Do Rana Daleko Marta Fox Podziękowania za skany niki1990 Rozdział Pierwszy Spraw, Panie, abym przestała być dobra, abym wyzbyła się tej dobroci, która...
10 downloads
17 Views
2MB Size
Do Rana Daleko
Marta Fox
Podziękowania za skany niki1990
Rozdział Pierwszy Spraw, Panie, abym przestała być dobra, abym wyzbyła się tej dobroci, która jeszcze jest we mnie. Spraw, Panie, abym wyzbyła się strachu. Tak długo się nim karmię, Ŝe to powinno mi się znudzić. Dobry Panie, wystarczy, Ŝe ty jesteś dobry. Uczyń ze mnie kamień, gładki lub chropowaty, wszystko jedno, ale kamień, który moŜna kopnąć, wyrzucić i nie będzie to miało dla niego Ŝadnego znaczenia, bo to jest kamieniem. Niech stanę się kamieniem, którego nie moŜna rozłupać, podzielić na części. Niech stanę się bezwzględna w swoje kamieniowartości i nieczuła. Do tego stopnia nieczuła, Ŝe nawet kamienowana innymi kamieniami, nie poczuję bólu- modliła się Ola w małej i pustej osiedlowej kaplicy.
***
Ksiądz Janusz zobaczył ją klęczącą. Podniosła oczy, spojrzała na niego, powiedziała: - Szczęść BoŜe.- Ksiądz odpowiedział, uśmiechnął się łagodnie. Wyszedł. Ola weszła do kościoła w dziesięć minut po zakończeniu mszy, kiedy juŜ było w nim pusto. Właściwie to nie chodziła do kościoła. To znaczy: nie uczestniczyła we mszach świętych. DraŜniły ją wspólne modły. Według niebyły powtarzaniem utartych formułek. Nawet nie były rodzajem mantry, która wprowadza w trans i powoduje uniesienia. Większość z modlących się powtarzała je bezmyślnie, nie zastanawiając się nad tym, co mówi i o co się tak naprawdę modli. Ola teŜ kiedyś się tak modliła. Chodziła przykładnie na mszę dla młodzieŜy, która w niedziele odbywała się o godzinie dziesiątej trzydzieści. Śpiewała kościelne pieśni. Czekała na ..Pater Noster". Wiedziała, Ŝe potem juŜ tylko dziesięć, piętnaście minut i ksiądz zaśpiewa: — Idźcie, ofiara spełniona. — A wierni odpowiedzą, intonując podobnie: — Bogu niech będą dzięki. Ona teŜ tak odpowie i będzie mogła wrócić do domu. Mijając się w drzwiach z matką, która zawsze chodziła na mszę zwaną sumą. Matka wtedy pytała: — O czym było kazanie? — Ola szczególnie to musiała zapamiętać, aby udowodnić matce, Ŝe była w kościele, uczestniczyła naprawdę we mszy i Ŝe nie piła piwa ani nie paliła papierosów w którejś z klatek schodowych. Nagłośnienie kaplicy było tak silne, Ŝe mogłaby matkę regularnie okłamywać, gdyby chciała,
i wyprowadzać w tak zwane pole. Wystarczyło się skupić w odpowiednim momencie, by usłyszeć, o czym ksiądz tym razem mówi. Nie korzystała, jak inni. z tego typu udogodnień. Dopóki chodziła do kościoła, chodziła naprawdę. Uczestniczyła we mszy od początku do końca. Zbuntowała się z błahego w sumie powodu. Kiedyś matka wstała wcześniej i zobaczyła Olę wychodzącą w ubraniu, jej zdaniem, niestosownym. Matka zwróciła jej uwagę: —
Do kościoła w tych spodniach nie pójdziesz. Do kościoła musisz się ubrać jak do
kościoła. —Zawsze tak się ubieram, mamo — powiedziała. —W takim razie najwyŜszy czas z tym skończyć. Do kościoła będziesz chodziła w sukience. Co ludzie o nas powiedzą? Posądzą nas o to, Ŝe nie mamy szacunku do liturgii albo, Ŝe jesteśmy biedni, więc nie stać nas na niedzielne ubrania. —PrzecieŜ nas nie stać, mamo — powiedziała wtedy. —To Ŝe nas nie stać, nie oznacza. Ze ludzie muszą o tym wiedzieć. —Ludzie, ludzie — oburzała się — cóŜ mnie obchodzą ludzie, waŜne jest to, co ja czuję. —Podrośniesz, zrozumiesz, Ŝe waŜne jest właśnie to, jak patrzą na ciebie inni i jak cię widzą. Ola próbowała matce tłumaczyć swoje racje, wyjaśniać swój punkt widzenia. Niestety, matka, tym razem zdaniem Oli. Miała wypaczone spojrzenie. Bała się opinii sąsiadek, chociaŜ nie utrzymywała z nimi kontaktów, nie poŜyczała od nich soli ani nie chodziła na sąsiedzkie pogawędki. —Mamo — próbowała tłumaczyć — mnie gówno obchodzą ludzie. ludzie zawsze wiedzą, co powiedzieć. —My jesteśmy w szczególnej sytuacji — wyjaśniała jej matka — Przynajmniej od czasu, kiedy nasz ojciec odszedł w siną dal. —Mój ojciec — poprawiła ją wtedy. —Dobrze, twój ojciec i mój mąŜ — zgodziła się matka. —Były — dodała Ola. —A więc od czasu, kiedy on odszedł, jesteśmy pod szczególnym obstrzałem. —Ty jesteś — próbowała tłumaczyć — bo to ty Ŝyjesz wbrew przykazaniom kościoła, z cudzym facetem. —On na szczęście nie jest cudzy — tłumaczyła jej matka — jest wolnym człowiekiem. Nikomu nie zabieram ojca i męŜa. —Nie zabierasz — upierała się Ola — ale Ŝyjesz z nim bez ślubu, czyli w grzechu. I choćbyś nawet z ojcem wzięła najprawdziwszy i zalegalizowany rozwód, to i tak, z punktu widzenia kościoła, będziesz w grzechu. Masz przerypan,. mamo — tłumaczyła.
—Nie mogę wziąć rozwodu, bo nie wiem, gdzie jest teraz twój ojciec.... —Gówno prawda — oburzała się Ola. — MoŜesz wziąć rozwód bez jego obecności, posiłkując się właśnie faktem, Ŝe nie wiesz, gdzie on jest. —A ty skąd wiesz o takich sprawach? — dociekała matka. —Wyobraź sobie, Ŝe mnie właśnie takie sprawy interesują, więc zasięgnęłam języka i wiem. Ŝe to, o czym mówię, jest moŜliwe, ale ty wolisz Ŝyć w nieświadomości ducha swego i łudzić się nadzieją, Ŝe przynajmniej Bóg cię kocha. —Andrzej mnie kocha teŜ. —Andrzej cię kocha? — powiedziała wtedy Ola. — Andrzejowi jest wygodnie, bo go przygarnęłaś, a to obibok od siedmiu boleści i najwaŜniejsze jest dla niego, aby mieć suchy kąt i ciepły piec. —Bzdury pleciesz! — oburzała się matka. — CóŜ ty moŜesz wiedzieć o miłości, o rezygnacji, o poświęceniu, o zrozumieniu. Dzieckiem jesteś — tłumaczyła — i na szczęście obce ci muszą być problemy dorosłego Ŝycia i zawiedzionych miłości. —Realy? — pytała wówczas Ola. robiąc głupią minę kobiet, które oglądała w angielskich filmach. „Realy?" — pytały bohaterki tych filmów przy lada okazji, dając dowód swojej naiwności, głupoty albo wyrafinowanej przebiegłości. —Tak właśnie jest — kończyła rozmowę matka — tak jest, jak mówię, a nie inaczej. Czy ci się to podoba, czy nie. musisz mnie słuchać. Jestem twoją matką, jestem za ciebie odpowiedzialna i bynajmniej mnie nie obchodzą twoje oryginalne na Ŝycie poglądy. Na poglądy będziesz sobie mogła pozwolić, gdy staniesz się samodzielna, pod względem finansowym przede wszystkim. Dopóki jesteś na moim utrzymaniu i jesz mój chleb, musisz mnie słuchać. —Andrzej teŜ je twój chleb — Ola próbowała się bronić. —Andrzej je nasz chleb — broniła się tym razem matka. —No. właśnie, sama się wkopałaś i słusznie zauwaŜyłaś: twój i mój — nie dawała za wygraną Ola — przecieŜ on nie pracuje. —Ty teŜ nie pracujesz — upierała się matka. —Ale ja jestem twoim dzieckiem i ty masz wobec inne obowiązki, a nie wobec niego. On jest tylko artystą-darmozjadem albo raczej kimś, kto sobie wymyślił, Ŝe jest artystą. Matka wpadała we wściekłość. —Nic nie rozumiesz — oburzała się — jak moŜesz tak o nim mówić?! Jesteś nieczuła jak twój ojciec, jesteś zupełnie niewraŜliwa, wszystko po tobie spływa jak woda po gęsi. Zamiast się cieszyć z tego. Ŝe mamy opiekuna, Ŝe nie jesteśmy sam. Ty pokazujesz fochy.
—Ty masz opiekuna i ty nie jesteś sama — poprawiała ją Ola. — Choć dla mnie to gówniany opiekun, skoro ty mu zapewniasz dach nad głową i pełną miskę. —Jesteś wyrachowana jak ojciec — upierała się matka. — Jesteś tak samo jak on bezwzględna. —Ja tylko mocno stoję nogami na ziemi, obserwuję i wyciągam wnioski — dochodziła swoich racji — a wnioski są. niestety, Ŝałosne dla ciebie. Matka wpadała wtedy w płaczliwy ton. Mówiła o swoim nieszczęśliwym Ŝyciu, o zawiedzionych nadziejach, o marzeniach, jakie miała. —Gówno mnie obchodzą twoje marzenia — palnęła kiedyś Ola. —Wiem o tym i tym bardziej jest mi przykro, Ŝe moja własna córka takie ma podejście do mojego Ŝycia. Zamiast mnie wspierać duchowo w trudnej sytuacji, robi wszystko, by uczynić z niego koszmar. —Nie mam nic przeciwko twoim marzeniom, choćby nawet nic mnie nie obchodziły — tłumaczyła Ola — ale nie mogę się pogodzić z obecnością Andrzeja, który jest darmozjadem, jak by na to nie spojrzeć. —Ten niby-darmozjad jest z nami od siedmiu lat, czyli dwa lata dłuŜej niŜ twój ojciec. Ten darmozjad pomógł mi ciebie wychować i był ze mną w najtrudniejszych momentach mojego Ŝycia — upierała się matka — a poza tym. ten niby-darmozjad mnie kocha i to jest argument, który przewyŜsza wszystkie inne. —Ciekawe, Ŝe nie przyszło ci do głowy, co ten ..niby-„darmozjad" robi w czasie, kiedy ty harujesz na nasze Ŝycie — Ola obstawała przy swoim. —Jak to co? — dziwiła się matka. — On sprząta, gotuje, robi zakupy. Jak wiesz, jestem nowoczesna i bynajmniej nie upieram się przy tradycyjnym podziale ról — broniła się. — Z twoim ojcem miałam ten podział i na dobre nam to nie wyszło. A poza tym Andrzej pisze ksiąŜkę — kończyła. —I kiedyś świat się na nim pozna, na pewno po jego śmierci, bo tylko grafomani cieszyli się uznaniem za Ŝycia — Ola juŜ na ślepo szukała argumentów. Rezygnowała jednak z dalszej rozmowy, przekonana, Ŝe z zaślepieniem matki nie moŜe walczyć. —A do kościoła będziesz chodziła w sukience, w niedzielnym ubraniu, bo ja tak chcę i tak sobie Ŝyczę — upierała się matka. —A poza tym — kończyła kaŜdą kłótnię — nie Ŝyczę sobie, abyś w rozmowie ze mną uŜywała tych wszystkich wulgarnych wyrazów. I nawet nie próbuj mnie przekonywać, Ŝe
cenzurujesz swój język na mój uŜytek i Ŝe inni w twojej szkole mówią bardziej swojsko. Znam tę śpiewkę. Ola chodziła w sukience. Do czasu. Wreszcie zbuntowała się na dobre. Matce wmawiała, Ŝe wychodzi na poranną mszę, aby mieć wolne popołudnie. Matka nie była w stanie tego sprawdzić. W sobotę zazwyczaj siedziała z Andrzejem długo w noc Pili wino. Oglądali filmy w telewizji lub na wideo Palili świece zamiast światła, a ich zapach słodko-mdlący rozchodził się po mieszkaniu jeszcze rano. Ola wstawała wcześnie. Spacerowała po pobliskim lasku. Potem jadła śniadanie. Nie zmywała po sobie, aby matka widziała ślady jej obecności w kuchni. Zrezygnowała z mszy. ale zapytana o kazanie, zawsze mogła odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bo jego fragmenty rozchodziły się po osiedlu. Matka wstawała koło dziesiątej. Miała zapuchnięte oczy i uduchowioną minę. Robiła śniadanie dla siebie i dla Andrzeja. —Ty juŜ jadłaś? — pytała, nie oczekując odpowiedzi. —Jadłam, mamo, przed wyjściem do kościoła — mówiła dla świętego spokoju. Matka jej wierzyła albo wolała wierzyć: i w śniadanie, i w uczestnictwo we mszy.
