Tytuł oryginału
A WOMAN WITHOUT LIES
1
ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki
roztaczały jej szklane obrazy. Tylko mgliście uśw...
4 downloads
8 Views
Tytuł oryginału
A WOMAN WITHOUT LIES
1
ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki
roztaczały jej szklane obrazy. Tylko mgliście uświadamiała so
bie obecność ludzi krążących po galerii, którzy przyciszonymi gło
sami rozprawiali o jej pracach wykonanych z kawałków
kolorowego szkła o ostrych krawędziach, Niektóre płaszczy
zny mieniły się odcieniami zieleni i błękitu - lasu, oceanu, nieba albo gór
skich grzbietów ginących w oddali. Inne, muśnięte promieniem złota, opali
zowały jak piękne szkła Tiffany'ego, przywodząc na myśl chmury mknące
latem nad Kolumbią Brytyjską. Jeszcze inne tworzyły impresjonistyczne, ka
lejdoskopowe obrazy światła i ruchu, pełne zmysłowego bogactwa i równie
zniewalające jak miłosny szept.
Szklane obrazy odznaczały się różnorodnymi kształtami i rozmiarami.
Większość z nich, oprawiona w drewniane ramy, wisiała naprzeciw ogrom
nej ściany z oknami wychodzącymi na ocean. Kilka zwisało z wysokiego
sufitu. Światło, zarówno naturalne, jak i sztuczne, wydobywało z nich całe
bogactwo kolorów i sprawiało, że sala migotała różnobarwnymi refleksami.
Letnia chmura na moment przysłoniła słońce. Rozległ się szmer podziwu,
gdy w rozbłysku jasnego światła znad Vancouver, wdzierającego się przez
okna do wnętrza galerii, szkło zalśniło olśniewającymi kolorami.
Angel uniosła bezwiednie twarz ku spływającej na nią kaskadzie świat
ła. Jasne, kręcone włosy zalśniły barwą roztopionego złota, równie czystą
i piękną jak barwa tworzywa w jej szkłach. Stała przez chwilę bez ruchu,
chłonąc słoneczne ciepło i odgradzając się od cienia.
- Angelina?
Otworzyła pełne niepokoju oczy w kolorze morskiej wody i odwróciła
się w stronę, z której dobiegał nieśmiały głos. Bill Northrup, właściciel gale
rii, stał tuż obok i czekał cierpliwie, aż zwróci na niego uwagę. Był czas, gdy
- 5 -
oczekiwał z jej strony czegoś więcej. Teraz jednak zadowalał się tym, co
mogła mu dać, to znaczy przyjaźnią i sztuką.
Uśmiechnęła się do niego, lecz jej oczy wypełniał smutek - nieodłączny
towarzysz.
- Powinnam chyba podpisywać swoje prace „Angelina i Słońce" - powie
działa - bo moje szkła, pozbawione jego wspaniałego światła, są nic nie warte.
Bill z dezaprobatą potrząsnął głową. &
- Zbytek skromności - zauważył. - Rozejrzyj się tylko. Twoje prace
sprzedają się bardzo dobrze, zwłaszcza jak na pierwszą wystawę.
Angela powiodła wzrokiem po sali, ale nie dostrzegała niczego poza
swoją sztuką. Rejestrowała olśniewające plamy światła i cienia, migotliwą
grę kolorów, wrażenie przebywania wewnątrz jakiegoś fantastycznego, ob
racającego się powoli klejnotu. Była zadowolona, że jej prace znajdują na
bywców, ponieważ stanowiły źródło jej utrzymania. Jednak same pieniądze
nie sprawiały jej szczególnej przyjemności. Co innego - kolory. I świado
mość, że ludziom podobają się jej tęczowe wizje.
- Cieszę się - odparła z prostotą. - Pięknem należy się dzielić.
Bill westchnął.
- Nie jesteś dość twarda na takie życie.
- Mam się stać aniołem w pancerzu? - Zaśmiała się cicho na wspomnie
nie ich nieustannego sporu. - Niezbyt to prawdopodobne, co?
- Więc ja będę twardy, a ty anielska - odparł Billy.
- Taka była umowa. - Wykrzywiła wargi w leciutkim, ironicznym uśmie
chu. - W każdym razie ty się z niej wywiązujesz.
- Facet, który na ciebie czeka, mógłby udzielać mi lekcji.
