6 Lodowce ukazuj¹ siê nagle na prawo i lewo, i ko³ujemy zawrotnie w olbrzymich koncentrycznych okrêgach wokó³ brzegów olbrzymiego amfiteatru, który wi...
3 downloads
15 Views
689KB Size
Lodowce ukazuj¹ siê nagle na prawo i lewo, i ko³ujemy zawrotnie w olbrzymich koncentrycznych okrêgach wokó³ brzegów olbrzymiego amfiteatru, który wierzcho³ki swych murów zatraca w ciemnoci i bezmiarze. Wszak¿e zostaje mi jeno okruch czasu dla rozmylañ o w³asnym losie. Okrêgi zwê¿aj¹ siê raptownie, zanurzamy siê na olep w cieninie wirów i wród wycia, ryku i huku oceanu okrêt dr¿y na Boga zapada siê tonie! Edgar Allan Poe, Rêkopis znaleziony w butli (prze³o¿y³: Boles³aw Lemian)
6
Prolog CHIMERA PAMIÊCI Oto co pozosta³o w pamiêci Indiany Jonesa: Jedn¹ rêk¹ obejmuje umieraj¹c¹ Ullê, w drugiej trzyma wycelowanego w g³¹b tunelu webleya. S³yszy zbli¿anie siê nazistów, g³uchy odg³os kroków i nagl¹cy szept Schnell! Schnell! dowódcy oddzia³u, ale na razie skrywa ich ostatni zakrêt skalnego korytarza. Indy goni resztkami si³. Jego ramiê jest s³abe, a d³oñ trzêsie siê tak mocno, ¿e to, co robi z ciê¿kim rewolwerem, trudno nazwaæ celowaniem. W bêbenku webleya pozosta³y tylko dwa naboje, dwa strza³y, by stawiæ ostatni opór szeciu dobrze uzbrojonym ¿o³nierzom SS. Szanse s¹ nik³e, ale Indy i jego towarzysze nie maj¹ wyboru. Dotarli do koñca Szybu Eddy i zostali dos³ownie przyparci do muru: szerokiej p³aszczyzny bezkszta³tnej, szarej ska³y. Nie ma tu innego korytarza, nie ma znaków do rozszyfrowania, niczego, co wskaza³oby drogê wyjcia z tego miertelnie lepego zau³ka. Gunnar zdj¹³ koszulê i przygotowuje siê do walki na go³e piêci; uderzaj¹c siê d³oñmi po twarzy na tyle mocno, ¿e w k¹cikach ust pojawia siê krew. Szeroka pier mê¿czyzny b³yszczy od potu, a faluj¹ca ruda broda i grone niebieskie oczy przywodz¹ na myl obraz jego przodków berserkerów. Skierka jest najm³odszy i najni¿szy z nich wszystkich, ale zachowa³ najwiêcej spokoju. Siedemnastoletni wojskowy radiotelegrafista siedzi po turecku, przestawiaj¹c le¿¹ce na ziemi kamienie. Jaki kolor jest w widmie miêdzy czerwonym i zielonym? pyta Skierka. 7
¯ó³ty! krzyczy Indy. Pospiesz siê! S¹ tu¿, tu¿. Ju¿ prawie mam mówi Skierka. Jednak¿e Indy nie przypomina sobie, dlaczego kamienie s¹ takie wa¿ne i co takiego Skierka prawie ma. Jest jeszcze Ulla. Duñska speleolog zosta³a zraniona w pier rykoszetem pocisku nazistowskiego. Jej bluza jest mokra od krwi, a koñcówki prostych blond w³osów zabarwi³y siê od niej na kolor truskawek. Skóra przypomina barw¹ rybi brzuch, a wargi, nie umalowane i zwykle naturalnie czerwone, maj¹ b³êkitny odcieñ. Oddech Ulli jest urywany i towarzyszy mu okropny charkot. Jones odzywa siê ranna. Nic nie mów, z³otko mówi Indy przecieraj¹c oczy wierzchem d³oni, w której trzyma webleya. Oszczêdzaj si³y. B¹d mê¿czyzn¹ odpowiada Ulla chrapliwie. I nie nazywaj mnie z³otko. Upa³ jest nie do wytrzymania, a gêste powietrze kr¹¿y niczym melasa w obola³ych p³ucach Indyego. Nagle w³osy na jego karku i ramionach zaczynaj¹ siê je¿yæ. Czujesz? pyta Skierka. Tak rzuca mu przez ramiê Indy. Co siê dzieje? Statyczna elektrycznoæ. Powietrze siê naelektryzowa³o. Nie mam pojêcia, dlaczego. Nazici s¹ tu¿, tu¿. Rytm wybijany obcasami i grzechot niesionego przez nich sprzêtu urós³ do rozmiarów kakofonii, która coraz bardziej zbli¿a siê do zakrêtu. Gunnar wydaje z siebie g³uchy pomruk. Nagle Ulla otwiera oczy i spogl¹da ponad ramieniem Indyego na pust¹ cianê za jego plecami. Otwiera szeroko oczy i zwil¿a swe splamione krwi¹ usta. Ja chyba nie ¿yjê mówi. Widzê Walkirie. I to jest ostatnia rzecz, jak¹ Indy pamiêta. Co sta³o siê póniej? To k³opotliwa, ale ma³o istotna zagadka; taka, która czai siê gdzie w zakamarkach podwiadomoci, ale tak naprawdê nic nie znaczy. W koñcu nie od Jonesa zale¿y los wiata. Dobrze pamiêta wiêkszoæ wydarzeñ z nieudanej ekspedycji w g³¹b Szybu Eddy odkrycie podziemnej rzeki i tak dalej ale to w³anie tutaj, w lepym zau³ku, w jego wspomnieniach pojawia siê bia³a plama. 8
Mo¿liwe, ¿e spowodowa³y to truj¹ce wyziewy wydobywaj¹ce siê z rozgrzanych ska³, po³¹czone z g³odem i zmêczeniem. Albo te¿ znaleli siê w strefie truj¹cego powietrza, lub nast¹pi³ którykolwiek z wielkiej liczby przypadków, jaki móg³by wyt³umaczyæ stracony czas. Chyba ¿e
Czasami, w zasnutym cieniem wiecie dziel¹cym sen od jawy, Indy niemal¿e sobie przypomina, prawie udaje mu siê to zrozumieæ; albo podczas burzy, kiedy b³yskawica uderza zbyt blisko i przyprawia go o zawrót g³owy; czy te¿ nawet co ciekawe! gdy zauwa¿y skrzydlate chimery i gargulce spozieraj¹ce z okapów redniowiecznych budowli. Wtedy Indy wraca do samego pocz¹tku, przetrz¹sa swój umys³ w poszukiwaniu wskazówek, i niczym cierpliwy bibliotekarz spokojnie doprowadza rzecz do koñca. Opowieæ rozpoczyna siê w niegu i równie¿ w niegu siê zakoñczy
9
1. Goæ pón¹ por¹ Princeton, New Jersey Pocz¹tek 1934 roku zima Arktyczny wicher rycza³ niczym zwierz przy rogach domu, i to ten nieziemski odg³os wywo³uj¹cy w wyobrani ró¿ne skojarzenia sprawi³, ¿e Indiana Jones po raz pierwszy od kolacji podniós³ wzrok znad lektury. Gwa³townie oderwany od opowieci o z³ocie i duchach gór Nowego Meksyku, przez chwilê nie móg³ zlokalizowaæ ród³a niesamowitego zawodzenia. Skrawkiem papieru zaznaczy³ stronê w Dzieciach Coronado. Nastêpnie zdj¹³ okulary, ostro¿nie po³o¿y³ je na stosie innych ksi¹¿ek i map le¿¹cych ko³o fotela i potar³ zmêczone oczy koñcami palców. Mia³ rozpiêt¹ kamizelkê, a jego ulubiona muszka, prezent od Marcusa Brodyego, zwisa³a spod ko³nierzyka koszuli. Indy zerkn¹³ na zegar stoj¹cy na kominku ponad paleniskiem, które zd¹¿y³o ju¿ zagasn¹æ i mrukn¹³ zaskoczony spostrzeg³szy, ¿e dochodzi pó³noc. Za nieca³e szeæ godzin bêdzie ju¿ w poci¹gu jad¹cym do Nowego Meksyku. Dawno powinien siê po³o¿yæ, ale niechêtnie myla³ o czekaj¹cych go niechybnie sennych koszmarach. Nie potrafi³ sobie dok³adnie przypomnieæ, kiedy siê zaczê³y byæ mo¿e jeszcze pewnego lata w Utah, gdy mia³ trzynacie lat ale bez w¹tpienia stawa³y siê coraz czêstsze. I coraz bardziej przera¿aj¹ce. Koszmary zawsze by³y do siebie podobne: Indy budzi³ siê w niewielkiej, ciemnej skrzyni. Ramiona mia³ przyciniête do boków. Kiedy tylko ziemia zaczyna³a spadaæ na wieko zdawa³ sobie sprawê, ¿e le¿y w trumnie, a trumnê opuszczono do grobu. Krzycza³ i drapa³ jak szalony w wieko, ale bez skutku pogrzebano go ¿ywcem. Nagle rozleg³o siê pukanie. 10
Delikatne, st³umione nie¿n¹ skorup¹, przylegaj¹c¹ do frontowych drzwi i niemal zag³uszone furi¹ zamieci, która zmienia³a krajobraz New Jersey w co bia³ego i obcego. Gdyby wycie wichru nie przywo³a³o go do rzeczywistoci, pukanie mog³oby ujæ jego uwagi, chocia¿ i tak nie mia³ pewnoci, czy nie by³o wytworem wyobrani. Indy otworzy³ drzwi z zamka i uchyli³ je na parê centymetrów, pozwalaj¹c potokowi p³atków niegu zawirowaæ w salonie, i wyjrza³ na zewn¹trz. Na schodach sta³a postaæ w ciemnym p³aszczu i w kapeluszu nasuniêtym nisko na oczy. Prawa rêka ciska³a porêcz, pod lew¹ za tkwi³ pakunek wielkoci pude³ka od cygar. Doktor Jones? wychrypia³ przybysz. Tak odpar³ Indy. Proszê mi wybaczyæ najcie
zacz¹³ mê¿czyzna, ale urwa³ w po³owie zdania. Zamkn¹³ oczy, jakby drêczy³ go ból, i uniós³ jedn¹ d³oñ prosz¹c o cierpliwoæ. Indy chwyci³ gocia za ³okieæ. W cieple bêdzie siê nam lepiej rozmawia³o powiedzia³, wci¹gaj¹c mê¿czyznê delikatnie do domu i zamykaj¹c za nim drzwi. Zaprowadzi³ go do wygodnego fotela stoj¹cego przy kominku. Dziêkujê wysapa³ nieznajomy. Zdj¹³ kapelusz i rêkawiczki, po czym po³o¿y³ je na oparciu fotela. Pude³ko z ciemnego drewna trzyma³ jednak¿e na kolanach. Mê¿czyzna mia³ co najmniej siedemdziesi¹t lat. Jego w³osy i broda by³y koloru brudnego niegu, a skóra na d³oniach b³yszcza³a w wietle lamp elektrycznych niczym alabaster przetykany b³êkitnymi ¿y³ami. Na prawej d³oni mia³ paskudne zadrapanie, które wygl¹da³o na doæ bolesne, mimo ¿e mróz zatrzyma³ krwawienie. Indyemu wyda³o siê, ¿e rana ma zygzakowaty wzór opony samochodowej. Przepraszam, ¿e tak bez uprzedzenia odezwa³ siê starzec. To bardzo le wiadczy o manierach. Ale by³ pan jedyn¹ osob¹, do której mog³em siê zwróciæ o tej porze. Proszê siê tym nie k³opotaæ. Indy pochyli³ siê i zajrza³ w niezwykle czujne, stalowoszare oczy swego gocia. Jest pan ranny? A mo¿e chory? Mo¿e powinienem wezwaæ lekarza? Nic mi nie jest. Starzec machn¹³ bagatelizuj¹co rêk¹. Czy zamkn¹³ pan za mn¹ drzwi? Nie, ale
Proszê spe³niæ zachciankê starego poprosi³ goæ. Proszê je zamkn¹æ. Na pewno nic panu nie jest? 11
Na razie nic. Proszê zamkn¹æ drzwi. Skoro pan nalega
Indy podszed³ do drzwi i zamkn¹³ je na zasuwê. Obok sta³a jego spakowana i gotowa do drogi walizka, na której le¿a³ kapelusz. Wybiera siê pan w podró¿? zapyta³ starzec. Tak odpar³ Indy. Rano wyje¿d¿am do Nowego Meksyku, gdzie zamierzam przeprowadziæ niewielkie prace archeologiczne w górach Guadalupe. Mog¹ okazaæ siê op³acalne. Poszukiwanie skarbów rzek³ starzec. Trochê mi zimno i by³bym wdziêczny za co rozgrzewaj¹cego do picia. Na przyk³ad whisky. Skoñczy³a mi siê. Ale mam kawê. Mo¿e byæ. Czarna, du¿o cukru. Indy poszed³ do kuchni, podpali³ palnik i postawi³ na nim czajnik z kaw¹ zaparzon¹ trzy godziny temu. Podczas gdy kawa siê grza³a, ukl¹k³ przy kominku i zacz¹³ rozgarniaæ wygas³e wêgle. Wkrótce znalaz³ nieco ¿aru i, ostro¿nie podsycaj¹c go papierem i chrustem, roznieci³ weso³y ogieñ, który szybko przegna³ ch³ód z pomieszczenia. Ostro¿nie przestrzega³ parê minut póniej, podaj¹c gociowi paruj¹cy kubek. Proszê siê nie poparzyæ. Dziêkujê powiedzia³ staruszek, ujmuj¹c kubek w obie d³onie. Naraz spojrza³ dziwnie na Indyego. Nie pamiêta mnie pan, prawda? Nie odrzek³ Indy. Wcale mnie to nie dziwi. Staruszek delikatnie pomaca³ palcami ciemiê i skrzywi³ siê z bólu. To mia³o miejsce dawno temu. By³ pan wtedy studentem pi¹tego roku na Uniwersytecie Chicagowskim. Nasze cie¿ki skrzy¿owa³y siê tej nocy, kiedy wraz z Abnerem Ravenwoodem przyszed³ pan na jeden z moich wyk³adów do starej miejskiej sali zebrañ. Nazywam siê Evelyn Briggs Baldwin. Naturalnie! wykrzykn¹³ Indy. Opowiada³ pan o swoich przygodach z Pearym w Arktyce i o swojej w³asnej wyprawie do bieguna w tysi¹c dziewiêæset drugim roku. Zbudowa³ pan Fort McKinley, odkry³ Ziemiê Grahama Bella i twierdzi³ pan, ¿e zorza polarna mo¿e byæ wykorzystana jako wieczne ród³o energii dla ludzkoci
Prawdê mówi¹c, ta koncepcja bardzo mnie zaintrygowa³a. To pocieszaj¹ce, ¿e po tylu latach kto mnie jeszcze pamiêta rzek³ Baldwin. Ja pana bardzo dobrze pamiêtam. Mia³ pan tyle pytañ po wyk³adzie, kipia³ pan entuzjazmem. Wywar³ pan na mnie wtedy spore wra¿enie, a póniej ledzi³em w gazetach przebieg pana kariery. Do wiêtoszków siê pan nie zalicza, doktorze Jones. K³opoty to niemal¿e pañska druga specjalnoæ. 12
No có¿
Niewa¿ne rzek³ Baldwin. To znak, ¿e nie brak panu hartu ducha, ¿e nie boi siê pan dzia³aæ niekonwencjonalnie w imiê wy¿szego dobra. Dlatego w³anie tu jestem. Uzyska³em pana adres z intencj¹ przes³ania panu tej skrzyneczki. Baldwin postuka³ palcem w pude³ko. Wykonano je z jakiego ciemnego, egzotycznego drewna. Mia³o mosiê¿ne zawiasy i mocny zamek i przypomina³o miniaturowy kuferek ze skarbami. Z pewnoci¹ niegdy, dawno temu, zawiera³o jaki medyczny lub naukowy instrument; skrzynka by³a porysowana, kanty poobt³ukiwane, a z³ote litery nazwy producenta, Burroughs Wellcome & Co., silnie popêkane i wyblak³e. Pud³o obwi¹zano dodatkowo grubym sznurkiem, by zniechêciæ ka¿dego, kto chcia³by je otworzyæ. Dlaczego w³anie ja? zapyta³ Indy. Bo nie ma nikogo innego, komu móg³bym zaufaæ wysapa³ Baldwin. wiat zapomnia³ o mnie, zosta³em skazany na podesz³y wiek i kilka nic nie znacz¹cych posad biurowych w ró¿nych departamentach rz¹dowych. Nigdy nie by³em ¿onaty. Wszyscy moi przyjaciele nie ¿yj¹. Mam siostrzenicê w Kansas, ale nie jestemy sobie zbyt bliscy. A mój sekret mogê powierzyæ jedynie komu tak zaradnemu, jak pan. Staruszek przerwa³. D³ugie mówienie najwyraniej go wyczerpa³o. Odchyli³ siê, wspar³ g³owê na oparciu fotela i po³o¿y³ rêce na pude³ku spoczywaj¹cym mu na kolanach. W jego uchu zalni³a kropla krwi. Dzwoniê po lekarza rzek³ Indy. Nie zaprotestowa³ Baldwin. Nie zamierzam pytaæ pana o zgodê. Ale nie powiedzia³em panu jeszcze wszystkiego. Mo¿e pan to zrobiæ, gdy lekarz bêdzie ju¿ w drodze odpar³ Indy. Pospieszy³ do telefonu, nacisn¹³ kilkakrotnie wide³ki, ale nie us³ysza³ sygna³u. Zepsuty powiedzia³, odk³adaj¹c s³uchawkê. Zamieæ musia³a zerwaæ liniê. To cud, ¿e nadal mamy wiat³o. To nie zamieæ rzek³ Baldwin. To Schutzstaffel, ledzili mnie a¿ tutaj. Czy ma pan broñ? Oczywicie odpar³ Indy. Rzuci³ okiem na walizkê, w której miêdzy skarpetkami i bielizn¹ spoczywa³ bezpiecznie webley kaliber 38 i pude³ko nabojów. Ale kim s¹ ci ludzie i dlaczego mielibymy siê broniæ? Zna pan ich lepiej jako SS powiedzia³ Baldwin. Nazici rzek³ Indy. Szturmowcy. 13
To formacja specjalna oznajmi³ Baldwin. Agenci wietlistej Lo¿y Vrilu, znanej tak¿e jako Stowarzyszenie Thule, ziarna, z którego wyros³a Niemiecka Narodowo-Socjalistyczna Partia Pracy. Ci fanatycy ledz¹ mnie od miesiêcy. Wreszcie dzisiejszej nocy na ulicach Waszyngtonu potr¹cili mnie samochodem; chcieli mnie zabiæ i posi¹æ moj¹ tajemnicê. Uda³o mi siê uciec tylko dlatego, ¿e jaki taksówkarz zauwa¿y³ wypadek i zatrzyma³ siê, by mi pomóc
Proszê wyj¹æ broñ. Pan majaczy. Indy zdj¹³ swój zimowy p³aszcz z wieszaka przy drzwiach. Proszê tu spokojnie odpoczywaæ. Sprowadzê lekarza. Nie powiedzia³ Baldwin. Nie ma na to czasu. Ma pan racjê. Indy zapi¹³ p³aszcz i poklepa³ kieszenie w poszukiwaniu kluczyków do swojego forda coupe. Trzeba pana zabraæ do szpitala. Pomogê panu dojæ do samochodu. Nie. Stary polarnik chwyci³ Indyego za rêkaw. B³agam pana powiedzia³ niech pan mnie wys³ucha. Indy zatrzyma³ siê. Proszê mi daæ piêæ minut, potem pojadê. Indy zawaha³ siê, ale w koñcu skin¹³ g³ow¹. Dobrze, kapitanie odrzek³. Piêæ minut. A póniej ruszamy do szpitala. Zgoda przytakn¹³ Baldwin. Czy przypomina pan sobie pytanie, którym mnie pan zaskoczy³ wtedy w Chicago? Pamiêta je pan? Owszem powiedzia³ Indy. Naiwne pytanie nieopierzonego studenta zapyta³em, czy w g³êbi Arktyki znaleziono jakiekolwiek artefakty wytworzone przez zaawansowan¹ staro¿ytn¹ cywilizacjê. Oczywicie zaprzeczy³ pan. K³ama³em odpar³ Baldwin. Wsun¹³ pude³ko w d³onie Indyego. Nikomu innemu nie mogê zaufaæ wycharcza³. Nazici w koñcu mnie dopadli, ale nie dostali nagrody, jakiej siê spodziewali. Proszê za wszelk¹ cenê strzec zawartoci tej skrzynki
S¹ pewne rzeczy, na których poznanie ludzkoæ nie jest jeszcze przygotowana. Pan nie umrze powiedzia³ Indy stanowczo. Ka¿dy kiedy umrze rzek³ Baldwin. Po³o¿y³ g³owê na oparciu fotela. A ja ¿y³em d³u¿ej ni¿ mi wyznaczono. Czas ust¹piæ miejsca komu innemu, zgodzi siê pan ze mn¹? Nie odpar³ Indy. Nie zgodzê siê. Doktorze powiedzia³ Baldwin. Czy zastanawia³ siê pan kiedy, co siê znajduje pod naszymi stopami? Jest to g³ównym przedmiotem moich przemyleñ jako archeologa. 14
Nie rzek³ Baldwin. Nie chodzi mi o kilka metrów. Kilometry pod naszymi stopami a w³aciwie setki kilometrów. Pod skorup¹ ziemsk¹? Powierzchnia Ziemi ma oko³o piêciuset piêædziesiêciu milionów kilometrów kwadratowych powiedzia³ Baldwin z czego mniej ni¿ jedna trzecia to sta³y l¹d. Ale pod powierzchni¹ jest oko³o biliona dwustu miliardów kilometrów szeciennych, i niemal ca³y ten obszar pozosta³ dot¹d niezbadany. Chce pan przez to powiedzieæ, ¿e ziemia jest pusta w rodku? zapyta³ Indy. Jeli tak, to ju¿ s³ysza³em podobne teorie i nie przekona³y mnie one. Nie pusta, nie jest to pró¿na sfera czy te¿ rodzaj wiruj¹cej w kosmosie geody* sprostowa³ Baldwin. Przypomina raczej cia³o sta³e, którego wnêtrze przecinaj¹ szczeliny i pêkniêcia. Jeli te nadaj¹ce siê do zamieszkania przestrzenie stanowi¹ zaledwie jedn¹ dziesi¹t¹ jednego procenta masy Ziemi a jest to ostro¿ne przypuszczenie, oparte na obecnej wiedzy o formowaniu siê wiruj¹cych cia³ sta³ych oznacza³oby to, ¿e obszary dla najwiêkszych podró¿y badawczych le¿¹ we wnêtrzu Ziemi, nie na jej powierzchni. Przestrzenie nadaj¹ce siê do zamieszkania
powtórzy³ Indy. Chyba chodzi panu o przestrzenie nadaj¹ce siê do spenetrowania? Nie, doktorze Jones, nie o to mi chodzi odrzek³ Baldwin. Nie sugeruje pan chyba, ¿e we wnêtrzu Ziemi znajduj¹ siê miejsca zamieszkane powiedzia³ Indy. Jednym z najpewniejszych dogmatów wspó³czesnej nauki jest to, ¿e energia dla wszystkich ¿ywych istot pochodzi od naszego s³oñca. Nic nie mo¿e przetrwaæ w trzewiach ziemi, z dala od ciep³a i wiat³a s³onecznego, nawet proste organizmy nie mówi¹c o tak z³o¿onych, jak ludzie. Baldwin umiechn¹³ siê. Powiedzia³em nadaj¹ce siê do zamieszkania. Nie mówi³em, ¿e przez ludzi. Pan jest chory stwierdzi³ Indy. Nie chcia³bym byæ niemi³y, ale
Baldwin uniós³ rêkê w s³abym gecie. Widzia³em rzeczy, które inni ogl¹dali jedynie w marzeniach lub w koszmarach oznajmi³. wiat fantastyczny, przekraczaj¹cy zrozumienie naszej raczkuj¹cej nauki. Nadano mu wiele nazw, ale w prastarych opowieciach tkwi ziarno prawdy. Zna pan legendê Królestwa Agartha? * Geoda zag³êbienie w niektórych ska³ach, zwykle o kszta³cie kulistym, wype³nione ca³kowicie lub czêciowo substancj¹ mineraln¹ (przyp. t³um.).
15
To staro¿ytny mit buddyjski o rasie nadludzi ¿yj¹cych we wnêtrzu ziemi. Baldwin przytakn¹³. Ale czego szukaj¹ nazici? spyta³ Indy. Vrilu! sapn¹³ Baldwin. Podstawowego elementu tego podziemnego wiata. Sama materia jest mu uleg³a. Wchodz¹c w jego posiadanie, cz³owiek pod ka¿dym wzglêdem, poza niemiertelnoci¹, staje siê równy bogom. Mo¿e przechodziæ przez lit¹ ska³ê, leczyæ rany, budowaæ miasta w ci¹gu jednego dnia lub te¿ je niszczyæ. Mieæ Vril to znaczy byæ niezwyciê¿onym. Indy milcza³. Nie spodziewa³em siê, ¿e mi pan uwierzy rzek³ Baldwin. Ale suma moich dowiadczeñ spoczywa w skrzynce, któr¹ ma pan w rêkach, i to powinno wystarczyæ jako dowód. Obawia³em siê konsekwencji ujawnienia tego materia³u wiatu, wiêc nie podzieli³em siê nim z nikim. Musi pan przysi¹c, ¿e bêdzie pan strzeg³ tych tajemnic, doktorze Jones. A jeli utrata zawartoci skrzynki stanie siê nieunikniona, musi pan obiecaæ je zniszczyæ. Ale
¯adnych dyskusji. Przysiêgnij, do cholery. Kapitanie
Przysiêgnij! Przysiêgam wykrztusi³ w koñcu Indy. Dobrze powiedzia³ s³abo Baldwin. Wiem, ¿e dotrzymuje pan s³owa. Kapitanie
Indy odstawi³ skrzynkê i rozpaczliwie z³apa³ go za rêkê. Nie wolno panu teraz spaæ. Sprowadzê pomoc. Za póno, doktorze Jones wyszepta³ Baldwin. Nic siê nie da zrobiæ. A ja ju¿ dawno przesta³em byæ kapitanem, nie dowodzê nawet wrakiem w³asnego cia³a
G³os Baldwina przygas³. Jego oczy zmêtnia³y i g³owa opad³a na bok. Rêka w ucisku Indyego zwiotcza³a. Kapitanie! krzykn¹³ Indy. Wicher na zewn¹trz osi¹gn¹³ crescendo. Rozleg³ siê og³uszaj¹cy trzask ³amanej ga³êzi, a nastêpnie buczenie i skwierczenie rw¹cych siê przewodów elektrycznych. wiat³a zamruga³y i zgas³y. Przy blasku kominka Indy podniós³ staruszka z fotela i zarzuci³ sobie na ramiê. Pamiêta³ jednak¿e, by zabraæ ze sob¹ skrzynkê. 16
2. Kamieñ z Thule
Indy obserwowa³ w milczeniu, jak prost¹, drewnian¹ trumnê z cia³em Evelyna Briggsa Baldwina ³adowano do wagonu baga¿owego linii kolejowych Penn Railway. Sta³ z rêkami wbitymi g³êboko w kieszenie skórzanej kurtki, z kapeluszem zsuniêtym na kark i z walizk¹ u stóp. Tajemnicza skrzyneczka otrzymana poprzedniej nocy tkwi³a bezpiecznie w chlebaku przewieszonym przez ramiê pod kurtk¹. Obok niego sta³ z wykazem w d³oni urzêdnik kolejowy; przestêpowa³ z nogi na nogê, bezskutecznie próbuj¹c siê rozgrzaæ. To pana krewny? zapyta³ urzêdnik. Jedynie duchem odrzek³ Indy. Tragarze postawili trumnê na pod³odze wagonu z g³uchym odg³osem, który wstrz¹sn¹³ Jonesem. Poniewa¿ reszta baga¿u i przewo¿onego towaru zosta³a ju¿ za³adowana, zasuniêto drzwi wagonu. Zewnêtrzny skobel zatrzasn¹³ siê z metalicznym brzêkiem. Czeka pana dwukrotna przesiadka, ale proszê siê nie martwiæ o trumnê. Urzêdnik odpi¹³ bilety od wykazu i wrêczy³ je Indyemu. Bêdzie ona przenoszona automatycznie, a jeszcze nigdy ¿adnej nie zgubilimy. Uspokoi³ mnie pan odpar³ Indy. I dziêkujê za pomoc w zmianie rozk³adu w ostatniej chwili. To ¿aden k³opot, doktorze Jones rzek³ urzêdnik. W³aciwie spodziewa³em siê pañskiego telefonu, gdy¿ kilka minut przed nim pytano mnie o pana. Ach tak? 2 Indiana Jones
17
Tak powiedzia³ urzêdnik. Dzwoni³ kto z uniwersytetu, czy zmieni³ pan ju¿ plan swojej podró¿y. Odpowiedzia³em, ¿e nie. Wydawa³o mi siê to doæ dziwne to znaczy dopóty, dopóki pan nie zatelefonowa³ i nie wyjani³ ca³ej sprawy. Czy powiedzia³ pan temu cz³owiekowi co wiêcej? Nie odpar³ urzêdnik. Có¿, zapyta³, czy nadal ma pan zamiar jutro wyjechaæ do Chicago. Poprawi³em go i powiedzia³em, ¿e wyje¿d¿a pan dzi do Nowego Meksyku. Czy ów mê¿czyzna poda³ swoje nazwisko? Nie. Ale mówi³ z niemieckim akcentem i sprawia³ wra¿enie, jakby dobrze pana zna³. Czy to panu co mówi? Owszem odpar³ Indy. Dziêkujê. Naraz us³ysza³, ¿e kto wo³a go po imieniu i gdy siê odwróci³, ujrza³ Marcusa Brodyego, który macha³ doñ rêk¹, usi³uj¹c przedrzeæ siê przez zat³oczony peron stacji Princeton. Indy po¿egna³ urzêdnika, podniós³ walizkê i spotka³ siê z Brodym w pó³ drogi. Indiana zagai³ Brody gdzie ty siê podziewa³? Czeka³em prawie godzinê. Zawsze przychodzisz na umówione spotkania, wiêc postanowi³em ciê odszukaæ
Kiepsko wygl¹dasz. Nie spa³e w nocy? Nie rzek³ Indy. Nie by³o czasu, bior¹c pod uwagê okolicznoci. Przykro mi, ¿e nie przyszed³em na niadanie w klubie uniwersyteckim, ale musia³em siê zaj¹æ pewnymi nie cierpi¹cymi zw³oki sprawami. Jak siê czujesz? zapyta³ Brody. Z jego miny i tonu g³osu widaæ by³o, ¿e naprawdê siê martwi. Dobrze zapewni³ go Indy. Zmierzali ku pustej ³awce. Obawiam siê jednak, ¿e nie mogê tego samego powiedzieæ o cz³owieku, który odwiedzi³ mnie dzisiejszej nocy. Czyta³e gazetê, która wystaje ci z kieszeni p³aszcza? Pisz¹ co o Evelynie Briggsie Baldwinie? Kiedy usiedli, wysoki blondyn w czarnym trenczu stoj¹cy pod kioskiem z gazetami i udaj¹cy, ¿e czyta Saturday Evening Post, opuci³ magazyn na tyle, by zobaczyæ, jak Indy wsuwa swoj¹ walizkê pod ³awkê, aby nie zawadza³a przechodz¹cym ludziom. Kiedy tylko d³oñ Indyego rozsta³a siê z baga¿em, cz³owiek w trenczu opuci³ swoje miejsce ko³o kiosku i slalomem ruszy³ przez t³um w kierunku ³awki zajmowanej przez Brodyego i Jonesa. Baldwin? Brody wydoby³ z kieszeni okulary i roz³o¿y³ poranne wydanie New York Timesa. Przerzuciwszy kilka stronic, znalaz³ niewielk¹ wzmiankê, wciniêt¹ miêdzy artyku³ o dwóch tysi¹cach w³oskich ma³¿eñstw zawartych równoczenie na inaugura18
cjê dwunastu lat panowania faszyzmu i informacjê o nowych walkach o region Chaco. E.B. BALDWIN ZABITY W WYPADKU SAMOCHODOWYM 71-letni odkrywca ginie na oblodzonej ulicy Specjalnie dla New York Timesa PRINCETON, NEW JERSEY Evelyn Briggs Baldwin, polarnik, zmar³ dzi we wczesnych godzinach rannych z powodu pêkniêtej czaszki, po tym jak na pokrytej lodem ulicy uderzy³ go samochód. Zgon stwierdzono w szpitalu, dok¹d zosta³ on przywieziony prywatnym samochodem. Baldwin towarzyszy³ Robertowi E. Pearyemu w jego wyprawie do Grenlandii w latach 1893-94 jako meteorolog. W latach 1898-99 by³ zastêpc¹ dowódcy wyprawy podczas ekspedycji Waltera Wellmana do Ziemi Franciszka Józefa. Zbudowa³ i nazwa³ Fort McKinley, odkry³ i bada³ Ziemiê Grahama Bella, a tak¿e zorganizowa³ i dowodzi³ polarn¹ wypraw¹ Baldwina-Zieglera w latach 1901-02, która omal nie zakoñczy³a siê katastrof¹. Jego ¿yciowe plany pokrzy¿owa³o odkrycie bieguna pó³nocnego przez Pearyego w 1909 roku. Mia³e co wspólnego z t¹ spraw¹? zapyta³ Brody, zdejmuj¹c okulary. To nie ja przejecha³em go samochodem, jeli o to ci chodzi. Indy zatar³ rêce, aby je rozgrzaæ. Marcus, on zjawi³ siê u mnie po wypadku. Twierdzi³, ¿e to sprawka nazistów i ¿e szukaj¹ go od miesiêcy, by wykraæ mu jak¹ polarn¹ tajemnicê. Jak¹ tajemnicê? spyta³ Brody. Nazywa³ to Vril. Pierwsze s³yszê rzek³ Brody. Dobrze zna³e tego Baldwina? Wcale go nie zna³em odpar³ Indy. Spotkalimy siê raz, wiele lat temu, kiedy by³em jeszcze studentem, a on obje¿d¿a³ kraj z seri¹ wyk³adów i pokazywa³ filmy nakrêcone w³asnorêcznie w Arktyce. Ale nasze cie¿ki nigdy wiêcej siê nie przeciê³y, przynajmniej 19
a¿ do wczoraj. Kiedy policja przeszuka³a jego rzeczy w szpitalnej kostnicy, znaleli instrukcje co do pogrzebu starannie napisane na maszynie i z³o¿one w portfelu. Miejsce na cmentarzu i nagrobek czekaj¹ na niego w jego rodzinnym miecie w Kansas. Nadzwyczajne zdumia³ siê Brody. Co za d¿entelmen. Niewykluczone, ¿e by³ te¿ wariatem rzek³ Indy. Albo majaczy³ z powodu odniesionych obra¿eñ. Tak czy siak, zesz³ej nocy wygadywa³ niestworzone rzeczy. Powiedzia³, ¿e jego sekrety spoczywaj¹ w tej ma³ej drewnianej skrzynce, której kaza³ mi strzec. Musia³em przysi¹c. Indy wydoby³ z chlebaka pude³ko przypominaj¹ce kuferek. Brody wzi¹³ je do r¹k, obejrza³ ze wszystkich stron dowiadczonym okiem, przeci¹gn¹³ palcem po z³otych literach. Burroughs Wellcome przeczyta³. Indy, to jest jedna z apteczek, jakie zabierali ze sob¹ badacze z prze³omu wieków. Stanley, o ile mnie pamiêæ nie myli, mia³ tak¹ ze sob¹ w Afryce. Jest bardzo prawdopodobne, ¿e Baldwin zabra³ j¹ do Arktyki. Poci¹gn¹³ za sznurek. Przestañ ostrzeg³ go Indy. A to dlaczego? zapyta³ Brody. Czy wewn¹trz jest co niebezpiecznego? O to w³anie chodzi, Marcus odpar³ Indy. Nie mam pojêcia. Baldwin kaza³ mi przysi¹c, ¿e bêdê go strzeg³ zawartoci, ale umar³, zanim zd¹¿y³ mi powiedzieæ, czy mam to otworzyæ czy nie. To dopiero ³amig³ówka mrukn¹³ Brody oddaj¹c skrzyneczkê. wietnie to okreli³e. Indy schowa³ pude³ko z powrotem do chlebaka. Sam nie wiem, co zrobiê. Chcia³bym zastosowaæ siê do ¿yczeñ Baldwina, gdybym je tylko zna³. Ale, z drugiej strony, ta sprawa zaczyna mnie intrygowaæ. No chyba powiedzia³ Brody. Gdyby przytrafi³o siê to mnie, obawiam siê, ¿e zawartoæ zosta³aby ju¿ skatalogowana. Ale ty dzia³asz inaczej, Indy. Jestem przekonany, ¿e podejmiesz w³aciw¹ decyzjê. Mê¿czyzna w czarnym trenczu, który sta³ teraz za ich ³awk¹ ponownie chowaj¹c twarz za magazynem, zahaczy³ stop¹ o kant walizki Indyego i przyci¹gn¹³ j¹ powoli do siebie. Gwar t³umu zag³uszy³ odg³osy tarcia. Indy zni¿y³ g³os. Marcus, bardzo by mi pomóg³, gdyby zadzwoni³ do paru swoich kumpli w Waszyngtonie. Wybadaj, co wiedz¹ o organizacji znanej 20
jako Stowarzyszenie Thule. Mo¿e s¹ to jedynie majaki starego cz³owieka, ale mój instynkt podpowiada mi, ¿e co w tym jest. Tego rodzaju odczucia s¹ zrozumia³e przyzna³ Marcus jeli wzi¹æ pod uwagê okolicznoci. Nie zdarza siê codziennie, aby u kogo w domu umiera³ goæ. Mo¿liwe rzek³ Indy. Wiesz, niemal móg³bym przysi¹c, ¿e kto mnie ledzi od rana, od momentu wyjcia ze szpitala. Zasiêgnê jêzyka obieca³ Brody. Walizka sta³a ju¿ obok prawej nogi mê¿czyzny w trenczu. Z wyæwiczon¹ nonszalancj¹ z³o¿y³ magazyn, podniós³ walizkê i znikn¹³ w t³umie. Lepiej we to, zanim zapomnê. Brody wsun¹³ rêkê do kieszeni marynarki. Wydoby³ z niej niewielki, p³aski przedmiot opakowany w szary papier i przewi¹zany sznurkiem. W koñcu jest to powód, dla którego zgodzi³em siê dzisiaj z tob¹ spotkaæ. Aaa powiedzia³ Indy. Znalaz³e. Nie by³o to ³atwe przyzna³ Brody. Pomimo sk¹pych informacji, jakich mi udzieli³e, uda³o mi siê go namierzyæ w kolekcji w Mexico City. Najwyraniej jest to dokument, o którym przeczyta³e w Dzieciach Coronado. Pergamin znaleziony w podziemiach pa³acu w Santa Fe. Opowiada on o niejakim kapitanie de Gavilán, odkrywcy bogatych z³ó¿ z³ota w górach Guadalupe. Dokument przetrwa³ powstanie Indian Pueblo w tysi¹c szeæset osiemdziesi¹tym roku, ale de Gavilán jak ka¿dy Hiszpan, który pozosta³ w z Nowym Meksyku nie. Kiedy go zbadasz, zauwa¿ysz, ¿e na odwrocie kto naszkicowa³ prymitywn¹ mapê. Marcus, chyba ciê uca³ujê. Poczytam ci za osobist¹ przys³ugê, je¿eli tego nie zrobisz rzek³ Brody. I proszê, obchod siê z nim ostro¿nie, gdy¿ pergamin jest w doæ z³ym stanie. Obieca³em kustoszowi, ¿e zwrócimy mu to w ci¹gu miesi¹ca. Oddamy na czas, prawda? Oczywicie. Indy schowa³ licz¹cy dwiecie piêædziesi¹t lat dokument do chlebaka. Kiedy spostrzeg³ zafrasowan¹ minê Brodyego, po³o¿y³ d³oñ na ramieniu przyjaciela i zapyta³: Czy pamiêtasz, abym kiedykolwiek co zgubi³? Brody umiechn¹³ siê s³abo. Nie o to chodzi, Indy. W takim razie o co? O twoje nag³e zainteresowanie z³otem powiedzia³ Brody. To do ciebie niepodobne, aby wyruszaæ na poszukiwanie skarbów 21
jedynie z materialnych pobudek. Móg³bym zrozumieæ, gdyby szuka³ jakiego wa¿nego eksponatu dla muzeum, który tylko przypadkiem by³by wart fortunê. Wierz mi rzek³ Indy mam swoje powody. To ma co wspólnego z Kryszta³ow¹ Czaszk¹, prawda? Indy milcza³, ale miênie jego szczêki drga³y. Powiedz mi nalega³ Brody. Mo¿e bêdê móg³ w czym pomóc. Lepiej, ¿eby siê do tego nie miesza³ powiedzia³ Indy. Mo¿e siê zrobiæ gor¹co, a nie chcia³bym uwik³aæ ciebie i muzeum w wiêcej k³opotów ni¿ dotychczas. Brody wygl¹da³ na ura¿onego. Indy po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. Ale dziêkujê ci, Marcus. Doceniam twoje zaanga¿owanie. Mam nadziejê, ¿e wiesz co robisz rzek³ Brody. W tej samej chwili zawiadowca krzykn¹³: Proszê wsiadaæ! Muszê ju¿ iæ stwierdzi³ Indy. Dziêki za pomoc. Odezwê siê, jak tylko nadarzy siê okazja. Brody by³ kustoszem wyj¹tkowych kolekcji w Amerykañskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Indy zdoby³ dla muzeum wiele wspania³ych eksponatów i Brody nauczy³ siê nigdy nie wypytywaæ go zbyt dok³adnie o stosowane metody. Mimo ¿e starszy cz³owiek wiedzia³, i¿ Indy, stan¹wszy przed dylematem natury etycznej, zawsze dokonywa³ w³aciwego wyboru nawet kiedy oznacza³o to pójcie trudniejszym szlakiem to jednak niektóre ze rodków, jakich Jones u¿ywa³, by dotrzeæ do celu, najprawdopodobniej przyprawi³yby kustosza o ból g³owy. Lepiej siê pospiesz rzek³ Brody. Bo spónisz siê na poci¹g. Podali sobie d³onie i Indy siêgn¹³ pod ³awkê po swój baga¿. Marcus oznajmi³ z zak³opotan¹ min¹ gdzie moja walizka? Mê¿czyzna w czarnym trenczu przemierza³ peron niespiesznym krokiem. Walizka Indyego leniwie huta³a siê u jego boku, a w k¹cikach ust i w zimnych, niebieskich oczach b³¹ka³ siê umiech. Pod zwyczajnym z pozoru garniturem, na grubej lince opasuj¹cej szyjê tego cz³owieka wisia³ perforowany dysk z blachy cynkowej, identyfikuj¹cy go jako Hauptsturmfûhrera kapitana Leibstandarte SS, przybocznej stra¿y Adolfa Hitlera. Dysk zawiera³ tak¿e inne zako22
dowane informacje, takie jak numer s³u¿bowy i grupa krwi, ale ta ostatnia by³a raczej zbêdna; nazwê grupy A mia³ tak¿e wytatuowan¹ pod prawym ramieniem. Mê¿czyzna mierzy³ ponad sto osiemdziesi¹t piêæ centymetrów, co stanowi³o minimum dla Leibstandarte. Jego pewny chód cechowa³a energia i gracja urodzonego sportowca i nawet teraz, w wieku trzydziestu lat, szczyci³ siê tym, ¿e tej doskona³oci fizycznej nie psu³a choæby jedna plomba. Blizny biegn¹cej na podobieñstwo b³yskawicy przez prawy policzek nie uwa¿a³ za defekt; przeciwnie, niczym m³odzi oficerowie z Wielkiej Wojny ze swoimi ciêciami od szabel, nosi³ j¹ jak god³o odwagi. Uwa¿a³ swoj¹ ranê za dowód patriotycznych dokonañ w ulicznych walkach z degeneratami, które zakoñczy³y siê po¿arem Reichstagu i uczynieniem Adolfa Hitlera kanclerzem Niemiec. Mê¿czyzna nazywa³ siê Rudolf Reingold i pó³ roku temu oderwano go od zajêcia doradcy do spraw szczególnie ponurych detali konstrukcyjnych nowego rodzaju Konzentrationslager w Dachau. Teraz Reingold mia³ jeszcze wa¿niejsze zadanie, które powierzono mu niespodziewanie w pewne niedzielne popo³udnie w górach, w Orlim Gniedzie. Pamiêæ opromienionej s³oñcem chwili towarzyszy³a mu nawet w ten ponury zimowy dzieñ w New Jersey. Gdy zawiadowca wci¹¿ jeszcze nawo³ywa³ do wsiadania, Reingold niespiesznie wszed³ do pustej mêskiej toalety. Podczas jego spaceru po peronie do³¹czy³o doñ trzech podobnie ubranych mê¿czyzn, którzy teraz skupili siê wokó³ niego i le¿¹cej na ladzie z umywalkami walizki. Jeden z trójki stan¹³ na warcie przy drzwiach, a Reingold otworzy³ zamki. Przetrz¹sn¹³ bez powodzenia ubrania i ksi¹¿ki, wreszcie podniós³ bicz i przyjrza³ mu siê z odraz¹. Ciekawe powiedzia³, wrzucaj¹c bat z powrotem do walizki. Amerykanów tak bardzo fascynuje prymitywna broñ. Niestety, nie ma tu skrzynki, której szukamy. Jones musi j¹ nosiæ przy sobie. Panie kapitanie powiedzia³ z niepokojem pilnuj¹cy drzwi esesman nazwiskiem Jaekal. Poci¹g rusza. Jego d³oñ powêdrowa³a ju¿ pod marynarkê, palce dotyka³y kolby pó³automatycznego pistoletu luger parabellum, który tkwi³ w kaburze pod jego pach¹. Nie wykorzystalimy okazji do zabicia go wczorajszej nocy, ale mo¿emy zrobiæ to teraz. Nie ma sensu gadanie o rzeczach oczywistych Reingold beztrosko wrzuci³ podkoszulek Indyego do kosza na mieci. Trzeba wymyliæ co lepszego. I to natychmiast. 23
Dwaj pozostali mê¿czyni których nazwiska brzmia³y Dortmuller i Liebel byli nieco m³odsi od Jaekala i obaj stali w ¿a³osnym milczeniu po tej reprymendzie. No, no szydzi³ Reingold. Za kilka sekund poci¹g opuci stacjê i stracimy Jonesa z oczu, przynajmniej do czasu. Nic wam nie przychodzi do g³owy? Twarz Dortmullera pojania³a. Mia³ pomys³. By³ najm³odszy z nich wszystkich i kiedy poprawia³ zsuwaj¹ce siê okulary, przypomina³ ucznia chc¹cego zaimponowaæ swemu nauczycielowi. Bêdzie szuka³ swojej walizki, prawda? zapyta³ po niemiecku. Wtedy pan mu j¹ zwróci. Wyjani pan, ¿e wzi¹³ j¹ przez pomy³kê. Przeprosi pan, zaoferuje wspólny posi³ek. W ten sposób zapoznacie siê
Tak, tak! Reingold pospiesznie wepchn¹³ ubrania z powrotem do walizki i zamkn¹³ j¹. Ale to jest zadanie dla jednego. Wiêcej osób mog³oby wzbudziæ podejrzenia. Mamy jechaæ za panem? zapyta³ Jaekal. Nie od razu. Reingold ruszy³ ku drzwiom. Ale je¿eli nie odezwê siê do koñca dnia, to spotkamy siê w Kansas. Jawohl. Jaekal zasalutowa³ po nazistowsku. Nie tutaj, idioto sykn¹³ Reingold. W prawej rêce trzymaj¹c walizkê, lew¹ za przytrzymuj¹c na g³owie kapelusz, Reingold puci³ siê biegiem w stronê najbli¿szego wagonu pasa¿erskiego. Po drodze zderzy³ siê z Marcusem Brodym, który cofa³ siê z wolna, obserwuj¹c odjazd poci¹gu. Brody wyl¹dowa³ na dolnej czêci pleców. No wie pan! To by³y najmocniejsze s³owa, na jakie siê zdoby³. Wybacz, stary! wykrzykn¹³ Reingold z niemal perfekcyjnym brytyjskim akcentem, nie zwalniaj¹c kroku. Zasiedzia³em siê w toalecie i omal nie spóni³em siê przez to na poci¹g. Lew¹ rêk¹ z³apa³ za porêcz i zrêcznie podci¹gn¹³ siê na schodki w przejciu miêdzy wagonami. Potem obróci³ siê ku Brodyemu i zasalutowa³ mu, dotykaj¹c palcem wskazuj¹cym ronda kapelusza. Proszê pana rozleg³ siê przyjemny g³os czy to miejsce jest wolne? Indy ockn¹³ siê. Kiedy poci¹g ruszy³ ze stacji, momentalnie opar³ siê o okno i zsun¹³ kapelusz na oczy, szczêliwy, ¿e nie siedzi obok niego nikt, kto móg³by zak³óciæ mu drzemkê. Jednak¿e pytanie zo24
sta³o zadane tak uprzejmie, ¿e czu³ siê zobowi¹zany usi¹æ prosto i grzecznie odpowiedzieæ. Przepraszam. Zabra³ swoj¹ skórzan¹ kurtkê i chlebak z pustego miejsca. Proszê usi¹æ. Dziêkujê. Reingold zaj¹³ miejsce. Indy wiele by da³, by móc przyjrzeæ siê walizce, owiniêtej czarnym trenczem. Mam dzisiaj okropnego pecha. Tak? zapyta³ Indy. Niestety odpar³ wysoki blondyn. Wygl¹da na to, ¿e wzi¹³em na peronie nie swój baga¿. Postawi³em na chwilê walizkê, by przewróciæ stronê czasopisma, i wzi¹³em tê przez pomy³kê. Czy móg³bym j¹ obejrzeæ? zapyta³ Indy. S³ucham? Tê walizkê. Pozwoli mi pan rzuciæ okiem? Ale¿ bardzo proszê. Reingold zabra³ trencz. Indy podniós³ walizkê, obróci³ j¹ i umiechn¹³ siê. Los jest dla mnie ³askawy powiedzia³. To moja walizka. Zginê³a mi, gdy czeka³em na poci¹g. Doprawdy? To niesamowite! Có¿ za zbieg okolicznoci skomentowa³ Indy. Nie ma pan przez przypadek mojego baga¿u? Przykro mi, ale nie odpar³ Indy. W³aciwie nie widzia³em tam ¿adnej innej walizki. Hmm chrz¹kn¹³ nerwowo Reingold. Proszê siê nie obra¿aæ, ale mo¿e to zbyt nadzwyczajny zbieg okolicznoci. Walizka nie jest podpisana. Wiem, bo dok³adnie j¹ obejrza³em w poszukiwaniu nazwiska. Sk¹d mam wiedzieæ, ¿e nale¿y do pana? Indy umiechn¹³ siê. Mogê opisaæ zawartoæ odpar³. Czy otwiera³ j¹ pan? Nie. Na moich czystych koszulach le¿y starannie zwiniêty bicz, co zapewne uzna pan za nieco dziwne rzek³ Indy. Jest tam tak¿e szeæ ksi¹¿ek na temat geologii i archeologii Nowego Meksyku. Proszê otworzyæ i sprawdziæ. Mê¿czyzna milcza³ przez chwilê. Przepraszam. Odwróci³ wzrok. Lepiej jednak siê przyznam. Otwiera³em walizkê, ale jedynie w poszukiwaniu dokumentów. Mam nadziejê, ¿e mi pan wybaczy. To zrozumia³e odrzek³ Indy, chocia¿ ton jego g³osu mówi³ co wrêcz przeciwnego. 25
Widzê, ¿e atmosfera uleg³a znacznemu och³odzeniu. Mê¿czyzna podniós³ swój p³aszcz. Chyba najlepiej bêdzie, jeli poszukam sobie miejsca gdzie indziej. Indy zawaha³ siê. Proszê zaczekaæ powiedzia³. Nic siê nie sta³o. Skoro twierdzi pan, ¿e szuka³ jedynie dowodu to¿samoci, by zwróciæ walizkê, wierzê panu na s³owo. Proszê usi¹æ. Jest pan pewien? zapyta³ mê¿czyzna. Oczywicie odpar³ Indy. Rudolph Hyde-Smith, niegdy z Londynu, obecnie z Bostonu. Reingold wyci¹gn¹³ rêkê. Proszê mi mówiæ Rudy. Wszyscy moi przyjaciele tak mnie nazywaj¹. Mo¿e móg³bym zaprosiæ pana na obiad, by jako wynagrodziæ niedogodnoæ, spowodowan¹ przez moje roztargnienie. To nie jest konieczne Indy ucisn¹³ jego d³oñ. Nazywam siê Jones, Indiana Jones. Co za imiê! wykrzykn¹³ Reingold. Wy, Amerykanie, jestecie tacy oryginalni. Czy to pañskie prawdziwe imiê, czy jedynie przydomek? Co, co przylgnê³o do mnie powiedzia³ Indy z zamyleniem. To by³o dawno temu. Przybra³em imiê
hm, kogo, kto by³ mi w dzieciñstwie bardzo bliski. Reingold umiechn¹³ siê. Wyj¹³ z kieszeni b³yszcz¹c¹ papieronicê, otworzy³ j¹ i podsun¹³ Indyemu. Nie palê rzek³ Indy. Jak pan sobie ¿yczy. Reingold kiwn¹³ g³ow¹, wzi¹³ papierosa, a nastêpnie zatrzasn¹³ papieronicê. Na wieczku by³ jaki grawerunek, ale papieronica zbyt szybko zniknê³a w czeluciach kieszeni, by Indy zd¹¿y³ przeczytaæ napis. Reingold ostuka³ papierosa na szkie³ku swego zegarka, po czym demonstracyjnie wyj¹³ zapalniczkê. Skrzesa³ ogieñ kciukiem. Policzki zapad³y mu siê, gdy wsysa³ p³omieñ do papierosa. Zatrzasn¹³ zapalniczkê o udo, rozpar³ siê wygodnie na siedzeniu i z ukontentowaniem na twarzy wcisn¹³ j¹ z powrotem do kieszeni spodni. Zagraniczny? nozdrza Indyego drgnê³y w reakcji na mocny, zatêch³y zapach tytoniu. Nie odpar³ Reingold. Angielski. Oczywicie rzek³ Indy. Czy dym panu przeszkadza? zaniepokoi³ siê nagle Reingold. W takim razie go zgaszê. 26
Bêdê wdziêczny. Reingold zdusi³ papierosa na obcasie dobrze wypastowanego buta i wrzuci³ niedopa³ek do popielniczki. Indy zwróci³ twarz w stronê pokrytego niegiem krajobrazu New Jersey, który przesuwa³ siê za oknem ze sta³¹ prêdkoci¹. Zaczyna³ ¿a³owaæ, ¿e postanowi³ byæ uprzejmy. Piêkny widok, prawda? skomentowa³ Reingold, wskazuj¹c okno. Aha odmrukn¹³ Indy. Rozleg³oæ tego kraju nadal mnie zdumiewa kontynuowa³ Reingold. Wszystko wydaje siê takie wie¿e, takie nowe. To nietkniêty raj. Nic dziwnego, ¿e wy, Amerykanie, macie takie poczucie wolnoci i indywidualnoci. Nie by³bym pewien, czy tak siê obecnie czujemy rzek³ Indy. Kolejki po chleb przypominaj¹ nam, ¿e jedziemy na tym samym wózku, co reszta wiata. To prawda powiedzia³ Reingold. Ciê¿ko jest zarobiæ na utrzymanie? Ja pracujê w handlu, dla zak³adów Histera. Wyrabiamy sprzêt kuchenny, g³ównie piece. Gazowe, nie na drewno. A czym pan siê trudni, je¿eli wolno spytaæ? Jestem wyk³adowc¹ na uniwersytecie odpar³ Indy. Wymienicie rzek³ Reingold. A gdzie pan wyk³ada? Na wydziale sztuki i archeologii w Princeton. To wyjania obecnoæ tych powa¿nych ksi¹¿ek w pañskiej walizce. Chyba ma pan ciekaw¹ pracê. Zakopane skarby, zaginione miasta i tak dalej. Idê o zak³ad, ¿e prze¿y³ pan wiele przygód? Prawdê mówi¹c, czasami jest to doæ nudne. Indy opar³ siê wygodnie i splót³ d³onie na brzuchu. Ale co jaki czas wolno mi wyrwaæ siê z sali wyk³adowej. By³ g³êboko wdziêczny za ciszê, która nasta³a. Zamkn¹³ oczy i pozwoli³ siê usypiaæ delikatnemu ko³ysaniu wagonu. Poczu³, jak robi mu siê ciep³o mimo s¹cz¹cego siê z okna ch³odu, i zmêczenie pozosta³oæ minionej nocy zaczê³o siê powoli rozmywaæ. No a bat? zagadn¹³ nagle Reingold. Indy usiad³ prosto. Co bat? zapyta³ z rozdra¿nieniem. To doæ dziwne zacz¹³ ostro¿nie Reingold. Wiedzia³, ¿e wiele ryzykuje, ale nie potrafi³ sobie odmówiæ przyjemnoci wystawienia na próbê cierpliwoci tego nad wyraz uprzejmego Amerykanina. Siedzê tu i staram siê wyobraziæ sobie, do czego profesorowi 27
archeologii mo¿e s³u¿yæ bat, ale nic mi nie przychodzi do g³owy. Z pewnoci¹ nie poskramia pan nim studentów. Kiedy by³em ch³opcem, dyrektor w mojej szkole czêsto u¿ywa³ szpicruty, a rezultaty tego u¿ywania okazywa³y siê nad wyraz bolesne. Ale bicz tej d³ugoci nie wchodzi w grê. Mo¿na by nim kogo zabiæ. Indy westchn¹³. Ma pan bujn¹ wyobraniê powiedzia³. To po prostu jedno z moich narzêdzi, obok kilofa i ³opaty. Jest bardziej u¿yteczny ni¿ zwyk³a lina, bo zawsze gotowy do u¿ytku. Ale doktorze Jones, przecie¿ bat to tak¿e grona broñ rzek³ Reingold. Proszê siê nie krêpowaæ, ma pan we mnie przyjaciela. Chce pan powiedzieæ, ¿e ów bicz nigdy nie posmakowa³ ludzkiego cia³a? Jedynie w obronie w³asnej. Aa, wiedzia³em. Zaraz Indy jedn¹ rêk¹ zsun¹³ kapelusz na kark, a palcem wskazuj¹cym drugiej pogrozi³ Reingoldowi. Jak na handlarza sprzêtem kuchennym jest pan podejrzanie ciekawski. Je¿eli chce pan wierzyæ, ¿e jestem jakim potworem, który wywija biczem, proszê bardzo. Ale niech pan zostawi mnie w spokoju. Chcê siê zdrzemn¹æ. Doktorze Jones powiedzia³ przepraszaj¹co Reingold. Nie chcia³em niczego takiego sugerowaæ. Ale jest pan kim wiêcej ni¿ tylko przeciêtnym wyk³adowc¹, prawda? Indy stara³ siê go ignorowaæ. Marzê o przygodach mówi³ dalej Reingold. Moje ¿ycie jest takie
nijakie. Nie ma w nim emocji. I oto spotykam pana, zuchwa³ego Amerykanina o oryginalnym imieniu i z biczem w walizce. A mogê jedynie zgadywaæ, co pan chowa w chlebaku, który ma pan przewieszony pod kurtk¹. Potrafi pan zrozumieæ moj¹ ciekawoæ? Wybaczy pan zazdrosnemu cz³owiekowi kilka chwil przyjemnoci? Indy zmiêk³. Panie Smith
Hyde-Smith poprawi³ Reingold. Ale proszê mi mówiæ Rudy. Wszyscy przyjaciele tak mnie nazywaj¹. Zanim Indy mia³ szansê podj¹æ w¹tek, w drzwiach stan¹³ konduktor z dziurkaczem w rêku. Poprosi³ o bilety. Reingold poda³ mu bilet, umiejêtnie zwêdzony z kieszeni kamizelki biznesmena, z którym min¹³ siê w korytarzu po wejciu do poci¹gu. Konduktor obejrza³ kartonik, wybi³ w nim dziurkê w kszta³cie rombu, po czym zwróci³ Reingoldowi. 28
Indy poda³ konduktorowi swój bilet. Przebiwszy go, konduktor poinformowa³ Jonesa, ¿e musi siê przesi¹æ na nastêpnej stacji, na której stan¹ za mniej wiêcej godzinê. Indy zerkn¹³ na zegarek. Nie chcia³o mu siê wierzyæ, ¿e mê¿czyzna, którego zna³ pod nazwiskiem Hydea-Smitha, mówi³ a¿ tak d³ugo. Rudy powiedzia³ Indy po wyjciu konduktora. Jestem okropnie zmêczony i mam zamiar drzemaæ do czasu przesiadki. Jasne rzek³ Reingold. Dziêki odpar³ Indy. pij spokojnie. Obudzê ciê tu¿ przed stacj¹. Indy spojrza³ na niego podejrzliwie. Jeste pewien? Oczywicie obieca³ Reingold. Wydoby³ spomiêdzy siedzeñ zniszczone czasopismo, wciniête tam przez poprzedniego pasa¿era. Bêdê siedzia³ po cichu i czyta³. Nawet nie zauwa¿ysz, ¿e tu jestem. Poci¹g zatrzyma³ siê wród pisku hamulców, buchaj¹cej pary i serii szarpniêæ. To wyrwa³o Indyego ze snu. Ziewn¹³ i spojrza³ na zegarek, a nastêpnie chcia³ zapytaæ cz³owieka, którego zna³ jako Hydea-Smitha, dlaczego nie obudzi³ go przed wjazdem na stacjê. Miejsce by³o puste, nie licz¹c le¿¹cego na nim egzemplarza Sports Afield, otwartego na artykule o zastawianiu side³ na polarnego lisa. Indy wsta³. Z niedowierzaniem patrzy³, jak skórzany pasek jego chlebaka, spe³za na pod³ogê niczym w¹¿. Koñce paska przeciêto z niemal chirurgiczn¹ precyzj¹, a chlebak, oczywicie, znikn¹³. Przycisn¹³ twarz do okna. Spostrzeg³ Reingolda maszeruj¹cego po peronie z chlebakiem pod pach¹. Z ust zwisa³ mu papieros. Cieñ umiechu b³¹ka³ siê na jego ustach i w k¹cikach b³yszcz¹cych, niebieskich oczu. Indy wygrzeba³ z walizki bicz, wypad³ z przedzia³u i pogna³ korytarzem na koniec wagonu. Zbieg³ po schodkach na peron, przejecha³ po zamarzniêtej ka³u¿y niczym pijany ³y¿wiarz, by wreszcie odzyskaæ równowagê i popêdziæ za Reingoldem. Powoli! zawo³a³ z przeciwleg³ego koñca wagonu konduktor. Krzyk zaalarmowa³ Reingolda, który odwróciwszy siê spostrzeg³ Indyego przepychaj¹cego siê ku niemu przez t³um. Uda³, ¿e kieruje siê do wyjcia, a potem zawróci³ w stronê poci¹gu i da³ nura pod wagon. Kontynuuj¹c pocig Indy s³ysza³ krzyki konduktora, by siê zatrzymali i ¿e to grozi mierci¹ by³a to ruchliwa stacja. 29
Kamienie wgryza³y siê w d³onie Indyego i k¹sa³y w kolana, gdy na czworaka pe³zn¹³ pod podwoziem. Mimowolnie podskoczy³, kiedy poci¹g drgn¹³ po doczepieniu nowych wagonów. G³ow¹ wyr¿n¹³ w instalacjê, której nie potrafi³ bli¿ej zidentyfikowaæ. Wskutek uderzenia po jednej stronie jego kapelusza pojawi³o siê nieestetyczne wgniecenie, ale mia³ nadziejê, ¿e nie znalaz³o ono swego odbicia na jego czaszce. Kiedy wy³oni³ siê po drugiej stronie torów, omal nie wszed³ w drogê zapasowej lokomotywie, która jecha³a s¹siednim torem posapuj¹c pracowicie. Gdy lokomotywa przejecha³a, Indy dostrzeg³ Reingolda, brn¹cego poprzez nieg ku wysokiemu ogrodzeniu na przeciwnym koñcu stacji. Im bli¿ej by³ p³otu, tym g³êbiej siê zapada³, i tym wolniej i wy¿ej musia³ unosiæ nogi. Reingold wczepi³ palce w siatkê i wyci¹gn¹³ siê ze niegu. Zacz¹³ szybko siê wspinaæ, potem przez chwilê balansowa³ okrakiem na ogrodzeniu, przek³adaj¹c chlebak do prawej rêki. Lew¹ rêk¹ za wyci¹gn¹³ waltera, niewielki lecz zabójczy pistolet, który ukrywa³ w kieszeni marynarki. Indy nadal by³ cztery metry od niego, ale rozwin¹³ bat. Kiedy Reingold wycelowa³ lufê w jego pier, Indy uderzy³. Koñcówka bicza uk¹si³a Reingolda w nadgarstek i jak ¿ywa owinê³a siê wokó³ jego rêki. Reingold krzykn¹³ i wypuci³ waltera, który wpad³ w zaspê nie¿n¹. Indy szarpn¹³ za bicz, zrzucaj¹c Reingolda z jego grzêdy. Mówi³em, ¿e jest nader u¿yteczny rzek³ Jones. Wysoki blondyn znikn¹³ w zaspie, ale znalaz³ oparcie dla nóg i strz¹sn¹³ bat z zakrwawionego przedramienia. Kiedy kopa³ szaleñczo w siêgaj¹cym pasa niegu, szukaj¹c broni, Indy rzuci³ siê do przodu i chwyci³ chlebak, który Reingold upuci³ spadaj¹c z p³otu. Skostnia³e palce Reingolda natrafi³y na kolbê pistoletu i obiema rêkami wyci¹gn¹³ go ze niegu i znów wymierzy³ w Indyego. Indy zamar³. Na twoim miejscu nie robi³bym tego powiedzia³. Zamknij siê odpar³ Reingold. Oddaj torbê. Lufa jest zapchana niegiem rzek³ Indy. Reingold zawaha³ siê. Jeli strzelisz mówi³ dalej Jones twój paskudny pistolecik wybuchnie ci prosto w twarz. Iglica prawdopodobnie zaryje siê dok³adnie miêdzy tymi niebieskimi oczami. A mo¿e ³¿esz? Mo¿e Indy zwin¹³ bat. Jest tylko jeden sposób, aby siê przekonaæ. Zastrzel mnie. 30
Reingold bardzo siê stara³ wygl¹daæ na pewnego siebie, ale jego rêce zaczê³y siê nieznacznie trz¹æ. cisn¹³ waltera w d³oni. Kim ty jeste? Indy przerzuci³ bat przez ramiê. Nazwiska nie s¹ wa¿ne. Wa¿ne jest to, ¿e jeli nie oddasz mi skrzynki, to wezmê j¹ po twoim trupie. Pewnie nale¿ysz do tego gangu, który wykoñczy³ Baldwina powiedzia³ Indy. Biedak mia³ siedemdziesi¹t jeden lat. Po co mordowaæ starszego cz³owieka? Co zawiera ta drewniana szkatu³ka? Indy otworzy³ chlebak i w³o¿y³ doñ rêkê. Reingold spodziewa³ siê ujrzeæ skrzynkê, ale spostrzeg³ jedynie wycelowany w siebie rewolwer webley. Jaka szkoda, ¿e nie zd¹¿y³e zajrzeæ do rodka rzek³ Indy. Reingold zakl¹³ po niemiecku. Hej, wy tam! Nie ruszaæ siê! Trzech krêpych robotników kolei prowadzonych przez detektywa nios¹cego w lewej rêce trzonek siekiery przesz³o miêdzy dwoma wagonami i kierowa³o siê w ich stronê. Reingold zawaha³ siê. Rzuæcie broñ! krzykn¹³ kolejowy detektyw. Pogrozi³ im trzonkiem od siekiery. Konduktor mówi³, ¿e na stacji jest rozróba. Widzê, ¿e mia³ racjê. Nie zbli¿ajcie siê powiedzia³ Reingold. Bo was tak¿e pozabijam. Detektyw rozemia³ siê. Mylisz, ¿e umrê ze strachu? zapyta³, zbli¿aj¹c siê z gotowym do ciosu trzonkiem. Mo¿e zabijesz jednego z nas, ale nie wszystkich. Nie? odpar³ Reingold. Mam pe³ny magazynek. Mogê was powystrzelaæ co do nogi i jeszcze starczy mi amunicji na strzelanie do celu. Pozostali mê¿czyni zatrzymali siê. Nie doszli nawet do rodkowego toru. Co z wami? zapyta³ detektyw. Zamierzacie pozwoliæ, by za³atwi³ was ten ch³ystek z pukawk¹? Stary odezwa³ siê brygadzista wiesz, ¿e nie bojê siê nikogo. Ale kulka to co innego. Nie p³ac¹ mi za to, ¿eby kto wali³ do mnie jak do tarczy. Z przeciwleg³ego koñca stacji, wród kilku krótkich gwizdów i brzêku mosiê¿nego dzwonu na lokomotywie, ruszy³ ku nim poci¹g towarowy. 31
Indy i Reingold nadal mierzyli do siebie z pistoletów. No có¿ westchn¹³ Reingold wygl¹da na to, ¿e znalelimy siê w sytuacji patowej. Oczywicie pod warunkiem, ¿e moja lufa nie jest zatkana niegiem. Bardzo zmylnie pan to rozegra³, doktorze Jones. Moje gratulacje. W pana wykonaniu rzek³ Indy jest to naprawdê wielki komplement. Lepiej stulcie jadaczki i rzuæcie broñ powiedzia³ detektyw bo obaj idziecie do wiêzienia. Nikt nie bêdzie gania³ po mojej stacji z broni¹ w rêku. Poci¹g towarowy zd¹¿y³ ju¿ nabraæ prêdkoci. Trzej robotnicy usunêli mu siê z drogi, schodz¹c z toru. Reingold pomkn¹³ jak strza³a w kierunku tocz¹cych siê wagonów. Stój! wrzasn¹³ Indy i wycelowa³ webleya w umykaj¹c¹ sylwetkê. Odci¹gn¹³ kurek i wzi¹³ na cel plecy Reingolda, ale nie potrafi³ zmusiæ siê do poci¹gniêcia za spust. Reingold chwyci³ szczebel drabiny na rogu wagonu i podci¹gn¹³ siê, czubkami butów kopi¹c drewniane ciany. Wreszcie znalaz³ oparcie dla stóp, oderwa³ jedn¹ rêkê od drabiny i zasalutowa³ w kierunku Indyego. Indy opuci³ rewolwer. Auf Wiedersehen, doktorze Jones! krzykn¹³ Reingold. Wiedzia³em, ¿e nie strzeli mi pan w plecy, przynajmniej nie wtedy, gdy skarb ju¿ jest bezpieczny. Taka jest ró¿nica, przyjacielu, miêdzy
Gwizd poci¹gu zag³uszy³ pozosta³e s³owa. Dwa dni i, jak siê wydawa³o, sto lat póniej, Indy wysiad³ z innego poci¹gu który ci¹gn¹³ wagony pasa¿erskie doczepiane w Missouri, Kansas i Texasie na dworcu w Oswego, po³o¿onym w po³udniowo-wschodniej czêci Kansas. Nie licz¹c pracowników kolei, na peronie by³a tylko jedna osoba: dobrze ubrana m³oda kobieta. Jej twarz niemal ca³kowicie skrywa³a futrzana czapka, szalik i dymi¹cy papieros w absurdalnie d³ugiej fifce. Indy podszed³ do niej i postawi³ walizkê. Przynajmniej nie ma niegu powiedzia³. S³ucham? odezwa³a siê z roztargnieniem kobieta. Nie ma niegu. Na wschodzie wszêdzie le¿y jego gruba warstwa. Ale niebo wró¿y deszcz
Przepraszam, mam nadziejê, ¿e pani Zoë Baldwin? Wyci¹gn¹³ ku niej d³oñ. Nazywam siê Indiana Jones. 32
Proszê mi wybaczyæ, ¿e nie podam panu rêki odpar³a. niegu mo¿e i nie ma, ale wola³abym nie zdejmowaæ rêkawiczek. Ojej. Co siê panu sta³o w twarz? To? zapyta³ Indy, pocieraj¹c fioletowy siniak na prawej stronie podbródka, w który leworêczny detektyw zaprawi³ go po ucieczce Reingolda. Pewnemu detektywowi kolejowemu nie spodoba³ siê sposób, w jaki za³atwia³em swoje interesy na jego stacji. O rety powiedzia³a. Przykro mi, ¿e spotykamy siê w takich okolicznociach rzek³ Indy. Niepotrzebnie uciê³a Zoë. Nie bylimy sobie a¿ tak bliscy. Przykro mi, ¿e ju¿ go nie ma, ale od lat nie widzia³am wujka ani nie mia³am z nim kontaktu. Wie pan, on siê nigdy nie o¿eni³. Mo¿na zapytaæ, jaki charakter mia³a wasza znajomoæ? Przelotny odrzek³ Indy. Nad wyraz przelotny. Hmm Zoë przesunê³a fifkê w drugi k¹cik ust. Przypuszczam, ¿e nie jest pani znana praca pana Baldwina? W³aciwie nie odpar³a. Kiedy chodzi³am do liceum, próbowa³am przeczytaæ ksi¹¿kê, któr¹ napisa³ Pod Gwiazd¹ Polarn¹ czy jako tak ale okaza³a siê nudna jak flaki z olejem. Tak? Indy bardzo siê zdziwi³. Wed³ug mnie by³a fascynuj¹ca. To wszystko dzia³o siê dawno temu powiedzia³a Zoë i teraz siê ju¿ nie liczy, prawda? Nie chcê pana ponaglaæ, ale czy wujek nie zostawi³ czego w rodzaju testamentu? Raczej spuciznê odpar³ Indy. Jak to? Czy mo¿emy to omówiæ gdzie indziej? zapyta³. Na peronie jest jednak zimniej ni¿ przypuszcza³em. Przez szklan¹ taflê okna Burgess Café znajduj¹cej siê na parterze Hotelu Burgess Indy obserwowa³, jak w centrum Oswego zaczyna si¹piæ marzn¹cy deszcz. Cieszy³o go, ¿e znajduje siê w ciep³ej, parnej kawiarni, podczas gdy na zewn¹trz pogoda staje siê coraz gorsza. Zoë Baldwin zdjê³a futrzan¹ czapkê, szalik i rêkawiczki i starannie u³o¿y³a je na swoim p³aszczu na krzele obok. Przy krawê¿niku pod hotelem sta³ jej dziesiêcioletni sportowy samochód. Mia³a krótko obciête ciemne w³osy, fryzurê popularn¹ w szalonych latach dwudziestych. By³a niebrzydka, oceni³ Indy, ale spra3 Indiana Jones
33
wia³a wra¿enie rozpieszczonej i jej uczesanie wygl¹da³o nieco niemodnie. Ot, podlotek szukaj¹cy prywatki, która skoñczy³a siê dawno temu. Kelnerka przynios³a dwa paruj¹ce kubki z kaw¹ i kiedy Indy upi³ ju¿ jeden lub dwa ³yki, zapyta³: Czym siê pani zajmuje? Wydawa³o mu siê, ¿e to pytanie zaskoczy³o Zoë. O co panu konkretnie chodzi? Có¿, zgadujê, ¿e nie jest pani gospodyni¹ domow¹ rzek³ Indy. Nie, doktorze Jones, nie jestem gospodyni¹ domow¹. Wymuszony umiech. I nie pracujê, przynajmniej nie w powszechnym znaczeniu tego s³owa. Gdyby zapyta³ pan o to wiêkszoæ mieszkañców tego miasta, pewnie powiedzieliby panu, ¿e ¿yjê z resztek pieniêdzy rodzinnych, które nie wystarcz¹ ju¿ na zbyt d³ugo. Czy taka odpowied pana satysfakcjonuje? Nie chcia³em
Podnios³a rêkê do góry. Nic siê nie sta³o powiedzia³a. Po prostu nudzê siê, ju¿ od lat. To nie pañska wina. Mo¿e powinna pani znaleæ sobie jakie hobby. Mam, nawet wiele odpar³a. Niestety, wiêkszoæ z nich ma ¿ony. Indy omal nie wyla³ swojej kawy. Powiedzia³a pani, ¿e prawie nie zna³a swojego wujka
zagai³. Tak. Zacz¹³ jedziæ po wiecie jeszcze zanim siê urodzi³am powiedzia³a. Raz na jaki czas wraca³ do domu, ale nigdy na d³ugo. Potem powroty sta³y siê coraz rzadsze, a¿ w koñcu w ogóle przesta³ przyje¿d¿aæ. A zatem niczego z pani¹ ostatnio nie omawia³. Jak powiedzia³am, od lat nie dawa³ znaku ¿ycia. Ale jest pani jego najbli¿sz¹ ¿yj¹c¹ krewn¹? Tak, jakiekolwiek by³yby z tego korzyci odpar³a. Wiêc nigdy nie s³ysza³a pani, by wujek opowiada³ o swoich przygodach w Arktyce, lub o czym o nazwie Vril; o czymkolwiek, co by pani¹ uderzy³o jako nadzwyczajne? W ogóle nie s³ysza³am, ¿eby opowiada³ o swoich badaniach, chyba ¿e na wyk³adach powiedzia³a Zoë. Zaraz, mówi³ pan, ¿e nie zna³ go dobrze. Dlaczego zadaje pan tyle pytañ? Poniewa¿ staram siê rozwik³aæ zagadkê, któr¹ pani wujek mi pozostawi³ odrzek³ Indy. 34
Po krótkim streszczeniu ostatniej godziny ¿ycia Baldwina i obietnicy strze¿enia tajemnicy skrzynki, jak¹ na nim wymóg³, Indy wydoby³ szkatu³kê z chlebaka i postawi³ na stole. Wiêc s¹dzi pan, ¿e z tego powodu go zamordowano? To bardzo mo¿liwe rzek³ Indy. Zoë podnios³a czarn¹ skrzynkê. Jak pan s¹dzi, co jest w rodku? zapyta³a. Nie wiem. Ale cokolwiek by to by³o, przedstawia³o dla niego wielk¹ wartoæ. Jaka liczna powiedzia³a. Wygl¹da jak ma³a szkatu³ka pe³na skarbów. Jakie s¹ wed³ug pana szanse na to, ¿e wewn¹trz znajduj¹ siê pieni¹dze? Znikome odpar³ Indy. Niech to szlag. Zoë po³o¿y³a skrzynkê z powrotem na stole. cile mówi¹c, to apteczka poinformowa³ j¹ Indy. Baldwin prawdopodobnie zabra³ j¹ na swoj¹ wyprawê. Dlaczego pan jej jeszcze nie otworzy³? Poniewa¿ nie da³ mi co do tego wyranych instrukcji odpar³ Indy. Poleci³ mi jej jedynie strzec. Chcia³em zasiêgn¹æ pani rady
jako najbli¿szej krewnej. Otwórzmy j¹ zaproponowa³a. Mo¿e pan zatrzymaæ zawartoæ, je¿eli oczywicie nie bêdzie to nic wartociowego. Proszê zdefiniowaæ s³owo wartociowe. Co, co mo¿na szybko zamieniæ na gotówkê odpowiedzia³a natychmiast. Ale bez wartoci historycznej czy naukowej doda³ Indy. Zgoda. Indy odwin¹³ sznurek ze skrzynki. Nastêpnie ustawi³ j¹ przed sob¹ na stole, otworzy³ zamek i uniós³ wieko. Wnêtrze nie zawiera³o lekarstw ani banda¿y. Znajdowa³ siê tam gruby rejestr, którego tekturowe ok³adki spina³a gumka recepturka. Obok ksiêgi po³yskiwa³ od³amek nieprzezroczystego kryszta³u. Z jego jednego koñca zwisa³ rzemieñ. Diament! krzyknê³a Zoë. Siedz¹cy w kawiarni ludzie odwrócili siê w ich kierunku. Indy umiechn¹³ siê przepraszaj¹co do wszystkich. To nie jest kamieñ szlachetny, nic cennego powiedzia³ do Zoë. Podniós³ kryszta³ do wiat³a. Szpat islandzki*, s¹dz¹c z dwu³omnoci. Piêkny, ale raczej pospolity. * Minera³ bêd¹cy bezbarwn¹ i przezroczyst¹ odmian¹ kalcytu, u¿ywany do wyrobu przyrz¹dów optycznych (przyp. t³um.).
