobrażała sobie zdziwienie, niedowierzanie, złość. W końcu człowiek oskarżony o nieumyślne spowodowanie jej śmierci miałby prawo odczuwać dziką, zajadłą wściekłość. Podejrzewała jednak, że prędzej czy później Luke da upust swej furii. Anula & pona
Starając się odwlec to, co nieuchronne, najpierw odpowiedziała na pytanie agenta: - Wszystko w porządku. Pan Callaghan i ja po prostu rozmawialiśmy. - Wcale mi to na rozmowę nie wyglądało - oznajmił agent - Na pewno nic pani nie jest? - upewnił się. - Na sto procent. Zmierzył Luke'a podejrzliwym wzrokiem. - Chce pani, żebyśmy zostali? Póki nie skończycie rozmawiać?
s u
- Nie, dziękuję. Zaczekajcie panowie w samochodzie.
o l a d n
- Jak sobie pani życzy, panno Mercado. Gdyby nas pani potrzebowała, wystarczy krzyknąć.
Wróciwszy do białego mikrobusu, mężczyźni wsiedli do środka i zatrzasnęli za sobą drzwi. Na parkingu znów zaległa cisza. Drżąc ze zdenerwowania, Haley wolno odwróciła się do Luke'a.
a c
Był jak wyrzeźbiony z granitu. Stał prosto, sztywno, bez
s
najmniejszego ruchu. Oczy miał zmrużone, jakby intensywnie się w nią wpatrywał. Jakby usiłował zedrzeć z niej warstwy kłamstw i oszustw. - Chciałam ci powiedzieć prawdę, Luke. Tobie i pozostałym chłopakom. Ale nie mogłam. Nie zareagował. Cisza zdawała się ciągnąć bez końca. Luke pierwszy ją przerwał: - Wsiadaj - rozkazał. - Słucham? - Wsiadaj do samochodu. Czeka nas długa rozmowa, panno Mercado. Nie puszczę cię, dopóki nie uzyskam wyczerpujących
Anula & pona
wyjaśnień. Zresztą ja też mam ci co nieco do powiedzenia. - Obejrzał się za siebie. - Ale nie zamierzam prowadzić rozmowy na parkingu, gdzie FBI i diabli wiedzą kto jeszcze słyszy każde nasze słowo. Biały mikrobus, towarzyszył im przez całą drogę aż do posiadłości Luke'a położonej nad jeziorem Maria. Callaghanowie, którzy dorobili się majątku na ropie naftowej i inwestycjach giełdowych, nie mieli tak ogromnych posiadłości jak Carsonowie czy Wainwrightowie,najwięksi hodowcy bydła w południowym Teksasie. Dom, który Luke odziedziczył, stał na skromnych
s u
dwustu hektarach ziemi; od wschodu teren graniczył z jeziorem, od
o l a d n
zachodu z łagodnie wznoszącymi się górami.
Haley zatrzymała samochód przed masywną bramą z kutego żelaza. Luke wyciągnął z kieszeni kółko z kluczami, na którym wisiało płaskie okrągłe urządzenie wielkości ćwierćdolarówki. Skierował je przed siebie i nacisnął. Wrota rozsunęły się, a kiedy samochód wjechał do środka, z
a c
powrotem się zamknęły.
s
- Stań na moment - warknął.
Ponownie skierował urządzenie w jakiś niewidoczny cel i wbił kod aktywujący alarm. Haley nie słyszała żadnych dźwięków świadczących o tym, że system alarmowy został włączony, ale domyśliła się, że tak się właśnie stało. Zabezpieczenia domu i terenu musiały być dość skomplikowane, zważywszy na to, jak często Luke wyjeżdżał z Mission Creek. Siedząc w swoim starym pordzewiałym samochodzie, zobaczyła, że za bramą zatrzymuje się biały mikrobus. Oślepiły ją światła reflektorów odbijające się w lusterku. Niemal spodziewała się, że kierujący wozem
Anula & pona
agent naciśnie klakson, domagając się, aby go wpuszczono na teren posiadłości, ale nie zrobił tego. Widocznie porozumiał się z Collinsem i dostał odpowiednie instrukcje, bo po chwili zgasił reflektory i zaparkował przy kamiennym słupku. Haley przebiegł po plecach dreszcz. Od ponad roku ściśle współpracowała z federalnymi, przekazywała im informacje, otrzymywała zakodowane polecenia. Teraz ekipa Seana Collinsa znajduje się po drugiej stronie muru, a ona jest zdana wyłącznie na siebie. Chociaż nie, nie całkiem na siebie. Ma przecież do pomocy Luke'a. Ponownie przeszły ją ciarki.
o l a d n
s u
- Gotowe - oznajmił krótko Luke. - Jedź prosto. Dom znajduje się mniej więcej półtora kilometra dalej. - Wiem.
Niepotrzebnie to powiedziała. Podobnie jak ona, Luke pewnie myślał o małej dziewczynce, siostrze swojego najlepszego kumpla, która
a c
towarzyszyła Ricky'emu, gdy ten przychodził pograć w bilard albo
s
obejrzeć źrebaka spłodzonego przez najlepszego z ogierów Callaghana. O dziewczynce, która - jak sądził - umarła przed wieloma laty. - Słusznie - burknął. - Faktycznie wiesz. Kiedy wpatrywał się przed siebie, w mrok, który stale widział przed oczami, Haley ponownie wcisnęła pedał gazu. Koła zaskrzypiały cicho na żwirze. Starannie utrzymany trawnik ciągnął się aż po sam brzeg jeziora. Wzdrygnąwszy się, Haley zerknęła w lewo. Chociaż ciemności skrywały wodę, wiedziała, że od jeziora dzieli ją zaledwie kilkanaście metrów. Tyle musiała wyjaśniać, z tylu rzeczy się tłumaczyć! Ze strachem myśląc o tym, co ją czeka, zatrzymała samochód przy wysokim portyku,
Anula & pona
który podtrzymywały dwie białe kolumny. Masywna lampa dorożkarska wisiała na łańcuchu, oświetlając szerokie schody prowadzące do podwójnych drzwi. Przy drzwiach wisiały dodatkowe lampy. Haley wysiadła z samochodu, obeszła maskę i wzięła Luke'a pod rękę. - Liczę stopnie i to wystarcza - powiedział, strącając jej dłoń. - We własnym domu potrafię sobie radzić. - Przepraszam. - Idź przodem. Uświadomiła sobie, że Luke nie tylko liczy stopnie, ale również
s u
słucha odgłosu jej kroków i w zależności od tego przyśpiesza lub zwalnia.
o l a d n
Dopiero na werandzie nabrał większej pewności siebie.
Macając lewą ręką drzwi, odnalazł zamek, po czym prawą włożył w podłużny otwór wąską plastikową kartę. Drzwi się otworzyły, światła wewnątrz zapaliły. Haley weszła do wysokiego holu i przystanęła, rozglądając się, Luke tymczasem ponownie włożył kartę do otworu, już
a c
nie w drzwiach, lecz w aparaturze zamontowanej na ścianie.
s
- Widzę, że masz jakiś strasznie skomplikowany system alarmowy powiedziała.
- Owszem, Tyler mi go zaprojektował. Czujniki przechwytują ruch. Urządzenie emituje bezgłośne impulsy zamiast dźwięku. Te impulsy pozwalają komuś takiemu jak ja zorientować się, w sposób niezwykle dyskretny, gdzie w danym momencie przebywa włamywacz. Haley nasunęło się na myśl skojarzenie z panterą polującą w nocy na zdobycz - bezszelestnie, precyzyjnie. Wzdrygnąwszy się, weszła za Lukiem do salonu. Był to ogromny pokój z oknami wychodzącymi na wschód. Rano musiało tu być bardzo widno, teraz jednak okna były
Anula & pona
zasłonięte, a jedyne światło pochodziło z niewielkiej lampki na biurku, która sama się zapaliła, kiedy przekroczyli próg. Kilka grubych perskich dywanów, które dawniej leżały przed sofą, przy donicach i w paru innych miejscach, zakrywając dębową podłogę, znikło. Pewnie dlatego, żeby Luke się o nie nie potykał. Przypuszczalnie z tego samego powodu uprzątnięto wielkie donice z roślinami. Na szczęście nie znikły duże wygodne sofy i fotele z brązowej skóry; stały naprzeciwko pięknego kamiennego kominka, który swym rozmiarem przyćmiewał wszystko wkoło. Nad kominkiem wisiała imponująca kolekcja potężnego poroża.
o l a d n
s u
Wzrok Haley zatrzymał się na wspaniałej, ręcznie tkanej meksykańskiej narzucie zdobiącej jedną z sof. Tę barwną narzutę Luke zawsze traktował jak swój najcenniejszy skarb. Był to prezent od pary małżonków, którzy opiekowali się domem i bardziej troszczyli o młodego Luke'a niż jego wuj hulaka.
a c
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy państwa Chavezów, zjawiając
s
się o tak późnej porze - powiedziała Haley.
- Trzy lata temu wyprowadzili się do chatki dla gości - oznajmił sucho Luke. - Potrzebowali więcej miejsca, żeby ich wnuki mogły swobodnie biegać, kiedy przyjeżdżają w odwiedziny do dziadków. Chatka dla gości, mająca cztery sypialnie, olbrzymią werandę oraz zapierający dech widok na jezioro, była większa od wielu normalnych domów. Co jak co, pomyślała Haley, ale wnukom Chavezów na pewno nie zabraknie miejsca do zabawy. Z tego, co pamiętała, reszta służby mieszkała poza terenem posiadłości. A zatem są tylko we dwoje, ona i Luke.
Anula & pona
Zdawał się czytać w jej myślach. Cisnąwszy kapelusz na jeden z foteli, przysiadł na oparciu sofy i skrzyżował ręce na piersi. - No dobra, Haley. Tu możemy spokojnie porozmawiać. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. A więc słucham. .. Najlepiej jak zaczniesz od swojego cudownego zmartwychwstania. - Powinnam od poprzedzających je wydarzeń. - W porządku - warknął. - Zacznij, od czego chcesz. Nie robi mi różnicy. Po prostu mów. Wsunęła ręce do kieszeni dżinsów. Było jej wstyd, że uciekła.
s u
Wstyd, że nie potrafiła znaleźć innego rozwiązania. Wstyd, że teraz ma
o l a d n
spojrzeć Luke'owi w twarz i do wszystkiego się przyznać.
- Nie wiem, na ile się orientujesz, czym się zajmowała moja rodzina...
- Słyszałem plotki- oznajmił lodowatym tonem. Plotki? Właściwie to miał pewność. Przyjaźniąc się z Rickym,
a c
wielu spraw szybko zaczął się domyślać, między innymi tego, skąd
s
rodzice przyjaciela czerpią swe dochody.
- A zatem wiesz również, czym się zajmował mój stryj Carmine. On i Frank Del Brio.
- O tak, doskonale wiem, czym się zajmuje twój narzeczony. Urażona pogardą w głosie Luke'a, postanowiła się bronić. - Nie zaręczyłam się z nim z własnej woli, jeśli chcesz wiedzieć. - Nie? To dlaczego nosiłaś jego pierścionek? - Bo Frank znał każdy najdrobniejszy szczegół dotyczący działalności mojego ojca w firmie stryja. Groził, że wszystko ujawni, jeżeli nie zostanę jego żoną.
Anula & pona
- Nie znałem Carmine'a Mercado, spotkałem go zaledwie kilka razy w życiu, ale moim zdaniem nie wyglądał na człowieka, który pozwoliłby jakiemuś pętakowi zaszantażować jego brata i zmusić bratanicę do ożenku. - Nie wyglądał? Może dlatego, że patrzyłeś na niego z zewnątrz. Nie rozumiesz, jak funkcjonuje nasza rodzina. Stryjowi ogromnie zależało, abym poślubiła Franka. Ufał Frankowi bardziej niż mojemu ojcu. Więc zgodziłam się na zaręczyny. Nie miałam wyjścia. Ale nie zamierzałam zostać żoną Franka. Tego samego dnia zaczęłam obmyślać plan ucieczki.
s u
- A, tak. Plan ucieczki. - Luke zacisnął zęby. Pogarda w jego głosie
o l a d n
mieszała się z ironią. - O ucieczce nie musisz mi opowiadać. Byłem przy tym, pamiętasz? Podobnie jak Tyler, Spence i Flynt.
Czując, jak przeszywa ją niewidzącymi oczami, miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Wiesz, ile czasu cię szukaliśmy? Ile godzin przeczesywaliśmy
a c
jezioro? - kontynuował Luke. - Zdajesz sobie sprawę, z jakim poczuciem
s
winy żyliśmy wszyscy od tamtego dnia? - Wiem, ja...
- Nie, nie wiesz! Możesz się tylko domyślać, ale nie wiesz. Tak samo jak nie wiesz, co czuje człowiek oskarżony o spowodowanie śmierci siostry swojego najlepszego przyjaciela. - Nie planowałam tego! I nie przyszło mi do głowy, że ktokolwiek mógłby was oskarżyć. Zamierzałam wymknąć się wieczorem w trakcie przyjęcia, a wcześniej zostawić ubranie i buty na plaży, aby wyglądało na to, że wyszłam popływać i utonęłam. Ale kiedy zaproponowałeś przejażdżkę motorówką i kiedy skręciłam gwałtownie, żeby nie wpaść na
Anula & pona
kłodę... po prostu skorzystałam z sytuacji. - Jasne, szkoda byłoby ją zmarnować. A tak z ciekawości, czyje zwłoki wydobyto z wody? - Nie wiem. Podejrzewam, że Frank kazał je umieścić w jeziorze, żeby oskarżenie przeciwko tobie zabrzmiało bardziej wiarygodnie. Ucieszyłby się, gdybyście trafili za kratki za spowodowanie śmierci jego narzeczonej. Luke prychnął pogardliwie. Ucieszyłby się? Dobre sobie! Żeby nas zapudłować, Del Brio uciekał się do wszystkich dozwolonych i nie-
s u
dozwolonych chwytów poza przekupstwem. Zresztą diabli wiedzą, może i kogoś tam przekupił.
o l a d n
- Próbował. Carl mi mówił. - Carl? Carl Bridges? - Tak.
- Poczekaj, muszę sobie wszystko poukładać w głowie.
a c
Komunikowałaś się z moim obrońcą? - Tak.
s
- W trakcie procesu?
- W trakcie, przed i po - przyznała - Sędzia pomógł mi wyjechać z kraju. Załatwił mi fałszywy paszport, zorganizował mieszkanie i pracę w Londynie. Właśnie od niego dowiedziałam się o czekającym was procesie. Możesz mi wierzyć lub nie, Luke, ale nie zamierzałam pozwolić na to, aby którykolwiek z was został skazany. Chciałam od razu wsiąść w samolot i przylecieć do Teksasu. - No pewnie. - Sędzia ubłagał mnie, żebym tego nie robiła. Obiecał mi, że was
Anula & pona
wybroni. Na wszelki wypadek wysłałam mu swoje zdjęcie z aktualną gazetą jako dowód, że żyję, ale nie musiał z niego korzystać. - Więc dlaczego w końcu wróciłaś? - spytał. - Tamtego wieczoru przed dwoma laty, kiedy spotkaliśmy się w barze... dlaczego wtedy przyleciałaś do Mission Creek? - Musiałam zobaczyć się z matką. Była w szpitalu. Ciężko pobita. Niby napadł ją jakiś chuligan, który chciał wyrwać jej torebkę z pieniędzmi, ale tak naprawdę to pobicie było ostrzeżeniem dla mojego ojca. Żeby posłusznie spełniał rozkazy, bo inaczej...
s u
Luke zaklął pod nosem. Oczami wyobraźni zobaczył pobitą kobietę,
o l a d n
która zawsze traktowała go z matczyną miłością, jak własnego syna. - Słyszałem, że Isadora leży w szpitalu. Korciło mnie, żeby ją odwiedzić, ale po procesie stosunki między mną a twoimi bliskimi tak bardzo się popsuły, że nie chciałem jej denerwować swoim widokiem. Zmarła wkrótce później, prawda?
a c
- Tak.
s
Ból, który usłyszał w głosie Haley, nie mógł być udawany. Luke westchnął głęboko. Wszystko zaczęło mu się układać w logiczną, przerażającą całość. Wściekłość, z jaką odnosił się do Haley, zaczęła powoli topnieć. - Potrzebuję drinka - mruknął. - A ty? Napijesz się czegoś? Mam w barku koniak. Ale jeśli wolisz kawę... - Nie, może być kieliszek koniaku. Odliczając kroki, podszedł do wbudowanego w ścianę barku i wymacał ręką połyskującą w świetle lampy piękną kryształową karafkę. Wyjąwszy korek, ujął karafkę za szyjkę i ostrożnie przechylił nad jednym
Anula & pona
kieliszkiem, potem nad drugim. Z kieliszkami w ręku wrócił na przeciwległy koniec salonu. Kiedy ich palce niechcący otarły się o siebie, Lukiem wstrząsnął dreszcz. Ze zdumieniem odkrył, że dotyk Haley wciąż działa na niego podniecająco. Z nie mniejszą siłą niż dwa lata temu. Wrócił na swoje miejsce przy sofie. Haley ruszyła za nim. Po chwili usłyszał charakterystyczny świst powietrza uciekającego z obitych skórą poduch: domyślił się, że Haley usiadła na fotelu stojącym po przeciwnej stronie niskiego marmurowego stolika.
s u
- Więc wróciłaś do Teksasu, żeby odwiedzić matkę - powiedział,
o l a d n
kontynuując przerwany wątek. - Potem wstąpiłaś na drinka do baru i wylądowaliśmy w łóżku. - Tak.
Wiedział, że swoim chłodnym tonem sprawia jej przykrość, ale się tym nie przejmował.
a c
- Dla twojej wiadomości, Luke - dodała Haley - nie żałuję tamtej
s
nocy. Nigdy nie będę jej żałować. Właśnie wtedy poczęliśmy Lenę. Ponownie zalała go fala złości. - To śmieszne, wiesz? Można by sądzić, że rozpaczasz z powodu porzucenia córki. - Nie porzuciłam jej! Z furią odstawiła kieliszek na marmurowy blat; rozległ się brzęk szkła, po czym nastała cisza. Po dłuższej chwili Haley wzięła głęboki oddech. - Zrozum, nie mogłam jej mieć przy sobie, pracując jako tajny agent. Luke zamrugał powiekami. Od godziny próbował znaleźć
Anula & pona
odpowiedź na pytanie, dlaczego Haley zatrudniła się jako kelnerka w klubie. Różne pomysły przychodziły mu do głowy, ale na to, że Haley służy pomocą FBI, po prostu nie wpadł. - Od ponad roku współpracuję z Federalnym Biurem Śledczym rzekła. - Pomagam im zdobyć dowody przeciwko Frankowi. Przynajmniej wyjaśniło się, co robili na parkingu przed barem ci dwaj faceci, którzy pospieszyli jej z odsieczą. Marszcząc z namysłem czoło, Luke usiłował ogarnąć wszystko, co do tej pory usłyszał. - Poczekaj, jednego nie rozumiem. Sfingowałaś własną śmierć.
s u
Całymi latami mieszkałaś w Londynie pod zmienionym nazwiskiem.
o l a d n
Niedawno urodziłaś dziecko. Więc dlaczego nagle zdecydowałaś się na współpracę z federalnymi?
- Mają dowody, że moja mama nie zmarła śmiercią naturalną. Ktoś wlał jej do kroplówki chlorek potasu.
Luke poderwał się, rozlewając parę kropli koniaku.
a c
- Chryste!
s
- Uważają, że umarła, ponieważ nie chciała zdradzić tożsamości osoby, która... odwiedziła ją w szpitalu. Głos jej zadrżał. Nie uszło to uwagi Luke'a. Na razie jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Słuchał w skupieniu dalszej opowieści, o otwieranych listach, głuchych telefonach. - Zdałam sobie sprawę, że dopóki Frank jest na wolności, dopóty będzie mi zagrażał - ciągnęła. - Że ani ja, ani Lena nie będziemy bezpieczne. Dlatego zgodziłam się na współpracę. Tylko że najpierw musiałam zapewnić Lenie troskliwą opiekę. - Więc zostawiłaś ją na polu golfowym? - spytał ze zdumieniem. -
Anula & pona
Uważałaś, że tam jej będzie najlepiej? - Zostawiłam ją tam, gdzie powinien był ją znaleźć jej ojciec. Tylko że akurat tej niedzieli nie pojawiłeś się w klubie - powiedziała tonem oskarżenia. - Zniknąłeś na wiele miesięcy. Psiakrew, gdzie byłeś, kiedy twoja córka cię potrzebowała? Nie spodziewał się, że zamiast atakować, sam będzie musiał odpierać zarzuty. - Po pierwsze, nie wiedziałem, że mam córkę. Po drugie, nie wiedziałem, że mnie potrzebuje. Po trzecie... Zresztą nieważne. Teraz liczy się tylko ona. Lena.
o l a d n
s u
Haley miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Wyrzuty sumienia, złość, ból... cóż to wszystko znaczy wobec sprawy najistotniejszej, czyli bezpieczeństwa ich córki? Ściskając ręce, czekała, aż Luke dokończy koniak. Opróżnił kieliszek jednym haustem.
