Margaret McPhee
Mroczne sekrety Tytuł oryginału: A Dark and Brooding Gentleman
ROZDZIAŁ PIERWSZY Więzienie Tolbooth w...
7 downloads
8 Views
911KB Size
Margaret McPhee
Mroczne sekrety Tytuł oryginału: A Dark and Brooding Gentleman
ROZDZIAŁ PIERWSZY Więzienie Tolbooth w Glasgow, 1810 rok – Do Blackloch Hall? – Sir Henry Allordyce potrząsnął siwymi włosami, które okalały łysinę. Na jego bladej twarzy pojawił się niepokój. Phoebe poczuła ukłucie w sercu na myśl o tym, że ojciec, osadzony w tym strasznym, ponurym więzieniu, bardziej troszczy się o nią niż o siebie. – Ależ sądziłem, że pani Hunter zerwała stosunki z synem. Że w ogóle nie chce go znać!
R
– To prawda, tato. W ciągu tych paru miesięcy, które spędziłam w jej towarzystwie, ani ona, ani nikt z domowników nawet o nim nie wspomniał. – Więc dlaczego nagle zdecydowała się na wyjazd do jego posiadłości?
L T
– Wiesz przecież, że ostatnio dwukrotnie włamano się do jej domu przy Charlotte Street. Za drugim razem złodzieje przeszukali wszystko. Przetrząsnęli nawet najbardziej osobiste rzeczy. Jej sypialnię, toaletkę, a także... – Phoebe, urwała i zakłopotana odwróciła wzrok. – Dosyć powiedzieć, że niczego nie przeoczyli. Straty nie były tak wielkie, ale pani Hunter zdecydowała się na remont całego mieszkania. Nie chce, by cokolwiek przypominało jej o włamaniach. Wciąż nie może dojść do siebie i chce spędzić trochę czasu z dala od miasta. – A więc nie zatrzymano jeszcze tych złoczyńców! – odparł ojciec ze zgorszoną miną. – I wygląda na to, że pozostaną bezkarni. – Cóż to za czasy, kiedy wdowa nie może czuć się bezpiecznie we własnym domu – rzekł z westchnieniem ojciec. – Pani Hunter to dumna, ale uczynna kobieta. Cieszę się, że pozwoliła ci tu dziś przyjść. Obawiam się, że
inna dama kazałaby ci natychmiast ze sobą jechać. – Prosiła mnie też o kilka sprawunków – powiedziała Phoebe z uśmiechem. – No i dała mi pieniądze na bilet do Kingswell Inn, skąd mają mnie odebrać. – To dobrze – rzekł, ale raz jeszcze westchnął ciężko i pokręcił głową. – Nie martw się, tato. Pani Hunter mówiła, że z Glasgow jest tutaj niewiele ponad trzydzieści kilometrów. Będę mogła przyjeżdżać do ciebie na cotygodniowe widzenia. Pani Hunter jest dla mnie naprawdę bardzo dobra. – Ujęła jego dłoń, pogłaskała pomarszczoną, chłodną skórę i próbowała ją ogrzać. – Często też pyta o twoje zdrowie.
R
– Och, moja droga! Tak bardzo żałuję! – W wyblakłych oczach pojawiły się niechciane łzy. – A teraz sama musisz radzić sobie w świecie. W
L T
dodatku musisz kłamać, żeby uniknąć skandalu. Nie możesz zdradzić tego, że jestem w więzieniu. Pani Hunter wciąż wierzy, że znalazłem się w szpitalu? Phoebe skinęła głową.
– I tak musi zostać. Zwolniłaby cię, gdyby poznała prawdę. Zrobi wszystko, żeby uniknąć kolejnego skandalu. Biedna kobieta, wiele wycierpiała z powodu syna.
– Znasz jej syna? O jakim skandalu mówisz? Przez chwilę myślał, patrząc przed siebie, jakby szare mury nie ograniczały jego widoku. Mijały chwile, a on w końcu opuścił wzrok i spojrzał na Phoebe tak, jakby podjął decyzję. – Nie lubię plotek, często są dziełem diabła i niewiele w nich prawdy, ale... – Urwał na chwilę, a Phoebe odniosła wrażenie, że ojciec szuka odpowiednich słów. – Lepiej będzie, jeśli dowiesz się, kogo spotkasz, zanim tam pojedziesz. Phoebe czekała na dalsze słowa z lekkim poczuciem niepokoju.
– Moja droga – ojciec zaczął poważnym tonem. – Sebastian Hunter miał w swoim czasie opinię łajdaka. Dodam, że zasłużoną. Mieszkał w Londynie i wydawał pieniądze ojca na hazard i kobiety. Stary Hunter bardzo się o niego martwił... Podobno to właśnie jego śmierć zmieniła Sebastiana, ale... kto to wie. – Sir Henry spojrzał w bok na współwięźnia zajmującego kąt celi i zniżył głos. – Mówiono o nim bardzo złe rzeczy – szepnął. – Co takiego? Ojciec potrząsnął głową, jakby nie chciał tego zdradzić. Po chwili ponownie westchnął.
R
– Obiecaj, że będziesz się trzymać od niego z daleka.
Wzruszyła ramionami, zdziwiona niepokojem w głosie ojca. – Oczywiście. Przecież jestem damą do towarzystwa pani Hunter.
L T
Pewnie zobaczę go raz czy dwa razy i to wszystko.
– Jesteś zbyt młoda, moja droga, by wiedzieć, jak przebiegli potrafią być mężczyźni – odparł ponuro. – Tak więc spełnij moją prośbę i uważaj na siebie.
– Tak, tato. Obiecuję.
Sir Henry pokiwał z zadowoleniem głową, a potem zerknął na sakwojaż, który spoczywał u jej stóp.
– Masz spory bagaż. Czy pani Hunter nie mogła zabrać go swoim powozem? Phoebe popatrzyła na wysłużoną skórzaną torbę, w której znajdowało się wszystko, co miała. – Ależ tato, przecież przyjedzie dopiero jutro. A ja musiałam wziąć swoje ulubione suknie – powiedziała i uśmiechnęła się przekornie. – Och, wy, kobiety, z tymi waszymi sukniami. – Ojciec potrząsnął głową.
Phoebe zaśmiała się, ale oczywiście nie mogła powiedzieć prawdy. W rzeczywistości zostały jej tylko dwie suknie, sprzedała bowiem większość swoich rzeczy, by ojciec w więzieniu nie musiał pracować. – Zapłaciłam strażnikowi nawet więcej niż trzeba, więc przez tydzień powinieneś mieć świece, koc, piwo i dobre jedzenie. W razie czego musisz się o to upomnieć. Sir Henry spojrzał na córkę z troską. – Ale czy ty sama masz dość pieniędzy? – Oczywiście. – Uśmiechnęła się. Nie chciała, by zauważył, że kłamie.
R
– Poza tym tak niewiele potrzebuję. Przecież u pani Hunter mam wszystko, czego mi trzeba.
– Dziękuję, moje dziecko. Co ja bym bez ciebie zrobił?
L T
Pod celą pojawił się strażnik i potrząsnął kluczami, co znaczyło, że czas wizyty dobiegł końca.
– Pocałuj mnie na pożegnanie.
Ucałowała ojca w ziemisty, chłodny policzek. – Przyjadę za tydzień, tato. Strażnik otworzył drzwi.
Zawsze z trudem opuszczała ojca, zostawiając go samego w tej smutnej celi z kamienną posadzką, wilgotnymi ścianami i jednym zakratowanym okienkiem. – Będę czekał. I pamiętaj, co mówiłem o... o tym... – Nie skończył, ale Phoebe wiedziała, że chodzi jej o Sebastiana Huntera. – Tak, tato. – Skinęła głową. Następnie odwróciła się i z ciężkim sercem wyszła z celi. Przeszła korytarzem, nie oglądając się za siebie, i już po chwili znalazła się na zalanym
słońcem, ruchliwym Trongate. Po prawej minęła hotel Tontine, ze stojącymi przed wejściem powozami pocztowymi, i poszła dalej zatłoczoną Argyle Street. Potem skręciła i weszła na nowy most, by po chwili znaleźć się po drugiej stronie rzeki Clyde. Połowę pieniędzy od pani Hunter trzymała w sakiewce na następny tydzień. Resztę przekazała strażnikowi z Tolbooth. Wyszła na drogę, która prowadziła na południe na wrzosowiska. Phoebe przełożyła torbę do drugiej ręki i wzięła głęboki oddech. Czekała ją długa droga do Blackloch Hall.
R
– Hunter, to ty, stary druhu? Nie widziałem cię całe wieki. Nie byłeś w Londynie od... – Lord Bullford urwał nagle, a na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. – Bardzo mi przykro z powodu twojego ojca.
L T
Hunter milczał i popatrzył zimno na przybyłych, najpierw na stojącego nieco dalej wicehrabiego Linwood, a następnie na Bullforda, który ściskał lewą dłonią jego ramię.
Chrząknął i odezwał się:
– Byłem z wizytą u Kelvina i spotkałem Linwooda. Pomyślałem, że moglibyśmy zajrzeć do Blackloch, skoro już tu jesteśmy. Wszyscy się o ciebie martwią. Zwłaszcza teraz...
– Niepotrzebnie – przerwał mu Hunter i spojrzał raz jeszcze na nich obu z jawną niechęcią. – Poza tym goście nie są tu mile widziani. Zauważył, że Bullford lekko zmrużył oczy, ale nie dał się tak łatwo zniechęcić. – Kelvin zna świetne miejsce. Moglibyśmy się wyrwać... – Nie, nie moglibyśmy – przerwał mu Hunter w połowie zdania i wykonał wymowny gest ręką. – Stawki są dość wysokie, ale tamtejsze kobiety... – Bullford popatrzył
przed siebie tęsknym wzrokiem. – Mówię ci, czysta rozkosz. Hunter zrobił krok i złapał Bullforda za klapy surduta, a następnie pchnął go mocno na ścianę. – Powiedziałem, nie. Sebastian wyczuł, że Linwood stężał i zbliżył się o krok do niego. – Spokojnie, stary. – Na czole Bullforda pojawiły się krople potu. – Doskonale cię rozumiemy. – Za daleko się posuwasz, Hunter – wtrącił się Linwood. Sebastian puścił Bullforda i spojrzał mrocznym wzrokiem na wicehrabiego. – Naprawdę?
R
Linwood ustąpił i cofnął się, Hunter tymczasem ruszył do miejsca, gdzie
L T
przywiązał swego karego konia. Rumak parsknął na widok pana, który odwiązał go i
wskoczył na siodło. Odjeżdżając, Sebastian usłyszał jeszcze,
jak Bullford mówi do Linwooda: „... jest jeszcze gorszy, niż słyszałem”. Lipcowy dzień był ciepły i suchy. Phoebe z uśmiechem przechodziła przez kolejne wioski znajdujące się na obrzeżach Glasgow. Nie było tu już takiego ruchu i zgiełku, otaczały ją wzgórza i pola, na których pasły się krowy. Powietrze stało się czystsze i świeższe, a krajobraz znacznie bardziej zielony. Czuła słodki zapach traw i wrzosów, słońce na plecach i lekki powiew wiatru na twarzy. Krok po kroku zbliżała się do Blackloch i okalających posiadłość wrzosowisk. Coraz rzadziej mijała domy, a coraz częściej pagórki, porośnięte krzakami pola, a także pastwiska, na których pasły się owce. Wokół panował spokój i cisza przerywane tylko pojedynczymi pobekiwaniami, bzyczeniem owadów i śpiewem ptaków. Owce odchodziły, gdy się do nich zbliżała, jakby nieprzyzwyczajone do widoku ludzi. Niebo było błękitne i bezchmurne,
przesycone słonecznym światłem. Wszędzie latały pszczoły, niosąc pyłek z wrzosowiska do uli. Ptaki ćwierkały, przysiadając co jakiś czas w ciernistych krzakach głogu i janowca. Przez całą drogę minęły ją tylko dwa powozy. Im dalej szła, tym bardziej czuła się samotna i wyzwolona – jakby na świecie nie było już ludzi. O tym, że jest inaczej, przypominały jej tylko dwie figurki jeźdźców, widoczne na horyzoncie. Zaczęła myśleć o synu pani Hunter i przestrogach ojca. Pomyślała o tych „bardzo złych rzeczach”, które opowiadano o dziedzińcu Blackloch, i aż
R
zadrżała. Po chwili przełożyła torbę do drugiej ręki, gdyż zaczęła jej za bardzo ciążyć. Zatrzymała się i pomasowała bolącą rękę.
„Jesteś zbyt młoda, by wiedzieć, jak przebiegli potrafią być mężczyźni”.
L T
Westchnęła, ponownie pomyślała o występnym panu Hunterze i dreszcz przebiegł jej po plecach. Wyobraziła go sobie: wielkiego, groźnego, ze złowieszczym uśmiechem i czerwoną od nadużywania alkoholu twarzą. Mieszkał sam, z dala od wszystkich. Duszę miął czarną jak najczarniejszy diabeł. Nic dziwnego, że matka go wydziedziczyła. Phoebe znowu zadrżała, a potem złajała się w duchu za zbyt pochopny osąd. Przeszła jeszcze dwa kilometry i zatrzymała się przy przełazie na pole. Torbę postawiła na trawie, sama zaś z ulgą usiadła na drewnianych schodkach. Zaczęła rozcierać i rozmasowywać ręce, starając się pozbyć pręg po paskach. Następnie poluzowała wstążki od czepka i zsunęła go z głowy, by się ochłodzić. Dopiero wtedy oparła się o ogrodzenie. Była zupełnie sama, otaczała ją tylko pełna spokoju sceneria. Postanowiła chwilę odpocząć. Trawy stłumiły odgłosy kopyt i Phoebe późno odkryła, że ktoś się zbliża. Zaalarmowało ją dopiero pobrzękiwanie uprzęży oraz rżenie koni. Nie była sama.
Dwadzieścia metrów od niej zatrzymali się dwaj mężczyźni. Nawet gdyby nie mieli chust na twarzach i zsuniętych na czoło starych, postrzępionych kapeluszy, i tak domyśliłaby się, że nie są to dżentelmeni, tylko miejscowi rabusie. Mężczyźni zeskoczyli z siodeł i ruszyli w jej stronę. Phoebe wstała gwałtownie. Próba ucieczki na nic by się nie zdała. Bandyci byli już blisko, a ona wiedziała, że im nie ucieknie, zwłaszcza z ciężką torbą podróżną. Podniosła sakwojaż i spojrzała na nich groźnie. – No, no, co tutaj mamy? – odezwał się wyższy z mężczyzn, z czarną chustą na twarzy. Mówił z akcentem typowym dla biedoty z Glasgow.
R
Chociaż nie widziała ich twarzy, odniosła wrażenie, że obaj są młodzi. Może wskazywał na to tembr ich głosów, a może sposób, w jaki się poruszali. Obaj nosili znoszone skórzane spodnie do jazdy i takież same kurtki. Ich
L T
koszule dawno nie były prane, a długie buty pokrywał kurz.
– Pannę, co pomocy potrzebuje – odpowiedział drugi, z twarzą osłoniętą czerwoną chustą.
– Poradzę sobie sama. Bardzo panom dziękuję – rzekła pewnie Phoebe. – Chciałam trochę odpocząć przed dalszą podróżą. – Ach tak? – zapytał ten w czarnej chuście. – Ta torba na cienżkom wygląda.
– Wręcz przeciwnie. Ta torba wcale nie jest ciężka. Prawie nic w niej nie ma. – Phoebe posłała im pełne niepokoju spojrzenie i schowała sakwojaż za plecami. – Nie no, nalegamy. Nie lubimy z kumplem patrzeć, jak panny się menczom, co? – zwrócił się do kolegi. – Nie lubimy – potwierdził ten drugi i ruszył w jej stronę. Rabusie nie zamierzali ukrywać, kim tak naprawdę są. – No dalej, oddawaj – dodał tamten po chwili. Phoebe ścisnęła mocniej
skórzaną rączkę. Serce biło jej gwałtownie, a ona sama nie wiedziała, co robić. – No już – dodał drugi i też się do niej zbliżył. Phoebe uniosła w górę brodę. Była zła, że można ot tak kogoś bezkarnie obrabować w biały dzień. W dodatku widziała, że obaj są rozbawieni całą sytuacją, co jeszcze podsycało jej wściekłość. – Nie oddam – powiedziała, mrużąc oczy. – I zapewniam, że nie mam nic, co mogłoby panów zainteresować. Chyba że kobiece ubrania... Bandyta z czarną chustką zaśmiał się krótko, zaś ten drugi wyjął pistolet i wycelował prosto w jej pierś. – Radzem usłuchać – warknął.
R
– Jim – odezwał się ten pierwszy, który był najwyraźniej hersztem. –
L T
Nie bońdź niecierpliwy. Som inne sposoby, żeby przekonać pannę. – A potem zwrócił się do Phoebe ze złowrogim uśmiechem: – Proszem wybaczyć koledze.
Nachalnie mierzył ją wzrokiem, a potem zatrzymał spojrzenie na ustach.
Phoebe poczuła mrowienie na plecach. Nagle zrozumiała, że musi oddać torbę, i rzuciła im ją wprost pod nogi.
Bandyta w czarnej chustce uniósł ją i zważył w dłoni. – Za cienżka dla takiego chucherka – mruknął, a ona poczuła, że uśmiecha się pod chustką, i przestraszyła się jeszcze bardziej. – Przeszukaj joł – rzucił do kolegi, ale sam nie spuszczał oczu z Phoebe. – Nie możemy dopuścić, żeby chodziła z tak cienżkim bagażem. Jim, jak nazwał go drugi bandyta, szybko otworzył sakwojaż i zaczął wprawnie przeszukiwać wnętrze. Wiedziała, że nie znajdzie nic poza ubraniami i paroma przyborami toaletowymi. Na szczęście, sakiewka z
pieniędzmi spoczywała w kieszeni jej sukni. Phoebe spojrzała ze wzgardą na bandytów. – Nie mam pieniędzy czy klejnotów, jeśli o to wam chodzi. – To prawda, nic tu nie ma – mruknął Jim i splunął na drogę. – Sprawdź jeszcze – polecił bandyta w chustce. – Przecie widać, że to prawdziwa dama. Musi mieć co cennego. Jim wyrzucił wszystko z torby i przeciął podszewkę, jednak i to nic nie dało. – Nic – oznajmił i splunął.
R
Phoebe modliła się o jakiś powóz, rozglądała się nerwowo, ale nikogo nie dostrzegała.
– Przecież mówiłam – rzekła z westchnieniem. – Pozwolicie panowie,
L T
że udam się w dalszą drogę.
Trzymała głowę wysoko i mówiła pewnym tonem, chociaż cała drżała, a serce biło jej mocno. Zrobiła krok w kierunku torby.
– Nie tak szybko. – Bandyta w czarnej masce chwycił ją i objął w pasie. – Za przejazd to drogo trzeba zapłacić myto, a skoro nie masz pieniendzy i klejnotów, to... – Spojrzał na stanik jej zakurzonej sukni, a potem jeszcze niżej i dopiero wtedy przeniósł wzrok ponownie na twarz. Przez ciało Phoebe przeszła fala zimna. – Nic wam nie dam i muszę już iść – powiedziała z uporem. Bandyta zaśmiał się, słysząc te słowa. – Masz, masz. – Raz jeszcze przyjrzał się Phoebe. - To bendzie całus. Taka jest moja cena. Bandyta pociągnął ją mocniej ku sobie, poczuła odór potu i kwaśnego piwa. Usłyszała, jak Jim zachichotał gdzieś z boku. – Nie masz co sie wstydzić. Nikogo tu nie ma.
– Jak pan śmie? Proszę mnie natychmiast puścić! – Prosisz, mała. – Bandyta ściągnął czarną maskę i uśmiechnął się, ukazując przebarwione, brudne zęby. Phoebe starała się nie wpaść w panikę. Była przerażona i nie wiedziała, co robić. Popatrzyła więc na niego tak, by wiedział, jak bardzo się nim brzydzi. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, a kiedy jeszcze usłyszała szyderczy śmiech, kopnęła go swoim solidnym butem. W tym momencie odechciało mu się śmiać. Zaklął głośno i rozluźnił uścisk na tyle, że zdołała mu się wyrwać, a
R
następnie wzięła suknię w dłonie i zaczęła uciekać, nie zważając na torbę i jej zawartość.
Bandyta zbyt prędko doszedł do siebie. Już po chwili usłyszała jego
L T
pospieszne kroki. Phoebe biegła, ile sił w nogach. Czuła, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi, ale mężczyzna był zbyt szybki. Przebiegła najwyżej sto metrów, zanim ponownie ją złapał.
– Nie tak szybko – syknął. – Jeszcze nie skończyliśmy. – Puść mnie, ty bandyto!
– Bandyto? – Przyciągnął ją mocno do siebie i poczuła na twarzy jego kwaśny oddech.
Na oślep waliła rękami, wierzgała nogami i krzyczała, gdy naraz usłyszała tętent końskich kopyt, który z każdą sekundą stawał się coraz wyraźniejszy. Przestała bić na oślep i popatrzyła w stronę zbliżającego się samotnego jeźdźca. Na wzgórzu dostrzegła wielkiego karego konia, a na nim czarną sylwetkę jeźdźca. Wyglądał ponuro i stanowił olbrzymi kontrast ze słońcem i zielenią krajobrazu. Mężczyzna jechał szybko, poły jego surduta unosiły się i łopotały na wietrze, a on sam wyglądał niczym diabeł.
Bandyta trzymał ją mocno i zaciągnął do miejsca, gdzie stał jego kompan. Obaj ściągnęli chustki tak, żeby nie można było powiedzieć, iż zasłaniają twarze. Jim wykręcił Phoebe rękę i poczuła z boku coś ostrego. – Jedno słówko, a pchnę nożem. Zrozumiano – syknął Jim. Skinęła głową i patrzyła, jak bandyta z czarną chustką robi krok do przodu, żeby ich zasłonić. Pewnie liczył na to, że jeździec minie ich i pojedzie dalej. Miała nadzieję, że jeździec zauważył, co się dzieje. Błagam, niech się zatrzyma! – modliła się w duchu.
R
I wtedy mężczyzna osadził gwałtownie konia tuż przed nimi. Phoebe przyjrzała mu się dokładnie. Nie, to nie był diabeł, ale najprawdziwszy dżentelmen.
L T
– Zostawcie tę kobietę i idźcie swoją drogą – powiedział Hunter spokojnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– To moja żona, panie. Trocheśmy sie posprzeczali.
Zerknął na leżący na ziemi czepek, przyjrzał się mężczyznom z chustkami wokół szyi, a potem spojrzał na kobietę, a właściwie dziewczynę, jak ocenił.
Była bardzo młoda. Miała bujne, rude włosy, które pięknie lśniły w słońcu. Musiał też przyznać po stroju, że ma bardzo dobry gust, wskazujący na osobę dobrze urodzoną. Wpatrywała się w niego, błagając wzrokiem o pomoc. Od razu odgadł, co jej grozi. Zsiadł z konia. – Nie jest twoją żoną. Powtórzę więc ostatni raz. Zostawcie ją i odjedźcie swoją drogą... panowie. Napastnicy wymienili spojrzenia, jakby nie dowierzali własnym uszom i szukali nawzajem potwierdzenia.
– Jak pan uważa – powiedział wyższy bandyta i pchnął dziewczynę w jego kierunku, jednocześnie sięgając po pistolet. Nie zdążył. Hunter uderzył zbira tak mocno, że tamten ukląkł. Poprawił jeszcze kopniakiem, żeby na pewno się nie podniósł, ale w tym samym momencie dostrzegł błysk ostrza w powietrzu. Zablokował uderzenie ręką, wytrącając nóż z ręki napastnika. Drugi rzezimieszek natarł na niego pięściami. Hunter zrobił krok w jego kierunku, nawet nie podnosząc rąk. Niemal nie poczuł ciosu sierpowego na policzku, ale kiedy oddał, bandyta uniósł się w powietrze i wylądował co najmniej dwa kroki dalej.
R
Wyższy mężczyzna, który zdążył już dojść do siebie, popatrzył błagalnie na Huntera.
L T
– Błagam, niech pan nas puści – jęknął. – Nic byśmy pannie nie zrobili. Proszę, to sakiewka.
Tamten wyjął z kieszeni woreczek z monetami, a Phoebe popatrzyła ze zdziwieniem, zastanawiając się, kiedy ją wziął. – Rzuć do mnie – rozkazał Hunter.
Bandyta posłuchał go, Sebastian złapał ją w locie, a następnie pokazał dziewczynie. Była blada i przestraszona, ale spokojna i zachowywała się zupełnie przytomnie. Inna kobieta na jej miejscu z pewnością wpadłaby w histerię, tymczasem ona podniosła nóż i stała gotowa do walki, na wypadek gdyby okazało się to konieczne. Hunter wciąż spoglądał na napastników groźnie, ale na ten widok w jego oczach zapłonęły wesołe iskierki. – To pani? – zwrócił się do Phoebe, podając sakiewkę. Odprężyła się nieco i skinęła głową. Bandyta zapewne okradł ją podczas krótkiej szarpaniny, pomyślała.
Dżentelmen w czerni warknął coś do bandytów, którzy pokornie zaczęli pakować rzeczy Phoebe do jej podróżnej torby. Hunter poruszył się, dopiero kiedy skończyli i postawili torbę u jego stóp. – Dokąd pani zmierza? – zapytał oschłym tonem, dosiadając konia. Phoebe popatrzyła niepewnie, a potem przeniosła wzrok na skruszonych bandytów. – Do Kingswell Inn. Tak, pomyślał Hunter, ta kobieta niewątpliwie pochodzi z klasy wyższej. Świadczył o tym nie tylko jej czysty akcent, ale też i zachowanie.
R
Poczuł coś dziwnego, jakby poruszenie serca; coś, co od dawna było mu obce. Poprowadził parę kroków konia i zatrzymał go przed młodą damą. Hunter wyciągnął dłoń w jej stronę.
L T
Zawahała się i zagryzła wargę, jakby nie wiedziała, co robić. – Proszę się dobrze zastanowić. Chce pani jechać do Kingswell czy zostać tutaj? – Wiedział, że jego głos zabrzmiał zimno i wyniośle, ale wcale o to nie dbał.
Dziewczyna milczała, ale kiedy już miał odjechać, zatrzymała go. – Proszę oprzeć stopę o strzemię – polecił, a sam bez najmniejszego wysiłku wciągnął ją na konia. Zanim usadowił ją bokiem na siodle, Phoebe zdążyła jeszcze spojrzeć mu w oczy. Natychmiast tego pożałowała, gdyż zatrzymali to spojrzenie na dłużej. Oboje bowiem poczuli jakieś dziwne przyciąganie. Hunter pierwszy zdołał odwrócić wzrok. Obiecał sobie, że już skończył z uwodzeniem niewinnych kobiet, i nie chciał do tego wracać. Dlatego właśnie nie patrząc na nią dłużej, wcisnął sakwojaż w jej dłonie, poruszył się na siodle i cmoknął na Ajaksa, który ruszył stępa. – Nic pani nie zrobili? – spytał po chwili nieco cieplejszym tonem.
Phoebe poczuła, że jej serce nagle zaczęło bić szybciej. – Nie, nic – odparła. – W samą porę przyszedł mi pan z pomocą. Bardzo dziękuję. Uśmiechnęła się, by ukryć zdenerwowanie. Sięgnęła po chusteczkę, którą mu podała. Zmarszczenie brwi nie osłabiło w niczym wrażenia, jakie na niej zrobił, ale pozwoliło jej przez chwilę nie myśleć o tym, jak bardzo jest poruszona. Jej serce wciąż biło szybko, a policzki miała zaróżowione, choć mogła to tłumaczyć niecodziennością całej sytuacji. Słońce rozświetliło jego ciemne
R
włosy i podkreśliło jasność cery. Ciemne brwi tworzyły łuki nad oczami w kolorze szmaragdów.
Nieznajomy przypominał jej jednego z greckich bogów, którego
L T
widziała w książce ojca. Miał wyraźny, lekko wysunięty do przodu podbródek, pełne, zmysłowe usta i prosty, bardzo męski nos. Na jednym z wysokich policzków znajdowało się niewielkie rozcięcie ze śladami krwi. Phoebe czuła wokół tego mężczyzny dziwną aurę mroku i tajemnicy, ale mimo to wiedziała, że jest przy nim bezpieczna. W dodatku nie mogła oderwać od niego wzroku...
– Ma pan krew na policzku.
Wysunęła dłoń, a on przyjął bez słowa chusteczkę i wytarł policzek. Następnie włożył ją do kieszeni swojego surduta. Phoebe czuła ciepło jego ciała. Mężczyzna niemal ją obejmował, choć posadził ją bokiem tak, by ich ciała się nie stykały. Być może nie zależało mu na podziękowaniach, ale Phoebe była dobrze wychowana i wiedziała, co powinna teraz zrobić. – Chciałam wyrazić panu moją głęboką wdzięczność. – Ucieszyła się, że jej głos brzmi tak spokojnie. – Nie wiem, czy sama
bym sobie z nimi poradziła. – Ale ja wiem – powiedział mężczyzna. Kiedy na niego spojrzała, nie dostrzegła na twarzy kpiny. Wręcz przeciwnie, mężczyzna skinął lekko głową, przyjmując podziękowanie. – Ci ludzie chcieli mnie obrabować, a ten wyższy skraść mi jeszcze pocałunek. – Sądzę, że na tym by się nie skończyło – odparł, zachowując całkowitą powagę. Mówił bardzo silnym, dźwięcznym głosem i Phoebe poczuła na twarzy
R
jego oddech. Był bardzo blisko, zdecydowanie zbyt blisko,..
Popatrzyła mu w oczy, pragnąc się upewnić, czy dobrze go rozumie. Widziała teraz wyraźnie ich szmaragdową głębię, a także mocno zaznaczone
L T
brwi. Głos uwiązł jej na moment w gardle.
– Jeśli nie chce się pani o tym przekonać, radzę nie podróżować więcej samotnie tą drogą – dodał znacząco i przyspieszył tak, że nie mogli już rozmawiać.
Kiedy koń przeszedł w galop, Phoebe chwyciła się lewą ręką łęku, a prawym ramieniem jeszcze mocniej przycisnęła do ciała torbę. Mężczyzna chwycił ją mocniej za talię; prawą pierś miała wciśniętą w jego tors, a ich uda teraz się stykały. Serce znów przyspieszyło jej gwałtownie i to nie z powodu jazdy, chociaż wielki czarny koń jadący z taką prędkością mógł przestraszyć każdego. Przestała racjonalnie myśleć. Jazda dłużyła jej się nieskończenie, gdyż skupiała się na każdym jego ruchu, każdym dotknięciu. Zatrzymali się dopiero w zajeździe. Wokół rozpościerały się bezkresne, ponure wrzosowiska. Powietrze wydawało się chłodniejsze, wiał mocniejszy wiatr i śpiewało mniej ptaków. Otaczała ich niemal całkowita cisza.
Kiedy pomógł Phoebe zejść i spojrzała w górę, żeby mu podziękować, słowa znowu uwięzły jej w gardle. Mężczyzna wpatrywał się w nią tak intensywnie jak nikt dotąd. Niemal czuła na skórze dotyk jego wzroku. Czas jakby się zatrzymał, a między nimi zaiskrzyło. Nie wiedziała, co się z nią dzieje i dlaczego tak gwałtownie na niego reaguje. W końcu nieznajomy odwrócił wzrok i bez słowa odjechał. Opuszczając dziedziniec, nawet się nie obejrzał, a potem zobaczyła, jak puścił konia cwałem przez falujące od wiatru wrzosowisko. Phoebe stała w zakurzonych podróżnych butach i poszarzałej
R
niebieskiej sukni. W dłoni wciąż ściskała rączkę podróżnej torby. W końcu niewielka figurka zlała się z horyzontem, a ona wypuściła głośno powietrze, chociaż wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że wstrzymuje oddech.
L T
Przypomniała sobie, że mężczyzna się nie przedstawił i nie zapytał jej o nazwisko.
Odwróciła się z westchnieniem i podeszła do ławeczki ustawionej pod kamiennym murem. Zegar, wiszący przed wejściem do zajazdu, wskazywał wpół do siódmej.
ROZDZIAŁ DRUGI Zachodzące słońce ozłociło swoim blaskiem rozciągające się jak okiem sięgnąć wrzosowisko. Sebastian Hunter stał bez ruchu przed wielkim oknem w swoim gabinecie w Blackloch Hall i patrzył przed siebie. Wiatr poruszył ciężkie bordowe zasłony. Stojący na kominku zegar wybił dziewiątą. Zakręcił kieliszkiem brandy, a następnie wypił łyk, ciesząc się bogatym smakiem. Tylko jednym uchem słuchał Jeda McEwana siedzącego po drugiej stronie biurka, choć Jed czuł, że ma obowiązek przedstawić wyczerpujący raport o stanie majątku.
R
Sebastian jednak myślał o wydarzeniach minionego dnia, o spotkaniu z Bullfordem i Linwoodem w Glasgow, a przede wszystkim o pięknej
L T
nieznajomej, którą uratował z rąk bandytów. Bezwiednie włożył dłoń do kieszeni surduta i dotknął białej chusteczki ze śladami krwi.
– Dobrze. To wszystko, jeśli idzie o sprawy związane z majątkiem. Musimy jeszcze omówić doroczny wyjazd pracowników nad morze. Wybierzesz się z nami, Hunter?
Ton, jakim McEwan zadał to pytanie, wskazywał, że oczekuje odpowiedzi.
– Co? Tak, oczywiście.
Coroczne wyjazdy z pracownikami stanowiły tradycję w ich rodzinie i Sebastian postanowił być jej wierny, choć wcale nie miał na to ochoty. – Wobec tego omówiliśmy już wszystko. Hunter wziął butelkę, żeby dolać McEwanowi brandy, ale przyjaciel pokręcił głową i zakrył kieliszek dłonią. – Dziękuję, ale już wystarczy.
– Mairi robi ci wymówki? – spytał, dolewając sobie. – Nie, ale już powinienem wracać. – McEwan uśmiechnął się na myśl o żonie, a Hunter poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Jednak ciemności, które panowały w jego duszy, nie pozwalały na to, by obdarzyć jakąś kobietę uczuciem. – Wieczorem przyjeżdża do nas mój ojciec. Sebastian mimowolnie zacisnął usta i znowu obrócił się w stronę okna, by przyjaciel nie mógł tego zauważyć. Przez otwarte okno w lekkim szumie wiatru od wrzosowiska dało się słyszeć turkot jakiegoś odległego powozu. Hunter zmrużył oczy i wychylił
R
się. Przez chwilę obserwował wijącą się jedną jedyną drogę, która biegła do Blackloch.
– Kto, do diabła? – zaczął, przypominając sobie Bullforda i Linwooda.
L T
– Ach, przepraszam, miałem ci powiedzieć wcześniej, ale było tyle spraw... – McEwan pospieszył z wyjaśnieniami. – Po prostu zapomniałem. To zapewne dama do towarzystwa twojej matki, panna Phoebe Allordyce. Pani Hunter wysłała Jamiego z kolaską, żeby odebrał ją z Kingswell Inn. Hunter zmarszczył brwi. Nie wiedział, że matka ma damę do towarzystwa. Prawdę mówiąc, niespecjalnie interesował się jej życiem w Glasgow. Nie miał też pojęcia, dlaczego zdecydowała się tutaj przyjechać, zwłaszcza po ich ostatnim spotkaniu.
Patrzył na drogę i zmierzającą do Blackloch kolaskę. Przez chwilę zastanawiał się, kim jest owa dama do towarzystwa: jest stara czy młoda, ładna czy pospolita? Pokręcił głową, przywołując się do porządku. Kiedyś mogło to mieć dla niego znaczenie, ale w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło. Ani to, jaka jest, ani to, czym się zajmuje. Hunter odwrócił się od okna, spojrzał na zarządcę i powiedział:
– Wszystko jedno. Zupełnie mnie to nie interesuje. McEwan pozostawił te słowa bez komentarza. Podszedł do drzwi i chwycił klamkę. – Zatem do jutra – powiedział. – Do jutra – odparł Sebastian i wbrew swej woli raz jeszcze zerknął przez okno. – To właśnie jest Blackloch, proszę pani – powiedział z kozła młody lokaj i wskazał batem masywny budynek. – A zaraz obok po lewej stronie samo Black Loch, prywatne jezioro
R
pana Huntera, którego nazwę nosi dom i wrzosowisko.
Phoebe zmrużyła oczy. Budowla wydała jej się potężna, wielka jak pałac. Wyglądała też dość ponuro na tle zachodzącego słońca. Tuż obok
L T
dostrzegła ciemne wody jeziora. Kolaska wzięła zakręt i wąska do tej pory droga stała się szersza, równiejsza i wiodła już do samego domu. Trudno było powiedzieć, gdzie kończyło się wrzosowisko, a zaczynała posiadłość. Nie było muru, żywopłotu czy ogrodu. Dom rósł w oczach. Był naprawdę wielki i przypominał zamek. Miał nawet wieże, które wyglądały na obronne, oraz blanki.
Gdy się zbliżyli, Phoebe rozpoznała miejscowy ciemny wulkaniczny kamień, z którego go zbudowano. Wszystkie okna były ciemne. W żadnym nie dostrzegła choćby płomienia świecy. Wokół panowała cisza, nie słychać było nawet ptaków. Miejsce wyglądało na opuszczone. Przejechali boczną bramą i znaleźli się na dziedzińcu przed stajnią na tyłach domu. Lokaj pomógł jej zejść, a następnie wziął jej torbę. Bardzo dziękuję – powiedziała niepewnie. Rozejrzała się dookoła. Dom wyglądał jak z jednego z gotyckich romansów pani Hunter. Nic dziwnego, że ona sama zdecydowała się
przenieść do Glasgow. Chłopak popatrzył na nią tak, jakby spodziewał się jakiegoś komentarza. – To naprawdę... niezwykły budynek – rzekła w końcu, bo nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. Jamie skinął głową, a następnie poszedł przodem, pokazując drogę. Phoebe wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim. I znowu zaskoczyła ją ta cisza, w której tak wyraźnie słychać było odgłosy ich kroków na żwirowej alejce.
R
Daleko z dachu dobiegło ich krakanie samotnej wrony. Kątem oka dostrzegła, jak czarny ptak odlatuje w stronę wrzosowiska, i nagle pomyślała o mężczyźnie, przed którym przestrzegał ją ojciec – o Sebastianie Hunterze –
L T
i znowu dreszcz przebiegł jej po plecach. Musiała wziąć głęboki oddech i zebrać całą odwagę, by przekroczyć próg Blackloch Hall.
Phoebe spotkała się z panią Hunter dopiero następnego dnia rano, w bawialni,
która
jej
zdaniem wyglądała
raczej
jak
sala
rycerska
średniowiecznego zamku. Wisiał w nim wielki żyrandol z kutego żelaza, a na jego obręczy stało dużo świec. Phoebe poczuła zapach pszczelego wosku, który w dziwny sposób dodał jej otuchy. Kamienne ściany zdobiły wyblakłe tapiserie, przedstawiające łowy, ale na kamiennej posadzce nie było żadnego dywanu. Wielki kominek zajmował większą część ściany po lewej stronie, a przed nim stały krzesła. Na palenisku leżało drewno, ale nikt tu chyba od dawna nie palił, bo w całym pomieszczeniu było zimno. Z trzech wielkich okien z szybkami łączonymi ołowiem rozciągał się wspaniały widok na wrzosowisko. Wystrój wnętrza był niejednolity stylistycznie. Składały się na nie dwa włoskie pozłacane taborety, prosta, ale praktyczna biblioteczka i pozłacany
orzeł w nieokreślonym stylu, który wraz z marmurowym blatem, opierającym się na jego skrzydłach, tworzył stolik do gry. Trochę przypominało to neoklasyczne linie Sheratona, a na samym blacie ułożono szachownicę z jaśniejszych i ciemniejszych kawałków marmuru z figurkami do gry z hebanu i kości słoniowej. W komnacie była jeszcze wielka zielona sofa i stojące po jej obu stronach fotele od kompletu, a w rogu stała zbroja. Pani Hunter usadowiła się na sofie i nadzorowała przygotowywanie herbaty. Patrzyła uważnie, kiedy Phoebe dodawała mleko i cukier do dwóch pięknych porcelanowych filiżanek. – Jak czuje się twój ojciec, Phoebe?
R
– Trochę lepiej, dziękuję – odparła z poczuciem winy.
– No, to już coś. – Pani Hunter uśmiechnęła się, a następnie wzięła
L T
spodeczek wraz z filiżanką. – Załatwiłaś wszystko to, o co cię prosiłam przed wizytą w szpitalu?
– Tak, proszę pani. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pani Montgomery przyśle zaproszenie tutaj, a nie na Charlotte Street. Oddałam książki panom Hudsonowi i Collierowi oraz pani Murtrie. Jak pani przypuszczała, buty nie były jeszcze gotowe, ale szewc obiecał, że skończy je do końca tygodnia. – Bardzo dobrze.
– Odebrałam też puder od doktora Watta – ciągnęła Phoebe. – I przekazałam wszystkim osobom z listy, że najbliższy miesiąc spędzi pani w Blackloch Hall. Byłam też na poczcie. – Doskonale. – Pani Hunter skinęła z aprobatą głową. – A jak podróż? – Przebiegła bez problemów – skłamała, opuściwszy wzrok na filiżankę z herbatą, by nie patrzeć na praco – dawczynię.
– W powozie nie było zbyt tłoczno? – Nie. Miałam dużo szczęścia. – To jedno przynajmniej było prawdą. Jak żywi stanęli jej teraz przed oczami obaj bandyci i ciemnowłosy mężczyzna o zimnych, szmaragdowych oczach. Zadrżała na to wspomnienie. Łyżeczka wypadła jej z dłoni i zadźwięczała o kamienną posadzkę. Phoebe odstawiła spodeczek z filiżanką na stolik i schyliła się, by ją podnieść. – Wysłałabym po ciebie Johna, ale nie chciałam zostać na tym odludziu bez powo... – Urwała gwałtownie, gdyż otworzyły się drzwi i ktoś wszedł
R
energicznie do bawialni. – Sebastianie, cóż za zaszczyt – powiedziała pani Hunter tak jadowitym tonem, że Phoebe poczuła się zaskoczona. – Przepraszam, mamo, że nie przywitałem się z tobą wczoraj, ale w
L T
Glasgow zatrzymały mnie ważne sprawy. – Głos mężczyzny był głęboki i czysty i... dziwnie znajomy.
Phoebe zamarła i ścisnęła mocno łyżeczkę. Serce zaczęło łomotać jej w piersi.
Nie, wykluczone, pomyślała, to nie może być on. Podniosła się wolno i obróciła w stronę owego wcielenia zła. Słuch jej jednak nie mylił.
Sebastian spojrzał na pannę do towarzystwa i nie wierzył własnym oczom. Wydawało mu się jeszcze przed chwilą, że matka jest sama w pokoju, gdy nagle zobaczył płomiennowłosą dziewczynę, którą zostawił wczoraj przed Kingswell Inn. Była blada i rozchyliła wargi jak wyrzucona na brzeg ryba. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, zdziwiona równie mocno jak on. Zdziwiona, ale i przerażona... Hunter podszedł do matki i ucałował ją chłodno w policzek. Przyjęła ten gest z wyraźną niechęcią. Dlaczego, wobec tego, w ogóle zdecydowała się
tutaj przyjechać? – zastanowiła się Phoebe. Przecież wcale jej nie zapraszał. – Sebastianie, pragnę ci przedstawić moją towarzyszkę – powiedziała uprzejmym, ale zimnym tonem. – Panna Phoebe Allordyce. Przyjechała tu wczoraj ostatnim powozem pocztowym. Moja droga, to mój syn, Sebastian Hunter. Ostatnie słowa wypowiadała z wyraźną niechęcią. – Bardzo mi miło – rzekła panna Allordyce głosem nasączonym wyraźnym niepokojem, który Sebastian od razu wyczuł. – Mnie również, panno Allordyce.
R
No tak, pomyślał Hunter. Dziewczyna zdecydowała się zatrzymać pieniądze, które matka dała jej na powóz. Stąd brał się cały ten niepokój. Bała się, że ją zdradzi.
L T
Zauważył też, że ma na sobie tę samą suknię co wczoraj, chociaż zniknął z niej cały podróżny brud i kurz. Musiała ją umyć i wysuszyć w ciągu nocy. Włosy miała teraz starannie uczesane i spięte, ale lśniły tym samym niezwykłym blaskiem. Popatrzył jeszcze na prosty nosek i pełne wargi. Pamiętał też różany zapach, a także pożądanie, które poczuł na jej widok i nad którym ledwie zapanował. Ta dziewczyna stanowiła prawdziwą pokusę. A jednocześnie była miła i dobrze wychowana, miała doskonałe maniery i świetnie nadawała się na damę do towarzystwa. Zajęła swoje miejsce i spokojnie czekała, aż Sebastian wyjawi jej sekret. On jednak nie miał takiego zamiaru. Wątpił, by dziewczyna po wczorajszej przygodzie powtórzyła swój błąd. Patrzył, jak bierze teraz spodeczek z filiżanką, skupiając na nim całą uwagę, powstrzymując się, by nie zerknąć w bok. – Mój syn nie widział mnie od dziewięciu miesięcy, moja droga – zwróciła się do niej matka chłodnym tonem. – A jednak unika mojego
towarzystwa. Widzę go dziś po raz pierwszy w Blackloch. Panna Allordyce zrobiła stropioną minę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, i wypiła odrobinę herbaty. Na szczęście, nie oczekiwano od niej odpowiedzi. – Naprawdę, zdumiewa mnie twoja troska, Sebastianie – kontynuowała uszczypliwości. – Chyba nawet się domyślam, jakie to ważne sprawy zatrzymały cię w Glasgow. Wtedy dostrzegła rankę na jego policzku i jej oczy aż pociemniały z niechęci. Pokręciła z dezaprobatą głową.
R
– Znowu wdałeś się w jakąś bójkę – dokończyła po chwili. Nie zaprzeczył. Oczy panny Allordyce otworzyły się szerzej. – O co tym razem poszło? Niech się domyślę, pewnie o długi karciane.
L T
jakieś
Sebastian wciąż miał obojętną, nawet znudzoną minę.
– Nie? Więc pewnie o kobietę. Chyba nie będę musiała zgadywać po raz trzeci?
Nastała chwila milczenia. Sebastian dostrzegł, że panna Allordyce nagle poczerwieniała i z trudem przełknęła ślinę.
– Nie. Przecież znasz mnie dobrze, mamo. – Właśnie. W dodatku wcale się nie zmieniłeś, chociaż obiecywałeś, że... Przerwało jej głośne brzęknięcie. Phoebe odstawiła energicznie swoją filiżankę na stolik. – Obawiam się, że się pani myli. Pan Hunter... – powiedziała i wstała, gotowa wyznać prawdę. Pani Hunter skierowała na nią gniewne spojrzenie, ale Sebastian przerwał jej stanowczym tonem.
– Obawiam się, że to nie pani sprawa. W ogóle nie powinna być pani obecna przy tej rozmowie. Jeśli jego matka chciała wierzyć, że wciąż jest łajdakiem, to nie zamierzał się bronić czy tłumaczyć. Miał swoją godność. Panna Allordyce tymczasem patrzyła na niego przez moment swymi brązowozłotymi oczami, których urok sprawiał, że serce biło mu mocniej. Przez moment zastanawiał się, co teraz o nim myśli. Phoebe usiadła bez słowa na swoim miejscu. – Dżentelmen w każdym calu! – prychnęła matka, a następnie zwróciła
R
się do swojej damy do towarzystwa: – Jak widzisz, moja droga, nie warto się nim przejmować. Sebastian nie potrafi docenić czyjejś wielkoduszności. Teraz wiesz, dlaczego nie przyjeżdżam do Blackloch – ponownie zwróciła się
L T
do syna. – Z powodu twojego niemiłego towarzystwa. Sebastian pochylił się w jej stronę.
– Skoro już o tym mówimy, to może mi wyjaśnisz, czemu zawdzięczam tę wizytę?
– W domu trwają prace renowacyjne i potrzebuję gdzieś się zatrzymać na parę tygodni – wyjaśniła. – A cóż innego mogło mnie tu sprowadzić? Sebastian wstał, skinął głową i pożegnał się z paniami. Wychodząc, obiecał sobie, że będzie unikał zarówno matki, jak i jej pięknej towarzyszki. Po tej niemiłej rozmowie Phoebe zastanawiała się, dlaczego Hunter nie wyznał prawdy o ranie na policzku. Myślała też o tym, skąd wzięła się między nimi taka wrogość. Pani Hunter jednak nie wspominała już więcej o synu, więc Phoebe nie miała większych problemów z dotrzymaniem danej ojcu obietnicy. Jeśli widywała Sebastiana, to z daleka, na wrzosowisku. Ponadto nie miała też dla siebie wiele czasu, gdyż pani Hunter zrobiła się kapryśna i ciągle czegoś od niej chciała. Rozmowa z synem wyraźnie zepsuła jej humor.