•••
Ola podniosła się z kolan. W kościele było pusto. CóŜ z tego, Ŝe się spóźnię do szkoły — pomyślała — pierwsza i tak jest religia, ksiądz Janusz mnie widział, mam u niego plus albo i kilka plusów, przecieŜ dzisiaj nie niedziela, a ja się modliłam. Ksiądz Janusz teŜ nie wiedział o jej problemach. Nie zwierzała mu się. To znaczy; nic spowiadała się. Kiedyś ją zagadnął, dlaczego nie przychodzi do spowiedzi, ale go uspokoiła. Powiedziała, Ŝe woli się spowiadać na neutralnym gruncie, nie w swojej parafii. Wykazał zrozumienie dla jej fanaberii. —Bóg jest wszędzie — powiedział. —Całe szczęście — dodała. Czasami myślała, Ŝe jest fałszywa. Szybko jednak odrzucała od siebie te myśli. Im mniej ktoś wie o mnie, tym lepiej dla mnie — pocieszała się. Muszę być przebiegła, bo tylko wtedy przetrwam — powtarzała sobie. Kiedyś ksiądz Janusz powiedział:
—Nie widzę cię, Olu. na mszy dla młodzieŜy, nie widzę cię. Jak przystępujesz do komunii. Czy moŜesz mi to wyjaśnić? —Wyjaśnię — powiedziała ni stąd. ni zowąd — jeśli ksiądz mi wyjaśni, dlaczego nasza kaplica jest taka mała, a plebania taka duŜa. Potem albo wstydziła się tej zadziorności, albo podziwiała siebie za odwagę, która kazała księdzu Januszowi pozostać ze zdziwionymi oczami i bez odpowiedzi. Muszę być silna, bardzo silna — przekonywała siebie. Nikt mi w Ŝyciu nie pomoŜe, jeśli sama sobie nie pomogę. Matka Ŝyje w swoim zapomnieniu, ojciec nie wiadomo gdzie. Ola nie za bardzo go pamiętała. Właściwie bardziej go znała z opowieści matki niŜ z własnych wspomnień. Kiedyś ponoć wyjechał za chlebem, obiecał, Ŝe wróci, ale potem ślad po nim zaginął. Listy przestały przychodzić. Pojawił się Andrzej, który od początku, na szczęście. Był Andrzejem, a nie wujkiem. Matka opowiadała jej coraz to nowe historyjki o ojcu, ale po jakimś czasie Ola przestała w nie wierzyć. Pogodziła się z myślał, Ŝe ojca nie ma i ze matka nie zna jego miejsca pobytu. Czasami kusiło ją, by wziąć sprawę w swoje ręce. Ale tak naprawdę nie wiedziała, od czego zacząć. Nikomu się nie zwierzała, więc nikt nie mógł jej doradzić. Dziadków nie miała, tych ze strony matki. Zmarli, gdy była dzieckiem. TeŜ ich zaledwie mgliście pamiętała. Dziadkowie ze strony ojca Ŝyli, ale kartki, które im wysyłała na święta, pozostawały bez odpowiedzi. —Oni teŜ wyjechali — zapewniała ją matka. —Dokąd? — dopytywała swego czasu Ola. -Na pewno do syna — wyjaśniała matka. -Skoro do syna, to widocznie ten syn nie jest taki najgorszy — próbowała dociec prawdy. -Oni są wszyscy po jednych pieniądzach — utwierdzała ją matka - Skoro nie chcą nas znać. niech tak pozostanie. Mamy przecieŜ Andrzeja. -Ty go masz — odwaŜyła się kiedyś powiedzieć, bo bardzo ją draŜniło, gdy matka próbowała uŜywaniem liczby mnogiej przekonywać ją, Ŝe Andrzej jest ich rodziną. Widząc jednak naburmuszoną minę matki, rezygnowała z dalszych dociekań. Patrzyła na siebie w lustro i rozmyślała czasami: Jestem do ojca podobna. Mam rudawe włosy i piegi, tak jak on na zdjęciach. Kiedyś wszystko się wyjaśni, on za mną zatęskni, a wtedy będzie wiedział, gdzie mnie znaleźć. MoŜe nawet teraz zbiera o mnie wiadomości i tylko czeka na odpowiednią chwilę, by mnie do siebie zabrać. Wtedy nareszcie się dowiem, jak wyglądała prawda.
Włosy i piegi były jej przekleństwem. W szkole podstawowej bardzo z tego powodu cierpiała. Dzieci wołały za nią: rudy lis albo rudy rydz. Wiedziała, co to lis, nie wiedziała, co rydz. Pamięta, jak w szkole poprosiła bibliotekarkę o encyklopedię i długo szukała w niej tego hasła. Bibliotekarka w końcu zapytała, czy moŜe jej pomóc, a ona powiedziała, Ŝe szuka hasła „rydz". Bibliotekarka się uśmiechnęła i powiedziała: —To bardzo smaczny grzyb, naprawdę nie powinnaś się przejmować —Ja się nie przejmuję, tylko chciałabym wiedzieć — powie-działa. Polubiła tę bibliotekarkę. Była łagodna i ciepła. Nie patrzyła podejrzliwie jak prawie kaŜda nauczycielka, nie węszyła niepotrzebnie. Zawsze podpowiedziała jej, gdzie czego szukać, porozmawiała o tym, co na lekcjach, co na podwórku. Dotykała jej rudej czuprynki i mówiła: —Zobaczysz, kiedyś będziesz dumna. Dziewczyny będą farbować swoje mysie włosy na taki właśnie kolor, a ty będziesz miała, jak znalazł. Marne to było dla niej pocieszenie, ale było. Teraz nie czuła się źle. Miała króciutkie, wystrzępione włosy. Była inna. Chłopcy zwracali na nią uwagę. Niektórzy mówili, Ŝe jest oryginalna. Postanowiła więc taką być, za wszelką cenę. Oryginalną w wyglądzie, w zachowaniu i w poglądach. Czuła, Ŝe jej się to udaje. Była dostrzegana, bo się wyróŜniała. Potrafiła jednocześnie zachować umiar w tej oryginalności. Być inną, ale nie zwracać na siebie uwagi z przesadą. Teraz, kiedy była licealistką, mogła śmiało powiedzieć, Ŝe nikt jej juŜ nie dokucza z powodu tej inności, a o resztę dbała sama. O resztę, to znaczy o układy w szkole z koleŜankami i z nauczycielami. Łatwiej jej przyszło przekonać do siebie nauczycieli niŜ koleŜanki z klasy. Nauczyciele byli bardziej naiwni i dzięki temu nie miała zbytnich trudności z osiąganiem tego, na czym jej uleŜało. Ola wiedziała, Ŝe w szkole trzeba być posłusznym. To jest najwaŜniejsze. Trzeba wyczuć, co kto lubi i przeciwko temu się nie buntować. Trzeba przewidzieć, u kogo na co moŜna sobie pozwolić. U jednego najlepiej było się nie odzywać za wiele, przyjmować wszystko bez komentarzy. Po prostu: zapisać, powtórzyć, nauczyć się. Przeprosić, kiedy trzeba. U innego dobrze było mieć swoje zdanie, ale nie wyraŜać go tonem wiedzącego lepiej. Ewentualnie tonem wiedzącego czy myślącego inaczej, czy teŜ mającego wątpliwości, które rozwiać moŜe tylko on. nauczyciel. Ola dobrze opanowała tę sztukę kamuflaŜu albo — jak ją nazywała — sztukę przemycania się.
Od czasu, kiedy przeczytała poleconą jej przez bibliotekarkę powieść Cervantesa pod tytułem Don Kichot, zrozumiała, co to jest walka z wiatrakami i Ŝe tak naprawdę taka walka nie ma sensu, jeŜeli chce się pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie chciała być błędnym rycerzem, choć bardzo go polubiła. Wolała przyjąć postawę jego sługi, który błaznował, ale lepiej na tym wychodził.
•••
Ola wyszła wreszcie z kościoła. Usiadła na ławce, na przystanku autobusowym, naprzeciw kiosku nie tylko z gazetami. Nie miała ochoty iść do szkoły pieszo, jak nieraz. Trwałoby to piętnaście minut szybkim krokiem. Mogła nie zdąŜyć nawet na kilka ostatnich minut lekcji religii. JeŜeli autobus przyjedzie punktualnie — pomyślała — a zazwyczaj przyjeŜdŜał, to mam szansę zrobić wielkie wejście, powiedzieć Szczęść BoŜe księdzu Januszowi i klasie, powiedzieć przepraszam i nic nie tłumaczyć. Ksiądz Janusz będzie wiedział, skąd to spóźnienie. Spojrzy z zainteresowaniem. MoŜe nawet zamyśli się, co ją trapi. ale ona. zgodnie z własnymi ustaleniami, pozostanie nieprzystępna. co moŜe oznaczać tajemniczość, uduchowienie i głębię. Po prostu — pocieszała się — mam Ŝycie duchowe, w przeciwieństwie do innych, i ciągle się doskonalę w duchowym rozwoju, nie jestem pratchawcem o systemie nerwowym stanowiącym nienagannie prostą linię, na początku której jest układ trawienny, a na końcu której wydalniczy. śadnych odgałęzień i nerwów. Weszła do kiosku. Facet — bo tak wszyscy nazywali sprzedawcę, brodatego męŜczyznę o średniej tuszy — próbował uruchomić wentylator. —JuŜ się zaczyna — powiedział, zobaczywszy Olę. —Co się zaczyna? — zapytała. —Moja męczarnia się zaczyna. Upał się zaczyna i nie mam czym oddychać w tej budzie z blachy. —Jaki tam upał — pocieszyła go Ola — dopiero kwiecień. —No, właśnie — przytaknął — niby kwiecień, a upał jak w czerwcu albo lipcu. Wszystko przez te dziury ozonowe, a moŜe i przez te drugie, czarne - dodał. - Przeczytaj sobie o nich w najnowszym numerze ..Świata Nauki".
—Co mnie obchodzą te dziury, mnie nie jest gorąco, a poza tym ja z lekturami nie nadąŜam, więc dodatkowo się męczyć nie zamierzam. —Mógłbym być Eskimosem — powiedział Facet. —A ja księdzem biskupem warmińskim. —Kim? — zapytał zdziwiony. —Takim poetą, który właśnie dlatego, Ŝe był księdzem, to potrafił opisać złośliwie swoje środowisko w poemacie Monachomachia, a kiedy został zmuszony do odwołania swoich poglądów, to napisał poemat Antymonachomachia, w którym właściwie powtórzył te same myśli, co w pierwszym, choć formalnie, przynajmniej po tytule sądząc, odwołał je. —Nic z tego nie rozumiem, coś mi się wydaje, Ŝe wymyślasz, bo mnie tego w szkole nie uczyli — powiedział Facet. —Niech się pan nie przejmuje, to dlatego, Ŝe wentylator nie działa. Facet uśmiechnął się do Oli. —Mój autobus — stwierdziła Ola. wychodząc z kiosku. —Spóźniliśmy się, co? — zagadnął Facet porozumiewawczo. — Pan nie, pan jest w porządku — powiedziała Ola.
Rozdział Drugi Ola dojechała do szkoły na dziesięć minut przed końcem pierwszej lekcji. Nie śpieszyła się. Szła powoli długim korytarzem. Po prawej stronie wisiały zdjęcia uczniów tej szkoły od początku jej istnienia, czyli od 1954 roku. Wszystkie korytarze na pierwszym piętrze były nimi udekorowane. Patrzyła na stare fotografie, na twarze nastolatków, dziwnie inne, jakby starsze od twarzy dzisiejszej młodzieŜy. Weszła do klasy „a trzy minuty przed dzwonkiem. -Niestety, musiałem ci zapisać spóźnienie - powiedział ksiądz Janusz. Ola spojrzała na niego z nieukrywanym zdziwieniem. -Skoro jednak zdąŜyłaś na tę lekcję - ksiądz zawiesił głos -mogę ci to spóźnienie usprawiedliwić. -Nie musi ksiądz tego robić — powiedziała — w kościele załatwiałam swoją własną potrzebę. -W kościele załatwiałaś potrzebę? - zdziwiła się Kaśka. -Duchową — odpowiedziała Ola. Księdzu wyraźnie nie spodobały się te klasowe rozmówki, bo zrobił kwaśną minę, niezadowolony z tego, Ŝe dla młodzieŜy kaŜdy pretekst jest dobry, by wtrącić się do rozmowy i sprowadzić ją na przyziemne tory. Zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszyscy się poderwali z ławek ksiądz usprawiedliwił Oli spóźnienie i uciszył klasę poboŜnym poŜegnaniem. Po lekcji z Marzeną, nauczycielką polskiego. Ola wyszła rozłoszczona, a po sześciu lekcjach była juŜ wyraźnie agresywnie nastawiona do kaŜdego. Marzenie nie miała niczego za złe, wręcz przeciwnie, nauczycielka nawet ją zainteresowała opowieścią o swojej absolutnie pierwszej miłości, dziewczynom w klasie natomiast miała. Szczególnie Justynie, tej rozmamłanej anielicy z długimi, jasnymi Włosami, która rozwodziła się nad tym. jak bardzo chciałaby się zakochać i usychać z miłości do jakiegoś Romea. Do pasji doprowadzały ją jakieś sentymentalne wzruszenia, nijak się mające do rzeczywistości. Ola nie chciała wierzyć w podobne głupstwa. JuŜ dawno postanowiła stać mocno na ziemi i nie sięgać myślą, gdzie wzrok nie sięga. ..Life is brutal and fuli of zasadzkas" — to była jej Ŝyciowa dewiza.
A skoro tak jest. postanowiła liczyć na siebie, siebie strzec i nie dać się zwieść Ŝadnymi fałszywymi przesłaniami ani dobrymi chęciami, którymi ponoć piekło jest wybrukowane. Podeszła dzisiaj na przerwie do Romana, rozmawiała z nim chwilę, uŜywając sprawdzonych metod, którymi do tej pory udawało jej się omotać chłopców na tyle, by po takiej rozmowie natychmiast się z nią umawiali na popołudnie. Potem juŜ wszystko odbywało się zgodnie z jej scenariuszem. Siedziała w pubie, piła coca-colę. stwarzała odpowiednią atmosferę, pozorowała uległość i ochotę na dalsze spotkania. Następne było zazwyczaj w ..Za szybą", przy akademikach w sąsiedniej dzielnicy, gdzie w czwartki była rockoteka. Matka buntowała się, kiedy Ola wychodziła późnym wieczorem i wracała dopiero O drugiej w nocy. Ale Ola niewiele sobie z tych jej buntów robiła. — PrzecieŜ wiesz, gdzie jestem, i zawsze wracam — tłumaczyła. - Korzystam z Ŝycia, podobnie jak ty, tylko w nieco inny sposób, taki, który mi odpowiada. -Ale ja się o ciebie martwię - perswadowała matka. -Nie bój się, złego diabli nie biorą - odpowiadała – swój rozum mam i anioła stróŜa nie potrzebuję, a gdybym potrzebowała to zawsze się jakiś znajdzie. W takich momentach zwykle wtrącał się Andrzej. - Nie bój się. Aniu - mówił tonem spokojnym i niby-kumpel, którego Ola nie cierpiała przecieŜ ona ma juŜ prawie szesnaście lat. Zaufaj jej. Zaufanie procentuje, zapewniam cię. Matka Oli się wtedy roztkliwiała, przytulała się do Andrzeja robiła minę pod tytułem ..co ja bym bez ciebie zrobiła, jak bym sobie biedna, poradziła" i sprawa się rozmywała, przynajmniej do następnego razu. Roman był wyjątkowo odporny na Oli zaloty. Rozmawiał z nią nienagannie uprzejmie, ale nie przyjmował jej zachęt. Nie potrafiła zrozumieć tej jego odporności. Nie podejrzewała, by rozmawiał na jej temat z innymi chłopcami, których ona juŜ swoimi metodami wykorzystała, a potem z kwitkiem, jak to się mówi, odprawiła. Pozostawali ze swoim rozczarowaniem, nie za bardzo wiedząc o co jej tak właściwie chodzi. Na dyskotekach lub rockotekach bawiła się świetnie, wyrzucając z siebie całą ekspresję, ściągała na siebie spojrzenia innych i to jej się podobało i wystarczało. Gdy jednak chłopak, ośmielony jej bezpośredniością i zapatrzeniem, czynił następny krok. Przytulał ją w tańcu, próbował dotknąć lub pocałować, mówiła krótko: spadaj. Nie umawiała się wtedy więcej, skreślała go w sobie natychmiast, bez tłumaczeń, wyjaśnień. Nie przyjmowała przeproszeń. Nawet, gdy takie się pojawiały. W porządku — mówiła — nie ma sprawy — ale swoich postanowień nie zmieniała. Czasami i dla niej kończyło się to nie najlepiej, bo ktoś odpowiadał w podobnym tonie: To ty spadaj.
