Myrna Mackenzie Odnaleziona muzyka scandalous Pona & Irena ROZDZIAŁ PIERWSZY - Jestem tak zdesperowana, że jeśli jakiś mężczyzna nie zjawi się wkrótce...
10 downloads
15 Views
616KB Size
Myrna Mackenzie
sc
an
da
lo
us
Odnaleziona muzyka
Pona & Irena
ROZDZIAŁ PIERWSZY
sc
an
da
lo
us
- Jestem tak zdesperowana, że jeśli jakiś mężczyzna nie zjawi się wkrótce w naszym miasteczku, wybiorę się na po lowanie - zrzędziła Sunny, wywołując uśmiech na twarzy przyjaciółki. - Nie przesadzaj, moja droga. Zresztą, komu dziś po trzebni są mężczyźni? Jestem pewna, że o tej porze dnia filiżanka dobrej kawy bardziej poprawi ci nastrój. - Ellie Donahue starała się ją pocieszyć, nalewając kusząco pach nący napój. - Ja stawiam - dodała głośniej. Ostatnie słowa skierowane były zarówno do przygnę bionej przyjaciółki, jak i Lydii, siwej sześćdziesięciolatki, u której pracowała, pomagając obsługiwać porannych go ści „Red Rose Cafe". - Nie, nie - wtrąciła Lydia. - To na koszt lokalu. Ale, Ellie, ona ma rację. Każdą z nas potrzebuje mężczyzny. A w miasteczku tak niewielu ich pozostało. Ellie już miała zaprotestować, gdy do rozmowy włączyła się Rosellen January, postawna właścicielka apteki. - Ellie, nawet nie waż się wspominać Bradyego, Caleba czy pana Fippsa - ostrzegła ją, machając dłonią. - Dosko nale wiesz, co Lydia miała na myśli! Chcę faceta, który nie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wystraszy się, gdy go zagadnę, wciąż będzie w moim łóżku, gdy nadejdzie ranek i, na litość boską, będzie miał poniżej dziewięćdziesiątki - wykrzyknęła dramatycznie. - W Red Rose nie ma nikogo takiego. Młodzi uciekają, kiedy tylko nadarzy się okazja. Ci, którzy zostają, są za leniwi lub za głupi, żeby był z nich jakiś pożytek. - A jednak Red Rose to wciąż nasz dom - westchnęła Ellie, wzruszając ramionami. - Tak, ale on umiera - odezwała się smutno Joyce Hives, bawiąc się końcem długiego, kasztanowego warkocza. - Maleńkie, prowincjonalne miasteczka mają swój nieza przeczalny urok, ale niedługo zupełnie się wyludnią. Teraz jest nas niecałe trzy tysiące, a ludzie wciąż wyjeżdżają. - Właśnie. Sklep przestaje przynosić dochody i boję się, że będę musiała go zamknąć. A jeśli w moim łóżku na tychmiast nie pojawi się facet, to ja też wyschnę! Czy ty tego nie czujesz, Ellie? - wybuchła Sunny, przyglądając się wrogo swojej kawie. Ellie była wdzięczna losowi, że nie miała skłonności do rumienienia się. Mimo to dosadne komentarze przyjaciół ki poruszyły ją do głębi. Wiedziała, o czym myślą i mówią kobiety w Red Rose. Choć miała dwadzieścia dziewięć lat, nie doświadczyła jeszcze żaru pożądania. Jej doświadcze nia w tej dziedzinie były znikome, ale już dawno uznała, że nie warto się śpieszyć. Matka Ellie urodziła siedmioro dzieci w ciągu dziesięciu łat, wszystkie przed trzydziestką. Kolejne ciąże nadwątliły jej zdrowie, a potem borykała się z wychowywaniem licznej gromadki. Nie tylko przykład matki odstraszał Ellie od zwiąż-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ków z mężczyznami. Jej ojciec nigdy nie interesował się swoim licznym potomstwem. Był dość okrutny dla żony i dziewięcioletnia Ellie nie tęskniła za nim specjalnie, gdy w końcu zmarł. Potem, gdy miała dziewiętnaście lat, Gunther Thurlo, mieniący się jej przyjacielem, próbował z niej zedrzeć sukienkę, a kiedy się broniła, obrzucił ją stekiem wyzwisk. Trzy lata później o )ej rękę starał się Avery Johns. Szybko wyszło na jaw, że pragnął jej tylko jako matki dla swoich czworga dzieci, gdyż następnego dnia po jej od mowie oświadczył się innej. Na podstawie tych doświad czeń Ellie doszła do wniosku, że nie potrzebuje mężczyzny w swym życiu. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy dwie z jej sióstr, Lana i Ronnie, które wcześnie wyszły za mąż za chłopców z Red Rose, wkrótce potem się rozwiodły. Pozostałe cztery, Allie, bliźniaczki Becca i Judy oraz Suze opuściły miastecz ko na czas nauki i już do niego nie wróciły. Żadna z nich nie przejawiała ochoty do wyjścia za mąż. Dlatego choć El lie rozumiała potrzeby Sunny, nie zamierzała wychodzić za mąż i przeżywać takiego piekła jak jej matka. - Zależy mi na przetrwaniu naszego miasteczka ~ od parła po namyśle. - Cóż, to niemożliwe bez dopływu świeżej krwi stwierdziła Lydia. - Cierpią na tym nasze interesy. Czy ci się to podoba, czy nie, potrzebujemy mężczyzn w Red Rose. Takich, którzy odświeżą i zaludnią miasteczko. - Więc co zrobimy? - spytała Ellie. Nie po raz pierwszy odbywały tę rozmowę. Jednak tym razem sprawy wyglądały dużo poważniej. Sunny
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
i Lydia miały rację. W miasteczku było coraz mniej ludzi i kolejne sklepiki plajtowały, a ich właściciele wyjeżdżali. Nie można było znaleźć pracy. Im mniej było mężczyzn, tym więcej kobiet decydowało się opuścić Red Rose. Młodzież, która nie miała rozrywek na miejscu, starała się szukać ich gdzie indziej. Smutna prawda wyglądała tak, że na trzy kobiety w Red Rose przypadał jeden męż czyzna. I to tylko dlatego, że był zbyt stary lub za młody, by opuścić miasteczko. - Możemy urządzić festyn i mieć nadzieję, że chociaż niektórzy mężczyźni z sąsiednich miasteczek zechcą tu za mieszkać - zaproponowała Delia, błękitnooka blondynka, która pracowała w kwiaciarni. - Już tego próbowałyśmy- przypomniała ppnuro Lydia. - Zjedli wszystkie smakołyki, wypili całe piwo i rozjechali się do domów. - Powinniśmy wybudować coś, co zwróci na nas uwagę i ściągnie turystów - Joyce Hives się ożywiła. - Tego też już próbowałyśmy - westchnęła Ellie, wspo minając z obrzydzeniem ohydnego manekina, który został umieszczony na obrzeżach miasteczka. - Powinnyśmy działać bardziej zdecydowanie'- ogło siła Sunny. - Potrzebny nam ktoś, kto wie, czego pragną mężczyź ni, ma pieniądze i pomysł, jak ich tu sprowadzić. Potrzeb ny nam jakiś doradca, taki biznesowy konsultant -podsu mowała Lydia. - To ma sens - Ellie się zgodziła. - Parker Monroe jest konsultantem. Doradza w spra-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wach nowych rynków zbytu - przypomniała Sunny. - Pi szą o nim w gazetach. Ellie zaschło w ustach, gdy uświadomiła sobie, w jakim kierunku zmierza ich rozmowa. - Nie wydaje mi się, żeby Parker miał ochotę wrócić do Red Rose - powiedziała, starając się zachować spokój. Od jego wyjazdu minęło jedenaście lat, a same wiecie, co się wtedy stało. - A ja uważam, że wróciłby, gdyby tylko właściwie przedstawić mu sprawę - oznajmiła Lydia ze śmiechem. - Kiedyś się przyjaźniliście, prawda? - Jako dzieci - przytaknęła Ellie, przełykając z trudem ślinę. - Później to była raczej luźna znajomość - dodała, próbując wyprzeć z pamięci dziewczęce marzenia. - Przecież mieszkaliście po sąsiedzku, a twoja mama nawet u nich gotowała. Ellie skinęła głową. Kiedyś jej dom rodzinny stanowił kwatery dla służby w obrębie posiadłości rodziny Monroe. Dziadek Parkera zapisał go w spadku babci Ellie, która była u niego kucharką. Potem tę pracę przejęła matka Ellie. - Poza tym, ty doskonale sobie radzisz - dodała Lydia, wskazując swoją zadbaną kawiarnię. - A w zeszłym tygodniu naprawiłaś u mnie cieknący kran za połowę sumy, której zażąda! hydraulik z miasta przypomniała Joyce ze słodkim uśmiechem. - Potrafisz niemal wszystko. Wiesz, jak położyć tapetę i naprawić gniazdko elektryczne. Sprzedajesz bilety na au tobus i w razie potrzeby opiekujesz się dziećmi sąsiadów. W dodatku jesteś taka rozsądna, silna i przekonująca.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Gdy Delia skończyła, wszystkie oczy skierowały się na Ellie. - Racja - przytaknęła Sunny. - Parker na pewno nam pomoże, jeśli to ty z nim porozmawiasz. - Dlaczego miałby tu przyjeżdżać? - spytała Ellie, krę cąc głową. - I co mógłby dla nas zrobić? Jakim cudem na wet najlepszy doradca biznesowy może przyciągnąć inwe storów do umierającego miasteczka? - Gn jest bogaty i sławny. Nawet gdyby zgodził się jedy nie nas odwiedzić, inni mogliby pójść za jego przykładem - upierała się Sunny. - Zresztą, to właśnie jego wyjazd roz począł migrację mężczyzn. - Bzdury. - Cóż, przyznasz, że zaczęli wyjeżdżać po zamknięciu fabryki obuwia. To jedyny zakład produkcyjny w tej oko licy, a jednak Mick Monroe go zamknął. Parker wyjechał, a Mick potem umarł. - Wiecie dobrze, że inwestycja przynosiła straty. Rodzi na Monroe dorobiła się na kupowaniu małych, dobrze ro kujących firm, zatrudniała odpowiednich ludzi, którzy je rozwijali, i sprzedawała je z dużym zyskiem. Jeśli coś nie szło po ich myśli, rezygnowali i przez to unikali dużych strat - rozsądnie zauważyła Ellie. - Gdyby Parker wtedy wrócił, ojciec mógłby go popro sić o poprowadzenie fabryki. Wtedy by jej nie zamknęli, może zaczęłaby przynosić zyski. Owszem, Mick zamknął fabrykę, ale przecież Parker mógł ją otworzyć po jego śmierci. - Parker nie jest cudotwórcą, Joyce - Ellie ostudziła za-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
pędy koleżanki. - Nikt nie dałby rady wskrzesić fabryki. Poza tym miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, gdy opuścił Red Rose. I niecałe dwadzieścia dwa, gdy zmarł Mick. - Ale pochodzi z rodu Monroe. Chociaż słowa te padły z ust tylko jednej z kobiet, wszystkie myślały tak samo. Ta rodzina potrafiła zarobić miliony, więc musiała znać sekrety biznesu. Ellie zmarszczyła brwi i spróbowała przemówić kole żankom do rozsądku. - Nie możecie poważnie myśleć, że to z powodu wyjazdu Parkera Red Rose opustoszało. Nie jesteśmy aż tak przesądne. Usłyszała kilka westchnień i pomruków, jednak żadna z pań nie odpowiedziała. Ellie zamyśliła się. Niezależnie od tego, czy sądziły, że otwarcie przez Parkera fabryki urato wałoby przed laty miasteczko, czy też uważały go za win nego migracji tutejszych mężczyzn, w ich świadomości był nierozerwalnie powiązany z najbardziej palącymi proble mami Red Rose. W ostatecznym rozrachunku nie liczyło się, czy był przyczyną kłopotów, czy potencjalnym wybaw cą. Widocznie uznały, że tylko on może im pomóc. Ellie westchnęła z rezygnacją. - Jak chcecie go tu ściągnąć? - Na przynętę - oznajmiła Lydia. - Przynętę? - powtórzyła głucho, czując nagły przypływ paniki. - Jaką przynętę? - Wiemy, że lubi piękne kobiety - oznajmiła Sunny. Gdy piszą o nim gazety, zawsze na zdjęciu towarzyszy mu jakaś ślicznotka. Musisz się trochę postarać. Śmielszy ma-
Pona & Irena
lo
us
kijaż, bardziej atrakcyjne ciuszki. Niech Annie zrobi ci ja kąś modną fryzurkę - poradziła. Ellie starała się nie okazywać zdenerwowania. Kiedyś marzyła o Parkerze. Owszem, miała wtedy zaledwie osiem naście lat, ale zakochała się w nim dużo wcześniej. Tylko że on nigdy nie widział w niej kobiety... Nie chciała, żeby tamte uczucia znów odżyły. Zawsze się obawiała, że Parker kiedyś odkryje jej sekret. - Przykro mi, ale nawet dla was nie zamierzam uwo dzić Parkera - oznajmiła koleżankom. - Nawet o tym nie myślcie.
sc
an
da
Parker Monroe rozparł się wygodnie w swoim biuro wym fotelu i zaczął myśleć o wyprawie do Europy. Miło będzie dla odmiany wtopić się w tłum i udawać szarego człowieka, pomyślał leniwie. Kilka ostatnich tygodni nieźle dało mu w kość. Był za jęty pracą, więc nie spostrzegł w porę, że Lynette zaczęła myśleć o ślubie. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, odbył z nią szczerą rozmowę. Wiedział, że ją zranił, ale nigdy niczego jej nie obiecywał. Niestety, ich rozstanie stało się głośne. Gazety nękały go przez długi czas, a czuł, że sumienie nie da mu spokoju jeszcze dłużej. Od kiedy dorósł, wiedział, że nie założy rodziny. Nie za mierzał iść w ślady ojca, wuja i dziadka, którzy poślubia li i unieszczęcliwiali kolejne wybranki. Mężczyźni z rodu Monroe nie potrafili dochować wierności. Gdy był młod szy, łudził się, że z nim będzie inaczej. Liczył na to, że spot ka tę jedyną prawdziwą miłość i wspólnie zbudują szczęś-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
cie. Jednak każdy jego związek w końcu się rozpadał, za każdym razem w coraz bardziej dramatycznych okolicz nościach. Dawno zdecydował się na samotne życie i był z tego zadowolony. Sądził, że wystarczająco jasno oznajmił Lynette, że nie ma mowy o ślubie, ale musiał się pomylić. Znów płacił za swoją beztroskę. Dlatego wyjazd z miasta, nawet w interesach, wydał mu się niezwykle kuszący. Chciał odpocząć i spojrzeć na swo je życie z dystansu, a tu był zbyt dobrze znany. Teraz czuł się jak przestępca zmuszony do przebywania na miejscu zbrodni, a tego typu odczucia nękały go zbyt często. Naj pierw w Red Rose, a teraz tu, w Chicago. Muszę się stąd wyrwać, postanowił. Nagle w jego myśli wkradł się dźwięk interkomu. - Słucham? - spytał, naciskając guzik i otrząsając się z ponurych rozmyślań. - Ktoś do ciebie, Parker. Panna Donahue. Mówi, że cho dzi o skomplikowaną sprawę zawodową. Nie jest pewna, czy będziesz w stanie jej pomóc. Odesłać ją? - usłyszał znudzony głos swojego asystenta. Parker uśmiechnął się pod nosem. Zachowanie kobie ty wyglądało na prowokację. Wszyscy wiedzieli, że dawno zrezygnował z dorywczych prac. Jednak w obecnym stanie ducha chciał się przekonać, kto miał na tyle śmiałości, że by próbować go przechytrzyć. Nie zamierzał teraz przyj mować żadnych zleceń, ale uznał, że małe słowne zapasy z taką upartą osóbką dobrze mu zrobią. - Zaproś panią do mojego gabinetu, Job - zarządził z szerokim uśmiechem.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Słucham? - asystent aż zachłysnął się ze zdumienia. - Wprowadź ją, człowieku. Mogę przecież poświęcić kilka minut na rozmowę. Ledwie Parker zdążył wstać i oprzeć dłonie na szerokim blacie biurka, drzwi uchyliły się i ukazała się w nich szczup ła, młoda kobieta. Przez chwilę wydawało się, że zawahała się w progu, ale natychmiast raźno ruszyła w jego stronę. W jej szczerych, szarych oczach czaiła się determinacja. - Witaj, Parker. Postaram się nie zająć ci zbyt wiele czasu. Jak wspomniałam twojemu... - urwała, szukając odpowied niego słowa i zerknęła za siebie, do sąsiedniego pokoju. - Asystentowi - podpowiedział ze śmiechem w głosie. - Job to mój asystent i sekretarz. Jednak jego komentarz wywołał jeszcze większą kon sternację. Rzeczywiście, Job miał rozmiary małego czołgu i przypominał raczej zawodowego zapaśnika niż pracow nika biurowego. - Jak już wspominałam twojemu asystentowi - powtó rzyła - wątpię, czy będziesz mógł mi pomóc. - To dlaczego tu jesteś? - droczył się, bezlitośnie taksu jąc ją wzrokiem. Wzięła głęboki, uspokajający oddech, wyprostowała ra miona i bojowo wysunęła podbródek. Mała, szara myszka o spojrzeniu lwa, pomyślał rozbawiony. Nagle, coś w posta wie i oczach dziewczyny wydało mu się znajome. - Obiecałam w Red Rose, że przyjadę z tobą porozma wiać, Parker. Jestem. Naprawdę mam nadzieję, że nam po możesz. Gdybym tak nie myślała, nie przyjechałabym oznajmiła, siląc się na spokój.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Więc jednak pamięć nie spłatała mu figla. Młoda ko bieta pochodziła z Red Rose, miasteczka jego niechlubnej przeszłości. Cóż, mógł się spodziewać takiego spotkania. Zresztą Ellie nie należała do osób, które łatwo się zapomi na. Zamknął oczy, ale pod powiekami wciąż miał jej wize runek. Wtedy była oczywiście młodsza, a jednak tak samo poważna. Nie chciał pamiętać. Wciąż bał się, że mógłby ją skrzywdzić. Świadomie czy nie, mężczyźni z jego rodu potrafili ofiarować kobietom jedynie ból. Byli płytcy i nie zdolni do niczego więcej poza zarabianiem pieniędzy. Nie chciał pamiętać, a jednak przeszłość dosięgła go nawet tu taj. Potrząsnął głową, odpędzając wspomnienia, otworzył oczy i obrzucił ją twardym spojrzeniem. Obszedł biurko i powoli zbliżył się do swego gościa. Jego postać znacząco górowała nad drobną dziewczyną. A jednak ona, zamiast się wystraszyć czy poczuć niezręcznie, zajrzała mu prosto w oczy. Kiedyś nie było w niej tyle odwagi i godności, po myślał, podziwiając mimowolnie jej postawę. - Nie próbuj mnie zastraszyć, Parker. Znam cię nie od dziś - prychnęła z niesmakiem. - Ellie? Ellie Donahue? To naprawdę ty? - Nie wiedziałeś? Przecież przedstawiłam się twojemu asystentowi - powiedziała łagodnie. - Cóż, Donahue to dosyć popularne nazwisko. - Nie wiem, co powiedzieć. Przejechałaś taki szmat dro gi, żeby się ze mną spotkać? - To tylko kilka godzin jazdy - spokojnie odparła. A jednak dotąd nikt z Red Rose nie pofatygował się, że by zrobić coś takiego. Parker uniósł pytająco brew.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Ellie splotła ramiona na piersiach. Mimo okropne go szarego kostiumu, który stanowił przestępstwo prze ciw panującej modzie, Parker z łatwością dostrzegł, że zmieniła się pod wieloma względami. Była to zmiana na lepsze. Przez te jedenaście lat niegdyś chłopięce kształty przyjemnie się zaokrągliły, jej uroda rozkwitła. Stała się bardzo atrakcyjną kobietą, zauważył i natychmiast zga nił się za takie myśli. Z trudem oderwał wzrok od jej kształtnych piersi. Ellie wpatrywała się w niego, zaciska jąc zęby. - Wiem, że proszę o wiele, ale Red Rose potrzebuje twojej pomocy. - Mojej pomocy? Nie żartuj sobie ze mnie. Dlaczego naprawdę tu jesteś? - Ja miałabym żartować? - zdziwiła się i, choć wydawa ło się to niemożliwe, jeszcze bardziej się wyprostowała. Fakt, przyznał w myślach Parker. Ona nigdy nie żarto wała. Nawet jako dziecko podchodziła do wszystkiego na poważnie. - Ellie, czy ty naprawdę przed chwilą powiedziałaś, że Red Rose potrzebuje mojej pomocy? Może zapomniałaś, co się wydarzyło przed laty? Potrząsnęła głową i przygryzła dolną wargę. Zawsze tak robiła, gdy borykała się z jakimś problemem, przemknęło mu przez myśl. Jednak teraz, kiedy jej usta były tak kształ tne i zaróżowione, ten gest nie był już niewinny. Parker poczuł przypływ pożądania i natychmiast surowo nakazał sobie opanowanie. - Pamiętam - przyznała niechętnie. - Moja kuzynka
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Mitzi zamierzała udowodnić ci ojcostwo jej dziecka, a wuj Cliff próbował zmusić cię do małżeństwa. Jej słowa sprawiły, że znów znalazł się w Red Rose, w po koju pełnym wrogich ludzi, którzy wpatrywali się w niego z potępieniem. Nie był ojcem dziecka tamtej dziewczyny, ale robił inne złe rzeczy i wiedział, że jeszcze nie raz zgrze szy, więc się nie bronił. - Oznajmiłeś, że ożenisz się z nią, choć to nie twoje dziecko - dodała, patrząc na niego uważnie rozszerzo nymi oczami. - Nie myśl, że było w tym coś więcej niż zwykłe tchó rzostwo - oznajmił, wzruszając ramionami. - Doprawdy? Przewyższałeś wuja o głowę i byłeś w du żo lepszej formie niż on, nawet kiedy był trzeźwy, co mu się rzadko zdarzało. Myślę, że postąpiłeś tak, bo było ci jej żal. Mam rację? Nie miała racji. Owszem, żałował przerażonej Mitzi, ale przyczyna była inna. Był zbuntowany i wściekły. Nie na Cliffa. Na ojca, który zmieniał partnerki jak rękawicz ki, był bogaty i z upodobaniem folgował wszystkim swoim zachciankom. Parker był pewien, że odziedziczył po nim charakter i uważał, że powinien ponieść karę. Sytuacji nie poprawiał widok znękanej miny matki, która starała się z godnością znosić zachowanie niewiernego męża. Zawsze przestrzegała Parkera, że każdy, prędzej lub później, będzie musiał odpowiedzieć za swoje czyny. Gdy oskarżono go o ojcostwo, odczuł wręcz ulgę i uznał, że jego moralnym obowiązkiem jest ożenić się z dziewczyną. - Cóż, nie na wiele to się zdało, bo zaraz pojawił się
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
chłopak Mitzi, przerażony i wściekły, że ktoś odbierze mu narzeczoną i dziecko. - A ty wyjechałeś. - To już przeszłość - powiedział, wzruszając ramiona mi. - Nie zamierzam do tego wracać. Przez chwilę przyglądała mu się uważnie, a potem ski nęła głową, jakby podjęła jakąś decyzję. - Wiem, że nie zamierzasz wrócić do Red Rose, ale mo że nie zdajesz sobie sprawy, jaki wpływ na miasteczko mia ło twoje odejście. - Czuję, że zaraz mi to wyjaśnisz - mruknął i uśmiech nął się pod nosem. - Odkąd wyjechałeś, mężczyźni zaczęli opuszczać Red Rose - oznajmiła, wysuwając wojowniczo podbródek. - Tak? Wszystkich spotykało to samo? - Niezupełnie. Po twoim wyjeździe Mick zamknął fa brykę i mnóstwo ludzi wyjechało, szukając innej pracy. Za cząłeś coś, co trwa do dziś. Parker oparł się o biurko i przyglądał się Ellie. Nawet stąd czuł zapach jej różanych perfum. - Nie zapobiegłbym zamknięciu fabryki i nie ściągam po tajemnie do Chicago mężczyzn z Red Rose - zażartował. - Wiem. Nie jestem już głupiutką nastolatką, Parker oznajmiła gniewnie. - Chodzi o to, że Red Rose traci ko lejnych mieszkańców, głównie mężczyzn. Nasze miastecz ko umiera. - A ja zacząłem ten proces? - Może twoje odejście było symbolem końca pewnego etapu - mruknęła, odwracając wzrok. - Nieważne, czy ty
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
coś zapoczątkowałeś, czy to tylko lokalny przesąd/Miasto umiera, a my potrzebujemy twojej pomocy. - Ellie, chyba nie wierzysz, że to możliwe. Nie jesteśmy już dziećmi i nie mogę uczestniczyć w takich zabawach... - Nie chcę, żebyś się ze mną bawił. Wróć ze mną do Red Rose i zobacz, co możesz dla nas zrobić. - Jestem biznesmenem, a nie cudotwórcą, Ellie - po wiedział łagodnie. - Owszem. Odnosisz sukcesy w dziedzinach, które mo gą pomóc naszemu miastu. Spróbuj... - Odnoszę sukcesy między innymi dlatego, że nie pory wam się z motyką na słońce - tłumaczył. - Zresztą nie chcę wracać do czegoś, co już dawno uznałem za skończone. - Chyba nie boisz się, że ktoś jeszcze wciąż uważa cię za ojca dziecka Mitzi? - Nie - zaśmiał się Parker. - Raz widziałem zdjęcie ma lucha. Chłopak wcale nie jest do mnie podobny. Rodzina Monroe ma bardzo arystokratyczne nosy - zażartował. Wreszcie udało mu się rozśmieszyć Ellie. To był ich sta ry żart. Kiedyś Parker spadł z drzewa i złamał nos. Jego matka przez wiele tygodni biadała, że zniszczył rodzinny powód do dumy. - Mógłbyś choć raz zrobić wyjątek. Co ci szkodzi? - po prosiła. - Niestety, Ellie. Miasteczko zaczęło umierać na długo przed moim odejściem. - Wiem. - Wiesz, że sprawa jest beznadziejna i mimo to... - Aż zamrugał ze zdumienia.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Kobiety z Red Rose uznały, że jesteś naszą ostatnią de ską ratunku - szepnęła, wzruszając z rezygnacją ramiona mi. - Czasem sama nadzieja lub niewielki wysiłek wystar czają, by coś zmienić. - Wam potrzeba cudu. A ty przecież nie wierzysz w cu da. Prawda, Ellie? - Nie wierzę. Ale nie mogłam się poddać bez walki. Musiałam spróbować. Wierzyłam, że i ty zechcesz podjąć próbę. - Przykro mi, Ellie. Red Rose to już przeszłość. - Wiedziałam, że będzie ciężko - westchnęła, odzysku jąc rezon. - Wiesz, że zawsze byłeś uparciuchem, Parkerze Monroe? - Wiem - przyznał, wspominając ich burzliwe dziecin ne sprzeczki. - Nie zamierzam się poddać. - Słusznie. Red Rose to twój dom. Ellie cofnęła się o dwa kroki, spojrzała na niego zwę żonymi oczami i zamaszystym gestem położyła dłonie na biodrach. Kiedyś, w czasie kłótni, często przyjmowała tę postawę i Parker zawsze bardzo to lubił. Teraz ten gest uwydatnił jej kształtne piersi i sprawił, że wydała mu się bardzo apetyczna. - Sunny Delavan radziła, bym zaapelowała do twoich niższych instynktów - oznajmiła, kręcąc z niesmakiem głową. - Radziła mi przyjść w skąpym bikini. Parker poczuł, jakby nagle poraził go prąd. Obraz nie mal nagiej Ellie w jego gabinecie wyparł wszelkie rozsądne myśli. Zamrugał oczami i z trudem się opanował.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
-Nie wracaj tu więcej, Ellie - ostrzegł schrypnię tym głosem. - A na pewno nie w takim stroju. Pamiętasz sprawki mojego ojca? - Oczywiście - odparła, wypuszczając wstrzymywany oddech. - Jestem taki jak on. Nawet gorszy. Gorszy niż wuj Fritz, który żenił się osiem razy. Nie możesz mi ufać. Pamiętaj o tym. Przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna się ugnie i na wszelki wypadek cofnie o krok. Dobrze, że ją wystra szył. Będzie bezpieczniejsza. Jednak Ellie tylko uśmiechnę ła się sztywno i ruszyła do drzwi. - Wybacz, ale po prostu nie mogę zrezygnować - rzu ciła przez ramię, opuszczając jego gabinet. - Red Rose to mój dom i muszę o niego walczyć. Nie mogę zawieść tych, których kocham. Nie chcę cię prześladować, ale chyba bę dę musiała. To jeszcze nie koniec, Parker. Gdy zamknęła za sobą drzwi, spróbował rozluźnić napię te ramiona. Mógł jedynie mieć nadzieję, że przy następnym spotkaniu Ellie zachowa się jak zwykle poważnie. Z drugiej strony ta dziewczyna nigdy nie rzucała słów na wiatr i czuł, że myśl o Ellie w bikini długo nie da mu spokoju.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DRUGI
sc
an
da
lo
us