- No dobra - oznajmił z powagą. - Nie wracajmy do przeszłości.
a c
Skoncentrujmy się na dniu dzisiejszym. Opowiedz mi, kiedy się Del Brio
s
z tobą skontaktował i co mówił. Staraj się powtórzyć wszystko słowo w słowo. Zastanów się, czy słyszałaś coś w tle. Jaki miał głos? Czy mówił spokojnie? A może wychwyciłaś jakieś niuanse w brzmieniu? Po godzinie padała na nos ze zmęczenia. Od czasu strzelaniny, która miała miejsce trzy dni temu, spała najwyżej kilka godzin. Poza tym zżerał ją strach o Lenę i nieustannie martwiła się o ojca. Przesłuchanie, jakiemu poddał ją Luke, pozbawiło ją resztek energii. - To już wszystko - stwierdziła ochryple, gdy każdy szczegół rozmowy z Frankiem zrelacjonowała mu po raz czwarty. - Potem się rozłączył. Powiedział, że da mi znać, kiedy i gdzie mam dostarczyć
Anula & pona
pieniądze, po czym odłożył słuchawkę. - Musimy przyjąć, że Del Brio będzie wiedział, jak się z tobą skontaktować. Skoro odnalazł cię w domu, w którym ukryło cię FBI, to odnajdzie cię i tutaj. Zadzwonię do szeryfa Wainwrighta i... - Nie! Skrzywił się, z niezadowoleniem przyjmując jej zdecydowany sprzeciw. - Frank zażądał, żeby nikt, ani Justin, ani agenci, nie uczestniczył w przekazywaniu okupu - wyjaśniła ponownie. - Dlatego przyszłam do
s u
ciebie. Nie chcę... nie mogę ryzykować, że znów wywiąże się jakaś
o l a d n
strzelanina. Przecież on ma Lenę...
Luke skinął głową na znak zgody.
- W porządku. Ale sami sobie nie poradzimy. Poproszę Spence'a i Tylera, żeby zajęli się linią telefoniczną. Flynta wyślę rano do banku po te dwa miliony. A tymczasem. ..
a c
- Co tymczasem?
s
- Musisz odpocząć. Wyglądasz, jakbyś kilka dni nie spała. - Nic mi nie jest.
- Na niewiele się przydasz córce, jeśli nie będziesz w stanie zebrać myśli - oświadczył z brutalną szczerością. - Jeśli nie chcesz skorzystać z łóżka w sypialni, to chociaż połóż się tu, na sofie. Ale musisz się przespać. Nawet gdyby chciała, nie miałaby siły wdrapać się po szerokich, krętych schodach na górę. - Dobrze. Tu się położę. Ale czy mogłabym najpierw skorzystać z telefonu? Chcę zadzwonić do szpitala, sprawdzić, jak się czuje ojciec. - Oczywiście, dzwoń - rzekł, a po chwili dodał: - Leży na oddziale
Anula & pona
intensywnej opieki. Kiedy dzwoniłem po południu, jego stan był w miarę stabilny. - Dzwoniłeś dowiadywać się o zdrowie mojego ojca? - zdziwiła się. - Twoi rodzice zawsze byli dla mnie dobrzy, Haley. Traktowali mnie jak syna. Po twojej śmierci... po twoim zniknięciu - poprawił się - nie potrafiłem przebić muru, jaki między nami wyrósł, ale nadal ich kochałem. -Wskazał na aparat telefoniczny. - Dzwoń. Poczekam w bibliotece. Był przy samych drzwiach, kiedy zdobywając się na odwagę, zawołała: - Luke!
o l a d n
s u
Przystanąwszy, pochylił głowę, jak to miał w zwyczaju, gdy ktoś do niego mówił. - Tak? - Dziękuję.
a c
- Za co?
s
- Że mnie wysłuchałeś. Że mi nie robisz wyrzutów z powodu przeszłości. I najważniejsze, że chcesz mi pomóc odzyskać Lenę. Wyraz jego twarzy stał się zimny, nieprzenikniony. - Nie zapominaj, że ona jest również moją córką. Nie ma rzeczy, której bym nie uczynił, aby wydostać ją z rąk Franka. A o przyszłości dziecka porozmawiamy, kiedy będzie już po wszystkim. Odprowadzając Luke'a spojrzeniem, Haley poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Dobry Boże! Czyżby Luke zamierzał sądownie pozbawić ją praw rodzicielskich? Powołać się na to, że sama oddała córkę w opiekę innym ludziom? Zakręciło się jej w głowie. Czyli co? Ona,
Anula & pona
Haley, odbierze Lenę Frankowi, a potem zostanie z niczym, bo sąd przyzna dziecko Luke'owi? Na myśl o utracie córeczki nie była w stanie wykonać kroku. Wiedziała, że nieprzytomna ze zmęczenia nie upora się z kolejnym kryzysem. Odsuwając od siebie ponure myśli, postanowiła zadzwonić do szpitala, a następnie zwinąć się na sofie, zamknąć oczy i przywołać w pamięci uśmiechniętą buzię swojego dziecka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
o l a d n
s u
Stał w bibliotece, którą przerobił na wygodne, nowoczesne biuro, i próbował uporządkować sobie wszystko w głowie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że kobieta, którą zostawił w salonie, to Haley Mercado. Słodka, ponętnie zaokrąglona Haley.
a c
Na miłość boską, znał ją od przedszkola! Patrzył, jak z rozbrykanego dziecka przeobraża się w zgrabną nastolatkę. Kiedy wraz z
s
Rickym i innymi wrócił z wojny w Zatoce Perskiej, Haley z nastolatki przeistoczyła się w atrakcyjną kobietę. Poważnie zastanawiał się nad tym, czy nie złamać zasady, którą sam sobie narzucił - „ręce precz od młodszej siostry przyjaciela" - ale ubiegł go Frank Del Brio. Frank zaręczył się z Haley i - jeżeli niesamowita historia, którą dziewczyna mu przed chwilą opowiedziała, nie jest zmyślona - swoim zachowaniem zmusił ją do podjęcia desperackiej ucieczki. Ale czy opowieść Haley na pewno jest prawdziwa? Mimo złości, jaka wciąż w nim kipiała, instynkt podpowiadał mu, że tak. Zbyt wiele lat przyjaźnił się z Rickym, aby nie wiedzieć, iż Johnny Anula & pona
Mercado nie pracuje w zwykłym biurze. Westchnął ciężko. Jeżeli ojciec Ricky'ego nie miał dość siły i rozumu, aby odmówić współpracy z Frankiem, to Frank, znając szczegóły jego działalności, śmiało mógł szantażować Haley, że wszystko wyjawi policji. Luke potarł ręką brodę. Właściwie to rozumiał - no, prawie rozumiał - decyzję Haley o upozorowaniu swojej śmierci. Cholera jasna! Przez ponad dziesięć lat udawała kogoś innego, po czym nagle postawiła wszystko na jedną kartę i zgodziła się zdobyć dowody przeciw Frankowi. W porządku, a zatem pierwszy telefon on,
s u
Luke, wykona do miejscowego biura FBI. Upewni się, czy...
o l a d n
W jego skłębione myśli wdarł się jakiś dziwny dźwięk. Luke przechylił w bok głowę, nasłuchując uważnie.
Przytłumiony odgłos docierał z salonu. Przytrzymując się leciutko ściany, Luke ruszył przez hol w kierunku, z którego przed chwilą przyszedł.
a c
Haley płakała. Cicho, rozpaczliwie. Przypuszczalnie wcisnęła twarz
s
w poduszkę, ale nic nie było w stanie zagłuszyć jej szlochu. Stał na zewnątrz, za drzwiami, wahając się, co zrobić. Haley Mercado kilka razy wystrychnęła go na dudka. Najpierw, po wypadku na jeziorze, pozwoliła, aby on i jego trzej przyjaciele zostali oskarżeni o spowodowanie jej śmierci. Dwa lata temu, udając kogoś obcego, dała mu się poderwać w barze Pod Sakwą. Później nawet nie raczyła go poinformować o tym, że urodziła jego dziecko. Hm, dość tego. Ile razy można być okłamywanym?Zaciskając gniewnie zęby, zawrócił do biblioteki. Zrobił jeden krok, drugi, trzeci. Potem zatrzymał się. Przejmujący szloch rozdzierał mu serce. Przeklinając pod nosem,
Anula & pona
Luke ponownie zawrócił w stronę salonu. Chwilę później zgarnął dziewczynę w ramiona. Zaskoczona, próbowała się opierać. - Co... co robisz? - A żebym to ja wiedział. Nie puszczając jej, osunął się na sofę. Skórzane poduszki zatrzeszczały cicho pod ich ciężarem. Haley wciągnęła gwałtownie powietrze, usiłując stłumić łkanie. - Przepraszam... Nie chciałam...
s u
- Ciii. - Wsuwając rękę we włosy dziewczyny, przytulił ją do siebie. - Już dobrze.
o l a d n
- Wcale nie dobrze. - Dostała czkawki. - Czuję się jak idiotka. Nigdy nie płaczę.
A przynajmniej nie zdarzyło się jej płakać od czasu śmierci matki. Była pewna, że wtedy wyczerpała zasób łez. Widocznie jednak się myliła.
a c
- Odzyskamy Lenę - powiedział ochryple Luke, odgadując powód jej cierpienia.
s
Tak bardzo chciała mu wierzyć, ale brutalna rzeczywistość śmiała się w twarz, odbierała nadzieję, że kiedykolwiek będzie lepiej. - Nie znasz Franka. Ten człowiek po trupach dąży do celu. Nic go nie powstrzyma. - On też mnie nie zna. Nie bój się. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby odebrać mu Lenę. Słysząc niezachwianą pewność i stanowczość w głosie Luke'a, Haley podniosła głowę. Zamrugała oczami, strząsając z rzęs resztki łez. Przez moment wpatrywała się w niebieskie oczy, w policzki ocienione kilkudniowym zarostem, w białe blizny
Anula & pona
widoczne na skroni. Dawne rany, oznaki bólu i cierpienia, odciągnęły uwagę Haley od jej własnych trosk, od porażającego strachu o dziecko. Boże kochany! Co naprawdę wydarzyło się podczas misji w Ameryce Łacińskiej? Jakie męki musiał Luke znosić? Wyciągnęła drżącą rękę, żeby pogładzić blizny. Musiał wyczuć ruch, bo gwałtownie obrócił twarz w stronę Haley. Niechcący musnął wargami jej dłoń. Oboje znieruchomieli, czekając, aż to drugie wykona pierwszy krok i cofnie głowę lub rękę. Jego usta były gorące, wilgotne. Skóra ją parzyła.
s u
Czas mijał wolno, sekundy ciągnęły się w nieskończoność, każda zdawała
o l a d n
się trwać parę tygodni, ba, miesięcy... I nagle Haley znów poczuła się tak jak przed dwoma laty w barze, znów pragnęła Luke'a, pragnęła go dotykać, całować, dać wyraz pożądaniu, które tak długo w sobie tłumiła. To był inny Luke Callaghan niż ten, którego znała w dzieciństwie. Prawdę mówiąc, w ogóle nie znała mężczyzny,-z którym dwa lata temu
a c
spędziła szaloną noc, podobnie jak on jej nie znał. Byli dwojgiem obcych
s
ludzi, których połączył ekscytujący seks. Nadal byli dwojgiem obcych ludzi, tyle że teraz łączyło ich wspólne dziecko. Wymagało to od niego olbrzymiego samozaparcia, ale udało się. Oderwał wargi od ręki Haley. Nie ufał tej dziewczynie, nie ufał też swoim emocjom. Bał się. Wiedział, że niewiele brakuje, żeby puścił w niepamięć jej kłamstwa. Ale nie mógł puścić. Jej też nie mógł puścić. Przynajmniej dopóki siedziała taka spięta, a jej łzy raz po raz kapały mu na szyję. - Tak nie można, Haley. Musisz odpocząć, choćby na chwilę zapomnieć o troskach. - Chciałabym - szepnęła. Poczuł na skórze jej ciepły oddech.
Anula & pona
- Staraj się przez moment o niczym nie myśleć. Wyrzuć z głowy wszystkie myśli. - Nie umiem. Nie mogę. - Możesz - powiedział, przywołując w pamięci sztuczkę, która pomogła mu nie zwariować, kiedy przez wiele tygodni siedział w zamknięciu jako jeniec wojenny. - Po prostu nie myśl. Nie czuj. Nie twórz w głowie żadnych obrazów. Wyobraź sobie wielką białą płaszczyznę. Wielką białą pustkę. Zacisnęła powieki. Za bardzo się starała. Czuł jej napięcie i
s u
frustrację, kiedy usiłowała przywołać przed oczami pustkę.
o l a d n
- Wyluzuj się, Haley. - Gładząc ją delikatnie po głowie,
kontynuował cichym, hipnotycznym głosem: - Odpręż się. A potem wolno zanurz się we mgle. Szarej, miękkiej mgle. - Takiej, jaka wisi nad Londynem?
- Tak, może być londyńska mgła, ale cieplejsza. Mleczne opary
a c
pokrywają wszystko. Wygładzają ostre kontury, przytępiają lęki. Czujesz,
s
jaka jest miękka? Jaka ciepła?
Mruknęła coś pod nosem; próbowała okryć się tym lekkim, mlecznym kożuchem, ale jeszcze nie potrafiła. Luke gładził ją po włosach, przemawiał kojąco niczym do nerwowego źrebaka, uspokajał dotykiem. - Niech mgła cię otoczy. Niech cię przeniknie. Miękka, ciepła. Lekka jak puch. Zapadła cisza. Minęła minuta, dwie. Stopniowo, powoli, Haley zaczęła oddalać się od trosk, dryfować ku pustce. Ciało przestało być spięte... Raz czy drugi drgnęła nerwowo, jakby broniła się przed
Anula & pona
zapadnięciem w sen. - W porządku, kotku. O nic się nie bój. Nie walcz, nie opieraj się. Jest ci dobrze, ciepło. Nic ci nie grozi... Nie zastanawiał się nad sensem wypowiadanych przez siebie słów. Dopiero gdy z cichutkim westchnieniem wtuliła się w niego, uświadomił sobie, jak bardzo musiało jej brakować poczucia bezpieczeństwa. Obejmując ją ramieniem, osunął się nieco na sofę, oparł głowę o skórzaną poduszkę, a nogi o marmurowy blat. Tak, tak jest dobrze, pomyślał. Niech śpi.
s u
Z całej siły starał się zapomnieć o jej piersiach, które wbijały mu się w tors.
o l a d n
Obudził ją zapach świeżo parzonej kawy. Jeszcze przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami, wciągając w nozdrza wonny aromat. Powieki miała ociężałe, spuchnięte. Jak po płaczu. Ponieważ tyle lat skutecznie ukrywała swoje myśli i emocje, trudno jej było uwierzyć, że
a c
wczoraj wszystko nagle puściło. Że nie zdołała zapanować nad smutkiem
s
ani przykręcić fontanny łez. I że zmęczona zasnęła w ramionach Luke'a. Nie potrafiąc w sposób logiczny wytłumaczyć tego, co się stało, odrzuciła na bok koc i spuściła nogi na podłogę. Tani zegarek, który nosiła jako kelnerka Daisy Parker, wskazywał kilka minut po piątej. Ogarnął ją strach, że może przespała telefon od Franka, ale po chwili uspokoiła się. Na pewno usłyszałaby dzwonek telefonu. A gdyby nie, to Luke by ją zbudził. Dźwignąwszy się z kanapy, przez moment tkwiła bez ruchu, nasłuchując. Nie słyszała nic, żadnych odgłosów. Domyśliła się, że Luke jest w kuchni i parzy kawę. W porządku. Zanim pokaże mu się na oczy,
Anula & pona
najpierw musi opłukać twarz zimną wodą. Na bosaka, nie czyniąc najlżejszego szmeru, weszła po dębowych schodach na piętro. Przez otwarte drzwi zaglądała do pokoi po obu stronach korytarza. Urządzone były tak, jak te na parterze, w stylu eklektycznym: drogie antyki sąsiadowały z wygodnymi nowoczesnymi meblami, a na ścianach wisiały typowo teksaskie dekoracje. Skręciła do sypialni dla gości, w której stało wielkie łoże z baldachimem, po czym zamknęła się w doskonale wyposażonej łazience. Kwadrans później zeszła na dół - uczesana, z czystą twarzą i umytymi zębami.
o l a d n
s u
Tak jak podejrzewała, Luke przebywał w kuchni. Z dawnych czasów pamiętała to pomieszczenie - ciepłe, przytulne, z którego nie chciało się wychodzić. Nad stojącą pośrodku wyspą wisiała na łańcuchach piękna, żelazna krata; do niej uczepione były stare żeliwne patelnie, blaszane garnki, powgniatany dzbanek na kawę, który przypuszczalnie
a c
służył kowbojom podczas spędów bydła. Szafki, pełne barwnych naczyń,
s
zrobione były z drzewa cyprysowego, tak popularnego w tej części Stanów. We wnęce otoczonej z trzech stron zasłoniętymi oknami stał duży prostokątny stół, również wykonany z drzewa cyprysowego. Luke siedział przy stole, wpatrując się w ekran przenośnego komputera. Obok leżała komórka. Przyglądając mu się, Haley nie potrafiła odgadnąć, czy spał tej nocy, ale na pewno się umył i ogolił. Zarost znikł, włosy lśniły. . Miał na sobie świeże dżinsy oraz czystą białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Haley usiłowała wygładzić swoją pomiętą bluzkę, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że przecież Luke jej nie widzi. Musiał jednak usłyszeć, jak
Anula & pona
pociera ręką o materiał, bo poderwał głowę. - Haley? - Przepraszam, jeśli cię przestraszyłam. Nie chciałam się skradać. Po prostu jestem w skarpetkach... - Słyszałem lecącą na górze wodę. Domyśliłem się, że wkrótce się pojawisz. Żadne z nich słowem nie wspomniało o tym, że wczoraj zasnęła w jego objęciach. Podobnie jak ona, on też wolał nie poruszać tego tematu. - Poczęstuj się kawą. Jest świeżo zaparzona - rzekł. - Śniadanie pani
s u
Chavez zawsze przygotowuje około siódmej. Ale jeżeli jesteś głodna, na
o l a d n
pewno znajdziesz coś w lodówce.
Haley zaburczało w brzuchu. Od kilku dni tak bardzo zaprzątał ją niepokój o ojca i córkę, że na samą myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze. Ale wystarczyło parę godzin snu, aby odzyskała apetyt. Nalała sobie kubek kawy, wypiła kilka łyków i ośmielona słowami Luke'a,
a c
zajrzała do olbrzymiej lodówki.
s
- Rany boskie! - zawołała na widok przykrytych folią potraw. Jedzenia starczyłoby dla wszystkich mieszkańców Mission Creek. - Wiem. - Pokiwał głową. - Teresa jest święcie przekonana, że jeżeli będę dużo wypoczywał i dobrze się odżywiał, to z czasem odzyskam wzrok. Haley przyjrzała mu się z zaciekawieniem. - Może ma rację? - Może - odparł ze wzruszeniem ramion. - Jak dotąd lekarze nie potrafią mi nic sensownego zaproponować. - A czy odkąd wróciłeś do domu, zauważyłeś jakąś poprawę?
Anula & pona
Zawahał się; nie chciał nikomu, zwłaszcza sobie, robić złudnych nadziei. - Zaczynam widzieć cienie, kontrasty. Obraz już nie jest tak gęsty jak dawniej, tak nieprzenikniony. Ale może to tylko moje pobożne życzenie? Sam nie wiem. To co, znalazłaś coś smacznego? Zmienił temat. Rozumiejąc jego niechęć do mówienia o swojej dolegliwości, Haley skierowała wzrok na rzędy równo ustawionych, starannie opisanych pojemników. Specjalne wypukłe litery pozwalały Luke'owi odczytać, co który zawiera.
s u
- Hm, kuszą cię grzanki cynamonowe i meksykańska zapiekanka z
o l a d n
tortilli przekładanych mieloną wołowiną i serem? - Owszem.
