Rodzinie i przyjaciołom, którzy pomogli mi przetrwać okres dorastania. I wszystkim, którzy czują się zagubieni – mam na...
6 downloads
35 Views
2MB Size
Rodzinie i przyjaciołom, którzy pomogli mi przetrwać okres dorastania. I wszystkim, którzy czują się zagubieni – mam nadzieję, że ta książka was zainspiruje, by podążać za marzeniami i nigdy nie tracić nadziei. Wszystko jest możliwe.
Wstęp Dorastanie, przejście z dzieciństwa w dorosłość, to jeden z najciekawszych momentów w naszym życiu: chaos, obłęd, hormony, ciągłe zmiany i skrajności. To decydujący czas pełen dramatycznych wydarzeń i ekstremalnych emocji, które nas kształtują i zmieniają w dorosłych. Większość ludzi określa te lata jako najlepsze w całym swoim życiu. To czas beztroski, radości i przygód. Ale może również nieść ze sobą wiele trudności i wyzwań, zwłaszcza w przypadku osób, które w taki czy inny sposób odstają od otoczenia. Teraz, kiedy media społecznościowe odgrywają tak wielką rolę w naszym codziennym życiu, młodość jest jeszcze trudniejsza niż dawniej, szczególnie z powodu stale narastającej presji, by być idealnym. W tym świecie ludzie szybko wydają sądy na temat innych, nie poświęcając zbyt wiele czasu, by w pełni zrozumieć daną osobę czy zastanowić się, co tak naprawdę dzieje się w jej życiu. Pisząc Mirror, Mirror, starałam się opowiedzieć historię, która w realistyczny sposób kreśli obraz tych burzliwych lat, i stworzyć postaci, z którymi każdy może się identyfikować. Chciałam, by ta książka mówiła o sile przyjaźni, o tym, że bliskość osób, które darzy się miłością i zaufaniem, daje człowiekowi prawdziwą moc. Przede wszystkim jednak pragnęłam powiedzieć każdemu z was: nic nie szkodzi, jeśli jeszcze nie potrafisz określić, kim jesteś. Nie szkodzi, jeśli różnisz się od innych, ponieważ bez względu na wszystko jesteś idealny i wyjątkowy. Dopóki wiesz, co cię uszczęśliwia, i idziesz za głosem serca, będzie dobrze. Bądź sobą, bez względu na wszystko. Poznaj swoje mocne strony i uświadom sobie, że masz siłę, by zmieniać świat. Ściskam Cara
Osiem tygodni temu… Wschodziło słońce, temperatura powietrza rosła, a my wracaliśmy do domu, objęci, leniwie powłócząc nogami. Głowa Rose spoczywała na moim barku, jej ramię oplatało mnie w pasie. Wyraźnie pamiętam dotyk jej biodra obijającego się o moje w nieskoordynowanym rytmie, skórę tuż przy mojej skórze, ciepłą i miękką. Dochodziła piąta, światło poranka było mocne i złote, brudne ulice lśniły w nim jak nowe. Nie raz oglądaliśmy wschody słońca po nocy na mieście, przeciągając spędzane wspólnie chwile, zanim każde z nas przyłoży głowę do poduszki. Do tamtej nocy życie wydawało się wspaniałe, jakby należało do nas, jakbyśmy tworzyli z nim nierozerwalną całość, a każdą wspólną sekundę wypełniało coś nowego, co wydawało się niezwykle ważne. Ale tej nocy wszystko się zmieniło. Bolały mnie oczy, w ustach mi zaschło, serce waliło jak młotem. Nie chcieliśmy wracać do domu, ale co mieliśmy zrobić? Nie było innej opcji. – Dlaczego teraz? – powiedziała Rose. – Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Była szczęśliwa. Więc dlaczego? – W końcu to nie pierwszy raz – zauważył Leo. – Dlatego psy mają to gdzieś. Bo już wcześniej znikała. Kasa, plecak z żarciem z lodówki, gitara. Jak kamień w wodę, na kilka tygodni. To jej modus operandi. – Ale nie, odkąd istnieje Mirror, Mirror – zaoponowała Rose. – Odkąd razem gramy, nie zdarzyło się to ani razu. Wcześniej cięła się, uciekała i tak dalej. Ale odkąd istnieje nasz zespół, nic takiego się nie stało. Wszystko było okej. I u niej, i u nas. Lepiej niż okej. Spojrzała na mnie, szukając wsparcia, i dostała je. W ciągu ostatniego roku wszystko się zmieniło, dla całej naszej czwórki. Wcześniej każde z nas było zagubione, w taki czy inny sposób, a potem powstał zespół. Razem byliśmy silni, fajni i twardzi jak skała, i zarąbiści, wspaniali. Wydawało nam się, że Naomi też tak czuje, że już nie musi uciekać. Aż do wczorajszej nocy. Tej nocy aż do rana łaziliśmy po mieście. Wszystkie miejsca, w których kiedyś byliśmy z nią, teraz odwiedzaliśmy bez niej. Miejsca, o których mówiliśmy rodzicom, i takie, o których nie mówiliśmy. Kluby, do których ze względu na wiek w ogóle nie powinni nas wpuszczać, gorące, cuchnące potem i hormonami. Przeciskaliśmy się przez falującą masę tancerzy, uparcie szukając jej wzrokiem. Przemykaliśmy w ciemności, alejkami na tyłach pubów, gdzie można kupić dragi, ściszonym głosem wypytując nerwowe dzieciaki o cieniach zamiast oczu, proponujące nam porcję skuna. Tej nocy nie skorzystaliśmy. Odwiedzaliśmy miejsca ukryte za nieoznaczonymi drzwiami, gdzie trzeba kogoś znać, żeby dostać się do środka. Ciemne sutereny, gdzie ludzie palili, aż powietrze gęstniało od dymu, a muzyka grała tak głośno, aż dzwoniło w uszach, klatka piersiowa wibrowała, a podłoga podskakiwała do rytmu pod stopami.
Odwiedziliśmy wszystkie te miejsca i wiele innych. Osiedlowy park, po którym często się włóczymy. Brzeg rzeki, obcy, w cieniu ekskluzywnych apartamentowców. Most Vauxhall, nasz most, przez który, przekrzykując samochody, przechodziliśmy tyle razy, że wydaje się kimś bliskim, kimś w rodzaju świadka. W końcu dotarliśmy do dawnego punktu przyjmowania zakładów, gdzie ktoś kiedyś wyważył drzwi, gdzie na zapleczu leży materac i gdzie przychodzą dzieciaki, kiedy chcą być same. Ja nigdy, ponieważ samotność to jedna z tych rzeczy, których nienawidzę najbardziej na świecie. Mijały kolejne godziny, a my wciąż byliśmy pewni, że jednak ją znajdziemy, że znów wywinęła jeden z tych swoich numerów, na które było ją stać, kiedy cierpiała i chciała wzbudzić zainteresowanie otoczenia. Byliśmy przekonani, że nasza najlepsza przyjaciółka i członkini zespołu, Naomi, będzie w którymś z tych tylko nam znanych miejsc. Będzie czekać, aż ją znajdziemy. Bo to niemożliwe istnieć jednego dnia, a następnego nagle zniknąć. To nie ma sensu. Nikt tak po prostu nie rozpływa się w powietrzu, nie pozostawiając żadnych śladów. Tak sobie powtarzaliśmy tej nocy, a potem kolejnej i przez wszystkie następne noce, a rodzice mówili, że mamy przestać, że Naomi wróci, kiedy poczuje się gotowa. Potem policja zaprzestała poszukiwań, bo Naomi uciekała już tyle razy. My wiedzieliśmy, że tym razem jest inaczej, ponieważ Naomi się zmieniła. Oni jednak nie chcieli słuchać, mieli znudzone miny i puste notatniki. Cóż oni mogli wiedzieć? Tak więc szukaliśmy Naomi i szukaliśmy, długo po tym, jak wszyscy inni przestali. Szukaliśmy wszędzie. Ale jej nigdzie nie było. Zostały tylko miejsca, w których kiedyś bywała.
1 Dzisiaj: życie toczy się dalej, jak to mówią. Musimy dalej wstawać z łóżka, chodzić do szkoły, wracać do domu, myśleć o różnych gównach w rodzaju zbliżających się egzaminów. A inni tylko powtarzają te wszystkie pierdoły w rodzaju: „Módlcie się i nie traćcie nadziei”. Życie toczy się dalej, ale tylko pozornie, ponieważ tej nocy, kiedy znikła, Naomi nacisnęła wielki przycisk stop. Dni mijają, mijają tygodnie i pory roku, i tak dalej. Ale poza tym nic się nie zmienia. Nie tak naprawdę. Jakbyśmy od ośmiu tygodni wstrzymywali oddech. Ponieważ jednej rzeczy już nie mówią – nie mówią, że wróci, kiedy poczuje się gotowa. W szkole widuję jej starszą siostrę Ashirę. Przemyka ze spuszczoną głową, zamknięta w sobie, jakby ostrzegała, żeby się do niej nie zbliżać. I rodziców w sklepie, chodzą dookoła, patrzą na towary, ale jakby nic nie widzieli. Nai zaginęła, ale to oni wyglądają na zagubionych. Zgadza się, kiedyś uciekała po to, by jej szukano, ponieważ kiedyś uwielbiała tego rodzaju psychodramy. Ale już od dawna tego nie robiła. Poza tym nigdy nie odbywało się to w ten sposób. Na pewno nie chciałaby, żeby rodzice tak się zamartwiali, żeby Ash wyglądała, jakby przez cały czas wstrzymywała oddech, szykując się na tragiczne wieści. Nai jest skomplikowana, ale kocha rodzinę, a oni kochają ją, są jak płomień, do którego wszyscy ciągniemy, spragnieni miłości, jak ćmy do światła. W tej rodzinie wszyscy naprawdę troszczą się o siebie nawzajem. Naomi na pewno by im tego nie zrobiła. Ani nam. Ale nikt nie chce o tym słuchać, ani policja, ani nawet jej mama, ponieważ łatwiej im znieść myśl, że Naomi to wstrętna zdzira, niż to, że po prostu przepadła bez śladu. Dlatego czasem myślę, że byłoby lepiej, gdyby znaleźli ciało. Wiem, to obrzydliwe z mojej strony. Czasem chcę, żeby się okazało, że nie żyje, żeby tylko mieć pewność. Ale jej nie znaleźli. Nic nie znaleźli. A życie toczy się dalej. Co z kolei oznacza, że dzisiaj odbędzie się przesłuchanie kandydatów na nowego basistę bądź basistkę. Przez chwilę wydawało się, że bez niej po prostu się rozpadniemy. Reszta Mirror, Mirror – ja, Leo i Rose – spotkaliśmy się na próbie i zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie lepiej po prostu z tym skończyć, stwierdziliśmy nawet, że to najlepsze rozwiązanie. Ale potem długo staliśmy w milczeniu, nikt nie wyszedł, nikt nie zbierał swoich rzeczy, i wiedzieliśmy, nie musieliśmy tego mówić głośno, że nie możemy tego zrobić. Rozwiązanie zespołu oznaczałoby, że rezygnujemy z najlepszego, co kiedykolwiek nam się przydarzyło, oznaczałoby, że rezygnujemy z niej na dobre. To Naomi stworzyła nasz zespół, a przynajmniej sprawiła, że z badziewnej amatorskiej kapeli założonej w ramach zadania domowego stał się czymś prawdziwym, czymś, co nabrało znaczenia. To dzięki Nai każde z nas znalazło coś, w czym jest dobre, ponieważ ona jest tak dobra w tym, co robi. To znaczy, jest świetną basistką, niesamowitą.
Wystarczy usłyszeć jeden akord wychodzący spod jej palców, szok. Ale to nie koniec, przede wszystkim Naomi potrafi pisać – naprawdę dobre kawałki. Ja też nie najgorzej sobie radzę, a razem idzie nam świetnie, ale Nai ma ten szczególny dar, który potrafi sprawić, że coś szarego i smętnego nagle zaczyna lśnić i staje się wyjątkowe. Przed Mirror, Mirror nie wiedziała, że ma taką supermoc, ale teraz wie, ponieważ jej powiedzieliśmy. A im częściej jej to powtarzaliśmy, tym była lepsza. I kiedy masz taką moc, to nie musisz uciekać i znikać bez śladu. Tamtego dnia, kiedy o mało się nie rozpadliśmy, do sali prób przyszedł pan Smith, nasz nauczyciel muzyki. Były wakacje, w szkole pusto, nie licząc nas. To dzięki niemu mogliśmy ćwiczyć w budynku szkoły, załatwił nam pozwolenie i mimo że też miał wakacje, siedział w innym pomieszczeniu i czytał gazetę, podczas gdy my kłóciliśmy się i graliśmy. Tym razem jednak przyszedł do sali, usiadł i czekał, aż przestaniemy gadać i na niego spojrzymy. Uderzył mnie jego wygląd. Pan Smith należy do osób, które zdają się wypełniać sobą przestrzeń, nie tylko dlatego, że jest wysoki i mocno zbudowany, trenuje i tak dalej, lecz również za sprawą tego, jak się zachowuje, jaki jest: lubi życie, lubi nas, swoich uczniów, a to rzadkość. Budzi w nas chęć, by się uczyć, by coś robić, dzięki energii, którą rzadko spotyka się u dorosłych. Jakby naprawdę mu zależało. Ale tamtego dnia wyglądał, jakby spuszczono z niego powietrze, jakby cała energia i dobre wibracje, które zwykle ze sobą przynosił, uleciały z niego bez śladu. Muszę przyznać, że ten widok mnie przeraził, ponieważ pan Smith należy do tych osób, które zawsze emanują siłą. Może to się wydawać dziwne, ale pan Smith budził teraz we mnie jeszcze większą sympatię. Naprawdę przejął się zniknięciem Nai, naprawdę się martwił. A oprócz nas i jej rodziny chyba niewiele osób przejmuje się jej losem. Nie wiem, co czuli pozostali, ale we mnie tego dnia pan Smith wzbudził troskę, pragnienie, by mu pomóc, ponieważ było oczywiste, że on chce pomóc nam. – Naprawdę chcecie rozwiązać zespół? – zapytał. Popatrzyliśmy po sobie i przez sekundę poczuliśmy się tak jak wcześniej, zanim połączyła nas przyjaźń, samotni i niezdarni, i myśl, że mielibyśmy wrócić do tamtego stanu, była naprawdę przerażająca. – Bez niej jest dziwnie. – Rozumiem – odparł, targając przy tym włosy, aż zaczęły sterczeć jak dziwaczne blond kolce. – Ale posłuchajcie, jeśli teraz się rozstaniecie, na pewno będziecie tego żałować. Wasza czwórka… trójka… Jestem z was taki dumny. Z tego, co razem robicie. Nie chciałbym, żebyście to stracili ze względu na was samych i ze względu na Naomi. Niewiele możecie teraz dla niej zrobić, ale na pewno możecie zadbać o to, by ludzie o niej pamiętali. Aż do czasu, gdy się odnajdzie. O to, by nigdy nie zarzucono poszukiwań. Mam pomysł. Urządzimy koncert, tutaj, w szkole. Zbierzemy fundusze na dalsze poszukiwania i nagłośnienie tej sprawy. Tak, żeby cały świat nas zobaczył, was, żeby wszyscy przekonali się, jaka jest dla nas ważna. Taki mam pomysł. Ale potrzebna mi wasza pomoc. Wchodzicie w to? Jasne, od razu się zgodziliśmy. Nic innego nam nie pozostało. Dalej spotykaliśmy się na próbach, przez cale lato, tylko we trójkę, ale koncert
zaczął się zbliżać wielkimi krokami i doszliśmy do zgodnego wniosku: musimy znaleźć basistę. Kurwa. Nie znam nikogo, kto grałby na basie tak, jak grała… gra Naomi, co może wydawać się dziwne, ponieważ jest dziewczyną, a dziewczyny rzadko bywają dobrymi basistkami. Nie przemawia przeze mnie seksizm, stwierdzam fakt. Żeby na poważnie grać na basie, potrzeba zaciekłej determinacji, by pozostać niewidzialnym, a dziewczyny – no, w każdym razie normalne dziewczyny – lubią, kiedy się na nie patrzy. Ale oto nadszedł ten dzień. Muszę wziąć się w garść. Zwlekam się z wyra i spoglądam na kłębowisko zmiętych ubrań na podłodze. Leo to ma dobrze. Ten gość po prostu wstaje rano i od razu wygląda idealnie. Bierze gitarę do ręki i dziewczyny wielbią go jak boga. To niesprawiedliwe, ma tylko szesnaście lat, a jest taki wspaniały, jakby od razu urodził się ostatecznie uformowany, obdarzony głębokim głosem, wysoki i muskularny. Ja za to wciąż znajduję się w beznadziejnej fazie przejściowej. Żyję w niej, jestem nią. Gdyby istniało emoji symbolizujące tę fazę, wyglądałoby jak ja. Pewnie będę w niej tkwić nawet w wieku czterdziestu pięciu lat, jedną nogą w grobie. Chcę wyglądać zarąbiście, w sensie tak jak Leo: zwykły biały T-shirt, dżinsy, bluza z kapturem i nieskazitelnie białe trampki za kostkę. Ja nie jestem w stanie osiągnąć tego poziomu, mogę wydawać się kimś zarąbistym tylko dzięki przyjaźni z Leo. Rose też wygląda świetnie, ale ona jest totalnie piękna, a osoby piękne nie muszą za bardzo się starać. Ma ciemnobrązowe włosy ufarbowane na blond, z dużym odrostem i nie jest taka chuda jak niektóre laski. Cycki i biodra Rose wprawiają facetów ze szkoły Thames Comprehensive w stan permanentnego zachwytu. Ale to nie wszystko. Rose nakłada na twarz tonę makijażu, chociaż bez niego wygląda lepiej – a może właśnie dlatego. Włosy czesze gładko do tyłu i nosi rajstopy z dziurami. Wie, jak wygląda, i przychodzi jej to całkowicie od niechcenia. Rose zjawia się i powietrze wokół niej trzeszczy od elektryczności, wybucha w milionie drobnych eksplozji. Inne dziewczyny próbują ją naśladować, ale żadna jej nie dorówna, ponieważ Rose jest, przysięgam, jedyną znaną mi dziewczyną, która ma na wszystko totalnie wyjebane. A kiedy zaczyna śpiewać… ściany wibrują. Oczy zielenieją, członki robią się twarde. Z całej naszej czwórki nieprzystosowanych świrów Naomi była… jest najbardziej do mnie podobna. Jeśli Leo i Rose to alternatywni król i królowa balu, to mnie i Nai można by przyznać tytuł największych nieudaczników roku. I kiedy myślę o Naomi w okularach w grubych oprawkach, które zasłaniają łagodne brązowe oczy i połowę twarzy w kształcie serca, czuję dumę. Te jej bluzki zapięte pod samą szyję, plisowane spódnice o nietypowej długości. Grzeczne buty, starannie zasznurowane i wypucowane. Ale ja wiem, że za fasadą dziwnych wyborów i rzeczy z pozoru do siebie niedopasowanych kryje się ktoś totalnie oryginalny, ktoś, kto potrafi pójść na całość, nie bierze jeńców i ma wszystko w dupie. Często zdarzało nam się chodzić podczas lunchu do biblioteki i po prostu tam siedzieć i czytać, w całkowitej ciszy. Było tak spokojnie. Czasem chwytała moje
spojrzenie znad brzegu książki, unosiła brew, kiedy przechodził jakiś wystylizowany dzieciak z dziewiątej klasy, po czym następowała między nami wymiana krzywych uśmieszków – dwa meganerdy, którym jakimś cudem udało się zająć pozycję startową. A kiedy grała… była równie dobra, nawet lepsza od najlepszych basistów na świecie. Ona plus ja na perkusji – nasz duet był jak bijące serce zespołu, zapodające rytm z niebywałą precyzją. Nie mam ochoty zawracać sobie dupy image’em, leję na to: koszula w kratę, dżinsy, pod spodem biały T-shirt, oto mój zwykły uniform. W stylu drwala, jak mawia Rose. Przynajmniej nie muszę się zastanawiać nad włosami, odkąd fryzjer zgolił mi ich połowę. Marchewa. Wiewióra. Rudas. Różnie nazywają mnie z powodu rudych włosów – i to nie jakichś tam złocistorudawych, moje są naprawdę konkretnie czerwone i w dodatku kręcone. Jezu, w okresie dorastania mój łeb aż się prosił, żeby go skopać. Rose lubi powtarzać, że można by coś z tym zrobić. Z wielką determinacją namawia mnie do wcierania w czuprynę różnych produktów, by ją wyprostować. Ale do mnie ten pomysł raczej nie przemawia. Mniej więcej co trzy dni Rose proponuje, że ufarbuje mi włosy na czarno, ale ja znowu odmawiam, jestem rudzielcem, okej, musisz się z tym pogodzić. Poza tym gdyby pofarbowała mi włosy na czarno, już nie mówiliby na mnie Red, a ten przydomek to najfajniejsze, co mam. Na dzień przed zniknięciem Nai fryzjer na moją prośbę zgolił mi włosy po bokach, zostawiając długie na czubku, tak żeby wpadały do oczu i żeby dało się nimi trząść i zamiatać podczas walenia w perkusję. Mama wrzeszczała na mnie chyba przez godzinę. Nie żartuję, powiedziała, że wyglądam jak z więzienia o zaostrzonym rygorze. A kiedy tata wrócił z jednego ze swoich „całonocnych posiedzeń rady”, nawrzeszczała na niego za to, że nie nawrzeszczał na mnie. Było jeszcze gorzej niż przy czterech dziurkach w uchu, więc od tego czasu nie mówię o rzeczach, które pomagają mi poczuć się bardziej sobą. Nie warto prowokować awantury. Już od dawna towarzyszy mi świadomość, że rodzice mnie nie ocalą, nie naprawią mnie i nie pospieszą z pomocą. Są zbyt pochłonięci autodestrukcją, ja i moja młodsza siostra Gracie jesteśmy tylko przypadkowymi ofiarami wśród ludności cywilnej. Od kiedy pojawiła się ta świadomość, życie wydaje się prostsze, wierzcie bądź nie. Jasne, ciężko całkiem ignorować fakt, że matka mnie nienawidzi, a ojciec jest wstrętnym oblechem. Ale bardzo się staram.
Piosenki Mirror, Mirror Dokąd odeszła? Miała w sobie blask, uśmiech pełen siły. Niczego nie żałowała, lecz odeszła już po chwili. Dokąd poszła dziewczyna, której pragnę? Dokąd odeszła, nie mogę jej odnaleźć. Ale nie przestanę szukać. Będę szukać aż… poznam prawdę.
2 Rose rządzi, jednym morderczym spojrzeniem gasi wszystkich palantów, którym wydawało się, że można w tydzień nauczyć się gry na basie. – Jezu, Toby, jak ty mordujesz tę biedną gitarę, mam cię serdecznie dosyć – mówi do swej ostatniej ofiary. – Swojej dziewczynie też fundujesz taką słabą palcówkę? – Sorry. – Leo wzrusza ramionami. – Może… zajmiesz się czymś innym niż gra na instrumencie? Kiedy Toby wychodzi, bardzo różowy na twarzy, wyglądam na korytarz. Jest kolejka. Pomyśleć, to ja, kiedyś osoba ignorowana przez wszystkich, wciśnięta w najdalszy kąt, a teraz ludzie stoją w kolejce, żeby grać ze mną w zespole. Uczucie fajne i niefajne jednocześnie. Nai zbudowała tę kapelę, z nas wszystkich jej najlepiej wychodzi pisanie piosenek, jest sercem tego projektu. To jej muzyki, jej słów wszyscy chcą słuchać. A teraz stoją w kolejce, żeby ją zastąpić. Chcę, żeby ten zespół dalej istniał, potrzebuję tego. Co pewnie znaczy, że jestem chujowym człowiekiem. Odpadają jeden za drugim, obserwuję z bezpiecznej kryjówki za garami, jak wychodzą. W końcu zostaje dwoje kandydatów. Dziewczyna o imieniu Emily, ładna i fajna. Nie taka seksowna, żeby zaraz padać z zachwytu, ale na tyle, że pewnie można by na nią patrzeć bez końca i wymyślać wiersze na temat jej włosów i tak dalej. W chwili, gdy Emily wchodzi do sali, widzę, że Rose jest na nie. Nawet nie musi nic mówić, jej oczy ciskają błyskawice. To ona jest gorącą laską w naszym zespole, nie ma tam miejsca na drugą. A szkoda, bo kiedy Emily zaczyna grać, okazuje się, że jest naprawdę dobra, trzyma się wybijanego przeze mnie rytmu, idealnie wpasowuje się między uderzenia pałeczek. To świetne uczucie, intymne. Patrzę prosto w jej błękitne oczy i uśmiecham się do niej – ponieważ tylko kiedy gram na perkusji, mogę dać dziewczynie do zrozumienia, że mi się podoba, i nie mam potem ochoty się zabić. Odwzajemnia uśmiech i nagle jedna pałeczka wymyka mi się z dłoni i z trzaskiem ląduje na podłodze. – Sorry, słonko – mówi Rose, nawet nie patrząc na Emily. – Nie wyszło. Ale niezła próba. Emily nie reaguje, tylko wzrusza ramionami, jeszcze raz się do mnie uśmiecha i wychodzi. – Mnie się podobała – mówię. – Nie mogę jej zatrzymać? Rose mocno wali mnie w bark. Ból rozlewa się na całe ramię. Ta dziewczyna ma naprawdę niezły cios. – Jezu, Rose! Odłóż broń! – To nie broń, raczej pistolet na wodę. – Kręci głową. – Kurwa, Red, panuj nad sobą. Nie musisz ślinić się na widok każdej wchodzącej tu zdziry. – Emily nie jest zdzirą – protestuje Leo. – Mnie też się podobała. – Co za ograniczone prostaki. Wystarczy, że ktoś ma cycki, a wy głupiejecie jak
stado baranów. Wymieniamy z Leo spojrzenia, tłumiąc uśmiechy. – Czy przypadkiem nie dzięki temu rządzisz szkołą? – mruczy Leo, a Rose wali go w tył głowy. Następny jest Leckraj, dzieciak z siódmej klasy. Przypomina mi mnie w wieku trzynastu lat, zagubiony smarkacz, który nie bardzo radzi sobie w dżungli znanej pod nazwą Thames Comprehensive. Jest niewiele większy od gitary, ale przynajmniej potrafi grać do piątego stopnia skali. Nie tak dobrze jak Emily, o Naomi nie wspominając, ale się nada. Chyba zresztą będzie musiał, bo tylko on został. – A więc, Leckraj, teraz zagramy fragment Head Fuck, okej? A potem… – Hej, możecie przerwać na chwilę? Nagle na środku sali zjawia się pan Smith. Wygląda, jakby przeszedł go prąd elektryczny. Jakby właśnie usłyszał, że zbliża się koniec świata. Ogarnia mnie panika. Żołądek gwałtownie się zaciska. Wiem, że zaraz powie coś strasznego. Nikt się nie odzywa. Nikt nie musi. Powietrze jakby gęstnieje, spowalnia czas, wypełnia moje płuca lepką mazią. Nie mogę oddychać. Wszyscy wiemy, co za chwilę powie. – Znaleźli ją? – Szept wydobywa się z mojego wnętrza, chociaż brzmi tak, jakby dochodził z odległości lat świetlnych. Pan Smith kiwa głową, ucieka wzrokiem. – Czy ona…? – Tym razem Leo intensywnie wpatruje się w Smitha, czeka na cios topora. – Ona… – Pan Smith jakby się dławi, potrząsa głową. Wreszcie spogląda na nas, ma łzy w oczach, wykrzywione wargi. Dopiero po chwili do mnie dociera… …że to uśmiech. – Żyje – mówi pan Smith.
3 Ziemia usuwa mi się spod stóp. Przez moment widzę jej twarz, taką jak ostatnim razem, jej uśmiech, oczy rozświetlone od wewnątrz, i chcę tylko jednego – być teraz przy niej. – A gdzie ona jest? – pyta Rose. – Musimy ją zobaczyć, zaraz, natychmiast. Gdzie jest? W domu? Tutaj? – W St. Thomas – odpowiada pan Smith. – O kurwa. – Rose potrząsa głową. – W szpitalu? Co jej się stało? – To ja. – Czy ktoś zrobił jej krzywdę? – Leo, zaciskając szczęki. – Kto, kurwa? – Posłuchajcie… – Pan Smith unosi dłonie, jakby próbował uciszyć gromadę niegrzecznych dzieciaków. – Wiem, że to bardzo trudne, dlatego chciałem sam wam powiedzieć. Rozmawiałem z waszymi rodzicami, zgodzili się, żebyśmy pojechali tam razem, może dowiemy się czegoś więcej. Ale jest coś jeszcze. – Gdzie była? – pyta Rose, przerywając mu. – Na pewno coś mówiła. – Powiedziała dlaczego? – Głos Leo jest cichy, pełen gniewu. – Powiedziała, dlaczego uciekła? – Co jej się stało? – Znowu ja. – Powiedziała, co się stało? Pan Smith ciężko przysiada na brzegu podwyższenia, opuszcza ramiona i wbija wzrok w podłogę. Widzę, że zastanawia się, jak nam to powiedzieć, próbuje odnaleźć sens, dobrać właściwe słowa. Chce nas chronić. Niedobrze. – Coś… coś przydarzyło jej się w ciągu kilku ostatnich godzin. Znaleźli ją pracownicy portu, zaplątaną w liny do cumowania statków wycieczkowych, przy Moście Westminsterskim. W wodzie. Była nieprzytomna, oddychała, lecz bardzo słabo. Lina utrzymała jej głowę nad powierzchnią wody… Ale jest w ciężkim stanie. Ma uraz głowy i… tak naprawdę jeszcze nic nie wiadomo. – Co to znaczy? – Rose robi dwa kroki w jego stronę tak szybko, że przez moment wygląda, jakby zamierzała go uderzyć. Pan Smith powoli unosi głowę, wytrzymuje spojrzenie. – Istnieje duże ryzyko, że nie przeżyje. Od radości do rozpaczy w ciągu ułamka sekundy. Znowu widzę jej twarz i zastanawiam się, jak to możliwe odzyskać kogoś i stracić w tej samej chwili. Był taki rok, jakieś sześć lat temu: tyle razy zdarzyło mi się lądować w szpitalu, że w końcu zainteresowała się mną opieka społeczna. Za pierwszym razem chodziło o nadgarstek złamany podczas zabawy ze szczeniakiem sąsiadów. Pies podskoczył i nadgarstek trafił w kamienną donicę. Trach – od tego dźwięku aż mnie zemdliło. Potem poszła kostka. Kevin Monk przyszedł pograć w piłkę i brutalnie zablokował mi nogę. Bolało jak skurwysyn. I wreszcie kilka uszkodzonych żeber w wyniku upadku z drzewa – sprawdzaliśmy, kto wejdzie najwyżej i najszybciej. Zwycięstwo przypadło mnie. Zabawne, ale podobały mi się te przejażdżki na ostry dyżur. Długie czekanie w kolejce – zawsze siedzieli obok mnie mama lub tata, wreszcie musieli poświęcić mi
tych kilka godzin. Tata wprawdzie zawsze narzekał, że umyka mu ważne spotkanie, a mama była w ciąży z Gracie i czuła się zmęczona, lecz w każdym razie tam siedzieli, wreszcie byli obok. Słuchali mnie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, pozwalali mi grać na swoim telefonie. Po upadku z drzewa lekarze zatrzymali mnie na noc, martwili się o głowę. Mama wypożyczyła telewizor i siedziała przy mnie aż do rana, trzymając mnie za rękę, z wielką torbą doritos opartą na brzuchu. I wreszcie zjawiła się pracownica z opieki społecznej. Rozmowa odbyła się przy stole w kuchni. Mama przycupnęła na samym brzeżku krzesła, obgryzała paznokcie i wyglądała, ku mojemu zdziwieniu, na bardzo zmartwioną. Nie podobało mi się to, nie podobała mi się jej mina. Kobieta kazała opowiedzieć o wszystkich wypadkach po kolei, bardzo szczegółowo: pies, piłka, drzewo. A potem jeszcze raz i jeszcze, ale najpierw kazała mamie wyjść z kuchni. Dopiero wtedy kobieta pozbierała swoje rzeczy i sobie poszła. – Jak tam? – spytała mama, kładąc mi rękę na głowie i przeciągając palcami po włosach. – Moje szalone dziecko. Zrobiła mi gorącą czekoladę z piankami marshmallow. Długo nie dawało mi spokoju, za jakie zasługi spotkało mnie takie szczęście. Moja ostatnia wizyta w szpitalu wiązała się z narodzinami Gracie. Tata poprowadził mnie przez plątaninę korytarzy do sali, w której było mnóstwo zasłon i parawanów. Mama siedziała na brzegu łóżka, trzymając na ręku moją bardzo małą purpurową siostrę, która wrzeszczała ile sił w płucach. Kiedy mam porządnego doła, zawsze przypominam sobie tamten dzień. Nasza czwórka zgromadzona przy szpitalnym łóżku, jedność. Rodzina, zapach włosów Gracie, uśmiech na twarzy taty. Mama, okropnie zmęczona i szczęśliwa. Zawsze myślę o tym dniu jak o końcu pewnej epoki. Wtedy po raz ostatni dane mi było poczuć, że jestem częścią rodziny. Tak, to był ostatni raz. A teraz idziemy za panem Smithem, świat przesuwa się obok jak wirtualna rzeczywistość bardzo słabej jakości, lśniące podłogi i długie korytarze. W powietrzu czuć ostre intensywne zapachy, duszą mnie. Cisza w windzie, skrzypienie naszych gumowych podeszew na posadzce, mrugające światła na suficie. W końcu stajemy przed drzwiami i wiemy, że w środku leży nasza najlepsza przyjaciółka. Być może umierająca. Są tam rodzice Nai, ciasno objęci, wtuleni w siebie. Mama kurczowo zaciska dłonie na koszuli męża, jakby bała się, że jeśli puści, pójdzie prosto na dno. – Proszę pani? – Rose zostawia pana Smitha koło windy i rusza w stronę mamy Naomi. Zwykle zwracamy się do jej rodziców po imieniu, Max i Jackie, ale w tym momencie wydaje się to nieodpowiednie. Na widok Rose puszcza męża i przytula ją. Potem podchodzimy z Leo, po kolei, otaczamy ramionami tych ludzi, którzy wpuszczają nas do swojego domu niezależnie od pory dnia i nocy, którzy sprawiają, że zawsze czujemy się mile widziani. Na chwilę zapadam się w ciemne gorące objęcia, mocno zaciskam powieki, walcząc ze łzami, za nic nie pokażę im swojego przerażenia. Chwila mija, wysuwamy się
z uścisku. Mrugam w ostrym blasku świetlówek. – Jak ona się miewa? – pyta pan Smith, trzymając się w odległości kilku kroków. Jackie potrząsa głową, a Max odwraca się do okna, patrzy przez listewki żaluzji na postać leżącą na łóżku, cichą i nieruchomą. Zawsze widzę go roześmianego, ciemne oczy błyszczą, brzuch się trzęsie. Zaraz opowie kolejny koszmarny dowcip. A teraz ma zapadnięte policzki, jest chudy i słaby. Trudno mi znieść ten widok. Czuję, że może należałoby do niego podejść, stanąć obok, ale nie mogę, boję się. Boję się tego, co zobaczę. Uraz głowy – co to konkretnie znaczy? Czy Nai wygląda inaczej? Czy będzie krew? Uwielbiała oglądać ze mną najgorsze horrory na Netfliksie, slashery o piłach i mściwych demonach, im bardziej krwawe, tym lepiej. Ale to jest rzeczywistość. To jest prawdziwy horror. Kurewsko przerażający. Nie odrywam wzroku od Jackie, patrzę na jej włosy pofarbowane na bananowy odcień, ciemne odrosty, długie szczupłe ramiona, patykowate nogi w obcisłych dżinsach. Ubiera się jak laska dwadzieścia lat młodsza, doprowadza tym Nai do szału. Moja mama uważa, że Jackie wygląda tandetnie, ale cóż, o mnie ma podobne zdanie. – Mówiła coś? – pyta Rose, ściskając Jackie za rękę. – Obudziła się? – Max – szepcze Jackie, a on potrząsa głową i zaczepia przechodzącą lekarkę. – Pani doktor? Kobieta w białym fartuchu przystaje, spogląda na nas, marszcząc brwi. – To przyjaciele mojej córki, są właściwie jak rodzina. Mogłaby im pani wyjaśnić, co się dzieje? Bo sam nie jestem do końca pewien, czy wszystko rozumiem. Lekarka zaciska wargi, zdradzając zniecierpliwienie, ale potem splata dłonie i zaczyna mówić. – Naomi znaleźli pracownicy holownika, zaplątaną przy brzegu w liny cumownicze… – Tylko kilka minut od domu. – Rose spogląda na Leo. – Tak blisko. Spadła z nabrzeża? – Nie wiadomo, jak znalazła się w wodzie. Liny prawdopodobnie uratowały ją przed utonięciem. Była nieprzytomna z powodu doznanego urazu głowy. Przebywała nocą w bardzo zimnej wodzie. Teraz ją rozgrzewamy, bardzo powoli, utrzymujemy ją w śpiączce i obserwujemy stan mózgu, opuchnięcia i krwiaki. Jutro powinniśmy wiedzieć więcej. Czekam na chwilę, kiedy wreszcie zrozumiem, że to się dzieje naprawdę, ale ta chwila nie nadchodzi, wszystko wydaje się koszmarnym urojeniem. – To znaczy, jej stan jest poważny, ale wszystko będzie dobrze? Tak? – pyta Leo ostrym, gniewnym głosem. Lekarka waha się, może nie chce odpowiadać szczerze, martwić tego chłopaka o wzroście metr osiemdziesiąt trzy i solidnej budowie ciała. Leo potrafi wyglądać przerażająco. – Nie wiemy… – odpowiada powoli. – To cud, że w ogóle przeżyła w wodzie, że cios w głowę od razu jej nie zabił. Musi być silna i dzielna, co do tego nie ma wątpliwości, inaczej by jej teraz z nami nie było. Znajduje się pod najlepszą opieką. – Możemy ją zobaczyć? – pyta Rose. – Proszę.
Lekarka spogląda na Maksa, który kiwa głową. Potem przesuwa wzrokiem po naszych twarzach. Mam nadzieję, że się nie zgodzi. – Dobrze, ale pojedynczo. Każdy ma trzy minuty. Nie więcej. – Powinniśmy do niej mówić, prawda? – pyta Rose, kiedy Max otwiera drzwi. – Może dzięki temu się obudzi. W telewizji słyszałam, że ludzie w śpiączce słyszą, kiedy się do nich mówi. – Cóż, to jest śpiączka farmakologiczna. – To znaczy? – Rose marszczy brwi. – Podaliśmy odpowiednie środki i intubowaliśmy ją, by ciało mogło w spokoju dochodzić do zdrowia. Wasze głosy na pewno jej nie obudzą, ale możliwe, że je usłyszy, więc… czemu nie. – Lekarka uśmiecha się. Rose prostuje się jak struna i wchodzi do sali. Cicho zamyka za sobą drzwi. – Musimy wykonać kilka telefonów. Można was zostawić? Dacie sobie radę? – pyta Jackie łagodnym głosem. Tusz rozmazał jej się wokół oczu, poznaczył smugami policzki. Kiwam głową. – A wy? – pytam. – Szczerze, Red. – Jej oczy napełniają się łzami, ale próbuje się uśmiechnąć. – Nie wiem. Pan Smith wreszcie opuszcza swoje stanowisko obok windy i podchodzi do okna, przez które widać wnętrze sali. Popołudniowe słońce przesiane przez żaluzje rzuca pasma światła i cienia na jego twarz. Wciąż nie mogę się zebrać, żeby spojrzeć na Nai, więc zamiast tego patrzę na niego. Jego twarz jest znajoma, bezpieczny punkt. – Bardzo źle wygląda? – pytam. – Wiesz, że nigdy nie okłamuję swoich uczniów. Prawda? Kiwam głową. – Źle. – Ruchem głowy wskazuje łóżko. – Wydaje mi się… wydaje mi się, że Rose cię potrzebuje. Wreszcie zmuszam się, żeby spojrzeć do środka. Rose przyciska zaciśnięte pięści do twarzy, oczy ma wielkie jak spodki, cała się trzęsie, nie odrywa wzroku od kształtu na łóżku. Nagle jestem w pokoju, chwytam ją za nadgarstek i ciągnę w stronę drzwi. – Nie, nie, nie. – Walczy ze mną, wyrywa dłoń. – Nie. Nie możemy jej tu zostawić całkiem samej. Nie wyjdę stąd. Spójrz na nią, Red. Ona nie może zostać sama. – Rose, daj spokój – mówię. – Nie pomożemy jej, jeśli nam odwali. – Spójrz na nią! – żąda stanowczo. Patrzę. Twarz Nai jest spuchnięta, fioletowo-szara. Nie mogę oderwać wzroku, ponieważ w niczym nie przypomina tej, którą tak dobrze znam. Trudno uwierzyć, że to ta sama osoba. Ma bandaż wokół głowy, ciemnych włosów w ogóle nie widać. Drugi bandaż biegnie na ukos twarzy, przesiąka plamami czerwieni. Wszystkie widoczne fragmenty skóry są ciemne od sińców, jedno oko tak spuchnięte, że go nie widać, drugie ukryte pod bandażem. Czy jeszcze kiedyś zobaczę jej ciemne błyszczące oczy? Patrzę na maszyny, na nieprzyjemnie grubą rurę wystającą z jej ust, która zmienia łagodny uśmiech z mojej pamięci w zamrożony okrzyk. Wszędzie sterczą przewody, jakby w połowie była maszyną. Teraz rozumiem. Rozumiem, dlaczego Rose chce tu zostać i krzyczeć z całych
sił. To przerażające. – Chodźmy – mówię, pociągając ją w stronę drzwi. – Musimy się pozbierać. Musimy być silni. Wyciągam Rose na korytarz, zamykam drzwi i mocno ją obejmuję. – No i jak? – pyta Leo. Nie musimy odpowiadać. – Kiedy się dowiem, kto jej to zrobił… – Leo zaciska pięści wzdłuż boków. – A jeśli sama to zrobiła? – To mówi Ashira, starsza przyrodnia siostra Nai, zjawiwszy się nagle, nie wiadomo skąd. – Ash! – Rose puszcza mnie i obejmuje Ashirę, która stoi bez ruchu, pozwalając Rose przez kilka sekund płakać w jej bluzę. Przyglądam się Ash, jest taka spokojna, opanowana. W każdym razie na zewnątrz. – Chyba nie sądzisz… Nie wierzę, żeby próbowała zrobić sobie krzywdę – mówię. – Nai była szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Dosłownie promieniała. Zmieniła się, nie była taka jak kiedyś, gdy uciekała przed dręczycielami. Wszystko się zmieniło, odkąd powstał zespół, odkąd miała nas. Nikt jej więcej nie dokuczał. To nie ma sensu. – Nie. – Ash odwraca się i nagle uderza mnie, jak bardzo jest podobna do Nai, ten sam prosty długi nos, te same policzki, czarne włosy z czerwonawym połyskiem, lśniące jak lustro. W przeciwieństwie do Nai Ash się nie maluje, nie prostuje włosów, jest, jaka jest. Naomi wciąż wynajdywała coraz bardziej szalone stroje, Ash zawsze ubiera się mniej więcej tak samo: bojówki, T-shirt, czapeczka bejsbolowa, niezależnie od pogody. Zawsze podobało mi się w niej, że ma w nosie cały świat, poza tym w swojej głowie. Ale teraz jej siostra jest na intensywnej terapii, a ją siłą wrzucono w ten świat, razem z nami. I ten świat najwyraźniej sprawia jej ból. – Nie, chyba nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Muszę znaleźć tatę i Jackie. Wiecie, dokąd poszli? – Mieli podzwonić – odpowiadam, robiąc krok w jej stronę. – Ash, wszystko w porządku? Ash robi krok w tył. – Ja… – Ash wzrusza ramionami. – Na razie. – Co za chujnia – mówi Leo bardzo cicho. – To, co się z nią stało, jest totalnie pojebane. Nie powinno się zdarzyć. Gdyby to był kolejny z jej numerów, na pewno nie skończyłby się w ten sposób. Przydarzyło jej się coś złego, mogę się założyć. Jestem przekonany, że nie próbowała się zabić. – Czy tak właśnie mówią? – Patrzę na pana Smitha, żeby wszystko wyjaśnić jak należy. On jednak wygląda na równie zagubionego co my. – Mówią, że chciała się zabić? – Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – I chciałbym wiedzieć. Nie rozmawiałem z policją, tylko z rodzicami Nai, ale przypuszczam, że istnieje taka możliwość… – Nie. – Kręcę głową. – Bzdury. – Nai bała się wody – mówi Rose. – Przy każdych zajęciach na basenie zgłaszała, że ma okres, żeby tylko się wymigać. A gdyby była w tak złym stanie, na pewno byśmy wiedzieli. Uratowalibyśmy ją. Głos jej się łamie. Rose wtula się w ramiona Leo.
– Wydawało mi się, że będzie lepiej, kiedy ją znajdą – mówię. – A teraz nie wiem, co robić. – Pan Smith kładzie mi rękę na ramieniu, a ja się o nią opieram. – Nie wiem, co robić – powtarzam, chwytam jego spojrzenie i przytrzymuję. Chcę, by powiedział, że wszystko będzie dobrze. Jeśli tak powie, uwierzę. – Posłuchajcie, przechodzicie trudne chwile, bardzo trudne. Może odwiozę was do domu. Chyba powinniśmy dać rodzinie Naomi trochę czasu i przestrzeni, by przywykli do nowej sytuacji. Rodzice się wami zajmą. – Ja pójdę na piechotę – mówi Leo bez namysłu. – Ja też. – Spoglądam na Rose, która przekrzywia głowę i patrzy na pana Smitha. – Da pan sobie radę? – Ja? Oczywiście. – Jego zmęczony uśmiech dodaje nam otuchy. – Jak powiedziała lekarka, Naomi jest silna. Wszystko będzie dobrze, zobaczycie. Kierujemy się do windy, a on zostaje. Patrzy przez żaluzje do pokoju. Pan Smith jest kimś więcej niż dobrym nauczycielem, jest jedynym znanym mi dorosłym, który nigdy mnie nie zawiódł. To samo mogłoby powiedzieć mnóstwo uczniów z Thames Comprehensive. Nigdy nas nie okłamuje, nie wygaduje pierdół, traktuje nas jak ludzi, a nie jak bydło. Można z nim porozmawiać na każdy temat, a on naprawdę wysłucha i będzie próbował pomóc. Mnie pomógł, kiedy w domu zaczęło się psuć. Pomógł mi też uwierzyć, że jestem w porządku, że nie jestem swoimi rodzicami. To dobry człowiek, miły i serdeczny. – Jej rodzice jeszcze nie wrócili – mówię. – Nie możemy jej zostawić. – Wy idźcie – mówi. – Ja zostanę do ich powrotu. Rose kiwa głową, bierze mnie za rękę, drugą wsuwa Leo pod ramię i ruszamy do windy. – Ta sytuacja jest totalnie pojebana – stwierdza Rose, kiedy drzwi windy się zamykają. – Więc my też powinniśmy się najebać.
Rok temu… – Uwaga! – Pan Smith musiał głośno krzyknąć, żeby zwrócić na siebie uwagę. To był pierwszy dzień szkoły, prawie wszyscy mieli mnóstwo do opowiedzenia. Kto z kim się spotykał, kto komu co zrobił, kto kogo przeleciał. Rose – wówczas była dla mnie obcą osobą, nierealną wspaniałą dziewczyną, na którą można tylko patrzeć z daleka – siedziała w kącie na biurku niczym królowa w otoczeniu swojego dworu. Przynajmniej połowa klasy patrzyła na nią zamiast na nauczyciela, z zapartym tchem słuchając jej opowieści ilustrowanych dziką gestykulacją. Wszyscy, z wyjątkiem mnie, przy biurku na samym końcu, ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, Naomi Demir, która, ubrana jak postać z anime, w pełnym makijażu, obejmującym nawet sztuczne rzęsy, niecierpliwie stukała długopisem w blat, oraz Leo, który przeglądał coś na telefonie. – CISZA! – wrzasnął Smith i gwar na chwilę ucichł. – Nie chciałbym zatrzymać was wszystkich po lekcjach, ale zrobię to, jeśli natychmiast nie wrócicie na miejsca. Zrozumiano? Jęki, wzdychania, wywracanie oczami. Rose tylko się zaśmiała i dalej siedziała na biurku, z nogą założoną na nogę, majtając nimi, uderzając wysokimi butami o metalową nogę stołu, bang, bang, bang. Ale pan Smith nie był głupi. Nie próbował nad nią zapanować, tak jak zrobiłby każdy inny nauczyciel. Po prostu ją zignorował, a to na chwilę odebrało jej pewność siebie – na chwilę wystarczająco długą, by wszyscy wrócili na miejsca. Pamiętam, że bardzo mi się to spodobało i wywołało taką refleksję: popatrzcie, wystarczy odpowiednio długo ignorować osobę, która ci się podoba, i ten ktoś w końcu się w tobie zakocha. Co za głupota. Smith oznajmił, że podzielił nas na grupy, mamy za zadanie napisać i wykonać razem po trzy utwory. Zaczął wyczytywać nazwiska, a we mnie stopniowo narastał lęk egzystencjalny. W tym czasie nikt się do mnie nie odzywał, co zresztą bardzo mi odpowiadało. Nikt mnie nie prześladował. Wtedy, rok temu, nikt nie widział we mnie siedzącego za perkusją, okej, niezbyt wysokiego rudzielca, tylko chudą – zbyt chudą – karłowatą kreaturę. Właściwie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Było mi to obojętne, wypełniało mnie jedno jedyne pragnienie: schować się w środku własnego ciała, zniknąć w takim stopniu, jak to tylko możliwe. Tak było bezpieczniej. Być częścią grupy, przynależeć – takie marzenia nie wchodziły w rachubę. Raczej budziły we mnie gwałtowny sprzeciw. A moje imię z całą pewnością widniało na samym dole listy osób, z którymi ktokolwiek chciałby się zadawać. To, co działo się teraz, przypominało prawdziwy koszmar, powoli cała klasa dzieliła się na grupy trzy- i czteroosobowe, które po kolei wychodziły poszukać ustronnego miejsca, by przedyskutować, jaką muzykę zamierzają grać, a potem rozpocząć pierwsze próby. – Red, Naomi, Leo i… Rose. – Pan Smith wyczytał nasze imiona. Oby to był tylko sen, długi, zagmatwany sen, który skończy się w chwili, gdy moje
palce zaczynają rozpinać guziki przy bluzce Rose, a ja jak zwykle się obudzę, zanim wydarzy się coś wspaniałego. – O, kurwa, nie – powiedział, a może bardziej krzyknął, Leo. Ton jego głosu kazał mi otworzyć oczy. – Leo, na czym polega twój problem? – Pan Smith nie był wściekły ani sarkastyczny. Leo stał przy oknie, z telefonem w ręku. – Nie ma, kurwa, mowy, nie będę z nimi grał. Kurwa, co za żenada. – Dlaczego? – spytał pan Smith. – W ogóle nie chcę tu być. – Leo ruszył między ławkami i podszedł do nauczyciela. Jest tego samego wzrostu, przysunął twarz do jego twarzy, patrząc mu prosto w oczy. Gdyby zaczęli się bić, naprawdę nie wiem, kto miałby większe szanse. – Mam w dupie szkołę. – No to wyjdź – odparł pan Smith, prostując się jak struna. – Idź na wagary. Policja znów odwiedzi twoją mamę i tym razem pewnie wywalą cię ze szkoły na dobre. Wyślą cię do ośrodka wychowawczego w ramach ostatniej próby sprowadzenia cię na właściwy tor, ale to też schrzanisz, bo będziesz miał w dupie, i zanim się obejrzysz, pójdziesz siedzieć jak twój brat. Droga wolna. To naprawdę doskonały plan na życie. Wreszcie zapadła idealna cisza, wszyscy wpatrywali się w Leo, jakby sparaliżowani strumieniem wściekłości, który przez niego przepływał, tworząc wokół jego głowy naelektryzowaną aureolę gotową w każdej chwili wybuchnąć. Leo był na granicy furii. Widzieliśmy raz, jak to działa, widzieliśmy, jak psy zabierają Leo po tym, jak powalił jednego z nauczycieli na ziemię. Ale Smith nie ruszył się z miejsca, nawet nie drgnął. – Myślisz, że cię nienawidzę, ale to nieprawda. Słyszałem, jak grasz, Leo, nigdy nie miałem równie zdolnego ucznia. Masz prawdziwy talent, dar. Nie zmarnuj tego. Jesteś wart więcej, niż ci się wydaje. A już na pewno więcej niż to, co w tej chwili prezentujesz. – Nikt nie musi mi tego mówić – warknął Leo. – Wiem, kim jestem. – Świetnie. – Pan Smith kiwnął głową. – A więc jak, wychodzisz? Leo stał jeszcze przez chwilę w miejscu, a potem ruszył do drzwi i otworzył je gwałtownie. Obrócił się na pięcie, popatrzył na Rose, Nai i na mnie. – Idziecie, czy jak? – zapytał. Szczerze? Przerażenie kazało mi posłuchać. Weszliśmy do jednej z sal prób. Naomi, która przez trzy lata szkoły nie odezwała się do mnie ani razu, pochyliła się w moją stronę i powiedziała: – Jezu, jeśli on kiedyś przyjdzie do szkoły ze spluwą i zacznie strzelać, co, jak sądzę, jest nieuniknione, najpierw padnie na nas. I wtedy już było wiadomo, że ją lubię. Na pierwszej sesji zagraliśmy parę kawałków AC/DC. – Co zrobimy? – spytał Leo, spoglądając na nas. – Co wszyscy znamy? – Patrzył prosto na mnie, co o mało nie skończyło się katastrofą dla mojej bielizny. – Co potrafisz? Zabrzmiało tak, jakby podejrzewał, że nic. Przez sekundę tak zresztą było.
– Może AC/DC? – W końcu wszyscy znali te kawałki. – You Shook Me All Night Long? Rzucił groźne spojrzenie Nai, która w milczeniu wydobyła riff ze swojego basu. Rose wzruszyła ramionami. – Nie mój styl, ale czemu nie. – Dobra. To może tak? – Leo dołączył do Nai serią dźwięków, brudnych i hałaśliwych, totalnie wyjebanych. To było naprawdę dobre. – Nieźle – pochwaliła Rose, kiwając głową. Widać było, że bardzo stara się nie okazywać, jakie zrobił na niej wrażenie. Moje spojrzenie powędrowało do Nai – na szczęście nie była typem gaduły – pałeczki wybiły rytm do wtóru linii basu. Nai zaczęła liczyć. – Trzy, cztery… Nasz pierwszy raz był piękny. Jak pierwsza przejażdżka na rollercoasterze, jak pierwszy pocałunek: idealne porywające uczucie, motyle w brzuchu, spełnienie moich marzeń z samotnych domowych sesji przy perkusji. Między mną a Nai nigdy nie padło nawet jedno słowo, a teraz nasze instrumenty połączyły się w idealną całość, tworząc podbudowę pod gitarę Leo, aż wreszcie wszystkie dźwięki razem zaczęły brzmieć jak znany nam utwór, chociaż nawet nie wiedzieliśmy, że go znamy. Rose, ze spuszczoną głową, z włosami opadającymi na twarz, zaczęła śpiewać. Spojrzeliśmy na nią, wytrąceni z równowagi brzmieniem jej głosu, głębokim i chrapliwym, surowym, jakby paliła po dwadzieścia dziennie, co zresztą pewnie było prawdą. Jej głos pochwycił mnie, walnął prosto w serce. Wydawało się niemożliwe, by moje uwielbienie dla niej mogło być jeszcze większe, ale jednak. Nie znała słów, więc zaczęła wymyślać je na poczekaniu, śmiejąc się i śpiewając jednocześnie. Uniosła głowę, zdjęła mikrofon i posłała Naomi szeroki uśmiech. Naomi z anime stylowa dziewczyna lubi nosić peruki czy lato, czy zima. Nai odwzajemniła się podobnie szerokim uśmiechem. Wtedy Rose przeniosła spojrzenie na Leo. Leo jest wysoki oraz bardzo seksy gdyby zioła nie jarał byłby jeszcze lepszy.
O rany, myśl, że zaraz być może ułoży zwrotkę o mnie, wydawała się jednocześnie wspaniała i przerażająca. Kiedy na mnie spojrzała, gra na perkusji stała się nagle bardzo trudna. Red to postać skryta więc lepiej nie pytaj pióra ma nieziemskie jak jakiś kosmita. No tak, nie zaserwowała mi komplementów jak Leo, ale nie wypomniała też nędznego wzrostu czy wagi, więc w moich uszach jej słowa brzmiały jak list miłosny. Daliśmy czadu. Wściekłość Leo przesączała się do dźwięków gitary, cięła powietrze na pasma rytmu. Perkusja parła do przodu, wprost do serca utworu, porywając po drodze Nai. Rose darła się co sił w płucach, mocno, surowo, po prostu zajebiście, a kiedy kawałek dobiegł końca, bez słowa zaczęliśmy od początku, tym razem jeszcze lepiej, a kiedy skończyliśmy, spoceni i ledwo żywi, okazało się, że drzwi do sali stoją otworem, a do środka zagląda chyba ze dwadzieścioro ludzi. Wszyscy zaczęli wiwatować, pokrzykiwać i klaskać. – Wypierdalać! – poradził im Leo, po czym odwrócił się do mnie z uśmiechem. – Będzie dobrze. Po raz pierwszy w życiu ogarnęło mnie poczucie, że jestem kimś.
4 Szpital został daleko za nami. Wczesny wieczór bierze miasto w objęcia, a my idziemy do parku, tego samego parku, w którym bawiliśmy się w dzieciństwie, chociaż nie razem, rzecz jasna. Dzieciaki już sobie poszły, jest pusto. Siadamy pod zjeżdżalnią, nikt się nie odzywa. Cisza jest dobra. Wspaniale, że możemy tu przyjść i nic nie mówić, wiedząc przy tym, że chcemy po prostu być razem. To właśnie dał nam wszystkim ostatni rok, dał nam cel i przyczynę, a tego wcześniej żadne z nas nie miało. Siebie nawzajem. Osobno każdy z nas był chaosem, samotnym atomem, zagubionym i miotającym się bez sensu, czekającym, aż ta część życia wreszcie minie, żeby zacząć żyć naprawdę, żeby się wyzwolić. Ale potem pojawił się zespół, Mirror, Mirror, nazwany tak przez Rose, która powiedziała, że razem jesteśmy najuczciwszym lustrem ze wszystkich luster. I dzięki Mirror, Mirror jesteśmy. Razem. Silniejsi. W każdym razie tak nam się wydawało, bo musiało istnieć jakieś słabe ogniwo, coś, co sprawiło, że Naomi się od nas oddzieliła, zagubiła, a żadne z nas tego nie dostrzegło. Nie jesteśmy w stanie rozmawiać teraz o tym, co właściwie doprowadziło nas do tej chwili, w której właśnie się znajdujemy. Nai jest naszą najlepszą kumpelą, a żadne z nas nie ma pojęcia, dlaczego uciekła albo dlaczego… Nie przychodzi mi do głowy żaden powód, dla którego miałaby skoczyć z mostu do czarnej wody, której tak się bała. Siedzimy w milczeniu i nikt nie chce wracać do domu. Każde z nas ma swoje powody. Moje: mama pewnie właśnie wypija swoją trzecią wódkę z colą, a tata jest bardzo zajęty posuwaniem najnowszej laski. Leo pierwszy przerywa milczenie. – Kurwa, zróbmy coś. – Przecież coś robimy. – Rose mocno odchyla głowę do tyłu i opiera ją o malowany metal pokryty wydrapanymi imionami i przekleństwami, tak że widać całą jej szyję. – Marnujemy młodość w parku. Jak na porządnych nastolatków przystało. – Nie to miałem na myśli – odpowiada Leo. – Zróbmy coś fajnego. Piguły, klub. Powinniśmy się najebać, tak jak powiedziała Rose. – Jestem spłukana. – Rose ziewa. – Masz coś przy sobie? Napierdolimy się tutaj. – W poniedziałek? Te słowa naprawdę wyszły z moich ust? Przynajmniej udało mi się ją rozbawić. – Jezu, Red, ale ty pierdolisz – mówi, przy każdym słowie uśmiechając się coraz szerzej. – Czego chciałaby Naomi? Leży tam, walcząc, kurwa, o życie, a my tu siedzimy jak… banda palantów. Co by nam powiedziała? – Nai zaproponowałaby kino, klub książkowy czy inne takie – stwierdza Leo, marszcząc nos. – Albo jakieś totalnie mroczne anime. Uwielbia takie rzeczy. – No to już. – Chwytam się okazji, żeby zrobić coś niezwiązanego z zażywaniem narkotyków czy późniejszym kacem, zaciągam resztę do siebie na maraton Kuroshitsuji. Nie chodzi o to, że całkiem unikam używek, ale wiem, co dragi i alko robią z ludzi. Nie chcę, żeby mnie to spotkało.
Poza tym ten serial należy do moich i Nai ulubionych, jest w nim pełno wiktoriańskiego gotyku, japońskiego mroku i cross-dressingu. Powstał sekretny plan, żeby przebrać się za postaci z Kuroshitsuji na kolejny Comic Con. Leo i Rose nic o nim nie wiedzieli, na pewno nie zmieniliby zdania na nasz temat, ale nigdy, do końca życia, nie przestaliby nam tego wypominać. Plan obejmował własnoręcznie zaprojektowane kostiumy i perukę kupioną na Camden, ale potem… Cóż, świat stanął na głowie. Łóżko. Mój pokój. Kiedy tego lata, niedługo po tym, jak zniknęła Nai, mama zobaczyła czarne ściany, wywróciła oczami i powiedziała: – Poddaję się. W odpowiedzi usłyszała: – Poddałaś się dawno temu. Podobają mi się czarne ściany, pokój wydaje się taki bezpieczny, przytulny. Ale to, co najlepsze w tym pokoju, to mój sprzęt, który zajmuje połowę przestrzeni, jedyna rzecz, na której naprawdę mi zależy. Oszczędzanie na niego trwało dwa lata, mama zgodziła się tylko dlatego, że myślała, że zmienię zdanie, kiedy uzbieram całą sumę. Ale tak się nie stało. Dwa lata wyprowadzania psów, mycia samochodów i układania towarów na sklepowych półkach. Nie mogli mi zabronić. A teraz stoi sobie w kącie. Uwielbiam na niego patrzeć. Uśpiony i gotowy, czeka, by wreszcie narobić takiego hałasu, aż obudzi się cała dzielnica. Kiedy zdejmę nakładki wyciszające. Teraz na łóżku siedzą Leo i Rose. Leo ma półprzymknięte powieki, prawie przysypia, nie śledzi akcji zbyt uważnie, Rose oplata ramieniem moją szyję, z policzkiem opartym o moje ramię. Czuję jej ciepły oddech na skórze. Pachnie cytryną i dymem, co jest o tyle dziwne, że Rose nie pali. Za bardzo dba o głos. Jakoś na chwilę wyleciało mi z głowy, że mamie od kilku miesięcy totalnie odbija. Nie winię jej, tata nawet nie próbuje się już kryć. Ale mam jej za złe, że ona obwinia mnie. Staram się widywać ją jak najrzadziej, niemal udało mi się zapomnieć, że ona też mieszka w tym domu. Ale na widok Leo i Rose mama natychmiast przybiera tę swoją odrażającą pozę, szczerzy się jak jakiś walnięty klaun, proponuje coś do picia i przekąszenia: „A może wstawić pizzę do piekarnika? Może zrobić wam popcorn?”. Ja pierdolę. Włoski w koczek, fartuszek, jak u szefowej kuchni z programu o gotowaniu, tyle że ledwo trzyma się na nogach, za mocno macha rękami i za głośno się śmieje. W dodatku obok siedzi Gracie, zajada nuggetsy z kurczaka i ogląda Scooby Doo. Wiem, że kiedy tylko wyjdziemy, mama klapnie na krzesło i wypije kolejnego drinka. Velma zdemaskuje kolejnego złoczyńcę, a Gracie dalej będzie przeżuwała kurczaka. Dłoń Rose – krótko obgryzione paznokcie, pulchne palce ozdobione srebrnymi pierścionkami – wsuwa się w moją dłoń. Jest mi ciepło i sennie, siedzę między dwójką najlepszych przyjaciół. Leo dostrzega nasze złączone dłonie, jego warga drga z dezaprobatą. Nagle ktoś puka do drzwi. W szparze pojawia się tata czy raczej jego głowa. Normalnie nigdy do mnie nie zagląda, co znaczy, że teraz czegoś chce. – Wszystko w porządku? – pyta. – Słyszałem o Naomi. Co z nią? – Jeszcze nie wiadomo – odpowiadam. – Cud, że żyje.
– No tak… – Tata się nie rusza. – Co się z nią stało? – Nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać – mówię. – Pewnie będzie w wiadomościach. – Słusznie… No, nie róbcie niczego, czego ja bym nie zrobił. No nie, tato, zamknij się. – Nie wyobraża pan sobie, jak tu jest nudno. – Rose posyła mojemu tacie szeroki uśmiech, a on się rumieni. Rose już nie trzyma mnie za rękę. – Przydałby się prawdziwy mężczyzna. – Po tym odcinku chyba kończymy wieczór, co? – Wchodzi za próg, wpatrzony w nogi Rose. – Chcemy obejrzeć jeszcze jeden – odpowiadam, wstając z łóżka. Podchodzę do drzwi i mniej lub bardziej subtelnie wypycham go na korytarz. – Wychodzę, więc do jutra. – Wychodzisz? – Wbijam w niego wzrok. – Dopiero przyszedłeś, a jest po dziesiątej. – A ty co? Jesteś, moja mama? – Śmieje się, patrząc na Rose ponad moim ramieniem. – Wiesz, jak wygląda moja praca. Połowa obowiązków polega na podtrzymywaniu kontaktów. Nie mam wyboru. – Kto by pomyślał, że bycie radnym to taka ekscytująca zabawa. – To praca. – Patrzymy na siebie przez chwilę i wiemy, że on kłamie. Pewnie powinno mnie ruszać picie mamy i dziewczyny taty, powolny rozpad rodziny, kiedyś normalnej i szanowanej, która jeszcze próbuje podtrzymywać pozory. Ale mam to gdzieś, mam gdzieś ich wszystkich, z wyjątkiem Gracie. Po chwili Rose kładzie głowę na moim ramieniu. Minutę później zaczyna chrapać, a Leo i ja wybuchamy śmiechem. – Mordy w kubeł – mruczy i znów zasypia. Rose and Red, 108 dni Rose
Dzięki za dzisiejszy wieczór. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, naprawdę było fajnie. Red
Tak fajnie, że zasnęłaś!
Rose
Noooo, tak wyglądało, ale w środku byłam czujna i sprawna jak ninja. Red
Co porabiasz? Rose
Słucham, jak tatko pieprzy się z krową. Ohyda. Dwie świnie uprawiające seks. Kliknij, by obejrzeć
Red
Mój przynajmniej wychodzi, nic nie słychać. Za to często słyszę, jak mama rzyga. Rose
Bleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee
Red
Wszystko OK? Ten dzień był porąbany, Nai w szpitalu i w ogóle. Wciąż do mnie nie dociera. Rose
Idziemy znowu jutro po szkole? Red
Aha. Czyli OK? Rose
Najebałam się whiskaczem taty, więc super. Red
Nie wygłupiaj się. Rose
Nie wygłupiam się, pełna powaga. Red
To nie zadław się własnymi wymiotami, OK? Rose
OK. Red
Rose, co do jutra . . . Rose
... Rose
... Rose
...