Wtorek przyszedł szybko i Phoebe z ulgą wyrwała się z dusznej atmosfery Blackloch, żeby zobaczyć ojca. Więzienie Tolbooth mieściło się w wielkim, pięciopiętrowym budynku, usytuowanym na skrzyżowaniu Trongate z High Street. Oprócz więzienia znajdował się tu sąd, pomieszczenia ratusza, a na tyłach dobudowano hotel Tontine. Na rogach budynku wzniesiono proste wieżyczki, a na jego wschodniej stronie stała duża wieża z zegarem. Na jej szczycie umieszczono też koronę. Łatwo można było rozpoznać maleńkie zakratowane okna więzienia z południowej strony.
R
Phoebe cieszyła się nie tylko dlatego, że miała zobaczyć ojca, ale też z przyjemnością powitała ruch i zgiełk dużego miasta. Przeszła szybko ulicą i już miała się wspiąć na kamienne schodki, kiedy obok pojawił się jakiś mężczyzna.
L T
– Panna Allordyce?
Phoebe zatrzymała się i spojrzała na niego uważnie.
Mężczyzna zdjął nakrycie głowy, ukazując bujne jasne włosy. Był średniego wzrostu i nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie nosił się też szczególnie elegancko. Na pewno nie był dżentelmenem. Miał na sobie zwykłą szarą marynarkę i spodnie do kompletu. Jego maniery wskazywały na to, że jest czyimś służącym.
– Panna Phoebe Allordyce? – powtórzył z wyraźnym londyńskim akcentem. – Kim pan jest? – spytała lekko zaniepokojona. Z całą pewnością nigdy wcześniej go nie spotkała. – Jestem posłańcem. Miał wyblakłe, wąskie szare oczy. Sprawiał wrażenie krętacza. Już miała odejść, ale powstrzymały ją jego kolejne słowa:
– Powinna mnie pani wysłuchać, jeśli zależy pani na ojcu. Phoebe popatrzyła na niego niechętnie. – Czego pan chce? – Przekazać pani wiadomość. – Choć był szczupły i niewysoki, sprawiał wrażenie silnego. – Zatem słucham. – Pani ojca zamknięto tu zapewne na całe życia. Warunki w więzieniu są ciężkie, a on ma delikatne zdrowie. Zapewne to wszystko panią niepokoi. – To nie pańska sprawa – rzuciła gniewnie i znowu postąpiła krok w stronę schodów.
R
– Ależ moja, ponieważ potrafię mu pomóc, panno Allordyce. Otrzymałaby pani tysiąc pięćset funtów, by spłacić jego długi, i kolejnych
L T
pięćset na spokojne, dostatnie życia.
Phoebe popatrzyła zaszokowana, czując, że robi jej się zimno. – Skąd pan wie o długu ojca? – spytała zaniepokojona. Mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo, a ona zauważyła, że ma proste białe zęby.
– Och, wiemy wszystko na temat pani ojca. Proszę tym sobie nie zaprzątać głowy. Niech pani raczej pomyśli o pieniądzach. Dostanie pani dwa tysiące do ręki, a pani ojciec wyjdzie z Tolbooth. – Chce mi pan dać dwa tysiące funtów? – Popatrzyła z niedowierzaniem. Mężczyzna rzucił jej sakiewkę. – Oto sto. – Phoebe zajrzała do środka i aż otworzyła usta na widok banknotów. – Reszta po tym, jak spełni pani pewien warunek. – Jaki? – Och, to drobiazg.
Phoebe milczała, patrząc badawczo na rozmówcę. – Jako dama do towarzystwa pani Hunter ma pani dostęp do wszystkich zakamarków Blackloch Hall. Poczuła, że włosy jej się jeżą na karku. Ten człowiek wiedział o niej naprawdę dużo. Zbyt dużo... – Jest tam pewna rzecz, należąca do syna pani Hunter, której braku on z całą pewnością nie zauważy. – Chce pan, żebym ukradła coś panu Hunterowi? – Nie. Odzyskała tę rzecz i przekazała prawowitemu właścicielowi.
R
Phoebe pokręciła głową. Nie podobał jej się ani ten mężczyzna, ani jego propozycja. Rzuciła mu sakiewkę i ruszyła na schody. – Żegnam pana.
L T
Była już przy wejściu, kiedy znowu usłyszała jego głos. Mężczyzna nawet nie ruszył się z miejsca.
– Jeśli nie chce pani tego zrobić dla pieniędzy, to proszę pomyśleć o ojcu. Nie jest przyzwyczajony do więzienia. Jest w nim wielu przestępców, groźnych ludzi, którzy mogliby mu zrobić krzywdę. Kto wie, czy nie będzie dzielił celi z jakimś mordercą? Proszę o tym pomyśleć, panno Allordyce. Te słowa sprawiły, że krew ścięła jej się w żyłach. Nie zatrzymała się jednak i zastukała do drzwi.
– Wszystko w porządku, panienko? – spytał strażnik, który je otworzył, na widok jej pobladłej twarzy. – Tak, jak najbardziej – odparła, wchodząc do przestronnego holu. – Chciałabym tylko chwilę odpocząć. Strażnik skinął głową. Phoebe przepuściła kolejnych odwiedzających. Wzięła parę głębokich oddechów, oparła się o kamienną kolumnę i starała się pozbierać myśli. To
tylko głupia groźba, nic więcej, powtarzała sobie. Nikt przecież nie mógł skrzywdzić jej ojca w Tolbooth, gdzie tak bardzo dbano o dyscyplinę. Ten człowiek to zwykły szantażysta, który chciał ją zmusić do kradzieży. Nigdy się do tego nie posunie. Nigdy nie będzie kradła. Phoebe wsunęła kilka niesfornych kosmyków pod czepek i wygładziła spódnicę. Dopiero kiedy była pewna, że ojciec niczego nie zauważy, zdecydowała się pójść dalej. Gdy dotarła do drzwi, prowadzących bezpośrednio do cel, kolejny strażnik zatrzymał ją, by przeszukać koszyk. Zdjął z niego pokrywkę i przyjrzał się uważnie zawartości.
R
– Tym razem maliny? – Przychodziła tu co tydzień od pół roku i znała się już ze wszystkimi strażnikami. – Tata bardzo je lubi.
L T
– Na pewno będą mu smakowały. – Strażnik pokiwał głową. – Mam nadzieję. – Przeszła za nim wąską klatką schodową aż do cel dłużników. Pomieszczenie ojca znajdowało się na trzecim piętrze. Phoebe weszła do środka i uśmiech natychmiast zniknął z jej ust. Zapomniała też zupełnie o malinach.
– Tato, co się stało?! – Postawiła koszyk na stoliku i podbiegła do ojca. – Co to takiego?
Podprowadziła go bliżej okienka, by mu się przyjrzeć. Tutaj, w mdłym świetle, dostrzegła olbrzymi siniak, który częściowo zasłaniał przekrwione oko. Siniak rozciągał się na pół twarzy, a górna warga po lewej stronie była rozcięta i obrzmiała. – Nie przejmuj się tym, moja droga. To dlatego że jestem taki niezdarny. Phoebe jednak wiedziała swoje. Wspomniała słowa nieznajomego: „Proszę pomyśleć o ojcu. Nie jest przyzwyczajony do więzienia. Jest w nim
wielu przestępców, groźnych ludzi, którzy mogliby mu zrobić krzywdę”. – Czyja to sprawka? – spytała, zaciskając palce tak, że pobielały jej knykcie. – Czyja? – Uspokój się, Phoebe. Po prostu potknąłem się i upadłem... – Tato. – Ależ Phoebe – rzekł ojciec znajomym kategorycznym tonem. Zrozumiała, że niczego się nie dowie. Ojciec nie chciał jej niepokoić, zwłaszcza w sytuacji, gdy, jak mu się wydawało, nie mogła mu pomóc. – Gdzie twój towarzysz? – spytała, rozglądając się po celi.
R
– Wypuścili go – odparł ojciec. – Ktoś spłacił jego długi. A szkoda, to był interesujący człowiek. – Ojciec pokiwał w zamyśleniu głową. – Chociaż z drugiej strony nie powinienem oczywiście żałować.
L T
„Kto wie, czy nie będzie dzielił celi z jakimś strasznym zbirem? ” – wspomniała kolejne ostrzeżenie i poczuła, że ścisnął jej się żołądek. – Jesteś blada jak ściana, kochanie – zauważył troskliwie ojciec. – Może nie powinnaś przyjeżdżać tutaj z Blackloch Hall. – Nie, to żaden problem. – Zmusiła się do uśmiechu. – Bardzo dbam o to, żeby się nie opalić, co jest trudne przy takiej cerze. Nie, chciałabym jednak mieć piegów. Sir Henry zaśmiał się.
– Masz cerę matki, a ona nigdy nie miała piegów... Niech spoczywa w pokoju. Phoebe zerknęła jeszcze raz na siniak i przez chwilę myślała, że się rozpłacze. Było jej trudno zachować pozory, ale wiedziała, że musi to zrobić ze względu na ojca. Wzięła go więc za rękę i poprowadziła do stolika, który udało im się ocalić przed zlicytowaniem. Uspokoiła się i pokazała mu zawartość koszyka.
– Och, Phoebe, dziękuję – rzekł i natychmiast wybrał największą malinę. – Opowiedz mi więc o Blackloch Hall, o wrzosowiskach i... o panu Hunterze. – Cóż, prawie go nie widuję – powiedziała zgodnie z prawdą. – Ale wydaje mi się uczciwym człowiekiem. Może tylko nieco oschłym. Pomyślała o tym, jak ją ocalił, a potem nie powiedział na ten temat ani słowa, choć mógł się w ten sposób obronić przed oskarżeniami. – Nie daj się nabrać, Phoebe. Sebastian Hunter stwarza takie pozory. Jak sądzisz, dlaczego matka go wydziedziczyła?
R
– Nie wiedziałam, że są... – zawahała się, próbując znaleźć odpowiednie słowa – tak wrogo do siebie nastawieni – dokończyła, przypominając sobie rozmowę, której była świadkiem. – Możesz mi to wyjaśnić?
L T
– Nikt nie zna prawdziwego powodu. – Ojciec wzruszył ramionami, ale jego zachowanie wskazywało, że co nieco słyszał na ten temat. – Z pewnością coś słyszałeś.
– Nic, co mógłbym ci powtórzyć, moje dziecko. Zauważyła, jak się skrzywił przy jedzeniu malin. Poprawił się też na stołku, który był wyjątkowo niewygodny. Phoebe widziała, że próbuje ukrywać przed nią ból.
Postanowiła więc go nie męczyć w kwestii pana Huntera i zaczęła opowiadać o domu i okolicy. Wciąż jednak myślała o tym, jak bardzo musi go boleć policzek. Kiedy się z nim pożegnała, wyszła na korytarz i zacisnęła pięści. Serce biło je mocno, a oczy ciskały gromy. Sama bała się tego, co zamierzała zrobić. Mężczyzna czekał na nią przed więzieniem, opierając się o mur. Na
widok Phoebe ponownie zdjął nakrycie głowy i pospieszył w jej stronę. – Panno... – zaczął, ale urwał na widok jej miny. Gdyby miała w tej chwili sztylet, z pewnością by go zabiła. – Zrobię to pod warunkiem, że nic już nie stanie się memu ojcu. Co mam ukraść? Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony, jakby nie spodziewał się tak szybkiej decyzji. Pochylił się i szepnął jej coś do ucha. Phoebe skinęła głową. – Wiemy, że Hunter trzyma to w biurku w swoim gabinecie. Proszę to wziąć ze sobą w następny wtorek. I nikomu ani słowa, jeśli zależy pani na życiu ojca... -
R
Przeciągnął palcem po gardle, żeby podkreślić te słowa. – Zrozumiano? – Tak – odparła.
L T
Tłum wokół zgęstniał, ktoś ją potrącił, a kiedy znowu skierowała wzrok w stronę muru, nieznajomego już tam nie było.
Serce bolało ją z powodu własnej słabości. Wiedziała, że nie może się rozpłakać tu, w tym miejscu, bowiem doskonale rozumiała, że ktoś może ją obserwować. Dlatego wyprostowała się dumnie i ruszyła żwawym krokiem w kierunku hotelu Tontine.
ROZDZIAŁ TRZECI Wrzosowisko było skąpane w słonecznym świetle. Hunter spoglądał na złoty dysk, który za chwilę miał zajść na tyłach Blackloch Hall, a następnie utonąć w zatoce Firth of Clyde. W domu panowała głęboka cisza. Słyszał jedynie tykanie zegara oraz delikatny poszum traw i wrzosów, dobiegający zza otwartego okna. Przypomniał sobie ostatnie dni życia ojca. Kiedy zamykał oczy, widział jego poczerwieniałą z gniewu, wykrzywioną w grymasie obrzydzenia twarz.
R
W uszach wciąż pobrzmiewały gniewne słowa... A potem wracały do niego kolejne wspomnienia.
Teraz pozostał mu już tylko żal i poczucie winy. Wciąż czuł się
L T
zdruzgotany. Nie pomogło mu morze brandy, wypite w Anglii, a potem we Francji.
Spojrzał na pusty kieliszek, który trzymał w dłoni. Pokręcił głową, a potem sięgnął po butelkę.
Phoebe postanowiła działać bez zbędnej zwłoki, zanim wyparuje z niej cała złość i odwaga. Kiedy dotarła do Blackloch, pani Hunter poszła już spać, jak to miała w zwyczaju. Ona natomiast posłała łóżko w zielonym gościnnym pokoju, przebrała się w nocną koszulę, umyła twarz, wyszorowała zęby i rozczesała włosy. Na koniec zajęła się swoją suknią, ale nie miała z nią tylu problemów co przed tygodniem. Wytrzepała ją tylko i wytarła szmatką buty. Następnie usiadła w zielonym foteliku i... czekała. Czekała godzinę, dwie, trzy, aż w końcu ruch na korytarzach ustał i w całym domu zapanowała martwa cisza. Słońce już dawno zaszło i cały dom pogrążył się w ciemnościach. Z
holu na dole dobiegło do niej dwukrotne uderzenie zegara. Dopiero teraz uznała, że wszyscy w Blackloch śpią. Wykradła się więc z pokoju najciszej, jak umiała, i przemknęła korytarzem w stronę głównych schodów. Ciemność zgęstniała tu jeszcze bardziej i Phoebe ucieszyła się, że wzięła ze sobą świecę. Zapaliła ją, a drżący płomień wydobył z ciemności różne cienie I kształty. W ciszy słyszała bicie swego serca i nierówny oddech. Szła bezgłośnie, uważając na każdy krok. W końcu dotarła do holu. Był ogromny. Wysoko sklepiony sufit przywodził na myśl średniowieczną katedrę. Uniosła świecę, chcąc się upewnić, że jest tu sama, i
R
aż podskoczyła na widok małej wykrzywionej twarzy, która spoglądała w jej stronę z jednego z łuków. Dopiero po chwili dotarło do niej, te to tylko wyrzeźbiony ozdobnik z głową wilka. Stała przez chwilę, oddychając ciężko i
L T
próbując się uspokoić. Jak to się stało, że wcześniej nie zwróciła na niego uwagi? Czekała, nie wiedząc, czy ktoś jej przypadkiem nie usłyszał. Jej samej wydawało się, że zachowała się zbyt głośno. Mijały minuty wyznaczane tykaniem zegara, ale nikt się nie pojawił. Phoebe odetchnęła z ulgą i spojrzała w stronę gabinetu.
Pod drzwiami nie widać było żadnego światła. W środku panowała absolutna cisza. Phoebe zakradła się pod ciężkie mahoniowe drzwi i położyła dłoń na klamce z kutego żelaza. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Wsunęła więc do środka świecę, rozejrzała się, a następnie weszła do gabinetu Sebastiana. Hunter siedział w ciszy na krześle koło okna i wpatrywał się w pogrążone w ciemnościach wrzosowisko, kiedy usłyszał jakiś hałas w holu. Sierp księżyca schował się za niewielką chmurką i w tej chwili niebo rozświetlały jedynie gwiazdy, które błyszczały niczym brylanty. Spojrzał w stronę drzwi, ale się nie poruszył. Mimo alkoholu zmysły miał wyostrzone i
wiedział, że musi uważać. Ktoś był w holu, Sebastian wyczuwał obecność tej osoby. Może jakaś służąca, która ma jeszcze coś do zrobienia w kuchni? – pocieszał się. Albo lokaj, który wymknął się na schadzkę... Lub też ktoś inny, znacznie groźniejszy, podobny do tego, który już wcześniej próbował tu szczęścia. Sebastian odstawił kieliszek z brandy i cicho wyjął pistolet z dolnej szuflady biurka. Po chwili jednak znów obrócił się w stronę wrzosowiska, tak by nie można go było dostrzec od strony drzwi. Czekał. Nasłuchiwał. Usłyszał najpierw ciche kroki w holu, a następnie szczęk klamki i
R
skrzypnięcie. Do gabinetu wdarło się światło świecy i blade cienie zatańczyły na ścianach. Zobaczył odbicie w obwiedzionej ołowiem szybce, za którym czaiła się jakaś ubrana na biało sylwetka. Czekał, aż w końcu intruz postawi
L T
świecę na biurku, a następnie odwiódł kurek pistoletu i obrócił się w jego stronę.
Przyjrzał się i zobaczył kobiecą postać w długiej nocnej koszuli. – Panna Allordyce.
Phoebe otworzyła usta na jego widok i wydała głośny krzyk. Spoglądała na Sebastiana z niekłamanym przerażeniem. Parę razy poruszyła ustami, ale nie zdołała wydobyć z siebie choćby słowa. Wzrok zatrzymała na pistolecie. Wstał, ponownie go zabezpieczył i opuścił. – Panie Hunter – powiedziała w końcu, ale głosem słabym i drżącym. Musiała się podeprzeć, żeby nie upaść. – Nie wiedziałam, że pan tu jest. – To oczywiste – odparł. Po raz pierwszy widział ją z rozpuszczonymi włosami i musiał przyznać, że wyglądała wspaniałe. Nawet nocna koszula, choć zwykła i jak najbardziej odpowiednia dla przyzwoitej damy, nie ukrywała wszystkich krągłości. Spojrzał niżej, na bose stopy, wyglądające spod rąbka koszuli, a
potem prosto w jej złotobrązowe oczy. Coś w tej kobiecie go pociągało. Cóż, gdyby spotkał ją rok temu, pomyślał. Zanim tak bardzo się zmienił... Zauważył, że na moment spuściła wzrok, ale zaraz podniosła głowę, jakby w postanowieniu, że będzie walczyć. Zapanowała nad zaskoczeniem i strachem, a teraz dostrzegł w jej oczach cichą determinację. – Pani Hunter nie może zasnąć – zaczęła. – Dlatego prosiła mnie, żebym przyniosła jej książkę. – Przesunęła się w stronę drzwi, ale Hunter zaszedł jej drogę. – Czy chodzi o jakąś konkretną książkę? – spytał niewinnie.
R
Panna Allordyce lekko wzruszyła ramionami. – Nie, wszystko jedno.
Wciąż stała oparta o biurko. Bała się, że nogi mogłyby jej odmówić posłuszeństwa.
L T
Sebastian pochylił się ku niej i położył pistolet na gładkiej powierzchni biurka. Otarł się jednocześnie ramieniem o jej pierś.
Phoebe spłoniła się lekko, zadrżała i wciągnęła głęboko powietrze. Sebastian dostrzegł w jej oczach strach i... pożądanie. Teraz już wiedział, że nie jest na nie obojętna, że dzielą te same uczucia. Stał tak blisko, że czuł zapach róż i słońca, który od niej emanował. Patrzył na jej świeże policzki i pełne wargi. Miał olbrzymią ochotę wziąć ją teraz w ramiona i pocałować. Na moment stanął mu przed oczami obraz tego, jak kochają się na gładkim blacie biurka. Zapragnął unieść nocną koszulę i poczuć uda oraz miękkość piersi... Coraz bardziej jej pragnął. Nigdy wcześniej nie doświadczył pożądania z taką siłą. Reagował na pannę Allordyce w zupełnie wyjątkowy sposób i sam nie rozumiał, skąd się to wzięło. I teraz, wbrew wszystkim swoim przysięgom, objął jej delikatną szyję i pochylił się w stronę ust.
Nagle poczuł dość silne uderzenie w pierś. – Co pan robi, panie Hunter? – upomniała go, chociaż sama z trudem oddychała, a pierś opadała i wznosiła się w szybkim rytmie. Tyle wystarczyło, żeby doprowadzić go do szaleństwa. Ale on nie chciał... nie mógł się mu poddać. – Bardzo przepraszam. – Szybko się cofnął. Nie, nie chciał już być łajdakiem. Przestał uprawiać hazard i nie zamierzał już uwodzić kobiet. – Wspominała pani o
książce?
– Tak, bardzo proszę – powiedziała nadspodziewanie spokojnym
R
tonem, ale kiedy wyciągnęła rękę w jego stronę, dostrzegł w świetle świecy jej drżenie.
– Może pani wybrać – zaproponował i wskazał gestem regały. Sam
L T
natomiast wycofał się ku oknu. – Matka kiedyś bardzo lubiła Evelinę – przypomniał sobie po chwili i sięgnął po książkę. Podał ją Phoebe, dbając o to, by ich palce nawet na moment się nie zetknęły. Dziewczyna wzięła książkę i skinęła głową. – Dziękuję. – Podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce, ale po chwili obróciła się w jego stronę. Mówiła z wahaniem, starannie dobierając słowa. – W przyszłości będę jeździć powozem. Zanim zdążył zareagować na jej słowa, już zniknęła. Znowu został sam w gabinecie. Patrzył na drzwi z mocnym postanowieniem, że będzie się trzymał z daleka od panny Allordyce. Kiedy Phoebe znalazła się w zielonej sypialni, oparła się plecami o drzwi i odetchnęła głęboko. Nogi miała jak z waty, a ręce trzęsły jej się tak, że z trudem trzymała płonącą świecę. Odstawiła ją więc szybko na stolik i próbowała się uspokoić. Na próżno.
Jej serce wciąż biło tak mocno jak wówczas, kiedy zobaczyła Sebastiana w gabinecie. Wciąż widziała, jak stoi w samych spodniach i koszuli – bez surduta i fularu. W dodatku miał rozpiętą koszulę, która odsłaniała nagą, umięśnioną pierś. Phoebe wciąż pamiętała, jak wbrew swej woli odepchnęła go, czując pod dłonią twarde mięśnie. Na wspomnienie jego bliskości znowu zaparło jej dech w piersi. Zamknęła oczy i raz jeszcze zobaczyła przed sobą zielone źrenice, które przeszywały ją swym spojrzeniem. Poczuła znajomy zawrót głowy. Była zaszokowana tym, że chciał ją
R
pocałować, a ona... nie miała nic przeciwko temu. Nigdy wcześniej nie doświadczyła niczego podobnego. Phoebe zasłoniła usta dłonią, próbując powstrzymać rozbuchane emocje.
L T
Dlaczego jednak przesiadywał po nocy w swoim gabinecie? Pamiętała jeszcze słodki zapach brandy, który od niego poczuła. Czyżby nie mógł zasnąć? Jakie miał powody do nocnych rozmyślań w ciemności? Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i otworzyła okno. Księżyc w nowiu lśnił słabo, a niebo usiane było tysiącami mieniących się niczym brylanty gwiazd. Poczuła chłodne, przesycone zapachem wrzosów powietrze, i wciągnęła je głęboko do płuc. Kilka kolejnych oddechów pozwoliło jej odzyskać spokój. Niedaleko słyszała plusk fal Black Loch, widziała też odbicia gwiazd w jego tafli. Pomyślała o ostrzeżeniach ojca, ale i to nie pomogło jej przegonić z myśli ciemnowłosego mężczyzny, który wydawał jej się równie niebezpieczny, jak pociągający. Phoebe spała źle, ale w chłodnym świetle poranka zaczęła widzieć wszystko wyraźniej. Hunter przyłapał ją na tym, jak w środku nocy myszkowała w jego gabinecie. Nic dziwnego, że zareagowała tak gwałtownie, zwłaszcza po tym, jak mierzył z pistoletu prosto w jej serce... To
wystarczyło, żeby później dała się ponieść tak silnym uczuciom. W tej chwili najważniejsze było to, że Hunter najprawdopodobniej uwierzył w historyjkę o książce. Jednak miała teraz na głowie ważniejsze sprawy niż przejmowanie się uczuciami, jakie budził w niej mroczny gospodarz. Musiała przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo ojca. Kolejnych nocy Phoebe próbowała wznowić poszukiwania, ale za każdym razem widziała pod drzwiami mdły blask świecy. Teraz domyślała się, że Hunter jest w środku i prawdopodobnie pije, żeby ulżyć swojemu
R
sumieniu. Nie wiedziała, za jakie grzechy tak cierpi, ale podejrzewała, że nie są małe. Miała wrażenie, że jego dusza już za życia trafiła do czyśćca. Sama zaś drżała na myśl, że wtorek i wizyta w Tolbooth zbliżają z godziny na
L T
godzinę. Wprost umierała z obawy o bezpieczeństwo ojca. Jednocześnie nie traciła nadziei na to, że znajdzie sposób na przeszukanie gabinetu. W końcu problem rozwiązała sama pani Hunter, kiedy to poinformowała ją o planowanym sobotnim wyjeździe nad morze. Sobota powitała ich pięknym słońcem, które towarzyszyło im w drodze, by następnie rozlać się po bezkresnej równinie morza. Sebastian miał przed sobą po lewej wyspę Arran, a po prawej charakterystyczny skalny kopiec wyspy Aisla Craig. Porośnięte trawą nadbrzeże wiodło wprost do dużej, piaszczystej zatoki. Widok był piękny, ale Hunter nie zwracał nań uwagi. Obaj z McEwanem zsiedli z koni, które przywiązali do pobliskiego słupa. Służące i lokaje wysiadali ze śmiechem z powozów i wyciągali koszyki z jedzeniem. McEwan zerknął na Sebastiana, a ten skinął głową i już po chwili zarządca prowadził wszystkich na plażę. Sam pokazywał, gdzie rozłożyć koce, i kazał uważać przy przenoszeniu skrzynek z lemoniadą i kordiałem. Hunter stał przez jakiś czas z boku, nie biorąc udziału w
powszechnej wesołości. Patrzył bez uśmiechu na mężczyzn, którzy zdejmowali surduty, i kobiety, które odkładały szale i podwijały rękawy. Wyglądał tak, jakby bał się zepsuć atmosferę powszechnej radości i oczekiwania samą tylko obecnością. Przeszedł więc do powozu matki, gdzie właśnie lokaj rozłożył schodki i pomógł jej wysiąść. Matka skinęła mu niechętnie głową. – Cieszę się, że przynajmniej nie poniechałeś tego dawnego zwyczaju. Sebastian uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały zimne. Nie chciał po sobie dać poznać, jakie uczucia obudziły w nim te słowa.
R
Matka wzięła parasolkę od pokojówki, która wyszła za nią z powozu. Rozejrzała się dookoła, a następnie uśmiechnęła do części służby pozostającej jeszcze na górze.
L T
Hunter wciąż patrzył w stronę powozu, spodziewając się panny Allordyce. Ta jednak się nie pojawiała.
– Czy książka ci odpowiadała? – spytał.
– Książka? – Matka potrząsnęła głową, jakby nie wiedziała, o czym mówi.
– Evelina – przypomniał.
– Nie pamiętam. Czytałam ją dawno temu – odparła i popatrzyła na niego jak na szaleńca.
Hunter potrzebował chwili, by w pełni zrozumieć, co to znaczy, i pozbierać myśli. – Nie ma tu dziś... twojej damy do towarzystwa? – spytał zdawkowym tonem, jakby w ogóle go to nie interesowało. – Panna Allordyce źle się dziś poczuła – odparła matka. – Zaproponowałam, żeby została w łóżku. – Bardzo niefortunnie, zważywszy na nasz wyjazd.
Albo fortunnie, dopowiedział w myśli. W zależności od punktu widzenia i planów. – Tak. Biedne stworzenie. Wszyscy zasiedli do pikniku. Pani Hunter na krześle, jako najważniejsza osoba. Sebastian i McEwan zdjęli surduty, podwinęli rękawy i zabrali się do podawania kolejnych potraw i napojów siedzącym na kocach i skałach służącym. Najpierw pieczywo, sery i gotowane jajka, a potem pokrojone uprzednio mięsa. Nie żałowali też lemoniady i kordiału, a na koniec podali truskawki i maliny z bitą śmietaną, a także różnego rodzaju
R
ciasta, kremy i owoce. Wszystko było chłodne, gdyż przełożono to kawałkami lodu z piwnic Blackloch Hall. Sebastian niczego nie szczędził. Chciał, podobnie jak jego ojciec, dziad i wielu przodków przed nimi, by
L T
służba mogła się naprawdę dobrze bawić.
Poczytywał to za swój obowiązek, dlatego Sebastian dotrwał do końca pikniku, chociaż śmiechy i radosny nastrój powodowały, że czuł się jeszcze bardziej ponury i osamotniony. Później jednak wycofał się w cień i patrzył, jak matka żartuje ze służbą, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Wyjął z kieszonki kamizelki zegarek, spojrzał na godzinę, a potem podszedł do matki. Spoważniała, gdy tylko go zobaczyła. Miał wrażenie, jakby nagle uszło z niej powietrze.
– Muszę jechać do Blackloch, mamo – poinformował. – Zostawię McEwana do twojej dyspozycji. Skinęła głową, dając znak, że przyjęła to do wiadomości, ale w jej oczach wciąż widział dezaprobatę. Nie próbowała go jednak zatrzymać. Doskonale wiedziała, że wszyscy będą się lepiej bawić bez niego. Po chwili zbliżył się do zarządcy i pociągnął go za rękaw. – Zajmij się teraz moją matką – poprosił. – Zobaczymy się później w
Blackloch. Po chwili Sebastian siedział na Ajaksie i kierował się w stronę Blackloch Hall. Nikt poza McEwanem za nim nie patrzył. Phoebe nie miała pojęcia, gdzie jeszcze ma szukać. Otworzyła wszystkie sześć szuflad i przejrzała dokładnie ich zawartość – dwukrotnie. Nie udało jej się jednak znaleźć tego, czego szukała., W szufladach leżały pióra i papier, kałamarze z atramentem, a także książki rachunkowe posiadłości. W jednej szufladzie odnalazła też pistolety i zwitek banknotów, ale nie tego szukała Przejrzała więc wszystkie półki, wyjmując na wszelki
R
wypadek opasłe, oprawne w czerwona skórę tomy, ale za nimi były tylko pokryte kurzem deski.
W gabinecie wciąż dawało się wyczuć zapach męskiej wody kolońskiej
L T
i brandy. Był to zapach Sebastiana. Pomyślała o tym, że siedzi tu w samotności, patrzy w okno i popija brandy i, pomimo słów ojca, zrobiło jej się go żal. Niezależnie od tego, co zrobił, z pewnością nie zasługiwał na to, by tak cierpieć.
Rozejrzała się raz jeszcze po rozsłonecznionym pomieszczeniu, a następnie opadła bezsilna na fotel. Nieznajomy powiedział, że znajdzie to w gabinecie, ale bez żadnych efektów szukała już od półtorej godziny. Oparła się łokciami o blat biurka i ukryła twarz w dłoniach. Gdzie jeszcze mam szukać? – pytała się myślach. No gdzie? Wyglądało na to, że w gabinecie nie ma innych miejsc, gdzie można by coś schować. Słońce świeciło wprost na nią, tak że zrobiło jej się gorąco. Poczuła strużkę potu między piersiami. Wstała więc, spięta i zaniepokojona, rozejrzała się dookoła i pomyślała, że nie ma tu nic więcej do zrobienia. Połaniec – jak sam siebie nazywał – musiał się pomylić, a ona powinna mu o
tym powiedzieć. Pomyślała o pani Hunter, jej synu, a także całej służbie, która mogła się teraz rozkoszować nadmorską bryzą, a nawet brodzić w chłodnej przybrzeżnej wodzie. Phoebe wytarła dłonią pot z czoła i poczuła ukłucie zazdrości. Sama chętnie ochłodziłaby się w zimnej morskiej wodzie. Zresztą niekoniecznie morskiej, pomyślała i jej wzrok powędrował za okno. Potarła ramiona, dopiero teraz czując, jak bardzo była spięta w czasie poszukiwań. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale przecież pani Hunter powiedziała, że nikogo nie będzie przez cały dzień.
R
Phoebe zamknęła za sobą drzwi do gabinetu i stwierdziła, że czas na małą przygodę.
Słońce wciąż świeciło mocno, kiedy jechał drogą do Kilmarnock. Nie
L T
poganiał konia, dopóki nie dotarł do wrzosowiska, gdzie ziemia nie była tak twarda. Dopiero wtedy puścił się przed siebie galopem. Pot zalśnił na końskim karku, ale Hunter nie był zgrzany. Coś go mroziło od środka i nie pozwalało poczuć słonecznego żaru.
Pomyślał o pannie Allordyce. Na szczęście nie potrzebował zbyt wiele czasu, by dotrzeć do Blackloch.
Najpierw sam zaprowadził konia do stajni, a następnie wśliznął się do domu bocznym wejściem. Wewnątrz panowały cisza i spokój. Jedynie drobiny kurzu unosiły się i tańczyły w słonecznym świetle. Od razu poszedł do gabinetu, który stanowił jego schronienie. Zdjął rękawiczki oraz kapelusz i rozejrzał się uważnie dookoła. Wyglądało na to, że wszystko jest na miejscu: książki, a także papiery, które zostawił na biurku. Zajrzał do szuflad, ale one również wydawały się nienaruszone: zarówno pistolety, jak i pieniądze. Następnie przejrzał półki, ale wszystkie książki znajdowały się na swoich miejscach. Popatrzył dalej, na
regał przy oknie – tam gdzieś powinna być luka. Jednak i Evelina znajdowała się na miejscu. Hunter nalał sobie brandy i usiadł za biurkiem. Więc jednak tu była. Wypił mały łyk alkoholu, zastanawiając się nad znaczeniem tego faktu. Zwróciła książkę w nadziei, że nie będzie pytał o nią matkę... Nagle tuż przed sobą na blacie dostrzegł długi włos w miedzianym kolorze. Skąd się tu wziął? Przecież jeśli chciała tylko zwrócić książkę, wcale nie musiała podchodzić do biurka. Podniósł go ostrożnie i zbliżył się do okna. Włos zalśnił jaśniej i jakby ożył w jego placach. Hunter był zły na siebie, że dał się omamić urodą tej
R
dziewczyny. Zostawił kieliszek na biurku i od razu udał się na poszukiwania panny Allordyce.
Nie zdziwił się, widząc starannie posłane łóżko i pustą sypialnię.
L T
Przejrzał jej rzeczy, ale okazało się, że ma ich bardzo mało. Ładną, zieloną suknię, czepek, który pamiętał jeszcze ze spotkania na wrzosowiskach, parę znoszonych butów oraz zielone, pasujące do sukni pantofelki. Znalazł jeszcze wełniany szal, ciemny płaszcz, rękawiczki i bieliznę. Wszystkie rzeczy wyglądały na znoszone i niemodne, ale były dobrze utrzymane. Na toaletce leżała szczotka do włosów, szczoteczka do zębów, proszek do mycia i mydło. Żadnej biżuterii. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie, choć biednie, i Sebastian nie mógł pozbyć się uczucia, że panna Allordyce nie jest tą osobą, za którą się podaje. Kim zatem może być? Stanął pośrodku pokoju, wdychając świeży zapach róż i mydła, i wtedy zauważył jakiś ruch za oknem. Podszedł i wyjrzał na dwór. Przez moment patrzył jak urzeczony, nie mogąc oddychać. Tuż przed sobą miał rusałkę, która podpłynęła do brzegu i nagle wyłoniła się z wód jeziora. Była naga. Osłaniały ją tylko jej długie włosy, ale nie na tyle dobrze, by nie mógł
zauważyć spadzistych ramion, pięknych, jędrnych piersi i jasnego brzucha, zakończonego płomienistą kępką włosów. Wtedy owa nimfa odwróciła się tyłem i rzuciła się w wody jeziora. Potrzebował chwili, by zrozumieć, że ma przed sobą pannę Allordyce. Próbował jakoś dojść do siebie, ale w żaden sposób nie mógł oderwać od niej wzroku. Z bijącym sercem czekał cierpliwie, aż skończy pływać, a następnie znowu wynurzy się z odmętów niczym Afrodyta – naga i piękna. Nawet z tej odległości widział jej różowe sutki, pięknie uformowane biodra i cienką talię. Panna Allordyce stanęła na brzegu i wykręciła swoje płomienne włosy.
R
Dopiero wtedy narzuciła na siebie halkę, a on niemal jęknął z wrażenia. Miał zaschnięte usta i zamęt w głowie. Sam już nie wiedział, co myśleć o tej dziwnej dziewczynie.
L T
ROZDZIAŁ CZWARTY Phoebe nuciła coś pod nosem, wspinając się po schodach z suknią i halkami przerzuconymi przez ramię. Stwierdziła, że jak tylko wytrze się i ubierze, będzie musiała wrócić na dół i powycierać mokre ślady, które zostawiła. Nie była już tak spięta i wszystko poukładała sobie głowie. Z większym optymizmem myślała też o wtorkowym
spotkaniu
z
nieznajomym. Szła właśnie korytarzem w stronę sypialni, kiedy jedne z drzwi
R
otworzyły się i stanął przed nią Sebastian Hunter.
Phoebe krzyknęła i omal nie upuściła ubrań. – Mój Boże!
L T
Sebastian zajmował całe przejście. Czuła na sobie jego wzrok, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie mokry materiał przywarł do jej ciała. Niczym tarczę wyciągnęła przed siebie suknię i halki, żeby zakryć piersi i łono.
– Wystraszył mnie pan, panie Hunter! Myślałam, że jest pan ze wszystkimi nad morzem. – Czuła, jak mimo chłodu cała robi się czerwona. – Wróciłem wcześniej – odparł ponuro. – Czy mógłby mnie pan przepuścić? – Zrobiła krok, jakby chciała przejść, ale ku jej przerażeniu Hunter zablokował drogę. – Matka mówiła, że źle się pani czuje i leży w łóżku. – Phoebe wyczuła oskarżycielską nutę w jego głosie. – Nie czas na dyskusje, szanowny panie. Proszę przynajmniej pozwolić mi się ubrać – powiedziała z naciskiem. – Popatrzyła na niego z oburzeniem, mając nadzieję, że nie zauważy, jak jest przerażona.
Hunter nawet nie drgnął. – Wolałbym teraz usłyszeć pani wyjaśnienia – powiedział, przeszywając ją wzrokiem. – Przecież to śmieszne! Nie ma pan prawa mnie zatrzymywać! – A pani nie ma prawa okłamywać moją matkę – odparował, a ona poczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa. – Wcale nie skłamałam. – Dołożyła kolejne kłamstwo do wielu poprzednich. – Wcale nie wygląda pani na chorą, panno Allordyce – zauważył. –
R
Prawdę mówiąc, wygląda pani kwitnąco. A przy tym jest pani mokra. Jakby pływała pani w jeziorze.
Temu już nie mogła zaprzeczyć. Stała przed nim w wilgotnej halce i
L T
ociekała wodą. Phoebe spojrzała mu w oczy i znowu coś między nimi zaiskrzyło. Hunter doskonale wiedział, że ona potrafi wyczytać uczucia z jego oczu. Były zresztą aż nazbyt oczywiste... Pożądał tej pięknej młodej kobiety, w sposób, który jego samego dziwił.
Phoebe nie mogła zebrać myśli. W głowie miała pustkę. – Ja... – zaczęła. Hunter czekał.
Nadludzkim wysiłkiem woli udało jej się pozbierać myśli i znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. – Czułam się źle z powodu gorąca i dlatego postano wiłam się ochłodzić. – To była całkiem dobra wymówka i Phoebe odetchnęła z ulgą. – Na szczęście, teraz jest mi znacznie lepiej. Milczał, ale też nie wyglądał na przekonanego. Na pięcie między nimi rosło. Sekundy ciągnęły się w nie skończoność. – Bardzo pana przepraszam, ale prawie nic nie mam na sobie –
powtórzyła. – Dżentelmen nie powinien się w ten sposób zachowywać. Uniosła brodę i spojrzała nań gniewnie. Hunter nawet się nie ruszył. – Była pani dziś w moim gabinecie. – Wwiercał się w nią spojrzeniem tak, jakby chciał poznać wszystkie jej najskrytsze myśli. Phoebe drgnęła i z trudem przełknęła ślinę. Starała się jednak patrzeć mu w oczy, bo gdyby je opuściła: uznałby to niechybnie za przyznanie się do winy. Po myślała o ojcu, o wielkim siniaku na jego twarzy i to wystarczyło, by uspokoić rozedrgane nerwy. Doskonale wiedziała, o co toczy się ta gra.
R
– Zajrzałam na chwilę, żeby zwrócić książkę.
Czuła, jak krople wody spływają jej po nagich ramionach. – Czy mamie podobała się Evelina? – spytał.
L T
– Sądzę, że tak – odparła, starając się zachować spokój. Nie skomentował tych słów, ale pod wpływem jego zimnego spojrzenia zadrżała. Znowu zrobiła krok do przodu. – Pozwoli pan...
Dopiero teraz popatrzył na jej nagie ramiona, mokre włosy, halkę, ubrania i kałużę, która już się zaczęła zbierać na podłodze. Phoebe zarumieniła się ze wstydu i złości. Czuła też wstyd, gdyż Sebastian wciąż ją bardzo pociągał...
– Naprawdę, jak pan śmie?! Hunter raz jeszcze spojrzał jej w oczy, ale... przesunął się trochę na bok. Phoebe z ulgą dopadła drzwi sypialni, jednocześnie starając się tak trzymać ubrania, by zasłonić swoją nagość. Nacisnęła klamkę. Drzwi się nie otworzyły. Nacisnęła ją mocniej. Również bez rezultatu. Potrząsnęła nerwowo jeszcze raz. Bała się odwrócić, żeby nie pokazać
Hunterowi niemal nagiego biustu. On jednak zbliżył się do drzwi. Westchnęła tylko, niemal czując jego dotyk. W nozdrzach miała zapach wody kolońskiej. Serce biło jej jak oszalałe. W głowie się zakręciło. Chciała uciekać, ale jednocześnie potajemnie liczyła na to, że jej dotknie, obejmie, a może... Nie, o tym nawet nie mogła myśleć! Hunter otarł się rękawem surduta o jej nagie ramię Phoebe zamknęła oczy i przycisnęła ubrania do piersi Sama nie wiedziała, co się zdarzy. Po chwili poczuła na twarzy chłodniejsze powietrze i jednocześnie
R
usłyszała odgłosy kroków na korytarzu, Otworzyła oczy i stwierdziła, że Huntera nie ma przy niej, a drzwi do sypialni są otwarte.
Kiedy zegar na kominku wybił godzinę ósmą, Sebastian urwał, a
L T
następnie spojrzał na McEwana, który siedział naprzeciwko i patrzył na niego z miną człowieka zadowolonego z życia. Hunter przełknął ślinę, pragnąc ukryć swoje rozgoryczenie.
– Wcześniej dziś wstałeś – zauważył McEwan i zerknął na wciąż całkiem pełną butelkę brandy. Miał jednak na tyle rozumu, by tego nie komentować.
– Musiałem zastanowić się nad paroma rzeczami – odparł Sebastian i ponownie zmarszczył brwi, myśląc o pannie Allordyce. – Co myślisz o damie do towarzystwa mojej matki? – Obawiam się, że nie zwróciłem na nią uwagi – od parł McEwan. – Jak to możliwe, stary, przecież to... – urwał nagle nie chcąc powiedzieć zbyt wiele. Wolał, by nawet jego przyjaciel nie wiedział, jak podoba mu się ta kobieta, W swoim czasie przyjaźnił się – jeśli było to odpowiednie słowo – z wieloma aktorkami i pannami z towarzystwa, których uroda mogła przyćmić Phoebe Allordyce, A jednak było w jej postawie,
twarzy, oczach coś, co powodowało, że serce biło mu mocniej na jej widok. Sebastian wziął głęboki oddech, zanurzył się w fotelu i spojrzał na McEwana. – Aa, przypominam sobie – dodał pospiesznie zarządca. – Cóż, wygląda jak zwykła dama do towarzystwa. Dlaczego pytasz? Sebastian wahał się przez chwilę. W pokoju słychać było tylko wolne tykanie zegara. – Nie ufam jej – wyznał w końcu. Zarządca popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Czy zrobiła coś złego?
R
– Nie... W każdym razie nic takiego, co mógłbym jej otwarcie zarzucić. – Pomyślał o jej odwiedzinach w gabinecie i wiele mówiącym włosie na
L T
biurku. – Powiedzmy, że mam złe przeczucie. – Myślisz, że może być nieuczciwa?
– Bardzo możliwe. – Przypomniał sobie wszystkie jej kłamstwa: na temat powozu, Eveliny i złego samopoczucia. Możliwe, że dałoby się to wszystko wytłumaczyć w jakiś racjonalny, korzystny dla niej sposób, mimo to wolał na nią uważać.
Kiedy jednak po raz kolejny zobaczył ją w samej halce, stojącą niepewnie na korytarzu, z suknią, którą zasłaniała piersi, znowu poczuł pożądanie. Sebastian zamknął oczy, zacisnął zęby i odpędził tę wizję. Był na siebie zły, że tak trudno mu nad sobą zapanować. Otworzył oczy, zauważył zdziwiony wzrok McEwana. – Źle się czujesz? Sebastian z trudem przybrał obojętny wyraz twarzy. – Niby dlaczego? – Dostrzegł współczucie w oczach przyjaciela i jeszcze mocniej zacisnął szczęki. – No dobrze, wróćmy do panny Allordyce –
dodał rzeczowo po chwili. Od razu zauważył, że zarządca cofnął się, jakby czymś zawinił, a przecież to Jed McEwan pomógł mu przetrwać najtrudniejsze dni i teraz z pewnością nie zasługiwał na takie traktowanie. – Przepraszam cię. McEwan skinął głową na znak, że rozumie. – Dobrze. Więc czego ode mnie oczekujesz? Sebastian zmrużył oczy. – Przede wszystkim musimy się więcej o niej dowiedzieć – odrzekł. – Znam pewnego człowieka w Glasgow, który mógłby się tym zająć. –
R
Sebastian korzystał już wcześniej z jego usług. – Mógłbyś się z nim skontaktować w moim imieniu? – Naturalnie.
L T
Hunter zapisał imię i nazwisko oraz adres detektywa na kartce. Następnie, czekając, aż atrament wyschnie, sięgnął do szuflady, z której wyjął zwitek banknotów.
– Im szybciej, tym lepiej. – Przesunął kartkę i pieniądze w stronę McEwana, a ten schował je do kieszeni.
– Ja tymczasem spróbuję dowiedzieć się czegoś na jej temat od mojej matki.
Chwilę później Hunter czekał, aż matka wraz ze swoją damą do towarzystwa zjedzą śniadanie i udadzą się do bawialni na partyjkę pikiety, i dopiero wtedy do nich dołączył. Matka była ubrana ze zwykłą dla niej elegancją w piękną fioletową suknię, która oznaczała, że wciąż jest w żałobie po mężu, choć od jego śmierci minęło już dziewięć miesięcy. Panna Allordyce natomiast miała na sobie tę samą znoszoną niebieską suknię co zwykle. Wyglądała na spokojną i całkowicie skupioną na grze, ale Sebastian zdołał dostrzec cień niepokoju w
jej oczach, zanim zdołała go ukryć. – Chciałam panią przeprosić na parę minut – powiedziała i wstała od stolika do gry, uśmiechając się do chlebodawczym. – Zostawiłam chusteczkę w sypialni, a zdaje się, że będzie mi potrzebna. Matka skinęła głową, ale nie wyglądała na zadowoloną. – No cóż, czy masz mi coś do powiedzenia? – spytała Sebastiana, kiedy drzwi do bawialni ponownie się zamknęły. Hunter podszedł do krzesła panny Allordyce i usiadł naprzeciwko matki. – Jak ci się podoba w Blackloch? – spytał.