Wychodziła wtedy i wracała sama do domu. Wiedziała, Ŝe mogłaby sobie znaleźć innego „odprowadzacza" na ten wieczór, ale zazwyczaj rezygnowała . Nie miała ochoty na podwójną przygodę w ciągu jednego wieczoru. Otwierała po cichu drzwi, wchodziła do świeŜo wykafelkowanej łazienki, która, zdaniem matki, była dziełem Andrzeja, choć Ola dobrze wiedziała, Ŝe jego rola ograniczyła się tylko pomysłu i dopilnowania pana Piotrusia, aby ten wywiązał się w terminie, nie wypił podczas pracy zbyt wielu butelek piwa i wyniósł po skończonej dniówce gruz na śmietnik. W łazience Ola rzeczywiście czuła się dobrze. Wannę napełniała do połowy wodą, wlewała duŜo niebieskiego płynu do kąpieli, dodawała do tego kilka kropel pachnącego olejku, który delikatnie oliwił skórę. LeŜała tak przez kilkanaście minut, nie bacząc na późną porę i fakt. Ŝe w ten sposób skraca sobie godziny snu. Potem wskakiwała do swojego łóŜka, w swoim pokoju, i zasypiała snem kamiennym. Budzik wyrywał ją ze snu o godzinie siódmej. Matki juŜ nie było w domu. Andrzej jeszcze spał. Ola zjadała śniadanie i wychodziła do szkoły. Tam spotykała zdziwione spojrzenie chłopaka, z którym spędzała wieczór. Nic sobie z tego nie robiła. Często myślała: Dobrze mu tak. pajacowi, któremu się wydaje, Ŝe Ŝycie polega na tym, by potańczyć, a taniec zakończyć pocałunkiem. Niech on sobie nie myśli, Ŝe jestem taka, jak on myśli. Niech sobie za duŜo nie wyobraŜa i na zbyt wiele nie liczy. Zaprosił mnie na dyskotekę, to na dyskotekę, i koniec, kropka. Niech się migdali z inną dziewczyną, która na to liczy. Ola nie liczyła. Kiedyś jednak poczuła się wyjątkowo rozczarowana, gdy chłopak, z którym przyszła, dobrze się bawił, nie przyklejał się do niej, odprowadził ją pod same drzwi i powiedział tylko: — Dziękuję, cześć, do jutra. I to koniec? — pomyślała sobie. — Nie mam się przed kim bronić ani opędzać? Spotkała się z tym chłopakiem jeszcze dwa razy. a kiedy wreszcie doprowadziła do takiej, jak często, sytuacji, mogła go odprawić z tym większą satysfakcją i więcej się z nim nie spotkać Niektórzy ponawiali próby, podsyłali jej liściki. Nie odpowiadała. Wśród koleŜanek miała opinię podrywaczki. Takiej, której to się Ŝaden chłopak nie oprze. Podobało jej się to, tym bardziej więc złościła ją sytuacja, Ŝe Roman jest odporny na jej zaloty. Nie chciała przekraczać pewnych granic, które intuicyjnie wyczuwała. To ona wybierała, decydowała, to od niej powinno wszystko zaleŜeć. Ale nie chciała być nachalna, bo istniały w niej te właśnie granice nachalności.
Z Romana zrezygnowała. Nie będzie więcej o niego zabiegać — postanowiła. - Niech wie, co stracił. JuŜ i tak zrobiła zbyt wiele i czuła z tego powodu wewnętrzną niewygodę. Ola uwaŜała, Ŝe dziewczyny w klasie były głupie. CóŜ one mogły wiedzieć o Ŝyciu? Ola wiedziała. Wiedziała, Ŝe faceci są nieodpowiedzialni, Ŝe mniej czują i mniej rozumieją, Ŝe potrafią wykorzystać i porzucić, Ŝe nie mają pojęcia, co to lojalność i zobowiązania, ani miłość. śaden z chłopaków, z którymi się spotykała. jej nie porzucił, ale pewne obserwacje i doświadczenia przekonywały ją, Ŝe na pewno jest tak, jak myśli. Dziwiła się matce, Ŝe tak bardzo wierzyła Andrzejowi. Nie porzucał jej, to fakt. Był na to zbyt leniwy, wygodny, wyrachowany? Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie był jednak lojalny. O tym teŜ wiedziała, choć nigdy, ze strachu, właśnie ze strachu, matce nie doniosła. W Oli narastał bunt. Stopniowo. Konsekwentnie. Właściwie to nigdy nie miała chłopaka i z nikim nie chodziła Tak, jak jej koleŜanki. Po co, skoro wiedziała o facetach to, co sobie wielokroć powtórzyła. Nic podda się — tak postanowiła — nie da się omamić, to raczej ona będzie mamić, ale wtedy do nikogo nie będzie miała Ŝalu, pretensji. Być moŜe dlatego tak ją denerwowały dziewczyny w klasie, rozmarzone, tęskniące, czekające łaskawie, aŜ ktoś się zjawi w ich Ŝyciu, jakiś ksiąŜę na białym koniu, który porwie je w nieistniejącą przecieŜ krainę szczęśliwości. Wróciła do domu jeszcze bardziej podminowana. Trzasnęła drzwiami Andrzej oderwał się od pisania swojej ksiąŜki, która miała być dziełem, na jakie czekał świat. Tak uwaŜała matka i tak zapewne uwaŜał Andrzej. —Podać ci obiad? — zapytał. —SłuŜby nie potrzebuję — odpyskowała. Zajrzała do garnka stojącego na kuchence gazowej. —A to co za mamałyga? — zapytała. —Zapiekanka makaronowo-warzywna — powiedział Andrzej. —No, jasne, zdrowe jedzonko — powiedziała ironicznie. Andrzej stał. oparty o framugę kuchennych drzwi, i przyglądał jej się. —Co się gapisz? — burknęła, podnosząc głowę znad talerza. —Miło patrzeć, jak pałaszujesz to zdrowe jedzonko. —Co ty się tak ostatnio do mnie przymilasz? Boisz się czegoś?- Andrzej nie odpowiedział.
—Nic bój się, nic jej nie powiem, choć pamiętam. Nigdy by mi nie uwierzyła, jest taka w ciebie zapatrzona i tak bardzo ci ufa, Ŝe gdybym cokolwiek pisnęła, wyrzuciłaby mnie prędzej z domu na zbity pysk, niŜ dałaby wiarę moim słowom. —O czym ty mówisz. Olu. Zupełnie ciebie nie pojmuję — posiedział spokojnie. —JuŜ ja tam dobrze wiem, o czym mówię, i ty wiesz, więc nie ściemniaj i nie rób takiej głupiej miny. Andrzej nie odchodził. Patrzył na Olę. która zmiatała z talerza ostatnie kęsy zapiekanki. —Widzę, Ŝe ci smakowało — powiedział. —Smakowało, smakowało... Jeszcze mam cię chwalić? —Nie musisz chwalić, mogłabyś tylko być mniej agresywna, tylko tyle. —Będę taka, jaka jestem, i ani trochę inna. —Zmieniłaś się. Kiedyś byłaś słodziutką dziewczynką. —I potulną, prawda? —Potulną. —I słodką Lolitką, prawda? —Tak bym cię nigdy nie nazwał... Powiedz. Olu, dlaczego mnie nie lubisz? —Nie strugaj z tata wariata. Andrzeju. Mam pamięć dobrą i w przeciwieństwie do ciebie wcale nie krótką. Powoli przestaję się bać, więc dlatego jestem agresywna, jak ty to nazywasz. Zresztą, nazywaj sobie, jak chcesz. Mnie to wszystko juŜ coraz mniej obchodzi, choć coraz bardziej boli. Ale czas, na szczęście, biegnie szybko, nawet jedli wcale nie goi ran. Niedługo skończę szkołę... —Dopiero ją rozpoczęłaś —Mówię: niedługo ją skończę, a wiem, co mówię. —Tak. rzeczywiście od pewnego czasu zapominam o tym, Ŝe ty wszystko wiesz. —Dodaj, Ŝe najlepiej wiem. —Dobrze, zgadzam się: wiesz najlepiej. —A więc niedługo skończę szkołę, a wtedy moŜecie sobie z matulą dalej wić gniazdko. Sami. bo mnie juŜ nie będzie. —Straszysz? —Co ty? Otwieram dla ciebie drogę do spełnienia. —Wybacz. Olu, nie rozumiem. —Twoja strata, geniuszu. Wracaj lepiej do swojej ksiąŜki, bo świat będzie ci miał za złe to długie oczekiwanie na arcydzieło. —Dobrze, wracam, ja do ksiąŜki, a ty do ksiąŜek, by odrobić zadanie domowe.
—Odchrzań się od mojego zadania, jak widzisz, radzę sobie w szkole, między innymi po to. aby mieć święty spokój i nie słuchać waszych marudzeń. Ola wstawiła do zlewozmywaka brudne naczynia. Nie miała ochoty ich myć, ale zauwaŜyła wymowne spojrzenie Andrzeja, więc umyła po sobie, zgodnie z tym, co ustaliła z matką. Do jej powrotu z pracy brakowało jeszcze dwóch godzin. Andrzej spojrzał na zegarek. Wiedział, Ŝe te godziny ma jeszcze dla siebie, jeŜeli Ola nie wpadnie na pomysł, by mu zrobić awanturę pod byle pretekstem. Ostatnio zdarzało się to dosyć często, więc Andrzej wolał jej schodzić z drogi, by nie prowokować sytuacji, które mogłyby prowadzić do jawnego konfliktu. Tego najbardziej by sobie nie Ŝyczył. Coraz trudniej Ŝyło mu się z tymi dwiema kobietami pod jednym dachem, szczególnie teraz, gdy młodsza miała własne zdanie i niewiele robiła sobie z uwag matki. Z Anną, matką Oli, potrafił się dogadać. Nie podejrzewał, gdy związał się z nią kilka lat temu, Ŝe małe dzieci to mały kłopot, a duŜa to duŜy. Ola długo była małą dziewczynką, cichutką i potulną, układną. posłuszną. Wypomniała to dzisiaj Andrzejowi, jakby wina była po jego stronie. Andrzej czuł. Ŝe niewiele moŜe teraz zrobić. Nie mógł Oli zabrać ani na karuzelę, ani pobawić się z nią na dywanie, ani przeczytać jej bajki. Te proste metody juŜ dawno przestały skutkować. Ola nagle z dziewczynki stała się kobietą. Zaczęła się odzywać, mieć zawsze własne racje, potem pyskować z byle powodu. Andrzej od roku pisał powieść. Jej fragmenty ukazały się juŜ w prasie literackiej. Był dobrze zapowiadającym się, młodym, bo zaledwie trzydziestoczteroletnim prozaikiem. Wiedział, Ŝe literatura jest bezwzględna i czas spędzony poza pracą na jej konto uwaŜa za stracony. Bardzo mu więc odpowiadała sytuacja, w której nie musi wychodzić do pracy na określoną godzinę. Do wspólnego gospodarowania dokładał swoje skromne honoraria, a w razie potrzeby pieniądze z konta, które zdąŜył zaoszczędzić przedtem, zanim oddał się pracy nad powieścią. Anna wielekroć czuła się bezradna. Z jednej strony obserwowała, Ŝe nie jest juŜ Ŝadnym autorytetem dla swojej córki, z drugiej, Ŝe Andrzej się od niej oddala. Niby wszystko było jak dawniej, ale od dłuŜszego czasu Ola stała między nimi, powodując strach przed tym się moŜe wydarzyć ze szkodą dla wszystkich. Anna tłumaczyła Andrzejowi, Ŝe zachowanie Oli to typowy okres buntu, charakterystyczny dla dojrzewających nastolatek. MoŜe wyglądałby inaczej, gdyby Ola wychowywała się przy ojcu. Andrzej wprawdzie wywiązywał się z tej roli. Zdaniem Anny, świetnie, ale dojrzewająca dziewczyna zawsze inaczej postrzega świat. Anna czuła, Ŝe wina jest takŜe po jej stronie. Nie była szczera ze swoją córką, choć ich rozmowy czasami przybierały pozory szczerości. Gdyby Anna zdobyła się na odwagę i powiedziała Oli prawdę o jej ojcu, nie trzeba byłoby stosować uników, będących ucieczką
przed następnymi, coraz bardziej rzeczowymi pytaniami. Nie zrobiła tego, nie powiedziała, Ŝe zna miejsce pobytu ojca, Ŝe kontaktuje się z nim od czasu do czasu i regularnie otrzymuje pieniądze na jej wychowanie. Jedno kłamstwo pociągnęło za sobą następne, pierwsze „nie wiem" kazało tę fikcyjną niewiedzę utrzymywać. Anna obawiała się, Ŝe kiedyś ta mozolnie budowana piramida runie, a wtedy za późno będzie na odzyskanie zaufania córki. Odkładała więc zasadniczą rozmowę na bliŜej nieokreślone ..potem", łudząc się nadzieją, Ŝe kaŜde jutro moŜe przynieść rozwiązanie najlepsze, z którego wszyscy wyjdą zadowoleni. DrŜała najbardziej wtedy, kiedy ojciec obiecywał powrót z Kanady, by zalegalizować nieistnienie ich małŜeństwa i zobaczyć się z córką. Do tej pory taka sytuacja nie zaistniała, ale teraz stawała się coraz bardziej prawdopodobna, o czym świadczyłaby wzmoŜona korespondencja z ojcem Oli. głęboko przez Annę ukrywana zarówno przed Olą, jak i przed Andrzejem.
•••
Ola po rozmowie z Andrzejem zamknęła się w swoim pokoju. Sprzątnęła pościel z tapczanu, rozłoŜyła ksiąŜki na biurku. Sprawdziła, co musi zrobić na jutro. Niewiele, ale nawet tego jej się nie chciało rozpoczynać. Było jej źle z sobą, z matką, z Andrzejem. Gdyby jej przyszło sprecyzować dlaczego, nie wiedziałaby, od czego i od kogo zacząć swoją listę pretensji. OdgraŜała się Andrzejowi, matce. Liczyła na to, Ŝe w bliŜej nieokreślonej przyszłości stanie się coś, co pozwoli jej wyrównać rachunki krzywd. Nie lubiła siebie. Czuła, Ŝe nie ma w niej radości. śadnej. Z niczego. Nie ma w niej beztroski, dostrzeganej u innych dziewcząt, na przykład u Izy, która zrobiła plakat poszukujący Romea do szkolnego przedstawienia. Iza była spontaniczna, trochę szalona. Wprawdzie dziewczyny w klasie uwaŜały, Ŝe to w Oli najwięcej jest ochoty do tak zwanego rozrabiania. To przecieŜ Oli udawało się podrywać najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Ola analizowała swoje zachowania w szkole i z tego powodu teŜ była na siebie zła. Po co aŜ tak bardzo się odkryłam, by zarzucić Justynie, Ŝe zagarnęła najlepszego chłopaka w szkole? — rozmyślała. Po co na nią napadłam w sklepie, wyśmiewając się z zakupów, które robiła? Teraz mam za swoje, bo Iza wyczuła sprawę i jak zwykle, spontanicznie, dała upust swoim emocjom. Przyznała się teŜ dętego, Ŝe jest dziewicą. Głupia. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziewczyny w klasie będą przekonane, po tej ostrej wymianie zdań, Ŝe ja nie jestem. I o to chodzi. Niech sobie myślą, niech w głowę zachodzą, jak ja to robię i kiedy, i gdzie, i z kim.
