0
Susan Meier
Cichy wielbiciel
Tytuł oryginału: Love, Your Secret Admirer
1
PROLOG
- No, to mamy problem - oznajmiła Carmella Lopez, wchodząc do
biura...
6 downloads
9 Views
0
Susan Meier
Cichy wielbiciel
Tytuł oryginału: Love, Your Secret Admirer
1
PROLOG
- No, to mamy problem - oznajmiła Carmella Lopez, wchodząc do
biura Emily Winters.
Emily siedziała właśnie przy swoim biurku i czytała raport. Za jej
plecami rozciągała się wieczorna panorama Bostonu. Blask świateł miasta
wpadał przez wysokie okna, kładł się na kasztanowych włosach
dziewczyny i zapalał iskierki w jej błękitnych oczach. Czas urzędowania
już dawno minął i niemal wszyscy pracownicy Wintersoftu opuścili swoje
biura. Jedynie kilka osób zostawało w firmie po godzinach.
Carmella była niezwykle poruszona. Przypadkiem usłyszała
rozmowę, która zburzyła jej spokój. Ojciec Emily zwierzał się siostrze ze
swojej troski. Wkrótce zamierzał przejść na emeryturę i przekazać firmę
córce, jednak martwiło go, że Emily jako kobieta samotna nie będzie miała
męskiego oparcia.
- Mów - zachęciła ją Emily.
Carmella zamknęła za sobą drzwi. Bez mała ćwierć wieku pracowała
jako asystentka Lloyda Wintersa. Towarzyszyła mu od samego początku,
gdy zaczynał karierę jako specjalista od inwestycji. Od lat była lojalną i
oddaną pracownicą. Doświadczenie nauczyło ją jednak, że w niektórych
sytuacjach dyskrecja czasami nie wystarcza. Niekiedy potrzebne jest
zdecydowane działanie. Poza tym w jakiś sposób czuła się odpowiedzialna
za swego szefa.
- Twój ojciec zamierza zabawić się w swata.
- Znowu? - jęknęła Emily, blednąc.
RS
2
- No właśnie. Chyba zapomniał, że już raz próbował i poniósł
porażkę. W każdym razie dziś przeglądał listę pracowników i gdy
zauważył, że większość naszych dyrektorów to kawalerowie, zaczął się
zastanawiać. Podsłuchałam, jak mówił twojej ciotce Annie, że każdy z
tych mężczyzn świetnie zarabia, każdy z nich już wielokrotnie dowiódł
swojej wartości i że właściwie każdy z nich idealnie nadaje się na zięcia.
Emily wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
- Nie, tylko nie to. Już raz wyswatał mnie z pracownikiem
Wintersoftu powiedziała z ciężkim westchnieniem, wspominając swoje
nieudane małżeństwo zaaranżowane przez ojca. - Jeśli znów spróbuje
połączyć mnie z kolegą z firmy, stanę się pośmiewiskiem.
- Ojciec pragnie jedynie twojego dobra - wtrąciła miękko Carmella.
- Wiem, ale dobrze pamiętam, jak skończyło się to ostatnim razem.
Nasze stosunki tak się pogorszyły, że Todd musiał w końcu odejść z pracy,
a ja straciłam autorytet u większości współpracowników. Przez pięć lat
ciężko pracowałam, żeby odzyskać ich szacunek.
- Ale udało ci się. Stałaś się nawet starszym wspólnikiem. A zresztą
fakt, że musiałaś ciężko pracować aż pięć lat, pokazuje, że osiągnęłaś
swoją, pozycję tylko dzięki sobie, a nie dlatego, że jesteś córką Lloyda
Wintersa.
- To prawda, jednak za dużo mnie to kosztowało, żebym znowu
ryzykowała. Zresztą, kto będzie poważnie traktował kobietę, którą ojciec
usiłuje wydać za mąż przy każdej nadarzającej się okazji? - westchnęła
żałośnie. - Chyba zrezygnuję z pracy.
- Nie możesz. - Carmella pokręciła głową. - Musiałabyś wyjaśnić
ojcu, dlaczego to robisz. Gdy zrozumie, że to przez niego, załamie się. A
RS
3
on chciałby tylko ci pomóc. Może to staroświeckie, ale Lloyd chyba
uważa, że jeśli wyda cię za któregoś ze wspólników lub dyrektorów, to
twój mąż będzie mógł przejąć firmę, gdy on sam przejdzie na emeryturę.