R
– Całkiem – odparła kwaśnym tonem i popatrzyła na niego niechętnie. – W żaden sposób nie naprawisz tego, co zrobiłeś, Sebastianie. A ja nigdy ci nie wybaczę.
L T
– Wcale tego nie oczekuję – rzekł, biorąc do ręki karty panny Allordyce. Rozłożył je i zaczął przeglądać. – To jej ruch? – spytał.
Matka niechętnie skinęła głową.
– Poproszę jedną kartę – powiedział.
Zauważył jej zmienione przez reumatyzm stawy tuż przy pierścieniach z brylantami, jak również nieznaczne drżenie rąk. – Nie wiedziałem, że zdecydowałaś się zatrudnić damę do towarzystwa. – Nie wiesz wielu rzeczy na mój temat – zauważyła cierpko. – Ale nie dałaś ogłoszenia do „Glasgow Herald”, bo – bym je zauważył. – Zmrużył oczy, patrząc na karty. Wydawał się skupiać wyłącznie na licytacji, która go właśnie czekała. – Pannę Allordyce poleciła mi przyjaciółka. Pochodzi z dobrej rodziny.
Jej ojciec jest szlachcicem, chociaż zubożałym. Sebastian zalicytował swoją pintę. Matka popatrzyła na niego z przyganą – sama miała tylko kwartę. – Rozumiem – rzucił. – Chciałaś jej pomóc. – Sir Henry Allordyce przebywa obecnie w szpitalu, co, jak się domyślam, wiąże się ze znacznymi wydatkami. – Wiem, taka już jesteś. Przyjmujesz pod swój dach różne przybłędy. – Nie bądź niegrzeczny, Sebastianie. Panna Allordyce bardzo mi pomaga.
R
Pani Hunter wzięła pierwszą lewę i uśmiechnęła się triumfalnie. – Brawo. Widzę, że grasz już znacznie lepiej. – Spojrzał w swoje karty. – A czy miała jakieś referencje?
L T
– Oczywiście, że nie. Nie bądź głupi, przecież mówiłam ci, że jest córką dżentelmena i nie ma doświadczenia w takiej pracy. – Następną lewę wziął Sebastian
mina matki zrzedła. – Dlaczego tak nagle zainteresowałeś się panną Allordyce? Nie fatyguj się. Ona nie jest w twoim typie... a w każdym razie, prosiłabym, żebyś dał jej spokój. Sebastian skinął głową.
– Tak, jak najbardziej. Jak słusznie zauważyłaś, nie jest w moim typie – odparł znacząco po chwili. Pani Hunter pokraśniała jeszcze bardziej. – Uważaj na to, co mówisz. Nie powinieneś być taki... prostacki. – Przepraszani, jeśli cię obraziłem, mamo. – Położył dłoń na piersi. – Po prostu troszczę się o ciebie i chciałbym wiedzieć, kogo zatrudniasz. Zwłaszcza w charakterze damy do towarzystwa... A co tak naprawdę o niej wiesz? Czy jesteś pewna, że możesz jej zaufać?
Dwie następne lewy należały do pani Hunter. Sebastian miał nadzieję, że w ten sposób udobrucha matkę. – Skąd u ciebie taka troska? Nigdy wcześniej jej nie przejawiałeś – mruknęła, zgarniając karty. – A jeśli idzie o pannę Allordyce, to ja ją zatrudniam i będę sama rozsądzać, czy można jej zaufać. Innymi słowy, mój drogi, to nie twoja sprawa. – Wręcz przeciwnie, winien jestem to ojcu... – Nawet o nim nie wspominaj! Nie masz do tego moralnego prawa! – Matka rzuciła karty na stolik i dumnym krokiem wyszła z bawialni. Przez
następna
godzinę
Phoebe
chlebodawczynię.
R
próbowała
uspokoić
swoją
– Proszę tak nie chodzić, pani Hunter. Źle się pani poczuje.
L T
Nie posłuchała jednak, tylko w dalszym ciągu krążyła po pokoju dla pań.
– Jak on śmie? – mruczała pod nosem.
– Czy jest pani tak wzburzona z powodu pana Huntera? – spytała z troską Phoebe.
– Tak, samo jego istnienie jest już powodem do mojego niepokoju – wycedziła przez zęby pani Hunter. – Żałuję dnia, kiedy się urodził. Phoebe z trudem ukryła to, jak bardzo zaszokowały ją te słowa. – Jestem pewna, że wcale pani tak nie myśli. Zaraz każę przygotować herbatę. Na pewno dobrze pani zrobi. – Nie chcę więcej herbaty – warknęła. – A jeśli idzie o Sebastiana, to zapewniam, że właśnie tak myślę. – Zatrzymała się przy oknie i wychyliła się na zewnątrz. – Nienawidzę go – oświadczyła lodowatym tonem. – Żadna matka nie powinna tak mówić o swoim synu, ale to prawda. – Popatrzyła na Phoebe. –
Zbulwersowałam cię, prawda? – Trochę – przyznała Phoebe. Pani Hunter obróciła się w jej stronę. – Gdybyś wiedziała, co zrobił, na pewno byś mnie zrozumiała. Phoebe poczuła zimny dreszcz, który przebiegł przez jej ciało. Chciała powiedzieć: niech mi więc pani powie. Pani Hunter patrzyła na nią przez chwilę tak, jakby usłyszała tę cichą prośbę, i nagle cała złość zdała się ją opuścić, ustępując miejsca zmęczeniu i kruchości, której Phoebe nigdy wcześniej u niej nie widziała. Wydawała się teraz taka słaba i znużona. – Czy chce pani o tym porozmawiać?
R
Na moment w pokoju zapanowała cisza. Phoebe przez chwilę sądziła, że
L T
pani Hunter wyleje na nią cały swój żal, ale staruszka tylko potrząsnęła głową i zamknęła oczy. – Nie mogę.
Przycisnęła dłoń do głowy, osłaniając jednocześnie oczy, jakby obawiała się, że zacznie płakać.
Phoebe wzięła ją pod ramię i poprowadziła do fotela. Następnie klękła przy niej i wzięła do ręki jej dłoń.
– Czy mogę pani jakoś pomóc?
– Och, moja droga. Dobra z ciebie dziewczyna. Phoebe zaczerwieniła się z poczucia winy. Spuściła wzrok, doskonale wiedząc, że ostatnio kłamała, a nawet posunęła się do próby kradzieży. Gdyby pani Hunter o tym wiedziała, czy również uznałaby ją za „dobrą dziewczynę”? Pani Hunter westchnęła, a następnie dotknęła swojej piersi i zaczęła rozcierać mostek, dotykając przy tym złotego medalionu, który jak Phoebe
wiedziała, znajdował się pod jej suknią. – Boli mnie głowa i serce – powiedziała takim tonem, że Phoebe poczuła ból we własnej piersi. – Mogę pani zaparzyć zioła – zaproponowała. – Powinny ulżyć w bólu. – Tak, poproszę – odparła pani Hunter i pogładziła Phoebe po dłoni. – I przyślij do mnie Polly. Chciałabym się na chwilę położyć. Phoebe skinęła głową i cichutko wyszła. Wciąż jednak myślała o tym, co takiego zrobił Sebastian, że zasłużył na nienawiść matki. Wieczorem przybył McEwan z informacjami. – Jesteś pewny? – zapytał Sebastian. Zarządca skinął głową.
R
– Jak najbardziej. Sir Henry Allordyce trafił do więzienia za długi w
L T
wysokości tysiąca pięciuset funtów mniej więcej pół roku temu. Cały czas znajduje się w Tolbooth. – Zarządca wypił łyk brandy. – Wygląda na to, że miałeś rację.
Hunter nie odpowiedział. Wciąż bawił się kieliszkiem. McEwan rozsiadł się swobodnie na krześle przy kominku. – Nic dziwnego, że skłamała w tej kwestii. W innym wypadku miałaby problemy ze znalezieniem pracy.
– To prawda. – Sebastian wypił łyk brandy. – Powiesz matce? – Nie sądzę, by mi za to podziękowała. – Wobec tego zostawimy całą sprawę w spokoju? – Nie do końca – odparł Sebastian i odstawił kieliszek. Jeszcze raz pomyślał o tym, co panna Allordyce robiła w jego gabinecie i o wszystkich jej kłamstwach. Miał wrażenie, że kryje się za tym coś jeszcze. McEwan pożegnał się uprzejmie, a następnie pospieszył do Mairi.
Hunter stanął z kieliszkiem przy oknie i popatrzył przed siebie. W ostatnich miesiącach nawet nie spojrzał na żadną kobietę. Starał się być taki, jak chciał jego ojciec... Niestety, zmądrzał zbyt późno. Nie mógł naprawić tego, co się stało. Niektórych grzechów nie można odpuścić i Sebastian wiedział, że będzie musiał żyć z tą smutną świadomością aż do końca. Pozostało mu tylko dochować przysięgi i wytrwać w postanowieniu. Los jednak starał się go wypróbować i zesłał nową pokusę, od której nie mógł zwyczajnie uciec. Musiał poznać tajemnicę panny Allordyce ze względu na matkę i jej bezpieczeństwo.
R
Nadszedł wtorek. Pani Hunter wciąż jeszcze spała, kiedy Phoebe zeszła na dół. W dłoniach miała torebkę i szal na ramionach. Przez okno widziała
L T
poszarzałe niebo i aż zadrżała na myśl o deszczu. Wszystko wskazywało na to, że właśnie kończy się okres pięknej, letniej pogody. Jej zwykle dobry nastrój przed wizytą psuła świadomość, że nie może nic przekazać posłańcowi. Drzwi do domu stały otworem, co powodowało, że w środku było jeszcze zimniej. Phoebe jednak nie zwracała na to uwagi. Wciąż myślała o ojcu.
Wyszła przed dom i ze zdziwieniem stwierdziła, że Jamie ma na sobie elegancką liberię. Na podjeździe stał też duży powóz, a nie kolaska. Na jego koźle siedział woźnica w liberii podobnej do tej, którą miał na sobie Jamie. – Panno Allordyce – usłyszała za sobą znajomy głos, a potem kroki na żwirowej ścieżce. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto za nią idzie. – Przepraszam, że pożyczyłem od pani Jamiego. Wiem, że miał odwieźć panią do Kingswell, ale mam dziś spotkanie w Glasgow i pomyślałem, że możemy pojechać razem. Phoebe miała przez moment wrażenie, że straci zimną krew i zdradzi
się, jak jest przerażona. Zapewne dlatego, że wszystko stało się tak nagle. Zdołała jednak przywołać się szybko do porządku. – Bardzo dziękuję, ale nie chciałabym robić panu kłopotu. – To żaden kłopot, panno Allordyce – rzekł, podchodząc do niej i wpatrując się w nią z natarczywością. Phoebe odwróciła wzrok, czując, że robi jej się gorąco. – Wręcz nalegam, żeby pani ze mną pojechała. Drogi nie są ostatnio zbyt bezpieczne... – Ale...
R
Sebastian już jej jednak nie słuchał. Podszedł do powozu, a Jamie otworzył jego drzwiczki i rozłożył schodki.
– Proszę bardzo. – Wskazał przestronne wnętrze.
L T
Patrzyła na powóz, wiedząc, że nie ma sposobu na to, by uniknąć wspólnej podróży. W końcu wzięła głęboki oddech, pomyślała o ojcu i weszła do środka.
Wewnątrz panował miły półmrok. Oparła się o poduszkę i rozejrzała. Wszystko było wykończone czarnym aksamitem. Nie wyglądało to może zbyt wesoło, ale było bardzo wygodnie.
Podróż przebiegła szybko i komfortowo, ale Phoebe nie mogła się odprężyć, gdyż wciąż miała przed sobą Sebastiana. Wspomniała, jak osłaniała przed nim swoją nagość, ale obecna sytuacja wydawała jej się równie niezręczna. Wyglądał elegancko, a wręcz pociągająco. Obcisłe spodnie uwydatniały mięśnie ud, a surdut podkreślał sylwetkę. Kiedy uświadomiła sobie, że mu się przygląda, zarumieniła się i wyjrzała przez okno, ale nawet widok bezkresnych wrzosowisk nie zdołał uspokoić jej zmysłów. Powóz, choć tak przestronny, wydawał się zbyt ciasny dla nich dwojga.
– Do którego szpitala chce pani jechać? Phoebe postanowiła zwekslować rozmowę na inne tory. – Pani Hunter opowiadała więc panu o moim ojcu? – spytała ostrożnie. – Tak, acz nie wspomniała, na co choruje sir Henry. Czy mógłbym o to zapytać, jeśli nie wyda się to pani zbyt niedelikatne. – Lekarze nie mogą jeszcze stwierdzić tego z całą pewnością. Dlatego cały czas pozostaje pod ich nadzorem – odparła, korzystając z wymyślonej przez ojca historii. – Pod nadzorem, powiada pani?
R
Zauważyła, że Sebastian patrzy na nią z ciekawością, i znowu się zarumieniła, mimo że wcześniej opowiadała o tym kilka razy.
L T
– Tak, bardzo się o niego niepokoję. – Przynajmniej raz powiedziała prawdę. – Nie ma pan pojęcia jak bardzo.
Ponownie wyjrzała przez okno, przypominając sobie opuchniętą twarz ojca.
– Sama nie wiem, jak byśmy wytrzymali bez tych cotygodniowych wizyt – dodała cicho po chwili.
W jej oczach pojawił się wyraz olbrzymiego smutku. Hunter obserwował ją z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – A pani matka? – spytał. – Zmarła, gdy byłam mała. – I nie ma pani żadnej innej rodziny? – Siostra zmarła niecałe dwa lata temu. – Phoebe potrafiła już mówić o Elspeth, ale wciąż przychodziło jej to z trudem. – Bardzo mi przykro – powiedział już nieco cieplejszym tonem. Popatrzyła na niego zdziwiona i spojrzała mu w oczy. Poczuła nagle, że
stali się sobie bliżsi. Może przez wspólne doświadczenie straty, zastanowiła się. – A pan? Czy ma pan jeszcze jakąś rodzinę? – Nie, żadnej. – Pański ojciec nie miał... – Nie chcę o nim rozmawiać, panno Allordyce. – I czar chwili prysł, a w miejsce bliskości pojawił się znajomy chłód. – Bardzo przepraszam. Nie chciałam sprawić panu przykrości. Phoebe doskonale wiedziała, co oznacza brak bliskiej osoby. Zdarzało
R
się, że nawet wówczas, gdy się o niej nie myślało, jakiś drobiazg mógł przywołać wspomnienia i ból. Nie sądziła, by Sebastian chciał otworzyć się przed niemal obcą osobą. Jego ojciec zmarł przecież niecały rok temu.
L T
Patrzyła na przesuwający się za oknem krajobraz. Cisza, która zapanowała w powozie, zupełnie jej nie przeszkadzała, chociaż cały czas czuła na sobie wzrok Huntera. Skutecznie go jednak ignorowała. Ona też miała dosyć pytań o swego ojca. Minęło dziesięć minut.
– Więc nic pani nie wie, prawda? – odezwał się w końcu. Kiedy na niego spojrzała, zauważyła wyraz niedowierzania na twarzy. – Nikt nic pani nie powiedział – dodał cicho pod nosem. Phoebe potrząsnęła głową. – Nie wiem, o czym pan mówi. Sebastian uśmiechnął się wyniośle, ale nie potrafił ukryć bólu, który pojawił się w jego oczach. – To przynajmniej coś – mruknął, znowu jakby do siebie. Phoebe poczuła żal. Mimowolnie wyciągnęła do niego rękę, ale szybko ją cofnęła, przerażona tym, co chciała zrobić.
– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – przypomniał. – W którym szpitalu leży pani ojciec? Pomyślała, że jest on pierwszą osobą, która zadała jej takie pytanie. – W Royal Infirmery. – Ów szpital znajdował się najbliżej więzienia. Phoebe zaczęła się obawiać, o co jeszcze może spytać, a co gorsza, że zechce jej towarzyszyć. Przestała jasno myśleć. Z jednej strony, chciała się już uwolnić od jego towarzystwa, ale z drugiej, coś w niej pragnęło z nim pozostać. W końcu zatrzymali się przed Royal Infirmery w Glasgow.
R
Podziękowała Sebastianowi, życzyła mu dobrego dnia, a sama skierowała się do wejścia. Zupełnie nie rozumiała swoich uczuć do tego człowieka, który nie budził sympatii nawet u bliskich.
L T
Stanęła nieopodal i czekała, aż czarny powóz odjedzie. Jeszcze przez chwilę rozglądała się dookoła, a potem ruszyła Castle Street prosto do Tolbooth.
ROZDZIAŁ PIĄTY Posłaniec pojawił się koło więziennych schodów kilka minut po Phoebe. Rozejrzał się nerwowo dookoła, a potem poprowadził ją pod arkady pobliskiej kawiarni. – Ma pani coś dla mnie? – Dostrzegła chciwość w małych oczkach i poczuła graniczącą z obrzydzeniem niechęć. Nie miała czasu na grzeczności. Zresztą nieznajomy wcale na nie nie zasługiwał.
R
– Nie znalazłam tego tam, gdzie pan mówił.
– Kłamstwo. – Twarz nieznajomego stężała.
– Mówię prawdę. – Zrobiła krok w jego stronę, piorunując go
L T
wzrokiem. – Naprawdę pan sądzi, że zdecydowałabym się narażać ojca? Przeszukałam cały gabinet. Zajrzałam nawet za książki. Dysponuje pan nieaktualnymi informacjami, proszę pana.
– Oby to się nie okazało kłamstwem – rzucił z groźbą w głosie. – Zapewniam, że to prawda.
Spojrzeli sobie w oczy. Wzrok Phoebe pełen był urażonej dumy i buntu, ale posłaniec patrzył na nią podejrzliwie. Od ulicy dochodziły do nich odgłosy rozmów i turkot kolasek.
– Wszystko w porządku, panno Allordyce? – zapytał jeden ze strażników, którego znała z więzienia. Zapewne skończył pracę i szedł do domu, ale zatrzymał się zaniepokojony. Nieznajomy posłał jej spojrzenie, w którym czaiła się ukryta groźba. – Tak, panie Murray. Dziękuję. Za chwilę pójdę do taty. Strażnik popatrzył jeszcze na posłańca, a następnie skinął głową i ruszył
w dalszą drogę. – Bardzo dobrze. – Na ustach nieznajomego pojawił się uśmiech. Phoebe nawet nie próbowała ukrywać wzgardy. – Zrobiłam, czego pan sobie życzył. Mam nadzieję, że mój ojciec będzie dzięki temu bezpieczny. Mężczyzna pokręcił głową. – Nie mogę tego zagwarantować do momentu, dopóki nie przyniesie mi pani tego przedmiotu. – Ależ...
R
– Proszę się zastanowić, gdzie jeszcze może to trzymać. – Kiedy nie odpowiedziała, on sam udzielił odpowiedzi: – Oczywiście, w sypialni... Posłaniec spojrzał na nią pytająco, a Phoebe nabrała powietrza w płuca.
L T
– Nie. Nie może pan ode mnie żądać...
– Oczywiście, jeśli nie zależy pani na ukochanym ojcu... – rzekł, kładąc nacisk na ostatnie słowa. – I proszę ją przeszukać równie dokładnie jak gabinet. Inaczej kto wie, co może się przytrafić sir Henry'emu... – Jest pan łajdakiem! – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Prawdziwym łajdakiem.
– Słyszałem już gorsze słowa kierowane pod moim adresem – odparł z uśmiechem.
– Nie uda mi się tego zrobić w ciągu tygodnia. Potrzebuję więcej czasu... Posłaniec popatrzył na nią, a potem powiedział, ważąc słowa: – Pani Hunter pojedzie na początku września do Londynu. I z pewnością zabierze ze sobą swoją damę do towarzystwa... – Nic podobnego. Wiedziałabym przecież... Przerwał jej gestem.
– Wystarczy, że ja wiem. Weźmie to pani ze sobą do Londynu. Tam się z panią skontaktuję. I proszę pamiętać, jeśli dowiem się, że pani komuś o tym powiedziała... – Spojrzał znacząco w stronę więzienia. – No, proszę iść i zobaczyć, jak powodzi się pani ojcu. Uśmiechnął się i po chwili zniknął za arkadami. Zegar na wieży Tolbooth wybił jedenastą. – Myślałem, że chcesz z nią porozmawiać w więzieniu... – McEwan poruszył się na krześle po drugiej stronie biurka. – Zmieniłem plany.
R
Zarządca popatrzył nań ze zdziwieniem, a następnie odłożył na blat notatnik, by móc lepiej skoncentrować się na rozmowie.
– Panna Allordyce spotkała się przed więzieniem z pewnym
L T
mężczyzną. To było zaplanowane spotkanie. Czekała na niego parę minut. – Wspólnik? – spytał McEwan.
– Możliwe. – Sebastian zacisnął usta, przypominając sobie, jak tamten bez oporów zaciągnął ją pod arkady. – Nie protestowała, kiedy chciał się ukryć, i odesłała strażnika z więzienia, który zaniepokoił się całą sytuacją. Niezależnie od tego, kim jest ten człowiek, obawiam się, że cała sprawa ma zdecydowanie bardziej skomplikowany charakter, niż nam się początkowo wydawało.
– To znaczy, że nie chce tylko ukryć tego, co stało się z jej ojcem? – Otóż to. – Nie sądzisz chyba, że chce zrobić coś złego twojej matce? – spytał poważnie McEwan. – Mam nadzieję, że nie – powiedział głosem zimnym jak stal. – Tak z pewnością będzie lepiej dla niej samej. Nie sądzę jednak, żeby o to jej chodziło. – Pomyślał o
powtarzających się wizytach w gabinecie. –
Myślę, że panna Allordyce ma inny cel. – Jaki? – Podejrzewam, że chce coś ukraść. – Spojrzał na McEwana. – Przeszukała już jeden gabinet – dodał, nie wspominając jednak o przebiegu całego zdarzenia. Zarządca potrząsnął głową i lekko gwizdnął. – I kto by pomyślał. Ta panna Allordyce wydaje się taka... – zawiesił głos. – Jaka? – Czyja wiem? Poprawna? Hm, uczciwa...
R
– Wydaje mi się, że możemy powiedzieć z całą pewnością, że nie jest uczciwa. Zaś jeśli idzie o inne sprawy...
L T
– Chcesz powiedzieć o niej matce?
Sebastian przypomniał sobie, jak pani Hunter zareagowała na jego niewinne pytania.
– Moim zdaniem postąpiłaby wbrew moim radom i ją zatrzymała. – Co więc zrobimy?
– Musimy dowiedzieć się, o co jej chodzi – odparł Sebastian z ponurą miną. – A kiedy pojedzie następnym razem do Tolbooth, musimy śledzić mężczyznę, z którym się spotyka. Dowiedzieć się, kim jest i gdzie mieszka. McEwan skinął głową, a potem sięgnął po notatnik i po chwili zaczęli już zwykłą rozmowę na temat majątku. Drzwi nawet nie zamknęły się za McEwanem, a Sebastian znowu obrócił się w stronę wrzosowiska. Zapomniał o kieliszku brandy. Nie przejmował się nawet ojcem. Myślał jedynie o pannie Phoebe Allordyce. Okna zielonej sypialni wychodziły na ogród, który osłonięto murem przed silnym wiatrem z wrzosowiska. Dzięki temu można było hodować
warzywa, a w dodatku rosło sporo owocowych krzewów i drzewek. Po prawej stronie znajdowały się stajnie, a po lewej ciemne wody jeziora, w którym kąpała się wcześniej. Phoebe doskonale wiedziała, co ma przed sobą, chociaż cały krajobraz tonął w nieprzeniknionej ciemności. Na niebie nie było ani gwiazd, ani księżyca. Phoebe owinęła się szalem i patrzyła przed siebie, niepokojąc się o ojca. Biedny ojciec zawsze był taki łagodny i spokojny. Wszyscy wiedzieli, że nie skrzywdziłby nawet muchy. Zwykle siedział z nosem w księgach i nie wiedział, jaki jest dzień czy godzina. Nie potrafił nawet o siebie zadbać, nie
R
mówiąc już o obronie przed brutalnym napastnikiem. Phoebe czuła gniew i bezsilność. Nie wiedziała w tej chwili, co mogłaby zrobić, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Pozostało jej jedynie usłuchać nieznajomego i ukraść
L T
Hunterowi ten niewielki przedmiot...
Okraść kogoś, kto według wszelkich dostępnych jej źródeł sam był człowiekiem groźnym i nieobliczalnym.
Poczuła, że znalazła się między młotem a kowadłem. O północy w Blackloch zapanowała całkowita cisza. Słyszała tylko lekki szum wiatru i fale, które rozbijały się o brzeg. Wszyscy powinni już spać. Phoebe rzuciła szal na fotel i wzięła świecę, a następnie przekradła się korytarzem na klatkę schodową i zerknęła przez balustradę na ciemny hol w dole. Nie zapaliła świecy, więc od razu dostrzegła światło pod drzwiami gabinetu Huntera. Odetchnęła z ulgą i zaraz wróciła na korytarz. Sypialnia Sebastiana znajdowała się naprzeciwko jej sypialni, ale była dwa razy większa i miała wyżej położone drzwi. Phoebe przekradła się koło pokoju pani Hunter i zatrzymała się przed drzwiami. W środku nie powinno być McCabe'a. Zebrała informacje na temat służącego Huntera i przekonała się, że nie czeka na swego pana. Teraz wzięła
głęboki oddech i wślizgnęła się do środka. Wnętrze oświetlały jedynie tlące się czerwienią polana z kominka. Zamknęła cicho drzwi, choć wiedziała, że Hunter jest na dole i nie może jej usłyszeć. Z bijącym sercem zapaliła świecę i rozejrzała się dookoła. Pokój bez wątpienia zajmował mężczyzna, pomyślała. W dodatku taki, który nie miał zbyt pogodnego usposobienia: ciemne zasłony, ciemne obicia mebli, a nawet pościel. O ile mogła się zorientować wszystkie meble wykonano z hebanu, ciemnego dębu lub mahoniu. Wielkie łoże z baldachimem – zdecydowanie za duże dla kogoś, kto prawie nie sypiał – stało
R
między dwoma łukowatymi oknami. Zasłony przy nich były długie i grube, ich końce ocierały się o drewniana podłogę. Na łóżku leżała też prostokątna narzuta we wzory, które w świetle świecy także wydawały się ciemne.
L T
Phoebe prześlizgnęła się wzrokiem po łóżku i stojących po obu jego stronach komódkach oraz dużej szafie. Popatrzyła dalej, tam gdzie stały kolejne meble, a także znajdowało się dwoje drzwi. Jedne, jak wiedziała, prowadziły do przylegającej sypialni, w której obecnie spała pani Hunter. Za drugimi musiała być łazienka.
Po drugiej stronie, nad kominkiem, wisiał ciemny portret mężczyzny z psem, który strzegł swego pana. Mnich ze swoim wiernym towarzyszem. Phoebe na tyle – zdziwił taki obraz w sypialni, że zaczęła mu się lepiej przyglądać i aż westchnęła, kiedy okazało się, że pies wcale nie jest psem, tylko wilkiem, który patrzył na nią ostrzegawczo. W Blackloch znajdowało się tyle wilków, że musiały one mieć jakiś związek z rodziną Hunterów. Phoebe aż zadrżała i na moment poczuła się tak, jakby znalazła się w rodzinnym grobowcu. Musiała włożyć olbrzymi wysiłek w to, by zapanować nad chęcią ucieczki. Wiedziała, że najpierw musi znaleźć to, po co tutaj przyszła. Dla ojca! Po to, by zapewnić mu bezpieczeństwo.
Z trudem oderwała wzrok od obrazu i rozpoczęła żmudne, metodyczne poszukiwania. Zaczęła od komódek, ale potem przyszedł czas na kolejne meble. Przejrzała wszystkie szuflady i całą zawartość szafy. Posuwała się stopniowo w kierunku drzwi, przestawiając świecę tak, by lepiej widzieć. W którymś momencie zauważyła, że jej płomień zachybotał się lekko w przeciągu. Zauważyła, że zasłony poruszyły się na wietrze, a potem zobaczyła swoje niewyraźne odbicie w gładkiej powierzchni lustra. Nagle opanowało ją złe przeczucie, zdusiła je jednak w sobie i kontynuowała poszukiwania. Kiedy
R
otworzyła następną szufladę, zobaczyła szkatułkę z biżuterią. Sebastian nie gustował chyba w biżuterii, bo w środku było zaledwie kilka rzeczy: szpilka do fularu z brylantem, złoty sygnet z onyksem i
L T
grzebieniem, jaki widziała w wielu miejscach w domu, a także na niektórych meblach, złoty zegarek z łańcuszkiem oraz dwie srebrne tabakiery z obrazkami tak nieskromnych kobiet na wieczkach, że Phoebe aż się zarumieniła na ich widok.
Przesunęła jeszcze palcami po wnętrzu szkatułki, chcąc się upewnić, czy to już wszystko.
Nagle z korytarza dobiegł do niej cichy pomruk, a potem odgłosy kroków. Phoebe szybciutko umieściła wszystkie rzeczy w szkatułce, a ją samą włożyła do szuflady. Zgasiła świecę i już chciała wyjść, kiedy drzwi do sypialni się otwarły i stanął w nich Sebastian. Popatrzył na nią i chociaż zwykle doskonale maskował swoje emocje, tym razem nie zdołał ukryć zdziwienia. Phoebe nie mogła się ruszyć ani wydusić z siebie słowa. Wszystko wokół nagle zastygło, jakby zatopione w bursztynie. Patrzyła tylko na Huntera.
– Ależ panno Allordyce – powiedział gładkim jak jedwab głosem. Miał na sobie długie buty do jazdy, ciasne spodnie z koźlej skóry oraz koszulę. Surdut trzymał przewieszony przez ramię. Rozwiązał już fular, a nawet rozpiął górne guziki koszuli. Po chwili zamknął cicho drzwi I rzucił surdut oraz fular na krzesło. Phoebe poczuła, jak ścisnął jej się żołądek. – Chciałem właśnie spytać, co pani tu robi... – Stanął tuż przed nią. – Ale byłoby to chyba niezbyt mądre pytanie, bo odpowiedź sama się narzuca. Wiedziała, że zawiodła i ściągnęła na ojca niebezpieczeństwo. Chciało
R
jej się płakać. Nie mogła nic powiedzieć ani nic zrobić. Trzymała buzię na kłódkę i czekała, aż odprawi ją do jej sypialni.
– Jeśli się nie mylę, kobiety przychodzą do sypialni mężczyzn tylko w jednym celu...
L T
Tak bardzo była zmartwiona, że potrzebowała czasu, by w pełni pojąć te słowa. Dopiero po chwili zamrugała oczami, zmieszana, a kiedy na niego spojrzała, dotarło do niej, co miał na myśli. Serce zabiło jej mocniej, bo zrozumiała, że jest jeszcze nadzieja.
– Chyba że się mylę i przyszła tu pani z jakiegoś innego powodu... – dodał i czekał na odpowiedź.
Wszystko wokół zamarło w oczekiwaniu. Phoebe spojrzała na swoje dłonie. Miała mało czasu, by podjąć tak poważną decyzję. Musiała pamiętać, że w grę wchodzi zdrowie, a może nawet życie jej ojca. Przypomniała sobie, jak wyglądał po jej spotkaniu z posłańcem. – Panno Allordyce... Wiedziała, co znaczą słowa Huntera: jeśli przytaknie, wciąż będzie mieć szansę na uratowanie ojca. Uniosła oczy i spojrzała na tego mrocznego,
przystojnego mężczyznę, który nie przestawał jej fascynować. – Nie, nie myli się pan – odparła. Własny głos wydał jej się teraz obcy. Dostrzegła błysk w oczach Sebastiana, ale nie potrafiła powiedzieć, czy jest to zaskoczenie, gniew czy może jeszcze coś innego. Nie poruszył się, a minę miał chmurną. – Ale wcześniej, w moim gabinecie... – Zmieniłam zdanie. Cisza między nimi robiła się coraz cięższa, jakby miała zaraz eksplodować burzą.
R
– Czy wie pani, co pani w tej chwili mówi? – zapytał niemal szeptem. – Oczywiście – odparła. Przypomniała sobie ostrzeżenia siostry, dotyczące mężczyzn, i pożałowała, że nie zadawała pytań. – Sam pan
L T
powiedział, że nie ma innych powodów mojej obecności.
Miała nadzieję, że nie słyszy, jak mocno bije jej serce. Hunter zrobił jeszcze krok i dotknął dłonią jej policzka. Phoebe poczuła, że nie może złapać oddechu.
– Nie wiem, czy pani wierzyć – rzekł i cofnął dłoń. Zadrżała, słysząc te słowa. Doskonale wiedziała, o
co toczy się gra. W tej chwili to od niej
zależało bezpieczeństwo ojca. Wiedziała, że musi przekonać Sebastiana, dlatego otarła się lekko ustami o jego policzek. Miał szorstką skórę od zarostu. Pachniał jednocześnie znajomo i kusząco. Zachowała się niezwykle śmiało. Hunter chyba też tak pomyślał, bo usłyszała, jak wciąga głęboko powietrze. Świeca, którą trzymała, zaczęła drżeć, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Sebastian postawił ją na komodzie koło lustra. – Panno Allordyce – powiedział znowu tak cichym i zmysłowym głosem, że się ponownie zatrzęsła.
Następnie pochylił się nad nią. Ich usta niemal się stykały. Czuła oddech, który pieścił jej włosy i powieki. Phoebe jeszcze mocniej się zaczerwieniła, nie bardzo wiedząc, co robić. Ten oddech zwiastował pocałunek, przed którym nie chciała – nie mogła – się bronić. – Daję pani ostatnią szansę – szepnął jej wprost do ucha, a ona poczuła na plecach przyjemny dreszczyk. Znowu nie mogła złapać oddechu. – Może pani jeszcze zmienić zdanie. Phoebe bardziej poczuła jego słowa, niż je usłyszała. Stwardniały jej sutki, choć nie wiedziała dlaczego.
R
Oczy Sebastiana wydawały się ciemne w mdłym świetle świecy. Ciemne i uwodzicielskie.
– Panno Allordyce – szepnął znowu i wbił wzrok w jej usta. – Phoebe...
L T
W jego głosie usłyszała głód i natarczywość. Kiedy się pochylił, nie mogła nic zrobić, tylko mu się poddać.
Pocałunek był czymś więcej, niż to sobie wyobrażała. Łagodny, ale pełen pasji. Delikatny i zmysłowy. Phoebe zupełnie zatraciła się w nim i zapomniała o bożym świecie. Miała wrażenie, że całe życie czekała na tę pieszczotę i tego mężczyznę. Nic nigdy nie wydawało jej się równie dobre i cudowne.
Czuła, jak ją obejmuje, ich ciała stykały się, a jego usta potrafiły zdziałać prawdziwe cuda. Phoebe tuliła się do niego ufnie, czując przez koszulę ciepło, a także napięte mięśnie. Kiedy na chwilę przerwał, usłyszała urywany oddech, który tak bardzo przypominał jej własny. Zapragnęła należeć do niego, całkowicie i bez reszty. Następny pocałunek był gwałtowniejszy i bardziej natarczywy. Poczuła jego język, co obudziło w niej jeszcze silniejsze pożądanie. Pragnęła go i miała wrażenie, że zna go od dawna... Cały świat wokół niej zawirował.
– Phoebe – powtórzył, a ona przytuliła się, gotowa oddać mu wszystko. Jego dotyk palił ją przez materiał nocnej koszuli. Sebastian dotykał jej bioder i talii, pieścił niedotykane nigdy przez nikogo piersi. Czuła, że płonie i że ogień pożądania trawi jej wnętrze. Pragnęła go jak nikogo innego na świecie. Wreszcie poczuła, jak jego dłoń wślizgnęła się pod nocną koszulę. Sebastian dotknął piersi, westchnęła głośno, a potem jęknęła, gdy zaczął drażnić sutki. Świat wokół niej ponownie zawirował. Potknęłaby się i opadła na łóżko z baldachimem, ale Sebastian w porę ją złapał. Phoebe ocknęła się i spojrzała wprost w lustro. Dojrzała w nim
R
zarumienioną z pożądania obcą kobietę z rozpuszczonymi włosami i troczkami nocnej koszuli rozwiązanymi tak, że odsłaniała drobne, jędrne piersi.
L T
Sebastian również doznał szoku na widok odbicia w lustrze. Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, co robi. Zamierzał uwieść pannę Allordyce. Postąpić jak najpospolitszy łajdak.
Naraz poczuł odrazę do samego siebie i natychmiast ją puścił. Dostrzegł, jak mgła pożądania, zasnuwająca jej oczy, powoli się rozmywa, ustępuje miejsca wstydowi i przerażeniu. Patrzyła na niego, przestraszona, wielkimi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą między nimi zaszło. Słyszał jej urywany oddech, widział drżenie rąk, które zaciskała na koszuli nocnej, by ukryć nagość. – Phoebe... Ona jednak nie słuchała. Obróciła się na pięcie i uciekła z jego sypialni. Sebastian nie próbował jej zatrzymywać. Stał przy łóżku, aż usłyszał lekki trzask drzwi. Potem przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się, co tak naprawdę się stało. Czuł pożądanie, a jednocześnie niezwykłą więź łączącą go z tą kobieta. Co więcej, miał wrażenie, że ona czuje dokładnie to samo.
Nigdy wcześniej jeden pocałunek aż tak nie poruszył Sebastiana. Mimo to był przekonany, że panna Allordyce jest osobą niewinną i niedoświadczoną. Niech Bóg się nade mną zlituje, pomyślał. Czuł dziwną słabość w dłoniach, a jego serce wciąż biło mocno. Wziął głęboki oddech, żeby nad sobą zapanować, a potem dostrzegł coś na dywanie. Była to brylantowa szpilka do fularu, która leżała obok wstążki z włosów panny Allordyce. Rozejrzał się po sypialni. Na oko niczego nie brakowało. Odłożył szpilkę do szkatułki, w której znajdowały się wszystkie cenne przedmioty, i zamyślił się, przeciągając
R
wstążkę między palcami. Czoło miał zmarszczone, minę posępną, gdyż wiedział, że panna Allordyce nie przyszła tu dla niego.
Przeszukała dokładnie komodę i szkatułkę, ale nic z niej nie wzięła.
L T
ROZDZIAŁ SZÓSTY Phoebe stała przy oknie swojej sypialni. Patrzyła na ogród za murem i spokojne, ciemne wody jeziora. Poranne słońce raziło ją, czuła się zmęczona i senna po nieprzespanej nocy. Za nią, na łóżku, kłębiła się pościel, gdyż nie była to też najspokojniejsza noc w jej życiu. Rumieniła się na wspomnienie tego, co zrobiła w nocy. Teraz oparła się czołem o szybę i zamknęła oczy. Wciąż czuła wstyd, zażenowanie, poczucie winy i, co grosza, pożądanie.
R
Pozwoliła, by ją całował i dotykał jej w sposób poufały, a nawet nieprzyzwoity. Ale najgorsze było to, że bardzo jej się to podobało. Chciała więcej. Sebastian obudził w niej coś, czego istnienia w ogóle nie podej-
L T
rzewała i czego nie rozumiała.
Teraz jednak zastanawiała się, jak w ogóle będzie mogła mu spojrzeć po tym wszystkim w oczy.
Ponownie spojrzała za okno. Wrzosowisko wydawało jej się ponure i zimne. Przypomniała sobie ostrzeżenia ojca. „Mówiono o nim bardzo złe rzeczy”. Phoebe zadrżała i spróbowała oderwać myśli od Huntera. Miała przecież zadanie do wykonania. Musiała przeszukać Blackloch i znaleźć w końcu ten przeklęty przedmiot...
Wzięła głęboki oddech i odwróciła się od okna. Phoebe i pani Hunter pracowały razem nad tapiserią. Codziennie wypełniały coraz większą część materiału w ramce, tak że już było widać wzór z wazonem i kwiatami. Igły błyskały w świetle słońca, które wpadało do bawialni. Starsza dama ożywiała róże czerwoną nicią, a Phoebe pracowała nad niebieskimi frezjami. Wszystko to odbywało się w zgodnym milczeniu.
– Ojej! – zakrzyknęła nagle pani Hunter, sięgając do koszyka z nićmi. – Co się stało? – Phoebe przerwała pracę i zerknęła na chlebodawczynię. – Powinnam zacząć liście, a zostawiłam w sypialni jasnozielone nici. Czy możesz je przynieść, moja droga? – Ależ naturalnie. – Wydaje mi się, że powinnaś je znaleźć na stoliku obok łóżka – dodała, gdy Phoebe podeszła do drzwi. Na miejscu okazało się, że motka nie ma na stoliku i Phoebe zaczęła się
R
uważnie rozglądać dookoła. Nagle dotarło do niej, że ma wspaniałą okazję przeszukać całe pomieszczenie.
Nie chciała tego robić, wydawało jej się to nikczemne, ale wystarczyła
L T
myśl o ojcu, by oddalić wszelkie wątpliwości. Nie miała wyboru, zabrała się więc do systematycznych poszukiwań, zaczynając od szkatułki. Minuty mijały zbyt szybko. Musiała wracać.
Wzięła z koszyczka motek z zieloną nicią, która trochę przypominała kolor oczu Huntera, i wyszła z pomieszczenia. Wiedziała, że nie powinna tracić więcej czasu.
– O, tu pani jest, panno Allordyce, czy może raczej... Phoebe. – Sebastian Hunter najwyraźniej czekał na nią na korytarzu. – Myślałem, że już nigdy pani stamtąd nie wyjdzie. Matka jest w bawialni, jeśli jej pani szuka. Phoebe drgnęła lekko i natychmiast spłonęła rumieńcem. – Pani Hunter wysłała mnie po nici – wyjaśniła, pokazując na dowód motek. – Nie było ich tam, gdzie miały być, więc musiałam go po prostu poszukać. Jej głos brzmiał spokojnie, ale niepotrzebnie się tłumaczyła. Dlatego Sebastian pomyślał, że nie mówi całej prawdy.
– Bardzo pana przepraszam, ale pani Hunter na mnie czeka – dodała, kiedy nie pozwolił jej przejść. W oczach Phoebe pojawiła się determinacja. – Tak, od kwadransa. Cóż zatem znaczy kolejnych kilka minut? – Sprawdzał mnie pan? – Tylko dlatego, że tak bardzo chciałem cię zobaczyć... Phoebe. – Nie było to do końca kłamstwem, – Ależ panie Hunter! – powiedziała z oburzeniem. – Sebastianie – poprawił ją. Wmawiał sobie, że robi to ze względu na bezpieczeństwo matki, a nie po to, by choć przez chwilę przy niej pobyć.
R
Wciąż był pod wrażeniem pocałunku, ale przede wszystkim chciał wiedzieć, czego Phoebe szuka w Blackloch Hall. Był pewny, że jeśli wywrze na nią presję, wyzna prawdę.
L T
– Naprawdę muszę już iść.
Hunter puścił jej ramię i wziął ją za rękę. – Zapomniałaś o naszej umowie?
– Umowie? – powtórzyła z niekłamanym zdziwieniem. Miała niewinny wyraz twarzy, ale oczy zdradzały niepokój.
– Chyba nie zapomniałaś wczorajszej nocy – szepnął. Phoebe ponownie się zarumieniła i opuściła wzrok. – Wczorajsza noc... – Nie wiedziała, co więcej może powiedzieć. Uwolniła dłoń i oparła się o ścianę. – Phoebe – rzekł łagodniej. Spojrzała na niego, ale w jej oczach nie dostrzegał już niepokoju. Patrzyła na niego pewnie, jakby sekundę temu powzięła jakieś silne postanowienie. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, co by zrobiła, gdyby wziął ją teraz w ramiona i pocałował. Czy wyznałaby, co robiła wczoraj w jego sypialni i czego szukała w pokoju matki?
Naraz pobladła i spojrzała z obawą, jakby usłyszała jego myśli – Porozmawiamy o tym później... Sebastianie. – Dźwięk jego imienia w tych pięknych, różanych ustach sprawił, że serce zabiło mu mocniej. – Teraz powinnam wrócić do bawialni. Wyglądała na spokojną. Chciała przejść obok, ale Sebastian chwycił ją za łokieć. Zadrżała i zaczęła szybciej oddychać. Ich oczy spotkały się i dostrzegł w ich głębi poczucie winy, strach i pożądanie. – Mówiłam już... Nie pozwolił jej dokończyć. Odwrócił się gwałtownie i odszedł bez słowa.
R
Phoebe nie mogła wznowić poszukiwań w ciągu kolejnych kilku dni, ponieważ stale natrafiała na Sebastiana. Zwykle milczał ponuro, ale wciąż ją
L T
obserwował. Mimo całej niechęci, jaką darzyła go pani Hunter, zaczął nawet spędzać więcej czasu w ich towarzystwie. Za każdym razem, gdy na siebie spojrzeli, powracało do nich wspomnienie tamtej nocy. Phoebe nie mogła zapomnieć pocałunku i pieszczot, choć z całych sił próbowała. Mimo to nie rezygnowała. Przede wszystkim czuła się odpowiedzialna za przyszłość ojca. Phoebe i pani Hunter czytały w ogrodzie, siedząc pod rajską jabłonią. – To moje ulubione miejsce – wyznała starsza pani. – Jest urocze i doskonale osłonięte przed wiatrem.
– Mamo! – Sebastian pojawił się nagle w otwartej furcie – Chciałbym, abyś dzisiaj mi towarzyszyła. Muszę odwiedzić dzierżawców. Pani Hunter spojrzała na niego poirytowana. – Myślałam, że zawsze towarzyszy ci pan McEwan. – Tym razem chodzi o sprawy, w których przydałaby się kobieca ręka. Trzeba rozdzielić pościel i tym podobne. Pani Hunter zmarszczyła brwi.
– A pani Dawson? – Wyjechała z Blackloch niedługo po tobie. – I do tej pory nie znalazłeś nikogo na jej miejsce – rzekła z przekąsem. – Nic dziwnego, że panuje tu taki bałagan. Sebastian nic nie odpowiedział, tylko spojrzał wymownie na matkę. – Cóż, wygląda na to, że nie mam wyjścia – powiedziała w końcu zrzędliwym tonem. – Chodźmy, Phoebe. Odniesiesz książki do mojego pokoju, a potem będziesz miała chwilę, żeby się odświeżyć. – Odświeżyć? – zdziwiła się Phoebe. – Czy nie zajmie się pani tym sama z panem Hunterem?
R
– Nie – mruknęła. – Nie chcę się tym zajmować sama.
– Popatrzyła znacząco na syna, a potem ruszyła w stronę Blackloch Hall.
L T
Phoebe popatrzyła na niego przelotnie, ale i tak ciarki przeszły jej po plecach. Nie miała pojęcia, dlaczego Sebastian tak bardzo potrzebuje towarzystwa matki. Odwróciła się, unikając jego wzroku, i poszła dziarsko za chlebodawczynią.
Sebastian jechał na swoim wielkim karym koniu, a ponieważ dzień był ładny, obie panie zajęły miejsce w otwartej kolasce. Pościel i jedzenie włożono do skrzyni na bagaż.
Hunter zatrzymywał się na wszystkich farmach i wypytywał gospodarzy o warunki życia i pracy. Z tego, co słyszała, rozmowy koncentrowały się na uprawach, hodowli owiec i wielkich włochatych krów rasy Angus, oraz na koniecznych remontach, głównie budynków gospodarskich. W tym czasie pani Hunter rozdzielała przywiezione dobra i wyraźnie była w swoim żywiole. W czasie podróży oczywiście wciąż narzekała na niewygody i błoto, ale gdy tylko dotarli do gospodarstw, było
widać, że naprawdę dobrze się bawi. Na jednej z farm nieopodal Blackloch, położonej w szczególnie ponurej części wrzosowiska, mieszkała rodzina z ośmioma córkami, z których najstarsza mogła mieć jedenaście lat. Młodsze dziewczynki biegały w swoich starych, wytartych sukienkach po podwórku, kiedy zajechali przed dom. Starsza natomiast pomagała matce wieszać pranie na sznurze. Tutejszy gospodarz zajmował się głównie hodowlą owiec. Był to chudy, posiwiały mężczyzna w nieokreślonym wieku, z miłą, ale zmęczoną twarzą. Życie rodziny nie należało do łatwych, ale nikt się na nic nie skarżył.
R
Mężczyźni zaczęli rozmowę o gospodarstwie: najpierw o naprawie szopy, a potem przeszli dalej, w stronę drewnianego budynku, więc Phoebe nie słyszała ich rozmowy.
L T
Dziewczynki otoczyły panią Hunter i patrzyły na nią z rozdziawionymi buziami. Ich ręce i ubrania zdradzały, że bawiły się na podwórku. Gospodyni pospieszyła na powitanie.