Wstawiwszy zapiekankę do kuchenki mikrofalowej, wyjęła kilka plastrów chleba testowego, posmarowała je grubo masłem, posypała cynamonem, a następnie ułożyła w piekarniku. Ślinka popłynęła jej do
a c
ust. Ignorując burczenie w brzuchu, podeszła z dzbankiem do stolika,
s
żeby dolać Luke'owi kawy. Sobie również napełniła kubek. Czuła się nieswojo, jakby byli dwojgiem obcych ludzi. Kiedyś ich ścieżki się przeplatały, ale teraz łączyła ich tylko jedna rzecz, a raczej jedna malutka istotka. Starając się powściągnąć strach, jaki ją ogarniał, ilekroć myślała o Lenie, popatrzyła na komputer oraz różne podłączone do niego urządzenia. - Do czego to wszystko służy? - spytała. - Musimy być przygotowani, kiedy Del Brio zadzwoni - odparł Luke. - Zapisywałem, co trzeba zrobić. Tym razem Haley się zawahała. Nie chciała urazić Luke'a, lecz nie
Anula & pona
umiała poskromić ciekawości. Postanowiła spytać wprost, w jaki sposób może odczytać to, co widnieje na ekranie.- Oczywiście nie mogę oznajmił. - Akurat ten konkretny komputer ma klawiaturę z wypukłą czcionką oraz system rozpoznawania mowy. Tekst, który pojawia się na komputerze, przetwarzany jest na sygnał dźwiękowy. Uderzył w klawisz. Kuchnię wypełnił mechaniczny głos. - Spence podejmie w banku pieniądze. Dwa miliony. W nieoznakowanych banknotach. Flynt wskanuje je w komputer. Tyler zamontuje w rączce walizki materiał wybuchowy. Ponadto ma zdobyć spektroskop do...
o l a d n
s u
- Zaraz, poczekaj! - zawołała Haley. - O czym ty mówisz? Jaki materiał wybuchowy?
- ...i naboje - kontynuował głos. - Sprawdzić, czy... - Luke, wyłącz to!
Wcisnął klawisz. Elektroniczna recytacja ustała. Haley, dygocząc ze
a c
zdenerwowania, zacisnęła ręce na kubku.
s
- Co to wszystko znaczy? Dlaczego na twojej liście figuruje materiał wybuchowy i naboje?
- Chyba nie myślisz, że zamierzam wręczyć Frankowi okup i patrzeć, jak się z nim oddala? - Właśnie, że tak! Że nie! Luke zmarszczył czoło. - A zatem tak czy nie? Może byś to sprecyzowała? - Ja... jeszcze nie obmyśliłam sposobu przekazania pieniędzy. Myślałam, że może ty byś odwrócił uwagę Franka, a wtedy ja bym zdobyła nad nim przewagę i... - Przewagę? Jaką przewagę?Ironia w jego głosie podziałała na nią
Anula & pona
niczym płachta na byka. - Na miłość boską, przyszłam do ciebie, żebyś pomógł mi odzyskać moją córkę. Naszą córkę. A nie po to, żebyś urządzał jakieś zasadzki i wybuchy, podczas których Lena mogłaby zginąć. Już miał coś odpowiedzieć, ale nagle zamknął usta i przechylił w bok głowę. - Coś się pali - oznajmił po chwili. - Psiakrew! Grzanki! Zanim wyjęła z piekarnika nadpalone kawałki chleba i zeskrobała czarne brzegi, zdołała zapanować nad emocjami.
o l a d n
s u
- Słuchaj, musimy sobie coś wyjaśnić - rzekła spokojnym, zdecydowanym tonem. - Doceniam to, że postanowiłeś wziąć czynny udział w uwolnieniu Leny z rąk porywaczy, ale nie pozwolę, aby cokolwiek zagroziło jej bezpieczeństwu. - Nie pozwolisz, tak?
a c
Wyciągnąwszy przed siebie nogi, utkwił w Haley świdrujące
s
spojrzenie. Chociaż wiedziała, że jest niewidomy, czuła się tak, jakby przenikał ją wzrokiem na wylot. - Wiesz, co ci powiem? Że straciłaś prawo do mówienia mi, co mogę zrobić dla ratowania Leny, a czego nie mogę, kiedy porzuciłaś małą na polu golfowym. Atmosfera w kuchni nagle stała się lodowata. - Powtórzę to jeszcze raz - powiedziała Haley, zgrzytając ze złości zębami. - Nie porzuciłam Leny. Na czas swojej współpracy z FBI musiałam zapewnić jej bezpieczeństwo. Zamiast zgodzić się na to, aby umieszczono ją w rodzinie zastępczej, postanowiłam zostawić ją pod
Anula & pona
twoją opieką. Myślałam, że to rozumiesz. Z zawstydzoną miną pokiwał głową. - Rozumiem. Przepraszam. Nie zasłużyłaś na krytykę... Nie, nie zasłużyła. Ciszę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, przerwał krótki dzwonek. Kuchenka mikrofalowa wyłączyła się. Luke odsunął krzesło od stołu w tym samym czasie, co Haley poderwała się na nogi. - Siedź, ja wyjmę - mruknęła, wciąż wytrącona z równowagi niespodziewanym atakiem wrogości.
s u
Postawiwszy gorącą zapiekankę na blacie, wyjęła z szafki talerze,
o l a d n
sztućce i serwetki, po czym każdemu z nich nałożyła po porcji. - Jestem mańkutem - oznajmił Luke, kiedy podeszła do stołu. - Jeśli ustawisz mój talerz tak, żeby jedzenie było mniej więcej na godzinie dziewiątej, wtedy nie nabrudzę.
- W porządku. Na dziewiątej. Ostrożnie, żebyś się nie oparzył.
a c
Poznał po jej tonie, że jeszcze mu nie wybaczyła. Zły na siebie za
s
swoją bezmyślność - zadziałał instynktownie, broniąc się przed zarzutem, że chce narazić na niebezpieczeństwo ich dziecko - poczekał, aż Haley usiądzie i dopiero wtedy przystąpił do przeprosin. - Masz rację, Haley. Nie powinienem robić żadnych list czy czegokolwiek planować bez konsultacji z tobą. Ale ty też nie powinnaś nic sama kombinować. Ta sprawa dotyczy nas obojga. Mamy jeden wspólny cel, więc musimy stanowić zespół i ściśle z sobą współpracować. - To prawda - przyznała. Chociaż nie widział wyrazu jej twarzy, poczuł, jak dziewczynę opuszcza napięcie.
Anula & pona
- Wczoraj wieczorem zadzwoniłem do Flynta, Spence'a i Tylera kontynuował. - Zjawią się mniej więcej za godzinę. Zanim przyjadą, powiem ci, co moim zdaniem należy zrobić, a ty mi powiesz, co wiesz na temat działalności Del Bria. - To zajmie dużo czasu - ostrzegła. - Pamiętaj, że od roku zbieram informacje o Franku i jego kolesiach. - Zatem, bierzmy się do roboty.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
o l a d n
s u
Haley wkrótce się przekonała, że ona i Luke całkiem inaczej pojmują termin „praca zespołowa". Luke przyzwyczajony był do wydawania rozkazów, szybkiego podejmowania decyzji i natychmiastowego działania. Ona - do ukrywania się, do polegania
a c
wyłącznie na sobie i działania w pojedynkę. Przez godzinę trwała burza mózgów; wymieniali informacje, radzili się, zastanawiali nad sposobem
s
przekazania okupu, sprzeczali, jak najlepiej podejść Del Bria. W trakcie ich zawziętej dyskusji w kuchni pojawiła się pani Chavez. Na widok swojego pracodawcy spożywającego śniadanie z obcą dziewczyną gospodyni wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, a kiedy Luke przedstawił jej Haley Mercado, zmarłą ponad dziesięć lat temu siostrę Ricky'ego, z wrażenia aż zaniemówiła. - Nie, to niemożliwe! - zawołała po chwili. Popatrzyła na Haley, po czym potrząsnęła przecząco siwą głową. - Nabierasz mnie, prawda, Luke? - Nie, Tereso. Sam się o tym dowiedziałem dopiero wczoraj. - Ale Haley Mercado utopiła się - zaoponowała gospodyni. - Tutaj, Anula & pona
w naszym jeziorze. - Zjeżywszy brwi, ponownie wbiła wzrok w siedzącą przy stoliku dziewczynę. - Znaleziono jej ciało. - Nie wiem, kim była biedaczka, którą wyłowiono z wody, ale na pewno nie byłam nią ja - oznajmiła Haley. Teresa Chavez, wciąż nie przekonana, skrzyżowała ręce na piersi i zmrużyła oczy. - Nie przypominasz Haley Mercado. - Miałam operację plastyczną. Głównie wokół oczu, ale zmieniono mi też kształt nosa.
s u
Tym razem gospodyni przyjrzała się jej ze znacznie większą uwagą.
o l a d n
Wyraz niedowierzania powoli znikał z jej twarzy, ustępując miejsca najpierw niepewności, potem zagniewaniu.
- Luke i jego przyjaciele zostali postawieni w stan oskarżenia rzekła z pretensją w głosie staruszka. -Niewiele brakowało, a przez ciebie wylądowaliby w więzieniu.
a c
- Wiem - mruknęła Haley.
s
- Haley chciała wrócić do Teksasu, kiedy dowiedziała się o procesie - wyjaśnił Luke, stając w jej obronie. - Ale sędzia Bridges zapewnił ją, że nas wybroni.
- Sędzia Bridges... - Szepnęła gospodyni. Cała złość z niej uszła. Szkoda sędziego. I twojej matki - dodała, zerkając na Haley. - Tak strasznie cierpiała z powodu twojej śmierci. - Nie chciałam sprawiać jej bólu, ale nie miałam wyjścia. Cieszę się, że przynajmniej zobaczyłyśmy się, zanim umarła. Staruszka pokręciła ze smutkiem głową. - Jakoś ostatnio źle się dzieje w Mission Creek. Wypadki, choroby...
Anula & pona
a teraz jeszcze porwanie dzieciątka, którego mój Luke podobno jest ojcem. Boże, gdybym kiedykolwiek spotkała kobietę, która zostawiła to maleństwo na łaskę losu, przemówiłabym jej do rozumu! Haley zacisnęła zęby, szykując się do przyjęcia kolejnego ciosu. Nie tak miało być, powtarzała w myślach; Carl Bridges obiecywał, że dziecko od razu trafi pod opiekuńcze skrzydła ojca. - Matką Leny jest Haley - stwierdził spokojnie Luke. Teresa Chavez otworzyła usta. - Co? Jak to możliwe?
s u
Luke opowiedział w skrócie, jak to dwa lata temu spędzili z sobą
o l a d n
noc, potem Haley wróciła do Londynu, a do Stanów przyleciała dwa miesiące po urodzeniu dziecka. Staruszka starała się przetrawić usłyszane informacje - to kręciła ze zdumieniem głową, to cmokała pod nosem -kiedy rozległ się dzwonek domofonu. Nie przerywając cmokania, podeszła do urządzenia na ścianie i wcisnęła przycisk.
a c
- Tereso, tu Spence. Jestem umówiony z Lukiem. Możesz mnie wpuścić?
s
- Tak. Jesteśmy w kuchni. Wejdź tylnymi drzwiami, dobrze? Spence Harrison podjechał swoją terenówką pod dom. Haley nastawiła się psychicznie na kolejną konfrontację. Nie wiedziała, co Luke zdradził swojemu przyjacielowi, dawnemu prokuratorowi znanemu z bezwzględności wobec ludzi łamiących prawo, podejrzewała jednak, że Spence nie zareaguje z przesadnym entuzjazmem na widok zmartwychwstałej siostry Ricky'ego. I faktycznie, posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie. Zamknąwszy za sobą drzwi, stanął w rozkroku, wsunął kciuki za skórzany
Anula & pona
pasek, po czym powiódł wzrokiem po kelnerce, która tyle razy obsługiwała go w klubie. Haley czekała w napięciu. Przemknęło jej przez myśl, że małżeństwo wyraźnie mu służy. Spence zawsze był człowiekiem poważnym; z tego, co jej mówił Carl Bridges, doskonale się sprawdzał jako prokurator. Kiedy ożenił się z kobietą samotnie wychowującą kilkuletniego syna, postanowił więcej czasu spędzać w domu z rodziną, dlatego zrezygnował z pracy prokuratora i zajął się doradztwem w sprawach cywilnych. Zmiana pracy wpłynęła na jego wygląd zewnętrzny.
s u
Rysy twarzy stały się mniej ostre, spojrzenie złagodniało.
o l a d n
- Nie miałaś łatwego życia - rzekł w końcu. Tego się Haley zupełnie nie spodziewała.
- Luke wyjaśnił mi, dlaczego zniknęłaś przed laty. Powiedział też, że jesteś matką Leny. - W jego piwnych oczach pojawił się wyraz współczucia. - Odzyskamy ją.
a c
Chętnie ucałowałaby go za to, że nie czyni jej wyrzutów z powodu
s
przeszłości, lecz koncentruje się na tym, co w obecnej chwili jest ważne. - Dziękuję - szepnęła.
Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że następny z dawnych przyjaciół Ricky'ego również gotów jest skupić się na teraźniejszości. Tyler Murdoch postawił na stole niedużą skórzaną torbę, po czym obrzucił Haley spojrzeniem, tak jak wczoraj wieczorem w barze. Cichy, małomówny wojak, a raczej ekswojak, słowem nie napomknął o jej utonięciu; powiedział tylko, że pragnie pomóc. Flyntowi Carsonowi najtrudniej było zaakceptować zmartwychwstanie Haley. Wcale nie dlatego, że wraz z pozostałą dwójką
Anula & pona
odpowiadał przed sądem za nieumyślne spowodowanie jej śmierci. Chodziło o coś całkiem innego. Po prostu ten przystojny ranczer przyjął Lenę pod swój dach i pokochał jak własne dziecko. Pracując w Lone Star, Haley często widziała, jak Flynt przychodzi do klubu ze swoją żoną Josie oraz małą Leną; widziała, z jaką miłością i dumą pokazuje wszystkim przygarniętą kruszynę. Kiedy ich obserwowała, serce pękało jej z bólu. Carsonowie byli równie zrozpaczeni jak ona, gdy cztery miesiące temu ktoś porwał dziecko z ich domu. Haley nie zdziwiłaby się, gdyby Flynt zaczął jej czynić wyrzuty,
s u
ale w jego niebieskich oczach nie było wrogości, jedynie żal.
o l a d n
- Mogłaś nam zaufać, Haley. Wszyscy czterej byśmy ci pomogli. I wtedy, gdy musiałaś uciec z Mission Creek, i później, gdy postanowiłaś wrócić.
- Wiem, że mogłam. I ufałam wam. - Mówiła z trudem; w gardle wyrosła jej gula. - Byliście najbliższymi przyjaciółmi Ricky'ego. Kolejno
a c
w każdym z was się podkochiwałam. Ale... po prostu nie mogłam
s
pozwolić na to, żebyście się dla mnie narażali.
Brutalna prawda zawarta w jej słowach uciszyła Flynta. Haley również zamilkła. Wsunąwszy ręce do kieszeni dżinsów, patrzyła na czwórkę przyjaciół. Ileż to razy widziała ich stojących ramię w ramię? Ileż razy słyszała ich śmiech niosący się echem po domu jej rodziców? Luke. Spence. Tyler. Flynt. I Ricky. Och, gdyby tylko Ricky tu był! Piątka Wspaniałych znów razem, urazy i pretensje puszczone w niepamięć, przeszłość wymazana. Może wkrótce tak będzie, rozmarzyła się. Teraz gdy wyznała
Anula & pona
prawdę, może dawnym przyjaciołom uda się ponownie zadzierzgnąć więzy przyjaźni. Może Luke, Tyler, Flynt i Spence zdołają wydobyć Ricky'ego z dna przepaści, w którą stoczył się po śmierci siostry. Uchwyciwszy się tej nadziei, Haley przyłączyła się do grupy przy stole. Teresa Chavez nalała wszystkim kawy, przed trójką głodnych mężczyzn postawiła talerze z ostro przyprawioną meksykańską zapiekanką, po czym ruszyła do swoich obowiązków. - A więc podsumujmy - rzekł Luke. - Wczoraj, tuż po dziewiątej wieczorem, Frank Del Brio skontaktował się z Haley w domu strzeżonym
s u
przez agentów FBI i zażądał dwóch milionów dolarów w zamian za zwrot Leny.
o l a d n
- Czy udało się namierzyć numer, z którego dzwonił?- spytał Luke. - Nie.
- Cholera! Jakim oni sprzętem dysponują? - Nie mam pojęcia.
a c
- Czy Frank przedstawił jakiś dowód? - spytał Flynt.
s
- Skąd wiadomo, że na pewno ma Lenę?
- Na razie nie wiadomo. To będzie jeden z naszych warunków. Będziemy chcieli zobaczyć, że dziecko jest całe i zdrowe, zanim przekażemy pieniądze. - Nie zamierzasz negocjować? - Spence zmarszczył czoło. - Szkoda, żeby takie ścierwo jak Del Brio zgarnęło dwa miliony w gotówce. - On wie, że stać mnie na taką sumę - odparł Luke. - Nie zgodzi się na mniej, a ja nie chcę tracić czasu na handryczenie się. Chcę przygotować forsę, żebyśmy mogli, Haley i ja, dostarczyć ją w wyznaczone miejsce o wyznaczonej porze.
Anula & pona
- Ty i Haley? Trzy pary oczu zwróciły się w stronę dziewczyny. Pytanie, które malowało się na ich twarzach, zadał Tyler: - Del Brio zgodził się, żeby Luke ci towarzyszył? - Nie - odrzekła. - Powiedział tylko, żeby w odległości stu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca przekazania okupu nie było żadnych gliniarzy czy federalnych... - głos się jej załamał - bo inaczej nie zobaczę Leny żywej. To był mój pomysł, żeby prosić Luke'a o pomoc. - Uznała, że w oczach Del Bria nie będę stanowił zagrożenia -
s u
wyjaśnił nieco ironicznym tonem Luke. - Uznała też, że mógłbym jakoś
o l a d n
odwrócić jego uwagę, a ona w tym czasie przystąpiłaby do działania. Haley wstrzymała oddech, spodziewając się, że trzej przyjaciele Luke'a staną po jego stronie, a ją wyśmieją. Ku jej zdumieniu, zaczęli całkiem poważnie zastanawiać się nad tym, co usłyszeli. - Haley chyba ma rację - rzekł Flynt, dudniąc palcami o drewniany
a c
blat stołu. - Niezbyt dobrze znam Franka, ale kilka razy w życiu się z nim
s
zetknąłem. To aroganckie bydlę. Dla niego nie jesteś kimś, kogo należy się obawiać.
Widząc chytry uśmiech na wargach Luke'a, Haley poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach. Po chwili zobaczyła, że wszyscy czterej przyjaciele mają identyczny wyraz twarzy. Domyśliła się, że zwarli szeregi. Ich doświadczenie wojskowe, nie mówiąc o ciężkich przeżyciach w niewoli, sprawiły, że mężczyźni rozumieli się bez słów. Ich myśli biegły podobnymi torami. I właśnie na to liczył Luke. - Wyposażysz mnie, Tyler? - Hm, mam w torbie parę sprytnych urządzeń, którymi można by
Anula & pona
zaskoczyć Franka. - Jakich urządzeń? - spytała Haley, pamiętając o swojej wcześniejszej kłótni z Lukiem na temat materiałów wybuchowych. Była zdecydowana sprzeciwić się wszystkiemu, co mogłoby spowodować jakiekolwiek zagrożenie dla Leny. Tyler Murdoch, specjalista od wybuchów i elektroniki, poruszył się niespokojnie na krześle; nie bardzo chciał wchodzić w szczegóły swojej pracy. Haley pochyliła się, nie chcąc uronić ani jednego słowa. Pozostali również. - Słuchaj, Tyler - kontynuowała po chwili. - Luke i ja już odbyliśmy
s u
tę rozmowę. Zgodziliśmy się, że działamy razem. Stanowimy zespół. Nie
o l a d n
życzę sobie niespodzianek, kiedy pójdę wręczyć Frankowi okup. Żadnych wybuchów, żadnych fajerwerków. Nic, co mogłoby zagrozić życiu czy zdrowiu mojego dziecka.
Tyler popatrzył na Luke'a, czekając na potwierdzenie. - Luke?
a c
- Haley słusznie mówi. Skoro pracujemy razem, ma prawo znać
s
wszystkie szczegóły operacji. Kto ją będzie osłaniał, jaki sprzęt będzie użyty i tak dalej.
- W porządku. - Tyler wzruszył ramionami. - A więc myślałem o tym, żeby wyposażyć was w nowy miniaturowy skaner. Testuje go obecnie wojsko w Fort Hood. Urządzenie jest wielkości zwykłego zegarka, działa trochę na zasadzie radaru; wysyła dużej intensywności promienie radiolokacyjne i rozpoznaje obiekty odpowiadające określonym parametrom. - Innymi słowy Luke nie potrzebuje oczu, aby śledzić każdy ruch Franka Del Brio - wyjaśnił na użytek dziewczyny Spence. - Zastąpi go
Anula & pona
skaner. Tyler powrócił do przerwanego wątku. - Mogę wam również dać laser podczerwony, który namierza cel i go śledzi. Luke, jaką broń zamierzasz wziąć z sobą? - Chyba dziewięciokalibrowy SIG Sauer. I może podobny Special, w kaburze przypiętej do nogi. Haley słuchała coraz bardziej oszołomiona. Sama nie miała konkretnych planów, chciała tylko, żeby Luke odwrócił uwagę Franka, pomyślała jednak, że powinna zdać się na wiedzę i doświadczenie mężczyzn.
o l a d n
- A środki wybuchowe? Mógłbym...
s u
- Odpada - wtrącił szybko Luke. - Nie przydadzą się, dopóki Haley z Leną nie oddalą się na bezpieczną odległość. A wtedy - dodał - Del Brio już będzie trupem. Tyler skinął głową.
a c
- W porządku. Jak tylko skończymy naradę, polecę do Fort Hood po potrzebny sprzęt.
s
Luke przesunął w stronę Spence'a kartkę papieru. - Spence, chciałbym, żebyś odebrał dla mnie pieniądze. Wysłałem wczoraj maila do Hoyta Benningtona, uprzedzając go o twojej wizycie. Ta kartka to upoważnienie do podjęcia dwóch milionów z mojego konta. Del Brio zażądał banknotów z różnych serii o nominałach nie większych niż sto. Hoyt obiecał wszystko na dziś przygotować. - Dobra, zaraz ruszam? - Flynt? - Słucham, stary?