5 Serce wali jak młotem, w gardle kwas, pot ścieka po karku. Trzecia nad ranem. Siadam, skóra mnie świerzbi i wiem, że to był zły sen, chociaż go nie pamiętam. W ustach mam smak jakby brudnej wody z rzeki. Zwlekam się z łóżka, potykam się o Tshirt i bokserki. Otwieram drzwi, nasłuchuję: mama często o tej porze nie śpi, a przynajmniej nie w łóżku. Czasem nieprzytomna siedzi przy stole kuchennym albo leży na sofie, twarzą w dół, strużka śliny cieknie jej z rozdziawionych ust. Ostatniej rzeczy, jakiej teraz potrzebuję, to właśnie jej, wciętej i poszukującej ofiary, na której mogłaby się wyżyć. W domu panuje cisza, a mnie chce się pić, więc podejmuję ryzyko. W kuchni siedzi tata, w powietrzu czuć dym i zapach alkoholu. Pije inaczej niż mama. Ona pije tak, jakby oddychała, istnieje w wódce, jej niegdyś miękkie ciało jest teraz chude i mizerne, twarz czerwona i pełna cieni. Z tatą nie jest tak źle, ale też zdarza mu się napić, twierdzi, że to pomaga się zrelaksować. Ciekawe, co porabiał do trzeciej nad ranem, dokąd poszedł – z pewnością było to miejsce, gdzie można pić i palić. – Wszystko w porządku? – pyta z miną człowieka przyłapanego na gorącym uczynku. – Chce mi się pić. – Podchodzę do zlewu, moje stopy cicho przesuwają się po podłodze wyłożonej linoleum. Puszczam wodę i czekam, aż zrobi się naprawdę zimna. Słyszę, jak tata kręci się na krześle. Kaszle i chrypi, palenie mu nie służy. – A więc sądzą, że Naomi próbowała popełnić samobójstwo? – Nic nie wiedzą. – Pocieram oczy. – Tato, jest trzecia w nocy. Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? – Wiem, nie mogę spać. Może zadzwonię rano do Maksa i Jackie. Trochę ją poznałem, pomagałem jej przy Nagrodzie Księcia Edynburga. Czuję, że powinienem się odezwać, zapytać, czy można coś dla nich zrobić. – A niby co? Pracujesz dla lokalnych władz, a nie dla premiera. – Po prostu należy okazać ludziom troskę. – W takim razie może powinieneś okazać troskę mamie – rzucam. – Powinna trochę przystopować z wódą. – Nie mów do mnie w ten sposób – mówi ostrzegawczo, ale bez przekonania. Wie, że mam rację. To naprawdę żałosne. Nie wiem, jakiej reakcji właściwie ode mnie oczekuje, w każdym razie ciężko siada na krześle i opuszcza ramiona w geście rezygnacji. Pomyśleć, że kiedyś był dla mnie wzorcem, wydawał mi się najsilniejszym i najfajniejszym tatą na całym świecie. Od pewnego czasu na jego widok tylko się wzdrygam. Zaledwie kilka kilometrów stąd moja przyjaciółka leży w śpiączce, z rozwaloną głową, w domu cuchnie, można podejrzewać, że mama porzygała się w przedpokoju, a tata… Cóż, zdaje się, że jego ostatni skok w bok lubi czasem zajarać. A ja chcę tylko wrócić do swojego pokoju. Chcę się schować, zasnąć i zapomnieć o wszystkim przynajmniej na kilka kolejnych godzin. Ale nie mogę. Bo nie chodzi tylko o mnie. Jest jeszcze Gracie. Biorę głęboki wdech
i próbuję przypomnieć sobie czasy, kiedy mama wydawała mi się najmilszą osobą na świecie, a tata najdzielniejszym ze wszystkich facetów, i próbuję jeszcze raz. – Tato… mama pije. Jest coraz gorzej. – Tata lekko przekręca się na krześle, by uniknąć mojego wzroku. – Prawie nie ma cię w domu, nie musisz… – A jak myślisz, kto będzie musiał posprzątać cały ten syf? – warczy, jakby oczekiwał ode mnie wdzięczności. – No i co? – Szukanie odpowiednich słów sprawia mi ból, dosłownie fizyczny ból, jakby wnętrze mojej klatki piersiowej było pełne sińców, czarnych i fioletowych. – Nie sądzisz, że sytuacja jest poważna, jak wtedy… Tuż po narodzinach Gracie mama bardzo dużo piła. To był pierwszy przypadek, który pamiętam, chociaż pewnie zdarzało się też wcześniej. Wtedy tata był jednak w domu, niemal przez cały czas. Próbował opiekować się Gracie, pomóc mamie, powtarzał mi, że jestem wspaniałym dzieckiem, dzielnym i silnym. I jaki jest mi wdzięczny, że nie strzelam fochów, tylko robię swoje. Był obok, kiedy zaczęło mi przybywać kilogramów. Ich przyczyną wcale nie był głód, tylko potrzeba wypełnienia pustki, którą ona po sobie zostawiła. Pod moim łóżkiem leżały zapasy żarcia, które miało stłumić ból, podczas gdy tata zajmował się mamą i Gracie. Z przejedzenia wieczorem zawsze od razu ogarniała mnie senność. To była wtedy najlepsza znana mi forma ucieczki. Trzy lata później, po moich trzynastych urodzinach, zaczęła działać metoda odwrotna. Niejedzenie okazało się doskonałą metodą na odzyskanie kontroli nad własnym życiem. Ale wtedy towarzyszył mi nieustanny głód, nieustanna potrzeba, by zapełnić pustkę, wciąż na próżno. – Przeżywa mnóstwo stresów, wiesz, jaka jest – mówi tata. Lepiej w ogóle by się nie odzywał. – Gdybyś częściej bywał w domu, spędzał z nią więcej czasu – próbuję ponownie – może nie byłaby taka zdołowana. Może nie czułaby się tak samotna. Nerwowo kręci się na krześle, odwraca się w drugą stronę, a ja wyraźnie widzę, jakim człowiekiem jest tak naprawdę. Nie gigantem, nie Bogiem, nie facetem, który tak długo budził we mnie podziw, który wydawał mi się największą, najmądrzejszą i najsilniejszą znaną mi osobą, ale zepsutym gówniarzem, który znudził się zabawkami i wciąż chce nowych. I w tej sekundzie czuję do niego nienawiść. – No to idź do swojej nowej szmaty. Biorę szklankę i wychodzę z kuchni, ostrożnie omijając cuchnące plamy na płytkach w przedpokoju. – Natychmiast wracaj – syczy tata, tym razem naprawdę wściekły, ale nie odwracam się. Mam gdzieś, co o mnie sądzi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wykazał się czymś wartym mojej uwagi. Cicho zamykam za sobą drzwi do pokoju. Patrzę w okno, czekając, aż wstanie słońce. Ta pora ma w sobie coś kojącego. Wszystko spowite ciemnością i ciszą. Rzędy domów o ciemnych oknach każą mi myśleć o wszystkich snach i marzeniach wypełniających ostatnie godziny nocy. Tylu ludzi w swoich domach. Nie mają pojęcia, co dzieje się w moim życiu. Nie wiem dlaczego, ale ta myśl w jakiś sposób poprawia mi
humor, bo skoro te wszystkie wydarzenia są tak małe, że mogą zranić tylko mnie, to nie mogą być aż tak straszne. Czasem moja głowa jest pełna mroku, pełna mgły. Nie widzę już żadnych pozytywnych rzeczy, nie mam w sobie żadnych dobrych uczuć. Przenika mnie ból. Ale to dotyczy tylko mnie, tylko tej chwili. A któregoś dnia to spotka kogoś innego. Kogoś, kogo nie znam, o kogo nie dbam, kto też będzie stał przy oknie, czekając na świt, podczas gdy moje sny wypełnią nocne niebo. Muszę iść spać. Jeśli nie zasnę, jutro będzie mnie bolała głowa, a oczy będą szczypać od światła i kolorów. Muszę zasnąć. Kładę się, zamykam oczy i myślę o miłych rzeczach. Gracie udająca, że gra na gitarze, podczas gdy ja walę w perkusję. Rose śmiejąca się tak, że kiedy pochyla się w moją stronę, czuję, jak całe jej ciało wibruje. Leo, który wygląda jak gladiator, kiedy gra na gitarze. Naomi, jak unosi brew i mówi coś głupiego śmiertelnie poważnym tonem, a my wybuchamy śmiechem, aż wszystko nas boli. Taką chcę ją pamiętać, nie pogrążoną w śpiączce, z dziurą w głowie. Kilka godzin później budzę się, z trudem chwytając powietrze, i tym razem pamiętam. Ciemna, gęsta, lodowata woda wypełnia mi nozdrza i usta, wdziera się do płuc, a coś zimnego i okrutnego pociąga mnie w dół, coraz głębiej w odmęty, i już wiem, że nigdy więcej nie wydostanę się na powierzchnię.
fanpage Mirror, Mirror – Niusy! Hej ludzie, mam nadzieję, że wszyscy zjawicie się na naszym koncercie benefisowym. Gramy próby i mamy cztery świeżutkie kawałki specjalnie dla was. Dochody z koncertu przeznaczamy dla członkini naszego zespołu, Naomi Demir, więc szykujcie kaskę! Tego wieczoru na basie zagra Leckraj Chamane! Zapytaliśmy Leckraja, czego oczekuje po naszym wspólnym koncercie, a on odparł, że najbardziej cieszy go wizja tysięcy fanów wykrzykujących jego imię (żart). Kliknij tutaj, żeby obejrzeć wideo do Jesteś ze mną. Kliknij tutaj, żeby zobaczyć, jak Rose Carter rozgrzewa głos. Kliknij tutaj, żeby obejrzeć materiał z ostatniej próby. Kliknij tutaj, żeby obejrzeć galerię zdjęć.
6 Nie ma sensu znów zasypiać, więc zanurzam się w świat na ekranie chromebooka. Osiemset siedemdziesiąt cztery odsłony na Tumblr w tym miesiącu, naprawdę mnóstwo. Pewnie z tego czterysta dzięki Rose sprawdzającej komentarze pod swoim wideo, ale i tak. Jak na czwórkę szesnastolatków naprawdę nieźle. Tysiąc trzysta osiemdziesięcioro pięcioro followersów na Twitterze. Staram się o niebieski znaczek, naprawdę bardzo mi na nim zależy. Niebieski znaczek znaczy, że jesteśmy prawdziwi. Ostatnie wideo, do piosenki Karuzela, które umieściliśmy na naszym kanale na YouTube, nakręciliśmy w parku. Było po prostu fantastyczne. Tekst, autorstwa mojego i Nai, opowiada o dwójce młodych ludzi, którzy się sobie podobają, ale jakoś nie mogą być razem. A więc tak, park. Odgrywaliśmy scenki, śpiewaliśmy i graliśmy na niby do muzyki lecącej z głośnika podłączonego do mojego telefonu. Wyglądaliśmy jak debile. Przyglądał nam się cały tłum dzieciaków i z połowa miała nas za totalnych palantów. Nie opuszczała mnie jednak pewność, że rezultat będzie świetny. Najgorzej zniósł to Leo. Nienawidzi takich rzeczy, chce tylko grać, ale Rose go namówiła, zastosowała odpowiednie środki w postaci używek, aż w końcu przestał się przejmować wizerunkiem twardziela, stanął z gitarą na szczycie zjeżdżalni i dał z siebie wszystko. Rose leżała na huśtawce, poruszając ustami, i wyglądała nieprawdopodobnie seksownie, jak Madonna w teledyskach z lat osiemdziesiątych. A Naomi powoli obracała się na karuzeli, z kamienną twarzą, bez cienia uśmiechu. Postanowiliśmy sfilmować każdego z członków zespołu osobno telefonem Nai w oprawce z motywem z Legend of Zelda: Tri Force Heroes – a potem zmontować materiał. Kiedy przyszła moja kolej – okulary przeciwsłoneczne, skórzane rękawiczki bez palców – filmowała Rose. Wideo miało dziewięćset dwadzieścia cztery obejrzenia. Wyszło naprawdę nieźle. Dwa tysiące trzysta lajków na naszym Facebooku. Siedemset sześćdziesięcioro followersów na Instagramie. Niedługo zamierzam umieścić nas na Spotify. Bo tak się składa, że lubię siebie w tym świecie, osobę, którą można zobaczyć w mediach społecznościowych. Ta osoba wygląda jak ktoś, kto wie, co robi, wie, czego chce i dokąd zmierza. To ja w wydaniu idealnym. Ta osoba zawsze wygląda świetnie, zawsze wydaje się wyluzowana, a kiedy biorę pałeczki do ręki, każda najdrobniejsza część mnie działa dokładnie tak jak powinna, każdy mięsień, ruch, każde uderzenie serca, każda komórka mózgowa. To odbicie mnie, które istnieje za lśniącym ekranem, to ono dostaje lajki, serduszka i prywatne wiadomości. Skryte uśmiechy od dziewczyn, które myślą, że może, właściwie, chociaż nigdy dotąd nie przyszło im to do głowy, jednak mogłyby polubić mnie w ten sposób, bo chociaż wyglądam jak chudy pokurcz, to rany, naprawdę umiem przywalić w gary. Seksowne. Ale długo trwało, zanim udało mi się przestawić na taki sposób myślenia o tej osobie. Osobie z realu, bez filtra. Do osoby z krwi, kości, nerwów i synaps – do tego ja długo nie udawało mi się przywyknąć. Dawno temu, skryte w fałdach tłuszczu, moje ciało wydawało się więzieniem, z którego nie ma ucieczki, ponieważ było tym ja, w którym bije moje serce,
więzieniem z mięsa i krwi, w tym samym stopniu znienawidzonym co koniecznym. A potem wydarzyło się coś, co położyło kres obżarstwu. Odbicie w lustrach, w szkolnej szatni. Jakby dziwny anioł ukazał moje odbicie w taki sposób, że wydawało się obce. Obca osoba. Osoba budząca nienawiść, wstręt i litość. Kosztowało mnie wiele pracy przez cały następny rok, by ta osoba stała się niewidzialna, zredukowana niemal do zera, obeszło się bez rzygania, ale jedzenie zostało ograniczone do minimum. Obżarstwo było dla małego dziecka, dziecka, które straciło kontrolę. Niejedzenie było dla nowej osoby, osoby, która kontrolowała wszystko i była pewna, że w końcu coś zauważą, i rzeczywiście tak się stało. Ale stwierdzili tylko, że wyglądam znacznie lepiej. Chociaż moje kości biodrowe wyglądały, jakby zaraz miały przebić skórę, chociaż było mi zimno nawet w upał. Z ich powodu moje ciało najpierw urosło do rozmiarów balonu, a potem również z ich powodu skurczyło się do formy szkieletu i nic się nie zmieniło. Z wyjątkiem mnie. Uratował mnie zespół, Leo, Nai i Rose, ponieważ oni mnie dostrzegli, dostrzegli osobę, którą mogę się stać. A kiedy oni ujrzeli tę wersję mnie, mnie też udało się ją zobaczyć. Dotarło do mnie, że jeśli wkrótce nie zacznę żyć dla siebie, dojadę do miejsca, z którego już nie będzie powrotu. A jedno było pewne: nie będę kolejnym członkiem swojej rodziny, który wszystko spierdolił, na pewno nie ja. I powoli, powoli w ciągu tamtego roku wypełnionego graniem i spędzaniem czasu z ludźmi, którzy okazali się prawdziwymi kumplami, tracenie kontroli okazało się ważniejsze niż myślenie o tym, co jem. To było przerażające, budziło we mnie strach, ale zarazem ekscytację, ponieważ byli wokół mnie przyjaciele, były muzyka, taniec i śmiech, całonocne włóczęgi, chodzenie od klubu do klubu, od baru do baru i wycie do księżyca. Może nie brzmi to jak przepis na odzyskanie dobrej formy, a jednak. Dzięki waleniu w gary moje ciało stawało się sprawne i silne. Skończyło się myślenie o jedzeniu, ciało domagało się go wtedy, gdy go potrzebowało. I stopniowo również to, co istniało w środku, zaczęło odpowiadać temu, co na zewnątrz. To nie była obsesja na temat zdrowego trybu życia, to było uderzenie szczęścia, świadomość, że chociaż może tego pragnę, to tak naprawdę nie potrzebuję, by rodzice się mną zajmowali. Potrafię radzić sobie na własną rękę. Potrafię zaopiekować się sobą i Gracie. Radzę sobie z tym znacznie lepiej, niż oni kiedykolwiek potrafili. Jezu, co za obsesja na punkcie własnej osoby. Niedobrze mi. Moje ciało było kiedyś za grube, potem za chude. Teraz jest szczupłe i niesamowicie sprawne. Daj już z tym spokój, Red, dzieją się ważniejsze rzeczy. Pragnę tylko jeszcze raz zobaczyć Nai. Leo czeka na mnie na rogu. Leo i kilku jego kumpli, z którymi zadawał się przed powstaniem zespołu i nadal spotyka się od czasu do czasu, spoko, nie mają nic do mnie, a ja nie mam nic do nich. To w towarzystwie dziewczyn zmieniam się w totalnego debila. Jak się chodzi? Co się mówi, żeby nie brzmiało jak stek bzdur? Czy widzą we mnie kogoś zabawnego? A może totalnego przychlasta? Wszystkie te myśli gonią się w szaleńczym tempie, krążą bez końca w środku mojej głowy. W towarzystwie dziewczyn, które mi się podobają,
muszę przypominać sobie nawet, jak się stawia kroki. Muszę powtarzać: „Oto twoje stopy, matole, najpierw jedna, potem druga”. A potem przypomniało mi się, że kiedyś Leo i ci goście budzili we mnie śmiertelne przerażenie, szczególnie wtedy, gdy Aaron, brat Leo, jeszcze chodził do szkoły. Wydawało mi się, że noszą broń w plecakach. Żuli gumę i poruszali się jak ludzie pewni zwycięstwa w każdej bójce. Wyglądali, jakby już zamordowali parę osób, a ich życie nie miało dla nich żadnego znaczenia; ciała wrzucili do rzeki. Tej wizji na pewno nie mógł zmienić fakt, że tuż przed dziewiętnastymi urodzinami Aaron trafił do pierdla za to, że pchnął nożem jakiegoś gościa w barze, poważne go raniąc. Ale Leo to nie Aaron. A teraz idziemy razem do szkoły, i wiecie co? Są do mnie bardzo podobni. Tyle że wszyscy są ode mnie, kurwa, wyżsi. – Hejka – mówi Leo na mój widok. – Hejka. – Kiwam głową. Wszyscy kiwamy do siebie po kolei i ruszamy, ja między nimi, niski chudzielec, wyobrażam sobie, że jestem Davidem Bowiem w otoczeniu grupy goryli. Słońce grzeje mnie w kark, nawet spaliny jakoś tak fajnie dzisiaj pachną, za tło robi ruch uliczny, dźwięki wciskanych hamulców, pomruk silników, przeklinający rowerzyści, rozkręcone radia, moja ulubiona muzyka miasta. – Trzej najlepsi gitarzyści? – pyta mnie Leo. – No, Hendrix, wiadomo, potem May, a potem Slash. – Nie żartuj. – Leo potrząsa głową. – Hendrix, wiadomo. Ale, kurwa, May? Kurwa, Slash? – Tak, kurwa, May i Slash, jebany Brian May to, kurwa, najlepszy gitarzysta wszech czasów. – Chyba coś ci się stało w głowę. Zaraz powiesz, że Phil Collins to najlepszy perkusista… – Noo… – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – pytam. – U ciebie, matole. – Nie, później, w necie. Rose trochę ze mną gadała na czacie. – A. Musiałem porozmawiać z mamą. – Kurwa. – Aha. – Leo urywa. Jest z tych osób, u których wszystko, o czym pomyślą, zaraz widać na twarzy, a to, co myśli w tej chwili, nie jest za wesołe. – Mogło się wydawać, że gorzej być nie może… – Co? – Aaron wychodzi. – Nic więcej nie mówi, ale nie musi. – Kurwa. Idziemy dalej w milczeniu, gada za nas miasto. Zanim Aarona przymknęli, Leo spędzał z nim mnóstwo czasu, podziwiał go i chodził za nim posłusznie, i trafiał w różne straszne miejsca. Bo Aaron miał gdzieś, w jaki syf się ładuje, i to właśnie czyniło go tak przerażającym. Myślę, że kiedyś, dawno temu, był zwykłym dzieciakiem, ale potem, w dość młodym wieku, dołączył do starszych chłopaków z dzielni, zaczął jarać skuna, co
stanowczo zaszkodziło mu na głowę. Niektórzy ludzie palą i jakoś nie ponoszą większych konsekwencji, ale innym, jak Aaron, konkretnie miesza to w mózgu. Wpadają po uszy i zaczynają widzieć świat zupełnie inaczej niż kiedyś. Są zniszczeni. Aaron poszedł na dno i na jakiś czas zabrał tam ze sobą Leo. Ta wersja Leo, pierwsza wersja z początków naszej znajomości, sprzed roku, była wściekła i mroczna. Był przerażający, przynajmniej taki mi się wydawał. Zawsze na granicy, zawsze gotów robić różne niebezpieczne rzeczy: gangi, z którymi zadawał się Aaron, dilowanie dragami, przysługi, za które brał drobne sumy. Sprawy, które znał Leo, mogą ściągnąć człowieka w dół tak szybko i tak głęboko, że nie zorientuje się, że tonie, aż jest już za późno. To, że Aaron znikł z życia Leo, było najlepszym, co mogło go spotkać. Po raz pierwszy w życiu musiał się dowiedzieć, kim tak naprawdę jest, bez starszego brata u boku, który by mu to mówił. Gdyby Aaron nie poszedł siedzieć, Leo na pewno nie zostałby w Mirror, Mirror, nie grałby na gitarze, stojąc na zjeżdżalni. Nie ma takiej opcji. A teraz Aaron wyszedł, co znaczy, że zacznie dyktować warunki. Lub przynajmniej będzie próbował. – A… co powiedziała twoja mama? – Nie przychodzi mi nic do głowy oprócz tego głupiego pytania. – Powiedziała, że nie chce go widzieć w swoim mieszkaniu, ale to w końcu jej syn. Powiedziała, że mam się z nim nie zadawać, że nie mogę pozwolić, by ucierpiała na tym nauka, tak jak to było wcześniej. Nie mogę znów wpakować się przez niego w kłopoty, tak jakbym był po prostu aniołkiem, a on był najgorszy na świecie. – Nie masz z tym problemu? – Bardzo uważam, żeby na niego nie patrzeć. – Jasne, że nie, to mój brat – mówi Leo, ale trwające zaledwie ułamek sekundy wahanie w jego głosie każe mi w to wątpić. – Hej! – Zjawia się Rose w okularach przeciwsłonecznych, okropnie potargana. – Kac po whiskey taty? – pytam. – Nic nie poradzę, że gust mi się wyrobił – odpowiada z szerokim uśmiechem. – Musiałam się napić. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Kiedy Nai zniknęła, mogłam się łudzić, że wróci cała i zdrowa. Ale teraz… O kurwa. – Myślałem o niej przez całą noc – mówi Leo. – Nie wierzę, by próbowała się zabić. To bez sensu. Pamiętacie pod koniec zeszłego semestru? Zmieniła się, przestała się robić na postać z anime, nosić te swoje ciuchy i tak dalej. Wyglądała… promiennie. Dzień przed zniknięciem była taka radosna, nie? Chyba mi się nie przywidziało? – Nie, masz rację – zgadzam się. – Pod koniec roku była na permanentnym haju, pisała naprawdę dobre piosenki, tyle że nie nadążaliśmy nagrywać. Nie widzę niczego, niczego, co mogłoby ją skłonić do… no wiecie. – Co znaczy – stwierdza Rose – że w czasie, gdy zniknęła, przydarzyło jej się coś złego, coś naprawdę kurewsko złego. Tylko taka wersja wydaje się logiczna, nie sądzicie? Coś tak mrocznego, że nie mogła z tym żyć. Nieświadomie wszyscy się zatrzymujemy i próbujemy sobie wyobrazić, co to mogło być. – Cześć! – Głos tak przypomina głos Naomi, że aż podskakujemy.
To Ashira. Kumple Leo zostawiają nas i idą dalej. Wymieniamy spojrzenia. Słyszała naszą rozmowę? – Hej, Ash. – Uśmiech Rose wygląda bardzo na wymuszony. Wargi zaciśnięte. Chyba nie bardzo wie, co powiedzieć. – Posłuchajcie, może to trochę dziwne, ale Jackie zaproponowała, żebyście przyszli do nas po wieczornej wizycie w szpitalu. Na kolację. W szpitalu siedzi bezczynnie, a musi się czymś zająć, oderwać myśli. – Jakimś sposobem Ash zdobywa się na cień uśmiechu pod koniec zdania. Ten uśmiech chyba wiele ją kosztuje. – Według mnie głupi pomysł, ale to cała Jackie. Uważa, że każdy problem da się rozwiązać za pomocą smacznego jedzenia. Może dzięki wam lepiej się poczuje. Przynajmniej na chwilę. Jakby wszystko znów było okej. – Jasne – mówię, trochę niepewnie, spoglądając po kolei na Leo i Rose, którzy kiwają głowami. – Wiem, że to będzie trochę dziwne… i strasznie krępujące – wzdycha, jej podbródek opada na pierś, wzrok wbija się w ziemię. – Jackie mówi, że w domu jest tak cicho. A ja nie mam przy sobie żadnych przyjaciół. Nikt nie wie, jak ze mną rozmawiać. – Kurde, Ash, tak mi przykro. – Ręka Rose lekko drga, jakby zamierzała jej dotknąć, ale zaraz opada. Ash zawsze sprawia wrażenie osoby, która nie życzy sobie, by jej dotykano. – Nie twoja wina. – Ashira wzrusza ramionami, unosi głowę i patrzy na mnie. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że chciałaby powiedzieć coś jeszcze, ale tylko mnie. – I tak nie jestem zbyt towarzyska. – Zachowujemy się beznadziejnie. – Leo potrząsa głową. – Powinniśmy być przy tobie. Sam nie wiem, chyba wszyscy czujemy się trochę zagubieni. – Ten koncert, który organizujecie w jej urodziny, to naprawdę superrzecz. Coś, na czym można się skupić. – Ash uśmiecha się z przymusem. – Poza tym jakoś sobie radzę, mam swoje sposoby. W każdym razie Jackie chciałaby was ugościć i napchać was jedzeniem. O ile się zgodzicie. – Pewnie – mówię. – Brakuje mi jej gotowania. – A ty? – Rose wreszcie przekracza niewidzialny krąg wokół Ash, bierze ją za rękę, jak to ona. Zawsze pokonuje wszelkie mury, nigdy nie boi się tego, co na nią czeka po drugiej stronie. – Nic mi nie jest. – Ash delikatnie uwalnia rękę. – Tata siedział przy niej przez całą noc, wrócił rano, mówił, że stan jest stabilny, więc… Na razie, pewnie zobaczymy się w szpitalu. Patrzymy za nią, jak odchodzi, znowu ze spuszczoną głową, bardzo szybkim krokiem, jakby jej się spieszyło, by schować się w miejscu, gdzie nikt nie zobaczy jej łez. – Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby ich odwiedzić – mówi Rose, kiedy rozlega się dzwonek, i nagle okazuje się, że jeszcze tylko my nie weszliśmy do środka. – Albo gadać z Ash. – Nikt z nas o tym nie myślał. Leo otacza plecy Rose ramieniem, a ona odwraca się do niego, opiera czoło na jego
piersi, tylko na sekundę. Leo całuje ją w czubek głowy, a potem ją puszcza, jak gdyby nic się nie stało, i w sumie nic się nie stało, z tym że jeśli to mnie przyszłoby na myśl pocałować Rose w czubek głowy, zabrakłoby mi prawie pół metra wzrostu, i widok Rose przytulonej do niego wywołuje ból gdzieś w głębi mojej klatki piersiowej. – Hej! Jedno słówko. To pan Smith biegnie w naszą stronę przez betonowe podwórze. – Wybieracie się później do szpitala? – Aha – odpowiada Rose. – Jasne. A pan? – Nie sądzę. Ale informujcie mnie na bieżąco, dobrze, Rose? – Jasne. – Rose posyła mu uśmiech. – Chodzi o to, że zanim to wszystko się wydarzyło, umówiłem się z gościem z lokalnej stacji radiowej, miał nagrać waszą próbę w ramach materiału promującego koncert. Ale w tej sytuacji muszę pogadać z rodzicami Naomi. Może trzeba to przesunąć. – Nie. – Rose kładzie mu rękę na ramieniu, jakby chciała go pocieszyć. – Nie, właśnie rozmawialiśmy z Ash. Powiedziała, że bardzo się cieszą z tego koncertu. Nie powinniśmy niczego przekładać. – A więc udzielicie wywiadu? – pyta Smith. – Chyba tak – odpowiadam, a Leo kiwa głową. – No dobrze, biegnijcie na lekcje. W razie czego powiedzcie, że spóźniliście się przeze mnie, dobra? – Tak jest. – Rose uśmiecha się, przekrzywiając głowę. – A pan niech zwali winę na mnie. – A, Rose, nie zapomnij, że mamy porozmawiać później na temat chóru! – woła, ruszając do wejścia. Próby flirtu podejmowane przez Rose nie robią na nim najmniejszego wrażenia, ona jednak cała promienieje. – Po co to robisz? – pyta Leo, kiedy wchodzimy do środka. – I chór? – Pewnie potrzebują zarąbiście seksownej solistki na jakiś konkurs. – Rose śmieje się perliście i przysuwa się do Leo, patrzy na niego spod lekko opuszczonych rzęs. – Poza tym nic nie poradzę, że mam taki urok. Faceci nie potrafią mi się oprzeć. – To raczej ty nie umiesz się oprzeć facetom – warczy Leo, odsuwając się od niej i ruszając w stronę recepcji. – Co w niego wstąpiło? – Rose patrzy na mnie. Przystajemy pośrodku korytarza. Gwar towarzyszący wchodzeniu dzieciaków do klas stopniowo zanika, drzwi się zamykają i zapada cisza, znak, że faktycznie jesteśmy spóźnieni. Ty w niego wstąpiłaś, myślę, ale nie mówię tego na głos. – Aaron wychodzi. – Kurwa. – Rose marszczy brwi i opuszcza ramiona, aż torba ześlizguje się z jej barku i uderza o podłogę z trzaskiem, który odbija się echem od ścian. – Aaron to palant, a Leo uwielbiała go bezkrytycznie. – Wiem. – Przesuwam ręką po wygolonej części głowy. – Martwię się o niego, ale co można zrobić? Ubóstwia Aarona.
– Będzie dobrze. – Rose podnosi torbę. – Nie stracimy kolejnej osoby. Nie na mojej warcie. Uśmiecham się, a w głowie widzę siebie jako postać z kreskówek z bijącymi serduchami zamiast gałek ocznych. – No co? – Rose patrzy na mnie, przekrzywiając głowę, kiedy wreszcie ruszamy do klasy. – Co jest? – Nic. – Uwielbiam to, jak ona intensywnie przeżywa każdy moment, jak wypróbowuje wszystkich i wszystko, jak rzuca wyzwanie całemu światu, co pięć minut gotowa na nowo stanąć do walki. – Dobra, nie mogę czekać, aż się pozbierasz. Na razie, ty debilu! – Pokazuje mi faka i rusza dalej, a kiedy jest już daleko w głębi korytarza, odwraca się i woła co sił w płucach: – Kocham cię, Red! – Wiem – odpowiadam. A kiedy wreszcie wchodzę do klasy, szczerzę się od ucha do ucha. Chat Rose 1 minutę temu, 109 dni Leo 1 godzinę temu, 43 dni Kasha 6 godzin temu, 6 dni Parminder, 3 dni Luca 4 dni temu Sam 5 dni temu Naomi 27 lipca (Naomi jest offline)
7
Kurwa. Wydawało mi się, że po jej powrocie coś poczuję. Szczęście, smutek, coś. A teraz siedzimy we trójkę przy jej łóżku, nic nie mówiąc i czując… hm, nic nie czując. Siedzimy w próżni. – Jesteście. – Jackie uśmiecha się na nasz widok, więc przynajmniej tyle, przynajmniej wiemy, że dzięki nam ona czuje się odrobinę lepiej. – Naomi potrzebuje wokół siebie rówieśników zamiast starej matki, która nudzi jak zwykle. – Mówi, jakby Nai siedziała na łóżku, przecierając oczy i rzucając sarkastyczne komentarze, jak to ona. – Nai, kochanie, są tu twoi przyjaciele. Przyciska dłoń do mojego policzka, a ja się uśmiecham. – Zostańcie z nią, a ja pójdę do domu coś dla was ugotować. Nie mogę się doczekać, wreszcie zajmę się czymś konkretnym. Przez ten czas Max przy niej posiedzi, a potem się wymienimy. Nie chcę zostawiać jej więcej samej, była sama w tej wodzie i… – Jej głos się łamie. – W porządku, proszę pani – mówi Leo z powagą i otacza ramieniem jej plecy, ochrania ją swoim mocnym ciałem. – Nai jest już z nami. Proszę iść do domu. Jest pani najlepszą kucharką na świecie, tylko proszę nie powtarzać mojej mamie, że to powiedziałem. Jackie kiwa głową i całuje go w policzek. Potem bierze urywany wdech, całuje Nai w jedyny ocalały fragment gładkiej śniadej skóry. – Później do ciebie wrócę, słonko, tylko nie gadaj za dużo – szepcze. – Chyba wygląda już lepiej – stwierdza Rose po wyjściu Jackie. – Nie sądzicie? Jest taka… mniej zimna. Rzeczywiście, jej skóra ma lepszy kolor. O ile patrzy się na ten jeden ocalały fragment i zamknięte oko, można by pomyśleć, że Nai po prostu śpi. O ile zignoruje się całą resztę. – Co robimy? Powiemy jej, co się dzieje? – pyta Leo z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie. – Mamy do niej mówić czy co? Jakoś dziwnie. Podchodzi do drzwi, opiera się o nie, jakby wolał znaleźć się z drugiej strony. – A co powiemy? – warczy Rose. – Że Parminder to wciąż wstrętna krowa, a w szkole jest do dupy? Przez chwilę słychać tylko maszyny i nasze oddechy. – Muzyka – mówię, ruchem głowy wskazując telefon Rose. – Otwórz Tonify. Nai udostępniła swoje playlisty, znajdźmy coś dla niej. – Muzyka, dobry pomysł. – Rose prędko otwiera apkę, której używamy do streamingowania ulubionych utworów. – Poszukam jej playlist… Nadawała im takie idiotyczne nazwy. Pamiętacie może coś? – No Apologies, Sum 41 – mówię. – Przed wakacjami słuchała tego na okrągło. Playlistę zatytułowała FU A-Hole. Rose szuka, a ja czekam, aż zacznie grać muzyka, lecz Rose marszczy brwi, nie
odrywając wzroku od telefonu. – Dziwne… – Co? – Otwórz apkę i wyszukaj playlistę. Nazwa użytkownika NaySay01. Wypełniam polecenie i oto, co widzę: pod tym tytułem występują dwie playlisty. Jedna Nai, utworzona w lipcu zeszłego roku. I druga, stworzona w sierpniu, o tym samym tytule, z tymi samymi utworami, ale pod inną nazwą użytkownika. Pokazuję telefon Leo, który zaraz oddaje mi go ze wzruszeniem ramion. – Kto to jest, kurwa, DarkM00n? – pyta Rose. – Kiedy sprawdzi się nazwę użytkownika przypisaną Nai, widać, że pieprzony DarkM00n skopiował wszystkie jej playlisty. Wszystkie. Co to znaczy? – Gapimy się w telefon, jakby to mogło nam pomóc. – Nic, to nic nie znaczy. – Leo kręci głową. – Pewnie zrobił to jakiś palant ze szkoły, kiedy zniknęła. Pewnie chciał się wydać interesujący czy coś. Ludzie to szmaty, nie zapominajcie. – Jeśli dowiem się kto to, przysięgam… – warczy Rose. – Dobra, puść muzykę – mówi Leo i po chwili małe ciche pomieszczenie wypełniają wściekłe dźwięki gitar, znacznie lepsze od dźwięków maszyn czy naszych głosów. Z zaciekawieniem przeglądam playlisty DarkM00na. Jest ich więcej, nie tylko te podebrane Nai. I nagle widzę, że są tam playlisty z naszymi piosenkami, może z dziesięć osób na całym świecie robi z nich playlisty. Tak, Leo ma rację, to pewnie ktoś ze szkoły, fan naszej kapeli. Beznadziejny pojeb. Podnoszę głowę. Leo i Rose przykleili się do swoich telefonów. Rose stoi przy oknie, Leo siedzi na krześle, długie nogi rozkraczył pod dziwnym kątem. Wsuwam telefon do kieszeni i zmuszam się, żeby spojrzeć na Nai. Przywykliśmy do tego, że nasza przyjaźń w co najmniej pięćdziesięciu procentach dzieje się w necie. Tak bardzo się do tego przyzwyczailiśmy, że czasem zapominamy o żywym bijącym sercu po drugiej stronie awatara. Na skroni Nai widnieje króciutka szczecina, częściowo zgolono jej długie, czarne i proste jak druty włosy, siniak wypełzający spod bandaża zaczyna przybierać odcień żółci i coraz mocniej się rozlewa. Ciężko jest patrzeć na kogoś, z kim spotykało się codziennie, w tak fatalnym stanie. Ale pewnie jeszcze gorzej jest być nią. Czy wie, gdzie się znajduje? O czym śni, co widzi za zamkniętymi powiekami? Skupiam spojrzenie na jednym widocznym oku i próbuję sobie wyobrazić, co mogło się wydarzyć między naszym ostatnim spotkaniem – osiem tygodni temu, kiedy zmyła swój makijaż w stylu anime, kiedy miała na sobie żółtą letnią sukienkę, spod której widać było gołe brązowe nogi – i tą chwilą teraz. Próbuję i próbuję, ale nie przychodzi mi do głowy nic, co łączyłoby te punkty: roześmianą dziewczynę tańczącą boso w parku, z tą tutaj, o posiniaczonej, krwawiącej twarzy. Ktoś starannie ułożył jej ramiona, leżą równo wzdłuż boków na kołdrze, także pokryte sińcami, choć nie aż tak okropnymi jak te na twarzy i pewnie, jak można się domyślić, tymi w środku jej głowy. Oczami śledzę ich wzór na prawym ramieniu, aż do nadgarstka, i nagle pochylam się niżej. Czy ktoś zauważył, że te ślady wyglądają jak
odciski palców, fioletowe, owalne ślady zaciśniętych szponów? Jakby ktoś chwycił ją za nadgarstek, tak mocno, że zmiażdżył kości? Na myśl, że ktoś mógł ją tak skrzywdzić, krew krzepnie mi w żyłach. Zaczynam się trząść. Odwracam się do okna wychodzącego na korytarz. Doktor Białyfartuch rozmawia z pielęgniarkami, ma bardzo poważną i skupioną minę. Nie wygląda na osobę, której mogłoby umknąć coś tak istotnego. No bo chyba musieli obejrzeć Nai, prawda? Nie przegapili czegoś tak oczywistego? I pewnie nie chcą, żeby ich o to pytać? Jakby trzeba im podpowiadać, jak powinni wykonywać swoją pracę. Ale jednocześnie Nai była nieprzytomna, kiedy ją znaleziono, i do tej pory znajduje się w tym stanie, więc nie mogła im powiedzieć, że boli ją nadgarstek. Mimowolnie wyciągam rękę w jej stronę, ale zaraz cofam. Rzecz w tym, że Nai spotykała się ze mną bardzo, bardzo często. Po jej zniknięciu policjanci poprosili nas o telefony i laptopy, przejrzeli je dokładnie w nadziei, że odnajdą jakiś trop. Mówiliśmy, że gdybyśmy coś wiedzieli, na pewno byśmy im powtórzyli, ale stwierdzili, że wolą sami poszukać. Nie mogliśmy powiedzieć, dokąd udała się Nai, ponieważ nie mieliśmy pojęcia. Policjanci uznali, że na pewno wiem o niej wszystko, bo tak twierdzili ludzie, jej rodzina, znajomi. Nawet moja mama. Mówili, że jeśli w ogóle ktoś wie, gdzie ona może być, to właśnie ja. Bo łączyły nas te same upodobania, śmieszyły te same rzeczy. Zdarzało nam się kończyć za siebie zdanie. Sądzili, że między nami coś było. Większość utworów Mirror, Mirror było naszym wspólnym dziełem i przeważały wśród nich piosenki o miłości. Ale nie o naszej. Nai nigdy nie pytała, o kim myślę, pisząc te słowa, ja jej też nie. Rozumiało się samo przez się, że w obu przypadkach chodzi o kogoś niedostępnego. Nasza przyjaźń nie wymagała, by znać wzajemnie swoje sekrety. Jedynie siebie nawzajem. Akurat była jedyną dziewczyną, przy której nie zdarzało mi się zastanawiać, jak to by było ją pocałować. Te rzeczy między nami nie wchodziły w rachubę. A teraz siedzę obok niej, chcę wziąć ją za rękę, ale się waham. Kiedyś nie przyszłoby mi do głowy przejmować się, co pomyślą inni. Wystarczyło, że Nai i ja wiemy, co nas łączy. Ale teraz nie wiem, kto jeszcze jej dotykał, kto zrobił jej krzywdę. Teraz jest obca; teraz, kiedy wróciła, tęsknię za nią najmocniej. Bardzo ostrożnie, by tylko jej nie zranić, przeplatam palce między jej palcami. Jej skóra jest ciepła, czuję przy nadgarstku jej równy puls. Zerkam na Leo i Rose, ale oni wciąż gapią się w swoje telefony, więc delikatnie, bardzo delikatnie zbliżam jej dłoń do ust i szepczę tuż przy skórze: – Wróć, Nai, dobrze? Wróć, potrzebuję cię. I w tym momencie coś dostrzegam. Najpierw tylko mignięcie, jakby półksiężyc. Wcześniej nie było go widać, teraz jest wyraźny, świeży i nowy. Mocny i odważny. – Kurwa – mówię głośno. Rose i Leo patrzą na mnie. – Co? – Rose podchodzi bliżej.
– Tatuaż – mówię. – Nai zrobiła sobie tatuaż.
8 Teraz w temacie tatuaży. Mam trzy, ale nikt o nich nie wie. Nawet Rose i Leo. Nawet Nai. Pewnie kiedyś prawda wyjdzie na jaw, będą krzyki i żale, na razie jednak to tajemnica. Brak zainteresowania ze strony rodziców ma jednak pewne dobre strony. W moim wieku jeszcze nie wolno robić sobie legalnie tatuaży. Pierwszy był w technice stick and poke, wykonany samodzielnie za pomocą igły i słoiczka z tuszem, na podstawie filmiku na YouTubie. Siedzi sobie na spodzie stopy, na łuku podbicia. Bolało jak skurwysyn i wyszło badziewnie. To miał być symbol nieskończoności, ale wygląda raczej jak pijana ósemka. Nawet nie wiem, po co mi on był, tyle że na chwilę dostarczył ciekawego zajęcia i satysfakcjonującej porcji bólu. Tamtego dnia wszystko mnie zresztą bolało, całe ciało przypominało jeden wielki siniec, na wierzchu i w środku. Fajnie było poczuć coś innego niż ciężki jak kamień ból w piersi. Drugi tatuaż pojawił się tego samego dnia, kiedy fryzjer zgolił mi połowę włosów. Nie towarzyszył temu żaden plan, tylko wizja, jak wyglądam tak naprawdę, w mojej głowie. Ciało zmieniało się zgodnie z moimi oczekiwaniami, a styl do tej pory jakoś nie. Pewnego dnia po przebudzeniu pojawiła się taka myśl: czy to jest uczciwe? Słuszne? Moje ciało wiele przeszło i nikogo, ale to nikogo to nie obchodzi. Ale jeśli zrobię sobie piercing czy obetnę włosy, rozpęta się trzecia wojna światowa. Pieprzyć to. Jeśli jest jedna rzecz na świecie, którą mam prawo kontrolować, to z pewnością własny wygląd. Kiedy włosy zniknęły, w lustrze pojawił się ktoś, kto wyglądał jak… ktoś naprawdę nowy, dopiero co poznany. Ogarnęła mnie chęć, by przez chwilę być tylko sobą, nie wracać do domu, odsunąć w czasie nieuchronną awanturę i żal, że nie jestem miłym, schludnie obciętym dzieckiem z klasy średniej, o jakim marzyli moi rodzice. Tak więc po drodze od fryzjera mój wzrok przykuła witryna salonu tatuażu. Zostało mi jeszcze sporo pieniędzy zarobionych dzięki pracy w soboty w supermarkecie, wystarczająca suma, żeby wybrać naprawdę ładny wzór. Kolejna myśl: cholera, wyglądam na jedenaście lat, na pewno mnie wywalą. Może sprawiła to nowa fryzura, w każdym razie nie poprosili o dowód i mnie nie wywalili. Wielki gościu z siwą brodą sięgającą do pasa podawał mi kolejne albumy ze wzorami i czekał. Mój wzrok przyciągnął rekin młot z symboli etnicznych. Na pytanie, co znaczy ten wzór, facet odparł: – To symbol siły. Opiekun i wojownik. Osoba, która zrobi wszystko dla ludzi, których kocha. – Chcę go. – Na mojej twarzy pokazał się rumieniec, bo dotarło do mnie, że istnieje tylko jedno miejsce, w którym nikt go nie odkryje. – Na pośladku. Tatuażysta patrzył na mnie, na pewno zastanawiając się, co ten mały rudzielec ma wspólnego z opiekuńczym wojownikiem, ale w końcu wzruszył ramionami i powiedział: – Będzie bolało. – Jakoś to zniosę.
– Spoko, to twoja skóra. Nie kłamał. Bolało jak skurwysyn. Wibrowanie pistoletu przenikało aż do kości, skóra krzyczała, nerwy skręcały się i szarpały przy każdym dotknięciu i ciągnęło się to chyba całymi godzinami, aż wreszcie moje ciało jakoś zespoliło się z tym bólem, uczyniło go nierozerwalną częścią każdego mojego oddechu. Kiedy facet wreszcie skończył i odłożył igłę, ostatkiem sił udało mi się zwlec ze stołu i podejść do lustra. Kolory ożyły, zielenie i błękity falowały i płynęły na mojej skórze i mięśniach i ogarnęło mnie uczucie pełne ciepła i spokoju. Nagle było mi dobrze we własnej kolorowej, naznaczonej tuszem skórze. I pojawiła się pewność, że to była dobra decyzja, ponieważ człowiek powinien pokazywać swoje prawdziwe oblicze, swoje prawdziwe kolory. Jasne, bolało potem jeszcze długo, przez wiele dni, ale nie przeszkadzało mi to. Nawet mi się podobało. Podobał mi się ból i podobał mi się mój rekin, chociaż pozostawał ukryty, wystarczała mi sama świadomość, że tam jest. Oznaczał, że nikt tak naprawdę do końca mnie nie zna, nawet najbliższe mi osoby, a to też mi się podobało. Ostatni z tatuaży widnieje pod ramieniem, w okolicy serca. Tuż po tym, jak Nai zniknęła i ból był nie do wytrzymania, potrzebne było mi coś, co mogłoby go stłumić. Ból po poprzednim tatuażu właśnie mijał i brakowało mi go, więc znowu zajął się mną gościu z brodą. Tatuaż przedstawia falę rozbijającą się o skały, woda porusza się, zmienia, nabiera mocy. Jestem falą: nawet kiedy się łamię, nie tracę siły. Fajnie byłoby powtórzyć te słowa Nai, wydawały mi się niezłym początkiem piosenki, ale Nai nie było. Była wtedy w miejscu, gdzie przydarzyło jej się coś złego. Jej tatuaż. Nie mogę przestać o nim myśleć. Naomi nigdy w życiu nie zrobiłaby sobie tatuażu. Nie cierpiała tatuaży. Kiedy oglądaliśmy razem Tatuaż do poprawki, ciągle sarkała, jakie to okropne, co to za idioci, narąbią się i płacą innemu idiocie, żeby zrobił im dziary, i jak to będzie wstrętnie wyglądało, kiedy skóra się pomarszczy i zacznie obwisać. Stwierdziła, że jest to świadectwo próżności i braku poczucia własnej wartości. Tamta dziewczyna w jaskrawożółtej sukience, bosa, na pewno nie zrobiłaby sobie tatuażu. Za nic na świecie. – O kurwa. – Rose klęka obok mnie i patrzy na dziwny wzór z granatowego atramentu. – W mordę – dorzuca Leo, stojący tuż za nami. Tatuaż przedstawia półkole, dość małe, nie większe od pięćdziesięciopensówki, wypełnione skomplikowanym abstrakcyjnym wzorem z cienkich linii, na pierwszy rzut oka zupełnie bezsensownym. Łuki, proste kąty, kropki i kreski, kolejne warstwy pozbawionych znaczenia detali. Wzór jest bardzo gęsty, tworzy niemal jednolitą powierzchnię, ale po chwili, gdy uważniej się przyjrzeć, można rozpoznać twarze, zwierzęta, głębie i cienie. Wystarczy mrugnąć i wszystko znika. – Ten, kto to zrobił, musiał być naprawdę niezły, żeby zmieścić tyle szczegółów na tak małej powierzchni. Linie są bardzo staranne, nie widać żadnych rozmazanych miejsc. Na pewno nie zrobiła tego sama czy na jakimś squacie. To jest profesjonalna robota.
Musimy powiadomić policję – mówię. – A skąd, ty, kurwa, nagle tyle wiesz o tatuażach? – pyta Leo. – I jeszcze chce powiadomić psy! Niby dlaczego? – Ponieważ Nai nie miała wcześniej tego tatuażu, a teraz go ma. To się wydarzyło, kiedy zniknęła. Może będą potrafili zidentyfikować miejsce, w którym go zrobiono? Dowiedzą się, z kim była, kto płacił… – Patrzę na Rose. – Musimy powiedzieć policji. Rose kiwa głową. Leo kręci głową. – Co ty tak się jeżysz, kiedy mowa o policji? – pyta Rose, a Leo spuszcza wzrok. – Nie jeżę się, tylko… Kiedy uciekła, niezbyt fajnie mnie potraktowali. Czy może zapomniałaś? Nie chcę, żeby znów wokół mnie węszyli, zwłaszcza teraz. Nie kłamie. W oczach policji każdy z osiedla, na którym mieszka Leo, jest winny na dzień dobry. Mieszka tam mnóstwo porządnych ludzi, jak Leo i jego mama, ale to nie o nich się słyszy, tylko o przestępcach, dilerach i gangach. Kiedy tylko psy dowiedziały się, że Naomi przyjaźniła się z chłopakiem z tego osiedla, chłopakiem, którego brat siedzi za napaść kwalifikowaną, natychmiast się go uczepiły. Musiał spędzić z nimi znacznie więcej czasu niż my. Owszem, zabrali też nasze telefony i laptopy, ale z nim rozmawiali najdłużej. Wypytywali o wszystko, od porno w historii wyszukiwania po szczegóły sprawy, za którą siedzi jego brat. Leo mocno to przeżył, był wściekły i stracił do policji resztki zaufania. Nie można mieć pretensji, że mundury budzą w nim gwałtowną niechęć. – Może dałoby się nie mieszać w to policji – mówię z wahaniem. – Nie mamy wyjścia. – Rose wzrusza ramionami. – To dowód rzeczowy, nie? – Coś ci umknęło – protestuje Leo. – Dzieciaki na gigancie robią sobie tatuaże. Wielkie mi coś. To nic nie znaczy, Rose. Rose patrzy na mnie, a ja wzruszam ramionami. Leo ma rację. – Chodzi o to, że według nas ten tatuaż wzbudza podejrzenia, oni jednak tak nie pomyślą. Będą mieli to gdzieś. Sami musimy się dowiedzieć, gdzie go zrobiła, bo oni to oleją. – No to powiedzmy Maksowi i Jackie, znają Nai i wiedzą, że nie zrobiłaby sobie tatuażu – mówi Rose zaczepnym tonem. Nie znosi nie mieć racji. Z tym możemy się zgodzić. – Potrzebuję świeżego powietrza – mówi Leo, potrząsając głową. – To miejsce… Wychodzi ze spuszczoną głową i rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie. – Jak mogliśmy tego nie zauważyć? – Jackie trzyma córkę za nadgarstek i wpatruje się w tatuaż, Max stoi za jej plecami, między jego brwiami rysuje się głęboka zmarszczka. Ash patrzy za okno z kamienną nieodgadnioną twarzą, popołudniowe słońce rozświetla czerwienią jej włosy. Obserwuję ją, zastanawiając się, co skrywają te ciemne oczy. – Na pewno zrobiono go niedawno, skóra wciąż jest lekko spuchnięta. Widać nawet zaczerwienienie. Jak to możliwe, że tego nie zauważyliście? – Spogląda na lekarkę. – Kiedy ją przywieźli, skupiliśmy się na ratowaniu jej życia, trzeba było szybko działać – mówi doktor Białyfartuch, czy raczej Patterson, jak głosi identyfikator. – To nie było naszym priorytetem. Poza tym nie wiedzieliśmy przecież, czy miała wcześniej tatuaże, czy nie. W notatkach jest napisane…
Przegląda papiery, a Jackie znów odwraca się w stronę córki. – Myślałam, że nie powinnam jej dotykać – mówi, patrząc na mnie. – Bałam się, że mogę zrobić jej krzywdę. Nawet nie brałam jej za rękę. Gdyby nie ty, Red, nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Pewnie te słowa brzmią dziwnie w jej uszach, ale od jakiegoś czasu chyba wszystko wydaje jej się dziwne, zwłaszcza od kiedy odzyskała córkę, która wygląda teraz tak obco i nosi na sobie obce znamię. – Max, uważasz, że powinniśmy powiadomić policję? Naomi nie cierpiała tatuaży, uważała, że są dla marginesu społecznego. Nasza córka nigdy by… – Nie wiem. – Max kładzie dłoń na ramieniu Jackie. – Nai, którą znaliśmy, nie, ale dzieci ciągle robią różne rzeczy, których byśmy się po nich nie spodziewali. Zadzwonię na policję, dobrze? – To coś znaczy – mruczy Jackie pod nosem. Dostrzegam zmianę na twarzy Ash, bardzo nieznaczną. Ash też tak uważa, bez wątpienia. Max ma rację. Moi rodzice nic o mnie nie wiedzą, w każdym razie nic istotnego. Może Nai odwaliło. Może się upiła czy nastukała i zrobiła sobie tatuaż, może nienawidziła samej siebie tak bardzo, że postanowiła skoczyć z mostu, a może po prostu spadła. Ale. – A sińce? – pytam lekarkę. – Te wokół nadgarstka. – Pewnie odniosła obrażenia podczas upadku do wody. – Doktor Patterson zerka na drzwi; chyba dokądś się spieszy. – Straciła przytomność, poobijała się… – Nie w tym miejscu… – Ujmuję ramię Naomi i unoszę je delikatnie. – Wyglądają jak ślady palców, jakby ktoś bardzo mocno ją chwycił. Jackie przyciska obie dłonie do ust, tłumiąc okrzyk. – Chyba nie pomagasz mamie swojej przyjaciółki – stwierdza lekarka, delikatnie wyjmując dłoń Nai z mojej dłoni. – Nie da się określić, co spowodowało te sińce. Ma podobne na całym ciele. – Stoi wyprostowana jak struna, obejmuje kontrolę nad wszystkimi zgromadzonymi w tym pomieszczeniu. – Naomi jest w ciężkim stanie. Nadal nie znamy dokładnie zasięgu obrażeń. Musi to trochę potrwać. Naomi potrzebuje spokoju, ciszy i odpoczynku. Proponuję, żebyście już stąd poszli. Wróćcie jutro, może dowiemy się przez ten czas czegoś więcej. Odwracam się w stronę Ash – patrzy prosto na mnie, w jej oczach lśni tłumiony gniew. Wiem, co czuje. Ci ludzie nie znają Nai, są gotowi posądzać ją o wszystko, co najgorsze. Zawyrokować, że jest niczym, śmieciem, który sam sprowadził na siebie nieszczęście. Nie znają tej uroczej, zabawnej, utalentowanej dziewczyny, którą my znamy. W ogóle jej nie widzą. – Chcę przy niej zostać – mówi Jackie cichym głosem, w którym czai się ostrzeżenie. – Ależ proszę – odpowiada doktor Patterson. – Ale ona nie wie, że pani tu jest. Znajduje się w stanie głębokiej śpiączki. A wy wszyscy potrzebujecie przerwy, odpoczynku. Może wróćcie do domu się odświeżyć i potem znowu przyjdziecie. – Odświeżyć? – powtarza Rose ze śmiechem, potrząsając głową.
– Powinniśmy już iść. – Max obejmuje Jackie. – Hej, jesteśmy umówieni na kolację? Na korytarzu czeka Leo. – No i? – pyta. – Co powiedzieli? – Uznali, że tatuaż nic nie znaczy – mówi Rose. – Pewnie mają ją za porąbaną smarkulę, która zwiała z domu, zrobiła sobie dziary i próbowała się zabić. Chyba w ogóle nie mają nawet ochoty tego sprawdzać. To dla nich zbyt skomplikowane. W żaden sposób nie wpływa to na ich zdanie w tej sprawie. – Ale się mylą – mówię do siebie. – Wiem, że tak.
9 Wizyta u rodziców Naomi przypomina powrót do domu, tyle że niedoskonały, obciążony świadomością, że jej tam nie będzie. Tak naprawdę wszyscy czuliśmy się bardziej w domu u niej niż we własnych domach. Jackie i Max zawsze cieszyli się, że nas widzą, chcieli nas karmić, pozwalali siedzieć tak długo, jak tylko chcieliśmy. Dom Nai był bezpieczną przystanią, ale i tak nie mógł jej obronić przed szkolnymi dręczycielami, którzy zmieniali jej życie w koszmar. Zanim miała nas, zanim powstał zespół, który zapewniał jej ochronę, uciekała wiele razy. Jackie i Max próbowali pomóc, szkoła próbowała pomóc, ale dręczyciele tak łatwo nie ustępują. Mówiła mi, że bywały dni, kiedy nie mogła znieść samej myśli o szkole, kiedy musiała zniknąć na trochę, by odzyskać siły, ale potem zawsze wracała. Na pytanie, dlaczego nie zmieniła szkoły, odparła, że wtedy dręczyciele odnieśliby zwycięstwo. – Byłam przerażona, lecz nie zamierzałam dać im wygrać – powiedziała. I uśmiechnęła się do mnie. – No i spójrz teraz na mnie, rządzę. Mama Nai gotuje najlepiej ze wszystkich naszych mam, ale nie należy mówić tego mamie Leo, jeśli chce się dożyć siedemnastych urodzin. Jackie, Ash i Naomi zawsze gotowały razem. Nie potrafię tego określić, ale ta ich maleńka kuchnia wydawała się pełna miłości. Pełna pary, zapachów, smaków i miłości. Jackie zawsze opowiadała nam historię swojego życia, za każdym razem trochę inaczej, ale nigdy nudno. Max jest Turkiem, owdowiał młodo i musiał zmierzyć się z opieką nad maleńką Ashirą. Ponad rok po śmierci żony pewnego dnia poznał Jackie w autobusie na Soho, gdzie pracował w zakładzie krawieckim. Jackie jest głośna i wysoka – wyższa od niego – chuda, ma jasne włosy i strasznie dużo mówi. Codziennie siedzieli obok siebie w autobusie, Jackie gadała jak najęta, Max zaś słuchał, uśmiechał się i śmiał. Każdego dnia, przez cały tydzień, Max zostawiał Ashirę u cioci po drodze do pracy. W piątek zaprosił Jackie na randkę. Trzy miesiące później byli małżeństwem. – Nie miało sensu czekać – mówiła Jackie za każdym razem. – Bo kiedy to jest to, po prostu się wie. Czy moi rodzice kiedykolwiek opowiadali z taką miłością o tym, jak się poznali? Nie. U mnie w domu wszystko było porządne i szacowne, tradycyjne, zimne i żałosne. W domu Nai miłość była zawsze obecna, jak woda w kranie. W moim trzeba było nieźle się naszukać, żeby ją znaleźć i mieć przy tym sześć lat, by ją poczuć czy raczej może ją sobie wyobrazić. Pamiętam te nasze wizyty, zanim wydarzyło się to z Nai: siedzimy razem przy stole, Leo i Rose wygłupiają się i gadają, a ja obserwuję Nai i jej mamę. Obserwuję, jak ich oczy się spotykają, kiedy któraś z nich coś mówi, podaje talerz i tak dalej. Widzę zrozumienie i troskę i czuję się jak taki dzieciak z filmu, z nosem przyciśniętym do witryny sklepu ze słodyczami, patrzący tęsknie do środka. To żenujące w moim wieku wciąż mieć w sobie to pragnienie, żeby po prostu przytulić się do mamy. Nikomu tego nie zdradzę.
W każdym razie jakaś część mnie bardzo pragnęła znowu znaleźć się w tej małej kuchni wypełnionej miłością. Wydawało mi się, że wszystko będzie w porządku – aż do chwili, gdy podjechaliśmy pod schody prowadzące do nowoczesnego segmentu, w połowie drogi między moim domem a blokiem, w którym mieszka Leo. Ładny mały domek, ale w niczym nieprzypominający pysznego eleganckiego domu Rose czy nawet mojego, typowego dla klasy średniej gównianego bliźniaka z różami obrastającymi drzwi wejściowe. Kiedy samochód zatrzymuje się przed tymi schodami, widok ciemnego okna jej pokoju nagle uderza mnie z całą siłą. Tamta ranna dziewczyna w szpitalu i moja przyjaciółka Naomi to ta sama osoba. Już nie da się przed tym uciec. Wysiadamy z samochodu, nikt nic nie mówi. Jackie i Max idą przodem, spleceni ramionami, jej głowa spoczywa na jego barku, palce niemal wbijają się desperacko w jego plecy. Ash, zaraz za nimi, drobi małymi kroczkami. Moja ręka wyciąga się w stronę Rose, ogarnia mnie przemożne pragnienie, by chwycić się kogoś bliskiego. Rose jednak tego nie zauważa, idzie dalej, a ja zaciskam puste palce, jeden po drugim. – Nie wiem, czy dam radę. – Leo mówi to pierwszy, bardzo cicho. – To mnie zabija. – Nie możemy nie wejść – odpowiadam. – Zaprosili nas, chcą się z nami spotkać, potrzebują nas. – Wiem, co masz na myśli – mówi Rose do Leo, nie do mnie, jej głos jest miękki i łagodny. – Ale Red ma rację, musimy tam wejść. Dla Nai. Patrzę, jak kładzie dłoń na jego ramieniu, a on przysuwa się do niej, tylko odrobinę, jakby przyciągała ich niewidzialna siła. Tylko odrobinę, ale to wystarczy, by zacisnął mi się żołądek. Otwieramy drzwi. Na schodach siedzi Ashira. Jej twarz ciąży w dół, jakby ból ściągał ją powoli ku ziemi. – Trzymasz się? – pytam, kiedy Rose i Leo idą dalej do kuchni, prowadzeni wonią tureckich przypraw. – Nie – odpowiada, patrząc prosto na mnie. – Jestem wkurwiona. A ty? – Tak samo. – Kiwam głową. Zerkam w stronę kuchni. Nie chcę, żeby reszta słyszała to, co zaraz powiem. – Zaczynam podejrzewać, że Nai przydarzyło się coś złego, naprawdę złego. Coś, czego się nie spodziewała. Ash wstaje, dzieli nas zaledwie kilka milimetrów, jej wargi są tuż przy moim uchu. – Myślę, że masz rację – szepcze, a potem odwraca się na pięcie i maszeruje do kuchni. – Co za dzień. – Jackie otwiera przed nami ramiona. Kuchnia jest mała i kwadratowa, na wszystkich ścianach wiszą ciemne drewniane szafki, pośrodku stoi nieduży okrągły stół. Oczy Jackie wypełniają się łzami, a my podchodzimy do niej po kolei i dajemy się przytulić, toniemy w zapachu słodkich perfum, które tak lubi. Całuję ją w policzek i czuję słony smak. Ściskam ją z całych sił, oplatam ramionami. Od dawna nikt mnie nie przytulał. Głupio przyznać, ale czasem człowiek naprawdę tego potrzebuje. Podoba mi się, kiedy Jackie otacza moją twarz dłońmi i całuje mnie w czoło. – Jak dobrze was widzieć, brakowało mi waszego hałasu i paplaniny. I jak ciągle
musiałam uciszać Naomi! – Uśmiech Jackie wygląda, jakby utrzymanie go na twarzy kosztowało ją wiele wysiłku. Potem Jackie każe nam zająć miejsca, nalewa coli i podaje kolejne dania: shish kebab, kurczak z marynaty, ciepła pita, ryż z przyprawami. Na widok tych wspaniałości nagle ogarnia mnie głód. Nie tylko konkretny głód jedzenia, lecz również głód wspomnień, które się z nim wiążą, samych dobrych wspomnień. Jemy, a Jackie krąży wokół stołu, od czasu do czasu dotyka naszych ramion czy policzków. Max prawie się nie odzywa, ale uśmiecha się ze łzami w oczach, wodzi wzrokiem po naszych twarzach. Ash też siedzi przy stole, ale nic nie je i nic nie mówi. Głowę trzyma nisko spuszczoną, ciemna zasłona włosów skrywa jej twarz przed naszym wzrokiem, jakby tamta rozmowa na korytarzu w ogóle się nie wydarzyła. Chcę z nią jeszcze pogadać, ale nie mam pojęcia jak. Wydaje się, że nie można się do niej zbliżyć, trzeba czekać, aż sama zawoła. Jedzenie powoli się kończy, rozmowy ucichają. Wszystko, o czym nie rozmawialiśmy od powrotu ze szpitala, wisi nad nami jak cień. Leo chrząka i odsuwa krzesło, ale Jackie go ubiega: – Max powiedział wcześniej, że może wcale nie znaliśmy Nai. Mnie wydaje się to niemożliwe, ale prawdą jest, że bardzo się zmieniła w ciągu kilku ostatnich tygodni przed zaginięciem. Przestała nosić ten ciężki makijaż, peruki. Wyglądała… normalnie. I wydawała się szczęśliwa, pełna miłości. Ale wy prawdopodobnie znaliście ją lepiej niż ja. Jak wy sądzicie, dlaczego uciekła? Myślicie, że była tak nieszczęśliwa, by… by… Zamykam oczy, szukając odpowiednich słów. – Jeśli coś byśmy wiedzieli, na pewno byśmy powiedzieli – odzywa się Rose. – Jeżeli Nai to zaplanowała, to nikogo nie uprzedziła. Nawet rudzielca. Zmuszam się, żeby spojrzeć Jackie prosto w oczy. – Nai nie cierpiała tatuaży – mówię. – Uwielbiała z nami grać i ciężko pracowała w szkole. Nie zostawiłaby nas, nie czuła się nieszczęśliwa. Coś się stało. Nie wiem co, ale przydarzyło jej się coś złego. Powie nam, kiedy się obudzi. – Tylko że… – Głos Ash jest ostry i twardy. – Tylko że nie wiemy, czy się obudzi, a nawet jeśli, możliwe, że doznała trwałego uszkodzenia mózgu i być może nigdy się nie dowiemy. Może ta tajemnica na zawsze pozostanie w jej głowie. – Ale nie możemy tracić nadziei, Ash – mówi Jackie. – Musimy myśleć pozytywnie, skarbie, i… – O ile pozytywne myślenie może zakleić dziurę w jej głowie. – Ash niemal wykrzykuje te słowa, potem odsuwa krzesło tak gwałtownie, że przewraca się ono i z trzaskiem uderza o podłogę. Po chwili słyszymy jej kroki na schodach. Max bierze dłoń Jackie, przykłada ją sobie do policzka, a Jackie odwraca twarz w drugą stronę. Przez chwilę, widząc ich ból, czuję się jak intruz, widz, który przygląda się ich cierpieniu, jakby patrzył na przedstawienie cyrkowe. – Musimy się zbierać – mówi Leo, być może czując podobnie. – Muszę wracać, rodzina i tak dalej. – Ale jutro po szkole znów przyjdziemy do szpitala – stwierdzam. – Tak szybko, jak tylko nam się uda – dorzuca Rose.
Spoglądam na nią, ale patrzy w inną stronę. – A koncert odbędzie się zgodnie z planem – mówię. – Mnóstwo ludzi chce okazać wsparcie wam i Naomi. – Dzięki, Red. – Jackie posyła mi uśmiech. – Zechcecie coś dla mnie zrobić? – Jasne – odpowiadam za wszystkich. – Idźcie do jej pokoju, poszukajcie jakichś zdjęć, może plakatów, które wam się spodobają, które mogłyby rozweselić jej pokój w szpitalu. Wiem, lekarka powiedziała, że ona nie wie, co się dzieje wokół niej, być może to prawda, ale wierzę, że ona się obudzi, i chcę, żeby zobaczyła wtedy swoje rzeczy i poczuła się bezpiecznie. Wybierzcie kilka. Może zabierzemy je jutro do szpitala? – Jasne – mówi Leo, a my kiwamy głowami, chociaż wszyscy chcielibyśmy w tym momencie, żeby ziemia rozstąpiła nam się pod nogami, każde z nas wolałoby znaleźć się w jakimkolwiek miejscu na ziemi, byle nie grzebać w jej rzeczach, nie wybierać zdjęć i plakatów, których nasza pogrążona w śpiączce przyjaciółka i tak nie może zobaczyć. Pokój Naomi był zawsze schludny. Mały, ledwo mieszczą się w nim łóżko i szafa. Na ścianach wiszą plakaty z anime, a na haku, który tata wbił nad łóżkiem, zbiór jaskrawych peruk. Na stoliku nocnym piętrzą się kosmetyki do makijażu, całe tony, w kolorach tak żywych, tak bardzo kojarzących się z Nai, że niemal czuje się jej obecność, gdzieś w tym gąszczu słoiczków, pudełek, sztucznych rzęs – i gdybyśmy tylko wiedzieli jak, moglibyśmy ją z nich na powrót poskładać. Siadamy we trójkę na łóżku, Rose w środku, nasze uda się stykają. Rose otwiera swoją torbę szkolną, wyciąga butelkę wina, odkręca korek i bierze spory łyk prosto z gwinta. – Gdzieś ty dorwała flaszkę? – pytam. – Mam odpowiednie kontakty – odpowiada z krzywym uśmieszkiem i podaje mi butelkę, którą ja podaję Leo. – Kurwa, Red, nie bądź pizdą – mówi Rose ostrym tonem, w którym pobrzmiewa gniew. Ale to cała Rose, dziewczyna, która ukrywa wszystkie swoje prawdziwe uczucia za kurtyną z liści i cierni. Skomplikowana i trudna jak kuloodporne płyty tworzące jej mocną zbroję. – Nie lubię alko – mówię, patrząc jej prosto w oczy. – Zmienia ludzi w palantów. – Red, biedactwo, zapomniałam na chwilę o twojej nasączonej dżinem mamie. – Rose zabiera Leo butelkę, chociaż nie zdążył się napić. – Jednym łykiem się nie upijesz. Tylko jeden, za Naomi. – Rose. – Leo wyjmuje jej z rąk butelkę. – Rozumiemy, że jesteś wściekła, ale nie bądź pizdą, okej? Red nie pije. Zostaw. Sam pije długo, więcej niż normalnie, a ja wiem dlaczego. Im więcej wypije, tym mniej zostanie dla Rose. To trochę tak jak ja, kiedy wylewam połowę wódki mamy do zlewu i uzupełniam wodą. Leo próbuje ją w ten sposób chronić, chociaż nie jest to zbyt mądre. Rose patrzy, jak Leo wypija niemal całe wino. Przez minutę boję się, że na niego napadnie, ale tak się nie dzieje. Smutek i gniew jakby spływają z jej twarzy. Wygląda
teraz inaczej. W jakimś sensie brzydko, w jakimś sensie pięknie. W sumie nie wiem jak i nie ma to znaczenia, ponieważ tak czy inaczej nie mogę przestać się na nią gapić. Gapię się, aż oczy mnie bolą. – Dobra, miejmy to już za sobą. – Rose ociera usta wierzchem dłoni. – Plakaty anime? Kiwam głową, a Rose zaczyna zdejmować te wiszące nad łóżkiem. – I robiona na zamówienie figurka lego Linka z Zeldy. – Aha. – Leo bierze ją, ogląda i wkłada do kieszeni. Zawsze nabijaliśmy się z Nai z powodu tych jej dziwactw, ale ona miała to gdzieś. – Stacja dokująca do telefonu – mówię, biorąc do ręki ładowarkę i słuchawkę. – Gdzie jej telefon? Miała na nim wszystkie playlisty. Moglibyśmy puszczać jej muzykę. – Nie mogą go znaleźć, nie pamiętasz? – W drzwiach staje Ash. Natychmiast cofamy ręce, niczego nie dotykamy, czujemy się, jakby przyłapała nas na włamaniu. – Szukaliśmy go, policja też wszędzie sprawdzała, kiedy Nai zaginęła. Wyłączyła go tamtej nocy i nikt nie wie, gdzie może być. – No tak, jakoś wyleciało mi z głowy. – Teraz pamiętam, że wydało mi się to bardzo dziwne. Nai bez telefonu? Szybciej zrezygnowałaby z prawej ręki. – Jest tu gdzieś stary iPod Nano, powinien pasować do tej stacji. Sprawdźcie w szufladach przy stoliku nocnym. – Klękam na dywanie i wysuwam pierwszą szufladę. Chociaż wiem, że policja już wszystko przejrzała, wyjęła i schowała z powrotem, to i tak czuję się nie w porządku. Jak intruz. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że ktoś miałby przeglądać moje rzeczy, nawet przyjaciele, już lepsza śmierć. To tak, jakby ktoś dostał się w środek mojej głowy i zobaczył wszystkie sekretne myśli. Czy nadal by mnie lubili, gdyby wiedzieli o mnie wszystko, to, o czym myślę, czego pragnę? Nie mam takiej pewności. – Jest. – Odnajduję cienki czarny iPod z logo w kształcie jabłka przerobionym flamastrem na czaszkę. Podaję go Leo. I nagle mój wzrok pada na notes. Pełen luźnych kartek wyglądających na teksty piosenek. Biorę go, otwieram, palcami wodzę po wzorach stworzonych przez jej pismo. To wszystko napisała, odkąd zaczęła sama – i ze mną – pracować nad piosenkami. Jest też trochę nut, widocznie zaczęła tworzyć do nich muzykę. – Piosenki – mówię, podając notes Ash. – Zaglądałaś? Ash potrząsa głową. – Możesz je zatrzymać. Może coś z nich zrobicie. Dokończycie którąś. Pewnie się ucieszy, jeśli w ogóle jeszcze będzie w stanie z czegoś się cieszyć. – Ile ona tego ma – mówi Leo, biorąc słoik pełen kostek gitarowych we wszelkich możliwych kolorach. Plastikowa tęcza. Naomi zbierała kostki na wszystkich koncertach, na które chodziliśmy Po imprezie przechodziła pod scenę, czekała, aż wszyscy wyjdą, i zbierała listy utworów, kostki, butelki po wodzie. Nie bardzo rozumieliśmy po co, ponieważ nigdy nie chciała autografów, nie wystawiała tych rzeczy na eBayu. W chwili, gdy zabierała je ze sceny, stawały się po prostu kupą śmieci.