•••
Ola połoŜyła się na tapczanie, z wymęczonym, choć ciągle mięciutkim misiem pod głową. Zwiększyła dawkę decybeli w swoim magnetofonie. Po chwili dodała jeszcze kilka kresek. Justyna Steczkowska śpiewała o wiele za głośno: duŜo za duŜo wiesz o mnie o mnie mity duŜo za dobrze mnie znasz musisz mnie trochę zapomnieć od tej chwili liczę do trzech — rzucam czar zapomnij o mnie miły zapomnij mnie... W drzwiach pokoju Oli stanął Andrzej. — Na klamce wisi kartka: ..nie przeszkadzać" — nie zauwaŜyłeś? — Pukałem — powiedział Andrzej. — Nie słyszałam. — Dlatego wszedłem. — Ale kartka wisi i napisane na niej duŜymi literami, a czytać chyba potrafisz — warknęła. — Ścisz magnetofon — powiedział Andrzej. — Zapomnij o mnie. miły. zapomnij mnie — zanuciła. — Ścisz magnetofon — powtórzył. —A co, nie lubisz Steczkowskiej? Wolisz Tercet Egzotyczny czy Vlolettę Villas? Andrzej zamknął drzwi bez słowa. Ola wyłączyła magnetofon. Wyciągnęła misia spod głowy, złapała go za lewe ucho i rzuciła nim w ścianę.
Rozdział Trzeci Zadźwięczał telefon. Ola usłyszała, ale nie podniosła się z tapczanu. Po chwili Andrzej stuknął trzy razy w ścianę jej pokoju. —Jestem — powiedziała znudzonym głosem do słuchawki. —Jakoś anemicznie jesteś, bo ledwie z siebie głos wydobywasz— usłyszała. —Jestem — powtórzyła głośniej, tym razem wprost do mikrofonu. —No, to całe moje szczęście, mówi Maciek. —Jaki Maciek? — zdziwiła się. —Maciek z trzeciej a. w kropki bordo, który gryząc trawę kręci mordą. —I znamy się ze szkoły? —Znamy się tylko z widzenia — zanucił — z widzenia w szkole i na osiedlu, bo mieszkamy tuŜ-tuŜ obok siebie. —Na pewno chcesz rozmawiać ze mną? — Ola zapytała z niedowierzaniem. —Oczywiście, Ŝe z tobą. bo jesteś Olą. która poszła do przedszkola i zapomniała parasola... a tu lecą jej na głowę liście Ŝółte i brązowe. —Całkiem nieźle śpiewasz. Maćku w kropki bordo. —Naprawdę ci się podoba? Bo jak ci się podoba, to ja mam bardzo bogaty repertuar i mógłbym ci jeszcze zaśpiewać... na Wojtusia iskiereczka z popielnika mruga, chodź... —Stop — przerwała Ola gwałtownie — to jest piosenka z mojego repertuaru i wara ci od niej, bo pająkami poszczuję, a właśnie taki jeden tutaj łazi po mojej ścianie. —Naprawdę łazi? Uwielbiam pająki, a najbardziej wtedy, gdy mogę nimi straszyć dziewczyny, bo one tak fajnie piszczą. —Mnie nie wystraszysz, ja się nie boję, a poza tym ten pająk łazi po mojej ścianie, więc go nie złapiesz. —Ale gdybym przyszedł do ciebie, to moŜe bym go złapał. —I po to do mnie dzwonisz, by łapać moje pająki, tak? Przewidujący jesteś. —Dzwonię do ciebie. Aleksandro — Maciek zmienił ton na przesadnie oficjalny — bo chciałem cię prosić, abyś zechciała...
—Nic z tego, nie jestem w nastroju na imprezę — urwała. — Na pewno ci koledzy naopowiadali, jak to fajnie się ze mną tańczy, ale po pierwsze: to ja wybieram sobie partnerów do zabawy, a po drugie: JuŜ powiedziałam na początku, Ŝe mi się nie chce. —Gadasz tak szybko jak karabin maszynowy, ledwo nadąŜam za tobą. Aleksandro, a chciałem cię prosić, abyś włączyła raz jeszcze Steczkowską, bo tak fajnie mi się słuchało i nagle koniec — tym razem Maciek wyrzucił z siebie wszystkie słowa niemal jednocześnie. —Słuchałeś razem ze mną? To gdzie ty mieszkasz? —Mówiłem, tuŜ-tuŜ obok ciebie, pod dwieście dwadzieścia osiem. —Widzisz moje okno ze swojego? —Niestety, nie, ale za to słyszę doskonale, co u ciebie gra. — Jak wyglądasz? — Ślicznie, zapewniam cię. Jestem jedyną w swoim rodzaju mieszanką Roberta Redforda z Banderasem i Bogusławem Lindą. —AŜ tak? Naprawdę? — dziwiła się Ola. — Nie uwaŜasz, Ŝe trzy grzyby w barszcz to za duŜo? —Doświadczeni Ŝyciem mówią, Ŝe od przybytku głowa nie boli... A poza tym mam jeszcze kropki. —Rozumiem i juŜ kojarzę... wybacz, Ŝe nie od razu potrafiłam dostosować brzmienie twojego głosu do tych kropek. —Niespodziewanki to moja specjalność. A jaką ty masz specjalność? —Nie mam specjalności — powiedziała Ola smutno. —Nic się nie martw, wymyślę ci specjalność i będziesz z niej bardzo zadowolona. —Kiedy mi wymyślisz? —Dzisiaj ci wymyślę, ale musisz przyjść do piaskownicy. —Maciek, w jakie kulki ty ze mną grasz? Bo czegoś tu zaczynam niei\ rozumieć: chcesz ze mną słuchać Steczkowskiej czy bawić się w piaskownicy? —Wydaje ci się. Ŝe świruję? —Wcale mi się nie wydaje. Ty naprawdę świrujesz. Nikt ze mną nie słuchał muzyki przez podwórko i od lat nikt mi nie proponował zabawy w piaskownicy. —W takim razie umówmy się, Ŝe ja będę specjalistą od świrnięntych niespodziewanek, a ty specjalistką od muzyki wysyłanej z okna do okna. MoŜe być? —MoŜe być. —W takim razie na razie. Aleksandro, o której się spotykamy?
—Widzę, Ŝe z piaskownicy nie rezygnujesz? —Jak moŜesz podejrzewać mnie o taką niestałość. Aleksandro? —O dwudziestej, dobrze? —Bardzo dobrze. MoŜe juŜ wtedy piaskownica będzie pusta. Dziękuję ci. Aleksandro. —Nie za ma co. Macieju. —To co będzie z tą muzyką? —JuŜ dobrze, dobrze. Maćku kropkowany, z naraŜeniem Ŝycia włączam magnetofon na całą głośność. Posłuchaj, bo Steczkowska śpiewa specjalnie dla ciebie Jeszcze nie, pająku:
Spójrz jak złapałeś mnie w niewidzialną sieć twoich słów spójrz jak paraliŜujesz mnie delikatnie sącząc jad do mych ust bronię się skrzydłami bo jeszcze chwilę chcę bronić się macham lecz w ramiona twe osłabiona tak wpadać chcę Moje dłonie juŜ ciebie chcą moje ciało... ciało chce tylko ja mówię: nie. nie. nie...
Nastrój piosenki udzielił się Oli. Poddała się jej rytmowi i prawie w dźwiękach utonęła. Nie słyszała pukania Andrzeja, który, nie czekając na zaproszenie, otworzył drzwi i zastygł w absolutnym zdziwieniu. —Zupełnie nie rozumiem, przecieŜ cię prosiłem, a ty robisz mi bezczelnie na złość powiedział z pretensją. - Jak moŜna tak głośno słuchać muzyki? —MoŜna. Andrzejku, moŜna Tobie się to nie podoba, a Kropkowanemu się podoba, więc wybacz... tę piosenkę puściłam dla Kropkowanego, a on mnie za to zabierze do piaskownicy i będzie super, a tobie nic do tego.
—To mi przeszkadza. —Ale jemu pomaga. —Musimy się jakoś dogadać. Olu, złoty środek znaleźć. —To idź na spacer i poszukaj tego środka, a w tym czasie Kropkowany posłucha Steczkowskiej. Life is brutal. Andrzejku, or wonderful Wolałabym to drugie i chyba najwyŜszy czas. aby się przydarzyło. Steczkowska skończyła śpiewać. Ola wyłączyła magnetofon. Andrzej jej podziękował z przekąsem. —Nie musisz mnie za to całować po rękach — powiedziała — nie zrobiłam tego dla ciebie, tylko dla siebie. Nie mogę Kropkowanego rozpieszczać. Niech wie, Ŝe piosenki będę mu wysyłała z okna do okna tylko z racji specjalnych okazji. Andrzej wyszedł. Ola padła zmęczona na tapczan. LeŜała przez chwilę, ale potem gwałtownie się zerwała i zaczęła odrabiać lekcje. Tylko to, co potrzebne na jutro. Resztę odkładała na potem. Pomiędzy jednym zadaniem a drugim zaczęła przeglądać swoją szufladę z kasetami i wybierać to, co chciałaby usłyszeć jeszcze dzisiaj: piosenkę o Loli która chce zmieniać świat, i piosenkę Śpij. aniele mój, w wykonaniu Lecha Janerki. Szał niebieskich dał i piosenki z kasety Derwisz i Anioł w wykonaniu Maanamu. Dzień nagle nabrał dla niej kształtów. Problemy wprawdzie nie zniknęły, ale oddaliły się na bezpieczną odległość i moŜna było na nie patrzeć z dystansem, a wtedy nie wydawały się takimi, których rozwiązać się nie da. Andrzej był za ścianą, a więc daleko, wśród swoich ksiąŜek i papierków. Matka jeszcze nie wróciła. Do szkoły powinna pójść dopiero jutro, a ono było daleko. BliŜej była godzina dwudziesta i podwórkowa piaskownica. Ola nagle poczuła się tak. Jakby miała piętnaście lat, czyli tyle, ile właściwie miała. A skoro tak było, to nie musiała rozwiązywać wszystkich problemów ani świata...ni swoich, przynajmniej teraz. Ani ponosić odpowiedzialności za nie swoje błędy. Ani złościć się niepotrzebnie. Piaskownica — pomyślała — to jest właściwe miejsce dla niektórych moich spraw. Trzeba je tam zakopać, niech się uleŜą, zmiękli… dojrzeją. Łatwiej będzie je rozgryźć. A kiedy zabrać się do tego wespół z kimś, komu piaskownica przyszła do głowy, efekt pozytywny będzie murowany. Jak to jest — zamyśliła się — Ŝe ludzie przechodzą obok siebie. niby patrzą i nie widzą... Ile takich spojrzeń, moŜe Ŝyczliwych, ją ominęło? CzyŜby rzeczywiście ten świat nie był aŜ tak zły? MoŜe wystarczy zmienić swój stosunek do niego, kąt spojrzenia, by i świat nabrał jaśniejszych barw?
Rozdział Czwarty Maciek obserwował Olę od dłuŜszego juŜ czasu. Zarówno w szkole, jak i na osiedlu. Nie było to trudne. Liceum, do którego chodzili, było nieduŜe, liczyło niewiele ponad czterystu uczniów. W sumie było w nim dwanaście klas. po trzy w kaŜdym ciągu od pierwszej do czwartej. Szkoła miała swoje tradycje i ściśle hołubione zwyczaje. Popularnie nazywano ją ..Oxfordem". co miało ponoć wydźwięk ironiczny, przynajmniej w czasach, kiedy do szkoły tej chodzili jeszcze rodzice Maćka. PoniewaŜ liceum to znajdowało się w odległej dzielnicy Katowic, więc wszystkich uczniów, którym nie powiodło się w którejś z centralnych, tak zwanych renomowanych szkół, odsyłano tutaj. Miało to w konsekwencji więcej dobrych niŜ złych stron. Dzięki temu bowiem znaleźli się tutaj uczniowie o artystycznych uzdolnieniach, którzy nie mieścili się w rygorach szkól poprzednich. ..Oxford" udało im się ukończyć, przez znienawidzoną matematykę i fizykę przebrnąć, co dawało potem szansę rozwinięcia skrzydeł juŜ tylko w dziedzinie przez siebie wybranej. Po latach szkoła mogła poszczycić się kilkoma osobami, do których tym bardziej się przyznawała, im więcej kłopotów miała z nimi w przeszłości. Maciek mógł w szkole patrzeć na zdjęcia swoich rodziców, umieszczone na tableau w korytarzu. Był pewien, Ŝe wkrótce i on tam się znajdzie. Nie miał większych problemów z nauką. Chodził do klasy informatycznej. JuŜ w drugim roku nauki miał pewność, Ŝe niczego nowego na fakultecie się nie nauczy, przynajmniej jeśli chodzi o praktyczne umiejętności. W domu miał nowocześniejszy sprzęt niŜ w szkole, a Internet nie był dla niego atrakcją, poniewaŜ i w domu mógł po nim buszować do woli. Lubił jednak chodzić na zajęcia fakultatywne. Mógł tam wymieniać doświadczenia z tymi. którzy podobnie jak on wiele godzin spędzali przy komputerze w domu.. a nauczyciel prowadzący te zajęcia był jednym z nich. czyli posiadał tę samą pasję i moŜe jedynie więcej wiedzy teoretycznej, umoŜliwiającej tworzenie ciekawych programów komputerowych. Najbardziej w szkole nie lubił biologii. Nie ze względu na sam przedmiot, ale z powodu nauczyciela, który był uosobieniem perfekcji, pedanterii i systematyczności. Miało to oczywiście, jak wszystko, swoje złe i dobre strony. śaden z uczniów nie mógł powiedzieć, Ŝe nie znał wymagań nauczyciela i zakresu materiału, który naleŜało opanować. Zajęcia z biologii były zapięte na ostatni guzik, terminologia do zapamiętania obwarowana ramkami,
wykresami i tabelkami Trzeba było tylko zapamiętywać i rozumieć. Testy wiadomości nauczyciel pozwalał poprawiać trzykrotnie. W efekcie kaŜdy uczeń mógł opanować przedmiot na ocenę przynajmniej solidnie mierną. Była to tylko kwestia wysiłku, czasu oraz ewentualnych poprawkowych podejść do sprawdzianów. Maćkowi nigdy nie udało się zaliczyć testu za pierwszym podejściem. Na jednym z nich, po szóstej lekcji, w pracowni biologii Maciek spotkał Olę. Na zapleczu podlewała kwiaty i czule rozmawiała z patyczakami. Maciek pamięta swoje zdziwienie, kiedy wszedł na zaplecze, by usiąść przy stoliku dla poprawkowiczów. i zobaczył, Ŝe Ola jest sama. — Z kim rozmawiałaś? — zapytał wtedy. —Z Walerym — odpowiedziała. —Schowałaś go w szafie? — zdziwił się. — Bo nie widziałem, by wychodził, a wyjście jest stąd tylko jedno. —Sam się schował pod liściem — wyjaśniła Ola i pokazała Maćkowi patyczaka, którego trudno mu było zresztą dostrzec, taki był upodobniony do otoczenia. Ola w chwilę potem wyszła, zapytawszy jeszcze uprzednio faceta z bioli, bo tak uczniowie nazywali swojego nauczyciela, czy moŜe być w czymś pomocna. Od tamtej rozmowy Maciek kilka razy widział. jak Ola krzątała się po zapleczu pracowni. Swoim obyczajem przemawiała do patyczaków albo i innych stworów, hodowanych przez biologa. Czasami go kusiło, by podejść i podsłuchać. Nie zrobił tego i to bynajmniej nic z powodu zasad, które by w nim tkwiły. Zawsze coś stanęło na przeszkodzie. Maciek w kaŜdym razie zapamiętał Olę. Intrygowała go ta rudowłosa dziewczyna. Istniała w niej jakaś sprzeczność, tak się przynajmniej Maćkowi wydawało, poniewaŜ obraz Oli z pracowni nie odpowiadał obrazowi Oli z przerwy pomiędzy lekcjami. Tam była wyciszona, skupiona i w dziwny sposób uduchowiona. Na przerwie miotała się z jednego kąta korytarza w drugi, wszędzie jej było pełno, nawet kiedy nic nie mówiła. Ciągle się koło niej kręcili chłopcy, a ona sprawiała wraŜenie dziewczyny, której na niczym nie zaleŜy, więc moŜe dyktować warunki kaŜdemu, kto się do niej zbliŜy. Maciek słyszał rozmowy i przechwałki kolegów, którym udało się z Olą umówić. Nikt nie wyraŜał się o niej ani źle, ani dobrze. JeŜeli nawet ktoś pytał, jak było, otrzymywał odpowiedzi wykrętne albo ugładzone. Maciek zastanawiał się nieraz, co takiego jest w Oli. Ŝe swoim zachowaniem odbiera chłopakom ochotę na przechwałki. Kiedyś Dawid na taką kumpelską zaczepkę odpowiedział: — Nie wymawiaj przy mnie nigdy imienia tej rudej małpy. — Inni chłopcy chichotali, ale nie odwaŜyli się dorzucić jakiegokolwiek komentarza który, być moŜe, ukazałby i ich klęskę.