Anula & pona
- Nie zamierzam pozwolić Frankowi odejść z forsą, ale na wszelki wypadek warto oznakować banknoty. - Nalegał, żeby były nieoznakowane! - zaprotestowała Haley. - Może sobie nalegać, a my i tak je oznakujemy -oznajmił Flynt. Nie przejmuj się, złotko. Tyler ma dostęp do niezwykle interesujących chemikaliów. Nie wykrywają ich żadne aparaty rentgenowskie, skanery ani psy. Oznaczymy pieniądze, dodatkowo zeskanuję ich numery seryjne; prześlemy informację do Rezerwy Federalnej. Jeżeli Del Brio odejdzie z forsą, wielkiego pożytku z niej mieć nie będzie.
s u
- Nie wiem, ile mamy czasu - ostrzegł Luke. - Del Brio może
o l a d n
skontaktować się z Haley w dowolnym momencie z instrukcją, gdzie przekazać okup. Zażądamy dowodu, że dziecko żyje, dzięki czemu zyskamy parę godzin, ale musimy się spieszyć.
Krzesła Zaszurały o podłogę. Przyjaciele wstali od stołu. - Zdążymy - zapewnił go Tyler. - Dobra, panowie. Rozdzielamy się i
a c
bierzemy do roboty. Gdyby pojawiły się jakieś nieoczekiwane problemy,
s
dzwonimy do Luke'a. I żeby przypadkiem Del Brio nie przechwytywał naszych rozmów, lepiej korzystajmy... Otworzywszy skórzaną torbę, wyjął z niej kilka telefonów, które zdaniem Haley - wyglądały jak zwykłe komórki. - ...z tych aparatów - dokończył. - Rozmowy są automatycznie szyfrowane. Każdy aparat ma wbudowany SRG, czyli system rozpoznawania głosu. Żeby go aktywować, należy wcisnąć cyfry zerojeden-zero-sześć i powiedzieć: „Koci-koci łapci". - Koci-koci łapci? - oburzył się Spence. - Słuchaj, kiedy Luke zadzwonił wczoraj w nocy, Marisa i ja
Anula & pona
byliśmy w trakcie... byliśmy zajęci sobą. Te koci-koci łapci to jedyne hasło, jakie mi przyszło do głowy. - Zważywszy, że jesteście dopiero trzy tygodnie po ślubie, to i tak cud, że Luke'owi udało się wyciągnąć cię z łóżka - zauważył Spence. - Nie było łatwo - wtrącił Luke. - No cóż. - Tyler uśmiechnął się łobuzersko. - Wreszcie dałem się okiełznać. - Z tego, co Marisa twierdzi, to jednak nie całkiem. Ale jeśli ktokolwiek zdoła utrzymać cię na wodzy, to tylko ona.
s u
Haley przyznała Spence'owi rację. Zaledwie kilka razy widziała
o l a d n
nowo poślubioną żonę Tylera i za każdym razem była pod wrażeniem ognistej, pełnej temperamentu młodej kobiety, w której zakochał się podczas misji w Ameryce Środkowej.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że wszyscy trzej, jeden po drugim, postanowiliście zakończyć stan kawalerski. - Kręcąc z niedowierzaniem
a c
głową, Luke zamknął laptopa.- Podejrzewam, że samotne kobiety na
s
całym świecie do dziś wylewają łzy.
W obronie młodych małżonków stanął Flynt, który wbrew wszelkim oczekiwaniom otrzymał od losu drugą szansę na miłość. - Zrozumiesz, jak to jest, kiedy sam staniesz na ślubnym kobiercu. Zerknął na Haley, po czym kontynuował: - Zresztą ty już teraz nie jesteś wolny. Masz córkę, której wychowaniem będziesz musiał się zająć. Haley zjeżyła się. Nie zamierzała omawiać roli Luke'a w procesie wychowania Leny. Będą mieli na to czas, kiedy odzyskają Lenę. Luke najwyraźniej podzielał jej niechęć do dyskutowania przy innych na temat przyszłości córki. Poprosił przyjaciół, aby na bieżąco
Anula & pona
informowali go o swoich postępach, po czym wysłał ich w drogę. Po wyjściu mężczyzn poziom energii w kuchni spadł co najmniej o dziesięć lub dwadzieścia wolt. Haley poczuła się totalnie wypompowana. Zmusiwszy się jednak do wstania, zaczęła zgarniać ze stołu talerze i kubki. - Zostaw - powiedział Luke. - Teresa ma pomocnicę, która inaczej będzie bezrobotna. - Muszę się czymś zająć. - Jak chcesz. - Wetknął laptopa pod pachę. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę w bibliotece.
o l a d n
s u
Przesuwając dłonią po marmurowych blatach półek, doszedł do drzwi i po chwili znikł w holu. Słysząc odgłos jego kroków na twardej dębowej posadzce, Haley uświadomiła sobie, że wspaniały perski dywan, który swoim kolorem ożywiał tę część domu, został - podobnie jak dywany w salonie - zrolowany i schowany, żeby Luke się o niego nie
a c
potykał.
s
Rozmyślając o tym, jak bardzo ich światy się zmieniły,Haley zbierała brudne naczynia. Kilka minut później wstawiła ostatni talerz do zmywarki, wytarła dłonie o papierowy ręcznik i ruszyła za Lukiem do biblioteki. Stał przy oknie, z rękami w kieszeniach, i spoglądał przed siebie, zupełnie jakby podziwiał cudowny teksaski poranek i promienie słońca ozłacające gładką taflę jeziora. - Co robimy? - zapytała. - Czekamy.
Anula & pona
ROZDZIAŁ DWUNASTY - Dlaczego ten skurczybyk nie dzwoni? Ściskając w dłoni oszronioną szklankę z mrożoną herbatą, Haley spojrzała na zegarek. Trzy i pół godziny minęły, odkąd przyjaciele Luke'a rozjechali się, każdy z inną misją do spełnienia. A piętnaście godzin od telefonu Franka. Haley chodziła tam i z powrotem, od ściany do okna, od okna do drzwi, wydeptując ścieżkę w podłodze.
s u
- Chce, żebyś szalała z niepokoju - oznajmił spokojnie Luke, obracając głowę w stronę jej głosu. - No i udało mu się.
o l a d n
Cały ranek dygotała ze zdenerwowania. Uspokoiła się na moment po rozmowie z lekarzem, który zapewnił ją, że stan ojca się nie pogorszył. Ale to ciągnące się w nieskończoność oczekiwanie na wiadomość od
a c
Franka doprowadzało ją do szału. Napięcie i złość towarzyszyły strachowi i frustracji.
s
- Tak działają porywacze - rzekł Luke. - Zwłoka ma ogromne znaczenie psychologiczne. Człowiek, skrajnie wyczerpany długim oczekiwaniem, na dźwięk telefonu przestaje myśleć logicznie. Po prostu rzuca się do słuchawki i na wszystko się zgadza. Nie daj mu się pokonać, Haley. Usiądź. Spróbuj się zrelaksować. - Nie potrafię w tym momencie wyobrazić sobie miękkiej szarej mgły - warknęła, zbyt spięta, aby zastosować technikę relaksacyjną, która wczoraj okazała się tak skuteczna. - Nie mam ochoty myśleć o niczym, tylko o Lenie. - W porządku. Więc myśl o niej. Próbuj ją zwizualizować. A jeszcze Anula & pona
lepiej, pomóż mi, abym ja mógł sobie ją wyobrazić. Opowiedz mi o naszej córeczce. Podstęp się udał. Zamiast dręczyć się i zamartwiać, Haley przypomniała sobie, z jaką radością tuliła do siebie małe, ciepłe ciałko. Z głośnym westchnieniem opadła w duży skórzany fotel stojący obok fotela Luke'a. - Jest śliczna. Naprawdę. Wcale nie przemawia przeze mnie zakochana we własnym dziecku, dumna matka. Ma śmieszne pucołowate policzki i wesoło gaworzy. Urodziła się... to niesamowite, wiesz... z burzą
s u
gęstych czarnych włosów. Odziedziczyła je po tobie. Kiedy opu-
o l a d n
szczałyśmy szpital, pielęgniarki wpięły w nie różową kokardę. Obracając szklankę z mrożoną herbatą, w której pobrzękiwały kostki lodu, na moment się zamyśliła. Dla wielu samotnych kobiet narodziny dziecka stanowią przykre," bolesne przeżycie, dla niej jednak był to najwspanialszy dzień w życiu.
a c
- Oczy ma w takim samym kolorze jak ty - ciągnęła po chwili. - A
s
przynajmniej miała, kiedy ją ostatnim razem widziałam. - Głos jej zadrżał. - To było cztery miesiące temu. Boże, cztery miesiące! Zbliżały się jej pierwsze urodziny... - To ten magiczny punkt? - spytał Luke, zanim zdołała się rozpłakać. - Pierwsze urodziny? Potem kolor oczu się nie zmienia? - Podobno. Tak piszą w książkach. Że w źrenicy gromadzi się barwnik i w pierwszym roku życia dziecka kolor oczu cały czas jakby... dojrzewa. Potem już taki zostaje. - Czyli po mnie Lena ma włosy i oczy. A co odziedziczyła po tobie? - Upór - odparła Haley bez wahania. - Jak na tak małą istotkę,
Anula & pona
dokładnie wie, czego chce i głośno się tego domaga. Ma również moją śniadą cerę, po włoskich przodkach. Nosek na szczęście ma malutki; trzymam kciuki, żeby tylko na grzbiecie nie wyrósł jej taki guzek, jaki ja odziedziczyłam po mojej mamie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mi go usunięto podczas operacji. - Chirurg spisał się na medal. Pamiętam, kiedy dwa lata temu weszłaś do baru, pomyślałem sobie, że chyba cię skądś znam. Coś w twoich gestach, w sposobie poruszania się wydawało mi się znajome, ale już po chwili zorientowałem się, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy,
s u
bo przecież zapamiętałbym, twoją twarz. Powiedz, jak wyglądasz teraz?
o l a d n
W tym momencie Haley uświadomiła sobie, że Luke faktycznie nigdy nie widział jej we wcieleniu Daisy Parker. Wyjechał ze Stanów tuż zanim ona zatrudniła się w klubie jako kelnerka. Kiedy wrócił, był niewidomy.
- Podobnie jak dwa lata temu. Mam tę samą twarz, tyle że obecnie
a c
robię mocniejszy makijaż.
s
A przynajmniej malowała się bardziej do czasu strzelaniny trzy dni temu, po której jej ojciec wylądował w szpitalu, a ją agenci FBI przewieźli do jednego ze swoich domów i strzegli na okrągło. Od tego dnia nie była w stanie nic jeść, prawie nie spała i oczywiście nie przejmowała się makijażem. - Na początku, kiedy zaczęłam współpracę z FBI, wstrzyknięto mi coś w usta, żeby były pełniejsze. W ciągu ostatnich paru miesięcy trochę schudłam, no i włosy mam odrobinę jaśniejsze niż dawniej, ale poza tym jestem tą samą kobietą co dwa lata temu. Zawahała się, po chwili jednak odstawiła szklankę na biurko, wstała
Anula & pona
z fotela i kucnąwszy przed Lukiem, uniosła jego lewą dłoń do swojego policzka. - Rozpoznajesz ją, Luke? Przesunął delikatnie palce wzdłuż policzka, po czym marszcząc w skupieniu czoło, dwukrotnie zbadał prosty, pozbawiony garbu nos, następnie przeszedł do linii brwi. Pochyliwszy się, dołączył prawą rękę do lewej. Obiema dłońmi ujmując twarz dziewczyny, powoli obrysował jej wargi. Haley wstrzymała oddech. Skóra ją piekła, choć dotyk Luke'a był
s u
lekki jak piórko. Od stóp do głów przechodziło ją mrowie. Ich twarze
o l a d n
dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Kiedy na nowo odkrywał jej twarz, twarz kobiety, którą tak dokładnie poznał tej magicznej nocy, gdy poczęli dziecko, zamknęła oczy i pogrążyła się we wspomnieniach. Pamięć tamtej nocy, tamtych rozkoszy, sprawiła, że w Haley zaczęło narastać pożądanie. Odkąd dwa lata temu kochała się z Lukiem, nie była z
a c
żadnym innym mężczyzną, żadnego nawet nie pragnęła.
s
Postanowiła skorzystać z okazji... Raz po raz wciągała w nozdrza subtelny, lekko cytrynowy zapach wody po goleniu. Gdy Luke przesuwał kciuki po jej wargach, delektowała się smakiem jego skóry. Wsłuchiwała się w jego oddech, który stawał się coraz szybszy. Czuła, jak jego dłonie zapuszczają się niżej, gładzą jej szyję, kark. Zacisnęła mocniej powieki. Paliło ją pożądanie, krew dudniła w skroniach. Przez dwa lata tłumiła emocje, teraz pod ich naporem tama wreszcie pękła. Haley ledwo była w stanie oddychać. Rozpierała ją radość, że Luke puścił przeszłość w niepamięć i zgodził się pomóc w odzyskaniu Leny, a jednocześnie trawił ją głód. Ostry, dojmujący głód.
Anula & pona
Taki sam jak tamtego wieczoru przed dwoma laty, kiedy wzięła Luke'a za rękę i wyszła z nim do motelu. Przyciągnął ją bliżej. Nie opierała się. Zarzuciwszy mu ręce na szyję, przylgnęła ustami do jego ust. Zaskoczony, w pierwszej chwili nie zareagował, ale już po paru sekundach gorliwie odwzajemniał pocałunek. Przysiadła zdyszana na piętach. Otworzyła oczy. Przyglądając się twarzy mężczyzny, próbowała wziąć się w garść i zapanować nad kłębowiskiem myśli. Luke'owi pierwszemu się to udało.
s u
- Nie ma żadnych wątpliwości - powiedział, uśmiechając się
o l a d n
szelmowsko. - Jesteś tą samą kobietą co dwa lata temu. Na dwieście procent.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Na szczęście nie musiała. Uratował ją dzwonek domofonu, który wdarł się w ciszę, jaka zapanowała po słowach Luke'a. Poderwawszy się, Haley straciła równowagę i runęła na
a c
podłogę.
s
Dopiero po trzech kolejnych natarczywych dzwonkach Luke doszedł do domofonu.
- To my, stary. Spence i Flynt. Mamy forsę i skaner. Otwórz bramę. Haley nie zastanawiała się wcześniej nad tym, ile stu-dolarowych banknotów składa się na sumę okupu, jakiego zażądał Del Brio. Ze zdumieniem wytrzeszczyła oczy, kiedy Spence otworzył sfatygowaną skórzaną torbę i wyrzucił jej zawartość na kuchenny stół. - Oto i one - oznajmił były prokurator. - Dwadzieścia tysięcy studolarówek w paczkach po dziesięć tysięcy. - Dwadzieścia tysięcy banknotów! - zapiszczała Haley. Cztery pary
Anula & pona
oczy zwróciły się w jej stronę. - Przepraszam - szepnęła. - Po prostu nie... nie przeliczyłam tego w głowie. Co mam robić? - Zdejmować banderole i rozsuwać banknoty, ja będę skanował numery seryjne, a Flynt będzie siedział przy laptopie i sprawdzał, czy informacje zapisują się na dysku. Potem masz podawać banknoty Luke'owi, który będzie znakował je w rogu specyfikiem od Tylera. „Specyfik" od Tylera znajdował się w przezroczystym, litrowej wielkości plastikowym pojemniku. Kiedy zdjęto przykrywkę, ze środka
s u
wydobył się dziwny owocowy zapach. Ostrożnie, żeby nic nie rozlać,
o l a d n
Spence napełnił specyfikiem podłużny gruby flamaster zakończony cienkim czubkiem z gąbki.
- Nie rozumiem - rzekła Haley. - Skoro skanujemy numery, to po co jeszcze umieszczać te oznakowania w rogu?
- Banki dysponują sprzętem pozwalającym sprawdzić, gdzie się
a c
dane numery seryjne pojawiają - wyjaśnił Spence. - Ale szybsze rezultaty
s
można osiągnąć, jeżeli znakuje się banknoty chemiczną substancją, która uaktywnia się pod wpływem światła fluorescencyjnego, jakie powszechnie używane jest w sklepach. Na moment zamilkł, po czym uśmiechając się pod nosem, wykrzywił usta w chytrym uśmiechu. - Zapaszek, który teraz czujesz, to nic w porównaniu z tym, jaki nasz specyfik wydzieli, kiedy znajdzie się w świetle zwykłej jarzeniówki. - Del Brio wyda najwyżej jeden lub dwa z tych banknotów oznajmił z ponurą satysfakcją Luke. - Więcej nie zaryzykuje. No dobra, kochani. Do roboty.
Anula & pona
Była to żmudna praca wymagająca sporego wysiłku fizycznego. Haley miała świetną zaprawę, bądź co bądź od roku harowała po dziesięć, dwanaście godzin na dobę, dźwigając ciężkie tace, mimo to czuła, jak jej plecy wysyłają sygnał ostrzegawczy, ilekroć pochylała się nad kolejną paczką banknotów. Teresa Chavez weszła do kuchni pół godziny po tym, jak przystąpili do pracy. Kiedy zobaczyła stół w kuchni zasłany studolarowymi banknotami, dosłownie ją zamurowało. Ale natychmiast domyśliła się, o co chodzi. Luke już wcześniej wspomniał jej o żądaniu okupu. - Czy mogłabym wam pomóc? - spytała.
o l a d n
s u
- Nie, Tereso - odparł Luke. - Praca idzie nam całkiem sprawnie. Ale powoli zaczyna nam doskwierać głód. Więc gdybyś była tak miła i wyczarowała lunch...
Haley uświadomiła sobie, że grzanki z cynamonem i meksykańską zapiekankę jadła wiele godzin temu. Toteż z równym entuzjazmem co
a c
mężczyźni rzuciła się na sałatkę z białej kapusty, fasolkę w sosie
s
pomidorowym i kanapki z szynką, które Teresa szybko przygotowała. Zaspokoiwszy głód, z nową energią wróciła do pracy. Oznakowali mniej więcej jedną czwartą banknotów, kiedy zadzwonił telefon. Wszyscy zastygli bez ruchu, odruchowo kierując spojrzenie na czerwone mrugające światełko w bezprzewodowym aparacie telefonicznym. Luke wydał dwa krótkie polecenia: - Flynt, przysłuchuj się rozmowie z telefonu w moim gabinecie. Tereso, odbierz po trzecim dzwonku. Flynt poderwał się na równe nogi i wybiegł z kuchni. Gospodyni przełknęła ślinę i podeszła bliżej do leżącej na szafce słuchawki.
Anula & pona
- Cholera - mruknął Spence, kiedy telefon zadźwięczał po raz drugi. - Trzeba było poprosić Tylera, żeby zamontował urządzenia namierzające numer, z którego ktoś dzwoni. - Przedyskutowaliśmy to z Haley - oznajmił ponuro Luke. - Del Brio jest za sprytny, żeby wdawać się w dłuższą pogawędkę. Udowodnił to wczoraj wieczorem. Ale podłączyłem magnetofon. Nie... Urwał, gdy rozległ się trzeci dzwonek. Przechyliwszy w bok głowę, wytężył słuch. Teresa podniosła telefon i wcisnęła przycisk umożliwiający rozmowę.
s u
- Rezydencja Callaghana - rzekła. Po chwili przeniosła wzrok na Haley. - Tak, jest tutaj.
o l a d n
Haley poczuła bolesny ucisk w piersi. Nie miała wątpliwości, kto jest na drugim końcu linii. To mógł być tylko Frank. - Czy można wiedzieć, kto dzwoni? - spytała gospodyni. Słuchając odpowiedzi, oblała się rumieńcem. Zasznurowawszy
a c
mocno usta, podeszła do stołu i wręczyła aparat dziewczynie.
s
- Ten malhechor twierdzi, że jest twoim narzeczonym. Haley przyłożyła słuchawkę do ucha. Ściskała ją z taką siłą, że kłykcie jej zbielały.
- Co z Leną? Nic jej nie jest? Masz ją przy sobie?Frank zarechotał głośno. - Zgadza się, laluniu. Jest tuż obok. - Skąd mogę mieć pewność, że nie kłamiesz? - A co? Mam ją uszczypnąć, żeby zaczęła beczeć? - Nie! - krzyknęła, przerażona myślą, że Frank mógłby zadać ból jej dziecku. - Nie, proszę cię! Nie rób jej krzywdy.