35
Poda³ kamieñ kobiecie. Ach
Zoë spojrza³a na kryszta³ marszcz¹c brwi. Po co mia³by zachowywaæ sobie co takiego? I dlaczego to jest na pasku? Do czego to s³u¿y? Nie wiem rzek³ Indy. Mo¿e ma wartoæ sentymentaln¹ i Baldwin nosi³ go na szyi. Indy zdj¹³ gumkê z ksi¹¿ki i otworzy³ j¹. To dziennik Baldwina z wyprawy w tysi¹c dziewiêæset drugim roku, lub przynajmniej jego czêæ. Zacz¹³ przewracaæ strony. Przy niektórych wpisach by³y szkice: sañ, psów, okrêtu flagowego America. Codzienne wpisy, strona po stronie. Po³o¿enie, pogoda, zapasy. Jakie to okropnie nudne skomentowa³a Zoë, wrzucaj¹c kryszta³ z powrotem do skrzynki. Staruszek by³ najwyraniej stukniêty. Nie ma tu nic, co by mog³o siê komukolwiek przydaæ. Jak pan s¹dzi, po co to ze sob¹ nosi³ przez te wszystkie lata? Jestem pewien, ¿e mia³ jaki powód. Stop powiedzia³a Zoë. Proszê mi jeszcze raz pokazaæ poprzedni rysunek. Ten? zapyta³ Indy. By³ to szkic smuk³ego kamiennego s³upa wystaj¹cego ze niegu, pokrytego dziwnymi znakami. Indy nie móg³ tego dok³adnie okreliæ z powodu rozmiarów rysunku, ale znaki przypomina³y skandynawskie runy. Podpis pod szkicem g³osi³ po prostu Kamieñ z Thule. Tak potwierdzi³a Zoë. To ten sam g³az, który wujek przys³a³ tu, kiedy jeszcze by³am ma³a. Naprawdê? zapyta³ Indy. Gdzie on teraz jest? Tam, gdzie zawsze odpar³a Zoë. Na cmentarzu, czeka, a¿ wujka pod nim pochowaj¹. Zobaczy go pan jutro, jeli zamierza pan zostaæ na pogrzeb. Prawdê mówi¹c, nie mia³em tego w planach powiedzia³ Indy przepraszaj¹co. Mój poci¹g odje¿d¿a doæ wczenie rano. Mam nadziejê, ¿e pani wujek by to zrozumia³. Zaraz, zaraz odezwa³a siê Zoë. Dlaczego pana tak bardzo interesuje ten stary g³az? Jest co wart? Uzbrojony w papier i kawa³ek wêgla drzewnego nabyty w pobliskim sklepiku, Indy wezwa³ taksówkê i ruszy³ na cmentarz po³o¿ony na obrze¿u miasta. 36
By³bym bardzo wdziêczny, gdyby zaczeka³ pan tutaj zwróci³ siê do taksówkarza. To nie powinno potrwaæ d³ugo. Dla mnie bez ró¿nicy odpar³ kierowca. Klient p³aci. Grobu nie musia³ d³ugo szukaæ: by³ to jedyny sp³achetek ziemi oznaczony smuk³ym, trójgraniastym kamieniem. Obok kamienia klêcza³ zaniedbany mê¿czyzna w rednim wieku o potarganych, czarnych w³osach i przekrwionych oczach. Nie zwa¿aj¹c za padaj¹cy przelotnie marzn¹cy deszcz, spokojnie uk³ada³ drewno na ognisko, jakby to robi³ nie na cmentarzu, ale we w³asnym kominku. W zasiêgu rêki sta³ kanister benzyny. Jestem grabarzem odezwa³ siê mê¿czyzna. A pan? Indiana Jones. Archeolog. Ha! wykrzykn¹³ triumfalnie mê¿czyzna. Ja ich chowam, a pan wykopujesz. Grabarz wyci¹gn¹³ z tylnej kieszeni pó³litrówkê whisky, wyj¹³ z ust nie zapalone cygaro i poci¹gn¹³ spory ³yk. Nastêpnie otar³ gwint brudnym rêkawem, w³o¿y³ cygaro z powrotem do ust i zaoferowa³ trunek Indyemu. Dziêkujê, nie rzek³ Indy. Roztropny z pana cz³ek powiedzia³ grabarz. Czego pan tu szukasz? Chcia³bym przekalkowaæ znaki z tego kamienia, je¿eli mo¿e pan jeszcze na parê minut wstrzymaæ siê z tym ogniskiem odpar³ Indy. Baldwin przys³a³ go tu z Arktyki, wiêc musi on mieæ wartoæ historyczn¹. Bardzo proszê grabarz wzruszy³ ramionami. Ale pana kumple ju¿ tu byli i zrobili zdjêcia. Kumple? Ano, kilku wysokich, przystojnych facetów z jednym z tych nowomodnych niemieckich aparatów. Taki ma³y, wielkoci paczki papierosów. wietnie. Indy rozwin¹³ papier i zabra³ siê do pracy. Kamieñ by³ z rudawego, drobnoziarnistego granitu, mia³ oko³o trzydziestu centymetrów obwodu u podstawy i zwê¿a³ siê do mniej wiêcej po³owy tego przy wierzcho³ku. Wszystkie trzy powierzchnie wyg³adzono, a runy by³y du¿e, lecz wyciête umiejêtnie. Znaki wygl¹da³y znajomo, ale pochodzi³y z okresu, którego Indy dobrze nie zna³, choæ nie ulega³o w¹tpliwoci, ¿e s¹ pochodzenia skandynawskiego, sprzed dziewiêæsetnego roku naszej ery. Kamieñ by³ silnie napoczêty zêbem czasu, szczególnie na krawêdziach, i niektóre znaki zd¹¿y³y siê ju¿ zatrzeæ. 37
Wiesz pan, kiedy trzeba by³o czekaæ na odwil¿, ¿eby pogrzebaæ zmar³ych obwieci³ grabarz, polewaj¹c stos drewna benzyn¹ i tupi¹c nog¹ o zamarzniêty grunt. Umarli s¹ cierpliwi powiedzia³ Indy. Mo¿e i tak odpar³ grabarz. Ale wyobra¿a pan sobie czekanie przez tydzieñ czy dwa ze sztywnym dziadkiem w szopie na podwórku? To nie by³oby mi³e. O, to jeszcze nie jest najgorsze. Grabarz przetrz¹sa³ kieszenie w poszukiwaniu zapa³ek. W tym interesie s³yszy siê ró¿ne paskudne historie. W hrabstwie Cherokee przez przypadek otworzyli jeden grób, kiedy kopali obok niego, i wiesz pan, co siê okaza³o? Biedaczysko zosta³ pogrzebany ¿ywcem. Le¿a³ w trumnie, o tak odchyli³ g³owê do ty³u i wygi¹³ palce w szpony próbuj¹c siê wydostaæ. Mo¿e wyjani³aby to sekcja zw³ok zasugerowa³ Indy. Czasami si³y natury mog¹ powykrêcaæ cia³a w ró¿ne przera¿aj¹ce pozy. Nie rzek³ grabarz. Bo wiesz pan, co znaleli na spodniej czêci wieka trumny? Jego paznokcie. Widywa³o siê gorsze rzeczy, pomyla³ Indy. Wyobra¿asz pan sobie, jak on siê musia³ czuæ? Indy mia³ nadziejê, ¿e pytanie by³o retoryczne. Skoñczy³ w³anie kopiowaæ trzeci¹ i ostatni¹ stronê. Zwin¹³ papier i nasun¹³ nañ gumkê. Dziêkujê powiedzia³. Nie ma sprawy. Grabarz zapali³ zapa³kê. Przez chwilê os³ania³ j¹ d³oñmi, potem rzuci³ na przesi¹kniête benzyn¹ drewno, które z fukniêciem buchnê³o jasnopomarañczow¹ kul¹ ognia. Bêdzie siê jaki czas paliæ, a potem rozgarnê popió³ powiedzia³. Do po³udnia ziemia bêdzie gotowa do kopania. Czy ci mê¿czyni zapyta³ Indy robili co jeszcze, poza zdjêciami? Nie odrzek³ grabarz. Aha, zadawali mi dosyæ dziwne pytania. Byli niezdrowo zainteresowani cia³em Baldwina. Czy je widzia³em, i tak dalej. Potem zapytali mnie, gdzie jest zak³ad pogrzebowy.
38
3. Pogrzebany ¿ywcem
Indy wróci³ do hotelu i wynaj¹³ pokój na pierwszym piêtrze. Wzi¹³ od boya walizkê, wcisn¹³ w d³oñ ch³opca dziesiêciocentówkê i zamkn¹³ drzwi na zamek oraz ³añcuch. Zamek by³ oczywicie niezbyt solidny, podobnie jak ³añcuch, wiêc Indy wzi¹³ stoj¹ce przy biurku krzes³o z prostym oparciem i wepchn¹³ je pod klamkê. Nastêpnie podszed³ do okna i upewni³ siê, ¿e rygiel jest zasuniêty. Na zewn¹trz popo³udniowe s³oñce odbija³o siê od pokrytej niegiem ulicy. Na ca³ej jej d³ugoci sklepikarze zamykali swoje interesy. Obok hotelu sta³o kino Nu-Day, a jego neon znajduj¹cy siê mniej wiêcej na poziomie oczu w pokoju Indyego nagle zbudzi³ siê do ¿ycia. Lionel Barrymore gra³ g³ówn¹ rolê w Powrocie Stronngera, pod nim figurowa³ Dom na Piêædziesi¹tej Szóstej ulicy z Kay Francis. Oprócz tego, jako specjalna atrakcja, przyjecha³a prosto z Harlemu na jednorazowe przedstawienie Psia Rewia i Cyrk Profesora Randa. Indy usiad³ na krawêdzi ³ó¿ka i wyj¹³ ze skrzynki kryszta³. Przez pewien czas wa¿y³ go w d³oni, rozgl¹daj¹c siê po pokoju w poszukiwaniu miejsca, w którym móg³by go ukryæ. Nie zna³ zastosowania kamienia, ale przyrzek³ Baldwinowi, ¿e bêdzie go strzeg³. W pokoju nie znalaz³ dobrej skrytki, wiêc w koñcu zawiesi³ go sobie na szyi i schowa³ pod koszul¹. Zdj¹³ buty i u³o¿y³ nogi na ³ó¿ku. Poprawi³ poduszkê i schowa³ pod ni¹ webleya. Wyj¹³ polarny dziennik Baldwina z chlebaka, który wisia³ na s³upku w g³owach ³ó¿ka. Uszkodzony pasek odda³ do naprawy w zak³adzie szewskim podczas przesiadki w Chicago. 39
Otworzy³ dziennik i zacz¹³ przegl¹daæ zapiski. 20 marca 1902 roku. Camp Ziegler, na wybrze¿u Ziemi Franciszka Józefa, osiemdziesi¹t dwa stopnie N. Pozbawiona s³oñca polarna zima dobieg³a koñca i mamy wiosnê, przynajmniej wed³ug kalendarza; ale kto by siê tego domyli³ z codziennych raportów meteorologicznych (mielimy tu przeciêtnie trzydzieci szeæ stopni C poni¿ej zera, czyli du¿o zimniej ni¿ zwykle, a teraz jest minus trzydzieci jeden jakby przysz³a fala upa³ów!). Zdrowie i nastroje czterdziestu dwóch ludzi, którymi dowodzê, s¹ dobre, a nasza dieta zosta³a urozmaicona wie¿ym miêsem niedwiedzia polarnego. Prawie osiem d³ugich miesiêcy up³ynê³o od czasu, gdy wyp³ynêlimy z Norwegii i z niecierpliwoci¹ oczekujê nadejcia lata, by rozpocz¹æ wycig do bieguna! To dziwne, ¿e s³owo wycig sta³o siê synonimem jakiejkolwiek próby dotarcia do bieguna; sugeruje ono dziki popiech, podczas gdy w rzeczywistoci ¿adna inna czynnoæ na wiecie nie wymaga tak starannego planowania. Nasze przygotowania s¹ prowadzone tak dok³adnie, jak to tylko mo¿liwe. Za³o¿ylimy trzy sk³ady zapasów na kierunku pó³nocnym jako bazy dla naszego ostatecznego wypadu. Jeszcze trzy takie kryjówki przygotowalimy na wybrze¿u Grenlandii, aby u³atwiæ sobie powrót. Ufam, ¿e wraz z nadejciem lata Gwiadzisty Sztandar bêdzie pierwsz¹ flag¹, jaka za³opocze nad Wierzcho³kiem wiata
2 maja 1902 roku. Wbrew przewidywaniom, wiosenna odwil¿ nie nadesz³a. Nadal jestemy unieruchomieni wród lodów i obawiam siê, ¿e nasz okrêt flagowy America zosta³ uszkodzony w stopniu przekraczaj¹cym nasze mo¿liwoci naprawy. Jednak nastroje za³ogi nadal s¹ dobre i nasze dwie mniejsze jednostki oraz czterysta psów przetrwa³o. Przy odrobinie szczêcia, i jeli spodziewany statek z zapasami przybêdzie, powinnimy osi¹gn¹æ biegun czwartego lipca, jak to zaplanowalimy. 17 maja 1902 roku. Statek z zapasami nie przyp³yn¹³. 1 czerwca 1902 roku. Sytuacja zaczyna siê robiæ powa¿na i ca³a nadzieja na dotarcie do bieguna w tym roku wziê³a w ³eb. Po³owa naszych psów pad³a, wiele sañ uleg³o zniszczeniu i mamy coraz mniej ¿ywnoci. Morale upada i czasem dochodzi do bójek. Jednak¿e naszym najwiêkszym problemem jest kurcz¹cy siê zapas wêgla. Zosta40
limy tu w przekonaniu, ¿e statek z zaopatrzeniem musi byæ w drodze i dosyæ rozrzutnie u¿ywalimy go do gotowania i ogrzewania. Teraz zapas jest na wyczerpaniu. Nie tylko nie mamy go dosyæ, by rozpaliæ w kot³ach na podró¿ powrotn¹, ale umrzemy z zimna, jeli tu pozostaniemy. Dzisiaj wypuszczê balon z prob¹ o natychmiastowy transport wêgla. 25 czerwca 1902 roku. Nie ma ani jednej odpowiedzi na proby zawarte w piêtnastu balonach, które wypucilimy b³agaj¹c o natychmiastowe zaopatrzenie. Jestem zmuszony umieciæ ostatnie psy pod stra¿¹, gdy¿ inaczej ryzykujê, ¿e zostan¹ zbyt szybko zjedzone
G³ód, zimno i rozpacz towarzysz¹ nam nieustannie
Groza sytuacji wp³ynê³a na umys³y i morale za³ogi
Ludzie trac¹ energiê na nieustanne walki miêdzy sob¹
26 czerwca 1902 roku. Makabra. Obudzi³em siê dzi rano, by stwierdziæ, ¿e w nocy zmar³o kolejnych trzech ludzi i co najmniej jeden z tych biedaków by³ czêciowo zjedzony
Je¿eli odnajdê winowajcê, wymierzê mu stosown¹ karê. Ugotowalimy i zjedlimy ostatniego psa. 27 czerwca 1902 roku. Jestem zmuszony podj¹æ niemi³¹ decyzjê. Musimy przyj¹æ, ¿e nawet jeli statek ratunkowy jest w drodze, nie zd¹¿y na czas pomóc trzydziestu czterem osobom, które siê tu znajduj¹. Dlatego z nieliczn¹ za³og¹ wyp³ynê Plutonem w poszukiwaniu pomocy. Kiedy tylko siê da, bêdziemy korzystaæ z wiatru i pr¹dów morskich, a kiedy nie bêdzie takiej mo¿liwoci, z czegokolwiek nadaj¹cego siê do spalenia. Druga grupa wyp³ynie Prozerpin¹, by zwiêkszyæ nasze doæ marne szanse powodzenia. Niech Bóg ma nas w swej opiece
Jaki czas póniej Indy zadr¿a³. By³o mu zimno i przez moment nie wiedzia³, czy to jawa, czy jedynie ni mu siê, ¿e zamarza na mieræ. Siêgn¹³ po ko³drê, zdenerwowa³ siê, gdy odkry³, ¿e le¿y na niej i otworzy³ oczy. Spoczywa³ na ³ó¿ku ca³kowicie ubrany, jedynie bez butów. Na jego piersi le¿a³ otwarty dziennik Baldwina. Jeli pomin¹æ surrealistyczny blask neonu kina wpadaj¹cy przez otwarte okno, w pokoju by³o ciemno. Indy odsun¹³ dziennik i usiad³ na ³ó¿ku. Przetar³ oczy, chwiejnym krokiem podszed³ do okna i zamkn¹³ je z ha³asem. Ziewn¹³, 41
podrapa³ siê po krzy¿u, obróci³ w stronê ³ó¿ka i zamar³ zobaczy³ odblask neonu na piêtnastocentymetrowym ostrzu. Nie powinien pan byæ taki nieostro¿ny, doktorze Jones rozleg³ siê z ciemnoci g³os z silnym niemieckim akcentem. Mo¿e siê pan zaziêbiæ na mieræ. Rudy? Nie. Moment wahania, jakby mówi¹cy rozwa¿a³, czy Indy prze¿yje wystarczaj¹co d³ugo, by opisaæ go w³adzom. Nazywam siê Jaekal. Przyjaciele nazywaj¹ mnie oprawc¹. A jak nazywaj¹ pana wrogowie? Indy wyczu³ umiech w ciemnociach. Nigdy nie maj¹ ku temu okazji pad³a odpowied. Hm, to brzmi zachêcaj¹co. Po pana prawej stronie jest lampa. Proszê j¹ w³¹czyæ. Powoli. Indy ostro¿nie wyci¹gn¹³ praw¹ rêkê, dopóki nie natrafi³ na lampê, a póniej na w³¹cznik. Zmru¿y³ oczy od wiat³a. Jaekal siedzia³ na krzele ty³em do drzwi. Nó¿ okaza³ siê gronie wygl¹daj¹cym sprê¿ynowcem z kocianym uchwytem. Oczy Indyego pomknê³y ku chlebakowi zawieszonemu na s³upku ³ó¿ka. Szkoda fatygi rzek³ Jaekal. Wyj¹³em naboje z pañskiego rewolweru i ustawi³em je na biurku. Prawdê mówi¹c, rozczarowa³ mnie pan. Dlaczego nosi pan tê nieporêczn¹ armatê? Jest o wiele za ciê¿ka. Mo¿e odpar³ Indy. Ale lubiê tym rzucaæ w ludzi. Jaekal zamia³ siê. Jak pan siê tu dosta³? Pañski pokój nie jest zbyt wysoko, a przy u¿yciu ostrza
Jaekal wykona³ zgrabny ruch no¿em mo¿na otworzyæ okno. Czego pan chce? Wie pan, po co tu przyszed³em powiedzia³ Jaekal. Dziennik le¿y na ³ó¿ku. Jest co jeszcze, nieprawda¿? zapyta³ Jaekal. Lapis exilis, kamieñ koloru mg³y. Znajdowa³ siê w skrzyni. Co pan z nim zrobi³? Wygl¹da na to, ¿e pan sporo o nim wie rzek³ Indy. Niech pan sam go znajdzie. Ta rozmowa nie mia³aby miejsca powiedzia³ Jaekal gdybym ju¿ nie przeszuka³ pokoju i niczego nie znalaz³. Mo¿e mieæ pan kamieñ przy sobie, ale nie chcia³em ryzykowaæ zabijania pana, zanim siê nie upewniê. Jeli ukry³ go pan gdzie indziej, muszê pana zachowaæ przy ¿yciu, dopóki mi pan nie powie gdzie. 42
Sk¹d pan tyle wie o tym kamieniu? zapyta³ Indy. Nie strugaj pan g³upka parskn¹³ Jaekal. To pan ma udzielaæ odpowiedzi, a nie na odwrót. Oprawca wsta³ z krzes³a i podszed³ do ³ó¿ka, przez ca³y czas uwa¿aj¹c, by nie odwróciæ siê do Indyego plecami. Trzymaj¹c nonszalancko sprê¿ynowiec w jednej rêce, drug¹ podniós³ dziennik i wsun¹³ go do kieszeni skórzanej kurtki. Nastêpnie wyj¹³ z kieszeni kawa³ek linki. Zapraszam na krzes³o. Nie odpar³ Indy. Proszê nie utrudniaæ, doktorze Jones. Jaekal podszed³ do niego i po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. Usi¹dzie pan na tym krzele. Zanim Indy zd¹¿y³ siê odsun¹æ, kciuk Jaekala odnalaz³ wra¿liwy punkt na jego obojczyku. Jones opad³ na kolana, niezdolny nawet do krzyku. Fale bólu pop³ynê³y przez jego ramiê. Opór nie ma sensu poinformowa³ go Jaekal. To ja poci¹gam za sznurki. Mogê panu kazaæ iæ w tê stronê, albo w drug¹
Sterowany naciskiem kciuka Jaekala, Indy przechyli³ siê jak lalka na prawo, a potem na lewo. Wspania³e, prawda? Nauczy³em siê tego na Wschodzie i zawsze zachwycam i zadziwiam tym moich przyjació³. Jaekal uderzy³ go kolanem w splot s³oneczny, a potem puci³. Indy upad³ na pod³ogê, kaszl¹c i nie mog¹c z³apaæ oddechu przez kilka bolesnych chwil. Proszê na krzes³o. Zmarnowa³ pan ju¿ doæ czasu. Nadal pokas³uj¹c, Indy podniós³ rêkê na znak uleg³oci. Przyczo³ga³ siê do krzes³a, po³o¿y³ d³onie na siedzeniu i ukl¹k³. Opar³ przedramiona na krzele i powiedzia³, ¿e dalej nie mo¿e. Zaczynam traciæ cierpliwoæ warkn¹³ Jaekal. Nie mogê
Schnell. Jaekal chcia³ ponownie chwyciæ Indyego za obojczyk. Nie by³ jednak przygotowany na szybkoæ, z jak¹ Indy rzuci³ siê na niego z krzes³em, które po³ama³o siê na kawa³ki w zetkniêciu z g³ow¹ i ramionami Niemca. Oprawca upuci³ nó¿ i zatoczy³ siê do ty³u, instynktownie os³aniaj¹c g³owê rêkami. Indy kopn¹³ sprê¿ynowiec pod ³ó¿ko. Czekaj, ty sadystyczny z³odzieju
Indy uderzy³ Jaekala piêci¹ w pier, posy³aj¹c go ty³em w kierunku okna. Jaekal wypad³ przez nie, rozbijaj¹c szklan¹ taflê. Przez moment trzyma³ siê ramy, 43
prawie nie pokaleczony dziêki swej skórzanej kurtce, z krwawym umiechem na twarzy. Nie! wrzasn¹³ Indy przypomniawszy sobie o dzienniku. Ale by³o ju¿ za póno: Jaekal spad³ w tej samej chwili, w której Jones wyci¹gn¹³ po niego rêkê. Indy ostro¿nie wystawi³ g³owê przez rozbite okno. Niedosz³y morderca natrafi³ na rynnê, wgramoli³ siê na w¹sk¹ ceglan¹ pó³kê i szed³ teraz w kierunku neonu kina Nu-Day. Indy rzuci³ têskne spojrzenie ku swoim butom, zakl¹³ ³agodnie i wyszed³ za Niemcem przez rozbite okno. Ceg³y by³y twarde i zimne, a skarpetki nie dawa³y stopom ¿adnej ochrony. Na przypominaj¹cym werandê neonie Jaekal stara³ siê kopniakami sforsowaæ zamkniête drzwi. Musia³ kopn¹æ kilkakrotnie, nim uda³o mu siê pokonaæ opór zamka i zanim wszed³ do wnêtrza budynku, Indy znacznie skróci³ dziel¹cy ich dystans. Obaj znaleli siê w opuszczonej kabinie projekcyjnej, ale kino nie by³o zamkniête. Ze sceny dochodzi³ jazgot podekscytowanych psów, po którym nast¹pi³y oklaski widzów. Jaekal wymierzy³ Indyemu wciek³ego kopniaka, lecz chybi³. Jones skontrowa³ klasyczn¹ kombinacj¹ lewego prostego i prawego sierpowego. Nazista a¿ siê zatoczy³ i wpad³ na projektor. Urz¹dzenie przewróci³o siê z ha³asem i b³yskiem bladoniebieskiego wiat³a, zwiastuj¹cego powsta³e spiêcie. Ale zanim chybotliwe wiat³o zgas³o, Indy zd¹¿y³ dostrzec, ¿e dziennik wypad³ z kieszeni Jaekala. Wytr¹cona z projektora ostatnia szpula Powrotu Stronngera balansowa³a teraz na parapecie okienka projekcyjnego, zdaj¹c siê z pozoru zaprzeczaæ prawom ci¹¿enia. Za chwilê jednak grawitacja upomnia³a siê o swoje i szpula wypad³a z okienka, pokozio³kowa³a po balkonie i potoczy³a siê pod balustradê. Ci¹gn¹c za sob¹ warkocz tamy filmowej, turla³a siê przejciem miêdzy krzes³ami w kierunku sceny. Jaekal wypad³ z kabiny projekcyjnej. Hej! krzykn¹³ cz³owiek obs³uguj¹cy reflektory. Plama wiat³a od¿eglowa³a od profesora Randa i jego gwiazdora, jamnika Tobyego, który wy³ co przypominaj¹cego melodiê Yankee Doodle. Co tu siê dzieje? Indy, który po podniesieniu dziennika zatrzyma³ siê przy drzwiach kabiny projekcyjnej, us³ysza³ jak widzowie wstrzymuj¹ oddech. Sala by³a wype³niona po brzegi, ale w wiat³ach bij¹cych ze sceny z trudem dawa³o siê cokolwiek dojrzeæ. 44
Jaekal wskoczy³ na balustradê balkonu. Przez chwilê niepewnie na niej balansowa³, wreszcie z³apa³ równowagê i stan¹³ prosto. Owietleniowiec instynktownie skierowa³ na niego reflektor. Heil Hitler! wrzasn¹³ Jaekal i zasalutowa³ po nazistowsku. Bardzo przepraszam odezwa³ siê z do³u silny, wyrany kobiecy g³os ale tu jest Ameryka. Wtedy, stoj¹c tak i mru¿¹c oczy od blasku reflektora, Jaekal zda³ sobie sprawê, ¿e wszystkie zwrócone w górê twarze by³y czarne. Konowa³ go obejrza³. Nic mu nie jest, nie licz¹c paru skaleczeñ, siñców i pok¹sanego przez psa ty³ka powiedzia³ szeryf. Trzyma³ w rêkach dziennik, przek³ada³ go z rêki do rêki, wa¿y³ go. To dopiero musia³o boleæ. Ale nie odezwa³ siê do nas ani s³owem. Jest pan pewien, ¿e on w ogóle umie mówiæ? Szeryf wzruszy³ ramionami i opar³ nogi na kancie biurka. Odziany w br¹zowy uniform Roy Dickerson by³ kocistym cz³owiekiem o czerwonej twarzy, który potrafi³ wzruszaæ ramionami z doskona³¹ protekcjonalnoci¹. Proszê pos³uchaæ, szeryfie rzek³ Indy. Mówi³ sporo, i to po angielsku, kiedy próbowa³ mnie zabiæ w moim pokoju w hotelu. Wiem, ju¿ mi pan to opowiada³. Nie wierzy mi pan? Nie mia³ przy sobie ¿adnych dokumentów rozwa¿a³ szeryf. ¯adnych pieniêdzy ani broni, nawet scyzoryka. S¹dzê, ¿e mo¿e to byæ uciekinier z wariatkowa. Kto inny wyrwa³by siê z hitlerowskim pozdrowieniem w kinie pe³nym
szeryf u¿y³ niefortunnie powszechnego, uw³aczaj¹cego okrelenia u¿ywanego w stosunku do Murzynów. Nie znoszê tego s³owa powiedzia³ Indy. Proszê tak wiêcej nie mówiæ. Ponowne wzruszenie ramionami. Znalaz³ pan nó¿ rzek³ Indy. Wie pan, ¿e on mnie zaatakowa³. Postawi go pan w stan oskar¿enia, prawda? Znów ten sam gest. W pañskim pokoju znalelimy tak¿e bat i rewolwer odezwa³ siê szeryf. Mo¿e to pan napad³ na niego. A mo¿e powie mi pan, ¿e jest treserem lwów? Potem goni³ go pan przez okno i w kinie, gdzie kontynuowalicie walkê. Wyt³umaczy³em ju¿, jak do tego dosz³o. 45
Prawda odpar³ szeryf. Ten nazistowski zabójca w³ama³ siê do pañskiego pokoju by ukraæ notes sprzed trzydziestu lat, dla którego jego kolesie zabili tego gocia Baldwina, i który byæ mo¿e zawiera tajemnicê zaginionej cywilizacji spod bieguna pó³nocnego. Czy nie tak? Có¿, kiedy pan to tak ujmuje
Szeryf zdj¹³ nogi z biurka i pochyli³ siê nad blatem, a jego twarz znalaz³a siê zaledwie kilka centymetrów od twarzy Indyego. Policzki mia³ jeszcze czerwieñsze ni¿ przedtem. Wiesz, co mylê, Jones? Mylê, ¿e obaj jestecie pomyleni. Dwaj wariaci na wolnoci. Mówi³em ju¿, kim jestem. To dlaczego nigdy o tobie nie s³ysza³em? Indy uda³ zaskoczenie. To pan nie czytuje gazet? Milczeæ! Szeryf waln¹³ dziennikiem w blat. Bêdzie pan siedzia³ na dupie, dopóki nie dostanê po³¹czenia z Nowym Jorkiem. A tak w ogóle, to kim jest ten Brody? Pañskim lekarzem? W tej chwili, jakby na zawo³anie, zadzwoni³ telefon. Dickerson porwa³ s³uchawkê i odwróci³ siê, warcz¹c do niej jakie pytania. Stopniowo cich³, i po kilku minutach nieprzerwanego s³uchania przekaza³ telefon Indyemu. Chce z panem rozmawiaæ powiedzia³. Prawdopodobnie ma now¹ receptê wymamrota³ Indy. Indy? zapyta³ Brody. Jego g³os by³ metaliczny i bardzo odleg³y. S³yszê, ¿e masz k³opoty. Jeste ca³y? Wszystko w najlepszym porz¹dku odrzek³ Indy. Jeli nie liczyæ paru skaleczeñ na stopach. S¹dzê, ¿e uda³o mi siê przekonaæ szeryfa, i¿ zwykle nie stanowisz zagro¿enia dla siebie i innych rzek³ Brody. Mylisz, ¿e facet, który ciê wczoraj zaatakowa³, nale¿y do tej organizacji Thule? Takie mam podejrzenia odpar³ Indy. W dodatku niebezpodstawne skomentowa³ Brody. B¹d ostro¿ny. Skontaktowa³em siê z naszymi przyjació³mi z wywiadu wojskowego i zapyta³em ich o Stowarzyszenie Thule. No i? Cz³onkowie Thule Gesselschaft, jak nazywa siê ono po niemiecku, sk³aniaj¹ siê ku wierzeniu w takie rzeczy jak rytua³y magiczne, kontrola umys³u i zaginione cywilizacje. Nazwa pochodzi oczywicie od mitycznej wyspy na dalekiej pó³nocy, z której rzeko46
mo pochodzi rasa panów. Ich filozofia to mieszanina mitologii skandynawskiej, teorii na temat Atlantydy i dziewiêtnastowiecznego spirytualizmu. Jaki ma to zwi¹zek z nazistami? Stowarzyszenie zosta³o prawdopodobnie za³o¿one zaraz po Wielkiej Wojnie przez cz³onków wy¿szych sfer socjety bawarskiej jako co w rodzaju kó³ka studiów okultystycznych powiedzia³ Brody. Ale ich przywi¹zanie do starych mitów skandynawskich zrodzi³o rodzaj nacjonalizmu, co trafi³o w gusta szerszej widowni. Nie wszyscy cz³onkowie Thule byli okultystami, ale za³o¿yciele z pewnoci¹ tak, i w latach dwudziestych organizacja pos³u¿y³a za co w rodzaju rdzenia, wokó³ którego uformowa³a siê partia nazistowska. To samo mówi³ Baldwin. To jeszcze nie wszystko doda³ Brody. Cz³owiek uznawany za duchowego ojca nazizmu to ekspert od mitologii skandynawskiej nazwiskiem Dietrich Eckhart. By³ on równie¿ satanist¹ i narkomanem. Nie wiadomo dok³adnie, czy Eckhart faktycznie nale¿a³ do Stowarzyszenia Thule czy te¿ by³ jedynie doradc¹, w ka¿dym razie Hitler mia³ o nim bardzo wysokie mniemanie tak wysokie, ¿e zakoñczy³ Mein Kampf dedykacj¹ dla Eckharta. To musi byæ czaruj¹cy jegomoæ. wietlista Lo¿a Vrilu jest czêci¹ Thule, mo¿na powiedzieæ, ¿e to najtajniejsza z grup. Powsta³a pod wp³ywem ksi¹¿ki Rasa przysz³oci, która traktuje o grupie nadludzi mieszkaj¹cych we wnêtrzu ziemi w doskona³ym, uporz¹dkowanym spo³eczeñstwie
Co takiego? zapyta³ Indy. Dlaczego przerwa³e? Indy, ludzie z wywiadu wojskowego nie s¹ pewni, co oznacza ten zwi¹zek z Arktyk¹. Zapytali skoro ju¿ siedzisz po uszy w tej sprawie czy nie pomóg³by im w ledzeniu poczynañ Niemców. Pomóg³ im? zapyta³ Indy. A kto pomo¿e mnie? Ty masz talent do dbania o siebie rzek³ Brody. Zaoferowali, ¿e zapewni¹ ci transport lotniczy i wszelkie wsparcie, gdyby go potrzebowa³. Marcus, zapomnia³e ju¿, co siê dzia³o, kiedy pomaga³em im ostatnim razem? zapyta³ Indy. Omal nie wypad³em ze sterowca do Atlantyku, faszyci tropili mnie jak zwierzynê ³own¹ przez pó³ Europy i o ma³y w³os nie u¿yni³em pustynnej gleby. Przeka¿ im ode mnie: Dziêkujê, ale nie przyjmujê oferty. Masz ca³kowit¹ racjê. Poza tym mam swoj¹ robotê. Nowy Meksyk, pamiêtasz? 47
Oczywicie odpar³ Brody. Powiedz im, ¿e siê nie zgadzam. Naturalnie. Doskonale podsumowa³ Indy. Po krótkim po¿egnaniu roz³¹czy³ siê. Szeryf poderwa³ siê z miejsca, gdy Indy rzuci³ s³uchawkê na wide³ki. Na co pan tak patrzy? burkn¹³ Indy. Nie mam ca³kowitej pewnoci powiedzia³ Dickerson ale s¹dz¹c z fragmentów rozmowy, któr¹ us³ysza³em tutaj, cigaj¹ pana nazici, a faszyci prawie dopadli pana w Europie? To d³uga historia. Niew¹tpliwie rzek³ Dickerson. Wyci¹gn¹³ rêkê z dziennikiem, ale cofn¹³ j¹ b³yskawicznie, nim Indy zd¹¿y³ go wzi¹æ. Doktorze Jones, zwolniê pana, ale czy obieca mi pan co? Proszê jak najszybciej opuciæ moje hrabstwo. Z rozkosz¹. Dickerson odda³ mu dziennik. Indy opuci³ biuro szeryfa i pokutyka³ przez nieg do hotelu. W kinie i kawiarni by³o ju¿ ciemno. Przechodz¹c obok recepcji pomacha³ portierowi, ale ten smacznie spa³ przykryty stron¹ sportow¹ Kansas City Star. Indy wszed³ po schodach na piêtro i otworzy³ drzwi swojego pokoju. Wewn¹trz panowa³o przejmuj¹ce zimno. Przeci¹g z rozbitego okna wyd¹³ zas³ony do wewn¹trz, a pod³ogê pokrywa³a warstwa niegu. Indy pokiwa³ g³ow¹, bo zapomnia³, ¿e podczas walki st³uk³a siê szyba. Pozbiera³ swoje rzeczy, zszed³ na dó³ i obudzi³ portiera. Chcia³bym prosiæ o inny pokój obwieci³. Hê? W moim jest wybite okno. Aha odpar³ portier. Znajdzie pan co dla mnie? Portier spojrza³ przez ramiê na wisz¹ce na cianie rzêdy kluczy. Metodycznie wybra³ jeden z dolnego rzêdu, odnotowa³ operacjê w ksiêdze i poda³ go Jonesowi. Dziêkujê powiedzia³ Indy. Pewnie chcia³by pan co zrobiæ z tym oknem pokój jest jak lodówka. 48
Aha odrzek³ portier. W swoim nowym pokoju Indy natychmiast zaryglowa³ drzwi i dodatkowo zamkn¹³ je na ³añcuch. Nadal by³o mu zimno, wiêc podkrêci³ grzejnik. Potem stan¹³ na rodku pokoju z dziennikiem Baldwina w rêku. Szuka³ miejsca, w którym móg³by go ukryæ. W tej chwili rozleg³o siê pukanie. O co chodzi? warkn¹³ Indy. To ja odezwa³ siê kobiecy g³os. Po chwili rozpozna³ go jako nale¿¹cy do Zoë. Dosz³y mnie s³uchy o twoich k³opotach. Portier powiedzia³ mi, ¿e zmieni³e pokoje. Tutaj wiadomoci szybko siê rozchodz¹. To ma³a miecina, skarbie odpar³a Zoë. Indy rzuci³ dziennik na biurko, a nastêpnie podszed³ do drzwi i dotkn¹³ ³añcucha. Zawaha³ siê. Przy³o¿y³ ucho do desek, staraj¹c siê us³yszeæ, czy po drugiej stronie jest kto oprócz Zoë. Jeste sama? zapyta³. Oczywicie. Dlaczego pytasz? Chcia³em siê tylko upewniæ Indy otworzy³ drzwi na ocie¿. Och, ty niedobry wycedzi³a Zoë. Wp³ynê³a do pokoju, ci¹gn¹c za sob¹ dym z papierosa w absurdalnej fifce. Mog³aby to zgasiæ? zapyta³ Indy. O co chodzi? zapyta³a, rzucaj¹c swój p³aszcz na ³ó¿ko. O smród odrzek³ Indy. A dym dra¿ni moje oczy. Có¿, skoro upierasz siê przy tym jak dziecko. Zoë zdusi³a papierosa w stoj¹cej na biurku popielniczce. Nastêpnie obróci³a siê i oplot³a ramionami jego szyjê. Czego chcesz? zapyta³ Indy. To chyba oczywiste odpar³a nawet dla takiego starego grabarza jak ty. Nie mia³by ochoty zbadaæ tych koci? Mo¿e nawet i sformu³owaæ naukow¹ opiniê? Móg³by nauczyæ siê czego, co przys³u¿y³oby siê
ludzkoci. Pochlebiasz mi Indy odepchn¹³ j¹ delikatnie. Ale jest bardzo póno i nie jestem w nastroju do romansów. Zoë zmarszczy³a brwi. Przysz³am tu, by sprawdziæ, czy nie jeste ranny. Nie jestem. I czy czego nie potrzebujesz. Nie potrzebujê. Jeli zamierzasz siê tak zachowywaæ
Zamierzam. 4 Indiana Jones
49
Spojrza³a na niego ura¿ona. Nie jestem chyba za stara, prawda? zapyta³a. Oczywicie, ¿e nie odpar³ Indy. Zoë, ja naprawdê nie zas³ugujê na tyle uwagi. Cieszê siê, ¿e przysz³a sprawdziæ, co ze mn¹, ale naprawdê nic mi nie jest i jedyne, czego mi teraz potrzeba, to snu. No dobrze. Westchnê³a i podnios³a swój p³aszcz. Indy zerkn¹³ na spoczywaj¹cy na biurku dziennik. Zoë powiedzia³ nagle. Jest co, co mog³aby dla mnie zrobiæ. A co takiego? zapyta³a zmêczonym g³osem. Mam przestaæ oddychaæ? Indy podniós³ dziennik. Chcesz, ¿ebym go schowa³a? Nie wiem odrzek³. Mo¿e to wcale nie jest taki dobry pomys³. Co chcesz przez to powiedzieæ? zapyta³a, bior¹c od niego ksi¹¿kê. Mogê to dla ciebie zrobiæ. W swoim czasie ukry³am mnóstwo rzeczy. Tego w³anie szukaj¹ te zbiry, które mnie dzi napad³y powiedzia³ Indy i czu³bym siê spokojniejszy, gdyby nie by³o tego w hotelu. Ale nawet nie chcê myleæ, co mog³oby ci siê staæ, gdyby oni siê dowiedzieli, ¿e to masz. Myla³am, ¿e by³ tylko jeden zbir i ¿e siedzi w wiêzieniu. Oni chodz¹ stadami stwierdzi³ Indy. Jak wilki. Potrafiê siê o siebie zatroszczyæ powiedzia³a Zoë nak³adaj¹c p³aszcz. Do zobaczenia rano. Hej, czekaj rzek³ Indy. Dok¹d
Po³o¿y³a mu palec na ustach. Sza powiedzia³a. Albo mi ufasz, albo nie. Kiedy bêdziesz chcia³ go odebraæ, powiedz. W porz¹dku odpar³ Indy. Jestem zbyt zmêczony, ¿eby siê spieraæ. Zaczekaj. Jest co jeszcze. Zdj¹³ z szyi kryszta³ i poda³ go dziewczynie, która zaraz go w³o¿y³a. Czy to oznacza, ¿e jestemy zarêczeni? zapyta³a. B¹d bardzo ostro¿na, Zoë. Opêdzi³a siê od niego ruchem rêki. Bu³ka z mas³em, doktorku rzuci³a na odchodnym. Indy potar³ czo³o rozwa¿aj¹c, czy post¹pi³ w³aciwie pozwalaj¹c jej zabraæ dziennik i kryszta³. Przeczucie podpowiada³o mu jednak, ¿e dziennik by³ bezpieczniejszy u niej, przynajmniej na jaki 50
czas. Zamkn¹³ drzwi i rozebra³ siê, rzucaj¹c ubranie byle jak na pod³ogê, czego zwykle nie robi³. Wyj¹³ z walizki parê kalesonów i wci¹gn¹³ je na nogi. Kiedy ju¿ wlizgn¹³ siê pod ko³drê, zda³ sobie sprawê, ¿e nadal ma na g³owie kapelusz. Zdj¹³ go i zarzuci³ na s³upek ³ó¿ka. Godzinê póniej Indyemu przyni³ siê koszmar: kto chcia³ go udusiæ wpychaj¹c mu do gard³a garæ dojrza³ych daktyli. Kiedy siê obudzi³, ujrza³ Reingolda, który przyciska³ mu do ust i nosa szmatê przesi¹kniêt¹ eterem. Indy szarpn¹³ siê, ale mia³ zwi¹zane rêce i nogi. Narkoza rozleg³ siê g³os Reingolda to, jak kto kiedy powiedzia³, umieranie na raty. A co pan o tym s¹dzi, doktorze Jones? Szmata st³umi³a przekleñstwa Indyego. Och, przepraszam powiedzia³ Reingold. Zas³u¿y³em na naganê. Na chwilê usun¹³ szmatê i zamiast krzyczeæ, Indy przekona³ siê, ¿e mo¿e jedynie chwytaæ ustami powietrze. Kiedy nape³ni³ p³uca, Reingold ponownie zakneblowa³ go szmat¹. Robi nam siê s³abo, nieprawda¿? zapyta³ nazista. Oczka zasnuwaj¹ siê mg³¹? Wie pan, bêdzie siê robiæ coraz ciemniej i ciemniej, a¿ wreszcie straci pan przytomnoæ. Wyobra¿a pan sobie, co z panem wtedy zrobimy? Oczy Indyego zwêzi³y siê buntowniczo. Musi pan jedynie daæ nam to, czego chcemy kontynuowa³ Reingold. Wtedy zostawimy pana w spokoju. To wszystko. Rozumie mnie pan? Indy skin¹³ g³ow¹. W oczach ciemnia³o mu coraz bardziej. To dobrze powiedzia³ Reingold. Tylko bez sztuczek, bo bêdê zmuszony pana zastrzeliæ. Wyj¹³ szmatê. Indy ³yka³ powietrze kiwaj¹c g³ow¹, podczas gdy Reingold niecierpliwie kr¹¿y³ wokó³ niego. Ju¿ nigdy nie zatrzymam siê w tym hotelu mrukn¹³ Indy. Wystarczy tej brawury warkn¹³ Reingold. Gdzie jest dziennik? Ja go nie mam odpar³ Indy. Reingold pokiwa³ g³ow¹. Przykro mi to s³yszeæ powiedzia³. Wydoby³ z kieszeni butelkê, odkorkowa³ i ponownie zmoczy³ szmatê. Przygotowalimy dla 51
pana niemi³¹ niespodziankê na wypadek, gdyby nas pan rozczarowa³. Pytam po raz wtóry: gdzie jest dziennik? Ju¿ mówi³em rzek³ Indy. Ja go nie mam. A mo¿e nam pan powiedzieæ, gdzie go znajdziemy? Indy milcza³. Ach, obawia³em siê, ¿e do tego dojdzie powiedzia³ Reingold udaj¹c smutek. To takie marnotrawstwo, doktorze Jones. Po co umieraæ dla kilkudziesiêciu stron bazgro³ów? Cisza. To pañska ostatnia szansa odezwa³ siê Reingold. Kiedy zaaplikujê panu tê dawkê, ju¿ siê pan nie obudzi przynajmniej nie po tej stronie ¿ycia. Indy prze³kn¹³ linê. Mo¿e dojdziemy do jakiego porozumienia zasugerowa³. S³ucham rzek³ Reingold. Dobrze rzuci³ Indy szybko, staraj¹c siê zyskaæ na czasie. Za³ó¿my, tylko teoretycznie, ¿e powiem wam, gdzie jest dziennik Baldwina. Tak. Jak¹ mam gwarancjê mówi³ dalej Indy ¿e pucicie mnie wolno? Reingold zamia³ siê. ¯adnej odpar³. wietnie rzek³ Indy. Doæ tych wykrêtów, doktorze Jones. To pañska ostatnia szansa. Powie mi pan, gdzie znajdê dziennik? Owszem, powiem ci, gdzie go szukaæ odrzek³ Indy. Mo¿esz zacz¹æ od pójcia prosto do
Szmata w ustach st³umi³a krzyk Indyego. Przy okazji g³os jego ciemiêzcy ocieka³ s³odycz¹. Nazywam siê Reingold. Pomyla³em, ¿e mo¿e chcia³by pan wiedzieæ. Szkoda, ¿e z nikim nie podzieli siê pan t¹ wiedz¹. Z pocz¹tku Indy s¹dzi³, ¿e straci³ wzrok. Z tak nieprzeniknion¹ ciemnoci¹ styka³ siê dotychczas jedynie w jaskiniach i innych podziemnych pomieszczeniach. Albo w snach. Wtedy oczywicie przysz³o mu do g³owy, ¿e powróci³ koszmar. Znajdowa³ siê jak zwykle w jakim ciasnym pudle, tak ciasnym, i¿ 52
ledwo móg³ poruszyæ ramionami. S³ysza³ g³osy i monotonne buczenie przypominaj¹ce g³os ksiêdza, ale s³owa by³y osobliwie przyt³umione. Bola³a go g³owa, co mu siê nadzwyczaj rzadko zdarza³o. I czu³ zimno. Ale dopiero kiedy obmaca³ d³oñmi wewnêtrzn¹ stronê wieka i boki trumny, wbijaj¹c sobie przy tym drzazgê w czubek palca, zrozumia³, ¿e to nie koszmar senny. Naprawdê zosta³ pogrzebany ¿ywcem. Teraz ca³kiem wyranie us³ysza³ s³owa ksiêdza:
z prochu powsta³e i w proch siê obrócisz
Garæ ziemi, delikatnie niczym drobny deszcz, zastuka³a na wieku trumny. Indy chcia³ krzyczeæ, ale gard³o mia³ tak wysuszone od narkozy, ¿e wydoby³ z siebie jedynie chrapliwy, przepe³niony bólem szept. Spróbowa³ waliæ piêciami w wieko, ale nie mia³ doæ miejsca, by wzi¹æ zamach; je¿eli nawet ktokolwiek co us³ysza³, nie okaza³ tego. Ludzkie g³osy zaczê³y siê zwolna oddalaæ. Przez kilka minut panowa³a cisza. Nagle pierwsza ³opata ziemi plasnê³a na trumnie nieodwo³alnie jak wyrok mierci. Indy ko³ysa³ siê z boku na bok i drapa³ wieko, ale nie powstrzyma³o to potoku spadaj¹cego piachu. S³ysza³, jak grabarz podpiewuje podczas pracy. Indy opanowa³ panikê. Zamkn¹³ oczy i skupi³ siê na zebraniu wystarczaj¹cej iloci liny, aby wydaæ jeden d³ugi, g³ony okrzyk. Ratunku! Lawina usta³a. Indy us³ysza³, jak grabarz mruczy co do siebie. Czubek ³opaty zeskroba³ z wieka nieco ziemi, a potem dwukrotnie weñ zastuka³. Indy odpowiedzia³ stukaniem. Chcê st¹d wyjæ wychrypia³ b³agalnie. A niech mnie kule bij¹ grabarz wgramoli³ siê do wykopu i przy³o¿y³ ucho do trumny. ¯yjesz pan? Mam nadziejê wykrztusi³ Indy. Jak to? Nie prowadzilibymy tej rozmowy, gdyby by³o inaczej rzek³ Indy. Niech mi pan pomo¿e siê st¹d wydostaæ. Us³ysza³, jak dwa inne g³osy równie¿ ponaglaj¹ grabarza, by pomóg³ mu wyjæ. Jeden z nich nale¿a³ do Zoë, ale nie potrafi³ zidentyfikowaæ w³aciciela mêskiego g³osu. 53
Parê minut póniej grabarz odbi³ wieko trumny i Indy wype³z³ na pokryt¹ niegiem ziemiê. Po³o¿y³ siê na plecach, patrz¹c na obramowany zimowym niebem Kamieñ z Thule. Nadal mia³ na sobie swoje czerwone kalesony. To nie jest mój wujek odezwa³a siê Zoë. Stanê³a nad nim ze splecionymi na piersi rêkami. Obok niej sta³ mê¿czyzna w rednim wieku ubrany w drogi garnitur. Nigdy nie s¹dzi³em, i¿ bêdê taki zadowolony z tego powiedzia³ Indy ¿e pokazujê siê publicznie w samej bielinie. Grabarz podrapa³ siê po karku. Potem wyj¹³ flaszkê z tylnej kieszeni kombinezonu. Wyci¹gn¹³ korek i podniós³ j¹ do góry, wznosz¹c toast. Teraz nigdy ju¿ niczemu siê nie zdziwiê oznajmi³. Mê¿czyzna w garniturze poda³ Indyemu rêkê. Cieszê siê, ¿e zosta³em, by na w³asny sposób po¿egnaæ siê z kapitanem Baldwinem powiedzia³. No có¿, straci³ pan czas odpar³ Indy. Nie ma go w domu. W³anie zauwa¿y³em rzek³ mê¿czyzna. Ach, gdzie moje maniery? Nazywam siê Lincoln Ellsworth. Amerykañski milioner i badacz polarny doda³ Indy. Ten sam odrzek³ Ellsworth. A pan jest tym niepoprawnym naukowcem-³obuzem, Indian¹ Jonesem. W³aciwie liczy³em na to, ¿e pana tu spotkam. Chocia¿, muszê przyznaæ, nie spodziewa³em siê tak dramatycznego wejcia. Ellsworth zdj¹³ p³aszcz, okry³ nim ramiona Indyego i pomóg³ mu wstaæ. Dziêkujê powiedzia³ Indy. Zd¹¿y³ tu ju¿ sobie wyrobiæ niez³¹ reputacjê rzek³a Zoë. Szkoda, ¿e pan nie widzia³, co wczoraj zrobi³ z kinem. Jestem pewna, ¿e szeryf bêdzie zachwycony, kiedy us³yszy i o tym. Proszê mi powiedzieæ odezwa³ siê Ellsworth. Czy mo¿emy zak³adaæ, ¿e cia³o kapitana Baldwina zaginê³o? To trafne za³o¿enie odpar³ Indy. Le¿a³em w jego trumnie wiem, bo przywioz³em j¹ tu z Princeton ale nie mam pojêcia, gdzie siê obecnie znajduje nasz stary przyjaciel. By³em nieprzytomny, kiedy wt³aczano mnie do tej skrzyni w zak³adzie pogrzebowym. Jakie to szczêcie, ¿e wstrzymali pogrzeb na dwie godziny jakby w oczekiwaniu na mój przyjazd powiedzia³ Ellsworth bo inaczej skoñczy³by pan z dwumetrowym dachem ziemi nad g³ow¹. Ale kto móg³ co takiego zrobiæ? 54
Ci sami nazistowscy oprawcy, którzy od mojego wyjazdu z New Jersey próbuj¹ ukraæ dziennik Baldwina rzek³ Indy. Nazici w Kansas zauwa¿y³ Ellsworth. To nies³ychane. Indy czeka³, a¿ Ellsworth zapyta, dlaczego nazistom tak zale¿y na dzienniku. Kiedy tak siê nie sta³o, Indy wywnioskowa³, ¿e mê¿czyzna zna ju¿ odpowied. Milioner z szacunkiem dotkn¹³ Kamienia z Thule. Doktorze Jones powiedzia³. Proszê mi wybaczyæ to pytanie, bior¹c pod uwagê pañski stan, ale czy rozszyfrowa³ pan inskrypcjê? Niezupe³nie przyzna³ Indy. Pozwolê sobie daæ panu wskazówkê rzek³ Ellsworth. Kamieñ opowiada historiê Ultima Thule, mitycznej krainy, w której bogowie mieszkaj¹ na wierzcho³ku wiata. To bajka stwierdzi³ Indy. Legenda odpar³ Ellsworth. A niektóre legendy zawieraj¹ ziarno prawdy. Nazwa ta pojawi³a siê ju¿ w roku trzysta trzydziestym przed nasz¹ er¹, kiedy to ¿eglarzowi Pyteaszowi z Marsylii zlecono znalezienie nowej drogi do rynków bursztynu w Europie Pó³nocnej. Wed³ug Pyteasza, który odkry³ to miejsce, gdy znios³o go z kursu, Thule le¿a³o daleko na pó³noc od Brytanii zim¹ pozbawiona s³oñca kraina, gdzie wulkany wybucha³y pod lodowcami i morze zmienia³o siê w galaretê, pod któr¹ mieszkali bogowie. Beda Venerabilis uto¿samia³ tê krainê z Islandi¹, ale s¹dzê, ¿e siê myli³
Wiêc dlatego pan tu przyjecha³? zapyta³ Indy wyci¹gaj¹c drzazgi z d³oni. Przyjecha³em, by oddaæ ostatnie honory kapitanowi Baldwinowi obruszy³ siê Ellsworth. Zaraz potem doda³, ju¿ mniej obronnym tonem: Poza tym bardzo interesuje mnie obszar, w którym Baldwin zagin¹³ w tysi¹c dziewiêæset drugim roku. Widzi pan, to ten sam rejon, gdzie kilka lat temu znikn¹³ samolot z moim przyjacielem Roaldem Amundsenem na pok³adzie. Amundsen bra³ udzia³ w wyprawie ratunkowej rzek³ Indy. To prawda potwierdzi³ smutno Ellsworth. Roald mia³ piêædziesi¹t szeæ lat i uwa¿a³ siê za emeryta w dziedzinie wypraw podbiegunowych. By³ pierwszym cz³owiekiem, który dotar³ do bieguna po³udniowego, a nastêpnie przelecia³ nad pó³nocnym. Mia³em zaszczyt towarzyszyæ mu podczas tej ekspedycji i oceniam to jako nadzwyczajne dowiadczenie. W tysi¹c dziewiêæset dwudziestym ósmym roku Amundsen zorganizowa³ jeszcze jedn¹ wyprawê lotnicz¹, by szukaæ swego kolegi Nobilea i sterowca Italia. 55
Pamiêtam! wykrzykn¹³ grabarz i poci¹gn¹³ kolejny ³yk, podczas gdy pozostali starali siê go ignorowaæ. Nobilea odnaleziono ¿ywego kontynuowa³ Ellsworth ale Amundsen oraz jego hydroplan i sterowiec Italia zaginê³y wród lodowych pustkowi. Indy nie by³ w stanie opanowaæ dreszczu. Doktorze Jones zagadn¹³ Ellsworth. Czy ma pan lapis exilis? Czy Baldwin da³ panu ten kamieñ? Mówisz o tym bibelocie? zapyta³a Zoë. Siêgnê³a pod bluzkê i wydoby³a mglisty kryszta³. Doktor powiedzia³ mi ju¿, ¿e to niewiele warte. Bezwartociowy, a jednak bezcenny powiedzia³ Ellsworth. Chcia³by go kupiæ? Zdjê³a z szyi rzemieñ i wyci¹gnê³a rêkê z kamieniem w jego kierunku. Nie jest na sprzeda¿ warkn¹³ Indy i chwyci³ kamieñ. Hej! zaprotestowa³a Zoë. Nie chcê go kupiæ rzek³ Ellsworth. Nie jestem a¿ takim gburem. Interesuje mnie zwi¹zek, jaki ma kamieñ z Ultima Thule. Wiêc nie chcesz go kupiæ? zapyta³a Zoë. Obawiam siê, ¿e nie, moja droga. Zoë przewróci³a oczami. Czy posiadam co, co by ciê mog³o zainteresowaæ? Jest jeszcze ten dziennik
Zoë! warkn¹³ Indy. Nie martw siê, doktorku odpar³a. Jest bezpieczny. Ukry³am go pod fotelem w moim samochodzie. I nadal tam jest? zapyta³ z niedowierzaniem Indy. Jasne odpowiedzia³a. Wziê³a Ellswortha pod rêkê. A jeli i dziennik ciê nie interesuje, to mo¿e chocia¿ oprowadzê ciê po miecie. Obiecujê, ¿e bêdziesz siê dobrze bawi³. Przykro mi Ellsworth wypl¹ta³ siê z gracj¹ z jej objêæ. To doprawdy czaruj¹ca propozycja, ale obawiam siê, ¿e po prostu nie jestem w nastroju do niczego. Proszê mi powiedzieæ Indy zawiesi³ sobie kryszta³ na szyi. Sk¹d panu tyle wiadomo o kapitanie Baldwinie i mitycznym l¹dzie daleko na pó³nocy? Kiedy opuci³ go mecenas, nasz dobry kapitan zwróci³ siê do wielu bogatych ludzi z prob¹ o wsparcie rzek³ Ellsworth. Zjawi³ siê u mnie i powiedzia³, ¿e zna tajemnicê, dziêki której mo¿na ujarz56
miæ moc zorzy polarnej i zyskaæ dziêki temu niewyczerpane ród³o energii dla ludzkoci. Opowiedzia³ mi czêæ historii swego zaginiêcia wród lodów w tysi¹c dziewiêæset drugim roku zaledwie tyle, by wzbudziæ moje zainteresowanie. Wtedy brzmia³o to jednak zbyt nieprawdopodobnie, zatem odmówi³em sfinansowania ekspedycji. Nie zaprz¹ta³em sobie tym g³owy, dopóki mój przyjaciel Amundsen nie zagin¹³ w tej samej okolicy. Indy zacz¹³ szczêkaæ zêbami. Zmarz³em na koæ powiedzia³. Czy moglibymy siê udaæ do jakiego cieplejszego miejsca? Obawiam siê, ¿e muszê ju¿ iæ rzek³ Ellsworth. Rozumie pan, interesy. Ale z ochot¹ bêdê ledzi³ pañskie poczynania w tej sprawie. Wyj¹³ wizytówkê i wrêczy³ j¹ Indyemu. Proszê dzwoniæ, o dowolnej porze. Bêdê o panu pamiêta³ zapewni³ go Indy. Ellsworth zawaha³ siê. Hm, doktorze Jones, trochê mi niezrêcznie, ale czy mogê prosiæ o zwrot p³aszcza? Zoë wysadzi³a Indyego w alejce na ty³ach hotelu. Poda³a mu dziennik, a on jej podziêkowa³. Do zobaczenia, doktorku powiedzia³a. Powodzenia. Indy wlizgn¹³ siê do hotelu przez wejcie dla pracowników. Nieco zaszokowana pokojówka otworzy³a mu drzwi jego pokoju. Po gor¹cej k¹pieli i w³o¿eniu czystego ubrania spakowa³ swoje rzeczy i zszed³ do recepcji. Doktorze Jones zwróci³ siê do niego portier. Jestem zaskoczony, widz¹c pana jeszcze tutaj. Na pewno nie bardziej ni¿ ja odpar³ Indy. Uciek³ mi dzisiejszy poci¹g do Nowego Meksyku. Czy móg³by pan zadzwoniæ na dworzec i zapytaæ, kiedy jest nastêpny? Oczywicie rzek³ portier. Zajmê siê tym z ochot¹. Czy ma pan jakie specjalne ¿yczenia? Linia ani warunki nie s¹ dla mnie wa¿ne. Wystarczy mi jakikolwiek poci¹g do po³udniowo-wschodniej czêci stanu Nowy Meksyk. Pojadê w wagonie towarowym, jeli zajdzie taka koniecznoæ. To niewykluczone. Dziêkujê powiedzia³ Indy. Bêdê w kawiarni. 57
Usiad³ przy stoliku ko³o okna. Zanim kelnerka przynios³a mu kawê, portier poinformowa³ go, ¿e zarezerwowa³ mu miejsce w poci¹gu odje¿d¿aj¹cym tego dnia o trzynastej. Indy spojrza³ na zegarek. Mia³ ponad godzinê. Dziêkujê powiedzia³. Ile jestem winien za pokoje? Wliczaj¹c szkody? zapyta³ portier. Hm, w³aciwie to nie do koñca moja wina. Owszem, ale to pan odpowiada za wybite okno i zniszczone meble. Indy westchn¹³. Wyj¹³ portfel i wy³uska³ trzy banknoty dwudziestodolarowe. Portier wyda³ g³êboki, gard³owy odg³os. Jones dorzuci³ kolejny banknot do kupki. Recepcjonista zgarn¹³ pieni¹dze. Indy oceni³ zawartoæ portfela. Ledwo wystarczy mu na obiad i bilet do Nowego Meksyku. Nie wiedzia³ dok³adnie, jak sfinansuje podró¿ powrotn¹. Nie chcia³ telegrafowaæ do Marcusa z prob¹ o pieni¹dze. Zawsze koñczy³o siê tym, ¿e dzwoni³ do Brodyego, by ten wydosta³ go z takiej czy innej opresji. Przygoda kosztuje wymamrota³. S³ucham? zapyta³a kelnerka, dolewaj¹c mu kawy. Wygl¹da³a, jakby by³a wie¿o po liceum. Br¹zowe w³osy mia³a ci¹gniête w ciasny kok, a jej niebieskie oczy rozb³ys³y, kiedy na niego spojrza³a. Przepraszam rzek³ Indy. Mówi³em do siebie. Jaki jest najtañszy obiad? Jajka na szynce. To raczej niadanie stwierdzi³ Indy. Ale niedrogie odpar³a. Skin¹³ g³ow¹. Czekaj¹c na jedzenie wyj¹³ dziennik Baldwina. Przerzuca³ strony, a¿ znalaz³ miejsce, w którym zesz³ej nocy przerwa³ lekturê. W ostatnim zapisie, jaki czyta³, Baldwin i jego ludzie stanêli w obliczu mierci, gdy¿ statek z zapasami nie przyp³yn¹³ do ich bazy. Baldwin wyp³yn¹³ wiêc po pomoc na pok³adzie Plutona. 28 czerwca 1902 roku. Kiepska pogoda i wzburzone morze. Wskazania kompasu s¹ niemal bezu¿yteczne tak daleko na pó³noc, a nieba nie widaæ na tyle, bymy mogli ustaliæ nasz¹ pozycjê. Wyznaczy³em kurs na wyspê Ellesmere, kieruj¹c siê jedynie przeczuciem. ¯ywnoci jest coraz mniej. Nadchodzi potê¿ny sztorm. 58
28 czerwca, uzupe³nienie. Rozpêta³ siê sztorm i Pluton solidnie oberwa³. Maszt run¹³ i kad³ub nabiera wody. Dwóch ludzi zmiot³o za burtê. Zosta³o nas czterech. Wylewamy wodê i modlimy siê. Obawiam siê, ¿e Reynolds postrada³ zmys³y. 29 czerwca 1902 roku. Zagubieni na morzu. Po³atalimy nasz¹ ³upinkê jak tylko moglimy najlepiej i teraz nasz los spoczywa wy³¹cznie w rêkach Opatrznoci. Dryfujemy z pr¹dem. Reynolds, biedaczysko, bredzi jak w malignie. Bylimy zmuszeni zwi¹zaæ mu rêce i nogi, by nie wyrz¹dzi³ krzywdy nam ani sobie. 1 lipca 1902 roku. Co ciekawe, pr¹d zwiêkszy³ szybkoæ. Pojawi³ siê lód. Jednak¿e niebo nadal nie przejani³o siê na tyle, bymy mogli okreliæ nasze po³o¿enie. Reynolds przegryz³ wiêzy, wypad³ za burtê i uton¹³ zanim spostrzeglimy, ¿e zdo³a³ siê uwolniæ. Niech Bóg zmi³uje siê nad jego dusz¹. 2 lipca 1902 roku. P³yniemy z pr¹dem coraz szybciej i spotykamy na swej drodze coraz wiêcej lodu. Uda³o nam siê poszerzyæ jad³ospis o kilka ryb. Poza tym od czasu do czasu spotykamy ptaki prawdopodobnie mewy co jest zdecydowanie niezwyk³e w tym klimacie. Z pewnoci¹ dobijemy do brzegu, je¿eli tylko nasz ma³y Pluton wytrzyma. 3 lipca 1902 roku. Nadal pod¹¿amy z pr¹dem. Na horyzoncie widaæ ciemn¹ plamê mo¿e to byæ sta³y l¹d albo pas stoj¹cych nisko chmur. Przy braku wiat³a s³onecznego niepodobna to okreliæ. Klimat jest zaskakuj¹co umiarkowany, chocia¿ gruba warstwa chmur wci¹¿ zas³ania nam niebo. 4 lipca 1902 roku. Dzieñ Niepodleg³oci. Zbli¿amy siê do l¹du. Dziwna fala zmywa nas do zatoki otoczonej czarnymi, wulkanicznymi klifami. Ten brzeg nie jest mi znajomy. Nie jest to wyspa Ellesmere ani Ziemia Franciszka Józefa. Przypomina skaliste wybrze¿a Islandii, ale to niemo¿liwe, bymy w tak krótkim czasie przebyli tak znaczn¹ odleg³oæ. I w odró¿nieniu od prawdziwych terenów podbiegunowych, które s¹ tylko ogromnymi masami lodu unosz¹cego siê na niemal zamarzniêtym morzu, wybrze¿e, jakie mamy teraz przed oczami, jest solidnie osadzone na skorupie ziemskiej. Czy to mo¿liwe, aby to by³ biegun? Lub te¿ nieznany dotychczas omielê siê przypuszczaæ kontynent? Nied³ugo bêdziemy mieli okazjê z bliska 59
obejrzeæ ten tajemniczy rejon. Nieuchronnie znosi nas na zdradziecko wygl¹daj¹ce g³azy, którymi naszpikowana jest zatoka. 5 lipca 1902 roku. Nasz statek roztrzaska³ siê na kawa³ki na ska³ach. Wszyscy cz³onkowie za³ogi ponieli mieræ oprócz mnie. Wola³bym zgin¹æ razem z innymi, ale Bóg zrz¹dzi³ inaczej. Opatrznoæ zadecydowa³a, ¿e muszê jeszcze pocierpieæ. Zosta³em rozbitkiem na ponurym i skalistym nieznanym l¹dzie, nie przypominaj¹cym niczego, z czym siê dotychczas zetkn¹³em w Arktyce. Uda³o mi siê uratowaæ z wraku karabin, pó³ pude³ka nabojów, parê ubrañ i nó¿. Nie mam innego wyjcia, jak tylko opuciæ ten niegocinny brzeg i ruszyæ w g³¹b l¹du w poszukiwaniu po¿ywienia. Do zatoki wpada rzeka a w³aciwie, co zadziwiaj¹ce, p³ynie w g³¹b l¹du od zatoki i ona pos³u¿y mi za przewodnika, tak jak kiedy dawnym podró¿nikom. Uzupe³nienie: znalaz³em dowody, ¿e nie jestem tu pierwszym gociem. Natkn¹³em siê na po¿ó³k³y ludzki szkielet przycupniêty pod osobliwym kamiennym obeliskiem. S¹dz¹c po tarczy i toporze le¿¹cych przy szcz¹tkach, ten staro¿ytny podró¿nik by³ wikingiem. Na jego kocistej piersi znalaz³em kryszta³ nawleczony na przegni³y sznurek. Schowa³em tê osobliw¹ rzecz do kieszeni. Sam obelisk ma mniej wiêcej metr wysokoci i oprócz runicznego opisu mitycznej krainy zwanej Thule zawiera ostrze¿enie w jêzyku staroangielskim: Jestem wszystkimi barwami i ¿adn¹. Wspak mnie u³o¿ysz, a wszystko przepad³o. Nie mam pojêcia, co oznacza to ostrze¿enie, lecz czy opis Thule wiadczy o tym, ¿e znalaz³em siê w jakiej odleg³ej czêci Islandii? Przes¹dy wikingów na bok; nie mam wyboru, jak tylko iæ dalej w g³¹b l¹du. 6 lipca 1902 roku. Sukces! Zastrzeli³em dzi niedwiedzia polarnego i zjad³em kilka porcji surowego miêsa. Mimo ¿e mam krzemieñ i stal, nie znalaz³em nic, co nadawa³oby siê na podpa³kê. Jeszcze nigdy stek mi tak nie smakowa³. Podobno to niebezpieczne, gdy cywilizowani ludzie jedz¹ miêso niedwiedzia polarnego, ale wolê zaryzykowaæ chorobê ni¿ pewn¹ mieræ g³odow¹. Dziêki upolowaniu niedwiedzia nie tylko nape³ni³ siê mój ¿o³¹dek: potwierdzi³y siê tak¿e moje podejrzenia, ¿e wyl¹dowa³em nie na Islandii, lecz gdzie na dalekiej pó³nocy. 9 lipca 1902 roku. Niebo przejani³o siê z dramatycznym rezultatem, pozwalaj¹c zorzy polarnej rozb³ysn¹æ niczym pokaz fajerwerków. Gwiazdy s¹ równie¿ widoczne, ale niestety przybory niezbêdne do okrelenia po³o¿enia (sekstans i mapy nieba) przepad³y razem 60
z Plutonem. Jedyn¹ wskazówk¹ jest dla mnie Gwiazda Polarna. Gdyby nie obola³e cz³onki i odciski, mia³bym powa¿ne podejrzenia, ¿e odszed³em ze wiata ¿ywych. Jak to mo¿liwe, by nie obowi¹zywa³y tu prawa natury? Tajemnicza rzeka nadal p³ynie w g³¹b l¹du poprzez piekielny krajobraz, prowadz¹c mnie coraz bli¿ej najwy¿szego ze szczytów wulkanicznych widocznych na horyzoncie. Szczyt spowija md³a, czerwona powiata. Ku w³asnemu zdumieniu odkry³em, ¿e kryszta³ mojego skandynawskiego poprzednika osobliwie wieci, kiedy ustawiæ go w kierunku szczytu góry. Kelnerka przynios³a Indyemu jedzenie. Podziêkowa³ jej, prze³kn¹³ parê kêsów, wyjrza³ przez okno. Wysz³o s³oñce i nieg zacz¹³ zmieniaæ siê w brejê. Us³ysza³ szczekanie psów. Przed kinem profesor Rand zagania³ swoich artystów do autobusu, którym mieli wyruszyæ na miejsce nastêpnego wystêpu. Brn¹cy przez nieg czarny pontiac zatrzyma³ siê przed po³o¿onym naprzeciw bankiem. Kiedy wysiad³o z niego dwóch mê¿czyzn w ciemnych garniturach, Jones spostrzeg³, ¿e wy¿szy z nich mia³ przewieszony przez lew¹ rêkê p³aszcz. Indy umiechn¹³ siê. Dryblas przeklina³, bo wdepn¹³ w dziurê i lodowata woda wla³a mu siê do butów. 15 lipca 1902 roku. Albo postrada³em zmys³y, albo ogl¹dam najwspanialszy z cudów wiata natury. Chocia¿ wydaje siê to niemo¿liwe, rzeka najwyraniej p³ynie teraz pod górê, w kierunku dymi¹cego szczytu. Oprócz tego wydaje siê, ¿e sto¿ek wsysa równie¿ do swego wnêtrza zorzê polarn¹, niby skrz¹cy siê niebiañski potok. Có¿ mo¿e oznaczaæ to zadziwiaj¹ce zjawisko? 17 lipca 1902 roku. Po spêdzeniu wiêkszoci minionych siedemdziesiêciu dwóch godzin na wspinaczce, jestem wyczerpany i obola³y, ale prawie dotar³em na szczyt. Kryszta³ wikinga niemal iskrzy od jakiego rodzaju energii. Jestem przekonany, ¿e przyjdzie mi umrzeæ w tym opuszczonym, ale jak¿e piêknym miejscu, jednak¿e ciekawoæ pcha mnie naprzód. Przed mierci¹ pragnê zanurzyæ siê w blasku niebiañskiego wodospadu. 19 lipca 1902 roku. Jestem na Wierzcho³ku wiata. We wnêtrzu sto¿ka znajduje siê tr¹ba wiruj¹cej wody i energii atmosferycznej, zstêpuj¹ca w trzewia ziemi. Wyje niestrudzony wicher. B³yskawica trzeszczy i strzela wewn¹trz sztormu niczym iskry gigantycznych zimnych 61
ogni. A co najdziwniejsze, spostrzeg³em wykonan¹ najprawdopodobniej przez cz³owieka cie¿kê prowadz¹c¹ w dó³, do serca wiru. Ciekawe, co tam siê dzieje po drugiej stronie ulicy zagadnê³a kelnerka. Jej lewa rêka spoczywa³a na biodrze a prawa dzier¿y³a paruj¹cy czajnik z kaw¹. Indy niechêtnie podniós³ wzrok znad dziennika. Proszê? W banku doda³a. Ten facet jako dziwnie siê zachowuje. Indy powêdrowa³ wzrokiem ku przeciwnej stronie ulicy. Wy¿szy z dwóch mê¿czyzn, którzy wysiedli z pontiaca, wierci³ siê nerwowo na ostatnim stopniu przed bankiem, wci¹¿ trzymaj¹c p³aszcz na lewym ramieniu. Z drugiej strony ulicy zbli¿a³ siê robi¹cy obchód policjant. Nie wiem powiedzia³ Indy. Mo¿e to napad za¿artowa³a kelnerka. Nie mia³abym nic przeciwko, gdyby odpalili mi trochê forsy. Hej, panie przystojny, co nie tak z jedzeniem? S³ucham? Jedzenie powtórzy³a kelnerka. Prawie pan go nie tkn¹³. Co z nim nie tak? Nie, nie zapewni³ j¹ Indy. Jest w porz¹dku. Mo¿e kawy? zapyta³a. ¯yczy pan sobie dolewkê? Tak odpar³ Indy z roztargnieniem. Si³y mnie opuszczaj¹, ale postaram siê iæ dalej. Có¿ za ironia losu, ¿e najwiêksze odkrycie naukowe stulecia mo¿e przepaæ wraz ze mn¹
Nag³e odg³osy strzelaniny raptownie przerwa³y Indyemu lekturê. Wysoki mê¿czyzna stoj¹cy na najwy¿szym stopniu bankowych schodów odrzuci³ p³aszcz, ukazuj¹c pistolet maszynowy thompson z magazynkiem bêbnowym. Jego towarzysz przed chwil¹ wy³oni³ siê z banku, dwigaj¹c torbê pe³n¹ gotówki w jednej i dymi¹cy rewolwer w drugiej rêce. Kelnerka upuci³a czajnik z kaw¹ na nogê Indyego. Parzy! wrzasn¹³ Indy, odsuwaj¹c siê gwa³townie od stolika. O matko! krzyknê³a kelnerka. To Wilbur Underhill! Policjant wczo³ga³ siê pod tyln¹ o stoj¹cej nieopodal furgonetki. Wysoki gangster skierowa³ thompsona na pojazd i broñ zaczê³a terkotaæ. Samochód zakoleba³ siê na boki, jakby by³ jakim mecha62
nicznym zwierzêciem otrz¹saj¹cym siê ze szk³a i chromu. Jedna z kul odbi³a siê niczym kamyk od chodnika pod furgonetk¹, odskoczy³a od s³upa latarni i rozbi³a kawiarniane okno. Ogromny szklany sztylet wisia³ przez chwilê przy górnej krawêdzi ramy, a potem run¹³ jakby w zwolnionym tempie. Indy obróci³ g³owê dostatecznie szybko, by unikn¹æ jej utraty, ale nie doæ szybko, by uchroniæ czubek lewego ucha przed zranieniem. Kto to jest Wilbur Underhill? zapyta³, wci¹gaj¹c kelnerkê za sob¹ pod stolik. Najwiêkszy z³odziej wszech czasów odpar³a. To dlaczego nigdy o nim nie s³ysza³em? zapyta³ Indy. Bada³ ucho palcami, sprawdzaj¹c, czy nadal jest na swoim miejscu i w wiêkszoci nieuszkodzone. Pan nietutejszy, prawda? Jones siêgn¹³ na lepo po le¿¹cy na blacie dziennik. W tej samej chwili zb³¹kana kula wybi³a dziurê w stojaku na serwetki, a za ni¹ wlecia³a do kawiarni nastêpna z wyciem pi³y tarczowej i roztrzaska³a stos talerzy stoj¹cych na ladzie. Nazywaj¹ go Terror Trzech Stanów. Pewnie dlatego, ¿e tak nêdznie celuje powiedzia³ Indy, ogl¹daj¹c krew na swoich opuszkach. Ale to ekscytuj¹ce, prawda? zapyta³a. Zanim odpowiedzia³, chwyci³a klapy jego kurtki i uca³owa³a go w usta. Indy wytrzeszczy³ oczy ze zdumienia i na chwilê zapomnia³ o lataj¹cym wokó³ o³owiu. Odsun¹³ siê i otar³ szminkê mankietem. Rzadko wychodzisz z domu, co? zapyta³. Na zewn¹trz rozleg³ siê og³uszaj¹cy rumor. Gangsterzy dotarli do swojego pontiaca, ale w popiechu zderzyli siê z autobusem wioz¹cym Psi¹ Rewiê i Cyrk Profesora Randa, prosto z Harlemu na jednorazowe przedstawienie. Autobus wywróci³ siê. Przedni zderzak pontiaca zosta³ tak mocno wgnieciony, ¿e ko³a nie mog³y siê obracaæ. Gangster z rewolwerem siedzia³ nieruchomo za kierownic¹. Klakson pontiaca wy³. Profesor Rand, oszo³omiony ale ca³y, wype³z³ przez rozbit¹ przedni¹ szybê autobusu. Wysoki mê¿czyzna uzbrojony w pistolet maszynowy otworzy³ kopniêciem drzwi po stronie pasa¿era i obrzuci³ wywrócony autobus wciek³ym spojrzeniem. Uwiêzione psy skowyta³y niespokojnie. Oto co s¹dzê o twoich durnych kundlach wrzasn¹³ gangster. Podrzuci³ thompsona do ramienia i wycelowa³ w autobus. 63
O nie odezwa³a siê kelnerka. On powystrzela psy. Nie, b³agam prosi³ profesor Rand. Zamknij siê uciszy³ go gangster. Profesor ukry³ twarz w d³oniach. Gangster poci¹gn¹³ za spust, ale rozleg³ siê jedynie bezsilny trzask. Zamek pistoletu zaci¹³ siê. Tego ju¿ nadto Indy wyszed³ spod stolika i wyskoczy³ przez pust¹ ramê okienn¹ na chodnik. Ojojoj powiedzia³a kelnerka. Gangster ogl¹da³ z niedowierzaniem bezu¿yteczn¹ chwilowo broñ, podczas gdy Indy przecina³ ulicê, otrzepuj¹c ubranie z okruchów szk³a. Jest pan gliniarzem? zapyta³ gangster. Gorzej odpar³ Indy. Wielbicielem psów. Gangster chwyci³ pistolet za lufê i wywin¹³ nim niczym kijem baseballowym. Indy zrêcznie chwyci³ thompsona i wyrwa³ mu go z r¹k. Mog³e tym kogo skrzywdziæ skomentowa³. Upuci³ pistolet i poczêstowa³ gangstera w podbródek swoim najlepszym sierpowym. Dryblas wyci¹gn¹³ siê jak d³ugi na chodniku i straci³ przytomnoæ. Z kawiarni dobieg³y go oklaski kelnerki. Potem przybieg³a ona sama i obejrza³a gangstera zza ramienia Indyego. To nie Wilbur Underhill powiedzia³a. Od pocz¹tku wiedzia³am, ¿e to nie on. Wilbur nigdy by nie podniós³ rêki na ¿adne zwierzê. Tylko na ludzi. Prawdziwie humanitarna postawa rzek³ Indy. W takim razie kim jest ten tutaj? A, to tylko kuzyn Wilbura, Wally Underhill. Policjant, ukrywaj¹cy siê pod ciê¿arówk¹, zd¹¿y³ siê ju¿ spod niej wygramoliæ i w³anie zakuwa³ w kajdanki og³uszonego gangstera, który kierowa³ pontiacem. Profesor Rand uwolni³ psy z autobusu i usiad³ na rodku ulicy, podczas gdy zwierzêta k³êbi³y siê wokó³ niego. No i wszystko dobrze siê skoñczy³o powiedzia³a kelnerka, kiedy razem z Indym wraca³a do kawiarni. Niezupe³nie powiedzia³ Jones przeszukuj¹c stolik, przy którym siedzia³, gdy ca³a awantura siê zaczê³a. Dziennik Baldwina znikn¹³.