– To tutaj wydarza się życie – odparła wtedy. – W pozostawionych przedmiotach. – Nai, to nic nie znaczy. – Ale brzmi jak świetny tekst piosenki, nie? – Uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie widzę ją w pamięci. Światło musujące w jej oczach, roześmianych, nawet kiedy była poważna. Jak promieniała, gdy przyszedł jej do głowy nowy świetny pomysł, kiedy pisała ze mną piosenki, jakby jej myśli objawiały się w postaci skrzących się wokół niej iskier. Tamtego popołudnia, na jej wąskim łóżku, przy akompaniamencie gitary akustycznej powstały jedne z naszych najlepszych utworów. Naomi była jedyną znaną mi osobą, która nadal posługiwała się papierem i długopisem, zawsze coś notowała, zapisywała przeróżne pomysły i wrażenia i wkładała wszystko do pudełka, na później. – Dlaczego jesteś taka analogowa? – Ponieważ nie da się zhakować kawałka papieru – odparła. – Dlatego najmroczniejsze i największe sekrety trzymam tutaj – postukała się w czoło – albo spisuję w starym dobrym stylu. Teraz ta metoda nabrała sensu. Gdzieś w tym pokoju znajdowały się niewielkie fragmenty Nai, odłamki i okruchy dziewczyny, którą była, jej odciski palców i DNA, schwytane w staranne ogonki i zakrętasy ręcznego pisma. Ta dziewczyna nie mogła zniknąć, musi istnieć gdzieś w środku swojej rozbitej, uszkodzonej głowy.
10 Rose i Leo już wyszli, ja nie. Idę do łazienki, odkręcam zimną wodę, łapię ją w złożone dłonie i ochlapuję wygolone miejsca na głowie. Czuję krople ściekające na plecy. Ash siedzi przy biurku, przed trzema monitorami ustawionymi dokoła niej jak mur i otwartym laptopem. Technika to jej specjalność. Ash jest typem dziewczyny, która programuje dla zabawy. Takie dziewczyny budzą we mnie śmiertelne przerażenie. To moja szansa, by znów z nią pogadać, dowiedzieć się, co czuje w sprawie Nai, czy myśli podobnie jak ja. Tylko jak zacząć rozmowę z kimś tak zamkniętym w sobie? Wzruszam ramionami i rzucam się na głęboką wodę. – Co robisz? – pytam, a ona aż podskakuje, cicho klnąc pod nosem. Ten skok stanowczo był nieudany. – Kurwa, Red! – Sorry, po prostu zastanawiam się, co porabiasz. – Wejdź i zamknij drzwi – warczy, a ja posłusznie wykonuję polecenie, ponieważ i tak chyba nie mam innej opcji. Kiedy drzwi są już zamknięte, Ash ruchem głowy pokazuje środkowy monitor. – To system kamer przemysłowych gminy Wielkiego Londynu – mówi, odwracając laptop w moją stronę. – Jak YouTube czy coś? – pytam. Ash jest naprawdę dziwna. Może relaksuje się przy telewizji przemysłowej. – Od tamtego wieczoru, kiedy znikła Nai, aż do chwili, gdy ją znaleziono. Przechowują dane w chmurze, co, jak wszyscy już chyba powinni się zorientować, jest beznadziejnym pomysłem. – Czekaj… co? – Robię krok w jej stronę, spoglądając na obraz nad jej ramieniem. – Policja twierdzi, że Nai uciekła, wplątała się w jakąś awanturę i skoczyła do wody, tak? – Ash sądzi, że pytam o dowody rzeczowe, a ja mam na myśli bardzo nielegalną czynność, której właśnie dopuszcza się we własnej sypialni. – Jeżeli skoczyła do wody, musiało stać się to niedaleko miejsca, w którym ją znaleziono, i w krótkim odstępie czasu, ponieważ w innym miejscu od razu by utonęła, a gdyby przebywała w wodzie dłużej, zamarzłaby na śmierć. Stwierdziłam więc, że jej poszukam. Policja chyba nawet o tym nie pomyślała. – Ash… – Właściwie chyba nie chcę tego wiedzieć. – Zhakowałaś dane gminy? – Tylko archiwum nagrań z kamer przemysłowych – odpowiada Ash z szerokim uśmiechem. – I tylko ten fragment. Ale jeśli chcesz ustawić swój czynsz komunalny na zero, to jest to idealny moment. – Mamy własny dom. – Och, to cudownie – mówi Ash żartobliwie, ale tak mimochodem, bo jest pochłonięta tym, co się dzieje na ekranie. – W mordę – mówię, patrząc, jak pracuje. – Wiem. – Całą uwagę skupia na monitorze. Obserwując, jak przeskakuje od ekranu do ekranu, dostrzegam w niej coś nowego, może nie zaraz szczęście, ale na pewno wydaje
się bardziej odprężona, swobodna. Chyba widzę ją taką po raz pierwszy. – Jestem w tym świetna. – Cały myk polega na tym – podejmuje po chwili – że oglądałam te nagrania, kilka dobrych godzin, kilka razy, i Naomi na nich nie ma. W każdym razie nie na nagraniach obejmujących ostatnie sześć godzin przed jej zniknięciem i obszar wokół miejsca, w którym mogła przeżyć upadek do wody. Ani śladu. Nie ma jej. Co z kolei oznacza… – Że hipoteza policji jest błędna. – Siadam obok niej na brzegu łóżka. – Właśnie. – Ciemne oczy Ash szukają moich. – Mogę ci zaufać? – Tak – odpowiadam. – Chyba tak. – Sprawdziłam też nagrania z ostatniej godziny przed jej zniknięciem. O trzeciej nad ranem idzie w kierunku stacji metra Vauxhall. Przechodzi tunelem pod wiaduktem i znika. Pojawia się dopiero osiem tygodni później, bliska śmierci. – To obłęd – mówię. – Ale wiemy o tym wszystkim. – Jedyna logiczna odpowiedź: Nai wsiadła do samochodu. Tylko to ma sens. – Ale policja sprawdziła wszystkie samochody wjeżdżające do tego tunelu i wyjeżdżające z niego, w obu kierunkach. Było ich tylko dziesięć, w tym jeden wóz policyjny. Wszystkich kierowców sprawdzonych między trzecią a godzinami porannego szczytu uwolniono od podejrzeń – przypominam. – To musi być pomyłka. – Ash spogląda na zastopowany na ekranie kadr, na którym widać jej siostrę. Nai w cienkiej sukience i adidasach, i niczym poza tym, wchodzi całkowicie spokojnie, całkiem sama do ciemnego tunelu pod wiaduktem. – Nie ma innego wyjaśnienia. Jeden z tych kierowców kłamie. – Albo wyszła bocznymi drzwiami, jednymi z tych, które kiedyś wyważyli wandale i których nigdy nie zamyka się na klucz, kojarzysz? A może znalazła się po stronie ulicy, której nie obejmowały kamery, w martwym punkcie czy po prostu w cieniu. Istnieje milion innych wyjaśnień, dlaczego nie widać jej na nagraniu. To policja, Ash, to znaczy, jasne, są bandą palantów, ale moim zdaniem chyba jednak znają się na pracy związanej z dochodzeniem. – Czyżby? – Ash patrzy na mnie. – Tyle że nie zauważyli tatuażu na jej nadgarstku. Ani sińców wyglądających jak ślady palców. – Pewnie się mylę – odpowiadam. – Widzę coś, co tak naprawdę nie istnieje. – A jeśli się nie mylisz? – Ash pochyla się w moją stronę, tak blisko, że czuję zapach jej oddechu, korzenny i słodki. – A jeśli? Jeśli to my mamy rację, tylko nikt nas nie słucha? – Nie wiem, co możemy zrobić. Chodzimy do szkoły! – Możemy bardzo dużo zrobić. Ja potrzebowałam tylko miejsca, z którego można zacząć szukać, tobie udało się je znaleźć. Tatuaż. Jeśli dowiemy się, kto go zrobił i kiedy, to już będzie naprawdę coś. Masz zdjęcie? – Nie. – Wzruszam ramionami i czuję się jak ostatni debil. – To nie był odpowiedni moment. – Kurwa. – Ash wali pięścią w biurko, a ja wstaję. – Zrobię zdjęcie przy jutrzejszej wizycie. – To strata kilku godzin. – Ash jest porządnie na mnie wściekła.
– Nie wpuszczą cię. Lekarka powiedziała, że żadnych więcej wizyt aż do jutra. – Znajdę jakiś sposób. Znam się na tym. – Wpadniemy w kłopoty, hakowanie to poważne przestępstwo… – Sprawdziłam – odpowiada. Wkłada bluzę i zasuwa zamek. – Niczego nie hakowałam. Hakowanie to kradzież, kłamstwo lub przekręty. A ja tylko sprawdziłam, czy jest dostęp, i okazało się, że tak. Tylko zajrzałam. – A jeśli wpakujesz się w kłopoty, co z twoim tatą i Jackie? To by ich zabiło! – Myślisz, że nie wiem? – odpowiada ostro. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale muszę się dowiedzieć, co się przydarzyło mojej siostrze. Muszę się dowiedzieć, w razie gdyby… – Gdyby co? – Gdyby nie przeżyła, a ten, który jej to zrobił, się wywinie.
11 – Nareszcie – mówi Rose, kiedy wychodzę z domu Nai. – Już mieliśmy cię szukać. – Ash chciała pogadać – mówię, pocierając kark. Głupio mieć przed nimi sekrety, ale mówić o Ash też głupio. – Jak ona się czuje? – pyta Leo. Wzruszam ramionami. Na szczęście żadne z nich nie drąży. Idziemy nad rzekę. Wieczorne wrześniowe słońce stopniowo rozgrzewa mi skórę, blask promieni odbija się od wody, migocze, iskrzy. Patrzę na miasto rozciągnięte wzdłuż brzegów, wieżowce wyglądają, jakby stały tam od tysiącleci. Uśmiecham się. Kocham to miejsce. Trudno nie czuć się szczęśliwym, kiedy widzi się to miasto pełne życia, te wszystkie możliwości, wszystkie pomysły domagające się, by je wykorzystać. Spycham w głąb umysłu to, co powiedziała Ash, podbiegam i przewieszam się przez barierkę oddzielającą mnie od błotnistego brzegu w dole, moje stopy majtają w powietrzu, twarz smaga bryza, która przybyła tutaj aż znad morza. Leo i Rose dołączają do mnie kilka sekund później, Leo siada na barierce. Przez chwilę tylko patrzymy na miasto, w którym żyjemy. Nie mam na koncie zbyt wielu podróży, ale nie muszę podróżować, by wiedzieć, że Londyn jest najlepszym miejscem na świecie, i kiedy tak patrzę na moje miasto, czuję się częścią jego armii, niezwyciężonej armii. W pokoju Ash jej teorie i pomysły wydawały się takie prawdopodobne. Ale teraz, w blasku słońca, wśród przyjaciół…? Ash mocno przeżywa całą sytuację – a jeśli to wszystko istnieje tylko w naszych głowach? Byłoby prościej zostawić tę robotę dorosłym, zaufać im. Znacznie prościej. W końcu od tego są, prawda? Tyle że dorośli uwielbiają uzasadnienia, zgrabne rozwiązania i odpowiedzi, które pasują do pudełeczka z odpowiednią etykietą. A to, co przydarzyło się Nai, nie jest proste, nie ma w tym żadnego logicznego wytłumaczenia, nie pasuje do żadnego pudełka. Oni jednak nie chcą tego przyznać. Może się boją. – Nie chcę jeszcze wracać do domu – mówię. – Nie musimy wracać – odpowiada Rose. – W domu czekają na mnie tata i beznadziejna macocha, zaraz będą chcieli, żebyśmy coś razem zrobili. Obejrzeli film czy pograli w gówniane scrabble. Jakby liczyli na to, że jeśli spędzę z nią wystarczająco dużo czasu, to przestanie budzić we mnie obrzydzenie fakt, że mogłaby być moją starszą siostrą. Nie musimy niczego ustalać, jednocześnie odrywamy się od barierki i kierujemy kroki w stronę sklepu na końcu ulicy. – A moja mama na pewno denerwuje się z powodu Aarona. Ledwo przestąpię próg, będę musiał wysłuchać kazania. Potąd. – Przesuwa dłonią wzdłuż czoła. – Ale wiesz… – Patrzę na Rose, która pytająco unosi brwi. Zastanawia się, co zamierzam powiedzieć, i prawda wygląda tak, że ja też jeszcze tego nie wiem. Ale i tak mówię. – W pewnym sensie rozumiem, że twoja mama się martwi, stary. Przy Aaronie ciągle pakowałeś się w jakieś kłopoty. A kiedy go nie było, nagle zrobiło się spokojnie. Więc…
– Pierdol się, Red – mówi Leo, ale nie gniewnie, tylko kategorycznie. – Nie jestem dzieckiem. Sam decyduję o sobie. Podejmuję własne decyzje. Aaron to mój brat, a nie żaden Al kurwa Capone. Chyba musimy uspokoić nerwy. Przyniosę coś do picia. – Zostaw go – mówi Rose, kiedy Leo wchodzi do sklepu. – Nie warto. – Chcesz, żeby znów stał się taki jak przedtem? Aaron pchnął człowieka nożem, posłał go do szpitala. A gdyby Leo był w to zaplątany? – Leo ma rację, sam o sobie decyduje. I nie jest tym samym gościem co rok temu. Trzeba mu zaufać. – Nai ufaliśmy – mówię cicho. – Jasne, ale Nai to nie Leo. Leo miał przez całe życie pod górkę. Ja przybieram pozę biednej bogatej dziewczynki, ale przecież wiadomo, że moje życie jest usłane różami, nawet jeśli ojciec to palant. A ty, ty też możesz zawsze pójść do domu, znajdziesz jedzenie w lodówce, nawet jeśli twoja matka to podręcznikowa pijaczka. A Leo. Leo nigdy tego nie miał i dobrze wie, co teraz będzie, i w odpowiednim momencie zdecyduje, co z tym zrobić, a my, z naszymi ładnymi domami, pełnymi brzuchami i popłaconymi rachunkami nie mamy prawa go krytykować. Przyglądam się jej twarzy, jakby objawiła mi się po raz pierwszy, chociaż doskonale znam wszystkie jej rysy, każdą linię. Zawsze mnie zaskakuje, zawsze zadziwia, jest głęboka, kiedy wydaje się płytka, miła, kiedy wydaje się okrutna. Przede wszystkim zaś jest odważna, jest jedną z najodważniejszych osób, jakie znam. – Spotkały cię bardzo złe rzeczy – mówię cicho. – Ze wszystkich znanych mi osób ty wiesz najlepiej, co to znaczy mieć w sobie siłę. Rose bez słowa odwraca twarz w drugą stronę. – Teraz wszystko jest dobrze, więc… – A moje życie… – Z trudem odnajduję odpowiednie słowa. – Na pewno nie przypomina sielanki. – Możliwe. – Rose wciąż na mnie nie patrzy. – Hej, co sądzisz o Mazie Harrisonie? Jest niezły, nie? – Starszy brat Tiny Harrison? – Spoglądam na nią. – Ma chyba ze dwadzieścia pięć lat. – I? – Spojrzenie Rose mówi: „I co z tego?”. – Twierdzisz, że masz stanowczo za młodą macochę, hipokrytko – przypominam. – To coś zupełnie innego. Nieważne. Podobam mu się. – Skąd wiesz? – Bo przysłał mi wiadomość na Facebooku. – Na Facebooku! Najlepszy dowód, że jest stary. Używa Facebooka. Rose chichocze. – Fakt. Nie zaglądałam na swoje konto, odkąd skończyłam jakieś trzynaście lat. To śmierć. – W takim razie Maz jest palantem. – Ale jest naprawdę przystojny. A jeśli łączy cię z kimś pokrewieństwo duchowe, na poziomie romantycznym, jak spotkanie dwóch podobnych umysłów, to dlaczego wiek miałby mieć znaczenie?
– Ponieważ to ohydne. Leo wychodzi ze sklepu, mija nas, nie zatrzymując się, w plastikowej torbie pobrzękują butelki. Temat skończony. – No, chodźcie – rzuca w naszą stronę. Ruszamy, nie wracając więcej do Maza Harrisona. I mam nadzieję, że tak zostanie. Leo i Rose podają sobie butelkę wódki. Patrzymy, jak rzeka zmienia kolor z szarego na różowy i w końcu, kiedy słońce znika pożarte przez zębatą linię wieżowców, na niemal fioletowy. Milczymy. Leo pije, miarowo i bez przyjemności, jakby wykonywał zadanie, przed którym nie da się uciec. Rose do kogoś pisze, nie wiem do kogo, ale obserwuję, jak kącik jej ust unosi się w uśmiechu za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się nowa wiadomość, jak jej twarz łagodnieje. To na pewno jakiś chłopak, nic nowego, kolejny frajer w długiej kolejce frajerów, którego rzuci przed upływem tygodnia. Zastanawiam się, czy to Maz, i mam nadzieję, że nie. Maz to głównie szpanerski samochód i niewiele poza tym. – Do parku? – rzuca Leo, otwierając drugą butelkę. – Co z Seren? – pyta nagle Rose, kiedy ruszamy. Seren ma niebieskie oczy, długie nogi i bardzo wysoki głos, który brzmi, jakby wciągała hel. – Podobasz jej się. – No, co z nią? – mówi Leo, zerkając na Rose. – Materiał na dziewczynę, Leo – mówi Rose, jakby to było całkiem oczywiste, jakbyśmy często o tym rozmawiali. – Jesteś najseksowniejszym facetem w całej szkole i nie masz dziewczyny. Dlaczego? Chcesz mi wmówić, że te wszystkie mięśnie nie są dla nas? Nie wiem, czemu Rose wybrała akurat ten moment, ale wiem na pewno, że Rose jest ostatnia na liście dziewczyn, z którymi Leo chciałby żartować na takie tematy. Leo podejmuje wyzwanie, oczy Rose błyszczą. – Po co mi jedna, skoro można mieć wszystkie? – mówi Leo, kręcąc barkami i wypychając klatę do przodu. – Dziewczyna na stałe to same kłopoty. Rose, one ściągają człowieka w dół. Dyktują, co masz robić, mówić. Ja tego nie potrzebuję, wystarczy mi krótka akcja od czasu do czasu i ruszam dalej. Rose śmieje się z niego. Wchodzimy do parku, ciemnego i pustego. – Jasne, twardzielu – rzuca Rose, po czym wskakuje na karuzelę i zaczyna się kręcić. – No to kogo ostatnio stuknąłeś? Jak ma na imię ostatnia z tych niezliczonych dziewczyn, które ci dały? – Nie powiem. – Bo nie możesz. – Rose uśmiecha się szeroko, mijając nas po raz kolejny. – Bo nigdy z nikim się nie pieprzyłeś. Wzdycham, ciężko zrozumieć tę dziewczynę. Zawsze drażni i dręczy tych, na których zależy jej najbardziej na świecie. O których zaledwie chwilę wcześniej mówiła z taką miłością i szacunkiem. – Spierdalaj. Właśnie, że tak – mówi Leo, a Rose wykonuje kolejne okrążenie. – Leo, Leo, nic nie szkodzi, nie ma się czego wstydzić. Bycie dziewicą to nie hańba. Prawda, Red? Red też jest dziewicą. Możecie założyć klub. Albo się bzyknąć, byłaby
z was urocza para, najcudaczniejsza para wszech czasów, ale cóż, moim zdaniem po prostu pasujecie do siebie. Wzruszam ramionami. Nic z tego, co mówi, nie może mnie dotknąć, poza tym to prawda. Nie ma sensu zaprzeczać, nie wyglądam na osobę, która miałaby za sobą istotniejsze kontakty seksualne, bo ich nie było. – A co ciebie to w ogóle obchodzi? – pyta Leo. Rose zatrzymuje karuzelę, patrzy na Leo przez długą chwilę, a on patrzy na nią, prosto w jej oczy, jakby zamierzał ją pocałować czy coś. A ja wiem, że ich przyjaźń w każdej sekundzie może zmienić się w coś innego, coś, czego częścią nie będę ja. Ta świadomość rozrywa mnie od środka na strzępy, boli. Muszę coś zrobić. – Annabelle Clements – mówię. Leo rozdziawia usta i posyła mi spojrzenie pod tytułem: co jest, kurwa? – Nie przeginaj, Red. – Annabelle Clements, uprawiałeś z nią seks. Po prostu mówię. Nie ma się czego wstydzić, jest niezła. Wzruszam ramionami. Mówienie o Annabelle wcale nie sprawia mi radości, ale przynajmniej oboje na chwilę się zamkną. Rose cofa się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Od razu żałuję swoich słów. – Nieważne. Nie moja sprawa. – Rose odwraca się od Leo, jednocześnie wyrywając butelkę z jego dłoni. Zaczyna pić. – Masz coś przy sobie? – Patrzy na Leo. Ma na myśli piguły, trawę lub to i to. Leo potrząsa głową. – Nie. Jestem spłukany. – Eu. – Rose odrzuca głowę w tył, wyraźnie sfrustrowana. – Co za beznadzieja, chlejemy w pieprzonym parku i nawet nie możemy porządnie się uwalić. Potrzebuję tego, chcę uciec od własnej głowy. Otacza ramieniem moją szyję i przyciąga mnie bliżej w objęciu przypominającym chwyt zapaśniczy. – Przynieś więcej, Red. – Nie mogę – mówię. Rose przysuwa twarz bliżej do mojej twarzy, a ja nie wiem, gdzie podziać oczy. – Znają mnie tam, wiedzą, że nie mam osiemnastu lat. Odpycha mnie z odrazą. – To idź do domu i buchnij trochę gorzały mamuśce. Pewnie zasługuję, po tym o Annabelle, ale i tak boli. – Nie. – Potrząsam głową, a Rose powoli odchodzi na bok, z pustą butelką zwisającą z dłoni. Odchyla głowę do tyłu, patrzy w niebo i wydaje z siebie coś jak… ryk. Naprawdę ryczy. Upiorne wycie pełne furii i smutku, i wszystkich tych rzeczy, których nie może powiedzieć na głos, rzeczy, o których wiem ja i nikt więcej na świecie. Jest w tym ryku chór furii, smutku i straty. Rose patrzy w niebo i RYCZY. A po chwili podchodzę do niej i też ryczę, tyle że moja wersja bardziej przypomina
skowyt, a potem dołącza do nas Leo, z długim chrapliwym krzykiem, i stoimy tak, i wrzeszczymy w ostatnim blasku dnia krwawiącym w czerń nocy. Nikt z nas nie zauważa policyjnego wozu – do chwili, gdy wysiadają z niego dwaj gliniarze, facet i babka. Facet mówi: – Dzieci, chyba pora wracać do domu? Rose na to: – A co cię to, kurwa, obchodzi? On: – Uważaj, co mówisz, młoda damo. Rose: – Pierdolić patriarchat! A on: – Dobra, starczy tego, idziesz ze mną. Rose rzuca się do ucieczki. To najzabawniejszy widok w całym moim życiu, Rose zwiewa, rechocząc jak wariatka, gliniarz za nią, Rose popycha go i przyspiesza, biega w kółko, a on potyka się i wrzeszczy na nią, na Leo i na mnie. Policjantka stoi w miejscu jak wryta, z rozdziawionymi ustami, a my próbujemy się nie śmiać, ale na próżno. – On nigdy tego nie zapomni – mówi kobieta, posyłając nam szeroki uśmiech. – Już ja tego dopilnuję. Ale nagle Rose potyka się i pada na tyłek, siedzi tak i się śmieje, a policjant pomaga jej wstać i prowadzi ją do wozu, machając pięścią w geście zwycięstwa. – Panie oficerze. – Leo zmusza się od uprzejmego uśmiechu. Gliniarz otwiera drzwi od strony pasażera. – Proszę posłuchać, to idiotka, w dodatku przeżywa ciężki okres w życiu. Nasza przyjaciółka, ta dziewczyna, którą znaleziono w rzece… – Zabawne – mówi gliniarz, po czym kładzie rękę na głowie Rose i wpycha ją do samochodu. – Ostatnio często to słyszę. – Nie może pan jej aresztować, jest nieletnia – mówię, nie wiedząc na pewno, czy to prawda, ale zawsze warto spróbować. – Nieprawda! – drze się Rose z tylnego fotela. – Ludzie, wsiadacie czy nie? Taksówka czeka! Chętnie, ale nam nie pozwalają. – Wracajcie do domu – radzi policjantka. – Nic jej się nie stanie, będę miała na nią oko. Kiedy się uspokoi, zadzwonimy po jej tatę i puścimy ją do domu. Kojarzę was, gracie w zespole, prawda? Mój syn was uwielbia. – Ale… – Leo kładzie rękę na drzwiach. – Synu. – Kobieta jest naprawdę dla nas miła. – Ciebie też znam i znam twojego brata. I dobrze ci radzę, będzie najlepiej, jeśli pójdziesz do domu. Ja się nią zajmę. Sięga do kieszeni i podaje mi wizytówkę: posterunkowa Sandra Wiggins. – Wasza koleżanka musi się uspokoić i wszyscy będziemy mogli wrócić do domu. Chowam wizytówkę do kieszeni. Rose wali w szybę i pokazuje, że mam zrobić zdjęcie. Potrząsam głową.
Ale potem wyciągam telefon i cykam fotkę. No bo w końcu czemu nie?
Dziewięć godzin temu… Wszyscy siedzieliśmy w rzędzie na brzegu sceny w największej sali, czując się jak banda palantów. No, może za wyjątkiem Leckraja, bo on za wiele nie mówi. Usadowił się na samym końcu, wyjął drugie śniadanie i starannie rozłożył je na zakurzonej scenie. Byli tam też pan Smith i pani Greenstreet, nauczycielka zajęć z teatru. Stali bardzo blisko siebie, tak że ich łokcie się stykały, pochyleni ku sobie głowami, pogrążeni w rozmowie. Czy coś zdradzało istniejące między nimi niespełnione napięcie seksualne? Albo, co bardziej interesujące, spełnione napięcie seksualne? Wiemy, że pan Smith jest singlem, ponieważ kiedy go o to pytamy, zawsze mówi, że zaprosi nas na ślub, kiedy pozna odpowiednią kobietę. W przypadku pani Greenstreet nie mamy pewności. Nie należy do nauczycieli, którzy dają się wciągać w pogawędki jak pan Smith. Bardzo ją lubię, podoba mi się jej fryzura: jasne włosy dłuższe z przodu niż z tyłu, a kiedy stanie się bardzo blisko, można dostrzec w nosie dziurkę po kolczyku. Lubię sobie wyobrażać, że zawsze wkłada go w weekendy. Czy uprawia seks z panem Smithem? – Nie, chociaż wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko – szepnęła Rose. – Ale nie jest w jego typie, za mało dziewczęca. Ogarnęło mnie autentyczne przerażenie. Czyżby Rose potrafiła czytać w myślach? – Masz to wypisane na twarzy – dodała z szerokim uśmiechem. – Ale nie martw się, na razie możesz spokojnie bujać się w pani G. – Nie bujam się w niej! – Halo, spokojnie – zainterweniował pan Smith. Rose dotknęła mojego policzka wierzchem dłoni i zaraz ją zabrała, jakby oparzyła się rumieńcem. – Nie, skądże, wcale nie. E-e. – Co wcale nie? – zainteresował się Leo. – Wcale nie leci na panią Greenstreet – odparła Rose wystarczająco głośno, żeby wszyscy słyszeli. – No jasne, że na nią lecisz – zaśmiał się Leo, kręcąc głową. – Zabijcie mnie. Pani G. udawała, że nic nie słyszy. – No i co – powiedział Leckraj, podając mi cząstkę tangerynki. – Ja też na nią lecę. – No dobrze. – Lily z radia klasnęła w dłonie, by skupić na sobie naszą uwagę. – Jestem gotowa, sprzęt również, więc nagramy wszystko na żywo. Zachowujcie się naturalnie, zabawnie i nie przeklinajcie, okej? Wszyscy zgodnie zamruczeliśmy i Lily zaczęła odliczać. – Jestem w Thames Comprehensive, z Mirror, Mirror, zespołem, który szybko zdobywa tłumy fanów. Cześć! Kiwnęła głową w naszą stronę, wściekle poruszając brwiami, na znak, żebyśmy się odezwali. – Cześć – powiedzieliśmy chórem.
– A więc, Red. – Z jakiegoś powodu Lily wybrała na początek mnie. Podsunęła mi mikrofon pod nos. Na chwilę powróciły wszystkie fantazje na temat gwiazdy rocka, niekończących się wywiadów, w których okazuję się fascynującą, dowcipną i niebywale atrakcyjną osobowością. – Opowiedz, dlaczego postanowiliście zagrać koncert benefisowy dla waszej koleżanki z klasy i członkini zespołu, Naomi Demir. Mój wzrok na chwilę zatrzymał się na mikrofonie, potem na Lily, która przekrzywiła głowę, robiąc zachęcającą minę. – Em… – Nic. Sekundy mijały, a ja nic. – To bardzo wiele dla nas znaczy. – Rose chwyciła mikrofon i przysunęła w swoją stronę, rzucając mi groźne spojrzenie z ukosa. – Kiedy planowaliśmy ten koncert, wciąż trwały poszukiwania. Chcieliśmy wykrzyczeć jej imię najgłośniej, jak tylko się da, w nadziei że nas usłyszy i wróci do domu, ponieważ jest nie tylko naszą przyjaciółką, jest dla nas jak rodzina, i kiedy zaginęła, bardzo to przeżyliśmy. Teraz wróciła, ale przydarzyło jej się coś bardzo złego i niezależnie od tego, co to było, będzie potrzebowała naszego wsparcia, by wrócić do zdrowia. Ten koncert jest dla wszystkich osób takich jak ona, jak my, które czasem czują, że nie mają z kim pogadać. Tym koncertem chcemy powiedzieć: jeśli nikt was nie słucha, krzyczcie z całych sił. Każdy zasługuje na głos. – Świetnie, dziękuję, Rose. – Lily uśmiechnęła się. Była wyraźnie pod wrażeniem. – A ty, Leo? Zgadzasz się z Rose? – Jeszcze, kurwa, jak – odparł Leo, a Lily błyskawicznie wyłączyła nagrywanie. – Nie chciałem. Ja pierdolę – powiedział Leo, a Rose zaczęła chichotać jak obłąkana. – Mieliśmy nie przeklinać – przypomniał mu usłużnie Leckraj i ugryzł kanapkę. – Posłuchajcie. – Pan Smith z trudem panował nad śmiechem. – Uspokójcie się. To bardzo ważne. Dla samego koncertu i dla was. Żadnych przekleństw na antenie. – No, kurwa, sorry – powiedział Leo, a Rose znów wybuchnęła śmiechem. – Przepraszam – rzuciła i wzięła głęboki wdech. – Nic się nie stało. – Lily również wzięła głęboki wdech i podniosła mikrofon. – Wytniemy słowo na k, więc, Leo, udawaj, że właśnie zadałam ci tamto ostatnie pytanie, i odpowiedz jeszcze raz. – Wcisnęła nagrywanie, a Leo kiwnął głową. – Tak. Wiele osób martwi się o Naomi. Pewnie nawet nie przypuszczała, że tylu ludzi się o nią troszczy. Wróciła i powinna się o tym przekonać, a my chyba chcieliśmy zrobić dla niej coś naprawdę wielkiego, dla niej i wszystkich innych młodych ludzi… może, nie wiem… – Nieśmiało spuścił głowę, a Rose pomasowała mu bark. – A Leckraj? – Lily podsunęła mu mikrofon, a Leckraj zastygł z kanapką w ręku w połowie drogi do ust i zamrugał. – Jakie to uczucie zastępować członkinię zespołu tak bardzo przez wszystkich lubianą? Leckraj włożył kanapkę do pudełka, zamknął je. – Ja jej nie zastępuję – odparł z namysłem. – Ja oddaję jej cześć. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto grałby na basie tak dobrze jak ona. Kiedy obudzi się ze śpiączki, zamierzam się z nią umówić. Pewnie się nie zgodzi, bo jest poza moim zasięgiem, ale w życiu trzeba mieć odwagę, prawda? Leo, Rose i ja jednocześnie spojrzeliśmy na Leckraja. Wreszcie dotarło do mnie,
co trzeba powiedzieć. – Stary. Jesteś częścią tego zespołu, bez dwóch zdań. Leo
Ona jest walnięta Red
Co robimy? Idziemy tam? Leo
Nie. Nic jej nie będzie, jej ojciec jest prawnikiem Red
Trzeba było im się postawić Leo
Nie pojechałbym z nimi, za nic, nie wyszedłbym stamtąd i ty też nie. Rose nic nie będzie, wiedziała, co robi, nawet jeśli była narąbana
Red
A co robiła? Leo
Myślała o tym, jaką zarąbistą historię opowie jutro w szkole. Sprawdź jej Insta Kliknij, by obejrzeć
Wszystko jest piękne, kiedy się zakochasz, nawet więzienie!
87 reakcji 19 komentarzy
Red
Jak ona zrobiła selfie na komendzie? Leo
Nie wiem, ale widać, że jej się podoba. Spoko. Rose umie sobie radzić. Red
Mówi to samo o tobie. Leo
I ma rację. Ale jestem najebany, głowa mi pęka. Muszę iść spać. Nie wariuj, ok? Red
OK Red
W kim się zakochasz? Leo
Leo jest offline
12 W kim zakochała się Rose? Siedzę na łóżku, telefon leży pod poduszką. Moje ciało zostało wymazane, jest teraz silne i zdrowe, lata tłuste i lata chude krążą gdzieś w pobliżu jak duchy, jakby przez cały ten czas zużywało się dziesięć procent mnie w procesie kształtowania ciała, mającym na celu zamaskować mój ból albo go pokazać, nie wiem na pewno. Ale czasem, chociaż jest takie silne i sprawne, sypie się i płonie, i dzisiaj jest właśnie jeden z takich dni. Mój mózg musuje: tatuaż, Ashira i jej misja, w której teraz w pewnym sensie uczestniczę… i coś jeszcze. Coś nieuchwytnego, tuż poza zasięgiem, co zdaje się skrywać przede mną za każdym razem, gdy próbuję dojść, co to jest. Jakby z pamięci umknęło coś ważnego i za nic nie mogę tego pochwycić. W pokoju obok śpi na łóżku mama, w ubraniu, ze szklanką wódki i dżinu w dłoni. Najpierw przyszło mi do głowy, że trzeba zabrać tę szklankę, ale nie. Chcę, żeby obudził ją w środku nocy zimny płyn rozlany na udach lub dźwięk tłuczonego szkła. Może wtedy zrozumie, na jakim jest etapie. Tata chyba znowu wyszedł, o ile w ogóle wracał. W pokoju naprzeciwko śpi Gracie pod łańcuchem światełek ledowych. Mam nadzieję, że po szkole miło spędziła czas z mamą. Zwykle tak jest, zwykle dostaje jej się mama wesoła, leciutko wstawiona, wylewna i zabawna. Dopiero później pojawia się gniew, ale wtedy Gracie jest już w łóżku. Przemykam przez korytarz i zaglądam do jej pokoju. Twarz Gracie jest delikatna jak jej dusza. Przypominam sobie, jak to było mieć siedem lat, kiedy jeszcze się nie wie, że czasem świat cię nienawidzi, w dodatku zupełnie bez powodu. Teraz, mimo zmęczenia, w ogóle nie chce mi się spać. Próbuję wysłać wiadomość do Leo, ale jest niedostępny. Myślę o tym, w jaki sposób patrzył na Rose, zanim zjawiła się policja. I jak ona spojrzała na niego, jaki ból to we mnie wywołało. Jeśli tych dwoje będzie razem, wszystko się zmieni, najpierw była nas czwórka, potem trójka, a jeśli tych dwoje zostanie parą, to będzie tak: oni i ja osobno, jak niepotrzebny ogon. Może źle to o mnie świadczy, ale tego nie chcę. Nasza czwórka to była najlepsza rzecz, jaka spotkała mnie w całym moim życiu. Nie chcę znów stać się chudym rudzielcem, który nigdy nic dla nikogo nie znaczył. Nie chcę znów zniknąć. Jezu, czasem mam siebie serdecznie dosyć. Sięgam po torbę i wyjmuję notes Naomi. Jest napchany przeróżnymi karteluszkami, pomysłami, które spisywała na przypadkowych kawałkach papieru: oddartym kawałku papieru śniadaniowego, chusteczce, rogu podręcznika z ćwiczeniami. Każdy normalny człowiek zanotowałby to wszystko w telefonie, ale nie Nai. Pewnie jest to uzasadnione, kiedy ma się siostrę, która w każdej chwili może zajrzeć na wszystkie twoje profile i konta. Wytrząsam z notesu luźne karteczki, odsuwam je na bok. Zaczynam czytać spisane w notesie słowa piosenek i im dłużej czytam, tym bardziej czuję się jak podglądacz patrzący na coś, co nie jest przeznaczone dla jego oczu. Każdy z tych tekstów jest
przepełniony ogniem i pożądaniem, zupełnie nie w stylu Nai. Nasze wspólne teksty mówiły o wolności, o byciu sobą. O ludziach, którzy odstają od reszty i mają to gdzieś. A czasem o ludziach, których pragniemy bez szans na wzajemność, ale nasze teksty nigdy nie przypominały tych tutaj. Te piosenki mówią o konkretnej osobie, nie o marzeniach i pragnieniach. O tym, co się dzieje naprawdę. Miękkie Pożądanie Pocałunek Muśnięcie Dotyk Usta Rozchylone Słowa atakują mnie ze stron notatnika, słowa, które mówią coś, co powinniśmy byli dostrzec, co było jasne jak słońce, ale nikt z nas niczego nie zauważył. Tuż przez zniknięciem Naomi z kimś się spotykała. Naomi była zakochana, więcej, miała prawdziwy romans w pełnym wymiarze, z ogromnym ładunkiem seksualnym. O tym mówią te piosenki. Była zakochana, obsesyjnie zakochana. Czytam te teksty jeszcze raz i jeszcze, szukając wskazówki, kto może być ich adresatem. I kiedy przypominam sobie ostatnie dni przed wakacjami, wszystko zaczyna układać się w logiczną całość.
Dwanaście tygodni temu Było ciepło i już nie mogliśmy doczekać się wakacji. Próbne egzaminy dobiegły końca, kilka ostatnich tygodni już w ogóle nie miało sensu, wszyscy czuli się zmęczeni, funkcjonowali na zwolnionych obrotach, dryfowali w przestrzeni, czekając na ostatni dzwonek, który wreszcie zwróci nam wolność. Tamtego dnia mieliśmy ćwiczyć nowe utwory w sali do muzyki, którą praktycznie zawłaszczyliśmy i nikt oprócz nas nawet nie próbował tam wchodzić. Tak przynajmniej wyglądał nasz plan. Rose, Leo i ja już byliśmy na miejscu, Nai się spóźniała, więc zaczęliśmy, ja na perkusji, Rose na wokalu, Leo, ćwicząc melodie mojego autorstwa. W końcu zjawiła się Nai. Zdjęła ogniście czerwoną perukę w stylu postaci z mangi i potrząsnęła długimi brązowymi włosami, które opadły falą loków na jej ramiona. – Zbyt hot, by wyglądać hot? – spytała Rose, a Nai wzruszyła ramionami i usiadła na podłodze. Uśmiechała się, pamiętam, że się uśmiechała, ale nie do nas, tylko do siebie. Jakby tak naprawdę nie było jej w tym pomieszczeniu, jakby przebywała w innym miejscu i czasie, znaczących coś wyłącznie dla niej. Przyszło mi do głowy, że muszę ją później o to zapytać. Ale tak się nie stało. Zaczęliśmy omawiać setlistę na następny koncert, na balu w dwunastej klasie, a Nai wyjęła ogromną paczkę wilgotnych chusteczek dla niemowląt i zaczęła zmywać makijaż. Rose uniosła jedną brew, Leo jednak, pochłonięty muzyką, początkowo nic nie zauważył. Wszyscy tak przywykliśmy do trupio bladego podkładu, który dokładnie zakrywał jej prawdziwą twarz, zmieniając ją w płótno. Do wielkich oczu jak u postaci z anime, obrysowanych kredkami, podkreślonych wielkimi sztucznymi rzęsami. Wygiętych brwi, niemających nic wspólnego z prawdziwym kształtem brwi Naomi. Przypominających pączek róży, maleńkich ust, namalowanych na prawdziwych wargach. Ten makijaż był tak integralną częścią Naomi, że już nie widzieliśmy jej prawdziwej twarzy ukrytej pod spodem. Ta dziewczyna stała się niewidzialna. Dalej gadaliśmy o setliście, które piosenki wybrać i w jakiej ustawić kolejności, a ona wciąż zmywała makijaż, aż zużyła całą paczkę chusteczek. Kiedy stwierdziliśmy, że możemy zacząć grać, twarz Naomi była już czysta i gładka, skóra koloru kawy świeża i promienna, policzki odrobinę zaróżowione, wargi w nieco ciemniejszym odcieniu. Na chwilę nawet mnie speszyła. – Kurde – powiedział Leo z uznaniem. – Wyglądasz naprawdę nieźle. – To prawda! – zgodziła się Rose. – Zrobię ci makijaż, chcesz? – Spadaj! – zaśmiała się Nai. – Właśnie wszystko zmyłam. Koniec z tym. Teraz chyba mam ochotę na naturalność. – Od kiedy? – spytała Rose. – Od teraz – odparła Nai z szerokim uśmiechem. Potem wyjęła z piórnika nożyczki i przecięła sznurówkę przy tym czymś w rodzaju gorsetu, co zawsze miała na sobie, rozsunęła zamek przy spódnicy z falbankami i została w samych legginsach i czarnej koszulce. W tym stroju widać było prawdziwy kształt jej
ciała, miękki i zaokrąglony, delikatny i kruchy. – No tak. – Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ta dziewczyna jest moją najlepszą przyjaciółką, spotyka się ze mną na okrągło i nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby myśleć o niej w ten sposób. Ale to płytkie. Nai to przecież Nai, więcej niż dziewczyna, to moja kumpela. Zaczęliśmy grać i byliśmy dobrzy, a Nai jeszcze lepsza niż zwykle. Tym razem nie stała z tyłu ze spuszczoną głową. Utrzymywała kontakt wzrokowy z całą naszą trójką, śmiała się i poruszała. Jakby nad jej głową nagle zaświeciło słońce czy coś. – Koniec szkoły na dzisiaj – oznajmiła, kiedy zaczęliśmy się zbierać. – Co? Idziesz na wagary? – Rose rozdziawiła usta ze zdumienia. – To do ciebie niepodobne! Dlaczego? – Bo to straszna strata czasu – odparła Naomi. – Mam trochę kasy, idę kupić trochę rzeczy w związku z nowym wizerunkiem. – Czekaj, pójdę z tobą… – Ale Naomi wyszła, zanim Rose zdążyła dokończyć. – Wygląda naprawdę dobrze – powiedział Leo. – Będzie się podobać. – Jest ładniejsza ode mnie? – Czasem Rose ma takie odpały, zadaje pytania na poziomie pięciolatki. A szczególnie nie powinna robić tego Leo, nie powinna wciągać go do środka tylko po to, by zaraz go zniszczyć i odepchnąć. Leo nabiera się na to za każdym razem, a ja nawet nie mogę mieć do niego pretensji, bo popełniam ten sam błąd. – Ty nie jesteś ładna – odparł Leo, a Rose jeszcze mocniej rozdziawiła usta i zrobiła wielkie oczy. – Ty jesteś piękna. – Dumnie nastroszyła piórka. Leo zarzucił gitarę na plecy i dodał: – Jak na wariatkę. – Palant! – zawołała za nim. – Totalny palant, nie? – Spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę. – Chcesz zerwać się z lekcji i poleżeć ze mną w słońcu? W mojej głowie pojawiła się wizja wysokiej trawy, stokrotek we włosach Rose i jej roześmianych oczu. Na Nai i na wszystko, co powiedziała i zrobiła, zabrakło już miejsca.
Tutaj wydarza się Życie
Autorstwo: Naomi i Red Czuję się jak zombie, istnieję, nie żyję udaję człowieka czekam, kiedy przyjdziesz.
W twoim uśmiechu wydarza się Życie. W twoim dotyku w twych pocałunkach Kiedy jestem z tobą, wiem tutaj wydarza się Życie. Ruszam się jak robot zasypiam jak kamień czuję głód jak wilk czekam, aż się zjawisz. W twoim uśmiechu wydarza się Życie. W twoim dotyku w twych pocałunkach Kiedy jestem z tobą, wiem tutaj wydarza się Życie. Powtarzane do wyciszenia Kliknij tutaj, by obejrzeć wideo
13 Czekamy na nią przy szkolnej bramie. Wreszcie się pojawia, wyłania się z audi Amandy i wygląda jak pieprzona gwiazda filmowa. Długie do ziemi sztuczne futro w panterkę, szalone włosy, okulary przeciwsłoneczne, na ustach jaskraworóżowa szminka. Leo i ja stoimy jak wryci, gapiąc się na nią, i wiem, że moja mina wygląda dokładnie tak jak jego: rozdziawione usta, oczy wielkie jak spodki, głowa powoli kręci się na boki z niedowierzaniem pomieszanym z uwielbieniem. Jej tata nie wysiada, nawet się nie żegna, tylko odjeżdża w chwili, gdy Rose zatrzaskuje drzwi. Nie oglądając się, rusza w naszą stronę, szeroko rozkładając ramiona. – Moi ludzie! – drze się, obejmuje nas jednocześnie, całuje po kolei, najpierw Leo, potem mnie. Czuję na policzku gorącą pieczęć jej różowej szminki. – Co jest? – pyta Leo, śmiejąc się i krzywiąc jednocześnie. – Przymknęli cię, a ty następnego dnia wracasz do szkoły jak gdyby nigdy nic? – pytam, a Rose bierze nas pod ramiona i prowadzi w stronę wejścia dla klasy jedenastej, z wysoko uniesioną głową, jakby świetnie się bawiła. – Kto wie? – pyta, posyłając wszystkim po drodze promienny uśmiech. – Wszyscy? – My nikomu nie powiedzieliśmy – odpowiadam. – Nie musieliśmy. Wiadomość była na wszystkich twoich profilach. – Super, co? – chichocze Rose. – Niesamowita sprawa! To najbardziej rockandrollowa rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. Teraz musimy napisać kawałek o pobycie w więzieniu. – Godzina na komendzie to jeszcze nie pobyt w więzieniu. – Leo splata ramiona na piersi, próbuje pozostać niewzruszony. W końcu on sam z raz czy dwa poznał wnętrze celi. – Nieważne. – Rose wzrusza ramionami. – Nieważne, jak długo to trwało, ważne, jak to wygląda, nie? Tak naprawdę to była bułka z masłem. Popłakałam się, a ta miła pani przemówiła tłuściochowi do rozumu. – Tata się wkurzył? – pytam. Rose się śmieje. – Tata nie ma o niczym pojęcia. – Jak to możliwe? Żeby wyjść z aresztu, potrzebny jest dorosły opiekun. Amanda przyjechała po ciebie? Rose znowu się śmieje. – Mam swoje sposoby. – Kurwa, Rose, jakie znowu sposoby? – Leo potrząsa głową. – Nie powiem. – Szczerzy się szeroko, a ja mam ochotę ją zamordować. – Załóżmy, że starsi panowie bywają przydatni. Leo odwraca się od niej, nie zdradzając, jakie uczucia wywołały w nim te słowa. – Jezu, Rose, mogłaś przysłać wiadomość! – mówię.
Po przeczytaniu tekstów Nai rozmowa z Rose na pewno dobrze by mi zrobiła, chociaż dręczyły mnie wątpliwości, czy należy komukolwiek o nich mówić. Ale Rose nie odezwała się do mnie, tylko wrzuciła tonę selfie na Instagram i zadzwoniła – do kogo? Maza Harrisona? – No i co takiego się stało? – Uśmiech Rose pojawia się i znika co chwila. – Twój tata dowie się, że jakiś zboczek pomógł ci wydostać się z aresztu – stwierdzam. – Nie. Nie dowie się, w ogóle go nie obchodzę. – Przez sekundę Rose ma zrezygnowaną minę. – Powiedziałam dzisiaj rano, że mam kaca, tak, żeby sprawdzić, jak zareaguje, a on na to, że za kilka tygodni zdajemy egzamin końcowy i że jestem bystrą dziewczyną. Jeśli tylko przestanę się opierdalać, to czeka mnie świetlana przyszłość. Ale jeśli zamierzam zrujnować sobie życie, to on niewiele może na to poradzić, bo musi się skupić na Amandzie. Serio, tylko ona go obchodzi, uszczęśliwianie Amandy to dla niego praca na pełen etat. Ja jestem tylko przeszkodą, niechcianą przyzwoitką psującą im miesiąc miodowy. – Przynajmniej był w domu – mówię. – Mojego rano nie było. Nawet nie wiem, czy w ogóle wrócił wczoraj do domu. – Euu, komu w ogóle potrzebni są ojcowie? W sumie tak jest lepiej – wyrokuje Rose i kciukiem ściera z mojego policzka ślad szminki. – Życie byłoby znacznie nudniejsze, gdyby się mną interesował. Zresztą i tak nie potrzebuję jego opieki, bo w mieście pojawił się nowy tatuś! – Ohyda – jęczy Leo. – Co to w ogóle ma znaczyć? – pytam ją, gdy rozbrzmiewa dzwonek na lekcje. – A jak myślisz? Jezu, Rose jest naprawdę wkurzająca. – Próba na długiej przerwie! – woła do nas Leo i zaczyna biec, żeby zdążyć do klasy oraz jak najszybciej uciec od teatru Rose i aluzji o starszych panach. – Tak jest, szefie! – Rose salutuje, po czym mówi: – Uważa, że jestem beznadziejną pindą, nie? – Bo jesteś. Poza tym od kiedy to przejmujesz się cudzym zdaniem i co, kurwa, miałaś na myśli z tym nowym tatusiem, bo zabrzmiało to bardzo dziwnie! – Tylko się wygłupiam – mówi Rose. – I przejmuję się, co inni o mnie myślą, Leo, ty i Nai. I może Leckraj, trochę. – Kiedy na korytarzu robi się pusto, Rose zdejmuje okulary. Dzisiaj nie nałożyła zwykłego ciężkiego czarnego makijażu, jej jasnoniebieskie oczy są zaczerwienione, powieki opuchnięte od płaczu. – Ale opinię reszty mam w dupie. Obejmuję ją, tonę w słodko pachnącej chmurze jej włosów. – Leo wcale nie uważa, że jesteś pindą – zapewniam. – Ale ja tak. Daje mi mocnego kuksańca pod żebra, ale przynajmniej się śmieje. Wchodzi do klasy, okulary znów zasłaniają jej oczy. Widzę przez otwarte drzwi, jak siada na biurku nauczyciela, tuż przed oczami pani Hardyman, czeka, aż cała klasa zwróci spojrzenia w jej stronę, i mówi: – Nie uwierzycie, co się stało wczoraj wieczorem… – Red? – Pan Smith wystawia głowę na korytarz i przywołuje mnie do siebie.
– Lekcja się zaczęła, proszę pana – mówię, odrywając wzrok od Rose. Pani Hardyman znacząco trzaska drzwiami. – Dam ci usprawiedliwienie, chciałem tylko zamienić z tobą słowo. Co u Naomi? Musi być wam ciężko, a tobie pewnie szczególnie. Łączyła was bliska przyjaźń, prawda? To znaczy, łączy, chciałem powiedzieć… – Tak. – Wchodzę do sali, a pan Smith zamyka drzwi. – Tak mi się wydawało, ale nie wiem, co jej się przydarzyło, to wszystko wydaje się bez sensu. Nic nie zapowiadało, że coś podobnego może ją spotkać. Czuję, że można było temu zapobiec. – Nie obwiniaj się bez potrzeby. Każdy ma jakieś sekrety, o których z nikim nie rozmawia. – Głos pana Smitha jest cichy i serdeczny. – Ja na pewno i założę się, że ty też. To nie znaczy, że nie jesteś dla niej kimś ważnym. – Pewnie tak. – Nie chcę jeszcze odchodzić. Podoba mi się tutaj, jest cicho i spokojnie. – A jaki pan ma sekret? Śmieje się i potrząsa głową. – Chyba sam tego chciałem. Lubię eksplorację miejską. Oto mój sekret. Łażenie po opuszczonych starych budynkach, do których wstęp jest wzbroniony. Nie do końca legalne, ale zabawa jest przednia. – Skoro pan tak twierdzi. Znowu się śmieje. – Nikomu nie powtarzaj, okej? Nie chcę wpakować się w kłopoty. Nie wiem, jak z takiego powodu można niby wpakować się w kłopoty, ale i tak kiwam głową. – A jak się miewają bliscy Naomi? Chętnie bym tam zajrzał, ale nie chcę przeszkadzać. – Nie sądzę, by pan przeszkadzał. Pani Demir chyba lubi, kiedy kręcą się tam ludzie, dodają im otuchy i tak dalej. Dzięki temu może na chwilę oderwać myśli. Sądzę, że by się ucieszyła. Przyglądam się, jak starannie układa papiery na biurku. – Chcesz o czymś jeszcze porozmawiać? Kręcę głową, ale mam wielką chęć powiedzieć mu o wszystkim, co nie daje mi spokoju. Nie robię tego jednak. Nie wiem z jakiego powodu. Może dlatego, że kiedy zwierzę mu się ze swoich myśli, uzna, że przechodzę załamanie nerwowe, wyśle mnie do psychologa czy coś, każe opowiadać o uczuciach i tak dalej. Kilka lat temu w naszej szkole zabiła się dziewczyna, od tej pory wystarczy zrobić smutną minę i z miejsca wysyłają cię na terapię, a mojej mamie na przykład terapia jakoś nie pomogła. Ale gdyby jednak przyszło mi do głowy komuś się zwierzyć, to właśnie jemu. – Red… – mówi z wahaniem. – Zbliżają się egzaminy i… posłuchaj, nie chciałbym stawiać cię w niezręcznej sytuacji, ale wydaje mi się, że masz kłopoty w domu. Niedawno widziałem w sklepie twoją mamę i… O Boże, błagam, niech to nie będzie prawda. Ze wstydu mam ochotę zapaść się pod ziemię. – Była nawalona – mówię, a słowa wydają się ciężkie jak kamienie. – Na to wyglądało. Nie wiedziałem, że znowu pije. Czy jest bardzo źle?
Jeśli powiem, że tak, to co? Znowu opieka społeczna? Tym razem to, co im powiem, może mnie tylko pogrążyć. Pragnę wyrzucić z siebie to wszystko, wszystkie fragmenty tworzące popękaną mozaikę mojego domu. Jeśli w ogóle ktoś mógłby zrozumieć, to właśnie on. Ale nie mogę nic powiedzieć. Ja może jakoś dam sobie radę, ale co z Gracie? Jeśli zabiorą ją do sierocińca czy coś w tym stylu? Nie mogę tak ryzykować. – Nie jest aż tak źle. To znaczy, mama jest w kiepskim stanie, ale tata jest z nami, zapewnia jej pomoc. A ona chce przestać, więc wszystko pod kontrolą. Proszę nikomu o tym nie mówić. Tata zasiada w zarządzie szkoły, strasznie by się wściekł, gdyby się wydało. Przez chwilę ta wizja nawet do mnie przemawia, ale szczerze, wolę, żeby prawda o naszym domu nie wyszła na jaw. Pan Smith kiwa głową i patrzy mi prosto w oczy, a ja spuszczam wzrok. Nie chcę, żeby przyłapał mnie na kłamstwie. – Wiedz, że w każdej chwili możesz poprosić mnie o pomoc, jeśli będzie potrzebna – mówi. – Masz talent, przed tobą świetlana przyszłość. A czasem każdy z nas potrzebuje wsparcia, prawda? W każdym razie jakby co, to jestem. Kiwam głową. – Dziękuję, proszę pana. – Proszę. – Wypisuje mi usprawiedliwienie, zabieram kartkę i ruszam do wyjścia. – Red? – Odwracam się. – Pamiętaj, moje drzwi są zawsze otwarte. Dziwne, ale czuję się lepiej. Kiedy docieram do szpitala, nie zastaję tam ani Leo, ani Rose. Przychodzi wiadomość od Leo. Sorry, w domu kaszana. Rose nic nie przysłała. Idę samotnie przez plątaninę korytarzy tak dobrze już znaną trasą. W pokoju Nai też nikogo nie ma, nawet pielęgniarek, nawet rodziny. Głupio tak stać na korytarzu, więc po namyśle otwieram drzwi i wchodzę do środka. – Hej – mówię, siadając przy łóżku. – Co tam? U mnie po staremu. Jak głowa? Wciąż dziurawa? Hej, dzisiaj pytał o ciebie pan Smith. Chyba cała szkoła planuje dla ciebie laurkę z pozdrowieniami, chór nagrywa piosenkę, więc pewnie będziesz wolała jeszcze trochę zostać w śpiączce. Naomi nie odpowiada – oczywiście. Nie wiem dlaczego, ale wciąż oczekuję, że jednak coś powie. Minęły trzy dni, sińce zaczynają blednąć, twarz nieco bardziej przypomina tamtą wcześniejszą, którą znam. – A moją matkę przyuważono pijaną w sklepie. Obudź się, Nai – szepczę jej do ucha. Tak bardzo pragnę usłyszeć jej głos, niski sardoniczny pomruk, kiedy mi mówi, że trzeba wziąć się w garść. – Obudź się i powiedz, co się, kurwa, dzieje. – Dzisiaj to niemożliwe, nawet gdyby chciała. – Do pokoju wchodzi doktor Patterson. – Nie powinno cię tu być, wiesz, tylko rodzina. – Pani Demir powiedziała, że możemy przychodzić, kiedy tylko chcemy. – Pani Demir chyba nie do końca rozumie, że to jest OIOM. Twoja koleżanka
potrzebuje spokoju. – Czy jej stan się poprawia? – pytam. – Nie mogę powiedzieć. Tylko rodzina, przypominam. Zabieram torbę, a lekarka wzdycha. – Możesz zostać chwilę. Kiedy przyjdzie rodzina, przekażę najświeższe wiadomości. Wtedy dowiesz się więcej. – Dziękuję – odpowiadam. Kiedy wychodzi, otwieram telefon i szukam nagrań. – Posłuchaj – mówię, odwracając się znowu w stronę Nai. – Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale mam twój notes, ten z tekstami, które ostatnio pisałaś, znaczy, tymi, które pisałaś sama. Dzisiaj w nocy udało mi się napisać do jednego muzykę. Chcesz posłuchać? Wciskam play i przykładam telefon do jej ucha. Myślę o słowach tej piosenki. Twój dotyk zmienia mnie całkowicie twoje pożądanie sprawia, że chcę krzyczeć. Wstrzymam oddech do twojego powrotu nie sfinguję kolejnej śmierci, jeśli będziesz obok. Nie sfinguję kolejnej śmierci. Czy to jest klucz do zagadki? Czy Naomi jednak zamierzała zniknąć? Kiedy utwór dobiega końca, potrząsam głową. Kurwa, te słowa mogą znaczyć naprawdę cokolwiek. To obłęd przypisywać im znaczenie. Jedyny pewny fakt jest taki, że napisał je ktoś, kto często uprawiał namiętny seks. Wzdycham i wchodzę na nasz blog na Tumblr. Ktoś umieścił w komentarzu link do strony fanowskiej. Mirror, Mirror ma stronę fanowską! – Kurwa, Nai, mamy stronę fanowską. – Nie mogę przestać się uśmiechać. Klikam na link, jest tam mnóstwo naszych tekstów na tle niesamowicie pięknych skomplikowanych rysunków, słowa zlewają się z obrazem, obraz ze słowami. – Nai, wygląda cudownie – mówię. – Ktoś naprawdę uważnie słuchał naszych utworów, ktoś naprawdę je zrozumiał. – Przewijam stronę, potem wchodzę na blog. Od kilku dni nie ma żadnych nowych postów, ale wcześniej pojawiały się niemal codziennie. A potem dostrzegam nazwę użytkownika – Eclipse – i wchodzę na jego czy jej Instagram. Awatar to rysunkowy profil dziewczyny, długie loki układają się w obraz pełni księżyca. Tylko kilka postów, żadnych selfie, trochę motywacyjnych bzdur i seria nudnych zdjęć przedstawiających dokładnie ten sam widok. Typowe, nasza pierwsza superfanka niestety jest idiotką. Potem dostrzegam, że link na jej Instagramie prowadzi do Tonify. Wchodzę. Nazwa użytkownika jest inna. DarkM00n. Osoba, która skopiowała wszystkie playlisty Nai. No, no, prawdziwa superfanka. Albo ktoś, kim kieruje niezdrowa ciekawość. Mroczne rzeczy wyciągają z ludzi jeszcze mroczniejsze strony, co do tego nie ma
wątpliwości. W ciągu kilku tygodni po zniknięciu Nai liczba naszych followersów nagle się podwoiła, a potem znowu – kiedy gruchnęła wiadomość, że ją znaleźli i że leży w śpiączce. Ludzie uwielbiają tragedie. Ludzie są dziwni. DarkM00n bardzo chce, żebyśmy ją zauważyli. Ciekawe, czy jest seksowna. Może zostanie naszą pierwszą groupie. Albo stalkerką. Zakładam, że to ona, ale kto wie? Równie dobrze może to być czterdziestopięcioletni kierowca ciężarówki o imieniu Ken. – Jak myślisz, kto to jest? – pytam Nai. – Pewnie jakiś palant z siódmej klasy. Ale jednak superfan, a tego właśnie chcieliśmy, prawda? Mechaniczny dźwięk jej oddechu, pikanie maszyny powtarza się w nieskończoność, a ja czuję się tak, jakby moje wnętrzności zapadały się do środka. – Tak bardzo za tobą tęsknię, Nai – szepczę. Ściska mnie w gardle, oczy szczypią, ale nie rozpłaczę się. Nai nigdy by mi tego nie zapomniała. Nagle mój telefon zaczyna brzdąkać, powiadamiając o nowych wpisach i wiadomościach. Twitter? Nie używam od kilku miesięcy. Ale telefon ciągle brzdąka. @Keris retweetował twój tweet @BeeCee retweetował twój tweet @HunNun94 retweetował twój tweet Jaki, kurwa, tweet? Prędko loguję się na @mirrormirrorband, widzę dwadzieścia dziewięć nowych retweetów, ciągle rosną. Okazuje się, że chodzi o tweet z tatuażem Nai. „Wiecie, kto mógł go zrobić? Może znacie kogoś, kto ma podobny? Proszę, pomóżcie nam dowiedzieć się, co się przydarzyło Naomi”. – Pieprzona Ash – mówię. – Baaardzo niegrzecznie – karci mnie Ashira, stając w drzwiach. Daje mi znak i wychodzimy na korytarz. – Zhakowałaś mojego Twittera! – mówię, starając się nie podnosić głosu, i podsuwam jej telefon pod nos. – Nie, pożyczyłam go sobie, żeby umieścić zdjęcie tatuażu. Twitter wydawał się najsensowniejszą platformą, zagląda tam dużo ludzi, retweetuje. Największa szansa na odzew. Wiedziałam, że się zgodzisz, więc stwierdziłam, że równie dobrze mogę od razu umieścić to zdjęcie, żeby nie tracić ani minuty. Czwarta po południu to najlepszy czas na umieszczanie nowych tweetów. – Kurwa, zhakowałaś mojego Twittera – powtarzam. Przechodząca pielęgniarka rzuca mi bardzo surowe spojrzenie. – To Twitter zespołu, więc przynajmniej dwadzieścia pięć procent należy do Nai, poza tym jakim trzeba być debilem, żeby nie korzystać z podwójnego uwierzytelnienia? Czegoś cię to nauczy. Drobiazg, proszę bardzo. – Hej, kochanie, hej, Red. – Z windy wysiadają Max i Jakcie, pomięci i wymęczeni. – Nikogo więcej nie ma?
– Jeszcze nie – odpowiadam. – Leo musiał coś załatwić w domu, ale Rose powiedziała, że tata później ją podrzuci. – No dobrze. – Jackie klepie mnie w ramię i wchodzi do pokoju Nai. – Muszę ci coś powiedzieć – szepczę do Ash, odciągając ją na bok. – Te teksty Nai z notatnika… – Proszę pana? – przerywa nam głos lekarki. Ash przykłada palce do moich ust, kompletnie mnie zaskakując. Ruchem głowy pokazuje na swojego tatę, bierze mnie za rękę i podchodzi do niego. – Pani doktor? – Max uśmiecha się do lekarki, ona jednak nie odpowiada uśmiechem. – Zechce pan zawołać żonę? – mówi. – Przekażę państwu informacje. Jackie staje w drzwiach, w jej oczach błyszczą łzy. Max bierze ją za rękę i mocno ściska. Doktor Patterson zaczyna mówić, patrząc wszędzie, tylko nie na nas. – Ostatnia tomografia wykazała, że krwawienie ustało, to dobra wiadomość. Ale opuchlizna jeszcze nie zeszła. Podjęliśmy decyzję, by jeszcze utrzymać ją w śpiączce, przez kolejne dwadzieścia cztery godziny, i wtedy zobaczymy co dalej. – Ale jej stan się nie pogorszył? – Jackie mocno ściąga brwi. – Nieco się poprawił – mówi doktor Patterson. – Przed nami jeszcze daleka droga, nie powinniśmy oczekiwać cudów. – Ale stan się nie pogorszył. – Jackie kiwa głową, jakby tylko to chciała usłyszeć. – Nie, nie pogorszył się – powtarza ciężko doktor Patterson. Jackie i Max wchodzą do pokoju. Ash patrzy na mnie. – Wiesz, to nie ma znaczenia. – Powiedz – mówi, robiąc krok w moją stronę. Przypominam sobie dotyk jej palców na moich wargach i cofam się. – To tylko przypuszczenie – odpowiadam, potrząsając głową. – Nie mam żadnych dowodów. – Gadaj. – Wydaje mi się… – Wzdycham. – Wydaje mi się, że Nai z kimś się spotykała, krótko przed zniknięciem. To było coś poważnego. Może wcale nie uciekała od nas, tylko uciekała do kogoś. Kogoś, kto był dla niej ważniejszy od całej reszty. Kogoś, o kim nie chciała nam powiedzieć. – Mnie też tak się wydaje – mówi Ash, znów mnie zaskakując. – Serio? Zerkam na nią, a ona kiwa głową. – To jedyne logiczne wytłumaczenie: coś musiało wydarzyć się w jej życiu, ktoś się pojawił, tylko to wyjaśnia jej przemianę. – To co robimy? – pytam. Ash znowu podchodzi bliżej. Tym razem się nie cofam. – Dowiemy się, kto to, kurwa, był.