Angel uniosła w niemym pytaniu brwi o barwie miodu.
- Dzwoni niejaki Miles Hawkins - wyjaśnił Bill.
Angel, zaskoczona, potrząsnęła głową. W jej długich, opadających na
piersi włosach zamigotał słoneczny blask.
- Nie znam nikogo takiego - powiedziała.
- Ale on ciebie zna.
- Naprawdę?
- Powiedział, że musi natychmiast z tobą mówić. Chodzi o Derry'ego.
Uśmiech zniknął z twarzy Angel.
- Tłumaczyłem, że impreza nie skończy się w ciągu najbliższej godzi
ny - ciągnął Bill - ale facet nie chciał słuchać. Powiem mu, żeby...
- Nie - Angel przerwała mu wpół słowa. - Skoro chodzi o Derry'ego,
pogadam z nim.
- Tak myślałem. Derry to jedyny mężczyzna, jakim się przejmujesz.
Posłała mu szybkie spojrzenie błękitnozielonych oczu, wyczuwając nad
ciągającą sprzeczkę.
- Derry jest dla mnie jak brat - stwierdziła cicho. - Nikim więcej. Ale
i nikim mniej.
- 6 -
Bill westchnął i mruknął w ślad za oddalającą się Angel:
- No cóż, tyle że to przystojny dzieciak i na dodatek wcale z tobą nie
spokrewniony.
Te słowa zaskoczyły ją. Nigdy bowiem nie myślała o Derrym jak o atrak
cyjnym mężczyźnie, choć musiała przyznać, że mógł się podobać: jasnowłosy,
muskularnie zbudowany, przyciągał wzrok niejednej kobiety. Ale dla niej li
czyła się przede wszystkim jego wola zostania lekarzem, bezwzględna dyscy
plina w nauce, jaką narzucił sobie nawet podczas wakacji, gniew i rozpacz
tamtej nocy, gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Jeśli więc ktoś, nawet
nieznajomy, chciał z nią porozmawiać o Derrym, nie mogła odmówić.
Weszła do gabinetu Billa, wcisnęła podświetlony przycisk w aparacie
i podniosła słuchawkę.
- Pan Hawkins? - spytała cicho, ale nie mogła ukryć niepokoju i waha
nia. - Chyba sobie pana nie przypominam.
- Przypuszczam, że Derry nazywał mnie „Hawk" - wyjaśnił głęboki mę
ski głos po drugiej stronie.
- Ach... jest pan tym Hawkinsem. Derry w Ustach ciągle pana wspomi
na: „Hawk to", „Hawk tamto". Nie skojarzyłam pańskiego nazwiska, sły
sząc je w pełnym brzmieniu.
Zapadła cisza. Angel zastanawiała się, czy przypadkiem nie obraziła roz
mówcy. Miała nadziej ę, że nie, gdyż Hawk odgrywał ważną rolę w zawodo
wych planach Derry'ego.
- Derry powiedział, że otacza panią w tej chwili rój wielbicieli, ale że
zgodzi się pani spotkać ze mną w „Golden Stein", jeśli on o to poprosi.
Angel uśmiechnęła się, odnajdując w wypowiedzi nieznajomego ślad nie
winnych docinków Derry'ego.
- Derry lubi żartować, panie Hawkins. Ludzie podziwiają w tej chwili
moje szkła, nie mnie. A co do reszty, miał rację. Jeśli chce, żebym się z pa
nem spotkała, to zgoda.
- Tak po prostu? - spytał ironicznie. - Spotka się pani z nieznajo
mym?
Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Hawk nie droczył się z nią ani
w gruncie rzeczy nie pytał. Głos miał twardy i pogardliwy, pobrzmiewała
w nim jakaś mroczna, zimna nuta.
- Tak po prostu - zgodziła się cicho. - Będę w „Golden Stein" za półto
rej godziny.
- Nie. Zaraz.
- Co? - spytała, nie wierząc własnym uszom.
- Zaraz, Angel. - A po chwili dodał chłodno: - Derry cię potrzebuje.
- Ale...
Odłożył słuchawkę.
Angel wpatrywała się w telefon zmieszana i nieco poirytowana. Hawk
był obcesowy, zarozumiały i niecierpliwy. Poza tym nikt nie nazywał jej Angel,
- 7 -
nawet Derry. Angelina, Angie, owszem. Ale Angel? Nigdy. Tylko w myś
lach wymawiała to imię, jakim sama się nazwała, gdy w szpitalu odzyskała
przytomność po wypadku, którego nie miała prawa przeżyć. I którego tak
naprawdę nie chciała przeżyć. Nie na początku. I nie jako jedyna.