– Och, szanowna pani, taka wizyta, taki gość – powiedziała. – Właśnie wieszam pranie, bo taka dziś ładna pogoda.
Pani Hunter spojrzała na jej wielki brzuch. Phoebe trochę się zarumieniła, ale zrozumiała, dlaczego Sebastian prosił matkę o towarzystwo. – To prawda – przytaknęła pani Hunter, choć Phoebe wątpiła, by kiedykolwiek rozważała pogodę pod kątem jej przydatności do suszenia prania. – Nasza Martha jest bardzo zadowolona z pracy w Blackloch Hall – ciągnęła kobieta. – Ciągle mówi, jak pan Hunter i pani jesteście dla niej dobrzy. Pani Hunter uśmiechnęła się łaskawie i powiedziała do Phoebe: – Martha Beattie jest u nas pokojówką.
Phoebe przypomniała sobie piegowatą dziewczynę, która rozpalała ogień, nosiła wodę i zamiatała na schodach. Tymczasem lokaj przyniósł dwa kosze, a następnie je otworzył. W jednym była pościel, a w drugim jedzenie. – Och, dziękuję. Niech Bóg panią błogosławi – powtarzała pani Beattie. – Ciągle brakuje mi pościeli dla dzieci. Sama nie wiem, jak bym sobie bez tego poradziła. – Kobieta pogłaskała się po wydętym brzuchu. Dzieci milczały onieśmielone i tylko wpatrywały się w koszyk z jedzeniem.
R
– Może czymś mogę panie poczęstować? – zaproponowała gospodyni. Pani Hunter pokręciła głową.
– Więc zaraz opróżnię te kosze, żeby mogła pani je zabrać...
L T
Pani Hunter zmarszczyła czoło. – Chyba nie powinna pani...
– Ja pomogę – zaoferowała się Phoebe.
– Nie trzeba, panienko. – Zaśmiała się kobieta. – Miska z praniem jest znacznie cięższa.
Phoebe wzięła jednak kosze, gdyż jej zdaniem były zbyt ciężkie dla kobiety w błogosławionym stanie. Zaniosła je do wnętrza i pomogła w rozpakowywaniu.
Główna izba była czysta i dobrze utrzymana, ale w domku znajdowało się mało pokoi. Zajmowały je przede wszystkim łóżka, ale dzieci i tak musiały spać w nich parami. Kiedy wyszły, zobaczyły, że maleńka Rosie przewróciła się koło pani Hunter i zaczęła płakać. Dziewczynka wyciągnęła brudną dłoń w stronę jedwabnej spódnicy. – Nie, Rosie – krzyknęła jej matka i pospieszyła na tyle prędko, na ile
mogła, w stronę malucha. Phoebe była szybsza. Chwyciła malutką i wzięła ją w ramiona, by dziewczynka poczuła się bezpieczniej. – No już, wszystko dobrze – powiedziała, a Rosie przestała płakać, nie wiadomo, czy dlatego, że się uspokoiła, czy bardziej ze strachu. Phoebe spojrzała na jej rączki. – Czyżbyś robiła śliczne babeczki z błota? Rosie skinęła główką. – No a co masz na twarzy? Zaraz to wytrzemy. Rosie pociągnęła nosem.
R
Postawiła dziewczynkę daleko od sukni pani Hunter i sięgnęła po chusteczkę. Wytarła zasmarkany nosek i buzię, a następnie po chwili wahania
L T
włożyła chusteczkę do kieszonki powalanej błotem sukienczyny. – Będziesz jak duża dziewczynka, prawda? Rosie dotknęła kieszonki.
– Duzia dziecinka – powtórzyła z nieśmiałym uśmiechem. – Bardzo panienkę przepraszam. – Pani Beattie patrzyła to na panią Hunter, to znowu na Phoebe.
– Nic się nie stało – odparła pani Hunter, ale uniosła nieco suknię i ruszyła do kolaski. – Musimy już jechać. Odwiedziłyśmy dziś sporo gospodarstw. Phoebe uśmiechnęła się uspokajająco do pani Beattie, która już zajęła się Rosie. – Do widzenia. I życzę, żeby dziecko się dobrze chowało. – To jeszcze miesiąc, ale dziękuję, panienko. – Pani Beattie położyła wolną dłoń na brzuchu i skłoniła się przed kimś, kto stał nieco dalej. – Dziękuję, panie Hunter.
– Proszę bardzo, pani Beattie. – Phoebe aż podskoczyła, słysząc znajomy głos. – Jeśli będzie pani w takim tempie rozdawać chusteczki, to niedługo nie będzie pani miała żadnej. Phoebe zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok. – Phoebe! – zawołała niecierpliwie pani Hunter. Starsza kobieta miała już dość niewygód, ale na szczęście pozostał im tylko jeden dzierżawca. W dodatku nie miał dzieci, a droga do jego domu i samo obejście nie były zabłocone. Był to stary człowiek, wysoki i chudy, z czerwonymi od pracy i
R
powykręcanymi reumatyzmem dłońmi. Miał na sobie brązowy kombinezon i starą wełnianą kapotę. Na widok koni pospieszył na podjazd i ściągnął czapkę z głowy, ukazując łysinę z niewielkim wianuszkiem siwych włosów.
L T
Phoebe ze zdziwieniem patrzyła, jak pan Hunter zsiada i wita się serdecznie. Cały chłód i wyniosłość zniknęły z jego twarzy i postury, a szczery, ciepły uśmiech bardzo rozjaśnił twarz. Patrzyła na niego jak na zupełnie nowego człowieka.
Zarumieniła się trochę i zerknęła na panią Hunter, czy tego nie zauważyła, ale ona także patrzyła na syna. Wyraz jej twarzy się zmienił, stał się bardziej melancholijny, jakby ten widok obudził dawne wspomnienia. – Jestem pewna, że tym razem Sebastian sam sobie poradzi – odezwała się po chwili. – McInnes mieszka tu sam, jesteśmy całkowicie zbędne. Poza tym jestem już zmęczona. Sebastian spojrzał w tym momencie w ich stronę, przekonany, że właśnie wysiadają. Pani Hunter odwróciła wzrok, ale Phoebe dostrzegła w jej oczach łzy. – Coś się stało? – spytał, podszedłszy, na widok miny matki. – Boli mnie głowa. Chcę wrócić do Blackloch – odparła, nawet na
niego nie patrząc. – To już ostatnia farma. Zaraz wracamy do domu. – Nie chcę czekać... – Przynajmniej wyjdź i pokaż się McInnesowi, mamo. Poczuje się urażony, jeśli tego nie zrobisz. – A co mnie obchodzi McInnes! – Wzruszyła ramionami. – To tylko dzierżawca. Niewiele lepszy od tutejszych chłopów. To ty, Sebastianie, zawsze traktowałeś go lepiej niż... – urwała gwałtownie. Na twarzy pani Hunter wciąż malował się upór i gniew.
R
Sebastian zamarł. Phoebe dostrzegła, że zaciska usta, jakby chciał zapanować nad bardzo silnymi emocjami.
– McInnes jest już bardzo stary – powiedział przyciszonym głosem. –
L T
Czy nie możesz zapomnieć na chwilę o własnych niechęciach i żalach? Niedawno oźrebiła mu się kobyła. Nie możesz go o to zapytać? Pani Hunter wydawała się niewzruszona.
– Jest chory. Mamo, proszę – dodał po chwili. Phoebe widziała, ile go to kosztuje.
– Chory? – Pani Hunter obróciła się gniewnie. – Twój ojciec też był chory! I jak o niego dbałeś?
Pobladł, a jego oczy pociemniały. Zacisnął mocno usta, a potem odwrócił się i odszedł bez słowa. Phoebe wiedziała, że musi jakoś zareagować. – Och, tyle pani dziś zrobiła dla tych wszystkich ludzi. Oni panią podziwiają. Nic dziwnego, że boli panią teraz głowa. – Wiedziała, że wiele ryzykuje, ale powiedziała: – Może ja przekażę panu McInnesowi pościel i jedzenie i wytłumaczę pani nieobecność...? Oczywiście, jeśli pani sobie życzy.
Pani Hunter wciąż walczyła z gniewem i zazdrością, a jednocześnie, o dziwo, sama czuła się skrzywdzona. – Dziękuję, Phoebe. Właśnie o to chciałam cię prosić. Odwróciła głowę, żeby jej dama do towarzystwa nie widziała łez, które spłynęły jej po policzkach. Phoebe skinęła głową. Hunter znowu zaczął rozmowę z McInnesem, prowadząc go dalej od powozu. Nie był głupi i z pewnością od razu się wszystkiego domyślił, a potem obaj usłyszeli kroki i spojrzeli w stronę powozu. Zobaczyli Phoebe
R
Allordyce w towarzystwie lokaja, który niósł koszyk.
– Dzień dobry, panie McInnes – zaczęła. – Obawiam się, że pani Hunter źle się czuje, ale przysyła pościel oraz jedzenie. Prosiła też, żebym zapytała
L T
pana o zdrowie i o to, jak miewa się pańska kobyła. Phoebe uśmiechnęła się promiennie.
– To bardzo łaskawie z jej strony, panienko. Proszę jej ode mnie podziękować i przekazać, że wszystko w porządku. – McInnes skłonił się w stronę powozu.
Sebastian ze zdziwieniem dostrzegł, że matka odpowiedziała mu gestem.
– To panna Allordyce, dama do towarzystwa matki – zaprezentował ją Sebastian, jednocześnie patrząc na nią badawczo. – Bardzo mi miło. McInnes zaniósł rzeczy do kamiennej chatki, a po chwili wyszedł z butelką w dłoni. – Czy napije się pan whisky? – spytał. Hunter pokręcił głową. – Nie, dzisiaj dziękuję. Moja matka źle się czuje, powinniśmy wracać.
Zajrzę tu jutro w czasie objazdu. McInnes skinął głową, a następnie spojrzał na Phoebe. – Chciałaby pani zobaczyć źrebaka, panno Allordyce? – A mogę? Sebastian musiał przyznać, że jest doskonałą aktorką. Twarz jej się rozjaśniła i sprawiała wrażenie uradowanej tą perspektywą. McInnes zaśmiał się. – To zajmie tylko chwilę. Żeby pani Hunter nie czekała. W ten sposób stary dał się wziąć na lep dziewczynie, która oszukiwała
R
swoją chlebodawczynię i najwyraźniej chciała coś ukraść z Blackloch Hall. Jest bardzo niebezpieczna, pomyślał Sebastian. I to nie tylko z powodu kłamstw, ale również dlatego, że wydawała się taka niewinna. W dodatku jest
L T
piękna... Nawet teraz myślał o jej rozpuszczonych włosach i jedwabistej skórze... Widział uśmiech i pragnął, by ten nie zniknął nigdy z jej twarzy. Sebastian patrzył, jak słucha tego, co mówił jej McInnes. Miała na sobie swoją zwykłą niebieska suknię, pobrudzoną w dodatku przez Rosie, a mimo to wyglądała naprawdę ślicznie.
Tak, panna Allordyce należała z pewnością do najniebezpieczniejszych kobiet, jakie znał. Dlatego powinien jak najszybciej dowiedzieć się, o co jej chodzi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Zachód słońca zalał wrzosowiska morzem ciepłych barw, ale Sebastian Hunter nie zwracał uwagi na piękne widoki. Nie widział Phoebe Allordyce od wczorajszego objazdu, a jednak wciąż myślał o niej i jej tajemnicy. – Jesteś pewny, że nie widziała się z nikim innym, ani przed, ani po wizycie w Tolbooth? – spytał, opierając się o kominek. McEwan siedział wygodnie w jednym z foteli przed wygasłym kominkiem i popijał brandy.
R
– Całkowicie. Nie widziałem jej tylko, kiedy była z wizytą u ojca. Poza nim widziała tego jednego mężczyznę. Hunter dotknął kciukiem brody.
L T
– I jak, do diabła, go znaleźć? – mruknął bardziej do siebie niż do rozmówcy.
– A jak to wygląda tutaj? Czy przeszukała jeszcze jakieś pokoje? – Tak, dwie sypialnie. Moją i matki. Ale nie wydaje mi się, żeby coś wzięła.
– Jesteś pewny, że je przeszukała, skoro nic nie zginęło? – Och, z całą pewnością. – Sebastian nie miał zamiaru zdradzać przyjacielowi szczegółów.
– Więc czego szuka? – McEwan zmarszczył brwi i pokręcił głową. – Podejrzewam, że gdybyśmy to wiedzieli, mielibyśmy klucz do rozwiązania całej zagadki. – Ale jak się tego dowiedzieć? Trzeba by ją chyba przyłapać na gorącym uczynku... – Będę musiał na nią w dalszym ciągu uważać. Wciąż być blisko. –
Przecież w grę wchodzi bezpieczeństwo mojej matki. – Oczywiście. Musimy zrobić wszystko, by odkryć tajemnicę panny Allordyce. Phoebe obudziła się w nocy na dźwięk kołatki w kształcie wilczej głowy. Na dworze szalała burza, słyszała kroki w korytarzu i na schodach, a także jakieś trzaski w sypialni pana Huntera, jakby otwierał i zamykał jakieś szuflady i drzwiczki. Wstała, okryła się szalem i wyjrzała na korytarz oświetlony migotliwym blaskiem świec.
R
W tym samym momencie w drzwiach sypialni pojawił się Sebastian, który nakładał strój do jazdy. Kruczoczarne włosy miał zmierzwione, a na jego policzkach dostrzegła jednodniowy zarost. Wyglądał jak pirat, a w
L T
każdym razie ktoś równie niebezpieczny. Wydał jej się teraz jeszcze bardziej pociągający niż zwykle. Spojrzał na nią, a ona zadrżała.
– Jakiś powóz zjechał do rowu – wyjaśnił. – Potrzebują pomocy. – Być może są tam damy – zauważyła. – Pomogę. Proszę mi tylko dać chwilę.
– Bardzo to miłe z pani strony, ale zupełnie niepotrzebne. Po wrzosowiskach ciężko się jeździ w nocy, zwłaszcza w taką pogodę. Jak mówiłem, sam się tym zajmę. Proszę iść spać. – Spojrzał w stronę zamkniętych drzwi do pokoju matki. – Pani Hunter wzięła środek na sen. Nie sądzę, by coś ją mogło obudzić. Skinął głową, a potem ruszył do schodów z szelestem peleryny. Ona natomiast wróciła do swego pokoju, by się ubrać. Na dole napotkała paru służących, którzy zastanawiali się, jak poważny był ten wypadek i co teraz powinni robić.
– O, panna Allordyce – odezwał się najstarszy z nich, osobisty służący Sebastiana. – Pan Hunter mówił, żeby pani nie budzić. – I nie obudziliście – zwróciła się z uśmiechem do McCabe’a. Wiedziała, że w domu nie ma gospodyni i że pani Hunter z pewnością nie zajmie się przygotowaniami do przyjęcia poszkodowanych. – Powiedzcie, jakie instrukcje wydał wam pan Hunter. – Nie było czasu, proszę panienki – odezwał się któryś z młodszych służących. – Pan bardzo się spieszył. A Polly mówiła, że pani Hunter zażyła środek na sen, to i tak jej nie obudzimy.
R
– Pomyśleliśmy, że zaczekamy, aż pan wróci – dodała Polly. – A gdzie reszta służby?
– Większość mieszka gdzie indziej, panienko – po wiedziała
L T
ciemnowłosa Annie, stojąca obok Marthy Beattie.
– I tak sobie poradzimy – rzekła Phoebe. – Jamie i Gavin, rozpalcie pod kuchnią, żeby była gorąca woda i przygotujcie pokoje gościnne. – Dobrze, panienko.
– Tom i Stewart, przygotujcie na wszelki wypadek konie i powóz do drogi, a potem postarajcie się prze spać, bo możecie być potrzebni. – Tak, panienko.
– Polly i Annie, przygotujcie stare prześcieradła które można będzie w razie czego podrzeć na bandaże i przynieście z drewutni parę prostych patyków. Poza tym coś, czym można by się wytrzeć. Panie McCabe czy mamy jakieś zapasowe ubrania? – Zaraz sprawdzę, panno Allordyce. – No i trzeba rozciągnąć w kuchni sznury, tak żeby można tam było szybko wysuszyć mokre rzeczy. Wszyscy na pewno będą przemoczeni. Wtedy, jakby dla podkreślenia jej słów, deszcz za bębnił jeszcze
mocniej o dach i szyby. Jednocześnie usłyszeli wycie wiatru, szalejącego po wrzosowisku. – Martha i Sally pójdą ze mną do kuchni. Zagotujemy wodę i przygotujemy trochę środków opatrunkowych. – Zamilkła na chwilę. – 1 przyrządzimy zupę. – Kucharka przyjdzie dopiero rano – zauważyła Martha. – To nic. Jestem pewna, że coś nam się uda przygotować. Od kiedy ojciec stracił pieniądze, sama zajmowała się gospodarstwem. Prała, sprzątała i nauczyła się gotować. W dodatku robiła smaczne rzeczy z najlichszych i najtańszych produktów.
R
Pracowali ciężko, ale kiedy Sebastian nie pojawił się po dwóch godzinach, Phoebe odesłała służbę do łóżka. Miała wszystkich obudzić po
L T
przyjeździe poszkodowanych. Sama natomiast, rozgrzana od kuchni, ponownie okryła się szalem i usiadła w holu, by zaczekać.
Zaczynało świtać, kiedy Sebastian wraz z czterema służącymi przekazał konie i powóz stajennym. Wciąż padało, ale był to lekki deszcz w porównaniu z tym, co działo się w nocy. Hunter czuł ból mięśni i znużenie, kiedy weszli bocznym wejściem do domu.
Jak tylko otworzył drzwi, uderzył go smakowity zapach. Poczuł, że nagle skurczył mu się żołądek i że jest bardzo głodny. Udali się więc prosto za tym zapachem. W kuchni nie było żadnej służącej, nalali więc sobie sami zupy i usiedli przy wielkim stole. Zupa wciąż była gorąca, podobnie jak garnki z wodą, które przesunięto jednak trochę dalej z płyty. Na jednym z krzeseł leżały bandaże i mydło. Wielki kuchenny zegar wskazywał parę minut po czwartej. Kiedy zjedli, rozejrzał się po domu. Wszyscy spali. Sebastian odesłał swoich ludzi, żeby odpoczęli, a sam ruszył do sypialni. Nie wątpił, że panna Allordyce wykorzystała okazję, żeby przeszukać
dalszą część domu. Może znowu znajdzie ją w swojej sypialni? Trochę na to liczył, a był zbyt znużony, by się na nią złościć czy też walczyć z własnymi pragnieniami. Starał się iść cicho, ale kiedy dotarł bocznym korytarzem do holu i spojrzał na stojący tam fotel, stwierdził, że niepotrzebnie się martwił. Phoebe nie przeszukiwała domu. Spała, zwinięta w kłębek i okryta jedynie szalem. W świetle poranka wyglądała bardzo młodo. Miała gładką twarz i mleczną cerę. Pełne czerwone usta były wprost stworzone do pocałunków, a ciemne rzęsy wydawały się wyjątkowo długie. Miała na sobie tę samą
R
wyblakłą niebieską suknię co zawsze, a włosy zaplotła sobie do snu w gruby warkocz. Spod rąbka jej sukni wystawały palce w pończochach. Sebastian spojrzał jeszcze na znoszone buty, które stały obok fotela, a potem podszedł bliżej.
L T
Panna Allordyce ocknęła się i przetarła oczy. Potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie.
– Pan Hunter – szepnęła zaspanym głosem, a on poczuł, jak ciarki przebiegły mu po plecach na dźwięk własnego nazwiska w jej ustach. Rozprostowała się trochę, ziewnęła i rozejrzała dookoła. Sebastian poczuł, że nagle zaschło mu w gardle. – Co z tym wypadkiem? – spytała jeszcze sennie, ale już wracając do rzeczywistości. Wstała z fotela i stanęła boso na kamiennej posadzce. – Czy ktoś został ranny? Popatrzyła z niepokojem, a on dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak jest niska. Jej głowa sięgała zaledwie do jego brody. – Panie Hunter – powtórzyła, gdy nie odpowiadał. – To był dyliżans pocztowy z dwoma pasażerami. Woźnica przy tej pogodzie nie widział drogi i zjechał do rowu, a tam dyliżans się przewrócił –
zaczął wyjaśniać. – Obaj mężczyźni byli trochę przestraszeni tym, co się stało, ale wyszli z tej przygody bez szwanku, a woźnica zeskoczył wcześniej z kozła. – Czy któryś z nich przyjechał do Blackloch? Sebastian pokręcił głową. – Nie, spieszyli się do Glasgow. Jeden z nich żeni się dziś rano. – Ale... – Dałem im swój powóz. Zabezpieczyliśmy też ten pocztowy, pewnie zaraz ktoś po niego przyjedzie, ale obawiam się, że ma połamaną oś.
R
Phoebe popatrzyła na jego pokaleczone ręce, które umył w kuchni przed jedzeniem.
– Coś się panu stało! – Wzięła jego dłonie i zaczęła się im przyglądać,
L T
dotykając delikatnie. Było w tym tyle współczucia, że nagle pomyślał, że źle ocenił pannę Allordyce. – Nie, na szczęście nic wielkiego, ale trzeba powyjmować drzazgi. Skinął głową.
– Dyszel wozu wystawał na drogę. Usunąłem go – wyjaśnił, myśląc, że mógłby tak stać z nią cały dzień.
– Proszę już iść spać. Potem zajmiemy się drobiazgami. W sypialni zastał McCabe’a, który drzemał na jednym z krzeseł. – Co tutaj robisz? – Sebastian potrząsnął go za ramię. Służący zerwał się na równe nogi. – Bardzo pana przepraszam, ale przysłała mnie panna Allordyce. Hunter rozejrzał się po pokoju. Na kominku płonął ogień i od razu zrobiło mu się cieplej. Tuż obok wisiała koszula nocna, tak by się ogrzała przed włożeniem, a łóżko kusiło pościelą. Wzrok McCabea powędrował za jego spojrzeniem.
– Pomyślała, że może panu być zimno po powrocie – dodał. – Panna Allordyce się tym zajęła? – spytał, a w jego głosie mimo woli pojawiły się ostrzejsze tony. – Tak, proszę pana. Kazała przygotować pokoje gościnne. Zagotowała też wodę i sama zrobiła zupę. – McCabe wyjął termofor z łóżka. Trudno mu było w to wszystko uwierzyć. A później, gdy już leżał w łóżku, długo się zastanawiał, z kim tak naprawdę ma do czynienia: z oszustką i złodziejką czy kobietą, która potrafiła zadbać o wszystko w domu?
R
Phoebe i pani Hunter stały przed otwartą szafą i starały się wybrać odpowiednią sukienkę na wieczorny raut.
– Polly mówiła mi, że w nocy zdarzył się w okolicy jakiś wypadek.
L T
– To prawda – odparła Phoebe.
– Dziwię się, że Sebastian zwlókł się z łóżka, żeby pomóc tym ludziom. – Nie tylko to, ale wysłał obu dżentelmenów do Glasgow we własnym powozie – zauważyła. – I jeszcze usunął tamten wóz z drogi, tak że się pokaleczył.
Pomyślała o zadrach i drzazgach w dłoniach Sebastiana i o tym, jaki był przemoczony, kiedy dotarł do Blackloch. Poza tym tak dziwnie na nią patrzył, gdy zastał ją w holu.
Pani Hunter pokręciła głową. – Trudno mi w to uwierzyć. – Ależ to prawda... – Niezależnie od tego, co pan Hunter zrobił w przeszłości, zachowywał się teraz jak uosobienie szlachetności. Chlebodawczym przyjrzała się jej uważnie. – A ty skąd o tym wiesz, moja droga. – Obudziło mnie stukanie do drzwi. To okoliczni wieśniacy przybyli z
informacją o wypadku. – Phoebe zastanawiała się, czy ujawnić wszystko, co robiła w nocy. – A potem nie mogłam zasnąć, więc... Przerwało jej wejście Polly, która przyniosła śniadanie. Pani Hunter przyjrzała się uważniej swojej podopiecznej. – Rzeczywiście, moja droga, wyglądasz tak, jakbyś mało dziś spała. Polly wciąż stała przy drzwiach. – O co jeszcze chodzi? – spytała pani Hunter. – Kucharka pytała, czy mogłaby porozmawiać z panną Allordyce – wybąkała dziewczyna.
R
Phoebe przypomniała sobie zupę, którą kucharka zapewne znalazła na kuchni dziś rano. Spojrzała na chlebodawczynię pytająco.
L T
– Dobrze, idź – rzekła nieco naburmuszona. – Mam nadzieję, że śniadanie dobrze mi zrobi. Za godzinę będę w bawialni.
Kucharka poprosiła o przepis na zupę, którym Phoebe chętnie się podzieliła. Następnie ruszyła do swego pokoju. Na schodach spotkała Sebastiana.
– Panno Allordyce – przywitał się. – Tak?
– Winien jestem pani podziękowania za pomoc. Była pani niezastąpiona. Pomyślała, że nie do końca, ale przyjęła podziękowania. Hunter wydawał się nieswój. Nie brał jej za rękę i nie mówił o ich „układzie”. Nie próbował też jej pocałować... Phoebe zastanawiała się, dlaczego tak się zmienił. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich coś innego niż zwykle. Patrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy... W holu pojawił się jeden z
lokajów. Wtedy Hunter skinął jej raz jeszcze głową, a następnie zszedł na dół. Phoebe z kolei ruszyła na górę, ale po paru krokach odwróciła się. Spojrzeli na siebie w dokładnie tym samym momencie. I na chwilę połączyło ich poczucie jakiejś silnej wspólnoty. Sebastian w skupieniu przeglądał pocztę. Dzień był słoneczny, na niebie prawie w ogóle nie było chmur. Dwa listy skierowane były do jego matki, a reszta do niego. Poza tym jednym, ostatnim, zaadresowanym drobnymi literkami do panny Phoebe Allordyce w Blackloch Hall. Zarówno pismo, jak i zapach fiołków wskazywały, że list
R
pochodzi od jakiejś kobiety. Sebastian odwrócił list i zamarł na widok znajdującego się tam nazwiska.
Szok był tym większy, że zupełnie się tego nie spodziewał. Wypuścił
L T
pozostałe listy z rąk i patrzył tylko na ten jeden. Raz jeszcze przeczytał imię i nazwisko, czując gorycz na języku i ssanie w żołądku. Panna Emma Northcote. Northcote. Od tego się zaczęły wszystkie problemy, cały ten koszmar.
Ściskał list tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Następnie odłożył złożoną i zapieczętowaną kartkę na blat biurka. Spoczywała tam, odcinając się wyraźnie od mahoniowej powierzchni. Sięgnął po karafkę i nalał sobie brandy, wciąż jednak spoglądając na list. Wypił jednym haustem zawartość kieliszka i w tym momencie chmury przesłoniły słońce i zrobiło się ciemno.
ROZDZIAŁ ÓSMY Piekło i szatani! – zaklęła pani Hunter. – Nigdy nie mogę znaleźć służącego w tym przeklętym miejscu, kiedy akurat potrzebuję. Czy sama mam załatwiać wszystkie swoje sprawy? Czy nie dożyłam wieku, w którym należy mi się trochę szacunku i wygody? A zamiast tego znalazłam się w tym... tym... mauzoleum! – Pani Hunter skrzywiła się i potarła czoło. – Może powinnyśmy wrócić na Charlotte Street, nawet jeśli remont nie jest jeszcze skończony?
R
– Nie! – Phoebe powiedziała to tak gwałtownie, że chlebodawczyni popatrzyła na nią z zaciekawieniem. Od razu więc przywołała uśmiech na twarz i okryła ramiona pani Hunter szalem. – Czy nie lepiej będzie jeszcze
L T
trochę zaczekać? Przecież tak źle pani reaguje na najrozmaitsze zapachy. A już zwłaszcza na farby...
Starsza kobieta skinęła głową, ale wciąż miała kwaśną minę. – Zapewne masz rację, moja droga.
– Polly przygotowuje dla pani środek na sen – dodała Phoebe. – Na pewno dobrze się pani po nim wyśpi.
– Tak, to prawdziwe błogosławieństwo. Bądź tak dobra, moja droga, i przynieś moje żurnale z bawialni. – Tak, oczywiście. Phoebe przechodziła koło gabinetu, kiedy Hunter stanął w drzwiach. Lekko się przestraszyła, ale szybko uspokoiła się. Nie powinien zaczepiać jej w tym miejscu, gdyż wszyscy mogli ich tu podejrzeć. – Panno Allordyce – zaczął, a jej serce podskoczyło gwałtownie. Był bledszy niż zwykle, a w jego oczach pojawił się gniew. – Mam dla pani list.
– List? Zaprosił ją do środka i Phoebe dostrzegła na biurku niewielką kartkę. – Dziękuję – powiedziała, dbając o to, by ich dłonie się nie zetknęły. Serce zaczęło jej bić mocniej, jak zwykle, gdy Sebastian znajdował się blisko. Obróciła się, chcąc jak najszybciej uciec przed nim i szaleńczymi uczuciami, które ją osaczyły. – Tak się złożyło, że zobaczyłem nadawcę – dodał niepewnie. – Nie wiedziałem, że zna pani Northcote’ów. Spojrzała na tył listu i skinęła głową.
R
– Emma jest moją przyjaciółką. Byłyśmy razem na pensji. – Złożyła list i schowała do kieszeni. Pan Hunter zrobił krok w jej stronę.
L T
– Tylu rzeczy o tobie nie wiem, Phoebe.
Coś w jego głosie sprawiło, że zadrżała. Przełknęła ślinę, czując, jak skurczył jej się żołądek. Jednocześnie bała się i pragnęła pocałunku. – A pan, czy zna pan Emmę Northcote? A może jej braci? – Jak tylko to powiedziała, dotarło do niej, że źle wybrała. W oczach Huntera pojawił się gniew. Zobaczyła, jak cały stężał i zacisnął zęby. Cofnęła się przestraszona, aż poczuła za sobą ścianę. Sebastian zbliżył się i oparł ręce po obu stronach jej głowy. Ich ciała niemal się stykały.
– Jaką grę pani ze mną prowadzi, panno Allordyce? – spytał udręczonym głosem. Serce waliło jej jak młotem. Czuła się jak myszka, która nagle straciła drogę ucieczki. Z trudem potrząsnęła przecząco głową. – Nie... nie wiem, o co panu chodzi. Zbliżył się jeszcze bardziej i poczuła jego oddech przesycony zapachem brandy.
– Jeśli naprawdę nie, to ostrzegam, że... – urwał. Phoebe zamarła i zrobiła wielkie oczy. Czy to możliwe, żeby wiedział coś o jej ojcu? Nie, patrzyła na niego i dostrzegła w jego oczach ból. Wydawał się naprawdę udręczony tym, co powiedziała, a ona szczerze nie chciała zrobić mu przykrości. – Sebastianie... – zaczęła, ale nie wiedziała, jak skończyć. Zamknął na chwilę oczy, zacisnął mocno powieki, a kiedy je otworzył, nie zauważyła w nich ani bólu, ani gniewu, tylko zimne opanowanie.
R
– Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że igra pani z ogniem? – Urwał na chwilę. – Jeśli rzeczywiście przyjaźni się pani z panną Northcote, to musi pani też wiedzieć o mnie...
L T
Phoebe pokręciła głową.
– Ale... – W jego oczach dostrzegła coś, co sprawiło, że bała się dokończyć.
Naraz pocałował ją i tym razem nie był to delikatny pocałunek. Wyczuła w nim pragnienie, które wymaga zaspokojenia. Pocałował ją ponownie i od razu poczuła w ustach jego język. Był to pocałunek, który śnił jej się po nocach, taki, który powinien ją przerazić, ale Phoebe wyczuwała w nim także desperację i ból.
Widziała, że powinna uciec, ale ona objęła go i przytuliła, chcąc przynajmniej na chwilę złagodzić jego ból, a jednocześnie samej zatracić się w ekstazie. Kiedy w końcu się od niej oderwał, oddychał ciężko. Oparł się o ścianę i patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Phoebe też na niego patrzyła, w równym stopniu co on przerażona. Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej zaraz z piersi. Ledwie trzymała się na nogach, a w głowie miała
prawdziwy zamęt. Podniosła z podłogi żurnale i oddaliła się chwiejnie, dopóki jeszcze mogła. Głowę trzymała wysoko, chcąc pokazać, że wcale nie przejmuje się tym pocałunkiem. Ani razu też się nie odwróciła. – O, już jesteś, Phoebe. Miałam właśnie posłać kogoś na poszukiwania. Co się stało? – spytała pani Hunter. – Bardzo przepraszam, ale... – Phoebe nie miała odwagi spojrzeć w twarz chlebodawczym – nie mogłam ich znaleźć...
R
Położyła żurnale z modą na stoliku, próbując ukryć emocje, które kłębiły się w jej sercu. Pani Hunter przyjrzała się uważniej.
L T
– Dobrze się czujesz?
Nie! – chciała krzyknąć. Czuję się źle od momentu, kiedy spojrzałam w oczy pani syna!
Wciąż kręciło jej się w głowie z powodu tego, co wyczytała z twarzy Sebastiana, a także z własnej reakcji na pocałunek. Zaczęła się bać własnego pożądania, nad którym nie potrafiła zapanować. – Tak, proszę pani, dziękuję – skłamała. Pani Hunter nie wyglądała na przekonaną. – Chodź, usiądź tu obok. – Dotknęła sofy, którą sama zajmowała. Phoebe nie miała wyboru. – Wyglądasz, jakbyś miała gorączkę, moja droga – rzekła. – I oddychasz jakoś... dziwnie. – Wzięła jej dłoń w swoją. – Dlaczego drżysz? Szybko cofnęła dłoń i zarumieniła się zażenowana. – Po prostu szłam szybko, bo bałam się, że czeka pani zbyt długo. – Chyba nie muszę ci przypominać, moja droga, że młode damy nie
powinny biegać. – Bardzo przepraszam. Pani Hunter skinęła pojednawczo głową. – Pewnie jesteś już zmęczona tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscem – powiedziała. – Widzę to w twoich oczach. – W dodatku mało dzisiaj spałaś z powodu tego wypadku. Po tym wszystkim nie powinnam od ciebie chyba zbyt wiele wymagać. – To nic takiego, proszę pani. – Idź do siebie. Musisz odpocząć.
R
– Ale przecież dzisiaj wieczorem jest raut u pani Montgomery. – Phoebe doskonale wiedziała, co to znaczy. Jeśli pani Hunter jej tam nie weźmie, zostanie tu sama z Sebastianem.
L T
– Właśnie, obie wiemy, jak męczące mogą być przyjęcia u Amelii. Nie wiem, czy nie będę musiała zostać do rana i wracać po śniadaniu. Uwierz mi, moja droga, nie powinnaś tam jechać. I nie musisz obawiać się towarzystwa mojego syna, ponieważ McEwanowie zaprosili go na kolację. Nikt ci nie będzie przeszkadzał.
Nikt jej nie będzie przeszkadzał... – zadźwięczało jej w głowie i protest natychmiast zamarł na ustach. Phoebe przełknęła ślinę. Będzie mogła przeszukać praktycznie całe Blackloch.
– No już, zmykaj. Nie chcę dłużej o tym rozmawiać. Było jeszcze widno, ale Phoebe miała zasłonięte okna. Leżała w łóżku i wsłuchiwała się w tykanie zegara, który znajdował się w końcu korytarza. Po chwili usłyszała też turkot kół powozu pani Hunter, dobiegający zza okna. Sebastian dawno już pojechał, ale Phoebe wciąż o nim myślała. I to nieustannie od paru godzin. Miała już dwadzieścia trzy lata, ale z nikim nie czuła się tak jak z nim.
Nie rozpamiętywała śmierci matki i nie żałowała tego, że musiała zajmować się domem i ojcem, który choć bardzo uczony, nie miał zielonego pojęcia o tym, jak dbać o rodzinę. Jednak teraz po raz pierwszy czuła, że naprawdę żyje i pragnie. Pan Hunter potrafił sprawić, że czuła się podniecona i że promieniała wewnętrznym światłem. Mimo że w tym samym czasie jej biedny ojciec siedział pobity w więzieniu. To nie było w porządku. Phoebe kochała ojca i nie mogła zrozumieć, dlaczego jest w tej chwili tak samolubna i myśli o jakimś obcym mężczyźnie. Zaczęła cicho płakać, nie mogąc zapanować nad chaosem, który powstał w jej
R
głowie. Wiedziała, że nie powinna dalej brnąć w to szaleństwo. Przypomniała sobie, że posłaniec chciał tylko jednej rzeczy, i zdecydowała, że właśnie na tym musi się skoncentrować.
L T
Wytarła policzki i cicho wstała.
Hunter przekazał Ajaksa stajennemu, a sam skierował się w stronę bocznych drzwi domu. Kolacja u McEwanów była dość przyjemna, ale on nie mógł pozbyć się poczucia winy z powodu tego, jak potraktował Phoebe. Wciąż pamiętał tę noc i to, jak zajęła się domem. A przecież mogła zająć się poszukiwaniami i nie przejmować się wypadkiem, zastanawiał się. No i to współczucie pomieszane z pożądaniem, które dostrzegł w jej oczach, gdy na niego patrzyła...
Przypomniał sobie też, jak blada była dziś rano. Rzeczywiście, wyglądała na zmęczoną. Nic dziwnego, pomyślał, ale jego wdzięczność skończyła się, gdy zobaczył nazwisko Emmy Northcote. Nawet jeśli ta rodzina przysłała list specjalnie po to, by przypomnieć, co zrobił, lub też by szukać zemsty, nie powinien był traktować Phoebe w ten sposób. Nie poszedł do gabinetu, żeby napić się brandy, ale skierował się wprost do sypialni panny Allordyce.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Phoebe
prawie
skończyła
przeszukiwanie
ostatniego
pokoju
gościnnego, gdy usłyszała czyjeś kroki na schodach. Pomyślała najpierw, że to ktoś ze służby korzysta z głównej klatki schodowej pod nieobecność rodziny. Ale jeszcze zanim rozpoznała te kroki, serce podskoczyło jej w piersi, jakby podświadomie wiedziała, kto się zbliża. To był Hunter. Zamknęła drzwi do szafy i stała nasłuchując. Serce biło jej mocno. Jeśli Sebastian zastanie ją tutaj, to czy znajdzie dla siebie jakieś sensowne usprawiedliwienie?
R
Jego sypialnia znajdowała się przy końcu korytarza, ale zatrzymał się wcześniej. Usłyszała pukanie, a potem cichy szelest drzwi do swojego pokoju.
L T
Sypialnia była pusta, a posłanie wyglądało tak, jakby przed chwilą wstała z łóżka. Hunter podszedł i dotknął pościeli. Była zimna. Rozejrzał się po wnętrzu: okno było zasłonięte, a niebieska sukienka wisiała na drzwiach szafy.
Zmrużył oczy i zacisnął usta. Zdusił w sobie to wszystko, co chciał jej powiedzieć, i wyszedł, zdecydowany jak najszybciej sprawdzić, gdzie się teraz zakradła. Nie musiał długo szukać. Panna Allordyce stała w koszuli nocnej koło jednego z pokoi gościnnych. – A, tu pani jest – wyrwało mu się. – Myślałam, że miał pan być na kolacji u państwa McEwanów – zauważyła. – Już byłem – wyjaśnił. – A pani powinna być w łóżku. – Już byłam – odparła na poły żartobliwie, ale widział, że jest
zdenerwowana. – Teraz chciałam się przejść, rozprostować nogi. Pan Hunter spojrzał na drzwi do pokoju gościnnego, a potem przeniósł na nią ciężar tego spojrzenia. Ani drgnęła, ale dostrzegł coś w rodzaju poczucia winy w jej oczach, a także delikatny rumieniec. Był zły, częściowo na nią, ale chyba bardziej na siebie. Miał już dosyć tych kobiecych gierek. – Dlaczego tak naprawdę przyjechałyście z matką? – spytał wprost. Jej źrenice rozszerzyły się lekko, ale nie wiedział, czy zareagowała tak na samo pytanie czy też ton, jakim je zadał. I było mu wszystko jedno! – W mieszkaniu w Glasgow trwa remont.
R
– Wybaczy pani, ale trudno mi uwierzyć, by moja matka zdecydowała się przyjechać tutaj tylko dlatego, że zmieniają jej tapety. Opuściła Blackloch
L T
zaraz po pogrzebie i przysięgała, że nigdy tu nie wróci. – Skrzywił się. – Moja matka nie chce nawet na mnie patrzeć.
– Nie! – Zrobiła krok w jego stronę. – Myli się pan, pani Hunter... – Nie powiedziała tego, co miała powiedzieć, ale z jej oczu nie zniknął wyraz troski. Zagryzła dolną wargę, jakby miała podjąć jakąś decyzję. – Nie powinnam panu tego mówić. – Popatrzyła na niego poważnie. – Czy zachowa pan to w tajemnicy, jeśli jednak powiem...? – Czekała na potwierdzenie. Sebastian tylko na nią patrzył. – Panno Allordyce. – Byłaby bardzo zła, gdyby dowiedziała się, że panu powiedziałam. Mogłabym stracić pracę. Hunter mimo wszystko nie zamierzał ustąpić. Phoebe przyjrzała mu się uważnie. – Albo obieca pan, że nic nie powie, albo będę milczała – powiedziała z mocą.
– Dobrze, obiecuję. Popatrzyła mu w oczy i zrozumiał, że rzeczywiście chce ujawnić coś ważnego. – Ktoś dwa razy włamał się do mieszkania przy Charlotte Street – zaczęła. – Pierwszy raz niedługo po tym, jak zaczęłam tam pracę, a potem niecałe dwa tygodnie temu. Pani Hunter na pewno by się do tego nie przyznała, ale zwłaszcza to drugie włamanie bardzo nią wstrząsnęło. Złodzieje przejrzeli dosłownie wszystko, nawet nasze najbardziej osobiste rzeczy... – Zarumieniła się. – Pani Hunter zaczęła mieć potem problemy ze
R
snem i... cóż, przypuszczam, że jest tutaj, ponieważ się boi.
Sebastian nawet nie podejrzewał, że ta wiadomość tak go poruszy. – Powinna mi była powiedzieć...
L T
Phoebe dotknęła jego rękawa.
– Jest na to zbyt dumna – szepnęła. – Podobnie jak pan. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich współczucie. Nie chciał go, więc cofnął się o krok. – Co skradziono?
– To właśnie jest najdziwniejsze. Bandyci nic nie wzięli, ale w czasie poszukiwań narobili strasznego bałaganu. Pańska matka zapewne z tego powodu zdecydowała się na remont. Chce stamtąd wymazać ich obecność. – W ostatnim czasie włamano się także do Blackloch i też nic nie zginęło – powiedział z namysłem. – To naprawdę dziwne. – Phoebe zmarszczyła brwi. – Tak, włamania do dwóch domów tej samej rodziny. Jakby ktoś uważał, że któreś z nas ma coś bardzo ważnego. Jakiś przedmiot... – Spojrzał na pannę Allordyce. Ona jednak nie patrzyła na niego, ale w jej oczach pojawiły się nagle
strach i jakiś szczególny rodzaj świadomości, jakby coś w końcu odnalazła. Krew odpłynęła jej z twarzy i była blada jak ściana. – O czym myślisz, Phoebe? – spytał cicho. Próbowała ukryć swoje uczucia, ale bez większego powodzenia. – Sama nie wiem – rzuciła nerwowo. – No bo czego mógłby szukać ten złodziej? – Właśnie miałem nadzieję, że mi to powiesz. Kiedy na niego spojrzała, dostrzegł w jej oczach strach, ale i tajemnicę. Stała, opierając się o ścianę i oddychając ciężko. Sebastian odnosił wrażenie,
R
że dzieje się coś ważnego, ale nie miał pojęcia, o co chodzi.
– Widziałaś skutki włamania przy Charlotte Street. Ciekaw jestem twojej opinii.
L T
Phoebe z trudem przełknęła ślinę.
– Czegóż normalnie szukają złodzieje? Pieniędzy, obrazów, biżuterii... – Wzruszyła ramionami. – Wszystkiego, co ma jakąś wartość. Sebastian przysunął się bliżej.
– Wiesz, że nie mogę spokojnie patrzeć na groźbę, która zawisła nad moją matką, Phoebe?
Skinęła głową i zamknęła oczy, ale on zobaczył łzy na jej policzkach. – Groźby są straszne – powiedziała to tak słabym głosem, że prawie jej nie słyszał. Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale nic takiego nie nastąpiło. – Przepraszam, ale muszę się położyć. Była tak blada, że bał się, iż zaraz zemdleje. Jednak panna Allordyce uniosła tylko brodę i po chwili zniknęła za drzwiami swojej sypialni. Phoebe nie mogła w nocy spać. Wciąż myślała o tym, co powiedział Hunter, i o posłańcu, który mógł stać za tymi wszystkimi włamaniami. Po raz pierwszy też uświadomiła sobie, że posłaniec używał zaimka „my”. Ile osób
mogło być zamieszanych w tę sprawę? I dlaczego tak bardzo zależało „im” na tym małym przedmiocie, który nie mógł być chyba wiele wart? Phoebe bała się siły tych ludzi. Bała się tego, co mogą zrobić jej ojcu, a jednocześnie obawiała się Sebastiana. Wiedziała, że zostało jej mało czasu i nie miała pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Przez dłuższy czas przewracała się w łóżku i już niemal zrezygnowała ze snu, kiedy ktoś zapukał do jej drzwi. Otworzyła i zobaczyła Marthę Beattie, która po kolacji udała się do swego rodzinnego domu, w szalu i z latarnią w dłoni.
R
– Och, panienko, bardzo przepraszam, że panienkę obudziłam – sumitowała się dziewczyna, która oddychała głośno, jakby tu przybiegła.
L T
Phoebe czuła od niej wilgotne nocne powietrze i zauważyła, że dziewczyna jest blada jak śmierć.
– Co się stało? – spytała. Martha zaczęła szlochać.
– Moja mama... – załkała, a latarnia zadrżała w jej dłoni. – No, co tam? – Phoebe położyła dłoń na jej ramieniu. – Weź głęboki oddech, uspokój się i powiedz, co się stało.
– Mama zaczęła rodzić, a tata nie wrócił jeszcze z Glasgow – rzuciła pospiesznie. – Nie mogę biec do wioski po akuszerkę, a mama mówi, że coś jest nie w porządku. Och, panienko, sama nie wiem, co robić. – Zaczekaj tu, Martho, a ja obudzę pana Huntera. Potem pojedziemy razem po akuszerkę. – Och, dziękuję. – Zrobimy, co się da, żeby ci pomóc. – Pogłaskała ją po ramieniu. – Nie przejmuj się niczym, zaraz wrócę.
Zapaliła świecę od latarni dziewczyny i pospieszyła do Sebastiana. Zastukała do drzwi i weszła, nie czekając na zaproszenie. Sebastian wyglądał tak, jakby dręczyły go koszmarne sny. Wymamrotał coś i przewrócił się, żeby ukryć twarz przed światłem. Phoebe zauważyła jednak lśnienie potu na jego czole oraz grymas bólu na twarzy i zrobiło jej się przykro. Ze ściany nad kominkiem patrzył na nią mnich wraz z wilkiem, a ona, nie wiedzieć czemu, odniosła wrażenie, że mężczyzna wcale nie jest mnichem, ale kimś zupełnie innym. Takie obrazy na pewno nie robiły dobrze na sen. Odwróciła się więc plecami do kominka i pociągnęła Sebastiana za rękaw.
R
– Panie Hunter – powiedziała, a potem powtórzyła nieco głośniej. Otworzył oczy, ale zaraz je zmrużył, oślepiony światłem.
L T
– Phoebe? – zdziwił się i pociągnął ją ku sobie.
Położyła dłoń na jego piersi, by go powstrzymać, i wyczuła lekko naprężone silne mięśnie.
– Obudź się, mamy pilną sprawę. Potrzebujemy twojej pomocy. Pani Beattie zaczęła rodzić za wcześnie...
Sebastian od razu rozbudził się i usiadł w łóżku. – Pan Beattie nie wrócił jeszcze z Glasgow, a Martha nie może sprowadzić akuszerki.