Ellie ukryła twarz w dłoniach, żałując, że nie może cof nąć czasu i wymazać kilku ostatnich minut rozmowy z Parkerem. Czy naprawdę powiedziała, że powinna mu się po kazać w skąpym bikini? Ułożyła się wygodniej na hotelowym łóżku. Przy Parkerze często czuła gniew i frustrację. Te uczucia popychały ją do mówienia i robienia rzeczy, na które nigdy by się nie odwa żyła. W dodatku wciąż prześladowała ją myśl o jego jedwabi stych, ciemnych włosach i bursztynowych oczach. Mimo że dawno zrezygnowała z myśli o mężczyźnie w swoim życiu, wizerunek Parkera wracał do niej w najmniej oczekiwanych chwilach. Wkradał się nawet w jej sny. Doskonale wiedziała, że to efekt zdruzgotanych dziew częcych marzeń, ale podświadomość coraz częściej płatała jej takie figle. Od czasu gdy po szkolnej potańcówce zoba czyła Celię Warner w ramionach Parkera, nie mogła za pomnieć widoku jego silnych rąk opasujących dziewczynę i zachwytu na jej twarzy. To było brutalne przebudzenie. Zawsze podziwiała Parkera z daleka i mimo jego reputacji postrzegała go raczej jak swego przyjaciela, który wyciągał ją z tarapatów. Jednak po tym zdarzeniu spojrzała na niego
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
inaczej. Oczywiście, z całych sił starała się nie dać nic po sobie poznać i wymazać palące wspomnienie, ale bywało, że nawiedzały ją erotyczne sny z Parkerem w roli głównej. Na jawie zawsze była rozsądna i spokojna, ale kiedy nie mogła kontrolować swych myśli. Ellie głucho jęknęła i potarła opuchnięte oczy. Trud no, stało się, pomyślała. Nie ma co żałować nieopatrznych słów. Musi bardziej się kontrolować przy kolejnym spotka niu. Miała coś do załatwienia i nie wiązało się to z jej uczu ciami do Parkera. Chodziło o Sunny, Lydię, Delię, Rosellen i nawet pana Fippsa. Chodziło o dobro Red Rose. Ellie za stanawiała się, co powinna teraz zrobić. Parker nie miał zamiaru wracać do miasteczka. Wie działa to już wcześniej, a jednak złożyła obietnicę. Przypo mniała sobie zgnębione spojrzenie Delii i zrozumiała, że jeśli czegoś nie zrobi, przyjaciółka wkrótce podejmie decy zję, przed którą się jeszcze broniła. Spakuje się i wyjedzie. Ellie czuła, że musi coś przedsięwziąć. Jeśli wszyscy uważali, że tylko Parker może tu pomóc, już ona dopilnu je, żeby się postarał. Albo żeby zrozumiał, co oznacza dla Red Rose jego odmowa. Nagle wpadła na pewien pomysł. Natychmiast chwyciła telefon i wybrała numer przyjaciółki. - Sunny? Nie będzie nam łatwo, ale chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła... Był wczesny wieczór, kiedy Parker usłyszał dzwonek do drzwi, a chwilę później niecierpliwe pukanie. Zmarszczył brwi. Nie miał nastroju na wizyty. Mimo to ruszył do drzwi.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Na progu stała uśmiechnięta Ellie. Ucieszył się, że mi mo wcześniejszych zapowiedzi była ubrana. Odwzajemnił jej uśmiech. Wprawdzie chętnie zobaczyłby więcej kremo wej skóry i jej kształtnych nóg, ale już przed laty zdecy dował, że Ellie stanowi dla niego świętość. Nawet gdy był młodszy i szalały w nim hormony, czuł, że nie powinien obrażać tej dziewczyny swymi zalotami. A jednak nie mógł oderwać wzroku od jej kształtnych kostek, wyeksponowa nych przez delikatne sandałki. Co ty wyprawiasz, skarcił się w myślach. Zapraszającym gestem uchylił drzwi. - Tak szybko wróciłaś? - Przyjechałam do Chicago tylko po to, żeby się z to bą spotkać. Nie mogę tracić czasu - nerwowo oznajmiła i sięgnęła po olbrzymie pudło, które stało obok niej. - Pomogę - zaoferował i pochylił się, ale powstrzymała go w pół gestu. - Dziękuję. Wcale nie jest takie ciężkie. - Może nie jestem dżentelmenem w każdym calu, El lie, ale nauczono mnie dobrych manier - oznajmił, mar szcząc brwi. - Parker, zawsze byłeś uparty, ale nigdy nie okazywałeś mi braku szacunku - odparła, obdarzając go poważnym spojrzeniem, które nazywał nauczycielskim. - Dziękuję za propozycję, ale nie chcę, żebyś brał to pudło. Przynajmniej nie teraz. Mówię poważnie. - Wiem - mruknął i uśmiechnął się ciepło do swoich wspomnień. Ellie przeszła niezłą szkołę życia. Jej matka była wspa niałą kucharką, ale nie bardzo radziła sobie w życiu. Naj-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
starsza córka często miała do czynienia ze zbuntowanym i rozrabiającym rodzeństwem i do perfekcji opanowała sztukę zyskiwania posłuchu. - Pudło należy do ciebie. Nie zamierzałem podważać twojego autorytetu - oznajmił i ze śmiechem uniósł ręce w geście udawanego poddania. - Grzeczny chłopiec - pochwaliła go żartem. - Spójrz, jak szybko czynimy postępy. - Co jest w pudle, Ellie? - zapytał najbardziej przymil nym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. - Ja... - drgnęła i zamrugała. - Przynęta - wyjaśniła po chwili konsternacji. - Pokaż mi - poprosił, patrząc łakomie na jej zgrab ną sylwetkę. Ellie zignorowała zaczepkę i energicznie przytaknęła. - Może źle się zrozumieliśmy przy pierwszym spotka niu, Parker. Nie chcemy cię zmuszać, żebyś wrócił na stałe do Red Rose. Potrzebujemy twojej ekspertyzy i obecności, by pokazać światu, że nasze miasteczko ma wiele do zaofe rowania - wyjaśniła jednym tchem. - Chcesz, żebym udawał, że przyjechałem na wypoczy nek? - spytał z domyślnym uśmieszkiem. - To w końcu nie takie złe miejsce - mruknęła obron nym tonem. Parker zrozumiał, że ją zranił, i poczuł się jak dureń. Zresztą miała rację. - To naprawdę miłe miasteczko, Ellie - zapewnił po spiesznie. - Tylko nie każdemu odpowiada jego klimat. Ja tam nie pasuję.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Wciąż masz tam posiadłości. Dom, hotel i fabrykę przypomniała. - Hotel stoi pusty od lat - prychnął. - Z trudem prze trwał pierwsze dwa lata swego istnienia. To był najgorszy pomysł ojca. Gorszy nawet niż fabryka. - Tylko dlatego, że było niewielu gości. Gdyby wiedzieli, co Red Rose ma do zaoferowania, zaczęliby nas odwiedzać. Właśnie w tym możesz nam pomóc - oznajmiła i usiad ła na kanapie, tuląc wciąż pudło. - Twój ojciec zapomniał o reklamie. Albo wolał zachować miasteczko jako cichą przystań dla siebie i swoich... hm... sam wiesz. Parker doskonale znał powód nagłego zmieszania Ellie. Ojciec sprowadzał sobie kobiety do hotelu. Mężczyź ni z jego rodziny zawsze działali z egoistycznych pobudek. Mick zbudował hotel, bo potrzebował spokojnego gniazd ka miłości. - Ale tobie nie zależy na ukrywaniu Red Rose - podjęła po chwili z nowym entuzjazmem. - Mógłbyś pokazać lu dziom nasze dobre strony i ocalić miasto. Wiesz, co i jak trzeba sprzedać - paplała, machając dłońmi. Parker nie wytrzymał, przysiadł się do niej i chwycił jej niespokojne dłonie. - Ellie, jestem konsultantem, doradcą. Nie angażuję się osobiście W reklamę. Potrzebujecie specjalisty od public relations. - Nie stać nas - jęknęła. Parker miał ochotę się roześmiać, ale nie chciał zawsty dzać Ellie. Gdyby wiedziała, jakie opłaty pobierał od Swo ich klientów... Nie chodziło o to, że nie chciał pomóc. Na-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
prawdę uważał, że warto, ale nie miał pomysłu, jak ratować ginące miasteczko. - Spójrz - zawołała, wyrwała mu dłonie i sięgnęła po pudło. - Mam z sobą próbki - oznajmiła podniecona i ot worzyła plastikowe pudełko. Pokój wypełnił się smakowitą wonią czekolady. Parker przymknął oczy z rozkoszy. - Ciasto od Sally Mae Engels - szepnął. - Mawiała, że to pokusa nie do odparcia dla każdego grzesznika. - Cóż - zachichotała Ellie. - Wiedziała, że będziesz za chwycony - powiedziała i znów zanurkowała w głębiny pudła. - A jak ci się to podoba? - spytała, otwierając inny plastikowy pojemnik. - Pomarańczowy krem ze sklepu Sunny - westchnął, gdy zobaczył zawartość. - Właśnie - przytaknęła, zachwycona jego reakcją. Podobno to twój ulubiony. - Czy chcesz mnie podtuczyć, Ellie? Zamrugała, odrywając wzrok od pudła. Pozwoliła oczom zabłądzić w okolice jego klatki piersiowej. Parker wiedział, że się nie zarumieni, tylko opuści rzęsy, żeby nie można było odczytać nic z jej spojrzenia. Nie zawiódł się. -Ellie? - Nie, oczywiście, nie o to mi chodzi - burknęła po chwili. - Popatrz na to - dodała i wyciągnęła długie kar tonowe pudełko. Wewnątrz opakowania spoczywały dwie idealne róże o olbrzymich i pełnych pąkach w przepysznym purpuro wym kolorze.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Z kwiaciarni Abigail? - domyślił się natychmiast. - Delia też tam pracuje. Ale jej możesz nie znać. Poja wiła się niedawno. - Ellie - zaczął i popełnił błąd, kładąc rękę na jej nagim ramieniu. - Co ty próbujesz zrobić? - spytał, cofając gwaftownie dłoń. Nie odpowiedziała, tylko głębiej sięgnęła do pudła i wy jęła kilka świeżych świerkowych gałęzi, dziki miód i tru skawki ze sklepu Joyce Hives oraz pokaźny plik fotografii. - Zobacz, to zachód słońca nad wzgórzem Eagle Nest, pamiętasz? Jasne, że pamiętał. To było ulubione miejsce zabaw wszystkich dzieciaków z miasteczka. - A to stary młyn. Wprawdzie nie działa, ale jest bardzo malowniczy, prawda? - Oczywiście - zgodził się, ale chwycił jej rękę, zanim zdążyła wyciągnąć kolejne zdjęcie. - Wystarczy, Ellie. Chcę wiedzieć, dlaczego to robisz. - Ja... próbuję cię uwieść - szepnęła. Parker aż się zachłysnął. Doskonale wiedział, co mia ła na myśli, lecz dobór słów sprawił, że rozpalona wyob raźnia podsuwała mu erotyczne wizje, których nie potrafił zignorować. -Uwieść? - Tak Nie rozumiesz? Red Rose ma tak wiele do zaofe rowania. Gdybyś to dostrzegł i spróbował sprowadzić in westorów, uratowałbyś miasteczko. Nie chciał jej zranić, lecz był przekonany, że zaangażo wała się w przegraną sprawę. Pokręcił głową.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
-Ellie... - Sam zobacz - natychmiast mu przerwała i wyciągnę ła gruby segregator. - Wszystko mam z sobą. Niemal każ dy przesłał mi potrzebne dane. Tu jest zeznanie podatko we Sunny z ubiegłego roku, a to bilans zysków i strat apteki, kwiaciarni, butiku i stacji benzynowej. To my, Parker. Nasze sukcesy i porażki. Chciałam najpierw pokazać ci zalety Red Rose. Tu masz ciemną stronę. Taka będzie nasza przyszłość, jeśli nic się nie zmieni. Nie obchodzi cię los Sally Mae, Sunny, Abigail i całej reszty? Czy naprawdę muszę cię błagać? Jej głos zaczął niebezpiecznie drżeć i Parker poczuł się jak ostatni drań. - Nie rób tego - poprosił. - Nie staraj się tak mocno. - Nie potrafię inaczej - powiedziała poważnym i spo kojnym głosem. Parker wiedział, że to prawda. Zawsze była szczera, troskliwa, przewidująca, odpowiedzialna ponad miarę i ni gdy nie odmawiała nikomu pomocy. Dlatego miasteczko wybrało ją na swojego rzecznika. - Będę cię błagać na kolanach, jeśli tak trzeba. Tylko nie odsyłaj mnie do domu z pustymi rękami i nie każ mi zła mać ducha Red Rose. Przez chwilę w myślach Parkera pojawił się erotyczny obraz klęczącej przed nim Ellie. Zacisnął powieki. Jakim człowiekiem się stał? Był gorszy niż ojciec. Niewinne proś by zrozpaczonej kobiety wywoływały u niego podniecenie i seksualne fantazje. Potrząsnął głową pełen obrzydzenia dla samego siebie. Otworzył oczy, wyciągnął dłoń i celowo brutalnie uniósł podbródek Ellie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie rób tego - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nie waż się mnie o to prosić. Uparta Ellie rozchyliła wargi, żeby go dalej przekony wać, więc pochylił sję i zamknął jej usta pocałunkiem. Szorstkim, bolesnym, stanowiącym ostrzeżenie. I dla niej, i dla niego samego. - Nic więcej nie mów - zażądał, gdy przerwał pocałunek Ellie, z szeroko otwartymi oczami, powoli zbliżyła dłoń do warg. Wyglądała, jakby ją zranił. Może taka była praw da. Odsunął się o lulka kroków, ale nawet stąd widział jej zaczerwienione, opuchnięte usta i zdumione spojrzenie. Kiedy jednak upartym gestem uniosła podbródek, wie dział, że znów spróbuje go przekonywać. Potrząsnął głową i zamachał dłonią, chcąc ją powstrzymać. - Dobrze, przyjadę - westchnął z rezygnacją. - Wygra łaś. Możemy jechać choćby zaraz. Lepiej mieć to od ra zu za sobą. Zadzwonię tylko do kilku osób. Spróbuję wam pomóc, ale nie sądzę, by dało się uratować Red Rose. Nie których rzeczy po prostu nie sposób zrobić. I nie zostanę długo - ostrzegł. Ellie natychmiast skinęła głową, przyjmując jego wa runki. - Daj nam trzy tygodnie. Pozwól spróbować. Tylko tego od ciebie oczekuję. Parker zastanowił się, czy jej słowa nie miały przypad kiem głębszego sensu, ale postanowił nie drążyć dłużej. Wracał do Red Rose. Nie umiał odmówić Ellie. Ta kobieta wiedziała, jak zmusić mężczyznę do uległości.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Ellie zerknęła na Parkera, który w skupieniu prowadził czerwonego jaguara. Stanowczo nalegał, żeby z nim jecha ła, podczas gdy Job prowadził jej niewielkie autko. - Musisz mi wszystko opowiedzieć, jeśli mam skutecz nie działać - wyjaśnił, ale nie była pewna, czy podał praw dziwy powód. Już po jednym jego spojrzeniu na dwunastoletni, ob drapany samochodzik bez tylnego zderzaka Elłie domyśliła się, że uznał go za niebezpieczny i niegodny zaufania śro dek transportu. Co, oczywiście, było dalekie od prawdy. - Ty masz sportowy wóz. To wcale nie jest bezpieczne - upierała się. - Z właściwym kierowcą, to najbezpieczniejsze auto świata - odparł z szerokim uśmiechem. Ellie nie zamierzała się upierać. Wolała spokojnie prze myśleć, jak powinna przebiegać wizyta Parkera w Red Rose. Hotel, zbudowany przez jego ojca, nie nadawał się do zamieszkania, a rodzinny dom od lat świecił pustkami. Po prosiła Sunny, żeby włamała się na posesję i posprzątała, co się da, ale spodziewała się, że przyjaciółka nie zdziała cu dów w czasie ich dwuipółgodzinnej podróży. - O czym myślisz? Już prawie dojeżdżamy, a ty zamiast się cieszyć, jesteś coraz bardziej spięta. - Planuję. - Co robisz? - Potrzebujesz noclegu - wyjaśniła. - Nie spodziewałaś się, że z tobą przyjadę - stwierdził, unosząc brew. - Wszystkie na to liczyłyśmy, ale sam wiesz, że panie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
czasami bywają przesądne. Uznały, że przedwczesne przy gotowanie się na twój przyjazd może przynieść pecha. - Prześpię się gdziekolwiek - zaśmiał się. - To świetnie. Sunny miała się włamać do twojego do mu, odrobinę sprzątnąć, zorganizować jakiś przyzwoity materac i coś do jedzenia, ale obawiam się, że to wszystko. Potrzebne będzie kilka dni, żeby cię przyzwoicie zakwate rować - nerwowo paplała. - Nie musicie tego robić, Ellie. - Musimy. Zresztą chcemy, żebyś się poczuł jak w domu - powiedziała, wyjrzała za okno i zdała sobie sprawę, że wjadą do miasteczka od strony opuszczonej fabryki i kosz marnego pomnika. - Nie tędy! Zawróć i wjedź od wscho du - zarządziła. - Nie przejmuj się, wiem, czego oczekiwać - cicho po wiedział. - Od wschodu - uparła się. Parker ujął jej dłoń i pocałował. - Oczywiście, moja królowo - szepnął. - Grzeczny niewolnik - zażartowała, starając się nie zdradzić burzy uczuć, którą wywołał dotyk jego warg. W tę grę często bawili się jako dzieci, ale teraz nie była już tak niewinna. Jednak Ellie szybko pozbierała rozbiega ne myśli i zacisnęła kciuki na szczęście. Miała nadzieję, że Red Rose pokaże się od najlepszej strony. Powoli zbliżali się do nowej, pięknej tablicy powitalnej, którą mieszkańcy wystawili w zeszłym roku w próżnej nadziei ściągnięcia tu rystów. Otaczały ją kwitnące krzewy róż. Nagle dostrzegła zwiniętą postać pod znakiem. Był to pan Fipps, który ostat-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nio nabrał zwyczaju sypiania na skraju miasteczka w pro mieniach zachodzącego słońca. Poza tym był nieszkodliwy, więc nikt nie robił problemu z jego małego dziwactwa. Jednak przed jedenastoma laty to właśnie on najgłoś niej krzyczał i rzucał oskarżenia pod adresem Parkera. Po wiedział wtedy wiele okropnych rzeczy. Ellie zerknęła na swego towarzysza, modląc się w duchu, żeby nie zauważył postaci przy drodze. Ale stało się inaczej. Parker zjechał na pobocze i zatrzymał wóz przy kolorowej tablicy i śpią cej postaci. - Witamy w Red Rose - przeczytał głosem bez wyrazu. - Tak, witamy - gorączkowo szepnęła Ellie i bez zasta nowienia chwyciła dłoń Parkera. Wrócił do domu. Nieważne, na jak długo. Nie zamierza ła pozwolić, by kiedykolwiek tego pożałował.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ TRZECI
sc
an
da
lo
us
Ellie właśnie podawała poranną kawę w „Red Rose Ca fe", gdy w drzwiach kawiarni stanął Parker. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Ellie wiedziała dlaczego i miała ocho tę schować się w mysiej dziurze. - Witam panie - powiedział głośno. - Jak to miło - ucieszyła się Sunny. - Prawdziwy męż czyzna z samego rana. - Obiecałaś mnie obudzić - oznajmił z wyrzutem, pa trząc na Ellie. To była prawda. A przecież Ellie zawsze dotrzymywała obietnic. Jednak rano zdała sobie sprawę, że Parker nie ma telefonu. Poszła więc do niego, lecz nawet głośne pukanie nie przyniosło efektu. Obeszła dom i zajrzała przez okno do sypialni. Parker spał smacznie na materacu na podło dze, a jego nagość okrywał jedynie brzeg koca owinięty na biodrach. Ellie szybko odwróciła wzrok. Nic na świecie nie zmusiłoby jej do zapukania w okno. - Uznałam, że pierwszego dnia powinieneś się wyspać - skłamała, czując, że przy Parkerze zaczyna nabierać złych nawyków. - Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Och, Ellie, to się nazywa męska decyzja - westchnęła przechodząca Lydia. - Już zapomniałam, że jest taki szybki i bezpośredni. Nalej mu kawy, dziewczyno. - Usiądź przy mnie - zaprosiła Delia. - Nie znasz mnie, ale już jestem ci wdzięczna. - Cieszymy się, że postanowiłeś przyjechać i nam po móc - wtrąciła Joyce. - Jesteśmy bardzo wdzięczne - szepnął inny damski głos z głębi sali. Ellie rozejrzała się wokół. Od Parkera dzieliło ją led wie kilka kroków, ale przestrzeń ta była pełna kobiet. Mia ła wrażenie, że nawet gdyby wylała sobie kawę na głowę, nikt nie zwróciłby na to uwagi. Wszystkie oczy zwrócone były na jedynego mężczyznę w pomieszczeniu. Ze zdumie niem spostrzegła, że obecne panie mają dziś na sobie swo je najlepsze sukienki, a powietrze nasycone jest zapachem perfum. Red Rose wracało do życia. Uśmiechnęła się do Parkera. - Usiądź, zaraz naleję ci kawy. - Tylko pod warunkiem, że usiądziesz ze mną - mruk nął, podszedł bliżej i podsunął jej wolne krzesło. Jego zapach, głos i obecność spowodowały, że pod El lie ugięły się kolana. Najwidoczniej ujawnił się u niego ten sam gen, który powodował, że wszystkie kobiety były go towe porzucić swoich mężczyzn za krótką chwilę szczęścia z którymś z klanu Monroe, pomyślała nieprzytomnie. - Siadaj - powtórzył, nachylając się, a jego oddech załaskotał ją w ucho. Drgnęła i rozlała kawę po całym stoliku. Czar prysł.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Mam pracę - burknęła, sięgając po ściereczkę. - Pracowałaś wczoraj. Pojechałaś do Chicago i sprowa dziłaś mnie, tak jak obiecałaś - oznajmił, odebrał jej dzba nek i ścierkę i zamachał do Lydii. Już po chwili miał w dłoniach świeżą kawę i czy sty obrus. Delikatnie popchnął Ellie na krzesełko, usiadł i rozejrzał się wokół. Powitały go wpatrzone w niego oczy i uśmiechnięte usta wszystkich kobiet w kawiarni. - Pozwól, że podziękuję ci w imieniu mieszkańców powiedziała Lydia. - Właśnie tego nam było trzeba. - To się jeszcze okaże - mruknął niezobowiązująco. - Jesteś dla nas błogosławieństwem, Parker - wtrąciła inna. Ellie dostrzegła, że drgnął. Wiedziała, że takie komen tarze mogą go spłoszyć, a przecież włożyła wiele trudu w przywiezienie go do Red Rose. - Parker zgodził się nam pomóc - podkreśliła. - Nicze go więcej nie mamy prawa oczekiwać. - Och, nie. Teraz, kiedy go zobaczyłam, wiem, że miały śmy rację. To wybraniec. Ocali nasze miasteczko, prawda, panie Monroe? - wyszeptała młoda kobieta, wpatrując się pełnymi nadziei oczami w Parkera. - Wyjdźmy stąd - wymamrotał, rzucając banknot na stół i ciągnąc Ellie za rękę. - Dopiero przyszedłeś - zaprotestowała żałośnie inna kobieta. - Dokąd zabierasz naszą Ellie? - chciała wiedzieć ko lejna. - Z powrotem do łóżka, żeby pofiglować, pani Murphy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
To mężczyźni z mojej rodziny potrafią najlepiej - powie dział, ale zaraz pochylił się i przepraszająco pocałował sta rzejącą się wdowę w zarumieniony policzek. - O, tak. Ten diabeł mi się podoba. Takich mężczyzn potrzeba w Red Rose - oznajmiła autorytatywnie, gładząc miejsce, które pocałował. - No ładnie - burknęła Ellie, gdy wychodzili z kawiarni. -I tak masz nienajlepszą reputację, a jeszcze potwierdzasz ją takimi wypowiedziami. - Zawstydziłem cię? - Po prostu uważam, że powinieneś bardziej dbać o swój wizerunek - odparła wymijająco. - Sądzisz, że tego właśnie chcą? - spytał. - Nie, masz rację. Marzy im się rozrywka i przygoda. Chcą poczuć, że żyją, a ty im to umożliwiasz. - Jednak to nie uratuje miasteczka. - Racja. Ale chociaż na chwilę oderwie ich myśli od co dziennych kłopotów. Chodźmy. Pokażę ci Red Rose. Po winniśmy zaczynać, żebyś mógł zdecydować, jak nam naj lepiej pomóc. - Na razie nie mam pojęcia, co zrobić. - Nikt nie ma, ale ty będziesz umiał spojrzeć na prob lem z perspektywy. Kilka minut później entuzjazm Ellie znikł bez śladu. Mieszkała w Red Rose całe życie i kochała to miasteczko. Gdy uświadomiła sobie, jak może ono wyglądać dla kogoś obcego, wyraźnie zmarkotniała. Budynki były czyste i dobrze utrzymane, ale przecież nie było ich znów tak wiele. Ulice szerokie, lecz puste. A gdy
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
jechali obwodnicą, przeżyła chwilę paniki, gdy zbliżyli się do znienawidzonego pomnika. - Cóż, to ciekawe - skomentował Parker, zatrzymując wóz na parkingu przed sklepem Sunny. Przed nim pyszniła się posągowa, uśmiechnięta mleczarka o piersiach wielkości kół samochodu, ubrana w czerwoną, kusą sukieneczkę, która nie pozostawiała zbyt wiele miejsca dla wyobraźni Ellie głośno przełknęła ślinę, widząc wymowny uśmie szek Parkera. Postanowiła wyjaśnić pochodzenie obrzydlistwa. - W zeszłym roku uznaliśmy, że musimy ożywić mia steczko. Padł pomysł, żeby każdy przyozdobił sklep perso nifikacją swojej branży. Sunny zgłosiła się jako pierwsza. Problem w tym, że kiedy ustawiła tu swoją mleczarkę, in ni natychmiast zrezygnowali z konkurowania. Rada miasta zastanawiała się nad usunięciem tej ozdóbki, bo nie chcie li, by kojarzono nas z filmami wyłącznie dla dorosłych, ale w końcu zdecydowano, że może zostać, bo to i tak peryfe rie Red Rose, a Sunny bardzo nalegała. - Nie musisz się tłumaczyć, Ellie. - Wcale tego nie robię. - Ona wcale nie jest taka zła. - Wygląda, jak... prostytutka. Sam widzisz, że spódnica się jej podwija i ma te wielkie... części. - Nie zauważyłem - droczył się. - Teraz już widziałeś wszystko, co Red Rose ma do po kazania - oznajmiła Ellie i ruszyła w stronę samochodu. Nie była to cała prawda. Nawet stąd widać było budynki
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
opuszczonej fabryki i obłażące z farby różowe mury dwu poziomowego „Hotelu Niebiańskich Rozkoszy". Oba sta nowiły dowód, że Mick Monroe, choć miał nosa do inte resów, był tylko człowiekiem. Fabryka świadczyła o tym, że nawet on mógł się pomylić, lecz hotel dawał jawne świade ctwo jego arogancji i wyuzdania. Parker zerknął tylko raz w tamtym kierunku i natychmiast odwrócił głowę. Ellie nie zamierzała przypominać mu akurat tych rzeczy, ale pewne sprawy nie mogły pozostać w ukryciu. Uśmiech nęła się do niego pocieszająco, jakby chciała oszczędzić mu bolesnych wspomnień. Wyprowadziła wóz z parkingu i zerknęła na swego markotnego pasażera. - No i co myślisz o hojnie obdarowanych przez naturę mleczarkach i w ogóle o sytuacji Red Rose, panie konsul tancie? - Sądzę, że czas waszego uroczego miasteczka przemi nął - oznajmił cicho, nie owijając w bawełnę. - Nie - uśmiech Ellie zamienił się w grymas rozczaro wania. - Nic nie trwa wiecznie. - Może nie w tej samej postaci, ale Red Rose na pewno da się ocalić. - Tylko, czy jeśli się zmieni, nadal będziesz je kochać? Czy wciąż pozostanie twoim miejscem na ziemi? -Jak to? Machnął dłonią, by zjechała na pobocze, wysiadł, ob szedł samochód i podał jej rękę. Po chwili ustawił ją twarzą do centrum miasteczka. - Popatrz, Ellie, to twoje Red Rose. Czyściutkie, biało-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