Wtedy ty w każdej chwili będziesz mogła przekazać małżonkowi
zarządzanie firmą, jeśli na przykład zechcesz realizować się jako żona i
matka. Moim zdaniem tak to sobie wymyślił.
- Sama już nie wiem. Może kiedyś będę chciała zostać żoną i matką,
ale to z całą pewnością będzie moja samodzielna decyzja. Po prostu
potrzebuję czasu - dodała z rozpaczą. - Byłoby mi łatwiej, gdybym mogła
porozmawiać o tym z ojcem, ale od historii z Toddem odnoszę wrażenie,
że nie mówimy już tym samym językiem.
- Nie chcę cię martwić, obawiam się jednak, że taka rozmowa nic by
nie pomogła. Kiedy twój ojciec coś sobie postanowi, nie można go
przekonać do zmiany zdania - Z pewnością potrafi przytoczyć z tysiąc
argumentów dla obrony swojego stanowiska. Musiałabyś znaleźć co
najmniej tyle samo powodów, by odwieść go od jego zamiarów.
- No, to już po mnie - westchnęła ciężko Emily.
- Niekoniecznie. Nie wszystko jeszcze stracone. Musimy tylko
wymyślić coś, co odwróci jego uwagę od twojego życia osobistego, wtedy
przestanie umawiać cię na kolejne randki. Albo znajdźmy sposób, żeby mu
to uniemożliwić.
- Możemy spróbować pożenić wszystkich kawalerów, którzy
zajmują wysokie stanowiska w firmie - powiedziała Emily z przekąsem.
- To by dopiero było! - roześmiała się Carmella. - Chociaż, może to
nie taki zły pomysł - dodała po chwili zastanowienia.
RS
4
- To miał być żart! - zawołała Emily ze zgrozą. - Zresztą jest ich zbyt
wielu!
- Zastanówmy się - wymruczała Carmella, sięgając po listę
pracowników.
Na pierwszym miejscu wymieniony był Lloyd Winters, założyciel i
naczelny dyrektor Wintersoftu, potem dziewięciu wspólników -
dyrektorów departamentów. Poniżej wypisano podległych im
pracowników.
- Hm, Alan Richards i Chad Evers są już żonaci... - Carmella zaczęła
czytać nazwiska i zaraz urwała, widząc, że Emily aż się zakrztusiła na
myśl o małżeństwie z którymś z tych podtatusiałych i łysiejących facetów.
- Jesteś którymś zainteresowana? - spytała niewinnie.
- Bardzo śmieszne.
- Idźmy dalej - ciągnęła Carmella, pochylając się nad listą. - Melinda
McIntosh jest kobietą, więc odpada. Ty się w ogóle nie liczysz, zatem
zostaje nam pięciu panów: Matt Burke, Grant Lawson, Brett Hamilton,
Nate Leeman i Jack Devon. Należy też wziąć pod uwagę Reeda Connorsa,
bo choć jest na razie tylko młodszym wspólnikiem, to czuję, że szykuje
mu się awans. Oczywiście, też jest kawalerem.
- Sami wolni, przystojni i dobrze sytuowani mężczyźni.
Możesz odrzucić Jacka Devona, jest tak dziwny, że nie miałabym
pojęcia, od czego z nim zacząć. Natomiast reszta, to sama śmietanka.
- Właśnie. Powinno nam pójść gładko.
- Zdaje się, że zamierzamy zrobić im to samo, co mój ojciec
zaplanował dla mnie - zauważyła Emily.
RS
5
- Och, to zupełnie coś innego. Nie znajdziemy im przecież partnerek
na chybił trafił. Podejdziemy do tego profesjonalnie, jak do każdego
zawodowego problemu.
- No, dobrze - zgodziła się Emily po chwili namysłu. - Jeśli tak, to
musimy znaleźć dla nich wymarzone kobiety.
- Jasne - przytaknęła z tajemniczym uśmiechem Carmella.
- I wszyscy zainteresowani będą zadowoleni.
- To jedyny sposób.
- Cóż, problem polega na tym, że realizacja naszego planu zajmie
sporo czasu, a jak znam ojca, nie mamy go zbyt wiele.
- Możemy zyskać parę tygodni, jeśli będziesz udawać, że się z kimś
spotykasz.
- Gdybym potrafiła znaleźć sobie chłopaka, już dawno bym to
zrobiła!
- Myślę, że możesz poprosić Stevena Hansena o pomoc.