64
4. Z³oto Apaczów Góry Guadalupe Na granicy stanów Teksas i Nowy Meksyk W mroku poprzedzaj¹cym wit stary autobus ze zgrzytem zatrzyma³ siê przed Pine Springs Café w pobli¿u Prze³êczy Guadalupe. Otworzy³y siê drzwi. Kierowca, który od stu kilometrów pomrukiwa³ wymijaj¹co, kiedy Indy próbowa³ nawi¹zaæ z nim rozmowê, wypowiedzia³ jedyne s³owo, jakie dotychczas sp³ynê³o spontanicznie z jego ust. Wysiadka. Indy pozbiera³ swoje manatki i opuci³ pojazd, po czym obróci³ siê i dotkn¹³ palcem ronda kapelusza. Mi³o siê z panem rozmawia³o powiedzia³. Wy ze wschodu gadacie za wiele odpar³ kierowca. Drzwi siê zamknê³y i autobus ponownie potoczy³ siê po drodze, tej samej, po której jeszcze przed wojn¹ secesyjn¹ kursowa³ dyli¿ans Butterfield Stage. Indyego nadal bola³y stopy po nocnym pocigu, ale przynajmniej lewe ucho przesta³o krwawiæ. Zarzuci³ na ramiê swój plecak i zlustrowa³ kawiarniê. S¹dz¹c z ³uszcz¹cej siê gdzieniegdzie farby i ogólnie leciwej aparycji, budynek móg³ s³u¿yæ jako jeden z oryginalnych przystanków na linii Butterfield. Drzwi z moskitier¹ wyda³y odg³os niczym zdychaj¹cy kot, kiedy je otworzy³. Zajrza³ ostro¿nie w spowijaj¹cy wnêtrze mrok, nie maj¹c pewnoci, czy przybytek jest czynny. Nie stój pan w progu jak idiota warkn¹³ z wnêtrza kobiecy g³os. Bo mo¿esz je pan wpuciæ do rodka. Przepraszam Indy szybko zamkn¹³ za sob¹ drzwi. Nie wiedzia³em, ¿e macie tu plagê insektów. 5 Indiana Jones
65
Dobry Bo¿e, nie chodzi mi o robactwo odpar³a kobieta. Mówi³am o grzechotnikach. Trafiaj¹ siê tu spore sztuki. Herpetolodzy twierdz¹ co innego, ale ja widywa³am w okolicy trzymetrowe i d³u¿sze. O tej porze roku s¹ zwykle ospa³e, ale uwielbiaj¹ wpe³zaæ tam, gdzie jest ciep³o. Bêdê o tym pamiêta³ obieca³ Indy. Kobieta zapali³a zapa³k¹ stoj¹c¹ na kontuarze lampê naftow¹, nastêpnie umieci³a z powrotem na miejscu okopcony klosz i podkrêci³a knot. Przytulne wiat³o wy³owi³o z mroku korpulentn¹ kobietê ko³o piêædziesi¹tki. Wstaje pan z kurami powiedzia³a. Chce pan niadanie? Indy skin¹³ g³ow¹. Wiedzia³am rzek³a kobieta. To najlepsza knajpa w Pine Springs. Jedyna knajpa w Pine Springs, dok³adnie mówi¹c. Wytar³a d³oñ o fartuch i wyci¹gnê³a j¹ w stronê Indyego. Nazywam siê Bertha. A ty, skarbie? Jones. Mi³o ciê poznaæ, Jones oznajmi³a Bertha. Czego sobie ¿yczysz? S¹ jajka, a oprócz tego jajka, jajka i jajka. Jajecznica w zupe³noci mnie satysfakcjonuje odpar³ Indy. Co ciê sprowadza na to odludzie, Jones? Bertha poda³a Indyemu fili¿ankê kawy zanim zd¹¿y³ o ni¹ poprosiæ, a nastêpnie zajê³a siê wbijaniem jajek do miseczki. No có¿
Mam nadziejê, ¿e nie jeste jednym z poszukiwaczy skarbów, którzy co jaki czas przewijaj¹ siê przez tê miecinê. A to t³umoki. Wiesz, Geronimo powiedzia³, ¿e ca³e z³oto Apaczów pochodzi z tych w³anie gór, ale nigdy nie widzia³am choæby jednego samorodka. W³aciwie jestem archeologiem. To dobrze odpar³a. le znoszê obecnoæ g³upców, a tym w³anie s¹ ci wszyscy poszukiwacze skarbów. Doda³a trochê mleka i cukru i zaczê³a ubijaæ jajka trzepaczk¹. Pewnie jeste znajomym tej groto³azki z Danii, przeje¿d¿a³a têdy kilka dni temu. Jak ona siê nazywa³a? Jako tak miesznie. Tornado czy co w tym gucie. Jestem tu sam. Bertha wla³a jajka do czekaj¹cej ju¿ na nie rynienki. Zaskwiercza³y krople wody, które spad³y z krawêdzi miseczki prosto w gor¹cy t³uszcz. By³a raczej sympatyczna powiedzia³a Bertha Ale zimna jak mê¿czyzna. Co o niej s¹dzisz? 66
Nie wiem. Nie znam jej. Bo i kto móg³by znaæ tak¹ zimn¹ rybê? Moskitiera jêknê³a ponownie. Do kawiarni wszed³ zastêpca szeryfa i usiad³ na taborecie dwa miejsca dalej. Zdj¹³ swój kowbojski kapelusz, przyg³adzi³ w³osy palcami i po³o¿y³ nakrycie g³owy na kontuarze miêdzy sob¹ a Jonesem. niadanie? zapyta³a Bertha. Nie odpowiedzia³ zastêpca i potar³ oczy. Tylko kawa. Kiepsko wygl¹dasz, Buster. Znowu musia³e pracowaæ ca³¹ noc? W nocy znaleli nastêpnego rzek³ Buster. Na zachód st¹d, na skraju s³onych pól. ¯artujesz powiedzia³a Bertha. Chcia³bym odpar³ Buster. Bertha nala³a mu kawy, a potem opar³a ³okcie na blacie i przysunê³a siê bli¿ej zastêpcy. Znaleli g³owê? zapyta³a. Nie. Tak jak u ca³ej reszty stwierdzi³a Bertha z powag¹. Wyjê³a zza ucha ogryzek o³ówka, podesz³a do pustego kawa³ka ciany pod kalendarzem i doda³a kolejn¹ kreskê z dat¹ do szeciu, które ju¿ tam by³y. Indy poskroba³ siê w brodê. Jeli mo¿na zapytaæ powiedzia³ Co w³aciwie znaleziono dzi w nocy? Trupa odpar³ zastêpca. To siódmy w ci¹gu piêciu lat, od których Bertha liczy. Nie wiemy, kim s¹ zabici i nie znalelimy czaszki ¿adnego z nich. Ale wiecie, kto to robi doda³a Bertha. Nie wiemy rzuci³ szybko zastêpca szeryfa. Oczywicie, ¿e wiedz¹ poinformowa³a Indyego Bertha. S¹ po prostu zbyt uparci, ¿eby siê do tego przyznaæ, bo nie mog¹ siê z tym pogodziæ. Pogodziæ z czym? zapyta³ Indy. Z zemst¹ Johna Siedem Dêbów powiedzia³a Bertha. Albo jego ducha. Ani s³owa wiêcej przestrzeg³ zastêpca. Bo wywo³asz panikê. Buster, ile osób mieszka w Pine Springs? zapyta³a. Trzydzieci? To nie panika to zaledwie niepokój. Zastêpca szeryfa potrz¹sn¹³ g³ow¹. 67
Indy upi³ ³yk kawy. Opowiedz mi o tym poprosi³. A pewno, ¿e opowiem odpar³a Bertha. Zaczê³o siê od tego, ¿e dziecko
Chwileczkê. Buster powstrzyma³ j¹ gestem d³oni. Jak na kogo nietutejszego przejawia pan dziwne zainteresowanie t¹ makabryczn¹ histori¹. Kim pan jest? Moje zainteresowanie jest czysto akademickie powiedzia³ Indy. Jestem wyk³adowc¹ na uniwersytecie w Princeton. Nazywam siê Jones. Buster niechêtnie ucisn¹³ podan¹ d³oñ. Princeton, tak? Nie wygl¹da pan na profesora. Mia³em brata, który studiowa³ przez kilka semestrów w stanowym kolegium nauczycielskim w Kansas. Zawsze nosi³ taki myszowaty p³aszcz z futra szopa. Kiedy to by³ krzyk mody. Porozmawiajmy powa¿nie, doktorze Jones powiedzia³ zastêpca. Mam nadziejê, ¿e nie potraktuje pan zbyt serio opowieci, któr¹ zaserwuje panu Bertha. Ona jest nasz¹ miejscow¹ plotkark¹ i powiernic¹ sekretów. Bertha machnê³a lekcewa¿¹co rêk¹. Obróci³a siê, zamiesza³a jajecznicê i dola³a Indyemu kawy. John Siedem Dêbów zosta³ porzucony jako niemowlê zagai³a. Znaleziono go w szopie tu¿ za t¹ kawiarni¹, prawie dwadziecia lat temu. Nikt nie wiedzia³, sk¹d ten ch³opak siê wzi¹³ ani jak siê naprawdê nazywa³. Przy Juniper Springs mieszka³o stare ma³¿eñstwo Apaczów, Juan i Maria Siedem Dêbów. Od lat chcieli mieæ dziecko, ale w koñcu zestarzeli siê i zrezygnowali. Znalezienie ch³opca uznali za cud i zgodzili siê nim zaopiekowaæ. I dali mu na imiê John doda³ Indy. Ci Apacze stanowili dosyæ dziwn¹ parê powiedzia³a Bertha. Bardzo trzymali siê plemiennej tradycji. Nie wtr¹cali siê w cudze sprawy i oczekiwali od innych tego samego. Chyba byli dobrymi s¹siadami zauwa¿y³ Indy. Owszem odrzek³a. Tylko ¿e niektórzy ludzie twierdzili, i¿ stary Juan jest brujo, czarownikiem lub szamanem, i ¿e potrafi przeistaczaæ siê w wê¿a. Dlaczego mnie to nie dziwi? zapyta³ Indy. Otó¿ to odpar³a Bertha. Nigdy nie dowiemy siê wszystkiego o tych Apaczach. 68
A John? By³ wspania³ym dzieckiem. Kocha³ swoich przybranych rodziców i czu³ siê w górach jak w domu. Wydawa³o siê, ¿e ma jakie ciche porozumienie ze zwierzêtami. Dobrze mówiê, Buster? Nie mogê tego pamiêtaæ odezwa³ siê Buster. Ale tak fama g³osi. Rodzinie Siedem Dêbów wszystko uk³ada³o siê idealnie opowiada³a dalej Bertha. A¿ do dnia, w którym John skoñczy³ dziewiêæ lat. Do ich domu zbli¿y³o siê dwóch jedców. Kowboje z pobliskiego rancza, pijani. Domagali siê whisky, a kiedy stary Juan powiedzia³, ¿e nie maj¹, jeden z kowbojów zastrzeli³ go ot tak, jak siê zabija wê¿a. Kiedy Maria wybieg³a z domu i zobaczy³a, co siê sta³o, zastrzelili tak¿e j¹. Potem spalili dom ze szczêtem. Kim byli ci kowboje? zapyta³ Indy. Nazywali siê Jake i Jesse Cruz powiedzia³ zastêpca szeryfa. Dwaj bracia. Co sta³o siê z Johnem Siedem Dêbów? To jest w³anie niesamowite rzek³a Bertha. Mimo ¿e wszyscy s¹dzili, i¿ równie¿ zosta³ zamordowany i wrzucony do ognia, jego cia³a nigdy nie znaleziono. Wspomnij jeszcze o postrzale w gard³o. I o krzy¿yku. Racja zgodzi³a siê. Jeden z kowbojów opowiedzia³ swojemu koledze z pryczy o zabójstwie i opisa³, jak jego kompan wpakowa³ ma³emu Johnowi kulê w gard³o, kiedy ten zaatakowa³ ich gdy zobaczy³, co zrobili jego rodzicom. Powiedzia³, ¿e zostawili Johna na pewn¹ mieræ. A krzy¿yk? zapyta³ Jones. Na wiele miesiêcy przed tym strasznym wydarzeniem ojciec wystruga³ swojemu przybranemu synowi krzy¿yk z drzewa cedrowego. John nigdy go nie zdejmowa³ i mia³ go na szyi w dniu mierci swoich rodziców. Indy pokiwa³ g³ow¹. Szeryf zbada³ sprawê zabójstwa rodziny Apaczów powiedzia³ zastêpca. Chocia¿ kr¹¿y³y s³uchy, ¿e maczali w tym palce bracia Cruz, by³o za ma³o dowodów, by ich oskar¿yæ. Nie mo¿na wytoczyæ sprawy bazuj¹c na plotkach. Odnoszê wra¿enie, ¿e to jeszcze nie ca³a historia. S³usznie rzek³a Bertha. Trzy lub cztery lata po tym zajciu na pustyni znaleziono cia³a braci Cruz. Trupom brakowa³o g³ów. Odwróci³a siê, wy³o¿y³a jajecznicê na talerz, dorzuci³a kilka tostów i ziemniaków. 69
Ich cia³a odnaleziono wbite na paliki ogrodzeniowe niedaleko Juniper Springs. By³y poszarpane i wygl¹da³y koszmarnie powiedzia³a. Postawi³a talerz przed Indym. Mo¿e ketchupu? Nie, dziêkujê odpar³. Co jaki czas kto przychodzi i mówi, ¿e widzia³ w górach nagiego dzikiego cz³owieka rzek³a Bertha. To z pewnoci¹ John Siedem Dêbów. Sk¹d ta pewnoæ? zapyta³ Indy. Poniewa¿ na go³ej piersi nosi ma³y, drewniany krzy¿yk odpar³a. I ma okropn¹ bliznê na szyi. Przez to nie mo¿e mówiæ. A ten ostatni denat? zapyta³ Indy. Jeli John Siedem Dêbów pomci³ ju¿ mieræ swoich rodziców, dlaczego mia³by dalej zabijaæ? Zastêpca szeryfa wzruszy³ ramionami. Nie mamy pewnoci, ¿e to on powiedzia³. Nawet jeszcze nie zidentyfikowalimy ofiary. Wiemy tylko tyle, ¿e znaleziono wie¿e bezg³owe szcz¹tki nieznanego mê¿czyzny. Facet móg³ umrzeæ z przyczyn naturalnych, a jego g³owê mog³y zabraæ zwierzêta. Sam w to nie wierzysz, Buster skomentowa³a Bertha. Moja wersja ma wiêcej sensu ni¿ twoja prychn¹³ zastêpca. W ¿yciu. Doktor Jones ma racjê powiedzia³. Po co Siedem Dêbów mia³by dalej zabijaæ? Mo¿e po prostu opiekuje siê porz¹dnymi ludmi i stoi na stra¿y sprawiedliwoci rzek³a Bertha. Bertho powiedzia³ zastêpca za du¿o s³uchasz radia. Wywiadcz mi przys³ugê, Jones zwróci³a siê Bertha do Indyego. Kiedy bêdziesz ³azi³ po pustyni w poszukiwaniu kamieni czy skorup, czy po co tam przyjecha³e, wypatruj dzikiego nagiego mê¿czyzny. Jeli go zauwa¿ysz, popro go, by pozwoli³ zrobiæ sobie zdjêcie. Umieszczê je na cianie obok rejestru g³ów. Bêdê siê rozgl¹da³ rzek³ Indy. Proszê siê nie przepracowywaæ zakpi³ Buster. To tylko historyjka. Indy umiechn¹³ siê. Postaram siê nie straciæ dla niej g³owy powiedzia³. Indy zatrzyma³ siê pod wysok¹ agaw¹ na skraju skalistego kanionu, tak by nie by³o widaæ jego sylwetki. Nie s¹dzi³, by go ledzo70
no, ale ju¿ od kilku godzin wêdrowa³ z niemi³ym uczuciem, ¿e kto go obserwuje. Wyrwa³ z ³odygi agawy kolec i sprawdzi³ go na opuszce palca. Skrzywi³ siê z bólu. Apacze u¿ywali takich kolców do szycia, a wiele innych czêci roliny mo¿na by³o zjeæ na surowo b¹d ugotowaæ, upleæ z nich maty lub poddaæ fermentacji, by uzyskaæ tequilê a nawet mocniejsze trunki. Sam Indy niejednokrotnie u¿ywa³ agawy do prowizorycznych napraw i z przyzwyczajenia wbi³ kolec w rondo kapelusza. Przysiad³ na piêtach. Poni¿ej bi³o róde³ko zasilaj¹ce niewielki staw. Za stawem, ponad krawêdzi¹ kolejnego grzbietu górskiego, widnia³ masyw szczytu El Capitán, którego poszarpana sylwetka górowa³a nad pustyni¹ niczym ska³a Gibraltaru. Na horyzoncie gromadzi³y siê czarne chmury wró¿¹ce rych³¹ burzê. Indy zdj¹³ plecak, wydoby³ mapê, któr¹ Marcus Brody da³ mu na dworcu w Princeton jeszcze przed odjazdem poci¹gu i wysun¹³ delikatny dokument z grubej koperty. Potem zamruga³. Kropla potu wpad³a mu do prawego oka. Przetar³ oczy rêkawem skórzanej kurtki. Nastêpnie porówna³ teren, le¿¹cy przed nim, ze znakami naniesionymi dawno temu na pergamin. Jest róde³ko i góra skonstatowa³. To musi byæ tu, chocia¿ krzy¿yk niekoniecznie o tym wiadczy. To, co znalaz³ na mapie, nie przypad³o mu do gustu: by³ to zwiniêty w¹¿, który w po³udniowo-zachodnim folklorze oznacza miejsce ukrycia skarbów. Oznaczenie na mapie odnosi³o siê do szczeliny w cianie kanionu po drugiej stronie róde³ka, pêkniêcia, przez które ledwo móg³by siê przecisn¹æ cz³owiek. Indy potar³ zaroniêty podbródek, jeszcze raz obrzuci³ spojrzeniem okolicê i porówna³ j¹ z map¹. O pomy³ce nie mog³o byæ mowy. Indy z³o¿y³ mapê, wsun¹³ j¹ z powrotem do koperty i schowa³ do plecaka. Nastêpnie odtroczy³ od niego niewielk¹ ³opatkê i ruszy³ w dó³. Kiedy mija³ róde³ko le¿¹ce na dnie doliny okolonej niewysokimi wzgórzami, nadal towarzyszy³o mu uczucie, ¿e jest obserwowany. Ale z drugiej strony zawsze czu³ siê tak, kiedy mia³ zacz¹æ kopaæ. Szczelina by³a ukryta w cieniu. Z urwiska powy¿ej spad³y g³azy i wype³ni³y wejcie, tworz¹c klasyczne rumowisko. Sprawia³o ono 71
wra¿enie, jakby od dziesi¹tków lat, jeli nie d³u¿ej, nikt nie zak³óca³ spokoju tego miejsca. Stoj¹c u podnó¿a ska³y, Indy zadar³ g³owê oceniaj¹c wysokoæ, z której spad³y g³azy. Zdj¹³ nakrycie g³owy, wetkn¹³ patyk miêdzy kamienie i powiesi³ kapelusz na tak zaimprowizowanym wieszaku. Nastêpnie na³o¿y³ kask i przerzuci³ przez ramiê zwój liny. Kiedy zacz¹³ odwalaæ ³opat¹ lune kamienie, przypomnia³ sobie, co Bertha z kawiarni mówi³a o rozmiarach tutejszych grzechotników. Mia³ nadziejê, ¿e ominie go okazja potwierdzenia jej obserwacji. Na horyzoncie pojawi³a siê b³yskawica, spinaj¹c na moment niebo i ziemiê. Grzmot da³ siê s³yszeæ siedem sekund póniej rozniós³ siê dononym echem po skalistych cianach. Nadci¹ga³a burza i Indy zdawa³ sobie sprawê, ¿e wkrótce zacznie padaæ. Zwiêkszy³ tempo pracy. W ci¹gu paru minut oczyci³ wejcie na tyle, by móc wcisn¹æ siê do rodka trzymaj¹c przed sob¹ lampê karbidow¹. Szczelina rozszerza³a siê w w¹ski korytarz prowadz¹cy daleko w g³¹b wapiennego masywu. Przystanek Grzechotniki Wielkie, ani chybi mrukn¹³. Mimo odczuwanego niepokoju, nie by³ w stanie dostrzec ani, co wa¿niejsze, us³yszeæ choæby jednego wê¿a. Sapi¹c i pojêkuj¹c, przecisn¹³ tu³ów przez szczelinê i zelizgn¹³ siê niezgrabnie po rumowisku z drugiej strony. Otrzepa³ ubranie i wci¹gn¹³ za sob¹ plecak. Uniós³ lampê i obejrza³ ciany korytarza. Po prawej stronie znalaz³ wyrzebionego ¿ó³wia, którego g³owa zwrócona by³a w ciemnoæ. B³agam powiedzia³ cicho. Niech to nie bêdzie trudne. Korytarz by³ na tyle wysoki, ¿e pozwala³ siê wyprostowaæ, ale wkrótce zwêzi³ siê tak szybko, ¿e zanim Indy przeszed³ d³ugoæ jednej przecznicy, posuwa³ siê ju¿ na czworaka, a potem czo³ga³ na brzuchu. Pod³o¿e by³o dziwnie ¿³obione i wgryza³o siê w cia³o. Rowki wykona³a ludzka rêka, ale w jakim celu tego nie potrafi³ odgadn¹æ. Kiedy pe³zn¹³ po pod³odze, noski jego butów bêbni³y g³ucho na krawêdziach wy¿³obieñ. Indy popycha³ przed sob¹ lampê. Brakowa³o miejsca, by zarzuciæ plecak na ramiê, wiêc zaczepi³ go wokó³ kostki i wlók³ za sob¹. Mniej wiêcej co dwadziecia metrów znajdowa³ kolejne p³askorzeby ¿ó³wi, których g³owy kierowa³y go coraz g³êbiej w trzewia góry. Kiedy ju¿ myla³, ¿e przejcie zrobi³o siê zbyt w¹skie, korytarz zacz¹³ siê rozszerzaæ. Wkrótce móg³ posuwaæ siê znowu na czwora72
ka, potem w przysiadzie, a¿ wreszcie siê wyprostowa³. Z oddali doszed³ go odg³os spadaj¹cej wody. Z ka¿dym wdechem p³uca Indyego kosztowa³y znajomego, metalicznego smaku powietrza, które by³o d³ugo zamkniête pod ziemi¹. Zarzuci³ plecak na ramiê i przypi¹³ lampê do kasku. Tutaj pod³o¿e by³o g³adkie. Na cianie po swojej prawej rêce Indy dostrzeg³ kolejny pokrzepiaj¹cy symbol ¿ó³wia, ale po lewej zauwa¿y³ co nowego: patyczkow¹ postaæ id¹c¹ z powrotem korytarzem w kierunku wyjcia. Z tym ¿e z oczu postaci wy³azi³y wê¿e. No to wietnie powiedzia³ sam do siebie. Podj¹³ wêdrówkê ze wzmo¿on¹ czujnoci¹. Po kilku metrach natrafi³ na rozwidlenie. Na cianie po lewej widnia³ ¿ó³wi symbol, podczas gdy na prawej nie by³o nic. Kieruj¹c siê znakiem, który jak dot¹d go nie zawodzi³, poszed³ na lewo. Korytarz przez kilka metrów wiód³ w górê, aby skoñczyæ siê g³adk¹ cian¹. Na pod³odze pod cian¹ le¿a³ stos koci, szmat i wyszczerzona czaszka. Indy obejrza³ ponure szcz¹tki w sycz¹cym wietle lampy karbidowej. Trup by³ ubrany w rozk³adaj¹ce siê levisy i kraciast¹ koszulê, a wokó³ bioder mia³ pas kowbojski, który popêka³ i sparcia³ ze staroci. Kabura by³a pusta, a zardzewia³y szeciostrza³owy colt 0.45 le¿a³ na pod³odze obok wrzecionowatych koci prawej d³oni. Jedna z nóg szkieletu by³a z³amana, a w skroni czaszki widnia³ zgrabny, prawie centymetrowy otwór. Indy podniós³ rewolwer. Spróbowa³ otworzyæ bêbenek, ale ten stawia³ opór. Opuka³ rewolwer o ska³ê. Opad³y ³uski rdzy i operacja siê uda³a. Tak jak przewidywa³, we wszystkich komorach prócz tej pod kurkiem tkwi³y naboje. Przeznaczy³e tê kulê dla siebie, co? zapyta³ Indy. Nie mogê powiedzieæ, ¿ebym ciê wini³, bior¹c pod uwagê twój stan. Szkoda, bracie, ¿e nie mo¿esz mi powiedzieæ, co ci siê przydarzy³o. Po³o¿y³ rewolwer obok kocistej d³oni, a potem ostro¿nie wycofa³ siê, nie chc¹c odkryæ, jaka to pu³apka zmia¿d¿y³a kowboja i zostawi³a na pewn¹ mieræ. Cofn¹³ siê do rozwidlenia i wybra³ prawy korytarz, wiod¹cy w dó³. Dwiêk spadaj¹cej wody stawa³ siê coraz g³oniejszy. cie¿ka koñczy³a siê na pó³ce góruj¹cej nad olbrzymi¹ pieczar¹ a przynajmniej Indy mia³ takie wra¿enie, s¹dz¹c z dononego echa wodospadu. Mimo ¿e snop wiat³a rzucany przez lampê móg³ prze73
biæ siê jedynie przez kilkadziesi¹t metrów mroku, widaæ by³o odblask wiat³a na powierzchni wody znajduj¹cego siê poni¿ej zbiornika. Indy westchn¹³. Zdj¹³ linê z ramienia, wyj¹³ z plecaka m³otek i wbi³ hak w ska³ê. Przewlók³ koniec liny przez kó³ko haka, zawi¹za³ i zrzuci³ resztê zwoju w ciemnoæ. Nie zdziwi³ siê, kiedy us³ysza³ plusk. Zsun¹³ siê po linie, by potwierdziæ swoje podejrzenia: w zasiêgu wiat³a jego lampy nie dostrzeg³ solidnego gruntu. Koniec liny moczy³ siê w podziemnym jeziorze, prawdopodobnie zasilanym przez to samo róde³ko, które tworzy³o niewielki staw w dolinie; podziemne jezioro i staw le¿a³y najpewniej na tym samym poziomie, tyle ¿e jezioro by³o ukryte we wnêtrzu góry. Kiedy Indy rozpocz¹³ wspinaczkê na górê, us³ysza³ pomruk i odczu³, ¿e lina drga. Potem rozleg³ siê kolejny ryk i lina nie tyle drgnê³a, co podskoczy³a. Zadar³ g³owê do góry. Migotliwe wiat³o lampy wy³owi³o z mroku niewyran¹ sylwetkê kuguara. Oczy nale¿a³y do najwiêkszego kota, jakiego Indy w ¿yciu ogl¹da³. Zwierzê ponownie zarycza³o i uderzy³o ³ap¹ w linê. Indy podskoczy³. Wielki kot, ubawiony sytuacj¹, wyci¹gn¹³ obie ³apy poza pó³kê i z furi¹ zaatakowa³ linê, która po mniej wiêcej minucie takiego traktowania zaczê³a pêkaæ. Indy wyj¹³ webleya z kabury. Kuguar mrukn¹³ do siebie. Nie jest a¿ tak le. To po prostu du¿y kot, a ja lubiê koty. Muszê go tylko odstraszyæ, zanim wyl¹dujê przez niego w jeziorze. Wycelowa³ w sufit, ale po chwili siê rozmyli³. Kula mog³aby odbiæ siê rykoszetem i trafiæ w niego. Zamiast tego skierowa³ wiêc lufê pod k¹tem w dó³, ku wodzie. Potem zamkn¹³ oczy wydawa³o siê, ¿e to pomo¿e mu przygotowaæ siê na huk i poci¹gn¹³ za spust. Sam odg³os wystrza³u okaza³ siê niczym w porównaniu z kakofoni¹, jak¹ spowodowa³. Kuguar zarycza³ przera¿ony i pogna³ korytarzem w kierunku wyjcia. W tej samej chwili jaskinia wype³ni³a siê piskami nietoperzy. Tysi¹ce z nich pierzcha³y w mrok, piszcz¹c z przera¿enia. Kilka wpad³o na Indyego. Wskutek zderzenia zgas³ p³omieñ lampy karbidowej i Indy musia³ przytrzymaæ kask, aby go nie straciæ. Wisz¹c 74
w ciemnociach, od czasu do czasu czu³ na twarzy dotyk skórzastych skrzyde³ przelatuj¹cych obok nietoperzy. Nietoperze mrukn¹³. Nadal nie jest le. cierpiê nietoperze. To tylko skrzydlate myszy. Mo¿e nie powinienem by³ p³oszyæ kuguara. Po dziesiêciu minutach sytuacja w jaskini uspokoi³a siê na tyle, by spróbowaæ ponownie zapaliæ karbidówkê. Indy odpi¹³ masywn¹, mosiê¿n¹ lampê od kasku, potar³ wchodz¹c¹ w jej sk³ad zapalniczkê i strumieñ iskier zapali³ mieszankê acetylenowo-tlenow¹ z radosnym fukniêciem. Jest dobrze doda³ sobie otuchy, mocuj¹c lampê z powrotem do kasku. Wspi¹³ siê po linie, wdrapa³ na pó³kê i upewniwszy siê, ¿e kuguar naprawdê sobie poszed³, przeci¹³ linê poni¿ej zniszczonego odcinka. Nastêpnie wci¹gn¹³ mokry sznur, a kiedy przerzuci³ go przez ramiê, zauwa¿y³, ¿e jest on ciê¿szy i zimniejszy ni¿ przedtem. Wróci³ do rozwidlenia i ponownie zapuci³ siê w lewy korytarz. Tym razem, gdy doszed³ do lepego zau³ka, gdzie spoczywa³y szcz¹tki kowboja, dok³adniej zbada³ teren. Na g³adkiej powierzchni przed jego oczami nie znajdowa³y siê ¿adne znaki ani cechy szczególne, na ¿adnej z pozosta³ych cian zreszt¹ te¿. Pod³o¿e wygl¹da³o identycznie jak reszta korytarza. Potem Indy spojrza³ w górê. Sta³ na dnie w¹skiego komina, który prowadzi³ w ciemnoæ. Kole powiedzia³ Indy pocieszaj¹co do martwego kowboja ty tutaj spad³e. Prze³o¿y³ plecak na pier i poprawi³ na ramieniu zwój liny. Ostro¿nie przesun¹³ szcz¹tki kowboja. Wspar³ plecy o jedn¹ ze cian, stopy o przeciwn¹ i zacz¹³ mozolnie posuwaæ siê w górê komina. ciany by³y g³adkie i gdzieniegdzie liskie, wiêc musia³ zachowaæ ostro¿noæ. Oprócz tego im wy¿ej wchodzi³, tym bardziej oddala³y siê od siebie. To, co zaczê³o siê jako dosyæ wygodna i ³atwa wspinaczka, wkrótce przerodzi³o siê w mozolny i niebezpieczny sprawdzian gibkoci i koordynacji ruchów. Jeden fa³szywy krok móg³ zakoñczyæ siê szeciometrowym upadkiem. Kiedy ju¿ ciany zdawa³y siê zbyt oddalone od siebie, by móg³ posuwaæ siê wy¿ej, natrafi³ na uchwyt dla d³oni wykuty w skale za jego plecami. Poszuka³ wy¿ej kolejnego i znalaz³. Ostro¿nie obróci³ siê, wbi³ palce we wg³êbienia i zacz¹³ wspinaæ siê wy¿ej. Dwanacie metrów nad miejscem, z którego wyruszy³, komin zakoñczy³ siê kolejnym bocznym przejciem. Indy przerzuci³ plecak ponad krawêdzi¹ do wnêtrza korytarza, a nastêpnie podci¹gn¹³ siê 75
sam. Na pod³o¿u widnia³ symbol ¿ó³wia, którego g³owa skierowana by³a w g³¹b góry. W porz¹dku. Indy wsta³ i otrzepa³ spodnie i kurtkê na ³okciach z kurzu. Dotar³em a¿ tutaj. Nadal jestem w grze. Zarzuci³ plecak na jedno ramiê, ale kiedy ju¿ mia³ uczyniæ pierwszy krok, zamar³. W kurzu, który zebra³ siê na pod³odze korytarza, przy krawêdzi szybu, spostrzeg³ lad bosej ludzkiej stopy. Palce by³y skierowane w jego stronê. Spojrza³ przelotnie w stronê wylotu szybu, potem w dó³ korytarza ku zdaj¹cej siê go zapraszaæ ciemnoci. Przykucn¹³ i dotkn¹³ palcem kurzu, a nastêpnie roztar³ czerwon¹, przypominaj¹c¹ piasek substancjê miêdzy kciukiem i palcem wskazuj¹cym. Mo¿e mieæ z tysi¹c lat powiedzia³ do siebie ale równie dobrze móg³ zostaæ zrobiony dzi rano. Jaka jest prawda? Otrzepa³ palce i wyprostowa³ siê. Istnieje tylko jeden sposób, aby siê przekonaæ wymrucza³. Dalej w korytarzu by³o mniej kurzu i brak ladów, a za jedynego przewodnika s³u¿y³y mu rozmieszczone co jaki czas symbole ¿ó³wia, ponaglaj¹ce go do dalszej wêdrówki. Od krawêdzi szybu zacz¹³ liczyæ kroki, i chocia¿ przemierzy³ odleg³oæ mniejsz¹ ni¿ po³owa boiska pi³karskiego, duszna atmosfera sprawia³a, ¿e czu³ siê tak, jakby dotar³ do samego serca góry. Szum wody ponownie stawa³ siê coraz g³oniejszy. Po wykonaniu dziewiêædziesi¹tego siódmego kroku zatrzyma³ siê. Korytarz rozszerza³ siê w niewielk¹, naturaln¹ jaskiniê i koñczy³ migocz¹cym wodospadem, którego woda p³ynê³a do góry. Potok wydobywa³ siê na podobieñstwo gejzeru ze zbiornika w pod³o¿u i wydawa³ siê znikaæ w sklepieniu. Indy sta³ przez chwilê oniemia³y. Potem wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku wody i jego palce natrafi³y na zimny, pó³przezroczysty kalcyt. Przez stulecia minera³ pod¹¿a³ z nurtem, formuj¹c misterne fa³dy prawdziwego wodospadu. Poza zasiêgiem jego palców, pod warstewk¹ kalcytu, woda nadal p³ynê³a, ale z powodu sta³ego strumienia b¹belków powietrza wydawa³a siê przeæ ku górze. Jednak spada³a w kierunku podyktowanym przez grawitacjê, to tylko pêcherzyki powietrza w niej zawarte d¹¿y³y ku górze zgodnie z prawami fizyki. Indy zgadywa³, ¿e woda przep³ywa³a przez tak wiele warstw porowatego wapienia, i¿ zosta³a na³adowana powietrzem niczym mechanicznie wentylowana woda w akwarium. 76
Obejrza³ formacjê w poszukiwaniu przejcia przez ni¹ lub obok niej i jego oczekiwania potwierdzi³y siê, kiedy za jedn¹ z kalcytowych fa³d odnalaz³ niewielki otwór tu¿ przy pod³o¿u. Ukl¹k³ i zbada³ go, ale musia³ trzymaæ lampê pod tak niewygodnym k¹tem, ¿e prawie nic nie widzia³. Popchn¹³ karbidówkê przodem i przecisn¹³ g³owê oraz ramiona przez otwór. Nastêpnie musia³ skrêciæ biodra, by przepchn¹æ tak¿e nogi. ciany przejcia by³y zimne i wilgotne. Korytarz najpierw bieg³ prosto, lecz wkrótce zacz¹³ wiæ siê pod wariackimi k¹tami przez ska³ê. W trakcie pokonywania szczególnie ostrego zakrêtu plecak Indyego zaklinowa³ siê miêdzy jego plecami a cian¹, a próby poluzowania go spe³z³y na niczym. Sarkaj¹c, przesun¹³ webleya na biodrze i z wielkim trudem odwróci³ siê na wznak. Przepchn¹³ plecak, ale teraz le¿a³ na ³opatkach. Pokona³ w ten sposób kilka metrów, a¿ poczu³ pulsuj¹c¹ w skroniach krew i nagle zda³ sobie sprawê, ¿e jego g³owa znajduje siê ni¿ej ni¿ jego nogi. Im dalej siê posuwa³, tym k¹t nachylenia stawa³ siê ostrzejszy. ¯o³¹dek dos³ownie podszed³ mu do gard³a, kiedy zda³ sobie sprawê z tego, ¿e ju¿ nie mo¿e siê cofn¹æ. Wi³ siê niczym robak próbuj¹c wróciæ, ale k¹t by³ zbyt stromy, a on posuwa³ siê w z³ym kierunku. Przez chwilê wyobrazi³ sobie, jak nastêpne pokolenie odkrywców znajduje szkielet zaklinowany w w¹skim przejciu. Najm¹drzejszy z groto³azów obejrzy rozk³adaj¹c¹ siê skórzan¹ kurtkê, zardzewia³¹ broñ i popêkany bicz, potem pokiwa ze smutkiem g³ow¹ i zwróci siê do pozosta³ych: Biedaczysko nie wiedzia³, ¿e wpakowa³ siê w pu³apkê, dopóki nie sta³o siê za póno. Szarpn¹³ siê mocniej. Nie by³ to fortunny pomys³. Kask wraz z przyczepion¹ do niego lamp¹ karbidow¹ spad³ mu z g³owy. Indy próbowa³ go ³apaæ, ale nie by³ w stanie oswobodziæ ramion. Kask zsun¹³ siê w dó³ chodnika, owietlaj¹c kolejne jego fragmenty niczym reflektor lokomotywy jad¹cej przez tunel, zanim wiate³ko nie znik³o z pola widzenia jakie trzydzieci metrów dalej. Indy zmusi³ siê do zachowania spokoju. Nie mia³ wyboru, móg³ jedynie posuwaæ siê naprzód. Posuwa³ siê centymetr po centymetrze, na ³okciach i kolanach. Kiedy spadek zrobi³ siê jeszcze bardziej stromy, zacz¹³ siê zsuwaæ. Przycisn¹³ nogi do cian tunelu, by zmniejszyæ prêdkoæ. Kiedy dotar³ na miejsce, w którym znikn¹³ jego kask, b³yskawicznie odkry³ 77
przyczynê owego znikniêcia: przejcie skrêca³o w dó³, przechodz¹c w kolejny komin, a Indy zanurkowa³ weñ g³ow¹ naprzód. Spad³ z wysokoci trzech metrów. Os³abi³ nieco upadek przedramionami i wyl¹dowa³ tu¿ obok swego kasku w pok³adzie czerwonej gliny. Kask le¿a³ odwrócony, ale karbidówka nadal p³onê³a, i to, co Indy ujrza³ w jej migotliwym wietle, zapar³o mu dech w piersiach. Pomieszczenie by³o wype³nione z³otem. Na skalnej pó³ce pod cian¹ le¿a³y kupki b³yszcz¹cych samorodków, niektóre wielkoci w³oskich orzechów. Tu i ówdzie znajdowa³y siê kopczyki kwarcu i nawet z daleka Indy widzia³ grube ¿y³y z³ota przebiegaj¹ce przez kryszta³y. By³y te¿ stosy z³otych sztab, odlane przez konkwistadorów na krótko po ich przybyciu do Nowego wiata i spl¹drowaniu go. Widzia³ stosy hiszpañskiego uzbrojenia, g³ównie he³my i napierniki, oraz kilka ciê¿kich mieczy. Dostrzeg³ równie¿ trzy kufry firmy Wells Fargo, z³oty kielich mszalny wysadzany drogimi kamieniami oraz d³ugi ³añcuch wykonany ze z³otych ogniw. Na rodku pomieszczenia znajdowa³a siê potê¿na kalcytowa formacja, któr¹ natura ukszta³towa³a na podobieñstwo o³tarza ofiarnego. Na o³tarzu znajdowa³ siê starannie skonstruowany z ludzkich czaszek kr¹g, opasuj¹cy stos bi¿uterii i starych z³otych monet. Ze rodka tego stosu wysuwa³ sw¹ trójk¹tn¹ g³owê rekordowych rozmiarów grzechotnik oczywicie wypchany, co Indy odnotowa³ nie bez ulgi. W¹¿ i czaszki osobliwie migota³y w wietle lampy. Posypano je z³otym py³em. Indy naliczy³ trzynacie czaszek, i chocia¿ wiêkszoæ z nich po¿ó³k³a i skrusza³a ze staroci, kilka lni³o przera¿aj¹c¹ biel¹. Jedn¹ z czaszek, bielsz¹ od pozosta³ych, pokrywa³a czarna skorupa, która bez w¹tpienia by³a zaschniêt¹ krwi¹. Indy powoli obraca³ siê w miejscu, zahipnotyzowany iloci¹ bogactwa i niemal spodziewa³ siê ujrzeæ nagiego dzikusa zamierzaj¹cego siê mieczem na jego g³owê. W jaskini znajdowa³o siê wiêcej z³ota ni¿ mog³oby pochodziæ z miejscowych gór. Ka¿dy okres minionego piêæsetlecia w dziejach USA mia³ tu swoje materialne odzwierciedlenie. Indyemu zakrêci³o siê w g³owie. Nie z powodu wartoci przedmiotów, ale kryj¹cej siê za nimi nieopowiedzianej historii. Ile istnieñ ludzkich poch³onê³a walka o ta78
kie bogactwo, i ile rozdzia³ów w ksi¹¿kach historycznych trzeba bêdzie zmieniæ, by zrobiæ miejsce dla zawartoci tej wspania³ej komnaty? Indy zapragn¹³ wydobyæ notes i o³ówek i zrobiæ szybki spis zawartoci jaskini, postawiæ pierwszy krok na d³ugiej drodze do jej zbadania, ale wiedzia³, ¿e nie wolno mu tego czyniæ. Czu³ siê tu intruzem, najemnikiem, z³odziejem; mo¿e i by³a to uzasadniona kradzie¿, ale jednak kradzie¿. Istnienie jaskini musi na razie pozostaæ tajemnic¹. Nie chodzi³o jedynie o to, ¿e Indy nie ¿yczy³ sobie, by wypytywano go o tê konkretn¹ ekspedycjê; pragn¹³ równie¿ ochroniæ jaskiniê. Podejrzewa³, ¿e nadal jest ona u¿ywana przez Apaczów jako magazyn lub przynajmniej, s¹dz¹c z najwie¿szego dodatku do kalcytowego o³tarza, nadal pozostaje strze¿ona. W przysz³oci pomieszczenie to zapewne bêdzie nale¿eæ do historii, ale Indy wiedzia³, ¿e na razie powinno ono pozostaæ wy³¹czn¹ w³asnoci¹ Apaczów. Cen¹ za jego milczenie mia³y staæ siê trzy sztaby ¿ó³tego kruszcu. Wzi¹³ je z najbli¿szego stosu hiszpañskiego z³ota. Z ich oznaczeñ dowiedzia³ siê, ¿e zosta³y odlane daleko st¹d i to mia³o utrudniæ wytropienie ich w tej jaskini w Górach Guadalupe. Zacz¹³ szukaæ wyjcia. Wskazówki udzieli³y oczywicie lady stóp odciniête w glinianym pod³o¿u. Wygl¹da³y identycznie jak ten, który odkry³ wczeniej w korytarzu. Lawirowa³y miêdzy stosami kosztownoci, obok kalcytowego o³tarza i wiod³y do wyjcia po drugiej stronie. Indy zatrzyma³ siê i po raz ostatni ogarn¹³ wzrokiem z³ot¹ komnatê, jakby chcia³ j¹ utrwaliæ w pamiêci. Przechodz¹c przez próg nadal ogl¹da³ siê za siebie. Gdy tylko nast¹pi³ na staro¿ytny drewniany kaseton w pod³odze i us³ysza³ mro¿¹ce krew w ¿y³ach klik! uruchamianego mechanizmu, zrozumia³, ¿e powinien by³ patrzeæ pod nogi. Run¹³ w mrok w potoku kurzu i skalnych okruchów, przez które omal siê nie udusi³. Potem z g³onym pluskiem wyl¹dowa³ w podziemnym jeziorze. W zetkniêciu z zimn¹ wod¹ Indy odruchowo wci¹gn¹³ powietrze do p³uc, zanim jego g³owa zniknê³a pod powierzchni¹. Sztaby z³ota, ciê¿kie niczym o³owiane ciê¿arki, ci¹gnê³y go na dno. Ton¹c, walczy³ z paskami plecaka i kask ze zgaszon¹ lamp¹ spad³ mu z g³owy, ale mia³ teraz inne zmartwienia. Kiedy zdo³a³ wydostaæ lewe ramiê, dotkn¹³ kolanami skalistego dna. Teraz, skoro nie miota³ siê ju¿ w wodzie, ³atwiej mu by³o uporaæ siê z potencjalnie zabójczym 79
obci¹¿eniem. Zdj¹³ plecak z prawego ramienia, ale nie wyda³ go na pastwê mrocznych wód. Trzymaj¹c mocno jeden z pasków w prawej d³oni, lew¹ odnalaz³ koniec liny. Przewlók³ linê przez pasek i zawi¹za³ j¹. P³uca zaczyna³y pulsowaæ bólem, ale Indy powiedzia³ sobie, ¿e zaszed³ ju¿ zbyt daleko, ¿eby teraz porzuciæ z³oto. Spokojnie odnalaz³ drugi koniec liny i wetkn¹³ go za pas. Nastêpnie wyj¹³ webleya z kabury i na olep wcisn¹³ go do plecaka, zanim odepchn¹³ siê mocno od dna, p³yn¹c ku powierzchni. Ze stosunkowo ³agodnego nacisku wody na bêbenki Indy wywnioskowa³, ¿e jezioro nie mia³o wiêcej ni¿ szeæ metrów g³êbokoci. Jednak¿e wyp³yniêcie na powierzchniê z pokonywaniem oporu liny sprawi³o, ¿e wydawa³o siê, jakby mia³o trzydzieci. Przebiwszy taflê instynktownie odrzuci³ g³owê do ty³u, by oczyciæ oczy z wody, ale przy braku wiat³a nie móg³ niczego dostrzec w jaskini. Obra³ kierunek i zacz¹³ p³yn¹æ, maj¹c nadziejê, ¿e nie wybra³ najd³u¿szej drogi przez jezioro. Wkrótce jego golenie otar³y siê o skaliste dno i stan¹³ na p³ycinie. Po omacku przyci¹gn¹³ do siebie ciê¿ki plecak, zwijaj¹c jednoczenie linê. Zarzuci³ sznur i plecak na ramiê, po czym pomaca³ biodro w poszukiwaniu bicza. Nadal tam by³. Przetrz¹sn¹³ kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mog³oby mu daæ odrobinê wiat³a. Ale nie mia³ nawet zapalniczki; poniewa¿ nie pali³, nigdy nie wyrobi³ sobie nawyku noszenia jej ze sob¹. Karbidówka posiada³a w³asny krzemieñ, wiêc nie potrzebowa³ zabieraæ dodatkowo niczego innego. W plecaku mia³ zapa³ki, ale one oczywicie zamok³y. I, pomyla³ Indy, prawdopodobnie nie by³a to jedyna rzecz zniszczona przez wodê. Kur
tyna powiedzia³. W normalnych okolicznociach u¿y³by mocniejszego s³owa, ale skrajne okolicznoci zawsze czyni³y go nieco ostro¿niejszym w sprawach jêzyka, na wypadek, gdyby mia³o to jakie znaczenie. Indy w jaki sposób wiedzia³, ¿e tak jest. Co ja powiem Marcusowi? zastanawia³ siê g³ono. Potem: No có¿, pod warunkiem, ¿e nadarzy siê okazja, aby powiedzieæ mu cokolwiek. Jeli siê st¹d nie wydostanê, nie bêdê musia³ zawracaæ sobie tym g³owy, ale to raczej ekstremalny sposób na unikniêcie przekazania przyjacielowi z³ych wieci. Indy zawaha³ siê. Rozmowa z samym sob¹ by³a sposobem na obni¿enie napiêcia. Stanowi³a równie¿ dobry sposób na oszacowanie poziomu w³asnego niepokoju, poniewa¿ nauczy³ siê nigdy ³atwo nie przyznawaæ na80
wet przed samym sob¹ do w³asnych obaw, szczególnie gdy sytuacja wymaga³a dzia³ania, a nie refleksji. Zrobi³ kilka kroków do przodu i potkn¹³ siê. Przez chwilê siedzia³ w wodzie, rozgl¹daj¹c siê têpo woko³o; nadal nie chcia³ pogodziæ siê z tym, ¿e oczy na nic siê tu nie przydaj¹. Hej! krzykn¹³. Dwiêk jego g³osu powróci³ do niego chrapliwym echem z kilku kierunków naraz, jednak nie podpowiedzia³o mu to w ¿aden sposób, który z nich ma obraæ. Wytê¿y³ s³uch. Gdzie na granicy s³yszalnoci wychwyci³ szept padaj¹cego deszczu. Potem, nieco wyraniej, ³oskot grzmotu. Zamkn¹³ oczy i zacz¹³ obracaæ g³owê na boki jak sowa, próbuj¹c zlokalizowaæ ród³o znajomego dwiêku. Koncentrowa³ siê tak mocno, ¿e dwiêk wydawa³ siê istnieæ w jego g³owie, niczym trójwymiarowy przedmiot posiadaj¹cy barwê i kszta³t: deszcz by³ b³êkitny i przypomina³ mg³ê, podczas gdy grom mia³ postaæ pomarañczowych zygzaków. Kiedy obraca³ g³owê na lewo, odg³os zamiera³, lecz gdy zwraca³ siê w drug¹ stronê, dwiêk i kolory ros³y a¿ do osi¹gniêcia maksimum w momencie, gdy jego nos skierowany by³ pod k¹tem czterdziestu piêciu stopni na prawo. Indy wsta³ i z nadal zamkniêtymi oczami zacz¹³ powoli iæ w kierunku, z którego dochodzi³ odg³os deszczu. Nie spieszy³ siê, gdy¿ nie chcia³ potkn¹æ siê o kamieñ i z³amaæ nogê. Za ka¿dym razem sprawdza³ pod³o¿e, zanim powierzy³ mu ca³y swój ciê¿ar. Nie chcia³ wpaæ w rozpadlinê i zabiæ siê. Jednak¿e ca³y czas zachowywa³ w mylach obraz deszczu. Pokona³ w ten sposób nastêpne piêædziesi¹t metrów, co jaki czas obijaj¹c sobie golenie o niewidzialne otoczaki. Za ka¿dym razem zatrzymywa³ siê na chwilê, a¿ ból mija³, i ponownie podejmowa³ obrany kurs. Mimo ¿e by³ to bolesny i powolny proces, pod koniec ka¿dej powtórki cyklu odg³os deszczu stawa³ siê coraz wyraniejszy. Godzinê póniej na drodze stanê³a mu ciana. Mia³ pewnoæ, i¿ szed³ w dobrym kierunku i ¿e przeszkoda nie jest lit¹ ska³¹, lecz prawdopodobnie pó³k¹. Jednak¿e nie potrafi³ dosiêgn¹æ jej koñcami palców. Rozwin¹³ bat i machn¹³ nim do góry, sprawdzaj¹c wysokoæ bariery. Bicz przez chwilê wisia³, dopóki jego w³asny ciê¿ar nie ci¹gn¹³ go leniwie w dó³, owijaj¹c wokó³ g³owy i ramienia Indyego. Aha powiedzia³ z satysfakcj¹. 6 Indiana Jones
81
Kilkoma delikatnymi ruchami wyprostowa³ bat na pod³o¿u za sob¹, po czym energicznie strzeli³ nim w ciemnoæ. Koniec bicza owin¹³ siê wokó³ podstawy stalagmitu. Indy kilkakrotnie sprawdzi³ wytrzyma³oæ tej prowizorycznej kotwiczki, a nastêpnie wspi¹³ siê na samych rêkach trzy metry w górê. Rzemienie trzeszcza³y i jêcza³y w protecie, ale nie puci³y. Kiedy wreszcie wgramoli³ siê na pó³kê, zosta³ nagrodzony widokiem igie³ki wiat³a migocz¹cej na przeciwnym koñcu tunelu. Deszcz s³ychaæ tu by³o g³oniej, zreszt¹ nie tylko deszcz; do³¹czy³ siê do niego odg³os pêdz¹cej wody. Indy zwin¹³ bicz i przez chwilê odpoczywa³ na kolanach, wpatruj¹c siê w wiate³ko. Jak to dobrze, ¿e na zewn¹trz jest nadal widno stwierdzi³. Jednak¿e promyk wiat³a zdawa³ siê tañczyæ, ko³ysaæ na boki, podrywaæ ku górze i ponownie osuwaæ w dó³. Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹ i spojrza³ ponownie. wiate³ko znowu sprawia³o wra¿enie, jakby siê porusza³o. Autokineza powiedzia³ do siebie Indy. Zjawisko wzrokowe, w którym stacjonarne wiat³o wydaje siê poruszaæ samorzutnie. Z pewnoci¹ w³anie dowiadczam tego fenomenu. Pozbiera³ swoje rzeczy, z trudem stan¹³ na nogi i zacz¹³ ostro¿nie posuwaæ siê w kierunku wiat³a, które nadal siê huta³o, jakby by³o niesion¹ przez kogo latarni¹. Halo! czyj g³os rozniós³ siê echem po korytarzu. Panie Jones, jest pan tam? Indy stan¹³ jak wryty. Tak! odpowiedzia³. Tutaj! Nie jest pan ranny? Nie! W takim razie proszê tu szybko przyjæ! zawo³a³ g³os. Grozi nam niebezpieczeñstwo. Nie mam lampy! odkrzykn¹³ Indy. Nie ma czasu do stracenia. Niech pan robi co mo¿e. Ruszy³ szybko do przodu, macaj¹c przed sob¹ drogê. Po chwili zbli¿y³ siê do wiat³a na tyle, by dostrzec przy jego blasku pod³o¿e i ciany tunelu oraz niewyran¹ sylwetkê. Wtedy uderzy³ g³ow¹ o niski strop, jednoczenie trac¹c grunt pod nogami i wpadaj¹c po pachy w dziurê w pod³o¿u. Próbowa³ siê z niej wydostaæ, ale jego prawe ramiê by³o zbyt ciasno przyciniête do cia³a. 82
Utkn¹³em! zawo³a³. Niech pan siê trzyma! odpowiedzia³ g³os. wiat³o w podskokach zaczê³o zbli¿aæ siê w jego kierunku. Wkrótce postaæ postawi³a latarniê na ziemi i para silnych, opalonych ramion chwyci³a go za paski plecaka. Indy zosta³ jednym ruchem wydobyty z dziury i postawiony na nogach. Dziêkujê powiedzia³. Kiedy jego ratownik podniós³ latarniê i promieñ wiat³a przelotnie zagra³ na jego postaci, Indy spostrzeg³ burzê blond w³osów i figurê, która, chocia¿ odziana w d¿ins i flanelê, niezaprzeczalnie nale¿a³a do kobiety. Kobieta wyrwa³o siê Indyemu. Nie ma czasu na rozmowy odpar³a. Rozleg³ siê gwa³towny rumor, jakby kto nagle spuci³ wodê w gigantycznej toalecie. Zza pleców Indyego doszed³ ³oskot popychanych si³¹ wody g³azów, uderzaj¹cych o ciany korytarza. Kobieta z³apa³a go za rêkê i razem ruszyli w kierunku wyjcia. W miejscu, które dla niego niczym siê nie ró¿ni³o od reszty tunelu, znalaz³a otwór w sklepieniu i wci¹gnê³a go za sob¹ na górê. Pod nimi pop³yn¹³ z ha³asem potok wody, b³ota i ¿wiru. B³yskawiczny przybór powiedzia³a kobieta. Uratowa³a mi pani ¿ycie rzek³ Indy. Nonsens odpar³a, odgarniaj¹c niepokorne kosmyki w³osów z niebieskich oczu. Sam siê pan uratowa³. Ja tylko wskaza³am panu drogê. Ale kim pani jest? zapyta³ Indy. Sk¹d zna pani moje nazwisko? I sk¹d pani wiedzia³a, ¿e tu jestem? Wy, Amerykanie szydzi³a kobieta zawsze zadajecie bezczelne pytania. A jeszcze jestemy w lesie, jak mawiaj¹ pañscy ziomkowie. Pani jest t¹ duñsk¹ groto³azk¹ Indy wreszcie skojarzy³ osobê. Wspomina³a o pani Bertha z kawiarni. Wolê, kiedy nazywa siê mnie speleologiem powiedzia³a. Groto³azka brzmi nieco groteskowo, nie uwa¿a pan? Jak jaka mieszkaj¹ca pod ziemi¹ wariatka. Proszê, to chyba nale¿y do pana. Wydoby³a zza pasa jego kapelusz. By³ mokry od deszczu i bezlitonie zmia¿d¿ony. Wisia³ na kiju na zewn¹trz wyjani³a. Od tego czasu zaczê³am pana szukaæ. Nazywam siê Ulla Tornaes. Z podpisu, który znalaz³am wewn¹trz kapelusza wnioskujê, ¿e pan jest Jones. To pañskie nazwisko, prawda? 83
Prawda Indy wyprostowa³ kapelusz, staraj¹c siê nadaæ mu sensowny kszta³t. Potem wcisn¹³ go na g³owê. Bardzo dziêkujê. Chodmy powiedzia³a schylaj¹c g³owê, gdy¿ korytarz robi³ siê ni¿szy. Czeka nas jeszcze jedno wyzwanie, zanim bêdziemy wolni. Apacze mówi¹, ¿e tych jaskiñ strzeg¹ gnie¿d¿¹ce siê w skalnych szczelinach grzechotniki. Teraz jestem sk³onna przyznaæ im racjê. Ile skarbów zdo³a³ pan zabraæ, panie Jones? Doktorze Jones sprostowa³ Indy z rozdra¿nieniem. Jest pan lekarzem? Nie, wyk³adowc¹ na uniwersytecie. Ale sk¹d
Pañski plecak wygl¹da na niezwykle ciê¿ki wyjani³a. Poza tym najwyraniej nie chcia³ siê pan z nim rozstaæ nawet wtedy, kiedy mog³o to pana kosztowaæ ¿ycie. Czy bogactwo tak wiele dla pana znaczy? Nie odpar³ Indy. Czo³ga³ siê w lad za ni¹. Przynajmniej nie bogactwo samo w sobie. Wzi¹³em jedynie to, czego potrzebowa³em. Pañskie potrzeby musz¹ byæ doæ wygórowane powiedzia³a. Apacze mawiaj¹, ¿e jeli kto ma czyste serce, przejdzie próbê zwyciêsko. Czy pan ma czyste serce, panie Jones? Dotarli do miejsca, w którym w pod³odze tunelu by³y wy¿³obione rowki. Z t¹ ró¿nic¹, ¿e teraz wyda³y siê Indyemu dziwne w dotyku ciep³e i suche, a ponadto od czasu do czasu porusza³y siê. Proszê na chwilê powieciæ tu latarni¹ poprosi³ Indy. Jest tu co dziwnego. Lepiej siê nie zatrzymywaæ, panie Jones odpar³a. Musimy iæ naprzód. Nie mo¿emy zawróciæ. Indy czo³ga³ siê dalej. Kiedy korytarz ponownie siê rozszerzy³ i Indy z niego wychyn¹³, kobieta powieci³a latarni¹ do ty³u. wiat³o odbi³o siê w dziesi¹tkach gadzich oczu, czemu towarzyszy³ chór ostrzegawczych grzechotów. Wê¿e wyszepta³ Indy. S³owo to z najwy¿szym trudem przesz³o mu przez gard³o. Gratulujê rzek³a kobieta. Przeszed³ pan próbê. Nie s¹dzi³am, ¿e siê to panu uda. Wierzy pani w te stare przes¹dy? zapyta³ Indy, staraj¹c siê wygl¹daæ na odwa¿nego. Zawieci³a mu latarni¹ w twarz. W takim razie niech pan to wyjani odpar³a. 84
Wdrapa³a siê na rumowisko, przecisnê³a przez szczelinê i przeci¹gnê³a na otwartej przestrzeni jak kot. Indy poszed³ w jej lady. Nadal pada³o, ale najgorsza czêæ burzy ju¿ minê³a. Z wnêtrza jaskini dochodzi³ ³oskot pêkaj¹cych ska³. S¹dzê, ¿e to koniec jaskini skarbów odezwa³a siê kobieta. A przynajmniej wejcia, które pan znalaz³. Co chyba na jedno wychodzi. Indy westchn¹³ wyczerpany. Gdybym nie natknê³a siê na pañski kapelusz i nie zda³a sobie sprawy, ¿e pan bezmylnie zszed³ do jaskiñ, lekcewa¿¹c grobê burzy i gwa³townego przyboru wody, móg³by pan nadal tam tkwiæ. W charakterze permanentnego rezydenta, jak szkielety i wê¿e. Urwa³a i popatrzy³a na niego uwa¿nie. Chwileczkê zastanawia³a siê g³ono. Nie jest pan przypadkiem tym s³ynnym archeologiem Indianapolis Jonesem? Nie odpowiedzia³ Indy. Nazywam siê
Oczywicie rzek³a. Pomyli³am siê. Jest pan zwyczajnym poszukiwaczem skarbów.