różowe, z uroczymi firaneczkami w oknach. Macie to, co potrzebne. Jest stacja benzynowa i apteka. Kawiarnia, bu tik, drogeria, fryzjer, kwiaciarnia, a wszystko słodkie do bólu. To miasto kobiet. Nie mówię, że to źle, ale nie zawsze tak było. Naprawdę chcesz to zmienić? Doskonale wiedziała, że Parker ma rację. Sama myślała o tym już wcześniej. Nawet jeśli nie chciała, to rozumiała, że trzeba to zrobić. - Musimy spróbować Inaczej Red Rose nie przetrwa następnego pokolenia. - Jesteś pewna? - Tak. Potrzebujemy zmiany - odparła drżącym gło sem. - Co można zrobić? Co przyciągnie mężczyzn do Red Rose, Parker? Próbowałyśmy na różne sposoby, ale wszyst kie zawiodły. Parker zerknął na jej zmartwioną twarz. Było mu przy kro, że będzie musiała poświęcić to, co kochała, ale nie wi dział innego wyjścia z sytuacji. Jeśli miasteczko nie zmieni swojego charakteru, Ellie straci dom. Najgorsze zaś było to, że nie miał pojęcia, jak jej pomóc. W Red Rose nie by ło nic, co mogłoby przyciągnąć prężną firmę. Nie wiedział, jak powiedzieć o tym Ellie. - O co ci chodzi? - udał zdziwienie. - Ponętna mleczarka była świetnym pomysłem - próbował ją pocieszyć. - Bądź uczciwy. Ja po prostu nie pojmuję, o co chodzi facetom. Picie piwa, plucie na chodnik, ciągłe myślenie o seksie i rozkładanie urządzeń na czynniki pierwsze tylko po to, żeby przekonać się, jak działają - westchnęła i prze wróciła oczami.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Jednak Parker przestał słuchać, gdy padło słowo seks. Domyślił się, że Ellie nigdy nie trafiła na mężczyznę, który pokazałby jej, czym naprawdę jest miłość. Zerknął na jej pełne, zaróżowione usta. Potem jego wzrok zbłądził niżej. Ta dziewczyna traciła najlepsze lata życia tylko dlatego, że w pobliżu nie było żadnych męż czyzn, którzy mogliby jej uświadomić, jak bardzo jest pięk na i godna pożądania. Uznał, że to zbrodnia. Ktoś powi nien pokazać jej radość i smak miłości fizycznej... - Parker? Zamrugał, otrząsając się z ekscytujących rozmyślań i na potkał jej zaniepokojone spojrzenie. - Cholerne miasto - warknął. - Słucham? - Powinnaś wyjść za mąż i mieć gromadę dzieciaków - oznajmił. - Jeśli wam pomogę, tak właśnie się stanie. Zresztą, o to wam tak naprawdę chodzi, mam rację? - Nie mnie - potrząsnęła gwałtownie głową. - Nie chcę męża ani dzieci. Miałam kilka nieprzyjemnych doświad czeń i... pamiętasz mojego ojca? Parker pamiętał pewnego samolubnego idiotę, który potrafił tylko brać od życia i sprowadzać na świat kolejne dzieciaki. Nawet w noc, gdy rodziło się jego najmłodsze, spił się do nieprzytomności. Później wsiadł do samochodu i na przydrożnym drzewie zakończył swe życie i korowód kolejnych panien Donahue. Pogrążona w żalu żona z zapa miętaniem oddawała się pracy dla rodziny Monroe, więc to Ellie zajmowała się rodzeństwem. Ellie nie wspomniała jego ojca, który był jeszcze gor-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
szym łajdakiem. Miał ochotę dowiedzieć się, kto ją skrzyw dził, i porządnie ich poturbować. Cóż, istnieją też porządni mężczyźni. Powinien sprowadzić kilku do Red Rose. Mo że wtedy tacy jak on, jego ojciec i Zach Donahue zostaną zapomniani. Może przeszłość zblednie, jeśli zastąpi się ją dobrą przyszłością. - Więc... nie chodzi o mężów? - Chodzi, ale nie w moim przypadku. Chciałabym zo baczyć moje przyjaciółki i siostry szczęśliwe w małżeń stwach. Myślisz, że istnieje w ogóle coś takiego? - Dla niektórych - przytaknął. - Ale nie dla mnie. Ko cham kobiety, ale wolę przyjaźń albo... - Seks? - dokończyła z szeroko otwartymi oczami. - Cóż, nie zawsze chodzi o seks - szepnął, widząc, że Ellie czuje się niezręcznie i nie mogąc odmówić sobie odro biny przyjemności z jej prowokowania. - Czasami to przy jaźń i całowanie, a czasami całowanie i przyjaźń. Gdyby to nie Ellie stała teraz przed nim, gdyby nie obie cał sobie przed laty, że jej nie tknie, to teraz chętnie zade monstrowałby, co miał na myśli. Zamiast tego postanowił zmienić temat. - Więc, czego ode mnie oczekujecie? Wyjaśnij dokład nie, proszę. - Nie jestem pewna - bąknęła, wdzięczna za zmianę te matu. - Czegoś, co sprowadzi mężczyzn do Red Rose. - Potrzebny nam plan działania - oznajmił. - Kiedy do radzam w sprawach biznesu, zawsze proponuję sporządze nie listy tego, co mamy, i tego, co chcemy osiągnąć. Po nieważ w tym przypadku strzelamy w ciemno, proponuję
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
urządzić coś w rodzaju pokazu potencjału miasteczka. Za bierze to mnóstwo czasu i wysiłku, ale może kogoś zain teresujemy. - Cudowny pomysł. Parker wcale nie był tego pewien, ale rozjaśniona na dzieją twarz Ellie i entuzjazm w jej głosie pchały go do działania. - Myślisz, że przyjedzie wiele osób? - Jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić. Musimy się przygotować najlepiej, jak się da i mieć nadzieję. - No dobrze, ale gdzie pomieścimy wszystkich gości? Potrzeba dużego, pustego budynku z mnóstwem pokoi... - urwała i spojrzała na niego wymownie. - Nie. Absolutnie nie. - To jedyny rozsądny wybór. - To raczej dom publiczny, Ellie. - Podobno. Nigdy nie miałam okazji sprawdzić. Ale z drugiej strony, może to dobrze? - Słucham? - Widziałam, jak patrzyłeś na mleczarkę. My, oprócz Sunny, jesteśmy raczej zakłopotani jej widokiem, ale nie ty. Uznałeś, że jest zabawna. Może jeśli zmienimy nazwę ho telu i trochę posprzątamy, goście nie będą mieli nic prze ciwko ekscentrycznemu wystrojowi? Może nawet nie za uważą? - Ellie, zwolnij - roześmiał się Parker. - Obiecałem, że wam trochę pomogę, ale otwarcie hotelu to zupełnie inna sprawa. - Ale słuszna. Odszedłeś w zamieszaniu, ale czy nie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
byłoby cudownie, gdybyś wrócił, otworzył hotel i oca lił miasto? - Nie chcę cię rozczarować, ale to się może nie udać. Dlaczego tak się wciąż upierasz? - Nie wiem. Może dlatego, że widziałam, co się dziś sta ło w kawiarni. Wszystko było inaczej tylko dlatego, że się pojawiłeś. To dobrze, że pomogłam przyjaciółkom. Właś nie od tego są przyjaciele. My też nimi byliśmy, pamiętasz jeszcze? Parker zerknął na Ellie. Teraz była dojrzałą kobietą, ale patrząc na nią, wciąż widział małą dziewczynkę pełną og nia, poświęcenia i zaangażowania, która starała się zrobić wszystko, co w jej mocy dla swych najbliższych. Już wte dy potrafiła zburzyć jego spokój. Oczywiście jako piękna, młoda kobieta była o wiele bardziej niebezpieczna. A on nie mógł zostać. Nie był jednym z tych, których oczekiwa no z radością w Red Rose. - Parker? Westchnął. Spojrzał w stronę hotelu. Pomyślał o swoich wszystkich sukcesach, które odnosił z dala od tego miej sca, i wszystkich porażkach, które miały miejsce właśnie tutaj. Potem zerknął na Ellie, która odnalazła go w Chica go i rzuciła mu wyzwanie. Jeśli znajdzie dla niej właściwe go mężczyznę, na zawsze uwolni się od niej i tego miasta. Uniósł podbródek Ellie i zajrzał jej głęboko w oczy. - Byliśmy przyjaciółmi i dlatego spróbuję - cicho po wiedział. - Ale pamiętaj, że pochodzę z rodziny, w której łamie się reguły gry. Potem pochylił się i pocałował ją, dowodząc prawdzi-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wości swoich słów. Żeby jej udowodnić, że pochodzi z dłu giej linii przeklętych Monroe, wsunął język w jej usta i roz począł śmielsze pieszczoty. Ellie się nie broniła. Pozwoliła mu zrobić to, na co miał ochotę. Zadrżała, gdy delikatnie ją odsunął, i obronnym gestem splotła ręce na piersiach. - Nie odstraszysz mnie tak łatwo, Parker. Znam takie gierki. Z trudem hamował się, by nie porwać jej w ramiona. W tej chwili nie potrafił jasno myśleć. - To dobrze, bo ja nie wiem, w co gram i, co gorsza, nie mam pojęcia, co tu w ogóle robię. - Jesteś tu po to, żeby sprowadzić mężczyzn - oznajmi ła zupełnie spokojnie, - Lepiej zacznijmy od podstaw. Co powinniśmy zrobić, żeby ich tu ściągnąć?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ CZWARTY
sc
an
da
lo
us
Ellie wymogła na Parkerze wizytę w hotelu i już po kil ku minutach musiała przyznać, że budynek jest obrzydli wy. Ponieważ od lat widywała wielki, pusty, różowy bu dynek, przestała go w końcu zauważać. Teraz od niego zależała przyszłość miasteczka, więc trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Złota farba, którą wymalowano na tabli cy nazwę hotelu, wyblakła, zaczęła się łuszczyć i odpadać płatami. Różowe ściany budynku były brudne i obtłuczone w wielu miejscach. Płaski dach zaścielały stare liście. - No dobrze - przyznała po namyśle. - Może nie wy gląda to zbyt obiecująco, ale tylko tym dysponujemy. Nie widzę tu nic, czemu nie zaradziłaby miotła, odrobina far by i prace stolarskie. Koniecznie trzeba zmienić zasłony. Te wyglądają staro i smutno. Gdyby w oknach pojawiło się trochę koronki, od razu zrobiłoby się przytulniej. Zresztą to nie wypadnie drogo - oznajmiła i ze wstydem przyłapa ła się na tym, że zaczyna organizować przedsięwzięcie tak, jakby była właścicielką hotelu. - Oczywiście, zajmiemy się tym, jeśli tylko nam pozwolisz - dokończyła, czując zdrad liwe ciepło na policzkach. Zerknęła niepewnie na Parkera, który stał obok z zało-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
żonymi rękami. Gdy dostrzegł jej zakłopotanie, głośno się roześmiał. - Zawsze uwielbiałaś rządzić, co, Ełlie? Policzki paliły ją żywym ogniem. Rzeczywiście, jako mała dziewczynka wielokrotnie przejmowała ster ich zabaw. - Nie jestem już dzieckiem i wiem, że nie zawsze musi być tak, jak ja chcę - mruknęła. - To w końcu twój hotel. - Nieprawda - oznajmił, kręcąc głową. - To hotel mo jego ojca. Tylko przez to, że mi go zapisał w testamencie, nie stał się częścią mojego życia. Nienawidzę tego miej sca, ale skoro zapraszamy ludzi na dni otwarte miasteczka, musimy mieć dla nich kwatery. Sam to zaproponowałem, więc nie zamierzam się wycofać. Nie uznaję połowicznych rozwiązań. A przynajmniej nie w interesach. Chodź, zaj rzyjmy do środka i przekonajmy się, co jeszcze jest do zro bienia. - Masz klucz? Parker tylko się uśmiechnął i sięgnął za donicę z uschnię tym kwiatem. - Był tu cały czas? - Ellie aż zamrugała ze zdziwienia. - Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają - oznajmił głosem bez wyrazu. Ellie pojęła, że miał na myśli siebie, a nie zwyczaj zosta wiania klucza za doniczką. Przestraszyła się. Jako nastolat ka była w nim zakochana po uszy. Jeśłi się nie zmienił... Potrząsnęła głową. Nieważne, jaki wpływ miały minione lata na Parkera, ona sama się zmieniła. - Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają - powtórzyła.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- A inne nie mogą pozostać takie same. Miejmy nadzieję, że wnętrze hotelu drastycznie się nie zmieniło. - Miejmy nadzieję, że jednak tak - mruknął z zakłopo taniem i otworzył drzwi. Ellie się zamyśliła. Rzeczywiście, słyszała, że wystrój hotelu był bardzo... charakterystyczny. Ostrożnie zaj rzała do środka. Nie zauważyła nic niezwykłego. Złotą wykładzinę pokrywała gruba warstwa kurzu, a ciężkie, obite aksamitem sofy, mimo zaniedbania, wyglądały na wygodne. Hol był pozbawiony innych ozdób. Żadnych mebli ani obrazów. - Nie tego oczekiwałam - szepnęła. - O to chodziło - zachichotał Parker. - Część ogólnie dostępna miała wyglądać niewinnie na wypadek, gdyby zabłąkał się tu jakiś nieświadomy niczego podróżny. Ko chany tatuś miał nawet przygotowane zwykłe pokoje goś cinne. Jednak pozostałe były przeznaczone dla bardziej wymagających gości. Nie był to lukratywny pomysł, zwa żywszy, że Red Rose to mała mieścina. Nie sądzę, żeby ktoś chciał się chwalić tym, że spędził tu upojną noc z żoną. A jeśli miał ochotę pojawić się w towarzystwie innym niż żona... Oczywiście, nie dotyczyło to Micka Monroego dodał ironicznie. - Skutek był taki, że jego goście pocho dzili spoza miasteczka, jednak tak naprawdę niewielu mia ło ochotę podróżować taki kawał drogi w poszukiwaniu łóżka i kobiety. Owszem, mężczyźni z miasteczka zagląda li tu, żeby nasycić oczy egzotyką, ale nie zostawali na noc - oznajmił spiętym głosem. Ellie z trudem przełknęła ślinę, myśląc, jak wiele razy
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
i na ile sposobów Mick upokarzał swoją rodzinę. W końcu uznała, że liczba nie ma znaczenia. Wystarczało, że robił to z rozmysłem. Ten hotel musiał być dla Parkera strasz nym miejscem. - Położenie nowej wykładziny może okazać się dość kosztowne - powiedziała, starając się odwrócić bieg jego myśli. - Ale, jeśli się zgodzisz, mogłybyśmy zupełnie zmie nić wystrój. - Ellie, i tak wszyscy wiedzą, co tu się działo. - W takim razie - zaczęła zdecydowanie i położyła dło nie na biodrach - nie będziemy udawać, że było inaczej. Zmienimy hotel w szacowną placówkę, ale zanim wy gnamy duchy, zrobimy kilka artystycznych czarno-bia łych zdjęć, żeby pokazać ludziom przeszłość tego miejsca. Zorganizujemy coś w rodzaju eleganckiego minimuzeum. Wiem nawet, kto zrobi dobre zdjęcia. Patsy Krandon ma prawdziwy talent. Kiedy skończymy, powiesimy je jak obrazy na ścianach i niechlubna przeszłość stanie się sza nowaną historią. Przez chwilę Parker przyglądał się jej bez słowa, tak in tensywnie, że poczuła się, jakby była naga. - To rewelacyjny pomysł - oznajmił w końcu. - Jeśli mamy otworzyć to szkaradzieństwo, zróbmy to w wielkim stylu - oznajmił, nie spuszczając z niej intensywnego spoj rzenia. - Na co się gapisz? - burknęła zmieszana. - Poplami łam bluzkę kawą? Już gdy wypowiadała te słowa, zrozumiała, że popełniła błąd. Wzrok Parkera zsunął się z jej twarzy i zabłądził na
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
piersi. Zanim zdążyła się powstrzymać, zakryła je, splata jąc ręce. Spłoszony gest nie uszedł jego uwagi. Parker sze roko się uśmiechnął. - Ellie, nie jestem lepszy od ojca, ale nie zadzieram z pannami Donahue. Nigdy tego nie zrobiłem i nie zrobię. Za bardzo was lubię. Jesteś bezpieczna, kotku. Ellie opanowała się, powoli opuściła dłonie i wojowni czo wysunęła podbródek. - Wiem o tym - mruknęła i uśmiechnęła się prowoku jąco. - Tylko skąd wiesz, że ty jesteś bezpieczny? Cóż, ma my tu tak niewielu mężczyzn... - Ellie, podrywasz mnie? - spytał, unosząc brwi i robiąc krok w jej stronę. Poczuła nagłą chęć ucieczki, więc na złość sobie wypro stowała plecy i zajrzała mu w oczy. - Nie, tylko ostrzegam. Jeśli dalej będziesz upierał się przy swoim podobieństwie do ojca i opowiadał, z iloma kobietami spałeś, szybko zyskasz tłum wielbicielek. Musisz zdecydować, czy właśnie tego chcesz - oznajmiła twardo. - Szanuję kobiety z Red Rose - powiedział i skinął gło wą. - Będę niczym mnich. Wcale nie musisz się o mnie martwić. - Nie martwię się - skłamała. Prawda była taka, że ilekroć wypowiadał imię ojca, za czynała mu współczuć. I ona miała bolesne wspomnienia, wiedziała, jakie to deprymujące. Komentarze Parkera uświadomiły jej również, dlaczego opuścił Red Rose i czemu zawsze źle się tu czuł. Miała wy rzuty sumienia, że zmusiła go do przyjazdu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Spróbuje nie mieszać cię w nasze sprawy - obiecała. -Przyjechałem z własnej woli, Ellie - przypomniał i wzruszył ramionami. - Jesteśmy dorośli. To prawda, że nie jest mi przyjemnie, ale przeszłość nie może ranić, na wet jeśli wspomnienia nie są miłe. Obiecałem pomóc, a ty wymyśliłaś, jak połączyć przeszłość z przyszłością, odno sząc z tego korzyść. Red Rose ma szczęście, że ty się do te go zabrałaś. - Jestem jego częścią i zawsze tak będzie - oznajmiła. Było to przypomnienie dla nich obojga. Kiedyś dzieli li wspólną przeszłość, ale potem ich drogi się rozeszły. Nie powinni o tym zapominać. - Zobaczmy resztę - zaproponowała po chwili niezręcz nego milczenia. -Nie spodoba ci się - ostrzegł Parker z kwaśnym uśmieszkiem. - Wiele rzeczy mi się nie podoba, ale nauczyłam się so bie z tym radzić. Było gorzej, niż zapamiętał. Otwierał przed nią kolej ne pokoje i patrzył, jak oczy Ellie robią się coraz okrąglejsze. Jego ojciec włożył wiele wysiłku i fantazji w dekoro wanie „Hotelu Niebiańskich Rozkoszy". Każde łóżko było inne. Miały kształty koła, kwadratu, nawet serca. Można było wybrać posłanie z wibracjami lub łóżko wodne. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające nagich kochan ków w wymownych pozach. - Wystarczy - oznajmił po wizycie w piątym pokoju. - Wiesz już, co miałem na myśli.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Jasne, ale nie przyszłam tu tylko oglądać - oznajmiła zdecydowanie. - Musimy dokładnie wszystko sprawdzić, skoro wiążemy z tym miejscem plany. -Ellie... - Słucham? - A może darujemy to sobie i po prostu zburzymy ho tel? - zaproponował z nieszczęśliwą miną. - Nie mamy czasu ani środków, żeby zbudować nowy - odparła, marszcząc brwi. - Pokaż mi resztę. Miała rację. Parker westchnął i otworzył kolejne drzwi. To był poważny błąd. Wystrój pokoju bił poprzednie na głowę. Na olbrzymim łożu leżała otwarta Kamasutra, za chęcając gości do przejrzenia emocjonującej zawartości. Na nocnym stoliku stała rzeźba afrykańskiego bożka płodno ści o szokujących atrybutach. Inne, podobne figurki i ero tyczne zabawki były porozrzucane po całym pomieszcze niu. W przeciwieństwie do poprzednich pokoi, tu nie było śladu delikatności. Żadnych różów ani koronek. W każ dym dosadnym szczególe Parker rozpoznawał rękę ojca. Chciał zatrzasnąć drzwi, ale Ellie prześliznęła się pod jego ramieniem i weszła do pokoju. - Tylko spójrz - szepnęła. Parker otworzył szerzej oczy, gdy dostrzegł, co zauważy ła. Wśród całej ohydy jej wzrok przyciągnął bogato hafto wany szlafrok. Ciężki jedwab wyszywany był w plemienne wzory, z których wyłaniały się postacie kochanków. Ero tyczne sceny przeplatały się z sobą w szokujący sposób. Jednak, mimo wymowy obrazów, Ellie zdawała się być za uroczona znaleziskiem. Delikatnie gładziła je dłonią.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Ktoś poświęcił mu wiele czasu - szepnęła. - Nie zwra caj uwagi na treść, a zobaczysz, że tkanina mówi o miłości i dobrych intencjach ofiarodawcy. To ręczna robota i praw dziwy skarb. Musi się znaleźć w twoim muzeum - oznaj miła z zachwytem. Parker zdał sobie sprawę, że mimo nieprzyjemnych do świadczeń, Ellie wciąż widzi dobro we wszystkim, na co patrzy. Poczuł się niezręcznie. - Dobrze, Ellie - potulnie się zgodził. - Ale teraz już chodźmy. Odwiozę cię do domu - oznajmił zmęczonym głosem. - Och, oczywiście - przytaknęła, czując się winna, że zabiera mu zbyt wiele czasu. - Masz swoje sprawy, a tyle jest jeszcze do zrobienia. Parker puścił Ellie przodem i zamknął drzwi. Wsiedli do samochodu i w milczeniu podjechali pod jej dom. - Czy Sunny wspominała, że ma zamiar dziś u ciebie posprzątać? - Owszem. Powiedziałem, że nie musi tego robić, bo kogoś wynajmę. - A ona? - Ellie nie mogła powstrzymać uśmiechu. Podbiła ci oko czy tylko nakrzyczała? - Nic z tych rzeczy - powiedział i odwzajemnił uśmiech. - Zaproponowała, żebyśmy siłowali się na rękę. Jeśli prze gram, ona posprząta. Jeśli wygram, mogę sprowadzić ob ce kobiety. - Wygrałeś? - Nawet nie próbowałem. Gdy usłyszałem, jakim tonem mówiła o tych obcych kobietach, spytałem, kiedy mogła-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
by zacząć. Od razu mi uświadomiła, że liczycie na nowych mężczyzn, a nie dodatkowe towarzyszki. - To zajrzyjmy do ciebie i przekonajmy się, czy udało jej się przekopać ścieżki w warstwie kurzu. Twój dom długo nie widział sprzątaczki - dodała ze śmiechem. Nie czekając na jego zgodę, obróciła się na pięcie i ru szyła w stronę rezydencji. Parker doszedł do wniosku, że w czasie jego nieobecności Ellie przywykła do wydawania poleceń i zmuszania ludzi do uległości. Był ciekaw, jak za reaguje, gdy zacznie się o nią starać jakiś władczy mężczy zna. Jeśli uda mu się ściągnąć choć kilku facetów do mia sta, na pewno któryś zainteresuje się śliczną Ellie. Ostro przywołał się do porządku. To nie jego sprawa. Pokręcił głową z niezadowoleniem i otworzył drzwi swego domu. - Sunny to prawdziwy tajfun energii - powiedział z po dziwem, gdy zobaczył wysprzątane wnętrze. - Jakim cu dem dokonała tego w tak krótkim czasie? - Jest bardzo stanowcza i zorganizowana. Szczyci się tym, że umie pracować za dziesięciu. Zresztą wiedziała, gdzie co stoi i jak należy sprzątać, bo przecież zastępowała czasami wasza gosposię - przypomniała Ellie. Parker pamiętał, że w tamtych czasach Sunny miała mę ża i choć nie pracowała zawodowo, chwytała się różnych zajęć, by pomóc w utrzymaniu domu. - Miała jakieś wieści od Delwyna? - spytał, przypomi nając sobie, że gdy Sunny postanowiła urodzić dziecko, jej mąż opuścił Red Rose z inną kobietą. - Tak. Zadzwonił parę lat temu, błagając, by przyjęła go z powrotem. Tłumaczył, że ona przecież potrzebuje męż-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
czyzny. Odparła, że i owszem, ale on sam nie ma prawa do tego miana. - To do niej podobne. Dobrze mu tak. Moja matka za wsze ją lubiła. Ja zresztą też. - A co u twojej mamy? - Wszystko było w porządku, gdy rozmawialiśmy ostat ni raz - odparł sucho. Nigdy nie miał dobrego kontaktu z matką. Po śmierci ojca, gdy związała się z innym mężczyzną, ich stosunki się poprawiły, ale i tak czuł, że ilekroć na niego patrzy, widzi Micka Monroego. Powiedziała mu to wiele lat wcześniej i to nie przyczyniło się do polepszenia ich kontaktów. Parker spojrzał na Ellie nerwowo wyłamującą palce, i zrozumiał, że wyczuła gniew w jego głosie. - Wybacz, nie powinnam pytać - szepnęła. - Powin nam pamiętać, że rozstaliście się w gniewie, i trzymać bu zię na kłódkę. Ale ja zawsze muszę wetknąć nos w nie swo je sprawy, prawda? Teraz Parker rozgniewał się na dobre. Ellie znów się ob winiała. Wiedział, że pijany ojciec często obwiniał córki o wymyślone sprawy. Nie chciał, żeby uważała, że on też ją krytykuje. Natychmiast podszedł bliżej, ujął jej brodę i zaj rzał w oczy. - Możesz mnie pytać, o co chcesz. Przez wiele lat byli śmy sąsiadami i przyjaciółmi, pamiętasz? Teraz nie łączyły ich więzy przyjaźni, ale o tym nie za mierzał jej przypominać. To z jego winy ich kontakty ochłodły. Kiedy Mitzi powiedziała mu, że Ellie się w nim kocha, wystraszył się nie na żarty. Czy nie wiedziała, że
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Monroe'owie potrafią sprowadzać tylko nieszczęścia? A może wiedziała i to właśnie ją kusiło? Zamierzał ochro nić ją przed sobą. Szybko zrozumiał, że panny Donahue są kimś wyjąt kowym. Byli sąsiadami, byt ich rodziny zależał od pra cy u państwa Monroe, przyjaźnił się z Ellie. Dlatego tak ważna była dla niego uczciwość w kontaktach z dziew czyną. Nie chciał i nie mógł sobie pozwolić na związek z Ellie. Później zaś okazało się, że jego ojciec próbował uwieść jej matkę. Przyjaźń z dziewczynką z sąsiedztwa była beztroska, czysta i niewinna. Dlatego był tak wściekły i rozżalony, gdy dowiedział się o postępku ojca. Przerażało go, że Ellie mo że i jego posądzać o podłość. Musiał się trzymać od niej z dala, dlatego odepchnął ją, a kiedy opuszczał miasto, na wet się z nią nie pożegnał. Teraz znów był w Red Rose, Ellie wędrowała po jego sa lonie, a on odkrywał, że pewne uczucia wcale nie wygasły. A przecież był tym samym człowiekiem, co niegdyś. Sa motnikiem, który nie chciał i nie potrafił zbudować zdro wego związku z kobietą. Zupełnie jak jego ojciec. A Ellie należała do tych, którzy potrafili spędzić całe życie w jed nym miejscu i z jedną osobą. O ile uda się znaleźć tę właś ciwą. Parker zignorował ból, jaki sprawiła mu myśl o Ellie w ramionach innego mężczyzny. Powinien wyprzeć głu pie myśli z głowy. Myśli, które nie nawiedzały go od wielu lat. Gdy Ellie zniknie z horyzontu, będzie mógł zapomnieć o przeszłości i znów zająć się interesami. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Puścił jej brodę i jeszcze raz rozejrzał się dookoła. - Wygląda przyzwoicie - oznajmił. - Będę mógł nawet popracować - dodał sucho. - Och - westchnęła i splotła ręce na piersiach. - Wiem, że jesteś zajęty. Ja też muszę już wracać. Parker tylko skinął głową i postanowił zająć myśli pla nowaniem ekspansji swojej firmy. Jednak kiedy Ellie od wróciła się w drzwiach, miał ochotę zawołać ją i błagać, by została. Z trudem zwalczył niedorzeczną pokusę. Nie zamierzał jej zachęcać. Przygryzł wargę i udał, że zaczyna się niecierpliwić. Ellie potrząsnęła tylko głową i cicho za mknęła za sobą drzwi.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ PIĄTY
sc
an
da
lo
us