- Kłopoty? - spytał Bill, stając obok.
Angel podniosła wzrok znad słuchawki, którą odłożyła ostrożnie.
- Nie wiem - odparła smutno i schyliła się nad biurkiem, by wyjąć z szu
flady torebkę i lekki czarny szal.
- Przeproś w moim imieniu gości, Bill.
- Angelina, nie możesz wyjść ot tak sobie z własnej wystawy. - Starał
się nadać głosowi ton rozsądku.
- Derry mnie potrzebuje.
- Twoja kariera potrzebuje cię bardziej!
Angel popatrzyła w głąb zatłoczonej sali.
- Oni kupują moje szkła, nie mnie - zauważyła.
Billy zaklął. Chciał się z nią spierać, ale dał sobie spokój. Angel była
nieprzejednana w dwóch sprawach. Jednąz nich stanowiła jej sztuka. Drugą
był Derry Ramsey.
Opuszczając galerię tylnymi drzwiami, Angel narzuciła jedwabny szal
na czarną sukienkę. Nawet w środku lata Vancouver potrafiło zaskoczyć chło
dem, zwłaszcza gdy chmury i słońce zaczynały bawić się na wieczornym
niebie w berka.
Kiedy zjawiła się w „Golden Stein", nie była zaskoczona panującym
tam ściskiem. Lokal stanowił ulubione miejsce spotkań turystów i miej
scowych.
Zwykle unikała hałaśliwych, zadymionych, tętniących życiem barów. Ale
to popołudnie nie było zwykłe. Tego popołudnia Derry poprosił ją, by spo
tkała się z nieokrzesanym człowiekiem, zwanym Hawkiem, choć doskonale
wiedział, że trwa akurat wystawa jej prac w galerii Northrupa.
W gruncie rzeczy Angel była wdzięczna Hawkowi za jego szorstkie ma
niery, gdyż pozwalały zapomnieć jej o ewentualnych powodach, dla których
Derry mógł jej potrzebować. Stała niecierpliwie w drzwiach baru i czekała,
aż oczy przywykną do przyćmionego, karminowego światła, tak lubianego
przez bywalców lokalu.
Mężczyzna nazwany Hawkiem przyglądał się jej bacznie od najbliższe
go stolika. Jego ciemne oczy dostrzegły czarną jedwabną sukienkę, zarzuco
ny niedbale na ramiona czarny szal z frędzlami, jasnoblond włosy, które zda
wały się przyciągać i koncentrować światło.
Drzwi lokalu znów się otworzyły. Sylwetkę Angel zalała fala jasności.
Jej długie włosy błysnęły i zafalowały w podmuchu wiatru. Rysopis dany
przez Derry'ego - „wysoka, blondwłosa i chuda" - nie odpowiadał w pełni
wizerunkowi szczupłej, opanowanej kobiety, która stała przy wejściu. A jed
nak Hawk był pewien, że to właśnie Angie. Nikt inny nie mógł mieć takich
- 8 -
oczu, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do twarzy, zbyt niespokojnych
jak na kobietę w tym wieku. Wykrzywił usta w cynicznym grymasie, gdy
uświadomił sobie, jak młoda jest ta Angie, nie - Angel. „Kobieta, która tak
wygląda, to nie jakaś tam Angie - pomyślał z ironią. - Ale też z pewnością
nie Angel, nie anioł, bez względu na to, jak nieziemska się wydaje". Hawk
zacisną) usta na wspomnienie ostatniej w jego życiu blondynki, aktorki o nie
winnym, delikatnym wyglądzie, za którym kryła się jedynie pustka i kłam
stwo. Krótko mówiąc - grała i niczym nie różniła się od innych znanych mu
kobiet. Także od Angel, która spoglądała teraz na niego w milczeniu. „An
gel. Trójwymiarowe kłamstwo - pomyślał zimno. - Ale piękne. Cholernie
piękne. Najgorsze kłamstwa zawsze są piękne. Więc nazwę ją Angel i ile
kroć wymówię to imię, będzie mi ono przypominało, że ta kobieta jest wszyst
kim, tylko nie aniołem".