14 Chodzę boso w tę i z powrotem po białych kafelkach w kuchni Rose, moje buty i skarpetki leżą na tarasie w jej niewielkim otoczonym murem ogródku, cieszę się, że już nie siedzę w szpitalu, że znajduję się daleko od Ash, od jej skomplikowanej rozedrganej osobowości. Z jednej strony fajnie przebywać w jej towarzystwie, emanuje niesamowitym rodzajem energii, przy niej czuję, że w sprawie Nai da się coś zrobić. Z drugiej strony nie wiem. Ma w sobie coś, co budzi niepokój. W domu Rose jest cicho, słonecznie i spokojnie. Mieszka zaledwie kilka przecznic ode mnie, ale to jest właśnie Londyn. Wieżowce, domy komunalne, szablonowe szeregowce jak mój, i w końcu eleganckie domy, takie jak ten: z podjazdem, sutereną i szklaną werandą. Wszystko ściśnięte razem pod tym samym kodem pocztowym. Bogaci i biedni mieszkają obok siebie, w domach wartych ponad milion i dwupokojowych mieszkankach, takich jak Leo, zaledwie rzut beretem stąd. Tu zawsze tak było, biedni i bogaci nie muszą szukać daleko, żeby sprawdzić, jak żyją ci drudzy. Kiedy Rose przysłała wiadomość, że chce pogadać i że mam natychmiast do niej przyjechać, widać było, że Ash jest na mnie wściekła, że ją zostawiam. Jest przekonana, że Nai przydarzyło się coś złego, że to jedyne wytłumaczenie, i nie dociera do niej, że jej siostra może po prostu chciała uciec, rozpocząć nowe życie, może to zaplanowała. A ja chyba rozumiem, dlaczego Ash tak myśli, ale czy to takie ważne, jak Nai znalazła się w rzece? Czy nie lepiej nie wiedzieć, że porwał ją jakiś psychol? Ale i tak nie wiemy nic. Wzdycham i schładzam palce na marmurowych kafelkach. Kuchnia Rose bardzo różni się od mojej, starej i ciemnej, z gigantyczną głośną lodówką i pralką, po której od razu widać, że jest pralką. Tata Rose jest bogaty i to rzuca się w oczy. W tym domu nie poznasz, gdzie stoją lodówka, pralka czy zmywarka. Telewizor w salonie jest wielkości ściany. Podłoga pod moimi rozgrzanymi stopami przyjemnie chłodzi, więc chodzę tam i z powrotem, co chwila przechodzę przez otwarte drzwi prowadzące do ogrodu, gdzie w altanie siedzi Rose, ćwicząc, co powie do kamery, a potem wracam do salonu, by popatrzeć na swoje odbicie w ogromnym telewizorze. I powtórka. – Hej, skarbie! – woła do mnie Amanda, schodząc po schodach. Ma szykownie obcięte jasne włosy, na czubku głowy tkwią okulary przeciwsłoneczne. Ubiera się jak ze zdjęcia w modnym magazynie, wszystko idealne i starannie dobrane, dyskretny makijaż, mnóstwo lakieru do włosów. W sumie nawet ją lubię, wydaje się miła, lecz nie mogę mówić tego Rose. Może tak to już jest, kiedy traci się mamę we wczesnym dzieciństwie. Dla niej żadna kobieta nie będzie wystarczająco dobra. W moim przypadku za to każda mama wydaje się bez porównania lepsza od mojej. Amanda wpatruje się w moje gołe stopy. Podwijam spocone palce. – Jak się miewa Naomi? – Bez zmian. Ale dzięki, że pytasz. Posyłam jej debilny uśmiech, pilnuję się, żeby nie zacząć pogawędki. Rose nie
cierpi, kiedy Amanda próbuje się z nami zakolegować, każe mówić sobie po imieniu, ale szczerze, cieszę się, że nie muszę zwracać się do niej per pani. To by było zbyt żenujące, jest ode mnie niewiele ponad dziesięć lat starsza. – Chcesz coś zjeść, Rose?! – woła Amanda. Rose nie odpowiada. – Bo wychodzę. Chcesz coś? Rose nadal nie odpowiada. – Okej! Bawcie się dobrze! – Amanda nigdy nie okazuje, że nie lubi Rose, ale jakoś daje się to wyczuć. Jej niechęć wisi w powietrzu wraz z wonią drogich perfum. W chwili, gdy zamykają się za nią ciężkie drzwi od frontu, Rose woła do mnie z ogrodu: – Red, chodź! Na zewnątrz jest ciepło, nawet jak na koniec września. Rose ustawiła na stole w ogrodzie lustro i przybory do makijażu, żeby zapewnić sobie jak najlepsze światło. – To kim jest ten biedny frajer, z którym się spotykasz? – pytam. – Co? – Rose marszczy nos. – Zamknij się, z nikim się nie spotykam. – To w jakiej sprawie tak pilnie chciałaś się ze mną zobaczyć, że aż przerwałaś mi wizytę u Naomi? – Naomi i tak nie wie, kiedy ktoś przy niej jest – stwierdza Rose. – Rose, Nai to twoja przyjaciółka! – Wiem, debilu. Jest moją przyjaciółką aż do śmierci i późnej tam pójdę, jasne? Po prostu ciężko mi patrzeć na nią w tym stanie. A tobie nie? Nie masz ochoty wrzeszczeć, że widzisz jej twarz taką… – Wykonuje gwałtowne gesty, nie może odnaleźć słów. – W każdym razie potrzebne nam przed koncertem nowe wideo, natychmiast, więc bierzmy się do roboty. Nałóż mi kredkę do ust. – Rose. – Wyciąga kredkę w moją stronę. – Ja nie znam się na takich rzeczach, daj spokój. – Nie musisz się znać, trzeba tylko obrysować usta i wypełnić środek. Chyba dasz radę? To jak kolorowanie obrazków. Robi mi się dziwnie na myśl, że mam znaleźć się tak blisko niej. To głupie, spędzamy razem tyle czasu, tuż obok siebie, dlaczego więc teraz czuję zażenowanie i niepokój, naprawdę nie wiem. Wiem za to, że Rose nie ustąpi, dopóki nie dostanie tego, czego chce, a ja nie mam siły z nią walczyć. – Dobra. – Przysuwam sobie krzesło i biorę kredkę. Zwykle nie używa takich kolorów, to błyszczący delikatny róż, niewiele różniący się od naturalnej barwy jej ust. Pochylam się, nasze twarze znajdują się teraz bardzo blisko siebie, i zaczynam obrysowywać usta Rose, wnoszącą się i opadającą linię łuku Kupidyna, lśniącą pełnię dolnej wargi, która zmienia kształt pod naciskiem kredki. Nie odrywam wzroku od jej ust. Ściska mnie w piersi, odzywa się to uczucie w palcach u nóg, rozchodzi się po całym ciele, jak unoszące się bąbelki, i kiedy tak się wznoszą, mogę myśleć tylko o tym, jakby to by było ją pocałować, poczuć te usta na swoich ustach, i ogarnia mnie przemożna tęsknota, i wiem, że nie zniosę tego nawet sekundy dłużej, że to pragnienie ze mną wygra.
– Zrobione! – Wstaję prędko i odchodzę na bok, kredka wysuwa się z nagle zesztywniałych palców, z trzaskiem upada na stół i stacza się na podłogę. – Co, mam śmierdzący oddech czy jak? – Rose marszczy brwi, a ja wzruszam ramionami. Bierze telefon, wpisuje kod i ustawia aparat na tryb wideo. – Gotowa? – Nie jestem w stanie na nią spojrzeć, nie chcę, żeby ona na mnie patrzyła, chcę, żeby to uczucie zbladło, zmieniło się w coś, nad czym potrafię zapanować. – Zaczynamy? Gracie chce poćwiczyć ze mną przed zaśnięciem. – Hej, co się stało? – Rose przekrzywia głowę. – Skąd ta kwaśna mina? – Nic mi nie jest. Po prostu mam inne rzeczy do roboty niż nakładanie ci makijażu. – Nieprawda. – Rose marszczy brwi. – Red? Znam ten ton, zwykle oznacza początek niezręcznej rozmowy. – Rose, zostaw – mówię. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Normalnie byłoby to kłamstwem, bo każdego dnia coraz więcej kręci się wokół niej. Ale nie dzisiaj. W każdym razie do tej chwili. – Wiem. Posłuchaj, martwię się o ciebie. Nigdy nie rozmawiamy o twoich sprawach, a widzę, że dźwigasz ciężki bagaż pełen gówna. I nigdy go nie rozpakowujesz. Dlaczego? Rose zamyka lusterko do makijażu i podchodzi do mnie. – Ciągle rozmawiamy o mnie, jaka jestem niezrozumiana, zaniedbywana… – Uśmiecha się, ale pod tym uśmiechem kryje się powaga, pewność, że dotrzymam obietnicy. – Wiem, że mogę ci wszystko powiedzieć. – Bierze mnie za rękę, przykłada ją sobie do policzka, a ja pragnę spłonąć, zniknąć w chmurze płomieni i popiołu, to byłoby idealne rozwiązanie. Ale wciąż tam jestem, masa mięsa i zakończeń nerwowych. – Wiesz, że ty też możesz mi wszystko powiedzieć? – Jasne, że wiem… Zabieram rękę i zastanawiam się, czy to prawda, czy rzeczywiście mogę jej wszystko powiedzieć. Dziewczynie, która wyśmiała chyba każde szczere wyznanie miłosne. Nie mam jej za złe braku zaufania do świata, nikomu z nas świat nie dał powodów, by mu ufać. – Czy jest ktoś, kto ci się podoba? – pyta, a ja wzdycham, wsuwam ręce w kieszenie razem z jej telefonem. – Bo jeśli tak, to daj temu szansę, powiedz szczerze, co czujesz, ktokolwiek to jest. Zasługujesz na szczęście tak samo jak inni. – Inni? – No nie wiem, wszyscy szczęśliwi ludzie. Ja na przykład jestem szczęśliwa, Leckraj to chyba nieźle zakręcony słodki wariat. – Uśmiecham się mimo woli. – Cóż, miłością jego życia jest gitara – mówię. – Rose, kiedy nagramy to zakichane wideo? Może wydawać ci się to nieprawdopodobne, ale jednak mam w życiu jeszcze kilka innych zajęć oprócz robienia za twojego lokaja. – Okej, okej! Mówię tylko, że niezłe z ciebie ciacho i że parę dziewczyn myśli podobnie. Wiem, że Milly Harker z dziesiątej ciągle robi do ciebie cielęce oczy i… – Rose, przestań – mówię ostrzej, niż zamierzałam. – Posłuchaj. Nie chcę mieć dziewczyny, jasne? Jeszcze nie jestem na tym etapie. Teraz obchodzi mnie zespół, Leo
i t… ty. – Potykam się na ostatnim słowie. – Może ty potrafisz umawiać się z jakimś nieznajomym, podczas gdy Naomi leży w śpiączce, ale ja nie. Rose przygląda mi się przez chwilę, w końcu wzrusza ramionami, odwraca się i zaczyna poprawiać makijaż. – A więc twierdzisz, że jestem egocentryczną krową bez serca – mówi i wiem, że czuje się zraniona, co z kolei rani mnie. – Nie, mówię, że nie chcę tego w tej chwili, w ogóle o tym nie myślę. – W takim razie jesteś pewnie jedyną na całym świecie tego rodzaju osobą wśród szesnastolatków. Ale dobra, zaczynajmy. Jestem gotowa na ujęcie z bliska. Ale w chwili, gdy zamierzam wcisnąć play, telefon Rose zaczyna dzwonić w moich dłoniach. Wiadomość z numeru, którego nie zapisała. Mimowolnie czytam początek. „Nie mogę przestać myśleć o tym, co dzisiaj robiliśmy. Kiedy możemy to powtórzyć?” – Hej! – Rose wyrywa mi telefon. – Kto to jest, Rose? Z kim się spotykasz? Z Mazem? – Jezu, Red, uspokój się! Przez jakiś czas spotykałam się z tym gościem z St Paul’s, tak tylko, wiesz, nic poważnego. Widać się we mnie zakochał. Wahanie w jej głosie jest ledwo dostrzegalne, ale jednak jest. Rose okłamuje mnie w sprawie faceta? Po co? Po co miałaby kłamać komuś, komu wszystko opowiada? Odpisuje na wiadomość z lekkim uśmieszkiem, na jej policzkach pojawia się rumieniec. Lubi go. Płonę z wściekłości. Zakładam skarpetki i buty, nie zawiązując sznurowadeł. – Co ty robisz? – Wracam do domu. Przypominam, że Gracie mnie prosiła. – Red, błagam! – Patrzy na mnie. – To potrwa tylko trzy minuty. Przepraszam, okej? Nie wiem, co cię tak wkurzyło. Spotkałam gościa na tym obozie teatralnym, na który wysłał mnie tata. Najwyraźniej facetowi odbiło na moim punkcie, ale mnie już na nim nie zależy. Proszę, nie wściekaj się na mnie! Nic nie poradzę na to, że jestem taką seksbombą. Żartuje, ale jakoś nie chce mi się śmiać. Gdyby to był jakiś gość z obozu teatralnego, nic by mnie to nie obchodziło. Gdyby to był „jakiś gość”, Rose czytałaby nam na głos esemesy od niego i pokazywała jego treści na Snapchacie, żebyśmy wszyscy się pośmiali. – Nie wściekam się – mówię. – Martwię się. – Martwisz się? – wypluwa z siebie. – Kurwa, Red. Nie jesteś moim tatusiem. Czy możemy nakręcić teraz to wideo? – Dobra – mówię, znowu biorąc jej telefon. – Masz pięć minut, postaraj się. Rose skupia spojrzenie na obiektywie telefonu, paple, jakby plotkowała z najlepszą przyjaciółeczką, tyle że ona oczywiście nie ma tego rodzaju przyjaciółek. Patrzę, jak się śmieje, jak błyszczą jej oczy, jak rozchylają się wargi. Robi parodię tutorialu o makijażu, jest zabawna, bystra i wygląda, jakby sława była jej pisana. Przypominam sobie, jak wyglądała rano, gdy wkroczyła do szkoły, jakby była jej własnością. Jakby wyruszała na podbój świata. I przyszło mi do głowy, że chociaż wygląda tak, jakby nikt i nic nie mogło
jej zranić, to w rzeczywistości jest najbardziej przerażoną i samotną osobą, jaką znam. I że jeśli dopuszczę, by przytrafiło jej się coś złego, wiedząc o niej to, co wiem, to nigdy sobie tego nie wybaczę. 23 czerwca Rose
Czasami nie mogę przestać o tym myśleć. Wiesz, o czym mówię? Red
Co się dzieje? Późno już, wszystko OK? Rose
Przebłyski pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach. Znikąd. Wydaje mi się, że śnię koszmar, ale nie. Ponieważ to się stało naprawdę Red
Już wszystko dobrze. Jestem przy tobie. Chcesz filmik z kotkami? Kliknij, by obejrzeć
Rose
Tak dobrze mnie rozumiesz Red
Ktoś musi. Mam przyjść? Rose
Nie, zaraz przejdzie. Ale nie odchodź, ok? Nie idź spać, zostań tam, prześlij więcej filmików Red
Pies, który zaklinował się w sofie Kliknij, by obejrzeć
Red
Wydry morskie trzymające się za łapki Kliknij, by obejrzeć
Red
Jeszcze? Rose
Jeszcze. Kocham cię Red
Wiem
15 Gracie siedzi w salonie, ogląda The One Show. – Red! – Zrywa się i rzuca mi się na szyję. Pachnie keczupem i szkołą. – Pogramy? – Jasne – mówię, sadzając ją sobie na biodrze. – Gdzie mama? – W łazience – mówi Gracie, kiedy niosę ją po schodach na górę. – Tata wrócił! Przyniósł pizzę! – Tak? – Uśmiecham się w odpowiedzi na jej uśmiech. – A gdzie jest? – Nie wiem. Chyba znowu wyszedł. Gracie raczej za bardzo się nie przejęła, ważne, że podrzucił pizzę. Zabawne, małe dzieci kochają rodziców, nawet jeśli to najgorsze dranie, z tej prostej przyczyny, że niczego innego nie znają. Ale potem pewnego dnia nagle wszystko się zmienia. I to mnie zasmuca. Bo nie chcę, żeby przyszedł taki dzień, kiedy Gracie nie będzie się cieszyła z powodu dwudziestu minut spędzonych w towarzystwie taty i pizzy. – Idź do mojego pokoju i się przygotuj, okej? Przystaję pod drzwiami łazienki. – Gracie pogra na perkusji, a potem położę ją do łóżka! – wołam przez drzwi. Nie odpowiada, słyszę jednak szum wody płynącej z kranu. Po chwili się urywa. Wzruszam ramionami i idę do pokoju. Ćwiczyć w domu mogę tylko w jeden sposób: podłączam słuchawki do sprzętu stereo i używam nakładek. Sadzam Gracie na stołku, podłączam muzykę – brudny hard rock, jej ulubiony gatunek. Wciskam play i Gracie zaczyna walić w gary z całych sił. Przez chwilę jej się przyglądam. Ma zamknięte oczy i durny szeroki uśmiech na twarzy. Naprawdę muszę spędzać z nią więcej czasu, pilnować, żeby niczego jej nie brakowało. To znaczy, wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale skąd miałaby wiedzieć, gdyby było inaczej? A ja? Gracie łupie dalej, a w mojej głowie nagle powraca tamta scena z pokoju Rose, nagły przypływ pragnienia. Ogarnia mnie poczucie winy. Bo wiem, przez co przeszła. Wiem, co ukrywa, wiem, ile moja przyjaźń dla niej znaczy, ale i tak jej pragnę. Tak mocno, że czasem to aż boli, gdzieś w środku klatki piersiowej. – Gdzie jest Gracie?! – woła mama z korytarza. – Tutaj – odpowiadam. – Położę ją potem do łóżka. – Dosyć tego. – Mama wkracza do pokoju, ściąga słuchawki z uszu Gracie i ciągnie ją za sobą. – Chcę grać – jęczy Gracie. – Mówię, że ją położę! – powtarzam, ale mama nie odpowiada. Czasami chyba w ogóle mnie nie dostrzega, chociaż nie, gdyby tak było, nie starałaby się tak bardzo, żeby na mnie nie patrzeć. Dostaje mi się wszystko, co najgorsze: ignoruje mnie, a jednocześnie kieruje na mnie swoją wściekłość, jak rozgrzaną czerwoną wiązkę laserowego światła. – Świetnie – mówię, zamykając drzwi na tyle głośno, żeby ją wkurzyć. Siadam na łóżku i sprawdzam telefon. Nikt nie jest online. Czuję się jak ktoś całkiem niepotrzebny i bezużyteczny, głupi, zamknięty
w skorupie własnej skóry. Jak ten obraz, który widzieliśmy w galerii na wycieczce szkolnej – chudy blady facet z jaskraworudymi włosami, rozciągnięty na łóżku, może nawet martwy. Czuję się mniej więcej w ten sposób. Jak poeta czy artysta skazany na wieczne porażki w miłości. Uczucia, które ogarnęły mnie wcześniej u Rose, totalnie wytrąciły mnie z równowagi. Napełniły jednocześnie przerażeniem i ekscytacją. Ale muszę je pokonać, a istnieją ku temu dwa bardzo ważne powody. Nie jestem w jej typie i nic się na to nie poradzi. A nawet gdyby, znam ją. Znam ją tak jak nikt inny, w sposób, który znaczy więcej niż cała reszta. Co wydaje się dziwne, ale jest prawdą, ponieważ znam prawdę na temat Rose. Oprócz niej i tych, którzy to zrobili, tylko ja wiem, że kiedy miała czternaście lat, spotkało ją coś bardzo złego. Coś, co zmieniło ją na zawsze.
Osiem miesięcy temu… Nagle zamilkła. Światło znikło z jej oczu, wyłączyła się, zagubiła się w jakiejś innej odległej chwili. Ten dzień minął na śmiechach, rozmowach i oglądaniu głupich filmów w jej pokoju. Nasza przyjaźń była świeża, obie strony nadal się obwąchiwały, próbując wyczuć tę drugą, rozgryźć, co dla niej znaczy. Nawet nie pamiętam, co to był za film, jeden z tych słabych produkowanych taśmowo filmów o dzieciakach z liceum, w którym najgorsza nerdzica przechodzi przemianę i załapuje się na swój pierwszy pocałunek. – Co się stało? – Nie odpowiedziała. Czubki moich palców dotknęły jej nadgarstka. – Tu ziemia. Rose zamrugała i potrząsnęła głową. Nagle po jej policzku pociekła łza. – Kurwa, co jest? – Targały mną dwa sprzeczne pragnienia: jedno, by ją objąć, i drugie, by zwiać. Ale wiązała mnie złożona kiedyś w duchu przysięga: nigdy nie będę z tych, którzy odwracają się od cierpiącej osoby, nigdy nie będę udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest. Nie było wyjścia. – Rose, możesz mi powiedzieć. Wszystko. Patrzyła na mnie bardzo długo, kazała czekać. – Jeśli powiem ci coś, czego nigdy nikomu nie mówiłam, przysięgniesz, że nikomu nie powtórzysz? – Tak. – To była szczera odpowiedź. Deklaracja lojalności wobec Rose przyszła mi z łatwością, nie miało znaczenia, co zaraz powie, liczyło się tylko to, by była pewna mojej przyjaźni. – Ta dziewczyna, balowa sukienka, błyszczące oczy, pierwszy pocałunek… – Ruchem głowy wskazała ekran, na którym zastygła główna bohaterka o rozmarzonym spojrzeniu. – To nie jest prawdziwe, wiesz. Dziewczynki dorastają wśród księżniczek, różowości, szczęśliwych zakończeń i romantycznych historii, ale to wszystko jest kłamstwo. Świat to brutalne, zimne miejsce. Tego powinni uczyć dziewczynki, zamiast wciskać im różowy kit. – Wiem. – Wzdłuż kręgosłupa pełzało bardzo nieprzyjemne uczucie. Tu nie chodziło o kolejną kłótnię z tatą, tylko o coś zupełnie innego. – Kiedy miałam czternaście lat, umówiłam się z Martinem Heaverem. Podobał mi się, był jednym z tych facetów, których wszyscy znają. Był głośny, lubiany. Emanował pewnością siebie, podobał się dziewczynom, mimo że, jak się okazało, był chujem pierwszej klasy. – Przez cały czas nie odrywała oczu od ekranu, od zamrożonego obrazu dziewczyny o rozchylonych wargach, szykującej się na idealny pocałunek. – Spotkaliśmy się kilka razy, było miło. Kino, romantyczne spacery, pizza. Był uroczy, zabawny, czułam się… totalnie szczęśliwa. Chyba najszczęśliwsza w całym swoim życiu, przez co w sumie to, co się stało, jest jeszcze gorsze. Myślałam, że jesteśmy zakochani. Wszystko wydawało się takie wyjątkowe, złote i błyszczące, jak pokryte brokatem. To był pierwszy chłopak, którego pocałowałam. Było idealnie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Pojeb. Teraz na samą myśl o nim robi mi się niedobrze. – Rose… Powiedz mi.
Jej oczy na chwilę spotkały się z moimi, ale zaraz znowu odwróciła wzrok. Dotarło do mnie, że ona nie chce, by na nią patrzeć, w tym momencie nie chciała, żeby w ogóle ją widzieć. Więc przyszło mi do głowy, że najlepiej wyłączyć telewizor, stanąć przy oknie, patrzeć na ulicę w dole, cichą i pustą. – Spotykaliśmy się od jakichś dwóch tygodni. – Jej głos był płaski i pełen mroku. – Powtarzał, jak bardzo mu się podobam, że to coś poważnego. Że tak bardzo pragnie mi pokazać, że mu zależy. Myślałam, że chce mi kupić prezent czy coś. Jezu. Po drugiej stronie zapaliło się światło w czyimś salonie, dwoje maluchów ścigało się wokół stolika kawowego. W szybie widniało też jej odbicie, jak duch, przezroczyste. Jakby tak naprawdę jej nie było i w tym momencie rzeczywiście jej tam nie było. Znajdowała się w znacznie gorszym miejscu. – Zabrał mnie na imprezę, było tam mnóstwo starszych facetów, już na studiach, były alkohol i trawa. Trochę piłam, trochę paliłam, po raz pierwszy w życiu, ale chciałam mu zaimponować. Myślałam, że się mną zaopiekuje. Wymknęliśmy się do sypialni i zaczęliśmy się całować. Chciał uprawiać ze mną seks. Odmówiłam, nie byłam gotowa. Tak jak mówią, nie ulegaj presji, prawda? Prawda, Red? – Tak. – Nie było wątpliwości, co za chwilę usłyszę, co Rose mi opowie, ale to ona musiała wypowiedzieć te słowa, ponieważ mnie wybrała. – Powiedziałam, że chcę, by to był on. – Teraz na mnie patrzyła, wbijała spojrzenie w moje plecy. Coś kazało mi oderwać wzrok od szczęśliwej rodzinki po drugiej stronie ulicy i odwrócić się. Wytrzymała moje spojrzenie. – Ale nie teraz, tak powiedziałam. Nie w sypialni u obcej osoby, na stosie kurtek, gdzie w każdej chwili ktoś może wejść. Miałam wizję pełną płatków róż i świec. Wróciliśmy na imprezę, wypiliśmy jeszcze trochę, trochę wypaliliśmy, w pewnym momencie on podał mi jakąś tabletkę. „Po tym poczujesz się nieziemsko”. Rose zawahała się, na chwilę spuściła wzrok. I nagle, nie wiem, jak to się stało, okazało się, że siedzę tuż obok niej, wbrew początkowym zamiarom – bo najpierw ogarnął mnie strach, że uzna to za narzucanie się, ale jej widok kazał mi zmienić zdanie. Wyglądała tak krucho, jak małe dziecko. Jak dziecko, którym jest każdy z nas, kiedy nikt nie patrzy. Potrzebowała, by ktoś potrzymał ją za rękę. – Ufałam mu – wyszeptała, a jej dłoń tak mocno ścisnęła moją, że pod skórą pokazały się knykcie, białe i wyraźne. – Potem niewiele pamiętam, tylko jakieś przebłyski. Twarze tuż obok mojej, gasnące światła. Ból. Śmiech. – Rose, nie wiem, co powiedzieć… – Nawet jeśli mnie słyszała, nie zareagowała, mówiła dalej. – Obudziłam się i było mi zimno. I czułam ból. Było mi zimno, ponieważ byłam naga, a bolało mnie, ponieważ… ponieważ zostałam zgwałcona. Nie wiem, przez kogo i ilu ich było. Nie wiem, kto tam był, kto patrzył, czy robili zdjęcia. Nie wiedziałam, co robić, więc odnalazłam swoje ubranie, włożyłam je. I poszłam do domu. Taty nie było przez całą noc, nawet nie zauważył, że nie wróciłam. Wzięłam kąpiel. Pomyślałam, cóż, stało się, trzeba zapomnieć i ruszyć dalej. Myślałam, że mi się uda. W końcu nawet nie do końca pamiętałam, co się wydarzyło. Sądziłam, że wszystko będzie dobrze. Że to nic takiego. Drobiazg, jak wtedy, gdy się z kimś zerwie albo zrobi coś bardzo żenującego czy
głupiego. Naprawdę myślałam, że tak będzie. – Nikomu nie powiedziałaś? Potrząsnęła głową. – Nie miałam komu, nie widziałam takiej osoby w swoim otoczeniu. To było, zanim powstał zespół, zanim miałam ciebie, Leo i Nai, nie miałam z kim o tym porozmawiać. Przecież nie z tatą. Nie z zakichaną Amandą. Mamy nie było. Wszystko się zmieniło, wszystko budziło we mnie strach. Ludzie wyglądali inaczej, wydawali się źli i zbyt głośni. Podskakiwałam na każdy dźwięk, krzyki w korytarzu czy gwizdek czajnika. Przez cały czas byłam przerażona, pewna, że za chwilę wydarzy się coś strasznego. A Martin, zobaczyłam go w szkole, minął mnie, jakbyśmy w ogóle się nie znali. Widywałam go na przerwach, jak gada z kumplami, czasem patrzyli w moją stronę i wydawało mi się, że mówią o mnie, i nachodziła mnie myśl, że… że nie wiem, którzy z nich… Rose urwała, cała się trzęsła, walczyła z torsjami. Pochyliła się, schowała głowę między kolana. W końcu odzyskała oddech. – Nic nikomu nie powiedziałam, nie mogłam. Myślałam, że jeśli to zostawię, po prostu minie. Tamtego roku Martin skończył szkołę, jego kumple też. Każdego dnia wkładałam na siebie kolejne warstwy zbroi, jedną po drugiej, aż znów poczułam się bezpiecznie. Wtedy postanowiłam, że zostanę tą osobą, osobą, którą teraz jestem. Ale czasem… ogarnia mnie przerażenie. Niby wszystko jest dobrze, nawet bardzo, jak na przykład dzisiaj z tobą, i nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się to uczucie… potworny strach. Mam ochotę krzyczeć, uciec, schować się gdzieś, ale nie mam gdzie. Ponieważ cały ten przerażający syf jest w mojej głowie. I chcę, żeby znikł. Dlaczego nie chce zniknąć? – Nie wiem. Nie wiem. Światła w domach po drugiej stronie ulicy pogasły, w milczeniu mijały kolejne godziny. W końcu tata Rose zapukał do drzwi i powiedział: – Red, czas do domu! – Mogę zostać. Będę spać na podłodze. – Nie, idź. – Rose wreszcie puściła moją rękę. – Cieszę się, że tobie o tym powiedziałam. Jesteś pierwszą naprawdę bliską mi osobą od śmierci mamy. Od tamtej nocy nigdy nie krytykuję żadnych słów ani zachowań Rose. Bo wszystko, co mówi i robi, dla mnie ma sens, którego inni zapewne nie dostrzegają. Ludzie uważają, że jest pewna siebie, zarozumiała, że domaga się zainteresowania, zawsze chce znajdować się w świetle reflektorów, pragnie, by inni na nią patrzyli i jej słuchali. Ale prawda jest taka, że Rose chce stać w świetle, ponieważ boi się ciemności. Chce, żeby ludzie na nią patrzyli, ponieważ boi się zostać sama. Chce, żeby ją lubili, ponieważ czasami, gdzieś w środku, nienawidzi samej siebie. I dlatego nie wolno mi zakochać się w Rose, za nic na świecie. I dlatego wyraz jej twarzy w chwili gdy okłamała mnie co do wiadomości od faceta, sprawił, że tak bardzo się o nią boję. Rose nie może znów zostać zraniona.
16 Leo jest wściekły. Widzę go po drugiej stronie betonowego placu zabaw, stoi oparty o ścianę, ramiona trzyma skrzyżowane na piersi, twarz ma ściągniętą jak zaciśnięta pięść. Jest sam, co rzadko mu się zdarza. Zwykle podczas długiej przerwy otacza go tłum ludzi, którzy chcą po prostu pobyć blisko niego, ponieważ dzięki temu można poczuć się kimś ważnym. Skoro zdołał się ich pozbyć, to znaczy, że przestraszył ich czymś, co powiedział bądź zrobił, jak w czasach, kiedy był znany głównie z tego, że wzbudza w ludziach strach. Mieliśmy zacząć próbę pięć minut temu, do koncertu zostało zaledwie kilka dni, ale na miejscu stawiliśmy się tylko Leckraj i ja, i tuż po nas pan Smith z pudłem donatów i wielopakiem coli. – Gdzie są wszyscy? – zapytał. – Pomyślałem, że podrzucę wam coś na ząb, żebyście nie stracili energii. Koncert zbliża się wielkimi krokami. – Nie wiem… – Spoglądam na Leckraja, który wzrusza ramionami. – Pójdę ich poszukać – mówię. – Powiem, że pan czeka. – Nie, nie. – Pan Smith wygląda na zirytowanego. – Mam spotkanie, więc nie mogę czekać, ale, Red, powiedz, że nad wszystkim panujecie. Włożyłem sporo wysiłku w organizację tego koncertu. Stronę muzyczną zostawiam wam, ponieważ wam ufam. Nie zawiedziecie mnie, prawda? – Nie, proszę pana. Na pewno nie. Pan Smith podaje mi pudło z donatami. – Mam nadzieję – mówi. – Liczę na was. – Co się, kurwa, dzieje ze wszystkimi? – pytam w momencie, gdy wychodzi z sali. – Czy nie widzą, że kiedy nie trzymamy się razem, wszystko zaczyna nieuchronnie zjeżdżać po równi pochyłej? – Ja jestem – mówi Leckraj, podnosząc rękę, jakby siedział na lekcji. – Rzeczywiście – mówię. – Tylko nigdzie nie idź. Pójdę ich poszukać. – Red! – woła, kiedy już jestem przy drzwiach. – Co? – Mogę donata? – Co się dzieje? – pytam Leo. Na mój widok spuszcza głowę, jak smarkacz przyłapany na gorącym uczynku. – Leo, mamy góra trzydzieści minut na próbę, z czego większa część już minęła, a koncert jest coraz bliżej. Smith szaleje, a Leckraj nie jest gotowy! Co ci się stało? – Nic. – Leo wzrusza ramionami. Wypluwa to jedno słowo w taki sposób, że od razu mi się przypomina, jak dawno temu – zdawałoby się, całe wieki temu – był tym wielkim przerażającym gościem z mojego rocznika. Nawet nie przyszłoby mi wtedy do głowy, że kiedyś będę z nim rozmawiać, zwłaszcza w taki sposób jak teraz. – Nie pierdol – mówię. – To ja, Leo. Red. powiedz mi, co się, kurwa, dzieje. Dlaczego nie przyjechałeś wczoraj do szpitala? – Pojechałem tam, ale za późno. Nie chcieli mnie wpuścić. Postałem chwilę pod
drzwiami na oddział. Wolałem to, niż wracać do domu. – Czekaj. Co? – Leo nie jest wściekły, on jest smutny. Ukrywa się przed ludźmi, ponieważ jest smutny. – Stary, co się stało? – Aaron wrócił wczoraj wieczorem, wcześniej niż myśleliśmy. Od razu była chujnia. Mama się zdenerwowała, on się wściekł. – Jego twarz wciąż przypomina zaciśniętą pięść. – Było źle, ale jak powiedziałem, pojechałem do szpitala, tylko nie dostałem się do środka. Nie chciałem wracać do domu. Kurwa. – No tak. Szukam odpowiednich słów, które potrafiłyby wyrazić, że rozumiem, o czym mówi, ale ich nie znajduję, ponieważ w tym momencie, w chwili, gdy mowa o agresywnym bracie, który właśnie wyszedł z paki, nasze doświadczenia życiowe całkowicie się rozjeżdżają. Mamy po szesnaście lat, słuchamy tej samej muzyki, lubimy te same filmy, możemy nawijać o pierdołach od rana do wieczora i nagle milczeć, kiedy przechodzi dziewczyna, która nam się podoba, ale to, co on przeżywa w związku z Aaronem, mnie jest zupełnie obce. – Więc… – Więc mamie odbiło, co zresztą było do przewidzenia. Rzuciła się na niego, powiedziała, że dopóki mieszka pod jej dachem, ma przestrzegać zasad i tak dalej. – Leo potrząsa głową. – Próbowałem jej powiedzieć, żeby odpuściła. Zostawiła go w spokoju, ale ona tylko: on tu nie wróci, nie sprowadzi cię na złą drogę. Leo pochyla głowę i pociera twarz obiema dłońmi. – Aaron się wściekł. Zdemolował mieszkanie. Zniszczył jej rzeczy, powiedział, żeby lepiej tak się do niego nie odzywała, bo inaczej… – Kurwa – mówię. Rzeczywiście, w tej sytuacji próba zespołu traci na znaczeniu. – Mama rzuciła się na niego w chwili, gdy przestąpił próg – dodaje Leo. – A więc to wina twojej mamy? – pytam. Jego mama stara się uchodzić za surową, ale kiedy patrzy, jak Leo gra, na jej twarzy zawsze widnieje uśmiech, a kiedy wie, że Leo czuje się zdołowany, parzy mu ulubioną herbatę. – Nie! – Oczy Leo ciskają błyskawice. – Mówię tylko, że ona musi pogodzić się z tym, że po jego powrocie będzie inaczej. Musi to sobie uświadomić albo sytuacja stanie się dla nas wszystkich nie do wytrzymania. – Wydaje mi się, że ona po prostu się o ciebie boi… – Wiem, o co jej chodzi! – Leo odrywa się od ściany i rusza przed siebie. – Ale niepotrzebnie się przejmuje, sam umiem się o siebie zatroszczyć. Sorry, Red, ale dzisiaj naprawdę nie mogę przyjść na próbę. – Leo, czekaj. – Łapię go za ramię. Kiedy mnie odpycha, z jego kieszeni wypada telefon, toczy się po asfaltowym podwórku, Leo jednak tego nie dostrzega, zmierza dalej w kierunku szkoły. – Co jest? – Podnoszę telefon. Gówniana mała nokia. Ekran jest pęknięty, ale telefon działa. Znam Leo, wiem, że kocha swojego iPhone’a i najnowsze technologie, więc po co mu ten badziew na kartę?
Ludzie używają takich modeli tylko wtedy, gdy popsuje im się dobry telefon i akurat nie stać ich na nowy. Albo kiedy coś kombinują. Jednorazówka. Telefon, przez który można robić szemrane interesy czy kontaktować się z kochanką. Nie da się powiązać go z właścicielem. Jedyne wyjaśnienie, które przychodzi mi na myśl: to ma coś wspólnego z Aaronem, tyle że Aaron wyszedł przed chwilą, a telefon wygląda na stary i mocno zużyty. Odblokowuję i przeglądam menu: żadnych esemesów, żadnych zapisanych rozmów. Wchodzę na listę kontaktów, znajduje się na niej tylko dziesięć numerów. Jeden zwraca moją uwagę, ponieważ kończy się na 887. Wyciągam swój telefon i porównuję. To ten sam numer. Dlaczego Leo ma numer Naomi w telefonie na kartę? Specjalnie wychodzę z klasy przed wszystkimi, wygrzebuję się zza biurka i rzucam do drzwi wraz z pierwszym metalicznym dźwiękiem dzwonka, zajmuję pozycję przy bramie, przez którą zawsze wychodzi Rose. Przez minutę jest cicho i spokojnie. A potem budynek wybucha życiem, kłębiącym się mrowiem ludzi, rozpaczliwie pragnących czym prędzej wydostać się na zewnątrz. Przechodzą obok mnie, krzyczą, śpiewają, biją się. Kilka osób znam, kilku nie, Rose wśród nich nie ma. Mija mnie Ashira. Idzie z pochyloną głową, ze słuchawkami w uszach, ze starannie obojętną miną. W ostatniej chwili rzuca mi znaczące spojrzenie, ruchem głowy wskazując starą szopę w ogrodzie, w której dozorca trzyma narzędzia. – O co chodzi? – pytam, kiedy wyciąga słuchawki. – Na Twitterze nic. Dwieście trzydzieści osiem retweetów i nada. Nikt nic nie wie. – Kurwa, i co teraz? – Masz tatuaże, nie? – A skąd ty… – Cholera, przypominam sobie, że trzymam ich zdjęcia w chmurze zrobione zaraz na świeżo. Ashira i tam zaglądała. – Kiedy Nai znikła, musiałam sprawdzić, czy któreś z was może coś wie, tak dla siebie – rzuca od niechcenia, jakby po prostu zajrzała na mój Instagram. – Ash, to jest totalnie porąbane. Chyba rozumiesz? To, że masz takie umiejętności, jeszcze nie znaczy, że powinnaś je wykorzystywać. Możesz kogoś zranić, prawdziwą osobę, nie wirtualną. Możesz wpakować się w kłopoty. Chyba to rozumiesz, co? Ash tylko mruga i widzę, że tak naprawdę nie rozumie. Albo ma to gdzieś. – Podobają mi się twoje tatuaże – mówi, nie patrząc mi w oczy. – Pasują do ciebie. – Ja… yyy… dzięki. – Ta dziewczyna nieustannie mnie zaskakuje. – Tak czy inaczej Twitter jest zbyt przypadkowy, lepiej skoncentrować się na ekspertach. Przyszło mi do głowy, że można by pójść do salonu, w którym zrobili ci tatuaże, tak na początek. Może rozpoznają styl, może wskażą jakiś trop? Jak myślisz? Uśmiecha się, takim niemal słodkim, pełnym nadziei uśmiechem, który jednocześnie wygląda jak dziwaczny grymas stworzony przez sztuczną inteligencję. – Dobra – mówię. – Jasne, jak uważasz, pewnie znasz już adres, więc… – Ale musisz ze mną pójść – przerywa mi Ash. – Dlaczego?
– Ponieważ ja nie lubię ludzi. – Nie żartuj. – Znaczy, ty jesteś okej. – Wzrusza ramionami. – Wzajemnie. – Też wzruszam ramionami. – Ash… – dodaję z wahaniem. – Zastanawiałaś się jeszcze nad hipotezą, że jednak mogła po prostu uciec z chłopakiem? – Tak. – I? – Skoro zakochała się w kimś, kto zapewne odwzajemniał jej uczucia, i nawet pisała na jego temat piosenki, to gdzie on teraz jest? Nai leży, kurwa, w śpiączce, gdzie się podziewa Romeo? Gdyby to był zwykły chłopak, miły chłopak, który ją kocha, przyprowadziłby ją do domu. Ale tak się nie stało. Ktokolwiek to był, izolował ją od rodziny. A teraz? Gdzie on niby jest? Znów myślę o numerze Naomi w telefonie na kartę należącym do Leo. Czy możliwe, że to on był jej sekretną miłością? Wydaje się to nieprawdopodobne. Ale właściwie nic już nie wydaje się nieprawdopodobne. Telefon tkwi w mojej kieszeni. Nie wspominam o nim ani słowem. Chcę najpierw zapytać o niego Leo. – Masz rację – mówię. – To jak, pójdziesz ze mną do tego salonu? Najlepiej od razu. – Jasne, tylko… – Patrzę przez ramię i omiatam wzrokiem tłum na dziedzińcu. – Myślałam, że zgadzasz się ze mną w tej sprawie – mówi z naciskiem. Stoi trochę za blisko. – Potrzebuję cię. Jej spojrzenie jest trochę przerażające, jakby uważała, że potrafię rozwiązać za nią tę zagadkę, ale jestem ostatnią osobą na świecie, która umiałaby to zrobić. Chcę jednak spróbować. – Jutro zerwiemy się z lekcji po długiej przerwie. Może być? Ash niechętnie kiwa głową. – Wybierasz się dzisiaj do szpitala? – Pewnie później, muszę najpierw… Ash nie czeka, aż dokończę zdanie. Odchodzi bardzo szybkim krokiem, ze słuchawkami w uszach. Ale nie mogę jej powiedzieć, że stoję tu jak ostatni debil, czekając na Rose, ponieważ nie pokazała się jeszcze od rana. I tęsknię za nią. Wreszcie ją widzę. Niemal mnie mija, skryta w tłumie. – Hej, frajerko! – wołam. Jej ramiona opadają z rezygnacją. Czyżby próbowała mnie unikać? – O, hej. – Macha bez przekonania, z ręką tuż przy talii. – Wracamy na piechotę? Zwykle nie zadaję takich pytań. Zwykle jest to oczywiste. – Pewnie tak. – Gdzie byłaś na długiej przerwie? Do koncertu zostało tylko kilka dni i nagle połowa zespołu znika bez usprawiedliwienia. To ważne. Robimy to dla Nai, pan Smith włożył sporo wysiłku w organizację. Nie chcę go zawieść. – Wiem. – Rose na chwilę przystaje. – Wiem, że to dla Nai. Nie myśl, że mi nie
zależy. – Sorry. – Nagle ogarnia mnie straszliwe zmęczenie, skrajne wyczerpanie. – Po prostu chcę, żeby wyszło jak najlepiej. Ze względu na nas wszystkich. – Wiem, przepraszam. – Nie widać tego po niej ani nie słychać w głosie, wygląda jak ktoś, kto pragnie zostać sam, co jest tak dla niej nietypowe, że budzi we mnie strach. – Ale wiem, co robię, nie potrzebuję tylu prób co wy. To ty i Leo musicie wdrożyć tego, jak mu tam. – Leckraja – mówię. Moim zdaniem facet zasłużył przynajmniej na imię. – O właśnie. – Rose wierci się niespokojnie, jakby miała coś pilnego do załatwienia. – To gdzie byłaś? – Niedaleko – odpowiada. Zrobiło się ciepło, płaszcz ze sztucznego futra trzyma teraz na ramieniu, okulary przeciwsłoneczne ściągnęła nisko na nos. Czuję w piersi ostre ukłucie gniewu, staram się je zignorować. Spokojnie, tylko jej nie wystrasz. – Z tym gościem, który przysłał ci wtedy wiadomość? Z Mazem? – Jezu, Red, wyluzuj. Przyjaźnimy się i tak dalej, ale chyba nie muszę zdawać ci raportów z rozkładu dnia. Wiesz, czasem to się robi nie do wytrzymania. Jej słowa są tak niespodziewane, całkowicie mnie zaskakują, wywracają na drugą stronę. Nigdy nie odzywała się do mnie w ten sposób. To boli, naprawdę boli. Czuję pod powiekami pieprzone łzy. Nie chcę, żeby je dostrzegła, więc nie odpowiadam, zwalniam kroku, a ona idzie dalej, zostawia mnie z tyłu, i mrugam, aż to minie, aż zostanie mi jedynie poczucie rozczarowania. Ludzie dokoła udają, że niczego nie zauważyli, odwracają wzrok, dają sobie kuksańce, kiedy przechodzimy obok. Przystaję tuż przed mostem, spoglądam na ciemną wodę i przypominam sobie tamten sen. – Kurwa, przepraszam. Wraca. Uśmiecha się, w jej głosie słychać śmiech, a na twarzy widnieje mina pod tytułem: hej, tylko się wygłupiam, znasz mnie przecież. – W porządku – mówię, ale wciąż czuję się niepewnie. – No to chodźmy. Po kilku krokach ogląda się przez ramię. Nie wiem, dlaczego się nie ruszam, nie idę za nią jak zwykle i nagle z moich ust, chociaż wcale tego nie chcę, wychodzą następujące słowa: – Co miałaś na myśli? – Co masz na myśli, że niby miałam na myśli? – Rose wzdycha, wie doskonale. – Że czasem to się robi nie do wytrzymania? Rose odrzuca głowę do tyłu, z irytacją opuszcza ramiona. – Nic nie miałam na myśli. Po prostu… potrzebuję trochę prywatności, jasne? Czegoś, czym nie muszę dzielić się z tobą i Leo. – W porządku – mówię. – Tyle że… – Co? – Robi krok w moją stronę. – Opowiedz mi o tym facecie. Nie musisz mówić wszystkiego. Coś.
– Po co ci to, zboku? Rose znowu rusza przed siebie, a ja walczę ze wszystkich sił, żeby zostać w miejscu, pozwolić jej odejść, zniknąć pośród samochodów i autobusów, ale nic z tego. Nawet trochę truchtam, żeby ją dogonić. Czasem siebie nienawidzę. – Bo nie chcę, żebyś wpakowała się w sytuację, nad którą nie będziesz potrafiła zapanować – mówię. – Upić się w parku, to jedno, ale skończyć wieczór w wozie policyjnym, to zupełnie co innego. Albo znikać ze szkoły z nie wiadomo kim. – Eu, Red, to przywilej wieku – wzdycha Rose. – Ale to nie jest żaden przywilej, prawda? – pytam. – Kto w ostatnim tygodniu zaliczył wizytę na komisariacie? Kto się upalił w szafie czy innym dziwnym miejscu? Rose, pakujesz się w beznadziejne historie, a… Rzuca mi ostre stalowe spojrzenie, które zamyka mi usta jak w potrzasku. – Och, biedna ja, walnięta i wykolejona, nie panuję nad własnym życiem, zboczyłam z prostej drogi, gdyby tylko zjawił się ktoś, kto by mnie ocalił! Tak o mnie myślisz? – Kręci głową. – Tylko że to nie będziesz ty, ty mnie nie ocalisz, jesteś nic nieznaczącą kreaturą, która robi karierę na plecach moich i Leo. Uważasz, że mnie znasz, ale to nieprawda. W ogóle mnie nie znasz i szczerze, zaczynam mieć powyżej uszu twojego beznadziejnego zachowania. Jak śmiesz mi mówić, jak mam postępować, skoro nie radzisz sobie z własnym życiem? Wydaje mi się, że widzę przed sobą obcą osobę, w jej twarzy nie ma niczego znanego, jest za to coś nowego, coś, czego nigdy przedtem nie było, nawet pierwszego dnia, kiedy pan Smith wyczytał nasze nazwiska i kazał nam utworzyć zespół, czy nam się to podoba, czy nie. Pogarda. Po raz pierwszy w życiu Rose patrzy na mnie z pogardą. Co się z nią stało? Dlaczego teraz? – Rose. – Robię krok w jej stronę. – Nie chcę się z tobą kłócić. Zrozum, że po prostu się o ciebie martwię. Zależy mi na tobie. – Wiem. – Wyraz jej twarzy łagodnieje, ale tylko odrobinę. – Ale zanim zaczniesz się o mnie martwić, może należałoby spojrzeć w lustro, Red? Masz własne problemy, słonko. Idziemy dalej, ale teraz jest inaczej, jakby panująca między nami dotąd swoboda i beztroska ustąpiły miejsca tarciom i konfliktom. Nasze kroki już nie dostosowują się wzajemnie do siebie. Kiedy przechodzimy przez most, boję się spojrzeć na wodę, boję się, że rzeka zawoła mnie do siebie, tak jak w tamtym koszmarnym śnie. Waterloo Road przechodzi w węższą boczną ulicę, a potem w podmiejskie alejki. Wreszcie pojawia się róg z Albion Street, gdzie mieszkam. Przystaję, czekając na zwykłe przedłużające się pożegnanie, ale tym razem Rose tylko rzuca mi wymuszony uśmiech i wzrusza ramionami. – Do jutra! – Próba na długiej przerwie, okej?! – wołam za nią. Nie odpowiada i czuję się jak żałosne gówno.
Idąc ulicą w stronę domu, powtarzam sobie, że to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia, to tylko drobny rys na naszej przyjaźni. A może coś większego, może to reperkusje tego, co stało się z Naomi, rozchodzą się powoli jak kręgi na wodzie, niknące powoli, ale wciąż na tyle silne, by zachwiać wszystkim, co sprawiło, że nasza czwórka jest tym, czym jest – lub raczej, czym była. Powtarzam sobie, że jutro wszystko wróci do normy, ale kiedy docieram do wejścia, coś mi mówi, że jednak nie jest to prawda. Stojąc przed drzwiami pokrytymi obłażącą farbą, z kluczem tuż przy zamku, wiem tylko jedno: nie chcę tam wchodzić. Samochodu taty nie widać – znowu. W pokoju od frontu zbyt głośno gra radio, Gracie pewnie siedzi tam w środku i buduje sobie własną bańkę mydlaną, by jakoś to wszystko wytrzymać. Wiem, co należałoby zrobić: wejść, przywitać się z siostrą, spędzić z nią trochę czasu, dać jej odrobinę normalności. Ale jeśli mnie na to nie stać, jeśli ja też jej nie mam? Jeżeli teraz wejdę, mama wciąż będzie trzeźwa, może nawet będzie w stanie na mnie spojrzeć, może spojrzy na mnie tak, jak patrzyła dawno temu, z łagodnym uśmiechem i oczami rozszerzonymi zachwytem, jakby wszystko, co robię i mówię, było prawdziwym cudem. A może w chwili, gdy mnie zobaczy, mina jej skwaśnieje, oczy się zachmurzą i wszystko, co sprawia, że nie da się stawić czoła światu na trzeźwo, okaże się moją winą. A prawda jest taka, że to bardzo boli. Boli, kiedy ona tak na mnie patrzy, ponieważ za nią tęsknię. Okropnie za nią tęsknię. Dlatego nie otwieram drzwi. Chowam torbę z książkami w gęstym żywopłocie oddzielającym nas od sąsiadów, wyjmuję banknot dziesięciofuntowy, który miał starczyć do końca tygodnia, wsadzam go do kieszeni razem z kartą miejską, obracam się na pięcie i rzucam do ucieczki.
17 Nie mam pojęcia, dokąd idę ani co tak naprawdę wyczyniam. Po prostu chcę znaleźć się w miejscu, gdzie nie będę sobą, więc zaczynam biec tak szybko, jak tylko potrafię, i tak długo, aż moje płuca zaczynają płonąć, a pot zalewa mi oczy. Rozglądam się i stwierdzam, że stoję przed stacją metra Vauxhall i już wiem, co chcę zrobić. Wsiadam w metro do Euston. Po jakimś czasie winda wypluwa mnie na stację pełną zombie, tępo wpatrzonych w tę samą tablicę z odjazdami pociągów, czekających na sygnał, by znów się poruszyć. Przechodzę między nimi, lawiruję w niekończącym się tłumie, wreszcie wychodzę na Everholt Street. I ruszam w kierunku Camden Town. W ciągu ostatniego roku często tu bywaliśmy. Kilka lat temu to miejsce wydawało mi się niesamowicie ważne i egzotyczne, przepełnione wolnością i muzyką, i poza moim zasięgiem. Dostać się tam to byłoby dopiero coś. Ale kiedy po raz pierwszy poszliśmy tam całą czwórką, przepełniał mnie strach, jakby miało nas spotkać coś potwornego: zgubimy się, porwą nas, podadzą narkotyki i obudzimy się okradzeni na łodzi pośrodku kanału… Ale poszliśmy tam i okazało się, że to miejsce totalnie się różni od moich wyobrażeń. To była pułapka na turystów, pełna straganów sprzedających szmaty farbowane metodą tie-dye i cudaczne kapelusze, pubów tematycznych i ludzi łażących dokoła w poszukiwaniu odrobiny szablonowej oryginalności, którą mogliby zabrać ze sobą do domu, ozdobić nią swoje nudne żyćko. Ludzi takich jak ja. I kiedy dotarło do mnie, że w tym miejscu czuję się jak osoba dorosła, pełna mocy, zorientowana, nic w Camden – ani zaśmiecone ulice, ani przepełnione puby – nie budziło już we mnie strachu, a samotna wyprawa na Camden to najlepsze, co może być. Bo tutaj nikt nie gapi się na niskiego rudzielca z wygoloną głową, kółkiem w nosie i czterema dziurkami w uchu. Tutaj taka osoba ledwo ociera się o kategorię dziwadła. Tutaj mogę swobodnie odetchnąć, być sobą i nikogo nie interesuje, co to znaczy. Przemykam pośród tłumu obcych ludzi i niesamowicie podoba mi się, że nikt z nich nie wie, kim jestem, i nikt na całym świecie nie wie, gdzie teraz jestem. Powietrze pachnie piwem i papierosami, przepełniają je odgłosy ruchu ulicznego, krzyki i śmiechy. Docieram do baru w suterenie o nazwie Gin Bath, miejsca, które bardzo się stara zachować swój brudny i obskurny wizerunek. Na stacji Vauxhall przypomniało mi się, że dzisiaj wieczorem odbywa się tu open mic i nagle wszystko nabrało sensu. I oto ja, osoba w sytuacjach społecznych zwykle skrępowana i radząca sobie mniej więcej jak słoń w składzie porcelany, wchodzę do środka bez wahania, ponieważ tutaj jestem nikim, noszę czapkę niewidkę, tutaj mam prawo być sobą. Jakby po drodze do mojego organizmu dostała się jakaś substancja odurzająca, jakby zawładnęła mną iluzja, że jestem supercool. Facet przy wejściu przepuszcza mnie bez słowa, barman, u którego zamawiam colę, rzuca mi tylko krótkie spojrzenie. Jest jeszcze spokojnie, dopiero dochodzi szósta, sprawdzam telefon, nie ma sygnału, nikt tutaj nie może do mnie dotrzeć ani mnie zranić.
Stopniowo bar wypełnia się ludźmi, jest kilku muzyków i całe mnóstwo ich znajomych. W końcu ludzka masa odpycha mnie i moją ciepłą colę daleko od baru, w kąt w pobliżu sceny. Opieram się o szarą i chyba brudną ścianę, splatam ramiona na piersi, czekam na pierwszy występ. To dziewczyna z gitarą, jak zwykle, a zaraz po niej, rzecz jasna, pojawia się kolejna dziewczyna z gitarą. Są utalentowane, potrafią śpiewać i grać, miło słucha się ich głosów splecionych z gitarowymi dźwiękami, ale żadna z nich nie szarpie mi bebechów, nie ma nawet ułamka tej mocy i energii, jaką emanuje Rose, kiedy śpiewa któryś z naszych utworów. W pewnym sensie nie ma to jednak żadnego znaczenia. Najważniejsze, że w ogóle tu jestem, obserwuję widownię złożoną z ich chłopaków i koleżanek, którzy wiwatują i tupią do rytmu. Kiedy zapala się światło i z głośników zaczyna płynąć muzyka, wcale nie mam ochoty się stąd ruszać. Chcę, by pół centymetra coli na dnie szklanki nigdy się nie skończyło, by trwało przez resztę mojego życia, która wydarzy się nieuchronnie, kiedy je wypiję. – Przyglądałam ci się. Podskakuję. To jedna z występujących dziewczyn się do mnie odezwała. Już mi się wydawało, że naprawdę mam czapkę niewidkę, a tu proszę, ludzie jednak mnie widzą. Występowała mniej więcej w połowie imprezy, Danni Heaven, proste ciemne włosy do pasa, blada, niemal biała cera, tatuaż wijący się wokół bioder. Starsza ode mnie, pewnie kilka lat, i wyższa. Czasem się zastanawiam, kiedy wreszcie i ja wystrzelę w górę, jak to mówią. – Już mam ciarki – mówię z krzywym uśmieszkiem. W końcu tutaj ja to nie tylko Red, czyli nikt, tutaj tryskam dowcipem i inteligencją, imponuję odwagą, steruję własnym życiem. – Taa, sorry, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. – Śmieje się, uważa mnie za zabawną osobę. Dotyka swoich włosów, potem szyi, śledzę wzrokiem trasę jej palców. Czy ta piękna dziewczyna naprawdę ze mną flirtuje? Ze mną? Niemożliwe. – Zauważyłam, że przez cały wieczór nikt ci nie towarzyszy – mówi uśmiechnięta. – Obserwowaliśmy cię i muszę przyznać, że trochę ci zazdrościmy. Trzeba sporej odwagi, żeby spędzać samotnie wieczór na mieście. – Może nie mam żadnych znajomych – odpowiadam, też z uśmiechem. Dociera do mnie, że kurwa, ja naprawdę flirtuję z tą dziewczyną. I nagle jestem legendą. Nawet jeśli ona odwróci się na pięcie i sobie pójdzie, nie będzie to miało większego znaczenia. Ekscytuje mnie sama możliwość, igranie z losem, sprawdzanie, na ile mi sprzyja. – Założę się, że masz mnóstwo znajomych – mówi. – Założę się, że mnóstwo ludzi cię lubi. Wyglądasz niesamowicie. – Muska dłonią moją dłoń, robi krok w moją stronę, czuję zapach jej perfum, słodkich, coś jak wanilia. – Hej, wybieramy się do klubu. Chcesz się przyłączyć? – Nie mogę. – Nie mam pojęcia, co mną kieruje, ale następnym zdaniem sabotuję swoją szansę. – Mam jutro szkołę. Red, ty tchórzu.
– Serio, chodzisz jeszcze do szkoły? – Robi wielkie oczy, a jej wargi układają się w duże okrągłe O. – Jezu, to ile ty masz lat? – Szesnaście. – Wzruszam ramionami. – Sorry. – O rany, a takie cudo. – Kręci głową, ale wciąż się uśmiecha. Nagle wyrywa mi telefon. – Chodź, zrobimy sobie selfie. – Gapię się z kretyńską miną na siebie obok dziewczyny, która obejmuje mnie jednym ramieniem, błyska flesz, wypalając obraz na tylnej ściance moich gałek ocznych. – No cóż, w takim razie chyba nie będę cię zatrzymywać. Skoro jutro szkoła, wracaj do domu. Ale zostawię ci coś na pamiątkę. Nagle jej wargi przywierają do moich warg, dosłownie na sekundę, może trzy, czuję lepki błyszczyk i smak oddechu przepojonego słodkim winem. A potem odsuwa się, przekrzywia głowę i spogląda na mnie jeszcze raz. – Może spotkamy się za parę lat – mówi. Jej dłoń wysuwa się z mojej dłoni i w tym momencie dostrzegam tatuaż na nadgarstku. Niemal dokładnie taki sam jak Naomi, tyle że w kształcie trójkąta. – Czekaj. – Przytrzymuję jej dłoń. Uśmiecha się. – Nie kuś, za to grozi prokurator. – Skąd masz ten tatuaż? Fajny. – Błyskawicznie zakrywa nadgarstek palcami drugiej dłoni, marszczy brwi i odsuwa się ode mnie. – Wcale nie jest fajny. To był błąd. Poważny błąd. – Ale gdzie go zrobiłaś? Moja przyjaciółka ma bardzo podobny i… Jej oczy są teraz wielkie jak spodki, rozgląda się, przysuwa twarz do mojej twarzy. Tym razem nie ma w tym nic seksownego. Nagle jest rozgniewana… i przestraszona. – Powiedz swojej przyjaciółce, żeby spierdalała – syczy. – Niech ucieka najdalej, jak tylko się da. I oby im się znudziło. Zanim zdążę zapytać, co ma na myśli, dziewczyna niknie w tłumie. Niech ucieka? Przed czym? Dom jest pogrążony w ciemnościach. Przemykam do środka, próbuję zapanować nad energią, która mnie wypełnia, buzuje w całym ciele. Połowa mnie jest spięta i podekscytowana, silna i niezwyciężona, i widzę moment w czasie, za kilka lat, kiedy wszystko się ułoży, powpada na właściwe miejsca, i ja też znajdę się tam, gdzie moje miejsce, będę tym, kim mam być. Jak sen, mignięcie przyszłości, tylko sekunda, lecz nie ma to znaczenia, ponieważ sekunda wystarczy, żeby znów poczuć… nadzieję. Dopiero teraz, kiedy to uczucie powróciło, dotarło do mnie, że przez jakiś czas było nieobecne. A druga połowa pyta mnie krytycznie: serio? Jakie jest prawdopodobieństwo spotkania osoby z takim samym tatuażem jak ten na nadgarstku Nai? Co miała na myśli ta dziewczyna, mówiąc o ucieczce? Pytania kłębią się i napierają, każde domaga się odpowiedzi. Doprowadzają mnie do szału. Potrząsam głową, żeby je przegonić. Wszędzie widzę rzeczy powiązane z Naomi, ale to tylko iluzja. Coś sobie wymyślam. Pewnie dziewczyna nieźle się przeraziła. Poczuła, że ją osaczam. W końcu tak właśnie postępuję. Przynajmniej według Rose. Muszę wziąć się w garść, odzyskać kontakt z rzeczywistością, bo inaczej chyba całkiem zwariuję.
Wchodzę na górę. Drzwi do pokoju Gracie są otwarte, a ona śpi zwinięta na niepościelonym łóżku, wciąż w szkolnym mundurku. W pokoju rodziców nie ma nikogo, co znaczy, że mama pewnie odpadła gdzieś na dole, a tata znowu wyszedł. Przeze mnie Gracie została sama, bo nagle naszła mnie potrzeba, żeby odłączyć się od tego życia, znaleźć w świecie przestrzeń tylko dla siebie. Musiała radzić sobie sama, nawet nie wiem, czy coś zjadła. Ja niedługo się stąd wyniosę, jeszcze parę lat i znikam. Ale Gracie dzieli od tej chwili bardzo długa droga. Jestem wszystkim, co ma. Co mogę dla niej zrobić? Otwieram laptop i wrzucam w Google nazwisko Danni Heaven, ale wszystkie jej konta są ustawione jako prywatne, dość zaskakujące w przypadku dziewczyny, która śpiewa i próbuje zdobyć publiczność. Przypominam sobie jej reakcję na moją uwagę o tatuażu. Musi być jakiś związek między tymi elementami. Coś, co łączy Danni z Naomi. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to muzyka. Może Danni miała psychofana, który ją zaatakował i… zrobił jej tatuaż? Wiem, to brzmi jak totalna bzdura, ale teraz wszystko tak brzmi. Może to samo przydarzyło się Naomi, tyle że my nie mamy żadnych psychofanów, a większość naszych fanów to uczniowie z równoległych klas, mam ich numery telefonów. Nie licząc osobnika kryjącego się pod nickiem DarkM00n. Jeszcze raz zaglądam do jego playlist na Tonify, zastanawiam się, czy znajdę tam jakiś punkt wspólny, może on/ona ma na playliście również utwory Danni. Pomijam te skopiowane od Naomi, szukam nowszych. Nie widzę śladu Danni Heaven, chociaż, w przeciwieństwie do Mirror, Mirror, Danni jest zarejestrowana na Tonify. Nagle coś dostrzegam i krew krzepnie mi w żyłach. Utwór Mirror, Mirror zatytułowany Znajdź mnie, zanim zniknę. Podobnie jak w przypadku wszystkich utworów na Tonify zamieszczono też tekst. Co jest najbardziej wkurzające: utwór, który ten palant ukradł Naomi, to ten sam, który leciał z mojego telefonu przy jej szpitalnym łóżku… Tyle że to niemożliwe. Ponieważ ten utwór, te słowa pochodzą z notesu znalezionego w pokoju Naomi. Tę piosenkę znają tylko dwie osoby na całym świecie. Nai i ja. W takim razie DarkM00n to jej chłopak. Bez wątpienia. To logiczne. Na pewno z nim właśnie uciekła. Może jeśli się dowiem, kto to jest, zdołam również się dowiedzieć, co jej się przydarzyło, gdzie była, dlaczego się z nami nie kontaktowała. Klikam na utwór, przykładam telefon do ucha. Słyszę gitarę akustyczną. W moim uchu rozbrzmiewa melodia niesamowicie podobna do tej mojego autorstwa. Gitara brzmi trochę słabo, nawet przy głośności ustawionej na maksa jakość jest amatorska, pewnie nagrano ten utwór na telefonie. A potem wchodzi wokal i moje serce gwałtownie przyspiesza. Słodki, miękki, smutny dziewczęcy głos, który wznosi się i opada, pełen bólu i tęsknoty, przepleciony z dźwiękami gitary, tworząc muzyczny poemat. Znam ten głos, ponieważ należy do kogoś, kogo kocham. Znam doskonale jego brzmienie i intonację. To Naomi. Bez najmniejszych wątpliwości. Tę listę stworzono dwudziestego drugiego sierpnia. Wtedy już szukaliśmy Naomi.
W końcu doznaję olśnienia. DarkM00n to nie jest chłopak Naomi. To Naomi. Po co pseudonim? Dlaczego się z nami nie skontaktowała? Mogła przynajmniej nas powiadomić, gdzie jest. Chyba że… Jeszcze raz czytam tytuł utworu. Znajdź mnie, zanim zniknę. Fałszywa tożsamość Naomi wydaje się całkowicie bez sensu. Chyba że została uwięziona i wiedziała, że ją nieustannie obserwują. Chyba że robiła wszystko, by zwrócić naszą uwagę, ale tak, by nikt inny nie zauważył. Chyba że się bała. Sięgam po telefon i dzwonię do Ash. – Co? – odpowiada po pierwszym sygnale. – Mam prawdziwą bombę.
18 Zero snu. Za dużo się dzieje. Jakby gdzieś opodal grała wielka karnawałowa orkiestra, coraz bliżej, coraz głośniej. Moja kłótnia z Ash trwała niemal do rana. – Musimy powiadomić policję. – Dlaczego? – zapytała. – Zobaczą tylko nastolatkę, która zwiała z domu i umieściła kilka piosenek na stronie z muzyką. Nic wielkiego. Nie, nie powiadomimy policji. Najpierw muszę przyjrzeć się temu całemu DarkM00n. Jeśli to była Naomi, jeśli potrzebowała pomocy, wiedziałaby, że jej szukam, zostawiłaby inne wskazówki. – Jeśli to była Naomi i jeśli potrzebowała pomocy, to dlaczego po prostu nie wysłała mejla czy esemesa? Czemu nie poszła na przystanek autobusowy? Dlaczego po prostu nie wróciła do domu? – Właśnie dlatego nie powiadomimy glin – powiedziała Ash. – Ponieważ są równie durni co ty. Pogadamy w szkole. I się rozłączyła. Perspektywa szkoły wydaje się w tej sytuacji całkowicie bezsensowna. Chcę pójść do Nai, zapytać ją, co się stało. Ale nie mogę. Ash powiedziała mi coś jeszcze: mianowicie, że utrzymają Nai w śpiączce co najmniej przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Poprzedniego wieczoru lekarze wzięli Maksa i Jackie na bok i oznajmili: „Normalnie oczekiwalibyśmy szybszej poprawy, zwykle nie trzymamy pacjenta w śpiączce farmakologicznej dłużej niż kilka dni. Im dłużej to trwa, tym większe ryzyko trwałego uszkodzenia mózgu bądź zaprzepaszczenia jakichkolwiek szans na wyzdrowienie. Uważamy, że powinni państwo przygotować się na najgorsze”. Powiedziała to tak po prostu, płaskim, monotonnym głosem. Jakby to nie była prawda. Ja też nie przyjmuję tego do wiadomości. Wstaję w końcu i postanawiam jednak iść do szkoły, bo szczerze? Nie mam pojęcia, co innego można zrobić. – Włożyłaś czyste ubranie? – pytam Gracie, wchodząc do kuchni. Siedzi nad miską z płatkami Coco Pops. Spogląda na pomięty mundurek i wzrusza ramionami. – No dalej, gówniaro – mówię, po czym biorę ją za rękę i prowadzę z powrotem na górę. – Włóż przynajmniej czystą bluzę. Na szczęście znajduje się jedna sztuka, podobnie jak koszulka polo. Pomagam jej zdjąć wczorajsze ubranie i mówię, że zaczekam na zewnątrz, a ona niech zmieni bieliznę. Wychodzi z pokoju po bardzo krótkiej chwili, nie wiem, czy posłuchała, ale chyba nie jest to takie istotne, kiedy ktoś ma siedem lat. – Nie było cię w nocy w domu? – rzuca, kiedy prowadzę ją do łazienki, żeby umyła twarz i wyszorowała zęby. – Co ty opowiadasz? – pytam. Wydawało mi się, że nikt nie zauważył mojej nieobecności. Na jednej z półek
znajduję jeden ze starych grzebieni taty, za armią do połowy zużytych butelek z różnego rodzaju balsamami nawilżającymi, które kupuje mama tylko po to, by po tygodniu porzucić stary i kupić kolejny. Dziwne znalezisko, zakurzone, z kilkoma wyrwanymi włosami, jak relikt. Ledwo pamiętam, że on wciąż tu mieszka. – Zajrzałam do twojego pokoju – odpowiada Gracie. – Mama drzemała, więc wzięłam sobie płatków i poszłam do ciebie, żeby pograć na perkusji, ale ciebie nie było. Ani w pokoju, ani nigdzie indziej, bo szukałam. – Cholera. – Wypowiadam to słowo na głos i zabieram się do pracy, próbuję okiełznać jej gęste kręcone włosy, rude jak moje, tylko odcień jaśniejsze, co chyba czyni z Gracie truskawkową blondynkę. – Cholera – zgadza się Gracie, a ja tłumię śmiech. – Słuchaj, mała, przykro mi, to był zły dzień, ale wiem, że nie powinnaś zostawać bez opieki. – Mama była w domu. – Gracie wskazuje na półkę, gdzie leżą gumki z My Little Pony, z wplątanymi wczorajszymi włosami. – Możesz ich użyć. – Spróbuję. Ale jak wiesz, fryzury to nie jest moja specjalność. – Red, czy wszystko w porządku? – pyta Gracie. Zwijam połowę jej włosów w koczek i okręcam gumką, żeby się nie rozpadły. – Jasne. Dlaczego pytasz? – Bo widzę w tobie smutek i zmęczenie. Przerywam na chwilę i patrzę na siostrę. Połowa jej włosów tkwi zwinięta w kulę z boku głowy, druga sterczy dokoła jak piorun ognisty. – Jasne, że tak, wszystkie nastolatki mają smutek i zmęczenie zapisane w obowiązkach pracownika. Kiedy wrócę ze szkoły, pokażę ci, jak się przechodzi kryzys egzystencjalny. – Super! – Gracie robi wielkie oczy. – Proszę – mówię, podziwiając rezultat swojej pracy. – Wyglądasz jak rąbnięta wersja księżniczki Lei. Gracie wspina się na palcach i patrzy w lustro. – Podoba mi się, ale chcę mieć taką fryzurę jak ty. – Gracie odwraca się i wyciąga ręce w stronę wygolonych miejsc po bokach mojej głowy. – Mama dostałaby zawału – mówię, krzywiąc się, a Gracie chichocze. – Red, mogę pograć na twojej perkusji, jak wrócę ze szkoły? W tym momencie otwierają się drzwi sypialni mamy, widzę przez szparę, że spała na łóżku, a nie w. Taty ani śladu. – Jesteś gotowa, kochanie? – Mama uśmiecha się do Gracie, ma ciepłe spojrzenie, łagodny głos i wiem, że czuje się jak ostatnie gówno, bo nie pamięta, co wydarzyło się ostatniej nocy. – Grzeczna dziewczynka. – Red mi pomaga. – Gracie uśmiecha się do mnie z dumą. – Dzięki. – Mama nie patrzy na mnie. Należałoby pewnie przywyknąć, że mówi mi same przykre rzeczy, ale i tak boli. Prawie tak jak to, że Gracie jako jedyna zauważyła moją nieobecność ostatniej nocy. – Tata znowu wcześniej wyszedł do pracy? – pytam, patrząc jej prosto w oczy. Stoi
w drzwiach, jej włosy sterczą na wszystkie strony, wczorajszy makijaż spłynął. – Czasem zastanawiam się, czy on się przypadkiem nie wyprowadził, tylko zapomniał nas o tym powiadomić. W nagrodę dostaję widok jej kurczącej się twarzy. Widzę, że z tym walczy. Przekrwione oczy napełniają się łzami, wargi zaciskają się w cienką nieszczęśliwą kreskę. Jedno trzeba jej przyznać, stara się nie okazywać przy Gracie przygnębienia i wściekłości. Przynajmniej wtedy, gdy jest trzeźwa. – No to w drogę – mówi do Gracie. – Zakładaj buty. Czekam, aż Gracie znajdzie się w odpowiedniej odległości, i dopiero wtedy mówię: – Zasnęła wczoraj w szkolnym mundurku. – Wiem – warczy. – Chciała w nim spać, więc pomyślałam, cóż to szkodzi, to w końcu tylko mała dziewczynka. – Mamo, wiesz, że to nieprawda. Nie możesz udawać, że wszystko jest okej. To wobec niej nie w porządku. – A dlaczego niby sądzisz, że nie jest okej? – pyta, a jej oczy rozszerzają się ze złości. – Bo odpadłaś na sofie i nawet nie podałaś Gracie kolacji – odpowiadam. – Nie jest okej, mamo, jest… – Nie wiem, jak dokończyć to zdanie. Zamyka drzwi. – Nie uważasz, że moje życie jest wystarczająco ciężkie? Próbuję zajmować się domem, a twój ojciec gdzieś lata, spotyka się z jakąś babą, przychodzi do domu tylko po to, by odebrać pranie. Próbuję chronić Gracie przed tym całym cyrkiem… – Wymierza we mnie palec. To ja jestem cyrkiem. – I ty, ty próbujesz mi wmawiać, że jestem złą matką? Czy ci się to podoba, czy nie, słonko, innej nie masz. I dopóki mieszkasz pod moim dachem, lepiej okazuj mi choć odrobinę szacunku. Jej palec wskazujący odnalazł drogę do mojej twarzy, wściekła dziabiąca włócznia. Przez milisekundę myślę, czy nie wyciągnąć ręki, nie chwycić jej dłoni, powiedzieć: „Mamo, proszę, kocham cię, brakuje mi ciebie i bardzo się o ciebie martwię, nie podoba mi się to, co sobie robisz, dokucza mi samotność i przerażenie, potrzebuję cię. Proszę, pomóż mi. Pomóż mi”. To właśnie chcę powiedzieć, to właśnie jest na końcu zdania, którego nie udało mi się dokończyć. Ale zamiast tego zapala się iskra, ogarnia mnie wściekłość i nie czuję do niej miłości, tylko nienawiść. – Nie wiem, czy możesz mówić, że mieszkam pod twoim dachem, skoro nic w tym domu nie robisz, przepijasz kasę taty i zaniedbujesz dzieci – mówię, przepychając się obok niej do drzwi. – Wyglądasz ohydnie, cuchniesz jak gówno. Wszyscy wiedzą, że pijesz, wszyscy na tej ulicy, wszyscy w mojej szkole, wszyscy w szkole Gracie. Nic dziwnego, że tata nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Zaprowadzę dzisiaj Gracie do szkoły. Jezu, weź prysznic i dopilnuj, żeby od ciebie nie jechało, kiedy będziesz ją odbierać. Zbiegam po schodach, chwytam swój plecak, potem plecak Gracie, pociągam ją za sobą i trzaskam drzwiami. Skądś wiem, że na górze, za zamkniętymi drzwiami łazienki, mama płacze. Czuję się jak gówno, ale przez nią też tak się czuję.