- Skoro spodziewamy się gości, potrzebujemy dla nich miejsca spotkań, prawda, Ellie? - spytała następnego ran ka Joyce Hives, gdy Ellie po raz trzeci napełniała jej filiżankękawą. - Tak - przytaknęła Mercy Granaham. - Dobrze byłoby mieć ich wszystkich na oku. Ellie pokręciła głową. Mimo że wielokrotnie o tym roz mawiały, wciąż dochodziło do nieporozumień. - Nie wydaje mi się, żeby nawiedziły nas tłumy męż czyzn - delikatnie przypomniała. - Jednak jeśli tak się stanie, powinnyśmy być przygoto wane - upierała się Delia. - Tak, oczywiście, ale... - Ellie chce powiedzieć, że nie powinnyśmy liczyć na zbyt wiele - wyjaśniła Lydia. - Red Rose jeszcze się nie zmieniło. - Wiem - smutno przyznała Delia. - Nie możemy żądać cudu od Parkera - Ellie chciała wyjaśnić sytuację do końca. - A ja w niego wierzę - oznajmiła Delia, kręcąc głową.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Wygląda na faceta, który potrafi rozkazywać innym męż czyznom. - O, tak - wtrąciła Sunny. - Tym zajmuje się przez całe dorosłe życie. Powiedzmy szczerze, kobiety też chętnie go słuchają - dodała złośliwie. - Zawsze był nielichym przy stojniakiem. - Ma cudowne, szerokie bary - rozmarzyła się EvangelinaPurcell. -I umięśnione nogi - szepnęła inna. -I słodki tyłeczek. Wprost nie można się oprzeć, że by go nie... - głos Rosellyn January przeszedł w pisk, gdy w drzwiach kawiarni niespodziewanie stanął Parker - ... dotknąć - dokończyła z rozpędu, krztusząc się kawą. Ellie przez chwilę walczyła z pokusą natychmiastowej ucieczki. Bała się, że Parker słyszał ich rozmowę. A na wet jeśli nie, to z pewnością zachodził w głowę, dlaczego wszystkie panie patrzą na niego z szeroko otwartymi us tami i zaczerwienionymi twarzami. Jedynie Sunny nie stra ciła rezonu i roześmiała się od serca. - Właśnie ciebie chciałyśmy zobaczyć - parsknęła, za chwycona komizmem sytuacji. Ellie nie podzielała entuzjazmu przyjaciółki. Spędzi ła bezsenną noc na wspominaniu uśmiechu i szerokich ramion Parkera. Właściwie to najchętniej zaczęłaby go unikać. - Moje panie - zagaił z uśmiechem. - Piękny dziś ma my ranek, nieprawdaż? A wy wyglądacie szczególnie uro czo i... wesoło - powiedział, puścił oczko do Sunny i spoj rzał w stronę Ellie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Chciałbym porozmawiać. Masz chwilę? Ktoś wyjął jej z dłoni dzbanek z kawą, ktoś inny odwią zał fartuszek i pchnął w stronę drzwi. Nieprzytomnie szu kała właściwych słów. - Przeszkadzasz mi w pracy - burknęła. Zamiast się obrazić, Parker tylko się uśmiechnął. - Dzień dobry, Ellie - powiedział i wyprowadził ją z ka wiarni. - Rozumiem, że nie spałaś najlepiej? - Skąd wiesz? - Nie potrzebuję innych wskazówek niż twój poranny na strój - zażartował. - Zresztą, kiedy wstałem koło drugiej, za uważyłem, że w sypialni na piętrze pali się światło. - O drugiej? - Mhm. Ja też nie najlepiej spałem. - Dlaczego? - Między innymi dlatego, że Red Rose to spore wyzwa nie - powiedział, unikając jej wzroku. - Powinniśmy mieć coś, co odróżni was od innych, podobnych miasteczek. - Różni nas brak mężczyzn i jakiegokolwiek przemysłu - żałośnie westchnęła. - To nie najlepsza reklama. - Wiem. Uważasz, że stanowimy beznadziejny przypa dek? W dodatku martwię się, bo niektóre panie wiążą ze zmianą sytuacji zbyt wielkie nadzieje. - A ty nie? - Oczywiście, że liczę na poprawę, ale jestem realistką - powiedziała, wzruszając ramionami. - Więc zróbmy po twojemu - zaproponował, pochyla jąc się nad nią.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie rozumiem. - Teraz mam jeszcze trochę pracy, ale... Spotkajmy się później i obejrzyjmy miasto cal po calu, oceniając prak tycznie, co możemy wykorzystać. -To zadziała? - Musi - odparł, patrząc jej prosto w oczy. Przez chwilę poczuła się tak, jak inne panie. Miała wra żenie, że Parker może wszystko. - Po to wyciągnąłeś mnie z pracy? - Zmusiła się, żeby przerwać czar i wypowiedzieć te słowa. - Nie - potrząsnął głową. - Chciałem wiedzieć, kto zaj muje się sprzątaniem w Red Rose. I nie chodzi mi o Sunny. Wczoraj wyświadczyła mi przysługę, ale dziś musi przecież być w swoim sklepie. - Firma sprzątająca? Hm... Cóż, chyba chodzi ci o mnie. - Ty zajmujesz się sprzątaniem? Ellie pokręciła głową. - Parker, zrozum, Red Rose jest za małe, żeby mieć pro fesjonalnych sprzątaczy. Zresztą mieszkańcy nie mają pie niędzy na takie usługi. Każdy sprząta sam. A jeśli zdarza się coś większego, wyciek z cysterny, powalone drzewo al bo sprzątanie za duże dla jednej osoby, zazwyczaj właśnie ja zajmuję się koordynacją prac. Dlaczego pytasz? - Czy to nie oczywiste? Czeka mnie sprzątanie całego hotelu, ale. - Tylko nie mów, że nie chcesz narażać mnie na takie wi doki. A może uważasz, że sobie nie poradzę? Zresztą, i tak miałam się tym zająć, kiedy skończę poranną zmianę. - Więc pomówmy o twoim wynagrodzeniu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie ma mowy. Pomagasz Red Rose i nie możesz po nosić dodatkowych kosztów. - W takim razie będę sprzątał z tobą. - Nie żartuj - prychnęła i przewróciła oczami. - Czy Monroe'owie kiedykolwiek sami sprzątali? - Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Poza tym nigdy nie jest za późno na naukę - oznajmił i pogroził jej palcem, gdy chciała zaprotestować. - Takie są moje warunki. - Przyjdę o dziesiątej, żeby zorientować się, czy masz szczotki i wiadra. Potem skoczę po środki czystości do dro gerii - powiedziała, rezygnując z protestów. - Bądź gotowy. - Będę - obiecał tonem, który sugerował raczej goto wość do pocałunków niż sprzątania łazienek. Kiedy odwrócił się i ruszył w swoją stronę, Ellie nie mog ła nie przyznać racji Rosellen. Rzeczywiście, Parker wyglą dał równie dobrze z tyłu. To był bardzo ciekawy dzień, stwierdził Parker w my ślach, przechadzając się z Ellie ulicami miasteczka. Najpierw odwiedził kawiarnię, a wszystkie panie miały tak zakłopotane miny, że musiały o nim plotkować. Sądził, że Ellie speszyła się tym incydentem, a jednak, tak jak za powiedziała, zjawiła się w u niego punktualnie o dziesią tej. Miała na sobie błękitną bluzeczkę, dżinsy podkreślają ce jej kształty, a kręcone, rozpuszczone włosy ukryła pod kraciastą chustką. Parker miał nadzieję, że ją zdejmie, ale nie mógł o to prosić, bo musiałby przyznać, że chciałby pa trzeć na jej ciemne, ciężkie loki. - Masz szczotki? - spytała bez zbędnych wstępów, więc
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wskazał jej karton pełen środków czystości i akcesoriów do sprzątania, które wygrzebał z szafy. - No, to bierzemy się do roboty - zarządziła i zagnała go do gałerniczej pracy na długie godziny. Zamiatali, odkurzali, szorowali podłogi, myli ściany i wynosili tony śmieci jak szaleni, a końca pracy wciąż nie było widać. - Zwolnij - jęknął po kilku godzinach, gdy Ellie bez wy tchnienia wyznaczała im kolejny cel. - Nie mamy czasu, jeśli chcemy przyjąć gości przed upływem miesiąca - mruknęła, ocierając pot ż czoła. - Znajdziemy czas - odparł, postanawiając zatrudnić więcej osób do sprzątania. Nie zamierzał się jednak do tego głośno przyznawać, bo spodziewał się gorących protestów z jej strony. W końcu uznał, że należy się im odpoczynek i zabrał Ellie z powrotem do „Red Rose Cafe", żeby ją nakarmić. Oczywiście, najpierw nalegała, żeby zapłacić za wspólny posiłek, a potem zamierzała obsługiwać gości, żeby odcią żyć zabieganą Lydię. Parker stanowczo zaprotestował. Teraz badali mocne strony Red Rose. - Jak tu spokojnie - westchnął, patrząc, jak zapadający zmierzch barwi wszystko na różowo. - Zawsze lubiłam letnie wieczory - szepnęła. - Czuję się wtedy, jakby otulał mnie ciepły, różowy kocyk. Parker natychmiast wyobraził ich sobie szczęśliwych, zmęczonych i okrytych puszystym kocem. - Cóż... - chrząknął zakłopotany. - Wiem, mężczyźni nie myślą o różowych kocykach.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Ellie się myliła. Przy właściwej kobiecie mężczyźni my śleli o wielu nietypowych rzeczach. - Lepiej wróćmy do naszych problemów - westchnęła po chwili milczenia. - Od czego zaczynamy? - Podsumujmy, co macie - zdecydował, rozglądając się dookoła. - Mieszkam tu całe życie i nie jestem obiektywna - od parła zmartwiona, podążając za jego spojrzeniem. - Cóż. Jest tu ładnie i czysto - zaczął. - To brzmi okropnie nudno - jęknęła. - Spokojnie, Ellie - roześmiał się. - Dopiero zaczynamy. - No, dobrze - zgodziła się bez przekonania. - Co jesz cze mamy? - spytała, gdy stanęli przed apteką. Rosellen January właśnie zamykała. Plotkowała z Delią, która już zdążyła zamknąć kwiaciarnię. - Macie kobiety. - To właśnie nasz problem, Parker. Mamy tutaj zbyt wiele kobiet. - Myślisz, że o to chodzi? - Nie. Uwielbiam każdą z nich. To nie one, nie my - po prawiła się szybko - stanowimy problem. - Właśnie. Wy jesteście częścią rozwiązania. To wy je steście przedsiębiorcami w Red Rose. Zresztą, czy nie przy szło ci do głowy, że jeśli chcecie zwabić mężczyzn, same je steście najlepszą przynętą? - Chyba nie sugerujesz, że powinnyśmy uwodzić męż czyzn, żeby zechcieli tu zostać? - powiedziała, zatrzymując się w pół kroku. Parker znów doświadczył erotycznej wizji. Ellie zachę-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
cająco przed nim tańczyła w kusym, błyszczącym, czerwo nym wdzianku, Potrząsnął głową. - Nie wszyscy ulegamy hormonom - oznajmił schryp niętym głosem. - Oczywiście, ale myślałam... - Nie będę kłamał - powiedział, zbywając machnięciem ręki jej przeprosiny. - Mężczyźni wiele czasu poświęcają na rozważanie, jak zwabić do swego łóżka kobietę, ale nie proponowałem, żebyście to wykorzystały. Miałem raczej na myśli podkreślenie waszych mocnych stron. To dzięki wam miasto jest ładne, przytulne i panuje w nim domowa atmosfera. Mężczyźni, wbrew pozorom, także tego szuka ją. Zobacz, tam kwitną róże. Poczuj zapach świeżo pieczo nego ciasta i posłuchaj, jak ktoś śpiewa dziecku kołysankę. Wielu dałoby się uwieść samej atmosferze Red Rose. - Więc dlaczego odeszli? - Bo potrzebowali pracy - westchnął. - To właśnie mu simy zapewnić. Już od dłuższej chwili analizował w myślach różne moż liwości. Niestety, kobiety Red Rose wydawały się samowy starczalne. - Martwię się, wiesz? - Wzięłaś na siebie zbyt wiele. Zawsze tak robiłaś. Na wet jako mała dziewczynka opiekowałaś się młodszymi siostrami i prowadzałaś je niczym kwoka. Teraz robisz to samo dla przyjaciółek. - Nie ma nic złego w tym, że chcę pomóc - odparła ze zmarszczonymi brwiami. - Oczywiście, jeśli nie przeżywasz tego za mocno. A ty
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
jesteś bardzo spięta - powiedział, położył jej dłonie na ra mionach i zaczął delikatny masaż. - Odpręż się - poprosił, gdy nerwowo podskoczyła. - Nie będę robił nic więcej. - Jesteś w tym świetny - wymruczała po chwili. - Pew nie masz sporą praktykę. - Cóż, zdarzało mi się od czasu do czasu.... - nie po trafił skłamać. - Aleś ty skromny, Parker - zaśmiała się. - Znałam dziewczyny, które oddałby wszystko za masaż wykonany twoimi dłońmi. - Ty też? - spytał, wspominając słowa Mitzi. - Ja? Nie żartuj - prawie wykrzyknęła i spróbowała się wywinąć spod jego rąk. A jednak Mitzi zapewniała go, że Ellie się w nim durzy. Cóż, najwyraźniej do tej pory nie pozostał ślad po tamtych uczuciach. Może nawet wstydziła się ich? Powinien przyjąć to do wiadomości. - Nie ruszaj się, jeszcze nie skończyłem - burknął, sta rając się nie zwracać uwagi na aksamitną, rozgrzaną skórę dziewczyny. - Nie chciałem cię rozzłościć. - Naprawdę przypominam ci kwokę? - Opis pasuje - zażartował. - A jak tam siostry? - Martwię się o nie - westchnęła. - Cztery z nich, Allie, bliźniaczki Becca i Judy oraz Suze wyprowadziły się już dawno. Nie mogły znieść, że życie ucieka z Red Rose. Chciały mieć więcej możliwości, wolności i zabawy, niż mogły tu znaleźć. Lana i Ronnie młodo wyszły za mąż za nieodpowiednich facetów, rozwiodły się i straciły nadzieję. Mieszkają w Red Rose,. Nie chcę, żeby zgorzkniały - szep-
Pona & Irena
nęła, wyciągając dłoń i niemal dotykając Parkera, który czuł, że w tej chwili mógłby jej wszystko obiecać. - My ślisz, że uda się je uratować? - Nie sądzę, żeby Red Rose odzyskało swój dawny wi gor - szczerze powiedział. - Ale mogę ci obiecać, że zrobię, co w mojej mocy, by je ożywić. Może dzięki temu uwolnię się od przeszłości i spojrze nie Ellie nie będzie mnie prześladować do końca życia, po myślał.
sc
an
da
lo
us
Parker wpatrywał się w ekran komputera, na którym wid niała długa lista nazwisk. Lekarze, prawnicy, właściciele spó łek, bogaci marzyciele. Co mogło ich skusić w Red Rose? Na razie nie miał pojęcia, ale na wszelki wypadek wykre ślił notorycznych podrywaczy. Lista skróciła się, lecz to wca le nie przybliżyło Parkera do celu. To nie byli ludzie, którym wystarczyłaby domowa atmosfera i czyste ulice Red Rose. - Do diabła! - zaklął i zaczął przemierzać pokój nie cierpliwym krokiem. Przewracał całe firmy do góry nogami, wynajdywał fa chowców od wszystkiego i potrafił ocalić spółkę od ruiny. Nie umiał jednak wymyślić nic, co uchroniłobyiniasteczko od powolnej śmierci, gdy znikło główne miejsce zatrudnie nia. Nie nadawał się do tego. Zresztą nawet jego madca nie nawidziła tego miejsca. Sam stąd odszedł, nie oglądając się za siebie. Jak miałby zachwalać Red Rose, skoro sam stąd uciekł i nigdy nie planował powrotu? - Trudno, stary - powiedział na głos. - Przyjechałeś tu w dobrej wierze, więc musisz myśleć i szukać rozwiązania.
Pona & Irena
Wiedział, że tak naprawdę robi to dla Ellie. W tym mie ście mieszkała kobieta, która budziła w nim dawno zapo mniane uczucia i opiekuńcze instynkty. Robił to, bo mu na niej zależało. Bo jej pragnął. Jęknął i pobiegł do łazienki, żeby schłodzić rozpalone ciało pod strumieniem wody. Zimny prysznic nie zmył jednak zdenerwowania i Parker z powrotem zaczął wędro wać po pokoju, łamiąc sobie głowę nad wyborem właści wych kandydatów.
sc
an
da
lo
us
Ellie wpatrywała się w księżyc, wznoszący się nad starym, wiktoriańskim domem rodziny Monroe. Tym razem nie smuciła się, że po sąsiedzku nikt nie mieszka. W każdym ok nie paliło się światło i dobiegały ją dźwięki nastrojowej muzy ki. Była dość głośna, chociaż północ już dawno minęła. Parker musiał oszaleć, pomyślała. A może nie oszalał, tylko spędzał upojną noc z kobietą? Wiele mieszkanek Red Rose wodziło za nim tęsknym wzrokiem. Tak długo by ły samotne... Delia oznajmiła ostatnio, że zamierza posłać Parkerowi kwiaty, bo musi mu być smutno samemu w ta kim wielkim, pustym domu. Inne panie też posyłały mu drobne podarunki ze swych sklepów. Z pewnością były mu wdzięczne za poświęcenie, ale Ellie podejrzewała, że to nie jest jedyny powód. Poza tym należał do osławionej rodziny Monroe. Ci mężczyźni cieszyli się reputacją niezaspokojonych ogierów. Myśl ta pojawiła się nieproszona w głowie Ellie. Przecież Mick Monroe wtargnął nawet do jej rodziny. Czy Parker uwodził teraz którąś z jej przyjaciółek?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Nagle Ellie przypomniała sobie jego dotyk i pocałunek Zaczęła szybciej oddychać, a myśli zasnuła mgiełka pożąda nia. Od niezaspokojonej tęsknoty rozbolało ją całe ciało. - Głupia kobieto - powiedziała na głos. - Jesteś taka sa ma, jak twoje siostry i Sunny. Przestań myśleć o tych rzeczach i wracaj do łóżka! To nie twoja sprawa, co robi Parker. Zanim zmusiła się, żeby odejść od okna, w domu na przeciwko, w jednym z okien, dostrzegła sylwetkę mężczy zny. Był ubrany i niecierpliwym gestem przegarniał wło sy. Nie wyglądał jak ktoś planujący upojną noc, raczej jak ktoś, kto boryka się z licznymi problemami. Ellie podejrzewała, że to z powodu wyzwania, które mu rzuciła. Poczuła wyrzuty sumienia. Nagle sobie przypo mniała, że gdy jako dzieci wpadali w kłopoty, pocieszali się gorącą czekoladą. Niewiele myśląc, pobiegła do kuchni. Po dziesięciu minutach pukała do jego drzwi z dwoma parującymi kubkami. Parker otworzył i zmarszczył brwi na jej widok. Rozchy lona koszula ukazywała szeroką klatkę piersiową, a wilgotne włosy rozsypywały się w nieładzie. Wyglądał oszałamiająco męsko i w niczym nie przypominał małego chłopca, o któ rym tak niedawno myślała. Z trudem przełknęła ślinę. - Zobaczyłam światło - zaczęła łamiącym się głosem. Nagle uświadomiła sobie, że przyszła do niego w środku nocy w rozchełstanym, puszystym, różowym szlafroczku. Ciekawe, czy jestem jedną z wielu żałosnych kobiet, któ re nachodziły go po nocy i oferowały jedzenie i pociechę, pomyślała. - Nie! - krzyknęła w nagłej panice.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
-Nie? Spojrzała w zmęczone oczy Parkera i zobaczyła, że się uśmiechał. Przełknęła ślinę i prześliznęła się pod jego ra mieniem, uważając, żeby go nie dotknąć. - Zobaczyłam, że nie śpisz i krążysz po pokoju, więc przyniosłam ci gorącą czekoladę - paplała, stawiając kubki na stole. - A teraz już pójdę. - Ja nie gryzę, Ellie. A przynajmniej nie małe, różowe, pu szyste króliczki - oznajmił, bawiąc się brzegiem jej rękawa. Ellie zabrakło tchu i rzeczywiście poczuła się jak króli czek w obliczu drapieżnika. - Wiem o tym - wykrztusiła. - Między nami zawsze by ło inaczej. Przez chwilę Parker wpatrywał się w nią bez słowa. Po tem powoli skinął głową. - Racja. Dzięki za czekoladę, na pewno pomoże mi za snąć. Do tej pory łamałem sobie głowę nad problemami Red Rose. - Wymyśliłeś coś? - Niewiele - przyznał, ale sięgnął po wydruk z kompu tera i podał jej listę. - To nasi kandydaci? -Potencjalni inwestorzy. Ten zajmuje się produkcją ciężkiego sprzętu rolniczego, tamten ma przedsiębiorstwo produkujące komponenty elektryczne, następny zajmuje się sprzętem sportowym. Nie sądzę, by chcieli się tu prze prowadzić, ale nie wykluczam, że rozważą otwarcie swoich filii w Red Rose. Zapewniłoby to wam dodatkowe miejsca pracy i pomogło przyciągnąć mężczyzn.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Dlaczego wybrałeś właśnie ich? - Bo tych gałęzi przemysłu nie ma w Red Rose - wy jaśnił z westchnieniem. - Ale nie jestem pewien, czy będą zainteresowani. - To dlaczego próbujesz? - Są mi winni przysługę - wyjaśnił niechętnie. - To przyjaciele, którzy dzięki mnie poznali swoje żony. Ton Parkera sugerował, żeby nie zgłębiała tej sprawy, ale Ellie i tak domyśliła się, w czym rzecz. Ci mężczyźni po żenili się z kobietami, które kiedyś były jego partnerkami. Swoje szczęśliwe związki zawdzięczali temu, że Parker był niestały w uczuciach. Powinno ją to zaboleć. Tymczasem ta myśl wydała się jej szalenie zabawna. Niewiele myśląc, wspięła się na palce i zarzuciła mu ręce na szyję. - Jesteś genialny! - zawołała i o sekundę za późno do strzegła płomień w jego bursztynowych oczach. Parker pochylił głowę i gorąco ją pocałował. - A mnie się zdaje, że tracę zmysły - wyszeptał między pocałunkami.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ SZÓSTY
sc
an
da
lo
us
Parker ją całował, a myśli Ellie leniwie wirowały. Nie na tyle jednak, by nie wiedziała, czyje wargi błądzą po jej us tach. Nagle zapragnęła zrzucić szlafrok i wsunąć palce pod koszulę Parkera. Chciała poczuć to, co inne kobiety, które spędzały z nim noce. Dziś zapragnęła być kimś innym. - Och, nie - jęknęła zawstydzona swoim zachowaniem. Parker natychmiast przerwał pocałunek i delikatnie się odsunął. Wygładził jej szlafrok i przesunął dłonią po po liczku. - Nie powinienem być obok ciebie nocą. Ludzie wtedy robią rzeczy, na które nie odważyliby się w ciągu dnia. Nie chciałem tego. - Wiem - odparła, siląc się na spokój, choć jej serce biło niespokojnie, a dusza wyła z bólu. - Już w porządku. Zrobiła to, czego najbardziej się obawiała. Pozwoliła mu dostrzec, jak bardzo ją pociągał i jak mocno go pragnęła. - Nieprawda - potrząsnął głową. - Nie powinniśmy te go robić. Odprowadzę cię do domu, Ellie. - Nie trzeba. Przecież to dwa kroki. - Wiem. Jednak cię odprowadzę. I nie przychodź więcej do mnie w nocy. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Przytaknęła, wyprostowała ramiona i pomaszerowała do domu. Czuła się jak skarcona dziewczynka. Noc była ciepła i piękna, lecz Ellie tego nie zauważała. Była boleśnie świadoma obecności mężczyzny u swego boku. Gdy do tarła do drzwi domu, przystanęła, odwróciła się i spojrzała Parkerowi prosto w twarz. - Mam dwadzieścia dziewięć lat, Parker. To nie było ko nieczne. - To czemu mi na to pozwoliłaś? - Bo czułeś się winny i uznałeś, że to ci poprawi nastrój - burknęła. - Ale wiesz co? - Tak? - Niepotrzebnie się martwisz. Sama wybieram, z kim chcę się całować. - To chyba ja zrobiłem pierwszy krok... - Ale ja ci na to pozwoliłam. - A gdybyś nie miała ochoty? - Pamiętasz Billa Thornbridge'a? - Tego, który opisywał swoje randki, a potem robił ko pie i pokazywał innym chłopcom? - Nie wiedziałam, że robił coś takiego, ale to do niego podobne - mruknęła z niesmakiem. - Próbował dopisać cię do listy zaliczonych dziewczyn? Chyba będę musiał go odszukać i rozkwasić mu nos. - Za późno. Sama się tym zajęłam. Więc widzisz, że po trafiłabym powstrzymać cię od pocałunku. Parker rozbrajająco się uśmiechnął i znów pogładził ją po twarzy. - Mój nos i ja dziękujemy ci za wyrozumiałość. Ellie?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
-Słucham. - Mówisz, że chciałaś, żebym cię pocałował? Chyba się nie przesłyszałem? Sama się nad tym zastanawiała. Oczywiście, w głę bi ducha marzyła o jego pocałunkach i wierzyła w bajki o szczęśliwych zakończeniach. Ale na jawie? - Chciałam się przekonać, czy w plotkach było ziarno prawdy - oznajmiła. - W jakich plotkach? - Że całujesz najlepiej w kraju. - Ciekawe - westchnął zaskoczony. -I co? O ile zdążyła się zorientować, całował najlepiej na świecie. - Jeszcze się nie zdecydowałam - wymamrotała. - Ale Parker. -Tak? - Nie rób tego więcej - poprosiła. - Nie zrobię nic, czego nie będziesz sama chciała, Ellie - obiecał. Popatrzyła na niego i bez słowa weszła do domu. Za mknęła drzwi i osunęła się na podłogę. Delikatnie dotknę ła opuchniętych od pocałunków warg. - Nie zrobi nic, czego nie będę chciała - szepnęła zamy ślona. - To... dobrze. Niestety, czuła, że to nie jest takie proste. Chciała, że by ją całował. A teraz już wiedziała, jak to jest być w je go ramionach. Emocje, które tłumiła przez te wszystkie la ta, wybuchły z nową siłą. Może powinna poprosić Parkera o listę potencjalnych inwestorów i podziękować mu za po-
Pona & Irena
moc? Wtedy on odjedzie, a ona będzie mogła wrócić do swojej nudnej egzystencji.
sc
an
da
lo
us
Następnego dnia rano pod dom Parkera podjechał sa mochód z czterema mężczyznami, których wynajął do sprzątania, i furgonetka dekoratora wnętrz, pełna wzorów tapet, wykładzin i próbek farby. Chester Atchinson, mimo że z wyglądu przypominał tęgiego zabijakę, był najlepszy na rynku. Był również po twornie drogi, ale Parker uznał, że mina Ellie, gdy zoba czyła wysiadającego z różowej furgonetki draba, była warta każdych pieniędzy. - O, tak - zaśmiał się rubasznie Chester, patrząc na bu dynek. - Z pewnością będę miał tu pole do popisu! Ellie z przerażeniem zerknęła na Parkera. - Jak myślisz, co on chce zrobić? - szepnęła. - Nie mam pojęcia - odparł z uśmiechem. - Ale kie dy wspomniałem mu o twoim pomyśle z minimuzeum, był zachwycony. Po prostu pozwólmy im działać - do dał, wskazując grupkę mężczyzn w skupieniu lustrujących okolicę. - Zeb i jego brygada uwiną się ze sprzątaniem w mgnieniu oka. - Posprzątałabym za darmo. - Gniewnie tupnęła nogą. - Nie - potrząsnął głową. - Uważasz, że nadajesz się na niewolnicę? Rozmawialiśmy już o tym - oznajmił i mach nął dłonią, gdy znów zamierzała zaprotestować. - Zresztą nieważne. Nie mógłbym spokojnie patrzeć, jak mordujesz się, sprzątając na kolanach. Było to oczywiste kłamstwo. Nie dlatego, że patrzenie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
na pracującą Ellie sprawiłoby mu przyjemność. Po prostu gdy tylko wyobrażał ją sobie w tej kuszącej pozycji, oble wała go fala żaru. - Zresztą mam względem ciebie inne plany - oznajmił zduszonym głosem. - Plany? - Teraz jej głos się załamał i Parker zdał so bie sprawę, że musiał patrzeć na nią tak, jakby zamierzał ją schrupać. - Nie tego rodzaju plany - z przymusem się roześmiał. - Chodź, coś ci pokażę - powiedział i poprowadził ją do swego wozu. Ellie poszła za nim bez protestu. Chyba zapomniała, że nie można mi ufać, pomyślał. Mężczyzna nie składa tego rodzaju obietnic, jeśli nie myśli o czymś dokładnie prze ciwnym. A jednak jej bezgraniczne zaufanie pomagało mu właściwie się zachować. Zacisnął zęby i pomógł jej wsiąść do auta. Nie zamienili ani słowa, póki nie podjechali pod opuszczoną fabrykę. Gdy Parker zatrzymał samochód, El lie pytająco na niego spojrzała. - Chcę przywieźć tu Chestera, jak tylko skończy z hotelem - wyjaśnił. - To miejsce stanowi hańbę dla miasteczka. - Chcesz ponownie otworzyć fabrykę? - spytała z na dzieją. - Ellie, nie mam pojęcia o przemyśle obuwniczym i je stem pewien, że fabryka znów by upadła. - Spodziewałam się tego - przyznała ze smutkiem. Nawet jeśli Sunny i Rosellen przysięgają, że kobiety w Red Rose wydają więcej pieniędzy na buty niż ktokolwiek na świecie. Zatem czemu...