85
5. Opowieci o duchach
Proszê pos³uchaæ doszed³ do g³osu Indy. Jestem Indiana Jones, a nie Indianapolis. Oczywicie odpar³a. A jak nazywaj¹ pana przyjaciele? Indy. Ale pani mo¿e siê do mnie zwracaæ doktorze Jones. Wola³abym tak robiæ rzuci³a mu przez ramiê. Je¿eli, jak pan twierdzi, jest pan rzeczywicie doktorem. Mo¿e pan to udowodniæ? Nie mam zwyczaju woziæ ze sob¹ dyplomu. Szkoda odrzek³a. W takim razie pozostanê przy panu Jonesie. Kobieta prowadzi³a podczas ¿mudnego piêciokilometrowego marszu przez nierówny teren ku góruj¹cej nad Bell Canyon wy¿ynie. Kiedy dotarli do skromnego obozowiska, sk³adaj¹cego siê z p³óciennego namiotu, prostych przyborów kuchennych i kamiennego paleniska, promieñ wiat³a s³onecznego przebi³ siê przez chmury i krajobraz zamigota³, jakby to diamenty, a nie krople deszczu zrosi³y niewielk¹ dolinê. Zadziwiaj¹ce odezwa³a siê kobieta jak tu szybko mijaj¹ burze. I jak dok³adnie potrafi¹ przemoczyæ ubranie Indy usiad³ na g³azie i dokona³ oglêdzin swojego kapelusza. Wyg³adza³ zdeformowan¹ masê palcami. S¹dzi pani, ¿e mój kapelusz kiedykolwiek odzyska swój dawny kszta³t? Prawdziwe szczêcie, ¿e uszed³ pan z ¿yciem, a martwi siê pan o takie g³upstwa? zapyta³a z niedowierzaniem. 86
To by³ bardzo ³adny kapelusz powiedzia³ ze smutkiem Indy. Potem doda³: Przepraszam. Naprawdê jestem bardzo wdziêczny, ¿e wesz³a pani za mn¹ i wyci¹gnê³a mnie stamt¹d. Dziêkujê. By³o to intryguj¹ce wyzwanie. Kobieta zaczê³a rozsznurowywaæ buty. Nie wiedzia³am, czy znajdê pana w porê
przerwa³a. To znaczy, nie ma za co. Poza tym, wygl¹da³o na to, ¿e dobrze pan sobie radzi³, kiedy pana znalaz³am. Indy od³o¿y³ kapelusz. Sk¹d pani pochodzi? Z Kopenhagi. Co pani¹ sprowadza na po³udniowy zachód Ameryki? Kras odrzek³a, wskazuj¹c butem poszarpany krajobraz woko³o. Ten wspania³y, ods³oniêty kras kryje w sobie sieæ jaskiñ ci¹gn¹cych siê st¹d a¿ do Kentucky. Sk¹d pani to wie? zapyta³ Indy. Odpowiedzia³a umiechem na to uczniowskie pytanie. Panie Jones upomnia³a go. Odkrywamy ryby jaskiniowe. Racja powiedzia³ Indy. A zatem jest pani naukowcem? Nie odpar³a z wymuszonym umiechem. Jestem poszukiwaczk¹ przygód, panie Jones, badaczem. Tylko ¿e zamiast ³atw¹ do ustalenia topografi¹ powierzchni ziemi, interesujê siê nieznanym l¹dem pod naszymi stopami. Jasne rzek³ Indy. Nie zabrzmia³o to szczerze. Rzadko spotykam takie surowe, zdecydowane kobiety wyzna³ Indy. Tak? Ulla odgarnê³a blond w³osy z twarzy, po czym ci¹gnê³a mokr¹ skarpetkê z g³onym chlap! S¹dzi³am, ¿e nieczêsto spotyka pan kogokolwiek, obojêtne jakiej p³ci, kto by by³ tak silny, pewny siebie i uzdolniony jak ja. No có¿, owszem przyzna³ Indy. Nie wspominaj¹c o skromnoci. Czuje siê pan zagro¿ony, panie Jones? Indy rozemia³ siê. Szkoda powiedzia³a rozpinaj¹c pas. Mia³am nadziejê, ¿e bêdzie siê pan czu³ choæ odrobinê zagro¿ony. W koñcu wszyscy moi przyjaciele w Danii czêsto mawiaj¹, ¿e mój jawny brak skromnoci przypomina im tego s³ynnego archeologa Indianapolis Jonesa, o którym pisuj¹ w gazetach. Czyli mnie Indy szturchn¹³ kciukiem we w³asn¹ pier. Indianê Jonesa. 87
Obrzuci³a go zimnym, obojêtnym spojrzeniem. Chyba powinienem siê czuæ dowartociowany mrukn¹³ Indy. Powiadomiê pana odpar³a kiedy powinien pan osi¹gn¹æ ten szczêliwy stan umys³u. Zdjê³a pas i jej poplamione b³otem d¿insy opad³y, ukazuj¹c po³y mêskiej flanelowej koszuli. Co pani robi? zapyta³. Zdejmujê te przemoczone rzeczy, oczywicie powiedzia³a wychodz¹c z d¿insów. Ach, ci¹gle zapominam, jacy wy Amerykanie potraficie byæ pruderyjni w takich sprawach. Przepraszam rzek³ Indy. Odwróci³ siê, ale nie móg³ nie zauwa¿yæ, jak opalone i zgrabne s¹ jej nogi. Ja po prostu
Niech pan nie przeprasza. Westchnê³a, podci¹gaj¹c mokre spodnie i uda³a siê w kierunku namiotu. Zatrzyma³a siê przy wejciu. Jestem naturystk¹, wiêc zwykle nie zastanawiam siê nad takimi rzeczami. Ale rozumiem, ¿e móg³by pan poczuæ siê niezrêcznie, wiêc uszanujê pañskie prowincjonalne ¿yczenia. Jak to mówi¹, kiedy wejdziesz miêdzy wrony
Klapa namiotu opad³a. Widzia³em wiele wron skomentowa³ Indy i ¿adna z nich nie kraka³a tak, jak pani. Klapa ponownie siê unios³a. Ulla rzuci³a mu rêcznik. Zamiast traciæ energiê na wymylanie dowcipów zasugerowa³a móg³by pan poszukaæ jakich suchych ga³êzi na ognisko. Powinien pan wysuszyæ ubranie, a ja chêtnie napi³abym siê kawy. Wszystkie potrzebne rzeczy znajdzie pan w zestawie kuchennym. Indy wlepi³ w ni¹ wzrok. Umie pan chyba zaparzyæ kawê, co? zapyta³a przekornie. Kiedy s³oñce schowa³o siê na zachodzie, Indy szczelniej owin¹³ koc wokó³ ramion i upi³ ³yk kawy z blaszanego kubka. Skromny posi³ek z³o¿ony z fasoli i suszonego miêsa nieco go udobrucha³, ale nadal drêczy³o go to, ¿e Ulla nie wierzy³a, i¿ naprawdê jest Indian¹ Jonesem; prawdziwy Jones, jak to ujê³a, nie by³by na tyle têpy, ¿eby siê zgubiæ w jaskini. Ulla siedzia³a nieopodal, czesz¹c swoje blond w³osy i mrucza³a zadowolona pod nosem. W pewnej chwili przerwa³a i szerokim gestem objê³a horyzont wokó³ nich. To wszystko powiedzia³a znajdowa³o siê kiedy pod wod¹. 88
Wiem odpar³ Indy. W naszej geologicznej przesz³oci, w okresie permu, tereny te pokrywa³o rozleg³e tropikalne morze, a te góry tworzy³y ogromn¹ wapienn¹ rafê koralow¹, podobn¹ do Florida Keys* rzek³a. Ten kanion by³ ongi podmorskim rowem, a formacje, które tu widzimy, wyrzebi³y fale w ci¹gu milionów lat. Póniej Indy podj¹³ w¹tek wody opad³y i ca³a równina zosta³a wypchniêta do góry przez trzêsienia ziemi. Lasy, które zachowa³y siê w najwy¿szych partiach Gór Guadalupe, powsta³y jeszcze podczas epoki lodowcowej w plejstocenie i do dzisiaj pozosta³y praktycznie nie zmienione. Ironia losu zaduma³a siê Ulla. Wszystko to jest elementem gigantycznej uk³adanki, jej fragmenty zaczynamy zaledwie dostrzegaæ. Nikt nie wie, jak daleko naprawdê rozci¹gaj¹ siê te jaskinie. Po³¹czenie miêdzy Górami Guadalupe i Kentucky mo¿e stanowiæ tylko ich skromn¹ czêæ. Z tego, co wiemy, ca³a ziemia mo¿e byæ poprzecinana takimi po³¹czonymi jaskiniami. Indy umiechn¹³ siê. Myli pan, ¿e zwariowa³am, prawda? Nie odpar³ Indy. Mylê, ¿e jest pani fantastk¹. Ziemia to ¿ywa istota, panie Jones. Ulla nachyli³a siê, wspieraj¹c d³onie o grunt. Ska³y pod nami wydaj¹ siê nam martwe jedynie ze wzglêdu na nasz krótki ¿ywot i równie ograniczon¹ wyobraniê. Ale pod moimi d³oñmi pulsuje ¿ycie, choæby nawet uderzenia serca ziemi dzieli³ tysi¹c lat. Deszcz, który nas dzi przemoczy³, to ¿yciodajna krew tej planety. Wapieñ jest nieustannie wymywany przez wodê. Staje siê ona lekko kwasowa podczas podró¿y przez atmosferê ziemsk¹ i stopniowo wyp³ukuje kras, tworz¹c nowe arterie i ¿y³y. My nazywamy je jaskiniami i zapadlinami. Maj¹ one swój cel, odprowadzaj¹ wodê, której ziemia nie jest w stanie wch³on¹æ. Dlatego w³anie tak niebezpieczne by³o zejcie do jaskiñ przed burz¹. S¹dzi³em, ¿e zd¹¿ê przed deszczem broni³ siê Indy. Gdybym zdecydowa³ siê czekaæ, móg³bym zbadaæ te jaskinie dopiero po wielu dniach je¿eli w ogóle. Co za ró¿nica dzieñ czy tydzieñ zw³oki? zapyta³a. Albo nawet i rok? Tak siê panu spieszy do bogactw albo do mierci? Indy przyci¹gn¹³ ku sobie plecak i wyj¹³ jedn¹ ze z³otych sztab. Przy wietle ogniska zbada³ znaki mennicze. * £añcuch wysp koralowych w USA, ci¹gn¹cy siê od po³udniowego krañca pó³wyspu Floryda w kierunku po³udniowo-wschodnim (przyp. t³um.).
89
Warto by³o nara¿aæ ¿ycie dla tego z³ota? zapyta³a. Nie odrzek³ Indy. Ale dla tego, co reprezentuje, byæ mo¿e. A có¿ to takiego? Proszê spojrzeæ. Wskaza³ palcem rz¹d pieczêci i znaków. Pani mnie nazywa z³odziejem, podczas gdy to z³oto pierwotnie ukradli Hiszpanie, najprawdopodobniej Inkom z Peru. Inkowie mogli je wydrzeæ samej ziemi, ale bardziej prawdopodobne jest, ¿e uzyskali je od innych szczepów, w charakterze ³upów lub trybutu. Bóg jeden wie, jak wiele bezcennych dzie³ sztuki prekolumbijskiej zosta³o stopionych, by uformowaæ tê sztabê. Ten znak informuje nas, ¿e Hiszpanie odlewali sztaby w Mexico City w szesnastym wieku. Jest tu nazwisko kapitana, któremu powierzono zadanie przetransportowania z³ota z Mexico City do Hiszpanii Don Pedro Juan Garcia. Gdzie po drodze kapitan zawiód³ pok³adane w nim oczekiwania, albo trac¹c towar na rzecz bandytów, albo bior¹c nogi za pas wraz z czêci¹ skarbu. A tu jest ostrze¿enie dodane przez koció³, ¿e z³oto jest w³asnoci¹ Boga i Króla, i ¿e mo¿e je przenosiæ jedynie katolik, który niedawno przyst¹pi³ do spowiedzi, natomiast ognie piekielne oczekuj¹ ka¿dego próbuj¹cego po³o¿yæ na nim ³apy poganina. Jest pan poganinem? Nie. Cholera powiedzia³a Ulla. Myla³am, ¿e tak. A pani? zapyta³ Indy. Naturalnie odrzek³a. Oddajê czeæ s³oñcu. Oraz, w pewne dni tygodnia, Asom. Czyli Pradawnym przet³umaczy³ Indy bogom skandynawskim. Dok³adnie tak. W³aciwie nie wierzê, by mnie s³yszeli podjê³a w¹tek. Ale dla mnie ma to tyle samo sensu co bycie protestantem, katolikiem czy muzu³maninem. Przynajmniej nie zabijam ludzi, którzy siê ze mn¹ nie zgadzaj¹. To niewielki postêp mrukn¹³ Indy. Proszê kontynuowaæ swoj¹ opowieæ powiedzia³a. Sk¹d tu, w górach, wziê³o siê z³oto? O to trzeba by zapytaæ z³ota odpar³ Indy. By³o wielokrotnie kradzione. Wreszcie znalaz³o siê w posiadaniu Apaczów, którzy ukryli je tu, by nie wpad³o w rêce Europejczyków. Dopóki nie zosta³o ponownie skradzione zauwa¿y³a Ulla. A co pan zrobi z pañskim bogactwem, panie Jones? Czego pragnie pan w g³êbi serca? Du¿ego domu? Mo¿e posiad³oci? Z dziesi¹tka90
mi s³u¿¹cych, którzy bêd¹ robili panu kawê i mówili: Tak, panie Jones, natychmiast, panie Jones? A co, chcia³aby pani udzia³? Absolutnie nie. Wydawa³a siê zszokowana samym pomys³em. To z³oto jest splamione krwi¹ i nie chcê mieæ z nim nic wspólnego. Jedynie g³upiec móg³by s¹dziæ, ¿e uczyni go ono szczêliwym. W takim razie jestem g³upcem przyzna³ który próbuje kupiæ sobie cud. O czym pan mówi? Nie chcê na ten temat rozmawiaæ Indy w³o¿y³ sztabê z powrotem do plecaka. Dlaczego? Przywyk³em do ryzyka powiedzia³. Przewa¿nie po to, bym móg³ przez chwilê potrzymaæ w d³oni jaki b³yszcz¹cy fragment historii, a potem umieciæ go w muzeum, aby inni ludzie równie¿ mogli zachwyciæ siê nim tak, jak ja, gdy go po raz pierwszy ujrza³em. A czym siê ró¿ni ten konkretny przypadek? Tym razem to sprawa osobista wyjani³. Zni¿y³em siê do poziomu Belloqów tego wiata. Co to jest Belloq? Szczególny rodzaj ma³ego potwora powiedzia³ Indy. Z t¹ ró¿nic¹, ¿e to, co on robi dla pieniêdzy, ja robiê z zami³owania. Nie rozumiem. Powiedzia³em, ¿e nie chcê o tym rozmawiaæ. Proszê. To d³uga historia, i nie jestem pewien, czy opowiedzia³bym j¹ nawet przyjacielowi. Pani raczej nie bardzo mnie lubi. Przysunê³a siê bli¿ej i po³o¿y³a mu d³oñ na ramieniu. Nie wiem, czy mo¿emy zostaæ przyjació³mi rzek³a ale teraz, gdy rozmawiamy, zdecydowanie mniej pana nie lubiê. Proszê, jeli czuje pan choæ odrobinê wdziêcznoci dla mnie za wyci¹gniêcie pana z tej dziury, niech pan mi opowie co wiêcej. wiat zna tak niewiele dobrych historii o mi³oci, ¿e nie powinien pan utrzymywaæ swojej w ukryciu. Indy odchrz¹kn¹³. Sk¹d pani wie, ¿e jest taka dobra? zapyta³. Mi³oæ odnaleziona i utracona to przecie¿ doæ oklepana piewka. Spotyka to królów i biedaków z t¹ sam¹ zadziwiaj¹c¹ regularnoci¹. Proszê mi zaufaæ rzek³a. I opowiadaæ dalej. Indy zamkn¹³ oczy. Czu³ siê tak, jakby mia³ zaraz wyrwaæ z piersi swoje bij¹ce serce i pokazaæ je Ulli. Opowiedzia³ jej, jak g³êboko 91
w d¿ungli Hondurasu Brytyjskiego, w zagubionym miecie Cozán, znalaz³ czaszkê zrobion¹ z kryszta³u. Zosta³a wykonana z najczystszego kwarcu na wzór kobiecej czaszki, przepiêknie ukszta³towana. By³ to przedmiot kultu, który jakie zaginione pokolenie musia³o czciæ jako jednoczenie inspiruj¹ce i przera¿aj¹ce. Ci¹¿y³a na niej kl¹twa, jak to zwykle siê zdarza w przypadkach takich skarbów. Jednak¿e ta kl¹twa by³a bardziej diaboliczna ni¿ pozosta³e: znalazca czaszki nie mia³ umrzeæ, lecz zabiæ to, co kocha ponad wszystko. A co pan kocha ponad wszystko? Nie co, lecz kogo skorygowa³ Indy. Nazywa siê Alecia Dunstin. Ma rude w³osy i niebieskie oczy. Jest jasnowidzem. Jej brata, alchemika, faszyci schwytali w nadziei przemienienia o³owiu w z³oto. Umar³a? Prze¿y³a, ale nie dziêki mnie rzek³ Indy. Ja nie s³u¿y³em jej zdrowiu. Zachorowa³a? Omal nie spowodowa³em jej mierci powiedzia³ Indy. Kiedy bylimy razem, dzia³y siê osobliwe rzeczy, zwykle jakie usi³owanie zabójstwa. Im bardziej stawalimy siê sobie bliscy, tym by³o gorzej. Plan transmutacji o³owiu w z³oto w koñcu spali³ na panewce. Jej brat zgin¹³, podobnie jak wielu innych. Ona prze¿y³a, ale otar³a siê o mieræ. To przewa¿y³o szalê. Ju¿ od d³u¿szego czasu jej nie widzia³em. Gdzie ona teraz jest? Nie wiem powiedzia³ Indy. Przypuszczalnie nadal w Anglii. Nie utrzymujemy ze sob¹ kontaktu. A czaszka? zapyta³a Ulla. Zaginê³a odpar³ Indy. Po tym, jak mi j¹ skradziono, przesz³a przez wiele r¹k, a póniej zatonê³a razem z niemieck¹ ³odzi¹ podwodn¹. Jednak¿e znajdowa³a siê w wodoszczelnym pojemniku, który móg³ wyp³yn¹æ na powierzchniê i podryfowaæ z pr¹dem. Nikt nie wie, gdzie ona jest? Kto wie rzek³ Indy. A ten kto, kto twierdzi, ¿e wie, powie, ale za odpowiedni¹ cenê zgad³a Ulla. Zatem z³oto ma byæ zap³at¹ za informacjê, by móg³ pan zlokalizowaæ czaszkê i odnieæ j¹ z powrotem do d¿ungli z nadziej¹ zdjêcia kl¹twy? Tak odpar³ Indy. 92
Jeli kto wie, gdzie jest czaszka, dlaczego sam jej nie odnajdzie? zapyta³a. Poniewa¿ to wi¹za³oby siê z wystawieniem do wiatru nazistów, którzy ju¿ raz mu za ni¹ zap³acili powiedzia³ Indy. Bezpieczniej dla niego sprzedaæ tê informacjê mnie, ¿ebym to ja nadstawia³ karku. Ulla milcza³a przez chwilê. To brzmi doæ nieprawdopodobnie
Nie musi mi pani wierzyæ rzek³ Indy. Ogieñ obozowiska tañczy³ w oczach Ulli, gdy zmaga³a siê w mylach z opowieci¹ Indyego. Ta Angielka powiedzia³a miêkko. Czy wy
Czy kochalimy siê ze sob¹? zapyta³ Indy. Nie. Mo¿e to zabrzmi irracjonalnie, ale chyba tylko dziêki temu ona nadal ¿yje. To smutne stwierdzi³a Ulla. Ale pana problem nie jest wyj¹tkowy. Seks i mieræ czêsto s¹ powi¹zane ze sob¹ w mitologii, podobnie jak w przypadkach choroby psychicznej. S¹dzi pani, ¿e zwariowa³em? Nie odpowiedzia³a ostro¿nie ale wielu ludzi borykaj¹cych siê z podobnymi problemami zareagowa³o pozytywnie na terapiê. Nie potrzebujê psychiatry rzek³ Indy. Oczywicie, ¿e nie powiedzia³a Ulla. I nie ma pan problemów z rzeczywistoci¹. Jest pan s³ynnym Indianapolis Jonesem, który w przerwach miêdzy odkrywaniem zaginionych miast i walk¹ z faszyzmem boryka siê z kl¹tw¹, gro¿¹c¹ zabiciem jego prawdziwej mi³oci. Kiedy pani tak to ujmuje rzek³ Indy istotnie brzmi to jak szaleñstwo. Wiêc o co panu chodzi, panie Jones? Mog³aby siê pani przynajmniej zwracaæ do mnie per doktorze Jones! No w³anie powiedzia³a Ulla. Indy skoczy³ na równe nogi. Mam tego serdecznie dosyæ owiadczy³, owi¹zuj¹c koc wokó³ bioder i zacz¹³ zbieraæ swoje nadal wilgotne ubrania z patyków po drugiej stronie ogniska. Dziêki za uratowanie mi ¿ycia, siostrzyczko, ale jeli zostanê tu jeszcze chwilê, to naprawdê zwariujê. Proszê usi¹æ powiedzia³a spokojnie Ulla. Nie zaprotestowa³ Indy. Skoñczy³a siê moja cierpliwoæ. Proszê usi¹æ, panie Jones powtórzy³a. Nie widzi pan, ¿e nie jestemy sami? 93
Indy zamar³. Na krawêdzi zasiêgu wiat³a ogniska sta³ uzbrojony mê¿czyzna. By³ wysoki i mia³ szerokie bary, strzechê czarnych w³osów na g³owie, a wiêkszoæ jego twarzy skrywa³a siê pod brod¹ gêst¹ i spl¹tan¹ jak krzew czarnej porzeczki. Broñ okaza³a siê starym jednostrza³owym karabinem, jakiego farmerzy czasem u¿ywali do zabijania lisów, a jego lufa by³a zniszczona i skorodowana. K³ótnia kochanków? mrukn¹³ mê¿czyzna. Jak d³ugo pan tu jest? zapyta³ Indy. Doæ d³ugo, by us³yszeæ co trzeba wycharcza³ mê¿czyzna. Doæ d³ugo, by us³yszeæ, jak rozmawiacie o z³ocie. Trzymajcie rêce na widoku. O z³ocie? fa³szywie zdziwi³ siê Indy. Niech pan nie k³amie powiedzia³a Ulla. To nie przystoi. Poza tym on najwyraniej zna prawdê. Mo¿e pan jest gotów oddaæ ¿ycie za swoje cenne z³oto, ale ja nie. Indyemu rêce opad³y. W górê r¹czki ostrzeg³ mê¿czyzna. Ona ma racjê. Mogê zabiæ was oboje. Kim pan jest? zapyta³ Indy. Nie wygl¹da mi pan na mordercê. Mylisz siê powiedzia³ podnios³ym g³osem mê¿czyzna. Prze³ama³em pewn¹ mentaln¹ granicê, jakbym nie by³ ju¿ cz³owiekiem, ale jakim zwierzêciem. O to w ¿yciu chodzi, czy nie? Straci³em czterdzieci trzy lata, zanim zrozumia³em, ¿e ¿ycie rz¹dzi siê prawem d¿ungli: zjeæ lub samemu zostaæ zjedzonym. Chyba nie jest a¿ tak le zaryzykowa³ stwierdzenie Indy. Mo¿emy siê jako dogadaæ. Wy, miastowi, zawsze chcecie siê dogadywaæ, co? zapyta³ mê¿czyzna z odraz¹ w g³osie. Moj¹ farmê zagarn¹³ piach i bank. ¯ona uciek³a z jednym takim z miasta, który dostarczy³ mi papiery. No to powiedzia³em, do diab³a z tym, jadê na zachód. Wyda³em ostatniego centa na ¿a³osn¹ namiastkê samochodu, jak¹ wcisn¹³ mi w Tulsie jeden miejski farmazon zapewniaj¹c, ¿e dojadê ni¹ do Kalifornii. Wóz rozkraczy³ siê trzy dni póniej w Nowym Meksyku. Skrzynia biegów by³a wype³niona trocinami, by rozwalone biegi nie zgrzyta³y, dopóki nie wyjadê ze stanu. Od tego czasu zacz¹³em siê b³¹kaæ, a w ka¿dym miecie, do którego przyszed³em, mieszczuchy mówili mi, ¿e ich prawo zakazuje w³óczêgostwa. Wiêc od tego czasu ¿yjê z darów natury, a na jej wikcie nie mo¿na siê utuczyæ. I co masz mi do zaproponowania, mieszczuchu? 94
Mia³ pan trochê pecha powiedzia³ Indy, nadal trzymaj¹c rêce w górze. Mo¿e jednak od³o¿y pan tê pukawkê, przek¹si co i omówimy sytuacjê? Niczego nie bêdê omawia³ rzek³ mê¿czyzna. Opuci³ nieco lufê rozgl¹daj¹c siê w ciemnociach. Poza tym, to miejsce mnie przera¿a wyszepta³ niemal. Pe³no tu grzechotników, panter i duchów. Duchów Indian, jak s¹dzê. Zabilimy ich wielu w tych stronach. Jest pan religijny? zapyta³ Indy. A co to ma do rzeczy? warkn¹³ mê¿czyzna. W takim razie czytuje pan Bibliê, tak? Oczywicie, ¿e czyta³em Bibliê odpar³. Zatem wie pan, do czego Bóg u¿ywa pustyni powiedzia³ Indy. Poddaje na niej próbie ludzkie serca. W³anie to w tej chwili robi z panem. To pañska próba. Bujda. Tak? zapyta³ Indy. Ma pan racjê co do jednego. Istotnie posiadamy z³oto. Jest w tym plecaku. Poka¿ je, Ulla. Ulla otworzy³a plecak i wyjê³a jedn¹ ze sztab. A niech to odezwa³ siê mê¿czyzna. Jak ¿yjê, nie widzia³em nigdy tyle z³ota. Co ja gadam? Prawie w ogóle nie widzia³em z³ota. To uczyni³oby pana bogaczem. Móg³bym znowu sypiaæ w prawdziwym ³ó¿ku zaduma³ siê mê¿czyzna. Z pociel¹. I jadaæ rano niadania. Stek i jaja. A potem pójæ do sklepu i kupiæ sobie nowy garnitur. To wszystko jest mo¿liwe zgodzi³ siê Indy. Ale tkwi w tym jeden haczyk. Jaki? Bêdzie pan nas musia³ wczeniej zabiæ. Panie Jones! odezwa³a siê Ulla. Proszê mówiæ za siebie. Ona ma racjê powiedzia³ Indy. Musi pan jedynie zabiæ mnie. Ee rzek³ mê¿czyzna. Powinienem zabiæ was oboje, ¿eby nie by³o wiadków. W porz¹dku przytakn¹³ Indy. Nie oka¿e siê to trudne, zwa¿ywszy ¿e mam na sobie jedynie rêcznik. Nie posiadam no¿a ani broni. Nawet nie mam butów na nogach. Z ni¹ mo¿e byæ nieco trudniej, bo pewnie spróbuje ucieczki. Albo te¿ zdecyduje siê walczyæ. Lepiej ¿eby pan by³ szybki w prze³adowywaniu tego zabytku. Ale to nie jest najwiêkszy problem. 95
Nie? Nie rzek³ Indy. Najtrudniejsze przyjdzie wtedy, gdy bêdzie pan ju¿ spa³ w swoim wielkim ³o¿u, jad³ swój stek i kupowa³ nowe ubranie. S¹dzi pan, ¿e bêdzie móg³ robiæ to wszystko ze wiadomoci¹, i¿ jest pan morderc¹? Mê¿czyzna zastanawia³ siê przez chwilê. Tak odpar³. S¹dzê, ¿e tak. Wycelowa³ w pier Indyego. Obawia³am siê, ¿e to powie rzek³a Ulla. Co u
Lufa karabinu nagle podnios³a siê i broñ wypali³a w nocne niebo. Karabin zosta³ wytr¹cony z r¹k napastnika dêbowym kosturem. Dzier¿y³ go nagi dziki cz³owiek o siwych, siêgaj¹cych ramion w³osach i z drewnianym krzy¿em na szyi. W jego oczach czai³a siê dzikoæ, a przez szyjê bieg³a brzydko zroniêta blizna z dawnych lat. Dzikus odrzuci³ kij, wydoby³ zza pasa wyostrzony nó¿ i skoczy³ na niedosz³ego mordercê. Jedn¹ rêk¹ z³apa³ za czarn¹ czuprynê, unosz¹c jednoczenie ostrze i szykuj¹c siê do zadania miertelnego ciosu. Johnie Siedem Dêbów przemówi³ Jones. Ostrze zawis³o w powietrzu. Nie zabijaj go poprosi³ Indy. Dziki cz³owiek rzuci³ przez ramiê pytaj¹ce spojrzenie. To wystarczy³o, by ofiara wylizgnê³a siê spod niego. Mê¿czyzna podniós³ siê niezgrabnie i popêdzi³ w mrok, porzucaj¹c karabin. Dzikus potrz¹sn¹³ g³ow¹. Wsta³, nadal ciskaj¹c nó¿ w prawej d³oni. Wskaza³ w kierunku uciekaj¹cego mê¿czyzny i kilkakrotnie dgn¹³ no¿em powietrze. Tak, chyba zas³u¿y³ sobie na to przyzna³ Indy. Ale teraz mo¿e opowiadaæ o tobie historie w Pine Springs Café. To chyba lepsze, prawda? Dziki cz³owiek umiechn¹³ siê. Dziêkujemy powiedzia³a Ulla. Nie wiem co
Trochê na to za wczenie ostrzeg³ j¹ Indy. Poza tym on nie mo¿e mówiæ. Kto to jest? Indy udzieli³ odpowiedzi. John Siedem Dêbów zbli¿y³ siê do ogniska i obejrza³ le¿¹c¹ na ziemi sztabê z³ota. Nastêpnie szturchn¹³ plecak bos¹ stop¹ i jego oczy spostrzeg³y dwie pozosta³e sztaby. Co on teraz robi? zapyta³a Ulla. Kradnie z³oto dla siebie? 96
On nie potrzebuje z³ota, mo¿e go jedynie pilnowaæ rzek³ Indy. Wiem, bo widzia³em jego lady w jaskini skarbów. Milcza³ przez chwilê. Nie, s¹dzê raczej, ¿e zastanawia siê, czy ma zabraæ nasze g³owy. Niezrêczna sytuacja zauwa¿y³a Ulla. Siedem Dêbów zwróci³ siê ku Indyemu, zwin¹³ woln¹ rêkê w piêæ i cisn¹³ j¹ na wysokoci swego serca. Potem machn¹³ piêci¹ w kierunku ziemi. Co to znaczy? zapyta³a Ulla. To indiañska mowa gestów rzek³ Indy. Mówi, ¿e jest bardzo smutny jego serce le¿y na ziemi. Sk¹d pan to wie? zapyta³a. By³em skautem. Siedem Dêbów wskaza³ na z³oto, a potem uniós³ rêkê wnêtrzem d³oni ku górze, rozczapierzy³ palce i zacz¹³ nimi wolno poruszaæ. Pyta, dlaczego wzi¹³em z³oto powiedzia³ Indy. To powinno byæ zabawne wyszepta³a Ulla. Skoro ja panu nie uwierzy³am, jak pan wyt³umaczy to jemu? Nie jest g³uchy rzek³ Indy. Tylko niemy. Rozumie, co siê do niego mówi. Proszê wiêc zachowaæ przez chwilê spokój, dobrze? Powinnam by³a zostawiæ pana w jaskini Ulla pokiwa³a g³ow¹ z niesmakiem. Pos³uchaj zwróci³ siê Indy do dzikiego cz³owieka staram siê co naprawiæ. Przykro mi, ¿e nie mogê tego wyjaniæ tak, aby zrozumia³, ale potrzebujê z³ota, by pokonaæ z³o, jakie zosta³o uwolnione na wiecie, w którym mieszkaj¹ nasze serca. Siedem Dêbów skrzy¿owa³ rêce na piersi i obrzuci³ Indyego podejrzliwym wzrokiem, jakby chcia³ zapytaæ, co Indy wie o miejscu, w którym mieszkaj¹ serca. Wszyscy ludzie mówi³ dalej Indy odbywaj¹ tê sam¹ podró¿. Ma ona wiele imion, lecz istnieje tylko jedna droga. Wielu j¹ porzuca, wielu pod¹¿a w przeciwnym kierunku, a wielu po prostu potyka siê z zamkniêtymi o
Kiedy Indy przemawia³, Ulla podkrad³a siê, stanê³a mocno na nogach, wziê³a zamach i po mistrzowsku uderzy³a Johna Siedem Dêbów w czu³y punkt za lewym uchem. Dziki cz³owiek upad³ na ziemiê nieprzytomny. Dlaczego pani to zrobi³a? zapyta³ Indy. Wola³abym umrzeæ, ni¿ ponownie wys³uchaæ pañskich wyjanieñ powiedzia³a, zabieraj¹c nó¿ z wyci¹gniêtej rêki dzikusa. 7 Indiana Jones
97
Gdzie siê pani tego nauczy³a? wybe³kota³ Indy. Wszystkie kobiety wikingów ucz¹ siê walczyæ odrzek³a. U¿ywamy tych umiejêtnoci tylko w razie potrzeby. Szuka³a pulsu na ogorza³ej szyi mê¿czyzny. Nic mu nie bêdzie powiedzia³a. Ale za kilka minut dojdzie do siebie i wpadnie w z³oæ. Uciekajmy st¹d, póki jeszcze mo¿emy. Wlok¹c za sob¹ pióropusz czerwonego kurzu, stara ciê¿arówka stoczy³a siê z szosy i zajecha³a przed wejcie na niewielkie lotnisko po³o¿one na peryferiach El Paso. Samochód wpad³ w szczególnie g³êboki wybój, pasa¿erowie odczuli potê¿ny wstrz¹s, po czym pojazd z piskiem opon zatrzyma³ siê przed hangarem. Indiana Jones zeskoczy³ ze skrzyni ³adunkowej ciê¿arówki i wyl¹dowa³ niepewnie na ziemi. Plecak mia³ przewieszony przez jedno ramiê. Jest pan ca³y? zapyta³ siedz¹cy za kierownic¹ kowboj. Mniej wiêcej powiedzia³ Indy, zdejmuj¹c resztê baga¿y z paki samochodu. Nastêpnie za pomoc¹ kapelusza otrzepa³ ubranie z kurzu i s³omy. Jednak¿e plamy po nawozie na siedzeniu spodni opar³y siê tak niewyszukanym zabiegom. Mówi³ pan, ¿e siê panu spieszy rzek³ kowboj. A ja ostrzega³em, ¿e lubiê jedziæ ostro. Mogê sobie jedynie wyobra¿aæ, jak dobrze by pan sobie radzi³, gdyby ta maszyna nadal mia³a resory stwierdzi³ Indy. Poda³ rêkê kowbojowi przez okienko szoferki. Ca³a przyjemnoæ po mojej stronie powiedzia³ kowboj, pokazuj¹c kciukiem na Ullê, która zajmowa³a miejsce pasa¿era. Nieczêsto zdarza mi siê woziæ tak¹ ³adn¹ ja³ówkê w szoferce. Dziêkujê powiedzia³a Ulla, sil¹c siê na umiech. Chyba. To wspania³y komplement rzek³ Indy. S¹dz¹c po zapachu powiedzia³bym, ¿e nasz kierowca przetransportowa³ ju¿ w ¿yciu sporo byd³a. Ulla wyci¹gnê³a w kierunku kowboja banknot piêciodolarowy. Mam nadziejê, ¿e to wystarczy za pañsk¹ fatygê powiedzia³a. Proszê schowaæ pieni¹dze, panienko. Kowboj poci¹gn¹³ za krawêd ronda wywiechtanego s³omkowego kapelusza. Ja nie biorê pieniêdzy. Dziêkujê rzek³a Ulla wysiadaj¹c. No có¿, muszê pêdziæ, amigos. Szef wygarbuje mi skórê, kiedy siê dowie, ¿e nie by³o mnie piêæ godzin oznajmi³ kowboj. Adios! 98
Ciê¿arówka potoczy³a siê do przodu. Indy pomacha³ kierowcy na po¿egnanie. Kowboj wyda³ okrzyk rebeliantów, zawróci³ i pomkn¹³ w kierunku szosy. Pe³en entuzjazmu m³odzieniec skomentowa³a Ulla. D³ugo nie zapomnê tej przeja¿d¿ki. Ani ja rzek³ Indy. Za ka¿dym razem, gdy ³ykam linê, czujê posmak Teksasu. Co to za miejsce? Ulla zmru¿y³a oczy od s³oñca, ogarniaj¹c jednoczenie spojrzeniem polowe lotnisko i odrapany hangar, który jeszcze w niezbyt odleg³ej przesz³oci s³u¿y³ jako stodo³a. Robi¹cy wra¿enie napis nad drzwiami biura g³osi³ czerwono-z³otymi literami: BRACIA WARD TRANSPORT POWIETRZNY. Pod spodem znajdowa³ siê rêczny dopisek: Nie zadajemy ¿adnych pytañ. Czy maj¹ st¹d regularne odloty? zapyta³a Ulla. Czy mogê z³apaæ samolot na Wschodnie Wybrze¿e? Widzi pani ten czerwono-z³oty samolot tam na polu? zapyta³ Indy. Widzê. To ich kurs na Wschodnie Wybrze¿e. Albo na zachód. Oraz do Kanady i Meksyku powiedzia³. To ich jedyny samolot. To jest firma us³ug transportowych prowadzona przez dwóch facetów wychowanych w Erbie w stanie Arkansas. To nie linie pasa¿erskie. Pan ¿artuje stwierdzi³a Ulla. Nigdy nie ¿artujê, siostrzyczko poinformowa³ j¹ Indy, staj¹c w progu biura. Jeli chce siê pani st¹d dzisiaj wydostaæ, to tylko w moim towarzystwie. Clarence! zawo³a³ Indy, wchodz¹c do wnêtrza. Donny! Jest tu kto? Na wycielonym gazetami stole sta³ s³ój. Indy podniós³ go, kolistym ruchem zamiesza³ zawarty w nim przezroczysty p³yn i pow¹cha³. Fuj powiedzia³. Nafta? zapyta³a Ulla. Co w tym gucie rzek³ Indy. Bimber. Jak¿e jestem zaskoczona zauwa¿y³a z³oliwie Ulla. Prohibicja zosta³a zniesiona, ale najwidoczniej trudno siê wyzbyæ starych nawyków. Indy wszed³ przez otwarte drzwi do wnêtrza hangaru. Jakby na przekór nie³adowi w biurze, w hangarze panowa³ nieskazitelny porz¹dek. Rz¹dki kluczy nasadowych i innych narzêdzi wisia³y schludnie 99
na ko³kach. rodek pomieszczenia zajmowa³ lotniczy silnik gwiazdowy podwieszony na dwigu, a obok niego sta³ stó³, na którym le¿a³y jego t³oki i korbowody. To miejsce wygl¹da na opuszczone powiedzia³a Ulla. Niezupe³nie poprawi³ j¹ Indy. Kopn¹³ parê butów, która wystawa³a spod sto³u. Hej! rozleg³a siê ospa³a odpowied. Wstawaj rozkaza³ Indy. Masz klientów. Spod sto³u wyczo³ga³ siê wysoki mê¿czyzna. By³ mniej wiêcej w wieku Indyego, a na kieszeni na piersi niebieskiego kombinezonu widnia³o imiê Bob. A, to ty odezwa³ siê mê¿czyzna, przecieraj¹c twarz d³oni¹. Dawa³em w³anie odpocz¹æ oczom, mia³em zamiar wstawiæ sworznie w te t³oki. Jasne, Clarence odpar³ Indy. W¹cha³em w biurze ród³o twojej inspiracji. Chwileczkê, ja nie jestem pijany mê¿czyzna za bardzo przeci¹ga³ s³owa, by mog³o to wypaæ przekonywaj¹co. Trzymam to na wypadek uk¹szenia wê¿a. Sam wiesz, ile ich pe³za po lotnisku. Pewnie powiedzia³ Indy. Ma pan na imiê Clarence? zapyta³a Ulla. Ale na kombinezonie
To Clarence, bez wzglêdu na to, co ma na kombinezonie. Indy zaprotestowa³ Clarence. Wiesz, ¿e wolê imiê Bob. Dlatego noszê je na piersi. Na drugie ma Robert wyjani³ Indy. Z jakiego powodu Clarence mu siê nie podoba. Gdzie twój brat? Donny pojecha³ do Juarez odpar³ zapytany. Nie bêdzie go przez co najmniej dwa dni. Indy i Clarence ucisnêli sobie d³onie. Nastêpnie Jones zdj¹³ z ramienia plecak i postawi³ go z brzêkiem na betonowej pod³odze. Co tam masz? zapyta³ Clarence. Ceg³y? W tej chwili to nieistotne powiedzia³ Indy. Jestem w potrzebie, stary druhu. O nie rzek³ Clarence. Kiedy jeste w potrzebie, zwykle oznacza to k³opoty. Co to jest tym razem, Jones? Nie namówisz mnie, ¿ebym znowu wywióz³ co z Jukatanu. Ostatnim razem przez tydzieñ ³ata³em dziury po kulach. Tym razem to prosta sprawa oznajmi³ Indy. Musisz tylko odbyæ dla mnie króciutki lot. 100
Dla nas poprawi³a go Ulla. Nie zostawi mnie pan tu, panie Jones. Zdo³a³ pan ju¿ udaremniæ moj¹ wyprawê badawcz¹ w Góry Guadalupe, przynajmniej dopóki ¿yj¹ tam dzikusy i zubo¿ali farmerzy. Kto was ciga? zapyta³ Clarence. Nikt odpar³ Indy. Hm, nikt, odk¹d wyjechalimy z Kansas. Myl¹, ¿e nie ¿yjê. Wspaniale powiedzia³ Clarence. S³uchaj, to by³ jedynie
Clarence powstrzyma³ go ruchem rêki. Im mniej bêdê wiedzia³, tym lepiej. Kiedy kto zagrozi mi po³amaniem palców, owiadczê, ¿e nic nie wiem. Poza tym, nie mogê wam pomóc. Znaczy to, ¿e nie chcesz rzek³ Indy. Nie, nie mogê powtórzy³ Clarence i wskaza³ rêk¹ samolot stoj¹cy na lotnisku. Pojutrze przewo¿ê sprzêt naftowy do Mexico City i skrzynie s¹ ju¿ za³adowane na pok³ad Panienki. Nie ma sprawy powiedzia³ Indy. Wrócisz na czas. Ju¿ to s³ysza³em. Clarence podniós³ ze sto³u klucz uniwersalny i wytar³ go markotnie szmat¹. W twoim towarzystwie dwa dni maj¹ dziwn¹ w³aciwoæ wyd³u¿ania siê do dwóch tygodni. To bêdzie bu³ka z mas³em przekonywa³ Indy. Szkolna wycieczka. Jest tu gdzie telefon? Na cianie Clarence wskaza³ kierunek kluczem. Super rzek³ Indy. Zastanów siê nad moj¹ propozycj¹. Zarobisz na tym. To te¿ ju¿ s³ysza³em. Po kilku minutach i za porednictwem wielu central, Indy uzyska³ po³¹czenie z biurem Brodyego w Amerykañskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Indy! wykrzykn¹³ Marcus Brody. Masz szczêcie, ¿e mnie z³apa³e. W³anie wychodzi³em. Muszê przyznaæ, stary, ¿e martwi³em siê o ciebie jak diabli. Znalaz³e to, czego szuka³e? I nie tylko powiedzia³ Indy, patrz¹c na Ullê. Wybornie rzek³ Brody. A mapa? Tak, nadal j¹ mam. To jeszcze lepiej. Ee, jest tylko jeden problem wyj¹ka³ Indy. Z powodów niezale¿nych ode mnie mapa zmieni³a siê w mokr¹ kulê wielkoci pi³ki tenisowej. Brody wyda³ z siebie gard³owy bulgot. 101
S³uchaj, Marcus rzek³ Indy. Jestem przekonany, ¿e specjalici z muzeum odrestauruj¹ j¹ i znów bêdzie jak nowa. Ca³y czas utrzymujê j¹ wilgotn¹ tak siê postêpuje w podobnych przypadkach, prawda? a twoi spece s¹ najlepsi na wiecie. Naturalnie odpar³ Brody. Ale to nie cudotwórcy. Jak bardzo z ni¹ le? Hm, raczej bardzo przyzna³ Indy. Indy powiedzia³ Brody z przygan¹ w g³osie. Och, Indy. Przykro mi, Marcus. Je¿eli nie uda siê przywróciæ mapie pierwotnego stanu, jestem gotów za ni¹ zap³aciæ. Co przy mojej pensji potrwa a¿ do tysi¹c dziewiêæset siedemdziesi¹tego drugiego roku, pomyla³. Nie ma sensu wyci¹ganie pochopnych wniosków rzek³ Marcus. Zobaczymy, jak poradz¹ sobie ch³opcy piêtro ni¿ej. Wa¿niejsze, Indy, czy tobie nic siê nie sta³o? Wszystko w porz¹dku odpar³ Indy. Dziêki, ¿e pytasz. A przy okazji powiedzia³ Brody. Przyszed³ do ciebie telegram. Obawiam siê, ¿e treæ jest doæ tajemnicza. Przeczytaj mi go. Chwileczkê. Brody przeszuka³ kieszenie w poszukiwaniu okularów i telegramu. O, jest. Dla Indiany Jonesa, do r¹k Marcusa Brodyego. Jeste zainteresowany? Czas i woda p³ynie nieub³aganie, a ty wci¹¿ zwlekasz. Bêdê czeka³ na ulicy do wtorku, potem czeæ pieni. Podpisano: Podziwiaj¹cy ciê kolega po fachu. Rozumiesz co z tego, Indy? Chyba tak odpar³ Jones. Zamkn¹³ oczy. Po co ten arogancki kolega bawi siê w gierki? Czy adres lub numer telefonu to zbyt du¿e wymagania? Indy, jeste tam? Jestem. Marcus, jaki jest dzisiaj dzieñ? Pogubi³em siê. Wtorek, oczywicie. wietnie. Indy, to jeszcze nie wszystko powiedzia³ Brody. Znowu dzwonili ci gocie z wywiadu wojskowego. Bardzo by chcieli siê z tob¹ skontaktowaæ. Zostawili wiadomoæ? Numer telefonu. Podyktuj mi go poprosi³ Indy. Na cianie wisia³ uwi¹zany na sznurku o³ówek i Indy zapisa³ nim numer na rêkawie. 102
Mówili, ¿e to doæ pilne. Zadzwoniê do nich jak tylko bêdê móg³ obieca³ Indy. Muszê pêdziæ, Marcus. Dziêki za wszystko. Indy poprosi³ Brody. Powiedz mi przynajmniej, gdzie jeste. Ale Jones ju¿ od³o¿y³ s³uchawkê. Klasn¹³ w d³onie i powróci³ do Clarencea i Ulli. Przemyla³e sprawê? To zale¿y rzek³ Clarence. Dok¹d mam was zabraæ? Do Nowego Orleanu. Do Nowego Orleanu? zapytali razem Clarence i Ulla. Nie dam rady przerzuciæ was tak daleko i zd¹¿yæ dostarczyæ towar do Mexico City na czas broni³ siê Clarence. Oczywicie, ¿e dasz powiedzia³ Indy. To rzut beretem st¹d musisz tylko daæ susa nad zatok¹. Powiniene chyba spojrzeæ na mapê, Indy odpar³ Clarence. Nie chcê lecieæ do Nowego Orleanu dorzuci³a Ulla. Myla³am, ¿e zabierze mnie pan do jakiego miasta na Wschodnim Wybrze¿u, sk¹d mog³abym wróciæ statkiem do domu. Nowy Orlean to port powiedzia³ Indy. I le¿y prawie nad Atlantykiem. O nie, panie Jones. Ulla pogrozi³a mu palcem. Panie Jones? zdziwi³ siê Clarence. Dlaczego ok³ama³e tê mi³¹ pani¹? Nie powiedzia³e jej, kim jeste? Obieca³e zabraæ j¹ do domu? Co ty knujesz, Indy? Niczego nie knujê
Wstyd mi za ciebie zgani³ go Clarence. O co chodzi? zapyta³a Ulla. Kim pan jest? Próbowa³em
Przecie¿ to Indiana Jones powiedzia³ Clarence. Przepraszam ciê, Indy, ale nie bêdê k³ama³. Nie zamierzam zadawaæ ¿adnych pytañ, ale to co innego ni¿ proszenie kogo, by ³ga³, prawda? To znaczy, ¿e pan naprawdê jest Indianapolis Jonesem? wybe³kota³a Ulla. Dowiedzia³am siê z podpisu wewn¹trz kapelusza, ¿e nazywa siê pan Jones, ale s¹dzi³am, ¿e chcia³ mnie pan nabraæ
Indiana przerwa³ jej Indy. Mam na imiê Indiana. I owszem, to ja. To on potwierdzi³ Clarence. Jest s³awny we wszystkich czterdziestu omiu stanach, a nawet w kilku innych krajach. W biurze mam cianê pe³n¹ wycinków z gazet. Ze zdjêciami i w ogóle. 103
W kilku z nich jest nawet o mnie mowa. Ale w wiêkszoci s¹ to doniesienia o aresztowaniu. Nie wypaczaj faktów zaprotestowa³ Indy. Zwróci³ siê do Ulli. Nigdy nie by³em aresztowany. Ju¿ zapomnia³e, jak wydosta³em ciê z tego ma³ego kicia w El Cedrál na wyspie Cozumel? zapyta³ Clarence. Albo jak na Kostaryce
Tamto to by³o co innego rzek³ Indy. Ta sprawa w El Cedrál mia³a zwi¹zek z moj¹ prac¹, a zarzuty nie trzyma³y siê kupy. Za Kostaryka to zwyk³e nieporozumienie. No có¿ powiedzia³a Ulla. Splot³a ramiona na piersi i nerwowo tupa³a praw¹ nog¹. Przepraszam. Chyba powinnam by³a panu uwierzyæ. Nie mamy czasu na dyskusje na ten temat uci¹³ Indy. Muszê siê dostaæ do Nowego Orleanu i to jak najszybciej. Dochodzi jedenasta. Clarence zerkn¹³ na zegarek. Podszed³ do wisz¹cej na cianie mapy przedstawiaj¹cej pó³nocn¹ i rodkow¹ czêæ Stanów. Zmierzy³ odleg³oæ kciukiem i palcem wskazuj¹cym. St¹d do Nowego Orleanu jest na oko tysi¹c szeæset kilometrów. Panienka ma prêdkoæ przelotow¹ oko³o trzystu dwudziestu kilometrów na godzinê. Jak dobrze pójdzie, wyl¹dujemy w Louisianie oko³o szesnastej. Czy to znaczy, ¿e siê zgadzasz? zapyta³ Indy. A ile p³acisz? zapyta³ Clarence. Wylij mi rachunek odpar³ Indy. Jeste ju¿ za³adowany, tak? Raczej na³adowany szepnê³a Ulla pod nosem, przypomniawszy sobie s³ój z biura. Tak, ale muszê mieæ pe³ne zbiorniki powiedzia³ Clarence. Do Nowego Orleanu jest mniej wiêcej tyle, ile jestem w stanie pokonaæ bez miêdzyl¹dowañ. Wy ju¿ wchodcie na pok³ad, a ja zamknê interes. Indy zarzuci³ na ramiê ciê¿ki plecak. Ulla zostawi³a przed wejciem baga¿e poinformowa³ Clarencea. Wezmê je. Idcie do samolotu. Indy i Ulla wyszli na lotnisko, gdzie czeka³ dwusilnikowy DC-2. Srebrne poszycie samolotu olepia³o odbitymi promieniami s³oñca. Nos pokrywa³a warstwa md³ej, czerwonej farby. Pod okienkiem pilota widnia³a wypisana czarnymi literami nazwa samolotu: Panna Przygoda. Jak wejdziemy do rodka? zapyta³a Ulla. 104
Indy otworzy³ przypominaj¹cy zapadniê luk w podbrzuszu. Wespniemy siê têdy powiedzia³. Indy ukl¹k³ i pozwoli³ Ulli wejæ sobie na ramiona, a nastêpnie podsadzi³ j¹ do wnêtrza samolotu, nie zwa¿aj¹c na jej protesty, ¿e da sobie radê sama. Potem wdrapa³ siê za ni¹. Tu jest jak w piecu stwierdzi³a. Indy wszed³ do kokpitu i otworzy³ boczne okienka. Pomog³o, ale niewiele. Za kilka minut ich ubrania zrobi³y siê mokre od potu. Ulla odgarnê³a wierzchem d³oni kosmyk blond w³osów z czo³a i spojrza³a na skrzynie spoczywaj¹ce w ³adowni. Wiêkszoæ z nich by³a wyranie oznaczona jako zawieraj¹ca maszyny i dobrze zabezpieczona, ale obok sta³o kilka skrzyñ otwartych i luno zapakowanych. Wype³nia³y je zabawki lalki, b¹czki, wszystko, co mo¿na by³o znaleæ w lokalnym sklepie z zabawkami. Kto wysy³a zabawki z tego typu transportem? zapyta³a. Nikt odpar³ Indy. Clarence sam je kupuje i rozdaje dzieciom ze slumsów Mexico City. Innym razem zawozi im jedzenie lub ubrania. Godne pochwa³y powiedzia³a Ulla. Kiedy Clarence zakoñczy³ przegl¹d zbiorników, poda³ Indyemu przez luk baga¿e i kliny. Potem wlizgn¹³ siê do wnêtrza samolotu i zamkn¹³ za sob¹ luk. Lepiej mocno siê trzymajcie podczas startu poradzi³, sadowi¹c swoje pokane cia³o na fotelu pilota. Wszystkie te deszcze zamieni³y pas startowy w istny ser szwajcarski. Czy do kierowania tym nie s¹ potrzebni dwaj ludzie? zapyta³a Ulla. By³oby to mile widziane powiedzia³ Clarence, uruchamiaj¹c prawy silnik. Motor splun¹³ k³êbem czarnego dymu i wyda³ charcz¹cy, wyj¹cy odg³os. Czy to normalne? zapyta³a nerwowo Ulla. Mniej wiêcej odpar³ pilot, a silnik zadwiêcza³ uspokajaj¹cym, pulsuj¹cym warkotem. Nastêpnie Clarence wyjrza³ z kokpitu w kierunku drugiego silnika, równie¿ pobudzaj¹c go do ¿ycia. Indy zasiad³ w fotelu drugiego pilota i zapi¹³ pasy. Ulla zdecydowa³a siê pozostaæ na ³awce za przepierzeniem kabiny. Wolê na to nie patrzeæ mruknê³a. Kiedy zobaczy³am, jak wyrabia siê kie³basê, i do tej pory tego ¿a³ujê. Clarence wychyli³ g³owê przez okno, by sprawdziæ stery, krêc¹c jednoczenie ko³em w lewo i w prawo. 105
Zerknij ze swojej strony, stary! krzykn¹³. Ster kierunku, klapy i tak dalej. Ruszaj¹ siê? W porz¹dku Indy skin¹³ g³ow¹. Clarence zmarszczy³ nos. Co nie tak? zapyta³ Indy. Nie jestem pewien! odkrzykn¹³ Clarence. Czujê taki dziwny zapach. Da³bym sobie g³owê uci¹æ, ¿e to wie¿y krowi placek, ale nie mielimy krów na lotnisku od czasu, kiedy Donny zderzy³ siê z jedn¹ w zesz³ym roku.