Leo
Gdzie jesteś? Red
W drodze Leo
Czemu po czasie? Red
Noc na mieście. Sprawy stają się interesujące Leo
Gdzie? Z kim? Red
Camden. Ktoś do mnie zagadał. Chcesz zobaczyć fotkę? Kliknij, by zobaczyć
Leo
Rany! Zarąbista! Red
Co nie? Ale nie to jest najciekawsze. Musimy pogadać Leo
Co się stało? Red
Nie tutaj. Osobiście Leo
Co? Dlaczego? Red
Są powody. Co u ciebie? Leo
Nie wiem. Aaron już zaczyna. Będzie gówno Red
To znaczy? Leo
Nie wiem, ale chce mnie w to wciągnąć Red
Nie zmusi cię Leo
Może nie musi Red
Mam coś twojego Leo
Co?
19 – Hej, Leo. Stoi w kolejce w stołówce, z przodu. Wiem, że każdy, kto wciska się bez kolejki, naraża się na karę fizyczną, ale muszę porozmawiać z nim o telefonie. O DarkM00n. Muszę się dowiedzieć, czy ukrywa przed nami coś na temat Naomi. Ash powiedziała, żeby nikomu nie mówić, może to nic nie znaczy, ale po prostu muszę się dowiedzieć. – Leo, przyjdziesz na próbę? – Tak, będę za dziesięć minut – mówi Leo. Ruchem głowy wskazuje Kashę: lubiana, z krągłościami, przerażająca jak nie wiem co. – W tym momencie jestem trochę zajęty. Nie mogę jednak czekać, aż Leo dokona kolejnego podboju, zwłaszcza że wiem, że wcale nie chce spędzać czasu z taką dziewczyną jak Kasha. – Leo, musimy pogadać. To bardzo ważne. Naprawdę. – Kurwa. – Leo odwraca się w stronę Kashy, pochyla się. – Później porozmawiamy, okej? Kasha rzuca mu krzywy uśmieszek mówiący: może, a może nie. – Wiesz co, Red – mówi Leo, kiedy wychodzimy ze stołówki – byłem tak blisko. – Ta sprawa jest znacznie ważniejsza. – Co znowu? Czekam, aż znajdziemy się na dziedzińcu, w kącie zarezerwowanym dla dzieciaków, które chcą się całować bądź palić, bądź to i to. Wyłuskuję nokię z kieszeni i podaję mu. – Kurwa. – Kręci głową. – Po co ci ten telefon, Leo? Dziwne, żeby gość w twoim wieku nosił telefon na kartę. I dlaczego masz w nim numer Nai? Czy między wami coś się działo? Wiesz, gdzie była przez cały ten czas? – Co? Nie, no skąd! – Znów kręci głową. – Nawet nie wiem, o czym mówisz. Sądzisz, że ukrywałem Nai i nic wam nie powiedziałem? Takie masz zdanie na mój temat? Wyraz bólu na jego twarzy totalnie wytrąca mnie z równowagi. Wcześniej nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja opinia na jego temat cokolwiek dla niego znaczy. To szok zobaczyć przebłysk zdradzający, że Leo czuje się równie niepewnie jak cała nasza reszta. – Nie. – Ręce opadają mi wzdłuż boków. Wzruszam ramionami. – Chcesz znać prawdę? Już nie wiem, co myśleć. Wszystko jest takie dziwne i pokręcone. Wydawało mi się, że znam Nai, ale nie przyszło mi do głowy, że zamierza uciec, nie powiedziała mi, że w jej życiu dzieje się coś, co… – Przerywam, nadal nie wiem, czy powiedzieć mu o utworze Nai umieszczonym na Tonify. – A Rose jest taka dziwna, zdystansowana, jakby próbowała mnie od siebie odepchnąć… – Wobec mnie też się tak zachowuje – mówi Leo. Znów ten wyraz bólu na twarzy. Nagle rozumiem, skąd nagłe zainteresowanie
Kashą. Próbuje zapomnieć o dziewczynie, w której potajemnie się kocha. Znam to uczucie. – Z Rose dzieje się coś niepokojącego – mówię. – A ty masz telefon na kartę z zapisanym numerem Nai. Więc wybacz, jasne, jesteś moim przyjacielem, ale w tym momencie wszystko wydaje się możliwe. – Okej. – Leo z rezygnacją siada na niskim ceglanym murku otaczającym coś, co w założeniu było ogrodem pamięci na cześć dziewczyny, która zabiła się kilka lat temu, ale teraz miejsce głównie zarasta chwastami. – Chyba rozumiem. Rozumiem, o co ci chodzi z Rose. Ale w kwestii telefonu to zapomniałem, że w ogóle go mam. Aaron poprosił mnie, żebym go kupił, kiedy siedział. Czasem udawało mu się zdobyć telefon, mogliśmy pogadać. Czasem zanosiłem mu różne rzeczy, rzeczy, dzięki którym mógł przetrwać. – Szmuglowałeś dla niego? – Robię wielkie oczy. – Życie w więzieniu jest ciężkie, bez kontrabandy nie masz co liczyć na szacunek. – Kontrabandy? Masz na myśli… dragi? Leo nie odpowiada, a ja nie mogę uwierzyć, że to robił. Może ma rację, może tylko odgrywamy role dobrych przyjaciół. Prawdziwi przyjaciele wiedzą o sobie wszystko. – Kurwa, Leo, mogli cię złapać… – Nie miałem nawet szesnastu lat, nic by mi nie zrobili. Nie potrafię mu wytłumaczyć, że na samą myśl, że robił coś tak niebezpiecznego, zbiera mi się na mdłości, więc nawet nie próbuję z nim dyskutować. – To nie wyjaśnia, dlaczego zapisałeś numer Nai w tym telefonie. – Ponieważ pierwszej nocy, kiedy jej szukaliśmy, zanim dowiedziałem się, że jej telefon jest wyłączony i zaginął, pomyślałem… pomyślałem, że może odbierze telefon, jeśli rozmowa będzie z numeru, którego nie zna. Więc zadzwoniłem. Ale od razu włączyła się poczta głosowa. Próbowałem kilka razy. Postanowiłem zadzwonić jeszcze raz za kilka dni, więc zachowałem numer, ale wtedy okazało się, że nie mogą odnaleźć jej telefonu, więc więcej nie próbowałem. Wszystko, co mówi, brzmi sensownie, ale jednak Leo to jeden z moich najbliższych przyjaciół, a miał sekretny telefon. Niezbyt fajne uczucie. – Możesz mi go oddać? – pyta, a ja podaję mu nokię. – Po co ci on, skoro Aaron wyszedł? – Ponieważ granie w szkolnym zespole to nie jest prawdziwe życie. To dla dzieciaków. A ja muszę zająć się poważniejszymi sprawami. – Przesuwa obiema dłońmi po krótko przyciętych włosach. – Aaron mnie potrzebuje i czasem potrzebuje mnie poza systemem. Ten i tak teraz wyrzucę, kupię nowy. Posłuchaj, to był dobry rok, mieliśmy zespół i tak dalej. Może najlepszy rok w całym moim życiu i na pewno wystąpię na koncercie, ale w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że to nie jest moje życie i nie mogę więcej udawać. Ktoś taki jak ja robiący karierę gitarzysty? Nic z tego nie będzie, Red. Po prostu nie. – To nie ty mówisz, tylko Aaron. Nie pozwól, żeby ci dyktował, kim jesteś. Leo rzuca mi takie spojrzenie, że gdyby na moim miejscu stał ktoś inny, pewnie skończyłoby się piąchą.
– Chcę tylko powiedzieć, żebyś nie zaprzepaścił tego, w czym jesteś dobry. Jesteś świetnym muzykiem, Leo. Naprawdę rewelacyjnym. Nie zmarnuj talentu. – Kurwa, Red, ja już naprawdę nie wiem. Ten gość, którego zaatakował Aaron. Kiedy Aarona nie było, przejął jego rewir. A teraz Aaron musi coś z tym zrobić, coś bardziej konkretnego niż poprzednim razem. Inaczej straci twarz i nikt nie będzie chciał się z nim zadawać. Chce, żebym z nim poszedł. – Bardziej konkretnego? Wtedy o mało go nie zabił… – Nagle dociera do mnie, co on właściwie chce powiedzieć. – Leo, kurwa, nie. Trzymaj się od tego z daleka. Leo potrząsa głową. – Mówisz tak, jakby to było takie proste, jakby chodziło o wybór prawa-lewa, ale wcale tak nie jest. Ani trochę. Nie chcę pakować się w gówno, ale to rodzina, rozumiesz? Aaron o mnie dba, a niewiele jest takich osób. – Ja też dbam o ciebie – odpowiadam. – I Rose, i Naomi… pan Smith… twoja mama. Leo, błagam, nie rób nic głupiego. – Nie jestem idiotą – warczy. – Dam sobie radę. – Zanim podejmiesz decyzję, mogę ci o czymś powiedzieć? – Jasne, z Kashą i tak już nic nie podziałam. – To ona – stwierdza Leo. – To śpiewa Naomi. A więc ten cały DarkM00n to Naomi? – Tak, albo DarkM00n był z nią, kiedy zaginęła. Nikt inny nie wiedział o tej piosence. A tytuł? No i tatuaże. Może mi odwala, ale chyba dostrzegam wzór. Wydaje mi się, że jakiś czas po tym, jak Naomi uciekła, została… porwana, uwięziona, nie wiem. Przetrzymywana w miejscu, gdzie wcale nie chciała być, w miejscu, z którego nie mogła się wydostać i gdzie nie miała jak poprosić o pomoc. – Rany, to śmiała teoria. – Wiem, ale ta piosenka, słowa… Jej głos brzmi tak, jakby płakała. – Po jakimś czasie wszystkiego można się dosłuchać. – Leo nie jest przekonany. – Uciekła z jakimś gościem, nie chciała, by ją znaleziono, stworzyła nowy awatar, to wszystko. Może coś nie wyszło, może się upiła i wpadła do rzeki, a może… może skoczyła. Tak czy inaczej ta wersja jest znacznie bardziej prawdopodobna niż twoja. No bo skoro miała dostęp do internetu, to dlaczego po prostu nas nie powiadomiła, żebyśmy ją uratowali? – Może ten, kto ją przetrzymywał, obserwował ją i bała się, że ją przyłapią. Łatwo prześledzić czyjąś historię w internecie. Mama sprawdza iPada Gracie, jest połączony z jej telefonem, żeby Gracie nie wchodziła tam, gdzie nie powinna wchodzić. A tata umieścił w nim apkę, która śledzi każde naciśnięcie klawiatury. Jeśli ktoś obserwował Nai i pilnował, żeby nie próbowała uciec czy poprosić o pomoc, to na pewno starała się zwrócić naszą uwagę, ale tak, by jej nie przyłapano. Szukam odpowiednich słów, żeby przedstawić swoje przeczucie jako coś konkretnego. – Jeśli nie chciała, żeby ją znaleziono, to po co skopiowała swoje stare playlisty? Po co zrobiła to tak, żeby ktoś, kto trochę poszuka, odnalazł wątek łączący ją i DarkM00n? Czy jeśli popatrzysz na to z tej perspektywy, to, co mówię, nadal wydaje ci się całkowicie
szalone? – Sam nie wiem… – mówi Leo z wahaniem. Nad jego ramieniem widzę motyla, który krąży między wysokimi chwastami, nigdy nie przysiada na dłużej niż sekundę. Tak właśnie zachowuje się moja głowa, jakby odpowiedź znajdowała się tuż obok, tylko ja nie potrafię jej pochwycić. I nagle uderza mnie pewna myśl. – Pamiętasz Carly Shields? – pytam. – Dziewczynę, na której cześć urządzono ten ogród? – Leo spogląda przez ramię. – Taa, jakoś trudno zapomnieć dziewczynę, która rzuciła się pod autobus. Była w równoległej klasie z moim bratem, przez jakiś czas nawet ze sobą chodzili. Przy niej był inny. Co Carly Shields ma z tym wspólnego? – A jeśli… – Wyciągam telefon i wchodzę na stronę szkoły. Od kilku lat istnieje taki zwyczaj, że uczniowie ostatniej klasy na zakończenie szkoły kręcą wideo, poruszają ustami do jakiegoś utworu muzycznego i umieszczają nagranie na YouTubie i na szkolnej stronie. Cofam się o trzy lata, cztery. Jest. – O rany, to ona – mówię, patrząc, jak grupa dziewczyn kroczy korytarzem, poruszając ustami do utworu Beyoncé. Ma inną fryzurę, krótką i ciemną, na nosie okulary, na jej nagich rękach nie widać tatuaży, ale to ona, bez cienia wątpliwości. – Carly? – Leo mruży oczy. – To nie ona. – Nie. To Danni Heaven. – Kto? – Dziewczyna, która zagadała do mnie na Camden. Miała tatuaż podobny do tego, który ma Nai, a na moją uwagę o nim całkiem jej odbiło. Leo, ona chodziła do naszej szkoły. A Carly Shields była zdolna i bystra, prawdziwa szkolna gwiazda, wygrywała zawody pływackie i grała na harfie na profesjonalnym poziomie. Wszystko wspaniale się układa i nagle dziewczyna skacze pod koła autobusu? Dlaczego? To nie pasuje do całości obrazu. – No nie wiem. – Leo potrząsa głową. – Dodajesz dwa do dwóch i wychodzi ci pięćdziesiąt siedem. W przypadku Nai ucieczka nie była niczym nietypowym. – Wcześniej, ale nie od czasu, gdy powstał zespół. Ale może masz rację. Może się mylę, ale te trzy dziewczyny chodziły do tej samej szkoły. Jedna z nich nie żyje, dwie mają bardzo podobne tatuaże. W tym coś musi być, Leo, ja to wiem na pewno. – O czym rozmawiacie? – Ashira pojawia się nie wiadomo skąd. – A co cię to obchodzi? – warczy Leo, ale dostrzega moje spojrzenie i dodaje: – Przepraszam. Red znowu bredzi. – Usłyszałam coś na temat Carly Shields – mówi Ashira. – To dziewczyna, która rzuciła się pod autobus. Co ona ma wspólnego z Naomi? Stała za rogiem i podsłuchiwała? Jest niebywała. I nawet mi się to podoba. – Nic takiego, po prostu przyszło mi na myśl… A jeśli ktoś zmusił Carly, żeby się zabiła? – Seryjny morderca? – pyta Ash śmiertelnie poważnie. – Nie, tu dzieje się coś innego. Coś dużego i… niewidocznego.
– Jak Illuminaci? – Co? – Mrugam. – Czego dowiedziałaś się na temat DarkM00n? – Niczego. To znaczy tyle, że konto to subkonto połączone z innym adresem, który jest naprawdę porządnie zabezpieczony. Nie mogę się do niego dobrać. Ale śpiewa Naomi. Co do tego nie ma wątpliwości. Wbija wzrok we własne stopy. Nagle ogarnia nas to samo uczucie. Dociera do nas, że to się dzieje naprawdę, to nie gra, nie film. To prawda. Kurwa. – Danni Heaven też chodziła do Thames Comprehensive. – Jaka znowu Danni Heaven? – Taka dziewczyna, która zagadała do mnie na mieście. Najpierw wydawało mi się, że to nic nie znaczy, że wyobraźnia płata mi figle, ale naprawdę miała tatuaż podobny do tego, który ma Nai. Powinniśmy zawiadomić policję – mówię. – Gówno prawda. – Leo jest naprawdę pomocny. – To wszystko tylko zbiegi okoliczności. Powiedzcie komuś o swoich przypuszczeniach, zobaczycie, że wezmą was za świry. Odpuśćcie, lepiej skupcie się na tym, żeby Naomi wyzdrowiała. I na koncercie. Patrzę na Ash, a ona niemal niedostrzegalnie potrząsa głową. – Może i tak – mówię. – Tak, może masz rację. Może to tylko moja wyobraźnia. – Przyjdziecie dzisiaj do szpitala? – pyta Ash. – Proszę. – Jasne, że tak – odpowiadam bez namysłu za siebie i za Leo. – Dzięki. Em, Red? – Ashira odchodzi na bok, a Leo wywraca oczami. Wzruszam ramionami i idę za nią. Szepcze mi do ucha: – Carly Shields. Danni Heaven. Zobaczę, co da się znaleźć na ich temat. Wierzę ci. Do zobaczenia. Odprowadzam ją wzrokiem. Zastanawiam się, czy to dobry znak, że wierzy mi najbardziej stuknięta laska w całym Londynie. – Nie wiem, czy będę mógł dzisiaj przyjść – mówi Leo, podchodząc do mnie. – Aaron mnie potrzebuje. – Leo, nie rób tego, co on ci każe. Nie waż się spieprzyć sobie przez niego życia. – Jestem z nim związany. Ta sama krew – mówi gwałtownie Leo. – Jasne – rzucam. Nagle ogarnia mnie zmęczenie. – To twoje życie. A raczej to, co z niego zostało. – Pierdol się. Pokazuję mu środkowy palec. Ruszam w stronę wejścia, ale jeszcze wołam przez ramię: – Hej, zapytasz Aarona o Carly Shields?! – Nie – odpowiada Leo. – Lubił ją, nigdy nie pogodził się z jej śmiercią. Nie zrobię mu tego. Jeśli tak wierzysz w tę swoją teorię spiskową, działaj na własną rękę. Ma rację, to szalona teoria spiskowa. Kiedy się o niej opowiada, wydaje się nielogiczna i nieprawdopodobna. A jednak… Nie mogę tak łatwo zrezygnować i udawać, że wszystko jest jak zwykle, że wszystko jest okej. Nic nie jest okej. Wchodząc do klasy, uświadamiam sobie, że Rose znów nie pokazała się od rana. Kurde, naprawdę mi jej brakuje.
20 Otwierają się drzwi windy, w nozdrza uderza mnie ostry zapach szpitala. Nagle staję twarzą w twarz z Maksem i Jackie. Oboje płaczą. – Co się stało? – pytam. – Czy ona…? – Nie. – Jackie próbuje się uśmiechnąć, ale zamiast tego szlocha. – Nie, kochanie. Tylko jej stan nie poprawia się tak szybko, jak lekarze by chcieli. Nie powinna tak długo pozostawać w śpiączce i… Po prostu za dużo tego wszystkiego. Przepraszam, nie martw się. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Znów zaczyna płakać, obejmuje mnie. Stoję tak, długo, wdychając jej zapach. – Ash powiedziała, że nie wraca do domu, nie chce jej zostawiać samej. Będziesz mieć na nią oko? – Jasne. – Cokolwiek, byle poczuła się odrobinę lepiej. Cóż, akurat tej obietnicy z łatwością mogę dotrzymać. Całuje mnie w czoło, a ja, zamiast się odsunąć, na chwilę przytulam się do niej. Brakuje mi mamy. W końcu odsuwam się, próbuję z całych sił przywołać na twarz dodający otuchy uśmiech. Max i Jackie wsiadają do windy. Ashira stoi pod drzwiami do pokoju Nai, czoło przyciska do szyby. – Hej – mówię, stając obok niej. – Hej. I stoimy tak obok siebie, patrząc na tę piękną, jeszcze przed chwilą pełną życia dziewczynę, którą tak dobrze znamy, uwięzioną w stanie bliskim śmierci, i nie przychodzą mi do głowy żadne słowa, które mogłyby pomóc w tej sytuacji. Zamiast tego robię jedyną rzecz, jaka wydaje się w tej chwili odpowiednia. Biorę Ash za rękę. Ashira się nie rusza, nic nie mówi. Tylko przelotnie ściska moje palce. Bierze głęboki wdech, puszcza moją rękę i obraca się w moją stronę. – A więc: Carly Shields nie miała tatuażu, w każdym razie nie krótko przed śmiercią. Więcej nie zdołałam się dowiedzieć. To znaczy, mogłabym dobrać się do raportu z sekcji zwłok, gdybym się uparła, ale wydaje mi się to trochę nieodpowiednie. – No, trochę. Ale jak zdobyłaś pozostałe informacje? – Archiwum szkolnej gazety. Dzień przed śmiercią uczestniczyła w zawodach pływackich, wygrała. Wieczorem grała na harfie na szkolnym koncercie. Owszem, mogła mieć tatuaż w miejscu, które zakrywał kostium kąpielowy, ale i Naomi, i Danni mają tatuaż na nadgarstku… Myślisz, że dałoby się spotkać z Danni i ją wypytać? Podaje mi wydruk artykułu ze starego numeru lokalnej gazety. Na chwilę tracę oddech. Na zdjęciu widnieje mój tata w roli członka zarządu szkoły i wkłada medal na szyję Carly ubranej w kostium kąpielowy. Zdjęcie jest kiepskie, ziarniste, a tata ma więcej włosów niż teraz. Ale to bez wątpienia on. Gapię się na niego stojącego obok nieżyjącej dziewczyny, i nagle czuję ciary na karku. To dopiero zbieg okoliczności. – Wydaje mi się, że ona nic więcej nie powie. – Nie mówię Ash, że na zdjęciu jest mój tata, ponieważ czuję, że jest to sekret, którego na razie nie mogę zdradzić. – Ale
spróbuję. Wejdę na jej Instagram i wyślę wiadomość. – Dobra. Chcesz posiedzieć chwilę przy Nai? – Jej głos jest bezdźwięczny. Już nie wie, gdzie szukać swojej siostry, chociaż ona jest tuż obok. – Idę po colę. Chcesz? Kiwam głową, zbieram się w sobie i otwieram drzwi. Za każdym razem, gdy ją widzę, wygląda odrobinę lepiej. Nadal ma opatrunek na oku, ale skóra dokoła nie jest już taka spuchnięta i przekrwiona. Jeśli zmrużyć oczy i wyciąć z obrazka wszystkie rurki i bandaże, można pomyśleć, że Nai po prostu śpi. – Twoja piosenka jest naprawdę dobra – mówię. – W twojej wersji brzmi znacznie lepiej niż w mojej. Ciekawe, gdzie ją nagrałaś i kiedy stworzyłaś to dziwne konto, i dlaczego. Nie mogłabyś wreszcie się obudzić i opowiedzieć nam o wszystkim? Co ty na to? Wtedy moglibyśmy wrócić do normalnego życia. Do tego, co było wcześniej. Od kiedy zniknęłaś, wszystko się rozpada. Leo znów zadaje się z Aaronem, a Rose… nawet nie umiem tego określić. Jakby była gdzie indziej. Jeśli się teraz obudzisz, zdążysz zagrać z nami na koncercie w przyszłym tygodniu, w końcu to twoje urodziny. No, obudź się, porozmawiaj ze mną. Maszyny szumią i pikają, Nai oddycha, wszystko pozostaje dokładnie tak samo, bo jak niby, kurwa, miałoby być. Nai leży w śpiączce. Biorę ją za rękę i stwierdzam z radością, że sińce wokół nadgarstka wreszcie zbladły. Tatuaż nadal tam jest. Podnoszę jej ramię wyżej i przesuwam się, żeby bliżej mu się przyjrzeć. Jest dziwnie piękny, pełen szczegółów, zrobienie go na pewno trwało wiele godzin i kosztowało ją wiele bólu. Może cyknę zdjęcie i pokażę w salonie tatuażu, tak jak proponowała Ash. Na pewno nie zaszkodzi. Wyciągam telefon i robię kilka fotek, ale za każdym razem przeszkadza mój cień rysujący się w ostrym blasku świetlówek, zaciemnia wszystkie szczegóły. Przestawiam aparat na tryb selfie, delikatnie ujmuję nadgarstek Nai, ustawiam się odpowiednio do światła i wreszcie robię dobre ujęcie. O kurwa. To jasne jak słońce. Takie oczywiste. Nagle widzę to tak wyraźnie. – Co jest? – pyta Ash, wchodząc do pokoju. – Spójrz. – Podaję jej telefon. Patrzy na zdjęcie. – Co widzisz, Ash? – O Boże… – Ash patrzy na tatuaż, potem na mnie. – Widzę cyfry, mnóstwo cyfr. Cyfry i litery, kropki i kreski, jedne na drugich, ale da się je rozpoznać. To może być szyfr. To znaczy, równie dobrze może to być praktycznie wszystko… ale również szyfr. – Jeszcze raz na mnie spogląda. – Mam zdjęcia jej tatuażu w swoim telefonie, odwrócę je tylko i… Red, to niesamowite. – Naprawdę myślisz, że to szyfr? – Lecę do domu. Jeżeli to szyfr, znajdę sposób, jak go odczytać. Może to odpowiedź na pytanie, co ją spotkało. Jej czarne oczy są pełne blasku i ognia, jakby miała gorączkę. – Ash, zaczekaj. Ten tatuaż składa się z… ja wiem, setki albo i więcej znaków. Możliwe, że są całkowicie przypadkowe – mówię. – Może to tylko jakiś żart. A nawet jeśli to szyfr, pewnie istnieje milion przeróżnych kombinacji tych znaków, nie da się ich odczytać. – Ale muszę spróbować. – Ash mnie ignoruje i rusza do wyjścia, a ja idę za nią do windy, przystaję koło przycisków. Rzuca mi groźne spojrzenie. Na pewno nie należy do
dziewczyn, którym można dyktować, co mają robić. – Ash, martwię się o ciebie – stwierdzam i moje słowa z jakiegoś powodu ją zaskakują, nieco gaszą ogień w jej oczach. – Serio? – Martwię się, że trochę ci… że trochę nam odbija. Szukamy tropów jak Scooby i Kudłaty, a tak naprawdę może one nie istnieją. – A ja kim jestem w tym scenariuszu? Bo zawsze utożsamiałam się raczej z Velmą. Uśmiecham się. Podoba mi się, że potrafi być taka zabawna, nawet kiedy jest poważna. – Tak czy inaczej to będzie naprawdę słabe, jak wrócisz do domu, zamkniesz się w swoim pokoju i doprowadzisz się do obłędu, próbując rozkminić szyfr, którego nie ma. Wiem, że w tym momencie wydaje ci się to niemożliwe, jest niemożliwe, ale pewnego dnia Nai się obudzi, a ty musisz być wtedy w miarę normalna. – Może. I dzięki, że się o mnie troszczysz… To miłe. Ale muszę. Nie wydaje mi się, żeby te cyfry były przypadkowe. Musi istnieć jakiś wzór, jestem przekonana, bo jeśli nie dałoby się ich odczytać, to jaki sens tworzyć taki skomplikowany rysunek? Dla kogoś te litery i cyfry coś znaczą. Mogę przepuścić je w domu przez program przydatny przy łamaniu haseł. Posiedzisz przy niej? – Może mogę jakoś pomóc? – Serio, wątpię. Rusza do windy, spychając mnie na bok. Kiedy znika, ogarnia mnie dziwne uczucie. Nie wiem, dobre czy złe, pewnie lepiej się nie zastanawiać. Spoglądam na swoją przyjaciółkę nieświadomą, co się wokół niej dzieje. – Hm. A więc jednak przemówiłaś.
21 Kiedy wychodzę, jest już późno. Czekam na wiadomość od Ash, chociaż pewnie to, co robi, trochę musi potrwać. Nie mogę przestać o niej myśleć, widzę ją za zasłoną ciemnych włosów, próbującą odnaleźć sens, i czuję wyrzuty sumienia. To ja dostrzegam te wszystkie powiązania, to ja podsycam jej chęć odkrycia prawdy. Prawdy, która być może wcale nie istnieje. To ja patrzę na stare zdjęcie taty w gazecie i zastanawiam się, czy był w to zamieszany. I każda z moich ukrytych obaw wydaje się uzasadniona. Idę do domu, a miasto wygląda dokładnie tak jak zwykle, ludzie na ulicach mijają mnie, jakby mnie w ogóle nie było, też jak zwykle, a pajęcza sieć splątanych myśli w mojej głowie wydaje się złym snem, który rozwiał blask dnia. Zatrzymuję się na moście, wciągam w płuca gorące spaliny, a światła dźwigów wzdłuż Tamizy lśnią w zapadających ciemnościach jak nowe planety, które właśnie pojawiły się w Układzie Słonecznym. Red, czas wziąć się w garść, zrób to dla siebie i dla Ash. Dla Nai i nawet dla Rose, która chyba całkiem się wyłączyła, nikt nie wie, co robi i z kim. Problem z Rose polega na tym, że jest ona znacznie bardziej krucha, niż się wydaje, i czasami, czasami odnoszę wrażenie, że specjalnie robi wszystko, by ją złamano. U ciebie OK? Wysyłam wiadomość i czekam, ale mijają minuty, a odpowiedź się nie pojawia. Przynajmniej wie, że o niej myślę, to już coś. Jutro muszę ją odnaleźć, sprawdzić, czy u niej wszystko dobrze, ponieważ musi wiedzieć, że cokolwiek się wydarzy, cokolwiek zrobi czy powie, ja zawsze będę przy niej. Nic nie można poradzić, kiedy kocha się drugą osobę tak mocno, jak ja kocham ją. Otwieram drzwi i pierwsze, co widzę, to mama siedząca przy stole. Płakała. Przystaję w korytarzu, nie bardzo wiem, co robić. Uśmiecha się na mój widok. – Herbaty? – Eee, tak, dzięki – odpowiadam, chociaż jest gorąco i mam ochotę raczej na colę, która, jak wiem, chłodzi się w lodówce. Siadam przy stole, rzucam torbę na podłogę. – Co się dzieje? Mama stawia przede mną kubek i też siada. – Gdzie Gracie? – pytam. – U koleżanki. Mama kładzie dłonie na stole. Po raz pierwszy dostrzegam, jakie są suche i zniszczone. Z palców i wierzchów dłoni odłażą białe płatki naskórka, paznokcie są obgryzione, nierówne i czerwone. Kiedy patrzę na te ręce, robi mi się jej żal. – Chciałam ci podziękować – mówi ostrożnie, jakby chodziła na palcach. – Za dziś rano. Za to z Gracie. Zachowałam się jak krowa, powinnam była ci podziękować. – Nic nie szkodzi. – Przyglądam jej się czujnie. Jej oczy są ciemne i opuchnięte. – Mogę czasem pomóc. – Posłuchaj, skarbie. Wiem, że sprawy od dawna nie wyglądają tak, jak powinny.
I wiem, że jest coraz gorzej. Ty to widzisz. Widzisz, że taty właściwie nie ma w domu, a ja… – Zawiesza głos. – Wiem, że nie jestem idealna, i chyba wyżywam się za to na tobie. Spogląda na mnie i przez sekundę przypomina mi się, jak w dzieciństwie brała mnie na kolana, obejmowała i opowiadała różne historie, szeptem, z twarzą w moich włosach. – Nic nie szkodzi – powtarzam. Bardzo chcę, żeby to była prawda. Dla niej. – Jest ciężko, a ty musisz sama ze wszystkim dawać sobie radę. Ale masz mnie. – Nic dziwnego, że i tobie jest ciężko. To z Nai i… Sama nie wiem, ze wszystkim. Właściwie nie masz się do kogo zwrócić. Tata… Cóż, właściwie go nie ma, a ja poświęcam Gracie znacznie więcej uwagi niż tobie, to nie w porządku. Nie okazuję ci, jak bardzo się o ciebie troszczę, jak bardzo cię kocham. Jestem gównianą matką. Odchylam się na oparcie krzesła i niespodziewanie ogarnia mnie ulga, zalewa falą całe moje ciało i grozi łzami. Ulga, że mama może jednak nie czuje do mnie nienawiści. – Pomyślałam więc, że wyślę Gracie do koleżanki, żeby porozmawiać z tobą tak porządnie. Wyjaśnić różne rzeczy. Pasuje ci? – Świetnie, mamo. Ale kiedy chcę ją objąć, cofa się. – Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc… – Znowu spuszcza wzrok, wysuwa dłonie z moich. – Po prostu martwię się o ciebie, skarbie. Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierzasz. Patrzę na ciebie, te włosy, kolczyki, widzę, że zespół jest bardzo ważną częścią twojego życia, a potem myślę o Naomi, o tym, co jej się stało, i… Rozumiem, że w twoim mniemaniu wszyscy cię opuścili, zaniedbali. Nie można cię za to winić. Ale musisz przestać. Czas wrócić do normalności. Proszę. Twój wygląd, twoje zachowanie jest żenujące, a ja mam dosyć kłopotów. Normalność. To słowo wbija się we mnie jak nóż, pozostawia otwartą ranę. – Dla mnie to jest normalność, nie rozumiesz? Nie próbuję nikogo zranić, po prostu jestem sobą. – Nie. – Mama potrząsa głową. – Nie, nie rozumiem. A ty musisz zrozumieć, że takie postępowanie nie da ci szczęścia, skarbie. Nie zapewni akceptacji ani sukcesów. Przez całe życie będziesz na marginesie, będziesz zwracać na siebie uwagę, ale z niewłaściwych powodów. Sądzisz, że tak mówię, ponieważ cię nienawidzę, ale tak nie jest. Proszę. Ten eyeliner, czarny lakier do paznokci. To kostium, w dodatku nieodpowiedni. Wyglądasz jak dzieciak, który zabrał broń do szkoły i zaraz zacznie strzelać. Proszę, posłuchaj mnie, wyjmij kółko z nosa, wyjmij kolczyki. – Krzywi się. – Proszę, wróć do normalności. Przestań domagać się uwagi otoczenia, nawet jeśli jest to jedyna rzecz, która ci wychodzi. – Mamo – mówię bardzo ostrożnie. – Gdyby rzeczywiście chodziło o uwagę otoczenia, wiedziałabyś o tatuażach. W liczbie trzech. – Że co? – Szczęka jej opada. – Gdyby chodziło o zwrócenie na siebie uwagi, wiedziałabyś, że twoje dziesięcioletnie dziecko przemyca jedzenie do pokoju i żre w ukryciu, aż w końcu staje się tak tłuste, że ledwo może się ruszać i dostaje zadyszki przy byle okazji. Ale nic nie
zauważyłaś. Nie zauważyłaś też, że później to dziecko przestało jeść i całe weekendy spędzało, leżąc w łóżku, zbyt zmęczone i zdołowane, żeby wstać. Nic nie zauważyłaś, ponieważ wszystko kręci się wokół ciebie. – Trzy tatuaże? – To wszystko, co udaje jej się z siebie wypluć. – Chcesz normalności, tak? Ale skoro mam wrócić do normalności – mówię, a moje ciało samo, bez mojej świadomości zrywa się z krzesła, wargi wypowiadają słowa, zanim te jeszcze na dobre pojawią się w głowie – to co mam zrobić w kwestii wiecznie pijanej matki, kobiety, którą ojciec brzydzi się tak bardzo, że nie może wytrzymać z nią w jednym domu? Kto odpada na sofie i zapomina podać kolację siedmiolatce? Bo jeśli to jest norma, to pierdolić normy. Biegnę na górę, mijam drzwi Gracie, wpadam do swojego pokoju, puszczam muzykę na cały regulator, zdejmuję nakładki z talerzy, chwytam pałeczki i gram, aż zaczynają mnie boleć ramiona i głowa, a sąsiedzi walą w ściany. Gram dalej, zatapiam się w muzyce, istnieje tylko rytmiczny łomot, łoskot bębnów i stukanie moich butów, i synkopy, i w końcu, kiedy wszystkie moje nerwy drgają w odpowiednim momencie, gdy wszystkie komórki w moim ciele skaczą do rytmu, przerywam i wyłączam muzykę. Mama nie raczyła nawet przyjść i na mnie nawrzeszczeć. Wróciła Gracie. Słyszę, jak mama przygotowuje dla niej kąpiel, a potem śpiewa piosenkę o kaczuszkach, a Gracie bawi się pianą. Mama przeszła w tryb mamy idealnej. Kiedy idzie z Gracie do pokoju i zaczyna jej czytać, wymykam się do kuchni, żeby coś zjeść. Mama siedzi na łóżku Gracie, skąpana w różowym świetle i chyba wciąż trzeźwa. Jej głos brzmi normalnie. Nawet nie przerzuca pospiesznie kolejnych kartek, nie mogąc się doczekać, kiedy wróci na dół, by spędzić czas w towarzystwie telewizora i drinka. Ale potem dostrzegam stojącą na poręczy szklankę pełną zimnego przezroczystego płynu, w którym unoszą się bąbelki. Przynajmniej zaczekała, aż Gracie będzie w łóżku, to już chyba coś. Czekam, aż tost się upiecze. Nagle otwierają się drzwi od tyłu i staje w nich tata. Pomięta koszula, zarost. Wydaje się tłusty i zmęczony. – Hej – mówi. – Wróciłeś? – Tak, skąd to zdziwienie? W końcu tu mieszkam. – Coś mi się obiło o uszy. – Wszystko u ciebie w porządku? W szkole wszystko dobrze? Ciężko pracujesz? Jakieś wieści o Naomi? – Tato. – Chwytam wyskakujący tost. Przypomina mi się to zdjęcie, na którym stoi obok Carly Shields w kostiumie kąpielowym. – Wiedziałbyś, gdybyś bywał w domu. – Posłuchaj, wiem, że ostatnio często mnie nie ma. Ale robię to dla ciebie i Gracie. I mamy. Zapewniam wam dach nad głową, zarabiam na wasze potrzeby. – Mamie cię brakuje – mówię. – Jest w złym stanie. Wiemy, że kogoś masz. – Nieprawda. To praca. – Jasne. Nieważne. Szczerze, tato, wszystko mi jedno, czy z nią pracujesz, czy ją posuwasz, gówno mnie to obchodzi. Tata mruga, jego szczęki się zaciskają i wiem, że ma ochotę się na mnie wydrzeć,
ale tego nie robi, i to mówi mi wszystko, co chcę wiedzieć. – Cóż, w każdym razie teraz jestem w domu. Skoczę na górę, zajrzę do Gracie. Może zamówimy sobie chińszczyznę, co? We trójkę. Możesz wybrać, co tylko chcesz. Nie będę prawił kazań, że za dużo zamawiasz. – Mam tost. – Na twarzy taty maluje się jednocześnie ulga i rozczarowanie. Postanawiam skorzystać z okazji. – Tato, jesteś w radzie szkoły od dość dawna, prawda? Jak to się zaczęło? – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Tata marszczy brwi. – Powstała wtedy taka inicjatywa, żeby wciągnąć do strategii rozwoju szkolnictwa ludzi związanych z biznesem i miejscową polityką. Pełne spektrum, tak to nazywali. – Ach, tak. – Uśmiecham się, jakby mnie to naprawdę interesowało. – Lubisz tę pracę? – Aha. – Tata się odpręża. Raczej rzadko pytam go o jego sprawy, a jemu wyraźnie się to podoba. Ogarniają mnie wyrzuty sumienia. – Pamiętasz Carly Shields? Tata prostuje się na krześle. – Chyba nie. Cisnę dalej. – Rzuciła się pod autobus. Dosłownie przed szkołą. – A, tak, oczywiście. – Tata poprawia okulary. – Potworna tragedia. Dziewczyna miała mnóstwo problemów, ale chowała wszystko w sobie. Bardzo smutne. – Tuż przedtem wręczałeś jej medal za zwycięstwo w zawodach sportowych – przypominam mu. – Naprawdę? – Wstaje. – Cóż, nic nie pamiętam. Jestem wykończony. Chyba od razu się położę. Jeszcze nawet nie ma ósmej. Ten sam zimny dreszcz, który wcześniej pełzał mi po karku, teraz znajduje drogę do moich żył. Pamięta Carly, więc dlaczego nie chce nic więcej powiedzieć? – Tato? – Jest już w drzwiach, niemal podskakuje na dźwięk mojego głosu. – Posłuchaj, w domu naprawdę źle się dzieje. Martwię się o Gracie. Zostań na noc, proszę. Zostań z mamą. Nie zostawiaj nas. Patrzy na mnie, jakby nie do końca rozumiał, o czym mówię. Próbuję więc od nowa. – To ty jesteś dorosły, tato. To nie fair, że uciekasz. Nieważne po co i z kim, w każdym razie zostawiasz mnie i siedmioletnią dziewczynkę praktycznie bez opieki. Jesteś mężczyzną, zachowuj się jak mężczyzna. – Posłuchaj… – Chuj z tym. – Red, wracaj! – woła za mną, kiedy wbiegam na górę. W tym momencie mama wychodzi z pokoju Gracie. – Wrócił po pranie – rzucam. W domu panuje cisza. Stoję na podeście i nasłuchuję. Tata nie wyszedł, słyszę, jak chrapie w pokoju gościnnym. Powoli schodzę, przemykam do salonu. Jego laptop leży na
sofie. Otwieram go, wstrzymując oddech. Wymagane jest hasło, nie znam go. Ciekawe, co zrobiłaby Ash. Myślę o tacie i wszystkim, co dla niego ważne i bliskie. Gracie ma urodziny dziewiątego maja, więc wpisuję Gracie09. Trafiam za pierwszym razem. Ale uśmiech natychmiast zamiera mi na twarzy. Ponieważ pierwsze, co widzę, to zdjęcie dziewczyny mniej więcej w moim wieku, może trochę młodszej. Nie znam jej, a ona nie wie, że zrobiono to zdjęcie. Jest ładna, roześmiana, ma smukłe ramiona, plecak z Hello Kitty. Klikam na zdjęcie, powiększam je. Widać dołeczki w policzkach. Wygląda na to, że nic nie jest dołączone do tego zdjęcia, żadnych dokumentów, żadnych nazwisk. Tylko portret ładnej młodej dziewczyny, chyba zrobiony z dość daleka. Tata ma całe mnóstwo folderów na pulpicie, klikam w nie po kolei. Czuję potworne zmęczenie, oczy mnie szczypią, ale szukam dalej, w nadziei że jednak coś znajdę. I znajduję. Folder pełen zaszyfrowanych plików. Wpisuję to samo hasło, ale bez rezultatu. Próbuję trzy czy cztery razy, nic z tego. Gapię się na pliki, nie mają żadnych konkretnych nazw, są oznaczone ciągami cyfr – nie da się odgadnąć ich zawartości. Ale w głowie pojawia się pewna myśl. Sposób, w jaki tata patrzył na nogi Rose. To, jak pomagał Naomi, kiedy starała się o stypendium, na krótko przed tym, gdy zaginęła. Zdjęcie, na którym wkłada Carly w kostiumie medal na szyję. Zawsze obecny zapach innych kobiet. Nie chcę myśleć, że w tych plikach znajdują się zdjęcia innych dziewczyn. Takich jak ta. Dziewczyn, które znam. Nie chcę tak myśleć, ale nie mam wyjścia. Muszę się dowiedzieć. Rose
Nie śpisz? Rose
Red? Rose
Red? Red
Aha. Nie wiem. Jest późno/wcześnie. Rose
Wiem, ale chciałam przeprosić Red
Że co? Rose
Byłam dla ciebie okropna, sama nie wiem czemu Red
OK Rose
Wcale nie Red
Szczerze, cieszę się, że u ciebie wszystko dobrze. Bo tak? Rose
Aha. Jesteś miłością mojego życia Red
Rose
Byliście dzisiaj u Nai? Red
Aha Rose
Nie wiem dlaczego, ale nie mogę jej odwiedzać. Nie wiem… Rose
... Rose
... Red
Hej? Co jest? Mów do mnie. Rose
Nic. Wszystko dobrze. Rose
Pogadamy jutro? Red
OK Rose
Rządzisz, tylko tak dalej Red
Widzimy się jutro? Rose
TaaAAk! ♥♥♥Filmy i śmieciowe żarcie u mnie? Red
Jasne. Rose
♥♥♥
22 Budzi mnie wiadomość od Ash. Nie idę do szkoły, zarwana noc. Bez postępu, potrzebuję więcej czasu. Będę w szpitalu. OK, muszę się z tobą zobaczyć – odpowiadam. Po chwili dodaję: Mam do ciebie prośbę. Jest zbyt zajęta, by zapytać, o co chodzi. Wielokropek unosi się i opada kilka razy, w końcu znika. Ostatnia noc maluje się jako bardzo ciemne i pokręcone miejsce, ale dzisiaj na niebie świeci słońce i już nic nie wydaje się okropne czy niebezpieczne. Niesamowite, czuję się o wiele lepiej. Dostrzegam zasadniczą różnicę. Rose. Nie potrafię opisać, jakie to było wspaniałe zobaczyć, jak jej słowa i emoji ponownie wypełniają ekran mojego telefonu, po dwudziestoczterogodzinnej ciszy. Przez całą noc właściwie nie udało mi się zasnąć, aż do chwili, gdy telefon pod poduszką dał sygnał przychodzącej wiadomości. Przez całą noc myśli kłębiły się wokół mnie pośród mroku. Ale nagle Rose wróciła i wszystko od razu wydało się lepsze. Niebo jest bezchmurne, powietrze ciepłe. Uwielbiam widok miasta rozciągniętego wzdłuż rzeki, London Eye rysuje się na tle błękitu, stare i nowe budynki stoją obok siebie, jakby wyrosły w tym samym czasie, w jednej chwili, a nie przez wiele stuleci. Uwielbiam to miejsce. Przybywają tu ludzie ze wszystkich stron, tutaj mogą być tym, kim zechcą, i nikogo to nie interesuje. Uwielbiam, ponieważ w tym mieście nikt nie czuje się wyobcowany. Przez kilka minut wszystko jest dobrze. Jak wcześniej, zanim się pojebało. Leo czeka na rogu przy metrze, a obok niego stoi Rose oparta o latarnię, wpatrzona w telefon. Leo spogląda w inną stronę. Razem, a jednak osobno. – Hej – rzucam i nagle ogarnia mnie nieśmiałość, jak kiedyś, w pierwszych dniach istnienia naszego zespołu. – Hej. – Leo odkleja się od ściany, ale Rose nie reaguje. Zastanawiam się, czy widzi rumieniec na moich policzkach, czy dostrzega, że nie jestem w stanie normalnie na nią patrzeć. – I znowu razem. – Rose uśmiecha się, wreszcie odrywając wzrok od telefonu. – Przepraszam, że tak znikłam bez śladu na kilka dni. Dziewczyńskie sprawy, rozumiecie. Ale już jestem. W pełni obecna. Chcę to zrobić jak należy, dla Nai, i nie chcę was zawieść. Kocham was. Wymieniamy z Leo spojrzenia. Leo wzrusza ramionami. – Wszyscy trochę olaliśmy sprawę – mówi. – Ja z kolei mam niezły syf w domu. – Wiem. – Rose dotyka jego ramienia. – Przepraszam, że cię zostawiłam. Od teraz bardziej się postaram, obiecuję. Wybaczysz mi? Coś przepływa między nimi, a ja udaję, że tego nie zauważam. Mogli powiedzieć to wszystko przed moim przyjściem, ale czekali, aż przy tym będę. Dlaczego?
– Red ma wpaść do mnie wieczorem – rzuca Rose. – Filmy, popcorn i tak dalej. Chcesz się przyłączyć? Leo zerka na mnie, a ja wzruszam ramionami. W głębi serca chcę, by powiedział, że nie da rady. Przez tych kilka godzin pragnę mieć ją tylko dla siebie. I wtedy wszystko będzie dobrze. – Nie dam rady – mówi Leo. – Aaron mnie potrzebuje. – Do czego? – pyta Rose, mocno marszcząc brwi. – Dla wsparcia. – Leo wzrusza ramionami, próbuje robić dobrą minę do złej gry, ale mu to nie wychodzi. – Dla wsparcia? – Rose spogląda na mnie. – Ma się spotkać z tym gościem, z którym się wtedy posprzeczał. Chce, żeby ktoś z nim poszedł. Powiedział, że jestem jego prawą ręką. Mówiąc to, unosi głowę, wyraźnie dumny. – Leo, nie idź z nim. Poważnie. Co cię obchodzą jego problemy – przekonuję go. – Wyszedł pięć minut temu i już szuka kłopotów. Nie musisz się w to mieszać. – Posłuchaj, Leo – mówi Rose łagodnie. – Proszę. – A co cię to właściwie obchodzi? – pyta Leo, ale w tych słowach nie ma gniewu. To poważne pytanie, pełne nadziei na szczególną odpowiedź. Rose znów patrzy na mnie. Widzę niepewność. Leo nie dostanie upragnionej odpowiedzi, a najstraszniejsze, że jakaś część mnie się z tego cieszy. – Bo jesteś moim kumplem, palancie – mówi Rose. – A poza tym, jeśli złapią cię tuż przed koncertem, to wszyscy mamy przesrane, zgadza się? Leo wywraca oczami, jakby miał to gdzieś, ale ja wiem, że tak nie jest. Czuję to, dokładnie tak jak on. Wiem, że gdyby Rose wyznała mu, że czuje do niego to samo, co on do niej, zrobiłby dla niej wszystko. – Pytałeś Aarona o Carly? – Nie, jakoś akurat nie był w nastroju na wspominki. Rozumiesz, co mam na myśli? – Jaką Carly? – wtrąca Rose. – Carly z ogrodu pamięci – wyjaśniam. – A, tę. – Rose wzdycha. – Myślałam, że chodzi o jakąś laskę. Dlaczego rozmawiamy o Carly? – Na Camden do rudzielca zagadała taka jedna – mówi Leo, zręcznie zmieniając temat. Rose rozdziawia usta. – I co, i co? Red? Czyżby ktoś tu zaczął uprawiać seks? – Nie – odpowiadam spokojnie, z przyjemnością dostrzegam, że wiadomość, podana w nieco sensacyjnej formie, zrobiła na niej spore wrażenie. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pogadać z Aaronem, chociaż jest ostatnią osobą, z którą mam ochotę się zadawać. – Posłuchaj, Leo, mogę pójść z tobą po szkole porozmawiać z twoim bratem? A potem od razu skoczę do Rose. Kiedy będziesz musiał wyjść i robić za wsparcie, cokolwiek to znaczy. Leo mierzy mnie wzrokiem. – No nie wiem, Red, Aaron nie jest szczególnie… łatwy w rozmowie, a sytuacja
ostatnio jest dosyć skomplikowana. Wiesz. To ze wsparciem i tak dalej. – Jezu, tylko z nim pogadam, nie oświadczę mu się. Poza tym, może jeśli z tobą pójdę, to nie zmusi cię, żebyś mu towarzyszył. – Na twoją odpowiedzialność. – Leo wzrusza ramionami. Zabrzmiało to trochę groźnie. – Dobry pomysł – szepcze Rose, kiedy Leo przebiega na drugą stronę ulicy, żeby dogonić kumpla. Wchodzimy na Dolphin Square, dołączamy do strumienia setek innych dzieciaków zdążających w tym samym kierunku. Nagle Rose zostaje w tyle, włącza się do rozmowy z grupą dziewczyn, wśród których jest Kasha. Leo przystaje i czeka na mnie. – Dobrze, że się spotykacie – mówi. – Przypilnujesz, żeby nie wpakowała się w jakieś gówno. Spróbuj się dowiedzieć, z kim spotyka się na boku. – Na czyim boku? – pytam. – Weź przestań – rzuca w odpowiedzi. Osiedle, na którym mieszka Leo, nieustannie tętni życiem, przez całą dobę. O tej porze dnia między blokami bawią się dzieciaki wracające ze szkoły, wypełniają wrzaskami i śmiechem trawniki pod drzewami. Starsze szaleją na rowerach i deskorolkach po torze przeszkód własnej roboty, zjeżdżają po betonowych stopniach, narażając na uszkodzenie ciała starszych ludzi siedzących na ławkach i korzystających z resztek wrześniowego ciepła. Z otwartych okien płynie muzyka, pranie trzepocze na balkonach wieżowców wznoszących się wysoko do nieba. Mieszkanie Leo znajduje się na ósmym piętrze, w długim niewysokim bloku z galerią wychodzącą na plamy zieleni w dole. Winda jest głośna, powolna i czuć w niej ziołem. – I co, zamierzasz zostać pomagierem Aarona? – pytam po chwili. Przez całą drogę do domu gadał takie tam zwyczajne pierdoły, o próbie, piłce, dziewczynach, muzyce, a kiedy dotarliśmy na osiedle, nagle zamilkł. Ani słowa. – Nie o to chodzi i dobrze wiesz. – To o co chodzi? – Ludzie go szanują. Za to, jaki jest i co zrobił. Wstrzymuję się od mówienia do momentu gdy wjeżdżaliśmy na następne piętro. – Za handel dragami i ciężkie uszkodzenie ciała? – Tamten gość znał ryzyko. To nie był cywil. Na ulicach toczy się wojna. Chce mi się śmiać, ale nie wiem, jak Leo by zareagował, poza tym w gruncie rzeczy ma rację. W ciągu ostatniego roku dosłownie co tydzień słyszało się, że ktoś komuś sprzedał kosę. Mieliśmy nawet zebranie w szkole z tego powodu. Postanowili zebrać pieniądze na wykrywacz metalu przy głównym wejściu. Pomysł dość głupi, bo do budynku prowadzi chyba z dziesięć innych wejść. – Jesteś cywilem – mówię. – Gitarzystą, i to naprawdę świetnym. Chyba nie warto wplątywać się w jakieś gówno i tego tracić? Leo rzuca mi długie, twarde spojrzenie, wzrusza ramionami. – Red, nie masz pojęcia, jak wygląda moje życie. W ogóle mnie nie znasz. – Red! – Mama Leo rozpromienia się na mój widok. – Zostaniesz na kolację?
Mamy mnie uwielbiają i zawsze cieszą się na mój widok, ponieważ oznacza on, że ich dzieci środowego wieczoru po szkole nie wezmą udziału w wojnie gangów. – Dziękuję, ale nie mogę – odpowiadam. Mina jej rzednie. Widzę wyryte na jej twarzy troski. Leo nie ma pojęcia, jakim jest szczęściarzem, że trafiła mu się mama, której zależy. – Powiesz, co z Naomi? Dzwoniłam do Jackie, ale nie odbiera. Trudno mieć jej za złe, nawet sobie nie wyobrażam, przez co przechodzi. – Na razie bez zmian – mówię, a ona nagle mnie przytula i szepcze do ucha: – Dobrze cię widzieć. Minęło tyle czasu. Miej oko na mojego syna, dobrze? Martwię się o niego. – Potem mnie puszcza. – No, w każdym razie miło cię spotkać. Kiwam głową, wyrażając milczącą zgodę, że zrobię, co w mojej mocy. Ale jeśli Leo ma rację? Może faktycznie wcale go nie znam. Aaron siedzi rozwalony w fotelu, z jedną nogą przerzuconą przez podłokietnik. Gra. Na ekranie gangsterzy padają pod kulami jego karabinu. – O tak! Pierdolone gnojki! – wrzeszczy. – Podejdź no, brachu – zwraca się do Leo – popatrz, jak niszczę tych skurwy… – Cześć – rzucam. Aaron spogląda na mnie z ukosa. – A to co, kurwa, jest? – pyta. – O, kurwa, nie żyję! – Jestem Red – mówię. – Przyjaźnimy się. – Red gra ze mną w kapeli – wyjaśnia Leo, jakby wolał nie przyznawać się do tej przyjaźni. – Aha – mówi Aaron, mierząc mnie wzrokiem. – Mocny image… Red. – Dzięki – odpowiadam, a on krzywo się uśmiecha. Ta uwaga nie była w zamierzeniu komplementem. – Co słychać? – Próbuję zagadywać. – Byłoby lepiej, gdyby to przestało do mnie mówić. – Opuszcza konsolę. Właśnie stracił kolejne życie. – Bracie, mógłbyś to zabrać? Dopiero po sekundzie załapuję, że „to” odnosi się do mnie. – Czy mogę o coś zapytać? Z czasów, kiedy chodziłeś do Thames Comprehensive. – Brzmię jak grzeczny lizus, ale nic na to nie poradzę. I wiem, że nawet nie mam co próbować gangsterskiej nawijki, efekt byłby równie idiotyczny. – Starałem się za często tam nie bywać, rozumiesz? – Aaron się śmieje, a Leo wbija wzrok we własne stopy. – Pamiętasz Carly Shields? Aaron przekrzywia głowę i patrzy prosto na mnie. – No, miła dziewczyna. Zarąbista. Przez jakiś czas kręciliśmy. Smutna historia. Zaskakuje mnie miękki ton jego głosu, ten uśmiech. – Aaron! – woła z kuchni jego mama. – Czego? – odpowiada Aaron. – Wieczne zawracanie dupy. – Nieważne – mówię, podnosząc się. – Leo, idziesz ze mną do Rose? – Może… – Leo też wstaje. – Byłem załamany, kiedy się zabiła. Była naprawdę fajna. Przy niej lepiej się
czułem. Ale potem mnie zostawiła, tak po prostu, i nagle zaczęła dziwnie się zachowywać. – Dziwnie? – Staram się, żeby mój głos nie zdradzał zainteresowania. – Odbiło jej, tak kilka dni wcześniej. Dobrze to pamiętam. Totalnie się zmieniła. – Serio? W jakim sensie? – Przyszła do mnie i zapytała, czy znam kogoś, kto mógłby zabić człowieka na zlecenie. Przyniosła kasę. – Że co? – mówi Leo z powątpiewaniem. – Twierdzisz, że kłamię? – pyta zaczepnie Aaron. – Odmówiłem, ale jak teraz o tym myślę, żałuję, że nie wziąłem tej kasy. Jej już właściwie nie była potrzebna. Zmieniła się. Bała się. Chciała czyjejś śmierci… – No, chyba faktycznie jej odwaliło – mówię. – Leo, idziesz? Leo wstaje, ale wtedy Aaron ciężko kładzie rękę na jego ramieniu. – O nie, Leo. Nigdzie nie pójdziesz. Mamy swoje plany. – Ale chyba tak naprawdę nie jestem ci potrzebny, co? – Leo przestępuje z nogi na nogę. – Nie ma znaczenia, czy jesteś mi potrzebny, jesteś moim bratem. Pójdziesz ze mną i koniec. – Jasne. – Leo siada. – Pewnie. – Napisz później – mówię. – Jasne. – Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zostać, może to by coś pomogło. Za nic nie chcę, żeby Leo przekroczył granicę, zza której już nie będzie mógł wrócić, jeśli tylko mogę go powstrzymać. – Może… – Ciebie, cudaku, nikt nie potrzebuje – przerywa mi Aaron. – Niedobrze mi się robi na twój widok. – Leo? – Leo unika mojego wzroku. – Wiesz, zadzwonię do Rose. Może mogłaby wpaść i coś razem wymyślimy, co? We trójkę? – Red. – Leo rzuca mi mroczne ostrzegawcze spojrzenie, które mówi, że należy się ewakuować. – Musisz już iść. Nadal nie ruszam się z miejsca. Nie mogę. W końcu Aaron zrywa się z fotela. Nagle staje nade mną, z twarzą tuż przy mojej twarzy. – Mój bro mówi, że masz spadać, więc spadaj, bo sam pomogę ci trafić do wyjścia i pokażę najszybszy sposób na pokonanie schodów. Widzę ślinę w kącikach jego ust, plątaninę czerwonych żyłek w oczach i boję się jak nie wiem co. – Na razie, Leo. Leo patrzy na mnie, ale nie odpowiada. Nie musi, jego oczy mówią wszystko.
23 Na ulicy Rose jest cicho i spokojnie, dzieci siedzą bezpiecznie w swoich klimatyzowanych domach bądź bawią się w ogrodach otoczonych murem. Samochody kosztujące mniej więcej dwa razy tyle, ile zarabia większość ludzi przez cały rok, stoją na podjazdach, lśniące i nieskazitelne. Gdyby ktoś pojawił się na tej ulicy, pewnie uważnie by mi się przyjrzał, żeby podać rysopis na kolejnym spotkaniu straży sąsiedzkiej. Dom Rose również jest pogrążony w ciszy, nie słychać taty ani Amandy. Czuję lekkie wyrzuty sumienia, że nie jestem teraz w szpitalu, ale Ash mówiła, że też się nie wybiera. Pewnie przez całą noc próbowała złamać szyfr, którego prawdopodobnie nie da się złamać. Muszę być tutaj, ponieważ Rose to nie jest zwykła osoba, jej dom to miejsce, w którym mogę przestać myśleć, gdzie przez chwilę mogę być sobą, a to taka ulga. Dopiero teraz uświadamiam sobie swoje zmęczenie. Bardzo potrzebuję odetchnąć, chociaż przez chwilę. A mieszkanie Rose nadaje się do tego idealnie, to prawdziwa oaza porządku i spokoju, kokon wyściełany kasą. Cztery razy w tygodniu przychodzi kobieta do sprzątania, więc nigdy nie zobaczy się tu stert prania na schodach czy brudnych kubków w zlewie. Zawsze ładnie pachnie, w holu, salonie i na górze stoją kwiaty w wazonach. Kiedy wchodzimy, Rose biegnie się przebrać, wraca w workowatym T-shircie i legginsach, bosa, z rozpuszczonymi włosami. Przyglądam się, kiedy robi nam kanapki z bekonem, po chwili podaje mi jedną razem z colą w szklanej butelce ze słomką. – A więc martwisz się o Leo? – pyta. – Trochę. No. A ty nie? – Sama nie wiem. Ma swoje mroczne strony, rozumiesz. – Co masz na myśli? – Spoglądam na nią. – Czasami nie jest tym Leo, którego znamy. Czasami wpada w szał, złości się. – Na ciebie? – W moim głosie jest ostry ton, Rose natychmiast go wychwytuje. – Nie, pewnie, że nie. Leo je mi z ręki. Po prostu to dostrzegam. Leo czuje się jak w pułapce. – No nie wiem – wzdycham. – Rodzice mnie nienawidzą. Ty nienawidzisz swoich rodziców. To w pewnym sensie norma nienawidzić swojej rodziny. – Ale dodaję w myślach, że ostatnio Leo wygląda nie tylko na wkurwionego, wydaje się smutny i wystraszony. I zachowywał się, jakby dla Aarona musiał stać się kimś innym. – Jak w domu? – pyta, przeżuwając kanapkę, a ja wzruszam ramionami. – Inaczej niż tutaj. – Tutaj też jest inaczej, kiedy oni są tutaj – odpowiada Rose. – Zdaje się, że planują dziecko albo ona już jest w ciąży. Za każdym razem, gdy wchodzę do pokoju, przerywają rozmowę. I w sumie nic mnie to nie obchodzi, tyle że szkoda mi biednego malca, będzie musiał dorastać z tymi pojebami. Powinni wprowadzić jakieś prawo czy coś, test sprawdzający, czy masz wystarczające zasoby intelektualne, żeby wychować człowieka. Nie zdasz, nic z tego. – Co to było? – pytam ze śmiechem.