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pomyślałem, że Chester wprowadzi tu parę poprawek i zamieni to w rodzaj domu kultury. Wiem, że macie ka wiarnię i nie potrzeba wam miejsca spotkań poza miastem, ale przynajmniej poprawi się wygląd tego paskudztwa. - Parker, wyrzucasz pieniądze w błoto. - Alternatywą jest zburzenie budynku, a wtedy wszyscy uznają, że zamiast odbudowywać miasto, niszczę je. - Może masz rację, ale nie ściągnęłyśmy cię tu po to, żeby narażać na dodatkowe koszty. Nie zwróci ci się nawet to, co włożysz w hotel. - Mówisz tak, jakbym nie był odpowiedzialny za dwa monstrualne obiekty, które straszyły was przez wiele lat. Prawda jest taka, że zostawiłem was z bałaganem po rodzi nie Monroe. To będzie małe zadośćuczynienie. - No, nie wiem - zawahała się, a Parker złamał swą obietnicę i delikatnie przeciągnął kciukiem po jej ustach. - Lepiej wymyśl coś dla Chestera, bo chciałbym, żeby budynek wreszcie dopasował się do miasteczka. Ja nigdy nie zwracałem uwagi na takie rzeczy. - Już jako mały chłopiec byłeś zbyt zajęty planowaniem, co będziesz robił, gdy opuścisz Red Rose - przypomniała z uśmiechem. - Spraw, żeby Red Rose dostało to, co najlepsze, Ellie - powiedział cicho. - Dajesz mi wolną rękę? - zdziwiła się. - Oczywiście. - W takim razie prowadź do Chestera. Przez chwilę Parker miał ochotę odmówić. Uświadomił sobie, że dekorator jest pożeraczem niewieścich serc. Nie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
zamierzał pozwolić na to, by Ellie stała się jednym z jego licznych trofeów. Gdy dojechali na miejsce, postanowił zamienić z Ghesterem parę słów na osobności. Wysiadł z wozu i podszedł do niego. - Ellie poda ci wszystkie niezbędne informacje o mia steczku, mieszkańcach, hotelu i fabryce. I będzie to jedyna rzecz, którą od niej weźmiesz. Rozumiemy się? - Lecisz na nią, Parker? - spytał przystojniak, zerkając ciekawie na dziewczynę siedzącą w samochodzie. - To nie tak. - A jak? - spytał szybko dekorator z nagłym zaintere sowaniem. Do diabła, zaklął w myślach Parker. Zamiast go odstra szyć, mam mu zachwalać Ellie? - Powiem ci, Chester. Jestem jej opiekunem. Jeśli jej choć dotkniesz, gorzko pożałujesz. Wycofam wszystkie pieniądze i odbiorę ci obiecane zlecenie na hydraulikę. Za trudnię Jamesa Loyda. - Przecież to idiota. - Za te sumy da z siebie wszystko. A ja będę spokojny o Ellie. - Przecież jestem najlepszy. - Zgadza się, i wolę, żebyś to ty się tym zajął. Myślałem na wet o podwyżce, jeśli uwiniesz się przed terminem, ale... - Załatwione, za dziesięć procent ponad to, co uzgodni liśmy - oznajmił Chester z szerokim uśmiechem. - Chło pie, ale cię wzięło! Prawdę mówiąc, dziewczyna jest śliczna niczym kwiatuszek, ale ja wolę bardziej konkretne babki.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Jest też ciut za młoda i wygląda na damę, której nie składa się frywołnych propozycji, ale skoro ty się nią interesujesz, musi w niej być coś więcej... Parker przeciągle jęknął. A Chester roześmiał się i uniósł ręce w geście udawanego poddania. - Będę niczym mnich - powiedział. - Jeśli ktoś zerwie ten kwiatek, to na pewno nie ja. - Lepiej postaraj się przy projektach, Chester - powie dział groźnie Parker. - To będzie czysta przyjemność, przyjacielu. A teraz dawaj tu tę małą. Pogawędzimy sobie - oznajmił, a widząc spojrzenie Parkera, uśmiechnął się jeszcze sze rzej. - O historii Red Rose, ma się rozumieć. Mnóstwo nudnych szczegółów, które pozwolą ożywić oba budynki - wyjaśnił. - A skoro dama kocha miasteczko, renowa cja na pewno ją uszczęśliwi. Będzie bardzo wdzięczna. Kto wie, jak zechce to wyrazić? - zapytał, roześmiał się ze swojego żartu, podszedł do samochodu i wyciągnął dłoń na powitanie. Parker nie miał pojęcia, co mógł powiedzieć, ale Ellie rozpromieniła się w uśmiechu. Wyglądała na zadowoloną i rozluźnioną. Dlaczego przy nim taka nie była? Nie powinno go to obchodzić. A może nie potrafił znieść myśli, że nie jest bożyszczem każdej napotkanej ko biety? Matka mówiła mu, że taki właśnie był jego ojciec. Mówiła też, że Parker bardzo go przypomina. To były jed ne z jej ostatnich słów, zanim opuścił dom. Chciał, żeby je cofnęła, ale nigdy tego nie zrobiła. Od tamtej pory bardzo rzadko się kontaktowali.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Nagle poczuł przemożną potrzebę zadzwonienia do do mu. Dziwne... - Parker? - usłyszał zakłopotany głos Janette Arlington. Nic dziwnego, pomyślał. Dzwonił do niej jedynie w świę ta i imieniny. - Witaj, mamo. Tak, to ja. - Wspaniale cię słyszeć. Tylko... - odparła i głos jej się załamał. - Parker, czy stało się coś złego? Wszystko było źle. Z powrotem wylądował w Red Rose i w dodatku marzył o Ellie w zakazany sposób. - Wszystko w porządku. Pomyślałem, że może chcia łabyś wiedzieć, że jestem w Red Rose i zatrzymałem się w rezydencji. .- Jesteś w Red Rose? Po co? - spytała podniesionym gło sem. - Mówiłeś, że twoja noga więcej tam nie postanie. - Mówiłem, byłem pewien, że tego nie chcę i, do diabła, nie mam pojęcia, co tu robię. Panie z Red Rose chcą, żeby miasteczko odżyło i poprosiły mnie, żebym sprowadził tu z powrotem mężczyzn. Były bardzo... przekonujące - po wiedział niepewnie i ze zdumieniem usłyszał chichot Ja nette.-Mamo? - Wybacz, Parker. Ale miałeś taki zmartwiony i zmie szany głos... Nie mogę sobie przypomnieć, żeby cokolwiek aż tak wytrąciło cię z równowagi. Zawsze wiedziałeś, czego chcesz, i zawsze nie znosiłeś Red Rose. Parker pamiętał doskonale dzień, w którym wszystko się zaczęło. Pewnego dnia odwiedził go kuzyn, Giles Monroe. Mieli wtedy po dziesięć łat. Po kilku godzinach zaba wy z przyjaciółmi Parkera, Giles oświadczył, że wszyscy Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
opowiadają, jakim oszustem i kobieciarzem jest jego oj ciec. Parker nie chciał uwierzyć, lecz kiedy spytał matkę, była tak smutna, że domyślił się prawdy. Od tej chwili znie nawidził ojca i miasteczko. -Synu? - Tak, mamo, jestem. Miałaś rację. Nie chciałem wra cać. Przyjechałem tu tylko na kilka tygodni. Nie masz nic przeciwko temu, że zatrzymałem się w rezydencji? - To twój dom, Parker. Ojciec zapisał ci go w testa mencie. - Powinien go przekazać tobie. -I tak nigdy go nie lubiłam. - Tak mi przykro. Los nie był dla ciebie łaskawy. Czy te raz... masz się dobrze? - Och, Parker. - Wiem. Nigdy nie dzwonię. Czemu miałbym to robić właśnie teraz? - Rozumiem, czemu nie dzwoniłeś. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale mam nadzieję, że zadzwoniłeś, bo po trzebowałeś matki. - To prawda - przyznał zaskoczony. - To dobrze. Czy bardzo ci ciężko? - Nawet nie tak bardzo - odparł jeszcze bardziej zdzi wiony swoimi uczuciami. - Czuję się jak w domu, wszyst kie te kobiety liczą, że dokonam cudu, a ja... - Wiem, kochanie. Tak samo było z twoim ojcem. Pró bował ratować starą fabrykę obuwia, nawet długo potem, gdy straciło to jakikolwiek sens. Czuł presję odpowiedzial ności. To miasto potrafi dać w kość, prawda?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Z początku Parker też tak myślał, ale stopniowo przestał postrzegać to jako kłopot. Polubił samodzielne kobiety Red Rose. No i była jeszcze Ellie. - Żal mi tych wszystkich kobiet. Nie chcę ich zawieść. - Nie wydaje mi się, żeby do tego doszło, kochanie. Je steś silniejszy, niż myślisz. W końcu ty jeden miałeś tyle odwagi, by opuścić Red Rose. My z ojcem zostaliśmy i sam wiesz, że to nie skończyło się dobrze. - To nie miasto było przyczyną twoich kłopotów, tyl ko on. - Nic nie jest tak proste, na jakie wygląda, Parker - po wiedziała Janette, wzdychając. - Czasem żałuję, że nie mo gę cofnąć czasu. - Nie musisz. Po prostu bądź teraz szczęśliwa. -Jestem. I to bardzo. Edward jest dobrym mężem i przyjacielem. Ty też powinieneś odnaleźć szczęście. Je śli wymyślę coś w sprawie miasteczka, dam ci znać. Po to dzwoniłeś, prawda? - Częściowo. Ale tak naprawdę to chciałem usłyszeć twój głos. Wiem, że to brzmi niedorzecznie - bąknął za wstydzony. -Nie dla mnie, synu. Uważam to za wielki komple ment. Dbaj o siebie i nie przejmuj się tak bardzo kłopota mi Red Rose. To już nie jest twój dom. Jednak kiedy przerwali rozmowę, Parker zdał sobie sprawę, że tym razem matka nie miała racji.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ SIÓDMY
sc
an
da
lo
us
Minęły trzy kolejne dni, a Parker wciąż spędzał bezsen ne noce na niespokojnych przechadzkach po sypialni. Ellie mogła dostrzec jego sylwetkę pojawiającą się w kolej nych oknach. Bardzo chciała do niego pójść, zapytać, jak mu idzie, zaproponować towarzystwo i gorącą czekoladę, ale wiedziała, że byłoby to kuszeniem losu. Zresztą gdyby Parker coś nowego wymyślił, natychmiast by jej o tym po wiedział. Musiała jednak przyznać, że ostatnio jej sąsiad pracuje bardzo intensywnie. Codziennie był w hotelu i w fabryce, a gdy tylko wracał do domu, telefonował albo siadał przy komputerze. Ilekroć go widywała, był spięty i nieobec ny myślami. Czuła się coraz bardziej winna, że oderwała go od jego wygodnego życia i ściągnęła do Red Rose. Nie w porządku wydało jej się też, że tylko Parker ponosi ca łość kosztów i odpowiedzialność za ożywienie miasteczka, którego nawet nie lubi. Zdecydowała, że nadszedł najwyż szy czas, by pobudzić mieszkańców do działania. Właśnie dlatego następnego ranka stanęła na środku kawiarni i zaczęła łomotać łyżką w garnek, próbując zwró cić na siebie uwagę gości.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Co ty wyprawiasz, Ellie? - spytała Sunny, krzywiąc się na hałas. - Chcę, żebyście mnie posłuchały. Musimy wreszcie po ważnie porozmawiać. - O czym? -O mężczyznach... Nagłe, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gwar ucichł, a wszystkie oczy zwróciły się na nią w skupieniu. Ellie roześmiałaby się, gdyby nie dowodziło to powagi sy tuacji. - A dokładniej o Parkerze - dokończyła. - Dobre wieści? - chciała wiedzieć Delia. - Dostał od powiedzi na zaproszenia, które rozesłał? Ellie nie miała pojęcia. Nie widziała go od kilku dni i podejrzewała, że to ze względu na brak postępów. - Chodzi o to, że jeśli mamy zrobić pokaz możliwości miasteczka, to powinnyśmy zacząć przygotowania. - Ja tam jestem gotowa, jak nigdy w życiu - oznajmiła niespodziewanie Lydia. - Ja też - westchnęła Sunny. - A jak na razie, Par ker jest jedynym sensownym mężczyzną w tym mieście i zajmuje się tylko niektórymi - prychnęła, wymownie patrząc na Ellie. - Panowie z brygady remontowe; się nie liczą, bo mówią tylko o powrocie do domu. A jeśli cho dzi o Chestera Atchinsona, to za bardzo działa mi na nerwy. Ciekawe, pomyślała Ellie. Jeszcze nie słyszała, żeby jaki kolwiek mężczyzna wytrącił Sunny z równowagi. - Jak to? Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zignorował zaczepki Sunny - szepnęła Lydia teatral nie. - A tego nie przepuści nikomu. - Nie zamierzam o nim rozmawiać - burknęła Sunny. - Lepiej pomówmy o Parkerze. - Skoro on stara się sprowadzić tu mężczyzn, my po winnyśmy zrobić coś, by ich zatrzymać - wyjaśniła. - To nie jest w porządku, żeby o wszystkim musiał sam my śleć. To nasze miasto i my jesteśmy za nie odpowiedzialne. Więc... co takiego mamy, co pozwoli nam ściągnąć i za trzymać tu mężczyzn? W kawiarni zapadła nagła cisza, tylko Delia westchnęła i poczerwieniała. - Mamy.... ciała - odezwała się cicho. - Owszem - przytaknęła Ellie. - Ale możemy założyć, że już widzieli kobiece ciała, może nawet nagie. A przynaj mniej większość z nich. Czy mamy coś, co nas odróżnia od reszty świata? - Świetnie gotujemy - oznajmiła Sunny. - To prawda - zgodziła się Ellie. - Ale musimy pamię tać, że to mężczyźni z dużych miast i tam mają możliwość spróbowania przeróżnych kuchni. - No to co mamy zrobić? - zmartwiła się Joyce Hives. - Chyba więcej tego, co robiłyśmy do tej pory. Oprócz podkreślania kobiecego charakteru miasteczka, powinny śmy zorganizować coś, co spodoba się też mężczyznom. Gdy odwiedzi nas kobieta, poczuje się jak w domu. Mamy kolory, kwiaty, dobre jedzenie i świetne sklepy. Ale męż czyzna? Potrzeba nam czegoś, co przemówi do jego upo dobań - z zapałem mówiła Ellie. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Oprócz pięknych kobiet i dobrego jedzenia? - zasta nowiła się Lydia. - A może powinnyśmy zapewnić im ja kieś miejsce, gdzie mogliby się spotykać, omawiać swoje męskie sprawy i grać w pokera? - Ech, to taki stereotyp - zaprotestowała Evangelina Purcell. - Jasne, ale ja nie odmówię, gdy jakiś pojawi się wreszcie na horyzoncie - oznajmiła Sunny. - Najlepiej bardzo umięś niony, żeby nie wystraszył się kobiety solidnej budowy. - Męskie rozrywki... - zamyśliła się Mercy Granahan, która prowadziła butik. - A może sporty? Od lat nie mieli śmy żadnej porządnej drużyny sportowej w Red Rose. -Nie mamy tu tylu mężczyzn, żeby skompletować skład. Każdy woli inny sport - wytknęła Rosellen. - To skompletujmy kobiecą drużynę. - Czy mężczyźni będą chcieli coś takiego oglądać? - Przekonamy się - oznajmiła Mercy. - A nawet jeśli nie, same się trochę zabawimy. -Mercy ma rację - powiedziała zamyślona Ellie. Przez ostatnie lata zaniedbałyśmy pewne sprawy. Mamy nawet boisko. Jestem pewna, że jeśli się postaramy, znaj dziemy chętnych do gry. - Mogłabym uszyć stroje - zaproponowała Cynthia Barnette. - Takie z maleńkimi różyczkami na kieszonkach. - W przerwie meczu mógłby grać zespół, a na koniec można zrobić przyjęcie z grillem. Kolejne panie zapalały się do pomysłu i podrzucały no we sugestie. Ellie poczuła, że robi jej się ciepło na sercu. Przyjazd Parkera naprawdę podziałał ożywczo.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tu też mogłybyśmy wprowadzić pewne zmiany wtrąciła Lydia, lustrując kawiarnię. - Podoba mi się wy strój, ale czy mężczyzna czułby się tu równie swobodnie? Powinnyśmy otworzyć drugą salę, którą dawno zamknę łam, wstawić tam parę męskich mebli i drobiazgów, zmie nić kolorystykę i może dodać kominek albo piec? A stoliki przystosować do gry w szachy i karty. - Sama lubię szachy - przyznała Joyce. - To wspaniale, bo nie zamierzam zamykać żadnej z części, tylko poszerzyć działalność - wyjaśniła Lydia. Gwar rósł, bo coraz więcej kobiet ośmielało się rzucać kolejne pomysły. Ellie uśmiechnęła się i rozejrzała dookoła. W drzwiach stał Parker. Nagle okazało się, że ma wilgotne dłonie, sucho w ustach i brakuje jej tchu. Poczuła, że nie jest w stanie rozmawiać z nim przy wszystkich, więc odło żyła garnek i podbiegła do drzwi. - Jesteś pewien, że chcesz wejść? Atmosfera jest gorąca, bo panie zaczęły na dobre planować zmiany. - Nie przyszedłem do nich, tylko do ciebie - odparł z uśmiechem i zerknął na łyżkę, którą ściskała w dłoni. Zabierasz to ze sobą? Gdy podążyła za jego spojrzeniem, uświadomiła sobie, że wciąż nie odłożyła narzędzia, którym próbowała zwró cić uwagę kobiet. Doszła jednak do wniosku, że jeśli wróci do środka, żeby odłożyć ją na miejsce, przyjaciółki jej nie wypuszczą. - Chyba tak - westchnęła, wpychając ją w kieszeń far tucha. - Musisz mnie wziąć z całym dobrodziejstwem in wentarza - zażartowała.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Z wielką chęcią - oznajmił Parker bez wahania. - Je dziemy do hotelu. Chester potrzebuje kobiecej opinii. Po wiedział, że mam beznadziejny gust. - Pewnie obawiał się, że ty wybierzesz coś szalenie neu tralnego. Brązy, szarości i czerń. - Pewnie tak bym zrobił. Jestem profesjonalistą i wśród takich się obracam. Neutralne kolory zadowolą większość ludzi. Ale to szczególny przypadek, a Chester zna się na swojej robocie, więc nie nalegam - oznajmił ze wzrusze niem ramion. - To tak działasz? Sprowadzasz specjalistę i dajesz mu wolną rękę? - To zazwyczaj się sprawdza. Zatrudniasz najlepszych w branży, więc otrzymujesz najlepszy produkt. Potrzeba tylko planowania i zachowania pewnego porządku. - Porządku? - powtórzyła. - Owszem. Nie lubisz porządku i planowania? - spy tał, obdarzając ją uważnym spojrzeniem bursztynowych oczu. - Nie o to chodzi - burknęła, starając się uciszyć mocno bijące serce. - Te sformułowania mają niewiele wspólnego z tym, co się dzieje w Red Rose. Może lepiej, że nie wszed łeś do kawiarni, bo przeżyłbyś szok. Planowanie i porządek to ostatnie, o czym marzą teraz panie. - Nie mogę się doczekać, co wymyślą - zaśmiał się we soło. - To musi być coś ciekawego. Ellie opowiedziała mu o drużynie sportowej, kostiu mach z wyszytymi różami, pikniku po meczu i planowa nych zmianach w kawiarni.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- O co chodzi? - spytała, widząc jego zachmurzone spojrzenie. - Uważasz, że się nie uda? - Nie, nie - zaprzeczył i położył jej dłoń na ramieniu. - To świetne plany i wyczuwam w nich twoją rękę. Ale... wiem, ile dla was znaczy kawiarnia. To wasz azyl i miejsce spotkań. Nie zmieniajcie jej tylko po to, by przypodobać się paru obcym mężczyznom. - Nie martw się. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają - spróbowała go pocieszyć. Gdy słowa nie pomogły, wspięła się na palce i delikatnie go pocałowała. Jednak odsunęła się kilka kroków, zanim zdążył ją objąć i zażądać więcej. - Nie jedziesz ze mną? - spytał zdziwiony. -Mam jeszcze sporo pracy - skłamała, wiedząc, że ucieka przed swymi uczuciami. - Powiedz Chesterowi, że mam do ciebie pełne zaufanie. A jeśli chodzi o kawiarnię... Parker, my potrzebujemy zmian - oznajmiła i cofnęła się do wnętrza. Oby tylko nie były zbyt gwałtowne, pomyślała. Nie by ła jednak pewna, czy to możliwe przy takim mężczyźnie jak Parker. Cztery dni później, gdy Parker odwiedził „Red Rose Ca fe", musiał przyznać, że panie dokonały cudu. Sala kawiar ni w dalszym ciągu pełna była roślin, różowych dekoracji i drewna w ciepłych kolorach, ale w głębi pomieszczenia po jawiły się nowe elementy. Przede wszystkim zmieniła się ko lorystyka wnętrza. W dalszej części sali królowały przydy mione beże z oliwkowymi akcentami. Przy dużych stołach
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
stały wygodne, szerokie fotele. Dostrzegł też kilka wysokich stołków i stolików do gry w karty i szachy. Pod ścianą stanął regał, na którym umieszczono czasopisma, książki i talie kart. Mimo bardziej surowego, męskiego wystroju, wnętrze było pełne ciepła i wręcz zapraszało, by się rozgościć. - Jesteście niesamowite - westchnął w zachwycie. Przedtem było przytulnie, ale teraz... do diabła... Chciałoby się tu wejść i zostać. Jak wam się to tak szybko udało? - Jakbyś nie wiedział - jęknęła Sunny. - Gdy Ellie się do czegoś bierze, lepiej, żeby wszystko szło jak w zegarku. Strzeliła palcami, i proszę. Nie sądzę, żeby Chester wymy ślił coś lepszego. -Czegoś tu jednak brakuje, dziewczyno - oznajmił Chester, który stał w drzwiach za Parkerem. - Kogo nazywasz dziewczyną? - zaperzyła się Sunny. - Nie jesteś tu jedyna. - Mam pięćdziesiąt trzy lata - oznajmiła w przestrzeń, udając, że nie słyszała jego odpowiedzi. Chester uniósł brew i obrzucił ją aprobującym spojrze niem. Przez chwilę Parker miał wrażenie, że Sunny się za wstydzi. - No, to czego tu brakuje, mądralo? - spytała po chwi li milczenia. - Te wszystkie fotele są wygodne, ale co jeśli facet ze chce siedzieć bliżej swojej damy? - spytał z diabelskim uśmieszkiem. - Powinien zaprosić ją na swoje kolana - wypaliła Sun ny. - Chyba że to jakiś cherlak i obawia się, że nie da rady - oznajmiła, unosząc dumnie brodę.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Nie sposób było ukryć, że Sunny jest solidnie zbudo wana i niewielu mężczyzn w Red Rose podołałoby jej ga barytom. - Wtedy nie byłby prawdziwym mężczyzną, czyż nie? zaśmiał się rubasznie..- Przytulanki to wasze rozwiązanie? Muszę to poważnie przemyśleć. - Tak, pomyśl sobie, bo tylko tyle z tego będziesz miał - prychnęła jak rozzłoszczona kotka. Chester obdarzył Sunny promiennym uśmiechem i wy szedł z kawiarni. - Ale mu powiedziałam - skomentowała, nie odrywa jąc wzroku od drzwi. - Miał czelność krytykować nasz po mysł. Pewnie myślał, że ja to urządziłam i dlatego tak się czepiał A to Ellie należy się cała chwała. - Może Chester miał rację - westchnęła Ellie. - Zapro jektowałyśmy tę salę dla mężczyzn, ale ja przecież nie mam pojęcia, co im się może podobać. - Chester to osioł - oznajmił Parker. - Chciał tylko podroczyć się z Sunny. Chodź, Ellie, idziemy. Zamierzam znów porwać Ellie - powiedział do wpatrzonych w nie go kobiet. - Ostatnio coraz częściej to ci się zdarza - skomento wała Lydia. - Racja - przyznał, nie zamierzając doszukiwać się dru giego dna w jej słowach. - Pewnie dlatego, że obarczyłyście ją zadaniem sprowadzenia mnie do Red Rose i dopilno wania, żebym wam pomógł. Teraz musi wszędzie ze mną chodzić. Ellie otworzyła usta, żeby zaprotestować, a Parker z tru-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
dem opanował chęć uciszenia jej pocałunkiem. Potrząsnął tylko głową i popatrzył na nią, marszcząc brwi. - Daj spokój - powiedział do dziewczyny. - Napraw dę muszę ci coś ważnego pokazać - oznajmił i pociągnął ją za rękę. Zanim drzwi kawiarni się zamknęły, dobiegł ich protest Sunny, która odgrażała się, że zaraz znajdzie Chestera i so bie z nim porozmawia. Ellie ledwie nadążała za Parkerem. - Coraz częściej zdarzają się nam te nagłe wyjścia mruknęła, ściągając fartuszek i rzucając go na barierkę przed kawiarnią. - Nie jesteś ciekawa, co chcę ci pokazać? - Co to takiego? - Nie powiem. To niespodzianka. - Dobra niespodzianka? - spytała, patrząc na ich sple cione dłonie. Parker tylko się roześmiał i pomógł jej wsiąść do samo chodu. Przez chwilę nic nie mówili. Ellie wyglądała przez okno. Nagle zesztywniała. - Myślałam, że jedziemy do fabryki albo hotelu - zaczę ła stłumionym głosem. - To, co chcę ci pokazać, jest tutaj - oznajmił, skręcając w stronę swego domu. - Odpręż się, Ellie - poprosił, widząc jej przerażoną minę. - To, że obywam się bez kobiety od... dawna, nie znaczy, że się na ciebie rzucę, gdy tylko zostanie my sami. Zresztą wcale nie zabieram cię do domu. - A dokąd? Parker bez słowa zgasił silnik, obszedł wóz i podał jej rękę. Poprowadził ją na tyły domu, do ogrodu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Stopnie mogą być zdradliwe, więc może zdejmiesz bu ty? - zaproponował, wskazując domek na drzewie. - Chciałeś pokazać mi ten domek? Parker, on musi być pełen gniazd ptaków i wiewiórek i... - Nie. Został zbudowany niczym forteca i był dobrze zamknięty. Zresztą zajrzałem już do środka i trochę po sprzątałem. Wskakuj. Ellie nie wahała się dłużej. Zrzuciła buty i weszła na pierwszy ze stopni okalających solidny pień drzewa. Jej głowa znalazła się na wysokości oczu Parkera. Kolejny krok wzwyż spowodował, że ukazały mu się jej kształtne ramiona. Po czwartym stopniu Parker mógł podziwiać jej krągłości. Nagle poczuł, że oblewa go fala żaru. Z trudem przełknął ślinę i zamknął oczy. Kiedy znów odważył się unieść wzrok, dostrzegł już tylko jej łydki i kostki znikają ce w wejściu. Szybko wspiął się za nią do swego młodzień czego azylu, który wybudował mu cieśla na polecenie ojca, kiedy Parker skończył trzynaście lat i wkroczył w trudny wiek dojrzewania. - Parker... tu jest... och... - Ellie nie mogła znaleźć słów. - Nic się nie zmieniło. - Wiem. Czy to nie cudowne? Osiadło tylko trochę ku rzu. Pamiętasz, jak się nie mogłem doczekać, żeby się tu zadomowić, a ty nalegałaś, żeby mi pomóc? - Strasznie się rządziłam, prawda? - spytała, zerkając z ukosa.. - To było urocze. - Nieprawda. Zawsze chciałam podejmować decyzje, co do wystroju twojego domku, byłam namolna.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Raczej entuzjastyczna. A ja... cóż, byłem typowym nastolatkiem - oznajmił, wzruszając ramionami. - Nigdy nie byłeś typowy - roześmiała się. - A ja by łam łobuzicą i prześladowałam cię. Wcale ci się to nie po dobało. - Wtedy trochę mnie przerażało. Byłaś taka energiczna i apodyktyczna, mimo że taka mała i krucha. Ellie nie chciała na niego patrzeć, gdy mówił takie rze czy. Zerknęła w bok i na ścianie zauważyła jaśniejszą pla mę po plakacie. - Wybacz, że niszczyłam twoją twierdzę. Inni chłop cy nie chcieli cię odwiedzać, bo stale tu przesiadywałam - przypomniała sobie z poczuciem winy. Wyglądała tak rozkosznie, siedząc po turecku, z zawsty dzoną miną, że Parker nie mógł się oprzeć i ją pocałował. Nie pozwolił sobie na nic więcej niż przelotne muśnięcie warg, ale ten krótki dotyk poruszył go do głębi. - Sprawiłaś, że czułem się tu wspaniale, a skoro inni te go nie widzieli, do diabła z nimi - szepnął. - Sam też tego nie dostrzegałeś - wyznała z nieszczęś liwą miną. - Ale teraz to widzę. Zresztą wtedy też to czułem. Ro zejrzyj się, Ellie. Kto przyniósł te wszystkie poduszki? Kto powiedział, że potrzebuję drewnianej skrzyni na swoje skarby? Kto położył te chodniczki i porozwieszał plakaty? Przecież nie ja. - Dywaniki są w zbyt jaskrawych kolorach. Ty miałeś lepszy gust, - Nie. Nawet nie wiedziałem, czego chcę i potrzebuję.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Wiedziałem, że chcę mieć kryjówkę, ale tak naprawdę po trzebowałem domu. A ty urządziłaś mi tu dom, Ellie. Po patrz sama - powiedział, wyjął latarkę z kieszeni i oświet lił domek. Na niskim stoliku stała latarnia, talerze i zakurzone pu dełko z grami. Obok, na skrzyni ze skarbami, leżał koc, gdyby Parker miał ochotę tu się przespać. Na ziemi stał teleskop do oglądania gwiazd. Wszystko to były pomysły małej Ellie. Gdy snop światła wydobywał kolejne szczegóły, Par ker zerknął na dziewczynę. Patrzyła na to wszystko roz szerzonymi oczami. Przesunęła językiem po wargach. Jej usta były miękkie, różowe i lekko rozchylone. Parker wal czył z chęcią porwania jej w ramiona i skorzystania z koca, który kiedyś tu przynieśli. Ich oczy się spotkały. Parker po czuł zapach jej perfum. Oddech Ellie przyspieszył. Umknę ła spojrzeniem w bok. - Zatrzymałeś to? - zawołała zdumiona, gdy jej wzrok napotkał stary plakat z Michaelem Boltonem. - Koledzy dokuczali mi z tego powodu - przypomniał sobie z uśmiechem. - To żenujące - jęknęła. - Ty chciałeś twierdzy dla twardzieli, a ja ozdabiałam go dziewczęcymi marzeniami. - Jeśli mam być szczery, wtedy bawiło mnie, że się w nim zadurzyłaś. -Parker... Przysunął się bliżej i delikatnie ją objął. - Nie wstydź się, Ellie. Byłaś takim słodkim i miłym dzieciakiem.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Poczuł, że zesztywniała w jego ramionach. Wiedział dlaczego. Nie chciała, żeby jej dotykał. Sam obiecał, że wię cej tego nie zrobi. Natychmiast się cofnął. Ellie zajrzała mu w oczy i potrząsnęła głową. - Wiem, że byłam zarazą, nawet jeśli teraz inaczej to wi dzisz. I muszę ci się przyznać do kłamstwa. Podkochiwałam się wtedy w tobie. - Wiem. Ellie aż się zachłysnęła. W jej szarych oczach rozpali ły się iskierki paniki. Wyglądała tak, jakby miała ochotę uciec. - Wiesz? Już wtedy wiedziałeś? - W porządku, Ellie. Nie wiedziałem, dopóki nie pod rosłaś. Gdy się dowiedziałem, miałaś chyba siedemnaście lat. Musiałaś się kiedyś zwierzyć Mitzi, a ona wypaplała mi twój sekret. Byłem wtedy wściekły i nawet na nią nawrzeszczałem. - Musiałeś być zdegustowany. - Cóż, nie powinna była mówić o czymś, co ty wolałaś zachować w sekrecie. - Nie o to chodzi, Parker. Musiałeś być oburzony, że udaję twoją przyjaciółkę, durząc się w tobie. - Byłaś moją przyjaciółką, Ellie, jeśli mam być szcze ry, pochlebiało mi twoje zainteresowanie. Trochę się wy straszyłem, ale wiedziałem, że nie należysz do dziewczyn, z którymi można żartować w tych sprawach. Zresztą oboje wiedzieliśmy, że nie byłbym dla ciebie dobry. Ellie spontanicznie pogładziła jego policzek i złożyła na nim czuły pocałunek. Ledwie poczuł ulotny zapach jej
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