106
6. T³usty wtorek
Nawet o wpó³ do pi¹tej po po³udniu Bourbon Street kipia³a od zabawy i hulanek. Prowadz¹c Ullê za rêkê, Indiana Jones przeciska³ siê przez t³um w kierunku starego Hotelu St. Charles, od którego nadal dzieli³o ich kilka przecznic. Czy ci wszyscy ludzie powariowali? zapyta³a Ulla przekrzykuj¹c zgie³k. Owszem odpar³ Indy ale jedynie chwilowo. Jutro bêdzie po wszystkim zaczyna siê Wielki Post. Puci³ jej d³oñ, by mogli przejæ po obu stronach mê¿czyzny opartego o s³up latarni i graj¹cego na saksofonie. U stóp muzyka le¿a³ sfatygowany kapelusz, w którym znajdowa³o siê kilka drobnych monet. Macie co takiego w Kopenhadze? zapyta³ Indy nie zwalniaj¹c kroku. Pragn¹³ jak najszybciej dotrzeæ do hotelu. Nie us³ysza³ odpowiedzi, odwróci³ siê wiêc, ale napotka³ jedynie morze obcych twarzy. Ulla! krzykn¹³. Gdzie u licha jeste? Indy przepchn¹³ siê przez ci¿bê z powrotem do saksofonisty, który ciê¿ko pracowa³ nad miern¹ interpretacj¹ melodii popularnej piosenki o wiêtych. Przepraszam zagadn¹³ Indy. wiêci nadal maszerowali. Nie widzia³ pan takiej wysokiej blondynki? wiêci stanêli. 107
Widzia³em ich wiele, cz³owieku saksofonista przewróci³ oczami. Ale tê, której szukasz, wci¹gniêto do tych zielonych drzwi za nami. Spodziewa³em siê, ¿e po ni¹ wrócisz. Dziêki odpar³ Indy. Hej! krzykn¹³ saksofonista. Przepraszam rzek³ Indy. Nie mam drobnych. Przepchn¹³ siê do solidnych drewnianych drzwi, które wskaza³ muzyk. Kiedy chwyci³ za mosiê¿n¹ klamkê, wielki ³ysy brodacz opar³ siê o nie i zatrzasn¹³ je. Jego palce skrzy³y siê od piercieni. A dok¹d to? zapyta³ Indyego. Szukam przyjació³ki. Tu nie ma ¿adnych twoich przyjació³ek odpar³ brodacz. A, to przepraszam powiedzia³ Indy. Odwróci³ siê i podniós³ z chodnika butelkê po piwie, po czym obróci³ siê jak fryga i trzasn¹³ ni¹ brodacza w ³ysinê. Szk³o rozprys³o siê na wszystkie strony, a twarz mê¿czyzny sp³ynê³a krwi¹. Dlaczego to zrobi³e? zapyta³ brodacz zanim pad³ na ziemiê. Indy opar³ go o cianê budynku, po czym da³ nura za zielone drzwi. Wnêtrze by³o ciemne i zadymione. Ulla? zawo³a³. W g³êbi rozleg³ siê st³umiony okrzyk. Indy pobieg³ w tym kierunku, lecz jego oczy nie zd¹¿y³y siê jeszcze przyzwyczaiæ do mroku. Wpad³ na krzes³a i stolik. Ani kroku dalej, bo j¹ zabijemy ostrzeg³ nieznany g³os. Puæcie j¹ powiedzia³ Indy. Wolne ¿arty odpowiedzia³ g³os. Wiesz, ile daj¹ za tak¹ damê na targu bia³ych niewolników? Wiêcej z ni¹ k³opotu ni¿ jest warta rzek³ Indy. To i tak j¹ zabijemy. Indy siêgn¹³ za pazuchê swojej skórzanej kurtki i wyci¹gn¹³ bicz. Ruszy³ ostro¿nie w ciemnoæ, omijaj¹c stoliki zamkniêtego baru. Przez okiennice przedostawa³o siê do wnêtrza doæ wiat³a, by móg³ przy nim lawirowaæ miêdzy sprzêtami. Nie zbli¿aj siê. Indy us³ysza³ trzask odwodzonego kurka. Spojrza³ w kierunku, z którego nadszed³ dwiêk i spostrzeg³ niewyrane, kiwaj¹ce siê w mroku pomarañczowe wiate³ko. Pos³a³ tam koñcówkê bata. Bicz trzasn¹³ og³uszaj¹co, a papieros upad³ na pod³ogê sypi¹c popio³em. 108
Co to by³o, do cholery? zapyta³ g³os. Prosisz o dok³adkê? Daj se spokój odezwa³ siê inny g³os. Niech j¹ zabiera. Porywacze uciekli, pozostawiaj¹c otwarte zielone drzwi. Indy jedynie przelotnie dojrza³ ich plecy, kiedy uciekali. wiat³o zala³o pomieszczenie i dostrzeg³ Ullê siedz¹c¹ na barze. Mia³a skrêpowane rêce i nogi, a usta zakneblowane brudn¹ bandan¹. Ani na chwilê nie mo¿na ciê spuciæ z oka powiedzia³ Indy, uwalniaj¹c j¹ z wiêzów. Nic ci siê nie sta³o? Ulla wyszarpnê³a chustkê z ust i splunê³a na pod³ogê. Nic odpar³a. Wszystko sta³o siê tak szybko, ¿e nie mia³am czasu
Wiem. Indy poci¹gn¹³ j¹ w stronê wyjcia. Wynomy siê st¹d, zanim zbior¹ odwagê i ponowi¹ próbê. Gdy dotarli wreszcie do hotelu, mieszcz¹cego siê na St. Charles Street, poprowadzi³ Ullê imponuj¹cymi schodami do du¿ych, dwuskrzyd³owych drzwi. Bêdziemy tu mieszkaæ? zapyta³a, zadzieraj¹c g³owê do góry na masywn¹ fasadê. Mam s³aboæ do historii wyjani³ Indy. To by³ kiedy najwa¿niejszy hotel w tym miecie. Zbudowano go w tysi¹c osiemset trzydziestym siódmym roku. Sta³ siê ulubionym lokalem bogatych plantatorów. W kantorze hotelu prowadzono handel niewolnikami. Jednak Bogu najwyraniej nie przypad³ do gustu ten uk³ad, i pierwszy gmach sp³on¹³ w tysi¹c osiemset piêædziesi¹tym pierwszym roku. Odbudowano go, lecz ponownie strawi³ go ogieñ. Obecnie podziwiasz jego trzecie wcielenie, zbudowane mniej wiêcej na prze³omie wieków. Przemierzyli spory westybul i podeszli do recepcji, sk¹d bacznie obserwowa³ ich ³ysy mê¿czyzna w garniturze. Obrzuci³ wzrokiem obszarpane ubrania obojga i zachichota³ pod nosem. Czym mogê s³u¿yæ? zapyta³ protekcjonalnie. Chcemy wynaj¹æ pokój powiedzia³ Indy. Mê¿czyzna zamkn¹³ ksiêgê goci i dodatkowo wspar³ siê na niej przedramionami. Ach, jak¿e mi przykro odrzek³. Ale nie mamy wolnych miejsc. Nie macie wolnych miejsc? zapyta³ Indy. ciana za panem jest pe³na kluczy. W tej chwili pokoje s¹ sprz¹tane prychn¹³ mê¿czyzna. 109
Wszystkie szeæset? Przykro mi, ale nie mamy miejsca. Musi pan siê przenieæ ze swoimi
ee, interesami, gdzie indziej. Do recepcji podesz³a para starszych ludzi. Ich kostiumy wygl¹da³y doæ komicznie. Mê¿czyzna by³ podstarza³ym Markiem Antoniuszem, kobieta za, nosz¹ca czarn¹ perukê, Kleopatr¹. Mê¿czyzna postawi³ na pod³odze walizki i uderzy³ w dzwonek znajduj¹cy siê na pulpicie. Obs³uga! wykrzykn¹³. Proszê mi wybaczyæ powiedzia³ recepcjonista do Indyego. Odby³ z par¹ krótk¹ rozmowê. Marek Antoniusz wpisa³ siê na listê goci, wymieni³ gotówkê na klucz, który recepcjonista zdj¹³ ze ciany za nimi. Nastêpnie oboje udali siê na górê, z boyem nios¹cym za nimi baga¿e, a miecz mê¿czyzny brzêcza³ na schodach. Wydawa³o mi siê, ¿e mówi³ pan, i¿ nie ma wolnych pokoi wycedzi³ Indy przez zaciniête zêby. To prawda potwierdzi³ portier. Nie ma. Chodmy st¹d powiedzia³a Ulla. Pójdziemy gdzie indziej. Nie chcê iæ gdzie indziej odpar³ Indy. Chcê zostaæ tutaj. Ale to niemo¿liwe rzek³ recepcjonista. Proszê siê zabieraæ, bo zawo³am policjê. Czy w tym hotelu jest sejf? zapyta³ Indy. Co takiego? Oczywicie, ¿e jest odpar³ tamten. To pierwszorzêdny hotel. Znakomicie. Indy postawi³ plecak na ladzie. Wyj¹³ trzy sztaby z³ota i u³o¿y³ je przed recepcjonist¹. W³anie przybylimy do miasta w interesach i nie mia³em okazji zanieæ tego do banku i wymieniæ na gotówkê. Portier wyci¹gn¹³ rêkê po z³oto, ale zaraz j¹ cofn¹³. Pozwoli pan? zapyta³ ³agodnie. By³bym zobowi¹zany, gdyby zamkn¹³ pan to w sejfie powiedzia³ Indy. A potem ¿yczy³bym sobie, ¿eby wezwa³ pan swego kierownika, bym móg³ z nim omówiæ tê sprawê. Kiedy jestem w Nowym Orleanie, zawsze zatrzymujê siê w St. Charles. To ja jestem kierownikiem rzek³ mê¿czyzna. To znaczy, zastêpujê go. Kierownik jest ze swoim bractwem. W takim razie chcia³bym porozmawiaæ z w³acicielem powiedzia³ Indy. Nazywa siê, o ile mnie pamiêæ nie myli, Dubois
To nie bêdzie konieczne odrzek³ ¿ywo recepcjonista. Widzi pan, zrozumia³em, ¿e prosi pan o pokój. Nie wiedzia³em, ¿e cho110
dzi panu o apartament. O ile mi wiadomo, w³anie zwolni³ siê apartament Pontalba, jeli panu to odpowiada. Odpowiada powiedzia³ Indy pod warunkiem, ¿e ma oddzielne sypialnie. Wspomnia³ pan, ¿e jest to hotel z pe³nym serwisem, tak? Naturalnie. W takim razie proszê pos³aæ kogo po odpowiednie ubrania dla nas rzek³ Indy. Potrzebujemy wszystkiego koszul, spodni, skarpet, pasów, butów. Dla mnie bokserki i podkoszulek. Dla pani suknia. Nie, proszê odezwa³a siê Ulla. Tylko nie suknia. Mêskie ubranie, jeli ³aska. Recepcjonista szuka³ kawa³ka papieru, a gdy znalaz³, zacz¹³ z pasj¹ notowaæ. Tak, oczywicie powiedzia³. Wolno mi zapytaæ o rozmiar? Podali mu. Z przyzwoitego sklepu poinstruowa³ Indy. Nie najdro¿szego, ale i nie najtañszego. Mo¿e pan dopisaæ sobie dziesiêæ procent za fatygê, lecz nie wiêcej. Dobrze odpar³ recepcjonista. Dziêkujê panu. Poza tym, czujemy siê tu nieco nie na miejscu rzek³ Indy. Potrzebujemy kostiumów. Ale, proszê pana wyj¹ka³ portier. Jest ostatni dzieñ karnawa³u i
Z pewnoci¹ ma pan odpowiednie koneksje powiedzia³ Indy. Kim chcia³aby byæ? zapyta³ Ullê. Nie, czekaj. Pozwól, ¿e ja wybiorê. Dla pani co z Szekspira. Oczywicie nie chodzi mi o kostium pokojówki, lecz królowej. Zaraz, mam królowej Danii. Zna pan Hamleta? Wymienicie. B³agam powiedzia³a Ulla. Mogê byæ kimkolwiek, tylko nie Gertrud¹. Mo¿e Ofeli¹. Nie mam nic przeciwko temu zgodzi³ siê Indy. A pan bêdzie Hamletem? zapyta³ recepcjonista. Nie odpar³ Indy. Recepcjonista skrzywi³ siê. Nigdy nie by³em tak niezdecydowany. Widzê siebie raczej jako typ bohatera. Fortinbras, nie s¹dzi pan? Oczywicie rzek³ recepcjonista. To jeszcze nie wszystko powiedzia³ Indy. Recepcjonista jêkn¹³. Zgadujê, ¿e banki s¹ zamkniête? W tej chwili tak, proszê pana. 111
Proszê zadzwoniæ do bankiera, do którego ma pan zaufanie rzek³ Indy. Do domu, je¿eli bêdzie to konieczne. Proszê poinformowaæ go, ¿e chcia³bym wymieniæ te sztaby na gotówkê mo¿liwie jak najszybciej i jak najdyskretniej. Obecne prawo zabrania prywatnego posiadania z³ota. Proszê mu powiedzieæ, ¿e natychmiastow¹ obs³ugê nagrodzê premi¹. Tak, proszê pana. Znam niejakiego pana Jamesa, który by³by sk³onny panu pomóc. Znakomicie powiedzia³ Indy. I jeszcze jedno. O Bo¿e. Recepcjonista zadygota³. Proszê siê uspokoiæ rzek³ Indy. To nic trudnego. Chcia³bym zarezerwowaæ na siódm¹ wieczór stolik na balkonie restauracji na piêtrze. Chodzi mi o stolik po³o¿ony na uboczu, lecz z dobrym widokiem na ulicê. I proszê dokonaæ rezerwacji dla trzech osób. Dla trzech? zapyta³a Ulla. Zaufaj mi powiedzia³ Indy, wpisuj¹c siê do ksiêgi goci. Gdy skoñczy³, podniós³ wzrok na recepcjonistê. Jak pan siê nazywa? Edwards odpar³ recepcjonista. Doskona³a robota, Edwards rzek³ Indy. Czyniê pana osobicie odpowiedzialnym za przechowywanie tego towaru do czasu jego wymiany na gotówkê. Jeli stanie pan na wysokoci zadania, szepnê dobre s³owo panu Dubois. Rozumiemy siê? Obawiam siê, ¿e tak odpar³ nerwowo Edwards. Kelner otworzy³ butelkê bordeaux i nala³ jego niewielk¹ iloæ wraz z okruchami korka do kieliszka Indyego. Indy pow¹cha³ wino, upi³ ma³y ³yk i skin¹³ g³ow¹. Kelner wzi¹³ od niego naczynie, wyla³ zawartoæ, po czym nape³ni³ niemal po brzegi kieliszki Ulli i Indyego. Pozwol¹ pañstwo, ¿e pogratulujê wspania³ego doboru kostiumów wycofywa³ siê, patrz¹c na kolorow¹ sukniê Ulli i jej zaplecione w warkocze w³osy. Szczególnie pani wygl¹da wspaniale. Indy umiechn¹³ siê i wzniós³ kieliszek. Chcia³bym wznieæ toast zwróci³ siê do Ulli. Za d³ug¹ i pomyln¹ przyjañ. Obymy ju¿ nigdy nie znaleli siê zagubieni w ciemnociach. Oboje spe³nili toast. Tyle czasu spêdzi³am w dziczy odezwa³a siê Ulla, ocieraj¹c usta serwetk¹ ¿e niemal zapomnia³am o korzyciach p³yn¹cych z cywilizacji. 112
Jest ich mnóstwo. Indy westchn¹³. Wiesz, on mia³ racjê co do tej sukni. Wygl¹dasz, jakby by³a do niej stworzona. Naprawdê? zapyta³a Ulla. Czujê siê nieco obna¿ona. Ale twój kostium jest doæ fantazyjny. Mo¿e to ja powinnam przebraæ siê za Hamleta. Miecz trochê przeszkadza, prawda? Sk¹d mogê wiedzieæ? odpar³a Ulla. Poza tym to rapier. Wolê mój bicz. Wygl¹da doæ autentycznie, jeli to jakakolwiek pociecha rzek³a Ulla. S¹dzê, ¿e nale¿a³o siê tego spodziewaæ, wzi¹wszy pod uwagê liczbê szkó³ szermierki w Nowym Orleanie. Naprawdê? zapyta³ Indy. Tak odpar³a. W³aciwie to jedyne miejsce w Nowym wiecie, gdzie mo¿na siê biegle wyuczyæ tej prastarej sztuki. Prawdopodobnie z powodu tych wszystkich idiotycznych pojedynków, które kiedy staczano. Mam nadziejê, ¿e nikt mnie dzi nie wyzwie powiedzia³ Indy. Nie martw siê. Ulla umiechnê³a siê. By³abym twoim sekundantem. Rozemia³ siê. Kiedy siê rozlunisz, jeste zupe³nie innym cz³owiekiem zauwa¿y³a Ulla. Jak ka¿dy. Naprawdê nie wiedzia³am, co o tobie myleæ kontynuowa³a. Nadal nie wiem. Kiedy ciê pozna³am, wyda³e mi siê taki nieprzyjazny, z tymi wszystkimi niewiarygodnymi historiami i spiskami, a teraz mylê, ¿e mo¿na na tobie polegaæ jak na wschodzie s³oñca. Powiedz, czy dosta³e to, czego siê spodziewa³e po popo³udniowej wymianie? Dosta³em to, czego mog³em oczekiwaæ powiedzia³ Indy. Ze wzglêdu na wartoæ historyczn¹ z³ota zap³acono mi wiêcej ni¿ za sam¹ wagê. Ale maj¹c tak¹ iloæ z³ota by³em praktycznie przestêpc¹. Zgodnie z prawem powinno to zostaæ zg³oszone rz¹dowi. A nie zosta³o? Nie odpar³. Przynajmniej teraz jest to problem nowoorleañskiego Pelican Bank. Co prawdopodobnie nie stanowi dla nich ¿adnego powodu do rozterki. To dobrze. Ulla skinê³a g³ow¹. Rz¹d najpewniej wykorzysta³by swoj¹ czêæ na zakup broni i bomb. Albo na ¿ywnoæ dla ludzi rzek³ Indy. Wiesz, gdyby nie opieka spo³eczna i niektóre inne akcje, ludzie ¿yliby w o wiele gorszych 8 Indiana Jones
113
warunkach. To podtrzymuje moj¹ wiarê w ludzkoæ gdyby mieli wybór, s¹dzê ¿e ludzie woleliby byæ hojni i mi³osierni. Ach, i w tym sêk powiedzia³a Ulla. Wielu jest pozbawionych tego wyboru. Czy zaliczasz siê do tej garstki szczêliwców, którzy go maj¹? zapyta³ Indy. Pytasz, czy jestem bogata? No có¿, nie wygl¹dasz na posiadaczkê tego, co my, Amerykanie, nazywamy niewidzialnymi rodkami utrzymania powiedzia³ Indy. Doceniam podarowane mi przez ciebie ubrania odpar³a. Ale mog³abym sama za nie zap³aciæ. Moja rodzina nale¿y do najbogatszych w Danii. Ojciec buduje statki. Drakkary? zapyta³ Indy. W dawnych czasach nasza rodzina istotnie trudni³a siê budow¹ drewnianych ³odzi powiedzia³a Ulla. Chocia¿ drakkary nale¿a³y do rzadkoci. Obecnie produkujemy te wspaniale nowoczesne, stalowe okrêty handlowe, napêdzane silnikami na ropê. Koniec z drewnianymi jednostkami? Jedynie od czasu do czasu powiedzia³a Ulla budujemy drewnian¹ ³ód w starym stylu, dla ³owców niedwiedzi z ko³a podbiegunowego. Drewno jest bardzo cierpliwe i zachowa szczelnoæ, podczas gdy statek ze stali zosta³by zgnieciony przez kry niczym puszka sardynek. Auu. Indy skrzywi³ siê. To brzmi doæ bolenie. W tym momencie pojawi³ siê kelner i zapyta³, czy s¹ gotowi z³o¿yæ zamówienie. Jeszcze nie odpar³ Indy. Nadal czekamy na naszego gocia. Indy szepnê³a Ulla. Umieram z g³odu. Obawiam siê, ¿e te kanapki, które zjedlimy wczeniej w pokoju, nie starczy³y na d³ugo. Jeszcze parê minut rzek³ Indy. Kelner sk³oni³ siê i odszed³. Na co czekamy? zapyta³a Ulla. Jeste taki tajemniczy. Na powód, który sprowadzi³ mnie do Nowego Orleanu odpar³ Indy, po czym spojrza³ na zegarek. Jak zwykle, daje na siebie czekaæ. Sk¹d on w ogóle wie, ¿e tu jestemy? Wie rzek³ Indy. Nowy Orlean to jedno z jego ulubionych miast. Wszêdzie ma swoje oczy i uszy. Poza tym wie, ¿e zawsze za114
trzymujê siê w St. Charles, a nasz rzucaj¹cy siê w oczy stolik z wolnym miejscem jest nieomylnym zaproszeniem dla niego. Có¿, w takim razie napijê siê jeszcze wina Ulla siêgnê³a po butelkê. Nalaæ ci te¿? Nie, dziêkujê odpar³ Indy. Jeszcze mam. Na ulicy poni¿ej festiwal szed³ pe³n¹ par¹. Mija³a ich pozornie niekoñcz¹ca siê procesja maszeruj¹cych orkiestr i platform na ko³ach. Bractwa, które zbudowa³y platformy i paradowa³y na nich, rzuca³y w t³um b³yskotki i od czasu do czasu na balkonie l¹dowa³a tania bi¿uteria. Indy podniós³ jeden z naszyjników, który upad³ nieopodal ich stolika. Ulla pozwoli³a mu, aby zawiesi³ jej na szyi sznur tanich korali. Dziêkujê powiedzia³a. Zatrzymam go na pami¹tkê, by przypomina³ mi nasz¹ przyjañ. Jako co taniego i do jednorazowego u¿ytku? droczy³ siê Indy. Nie! Jako co niespodziewanego i wspania³ego odpar³a. Nie wszystko co cenne zaczyna jako z³oto, doktorze Jones, lecz staje siê nim ogrzane ciep³em naszych serc. Jeste nie tylko poszukiwaczk¹ przygód, ale i poetk¹ powiedzia³ Indy. Ka¿dy z nas nosi w sobie poezjê odpar³a bez wzglêdu na to, czy potrafi j¹ wyraziæ, czy nie. Nawet ty umiesz wstawiaæ poetyckie kawa³ki, kiedy mówisz o pewnych rzeczach na przyk³ad o bestiach, które trzeba poskromiæ, by uratowaæ rudow³ose syreny od pewnej mierci. Ulic¹ p³ynê³a szczególnie du¿a platforma w kszta³cie pirackiego statku. Podczas gdy dzia³a plu³y fajerwerkami i dymem, statek nagle obra³ kurs na Hotel St. Charles. T³um rozst¹pi³ siê przy akompaniamencie gwizdów i przekleñstw, lecz sternik dobrodusznie uda³, ¿e zmaga siê z ko³em sterowym. Takielunek platformy siêga³ tak wysoko, ¿e Indy mia³ na wysokoci oczu koniec rei, z której wydyma³ siê ¿agiel ozdobiony czaszk¹ i skrzy¿owanymi piszczelami. Nagle od statku oderwa³a siê uczepiona liny postaæ. Na balkonie wyl¹dowa³ pirat, po czym odwróci³ siê i zasalutowa³ sternikowi. Okrêt statecznie oddali³ siê, powoli powracaj¹c na rodek ulicy. Pirat wspar³ siê pod boki i zmierzy³ wzrokiem Indyego i Ullê. By³ niewysokim mê¿czyzn¹, ubranym na czarno, a w k¹cikach jego ust b³¹ka³ siê figlarny umiech. Nastêpnie zerwa³ z g³owy kapelusz z piórami i sk³oni³ siê nisko. Zaj¹³ wolne krzes³o, rzuci³ kapelusz na pod³ogê i zacz¹³ zdejmowaæ rêkawice. 115
Wczenie mamy w tym roku Wielkanoc, nest pas? zapyta³. Doprawdy? zapyta³ Indy. Z twojego wejcia mo¿na by s¹dziæ, ¿e to Halloween. Ulla, pozwól ¿e ci przedstawiê oto René Belloq. Au contraire powiedzia³ Belloq. Jestem Jean Lafitte, przynajmniej dzi wieczorem. Lafitte, czarna owca mojej rodziny, uratowa³ Nowy Orlean dla Amerykanów. Có¿ za fatalna pomy³ka. Trudno uwierzyæ, ¿e w twojej rodzinie mog³a siê zdarzyæ czarna owca, René rzek³ Indy. To same czarne owce, nieprawda¿? Twoje szczêcie, ¿e mam poczucie humoru odpar³ Belloq. Przestañ wiêc siliæ siê na ¿a³osne docinki i przedstaw mnie jak nale¿y swojej czaruj¹cej towarzyszce. Belloq uca³owa³ d³oñ Ulli. Panno Ullo Tornaes z Kopenhagi, przedstawiam pani monsieur Belloqa z Marsylii powiedzia³ Indy. Pamiêtaj, ostrzega³em ciê przed nim zawczasu. To ma byæ potwór, o którym mówi³e? zapyta³a Ulla. Ach, lecz delikatny potwór, kiedy okazja tego wymaga rzek³ Belloq. Piêkno poskramia bestiê. A ja myla³em, ¿e piêkno zabi³o bestiê zakpi³ Indy. Jedynie w amerykañskich filmach odpar³ Belloq. Nastêpnie wzi¹³ do rêki butelkê wina i obejrza³ j¹ pogardliwie. Rozczarowujesz mnie, Jones powiedzia³. Spodziewa³bym siê po tobie wiêcej fantazji. W koñcu styl to esencja ¿ycia. Masz to, czego szukam? zapyta³ niecierpliwie Indy. Nie tak prêdko, Jones ostrzeg³ Belloq. Jestemy cywilizowanymi ludmi. Najpierw spo¿yjemy posi³ek. Takie by³y wasze intencje, prawda? Tak popar³a go Ulla. Zjedzmy co. Belloq zatar³ rêce i wezwa³ kelnera, który poda³ mu menu. Nie, nie powiedzia³ Belloq. Wiem, czego nam trzeba. Pozwólcie. Na pocz¹tek poprosimy krewetki i gumbo, a nastêpnie cuisses de grenouille. Jako danie g³ówne, spróbujmy mostka cielêcego. Na deser za poprosimy ciasto pekan i kawê. Indy zrobi³ minê. Co nie tak, Jones? Chyba jadasz ciasto pekan, co? Myla³em o ¿abich udkach. Ale¿ musimy spróbowaæ miejscowych specja³ów stwierdzi³ Belloq. Jad³a pani ju¿ kiedy gumbo, moja droga? Co fantastycznego. Kiedy ju¿ siê jest w Nowym Orleanie, by³oby miertelnym grze116
chem nie wykorzystaæ takiej okazji. Aha, kelner proszê mi przynieæ absynt. Tylko prawdziwy, z Pary¿a, a nie to, co dajecie turystom. Przy³¹czysz siê do mnie, Jones? Nie, dziêkujê rzek³ Indy. To wiñstwo wy¿era mózg. Kelner odszed³. Co porabia³e, stary przyjacielu? zapyta³ Belloq. Nie jestem twoim przyjacielem odpar³ Indy. Jones po prostu nie akceptuje naszego wzajemnego szacunku powiedzia³. Tak naprawdê niewiele nas ró¿ni. Jedynie pracujemy w nieco inny sposób. Kelner przyniós³ absynt i Belloq kolistym ruchem zamiesza³ mocny zielony trunek w niskim kieliszku. Nawet ze swego miejsca Indy wyczu³ intensywny aromat lukrecji. Pozna³em pewne szczegó³y odnonie twojej panny Dunstin rzek³ Belloq. Mam nadziejê, ¿e nie intymne rzuci³ opryskliwie Indy. Ale¿ sk¹d zaprotestowa³ radonie Belloq. Ona zupe³nie nie jest w moim typie. Ale ta u twojego boku hm, móg³bym pojedynkowaæ siê z tob¹ o jej rêkê. Ju¿ twoja odpar³ Indy. Gadaj, co wiesz. Doktorze Jones! napomnia³a go Ulla. Przepraszam. Chcia³em powiedzieæ, ¿e Ulla i ja jestemy jedynie dobrymi przyjació³mi, ale lepiej traktuj j¹ z szacunkiem, bo inaczej spuszczê ci takie baty, ¿e ruski miesi¹c popamiêtasz. Teraz mów, co wiesz o Alecii. Trzyma z nazistami. Nie wierzê. Ale to prawda powiedzia³ Belloq. Oczywicie nie znam szczegó³ów zapewniam ciê, ¿e nie mam z tym nic wspólnego ale wygl¹da na to, ¿e zgodzi³a siê na wspó³pracê z nimi podczas jakiej szalonej wyprawy do Arktyki, je¿eli tylko daruj¹ ci ¿ycie. £¿esz. Mówiê prawdê zapewni³ Belloq. Przynajmniej wtedy, kiedy jest to bardziej op³acalne. Czy nazici s¹dz¹, ¿e Alecia mo¿e im pomóc w odnalezieniu Ultima Thule? Zgadza siê rzek³ Belloq. Nie mog³em sobie przypomnieæ konkretnej nazwy, jak¹ to okrelali. Alecia jest medium, tak? Nazici pracuj¹ nad jakim szalonym wynalazkiem, który nazywaj¹ widzeniem na odleg³oæ próbuj¹ sporz¹dzaæ mapy nieznanych terenów 117
za pomoc¹ telepatii. A, zbli¿a siê pierwsze danie naszego posi³ku. Bon appétit. Godzinê póniej, gdy zabrano ju¿ talerze, Belloq odgarn¹³ w³osy do ty³u i zapali³ papierosa. I có¿, moja droga? zapyta³. Jak pani smakowa³o? Jedzenie by³o wyborne przyzna³a Ulla. Chocia¿ gumbo nie wygl¹da³o zbyt zachêcaj¹co. Te skorupy
Belloq rozemia³ siê i upi³ ³yk kawy. Czy teraz mo¿emy przejæ do rzeczy? spyta³ Indy. Naturalnie odpar³ Belloq. Wykaza³e podziwu godn¹ cierpliwoæ. Masz pieni¹dze? Indy poda³ mu papierow¹ paczkê zawieraj¹c¹ piêæ zwitków, z których ka¿dy sk³ada³ siê z dwudziestu banknotów studolarowych. Usypa³ z nich stosik na stole przed Belloqiem. Nie musisz liczyæ powiedzia³ Indy. Zgadza siê co do centa. Wybacz mi. Belloq bra³ do r¹k zwitek po zwitku i liczy³ banknoty. Gdybym by³ na twoim miejscu, kusi³oby mnie, by wewn¹trz umieciæ równo przyciête gazety. Kiedy Belloq upewni³ siê, ¿e istotnie otrzyma³ dziesiêæ tysiêcy dolarów w gotówce, siêgn¹³ za szarfê swego pirackiego kostiumu i wydoby³ z³o¿on¹ kartkê papieru z dalekopisu. Przekaza³ kartkê Ulli, a ta z kolei odda³a j¹ Indyemu. Indy odetchn¹³, po czym roz³o¿y³ kartkê. Na papierze zapisano trzy informacje: 14.350 58N 3210 5W 0714. Co to ma byæ? zapyta³ Indy. Informacje, o które prosi³e odpar³ Belloq. Te zestawy cyfr to koordynaty na Morzu Pó³nocnym. To ostatnia znana pozycja tego ¿ó³tego pojemnika, którego szukasz. Chocia¿ to pierwszy rz¹d cyfr jest kluczem do sprawy. Czternacie kropka trzysta piêædziesi¹t? zapyta³ Indy. To mi nic nie mówi. ¯yjemy we wspania³ych czasach powiedzia³ Belloq. Wszystkie cuda techniki w zasiêgu rêki
Pamiêtasz, jak zapakowa³em czaszkê do pojemnika przed oddaniem jej nazistom z pok³adu ³odzi podwodnej w Marsylii? Umieci³em w nim pewien ma³y przyrz¹dzik, który mia³ pomóc zlokalizowaæ czaszkê, gdyby U-357 spotka³o co niefortunnego. Nadajnik radiowy powiedzia³ Indy. Tak rzek³ Belloq. Specjalny, uaktywniaj¹cy siê tylko w wypadku zetkniêcia pojemnika z wod¹. Ten numer to czêstotliwoæ, na 118
której nadajnik co trzydzieci sekund wysy³a sygna³. Obawiam siê jednak, ¿e twój czas dobiega koñca. O czym ty mówisz? Baterie s¹ ju¿ na wyczerpaniu powiedzia³ Belloq. Sygna³ sta³ siê s³abszy, czasami przerywa. Za kilka dni mo¿e w ogóle zanikn¹æ. Poza tym Niemcy tak¿e znaj¹ czêstotliwoæ obawiam siê, ¿e równie¿ go szukaj¹. Indy hukn¹³ piêci¹ w stó³. Spodziewa³em siê czego konkretniejszego wycedzi³ przez zaciniête zêby. Miejsca, w którym móg³bym capn¹æ to cholerstwo i mieæ to z g³owy. A teraz muszê przeczesaæ ca³e Morze Pó³nocne jednoczenie wystrzegaj¹c siê nazistów? Nie. S¹dzê, ¿e ju¿ go tam nie ma powiedzia³ Belloq. Pr¹dy prawdopodobnie znios³y go na pó³noc, lub te¿ mo¿e daleko na Atlantyk. Któ¿ to mo¿e wiedzieæ? Indy wsta³. Ty cholerny ma³y szczurze powiedzia³, wyci¹gaj¹c do po³owy rapier z pochwy. Powinienem ciê
Ale¿ bardzo proszê. Belloq doby³ swój kordelas. Stawaj, Jones! Ulla wsta³a. Siadajcie, obaj! krzyknê³a. Zachowujecie siê jak dzieci. Tak rzek³ Belloq. Usi¹d, Jones. Robisz z siebie g³upca. Nie doceniasz wartoci tego, co ci da³em. Sprze-da³em poprawi³ go Indy. Sprzeda³e mi to, ty robaczywy, ma³y, tchórzliwy ¿abojadzie. Indy! powiedzia³a Ulla. Obrazi³e mnie, moj¹ rodzinê, a teraz jeszcze mój kraj powiedzia³ spokojnie Belloq. Wiedz, ¿e jestem baronem. Baronem czego? parskn¹³ Indy. Intelektu? A mo¿e moralnoci? ¯¹dam satysfakcji, doktorze Jones rzek³ Belloq. Tak nakazuje dawna tradycja. Odbi³o ci. No i kto jest teraz tchórzem? umiechn¹³ siê Belloq. Oraz têpakiem. Bez tej informacji, a przede wszystkim ryzyka, które podj¹³em instaluj¹c sprzêt w pojemniku, nie mia³by nawet cienia szansy. A odp³acasz mi zniewagami? Indy burkn¹³ co pod nosem. O wicie, na Cmentarzu w. Ludwika. Oczywicie znasz to miejsce powiedzia³ Belloq. Muszê ciê przestrzec jestem dobrym szermierzem. 119
Nareszcie zrobi³o siê ciekawie odezwa³a siê Ulla. Ale pan chyba nie mówi powa¿nie, prawda? A ty, Indy? O, powagi starczy mi za nas obu rzek³ Indy. A zatem o wicie. Ale czy wyzwany nie ma prawa do wyboru broni? Skoro nalegasz. Belloq wzruszy³ ramionami. W takim razie wybieram pistolety. Rewolwery? wykrzykn¹³ Belloq. Co za barbarzyñstwo! Jednostrza³owe odpar³ Indy. Nabijane przez lufê. Czy to zadowoli twoj¹ szlacheck¹ dumê? Z ochot¹ nabijê twój, jeli nie potrafisz. Obejdzie siê rzek³ Belloq. Celowaæ tak¿e potrafiê. Bêdê sekundantem Indyego doda³a szybko Ulla. Niestety powiedzia³ Belloq. Ja muszê zdaæ siê na mojego starego kamrata kapitana Dominiquea You jako mojego sekundanta. Nie s¹dzê, by jego duch mia³ co przeciwko temu, skoro i tak bêdzie w pobli¿u. O kim on mówi? zapyta³a Ulla. O weteranie bitwy pod Nowym Orleanem wyjani³ Indy. By³ on jednym z piratów Lafittea, umar³ oko³o stu lat temu. Pochowano go na tym cmentarzu. A broñ? zapyta³ Indy. Musi siê o ni¹ wystaraæ twój sekundant powiedzia³ Belloq. Lepiej we siê do roboty, moja droga. Czas mojego pobytu w Nowym Orleanie dobiega koñca, ale s¹dzê, ¿e pozosta³o mi go akurat tyle, by pokazaæ pewnej przepiêknej turystce z Danii najs³ynniejsze zabytki Francuskiej Dzielnicy, a mo¿e nawet i wskazaæ pewnego antykwariusza, który bêdzie móg³ jej pomóc. Czy muszê zeskoczyæ z panem z balkonu? zapyta³a Ulla. Oczywicie ¿e nie. Belloq poda³ jej ramiê. Tym razem skorzystam ze schodów. Zatrzyma³ siê i zasalutowa³ Indyemu kordelasem. Adieu, doktorze Jones. Do witu. I proszê na nas nie czekaæ. Nie martw siê obieca³ Indy dopijaj¹c kawê. Aha, doktorze Jones doda³ Belloq. To ostatnia noc hulanek. Mam szczer¹ nadziejê, ¿e w ramach wielkopostnych postanowieñ nie zdecydowa³e siê zrezygnowaæ z czego cennego na przyk³ad z ¿ycia. Indy otworzy³ drzwi apartamentu Pontalba i wszed³szy do wnêtrza odpi¹³ pas z rapierem. Rzuci³ broñ na sofê w salonie, nastêpnie wykaraska³ siê z kaftana i z³o¿y³ go obok rapiera. 120
Przez chwilê siedzia³ na sofie, trzymaj¹c g³owê w d³oniach. Co ja narobi³em? wymamrota³. Czu³ siê skonany. Wiedzia³, ¿e potrzebuje snu, ale zdawa³ sobie równie¿ sprawê, ¿e nie mia³ na to czasu. Podniós³ siê z trudem, poszed³ do sypialni i zacz¹³ szukaæ stosu starych ubrañ, które wczeniej zrzuci³. By³y one ju¿ uprane, wyprasowane i le¿a³y u³o¿one w porz¹dne zawini¹tko na wie¿o pos³anym ³ó¿ku. Obok zawini¹tka spoczywa³ jego kapelusz, wie¿o wyczyszczony i ufasonowany. wietnie mrukn¹³ Indy, rozwijaj¹c sznurek opasuj¹cy pakunek. Wytrz¹sn¹³ zeñ koszulê, odnalaz³ lewy rêkaw i podniós³ go pod wiat³o. Numer, który zapisa³ na nim o³ówkiem by³ nadal widoczny, ale bardzo s³abo. Siêgn¹³ po telefon, po³¹czy³ siê z central¹ hotelow¹ i poda³ numer. Telefonistka powiedzia³a, ¿e zadzwoni, kiedy uzyska po³¹czenie. Indy u³o¿y³ siê na ³ó¿ku i zamkn¹³ oczy. Kilka minut póniej obudzi³ go telefon. Jones? zapyta³ szorstki g³os. Mówi pu³kownik William Markham. Staralimy siê z panem skontaktowaæ. Co pan do pioruna robi w Nowym Orleanie? Interesy odpar³ Indy. Proszê przejæ do rzeczy. Rozumiem, ¿e mo¿e pan nam pomóc rzek³ Markham. Jest pan ekspertem od tych bzdur, w które wierz¹ nazici. To prawda? Jestem archeologiem wyjani³ ze znu¿eniem Indy. Ale czasami moje badania obejmuj¹ staro¿ytne wierzenia, które dzisiaj mog¹ nam siê wydawaæ dziwne. Niemcy lataj¹ po Arktyce jednym ze swoich sterowców powiedzia³ Markham. Zdaje siê, ¿e poszukuj¹ jakiej zaginionej cywilizacji. Jednak depesze, które przechwycilimy sugeruj¹, ¿e szukaj¹ oni czego o znaczeniu militarnym, nie historycznym. Proszê kontynuowaæ rzek³ Indy. Ci¹gle wspominaj¹ jakie tajemnicze ród³o energii, nazywaj¹ je Vril. S³ysza³ pan o czym podobnym? Czy to jaki minera³? Nie jestem pewien powiedzia³ Indy. No có¿, ich depesze do Berlina sugeruj¹, ¿e ten Vril posiada w³asnoæ manipulowania materi¹, transformowania lub kontrolowania jej w jaki sposób. Gdyby to odnaleli, zici³yby siê ich marzenia o staniu siê rodzajem superrasy. Panie pu³kowniku odezwa³ siê Indy. Wygl¹da na to, ¿e wie pan o tej sprawie tyle samo, co ja. Nie potrafiê powiedzieæ panu wiele wiêcej. Dla mnie brzmi to jak bajki, chocia¿
121
Tak, doktorze Jones? S¹ tacy, którzy gor¹co wierz¹ w tê legendê. Przypuszczam, ¿e to sprawa dumy narodowej. Parokrotnie spotka³em ich na swej drodze i nawet jeli ta historia to jedynie mit, oni traktuj¹ j¹ jak ewangeliê. Dla swoich idea³ów gotowi s¹ zabiæ, nawet jeli ten Vril nie ma oparcia w faktach. Zgadzam siê powiedzia³ Markham. Wiêc dlaczego mnie pan o to pyta? Poniewa¿ chcielibymy, aby poprowadzi³ pan amerykañsk¹ ekspedycjê w rejon, gdzie nazici prowadz¹ poszukiwania rzek³ Markham. Dlaczego ja? Dlatego, ¿e ma pan wyj¹tkowe zdolnoci, na których zbywa innym naukowcom odpar³ Markham. W ma³o prawdopodobnym przypadku, gdyby nazici znaleli tam co, co nie powinno trafiæ w ich rêce, wolelibymy o tym wiedzieæ. Innymi s³owy, mam ich szpiegowaæ. Szpiegowaæ to paskudne s³owo powiedzia³ Markham. Po prostu deptaæ im po piêtach. Jeli pan woli, mo¿e pan to potraktowaæ jako rodzaj badañ naukowych. W koñcu wiêkszoæ tych terenów nie zosta³a zbadana, i nie by³by to pierwszy raz, kiedy ekspedycja naukowa ma aspekt militarny. Nie jestem gotów poprowadziæ wyprawê do Arktyki rzek³ Indy. Nie mam dowiadczenia. By³oby to samobójstwo. ¯yjemy w dwudziestym wieku, doktorze Jones odpar³ Markham. Kto wspomnia³ choæ s³ówkiem o psich zaprzêgach i odmro¿onych palcach? Chodzi³o nam o lotnictwo polarne. Oddamy do pañskiej dyspozycji prototyp nowego bombowca douglas B-18. Dwusilnikowy, szeæ osób za³ogi i prawie dwa tysi¹ce kilometrów zasiêgu. Ze swojej bazy na Grenlandii lub Spitsbergenie moglibycie w doæ komfortowych warunkach prowadziæ obserwacjê terenu. Lotnictwo polarne mnie przera¿a rzek³ Indy. Zbyt wielu ludzi ju¿ nigdy wiêcej nie widziano. Jak na przyk³ad Amundsena? zapyta³ Markham. To by³o wiele lat temu. Latanie, nawet w Arktyce, sta³o siê tak samo bezpieczne, jak przeja¿d¿ka samochodem do sklepu na rogu. Dlaczego jako panu nie wierzê? Mo¿e nieco przesadzam powiedzia³ Markham ale pozostaje faktem, ¿e to by³aby najbezpieczniejsza jak dot¹d wyprawa w tamte strony. I co pan powie, doktorze Jones? 122
Brzmi to jak szaleñstwo rzek³ Indy. Jest jeszcze co doda³ Markham. Prawdziwy powód, dla którego tak rozpaczliwie stara³em siê z panem skontaktowaæ. Wola³bym o tym nie mówiæ, gdy¿ zawsze wystrzega³em siê wprowadzania czynników emocjonalnych
Ja ju¿ wiem, ¿e Alecia Dunstin znajduje siê na pok³adzie tego sterowca powiedzia³ Indy. I owszem, to jest powód, dla którego zrobiê to dla pana, poniewa¿ nie mogê znieæ myli, ¿e ci dranie zostawi¹ j¹ na pewn¹ mieræ na jakiej krze, kiedy nie bêdzie im ju¿ potrzebna. Czu³em, ¿e chcia³by pan mieæ mo¿liwoæ niesienia jej pomocy. Stawiam kilka warunków, panie pu³kowniku. Zamieniam siê w s³uch rzek³ Markham. Proszê je wymieniæ. ¯¹dam pe³nej w³adzy nad tym, co pan luno okreli³ jako moje badania. I chcê, ¿eby pilotowa³ mój przyjaciel. Lub ¿eby przynajmniej by³ drugim pilotem. Mam do niego zaufanie. Rozumiem odpar³ Markham. Ponadto potrzebujê najlepszego radiotelegrafisty, jakiego posiada armia kontynuowa³ Indy. Musi byæ wyposa¿ony w najnowoczeniejsz¹ technologiê namiarow¹ i umieæ improwizowaæ w sytuacjach kryzysowych. Nie zaszkodzi te¿, jeli bêdzie odwa¿ny. Czy ma pan kogo, kto spe³nia te wymagania? Oczywicie oznajmi³ Markham. Przylê panu w³asnego radiooperatora z biura kryptograficznego. To geniusz jeli chodzi o cokolwiek zwi¹zanego z elektrycznoci¹ i wiem, ¿e jest odwa¿ny. Sk¹d pan wie? To siedemnastolatek powiedzia³ Markham. Wszyscy nastolatkowie myl¹, ¿e bêd¹ ¿yæ wiecznie. Wiem te¿, ¿e zgodzi siê z ochot¹, bo codzienny rozk³ad zajêæ zanudza go na mieræ. Co jeszcze? Przyznajê panu prawo do tego, cokolwiek znajdziemy lub potrafimy zabraæ stamt¹d nazistom choæ w¹tpiê, czy co takiego siê zdarzy lecz pragnê, aby mój udzia³ w wyprawie utrzymaæ w tajemnicy. W koñcu muszê chroniæ swoj¹ reputacjê. Niektórzy mogliby powiedzieæ, ¿e na to jest ju¿ za póno rzek³ Markham. Ale zgoda. Zgadzam siê na wszystkie warunki. Proszê siê przespaæ. Samolot wyl¹duje na lotnisku Shushan o dziewi¹tej rano. Godzinê po tym, jak Indy od³o¿y³ s³uchawkê, w pokoju zapali³o siê wiat³o. Ulla powróci³a ze swej wycieczki po Francuskiej Dzielnicy. Pod pach¹ dwiga³a spore drewniane pude³ko i ksi¹¿kê. 123
Indy le¿a³ na sofie ze zsuniêtym na oczy kapeluszem. Mia³ na sobie swoje spodnie khaki i skórzan¹ kurtkê. Dobrze siê bawi³a? zapyta³. René jest nad wyraz czaruj¹cy powiedzia³a Ulla. Potwory czêsto takie s¹ odpar³ Indy. Spójrz, co znalaz³am. Postawi³a pude³ko na stoliku i unios³a wieko. Do pary, kaliber czterdzieci piêæ, prawdziwe eksponaty muzealne, z oko³o tysi¹c osiemset czterdziestego roku. René zna w³aciciela niezwyk³ego antykwariatu na Rampart Street, który zgodzi³ siê dla nas otworzyæ. Indy wzi¹³ jeden z pistoletów i obejrza³ lufê, pokryt¹ br¹zow¹ patyn¹ rdzy i oleju. Na pewno nie wybuchn¹ nam prosto w twarze? zapyta³ Indy. Na pewno odpar³a Ulla. Nalega³am, by w³aciciel uprzednio je wypróbowa³. Przy tych wszystkich fajerwerkach i zamieszaniu nikt nie zwróci³ uwagi na wystrza³y. Ponadto mia³ egzemplarz tej wspania³ej ksi¹¿eczki Code Duello. wietnie powiedzia³ Indy bez entuzjazmu. Dlaczego jeste w ubraniu? spyta³a Ulla. Musisz siê wyspaæ. Za kilka godzin wit. Wiem, ¿e sama chêtnie uderzê w kimono, jak to lubicie mawiaæ wy, Amerykanie. By³em zajêty odrzek³ Indy. Czym, na bogów? Omawianiem szczegó³ów podró¿y na pó³noc powiedzia³ Indy. Zanosi siê na to, ¿e wyruszê na lotnicz¹ wycieczkê do Arktyki. Bêdê szuka³ nazistowskiego sterowca, na którego pok³adzie znajduje siê Alecia. Wiêc wyje¿d¿asz, ot tak powiedzia³a Ulla. Ale najpierw zabijê Belloqa rzek³ Indy. Co mam wed³ug ciebie powiedzieæ? W³o¿y³ pistolet z powrotem do futera³u. Poprosiæ mnie, ¿ebym pojecha³a z tob¹. Co? Potrzebujesz mnie. Ulla splot³a ramiona na piersi. Tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nazici szukaj¹ Thule, a nie odnajd¹ go z powietrza. Na powierzchni tak¿e go nie znajd¹. Wczeniej czy póniej ich tropy zaprowadz¹ ciê pod ziemiê, i do tego potrzebujesz mnie. Indy milcza³. W³anie o tym Baldwin napisa³ w dzienniku, prawda? Nie wiem wyj¹ka³ Indy. Skradziono mi te zapiski, zanim zd¹¿y³em
124
Ale schodzi³ on do wnêtrza krateru wulkanicznego powiedzia³a Ulla. Tyle mi powiedzia³e. Jak g³êboko wed³ug ciebie zszed³? Nazici nie znajd¹ nawet w³aciwego
Maj¹ dziennik rzek³a Ulla. A ty nie. Twoj¹ jedyn¹ nadziej¹ jest odnalezienie ich i pójcie tam, gdzie ciê poprowadz¹. Gdyby powiêci³ temu choæ chwilê refleksji, zda³by sobie sprawê, co to oznacza g³êboko pod powierzchniê. Indy przejecha³ d³oni¹ po zaroniêtej szczêce. W porz¹dku powiedzia³. Ale uzgodnijmy jedn¹ rzecz. Ja dowodzê t¹ wypraw¹. Bêdê s³ucha³ twoich rad, lecz nie wolno ci siê ze mn¹ spieraæ. To zbyt niebezpieczne. Ulla przytaknê³a ruchem g³owy. I jeszcze jedno rzek³ Indy. Do diab³a z Ultima Thule. Moim g³ównym celem jest ocalenie Alecii. Za fantazje nazistów wemiemy siê dopiero w nastêpnej kolejnoci. Wspaniale oznajmi³a Ulla. Taka szansa zdarza siê tylko raz w ¿yciu. Tak przyzna³ Indy. Podobnie jak mieræ. Czemu martwisz siê na zapas? zapyta³a Ulla. Mo¿e Belloq ciê zabije i w ogóle nie wsi¹dziesz do samolotu.
125
7. Srebrny statek
Mg³a wydawa³a siê s¹czyæ z grobów, kiedy Indiana Jones i Ulla szli w¹skimi alejkami cmentarza w. Ludwika. Niebo by³o pochmurne i na wschodzie zaczyna³o przybieraæ kolor wypolerowanego mosi¹dzu. Pada³ drobny deszcz, gdy dotarli do kawa³ka wolnej przestrzeni w centrum cmentarza, zdominowanej przez ogromny d¹b, który p³aka³ hiszpañskim mchem. To miejsce przyprawia mnie o ciurki stwierdzi³a Ulla, k³ad¹c pude³ko z pistoletami na niskim nagrobku. Niewolnicy odprawiali tu swoje rytua³y voodoo rzek³ Indy. I mówi siê ciarki. Ciurki, ciarki machnê³a rêk¹ Ulla i naraz jej duñski akcent zrobi³ siê wyraniejszy. Po prostu skóra mi cierpnie. Bonjour powiedzia³ Belloq, a Ulla a¿ poderwa³a siê z miejsca. Drobny Francuz, ubrany w czarny surdut, siedzia³ na nie wyró¿niaj¹cym siê niczym betonowym grobie Marie Laveau, popijaj¹c kawê. Wokó³ grobu królowej voodoo pe³no by³o ofiar z jedzenia i monet osobliwych, przynosz¹cych pecha dwu- i jedenastocentowych kombinacji oraz oko³o tuzina wiec, które wypali³y siê, pozostawiaj¹c po sobie ka³u¿e kolorowego wosku. Belloq wyj¹³ z kieszeni surduta czerwon¹ wiecê, zapali³ zapa³kê o obcas i ostro¿nie podpali³ knot, po czym postawi³ j¹ u stóp grobu i od³amkiem czerwonej ceg³y wyrysowa³ na betonie krzy¿. To na szczêcie wyjani³. Nic ci to nie pomo¿e oznajmi³ Indy. 126
Ach, doktorze Jones. Z radoci¹ zauwa¿am, ¿e nie straci³ pan hartu ducha. Belloq rozemia³ siê. Przynajmniej jeszcze nie. Kawy? Nie, dziêkujê odmówi³a Ulla i otworzy³a pude³ko. Pozwoli³am sobie nabiæ pistolety w hotelu. W ka¿dym jest czterdzieci granulek prochu, przybitka, kula i nowe krzemienie. Mam nadziejê, ¿e nie ¿ywi pan zastrze¿eñ. Ale¿ oczywicie, ¿e nie, moja droga rzek³ Belloq. Przynios³am tak¿e apteczkê na wypadek, gdyby okaza³a siê potrzebna. Nie s¹dzê. Strzelam, ¿eby zabiæ. Belloq zeskoczy³ z nagrobka, podszed³ do Ulli i wybra³ jeden z pistoletów. S¹ doprawdy wspania³e owiadczy³. Wed³ug ksi¹¿ki powiedzia³a Ulla, przerzucaj¹c kartki to w³anie jest chwila, kiedy sekundanci staraj¹ siê wynegocjowaæ pokojowe pogodzenie stron. Poniewa¿ jestem jedynym sekundantem, zacznê od wcielenia siê w adwokata diab³a dla René. Trafny dobór s³ów zauwa¿y³ Indy. Ponadto oznajmi³a do moich obowi¹zków nale¿y przypomnieæ panom, ¿e pojedynkowanie siê jest w Luizjanie niezgodne z prawem. Mówi¹c wprost, jest przestêpstwem doda³ Belloq. Zgadza siê kontynuowa³a Ulla. Co oznacza, ¿e jeli zostaniemy przy³apani na gor¹cym uczynku, wszystkich nas czeka postêpowanie dowodowe, a mo¿e i areszt. Oczywicie zarzuty przedstawione panom bêd¹ powa¿niejsze, poniewa¿ bierzecie czynny udzia³ w przestêpstwie, ale s¹dzê, ¿e ja zostanê oskar¿ona o wspó³dzia³anie. A robi to pani wspaniale. Belloq sk³oni³ siê szarmancko. Gdyby znudzi³a siê pani
tym, czym siê pani trudni, panno Tornaes, w mojej organizacji w Marsylii zawsze znajdzie siê miejsce dla pani. Mo¿na chyba jednak¿e za³o¿yæ, ¿e zdaniem niektórych tu idzie przede wszystkim o honor, i ¿e ³amanie prawa stanu Luizjana jest jedynie niefortunnym, lecz nieuniknionym aspektem sprawy. Poniewa¿ uwa¿am, ¿e tak w³anie zostanie to ocenione, przejdê do sedna sprawy. Proszê siê pospieszyæ powiedzia³ Belloq. Ju¿ prawie wita, a aresztowanie przez miejscow¹ policjê w wietle dnia jest jeszcze bardziej nieprzyjemne ni¿ zakradniêcie siê tutaj pod os³on¹ ciemnoci. Skinê³a g³ow¹. 127
Doktorze Jones. Czy przeprosi pan obecnego tu René Belloqa za obrzucenie oszczerstwami jego osoby, rodziny i kraju? Czy zdecyduje siê pan przymkn¹æ oko na motywy, którymi siê kierowa³ sprzedaj¹c panu informacje? Za tê rzek³ Indy i tysi¹c innych zniewag, nie. Monsieur Belloq! zawo³a³a Ulla. Czy rozwa¿y pan ponownie swoje wyzwanie? Czy pana serce nie miêknie, gdy myli pan o swojej znajomoci z doktorem Jonesem? Czy przebaczenie jest mo¿liwe? Nie jest powiedzia³ Belloq. W takim razie podsumowa³a Ulla zaczynajmy. Rozumiem, ¿e panowie dokonalicie ju¿ wyboru broni. Zasady s¹ nastêpuj¹ce: staniecie pod dêbem zwróceni do siebie plecami i na moj¹ komendê wykonacie dziesiêæ kroków. Bardziej sportowo by³oby dwadziecia, ale miejsca mamy tylko na dziesiêæ. Po zrobieniu ostatniego kroku odwrócicie siê ku sobie i wycelujecie. Oddacie strza³y równoczenie. Wszystko jasne? Jasne rzek³ Indy. W zupe³noci umiechn¹³ siê Belloq. Je¿eli po pierwszej wymianie strza³ów satysfakcji nie stanie siê zadoæ, mo¿ecie wyraziæ obopóln¹ zgodê na prze³adowanie. Panowie, zajmijcie pozycje i przygotujcie broñ. Obaj mê¿czyni pomaszerowali na rodek placyku i stanêli plecami do siebie, dzier¿¹c uniesione w górê pistolety. Deszcz pada³ teraz nieco silniej. cieka³ z ronda kapelusza Indyego i przyklei³ w³osy Belloqa do czaszki. Raz rozpoczê³a odliczanie Ulla. Belloq i Indy oderwali siê od siebie. Plecy mieli wyprostowane, wzrok utkwili przed siebie. Ulla doliczy³a do piêciu. Belloq kciukiem odwiód³ kurek, ze zgrzytem mechanizmu ods³aniaj¹c panewkê. Indy us³ysza³ dwiêk, ale nie da³ tego po sobie poznaæ. Szeæ liczy³a dalej Ulla. Kolejny krok naprzód. B³oto przylgnê³o do butów Indyego i poplami³o nogawki jego spodni. Siedem. Znowu do przodu. Indy po³o¿y³ kciuk na kurku, gotów do odwiedzenia go tu¿ przed oddaniem strza³u. Obawia³ siê, ¿e gdyby uczyni³ to zbyt wczenie, deszcz móg³by zamoczyæ proch na panewce. 128
Osiem. Podczas gdy Indy post¹pi³ krok naprzód, Belloq obróci³ siê szybko. Po³y jego surduta za³opota³y. B³yskawicznie ustawi³ siê bokiem do Indyego, chowaj¹c lew¹ rêkê za plecami i wyci¹gaj¹c praw¹ uzbrojon¹ w pistolet. Celowa³ miêdzy ³opatki Indyego. Faul! krzyknê³a Ulla. Gdy Indy odwróci³ siê, Belloq nacisn¹³ spust. Niczym w zwolnionym filmie Jones widzia³, jak kurek opad³, a z krzemienia tkwi¹cego w jego szczêkach sypnê³y siê do panewki iskry. Indy wstrzyma³ oddech, przygotowuj¹c siê na wybuch ognia i o³owiu, który mia³ nast¹piæ u³amek sekundy póniej, ale nic podobnego siê nie sta³o. Proch na panewce zasycza³ niemrawo. Proch Belloqa zamók³. Belloq wci¹¿ z niedowierzaniem dzier¿y³ w wyci¹gniêtej rêce pistolet. Nagle ¿ar znalaz³ nieco suchego prochu, ¿ywo rozb³ysn¹³ i chwilê póniej pistolet plun¹³ ogniem, dymem i o³owiem w kierunku Jonesa. Kula trafi³a w prawy rêkaw skórzanej kurtki, ¿³obi¹c bruzdê w ciele i przesz³a na wylot, z jêkiem wpadaj¹c pomiêdzy otaczaj¹ce cmentarz drzewa. Krew zaczê³a ciekaæ po ramieniu Indyego i parowa³a w zetkniêciu z ch³odn¹ ziemi¹. Doktorze Jones obwieci³a Ulla. Mo¿e pan teraz oddaæ swój strza³. Indy uniós³ pistolet wysoko w górê, odci¹gn¹³ kurek, a nastêpnie opuszcza³ go, dopóki ciê¿ka lufa nie zaczê³a siê ko³ysaæ pod sercem Belloqa. Belloq zamkn¹³ oczy i zacisn¹³ wargi. Indy skierowa³ pistolet na prawo i wypali³, posy³aj¹c kulê w stronê najbli¿szego grobu. Belloq odetchn¹³ z ulg¹. ¯yczycie sobie panowie jeszcze jedn¹ rundê? zapyta³a Ulla. Nie odpar³ Indy. Jestem usatysfakcjonowany. Dowiod³em, ¿e Belloq to ³garz, tchórz i niegodny przeciwnik. Nic bym nie zyska³ zabijaj¹c go. Merci powiedzia³ niemia³o Belloq, ocieraj¹c pot z czo³a rêkawem surduta. W takim razie sprawa zakoñczona. Zakoñczona stwierdzi³ Indy. Straci³em rachubê
zarzeka³ siê Belloq, odk³adaj¹c dymi¹cy jeszcze pistolet do drewnianego futera³u. S¹dzi³em, ¿e mielimy siê odwróciæ na osiem, nie na dziesiêæ. Po prostu zasz³a pomy³ka. Mam nadziejê, ¿e ta rana to nic powa¿nego. Doktorze Jones, pan silnie krwawi powiedzia³a Ulla. Lepiej siê temu przyjrzyjmy. 9 Indiana Jones
129
Indy powstrzyma³ j¹ gestem d³oni. Nie tutaj. Nie wydaje mi siê, by te strza³y przesz³y nie zauwa¿one przy takiej ciszy, jaka panuje dzisiejszego ranka. Istotnie by³y doæ g³one przyzna³a Ulla. Lepiej bierzmy nogi za pas, zanim skoñczymy w mamrze doradzi³ Indy. Poza tym musimy z³apaæ samolot, a do odlotu pozosta³o niewiele czasu. Belloq, który przeskakiwa³ przez groby w kierunku muru cmentarnego, nagle zatrzyma³ siê i zasalutowa³ Indyemu. Au revoir, doktorze Jones! zawo³a³. Szczêliwe zakoñczenie beznadziejnej z pozoru sytuacji. Mam nadziejê, ¿e szybko siê pan wyli¿e
abymy mogli siê ponownie spotkaæ w honorowej sprawie! A to ga³gan rzuci³ Indy, pospiesznie opuszczaj¹c cmentarz wraz z Ull¹. Za kogo on siê uwa¿a, by mówiæ o honorze? Chcia³ mi strzeliæ w plecy. To prawda
Ulla pochyli³a g³owê na bok. Ale nie ruszy³ siê z miejsca i pozwoli³ ci oddaæ strza³, kiedy jego próba oszustwa zawiod³a. A przecie¿ móg³ uciec. Pewnie z przera¿enia nogi odmówi³y mu pos³uszeñstwa. Nie wydaje mi siê, aby stanowi³o to kiedykolwiek problem dla René Belloqa skonstatowa³a Ulla. Nie, on ma szczególne poczucie honoru, mo¿e nieco wypaczone, lecz istnieje jaki tajny kodeks, którego przestrzega. Post¹pi³e w³aciwie, oszczêdzaj¹c mu ¿ycie. Po prostu nadmiernie skomplikowa³oby to sytuacjê powiedzia³ Indy. Zbyt wiele wyjanieñ do sk³adania, zbyt wielu gliniarzy i prawników, i jak zauwa¿y³a, móg³bym wyl¹dowaæ w wiêzieniu. Owszem rzek³a Ulla. Oraz zabi³by jedyn¹ osobê, któr¹ uwa¿asz za godnego przeciwnika, bez wzglêdu na to, co tam wtedy powiedzia³e. Jest pan cz³owiekiem starowieckim, doktorze Jones. Cz³owiekiem rycerskim. Chyba urodzi³e siê w niew³aciwym stuleciu. Na drzewach zaczê³y budziæ siê ptaki, a promieñ s³oñca przebi³ siê przez chmury, jakby chc¹c uwietniæ ich odwrót. Dwie przecznice dalej z³apali taksówkê, a kiedy odje¿d¿ali od krawê¿nika, kilka radiowozów przemknê³o obok nich w przeciwnym kierunku, w stronê cmentarza. Jak twoje ramiê? Indy zdj¹³ kurtkê i pozwoli³ jej obejrzeæ ranê. Rana nie jest zbyt g³êboka stwierdzi³a rozci¹wszy koszulê. Pocisk przeszed³ na wylot, tu¿ pod skór¹. Mimo to krwawisz jak zarzynany prosiak. 130
To rodzinne rzek³ Indy. Ulla oczyci³a ranê rodkiem antyseptycznym. Uwa¿aj powiedzia³. To boli bardziej ni¿ zostaæ postrze
Taksówkarz spojrza³ podejrzliwie w lusterko. Ni¿ dostaæ zastrzyk poprawi³ siê Indy z umiechem. Ta kobieta jest pielêgniark¹, a ja doktorem. Jasne, kole powiedzia³ Kreol. Skoro tak twierdzisz
Ulla obanda¿owa³a mu ramiê i Indy z powrotem za³o¿y³ sw¹ kurtkê. Dziêki. Teraz czujê siê du¿o gorzej. Ulla po³o¿y³a pude³ko z pistoletami na kolanach Indyego. Co zamierzasz z nimi zrobiæ? zapyta³a. Chyba powieszê je na cianie w moim biurze w Princeton odpar³ Indy. Oczywicie skrzy¿owane. Na pami¹tkê spotkania z facetem, który, gdyby dzi rano nie pada³o, zastrzeli³by mnie. Deszcz nadal pada³, gdy dotarli na lotnisko Shushan. Zbudowano je na sztucznym pó³wyspie i by³o ono oddalone o dwadziecia minut drogi od centrum Nowego Orleanu. Taksówkarz zatrzyma³ siê pod zadaszeniem budynku terminalu i spojrza³ przez ramiê na swoich pasa¿erów. Jestemy na miejscu powiedzia³ ze swym piewnym akcentem. Ale chyba spónilicie siê na wszystkie regularne rejsy przewidziane na dzi rano. Czy mam poczekaæ, a¿ to sprawdzicie? Nie ma potrzeby Indy wcisn¹³ kilka banknotów w d³oñ taksówkarza. Bêdzie jeszcze przynajmniej jeden samolot, jestem tego pewien. Mam nadziejê odrzek³ taksówkarz. Mokry mamy dzieñ, co? Owszem, mokry zgodzi³ siê Indy. Indy podró¿owa³ z lekkim baga¿em, jedynie z przewieszonym przez ramiê chlebakiem, Ulla za mia³a swoje rzeczy w plecaku, który uprzednio skrywa³ fortunê Indyego. Indy pomacha³ odje¿d¿aj¹cemu w noc taksówkarzowi. Z Bogiem! zawo³a³ Kreol przez otwarte okno. I nie daj siê pan wiêcej postrzeliæ. Indy i Ulla pospieszyli do nowego budynku odprawy, wzniesionego przez przedsiêbiorstwo budowlane Works Progress Administration w stylu neoklasycystycznym. Pocz¹wszy od po³o¿onej centralnie wie¿y kontrolnej budynek rozszerza³ siê na podobieñstwo piramidy. 131
Tu¿ za drzwiami podszed³ do nich m³ody mê¿czyzna w wojskowym mundurze. Pod pach¹ mia³ notatnik, a na pagonach widnia³y srebrne belki porucznika. Doktor Jones? zapyta³. Jestem porucznik Goodwin. Bêdê pana oficerem ³¹cznikowym na czas tej wyprawy. Doskonale rzek³ Indy. Znalaz³ pan mojego drugiego pilota? Tak jest odpar³ Goodwin. Musia³em zwerbowaæ na pomoc oddzia³ ¿andarmerii z bazy wojskowej na Dauphine Street, lecz w koñcu uda³o nam siê zlokalizowaæ pana Warda we Francuskiej Dzielnicy. W jakim barze? zapyta³ Indy. Ostrygowym odrzek³ Goodwin. I muszê pana ostrzec, ¿e cuchnie tabasco, ostrygami i piwem. Dziêkujê powiedzia³ Indy. Proszê mi wybaczyæ, ale pañskie ramiê
Wygl¹da na to, ¿e w pañskiej kurtce jest dziura po kuli i wie¿a krew. Czy co siê sta³o? Nie, nic mi nie jest. Goodwin spojrza³ pytaj¹co na Ullê. Proszê mi wybaczyæ uchybienie rzek³ Indy. To doktor Ulla Tornaes z Duñskiego Instytutu Speleologii. Podczas tej ekspedycji bêdzie pe³ni³a funkcjê specjalistki a tak¿e mojej osobistej asystentki. W manifecie nic nie ma o cywilnej kobiecie powiedzia³ Goodwin, przepatruj¹c swój notatnik. A szczególnie obcej narodowoci. Nie powiadomiono mnie
Wiêc teraz pana powiadamiam, poruczniku powiedzia³ Indy. No có¿, nie wiem
Czy Markham nie przekaza³ panu, ¿e ja tu dowodzê i ¿e macie wykonywaæ moje polecenia najlepiej, jak potraficie? Naturalnie. Wiêc j¹ dopiszcie, ¿o³nierzu powiedzia³ Indy. O tutaj, na manifecie. O³ówkiem. Tak jest odpowiedzia³ Goodwin. A czy pan Ward figuruje na manifecie? O tak, o niego ju¿ zadba³em. Co z moim radiotelegrafist¹? zapyta³ Indy. Ze Skierk¹? Goodwin umiechn¹³ siê. Ju¿ jest w samolocie. Wymienicie powiedzia³ Indy i usiad³ na jednej z ³awek. Proszê teraz wymieniæ pozosta³ych cz³onków za³ogi, abym wiedzia³, z kim mam do czynienia. 132
Ju¿ siê robi rzek³ Goodwin. Zobaczmy. Mamy I. Jonesa, dowódcê, B. Blessanta, pilota
Proszê podaæ pe³ne imiona i nazwiska, rangê, pochodzenie za¿¹da³ Indy. Oraz, w miarê mo¿liwoci, dodaæ kilka s³ów o tym, jacy s¹. Goodwin zacz¹³ siê trz¹æ. Proszê siê uspokoiæ, wietnie panu idzie rzek³ Indy. Od jak dawna jest pan porucznikiem? Od miesi¹ca. Niech pan mi po to prostu opowie, jakby rozmawia³ pan z jednym z kumpli z koszar podczas szkolenia podstawowego zasugerowa³ Indy. Dobrze zgodzi³ siê Goodwin. Oprócz pana jest panna Tornaes, oczywicie, i ja jestem nawigatorem i meteorologiem. Jest jeszcze C.R. Ward, drugi pilot cywil, którego pan najwyraniej zna. To na razie czworo. Proszê kontynuowaæ powiedzia³ przymilnie Indy. Kogo nie znam? Pilotem jest kapitan Buck Blessant. Oko³o trzydziestki, ma ¿onê i dziecko w New Jersey i jest jednym z najlepszych oblatywaczy Korpusu Powietrznego. Pañski radiooperator to ch³opak nazwiskiem Nicholas Swan, ale wszyscy mówi¹ na niego Skierka. Ma fio³a na punkcie techniki. Aha, jest w stopniu kaprala. I na koniec mamy szefa za³ogi, sier¿anta Dana Brucea. Bruce potrafi naprawiæ praktycznie wszystko kawa³kiem gumy do ¿ucia i lin¹. Dobrze. Indy wygl¹da³ na zadowolonego. Razem siedmioro. To wszyscy? Tak jest. B-18 zwykle ma szecioosobow¹ za³ogê. Teraz proszê mi powiedzieæ o ekwipunku rzek³ Indy. Zak³adam, ¿e samolot jest w pe³ni wy³adowany sprzêtem polarnym? Hm, w³aciwie nie przyzna³ Goodwin. Nie zamierzamy l¹dowaæ. Mamy tylko zwyk³y sprzêt ratunkowy. Gumowe tratwy, ¿elazne porcje i temu podobne. Proszê jeszcze o kilka s³ów o samolocie. To przystosowany do pracy w trudnych warunkach atmosferycznych prototyp B-18, który w tym roku oddano armii rzek³ Goodwin. Napêdzaj¹ go dwa dziewiêciocylindrowe silniki gwiazdowe wright cyclone, a ka¿dy z nich posiada moc tysi¹ca koni mechanicznych. Zosta³y one przystosowane do dzia³ania w niskich temperaturach, w³¹czaj¹c w to mechanizmy zapobiegaj¹ce zbieraniu siê 133
lodu w ganikach i na skrzyd³ach. Prêdkoæ maksymalna trzysta szeædziesi¹t kilometrów na godzinê na wysokoci trzech kilometrów, a pu³ap wynosi osiem tysiecy dwiecie osiemdziesi¹t metrów. Zasiêg to zwykle tysi¹c dziewiêæset dwadziecia kilometrów, lecz zamontowalimy dodatkowe zbiorniki, które zwiêkszy³y go do dwóch tysiêcy omiuset osiemdziesiêciu kilometrów. Jakiego rodzaju terenu potrzeba, ¿eby nim wyl¹dowaæ i wystartowaæ? Hm
Goodwin szeleci³ przypiêtymi do notatnika papierami. Pas startowy by³by mile widziany, ale ten prototyp jest równie¿ wyposa¿ony w p³ozy do l¹dowañ na ubitym niegu. A wodowania? Niestety odpar³ Goodwin. Gdybymy chlapnêli w wodê, obawiam siê, ¿e musielibymy p³ywaæ. wietnie. Co ze spadochronami? Na pok³adzie znajduje siê szeæ. Proszê za³adowaæ jeszcze jeden rozkaza³ Indy. Tak jest rzek³ Goodwin. A jak stoimy z uzbrojeniem? Mamy trzy karabiny maszynowe, jeden w pleksiglasowej kabinie na dziobie i dwa burtowe. Mo¿emy równie¿ zabraæ do dwóch tysiêcy dziewiêæset piêædziesiêciu kilo bomb, ale poniewa¿ jest to wyprawa naukowa, powiedziano mi, ¿e luk bombowy pozostanie pusty. Poza tym wiêkszoæ dostêpnego miejsca zape³ni³ ekwipunek i dodatkowe paliwo. Kto z za³ogi umie obs³ugiwaæ karabiny? Sier¿ant Bruce, oczywicie. Oraz Skierka i ja, jeli zajdzie potrzeba. A broñ rêczna? Pistolety, ale nic ponadto. Indy skrzywi³ siê. To trzeba naprawiæ stwierdzi³. Mogê z ³atwoci¹ zdobyæ springfieldy. ¯adnych pistoletów. Potrzebujemy automatów. Co porêcznego, z krótkim ³o¿em i luf¹. Zna pan broñ, któr¹ nosz¹ niektóre elitarne jednostki nazistowskie? Nie. Ale ogl¹da³ pan chyba jakie filmy gangsterskie? Naturalnie. Tego w³anie chcê. Thompsony lub co w tym gucie. 134
Tak jest powiedzia³ Goodwin, poruszony. Proszê mi wybaczyæ, ale czy s¹dzi pan, ¿e tam w górze mo¿emy siê znaleæ w trudnej sytuacji taktycznej? Nie poinformowano pana co do szczegó³ów, prawda? zapyta³ Indy. Nie przyzna³ Goodwin. Chyba nie. Zobaczê, co siê da zrobiæ. Zatrzymamy siê na krótko w bazie lotniczej marynarki wojennej na Long Island, by uzupe³niæ paliwo. Marines powinni mieæ co, co uda mi siê od nich wyprosiæ. Bêd¹ z pana ludzie rzek³ Indy. A teraz chodmy po Clarencea i obejrzyjmy nasz samolot. Clarence jest tutaj. Goodwin poprowadzi³ ich do mêskiej toalety. Uchyli³ drzwi i zawo³a³: Panie Ward? S¹ tu ludzie, którzy chcieliby zamieniæ z panem kilka s³ów. Niech pan ich sp³awi odpowiedzia³ ochryp³y g³os. No, otwieraj pogania³ Indy. Dlaczego nie powiedzia³e, ¿e to ty? zapyta³ Clarence. O co tu do licha chodzi? W³anie mia³em odlatywaæ do Mexico City, kiedy zgarnê³o mnie dwóch ¿andarmów. Pomyla³em, ¿e mnie za co zwinêli i domyli³em siê, ¿e to ma jaki zwi¹zek z tob¹. Indy, jeli przez ciebie po³o¿ê tê robotê, bêdê zmuszony daæ ci po gêbie. Zapomnij o tej wycieczce do Mexico City powiedzia³ Indy. ¯aden z nas nie wpad³ w tarapaty. Wiem, ¿e spêdza³e czas u boku jakiej Kreolki w barze ostrygowym, wiêc oszczêd mi swoich smutnych historyjek. Chodzi o to, ¿e ciê potrzebujê, i zostaniesz sowicie wynagrodzony za swe us³ugi. Ju¿ to s³ysza³em Clarence potar³ twarz d³oni¹. Jak na razie nie zap³acono mi za ostatni lot. Tylko o tym mylisz? zapyta³ Indy. Kiedy wytrzewiejesz, s¹dzisz, ¿e bêdziesz umia³ pilotowaæ B-18? Phi, oba s¹ produkowane przez Douglasa. Osiemnastka to jedynie wojskowa wersja mojego starego DC-2, tyle ¿e ma zêby i mo¿na wyrzuciæ ³adunek przez podbrzusze rzek³ Clarence. Dok¹d lecimy? Do Arktyki odpar³ Indy. Na biegun pó³nocny? zapyta³ Clarence. Mniej wiêcej w te okolice powiedzia³ Indy. Nie lubiê zimna narzeka³ Clarence wci¹gaj¹c na g³owê pilotkê. Co bêdziemy tam bombardowaæ? Niczego nie zamierzamy bombardowaæ odrzek³ Indy. 135
Zawsze chcia³em co zbombardowaæ owiadczy³ Clarence. Nie mamy te¿ zamiaru do niczego strzelaæ poinformowa³ go Indy. Jedynie w razie koniecznoci. Co nie zmienia faktu, ¿e to i tak bêdzie trudny lot. Mylisz, ¿e dasz sobie radê? Clarence umiechn¹³ siê ³agodnie. S¹dzisz, ¿e tyle bym gard³owa³, gdybym myla³ inaczej? To dobrze powiedzia³ Indy. Muszê wys³aæ depeszê do Juarez, do Donnyego rzek³ Clarence. Na pewno siedzi u Mamy Crosby, jak zwykle, jedz¹c stek tampico i popijaj¹c tym okropnym meksykañskim piwem. Nie wspominaj¹c ju¿ o tej senioricie, do której smali cholewki. Poproszê go, by wzi¹³ Panienkê i polecia³ do Mexico City. Dostawa bêdzie spóniona o parê dni, ale tam i tak wszystko jest zawsze spónione. Prowadzeni przez Goodwina, Indy i pozostali wyszli z budynku terminalu na mokry asfalt. B-18P (P od Polarny) siedzia³ na ogonie, z dziobem wzniesionym ku górze. Jego srebrna skóra odbija³a burzowe niebo ponad nimi. Gondole silnikowe by³y pomalowane na jasnoczerwony kolor, podobnie jak dziób. W odró¿nieniu od dosyæ nieciekawego cielska swojego cywilnego brata, DC-2, kad³ub B-18 by³ naje¿ony pleksiglasowymi stanowiskami strzeleckimi i antenami. Oprócz tego przewody doprowadzaj¹ce ciep³o z silników wi³y siê po ka¿dej stronie samolotu, za dwie os³ony przymocowane do kad³uba tu¿ za kokpitem mia³y wychwytywaæ potencjalnie grone od³amki lodu wyrzucane przez mig³a. Wielka antena ramowa umieszczona tu¿ za kokpitem by³a po³¹czona ze sprzêtem namiarowym. O rety powiedzia³a Ulla. Wygl¹da tak nowoczenie, tak gronie, jak co wyjêtego z koszmaru. To jeszcze nic odezwa³ siê Goodwin. Douglas dostarczy³ czterdzieci piêæ tych modeli wojsku, ale za rok lub dwa, kiedy pojawi siê B-17, stan¹ siê one przestarza³e. Ten bombowiec bêdzie mia³ cztery silniki i dwa razy wiêksz¹ si³ê ognia. O matko powiedzia³a Ulla. Jestem pewna, ¿e ludzkoæ nie mo¿e siê ju¿ doczekaæ.