Anula & pona
Przeklinając w duchu, Luke sięgnął nad stołem i zabrał Haley słuchawkę. - Tu Callaghan. Słuchaj, Del Brio... - Proszę, proszę, czyli przyszła do ciebie po forsę? - Dobrze wiesz, że tak, bo inaczej byś tu nie dzwonił. - Nie popisuj się, Callaghan. To ja w tej grze rozdaję karty. Niczym wąż zrzucający skórę, Del Brio zrezygnował z pozorów uprzejmości i przystąpił do ataku. - Podobno ty jesteś ojcem bachora. To prawda? - Owszem, prawda.
o l a d n
s u
- Przyznaj się: przez cały ten czas pieprzyłeś się z Haley? Spaliście ze sobą, kiedy nosiła mój pierścionek zaręczynowy?
Luke zwrócił uwagę, że w pytaniach Franka pobrzmiewa nie tylko złość, ale również nuta zazdrości.
- Gdyby tak było, nie przyjęłaby od ciebie pierścionka - odparł. -
a c
Straciłeś szansę, Del Brio. Skoro wtedy nie zdołałeś zatrzymać jej przy
s
sobie, teraz tym bardziej nie zdołasz.
- Myślisz, że będzie wolała ciebie? Bezużytecznego ślepca? Nie sądzę, Callaghan. Widziałem, jak twoi kumple cię prowadzają. Jak psa na smyczy. Haley potrzebuje prawdziwego mężczyzny. Faceta z krwi i kości. - Takiego jak ty? - Właśnie. Takiego jak ja. Ona jest moja, słyszysz, Callaghan? Może udało ci się zmylić moją czujność, ale to był pierwszy i ostatni raz. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek ją tkniesz, to... - To ci mi zrobisz? - przerwał mu Luke. Jakby nagle zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo, Del Brio
Anula & pona
zmienił temat. - Macie forsę? - Jasne. Ale nie dostaniesz centa, dopóki nie dostarczysz nam dowodu, że Lena jest cała i zdrowa. - Dowodu? Chcecie dowodu? W porządku. Obetnę bachorowi palec i wam go przyślę. - Nie gadaj bzdur, Del Brio. Jesteś biznesmenem. Nie zapłaciłbyś za wybrakowany towar, prawda? Ja też nie. Więc przyślij dowód, bo inaczej nie mamy o czym gadać.
s u
Wcisnąwszy przycisk, Luke przerwał połączenie.
o l a d n
W kuchni nastała grobowa cisza. Spence w zamyśleniu ściągnął brwi. Teresa Chavez bez słowa wpatrywała się w swojego pracodawcę. Haley siedziała zszokowana. Wreszcie odchrząknęła. Raz, drugi, trzeci. Niewiele pomogło. Głos z trudem przeszedł jej przez gardło. - Wybrakowany towar? Miałeś na myśli Lenę? - spytała.
a c
Luke stłumił przekleństwo. W głosie Haley słyszał narastającą
s
panikę, której dziewczyna nie potrafiła opanować. Przez ułamek sekundy wahał się, czy nie przemilczeć groźby Del Bria, ale szybko odrzucił ten pomysł. On i Haley umówili się, że działają razem. Że stanowią zespół. Zresztą pewnie i tak będzie chciała odsłuchać nagranie. - Del Brio nie był szczęśliwy, kiedy powiedziałem mu, że nie dostanie pieniędzy, dopóki nie dostarczy dowodu, że Lena żyje. Oznajmił, że przyśle nam jej palec. Z gardła Haley wydobył się zduszony jęk. Z gardła Teresy donośny ryk. - Nieeee! - Z wykrzywioną w bólu twarzą gospodyni przeżegnała się
Anula & pona
trzykrotnie. - Boże, biedne maleństwo! - Blefował - oświadczył Luke. - Skąd wiesz?! - naskoczyła na niego Haley. - Skąd możesz to wiedzieć? - Po prostu wiem. - To mi nie wystarcza! Cholera jasna! Jeżeli Frank skrzywdzi moją córkę, nigdy ci tego nie wybaczę! - Lena jest również moją córką! - warknął Luke. Dałby wszystko, aby dopaść Franka i poćwiartować go na kawałki. - Myślisz, że namawiałbym kogoś, aby okaleczył moje dziecko?
o l a d n
s u
- Nie wiem! Nie znam cię! W ciągu ostatnich dziesięciu lat byliśmy razem tylko przez jedną noc.
- Przez dwie, jeśli liczyć wczorajszą.
- No tak, ale... Wczorajsza nie... My nie... Psiakrew! - Powietrze uszło z niej jak z przekłutego balonu. - Naprawdę myślisz, że Frank nie
a c
wyrządzi Lenie krzywdy?
s
- Naprawdę. Myślę też, że w ciągu kilku najbliższych godzin dostarczy nam dowód, którego żądamy. Bierzcie się do pracy, a ja za chwilę wrócę. Muszę gdzieś zadzwonić. Dołączył do Flynta w bibliotece, którą przerobił na nowoczesny, doskonale wyposażony gabinet. Szafki na dokumenty, komputery, różnego rodzaju sprzęt elektroniczny - wszystko to mogło przyprawić o zawrót głowy samego Billa Gatesa. Flynta zainteresowało małe urządzenie doczepione do aparatu telefonicznego. - Co to? - wskazał głową. - Urządzenie szyfrujące. Zwykle takie rzeczy są schowane w
Anula & pona
obudowie, ale akurat testuję nowy system dla pewnych ludzi z Waszyngtonu. - Myślałem, że wypisałeś się z tego interesu? - zdziwił się Flynt. - Właściwie to tak. - Po twojej ostatniej przygodzie nie powinieneś mieć z nimi więcej do czynienia. - Trudno całkiem zerwać kontakty - powiedział Luke. Przynajmniej z OP-12, dodał w duchu. Nawet niewidomy agent może być przydatny. Zwłaszcza tak doświadczony jak on.
s u
Flynt mruknął coś pod nosem, najwyraźniej niezadowolony z
o l a d n
odpowiedzi przyjaciela. Prawdę mówiąc, on i Spence nie do końca wybaczyli Luke'owi, że ani razu im nie wspomniał o swojej wieloletniej współpracy z OP-12. Jeden Tyler rozumiał jego motywację. Może dlatego, że sam po odejściu z piechoty morskiej pracował jako wolny strzelec, służąc swoją wiedzą tajnej agencji wojskowej. Ale nawet on
a c
zdumiał się na wieść, że ich kumpel, bogaty playboy, przewodził
s
supertajnej wielonarodowej misji, która miała na celu uratowanie pułkownika Phillipa Westina, dawnego dowódcy całej czwórki, przetrzymywanego przez terrorystów w mezcajskiej dżungli. W trakcie akcji ratunkowej, która zakończyła się fiaskiem, Luke stracił wzrok. W kolejną akcję wyruszył Tyler, ale najpierw porządnie obsztorcował przyjaciela, że przez tyle lat nie puścił pary z ust na temat swoich powiązań z OP-12. To wszystko należało do przeszłości. Odkąd oślepł, praca Luke'a dla agencji polegała wyłącznie na testowaniu sprzętu i służeniu radą. Nadal jednak cieszył się szacunkiem dawnych przełożonych i wciąż miał w
Anula & pona
agencji niemałe wpływy: Kiedy zweryfikowano jego tożsamość, bezzwłocznie połączono go z działem akustycznym. - Potrzebuję pełnej analizy ostatniej rozmowy przeprowadzonej z tego numeru - powiedział. - W porządku - oznajmiła kobieta na drugim końcu linii. - To pilne. - Na kiedy chcesz ją mieć? - Na wczoraj. Sympatyczna matka trójki dzieci, kobieta z dwoma doktoratami,
s u
jednym z elektroniki, drugim z akustyki, wybuchnęła śmiechem.
o l a d n
- Boże, jacy wy wszyscy jesteście przewidywalni! Odezwę się w ciągu godziny - obiecała.
Pracowała w OP-12 niemal tak długo jak Luke. Z doświadczenia wiedział, że można polegać na jej słowie.
Rozłączywszy się, przesunął ręką po blacie, aż natrafił na
a c
magnetofon podłączony do telefonu. Marszcząc czoło, wyjął ze środka
s
płytę. Podejrzewał, że treści rozmowy, którą odbył z Frankiem, nie zapomni do końca swych dni.
- Słyszałeś, co Del Brio mówił? - zwrócił się do Flynta. - Że Haley wciąż należy do niego? - Tak. A sam w dalszym ciągu przedstawia się jako jej narzeczony. Flynt odczekał parę sekund. - Myślisz to samo co ja? Że bardziej zależy mu na Haley niż na okupie? - Właśnie.
Anula & pona
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Spence zgodził się z oceną Flynta i Luke'a. Podobnie jak Tyler, kiedy pół godziny później przyjechał z Fort Hood i odsłuchał w bibliotece nagrania. Z zamyślonym wyrazem twarzy wrócił do kuchni, która przeistoczyła się w małe centrum dowodzenia. - To chyba całkiem zmienia postać rzeczy - oznajmił. - Powinniśmy być przygotowani na dwie ewentualności: pierwsza, że dostarczamy okup
s u
i odbijamy dziecko, i druga, że Frank porywa Haley i zwiewa. Spojrzał na dziewczynę, która siedziała przy stole, ściągając
o l a d n
banderole z paczek pieniędzy. Telefon od Franka tak nią wstrząsnął, że nie potrafiła odnaleźć dawnego rytmu.
Czyżby Luke miał rację? Że Frankowi naprawdę bardziej chodzi o nią niż o okup? Na samą myśl o Del Briu robiło się jej niedobrze, ale bez
a c
wahania oddałaby się w jego ręce, gdyby w zamian obiecał uwolnić Lenę. - Przy drugiej wersji - ciągnął Tyler - nasza sytuacja jest znacznie
s
łatwiejsza. Wcześniej bałem się, że Del Brio każe któremuś ze swoich oprychów odebrać forsę, ale teraz myślę, że będzie się upierał, żeby Haley osobiście dostarczyła mu okup.- Innymi słowy - podjął wątek Luke posłuży się dzieciakiem jako przynętą. Żeby przypadkiem Haley nie odmówiła. - No właśnie. - Tyler po raz kolejny wbił wzrok w dziewczynę. Dasz radę? - Daję sobie radę od roku. A właściwie od dziesięciu lat przypomniała mu. - Nie martw się. Na jego opalonej twarzy pojawił się podziw dla jej odwagi. Anula & pona
- Chyba rzeczywiście sobie poradzisz. Luke zauważył subtelną różnicę w sposobie, w jaki jego przyjaciele zaczęli odnosić się do Haley. Z początku, tak jak on, przyjęli wiadomość o jej powrocie z zaświatów z niedowierzaniem, zaskoczeniem, złością, oburzeniem. Widać było, że nie on jeden przez te wszystkie lata żył z poczuciem winy. I podobnie jak on, Flynt, Spence i Tyler szybko uporali się ze złością. Zrozumieli, co spowodowało, że dziewczyna podjęła tak desperacką ucieczkę. Teraz zaś zaczynali rozumieć, jak wielkiej odwagi wymagała z jej strony decyzja o tym, by zostać tajnym
s u
współpracownikiem FBI i jako Daisy Parker wrócić do Mission Creek.
o l a d n
Co jak co, pomyślał Luke, lecz odwagi nie można jej odmówić. Ani odwagi, ani inteligencji, ani zmysłowości, która wywoływała w nim dreszcze, ilekroć znajdował się w tym samym pomieszczeniu co ona. Wcześniej, w bibliotece, o mało nie stracił nad sobą kontroli. Wystarczył jeden pocałunek, a gotów był zedrzeć z Haley ubranie. Na samo
a c
wspomnienie jej ust miał ochotę powiedzieć kumplom, żeby sobie poszli i
s
zostawili ich samych.
- Jak tam w Fort Hood? - spytał Tylera, starając się skupić na sprawie okupu.
- Świetnie. Czułem się jak dzieciak w sklepie z cukierkami. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie oni mają tam cuda. Oj, nie chciałbym się teraz znaleźć po przeciwnej stronie barykady. - W dzisiejszych czasach chyba nikt by nie chciał - wtrącił Flynt. Nasi ostatnio świetnie się spisali. - Zwłaszcza czternasty oddział piechoty morskiej -dodał z nieskrywaną satysfakcją Spence.
Anula & pona
Wszyscy czterej wciąż czuli się emocjonalnie związani ze swoją dawną jednostką. Tylko ci, którzy sami brali udział w działaniach wojennych, wiedzą, jak trwałe i prawie niezniszczalne więzy tworzą się między towarzyszami broni. Prawie niezniszczalne. Luke wciąż nie mógł się pogodzić z faktem, że brakuje jednego z ich grupy. Gdzie, do licha, podziewa się Ricky? Musiał przecież wiedzieć, że Frank Del Brio odkrył, iż Haley żyje. Że porwał jej dziecko, aby zmusić ją do ujawnienia się. Czyżby brał udział w strzelaninie, jaka miała miejsce przed trzema dniami, kiedy to Del Brio
s u
wymknął się FBI? Czy on też ukrywa się przed policją? Z zadumy wyrwał go Tyler.
o l a d n
- Może byśmy się przeszli, stary, nad wodę? Trzeba przetestować sprzęt, zobaczyć, czy jest tak dobry, jak go zachwalają.- Jasne. Haley... Luke obrócił się do dziewczyny, chcąc jej dodać otuchy. - Na wszelki wypadek wezmę telefon. Del Brio wie, że ze strachu o Lenę przystaniesz
a c
na wszystkie jego warunki. Więc kiedy zadzwoni, nie odbieraj; ja z nim porozmawiam.
s
- Jak sądzisz, kiedy się odezwie? Wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Jak sam powiedział, to on w tej grze rozdaje karty. Musimy cierpliwie czekać. Frank Del Brio odezwał się ponownie dopiero piętnaście po dziesiątej wieczorem. Spence, Flynt i Tyler opuścili dom Luke'a kilka godzin wcześniej. Proponowali, że zostaną, ale wszystkie banknoty były już oznakowane, numery seryjne zeskanowane, Luke zaś dokładnie przeszkolony co do sposobu używania sprzętu dostarczonego mu przez Tylera; miniaturowy
Anula & pona
skaner rzeczywiście idealnie spełniał swoją funkcję. Zgodnie z obietnicą, zadzwoniła też dawna znajoma Luke'a z OP-12. Specjaliści od akustyki przeprowadzili wszelkie możliwe analizy rozmowy telefonicznej, ale w sumie niewiele zdołali ustalić. Przekazali jedynie, że Del Brio dzwonił z budki telefonicznej przy autostradzie. Od czasu do czasu podobno było słychać przejeżdżające ciężarówki. Udało się również wyodrębnić warkot traktora, co trochę zawężało obszar, zważywszy na to, że teren dookoła głównie zajmowały poligony. Skontaktowawszy się z FBI, Luke przekazał tę wiadomość Seanowi
s u
Collinsowi; przy okazji ostro wyraził swoje niezadowolenie, że agent nie
o l a d n
zdradził mu tożsamości Daisy Parker. Collins, bynajmniej nie poczuwając się do winy, zgodził się z Lukiem, że odtąd powinni być w ścisłym kontakcie i dzielić się informacjami.
- Właśnie jest u mnie szeryf Wainwright - oznajmił. - Daje nam do dyspozycji cały swój sprzęt i wszystkich ludzi.
a c
- Proszę przekazać Justinowi, że doceniam jego pomoc - powiedział szczerze Luke.
s
Czuł się nie w porządku, wyłączając z działań człowieka, który ryzykował własne życie, także życie swojej żony, w zakończonej fiaskiem próbie uwolnienia Leny. Ale Del Brio postawił sprawę jasno. Haley też była nieugięta. Zażądała, aby w akcji przekazania okupu brały udział tylko dwie osoby: ona i on. Dziewczyna w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie telefonicznej, po czym znów zaczęła wydeptywać ścieżkę w podłodze. Po jakimś czasie Luke zdołał ją namówić, żeby poszła na górę i wzięła gorącą kąpiel.
Anula & pona
Dwadzieścia minut później komputer w gabinecie wydał charakterystyczny dźwięk oznaczający pojawienie się nowej wiadomości w skrzynce pocztowej. Licząc w myślach kroki - robił to odruchowo - Luke pokonał niewielką odległość dzielącą go od dawnej biblioteki. Kliknięciem myszy otworzył właściwy program. Kolejnym kliknięciem uruchomił system głosowy. Po chwili w ciszę wdarł się głos Franka Del Brio: - Chciałeś mieć dowód, Callaghan. Oto i on. Usłyszał serię cichych dźwięków: komputer ściągał jakiś obraz czy dane. Luke zmrużył oczy;
s u
spięty, wpatrywał się w ekran, usiłując cokolwiek na nim dojrzeć. Widział
o l a d n
jedynie niewyraźną ciemną plamę na jaśniejszym de.
Przeklinając siarczyście, oparł się bezradnie o fotel. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie żałował utraty wzroku. Nie był w stanie zobaczyć własnego dziecka. Nie wiedział, czy Lena śmieje się, płacze, czy leży w kałuży krwi.
a c
Tkwił bez ruchu, z mięśniami napiętymi do bólu, czekając, aż Haley
s
zejdzie z powrotem na dół. Kwadrans później w holu na parterze usłyszał lekki odgłos jej kroków.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, ale pogrzebałam w twojej szafie i udało mi się znaleźć jakieś kapcie i koszulę. Skoncentrowany na przesłanym elektronicznie obrazie, ledwo zwrócił uwagę na nowe zapachy - świeżo wypranej koszuli i cytrynowego szamponu - które wypełniły pokój. - Nie słyszałam telefonu... - Tym razem Del Brio wybrał inny sposób komunikowania się. Chciałbym, żebyś na to spojrzała.
Anula & pona
Niemal gubiąc po drodze kapcie, Haley podbiegła do biurka i pochyliła się nad ramieniem Luke'a. Czuł, jak jej ciało drży. Ogarnął go żal, a jednocześnie i wściekłość, że nie może przygotować dziewczyny na to, co zobaczy na ekranie. - Boże kochany, to Lena! - krzyknęła. Nawet sobie nie wyobrażała, jak bardzo musiał się kontrolować, aby zachować zimną krew i spokojnym głosem, nie zdradzającym żadnych emocji, spytać: - Jak wygląda?
s u
- Na szczęśliwą. Boże, Luke, wygląda na szczęśliwą.
o l a d n
- Odetchnąwszy z ulgą, poklepała go po ramieniu. - Tuli jakiegoś pluszowego zwierzaka i szczerzy ząbki do kamery.
Powoli zaczęło go opuszczać zdenerwowanie. Wypuścił z płuc powietrze i przywarł plecami do oparcia fotela. Niechcący otarł głową o piersi Haley. Zacisnął powieki, z całej siły próbując skupić się na
a c
bieżących sprawach.
s
- Opisz, co widzisz - poprosił. - Co jest w tle? Czy widać jakieś inne przedmioty?
- Lena siedzi na podłodze. Obok stoi telewizor, na którym lecą wiadomości. Poczekaj, widać napis. Stacja CNN. „Headline News", skrót najważniejszych wiadomości. Tak, teraz już wyraźnie widzę napis na dole ekranu. - Potrafisz odczytać datę i godzinę? - Tak. Data jest dzisiejsza. A godzina... Przysunęła twarz bliżej komputera. Luke'owi wystąpiły na czole kropelki potu. - Siódma trzydzieści sześć. Trochę ponad trzy godziny temu.
Anula & pona
- Przekazem komputerowym łatwo jest manipulować - oznajmił Luke, zły na siebie, że studzi zapał i radość w głosie dziewczyny. - Myślę, że ten jest autentyczny. Del Brio nie ryzykowałby, wiedząc, że wszystko sprawdzimy. Ale na wszelki wypadek nie zaszkodzi poprosić paru ekspertów, żeby na to zerknęli. - Masz rację - przyznała Haley. - Mógłbyś mi wydrukować zdjęcie? Podczas gdy drukarka laserowa cichutko szumiała, Luke napisał krótki list do nieznanej sobie z nazwiska i wyglądu osoby pracującej w budynku na obrzeżach McLean w stanie Wirginia, po czym wcisnął
s u
klawisz: wyślij. Następnie napisał krótki list do agenta specjalnego Seana
o l a d n
Collinsa w centrum dowodzenia FBI. Sięgając do drukarki po kolorowy wydruk, obrócił się z fotelem w stronę Haley. Ona dokładnie w tym samym momencie pochyliła się, chcąc wyjąć zdjęcie. Ramię Luke'a ugodziło ją prosto w żebra. Zaskoczona, straciła równowagę. Przypuszczalnie upadłaby, gdyby Luke jej nie przytrzymał.
a c
Odruchowo wyciągnął przed siebie ręce. Prawa zetknęła się z uprasowaną
s
bawełną, lewa z ciepłą gołą skórą. Wykonując zgrabny manewr, złapał Haley w pasie; zamiast wylądować na podłodze, wylądowała u Luke'a na kolanach.