perfum, gdy się odsunęła. Żałował, że ta chwila nie może trwać wiecznie. Wystarczyłoby mu patrzeć w jej piękne, szare oczy i oddychać tym samym powietrzem. Po chwili Ellie znów zerknęła na plakat. - Powinniśmy go wyrzucić. - Nie, zostaw. To fragment naszej historii. Przyprowa dziłem cię tu po to, żeby pokazać, że już w młodości po trafiłaś odmienić mój świat. A to, co robisz w Red Rose, jest... fenomenalne. Nie pozwól, by ktoś taki jak Chester wmówił ci, że jest inaczej. On jest po prostu sfrustrowa ny, bo ma ochotę na Sunny, a wie, że nie będzie mógł po tem tak po prostu odejść. Dlatego się wścieka i wyładowu je złość na innych - powiedział, a widząc, że Ellie mruga zaskoczona, uśmiechnął się rozbrajająco. - Mężczyznom to czasem się zdarza. - Wiem, ale przecież w kawiarni działałam na ślepo. Nawet nie poprosiłam cię o radę. - Wcale nie była ci potrzebna. Masz instynkt, Ellie. Ro zejrzyj się wokół. Już jako dziecko wykonałaś tu kawał do brej roboty. Byłaś młodsza ode mnie, a miałaś w sobie ty le ognia i marzeń. Pokazałaś mi rzeczy, których bez ciebie nigdy bym nie odkrył. Nadałaś mojej kryjówce charakter i wniosłaś radość w moje życie. Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz mężczyznę, który to wszystko doceni. - Wiesz, że nie szukam męża - odparła i pokręciła gło wą tak energicznie, że jej ciemne loki zatańczyły. - A kto mówi o mężu? Powinnaś mieć kogoś, kto będzie cię podziwiał i pokaże ci... - Co mi pokaże? - spytała bez tchu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pokaże ci, jaka jesteś piękna i godna pożądania - wy szeptał, przysunął się bliżej, ujął jej twarz w dłonie i poca łował. Ellie dotknęła jego rąk, lecz kiedy na chwilę przerwał pocałunek dla złapania tchu, przesunęła je na jego pierś, chwyciła za koszulę i gwałtownie przyciągnęła do siebie. Pachniała różami i smakowała cynamonem. Jeszcze ni gdy, z żadną kobietą, nie czuł tego, co w czasie pocałun ku z Ellie. Uświadomił sobie, że ona nie jest taka jak inne. Pragnął jej do szaleństwa, lecz czuł, że nie powinien wy korzystywać jej obecnego nastroju. Klnąc w myślach swoją szlachetność, przerwał pocałunek. - Lepiej, żeby nasz plan zadziałał, Ellie - powiedział szorstko. - Lepiej, żeby to cholerne miasto stało się takie, jak sobie życzysz, bo kiedy wyjadę, już nigdy tu nie wrócę. Nie będę mógł, rozumiesz? - Tak - przyznała niemal ze szlochem. Więc znów ją pocałował, lecz tym razem bardzo deli katnie i czule. - Kiedyś dałaś mi coś cennego - powiedział cicho. - Te raz zamierzam ci się odwdzięczyć - oznajmił, wziął ją za rękę i wyprowadził z domku na drzewie, przyrzekając so bie w myślach, że już nigdy więcej tu nie wróci.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ ÓSMY
sc
an
da
lo
us
Parker musiał przyznać, że zrobił, co było w jego mocy. Powiadomił swych przyjaciół z całego kraju i od niektó rych dostał nawet odpowiedź. Jedni od razu odmówili, in ni zgodzili się, bo byli mu coś winni. Jednak żaden z nich nie przejawiał chęci do założenia firmy w Red Rose. Nie mógł ich za to winić. Tu nie było szansy na sukces, a przy najmniej nie na wielką skalę. - Do diabła, Monroe, nie jest dobrze - powiedział na głos, rzucając listę kandydatów na biurko. - Musisz się bar dziej postarać. Spójrz na to oczami Ellie. To miasto to coś więcej niż miejsca pracy. Kto mógłby się tu dobrze czuć? Mężczyźni, którzy stawiali na rodzinną atmosferę, lu bili dobre jedzenie, wygodę i szukali żony. Ci, którzy za czynają od czegoś małego, żeby ciężką pracą zasłużyć na sukces w życiu. Próbował ich znaleźć, ale mu się nie powiodło. Mo że któryś z panów z jego listy dopasuje się do tego opi su, a może nie. Nie został mu już nikt więcej. Nikt, oprócz tych, którzy nie lubili małych miasteczek i świętego spo koju. Oprócz niespokojnych duchów, którzy nie zamierza-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
li się wiązać. Ellie nie podziękowałaby mu za ich sprowa dzenie do Red Rose. Jednak z doświadczenia wiedział, że jeśli zawodzą rze czy oczywiste, trzeba próbować czegoś niezwykłego. Na leży rozważyć sprawy z innego punktu widzenia, nagiąć świat do swojej woli, wzniecić rewolucję... Czasem to po magało, a czasem trzeba się było pogodzić z porażką. Było jeszcze paru mężczyzn, do których mógł się zwró cić. Tym razem nie będzie rozsyłał uprzejmych zaproszeń. Postawi wszystko na jedną kartę. Mogło się zrobić nieprzy jemnie, ale zdecydował, że musi podjąć ryzyko. Przypomniała mu się zachwycona mina Ellie sprzed lat, gdy pozwolił jej w końcu urządzić swoją kryjówkę. Wtedy też wiedział, że ryzykuje przed kolegami, a jednak mu się opłaciło. - Zatem pora na coś szalonego i ryzykownego - oznaj mił na głos, podjąwszy decyzję. Sięgnął po notes i telefon. Zamierzał sprowadzić paru nie grzecznych chłopców, żeby ożywili nieco senne Red Rose. W miarę upływu dni atmosfera w miasteczku staje się coraz gorętsza, pomyślała Ellie. Parker jak szalony poga niał Chestera i brygadę remontową. Jednak gdy pytała go, ilu i jakich gości się spodziewa, zręcznie unikał konkretnej odpowiedzi. W dodatku wyglądał na zmęczonego. Nie miał ochoty się z nią przekomarzać ani jej całować. Wprawdzie oboje wiedzieli, że nie są sobie przeznaczeni, a ich drogi już daw no się rozeszły, ale to nie poprawiało nastroju Ellie. Wie-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
działa, że Parker bardzo się stara postępować szlachetnie i powinna mu być wdzięczna, ale czuła, że jest na skraju załamania nerwowego. Zresztą wszystkie panie w miasteczku tak się zachowu ją, przyznała w myślach. Sprzątały, szyły i gotowały jak sza lone. Miasto jeszcze nigdy nie było tak czyste i zadbane. Sunny nawet znalazła wysoką drabinę i wypolerowała swo ją mleczarkę. Jej mamucie, lśniące kształty odbijały świat ło i jeszcze bardziej przyciągały wzrok. Mam nadzieję, że potencjalni inwestorzy, wjeżdżający do miasteczka, zoba czywszy to cudo, nie porozbijają samochodów, pomyśla ła Ellie. - Do diabła, ależ tu uroczo! - huknęła Sunny, gdy przy szła na swą poranną kawę do „Red Rose Cafe". - Podobają mi się te ulotki, które przyjechały z drukarni. - Panie bardzo ćwiczyły przed meczem, a Cynthia Barnette napracowała się przy kostiumach. W dodatku Lydia zaplanowała wielki piknik po meczu w nowym centrum kultury. Szkoda byłoby, żeby ktokolwiek przegapił te atrak cje, więc przygotowałyśmy ulotki z mapką. A po drugiej stronie, tak na wszelki wypadek, wymieniłyśmy wszystkie atrakcje i sklepy Red Rose. Ten festyn to nasza wielka szan sa i próba - oznajmiła Ellie poważnie. - Myślisz, że ściągnie wielu mężczyzn? Ellie westchnęła. Parker uprzedzał, że choć dostał mnó stwo odpowiedzi, nie powinna oczekiwać cudu. Czuła, że wiele z nich było odmownych. - Parker obiecał, że w mieście pojawi się przyzwoita liczba gości - odparła.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Mimo niejasnej odpowiedzi, nie chciała go już dłużej wypytywać. Znów miał to dziwne spojrzenie, które pa miętała z dzieciństwa. Pojawiało się, ilekroć Mick Monroe sprowadzał „nową znajomą", a matka Parkera traciła zmy sły ze zmartwienia. Przypomniała sobie, jak Parker pokłó cił się o to z ojcem. Mick nie zawstydził się, tylko roześmiał i oznajmił, że podoba mu się ognisty temperament syna, który przypomina mu własne lata młodości. Parker znikł wtedy w domku na drzewie na kilka ładnych dni. Wiedzia ła, co chłopak musiał czuć, bo często sama była bezradna, gdy jej rodzice mieli problemy. Znów czuła się podobnie. Nie mogła zrobić dla Red Rose nic więcej. Parker również. Mimo wszelkich starań wie dzieli, że sytuacja miasteczka nie jest dobra. - Ellie? - Czego? - warknęła i zobaczyła, że szeroko otwarte oczy Delii wypełniają się łzami. -Wybacz - szybko przeprosiła. - Jestem strasznie spięta. - Ja też - przyznała Delia. - Pracowałyśmy tak ciężko, a jednak to wciąż małe, sen ne miasteczko. Co będzie, jeśli mężczyźni z miasta nas wy śmieją? - Złamię kilka rąk i nosów - zagroziła Sunny. W kawiarni zrobił się gwar, a słowo „mężczyźni" po jawiało się również w niesympatycznych, kontekstach. W końcu to oni właśnie stanowili problem miasteczka. Nagle drzwi się otworzyły i do kawiarni wszedł niemal siedemdziesięcioletni Albert Stiles.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Macie gorącą kawę? - Tak gorącą, że poparzy ci łysinę, jeśli wyleję ci ją na głowę - burknęła Lydia. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęte, Albercie? - spytała niechętnie Joyce Hives. - Zaniedbujemy własne sklepy, że by zdążyć na wielkie otwarcie. Nie mamy czasu podawać ci kawy! Wróć później! Albert z nieszczęśliwą miną wyszedł chyłkiem z kawiar ni, a panie popatrzyły na siebie zdziwione. - O matko - westchnęła Joyce. - To nie było zbyt miłe. - Wiem. A ja zagroziłam, że wyleję mu kawę na gło wę - jęknęła Lydia. - Biedaczysko. W dodatku jest zawsze miły. - Spójrzcie tylko - powiedziała cicho Joyce. - Nerwy mamy napięte jak postronki i warczymy na niewinnych, którzy byli wierni miastu przez tyle lat. Co się z nami dzie je? - spytała, a wszystkie oczy zwróciły się na Ellie. - Za duży stres - odparła bez uśmiechu. - Nie wyniknie z tego nic dobrego. - Właśnie. Panowie przyjadą do miasta i zastaną bandę wściekłych bab - przepowiedziała Sunny. - To niedopuszczalne. - Lydia pokręciła głową z nie smakiem. - Powinnyśmy się trochę odprężyć - zaproponowała Delia. - Dobrze, tylko jak? - westchnęła płaczliwie Joyce. - Znam tylko jeden niezawodny sposób - oznajmiła Sunny, wstając - O, tak - zgodziła się Lydia i zaczęła zamykać kawiar-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nię. - Zakupy, złotko— wyjaśniła, widząc zaskoczone spoj rzenie Joyce. - Duże zakupy. Ciuchy, perfumy i oczywi ście... buty. Na wszystkich twarzach zagościły błogie uśmiechy. Ellie nie miała pojęcia, czy to wpływ fabryki obuwniczej, ale kobiety Red Rose uwielbiały buty. - Zbierajcie się, moje drogie - zarządziła Lydia. - Je dziemy do najbliższego centrum handlowego. Będziemy szaleć na zakupach, aż zapomnimy o wszystkich naszych problemach. A jutro będziemy szykowały się na miejscu do przyjazdu tłumów mężczyzn. Incydent z Albertem uświa domił mi, że musimy pomyśleć, jak chcemy ich przyjąć. Przez te wszystkie lata, kiedy obywałyśmy się bez nich, stałyśmy się bardzo zdecydowanej samodzielne. Powin nyśmy uważać, by nie potraktować ich tak, jak biednego Alberta. Musimy pomyśleć, a mnie pójdzie zdecydowanie lepiej, gdy pozakładam na siebie wszystkie nowe rzeczy, które zaraz kupię. - Jedźmy. Znajdę tylko Jaroda Rodgersa i namówię go, żeby pożyczył nam szkolny autobus. Zabieracie się ze mną, dziewczynki? Ellie uśmiechnęła się pod nosem. Blask bijący od jej przyjaciółek oświetliłby niewielkie miasteczko. Zakupy, to nie był zły pomysł, jednak ona wolała odpocząć w spokoju. Potrząsnęła odmownie głową. - Jedźcie beze mnie. Ja nigdy nie byłam fanką zaku pów. Medytacja wywiera na mnie taki sam wpływ, jaki na was zakupy. - A jednak ma pewne braki - oznajmiła Sunny, mar-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
szcząc zabawnie nos. - Przywiozę ci coś uroczego i sek sownego. - Dziękuję, ale nie trzeba - odparła Ellie, mając wraże nie, że jest jedyną kobietą w miasteczku, która nie szykuje się do najazdu mężczyzn. - Nie wyglądasz na martwą - powiedziała Sunny, przy glądając się jej w zadumie.- A skoro jesteś żywai jesteś ko bietą, to owszem, trzeba. Włożysz to, co ci przywiozę i zo baczysz, że poczujesz się lepiej, wiedząc, że pod dżinsami masz seksowną bieliznę! Po piętnastu minutach kawiarnia opustoszała, a Ellie została sama na ulicy w obłoku kurzu. - Gdzieś się pali? - spytał Parker, patrząc w ślad za nik nącym szybko autobusem. - Gorzej. Bardzo pilna wyprawa do centrum handlowe go - odparła Ellie. - A ty nie pojechałaś? - Nie robię zakupów dla zabawy - twardo oznajmiła. - Nie? A co robisz dla zabawy? - Pracuję... - wykrztusiła, uświadamiając sobie nagle, że została sam na sam z Parkerem. - Pracujesz dla zabawy? Nic dziwnego, że nie uwierzył, skoro skłamałam, pomy ślała. W jego obecności Ellie miała problemy ze skupie niem uwagi. Ale skoro to powiedziała, zamierzała brnąć dalej. - Oczywiście - przytaknęła, odrzucając włosy i wysu wając wojowniczo podbródek. - Jestem pewna, że zaraz znajdę sobie coś ciekawego do roboty, zanim zjawią się ci
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wszyscy goście i lekkomyślne zmarnujemy czas, jaki nam jeszcze został. - Jasne. Wciąż jest jeszcze sporo do zrobienia - zgodził się, mnąc w dłoni kawałek papieru. - A ty co zamierzasz? - Jeszcze raz sprawdzę, czy w hotelu i domu kultury wszystko jest dopięte na ostatni guzik. - Chętnie ci pomogę. -Nie musisz. - Ale bardzo chcę. Od czego zaczynamy? - Od domu kultury. Chester wciąż jeszcze poprawia coś w hotelu. W milczeniu podjechali pod stary ceglany budynek. Jednak teraz wyglądał inaczej. Był czysty, świeży i lśnił no wością. Duża tablica głosiła, że jest to Centrum Kultury w Red Rose. Dookoła budynku posadzono kwiaty, krzewy i drzewka. Ścieżki wysypano jasnym żwirem i ustawiono przy nich urocze ławeczki. - Kto by pomyślał, że stara fabryka może się aż tak zmienić? - powiedziała w zachwycie. - Jesteś pewien, że chcesz ją przekazać miastu? - Oczywiście. Była z wami w gorszych czasach, niech wam teraz posłuży do odmiany losu. - Naprawdę uważasz, że to możliwe? - Nie wiem, Ellie. Ale mam nadzieję, że tak się stanie. Koniecznie do mnie napisz, czy wam się udało. Serce Ellie zamarło na przypomnienie o jego rychłym wyjeździe. Wiedziała, że to nieuniknione, ale czuła, że nie będzie jej łatwo się z tym pogodzić.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zrobię to - obiecała i ruszyła za nim w stronę budynku. Niekształtna ceglana bryła zyskała teraz drewniane ob ramowania i ganki. Przed wejściem zawisł portret Micka Monroego. Parker nie życzył sobie tego, ale w końcu mu siał ulec namowom mieszkańców, którzy twierdzili, że był on ważną częścią historii miasteczka. Ellie była zachwycona przemianą budynku, ale nie mog ła pozbyć się uczucia, że Parker także niedługo będzie na leżał jedynie do historii. Gdy dotarli do hotelu, otrząsnęła się z ponurych my śli. Tu zmiany były jeszcze bardziej widoczne. Przez pa rę chwil w ogóle nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nowa, elegancka tablica głosiła, że jest to teraz „Niebiański Hotel Red Rose". - Chester przeszedł samego siebie - westchnęła, podzi wiając dzieło rąk zdolnego architekta. Budynek nadal był różowy, ale wulgarność koloru zo stała złagodzona kremowo-złotymi dodatkami. Nowy ga nek zbudowano w greckim stylu, dodając kolumny i po sągi. Płyta parkingu znikła, a na jej miejsce pojawiła się soczysta trawa, poprzecinana krętymi ścieżkami, przy któ rych ustawiono więcej posągów i niewielkich fontann. No wy, mniejszy parking, wyłożony kolorową kostką, znalazł się na tyłach budynku. Hotel stał się bardziej elegancki, jednak posągi nagich greckich boginek delikatnie nawią zywały do jego frywolnej przeszłości. Ellie podążyła za Parkerem do przestronnego holu i uj rzała przytulne wnętrze utrzymane w kremowej tonacji, gdzie w niewielkich, przytulnych niszach stały wygodne
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
kanapy. Każda nisza ozdobiona była zdjęciami dawnego hotelu i eksponatami z jego przeszłości. To, co wcześniej sprawiało wrażenie tandety, teraz było pełne elegancji. - On jest prawdziwym czarodziejem - westchnęła Ellie. - Ciekawe, co mógłby zdziałać u mnie w domu. - Uważaj, by nie zostać z nim sam na sam - ostrzegł ją Parker. - Odwalił tu kawał dobrej roboty. Po części dlate go, że jest wspaniałym fachowcem, ale też i dlatego, że tak jak mój ojciec, hołduje cielesnym przyjemnościom. Czer pał z tego wielką radość, bo mógł przemienić fantazje Mi cka w swoje własne. Odradzam ci jego towarzystwo. - Nie wydaje mi się, żebym była w jego typie - szepnę ła speszona. - Ellie, wystarczy, że będziesz sobą, a będziesz w typie każdego mężczyzny - wyznał gorączkowo. - Dajmy temu spokój, zanim zrobię coś szalonego - westchnął, wyciągnął dłoń w jej stronę i rozmyślił się w pół gestu. Ramię w ramię ruszyli do pierwszego pokoju. Ellie nie cierpliwie pchnęła drzwi i zajrzała do środka. - Och Parker - westchnęła, rozglądając się dookoła. Pokój był prawie biały, ale ożywiały go dodatki, utrzy mane w kolorze złota i purpury. Na ścianach wisiały obra zy przedstawiające mitologicznych kochanków. Perseusz i Andromeda, Amor i Psyche. Były pełne smaku, niewin ne, a jednak potrafiły pobudzić wyobraźnię. W niemal dziewiczym wnętrzu wydawały się bardziej wymowne niż te, które miał Mick Monroe. Ellie westchnęła. Pokój spra wiał wrażenie takiego, w którym można się było zamknąć z ukochanym na tydzień i nie nudzić się ani chwili.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Jest cudowny! - zawołała i zawirowała jak w tańcu, wpadając wprost w ramiona Parkera. Perker aż jęknął, widząc jej roześmianą twarz tuż przy swojej. - Później o tym porozmawiamy - mruknął i zamknął ją w uścisku swych ramion. Dotyk Parkera wzniecał w niej ogień. Jego bursztyno we oczy hipnotyzowały, a zapach oszałamiał. Ellie wspię ła się na palce i pocałowała go. Spleceni w uścisku, osunęli się na łóżko. - Ellie, każ mi przestać - wyszeptał w udręce. - Parker... chcę więcej. - Jeśli mnie nie powstrzymasz, nie zapanuję nad sobą. Posunę się za daleko. Wiesz, jaki jestem. Łakomy i bez względny, gdy chodzi o kobiety. Nie można mi ufać. Wy korzystam cię i porzucę. Nie pozwól mi na to - szepnął i znalazł dość siły, by przerwać pocałunek. Ellie jęknęła rozczarowana. Całe życie pragnęła Parkera, a on zawsze starał się trzymać od niej z daleka. Teraz był tak blisko i mówił, że jej pragnie. Musiała sprawdzić, jak to jest w jego ramionach, bo inaczej będzie żałowała do końca życia. Z trudem zmusiła się do uśmiechu. - Nikt mnie tak jeszcze nie pragnął. Do tej pory ja też nikogo nie pragnęłam. Tyle rzeczy mnie w życiu ominęło, Parker. Chcę wiedzieć, jak to jest być z prawdziwym męż czyzną. Nie lubię przelotnych flirtów, ale z tobą jestem go towa zaryzykować. - Nie chcę cię zranić - szepnął z udręką, kryjąc twarz w jej włosach.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nigdy dotąd tego nie uczyniłeś. Teraz nie jestem już naiwną dziewczynką i świadomie godzę się z ryzykiem oznajmiła, wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła jego usta do swoich. Zatopili się w gorącym pocałunku i z powrotem osunę li na łóżko. Dłonie Parkera zbłądziły pod jej bluzkę i od nalazły piersi. Jęknęła, czując intensywną pieszczotę. Gdy cofnął dłonie, prawie zaszlochała z rozpaczy. Jednak Par ker zmarnował tylko chwilę na rozpięcie guzików jej bluzki i natychmiast powrócił do pieszczot. Jego gorące usta wy nagrodziły jej chwilę cierpienia. - Ellie - westchnął w zachwycie, podziwiając kremową karnację jej nagiej skóry. - Jesteś taka cudowna - wyszep tał, pieszcząc dłońmi jej piersi. Wygięła się w łuk i miała ochotę krzyczeć z rozkoszy. Nagle w ich intymność wdarło się trzaśniecie drzwiczek samochodu. Ellie zastygła bez ruchu. Parker poderwał gło wę i zacisnął zęby. - Do diabła - zaklął i natychmiast się opanował. Do brze, że nie posunął się za daleko. Kilkoma sprawnymi ruchami poprawił jej wymiętą bluzkę i pozapinał guziki. Delikatnie ucałował jej wargi i uniósł podbródek. - Ellie, tak będzie lepiej - wyszeptał. - Do diabła, nie patrz tak na mnie. Wiesz, że cię pragnę do szaleństwa. Ale nie mógłbym postąpić z tobą tak, jak to czynił z kobietami mój ojciec. Rozumiesz? Zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać i posłusznie po kiwała głową. Rozumiała. Pożądał jej, ale nie zamierzał się
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
poddać temu uczuciu. Prosił, by pomogła mu zwalczyć to, co się między nimi zaczęło. Ellie nie chciała, by cierpiał. - Rozumiem - szepnęła. - To dobrze - odetchnął z ulgą. - Chodźmy zobaczyć, kto nas uratował.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
sc
an
da
lo
us
Ciekawe, kogo diabli nadali, pomyślał Parker. Pewnie Chester wrócił coś sprawdzić. Jednak dekorator był ostat nią osobą, która teraz powinna oglądać Ellie. - Poczekaj tu na mnie, a ja sprawdzę, kto przyjechał poprosił. Ellie skinęła głową, więc uspokojony Parker wyszedł przed hotel. Gdy zobaczył gościa, zamarł ze zdumie nia. Z eleganckiego, czarnego mercedesa wysiadał Griffin O'Dell. Jego przyjazdu Parker najmniej się spodziewał. Griffin wprost uwielbiał wielkomiejski gwar, był szalenie zajęty dobrze prosperującą firmą i, na dodatek, uwikłany w brzydką sprawę rozwodową, połączoną z walką o prawa rodzicielskie. Ostatnie, czego mu było trzeba, to narzeczo na z Red Rose. - Griff, a co ty tu robisz? - zapytał, wyciągając dłoń na powitanie. - Sam nie wiem. Zadzwoniłeś, więc jestem - odparł, potrząsając głową. Parker się zamyślił. Kontakt z Griflinem stanowił ostat nią deskę ratunku. Nie spodziewał się nawet odpowiedzi,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
a co dopiero odwiedzin przyjaciela. Jeśli on zdecydował się na przyjazd, to każdy może się zjawić. - Nie dziw się tak - roześmiał się Griff. - Miałem aku rat po drodze. Wybieram się do Chicago na ważne spotka nie i pomyślałem, że nie zawadzi popatrzeć, co wykombi nowałeś tym razem. Szczególnie że byłeś dość tajemniczy. Teraz wszystko już jasne - dodał z uśmiechem, spoglądając ponad ramieniem Parkera. Gdy podążył za jego wzrokiem, dostrzegł Ellie. Nerwo wo poprawiała ubranie, jakby bojąc się, żeby ktoś nie do strzegł śladów niedawnych miłosnych uniesień. Jednak dla wprawnego oka nie było to trudne. Wciąż miała rozmarzo ne spojrzenie, zarumienione policzki i usta opuchnięte od pocałunków. -Griff, poznaj moją przyjaciółkę, Ellie Donahue powiedział Parker. - Ellie, to Grimn O'Dell, przyjaciel ze szkoły. Griff podszedł i potrząsnął dłonią dziewczyny. Nie uszło uwagi Parkera, że zanim to zrobił, dyskretnie upewnił się co do braku obrączki na jej palcu. - Tak się cieszę, że mogłeś przyjechać - zachwyciła się Ellie i obdarzyła go swym najpiękniejszym uśmiechem, a Parker z trudem powstrzymał się, by nie wejść między nich. - Wiedziałam, że na Parkera można liczyć. Długo u nas zabawisz? Obawiam się, że hotel nie jest jeszcze go towy na przyjęcie gości, więc. - Spokojnie, Ellie, wszystkim się zajmę. Griff może za mieszkać u mnie. - Och, nie. Parker, to nie jest w porządku tak zwalać ci
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
się na głowę. Nawet nie zadzwoniłem. Jeśli hotel nie jest gotowy, poszukam czegoś innego. - Lepiej przyjmij ofertę Parkera - zachichotała Ellie. W Red Rose nie znajdziesz nic innego. Hotel otwiera pod woje dopiero za dwa dni. Zostaniesz na festyn? - Przyjechałem zobaczyć się z Parkerem, ale jestem cie kaw waszego projektu. Potem wracam do Chicago. Parker zerknął na Ellie. Nie okazała rozczarowania. - Chodźmy, odwiozę cię do domu - zaproponował. A potem zafunduję Griffowi rundkę po mieście, nakarmię go i zabiorę do domu. - Dostarczę wam jedzenie - oznajmiła. - Wiem, że zaj muje się tym Lydia, ale ona jest dziś zajęta. - Ellie, nie musisz tego robić - zaprotestował. - Parkerze Nathanie Monroe - zaczęła groźnie, i przyj mując wojowniczą pozę, położyła dłonie na biodrach. Ściągnęłam cię tu na siłę, zajmuję twój czas i patrzę, jak wydajesz bajońskie sumy na remonty obiektów, które nie są ci do niczego potrzebne, a ty uważasz, że to za duży kłopot, by ugotować ci posiłek? To jest Red Rose. Szczy cimy się naszą lojalnością, gościnnością i umiejętnością odwdzięczania się za przysługi. Podanie ci posiłku uwa żam za swój moralny obowiązek. I lepiej, żebyście z panem 0'Dellem go zjedli. - Może i nie jest wysoka - skomentował z uśmiechem Parker - ale ma wielkiego ducha, Griff. Lepiej szykuj się na domowe jadło. Ellie, czy mówiłem ci ostatnio, jaka je steś nieznośna? - Uznam to za komplement - odparła z uśmiechem. -
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
A teraz zabierz mnie do domu, żebym mogła się wziąć do gotowania. I dopilnuj, żeby w programie wycieczki nie by ło żadnych wielkich, nieprzyzwoicie ubranych kobiet. Parker zamrugał zdziwiony i dopiero po chwili uświa domił sobie, że Ellie mówi o posągowej mleczarce przed sklepem Sunny. - Sam nie wiem - udał, że się zastanawia. — GrifFowi może to się spodobać. - Nie chciałabym, żeby uciekł przed rozpoczęciem uro czystości - odparła z wahaniem, patrząc na eleganckiego przybysza. - Parker, nie mówiłeś, że w Red Rose mieszkają ama zonki - zażartował O'DelL - Teraz naprawdę jestem cie kaw tego widoku. -Przekomarzając się i śmiejąc, odwieźli Ellie do domu. Gdy wysiadła, Parker spoważniał i popatrzył pytająco na przyjaciela. - Nie przyjechałeś ot tak, prawda? - Cheryl znów robi problemy - westchnął Griff. - Mi mo że przypadała moja kolej opieki nad Caseyem, wymy śliła „ważną" wizytę u swojej matki i po prostu go zabrała. Powinienem zgłosić to w sądzie, ale chłopak tak źle znosi nasze przepychanki, że odpuściłem i teraz włóczę się jak zbity pies. Musiałem odpocząć, więc uznałem, że odwie dzę przyjaciela. - Cieszę się, bo minęło wiele czasu od naszego ostatnie go spotkania. A co myślisz o Red Rose? . - Jest... miłe, ładne i z pewnością pełne sympatycznych ludzi.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zupełnie nie twój klimat, co? - Ty stąd pochodzisz, a mnie to jakoś nie przeszkadza zaczął ostrożnie Griff. - Mam nadzieję, że znajdziesz swo ich inwestorów. Jeśli komuś miałoby się to udać, to właśnie tobie. Albo twojej uroczej znajomej. Jest czarująca i do tego wolna, o ile się nie mylę? - Jest wolna, jeśli chodzi o mnie, ale to nie znaczy, że możesz się z nią zabawić. - Wiesz, że nie po to tu jestem, Parker. Nie mam ochoty na zabawę, wolałbym spokojną kryjówkę. - Przed kim chcesz się ukryć? - Przed sobą samym. Tylko że to i tak nigdy nie działa. Za cztery dni muszę być z powrotem w domu, bo wraca Casey. A ty, jak długo chcesz tu zostać? - Niedługo - odparł zgodnie z prawdą. - Gdy dni ot warte miasteczka dobiegną końca, moje zadanie się wy pełni. Red Rose albo na powrót odżyje, albo powoli osu nie się w niebyt. - A co na to twoja ślicznotka? Nie będzie za tobą płakać? - Ja i Ellie powinniśmy pójść swoimi drogami. Nie za znalibyśmy przy sobie spokoju - powiedział, nie tłuma cząc, że po prostu nie potrafi jasno przy niej myśleć i utrzymać rąk z dala od jej kształtnego ciała. - Ten sam stary Parker - ubawił się O'Dell. - Dziś tutaj, jutro zupełnie gdzie indziej. Jesteśmy z tej samej gliny. Parker wiedział, że to prawda, więc niezależnie od swej sympatii do przyjaciela, zamierzał mieć go na oku. Nie po to chronił Ellie przed sobą przez całe życie, żeby skrzyw dził ją inny mężczyzna.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Kilka godzin później Parker siedział z Ellie na ganku jej domu. Griff poprosił go o udostępnienie biura, więc Parker uznał to za doskonałą okazję do odwiedzin u sąsiadki. - O'Dell wydaje się bardzo miły - powiedziała. - On nie zostanie, Ellie - odparł, uśmiechając się w ciemności. - Teraz nie zniesie niczego, co skojarzy mu się z małżeństwem. Miał paskudny rozwód i jeszcze gorszą sprawę o opiekę nad dzieckiem. Red Rose jest wspaniałym miasteczkiem, ale nie dla kogoś takiego jak Griff. Jego fir ma zajmuje się sprzętem sportowym i ostatnio rozrosła się tak bardzo, że nie zamierzał na razie robić nowych inwe stycji. Nic dobrego nie przyjdzie nam z jego wizyty. - No, nie wiem. Odwiedzenie przyjaciela chyba też się liczy. - Masz rację. Przyjaciele są ważni - przytaknął i pogła skał ją po policzku. - Daj mi znać, jak potoczą się losy Red Rose - cicho poprosił. - Zadzwonię i zostawię wiadomość twojemu asystento wi - szepnęła, drżąc pod jego dotykiem. Wiedziała, że nie o to chodziło Parkerowi, ale nie było sensu podtrzymywać znajomości, której oboje postanowili się wyrzec. Czuła, że gdy on wróci do Chicago, wróci też do swych dawnych zwyczajów. Ich związek za bardzo przy pominałby małżeństwo jego ojca. Trzymanie jednej kobie ty w odwodzie podczas spotkań z innymi. Cóż, tacy byli mężczyźni z rodziny Monroe. - Ja naprawdę chcę wiedzieć, czy Red Rose się powie dzie - powiedział głośno, jakby chciał przekonać nie tylko ją, ale i siebie.