Maciek wolał się umawiać z dziewczynami z innych szkół, a w swojej postawać obiektem westchnień. Bardzo mu to odpowiadało. Czuł., Ŝe realizuje w ten sposób jedną z zasad swojego ojca. który zwykł mawiać, Ŝe nie warto wchodzić w Ŝadne bliskie kontakty z koleŜankami z pracy, nawet wtedy, gdy się jest kawalerem i. teoretycznie rzecz biorąc, moŜna byłoby sobie na to pozwolić. W klasie Maciek miał opinię podrywacza, poniewaŜ koledzy widywali go w towarzystwie wielu róŜnych, obcych im dziewcząt. Pozornie nic sobie z tego nie robił, ale czuł. Ŝe taka opinia mu odpowiada, a skoro tak. to zobowiązuje. Dziewczyny, z którymi się spotykał, traktował grzecznie i towarzysko. Tak to nazywał. Umawiał się nie więcej niŜ dwa. trzy razy z tą samą, do kina lub na imprezę, albo do jakiejś knajpki w centrum miasta. Nie miał okazji ku temu, aby z nimi naprawdę rozmawiać. Nie czuł zresztą takiej potrzeby. Na wakacjach zdarzyło mu się kiedyś spotykać ciągle z tą samą dziewczyną. Wymienili adresy. Ona przysłała kartkę i telefonowała. On wrócił do swoich kątów i swoich znajomych, więc wakacyjną sympatię z łatwością potraktował jako coś minionego. Nie cierpiał dziewcząt, które się zadurzają od pierwszego wejrzenia i pierwszej randki. Ani takich, które nie potrafiły zrozumieć, dlaczego on więcej razy nie telefonuje i nie ma zamiaru się spotykać. Ani takich, które zadawały głupie pytania: — Co ci się we mnie przestało podobać? — albo: — CóŜ ja takiego zrobiłam, Ŝe ode mnie odchodzisz? Czuł się wtedy beznadziejnie bezradny. Gdyby potrafił być tak bezczelny i pewny siebie jak niektórzy jego koledzy, to odpowiadałby po prostu: - Nigdy z tobą nie byłem, ani nawet nie zamierzałem — albo: - Bo taki mam kaprys. Maciek jednak uśmiechał się, ponoć głupawo, jak twierdziły dziewczyny, i nic nie mówił. Doprowadzał je tym do wściekłości, niektóre do łez. Wolał, aby mu mówiły, Ŝe jest gnojkiem, niŜ Ŝeby płakały. Nie czuł wyrzutów sumienia z tego powodu, Ŝe całował się z dziewczynami w kinie albo Ŝe dotykał je tam. gdzie pozwalały, a potem nie prosił o następne spotkanie. Nigdy nie nalegał za bardzo i nie robił niczego, na co by się nie zgadzały. To one miały określone oczekiwania i wyobraŜenia, więc to one czuły się zawiedzione, jeśli Maciek nie spełniał tych oczekiwań. To one chciały go traktować jak swojego chłopaka juŜ po pierwszym spotkaniu, a na pewno po pierwszym pocałunku, którym to spotkanie się kończyło. Maciek coraz częściej myślał o Oli i właściwie nie wiedział juŜ. czy dlatego, Ŝe mu się podobała i go intrygowała, czy teŜ dlatego, by znajomością z nią zaimponować kolegom. —Stawiam dwa piwa temu, komu z tą rudą małpą uda się wytrzymać dwa miesiące — powiedział niedawno Dawid. —Kogo ty właściwie tak pięknie nazywasz? — zapytał Maciek.
—Jak to kogo? Olę z babskiej klasy! Tę, której nawet tobie nie udało się poderwać. —CzyŜby? — powiedział wtedy Maciek i wyszedł z klasy. Nie słyszał juŜ dalszych komentarzy. Nie podjął zakładu, chociaŜ pytanie, które zadał Dawidowi, dźwięczało mu w uszach i przypominało rudą główkę Oli. rozmawiającej z patyczakami, a moŜe takŜe z rybami, kwiatami, chomikiem, świnką morską, czyli całym inwentarzem pracowni biologicznej. Od tej pory szukał okazji, by ją zobaczyć. Miał ją codziennie. Poza tym Ola mieszkała obok niego. Widocznie do szkoły chodziła pieszo, bo w przeciwnym razie spotykaliby się na przystanku autobusowym koło kiosku, prowadzonego Przez „Faceta", który uwielbia powieści science-fiction i chętnie na ten temat rozmawia z chłopakami kupującymi u niego „Fantastykę”. Obserwował jej okna na piątym piętrze dziesięciopiętrowego bloku, stojącego na środku duŜego podwórka, okolonego innymi, mniejszymi blokami. Inne podwórka pełniły swoją właściwą funkcję. Bo były na nich place zabaw, tym prawdziwsze i nowocześniejsze. Im bardziej Maćkowi nie były potrzebne. Biurko Oli stało na pewno pod oknem, bo wieczorem świeciła się mała lampka, rzucająca ciekawy cień. Maciek nieraz patrzył w to okno, próbując sobie wyobrazić, co teraz Ola moŜe robić. Czasami światło gasło o godzinie dziewiątej wieczorem, a kiedyś paliło się koło drugiej w nocy. Wracał wtedy z imprezy i spojrzał w jej okno. Nigdy nie słyszał muzyki dochodzącej z tego miejsca, aŜ do dnia, w którym Ola słuchała Steczkowskiej na cały regulator i dzięki temu Maciek mógł słuchać razem z nią. Wtedy właśnie zatelefonował. Nie zastanawiał się, co powie. Poprosił Olę, bo to nie ona odebrała telefon. a po chwili usłyszał jej cichutki głos. Tak cichutki, jakby ją wyrwał ją snu, a przecieŜ wiedział, Ŝe to niemoŜliwe, bo muzyka dochodziła na pewno z jej uchylonego okna. Spostrzegł to, gdy wracał do domu. Nie wiedział, dlaczego rozmowa potoczyła się tak właśnie. Nie wiedział, skąd wpadł mu do głowy pomysł, by umówić się z nią w piaskownicy. Gdy teraz rozwaŜał wszystko z boku i składał strzępy sytuacji, które do niego powracały, cieszył się, Ŝe uderzył w struny, które jej widać odpowiadały, bo w przeciwnym razie nie podjęłaby tej zabawy w przedszkole. Maciek po rozmowie z Olą poczuł się tak, jakby nagle wyparowała z niego cała energia potrzebna do tego, co miał w tym dniu do zrobienia. Powinien odkurzyć mieszkanie, całe, nie tylko swój posprzątać w łazience i umyć brudne naczynia złoŜone w zlewozmywaku. Taką instrukcję zostawiła mu matka. Nic z tego nie zrobił. Wiedział, na co się naraŜa. Usiadł przy biurku, by przejrzeć, co na jutro musi przygotować do szkoły. Nie miał ochoty na nic z tych rzeczy. Posłuchał najnowszej płyty Małgorzaty Ostrowskiej. Potem i Bregovica. Rozmarzył się i bynajmniej nie miał sobie tego za złe.
Piaskownica — pomyślał — coś w niej jest magicznego. Coś w Oli musi być magicznego, skoro tak fajnie się rozmawiało. . PrzecieŜ inna wyśmiałaby go juŜ na początku, a na pewno wtedy, gdy zaproponował tę piaskownicę. Miciek miał ochotę słuchać muzyki razem z Olą. Zastanawiał się w jakim stopniu pokrywają się ich muzyczne fascynacje. Czy udałoby mu się przekonać ją do czegoś, co on lubi? Czym ona potrafiłaby się z nim podzielić? Czuł się tak. jakby nie miał Ŝadnych dozeń i po raz pierwszy w Ŝyciu umówił się z dziewczyną, cieŜ ów pierwszy raz miał juŜ dawno za sobą.
Rozdział Piąty Ściemniało się. kiedy wychodził z domu. Czekał niecierpliwi na umówioną godzinę i wyszedł piętnaście minut przed czasem. chociaŜ piaskownica była tuŜ obok, na sąsiednim podwórku pomiędzy blokami. —Dokąd idziesz? — zapytała matka, która wróciła z pracy w nie najlepszym humorze, a w dodatku mieszkania nie znalazła w takim porządku, jakiego oczekiwała. —Do piaskownicy — odpowiedział Maciek. —Nie odpowiadaj mi tak bezczelnie — zdenerwowała się – wiem, Ŝe jesteś zły, bo na ciebie nakrzyczałam, ale to nie powód, by w ten sposób ze mną rozmawiać. —Kiedy ja naprawdę idę do piaskownicy, nawet zabrałem łopatkę—Jaką łopatkę? —Tę z balkonu, którą kopiesz w doniczkach. Matka patrzyła na niego zaniepokojona. Maciek stał przy drzwiach i rzeczywiście trzymał w ręku odrapaną z emalii łopatkę. —Ty się chyba nie najlepiej czujesz. Maćku. —Wszystko w porządku, mamo, umówiłem się z Olą. —i ona teŜ przyjdzie z łopatką? —Mam nadzieję, Ŝe z łopatką i wiaderkiem, będziemy wspólnie nadrabiać braki z dzieciństwa. —To jakieś nowoczesne metody podrywania. Za moich czasów oglądało się znaczki albo widokówki. —To musiało być bardzo dawno, nie słyszałem, aby ktoś teraz zbierał widokówki — powiedział Maciek, zamykając drzwi. Plac zabaw był pusty. Oli jeszcze nie było. Maciek usiadł na obramowaniu piaskownicy i czekał. Spostrzegł ją po chwili, jak wyłania się z wąskiego przejścia między blokami. Kiedy podeszła bliŜej, powiedział: —Cześć, moŜemy zaczynać. Masz sprzęt? —Mam — powiedziała Ola i wyciągnęła zza kurtki małe grabki. —Niestety, nie było na balkonie łopatki.
—Nie ma sprawy, poradzimy sobie, te dwa narzędzia się uzupełnią, zobaczysz — pocieszył ją. —Z którego końca zaczynamy? Czy masz jakąś taktykę? —spytała. —Jeszcze nie mam, ale zaraz wymyślę... Będziemy ryć po przekątnej, dobrze? —Bardzo dobrze — ucieszyła się. — Czy szukamy czegoś konkretnego? —Oczywiście, szukamy skarbu — powiedział. — Czego szukałaś, jak byłaś mała? —Kolorowych szkiełek, a ty? —Śrubek. —Znajdowałeś? —No, pewnie, miałem całą kolekcję, z której zawsze korzystał mój ojciec. —Z moich szkiełek nikt nie korzystał. Po prostu sobie były. —I są nadal? —Mam tylko jedno szkiełko, takie szafirowe. Zostawiłam je na szczęście, bo ciągle wierzę, Ŝe ono ma magiczną moc i spełnia moje myczenia. —Czy juŜ jakieś wypowiedziałaś? —JuŜ dwa wypowiedziałam i się spełniły, ale moje szkiełko po nich zbladło i wiem, Ŝe teraz ono czeka na ostatnie Ŝyczenie, takie całkiem duŜe. Jak je wypowiem, to szkiełko całkiem straci kolor, jak koralik Karolci. i wtedy teŜ straci swoją moc. Więc czekam na odpowiednią chwilę i wtedy wypowiem to najwaŜniejsze Ŝyczenie. —Koralik Karolci? Jakiej Karolci? —Nie wiesz? — zdziwiła się, — Tej z ksiąŜki. —Nie czytałem. —To duŜo straciłeś, ale ty jesteś chłopcem i na pewno czytałeś inne ksiąŜki. —I wiesz, jakie to będzie Ŝyczenie? —Wiem, ale nie mogę go teraz wypowiedzieć, bo jeszcze jestem nieprzygotowana i muszę poczekać na właściwy moment, ale on juŜ niedługo przyjdzie, jak tylko skończę szkołę. —Nie powiesz mi? —Nie powiem. —Boisz się? —Bardzo się boję, bo to moja wielka szansa i nie chciałabym zaprzepaścić. —Powiedz, czego się boisz, Olu? —Nie mogę ci powiedzieć, bo znamy się tylko z widzenia. —Nie ufasz mi. —Nikomu nie ufam.
—Zaufaj mi, ja nie jestem zły. —MoŜe nie jesteś, ale ja wolę nie ufać. Nie moŜna tak od razu zaufać. —MoŜna. Ufa się albo od razu, albo wcale. —
Naprawdę?