- Ależ on jest.
- Nowojorczykiem - wtrąciła Carmella, zanim Emily powiedziała
głośno to, co obie doskonale wiedziały. - Wszystkiego o naszych
kawalerach mogę dowiedzieć się z Internetu, więc nie musimy nawet
opuszczać budynku, by snuć nasze miłosne intrygi - oznajmiła i
zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Twój kamuflaż potrwa jedynie do balu
dobroczynnego w przyszłym miesiącu. Proponuję więc nie tracić czasu i
zająć się pierwszym delikwentem.
- Ale będzie zabawa! - zawołała z uśmiechem Emily, widząc, czyje
nazwisko podkreśliła czerwonym tuszem Carmella.
RS
6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najważniejsze jest wybranie właściwej chwili.
Sarah Morris, asystentka starszego wspólnika, spojrzała znad biurka
na wchodzącą sekretarkę. Drobna blondynka, Penny Rutledge, trzymała
przed sobą kryształowy wazon z tuzinem długich, śnieżnobiałych róż.
- Och, jakie piękne! - wykrzyknęła Sarah.
- Otwórz liścik - poradziła Penny, stawiając wazon i zerkając
ciekawie.
Sarah zsunęła okulary i odrzuciła na plecy długi do pasa, ciężki, rudy
warkocz.
- To dla mnie? - zdziwiła się, poprawiając szary kostium.
- Oczywiście, głuptasie. Otwórz liścik - prosiła Penny niecierpliwie.
- Cichy wielbiciel - przeczytała Sarah na głos, wdychając rozkoszny
zapach kwiatów.
- Och! - westchnęła sekretarka.
- Mam cichego wielbiciela? - zdziwiła się dziewczyna.
Sarah zaledwie rok temu opuściła Dakotę Północną i sprowadziła się
do Bostonu. Nowe miasto i nowa praca pochłaniały jej cały czas. Nie
umawiała się na randki. Jedyny mężczyzna, którego poznała nieco lepiej
to...
Uniosła wzrok i spojrzała w głąb gabinetu swojego bezpośredniego
szefa. Matt Burke siedział za biurkiem i jak każdego dnia tuż przed
końcem pracy sporządzał, listę zadań na jutro. Nawet w piątki nie robił
odstępstwa od tej reguły.
RS
7
Pilnie notował coś w kalendarzu, nieświadomy intensywnego
spojrzenia asystentki. Sarah wszystkimi zmysłami chłonęła jego
nieprzeciętną urodę. Krótkie, brązowe włosy otaczały przystojną, męską
twarz. Matt pochylał głowę, więc nie mogła widzieć jego oczu, ale
doskonale wiedziała, że mają cudowny, błękitny kolor i niesamowicie
długie, ciemne rzęsy. Nieraz wpatrywała się w ten błękit w rozmarzeniu,
gdy Matt był przekonany, że jego asystentka słucha go z najwyższą
uwagą. To niemożliwe... Matt nigdy by...
- Jak myślisz, kto to może być? - spytała Penny ciekawie,
poprawiając kwiaty w wazonie.
- Nie mam pojęcia - skłamała Sarah i spuściła wzrok. -
- Nawet się nie domyślasz? Może poznałaś ostatnio kogoś w. barze
albo w muzeum, czy choćby w kościele?
- Nie chodzę do barów i nie zawieram znajomości w muzeach. W
kościele też raczej nie - odparła dziewczyna, eliminując kolejne
możliwości.
Właściwie jedynie Matt mógł przysłać jej kwiaty. Tylko po co?
- Słyszałam, że dostałaś róże - powiedziała Carmella Lopez,
podchodząc do biurka Sarah. - Śliczne. Od kogo?
Asystentka Lloyda Wintersa była uroczą kobietą z krótkimi czarnymi
włosami, w których pojawiały się już pasma siwizny, i dużymi,
czekoladowymi oczami. Hiszpański typ urody. Miała ponad pięćdziesiąt
lat i była bezdzietną wdową, uroczą, opiekuńczą, uwielbiającą czytać
romanse. Sarah nie była zaskoczona, że to właśnie ona pierwsza zjawiła
się z gratulacjami.
RS
8
- Cichy wielbiciel... - Dziewczyna jeszcze raz z niedowierzaniem
przyjrzała się karteczce, którą wyjęła z małej koperty.