Pona & Irena
us
- Obiecałam, że dam ci znać. - Jej słowa nie były głoś niejsze od szeptu. A Ellie, w przeciwieństwie do niego, zawsze dotrzymy wała słowa. Zawsze też doprowadzała sprawy do końca. A Parker? Przyjechał, zaplanował przedsięwzięcie, odbu dował ruiny, zaprosił gości, a teraz wyjeżdża. Niezależnie od sukcesu, nie zamierzał tu utknąć. To było charaktery styczne dla wszystkich Monroe'ów. Zrobić swoje i odejść. Niby najprostsza rzecz na świecie. A czasem nawet jedyna właściwa.
sc
an
da
lo
Gdy Ellie obudziła się rankiem, zrozumiała, że coś się zmieniło. Za oknami, na ulicach, panował wzmożony ruch. Dziś wielkie otwarcie, uświadomiła sobie z uśmiechem. Po chwili jednak posmutniała. Goście ściągający na dni ot warte miasteczka oznaczali również, że za dzień, dwa Par ker znów opuści Red Rose. - Przestań - zarządziła na głos. - Dobrze wiedziałaś, że to krótkoterminowa umowa. Zresztą nic ci nie obie cywał. Mimo surowych napomnień, Ellie czuła bezbrzeżny smutek. Dlaczego? Przecież obywałam się bez Parkera ty le lat, myślała. - To pewnie smutek, że coś się kończy - wytłumaczy ła sobie na głos. - Zawsze, gdy doprowadzi się do końca wielkie przedsięwzięcie, radość jest zabarwiona odrobiną żalu. Ale to przecież jeszcze nie koniec - oznajmiła raźniej. - Jest jeszcze sporo do zrobienia. Wzięła się w garść i wyskoczyła z łóżka. Z nadzieją
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wyjrzała przez okno. Hm... nie były to tłumy, ale musia ła przyznać, że całkiem przyzwoity strumień samochodów zdążał w stronę miasteczka. Poprzedniego dnia Ellie rozmawiała z siostrami. - Zawsze potrafiłaś zrobić coś z niczego - zachwycała się Ronnie. - Już w dzieciństwie mogłyśmy na ciebie liczyć. Dzięki, siostrzyczko. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie... cóż, czeka nas parę dni dobrej zabawy. Red Rose od dawna nie było takie ekscytujące. Popatrz tylko na tych wszyst kich facetów! - Spokojnie, Ronnie - mitygowała siostrę, kręcąc gło wą. - Wiesz, że kobiety z rodziny Donahue mają problemy z wyborem właściwych mężczyzn. - Oj, Ellie. Czym byłoby życie bez odrobiny zabawy i ry zyka? Nie muszę od razu wychodzić za mąż i mieć dzieci, ale uwierz, potrafię docenić różnicę płci! Rozchmurz się, siostrzyczko. Zrobiłaś już wszystko, co było do zrobienia, a teraz skorzystaj i zabaw się! Łatwo powiedzieć, pomyślała markotnie. Poprzednie go wieczoru obdzwoniła swoje siostry, żeby sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Oczywiście, wszystko było jak należy. Zawsze zachowywała się w stosunku do nich nadopiekuńcza Wydawało się, że to z nią tym razem nie jest dobrze. Cóż, to zrozumiałe, że się martwię, wytłumaczyła so bie. Jestem najstarsza i wiem, co mężczyźni tacy jak Mick Monroe, Zach Donahue czy Avery Johns potrafią zrobić kobiecie. Poza tym właściwie wychowała swoje siostry i nie chciała patrzeć, jak cierpią. Już dawno nie oglądała świata
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
przez różowe okulary. Weź się w garść, dziewczyno, beszta ła siebie. Jazda do miasta! Przecież na to właśnie czekałaś. Przestań się mazać i do roboty! Gdy wyszła przed dom, niemal wpadła na Parkera. Stał na ganku, z podwiniętymi rękawami koszuli, sple cionymi ramionami i zabójczym uśmiechem na przystoj nej twarzy. - Nie mogłem pojechać bez ciebie, Ellie. To w końcu twoje dzieło - oznajmił, patrząc jej w oczy. Serce Ellie zatrzepotało w piersi, straciła dech i poczuła, że wilgotnieją jej dłonie. A kiedy Parker ujął ją pod ramię, chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nie powinnam marzyć o nierealnym, skarciła się w my ślach. Zawsze była realistką. Potrząsnęła głową i zmusiła się do uśmiechu. - Zobaczmy, co panie sobie zaplanowały na dziś - za proponowała. - Podobno Sunny wpadła na jakiś genialny pomysł. - Drżę na samą myśl o tym - powiedział Parker z szerokim uśmiechem. - Ja też. Może być całkiem wesoło. Wsiedli do wozu i ruszyli w stronę sklepu mleczarskie go. Przed budynkiem, na parkingu, dziewczęta serwowa ły lody. Nieopodal rozstawiono pasiasty namiot. Gdy Ellie i Parker zajrzeli do wnętrza, ujrzeli Sunny otoczoną tłu mem rozpartych w wygodnych krzesłach mężczyzn. Właś nie masowała kark jednemu z nich. Wyglądał jak kot, któ ry opił się śmietanki. - Wybacz, Parker, że dziś nie podam ci dłoni. Mam ręce
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
tłuste od oliwki. Ten tutaj to Ernest. Jest bankierem. Tamci to Jack, Pete i Teodore. Ale ty pewnie to wiesz, skoro sam ich zaprosiłeś. Po minie Parkera Ellie poznała, że tak wcale nie było. - Chyba wieści same się rozeszły - powiedział zdu miony. - To tylko dowodzi, że odwaliłeś kawał świetnej roboty - szepnęła Ellie. - Sunny, hm... co ty robisz? - Robię masaże, nie widać? I nie patrz tak na mnie, panno Donahue. Jestem dyplomowaną masażystką. Nie ma w tym nic grzesznego. - To takie przyjemne, że musi być grzeszne - jęknął z rozkoszą masowany mężczyzna. - To wspaniały pomysł - zawtórował mu kolejny. Przyleciałem wczoraj z New Jersey, a latanie zawsze powo duje u mnie potworne napięcie. - No, dobrze - westchnęła zadowolona Sunny. - Wam dwóm już wystarczy. A ty, Parker, dopilnuj, żeby Ellie już dziś nie pracowała. Teraz powinna się zabawić. - Dopilnowanie, żeby Ellie się zabawiła, sprawi mi dużą przyjemność - oznajmił z diabelskim błyskiem w oku. Kolejny klient wydał długie, ekstatyczne westchnienie pod wprawnymi palcami Sunny. Ellie i Parker popatrzyli na siebie, powstrzymując z trudem śmiech. Sunny prze wróciła oczami i prychnęła z niesmakiem. - Nie sądzicie chyba, że jestem ślepa? Uciekajcie stąd i dajcie mi pracować. Tylko uważajcie, żeby was nie ponio sło z tą zabawą. Kiedy wypadli na zewnątrz, żeby dać upust rozbawię-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
niu, natknęli się na Chestera. Na widok jego miny przeszła im ochota do śmiechu. - Jest tam? - spytał, tocząc wkoło lekko nieprzytomnym wzrokiem. Gdy żadne z nich nie odważyło się odpowiedzieć, poki wał głową i zmarszczył brwi. - Tak właśnie myślałem - warknął i odwrócił się na pięcie. - Nie wejdziesz? - Ellie się zdziwiła. - Ta kobietą dała mi jasno do zrozumienia, że nie inte resują jej żadne gierki. Teraz obmacuje innych. Czy pod dalibyście się na moim miejscu? - To zależy, do czego dążysz - zaśmiał się Parker. - Gdy bym jej nie znał, poddałbym się. Gdy miałem jakieś czter naście lat, czekałem w długiej kolejce po lody z jej sklepu. W pewnej chwili mężczyzna przede mną zrezygnował, na rzekając, że musi tak długo czekać. Kiedy przyszła moja kolej, Sunny dołożyła mi dodatkową porcję lodów, tłuma cząc, że cierpliwi zasługują na nagrodę. To chyba dobra ra da dla zakochanego? - Zakochanego? Kto tu mówi o miłości? Jutro wyjeż dżam - oznajmił, ale postąpił o krok w stronę namiotu. - Przyjąłeś radę Sunny, prawda? - Ellie zwróciła się do Parkera..- Cierpliwością i pracą sprawiłeś, że spełniły się twoje marzenia o sukcesie. - Sądzę, że masz rację - powiedział po chwili milczenia. - Ty zresztą też? Nie wyjechałaś, tylko tu zbudowałaś so bie życie i zdobyłaś szacunek - oznajmił i położył jej palec na ustach, gdy zamierzała zaprotestować. - Umówmy się,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
że każde z nas zrobiło to, co uważało za słuszne i na swój sposób odniosło sukces w życiu. Możemy podyskutować o tym później, ale teraz muszę wypełnić rozkaz i upewnić się, że dobrze się bawisz - dokończył z uśmiechem. I rzeczywiście, Parker dopilnował, by Ellie skorzysta ła ze wszystkich atrakcji festynu. Spróbowali wszystkich przysmaków, kibicowali na meczu i słuchali piskliwej or kiestry ze szkoły podstawowej. - Są tacy młodzi i radośni - zauważyła. - My też tacy byliśmy? - Tak, nawet bardziej - odparł ze śmiechem. - Tamten chłopiec wydaje mi się znajomy. - To dlatego, że to synek Mitzi - odparła ze śmiechem i pomachała dziecku. - Och - jęknęła, pojąwszy, że popeł niła gafę. - To o jego ojcostwo cię posądzano. - Cóż, jak widać po jego rysach, nie była to prawda. Ale popatrz na nas. Nie mamy dzieci. Nie żałujesz czasem? - Mówiłam ci, że nie chcę męża ani dzieci - rzuciła os tro. - Mężczyźni nigdy nie byli dobrzy dla kobiet z naszej rodziny. Poza tym już wychowałam kilkoro dzieci, zapo mniałeś? - Wiem. I pamiętam, że w tym też byłaś świetna - po wiedział cicho, ujął )e) dłoń i wyprowadził ze stadionu. Już po zabawie? - zapytał, gdy natknęli się na Griffa. - To wspaniała przygoda, a panie są przemiłe i bardzo się napracowały, ale obawiam się, że nie mam dziś nastroju do zabawy - odparł, wzruszając ramionami. - Nigdy nie brakło ci do tego ochoty - zauważył Parker. Nagle spostrzegł, że Ellie uważnie przygląda się Griffo-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wi i poczuł ukłucie zazdrości. Dopiero po chwili uświado mił sobie, że patrzyła na niego z troską. Jak wiele razy wi dział ten wyraz jej oczu, gdy spoglądała na swoje młodsze siostry? Doszedł do wniosku, że mimo jej zapewnień wciąż drzemie w niej instynkt macierzyński. - Cóż, tęsknię za synem i żałuję, że życie nie potoczyło się inaczej. Może Cheryl ma rację i nie potrafię zapewnić mu tego, czego chłopak potrzebuje? -Przecież go kochasz - wtrąciła odruchowo Ellie i zmieszała się. - Przepraszam, to nie moja sprawa. - Cóż, zwierzając się wam, sprawiłem, że stała się wa sza - przyznał Griff ze smutnym uśmiechem. - I owszem, masz rację. Kocham go ponad wszystko. - To z pewnością dajesz mu to, czego najbardziej po trzebuje - oznajmiła miękko. - Powiedz to sędziemu, który uwierzył w półprawdy mojej byłej żony i ograniczył mi prawa rodzicielskie - za śmiał się z goryczą. -Wiesz, że w paradę weszły rozgrywki polityczne burknął Parker ze złością. -.Może, ale to właśnie on trzyma mój los w swoich rę kach. Chce dowodu, że jestem lepszym rodzicem niż Che ryl, a ona ma tysiąc przykładów, że nie było mnie przy dziecku wtedy, gdy mnie potrzebowało. Jednak muszę wam podziękować. Przez kilka godzin śmiałem się, piłem, jadłem i bawiłem do woli. Wasze urocze miasteczko dało mi chwilę wytchnienia. Parker uniósł wymownie brew, ale powstrzymał się od komentarza, widząc cierpienie Griffina. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Urocze, przyjacielu, ale nie mogę prowadzić tu inte resów - zaśmiał się i pogroził mu palcem. - Dziękuję za waszą gościnność. To był udany dzień - dodał, patrząc na Ellie. - Proszę do nas jeszcze wrócić. I koniecznie przywieźć synka. Red Rose może nie jest zbyt fascynujące dla doro słych, ale dzieci czują się tu świetnie. Przez chwilę oboje w milczeniu patrzyli za oddalającym się Griffem, który pogwizdywał rzewną melodię. - Smutny człowiek - Ellie westchnęła współczująco. - To prawda, ale nie zawsze tak było. Ruszyli swoją drogą i po jakimś czasie Ellie poczuła, że Parker ujął jej dłoń. W końcu zawędrowali w bardziej ustronną okolicę. Piękne miejsce na miłosne wyznania, pomyślał Parker. I na pocałunki. Jednak nie chwycił jej w ramiona, tylko w ciszy wspól nie podziwiali krajobraz. Wiatr przywiał kolorowy skrawek papieru i Parker schylił się, żeby go podnieść. Uśmiechnął się. Była to jedna z ulotek informujących o festynie. - Widzę, że panie się postarały. Kiedy się do czegoś bio rą, to na całego. Ellie przytaknęła. Nie musiała czytać ulotki, sama ukła dała jej treść. Zamieściła tam informację, że „Red Rose Ca fe" zapewnia catering na spotkania biznesowe, kwiaciarnia prowadzi usługi dla firm i dba o zieleń miejską, a w domu kultury otwarto nową siłownię. - Siłownia? - Maleńka - potwierdziła. - Taka, jak Red Rose. Tylko kilka przyrządów do ćwiczeń.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Parker usłyszał rozpacz w jej głosie. Spojrzał jej w oczy i ujął jej twarz w obie dłonie. - W poprzestawaniu na małych rzeczach nie ma nic złego, Ellie. Wiesz, że nie dlatego odszedłem. - Powiedziałeś, że ty i twoja rodzina wyrośliście z Red Rose. Że nie potrafisz już tu żyć. Miałeś rację, nie jesteś po dobny do tutejszych mężczyzn. - Moja rodzina zawsze była częścią miasteczka, ale ani największą, ani nawet najlepszą. Kiedyś matka wyraziła na dzieję, że nie będę podobny do ojca, ale wątpi, czy mi się to uda. Jestem biznesmenem i w tym go przypominam. To nie jest złe. Ale potrzebuję ciągłego ruchu, wyzwań i pod bojów, a tutaj... - Znudziłbyś się. I zaczął szukać innych atrakcji - szep nęła. - Nie ma nic złego w tym, jaki jesteś, Parker. Nie ma nic złego w tym, że potrzebujesz więcej, niż Red Rose jest w stanie dać. I nie uważam, żebyś przypominał ojca. Wy bacz, ale nigdy go nie lubiłam. Głos jej się załamał i Parker delikatnie pogładził jej po liczki. Wiedział, co jego ojciec chciał zrobić jej rodzinie. Nie zamierzał go bronić. -Nie znudziłbym się. Ale... nie mogę zostać. Nie pa suję do tego miejsca. Część winy za to ponosi mój ojciec. Musiałaś ciężko przeżyć fakt, że większość pań głosowała za powieszeniem jego obrazu w centrum kultury. - Sama to zasugerowałam - oznajmiła, kręcąc głową. Miał duży wkład w historię miasteczka. Żył tu wiele lat. Ale nigdy go nie lubiłam. Szczególnie za to, co zrobił tobie i twojej matce. Miałeś prawo stąd odejść. Nie byłeś szczęś-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
liwy. A teraz jesteś człowiekiem sukcesu. Cieszę się - po wiedziała. Choć słowa Ellie płynęły prosto z serca, nie była w sta nie się uśmiechnąć. Każde z nich odniosło sukces w ży ciu na swój sposób, a jednak były rzeczy, których żałowa ła. Jedna z nich dotyczyła Parkera. Kocham go, przyznała wreszcie w myślach. Ponieważ darzyła go uczuciem, mu siała pozwolić mu odejść. Musi uśmiechnąć się i ppwstrzymać łzy. Czasem życie wymaga zbyt wiele od kobiety, po myślała z rozpaczą.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
sc
an
da
lo
us
Miasto wygląda, jakby miało kaca, pomyślał Parker, gdy następnego ranka wybrał się do kawiarni. Wszędzie ponie wierały się śmieci, pogniecione ulotki, opakowania po je dzeniu, puste puszki po piwie. Po rozrywkach dnia wczo rajszego pozostały jedynie ślady dobrej zabawy. Przez cały ranek z Red Rose wyjeżdżały samochody go ści. Niestety, nikt nie zdradzał chęci założenia firmy w mia steczku. Wszyscy wyjeżdżali uśmiechnięci, lecz nie za mierzali tu wracać. Nawet GrifF zdecydował się wyjechać i wczesnym rankiem przyszedł się pożegnać. - Przykro mi wyjeżdżać, kiedy przeżywacie cięż kie chwile, ale niestety muszę. Casey wraca i nie chcę, żeby Cheryl odkryła, że wyjechałem. Powtarza wszyst kim, że moja praca, wymagająca ciągłych wyjazdów, szkodzi dziecku. Przyznano mi widzenia jedynie w lecie, więc choć chcę zostać i okazać się dobrym przyjacielem, muszę już jechać. Parker doskonale go rozumiał. Zresztą nie liczył na to, że Griff w obecnym stanie ducha będzie mu podporą. Miał jedynie nadzieję, że te kilka dni spędzonych w Red Rose poprawi mu nieco nastrój.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Kobiety z Red Rose również oczekiwały poprawy na stroju. Czekały na Parkera. Niestety, nie miał dla nich żad nych dobrych wiadomości. Gdy wszedł do kawiarni, zauważył, że zebrało się tu wię cej pań niż kiedykolwiek. Wprawdzie była niedziela, ale ni gdy nie widział ich tyle w jednym miejscu. Po eleganckich strojach domyślił się, że niektóre przyszły prosto z kościo ła. Czekały na niego. Bardzo chciał je pocieszyć, ale przede wszystkim chciał znaleźć Ellie. W kawiarni było gwarno jak w ulu. Odpowiedział grzecznie na kilka powitań, ale wzrokiem wciąż przeszu kiwał tłum. - Ona za chwilę przyjdzie, Parker. Musiała pojechać po siostrę. Wczorajszej nocy Laura złamała rękę i wylądo wała w szpitalu, ale uparła się, żeby tu dzisiaj przyjechać. Wszystkie się niecierpliwimy. Próbował się uśmiechnąć, ale było to niemożliwe. A kie dy do kawiarni weszła Ellie, stało się to jeszcze trudniejsze. Jej wzrok natychmiast odszukał go w tłumie. Parker po czuł, że jego puls przyśpiesza. Marzył tylko o tym, żeby wziąć ją za rękę i zabrać gdzieś daleko. Red Rose nie miało przed sobą przyszłości, o którą tak walczyła. - Spisałyście się na medal - powiedział do wszystkich, ale patrzył tylko na Ellie. - Pracowałyście ciężko, miałyście świetne pomysły, zrobiłyście wszystko, co było w waszej mocy, i było to w wielkim stylu. Każdy mężczyzna byłby dumny, mogąc nazywać to miejsce domem. Nigdy nie wi działem miasta, które oferowałoby tyle komfortu i spokoju mieszkańcom.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Czuję, że pora na złe wieści - jęknęła Delia. - Cicho, kochanie, Parker chce nam coś powiedzieć oznajmiła Ellie, przysuwając się do niego i patrząc mu pro sto w oczy. - Myślę, że próbuje nam delikatnie powiedzieć, że nikt nie chce założyć firmy w Red Rose; Mam rację? cicho spytała. Parker zastanawiał się, czy te wszystkie panie zdają so bie sprawę, jakim skarbem jest dla nich Ellie. Nawet w ob liczu porażki potrafiła być spokojna i opanowana. Z tru dem szukał właściwych słów. - Masz rację - przytaknął ze ściśniętym gardłem - moż liwe, ale mało prawdopodobne, żeby ktoś Zmienił zdanie. Wczoraj rozmawiałem niemal ż każdym, kto przyjechał na wielkie otwarcie. Zapewniali mnie, że świetnie się bawią, ale kiedy przychodziło do konkretów, każdy miał jakąś wy mówkę. - Chyba rzeczywiście nie jesteśmy najbardziej atrakcyj nym punktem do założenia firmy - powiedziała Ellie. Choć Parker wiedział, że Ellie robi dobrą minę do złej gry, poczuł nagłą złość. Nie mógł już dłużej oceniać wszystkiego na chłodno. Właśnie w tej chwili marzenia ko biet z Red Rose legły w gruzach. A Ellie, która tyle poświę ciła, nie dostała nic w zamian. Z wściekłością uderzył pięś cią w najbliższy stolik, aż zabrzęczały naczynia. - Do diabła, nie musicie być najbardziej atrakcyjnym punktem. Macie coś o wiele bardziej atrakcyjnego. Macie złote serca, odwagę i tak wiele do zaoferowania, że to w zu pełności powinno wystarczyć. Nie musicie być miłe tylko dlatego, że tu jestem. Jestem tak samo zawiedziony jak wy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Gdybym coś wytwarzał, zamiast tylko doradzać ludziom, byłbym zaszczycony, mogąc założyć tu firmę. Jedyne, co mogę dla was zrobić, to zostawić otwarły hotel, ale... - Nie spodziewamy się zbyt wielu gości, ale na pewno jacyś przyjadą. Bardzo nam to pomoże. Nie była to prawda i oboje o tym wiedzieli. Hotel, tak jak kiedyś, okaże się niewypałem i Parker straci na tej transak cji. W dodatku będzie smutnym przypomnieniem, że mi mo pracy i starań, wysiłki mieszkańców poszły na marne. Nie mógł jednak zrobić nic więcej. - Chcę wam tylko powiedzieć, że jestem zaszczycony, że wybrałyście właśnie mnie, bym wam pomógł. Żałuję, ale nie mogę uczynić nic więcej - powiedział cicho i ze smut kiem rozejrzał się po sali. W pewnej chwili jego wzrok napotkał Chestera, stojące go obok Sunny, i Parker aż zamrugał ze zdziwienia. - Pomyślałem sobie, że zostanę trochę dłużej i zobaczę, jak się sprawy mają - oznajmił Chester, wzruszając ramio nami. Parker miał ochotę się zaśmiać, ale czuł, że to niewłaś ciwa chwila. Popatrzył na Ellie. - Przejdziesz się ze mną? - zapytał. - Przynajmniej tym razem nie mam fartuszka i łyżki odparła z uśmiechem i podała mu rękę. Gdy ich palce się splotły, Parker poczuł, że zalewa go fa la czułości. Bez słowa wyprowadził Ellie z kawiarni. - Dokąd idziemy? - To dobre pytanie. Wiele możliwości, a wszystkie zna czące. Hotel, dom kultury, ścieżki, którymi spacerowaliśmy,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ale... wiem, gdzie chciałbym cię zobaczyć po raz ostatni powiedział, pomógł jej wsiąść do samochodu i zawiózł ją do swego domu. - Idziemy do ciebie? - spytała, wysiadając. - Nie na górę - oznajmił, wskazując domek na drzewie. Razem wspięli się na stare drzewo i zanurzyli w mrocz nym wnętrzu. Parker rozłożył spłowiały dywanik, który przynieśli tu wiele lat temu. Ellie usiadła ze skrzyżowany mi nogami, a on usadowił się na wprost. - Co teraz zrobisz, kiedy plany zawiodły? - spytał, wpa trując się w jej oczy. - Dam sobie radę, jak zawsze - powiedziała, wysuwa jąc wojowniczo podbródek. - Zostanę i zobaczę, co będzie się działo. Parker poczuł wdzięczność. Przyjemnie było pomyśleć, że zawsze będzie mógł tu wrócić i ją znaleźć. Ellie będzie czekała, szczera, spokojna, zrównoważona. Nagle zdał sobie sprawę, że właśnie te jej cechy sprawia ją, że jest taka samotna. To nie w porządku, pomyślał. Wie dział, że już wiele razy została zdradzona przez mężczyzn. Nie chciał być kolejnym, który ją zawiedzie. Nie chciał, by czekała na jego powrót. Myśl, że wracałby, zaczynał tam, gdzie przerwał, brał ją w ramiona i korzystał z tego, co chciała mu dać, stała się odpychająca. Przez chwilę cieszył się, że oparł się pokusie i nie związał z nią, bo dzięki temu była bezpieczna. Jednak z całego serca jej życzył, by znalazła kogoś, kto zmieni jej zdanie w sprawie związków. Wtedy mogłaby spotykać się z kimś, kto zburzy jej spokój, lecz da szczęś-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
cie. Chciał tego dla niej, mimo że sama myśl o tym raniła go prosto w serce. - Marszczysz brwi - powiedziała, pochylając się ku nie mu. - Parker, co się stało? - Nic, po prostu myślę. - O czym? - O tym, co mogłoby uczynić cię szczęśliwą. - Jestem szczęśliwa. - Nie, jesteś zadowolona. Czy naprawdę tak niewie le chcesz od życia, Ellie? Kiedyś było inaczej. Pamiętasz, jak bardzo chciałaś, żeby moja kryjówka była wyjątkowym miejscem i jak bardzo się starałaś, by była odbiciem twoich marzeń? - spytał, wskazując dłonią plakaty, ozdoby i in ne drobiazgi, które ukazywały radosną wizję świata małej dziewczynki. - Znów marszczysz brwi i martwisz się o mnie. Prze stań. .. Nie chcę twojej litości, Parker, proszę. Ellie dotknęła jego dłoni a Parker zapragnął chwycić ją w ramiona. Wiedział jednak, że byłoby to samolubne. W milczeniu czekał na jej następne słowa. - Pragnęłam wielu rzeczy, gdy byłam młodsza, ale to były niemądre dziewczęce marzenia. Teraz dojrzałam, okrzepłam, spoważniałam. Pewnie dlatego, że moje życie potoczyło się w ten sposób. Na ojca nie można było Uczyć. A matka? Cóż, wydawała się tak krucha, że byle niepo wodzenie mogło ją załamać. Miałam powody, by nie lubić twojego ojca. Nikt o tym nie mówił, ale wiem, że nagaby wał moją matkę. Była kompletnie rozbita przez wiele dni. W końcu wyznała mi, co się stało i zabroniła o tym mó-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wić. Jestem pewna, że odbiło się to na jej pracy. Inne żony, gdyby się o czymś takim dowiedziały, wyrzuciłyby ją. Ale nie twoja matka. Gdyby nie dobroć twojej matki, gdyby nie stała troska twojej rodziny... bylibyśmy niczym. Parker pamiętał wydarzenia sprzed lat. To był jedyny raz, gdy jego matka urządziła ojcu awanturę za jego wy bryk. Krzyczała i robiła mu wyrzuty, że rodzina Donahue nie zasłużyła na taki los. Jako pracodawcy i sąsiedzi po noszą odpowiedzialność za Luann Donahue i jej dzieci. Wtedy Parker zrozumiał, że powinien w szczególny spo sób traktować panny Donahue. Powinien dbać o ich bez pieczeństwo, nawet jeśli oznaczało to, że musi trzymać się od nich na dystans. - Twoja matka nie zrobiła nic złego, Ellie. I moja matka o tym wiedziała. Ja też. Doskonale zdawaliśmy sobie spra wę, jakim człowiekiem jest mój ojciec. - Nie zrozumiałeś. Obecność mojej matki w waszym do mu, po tym incydencie, mogła stać się policzkiem dla du my twojej matki, stałym przypomnieniem o perfidii męża. Z zachowania twojej matki wyciągnęłam naukę, że istnieje na świecie dobroć, że należy przyjmować swój los z pod niesionym czołem i nie pragnąć zbyt wiele. Nauczyłam się, że ciężka praca, przywiązanie do miejsca, niepoddawanie się mrzonkom i nierealnym pragnieniom pozwalają żyć spokojnie i w zadowoleniu. Można nawet przetrwać, gdy spotkają cię nieszczęścia. Była jednak bardzo młoda, gdy wydarzył się incydent z jej matką. Nie to zrujnowało jej marzenia. Parker nie wiedział, co mogło być tego przyczyną. Może codzienna odpowie-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