—Naprawdę. Wystarczy, Ŝe powiesz: uff... uff... i juŜ mi ufasz. —Naprawdę? —No. przecieŜ ci mówię, Ŝe naprawdę... Spróbuj. —UFF... UFF... — powiedziała Ola i zakryła rękami oczy. —I co? — zapytał Maciek. —Chyba ci ufam. —Nie ma ..chyba", po prostu mi ufasz, a to oznacza, Ŝe ja jestem po twojej stronie, a ty w to wierzysz. —I nic więcej nie trzeba robić? —Nie trzeba, wystarczy tylko być w zaufffaniu. —Nie nabierasz mnie? —Nie nabieram, przyrzekam, jakem Maciek nad Maćkami, przyrzekam ci w tej piaskownicy naszej osiedlowej. Od tej chwili moŜesz się nie bać. Olo, bo ja jestem z łopatką i ja ciebie obronię. —Nikt mi tak do tej pory nie powiedział. —To całe moje i twoje szczęście. Ja teŜ ci ufam: UFF... UFF... —Kopiemy? —Kopiemy. Zabrali się ochoczo do pracy. KaŜde w swoim rogu piaskownicy, odwróceni do siebie plecami. Światła w oknach bloków juŜ zabłysnęły. Była cisza. Czasami wąskimi uliczkami powoli przejeŜdŜał samochód. Jakaś kobieta przeszła z psem. Zatrzymała się na chwilę. Popatrzyła i poszła dalej. —Masz coś? — zapytał Maciek. —Nie mam. —Kop głęboko. Olu. bo nasze skarby nie leŜą na wierzchu. —Zastanawiam się — powiedziała. —Nad czym? —Zastanawiam się, jaki jest procent piasku w tym piasku? —Myślę, Ŝe niewielki — powiedział Maciek. — Myślę, Ŝe duŜo tu jest sików. —Czyich sików? —Psich sików. Chodzą sobie tutaj psy i sikają, a my się w tym babramy.
—Jak myślisz, czy one teŜ tutaj robią... —Robią... właśnie znalazłem taką jedną białą, uschniętą. —DuŜą? PokaŜ. —Długa i wąska, wygląda mi na kupę Młodej. —A kto to jest? —Młoda to sunia Marzeny, twojej nauczycielki z polskiego. —Skąd wiesz, Ŝe to kupa Młodej? —Nie wiem, ale widziałem, jak Marzena tutaj czasami spacerowała ze swoją charcicą. więc to prawdopodobne. —JeŜeli to jest charcica, to Marzena ją na pewno odpowiednio karmi, więc ona nie moŜe mieć białych kupy, bo białe kupy są tylko wtedy, kiedy psy jedzą same kości. —Skąd wiesz? —Czytałam. —DuŜo czytasz? —Trochę duŜo. —A ja mało. —A co robisz duŜo? —DuŜo siedzę przy komputerze. —Ja nie mam komputera. —MoŜesz korzystać z mojego. —Chyba nie mogę, bo nie umiem. —To ja cię nauczę, chcesz? —Chcę. —A przyjdziesz do mnie? —Przyjdę. —Masz coś? —Nie mam. —Nie martw się, Olu, jest jeszcze duŜo piaskownic na tym osiedlu, na pewno w którejś znajdziemy nasz skarb. —Nasz? —Jak znajdziemy, to on będzie nasz. dobrze? —Dobrze, zgadzam się, bo ci ufam. Dobrnęli do środka piaskownicy.
—Tutaj zrobimy kopiec i na tym zakończymy nasze dzisiejsze poszukiwania — powiedział Maciek. —Zgadzam się, bo juŜ mi jest zimno i mam całe ręce wyświechtane, zgarnęli większość piasku na środek. Uklepali. Spojrzeli na swoje dzieło z boku. —I oto zrobiliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty— powiedziała Ola. —To smutne. Olu... Ale ja myślę, Ŝe to kopanie było nam potrzebne. Ola postukała grabkami w obramowanie piaskownicy. Maciek to samo zrobił z łopatką. Otrzepali ręce z piasku. Otrzepali spodnie. —Wracamy? — zapytała Ola. —JuŜ czas, droga przed nami daleka. —I do rana teŜ daleko.
Maciek odprowadził Olę pod blok. —Ty tu mieszkasz, a ja tu — powiedział. — Mogę cię zawieź windą na piąte piętro? —MoŜesz. —I pod drzwi teŜ cię mogę odprowadzić? — zapytał w windzie. —MoŜesz. —Czy ktoś cię juŜ odprowadzał? Ola spojrzała na niego uwaŜnie. —Pytasz o moją przeszłość. Maćku, a znamy się dopiero od rozmowy telefonicznej, więc nie sięgaj zbyt daleko. —Zgadzam się, czasami chciałbym zbyt wiele od razu. Winda się zatrzymała z lekkim szarpnięciem. Wysiedli. —To tutaj są drzwi mieszkania mojej matki. —Nie twoje? —Nie moje, mojej matki, ja wchodzę w nie do czasu. —Do jakiego czasu? —Do czasu, kiedy zdecyduję się wypowiedzieć ostatnie Ŝyczenie i uruchomić moc szafirowego szkiełka. —Trochę rozumiem — powiedział Maciek. —Dobrze, Ŝe trochę, bo nawet ja nie rozumiem wszystkiej. No, to cześć — powiedziała Ola. —Cześć — odpowiedział Maciek. Ola odwróciła się, znalazła w kieszeni klucze i juŜ miała je włoŜyć do zamka, kiedy Maciek zapytał:
—Będziesz? —Będę — powiedziała. —Pytam, czy będziesz ze mną — upewnił się. —PrzecieŜ tobie odpowiadam. Uśmiechnął się. —Śpij dobrze — powiedział. —Ty teŜ. Maćku. —Do jutra. Olu. —Do jutra. —Ola... —Tak... —Czy mógłbym? —Lepiej nie — powiedziała — bo to ja mam grabki. Podeszła do niego i pograbiła go po prawym ramieniu. —Pa. pa. —Ja teŜ pa. pa. Ola otworzyła wreszcie drzwi, nie odwracając się w stronę Maćka. Maciek stał pod drzwiami dłuŜszą chwilę. Bardzo Ŝałował, Ŝe nie miał grabek, bo wtedy na pewno by ją pograbił po lewym ramieniu.
Rozdział Szósty
Ola zdjęła zabrudzone i wilgotne na kolanach spodnie. WłoŜyła je do małej pralki razem z kilkoma innymi swoimi drobiazgami. Nastawiła na program skróconego prania. Przygotowała sobie kąpiel i leŜała w wannie kilkanaście minut. LeŜałaby dłuŜej, gdyby matka nie zaczęła jej ponaglać, przypominając, Ŝe w tym domu mieszkają takŜe inne osoby. Nie odburknęła, Ŝe te „inne osoby" niewiele ją obchody. Matka spojrzała na nią uwaŜniej niŜ zwykle, gdy tak bez słowa i trzaskania drzwiami wychodziła z łazienki Ola zamknęła się w swoim pokoju i do północy nie zgasiła światła. Próbowała czytać Dekameron, ale juŜ któryś raz z kolei powtarzała ten sam akapit, nie mogąc się na nim skupić, jej myśli biegł, w róŜne inne strony. Przypominała sobie modlitwę w kościele i rozmowę z Andrzejem, potem z matką. Powracały do niej róŜne klasowe scenki. Nagle uświadomiła sobie. śe nie ma w niej złości, nie wypowiada słów z zaciśniętymi zębami, nie obiecuje sobie, Ŝe co tam wytrzyma, pokona, przeskoczy. Nie odgraŜała się w swoich myślach nikomu. Skąd w niej ta łagodność, nie mogła pojąć, tak samo jak nie mogła zrozumieć, Ŝe podobne wahania nastrojów są u niemoŜliwe. Od miesięcy przecieŜ nie było w niej radości, widziała wszystko w ciemnych barwach, a dominującym uczuciem była wściekłość. Teraz teŜ nie było w niej radości, tylko dziwny i nieznany jej spokój. Szkoła, matka, ojciec. Andrzej - to wszystko oddaliło się. Myślała o Maćku, ale nie tak, jak dziewczyny myślą o chłopaku, którym się podoba, czy w którym się zakochały, a nic jeszcze nie wiedzą o jego uczuciach. Powracał do niej głos Maćka, ciepły, zrównowaŜony. To on na nią działał tak kojąco. Wydawało jej się, Ŝe zna ten głos. Właśnie on budzi w niej to, co dobre. Co to znaczy zaufać komuś? — pytała samą siebie. —Uff-uff — powtarzała i jej oddech stawał się głębszy, pełniejszy. Odkrywała w sobie przestrzeń wolną od strachów i złości. Odnalazła łagodność. I tak rozluźniona zasnęła
spokojnie. Obudziła się wcześniej niŜ zwykle. Do szkoły poszła pieszo, jak zawsze. Pomyślała wprawdzie o tym, Ŝe gdyby wsiadła przed ósmą autobus, to spotkałaby na pewno Maćka, ale nie czuła potrzeby ujrzenia go juŜ i natychmiast. Nic jej w środku nie popędzało. Lekcje w szkole biegły bez sensacji. Ola nie miała ochoty na jakiekolwiek rozrabianie ani na prawienie złośliwych komplementów koleŜankom. Wiedziała, Ŝe Maciek w tym samym czasie ma swoje lekcje, innych pracowniach, Ŝe przemieszcza się z jednego końca korytarza drugi. Nie szukała go wzrokiem, nie spacerowała po korytarzach nic nie kupowała w sklepiku, gdzie na duŜej przerwie odbywało szkolne Ŝycie towarzyskie. Na piątej przerwie stała pod oknem, w pobliŜu pracowni biologicznej. Czytała notatki z ostatniej lekcji. Maciek podszedł do niej po cichu i bez słowa połoŜył na parapecie okiennym kilka stokrotek i zielony kamyk. —Dziękuję — powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Pogłaskała stokrotki, dotknęła kamyka. —Stokrotki zerwałem nad strumykiem, który płynął z wolna. —Gdzie tu jest strumyk? —Nie wiesz? Kilka metrów od szkoły. —To nie strumyk, tylko ściek śmierdzący. —Ten ściek był kiedyś najprawdziwszą rzeką pod tytułem Ślepiotka. —Skąd wiesz? —Dziadek wspominał, pykając fajkę. —Umiał pykać? —Pykać i opowiadać. —A kamyk pochodzi z twojej kolekcji śrubek? —Nie z kolekcji. Znalazłem go specjalnie dla ciebie, teŜ nad Ś1piotką. —Będzie pachniał cudnie. —Rano, wieczór i w południe. Poczekam na ciebie po szóstej lekcji, Olu. —Ja mam siedem. —To poczekam po siódmej. Ola skinęła głową. Przerwa się skończyła. Licealiści wracali rozgadani i zatrzymywali się przed pracowniami, rzucając plecaki z ksiąŜkami obok drzwi. Maciek poszedł do swojej klasy. Ola weszła do swojej z kamykiem zielonym i stokrotkami. —Ciekawa jestem, kto kogo: czy on ciebie, czy ty jego? — zagadnęła Iza. —Zamknij się, bo to nie twoja sprawa — odpowiedziała Ola
—Oczywiście, Ŝe nie moja, ale ciekawość kaŜe mi pytać. Chyba wolisz, abym to zrobiła wprost, zamiast węszyć kanałami. —MoŜesz sobie węszyć, i tak nic ci nie powiem. —Ty nie powiesz, to inni powiedzą. JuŜ mówią. Iza wyraźnie tunfiowała, biorąc sobie widocznie odwet za sytuację, kiedy to na próbie szkolnego teatrzyku powyzywały się od małp. Iza nazwała Olę kapucynką. Ola Izę szympansem, potem Iza. Olę szympansem z kompleksami. Od tej pory wprawdzie się nie gniewały, ale patrzyły na siebie bokiem. —Niech mówią — Ola wyraźnie nie miała ochoty na dalszą rozmowę, w przeciwieństwie do Izy. —Z Romanem ci nie poszło wcale, z Maćkiem teŜ nie będzie łatwo. —Wiecie co? To jest juŜ nudne — wtrąciła się Agnieszka. —Niech kaŜdy pilnuje własnego nosa. Ola do przedszkola nie chodzi, swój rozum ma, więc daj jej spokój — zwróciła się do Izy. —Nie zamierzam jej pilnować — powiedziała Iza — próbuję jej tylko otworzyć oczy, tak po koleŜeńsku, aby wiedziała, Ŝe ten Casanovą ma swoje metody, a tym razem chodzi o zakład. —Jaki zakład? — zainteresowała się Agnieszka, która jeszcze przed chwilą deklarowała pilnowanie tylko własnych spraw. —Dawid załoŜył się z Maćkiem o coś tam, Ŝe Maciek poderwie Olę na całe dwa miesiące. Ale rzeczywiście, to nie moja sprawa, więc niech się podrywają, zakładają, porzucają i w ogóle niech robią, co im się tylko podoba. W kaŜdym razie ja ją ostrzegałam. Po koleŜeńsku — dodała. Ola poczuła, Ŝe robi jej clę słabo. Nie
wiedziała,
jakim
charakterystycznych
cudem
róŜnicach
przetrwała istniejących
lekcję
biologii.
pomiędzy
Nauczyciel
rozmnaŜaniem
mówił
o
płciowym
a
bezpłciowym i o korzyściach, jakie z ewolucyjnego punktu widzenia daje rozmnaŜanie płciowe. Ola mechanicznie zapisywała usłyszane słowa, gdyby jednak miała powtórzyć coś z tego, nie powiedziałaby nic. Myśli, które się w niej kłębiły, bynajmniej nie miały związku z biologią. Najpierw powtarzała w kółko, Ŝe to niemoŜliwe, w sekundę potem pytała: — a właściwie dlaczego niemoŜliwe, czy dlatego tylko, Ŝe ona komuś po raz pierwszy w swoim nastoletnim Ŝyciu zaufała? Miała ochotę wyjść bez słowa i nie wrócić do szkoły. Widziała jednak spojrzenia Izy. Nie chciała jej dać tej satysfakcji. Nie chciała teŜ spotkać się z Maćkiem po ostatniej lekcji. Postanowiła, ze znajdzie jakiś sposób. Nie była na niego wściekła. Raczej na siebie, bo to
w niej niespodziewanie otworzyły się drzwi, którymi weszły nie znane jej dotąd oczekiwania. Być moŜe to nawet nie była wściekłość, bo kiedy w przeszłości zdarzały jej się takie momenty, to reagowała spontanicznie i wyrzucała wszystko z siebie gwałtownie. Teraz raczej spokojnie obmyślała taktykę. Pierwszym etapem była chęć. by zostać tylko z sobą i to nie po to, by walić głową w ścianę. Nic się przecieŜ nie stało — wmawiała sobie — kamyk i kwiatki mogę wyrzucić, piosenek Steczkowskiej nigdy nie słuchać, grabki zakopać nocą w piaskownicy. Jakieś dziecko je znajdzie i się ucieszy. Nic się przecieŜ tak naprawdę nie zdarzyło. Nic. zupełnie nic. Ja mu zaufałam, a on mnie zawiódł. Jak mógł? — powtarzała. A jeśli to ja sama siebie zawiodłam, bo uwierzyłam w słowa, które usłyszałam i do których się przywiązałam, jakby to one dawały moc i wiarę? Jeśli uczepiłam się wyobraŜeń, a one były nieprawdziwe, poniewaŜ oparte na tym, co chciałam, a nie na tym, co naprawdę zobaczyłam, to do kogo powinnam mieć Ŝal? Do Maćka czy do siebie? Takie rozumowanie wydawało jej się rozsądne, a mimo to coś się w niej buntowało, coś skrzeczało. Ola uświadomiła sobie, Ŝe od kilku dni jest kimś innym, kimś doroślejszym. Nie kopie, nie gryzie, nie plącze, nie rzuca ksiąŜkami, nie domaga się wyjaśnień juŜ i teraz. natychmiast. Oddycha regularnie. Notuje. Dzieli swoją uwagę na to, co na lekcji, cóŜ z tego, Ŝe mechanicznie, na to, co w klasie, bo widzi, jak Iza ją obserwuje — i na to, co się w niej kotłuje. Podniosła głowę znad zeszytu, wyprostowała się, spojrzała na Izę łagodnie i chyba pogodnie, bo wyłapała jej zaskoczone spojrzenie. Biolog wycierał sam tablicę po swoich wykresach, nie prosił o to dyŜurnych. Sprzątał swoje biurko, patrząc jednocześnie w dziennik i szukając odpowiedniego terminu na sprawdzian. Dziewczyny pakowały ksiąŜki. Słońce świeciło. Zza okna dobiegał hałas dzieci, które wyszły do ogródka z przedszkola mieszczącego się na parterze szkoły. Trzeba poczekać — pomyślała Ola — wszystko w sobie wyciszyć, rozwiązania czasami przychodzą same, w najbardziej nieoczekiwany sposób. Zadzwonił dzwonek. Dziewczyny zaszurały krzesłami. —Krzesełka proszę połoŜyć na ławce, bo to moja ostatnia lekcja— powiedział biolog. — I wszystkie śmieci spod ławek zabrać na pamiątkę — dodał. Dziewczyny wybiegały z klasy błyskawicznie, chcąc jeszcze mieć przerwę dla siebie. Ola się nie śpieszyła, bo nie zaleŜało jej na tym. by łazić po korytarzu, i na tym, by spotkać Maćka, który obiecał na nią czekać jeszcze przez godzinę.