Matt wyszedł ze swojego pokoju i Sarah, jak zawsze, natychmiast
skupiła na nim uwagę. Wysoki, dobrze zbudowany, nawet w koszuli i
krawacie bardziej przypominał jednego z pracowników na ranczu ojca niż
cichego, poważnego starszego wspólnika w renomowanej firmie. Sarah
przypuszczała, że to właśnie tak bardzo ją w nim pociąga. Według niej
Matt łączył najlepsze cechy obu światów. Był męski niczym kowboj, a
przy tym bystry i inteligentny.
- No i co my tu mamy? - Matt zauważył róże na biurku asystentki i
zapytał tonem, jakiego zazwyczaj używają mężczyźni, gdy rozmowa
dotyczy kobiecych spraw, których nie potrafią zrozumieć. - Ktoś przysłał
ci kwiaty.
Są od niego, pomyślała Sarah uradowana, że Matt wreszcie zwrócił
na nią uwagę. Jednak po chwili jej radość nieco przygasła. Jeśli to on,
tłumaczyła sobie, pewnie chciał mnie podnieść na duchu. Albo zrobił to z
litości, pomyślała i zacisnęła powieki. Matt doskonale wiedział, że Sarah
nigdzie nie wychodzi w weekendy i odkąd zamieszkała w Bostonie, nie
umówiła się jeszcze ani razu na randkę.
- Czyż nie są piękne? - spytała Carmella, dotykając delikatnych
płatków. - Co oznaczają białe róże?
- Niewinność - wypaliła Sarah, a jej oczy zwęziły się podejrzanie.
- Więc ktoś uważa, że jesteś delikatna i słodka - oznajmił Matt,
posyłając asystentce ciepły uśmiech.
Niewinność? Ona śniła na jawie o jego pocałunkach, a tymczasem on
uważał ją za naiwną i niedoświadczoną!
RS
9
Z chęcią zabrałaby go na ranczo ojca, gdzie grywała z kowbojami w
pokera i pomagała przy spędzie bydła w powietrzu gorącym od
niewybrednych słów. Już ona pokaże mu niewinność!
- Nie możesz ich tu zostawić - oznajmiła Carmella, nieświadoma jej
myśli. - Zmarnieją przez weekend - dodała z uśmiechem. - Zresztą, chyba
chcesz się nimi nacieszyć.
- Wcale nie - prychnęła Sarah, zaskakując tak samo siebie, jak i
innych. - Nie zamierzam ich ze sobą zabierać. Penny, ty je weź.
- Nie! - rozległ się chóralny protest.
Penny zawołała tak, jak kobieta, która za nic w świecie nie zabrałaby
kwiatów przeznaczonych dla innej, w głosie Carmelli zabrzmiało
przerażenie, że Sarah zamierza zmarnować coś tak pięknego, a Matt
wykrzyknął swoje „nie" tak, jakby usłyszał, że dziewczyna zamierza
przedwcześnie wycofać swoje pieniądze z funduszu emerytalnego.
Zegar wybił piątą i Sarah sięgnęła po swój plecak.
- W takim razie zostawiam je dla sprzątaczek - powiedziała i wyszła
z pokoju.
Miała łzy w oczach, ale szła z dumnie uniesioną głową. Długi
warkocz podskakiwał energicznie. Do diabła! Jednak była niewinna. Może
nie tyle niewinna, co konserwatywna. Może nawet nie konserwatywna,
raczej wygodna. Miała bardzo długie, niesforne włosy, więc wygodnie jej
było splatać je w warkocz. Noszenie okularów również wymagało mniej
zachodu niż zakładanie soczewek kontaktowych. Długie, luźne spódnice
także nosiła z powodu wygody, bo często musiała się schylać lub wspinać
na palce, by sięgnąć do niektórych akt. Ubierała się niemodnie i wolała
wygodę od wyszukanej elegancji. To niemożliwe, żeby miała
RS
10
prawdziwego cichego wielbiciela. Odkąd przyjechała do tego miasta, nie
była ani razu na randce! Matt pewnie uznał ją za beznadziejny przypadek i
posłał jej kwiaty powodowany współczuciem. Może nawet wiedział, że
Sarah wciąż jest dziewicą?
Białe róże nabrały nagle nowego znaczenia. Zanim doszła do windy,
ogarnęła ją prawdziwa wściekłość.
Matt stał obok Carmelli i Penny i bezradnie patrzył, jak Sarah wsiada
do windy. Nagle postawiono go w niecodziennej sytuacji. Był zmieszany i
nie bardzo wiedział, co powinien zrobić.