– W sensie? – Rose też się śmieje. – To nie brzmiało jak twoje słowa, tylko coś, co przeczytałaś w gazecie. – Chcesz powiedzieć, że jestem tępa? – Wzruszam ramionami, a Rose odrywa skórkę od kromki i rzuca we mnie, śmieje się, oczy jej błyszczą. To jest Rose, którą znam, odprężona, beztroska, bez maski na twarzy. Nie ta zdystansowana, nieobecna i złośliwa dziewczyna, którą ostatnio bywa. – Rose, mogę zapytać cię o coś… ohydnego? – Jasne, dawaj. – Oczy Rose promienieją. – Mój tata… Czy on… czy kiedykolwiek próbował… Rose zachęcająco kiwa głową, czekając na dalszy ciąg. – Uważasz, że mój tata jest zboczeńcem? Rose się śmieje. – Bez wątpienia. – Kurwa, co on ci zrobił? – Nie, Red! Wcale nie uważam, że twój tata jest zboczeńcem. Za każdym razem, gdy się widzimy, odnosi się do mnie bardzo uprzejmie i próbuje zajrzeć mi w dekolt. – O Jezu! – Chowam twarz w dłoniach. – Żartuję, debilu. – Znów się śmieje. – Twój tata niczym nie różni się od innych. Okropnie żenujący, ale nie jest zły. Jestem pewna. – Tak? – Chyba mam okropnie zmartwioną minę, bo obejmuje mnie za szyję i przytula. – Przestań wygadywać bzdury i skup się na aktualnych sprawach – mówi. – Film na dole czy na górze? Spoglądam na gigantyczny telewizor wiszący w salonie i widzę w myślach jej pokój, tylko my na jej podwójnym łóżku. – Ty zdecyduj. – Góra. Więcej prywatności. – Uśmiecha się szeroko, chwyta wielopak czipsów i dwie cole. – Nie pijesz alko? – pytam. – Potrafię wytrzymać dwadzieścia cztery godziny bez procentów. Nie jestem twoją mamą. Nie wiem, jakim cudem, ale w jej ustach te słowa brzmią zabawnie. Zanim zaczniemy oglądać, Rose wyłącza wszystkie światła, nie licząc maleńkich światełek choinkowych zaplątanych wokół wezgłowia i kilku zapachowych świeczek stojących na półce nad łóżkiem. Siadam z brzegu, wkładam poduszkę pod kark, jedną stopą opieram się na podłodze. Moja już nieżyjąca babcia opowiadała mi kiedyś, że w Hollywood, w czasach, gdy sceny seksu i nagość były zabronione, istniał przepis, według którego, jeśli pokazywało się pary, nawet pary małżeńskie, to przynajmniej jedna z osób musiała trzymać stopę na podłodze, by nie pojawiły się najdrobniejsze podejrzenia, że uprawiają seks. Chociaż oczywiście uprawianie seksu z jedną nogą na podłodze jest jak najbardziej możliwe, jeśli człowiek jest naprawdę zdeterminowany, przynajmniej jeśli wierzyć babci. Tak czy inaczej tego wieczoru wolę przestrzegać tej zasady, czuję się dzięki niej bezpiecznie, trzymam się w ryzach, nie zdradzę nawet jednym słowem, co
w tej chwili czuję, a jest to mieszanka koszmarnych tortur z upojnym szczęściem. – Twój ulubiony. – Rose wchodzi na iTunesa i przesyła film do telewizora. – Klub winowajców. – Poważnie? – Szczerzę się od ucha do ucha. – Przecież ci się nie podoba. – Nie, że zaraz mi się nie podoba, po prostu nie przepadam za filmami wyprodukowanymi przed naszą erą, ale ty twierdzisz, że jest to najwspanialszy film dla młodzieży, jaki kiedykolwiek powstał, więc dam mu kolejną szansę, bo jest mi głupio, że zachowywałam się jak ostatnia pizda, i przynajmniej tak mogę ci to wynagrodzić. – W porządku – odpowiadam i próbuję nie zdradzić szczęścia, które wywołała we mnie ta idealna chwila. – A więc uważasz, że zachowałam się jak pizda? – Nie, uważam, że przez jakiś czas nie byłaś sobą. I martwię się o ciebie, wiesz przecież. – Wiem. – Rose przytula mnie i zaraz puszcza. – Ale wiesz, u mnie wszystko dobrze. Naprawdę. Jakbym wreszcie zrozumiała, kim jestem. Staję się kobietą, Red. Krztuszę się i prycham colą przez nos. Rose wali mnie po głowie poduszką i myślę, że może, może po raz pierwszy od bardzo dawna czuję prawdziwe szczęście. Gdyby tylko dało się zatrzymać ten moment, zatrzymać wszystkie zegary. Oglądamy film, ja właściwie tylko patrzę, jak mrugają kolejne kadry, a tak naprawdę próbuję sobie uświadomić, co czuję. Bez rezultatu. Molly Ringwald robi sztuczkę ze szminką, Judd Nelson boksuje powietrze, a kiedy przewijają się napisy końcowe, Rose chwyta mnie za barki i przyciąga bliżej do siebie. Naprawdę. Niczego nie wymyślam. Patrzę na nią. Pociąga mnie na środek, unosi moje ramię i opiera na nim głowę. Co to niby ma znaczyć? – Wiesz, Red – mówi. – Jesteś najlepszą osobą, jaką znam, poważnie. – Zamknij się. – Jak dobrze, że nie widzi mojego debilnego uśmiechu. – Serio tak uważam. – Odchyla głowę do tyłu, a ja przekręcam szyję, żeby na nią spojrzeć. – Nigdy się na tobie nie zawiodłam. Nieważne, co głupiego powiem czy zrobię. To coś naprawdę wyjątkowego. Ty jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Wiesz o tym, prawda? Obraca się, tak że jej podbródek dotyka teraz mojej klatki piersiowej. Moje serce potyka się i zacina, pod ciężarem jej ciała moje ciało musuje i strzela jak szampan, oddech zamiera z powodu jej ręki na moim brzuchu. To się dzieje naprawdę, naprawdę leżę na łóżku Rose, a ona naprawdę niemal leży na mnie. – Czasem martwię się, że nie wiesz, jaką wspaniałą jesteś osobą – mówi, a jej głos jest miękki i łagodny. Tego już zbyt wiele. Przekręcam się na bok, teraz leżymy twarzami do siebie, nadal dzieli nas zaledwie kilka centymetrów, ale przynajmniej mogę oddychać. Przynajmniej nie grozi mi śmierć. – Wcale nie – oznajmiam. – Po prostu jestem sobą. – Zamknij się. Jesteś bystrym, zabawnym, miłym, lojalnym człowiekiem, grasz na perkusji jak nikt w całym wszechświecie, wspaniale tańczysz i strasznie mi się podoba to,
jak włosy wpadają ci do oczu, i codziennie nosisz te debilne koszule w kratę i… Red, obiecałam, że ci tego nie powiem, ale nie mogę mieć przed tobą tajemnic… Czas zwalnia, ciurka wąską strużką, w końcu się zatrzymuje. Widzę odbicie światełek w jej ciemnoniebieskich oczach, puszek na miękkich policzkach, wygięcie górnej wargi, kiedy coś mówi, srebrną bliznę tuż przy ustach, po lewej stronie, i wydaje się, że cały wszechświat, od początku swojego istnienia, zmierzał właśnie ku tej chwili, tej idealnej pięknej chwili. I nie muszę czekać, aż to powie, ponieważ wiem, że wydarzyło się coś nieprawdopodobnego, że Rose czuje to samo co ja. Ona też mnie kocha! I nie muszę się zastanawiać, po prostu wyciągam dłoń i dotykam jej talii, pochylam się i ją całuję. I w tym samym momencie widzę, jak jej oczy się rozszerzają, a ramiona sztywnieją, odpycha mnie w chwili, gdy moje wargi dotykają jej warg, ale jednak ich dotykają, na jeden ułamek sekundy, całuję dziewczynę, którą kocham, i już wiem, co znaczy absolutne szczęście. A potem ona znika, zostaje tylko zimne powietrze. Nagle dociera do mnie, co się stało. Rose stoi obok łóżka, wbija we mnie wzrok, jej oczy są wielkie jak spodki i pełne grozy. Czas znów rusza do przodu, tym razem galopem. – Kurwa mać, Red, co ty, kurwa, wyprawiasz? Dlaczego… Wcale tego nie chciałam. Co ci przyszło do głowy? I to ty, ze wszystkich ludzi na świecie, próbujesz mnie zmusić do… – Nie, nieprawda, ja nie… przepraszam… wydawało mi się… – Świat pędzi do przodu, ale beze mnie, ja wciąż tkwię w martwym punkcie, mój umysł, moje ciało próbują nadążyć za wyrazem jej twarzy. Nie wiem, co mi się wydawało, w każdym razie to była pomyłka. Jedna wielka, kurwa, pomyłka. O nie, kurwa, nie, nie, kurwa, nie. – Strasznie cię przepraszam. – Zeskakuję na podłogę. – Przepraszam, ja tylko… Wydawało mi się, że tego chcesz. Wybacz mi, Rose. Jeszcze nigdy nie była tak wściekła, jej twarz to plamy czerwieni i bieli. – Kurwa, Red, miałam cię za najbliższą osobę na świecie! Jedyną osobę w moim życiu, która nie próbuje mnie przelecieć. Ufałam ci, czułam się przy tobie bezpiecznie. I… i… i… – Jestem taką osobą – mówię, robiąc krok w jej stronę. – Rose, błagam… – NIE! Nie zbliżaj się do mnie. Boję się poruszyć czy odezwać. Nie mam pojęcia, co teraz ze mną będzie. – Taka osoba nie zrobiłaby czegoś podobnego. Wiedziałaby, że… – Że co? Spuszczam głowę, dobrze wiem, co zaraz powie, ponieważ naprawdę jestem dla niej najbliższą osobą na świecie, znam ją lepiej niż ktokolwiek inny, a mimo to udało mi się wszystko spierdolić, tak że już gorzej nie można. Tak więc wiem, co teraz powie. – Red, nie jestem taka jak ty. Jestem hetero. Nie całuję się z dziewczynami.
Dziesięć miesięcy temu… Nasz pierwszy koncert wypadł genialnie. Graliśmy razem zaledwie od paru miesięcy, ale zdążyliśmy zebrać sporo utworów, akurat na set koncertowy – i wiecie co? Brzmieliśmy rewelacyjnie. Wcale nie jak szkolna kapela, nie jak grupa dzieciaków. Byliśmy świetni, wspaniali. W tamtym czasie nie zdarzało nam się zagrać nawet jednej fałszywej nuty. Jakbyśmy byli sobie przeznaczeni, jakby nasza czwórka miała się spotkać i zmienić historię muzyki swoim radykalnym brzmieniem. To było zajebiste uczucie. Zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, śmialiśmy się razem i żartowaliśmy. Wychodziliśmy na miasto, przekomarzaliśmy się. Byłam tego częścią. Częścią czegoś dobrego. Nigdy dotąd nie czułam się w ten sposób. To Nai załatwiła nam pierwszy koncert. Tak długo zadręczała tego gościa z pubu z pomieszczeniem na zapleczu, że w końcu się zgodził, ale powiedział, że nam nie zapłaci. Nie przejęliśmy się. Nie przejęlibyśmy się nawet, gdyby nikt nie przyszedł. Chodziło o koncert, magiczne słowo: koncert. Nasz pierwszy prawdziwy koncert. Pomieszczenie było puste, bez oświetlenia, nie licząc paru żarówek zwisających z sufitu. Nie miało to znaczenia, to był nasz pierwszy koncert. Kurwa, byliśmy świetni. Nikt się nie zjawił, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Widzieliśmy tylko siebie. Nasze oczy się spotykały, stopy wybijały rytm, ciała kołysały się, wargi poruszały. Nigdy nie uprawiałam seksu, ale nie wierzyłam, by mógł przebić to tutaj. Cztery osoby złączone tak ściśle, że znają bicie swoich serc. A potem zaczęli pojawiać się ludzie, stopniowo napływali z baru, przy piątym kawałku był już prawdziwy tłum, nagle zrobiło się gorąco, pot kapał z sufitu jak krople deszczu. Zagraliśmy wszystkie nasze utwory, a potem tyle coverów, ile tylko zdołaliśmy sobie przypomnieć, i pod koniec wszyscy jedli nam z ręki i błagali o więcej. Najlepszy narkotyk na świecie. W końcu właściciel wyciągnął wtyczkę z kontaktu, wszyscy zaczęli buczeć i wołać, że chcą jeszcze. To było genialne. Na korytarzu połknęłam wiadro wody, czekając, aż Rose wyjdzie z kibla. – Jesteś niesamowita – powiedziała, po czym chwyciła mnie w ramiona i pocałowała w zamknięte usta. – Kurwa, Red, kocham cię. Potem poszła, a ja jeszcze długo stałam jak wmurowana, próbując to wszystko ogarnąć. Czy moje serce pędziło tak z powodu koncertu, czy dotyku jej ust? W każdym razie cała się trzęsłam od adrenaliny. W tym momencie byłam stracona. Dla niej. I wiedziałam o tym. Wiedziałam, co teraz będzie. Zakochana w dziewczynie, która nigdy nie poczuje do mnie tego, co ja do niej. Kiedy wszyscy poszli i zaczęliśmy ładować sprzęt na vana pożyczonego od kumpla Rose, podszedł do nas właściciel, zapalił papierosa i powiedział: – Możecie znowu zagrać. – Ale pod warunkiem, że nam zapłacisz – odparła Naomi. – Pięćdziesiąt funtów – sapnął.
Poczuliśmy się jak milionerzy.
24 Nie wiem, co się wydarzyło po tym, jak Rose powiedziała, że nie całuje się z dziewczynami. Pamiętam tylko wyraz jej twarzy, cokolwiek znaczył, z pewnością było to przeciwieństwem miłości. Pamiętam, że wyszłam z jej domu, nie przypominam sobie jednak, jak włożyłam buty i pozbierałam swoje rzeczy. Pamiętam chłodne wieczorne powietrze na rozpalonych policzkach, pamiętam, jak biegłam przez ulice w sportowych butach o miękkich podeszwach, które nie wydawały niemal żadnego dźwięku. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu, w ogóle nic, aż do teraz. Stoję przed lustrem i przyglądam się sobie. Patrzę na tego kogoś, kto jest mną, silne, ale nie nadmiernie muskularne ramiona, mocny płaski brzuch i małe piersi ukryte pod luźną bluzką. Widzę też tę drugą osobę, dziewczynę, która stoi z tyłu, nieszczęśliwa, dziewczynę, którą mogłabym być. Która wszędzie za mną chodzi, mój prywatny duch. Po raz pierwszy patrzę ponad ramieniem mojego odbicia w lustrze prosto w jej oczy. Ma długie włosy, codziennie je prostuje, używa szminki, nie za dużo, stosownie do wieku, w kolorze brzoskwiniowym, który pasuje do odcienia jej cery. Jest jedną z tych dziewczyn, które wszyscy lubią, ponieważ nie jest nazbyt ładna i nie robi wokół siebie zbyt wiele hałasu, to idealny materiał na najlepszą przyjaciółkę, pilnie się uczy, zawsze ma na czas odrobione lekcje. Dobrze radzi sobie w szkole i życiu, a jeśli jakiś chłopak zwróci na nią uwagę, udaje podekscytowanie. I może faktycznie dzięki tym dziewczęcym sukienkom, które kupuje jej mama, dzięki botkom na obcasie niedługo będzie miała chłopaka. Jest wprawdzie ruda, ale ładna, ma delikatne rysy i wielkie zielone oczy. Wygląda dokładnie tak, jak powinna wyglądać typowa szesnastolatka. Mama jest z niej bardzo dumna. Ale to po wierzchu, bo w środku ta dziewczyna jest bliska płaczu. W środku krzyczy i nie może się wydostać. Jest zagubiona i samotna, i zmęczona, tak zmęczona ciągłym udawaniem, że nie wie, czy jej serce za chwilę nie przestanie bić, bo udawanie kogoś, kim się nie jest, okropnie boli. Przestałam patrzeć w lustra i zmieniłam to, co na wierzchu, w taki sposób, by pasowało do tego, co w środku. Ale teraz zmuszam się, żeby spojrzeć. Zmuszam się, żeby zobaczyć osobę, którą naprawdę jestem. Głowa wygolona po bokach, włosy opadające nisko na czoło. Kanciasta twarz i piękne zielone oczy. Teraz, patrząc w lustro, widzę siebie i mój wygląd wreszcie odpowiada temu, co w środku. Nie widzę nikogo dziwacznego, nie wiem, czy ta osoba jest hetero, czy homo. Czy jest dziewczyną, która pragnie być chłopakiem. Widzę po prostu siebie. Oto, kim jestem, nie pasuję do żadnej kategorii oprócz swojej własnej i niby czemu kogokolwiek miałoby to obchodzić? Chcę tylko być sobą. Myślę o Rose, o wyrazie jej twarzy. Czuję ból dziewczyny-ducha, którą kiedyś tak dobrze znałam.
Pozwoliłam sobie zakochać się w Rose. Beznadzieja. A jeszcze gorsze jest to, że ujawniłam to uczucie w beznadziejnym momencie. Rose chciała mi powiedzieć coś bardzo ważnego, a ja skupiłam się wyłącznie na sobie. Zawiodłam ją, kiedy potrzebowała przyjaciela, nie kochanka. Co ja, kurwa, najlepszego zrobiłam? Dupa. Dupa. Dupa. Co ja, kurwa, narobiłam? A potem patrzę sobie prosto w oczy i to pomaga. To, że siebie widzę, że patrzę na siebie z empatią. Pokazałam jej tylko, co czuję: miłość, tęsknotę i pożądanie. To wszystko. I nie było w tym nic złego. Nie ma nic złego w tym, że jest się tym, kim się jest. Na chwilę mój strach odpływa. Zamiast na siebie, patrzę na odwrócone w lustrze miasto, które widać z mojego okna, miliony mrugających świateł, aż po horyzont. Nie ma sensu żałować, że jest się odważnym, że zaryzykowało się wszystko, by pozostać wiernym sobie. Czuję się wolna, ponieważ tego wieczoru złamałam kolejną barierę dzielącą mnie od mojego prawdziwego ja, przekroczyłam kolejny most wiodący mnie ku życiu, którego pragnę. I na razie czuję się z tym dobrze, nawet jeśli ten most za sobą spaliłam. Czuję dumę. Ash siedzi przy drzwiach do pokoju Nai. – Czy ty czasem bywasz w domu? – pytam. Czuję, jak jej ciało rozluźnia się tuż przy moim ciele, czuję ciepło jej skóry na mojej skórze. – Ash, mogę cię o coś prosić? – Spogląda na mnie zaspanym wzrokiem. – O co? – Zhakujesz komputer mojego taty? – Jasne, podaj jego adres mejlowy. – Super, że nawet nie pytasz po co. – Widocznie masz wystarczająco dobre powody. – Ash ziewa. – Ponieważ używam swoich mocy jedynie w słusznych sprawach. Ale później, okej? Muszę na chwilę zamknąć oczy. Czuję ciężar jej głowy na ramieniu, oddech Ash stopniowo zwalnia. – Ash, zdaje się, że wszystko spierdoliłam. Odpowiada mi chrapanie.
25 Budzę się wcześnie, jeszcze przed świtem, po zaledwie godzinie snu we własnym łóżku. Na zewnątrz nadal jest ciemno, ale słyszę hałas na dole. W momencie, gdy otwieram oczy, jestem całkowicie przytomna, serce wali mi jak młotem, całe ciało wypełnia niepokój, więc zwlekam się z łóżka i sprawdzam telefon. Mnóstwo powiadomień. Stanowczo za dużo. Wchodzę na jej Instagram. Jest tam nagranie. Rose płacze, jest wściekła i smutna. Oglądam do końca. Telefon spada na podłogę. Dlaczego? Dlaczego to zrobiła, coś takiego, to… to do niej niepodobne. Popełniłam błąd, ale nie zrobiłam tego, o co mnie oskarża. Prawda? Prawda. Wiem, że nie, więc dlaczego tak na mnie napadła? Wkurzyła się, bez dwóch zdań. Nawrzeszcz na mnie, w porządku, ale żeby mnie otagować i umieścić taki post, opowiedzieć wszystkim naszym znajomym? Wszystkim ludziom, którzy mieli mnie za głupią pizdę, zanim powstał nasz zespół. Teraz znów mają powód, by mnie tak traktować. Co robić? Mam iść do szkoły, zachowywać się jak gdyby nigdy nic, kiedy wiem, że wszyscy będą się gapić, szeptać i nie wiadomo co jeszcze? Tamto poczucie dumy i wolności, które wypełniło mnie poprzedniego wieczoru, które zabrałam ze sobą do łóżka, znika bez śladu. Zawsze uważałam, że Rose jest moją przyjaciółką, że naprawdę jej na mnie zależy. Nie na tym ciele i kościach, które noszą mnie po powierzchni ziemi, ale na tej prawdziwej mnie, osobie istniejącej w środku mojej głowy i serca. To, co wydarzyło się wczoraj, musiało być znacznie gorsze, niż sądziłam. Rozwścieczyłam ją i zraniłam, i jeśli przeze mnie choćby przez sekundę poczuła się tak, jak przez tamtych gnojów, który ją wykorzystali, to… O Jezu, czy jestem taka sama jak oni? – Amy? – Gracie zwraca się do mnie po imieniu tylko wtedy, gdy przychodzi na polecenie mamy. – Amy? Nie odpowiadam. Nie bardzo wiem, co robić. – Red? – Wejdź, mała! – wołam i Gracie cicho wchodzi do mojego pokoju, w piżamie ze Scooby Doo, pięścią pociera zaspane oczy. – Co jest? – Mama mówi, że musisz mnie zaprowadzić do szkoły, bo ona wymiotuje. Ale nie ma mleka do cheeriosów, a ja nie wiem, co jeszcze można zjeść na śniadanie. – Dobra, zaraz przyjdę. Sprawdź, czy został chleb. Chciałabym to wszystko naprawić. Chciałabym, żeby to, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru, ten post, który tyka na wszystkich osiach czasu, żeby to wszystko znikło, żeby wszystko znów było takie jak przedtem. Tylko nie wiem, jak to zrobić.
Wydaje mi się, że nie zdołam odkleić od siebie strachu i niepokoju, które atakują każdą cząstkę mojego ciała, ale zmuszam się do tego, ubieram się i wkładam buty. Po drodze przystaję pod drzwiami do pokoju mamy. Leży twarzą do okna zwinięta w kłębek. – Herbaty? – pytam. Odwraca się z jękiem w moją stronę, jej twarz składa się z samych trójkątów, trójkątne oczy i usta, smutek w każdym kącie. Moja mama wygląda jak gówno. – Poproszę. – Głos ma suchy i schrypnięty, pokój śmierdzi, zastanawiam się, czy przypadkiem nie zmoczyła się w łóżko. Czekam. Chciałabym… chciałabym z nią porozmawiać o tym, co się stało, ale nie mogę. Skupiam się więc na jedynej rzeczy, którą w tym momencie potrafię ogarnąć. Mojej siostrze. – Odbiorę dzisiaj Gracie ze szkoły, okej? Mogę zerwać się z lekcji z dziesięć minut, żeby się nie spóźnić. – Dziękuję. Mama przywołuje na twarz coś w rodzaju uśmiechu. Ledwo widocznego. Potem odwraca się i naciąga kołdrę na głowę. Gracie gada, a ja nie słucham, nie muszę. Muszę tylko trzymać ją za rękę, czuć, jak za nią ciągnie, podskakując co chwila, i skupić się z całych sił, żeby nie myśleć o tym, co czeka mnie w szkole. Mogłabym po prostu nie iść, odprowadzić Gracie i znów wybrać się na Camden, ale jeśli nie pójdę, nie dowiem się, jak wygląda sytuacja, czy rzeczywiście jest aż tak źle. Nie dowiem się, co z Rose. Gracie ciągnie mnie za rękę, żebym wreszcie ją puściła. Właśnie dotarłyśmy pod szkolną bramę. – Przyjdziesz po mnie? – pyta, a ja kiwam głową. – Na razie! Patrzę, jak biegnie na lekcje, podwórze pustoszeje, rodzice się rozchodzą. Nie pozostaje mi nic więcej, jak obrócić się na pięcie i stawić czoło temu, co zaraz nadejdzie.
26 Wszyscy siedzą już w klasach, a ja cicho mijam korytarze, wciąż nie tracąc nadziei, że nieustanne pikanie i brzęczenie w mojej kieszeni wreszcie ucichnie. Jak wtedy, gdy Tally Lawson wysłała zdjęcie swoich cycków do Clarke’a Hansona, a on zrobił zrzut ekranu i zdjęcie zaczęło krążyć po całej szkole. Niektórzy nazwali ją szmatą, niektórzy jego głupim fiutem, bez wątpienia zasłużenie, w końcu oboje zawieszono na dwa tygodnie, a Tally dostała od policji pouczenie w kwestii rozpowszechniania nieprzyzwoitych treści. Potem gruchnęła wiadomość, że Naomi zniknęła, i wszyscy zapomnieli o cyckach Tally. Wszyscy mnie nienawidzą. Powraca to uczucie, które kiedyś mi towarzyszyło, jakby tamta druga dziewczyna, mój nieszczęsny duch-sobowtór, nagle wybiegła mi zza pleców i wskoczyła z powrotem do mojego ciała, wypełniając mnie bólem i lękiem, które nosiła we własnej piersi. Może jestem kłamczuchą. Nigdy nie byłam wobec Rose szczera w kwestii moich uczuć. Może nie jestem tą porządną osobą, za jaką się uważałam. Może faktycznie jestem potworem. Wchodzę do sali, w której odbywają się zajęcia z muzyki, siadam z przodu. Wyczuwam, co się dzieje za moimi plecami, czuję wibrowanie w kieszeni. Wyciągam telefon i pospiesznie zawieszam wszystkie konta. – Red, co ty wyprawiasz?! – krzyczy pan Smith, biorąc mnie z zaskoczenia. – Oddaj telefon! Nie czeka, aż mu go podam, tylko chwyta go z mojego biurka i rzuca na swoje. – Możesz odebrać po lekcji. Ale bez telefonu nie ma właściwie żadnej różnicy. Wciąż słyszę, jak wibruje, widzę miganie ekranów dokoła, napierający kłąb elektronicznych słów, które cisną się i powielają w powietrzu, każde niczym ostre żądło. Kiedy rozlega się dzwonek i wszyscy ruszają do drzwi, ja zostaję na swoim miejscu. Próbuję dać całą sobą do zrozumienia, że słyszę obelgi rzucane półgłosem pod moim adresem. Kiedy robi się pusto, podchodzę do biurka pana Smitha. – Posłuchaj, przepraszam, że na ciebie krzyknąłem – mówi. Wydaje się zdenerwowany i lekko speszony. Wiem, co czuje. – Ta klasa czasem doprowadza mnie do szału. Ale nie ty, nie zasłużyłaś. – Nic się nie stało. – Co się dzieje? – pyta. Wyciąga telefon z szuflady, ale jeszcze nie oddaje, tylko czeka na odpowiedź. – Nic. Wzruszam ramionami i zerkam na drzwi. Nie chcę, żeby był dla mnie taki miły, boję się, że wtedy od razu zacznę ryczeć. Wstaje zza biurka, okrąża je i podchodzi do mnie.
– Hej. – Czuję dodający otuchy ciężar jego dłoni na ramieniu. Spogląda mi prosto w oczy. – Jeśli ci dokuczają, to po prostu powiedz, dobrze? Nie chcę, żeby ludzie dusili w sobie takie rzeczy. Nic nie jest aż tak okropne, Red. Zawsze możesz do mnie przyjść, jasne? – Dziękuję. Wciąż nie ruszam się z miejsca, zastanawiam się, czy opowiedzieć mu o swoim drugim w życiu pocałunku z dziewczyną, o tym, że wszystko popsułam, zniszczyłam taką przyjaźń. Ale patrząc w jego zielone oczy, dochodzę do wniosku, że nic nie powiem. – Możesz mi zaufać – mówi. – Jesteś świetną dziewczyną, Red. Zabawne, bo ja wcale tak nie uważam. – Pojebany zbok – mówi Kasha, kiedy ją mijam. – Co, gapisz się na moje cycki, lesbo? Trzymam głowę spuszczoną, po raz pierwszy tęsknię za zasłoną z włosów, którą zlikwidowały fryzjerskie nożyczki. Teraz nie mam gdzie się schować. – Słyszałaś o czymś takim jak wyrażenie zgody? – pyta Parminder. – Gwałcicielka. Zatrzymuję się, przypominam sobie, że obcięłam włosy, ponieważ nie chciałam być osobą, która ukrywa to, kim naprawdę jest. – Do niczego takiego nie doszło. – Odwracam się, ale teraz są tam nie tylko Kasha i Parminder, lecz także sześć czy siedem innych dziewczyn z klasy. Stoją z ramionami splecionymi na piersi, wojowniczo wysuwając podbródki. – Posłuchajcie, nie wiem, dlaczego Rose to zrobiła – zaczynam. Zabrzmiało beznadziejnie, zupełnie nie tak. Próbuję jeszcze raz. – Ja… po prostu popełniłam błąd, to wszystko. Źle zrozumiałam, nie wiem, dlaczego tak zareagowała… – No jasne, przerzuć winę na ofiarę. – Kasha robi dwa kroki w moją stronę, ja dwa w tył. – Zaraz powiesz, że sama się prosiła. – Kurwa, nic się nie wydarzyło, naprawdę nic! – Ściska mnie w gardle, wiem, że jeśli jeszcze coś powiem, to wybuchnę płaczem. Jeśli teraz odejdę, wyjdzie, że mam gdzieś, jeśli zostanę, zrobię z siebie żałosne widowisko. – Odpierdolcie się wszyscy. – Nagle u mojego boku pojawia się Leo. – No dalej, wynocha, idźcie strzępić dzioby gdzie indziej, głupie pindy. – Jesteś po jej stronie? – Kasha unosi brew. – Uważasz, że to, co zrobiła, jest w porządku? – Nie jestem po niczyjej stronie, bo nie ma żadnych stron, durna gówniaro. A teraz spierdalaj. Przez chwilę mierzą się wzrokiem. W końcu Kasha uśmiecha się krzywo, obraca się na pięcie, a Parminder i reszta ruszają za nią. – Co do kurwy? – Leo potrząsa głową. – Sama… sama nie wiem. Sądziłam. Wydawało mi się… Kładzie dłoń na moim ramieniu i prowadzi korytarzem w stronę sali do muzyki. Nie wiem, czy chce mnie ochronić, czy zabrać w ustronne miejsce i sprać na kwaśne jabłko, ale przynajmniej jemu nikt nie podskoczy, nikt go nie zaczepia, nikt nic nie mówi. Tylko patrzą w milczeniu.
– Co jest, Red? – pyta znowu Leo, zatrzaskując drzwi. – Coś ty zrobiła? – Ja nie… Próbowałam ją pocałować. – Że, kurwa, co? – Leo gapi się na mnie z niedowierzaniem, jakby brał mnie za kompletnego debila, i pewnie nawet ma rację. – Wiem, Leo, wiem, okej? Wiem, jak to brzmi. Coś źle zrozumiałam, poniosło mnie, błędnie zinterpretowałam jej słowa. Trwało to jakąś sekundę, a potem kazała mi wyjść, więc wyszłam. Próbowałam pocałować dziewczynę i dostałam po nosie. Nie mów, że tobie się to nie zdarzało, tyle że nie ponosiłeś potem takich konsekwencji. – Ale Rose to nie jest jakaś tam dziewczyna. – Leo lekko popycha mnie w ramię, a ja z trudem łapię równowagę. – To nie jest jakaś laska, którą poznałaś w barze. To Rose. Rose. Kurwa, myślisz, że ja nigdy nie mam ochoty powiedzieć jej, co czuję, że nie mam ochoty jej pocałować? Ale tego nie robię. Ponieważ to jest Rose. Nie potrzebuje nas w takiej roli. Mamy być dla niej kimś więcej. Mamy być jej przyjaciółmi. Jak myślisz, dlaczego nigdy nie próbowałem jej pocałować, chociaż tak bardzo tego chcę? Jego głos łagodnieje pod wpływem wyznania, głowa opada. Jest na mnie zły i ma do tego pełne prawo. – Stara. Jesteśmy kumplami – mówi, kręcąc głową. – Właśnie na tym polega problem. Nie jestem kumplem, nie jestem facetem. – Red, nikogo nie interesuje, że jesteś dziewczyną. Ani że jesteś lesbijką. W ogóle nie o to chodzi. Siadam na podwyższeniu, na którym stoi perkusja, przeciągam palcami po głowie, czuję się, jakby ktoś wywrócił mnie na drugą stronę, potrząsnął mną i rozbił na kawałki. – Jezu, Leo, co ja mam teraz zrobić? – Poszukaj Rose – mówi Leo, siadając obok mnie. – Skonfrontuj się z nią, staw temu czoło, wyjaśnij całe gówno. Ale najpierw uświadom sobie, kim jesteś. Musisz to wiedzieć. Wyglądasz i ubierasz się, jakbyś wiedziała, czego chcesz, ale tak naprawdę tylko grasz, twoje włosy i ciuchy to kostium. Ukrywasz, kim naprawdę jesteś i czego chcesz. Nie żyjesz w pełni, starasz się zachować neutralność, a to do niczego nie prowadzi. Nie możesz iść przez życie w nadziei, że nikt nie zauważy twojego chudego tyłka, bo w takim przypadku każdy wpadnie w panikę, kiedy nagle odkryje, kim jesteś tak naprawdę. – O, pierdol się, Leo – rzucam. Zranił mnie, ponieważ powiedział prawdę. – Nie musisz objaśniać mi mojej seksualności z pozycji heterosamca. Skąd niby wiesz, jak to jest być lesbijką? Tobie jest łatwo, grasz na gitarze i jesteś wyższy od wszystkich dziewczyn. Niczym nie musisz się przejmować. – Na pewno? – Patrzy na mnie. – A zauważyłaś może, gdzie mieszkam? – Dla mnie nie ma znaczenia, skąd kto pochodzi, jaki ma kolor skóry, ile zarabia, czy lubi facetów, czy laski, czy… wszystkie te bzdury. Dlaczego ludzie nie mogą być po prostu ludźmi? – Bo ludzie to dupki – mówi Leo. – A świat ma niby dążyć do tego, by stać się lepszym miejscem, ale jakoś mu nie wychodzi. I nie ma co się spodziewać większych zmian w najbliższym czasie. I jedyne, co nam pozostaje, to troszczyć się o siebie nawzajem. To wszystko.
Przez chwilę żadne z nas nic nie mówi. Chyba oboje czujemy, że jeden fałszywy ruch może oznaczać kolejnego przyjaciela mniej, a żadne z nas tego nie chce. – A więc… – Leo zmienia ton. – Widziałaś ją od tamtej pory? – Nie, a jest w szkole? – Nie wiem, dzisiaj jej nie spotkałem. Eu, czuję się, jakbym rozwaliła cały świat wokół siebie, teraz trzeba będzie zacząć od zera. – Myślisz, że przyjdzie na próbę? – Myślisz, że koncert jest w ogóle aktualny? Mieliśmy zagrać dla Naomi, a teraz… Po co próbowałaś ją pocałować? Koleżankę z zespołu! Obiecaliśmy sobie na samym początku, że będziemy dla siebie kumplami. Właśnie w ten sposób rozpadają się kapele! – Jasne, więc gdyby Rose weszła tu w tym momencie i zapytała: Leo, chcesz ze mną chodzić, tobyś odmówił, tak? Tak? – No… nie wiem. Chyba tak. Drzwi otwierają się i zamykają z trzaskiem. Oto ona. Rose. Ręce wsparte na biodrach, włosy ściągnięte do tyłu, zero makijażu, dżinsy i T-shirt. Wściekła jak osa. – Red albo ja, wybieraj. – Patrzy na Leo, ale pokazuje na mnie. – Rose, daj spokój. Poważnie? – Leo kręci głową. – Red to debil, ale wiesz, że tego nie chciała, znasz ją przecież, co? – Chcesz powiedzieć, że to, co zrobiła, jest okej? – Oczy Rose ciskają błyskawice. Widzę na jej twarzy nie tylko gniew, lecz także czysty ból, na jego widok wykręca mi wnętrzności. – Myślałam, że spędzam wieczór w towarzystwie przyjaciółki, a ta zaczyna się do mnie przystawiać. To tak, jak ty byś coś próbował. Jesteśmy kumplami. To wstrętne. Rose chyba nie zauważyła, jak bardzo zraniły go te słowa. Ja to widzę – jego zaciśniętą szczękę, westchnienie – ale ona tych znaków nie szuka. Szuka tylko kłótni. – Jezu, Red na ciebie leci, to cała jej wina, no i jest trochę głupia. – Leo podnosi się. – Próbowała cię pocałować, beznadziejne posunięcie, przyznaję. Ale nie zasłużyła na takie traktowanie. – Chcesz powiedzieć, że kłamię? – Rose robi krok w jego stronę, wściekła i najeżona. Leo marszczy brwi, wyraźnie liczy na to, że Rose się cofnie albo przynajmniej trochę odpuści. Patrzy na mnie, potem na nią. – To był tylko pocałunek, tak? – Pierdol się – mówi Rose. – Jeśli tego nie chciałam, nie ma znaczenia, czy to był pocałunek, macanie, czy, kurwa, uścisk ręki. Tak się nie robi, nie napada się na ludzi w ten sposób. – Rose, proszę. Przepraszam cię, nie chciałam cię zdenerwować, po prostu źle zrozumiałam… ale naprawdę mi na tobie zależy i… – Też tak sądziłam. – Rose wbija we mnie wzrok. Wyraz furii i bólu na jej twarzy sprawia, że krew krzepnie mi w żyłach. – Myślałam, że ci na mnie zależy, ale jesteś taka sama jak wszyscy, traktujesz mnie jak kawał mięsa. A ja ci ufałam. – Kocham cię! – Słowa wybuchają mi w ustach. – Kocham cię, bo nie jesteś
mięsem, bo jesteś zabawna, bystra i utalentowana, i miła, bo ci na mnie zależy, i czasem mam wrażenie, że tylko tobie jednej na całym świecie. A wczoraj te wszystkie uczucia mnie przytłoczyły. Popełniłam błąd, niepotrzebnie się z nimi zdradziłam. To był błąd, Rose. Gdybyś naprawdę była moją przyjaciółką, tobyś zrozumiała. Rose patrzy na mnie przez długą, zimną chwilę. – Gdybyś ty była moją przyjaciółką, to rozumiałabyś, dlaczego nie mogę ci wybaczyć. Nigdy. Koncert odwołany. – Rose…! – woła Leo. Rose otwiera drzwi, stoi w nich pan Smith. Rose zatrzymuje się gwałtownie, wbija spojrzenie prosto w jego oczy, jej ramiona poruszają się przy każdym oddechu. Nie wiem, czy zamierza też na niego nawrzeszczeć, czy może wybuchnąć płaczem. Ona jednak wciąż tylko stoi w miejscu, jak sparaliżowana. – A ty dokąd? – pyta pan Smith, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Musimy pogadać. Wbrew moim przewidywaniom Rose nie przepycha się obok niego, tylko przesuwa się na bok, żeby go wpuścić, opiera się o zamknięte drzwi. – Posłuchajcie. My, nauczyciele, nie jesteśmy odporni na krążące po szkole plotki. Co z wami? – Wodzi wzrokiem ode mnie do Rose. – Przeprosiłam – mówię. – To była pomyłka. – Dobrze. – Pan Smith kiwa głową. – Red, uważam, że to, co dzieje się teraz wokół ciebie, jest dość obrzydliwe… Rose prycha i kręci głową. – A co ze mną, proszę pana? – mówi. – Uważa pan, że to w porządku, tak? – Rose, przystopuj na chwilę z tym melodramatycznym tonem. – Pan Smith rzuca jej swoje specjalne spojrzenie i cud, Rose milknie, spuszcza głowę, na jej policzkach pojawia się rumieniec. – Słuchajcie, szkolne zespoły permanentnie się rozpadają, ponieważ ludzie się rozstają albo łączą w pary i rozstają. – Pan Smith patrzy na nas wszystkich po kolei. – To nudne, przewidywalne i właściwie nikogo nie obchodzi, bo powiedzmy sobie szczerze, i tak żadne z was nie zostanie profesjonalnym muzykiem. Za parę lat skończycie szkołę, ty będziesz żyć na koszt tatusia – tu patrzy na Rose, a potem przenosi wzrok na mnie – ty zaczniesz studiować i znajdziesz sobie miłą dziewczynę, a ty… – Zatrzymuje spojrzenie na Leo. – Cóż, miejmy nadzieję, że nie pójdziesz w ślady brata. Leo robi ponurą minę. – Mógłbym tak powiedzieć – podejmuje pan Smith. – Mógłbym tak powiedzieć, gdyby wasz zespół był taki sam jak wszystkie pozostałe, z którymi do tej pory pracowałem. Ale tak nie jest. Jesteście naprawdę świetni, potraficie grać, pisać utwory i śpiewać, i być może moglibyście zrobić z tym coś więcej. O ile się nie rozpadniecie. O ile będziecie grać dalej, mimo tego… nieporozumienia. Poza wszystkim sądziłem, że zrobicie to dla Naomi. Naprawdę chcecie zawieść jej rodzinę, mamę i tatę, którzy tak czekają na ten koncert, koncert, który ma pokazać światu, jak wielu osobom jest bliski los ich córki? Którzy mają zapewne nikłą, nadzieję, że z takiej tragedii może jednak wyniknąć coś dobrego. Rose osuwa się na krzesło, chowa twarz w dłoniach.
Leo się odwraca, patrzy w okno. Tylko ja nie odwracam wzroku. – Ja chcę zagrać ten koncert – mówię. – I zagram. – Leo? – Aha. – Leo kiwa głową. – Ja też. – Rose? Rose jeszcze przez chwilę siedzi nieruchomo, w końcu odgarnia włosy z twarzy. – Dobra – mówi. – Zagram. Dla Nai, ale potem… nie wiem. – Dziękuję – mówi pan Smith. – Rose, przycisz tę całą aferę z Red, dobrze? Powiedz, co trzeba, żeby odebrać sprawie znamiona dramatu. Nie potrzebujemy tego w naszej szkole. Rose wzdycha i zaciska wargi. – Poważnie? – Pan Smith wbija w nią surowe spojrzenie. – Stać cię na więcej, Rose. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie jesteś typem szkolnej dręczycielki. Przez chwilę Rose ma taką minę, jakby zamierzała udowodnić, że się pomylił, ale opanowuje się. – Dobra – mówi. – Ale tylko dla Nai, tylko na ten jedyny koncert. – Dobrze. W takim razie czas zacząć próbę. – Pan Smith otwiera drzwi na korytarz i przepycha się przez niewielki tłumek, który się tam zebrał. – Przedstawienie skończone – warczy Rose. – Wypierdalać. – Ja też? – Z tłumu dobiega głos Leckraja. – Jasne, kurwa, że nie… Właź, debilu. Biorę pałeczki i siadam do perkusji. Leo podnosi listę utworów. – Może zaczniemy od Pozostawionych. Ten utwór Leckraj ma najmniej przećwiczony. – Świetnie, zaczynamy. – Rose poprawia statyw mikrofonu. – Rose – mówię. – Dzięki, że zostałaś. – Pierdol się – odpowiada, nie patrząc na mnie. – To nic nie zmienia. Playlista Red Pierdol się Psychosocial/Slipknot Please Don’t Go/The Violent Femmes Ride a White Swan/T-Rex Girls Like Girls/Hayley Kiyoko Make Me Wanna Die/The Pretty Reckless Death of a Batchelor/Panic! At the Disco Smells Like Teen Spirit/Nirvana Heathens/Twenty One Pilots
27 Zaraz po skończonej próbie wymykam się ze szkoły i idę do szpitala. Nie mam ochoty na kolejne dwie godziny syfu. Ash siedzi na korytarzu ze słuchawkami w uszach, przed otwartym laptopem. Widzę przez szybę Jackie i Maksa siedzących przy łóżku Naomi. Jackie trzyma ją za rękę, Max obejmuje Jackie, oboje milczą wpatrzeni w klatkę piersiową córki, która wznosi się i opada. Siadam obok Ash, stukam ją w ramię, a ona ściąga słuchawki i obraca się w moją stronę. Jej włosy, zwykle proste jak druty, są trochę zmierzwione i splątane. – Coś nowego? – pytam. – Od poniedziałku powoli mają odstawiać leki – mówi Ash. – Twierdzą, że opuchlizna znikła, nie ma krwotoku, wszystkie rany i uszkodzenia się goją, więc teraz pozostaje czekać, co będzie, kiedy się obudzi. Czy może sama oddychać… czy mówi, widzi i tak dalej. – O kurwa. Co za syf. – Nadal, po tylu dniach spędzonych przy jej łóżku, nie dociera do mnie, że to się dzieje naprawdę. Nie mogę przyjąć do wiadomości, że może obudzić się zmieniona na zawsze. Albo w ogóle się nie obudzić. – W pewnym sensie… – Ash odrywa wzrok od laptopa. – W pewnym sensie byłoby lepiej, gdyby została tak na zawsze. Teraz przynajmniej możemy mieć nadzieję. – Mroczne – stwierdzam. – Czuję się mrocznie. – Ash wzdycha, a ja robię to samo w geście solidarności. Tak naprawdę pragnę wejść tam i usiąść obok Naomi, pobyć przy niej, ale nie chcę przeszkadzać w milczącej warcie, którą trzymają jej rodzice. Ciekawe, czy ma sny, czy czuje dotyk dłoni mamy. Czy zdaje sobie sprawę z ich obecności? Mam nadzieję, że tak, bo jeśli nie, jeśli jest tam sama, zatrzaśnięta we własnej głowie pełnej sekretów, to musi być bardzo samotna i przerażona. – Twój tata dał się nabrać na mój phishingowy mejl – mówi Ash. Oto powraca kolejna mroczna myśl. – Starsze osoby to niesamowicie łatwy cel. – Zajrzałaś do jego komputera? Ash potakuje. – Owszem, wiesz, że są tam twoje zdjęcia z dzieciństwa? Rany, ale byłaś paskudnym niemowlakiem, cała czerwona. – Ash, błagam, nie drażnij się ze mną, nie dzisiaj. Kącik jej ust drga w nieznacznym uśmiechu. – Red, twój tata jest porządnym człowiekiem. Lepszym niż przeciętna. Pomijając kobiety, z którymi zdradza twoją matkę, to naprawdę solidny gość. – Poważnie? – Krew napływa mi do twarzy, na policzkach płonie rumieniec ulgi. – A kim jest ta dziewczyna ze zdjęcia? – Twój tata współpracuje z miejscową organizacją dobroczynną. Tworzą program mający na celu zapewnienie dachu nad głową rodzinom, które nie mają gdzie mieszkać z powodu przemocy domowej. To zdjęcie zrobił ojciec tej dziewczyny. Dowiedział się,
gdzie mieszka, i wysłał jej matce jako groźbę. Dlatego foldery nie mają tytułów, tylko numery. Kwestia bezpieczeństwa. Powiedz mu, żeby aktualizował programy, i zrób krótki wykład, że nie klika się na linki w podejrzanych mejlach. – Mój tata jest porządnym człowiekiem – powtarzam. – Może daleko mu do ideału, ale na pewno nie jest zły. – Całe szczęście, to by dopiero było – mówię i obie się uśmiechamy, przepływa między nami ciepła fala. Jeśli z całej tej historii wynikło coś dobrego, to na pewno to, że poznałam Ash, że spędzam z nią czas. Poznaję jej poczucie humoru, które zwykle tak starannie ukrywa. – Gapiłam się na ten tatuaż przez kilka godzin – mówi Ash, znów patrząc w ekran. – Udało mi się oddzielić osiem warstw cyfr, liter i znaków przestankowych. Widzisz? – Jak? – pytam, spoglądając ponad jej ramieniem. – To znaczy, na jakiej zasadzie decydujesz, że dana cyfra należy do danej warstwy? – Tatuaż wygląda wprawdzie jak jeden wielki chaos, ale jednak istnieje wzór. – Znów cień uśmiechu. – Tak jak mówiłam. Mam taką teorię, że każda cyfra czy litera bezpośrednio dotyka innych cyfr i liter w konkretnej warstwie. W każdym razie mam taką nadzieję. Jeśli nie, to… kurwa, nie wiem. Ash pokazuje mi osiem półokręgów, które wydzieliła z oryginalnego rysunku. – Teraz patrzę na te rozdzielone warstwy i szukam kolejnego wzoru. Czegoś, co pomoże mi złamać szyfr. Ale na razie nie mam klucza. Nie wiem, od czego zacząć. Wypróbowałam tyle kombinacji, ile tylko mogłam, i nie posunęłam się nawet o krok do przodu. A istnieje pewnie z milion możliwych układów. Zapytałam grupę aktywistów, każdy tylko rozdziawia gębę. Utknęłam w miejscu. Wyczerpały mi się pomysły. Może próbuję rozszyfrować coś, co w ogóle nie jest szyfrem? Rozumiesz, co mam na myśli? Patrzy na mnie, a ja wzruszam ramionami. Nie moja działka. Gdyby zażyczyła sobie, żebym zraniła i odsunęła od siebie jedną z najbliższych osób na świecie, to proszę bardzo, do usług. Wpatruję się w obrazki, jeden po drugim. Przypominają te irytujące testy, które czasem pojawiają się na stronach internetowych: udowodnij, że nie jesteś robotem. Im dłużej patrzysz, tym mniej widzisz. – A są ułożone w porządku? – pytam. – Od lewej do prawej? Ash wzrusza ramionami. – Chuj wie. – Bo ten trzeci. Przypomina… Nie, pewnie bredzę. – No co? – Ash patrzy na mnie. – Dawaj, nie ma głupich pomysłów. Przeważnie. – Wygląda trochę jak kropka com. No wiesz, jak w adresie. Kropka i C-O-M. Ash wpatruje się w półokrąg. – O kurwa – mówi. – Hej, to ty jesteś techniczna, ja tylko… Głupio mi, że w ogóle się odzywam. – Nie, nie. W niektórych typach złośliwego oprogramowania istnieje wyłącznik awaryjny, kojarzysz? Potwornie długi kretyński adres strony internetowej złożony z przypadkowych znaków i jeśli jest aktywny, to wyłącza wirusa. I taki absurdalnie długi i kretyński adres to również dobra metoda na ukrycie czegoś bardzo mrocznego. Czegoś,
o czym normalnie się nie wie, ponieważ trzeba znać dokładną kombinację liter i cyfr tworzących adres. Ale nawet najdłuższy i najbardziej kretyński adres internetowy musi kończyć się kropką plus coś. Red, chyba to rozkminiłaś! – Serio? – Gapię się na nią. – Chyba cię pocałuję! – mówi Ash i tym razem na jej twarzy widnieje pełen uśmiech, promienny i olśniewający, a ja przez jedną szaloną sekundę chcę powiedzieć, spoko, czemu nie. Ale potem sobie przypominam, co było poprzednim razem, gdy pocałowałam dziewczynę, Ash zaś w tym momencie uświadamia sobie, co powiedziała, i jej uśmiech zastyga w grymasie. Co za żenująca sytuacja. – Albo może jednak nie. – Ash wbija wzrok w ekran, a ja wstaję. – Ale może tak, istnieje mnóstwo innych potencjalnych kombinacji, ale… to dobry początek. Nie jesteś taka durna, jak można by sądzić na podstawie selfie, których nigdy nie umieszczasz w necie. – Super – mówię, ciesząc się, że wracamy do normalności. – Red! – Max i Jackie wychodzą z pokoju Nai. – Czy Ash ci mówiła, że lekarze chcą ją wybudzić na próbę? W poniedziałek! W dniu koncertu. Czy to nie wspaniałe? Obudzi się i będziemy mogli jej o nim powiedzieć. – Wspaniale – mówię. – Mogę trochę przy niej posiedzieć? – Oczywiście. – Max posyła mi uśmiech. – Jesteś dobrą przyjaciółką. Najlepszą. Wchodzę do pokoju Nai, siadam przy łóżku i długo opowiadam jej o dobrych czasach. Czasach, kiedy wydawało się, że wszystko jest okej.
Ostatni wieczór, zanim zniknęła Naomi... Chcieliśmy tańczyć. Skończył się rok szkolny, panował upał, a my byliśmy wolni. Nie mieliśmy żadnych zajęć, nie musieliśmy być w żadnym określonym miejscu, mieliśmy tylko siebie i było to tak wspaniałe uczucie, że chcieliśmy wyjść na miasto, nawalić się i tańczyć. Nawet Naomi, która nie przepadała za wieczorami na mieście – nie lubiła tłumów i gapiących się na nią ludzi – tym razem zareagowała entuzjastycznie. Miała na sobie żółtą sukienkę na ramiączka i sandały, Rose wpięła jej kilka stokrotek we włosy. Każdy z nas wziął po parę piguł i wyruszyliśmy. Poszliśmy wzdłuż rzeki, minęliśmy budynki Parlamentu i przecięliśmy Trafalgar Square, kierując się w stronę Soho. Mogliśmy pojechać autobusem, co trwałoby dwa razy krócej, ale po co cisnąć się w upale z tłumem nieznajomych, kiedy można swobodnie spacerować, widzieć błękitne niebo nad głową, czuć powiew znad rzeki i zapach miasta latem, topniejącego asfaltu i spalin. Szliśmy tak, rozgadani i roześmiani, a świat z każdym krokiem stawał się nieco jaśniejszy i promienniejszy, cały w złocie. W mojej piersi narastała radość, rosła i rosła, aż sięgnęła do czubków palców. Wypełniona tęczą bańka szczęścia. Nie pytajcie, co robiliśmy i gdzie byliśmy, bo nie wiem. Odwiedzaliśmy kolejne puby i bary, kupowaliśmy drink za drinkiem, Rose machała kartą kredytową taty. Nieustraszeni i pozbawieni wieku, na zmianę zagadywaliśmy obsługę przy barze i wynosiliśmy wódkę i butelki z piwem dla ich trojga oraz red bulle dla mnie. Nie piłam, ale czułam się pijana, śmiałam się głośniej niż zwykle, obejmowałam moich przyjaciół i powtarzałam, jak bardzo ich kocham. Tamtego wieczoru w co drugim zdaniu składaliśmy sobie wzajemnie deklaracje miłości. Na Wardour Street są takie schodki wiodące w dół, do baru pod ziemią. Kiedyś była to nielegalna melina, ale teraz Soho jest właściwie głównie dla turystów, nie zostało tu zbyt wiele zakazanych miejscówek. Łyknęliśmy kolejne piguły i ruszyliśmy, kierując się dochodzącymi stamtąd dźwiękami grime’u. W barze był tłum, ludzie tańczyli ściśnięci jak sardynki, najprzeróżniejsi, czarni, brązowi, biali, homo i hetero, i nikt nikim się nie przejmował. Obchodziła nas tylko muzyka, wskoczyliśmy między bity, poruszając się do ciężkiego basu. Skóra ocierała się o skórę, biodra, tyłki, moje ciało, jego ciało, jej ciało, jedna wielka ruchoma spocona szczęśliwa masa. Tymczasem zrobiło się ciemno. Rose znudziła się pierwsza i wyciągnęła nas z powrotem na ulicę. Gdybym tylko mogła, zostałabym w tym barze do świtu. Uwielbiam tak się rozpłynąć pośród innych ciał. Krążyliśmy pośród tłumu, poszliśmy na Soho Square, gdzie siedzieli włóczędzy cuchnący piwem i szczynami, a ławki okupowali całujący się mężczyźni. Wyciągnęliśmy się na trawie, Leo wyjął skręta z tylnej kieszeni, trochę podniszczonego, ale jeszcze się nadawał. Nie wiem, czy naprawdę tak było, czy tylko mi się zdawało, ale księżyc wisiał niesamowicie nisko, niemal na wyciągnięcie ręki, wystarczyłoby odbić się od powierzchni ziemi, by zaraz, bez większego wysiłku wylądować na jego powierzchni. – To bardzo dziwne, że zakończenie roku szkolnego wypada w lipcu – stwierdziła Nai. – Wydaje się raczej, że to początek, a nie koniec.
– I dobrze, bo nie chcę, żebyśmy kiedykolwiek się skończyli – odparła Rose. – Jesteśmy najwspanialsi na świecie. – Też tak uważam – dorzuciłam. – Nasza czwórka, na zawsze. – Aha – zgodził się Leo. – Kiedyś napiszą o tych czasach w New Musical Express, napiszą, że wtedy rozpoczęła się nasza zawrotna kariera. Nigdy się nie skończymy. Mowy nie ma. Nai jako jedyna nic nie powiedziała, tylko leżała na trawie w swojej żółtej sukience, zapatrzona w księżyc i uśmiechnięta od ucha do ucha. To nic nie znaczyło. Nai, jak to Nai. Ale następnego dnia zniknęła i wszystko zaczęło się sypać. I dopiero teraz, wspominając tę scenę, widzę, że to było pożegnanie.
28 Jestem już prawie w domu, moja głowa dryfuje gdzieś wśród muzyki i wspomnień i nagle uświadamiam sobie, że nie odebrałam Gracie ze szkoły. Skończyła ponad czterdzieści minut temu. Kurwa. Wyciągam telefon z kieszeni, obracam się na pięcie i puszczam biegiem. Dzwonię do mamy, ale nie odbiera, w biegu wrzucam w Google jej szkołę, odnajduję numer telefonu. Odzywa się poczta głosowa. – Halo?! – drę się i dyszę. – Dzień dobry, miałam odebrać Gracie Saunders, ale jestem spóźniona, więc… Odzywa się sygnał oczekującej rozmowy, więc przystaję. – Gdzie jesteś? – pyta, kiedy odbieram. – Miałam kiepski dzień w szkole. – Tak bardzo chciałabym jej powiedzieć, poprosić, żeby mnie przytuliła. – Potem poszłam do Naomi i… przepraszam, zapomniałam. – Dzwonili ze szkoły – mówi mama lodowatym głosem. – Gracie mało oczu nie wypłakała. Na szczęście pani Peterson ją zabrała, mieszka przy naszej ulicy, ale Gracie ciągle płacze. Idź do niej i spróbuj wytłumaczyć, dlaczego o niej zapomniałaś. I rozłącza się. Kurwa. Mama otwiera drzwi. – Myślałam, że przynajmniej na Gracie ci zależy – mówi. – Owszem, w dodatku tylko mnie w tej rodzinie – odpowiadam. – Miałam gówniany, totalnie pojebany dzień. Gdzie ona jest? – Nie zostawia się siedmioletniego dziecka bez opieki. Gówniany dzień to żadne usprawiedliwienie. – W przeciwieństwie do wódki – odparowuję, a ona chwyta mnie za ramię, mocno, aż boli. – Mam cię serdecznie dosyć, Amy. Zapominasz, że to ty jesteś dzieckiem, a ja dorosłym. – Który ma takiego kaca, że nie mógł odebrać córki ze szkoły. – Wyrywam się i biegnę na górę. – Wracaj! – wrzeszczy za mną mama. Gracie leży na podłodze, bawi się lalkami, majtając w powietrzu stopami w białych skarpetkach. – Przepraszam, mała – mówię. Odwraca się i uśmiecha. – Płakałam. Obsmarkałam się i w ogóle. Dostałam ciastko. – Jestem beznadziejna. – Siadam obok niej na podłodze. – Nieprawda. Wróciłam z nauczycielką samochodem, wszyscy będą mi zazdrościć. – Gracie mocno mnie przytula. – A więc nie nienawidzisz mnie tak jak cała reszta? – pytam, a w moim głosie
słychać łkanie. Zmęczyłam się, nie mam siły, za dużo tego wszystkiego. – Nie – odpowiada Gracie. – A kto cię nienawidzi? – Ty nie. A tylko to się liczy. Na dole rozlega się dzwonek. Gracie wdrapuje mi się na kolana. – Chcesz się pobawić w przyjęcie? – Nie. – Szkoda, jesteś mi to winna – mówi radośnie. – Ja jestem królową, a ty księżniczką. Nie jest mi dane dopić herbatki na niby, bo mama drze się z dołu, z każdym słowem coraz głośniej, w końcu wpada do pokoju Gracie. – Jak mogłaś? JAK MOGŁAŚ?! Stoi w drzwiach, rzuca we mnie kawałkiem papieru. – Jak mogłaś? – powtarza. – Wiem, że nie masz wstydu, ale czy naprawdę aż tak nie zależy na ci rodzinie? – O czym ty mówisz? – Spoglądam na papier, wydaje się znajomy, ale nie wiem dokładnie, o co chodzi. – Boże, Red, wyglądać w ten sposób to jedno… – wskazuje na mnie – …ale żeby tak się narzucać własnej przyjaciółce? Jesteś odrażająca. Delikatnie zdejmuję diadem i wstaję. – Zaraz wracam, Wasza Wysokość – mówię, dygając przed Gracie, która wpatruje się we mnie oczami wielkimi jak spodki. Wychodzę i zamykam drzwi. – O co chodzi? – pytam, nie podnosząc głosu. – Wystarczyłoby, że… że nie jesteś normalna – syczy mama. – Ale to? Jej ojciec jest prawnikiem, chyba nie zapomniałaś? Zwija kartkę w kulę i rzuca we mnie. Kula ląduje u moich stóp. Podnoszę ją powoli. Pani córka próbowała zgwałcić Rose Carter. – Bierzesz narkotyki? – pyta. – Mamo, to nie tak – mówię, próbując zachować spokojny ton głosu, chociaż czuję drżenie w całym ciele. – To kłamstwo. – A więc tego nie zrobiłaś? – Chwyta mnie za nadgarstek i pociąga za sobą do swojego pokoju. To boli. W gardło uderza mnie smród stęchłego oddechu i brudnych ubrań. Staram się zachować obojętną minę, bez wyrazu. – Oczywiście, że nie. Jestem twoją córką. Czyżbyś mnie w ogóle nie znała? – To się musi skończyć, Amy. Te głupoty, ta twoja faza. Nie jesteś chłopakiem. Nie jesteś… lesbijką czy za co tam się uważasz. To są rozpaczliwe próby zwrócenia na siebie uwagi. To jest żałosne! Wypluwa z siebie słowa, jakby smakowały trucizną, sposób, w jaki je wypowiada, boli bardziej, niż mogłabym przypuszczać. Wyrywam rękę z jej uścisku, podchodzę do okna, otwieram je i wciągam wieczorne powietrze w płuca. – Nie mów do mnie Amy. Nie jestem nią. Pocałowałam Rose – mówię, nie patrząc na nią. – Ale ona tego nie chciała, nic się nie wydarzyło i wyszłam. Próbowałam ją
pocałować, ponieważ się w niej zakochałam. To boli, czuję się smutna i zagubiona, ponieważ ona mnie nie chce. A także dlatego, że z jakiegoś powodu próbuje mnie ukarać za to, że tak mi na niej zależy. A także dlatego, że gdyby to chłopak tak mnie potraktował, chłopak, którego próbowałabym pocałować, mogłabym z tobą o tym porozmawiać, a ty byłabyś dla mnie miła. Ty jednak uważasz, że jestem odrażająca tylko dlatego, że jestem sobą. A ja wyłącznie tego pragnę, mamo. Chcę czuć się swobodnie we własnej skórze i kochać ludzi, którzy na to zasługują. Nie chcę nikogo ranić ani budzić w nikim obrzydzenia. Chcę po prostu być sobą. – Nie. – Mama potrząsa głową. – To nie jesteś ty. To jest brudne i wstrętne, ty jesteś wstrętna. Zboczona! Co się z tobą dzieje? – Raczej co z tobą się dzieje? – Nie mogę dłużej ukrywać gniewu i smutku. Słowa same eksplodują. – Jak można nienawidzić własnego dziecka tylko za to, że istnieje? – Nie jesteś moim dzieckiem – mówi mama z goryczą w głosie. – Już nie. Nie poznaję cię. – Przestań. – Gracie otwiera drzwi, jej twarz się kurczy. – Nie mów tak do niej. – Przez chwilę nie jestem pewna, do kogo się zwraca, ale nagle podbiega do mnie, obejmuje mnie w pasie. – Idź na dół, kochanie. – Mama próbuje się do niej uśmiechnąć, ale jej twarz przypomina pośmiertną maskę. – Pooglądaj telewizję. – Nie – mówi Gracie. – Nie zostawię Red. Dlaczego jej nienawidzisz? Ja ją kocham. I nienawidzę ciebie! – Nie dotykaj jej! – drze się mama, odciąga Gracie ode mnie i przewraca ją na podłogę. Gracie krzyczy i zaczyna płakać, chcę do niej podejść, ale mama staje mi na drodze. – Co ty wyprawiasz? – Przysuwam twarz do jej twarzy, wściekłość napędza każdy mój oddech. Jestem chuda i niska, ale tego samego wzrostu co ona, a za to dwa razy sprawniejsza. – Co jest z tobą nie tak? Co ty mówisz, jak traktujesz Gracie? Kiedy zaczęłaś wszystko zlewać, odkąd jedyne, co cię obchodzi, to ty sama i kolejny drink? Wiesz, o kim plotkują sąsiedzi? Nie o mnie, twojej córce lesbie. O tobie. Cios zjawia się znikąd i nie jest to zwykły liść. To zaciśnięta pięść z kości i knykci, która wali mnie w twarz i detonuje potworny ból. Rozlega się trzask, moja głowa odskakuje do tyłu, cały świat zachodzi mgłą. Nie chcę, by moje stopy oderwały się od podłogi, by moje kolana się ugięły, zaciskam pięści przy udach. Obiecuję sobie, że nie dotknę miejsca, w które uderzyła, zlizuję krew z warg. – Red! – krzyczy Gracie. Pochylam się i biorę siostrę na ręce, a mama bez słowa odsuwa się na bok. – Nic się nie stało – mówię. – Wszystko dobrze. A ty jak? Gracie chowa zapłakaną twarz na mojej szyi. Przechodzę przez korytarz, patrząc prosto przed siebie, wchodzę do jej pokoju i zamykam drzwi. Dzwonię do taty. – Red? – Odbiera natychmiast, a ja czuję taką wdzięczność, że zbiera mi się na płacz. – Tato, musisz wrócić do domu. Natychmiast. – Niestety, skarbie, mam jeszcze kilka…
– Tato, mamie odbiło. Gracie się boi i… jest źle. Musisz natychmiast przyjechać. Jesteśmy twoimi dziećmi, potrzebujemy cię. – Urywam. – Gracie cię potrzebuje. – Dobrze – odpowiada tak po prostu, nie próbuje dłużej dyskutować i nagle pojawiają się łzy, gwałtowne i gorące. Ocieram je czym prędzej. – Kiedy będziesz? – pytam. – Zależy od korków… – Postaraj się jak najszybciej – mówię i rozłączam się. Siadamy z Gracie na podłodze, za zamkniętymi drzwiami, nalewam na niby herbaty, podaję na niby ciasto, podziwiam diadem Gracie i jej błyszczące buty z plastiku, aż wreszcie słychać samochód pod domem. Drzwi od frontu otwierają się i zamykają. Słyszę głos mamy, potem taty, który po chwili staje w drzwiach do pokoju Gracie, a ona podbiega do niego i rzuca mu się na szyję. – Już wszystko dobrze, skarbie – mówi. – Wróciłem. Podnoszę się, próbuję przemknąć obok niego, ale mnie zatrzymuje, obraca moją twarz w swoją stronę i patrzy na tworzący się na niej siniec. – To ona? Kiwam głową. – Red. – Próbuje mnie objąć, ale wyrywam się. Nie znajdę pociechy u faceta, który do tego dopuścił. Gracie jest bezpieczna, to mi wystarczy. – Dokąd idziesz? – Wychodzę – odpowiadam, spoglądając na niego. Nie wiem, czy sprawia to wyraz moich oczu, czy twarz, opuchnięta i sina, w każdym razie tylko kiwa głową i przesuwa się na bok, robiąc mi przejście. Mama leży na sofie, płacze z twarzą w poduszce. Patrzę na nią i czuję nienawiść, autentyczną nienawiść. Po raz pierwszy w życiu nienawidzę jej tak bardzo, że moja krew dosłownie się gotuje. Chciałabym podejść i wyrwać jej wszystkie kłaki z głowy. Muszę spadać, zanim do tego dojdzie. Z torby wiszącej na wieszaku przy drzwiach wystaje znajomy korek od wódki, program przewidziany na dzisiejszy wieczór. Niewiele myśląc, chwytam butelkę i wychodzę. Zatrzaskuję drzwi z całych sił. W parku jest pusto, całe szczęście, przysiadam pod zjeżdżalnią, w jej bezpiecznym schronieniu wreszcie dotykam spuchniętej wargi. Krzywię się i fala bólu zalewa twarz, zęby i okolicę oka. Boli mnie całe ciało, jakby każda cząstka mnie nosiła sińce, po wierzchu i w środku. Chcę, by to uczucie znikło. Odkręcam butelkę, przykładam do ust i piję. Smakuje obrzydliwie, jak wodniste lekarstwo, pali w usta, tam, gdzie są rozcięte, i w środku, wokół dziąseł. Zmuszam się, by przełknąć, mój żołądek się buntuje. Ale biorę kolejny łyk i jeszcze jeden. I jeszcze. Jeden miarowy haust po drugim. Poza ścianami mojego metalowego schronienia ozdobionego imionami dzieciaków i przerośniętymi fiutami wyrytymi w warstwie farby zaczyna padać, ukośne kreski wody zabarwiają suchą ziemię wokół zjeżdżalni na ciemniejszy odcień, a ja wciąż przełykam kolejne hausty. Powoli mój język przywyka do smaku, ból znika z twarzy. Jeszcze trochę i ból ściskający klatkę piersiową i wnętrzności również blednie, znika niemal bez śladu, jakby już nic
w całym wszechświecie, żywego czy martwego, nie miało ze mną nic wspólnego. Z mojego brzucha po całym ciele rozchodzi się fala ciepła i chociaż policzki i czubki palców pozostają lodowate, nie czuję zimna. Kiedy świat się przechyla, razem z nim osuwam się na twardy beton. Słyszę własny śmiech, dochodzi z oddali, jakbym stała na zewnątrz i tylko zaglądała do środka, patrzyła na dziewczynę z wygoloną do połowy głową i rozkwaszoną twarzą, leży na ziemi i śmieje się jak obłąkana. Widzę, jak kładzie głowę na ziemi, pośród piachu i kiepów. Widzę, jak przechyla butelkę i dopija resztę wódki, trochę cieknie jej po twarzy, spływa po rozcięciu na policzku i wardze, widzę ją, jak leży, jakbym już nie mieszkała we własnym ciele. Widzę łzy, przejrzyste jak wódka, spływające do uszu. Widzę siebie, jak płaczę, płaczę, a moje ciało drży, klatka piersiowa zaciska się niczym pięść, gdzieś z daleka dobiega szlochanie, dźwięki odrywają się ode mnie, jeden za drugim, ale ja ich nie czuję. To dobrze, bardzo dobrze. Podnoszę wzrok, spoglądam na coś w rodzaju daszku na szczycie zjeżdżalni. Pełno tam pajęczyn i kulek przeżutej gumy. I jest coś jeszcze. Coś dziwnego, coś, co tam nie pasuje, ale nie mogę sobie uświadomić dlaczego. To coś zaczyna kołysać się w prawo i w lewo. W końcu nie jestem pewna, czy stoję, czy wciąż leżę. Nic nie szkodzi, nie boję się. Chcę tylko zamknąć oczy, niech świat dalej się kołysze i zmienia za moimi powiekami. Ja już go nie dostrzegam.