Kiedy była juŜ przy drzwiach, biolog powiedział: —Olu, mam prośbę: zostawię ci klucze od pracowni, a ty, proszę, podlej kwiaty i zajrzyj do zwierzaków, a potem oddaj klucz do pokoju nauczycielskiego. —Mam jeszcze jedną lekcję... —To w takim razie nie ma sprawy, poproszę kogoś innego. —Panie profesorze, nikt nie zna się na tych kwiatach tak jak ja, niech pan mi nie odbiera pracy i nie wysyła na bezrobocie... Mam teraz w-f. a i tak nie zamierzam ćwiczyć, bo jestem wyjątkowo niedysponowana, proszę w takim razie powiedzieć tylko pani od w-f, Ŝe ja w pracowni się znęcam nad kwiatkami i zwierzakami. —Dobre z ciebie dziecko, dziękuję, i powiem z ochotą, bo tak naprawdę to przyzwyczaiłem się juŜ do tego, Ŝe tobie mogę zaufać— powiedział biolog, zostawiając klucze na biurku. Ola poczuła dreszcz i otrząsnęła się. usłyszawszy słowo, które w ostatnim czasie zmieniło jej Ŝycie, tak jej się przynajmniej wydawało. Zamknęła drzwi pracowni od wewnątrz. Była zadowolona, Ŝe nikt nie słyszał jej rozmowy z nauczycielem. śadna z dziewcząt nie będzie w takim razie wiedziała, co się z nią stało. Być moŜe pomyślą, Ŝe urwała się z lekcji w-f. co nie tylko jej się zdarzało. Nieraz narzekały z dziewczynami na to, Ŝe brak pryszniców odbiera im całkowicie przyjemność, którą mogłyby mieć z lekcji wychowania fizycznego. JuŜ doczekały się w szkole remontu toalet, które teraz wyglądały jak w najbardziej luksusowym apartamencie, brakowało w nich tylko dyskretnej muzyki wydostającej się zza sedesu. Remont pryszniców był ciągle w planie gospodarczym szkoły, chyba odległym, bo jakoś nic się nie działo. Ola podlała kwiaty, wyrzuciła obeschnięte liście, nakarmiła Walerego. Porozmawiała z patyczakami, nawet ze złotymi rybkami, którym wrzuciła do akwarium zielony kamyk i kilka stokrotek. Siódma lekcja juŜ się skończyła, więc odczekała jeszcze pół godziny i wyszła ze szkoły. Maciek nie czekał. Nie śpieszyła się do domu, wstąpiła do kilku sklepów, spojrzała na ciuchy, których sobie nigdy nie zamierzała kupić, bo albo za drogie, albo nie takie, jakie lubiła nosić. Wróciła do domu prawie o godzinie piętnastej trzydzieści. Andrzej usłyszał, jak próbuje otworzyć drzwi, więc ją ubiegł. —Dzwonił Maciek — powiedział — dwa razy. JuŜ sam zacząłem się niepokoić. —A ty czego? — zapytała. —Tak sobie, na zapas. —Nadgorliwość to pierwszy stopień do piekła — pocieszyła go. —On znów zadzwoni za kilkanaście minut, więc proszę, odbierz telefon.
—Ani mi się śni. odbieraj sobie sam. —Kłamać nie będę. —A od kiedy ty taki prawy jesteś? — zapylała z przekąsem. —Powiem mu, Ŝe jesteś i nie chcesz z nim rozmawiać. —Zawsze wierzyłam, Ŝe kiedyś się na coś przydasz — powiedziała, zamykając drzwi swojego pokoju.
Rozdział Siódmy Maciek czekał na Olę przez godzinę w szkolnej bibliotece, potem przez dziesięć minut przed szkołą. Wrócił i zajrzał do kaŜdej pracowni. Wszystkie drzwi były pozamykane. Szkoła pustoszała, nauczyciele wyszli, uczniowie teŜ. Pozostał tylko dyrektor, sekretarka, księgowa i sprzątaczki. Ola zniknęła w przedziwny sposób. Maćkowi wydawało się to niemoŜliwe, ale jednak było najprawdziwsze. W sklepie spoŜywczym obok szkoły, gdzie wszedł, by kupić sobie Prince Polo, spotkał jej koleŜankę i dowiedział się, Ŝe Oli nie było na lekcji gimnastyki. To go trochę uspokoiło, a przynajmniej zracjonalizowało jego obawy Pomyślał, Ŝe mogła się źle poczuć, zwolnić z lekcji, Ŝe mogła go szukać i w końcu zrezygnowana wróciła do domu. Więc i on przyjechał. Natychmiast sprawdził. czy nie ma wiadomości na automatycznej sekretarce. Nie było. Oli teŜ w domu nie było, sprawdził, bo od razu zatelefonował. Zaniepokoił się. Wyobraźnia podpowiadała mu róŜne scenariusze, a Ŝaden z nich nie był optymistyczny. Nie brał pod uwagę babskich fanaberii, które kazałyby się Oli zapomnieć w sklepie, oglądać zbyt długu wystawy, ciuchy, przymierzać nawet to, czego nigdy by nie kupiła. Nie przyszło mu do głowy, Ŝe Ola mogła zrezygnować ze spotkania, poniewaŜ zrezygnowała z niego. Nie wyczuwał Ŝadnego podstępu, Ŝadnej intrygi. Nic więc dziwnego, Ŝe po głowie kołatała mu się tylko jedna myśl: coś się stało. To „coś" miało być jednak niezaleŜne od woli i decyzji Oli, mogło być tylko zrządzeniem losu. Ola mogła się przecieŜ przewrócić, złamać nogę, zemdleć. Swoimi telefonami zaniepokoił takŜe Andrzeja, który go próbował pocieszać, mówiąc, Ŝe Ola na pewno zasiedziała się u koleŜanki i straciła rachubę czasu. Takiego tłumaczenia Maciek nie mógł przyjąć, nie pasowało mu do jego wyobraŜeń o Oli. A jeŜeli moje wyobraŜenia o niej są fałszywe, jeŜeli to są tylko głupie rozmyślania o kimś, z kim chciałbym być, a kogo tak naprawdę nie ma? — zastanawiał się. Szybko odrzucił te pytania. Zbyt wiele było w nim wiary i zaufania. Był pewien, Ŝe spotkał nareszcie dziewczynę, z którą się dogada we wszystkim, a skoro tak, to mógł odrzucić wszystkie podchody, zabiegi, gry, a przyjąć od początku do końca relacje szczerości,
otwartości i zrozumienia. Był pewien, Ŝe zawsze tego pragnął, choć nigdy wyraźnie nie wyartykułował. Przy Oli nie musiał, rozumieli się w pół słowa i w pół spojrzenia. Umył głowę. Miał puszyste, naturalnie kręcone włosy, piaskowego koloru i długości takiej, Ŝe z łatwością związywał je czarną gumową frotką z tyłu głowy. Nie uŜywał suszarki. Gdyby to zrobił, jego włosy przypominałyby fryzurę Tiny Turner w trzeciej godzinie koncertu. Dziewczyny, z którymi się umawiał, zawsze zwracały uwagę na jego włosy. Nauczyciele teŜ, tylko w przeciwieństwie do dziewczyn nie wyraŜali zachwytu. Spojrzał w lustro, zbliŜył do niego twarz, by w jasnym świetle ocenić stan swojej cery, co zdarza się takŜe chłopcom, choć niechętnie się do tego przyznają. Właśnie wtedy zadźwięczał telefon. Wybiegł z łazienki, nie gasząc światła. —Mówi Dawid — usłyszał głos w słuchawce. —A ty czego? — zapytał zawiedziony i zniecierpliwiony. —Niezbyt milo mnie witasz, ale nie dziwię się, masz przecieŜ powody ku temu — Dawid mówił powoli i z nieukrywaną satysfakcją. —Nawijaj, o co chodzi, bo nie mam czasu, właśnie wychodzę. —To dobrze się składa, ja teŜ wyjdę, a ty będziesz miał okazję, by postawić mi dwa piwa. —Jakie piwa? —Nie lej się Ŝurem, stary, załoŜyłeś się, zakład przegrałeś, piwa są moje, jak cię dzisiaj nie stać, poczekam do jutra, poznaj moje dobre serce. —O czym ty mówisz, jaki zakład? —Widzę, Ŝe demencja cię ogarnęła absolutna... w porządku, poczekam do jutra, jutro juŜ się nie wymigasz, bo ci. którzy słyszeli, potwierdzą, a co dla ciebie gorsze, teŜ będzie im język na piwko wisiał. —Mogę ci postawić to piwko, skoro takie masz pragnienie, ale muszę wiedzieć, czy robię to z jakiejś okazji, czy bez okazji. —Okazja jest taka, bracie, Ŝe ruda małpa puściła cię w trąbę po kilku dniach, nie jesteś więc ani trochę lepszy od nas. Maciej wstrzymał oddech. Wszystko stało się dla niego jasne, a jego niepokoje śmieszne. Ogarnęła go złość na siebie, na Olę. Na Dawida... —Jesteś tam. czy cię wsysło? — Dawid wrzasnął w słuchawkę. —Jestem, oczywiście, Ŝe jestem — powiedział zdecydowanie — i widzę, Ŝe niepotrzebnie traciłem czas na rozmowę z tobą. bo próbujesz ze mnie zrobić głupka spod budki z piwem... —Chyba ci odbiło z rozpaczy i wstydu, stary.
—Jeszcze nie skończyłem: to ty wymyśliłeś zakład, prawda, ale jak się domyślasz, stary — Maciek zaakcentował to słowo — ja mógłbym się o coś załoŜyć tylko z mądrzejszym od siebie. —Nie musisz się od razu obraŜać, kaŜdemu zdarza się przegrana. —ObraŜam się teŜ tylko na mądrzejszych od siebie... Proponuję, abyś ochłonął ze swojej dzikiej, choć fałszywej satysfakcji i napił się wody z kranu, z mikroelementami. Maciek odłoŜył słuchawkę spokojnie. Zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł. Po chwili stał przed drzwiami Oli. Zadzwonił zdecydowanie. Otworzył Andrzej. —Mam na imię Maciek, to ja telefonowałem — powiedział. —Ona nie chce z tobą rozmawiać, powiedziała, Ŝe nie podejdzie do telefonu — Andrzej tłumaczył zmieszany. —Do telefonu nie musi podchodzić, ale chcę, by spojrzała na mnie i powiedziała mi to, co pan przekazuje. Andrzej otworzył szerzej drzwi. Maciek wszedł zdecydowanie, głośno zapukał do drzwi pokoju Oli. Nic usłyszał „proszę", bo Ola szybko otworzyła. —Usłyszałam twój głos. Maćku. —Wszystko wiem. Olu, dowiedziałem się przed chwilą, bo telefonował do mnie Dawid. —Czego chciał? —Abym mu postawił piwo, bo juŜ się dowiedział, Ŝe zrobiłaś mnie w balona, jak innych. —Wariat — powiedziała Ola — w dodatku bezczelny w swoim wariactwie. —Wariat? — zdziwił się Maciek. —No, jasne, Ŝe wariat, bo jak on śmie ciebie porównywać z sobą.—Z kimkolwiek — dodała po chwili. Maciek spojrzał na nią badawczo. Nie Ŝartowała, nie kpiła. —Nie czuję się winny, Olu, i nie myśl, Ŝe przyszedłem się tłumaczyć. Chciałem tylko, abyś na mnie spojrzała. Jeśli jeszcze masz wątpliwości, to rzeczywiście lepiej, abym sobie poszedł. Ola stała, machając rękami z bezradności. —Taka mnie złość ogarnęła na siebie, kiedy Iza powiedziała... Zerknęła na Maćka spod rudej grzywki. Nie czekał, aŜ powie coś więcej, od razu ją przytulił. Wsadziła głowę pod jego kurtkę. —Jak tam Walery? — zapytał. —Walery? Skąd wiesz o Walerym? — zdziwiła się.
—Nie pamiętasz? Wtedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, przemawiałaś ciepło do patyczaków i do chomika, którego nazywałaś Walerym. Pamiętam, Ŝe pozazdrościłem mu przez chwilę imienia. Spojrzała na niego czule, tak czule, Ŝe ręce same powędrowały jej na szyję Maćka. Wspięła się na palce i pocałowała go gorąco. I był to jej pierwszy i zupełnie nieudany pocałunek — tak pomyślała, ale nie wstydziła się tego.