- Idź za nią.
- Słucham? - Zdziwiony popatrzył na Carmellę.
- Idź za nią - powtórzyła. - Przecież nie może zostawić takich
pięknych kwiatów. -
Matt chciał już powiedzieć, że Sarah może robić to, na co ma ochotę,
ale nagle zmienił zdanie. Czuł się dziwnie poruszony tym, że jego
asystentka dostała kwiaty od innego mężczyzny. Właściwie miał ochotę
wyrzucić je przez okno.
- W takim razie, ja jej zaniosę - ofiarowała się Penny.
- Nie! - protest Carmelli zabrzmiał dziwnie głośno. -Matt może to
zrobić - powiedziała ciszej. - Przecież przejeżdżasz obok jej mieszkania w
drodze do domu - wyjaśniła z uśmiechem.
- O, nie! - Matt cofnął się, jakby kwiaty nagle zamieniły się w bukiet
jadowitych roślin. - Poza tym, ona wcale ich nie chce, prawda?
- I co z tego? - Carmella z trudem stłumiła śmiech. - Najwyżej
będziesz zmuszony zabrać do domu dwanaście pięknych róż. Nic gorszego
nie może cię spotkać.
RS
11
- Może Mart obawia się, że ktoś weźmie go za zwykłego posłańca? -
wtrąciła Penny.
- Nieprawda - Matt westchnął ciężko. - Ale skoro ona ich nie chce, to
po co mam z siebie robić głupka?
- Nie wydaje mi się, by Sarah wybiegła z biura dlatego, że nie
chciała kwiatów - powiedziała Carmella i sięgnęła po liścik.
- Jak to? - Mat zaczynał się gubić.
- Moim zdaniem, wybiegła, bo chciała dostać kwiaty.
- A! - wykrzyknęła Penny. - Już rozumiem. Kiedy zobaczyła róże,
była zachwycona. Wściekła się dopiero wtedy, gdy przeczytała karteczkę.
A więc marzyła o kwiatach, ale nie ma pojęcia, kto je przysłał!
- Nie wie, czy jej tajemniczy wielbiciel jest tym, o kim myśli -
przytaknęła Carmella. - A jeśli tak, to zezłościła się, bo się nie ujawnił.
- Jesteście szalone - jęknął Matt, choć zaczynał pojmować pokrętną
kobiecą logikę.
Nie potrafił sobie wyobrazić, że jego spokojna i zrównoważona
asystentka wpada w złość z takiego powodu. Chociaż, z drugiej strony,
jeśli oczekiwała kwiatów od jakiegoś mężczyzny, a on nie miał odwagi
podpisać się na liściku, mogło ją to wyprowadzić z równowagi. Według
Matta, taki tchórz na nią nie zasługiwał.
- Och, jakie to romantyczne - westchnęła Penny. - Musi jej na nim
bardzo zależeć.
Carmella tylko się uśmiechnęła.
Matt nagle poczuł, jakby ktoś wymierzył mu cios prosto w splot
słoneczny. Nie mógł uwierzyć, że Sarah w kimś się zakochała, a on tego
nie zauważył. I nie mógł uwierzyć, że mężczyzna, którego wybrała, to
RS
12
tchórz i głupiec. Sam już nie wiedział, czy bardziej drażni go to, że Sarah
ma kogoś, czy raczej fakt, że jest to taki dureń. Tylko jednego był pewien -
nie powinien jechać do jej mieszkania.
- Moim zdaniem bardziej ucieszy się, jeśli pojedzie któraś z was -
spróbował się wykręcić.
- Ja jestem umówiona na mieście. - Carmella pokręciła stanowczo
głową. - A Penny mieszka pod miastem i musi jeszcze odebrać dzieci ze
szkoły.
- Ale ja nie mogę tego zrobić - jęknął.
- Dlaczego?
- Bo nawet nie mam pojęcia, jak ją skłonić do przyjęcia tych
kwiatów!
- Matt, co cię czeka w najbliższym czasie?
- Raport kwartalny, ale dopiero we wtorek, bo poniedziałek jest
wolny, a przed nami długi weekend - odpowiedział automatycznie,
zdziwiony nagłą zmianą tematu.