- Niezły chwyt, Callaghan! - Roześmiała się nerwowo. - Dziękuję. - Drobiazg. Zamierzał cofnąć rękę z jej nagiego uda. Ale jeszcze nie teraz, za chwilkę. Zacisnąwszy, dłoń na jej gładkiej skórze, pilnował, by dziewczyna nie zsunęła mu się z kolan. - Przepraszam za ten cios w żebra. Mam nadzieję, że nie wyrządziłem ci krzywdy?
Anula & pona
- Nie. Po prostu się go nie spodziewałam... Sądził, że za moment sama poderwie się na nogi. Musiała przecież czuć narastający w nim żar. Ręka, którą opierał na jej udzie, była niemal rozgrzana go czerwoności; Powoli zaczął przesuwać ją wyżej, centymetr, dwa. Haley westchnęła cicho. - Luke? Ręka mu znieruchomiała. - Tak? - Ten wcześniejszy pocałunek w salonie... - No? - Nie planowałam go.
o l a d n
s u
- Wiem. Ja teraz też niczego nie planowałem.
Bez trudu odnalazł jej usta. Dla większej wygody przechyliła w bok głowę i oparła ją, wciąż wilgotną po kąpieli, na jego ramieniu. Wydawszy
a c
cichy pomruk zadowolenia, Luke podsadził Haley wyżej, by nie zsunęła mu się z kolan.
s
Zalała ją fala emocji. Czuła radość na widok uśmiechniętej buzi swojej córeczki; ulgę z powodu tego, że dziecko jest całe i zdrowe; oraz pożądanie. Koszula zsuwała się jej z ramion, usta łaknęły pocałunków, ręce namiętnie gładziły tors Luke'a. Nie pozostawał dłużny. - Od tamtego wieczoru, kiedy spotkaliśmy się Pod Sakwą wyszeptał jej do ucha - stale mam przed oczami twój obraz. Pamiętam twoje wargi nabrzmiałe od pocałunków, twoje twarde piersi... - Trochę się od tego czasu zmieniłam – przyznała z nerwowym śmiechem. - Jestem dwa lata starsza. Urodziłam dziecko. Mam rozstępy...
Anula & pona
- Naprawdę? Gdzie? Tu? Włożył dłoń pod koszulę, delikatnie gładził jedwabiste ciało. Haley zadrżała. Nie miała na sobie bielizny. Stanik i majtki, które wyprała po kąpieli, suszyły się w łazience. Brak bielizny spotkał się z pełną aprobatą Luke'a. Po chwili, zrezygnowawszy z szukania rozstępów, skierował rękę w stronę zaciśniętych mocno ud. Haley zakręciło się w głowie. - Nie, Luke, poczekaj - szepnęła. - Ja od ponad dwóch lat nie... Speszona, ugryzła się w język. Nie zamierzała zdradzać mu, że od
s u
czasu, kiedy się z nim kochała, nie spała z żadnym mężczyzną.
o l a d n
- Co chcesz powiedzieć? Że wyszłaś z wprawy? -spytał. - Przeciwnie. Że jestem straszliwie napalona. Roześmiał się cicho. - Oj, kotku. To ostatnia rzecz, jaką powinnaś mówić mężczyźnie, jeśli chcesz, żeby się opamiętał.
- Wcale nie chcę, żebyś się opamiętał. Poruszając zmysłowo
a c
biodrami, przerzuciła nogę nad
s
jego kolanami. Siedzieli twarzą w twarz.
- Chcę... - Zaczęła rozpinać mu pas u spodni. - Chcę czuć cię w środku.
Jęknąwszy cicho, odsunął jej ręce i sam szybko rozpiął co trzeba. Była mokra i gorąca, kiedy spełnił jej prośbę. Kochali się dziko i namiętnie, potem przeszli do sypialni Luke'a, gdzie na wielkim, szerokim łóżku kochali się po raz drugi. Luke ustawił telefon na stoliku nocnym, żeby mieć go pod ręką, jeśli Frank zadzwoni, po czym przeniósł Haley do zaczarowanej krainy, gdzie... no, może nie całkiem, ale prawie całkiem udało jej się zapomnieć o ponurej
Anula & pona
rzeczywistości. Po godzinie, zaspokojona, pozbawiona sił, oparła głowę na ramieniu Luke'a i zaczęła rozglądać się po pokoju. Tak jak w salonie, tu również królowały antyki, rodzinne pamiątki i miejscowe rzemiosło. Półki z książkami zajmowały jedną ścianę; na honorowym miejscu w specjalnie oświetlonej wnęce stała rzeźba z brązu Frederica Remingtona; na wprost łóżka stał wielki skórzany fotel, a obok niego zrobiony z żelaza chłopak do ściągania butów. Pomyślała sobie, że jest to pokój, w którym nacisk położono na
s u
wygodę użytkownika; pokój typowo męski, w którym jednak kobieta też
o l a d n
mogłaby się czuć całkiem dobrze. Wystarczyłoby wprowadzić kilka drobnych zmian, na przykład usunąć ze stolika humidor z cygarami, a na jego miejscu położyć pojemniczek z pachnącym potpourri. I w przylegającej do sypialni ogromnej garderobie obok ubrań Luke'a powiesić parę zwiewnych sukienek. Nagle uświadomiła sobie, że za
a c
bardzo wybiega myślami w przyszłość. Zdecydowanie za bardzo.
s
Ściągnęła wodze wyobraźni. Po chwili przekonała się, że Luke z kolei błądzi myślami w przeszłości. - Haley? - Hm? - Przez ten cały czas w Londynie nie znalazłaś nikogo, kto mógłby cię przytulić, pocieszyć? - Nikogo nie szukałam. - Dlaczego? - Z początku wszystkiego się bałam. Byłam spięta. Trzymałam się na uboczu, dopóki nie poczułam się pewniej w swojej nowej skórze. Ale
Anula & pona
później też nie szalałam. Miałam małe grono znajomych. - I nikt nie przyprawiał twojego serca o szybsze bicie? - spytał. Tylko ty, odpowiedziała w duchu. Wzruszyła ramionami, nie chcąc mu przyznać, jak często gościł w jej snach. Luke jednak nie zamierzał na tym poprzestać. Gładząc ją po włosach, kontynuował przesłuchanie. - Dlaczego tamtego wieczoru przed dwoma laty poszłaś ze mną do łóżka? - Widok mamy, takiej biednej, pokiereszowanej, okropnie mną
s u
wstrząsnął - odparła. - Nigdy w życiu nie czułam się tak osamotniona. Ani tak samotna.
o l a d n
- Więc dałaś się poderwać, bo trapiła cię samotność?
- Częściowo, mój miły.- Tylko częściowo? Wsparła się na łokciu. - Co chcesz, żebym powiedziała? Że szukałam faceta? - Nie. Że pragnęłaś mnie.
a c
- Może i pragnęłam. Czy to robi jakąkolwiek różnicę? - Owszem. - Dlaczego?
s
- Bo wydaje mi się, że ja ciebie też. Od dawna. Nikomu o tym nie mówiłem, ale kiedy utonęłaś... To znaczy, kiedy uciekłaś - poprawił się pojawiła się we mnie pustka, której nie umiałem zapełnić. - Z tego, co czytałam w różnych pismach plotkarskich, nie mogłeś narzekać na brak damskiego towarzystwa - zauważyła cierpko. - To prawda. Ale nigdy nie pragnąłem żadnej kobiety tak jak ciebie tamtego wieczoru. - I dlatego podszedłeś do stolika, przy którym siedziałam? Bo w
Anula & pona
głębi duszy też czułeś się samotny? - Częściowo, moja miła - odparł, powtarzając za nią jej słowa. - A częściowo - dodał po chwili, zgarniając Haley w ramiona - bo nie mogłem ci się oprzeć.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Nazajutrz rano Haley spędziła w łazience przylegającej do pokoju
s u
gościnnego prawie godzinę. Już dawno się wykąpała i wysuszyła włosy, ale pragnęła chwilę pobyć sama. Luke proponował, że może pierwsza
o l a d n
skorzystać z prysznica w łazience przy sypialni, ale ona wolała tę drugą na końcu korytarza. Chciała w spokoju uporządkować swoje myśli. Dziwne, jak wszystko może ulec zmianie w ciągu zaledwie paru godzin.
a c
Wczoraj, dokładnie tak samo jak przed dwoma laty, kochała się z Lukiem, nie zastanawiając się nad komplikacjami czy konsekwencjami.
s
Od rana jednak gnębiły ją wątpliwości. Podobnie było dwa lata temu. - Człowiek powinien uczyć się na własnych błędach - mruknęła, wyjmując z grzebienia kilka jasnych włosów i wrzucając je do wiklinowego kosza na śmieci. Dlaczego musiała się dwa razy zbłaźnić? Całe szczęście, że zreflektowała się w porę i nie przyznała Luke'owi, dlaczego tak naprawdę poszła z nim do łóżka przed dwoma laty. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby powiedziała mu, że kocha go, odkąd sięga pamięcią?Z kolei on był z nią szczery. Nie ukrywał, że tamtego wieczoru, kiedy została poczęta Lena, czuł się samotny. I że miał na Haley ochotę. Nie było słowa o Anula & pona
miłości. Ani wtedy, ani teraz. Pożądanie owszem, miłość nie. Powinna zaakceptować ten stan rzeczy i zejść na dół na śniadanie. Ma ważniejsze zmartwienia od tego, że Luke jej nie kocha. Odłożywszy grzebień na marmurowy blat, wyszła z łazienki i kierując się zapachem świeżo parzonej kawy, udała się do kuchni. Stał przy wyspie, z kubkiem w dłoni. Kiedy zatrzymała się w progu, podniósł głowę i wbił w nią wzrok. Na moment zapomniała, że jej nie widzi. Zakłopotana, obciągnęła poły kolejnej pożyczonej od niego koszuli.
s u
- Powinnam zajrzeć do siebie do domu - powiedziała na powitanie. -
o l a d n
Jeśli Frank wkrótce nie zadzwoni z instrukcją, gdzie zostawić okup, zużyję wszystkie twoje koszule.
- Lepiej nigdzie się stąd nie ruszaj. Zrób listę potrzebnych rzeczy; poproszę kogoś, żeby je dostarczył.
Haley uniosła brwi. Krótka rzeczowa odpowiedź i suchy ton
a c
świadczyły o tym, że Luke'a również ogarnęły rano wątpliwości.
s
- Dobrze. Jadłeś śniadanie? - spytała.
- Wypiłem tylko kawę. Nie jestem głodny. Ale ty poszukaj dla siebie czegoś w lodówce. - Dzięki, mnie kawa też wystarczy. Podeszła do wyspy, nalała sobie kubek gorącego napoju i ostrożnie pociągnęła łyk.- Powinniśmy porozmawiać o tym, co wczoraj zaszło, Haley. O mało się nie poparzyła. - Chyba tak. - Zazwyczaj nie popełniam tego rodzaju błędów. W oczach Haley
Anula & pona
zakręciły się łzy. Odstawiła kubek na kamienny blat. - Uważasz, że wczoraj popełniłeś błąd? - Zdecydowanie tak. A ty nie? - Zaczynam myśleć, że ja również. Słysząc napięcie w jej głosie, potrząsnął głową. - Nie dziwię się, że masz do mnie pretensje. Postąpiłem lekkomyślnie. Gdybym się zachowywał w sposób tak nieodpowiedzialny podczas wykonywania misji, dawno wróciłbym do domu w trumnie. Przesunąwszy rękę po kamiennym blacie, odnalazł dłoń Haley. Jego
s u
uścisk, ciepły, serdeczny, pewnie miał dodać jej otuchy.
o l a d n
- Przykro mi, kotku. Wiem, że niepokój o Lenę powoduje u ciebie ciągłą huśtawkę nastrojów. Sam słyszałem, z jaką ulgą i radością zareagowałaś wczoraj na zdjęcie jej uśmiechniętej buzi. - Na jego twarzy pojawił się grymas niesmaku. - Aż nie chce mi się wierzyć, że tak podle wykorzystałem twój stan emocjonalny...
a c
- Poczekaj. Myślisz, że dlatego się z tobą przespałam? Z powodu ulgi? - A nie?
s
- No, może to miało wpływ, ale inne emocje również wchodziły w grę. Na przykład pożądanie, o którym mówiliśmy. Pragnęłam cię, Luke. - Ja ciebie też. Tak strasznie, że mnie wszystko bolało. - Ponownie zacisnął rękę na jej dłoni. - Ale w takiej sytuacji łatwo stracić perspektywę. - Przepraszam, rano mój umysł wolno się dobudza. Straciliśmy jakąś perspektywę? - Nie, jeszcze nie. Ale istnieje takie niebezpieczeństwo. Posłuchaj,
Anula & pona
uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby odebrać Frankowi Lenę. Ale potem nie chcę, żebyś się czuła zobligowana... lub myślała, że jesteś cokolwiek winna bezużytecznemu ślepcowi. - Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. - Zdaje się, że tak to Del Brio ujął? Zatkało ją. Od wstania z łóżka denerwowała się, że Luke odgadł, iż jej uczucia do niego nie ograniczaj ą się do samego pożądania. Kiedy z posępną miną zaczął rozmowę w kuchni, była pewna, że próbuje ją ostrzec, zniechęcić. I próbował, ale z całkiem innego powodu, niż przypuszczała. Nawet
s u
nie przyszło jej do głowy, że jego ślepota może mieć jakikolwiek wpływ na ich wzajemne relacje.
o l a d n
- I o to ci chodzi? - spytała z niedowierzaniem. - O twoją zdolność widzenia, czy też raczej jej brak?
- Musisz przyznać, że nie jest to rzecz błaha.
- Oczywiście, że nie! Boże, ale z ciebie idiota! To, że nie widzisz,
a c
nie miało żadnego znaczenia wczoraj, kiedy się kochaliśmy i nie będzie
s
miało żadnego, kiedy odzyskamy nasze dziecko.
Ściągnął brwi. Wyraz jego twarzy oscylował między zdziwieniem a oburzeniem. Najwyraźniej Luke Callaghan nie był przyzwyczajony do tego, aby mu się sprzeciwiano. Haley cofnęła rękę. - Ale ogólnie to masz rację - rzekła. - W naszej sytuacji rzeczywiście łatwo stracić perspektywę. Proponuję więc, żebyśmy nie wracali do tematu wczorajszej nocy. Przynajmniej na razie. Sam tego chciał. Skinąwszy głową, podniósł do ust kubek. W ciszy, jaka nastała, oboje pili poranną kawę. Dochodziła ósma.
Anula & pona
Zanim ukazało się dno kubka, do kuchni wpadła pani Chavez. Kilka minut po niej kolejno zjawili się Spence Harrison, Flynt Carson i Tyler Murdoch z żonami. Zapanował chaos. - Przepraszam, stary - rzekł z miną winowajcy Flynt, próbując wyjaśnić Luke'owi to niespodziewane i tłumne najście. - Kiedy wróciłem wczoraj do domu, Josie domyśliła się, że coś się stało. Powiedziałem jej o Del Briu i jego żądaniu okupu. Josie powiedziała Ellen, która z kolei przekazała wiadomość Marisie. - Owszem. - Marisa Rodriguez Murdoch odrzuciła w tył swoje
s u
gęste, kruczoczarne włosy. - I wszystkie trzy jesteśmy przerażone, że nasi
o l a d n
mężowie okazali się tacy głupi. Powinni nam byli wcześniej b wszystkim powiedzieć, żebyśmy również mogły wam jakoś pomóc.
Przezornie trzej głupcy postanowili milczeć. Bądź co bądź to Luke, wymuszając na nich dyskrecję, był wszystkiemu winien. - Przykro mi, to moja wina - oznajmił. - Prosiłem ich, aby nikomu o
a c
niczym nie mówili.
s
- Jeśli uważasz, że my, kobiety, na nic nie możemy się przydać, to jesteś takim samym głupcem, jak oni - skarciła go pełna temperamentu Latynoska.
- Zdaje się, że dziś rano wiele osób doszło do tego wniosku mruknął Luke. Szczupła, energiczna Josie Lavender Flynt wysunęła się przed męża, po czym skierowała się w stronę Haley. Znała ją dotychczas jako Daisy Parker; wczoraj poznała jej prawdziwą tożsamość i wciąż nie mogła ochłonąć z wrażenia. - Wprost nie mogłam uwierzyć, kiedy Flynt mi powiedział, że jesteś
Anula & pona
siostrą Ricky'ego Mercado. I matką Leny. Haley zesztywniała. Spodziewała się wybuchu złości i pretensji od dziewczyny, którą Flynt wynajął do opieki nad znalezionym na polu golfowym dzieckiem, ale w zielonkawych oczach Josie dostrzegła jedynie sympatię i współczucie. - Pewnie serce pękało ci z żalu, kiedy patrzyłaś, jak tulę twoją córeczkę. - Ta prawda - przyznała Haley. - Nawet nie wiesz, ile razy miałam ochotę wyrwać ci ją z ramion. Powstrzymywała mnie świadomość, że moje maleństwo jest w tak dobrych rękach.
o l a d n
s u
- Teraz, kiedy sama mam dziecko - powiedziała łagodnie młoda mama - podziwiam cię za to, co zrobiłaś. Wymagało to ogromnej odwagi. Ellen Wagner Harrison poparła przyjaciółkę. Po śmierci pierwszego męża, który zmarł na raka, samodzielnie wychowywała syna. Dopóki Spence nie pojawił się w jej życiu - w stanie oszołomienia, mocno
a c
krwawiący po wypadku samochodowym - przez kilka lat zmagała się z
s
samotnością oraz problemami finansowymi. W tym czasie jej jedyną radością był syn. Na myśl, że dla jego własnego bezpieczeństwa miałaby się z nim rozstać... Nie, nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Tym bardziej więc współczuła tej młodej kobiecie, którą widziała zaledwie raz czy dwa razy w ciągu ostatniego roku. Jak zawsze sumienna i dobrze zorganizowana, postawiła na kamiennym blacie niedużą torbę podróżną. - Spence wspomniał, że urzędujesz u Luke'a już drugi dzień. Pomyślałam sobie, że może przyda ci się zmiana ubrania. Pamiętałam, że jesteśmy podobnej budowy...
Anula & pona
- Och, dzięki ogromne! - ucieszyła się Haley. - Jak widzisz, paraduję w koszulach Luke'a. Zaledwie parę minut temu powiedziałam mu, że jeśli nic się wkrótce nie wydarzy, to chyba pojadę do domu po parę najpotrzebniejszych rzeczy. - Del Brio się nie odezwał? - spytał ostro Tyler. - Psiakrew! Byłem pewien, że do tej pory dostarczy dowód, że Lena żyje. - Dostarczył. Wczoraj, zaraz po waszym wyjściu, pocztą elektroniczną przysłał jej zdjęcie. - Gdzie jest? - W gabinecie. - Przyniosę je.
o l a d n
s u
Wrócił kilka chwil później, niosąc z sobą nie tylko komputerowy wydruk, ale również niepozornie wyglądające urządzenie, które wczoraj przypiął Luke'owi do nadgarstka.
- Znalazłem zdjęcie - rzekł. - I również to. Na podłodze pod
a c
biurkiem.
s
- To? Czyli? - spytał Luke.
- Przepraszam. Miniskaner, który przywiozłem z Fort Hood. Zsunął ci się z ręki?
- Nie - odparł Luke, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Sam go zdjąłem. Haley poczuła wypieki na policzkach. Dokładnie pamiętała moment, kiedy Luke zdjął z nadgarstka urządzenie. Było to po tym, jak paskiem zadrapał ją po wewnętrznej stronie uda. Zanim udali się do sypialni, Haley zgarnęła z podłogi ubrania, ale widocznie nie zauważyła miniaturowego skanera.
Anula & pona
Zarumieniona, napotkała zadumane spojrzenie Spence'a. Na szczęście uwagę byłego prokuratora zaprzątnął kolorowy wydruk. Zdjęcie Leny przekazywano sobie z rąk do rąk. Kobiety reagowały żywiołowo, mężczyźni milczeli; czekali, aby wątpliwości w ich imieniu wyraził prawnik. - Nie bez powodu w sądzie nie uznaje się za dowód obrazów czy zdjęć przesłanych elektronicznie - rzekł Spence, zwracając się do Luke'a. - Jesteś pewien, że to nie podróbka? - Przekazałem zdjęcie Leny specjalistom w McLean. Twierdzą, że to autentyk.
o l a d n
s u
W kuchni rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi.
- No dobra - powiedział Tyler. - Pierwszą przeszkodę mamy za sobą. Teraz musimy skoncentrować się na dalszych działaniach. Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że Del Brio będzie nalegał, aby okup dostarczyła Haley osobiście - wyjaśnił kobietom. - Podejrzewamy też, że
a c
zależy mu na niej nie mniej niż na pieniądzach. Może nawet bardziej.
s
Luke jednak dał Frankowi do zrozumienia, że nie dostanie ani Haley, ani forsy.