Rozdział Ósmy W nocy długo nie mogła zasnąć. Maciek wprost przeciwnie, zasnął od razu i obudził się dopiero rano. Ola rozpamiętywała pocałunek, czuła Maćka ciepło i drŜenie. Chciała, aby był tutaj, obok, aby ją przytulał i dotykał. WyobraŜała sobie, Ŝe spaceruje z nim wśród zieleni, patrzy na rozkwitające w Parku Kościuszki krzewy, zbiera stokrotki na łące, kamyki nad jakąś czystą rzeką. Planowała wspólne wyprawy w góry. rozbijała z nim namiot w leśnej głuszy, paliła ognisko, słuchała jego słów. Parzyła dla niego herbatę w dzbanku, pod którym zapalała małą świeczkę słuchała muzyki. OdwaŜyła się nawet spacerować z nim po szkolnym korytarzu, znosić zazdrosne spojrzenia koleŜanek i kpiące spojrzenia chłopców. Lęk wyfrunął z niej całkowicie, rozgościła się błogość, jakiej do tej pory nie doświadczyła. Coś w niej pękło, coś się rozsupłało. Nic wiedziała, czym jest to ..coś", ale chciała, by trwało jak najdłuŜej, a moŜe nawet zawsze. Czarne chmury nad jej głową łagodnie rozgonił wiatr, który nie wiadomo skąd się wziął. Ale dobrze jej było z tym. Ŝe się pojawił. Zniknęła w niej złość do matki i Andrzeja. — To jest ich Ŝycie —pomyślała — ja mam swoje. Poczuła w sobie siłę i ochotę na to. by rano się obudzić, ubrać, pójść do szkoły. Otworzyła szafę z ciuchami. Zaczęła przymierzać od dawna wiszące w niej i nie noszone spódnice, trykotowe bluzki. Do tej pory wkładała na siebie, co popadło, nie zastanawiając się nad tym, jak wygląda. Teraz chciała wyglądać ładnie i ciekawie. Znalazła czarną, długą spódnicę z indyjskiego sklepu, obcisły, równieŜ czarny trykot. Wyprasowała. Wymyła i wypastowała swoje glany. Wyciągnęła ze szkatułki dwa srebrne pierścionki, wyczyściła je pastą do zębów. Przypomniała sobie o małym słoniu z drzewa sandałowego. Wciągnęła go na rzemyk i połoŜyła obok trykotu. Kupiła go sobie dwa lata temu nad morzem, w Mielnie, nosiła podczas
wakacji, a potem zapomniała o nim, choć przecieŜ wcale na to nie zasługiwał i miał trąbę podniesioną do góry, co oznaczać mogło tylko szczęście. Zasnęła chyba nad ranem, ale usłyszała dzwonek budzika, więc do szkoły się nie spóźniła. Dziewczyny patrzyły na nią zdziwione, szczególnie Iza. —Widzę, Ŝe zaczynasz Ŝycie od nowa — powiedziała, uśmiechając się skąpo. —To dobre określenie, lepiej późno niŜ wcale, jak mawiają nie tylko górale — odpowiedziała. Na duŜej przerwie podszedł do niej Maciek i podał jej banana. —Zjedz — powiedział — ma duŜo magnezu. Nie uszło to uwagi Dawida, który natychmiast pośpieszył ze złośliwym komentarzem: —Jak widzę. Casanova znad Ślepiotki karmi swoją piękną bananami, aby odpowiednich krągłości nabrała. Maciek odwrócił się gwałtownie. Ola powstrzymała go, mówiąc: —Zostaw, niech i on się cieszy, po swojemu. Ze szkoły wracali razem. Ola czekała na Maćka w bibliotece, bo to on kończył później. Spacer wyglądał inaczej niŜ ten w nocnych marzeniach Oli. Zamiast parku i krzewów była ulica, samochody. zielone i czerwone światła. Oddychali wiosną gazów spalinowych, ale bynajmniej im to nie przeszkadzało. —Czy mam rozumieć, Ŝe od tej pory jesteśmy parą? — zapytała Ola przed swoim blokiem, z łagodnością i spokojem, jaki dopiero w sobie odkrywała. —Jesteśmy parą od pierwszego spotkania. —W piaskownicy? — upewniła się. —Tak, w piaskownicy — potwierdził Maciek. — Albo jeszcze wcześniej, jeśli wolisz — dodał. —Wcześniej, to znaczy kiedy? —Od spotkania na zapleczu pracowni biologicznej — powiedział zdecydowanie. —Musimy mieć datę? — zapytała. —Dobrze wiedzieć, kiedy się coś zaczyna. —I kończy — dodała. —Nie będziemy rozmyślać o końcu, mam lepsze pomysły na nasze dni... Zapraszam cię do siebie. —Kiedy?
—Codziennie, a takŜe na najbliŜszą sobotę i niedzielę. Rodzice wyjeŜdŜają na weekend. JuŜ im powiedziałem, Ŝe przyjdziesz. Ola nie zareagowała. —Olu, przyjdziesz? — zapytał. —Przyjdę. Mam ci duŜo, duŜo do powiedzenia. Maciek zagarnął ją ramieniem, mocno przytulił i pocałował. —Dzisiaj lepiej, prawda? —Wczoraj teŜ było świetnie — powiedział. —JuŜ wiem — uśmiechnęła się — jesteśmy parą od wczoraj, od pierwszego pocałunku. Mojego — dodała.
•••
W sobotę po południu, wychodząc z domu. Ola powiedziała do matki: —Jestem u Maćka, nie wrócę na noc. Na biurku zostawiłam ci numer telefonu. —I ty tak sobie po prostu wychodzisz i tak po prostu mi o tym mówisz? Chyba powinnam najpierw z tobą porozmawiać, Olu. —Nic nie powinnaś, skoro do tej pory tego nie zrobiłaś — odpowiedziała spokojnie, bez złości. —Nie chciałabym, aby przydarzyła ci się krzywda. —Trochę późno o tym myślisz, mamo, ale nie martw się, nic złego mi się nie przydarzy, jestem u Maćka. Maciek jest dorosły. —To tym bardziej powinnam z tobą porozmawiać. —Nie bądź śmieszna, mamo, cóŜ ty moŜesz mi powiedzieć? Matka zrobiła zmartwioną minę. którą nic wiadomo co chciała wyrazić. Andrzej wtrącił swoje uspokajające ją pięć groszy. Ola wyszła.
•••
Maciek uprzedził rodziców o tym, Ŝe zaprosił Olę. —Zostanie tutaj na noc? — zdziwiła się jego matka. —Tak, zostanie — odpowiedział spokojnie. — Chyba nie chcesz, mamo, abym się z nią włóczył po byle jakich kątach. Ani ona na to nie zasługuje, ani ja. —W takim razie musimy porozmawiać — wtrącił się ojciec.
—Obawiam się, tato, Ŝe nie dowiem się od ciebie niczego nowego, a to, o czym chciałbyś rozmawiać, mam juŜ za sobą. Wprawdzie nie z Olą, ale mam. —No, tak — zamruczał ojciec, spojrzawszy na Ŝonę — nasz syn nam wydoroślał, a my nawet nie zauwaŜyliśmy, kiedy. —Teraz to zupełnie coś innego... Maciek spojrzał na matkę. Siedziała przy stole bezradna i skulona, jakby właśnie otrzymała wiadomość o wielkim nieszczęściu, któremu juŜ zaradzić nie moŜna. —Mamo, nie bój się — powiedział — ja na Olę czekałem. Uśmiechnęła się przez łzy. —W lodówce jest pieczeń wołowa, są brokuły, pomidory... MoŜe ona potrafi zrobić sałatkę? —Są teŜ dwa piwa w puszce, pozwalam wam je wypić — dodał ojciec i uśmiechnął się po kumpelsku.
•••
Maciek czekał na Olę przed jej domem. —Jak się czujesz? — zapytała. —Dobrze, dlaczego przyszło ci do głowy, Ŝe mógłbym źle? —Bo to moja pierwsza u ciebie wizyta i jestem zdenerwowana, więc mogłabym na przykład... —Cokolwiek zrobisz, jesteś u mnie i nic ci nie grozi — powiedział powaŜnie. Maciek otworzył drzwi i powiedział: —Od tej chwili moŜesz się tutaj czuć tak. jak u siebie w łazience. —Skąd wiesz, Ŝe u siebie w łazience czuję się najlepiej? —Nie wiem, podejrzewam. —Podejrzliwy jesteś. Ola usiadła w fotelu pod oknem. Rozglądała się po małym pokoju Maćka. Z szafki z ksiąŜkami zwisały bluszcze. Na drzwiach przyklejony był plakat z Madonna —Lubisz ją? - zapytała —No, pewnie. Nie dość, Ŝe świetnie śpiewa, to jeszcze jest super człowiekiem. —Tak? — spytała z niedowierzaniem. — Skąd moŜesz wiedzieć, jakim jest człowiekiem? —Dobrym, odwaŜnym, samodzielnym... a poza tym, aby osiągnąć to, co osiągnęła, musiała pokazać, Ŝe jest piętnaście co najmniej razy lepsza niŜ męŜczyzna z podobnymi, jak jej. uzdolnieniami i podobną ambicją.
—Widzę, Ŝe jesteś zdeklarowaną feministką. Maćku. —Nazywaj to sobie, jak chcesz. —Mogę zobaczyć mieszkanie? —MoŜesz, ale do rana jeszcze daleko, zdąŜysz usiąść w kaŜdym kącie, a teraz usiądź przy mnie. Ola usiadła. Maciek przygarnął ją do siebie i zaczął całować po głowie, po twarzy. —Poczekaj, proszę, pozwól ml się oswoić. Gładził jej prawe ramię. Całował rękę od czubków palców do końca ramienia. —Boję się — powiedziała. —Nic powinnaś, jesteś ze mną, a ja jestem twój. —Co to znaczy „twój"? —To znaczy, ze moŜesz czuć się ze mną bezpiecznie, Ŝe nie zrobię... nie zrobimy nic. czego się będziesz bała. —Naprawdę? —Naprawdę — potwierdził. —JeŜeli jesteś mój. czy to znaczy, Ŝe będziesz po mojej stronie? —Po twojej. —Jak długo? —Chcę wierzyć, Ŝe tak długo, jak ty po mojej i jeszcze dłuŜej. —Olu — powiedział po chwili — pocałuj mnie tak. jak za pierwszym razem. —Podobało ci się? —Bardzo. —Ale ja przecieŜ nie umiem. —Umiesz, tylko inaczej. Będę cię teŜ całował tak. jak ja umiem, dobrze? Mruknęła zachęcająco. —Dobrze? — zapytał po chwili. —Bardzo, bardzo miło. —Czy ktoś cię tak całował. Olu? —Nikt mnie nie całował. —Naprawdę? — spojrzał na nią zdziwiony i ucieszony. —Nikt mnie nigdy nie całował, ani ja nikogo nie całowałam —potwierdziła. Przylgnął do niej bardziej. —Wtul się we mnie — poprosił — przecieŜ jesteś moja. —Jestem — powiedziała.
—Jesteś teŜ śliczna, wiesz? —Wiem — powiedziała. —Wiesz? —Skoro ty mi to mówisz, to taka chcę być. Maciek pocałował jej przymknięte oczy, potem usta. Dotknął piersi. Ola odsunęła się szybko. —Ktoś cię dotykał. Olu? —Tak — powiedziała i odsunęła się jeszcze bardziej. —Ktoś cię dotykał? — powtórzył pytanie głośniej. —Tak — potwierdziła stanowczo. Usiadła i skuliła się. —Czy to ma dla ciebie znaczenie? — zapytała drŜącym głosem. —Ma dla mnie znaczenie, poniewaŜ widzę, Ŝe i dla ciebie ma. Kto cię dotykał? — zapytał cicho. — Komu pozwoliłaś? — dodał. Ola milczała. —Nie pytam z ciekawości czystej, nie musisz odpowiadać, ale chciałbym wiedzieć. —Ja ciebie nie wypytuję. —MoŜesz. Powiem, ale nie zdradzę imion dziewcząt, które całowałem i dotykałem, bo to nie w moim stylu. —Było ich kilka? —Było. Masz mi to za złe? —Nie mam — powiedziała — poniewaŜ to było, to twoja przeszłość i twoje doświadczenie. Nie chcę nic więcej wiedzieć oprócz tego, co juŜ powiedziałeś. I chciałabym, abyś teraz tylko mnie całował. Czy moŜemy to sobie obiecać? —To dla mnie absolutnie oczywiste, na tym równieŜ polega moje zaufanie. —To dobrze — powiedziała Ola wzdychając — bo moje teŜ. Przygarnął ją z powrotem. Całował jej szyję, ucho, usta. —Kto cię dotykał. Olu? Chcesz mi o tym powiedzieć? Czy to był ktoś waŜny dla ciebie? JeŜeli waŜny, to dlaczego go nigdy nie pocałowałaś? —Bo nie był mój. —Ale ty byłaś jego? —Nie byłam. Byłam tylko mała i nieświadoma tego, Ŝe nie powinien mnie dotykać... Kąpał mnie. Lubił mnie kąpać, potem wycierać duŜym ręcznikiem. Mówił, Ŝe jestem jego małą dziewczynką i Ŝe jak mnie będzie tak dotykał, to będę zdrowa, nie będę kaszleć i nie będą
mnie uszka boleć, ani z nosa mi katar nic będzie wylatywał. dotykał mnie po piersiach, których jeszcze nie miałam, i tam teŜ. —I nic więcej ci nie zrobił? —Nic. —Powiedziałaś mamie? —Bałam się. On prosił, abym nie mówiła, bo mama się będzie na mnie gniewać, a on mi nie kupi nigdy czekolady ani rowerka. —Ile miałaś lat? Chodziłaś juŜ do szkoły? —Chodziłam. —I kiedy się to skończyło? —Mama kiedyś powiedziała, Ŝe skoro jestem juŜ uczennicą i byłam u komunii, to powinnam się sama kąpać, bo jestem duŜa. I od tej pory kąpałam się sama i zamykałam drzwi w łazience na klucz. —I od tej pory cię nie dotykał? Nie pukał do łazienki? —Pukał, ale nie otworzyłam, więc mnie nie dotykał. —Kupił ci rowerek? —Kupił, ale na nim nigdy nie jeździłam i do tej pory na Ŝaden rower nie wsiądę. —Mój BoŜe — jęknął Maciek. — Matka o tym nie wie? —Nigdy jej nie powiedziałam. Przedtem się bałam, a teraz by mi za skarby świata nie uwierzyła. On zapewne myśli, Ŝe ja tego nie pamiętam... albo chce tak myśleć. —Mówiłaś mu, Ŝe pamiętasz? —Sygnalizowałam, ostatnio nawet dosyć często, ale on udaje świętego i dobrego ponad wszystko. —Mój BoŜe — westchnął Maciek po raz drugi. — Coś takiego oglądałem tylko w filmach. To byt twój ojciec? —Nie, to nie był mój ojciec — powiedziała z ulgą. —Powiesz mi, kto to był? —To juŜ niewaŜne. Maćku, to było i juŜ nigdy się nie zdarzy. Teraz jestem duŜa i potrafię się bronić. —Co ja mogę dla ciebie zrobić? —Bądź ze mną, tylko bądź. Ola popatrzyła na Maćka wilgotnymi oczami. —Trudno mi o tym mówić, wiesz... Nigdy nikomu nie powiedziałam, przez tyle lat miałam swoją tajemnicę i bałam się. Ale od pewnego czasu nie ma juŜ we mnie lęku. Zastąpiła go
agresja. Teraz widzę, Ŝe ona teŜ mija i Ŝe to wszystko jest tylko snem, który był, albo moŜe tylko mi się wydawało. —Jeśli masz ochotę płakać, to płacz... —Nie płakałam i nie będę. Jestem duŜa. —I moja. —Twoja. —I nikt. Olu. cię juŜ nie dotknie poza mną. Dobrze? Przytuliła twarz do jego twarzy. Pogłaskała go wilgotnymi rękami. Zanurzyła palce w jego długich włosach. Poddał się jej dotykowi. —Masz śliczne włosy, wiesz? —Wiem. —Wiesz? — zapytała ze zdziwieniem. —Wiem, bo ty mi to mówisz. Jesteś kochana, wiesz? —Wiem— powiedziała. —Skąd wiesz? —Bo ty mi to mówisz. —Bo ja cię kocham, Olu, więc jesteś kochana przeze mnie. —MoŜesz mnie jeszcze raz przytulić? —Tylko raz?