dzialność za wychowanie sióstr, może jego ucieczka z miasteczka,.a może ci mężczyźni, którzy ją źle traktowali. Cokol wiek to było, wydawało się, że Ellie straciła marzenia, a nawet pamięć o nich. - Ellie - zaczął łagodnie. - Jesteś wspaniałą kobietą. Za wsze byłaś. Ze względu na ciebie żałuję, że nie mogłem dać Red Rose daru życia i obietnicy przetrwania. Skoro w tym cię zawiodłem, chciałbym ci dać coś, żebyś mnie pamięta ła, żebyś wspominała dawne czasy - powiedział i sięgnął po drewnianą skrzynkę na skarby, którą wstawił tu dzięki naleganiom Ellie. - Pamiętasz, co jest w środku? - Wystarczająco dużo pamiętam - powiedział i uśmiech nął się, gdy kichnęła z powody kurzu, który uniósł się po otworzeniu wieka. - Może powinienem był włożyć tam chusteczki na wszelki wypadek - zażartował, a ona nagro dziła go uśmiechem. - Być może, ale o ile pamiętam, to był mój pomysł. Jeśli ktoś miał pamiętać o chusteczce, to właśnie ja... . - Ale ty nigdy nie miałaś przy sobie chusteczki, gdy była potrzebna. Pamiętam, że musiałem pożyczyć ci swojej, gdy skaleczyłaś się w rękę, bo zmierzałaś zatrzymać krwawie nie jakimś brudnym liściem. - To nieuczciwe - zachichotała. - Miałam osiem lat i starałam się być dzielna, choć prawie zemdlałam. Uzna łam, że to będzie bohaterski czyn, godny pochwały jede nastolatka. - Tak było - przyznał i poprawił kosmyk jej włosów. Byłaś i jesteś bardzo dzielna, Ellie. Za to cię podziwiam.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Uciekła wzrokiem, gdy zadrżał mu głos. Po chwili wy ciągnęła ze skrzyneczki ładny, różowy kamyk. -Znalazłam go na szkolnej wycieczce. Myślałam, że to kamień spełniający życzenia. Ale tak nie było. Okazało się, że to zwykła skała. Dałam ci go, bo sądziłam, że wszyscy chłopcy lubią kamienie. - Bardzo mi się spodobał - zgodził się. - Co jeszcze jest w środku? - Kaseta z przebojami. Pamiętasz to lato, gdy chodzi liśmy po mieście i śpiewaliśmy na całe gardło, a wszyscy marzyli, żebyśmy umilkli? - Pamiętam. Mieliśmy założyć zespół i wyruszyć w trasę koncertową. Miałaś naprawdę świetny głos. Nadal śpiewasz? -Nie występuję publicznie. Ale prywatnie wciąż śpiewa, pomyślał Parker. Ciekawe, czy wciąż marzy o uwielbieniu tłumów. To zabawne, bo wszyscy w Red Rose ją kochali. Parker był gotów iść o za kład, że nawet gdyby mieszkała w Chicago, podbiłaby serca okolicznych mieszkańców. Ta myśl okazała się niespodzie wanie bolesna. Nie mógł jej zabrać z sobą. - Co jeszcze? - Broszura o wycieczce na Hawaje - szepnęła i szybko odłożyła plik kartek. Parker pamiętał, że często rozmawiali o podróżach, któ re ich czekają. Od tamtej pory był na Hawajach tyle razy, że straciły dla niego urok świeżości. Ale Ellie... cóż, z pew nością w ogóle rzadko opuszczała miasteczko. -Nie dałem ci tego, żeby cię zasmucić - powiedział cicho.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pewnie wydaję ci się bardzo zaściankowa. - Nie chcę, żebyś się zmieniała - powiedział, biorąc ją w ramiona. - Uwielbiam cię taką, jaka jesteś. Zawsze tak było. Dałem ci to, bo to byliśmy my. Wszystko, co włożyli śmy do tej skrzynki. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Dałem ci to, żeby przypominało szczęśliwe chwile i pocieszyło, gdy na dejdą złe. Zawsze możesz wyciągnąć tę skrzynkę, przypo mnieć sobie, że byliśmy przyjaciółmi i zadzwonić, gdybyś czegoś potrzebowała. Albo... gdybyś potrzebowała kogoś, kto zabierze cię na Hawaje. Zaśmiała się, a on odsunął ją na długość ramienia i zaj rzał głęboko w oczy. - Mówiłem poważnie, Ellie. - Dziękuję. Ale Parker wiedział, że nigdy, pod żadnym pozorem do niego nie zadzwoni. Zwróciła się do niego ten jeden jedyny raz, bo poprosili ją o to przyjaciele. Miał ochotę kląć. Mu siał odejść. Ona musiała zostać. Wiedziała, czego pragnie od życia i miała to wszystko w Red Rose. Wszystkie marze nia ze skrzyneczki skarbów należały do przeszłości. Były stracone dla obydwojga. Piękne, ale bez znaczenia. - Chodź, pomogę ci zejść na dół - powiedział. Skinęła głową i położyła mu dłoń na ramieniu. - Czy nie masz nic przeciwko, żebym została tu jeszcze przez chwilę? To już ostatni raz - poprosiła, chcąc pożegnać się ze szczęśliwą przeszłością i myślą o wspólnej przyszłości. - Zostań, jak długo masz ochotę - powiedział i zajrzał jej głęboko w oczy. - Żegnaj, Ellie - szepnął, wziął ją w ra miona i pocałował.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Oddała mu pocałunek, lecz natychmiast go odepchnęła. - Żegnaj, Parker - powiedziała i zamilkła. Zrobił to, czego po nim oczekiwała. Zostawił ją. Wsiadł do samochodu. Po raz kolejny opuścił Red Rose. Zabudo wania zostały za plecami, a przed nim rozciągała się sze roka, pusta droga. Uświadomił sobie, że całe jego dorosłe życie było puste i samotne. Zawsze trzymał wszystkich na dystans. Ale nigdy to tak nie bolało. Ellie usłyszała silnik samochodu. Parker odchodził z jej życia. Niewidzącym wzrokiem objęła skarby rozłożone na kolanach/Gwałtownie przygarnęła je do siebie, gniotąc kartki i gubiąc drobiazgi. Wzięła głęboki oddech. Kocha ła Parkera. Zawsze go kochała i nigdy nie miała szansy na spełnienie tego uczucia. Teraz pozostały po nim jedynie wspomnienia i skarby z dzieciństwa. Raz udało się jej skło nić go do powrotu do Red Rose. Wiedziała, że nigdy więcej jej się to nie uda. Będzie musiała żyć z tą świadomością. -I tak się stanie - szepnęła. - Ale nie teraz. Nie dziś. Dziś jej usta wciąż pamiętały jego dotyk. Chciała nacie szyć się tym uczuciem jeszcze przez kilka godzin. A potem zmierzy się z rzeczywistością.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ JEDENASTY
sc
an
da
lo
us
Parker po raz trzeci tego dnia rzucił słuchawką. Ze zmar szczonymi brwiami patrzył na telefon. - Czy ta diabelna rzecz wreszcie zamilknie - warknął, widząc swojego asystenta, który właśnie przyniósł mu fili żankę kawy. Asystent tylko się roześmiał. Był to jeden z powodów, dla których Parker go zatrudnił. Mógł zrzędzić i warczeć, a na Jobie nie robiło to żadnego wrażenia. Ponadto był do skonałym asystentem. - Dlaczego do niej nie zadzwonisz? - zapytał Job. - Do kogo? - Nie mam pojęcia. Do tej, która zamieniła cię w niższą formę życia. Na mój gust chodzi o kobietę. Nic innego nie jest w stanie tak unieszczęśliwić mężczyzny. - To nie wina Ellie, tylko moja. - Ach, Ellie, ta śliczna szara myszka z olbrzymimi ocza mi. Ta, która odważyła się przyjść do jaskini lwa i sprawić, byś tańczył, jak ci zagra. Parker otworzył usta, żeby zaprotestować, i zamknął je bez słowa. Job miał rację. Nie było sensu się kłócić. Znów zadzwonił telefon. Job podniósł słuchawkę.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tracimy klientów - wyszeptał, zakrywając dłonią mi krofon, więc Parker pozwolił mu załatwić sprawę po swo jemu. Zresztą i tak nie miał ochoty rozmawiać z klientami. Chciał znaleźć kogoś, kogo mógłby zmusić do otwarcia przedsiębiorstwa w Red Rose. Mimo prób, do tej pory spo tykały go same niepowodzenia. Niech Job lepiej pozbędzie się tego, kto dzwoni. Jednak jego asystent wciąż podtrzymywał grzeczną roz mowę. Parker zerknął na niego zaciekawiony. - Tak, pani Arlington, jest tutaj. Już go proszę - powie dział i oddał słuchawkę Parkerowi. - Mamo, czy coś się stało? - spytał zaniepokojony. - Pytasz, bo nigdy do ciebie nie dzwonię? - odrzekła i nagle zapanowała niezręczna cisza. - Masz rację, kocha nie, nigdy nie dzwonię - zaśmiała się. - Zawsze sądziłam, że bardzo sobie cenisz spokój i prywatność, więc uznałam, że lepiej nie wtrącać się w twoje życie, ale... - Coś musiało się stać, prawda? Nieważne, już do ciebie jadę - zdecydował i zaczął odkładać słuchawkę. - Parker, nie! Wszystko w porządku. Nie rozłączaj się! - zawołała, a on z powrotem opadł na krzesło. - Więc o co chodzi? -Cóż, Parker, synu... - plątała się - dzwonię, bo martwię się o ciebie. Wydawałeś się taki... zagubiony, gdy ostatni raz rozmawialiśmy. Rozgrzebywanie daw nych ran potrafi być bolesne, więc chciałam się upew nić... A jeszcze Job mi mówi, że przez cały tydzień byłeś zdenerwowany.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Parker posłał asystentowi mordercze spojrzenie. Nie płacił mu za pogaduszki z matką. Job udawał, że podzi wia jeden z obrazów. Pogwizdywał nawet cicho. Parker nie mógł uwierzyć własnym uszom, tym bardziej że przez ostatni tydzień zmysły płatały mu figle. - Parker, z tobą dzieje się coś niedobrego. Wiedziałam, że nie powinieneś wracać do tego miasteczka. - Nie chodzi o Red Rose, mamo. O dziwo, miasteczko przypadło mi do gustu i chętnie bym tam został. - Ale tego nie zrobiłeś, a teraz jesteś coraz bardziej ta jemniczy. Wygląda na to, że coś musiało się tam stać pod czas twojej wizyty. O co chodzi, Parker? - Przestań się zamartwiać. - Nie możesz tak do mnie mówić. Jestem twoją matką i mam prawo martwić się o ciebie. Jesteś nieszczęśliwy, nie oszukasz mnie. Nie mogę nic zrobić, żeby ci pomóc, więc się martwię. - Przejdzie mi, mamo. Nie sądzę, żeby można było umrzeć z miłości. - Z miłości? Do kogo? - spytała, a gdy nie doczeka ła się odpowiedzi, westchnęła głęboko. - Znów chodzi o Ellie? - Mówisz tak, jakbyśmy już raz byli zakocham. Byliśmy tylko przyjaciółmi i nie chcę tego stracić. Staram się więc trzymać na dystans, żeby jej nie zranić. - Parker, to ostatnia rzecz, którą chciałabym od ciebie usłyszeć. Przez lata patrzyłam, jak trzymasz się na dystans, unikając zaangażowania, ale... nawet gdy byliście mali, łą czyło was coś specjalnego.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Kazałaś mi trzymać się z dala od Ellie i jej sióstr, a ja to zrozumiałem i tak robiłem. - To było właściwe, skoro nie mieliśmy pewności, że wasz związek mógłby przetrwać. To zawsze mnie martwi ło. Oboje byliście niespokojnymi duchami, ale Parker, już dawno z tego wyrośliście. I pamiętaj, że nie jesteś swoim ojcem. Spędzałam bezsenne noce, zamartwiając się, że bę dziesz do niego podobny. Raz nawet popełniłam błąd i po wiedziałam to na głos, ale nigdy go w tym nie przypomina łeś. Mick kochał kobiety za ich słabości, ty podziwiasz Ellie za jej siłę. Czy ona o tym wie? - Bardzo starałem się, żeby się nie zorientowała, co te raz do niej czuję. - Była silnym, inteligentnym dzieckiem. Jeśli nic się nie zmieniło, wyrosła na rozumną i pewną siebie kobietę. Ta kie kobiety lubią same podejmować decyzje. Parker wiedział, że jego matka mówi z własnego do świadczenia. Ojciec nie dał jej żadnego wyboru. Sprowa dził ją do roli, którą trudno było odgrywać. - Mamo, ojciec i... mama Ellie... - Nigdy nie winiłam za to Ellie. Tylko nie chciałam, że byście byli w to zamieszani. Przez długi czas Luann i ja zachowywałyśmy się tak, jakby nic się nie stało. Wszyst ko poza stosunkiem pracownik - pracodawca byłoby zbyt bolesne. Ty i Ellie byliście bardzo młodzi, ona była tobą za uroczona, a ty nie dojrzałeś jeszcze do związku. To była prawda. Był wtedy napalonym nastolatkiem i mógł skrzywdzić Ellie. Opuszczenie miasta okazało się najrozsądniejszym wyjściem.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Parker, nie chcę cię o to pytać, ale muszę. Dla twojego i jej dobra. Gzy potrafisz być jej wierny? To było uzasadnione pytanie, na które nie znał odpo wiedzi. - Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. - Przykro mi - powiedziała. - Jeśli jednak tak się spra wy mają, to może lepiej, że trzymasz się na dystans. Parker poczuł przeszywający ból w sercu. Powoli wy puścił powietrze z płuc. - Wiem. Dlatego tak postępuję. Trzymam się od niej z dala. - Parker, wybacz. Nie powinnam dzwonić i cię dener wować - jej głos był pełen smutku. Nie mógł pozwolić, żeby matka przerwała rozmowę, myśląc, że zrobiła coś złego. - Nie, cieszę się, że zadzwoniłaś. Po prostu... nie umiem powiedzieć, czy potrafię być wierny, bo nie jestem w stanie jasno myśleć. Jedyne, co wypełnia mój umysł, to obraz Ellie - wyznał zduszonym głosem. - Więc sprawa jest prosta, Parker. Nie powinnam ci tego mówić i nie zrobiłabym tego, ale czuję, że musisz to usły szeć. Nawet w czasie naszego miodowego miesiąca twój oj ciec oglądał się za innymi kobietami. Nigdy nie byłam tą jedyną, której poświęcał całą swą uwagę. Parker z trudem przełknął ślinę. Jego matka przetrwała wiele złych lat. Została z ojcem jedynie z jego powodu. - Cóż, ja też nie powinienem tego mówić, ale powiem - odparł, z trudem dobywając głos. - Mam nadzieję, że Edward dobrze cię traktuje - po raz pierwszy mówił
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
o małżeństwie swojej matki. - Jeśli nie, chciałbym z nim porozmawiać. Może powinienem był porozmawiać przed laty z ojcem. -To by nic nie pomogło - gorzko się zaśmiała a Edward mnie kocha. Tylko mnie. Okazuje mi to i mó wi każdego dnia. Jestem szczęśliwa. Ty też bądź szczęśli wy. Przemyśl to, o czym rozmawialiśmy, a potem zrób, co trzeba. - Tak się stanie, mamo. Odłożył słuchawkę i przez długą chwilę patrzył na nią w milczeniu. Nie rozmawiali z matka tak szczerze i długo od dawna. Może nawet nigdy. Udało im się to teraz, bo był starszy. Albo może dlatego, że oboje przetrwali śmierć Mi cka Monroego i oboje się zakochali. Obiecał matce, że zrobi coś w sprawie Ellie. Ból i tęsknota znów przeszyły jego serce. Pragnął działać. Chciał porwać ją w ramiona, zabrać na koniec świata i uczy nić szczęśliwą. Lecz Ellie Donahue była bardzo praktyczna. Jak mógł zdobyć jej serce, skoro nie chciała się wiązać? Ellie tępo wpatrywała się w zgięty gwóźdź. W końcu wzięła kombinerki i usunęła bezużyteczny kawałek metalu. To był już trzeci zgięty gwóźdź w ciągu dziesięciu minut. Palce miała w plastrach od chybionych uderzeń młotka. Patrząc dziś na nią, nikt nie uwierzyłby, że pół życia spę dziła na wbijaniu gwoździ. - Obawiam się, Sunny, że muszę przerwać naprawę ganku i dokończyć jutro. Teraz robię więcej szkody niż po żytku.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie ma sprawy. Chester zabiera mnie do miasta na kolację i film, więc muszę się wyszykować. - Cieszę się, że między wami tak dobrze się układa powiedziała Ellie, siląc się na uśmiech. - Między nami nic nie ma - zapewniła Sunny, przyglą dając się uważnie przyjaciółce. - Za wielki z niego podry wacz, jak na mój gust. Godzę się na odrobinę rozrywki od czasu do czasu, ale to wszystko. A tak przy okazji, wszyscy mężczyźni to świnie. Ellie uniosła brew w zdziwieniu. Od czasu porażki fe stynu wszystkie panie były rozgoryczone i gotowe rzucić się do gardła każdemu mężczyźnie, który zanadto się zbli ży. Odrzucenie bolało. - Popatrz, co facet zrobił z tobą. Nawet nie możesz pro sto wbić gwoździa. - To nie jego wina. - Jego. Bo go kochasz. - To też nie jego wina. - Musi być kompletnym osłem, że tego nie dostrzegł. - Nie chciałam, żeby wiedział. - Też mi coś, ja zauważyłam od razu. - Ale ty jesteś kobietą. - Właśnie! Ellie westchnęła. Nie było sensu się kłócić, skoro Sunny już wybrała kozła ofiarnego. Wszyscy mężczyźni, a Chester i Parker szczególnie, powinni mieć się teraz na baczności. Sama miała ochotę kogoś obwinić o swoje nieszczęścia, ale przecież kochała Parkera. Teraz nawet bardziej niż przed laty. Sama była sobie winna. Zawsze wiedziała, że to nie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
jest partia dla niej, a jednak dała się ponieść niemądrym porywom serca. - Lepiej już pójdę - markotnie oznajmiła. - Dobrze. Widzę, że Chester nadjeżdża. Wzbija tyle ku rzu, że pył nie opadnie przez godzinę. W dodatku zjawił się za wcześnie. Ellie spojrzała na drogę, ale z początku nie dostrzegła samochodu w chmurze pyłu. Gdy auto się zbliżyło, jej ser ce zabiło niespokojnie. - To nie wóz Chestera - zauważyła Sunny. - Jest za mały. Lecz Ellie już zbiegła z ganku. Popędziła na drogę, ale nagle się zatrzymała. Co pomyśli Parker, widząc ją gnają cą w jego stronę? Z najwyższym trudem zatrzymała się. Parker zahamował zakurzony, sportowy wóz kilka me trów od niej i powoli wysiadł. - Lydia powiedziała, że tu cię znajdę - odezwał się, nie podchodząc bliżej. - Dlaczego przyjechałeś? - chciała wiedzieć. - Miałeś nie wracać. - Wiem - odrzekł tonem bez wyrazu. - Przynoszę no winy. - Przejechałeś taki szmat drogi, żeby mi coś powie dzieć? Nie wierzę. - Chciałem być przy tobie, gdy to usłyszysz - oznajmił, ruszając w jej stronę. - Gdy co usłyszę? - spytała, starając się z całych sił za chować spokój. - Wasze miasteczko zyskało jeszcze jednego miesz-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
kańca. Może nie na pełny etat, ale Griff postanowił tu wrócić. - Griff? Twój smutny przyjaciel? - Tak Uświadomiłaś mu, że Red Rose jest idealnym miejscem do wychowywania dziecka. Zadzwoniłem, żeby z nim pogadać i doszliśmy do wniosku, że przeprowadzka do waszego uroczego, spokojnego miasteczka może stano wić rozwiązanie jego problemów. Jeśli przywiezie tu Caseya na lato, żaden sędzia nie uwierzy, że jest złym i nieodpo wiedzialnym ojcem. - Pewnie wbiłeś mu to młotkiem do głowy - powie działa i spróbowała się uśmiechnąć. - Może troszkę, ale pomysł był twój. - Cóż, to dobrze. Mam nadzieję, że małemu tu się spo doba. - Kiedy udało mi się go przekonać, wspomniałem, że to może też być niezłe miejsce dla jego firmy. - Nie rozumiem - szepnęła ze zmarszczonymi brwiami. - Mówiłeś, że zajmuje się branżą sportową, a Red Rose to nie miejsce na fabrykę sprzętu. - Może nie fabrykę z prawdziwego zdarzenia, ale wasz mecz przekonał mnie, że to doskonałe pole demonstra cyjne dla jego towarów. Jest tu wiele ziemi i przestrzeni. Mógłby sprowadzać tu klientów na specjalne pokazy. Już sprawdzał w agencjach nieruchomości. Zamierza kupić ka wał ziemi i przygotować boiska do baseballu, hokeja, pił ki nożnej i koszykówki, a nawet badmintona. Stary dom Mannistonów zamieni częściowo na mieszkanie, częścio wo na pokoje dla gości. Całe lato może poświęcić na za-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
bawianie klientów. Gdy doprowadzi przedsięwzięcie do skutku, żaden sędzia nie ośmieli się powiedzieć, że chłopak wzrastający w takim mieście i otoczeniu wszelkich moż liwych sportów nie dostaje od kochającego ojca tego, co najlepsze. To dla niego wymarzony interes. Może nie roz wiąże wszystkich problemów Griffina, ale będzie stanowił idealny początek. Głos Parkera kipiał od niewypowiedzianych emocji, a przy tym Parker wpatrywał się w nią tak intensywnie, że Ellie brakło tchu. Przyjechał z tak daleka, żeby przekazać jej dobrą nowinę i dać wspaniały prezent, ponieważ, jak zawsze, czuł się za nią odpowiedzialny. - Dziękuję, Parker. To wspaniałe wieści - powiedziała, starając się okazać entuzjazm. Było jej tym trudniej, że spodziewała się kolejnego po żegnania. Obawiała się, że tym razem jej serce tego nie zniesie. Parker powoli szedł w jej stronę. W końcu uczynił ostat ni krok i wyciągnął dłoń, by poprawić niesforny kosmyk jej włosów. -Wybacz, Ellie. Może powinienem był uprzedzić, że przyjeżdżam. Miała ochotę się rozpłakać. Nie chciała, żeby dostrzegł łzy, więc odwróciła głowę. - Nie, nie. Doceniam to, że przyjechałeś. - Ale wolałabyś, żebym tego nie robił - odgadł, choć potrząsnęła przecząco głową. - Ellie, to co jeszcze mam do powiedzenia, może ci się nie spodobać. Zamierzam pozbyć się części hotelu - wypalił.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Chyba nie martwisz się znowu, że przypomina spraw ki twojego ojca? Przecież zupełnie go odmieniłeś. Teraz jest piękny, nowy i świeży. Należy do ciebie. Wiesz, że miesz kańcy nie mają nic przeciw temu budynkowi. - Po tym, jak odszedłem, długo myślałem, co mogę dla ciebie zrobić - powiedział, kręcąc głową. - Doszedłem do wniosku, że oprócz sprowadzenia Griffa mogę zrobić coś więcej. Nie pozbywam się całego budynku, tylko czę ści i wcale nie mam zamiaru go burzyć. Zamieniam go na biura. Chcę przenieść część firmy do Red Rose. Tysiąc myśli i uczuć kłębiło się w jej głowie i sercu. Bała się spytać o to, na czym najbardziej jej zależało. Tak bardzo się bała... - Czy ludzie naprawdę zechcą dojeżdżać tu z Chicago? - spytała łamiącym się głosem. - Nie będą musieli. To niecałe trzy godziny drogi, a ja muszę być w mieście dwa, trzy razy w tygodniu. Resztę czasu mogę spędzać tutaj. Zresztą mam niewielki samolot. Zbuduję pas startowy i... kilka innych rzeczy. W jego bursztynowych oczach dostrzegła niewypowie dziany głód i żarliwość. Z trudem przełknęła ślinę, po wstrzymując się od rzucenia się mu w ramiona. - Innych rzeczy? - powtórzyła bezmyślnie. Nagle przestał ją obchodzić los Red Rose i jego miesz kańców. Jedyne, o czym była w stanie myśleć, to mężczy zna, który stał przed nią. Najbardziej na świecie bała się teraz tego, że znów wsiądzie do samochodu i zniknie z jej życia. - Znalazłem kilku panów zainteresowanych otwarciem
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
sklepu obuwniczego. Właściwie szewców, nic wielkiego, ale może interes rozkwitnie. Wiem, jak bardzo kobiety z Red Rose kochają swoje buty... Przyjedzie tylko dwóch męż czyzn, ale to i tak lepsze niż nic. Och, Ellie, jeszcze jedno... Ja też otworzę małe przedsiębiorstwo. Znalazłem już nawet kilku pracowników, którzy zgodzili się tu zamieszkać. O czym on mówi? - pomyślała Ellie. Czy to sen? Kręciło się jej w głowie z nadmiaru emocji. - Nową firmę? Bursztynowe oczy patrzyły na nią uważnie. Były pełne powagi i niespotykanej czułości. - Tak. Zajmę się produkcją domków nadrzew nych, dostosowanych do szczególnych upodobań klien tów. Oczywiście nie mam pewności, czy będę w tym dobry. Mogę potrzebować pomocy albo rady, więc jeśli zechcesz... - Potrzebujesz mojej pomocy? - spytała cicho, ośmiela jąc się unieść głowę i spojrzeć mu w twarz. - Właściwie to szukam partnera - oznajmił, pochylając się w jej stronę. - Partnera w interesach? - Między innymi., Och, wiem, że nie chcesz mnie za męża, Ellie - powiedział cicho i czule pogładził jej poli czek. - Kocham cię, ale nie będę prosił o coś, czego nie chcesz mi dać - szepnął i zaczął pieścić palcem jej roz chylone wargi. - Zostanę twoim przyjacielem, jeśli właś nie tego pragniesz. Albo twoim niewolnikiem, choć to pewnie byłoby upokarzające dla większości mężczyzn. Ja nie cierpiałbym, bo wiem, że i tak nikogo innego już
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nigdy nie pokocham tak jak ciebie - wyznał i ujął jej twarz w obie dłonie. - Chcesz, żebyśmy spędzili razem życie? - pytała powo li, bojąc się, że może obudzić się z tego pięknego snu. - Jeśli tylko to chcesz mi ofiarować. - A czego dokładnie ty byś chciał? - Ciebie. Całą. Na zawsze. Ale zgodzę się na wszelkie warunki. Pochylił głowę i pocałował ją z wielką delikatnością. - Czy naprawdę powiedziałeś, że mnie kochasz? - Wygląda na to, że tak - odparł z uśmiechem. - Nie tylko kocham. Czczę, wielbię i, do diabła, Ellie, nie potra fię bez ciebie żyć. - Zostaniesz w Red Rose? - Zostanę, jeśli mi pozwolisz. Nagle zalała ją fala uczuć, którym opierała się całe do rosłe życie. Uśmiechnęła się do Parkera przez łzy, wtuliła głębiej w jego ramiona i obsypała go deszczem dzikich po całunków. - Jeśli masz zostać, to chcę, żeby tym razem to było na zawsze. Jęknął i z nowym zapałem zawładnął jej ustami. - Ellie, moja śliczna, nawet nie wiesz, jak bardzo cię ko cham. Do szaleństwa! - Parker? -Tak? - Będziesz mnie kochał na moich warunkach? Odsunął się odrobinę i spojrzał jej w oczy. - Tak, tylko je wymień.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Czy naprawdę chcesz mnie za żonę? - spytała, opiera jąc dłonie na jego szerokiej piersi. - Bardziej niż czegokolwiek na świecie. - Ja też tego pragnę - szepnęła mu wprost do ucha, wspinając się na palce. - Parker? - zaczęła niepewnie. Jeśli będziemy mieć dzieci, będziemy je wspólnie wycho wywać i kochać ze wszystkich sił. Ale chcę cię prosić o jedno. - Zawsze będę ci wierny. Nie jestem taki jak ojciec. -Myślisz, że nie wiem? - spytała, marszcząc brwi. Czuję, że nie oświadczyłbyś mi się, nie mając całkowitej pewności, że nam się uda. Zawsze byłeś szczery względem mnie. Nie o to chciałam zapytać. - A o co? - spytał z uśmiechem. -Dobrze. Nie czekajmy, pobierzmy się od razu. Nie chcę hucznego wesela. Tylko ty i ja. Gdy to usłyszał, porwał ją w ramiona, uniósł nad ziemię i zawirował w dzikim tańcu. - Jesteś wszystkim, czego może pragnąć mężczyzna. - Mam nadzieję - szepnęła z uśmiechem. - Udowodnię ci - oznajmił i pocałował ją czule, dłu go, i pasją. Wtuliła się głębiej w jego ramiona, a świat zaczął zni kać. Objęła jego szyję ramionami i cichutko jęknęła z roz koszy. Nagle usłyszeli wymowne kaszlnięcie.. - Wszystko to bardzo pięknie, dzieci, ale mam nadzieję, że nie zamierzacie sobie dawać dowodów miłości na moim trawniku - burknęła rozczulona Sunny.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Parker mnie kocha - Ellie oznajmiła to całemu świa tu z uśmiechem. - Ellie, nawet ślepy by to dostrzegł. A teraz, Parker, za bierz ją gdzieś, gdzie będziesz mógł ją odpowiednio po rządnie wycałować. - To świetny pomysł, Sunny - zgodził się z uśmiechem i postawił Ellie na ziemi. - Znam takie miejsce i mam kil ka ciekawych pomysłów - oznajmił i znów ją przeciągle pocałował. - Nie masz wstydu, Parker - burknęła przyjaciółka do brodusznie. - Ani krztyny, Sunny. Mam za to wiele miłości i zamie rzam przekonywać o tym Ellie do końca swych dni. Tak się składa, że znam pewien domek na drzewie. Wprawdzie to niewiele, ale łączy się z nim wiele dobrych wspomnień. Możemy tam być sami. Chodźmy, Ellie, i zaplanujmy resz tę naszego życia - poprosił, chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą. Lecz Ellie nie poddała się od razu jego woli. Gdy się odwrócił, spostrzegł, że ma oczy pełne łez. Parker prze raził się, ale ona, widząc jego minę, tylko potrząsnęła głową. - To łzy szczęścia - wyszeptała. - Naprawdę uratowałeś Red Rose i dałeś mi szczęście. Spełniłeś oba moje marze nia. Witaj w domu, Parker. - Tak, dobrze jest znów wrócić do domu - westchnął i czule się uśmiechnął. - Owszem - przytaknęła. - A teraz chodźmy w ustron ne miejsce, żebyś znów mógł mnie pocałować.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Parker tylko zaśmiał się radośnie i ponownie chwycił ją w ramiona. - Podoba mi się twój sposób myślenia, kochana. Chyba zawsze tak było - powiedział, wziął ją za rękę i poprowadził tam, gdzie wreszcie mogli nacieszyć się swoim szczęściem.
Pona & Irena