136
8. Wierzcho³ek wiata
Po uzupe³nieniu zapasów na Long Island, B-18P którego Clarence, ku niezadowoleniu kapitana Blessanta, bezceremonialnie ochrzci³ Pingwinem obra³ kurs na Islandiê. Indy, w zapiêtej po szyjê, podbitej barankiem kurtce lotniczej, spêdzi³ wiêkszoæ omiogodzinnego lotu pierwszego etapu podró¿y nadrabiaj¹c zaleg³oci w spaniu. Ulla co jaki czas budzi³a go, by sprawdziæ banda¿e na jego prawym ramieniu. W Goose Bay w Nowej Fundlandii wsta³, na krótko rozprostowa³ nogi na zimnym pasie startowym i obserwowa³ tankowanie zbiorników Pingwina. Nastêpnie polecieli przez ocean do Godthaab, po³o¿onego na po³udniowym krañcu Grenlandii, a potem ponad kolejnym przestworem gniewnego morza. Indy przeszed³ na dziób i wetkn¹³ g³owê do kokpitu. Jak siê leci? zapyta³. Cudownie odpar³ Blessant. Jedno magneto szwankuje, ale to nic wielkiego. Kiedy wyl¹dujemy, Bruce je obejrzy. Moim jedynym problemem jest to, ¿e nowy drugi pilot nie potrafi ani przez chwilê byæ cicho. Staram siê jedynie podtrzymaæ rozmowê powiedzia³ Clarence. Pomyla³em, ¿e bêdzie zainteresowany jak wygl¹da³o dorastanie w Erbie w stanie Arkansas. Czujê siê tak, jakby mnie to rzeczywicie ciekawi³o rzek³ Blessant. Mówi³em panu, ¿e podczas Wielkiej Wojny lata³em na Jenny? Ze sto razy. 137
Po³apa³e siê w tym wszystkim? zapyta³ Indy Clarencea. Nie zrobiono jeszcze takiego ptaka, którego nie umia³bym pilotowaæ powiedzia³ che³pliwie Clarence. Wystarczy skierowaæ go tam, dok¹d chcesz lecieæ. To takie proste? zapyta³ Indy. W naszym przypadku bardziej przypomina to sterowanie ³odzi¹ rzek³ Clarence. Przyrz¹dy piekielnie wolno reaguj¹ i jestemy tak ob³adowani, ¿e równie dobrze moglibymy mieæ rumpel zamiast dr¹¿ków. Nie wyobra¿am sobie, jak bêdzie, kiedy przypniemy narty do kó³. Clarence zwróci³ siê do Blessanta: Przeprowadzilicie loty próbne z nartami, prawda? Blessant pokiwa³ przecz¹co g³ow¹. To buduj¹ca perspektywa mrukn¹³ Indy. Nie martw siê powiedzia³ Clarence. Na razie wszystko gra. Dam ci znaæ, kiedy powiniene zacz¹æ siê niepokoiæ. Indy poklepa³ Clarencea po ramieniu i wyszed³ z kokpitu. Skierka odezwa³ siê Indy. Czy nadesz³y jakie wiadomoci od Markhama odnonie po³o¿enia zeppelinu Graf? Nie. Skierka siedzia³ na swoim stanowisku za kokpitem, z wciniêtymi na czapkê s³uchawkami, i manipulowa³ arsena³em pokrête³ na pokrywaj¹cym przegrodê sprzêcie. Zanim odpowiedzia³, odgarn¹³ z oczu kosmyk zmierzwionych br¹zowych w³osów. Ani s³owa. Czy mam wys³aæ jaki przekaz? Nie ma powodu powiadamiaæ nazistów, ¿e siê zbli¿amy powiedzia³ Indy. A co z czêstotliwoci¹, któr¹ ci poda³em? Na dwudziestu metrach? Skierka obróci³ siê i przekrêci³ kó³ko, które s³u¿y³o do obracania anten¹ ramow¹ na dachu samolotu. Na razie nic. Czy wie pan dok³adnie, czego mam nas³uchiwaæ? Sygna³u, czy mo¿e alfabetu Morsea? Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹. Ja bym siê tym nie przejmowa³ powiedzia³ Skierka. Je¿eli jest tam gdzie cel do znalezienia, to go zlokalizujemy. Na tej wysokoci mamy przewagê, której bylibymy pozbawieni na ziemi, gdy¿ zasiêg jest st¹d o wiele wiêkszy. Poza tym posiadamy absolutnie najlepszy sprzêt na wiecie wiem to, bo sam go zbudowa³em. Ty to wszystko skonstruowa³e? A tak¿e zaprojektowa³em poinformowa³ go Skierka. Widzi pan, u¿ywam standardowego odbiornika heterodynowego, który wynalaz³ Armstrong, lecz pod³¹czy³em go w ten sposób do oscylato138
ra. Nastolatek naszkicowa³ w swoim notatniku schemat blokowy. Przypomina³o to dzieciêcy rysunek lokomotywy i sznura wagonów. Wierzê ci na s³owo rzek³ Indy. Mogê wyznaczyæ orientacyjny kierunek poprzez obracanie anten¹ ramow¹ i porównanie rezultatów z sygna³em otrzymanym z nieruchomej anteny na ogonie, ale aby wyznaczyæ dok³adne po³o¿enie, potrzebujemy triangulacji tak jak trianguluje siê wskazania kompasu z dwóch znanych punktów, by ustaliæ po³o¿enie trzeciego, nieznanego, na mapie. Znam tê metodê powiedzia³ Indy. Kiedy odnajdziemy sygna³, bêdziemy potrzebowali odniesienia z innego ród³a. Mo¿e ze statku lub stanowiska na szczycie góry. Ewentualnie trzeba znaleæ jakie wysoko po³o¿one miejsce na bazê i tam zainstalowaæ stacjê pomocnicz¹. Dobrze kombinujesz. Ale jest jeden problem: musielibymy zostawiæ tam kogo do obs³ugi radia. Nie wiem, czy mamy na zbyciu jednego cz³onka za³ogi powiedzia³ Indy. Hm, albo nale¿y znaleæ kierunek tam, gdzie sygna³ jest najsilniejszy i stamt¹d wytyczyæ liniê. K³opot w tym, ¿e nie bêdziemy wiedzieæ, jaka odleg³oæ dzieli nas od celu. Mo¿e siê on znajdowaæ poza naszym zasiêgiem. Rozumiem problem rzek³ Indy. Zrobimy, co w naszej mocy. Monitoruj tê czêstotliwoæ i daj mi znaæ, jeli co us³yszysz. Panie dowódco
zagadn¹³ Skierka. O co chodzi? Nie mielimy jeszcze okazji porozmawiaæ, a ja chcia³em tylko
Piegi na jego twarzy utonê³y w czerwieni rumieñców. Tego, no
chcia³em panu podziêkowaæ za pozwolenie mi wziêcia udzia³u w wyprawie. Mój ojciec nie ¿yje, a mama musia³a podpisaæ dokumenty jeszcze w Iowa, ¿ebym móg³ wst¹piæ do wojska, poniewa¿ nie ukoñczy³em osiemnastu lat. Jakie miasto w Iowa? Indy przyci¹gn¹³ sobie skrzynkê i usiad³. Prawdopodobnie nigdy pan o nim nie s³ysza³ powiedzia³ Skierka. To ma³a miecina o nazwie Payne Junction. Znam to miejsce rzek³ Indy. Le¿y nad Missouri. W pobli¿u znajduj¹ siê indiañskie mogi³y, zwiedza³em je kiedy. Zgadza siê! wykrzykn¹³ Skierka. Mój tata prowadzi³ tam niewielk¹ stacjê benzynow¹, dopóki ko³o od ciê¿arówki, które 139
naprawia³, nie wybuch³o. Felga trafi³a go prosto w g³owê. Chyba dlatego nigdy nie pozwala³ mi naprawiaæ przebitych opon. Przykro mi powiedzia³ Indy. Strata jednego z rodziców jest zawsze bolesna. Kiedy mia³em dwanacie lat, moja matka umar³a na szkarlatynê. Nadal mi jej brakuje. To straszne rzek³ Skierka. A potem doda³: Mnie te¿ wci¹¿ brakuje taty. Wspania³y by³ z niego goæ. Wci¹¿ mi powtarza³, ¿e wszystko jest mo¿liwe, jeli siê tylko wystarczaj¹co postaraæ i mieæ doæ wyobrani. Wygl¹da na to, ¿e istotnie by³ wspania³ym cz³owiekiem powiedzia³ Indy. By³ fanatykiem nauki. Jeszcze jako ma³y dzieciak zacz¹³em czytaæ wszelkie te pisma, które mia³ w warsztacie wie pan, Historie niesamowite i temu podobne. Wydaje je niejaki Hugo Gernsback, i chyba chcia³ zainteresowaæ wszystkich technik¹ i wizj¹ przysz³oci. Dziêki temu zaj¹³em siê elektronik¹. Zreszt¹ czytujê to pismo do dzi. Twój ojciec da³ ci bardzo wiele. Tak. Skierka umiechn¹³ siê. Ale moja matka nadal go nie rozumie. Nienawidzi tych czasopism, g³ównie ze wzglêdu na nagie dziewczyny na ok³adkach towarzysz¹ce robotom. Zaci¹gn¹³em siê, bo mia³em ju¿ doæ budowania zestawów na kryszta³ach i wiedzia³em, ¿e nigdzie indziej nie bêdê mia³ dostêpu do lepszego sprzêtu. Poza tym chcia³em te¿ pomóc mamie. Po mierci taty musielimy sprzedaæ stacjê, a ona ciê¿ko to prze¿y³a. Kryzys wszystkim da³ siê we znaki. Powiedzia³a mi, ¿e jak siê jest ¿o³nierzem, trzeba siê spodziewaæ kuli. Ale czy nie o to walczylimy w Wielkiej Wojnie? zapyta³ Skierka. ¯eby ju¿ nikt nie musia³ do nikogo strzelaæ? Indy prze³kn¹³ linê i odwróci³ wzrok. O to chodzi³o, Skierka powiedzia³. Ale nie zawsze wszystko uk³ada siê po naszej myli. Na wiecie nadal panoszy siê wiele z³a i obawiam siê, ¿e natkniemy siê na nie podczas tej wyprawy. Mo¿liwe, ¿e nawet znajdziemy siê pod obstrza³em. Wiem o tym rzek³ Skierka. Nie bojê siê. Chcia³bym jedynie, by ludzie widzieli przysz³oæ tak, jak mój tata. Ka¿dy siê boi powiedzia³ do niego Indy. To nie powód do wstydu. Ale jeli zrobi siê gor¹co, trzymaj siê jak najbli¿ej mnie. No dobra, muszê sprawdziæ, co z reszt¹ za³ogi. Nas³uchuj dalej, okay? Rozkaz odpowiedzia³ Skierka. 140
Indy wgramoli³ siê do kokpitu. Clarence poklepa³ pilota po ramieniu. Clarence zdj¹³ s³uchawki i obaj nachylili ku sobie g³owy, by móc prywatnie porozmawiaæ pod os³on¹ ha³asu silników. Musisz mi co obiecaæ rzek³ Indy. Gdyby co mi siê sta³o, chcia³bym, aby osobicie zaopiekowa³ siê naszym radiooperatorem. Skierka to bystry dzieciak i nie zniós³bym, gdyby sta³a mu siê krzywda. Jasne za¿artowa³ Clarence. Ale jeli tobie co siê stanie, to kto zaopiekuje siê mn¹? Indy rozemia³ siê i klepn¹³ go w udo, po czym przebrn¹³ przez kokpit na dziób, gdzie w pleksiglasowym przedziale bombardiera siedzia³ Goodwin. Nalewa³ w³anie kawê z termosu i nanosi³ ich aktualn¹ pozycjê na mapê za pomoc¹ o³ówka chemicznego. O kurczê powiedzia³ Indy patrz¹c na chmury i ocean przesuwaj¹ce siê ze szmerem pod nimi. Czy ten widok nigdy panu nie przeszkadza? Nie odpar³ Goodwin. W³aciwie nie mam lêku wysokoci. Ja te¿ tak s¹dzi³em, ale ten widok mo¿e zmieniæ moje pogl¹dy stwierdzi³ Indy. Wszystko zgodnie z rozk³adem? Na razie tak. Goodwin zerkn¹³ na zegarek. Za jakie dwadziecia minut wyl¹dujemy w Reykjaviku i ponownie uzupe³nimy paliwo. Czy wie pan ju¿, gdzie zbudujemy bazê? Nie odrzek³ Indy. Nie mam jeszcze wystarczaj¹cych informacji. Potrzebna mi jaka wskazówka odnonie miejsca pobytu zeppelina Graf. Bez tych informacji moglibymy ulokowaæ obóz o tysi¹c kilometrów w z³ym kierunku. W istocie. Goodwin przycisn¹³ palcem s³uchawkê do prawego ucha. Kapitan mówi, ¿e Skierka odebra³ wiadomoæ powiedzia³. Mo¿e to co o tym wielkim balonie, którego szukamy. Dziêki. Indy powróci³ do kabiny. O co chodzi, Skierka? Odebra³em zakodowan¹ wiadomoæ od Markhama oznajmi³ ch³opiec, rozpracowuj¹c litery w notatniku pod powielonym kluczem do szyfru. Ju¿ prawie gotowe. Skoñczy³em. Co to jest LZ-127? To zeppelin Graf rzek³ Indy. LZ-127 dostrze¿ony przez norweskich rybaków ko³o po³udniowego przyl¹dka Spitsbergenu o dziewi¹tej trzydzieci rano odczyta³ Skierka. Kurs NNE. Wysokoæ sto piêædziesi¹t metrów. Prêdkoæ nieznana. Czekam na potwierdzenie. Gdzie u licha
141
To tutaj Goodwin rozwin¹³ mapê. Przyszed³ ze stanowiska na dziobie, by us³yszeæ rozszyfrowan¹ przez Skierkê wiadomoæ. Na granicy p³ywaj¹cego lodu. To skupisko wysp nale¿¹cych do Norwegii i nazywanych oficjalnie Svalbardami, lecz powszechnie znane pod nazw¹ najwiêkszej wyspy, Spitsbergenu. Dok¹d kieruje siê Graf? zapyta³ Indy. Ten kurs prowadzi naoko³o brzegów wysp, a dalej prosto na obszary dryfuj¹cej kry powiedzia³ Goodwin. Co oni robi¹ tak nisko? zapyta³a Ulla. Albo maj¹ siê spotkaæ ze zbiornikowcem wyjani³ Indy albo szukaj¹ czego na wodzie. Stawia³bym wszystkie pieni¹dze na to drugie. Jaki dystans nas od nich dzieli? Goodwin zmierzy³ odleg³oæ k¹tomierzem. Jakie dwa tysi¹ce czterysta kilometrów odpar³. Dobrze powiedzia³ Indy. A szybkoæ maksymalna Grafa wynosi oko³o stu trzydziestu kilometrów na godzinê. Lecz z raportu wynika, ¿e posuwa siê znacznie wolniej rzek³ Goodwin. Za³ó¿my, ¿e znajdzie to, czego szuka i ruszy pe³n¹ par¹. Teoretycznie jak szybko mo¿emy go dogoniæ? Niech mnie kto poratuje. Skierka zawziêcie co oblicza³. Szeæ i pó³ godziny zabierze nam dotarcie do Spitsbergenu, gdzie uzupe³nimy paliwo oznajmi³. To da zeppelinowi oko³o omiuset piêædziesiêciu kilometrów przewagi, któr¹ mo¿emy zlikwidowaæ w ci¹gu nastêpnych dwóch godzin i dwudziestu minut. Lecz przez ten czas zeppelin mo¿e oddaliæ siê o kolejne sto kilometrów. Sprowadza siê to do punktu spotkania odleg³ego o trzy tysi¹ce trzysta szeædziesi¹t kilometrów mniej ni¿ dziesiêæ godzin, z jednym przystankiem na tankowanie. Oczywicie nie licz¹c Reykjaviku. Za³ó¿my, ¿e bêd¹ lecieæ prosto, w jakimkolwiek kierunku powiedzia³ Goodwin. Wydoby³ kompas z zakamarków swego kombinezonu lotniczego i narysowa³ wokó³ Spitsbergenu okr¹g o promieniu tysi¹ca kilometrów, oczywicie teoretycznie. Nakrelone o³ówkiem ko³o przecina³o pó³nocno-wschodnie wybrze¿e Grenlandii, przebiega³o przez tysi¹c piêæset kilometrów morza, nieco okrawaj¹c brzegi Norwegii oraz przez Morze Barentsa w odleg³oci oko³o stu piêædziesiêciu kilometrów od bieguna pó³nocnego. Bez wzglêdu na to, jaki obior¹ kierunek rzek³ Goodwin mo¿emy ich z³apaæ w ci¹gu dziesiêciu godzin. Ponadto bêdziemy nadal mieli doæ paliwa, by bez problemu wróciæ na Spitsbergen. 142
Sk¹d siê dowiemy, ¿e zmienili kurs? zapyta³ Indy. Tam, dok¹d lec¹, nie bêdzie norweskich rybaków. Im bli¿ej siê znajdziemy powiedzia³ Skierka tym wiêksze mamy szanse na przechwycenie ich komunikatów do Berlina. To prawda potwierdzi³ Goodwin. Chyba ¿e zachowuj¹ ciszê w eterze zauwa¿y³ Indy. Nawet jeli tak jest, to nasza jedyna szansa rzek³ Goodwin. Za piêæ minut l¹dujemy w Reykjaviku, panie dowódco odezwa³ siê Blessant przez telefon pok³adowy. Radzê, by wszyscy za³o¿yli swoje kombinezony, jeli kto tego jeszcze nie zrobi³. Panie dowódco! Ulla uderzy³a Indyego w ¿ebra, trochê mocniej ni¿ w zabawie. To mi siê bardziej podoba ni¿ doktorze. Musimy teraz podj¹æ decyzjê powiedzia³ Goodwin. Bo inaczej stracimy tylko czas na ziemi. Moment rzek³ Indy. Zastanówmy siê przez chwilê nad wadami naszego planu. Po pierwsze, jestemy w powietrzu ju¿ od prawie dwudziestu godzin. Sier¿ancie Bruce, jak trzyma siê Pingwin? To magneto wysiad³o Bruce zmaga³ siê z podbitym barankiem kombinezonem a wymiana potrwa co najmniej godzinê. Jeli zdecydujemy siê lecieæ dalej, bêdziemy musieli liczyæ na pozosta³e. S¹dzê, ¿e nie ma wielkiego ryzyka. Poza tym Pin
, to znaczy, B18P, ma siê dobrze. Wszystkie systemy sprawne. W porz¹dku powiedzia³ Indy. A jak z pogod¹? Jest dobra i utrzymuje siê. Wskazanie barometru stabilne. wietnie. Co z baz¹? Nie ma czasu na jej zbudowanie odpar³ Goodwin. Mo¿e i nie. Indy umilk³ na chwilê. Sier¿ancie, ile czasu zajmie tankowanie na Spitsbergenie? Góra dwadziecia minut powiedzia³ Bruce. Okay rzek³ Indy. Bêdzie doæ czasu, by roz³adowaæ sprzêt obozowy i zostawiæ jedn¹ osobê, by go rozstawi³a i obs³ugiwa³a radio. Ale kto to bêdzie? zapyta³ Goodwin. Indy mia³ skruszon¹ minê. Obawiam siê, ¿e pan. Co to, to nie odpar³ Goodwin. Jestem nawigatorem. Poza tym i tak muszê trzymaæ siê tego g³upiego samolotu, bo Markham uczyni³ mnie odpowiedzialnym za ca³¹ papierkow¹ robotê. Sier¿ant Bruce jest mi potrzebny na wypadek, gdyby co siê zepsu³o powiedzia³ Indy. Obecnoæ Blessanta jest, z oczywistych 143
powodów, konieczna, Skierka za jest niezast¹piony. Zostaje Ulla i Clarence. Kobieta cywil by³aby oczywistym wyborem zasugerowa³ Goodwin. Niezupe³nie odpar³ Indy. I niech pan siê nie domaga wyjanieñ. Wszystko wyklaruje siê w swoim czasie. Potrafi pan pilotowaæ ten samolot? Pilotowaæ? Nie. No w³anie. Indy wzruszy³ ramionami. Clarence równie¿ zostaje. Pan wysiada na Spitsbergenie i rozbija tam obóz-bazê. Swoje papierki mo¿e pan przekazaæ Skierce. Ale pu³kownik Markham
Pu³kownik Markham powierzy³ mi dowództwo tej wyprawy powiedzia³ Indy. Nie mam czasu na wyjanianie panu swojej decyzji. Poza tym, nie licz¹c Skierki, tylko pan potrafi triangulowaæ wspó³rzêdne radiowe na mapie, prawda? Tak mylê
Goodwin nie wygl¹da³ na uszczêliwionego. Wiêc proszê za³o¿yæ kombinezon rzek³ Indy. Ulla i ja pomo¿emy panu jak najszybciej wy³adowaæ sprzêt, podczas gdy inni bêd¹ szykowali samolot. Proszê siê tak nie zasêpiaæ, poruczniku, w³anie wyci¹gn¹³ pan najbezpieczniejszy los w tej ekspedycji. Tak jest, panie dowódco powiedzia³ sztywno Goodwin. Aha, i proszê pamiêtaæ doda³ Indy. Jeli namierzy pan cokolwiek, co mog³oby nas zainteresowaæ, proszê siê zachowywaæ tak, jakby by³ pan odleg³¹ stacj¹ obserwacyjn¹ nadaj¹c¹ do naszego uziemionego samolotu w Reykjaviku, jasne? Jasne. Panie dowódco wtr¹ci³ siê Skierka. Pu³kownik Markham oczekuje odpowiedzi. Co mam wys³aæ? Przeka¿ mu taki tekst: Wiadomoæ odebrana. Niezdolni do przechwycenia z powodu trudnoci mechanicznych. L¹dujemy w Reykjaviku dla dokonania napraw. Czekaæ na raporty. Koniec. Ale¿ panie dowódco! wykrzykn¹³ Skierka. To wbrew przepisom. Jak s¹dzisz, jakie jest prawdopodobieñstwo, ¿e nazici pods³uchuj¹ nas i ³ami¹ nasze szyfry tak ³atwo, jak my ³amiemy ich? Mylê, ¿e wysokie powiedzia³ Skierka. To po co powiadamiaæ ³obuzów, ¿e ich cigamy? zapyta³ Indy. Niech oni oraz Markham myl¹, ¿e co nam nawali³o. Jak dot¹d znali ka¿dy mój ruch. Tym razem dzia³ajmy z zaskoczenia. 144
Skierka skin¹³ ze zrozumieniem g³ow¹. Ale, doktorze Jones powiedzia³. Skoro oszukujemy co do naszego po³o¿enia zarówno w³asnych ludzi jak i Niemców i nie bêdziemy podawali naszych koordynatów Goodwinowi na Spitsbergenie, to kto bêdzie wiedzia³, gdzie nas szukaæ, jeli zostaniemy zmuszeni do l¹dowania na lodzie? Indy nie mia³ odpowiedzi na to pytanie. Gdy tylko ko³a przesta³y siê toczyæ, za³oga Pingwina zabra³a siê do roboty. Podczas gdy Clarence zaj¹³ siê uzupe³nianiem paliwa, Blessant i sier¿ant Bruce przymocowywali do podwozia dziwnie wygl¹daj¹ce narty. Same ko³a przechodzi³y przez szczeliny w p³ozach; w powietrzu nie uda siê ca³kowicie schowaæ podwozia, lecz bêdzie ono podkurczone jak u jakiego ptaka-dziwaka. Mam nadziejê, ¿e ten pas jest równy! krzykn¹³ Blessant do Brucea, gdy wspólnie mocowali narty. Miêdzy ko³ami i powierzchni¹ p³óz nie ma nawet piêtnastu centymetrów ró¿nicy. W ci¹gu dwudziestu trzech minut zamkniêto luki Pingwina i uruchomiono silniki. Cinienie atmosferyczne? zapyta³ Blessant Skierkê przez telefon pok³adowy. Dwadziecia osiem i piêæ odpowiedzia³ zapytany. Wysokoæ nad poziom morza dwiecie piêædziesi¹t metrów. Blessant ustawi³ wysokociomierz. Wola³bym nie ogl¹daæ z bliska s³ynnego tutejszego wulkanu za¿artowa³. Nastêpnie sprawdzi³ cinienie ³adowania i temperaturê oleju w obu silnikach. Wszyscy zapiêli pasy? zapyta³ przez telefon pok³adowy. Jestemy gotowi odpowiedzia³ Skierka. Obok niego siedzia³ Bruce, nadal spocony po wysi³ku. My równie¿ zg³osi³ Indy. Ulla zajmowa³a miejsce nawigatora, a on siedzia³ przypiêty pasami na pozycji strzelca dziobowego. Pas startowy znajdowa³ siê tu¿ pod jego stopami. Otwieram przepustnice powiedzia³ Blessant. Clarence, bêdziesz mi musia³ pomóc utrzymaæ go prosto na pasie. Mamy paskudny boczny wiatr. Zrozumia³em odpar³ Clarence. Kiedy silniki zwiêkszy³y obroty a¿ do wrzaskliwego ryku i Blessant zdj¹³ nogi z hamulca, Pingwin ruszy³ do przodu nabieraj¹c 10 Indiana Jones
145
szybkoci. Prawe ko³o wpad³o w dziurê i zgubi³o p³ozê, co grozi³o zeliniêciem siê samolotu z pasa. Trzymaj go prosto! krzykn¹³ Blessant. Dobra, ale ty omijaj wyboje mrukn¹³ Clarence. Przy prêdkoci osiemdziesiêciu kilometrów na godzinê pas startowy rozmywa³ siê pod stopami Indyego w szar¹ plamê, lecz samolot najwyraniej ani myla³ oderwaæ siê od ziemi. Indy widzia³ przybli¿aj¹cy siê koniec pasa, a za nim stos czarnych kamieni wulkanicznych. Zamkn¹³ oczy. Przypomnij mi, ¿ebym ju¿ nigdy tu nie siada³ zawo³a³ do Ulli. Blessant ponownie przesun¹³ dwignie przepustnic do przodu i przy stu piêciu kilometrach na godzinê ko³a oderwa³y siê od ziemi. Ogon podniós³ siê do góry i samolot p³yn¹³ przez chwilê na poduszce powietrznej, lecz nie mia³ zamiaru wznosiæ siê wy¿ej. Klapy! wrzasn¹³ Blessant i Clarence przestawi³ podobne do ko³a urz¹dzenie umiejscowione pomiêdzy fotelami. Teraz samolot potraktowa³ pilotów powa¿nie. Blessant przesun¹³ dwignie przepustnic niemal do oporu. Silniki zawy³y i Pingwin zacz¹³ nabieraæ wysokoci, jednoczenie zakrêcaj¹c na pó³nocny wschód. Muszê sobie zanotowaæ, ¿e klapy powinny byæ ustawione bardziej pod k¹tem przy starcie z p³ozami powiedzia³ spokojnie Blessant. Tak rzek³ Clarence. A ja muszê sobie zanotowaæ, ¿eby zawsze zabieraæ gatki na zmianê. Rety, za³o¿ê siê, ¿e prawdziwy ubaw czeka nas dopiero podczas l¹dowania. L¹dowaniu na Spitsbergenie du¿o brakowa³o do ubawu, który przewidywa³ Clarence. Pingwin delikatnie osiad³ na ziemi i zatrzyma³ siê na rozleg³ym, pokrytym niegiem p³askowy¿u, pe³ni¹cym rolê lotniska norweskiej stacji meteorologicznej. Indy pomóg³ Goodwinowi wypakowaæ sprzêt obozowy, podczas gdy pozostali po krótkim targowaniu siê i probach wytoczyli dwustulitrowe beczki z lotniczym paliwem. Kiedy Pingwin ko³owa³ po lodzie, a nastêpnie pomkn¹³ z rykiem po onie¿onym pasie, Goodwin sta³ w towarzystwie swych nowych norweskich znajomych i dziarsko macha³ rêk¹ na po¿egnanie. S³oñce skry³o siê za horyzont za ich plecami, zamieniaj¹c zachodnie niebo w ognistopomarañczow¹ plamê. 146
Mam sygna³ powiedzia³ godzinê póniej Skierka. Jeste pewien? zapyta³ Indy. Skierka zamkn¹³ oczy i os³oni³ s³uchawki d³oñmi, staraj¹c siê odgrodziæ od ha³asu silników. Potem nieznacznie przesun¹³ pokrêt³o czêstotliwoci. Tak, jestem pewien odpar³. Jest s³aby i niestabilny, na czternacie i trzy piêæ zet. To pojedynczy sygna³, co trzydzieci sekund. Daj mi pos³uchaæ poprosi³ Indy. Skierka poda³ mu s³uchawki. Przez pierwszych parê sekund Indy s³ysza³ jedynie zak³ócenia, lecz potem rozleg³ siê osobliwy pisk. Odda³ s³uchawki Skierce, który wcisn¹³ je sobie z powrotem na g³owê. Mo¿esz ustaliæ kierunek? Spróbujê odpar³, a nastêpnie nacisn¹³ guzik telefonu pok³adowego. Móg³by pan przez pewien czas lecieæ prosto? Chyba mamy cel. Jaki jest nasz obecny kurs? Dobrze, proszê go utrzymaæ, dopóki siê nie odezwê. Skierka zamkn¹³ oczy i obróci³ ko³o anteny najpierw w jedn¹ stronê, potem w drug¹, po czym poprzestawia³ kilka prze³¹czników. Ponownie zakrêci³ ko³em i zatrzyma³ w miejscu, w którym sygna³ wydawa³ siê najg³oniejszy. Spojrza³ na tarczê kompasu anteny i zanotowa³ kierunek w notatniku. Kapitanie Blessant? zapyta³. Chyba to namierzy³em. Nasz obecny kurs potraktujmy umownie jako zero. Teraz proszê odbiæ trzydzieci siedem stopni w lewo. Samolot statecznie siê przechyli³ i za chwilê znowu wyrówna³ lot. Niech sprawdzê Skierka przekrêci³ antenê w lewo i zatrzyma³. Z powrotem stopieñ lub dwa. Tym razem zmiana kursu by³a niemal niedostrzegalna. wietnie, o to chodzi³o. Sygna³ mamy prosto na dziobie. Skierka zanotowa³ kierunek i godzinê w notatniku. Indy podszed³ do oszronionego okienka kabiny. Próbowa³ przetrzeæ je rêkawem, lecz lód znajdowa³ siê po zewnêtrznej stronie. Nadal jest ciemno powiedzia³ Skierka. Nic pan nie zobaczy. S³oñce wzejdzie najwczeniej za jakie dwie godziny. Tak szybko? To kraina bia³ych nocy rzek³ Skierka. Jestemy ju¿ dobrze poza ko³em podbiegunowym. Noce bêd¹ coraz krótsze, a¿ dwudziestego pierwszego czerwca s³oñce w ogóle nie zajdzie. Dok¹d zaprowadzi nas ten kurs? zapyta³. 147
Lecimy obecnie niemal prosto na wschód powiedzia³ Skierka, patrz¹c na mapê. Nie ma tam nic prócz morza i gór lodowych. S¹dzisz, ¿e sygna³ siê utrzyma? Trudno powiedzieæ odpar³ Skierka. Wydaje siê niestabilny. Jestem pewien, ¿e nie jest doæ silny, by odebra³ go Goodwin na Islandii. My jestemy na trzech tysi¹cach metrów i o trzysta kilometrów bli¿ej. Wiêc nie mo¿emy ustaliæ jego pozycji przez triangulacjê powiedzia³ Indy. Nie. Mo¿emy jedynie lecieæ za nim i mieæ nadziejê, ¿e siê nagle nie urwie. Skierka zdj¹³ czapkê razem ze s³uchawkami i przejecha³ d³oni¹ po zmierzwionych w³osach. Od wytê¿onego nas³uchiwania bola³y go uszy. Ten cel to nie balon, prawda? odezwa³ siê. Miêdzy nimi zawis³ ob³oczek jego oddechu. Je¿eli wolno mi o to zapytaæ, panie dowódco, to co to jest? To pojemnik odpar³ Indy. Prawdopodobnie podskakuje sobie na falach. Przyniós³ go tu pr¹d pó³nocnoatlantycki. Co w nim jest? To cile tajne. Indy by³ zbyt zmêczony, by udzielaæ wyjanieñ; poza tym nie s¹dzi³, by Skierka mu uwierzy³. A co z tym zeppelinem? zapyta³ Skierka. Czy mam nadal próbowaæ go namierzyæ? Nie, jeli oznacza³oby to zgubienie sygna³u rzek³ Indy. S¹dzê, ¿e uporam siê z jednym i drugim. Skierka z powrotem w³o¿y³ czapkê i s³uchawki. Ale co bêdzie, jeli zeppelin poleci w jedn¹ stronê, a pañski cel w drug¹? Nie ma obawy odpar³ Indy. Skierka wcisn¹³ guzik telefonu pok³adowego. Hej, kapitanie. Zimno tu. Czy te przewody grzewcze dzia³aj¹?
Tak, wiedzia³em, ¿e pan to powie. A co takiego powiedzia³? zapyta³ Indy. ¯ebym pi³ wiêcej kawy poinformowa³ go Skierka. Nie pijam kawy, ale mo¿e najwy¿szy czas zacz¹æ. Pó³ godziny póniej sygna³ zacz¹³ s³abn¹æ. Doktorze Jones, obawiam siê, ¿e go stracimy zaniepokoi³ siê Skierka. Zrobi³em wszystko, co w mojej mocy, ale on po prostu cichnie coraz bardziej. Mówi³e, ¿e wy¿ej jest lepiej, tak? 148
W³aciwie tak rzek³ Skierka. Ale jestemy ju¿ na dostatecznej wysokoci. Gdybymy wzbili siê wy¿ej, zwiêkszylibymy jedynie dystans miêdzy nami a celem. Przerwa³ na moment, by podregulowaæ odbiornik. Ju¿ po sygnale. Nie mogê go znaleæ. Morze jest doæ wzburzone powiedzia³ Indy. Przypuæmy, ¿e grzbiety fal odcinaj¹ sygna³, albo jakie góry lodowe czy co takiego stoj¹ na drodze. Czy wejcie wy¿ej nie zaradzi³oby temu? Owszem przyzna³ Skierka. Lecz wtedy mielibymy kolejny problem. Jaki? Antena ramowa znajduje siê na dachu samolotu wyjani³. Im wy¿ej bêdziemy lecieli, tym bardziej zwiêkszymy k¹t wzglêdem ziemi i w rezultacie kad³ub samolotu zacznie zas³aniaæ cel. W normalnych warunkach nie sprawi³oby to wielkiej ró¿nicy, ale przy tak s³abym sygnale mo¿emy go zgubiæ. Dlaczego nie umieci³e anteny pod samolotem? zapyta³ Indy. Mówi¹c szczerze, panie dowódco, nie przysz³o mi to do g³owy odpar³ Skierka. W³aciwie to ta antena jest przeznaczona do wyszukiwania silnych celów ponad pok³adem, a nie czego miotanego po morzu, o mocy nie wiêkszej ni¿ dwa waty. A gdybymy lecieli wysoko i do góry nogami? Oczy Skierki sta³y siê wielkie niczym dwa spodki. Nie mo¿emy odwracaæ tej balii powiedzia³. To znaczy, panie dowódco, to nie jest myliwiec. Od razu stracilibymy skrzyd³a. Tak tylko pomyla³em rzek³ Indy. Ale byæ mo¿e jest pan na dobrym tropie powiedzia³ Skierka. Gdybymy osi¹gnêli maksymalny pu³ap, a potem zeszli lotem nurkowym na wysokoæ przelotow¹, to by ustawi³o antenê pod k¹tem mniej wiêcej prostym wzglêdem celu. To da siê zrobiæ. Wybornie rzek³ Indy. Skierka wywo³a³ Blessanta i wy³o¿y³ mu szczegó³y planu, po czym pilot og³osi³ to przez telefon pok³adowy. Nastêpnie Skierka siêgn¹³ pod swój fotel i wydoby³ butlê tlenow¹ i maskê. Co robisz? zapyta³a Ulla. Powy¿ej omiu kilometrów nie ma czym oddychaæ powiedzia³ Skierka. Mo¿na straciæ przytomnoæ. Podczas gdy Pingwin nabiera³ wysokoci, Ulla i Indy w³o¿yli swoje maski i odkrêcili zawory butli z tlenem. Kilka minut póniej samolot znalaz³ siê ju¿ doæ wysoko, by z³apaæ promienie s³oñca, maj¹cego w³anie siê ukazaæ na horyzoncie. Samolot wszed³ w lot nurkowy, 149
który stawa³ siê coraz bardziej stromy. wist powietrza na skrzyd³ach zag³uszy³ odg³os pracy silników, a maszyna zaczê³a siê trz¹æ. Oddychaj¹cy przez maskê Skierka prowadzi³ nas³uch i szaleñczo manipulowa³ pokrêt³ami. Kilka sekund póniej spojrza³ na Jonesa i skin¹³ g³ow¹. W porz¹dku odezwa³ siê do Blessanta. Znowu go s³yszê. Mo¿e pan wyjæ z nurkowania. Dobra rada, synu odpowiedzia³ Blessant. Próbujê, ale samolot odmawia wspó³pracy. Pêd powietrza urós³ do przeraliwego gwizdu, a samolot wpad³ w tak silne drgania, ¿e Indy zacz¹³ siê obawiaæ, i¿ nity mog¹ puciæ. Ulla chwyci³a go za ramiê to, w które postrzeli³ go Belloq i zacisnê³a d³oñ. Indy skrzywi³ siê, ale nie usun¹³ jej rêki. Przestañ walczyæ z dr¹¿kiem powiedzia³ Clarence do Blessanta. To co mam robiæ? warkn¹³ pilot. Pozwól mnie przej¹æ stery rzek³ Clarence. S¹ twoje. Clarence nieznacznie przesun¹³ dr¹¿ek do przodu. Wibracje usta³y, lecz samolot przechyli³ siê jeszcze bardziej pionowo. Nagle Indy poczu³, ¿e unosi siê ponad swoim fotelem we wnêtrzu maszyny przesta³a dzia³aæ grawitacja. Wszystkie nie umocowane obiekty zaczê³y lataæ: kubki, o³ówki, dokumenty na radiowej konsoli. To nie jest normalne stwierdzi³a Ulla. Clarence! krzykn¹³ Indy zerwawszy maskê z twarzy. Co ty wyprawiasz?! On nas pozabija odezwa³ siê Blessant przez telefon pok³adowy. A gdzie tam powiedzia³ Clarence z mask¹ wisz¹c¹ bezw³adnie pod brod¹. Najpierw trzeba wszystko wyprostowaæ poprzez wejcie w nurkowanie, a dopiero potem z niego wyjæ. To nie jest Jenny! wrzasn¹³ Blessant. Co ty sobie mylisz, ¿e to jakie pokazy lotnicze? Nigdy z tego nie wyjdziesz. Ci¹gle tak robiê w moim starym samolocie powiedzia³ Clarence, obserwuj¹c pêdz¹c¹ na ich spotkanie powierzchniê morza. Ca³a sztuczka w tym, by przyci¹gn¹æ dr¹¿ek ku sobie i wykonaæ wolny zakrêt
Grawitacja mciwie da³a o sobie znaæ, kiedy uniós³ siê dziób. Indy zosta³ wbity z powrotem w fotel, a miêdzy jego nogami rozbi³ siê kubek. Do czasu gdy Pingwin znalaz³ siê ponownie w pozycji poziomej, mknêli muskaj¹c wierzcho³ki fal. 150
Skierka zdj¹³ maskê tlenow¹. Uff sapn¹³. Przypomnijcie mi, ¿ebym nastêpnym razem umieci³ tê cholern¹ antenê ramow¹ pod spodem. To znaczy, przeklêt¹ antenê, panie dowódco. Nie ma sprawy powiedzia³ Indy. Namierzy³e cel? Tak odpar³ z o¿ywieniem Skierka. Dziewiêædziesi¹t dwa stopnie, tym razem sygna³ by³ silny. S¹dzê, ¿e pañski cel dryfuje z pr¹dem. Dziewiêædziesi¹t dwa? zapyta³ Blessant. Jeste pewien? Nie, chcia³em powiedzieæ: dwadziecia dziewiêæ stopni rzek³ Skierka. Przepraszam. Kiedy siê denerwujê, zdarza mi siê przestawiaæ cyfry lub ogólnie robiæ wszystko na opak. Clarence przekaza³ stery Blessantowi, który ustawi³ kurs i wyrówna³ lot. Poczu³e co na oko³o trzech tysi¹cach? zapyta³ Clarence. Owszem, koniec wiata powiedzia³ Blessant. Mój fotel tak siê trz¹s³, ¿e nie wiedzia³em, co siê dzieje. Czujê siê tak, jakby mnie kto wsadzi³ na nie uje¿d¿onego mustanga. Trzy i pó³ godziny po opuszczeniu Islandii, kiedy znajdowali siê nad przestworem Morza Barentsa, Skierka zawo³a³ Indyego i poda³ mu s³uchawki. O co chodzi? zapyta³ Indy. Proszê pos³uchaæ przez parê minut. Sygna³ by³ wyrany i nie dr¿a³, lecz ka¿dy dwiêk wydawa³ siê ni¿szy. Ponadto sygna³ stawa³ siê tak¿e za ka¿dym razem coraz cichszy, jakby kto stale przykrêca³ potencjometr kuchennego radia. Co to oznacza? zapyta³ Indy. ¯e w³anie to co minêlimy odpar³ Skierka. Oko³o szeciu minut temu, jak s¹dzê. Zapisa³em to w dzienniku. W takim razie zawracamy poinstruowa³ go Indy i poszed³ do kokpitu. Jak wy mo¿ecie co dojrzeæ przez te okna? zapyta³. Mimo ¿e przewody grzewcze dzia³a³y, widocznoæ po ka¿dej stronie ogranicza³a siê do przewitu wielkoci pi³ki do koszykówki. Nie jest to ³atwe odpar³ Clarence. S³uchaj, Skierka mówi, ¿e chyba w³anie przelecielimy nad celem, jakie trzydzieci kilometrów temu. Musimy zawróciæ. Nie ma sprawy. Blessant rozpocz¹³ manewr zawracania. Ale tam na dole popsu³a siê pogoda. Bêdziemy musieli niemal¿e trzeæ brzuchem po falach, ¿eby mo¿na by³o cokolwiek dojrzeæ. Zróbcie, co w waszej mocy powiedzia³ Indy. 151
Doktorze Jones! zawo³a³ Skierka. Zgubi³em sygna³. Dokumentnie. Nie ma po nim ani ladu. Cztery minuty póniej Pingwin zszed³ przez chmury i mg³ê na wysokoæ stu piêædziesiêciu metrów. Na ni¿szej wysokoci powietrze by³o cieplejsze i wiêkszoæ lodu odpad³a od wiatrochronów. To na nic powiedzia³ Clarence. Nadal nic nie widaæ. No to schodzimy jeszcze ni¿ej rzek³ Blessant. Na wysokoci trzydziestu metrów nadal otacza³a ich gêsta mg³a. To na nic powtórzy³ Clarence. Lecimy prawie na lepo. Nawet nie widzê wody. A ty? Te¿ nie odpowiedzia³ pilot. Pójdê na dziób powiedzia³ Indy. Mo¿e stamt¹d bêdzie lepszy widok. Ulla posz³a z nim i zajê³a stanowisko nawigatora, podczas gdy Indy usadowi³ siê na fotelu strzelca. Od pleksiglasu odpad³o wystarczaj¹co du¿o lodu, by mia³ wietny widok na ob³oki pary. S³oñce sta³o ju¿ dobrze nad horyzontem i mg³a wydawa³a siê wieciæ. To powinno byæ najlepsze miejsce rzek³ Indy. A po¿ytku z niego tyle, co kot nap³aka³. Kompletnie nic nie widzê. ¯eby byæ tak blisko i
Gdzie siê podzia³o s³oñce? zapyta³a Ulla. Mg³a przed samolotem pociemnia³a, a potem nagle siê rozwia³a i Indy uzyska³ ostry jak brzytwa obraz morza oraz dziobu wisz¹cego nad nimi zeppelina Graf, zas³aniaj¹cego s³oñce i podmuchem silników przeganiaj¹cego mg³ê z obszaru wielkoci boiska pi³karskiego. W swoim punkcie obserwacyjnym na dziobie Pingwina Indy by³ na tyle blisko, ¿e widzia³ zaskoczone miny pasa¿erów i za³ogi za oszklonymi oknami gondoli, która wisia³a pod dziobem sterowca niczym gigantyczny podwójny podbródek. O Bo¿e! wrzasn¹³ Indy do mikrofonu. W górê, w górê! Albo nie, czekajcie! Pingwin zszed³ nieco ni¿ej, ale i tak przelecia³ na tyle blisko pod gondol¹, ¿e Indy wyranie widzia³ uchwyty pok³adowe na cumy i instrukcje w jêzyku angielskim i portugalskim dla u³atwienia zadania zagranicznym za³ogom portowym. Min¹wszy gondolê p³ynêli powoli pod brzuchem lewiatana i Indy zauwa¿y³ co dziwnego na ródokrêciu, przyczepiony do trapezoidalnego mechanizmu, znajdowa³ siê myliwiec, jakiego jeszcze nigdy nie widzia³. Chyba znalelimy zeppelin powiedzia³ spokojnie Blessant przez telefon pok³adowy, sprowadzaj¹c Pingwina w dó³ na odleg³oæ 152
kilku metrów od wody. Indy wlepi³ wzrok w górê. Luk ³adowni na rufie Grafa by³ otwarty, a z niego dynda³ na cienkiej lince ¿ó³ty pojemnik. Pojemnik znajdowa³ siê kilka metrów nad pontonem, w którym siedzia³o kilku ludzi. Najwyraniej dopiero co go wy³owiono. Pingwin min¹³ ponton, daj¹c Indyemu jedynie tyle czasu, by zd¹¿y³ siê zorientowaæ w sytuacji. To zapowiada siê interesuj¹co powiedzia³a Ulla, podkulaj¹c nogi i przygotowuj¹c siê na wstrz¹s. Na widok pêdz¹cego na nich z rykiem dwusilnikowego bombowca, ludzie z pontonu skoczyli do wody. Blessant zwiêkszy³ wysokoæ i stara³ siê zmieniæ kierunek, ale prawe skrzyd³o zahaczy³o o linkê i ¿ó³ty pojemnik pokozio³kowa³ w niebo. Pingwin zatoczy³ siê na prawo, podczas gdy jednoczenie pojemnik wystrzeli³ w kierunku skrzyd³a. £adunek ze z³owró¿bnym trzaskiem zaklinowa³ siê miêdzy skrzyd³em i podwieszonym zbiornikiem. Linka pêk³a i samolot zacz¹³ myszkowaæ. Z rozbitego zbiornika la³o siê do morza paliwo. Dr¹¿ek odbi³ do ty³u w d³oniach Blessanta. Otwórz przepustnice! wrzasn¹³ do Clarencea, jednoczenie próbuj¹c przesun¹æ do przodu dr¹¿ek. Musimy nabraæ prêdkoci, bo spadniemy. Clarence przesun¹³ obie dwignie. Lewy silnik zawy³, lecz motor na prawym skrzydle zakas³a³ i zacz¹³ siê krztusiæ. Dziób uniós³ siê ku górze, a Pingwin wgryza³ siê w powietrze i wszed³ w spiralê. Wyrównaj lot rozkaza³ Blessant. Staram siê rzek³ Clarence, poprawiaj¹c mieszankê paliwow¹. Prawy silnik odkaszln¹³, jakby chcia³ oczyciæ gard³o, po czym wyrówna³ obroty. W ci¹gu kilku sekund znów pracowa³ pe³n¹ moc¹. Blessant popchn¹³ dr¹¿ek do przodu i samolot, zanim wzbi³ siê ku górze, musn¹³ fale koñcem prawego skrzyd³a. Jednak¿e nadal znajdowali siê pod ogonem zeppelina. Indy widzia³ zbli¿aj¹c¹ siê ku nim niczym ostrze no¿a krawêd natarcia jednego ze stateczników. Na jego powierzchni widnia³a ogromna czarna swastyka w czerwonym kole. lepi jestecie?! wrzasn¹³ Indy. Przed nami swastyka wielkoci mojego domu! Pingwin po³o¿y³ siê na lewym skrzydle, o w³os mijaj¹c masywny statecznik, po czym wyrówna³ lot. Chwilê póniej, kiedy stwierdzi³, ¿e Pingwin nadal leci, Blessant potrz¹sn¹³ g³ow¹ i zapyta³: Czy nadal panujemy nad maszyn¹? 153
Chyba tak odpar³ Clarence. Jedno skrzyd³o jest trochê nadgryzione, ale klapy i wichajsterki s¹ zdaje siê w porz¹dku. Wichajsterki? zapyta³ Blessant. No wiesz powiedzia³ Clarence. Lotki. Z prawego zbiornika cieknie jak cholera rzek³ Blessant. Zamknij go, ¿eby nie opró¿ni³ reszty skrzyd³a. Zrozumia³em powiedzia³ Clarence. Kiedy Indy wystawi³ g³owê z kabiny dziobowej, zeppelin Graf by³ ju¿ jedynie cieniem daleko w tyle. Ostatni raz siedzia³em na dziobie obwieci³ Indy. Czy wy mi chcecie zrobiæ krzywdê? Clarence, to ostatnie zrobi³e naumylnie. Poczekaj, jak tylko wyl¹dujemy, ju¿ ja ci
Spoko, stary powiedzia³ Clarence. Nikt niczego nie robi³ naumylnie. To by³ najwiêkszy fart, jaki w ¿yciu widzia³em. Na takim odludziu omal nie rozkwasilimy siê o najs³awniejszy sterowiec na wiecie, przez co zginêlibymy my i trzydzieci lub czterdzieci osób na jego pok³adzie. Prawdopodobnie wybuch³aby te¿ z tego powodu jaka wojna. Mielimy du¿o szczêcia mo¿e zabilimy jedynie samych siebie. O czym ty mówisz? Wyjrzyj przez to okienko nalega³ Clarence. Widzisz to co tkwi¹ce pod skrzyd³em i p³yn wyciekaj¹cy ze zbiornika? To nasza rezerwa paliwa. Pojemnik powiedzia³ Indy. Chyba nie wypadnie, co? Masz dziwne priorytety, Jones rzek³ Clarence. A teraz wracaj na dziób i posad dupsko w fotelu strzelca. Mowy nie ma. Tak trzeba powiedzia³ Blessant. zeppelin Graf w³anie wys³a³ za nami samolot pocigowy. Skierka i sier¿ant Bruce bêd¹ musieli zaj¹æ pozycje strzeleckie na burtach. Ja wezmê jeden z karabinów burtowych zaoferowa³a siê Ulla, po czym posz³a na ogon. Jej angielski pogorszy³ siê wskutek podekscytowania. Niech Skierka zostanie przy radiu. Poza tym ja dobry strzelec, nie? Mam strasznie dziwne uczucie powiedzia³ Indy, z niechêci¹ wracaj¹c na dziób. Jednak¿e jego towarzysze nie mogli odgadn¹æ, co to by³o za uczucie. Pozna³ je, gdy wszed³ do biblioteki Muzeum Brytyjskiego i po raz pierwszy spojrza³ w hipnotyzuj¹ce oczy Alecii Dunstin: osobliwe po³¹czenie strachu i fascynacji.
154
Na pok³adzie zeppelina Graf Alecia Dunstin przycisnê³a d³onie do zimnej tafli okna obserwacyjnego po prawej stronie jadalni i patrzy³a, jak oddala siê uszkodzony amerykañski bombowiec. Indy wyszepta³a. Reingold odci¹gn¹³ j¹ od okna tak gwa³townie, ¿e a¿ jej rude w³osy rozsypa³y siê po twarzy. Alecia by³a ubrana w czarny mundur oficerski, lecz pozbawiony wszelkich insygniów, jeli nie liczyæ b³yskawic na ko³nierzyku i czerwonoszarej lamówki specjalisty. Na czarnym aksamitnym otoku na czapce widnia³a czaszka i skrzy¿owane piszczele, Totenkopf SS. Ciemny mundur sprawia³, ¿e jej oczy i skóra wygl¹da³y na jeszcze janiejsze. Nie rób sobie niepotrzebnych nadziei powiedzia³. A to dlaczego? zapyta³a odgarniaj¹c w³osy. Bo teraz jeste po drugiej stronie zauwa¿y³ Reingold. By³a to w³aciwa decyzja, bez wzglêdu na powody. To strona, po której stoi sam Bóg. Alecia splot³a ramiona na piersi. Poczekaj, a¿ Indy ciê dopadnie powiedzia³a. Ach, twoje umiejêtnoci s¹ zdumiewaj¹ce zauwa¿y³ Reingold. Sam nie by³em pewien, czy Jones znajdowa³ siê w tym samolocie, lecz twoja reakcja nie pozostawia wiele w¹tpliwoci, co? Jedynie zgadywa³am odpar³a. Nie jestem jasnowidzem. Znam ciê dobrze powiedzia³ Reingold. Ty nigdy nie zgadujesz. Twoje uzdolnienia powinny siê nam przydaæ w zbli¿aj¹cej siê walce. Zrywam umowê rzek³a. Kiedy ju¿ raz kto zawrze z nami umowê oznajmi³ Reingold nie ma odwrotu. Tak jak w ma³¿eñstwie dopóki mieræ nas nie rozdzieli. Wyci¹gn¹³ rêkê i potar³ kosmyk jej w³osów miêdzy kciukiem i palcem wskazuj¹cym. Uderzy³a go po tej rêce. Jestemy tak blisko celu powiedzia³ Reingold. Szkoda, ¿e doktora Jonesa zabraknie, by cieszyæ siê wraz z tob¹ twoim triumfem. Za to mnie z pewnoci¹ nie zabraknie. Obiecalicie, ¿e nic mu siê nie stanie. Aa, obiecalimy, ¿e damy mu spokój rzek³ Reingold. Ale teraz, skoro sam nas szuka có¿, to zupe³nie co innego. Poza tym, s¹dzilimy, ¿e nie ¿yje. S¹dzilicie
zaj¹knê³a siê Alecia. To znaczy, ¿e zgodzilicie siê daæ mu spokój, bo s¹dzilicie, ¿e ju¿ nie ¿yje? 155
Reingold wyj¹³ ze swej srebrnej papieronicy papierosa, postuka³ nim w szkie³ko zegarka i w³o¿y³ do ust, lecz nie zapali³. Potem wskaza³ w kierunku okna obserwacyjnego, za którym widaæ by³o myliwiec lec¹cy nad falami tropem bombowca. Nie mo¿emy pozwoliæ temu amerykañskiemu gangsterowi, by pokrzy¿owa³ nasze plany powiedzia³ i uciek³ z pojemnikiem. To naprawdê genialne posuniêcie ze strony kapitana, ¿e na tê wyprawê kaza³ podwiesiæ samolot eskortuj¹cy pod brzuchem sterowca.
156
9. Zab³¹kani
Myliwiec, eksperymentalny model messerschmitta, zosta³ zaprojektowany specjalnie, by móg³ byæ przenoszony przez zeppelin, lecz wystarczaj¹co szybki dziêki ha³aliwemu dwunastocylindrowemu silnikowi ¿eby stawiæ czo³o jakiemukolwiek potencjalnemu zagro¿eniu dla swego statku macierzystego. Osi¹ga³ maksymaln¹ prêdkoæ piêciuset czterdziestu siedmiu kilometrów na godzinê, pu³ap dziesiêciu tysiêcy piêciuset metrów, mia³ w wyposa¿eniu dwa karabiny maszynowe i dwa dzia³ka kalibru 20 mm. Reasumuj¹c, móg³by krêciæ kó³ka wokó³ Pingwina. Ale poniewa¿ w myl postanowieñ Traktatu Wersalskiego Niemcom nadal nie wolno siê by³o zbroiæ, jedynie kierownictwo nazistowskie i wie¿o opierzone Luftwaffe wiedzia³o o istnieniu prototypu messerschmitta Bf.107a. Za³oga Pingwina mia³a w³anie poszerzyæ grono wtajemniczonych, i to w doæ spektakularny sposób. W ci¹gu kilku minut messerschmitt wyprzedzi³ Pingwina, a kiedy mign¹³ obok nich, Clarence mrukn¹³: Co to za diabe³? Leci chyba z piêæset na godzinê. Blessant w³¹czy³ telefon pok³adowy. Póki co, zachowajmy spokój zwróci³ siê do za³ogi. Niech was nie wierzbi¹ palce na spustach. Najpierw przekonajmy siê, jakie s¹ ich zamiary. Messerschmitt zwolni³, pozwalaj¹c Pingwinowi siê dogoniæ. Potem skrêci³ i usadowi³ siê ko³o prawego skrzyd³a bombowca. Indy widzia³, jak pilot ocenia uszkodzenia Pingwina i przekazuje informacje drog¹ radiow¹ Grafowi. Domyla³ siê, ¿e rozmowa przynaj157
mniej czêciowo dotyczy³a stanu ¿ó³tego pojemnika tkwi¹cego pod skrzyd³em. Kiedy mg³a i chmury zgêstnia³y, messerschmitt przysun¹³ siê jeszcze bli¿ej do bombowca. Mogê go na miejscu rozwaliæ skomentowa³ sier¿ant Bruce, ustawiaj¹c muszkê i szczerbinkê na kokpicie Niemca. Nie strzelaæ powiedzia³ Blessant. Skierka, mo¿esz odnaleæ jego czêstotliwoæ? Pewnie odpar³ Skierka, przeszukuj¹c pasmo. Tylko co nam to da? Nie znam niemieckiego. Ale ja znam odezwa³a siê Ulla ze stanowiska strzeleckiego na lewej burcie. Ju¿ siê robi rzek³ Skierka. Mam go. Puci³ transmisjê przez g³onik w kabinie. Powiadamia, ¿e mamy wyciek paliwa i ¿e jedna z p³óz jest uszkodzona przet³umaczy³a Ulla. Jakbym nie wiedzia³ stwierdzi³ Blessant. To pewnie ten trzask, który by³o s³ychaæ podczas nurkowania zasugerowa³ Clarence. Pyta, czy ma nas zestrzeliæ oznajmi³a Ulla. Teraz odpowied: nie, nie nad wod¹. Boj¹ siê, ¿e strac¹ pojemnik. Chc¹, ¿eby nas zagna³ nad lód i dopiero potem zestrzeli³. Mogê go ju¿ rozwaliæ? zapyta³ sier¿ant Bruce. Nie, jeszcze nie rzek³ Blessant. Panie dowódco, pan decyduje. Indy prze³kn¹³ linê i wcisn¹³ guzik telefonu pok³adowego. Jaka jest nasza sytuacja? zapyta³. Nieszczególna odpar³ Blessant. Brak paliwa, by dolecieæ do odpowiedniego miejsca na l¹dowanie. Zawór prawego zbiornika nawali³ i wycieka nam reszta paliwa z tego skrzyd³a. Mo¿emy z miejsca rozgnieæ tê szwabsk¹ pluskwê, ale to nie poprawi naszej sytuacji. Skoro mamy zgin¹æ powiedzia³ Bruce mo¿emy przynajmniej zabraæ ze sob¹ tego dupka. Wojny wybucha³y z bardziej b³ahych przyczyn. A co nas to obchodzi? zapyta³ Bruce. I tak ju¿ nie bêdziemy wród ¿ywych. Siedcie cicho, sier¿ancie rzek³ Indy. Jak dot¹d nikt nie umar³. I nikt nie umrze, dopóki nie przestaniemy myleæ. Sier¿ancie, czy my u¿ywamy tego samego paliwa, co ten myliwiec? Oczywicie. 158
Jeli bezpiecznie wyl¹dujemy na lodzie, czy potrafi³ pan zreperowaæ ciekn¹cy zawór? Móg³bym siê o to za³o¿yæ. Indy prze³kn¹³ linê. W porz¹dku, trzeba jako nak³oniæ tego pajaca, by wyl¹dowa³ razem z nami powiedzia³ Indy. Porozmawiaj z nim, Ulla. Ja? zapyta³a. Tak, ty rzek³ Indy. Skierka, odezwij siê pierwszy. Zachowuj siê tak, jakby szuka³ w³aciwego kana³u, jakbymy nie znali jego prawdziwych rozkazów. Potem, kiedy go ju¿ z³apiesz, udawaj ¿e ci ul¿y³o i przeka¿ mikrofon Ulli. Co mam mu powiedzieæ? zapyta³a. Powiedz, ¿e jest nam przykro, i¿ nieomal dosz³o do kolizji, ¿e siê zgubilimy i bardzo siê cieszymy z tego spotkania. Zagraj to dobrze. Zapytaj, czy by³by tak uprzejmy i polecia³ za nami na lód, gdzie zamierzamy wyl¹dowaæ i dokonaæ napraw. Ulla skinê³a g³ow¹. Mayday, tu dwusilnikowy douglas z twojej lewej strony powiedzia³ Skierka, po czym zmieni³ czêstotliwoæ. Mayday, powtarzam, tu amerykañski
Was? rozleg³a siê zaskoczona odpowied. Bardzo siê cieszymy, ¿e ciê widzimy! Wie bitte? Ich spreche kein Englisch. Nie mówisz po angielsku, tak? zapyta³ Skierka. Zaczekaj, stary. Zamieni³ siê z Ull¹ miejscami. Hallo! odezwa³a siê Ulla. Guten Tag. Nie by³o odpowiedzi. Mi³o ciê widzieæ mówi³a dalej po niemiecku. Jest nam strasznie przykro z powodu ca³ego zajcia. To uprzejmie ze strony kapitana Grafa, ¿e wys³a³ samolot, by sprawdziæ, co z nami. Ja? Jak widzisz, mamy powa¿ne uszkodzenia i niebezpiecznie szybko wycieka nam paliwo. Musimy jak najprêdzej dokonaæ napraw. Czy by³by tak mi³y i polecia³ z nami na lód? Zamierzamy tam wyl¹dowaæ i zatamowaæ wyciek benzyny. Ulla czeka³a. Prze³¹czy³ siê na inny kana³, ¿eby pogadaæ z Grafem powiedzia³a do Skierki. Wie, ¿e s³yszeli rozmowê i nie ma zamiaru sam podejmowaæ decyzji. 159
Pilot messerschmitta zg³osi³ siê za chwilê. Oznajmi³, ¿e z przyjemnoci¹ bêdzie im towarzyszy³ na lód, oddalony o mniej wiêcej sto metrów na pó³noc. Przy okazji zapyta³, czy amerykañski bombowiec móg³by siê zidentyfikowaæ. lizgacz dwadziecia trzy powiedzia³a Ulla, wzruszaj¹c ramionami. Jestemy amerykañsk¹ ekspedycj¹ naukow¹ wys³an¹ w celu prowadzenia obserwacji meteorologicznych na Dalekiej Pó³nocy. Wypuszczamy balony ze sprzêtem i zamierzalimy w³anie odzyskaæ jeden z nich, kiedy nasze cie¿ki siê przeciê³y. Ilu ludzi jest na pok³adzie? zapyta³. Szecioro zakomunikowa³a Ulla. Nast¹pi³a przerwa. Czy jest miêdzy nimi amerykañski uczony Indiana Jones? Nie! wrzasn¹³ Indy z dziobu. Nein odpar³a Ulla. W takim razie kto dowodzi? Ja, naturalnie powiedzia³a Ulla, po czym zrobi³a przerwê. W³aciwie to jest po³¹czona duñsko-amerykañska ekspedycja. Nazywam siê doktor Ulla Tornaes. A ty? Pilot mia³ na imiê Dieter. Ulla roz³¹czy³a siê. Dwadziecia minut póniej, przy powoli przejaniaj¹cym siê niebie, Blessant dostrzeg³ poni¿ej lód. No, profesorze zagai³. Zaraz zacznie siê robiæ ciekawie. Czy pozwoli nam wyl¹dowaæ, po czym przerobi na drobny mak, czy rozwali nas jeszcze w powietrzu? Nie wiem powiedzia³ Indy, wbijaj¹c zêby w kostki zaciniêtych piêci. Musimy sprowadziæ jego samolot na ziemiê w jednym kawa³ku. Ulla, z³ap siê znowu za radio i wykorzystaj jako jego obawê przed zniszczeniem pojemnika. Dobra. Ulla ponownie zajê³a miejsce przy mikrofonie. Dieter zaczê³a po niemiecku to ¿ó³te co usadowione pod naszym skrzyd³em
Graf chcia³by to odzyskaæ, tak? Ja. Wiêc wyl¹duj razem z nami i wymienimy siê. Dieter powiedzia³, ¿e l¹dowanie na lodzie jest niebezpieczne i ¿e boi siê tego próbowaæ. £garz rzek³ Bruce. Za jakie dziesiêæ minut ma w planach chodzenie po naszych trupach. Patrzcie tylko na te wielkie ko³a. Móg³by wyl¹dowaæ praktycznie wszêdzie. 160
Messerschmitt zacz¹³ zostawaæ w tyle. Przygotowuje siê do ataku domyli³ siê Blessant. Kiedy tylko znajdziemy siê na lodzie, przygwodzi nas od ty³u. W ten sposób bêd¹ mieli pewnoæ, ¿e nie strac¹ pojemnika nawet jeli nasza maszyna eksploduje, pod skrzyd³em nic mu nie grozi. Bêdzie siê trzyma³ tu¿ za nami? zapyta³ Indy. A nie wy¿ej? Niewiele rzek³ Blessant. Ma nieruchome karabiny. Jaka jest nasza wysokoæ? Trudno okreliæ odpowiedzia³ Blessant. Wysokociomierz ni z tego, ni z owego zwariowa³. Wed³ug niego znajdujemy siê pod poziomem morza, ale to przecie¿ niemo¿liwe. Chyba ¿e znalelimy siê w depresji lub czym takim zasugerowa³ Skierka. Czy na dryfuj¹cym w oceanie lodzie mo¿e istnieæ jaka depresja? zapyta³ Blessant. Zacznij szukaæ ³adnego, równego miejsca do l¹dowania rzek³ Indy. Oszala³e? zapyta³ Clarence. Dla niego bêdzie to jak strzelanie do kaczek. A my nie mamy dogodnej pozycji do oddania strza³u. Poza tym, co z naszym podwoziem? Jego samolot jest nam potrzebny w jednym kawa³ku powiedzia³ Indy. Mo¿esz otworzyæ komorê bombow¹? Jasne, ale po co? zapyta³ Blessant. Nie ma czasu na wyjanienia rzek³ Indy. Przed nami dobry sp³achetek lodu. Równy i g³adki. Obierz na niego kurs i obni¿ wysokoæ. Otworzysz komorê na mój sygna³. W porz¹dku powiedzia³ Blessant. Potrzebne mi spadochrony. Indy stawa³ siê coraz bardziej niecierpliwy. Wszystkie? zapyta³ Bruce. Po prostu znajd je, dobrze? Chyba wiem, do czego pan zmierza powiedzia³ Bruce, pomagaj¹c Indyemu zgromadziæ spadochrony. W porz¹dku rzek³ Indy. Kiedy komora siê otworzy, zrzuæ swoje trzy spadochrony, a ja wyrzucê swoje. Staraj siê, by rozwinê³y siê jak najszerzej. Jestemy coraz bli¿ej lodu obwieci³ Blessant. Nasz ch³opak zaj¹³ pozycjê i skraca dystans. Uwaga. Rozleg³ siê stukot krótkich serii karabinowych, a za nim wist pocisków trafiaj¹cych w ogon. 11 Indiana Jones
161
Ma nas w zasiêgu powiedzia³ Blessant. Nastêpne trafi¹ w kad³ub. Otwórz komorê rozkaza³ Indy. Strumieñ zimnego powietrza i niegu wype³ni³ kabinê bombowca, a skrzynie z zapasami i ekwipunek wypad³y na zewn¹trz. Pod nimi szybko przesuwa³ siê lód. Silniki zwolni³y i pracowa³y teraz niemal na wolnych obrotach. Messerschmitt ponownie otworzy³ ogieñ i tym razem kule opryska³y Pingwina jak krople wody z ogrodowego szlauchu. Przez otwart¹ komorê bombow¹ Indy widzia³ opadaj¹ce w kierunku lodu pociski smugowe. Teraz! wykrzykn¹³, poci¹gaj¹c linkê pierwszego spadochronu. Pe³na moc, kapitanie! Za pierwszym spadochronem polecia³ drugi i trzeci, a potem wszystkie czasze Brucea. Pociski zaczê³y siê wgryzaæ w ogon bombowca. Spadochrony nadê³y siê w strumieniach zamig³owych Pingwina i pilotowi messerschmitta wyda³o siê, ¿e nagle wyrós³ przed nim las gigantycznych jedwabnych grzybów. Wzbi³ siê w górê, omijaj¹c pierwsze dwa spadochrony, lecz trzeci zahaczy³ o jego podwozie. Nastêpny zaczepi³ siê na kokpicie messerschmitta, po czym sp³yn¹³ z niego, podczas gdy nastêpne dwa ca³kowicie chybi³y. Indy porwa³ siódmy i ostatni spadochron, poci¹gn¹³ za linkê i cisn¹³ go ze z³oci¹ w dó³. Czasza rozpostar³a siê i spowi³a dziób messerschmitta, a kiedy ³opaty mig³a na pró¿no stara³y siê przegryæ przez jedwab, linki owinê³y siê wokó³ piasty. Messerschmitt straci³ moc i uderzy³ w lód, mia¿d¿¹c podwozie. Krêci³ siê wko³o na brzuchu, podczas gdy karabiny maszynowe nadal terkota³y, wzbijaj¹c w promieniu stu metrów fontanny niegu. mig³o po³ama³o siê o lód, a jego kawa³ki strzeli³y w górê niczym od³amki szrapnela. Us³yszeli ostatni¹ transmisjê radiow¹ Dietera d³ugi krzyk przerwany odg³osem mia¿d¿onego metalu i t³uk¹cego siê szk³a. Potem przekaz urwa³ siê raptownie, kiedy ostatni i zarazem najwiêkszy fragment trój³opatowego mig³a strzaska³ przód kabiny. Potem, wyci¹wszy d³ugie wy¿³obienie w lodzie, messerschmitt zatrzyma³ siê z piskiem i karabiny zamilk³y. Trafiony! wykrzykn¹³ Skierka. Zamknij komorê rozkaza³ Indy. Potem zatocz ko³o i siadaj byle z dala od karabinów. A co z naszym uszkodzonym podwoziem? zapyta³ Clarence. 162
Zajmij siê pilota¿em, synu powiedzia³ Indy, otrzepuj¹c nieg z ramion. Po to ciê zabra³em. Nastêpnym razem rzek³ Clarence mogê zostaæ w domu. Pingwin niezgrabnie, lecz bezpiecznie wyl¹dowa³ na lodzie. Lewe podwozie przekrzywi³o siê i jêcza³o, ale wytrzyma³o w do po³owy zablokowanej pozycji. Zanim zgas³y silniki, Indy doby³ webleya i popêdzi³ po lodzie w kierunku ogona messerschmitta. Kiedy wgramoli³ siê na skrzyd³o i zajrza³ do wnêtrza zdruzgotanej kabiny, schowa³ rewolwer z powrotem do kabury. Dieter nie ¿y³, mig³o obciê³o mu g³owê. Krawêd ³opaty mig³a tkwi³a wbita g³êboko w oparcie fotela. Martwe d³onie Dietera by³y zaciniête na dr¹¿ku. Jego palec wskazuj¹cy nadal obejmowa³ spust. Co z nim? zapyta³a Ulla, kiedy Indy wróci³ do bombowca. Kaputt odpar³ Indy. Z luku wyskoczy³ sier¿ant Bruce, a za nim Skierka. Sprawdcie, czy wasze skafandry s¹ szczelne zwróci³ siê do nich Indy. Zimno jest teraz naszym g³ównym wrogiem. Lód ju¿ zacz¹³ zbieraæ siê wokó³ jego ust. Bruce da³ znak, by bombowiec doko³owa³ bli¿ej do str¹conego myliwca, ¿eby u³atwiæ transfer paliwa. Indy mocno mruga³, wpatruj¹c siê w biel otaczaj¹cego krajobrazu, po czym zda³ sobie sprawê, ¿e bol¹ go oczy. Z kieszeni skafandra wyj¹³ ciemne gogle i za³o¿y³ je. Kiedy cieñ prawego skrzyd³a bombowca zakry³ szcz¹tki messerschmitta, Blessant wy³¹czy³ silniki. Nastêpnie wraz z Clarenceem wyskoczy³ przez luk, by pomóc Bruceowi przy wê¿ach i rêcznych pompach. Lepiej siê pospieszmy, jeli chcemy byæ w powietrzu, zanim dotrze tu Graf rzek³ Indy. Skierka, wiesz, gdzie jestemy? Nie, panie dowódco powiedzia³ Skierka. Tak daleko na pó³nocy wskazania kompasu s¹ niemal bezu¿yteczne. Ale mogê spróbowaæ zmierzyæ k¹t na podstawie wysokoci s³oñca. Zrób to, póki je jeszcze widaæ doradzi³ Indy. Wygl¹da na to, ¿e zaraz spowij¹ nas chmury. Indy wspi¹³ siê na skrzyd³o messerschmitta, gdzie Clarence otworzy³ wlew paliwa i wtyka³ do rodka w¹¿ po³¹czony z jedn¹ z pomp. Czy musia³e zu¿yæ wszystkie spadochrony? zapyta³ Clarence. Wygl¹da³by teraz jak ten biedaczyna Dieter, gdybym tego nie zrobi³ odpar³ Indy. 163
Móg³by poprawiæ sobie celnoæ burkn¹³ Clarence. Nie mog³e go za³atwiæ pierwszym spadochronem zamiast ostatnim? Jakby wygra³ milion dolarów, to te¿ by narzeka³ powiedzia³ Indy. Podaj mi ³om i zamknij siê. Usiad³ na skrzydle messerschmitta; znajdowa³ siê doæ wysoko, by wetkn¹æ ³om miêdzy skrzyd³o a ¿ó³ty pojemnik. Poci¹gn¹³ kilkakrotnie, po czym napar³ ca³ym swoim ciê¿arem i zawisn¹³ na ³omie. Pojemnik wypad³, zelizgn¹³ siê po zranionym ramieniu Indyego, odbi³ siê od skrzyd³a messerschmitta i wyl¹dowa³ w niegu. Trzymaj¹c siê za ramiê, Indy zeskoczy³ na dó³. Pojemnik by³ bardzo pogiêty i pokryty rdz¹, nie licz¹c b³yszcz¹cych punktów, którymi styka³ siê ze skrzyd³em. Jednak¿e logo z czaszk¹ i piszczelami by³o nadal czytelne. Hej odezwa³ siê Clarence. To wygl¹da jak pojemnik z truj¹cym gazem z Wielkiej Wojny. Istotnie tak wygl¹da zgodzi³ siê Indy, uderzaj¹c z ca³ej si³y ³omem w jeden z koñców cylindra. Clarence schowa³ siê, kiedy wieko odskoczy³o i pojemnik potoczy³ siê, wyrzucaj¹c sw¹ zawartoæ na nieg. Pomiêdzy drutami i elektronowymi lampami pró¿niowymi zniszczonego nadajnika le¿a³a Kryszta³owa Czaszka, która wypad³a z wnêtrza pojemnika i spoczywa³a teraz na kawa³ku czarnej tkaniny. Wokó³ niej skrzy³a siê hipnotyzuj¹ca têcza arktycznego s³oñca. Indy westchn¹³ i zdj¹³ gogle. Zadowolony? zapyta³a go Ulla. W tym momencie lodem wstrz¹sn¹³ g³uchy ³oskot, po którym rozleg³ siê zgrzytliwy odg³os. Po nich nast¹pi³ wstrz¹s i wszyscy musieli dobrze balansowaæ, by nie upaæ. Co to by³o? zainteresowa³ siê Clarence. To lód powiedzia³a Ulla. Zdaje siê, ¿e pêka. Gdzie Skierka? zapyta³ Blessant. Nicholas jest tam. Ulla wskaza³a na odleg³y o oko³o dwustu metrów lodowy grzbiet, na którym sta³ Skierka z sekstansem w rêku. Stara siê ustaliæ nasz¹ pozycjê wed³ug s³oñca. Indy klêkn¹³ na niegu i szybko owin¹³ czaszkê w czarny materia³. Póniej rzuci³ j¹ Clarenceowi. Co ja mam z tym zrobiæ? zapyta³ Clarence. Schowaj j¹ w bezpiecznym miejscu powiedzia³ Indy. W samolocie. 164
Dok¹d siê wybierasz? Po Skierkê! zawo³a³ Indy biegn¹c po lodzie, a za nim ruszy³a Ulla. Oboje dostali zadyszki nim dobiegli do nastolatka. Chod rozkaza³a Ulla, chwytaj¹c Skierkê za ramiê. Musimy wracaæ. Dlaczego? zapyta³. Prawie skoñczy³em obliczenia i nie dacie wiary
Nie ma czasu powiedzia³ Indy. Lód pêka. Rozleg³ siê kolejny ³oskot, po którym nast¹pi³o skrzypienie wyginaj¹cego siê lodu i odg³os pêkania przypominaj¹cy kanonadê. Po przeciwnej stronie pola buchnê³a w górê bia³a fontanna, oznaczaj¹c miejsce pêkniêcia, a szczelina wyci¹gnê³a ku nim swe postrzêpione palce. Pospieszcie siê! krzykn¹³ Indy. Biegiem! Szczelina przeciê³a im drogê w odleg³oci jakich dwudziestu metrów i wartko pomknê³a dalej, odcinaj¹c ich od Pingwina i reszty za³ogi. Lód podniós³ siê tak gwa³townie, ¿e ca³a trójka zosta³a rzucona na ziemiê. Kiedy Indy i spó³ka zdo³ali ju¿ podnieæ siê na nogi, spostrzegli, ¿e od towarzyszy odcina ich szeciometrowa przepaæ z wod¹ morsk¹ na dnie. Fatalnie zauwa¿y³ Indy. Co robimy? Hej! krzykn¹³ Jones. Rzuæcie nam linê albo co! Clarence zbli¿y³ siê do swojej krawêdzi w¹wozu ze zwojem liny, lecz stale poszerzaj¹ca siê szczelina mia³a ju¿ dwanacie metrów szerokoci. Lina za jedynie dziewiêæ metrów d³ugoci. Wspaniale rzek³ Indy. Znosi nas na pe³ne morze. W takim razie rzuæcie nam jaki ekwipunek krzyknê³a Ulla. ¯ywnoæ. Cokolwiek macie pod rêk¹. Clarence i pozostali pozbierali co mogli z rozrzuconych na lodzie zapasów i cisnêli je ponad rozpadlin¹, ale jedynie czêæ z nich wyl¹dowa³a po drugiej stronie. Wiêkszoæ z pluskiem wpad³a do lodowatych odmêtów. Dosyæ! krzykn¹³ Indy. Jedynie marnujemy sprzêt. Co mamy robiæ, szefie? zapyta³ Clarence. Uniecie Pingwina w powietrze powiedzia³ Indy. A potem zasuwajcie do najbli¿szej bazy i wylijcie po nas ekipê ratunkow¹. Prze¿yjemy tu parê godzin. W porz¹dku rzek³ Clarence. Powodzenia! Kiedy wielka kra lodowa odp³ywa³a, widzieli sylwetki Clarencea i Blessanta, którzy nie potrafili odwróciæ siê plecami do swoich 165