Zobaczyła jego nagi tors i zarys mięśni w migoczącym świetle latarni. – Dobrze, zaraz pojadę po akuszerkę – powiedział już całkiem przytomnie. – Jeśli pozwolisz, pojedziemy z Jamiem do ich dom – ku i tam na ciebie zaczekamy – rzuciła, przekonana, że tak będzie najlepiej. Dobrze, że Martha miała dziś wychodne i zobaczyła, co się dzieje. – Dobrze. Niech Jamie weźmie kolaskę. Łatwiej nią powozić w
ciemności. Skinęła głową i skierowała się w stronę drzwi. – Phoebe... Spojrzała w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. – Uważaj na siebie. Skinęła ręką i już bez zwłoki pospieszyła do Marthy. Kiedy Sebastian wraz z akuszerką przyjechał na miejsce, nie zastał tam ani Phoebe, ani pana Beattiego. Na kuchni grzał się wielki gar wody, a w pierwszej izbie zebrały się zapłakane i zaspane dzieci. Najmłodsza Rosie
R
zasnęła na podłodze. Z dużego pokoju dobiegały pełne bólu krzyki. Akuszerka nawet nie zdjęła płaszcza, tylko od razu pospieszyła do tego pomieszczenia. Sebastian nie odważył się nawet wyjrzeć za drzwi, stał
L T
niepewnie w pokoju, nie bardzo wiedząc, co robić w tym świecie kobiet. Po chwili z wnętrza domu wyszła Phoebe. Rękawy sukni miała podwinięte, a policzki zaczerwienione od gorąca i wysiłku.
– Jak dobrze, że pan przyjechał – westchnęła i wytarła dłonią czoło. – W czym mogę pomóc?
Phoebe rozejrzała się dookoła.
– Może zajmie się pan dziećmi? Sebastian zrobił bezradną minę.
– Proszę je objąć, przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze – instruowała. – Powinien pan sobie poradzić. – Nagle zobaczyła lokaja z poszarzałą twarzą, który na widok swego pana również pokazał się w dom – ku. – Do kuchni, Jamie – zakomenderowała. – Umyj najpierw ręce, a potem znowu zajmij się grzaniem wody. Sama po nią przyjdę. Nie musisz tam wchodzić. – Tak, panienko – wymamrotał Jamie.
Zniknęła, a Sebastian popatrzył na zapłakane dzieci. Muszę sobie poradzić, pomyślał i położył dłoń na główce pierwszego z nich. Mijały godziny, a dziecko nie mogło przyjść na świat. Pani Beattie była tak zmęczona i obolała, że zupełnie nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Co jakiś czas odzywała się tylko, prosząc o męża, ale nie miała siły, żeby krzyczeć. Phoebe odsunęła od siebie emocje, żeby jak najlepiej służyć pomocą. Wycierała czoło pani Beattie. Akuszerka wyjęła z torby wielkie szczypce i zanurzyła je w gorącej wodzie. Phoebe doskonale rozumiała, co się święci.
R
– Dziecko nie poradzi sobie samo, panienko – rzekła kobieta. – Tak, wiem.
L T
Po chwili akuszerka podała jej dziecko, które złapało oddech i zaczęło krzyczeć. Phoebe spojrzała na nie z niedowierzaniem. Miała wrażenie, że nigdy nie słyszała tak cudownego dźwięku. – Chłopiec – orzekła.
Pani Beattie uniosła głowę.
– Chłopiec, mamo – powiedziała uspokajająco Martha, która cały czas trzymała matkę za rękę. – Wspaniały, zdrowy chłopiec. Phoebe owinęła dziecko w pieluszkę i podała położnicy. Pani Beattie uśmiechnęła się i łzy radości popłynęły jej po policzkach. – A Malcolma ciągle nie ma... – szepnęła. Pan Beattie powrócił dopiero następnego dnia rano. Jego koń zgubił podkowę, więc połowę drogi odbył pieszo. Hunter poklepał go po wystających łopatkach. – Gratulacje. Masz pięknego syna, Beattie. – Syna? – powtórzył mężczyzna. – A co z Reną?
– Wszystko w porządku, ale ma za sobą ciężką noc. Akuszerka powiedziała, że w ciągu paru dni powinna dojść do siebie. – Bogu dzięki, Bogu dzięki! – powtarzał Malcolm Beattie, a w jego oczach pojawiły się łzy. Mimo wszystko Phoebe nie mogła opuścić swego posterunku, gdyż uznała, że pan Beattie powinien się trochę zdrzemnąć po całonocnej wędrówce. O ósmej w drzwiach pojawiły się dwie kobiety z wioski. Miały ze sobą kosze z chlebem, jajkami, serem i mięsem. Obiecały też, że zostaną przy położnicy, więc Phoebe mogła wracać do domu.
R
Hunter wziął ją pod ramię i poprowadził do kolaski. Pomógł jej wsiąść, a następnie sam sięgnął po lejce.
L T
Poranna mgła jeszcze się nie rozwiała. Wrzosowisko było zupełnie ciche. W ogóle nie czuło się ruchu powietrza.
– Te kobiety z wioski wezmą dzieci do siebie na parę dni. Inni też im pomogą – powiedział.
– Tak, wszyscy są tu dla siebie bardzo dobrzy. Zauważył, że Phoebe ma podkrążone oczy i jest bardzo słaba, dlatego popędził konia. Wyjechali właśnie z błotnistego dojazdu do gospodarstwa wprost na żwirową drogę.
Nie rozmawiali, ale cisza mu nie przeszkadzała. Słyszeli tylko piosenkę kosa, który ukrył się gdzieś w krzakach. Sebastian zwolnił, tak by kolaska nie chybotała się za bardzo na wyboistej drodze. – Phoebe? Obróciła głowę tak, by nie widział jej twarzy. Zatrzymał kolaskę i wziął jej twarz w dłonie. Po raz pierwszy widział, że płacze, i ten widok nadspodziewanie go poruszył.
– Masz za sobą ciężką noc – zauważył. Próbowała się odwrócić, ale jej nie pozwalał. – W dodatku ten poród... kiedy nic nie wiedziałaś na ten temat... – Nie... – Uśmiechnęła się gorzko, a kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. – Phoebe. – Jestem zmęczona, to wszystko. Muszę się położyć i wtedy dojdę do siebie. – Pociągnęła nosem i sięgnęła do kieszeni. Hunter nie do końca jej uwierzył. Szybko wyjął swoją chustkę. – Jestem ci ją winny – powiedział.
R
Uśmiechnęła się blado, a potem wytarła policzki i nos.
– Świetnie sobie poradziłaś – rzekł, dotykając delikatnie jej twarzy.
L T
Popatrzyła na niego i w jej oczach zauważył smutek i poczucie straty. Tak bardzo przypominało to to, co sam czuł!
– Zrobiłam, co do mnie należało. Zawsze tak postępuję – dodała, a on odniósł wrażenie, że nie mówi tylko o dzisiejszej nocy. Fryzurę miała w nieładzie. Kosmyki rudych włosów okalały twarz, a niektóre opadały wprost na biust. Jej suknia była poplamiona krwią i czymś jeszcze, a w oczach wciąż lśniły łzy. Sebastian nie wiedział, dlaczego ta dziewczyna budzi w nim tak ciepłe uczucia.
I dlaczego tak bardzo chce ją pocieszyć. Pochylił się i delikatnie pocałował w policzek, a kiedy się cofnął, wiedział, że coś się między nimi zmieniło. Objął ją lewym ramieniem, a prawą ręką pociągnął lekko za lejce. Ruszyli w stronę Blackloch.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY – Co ci strzeliło do głowy, że pozwoliłeś jej asystować przy porodzie?! – spytała z wyrzutem matka. Siedziała na sofie w bawialni i patrzyła na niego tak, jakby popełnił jakąś zbrodnię, jednocześnie zupełnie nie zwracała uwagi na lunch, który miała przed sobą. Natomiast Phoebe Allordyce spała mocno w swojej sypialni. Sebastian stał oparty o kominek.
R
– Pamiętaj, że nie ma męża i w dodatku jest szlachcianką... – Była tak pobudzona, że wstała i zaczęła chodzić po pokoju. W końcu stanęła przed synem. – Jej siostra zmarła w czasie porodu dwa lata temu. Nic ci o nie mówiła?
L T
Hunter aż otworzył ze zdziwienia usta.
tym
– Ani słowa. Nie miałem pojęcia – zaklinał się, przypominając sobie jej łzy. Dopiero teraz zrozumiał, skąd wziął się ten smutek. – Bardzo przepraszam. Gdybym wiedział, nigdy bym na coś takiego nie pozwolił. Chociaż powiedział to szczerze, doskonale jednak wiedział, że nie zdołałby jej powstrzymać. Phoebe była uparta. Uparta i bardzo odważna. Kiedy pojawiła się po lunchu w bawialni, gotowa służyć pani Hunter, zdziwiła się na widok Sebastiana. Stał przy oknie i patrzył na wrzosowiska ze zwykłym wyrazem twarzy. Pani Hunter zajmowała się tapiserią. W pokoju panowała cisza, ale nie tak napięta i nieprzyjemna jak przy poprzednich spotkaniach matki i syna. – Ach, Phoebe! – ucieszyła się pani Hunter. – Chodź tutaj i powiedz mi, jak się czujesz.
– Doskonale, proszę pani. A jak udał się raut? – Jak należało się spodziewać – powiedziała z wyższością starsza dama, ale jej oczy pozostały pogodne. – Właśnie dowiedziałam się wszystkiego o dzisiejszej nocy. Wygląda na to, moja droga, że to twoja ulubiona pora. Popatrzyła na Sebastiana, nie bardzo wiedząc, co powiedział matce. – Wszyscy w wiosce opowiadają o tym zdarzeniu – poinformował. – Dziś rano była tu pani Fraser, miejscowa plotkarka. – Żona sir Hamisha Frasera z Newmilns – dodała poirytowana pani
R
Hunter. – Muszę przyznać, że czasami jest dosyć męcząca.
Sebastian odszedł od okna i usiadł możliwie jak najdalej od obu pań. Pani Hunter zmarszczyła brwi, ale nie było w tym zwykłej złości. Jej
L T
twarz znowu nabrała łagodnego wyrazu, kiedy zwróciła się do Phoebe: – Nie musisz się przejmować. Wszystko mi wyjaśniono, więc potrafię ją przekonać do właściwej wersji wydarzeń.
Phoebe popatrzyła ze zdziwieniem. Nawet nie przyszło jej na myśl, że to, co zrobiła, mogłoby rzucać cień na jej reputację. – Dziękuję.
– Prawdę mówiąc, ja też jej nie lubię – dodała na koniec starsza pani. Sebastian spędził z nimi następną godzinę i chociaż Phoebe cieszyła się, że jego stosunki z matką się ociepliły, to jednak czuła się skrępowana jego obecnością. Poczuła też ulgę, gdy wyszedł. Wciąż miała w pamięci wczorajszą noc i to wszystko, co się z nią wiązało. Pamiętała, że został z nią aż do końca. Pamiętała czułość w jego spojrzeniu i delikatny pocałunek w policzek, który znaczył więcej niż wszystkie wcześniejsze. Pogłębił więź, która ich łączyła, i sprawił, że stała się ona prawdziwsza. Teraz jednak Phoebe obawiała się, że zdradzi się z tym, co czuje, przed panią Hunter.
Następnego ranka pokojówka przyniosła Phoebe świeżo upraną niebieską suknię. – Namoczyłam ją najpierw w zimnej wodzie, ale parę plam zostało, panienko – powiedziała przepraszająco. Spojrzały obie na suknię. Z przodu widać było kilka brązowawych śladów, samotnych wysp na spłowiałym błękicie oceanu. – Można tu przyszyć trochę koronek albo wstążek, żeby je zamaskować – orzekła Phoebe. Pokojówka zagryzła wargi.
R
– Tak, na całą długość – powiedziała. – Czy mam to zrobić, panienko? Phoebe uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. – Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
L T
Pokojówka dygnęła i podeszła do drzwi.
– Ach, sprawdziłam kieszenie przed namoczeniem sukni i znalazłam ten list – dodała, podając jej zapieczętowaną kartkę.
– Dziękuję, Agnes – odpowiedziała Phoebe, a pokojówka skinęła głową i wyszła.
To był list, który dostała przedwczoraj od Huntera. Napisała go Emma... To właśnie z jego powodu tak się rozgniewał. Miała wrażenie, że było to bardzo dawno temu.
Złamała pieczęć i rozłożyła kartkę. Jeszcze zanim zaczęła czytać, opanowało ją jakieś złe przeczucie, a treść sprawiła, że usiadła ciężko na łóżku. Bardzo zaniepokoiła mnie wiadomość, że masz towarzyszyć pani Hunter w Blackloch, gdyż jest coś, co powinnaś wiedzieć na temat jej syna, Sebastiana Huntera, który tam mieszka. Złe przeczucia jeszcze się nasiliły i zaczęła czytać szybciej,
przebiegając wzrokiem przez schludne rzędy liter. Wiesz już o szaleństwie, w jakie popadł mój brat, Kit, i o tym, jak z tego powodu ucierpiała nasza rodzina. Kit doprowadził do bankructwa rodzinę, a także zniszczył jej reputację, a to za sprawą gier hazardowych, które namiętnie uprawiał. To Sebastian Hunter był przywódcą tych łajdaków, którzy mieli zły wpływ na mojego brata. Za jego to sprawę Kit, który zawsze go podziwiał, dał się wciągnąć w nieszczęsny nałóg. Również on zabrał Kita do salonu gry tej pamiętnej nocy, kiedy mój brat przegrał cały rodzinny majątek. To on
R
ponosi odpowiedzialność za to, co się stało, a zrobił to dla kaprysu czy też jakiejś perwersyjnej przyjemności. Ten człowiek może zniszczyć każdego... Dlatego błagam cię, Phoebe, żebyś trzymała się od niego z daleka. Uważaj
L T
na Sebastiana Huntera!
Chłodny cień padł na jej serce. Patrzyła na rządki liter i przypomniało jej się to, co mówił ojciec. Wszystko złożyło się w jedną całość. Otrzymała takie samo ostrzeżenie od dwojga ludzi, których kochała i którym ufała. A jednak wydawało się ono tak bardzo niewłaściwe i krzywdzące. Pomyślała o gospodarzu, który odwiedzał swoich dzierżawców, by zobaczyć, jak im się powodzi; o mężczyźnie spieszącym na ratunek podróżnym na drodze. O kimś, kto bez wahania jedzie do wioski po akuszerkę dla kobiety, która zapewne niewiele go obchodziła. Sebastian Hunter nie wyglądał na kogoś, kto cieszy się z cudzego nieszczęścia. Pamiętała nawet, że potrafił się zająć dziećmi. A potem, kiedy osaczyły ją wspomnienia o Elspeth, był taki opiekuńczy i wyrozumiały... Phoebe podniosła się z łóżka i podeszła do okna. Popatrzyła na wrzosowiska i ciemne wody jeziora. Dzień był zimny i szary, jakby już skończyło się lato. Zamknęła oczy, nie bardzo wiedząc, w co wierzyć.
Sebastian musiał czekać aż do rana, by pójść za Phoebe do pomywalni, gdzie przygotowywała krem do twarzy. – Ależ Sebastianie! – szepnęła podminowana. – Bo służba zacznie o nas mówić. – To jedyne miejsce, żeby porozmawiać z tobą na osobności. – Nie powinieneś był tu przychodzić. – Powróciła do ucierania składników w ceramicznym moździerzu. – Dlaczego nie powiedziałaś mi o siostrze? Phoebe niemal wypuściła tłuczek z dłoni, ale milczała.
R
– Gdybym wiedział... – Szukał odpowiednich słów. – To musiała być dla ciebie prawdziwa tortura!
Pokręciła głową, ale nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
L T
Podszedł bliżej i wyjął tłuczek z jej dłoni.
– To był zwykły poród – rzekła przez zaciśnięte wargi. – Starałam się myśleć tylko o pani Beattie i dziecku.
– Ale na wrzosowisku już nie – zauważył. – Tak, było mi ciężko – przyznała.
– Dlaczego nie powiedziałaś? Na pewno bym cię zrozumiał. – Nigdy nie mówię o Elspeth i... i tym, co się stało. Tata się niepokoi. Kiedyś przypadkiem wypowiedziałam przy nim jej imię i... – Zakryła twarz dłońmi. – To było straszne! Nie mogę o niej mówić, nie powinnam nawet myśleć, bo zaraz zaczynam, płakać. Sebastian przytulił ją i pogłaskał po włosach. – Ja cię wysłucham, jeśli tylko zechcesz. Możesz przyjść do mnie w każdej chwili. I będziesz mogła się wypłakać... – Zamyślił się. – Czasami tak jest lepiej. Wiem, co oznacza ból. – Twój ojciec – szepnęła.
– Tak. – Ale ty też o nim nie mówisz. – To prawda. – Dobraliśmy się jak w korcu maku. – Tak, stanowimy dobraną parę. – Pogładził palcem jej policzek. – Powinieneś już iść – powiedziała. – Obiecałam twojej matce, że przygotuję dla niej ten krem. – Wskazała moździerz i otwarty żurnal. – Znalazła tu przepis. – Więc niech teraz trochę poczeka. – Pochylił się i pocałował ją łagodnie i czule, ale tym razem w usta.
R
Następnego dnia rano Sebastian wraz z McEwanem wyjechali na wrzosowisko, by doglądać prac przy nowym systemie melioracyjnym. Było
L T
to ważne, gdyż te ziemie przylegały do gospodarstwa McInnesa i można by je było wykorzystać pod zasiewy, jeśli cała operacja zakończy się sukcesem. Phoebe cieszyła się, że Sebastian jest zajęty, gdyż był wtorek i bała się, że znowu mógłby ją odwieźć do Glasgow, a nie chciała dalej kłamać na temat ojca. Jednak kiedy już wychodziła do Kingswell, okazało się, że wydał dyspozycje Jamiemu, który miał ją zawieźć, a następnie stamtąd przywieźć. Phoebe wysiadła przy szpitalu, powiedziała chłopakowi, żeby zaczekał na nią w Green Inn, a sama chyłkiem pospieszyła do Tolbooth. – Phoebe! – ucieszył się ojciec. – Jesteś taka zarumieniona i zdyszana. Chodź, usiądź i odpocznij. Spoczęła na prostym krześle naprzeciwko ojca. – Ciepło dziś – zauważyła, przyglądając się mu uważnie. Stare siniaki stały się już żółte i powoli się goiły. – Dobrze wyglądasz, moje dziecko – zauważył. – Tak jak twoja matka w młodości, kiedy była zakochana. – Uśmiechnął się i przymknął oczy,
wspominając dawne czasy. – Powietrze na wrzosowisku najwyraźniej ci służy. Serce Phoebe zabiło mocniej. Nagle przyszło jej do głowy, że ojciec mimowolnie mógł odgadnąć jej największą tajemnicę. Spojrzała w stronę zakratowanego okienka, by nie mógł nic wyczytać z jej oczu. – I jak ci się podoba w Blackloch Hall? – zapytał. – Bardzo – odparła i zaczęła relacjonować ojcu kolejne zdarzenia, pomijając oczywiście poród pani Beattie. – Więc pan Hunter pospieszył na pomoc tym dżentelmenom? Phoebe skinęła głową.
R
– Sam pomagał usunąć dyszel z drogi, żeby ktoś o
niego
nie
zawadził, a potem pożyczył im swój powóz, żeby mogli dotrzeć na ślub.
L T
Ojciec popatrzył na nią z tak bezbrzeżnym zdziwieniem, że zaczęła się zastanawiać, co takiego powiedziała.
Jej wzrok spoczął na stole, na którym leżały się jakieś dokumenty. Litery ojca były drobne i niewyraźne, ale potrafiła je rozczytać. Poza tym pisał ściśle, chcąc jak najlepiej wykorzystać drogi papier. – Przykro mi, że nie mogę przynieść ci więcej kartek – powiedziała, by zmienić temat. Prawdę mówiąc, brakowało jej pieniędzy nawet na to, by opłacić strażników – Nieważne. Cieszę się, że jesteś tutaj, moja droga. – Och tato! – Poczuła jak ciepło wlewa się do jej serca. – A jak idzie ci pisanie książki? – Całkiem dobrze. – Sir Henry skinął głową. – Chociaż musiałem zrewidować jedną z moich hipotez. Jego oczy zamgliły się, a Phoebe zrozumiała, że ma myśli zajęte chemią.
– Może mógłbym napisać w tej sprawie do Davy’ego – dodał po chwili, uderzony nagłą myślą. Phoebe uspokoiła się na dobre. Jeśli ojciec dał się tak pochłonąć nauce, znaczyło to, że nie spotkało go ostatnio nic złego. Sir Henry dopiero po paru minutach przypomniał sobie, że siedzi przed nim córka. – A tak... – mruknął. – Co to ja...? Zostawmy już chemię. Nie wiem, czy ci mówiłem, moja droga, ale będę miał nowego towarzysza. Uśmiech zamarł na jej wargach. – Tu, w celi? – upewniła się.
R
– No cóż, nie wybieram się nigdzie indziej – zażartował ojciec. – Przed końcem tego tygodnia. Świetnie prawda? Zaczęła mi doskwierać samotność. – Urwał i popatrzył na nią z troską. – Co się stało, moje dziecko? Wyglądasz
L T
tak, jakbyś nagłe się czegoś przestraszyła.
– Nie, nie, wszystko w porządku – zapewniła, doskonale wiedząc, że kłamie. Z trudem przywołała uśmiech na usta. – Rzeczywiście, to doskonała wiadomość. – Znowu powróciły do niej groźby posłańca i wszystko to, co jej mówił. – Powiedz, o czym ostatnio pisałeś – poprosiła, pragnąc odwrócić jego uwagę.
Ojciec wziął głęboki oddech, a następnie zaczął opowiadać o swoich najnowszych teoriach.
Jeśli nawet po wizycie w Tolbooth mogła mieć wątpliwości, czy ojcu wciąż zagraża niebezpieczeństwo, rozwiały się one następnego dnia rano. Kiedy spotkała się z panią Hunter w saloniku, ta aż promieniała, co stanowiło nieczęsty widok. – Pojedziemy dzisiaj do Glasgow, żeby zamówić nowe suknie. – Ale ja... – Pomyślała o paru monetach, które zostały jej w sakiewce. – A później do Londynu, moja droga! Napisała do mnie Caroline
Edingham, lady Willaston, i zaprosiła do siebie na początek przyszłego miesiąca. Wiesz, Phoebe, właśnie tego mi brakowało. – Pani Hunter skinęła na Polly, by podała żurnale ze stolika. – No i, oczywiście, pojedziesz ze mną jako moja dama do towarzystwa. Oniemiała Phoebe patrzyła na starszą damę, przypominając sobie słowa posłańca: „Pani Hunter pojedzie na początku września do Londynu. I z pewnością zabierze ze sobą swoją damę do towarzystwa... ”. – Tak, rozumiem, że oniemiałaś ze szczęścia! – Błędnie zrozumiała jej reakcję. – 1 jestem pewna, że twój ojciec, nawet w jego obecnym stanie
R
zdrowia, nie chciałby, żeby ominęła cię taka okazja.
– Sama nie wiem – powiedziała niepewnym głosem Phoebe. – Przekonam go, nawet jeśli sama będę musiała pojechać do szpitala –
L T
zapewniła ją z uśmiechem, nawet nie przypuszczając, że niemal przyprawiła tym swoją podopieczną o palpitację.
Spojrzała na panią Hunter z przerażeniem, ale w ogóle nie zwracała ona na Phoebe uwagi.
– Och, od dawna nie byłam tak podekscytowana! Zostały tylko dwa tygodnie, a tyle mamy przygotowań, tyle przygotowań... – To prawda – odrzekła z westchnieniem Phoebe. Dwa tygodnie na poszukiwania. Dwa tygodnie na to, by unikać Sebastiana i nie myśleć, co do niego czuje. Wreszcie, tylko dwa tygodnie na to, by ocalić tatę! Sebastian szedł w stronę bawialni. Minął już tydzień, od kiedy matka oznajmiła mu, że na początku września wyjeżdża do Londynu. Przez ten tydzień Phoebe go unikała, co nie było trudne, gdyż musiała jeździć z chlebodawczynią na zakupy do Glasgow. – Tak, sejf to świetna rzecz, moja droga – usłyszał głos matki, która
zapewne zwracała się do Phoebe. – Przynajmniej nie będę się martwić o swoje rzeczy. – Ale dom będzie pusty, proszę pani. Może lepiej skorzystać z sejfu w Blackloch. Czy tutaj w ogóle jest sejf? – Phoebe wypowiedziała te słowa zdawkowym tonem, ale Sebastian wyczuł, że jest spięta. Zatrzymał się przed drzwiami i słuchał dalej. – O ile wiem, to nie. – Matka chyba nie dostrzegła w tym pytaniu nic niewłaściwego. – Mąż miał kiedyś sejf w naszym londyńskim mieszkaniu, ale tutaj
nigdy
nie
był
potrzebny.
Edward
najbezpieczniejsze miejsce na świecie – dodała.
uważał
R
Blackloch
za
– Niewątpliwie miał rację. Ja też odnoszę takie wrażenie. Sebastian odetchnął z ulgą. Przynajmniej nie zdradziła matce informacji
L T
o włamaniach. To z pewnością by ją zaniepokoiło. Nastała chwila ciszy.
– Pani Hunter, czy mogę o coś spytać? Zauważyłam tu dużo wizerunków wilków. Dlaczego?
– Wiem, że możesz się ich bać, moja droga, ale to herb rodziny. Pewnie wiąże się z nazwiskiem. Hunter to jak wiesz, myśliwy, podobnie jak wilk... To mężczyźni wymyślają takie niestworzone historie. – Matka zaśmiała się lekko. – Dosyć już tego, moja droga. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład nie rozumiem, dlaczego nie chcesz, żebym kupiła ci więcej niż jedną suknię. – Jest pani bardzo hojna, ale poza tą nową mam jeszcze dwie inne suknie. W bardzo dobrym stanie – dodała już nieco mniej pewnie. Sebastian przypomniał sobie plamy krwi, które sprytnie zakryła koronkowym dodatkiem. Tak właśnie wyglądała suknia „w bardzo dobrym stanie”, pomyślał. Przez chwilę stał pod drzwiami, a potem odwrócił się i
ruszył do gabinetu. Dzień robił się coraz bardziej ponury. Jeszcze nie padało, ale w powietrzu wyczuwało się wilgoć. Panią Hunter zwykle przy takiej pogodzie bolała głowa, a wszyscy w domu chodzili markotni. O trzeciej starsza dama wypiła herbatkę ziołową i poszła się położyć, a Phoebe została sama. Przeszła do swojej sypialni i zaczęła ją przemierzać wolnymi krokami. Nie mogła się położyć. Nie odważyła się też przejść do bawialni, gdyż bała się, że po drodze spotka Sebastiana, a nie chciała, by zobaczył, jak bardzo jest zdenerwowana. Nie wątpiła, że zauważyłby, w jakim jest nastroju, a nie wiedziała, czym mogłaby się wytłumaczyć.
R
Jej czas dobiegł końca. W Londynie czekał posłaniec. Chociaż przeszukała całe Blackloch, wszystkie zakamarki domu, nie udało jej się
L T
znaleźć tego, czego żądał. Wiedziała, co oznacza to dla jej ojca. Dłonie Phoebe zaczęły się pocić i westchnęła ciężko. W dodatku była o krok od tego, by się zakochać w Sebastianie. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji i nie miała pojęcia, jak z niej wybrnąć.
Zatrzymała się przy oknie, patrzyła na czarne wody jeziora i kamienne niebo nad nimi. Było w tym jakieś posępne piękno, odzwierciedlające smutek, który nosiła w sercu. Oparła się czołem o szybę, by je ostudzić. Widok wrzosowiska działał na nią uspokajająco. – Nie zbliżyliśmy się zatem ani na jotę do rozwiązania zagadki panny Allordyce – odezwał się McEwan, który pochylał się nad kominkiem w gabinecie Sebastiana, grzejąc dłonie nad ogniem. – Trzeba szukać dalej. Sebastian nie obrócił się w stronę zarządcy. Po prostu stał przy oknie i patrzył przed siebie. Dzień był szary i ponury, a niebo jakby nasączone ołowiem. Wiatr ustał. Wszystko trwało w bezruchu. Nie chciał mówić
McEwanowi, jak wiele dowiedział się o Phoebe w ciągu ostatnich tygodni, a tym bardziej co do niej czuł. W tej chwili nie miało to znaczenia, gdyż wiedział, że dziewczyna jest potencjalną złodziejką. Nie miał tylko pojęcia, co chce ukraść. – Ten mężczyzna nie pojawił się już później koło więzienia – podjął McEwan. – Śledziłem ją za każdym razem. Detektyw z Glasgow też nic nie znalazł. Może jednak się mylisz i powinniśmy dać jej spokój? Sebastian potrząsnął głową. – Nie. – Spędzasz dużo czasu w jej towarzystwie.
R
– Z powodu śledztwa. – Spojrzał na przyjaciela. – Ludzie zaczynają gadać...
L T
Hunter zmrużył oczy.
– To przecież złodziejka.
– Ale przede wszystkim jest młodą, ładną kobietą i damą do towarzystwa twojej matki.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że powinieneś uważać, jeśli nie zamierzasz się w najbliższym czasie ożenić...
– Nie chcę jej uwieść, tylko poznać prawdę – powiedział szybko Sebastian, gdyż myśl o uwiedzeniu wydała mu się dziwnie podniecająca. – Przez ostatnie dziewięć miesięcy nawet nie spojrzałem na kobietę i trzymałem się z daleka od kart. Czas łajdactwa mam już za sobą... Sebastian starał się w ten sposób dotrzymać przysięgi. – Wiem. – McEwan położył dłoń na jego ramieniu. – Chcę tylko powiedzieć, że powinieneś uważać. To wszystko. Zarządca po tych słowach pożegnał się i wyszedł, pozostawiając
Sebastiana pogrążonego w myślach. W tym momencie zerwał się wiatr, który poruszył wrzosowiskiem, a następnie uderzył w szybę, jakby chciał mu wymierzyć policzek. Hunter myślał o Phoebe i o tym wszystkim, czego nie powiedział przyjacielowi. Chciał się nią zaopiekować, pomóc, nawet jeśli jest złodziejką. Zaczęło bardzo mu zależeć na jej dobru. Podrapał się po brodzie. Phoebe wciągnęła w swoją grę nawet chlebodawczynię matkę, pomyślał. Był też pewny, że go unika... Ale przecież nie to go bolało, upomniał się. Musiał przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo matce...
R
Po krótkim namyśle zadzwonił na lokaja i poprosił, by sprowadził do gabinetu pannę Allordyce.
L T
ROZDZIAŁ JEDENASTY – Chciał pan ze mną rozmawiać, panie Hunter – powiedziała oficjalnym tonem. Wolała, by ta rozmowa nie miała osobistego charakteru. Patrzyła na niego z udawanym spokojem, usiłując ukryć emocje, które nie dawały jej spokoju. Zostawiła też drzwi do gabinetu otwarte, tak jak należało. – Zamknij drzwi i usiądź – polecił. – Nie wydaje mi się, żeby...
R
– Żadnych dyskusji, Phoebe – powiedział kategorycznym tonem, choć jednocześnie nie wyczuwała w jego głosie gniewu.
Phoebe odwróciła się w stronę drzwi i nagle dostrzegła portret. Jak to się
L T
stało, że wcześniej nie zwróciła na niego uwagi? Znajdował się na nim mężczyzna podobny do Huntera, o takich samych zielonych oczach, ale znacznie starszy, z siwymi, a nie kruczoczarnymi włosami. Jednak nie to przyciągnęło jej wzrok.
Serce zabiło jej mocniej. – Phoebe?
Wiedziała, że powinna się odwrócić i coś powiedzieć, ale nie mogła. Potwornie spięta podeszła na sztywnych nogach do portretu. W pokoju zrobiło się bardzo cicho. Słychać było tylko trzaskający na kominku ogień i tykanie zegara. Phoebe wiedziała, że ryzykuje, ale musiała zadać to pytanie. – Ten pierścień... – szepnęła. Nie słyszała, żeby Sebastian się ruszał, ale wyczuła jego bliskość. Wiedziała, że musi zapanować nad wzburzonymi emocjami. – Ten z głową wilka ze szmaragdowymi oczami?
Dokładnie tak opisał go posłaniec. – Właśnie ten. Ma niezwykły kształt – powiedziała nadspodziewanie spokojnie, choć nie odważyła się obrócić. – Jedyny w swoim rodzaju. Tak przynajmniej twierdził mój ojciec. – Niemal czuła na szyi jego oddech. – Ciekawa jestem, co się z nim stało. – Pokój wydał jej się ciasny, brakowało jej powietrza. – Należał do ojca, a teraz jest mój – odparł Sebastian. – To pewnie cenna pamiątka.
R
– Tak. Ojciec dał mi go tuż przed śmiercią. To ostatnia rzecz, która nas łączy.
Na te słowa zakręciło jej się w głowie. Pamiętała, jaki ból czuła, gdy
L T
musiała sprzedać rzeczy Elspeth, i wspomniała ból ojca.
Ojciec. Myśl o nim sprawiła, że znowu skoncentrowała się na swoim zadaniu.
– A gdzie teraz jest... ten pierścień? – zapytała, nie mogąc oderwać oczu od portretu.
Poczuła dłoń Sebastiana na ramieniu i robiła wszystko, by nie reagować na ten dotyk. On jednak odwrócił ją, tak że w końcu stanęli twarzą w twarz. Phoebe wbiła wzrok w jego fular. Czas wlókł się niemiłosiernie, a ona wiedziała, że w końcu będzie musiała spojrzeć mu w oczy. W końcu uniosła głowę. – W najlepszym możliwym miejscu. Tuż przy moim sercu. Spojrzała na jego pierś. Wiatr wył na dworze, a witki pnącej róży uderzały co jakiś czas w okno. Wyciągnęła wolno dłoń i położyła na materiale koszuli. Od razu wyczuła mocne bicie serca i jakby przyciągana przez ten rytm, przybliżała się do niego
centymetr po centymetrze. Spojrzała w oczy koloru morza. Stali teraz tak bardzo blisko... Wiedziała, że powinna zmienić temat, odsunąć się, udawać, że pierścień wcale jej nie obchodzi. Mimo to wciąż przy nim trwała i nie cofnęła dłoni. Kiedy Sebastian ją pocałował, oddała pocałunek z pasją, która zaskoczyła ją samą. Objęła go mocno za szyję i przyciągnęła do siebie. Sebastian objął ją, nie przerywając pocałunku. Ktoś lekko zastukał do drzwi, a potem je otworzył, nie czekając na zaproszenie. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni.
R
– Zapomniałem zostawić te... – McEwan aż otworzył usta ze zdziwienia. – Ba... bardzo przepraszam.
– Wycofał się tak szybko, jak wszedł, wciąż ściskając w dłoni jakieś dokumenty.
L T
Phoebe była przerażona. Zerknęła na Sebastiana. Na jego bladych zwykle policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Włosy miał zmierzwione i oddychał nieco szybciej. W oczach dostrzegła szok, pożądanie i gniew. Odwróciła się bez słowa i uciekła z gabinetu. McEwan nie zamierzał jednak zostawić tej sprawy bez komentarza. Pojawił się ponownie po jakiejś godzinie i zaczął nerwowo krążyć po gabinecie.
– Naprawdę nie wiem, co sobie myślisz – powiedział, potrząsając głową. – Przecież miałeś jej pilnować, a nie... uwodzić. – Wcale nie chciałem jej uwieść – rzekł sztywno Sebastian, zastanawiając się, czy właśnie nie o to chodziło mu od samego początku. – A, więc to ona ciebie uwiodła? Może po to, żeby zdobyć to, czego szuka? Hunter zacisnął usta.
– A może od samego początku chciałeś ją zdobyć? – zarządca spytał po chwili. – Uważaj, posuwasz się za daleko – odparł Sebastian zimnym jak lód tonem. McEwan zatrzymał się tuż przed nim. – Przepraszam, Sebastianie, ale bardzo się o ciebie martwię. Na początku wydawało mi się, że ta domniemana kradzież ma na ciebie dobry wpływ. Przestałeś rozpamiętywać to, co się stało, znalazłeś jakieś zajęcie, cel...
R
– Nic podobnego – mruknął w odpowiedzi.
– Ależ tak. Kiedy ostatnio siedziałeś całą noc w tym gabinecie? Kiedy ostatnio wypiłeś za jednym razem całą butelkę brandy? Nie wydaje ci się, że
L T
przyjazd panny Allordyce wiele zmienił w twoim życiu?
McEwan miał rację, ale Sebastian nie chciał się do tego przyznać. – A teraz masz obsesję na punkcie tej dziewczyny!
– Nie – zaprotestował, ale bez przekonania w głosie. – Zaprzeczysz temu, że jej pragniesz?
– Nie zaprzeczę – odparł chłodno. – Pragnąłem Phoebe Allordyce od momentu, kiedy ją zobaczyłem.
McEwan skinął głową, jakby stanowiło to potwierdzenie jego domysłów. – Ale to nie znaczy, że coś z tym zrobię – zakończył. McEwan zaśmiał się cynicznie. – Odniosłem nieco inne wrażenie. Czym, w takim razie, był ten pocałunek? – To nie tak jak myślisz. Wszystko mam pod kontrolą – skłamał. – Doskonale wiem, co robię.
– Niezależnie od tego, co podejrzewasz, pamiętaj, że ona jest przede wszystkim damą do towarzystwa twojej matki. Pomyśl, co by było, gdyby to pani Hunter zastała was razem w tym gabinecie. – Matka nigdy tu nie przychodzi. Poza tym robię to wszystko tylko po to, żeby ją chronić. – Jesteś tego pewien? Sebastian nie odpowiedział. Podszedł tylko do okna i spojrzał na wrzosowisko. Zegar odmierzał tykaniem kolejne drobiny czasu. – Wiem już, czego szuka. McEwan spojrzał na niego poważnie. – Wiesz, co chce ukraść?
R
– Tak. Pierścień mego ojca. – Wskazał portret.
L T
McEwan podszedł i zaczął bacznie przyglądać się pierścieniowi w kształcie wilczej głowy, który ojciec Sebastiana miał na palcu. Potrząsnął głową, a potem popatrzył na niego ze zdziwieniem.
– Ten? Przecież nie jest nawet ze złota, a te szmaragdy są takie malutkie. Po co jej ten pierścień? – Jeszcze nie wiem.
Zarządca zrobił zafrasowana minę.
– Jeszcze raz proszę, bardzo uważaj. Nie chodzi przecież tylko o ciebie, ale też o reputację twojej matki. – Wszystko będzie dobrze. Naprawdę wiem, co robię, Jed. – Mam nadzieję. Dostałeś porządną lekcję od życia i nie chciałbym, żebyś znowu cierpiał. – Poklepał go po ramieniu i wyszedł. Sebastian patrzył za nim przez chwilę, ale nie wrócił już do okna. Przeszedł tam, gdzie przed chwilą stał McEwan i Phoebe. Skupił wzrok na pierścieniu i poczuł to samo, co zawsze, gdy nań patrzył.
Och, gdyby tylko chodziło jej o inną rzecz, powiedział w myślach. Przecież obiecał strzec tego pierścienia i bronić go za cenę życia. Dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy przypomniał sobie słowa ojca – wyraźne i stanowcze, mimo że Edward Hunter umierał. Miał bowiem wrażenie, że wokół pierścienia dzieje się coś niedobrego. – O co w tym chodzi, ojcze? – zwrócił się do portretu. – Co oznacza ten pierścień? Dlaczego ona chce go ukraść? Ale ojciec tylko patrzył z tą samą dezaprobatą co zawsze. W ciszy panującej w pokoju Sebastian słyszał bicie swego serca.
R
Phoebe nie zdziwiła się, widząc następnego dnia rano przed domem powóz Huntera. Niebo było pokryte chmurami i miało lekko fioletowy odcień, jakby odbijało kolor milionów rosnących tu wrzosów. Horyzont
L T
spowijała fantastyczna, różowawa mgła. Wokół było cicho, wiatr zupełnie ustał. Miała wrażenie, że cała przyroda wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co ma się stać.
Potrząsnęła głową, starając się skupić na chwili obecnej. Miała przed sobą czarny, elegancki powóz i Jamiego w liberii, który rozłożył przed nią schodki. Woźnica już siedział na koźle.
– Panno Allordyce! – Usłyszała kroki Sebastiana na żwirowym podjeździe i serce jej zamarło.
– Tak, słucham pana? – Miała nadzieję, że nie wyczyta nic z jej twarzy. W niezwykłym świetle tego poranka jego blada skóra, ciemne włosy i szmaragdowe oczy wyraźnie ze sobą kontrastowały. Zawsze uważała, że jest przystojny, ale teraz wydał jej się jeszcze intrygujący. I jednocześnie tak mroczny... Spojrzał na nią, a ona zadrżała. Sebastian wskazał dłonią drzwiczki powozów, ale nie mówił nic o tym,
że ma do załatwienia jakąś sprawę w Glasgow albo pilnie musi się tam z kimś zobaczyć. Nie wspominał też o niebezpieczeństwach na drodze, a ona z kolei nie próbowała odmówić. Wsiadła bez słowa. Po nieprzespanej nocy bolała ją głowa, a oczy piekły. Nie mogła zasnąć. Nieustannie myślała o pierścieniu w kształcie wilczej głowy i tym, co czeka jej ojca, jeśli go nie zdobędzie. Wiedziała, że muszą porozmawiać, ale nie miała pojęcia, co powiedzieć Sebastianowi. „Daj mi ten pierścień, bo inaczej bandyci zabiją mojego ojca”. Nie, wykluczone. Przed tym zresztą ostrzegał ją posłaniec. Bała się, że
R
wczoraj zdradziło ją zbyt duże zainteresowanie, ale nic na to nie mogła poradzić. Doznała tak wielkiego zaskoczenia, że nie umiała go opanować. Obawiała się też podróży sam na sam z Sebastianem. Jednak on w ogóle
L T
się nie odzywał. Nie pytał o pierścień ani nie wracał do pocałunku w gabinecie. Patrzył za okno, chociaż miała wrażenie, że w ogóle nie zwraca uwagi na krajobraz. Zmagał się z jakimś poważnym dylematem, tak dokuczliwym, że nie mógł się zdobyć na lekką rozmowę. Nie bardzo wiedząc, jak się zachować, Phoebe także spojrzała w okno. Słyszała toczące się po drodze koła i tętent końskich kopyt. Cisza jednak z każdą minutą stawała się coraz bardziej krępująca. Wrzosowisko wybuchło kolorami, które tworzyły przed jej oczami niezwykłe abstrakcyjne wzory. Czuła narastające napięcie. Kiedy przejechali przez rzekę Clyde i wjechali na Argyle Street, rozpadał się deszcz. Słyszeli, jak bębni o dach powozu. Phoebe stwierdziła z ulgą, że już za chwilę będą na miejscu i przynajmniej na jakiś czas pożegna się z Sebastianem. Kiedy jednak dotarli do Trongate, zastukał laską w ścianę powozu, a następnie wystawił głowę na zewnątrz i powiedział coś woźnicy. Pomyślała, że przypomniał mu, iż ma skręcić w lewo, w stronę szpitala.
Okazało się jednak, że nie – powóz pojechał prosto i zatrzymał się tuż przed Tolbooth. Phoebe zamarła. Miała wrażenie, że krew ścięła się jej w żyłach, żołądek się ścisnął, a ona sama patrzyła na Sebastiana z przerażeniem. Przez okienko widziała szare, więzienne ściany, a także prowadzące do wejścia schody. Wzięła głęboki oddech i spytała najspokojniej, jak potrafiła: – Dlaczego się tu zatrzymaliśmy? – Przyjechaliśmy do twojego ojca – odparł. Zaśmiała się, jakby to był żart. – Tata jest w Royal Infirmery.
R
– Sir Henry Allordyce przebywa od siedmiu miesięcy w więzieniu Tolbooth – sprostował.
L T
– Więc wiesz? – spytała, nie mogąc ukryć strachu. – Oczywiście. – Jak długo?
– Wystarczająco długo.
Zamknęła oczy, mając nadzieję, że po ich otwarciu Sebastian zniknie. – Czemu nie powiedziałaś prawdy?
– Naprawdę nie domyślasz się? – spytała, potrząsając głową. – Nie chciałam stracić pracy. – Popatrzyła na więzienie i zakratowane okienko, za którym znajdował się ojciec. – Czy pani Hunter też już wie? – Nie. Phoebe uniosła powoli powieki i spojrzała mu prosto w oczy. – Ma tysiąc pięćset funtów długu, bo zbankrutowała firma farmaceutyczna, w którą zainwestował. Sebastian wiedział bardzo dużo. – To nie twoja wina, Phoebe – ciągnął. – Czy nie dość wycierpiałaś z
tego powodu? – Nie chcesz chyba powiedzieć, że nie poinformujesz o
tym
matki? – spytała ostrożnie, nie bardzo wiedząc, czy dobrze go zrozumiała. – Właśnie to chcę powiedzieć. Poczuła, że kręci jej się w głowie, ale po jakimś czasie dotarło do niej, co to znaczy. – A, rozumiem... – rzekła z bólem serca. – To z powodu naszej słownej umowy. Chcesz... W oczach Sebastiana błysnął gniew. Złapał jej nadgarstek i pochylił się ku niej. – Nigdy nie było żadnej umowy. – Ale...
L T
R
– Gdybym, tak jak myślisz, był łajdakiem, miałbym cię już po pierwszym spotkaniu.
Phoebe westchnęła.
– Oboje wiemy, że to prawda – dokończył. Był tak blisko, że czuła jego oddech na twarzy. Jakaś dziwna siła wydawała się ciągnąć ją w kierunku Sebastiana, ale ona się opierała. – Jakie inne tajemnice skrywasz, Phoebe? – szepnął, a ona znowu poczuła jego słodki oddech na policzku.
Patrzyła mu w oczy i chciała wszystko powiedzieć. Nawet nie sądziła, że ta sprawa tak bardzo jej ciąży. Jednak w głowie wciąż miała ostrzeżenia posłańca i wiedziała, że nie może tego zrobić. Była przekonana, że złoczyńca dowie się o jej zdradzie, gdyż już raz dowiódł, że ma olbrzymie wpływy i niemal nieograniczone możliwości. Nieznacznie potrząsnęła głową. – Na razie nie mogę powiedzieć. – Z ciężkim sercem odwróciła się od
Sebastiana. Hunter nawet nie drgnął. Czuła na sobie jego badawczy wzrok. W końcu jednak otworzył drzwiczki powozu. Byłby wysiadł, gdyby go nie powstrzymała. – Nie, proszę! To znaczy... lepiej, żeby nikt cię nie widział koło więzienia... w moim towarzystwie. – Rozejrzała się szybko po okolicy, ale nigdzie nie dostrzegła posłańca. Sebastian zrobił to samo, a potem przeniósł na nią spojrzenie. W jego oczach dostrzegła wahanie, a także zalążek gniewu.
R
– Muszę iść, bo stracę czas na wizytę – powiedziała. Sebastian skinął głową. – Zaczekam tu na ciebie.
L T
Hunter stał wraz z McEwanem w gabinecie i patrzył na kurtynę deszczu za oknem. Całe pomieszczenie pogrążyło się w półmroku, jakby zaraz miała zapaść noc, choć była dopiero szósta po południu.
– Zaleje drogi, jeśli będzie dalej padać – zauważył. – Zgodnie z twoją sugestią zwolniłem część służby. – Będą musieli pomóc zagonić bydło do zagród i zabezpieczyć domy. – Sebastian pokręcił głową. – Dziś w nocy będzie burza. – Kucharka zostawiła zimny posiłek, ale pani Hunter nie wróciła jeszcze od Fraserów. – Matka nie będzie na tyle niemądra, żeby podróżować w taką pogodę – rzekł Sebastian. – Na pewno zostanie u nich na noc. McEwan zastanawiał się przez chwilę. – Mogę zabrać pannę Allordyce dziś na noc do naszego domu – zaproponował w końcu. – Dlaczego?
– Doskonale wiesz dlaczego. Hunter spojrzał wymownie na przyjaciela. – Mairi będzie się o ciebie niepokoić. Powinieneś już ruszać do domu. McEwan wytrzymał jego wzrok i nawet się nie cofnął. W końcu Sebastian westchnął i przeczesał dłonią włosy. – Nie musisz... – szukał właściwych słów. – Nie trzeba... To nie tak, jak myślisz. Na pewno jej... nie skrzywdzę. Przyjaciel wbił w niego spojrzenie swoich niebieskich oczu. – A więc to tak – niemal szepnął zarządca. – Nie przypuszczałem... –
R
Urwał, wciąż myśląc o tym, czego się przed chwilą dowiedział. – Dobrze, wobec tego pojadę.
Sebastian skinął głową i tylko stał bezradnie, patrząc, jak przyjaciel wychodzi.