29 Jakaś siła próbuje wyciągnąć mi flaki przez usta, więc pospiesznie siadam, budzę się, rzucona w świat bólu, w ostatniej chwili, żeby się nie obrzygać. Z trudem pochylam się i klękam, moja głowa sama odpada, cała drżę, znów dostaję torsji, na ziemi formuje się kałuża przezroczystego płynu. – Kurwa. Jezu. Kurwa. – Wiem, że wypowiadam te słowa na głos, ale nie rozpoznaję swojego głosu, jest niski i chropawy. Kurwa. Jest bardzo ciemno i marznę. Obejmuję się ramionami, próbując nieco rozgrzać obolałe kości, ale bez skutku. Wszystko mnie boli, twarz potwornie pulsuje, w głowie łupie, a najgorsze, że chyba wciąż jestem pijana, bo kiedy próbuję wstać, świat robi wszystko, by wyrzucić mnie gdzieś w przestrzeń kosmiczną. Jezu. Wyczołguję się spod zjeżdżalni i z trudem się podnoszę, przytrzymując się chropawego, przerdzewiałego metalu, zasysam zimne powietrze. Nagle dostrzegam, że nie jestem sama. Ktoś siedzi na huśtawce, w ciemnym ubraniu. Pewnie niczego bym nie zauważyła, gdyby nie to, że przy każdym ruchu huśtawki łańcuch okropnie skrzypi. Kaptur naciągnięty na czapkę z daszkiem, przygarbione ramiona. Powinnam czuć strach przed potencjalnym zagrożeniem. Dzieciaki nie biegają w środku nocy na huśtawki. Ale się nie boję. Tak działa wódka. Odbiera wszystkie emocje i pozbawia strachu. Śmierdzę i wszystko mnie boli, ale strachu nie czuję. Przez jedną ulotną sekundę niemal robi mi się żal mamy: jeśli potrzebuje tyle alkoholu, żeby przetrwać każdy kolejny dzień, to musi być śmiertelnie przerażona. Siadam na drugiej huśtawce i czuję się jak ostatni debil, ponieważ jest przeznaczona dla bardzo małych dzieci i ledwo się mieszczę. To bardzo niewygodne i żenujące, ale teraz nie mogę się ruszyć, bo wyjdę na jeszcze większego debila. Dzieciak siedzi nieruchomo, ma ukrytą twarz, zagubioną w ciemnej czeluści kaptura. Broni nie widać, tylko smukłe, blade, znajome palce obejmujące łańcuch. I nagle dociera do mnie, gdzie już widziałam ten pierścionek ze stokrotką. Należy do Naomi, nosiła go tuż przed swoim zniknięciem. – Naomi? – szepczę. Czy ona umarła? Czy to jej duch? Spoglądam na zjeżdżalnię, może zostało tam moje ciało, ale nie, to ja, a to ona, a dokładnie jej smukłe palce. – Nai? – Co za przychlast. – Ashira obraca w moją stronę twarz skurczoną w grymasie obrzydzenia. – Jezu, co z tobą? Nic dziwnego, że wzięłaś mnie za ducha mojej siostry. Jesteś w dupę pijana. I pamiętaj, ona nie umarła. Jeszcze nie. – Co ty tu robisz? – pytam. – Tu nie jest bezpiecznie! – Na pewno nie kiedy ty tu jesteś. Przyszłam pomyśleć. W domu ani w szpitalu nie mogę myśleć, a próbuję rozkminić tatuaż. – Co? – Zostaję nieco w tyle za rzeczywistością i słowom Ashiry jakoś brakuje sensu. – Wiem, dlaczego się najebałaś – mówi po chwili. – Nie wspominałam o tym w szpitalu, bo wydawało mi się, że jakoś dajesz radę. Ale teraz… Gówno krąży i śmierdzi coraz bardziej. Najpierw ją pocałowałaś, potem złapałaś za cycka, potem wsadziłaś jej
łapę w gacie. Najlepszy był ostatni post, ktoś napisał, że zrobiłaś sobie sztucznego fiuta i wywaliłaś go na łóżku. – O Boże. – Całe moje ciało kurczy się z przerażenia i natychmiast trzeźwieje. – Zrobiłam sobie fiuta? Z czego niby? Rolek po papierze toaletowym i butelki z płynem do naczyń? Jezu, jestem dziewczyną i podobają mi się dziewczyny. Na co mi fiut? Ash się śmieje. – Trolle nie łapią takich rzeczy. – Kurwa, nie mogę wrócić do szkoły. Za nic. – Możesz. – Ash patrzy prosto przed siebie, gdzie między wieżowcami mrugają wysoko na niebie światła eleganckich apartamentowców i dźwigów budujących kolejne apartamentowce. – Gdyby twoja siostra nagle znikła i być może próbowała popełnić samobójstwo i gdybyś zobaczyła, jakie pojebane rzeczy ludzie wypisują na ten temat, tobyś wiedziała, że owszem, możesz wrócić do szkoły. Też mi wielka rzecz, wymacać Rose Carter. Chyba już wszyscy ją macali. – Nie wszyscy – mówię. – Cholera, teraz czuję się jeszcze gorszym fiutem. – Chyba mówiłaś, że nie lubisz fiutów? – Ash śmieje się i ja też zaczynam się śmiać. – Najgorsze jest to – patrzy na mnie i widzę ból na jej twarzy – że nie posuwam się dalej, nie widzę żadnego rozwiązania. Najpierw muszę się dowiedzieć, co się wydarzyło. – Jest piątek, może w poniedziałek Nai się obudzi i o wszystkim opowie. Może byłoby lepiej zaczekać, zdrowiej. Bo za kilka dni na pewno się obudzi. Ash bardzo długo milczy, nieruchomieje, skrzypienie huśtawki też milknie. – Albo nie. – Zaczekaj… – Mój mózg powoli trzeźwieje. Pojawia się jakaś myśl. Strzęp obrazu, jakiś przedmiot, który nie pasuje do reszty. Podnoszę się i spoglądam na zjeżdżalnię. – Co jest? – Ash marszczy brwi. – Nie wiem, czy naprawdę to widziałam, czy tylko mi się zdawało, ale… Włączam latarkę w telefonie i ruszam w stronę zjeżdżalni. Ostrożnie omijam to, co wyrzygałam kilka minut temu. – Rany boskie, jesteś ohydna – mówi Ash, idąc za mną. – Pomyśleć, że chciałam cię pocałować. – Zaraz. Co? – Naprawdę to powiedziała czy to moja wyobraźnia? – No co? – Wytrzymuje moje spojrzenie, a ja próbuję zrozumieć, co się stało, gdy nagle doznaję olśnienia. – O rany, właśnie sobie przypomniałam… – Kucam pod zjeżdżalnią i zaglądam. Często tu przesiadujemy, gadamy i wygłupiamy się, ale nigdy nie patrzymy do góry, nigdy nie przyszło nam to do głowy. Mnie też by teraz nie przyszło, gdybym wcześniej nie straciła równowagi i mimowolnie tam nie spojrzała. Świecę w kąt. Jest, przyklejony taśmą w kącie. – O Boże – szepczę, sięgając do góry. Pająki i robaki biegają po moim ramieniu. Odklejam znalezisko i wypełzam spod zjeżdżalni.
– Co to jest? – pyta Ash. A potem jej twarz się zmienia. – Telefon Naomi. To jej telefon! Musiała go tu ukryć! Patrzymy na siebie w ciemnościach. – To wszystko zmienia. Nie mam najmniejszej ochoty na spotkanie z żadnym z rodziców, więc prowadzę Ash do tylnego wejścia. Mam nadzieję, że siedzą w salonie, zajęci wzajemnym rujnowaniem sobie życia. – Zdejmij buty – mówię szeptem w progu. – I postaraj się nie hałasować. – To chyba twój dom, tak czy nie? – pyta Ashira, robiąc wielkie oczy. – Nie dramatyzuj. Drzwi stawiają opór, coś tam się zaklinowało. Po chwili ustępują – to portfel mamy, monety leżą rozsypane na ziemi, obok szminka bez zakrętki, klucze i torebka, pusta i wybebeszona, ciśnięta tuż przy listwie przypodłogowej, wygląda, jakby straciła przytomność. – Chyba nieźle się wkurwiła, że zabrałam jej wódkę – mówię szeptem. Przemykamy przez kuchnię. Drzwi do salonu są lekko uchylone. Mama śpi na sofie, taty ani śladu. Znowu wyszedł? Ruchem głowy wskazuję schody. Ashira idzie za mną, w samych skarpetkach. Drzwi do pokoju Gracie są otwarte, pali się lampka nocna, nieomylny znak, że Gracie była zdenerwowana, kiedy zasypiała, ponieważ mama pozwala jej nie zamykać drzwi tylko wtedy, gdy Gracie się czegoś boi. Już mam wejść, ale nagle widzę, że na podłodze przy łóżku leży tata. Ma zamknięte oczy, na jego klatce piersiowej spoczywa telefon. Przypomina mi się, że kiedyś, gdy byłam mała i bałam się zostać sama, też spał przy moim łóżku, i czuję w środku dziwne ukłucie, szczęście i smutek zmieszane w poczuciu straty. Był taki czas, kiedy mój dom stanowił ciepłe, bezpieczne i dobre miejsce. Cieszę się, że Gracie zasnęła, czując coś podobnego. Też chciałabym to znowu poczuć. Ash rozgląda się po moim pokoju, patrzy na perkusję w kącie, ciuchy na podłodze. Siada na łóżku i wbija wzrok w telefon Nai. – Myślisz, że to ona go tam zostawiła? – pytam. – Tak – odpowiada. – Tak. Myślę, że go tam umieściła i sądziła, że go znajdziesz już dawno temu. – Ale dlaczego? – Siadam na podłodze, opieram plecy o drzwi. – Skoro postanowiła uciec, po co to zrobiła? – Ponieważ miała wątpliwości. Nie aż tak wielkie, by powstrzymały ją przed zrobieniem tego, co postanowiła, na tyle duże jednak, że chciała dać nam możliwość, byśmy ją odnaleźli. Tylko że nic z tego nie wyszło. A teraz jest za późno. – Nie wiem, ile razy siedziałam pod tą zjeżdżalnią od dnia, kiedy Nai znikła – mówię, gapiąc się na telefon. – Ciekawe, czy działa. Ash naciska przycisk. Nic. – Mogę go naładować i zobaczymy. Problem w tym, że niczym go nie owinęła. Zjeżdżalnia w miarę dobrze chroni przed deszczem, ale nie w stu procentach. Zanim go
naładuję, rozłożę go i wsadzę do ryżu. – Może trzeba… – Nie, kurwa, nie powiadomimy policji! Chyba ją wkurzyłam. – Jak na buntowniczkę zaskakująco chętnie wciągnęłabyś w to gliny. Tylko że oni mają wszystko gdzieś, Red. Nie zapominaj. – Ja… No… może. – Zostawiła nam wskazówki, sypała okruchy, żebyśmy po nich dotarli do celu – mówi Ash, patrząc na martwy telefon. – Playlisty, piosenka, którą nagrała i umieściła w necie tuż przedtem, zanim zniknęła. Telefon, konto DarkM00n na Insta. Pewnie miała nowy telefon lub iPada czy coś, drogi prezent. Dostała go, żeby mieć zajęcie w miejscu, gdzie ją przetrzymywano, może z początku nawet się nim cieszyła. – No tak, konto na Instagramie – mówię. – Wyleciało mi z głowy, ale je sprawdziłam i… Wyciągam telefon i przeszukuję jej profil. – Nic tu nie ma. Tylko te rysunki i nudne widoki Londynu. Właściwie ciągle to samo zdjęcie. – Pokaż. – Ashira wyjmuje telefon z mojej dłoni i powoli przegląda zdjęcia. – Masz rację. To ten sam widok sfotografowany z tego samego punktu, tyle że o różnych porach dnia… O kurwa, Red. Ale z nas matoły. – Bo? – Gapię się na rzędy zdjęć. – Bo Nai próbowała nas w ten sposób powiadomić, gdzie się znajduje. Z miejsca, w którym ją przetrzymywano, miała tylko ten jeden widok. Ale odkryłyśmy to za późno. Nie zapobiegłyśmy temu, co się stało. W takim razie miała dostęp do internetu, ale ktoś go kontrolował i monitorował – ciągnie Ash, na równi wściekła i przejęta. – Na pewno tak właśnie było. – W mordę – mówię. Ash spogląda na mnie, oczy jej błyszczą. – Wszystko pasuje. – Może, może pasuje. – Zabieram telefon do domu i popracuję jeszcze nad tatuażem. Na pewno musi istnieć więcej wskazówek. Więcej odpowiedzi, które pomogą nam złamać szyfr. – Ash. – Zatrzymuję ją w połowie drogi do wyjścia. – A jeśli ją zawiodłyśmy? – Nie mogę myśleć w ten sposób – warczy Ash. – Ty też nie. I posłuchaj. – Jej głos łagodnieje. – Te palanty niedługo znajdą sobie nową rozrywkę, nawet się nie obejrzysz, a jeśli nie, jeśli nadal będą cię atakować, to stanę murem za tobą… i zdobędę wszystkie ich hasła, okej? – Okej. Dzięki, Ash. Patrzy na mnie w ostrym górnym świetle, marszczy brwi i sięga dłonią do mojej twarzy, opuszkami palców dotyka policzka tuż pod najbardziej bolącym miejscem. – Kurde – mówi. – Przykro mi, że cię to spotkało, Red. Wiem, że to twoja mama, ale jeśli chcesz, mogę wrobić ją w defraudację czy coś w tym stylu. Wsadzą ją na kilka miesięcy, wychodzi taniej niż odwyk.
Cała Ash. Jest to tak cudacznie słodkie, że tym razem to ja się uśmiecham, chociaż skaleczenia znowu pękają i szczypią. – Jeszcze nie jestem na tym etapie, żeby wsadzić własną matkę do więzienia – stwierdzam. – Ale dobrze wiedzieć, że jesteś po mojej stronie. – Na razie. Obejmuje mnie mocno. Stoimy tak przez chwilę, czuję jej uda tuż przy swoich udach, wygięcie pleców pod dłonią, i nagle coś w mojej chemii zaczyna buzować w całkiem niespodziewany sposób. Kiedy odsuwamy się od siebie, czuję gorący rumieniec na twarzy, mam nadzieję, że sińce go maskują. Ash schodzi po schodach, z trzaskiem zamyka za sobą drzwi. Od razu zaczynam za nią tęsknić. Wracam do pokoju. Tata czeka na mnie w korytarzu. Wyciąga rękę w stronę mojego policzka, a ja się cofam. – Trochę boli, to wszystko – mówię. – Kto był w twoim pokoju? – pyta. – Ashira, siostra Naomi. Przyjaźnimy się. Kiwa głową. – Posłuchaj, skarbie. Jest mi bardzo przykro. Przepraszam, że mnie zabrakło. Nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. Patrzę na niego bez słowa. Zwiesza ramiona. – Wiem, jak to brzmi. Zdaję sobie z tego sprawę. I wiem, że was zawiodłem. Ruchem głowy wskazuję pokój Gracie i daję mu znak, żeby wszedł za mną do mojego pokoju. – Tato, tak nie może dalej być. – Widzę. Ona naprawdę cię uderzyła. – Zgadza się. Ale nienawiść, którą wcześniej czułam, znikła bez śladu, chciałabym znaleźć dla mamy jakieś usprawiedliwienie, powód, dla którego tak postąpiła, żebym mogła zrozumieć. Chcę tego, ale jednak nie próbuję. Nie da rady ukrywać, że jest bardzo źle. Kocham ją, ale nie potrafię jej pomóc. W końcu jestem tylko dzieckiem. – Nie wiem, co powiedzieć… – Tata kręci głową. – Gracie wciąż płakała, mama nie chciała ze mną rozmawiać. Co ja wam wszystkim najlepszego zrobiłem? – Nie użalaj się nad sobą – odpowiadam. – Mama pije. Pije, ponieważ jej ciebie brakuje. Nienawidzi siebie za to, że ci nie wystarcza. Wie, że kogoś masz, że spotykasz się z wieloma kobietami. To takie oczywiste. I nie tylko o to chodzi… – Na chwilę zawieszam głos. – Ona mnie nienawidzi. Nienawidzi tego, kim jestem. Brzydzi się mną. Ostatnio coś się wydarzyło i… Patrzy na mnie jak na psie gówno przyklejone do buta. I muszę ci to powiedzieć, to kurewsko boli. Bo wcześniej czy później to, co teraz do niej czuję, zniknie bez śladu. Wcześniej czy później ja też ją znienawidzę. Wreszcie pozwalam, żeby mnie przytulił. Wciskam obolałą twarz w jego koszulę i płaczę, ponieważ jest mi tak strasznie smutno, ponieważ tak bardzo mi go brakowało, a przede wszystkim ponieważ brakuje mi tego poczucia bezpieczeństwa, które kiedyś mi
dawał, a już od dawna nie czuję się bezpiecznie. – Brakuje mi ciebie, tato – mówię, ale mam na myśli nie tylko konkretnie jego, lecz także ten obraz jego, który miałam w głowie, zanim dotarło do mnie, że jest zwykłym człowiekiem, takim jak wszyscy. – A mnie ciebie – mówi tata. I stoimy tak przez minutę czy dwie, a kiedy się od siebie odsuwamy, czuję, że wiem, kim on jest, w nowym sensie. I któregoś dnia ten obraz mi się spodoba. Wracam do pokoju, łeb mi pęka, ale nie mogę zasnąć, nie teraz, kiedy znalazłam telefon Nai. Otwieram jej notes i jeszcze raz czytam uważnie wszystkie teksty. To piosenki o miłości, piosenki o pożądaniu, nieważne, jak je określić, ale nie znajduję w nich żadnej najdrobniejszej wskazówki, o kim mogą mówić. Nagle dostrzegam wetknięty między kartki niewielki fragment papieru, róg wydarty z paczki papierosów. Przypomina mi się, że Naomi trzymała w tym notesie mnóstwo różnych karteluszków i innych drobiazgów. Uznałam wcześniej, że są nieistotne, wytrząsnęłam wszystko na podłogę, nawet nie spojrzałam, co na nich jest. Na szczęście mama nigdy nie wchodzi do mojego pokoju. Klękam i zbieram wszystko, co leży na dywanie, rzucam na łóżko. Upewniam się, że nic już nie zostało, i rozkładam te wszystkie drobiazgi w rzędach. Fragmenty tekstów. Bilet do Hampton Court. Przedarty bilet do kina, na film o miłości – dokładnie tego rodzaju, jakich nienawidziła – zapisany z tyłu jej słowami. Etykieta z butelki po piwie. Pusta torebka po cukierkach Maltesers. Patrzę na te zapiski i nagle uświadamiam sobie, że to nie są przypadkowe notki, zapisane myśli. To są pamiątki. Fragmenty, wspomnienia należące do jednej historii. Historii, z którą wiążą się napisane przez nią piosenki. W końcu docieram do reszty paczki papierosów, tej, której róg został w notesie. Wreszcie wiem coś na temat człowieka, z którym się spotykała, ponieważ Naomi nie pali. Obracam paczkę i dowiaduję się czegoś jeszcze. Z tyłu widnieje notka, ręcznym pismem, i nie jest to pismo Naomi. „Należysz teraz do mnie. Pamiętaj, cokolwiek się wydarzy, jesteś moja”. Robię zdjęcie i przesyłam Ash. To on – odpisuje. – To skurwiel, który ją porwał. A ja zaczynam wierzyć, że może ma rację. To on. Tylko kto to jest?
30 Wstał nowy dzień, ale pod poduszką jest ciemno, a jeśli przycisnę ją mocno do ucha, robi się też cicho, nie licząc dźwięków w mojej głowie. Ale tępe pulsowanie policzka zmienia się w ostry ból, który promieniuje na całe ciało. Nie chodzi jednak tylko o ból po uderzeniu, chodzi o całą resztę. Tyle rzeczy jest teraz nie tak, że nie potrafię sobie wyobrazić, by życie jeszcze kiedyś miało wrócić do normalności. Stop. Otwórz oczy, poczuj bicie własnego serca, poczuj ból po uderzeniu, przypomnij sobie, że żyjesz. Istnieje jakieś wyjście z tego chaosu i zamierzam je znaleźć, nie tylko dla siebie, lecz przede wszystkim dla Naomi. Nie wiem, co jej się przydarzyło, ale wiem, że o mało nie przypłaciła tego życiem, i nawet jeśli na początku się zgodziła, to później była przerażona. Potrzebuję Rose, chcę z nią o tym porozmawiać, potrzebuję jej pomocy. Co znaczy, że muszę naprawić to, co się między nami wydarzyło, pokazać, że jej przyjaźń wiele dla mnie znaczy, więcej niż moje uczucia do niej. Ale sprawdzam telefon, a jej tam nie ma, nie ma jej w żadnym z miejsc, w których zawsze jest, o kilka sekund od kolejnej wiadomości. Sprawdzam wszystkie konta i nigdzie jej nie widać. Przemyka mi przez myśl, o rany, z mojego powodu wyniosła się z mediów społecznościowych, a potem uświadamiam sobie prawdę – zablokowała mnie. Wszędzie. To boli bardziej niż uderzenie. Jakby wyrósł wokół mnie niewidzialny mur. Czuję rozpacz i dezorientację. Rose zawsze jest blisko, to taki pewnik, na którym polegam. Nienawidzę tego dystansu, który nagle nas rozdzielił. Siadam na łóżku, mój kciuk odnajduje numer jej telefonu. Nigdy nie dzwonię, no, prawie nigdy. Nie komunikuję się w ten sposób ze znajomymi, w ogóle z nikim, jeśli tylko mogę tego uniknąć. Naciskam jej nazwisko na ekranie, czekam długo, aż nawiąże się połączenie, a potem jeszcze, żeby odebrała. Spodziewam się, że włączy się poczta głosowa, lecz ku mojemu zaskoczeniu odpowiada cisza. Wyczuwam Rose, wiem, że tam jest, ale nic nie mówi. – Rose? – Cześć. Krótkie słowo, nie potrafię nic z niego wywnioskować. Nie towarzyszy mu żadne emoji, to tylko pojedyncze słowo, płaskie i nieczytelne. I znów cisza. – Czy u ciebie wszystko w porządku? – pytam. – Aha. Znowu krótko. Ale jeszcze tam jest. Jeszcze się nie rozłączyła. Oddychaj, myśl. Waż każde słowo. – Posłuchaj, jest mi strasznie przykro z powodu tego, co się stało. Wygłupiłam się. Nie chciałam się w tobie zakochać i na pewno nie zamierzałam ci o tym mówić. To było… To było beznadziejne z mojej strony, żałuję tego. Ale nie żałuję, że mi na tobie zależy. Jesteś wspaniałą osobą, najwspanialszą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Czuję do ciebie to, co czuję, ponieważ cię znam. Nie z powodu twojego wyglądu czy czegokolwiek
innego. Ale dlatego, że to jesteś ty. Wciąż cisza. Weź wdech, spróbuj jeszcze raz. – Chyba wiem, dlaczego jesteś na mnie taka wściekła. I rozumiem, dlaczego mnie poblokowałaś, ale… cóż, mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie. Ponieważ tęsknię za tobą. I nie w takim sensie. Tęsknię za najlepszą kumpelą… Potrzebuję cię teraz najbardziej na świecie. – A więc jutro gramy próbę na scenie, tak? – mówi Rose. – Tak. Ale… – Ten mój post. To było beznadziejne i nienawidzę siebie za to. Próbuję to naprawić. Myślę, że teraz powinno być już dobrze. – Urywa, a ja wstrzymuję oddech. – Ale prawda jest taka, Red: myślałam, że czujemy to samo. A teraz wiem, że jest inaczej. I czuję się z tym dziwnie, jakbyśmy nie były wobec siebie uczciwe, jakby to, co mówisz i robisz, nie wynikało z faktu, że jesteś moją przyjaciółką, tylko z twoich uczuć do mnie. – Wcale nie musisz czuć się w ten sposób… – zaczynam, ale mi przerywa. – Owszem. Twoje uczucia mają znaczenie. Sama powinnaś chcieć, żeby tak było. A ja… potrzebuję przerwy. Przerwy od tego, czym wcześniej byłyśmy. Nie czuję do ciebie nienawiści, jasne? Ani trochę. Po prostu potrzebuję przerwy. Mam… coś. Dzieje się coś bardzo ważnego, lepiej, żebyśmy się na razie zbyt często nie spotykały. Wystąpię na koncercie, ale potem odchodzę z zespołu. – Ale… – Do zobaczenia na próbie. – Rose, proszę, możemy jeszcze o tym porozmawiać? – Trzymaj się ode mnie z daleka, jasne? Potrzebuję dystansu. – Ale… – Kiedy to mówię, ona się rozłącza. Nawet nie zdążyłam powiedzieć jej o telefonie Nai. Padam z powrotem na łóżko. Nie mam pojęcia co dalej. Za oknem szarość ściera ostatnie ślady błękitu, można by pomyśleć, że to już zima. Cały dzień i nic do roboty, nie licząc spania. Ta perspektywa przypomina tortury. I kiedy dzwoni telefon, prawie spadam z łóżka, tak bardzo się spieszę, żeby odebrać. Mam nadzieję, że to Rose, że zmieniła zdanie i teraz będziemy mogły pośmiać się z całej tej dramatycznej historii, i przejść nad nią do porządku dziennego. Ale nie. – Red, potrzebuję pomocy. To Leo. Siadam, czuję niepokój, bo Leo nienawidzi rozmawiać przez telefon jeszcze bardziej niż ja. W dodatku z jego głosu znikł cały gniew i nonszalancja, słyszę tylko strach. – Co się dzieje? – Red, jestem w dupie. – Leo mówi szeptem, ledwo go słyszę. Ale od razu rozumiem, że sprawa jest poważna, on nie żartuje. – W głębokiej dupie i nie mogę się wydostać. – Ale co? O co chodzi? – Czekaj. – Rozlega się szuranie po drugiej stronie, potem trzaskają drzwi, słychać kroki.
– Musiałem wyjść. Nie mogę tutaj gadać. Kurwa, Red, ale się wkopałem. Nie wiem, co, kurwa, robić. – Ale o co chodzi? – Aaron. Ten gość, z którym ma na pieńku, ten, który niby zrobił z niego palanta, ten, przez którego Aaron siedział. U Aarona przez całą noc byli kumple. Pierdolili jak nakręceni, słuchali muzy na cały regulator. Mama próbowała ich wyrzucić, ale Aaron zamknął ją w pokoju. Chciałem ją wypuścić, a on… strasznie się wściekł. On i jego kumple nakręcają się nawzajem, szykują się na akcję. Zaraz się zacznie. Dowiedzieli się, gdzie będzie ten gość, idą tam za chwilę. Aaron mnie też kazał iść, powiedział, że mam zachowywać się jak mężczyzna. Nie wiem, co robić. – Leo, co oni zamierzają? – Widziałem giwerę – mówi. W tym momencie zasycha mi w ustach. Strach z zawrotną prędkością dociera aż do zakończeń nerwowych. – On chce kogoś zastrzelić? – Teraz ja mówię szeptem. – Chce, żebym z nim poszedł. Nie wiem, co zrobi, jeśli nie posłucham. Nie chce wypuścić mamy, nawet teraz. Zabrał jej kasę i telefon. Słyszałem, jak przez całą noc płakała, nie mam jak z nią porozmawiać. Aaron nie zmrużył oka, jest nastukany i wściekły, całkiem mu odwaliło. Nie wiem, co zrobi. – Rozłącz się i zadzwoń na policję. – Nie mogę, nie jestem kapusiem. Gdyby wiedział, że do ciebie dzwonię… Poza tym nie wiem kiedy i gdzie. Wiem tylko, że muszę z nim iść. – Leo, nie rób tego. To nie jesteś ty. Nie idź! – Nie wiem, co robić… – Głos Leo drży, czegoś takiego jeszcze nigdy nie słyszałam. – Boję się go. Boję się, co może zrobić. – Wyjdź z domu. Przyjdź do mnie. Porozmawiamy z moim tatą, ktoś nam pomoże. Słyszę głos w oddali. – Woła mnie. To już. Muszę lecieć. – Leo, zaczekaj… Nie idź! – wrzeszczę, ale on się rozłącza. Gapię się na telefon, w głowie mam kompletną pustkę. Czy mój najlepszy kumpel za chwilę stanie się mordercą?
31 Mijają kolejne sekundy, a ja obracam tę myśl w głowie, aż staje się namacalna i rzeczywista. Nie pozwolę, żeby go to spotkało, nie pozwolę. Ale nie mam jak tego zatrzymać. Muszę go odnaleźć, odciągnąć od Aarona, zanim będzie za późno. Tylko jak? Od czego zacząć? Wciągam dżinsy i T-shirt, znów zastanawiam się, czy nie powiedzieć rodzicom, ale jaki to ma sens. Czy potrafią mi pomóc, skoro nie potrafią zająć się nawet sobą? Nagle olśnienie. Apka lokalizacyjna Moi Znajomi. Początkowo traktowaliśmy ją jak fajną zabawkę, rodzaj gry. Potem nam się znudziła. I tak zawsze wiedziałam, gdzie są, ale teraz? Mogłaby pomóc. Otwieram aplikację, szukam Leo – mała pulsująca kropka. Jeszcze nie wyszedł. Wsuwam stopy w adidasy, wrzucam bluzę na grzbiet, wkładam klucze do kieszeni i wybiegam z domu. Kieruję się w stronę jego osiedla, nie odrywając wzroku od telefonu, chcę znaleźć się jak najbliżej, zanim ta kropka zacznie się poruszać. Przesuwa się, kiedy jestem w połowie drogi. Zwalniam do truchtu, obserwuję kropkę, próbuję zgadnąć, dokąd on idzie. Biegnę skrótami, wybieram boczne uliczki, żeby przeciąć mu drogę, ale chociaż narzucam sobie ostre tempo, on ciągle mi się wymyka. Nagle telefon znowu dzwoni. O, kurwa. To Ash. Odrzucam rozmowę, ale ona znowu dzwoni i coś mi mówi, że nie zrezygnuje, więc przełączam na głośnik i wciąż idę śladem kropki. – Gdzie jesteś? – pyta, nie tracąc czasu na powitania. – Nie bardzo wiem – odpowiadam, rozglądając się. – Próbuję znaleźć Leo. Ash, on wdepnął w jakieś gówno. Nie mogę rozmawiać. – Jakie gówno? – W jej głosie słychać irytację, nie troskę. – Wielkie gówno. Muszę go powstrzymać, zanim stanie się coś złego. – Naprawdę złego czy chodzi o kolejny dramat z życia nastolatków? Bo muszę ci coś powiedzieć. Prawdziwa bomba. – Chodzi o coś naprawdę poważnego. Brat Leo ma broń i chyba zamierza jej użyć. – Kurwa – mówi Ash. – Dobra, gdzie jesteś? – Nie wiem. – Skręcam w lewo. Leo jest dwie przecznice dalej, nadal dzieli mnie od niego co najmniej dziesięć minut. – Idę w stronę metra Brixton, chyba. – Okej, zaraz tam będę, wyśledzę twój telefon. – Nie mam cię na liście w Moich Znajomych. – Nie musisz. Wolę się nad tym nie zastanawiać. Muszę się skupić na najważniejszej sprawie. – Ash, może być niebezpiecznie. – I dlatego nie pozwolę ci pójść tam samej – mówi Ash. – Naomi wciąż powtarzała, jacy ważni są przyjaciele. Teraz nie może ci pomóc, więc chyba padło na mnie. Jak osiemnastolatka zamierza powstrzymać grupę uzbrojonych facetów, tego nie wiem, ale nie mam czasu teraz się tym martwić. Jeszcze raz skręcam w lewo, potem w prawo i staję jak wryta. Natychmiast cofam
się i chowam w bramie. Widzę ich – jest ich około dziesięciu. Stoją pod wiaduktem, śmieją się i gadają. Ludzie na ich widok przechodzą na drugą stronę ulicy albo trzymają głowy nisko spuszczone. Szukam Leo, omiatam grupę wzrokiem, w końcu go widzę. Stoi z brzegu, też ma pochyloną głowę, czubkami butów rysuje po chodniku, jak mały dzieciak. Potrzebny mi plan. Nie wiem, co robić. Więc… Oto, co zrobię. Podejdę do niego jak gdyby nigdy nic. Hej, Leo, fajnie cię widzieć, skoczymy gdzieś? I po prostu się zmyjemy i nieważne, co się później wydarzy, przynajmniej on nie będzie brał w tym udziału. Biorę głęboki wdech, potrząsam ramionami, przeciągam palcami po włosach. Luzik, Red, masz się zachowywać normalnie. Na mój widok Leo potrząsa głową, daje mi ukradkowe znaki, że mam sobie iść, ale ja nie rezygnuję, idę w jego stronę, jestem wyluzowana, jakbym w ogóle nie dostrzegała dziesięciu potężnych gości stojących pod wiaduktem. I już jestem na miejscu. – Hej, Leo – mówię od niechcenia i niby zaskoczona. – O, cześć, chłopaki. (O, cześć, chłopaki? Nawet gdybym się starała, nie mogłabym wypaść bardziej sztucznie.) Spoglądam na resztę ekipy, wszyscy są starsi i więksi, i bardziej przerażający ode mnie, a co więcej, nagle wszyscy patrzą właśnie na mnie jak na chudego rudego owada, którego mogliby bez trudu zmiażdżyć. – Noż kurwa. – Aaron chwyta Leo za ramię i odciąga na bok. Idę za nimi, przykleiłam się do Leo jak klej i nie zamierzam się odklejać. – Powiedziałeś temu czemuś o naszych planach? – ryczy. Widząc go z bliska, już wiem, dlaczego Leo tak się denerwuje. Facet totalnie stracił kontrolę. Nastukany i podminowany, twarz ma jakby dziwnie wykrzywioną. Wokół ust widać bryzgi śliny, źrenice są wielkie i czarne, tęczówki praktycznie znikły. Prawie jak zombie. Bardzo wściekłe zombie. – Co? Nie – mówię, udając idiotkę. – A co porabiacie? Szykuje się impreza czy jak? Leo, nic nie mówiłeś, niefajnie, stary. Gdzie? Mogę przyjść? A, tak przy okazji, nie jestem „to”, tylko „ona”. Kieruję się założeniem, że jeśli będę wkurzająca i upierdliwa, to Aaron z radością zostawi Leo w spokoju i pozwoli mu odejść, żeby tylko się mnie pozbyć. Ale założenie okazuje się błędne. – Posłuchaj no. – Aaron przysuwa się bardzo blisko. Tak blisko, że widzę wąziutki krąg tęczówki wokół rozszerzonych źrenic, pot wyłażący wszystkimi potami, czuję smród kwaśnego oddechu. Tak blisko, że serce zaczyna mi walić jak młotem. Chciałabym znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi, byle nie tu. – Jak już przylazłaś, to teraz nigdzie nie pójdziesz. Trzymasz się mnie, aż będzie po robocie, a jeśli potem komukolwiek piśniesz słówkiem, to przedstawię cię najlepszemu kumplowi. Gada zupełnie jak złoczyńca z opery mydlanej, pewnie zaczęłabym się śmiać, gdyby nie to, że nawet nie musi pokazywać mi z bliska pistoletu, który tkwi w kieszeni spodni dresowych. Doskonale widzę jego ciężki kształt. Kawałek metalu sprawia, że
wszystko staje się bardzo rzeczywiste i namacalne. Kiwam głową. – Tylko, kurwa, nie przeszkadzaj. Wraca do kumpli, a Leo wciąga mnie głębiej pod łuk wiaduktu, najdalej od nich, jak tylko się da. Kręci głową. – Co ty, kurwa, wyprawiasz? – pyta. – Mówiłem, żebyś nie przychodziła. Teraz oboje tkwimy w gównie. – Ściśle rzecz biorąc, nie powiedziałeś, że mam nie przychodzić. Próbuję ci pomóc. Muszę ci pomóc. Co tu się dzieje? Na co oni czekają? Bo za bardzo się nie kryją, co? – Widzisz tamten klub snookerowy? – Leo ruchem głowy wskazuje budynek po drugiej stronie ulicy, który wygląda na obskurny bar czy coś w tym stylu, ale nad drzwiami widnieje trójkąt wypełniony kulami. – Czekają, aż wyjdzie stamtąd jeden gość. Wtedy… nie wiem co wtedy, Red. Posłuchaj, jak się zacznie, po prostu uciekaj, okej? Zwiewaj jak najdalej stąd. – Chodź ze mną – naciskam. – Nie mogę. Aaron mnie zabije. Wcale nie brzmi to jak przenośnia. Aaron dostaje wiadomość i nagle cała grupa jakby się budzi, czujna, gotowa na to, co ma teraz nastąpić, jak wataha wilków szykujących się do ataku. – Zaraz się zacznie. – Aaron mierzy grupę wzrokiem. – Przygotujcie się. W tle słychać syreny zmieszane ze zwykłym gwarem miasta i nikt nie zwraca na nie uwagi, aż są bardzo blisko, już po drugiej stronie ulicy. Widzę, jak samochody rozstępują się, by przepuścić… wozy strażackie. Dwa. Zatrzymują się przed klubem, wyskakuje czterech strażaków, wbiegają do środka. – Co jest… kurwa? – Aaron opuszcza ramiona i kręci głową. – Co do kurwy nędzy? To niemożliwe! Napięcie i agresja wiążące grupę w jeden organizm powoli opadają. Faceci przyglądają się, jak z klubu wychodzą ludzie, a wtedy dociera do nich, że na razie nie zrealizują swoich planów. – Pierdolić to – mówi Aaron. – Kurwa. Ktoś coś ma? – Ja – odpowiada któryś. – No to się napierdolmy – mówi Aaron i nagle rusza przed siebie, tak po prostu, a jego kolesie za nim. Jedyne, co mnie interesuje i cieszy, to to, że są coraz dalej od nas. Mijają trzy, cztery sekundy, oddycham z ulgą. – Co to było? Patrzę na Leo. – No, jakie jest prawdopodobieństwo, że coś takiego się zdarzy? – pyta Leo. – Dość wysokie, jeśli ktoś ze znajomych zadzwoni pod numer alarmowy, żeby uratować ci tyłek – oznajmia Ash, nagle wyrastając obok nas. – To twoja sprawka? – Śmieję się. Zalewa mnie niewypowiedziana ulga. – Ash, jesteś genialna! Właśnie pokonałaś oddział uzbrojonych gangsterów. – No cóż. – Wzrusza ramionami. – Ktoś musi się wami opiekować… Nai będzie
was potrzebowała, kiedy się obudzi. Zresztą to nie wymagało zbyt wielkiego wysiłku. Po rozmowie z tobą wsiadłam do metra na Brixton, zlokalizowałam cię, a potem, jak zobaczyłam, co się święci, bo, bez obrazy, Leo, ale twój brat i jego przydupasy działają z subtelnością bomby atomowej, zadzwoniłam po posiłki. Nie na policję, to byłby donos. Po straż pożarną. Najpierw sprawdziłam okolicę, na szczęście nigdzie się nie paliło, bo wtedy musiałabym wymyślić coś innego. Może powiadomiłabym o bombie, na przykład. Gapimy się na nią oboje. Ma starannie zaplecione włosy, kurtkę dżinsową, która wygląda na stanowczo zbyt nową i świeżą, zapięła pod samą szyję. Jest jak Wonder Woman z wczesnych lat. Czuję się wspaniale, mam ochotę śmiać się albo biegać dokoła. Nagle jestem niezwyciężona, pełna mocy. Co za głupota. Tak się dzieje, kiedy człowiek uniknie niebezpieczeństwa. Wina ewolucji. Jestem durną gówniarą, która wpakowała się w niezłą kaszanę, i czuję się cudownie. To chyba nie jest normalne. – Idę do domu, do mamy – mówi Leo. – Muszę ją stamtąd zabrać. Aaronowi całkiem odbiło. – Dobra, idę z wami – mówi Ash. – Ale zatrzymajcie się na moment. Muszę wam coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego. – Co takiego? – pytam. Ash nie zdradza zbyt wiele, ale jednego jestem pewna – nigdy nie robi dramatów dla samego efektu. – Dzisiaj rano wpadłam na trop dzięki jednej z kombinacji znaków z tatuażu. – Znalazłaś stronę internetową? – Tak. – Jej twarz jest szara jak popiół. – W darknecie. Kiedy już znalazłam adres, dostałam się na nią bez trudu. To… to strona, na której faceci zamieszczają posty o dzieciach, nieletnich osobach, które odpowiednio przygotowują i gwałcą. Tatuaż to sekretny symbol, połowa całości, półokrąg jest częścią okręgu, trójkąt częścią rombu. Drugą połowę ma wytatuowaną właściciel dziewczyny, ale białym atramentem, tak by nikt nie wiedział. To piętno niewolnika. Ktoś, kurwa, wytatuował mojej siostrze piętno niewolnika. – O Jezu – mówi Leo i na chwilę przestaje walić pięścią w ścianę. Zaciskam powieki, próbuję nie dopuścić do siebie obrazów tego, przez co być może przeszła Naomi. Ashira ma twarz wykrzywioną bólem, ale mówi dalej: – Czasami, jeśli materiały na temat danej dziewczyny zdobywają dużą popularność, facet przekonuje ją, żeby z nim uciekła. Wyznaje jej miłość, odizolowuje od przyjaciół i rodziny, wmawia, że muszą wyjechać, żeby być razem, a potem… Potem ją więzi i podaje pozostałym facetom odwiedzającym stronę, czas i miejsce. – Kogoś zabiję – mówi Leo. – Przysięgam, że ktoś zginie. – Nawet nie umiem sobie wyobrazić… – Patrzę na Leo, a on otacza mnie ramionami, obejmuje i podtrzymuje. – Znalazłam historię Nai. – Ash mówi mechanicznie, jak robot, jakby wyduszała z siebie zaprogramowane słowa. – Wszystko, co wydarzyło się między nią a jej opiekunem, niejakim MrM00n. Zdjęcia… nagrania. Ze szczegółami, wszystko. Są tam
też zdjęcia dwudziestu innych dziewczyn, między innymi Carly Shields i… tak, Danni. Kiedy znudzą się jakąś dziewczyną, czasem puszczają ją wolno, pewnie ją straszą, żeby nic nie mówiła. Istnieją porady, co mówić dziewczynie, żeby milczała. Były tam też inne nazwiska… Sprawdziłam je. Te dziewczyny zginęły, zabiły się, miały wypadek, uznano je za zaginione. A teraz pojawiła się nowa. Najświeższy projekt, jeszcze ją przygotowuje. Dla niej to na razie etap romansu i nic więcej. Dalej sprawy jeszcze nie zaszły. – Kto to? – pytam, ale już wiem. – To Rose.
32 Idziemy do Leo. W momencie, gdy Ashira opowiedziała nam o swoim odkryciu, zaczęło padać, deszcz siekł zimnymi biczami, a po chwili byliśmy przemoknięci. Aaron i jego kumple podzielili się na niewielkie grupki i odpłynęli w dal, a my wciąż tam staliśmy, schwytani w pętlę niepewności. Nasza skóra nasiąkała wodą. Kiedy człowiek dowiaduje się o czymś tak przytłaczającym, miażdżącym, to co dalej? Jak przetrwać kolejną sekundę i jeszcze następną, nie tracąc przy tym poczucia, że nadal rozumie się świat wokół siebie? Stojąc tak w deszczu, nie mieliśmy pojęcia. Teraz idziemy do mieszkania Leo i nadal nie wiem. Możemy tylko zrobić coś konkretnego, główna myśl Leo dotyczyła jego mamy, wciąż zamkniętej w pokoju. Zrobiliśmy pierwszą rzecz, która w tym momencie była dla nas wykonalna – ruszyliśmy jej na pomoc. Trwa to całą wieczność, szczególnie ostatni odcinek wyjątkowo się dłuży – jazda starą skrzypiącą windą – ale wreszcie docieramy na miejsce. Podchodzimy do drzwi, serce tłucze mi się w piersi. Obawiam się najgorszego, nie, właściwie spodziewam się najgorszego. Przytłacza mnie poczucie, że ktoś zabrał ostatni ochronny welon, który pozostał z czasów dzieciństwa. W świecie, w którym zawsze świeciło słońce, a niebo zawsze było błękitne, teraz wszystko zasnuwa szara, brudna powłoka, i została mi tylko świadomość, że wokół dzieją się bardzo złe rzeczy, nie gdzieś tam, tylko tu, złe rzeczy przydarzają się ludziom, których znam i kocham. I mnie. I jest to przerażająca myśl. Pokazują się drzwi, otwarte, Aaron w swoim stanie pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi. Nagły podmuch przykleja je na sekundę do ściany, a potem zatrzaskuje nam na twarzach. Leo otwiera drzwi, zatrzymuje się na progu i patrzy w głąb korytarza. Jest tam ciemno i bardzo cicho, słychać tylko włączony telewizor w dużym pokoju. Na szczęście Aarona nie ma. – Mamo? – woła Leo, wchodząc do środka. – Mamo? – Leo? – odpowiada, waląc w drzwi sypialni. Leo biegnie w tamtą stronę. – Już idę! Zaczyna płakać, a Leo szarpie się z kluczem tkwiącym w zamku, chociaż wystarczyłoby przekręcić, ale kiedy człowiek cały się trzęsie, nawet najprostsze czynności sprawiają trudność. W końcu drzwi się otwierają, mama chwyta Leo w ramiona, on też ją obejmuje. – Myślałam, że oszaleję! – szlocha mama. – Dokąd poszliście, co robiliście? Co on zrobił? – Nic, mamo – uspokaja ją Leo. – Nic, tylko pogadaliśmy. Pokaz siły. Nic nie zrobił, nic się nie stało. – Nie chciał mnie słuchać. Kazał mi się zamknąć, ale nie posłuchałam, więc mnie uderzył i zamknął w pokoju. Tak się bałam. – Patrzy na Leo, obejmuje dłońmi jego twarz.
– On nie może tu dłużej mieszkać. Jest moim synem, przysięgałam go kochać od dnia, kiedy się urodził, ale nie mogę dotrzymać słowa, kiedy się go boję i kiedy boję się o ciebie. Nie możemy tu z nim zostać. Wiem, to twój brat, ale… – Wiem, mamo. Musimy się stąd wynosić. Spakuj trochę rzeczy i jedź do cioci Chloe, dobrze? Na parę nocy. – Ty też tak zrób. Potrzebuję cię, Leo. Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny. – Zostanę z Red. – Leo patrzy na mnie, a ja kiwam głową. – Jutro mamy próbę. Zostanę na noc. A potem zastanowimy się co dalej. Może porozmawiamy z Aaronem, przekonamy go, żeby trzymał się z daleka od tych ludzi i dragów. Pamiętasz, mamo, jaki kiedyś był? Po śmierci taty stał się taki odpowiedzialny. A pamiętasz, jak całymi godzinami sklejał modele samolotów? – Pamiętam. – Na pewno da się go jeszcze odzyskać – mówi Leo. – Takiego jak w dzieciństwie. Musimy tylko pomyśleć, jak to zrobić. Spakuj torbę, zadzwoń do cioci Chloe i powiedz, że już do niej jedziesz. – Jesteś dobrym chłopcem, Leo. – Całuje go w oba policzki. – Poradzicie sobie z Red? – Patrzy na mnie, potem na Ashirę. – Nic wam nie grozi? – Wszystko będzie dobrze – mówi Ashira. – Obiecuję. Z jakiegoś powodu te słowa ją uspokajają. – Kurwa. – W chwili, gdy mama wychodzi z pokoju, Leo chowa twarz w dłoniach. Wszyscy tkwimy wrzuceni w ten sam moment w czasie, ten sam obłęd pod tytułem: „jak to się mogło stać”. – Co się dzieje? – Tym razem to już naprawdę musimy iść na policję, Ash. Musimy im powiedzieć, co odkryłaś. Masz dowody, uwierzą ci. – Nie – mówi Ash i dopiero teraz widzę, jak to odkrycie na nią wpłynęło, zabrało ze sobą część jej, wysączyło z niej tęczę kolorów, która sprawia, że Ashira jest tym, kim jest, i w tym momencie patrzę na zupełnie zwyczajną i bezbarwną dziewczynę. – Jeśli uda mi się naładować i włączyć telefon Nai, może odkryjemy, kim jest ten cały MrM00n. Chcę go dopaść. Jego i tych innych… Chcę, żeby wiedzieli, że to ja ich załatwiłam. – Ashira – zaczynam ostrożnie. – Chyba nie chcesz go zabić… – Nie, wcale nie mam takiego zamiaru, nie jestem zwolenniczką przemocy. Mogę ukarać go znacznie dotkliwiej. Bez porównania. Obrócę jego życie w ruinę i dopilnuję, żeby się nie wywinął. – Chyba jestem gotowa – mówi mama Leo, wchodząc do pokoju, ale dokładnie w tym samym momencie do mieszkania wpada Aaron. Już wcześniej fatalnie wyglądał, a teraz jest sto razy gorzej. Lubię myśleć o sobie, że jestem taka twarda i otrzaskana, że ponieważ mieszkam w Londynie, wiem, na czym polega prawdziwe życie, co to jest ulica, ale nigdy jeszcze nie widziałam nikogo w takiej fazie, jakby wielka pięść zgniatała jego ciało pośrodku, wyciskając całą krew i flaki do góry. – Nie mówiłem, że możesz ją wypuścić. Aaron chwyta Leo za kaptur, przysuwa twarz do jego twarzy. Myślę, że w tym momencie powinnam wkroczyć do akcji, powiedzieć, żeby odczepił się od mojego
przyjaciela. Ale tego nie robię, kurczę się na widok jego furii, czuję, że zagrożenie jest naprawdę konkretne. Otaczające go powietrze śmierdzi alkoholem, dymem i czymś jeszcze. Widywałam furię, ból, pijaństwo i ponarkotykowe odjazdy. Teraz, patrząc na Aarona, widzę to wszystko zmieszane razem w jeden splątany wir, w coś większego i przerażającego. I chcę uciec. Ale nie mam jak. – Nie możesz jej zamykać. – Leo stara się zachowywać spokojnie, prostuje plecy, wyrywa się z uścisku brata. Chcę zawołać, żeby przestał, żeby nic do niego nie mówił, nie ruszał się, nawet nie oddychał, bo byle co może spowodować, że ta naciągnięta sprężyna w końcu pęknie, że bomba wybuchnie. – Aaron, nie. – Głos mamy Leo jest bardzo cichy i bardzo przestraszony. – To nasza mama, nie zwierzę, bro – mówi Leo. – Już dobrze synu, zostaw – prosi mama. – Mówisz mi, co mam robić? – Aaron zamierza się zaciśniętą pięścią gotową do ciosu. – MÓWISZ MI, CO MAM ROBIĆ? Wszystko dzieje się bardzo szybko. Nagle Leo leży na podłodze u stóp Aarona, krew bucha z jego twarzy. Dopiero po chwili dociera do mnie, co się stało, jak w źle skonstruowanym horrorze. To nie ja, ta osoba zastygła w przerażeniu, która nie spieszy na pomoc przyjacielowi, to na pewno nie ja. Chcę do niego podejść, zasłonić go własnym ciałem, ale nie. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę oddychać. – Coś ci powiem, bro. – Aaron wyjmuje pistolet z kieszeni spodni i mierzy w głowę Leo, lufą dotyka jego czoła. – Mam dosyć ludzi, którzy próbują mi dyktować, co mam robić, a czego nie. Mam dosyć idiotów, którzy nie okazują mi szacunku. Masz mnie szanować, rozumiesz? Ona ma mnie szanować i oboje macie robić to, co wam każę, ponieważ jestem waszym panem. Jestem panem tych freaków, jestem panem tego jebanego miasta i jeśli przyjdzie mi ochota je spalić i was razem z nim, to tak zrobię. Ponieważ chcę. Ponieważ, kurwa, chcę. – Ale ty przynudzasz – mówi Ashira. Słyszę jej głos. Jestem świadoma jej obecności, ale nie mogę oderwać wzroku od lufy pistoletu, która odkleja się od czoła Leo i teraz mierzy prosto w pierś Ashiry. – Chcesz zdechnąć, suko? – pyta Aaron. – Coś ty w ogóle, kurwa, za jedna? – Czasem chcę zdechnąć. – Ashira z każdym słowem robi kolejny krok bliżej w stronę broni. – Czasami myślę, że nicość to proste rozwiązanie wszystkich problemów. Ale wiesz co? Jesteś niebywałym szczęściarzem, bo masz rodzinę, która się o ciebie troszczy, masz brata, który próbuje się tobą zaopiekować. Gdyby była tu moja młodsza siostra, zdrowa i przytomna, gdybym dostała szansę, by coś zmienić, to na pewno, kurwa, nie próbowałabym jej straszyć i przystawiać jej broni do czoła, jebany palancie. – Robi jeszcze jeden krok do przodu. Kolana się pode mną uginają, osuwam się na podłogę, moje ciało się rozpływa, tylko moje oczy wciąż wpatrują się w jeden punkt, zastygłe w przerażeniu. – Ash – próbuję wyszeptać jej imię, ale bez skutku. – Musisz bardzo się bać – dodaje Ashira. Chociaż wciąż mierzy w nią lufa pistoletu,
jej głos brzmi czule i łagodnie. – Bez wątpienia tak właśnie jest. Musisz być bardzo wystraszony i samotny, skoro więcej dla ciebie znaczy taka abstrakcja jak szacunek niż miłość twojej rodziny, życie brata. Chyba nawet to rozumiem. Co to znaczy czuć się tak chujowo. Ja też czuję się chujowo. Ale każdy z nas ma wybór, życie czy śmierć. Zabić kogoś czy otoczyć go opieką. Więc jeśli musisz pociągnąć za spust, żeby poczuć się jak facet, to bardzo proszę. Znów pójdziesz siedzieć, tym razem na dłużej, może to jedyne miejsce, w którym będziesz kimś. Rozmaż mój mózg na ścianie, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej. Serio, mam to gdzieś. Chociaż sporo dowiedziałam się na temat Ashiry od dnia, kiedy odkryłam, że hakuje zapisy z kamer przemysłowych, tak naprawdę nie znałam jej aż do tej sekundy, a teraz widzę, aż nazbyt wyraźnie, bezkresny ciemny ocean smutku, po którym dryfuje samotnie każdego dnia. A teraz patrzy na gościa, który trzyma broń, gościa, któremu całkiem odbiło, i w pewnym sensie z nim się utożsamia, i czuje coś w rodzaju nadziei. Aaron nie rusza się. Mijają kolejne sekundy, dwie, trzy, cztery, pięć, sześć. W dziesiątej, wiąż mierząc do nas z pistoletu, Aaron wychodzi z mieszkania i zatrzaskuje za sobą drzwi.
DarkMOOn Uwięziona Tu wszystko jest brudne i wstrętne bestie w ciemności szarpią moje ciało na strzępy. Ich zimne głosy wśród cieni. Tu nie ma nic tylko ból i cierpienie. Mówiłeś: zawsze będziemy razem kazałeś mi wierzyć a potem uwięziłeś Każesz mi się uśmiechać nawet gdy czuję smak krwi a ból, który mi zadajesz, nazywasz znakiem miłości. Twój zimny głos wśród cieni.
Tu nie ma nic tylko ból i cierpienie. Mówiłeś: zawsze będziemy razem kazałeś mi wierzyć a potem uwięziłeś.
33 Słońce stoi wysoko na niebie, zagląda przez wąskie szpary w zasłonach i budzi mnie ostrym blaskiem. Otwieram oczy bardzo, bardzo powoli, potargane rzęsy rozklejają się stopniowo. Telefon twierdzi, że dochodzi południe, więc dlaczego nie mogę się dobudzić? I dlaczego jestem taka obolała, jakby ktoś stłukł mnie na kwaśne jabłko? Słyszę czyjś oddech i powracają obrazy z poprzedniego dnia jedną szaleńczą, chaotyczną falą. Przekręcam się na bok i spoglądam na Leo, który leży w śpiworze na podłodze, ma zamknięte oczy i wygląda jak mały dzieciak. Ashira siedzi oparta o ścianę, nogi trzyma wyciągnięte przed siebie, wpatruje się w ekran laptopa, między jej brwiami widnieje głęboka zmarszczka. Kiedy zasypiałam, siedziała dokładnie w tej samej pozycji. Być może spędziła tak całą noc. Nie musieli zostawać u mnie na noc. Leo mógł pójść ze swoją biedną zapłakaną mamą do cioci Chloe, Ashira mogła wrócić do domu, do rodziców. Ale jakoś nie chcieliśmy się rozstawać. Razem czuliśmy się bezpieczniej. Nie rozmawialiśmy o tym, co zrobił Aaron, nie rozmawialiśmy o tym, co zrobiła Ashira. Po prostu chcieliśmy być razem. A najlepszym do tego miejscem okazał się mój dom. Ale czuliśmy też brak pozostałych, ich nieobecność. Naomi, która pewnie zgłupiałaby na widok swojej siostry siedzącej w mojej sypialni, i Rose. Minęły ponad dwadzieścia cztery godziny, a ja nie mam pojęcia, co się z nią działo przez cały ten czas, i jest to tak dziwne i niespotykane, że równie dobrze mogłaby znajdować się teraz na księżycu. Obserwuję, jak klatka piersiowa Leo podnosi się i opada, i zastanawiam się, co Rose teraz robi. Przez cały ostatni rok wiedziałam, wiedziałam każdego dnia, tuż po przebudzeniu. Ale dzisiaj jej tu nie ma. Tyle się wydarzyło, tyle spraw, które byłyby dla niej ważne w takim samym stopniu jak dla nas. Ale jej nie ma i… być może jest teraz z nim. Może ten facet właśnie ją wykorzystuje i ta myśl mnie zabija. Ash powiedziała, że to jeszcze nie ten etap, ale Ash wbiła sobie do głowy, że sama załatwi tych skurwieli. A jeśli się myli? Telefon Leo leży tuż obok niego na podłodze, częściowo wystaje spod śpiwora. Zerkam na Ashirę – nadal wpatruje się w ekran. Leo przekręca się na bok, już nie widzę jego twarzy. Po chwili wahania podnoszę jego telefon, obracam w dłoni. Nie znam kodu, ale widzę powiadomienia na ekranie. Pięć wiadomości od Rose. Nie widać pełnego tekstu, tylko początek. Hej dupku, gdzie byłeś wczoraj, wszystko okej? Ja… Leo, jesteś tam, chcę o czymś z tobą porozmawiać… Nie wiem, co myśleć. Nie mam pojęcia, jak… Odpowiedz. Masz coś do mnie? Leo WTF! Wszystko okej? Gdzie jesteś? – Pin to pewnie data jego urodzin – szepcze Ashira, a ja wypuszczam telefon z ręki, odkładam na miejsce. Podnoszę wzrok, a ona patrzy na mnie z krzywym półuśmieszkiem. – Jeśli chcesz się dobrać do jego telefonu.
– Nie chcę. Myślałam, że to mój, jeszcze się nie dobudziłam. – Rose umieściła wiadomość na wszystkich swoich kontach, że mają zostawić cię w spokoju i że między wami wszystko dobrze. – Naprawdę? – Rozpromieniam się i siadam na łóżku. – U niej wszystko w porządku? Nie sprawia wrażenia, jakby… no wiesz? – Nic na to nie wskazuje – mówi Ashira. – Gość nieźle się chroni. Nie mogę go zidentyfikować. Mam nadzieję, że dzisiaj uda mi się naładować telefon Nai. Może tam coś znajdę. – Ash… a jeśli, nie powiadamiając policji, narażamy Rose na niebezpieczeństwo? – Na pewno nie. Facet napisał wczoraj na stronie, że na razie tylko się całują i trzymają za ręce, że chce jej udowodnić, jak bardzo mu zależy. Jeszcze tydzień i będzie jadła mu z ręki. Wtedy się za nią zabierze. Dołączył link do nagrania i tak dalej. – O Boże. – Przyciskam dłonie do ust, w gardle czuję gorzki kwas. To się dzieje naprawdę, chociaż czuję się jak zamknięta w końcówce horroru, który ktoś zapętlił i odtwarza wciąż od nowa. – O Boże, Ash… – Hej, nie martw się. – Na jej twarzy pojawia się uśmiech i niemal natychmiast znika. Nie wiem jakim sposobem, ale trochę pomogło. – Do tego czasu go dopadnę. – A co ty tak w ogóle robisz? Spałaś chociaż trochę? – Będę spać, kiedy załatwię tę sprawę – mówi, patrząc na mnie. – To znaczy, tak, przysnęłam na chwilę, nie mogę całkiem stracić formy. Ale nie spocznę, dopóki go nie wyśledzę. Poświęcę na to każdą minutę. Chcę jego mejl, jego chmurę, jego historię, wszystko. – To nielegalne, chyba zdajesz sobie sprawę. – Oczywiście. – Ashira unosi głowę. – Boisz się złamać prawo? To wyzwanie, widzę to w jej ciemnych oczach i wiem, że to, co teraz powiem, wpłynie na jej opinię na mój temat. – Nie – odpowiadam ostrożnie, z namysłem. – Ale boję się, że cię złapią, a jemu ujdzie na sucho. Wargi Ashiry układają się w groźny uśmiech. – Z pewnością do tego nie dojdzie. Ty, Red, genialnie grasz na perkusji, nie wątpisz w swój talent i umiejętności, po prostu wiesz, że jesteś dobra. U mnie jest podobnie. Jestem dobra w tym, co robię. – Wiem. – Odwzajemniam jej uśmiech. – Chcę tylko powiedzieć, że jeśli pójdziemy dzisiaj na policję, zajmą się tym odpowiedni ludzie, dopadną go. To nie musimy być my. Ty. – Właśnie, że tak. To muszę być ja. – Ale co? – Leo siada i przeciera oczy. – To ja muszę go dopaść. Chcę, żeby poczuł się jak w pułapce, przerażony i pozbawiony kontroli nad własnym życiem, bez możliwości ucieczki. Pragnę zemsty. A mój plan zakłada, że musi nam się udać. Ale potrzebuję waszej pomocy. Jeśli się nie zgadzacie, jeśli nie potraficie zachować dla siebie tego, co wiemy, choćby nie wiem co, jeszcze przez kilka dni, to plan nie wypali. Ale jeśli mi zaufacie i pozwolicie dalej działać, to, kiedy tylko się dowiem, kim jest ten skurwysyn, każemy mu za to słono zapłacić. Ale
żeby się udało, nie możecie nic mówić Rose. – Żartujesz? – Leo kręci głową. – Nie możemy robić z niej przynęty. – Wcale nie robimy z niej przynęty. Musimy być pewni, że skurwiel nie zamknie żadnych dziur, przez które mogłabym się przemknąć. Bo jeśli go wystraszymy, na pewno to zrobi, albo zwieje i pojawi się za jakiś czas pod inną nazwą użytkownika. Ile dziewczyn przez to ucierpi? On nie może się dowiedzieć, że jesteśmy na jego tropie. To bardzo, bardzo ważne. – Ashira zamyka laptop. Ma niesamowicie poważną minę. – Rozumiem, że macie ochotę mówić, ja też. Najchętniej od razu poszłabym do taty i Jackie. Ale nie możemy, jeszcze nie. Nie możemy ryzykować, że się o nas dowie, zanim znajdziemy wszystko na jego temat. – A nie moglibyśmy powiedzieć Rose z zastrzeżeniem, że nikomu nie może powtórzyć? – O, nie. – Ash mruży oczy. – Jeśli się zakochasz i tamta osoba każe ci trzymać wasz związek w tajemnicy, ponieważ świat zewnętrzny go nie zaakceptuje, to spodziewasz się, że wszyscy będą próbowali was rozdzielić. Gdyby chodziło o ciebie i Rose i ktoś by ci powiedział, że nie możesz się z nią spotykać, to co byś zrobiła? – Nie podoba mi się, że ją okłamujemy – mówię. – Bo w końcu wszystkiego się dowie i co wtedy? A jeśli mieliśmy szansę uratować ją przed czymś strasznym, a teraz będzie za późno? – Odezwała się. – Leo bierze telefon i pokazuje kolejną wiadomość od Rose. – Co mam odpisać? – Opisz prawie wszystko, co zdarzyło się wczoraj. Pomiń tylko, że ja tam byłam, i nie wspominaj, czego się dowiedziałam. Leo kiwa głową, odblokowuje telefon, widzę, jak się uśmiecha na widok wiadomości od Rose. Padam z powrotem na łóżko. To wszystko jest nienormalne. Świat wydaje się groźny. Wszystko jest takie dziwaczne, jak źle ułożone puzzle. W sumie nie wiem, czemu się dziwię. W końcu to moje życie.
34 Budynek szkoły po godzinach, pusty, zawsze sprawia dziwne wrażenie, a w niedziele zwłaszcza, jakby czuwał w napięciu, czekał na powrót życia i energii, które już następnego ranka wedrą się falą przez te drzwi. Ale może tylko w takich momentach naprawdę lubię tu przebywać, kiedy czuję, że nie powinno mnie tu być. Lubię puste i ciemne korytarze, sale ciche i pełne cieni. Kiedy nikogo nie ma, słychać dźwięki, których normalnie się nie zauważa. Trzeszczenie podłogi pod butami, echo odbijające się od ścian, kiedy zatrzaśnie się drzwi, szept przestarzałych rur grzewczych. W każdym razie wydaje mi się, że właśnie stąd biorą się te wszystkie odgłosy. W takich chwilach ten budynek ma w sobie coś szczególnego. Już nie jest miejscem pracy, w którym w nudzie mijają bezpowrotnie godziny twojego życia, zaczyna przypominać scenografię filmową. Ale nie dzisiaj. Nie mam pojęcia, jak przebrnę przez następne dwie godziny. Biorę głęboki wdech przed podwójnymi drzwiami, za którymi znajduje się sala, i przypominam sobie słowa Ashiry. – Jeśli zgodzicie się na mój plan, musicie się go trzymać. Przy Rose zachowujcie się jak gdyby nigdy nic, okej? Choćby nie wiem co. Będzie ciężko, ale warto się wysilić. Ciężko to mało powiedziane. Rose już jest na miejscu, stoi na scenie przy mikrofonie, powtarza wszystkie utwory po kolei, a Smith i ludzie z kółka teatralnego sprawdzają światła. Stoją na galerii, czymś w rodzaju balkonu, obiegającego tylną część sali, gdzie mieści się stół mikserski, dzięki któremu można kontrolować dźwięk, obraz i oświetlenie. Przechodzę przez środek, między rzędami krzeseł, które ustawiono z myślą o koncercie. Jestem gdzieś w połowie drogi, gdy włączają się światła. Rose mnie spostrzega i uśmiech na jej twarzy blednie i znika. Umieszcza mikrofon na statywie i schodzi ze sceny. – Red, podejdź na sekundę. – Podnoszę głowę. Pan Smith do mnie macha, ja też macham, obracam się na pięcie i ruszam w kierunku schodów na galerię. Przemyka mi przez myśl, że jemu mogłabym o wszystkim powiedzieć, że może zdjąłby z nas ten ciężar i wszystkim by się zajął. Chciałabym, żeby ktoś to za nas zrobił, bo ja marzę tylko o tym, żeby pójść do domu, położyć się i przeczekać, aż będzie po wszystkim. – Spójrz na scenę z tego miejsca, wygląda świetnie – mówi pan Smith rozpromieniony. Ma rację. Namówił wypożyczalnię sprzętu audiowizualnego, żeby udostępnili nam mnóstwo rzeczy. Wygląda to niesamowicie. Oświetlenie jest totalnie profesjonalne. Na scenie, tuż za moją perkusją, rozciąga się ekran niewiele mniejszy od samej sceny, a kilka mniejszych ekranów rozmieszczono po całej sali. Planujemy pokaz multimedialny, z nagraniami i zdjęciami Naomi z dzieciństwa, które jej tata skrupulatnie przegrał dla nas na pendrive’a. Jej słowa, jej teksty zmieszane z naszą muzyką. W ten sposób chcieliśmy zagwarantować, że nikt nie zapomni zaginionej dziewczyny. Teraz,
ponieważ wróciła, będzie to raczej modlitwa, życzenie, by ta dziewczyna, którą wszyscy kochamy, wreszcie odzyskała przytomność. – Wspaniale – mówię do Smitha. – Jestem tak zajęta samym graniem, że ta część w sumie mi umknęła, ale wygląda to naprawdę świetnie. Dziękujemy. Pan Smith uśmiecha się szeroko. – Chętnie wziąłbym na siebie te zasługi, ale za całą magię w większości odpowiada Emily i jej ekipa. Emily, ta sama Emily, która nie dołączyła do naszego zespołu, posyła mi dumny uśmiech. Wiem, że robię debilną minę, widząc ją za stołem mikserskim. Kompletnie mnie zaskoczyła. – Ty za to wszystko odpowiadasz? – Tylko nie przesadź z komplementami – mówi z uśmiechem. – Nie, po prostu… nie chciałam… myślałam, że to kółko teatralne. – Jestem też w kółku teatralnym, w każdym razie w pewnym sensie. Zapytałam pana Smitha, czy mogę pomóc. Przyda mi się taka pozycja w CV, bo chciałam… – Niesamowite. – Jeszcze raz patrzę na scenę, zastanawiam się, czy ona przypadkiem trochę ze mną nie flirtuje. – I będzie można oglądać koncert na tych ekranach? – Mało tego. Będziemy na przemian puszczać was grających na scenie oraz filmy i zdjęcia Naomi. To będzie niesamowita stypa… O kurwa, znaczy, naprawdę poruszający koncert. Tak przy okazji, jak ona się miewa? – Bez zmian. A to jest naprawdę wspaniałe – powtarzam. – Genialne. A co robisz, żeby wszystko na pewno poszło zgodnie z planem? – Do jutra nikt oprócz mnie nie ma tu wstępu. Dzisiaj będę na waszej próbie, a potem trzeba tylko wszystko ustawić od nowa i już. – Mogę ci zrobić zdjęcie? – pytam, a Emily się rozpromienia. – Na nasz Tumblr? – Jasne. – Stań tak, żeby było widać cały sprzęt – mówię, a Emily wykonuje moje polecenie, pochyla się nieco do przodu i uśmiecha się, patrząc mi prosto w oczy. – Nie chcę przeszkadzać, ale Leo i Leckraj już czekają na scenie. – Aż podskakuję, słysząc głos pana Smitha. Niemal zapomniałam, że on wciąż tu jest. – Może czas na próbę dźwięku? – Jasne, na razie, Emily. – Do zobaczenia, Red! – woła za mną. Zbiegam po schodach i nagle uświadamiam sobie, że tuż za mną idzie pan Smith. – Red? – Tak, proszę pana? – Przystaję i odwracam się na zakręcie. – Zauważyłem twoją twarz. Mam nadzieję, że nie zrobił tego żaden uczeń, z powodu nagrania, które umieściła w sieci Rose? – Och, nie. – Przykładam palce do policzka. – Nie, to… moja młodsza siostra. Rzuciła mi się na szyję, straciłam równowagę i uderzyłam się o stolik. Mogło się skończyć gorzej. Nie mam pojęcia, skąd wzięłam tę bajeczkę, zjawiła się tak po prostu, bez wysiłku,
bo jednak, mimo wszystko, chcę chronić mamę, nasz dom i siostrę przed wścibskimi spojrzeniami ludzi z zewnątrz, w tym nawet pana Smitha. – Skoro tak mówisz. – Uśmiecha się, ale nie odrywa wzroku od moich sińców. Wiem, że jeszcze rozważa, czy powinien mi uwierzyć. – A jak Naomi? Coś nowego? – Jutro mają ją wybudzić. – Ogarnia mnie niepokój na myśl o nieznanym. – W każdym razie tak planują. To jej urodziny, więc… miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Byłoby świetnie, gdybyśmy podczas koncertu wiedzieli, że już się obudziła. To by wiele dla nas znaczyło. – Oczywiście. Może wpadnę do niej wieczorem, porozmawiam z jej rodzicami i powiem, jak to jutro będzie wyglądać. – Schodzi z jednego stopnia. – Chciałem tylko sprawdzić, jak się trzymasz. Byłyście z Rose tak blisko, na pewno jest ci teraz ciężko. Jeśli chcesz z kimś pogadać, zwierzyć się, zawsze możesz do mnie przyjść, tak? – Dziękuję. – Mało brakuje, a o wszystkim bym mu powiedziała, lecz przypomina mi się Ash, wyraz jej oczu i cicha determinacja. Wiem, że muszę jej zaufać. Nie, nie muszę. Chcę. – Już wszystko w porządku. – To dobrze, Red. – Uśmiecha się. – Ale pamiętaj, zawsze do dyspozycji. Chwilę później wchodzę na scenę i siadam do perkusji. – Okej? – pyta Leo. – Aha, muszę się tylko rozruszać. Ruchem głowy daję znak Leckrajowi, który gra riff, żebym miała czas się rozgrzać. Dołączę do niego po kilku taktach. Rose stoi przy mikrofonie, dokładnie przede mną, z pochyloną głową czyta setlistę, stopą wybija tempo do bębna basowego. Ten widok mi wystarcza, porywa mnie, natychmiast łączę się z muzyką, dostosowuję ciało do rytmu. Czeka nas trochę nudnych chwil, kontrolny odsłuch dźwięku, ustawianie poziomów i miksu sygnałów w głośnikach i moich monitorach dousznych, ale w tym momencie czuję niesamowitą ekscytację. Za chwilę zagramy pełen set. Nie mogę się doczekać. Mam ochotę walić w gary z całych sił, aż któreś z nas zacznie krwawić. – Rany, ale dałaś czadu – mówi do mnie Leo po ostatnim numerze. Uwielbiam, kiedy ma takie błyszczące oczy i szeroki uśmiech. Na chwilę wszystko, co się wydarzyło, znika, powraca do wcześniejszego stanu. Rose przyskakuje do niego, też uśmiechnięta, obejmuje go za szyję i cmoka w policzek. – Wow, to było super. Byliśmy świetni, nie? – Patrzy na mnie, przez sekundę ma taką otwartą i radosną twarz, ale potem jej się przypomina, że już nie wie, co o mnie sądzić, i odwraca wzrok. – Ty też byłeś świetny, Leckraj. Naprawdę się z nami zgrałeś. Leckraj, który już zbiera na klęczkach swoje rzeczy, uśmiecha się do Rose. – Dzięki – mówi. – Tata po mnie przyjedzie, więc zaczekam na zewnątrz. Do jutra. Odprowadzamy go wzrokiem i zgodnie wybuchamy śmiechem. – Ten chłopak jest zrobiony z kamienia – chichocze Rose. – Nic go nie rusza. – Stara się, to na pewno. – Leo uśmiecha się do mnie. – To było naprawdę dobre. Świetnie mi się grało z najlepszymi kumpelami, cały set bez jednego potknięcia. Było super. I nie zapomniałem, co się między wami wydarzyło, ale… ale to wciąż my, nie? Jesteśmy ponad to. Rose się uśmiecha.