zabieranych przez pr¹d towarzyszy i teraz machali im na po¿egnanie. No dobrze zagai³a Ulla. Po pierwsze musimy siê zorganizowaæ. Wszyscy mamy odpowiednie ubrania, tak? Nie zdejmujcie ani na chwilê rêkawic, kapturów i butów. Wystawiajcie na mróz jak najmniejsz¹ powierzchniê cia³a. Za³o¿ê siê, ¿e mo¿na tu z³apaæ zabójczy katar powiedzia³ Skierka. Tutaj nie ma kataru rzek³a Ulla. Jest za zimno dla zarazków, które go powoduj¹. To powinno daæ ci pewne pojêcie o tym, jak surowe panuj¹ tu warunki. Musimy zrobiæ spis posiadanych rzeczy. Najpierw u³ó¿my je w kupkach ¿ywnoæ, leki, broñ, sprzêt obozowy. Dobrze? Skierka, ty zbierzesz ¿ywnoæ i lekarstwa, Indy zajmie siê broni¹, a ja oceniê sprzêt obozowy. Kilka minut póniej Indy powiedzia³: Nie mamy broni, jeli nie liczyæ tych dwóch no¿y myliwskich. Oraz mojego rewolweru i bata. Gdzie automaty i temu podobne? zapyta³a Ulla. Chyba wypad³y, kiedy walczylimy z Dieterem. Co za marnotrawstwo. Ulla pokiwa³a g³ow¹. Ile masz amunicji? Piêæ nabojów odpowiedzia³ Indy. Ulla skinê³a g³ow¹ przypasuj¹c jeden z no¿y myliwskich, a drugi da³a Skierce. W takim razie musimy je zachowaæ na czarn¹ godzinê. A co z jedzeniem i lekami? Mamy piêæ puszek fasoli oznajmi³ Skierka zamarzniêtych na koæ. Kilka z nich pêk³o. Poza tym mamy jeszcze po³eæ s³oniny, puszkê sardynek i dwa batony hershey. Jest te¿ jedna standardowa obozowa apteczka, najprostsze rodki. Niele, zwa¿ywszy na okolicznoci powiedzia³a Ulla. Teraz kolej na mnie. Mamy dwa piwory, koc, jeden piecyk gazowy z kanisterkiem paliwa, pude³ko zapa³ek i jedn¹ ma³¹ flagê amerykañsk¹. Nie mamy namiotu? zapyta³ Skierka. Nie odpar³a Ulla. Ale mo¿emy wybudowaæ igloo. Poka¿ê wam, jak siê to robi. To ciê¿ka praca, ale siê op³aci warto mieæ jak¹ ochronê przed ¿ywio³ami. 166
Mog³o byæ gorzej stwierdzi³ Indy. Jak s¹dzisz, Ulla, jak du¿y mo¿e byæ ten kawa³ lodu? Trudno powiedzieæ rzek³a Ulla. Ale przypuszczam, ¿e ma przynajmniej piêæset metrów. Kiedy rozbijemy obóz, jedno z nas powinno ostro¿nie obejæ krawêdzie, ¿eby siê przekonaæ. Skierka, zdo³a³e ustaliæ nasze po³o¿enie? W³anie to chcia³em panu powiedzieæ, kiedy lód zacz¹³ pêkaæ odpar³ zapytany. Pomiar, który uzyska³em, wydaje siê kompletnie bez sensu. Spójrzcie na s³oñce jakie jest czerwone i dziwne. Nadal stoi wysoko nad horyzontem, a wygl¹da to tak, jakbymy ogl¹dali zachód s³oñca przez warstwy atmosfery. Po³o¿enie nalega³ Indy. Wed³ug moich obliczeñ i map, powinnimy znajdowaæ siê g³êboko poni¿ej ko³a podbiegunowego na przyk³ad gdzie na wybrze¿u Norwegii. Ale oczywicie to bzdura. Potrafisz to wyjaniæ? Nie odpar³ Skierka. Ale jest tak, jakbymy znajdowali siê na krawêdzi jakiej wielkiej p³aszczyzny, która przechyla siê w kierunku rodka ziemi. Wiem, ¿e to niemo¿liwe. Za kilka godzin dokonaj ponownych pomiarów poinstruowa³ go Indy. Mo¿e po prostu siê pomyli³e z radoci po wyl¹dowaniu. Proszê wybaczyæ, doktorze Jones powiedzia³ Skierka ale ja nie mylê siê w obliczeniach. Prawdê powiedziawszy, s¹ one dla mnie dziwnie pokrzepiaj¹ce. Tak czy siak, spróbuj ponownie rzek³ Indy. Bez radia zastanowi³ siê Skierka i na ruchomym bloku lodu jak oni nas znajd¹? Wszyscy wstawaæ! zawo³a³a Ulla. Przygotujcie cokolwiek, co nadaje siê do kopania. Postawimy sobie porz¹dne schronienie. Szeæ godzin póniej Indy le¿a³ wyczerpany we wnêtrzu kopulastego igloo zbudowanego ze niegu i lodu, podczas gdy Skierka podgrzewa³ puszkê fasoli na niewielkim piecu. Indy siêgn¹³ po puszkê sardynek z zamiarem jej otworzenia, kiedy Ulla wyszarpnê³a mu j¹ z r¹k. Podzieli³bym siê przecie¿ Indy wygl¹da³ na nieco ura¿onego. Lepiej nam pos³u¿¹ jako przynêta powiedzia³a Ulla. Zrobiê haczyk i mamy tu trochê linki, wykorzystamy j¹ jako ¿y³kê. Mo¿e uda nam siê z³apaæ rybê, która nasyci nas na ca³y dzieñ, a nie tylko na godzinê. 167
Robi³a to pani ju¿ kiedy, prawda? zapyta³ Skierka. Nie w takich warunkach rzek³a Ulla. Lecz owszem, w wielu miejscach na ca³ym wiecie, moje przetrwanie zale¿a³o od podejmowania w³aciwych decyzji we w³aciwym czasie. Gdzie jest ta flaga amerykañska? zapyta³ Indy, nadal bolenie odczuwaj¹c otrzyman¹ od Ulli reprymendê. Dlaczego pytasz? Zatknê j¹ na dachu igloo, by pomóc tym, którzy bêd¹ nas szukaæ odpar³. Wiesz, ja te¿ potrafiê myleæ. Kiedy Indy wyczo³ga³ siê z flag¹ na zewn¹trz, Ulla pochyli³a siê ku Skierce. Mê¿czyni! zakpi³a. Trzeba uwa¿aæ, by zanadto nie poturbowaæ ich ego. Sama mia³am zatkn¹æ flagê, ale dajmy to zrobiæ Indyemu. Mo¿e dziêki temu poczuje siê lepiej. O rany jêkn¹³ Skierka przygryzaj¹c doln¹ wargê, ¿eby siê nie rozp³akaæ. A ma pani co, ¿ebym ja poczu³ siê lepiej? Ulla objê³a go i przytuli³a. Nie martw siê, Nicholas powiedzia³a ³agodnie. Jeli chcesz sobie trochê pop³akaæ, jeli to ci pomo¿e, to nie krêpuj siê. Ale wyjdziemy z tego cali i zdrowi. Musimy tylko myleæ, pracowaæ i przede wszystkim nie traciæ nadziei. Po trzech dniach jedzenie by³o na wyczerpaniu, a Ulla z³apa³a zaledwie jedn¹ rybê na sardynki z puszki. Indy zatoczy³ wokó³ obozu ko³o o promieniu piêciuset metrów, lecz nie dostrzeg³ krawêdzi olbrzymiego lodowego bloku. Czas, abymy ruszyli w drogê powiedzia³ po powrocie. S¹dzê, ¿e by³oby lepiej, gdybymy zostali tutaj rzek³ Skierka. Ale tu nic nie zosta³o stwierdzi³ Indy. Koñczy nam siê jedzenie. Musimy poszukaæ ¿ywnoci. Ja mam rewolwer, a ty mo¿esz przymocowaæ swój nó¿ do drzewca flagi i zrobiæ w³óczniê. Ale czy nie powinnimy zostaæ tutaj, póki nas nie znajd¹? zaoponowa³ Skierka. Nicholasie
westchnê³a Ulla. Minê³y siedemdziesi¹t dwie godziny. Nie s³yszelimy ¿adnego dwiêku, nie przelatywa³ ¿aden samolot. Jeli Pingwinowi uda³o siê oderwaæ od lodu i wys³aæ po nas samolot ratunkowy, najwyraniej nie wiedz¹, gdzie nas szukaæ. Przyszed³ czas na zmianê klimatu. Skierka skin¹³ g³ow¹ i zabra³ siê do pakowania swoich rzeczy. 168
Wyruszyli na po³udnie i w ci¹gu nastêpnych przygnêbiaj¹cych dwunastu godzin nie ogl¹dali nic prócz niegu i lodu. Monotoniê pustych p³askowy¿ów od czasu do czasu zak³óca³y migocz¹ce b³êkitnie grone szczeliny, czasem wype³nione zielon¹ wod¹ morsk¹. Zauwa¿ylicie co dziwnego? zwróci³ siê do swych towarzyszy Indy. S³oñce nie zasz³o. Wiem, ¿e tutaj dzieñ trwa oko³o dwudziestu godzin, ale w ci¹gu tych trzech czy czterech dni, odk¹d siê tu znalelimy, ani na chwilê nie zrobi³o siê ciemno. Czy nie jestemy w krainie bia³ych nocy? zapyta³ Skierka. Owszem odpar³a Ulla ale s³oñce nie zachodzi dopiero od letniego przesilenia, od dwudziestego pierwszego czerwca. Nie tkwimy tu a¿ tak d³ugo. Szli dalej, coraz bardziej zmêczeni. Po kolejnych trzech godzinach wyczerpuj¹cego marszu Skierka usiad³ zniechêcony na niegu. Zab³¹dzilimy jêkn¹³, chowaj¹c brodê w d³onie w rêkawicach. Mo¿e i tak, ale nadal ¿yjemy przypomnia³ mu Indy. Wstawaj, idziemy. Nie mo¿esz tu siedzieæ, bo zamarzniesz. Musimy iæ dalej. Jeszcze tylko kawa³ek, dobrze? Dobrze warkn¹³ Skierka. Mówi pan jak mój ojciec. Potraktujê to jako komplement rzek³ Indy. Ca³a trójka z mozo³em posuwa³a siê naprzód. Po dwóch godzinach spostrzegli na lodzie kupkê ciemnych zawini¹tek i nadzieja doda³a im si³. Jednak¿e kiedy podeszli bli¿ej, ponownie podupadli na duchu. Trafili na obóz. Doko³a le¿a³o wiele rozrzuconych bez³adnie cia³ ludzi i psów, z których czêæ by³a nadal zaprzê¿ona do sañ. Wiêkszoæ cia³ pokrywa³ nieg i warstewka lodu. Ponadto kilku ludzi wci¹¿ znajdowa³o siê wewn¹trz gnij¹cych namiotów. G³owy, stopy i rêce mieli okutane szmatami. Wygl¹dali tak, jakby po prostu po³o¿yli siê spaæ dopóki nie zobaczy³o siê ich nosów, które sczernia³y i odpad³y. Dlaczego nie zosta³y z nich jedynie szkielety? zapyta³ Skierka. Rozk³ad powoduj¹ znajduj¹ce siê wewn¹trz cia³a mikroby wyjani³ Indy, klêkaj¹c przy jednym z trupów. Zimno utrzymuje je w stanie upienia. Hm, mamy tu nó¿ oraz karabin obawiam siê jednak, ¿e bezu¿yteczny. Wygl¹da na to, ¿e mróz nie powstrzyma³ korozji. Chyba nie zamierza pan obrabowaæ cia³? sapn¹³ z odraz¹ Skierka. 169
Jestem pewien, ¿e gdyby mogli mówiæ, powiedzieliby, ¿e mo¿emy zabraæ wszystko co u¿yteczne t³umaczy³a Ulla, przegl¹daj¹c zawartoæ jednej z par sañ. Kim oni s¹? zapyta³ Skierka. Indy klêkn¹³ i przyjrza³ siê jednej z ofiar. Za pasem tkwi³ rewolwer, a ubranie pod ciê¿kim p³aszczem by³o zdecydowanie z czasów wiktoriañskich. Na jednych saniach przybita by³a du¿a flaga i chocia¿ pokry³ j¹ lód, Indy rozpozna³ znajduj¹cy siê pod spodem wzór Union Jacka. To Brytyjczycy, prawdopodobnie z po³owy dziewiêtnastego wieku stwierdzi³ Indy. Przypuszczam, ¿e próbowali znaleæ przejcie pó³nocne. To prawdopodobnie wyprawa lorda Dwydena. To znaczy, ¿e oni maj¹ prawie sto lat? zapyta³ Skierka. Ten d¿entelmen z bokobrodami to najprawdopodobniej sam lord Dwyden rzek³ Indy. Skierka, mo¿e zrobi³by szybki przegl¹d obozowiska i spróbowa³ wyliczyæ jego po³o¿enie na podstawie pomiarów z miejsca, w którym rozdzielilimy siê z Pingwinem. To sprawa historycznej wagi. Zgoda powiedzia³ Skierka, lekko wystraszony. Wyj¹³ swój notes i zawaha³ siê. Jak mam
Odnotuj po³o¿enie ka¿dego z cia³, sañ i psów. Jeli jeste w stanie, mo¿esz przeszukaæ cia³a w poszukiwaniu nazwisk. Naszym obowi¹zkiem jest powiadomiæ ich rodziny. To znaczy, ich potomków powiedzia³ Skierka. Wygl¹da na to, ¿e wszyscy umarli mniej wiêcej w tym samym czasie. Czy to nie dziwne? S¹dzi pan, ¿e to by³a choroba, czy co? Czy co odrzek³ Indy. Powiedzia³bym, ¿e zmarli z powodu zatrucia witamin¹ A. Sk¹d wiesz? zapyta³a Ulla. To logiczny wniosek wyjani³ Indy. W epoce, gdy badania polarne dopiero raczkowa³y, ludzie mieli w zwyczaju kiedy sanie stawa³y siê l¿ejsze i nie potrzebowali ju¿ tak wielu psów zjadaæ ich nadwy¿kê. Okropnoæ! Skierka by³ wstrz¹niêty. U¿ywali psów husky do ci¹gniêcia sañ, ale nie wiedzieli, ¿e husky magazynuj¹ w w¹trobie niewiarygodne iloci witaminy A rzek³ Indy. W¹trobê uwa¿ano za szczególnie smaczn¹ i po¿ywn¹ czêæ psa. Po kilkudziesiêciu posi³kach z husky koñczy³o siê z zatruciem witamin¹ A i mierci¹. Sk¹d to wiesz? zapyta³a Ulla. 170
Lubiê psy powiedzia³ Indy. Wiele na ich temat czyta³em. W koñcu noszê psie imiê. Teraz to ju¿ nabijasz nas kolektywnie w butelkê palnê³a Ulla. Nie. Indy pokiwa³ przecz¹co g³ow¹. Sam nada³em sobie przydomek. Mojego ojca doprowadza³o to do szewskiej pasji. Jakie jest pañskie prawdziwe imiê? zapyta³ Skierka. Kiedy z tego wyjdziemy powiedzia³ Indy obiecujê, ¿e ci powiem. Nie bêdê wiêc liczy³ na to, ¿e siê dowiem rzek³ Skierka. Jego zniechêcenie powróci³o. Obawiam siê, ¿e skoñczymy jak ci tutaj, i za sto lat kto tu przyjdzie i powie: Jaka szkoda nie wiedzieli, ¿e po³¹czenie batonów hershey i sardynek jest zabójcze w niskich temperaturach. W takim razie dobrze, ¿e u¿y³am ich jako przynêty owiadczy³a Ulla. Skierka jest sprytny nawet wtedy, kiedy marudzi stwierdzi³ Indy. Znalaz³e co u¿ytecznego? zapyta³a Ulla. Mo¿liwe odpar³ Indy. Pe³no tu niedwiedzich skór. Wiêkszoæ jest dosyæ oblaz³a, ale kilka z nich mo¿emy wykorzystaæ. wiece. Pó³ flaszki whisky. Indy odkorkowa³ whisky i pow¹cha³. Fuj powiedzia³. Nie wiem, w co to siê zmieni³o, ale nie nadaje siê do picia. We przynajmniej wiece. Jeli bêdzie trzeba, zjemy ³ój. Ta para sañ jest w dobrym stanie orzek³a Ulla. P³ozy s¹ w porz¹dku, uprz¹¿ jest ca³a, a drewno wydaje siê mocne. Dwoje z nas mog³oby je ci¹gn¹æ, podczas gdy trzecie by jecha³o. I tak na zmianê. Dobry pomys³ Indy przyniós³ niedwiedzie skóry i u³o¿y³ je na saniach. Skierka, mówi³em, ¿e wkrótce odpoczniesz. Panie, oto twój tron, przynajmniej do nastêpnej zmiany. Super powiedzia³ Skierka, klapn¹³ na sanie i przykry³ siê skórami. Czy jest jeszcze co, co mog³oby siê nam przydaæ? zapyta³a Ulla. Indy zastanawia³ siê przez chwilê. Chyba nie. Wiêkszoæ towaru jest przeterminowana. Ale wzi¹³em maszty z namiotów. Bêdziemy mogli zrobiæ z nich w³ócznie lub rozbiæ w³asne namioty z niedwiedzich skór. Ulla podnios³a po³owê uprzê¿y, a drug¹ rzuci³a Indyemu. 171
Ruszamy obwieci³a. Chwileczkê powiedzia³ Skierka. Nie s¹dzicie, ¿e powinnimy co zrobiæ? Na przyk³ad zmówiæ modlitwê? Indy zamyli³ siê. Skierka ma racjê powiedzia³. Pozwolicie? zapyta³a Ulla. Proszê bardzo. Ulla wyjê³a nó¿ zza pasa i unios³a ostrze do góry. Sk³adamy dziêki Pradawnym, którzy obdarzyli nas pragnieniem ¿ycia i pozwolili czerpaæ ze studni kolejnego dnia! Sk³adamy dziêki Umar³ym, którzy ³askawie podzielili siê swoim dobytkiem, by u³atwiæ nam podró¿! Sk³adamy dziêki temu rozleg³emu i niegocinnemu wiatu za to, ¿e da³ nam okazjê sprawdzenia siê i lepszego poznania samych siebie. Niechaj bojaliwi nadal kul¹ siê w domach przy swych ogniskach! I wreszcie sk³adamy dziêki naszym wrogom, gdy¿ bez nich nasze miecze nie b³yszcza³yby tak jasno ani nasze serca nie bi³yby tak mocno! O kurczê powiedzia³ Skierka. Mia³em na myli Ojcze nasz, ale to by³o super. Postaram siê to zapamiêtaæ, ¿eby powtórzyæ mojemu pastorowi w Iowa. Gotowi? zapyta³ Indy. Wio! zawo³a³ Skierka. Nie myl, ¿e dostaniesz mój bat powiedzia³ Indy. Z saniami posuwali siê szybciej, ale dla obojga psów by³o to doæ wyczerpuj¹ce. Po nied³ugim czasie plecy i ³ydki Indyego zaczê³y boleæ, ale skoro Ulla nie narzeka³a, on tak¿e nie mia³ zamiaru o tym wspominaæ. Szeæ godzin póniej, kiedy ból sta³ siê nie do zniesienia, usiad³ w niegu obok sañ i opar³ siê o nie plecami. Myla³am, ¿e ju¿ nigdy siê nie zatrzymasz wysapa³a Ulla. Pobudka, bracie powiedzia³ Indy, potrz¹saj¹c pi¹cym Skierk¹. Usta mia³ tak popêkane, ¿e ledwo móg³ mówiæ. Teraz twoja kolej, ¿eby zostaæ psem. Daj Ulli kapkê odsapn¹æ. Czujê siê wietnie w g³osie Ulli s³ychaæ by³o ból. Policzki mia³a wysmagane s³oñcem i wiatrem, a usta jeszcze bardziej spêkane ni¿ Indy. Wiem, ¿e jeste tak samo zmêczona jak ja rzek³ Indy. Jedno z nas musi odpocz¹æ jako pierwsze. Równie dobrze mo¿esz to byæ ty. No ju¿ dobrze mruknê³a Ulla, porzucaj¹c uprz¹¿ i zajmuj¹c miejsce Skierki na saniach. 172
Czujecie zapach morza? zapyta³ nastolatek. Sam o tym mylê od pó³ godziny powiedzia³ Indy. Ale mam w nosie tyle szronu, ¿e nie by³em pewien. To na pewno morze rzek³ Skierka, zmagaj¹c siê z uprz꿹. I teren tak¿e przeszed³ w bardziej pofa³dowany. Przypomina to wydmy, tyle ¿e te s¹ ze niegu. Tak zgodzi³ siê Indy. Czasem to trochê utrudnia, bo trzeba ci¹gn¹æ pod górê, ale za to potem mo¿na zjechaæ w dó³ po przeciwleg³ym zboczu. Po dwudziestu minutach ci¹gniêcia nogi Indyego by³y jak z gumy, a Skierka spoci³ siê obficie. Zróbmy przerwê zaproponowa³ Indy. Obetrzyj pot z rzês, bo mog¹ ci zamarzn¹æ oczy. Mnie zdarzy³o siê to ju¿ kilkakrotnie. I chyba zaczynam odmra¿aæ sobie nos. Skierka skin¹³ potakuj¹co g³ow¹ i opar³ siê o sanie. Ulla podnios³a g³owê. Co? zapyta³ Indy. S³yszelicie ten dwiêk? Jaki dwiêk? Æ. Po³o¿y³a palec na ustach. Nie ruszajcie siê i nic nie mówcie. Do ich uszu doszed³ ledwo s³yszalny odg³os czego poruszaj¹cego siê po lodzie za ostatni¹ nie¿n¹ wydm¹. Owo co robi³o kilka kroków, parska³o, po czym znów drepta³o naprzód. Przypomina³o to odg³osy wydawane przez ³osia lub inne du¿e zwierzê. Potem rozleg³ siê niski, przera¿aj¹cy ryk, który rozwia³ wszelkie w¹tpliwoci. Niedwied polarny szepnê³a Ulla. Indy, lepiej wyjmij swój rewolwer. ¯artujesz odpowiedzia³. Nie, nie ¿artujê rzek³a Ulla. Przypuszcza³am, ¿e ledzi nas przez ostatnie pó³ kilometra, ale nie mia³am pewnoci. One maj¹ bardzo czu³y wêch, a gdy s¹ g³odne, zjedz¹ praktycznie wszystko. Indy wyci¹gn¹³ webleya. Mo¿e to ma³y okaz powiedzia³a Ulla. Wtedy zyskamy co wie¿ego do zjedzenia. A jeli bêdzie du¿y? zapyta³ Skierka. Rewolwer go nie powstrzyma stwierdzi³a Ulla. Ani mu nie uciekniemy. Taki mi mo¿e ca³e wieki biec z prêdkoci¹ oko³o piêædziesiêciu kilometrów na godzinê. 173
Czubek bia³ego ³ba niedwiedzia wy³oni³ siê zza wydmy. Zwierzê wêszy³o. Jego szorstkie futro by³o matowe, a pysk poplamiony zaschniêt¹ krwi¹ po ostatnim posi³ku. Polowa³ na foki powiedzia³a Ulla. Ale nadal wygl¹da na g³odnego. Za kilka sekund na nas ruszy. Indy, traf go tyle razy, ile dasz radê. W co mam celowaæ? zapyta³. Czaszka jest zbyt twarda dla twego ma³ego rewolweru odrzek³a. Mojego ma³ego rewolweru? powtórzy³ Indy, podnosz¹c webleya do góry. Trzydziestka ósemka jedynie go rozjuszy powiedzia³a Ulla. Ale nie mamy nic innego. Jeli nam siê poszczêci, niedwied stanie na zadnich ³apach zwykle tak robi¹, kiedy maj¹ zaatakowaæ ¿eby przednimi ³apami rozerwaæ ofiarê na strzêpy. Wtedy strzelaj tak, jakby strzela³ do cz³owieka w serce, w p³uca. Tylko celuj nieco ni¿ej. Niedwied wspi¹³ siê na szczyt wydmy, wyci¹gaj¹c ku nim sw¹ d³ug¹ szyjê. Obna¿y³ k³y, potrz¹sn¹³ ³bem i ponownie rykn¹³. Potem zatrzyma³ siê, najwyraniej niezdecydowany, co robiæ dalej. Bo¿e, musi wa¿yæ ze czterysta kilo. Wiêcej powiedzia³a Ulla. Niektórzy twierdz¹, ¿e niedwied polarny potrafi byæ nawet wiêkszy od Kodiaka. Mo¿e sobie pójdzie wyrazi³ nadziejê Indy. Na pewno nie. Ulla ciska³a w d³oni nó¿. Skierka, jeli ciê zaatakuje, b¹d gotowy u¿yæ w³óczni. Jeli rzuci siê na Indyego lub na mnie, uciekaj st¹d jak najszybciej. Niedwied pogna³ w ich kierunku po zboczu wydmy, powarkuj¹c, z pochylonym ³bem. Jego t³usty brzuch ko³ysa³ siê na boki. Zwierzê obna¿y³o k³y, a pazury przednich ³ap b³yszcza³y niczym czarne brzytwy. Indy wycelowa³, trzymaj¹c webleya obur¹cz. Jeszcze nie wyszepta³a Ulla. Poczekaj. Niedwied zarycza³ i wspi¹³ siê na zadnie ³apy. By³ niemal dwa razy wy¿szy od cz³owieka. Znajdowa³ siê w odleg³oci trzydziestu metrów i Indy wycelowa³ w wyimaginowany punkt wielkoci talerza porodku jego klatki piersiowej. Wypali³ dwukrotnie, raz za razem. Niedwied przetoczy³ siê na bok na niegu, gniewnie porykuj¹c. Trafi³ go pan powiedzia³ Skierka. 174
Niedwied wsta³ i ruszy³ prosto na nich. Indy wystrzeli³ jeszcze raz, trafiaj¹c zwierzê w rodek czaszki i nie czyni¹c mu ¿adnej szkody. Mia³ jeszcze dwa naboje i zamierza³ zachowaæ je do momentu, gdy niedwied bêdzie trzyma³ go w ³apach. Wtedy wetknie mu lufê do paszczy i nacinie spust. Rozleg³ siê przypominaj¹cy huk dzia³a wystrza³, który poniós³ siê echem po niegu. Niedwied pad³ na bok, dziesiêæ metrów od sañ. Kiedy zwierzê spróbowa³o siê podnieæ, pad³ kolejny strza³ i tym razem od³amki jego czaszki i mózgu rozprys³y siê na niegu. Niedwied rzuci³ ostatnie grone spojrzenie swoim niedosz³ym ofiarom, po czym zdech³. Kto to strzela³? zapyta³ Indy. Ulla wskaza³a rêk¹ na szczyt nie¿nej wydmy po³o¿onej dwiecie metrów za nimi. Sta³ na niej myliwy z ciê¿kim karabinem w d³oniach. Co on tam dwiga, haubicê? zapyta³ Indy. Strzelbê na niedwiedzie odpar³a Ulla. Kaliber piêædziesi¹t, jak nie lepiej. Tak jak mówi³em, to ju¿ jest dzia³o. Myliwy zarzuci³ sw¹ broñ na ramiê i ruszy³ zboczem w dó³ wydmy. By³ to wysoki mê¿czyzna o klatce piersiowej niczym beczka, ubrany w niedwiedzie skóry nawet jego czapka zosta³a z nich uszyta. Mia³ ponadto potargane w³osy i du¿¹, siwiej¹c¹ brodê. Czy to jeden z twoich przodków-wikingów? zapyta³ Indy. Mê¿czyzna umiechn¹³ siê i wskaza³ w kierunku powalonego niedwiedzia, jednoczenie gawêdz¹c z Ull¹. On pragnie, by mnie przypad³ w udziale honor zabicia niedwiedzia powiedzia³a Ulla. Obciê³a no¿em jedno z uszu zwierzêcia. Prawdziwy hobbysta zauwa¿y³ Indy. Skierka zamruga³, po czym pad³ na nieg i zwymiotowa³. Nie wysz³o z niego wiele prócz wody. Indy postawi³ go na nogi. Panowie odezwa³a siê Ulla. Pragnê wam przedstawiæ naszego wybawcê, kapitana Gunnara Ericksona. Mówi, ¿e tropi³ tego niedwiedzia przez wiêkszoæ dnia i ¿e jest szczêliwy, bo ju¿ mia³ zamiar zrezygnowaæ i wracaæ na swoj¹ ³ód a wtedy nie zdoby³by swego trofeum, my za stracilibymy ¿ycie. Na swoj¹ ³ód? o¿ywi³ siê Skierka. On ma ³ód? Ulla zamieni³a z mê¿czyzn¹ kilka s³ów po duñsku, po czym umiechnê³a siê. 175
Owszem, znajduje siê ona oko³o pó³tora kilometra st¹d powiedzia³a. Ta ³ód to jeden ze statków ³owców niedwiedzi wyrabianych przez firmê mojego ojca. Gunnar mówi, ¿e mo¿emy skorzystaæ z gocinnoci Berserkera, mimo ¿e jest skromnych rozmiarów i w kajutach bêdzie ciasno. Zrozumie, jeli postanowimy pójæ w³asn¹ drog¹. On ¿artuje? zapyta³ Skierka. Stara siê byæ uprzejmy wyjani³a Ulla. Wie, ¿e nie mo¿emy odrzuciæ jego oferty, ale te¿ nie chce nas traktowaæ jak ¿ebraków. Czy berserk nie oznacza szalony? docieka³ Skierka. Nie odpar³a Ulla. To znaczy ten, który nosi niedwiedzi¹ skórê, ten, który przybiera w walce bojowego ducha niedwiedzia. S³owo to jest od wieków le rozumiane. Powiedz Gunnarowi, ¿e z przyjemnoci¹ bêdziemy mu towarzyszyæ rzek³ Indy. I pochwal, proszê, jego celne oko. Ulla uczyni³a zadoæ jego probie; potem Gunnar odpowiedzia³, a ona zmarszczy³a czo³o. Kapitan mówi, ¿e ¿a³uje, i¿ nie zna angielskiego i nie mo¿e rozmawiaæ bezporednio, zamiast komunikowaæ siê za porednictwem pobudliwej i byæ mo¿e niedok³adnej kobiety. Indy st³umi³ miech. Cieszê siê, ¿e uwa¿asz to za zabawne powiedzia³a Ulla. Nawiasem mówi¹c, jest jednak pewien szkopu³. Jaki? Gunnar zab³¹dzi³ rzek³a Ulla. Tropi¹c niedwiedzie p³yn¹³ coraz dalej i dalej na pó³noc. Trzyma³ siê skalistego, go³ego wybrze¿a, gdzie pr¹dy p³yn¹ bez sensu. To brzmi znajomo stwierdzi³ Indy. Czy on ma radio? zapyta³ Skierka. Ulla powtórzy³a pytanie po duñsku. Nie przet³umaczy³a. Nie ufa g³osom pozbawionym cia³. Mówi, ¿e kiedy jest sam i tak s³yszy doæ ró¿nych dwiêków. Gunnar oprawi³ sw¹ zdobycz i za³adowa³ j¹ na sanie, po czym wszyscy razem ci¹gnêli je przez jakie czterysta metrów do miejsca, w którym na lodowym brzegu le¿a³a dnem do góry ma³a gumowa ³ódka. Indy i Skierka pomogli Gunnarowi zepchn¹æ j¹ na wodê, a kiedy zosta³a ju¿ za³adowana, porzucili sanie i Gunnar pocz¹³ wios³owaæ przez kot³uj¹c¹ siê mg³ê. 176
Mam nadziejê, ¿e on wie, dok¹d p³ynie powiedzia³ Skierka. Oczywicie, ¿e wie odpar³a Ulla. Spójrz. Wskaza³a w kierunku majacz¹cego wród mgie³ zielonego wiat³a. Berserker okaza³ siê dwumasztowym szkunerem z przybit¹ na dziobie zbiela³¹ czaszk¹ niedwiedzia. Poszycie kad³uba wykonano z omiocentymetrowych desek z po³udniowoamerykañskiego wiecznie zielonego dêbu, ca³y statek za mia³ zaokr¹glone kszta³ty i p³askie dno, aby unosiæ siê pod naporem lodu, a nie zostaæ przez niego zmia¿d¿onym. Pok³ady i burty uszczelniono korkiem, wiêc wnêtrze by³o ciep³e i suche, a na czas gdy wiatry stawa³y siê niezbyt ³askawe, w ³adowni na rufie rezydowa³ szeciocylindrowy silnik benzynowy. Zbudowano go w oparciu o konstrukcjê statku Fram* wyjani³a Ulla, kiedy Indy pomaga³ jej wejæ przez burtê na oblodzony pok³ad. W latach dziewiêædziesi¹tych dziewiêtnastego wieku Nansen próbowa³ dotrzeæ do bieguna pozwalaj¹c specjalnie zaprojektowanemu Framowi dryfowaæ z lodem. By³ bardzo blisko, ale nie uda³o mu siê. Jednak¿e on i jego okrêt wyszli z tego bez szwanku. Oczywicie ten statek jest o po³owê mniejszy od jednostki Nansena, ale zasada jest ta sama. Jest wspania³y powiedzia³ Indy. Ile mierzy, osiemnacie metrów? Trochê mniej odrzek³a Ulla. I szeæ metrów szerokoci. Zeszli pod pok³ad i Gunnar nastawi³ wodê na kawê. Skierka zdj¹³ rêkawice i skafander, po czym chcia³ zzuæ buty. Zamieni³y siê one w zamarzniêt¹ bry³ê lodu i musia³ potrzymaæ je blisko pieca, póki nie odtaja³y na tyle, by móg³ rozwi¹zaæ sznurówki. Wreszcie uda³o mu siê zdj¹æ obuwie i ci¹gn¹æ mokre skarpetki, a wtedy uczucie, jakby w jego stopach tkwi³y pinezki i ig³y, szybko zamieni³o siê w co, co bardziej przypomina³o ogieñ. Auu jêkn¹³. Co siê dzieje? To kr¹¿enie. Ulla usiad³a obok niego i obejrza³a jedn¹ stopê, podczas gdy Indy zaj¹³ siê drug¹. Stopy Skierki mia³y wciekle czerwony kolor, a na czubkach palców i podeszwach widnia³y bia³e plamki. Obawiam siê, ¿e to odmro¿enie powiedzia³ Indy. Stracê palce u nóg? Nie. Chyba ¿e wda siê gangrena. Ale nie wygl¹dasz a¿ tak le. Widywa³em gorsze przypadki. Chocia¿ trochê skóry i cia³a mo¿e siê z³uszczyæ. Ale odronie? * Po norwesku naprzód (przyp. t³um.). 12 Indiana Jones
177
Miejmy nadziejê. Ulla, mo¿esz nam przynieæ miskê ciep³ej wody? Nie gor¹cej, zaledwie ciep³ej. To niska cena za prze¿ycie rzek³ Skierka. Mê¿niejesz stwierdzi³a Ulla nalewaj¹c wodê. Muszê, ¿eby dotrzymaæ wam kroku odpar³ Skierka. Ulla przynios³a miskê i Skierka w³o¿y³ do niej stopy. Sprawdzê, czy Gunnar nie ma jakich rodków przeciwbólowych powiedzia³a Ulla. Potem Indy i ja powinnimy obejrzeæ w³asne stopy. Jestem przekonana, ¿e nie wygl¹daj¹ lepiej. Gunnar podszed³ do szafki i zaproponowa³ whisky lub aspirynê. Ulla wybra³a aspirynê, a Gunnar, zanim odstawi³ whisky, poci¹gn¹³ ³yk z butelki. Gunnar twierdzi, ¿e mo¿emy spróbowaæ na kolacjê steku z niedwiedzia poinformowa³a ich Ulla. Mówi jednak, ¿e by³oby nierozs¹dne, gdybymy zjedli zbyt wiele od razu do specyficznego, oleistego miêsa niedwiedzia polarnego trzeba siê przyzwyczaiæ. Poza tym mówi, ¿e nie ma nic innego do zaproponowania. W takim razie niech bêdzie stek z niedwiedzia. Indy da³ Skierce aspirynê i fili¿ankê kawy. Fuj powiedzia³ Skierka. Znowu kawa. Wypij nalega³ Indy. Jest ciep³a. Skierka upi³ ma³y ³yk. Brakuje jej co najmniej tony cukru owiadczy³. Indy zwróci³ siê do Ulli. Zapytaj Gunnara o liniê brzegow¹. Ulla spe³ni³a jego probê. Gunnar mówi, ¿e zobaczysz jej pod dostatkiem rzek³a. Okazuje siê, ¿e w tej chwili skoñczy³a mu siê benzyna do silnika, ¿agle przymarz³y do rei, a Berserker dryfuje na ³asce pr¹du
178
10. Wir
Indiana Jones opar³ siê o oblodzon¹ balustradê i utkwi³ wzrok w ciemnym, spowitym mg³¹ brzegu. Palce jego prawej d³oni wsunê³y siê pod skafander i dotknê³y kamienia, który wisia³ na rzemieniu u jego szyi. Pomyla³ o Baldwinie. Robi siê cieplej zauwa¿y³a Ulla. Sam o tym myla³em rzek³ Indy. Jeszcze kilka stopni i byæ mo¿e bêdziemy mogli odkleiæ ¿agle od rei. I co potem? zapyta³a Ulla. Trafilimy chyba na flautê. Gunnar ju¿ nawet nie pilnuje steru; pozwala ³odzi dryfowaæ z pr¹dem. Poza tym, sk¹d bymy wiedzieli, w którym kierunku pop³yn¹æ, skoro nie widaæ gwiazd? Indy wzruszy³ ramionami. Co ze Skierk¹? zapyta³. Nadal pi odpowiedzia³a Ulla. To dobrze. Potrzebowa³ snu. W tej samej chwili nadszed³ Gunnar. Jego buty stuka³y g³ucho po pok³adzie. Opar³ siê o barierkê miêdzy Indym i Ull¹. W jednej d³oni mia³ nó¿, w drugiej za kawa³ek niemal surowego miêsa, które zaproponowa³ obojgu. Nie, dziêkujê powiedzia³ Indy. Ulla przyjê³a skrawek miêsa i zaczê³a ¿uæ. By³ twardy niczym podeszwa. Gunnar i Ulla zaczêli cicho ze sob¹ rozmawiaæ. Co on mówi? 179
Gunnar twierdzi, i¿ mam zbyt wiele hartu ducha jak na kobietê, widocznie bogowie musieli siê pomyliæ. Umiechnê³a siê. Mówi, ¿e kiedy walkirie przyjd¹ po wybrañców, tych, którzy bêd¹ pomagaæ Prastarym w ostatniej bitwie z chaosem, znajdê siê wród nich. Ragnarõk powiedzia³ Gunnar. Zmierzch Bogów rzek³ Indy. Wtedy pojawi siê most Bilrost, a gwiazdy spadn¹ z nieba. Wiêc znasz tê legendê? zapyta³a Ulla. Czyta³em Eddê Poetyck¹ powiedzia³ Indy. Kiedy zabrzmi surma oznaczaj¹ca dzieñ s¹du, pojawi siê têczowy most prowadz¹cy do Asgardu, siedziby bogów. Rozpocznie siê ostatnia bitwa ze z³em, zaczn¹ spadaæ gwiazdy, a ziemia pogr¹¿y siê w morzu. To interesuj¹ca perspektywa. Ulla ponownie siê umiechnê³a. Mo¿e i ja siê tam znajdê jedyna kobieta poród mê¿czyzn, najdzielniejszych synów ziemi. Nie wiem, który z tradycyjnych rodzajów broni bym wybra³a. Nie dla mnie miecz ni topór. S¹dzê, ¿e moj¹ broni¹ by³aby poezja. Poezja? Indy wygl¹da³ na zaskoczonego. Liczy³abym ludzi, którzy padli w boju i dla ka¿dego uk³ada³a strofê wyjani³a, po czym zaczê³a piewaæ: Bogactwo przemija, krewni umieraj¹, wszyscy odchodz¹ w niebyt. Ale jest jedna rzecz, jaka siê liczy to os¹d martwego cz³owieka. Tak¿e kobiety? zapyta³ Indy. Skinê³a g³ow¹. W mojej wersji tak. Czy nie przeszkadza ci, ¿e kto ciê stale porównuje z mê¿czyznami? zapyta³ Indy. Nawet w twojej religii s¹ miejsca tylko dla mê¿czyzn. Niewiasty to albo harpie buszuj¹ce po pobojowiskach, albo karczmarki bogów. Lecz wród najpotê¿niejszych z bogów s¹ tak¿e kobiety rzek³a Ulla. To z³o¿ony system wierzeñ. Najgorsze dla mnie jest to, ¿e ludzie traktuj¹ mnie w tym ¿yciu jak jakiego odmieñca. Nigdy nie myla³em o tobie w ten sposób. Ulla wzruszy³a ramionami. W ¿yciu nie ma lekko. Potêga bogów nie jest wieczna, doktorze Jones. Przyjdzie kres i na ni¹. Ragnarõk to istotnie zwiastun zag³ady. Wierzysz w to? A w co ty wierzysz? zapyta³a Ulla. 180
Wierzê, ¿e we wszystkich starych opowieciach tkwi u³amek prawdy powiedzia³ Indy. U wiêkszoci cywilizacji mo¿na spotkaæ mity o stworzeniach, które s¹ zadziwiaj¹co do siebie podobne, a umieraj¹cy i zmartwychwstaj¹cy zbawiciele pojawiali siê na d³ugo przed tym, zanim chrzecijañstwo przyjê³o ten kanon. Twój bóg Odin zrani³ siê w³óczni¹ i wisia³ przez dziewiêæ dni na jesionie Yggdrasillu. Jednoczenie posiad³ wiedzê o runach, umiejêtnoæ czytania i pisania. Tak rzek³a Ulla lecz zawiaty ró¿ni¹ siê miêdzy sob¹. W chrzecijañstwie Zbawiciel ratuje wiat, podczas gdy w moim systemie wierzeñ wiata nie mo¿na odkupiæ. Z³o ma zwyciê¿yæ w ostatniej bitwie. Liczy siê nie wiara, lecz mêstwo w obliczu niechybnej klêski. To jedyna nagroda. Potem zapomnienie. To doæ przygnêbiaj¹ca perspektywa. Niezupe³nie. Ulla spojrza³a na niego z b³yskiem w oczach. Wspaniale koncentruje umys³ na bie¿¹cej chwili i przydaje wartoci naszym czynom jako przelotnym zdarzeniom, a nie jako kartom przetargowym na przysz³e ¿ycie. Dlatego w³anie wolê myleæ o sobie jako o poszukiwaczce przygód, osobie czynu, nie rozmylañ. Indy umiechn¹³ siê. Ulla zsunê³a kaptur z g³owy i popatrzy³a na niego. Jeste przystojnym mê¿czyzn¹ rzek³a. To ju¿ co mówi, poniewa¿ zwykle mê¿czyni mnie nie poci¹gaj¹. I wiem ze sposobu, w jaki czasem na mnie patrzysz, ¿e wed³ug ciebie tak¿e jestem niebrzydka. Jak¿e mog³oby byæ inaczej? powiedzia³ Indy. Jeste nie tylko inteligentna i silna, ale równie¿ piêkna. To bardzo rzadkie po³¹czenie. Wiêc mo¿e nie powinnimy zmarnowaæ tej chwili zasugerowa³a Ulla, chwytaj¹c go za ramiê. Skierka pi, a Gunnara nie interesuje, co bêdziemy robiæ, dopóki nie przyjdzie nam ochota na zatopienie jego ³odzi. Poca³owa³a go ostro¿nie, poniewa¿ usta mia³a nadal spêkane. Ulla. Indy dotkn¹³ jej twarzy. Lubiê ciê, ale jak przyjació³kê. Twoja propozycja jest kusz¹ca, lecz zmieni³aby nasz¹ przyjañ w taki sposób, na jaki ¿adne z nas nie jest przygotowane. Proponowa³am jedynie przelotn¹ przyjemnoæ mruknê³a markotnie i odepchnê³a go. Jeli ma nas wessaæ w to, co wed³ug twojego starego znajomego na nas czeka, czemu nie? Nie protestowa³abym przeciwko temu. Nie mia³am najmniejszego zamiaru rodziæ twoich dzieci. Ju¿ sama myl jest odpychaj¹ca. 181
No
, wiesz, ja
Wiem, kochasz tê rudow³os¹ Sybillê z pok³adu Grafa powiedzia³a Ulla i skrzywi³a siê. Jeste bardzo pruderyjny, Jones. Seks musi ciê okropnie przera¿aæ. Prawie tak jak wê¿e warkn¹³ Indy. Wê¿y te¿ siê boisz? Ha! Tutaj ju¿ nie ma odcieni seksualnych, co? Psychoanalityk mia³by u¿ywanie, gdyby zajrza³ do twojego umys³u. Idê o zak³ad, ¿e nie potrafisz siê te¿ zmusiæ do zjedzenia jab³ka. Bardzo lubiê jab³ka oznajmi³ Indy. Dojrza³e, czerwone i soczyste. Czasami zjadam dwa lub trzy w ci¹gu dnia. Stoj¹cy na pok³adzie Gunnar rozemia³ siê. Myla³em, ¿e on nie zna angielskiego Indy by³ wyranie zdenerwowany. Bo nie zna rzek³a Ulla. Po prostu podoba mu siê nasza k³ótnia. Ale mo¿e powinnimy wtajemniczyæ go w szczegó³y dysputy, by móg³ doceniæ jej prawdziwe bogactwo. Indy podniós³ wzrok. Sza powiedzia³. Co? S³ychaæ szum silnika. Nie próbuj zmieniaæ tematu. Wcale tego nie robiê zarzeka³ siê Indy. S³yszê co, a gdyby zamknê³a siê na dwie sekundy i wytê¿y³a s³uch, te¿ by to us³ysza³a. Ulla zlustrowa³a zachmurzone niebo. Czy to Pingwin? zapyta³a z nadziej¹ w g³osie. Nie odpar³ Indy. Jest tam, po lewej stronie dziobu. Wielki cieñ ukryty w chmurach. Graf powiedzia³a Ulla. Szukaj¹. Mo¿e nas zabior¹. Nawet nas nie widz¹ rzek³ Indy. Chmury s¹ zbyt gêste. A nawet gdyby nas zabrali, prawdopodobnie wziêliby na tortury, po czym rozstrzelali i zrzucili z wysokoci. To by³oby lepsze, ni¿ siedzenie tu na tej ³upince w twoim towarzystwie podsumowa³a Ulla i uda³a siê do kabiny. Gunnar ponownie siê rozemia³ i poklepa³ Indyego po ramieniu, po czym poszed³ w lady dziewczyny.
182
Pr¹d zwiêkszy³ szybkoæ i nieub³aganie wci¹ga³ Berserkera do poszarpanej zatoki, gdzie kad³ub uderza³ i tar³ o tuzin g³azów. Gunnarowi i jego pasa¿erom udawa³o siê za ka¿dym razem zepchn¹æ go na wodê za pomoc¹ dr¹gów i wiose³, lecz mimo ¿e zdo³ali uratowaæ statek, nie mogli zatrzymaæ jego lepego pêdu w kierunku gardzieli rzeki na mrocznym wybrze¿u. Rzeka by³a ciemna i szeroka; p³ynê³a w g³¹b l¹du, a w trakcie dryfu powietrze stawa³o siê coraz cieplejsze i resztki lodu poodpada³y z pok³adu i masztów. W pewnym momencie Gunnar rozwin¹³ ¿agle i spróbowa³ zatrzymaæ statek, lecz zabrak³o wiatru i próba po prostu spowodowa³a jedynie, ¿e niewielka ³ód zawirowa³a niebezpiecznie porodku nurtu. Pogoda tak¿e siê pogarsza³a. Chmury pociemnia³y jeszcze bardziej i przes³oni³y s³oñce. Po raz pierwszy od wielu dni podró¿nicy znaleli siê w ciemnociach. Przed sob¹ dostrzegli niewyrane kontury dymi¹cego czerwonego szczytu, lecz ich punkt docelowy pozostawa³ niewidoczny. Szkoda, ¿e nie mam odpowiedniego sprzêtu powiedzia³ Skierka. Radionadajnika, albo sprawnego kompasu, czy choæby teodolitu*. Stale sprawdzam wskazania barometru w kabinie, ale cinienie ci¹gle wzrasta wraz z nadchodz¹cym sztormem. Nie ma sposobu na okrelenie naszego po³o¿enia? zapyta³ Indy. Nie przy braku s³oñca i gwiazd oznajmi³ Skierka. Jeli pod lodem nie ma sta³ego l¹du, to gdzie jestemy? Nie ma rzek p³yn¹cych po lodzie, a z tego co widzê, to solidna ska³a. Mo¿e zab³¹kalimy siê do jakiego norweskiego fiordu. Nie wydaje mi siê, Skierka Indy poklepa³ ch³opca po ramieniu. W miarê zbli¿ania siê do dymi¹cego szczytu rzeka p³ynê³a coraz szybciej i spowi³y ich chmury. Deszcz smaga³ pok³ad i woko³o uderza³y b³yskawice, czasem trafiaj¹c w brzeg i zamieniaj¹c otoczaki w kupki dymi¹cego gruzu. Na szczytach masztów tañczy³y chybotliwe niebieskie wiat³a ogni wiêtego Elma. Jak dla mnie to jest zbyt dziwne skomentowa³ Skierka, trzymaj¹c siê kurczowo balustrady. Moja mama mia³a racjê. Nie powinienem by³ wstêpowaæ do wojska. Nie warto za dwadziecia trzy dolary miesiêcznie? Gunnar spojrza³ na niego i skin¹³ g³ow¹, instynktownie rozumiej¹c intencje, lecz nie poszczególne s³owa ch³opca. Kapitan nabi³ fajkê, zapali³ i mrukn¹³ co po duñsku. *Przyrz¹d do pomiaru k¹tów poziomych i pionowych w terenie (przyp. t³um.).
183
Co on powiedzia³? zapyta³ Indy. Wola³by nie wiedzieæ rzek³a Ulla. No, powiedz nam. Có¿, nasz kapitan jest przekonany, ¿e wszyscy umarlimy wyjani³a. S¹dzi, ¿e sta³o siê to wtedy, gdy wzi¹³ nas na pok³ad po zabiciu niedwiedzia. Nie wie dok³adnie jak, ale zak³ada, ¿e statek zaton¹³ i utopilimy siê, skoro wci¹¿ jestemy razem, i ¿e zst¹pilimy do zawiatów. Innymi s³owy powiedzia³ Indy myli, ¿e jestemy w piekle. No w³anie. Kiedy tak rozmawiali, Gunnar wrêczy³ ka¿demu z nich po kawa³ku liny. Po co to? zapyta³ Indy. Mówi, ¿ebymy siê przywi¹zali do masztów rzek³a Ulla. Rzeka p³ynie zbyt szybko i wed³ug Gunnara z pewnoci¹ roztrzaskamy siê na ska³ach u podnó¿a góry lub zostaniemy rozerwani na strzêpy przez b³yskawicê. Twierdzi, ¿e my troje mo¿emy zdecydowaæ siê wyskoczyæ za burtê, jeli sobie ¿yczymy, ale on nie ma wyboru. Jako kapitan jest gotów pójæ na dno wraz ze swym statkiem. Wyskoczyæ to samobójstwo zauwa¿y³ Skierka. Zale¿y od punktu widzenia powiedzia³a Ulla. To niewielka ró¿nica, zw³aszcza jeli ci siê wydaje, ¿e jeszcze ¿yjemy. Ja g³osujê za ¿yciem rzek³ Indy. A ¿e nadal dowodzê t¹ wypraw¹, wiêc wy g³osujecie tak samo. Jak dot¹d wietnie siê spisywa³e, dowódco owiadczy³a Ulla. Który maszt wybierasz? Indy i Ulla przytroczyli siê do masztu bli¿ej dziobu, podczas gdy Skierka przymocowa³ siê do tego bli¿ej rufy. Gunnar przywi¹za³ siê do ko³a sterowego, co by³o wyrazem daremnej próby zachowania kontroli nad statkiem. Rzeka przemieni³a siê we wstêgê grzywaczy. £ód nadal nabiera³a prêdkoci, a¿ wiatr zacz¹³ gwizdaæ na wantach. wiec¹cy szczyt górowa³ teraz nad nimi i w ka¿dej sekundzie spodziewali siê, ¿e Berserker zostanie ciniêty na ska³y. Indy zamkn¹³ oczy, chroni¹c je przed kroplami wody przelewaj¹cymi siê ponad burtami. Ulla krêci³a siê w swoich wiêzach. Skierka zacz¹³ odmawiaæ Ojcze nasz, Gunnar za zgrzyta³ zêbami i k¹sa³ cybuch dawno zgas³ej fajki. Statek rzuci³ siê naprzód, jakby chcia³ roztrzaskaæ siê o zbocze góry, ale zamiast tego zosta³ zmieciony do tunelu, którego nie by³o 184
widaæ z powodu burzy. Szczyty masztów z³ama³y siê jak o³ówki na sklepieniu szczeliny, a wanty i reje spad³y z trzaskiem na pok³ad. Wydawa³o im siê, ¿e przez chwilê wisieli w powietrzu, jakby na krawêdzi wodospadu, po czym Berserker run¹³ w ciemnoæ, wlok¹c za sob¹ w³asne szcz¹tki. W szybie nie by³o wiat³a i wszyscy odnieli wra¿enie, ¿e wiruj¹ w jakim ogromnym kanale odp³ywowym. Skierka wrzeszcza³. Na dnie szybu ma³y stateczek tak mocno uderzy³ w powierzchniê podziemnego jeziora, ¿e a¿ poszed³ g³êboko pod wodê. Woda z furi¹ zala³a pok³ad, niemal pozbawiaj¹c Indyego przytomnoci. Przywi¹zany za rêce do masztu, czu³ jak jego cia³o wygina siê bezsilnie w wodzie. Jednak¿e dziêki wodoszczelnemu kad³ubowi Berserker wystrzeli³ niczym korek z powrotem na powierzchniê. Indy sapn¹³. Na tym nowym zbiorniku wodnym panowa³ idealny spokój. Indy wydoby³ scyzoryk i rozci¹³ swe wiêzy, po czym uwolni³ Ullê. Nic ci siê nie sta³o? Zakrztusi³a siê i zwymiotowa³a nieco wody. Potraktujê to jako odpowied twierdz¹c¹ powiedzia³. Nastêpnie poczo³ga³ siê na rufê, gdzie znalaz³ nieprzytomnego, lecz ¿ywego Skierkê. Wraz z Gunnarem odwi¹zali go i u³o¿yli na pok³adzie, przekrzywionym powa¿nie na lew¹ burtê. Jak siê pan czuje, kapitanie? zapyta³ Indy. Gunnar umiechn¹³ siê i pokaza³ mu nadgarstek, który zosta³ najwyraniej z³amany, kiedy kapitan próbowa³ zapanowaæ nad sterem. Koci przebi³y skórê. Ulla! zawo³a³ Indy. Gunnar jest ranny. Trzeba go natychmiast opatrzyæ. Ulla zataczaj¹c siê podesz³a do ko³a. Czy ta ³upina utrzyma siê na wodzie? zapyta³a. Nie wiem rzek³ Indy. Wygl¹da na to, ¿e solidnie oberwa³a. Poczekaj, jak tylko zobaczê siê z ojcem, powiem mu o tandetnej jakoci jego statków dla ³owców niedwiedzi powiedzia³a Ulla. Czy równy pok³ad to zbyt wygórowane ¿¹danie? Powêdrowa³a do kabiny po whisky, po czym pola³a ni¹ ranê Gunnara. Póniej, podczas gdy Indy trzyma³ linê przywi¹zan¹ do prawej rêki rannego, delikatnie wepchnê³a koci przedramienia z powrotem pod skórê. Gunnar jêkn¹³ i przegryz³ na pó³ cybuch swej fajki. 185
To jeszcze nie koniec umiechnê³a siê Ulla. Muszê jeszcze trochê pomacaæ i sprawdziæ, czy koñce s¹ w³aciwie u³o¿one. Indy, tym razem potrzebujê nieco nacisku, tyle ¿eby
o, w³anie tak. Gunnar zatrzepota³ powiekami. Indy, przynie z do³u kilka przecierade³, ¿ebym mog³a zabanda¿owaæ mu rêkê. Bêdzie to ledwie namiastka ³upków, ale nie mamy pod rêk¹ nic lepszego. Ulla wziê³a whisky i zajê³a siê Skierk¹. Podtrzyma³a mu g³owê i wla³a do ust nieco trunku. Ch³opiec kaszla³ i parska³. Jak siê czujesz? zapyta³a. Wiem, ¿e ¿yjê odpar³ Skierka. Za bardzo wszystko mnie boli. Czujê siê tak, jakby kto zdzieli³ mnie w g³owê kijem baseballowym. Masz okaza³ego guza na czole potwierdzi³a Ulla. Chyba zahaczy³a ciê jedna ze spadaj¹cych rej. Kiedy Indy powróci³ z kabiny na pok³ad, Skierka kaza³ mu spojrzeæ w górê. Ponad nimi, obramowane jarz¹c¹ siê cêtkami lawy wulkaniczn¹ gardziel¹ szczytu, widnia³o rozgwie¿d¿one niebo. A wród gwiazd p³ynê³a spokojnie ciemna, przypominaj¹ca kszta³tem cygaro sylwetka zeppelina Graf. Nie rozumiem. Skierka skrzywi³ siê. Jeli tutaj s³oñce nigdy nie zachodzi, to dlaczego widzimy gwiazdy? Mo¿e to tak, jakbymy znaleli siê na dnie studni. Mówi siê, ¿e z dna studni mo¿na w po³udnie ogl¹daæ gwiazdy. Nie wydaje mi siê powiedzia³ Indy. To jaki przes¹d. Mo¿e po prostu trafilimy na te codzienne dwie godziny ciemnoci. Ta pojedyncza gwiazda to z pewnoci¹ Gwiazda Polarna. Widzicie j¹, niemal prostopadle nad nami? To u³atwia obliczenia rzek³ Skierka. Szerokoæ dziewiêædziesi¹t stopni. Mo¿e brzmi to niewiarygodnie, ale musimy byæ na biegunie albo bardzo blisko niego. Nie, nie jestemy na biegunie zaprzeczy³ Indy. Jestemy pod nim. Skierka zagwizda³. Super powiedzia³. Ale jak zeppelin przetrwa³ burzê? Nie musia³ odpar³ Indy. Przelecia³ nad ni¹. My pokonalimy trudniejsz¹ trasê. 186
I to tego ca³y czas szukali? Indy przytakn¹³. To wejcie oznajmi³. Nie jestem ca³kowicie pewien do czego, ale do czego na pewno. Nagle w³osy na jego karku i ramionach zje¿y³y siê. Hej, czujecie? zapyta³. Tak odpar³ Skierka. To chyba jakie wy³adowanie elektryczne. Na nocnym niebie ponad ich g³owami zaczê³a siê formowaæ niewyrana têcza kolorów. Potem têcza jê³a siê obracaæ, po czym opad³a ni¿ej i sk¹pa³a wnêtrze wulkanu w nieziemskim wietle. Czwórka podró¿ników zanurzy³a siê w mieszance b³êkitu, zieleni i ró¿u. Têcza wci¹¿ opada³a ni¿ej, pozornie znikaj¹c gdzie za krawêdzi¹ ich podziemnego jeziora. Zorza polarna powiedzia³ Indy. Przynajmniej wreszcie co widaæ skomentowa³a Ulla. Berserker zdryfowa³ ku brzegowi jeziora, gdzie przycumowali go solidnie do skalnego s³upa. Indy zeskoczy³ na ¿wir, po czym wzi¹wszy siê pod boki i jednoczenie obracaj¹c rozejrza³ po wnêtrzu. Mniej wiêcej w po³owie drogi na jednej ze cian spoczywa³ wrak samolotu. Co o tym mylisz? zapyta³a Ulla. Nie wiem odpar³ Indy. Musi byæ oddalony o jaki kilometr. S¹dzisz, ¿e uda nam siê tam dotrzeæ? Ulla przyjrza³a siê formacjom skalnym. Mylê, ¿e tak, bez wiêkszych problemów stwierdzi³a. Wygl¹da na to, ¿e wewn¹trz sto¿ka znajduje siê co w rodzaju naturalnych, krêtych schodów. W takim razie trzeba iæ i rzuciæ na to okiem powiedzia³ Indy. To mo¿e byæ Pingwin. Ty, Gunnar, zostañ tutaj i zajmij siê swoim ramieniem. Skierka, masz ochotê na ma³¹ przechadzkê? G³owa mnie boli, ale chyba dam radê rzek³ ch³opiec. Nie mogê znieæ myli, ¿e Clarence i reszta mog¹ tam le¿eæ ranni. Ja te¿ przyzna³ Indy. W drogê. Wspinaczka do wraku zabra³a ca³ej trójce ponad dwie godziny, a kiedy ju¿ dostali siê na p³askowy¿, na którym spoczywa³, sta³o siê oczywiste, ¿e nie jest to Pingwin ani ¿aden inny typ dwusilnikowej maszyny. By³ to niewielki samolot i mimo ¿e najwyraniej przekozio³kowa³ pewien dystans, czerwonobia³y kad³ub pozosta³ w wiêkszoci nieuszkodzony. By³ to hydroplan i brakowa³o jednego z p³y187
waków. Na dziobie samolotu widnia³a jego nazwa: The Latham. Obok wypisano bia³¹ kred¹ nastêpuj¹c¹ wiadomoæ: ZA£OGA NIE ¯YJE. PRÓBUJÊ WYKORZYSTAÆ P£YWAK JAKO KAJAK. AMUNDSEN. 26 CZERWCA 1928. Teraz ju¿ wiemy, co siê przydarzy³o Amundsenowi podsumowa³ Skierka. Nie, wiemy jedynie, co siê sta³o z jego samolotem poprawi³ Indy. Najwyraniej opuci³ miejsce katastrofy. Spryciarz, wykorzysta³ p³ywak jako ³ódkê. Ale to niemo¿liwe, by pokona³ ten pr¹d i wydosta³ siê na zewn¹trz. Mo¿e wcale tego nie próbowa³ zasugerowa³a Ulla. Skierka wszed³ do wnêtrza pokiereszowanego kad³uba. A gdzie cia³a za³ogi? zapyta³. Amundsen je pochowa³ powiedzia³ Indy. W tych kamiennych mogi³ach pod cian¹. Spójrz, na najwiêkszym g³azie na szczycie ka¿dego z nich wypisane jest kred¹ nazwisko. wietnie rzek³ Skierka. Nie znoszê widoku trupów. Indy wszed³ g³êbiej do wraka. Po kilku minutach wróci³, najwyraniej rozczarowany. Radio jest rozbite zaraportowa³. Akumulator i tak zdech³, po szeciu latach. Poza tym wygl¹da na to, ¿e Amundsen wzi¹³ ze sob¹ wszystko, czego nie przymocowano rubami, w³¹cznie z dziennikiem. No có¿, staruszek z pewnoci¹ by³ sumienny powiedzia³a Ulla. Skierka wyszed³ z samolotu. Wspinalimy siê tu na pró¿no stwierdzi³. Niezupe³nie odezwa³ siê g³os ponad nimi. Oszczêdzi³o nam to schodzenia na dó³, ¿eby was zabiæ. Reingold warkn¹³ Indy. Na pó³ce ponad wrakiem pojawi³ siê Reingold, a za nim jego ludzie. Znajdowali siê trzy metry nad Indym i reszt¹. ¯o³nierze zaczêli schodziæ na dó³. Do us³ug powiedzia³ kapitan SS znad swojego waltera. Zdaje siê, ¿e ju¿ pozna³e niektórych cz³onków mojego oddzia³u, szczególnie sier¿antów Dortmullera i Liebela. Wymienieni oficerowie zeskoczyli na jedn¹ z kamiennych mogi³, trzymaj¹c automaty wycelowane w trójkê podró¿ników. Za ich przyk³adem posz³o szeciu podobnie uzbrojonych ¿o³nierzy. Ach, i oczywicie nie wolno nam zapominaæ o najnowszej cz³onkini Stowarzyszenia Thule doda³ z triumfalnym umieszkiem 188
Reingold. Doktorze Jones, oto specjalistka SS Alecia Dunstin. O ile wiem, wy dwoje bylicie sobie kiedy bliscy, ale ten romans, mo¿na powiedzieæ, zosta³ z góry skazany na zag³adê. Popchn¹³ Aleciê do przodu, aby Indy móg³ j¹ zobaczyæ. Szykownie wygl¹da w mundurze, prawda? zakpi³ Reingold. Muszê przyznaæ, ¿e sobie na niego zas³u¿y³a. Dziennik dostarczy³ nam wiele informacji, lecz to dziêki jasnowidzeniu Alecii uda³o nam siê dok³adnie ustaliæ po³o¿enie tego miejsca. Obawiam siê, ¿e wielu ludzi nie wierzy w takie rzeczy, dopóki nie zechc¹ wykopaæ studni lub odnaleæ zaginionej cywilizacji. Przestañ powiedzia³a Alecia. Dortmuller! Liebel! krzykn¹³ Reingold. Pomó¿cie nam zejæ. Pozostali nie spuszczaæ z nich luf! Reingold zszed³ na ziemiê i poprawi³ mundur. Alecia nie podnosi³a wzroku. Patrzcie, specjalistko Dunstin! rozkaza³ Reingold. Wygl¹da na to, ¿e ogieñ uczucia doktora Jonesa nie p³on¹³ zbyt d³ugo. Zdaje siê, ¿e nie marnowa³ czasu i znalaz³ na twoje miejsce ponêtn¹ blondynkê. Nie wierz mu zwróci³a siê do Alecii Ulla. Indy nie jest w moim typie. Uciszcie tê degeneratkê warkn¹³ Reingold. Dortmuller uniós³ broñ i wycelowa³. Nie w ten sposób, idioto rzek³ Reingold. Dortmuller podszed³ do Ulli i uderzy³ j¹ kolb¹ w brzuch. Dziewczynie zapar³o dech, ale utrzyma³a siê na nogach. Psujesz nam, rasie nordyckiej, nasze dobre imiê zdo³a³a wysapaæ Ulla. Zostaw j¹ powiedzia³ Indy. Ona nie ma z tym nic wspólnego. To mnie powiniene waliæ w brzuch. Na wszystko przyjdzie pora zapewni³ go Reingold. Mo¿e zaczniemy od zapytania o ten cenny ¿ó³ty pojemnik, który nam ukrad³e? Reichsfûhrera Himmlera szczególnie zmartwi³a wiadomoæ o tej kradzie¿y. Jego astrolog zapewnia³ go, ¿e to ogromnie wa¿ne dla przysz³oci. Ka¿ Himmlerowi iæ do
Ostro¿nie, doktorze Jones ostrzeg³ Reingold. Nie powiniene tego mówiæ. Nie, ale mogê to pomyleæ rzuci³ Indy. Powiem wam wszystko, jeli pucicie wolno Ullê i ch³opca. 189
Mam was wszystkich w garci powiedzia³ Reingold. Dlaczego mia³bym kogokolwiek wypuszczaæ? Bo jeli tego nie zrobisz, to ciê zabijê? oznajmi³ Indy. Siêgnij tylko po ten rewolwer, który masz pod kurtk¹ rzek³ Reingold a moi ludzie przerobi¹ ciê na bigos. Groby w twoim po³o¿eniu nic nie znacz¹. Targowaæ te¿ siê nie mo¿esz. Kapitanie
odezwa³a siê Alecia. Nie, moja droga. Po niemiecku. Hauptsturmfûhrer
Ujdzie, ale musisz popracowaæ nad akcentem stwierdzi³ Reingold. Mówisz jak londyñski ulicznik. Czy mogê porozmawiaæ z doktorem Jonesem? zapyta³a ocieraj¹c ³zy. S¹dzê, ¿e uda mi siê go przekonaæ. Alecia podesz³a do Indyego i teraz to on wbi³ wzrok w ziemiê. Fajne buty powiedzia³. Spójrz na mnie. Nie rzek³ Indy. Zrobisz tê swoj¹ sztuczkê z oczami i sprawisz, ¿e zgodzê siê na wszystko. Indy przerwa³, ca³y zesztywnia³. Mo¿esz mi powiedzieæ, dlaczego mnie zdradzi³a? Dlaczego zdradzi³a sam¹ siebie? Nie zdradzi³am ciê owiadczy³a buntowniczo Alecia. Jeli ju¿, to próbowa³am ocaliæ ci ¿ycie. Wiesz, do czego oni s¹ zdolni. Szkoda, ¿e nie wiedzia³em, do czego ty jeste zdolna. Nie musisz dziêkowaæ ju¿ teraz powiedzia³a Alecia, splataj¹c ramiona na piersi. Póniej te¿ nie zamierzam. Indy, wszystko tak strasznie siê popsu³o miêdzy nami westchnê³a i delikatnie dotknê³a jego rêkawa. A ja wci¹¿ mia³am te powracaj¹ce koszmary w³aciwie wizje umieraj¹cych ludzi, by³o ich wiêcej ni¿ podczas Wielkiej Wojny. mieræ na ziemi, na morzu, w powietrzu. mieræ spadaj¹ca z nieba na cywilnych mieszkañców w ca³ej Europie i Azji. Miasta obrócone w popió³ przy u¿yciu zaledwie jednej bomby. Co za fantazja. Ulla umiechnê³a siê szyderczo. Nie masz pojêcia, jak to na mnie wp³ynê³o kontynuowa³a b³agalnym g³osem Alecia. Mój duch prze¿y³ wstrz¹s, mój umys³ wszed³ w stan niewa¿koci. Nie mog³am jeæ, nie mog³am spaæ. Ale najbardziej poruszy³o mnie to, ¿e widzia³am, jak umierasz. Widzia³am, co siê z tob¹ stanie, Indy zostaniesz wtr¹cony do jakiego przera¿aj¹cego grobowca na pustyni z tysi¹cami wê¿y. 190
Indy prze³kn¹³ linê. Wê¿y? A potem grobowiec zostanie zamkniêty na g³ucho i koniec. Tysi¹ce wê¿y? Ponownie prze³kn¹³ linê. Umr¹ miliony ludzi, Indy, a ty bêdziesz jednym z nich. £zy stoczy³y siê po jej policzkach prosto na litery SS na ko³nierzu. Miasto zniszczone przez jedn¹ bombê? powiedzia³a Ulla. Najwyraniej jeste jak¹ opêtan¹ oszustk¹, która musi wykazaæ swoj¹ wa¿noæ. Ja jej wierzê rzek³ Skierka. W takiej wojnie nie bêdzie zwyciêzców kontynuowa³a Alecia. Pomyla³am, ¿e muszê co zrobiæ, ¿eby uratowaæ tych wszystkich ludzi przed mierci¹. Czy nie lepiej, ¿eby jedna ze stron osi¹gnê³a szybkie zwyciêstwo, ni¿ ¿eby mia³y gin¹æ miliony w wojnie podobnej do piek³a na ziemi? Nie, jeli stron¹ zwyciêsk¹ mieliby staæ siê oni powiedzia³ Indy. To jest w³anie w ¿yciu osobliwe s¹ rzeczy, za które warto oddaæ ¿ycie i takie, które nie s¹ tego warte, a gdy traci siê zdolnoæ rozró¿niania miêdzy nimi, cz³owiek traci swe cz³owieczeñstwo. Alecia zdjê³a czapkê oficersk¹ i popatrzy³a na ni¹ z wymuszonym umiechem, pocieraj¹c kciukiem aluminiow¹ czaszkê na czarnym aksamitnym otoku. Nagle odrzuci³a j¹ na bok i zaczê³a rozpinaæ mundur. Co ty wyprawiasz? za¿¹da³ wyjanieñ Reingold. Odchodzê odpar³a. Wyswobodzi³a ramiona z czarnej marynarki, pozwalaj¹c jej opaæ na ziemiê. W³osy dziewczyny rozsypa³y siê na ramionach bia³ej koszuli. Z SS siê nie odchodzi ostrzeg³ Reingold. Ach tak? powiedzia³a, postêpuj¹c krok do przodu. Ujê³a w d³onie twarz Indyego i poca³owa³a go gor¹co. Indy odwzajemni³ poca³unek i otoczy³ j¹ opiekuñczo ramionami. Wracaj! rozkaza³ Reingold. Zbli¿y³ siê, mocno ciskaj¹c waltera w lewej d³oni. Oczywicie wiedzia³em, ¿e w koñcu do tego dojdzie. Naprawdê s¹dzisz, ¿e przyjêlibymy kobietê w szeregi SS? Mi³o by³o, ale siê skoñczy³o. Kocham ciê powiedzia³a Alecia i ponownie poca³owa³a Indyego. Indy spostrzeg³, jak palec Reingolda zaciska siê na spucie. On i Alecia stali tu¿ przy sobie i przez chwilê nie mia³ pewnoci, do któ191
rego z nich celuje nazistowski kapitan. Kiedy wreszcie chcia³ popchn¹æ Aleciê za siebie, by³o ju¿ za póno i w z³ym kierunku. Reingold wystrzeli³, a kula przesz³a tu¿ obok ramion i klatki piersiowej Indyego. Trafi³a Aleciê w ¿ebra, pod prawym ramieniem, które wci¹¿ jeszcze obejmowa³o szyjê Indyego. Jej usta nadal przylega³y do jego ust. Alecia zesztywnia³a w objêciach Indyego, poczu³ na jêzyku miedziany posmak. Kula utkwi³a w jej prawym p³ucu. Indy osun¹³ siê wraz z dziewczyn¹ na pod³ogê, podtrzymuj¹c jej g³owê. Alecia spojrza³a mu w oczy i umiechnê³a siê. Naprawdê s¹ rzeczy, dla których warto umrzeæ wyszepta³a. Bo¿e, nie! krzykn¹³ Indy. Reingold wystrzeli³ ponownie, tym razem trafiaj¹c w serce Alecii. Twarz dziewczyny ci¹gnê³a siê z bólu, po czym jej rysy wyg³adzi³y siê, a niebieskie oczy zasz³y mg³¹. Nie pad³o ani jedno s³owo. Nikt siê nie poruszy³. Indy doby³ webleya i wycelowa³ w pier Reingolda. Jego czo³o i górna warga perli³y siê od potu, a usta wykrzywi³ nienawistny grymas. Nacisn¹³ spust. Kurek opad³, lecz nic siê nie sta³o. Nabój tak nasi¹k³ wod¹, ¿e nie wypali³. Ulla z³apa³a najbli¿szego ¿o³nierza za ko³nierz, jednoczenie podcinaj¹c mu nogi. Zanim zd¹¿y³ upaæ na ziemiê, jej but znalaz³ siê na jego szczêce, wykrêcaj¹c mu g³owê pod nienaturalnym k¹tem. Ulla wyrwa³a z jego zmartwia³ych d³oni krótki pistolet maszynowy MP-40 i skierowa³a lufê na pozosta³ych ¿o³nierzy. Pierwszy z nich, który uniós³ broñ, zosta³ trafiony seri¹ wystrzelon¹ przez Ullê z biodra. Wypad³ poza krawêd i pokozio³kowa³ w gardziel krateru wulkanu, odbijaj¹c siê od kamieni i wreszcie l¹duj¹c w jeziorku wrz¹cej lawy. Pozostali ¿o³nierze opucili broñ. Zabijcie go! warkn¹³ Reingold. Zabijcie Jonesa! Pan ma pierwszeñstwo. Dortmuller wykona³ uprzejmy gest rêk¹, po czym poprawi³ drug¹ zsuwaj¹ce siê okulary. Reingold wycelowa³ w g³owê Indyego. Na twoim miejscu nie robi³abym tego rzuci³a Ulla zza lufy MP-40. Reingold wzruszy³ ramionami, po czym odrzuci³ waltera na bok. Wynomy siê st¹d powiedzia³a Ulla. Schyli³a siê i uwolni³a martwego ¿o³nierza od ciê¿aru trzech ³adownic. 192
Jestem za rzek³ Skierka. Chwyci³ lufê pistoletu najbli¿ej stoj¹cego ¿o³daka i wyszarpn¹³ mu automat. Nie mogê jej tak zostawiæ oznajmi³ Indy. Przykro mi Ulla popatrzy³a na niego ze smutkiem. Ale ona nie ¿yje. Nie przywrócimy jej ¿ycia, lecz mo¿emy uratowaæ samych siebie. Indy nie podniós³ wzroku, nie chcia³ by ich spojrzenia siê spotka³y. Tylko na co to komu? powiedzia³. Z luf¹ nadal wycelowan¹ w ¿o³nierzy, Ulla podesz³a do Indyego i poci¹gnê³a go jedn¹ rêk¹. Uwolniona z jego objêæ g³owa Alecii opad³a na bok, lecz jej oczy nadal wpatrywa³y siê w niego. Indy ukl¹k³ i zamkn¹³ Alecii oczy. Chcesz, ¿eby jej mieræ posz³a na marne? krzyknê³a na niego Ulla. Umieraj¹c udowodni³a, ¿e ciê kocha³a, ¿e nic na wiecie nie by³o dla niej wa¿niejsze i ¿e ¿a³owa³a swoich b³êdów. To piêkny akt odwagi i nie pozwolê ci go zmarnowaæ. Indy zazgrzyta³ zêbami i obdarzy³ Reingolda spojrzeniem, które zmrozi³o krew w ¿y³ach kapitanowi SS. Gady, to wszystko przez was wycedzi³. Zniszczylicie mi³¹ i delikatn¹ kobietê, gralicie na jej obawach o zdrowie innych, aby wykonywa³a wasze polecenia. A potem, kiedy znowu sta³a siê sob¹, zabilicie j¹. Indy schowa³ webleya do kabury i wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku Skierki, niecierpliwie przebieraj¹c palcami. Domaga³ siê czego o wiêkszej sile ognia. Skierka rzuci³ mu automat. Ale zapomnielicie, ¿e mi³oæ jest wieczna powiedzia³ Indy wycofuj¹c siê z pistoletem, ci¹gn¹c za sob¹ cia³o dziewczyny. Nie jestecie wiadomi potêgi mi³oci, poniewa¿ znacie jedynie nienawiæ, która obróci³a wasze serca w g³azy. Nie pozwolê wam zbezczeciæ ani jej cia³a, ani jej pamiêci. Ukl¹k³, przerzuci³ sobie cia³o Alecii przez ramiê, po czym wsta³. W drugiej rêce ca³y czas trzyma³ broñ. Co ty chcesz zrobiæ? zapyta³a Ulla. Jedyn¹ rzecz, jak¹ jeszcze mogê odpar³ Indy. Pochowam j¹. Ustawi³ kciukiem prze³¹cznik ognia MP-40 na w pe³ni automatyczny. Kiedy ostry trzask zapadki odbi³ siê echem od ska³, Reingold i ¿o³nierze padli na ziemiê. Przepraszam wyszepta³ Indy, a potem przerzuci³ cia³o Alecii ponad krawêdzi¹. Wydawa³o siê, ¿e dziewczyna p³ynie w powietrzu, 13 Indiana Jones
193
z rozrzuconymi rêkami i nogami i faluj¹cymi niczym p³omieñ rudymi w³osami. Jej cia³o uderzy³o w powierzchniê jeziora lawy i stanê³o w p³omieniach. S³up zorzy polarnej pojania³. Wszyscy zatrzymali siê na moment jak zaczarowani, gdy¿ z nadnaturalnej powiaty patrzy³a na nich twarz Alecii. Indy podwiadomie podniós³ z ziemi czapkê Alecii i wcisn¹³ j¹ w zanadrze kurtki. Na co czekacie? rykn¹³ Reingold. Braæ ich! Indy skry³ siê za najbli¿szym g³azem, a jego karabin zacz¹³ pluæ ogniem i o³owiem. Dziêki takiej os³onie Ulla i Skierka mogli do niego do³¹czyæ. Nazici odpowiedzieli ogniem, lecz ca³a trójka by³a ju¿ daleko na skalnych stopniach, chroniona przez niszê pod pó³k¹. Z gryz¹cym zapachem prochu zmiesza³ siê sw¹d palonego cia³a.