Angel spostrzegła mężczyznę, który obserwował jąz odległości paru kro
ków, i nieomylnie odgadła w nim Hawka. Na tle wymuszonej beztroski, jaka
panowała w lokalu, Hawk wyglądał jak skalista wyspa o zachodzie słońca,
skondensowana ciemność na tle barwnej plamy, niewzruszona ostoja na fa
lach niewiarygodnie wzburzonego morza.
W tym momencie drzwi znów się otworzyły i na mężczyznę padł snop
ostrego światła. Angel pojęła, dlaczego nazywano go Hawkiem - jastrzę
biem. To nie z powodu jego wyrazistych rysów twarzy, gęstych, czarnych
włosów i krzaczastych brwi. Ani nie ze względu na mocne, szczupłe ciało
czy też wdzięk drapieżnika, z jakim się poruszał, idąc w jej kierunku. Cho
dziło o jego oczy, krystaliczne, brązowe oczy jastrzębia - przenikliwe, głę
bokie, samotne i dzikie.
- Hawk - przedstawił się.
Głos miał głęboki, gardłowy, równie hardy jak oczy.
- Ludzie nazywają mnie Angie.
Nastąpiła chwila denerwującej ciszy, w czasie której Hawk mierzył ją
wzrokiem.
- Ludzie zwracają się do mnie per panie Hawkins - odparł. - Nawet
taki przyjazny szczeniaczek jak Derry Ramsey.
Angel poczuła się niepewnie, zaskoczona dość bezceremonialnym opi
sem przyjaciela, który uważał Hawka za niemal wszechmocnego. Więc na
gle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który zasłużył so
bie na takie uwielbienie Derry'ego, godne herosa.
- A jak nazywają pana za plecami? - spytała.
Oczy Hawka zwęziły się.
- Tak różnie, że nawet aniołom się nie śniło - odparł. Jego przenikliwe,
twarde oczy mierzyły ją obojętnym spojrzeniem, zatrzymując się na świetli
stej aureoli z włosów. - Angel. Pasuje do pani.
Coś w jego tonie powiedziało jej, że ona jest dla niego Angel i że tak już
pozostanie. Zirytowała ją ta arogancja, lecz po chwili zapanowała nad sobą
- 9 -
ze względu na Derry'ego, który potrzebował Hawka. W każdym razie ten
człowiek nie mógł odkryć, jakie znaczenie miało dla niej imię „Angel".
„Coś, co żyje, choć kiedyś umarło".
- A więc będę nazywała pana Hawkiem - powiedziała łagodnie. -1 oby
dwoje będziemy niezadowoleni z naszych imion.
2
ewa brew Hawka uniosła się. Surowe rysy jego twarzy stały się
jeszcze wyrazistsze. Odwrócił się od Angel i ruszył w stronę
swojego stolika.
- Co pijesz? - spytał.
— Blask słońca.
Hawk odwrócił się tak gwałtownie, że Angel nie mogła powstrzymać
okrzyku zaskoczenia. Nigdy dotąd nie widziała, by ktoś poruszał się rów
nie szybko, a mimo to w sposób kontrolowany, harmonijnie i zwinnie jak
wiatr.
- Blask słońca. Niewiele tu go mamy - zauważył, wskazując dłonią za
dymioną salę.
- Nie przyszłam tu pić, Hawk. Przyszłam, bo Derry mnie potrzebuje. -
Choć mówiła łagodnie, w jej głosie brzmiała stanowczość. Takim samym
tonem przestrzegała Billa, że jeśli chodzi Derry'ego, nie należy się po niej
spodziewać rozsądku. - No więc, czego Derry potrzebuje?
Zmiana w jej głosie nie uszła uwagi Hawka.
- Nowej nogi - odparł bez ogródek. - Miał wypadek.
Angel poczuła, jak sala wiruje wokół niej. Narastający dźwięk zmienił
się w krzyk bólu, czerwone światło rozprysło się w drobiny tłuczonego szkła
oszronionego księżycowym blaskiem; dławiły ją opary benzyny, gardło ści
skały kleszcze bólu i strachu. Próbowała coś powiedzieć, zadać jakieś pyta
nie, by upewnić się, że z Derrym wszystko w porządku i że nie powtórzył się
taki straszny wypadekjak tamten sprzed trzech lat, kiedy straciła matkę, ojca
i narzeczonego, a sama ledwie uszła z życiem. Nie była jednak w stanie o nic
zapytać ani nic zrobić. Drżała tylko i oddychała spazmatycznie. Przed trze
ma laty Derry uratowałjej życie. Nie zniosłaby myśli, że teraz on jest ranny
i w potrzebie, a jej przy nim nie ma.