Marisa wytrzeszczyła oczy. - Na miłość boską, dlaczegoś to zrobił, Luke? Myślisz, że to cokolwiek ułatwi? - Chciałem go zbić z tropu, zburzyć jego pewność siebie. - Co ci się niewątpliwie udało - przyznał Flynt. - Postaramy się jeszcze bardziej zbić go z tropu, kiedy zjawi się po okup - wtrącił ze złośliwą satysfakcją w głosie Tyler. - No, kobietki, jeśli chcecie być przydatne, to jedna z was mogłaby zaparzyć kawę, podczas
Anula & pona
gdy... - Ostrożnie, mój mężu - wtrąciła słodko Marisa. -Jeśli zamierzasz spędzić dzisiejszą noc w naszym małżeńskim łożu, lepiej uważaj na to, co mówisz. - Zamierzałem powiedzieć, żono kochana, że jedna z was mogłaby zaparzyć kawę, podczas gdy ja zajmę się szukaniem dodatkowych kubków. Nie kryjąc rozbawienia, Ellen zgłosiła się na ochotnika. Wkrótce kuchnię wypełnił aromatyczny zapach najprzedniejszej kolumbijskiej kawy.
o l a d n
s u
Cztery pary zgromadziły się wokół dużego cyprysowego stołu, aby omówić dalszą strategię.
Nie, trzy pary, pomyślała Haley, przyglądając się paczce przyjaciół. Małomówny Flynt i żywiołowa Josie pasowali do siebie, mimo że tak bardzo różnili się temperamentem. Podobnie jak Spence i spokojna,
a c
rzeczowa Ellen. Z kolei między Tylerem a Marisą aż leciały iskry...
s
Tylko ona i Luke nie stanowią pary. A jednak to z ich powodu wszyscy się tu dziś zebrali. Łączyła ich przeszłość i teraźniejszość. Łączyło pożądanie, łączyła troska i niepokój o córkę, a także niepewność co do przyszłości. Frank Del Brio nie był jedyną osobą, którą Luke zbił z tropu. O ile Haley postanowiła nie wracać do tematu wczorajszej nocy, o tyle przyjaciele Luke'a mieli na tę sprawę całkiem inny pogląd. Ledwo wyszli z domu, aby jeszcze raz przetestować miniaturowy skaner, kiedy Spence zapytał wprost: - Przyznaj się, stary, co was łączy, ciebie i Haley?
Anula & pona
- Poza dzieckiem, które Del Brio porwał? Nic, o czym musiałbyś wiedzieć. - Nie wygłupiaj się. Kiedy przyjechaliśmy, powietrze było niemal naelektryzowane. No i to urządzenie, które masz przyczepione do nadgarstka. Kiedy Tyler spytał, skąd się wzięło na podłodze, Haley zarumieniła się po uszy. - No właśnie, Luke - wtrącił się do rozmowy Tyler. - Przyznaj się, jak to było z tą podłogą? - Nie wasza sprawa.
s u
- I tu się mylisz, przyjacielu - zabrał głos Flynt. -Właśnie że jest to
o l a d n
nasza sprawa. Wszyscy razem w tym tkwimy. Musimy wiedzieć, że nie zrobisz czegoś głupiego, jeżeli Del Brio zechce porwać Haley. - Głupiego? Czyli?
- Że nie będziesz ryzykował własnego życia, byleby tylko dorwać Franka.
a c
- Uczynię wszystko, żeby unieszkodliwić tego bydlaka - oznajmił
s
cicho Luke. - Dopóki nie zostanie wyeliminowany z gry, dopóty Haley i Lena nie będą bezpieczne. A teraz niech któryś z was oddali się z pięćdziesiąt metrów, żebym mógł sprawdzić urządzenie. Podczas wczorajszej próby Luke nauczył się rozpoznawać wibracje, kiedy promienie wysyłane przez skaner odbijały się od różnych obiektów. Tym razem uparł się, że nie wróci do domu, dopóki po wibracjach nie rozpozna każdego z trójki przyjaciół. Urządzenie było niesłychanie precyzyjne. - Tyler skinął głową: Luke nie powinien mieć najmniejszych problemów z namierzeniem Franka. - Będzie dobrze - mruknął. - Niech no tylko się drań pojawi. -
Anula & pona
Ale....- podrapał się po czole - sprawa może się skomplikować, jeśli Del Brio przyprowadzi paru kumpli. Na pewno nie chcesz, Luke, aby któryś z nas ci towarzyszył? - Nie mogę ryzykować. Flynt poklepał go po ramieniu. - Dobra. Pamiętaj, mój helikopter stoi zatankowany i gotowy do drogi. Jak tylko znane będzie miejsce przekazania okupu, Justin zmobilizuje swoich ludzi, wojsko swoich, FBI swoich. Czekamy na twój znak, po czym wszyscy ruszamy do ataku. - Wojsko? Zawiadomiłeś pułkownika Westina? -zdziwił się Luke.
s u
- Zgadza się. Powiedział, że przyleci dziś po południu. Powinien tu być lada chwila.
o l a d n
Luke'owi serce zabiło mocniej. Z dawnym dowódcą znów będą stanowić zespół. Taki jak dawniej; do kompletu zabraknie jedynie Ricky'ego Mercado.
- Czy odkąd stary Mercado trafił do szpitala, któryś z was widział
a c
Ricky'ego? Albo wie, co się z nim dzieje?
s
- Nie - odparł Spence. - Zniknął. Moim zdaniem albo pogodził się z porażką i się ukrywa, albo sam usiłuje zapolować na Del Bria. - Jest też trzecia możliwość - oznajmił Luke. - Zdaniem Haley, Frank stracił zaufanie nie tylko do Johnny'ego Mercado, ale również do jego syna. Najzwyczajniej w świecie mógł Ricky'ego wyeliminować. Ze względu na Haley miał nadzieję, że tak się nie stało. Dziewczyna odznaczała się niesamowitą siłą, mogłaby się jednak załamać, słysząc o śmierci brata. Pragnął ją chronić. Już dość w życiu przeszła, dość się wycierpiała. Nie zamierzał pozwolić, aby ktokolwiek więcej ją skrzywdził.
Anula & pona
- Przejdź nad samo jezioro, Spence. Chcę perfekcyjnie opanować to urządzenie. Haley krążyła zdenerwowana, błagając w myślach Franka, by się odezwał. Nie dając znaku życia, wystawiał jej wytrzymałość psychiczną na ciężką próbę. Obecność przyjaciół Luke'a była niewątpliwie pomocna. Od mężczyzn emanował spokój i pewność siebie, od ich żon ciepło i serdeczność. Z każdą minutą Haley coraz lepiej poznawała kobiety, które towarzyszyły swym mężom, one zaś coraz lepiej rozumiały, w jak
s u
ogromnym stresie żyła Haley od czasu swojego „utonięcia".
o l a d n
Phillip Westin pojawił się późnym popołudniem. Jego przybycie wprowadziło trochę ożywczego zamętu. Wysoki, szczupły, umięśniony, przypominał Clinta Eastwooda, gdy ten miał pięćdziesiąt kilka lat. Haley zauważyła, że na sam widok pułkownika mężczyźni wyprostowali się i wciągnęli brzuchy. Do swojego dawnego dowódcy zwracali się z dużym
a c
szacunkiem.
s
Przywitawszy się, Westin spytał, jak to możliwe, aby jego „banda łobuzów" wylądowała z tak pięknymi, mądrymi kobietami, ale już po chwili skupił się na czekającym ich zadaniu. Przez resztę wtorkowego popołudnia, wieczór i prawie całą środę wszyscy siedzieli wokół kuchennego stołu, rozważając różne scenariusze, wprowadzając poprawki do planu, analizując każde posunięcie i starając się przewidzieć zachowanie Del Bria. Wreszcie wieczorem Frank przysłał mailem instrukcje odnośnie miejsca przekazania pieniędzy. Wiadomość była krótka, bez żadnych zbędnych słów.
Anula & pona
Farm Road 1306 Równo 13 kilometrów od skrzyżowania z szosą 48 Dziś wieczorem Godzina 19.00 - Psiakrew! - zezłościł się Tyler. - Macie niecałą godzinę. Musicie się pospieszyć, żeby zdążyć. - Zdążymy - obiecał Luke. - O nas się nie martwcie. Po prostu róbcie swoje. - Jasne, stary. - Tyler zacisnął rękę na ramieniu przyjaciela. Powodzenia.
o l a d n
s u
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni uścisnęli Haley, chcąc dodać jej otuchy. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. W milczeniu patrzyła, jak wszyscy pędem ruszają do swoich zajęć; byli jak dobrze naoliwione części wojskowej maszyny.
a c
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
s
Lata pracy w OP-12 nauczyły Luke'a jednego: że nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, że akcja zakończy się sukcesem. Nie sposób bowiem przewidzieć wszystkiego od początku do końca; zawsze mogą pojawić się niespodziewane okoliczności, a jedno drobne odstępstwo od planu może pociągnąć za sobą całą lawinę zmian. Jadąc z Haley na wyznaczone miejsce, Luke powtarzał na głos kolejne punkty; zależało mu, aby jak najmniej spraw pozostawić losowi. - O siódmej powinno być jeszcze w miarę widno. To dobrze dla Franka, gorzej dla nas. Anula & pona
- Wiem. - Del Brio może kazać jednemu ze swoich ludzi sprawdzić, czy nie masz broni... - Wiem. Haley nie odrywała oczu od drogi. Ręce miała spocone, zaciśnięte na kierownicy. Jechali należącym do Luke'a dużym, zakurzonym pikapem, wzmocnionym od wewnątrz grubą blachą. Tyler z Flyntem umieścili ją z obu stron w panelach drzwiowych. - Gdyby ktokolwiek strzelał, póki jesteśmy w wozie,masz się
s u
zsunąć. Rozumiesz, Haley? Masz się zsunąć i nie wystawiać głowy.
o l a d n
Oblizała językiem spierzchnięte wargi. - Rozumiem.
- Kiedy dojedziemy na miejsce, oboje wysiądziemy. Przypuszczalnie Frank każe ci podejść z pieniędzmi. Nie wolno ci wykonać kroku, dopóki nie zobaczysz Leny. Ruszysz dopiero wtedy, gdy
a c
ustalimy jej dokładną pozycję i będziemy pewni, że mała nie znajdzie się na linii ognia. - Wiem.
s
- Cokolwiek by się działo, pamiętaj, aby nie wejść pomiędzy mnie a Del Bria. Starając się zachować spokój, Haley przygryzła dolną wargę. Wiedziała, dlaczego Luke nalega, aby nie stanęła między nim a Frankiem: tylko w ten sposób za pomocą miniaturowego skanera będzie mógł zlokalizować wroga. Z drugiej strony wróg, mając Luke'a na widoku, będzie mógł oddać celny strzał... Nie zamierzała do tego dopuścić. Frank Del Brio zniszczył jej
Anula & pona
rodzinę, zamordował matkę, o mało nie zabił ojca. Diabli wiedzą, co zrobił z Rickym. Nie, ona nie pozwoli, aby ten drań również pozbawił życia Luke'a. Z każdym kilometrem, jaki pokonywali, utwierdzała się w tej decyzji. Wyczuwając jej napięcie, Luke poprosił, aby podała mu stan licznika. Od skrzyżowania z szosą numer 48 chciał, by podawała mu informacje co kilometr, a pod koniec - co sto metrów.- Dwanaście przecinek pięć - przeczytała, odrywając na moment oczy od szosy. Dwanaście przecinek sześć... - Która godzina?
o l a d n
- Siódma. Jesteśmy spóźnieni.
- Bez przesady. Powiedz: co widzisz?
s u
- Nic. Nie ma ani krów, ani koni, ani domów. Po obu stronach drogi ciągnie się ogrodzenie z drutu kolczastego. Teren jest całkowicie niezagospodarowany.
a c
- Dlatego Frank go wybrał. Licznik?
s
- Dwanaście przecinek osiem.
- Spójrz przed siebie. Wciąż nic nie widać? - Nie.
Zdjęła nogę z gazu. Ostatnie dwieście metrów pokonała w wolniejszym tempie. - Dwanaście przecinek dziewięć. Trzynaście. Wcisnęła hamulec, zatrzymując wóz na środku drogi. - Nikogo tu nie ma - powiedziała zdenerwowana. - Spokojnie. Może jest jakieś wzgórze albo drzewo, zza którego nas obserwują?
Anula & pona
Rozejrzała się dookoła. - Teren jest zupełnie płaski. Najwyższy punkt to pewnie mrowisko. W oddali rośnie jakiś krzak... O Boże! Przejęta, zacisnęła palce na klamce, zamierzając otworzyć drzwi. Luke chwycił dziewczynę za ramię. - Nie ruszaj się! Co widzisz.? - Na ogrodzeniu! Po mojej stronie! Coś wisi! W pierwszej chwili myślałam, że to martwe zwierzę, ale teraz wydaje mi się... Tak, Luke, to ten pluszowy królik, którego Lena trzymała na zdjęciu przysłanym przez Franka. Jest do niego przypięta kartka.
o l a d n
s u
Ponownie pochyliła się do klamki. I ponownie Luke przyciągnął ją z powrotem.
- To może być bomba pułapka. Haley przestała się szamotać. - Wysiądziemy z mojej strony - kontynuował Luke. - Będziemy się przesuwać wolno, krok po kroku. Musisz mi zastąpić oczy.
a c
- Na co zwracać uwagę?
s
- Na wgłębienia w ziemi. Na wystające kawałki drutu. Promienie światła. Kupki trawy. Połamane gałęzie. Kiedy wreszcie przystanęli metr od pluszowego zwierzaka, cienka bawełniana bluzka, którą Ellen przywiozła dla Haley, była mokra od potu. Haley trzęsła się tak bardzo, że ledwo była w stanie odczytać treść. - Skręć w prawo na najbliższym skrzyżowaniu. Jedź trzydzieści pięć kilometrów w kierunku północnym. Na szosie numer 329 skręć na zachód. Zatrzymaj się przy opustoszałej farmie. Masz na to pół godziny. Luke wypuścił powietrze z płuc, po czym z kieszeni na piersi wyciągnął komórkę. Jednym z przycisków uaktywnił system rozpoznania
Anula & pona
głosu i przekazał przyjaciołom wiadomość. - Zdaje się, że Frank zamierza nas przegnać po całym Teksasie powiedział, po czym powtórzył to, co Haley przed chwilą wyczytała z kartki. - Wiecie, co macie robić - dodał. - Ruszamy w drogę...Rozłączywszy się, ujął Haley za łokieć. Pomyślała sobie, że to ona powinna podprowadzić Luke'a do samochodu, a miała wrażenie, że to on prowadzi ją. Na drzwiach domu na farmie znaleźli przypiętą kolejną kartkę z instrukcją; tym razem mieli się zatrzymać przy budce telefonicznej na
s u
stacji benzynowej w połowie drogi do San Angelo. Zaczął zapadać
o l a d n
zmierzch. Na ciemniejącym niebie migotały gwiazdy. Jednakże to, co się działo w górze, nie interesowało Haley. Siedziała wpatrzona w szosę, wciskając nogą pedał gazu.
Dotarli do stacji benzynowej dziesięć minut przed wyznaczonym czasem. Nie wyjmując kluczyków ze stacyjki, Haley wysiadła z
a c
samochodu. Czekała na Luke'a, który obszedłszy pikapa, po chwili do niej dołączył.
s
- Widzisz budkę? - spytał. - Tak. - Opisz ją. - Normalna, wolno stojąca, o trzech ścianach pobazgranych graffiti. Nie przyczepiono do niej żadnej kartki z wiadomością. - Stań z drugiej strony pikapa. - Po co? - Chcę sprawdzić, czy telefon działa. - Myślisz, że Frank mógł do niego podłączyć materiały wybuchowe?
Anula & pona
- Nie sądzę. Myślę, że za kilka minut zadzwoni, żeby przekazać kolejne instrukcje. Ale na wszelki wypadek wolę wcześniej sprawdzić aparat. Powiedz, kiedy ustawisz się za pikapem. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. - Nie, Luke. - Co nie? - Nie pozwolę, żebyś więcej ryzykował. - Bojąc się zarówno o niego, jak i o Lenę, z trudem zachowywała spokój. - Nie powinnam była prosić cię o pomoc. Po prostu wpadłam w popłoch i nie pomyślałam, co
s u
robię. To do mnie Frank zadzwonił. Na mnie chce się zemścić. Nie
o l a d n
skrzywdzi Leny ani ciebie, jeżeli oddam się w jego ręce.
- Nie interesuje mnie, co Frank chce. Jeśli o mnie chodzi, może sobie...
- Posłuchaj, Luke. Zmieniamy taktykę. Jeżeli, tak jak wy wszyscy podejrzewacie, Frankowi bardziej zależy na mnie niż na okupie, to
a c
powiem mu, że nie musi uciekać się do żadnych sztuczek. Że pójdę z nim
s
dobrowolnie. Pod warunkiem, że zostawi ci Lenę.
Spodziewała się, że Luke się oburzy, że ją zwymyśla i zasypie dziesiątkami argumentów, dlaczego nie powinna tak postąpić. On zaś skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na nią swoimi niewidzącymi oczami. - Tak z ciekawości... kiedy postanowiłaś wprowadzić zmiany do ustalonej taktyki? - Jakiś czas temu. - Kiedy, Haley? - Od kilku dni to we mnie narastało. Poczucie winy. Niepokój. Strach, że wciągnęłam cię w to samo piekło,w którym tkwi moja rodzina.
Anula & pona
Nie chcę, żebyś płacił za moje błędy, Luke. Nie chcę, żeby ciebie również Frank zniszczył. - We mnie też narastało - powiedział cicho. - Poczucie winy, że byłem daleko, kiedy obie z Leną mnie potrzebowałyście. Strach, że nie zdołam was uchronić przed złem. Niepokój, że mogę was znów stracić. Wysunął rękę i delikatnie przyciągnął Haley do siebie. - Łamię wszystkie możliwe zasady - ciągnął. - To nie miejsce ani czas na takie rozmowy. Ale wczoraj rano, kiedy uzmysłowiłem sobie, że wcale nie uważasz mnie za kalekę... Kiedy... Cholera, zupełnie mi to nie idzie.
o l a d n
s u
Serce waliło jej młotem. Na chwilę zapomniała o budce
telefonicznej. Gwiazdy zgasły. Niebo znikło. Byli tylko oni: ona i Luke. - Co ci nie idzie? - Wyznawanie miłości.
Nie odpowiedziała. Na jego twarzy pojawił się lekko ironiczny
a c
uśmiech.
s
- Jak już wspomniałem, to wbrew wszelkim regułom. Ostatnia rzecz, jaką powinienem teraz robić, to pogłębiać twój stres. Ale musiałem ci to powiedzieć, żebyś zrozumiała, dlaczego nie zamierzam usunąć się na bok i pozwolić ci działać samej. Tak długo milczała, że aż się zaniepokoił. Potem pomyślał sobie, że niepotrzebnie zawraca Haley głowę, kiedy ona umiera ze strachu o Lenę. - Masz rację - oznajmiła w końcu. - Nie jest to odpowiednie miejsce ani czas na takie rozmowy, ale może druga okazja nam się nie przydarzy. Ja też cię kocham, Luke. Kocham cię, odkąd byłam małą dziewczynką bawiącą się lalkami. Nawet nie masz pojęcia, ile razy wypychałam sobie
Anula & pona
stanik, żebyś chociaż na mnie spojrzał. I ile razy zasypiałam nieszczęśliwa, że nawet na mnie nie zerknąłeś. - Och, zerkałem nieustannie. Słowo honoru. Ale byłaś siostrą Ricky'ego i... - Wiem. To cię blokowało. Ja jednak próbowałam. Wiele razy. Tak strasznie cię pragnęłam, że wbrew wcześniejszym planom wsiadłam tamtego wieczoru do motorówki, żeby choć godzinę dłużej pobyć z tobą. Potem, kiedy dwa lata temu spotkaliśmy się w barze, to ja zaproponowałam pójście do motelu. Szalałam z radości, kiedy okazało się,
s u
że jestem w ciąży. Świadomość, że dziecko stanowi cząstkę ciebie,
o l a d n
sprawiła, że pokochałam je jeszcze mocniej.
Słuchał z przejęciem, nie dowierzając własnemu szczęściu. Przyłożywszy dłonie do policzków dziewczyny, pochylił się, żeby w jedyny sposób, jaki potrafił, dać wyraz swoim uczuciom. Ledwo zdołał musnąć jej wargi, kiedy zadzwonił telefon.
a c
Przeklinając, odepchnął Haley.
s
- Schowaj się za samochód! - Luke, poczekaj!