L T
ROZDZIAŁ DWUNASTY Phoebe jeszcze nie spała, kiedy pierwsza błyskawica przeszyła niebo. Tej nocy, mimo zmęczenia, także miała problemy z zaśnięciem. Wciąż myślała o Sebastianie, ojcu oraz wydarzeniach minionego dnia. Wstała i rozsunęła zasłony, by popatrzeć na jezioro i wrzosowisko. Jednak padało tak mocno, że nic nie zobaczyła. Dopiero błyskawica odsłoniła przed nią na moment krajobraz, a potem wszystko znowu pogrążyło się w ciemności. Burza szalała. Deszcz siekł niemiłosiernie, a Phoebe miała wrażenie, że cały dom drży w posadach.
R
Wzięła świecę i zapaliła ją od węgli, tlących się na palenisku. Na stole przy drzwiach stała taca z resztkami kolacji: kurczakiem i szynką na zimno.
L T
Pomyślała sobie, że Hunter jest w tej chwili na dole i poza nimi w domu nie ma nikogo. Ostatni zaniepokojeni pogodą służący wyszli z domu jeszcze przed kolacją. Phoebe narzuciła szal na ramiona, wzięła świecę i podeszła do drzwi.
Tak jak przypuszczała, Sebastiana nie było w sypialni. Jego łóżko wyglądało na nieruszone. Przeszła więc do gabinetu, zastukała lekko i nieznacznie uchyliła drzwi.
Stał przy oknie z kieliszkiem brandy i wpatrywał się w ciemność. W pokoju było ciepło, na kominku powoli dopalał się ogień. – Phoebe – zdziwił się. Zauważyła, że ma na sobie tylko spodnie z koźlej skóry i rozpiętą pod szyją koszulę. Piorun ponownie uderzył, rozświetlając na moment jego postać. Włosy miał potargane, a na brodzie i policzkach jednodniowy zarost. Phoebe zbliżyła się do niego.
Sebastian odstawił kieliszek na parapet. Zasłony poruszyły się. Poczuła lekki chłód od okna, którego ramy ledwie opierały się naporowi wiatru. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że jej świeca zgasła. Stali, nie patrząc na siebie, tylko w nieprzenikniony mrok za oknem. Ponownie uderzył piorun. – To wspaniałe – szepnęła. – Wrzosowisko, ta burza... – To prawda. Stali wpatrzeni w spektakl, który rozgrywał się przed ich oczami. Po chwili Phoebe zaczęła mówić.
R
– Tata jest naukowcem. Interesuje się chemią, a najbardziej produkcją leków. Od kiedy pamiętam pracował w domu w swoim małym laboratorium i był zawsze bardzo szczęśliwy. Jakiś rok temu poznał kogoś, kto obiecał, że
L T
wykorzysta jego odkrycia w produkcji przemysłowej. Tata jest bardzo mądry, ale nie zna się na Interesach... – Westchnęła ciężko. – Tamten człowiek miał zająć się wszystkimi formalnościami. Lek okazał się wielkim sukcesem, ale wspólnik uciekł, zostawiając go z niezapłaconymi rachunkami. A cała wina spadła na tatę.
– I dlatego trafił do Tolbooth. Skinęła smutno głową.
– Zostanie tam tak długo, aż będę mogła spłacić długi taty. – Bardzo mi przykro, Phoebe. – Sebastian pogłaskał jej dłoń. – Siostra przyjaciela taty słyszała, że pani Hunter poszukuje kogoś do towarzystwa. To dobra kobieta i zdecydowała się zaryzykować i mnie zarekomendować. Inaczej nie miałabym dokąd pójść. Oczywiście, musiałyśmy skłamać, bo żadna dama nie chciałaby zatrudnić osoby z rodziną w więzieniu. – A moja matka jest na to szczególnie wrażliwa – dodał. – Częściowo
zresztą z mojej winy. Pewnie tęsknisz za ojcem... – I to bardzo. On martwi się o mnie, ja o niego i nic nie możemy z tym zrobić. – Masz szczęście, że tyle was łączy – powiedział udręczonym głosem. Phoebe poczuła, że wkroczyli na niebezpieczny teren. – Wydaje mi się, że twoje... relacje z panią Hunter ostatnio się poprawiły. – Nie chcę się łudzić. Matka nigdy mi nie przebaczy. Nawet nie będę jej o to prosił.
R
Przypomniała sobie słowa pani Hunter: „Gdybyś wiedziała, co zrobił”, a także list przyjaciółki.
– Co ma ci wybaczyć? – spytała, zebrawszy się na odwagę.
L T
Grom znowu przetoczył się po niebie. Sebastian obrócił się w jej stronę. – Jej zdaniem to ja jestem odpowiedzialny za śmierć ojca... – wyznał. Phoebe wstrzymała oddech. Nie spodziewała się tego. Nagle wróciły do niej wszystkie obawy. – A zabiłeś?
Na twarzy Sebastiana odmalował się wyraz winy i cierpienia. Znała odpowiedź, zanim jeszcze otworzył usta. – Tak.
– Nie wierzę – szepnęła. Przyciągnął ją do siebie mocno i brutalnie. Ich twarze niemal się zetknęły. – Zabiłem go. I teraz do końca moich dni muszę żyć z tą świadomością. Cofnął się, ale i tak dostrzegła w jego oczach przerażenie. Jakby własne słowa uświadomiły mu, co go czeka. Phoebe wzięła go za ramię, poprowadziła do fotela i posadziła tam
niczym szmacianą lalkę. – Opowiedz mi wszystko. Od początku – poprosiła. Sebastian posłuchał. Mówił o swoich wyczynach w Londynie, o tym, jak spotkał braci Northcote i jak go później oskarżono o to, że doprowadził tę rodzinę do ruiny. – Nie wiedziałem, że mam na niego taki wpływ – tłumaczył. – Northcote był bardzo młody, a ja nie miałem pojęcia, że posunie się aż tak daleko. Kiedy to się stało, ojciec przestał przysyłać mi pieniądze i wezwał do Black – loch. Powiedział, że dbam tylko o własne przyjemności i z nikim się
R
nie liczę. Że jestem samolubny i niedojrzały i że matka mnie rozpuściła. Oczywiście, miał rację. Ale był bardzo surowy, a ja zawsze miałem wrażenie, że nie spełniam jego oczekiwań. Kiedyś próbowałem, ale... potem
L T
przestałem. W dzieciństwie więcej czasu spędzałem na farmie u McInnesa niż tu, w tym domu. – Hunter uśmiechnął się na wspomnienie tych czasów. – Jak umarł twój ojciec?
– Tu, w tym gabinecie. Pokłóciliśmy się o Northcote’a. Oczywiście, miał rację, ale ja nie chciałem go słuchać. Wyszedłem, choć wiedziałem, że przez kilka poprzednich dni nie czuł się zbyt dobrze. Wstyd mi, kiedy o tym myślę.
Przysiadła na poręczy fotela i wzięła jego dłoń. – Mów dalej. – Ojciec wybiegł i kazał mi wrócić. Następnie powiedział, co o mnie sądzi, ale tego już nie wytrzymał. Miał słabe serce. Kiedy umierał, kazał mi przysiąc, że się zmienię. Że wezmę odpowiedzialność za rodzinę. Potem trochę majaczył... – Sebastian przypomniał sobie urywane zdania, pojedyncze słowa: „Zakon... wilk... odpowiedzialność... na tobie... ”. – Wszystko to trwało kilkanaście minut.
– Och, tak mi przykro. – Objęła go mocno. – To była moja wina, Phoebe. I los Northcote'ów, i śmierć ojca. – Nie – szepnęła, ale on nawet na nią nie spojrzał. – Błądziłeś, tak jak my wszyscy. Zapewne też byłeś taki, jak mówisz: głupi, samolubny, ale nie odpowiadasz za to, co się stało. Pamiętaj, że nie zmuszałeś do niczego brata Emmy. A twój ojciec, jak sam mówiłeś, miał słabe serce... – Pogłaskała go po policzku. – To, co teraz robisz,, pokazuje, że jesteś naprawdę dobrym człowiekiem. Ich spojrzenia spotkały się i zobaczyła, że Sebastianowi zbiera się na
R
płacz.
– Nie powinieneś myśleć tyle o śmierci ojca. Robiłam to samo po tym, jak zmarła siostra... A gdybym zrobiła to, a gdybym zrobiła tamto? Może
L T
jednak udałoby się ją uratować? To wszystko tak strasznie mi ciążyło, wręcz mnie zabijało. To samo dzieje się z tobą. – Poczuła łzy na policzku i przytuliła go mocno do piersi.
– Och, Sebastianie.
Płakał bezgłośnie. A kiedy wreszcie przestał i spojrzał na nią, wydawało się, że jedyne, co może w tej sytuacji zrobić, to go pocałować, delikatnie, czule, tak jakby mogła w ten sposób uśmierzyć cały jego ból. – Phoebe – szepnął i usłyszała w tym prośbę, niemal błaganie. Pocałowała go znowu z całą miłością, jaka w niej wezbrała. Nie potrzebowali słów i oboje doskonale o tym
wiedzieli.
Kiedy
rozwiązał
troczki jej nocnej koszuli i odsłonił piersi, Phoebe poddała się pieszczocie. Jego dłonie dokonywały cudów, pieściły, drażniły jej sutki, a ona co jakiś czas wydawała pełen zaskoczenia i rozkoszy jęk. Posadził ją na kolanach. Poczuła delikatny dotyk koźlej skóry na nagim ciele. Wiedziała, jak bardzo siebie potrzebują.
– Jak cudownie – westchnęła. Zaczął nią kołysać, najpierw łagodnie, a potem coraz szybciej. Już po chwili poczuła jego nabrzmiałą męskość i wiedziała, że jej pragnie. Czuła ciepło między udami, czego nie rozumiała, i jakieś dziwne wypełniające ją całą pragnienie. Między nią a Sebastianem były tylko miłość i zrozumienie. Westchnęła głośno, czując narastającą rozkosz. Coraz bardziej go pragnęła i chciała, by ta chwila trwała wiecznie. Poruszali się coraz szybciej, a ona czuła, że brakuje jej tchu. Próbowała coś powiedzieć, ale jej własny język ją zdradził i z ust wychodziły tylko kolejne okrzyki rozkoszy.
R
Zapomniała o ciemnym pokoju w Blackloch i znalazła się na szczycie rozsłonecznionej góry, z której widziała cały świat z jego nieistotnymi problemami.
L T
W końcu opadła na niego i zaczęła na oślep całować. Powtórzyła jego imię i przywarła do ust. Opadli objęci na fotel. Czuła, że miłość wypełnia jej serce. Burza powoli się kończyła, przestało grzmieć i słychać było tylko monotonny szum deszczu zza okna. Uśmiechnęła się, kiedy pocałował jej ucho i niesforny kosmyk włosów. Najprawdopodobniej zasnęli, bo kiedy ponownie rozejrzeli się dookoła, nad wrzosowiskiem powoli wschodził świt. Hunter obserwował Phoebe, która nalewała właśnie jego matce herbaty przyniesionej do bawialni przez służącą.
– Okazało się, że Eliza Fraser spędziła cały sezon w Londynie i z przyjemnością podzieliła się ze mną najświeższymi wiadomościami. Prawdę mówiąc, traktowała mnie tak, jakbym już osiadła na wsi... No ale mina jej zrzedła, kiedy powiedziałam, że właśnie wyjeżdżam do Londynu. „Ależ teraz tam się nic nie dzieje, szanowna pani” – naśladowała piskliwy głos Elizy Fraser. – Powiedziałam, że wręcz przeciwnie i że tylko najlepsze rodziny wracają teraz na mały sezon. To ją uciszyło.
– Tak, z całą pewnością – przytaknęła Phoebe, podając jej filiżankę. Sebastian zauważył, że wkłada duży wysiłek w to, żeby nie patrzeć w jego stronę. On sam miał olbrzymie problemy z tym, by nie zdradzić, jakie uczucia nim tar – gały. – Sprawiła sobie nowe suknie u pana Thomasa z Fleet Street i w dodatku podzieliła się informacjami na temat tego, ile za nie zapłaciła. Jakież to trywialne! – Matka wypiła łyk herbaty. – Powiedziałam jej, że wolę firmę Rae and Rhind z Glasgow, bo wiem, na co mogę liczyć. Ci londyńscy krawcy gonią za modą i w ogóle nie dbają o
klientów.
R
– Oczywiście – potwierdziła Phoebe, której udało się podać herbatę Sebastianowi i nie spojrzeć mu w oczy.
– A skoro już o tym mowa, to jedziemy jutro do Glasgow, żeby odebrać
L T
nasze nowe suknie. – Matka uśmiechnęła się szeroko, chyba po raz pierwszy od przyjazdu do Blackloch. – Po prostu nie mogę się doczekać wyjazdu. Nie byłaś nigdy w Londynie, prawda Phoebe? Na pewno bardzo ekscytujesz się całym przedsięwzięciem.
– Tak, jak najbardziej – odparła, ale Sebastian zauważył, że pobladła na samą wzmiankę o stolicy. W jej oczach pojawił się strach. Pani Hunter też musiała coś zauważyć.
– Mam wrażenie, że jesteś trochę blada, moja droga. Pewnie znowu źle spałaś z powodu burzy. – Tak, była bardzo głośna – odparła, koncentrując się na mieszaniu herbaty, do której dodała niewielki kawałek cukru. – Tak, tutaj zawsze strasznie to wygląda – dodała pani Hunter, a Phoebe uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Na szczęście, chlebodawczyni powróciła już po chwili do tematu Londynu, który choć niezbyt przyjemny, wydał się Phoebe lepszy niż
wczorajsza noc. – Tak sobie pomyślałem, że mógłbym z wami pojechać – rzucił od niechcenia Sebastian. Usłyszał szczęk porcelany, kiedy Phoebe odstawiła filiżankę na spodeczek. Pani Hunter zmarszczyła brwi. – Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – rzekła cierpko. – Wręcz przeciwnie, uważam, że jest świetny. – Rozumiem. – Pani Hunter nagle zmarkotniała. – Chciałam zatrzymać się w naszym domu, ale skoro...
R
– Zatrzymam się u Arlesforda – przerwał jej. – Tak będzie wygodniej. – Cóż, Londyn to duże miasto – rzuciła nieco pogodniejszym tonem.
L T
– Niewątpliwie. – Wypił jeszcze łyk herbaty i wstał.
Phoebe zerknęła w jego stronę, a wtedy... wtedy przez bawialnię przeszło prawdziwe tornado uczuć.
W czwartek, kiedy Phoebe pojechała z panią Hunter do Glasgow po suknie, pogoda wyraźnie się poprawiła. Na niebie pojawiały się jeszcze chmury, ale nie padało i zrobiło się cieplej. Na drodze widać było tylko niewielkie kałuże.
Spędziły godzinę u krawców i wyszły. Miały wrócić nieco później, gdyż dwie z sukien pani Hunter wymagały poprawek. Nie próżnowały jednak, gdyż musiały też odebrać buty i torebki, no i oczywiście przejrzeć najnowsze artykuły w sklepach przy głównej ulicy. Phoebe cieszyła się, mogąc spędzić aktywnie czas. Przynajmniej nie musiała przejmować się tatą i Sebastianem... A także pierścieniem. Ale kiedy w końcu usiadły w powozie, poczuła, że bolą ją nogi i że jest zmęczona. Pani Hunter też wyglądała na znużoną. Zasłoniła okienka, rozsiadła się wygodnie i
przysnęła. W ten sposób Phoebe znów została sam na sam ze swoimi problemami, które wydawały się ją coraz bardziej osaczać. Niedługo po tym, jak skręcili na drogę do Kingswell, która miała ich doprowadzić niemal do samego Black – loch, powóz zatrzymał się gwałtownie. – Stać i wysiadać! – Phoebe aż wzdrygnęła się na dźwięk tego głosu. Pani Hunter natychmiast się ocknęła. – Jesteśmy już w domu? Phoebe wzięła ją za rękę.
R
– Nie, pani Hunter. Obawiam się, że zatrzymali nas jacyś bandyci. – Z drogi, włóczęgi – krzyknął John z kozła.
Rozległy się świsty bata, a potem padł strzał i coś ciężkiego uderzyło o ziemię.
L T
– O mój Boże! – pani Hunter ścisnęła wolną ręką medalion, który znajdował się pod jej ubraniem.
– Proszę zachować spokój. Nie pozwolę, by coś pani zrobili. – Phoebe! – jęknęła pani Hunter.
Ktoś nagle szarpnął za drzwiczki i Phoebe zobaczyła tych samych bandytów, których spotkała wcześniej na drodze do Blackloch.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY – No, drogie panie, przerwa na odpoczynek. Widzę, że wracacie do wielkiego domu z całkiem sporym towarem. Bandyta w czarnej chustce chciał chwycić panią Hunter za ramię, ale Phoebe odtrąciła jego rękę. – Dziękujemy. Same sobie poradzimy. Złoczyńcy patrzyli, jak wyskakuje z powozu, rozkłada schodki i pomaga pani Hunter wysiąść.
R
– No, no, Jim – odezwał się znowu ten w czarnej chustce. – Czy to nie ta sama, co ją puściliśmy ostatnio bez zapłaty? No ale teraz tak nie bendzie. Droga pusta. Nikt jej nie przyjdzie na pomoc...
L T
– O czym on mówi? – Zaciekawiła się pani Hunter.
– Proszę, proszę. Nie powiedziałaś nic o naszym spotkaniu? – Chcieli mnie okraść w czasie mojej pierwszej podróży do Blackloch. Pan Hunter mnie uratował. Właśnie dlatego miał niewielką ranę na policzku. – Sam Sebastian Hunter? – powiedział Jim, który miał na twarzy czerwoną chustkę. – No jest sie kogo bać.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie zareagowałaś, kiedy... – Dosyć tych pogaduszek – przerwał jej bandyta w czarnej chustce. – Teraz mamy poważniejsze sprawy. – Weźmiemy najsampierw te klejnoty i piniondze. Chyba som za ciężkie dla takich drobnych kobiet – dodał drugi i zatrzasnął drzwi powozu. Dopiero teraz Phoebe zrozumiała, w jak złej są sytuacji. Na drodze leżał John i jęczał. Zauważyła, że ma zakrwawione ramię oraz czoło. Pani Hunter na ten widok uniosła dłoń do ust i krzyknęła:
– Mój Boże, zabiliście go! – Niezupełnie, ale to właśnie was czeka, jak nie beńdziecie sie słuchać – powiedział ten w czarnej chustce. – No, no – dodał Jim znacząco i wycelował w pierś pani Hunter – dawać klejnoty i piniondze. Pani Hunter pobladła. – Spokojnie Jim. Na damy som lepsze sposoby. Na te słowa starsza dama oddała swoją torebkę i zegarek, a teraz sięgnęła po kolczyki z perłami. Zdjęła je, jeden po drugim, i wręczyła Jimowi. Zawahała się tylko przy obrączce.
R
– No już – warknął Jim. – Bierzemy wszystko.
– Na miłość boską, czy nie możecie zostawić wdowie choćby obrączki? – wybuchła Phoebe.
L T
– Złotej? Nigdy! – padła odpowiedź.
Pani Hunter zacisnęła usta, a Phoebe wiedziała, że chce powstrzymać ich drżenie. Zdjęła obrączkę i podała jasnowłosemu złoczyńcy. – To wszystko – powiedziała i nieświadomie dotknęła medalionu. Jim sprawdził wnętrze torebki i zadowolony z tego, co w niej zobaczył, rzucił ją kumplowi z czarną chustką.
– A teraz ty – zwrócił się do Phoebe. – Tym razem musisz mieć coś, żeby się wykupić. – Zaraz, zaraz. – Drugi bandyta znów stanął przy starszej pani. – Ona coś ukrywa. – Oddałam już wszystko – zaprzeczyła słabym głosem. Bandyta w czarnej masce spojrzał na jej pierś, dokładnie tam, gdzie znajdował się medalion. – Dawaj to, paniusiu, po dobroci, bo inaczej wezne siłom.
Phoebe nie wiedziała nic o medalionie, ale domyślała się, że musi on wiele znaczyć dla pani Hunter. Spróbowała więc odwrócić uwagę złoczyńców. – Tam nic nie ma. Zostawcie ją. Jednak bandyta zignorował ją i uniósł pistolet. – No, dalej. Pani Hunter drżącymi rękami rozpięła łańcuszek i wyłuskała medalion spod sukni. Nie był on ani szczególnie piękny, ani nawet złoty. Bandyta wziął go i popatrzył rozczarowany. Po chwili otworzył i pokiwał głową.
R
– Wyglonda znajomo, co? – Podsunął go Phoebe.
Wewnątrz znajdowały się dwa miniaturowe portrety: ciemnowłosego mężczyzny o szmaragdowych oczach i chłopca, który z całą pewnością był
L T
jego synem. Dwaj mężczyźni, których pani Hunter kochała nad życie. – Nie zostawicie tego medalionu? Przecież jest tylko srebrny... Bandyci zaśmiali się jednocześnie, jakby powiedziała dobry dowcip. – A jak myślisz? – Jim schował medalion do kieszeni. – A teraz ty – odezwał się drugi. – Co nam dasz, mała? Bandyta przyparł ją do lśniącego powozu pani Hunter i ściągnął też maskę, świadomy, że Phoebe już go widziała. I rzeczywiście, od razu rozpoznała tę twarz i ciarki przeszły jej po plecach. Złapał ją za nadgarstek i przyjrzał się dłoniom. – Na ma pierścionków – oznajmił. Sięgnął do kieszeni jej sukni. – Ani sakiewki. Aż się wzdrygnęła, kiedy przesunął ręką po jej ciele. – Nic nie ukryła. Phoebe odepchnęła jego ręce, ale on się tylko zaśmiał.
– Co wienc bendzie zapłatom? Cena wzrosła od ostatniego razu. – Jesteście bandytami! Bandytami i łajdakami! Puszczajcie nas w tej chwili! – Och ty, lisico, ani myślę. – Pocałował ją znienacka, aż się skrzywiła, czując tytoń i kwaśny smak piwa. Pani Hunter zaczęła szlochać. – Zostawcie ją! Nie róbcie jej nic złego – zaczęła powtarzać. – Zwionż staro i przeszukaj bagaże – warknął do kumpla ten, który trzymał Phoebe. Oczy Jima zalśniły.
R
– A może weźmiemy te małom z sobom i się razem zabawimy? – Nie, jest teraz moja. Rób, co ci każe. – Bandyta z czarną chustką schował pistolet i wyjął nóż. Jego ostrze nie było długie, ale wyglądało groźnie.
L T
Phoebe zaniemówiła ze strachu.
Pani Hunter wrzasnęła przeraźliwie.
– Jim, zatkaj jej gembe, bo jeszcze usłyszo ją w Black – loch. – Nie, zostawcie ją!
W tym momencie bandyta wymierzył Phoebe tak mocny policzek, że uderzyła głową w powóz i upadła. Po chwili usłyszała odgłos rozrywanego materiału i poczuła chłodny wiatr od wrzosowiska na nagich piersiach. Bandyta przywarł do niej i znowu zaczął całować. Opuścił dłoń z nożem. Miał w głowie co innego. Phoebe przestała walczyć. Chciała, by nabrał przekonania, że nie ma już siły. Włożyła rękę do jego kieszeni i wyczuła pistolet. Wyjęła go szybko i dźgnęła bandytę w brzuch. – Odsuń się, bo strzelę. Ten cofnął się, ale też zmrużył lekceważąco oczy.
– Pewnie nawet nie wiesz, jak się strzela. – Pewnie wiem – syknęła. – Wystarczy tylko odwieść kurek i nacisnąć na spust, o tak. – Odciągnęła kurek. Bandyta cofnął się jeszcze bardziej, a w jego oczach pojawił się strach. Zaraz też podniósł ręce. – Spokojnie, spokojnie – bąknął. – Zostawcie medalion i jedźcie, dopóki możecie – rzuciła. Bandyta w czarnej chustce zaśmiał się, ale oczy miał poważne. – Jim zabije cię, zanim zdążysz strzelić.
R
Kątem oka zauważyła, że bandyta w czerwonej chustce celuje prosto w nią i robi pierwszy krok w jej stronę. – Stój!
L T
– To ja zastrzele ciebie, a potem te staro – odezwał się Jim. Phoebe wiedziała, że jeśli nawet uda jej się zastrzelić bandytę z czarną chustką, to zginą obie z panią Hunter, opuściła więc z rezygnacją broń. Bandyta wyrwał jej broń, a potem spojrzał na nią z nienawiścią. – Wienc na czym skończyliśmy?
Złapał ją za ramię, rzucił na ziemie i zaczął rozpinać spodnie. Wtedy kary rumak wyłonił się nagle zza powozu. Sebastian strzelił najpierw do Jima, który padł prosto na drogę. Bandyta z czarną chustką rzucił się w stronę powozu i strzelił w jego stronę, trafiając Sebastiana w lewe ramię. On jednak nie zwrócił na to uwagi. Wyjął drugi pistolet i strzelił do bandyty w chwili, gdy ten chciał w niego rzucić nożem. Zbir zachwiał się i z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia w oczach padł twarzą na piach. Sebastian zeskoczył z konia i podbiegł do Phoebe, zdejmując jednocześnie surdut. Plama krwi na białej koszuli powiększała się. Na ten widok Phoebe krzyknęła z przerażeniem.
– Jesteś ranny! – rzuciła, nie zważając na swoją nagość. – To tylko draśnięcie – zapewnił, okrywając ją surdutem, po czym spytał z niepokojem: – Nic ci nie zrobił? – Nie, nic mi nie jest, ale zranili Johna i związali panią Hunter. – Wskazała głową drugą stronę powozu. Sebastian skinął głową. – Dobrze, zajmij się nią, a ja zobaczę, co z Johnem. Matka z pewnością woli ciebie... – Nie... – chciała zaprotestować, ale Sebastian już podbiegł do woźnicy.
R
Phoebe wyjęła knebel z ust pani Hunter i rozwiązała jej ręce. Starsza pani nie patrzyła jednak na nią, tylko na Sebastiana. – Och! On jest ranny.
L T
– Tylko draśnięty – uspokoiła ją Phoebe. – Trochę krwawi, ale to nic wielkiego... – Przynajmniej miała taką nadzieję.
Jednak pani Hunter zachowywała się tak, jakby jej nie słyszała. Była blada, patrzyła na syna z bezbrzeżną troską.
– Jest ranny – powtórzyła, gdy Sebastian podchodził do nich. – Musimy jechać szybko do domu – powiedział. – Synku, jesteś ranny.
Popatrzył na nią zaskoczony. – Manio.
Po chwili trzymała go w objęciach. Phoebe oddaliła się dyskretnie i pozbierała kosztowności. I chociaż czuła obrzydzenie, wyjęła medalion z kieszeni bandyty. – Nigdy nie przestała cię kochać – szepnęła i przycisnęła usta do portretu w medalionie. – Może jednak powinieneś usiąść? Odpocząć?
Sebastian spojrzał na przyjaciela, a potem wskazał głową ramię na temblaku. – Przecież widziałeś, że to tylko draśnięcie. Nie mam pojęcia, kto zalecił mi taki opatrunek. Noszę to tylko po to, żeby uspokoić matkę. Od pamiętnego incydentu minęły dwa dni i w tym czasie matka nie dawała mu spokoju. – Bardzo się tym przejmuje. – Aż za bardzo. Z tego powodu przełożyła nawet wyjazd do Londynu. – Przynajmniej się pogodziliście. Sebastian skinął głową.
R
– Jestem z tego bardzo zadowolony. Naprawdę. Ale zajmuje się mną z taką troską, że nie mam nawet okazji, żeby porozmawiać z Phoebe na osobności. – Może to lepiej?
L T
– Kiedy zobaczyłem, jak ten bandyta rzucił ją na ziemię... – Sebastian potrząsnął głową. – Obaj mają szczęście, że nie żyją, bo inaczej obdarłbym ich ze skóry.
– To zupełnie zrozumiałe.
– Powinienem był od razu ich zabić. McEwan wzruszył ramionami.
– Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. No i nie wiedziałeś, że to takie łotry. – Ona nie ma nikogo, Jed. Jej matka i siostra nie żyją, a ojciec siedzi w więzieniu za nieswoje długi. – A jak panna Allordyce zniosła atak? – Jest posiniaczona, ale dzielnie się trzyma. – Znowu zacisnął pięści. – Ten łotr chciał ją zgwałcić!,
– Cholera! – Muszę z nią porozmawiać. – I co jej powiesz? – McEwan położył dłoń na zdrowym ramieniu przyjaciela. – Pamiętaj, że w dalszym ciągu jest damą do towarzystwa twojej matki. I że wciąż musimy wyjaśnić sprawę tego pierścienia... Sebastian pokiwał z namysłem głową. – Tak, wiem, że stoi za tym jakiś mój dawny wróg, ale nie wierzę, żeby była nim Phoebe. Musi być inne wyjaśnienie... – Możliwe – mruknął bez przekonania zarządca.
R
– Chcę usłyszeć, dlaczego zaczęła się interesować tym cackiem. Phoebe zeszła na dół i miała już przejść przez hol, kiedy zauważyła Sebastiana, który zmierzał w stronę schodów. Od czasu napadu minął tydzień
L T
i z każdym dniem czuła, że jest coraz bardziej zakochana w Hunterze. Spojrzała na niego i się ucieszyła, że bez przeszkód posługuje się ranną ręką. Wyglądał dobrze i wyjątkowo atrakcyjnie.
Sebastian zatrzymał się na jej widok.
– Witam pana. – Skłoniła się, ale on złapał ją za rękę i zaciągnął do korytarza dla służby.
– Musimy porozmawiać – powiedział przyciszonym głosem, wciąż obejmując ją w talii.
– Pani Hunter czeka. – Próbowała się wyrwać, ale wciąż trzymał ją mocno. – Spotkajmy się wieczorem. Przyjdź do gabinetu, kiedy mama pójdzie spać. – Nie mogę – szepnęła. – Dlaczego? Bo cię kocham, pomyślała. Bo jeśli zostaniemy sami, nie zdołam ukryć
prawdy, a wtedy zginie mój ojciec... Bo jeśli dowiesz się wszystkiego, to mnie znienawidzisz. – Mam obowiązki... – Wobec tego jutro rano przed śniadaniem. – Nie, Sebastianie. Nie możemy spotykać się sam na sam. Zobaczyła, jak zacisnął usta. – Dlaczego? – rzucił w końcu. – Mu... muszę dbać o moją reputację. A ty o swoją. W jego oczach na moment zapłonął ogień.
R
– Do diabła z reputacją! Doskonale wiesz, że powinniśmy porozmawiać. – Nie, nie wiem – odrzekła z wysiłkiem.
L T
Nie mogła sobie pozwolić na romans. Musiała odebrać mu pierścień, chociaż zadanie stało się jeszcze trudniejsze do wykonania.
Ich oczy znowu się spotkały. Stali tak blisko siebie, że czuła jego zapach. Pragnęła, żeby ją pocałował, ale wiedziała, że nie może na to pozwolić. – Puść, proszę.
– To na teraz – szepnął, pocałował ją w usta, jakby pieczętując to, co ich połączyło. Dopiero potem zwolnił uścisk. Phoebe jak nieprzytomna ruszyła w stronę holu. W tym momencie u wylotu korytarza pojawiła się pokojówka. – Pani Hunter dzwoniła z bawialni – oznajmiła. – Już idę – powiedziała Phoebe, starając się uśmiechać, choć wiedziała, że się rumieni. Poprawiła więc włosy i ruszyła za nią. Parę dni później zatopiony w myślach Sebastian, popijając kawę, siedział w jadalni naprzeciwko matki i Phoebe. Wstał jasny i piękny dzień,
jakby lato chciało jeszcze zaznaczyć swą obecność. Słońce wpadało do jadalni, ukazując cienie pod oczami Phoebe. Wyglądała tak, jakby bardzo źle spała lub nadmiernie się czymś martwiła. Wciąż skutecznie go unikała. Lokaj przyniósł pocztę i postawił srebrną tacę przed Sebastianem. Trzy listy do niego i jeden do Phoebe, bynajmniej nie od Emmy, gdyż pismo wyglądało na męskie i mało wprawne. Z tyłu brakowało adresu zwrotnego. Sebastian otworzył list od Dominika. Przebiegł wzrokiem rzędy liter i uśmiechnął się zadowolony.
R
– Moja droga, czy możesz mi przynieść binokle? – poprosiła matka Phoebe.
– Mamy przecież służbę – zauważył nieco poirytowany Sebastian.
L T
Pani Hunter popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– To żaden problem – rzuciła szybko Phoebe i wyszła z jadalni, zanim pani Hunter sięgnęła po dzwonek.
Matka nie czekała jednak na jej powrót. Złamała pieczęć i odsunęła list od oczu najdalej, jak mogła.
– Jakie małe litery – mruknęła niechętnie. – Możesz mi to przeczytać? – Hawkins informuje o skończonym remoncie – streścił Sebastian, nie wgłębiając się w treść. – Zapewnia, że wszystko w porządku i możesz już wracać. Phoebe pojawiła się w jadalni z binoklami, ale nagle zastygła w drzwiach. Sebastian zrozumiał, że dotarła do niej ta informacja i uświadomiła sobie jej konsekwencje. Podała okulary chlebodawczym. – Szybko – zdziwiła się pani Hunter. – Przecież wcale nie musisz wyjeżdżać – zauważył. – Nalegam wręcz,
żebyś została. – Przypomniał sobie to, co Phoebe mówiła o włamaniach na Charlotte Street. – Jesteś zbyt młody, Sebastianie, by znosić przydługie wizyty starej matki. – Wcale nie jesteś stara, a wizyty też nie można nazwać zbyt długą – powiedział. Uśmiechnęła się do syna. Było widać, że te słowa sprawiły jej przyjemność. – Nie chcę już o tym słyszeć...
R
Sebastian kątem oka obserwował Phoebe, która otworzyła swój list, a następnie niemal natychmiast go złożyła. Kiedy zerknął na jej twarz, dostrzegł grymas przerażenia.
L T
– Dobre wieści? – spytała ją matka, wskazując list. Uśmiechnęła się niemal przekonująco.
– Nic ważnego, proszę pani – odparła. – A jakie mamy na dzisiaj plany? Sebastian jechał konno przez wrzosowisko. Choć wiał zimny wiatr, noc była piękna i jasna. Wciąż myślał o
Phoebe Allordyce.
List musiał dotyczyć pierścienia i napisano go męską ręką. Przypomniał sobie mężczyznę, z którym spotkała się przed więzieniem, i przerażenie, kiedy odczytała list. Nie chciał, by po prostu wyjechała z Blackloch. Nie mógł na to pozwolić. Wciąż za mało o niej wiedział. Potrzebował odpowiedzi. Potrzebował Phoebe...
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Phoebe raz jeszcze spojrzała na list, kiedy wróciła do swojej sypialni. Zawierał tylko jedno słowo: Czekamy. Jeśli wydawało jej się, że przełożenie podróży do Londynu oddali od niej cały ten koszmar, była w błędzie. Niezależnie od tego, gdzie się znajdowała, posłaniec potrafił ją odnaleźć, a wciąż nie znalazła sposobu, jak zdobyć pierścień. Nie miała nawet pojęcia, czy Sebastian rzeczywiście nosi go przy sobie. Phoebe już niemal straciła nadzieję.
R
Zegar wybił piątą, kiedy usłyszała skrzypienie drzwi sypialni pani Hunter i jej kroki w pantofelkach.
Phoebe zmięła dokument i wrzuciła do kominka. Poczekała, aż spłonie,
L T
a następnie wyprostowała się i zeszła na dół na kolację.
Sebastian czekał w jadalni. Usiedli z matką po przeciwnych stronach stołu, a Phoebe między nimi, twarzą do drzwi.
– Doskonały łosoś – zauważyła starsza dama. – Będę musiała pochwalić kucharkę.
Phoebe patrzyła ze zdziwieniem, jak je ze smakiem. Była to duża zmiana, bo wcześniej jadła mało i niechętnie. Co więcej, zmarszczki na jej twarzy wygładziły się i wydawała się znacznie młodsza. I szczęśliwsza. Phoebe natomiast czuła się coraz bardziej spięta i zmartwiona. Nie miała też apetytu i wystarczyło, że pomyślała o posłańcu, a dostawała mdłości. Co jakiś czas dźgała łososia widelcem, żeby wyglądało na to, że je, ale nie mogła przełknąć ani kęsa. – To prawda – zgodził się Sebastian. Sama nie brała udziału w rozmowie. Czasami tylko potwierdzała coś,
nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Myślała nieustannie o ojcu. – Nie, nie wyzdrowiałeś na tyle, by odbyć taką podróż – rzekła pani Hunter. Phoebe skinęła głową. Dopiero teraz zauważyła, że zabrano właśnie ostatnie talerze. – Mamo, mogłem jechać od razu – zapewniał Sebastian. – To było tylko draśnięcie. – Nie byłabym tego tak pewna... – Poza tym dostałem właśnie list od Arlesforda. Spodziewają się z
R
Arabellą dziecka i zaprosili mnie na bal, w czasie którego chcą to uczcić. – To wspaniale! Poza tym nie powinnam chyba pozwalać dłużej czekać lady Willaston. To bardzo uprzejmie z jej strony, że mnie zaprosiła. –
L T
Popatrzyła z troską na swoją podopieczną. – Co ty na to, moja droga? Doskonale cię zrozumiem, jeśli po tym, co się stało, nie będziesz chciała jechać do Londynu.
Phoebe prawie nie usłyszała pytania. Wpatrywała się tylko w rękę Sebastiana, spoczywającą na białym obrusie. Serce biło jej coraz mocniej. Czy to możliwe?
Zielone oczy Huntera zalśniły, gdy w nie spojrzała. Były równie zielone jak szmaragdy w pierścieniu, który miał na palcu. – Phoebe? Oderwała oczy od Huntera. – Chętnie pojadę do Londynu – oznajmiła, nie mając pojęcia, jak udaje jej się zachować spokój. – Bardzo się cieszę, że się zgadzasz, moja droga – rzekła z uśmiechem pani Hunter i oddała list synowi. – Kiedy możemy wyjechać?
– Jak najszybciej – odparł Sebastian. – Chyba że panna Allordyce ma na ten temat inne zdanie. – Nie, wszystko mi jedno. – Odparła obojętnym tonem. Czuła się zdrajczynią, nielojalną i kłamliwą. – Wobec tego chodźmy, moja droga – rzekła pani Hunter. – Musimy przygotować się do podróży. Pojechały dużym, wygodnym powozem Sebastiana. Przed wyjazdem udało jej się jeszcze odwiedzić ojca i się z nim pożegnać. Mimo protestów matki Sebastian jechał konno. Phoebe była z tego zadowolona, gdyż napięcie
R
między nimi wzrosło jeszcze bardziej i nie wiedziała, jak zniosłaby podróż. Dwukrotnie zatrzymywali się na noc w przytulnych, choć drogich zajazdach, gdzie Phoebe i pani Hunter spały w jednym pokoju. Każdy
L T
kilometr nieubłaganie przybliżał ich do Londynu. Phoebe codziennie sprawdzała, czy Sebastian ma na palcu pierścień, ale on założył go tylko jeszcze jeden raz. Zresztą nawet gdyby nosił go codziennie, nie potrafiłaby go oszukać lub uwieść, by go zdobyć.
Dom rodzinny przy Grosvenor Street przywoływał wiele wspomnień. Elegancka kamienica z piaskowca należała wcześniej do ojca Sebastiana, a wraz z jego śmiercią przeszła na syna. Farba na drzwiach i dużych oknach wciąż wydawała się świeża, a wnętrze aż lśniło czystością. Naprawiono nawet kołatkę na drzwiach. Przyjechali do Londynu cztery dni wcześniej, niż planowali, ale całe dnie wypełniały im zakupy, bale, spotkania i wieczorki muzyczne, więc Sebastian nie miał okazji zamienić z Phoebe choćby słowa na osobności. Stał teraz w pustym holu. Czarno – biała posadzka z marmuru lśniła w świetle świec z wielkiego żyrandola. Po prawej stronie tuż koło drzwi, prowadzących do bawialni, stał okrągły, wyłożony macicą perłową i
obsydianem stolik, a na nim srebrny wazon z białymi kwiatami. Na ścianie po lewej nad krzesłami w stylu orientalnym wisiało wielkie lustro w złotej ramie. Wnętrze domu było stylowe i eleganckie w przeciwieństwie do Blackloch Hall. Wspominał to, co się stało. Wciąż czuł smutek, ale poczucie winy powoli ustępowało. Czuł się lepiej dzięki słowom, które podczas pamiętnej burzy wypowiedziała Phoebe. Ona jedna go nie winiła i w niego wierzyła. Naraz z bawialni dobiegł go kobiecy śmiech. To była matka z przyjaciółką i Phoebe. Wiedział, że nie unika go teraz z własnej woli.
R
Zobaczyła pierścień i na pewno po niego przyjdzie.
Sebastian wziął kapelusz, rękawiczki i laskę i ruszył do domu przyjaciela, Dominika Furneaux, księcia Arlesford.
L T
– Zaczekaj, ustalmy fakty. Więc owa panna Allordyce nie wzięła pieniędzy ani klejnotów, ani nawet obrazów z Blackloch. Szukała tylko tego pierścienia?
Arlesford patrzył na przyjaciela z niedowierzaniem, przystanąwszy przy regale w bibliotece. – Otóż to.
– Zadziwiające. – Książę zadumał się na chwilę. – I twierdzisz, że ten pierścień nie jest wcale wyjątkowy czy szczególnie cenny. – Wziął karafkę i nalał brandy do dwóch kieliszków. – Pomijając oczywiście to, że należał do twego ojca i ma dla ciebie wartość sentymentalną – dodał szybko. – Tak, dla mnie jest cenny i to bardziej, niż zapewne sądzisz. Ale nie mam pojęcia, dlaczego ktoś inny chciałby go mieć... No i nie ma w nim nic niezwykłego, jeśli nie liczyć głowy wilka. Ja sam widziałem coś takiego tylko raz, na lasce naszego ulubionego wicehrabiego... Arlesford jeszcze bardziej zmarszczył czoło.
– Ale nie wiem, co ten wilk może oznaczać. Pierścień zrobiono ze srebra, a szmaragdy są małe i prawie bezwartościowe. – Sebastian podziękował za brandy i wypił spory łyk. – No i jest jeszcze ten człowiek, z którym spotkała się koło więzienia. – Może to był jej kochanek, a nie wspólnik. – Książę zerknął w jego stronę. – A może jedno i drugie? Sebastian zastygł i zacisnął szczęki. – Ona nie ma kochanka. – Skąd ta pewność?
R
– Mam przeczucie – mruknął, starając się zachować spokój, tak by przyjaciel nie odgadł prawdy. – A ten list, który dostała?
L T
– Niewątpliwie ją przeraził, chociaż starała się to ukryć. – I co o tym myślisz? – Arlesford wypił trochę brandy. – Prawdopodobnie ją zastraszają.
– Może jakiś kolekcjoner osobliwości zlecił kradzież? – Ona nie jest taka.
– Mam wrażenie, że jesteś po jej stronie – zauważył z uśmiechem książę. – Pewnie to apetyczna, młoda panna, co? Sebastian zmrużył gniewnie oczy. Przestał chodzić po bibliotece i stanął naprzeciw Arlesforda. – Uważaj, jak mówisz o pannie Allordyce – rzekł ostrzegawczo. – Hm, mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi wszystkiego. – Wiesz wszystko, co powinieneś – padła odpowiedź. – Przecież to złodziejka. – Phoebe nie jest złodziejką! – Phoebe? – Książę posłał mu znaczące spojrzenie.
– Do diabła! Już nic przy tobie nie można powiedzieć! Ktoś zastukał do drzwi i po chwili w bibliotece pojawiła się żona księcia, Arabella. Uśmiechnęła się do męża, a następnie zwróciła się do gościa: – Właśnie wydawało mi się, że słyszę twój głos. – Witaj, Arabello. – Sebastian ukłonił się z galanterią. – Bardzo się cieszę, że cię widzę. Czy będziesz dziś z matką na balu lady Routledge? – Tak – odparł i pomyślał o Phoebe.
R
– Wspaniale. Przekaż jej, że już nie mogę się doczekać spotkania. – Oczywiście. – Sebastian skinął głową. – A teraz bardzo was przepraszam, ale muszę wracać na Grosvenor Street.
L T
Dopił brandy i ruszył do wyjścia. Książę i księżna patrzyli za nim w milczeniu. W końcu Arabella przytuliła się do męża.
– Bardzo się zmienił, prawda Dominiku? Mam wrażenie, że coś go dręczy.
– Racja. W dodatku nie chce się do tego przyznać. Na balu lady Routledge Phoebe siedziała w grupie przyjaciół pani Hunter. Prawie nie słuchała rozmowy, śledząc opartego o dorycką kolumnę ponurego Sebastiana.
– Czyż nie tak, panno Allordyce? – spytała pani Hunter. – Tak, oczywiście – odparła ze skupioną miną. Kiedy znowu zerknęła na Sebastiana, zauważyła, że on też na nią patrzy. Odwróciła wzrok i spojrzała w stronę tańczących. Dostrzegła tam księcia Arlesford wraz z małżonką. Księżna była najpiękniejszą kobietą na balu, stwierdziła Phoebe. Wysoka i elegancka, o długich, pięknych lokach, które opadały na jej łabędzią szyję i kark. Szara, połyskująca srebrno suknia
musiała kosztować majątek, ale bez wątpienia była tego warta. Cudownie podkreślała szczupłą sylwetkę i pełne piersi. Bez wątpienia stanowiła kreację wieczoru. Phoebe w swojej starej zielonej sukni czuła się jak kopciuszek. Po drugiej stronie sali Sebastian siedział z księciem i Bullfordem. Przeprosił tego ostatniego za swoje zachowanie sprzed miesiąca. – Nie przejmuj się tym, stary. – Bullford machnął ręką, słysząc przeprosiny. – Cieszę się, że czujesz się lepiej. Sebastian skinął głową.
R
– A jak twoja wizyta u Kelvina? – Przez ramię Bullforda doskonale widział Phoebe. Arabella siedziała obok. Panie wydawały się bardzo pochłonięte rozmową.
L T
– Bardzo przyjemna, choć w zasadzie to mój ojciec zmusił mnie do wyjazdu. Nie mogłem zawieść staruszka... – No tak...
Bullford chrząknął.
– Przepraszam, nie chciałem.
Sebastian poklepał go po plecach.
– Daj spokój, przecież to nie twoja wina. Przyjaciel skinął głową i jak zwykle pogodnie się uśmiechnął. – A jak twoja matka, Hunter? Nie narzeka na zdrowie? – Nie, zupełnie – odparł szczerze. Spojrzeli w stronę pań. – Kim jest ta ślicznotka, która siedzi między księżną a twoją matką? Sebastian zmarszczył brwi. – To panna Phoebe Allordyce, dama do towarzystwa mojej matki. – Wciąż spogląda na parkiet. Czy mógłbym ją poprosić do tańca?
Oczywiście, że nie, pomyślał Sebastian, zły, że wcześniej przeprosił tego rozpustnika. Sam nie mógł tańczyć z Phoebe, ale nie zamierzał też na to pozwolić nikomu innemu. – Przyszła, by towarzyszyć mojej matce, a nie tańczyć – zauważył sztywno. – Jesteś bardzo surowy. Wydaje mi się, że pani Hunter ma w tej chwili towarzystwo, ale oczywiście wcześniej poproszę ją o pozwolenie. Arlesford posłał Sebastianowi wymowne spojrzenie i trącił go nogą. – Skoro masz na to ochotę – Sebastian mruknął w stronę Bullforda,
R
który najwyraźniej miał, gdyż od razu ruszył w stronę dam.
Przed odejściem obrócił się jeszcze w stronę Sebastiana. – Wiedziałem, że nie pozwolisz, by usychała w kąciku, kiedy wszyscy
L T
tańczą – rzucił. – Dziewczęta lubią tańczyć. Sam powinieneś ją poprosić... Sebastian omal nie zazgrzytał zębami i powstrzymał się przed zdzieleniem Bullforda pięścią prosto w twarz.
– Wstrętny łajdak – mruknął, kiedy tamten się oddalił. – Bullford zachowuje się teraz znacznie lepiej. Zresztą podobnie jak ty. Poza tym ma rację, panna Allordyce rzeczywiście zerkała na parkiet. Sebastian zacisnął usta, by nie powiedzieć tego, na co miał ochotę. – Jest tutaj i Linwood – zauważył nieświadomy niczego Arlesford. Hunter natychmiast poczuł, że samo pojawienie się wicehrabiego było dla przyjaciela stresem. Mogło się wydawać, że patrzył w tej chwili na Bullforda i Phoebe, ale tak naprawdę koncentrował się na kimś zupełnie innym. – W rogu po lewej stronie. Tuż za twoją matką – dodał książę. – Był w Glasgow z Bullfordem. – Nie wiedziałem, że się przyjaźnią.