Nawet w przyćmionym świetle lokalu jej nagła bladość była doskonale
widoczna. Hawk usłyszał westchnienie i zobaczył, że Angel się osuwa, a gdy
ją podtrzymał, poczuł chłód jej skóry.
- D... Derry?- wyjąkała, jakby przepychając słowo przez zaciśnięte
zęby.
- Ma tylko złamaną nogę - wyjaśnił szorstko Hawk.
- 1 0 -
Potrząsnął nią, by się upewnić, że słyszy to, co do niej mówi. W głębi jej
oczu dostrzegł strach i ból. Wtedy jego dłonie instynktownie złagodziły chwyt.
- Nic mu nie będzie - dodał.
Angel wpatrywała się w Hawka, który przemawiał głosem zaskakująco
łagodnym, uspokajającym i pełnym współczucia, jak na kogoś, kto sprawiał
wrażenie bezwzględnego.
- To tylko złamana noga - powtórzył. - Derry'emu nic nie grozi.
- Wrak samochodu - powiedziała chrapliwie Angel. - Mnóstwo potłu
czonego szkła, powyginany metal i krzyki. Boże, te krzyki...
Oczy Hawka zwęziły się, po karku przebiegł mu dreszcz. Angel była
najwidoczniej przekonana, że Derry odniósł obrażenia w wypadku samo
chodowym. Z jej oczu wyzierała niezachwiana pewność. I przerażenie. Za
cisnął dłonie na jej ramionach, zmuszając ją, by znów skupiła na nim uwagę.
- Piłka nożna, nie wypadek samochodowy - powiedział dobitnie.
- Ppiłk... - Angel nie była w stanie wymówić tego słowa.
- Derry grał z przyjaciółmi - wyjaśniał Hawk - wyskoczył w górę, żeby
przechwycić piłkę, i spadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie kostkę w dwóch
miejscach.
Angel na moment wsparła się na Hawku, ale zaraz uniosła głowę i stanę
ła prosto. Przyglądała mu się pociemniałymi, zbyt dużymi oczami w stosun
ku do drobnej twarzy i zastanawiała się, czyjego okrucieństwo było zamie
rzone, gdy tak brutalnie oznajmił, co przydarzyło się Derry'emu: „Potrzebuje
nowej nogi". Przez dłuższą chwilę studiowała badawczym wzrokiem twarde
rysy jego twarzy. W końcu doszła do wniosku, że w żaden sposób nie mógł
wiedzieć, jakie wrażenie zrobią na niej te słowa. Nie miał przecież pojęcia
o wypadku, który zniszczył jej życie. I ją samą.
- Angel?
Hawk wyczuł koniuszkami palców nierówny puls na jej szyi.
- Słyszysz mnie? - spytał głębokim głosem.
- Tak...
Mówiła tak cicho, że musiał się pochylić, by zrozumieć. Jego palce prze
sunęły się po jej szyi i zagubiły wśród jedwabistych, kręconych włosów, ale
kciuk pozostał na tętnicy. Hawk przyciągnął Angel do siebie, tuląc do piersi
i kołysząc delikatnie. Zrobił to instynktownie, czym zaskoczył siebie i ją.
Był to naturalny odruch, jakiego sam pragnął zaznać w młodości. I później.
Nieobcy był mu widok oczu przysłoniętych cieniem strachu, widział rozpry-
śnięte szkło, rozbite samochody i śmierć. Wszystko to było także jego udzia
łem, tyle że on nie mógł liczyć na słowa pociechy od nikogo. „Czy dlatego
obejmuję teraz Angel? - zastanawiał się. - A może dlatego, że jest delikatna
i pachnąca jak blask słońca, a jej skóra staje się pod moim dotykiem cie
pła?".
Kiedyjego wargi musnęły jej skronie, zamknięte oczy, wrażliwy kącik
warg, Hawk poczuł pod kciukiem nagłe przyspieszenie pulsu. Angel drgnęła
-11-
nieznacznie, tuląc się do jego troskliwych dłoni, choć sama go nie objęła.