– Tak, było świetnie – mówi wciąż uśmiechnięta. – Ale muszę już iść, mam coś do załatwienia, więc… – A ja myślałem, że gdzieś skoczymy, może na pizzę, bo potem muszę się dostać na drugi koniec Londynu, do cioci, i sprawdzić, co u mamy. – Nie mogę, coś mi wypadło. – Rose wzrusza ramionami. – A co? – pytam bez zastanowienia, ale zaraz uświadamiam sobie, że nie powinnam zadawać takich pytań i na pewno nie teraz. Jej nieco wymuszony uśmiech znika. – Nie twoja sprawa. Do jutra. – Czekaj! – woła za nią Leo. Odwracam wzrok, ale słyszę przecież, co mówią. – Rose, posłuchaj, nie musisz mówić, z kim się spotykasz, ale muszę ci coś powiedzieć. – Co? – wzdycha Rose. – Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem – mówi Leo. – Nigdy nie miałem odwagi, żeby ci to powiedzieć, ale widzę, jak się ode mnie oddalasz, i muszę ci powiedzieć, bo może nie będę miał więcej okazji. Jesteś dla mnie kimś więcej niż kumpelą. Pamiętaj o tym, jeśli zmienisz zdanie co do tego faceta. Musisz wiedzieć, że dobrze bym cię traktował. Opiekowałbym się tobą. Przyglądam się ukradkiem, żeby mnie nie przyłapali. Rose długo patrzy Leo prosto w oczy, wyciąga rękę i dotyka jego twarzy. Wspina się na palce i całuje go w policzek, a potem wychodzi, machając na pożegnanie. – Dlaczego teraz? – pytam. – Dlaczego właśnie teraz postanowiłeś jej to wszystko powiedzieć? Myślałam, że poczuję ból i zazdrość, ale nie: słuchając, jak Leo się przed nią otwiera, czułam… podziw. To wymagało sporych jaj. – Ponieważ to prawda – mówi Leo. – Ponieważ jeśli istnieje choćby nikła szansa, że jeśli zrobię z siebie durnia, Rose zastanowi się, czy naprawdę zależy jej na tym sukinsynie, kimkolwiek on jest, to było warto. Jeśli mnie odrzuci, moje życie jest skończone. Ale jeśli moje wyznanie może ją ocalić, choćby jeszcze na chwilę, to jakie to ma znaczenie?
35 Otwieram drzwi i niespodziewanie wita mnie zapach jedzenia. Przystaję, chłonę go. Zabiera mnie z powrotem do czasów dzieciństwa. Ciemniejąca noc, żółte światło płonące za zaciągniętymi zasłonami i zapach pieczeni, którą tradycyjnie podawało się u nas w niedzielny wieczór – cała ta sceneria sprawia, że czuję – może nie smutek, nie szczęście – ale coś w rodzaju nostalgii. Zatracam się we wspomnieniu, jak niegdyś wyglądało życie w naszej rodzinie. Kiedy nasz dom był jak ten zapach, ciepły i znajomy. – Wróciłaś! – Tata staje w drzwiach do kuchni. Stół jest nakryty dla czterech osób, pośrodku stoją solniczka, pieprzniczka i ogromna butla keczupu, bo Gracie uznaje wyłącznie jedzenie z jego dodatkiem. – Pomyślałem, że przygotuję kolację na twój powrót, ponieważ wczoraj właściwie cię nie widzieliśmy. – Świetnie – odpowiadam, wieszając kurtkę na końcu poręczy. Oczywiście wcale nie czuję się świetnie, myślę tylko o tym, że przytłacza mnie potworne zmęczenie, twarz wciąż mnie boli i bardzo chcę porozmawiać z Ash o tym, czego się dowiedziała – o ile czegoś się dowiedziała – i sprawdzić, co u Leo, czy Aaron rzeczywiście się wyniósł. Myślę też o tym, że ta kolacja to będzie prawdziwe rodzinne piekło ozdobione pieczonymi kartoflami. – Red! – Gracie zbiega po schodach i rzuca mi się na szyję tak gwałtownie, że zataczam się do tyłu. – Mała! – Całuję ją w policzek o słodkawym smaku. – Widzę, że dzień był udany. To wata cukrowa? – Wargi Gracie układają się w zdumione O. – No, skąd wiedziałaś? Poszliśmy do zoo! Teraz ja robię zdziwioną minę. Spoglądam na tatę, a on wzrusza ramionami. Jedno trzeba przyznać moim rodzicom, nikt tak jak oni nie potrafi jak gdyby nigdy nic przejść od kompletnej apokalipsy do pozornej rodzinnej harmonii. – Gracie, obudź mamę – mówi, a moja siostra pędzi z powrotem na górę z równie wielkim entuzjazmem, z jakim przed chwilą po nich zbiegła. – Wycieczka do zoo? – Wchodzę do kuchni. Tata zaczyna kroić kurczaka. – Próbuję odzyskać odrobinę normalności ze względu na Gracie. A także dla mamy, dla nas wszystkich. Dlatego przygotowałem kolację. Miło, prawda? Jak za dawnych czasów. – Ale to już nie są dawne czasy, nie sądzisz? – Niemal zapomniałam o sińcu i skaleczeniu na policzku, ale teraz, na wspomnienie, skąd tam się wzięły, znów czuję pulsujący ból. – Udawanie, że wszystko jest w porządku, nie sprawi, że mama przestanie mnie nienawidzić, że przestanie pić. Ani nie zmieni faktu, że masz dziewczynę. – Wiem o tym. – Tata odwraca się gwałtownie i ściszonym głosem dodaje: – Ale od czegoś trzeba zacząć. Daj mi szansę, skarbie. Staram się. – Okej. Mogę jakoś pomóc? – Może nalej wody do szklanek?
Kiedy wyciągam szklanki z szafki, do kuchni wchodzi mama, a za nią Gracie. – Red wróciła! – mówi Gracie. Mama nie patrzy na mnie, siada przy stole, Gracie też zajmuje miejsce i poklepuje krzesło obok. – Jak wypadła próba generalna? – pyta mama. Wciąż na mnie nie patrzy, ale przynajmniej jej głos nie brzmi twardo ani zimno. Bardzo chcę, żeby między nami znów się ułożyło, żeby było tak jak kiedyś, gdy była moją mamą, a ja jej małą córeczką. Nie chcę szukać w sobie możliwości przebaczenia, nie chcę też, by ona pragnęła mi wybaczyć to, kim jestem. Chcę tylko, żeby było normalnie, tak bardzo, że aż boli, znacznie dotkliwiej niż moja twarz. – Dobrze – odpowiadam. – Naprawdę świetnie. – Spytałem twoją mamę, czy mamy bilety, ale powiedziała, że nie, a ja stwierdziłem, że pewnie dostaniemy przy wejściu. Hej, Gracie? Pójdziemy popatrzeć, jak Red daje popis? – Tata rozciąga rękawicę kuchenną i udaje, że gra na gitarze. Wychodzi mu to żenująco słabo. – Przyjdziecie? – Aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego pragnę. – No jasne! – mówi tata. – Nie moglibyśmy tego przegapić, prawda, kochanie? – Oczywiście, że nie – zgadza się mama. Tym razem na mnie patrzy, jej nieruchome spojrzenie utkwione w sińcu na mojej twarzy sprawia, że spuszczam wzrok. Tata stawia na stole talerze pełne parującego jedzenia. – Ale uczta – oznajmia mama, ale brzmi to jakoś bez przekonania. Gracie mówi za nas wszystkich, składa bardzo dokładny raport z wycieczki do zoo. Jedzenie jest smaczne, ciepłe i domowe, nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo brakuje mi warzyw. Okno kuchenne zasnuwa para, robi się tak przytulnie i bezpiecznie, można by niemal zapomnieć, że tak naprawdę wszystko się rozpada. Można by, ale mama prawie nic nie je, sprawia wrażenie zalęknionej i niespokojnej, jej oczy co chwila wędrują w stronę drzwi. – Zaraz wrócę – mówi, kiedy tata zaczyna sprzątać talerze. – Jeszcze pudding! – woła za nią tata. – Toffi! – Zaraz wrócę! – powtarza tym razem już z góry. – Red, już wszystko dobrze – mówi nagle Gracie, przykładając dłoń do mojego policzka. – Już wszystko dobrze. Patrzę na tatę, a on odwraca wzrok. – Jasne, że tak, mała – oznajmiam. – Jasne, że tak. Będzie dobrze, dopóki jestem obok. Mama nie wróciła na deser, więc zamiast niej to ja siedzę teraz na podłodze przy łóżku Gracie, z głową opartą o drugiego z kolei ulubionego misia, a moja siostra zasypia, z drobną dłonią w mojej dłoni, trzyma mnie mocno, w razie gdybym chciała zostawić ją samą. Ale w tym momencie nie mam ochoty nigdzie się stąd ruszać. Adrenalina, która napędzała mnie przez cały czas, widocznie teraz opada, zostawiając po sobie drżące
mięśnie i ból w kościach. W ciągu kilku ostatnich dni przerobiłam chyba wszelkie możliwe emocje, a nie wiadomo, co czeka mnie jutro. Dlatego w tej chwili chcę tylko odpocząć, trzymając siostrę za rękę, zamknąć oczy, na chwilę przestać myśleć i czuć. – Śpi? – rozlega się nagle szept mamy. – Tak. – Siadam i wkładam rękę Gracie pod kołdrę. – Idź też się położyć, kochanie. Wyglądasz na wykończoną. Nazwała mnie „kochanie”. To brzmi jak propozycja rozejmu. Podnoszę się z trudem, mrużąc oczy w ostrym świetle wpadającym z korytarza. Mama wciąż stoi w progu, chyba chce coś powiedzieć. Czekam. – Przepraszam – mówi w końcu. – Za to, co zrobiłam. To było niewybaczalne. – W porządku – odpowiadam. – To nie ma znaczenia. – Owszem, ma. – Robi krok w moją stronę. – Jestem twoją mamą, nie powinnam podnosić na ciebie ręki, powinnam cię chronić, ale… nie byłam sobą. – Okej. – To niewiele, ale wystarczy. To najlepszy początek, jaki potrafię sobie wyobrazić, na jaki mogę liczyć. Chcę położyć się do łóżka z tymi słowami brzmiącymi w moich uszach. – Dobranoc, mamo. – Ale może wynikło z tego coś dobrego – dodaje, z wielką, nieznośną nadzieją w głosie. – Wasz tata wrócił. I już jest lepiej. Nie wiedziałam, co mogłoby skłonić go do powrotu, ale… cóż, w każdym razie wrócił. Mój pokój znajduje się zaledwie parę metrów dalej, łóżko i nicość przez kilka kolejnych godzin. Nigdy w życiu bardziej tego nie pragnęłam. Ale nie mogę po prostu kiwnąć głową i potwierdzić, że ma rację. Po prostu nie mogę. – Mamo, wiesz, że nic właściwie się nie zmieniło. – Muszę to powiedzieć. Nie mogę udawać, to nie w porządku. – Nie zmieni się z dnia na dzień, oczywiście, że nie, ale to dobry początek. – To nie jest początek – mówię tak łagodnie, jak tylko potrafię. – Tata wrócił, to dobrze, wspaniale, jednak to nie rozwiązuje wszystkiego. Tata nas kocha… ale nie może nas ocalić, nie wie jak. Myślałam, że to możliwe, ale nie. Nie wrócił na dobre, nie wrócił dlatego, że tego naprawdę chce. Wrócił, ponieważ kocha nas tak, jak potrafi, i czuje się winny, że nas zostawił. Ale tata pewnych rzeczy nie naprawi, na przykład tego, że nie umiesz usiedzieć do końca kolacji, tylko musisz wymknąć się na drinka, nie zmieni też tego, że jestem lesbijką, a ty mnie za to nienawidzisz. Przygotowuję się, że znów na mnie nawrzeszczy, zasypie oskarżeniami, może nawet jeszcze raz uderzy, ale nie. Przez chwilę milczy, w końcu kiwa głową. – Wiem. Ale w tym momencie nie jestem wystarczająco silna, Red. Po raz pierwszy zwróciła się do mnie w ten sposób, imieniem, które sama dla siebie wybrałam, i być może jest to najmilszy, najczulszy gest, jaki kiedykolwiek wobec mnie wykonała. – Wiem. Bardzo powoli, bardzo ostrożnie obejmuję ją i przytulam. Kiedy opiera podbródek na moim barku, czuję, jak ostatnie fragmenty mojego dzieciństwa odrywają się ode mnie, opadają niczym kaskada starych fotografii. Mama wydaje się taka drobna, szczupła i niska, podobna do mnie bardziej, niż przypuszczałam. Przez cały ten czas ja rosłam,
a ona się starzała, i oto spotkałyśmy się w tym miejscu, w połowie drogi, pod lampą na podeście. – Wiem, że nie jesteś silna – mówię. – Ale za to ja chyba jestem, mamo. Wydaje mi się, że jestem bardzo silna. Znacznie silniejsza, niżbyś się spodziewała. Mogę ci pomóc. Przytula mnie mocniej, a ja zamykam oczy i widzę słoneczny blask, bajki na dobranoc i kolana całowane, żeby nie bolało. – Pomożemy sobie nawzajem – stwierdza. – Ale jest coś, co błędnie zrozumiałaś. Wcale nie czuję do ciebie nienawiści. Kocham cię, Red. Kocham cię tak, że nie da się tego wyrazić. I boję się o ciebie, o to, z czym będziesz musiała się zmierzyć w świecie, który nie zawsze będzie dla ciebie przyjazny. Obawiam się, że mogło to wyglądać jak nienawiść, ale może tak naprawdę nienawidzę siebie. Ale nie ciebie. Nigdy. Kocham cię, córeczko. Mnie to wystarczy. To więcej niż potrzebuję. Po raz pierwszy od bardzo dawna kładę się do łóżka z poczuciem, że jestem w domu. A potem dzwoni Ash. – Dobrałam się do telefonu Nai – oznajmia. – I? – Wszystko, co chcieliśmy wiedzieć, znalazłam na WhatsAppie. Gdybyśmy nie znaleźli tego telefonu, nie odkryłabym tak szybko, kim jest ten skurwiel. Gdyby wyrzuciła telefon, mógłby czuć się bezpiecznie. Ale tego nie zrobiła. Widocznie coś ją tknęło, widocznie jednak nie do końca mu ufała, skoro ukryła telefon w takim miejscu, z nadzieją że go znajdziecie. Bo teraz już wiemy, kim on jest.
36 – Kto to? – Wstrzymuję oddech. W ułamku sekundy dzielącym mnie od odpowiedzi w głowie pojawia się milion scenariuszy, milion przeróżnych opcji, ale wśród nich nie ma tej jednej prawdziwej, która staje się tak rażąco oczywista, w chwili gdy Ash mówi: – To pan Smith. To pierdolony, kurwa, Smith. – Niemożliwe – szepczę. – Nie, Ash, to wykluczone… Bo… nie, na pewno się pomyliłaś… – Przykro mi, Red, ale kiedy przeczytałam wiadomości na WhatsAppie, od razu było wiadomo, z kim rozmawiała. Wspominał, że wcześniej wyszła ze szkoły, komentował, jak wyglądała na lekcji. Ale na wszelki wypadek sprawdziłam. Weszłam na jego mniej strzeżone konta i znalazłam tropy, które doprowadziły mnie do prawdy. Myślał, że zaciera za sobą ślady. Z przodu przeciętna strona na Facebooku, a dalej kolejne szczeble. Sekretne grupy na fejsie, których członkowie umieszczają zdjęcia dziewczyn i rozmawiają o tym, co chcieliby z nimi robić. Fora. Czat roomy. Śledziłam go po tropach, które za sobą zostawiał, aż do najniższego poziomu, do piwnicy w darknecie, i tam odnalazłam jego drugie imię: MrM00n. To on, nie ma najmniejszych wątpliwości. To on. Nie jestem w stanie wydusić słowa, jakby ktoś walnął mnie prosto w splot słoneczny tak mocno, że zaparło mi dech. Tylko nie on. Nie chcę, żeby to był on, ponieważ to oznacza… to oznacza, że wszystko, wszystkie miłe rzeczy, które kiedykolwiek mówił o Nai, Rose i Leo, każde jego słowo, wszystko, co zrobił, koncert, zespół, wszystko, co było dla mnie ważne w ciągu ostatniego roku, jest kłamstwem. Ash mówi dalej i robi się coraz gorzej. Słyszę drżenie w jej głosie, strach i wściekłość, i żałuję, że do mnie zadzwoniła. Wolałabym być teraz przy niej, mogłabym ją przytulić, mocno, i mam nadzieję, że ona zrobiłaby to samo dla mnie. – Wiem, jak to się stało, że wpadła do rzeki. Napisał o tym na tej chorej stronie, przechwalał się. Próbowała uciec, wrócić do domu, a wtedy ją pobił. Brutalnie. Myślał, że ją zabił. To on wrzucił ją do rzeki. Przetrzymywał ją w starym bloku, niecały kilometr od domu. Przez cały ten czas była jego więźniem. – O Boże. – Nie jestem pewna, czy mówię to na głos, mój mózg nagle wypełniają obrazy, wizje tego, przez co przeszła Naomi. Nie, nie mogę o tym myśleć. – O Boże, Ash. O Boże. Jesteś pewna? – Jestem pewna i mam wszystkie potrzebne dowody. Zamierzam oddać je policji, tak jak chciałaś. Ale wcześniej wykonam pewien plan, który zrujnuje mu życie. Będziesz zachwycona. Zrobimy tak… Mój mózg, zamrożony z powodu szoku, uruchamia się ponownie w nagłym przypływie strachu. – Ash, czekaj, on mówił, że chce odwiedzić Nai dzisiaj wieczorem. I… i wie, że jutro lekarze zamierzają ją wybudzić. – Skąd on to wie? – Ponieważ mu powiedziałam.
– Kurwa, muszę lecieć. – Widzimy się w szpitalu – mówię, chwytając kartę miejską. Wybiegam z domu i pędzę do metra, strząsając z siebie resztki snu.
37 Nie wiemy, jak długo już tu jest, jak długo siedzi przy jej łóżku i na nią patrzy. I dlaczego pielęgniarki go wpuściły, bo nie ma go na liście. Ale to właśnie pan Smith, czarujący i wygadany. Przystojny i uprzejmy. Kiedy patrzy ci prosto w oczy, czujesz, że naprawdę go obchodzisz, że interesuje go, co się dzieje w twoim życiu. To człowiek, który budzi szacunek i podziw. Człowiek, któremu się ufa. Potwór najgorszego rodzaju. Ja też mu ufałam, bardziej niż własnemu tacie. Nigdy nie miałam ochoty nikomu zrobić krzywdy, aż do dzisiejszego wieczoru. Chętnie bym go załatwiła. – Powiemy mu – warczę. – Wejdziemy tam i powiemy, że wiemy, że to on. – Nie! – Ash bierze mnie za rękę i mocno ściska. – Zachowujemy się jak gdyby nigdy nic. – Dlaczego? – Patrzę na nią. – Chcę go zabić. Za to wszystko co zrobił ludziom, których kocham. Za to wszystko, co zrobił mnie. Opowiadałam mu różne rzeczy o sobie. Chciałam wierzyć, że naprawdę mu zależy. Muszę mu coś zrobić. Ash kładzie dłonie na moich barkach i zmusza mnie, żebym spojrzała jej prosto w oczy, i nagle czuję się lepiej, nieco spokojniejsza i opanowana. – Wiem, że to trudne, ale potrzebuję czasu. Ponieważ muszę zebrać ostatnie dowody. I dlatego, że stoi tuż obok maszyny podtrzymującej moją siostrę przy życiu. Stoimy naprzeciw siebie, bardzo blisko, jej ręce uspokajają szalony rytm mojego serca. Stoimy tak, aż nasze oddechy się wyrównują, aż ustępuje drżenie w nogach, aż wreszcie – o czym nie muszę jej mówić – wiem, że jesteśmy gotowe stawić mu czoło. – Dzień dobry – mówię, gdy wchodzimy do pokoju. – O, późno przyszłyście. – Zabiera dłoń, którą trzymał na dłoni Naomi. Mam ochotę rzygnąć. – No tak, to nie są godziny odwiedzin – rzuca Ash. – Dziwne, że pielęgniarki jeszcze pana nie wyrzuciły. – Siostra z nocnej zmiany była bardzo wyrozumiała. Stajemy obok łóżka Nai. Ciekawe, co się dzieje za tymi powiekami. Dostaje mniejsze dawki leków, tyle wiemy. A jeśli słyszy jego głos? Czuje dotyk, ale nie może się poruszyć, nie może krzyczeć? – Już dobrze, Naomi – mówię, biorąc ją za rękę. – Ash i ja jesteśmy przy tobie. – A wy skąd się tu wzięłyście? – Pielęgniarka o zmęczonej twarzy kręci głową. – Wyjdźcie już. Jutro Naomi czeka wielki dzień, potrzebuje odpoczynku. – No cóż. Chyba musimy wyjść. – Zmuszam się do uśmiechu. – Dla nas jutro też wielki dzień. Koncert! – Ja nie idę – mówi Ash. – Jestem jej siostrą. Wiem, że krewni często zostają na noc. Może… cóż, nie wiemy, co się jutro wydarzy. Chcę być przy niej dzisiejszej nocy. Proszę. Nie będę przeszkadzać, po prostu nie chcę zostawiać jej samej. Pielęgniarka wydyma wargi. – Muszę zadzwonić do twoich rodziców, czy nie mają nic przeciwko. – Na pewno nie – mówi Ash. – No dobrze. – Pielęgniarka patrzy na mnie i Smitha. – Ale wy dwoje macie wyjść.
– Podwieźć cię? – pyta pan Smith. Spoglądam w jego miłe oczy i mam ochotę je wydrapać. – Przejdę się. – Na pewno? – Uśmiecha się tak uroczo i łagodnie. Długo ufałam temu uśmiechowi. – Ze mną będziesz bezpieczna. – Nie wątpię. Ale jestem znacznie twardsza, niż się wydaje, proszę pana. Nie chciałby pan ze mną zadrzeć. Wsiada do samochodu, chichocząc. Nie ma pojęcia, że mówiłam śmiertelnie poważnie.
38 Czekam na stacji Vauxhall na Leo, który dojeżdża teraz z paroma przesiadkami. Fala ludzi przepływa w obie strony przez wejście, rozdziela się, by mnie wyminąć, jak rzeka okrążająca skałę. To dzień, na który czekam od kilku tygodni. Jedyna rzecz, jaka ma sens, koncert, zbieranie datków. Gwarancja, że zrobiliśmy dla niej wszystko, co w naszej mocy. To był pomysł Smitha. Przez cały ten czas, kiedy powtarzał, że możemy coś zmienić, pomóc w poszukiwaniach, była jego więźniem. Trzeba być wyjątkowym potworem, żeby zrobić coś takiego. Ten dzień jest ważny z jeszcze innego powodu. Postanowiliśmy dać koncert we wrześniu, w poniedziałkowy wieczór, chociaż to chyba najgorszy możliwy dzień tygodnia na taką imprezę. Dzisiaj są urodziny Naomi. Na urodziny każdego z nas tworzymy coś, co nazywamy montażem – jest to kompilacja fotografii, które zrobiliśmy przez ostatni rok, kolaż ozdobiony naklejkami i emotikonami. Coś głupiego, dziecinnego i bardzo fajnego. Tego ranka po przebudzeniu, kiedy jeszcze było ciemno, na telefonie odezwało się przypomnienie, że to urodziny Nai. Nie było mowy o dalszym spaniu, nie w taki dzień wiszący nad moją głową jak mroczna chmura. Może już nigdy nie zasnę. Tak więc zrobiłam montaż dla Naomi. Przejrzałam wszystkie zdjęcia, cofając się o rok, do jej poprzednich urodzin. Od dawna ich nie oglądałam. Całe mnóstwo. Nasze wygłupy w parku – pierwszy cosplay. Durne fotki ze szkoły, z kina, przeróżnych miejsc, do których razem chodziliśmy, nie wiedząc, ile te miejsca, te chwile znaczą. Codziennie przynajmniej jedno zdjęcie jej, nas obu lub całej naszej czwórki, aż do końca, do dnia, kiedy zaginęła. Zrobiłam jej montaż i zamieściłam na Instagramie, tak jak gdyby z nami była. Dopiero przed chwilą, stojąc na stacji i czekając na Leo, sprawdziłam swoje konto i odkryłam, że Rose znów mnie dodała – jej imię, jej lajk w kształcie serduszka tuż pod moim postem. Ucieszyłam się, ponieważ dzisiaj jak nigdy potrzebujemy się nawzajem. Wolałabym nie wiedzieć o mroku, który wokół niej gęstnieje. Na pewno czuje się taka szczęśliwa, wyjątkowa i kochana. I to wszystko wkrótce zostanie jej brutalnie odebrane. Pokazuje się Leo. Usta metra wypluwają go wraz z całą falą pasażerów. – Hej – mówi. – Cześć. Ruszamy równym krokiem. – Fajny montaż zrobiłaś dla Nai. – Dzięki. Myślałam o tym, jak widzieliśmy ją po raz ostatni, czy mogliśmy coś dla niej zrobić, cokolwiek… – Nie mogliśmy nic zrobić. Przerabiałem to miliony razy. Nic. Nie chciała, żebyśmy wiedzieli. Chyba musimy się z tym pogodzić. Bo gdyby chciała, żebyśmy wiedzieli, toby nam powiedziała. Jakoś by nas powiadomiła. Ale wiesz co? Dzisiaj ty, ja
i Ash dopadniemy tego skurwysyna, przybijemy mu jaja do ściany. – Chuj wie, jak to się wszystko potoczy. Dlatego wiesz, co powinniśmy zrobić? – mówię, gdy już jesteśmy niedaleko szkoły. – Co? – pyta Rose, zamykając za sobą drzwi samochodu taty. Czuję radość, że ją widzę, a jednocześnie mdli mnie z nerwów. Chcę powstrzymać to, co się z nią dzieje, natychmiast, w tym momencie. Ale nie mogę, muszę postępować według zaleceń Ash, tak jak i Leo. I wkrótce za to zapłacimy. – Powinniśmy uczcić jej urodziny – rzuca Leo. Zdaje się, że on też nie jest w stanie spojrzeć jej prosto w oczy. – Niezależnie od tego, co się wydarzy, kiedy lekarze wybudzą Nai ze śpiączki. Zasłużyła na to. Rose przykłada opuszki palców do jego policzka, jej oczy lśnią od łez. – Tak – mówi, a potem odwraca się w moją stronę i bierze mnie pod ramię. – Strasznie fajny montaż. Pod szkołą spostrzegam Ash. Macham do niej, ale ona nie podchodzi, tylko potrząsa głowa, mija nas, nie patrząc. – Ash, wszystko w porządku?! – woła za nią Rose. Ash się nie zatrzymuje. – Dzisiejszy dzień jest dla niej bardzo trudny – mówię, odprowadzając ją wzrokiem. Ash znika w budynku szkoły. Chwilę później odzywa się sygnał wiadomości. Wyjmuję telefon z kieszeni. To od niej. Muszę zobaczyć się z tobą i Leo. W sali po trzeciej lekcji. Urwijcie się. Nie bierz Rose. Bez trudu zrywam się z lekcji. Wystarczy, że wspomnę o sprawach kobiecych, a pan Grimes od razu pozwala mi wyjść. Ale zamiast do pielęgniarki po paracetamol kieruję się do głównej sali. Powinna być zamknięta, żeby nie zaglądały do niej ciekawskie dzieciaki i żeby cały wypożyczony sprzęt czekał tam bezpiecznie, gotowy na dzisiejszy wieczór. Nie mam pojęcia, jak Ash zamierza dobrać się do sprzętu, chyba że jakoś zhakuje stół mikserski i laptopy, z których będą puszczane nagrania. Na nasz widok ruchem głowy pokazuje, że mamy za nią pójść, więc ruszamy w stronę recepcji. Sekretarka rozmawia przez telefon i gapi się za okno. Ash błyskawicznie wykorzystuje okazję, rzuca się w stronę drzwi, za którymi są schody na galerię, szybko wyciąga klucz z kieszeni i je otwiera. Znika w środku, zostawia w drzwiach wąską szparę i macha. Czekamy. Pani Minchen odkłada telefon i wraca do komputera. Mijają sekundy – niedługo rozlegnie się dzwonek na czwartą lekcję i nasze usprawiedliwienia przestaną działać. W pewnym momencie pani Minchen wstaje i idzie do toalety. Rzucamy się biegiem przed siebie, wpadamy do środka, pędzimy po schodach na górę. Ashira siedzi z latarką w zębach i pracuje na laptopie podłączonym do stołu mikserskiego. Czuję lekki żal. Przypomina mi się, jak Emily pokazywała mi ten stół, jaka była dumna. Czułam się źle, przesyłając wczoraj zdjęcia Ash, i teraz też źle się czuję. Lubię Emily, jest zawsze uśmiechnięta i ma gdzieś cudzą opinię na swój temat. Szkoda, że cała jej praca pójdzie na marne, a ona nawet nic o tym nie wie. Dowie się dopiero wieczorem, kiedy zasiądzie przy tym stole. Mam nadzieję, że zrozumie. Zrozumie, dlaczego to robimy. Na nasz widok Ash podnosi głowę i wyjmuje latarkę z ust.
– Po co ci jesteśmy potrzebni? – pytam szeptem. Sala jest ogromna i pusta, lecz jakoś tak czuję, że nie możemy mówić normalnym głosem. – Dopadłam go dzisiaj w nocy – mówi Ash. – Dostałam się wprost do środka jego świata. Mam wszystko, wszystkie jego brudne sekreciki. I muszę wam o niektórych powiedzieć. To mroczne sprawy. – Okej. – Siadam na jednym z plastikowych krzeseł. – Carly Shields była jedną z jego pierwszych ofiar. Znalazłam zdjęcia, nagrania, mejle. I Danni, Danielle Haven, tak brzmi jej pełne nazwisko. – Boże. – Przyciskam dłoń do ust i patrzę na Leo, który potrząsa głową, zaciskając pięści. – Posłuchajcie – dodaje Ash. – Wiem najlepiej ze wszystkich, jak się teraz czujecie, ale jesteśmy bardzo blisko. Jeszcze trochę i go złapiemy. Dla Naomi, Carly, Rose i pozostałych dziewczyn. Zachowajcie spokój, jesteśmy niemal u celu. Patrzę na Leo. Ma mocno zaciśnięte szczęki. – Będzie ciężko, bo marzę o tym, żeby mu przywalić… – Muszę mieć pewność. – Jej głos jest spokojny, a wyraz twarzy skupiony jak wiązka lasera. – Jesteście ze mną? Leo patrzy na mnie. – No pewnie. – Jasne, że tak – dorzucam. Milczymy, bo każde z nas wie, że teraz już nie ma odwrotu.
39 Wchodzę do klasy na zajęcia z muzyki, wydaje mi się, że dam radę, ale na widok Rose stojącej obok niego, rozmawiającej z nim przyciszonym głosem, tracę panowanie nad sobą i pragnę tylko jednego – jak najszybciej ich rozdzielić. – Dzień dobry. – Mój głos jest szorstki, zrobiony z zimnego metalu, próbuję go trochę stopić, ale bez skutku. – Pomyślałam, że może pozwoli nam pan się urwać, bo po tej lekcji jest długa przerwa, a chcemy zrobić jeszcze jedną próbę. – A ja myślałem, że dzisiaj sobie odpuścicie, żeby zagrać wieczorem na świeżo. – Pan Smith marszczy brwi. – Chyba nie chcesz zabić w sobie energii. Poza tym zbliżają się egzaminy. Musicie być na tej lekcji. – No przecież wcale nie potrzebujemy kolejnej próby. – Rose też marszczy brwi. Nasz rozejm jest tak kruchy, tak niepewny, nie chcę za nic go zniszczyć, ale jeszcze bardziej nie chcę, żeby ten skurwiel ją dotykał. – W sumie, Rose, szczerze mówiąc, cała ta sytuacja trochę mnie przytłacza. Dzisiaj urodziny Nai, koncert, lekarze zamierzają wybudzić ją ze śpiączki. Chyba potrzebuję oddechu. Pójdziesz ze mną? Proszę. Rose wodzi wzrokiem ode mnie do niego. Widzę niepokój na jej twarzy. – Mogę? – pyta. Nie tak jak uczennica nauczyciela, tylko w taki bardziej intymny sposób. Zmiana, która zachodzi w jego języku ciała, jest bardzo drobna, ledwo widoczna, lecz ja ją dostrzegam. Wahanie właściciela. Nie chce, żeby ze mną poszła. I nagle rozumiem dlaczego. Nie jestem dla niego tylko beznadziejną gówniarą, jestem rywalką. – Jasne – mówi, ale bez uśmiechu. – To ciężki dzień dla was obu. Odetchnijcie. Ale macie wrócić za dziesięć minut, okej? Kieruję się do najbliższego wyjścia, wciągam w płuca chłodne powietrze. – Red, cieszę się, że między nami znów jest normalnie, i wiem, mówiliśmy, że pogadamy dzisiaj o Nai, ale to było nieco zbyt… emocjonalne. – Ja… chcę tylko, żebyś była bezpieczna – wyrzucam z siebie bez zastanowienia. Oczywiście te słowa brzmią dla niej bezsensownie. Oczywiście marszczy brwi, robi dziwną minę i odsuwa się ode mnie. – Red, przestań, dobrze? Rozumiem, jesteś zdenerwowana, podobnie jak my wszyscy. Będzie ciężko, ale zapewniam, że jestem bezpieczna i bardzo szczęśliwa, od dawna tak się nie czułam. Chyba spotkałam kogoś, kto naprawdę mnie rozumie, widzi mnie taką, jaką jestem. Naprawdę mu na mnie zależy. Rozumiem, że coś do mnie czujesz, i w pewnym sensie ma to dla mnie ogromne znaczenie, ale przecież wiesz, Red, że taka relacja między nami nigdy się nie wydarzy. Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić i cieszyć się moim szczęściem, to… Może jednak powinnyśmy zachować dystans. Każde jej słowo mnie zabija, wyszarpuje kawałki mojego ciała i wypluwa na ziemię. Nie chodzi o odrzucenie, to potrafię znieść, jestem na nie gotowa. Chodzi o nadzieję w jej oczach, uśmiech. Wierzy w tę swoją miłość, jest gotowa ją ofiarować, by poczuć, że jest bezpieczna, że ktoś się o nią troszczy. Tego nie potrafię znieść. Ale nie
mogę zdradzić, co tak naprawdę czuję. Jeszcze przez kilka godzin muszę to ukrywać. Jedno nieostrożne słowo i wszystko na nic. – Wiem, rozumiem. Chciałabym tylko, żeby wróciło to, co miałyśmy wcześniej. Jeśli chodzi o tamto, po prostu na chwilę straciłam kontrolę. To nie było autentyczne, podziałał urok chwili. Głupia pomyłka. Ale straciłam kogoś bardzo bliskiego i ty też. Nie róbmy sobie tego ponownie, okej? – Jasne. – Po chwili wahania obejmuje mnie i mówi: – Wyglądasz na załamaną. Ale będzie dobrze. Wieczorem damy genialny koncert. Wiem, że w tym momencie wydaje się, jakbyśmy do końca życia mieli tkwić w pułapce, ale wiesz co? To szybko minie i kogo obchodzą egzaminy końcowe, skoro jest tyle ważniejszych rzeczy na świecie, jak podróże i przygody. Uciec na drugi koniec świata, zwiedzić Amazonię! – Zwiedzić Amazonię? – Uśmiecham się z przymusem. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że zwiewasz na widok stonogi? – Bo stonogi są okropne – odpowiada Rose z pełną powagą, a ja znów się uśmiecham, tym razem bez przymusu. – To jak, wracamy do klasy? – pyta. – Chyba tak. Nikt nie dostrzega spojrzenia, które wymieniają Smith i Rose, gdy wchodzimy do środka. Nikt oprócz mnie.
40 Sala już buzuje gwarem głosów i śmiechem, a publiczność jeszcze nie zaczęła wchodzić. Na razie są tylko oświetleniowcy i Emily, a także kilku nauczycieli, którzy przyszli wcześniej życzyć nam powodzenia. Moje nerwy zaciskają się i zawiązują na supełki, w ustach mam sucho i nie jadłam nic od śniadania. Gdyby chodziło tylko o koncert, byłam zdenerwowana, ale podekscytowana, pełna energii, gotowa do akcji. Ale to nie będzie zwykły koncert. To prawdopodobnie najważniejsza rzecz w całym moim życiu. Dziwnie wiedzieć, kiedy inni nie mają pojęcia, że z każdą sekundą zbliżamy się nieuchronnie do czegoś potwornego, co wszystko zmieni. Mam tylko nadzieję, że Ash, Leo i ja zrobiliśmy wszystko jak należy. Mam nadzieję, że to będzie katastrofa dla tego chuja, nie dla nas. – W porządku? – pyta Emily. – Chyba tak. A ty? – W sumie najgorsza robota za nami. Teraz trzeba tylko wcisnąć play i trzymać kciuki. – Jej uśmiech jest taki słodki, ton głosu lekki. Lubię na nią patrzeć. – Red – dodaje. – Posłuchaj, tak sobie myślałam… Ale nie dane jest jej dokończyć, bo w tym momencie dzwoni mój telefon, a kiedy spoglądam na numer, wiem, że muszę odebrać. – Sorry – przerywam jej, machając telefonem jak totalny palant. – Muszę odebrać. – Poważnie? Za cztery minuty otwieramy drzwi! – woła za mną Emily. – Wiem – odpowiadam, ale już słucham głosu w słuchawce. – Okej – mówię. – Możemy zaczynać. Stoimy za kurtyną, tylko nasza trójka, bo Leckraj cierpi na poważny przypadek tremy i jeszcze siedzi w kiblu. Słuchamy, jak sala napełnia się głosami. Od czasu do czasu na zmianę wyglądamy przez szparę w kurtynie. Widzę rodziców i Gracie. Mam nadzieję, że tata szybko zorientuje się w sytuacji i zabierze je stąd, kiedy się zacznie. Jest Ash, ale jej rodziców nie widać. Siedzą w szpitalu. Czekają, aż Nai do nich wróci. Obserwuję, jak Ash zajmuje miejsce, które dla niej zarezerwowałam w pierwszym rzędzie, próbuję odczytać wyraz jej twarzy, odgadnąć po nim, czy już wiadomo, co z Naomi, ale nic tam nie ma. Zupełnie nic. – Zaraz wracam – mówię. – Red, dokąd? – woła Rose. Schodzę ze sceny i kucam obok Ash. – Co z nią? – pytam. Podnosi głowę, jej oczy są pełne łez, milczy, tylko kręci głową. – Nie chcesz być tam teraz? – Zakrywam dłońmi jej dłonie. – Chyba nie musisz tu siedzieć. – Muszę – szepcze. – Muszę. Wszystko jest ustawione, ale chcę kontrolować cały system telefonem, w razie gdyby ktoś próbował wyciągnąć wtyczkę. Poza tym chcę być świadkiem jego upadku. Muszę. Dla niej. Nic mi nie jest. Rozpadnę się za parę godzin,
ale jeszcze nie teraz. – Hej! – woła tata, machając do mnie. Ściskam dłonie Ash, spoglądam na kurtynę i podbiegam do rodziców i Gracie. – Muszę lecieć – mówię. – Tato, posłuchaj. Będzie dużo treści nieodpowiednich dla Gracie. Przekleństwa i takie tam, teksty o śmierci i depresji. Pierwszy utwór jest okej, ale potem chyba powinieneś zabrać ją do domu. Zaraz po pierwszym kawałku. – Nie chcesz, żebyśmy cię oglądali? – Chcę, ale nie chcę, żeby Gracie ucierpiała. Mama zostanie. Prawda, mamo? Ma bladą, ściągniętą twarz, ściska torebkę, ale kiedy się do niej zwracam, w jej oczach zapala się światło. Uśmiecha się. – Tak, zostanę. – Nie chcę wracać do domu – zaczyna marudzić Gracie. – Red! – woła Leo zza kurtyny. – Pospiesz się! – Posłuchaj – mówię. – Kiedy zagram ten koncert, możemy stworzyć nasz własny zespół, dobrze? – A mogę być wokalistką? – Pewnie. – Tato, będę wokalistką! Biegnę na scenę, po drodze zerkam na Ashirę, a ona kiwa głową, tylko raz. Teraz. Się. Zacznie. Dźwięk wybucha z głośników, wypełnia całą salę. Zamykam oczy, zatapiam się w muzyce. Każda cząstka mojego ciała, każdy atom dostraja się do muzyki, wibruje w idealnie zgranym tonie. Leo wyznacza ścieżkę gitarą, Rose śpiewa tak, jakby wyśpiewywała własne serce, a w tle, pod spodem, Leckraj spina wszystko w całość. Ale nie jego słyszę w głowie, w sercu, nie jego widzę pod powiekami. Tylko ją. Stoi obok perkusji, zwrócona w moją stronę, jak zawsze, przelewa całą swoją energię w muzykę, porusza głową do rytmu. Przez trzy cudowne minuty znów stoi na scenie, prawdziwa, jak duch nawiedza piosenkę, którą napisała, z powrotem obejmuje nad nią władzę. Trzy minuty magii. Wiem, że nie tylko ja tak czuję, pozostali również, widzę to po ich uśmiechach, po ruchach, słyszę w narastającej mocy głosu Rose, i już wiem: jest tylko jeden sposób, by poradzić sobie z całym tym syfem – zajebać go pałeczkami. Talerze łomoczą, bęben basowy wibruje, utwór się kończy. Publiczność zrywa się z miejsc. Rose obraca się i posyła mi promienny uśmiech, a potem, kiedy pan Smith wchodzi na scenę, ustępuje mu miejsca przy mikrofonie. – To było wyjątkowe otwarcie wyjątkowego wieczoru – mówi Smith do tłumu. – Niezmiernie się cieszę, że jestem tu dzisiaj, by uczcić tę niezwykłą młodą kobietę. – Na wielkim ekranie za naszymi plecami ukazuje się zdjęcie Naomi. Wszyscy się odwracamy, by na nie popatrzeć. – Miałem przyjemność obserwować, jak Naomi dorasta – ciągnie Smith. – Jak się zmienia i dojrzewa. Wszyscy dostrzegaliśmy, że przechodziła trudny okres, czuła, że nie ma się do kogo zwrócić. Dlatego postanowiliśmy urządzić ten koncert, dla Naomi, by pokazać jej, jak wiele osób ją kocha, a także, żeby pokazać to wszystkim młodym ludziom, którzy czują się podobnie jak ona. By wiedzieli, że nie są sami.
Chwytam spojrzenie Leckraja i daję mu znak, żeby do mnie podszedł. – Nie zaczynaj następnego utworu, okej? Przygotowaliśmy niespodziankę. Powiedz Rose. Leckraj wzrusza ramionami i podchodzi do niej, szepcze jej do ucha. Rose odwraca się i patrzy na mnie pytająco. Wychodzę zza perkusji, przechodzę na przód sceny i patrzę na Smitha. Dostrzega moje baczne spojrzenie, lekko się waha, ale zaraz wraca do przemowy. Jedno lepkie kłamstwo za drugim. Leo odkłada gitarę i staje z drugiej strony, również nie spuszcza z niego wzroku. Po chwili Smith przerywa, śmieje się niepewnie. – Odnoszę wrażenie, że tych dwoje chce mi coś powiedzieć. – Zgadza się – mówi Leo. – Dzisiejszego wieczoru nie tylko chcemy uczcić Naomi. Próbujemy też zrozumieć, co jej się przydarzyło. I ochronić innych młodych ludzi, by nie musieli przechodzić przez to samo. Wiemy, że pan interesował się Naomi. Nawet bardzo. Dlatego stworzyliśmy wyjątkowe wideo. Specjalnie dla pana. Patrzę na Ashirę, a ona wciska play na telefonie. Pokazuje się roześmiana Naomi, biegnie w słońcu, na ziemi leży śnieg. Naomi uśmiecha się, patrzy w kamerę, posyła całusy. Ma rozpuszczone włosy, jej oczy błyszczą. Nagle obraz się zamazuje, kamera kieruje się na ziemię, w niebo, pokazuje się niewyraźna twarz, a potem widać, że teraz to Nai trzyma w ręku telefon, obraca go w stronę osoby, która wcześniej nagrywała. Cała sala wstrzymuje oddech, bo na ekranie pojawia się pan Smith. – Powiedz, że mnie kochasz, powiedz! – śmieje się Naomi. – No dalej! Chcę to jeszcze raz usłyszeć. – Kocham cię – mówi Smith prosto do kamery. – A teraz oddaj! Cięcie i pokazuje się pokój, jaskrawo oświetlony. Naomi siedzi na łóżku, przygarbiona, obejmuje się ramionami, próbuje się zakryć. Płacze. Tym razem to on mówi. – Powiedz, że mnie kochasz. – Jego głos jest mechaniczny, wyzuty z emocji. – No dalej. Powiedz, że mnie kochasz. Z sali dochodzą pojedyncze okrzyki. Pan Smith gapi się na ekran jak zaczarowany, patrzy, jak flaki jego życia zostają wyprute, wywalone na wierzch. Zdjęcia, całe mnóstwo zdjęć, wypełniają ekran, zmieniają się w szybkim tempie, wypikselowane twarze i ciała dziewczyn. Zrzuty ekranu sekretnych grup w sieci, zbliżenia jego komentarzy. „Spójrzcie na tę brzoskwinkę, już gotowa do zerwania”. Otwierają się mejle, pokazują się czat roomy, biblioteka obrazów. Jest tam wszystko, jego zdjęcia, jak obejmuje kolejne dziewczyny, dziewczyny, które są przerażone, zagubione, dziewczyny, które znam. Ale nie ma tam Rose. Tak ustaliliśmy. Nikt nie musi o niej wiedzieć. W miarę jak pokazują się kolejne obrazy, w sali zapada cisza, wszyscy patrzą w milczeniu. Niektórzy przyciskają dłonie do ust, niektórzy płaczą. Inni zrywają się z miejsc, próbują pojąć, co właściwie zobaczyli. A potem spoglądam na Rose, która również zaczyna rozumieć, co to wszystko znaczy. Widzę po jej twarzy, jak dociera do niej, kim naprawdę jest Smith, ile znaczyły jego obietnice i co miały na celu. Rozumie, że była na skraju, że mało brakowało, a mogła
zagubić się na zawsze, chociaż sądziła, że się odnalazła. Odwraca się od ekranu, patrzy na Smitha. Ból na jej twarzy jest nie do zniesienia. Potrząsa głową, obraca się na pięcie i wybiega. Ruszam za nią, ale Smith staje mi na drodze. – Kto to zrobił? – pyta, a Rose zaczyna wyciągać kable, zrywa ze ściany ekran, na którym właśnie migają jego wiadomości do Naomi. – Co tu się dzieje?! Dlaczego to robicie?! – wrzeszczy Smith. Nagranie leci dalej na ścianie, światła z galerii kierują się prosto na nie i coś mi podpowiada, że to Emily pilnuje, żeby publiczności nic nie umknęło. – Ktokolwiek za tym stoi, to wszystko kłamstwo, kłamstwo. – Nagle wygląda tak żałośnie, cały czerwony, głos mu się łamie, ale to przecież nic w porównaniu z tym, co przez niego przeszły te dziewczyny. Nagranie dobiega końca, w tym samym momencie otwierają się drzwi w tylnej części sali. Policjantka, którą spotkaliśmy w parku, posterunkowa Wiggins. Czeka, a ja skinieniem głowy daję znak Ash, która wstaje, podchodzi do niej i podaje jej paczkę. Idąc w stronę drzwi, Ash spogląda w moją stronę i się uśmiecha. A potem wychodzi. Film trwa jeszcze kilka sekund, potem zapada cisza, powietrze w sali gęstnieje. – Matthew Smith? – Posterunkowa Wiggins i dwaj jej koledzy idą środkowym przejściem w stronę Smitha. – Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań na komisariacie. Smith gapi się na mnie, a ja widzę dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Przerażenie i dezorientację, panikę i świadomość, że jego życie legło w gruzach. Nagle obraca się na pięcie i rzuca się w stronę kulis. Leo i ja nie tracimy czasu na zastanawianie się, ruszamy za nim, tak po prostu. Czuję jego obecność obok mnie, pokonujemy stare drewniane schody, za którymi rozciąga się plątanina korytarzy. Miga nam na rogu, biegniemy dalej, coraz szybciej i szybciej, depczemy mu po piętach. Smith wybiega z budynku wyjściem ewakuacyjnym, potyka się i przewraca na plecy. Leo staje nad nim, a Smith zasłania twarz. Leo jednak go nie uderza, po prostu stoi w miejscu i na niego patrzy. – Myślę, że będzie pan cieszył się wielką popularnością w więzieniu – mówi. – Mam tam trochę znajomych, dopilnuję, żeby wiedzieli, za co pan siedzi. Zza rogu wybiegają policjanci, chwytają go, a Smith zaczyna szlochać. – To pomyłka! – drze się, kiedy jeden z oficerów każe mu wstać i sadza na tylnym siedzeniu. – To pomyłka, to nie ja, nie wiem, o co chodzi. To zemsta, ktoś mnie wrobił. Te bachory mnie nienawidzą. Mogę zadzwonić do domu? Co się dzieje?! Kiedy Smith już siedzi w wozie, policjantka podchodzi do mnie. – Co pani tu robi? – pytam. – I tak miałam przyjść. Mój syn was uwielbia, a potem dostałam cynk i mnóstwo obciążających materiałów. Przejmujemy jego komputer, to dowód rzeczowy. – Kto dał cynk? – pytam. Wiggins uśmiecha się lekko. – Nie mam pojęcia, ale gdybym znała tę osobę, powiedziałabym jej, że skurwiel słono zapłaci za swoje postępki. Już ja tego dopilnuję. Odprowadzamy wzrokiem odjeżdżający wóz policyjny.
– Jak sądzisz, dokąd poszła? – pyta Leo. – Nie wiem, była zdenerwowana. Myślisz, że…? – Chodźmy. Biegniemy, najpierw truchtem, ale wkrótce nasze stopy przyspieszają, dosłownie fruniemy, chcemy jak najszybciej odnaleźć naszą przyjaciółkę, otoczyć ją opieką, ochronić przed krzywdą. Zatrzymujemy się dopiero wtedy, gdy wreszcie ją widzimy. Siedzi na szczycie zjeżdżalni. Oczywiście przyszła tutaj, gdzie tak często przesiadujemy. To najbezpieczniejsze znane nam miejsce, nawet teraz, w ciemności, nawet tego wieczoru. Patrzę na Leo, on patrzy na mnie, ruszamy w jej stronę. Leo wchodzi na stopnie zjeżdżalni, a ja siadam na dole. – Od kiedy wiecie? – pyta Rose. – Od wczoraj. – Oboje wiemy – dodaje Leo. – I nikt mi nic nie powiedział? Dlaczego, kurwa, nikt nic nie mówił? Pozwoliliście, żebym zrobiła z siebie idiotkę, żebym stała przed tymi wszystkimi ludźmi i oglądała te okropne rzeczy. Naomi… – Ponieważ… ponieważ wiedzieliśmy, że mamy tylko jedną szansę, żeby go dorwać i… – Sądziliście, że go ostrzegę? Patrzy na mnie tak szeroko rozwartymi oczami, że widzę białe obwódki wokół jej tęczówek. Reszta jej postaci składa się z pomarańczowych i czarnych plam, kombinacji cienia i światła latarń. – Rose, mówiłaś, że jesteś zakochana, że to coś wyjątkowego. I innego. Czy gdybym ci powiedziała, dzisiaj przed lekcją muzyki, tobyś mi uwierzyła? Stanęłabyś po mojej stronie? Żałosnej lesby, która tak się wygłupiła? Czy raczej pobiegłabyś do niego i powiedziała, że całkiem mi odbiło? Uwierzyła we wszystko, co by powiedział, i dała czas, żeby wrócił do domu i usunął wszystkie dowody. Chciałam ci powiedzieć, bardzo, oboje chcieliśmy. Ale ta sprawa… była ważniejsza. Chcieliśmy, żebyś najpierw zrozumiała, co to jest za człowiek. Żebyś sama to zobaczyła. Rose nic nie mówi, tylko jakby kurczy się na zjeżdżalni, obejmuje nogi, zmienia się w małą kulkę. Leo kuca za jej plecami, a ona odchyla się w jego ramiona i zaczyna szlochać. Siedzę tak jeszcze przez chwilę, patrzę na księżyc i mrugające światełka samolotów, które przecinają pomarańczowe niebo, słucham szumu samochodów. Łkanie Rose powoli cichnie. W końcu podnoszę się i oznajmiam: – Idę do domu. Jestem wykończona. A, Rose… przykro mi. Naprawdę. Wiem, że czujesz się potwornie zraniona, bo ja czuję to samo. I smutna, i załamana. Wszyscy tak się czujemy. Już jestem przy furtce prowadzącej na ulicę, gdy za moimi plecami rozlegają się kroki. Rose dogania mnie i obejmuje. – Dziękuję – mówi. – Dziękuję. Czuję się zraniona i głupia, ale przynajmniej
istnieję. Czuję, że miałam niesamowite szczęście, więc dziękuję wam wszystkim. Dziękuję. Odwzajemniam jej uścisk, mocno, i czuję się tak, jakby nagle ustąpiła gęsta mgła. Bo nadal uważam, że Rose to najwspanialsza osoba, jaką znam, silniejsza niż przypuszczałam. A wszystkie moje uczucia do niej, które brałam za miłość, cóż, tak, były miłością, bo ją kocham: jest moją najlepszą przyjaciółką, ale nie jestem w niej zakochana. I chyba nigdy nie byłam. I pewnie musiałam dopiero zakochać się naprawdę w kimś innym, żeby uświadomić sobie swoją głupią pomyłkę. – Do jutra – rzucam. – Do jutra – odpowiada Rose. Dzwoni mój telefon, odbieram, przełączając na głośnik. – Ash? Wszyscy troje zamieramy. Czekamy, co powie. – Nai – mówi głosem ciężkim od łez. – Nai się obudziła. Jest trochę oszołomiona, ale… wszystko będzie dobrze.
41
Mama na mnie czeka. – Wszędzie cię szukałam, tak się martwiłam. Co się stało? Opowiedz mi o wszystkim od początku. Siadamy przy stole w kuchni. Mama przyrządza mi gorącą czekoladę i kilka tostów, stawia to wszystko przede mną, a ja zaczynam mówić. Nie wiem, skąd płyną te wszystkie słowa, w każdym razie z jakiegoś miejsca głęboko w moim wnętrzu, i nie mogę przestać. Wypływa ze mnie wszystko, co niedawno przeżyłam, wszystko, co dotyczy Naomi, Rose, mnie, to, kim naprawdę jestem. Mówię, jak bardzo chciałabym być tą inną dziewczyną, o której marzy mama, dziewczyną z lustra, z długimi włosami, w ładnej sukience. Mówię, że byłabym nią, gdybym tylko mogła. Ale nie mogę, ponieważ ona nie jest częścią mnie. Mówię i płaczę, i opowiadam o wszystkim, co przydarzyło się Naomi, mówię o tym, że musiała czuć się okropnie smutna i przerażona, i samotna, a wszystko przez Smitha. Okłamywał ją tak długo i tak skutecznie, a ona uważała, że nie może porozmawiać z przyjaciółmi, z siostrą czy rodzicami. W pewnym momencie mama mnie obejmuje, potem przychodzi tata, siada obok i też mnie przytula. W końcu nie zostaje mi więcej słów, przynajmniej na razie. Zużyłam wszystkie i wreszcie milknę. – Byłaś bardzo dzielna – mówi tata, nakrywając swoją potężną dłonią moją dłoń. – Sama się tym wszystkim zajęłaś – dodaje mama. – A my cię zawiedliśmy. Potrząsam głową, ponieważ nie chcę, żeby mieli wyrzuty sumienia z mojego powodu. Chcę tylko, żeby zrozumieli, kim byłam i kim jestem teraz. By pozwolili mi być tym, kim pragnę. – Red, jesteś niesamowita – mówi mama, przyciągając mnie bliżej do siebie. – Taka silna i odważna, nigdy bym nie przypuszczała. I jesteś moją córką. Jestem z ciebie dumna. Z tego, jaka jesteś. Nigdy nie przypuszczałam, że będę podziwiała własne dzieci, ale tak właśnie jest. Spoglądam na nią. – Naprawdę? – pytam szeptem. Potakuje. – Tata powiedział, że zostanie w domu, dopóki mi się nie polepszy. Dowiadywaliśmy się o profesjonalną pomoc, gdzie mam się zwrócić. To będzie długi i trudny proces. Ale za każdym razem, gdy będę chciała się poddać, pomyślę o tobie. – Odgarnia mi grzywkę z oczu. – Moja niesamowita, piękna, wspaniała córka. – Myślałam, że mnie nienawidzisz, bo jestem lesbijką – mówię. – Nieprawda, nie mogłabym cię znienawidzić. Czasem nienawidzę świata i nienawidzę siebie. Ale ciebie nigdy. Ani Gracie. Przysięgam, że więcej was nie zawiodę. – Ja też – dodaje tata. Patrzę na nich po kolei i po raz pierwszy od bardzo dawna chyba czuję się normalnie. Ponieważ ta chuda dziewczyna z cudaczną fryzurą, dziewczyna, która gra na
perkusji i marzy, by zakochać się w idealnej kobiecie, dla mnie jest całkowicie normalna. Bo wszystko to, czym pragniesz być, jest najzupełniej normalne.
42 Jest bardzo wczesny ranek. Dzisiaj nie muszę iść do szkoły, nikt nie musi. Szkoła jest zamknięta, przeszukuje ją policja. Ale to wszystko nie ma znaczenia. Nasza trójka właśnie zmierza do szpitala, chcemy dostać się tam najszybciej, jak to tylko możliwe, jak tylko nas wpuszczą. Nai siedzi wsparta na poduszkach, telewizor jest włączony, ale ona nie patrzy w ekran, tylko na Jackie, a Jackie na nią, matka i córka tylko patrzą na siebie, a złotoróżowy brzask rozjaśnia wszystko dokoła. To najpiękniejszy i najradośniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek widziałam. Bandaże znikły, twarz przecina linia szwów. Max macha do nas i powoli wchodzimy do środka. – Jak tam, frajerko? – Pierwsza odzywa się Rose. – Trochę zaschło mi w gardle – mówi Naomi. – Mogłabym wypić wiadro wody. Jackie uśmiecha się i płacze jednocześnie. Podchodzimy bliżej. Szczerzę się jak debil, nie wiem, co powiedzieć. – Wyjdziemy na chwilkę – mówi Jackie, spoglądając na Maksa, który kiwa głową. – Ale krótko. Naomi musi odpoczywać, przed nią długi powrót do zdrowia. – Okej – odpowiadam i zajmuję krzesło po Jackie. – Tak się cieszę, że żyjesz – mówię do Nai. – Ja też… – Wodzi wzrokiem ode mnie do Rose i Leo. – Lekarze powiedzieli mamie, że ma nie mówić, co żeście nawywijali. Twierdzili, że to może mnie zestresować czy coś, ale mama wiedziała, że chciałabym wiedzieć. Wiedziała, ile to dla mnie znaczy… Trudno sobie wyobrazić, co się dzieje w jej głowie, w każdym razie oczy są pełne bólu i łez. – Nie chcę rozmawiać o tym, co się stało, nie chcę na razie o tym myśleć. Może nigdy. I wiem, że następne miesiące będą bardzo trudne, ale dam radę. Dzięki rodzicom i dzięki wam, jeśli nadal jesteście moimi kumplami. – No jasne – mówię. – Jeszcze jak – dorzuca Rose. – Tak jakby była inna opcja. – Leo posyła jej uśmiech. – Dobrze. – Naomi opada na poduszki. – A teraz może zostawicie mnie na chwilę samą, bardzo proszę. Mam dosyć patrzenia na wasze ryjki. – Wrócimy później. – Delikatnie całuję ją w czubek głowy. – Przyniesiemy filmy – obiecuje Rose. – I czekoladę. – To Leo. Jesteśmy już przy drzwiach, kiedy mówi: – Hej, ludzie. Odwracamy się wszyscy w jej stronę. – Strasznie was, kurwa, kocham. Ash śpi na korytarzu, na trzech zsuniętych krzesłach. Zatrzymuję się. – Idziemy na śniadanie? – proponuje Rose. – Nie mam ochoty być teraz sama. Ja
stawiam. Buchnęłam Amandzie kartę. – Pewnie, ale was dogonię, okej? – odpowiadam. Rose i Leo patrzą na siebie, jakby wiedzieli o czymś, czego ja nie wiem. Ale się mylą. Tym razem wiem. – Hej, Ash? – Dotykam jej ramienia i odskakuję przestraszona, bo Ash momentalnie otwiera oczy. – Myślałam, że śpisz. – Tylko zamknęłam oczy. Nie mogę spać, jestem za bardzo nakręcona. Siada, a ja zajmuję krzesło naprzeciwko niej. – Będzie ciężko wrócić do normalności – mówi. – Chyba niemożliwe po tym wszystkim, czego razem dokonaliśmy. – No tak. Posłuchaj, coś teraz powiem i może się wystraszysz, ale w razie czego wiedz, że to nic nie szkodzi. Przyzwyczaiłam się do takich reakcji, to w żaden sposób nie zmieni naszej przyjaźni, po prostu stłumię uczucia i będę udawała, że nie istnieją, ale rzecz w tym, że chciałabym powiedzieć, że… – Red. – Ash wstaje i siada obok mnie. – No? – Przygotowuję się na najgorsze. – Wiesz, co powinnaś zrobić? – pyta Ash, a w kąciku jej ust igra uśmiech. – Co? – pytam szeptem. – Powinnaś przestać gadać i wreszcie mnie pocałować.
Sześć miesięcy później… Jest lodowato, godzina wczesna, mróz lśni przez całą drogę wzdłuż mostu, iskrzy i błyska. Nasze oddechy zmieniają się w parę. Idziemy przed siebie całą szóstką, trzymamy się pod ramię, żeby było cieplej. W pewnym momencie Ashira bierze Naomi za rękę i powoli prowadzi ją w stronę mostu. Rehabilitacja Naomi trwa już sześć długich miesięcy, rehabilitacja ciała, serca i umysłu, i jeszcze daleko do końca. Jej twarz przecina blizna, chirurg powiedział, że pewnego dnia całkiem zniknie, ale Naomi stwierdziła, że na razie nie jest gotowa się z nią rozstać, bo to część jej. Podobnie jak tatuaż w kształcie półokręgu, kluczowy dowód w sprawie przeciwko Smithowi. Policjanci powiedzieli, że zrobią zdjęcia i Naomi może go usunąć czy przerobić, ale odmówiła. Powiedziała, że chce go zachować aż do dnia, gdy będzie miała pewność, że Smitha i wszystkich innych mężczyzn, z którymi się kontaktował, spotkała zasłużona kara. Przyszliśmy tu dzisiaj, w miejsce, gdzie ją znaleziono, żeby podziękować za szansę, którą ofiarował nam los, przebłysk w całej tej ciemności, który uratował jej życie i ją nam oddał. Za naszą wiarę w siebie nawzajem. Uśmiecham się, patrząc, jak Ash i Nai występują do przodu z bukietem jaskrawopomarańczowych gerber, przechylają się przez barierkę i rzucają kwiaty w ciemne, leniwie płynące wody, jeden po drugim. Potem to samo robi Leo z bukietem białych stokrotek. Rose trzyma go za rękę. Razem odrywają płatki i wypuszczają, niektóre z nich lecą niesione wiatrem ku zimowemu słońcu, by po chwili opaść niczym konfetti. Rose obejmuje Leo w pasie, a on ją przytula i cmoka w czubek głowy. Ani razu nie wspominała o tym, co powiedział, zanim rozpętało się piekło. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale coś się między nimi zmieniło. Łączy ich obietnica czekająca na odpowiedni moment. Następny jest Leckraj. Niesie pojedynczą czerwoną różę, puszczając ją, posyła Naomi długie kochające spojrzenie. Kiedy Naomi po raz pierwszy weszła do sali prób, gdzie już siedział – jak zwykle przyszedł wcześnie, a ja już myślałam, że trzeba go będzie wywalić – na chwilę zrobiło się trochę niezręcznie. Ale zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Leckraj zaczął bębnić jak obłąkany w stojący w kącie keyboard. – Wspominałem, że na tym też gram? – rzucił od niechcenia. Moja kolej. Podchodzę do barierki i rzucam po kolei trzy irysy o długich łodyżkach. Za przeszłość. Za teraźniejszość. Za przyszłość. Uśmiecham się do Naomi, a ona otwiera ramiona i przytula mnie. Kiedy w końcu puszcza, czeka na mnie Ash, wyciąga rękę, a ja ją ujmuję i całujemy się objęte w zimnym rześkim powietrzu, a żar naszych ciał tworzy coś w rodzaju
prywatnego kawałka lata. – No więc – mówi Leo, obejmując Rose. Patrzymy na rozciągające się przed nami miasto. – Co teraz? Spoglądam na swoich przyjaciół, uśmiecham się i mówię: – Co tylko zechcemy.
Podziękowania W powstaniu Mirror, Mirror uczestniczyło wiele osób. Moje najgłębsze, najserdeczniejsze podziękowania należą się Rowan Coleman, za sprawą której pisanie tej książki było niezwykłym doświadczeniem. Szczególne wyrazy wdzięczności niech przyjmą również pracownicy wydawnictwa Orion: Anna Valentine, Sam Eades, Marleigh Price, Lynsey Sutherland, Elaine Egan, Lauren Woosey, Loulou Clarke, Lucie Stericker i Claire Keep, w wydawnictwie HarperCollinus: Lisa Sharkey, Jonathan Burnham, Mary Gaule, Alieza Schivmer, Anna Montague, Doug Jones i Amanda Pelletier oraz moja ekipa z agencji WME: Sharon Jackson, Joe Izzi, Matilda Forbes Watson, Mel Berger i Laura Bonner. Dziękuję również mojej przyjaciółce Storm Athill za wspaniały projekt okładki.
Pytania i odpowiedzi Skąd wziął się pomysł na Mirror, Mirror? Co cię zainspirowało? Chciałam napisać książkę przedstawiającą nieocenzurowany obraz trudnych i bolesnych lat dojrzewania. Młodzi ludzie żyją pod ogromną presją, wymaga się od nich, by byli idealni, ja jednak chciałam pokazać, że najważniejsze to czuć się szczęśliwym i w zgodzie z samym sobą - wtedy jest się idealnym. Odbicie, obraz w lustrze to ważna metafora, która powtarza się w twojej powieści. Powiedz coś na ten temat. Zawsze istnieje kilka wersji jednej osoby, jak odbicia w sali luster. Idealna, przepuszczona przez filtry wersja z netu, wersja ze szkoły czy z pracy, wersja, którą znają nasi przyjaciele, i jedna jedyna prawdziwa wersja, którą stanowczo zbyt często zachowujemy dla samych siebie. W mojej książce chcę powiedzieć, że każdy potrzebuje tylko tej jednej wersji, autentycznej, wiernej naszemu prawdziwemu ja. Jesteś osobą, którą obserwuje w sieci mnóstwo ludzi, media społecznościowe odgrywają ważną rolę w dochodzeniu, które prowadzą bohaterowie twojej powieści. Chcesz powiedzieć, że stanowią one pozytywną siłę, którą można wykorzystywać w dobrych celach? Media społecznościowe mogą służyć dobrym celom, ale mogą być również niebezpieczne. Uwielbiam je za to, że dzięki nim mogę mieć kontakt z moimi followersami, dzielić się z nimi swoim życiem. Za ich sprawą ludzie mogą dowiedzieć się, kim są, odnaleźć swoje plemię, nawiązywać kontakty. Z drugiej strony pragnienie, by wydawać się idealną osobą prowadzącą idealne życie może przytłaczać, wrażliwych ludzi narażać na cierpienie. Ważne, by w sieci kierować się rozsądkiem i względami bezpieczeństwa. Wszyscy bohaterowie twojej książki zmagają się z kwestią tożsamości. Czy sama spotkałaś się z takim problemem? Tak, oczywiście. Tego rodzaju zmagania czynią nas ludźmi. Odnajdywanie głębszych powiązań z innymi sprawia, że czujemy się szczęśliwi, że chce nam się rano wstawać z łóżka. Pomaga zrozumieć, kim jesteśmy. Ale bardzo trudno ubrać to wszystko w słowa, to raczej poczucie, coś, co dzieje się w sferze emocji. W książce nie brakuje silnych postaci. Z którą najbardziej się utożsamiasz? Czuję więź z nimi wszystkimi, w taki czy inny sposób, bo wydaje mi się, że każdy z nas był kiedyś na tym etapie, co oni. Red czuje się wyobcowana, dopiero odkrywa siebie, Rose sprawia wrażenie niezwyciężonej, ale w środku jest krucha i straumatyzowana, Leo zaś walczy z presją otoczenia, oczekiwaniami i wyobrażeniami innych osób na jego temat. W twojej książce następuje kilka bardzo zaskakujących punktów zwrotnych. Czy od początku wiedziałaś, jak skończy się ta historia? A może i ciebie zaskoczyła?
Wiedziałam od początku, chciałam, by moi bohaterowie odnaleźli w sobie siłę i pokonali stające im na drodze przeszkody. Jestem przekonana, że każdy potrafi tego dokonać, potrzeba tylko nieco wiary w siebie. Czy możemy się spodziewać dalszych losów Red, Leo, Naomi i Rose? Będzie następna część? Bez wątpienia dałoby się napisać o tych postaciach znacznie, znacznie więcej i możliwe, że ciąg dalszy nastąpi. Ale na razie potrzymam was w niepewności!