– Zdaje się, że ich ojcowie są starymi przyjaciółmi. – Szkoda mi Bullforda. Sebastian nie przejmował się w tej chwili Linwoodem. Patrzył na Phoebe i zastanawiał się, jak przetrwa resztę wieczoru... Phoebe i pani Hunter wyszły z balu o godzinie pierwszej w nocy. Arlesford zawołał Sebastiana do holu, żeby jeszcze chwilę porozmawiać. Mimo napięcia, jakie panowało między nią a Sebastianem, Phoebe dobrze się bawiła. Nie tylko zaprzyjaźniła się z księżną, ale też udało jej się trzy razy zatańczyć: raz z księciem Arlesford i dwa razy z innym przyjacielem
R
Hunterów, lordem Bullford. Sebastian nie poprosił jej do tańca, mimo że bardzo tego pragnęła. Prawdę mówiąc, zamienił z nią najwyżej parę słów i tylko patrzył ponuro.
L T
Schodziły właśnie po schodach, kiedy torebka wyśliznęła się jej z rąk. Phoebe już chciała się po nią schylić, ale uprzedził ją jakiś dżentelmen z ciemnymi włosami i oliwkowa cerą. – Proszę bardzo – powiedział.
Phoebe z bijącym sercem spojrzała mu prosto w oczy. Były tak czarne jak najczarniejsza noc.
Dżentelmen nic nie powiedział. Skłonił się i odszedł, ale zdążyła zauważyć zakończenie laski nieznajomego. Była zwieńczona głową wilka ze szmaragdowymi oczami.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Następnego dnia pani Hunter spała dłużej, a Sebastian wybrał się na Ajaksie do Hyde Parku, by pojeździć trochę w towarzystwie Arlesforda. Phoebe od razu zrozumiała, że zyskuje w ten sposób niepowtarzalną okazję do dalszych poszukiwań. Próbowała nie myśleć o tym, że ma ukraść coś mężczyźnie, którego kochała, i koncentrowała się na samym zadaniu. Najpierw wypiła kawę, a kiedy pokojówka wyszła, cichutko zakradła się na korytarz. Zatrzymała się przy sypialni pani Hunter, które to
R
pomieszczenie znajdowało się tuż obok, ale wewnątrz panowała cisza. Sypialnia Huntera była nieco dalej. Właśnie mijała schody, kiedy drzwi do jego pokoju otworzyły się i pojawiła się w nich pokojówka z pościelą.
L T
Znowu straciła okazję, pomyślała i westchnęła, czując narastający niepokój.
Dwanaście godzin później siedziała obok pani Hunter w pokoju do gier lady Willaston. Panie grały w karty w jednym pomieszczeniu, a panowie w drugim. Phoebe po pewnym czasie poszła do łazienki, by przypudrować nosek. Wracając, zastanawiała się, czy nie wymówić się bólem głowy i nie wrócić wcześniej do domu. Kiedy skręciła, by przejść do pokoju do gry, niemalże wpadła na nieznajomego dżentelmena. Schwycił ją, żeby nie upadła. – Bardzo panią przepraszam. Spojrzała w ciemne oczy i rozpoznała je. – Panna Allordyce, prawda? – Nie... nie – Zerknęła na laskę i serce zabiło jej mocniej. – Nie przedstawiono nas sobie – powiedziała i chciała przejść dalej.
Mężczyzna jednak zablokował jej drogę. – Więc pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Linwood. Grała pani dziś w karty z moją matką i siostrą: lady Misbourne i panną Winslow. – To prawda. Obie są wytrawnymi graczkami – rzekła ostrożnie i raz jeszcze spojrzała na główkę laski. To nie mógł być przypadek. Może to on zlecił kradzież, zastanowiła się. – Tak, grają bardzo często. To ulubiona rozrywka mojej matki. Skinęła lekko głową, czując strach przed tym człowiekiem, który groził jej ojcu. On natomiast pochylił się poufale w jej stronę. – Panno Allordyce...
R
Zrobiła krok do tyłu, by utrzymać dystans i nagle wyczuła za plecami ścianę. Nie miała się gdzie cofnąć.
L T
– Mam wrażenie, że jest pani poruszona. Może poproszę panią Hunter. – Obrócił się w stronę pokoju do gry.
– Nie, nie trzeba. Nic mi nie jest. – Zawahała się. – Mogę odpowiedzieć, jeśli chce mnie pan o coś zapytać. Linwood potrząsnął głową i wziął ją za rękę. – Wydaje mi się, że bierze mnie pani... – Co ty wyrabiasz, Linwood? – Usłyszała nagłe warknięcie Sebastiana. Phoebe aż podskoczyła.
– Miło mi cię widzieć, Hunter – odparł ironicznie Linwood i skinął głową. – Myślałem, że dotrzymujesz towarzystwa Arlesfordowi. – Zabierz ręce – mruknął Sebastian groźnie. – Panna Allordyce jest damą do towarzystwa mojej matki, dlatego uznaję twoje zachowanie za obrazę. Uważaj, nie zaczynaj z nami swoich gierek. Linwood spojrzał na Phoebe, która zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem. Zawstydziło ją zwłaszcza słowo „nami”.
– Czy to prawda, co mówią o śmierci twojego ojca? – spytał Linwood z ponurym uśmiechem. Hunter zignorował pytanie, ale ledwie panował nad złością. W tym momencie podszedł książę Arlesford. – Panno Allordyce. – Linwood skłonił się jej, jakby odbyli przed chwilą miłą pogawędkę, i odszedł. Z drugiej strony nadszedł Bullford, który powiedział coś do obu mężczyzn, a następnie we trzech przeszli do biblioteki markiza Willaston. Phoebe zauważyła, że pani Hunter usłyszała pytanie wicehrabiego Linwood.
R
– Obawiam się, że rozbolała mnie głowa, proszę pani. Czy możemy udać się nieco wcześniej do domu?
L T
– Oczywiście, moja droga – odparła starsza sama i pozwoliła Phoebe poprowadzić się do drzwi wejściowych.
Jak należało przypuszczać, pani Hunter znowu spała dłużej. Trenton rano powiadomił ją, że Sebastian wyszedł, a było na tyle wcześnie, że podejrzewała, iż raczej nie wrócił jeszcze z przyjęcia. Doskonale wiedziała, co Hunter czuje, jeśli idzie o śmierć ojca, dlatego cios Linwooda okazał się boleśnie celny.
Zaczęła się obawiać, że Sebastian odszukał lorda Linwood i się z nim pojedynkował, a teraz leży gdzieś ranny albo... Nie, upomniała się w myślach, nie wolno jej o tym myśleć. Przycisnęła dłoń do ust i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju. Teraz była już pewna, że go kocha. Krążyła po bawialni, nie bardzo wiedząc, co robić. Chciała się jakoś upewnić, że Sebastian jest bezpieczny. Tak wiele dla niej znaczył. Wspomniała moment, w którym ujął się za nią i upomniał Linwooda, a potem
znowu martwiła się sprawą pierścienia i zastanawiała nad kondycją ojca, który nie zdawał sobie sprawy z toczącej się gry. Nie mogła skupić się na robótce ani na czytaniu. Następnie bawiła się figurkami szachowymi, wykonanymi z kości słoniowej, aby w końcu po prostu stanąć przy oknie i patrzeć przed siebie. Na drodze było cicho i pusto. Przejechał tylko jeden powóz i przeszła mleczarka, niosąc bańki z mlekiem. Phoebe spojrzała na zachmurzone niebo. Zobaczyła parę szpaków i pomyślała o wielkich wronach i orłach, które fruwały nad wrzosowiskami. Zamknęła oczy i zatęskniła za Blackloch. Miała
R
wrażenie, że czuje czyste, świeże powietrze, że ma w nozdrzach słodki zapach wrzosów i torfowych brykietów, którymi palono w domach. Po chwili uspokoiła się i zaczęła normalnie myśleć.
L T
Wiedziała, że nie może okraść Sebastiana i kiedy to sobie uświadomiła, poczuła dziwny spokój. Usiadła na sofie, wzięła robótkę i zaczęła wyszywać, czekając na jego przyjście.
Sebastian siedział z Dominikiem w pokoju śniadaniowym w Arlesford House i pił kawę. Byli sami. Książę odprawił służbę, a Arabella jeszcze się nie obudziła.
– Powinienem był wyzwać go na pojedynek. – Możliwe – mruknął książę. – Z całą pewnością na to zasługuje. Ale pamiętaj, że nie chodzi tu tylko o twoją reputację. – Moja matka też poczuła się dotknięta tym pytaniem. – Nie mówiłem o pani Hunter. Sebastian spojrzał na niego pytająco. – Panna Allordyce – doprecyzował Dominik. – Panna Allordyce nie ma z tym nic wspólnego. – Wręcz przeciwnie. To ona zapobiegła najgorszemu, ale nie obeszło
się bez strat... Sebastian przypomniał sobie, jak Linwood trzymał ją za rękę. – Nie zrobiła nic niestosownego. – W Londynie nie wiedzą o tym, jak Linwood zachował się w stosunku do Arabelli. Wszyscy uważają go za dżentelmena. Wczoraj widać było tylko, że przerwałeś mu rozmowę z panną Allordyce i że odnosiłeś się do niej bardzo poufale... Hunter skrzywił się. – Nie pozwolę, żeby narażał jej reputację! – Nawet jeśli chce ci ukraść ten pierścień? Nie odpowiedział, tylko zacisnął usta. – Czy jest twoją kochanką?
L T
R
– Nic podobnego! Co sobie myślisz? Nie pozwoliłbym sobie! – Więc o co chodzi? Co się między wami dzieje?
Sebastian machnął ręką, jakby chciał odpędzić to pytanie niczym natrętną muchę.
– Do diabła, przecież wszyscy widzą, jak na siebie patrzycie. Kochasz ją!
Sebastian ukrył twarz w dłoniach.
– Kochasz kobietę, która oszukała ciebie i twoją matkę i chciała ukraść ci ten przeklęty pierścień – rzekł książę. – Phoebe Allordyce jest dobrą i odważną kobietą... – Nie dodał, że jako jedyna rozumiała jego uczucia i pomogła mu pogodzić się ze śmiercią ojca. – Nie chcę, żeby cierpiała. Wolałbym już wziąć to na siebie. Tak, podziwiam ją i jej pragnę, mimo że chce ukraść pierścień. Jeśli to miłość, to tak, jestem w niej zakochany. Arlesford podszedł i poklepał go po ramieniu, a potem przez jakiś czas
siedzieli w milczeniu. – I co z tym zrobisz? – Muszę się dowiedzieć, dlaczego chce ukraść ten pierścień. – A... potem? – Spokojnie, przyjacielu. Najpierw zajmijmy się tą sprawą. Phoebe była sama w bawialni, kiedy nagle pojawił się Sebastian. Odprawił Trentona i zamknął za sobą drzwi. Na jego widok wstała i podeszła do niego, przyglądając mu się uważnie. – Nic ci nie jest?
R
– Nic. Dlaczego sądziłaś, że mogłoby być inaczej?
– Nie wróciłeś do domu po sprzeczce z lordem Linwood i pomyślałam... że mogłeś... że moglibyście...
L T
Zrozumiał, o co jej chodzi, i poczuł, jak robi mu się cieplej na sercu na myśl o jej trosce.
– Phoebe. – Pogłaskał ją po policzku. – Zostałem na noc w Arlesford House. Byłem wściekły po spotkaniu z Linwoodem i Dominik zaprosił mnie do siebie. Pewnie nie chciał, żebym zrobił coś głupiego. Przepraszam. Nie wiedziałem, że się będziesz martwić. Odwróciła wzrok, zakłopotana.
– Dziękuję, że się wczoraj wtrąciłaś – dodał Sebastian. – Sam nie wiem, do czego by doszło... Phoebe skinęła lekko głową. – Kiedy cię z nim zobaczyłem, byłaś blada jak ściana. Co takiego powiedział, że tak się przestraszyłaś? – spytał, ściskając mocniej jej dłonie. – Nie, nie wiem. Sama nie wiem... – Urwała i spojrzała mu prosto w oczy. – Muszę poprosić cię o pomoc w pewnej sprawie, ale... – Zagryzła wargi.
– Przecież wiesz, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc. – Ale to na pewno ci się nie spodoba? – Zapewniam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Skinęła głową i cofnęła dłonie. – Mam nadzieję, że zrozumiesz, w jak trudnej znalazłam się sytuacji. Nie mogę zrobić tego, co mi każą, ale jednocześnie nie mogę ich nie posłuchać. Z korytarza dobiegł ich głos pani Hunter. Phoebe spojrzała nerwowo w stronę drzwi i zmarszczyła brwi. Hunter pocałował ją w czoło.
R
– Spotkajmy się tu jutro o ósmej – zaproponował. – Wtedy porozmawiamy.
L T
Skinęła głową, a następnie usiadła na sofie i wzięła robótkę. Kiedy pani Hunter weszła do bawialni, zajmowała się już wyszywaniem, a Sebastian stał przy oknie i obserwował wzmagający się ruch.
Matka nie wspomniała nawet tego, co stało się wczoraj. Obie panie zajęły się po południu zakupami. Sebastian poszedł do klubu, gdzie miał się spotkać z księciem i Bullford. Spotkali się dopiero wpół do piątej.
– Idę się zdrzemnąć, Phoebe – powiedziała pani Hunter. – I proponuję, żebyś zrobiła to samo. Pamiętaj, że o siódmej idziemy do teatru. Następnie zwróciła się do lokaja, który trzymał się dyskretnie z boku: – Powiedz, Trenton, czy mój syn jest już w domu? – Nie, pan jeszcze nie wrócił. – Mam nadzieję, że pamięta, iż obiecał nam towarzyszyć – zwróciła się ponownie do Phoebe. – Jestem przekonana, że wróci na czas.
– Musimy się pokazać po tym, co stało się wczoraj. A jeśli raz jeszcze zobaczymy lorda Linwood, to staraj się mnie też powstrzymać, bo nie ręczę za siebie. – Pani Hunter uśmiechnęła się i poszła do swojego pokoju. Phoebe została w bawialni sama, ale po kilku minutach do drzwi zapukał Trenton. – Wiadomość dla pani, panno Allordyce. – Podał jej zapieczętowany liścik. – Przyniósł ją jakiś chłopak i nie czekał na odpowiedź. Rozpoznała charakter pisma i poczuła niepokój. Podziękowała lokajowi i szybko złamała pieczęć. Informacja była krótka: Proszę iść na Davies
R
Street. Natychmiast. Sama. Nikomu nic nie mówić i wzięć to ze sobą. Nie było podpisu, ale Phoebe wiedziała, że list pochodzi od posłańca. Zadrżała i podeszła do okna, wiedząc, że osoba, która wysłała list, obserwuje
L T
w tej chwili dom i czeka na jej wyjście.
Wyjrzała, ale nie dostrzegła ani posłańca, ani lorda Linwood. Odsunęła się od okna i włożyła list do kieszeni nowej sukni. Poczuła, jak zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, ale zatrzymała się. Ruszyła do holu, by włożyć czepek.
– Czy będzie pani potrzebowała powozu? – spytał Trenton, kiedy stanęła przy drzwiach.
– Nie, dziękuję – odparła, wkładając rękawiczki. – Gdyby pani Hunter pytała, proszę jej powiedzieć, że wyszłam na przechadzkę. Mamy dziś piękny dzień. – Uśmiechnęła się, choć była prawdziwie zaniepokojona. Sebastiana nie było w domu i choć nie miała pierścienia, nie odważyła się zignorować wezwania.
ROZDZIAŁ SZESNASTY Szła w stronę Davis Street zaledwie parę minut, kiedy zatrzymał się przy niej duży czarny powóz. Drzwiczki otworzyły się i z wnętrza wyskoczył posłaniec. – Więc spotykamy się znowu, tak jak mówiłem – rzucił. – Witam pana – odparła wyniośle, czując gniew, ale też strach. Posłaniec wskazał powóz. – Zapraszam do środka.
R
– Nie – rzekła twardo. – Równie dobrze możemy porozmawiać na powietrzu.
– Możliwe, ale jest tam ktoś, kto chciałby panią poznać.
L T
Przypomniała sobie lorda Linwood.
– Nalegam – dodał posłaniec. – A może zapomniała już pani o swoim ojcu?
Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. – Skoro tak pan nalega...
Posłaniec rozłożył schodki, żeby jej było wygodniej, a następnie sam wszedł do środka. Zatrzasnął drzwi, a ona rozejrzała się dookoła. Zanim jednak zdołała coś zobaczyć, zarzucono jej kaptur na głowę. Zaczęła się szarpać, ale jakieś silne dłonie mocno ją przytrzymały. – Puszczajcie, łotry! – krzyknęła, ale kaptur stłumił jej głos. – Proszę się uspokoić, panno Allordyce. Chcę po prostu z panią porozmawiać, nie ujawniając tego, kim jestem. To wszystko. – Głos nie należał do lorda Linwood, ale raczej do starszego mężczyzny. Było w nim coś znajomego, ale nie potrafiła go skojarzyć z nikim, kogo znała.
Posłaniec ścisnął ją mocniej, a ona przestała się szarpać. – O, znacznie lepiej – ucieszył się dżentelmen. – Dobrze, nie zwlekajmy. Czy ma pani pierścień, panno Allordyce? – Ja... – Żołądek jej się ścisnął na myśl, że mogłaby mu wyjawić prawdę. Doskonale wiedziała, co ten człowiek może zrobić jej ojcu. – Nie, jeszcze nie udało mi się go zdobyć. Kaptur był gruby i ciężki, pachniał tytoniem i drzewem sandałowym. Nie tylko nic w nim nie widziała, ale trudno jej było oddychać. – Jeszcze nie? A przecież miała pani wystarczająco dużo czasu. Być
R
może nie zależy pani tak bardzo na ojcu, jak nam się wydawało... – Zależy, ale najpierw miałam problemy ze znalezieniem tego pierścienia...
L T
– To znaczy, że wie pani już, gdzie się znajduje – przerwał jej mężczyzna.
– Ja... – zamilkła. Nie mogła zdradzić Sebastiana. – Panno Allordyce – rzekł surowo mężczyzna.
– Pan Hunter ma ten pierścień – przyznała w końcu. – Widziała go pani? – Tak. – Gdzie? – Na jego palcu. – Włożył go?! – Wyglądało na to, że ta informacja zaszokowała jej rozmówcę. – Tak. Mężczyzna zamilkł na chwilę, a potem spytał: – Czy ma go ze sobą w Londynie? Phoebe wahała się, czy odpowiedzieć na to pytanie.
– Życie pani ojca jest w niebezpieczeństwie, panno Allordyce. – Zdaję sobie z tego sprawę. Przeszukałam wszystkie pomieszczenia w Blackloch Hall... Nie... nie wiem, czy pan Hunter wziął go ze sobą. I znowu cisza, w której słyszała tylko własny płytki oddech. – Słyszałem, że... zależy pani na Hunterze. – To nieprawda. – A z tego, co widziałem, wynika, że i pani nie jest mu obojętna. – Myli się pan. – Czyżby miał romans z damą do towarzystwa swojej matki, chociaż
R
udaje, że się poprawił? – zastanawiał się głośno mężczyzna.
– Jak pan śmie! Między mną a panem Hunterem nic nie zaszło. Nieznajomy zaśmiał się, słysząc jej protesty.
L T
– Właśnie dlatego nie ma pani pierścienia, prawda? Nie potrafi go pani ukraść...
– Nie – skłamała. – Przecież mówiłam, że próbowałam. – Zapewne tak było, ale potem Hunter panią uwiódł. – Nie uwiódł mnie. Nie pozwolę, by pan tak o mnie mówił. Mężczyzna znowu zamilkł.
– Jeśli będzie pani nadal trwać w swym uporze, zgotuje dla niego ten sam los, co dla pani ojca.
– Nie ośmieli się pan mu grozić. – Zapewniam, że zrobię znacznie więcej. Jesteśmy bardzo potężni. Nikt się przed nami nie ukryje. – Kim jesteście? – szepnęła, szczerze zaniepokojona. – Nie mogę tego wyjawić – odparł nieznajomy. – Proszę mu nic nie robić. Ja nic mu nie powiedziałam. – I niech tak zostanie. Dowiem się, jeśli szepnie pani choćby słówko,
panno Allordyce. Mam swoje sposoby... – Phoebe wyczuła, że mówi to z dumą, i pojęła, że tak jest w istocie. – A jeśli idzie o pierścień, to zostało mi niewiele cierpliwości. Daję pani czas do końca tygodnia. – To niemożliwe – zaprotestowała. – Jeśli nie zdobędzie go pani, każę odebrać go Hunterowi w inny sposób – rzekł z groźbą w głosie. – No a potem zajmę się pani ojcem. I to będzie koniec. – Nie, błagam...
R
– Czekam do końca tygodnia – powtórzył nieznajomy. – Ani dnia dłużej. Kiedy go pani zdobędzie, proszę włożyć ten czerwony szal i stanąć w oknie. – Włożył jej do ręki niewielkie zawiniątko. – A teraz proszę już iść...
L T
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwiczek. – Droga wolna – rzekł posłaniec.
Ktoś zdjął kaptur z jej głowy mocnym szarpnięciem i jednocześnie niemal wypchnął na zewnątrz. Phoebe stała na chodniku, mrużąc oczy od słońca. Powóz oddalał się szybko. W ręku ściskała czerwony szal. Hunter zszedł do bawialni pięć minut przed godziną ósmą. Do środka przez odsłonięte okna wpadały promienie zachodzącego słońca. O dziewiątej wciąż był sam, ale dopiero wtedy zapytał Trentona o matkę i pannę Allordyce. Okazało się, że jeszcze nie wstały. Wziął więc Ajaksa na przejażdżkę po Hyde Parku, a kiedy wrócił, obie panie na niego czekały, a wraz z nimi lady Chilcotte z córkami. Sebastian wytrzymał godzinę, kiedy to w sposób aż nazbyt oczywisty lady Chilcotte swatała go ze swoją najstarszą córką. Po lunchu, kiedy to matka znowu zdecydowała się na zakupy, pojechał z nimi i nawet nosił paczki, kiedy okazało się, że służący ma ich za dużo.
Phoebe jednak znowu unikała go, jak mogła, i nawet gdy pomagał jej wsiadać i wysiadać z powozu, nie spojrzała mu w oczy. O piątej matka wyraziła chęć udania się do Hyde Parku, gdzie o tej porze spotykała się śmietanka towarzyska. Sebastian i tym razem im towarzyszył, ale Phoebe wciąż trzymała się od niego z daleka, jakby wczorajsza rozmowa w ogóle się nie odbyła. Wówczas upewnił się, że coś musiało się zdarzyć. Wreszcie w czasie kolacji stracił cierpliwość i zapytał wprost. – Mam wrażenie, że jest pani czymś bardzo zaabsorbowana, panno Allordyce. Nic pani nie jest?
R
– Dziękuję, wszystko w porządku – odparła i zmusiła się, by na niego spojrzeć. Ciemne oczy pełne były niepokoju, a na twarzy zbladła. Sebastian
L T
postanowił zapytać Trentona, czy nie dostała wczoraj jakiegoś listu. – Więc pojedzie dziś pani na bal do Arlesfordów. – Ee... prawdę mówiąc, trochę boli mnie głowa. – Masz migrenę? – zatroskała się pani Hunter. – Może lepiej by było, żebym została w domu... Oczywiście, jeśli pani sobie beze mnie poradzi.
Popatrzyła na chlebodawczynię, unikając wzroku Sebastian, ale on doskonale wiedział, o co chodzi. Oboje z matką byli gośćmi honorowymi i nie wypadało im nie przyjść. W związku z tym zostanie w domu zupełnie sama. – To dziwne, ale ja też czuję, że zaczyna mnie boleć głowa – powiedział i dotknął czoła. – Może to zaraźliwe? – Cóż, nie mogę jechać sama – powiedziała pani Hunter i zerknęła na nich podejrzliwie. – A jeśli to rzeczywiście zaraźliwe, to pewnie mnie też zacznie boleć. A tak się cieszyłam z tego balu, chciałam na nim wystąpić w tej
nowej jedwabnej sukni. – Musimy więc jechać – powiedziała Phoebe. – Wobec tego, jeśli pani pozwoli, położę się na pół godziny i na pewno mi przejdzie. – Bardzo dobrze. – Pani Hunter skinęła głową. Na balu Phoebe siedziała obok pani Hunter i starała się nie patrzeć w stronę Sebastiana. Przez cały dzień udawało jej się go unikać, ale była już tym bardzo zmęczona. Przyglądała się ludziom wokół, wciąż myśląc o tym, co powiedział mężczyzna z powozu. Czy naprawdę ma wszędzie swoich informatorów? A może w tej chwili sam obserwuje ją i Sebastiana?
R
Po drugiej stronie sali zobaczyła Emmę Northcote, która jednak patrzyła nie na nią, ale na Sebastiana. Kiedy ich wzrok na moment się spotkał, potrząsnęła lekko głową, jakby chciała dać znak, że nie mogą się przyjaźnić,
L T
kiedy ona pracuje dla Hunterów, Po chwili Emma zaczęła rozmowę z matką, a gdy Phoebe zerknęła na Sebastiana, stwierdziła, że widział ich niemy dialog.
Zaczekał, aż matka zajmie się rozmową, a potem pochylił się w jej stronę i szepnął: – Phoebe...
– A, tu jesteście! – usłyszeli za plecami Bullforda. Sebastian spojrzał na niego poirytowany, ale nic nie mógł zrobić, ponieważ poprosił on Phoebe do tańca. Kiedy muzyka ucichła, Sebastian był już zajęty rozmową z Arlesfordem. – Jesteś pewny? – spytał książę. Sebastian skinął głową. – Wiem, że proszę o bardzo dużo, ale to jedyny sposób, bym mógł z nią sam na sam porozmawiać. – Niech będzie. Tylko uważaj, żeby nie wywołać skandalu. Arabella
nigdy by mi tego nie wybaczyła. – Będę ostrożny. Dziękuję, Dominiku. Wiesz, że bym cię nie prosił, gdyby nie było to naprawdę istotne. – Wiem, jak ważna jest dla ciebie panna Allordyce. Powodzenia! Sebastian popatrzył na niego wymownie. Skinął głową, a potem wyszedł z sali balowej. Phoebe wracała właśnie z pokoju, gdzie odpoczywały panie, kiedy podszedł do niej lokaj księcia. – Panna Allordyce? – Tak.
R
Zobaczyła list i serce zaczęło jej bić mocniej. Pomyślała o posłańcu i jego mocodawcy.
L T
– Proszono mnie, żebym to pani doręczył. – Podał jej list, skłonił się i odszedł.
Włożyła go szybko do kieszeni i przeszła nieco dalej, by w ustronnym miejscu spokojnie przeczytać. Nie rozpoznała charakteru pisma, ale pieczęć przypominała poprzednią. Informacja była krótka: Mamy nowe wiadomości. Niech pani przyjdzie sama do rozarium księcia. Tylko jedna osoba mogła to napisać. Ten człowiek rzeczywiście ją obserwował. Zmięła papier i dotknęła czoła. Powiedział, że ma czas do końca tygodnia. Cóż więc mogło się stać? Wzięła głęboki oddech, a następnie złożyła list i umieściła w kieszeni. Dopiero wtedy ruszyła, by poszukać rozarium. Lokaj prowadził ją wąskimi korytarzami. Mijali kolejne drzwi, ale on nie zwracał na nie uwagi. Im bardziej oddalała się od sali balowej, tym robiło się ciemniej, aż w końcu musiała wysilać oczy, by cokolwiek zobaczyć. Zapukała, a następnie weszła do pomieszczenia oświetlonego
księżycową poświatą. W powietrzu wyczuwało się słodki zapach róż. Tym razem nie zastała w środku mężczyzny, gotowego zarzucić jej kaptur na głowę. Ściany rozarium i część dachu były przeszklone, a kiedy rozejrzała się wokół, odniosła wrażenie, że jest tu sama. Księżyc świecił na tyle jasno, że widziała dość dokładnie krzaki róż i pojedyncze kwiaty. Przeszła na środek pomieszczenia, gdzie zapach był jeszcze silniejszy, wręcz oszałamiający. Nagle doszło jej uszu ciche skrzypnięcie drzwi i obróciła się, żeby jeszcze raz spojrzeć w twarz temu łotrowi. Ale nie był to posłaniec. W drzwiach dostrzegła Sebastiana. – To ty? – wykrzyknęła zdziwiona. – Na kogo czekałaś, Phoebe?
R
– Ja... – potrząsnęła głową – muszę już iść. Nie mogę pozwolić, by pani Hunter czekała...
L T
– Zaraz. – Podszedł do niej wolnym krokiem.
Spojrzała w stronę drzwi, ale Sebastian blokował przejście. – Nie przyszłaś dzisiaj na spotkanie. – Nie... nie mogłam.
– W dodatku przez cały dzień mnie unikałaś. – Mylisz się. – Nie sądzę.
Z trudem przełknęła ślinę. Serce biło jej tak głośno, iż była pewna, że Sebastian to słyszy. – Wczoraj prosiłaś mnie o pomoc – przypomniał. – Sprawa sama się rozwiązała. Już jej nie potrzebuję... – Gdyby tak rzeczywiście było, powiedziałabyś mi. Co się stało? – Nie, nic. – Pomijając list, który dostałaś.
– Nie dostałam żadnego listu. – Dostarczył go jakiś ulicznik. Tyle przynajmniej wiem od Trentona. – Ach, ten. – Zwilżyła wyschnięte usta. – Zupełnie o nim zapomniałam. – Kto go wysłał? – Ależ... nie możesz! – Udawała oburzenie. – Phoebe – rzucił ostrzegawczo. – Przy... przyjaciel. – To słowo nie chciało jej jakoś przejść przez gardło. – Ten sam, do którego potem poszłaś?
R
– Z nikim się nie widziałam. Poszłam na spacer. – Sama? Po południu? – zapytał zdziwiony.
L T
– Nie było jeszcze tak późno.
– Ale kiedy wróciłaś, miałaś potargane włosy.
– Trenton przesadza. Poza tym wiał dość silny wiatr. – Kto to jest, Phoebe?
– Nie wiem, o kim mówisz.
– O mężczyźnie, z którym spotkałaś się wczoraj wieczorem. – Już mówiłam, że z nikim się nie widziałam. – Spojrzała na niego z determinacją. – Naprawdę muszę już iść. Pani Hunter będzie się niepokoić. Chciała przejść dalej, ale Sebastian złapał ją za ramię. – Czemu nie chcesz mi zaufać? – spytał, a ona wyczuła ból w jego głosie. – Przecież wiesz, że ci ufam. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Więc powiedz mi, co się dzieje! Popatrzyła na niego przerażona i potrząsnęła głową. – Nie mogę.
– Nie możesz czy nie chcesz? Podniosła wzrok i wzięła w dłonie jego twarz. – Naprawdę ci ufam, ale to bardzo poważna sprawa. Uwierz mi, że nie mam innego wyjścia. Cofnęła się i próbowała zawrócić, zdając sobie sprawę z ironii całej sytuacji. – Mogę cię przed nimi ochronić, jeśli się boisz. Pokręciła głową. – Tu nie chodzi o moje bezpieczeństwo. – Kogo kryjesz? Dlaczego?
R
Chciała krzyczeć: ciebie i tatę! Jednak słowa zamarły jej na ustach. Sebastian westchnął ciężko.
L T
– Wiesz, że jestem gotów oddać za ciebie życie. Ucałowała delikatnie jego palce. – A ja za ciebie.
– 1 wciąż nie zamierzasz nic powiedzieć? Pokręciła ze smutkiem głową.
– Wybacz – szepnęła i musnęła delikatnie wargami jego usta. Patrzyli sobie w oczy, a po chwili pocałowała go z całą miłością i czułością, jakie odnalazła w sercu. Starała się przekazać w ten sposób to, czego nie mogła zawrzeć w słowach. Przeczesała palcami włosy. Zadrżała, czując jego dłonie na swoich biodrach, a potem na pośladkach. Miała wrażenie, że pocałunek trwał wieczność. I wiedziała, że już nigdy nikogo tak mocno nie pokocha. Usłyszeli pukanie do drzwi. Sebastian zasłonił Phoebe własnym ciałem. – Przepraszam, że ci przeszkadzam. – Bullford zajrzał do środka. Był wyraźnie zażenowany. – Chciałem powiedzieć, że twoja matka zauważyła
nieobecność panny Allordyce. – Dziękuję, stary. Bullford oddalił się równie dyskretnie, jak przyszedł. – Muszę już iść – szepnęła. – Dobrze. Ja tu jeszcze chwilę zostanę... Otworzyła drzwi i ruszyła ciemnym korytarzem w stronę sali balowej. Następnego dnia rano Phoebe i pani Hunter siedziały w jadalni, piły kawę i jadły grzanki. Sebastian był jeszcze w sypialni. – I jak twoja głowa? – spytała pani Hunter.
R
– Dziękuję, znacznie lepiej. – Phoebe wypiła troszkę kawy i spojrzała niechętnie na grzankę.
– Powinnaś była mi wczoraj powiedzieć, że masz atak migreny, moja
L T
drogą. Zmartwiłam się, kiedy okazało się, że cię nie ma.
– Bardzo mi przykro, ale nie chciałam pani niepokoić. Pragnęłam tylko przez moment odpocząć od zamieszania i zgiełku. – Mam nadzieję, że to pomogło.
– O tak. Teraz jest zupełnie dobrze. – Napiła się jeszcze kawy, gdyż wciąż czuła się zmęczona i ociężała. Bardzo mało spała. Wciąż myślała o ojcu i o Sebastianie, a także o tym, co powiedział: „Jestem gotów oddać za ciebie życie”.
– Musimy dziś odpocząć – rzekła stanowczo pani Hunter. – Może wybierzemy się tylko do pani Stanebridge, a potem pójdziemy wcześniej do łóżka? – Świetny pomysł – potwierdziła, choć zdawała sobie sprawę z tego, że trudno jej będzie zasnąć. Jej czas powoli się kończył. Został już tylko jeden dzień na zdobycie pierścienia. Hunter nie wyszedł, ale trzymał się z daleka od Phoebe i matki.
Pocieszenia i spokoju szukał w bibliotece ojca. Wydał przy tym dyspozycje Trentonowi, że wszystkie listy do panny Allordyce mają przechodzić przez jego ręce. Kiedy obie panie pojechały z wizytą, wysłał dwóch służących, by ich dyskretnie strzegli. Kiedy wróciły i przyszedł się przywitać, zauważył, że Phoebe zareagowała na niego nerwowo, ale szybko zapanowała nad emocjami. Sebastian widział jednak, jak bardzo jest spięta, i dziwił się, że matka tego nie zauważa. – Jem dzisiaj kolację u Fallinghama i prawdopodobnie zostanę tam na noc – oznajmił. Matka skinęła głową.
R
– Ale przyjedź jutro, żeby zabrać nas do pułkownika Morely'ego, tak jak obiecałeś. – Oczywiście.
L T
Hunter uśmiechnął się, bawiąc się pierścieniem z głową wilka, który miał na palcu. Matka to zauważyła i spytała: – Czy to nie pierścień ojca?
Spojrzał wprost w wilcze oczy.
– A tak. Zupełnie zapomniałem, że go włożyłem – skłamał. Zadzwonił po służbę, a potem zdjął pierścień i położył na dłoni. – Nigdy go nie lubiłam, ale Edward nie mógł się z nim rozstać. Kiedy pojawił się Trenton, Sebastian przekazał mu pierścień. – Włóż go do szkatułki w moim pokoju – poprosił. – Tak jest. – Do jutra, mamo – rzucił, a potem obrócił się w stronę Phoebe, która siedziała niczym posąg z oczami wbitymi w pierścień. – Do widzenia, panno Allordyce.
Obróciła się w jego stronę, a on dostrzegł w jej oczach tyle cierpienia, poczucia winy i smutku, że omal nie zrezygnował ze swojego planu. – Do widzenia – szepnęła i skinęła lekko głową.
L T
R
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Koło północy położyli się ostatni służący. Pani Hunter już dawno spała, a Phoebe stała w swojej starej, wyblakłej sukni przy oknie sypialni. Niebo było czyste, świeciły gwiazdy, ale księżyc na nowiu dawał niewiele światła. Paliły się jednak uliczne lampy. Od tygodni czekała i modliła się o taką sposobność. Chwila ta jednak miała gorzki smak. Bała się ukraść pierścień, a jednocześnie chciała mieć go jak najszybciej w rękach. Jutro wreszcie będzie mogła założyć na ramiona czerwony szal i stanąć w oknie. Odda posłańcowi
R
pierścień i wszystko będzie załatwione. Zostanie zdrajczynią i złodziejką, ale ocali w ten sposób Sebastiana i tatę.
Doskonale wiedziała, że po tym czynie nie będzie mogła pracować u
L T
pani Hunter, a tym bardziej spotykać się z Sebastianem. Nie mogłaby znieść świadomości tego, co zrobiła. Postanowiła więc zostawić pani Hunter informację, wrócić do Glasgow i poszukać innej pracy. Przecież jest silna i zdrowa. Na pewno znajdzie jakąś pracę, choćby nisko płatną. Zapaliła świecę, wzięła ją w drżące dłonie, a następnie weszła do sypialni Sebastiana.
Okna były zasłonięte, więc w środku panował nieprzenikniony mrok. Serce biło jej coraz mocniej. Czuła tu zapach Sebastiana. Zatrzymała się na moment pod wpływem wyrzutów sumienia. Nie, musi skoncentrować się na zadaniu, inaczej nigdy go nie wykona, potrząsnęła głową, uniosła wyżej świecę i zaczęła rozglądać się po sypialni. Pomieszczenie było niewiele większe od jej pokoju i zastanawiała się, dlaczego Sebastian sam nie zajął tego przeznaczonego dla gospodarza, tylko przekazał go matce. Po prawej stronie stało łoże z baldachimem. Było
nietknięte, a narzuta miała ten sam bordowy kolor co zasłony. Wyobraziła sobie śpiącego tutaj Sebastiana i serce wezbrało jej miłością. Po lewej stronie łóżka stała szafka, a po prawej parawan. Kominek, który znajdował się tuż obok po lewej ręce był ciemny i pusty. Przed sobą zaś miała komodę, na której stała szkatułka. Sebastian nie schował jej tym razem, tylko zostawił na wierzchu. Phoebe wzięła głęboki oddech i postawiła lichtarzyk ze świecą na komodzie. Wieczko uniosło się bezdźwięcznie, a ona zaczęła przeszukiwać wnętrze. Na górnej tacce znalazła szpilkę z brylantem do fularu i sygnet
R
Sebastiana. Wyjęła tackę i zajrzała głębiej, gdzie znajdowały się dwie tabakiery z nieprzyzwoitymi malunkami i zegarek z łańcuszkiem. Ani śladu pierścienia. Ponownie przejrzała zawartość szkatułki, ale nie na wiele się to
L T
zdało, a po chwili usłyszała jakiś hałas. Spojrzała gwałtownie w stronę drzwi, szpilka wypadła jej z rąk, a ona zaczęła cofać się za parawan. Jednak hałas pochodził właśnie z tamtej strony.
– Myślałam, że... – jęknęła na widok Sebastiana. – Wiem, co myślałaś – powiedział cicho i zrobił ku niej krok. – Ja... – W tej sytuacji nie mogła nic powiedzieć. Nie mogła wytłumaczyć ani swojej obecności w jego sypialni, ani tego, że przeszukiwała szkatułkę, co z pewnością widział zza parawanu. – Tego tam nie ma. – Wsunął dłoń do kieszonki na piersi i wyjął stamtąd pierścień na łańcuszku. – Jak mówiłem, trzymam go blisko serca. Spojrzała na Sebastiana. – Skąd wiesz? – Domyśliłem się po twojej reakcji. Pamiętasz, o co mnie pytałaś, kiedy zobaczyłaś portret ojca? – rzekł łagodnie. – To wcale nie było trudne. – Bardzo mi przykro. – Spuściła wzrok.
– To może teraz mi wszystko opowiesz. – Nie mogę – szepnęła, bojąc się nie tylko o życie ojca, ale również i Sebastiana. – Wiesz, że cię kocham... – Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. – Nie, nie powinieneś... – Już za późno – szepnął jej do ucha. – Kocham cię i wiem, że ty mnie też kochasz. Czy zaprzeczysz? Potrząsnęła głową.
R
– Więc powiedz, o co w tym wszystkim chodzi. – Nie, nie pytaj! – Zakryła usta dłonią.
– Wiesz, że muszę. – Wziął ją za rękę i pocałował. – Jaką władzę ma nad tobą ten człowiek? – Nie powiem.
L T
– Wobec tego nie zostawiasz mi wyboru. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Włożę pierścień ojca, kiedy będziemy jutro szli na bal do lady Faversham. Niech ten, który go chce, przyjdzie po niego osobiście. – Nie, błagam! Nie rób tego! – Phoebe pobladła jeszcze bardziej i patrzyła na niego z przerażeniem.
– Obawiam się, że nie mam wyjścia...
– Oni cię zabiją – rzekła drżącym głosem, a łzy popłynęły jej po policzkach. – A także mojego tatę. – Grozili twojemu ojcu? – Sebastian położył dłoń na jej ramieniu. – Powinienem się był domyślić. Phoebe skinęła głową. – Przecież jest w Tolbooth. – Już go raz pobili i nie sądzę, żeby cofnęli się przed najgorszym. Są
bardzo wpływowi. Ten mężczyzna, który zarzucił mi wczoraj na głowę kaptur, mówił, że wszędzie mają informatorów. – Ktoś zarzucił ci kaptur na głowę? – Twarz mu stężała. – Może zacznij wszystko od początku. Tym razem go posłuchała. Opowiedziała o posłańcu i o tym, co wydarzyło się w więzieniu, także o listach i kolejnych groźbach. Mówiła powoli, dokładnie opisując wszystkie szczegóły. – Teraz rozumiesz, dlaczego milczałam. Nie mogłam pozwolić, by zrobili coś tacie. – Ścisnęła mocniej jego dłoń. – A także tobie. Co jest w tym
R
pierścieniu, że niektórzy gotowi są dla niego zabić?
– Nie wiem, Phoebe. Dla mnie jest cenny jako pamiątka. Ojciec powierzył mi go na łożu śmierci.
L T
– Tak, wiem. Rozumiem – rzekła z bólem. – Ale muszę im go dać. – Nigdy – powiedział z całą mocą. – Przysięgałem ojcu, że zawsze będę go strzegł. Nie złamię przysięgi.
– Proszę! Twój ojciec na pewno by to zrozumiał. – Nie rozstanę się z nim. – Jego głos zabrzmiał nad wyraz stanowczo. – Więc cię zabiją. Ciebie i mego ojca. Nie rozumiesz? Sebastian włożył pierścień do kieszonki. – Zobaczymy – mruknął. – Zaufaj mi. Znajdę sposób na to, by ochronić twego ojca, i sprawdzę, kto za tym wszystkim stoi. Muszą odpowiedzieć za to, co zrobili. Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć, że ci ludzi byli znacznie potężniejsi od niego. Phoebe nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wytarł delikatnie łzy z jej policzków i przyciągnął do siebie. – Nie bój się, kochana. Wszystko będzie dobrze. Phoebe płakała, bała się, choć tak bardzo chciała mu wierzyć. Sebastian
był dla niej wszystkim. – Bardzo cię kocham, Sebastianie. I nie chciałabym cię stracić. – Ja też cię kocham. – Pocałował ją delikatnie, a kiedy oderwał się od jej ust, spojrzał głęboko w oczy. – I zawsze będę. Następny pocałunek był długi i głęboki. Pragnęli zawrzeć w nim to, co czują, przekazać sobie jak najwięcej nadziei i czułości. Ich ciała i dusze zlały się w jedno. Phoebe poczuła, że nie powinna myśleć o niebezpieczeństwach, które ich otaczały. Nie myślała o przyszłości. Wystarczyła jej miłość Sebastiana.
R
W pocałunek włożyła całą swoją radość życia. Czuła jednocześnie, jak bardzo go pragnie i że ten płomień pożądania nigdy nie zagaśnie. Sebastian całował jej powieki, policzki i szyję. Dotykał piersi. Ona
L T
odchyliła głowę do tyłu i wyprężyła ciało, poddając się pieszczocie. Nawet nie sądziła, że tak bardzo brakowało jej tego dotyku, że tak za nim tęskniła. Poruszyła się, pragnąc, by pocałował jej piersi, które uwolnił wcześniej spod sukni, ale on przesuwał się teraz w górę, od szyi aż po powieki, przemierzając ten sam szlak co poprzednio. Potem jego usta znowu dotarły do jej warg.
– Phoebe... – rzekł nabrzmiałym z emocji głosem. – Tak – szepnęła i dotknęła jego policzka, a potem przesunęła palce w dół po brodzie z lekkim zarostem. – Chcę ciebie – dodała, wpatrując mu się prosto w oczy. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Zaczęła całować jego twarz, brodę, jabłko Adama, aż po sztywny kołnierzyk koszuli. Bez trudu rozwiązała fular, a potem rzuciła na podłogę. Mimo drżenia rąk poszło jej łatwiej, niż się spodziewała. Trzymał ją w ramionach i sama nie wiedziała, kiedy zdołał rozpiąć
stanik sukni, która opadła teraz na jej biodra. Stała przed nim półnaga, ale wcale się nie wstydziła. Pragnęła jego dotyku, chciała, by całą ją pieścił i całował. Pomogła mu zsunąć suknię niżej i po chwili została w samej halce. Oczy Sebastiana zalśniły na ten widok. Wpatrywał się w jej kształty widoczne pod cienkim materiałem. – Jesteś piękna – szepnął. Serce drgnęło jej w piersi, kiedy to usłyszała. Nawet jeśli czaił się w nim smutek. Następny pocałunek był jeszcze bardziej namiętny. Poczuła w ustach jego ruchliwy język, a biodrami przywarł namiętnie do jej niemal nagiego
R
brzucha. Pragnęła go coraz mocniej. Miała wrażenie, że są dla siebie stworzeni, że to na niego czekała tyle lat. Zupełnie tak, jakby stanowił jej drugą połowę.
L T
Sebastian poczuł, że Phoebe drży, rozpinając kolejne guziki, i nagle zrozumiał, jak bardzo mu na niej zależy. Nigdy jeszcze nie kochał nikogo tak mocno. Nic w życiu nie cieszyło go tak bardzo jak uczucie Phoebe. Pomógł jej trochę i stanęli niemal nadzy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Być może jeszcze jakiś czas temu miałby wątpliwości, ale teraz, dzisiaj, pragnął Phoebe i nie mogło w tym być nic złego. – Najdroższa – szepnął namiętnie. – Moja kochana. Te słowa nie wyrażały w pełni jego uczuć i wiedział, że musi pokazać głębię swojej namiętności. Zdjął koszulę i po chwili poczuł, jak całuje go po nagim torsie. – Moja ukochana – szeptał. – Moja słodka. Wyjmował z jej włosów jedną szpilkę po drugiej i odkładał na komódkę, tuż obok świecy, by po chwili z prawdziwą przyjemnością rozpuścić jej włosy, które opadły kaskadą na plecy Phoebe. Wtulił w nie twarz, wdychając ich słodki aromat. Całował je, a potem znów skupił się na
ramionach i piersiach. Phoebe jęknęła, kiedy wziął w usta sutek. Jej oczy błyszczały pożądaniem. – Sebastianie – westchnęła, kiedy nagle odsunął się od niej. Skinął uspokajająco głową i zaczął zdejmować bieliznę, przy czym starał się to robić delikatnie. Musiał pamiętać, że jest dziewicą i że to, co za chwilę się stanie, może zaważyć na ich kolejnych doświadczeniach damsko – męskich. Dlatego też starał się zachować zimną krew, chociaż nie było to łatwe. Ręce mu drżały, kiedy odsłaniał kolejne centymetry nagiej, delikatnej skóry.
R
W końcu nie miała na sobie już prawie nic. Obróciła się do niego, by go raz jeszcze pocałować, a on swobodnie gładził dłońmi jej cudowne ciało. Już
L T
sam dotyk przynosił wielką przyjemność. Jej ciało było zwarte, piersi sprężyste, brzuch mocny i płaski. Wziął w palce stwardniałe sutki i nacisnął je mocniej, a z gardła Phoebe wyrwał się zduszony okrzyk.