Z jej ust dobywał się urywany oddech.
Na twarz Hawka powrócił zwykły u niego, cyniczny wyraz. Ta dziew
czyna nie różniła się od innych, które znał. „Kiedy nie jest z mężczyzną,
którego kocha, kocha mężczyznę, z którym jest".
Angel wyczuła tę nagłą rezerwę. Zmieszana podniosła wzrpk. Wpraw
dzie nie spodziewała się ze strony Hawka pociechy, ale też nie oczekiwała,
że zostanie tak nagle pozbawiona jego serdeczności. Patrzył na nią teraz
szacującym, zimnym wzrokiem. Usta tworzyły zaciętą linię.
- Zachowaj te duże, wystraszone oczy dla Derry'ego- powiedział. -
Jest dość młody, żeby uwierzyć we wszystko.
Nagle Angel na powrót odnalazła się w rzeczywistości - w hałaśliwym
barze, wśród rozbawionych spojrzeń gości, w przyćmionym szkarłatnym świe
tle, które nadawało ostrym rysom Hawka jakiś demoniczny wyraz. Nie rozu
miała, jaką grę prowadzi z nią ten mężczyzna. I nie chciała wiedzieć. Już
samo to, że odczuwała ciepło jego dotyku, które po chwili, nieuchwytnie,
zmieniło się w żar, którego nie doświadczała od trzech lat - było wystarcza
jąco niepokojące. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Hawk chciał ją
zatrzymać, lecz w dłoniach pozostał mu tylko jej jedwabny szal. Spojrzał na
czarną tkaninę, która przypominała połamane skrzydła, i zaklął.
Angel wyszła z baru. Na zewnątrz oślepiło ją słońce. Ścisnęła torebkę
i szybko podeszła do krawężnika, rozglądając się za taksówką. Właśnie ja
kaś nadjeżdżała. Uniosła rękę, ale za nadgarstek chwyciły ją czyjeś szczu
płe, ogorzałe palce. Nie musiała się odwracać, by stwierdzić, że dogonił ją
Hawk. Nawet nie próbowała się wyrywać; wiedziała, że to bezcelowe. Jego
palce były jak... szpony. Odwróciła się i patrzała na niego bez słowa swoimi
zielonymi jak morska woda oczami.
- Wybierasz się dokądś? - spytał.
- Do Derry'ego.
- Szczęściarz - stwierdził Hawk z sarkazmem. Jego głos przypominał
świst bata.
Angel stała jak rażona piorunem. Gniewnie zmrużyła oczy. Po chwili
jednak wyraz jej twarzy uległ zmianie, gdy uświadomiła sobie dwie proste
prawdy: Hawk był kimś ważnym ze względu na przyszłość Derry'ego; Der-
ry zaś był ważny dla niej. To dla jego dobra musi powściągnąć język i tempe
rament. „I dla własnego. Nie kontrolowane emocje zniszczą mnie. Czyż nie
przerabiałam już tej lekcji?" - pomyślała. Hawk zauważył tę nagłą zmianę
w Angel. Zamiast emocji na jej twarzy malowała się teraz pustka. W milcze
niu, cierpliwie Angel czekała, aż Hawk jąuwolni. Było to bardziej denerwu
jące, niż gdyby stawiała opór. Choć miał ją blisko przy sobie, ona była od
niego daleko.
- Nic nie powiemy? -rzuciłwyzywająco. -Żadnych błagań, giereki za
chęcających przekomarzań?
- 1 2 -
Angel tłumiła gniew. Miała w tym wprawę, nabytą od czasu wypadku.
Wściekłość z powodu śmierci rodziców i Granta niemal unicestwiła tamtą
osobę, którąDerry zdołał wydobyć z wraku. Angel nie zaczęła żyć na nowo,
dopóki nie nauczyła się panować nad dziką furią, jaką wywoływała w niej
myśl o niesprawiedliwości życia i śmierci. Podobnie było z umiejętnością
chodzenia. Spokój ducha osiągnęła ogromnym kosztem. Nie zamierzała te
raz ulegać gniewowi.
Pomyślała o blasku słońca i kolorach, które miały więcej odcieni niż ona
słów, by je opisać. Zebrała je w swej wyobraźni niczym skąpiec gromadzący
złoto. Stała w ich blasku, jak w letnim deszczu, a one spływały po niej i uwal
niały od niszczących emocji. Ba...