194
11. Ultima Thule
Indy i Ulla wskoczyli na pok³ad Berserkera, po czym wspólnie wci¹gnêli Skierkê, gdy balansowa³ niepewnie na balustradzie. Ulla kucnê³a za okrê¿nic¹ i gdy tylko dostrzeg³a na cie¿ce powy¿ej niemieckie uniformy, puci³a seriê. Zejd pod pok³ad nakaza³ Indy Skierce. W kabinie jest wody po kostki zaprotestowa³ ch³opiec. A tutaj mo¿e zaraz fruwaæ mnóstwo gor¹cego o³owiu rzek³ Indy, podnosz¹c kawa³ek z³amanej rei i próbuj¹c odepchn¹æ ³ód od brzegu. Gunnar zapyta³, czy to sam diabe³ ich goni. Mo¿na tak powiedzieæ odpar³a po duñsku Ulla. Prawe ramiê Gunnara spoczywa³o na temblaku, lecz w lewe uj¹³ wios³o i napieraj¹c na uchwyt sw¹ potê¿n¹ piersi¹, pomóg³ Indyemu zepchn¹æ statek na wodê. Burty Berserkera zanurzy³y siê g³êboko. Pchajcie dalej! krzyknê³a Ulla puszczaj¹c kolejn¹ seriê, by utrzymaæ ich przeladowców na dystans. Dortmuller wystawi³ swój karabin ponad g³azem i opyli³ teren, ale uda³o mu siê jedynie zmarnowaæ amunicjê i sfastrygowaæ powierzchniê wody. Wkrótce jezioro sta³o siê zbyt g³êbokie, by Indy móg³ siêgn¹æ dna kawa³kiem rei, lecz pr¹d zacz¹³ odpychaæ ³ód od brzegu. Ulla opró¿ni³a resztê magazynka, po czym zmieni³a go na nowy, zarepetowa³a broñ i czeka³a. Nie wychylajcie siê szepnê³a. Statek powoli zbli¿a³ siê do miejsca, z którego dochodzi³ szum wody. 195
Chyba nie wp³ywamy w nastêpny lej, co? zapyta³ Indy. Jeli tak, to wolê ju¿ tych facetów za naszymi plecami powiedzia³a. Pr¹d zacz¹³ nabieraæ szybkoci i wkrótce poci¹gn¹³ ³ód w kierunku p³ytkiego wodospadu, wyp³ywaj¹cego z jeziora. Dno statku zaszura³o na krawêdzi ska³, lecz gdy Indy kilkakrotnie popchn¹³ rej¹, ³ód przelizgnê³a siê po kamieniach i wpad³a do koryta mrocznej rzeki. Wkrótce z brzegu nie mo¿na ju¿ ich by³o dojrzeæ, ale dochodzi³y do nich kl¹twy Reingolda nawo³uj¹cego swoich ludzi do pocigu. Dok¹d p³yniemy? zapyta³ Skierka, wysuwaj¹c g³owê z drzwi kabiny. W dó³ odpar³ Indy. Zabarwiona kolorami zorzy luminescencyjna mgie³ka unosi³a siê nad rzek¹, gdy wi³a siê ona niczym serpentyna w g³¹b ziemi. Dostarczy³a pasa¿erom tañcz¹cej na falach ³odzi akurat tyle wiat³a, by mogli ogl¹daæ mijan¹ okolicê. Miejscami ska³y nabiera³y majestatu, jakby podró¿nicy ¿eglowali przez monumentaln¹ katedrê, w której nie brakowa³o nawet witra¿y z kwarcu i ametystu. Chwilami tunel wygl¹da³ jak us³any aksamitn¹ draperi¹, czy te¿ skrz¹cymi siê gobelinami zrobionymi z diamentów. Przelotnie dostrzegali co, co musia³o byæ ¿y³ami srebra, niekiedy za z³ota. Na ten widok oczy Gunnara zap³onê³y chciwoci¹. Wzd³u¿ rzeki bieg³a w¹ska cie¿ka, lecz od czasu do czasu odsuwa³a siê, gdy nurt przep³ywa³ miêdzy wysokimi urwiskami lub pod skalnym nawisem. Jednak¿e zawsze pojawia³a siê z powrotem, z niezawodnoci¹ torów kolejowych biegn¹cych obok pustynnej autostrady. Ulla wyliczy³a, ¿e p³ynêli z dostateczn¹ prêdkoci¹, by utrzymaæ pewien niewielki dystans miêdzy sob¹ a cigaj¹cymi ich nazistami. Jej obliczenia potwierdzi³y siê podczas nieczêstych prostych odcinków, kiedy czasami w pobli¿u nich z wody bucha³ gejzer, wywo³uj¹cy odg³os podobny do wystrza³u. Godzina po godzinie Berserker dryfowa³ coraz g³êbiej w tê zakazan¹ krainê. Ulla pozostawa³a za sterem ³odzi, bacz¹c na b³ysk lufy karabinu w dali. Indy, trzymaj¹c w d³oniach czarn¹ czapkê Alecii, wpatrywa³ siê w mrok przed dziobem statku marzy³ o rzeczach, które nie mog³y siê ju¿ ziciæ. 196
Podczas gdy Ulla czuwa³a, a Indy by³ pogr¹¿ony w rozmylaniach, Berserker zanurza³ siê coraz g³êbiej, a¿ woda wype³ni³a ca³¹ kabinê. Gunnar, zanim opuci³ dolny pok³ad, zdo³a³ uratowaæ nieco jedzenia i czajnik z kaw¹. Ze szczap z rozbitej ³odzi rozpali³ ognisko z zamiarem przygotowania skromnego posi³ku, który mia³ ich wszystkich podnieæ na duchu. Woda gotowa³a siê niespotykanie d³ugo, a kiedy wreszcie zawrza³a i Gunnar zaparzy³ kawê, okaza³a siê ona tak nieznonie gor¹ca, ¿e a¿ popêka³y porcelanowe fili¿anki. Gunnar poprosi³ Ullê o wyjanienie tego zjawiska. To sprawka cinienia powiedzia³ Skierka, Ulla za powtórzy³a odpowied po duñsku. Powietrze staje siê gêciejsze i temperatura wrzenia wody wzros³a, zupe³nie jak w samochodowej ch³odnicy. Jeste pewien? zapyta³a. rednie cinienie atmosferyczne to siedemset szeædziesi¹t milimetrów s³upka rtêci na poziomie morza wyjani³ Skierka, jakby recytowa³ fragment podrêcznika. To tutaj musi byæ co najmniej dwa razy wy¿sze. Zapamiêtujesz wszystko, co przeczytasz? docieka³ Indy. Tak, jeli to liczba odpar³ zapytany. Czasami w nocy nie mogê zasn¹æ, bo wszystkie te liczby przelatuj¹ mi przez myl równania, numery telefonów, nawet wyniki meczów. To musi byæ okropne rzek³a Ulla. W³aciwie nawet przyjemne stwierdzi³ ch³opak. Jak s¹dzisz, na jakiej jestemy g³êbokoci? zapyta³a Ulla. Skierka wzruszy³ ramionami. Znajdujemy siê pod strumieniem moleku³ powietrza, który rozci¹ga siê w przestrzeni, w swojej najwê¿szej czêci, a¿ do tysi¹ca piêciuset kilometrów odpar³. Powietrze nie sprê¿a siê jak woda, podwaja sw¹ gêstoæ co dziesiêæ metrów. Kawa gotowa³a siê trzy lub cztery razy d³u¿ej ni¿ zwykle, prawda? Przypuszczam, ¿e znajdujemy siê oko³o stu szeædziesiêciu kilometrów pod powierzchni¹, a cinienie jest dwa, mo¿e trzy razy wy¿sze. Oczywicie nie potrafiê precyzyjnie okreliæ g³êbokoci, nie znaj¹c dok³adnej temperatury wody. A okrêtowy barometr? zapyta³a Ulla. Czy nie móg³by nam czego powiedzieæ w przybli¿eniu? Pêk³ rzek³ Skierka. Termometr tak¿e. Wszystko, co zawiera w sobie zamkniête szczelnie powietrze, mo¿e implodowaæ. Ulla przet³umaczy³a Gunnarowi s³owa ch³opca. 197
Ale przecie¿ my te¿ mamy w sobie powietrze, tak? zapyta³a Ulla. Dlaczego nie wybuchamy? Poniewa¿ nasze cia³a sk³adaj¹ siê g³ównie z wody, nie z gazu wyjani³ Skierka. Ona podlega innym procesom. A przestrzenie powietrzne, które mamy w ciele, s¹ otwarte p³uca, na przyk³ad, oddychaj¹ powietrzem o tym samym cinieniu co na zewn¹trz, dochodzi wiêc do wyrównania cinieñ. Mo¿emy odczuwaæ cinienie jedynie w zatokach, kiedy akurat kto jest przeziêbiony. Jeli nie, wszystko jest w porz¹dku. Czy istnieje ryzyko choroby kesonowej? zapyta³a. Nurkowie g³êbinowi s¹ wystawieni na dzia³anie znacznie wy¿szych cinieñ powiedzia³ Skierka. Przy tej wysokoci cinienia w oceanie, prawdopodobnie znajdowalibymy siê zaledwie miêdzy dwudziestym a trzydziestym metrem. Poza tym chorobê kesonow¹ powoduje gwa³towne wynurzenie, a nie zanurzanie. Sto szeædziesi¹t kilometrów? zapyta³a z nabo¿eñstwem Ulla. To wiêcej ni¿ jakakolwiek istota ludzka kiedykolwiek zesz³a w g³¹b ziemi, g³êbiej o co najmniej sto piêædziesi¹t kilometrów. Byæ mo¿e nie jestemy pierwsi powiedzia³ Indy. Baldwin, pamiêtasz? Ulla zmarszczy³a brew. Có¿, jestemy pierwszymi znanymi odkrywcami odrzek³a. Jak Kolumb. A odkrywcom przys³uguje prawo nadawania nazw swoim odkryciom, tak? Wiêc jak chcesz nazwaæ to miejsce? zapyta³ Indy. Szyb Eddy. Przet³umaczy³a Gunnarowi, który skin¹³ g³ow¹. Co to znaczy? zapyta³ Skierka. W wolnym przek³adzie rzek³ Indy Szyb Sagi Poetyckiej. Jestem pod wra¿eniem skomentowa³a Ulla. Naprawdê czyta³e sagi islandzkie. Woda zaczyna³a siê ju¿ wdzieraæ na pok³ad. Wygl¹da na to, ¿e toniemy zauwa¿y³a Ulla. A ten statek jest podobno niezatapialny. To korek powiedzia³ Skierka. Cinienie zgniata zawarte w nim mikroskopijne pêcherzyki powietrza. Straci³ p³ywalnoæ. Powód niewa¿ny, nadszed³ czas opuciæ pok³ad rzek³ Indy. Wszyscy obecni chyba umiej¹ p³ywaæ, zgadza siê? Dlaczego tak na mnie patrzycie? zapyta³ Skierka. Potrafiê, a przynajmniej znam teoriê. W ci¹gu kilku minut Berserker dos³ownie osun¹³ siê im spod stóp, zostawiaj¹c ich na pastwê wody. Ulla zawiesi³a sobie karabin 198
na szyi i pop³ynê³a w kierunku brzegu. Przez chwilê Indy s¹dzi³, ¿e Gunnar poszed³ na dno razem ze swoim statkiem, dopóki nie zobaczy³, jak wyp³ywa na powierzchniê i stara siê jedn¹ rêk¹ zagarniaæ wodê. Indy chwyci³ go za ko³nierz i poci¹gn¹³ za sob¹. Jednak¿e to Skierka pierwszy dobi³ do brzegu, mimo ¿e opi³ siê wody jak b¹k i p³yn¹³ w stylu, stanowi¹cym po³¹czenie pieska i ¿abki. Rety ociekaj¹cy wod¹ ch³opak wyczo³ga³ siê z kaszlem na g³azy. Wydawa³oby siê, ¿e przy takiej iloci powietrza bêdziemy lepiej unosiæ siê na wodzie. Czasami nauka nie ma sensu. Chwileczkê powiedzia³ Indy, kiedy upewni³ siê, ¿e z Gunnarem wszystko w porz¹dku. Co ta gêsta atmosfera zrobi z pociskiem? Z trajektori¹? zapyta³ Skierka. Spowolni go, ale nie na tyle, by sprawi³o to jak¹kolwiek ró¿nicê. Nie rzek³ Indy. Chodzi³o mi o proch. Hmm. Skierka przystan¹³ i zamyli³ siê. To ciekawa sprawa. Jestemy teraz na takiej g³êbokoci, ¿e nie radzi³bym strzelaæ z tych waszych armat. Dlaczego? Z dwóch powodów. Pierwszy: zwiêkszone cinienie sprawi, ¿e proch bêdzie siê spala³ w wy¿szej, bardziej niebezpiecznej temperaturze. Jak kawa powiedzia³ Indy. Zgadza siê. A drugi powód? Dodatkowa moc i gêciejsze, a co za tym idzie, bardziej prê¿ne gazy wewn¹trz lufy. Co z tego wynika? zapyta³a Ulla. Broñ mo¿e wybuchn¹æ dokoñczy³ Skierka. Komory i lufy nie zosta³y zaprojektowane z myl¹ o cinieniu dwu- lub trzykrotnie wy¿szym od normalnego, a w momencie wystrza³u w lufie nie dojdzie do wyrównania. Czy da siê co zrobiæ, by broñ sta³a siê u¿yteczna? zapyta³a. Pewnie odrzek³ Skierka. Roz³o¿yæ naboje i zmniejszyæ iloæ prochu co najmniej o po³owê lub dla pewnoci o dwie trzecie. Z korytarza za ich plecami dolecia³o echo odleg³ych kroków. Jeste pewien? zapyta³ Indy. G³owy bym za to nie da³. No có¿, zaraz sprawdzimy twoj¹ teoriê w praktyce powiedzia³ Indy. Wy troje idcie dalej korytarzem. Ja tu na chwilê zostanê, pos³u¿ê im jako cel. 199
Indy! napomnia³a go Ulla. Id! krzykn¹³. I nie próbuj u¿ywaæ tego ¿elastwa, dopóki nie bêdziemy mieli pewnoci. Pozosta³a trójka pospieszy³a cie¿k¹, oddalaj¹c siê od Niemców, podczas gdy Indy ukry³ siê za otoczakiem i czeka³. Kiedy odg³os kroków by³ niemal tu¿-tu¿, wyskoczy³ z kryjówki. Teraz macie szansê! wykrzykn¹³. Dortmuller szed³ pierwszy i natychmiast chwyci³ automat. Od Indyego dzieli³o go mniej wiêcej trzydzieci metrów. Feuer erõffnen! krzykn¹³ z ty³u Reingold. Otworzyæ ogieñ! Indy obróci³ siê na piêcie i rzuci³ do ucieczki. Dortmuller wycelowa³ w plecy Indyego i nacisn¹³ spust. Automat eksplodowa³ mu w d³oniach, a wybuch jednoczenie rozsadzi³ pozosta³e dwadziecia nabojów w magazynku. Korpus Dortmullera spowi³a czerwona mgie³ka, od³amki karabinu rykoszetowa³y od skalnych cian i poharata³y jak szrapnele dwóch stoj¹cych najbli¿ej ¿o³nierzy. Rozpalony od³amek lufy musn¹³ praw¹ ³ydkê Indyego. Jones potkn¹³ siê i przewróci³. Natychmiast powsta³ i ucieka³ dalej, ale ju¿ utykaj¹c. Trzech za jednym zamachem wysapa³, doganiaj¹c swoich towarzyszy. To chyba teraz zosta³o ich omiu. Podci¹gn¹³ nogawkê i obejrza³ ³ydkê, która, ku jego zdumieniu, nie krwawi³a. Ale oto wa¿na wskazówka, o której nie wspomnia³ Skierka broñ wybucha jak bomba, a od³amki lec¹ we wszystkich kierunkach. Ulla zbada³a paskudn¹ czerwon¹ prêgê. To nic powa¿nego powiedzia³a. Metal by³ tak gor¹cy, ¿e skauteryzowa³ ranê. Bêdziesz mia³ urocz¹ bliznê. Urocz¹ bliznê? zapyta³ Indy. Czego tak bolesnego nie mo¿na nazwaæ uroczym. Powiniene siê uwa¿aæ za szczêciarza. Ulla splot³a ramiona na piersi i zacisnê³a usta. Mog³e oberwaæ w ty³ g³owy. Indy powsta³, nadal kulej¹c. Ruszajmy dalej powiedzia³. Trzeba znaleæ miejsce, w którym bêdziemy mogli kapkê odpocz¹æ i wyszykowaæ pociski wed³ug instrukcji Skierki. Oni te¿ na to wpadn¹ ostrzeg³a Ulla. Tak stwierdzi³ z dum¹ Indy. Ale my bylimy pierwsi.
200
Dwie godziny póniej chodnik porzuci³ rzekê, najwyraniej na dobre. Kiedy rozszerzy³ siê tworz¹c przestronn¹ pieczarê, Indy zarz¹dzi³ popas. Usiedli i zêbami zdejmowali o³owiane pociski z nabojów i wysypywali wiêkszoæ prochu. Czy to nie zmniejszy ich prêdkoci? zapyta³a Ulla. Nie odrzek³ Skierka. Broñ palna dzia³a na zasadzie kompresji gazów. Wszystko powinno funkcjonowaæ mniej wiêcej tak samo. Powinno powiedzia³ Indy. Co za przera¿aj¹ce s³owo. Dok¹d zaprowadzi nas ten korytarz? zapyta³ nerwowo Skierka. Czy kiedy wyjdzie z powrotem na powierzchniê? Nie wiem odpar³ Indy. Ale mam zamiar siê dowiedzieæ. Wyj¹³ z webleya dwa zamok³e naboje, usun¹³ zêbami o³ów, po czym nasypa³ do nich nieco prochu, który Ulla wysypa³a ze swojej amunicji. I znów siê krêci powiedzia³, chowaj¹c webleya do kabury. Idziemy. Jestem bardzo zmêczona owiadczy³a Ulla. Gunnar i Skierka nie wygl¹daj¹ lepiej. Nie moglibymy odpocz¹æ nieco d³u¿ej? A mylisz, ¿e oni odpoczywaj¹? Nie powiedzia³a smutno, wk³adaj¹c magazynek z powrotem do MP-40. Jak mylisz, d³ugo to jeszcze potrwa? A¿ siê skoñczy odpar³ Indy. Ulla podnios³a siê na nogi. Nagle do pieczary wpadli nazici, niewiadomi, ¿e Indy i pozostali zrobili tu sobie przystanek. ¯o³nierze niezgrabnie chwycili karabiny i zanim Ulla zd¹¿y³a podnieæ w³asn¹ broñ, dwóch z nich ju¿ otworzy³o ogieñ. W powietrzu zaroi³o siê nagle od lataj¹cego o³owiu. Kryæ siê! krzykn¹³ Indy. Ulla post¹pi³a krok w kierunku Indyego i pozosta³ych, lecz nagle jaka si³a szarpnê³a ni¹ do ty³u jak lalk¹. Jedna z rozp³aszczonych kul trafi³a j¹ w pier. Z zaskoczon¹ min¹ upad³a na ziemiê, z karabinem dyndaj¹cym bezu¿ytecznie u szyi. Spojrza³a na powiêkszaj¹c¹ siê karmazynow¹ plamê, a potem na Indyego. Przepraszam powiedzia³a. Indy podbieg³ do niej. Z³apa³ MP-40 i strzela³ na lepo do nazistów, jednoczenie odci¹gaj¹c Ullê na bok. Gunnar i Skierka nie zostali ranni i ju¿ uciekali. 201
Dwóch nazistów pad³o martwych od ognia zaporowego Indiany, trzeci za chwyci³ siê za ramiê. W tym momencie automat siê zaci¹³, poniewa¿ nie wyskoczy³a z niego ³uska, w której by³o za ma³o prochu. Indy porzuci³ go i wraz z Ull¹ pospieszy³ w g³¹b chodnika. Nazici, którzy byli ju¿ tak samo zmêczeni i oszo³omieni jak tropiona przez nich zwierzyna, na chwilê zostali w tyle i szacowali poniesione straty. Skierka! krzykn¹³ Indy. Pomó¿ mi! Skierka wzi¹³ Ullê pod drugie ramiê i razem poci¹gnêli dziewczynê krêtym korytarzem. Jej stopy wlok³y siê po ziemi, a plamy krwi znaczy³y ich lad. Dwiecie metrów dalej korytarz zwêzi³ siê, po czym ponownie rozszerzy³, tym razem ukazuj¹c pieczarê zakoñczon¹ g³adk¹ cian¹. Przypomina³a katedrê. O nie powiedzia³ Skierka. Z³o¿yli Ullê na ziemi. Indy rozpi¹³ jej koszulê i obejrza³ zranione miejsce. Krew bucha³a z rany postrza³owej po lewej stronie mostka. Ulla spojrza³a na niego spod na wpó³ przymkniêtych powiek. Wiêc k³ama³e, kiedy mówi³e, ¿e ciê nie poci¹gam za¿artowa³a. Æ powiedzia³ Indy. Nic nie mów. Gunnar zdj¹³ temblak i podar³ go na pasy, które wcisn¹³ pod bluzê Ulli, rozpaczliwie staraj¹c siê zatamowaæ up³yw krwi. Nastêpnie ci¹gn¹³ swoj¹ koszulê z niedwiedziej skóry, zwin¹³ j¹ w k³êbek i wetkn¹³ pod jej g³owê. Co to za miejsce? zapyta³a Ulla. Jest tu du¿o janiej. A na cianach s¹ ludzie. Indy rozejrza³ siê doko³a. Powiata zorzy istotnie by³a w tym pomieszczeniu janiejsza, na cianach za widnia³y cienie przypominaj¹ce gargulce. Indy zagadn¹³ Skierka. Nie teraz warkn¹³ Jones. Tu na ziemi jest kr¹g z kamieni. Gunnar uj¹³ d³oñ Ulli, po czym wskaza³ g³ow¹ w kierunku miejsca, w którym klêcza³ Skierka. Zaraz wracam rzek³ Indy. Nigdzie nie odchod. Kr¹g o rednicy oko³o trzydziestu centymetrów sk³ada³ siê z piêciu kryszta³ów, lecz otworów by³o szeæ. Tkwi¹ce w nich kamienie mia³y nastêpuj¹ce kolory: ¿ó³ty, fioletowy, niebieski, czerwony oraz zielony. Brakowa³o kamienia na szczycie krêgu. Co to oznacza? zapyta³ Skierka. 202
Indy wyci¹gn¹³ spod koszuli wisz¹cy na jego szyi szpat islandzki. Zerwa³ rzemieñ jednym szarpniêciem, po czym uniós³ kamieñ do góry. Zmieni³ on barwê z mglistej na mlecznobia³¹. Indy umieci³ kamieñ w pustym miejscu. Nic siê nie sta³o stwierdzi³. Co siê mia³o staæ? zapyta³ Skierka. Nie mam pojêcia odpar³ niecierpliwie Indy. Ale to musi jako dzia³aæ. Otwieraæ drzwi, ujawniæ kolejny korytarz, cokolwiek. Skierka zagryz³ wargi. Mo¿e chodzi o kolejnoæ kamieni powiedzia³ i zasiad³ po turecku przed krêgiem. Ostrze¿enie na Kamieniu z Thule przypomnia³ sobie Indy. Jestem wszystkimi barwami i ¿adn¹. Wspak mnie u³o¿ysz, a wszystko przepad³o. Czy to ci co mówi? Powinno odpar³ Skierka. Nie powtarzaj tego s³owa upomnia³ go Indy. Myl! Przez pana siê denerwujê. A my przez ciebie zginiemy rzek³ Indy. Skierka wyci¹gn¹³ rêkê ku kamieniom. Mo¿e gdybymy na chybi³-trafi³
Nie. Indy z³apa³ go za ramiê. Musimy mieæ pewnoæ. U³o¿ymy to wspak i bêdzie le. Jak to? Tak to, le powiedzia³ Indy. Takich ostrze¿eñ nie nale¿y lekcewa¿yæ. No dobrze, bia³y kryszta³ najwyraniej jest we w³aciwym miejscu, poniewa¿ by³o ono puste. Co zrobimy z pozosta³ymi piêcioma? Gunnar krzykn¹³. Indy us³ysza³ odg³os zbli¿aj¹cych siê kroków. Masz mniej wiêcej trzydzieci sekund zwróci³ siê Indy do Skierki. Zostawiê ciê samego. Do roboty. Wróci³ do Ulli i otoczy³ j¹ ramionami. Wiem, co to jest! wykrzykn¹³ Skierka. To widmo optyczne! Trzeba u³o¿yæ kamienie wed³ug czêstotliwoci ich widzialnego wiat³a. Bia³y jest na szczycie, bo w bia³ym wietle s¹ zawarte wszystkie kolory. Znakomicie! krzykn¹³ Indy. Wykonaæ! Skierka zacz¹³ przestawiaæ kamienie. Gunnar wsta³ i uderza³ siê po twarzy, gotuj¹c do walki. Nie zwa¿a³ na ból z³amanej rêki. W k¹cikach jego ust b³yszcza³a krew. 203
Indy s³ysza³ wrzaski Reingolda popêdzaj¹ce ¿o³nierzy do szybszego marszu. Byli ju¿ prawie przy ostatnim zakrêcie korytarza. Indy wycelowa³ w g³¹b chodnika lufê webleya, lecz bardzo trzês³a mu siê rêka. Nie umieraj szepn¹³ do Ulli. Proszê. Wytrzymaj. Tam, gdzie koñce jej blond w³osów dotyka³y koszuli, zabarwi³y siê od niej rdzawo; Indyemu kolor ten dziwnie przypomina³ w³osy Alecii. Skóra Ulli sta³a siê popielata, a usta posinia³y. Nierównemu oddechowi towarzyszy³ okropny charkot. Jones wymamrota³a. Nic nie mów powiedzia³ Indy, ocieraj¹c oczy wierzchem uzbrojonej d³oni. Oszczêdzaj si³y. B¹d mê¿czyzn¹. Indy zamruga³ oczami. Jaki kolor jest w widmie miêdzy czerwonym i zielonym? zapyta³ spokojnie Skierka. ¯ó³ty! krzykn¹³ Indy. Pospiesz siê! Oni s¹ coraz bli¿ej. Ju¿ mówi³em rzek³ Skierka. Proszê mnie nie denerwowaæ. wietnie ci idzie powiedzia³ zachêcaj¹co Indy. S³ysza³, jak Skierka przestawia kamienie. Ka¿dy z nich wydawa³ ostry trzask przy umieszczaniu w otworze. Zobaczmy. Bia³y na górze. Potem zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tak? czerwony, ¿ó³ty, zielony, niebieski i fioletowy. W pomieszczeniu nagle zrobi³ siê upa³ nie do zniesienia, a powietrze zagêci³o siê w p³ucach Indyego jak melasa. Potem zje¿y³y siê w³osy na jego karku. Czujecie? zapyta³ Skierka. Statyczna elektrycznoæ. Powietrze siê naelektryzowa³o. Nie mam pojêcia dlaczego. Nazici byli tu¿-tu¿. Ulla otworzy³a oczy i spojrza³a ponad ramieniem Indyego na pust¹ cianê za jego plecami. Zwil¿y³a poplamione krwi¹ wargi. W tej samej chwili nazici wpadli do pieczary i rozstawili siê w szyku, celuj¹c do Indyego z karabinów. Gunnar skoczy³ na najbli¿szego ¿o³nierza i powali³ go na ziemiê, zaciskaj¹c d³onie na jego gardle. Dwóch innych chwyci³o Gunnara za ramiona i odci¹gnê³o go, lecz on strz¹sn¹³ ich z siebie niczym szmaciane lalki. Reingold przytkn¹³ lufê swego waltera do szyi Skierki. Doæ tych wyg³upów! rozkaza³. Gunnar zaprzesta³ walki, lecz Indy nadal mierzy³ do Reingolda z rewolweru. 204
Opuæ broñ powiedzia³ Reingold. Id do diab³a odwarkn¹³ Indy zza chwiej¹cej siê lufy. Wygl¹da na to, ¿e ju¿ jestemy na miejscu oznajmi³ Reingold, staraj¹c siê poluzowaæ ko³nierzyk. Komnatê zala³a karmazynowa powiata, a duchota sta³a siê nie do zniesienia. Pod³o¿em wstrz¹sn¹³ g³uchy ³oskot, a g³azy z hukiem zatarasowa³y w¹ski chodnik. Cienie na cianie, co dostrzeg³ teraz Indy, okaza³y siê czym wiêcej, ni¿ tylko cieniami by³y to p³askorzeby gargulców i ludzkich szkieletów. Wygl¹da³y, jakby za moment mia³y zejæ ze cian. Zaczyna siê robiæ nieco t³oczno zauwa¿y³ nerwowo Skierka. Szkielety zstêpowa³y ze cian. Posuwa³y siê wolno acz zdecydowanie, dzier¿¹c miecze i topory. Jeden z kocistych wojowników paradowa³ w staro¿ytnym he³mie greckim, podczas gdy inny nosi³ rzymski pancerz i miecz. Stwór w he³mie wojskowym z gronie wygl¹daj¹cym kamiennym bagnetem zeskoczy³ na ziemiê, widocznie bardziej ni¿ pozostali ¿¹dny walki, a jego szczêka trzaska³a rytmicznie, kiedy powtarza³ s³owa: Szwaby! Szwaby! Szwaby! Kolejny kutyka³ przez pomieszczenie podpieraj¹c siê szabl¹ kawaleryjsk¹ jak lask¹. Nie mia³ lewej stopy. Na jego czaszce, na³o¿one zawadiacko na bakier, tkwi³o kepi z czasów wojny secesyjnej. Za nim pod¹¿a³ szkielet wikinga wywijaj¹cy kamiennym toporem bojowym. Pozostali wojownicy pochodzili z okresów, których Indy nie potrafi³ zidentyfikowaæ; by³ wród nich szkielet krêc¹cy m³yñca dziwn¹ broni¹ rêczn¹ w kszta³cie piêcioramiennej gwiazdy. Kiedy wszyscy wojownicy zeszli ju¿ ze ciany, o¿ywi³y siê gargulce i chimery. Bi³y swymi szarymi skrzyd³ami i zgrzyta³y kamiennymi zêbiskami. Nie bójcie siê! obwieci³ Reingold swoim ludziom. Te stworzenia nie mog¹ istnieæ naprawdê. To jaka sztuczka. Nie cofaæ siê! Sier¿ant Liebel wrzasn¹³, kiedy kocista rêka chwyci³a go za ramiê. Wypró¿ni³ ca³y magazynek w klatkê piersiow¹ widziad³a, ale nie przynios³o to ¿adnego efektu. Kocisty wojownik powlók³ go za sob¹ przez pomieszczenie, po czym nie wypuszczaj¹c go z ucisku, wst¹pi³ z powrotem w cianê. Pozostali obserwowali ze zgroz¹, jak skóra i mundur ¿o³nierza zamienia siê na ich oczach w kamieñ. On tak¿e sta³ siê czêci¹ p³askorzeby, wraz ze stalowym he³mem i karabinem maszynowym. Skierka, to w³anie mia³em na myli mówi¹c le! krzykn¹³ Indy. 205
Gunnar wojownik z³apa³ Skierkê za nogi i zacz¹³ odci¹gaæ go od kamieni. Indy, u³o¿y³em to wspak! wrzasn¹³ ch³opiec, staraj¹c siê jednoczenie utrzymaæ kryszta³y. Powinienem by³ uk³adaæ lewoskrêtnie! W tym samym czasie czterech pozosta³ych niemieckich ¿o³nierzy porzuci³o sw¹ broñ. Pobiegli ku korytarzowi, ale okaza³ siê on zablokowany przez potê¿ny g³az. Gargulce i szkielety wojowników by³y coraz bli¿ej i ka¿dy z nazistów zosta³ schwytany i poci¹gniêty w stronê ska³y. Reingold odsun¹³ siê od szczególnie odra¿aj¹cego stwora, szkieletu nosz¹cego miecz samurajski w jednej, a w³asn¹ g³owê w drugiej rêce. Wystrzeli³ na olep z waltera, gdy stwór sztychem miecza przypar³ go do najbli¿szej ciany. Nagle Indy poczu³ szponiaste palce gargulca zaciskaj¹ce siê na jego w³asnym ramieniu. Trzasn¹³ potwora kolb¹ rewolweru, ale bez efektu. Jakbym wali³ w ska³ê! wrzasn¹³. Gunnar wyrwa³ siê trzymaj¹cemu go gargulcowi i wzi¹³ siê za bary ze szkieletem ci¹gn¹cym Skierkê za nogi, podczas gdy nastolatek rozpaczliwie stara³ siê poprzestawiaæ kamienie, tak aby sekwencja kolorów zosta³a odwrócona. Prawie skoñczy³, kiedy szkieletowi uda³o siê pochwyciæ ich obu i zacz¹æ wlec nieszczêników w kierunku ciany. Czterej nazistowscy ¿o³nierze stali siê ju¿ elementem odra¿aj¹cego tableau, a Reingold zanurzy³ siê w cianie a¿ do pasa. Indy! dar³ siê Skierka. Nadal ciska³ w rêce czerwony kryszta³. Zrób co! Rzuæ mi kamieñ! Indy le¿a³ na ziemi z gargulcem na piersi. Stwór by³ tak ciê¿ki, ¿e nie móg³ oddychaæ. Potem uda³o mu siê podci¹gn¹æ kolana i odepchn¹æ koszmar. Skierka rzuci³ Indyemu kamieñ. Gargulec warkn¹³ i obna¿y³ k³y, po czym przypuci³ szar¿ê. Jones instynktownie machn¹³ kryszta³em i trafi³ stwora w pysk, wybijaj¹c mu kilka granitowych zêbów. Potem dopad³ krêgu i umieci³ czerwony kamieñ w pustym otworze. Powiata w komnacie zmieni³a kolor z czerwonego na niebieski. Na dwiêk surmy wszystkie potwory stanê³y. Szkielety powoli wypuci³y swe ofiary i wróci³y na pocz¹tkowe pozycje w cianach, podczas gdy gargulce warcza³y i porykiwa³y nieco d³u¿ej, zanim odesz³y. Szczêki piechura nadal powtarza³y: Szwaby! Szwaby! Szwa206
by!, nawet gdy znalaz³ siê on ju¿ z powrotem na swoim miejscu. Jednak¿e porusza³y siê coraz wolniej, a¿ wreszcie usta³y i zamar³y. Pomocy! b³aga³ Reingold. Szkielet z mieczem samurajskim, który obecnie powróci³ na cianê, pozostawi³ go pogrzebanego a¿ do piersi. Indy i Gunnar chwycili go za ramiona i próbowali wydobyæ kapitana SS ze ciany, ale bezskutecznie. Reingold zacz¹³ krzyczeæ, a jego twarz sta³a siê z bólu purpurowa. Nie zniosê tego powiedzia³. Nie zostawiajcie mnie tak. Nie mo¿emy nic zrobiæ owiadczy³ Indy. Zabijcie mnie poprosi³ cierpi¹cy katusze Reingold. Gunnar chwyci³ g³owê Reingolda pod lewe ramiê i gwa³townie szarpn¹³, ³ami¹c mu kark. Skierka odwróci³ wzrok. Cia³o Reingolda zatrzês³o siê w konwulsjach. Potem jego oczy uciek³y do ty³u, ramiona zwiotcza³y, a g³owa opad³a do przodu. Z munduru Reingolda wypad³a srebrna papieronica. Indy podniós³ j¹ i spojrza³ na inskrypcjê, któr¹ by³o motto SS: Meine Ehre heisst Treue. Mój honor jest bez skazy przet³umaczy³ Indy. Gunnar popatrzy³ na Indyego i wzruszy³ ramionami. Indy odwzajemni³ gest. Wróci³ do Ulli i klêkn¹³ przy niej. Dziewczyna zatrzepota³a powiekami. Ja chyba nie ¿yjê wysapa³a. Widzê walkirie. Bo¿e, ale¿ one s¹ piêkne. Indy obejrza³ siê przez ramiê. W pustej uprzednio cianie za krêgiem kamieni otworzy³o siê przejcie. Poczuli przyjemny powiew. Do pomieszczenia wp³ynê³y trzy lni¹ce istoty. Unosi³y siê w powietrzu i krêci³y wokó³ siebie jak motyle, a kiedy zawis³y nad Ull¹, sta³y siê niemal olepiaj¹co jasne. Ulla wyci¹gnê³a ku nim rêkê. W tym samym momencie w przejciu pojawi³ siê wysoki, wysportowany mê¿czyzna po piêædziesi¹tce. Mia³ d³ugi, w¹ski nos, krótko przystrzy¿one w³osy i schludnie przyciêt¹ brodê. Nosi³ golf i mia³ aparycjê przywódcy. Po obu stronach wysokiego mê¿czyzny sta³y dwie postacie w ¿ó³tych powiewnych szatach przypominaj¹ce tybetañskich mnichów. Wniecie j¹! rozkaza³ po angielsku mê¿czyzna. Mnisi wziêli Ullê na rêce i zanieli j¹ przez drzwi ku pa³aj¹cej za nimi wiat³oci. 207
Wysoki mê¿czyzna czeka³ w progu ze skrzy¿owanymi na piersiach rêkami. No jak, wchodzicie czy nie? zapyta³. Tak jest Skierka potulnie pospieszy³ ku drzwiom. Gunnar poszed³ w jego lady. Kiedy Indy mija³ kr¹g kamieni, zabra³ szpat islandzki. Lapis exilis powiedzia³ mê¿czyzna. Proszê mi go oddaæ. Roald Amundsen, jak mniemam? zapyta³ Indy, oddaj¹c mu kamieñ. We w³asnej osobie odpar³ mê¿czyzna. Wejcie zamknê³o siê za ich plecami, a id¹cy na przedzie mnisi zanieli Ullê do czarnej, przypominaj¹cej trumnê wanny. Z³o¿yli j¹ delikatnie na dnie. Wszyscy oni znaleli siê na olbrzymim, kolumnowym balkonie z widokiem na spowite mg³¹ morze. Wytê¿aj¹c wzrok ponad balustrad¹ Indy zorientowa³ siê, ¿e taras by³ jedynie czêci¹ ogromnego zespo³u budynków, których architektura nieco przypomina³a egipsk¹. Wysoko na niebie znajdowa³a siê kula wiat³a, mieni¹ca siê kolorami zorzy. Na morzu le¿a³a wyspa. Indy dostrzeg³ las stercz¹cych ponad mg³¹ wysadzanych klejnotami strzelistych wie¿. Witamy w Ultima Thule powiedzia³ Amundsen. Czy w Agarthcie? zapyta³ Indy. Jak kto woli odpar³ Amundsen. Kiedy na krawêdzi wulkanu, którym tu przybylicie, mielimy swoj¹ stra¿ przedni¹, ale obawiam siê, ¿e wiat sta³ siê na to zbyt ma³y. Mnisi pracowali teraz gor¹czkowo, wlewaj¹c dzbanami do czarnej wanny wiec¹c¹, p³ynn¹ substancjê. Indy podszed³ i spojrza³ na twarz Ulli, lecz wydawa³a siê ona martwa. Wyci¹gn¹³ rêkê, chc¹c j¹ zanurzyæ w p³ynie, ale powstrzyma³ siê w pó³ drogi. Mo¿na? zapyta³. Amundsen przyzwoli³ gestem. wiec¹cy zielony p³yn nie przypomina³ w dotyku niczego, co Indy do tej pory pozna³. Kiedy nabra³ go nieco w zgiêt¹ d³oñ i uniós³, by mu siê przyjrzeæ, p³yn przeszed³ na wskro przez jego d³oñ i wpad³ z powrotem do wanny. Indy porusza³ palcami. Jego rêka wydawa³a siê na³adowana energi¹. Spoczywaj¹cej w wannie Ulli zaczê³y powoli wracaæ rumieñce. Vril? zapyta³ Indy. Amundsen skin¹³ g³ow¹. 208
Osobliwa substancja, prawda? zapyta³. Mo¿na z jej pomoc¹ zrobiæ niemal wszystko budowaæ miasta lub je niszczyæ. To czwarty stan materii plazma. Powsta³a ona przed wiekami we wnêtrzu gwiazd i jest rodzajem zjonizowanego gazu. Unosi siê w kosmosie, póki nie przyci¹gnie jej pole magnetyczne ziemi, potem zostaje sprowadzona tutaj wraz z zorz¹, gdzie zbieraj¹ j¹ Asowie. To te lni¹ce postacie, które widzielimy? Owszem rzek³ Amundsen. Nazwy, któr¹ sami siebie okrelaj¹, nie mo¿na przet³umaczyæ na ludzk¹ mowê, nazywam ich wiêc Asami. To zbiorcza nazwa starych bogów skandynawskich. Nie mogli mieszkaæ na powierzchni powietrze jest zbyt rozrzedzone. Nie prze¿yliby. Czy pan jest tu jedynym cz³owiekiem? zapyta³ Indy. Oczywicie, ¿e nie powiedzia³ Amundsen. Lecz nie ma nas tu wielu. G³ównie s¹ to zaufani Asów, jak mnisi lub ludzie tacy jak ja, którzy trafili tu przez przypadek. Muszê przyznaæ, ¿e niezbyt wysoko was ocenili. Obawiali siê, ¿e jestecie tak samo li jak ca³a reszta, ¿e strzelacie do wszystkiego woko³o i upajacie siê mierci¹ waszych wrogów. Wzruszy³o ich wasze widoczne uczucie dla martwej kobiety i ch³opca, ale z równym zadowoleniem pozwoliliby wam staæ siê czêci¹ tamtej ciany. Czy to siê nam tylko ni? zapyta³ Indy. O nie, to dzieje siê naprawdê, doktorze Jones odpar³ Amundsen. Potem podniós³ rêkê w górê. Tak, znam wasze nazwiska. Znam równie¿ op³akany stan wiata tam na górze, wiêc nie musicie mi streszczaæ wydarzeñ z ostatnich siedmiu lat. wiat jak zawsze gotuje siê do wojny. Czy dysponuje pan jakimkolwiek materia³em technicznym na ten temat? zapyta³ Skierka. Szczególnie chodzi mi o Vril i sposób, w jaki gromadzi go pole magnetyczne ziemi? Materia³ techniczny? powtórzy³ Amundsen i rozemia³ siê. Obawiam siê, ¿e nie. Ale nie martw siê. Gdy powrócisz na powierzchniê, nie bêdziesz pamiêta³ nic z tego, co siê tu dzia³o. Dlaczego? zapyta³ Skierka. No có¿, macie prawo dokonaæ wyboru powiedzia³ Amundsen. Mo¿ecie zostaæ tutaj w pokoju i harmonii i podpatrywaæ tajemnice wszechwiata, albo wróciæ na powierzchniê. Jednak¿e jeli wybierzecie powrót, nie zapamiêtacie nic z tego, co tu widzielicie. Bêdzie to jak sen, który nilicie dawno temu. Co zatem wybieracie? Nie mo¿emy tego przemyleæ? zapyta³ Skierka. 14 Indiana Jones
209
Nie rzek³ Amundsen. Im wiêcej zgromadzicie tu wspomnieñ, tym trudniejsze stanie siê odes³anie was. Jeli zostaniecie d³u¿ej ni¿ godzinê, nie pozostawicie nam wyboru bêdziemy zmuszeni was zatrzymaæ. Ulla usiad³a w wannie. Odgarnê³a do ty³u w³osy, wiec¹ce od Vrilu, po czym namaca³a d³oni¹ ranê postrza³ow¹ pod koszul¹. Nie by³o po niej ladu. Czy jestem w Walhalli? zapyta³a. Nie, moja droga. Amundsen umiechn¹³ siê ¿yczliwie. Obawiam siê, ¿e nadal przebywasz wród miertelników, chocia¿ by³a bardzo blisko przejcia na drug¹ stronê. W takim razie kiedy cz³owiek umrze, nie mo¿na ju¿ sprowadziæ go z powrotem? zapyta³ Indy. Nie odrzek³ Amundsen. Przykro mi. Indy smutno pokiwa³ g³ow¹. Jak tu piêknie powiedzia³, spogl¹daj¹c ponad balustrad¹ na miasto za morzem. Kto omieli³by siê tutaj marzyæ? Nasza wyobrania jest w zasadzie doæ ograniczona i koncentruje siê wokó³ tego, co ju¿ wiemy wyjani³ Amundsen. Uczy pan swoich studentów, ¿e ludzka cywilizacja na tej planecie ma ile, piêæ tysiêcy lat? Ha! W ci¹gu minionych dwudziestu tysiêcy lat rozkwit³o i upad³o co najmniej sto wiêkszych ludzkich cywilizacji, i to nie licz¹c spo³eczeñstw o nie-ludzkiej inteligencji. Pewnego dnia wszystko to stanie siê jasne ale jeszcze nie dzi. Czas waszego pobytu tutaj jest tak krótki, ¿e tylko pomiesza³oby to wam w g³owach. Mnisi zachêcili Gunnara gestami, by podszed³ ze sw¹ z³aman¹ rêk¹ do wanny. Ulla doda³a mu otuchy po duñsku i mê¿czyzna z oci¹ganiem zbli¿y³ siê i zanurzy³ ramiê w plazmie. Czy istnieje ¿ycie po mierci? zapyta³ Indy. A sk¹d mam wiedzieæ? Amundsen odpowiedzia³ pytaniem na pytanie. Jeszcze nie umar³em. Ale wiem tyle, ile mówi¹ mi Asowie ¿e we wszechwiecie wszystko ³¹czy siê ze sob¹, ¿e wszystko dzieje siê w jednej chwili, a up³yw czasu to zaledwie u³uda ludzkiej wiadomoci. Zatem mi³oæ jest wieczna? Indy myla³ o Alecii. Mi³oæ, przyjañ, mi³osierdzie, radoæ czym¿e jest mieræ w porównaniu z nimi? zapyta³ Amundsen. Ka¿de z was musi mi daæ odpowied. Zostaje czy odchodzi? 210
Gunnar podniós³ wzrok. W³anie ogl¹da³ swoje uzdrowione ramiê, lecz rozpozna³ pytaj¹c¹ intonacjê g³osu. Ulla przet³umaczy³a mu s³owa Amundsena. Pokaza³ kciukiem w górê. Zgadzam siê z Gunnarem oznajmi³a Ulla. Tam na górze jest jeszcze sporo do zrobienia. Doktorze Jones? Wracam owiadczy³ zdecydowanie Indy. Nicholas? zapyta³a Ulla. Skierka zastanawia³ siê przez chwilê. O kurczê powiedzia³. Ale wybór. Jednak nie mogê zostawiæ mojej mamy samej tam na górze. Tak czy siak, jestecie super. Dziêki za wszystko. Racja rzek³ Indy. Szczególnie za to, ¿e sprowadzilicie Ullê z powrotem. Zas³ugiwa³a na to powiedzia³ Amundsen. A przynajmniej tak s³ysza³em. Dziêkujê. Ulla poca³owa³a Amundsena w policzek. Jeszcze gdy by³am ma³¹ dziewczynk¹, zosta³ pan moim bohaterem. W moim rodzinnym miecie jest pan jak bóg wikingów i ¿a³ujê, ¿e nie mogê przekazaæ, i¿ cieszy siê pan dobrym zdrowiem. Têskniê za ca³¹ Skandynawi¹ wyzna³ Amundsen. I za dzikimi zak¹tkami na powierzchni. Jednak¿e potrzebowa³em nowych, niezbadanych wiatów. Zaczynam siê przekonywaæ, ¿e tak jak mówi Biblia, wiat nie ma koñca. Proszê mi powiedzieæ przerwa³ mu Indy. Jest pan pewien, ¿e nie nic z tego nie zapamiêtamy? Zachowacie wspomnienia do momentu, kiedy przeszlicie przez drzwi rzek³ Amundsen. Lecz nic ponadto. Hej, Skierka powiedzia³ Indy. Obieca³em ci, ¿e jeli wyjdziemy z tego ca³o, poznasz moje prawdziwe imiê. No có¿, przysz³a na to pora. Mam na imiê Henry, ale mój tata zawsze mówi³ na mnie Junior. Doktorze Jones oburzy³ siê Skierka. To pod³oæ. A teraz rzek³ Amundsen czas ju¿ na was. Mnisi wska¿¹ wam drogê. ¯egnajcie. Do widzenia powiedzia³ Indy i ucisn¹³ d³oñ Amundsena. Poszli za mnichami po balkonie do o³tarza umieszczonego miêdzy dwiema wielkimi kolumnami. Konstrukcja w kszta³cie gwiazdy wykonana by³a z pó³przezroczystego niebieskiego budulca i prowa211
dzi³y do niej schodki. Promienie zorzy spada³y na o³tarz kaskad¹ ze znajduj¹cego siê powy¿ej tunelu, po czym cieka³y jak woda po szerokich marmurowych stopniach do kolorowego morza. Szkoda, ¿e ju¿ tego nie zobaczymy. Skierka zmarszczy³ brew. W marzeniach, Nicholas powiedzia³a Ulla. Jedynie w snach. Mnisi zachêcili ich do wejcia na o³tarz. Ulla wesz³a jako pierwsza, wstêpuj¹c nañ odwa¿nie i rozk³adaj¹c ramiona. W³osy falowa³y wokó³ niej, jakby p³ywa³a w wodzie, a potem jej cia³o zaczê³o po³yskiwaæ. Nagle zniknê³a. Gunnar nie bez oporów poszed³ jako nastêpny. Potem Indy zachêci³ gestem Skierkê. Proszê rzek³ Skierka. Chcia³bym byæ ostatni, jeli mo¿na. Ale wrócisz? zapyta³ Indy. Obiecujê. Indy wszed³ na o³tarz. Z pocz¹tku nic siê nie dzia³o, ale potem ow³adnê³o nim podobne do snu doznanie, a póniej odniós³ wra¿enie, ¿e siê unosi. Czu³, jak jego po³yskuj¹ce cia³o opuszcza o³tarz. Wznosi³ siê ku górze, przechodzi³ bez lêku i wysi³ku przez kilometry ska³y, ku ciep³u s³onecznych promieni.
212
Epilog
Indiana Jones ockn¹³ siê, le¿¹c na plecach w niegu. Nad nim sta³ pies husky i liza³ go po twarzy. Co u
Usiad³. Potem obudzi³ Gunnara i Skierkê, którzy spali obok. Ulla ju¿ nie spa³a. Siedzia³a na niegu, g³aska³a psa i mia³a siê. Wokó³ nich nie by³o ¿adnych ladów, nawet ich w³asnych. Znajdowali siê na stoku góruj¹cym ponad miastem, sk³adaj¹cym siê z kilkunastu budynków. Za nim rozci¹ga³y siê b³êkitne, migocz¹ce wody zatoki. Na obrze¿u osady dostrzegli lotnisko. Widaæ by³o b³yszcz¹cego w s³oñcu Pingwina. Gdzie my jestemy? zapyta³ Indy. W Ny Alesund na Spitsbergenie odpowiedzia³a Ulla. To po³o¿one najdalej na pó³noc miasto na wiecie. Sk¹d wiesz? Z napisu na dachu hangaru stwierdzi³a Ulla. Oboje pomogli Gunnarowi i Skierce siê podnieæ, po czym ca³a czwórka popêdzi³a w dó³ zbocza. Pies drepta³ weso³o obok nich. S³oñce jasno wieci³o i mimo zimna Indy czu³ siê niesamowicie rzeki i wypoczêty. Kiedy byli ju¿ coraz bli¿ej lotniska, pies ze szczekaniem wyrwa³ siê do przodu. Zamieszanie wywabi³o z hangaru Clarencea. Jad³ w³anie kanapkê z szynk¹ i otworzy³ drzwi, by pog³askaæ psa i daæ mu kawa³ek miêsa. Kiedy podniós³ wzrok, spostrzeg³ na onie¿onym lotnisku Indyego i pozosta³ych. 213
Clarence wypad³ z drzwi jak z procy, przeci¹³ lotnisko niczym sprinter i pochwyci³ Indyego w niedwiedzi ucisk. Stary, myla³em, ¿e ciê ju¿ nie zobaczê! wybuchn¹³. Czu³em siê winny, kiedy ponownie wzbilimy siê w powietrze i nie moglimy was znaleæ. Naprawdê szukalimy, przysiêgam! W porz¹dku powiedzia³ Indy. Postaw mnie na ziemi. Clarence odsun¹³ siê o krok i pokiwa³ ze zdziwieniem g³ow¹. Jak siê tu dostalicie? zapyta³. Indy spojrza³ na pozosta³ych, a oni odwzajemnili jego spojrzenie. Stary oznajmi³ nie mamy co do tego pewnoci. Jak to? Normalnie nie wiemy rzek³ Indy. Nie pamiêtamy. Na pewno nie moglicie zajæ daleko w tych ciuchach stwierdzi³ Clarence. Kto musia³ was podrzuciæ czy co. Ale skoro nie chcecie mi powiedzieæ, rozumiem. Pewnie znalaz³ was ten wielki goæ, kimkolwiek jest. Nazywa siê Gunnar rzek³ Indy. Uratowa³ nas na lodzie. No i proszê. Potem zdarzy³o siê du¿o wiêcej powiedzia³ Indy. Pamiêtam okruchy wydarzeñ z ostatnich kilku dni, ale nie wszystko. Wiem na pewno, ¿e Reingold i jego trupa to ju¿ trupy. Ja tak¿e niewiele pamiêtam rzek³ Skierka. Co z twoj¹ dziewczyn¹ z Grafa? zapyta³ Clarence. Indy spuci³ wzrok. Alecia nie ¿yje powiedzia³. Reingold j¹ zastrzeli³. Przykro mi. Mnie te¿ rzek³ Indy. No có¿, chodcie siê ogrzaæ zaprosi³ Clarence. Kapitan Blessant i sier¿ant Bruce pojechali do faktorii, ale kiedy wróc¹, na pewno uciesz¹ siê na wasz widok. I Marcus Brody od pewnego czasu doprowadza nas do sza³u, próbuj¹c siê dowiedzieæ, co siê z tob¹ sta³o. Nadal masz czaszkê? Pewnie powiedzia³ Clarence. Ona mnie przyprawia o ciarki. W koñcu wsadzi³em j¹ do tekturowego pud³a, bo materia³, w który j¹ owin¹³e, jakim sposobem wci¹¿ siê zelizgiwa³. Poka¿ mi j¹ poprosi³ Indy. Weszli do hangaru i Clarence przyniós³ mu pude³ko. Indy zajrza³ do wnêtrza, by upewniæ siê, ¿e Kryszta³owa Czaszka jest w rodku, lecz nie wyjmowa³ jej z opakowania. 214
Co masz zamiar z tym zrobiæ? zapyta³ Clarence. Odstawiæ tam, gdzie j¹ znalaz³em odpar³ Indy. Zanim zrujnuje ¿ycie komu innemu. Indy postawi³ pude³ko na pod³odze. Ale co powiemy majorowi Markhamowi? zastanawia³ siê g³ono. Co ja powiem Brodyemu? Nie mam pewnoci, które z moich wspomnieñ s¹ snem, a które jaw¹. Szyb Eddy istnieje naprawdê owiadczy³a Ulla. Hm zapyta³ Indy s¹dzisz, ¿e potrafi³aby go odnaleæ? Nie odpar³a Ulla. Ja te¿ nie. W takim razie powiedzia³a smutno Ulla to jeszcze jedna bajka. Wiecie co rzek³ Skierka mam wra¿enie, ¿e dokonalimy czego wa¿nego, na przyk³ad uniknêlimy tej ostatecznej bitwy, o której mówili Ulla i Gunnar. Ragnarõk? umiechnê³a siê dziewczyna. Spogl¹da³a po kolei na ka¿d¹ ze znajomych teraz twarzy, po czym utkwi³a wzrok w Indym. Poczu³, jak jej lodowob³êkitne oczy patrz¹ przez niego na co w oddali. Nie da siê tego unikn¹æ powiedzia³a. Jedynie odwlec.
215
Pos³owie
PODBÓJ WNÊTRZA ZIEMI Obecnie mo¿e siê to nam wydawaæ niepojête, lecz kiedy teorie, ¿e Ziemia jest pusta w rodku, by³y przedmiotem powa¿nej debaty naukowej. Powodem, dla którego tyle spekulacji okaza³o siê zupe³nie b³êdnych, mo¿e byæ fakt, ¿e wnêtrze planety okaza³o siê tak niedostêpne i, co wa¿niejsze, skutecznie strzeg³o swych tajemnic. W przeciwieñstwie do nocnego nieba, które poprzez morze czasu i przestrzeni przesy³a nam wskazówki w postaci przypominaj¹cych dzia³anie skomplikowanego mechanizmu ruchów gwiazd i planet, Ziemia opiera siê próbom zbadania jej sekretów za pomoc¹ ludzkich zmys³ów. Dopiero po wynalezieniu w 1897 roku sejsmografu i rozpoczêciu badañ szybkoci i kierunku rozchodzenia siê fal sejsmicznych rejestrowanych przez sieæ stacji sejsmograficznych na ca³ym wiecie, naukowcy doszli do wniosku, ¿e Ziemia jest wewn¹trz pe³na. Owa niedostêpnoæ uczyni³a wnêtrze Ziemi takim samym, jeli nie wiêkszym wyzwaniem dla badaczy, ni¿ najbli¿sze rejony kosmosu. W 1969 roku istoty ludzkie przemierzy³y czterysta tysiêcy kilometrów niegocinnej przestrzeni kosmicznej, by przespacerowaæ siê po powierzchni Ksiê¿yca; teraz, prawie trzy dekady póniej, zdo³alimy zbadaæ skorupê ziemsk¹ jedynie na dwanacie kilometrów w g³¹b, za pomoc¹ odwiertu na pó³wyspie Kola w Rosji. Dziêki intensywnym badaniom, naukowcy s¹ obecnie zdania, ¿e maj¹ doæ dobre pojêcie o budowie wnêtrza Ziemi: jej skorupa ma 216
od trzech do stu dwudziestu kilometrów gruboci. Pod ni¹ znajduje siê oko³o trzystu kilometrów p³aszcza, a wszystko to otacza j¹dro z ciek³ego metalu, w którym cinienie jest 3.6 miliona razy wy¿sze ni¿ na powierzchni. Nadal stygn¹c od ogni stworzenia, wnêtrze Ziemi wydziela ciep³o w postaci pr¹dów konwekcyjnych, które tworz¹ wulkany i powoduj¹ trzêsienia ziemi oraz powoli rozsuwaj¹ kontynenty. WIATY WEWN¥TRZ WIATÓW Teorie, ¿e Ziemia jest pusta w rodku, osobliwie ³¹cz¹ siê z histori¹ badañ polarnych. Pocz¹wszy od odkrycia kontynentu Antarktydy do kontrowersji zwi¹zanych ze zdawkowymi wzmiankami admira³a Byrda po odbyciu przelotu nad biegunem pó³nocnym, tego typu teorie nie daj¹ o sobie zapomnieæ. Dzieje siê tak przypuszczalnie dlatego, ¿e oba regiony pozostawa³y przez d³ugi czas niedostêpne, a nasza wyobrania w sposób naturalny wyprzedza nas w miejscach, do których nie mo¿emy dotrzeæ. Mo¿e to byæ tak¿e niechêæ do wyrzeczenia siê potêgi i magii wiary na rzecz czêsto burz¹cej marzenia racjonalnej nauki. W koñcu wiêcej zabawy przysparza snucie domys³ów na temat zaginionych wiatów pod naszymi stopami, ni¿ rozwa¿ania o skorupie, p³aszczu i j¹drze. Poza tym marzenia towarzysz¹ nam ju¿ d³ugi czas. Kiedy niektórzy z naszych przodków spogl¹dali w niebo i wyobra¿ali sobie przyczyny istnienia miriad wiate³, inni zastanawiali siê nad Ziemi¹ i próbowali wyjaniæ, co jest w jej wnêtrzu. Jakkolwiek zachodnia tradycja przypisuje z regu³y regionom podziemnym cechy nieprzyjemne Grecy wyobra¿ali sobie Hades jako posêpn¹ krainê zamieszkan¹ przez ponurych umar³ych, za piek³o chrzecijan, tradycyjnie umiejscawiane pod ziemi¹, to miejsce wiecznych mêczarni dla potêpionych dla umys³ów Wschodu czelucie Ziemi mog¹ skrywaæ utopiê. Na przyk³ad buddyci z Azji Centralnej opowiadaj¹ o staro¿ytnym królestwie zwanym Agartha (lub Agharta), schronieniu dla ludzi ocala³ych z zag³ady zaginionych kontynentów. Stolic¹ tego podziemnego raju jest Shamballah, sk¹d dobrotliwy Król wiata obserwuje przez magiczne lustro losy ludzkoci. Sieæ przypominaj¹cych labirynt tuneli po³¹czonych z tybetañskimi klasztorami przemierzaj¹ mnisi, którzy zanosz¹ jego tajne wiadomoci do wiata na powierzchni. 217
W 1692 roku astronom Edmund Halley (zas³yn¹³ z odkrycia komety) powiedzia³ Towarzystwu Królewskiemu w Londynie, ¿e istniej¹ co najmniej trzy wewnêtrzne ziemie, ka¿da zamieszkana, porównywalne rozmiarami do Merkurego, Wenus i Marsa. Zorza polarna, jak twierdzi³, to wietlista atmosfera z tych wewnêtrznych ziem, s¹cz¹ca siê przez cienk¹ skorupê ponad biegunem pó³nocnym. Pracownik faktorii w St. Louis, John Cleves Symmes, owiadczy³ w 1818 roku, ¿e wewn¹trz Ziemi znajduje siê nie tylko piêæ koncentrycznych sfer, lecz równie¿ ogromne otwory na biegunach. W licie do ca³ego wiata Symmes twierdzi³, ¿e owe portale prowadz¹ do ciep³ej i bogatej krainy oraz namawia³, by stu ¿¹dnych przygód ludzi towarzyszy³o mu w wyprawie na pó³noc z Syberii. Pomimo powszechnego omieszenia, Symmes zdoby³ kilku zwolenników swej teorii, w³¹cznie z dziennikarzem Jeremiahem N. Reynoldsem. W 1828 roku Kongres USA zaaprobowa³ wyprawê polarn¹, która mia³a szukaæ wejcia do wewnêtrznego wiata Symmesa, lecz ekspedycja natrafi³a na ci¹gn¹ce siê dziesiêæ lat opónienia natury politycznej. Symmes zmar³ w 1829 roku, a Reynolds, znu¿ony oczekiwaniem na oficjaln¹ wyprawê, przy³¹czy³ siê do ³owców fok wyruszaj¹cych na morza po³udniowe. Po powrocie opowiada³ historie o lukratywnym rzemiole wielorybniczym w okolicach po³udniowej antypody, i to w³anie odwo³anie siê do zysku wreszcie zachêci³o Kongres do sfinansowania w 1836 roku d³ugo oczekiwanych poszukiwañ. Wyprawa Wilkesa (1838-42), nazwana tak od dowodz¹cego ni¹ Charlesa Wilkesa, by³a pierwsz¹, w której jednoczenie wziêli udzia³ cywilni naukowcy i za³oga marynarki wojennej. Mimo ¿e ekspedycja nie odnalaz³a ¿adnego portalu, dokona³a wielu wa¿nych odkryæ naukowych i nanios³a na mapy wystarczaj¹co wielki fragment wybrze¿a by dowieæ, ¿e Antarktyda naprawdê jest siódmym kontynentem. Cyrus Read Teed, weteran wojny secesyjnej i zielarz, przyczyni³ siê do wyj¹tkowego zwrotu zarówno w religii kultowej, jak i w pseudonauce, ksi¹¿k¹ wydan¹ pod pseudonimem Koresh hebrajskim odpowiednikiem imienia Cyrus w której twierdzi³, i¿ ¿yjemy na wewnêtrznej powierzchni pró¿nej sfery. Umieszczone centralnie S³oñce, dziel¹c siê równo na jasne i ciemne strefy, sprawia iluzjê wschodzenia i zachodzenia. Poza sfer¹, jak twierdzi³ Teed, istnia³a jedynie bezkresna pró¿nia. Teed uwa¿a³, ¿e ta uproszczona wizja wszechwiata uros³a do rozmiarów ni mniej ni wiêcej tylko objawienia religijnego; na jej 218
podstawie utworzy³ now¹ religiê, nazwan¹ przezeñ koreshanizmem i og³osi³ siê mesjaszem. Za³o¿y³ koció³, uczelniê, a w 1894 tak¿e komunê w pobli¿u Fortu Myers na Florydzie. Po mierci Teeda w 1908 roku jego zwolennicy na pró¿no oczekiwali przepowiedzianego przezeñ zmartwychwstania. W 1921 roku jego grobowiec zosta³ zmieciony przez huragan, a w latach szeædziesi¹tych komuna przekszta³ci³a siê w Koreshan State Historic Site. Wiêcej wody na m³yn zwolenników teorii o pró¿nej Ziemi dostarczy³ miêdzy innymi od dawna ju¿ martwy, lecz dobrze zachowany w³ochaty mamut, kolorowy nieg oraz jak¿eby inaczej kolejne fantastyczne opowieci. W 1846 roku w lodach Syberii znaleziono w³ochatego mamuta gatunek, który wymar³ dawno temu. Zwierzê znajdowa³o w tak opónionym stadium rozk³adu, ¿e w jego ¿o³¹dku mo¿na by³o rozpoznaæ ostatni posi³ek. Odkrycie to przez lata wzbudza³o kontrowersje. Niektórzy twierdzili, ¿e zwierzê wcale nie pad³o tysi¹ce lat temu, lecz po prostu zdech³o we wnêtrzu Ziemi gdzie mamutów jest pod dostatkiem i przydryfowa³o na zewn¹trz na krze. Niektórzy polarni podró¿nicy opowiadali, ¿e widywali nieg o ró¿nych odcieniach czerwieni, zieleni a nawet czerni. Teoretycy szybko uchwycili siê tego jako dowodu na to, ¿e py³ek kwiatowy jest przenoszony z zielonego wiata wewnêtrznego i barwi nieg wokó³ portali. Jednak bardziej ekscytuj¹ca okaza³a siê publikacja w 1908 roku ksi¹¿ki Willisa Georgea Emersona pod tytu³em Zamglony bóg albo podró¿ do wiata wewnêtrznego. By³a to historia dziewiêædziesiêciopiêcioletniego ¿eglarza norweskiego, Olafa Jansena. Twierdzi³ on, ¿e jako m³ody ch³opak pop³yn¹³ wraz z ojcem do Ziemi Franciszka Józefa, by szukaæ koci s³oniowej. Kiedy zboczyli z kursu z powodu sztormu, znaleli siê w wiecie wewnêtrznym owietlonym zamglonym s³oñcem. Obaj przebywali przez ponad dwa lata wród rasy olbrzymów, którzy mieszkali w z³otych miastach i ucztowali niczym bogowie. Niestety, po powrocie do wiata zewnêtrznego przez po³udniowe polarne wejcie ich statek rozbi³ siê o górê lodow¹. Ojciec uton¹³, lecz syn zosta³ uratowany przez przep³ywaj¹cy statek wielorybniczy. Dlaczego jednak Jansen zwleka³ prawie do koñca swego ¿ycia z opowiedzeniem swej historii? Kiedy po raz pierwszy opisa³ cuda wiata wewnêtrznego, jak twierdzi³, zamkniêto go na dwadziecia osiem lat w szpitalu dla umys³owo chorych. Emerson nie by³ jedynym pisarzem, którego zainspirowa³a wizja pustej wewn¹trz Ziemi. Edgar Allan Poe uleg³ tak silnemu wp³ywowi 219
teorii Symmesa oraz orêdownictwa Reynoldsa na jej rzecz ¿e napisa³ opowiadanie Rêkopis znaleziony w butli, traktuj¹ce o po³ykaj¹cym statki otworze umiejscowionym na biegunie po³udniowym. Póniej podszed³ do tego zagadnienia z nieco innej strony w swym najd³u¿szym dziele literackim, Opowieæ Arthura Gordona Pyma. Co ciekawe, kiedy w 1849 roku Poe le¿a³ umieraj¹cy w szpitalu w Baltimore, w malignie wci¹¿ wzywa³ Reynoldsa. Mimo ¿e niektórzy uczeni twierdz¹, i¿ wo³a³ przyjaciela rodziny, inni s¹dz¹, ¿e chodzi³o mu o badacza mórz po³udniowych. Juliusz Verne, francuski pisarz science-fiction, niemal na pewno znajdowa³ siê pod wp³ywem Symmesa i innych dziewiêtnastowiecznych teoretyków, czego rezultatem by³o powstanie jednej z jego najpopularniejszych powieci Podró¿ do rodka ziemi, opublikowanej w 1864 roku. Narrator tej ksi¹¿ki i jego wuj, ekscentryczny profesor, schodz¹ do wnêtrza wulkanu na Islandii i pod¹¿aj¹ tropem wskazówek pozostawionych przez ich nieustraszonego poprzednika, szesnastowiecznego alchemika Arne Saknussemma. Podczas wêdrówki odkrywaj¹ ogromny ocean, prehistoryczne potwory i koci rasy gigantów. Jednak¿e ich przygoda nie potwierdza za³o¿eñ Vernea: nieustraszeni, fikcyjni podró¿nicy schodz¹ mniej ni¿ sto szeædziesi¹t kilometrów w g³¹b Ziemi. Edward Bulwer-Lytton, wiktoriañski powieciopisarz i cz³onek Parlamentu, wyobra¿a³ sobie podziemn¹ cywilizacjê nadludzi w Rasie przysz³oci, wydanej pomiertnie w 1873 roku. Lord Lytton, którego najlepiej znan¹ prac¹ jest powieæ historyczna Ostatnie dni Pompejów, opisuje utopiê zaludnion¹ przez rasê olbrzymów. Ujarzmili oni p³ynn¹ substancjê zwan¹ Vrilem, co uczyni³o ich panami wszelkich form materii. Motto tej spo³ecznoci superludzi brzmi: Nie ma szczêcia bez porz¹dku, nie ma porz¹dku bez w³adzy, nie ma w³adzy bez jednoci. Mimo ¿e powieæ jest wyranie przestrog¹ narrator dostrzega prawdziwe oblicze utopii i ucieka, by przestrzec wiat niektóre grupy znalaz³y wsparcie w jej wizji zaawansowanego, autorytatywnego spo³eczeñstwa. Powieæ wesz³a do nieoficjalnego kanonu nauki okultystycznej koñca wieku. W 1933 roku James Hilton (a póniej równie¿ re¿yser Frank Capra) zaoferowali wariacjê mitu o Shamballah w filmie Lost Horizon (Zagubiony horyzont), który opowiada³ o raju wiecznej m³odoci i azylu zwanym Shangri-la w ukrytej dolinie po³o¿onej gdzie w Himalajach. W latach 1925-28 rosyjski artysta malarz Nicholas Roerich poprowadzi³ ekspedycjê. Eksplorowa³a ona Tybet w poszu220
kiwaniu prawdziwej (i rzekomo po³o¿onej pod ziemi¹) Agarthy. Chocia¿ Roerich nie natrafi³ na fizyczne wejcie do ukrytego królestwa, najwyraniej znalaz³ duchowe i opisa³ je w wydanej w 1930 roku ksi¹¿ce Shamballah: W poszukiwaniu nowej ery. Roerich namalowa³ tak¿e kilka uderzaj¹cych obrazów zainspirowanych t¹ tybetañsk¹ przygod¹. Sta³ siê czo³owym aktywist¹ na rzecz pokoju, a w 1935 roku powróci³ do Tybetu, by kontynuowaæ poszukiwania. NAZICI I OKULTYZM Prawdopodobnie nigdy siê nie dowiemy, w jakim stopniu Adolf Hitler i partia nazistowska ulegli wp³ywom okultyzmu. Wiele rzeczy to kwestia interpretacji, i to, co jednej osobie mo¿e wydaæ siê zdrowym zainteresowaniem folklorem na przyk³ad pogañski obrzêd na czeæ nordyckich przodków innych mo¿e raziæ jako niezdrowe zainteresowanie magi¹. Jednak¿e zarówno Stowarzyszenie Thule jak i wietlista Lo¿a Vrilu istnia³y naprawdê, jak to jest opisane w tej ksi¹¿ce. Ze Stowarzyszenia Thule wy³oni³a siê Niemiecka Partia Pracy, któr¹ Hitler przemieni³ w nazistów. Stowarzyszenie Thule zaczerpnê³o swoj¹ nazwê od mitycznej wyspy na pó³nocnym Atlantyku, która wed³ug legend stanowi³a centrum zaginionej cywilizacji w rodzaju Atlantydy. Po pierwszej wojnie wiatowej Stowarzyszenie Thule przekszta³ci³o siê w antykomunistyczn¹, antysemick¹, nacjonalistyczn¹ grupê naukow¹. Niektórzy z jej cz³onków byli równie¿ g³êboko zaanga¿owani w ruch okultystyczny, jaki rozprzestrzeni³ siê z Anglii i dzia³alnoæ Towarzystwa Teozoficznego z koñca wieku. Czêsto twierdzi siê, ¿e Hitler i inni nazistowscy przywódcy powa¿nie traktowali teorie o pró¿nej Ziemi i doniesienia o tajnych podziemnych królestwach. Hitler, w myl tych opowieci, wys³a³ oddzia³y do najg³êbszych kopalñ w Europie oraz w Himalaje w poszukiwaniu wejcia do Agarthy i w pewnym momencie podczas drugiej wojny wiatowej kaza³ najlepszym niemieckim uczonym sprawdziæ koreshiañskie teorie o wklês³oci naszej planety. Tego typu historie sta³y siê apokryfami drugiej wojny wiatowej, powtarzanymi kolejno przez autorów popularnych ksi¹¿ek. Nawet jeli s¹ one prawdziwe, warstwy informacji z drugiej rêki, które wokó³ nich naros³y, czyni¹ ich udowodnienie szalenie trudnym nawet dla najbardziej zaanga¿owanych uczonych. 221
Nie ma równie¿ pewnoci co do tego, czy Hitler nale¿a³ do Stowarzyszenia Thule ani jak¹ mia³ naprawdê opiniê odnonie okultyzmu lecz niektórzy wysoko postawieni nazici, jak zastêpca Fûhrera Rudolf Hess, byli jego cz³onkami. Hess by³ równie¿ zwolennikiem astrologii, ale waga jej udzia³u w drugiej wojnie wiatowej le¿a³a nie tyle w przewidywaniu przysz³oci, co w wierze ludzi, ¿e rzeczywicie jest to mo¿liwe. Zarówno pañstwa Osi jak i alianci pos³ugiwali siê fa³szywymi przepowiedniami astrologicznymi, by manipulowaæ opini¹ publiczn¹ w swoich krajach i za granic¹. Heinrich Himmler, szef tajnej policji Hitlera, chcia³ nasyciæ SS mistyczn¹ tradycj¹ pogañsk¹, bardziej licuj¹c¹ ze redniowieczem ni¿ wiekiem dwudziestym. Nawet jeli Himmler nie praktykowa³ czarnej magii, jak twierdz¹ niektórzy, jego czyny nie wydaj¹ siê przez to mniej diaboliczne: jako szef projektu systemu obozów koncentracyjnych by³ ³¹cznie odpowiedzialny za egzekucjê jedenastu milionów ludzi. Nie nale¿y równie¿ zapominaæ, ¿e nie wszyscy, ani nawet nie wiêkszoæ Niemców w tym okresie wyznawa³a nazistowskie pogl¹dy. Nazici przez lata egzystowali jako partia mniejszoci, zanim doszli do w³adzy dziêki skomplikowanemu ³añcuchowi zdarzeñ, i nawet u szczytu potêgi nie uzyskali choæby piêædziesiêciu procent poparcia narodowego. Poniewa¿ ludzie ¿yj¹cy pod rz¹dami dyktatury pozbawieni s¹ wolnego dostêpu do informacji, wielu Niemców nigdy nie pozna³o rozmiarów ludzkich cierpieñ spowodowanych polityk¹ nazistów. E. B. BALDWIN Evelyn Briggs Baldwin urodzi³ siê w 1862 roku podczas wojny secesyjnej i wychowywa³ siê w pobli¿u miasta Edna w po³udniowowschodniej czêci stanu Kansas. Po ukoñczeniu North-Western College w Naperville w stanie Illinois w 1885 roku, przez dwa lata jedzi³ po Europie na rowerze, po czym wróci³ do Kansas, gdzie obj¹³ posadê dyrektora liceum w Oswego. Jednak¿e jego ¿¹dny przygód duch nie da³ siê na d³ugo ujarzmiæ; w 1891 roku, wed³ug pochodz¹cej z tego czasu notatki w gazecie Oswego Independent, Baldwin zdoby³ szczyt Pikes Peak podczas burzy z piorunami. W 1892 roku zosta³ obserwatorem U.S. Weather Bureau, a rok póniej jego umiejêtnoci obchodzenia siê ze sprzêtem meteorologicznym zapewni³y mu miejsce w North Greenland Expedition Roberta E. 222
Pearyego. Otrzymawszy od niego pokany zadatek za wytrwa³oæ i zaradnoæ, Baldwin zacz¹³ wyg³aszaæ wyk³ady o Arktyce. Jego celem by³o zgromadzenie wystarczaj¹cej iloci funduszy, by zorganizowaæ w³asn¹ wyprawê w poszukiwaniu bieguna pó³nocnego. Baldwin z³apa³ tak silnego bakcyla polarnego, ¿e w 1897 roku pogna³ na Spitsbergen w nadziei przekonania Salomona Andree, by zapewni³ mu miejsce w planowanych badaniach balonowych bieguna. Szczêliwie dla Baldwina przyby³ on za póno; ani balonu, ani Andree nikt nie ogl¹da³ przez nastêpne trzydzieci trzy lata. Cia³a Andree oraz jego dwóch towarzyszy znaleziono w 1930 roku. W 1898 roku Baldwin zosta³ zastêpc¹ dowódcy ekspedycji Wellmana, podczas której za³o¿y³ Fort McKinley na Ziemi Franciszka Józefa. Podczas tej samej wyprawy odkry³ Ziemiê Grahama Bella. Marzenia Baldwina o w³asnej wyprawie polarnej zici³y siê dziêki hojnoci Williama Zieglera, emerytowanego biznesmena z Brooklynu, który zbi³ fortunê na proszku do pieczenia i nieruchomociach. W 1901 roku Ziegler og³osi³ chêæ zatkniêcia flagi amerykañskiej na biegunie pó³nocnym. Popar³ swoje przechwa³ki wyk³adaj¹c æwieræ miliona dolarów na wyprawê; mia³ j¹ poprowadziæ Baldwin. Wyprawa Baldwina-Zieglera by³a podobno jedn¹ z najbardziej rozrzutnych: czterdziestu dwóch ludzi, piêtnacie kuców syberyjskich i czterysta psów. Mimo dok³adnego zaplanowania zakoñczy³a siê niepowodzeniem, gdy statek z zapasami nie dotar³ na czas, a ¿ywnoæ zaczê³a siê wyczerpywaæ. Jeden z balonów z wo³aniem o pomoc, które Baldwin wys³a³ w czerwcu 1902 roku, zosta³ odnaleziony przez rosyjskich rybaków w roku 1949. Wiadomoæ brzmia³a nastêpuj¹co: Zosta³o piêæ kuców i sto piêædziesi¹t psów. Potrzebne siano, ryby i trzydzieci par sañ. Zamiast kusiæ los, Baldwin powróci³ do Norwegii i przywióz³ ze sob¹ pierwszy nakrêcony w Arktyce film. Rozczarowany niepowodzeniem wyprawy i z powodu ró¿nic, jakie sk³óci³y uczonego i kapitana jachtu, Ziegler odmówi³ sfinansowania kolejnej eskapady Baldwina. Jednak¿e w 1903 roku wysup³a³ pieni¹dze na ekspedycjê pod kierownictwem jednego z podw³adnych Baldwina, Anthonyego Fiali. Ziegler zmar³ w 1905 roku. Nie zd¹¿y³ siê nawet dowiedzieæ, ¿e Fiala równie¿ poniós³ pora¿kê. Baldwin nadal wyk³ada³ i prowadzi³ kampaniê zbierania funduszy i przynajmniej w jednym przypadku stara³ siê wzbudziæ zainteresowanie twierdz¹c, ¿e zorzê polarn¹ mo¿na ujarzmiæ, by dostarczyæ wiatu niewyczerpanego ród³a energii elektrycznej. Lecz jeli 223
odkry³ sekret tej lub jakiejkolwiek innej z zagadek Arktyki, zatrzyma³ go dla siebie. Baldwin nie otrzyma³ ju¿ rodków potrzebnych na zorganizowanie kolejnej wyprawy. Ambicje te na dobre pokrzy¿owa³ jego dawny dowódca, Robert E. Peary, który w 1909 roku zdoby³ biegun pó³nocny. Od tego czasu historia zepchnê³a w cieñ ekstrawaganckiego awanturnika i autopromotora. Po pierwszej wojnie wiatowej Baldwin pracowa³ na kilku mniej wa¿nych rz¹dowych stanowiskach, dopóki nie straci³ swej ostatniej posady w czasach Nowego £adu. W biedzie i ¿yj¹c na ³asce przyjació³, zmar³ w padzierniku 1933 roku z powodu pêkniêcia czaszki po tym, jak potr¹ci³ go samochód na ruchliwej ulicy Waszyngtonu. Baldwin nigdy siê nie o¿eni³. Jego najbli¿sza krewna, siostrzenica nazwiskiem Geraldine Pinsor, zmar³a w Oswego w latach osiemdziesi¹tych. Czytelnik nie powinien jej myliæ z ca³kowicie fikcyjn¹ postaci¹ Zoë Baldwin. I w przeciwieñstwie do wydarzeñ przedstawionych w niniejszej ksi¹¿ce, w wypadku, który spowodowa³ mieræ polarnika, nie doszukano siê ukrytych motywów. Autor ma nadziejê, ¿e ta dowolnoæ zostanie mu wybaczona w imiê przygody.
224