Sebastian ukląkł i objął ukochaną, a kiedy pochyliła się ku niemu, przycisnął usta do jej piersi. Jęknęła głośniej. Całował powoli, starając się dawkować rozkosz. Wiedział, że nie może się za bardzo spieszyć. Panowanie nad sobą stawało się jednak coraz trudniejsze. – Phoebe – powiedział nieswoim głosem, drżąc z pożądania. Nie wiedział, jak długo wytrzyma wciąż narastające napięcie. Zdjął z niej całe ubranie. Majtki, pończochy, buty.. Stała przed nim naga, a on nie mógł oderwać oczu od jej pięknego i ponętnego ciała. Jednocześnie wstydziła się i napawała jego spojrzeniem, co podsyciło w nim jeszcze pragnienie. – Phoebe – powtórzył i ucałował jej brzuch, a potem przesunął usta niżej, do trójkącika, w jaki układały się delikatne, rude włoski.
– Sebastianie! – Zachłysnęła się jego imieniem i wbiła paznokcie w jego barki. Całował coraz mocniej, aż w końcu rozkosz rozlała się po całym jej ciele. Krzyczała i szarpała go za włosy. Język Sebastiana docierał w najbardziej intymne miejsca, aż straciła panowanie nad własnym ciałem. Upadłaby, lecz on pochwycił ją i uniósł w ramionach. W następnej chwili leżała już na łóżku. Phoebe widziała, jak Sebastian zdejmuje resztę ubrań. Patrzyła na nagie, silne ciało, szerokie ramiona i muskuły. Ze swą bardzo jasną cerą
R
przypominał posąg. Na widok jawnego i niezbitego dowodu jego ogromnego podniecenia poczuła gwałtowne pulsowanie między udami.
Położył się na niej i na nowo poznawał językiem wnętrze jej ust. Potem
L T
zsunął się na bok i zaczął muskać palcami skórę, wywołując kolejne fale rozkoszy. Phoebe rozchyliła uda, a gdy poczuła pomiędzy nimi dotyk, wydała kolejny okrzyk. Czuła, że jest wilgotna. Rozłożyła jak najszerzej nogi, by móc go przyjąć. Pieszczota obudziła w niej pożądanie tak wielkie, że się w nim całkiem zatraciła. Pragnęła natychmiast poczuć go w sobie. Raz po raz unosiła biodra, usiłując zaspokoić swoje pragnienie, ale on nie przestawał jej pieścić, jakby chciał ją rozpalić jeszcze bardziej. Dreszcze rozkoszy przeszywały całe jej ciało.
Wrócił do pocałunków, a ona przyciskała go mocno do siebie. Gdy znalazł się między jej udami, poruszyła z wolna biodrami. Była pewna, że wyczekiwany moment właśnie nadszedł. Sebastian był niezwykle delikatny, ale kiedy Phoebe poczuła go w sobie, przyciągnęła go z całych sił. Ból był niewielki, a rozkosz wypełniła całe jej ciało. Musiał ją uspokajać, prosić, żeby się nie spieszyła. Starał się poruszać w niej wolno, by czuła go jak najpełniej. Oddychali ciężko, patrzyli sobie w oczy w migoczącym blasku świecy. Rytm
ich ciał powoli przyspieszał. Zjednoczeni, nie dbali już o kontrolę nad nim. Phoebe nie wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. A potem cały świat eksplodował. Na moment zapadła w ciemność, a kiedy wróciła do siebie, Sebastian leżał obok i oddychał ciężko. Ona też z trudem chwytała powietrze. Dotknął delikatnie jej ramienia. Przytuliła się do niego. Nie miała pojęcia, że może być tak wspaniale. Zapomniała o kłopotach. Wiedziała, że Sebastian zawsze będzie przy niej. Phoebe żałowała, że nie może zatrzymać czasu i bez końca trwać w ramionach Sebastiana. Ale godziny mijały zbyt szybko, a ona już zaczęła się
R
bać poranka. Sebastian obrócił się we śnie i ujrzała w świetle księżyca jego piękne, klasyczne rysy. Wyglądał tak spokojnie, że teraz to ona miała ochotę go chronić.
L T
Doskonale wiedziała, że grozi mu niebezpieczeństwo. Ich było wielu, a on sam. Miała wrażenie, że w nocnej ciszy znowu rozbrzmiewa głos: „Wiesz, że jestem gotów oddać za ciebie życie”.
Ona była gotowa zrobić to samo. Nie mogła pozwolić, by przydarzyło mu się coś złego. Nie mogła narażać jego życia. Musiała działać.Serce jej zadrżało na myśl o tym, co powinna zrobić i jak bardzo zaboli to Sebastiana. Tak, było to straszne. Ale lepsze niż jego pewna śmierć. Wiedziała, że straci jego miłość, że Sebastian ją znienawidzi, ale chciała, żeby żył. – Phoebe – mruknął i otworzył oczy, kiedy wymknęła się spod przykrycia. – Zaraz będzie świtać – szepnęła i ucałowała go delikatnie w skroń. – Muszę iść do siebie. Śpij jeszcze. I pamiętaj, że cię kocham. Niezależnie od tego, co się stanie. – Ja też cię kocham – powiedział i wziął ją za rękę. Westchnęła i zaczęła zbierać swoje porozrzucane ubrania.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Sebastiana obudziły ciepłe jesienne promienie słońca. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się beztroski i szczęśliwy. Wciąż czuł zapach Phoebe, a jego palce pamiętały miękkość i krągłości jej ciała. Była miłością jego życia i przyszłą żoną. Uśmiechnął się na tę myśl i przeciągnął w pościeli. Powoli rodził się w jego głowie plan, jak poradzić sobie z szantażystami. Był ryzykowny i wymagał błyskotliwości, ale wiedział, że się powiedzie. W ten sposób mógł ochronić zarówno Phoebe, jak i jej ojca – a
R
także pozbyć się tych łotrów, którzy chcieli ukraść pierścień. Nagle dostrzegł, że ktoś bezgłośnie wsuwa kartkę pod drzwi. Pomyślał o Phoebe i uśmiechnął się. Podniósł papier i pomyślał, że jak tylko skończą z
L T
tą sprawą, będzie musiał porozmawiać z matką.
Na kartce było tylko jego imię, a atrament wciąż jeszcze rozmazywał się pod dotykiem palców. Uśmiechnął się znów na wspomnienie minionej właśnie nocy i rozłożył kartkę.
Jedno słowo wystarczyło, by uśmiech zniknął z jego twarzy. Sebastian poczuł na całym ciele chłód strachu. Na kartce widniało: Wybacz. Sebastiana ogarnęły złe przeczucia.
W kieszonce znajdował się tylko łańcuszek. Pierścień zniknął. Przypomniał sobie, co mówiła w nocy, i nagle w pełni zrozumiał znaczenie tych słów. To właśnie wtedy musiała podjąć decyzję... Sebastian włożył szybko spodnie, narzucił na siebie koszulę i z surdutem w ręku wybiegł z sypialni. Pokój Phoebe był pusty. Zbiegł po schodach, wołając ją po imieniu. Pokojówka krzyknęła i uciekła na jego widok. Na szczęście pojawił się
Trenton. – Panna Allordyce wyszła pięć minut temu – rzekł, nim usłyszał pytanie. Sebastian otworzył drzwi i rozejrzał się dookoła. Nie było jej. Trenton nie ukrywał zażenowania, ale Sebastian się tym nie przejął. Nie musiał ukrywać, że spędził noc z Phoebe. – Gdzie poszła? Trenton pokręcił głową. – Powiedziała tylko, że idzie na spacer. – Czy dostała wiadomość?
R
– Tak, proszę pana. List, jakieś dziesięć minut temu. Posłaniec powiedział, że to pilne, więc sam go jej zaniosłem.
L T
Sebastian zamyślił się na chwilę.
– Każ osiodłać Ajaksa – rzucił i skierował się do sypialni Phoebe. Szafa i komoda były puste. W nogach łóżka leżała spakowana torba podróżna, ta sama, którą widział na drodze.
Poczuł zapach spalenizny, choć nie palono w kominku. Zerknął w palenisko i zauważył nadpalony zmięty papier. Najwyraźniej w pośpiechu nie sprawdziła, czy udało się jej go zniszczyć. Sebastian przeczytał wiadomość: Róg Red Lion Street i Paternoster Row koło Spital fields Market. Niech pani przyjedzie dorożkę i ma na sobie czerwony szal. Pierścień proszę owinąć w białą chustkę i trzymać w ręce. Pięć minut później, już kompletnie ubrany, Sebastian pędził ulicami Londynu. Phoebe miała kwadrans przewagi, ale on znał skróty, a Ajaks był szybszy od dorożki. Ścigał się z czasem w gonitwie do Spitalfields. Phoebe nie patrzyła na mijane budynki. Wbiła wzrok w trzymane przez siebie białe zawiniątko. Dorożka toczyła się po kamieniach. Zbliżała się do
celu. W ten ciepły dzień i z szalem wokół ramion drżała z zimna. Było jej niedobrze na myśl o tym, co miała zrobić. Jednak nawet przez myśl jej nie przeszło, by zawrócić. Tylko tak umiała ocalić Sebastiana i swego ojca. Bała się chwili, kiedy przekaże pierścień i jej zdrada| stanie się nieodwracalna. Jeszcze bardziej bała się powrotu na Grosvenor Street, gdzie będzie musiała stawić czoło Sebastianowi i pani Hunter. Nie wiedziała, jak się przed nim wytłumaczy. Nie chciała nawet próbować Czuła, że Sebastian ją znienawidzi. Nawet by mu się nie dziwiła. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Była w tej samej sukni...
R
Kiedy ją uratował, nie przypuszczała, że jednak się spotkają. A przecież to właśnie wtedy pojawił się zalążek uczucia, które później tak pięknie rozkwitło.
L T
Phoebe wiedziała, że go kocha. Tak mocno, że gotowa była wyrzec się go i zdradzić, byle tylko zapewniła mu tym bezpieczeństwo.
Sebastian zajął miejsce w bocznym wejściu do Christ Church, skąd doskonale widział skrzyżowanie Red Lion Street z Paternoster Row. We czwartki w Spitalfields odbywał się targ i mimo wczesnej pory panował wokół spory ruch. Bandyci dobrze wybrali miejsce. Nikt nie zwróci tu uwagi na Phoebe.
Znajdowali się we wschodniej części miasta. Chociaż dzielnica była niegdyś dość zamożna, teraz powoli popadała w ruinę i coraz częściej widywało się tu chuliganów. Sebastian tym bardziej bał się o Phoebe. Dobiegały do niego okrzyki sokolników i wołania kramarzy, którzy zachwalali swoje produkty, od jeżyn i jabłek po groch czy sałatę. Przy drodze stało mnóstwo powozów i kolasek, brakowało za to sprzątaczy, więc kupujący chodzili wśród końskiego łajna. Sebastian oparł się o
kolumnę
kościoła i patrzył. Po paru minutach zauważył ukochaną, która wysiadła z
dorożki. W czerwonym szalu wyróżniała się w szarym tłumie. Coś w jej postawie sprawiało, że wyglądała jak skazana. Pobladła twarz ostro kontrastowała z karmazynowym okryciem. Sebastian natychmiast ruszył ku niej. Ani na chwilę nie tracił z oczu szala i już prawie do niej dotarł, kiedy dostrzegł przy niej jasnowłosego mężczyznę z kaszkietem nasuniętym głęboko na oczy. Widział go już wcześniej, w Glasgow, przed więzieniem. Drogę zagradzał Sebastianowi gęstniejący tłum, przez który musiał się przeciskać. – Phoebe, nie rób tego! – krzyknął. Zobaczył jej przerażoną twarz.
L T
R
– Sebastianie! – Ruszyła w jego stronę, ale blondyn wyrwał jej nagle z dłoni zawiniątko.
Phoebe patrzyła z niedowierzaniem, niepewna, czy Sebastian nie jest wytworem jej wyobraźni. Nigdy nie widziała, by miał twarz aż tak bladą. Sebastian był wściekły. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. – Nic ci nie jest? Pokręciła głową.
– Jedź do domu i czekaj. Nawet nie myśl, żeby uciekać. – Wcisnął jej w dłoń swoją sakiewkę, a sam puścił się pędem za posłańcem. Mężczyzna uciekał, przewracając ludzi. Dotarł na skraj ulicy i wpadł między powozy. Sebastian gonił go z dziką determinacją. Po chwili tamten obejrzał się. Dało się po nim poznać zmęczenie. Jego ruchy stały się bardziej nerwowe. Sebastian przyspieszył. Blondyn pośliznął się na końskim łajnie i omal się nie przewrócił. Raz jeszcze spojrzał za siebie i skręcił w jakąś uliczkę.
– Ty łotrze! – Sebastian pchnął go na ścianę. Po chwili złodziej leżał na chodniku, tuż obok swego kaszkietu. – Kanalio! – Sebastian zacisnął pięści. Tamten zasłonił się rękami. – Nie, proszę! – jęknął. – Oddam. Sebastian poznał, że nie pierwszy raz widzi tego mężczyznę. Poprzednio nie zwrócił na niego dość uwagi. Chwycił zawiniątko i dla pewności zaczął je rozwiązywać. Po chwili jego oczom ukazała się znajoma forma głowy wilka ze szmaragdowymi oczami.
R
Złodziejaszek skorzystał z okazji. Zerwał się do ucieczki, jakby od tego zależało jego życie. Sebastian włożył pierścień do kieszonki i ruszył w pościg.
L T
Mężczyzna wybiegł z alejki i wmieszał się w tłum przekonany, że będzie w nim bezpieczny. Hunter zaklął, widząc, że kieruje się w stronę Bishopsgate. Pomyślał, że po raz pierwszy do czegoś przydadzą się jego nocne hulanki. Znał tutejsze uliczki i zakamarki jak własną kieszeń. Nie pobiegł wprost za szubrawcem, ale zaryzykował i skręcił w Duke Street, potem w Artillery Lane. Gdy wybiegł przy Bishopsgate, miał niegodziwca tuż przed sobą. Zaraz zwolnił i skrył się w drzwiach, bo nędznik obejrzał się za siebie. Najwyraźniej zdążył już nabrać pewności, że jest sam. Skierował się w stronę lepszego kwartału, gdzie znajdowały się banki i duże posiadłości. Sebastian zachowywał dystans, by uśpić czujność łajdaka. Czasami krył się w jakiejś bramie albo za starym platanem. Złoczyńca zapodział czapkę, a jego jasna głowa była wyraźnym drogowskazem. W końcu blondyn przystanął przed okazałym budynkiem i rozejrzał się uważniej niż dotąd. W następnej chwili wszedł do środka. Sebastian podszedł do gmachu, na którego ciemnej ścianie dostrzegł tabliczkę z napisem
„Obsydian House”. Pod spodem wyryto takie same symbole, jakie znajdowały się nad drzwiami w Blackloch Hall i domu przy Grosvenor Street Dreszcz przebiegł mu po plecach. Sebastian zajrzał do wnętrza. Drzwi były otwarte, haczyk zdjęty. Dalej znajdował się niewielki ganek i dopiero tam kolejne, przeszklone drzwi prowadzące do holu. Te były zamknięte, ale Sebastian bynajmniej nie zamierzał wchodzić do środka. Przywarł do ściany i spojrzał przez szybę. Jasnowłosy szubrawiec rozmawiał z dżentelmenem. Sebastian przypomniał sobie skąd go zna. Był lokajem i rozmawiał ze swoim panem
R
– a zarazem kimś, kogo Sebastian miał za przyjaciela: Jamesem Edinghamem, wicehrabią Bullford.
W holu zaczęli się pojawiać inni mężczyźni, przyjaciele Sebastiana lub
L T
jego ojca. Bogaci i wpływowi: sędzia Sądu Najwyższego, arcybiskup, członek rządu nawet ktoś z. rodziny królewskiej. Co poniektórzy poklepywali przyjaźnie Bullforda, a następnie przechodzi li dalej korytarzem. Wszyscy się uśmiechali. Mieli na sobie długie szaty podobne do tej, którą nosił mężczyzna z obrazu w sypialni w Blackloch. Kiedy wyszli, uwagę Sebastiana przykuła podłoga. Była to mozaika z tą samą sceną polowania, co na kominku w jego gabinecie. Dostrzegł lokaja, który chciał zapewne zamknąć zewnętrzne drzwi, więc szybko się oddalił i schował w pobliskich krzakach. Patrzył jeszcze przez chwilę na zamknięte drzwi, a potem ruszył w stronę Grosvenor Street. Phoebe nie było w sypialni. Sebastian rozejrzał się dookoła i stwierdził, że jej torba podróżna wciąż jest w tym samym miejscu. Nagle uderzyła go myśl, że lokaj mógł mieć wspólnika. Żołądek mu się ścisnął na myśl, co mogło się stać. – Czy panna Allordyce wróciła już ze spaceru?
Trenton chrząknął. – Tak, proszę pana, ale pani Hunter posłała ją gdzieś jakiś kwadrans temu. – Posłała? – Sebastian zmarszczył brwi. – Zdaje się, że ma migrenę i prosiła pannę Allordyce o
zioła.
– Dokąd? – Nie wiem, proszę pana. Matka też nie potrafiła mu tego powiedzieć. Roztrzęsiony Sebastian udał się więc ponownie do Trentona. – Powiedz mi natychmiast, jak wróci.
R
Poza tym niewiele mógł zrobić. Pozostało mu czekanie. Usiadł za biurkiem w gabinecie i zastanawiał się nad tym, co zaszło. Robił sobie
L T
wyrzuty, że nie przewidział, iż Phoebe zechce go chronić i zaniesie pierścień złoczyńcom.
Phoebe kupiła potrzebne zioła, a przede wszystkim bukwicę, i wyszła z apteki.
– Panna Allordyce! – usłyszała znajomy głos. – Jak miło widzieć panią w tak piękny poranek.
Phoebe zamarła. Wcale nie miała w tej chwili ochoty na rozmowę. Bała się tego, co złoczyńcy mogli zrobić Sebastianowi. To prawda, że był silny i szybki, ale nie miałby szans wobec wielu napastników, zwłaszcza uzbrojonych. – Bardzo mi miło, lordzie Bullford – powiedziała uprzejmie i nawet zmusiła się do uśmiechu. – Wcześnie dziś pani wyszła – zauważył i spojrzał w stronę apteki. – I jest pani sama? – spytał przyjaznym tonem. – Pani Hunter ma migrenę i musiała zostać w domu – odparła. –
Właśnie dlatego mnie tu przysłała. Trochę się spieszę, bo mam dla niej zioła. Lord Bullford zmarszczył czoło. – Ach tak? Niezmiernie mi przykro. – Tak. Dlatego muszę już iść. On jednak pokręcił głową. – Mam lepszy pomysł – stwierdził. – Zawiozę panią na Grosvenor Street swoim powozem. – Bardzo to miło z pańskiej strony, ale powinnam odmówić. To nie wypada.
R
– Powozem będzie tam pani w ciągu paru minut i ulży cierpieniom swojej chlebodawczyni – przekonywał. – Myślałem, że zależy pani na czasie. Phoebe poczuła ukłucie sumienia. Lord Bullford zawsze był wobec niej miły i taki uprzejmy.
L T
– Być może ma pan rację... – rzekła z wahaniem.
– Oczywiście, że tak – powiedział i skinął na woźnicę.
ROZDZIAŁ DZIEWĘTNASTY Sebastian stał przed kominkiem i myślał o Phoebe. Martwił się coraz bardziej. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Stanął przed kominkiem i spojrzał na wyrytą na nim scenę. Myśliwy z wielkim czarnym psem ścigał złe lisy, dziki i tchórzofretki. Ten obraz fascynował go od dzieciństwa. Pamiętał jeszcze, jak przychodził tu do ojca i wodził palcami po żłobieniach. Zawsze wydawało mu się, że myśliwy poluje z psem, ale teraz, po tym, co widział w nieznanym domu,
R
zrozumiał, że jest to wilk. Poza tym zauważył, że czegoś tu brakowało, jakiegoś szczegółu, który był tam na podłodze.
Na kominku z wygrawerowanego lasu wychylało się sześć wilczych
L T
pysków. Hunter wiedział, że jest ich sześć, bo liczył je w dzieciństwie. Ale w Obsidian House było ich siedem. Spojrzał teraz w miejsce, gdzie powinien znajdować się siódmy wilk, i dostrzegł bezgłowe ciało.
Naszła go nagła myśl. Wyjął pierścień i przyłożył do szyi tam, gdzie powinna się znajdować głowa. Pchnął mocniej. Nagle z lekkim trzaskiem otworzył się wyłożony mahoniem panel koło kominka. Za tymi ukrytymi drzwiami znajdował się ciemny pokój.
Sebastian wziął świecę i wszedł do środka. Pomieszczenie było wąskie, lecz dosyć długie. W środku wisiały cztery zasłonięte obrazy i stała solidna komoda. Sebastian odsłonił pierwszy obraz i zobaczył ojca, ale tym razem ciemnowłosego i tylko z niewielkimi zmarszczkami. Miał na sobie długą szatę, jaką widział zupełnie niedawno. Sebastian przybliżył świecę do portretu, żeby przeczytać tabliczkę: „Edward Hunter. Wielki Mistrz Zakonu Wilka”.
Na pozostałych obrazach odnalazł dziadka, pradziadka i prapradziadka. Wszyscy mieli na sobie te same szaty, a na palcu pierścień z głową wilka. Jego serce zabiło mocniej, kiedy otworzył pierwszą szufladę komody i odnalazł w niej list z napisem: „Dla mego syna, Sebastiana Huntera”. Rozpoznał pismo ojca, a także odcisk pieczęci. Złamał ją, rozłożył list i zaczął czytać: 7 września 1809 roku Kochany synu! Jeśli czytasz ten Ust, to znaczy, że Stwórca powołał mnie do swego Królestwa, a Ty szukasz drogi do Zakonu.
R
Najpierw pragnę Ci powiedzieć, że Cię kocham i zawsze Cię kochałem. Zdarzało mi się też być z Ciebie dumnym, choć nie zawsze zgadzałem się z
L T
tym, co robiłeś. Jesteś młody i masz w sobie mnóstwo energii i siły; które kiedyś, mam nadzieję, spożytkujesz dla dobra innych. Ja też taki byłem, a mój obowiązek to wierzyć w Ciebie i pomagać Ci, jak tylko mogę. Jeśli byłem dla Ciebie szorstki, to dlatego, że mi na Tobie zależy. Jako Hunter masz przed sobą zadanie i nie należy ono do najłatwiejszych. Jestem Wielkim Mistrzem Zakonu Wilka, tajnego stowarzyszenia założonego przez twego prapradziadka za wolą i zgodą króla Jerzego II i dla dobra Wielkiej Brytanii oraz wszystkich jej mieszkańców. Po nim wielkim mistrzem był Twój pradziadek, potem dziadek, teraz jestem ja, a po mnie zostaniesz nim właśnie Ty. Twój prapradziadek zdołał udaremnić spisek przeciwko królowi, a monarcha w nagrodę obdarował go majątkiem i uczynił wielkim mistrzem tego stowarzyszenia. Jego celem jest czuwanie nad losami królestwa i przeciwdziałanie wszelkim spiskom i napaściom na nasz kraj. Poza tym ma ono walczyć z niesprawiedliwością i nikczemnością. Jesteśmy myśliwymi,
którzy tropią zdrajców. Wilkami, które zabijają winnych. Nasze nazwisko mówi jednocześnie o tym, kim jesteśmy. Wybacz, że nie wprowadziłem Cię wcześniej w sprawy Zakonu. Czekałem, aż do tego dojrzejesz. Teraz, skoro nie ma mnie pośród żywych, sam musisz znaleźć sposób, by zostać wielkim mistrzem. Pamiętaj jednak, że żaden wróg nie może wiedzieć o naszym istnieniu. Jeśli zatem czytasz ten list, jesteś w posiadaniu Pierścienia Wilka. Strzeż go dobrze, tylko ten, który go nosi, może być wielkim mistrzem. A tym listem nadaję Ci jego władzę.
R
Pozostałe informacje wyczytasz z księgi, którą znajdziesz wraz z listem. Staraj się wypełnić swoje posłannictwo. Niech Ci Bóg błogosławi.
L T
Twój kochający ojciec, Edward Hunter
Sebastian płakał, czytając list napisany przez ojca zaledwie dwa miesiące przed śmiercią. Znalazł w nim to, czego ojciec nie powiedział mu za życia. Zrozumiał, jak bardzo go kochał i jak bardzo był mu oddany. Sebastian cieszył się, że mimo jego licznych szaleństw ojciec potrafił być z niego dumny.
Ojciec nie mylił się. W książce były wszystkie ważne informacje na temat stowarzyszenia. Zarówno jego historia, jak i zasady oraz sposoby działania i ceremonie, w tym ceremonia inicjacyjna. A z tyłu znalazł wykaz wszystkich – byłych i obecnych – członków Zakonu Wilka. Ostatnie było jego imię, wpisane ręką ojca. Sebastian wziął głęboki oddech i zaczął przeglądać listę. Było tam nazwisko Linwooda z zaznaczeniem funkcji sekretarza bractwa, co wyjaśniało, dlaczego chodził z laską z głową wilka, a także nazwisko zastępcy wielkiego mistrza, Francisa Edinghama, markiza
Willaston, czyli ojca Bullforda. Sebastian nie znalazł tam jednak samego Bullforda, ale domyślał się, że od śmierci ojca nikt nie miał dostępu do księgi i nie mógł wpisywać nowych członków. Sebastian wiedział już po co markizowi pierścień, a nawet domyślał się, dlaczego wysłał po niego syna. Wziął jeszcze czarną szatę z dolnej szuflady komody, a następnie przeszedł do rozsłonecznionego gabinetu. Ktoś zapukał do drzwi. Sebastian zgasił świecę i szybko zamknął ukryte drzwi. Włożył na palec Pierścień Wilka. Przed drzwiami czekał Trenton. – List do pana. – Skłonił się.
R
Sebastian zerknął na list. Zaadresowano go tym samym niezgrabnym pismem, co te do Phoebe, a pieczęć była równie rozmazana, z niewidocznym
L T
herbem. Niepotrzebnie; wiedział już, że wszystkie pochodziły od Bullforda. Rozłożył list i przebiegł wzrokiem lakoniczną notkę:
Jeśli chce pan, by panna Allordyce wróciła bezpiecznie do domu, to niech pan zostawi pierścień ojca o godzinie czternastej na grobie Abigail Murton na cmentarzu przy Christ Church w Spitalfields. Sebastian zmiął list i wrzucił do kominka. Przygotował pistolety, włożył je do kieszeni surduta i zadzwonił na Trentona. Phoebe leżała w ciemnym pomieszczeniu ze związanymi rękami i nogami oraz kneblem w ustach. Nic nie widziała ani nie słyszała. Pamiętała, że lord Bullford wyjął z kieszeni jakąś buteleczkę i pokropił miksturą swoją chustkę. Potem musiała stracić przytomność. Przestraszyła się nie tego, co zrobił, lecz dziwnego wyrazu jego twarzy. Powiedział do niej: „Przykro mi, panno Allordyce. Żałuję, że nas pani nie posłuchała”. W jego oczach malowało się niekłamane współczucie. Wiedziała już, kto stał za włamaniami do mieszkania pani Hunter i do
Blackloch Hall. I kto wysłał do więzienia posłańca. – To pan – szepnęła, starając się go odepchnąć. Bullford przyłożył chustkę do jej nosa i ust. Miała wrażenie, że zaczyna się dusić. Zapadła w ciemność. Poruszyła się, by wygodniej się ułożyć. – Widzę, że się pani obudziła, panno Allordyce. – Znała ten głos. Nie należał do Bullforda, lecz do starszego mężczyzny, z którym rozmawiała w powozie. Dał się słyszeć trzask. Ciemność rozproszył niewielki płomień
R
zapalonej przez mężczyznę świecy. Zmrużyła oczy, usiłując zobaczyć, z kim ma do czynienia.
Stało przy niej dwóch mężczyzn. Mieli na sobie długie, przypominające
L T
habity szaty i twarze ukryte w cieniu kapturów. Potężniejszy skinął na szczuplejszego, który przykląkł i usunął knebel. Domyśliła się, że to posłaniec.
– Proszę mnie rozwiązać – zażądała.
– Obawiam się, że to na razie niemożliwe – odezwał się drugi głosem przypominającym trochę Bullforda i pochylił się nad nią. – Zdradziła pani wszystko Hunterowi, prawda? A ostrzegałem... – Nie, nie wiem dlaczego przyjechał do Spitalfields. – Przynajmniej część z tego była prawdą. – Przysięgam, że pan Hunter nic nie wie! Wiedziała, że grozi mu niebezpieczeństwo. Jej rozmówca zaśmiał się i klasnął w dłonie. – Bardzo udany występ, moja droga. Szkoda, że w tak kameralnym gronie. Niestety, doskonale pamiętam, jak bardzo chciałaś go chronić. – Pan Hunter jest przecież synem mojej chlebodawczym – zauważyła
nieśmiało. – To bardzo szlachetnie z twojej strony. – Dżentelmen nie dbał o konwenanse, jakby już się znali. – Jesteś wyjątkowo obowiązkową osobą. Podejrzewam jednak, że jest dla ciebie kimś znacznie więcej. I że uczucie jest odwzajemnione. Phoebe doskonale wiedziała, do czego zmierza. – Myli się pan! – zaprotestowała. – Lepiej by było, gdybym się jednak nie mylił – rzekł chłodno. – Tak ze względu na ciebie, jak i na los twego ojca.
R
– Mojego ojca – powtórzyła przestraszona.
– Na razie nie spotkała go żadna krzywda. Nie wie o całej sprawie. – Pochylił się i pogłaskał ją po policzku.
L T
– Teraz pozostaje nam czekać. Wkrótce dowiemy się, co Hunter może zrobić dla ukochanej.
Szarpnęła głową i popatrzyła na niego z nienawiścią. – Nic wam nie da!
Nie kłamała. Sebastian złożył ojcu przysięgę. Nie mógł poświęcić pierścienia nawet w imię miłości. Wspomniała wyraz jego twarzy, kiedy ścigał posłańca, i przeszedł j ą dreszcz.
– Mylisz się. Gdybyśmy wiedzieli, że staniesz się dla niego tak ważna, sprawa byłaby znacznie łatwiejsza, – A jeśli nie odda pierścienia? – Wtedy nie chciałbym być w twojej skórze. Skinął na posłańca, a ten ponownie ją zakneblował. Wyszli, zostawiając Phoebe w nieprzeniknionej ciemności. – Przykro mi, lorda Bullford nie ma w domu – rzekł lokaj w drzwiach domu starego Bullforda, przy Henrietta Street.
– Radzę dobrze to przemyśleć. – Sebastian wyjął pistolet i dźgnął go w żebra. W oknie biblioteki zauważył sylwetkę. Zawołał chłopaka, żeby przytrzymał Ajaksa. Lokaj zaprowadził go do holu i wskazał kierunek, a sam zniknął pod schodami. Kiedy Sebastian wtargnął do biblioteki, Bullford nadal stał przy oknie. Wystarczyło jedno spojrzenie na pistolet, by krew odpłynęła mu z twarzy. – Hunter, co tutaj robisz? W dodatku z pistoletem! – próbował grać na zwłokę. Sebastian nie miał czasu na takie zabawy. – Gdzie ona jest? – warknął. – Nie wiem, o kogo ci chodzi...
L T
R
– Więc radzę sobie przypomnieć. – Sebastian wycelował i zrobił krok w stronę Bullforda. – Nie zdarzyło mi się jeszcze chybić z tej odległości. Bullford cofnął się i potknął.
– Szantażowałeś ją. Zastraszałeś. Groziłeś jej ojcu! – To miało być inaczej – jęknął Bullford. – Nikomu nie przyszło do głowy, że panna Allordyce nie da się przekupić. Otrzymała niezwykle hojną ofertę. Przecież była bez grosza! Jak mogła nie przyjąć dwóch tysięcy funtów? Lokaj jej ojca zaimprowizował całe zdarzenie. Nie wiedział, co robić. To były tylko puste słowa. Nikt przecież nie skrzywdziłby sir Henry'ego. – A pobicie? – To nie my! Przysięgam! Charles z początku w ogóle nie rozumiał, dlaczego panna Allordyce zmieniła zdanie. – Ale potem i tak dalej ją dręczyliście, na dokładkę grożąc sir Henry'emu!
– Bardzo mi przykro, naprawdę. Musiałem zdobyć ten pierścień. – Dlaczego właśnie ty? Bullford potrząsnął głową. – Przysięgałem, że tego nie wyjawię. – Wiem wszystko o Zakonie Wilka. Mów. Otworzył szeroko oczy i cofnął się jeszcze bardziej. Wciąż jednak milczał. Patrzył tak, jakby zobaczył ducha. – Spróbuję więc zgadnąć – ciągnął Sebastian. – To było twoje zadanie inicjacyjne. Z trudem przełknął ślinę i skinął głową.
R
– Wprowadzono mnie do bractwa pod koniec zeszłego roku. – Zaraz po śmierci mojego ojca, prawda?
L T
Bullford ponownie przytaknął.
– Jeśli nie znajdę pierścienia, nie zostanę pełnym członkiem Zakonu Wilka.
– A panna Allordyce?
– To nie był mój pomysł. I zapewniam, że nic jej nie jest. – Gdzie ją trzymacie?
– Nie mogę powiedzieć! – Na czole Bullforda pojawiły się krople potu. Sebastian miał ochotę uderzyć go pistoletem w twarz. Zrobiłby to na pewno, gdyby nie nauczka, którą otrzymał minionego roku. – Dziesięć miesięcy temu zrozumiałem, że wszystko, co robimy, zawsze do nas wróci. To z powodu twojego zadania panna Allordyce znalazła się w tak ciężkiej sytuacji. Chcesz tego czy nie, i tak jesteś za to odpowiedzialny. Wmawiasz sobie, że nie masz z tym nic wspólnego. Że tylko wykonujesz powierzone ci zadanie. Ale to nie jest zabawa. Myślisz, że pozwolę wam igrać życiem kobiety, którą kocham?
– Zadania bractwa są szlachetne, jak i intencje jego członków. – Uważasz to, co zrobiłeś, za szlachetne? Bullford milczał. – Dobrze, dam ci szansę, byś mógł naprawić własne błędy. Jeśli postąpisz inaczej i narazisz pannę Allordyce na niebezpieczeństwo, przysięgam ci, że zginiesz. Sebastian wyciągnął pistolet w stronę Bullforda. – Gdzie ona jest? – powtórzył. Bullford znowu nerwowo przełknął ślinę.
R
– Masz rację, wiedziałem, że robię źle, ale się nie sprzeciwiałem. Jest w piwnicy Obsidian House. Jeśli mnie zabiją, to przynajmniej będę wiedział, za co ginę.
L T
– To decyzja godna członka Zakonu Wilka, Bullford. Ale czy wystarczy ci odwagi, by naprawdę się nim stać?
– Sebastian opuścił pistolet. – Musimy ocalić pannę Allordyce i dopełnić naszą inicjację. Obaj mamy zadanie do wykonania. Bullford zmarszczył brwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Przedstawisz bractwu odnaleziony pierścień. – I myślisz, że wtedy ją puszczą? – nerwowo zapytał Bullford. – Tak. Ponieważ będę miał go na palcu – odparł Sebastian z zimnym uśmiechem.
ROZDZIAŁ DZWUDZIESTY – Witam panów. – Lokaj skłonił się, kiedy weszli do holu Obsidian House. – Dzień dobry – wymamrotał Bullford i poprowadził Sebastiana korytarzem do znanego sobie pokoju. Przebrali się w czarne szaty. – Jesteś pewny, że to się uda? – dopytywał się. – Najzupełniej. Wiesz, co masz robić? Bullford skinął głową i otarł twarz.
R
Sebastian spojrzał na zegarek i wskazał drzwi.
Naciągnęli kaptury i wyszli z pokoju. Po chwili dołączyli do innych i razem z nimi weszli do wielkiej sali.
L T
Stojący zegar wybił trzecią. Phoebe wiedziała, że jej czas minął. Przyszli po nią dwaj zakapturzeni mężczyźni. Zaprowadzili ją po schodach do wielkiej i mrocznej sali, gdzie przywiązali ją do krzyża świętego Andrzeja. Wysoko na przeciwległej ścianie wisiała większa wersja znajomego pierścienia. W blasku świec szmaragdowe oczy wilka zdawały się błyszczeć złowrogo. Na widok coraz liczniejszych zakapturzonych sylwetek musiała tłumić ogarniającą ją grozę. Nie miała zamiaru okazywać po sobie słabości. Stojący przy niej mężczyzna ściągnął z głowy kaptur. Był to markiz Willaston, ojciec Bullforda. Czuła bijący od niego zapach drewna sandałowego i tytoniu. Zrozumiała, że z nim właśnie rozmawiała w powozie. Brzmienie jego głosu tylko to potwierdziło. – Wygląda na to, że miała pani rację, panno Allordyce. Hunterowi wcale na pani nie zależy. Nie dba o pani życie. Phoebe zamknęła oczy. Wiedziała, że Sebastian jest człowiekiem
honoru i nie złamie danej ojcu przysięgi. Wiedziała też, że mają przeciwko sobie potężną i bardzo liczną organizację. Była pewna, że należy do niej również Bullford. Bała się o Sebastiana. Wiedziała, że nie rozstanie się z wysadzanym szmaragdami srebrnym kółeczkiem. Chodziło o wierność ojcu, którego w swoim mniemaniu Sebastian tak bardzo zawiódł. Sebastian nie zdążył uzyskać przed śmiercią jego przebaczenia. Zacisnęła mocniej powieki, by zdusić płacz. Rozumiała go, ale ogarnęła ją pustka i żal. Przestało ją nawet obchodzić, że za chwilę ma zostać zabita.
R
– I teraz, kiedy zna już pani prawdę, pani uczucie dla niego też pewnie trochę przywiędło, prawda?
Otworzyła oczy i spojrzała prosto na markiza.
L T
– Kocham go – powiedziała pewnie i spokojnie. Markiz popatrzył na nią zdumiony. – Czy pani wie, co ją czeka?
Wyjął nóż z pochwy u pasa. Phoebe skinęła głową. – Nie boi się pani?
– Nie ma we mnie miejsca na strach. – Mówiła prawdę. Już w tej chwili czuła się martwa.
Kiedy ostatni mężczyźni w czarnych szatach weszli do środka, zamknięto drzwi sali. Markiz schował nóż, uśmiechnął się do Phoebe i zwrócił do otaczających go ludzi. – Witajcie, bracia. Jesteśmy tu po to, by rozstrzygnąć sprawę pierścienia wielkiego mistrza. W dalszym ciągu pozostaje on w rękach człowieka, który nie jest członkiem bractwa. Kandydat nie sprostał zadaniu, musimy więc sami go odzyskać. Pamiętajcie, że wszystko to dzieje się w imię większego dobra. – Spojrzał znacząco na Phoebe. – Dlatego...
Jeden z mężczyzn wyszedł z kręgu i zdjął kaptur. – Wypełniłem zadanie, mistrzu. Mam pierścień. Wokół rozległ się szelest przyciszonych głosów. Markiz z niedowierzaniem spoglądał na syna. Po chwili zapanowała cisza i wszyscy zwrócili się w stronę Bullforda. – Masz pierścień? – Tak, mistrzu. – Więc daj mi go, chłopcze – rzucił zniecierpliwiony markiz. Bullford obejrzał się za siebie, a z kręgu wystąpiła kolejna postać.
R
Mężczyzna zrzucił kaptur, a Phoebe omal nie krzyknęła.
W środku kręgu stał Sebastian. Rozglądał się gniewnie. Uniósł dłoń, by wszyscy zobaczyli pierścień z głową wilka na jego środkowym palcu.
L T
– Co to ma znaczyć? – krzyknął markiz. – Zdrada! Zdrada! – Właśnie. Tylko kim jest zdrajca? – Łapcie go!
– Jakim prawem? – odparł Sebastian. – Nie jesteś wielkim mistrzem. Pierścień znajduje się na moim palcu!
– Nie należysz nawet do Zakonu Wilka! – Bynajmniej, jestem nie tylko jego członkiem, ale i z urodzenia wielkim mistrzem.
– Nie wystarczy twoja deklaracja. Musi cię zgłosić jeden z braci, a potem wpisać do księgi. – Moje imię jest już w księdze, wpisane ręką mojego ojca! – Twój ojciec nie żyje! – A ja jestem wyznaczonym przez niego następcą. Jestem mistrzem z woli ojca i z urodzenia. Mam tu pismo w tej sprawie, gdyby ktokolwiek chciał się z nim zapoznać. – Phoebe patrzyła, jak wyjmuje list i unosi go nad głową.
– Czy ktoś odważy się zakwestionować moje prawo do tytułu? – zawołał pełnym głosem. Markiz potoczył wzrokiem dookoła. – Co się z wami dzieje? Nie dajcie się oszukać. To wszystko kłamstwa! – To przecież Hunter – odezwał się ktoś. – Edward zawsze chciał go wpisać. – Był szalony! – markiz nie dawał za wygraną. – I młody – odparł ktoś. – Zresztą, wcale nie gorszy od twojego syna. – To uzurpator! – krzyknął markiz. – To ty jesteś uzurpatorem! – zawołało kilka głosów. Markiz patrzył groźnie, ale bez rezultatu. Wyglądało na to, że coraz więcej osób było przeciwko niemu. Nawet Bullford cofnął się do kręgu. Sebastian podszedł do markiza. – Zapomniałeś, do czego powołano bractwo. Naginałeś zasady, by zaspokoić
chorą
ambicję.
Groziłeś
niewinnym.
Szantażowałeś
i
terroryzowałeś, narażając honor Zakonu Wilka. Zastraszałeś kobietę, której czci powinieneś strzec. – Wskazał Phoebe. – Jako wielki mistrz pozbawiam cię twego stanowiska. Markiz zaśmiał się ponuro. – Nie możesz mnie pozbawić członkostwa. Muszę być członkiem Bractwa Wilka albo... – Zginąć? – dokończył Sebastian. – Grozisz mi? – Nie zniżę się do ciebie. Chcę dbać o bractwo tak jak moi przodkowie. Pielęgnować jego honor i wartości. Naprawimy to, co zepsute. Zakon stanie się tym, czym zawsze być powinien. – Sebastian wyciągnął w stronę Willastona dłoń z pierścieniem.
Markiz popatrzył na niego tak, że Phoebe przez moment obawiała się o bezpieczeństwo Sebastiana. Po chwili markiz ukląkł nagle i ucałował pierścień. Sebastian chciał podejść do Phoebe i uwolnić ją z więzów, wiedział jednak, że musi sobie najpierw zyskać autorytet. Serce mu się ścisnęło, kiedy spojrzał jej w oczy, ale miał nadzieję, że go zrozumie. Podszedł do kolejnego mężczyzny z kręgu, a ten zdjął kaptur i ucałował pierścień. Ceremonia zaprzysiężenia nie była jeszcze skończona, kiedy dał się słyszeć okrzyk Phoebe. Willaston stał za nią, trzymając nóż na jej gardle.
R
Czas dla Sebastiana zwolnił. Słyszał podniesione, pełne oburzenia głosy współbraci. Miał w uszach bicie własnego serca.
– Ta kobieta poznała nasze sekrety – wycedził przez zaciśnięte zęby
L T
markiz. – Musi umrzeć. Takie są prawa Zakonu Wilka.
Sebastian spojrzał na niego lodowatym wzrokiem.
– Ta zasada dotyczy wrogów bractwa. Panna Allordyce będzie moją żoną, więc trudno ją za wroga uznać. Puść ją albo giń. Willaston oddychał z trudem, na jego czole pojawiły się krople potu. Sebastian dostrzegł błysk szaleństwa w jego oku. Nim jednak markiz zdołał przemóc się i zabić niewinną, Hunter wyciągnął pistolet i wypalił prosto w jego ramię.
Nóż upadł na ziemię. Markiz osunął się na kolana, krwawiąc na posadzkę. Sebastian zaraz był obok ukochanej. Chwycił nóż I przeciął więzy, a następnie wziął Phoebe w ramiona. Inaczej upadłaby na podłogę. – Moja kochana – szepnął. – Sebastianie! – Przytuliła się do niego. – Jedziemy do domu.
– Nie. Spojrzał na nią zdziwiony. W jej oczach ujrzał całe morze miłości. – Musisz zakończyć ceremonię – wyjaśniła. Sebastian pokręcił głową. Nigdy wcześniej nie poznał takiej kobiety. Poświęciła dla niego wszystko i udowodniła, jak bardzo go kocha. Teraz zgodziła się czekać, aby dopełnił ceremonii w zakonie, którego członkowie terroryzowali jej ojca, a jej samej omal nie pozbawili życia. Pocałował Phoebe i dokończył rytuał. Willastona zaś kazał opatrzyć. Dom przy Grosvenor Street tonął w kwiatach i zieleni. We wszystkich
R
pokojach stały olbrzymie bukiety. Schody przystrojono girlandami i wstążkami. Na zewnątrz słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Chociaż minęło zaledwie kilka tygodni, to, co wydarzyło się w Obsidian House,
L T
wydawało się tak odległe, że niemal nieprawdziwe.
Phoebe stała przed wielkim lustrem i patrzyła na kobietę, którą miała przed sobą. Jej oczy były pełne szczęścia. Cała promieniała, a w dodatku wyglądała pięknie w sukni, którą dostała od pani Hunter. Materiał lśnił i mienił się maleńkimi perełkami, wszytymi w stanik. Wycięcie podkreślało smukłość szyi, a nawet – bardzo delikatnie – krągłość piersi. Suknię uszyto z perskiego jedwabiu w kolorze kości słoniowej i była to najpiękniejsza rzecz, jaką Phoebe miała w życiu.
– Ślicznie wyglądasz, moja droga – powiedziała pani Hunter. – Tak się cieszę, że wychodzisz za Sebastiana. – Dziękuję pani. – Mamo – poprawiła ją pani Hunter z uśmiechem. – Dziękuję, mamo. Pani Hunter przyjrzała się jej uważnie. – Świetnie. – Wyciągnęła rękę w jej stronę. – Sebastian prosił, żebyś
włożyła jeszcze to. Phoebe spojrzała na medalion. Kiedy go otworzyła, zobaczyła w środku głowę wilka. Nagle wróciło do niej to wszystko, co się wydarzyło. – Skąd te łzy? – spytała pani Hunter. Phoebe pociągnęła lekko nosem. – Tak bym chciała, żeby był tutaj mój tata. Żeby mógł widzieć mój ślub... – Musisz być dzielna, moja droga, na pewno właśnie tego życzyłby sobie twój ojciec. Zajmiemy się wszystkim po powrocie do Glasgow... – Tak, mamo.
R
Kiedy zeszły na dół, na ustach pani Hunter pojawił się tajemniczy uśmiech. Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko, a za progiem stał ojciec
L T
Phoebe ubrany w nowy surdut, koszulę i sztuczkowe spodnie. – Tato, och, tato...
– Moje dziecko! – Ojciec wziął ją w ramiona. – Pan Hunter wysłał po mnie powóz do Glasgow, żebym tylko mógł być na ślubie. – No i pewnie miał rację. – Pani Hunter wcisnęła wiązankę w dłonie panny młodej. – A teraz, moja droga, dość płaczów. Idziemy. Przeszli we troje do bawialni, gdzie już czekał Sebastian z księciem Arlesford, który był jego drużbą. Ojciec przekazał ją Sebastianowi i odsunął się na parę kroków. Sebastian i książę mieli w butonierkach niewielkie bukieciki z wrzosów. – Z naszego wrzosowiska – szepnął jej w ucho narzeczony, kiedy Phoebe spojrzała na niego z miłością. Pomyślała, że nigdy w życiu nie marzyła o takim szczęściu. Następnego dnia wyjechali we dwoje do Black – loch. Wspólnie uznali, że nie znajdą lepszego miejsca na miesiąc miodowy. Dojeżdżali do domu pod
koniec pięknego, słonecznego dnia i nagle dostrzegli przed sobą jego ciemną sylwetkę na tle płonącego nieba. Na wrzosowisku panowała cisza, a delikatny wiatr niósł słodki zapach wrzosów. W końcu powóz zatrzymał się na podjeździe przed wielkimi drzwiami. Kiedy wysiedli, Sebastian przytulił ją do piersi. Stali i patrzyli na dogasające kolory dnia i trudno im było sobie wyobrazić piękniejszy widok. – Jesteśmy w domu – szepnął jej do ucha. Phoebe dotknęła medalionu, który wydawał się promieniować ciepłem na całe jej ciało. – Na naszym wrzosowisku – dodała.
R
Sebastian wziął ją na ręce i przeniósł przez próg domu, którego od tej pory miała być panią.
L T