- Właśnie. I pewnie chciałbyś mieć do pomocy w pełni sprawną
asystentkę, prawda? A wiesz, co będzie, jeśli Sarah spędzi cały weekend
na zamartwianiu się i gubieniu w domysłach z powodu tych nieszczęsnych
kwiatów. - Carmella urwała, bo Mat wydał z siebie przeciągły jęk. -
Rozsądny przełożony postarałby się jakoś załagodzić sytuację. Zawieź jej
kwiaty i wytłumacz, że nieważne, kto je przysłał. Ważne, że ktoś o niej
myśli i komuś na niej zależy.
- To dlaczego się nie podpisał? - Matt wciąż nie był do końca
przekonany.
RS
13
- Nigdy nie zdarzyło ci się zaniemówić w obliczu osoby,na której
bardzo ci zależało? - spytała Carmella, wzruszając ramionami.
Matt przełknął ślinę. Znał dość dobrze to- uczucie, gdy strach przed
odrzuceniem paraliżuje do tego stopnia, że nie można zrobić nic
sensownego. Ale nie chodziło o ukochaną. Chodziło o jego matkę. I miał
wtedy dziesięć lat.
- Pomyśl. To może być ktoś, kto nie ma doświadczenia w
postępowaniu z kobietami albo ktoś, kto bardzo boi się popełnić błąd.
Matt gapił się na kwiaty. Jego sytuacja w niczym nie przypominała
opisanej przez Carmellę, ale argumentacja doświadczonej kobiety trafiła
mu do przekonania. Potrafił sobie wyobrazić, co może czuć człowiek, w
podobnym położeniu.
- Wytłumacz jej, że to po prostu ktoś, kto nie wie, jak wyznać, że mu
się spodobała. To będzie dla niej komplement.
- I dzięki temu poczuje się lepiej?
- Oczywiście - potwierdziły jednogłośnie obie kobiety.
- Niech będzie - Matt zgodził się z rezygnacją i wrócił na chwilę do
swojego gabinetu po teczkę. - Poproszę o jej adres.
Sarah otworzyła drzwi i znalazła się twarzą w twarz ze swoim
szefem. W dłoniach trzymał bukiet białych róż. Sarah zaczerwieniła się.
Znów zalała ją fala złości.
- Witaj.
Nie odezwała się, tylko wzięła głęboki wdech. Gdyby otworzyła
usta, zaczęłaby przeklinać. Niewinność. Ha! Jeśli będzie dalej naciskał, już
ona pokaże mu niewinność!
- Carmella miała rację. Nie możesz zostawić ich w biurze.
RS
14
- Mogę.
- Teoretycznie, tak. Ale to nie w porządku.
- Owszem, w porządku.
- Nie. Pozwól mi wejść, a wszystko ci wyjaśnię. Sarah zamarła. Te
słowa były oczywistym przyznaniem się do przysłania kwiatów. W
przeciwnym razie, czy byłoby cokolwiek do wyjaśniania?
- No, dobrze - powiedziała i przepuściła go w drzwiach, zbyt
ciekawa, by protestować.
Matt wszedł i zaczaj rozglądać się po mieszkaniu. Sarah miała
wrażenie, że w ten sposób chciał zyskać na czasie. Stała bez słowa, gdy
jego wzrok wędrował od dużej kanapy w kolorze khaki, ożywionej
kilkoma kwiecistymi poduszkami, przez stylowe krzesła, aż do solidnego
dębowego stołu z mosiężną lampą. W końcu Matt drgnął i położył kwiaty
na niskim stoliku.
- Już wiem, dlaczego tak się rozzłościłaś.
- Czyżby? - spytała Sarah, wojowniczo wysuwając podbródek.
Odrzuciła warkocz na plecy i splotła przed sobą ręce, czekając na dalsze
wyjaśnienia.
- Tak. Denerwuje cię, że ktoś, kto cię lubi, jest na tyle tchórzliwy, że
nie podpisuje się pod prezentem.
Oświadczenie Matta w żadnym razie nie zamykało sprawy. Sarah
wnikliwie analizowała w myślach usłyszane przed chwilą słowa. Matt
właśnie przyznał się, że ją lubi. Oczywiście, bukiet mógł stanowić jedynie
przyjacielskie wyznanie sympatii, ale gdyby tak było, Matt podpisałby
liścik.
- Coś jeszcze?
RS
15
- Jak to? - zdziwił się Matt.
- Nie wiem, ty jesteś ekspertem, więc mi powiedz. Ja tylko dostałam
te kwiaty.
- Nie wiem, czy jestem ...