Zignorował jej prośbę. Kierując się słuchem, podszedł do budki i zacisnął rękę na słuchawce. - Jesteś osłonięta? - spytał. Telefon zabrzęczał po raz kolejny.Haley, idź za samochód. Jeśli długo nie będziemy odbierać, Del Brio nabierze podejrzeń. Usłyszał, jak dziewczyna robi jeden krok, potem przystaje. Ciszę znów przerwał ostry dzwonek. - Haley, szybciej! Rzuciła się pędem za maskę pikapa. Po chwili Luke podniósł
Anula & pona
słuchawkę. Na ostatni odcinek Del Brio wybrał wąską boczną drogę pozbawioną jakichkolwiek latarni, poruszali się więc po ciemku dosłownie i w przenośni. Jedyne światło dawały reflektory ich samochodu. Tym razem nie otrzymali żadnych wskazówek, jak daleko mają jechać. Po prostu mieli jechać, dopóki ich ktoś nie zatrzyma. Wiadomość o tym, że prawdopodobnie zbliżają się na miejsce, dostali przez telefon od pułkownika Westina. - Nasze urządzenia namierzyły trzy stojące pojazdy - oznajmił rześko Westin, podając ich dokładne namiary.
o l a d n
s u
- Według naszych obliczeń, biorąc pod uwagę prędkość, z jaką jedziecie, i jakość drogi, dotrzecie do pierwszego mniej więcej za dziesięć minut.
- Za dziesięć minut. Zrozumiałem.
- Będziemy tuż za wzgórzem. Powodzenia, Luke.
a c
- Dzięki, panie pułkowniku.
s
Rozłączywszy się, schował komórkę do kieszeni i uruchomił skaner przypięty do nadgarstka. Tytanowa obudowa natychmiast zaczęła wibrować. Luke uniósł rękę i wcelował skaner w przednią szybę. Wibracje ustały; radar niczego nie znalazł. Usatysfakcjonowany, Luke schylił się i z przyczepionej do nogi kabury wyjął rewolwer. Otworzył magazynek, wymacał sześć naboi, po czym z cichym trzaskiem go zamknął. Wolał dziewięciokalibrowego SIG Sauera, którego Tyler wyposażył w specjalny celownik, ale po paru próbach ukrycia go na sobie w końcu zdecydował się na mniejszych rozmiarów Smith & Wessona.
Anula & pona
- Za kilka minut powinniśmy dotrzeć na miejsce. - Jestem gotowa - oznajmiła krótko Haley. - Tylko pamiętaj, stanowimy zespół. Działamy razem. Obiecaj mi, że nie ustawisz się na linii ognia. - Luke, ja... - Nie będę ryzykował strzału, nie mając pewności, że ty i Lena jesteście bezpieczne - odrzekł. - Nie wolno ci dać Frankowi żadnej przewagi, Haley. - Dobrze, obiecuję.
s u
Pokonali niewielkie wzniesienie, kiedy nagle jaskrawe światło
o l a d n
uderzyło Haley w oczy. Tłumiąc przekleństwo, gwałtownie wcisnęła hamulec.
W ciszy rozległ się spokojny głos Luke'a: - Co widzisz?
- Samochód zaparkowany na środku drogi. Jakieś" dwadzieścia
a c
metrów przed nami. Ma włączone długie świata; zupełnie mnie oślepiły.
s
- Świetnie - oznajmił z nutą triumfu Luke. - Jeżeli drań ustawi się na tle świateł, zobaczę go bez pomocy skanerów czy innych urządzeń. Jego pewność siebie natchnęła Haley optymizmem. Jest szansa, że się uda, pomyślała. Ręce się jej trzęsły, kiedy sięgała za siebie po torbę z pieniędzmi, ale przynajmniej wiedziała, co robi; była w stanie opanować strach, który wcześniej odbierał jej zdolność logicznego myślenia. - Pamiętaj, co ustaliliśmy - powiedział Luke z ręką na klamce. Wysiadamy razem. Trzymasz się lewej strony, ja prawej. Nie robisz ani jednego kroku, dopóki nie zobaczysz Leny. - W porządku.
Anula & pona
- Dobra, ruszamy. Haley pchnęła ciężkie, wzmocnione stalową blachą drzwi i wysiadłszy z samochodu, wciągnęła w nozdrza rozgrzane nocne powietrze. Usłyszała, jak drzwi po stronie pasażera się zatrzaskują, ale porażona blaskiem reflektorów nie widziała Luke'a. Nic nie widziała. Przemknęło jej przez myśl, że zamienili się rolami: ją światło oślepiało, jemu zaś umożliwi dojrzenie sylwetki Franka. Oczywiście jeżeli uda im się zmusić Franka, by stanął na jego tle. - Frank? - Przysłoniła ręką oczy. - Frank, jesteś tam? Nocną ciszę przerwał chrapliwy rechot. - Jestem, maleńka.
o l a d n
s u
Na dźwięk głosu Franka zrobiło się jej niedobrze.
- Widzę, że przywiozłaś pieniądze - kontynuował. - I Callaghana. W porządku. Trzymajcie ręce na widoku. - Roześmiał się pogardliwie. Chociaż ciebie nie muszę się obawiać, no nie, Callaghan? Jesteś ślepy jak
a c
kret. Powinienem od razu wpakować ci kulkę w łeb i uwolnić od cierpienia.
s
Bojąc się, że Del Brio spełni swą groźbę, Haley zaczęła pośpiesznie tłumaczyć, dlaczego wzięła z sobą Luke'a. - Przyjechał ze mną z powodu Leny. To on dał pieniądze. Chce się upewnić, że małej nic nie jest. - To prawda, panie Rockefeller? Chcesz zobaczyć swego bachora? No dobra, mogę ci go pokazać. - Zadowolony z siebie podniósł głos. Erica! Dawaj smarkulę! Erica? Prawdopodobnie chodzi o Ericę Clawson. Oprócz nienawiści do Franka Haley poczuła wściekłość.
Anula & pona
Pracowała z Ericą ponad rok. Chociaż jako Daisy Parker zaprzyjaźniła się tylko z jedną osobą, z Ginger Walton, to jednak często niepokoiła się o drobną rudowłosą Ericę, która z zachwytem opowiadała o swoim nowym chłopaku, a do pracy przychodziła z siniakami na rękach i nogach, a raz nawet pojawiła się z podbitym okiem. Mimo że nie były zaprzyjaźnione, próbowała namówić Ericę, aby wybrała się do psychologa czy terapeuty. Potem jednak z rancza Carsonów porwano Lenę i Haley, skoncentrowana na innych sprawach, zapomniała o Erice Clawson.
s u
Szlag by to trafił! Dlaczego nie wykazała się większą
o l a d n
spostrzegawczością? Dlaczego nie skojarzyła, że tajemniczym, krewkim chłopakiem Eriki może być Frank Del Brio? FBI też na to nie wpadło, ale to żadne pocieszenie, pomyślała zdegustowana sobą. - Chcesz zobaczyć swojego bachora, Callaghan? - Śmiech Franka wypełnił powietrze. - To patrz!
a c
Na widok wysokiej, muskularnej sylwetki ustawiającej się w blasku
s
reflektorów Haley poczuła, jak w gardle wyrasta jej gula wielkości grejpfruta. Drżącym głosem zawołała do Del Bria: - Stąd nic nie widać, Frank! - No to podejdź bliżej. I weź forsę. Postąpiła krok naprzód i nagle usłyszała ciche ostrzegawcze syknięcie. - Nie, Frank. Nie dam ci pieniędzy, dopóki nie przekonam się, że nie wyrządziłeś Lenie krzywdy. Zostaw ją w połowie drogi między naszymi samochodami, a sam się trochę cofnij. - Och, maleńka. Łamiesz mi serce swoją podejrzliwością. Słowa
Anula & pona
wypowiedział lekkim, żartobliwym tonem, ale po chwili dał wyraz swym prawdziwym odczuciom. - Tak jak złamałaś je przed laty - oznajmił, podchodząc bliżej z fotelikiem, w którym siedziało dziecko. Powinnaś była mieć do mnie zaufanie. Zatroszczyłbym się o ciebie, Haley. Zaopiekował twoim ojcem. Dlaczego uciekłaś? Dlaczego kazałaś mi wierzyć, że nie żyjesz? W jego głosie pobrzmiewał gniew. Wyraźnie go słyszała. Gniew, żal, ból. Na swój dziwny, chory sposób Frank Del Brio ją kochał. Ciarki przeszły jej po skórze, kiedy uświadomiła sobie, że nadal kocha.
s u
- Zastanawiałem się, co zrobiłaś z pierścionkiem zaręczynowym...
o l a d n
- Zgubiłam go w jeziorze, Frank.
Nie zamierzała się przyznać, że sama zdjęła pierścionek z palca i wyrzuciła go w głębiny. Teraz, gdy była tak blisko Leny, nie chciała Franka drażnić.
- Nie szkodzi, maleńka. Kupię ci drugi. Większy. I jeszcze
a c
ładniejszy. Tym razem nic nam nie przeszkodzi. Ponownie się zaręczymy.
s
Uczynię cię najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Frank! - Przeraźliwy krzyk Eriki rozdarł nocną ciszę. - Co ty wygadujesz? Dlaczego chcesz kupować pierścionek tej larwie? Przecież obiecałeś, że ożenisz się ze mną! Erica wyłoniła się z mroku. Frank parsknął pogardliwym śmiechem. - Ale z ciebie idiotka! Miałbym się żenić z taką dziwką jak ty? Skoro mnie wskoczyłaś do łóżka, z każdym się prześpisz! - Ja jestem dziwką? Ja? - Wściekłość w jej głosie mieszała się ze zdziwieniem i rozpaczą. - A księżniczka Daisy to co? To ona wskakuje wszystkim do łóżka! Właśnie trzymasz w ręku dowód jej rozwiązłości!
Anula & pona
- Haley popełniła błąd - warknął gniewnie Frank. - A ty jesteś zwykłą zdzirą! - Zdzirą! Ja ci dam zdzirę! Skoczyła do przodu, gotowa wydrapać Frankowi oczy. Ten zaś obrócił się, nie puszczając fotelika. Fotelik z dzieckiem zatoczył w powietrzu łuk. W drugiej ręce Franka ukazał się ciemny kształt - zapewne pistolet - wycelowany prosto w serce Eriki. Haley zareagowała instynktownie. Nie zastanawiała się, czy będzie na linii ognia, czy nie. Rzuciła się w stronę dziecka w tym samym czasie, co Frank oddał strzał.
s u
Wytrąciwszy Frankowi fotelik z ręki, upadła na plastikowe oparcie.
o l a d n
Na nią, z cichym jękiem, zwaliła się Erica. Haley zepchnęła ją z siebie i uniosła się, własnym ciałem usiłując osłonić dziecko. Usłyszała kolejne strzały. Dwa. Nie, trzy. I ochrypły krzyk. Ktoś wołał jej imię.
Zmoczona krwią Eriki, skulona nad dzieckiem, odurzona hukiem,
a c
który wciąż grzmiał jej w uszach, modliła się, aby tym kimś był Luke.
s
Ale to nie był Luke. To był Ricky.
Rozpoznała głos brata dopiero po chwili, kiedy ucichł jej w uszach trzask wystrzałów. - Na miłość boską, Haley! Żyjesz? Nic ci nie jest? Oszołomiona, zwlokła się znad fotelika i przysiadła na piętach. Na widok Franka leżącego twarzą w dół zaledwie kilka metrów od nieruchomego ciała Eriki przeżyła szok. Jeszcze większy szok przeżyła, kiedy spojrzała w oczy pochylonego nad nią mężczyzny. - Ricky?
Anula & pona
- Tak, Ricky. - Porwał siostrę w ramiona. - Boże, myślałem, że cię straciłem. Że strąciłem was obie, i ciebie, i Lenę. Lenę? Chryste, gdzie Lena? Nagle rozległ się głośny, pełen oburzenia wrzask. Haley uwolniła się z objęć brata i czym prędzej wyprostowała przewrócony dziecięcy fotelik. Lena, czerwona na twarzy, wymachiwała piąstkami, informując wszystkich w całym Teksasie, że stanowczo protestuje przeciwko takiemu traktowaniu. Nie potrafiąc powstrzymać łez, Haley odpięła pasy i
s u
wydobywszy córeczkę z fotelika, pocałowała ją w czubek głowy. Z
o l a d n
dzieckiem w ramionach obróciła się do brata. - Ricky, gdzie Luke?
Nie czekała długo na odpowiedź. - Tu.
Wyłoniwszy się z mroku, stanął w kręgu światła.
a c
Z okrzykiem ulgi Haley poderwała się na nogi. Kiedy podbiegła do
s
Luke'a, poczuła na jego koszuli gryzący zapach prochu. Nie wiedziała, czy to jego strzały powaliły Franka i prawdę mówiąc, niewiele ją to obchodziło. Ważne było tylko to, że on sam nie ucierpiał. Ani on, ani Lena. Nie zważając na wykrzywioną buzię maleństwa, które darło się wniebogłosy, Haley wyciągnęła je w stronę niewidomego mężczyzny. - Panie Callaghan, przestawiam panu córkę.
Anula & pona
EPILOG Był to wymarzony dzień na ślub. Słońce wisiało wysoko na bezchmurnym niebie. Nad idealnie utrzymanymi trawnikami klubu golfowego rozgrzane powietrze zdawało się niemal falować. Zaproszeni goście nie martwili się jednak o to, że na eleganckich pastelowych sukniach i szarych frakach pojawią się mało eleganckie plamy potu. Ogromne wiatraki dyskretnie ustawione za żywopłotem przynosiły chłodny, ożywczy powiew.
s u
Pod ciepłym, pogodnym niebem zgromadziło się niemal całe
o l a d n
Mission Creek, między innymi wpływowe rody Carsonów i
Wainwrightów. Puściwszy dawne zatargi w niepamięć, członkowie skłóconych od pokoleń rodzin siedzieli teraz obok siebie na przybranych białymi wstęgami krzesłach. Pułkownik Phillip Westin w mundurze
a c
galowym udekorowanym połyskującymi w słońcu orderami zajmował miejsce w pierwszym rzędzie. Po jego prawej ręce siedziała Teresa
s
Chavez, która po paru minutach wyjęła z kieszeni męża suchą chustkę do nosa, bo własną już doszczętnie zmoczyła. - Boże, jak tu pięknie - szepnęła, wycierając łzy. -Tyle wspaniałych róż...Rzeczywiście wyglądało tak, jakby zwieziono tu kwiaty ze wszystkich szklarni w południowym Teksasie. Pomiędzy rzędami krzeseł, okolonych lekką jak mgiełka białą siecią, wisiały girlandy z żółtych róż. Tysiące kolejnych zdobiły patio, na którym miało się odbyć wesele. Również luk wzniesiony nad dziewiątym dołkiem był niewidoczny spod barwnych płatków. Pod łukiem stało, ramię w ramię, pięciu mężczyzn. Wysokich, Anula & pona
przystojnych, opalonych. U ich stóp, na samym środku podestu, znajdował się dziecięcy fotelik, w którym siedziała, radośnie wymachując w powietrzu rączkami i nóżkami, malutka dziewczynka w elastycznej opasce przytrzymującej gęste czarne loki. Jeden z dumnie wyprostowanych wujów Leny rozejrzał się wkoło po odświętnie przystrojonym polu golfowym i uśmiechnął się pod nosem. - Wiesz, Callaghan, wciąż nie mogę uwierzyć, że twoja kobieta wybrała dziewiąty dołek na swój ślubny kobierzec. - Uwierz, Murdoch. Uwierz.
s u
- Podobno musiałeś krwią podpisać przyrzeczenie, że tym razem na
o l a d n
pewno się pojawisz - dodał Spence.
- Zamierzałem użyć pióra, ale Lena właśnie postanowiła wypróbować na moim palcu swoje nowe ząbki - oznajmił Luke. - No i tusz przybrał kolor czerwony.
- Moim zdaniem - wtrącił Flynt - ceremonia zaślubin nie powinna
a c
się odbyć nigdzie indziej. W końcu od tego się wszystko zaczęło. Nie
s
całkiem, pomyślał Luke. Zaczęło się przed wieloma laty od nieśmiałej, niezdarnej nastolatki, która przeistoczyła się w piękną młodą kobietę, i dumnego, upartego Teksańczyka, który przyjaźń oraz lojalność stawiał wyżej od własnych pragnień. Luke patrzył przed siebie; nie odwracał głowy, nie starał się na siłę dojrzeć zamazanych twarzy, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej wyraźne. Wiedział, że obok stoi jego przyjaciel i świadek, człowiek, z którym tak wiele łączyło go w przeszłości. Od tamtego dnia, gdy uwolnili świat od Franka Del Brio, Ricky z Lukiem stali się, jak dawniej, niemal nierozłączni. Według patologa, nie
Anula & pona
sposób było precyzyjnie określić, od której kuli zmarł Del Brio: tej, która przeszyła mu serce, czy tej, która trafiła go w głowę. Ricky'emu i Luke'owi nie robiło to różnicy. Ważne było, że Del Brio nie żyje i nikomu już nie zagraża. Haley z Leną były bezpieczne. Dowództwo FBI dotrzymało słowa: za pomoc, jaką udzieliła im Haley, jej brat i ojciec zostali zwolnieni od odpowiedzialności karnej. Dzięki temu Piątka Wspaniałych znów mogła wystąpić w komplecie. Luke westchnął zadowolony. Do szczęścia brakowało mu tylko Haley u boku. Po chwili usłyszał poruszenie wśród gości, ściszone głosy
s u
oraz.... pierwsze cudowne dźwięki dostojnego marsza Mendelssohna.
o l a d n
- Zaczynamy - szepnął mu do ucha Ricky. - Jesteś gotów? - Pilnuj obrączek.
Lekki szelest jedwabiu oznaczał nadejście pierwszej druhny. Kilka miesięcy temu Ginger Walton Turner prosiła Daisy Parker, aby została druhną na jej ślubie. Z bólem serca Haley odmówiła przyjaciółce: bała się
a c
zdemaskowania. Dziś obie mogły cieszyć się swoim szczęściem.
s
Parę metrów za Ginger, po zasłanym płatkami dywanie, szły pozostałe trzy druhny: Ellen Harrison, Josie Carson i Marisa Murdoch. Kiedy wszystkie cztery zajęły swoje miejsca, organistka z nową siłą uderzyła w klawisze, zwiększając natężenie dźwięku. Muzyka wypełniła powietrze. Wystraszone dziecko zaczęło płakać. Natychmiast nad maleństwem pochyliło się pięciu rosłych mężczyzn. Chwilę później czterech się wyprostowało. Luke wyprostował się ostatni. Z córką na ręku oczekiwał ukochanej. Haley szła wolno, dostosowując krok do kroku swojego ojca. Johnny Mercado, który zaledwie przed paroma dniami opuścił szpital, poruszał
Anula & pona
się z trudem. Ojciec z córką, przejęci uroczystością, nie słyszeli okrzyków zachwytu i zdziwienia, które rozległy się na ich widok. - Och! Tylko spójrzcie! Jest w czerwieni! W dodatku nie była to stonowana wiśnia, lecz ostry, jaskrawy szkarłat. Szkarłatna suknia ślubna. Szkarłatne buty. Karminowe róże we włosach. Haley specjalnie wybrała ten kolor, aby Luke widział ją na tle jasnego tła - białych krzeseł i rozwieszonej wokół białej sieci. Nie sądził, że mógłby ją kochać bardziej, niż kochał,ale na widok zbliżającej się zamazanej postaci w czerwieni serce o mało nie pękło mu z
s u
miłości. Postąpiwszy krok do przodu, przejął Haley od Johnny'ego Mercado.
o l a d n
- Nawet na pół godziny nie mogłeś małej zostawić w foteliku? spytała ze śmiechem dziewczyna.
- Nie mogłem. - Podsadziwszy Lenę wyżej, podprowadził obie swe panie do łuku. - W podróż poślubną też ją zabiorę.
a c
- A propos podróży poślubnej - szepnęła Haley, nie zważając na
s
muzykę. - Dokąd pojedziemy?
- Dokąd zechcesz. Na Karaiby. Na Hawaje. Do Europy. Wybór należy do ciebie.
- Wiesz, chciałabym do Londynu. Opuściłam Anglię w takim pośpiechu, że nawet nie pożegnałam się z przyjaciółmi. Marsz weselny ucichł. Pastor zbliżył się do młodych. Ledwo zdążył otworzyć usta i powiedzieć: „Zebraliśmy się...", kiedy Luke przerwał mu w pół słowa. - Chwileczkę, dobrze? Pastor zerknął niepewnie na świadka, ale ten pokręcił głową. Goście
Anula & pona
wymienili między sobą równie zdziwione spojrzenia. Nie bacząc na nich, Luke uśmiechnął się czule do damy w czerwieni. - Kotku - możemy jechać w jedno miejsce, możemy w dziesięć. Gdzie zechcesz, kiedy, zechcesz i na jak długo zechcesz. Bylebyśmy kiedyś wrócili do Teksasu. Patrząc, jak panna młoda zarzuca ręce na szyję pana młodego, goście ponownie zaczęli szeptać i wzdychać. - Oczywiście, Luke. Tu jest nasz dom. Teraz i na zawsze. Zbliżył usta do jej warg. Zanim do nich przywarł, usłyszał roześmiany głos pastora:
o l a d n
s u
- Pocałunek, synu, zwykle następuje po przysiędze małżeńskiej. - Nie tym razem, ojcze.
Luke wolną ręką objął w pasie kobietę swego życia ubraną w barwy miłości. Gaworząc wesoło, Lena poklepała go po policzku.
s
a c
Anula & pona