Wyrazy podziękowania i miłości należą się przede wszystkim Kevinowi, mojej rodzinie i przyjaciołom, którzy niezmiennie stanowili dla mnie ogromne wspa...
9 downloads
14 Views
1MB Size
Wyrazy podziękowania i miłości należą się przede wszystkim Kevinowi, mojej rodzinie i przyjaciołom, którzy niezmiennie stanowili dla mnie ogromne wsparcie. Dziękuję również Sheili Crowley – prawdziwa ze mnie szczęściara, że znalazłam w niej nie tylko cudowną agentkę, ale i oddaną przyjaciółkę. Wyrazy wdzięczności winni też przyjąć Lucy, Auriol, Carolyn i wszyscy z Hodder UK, którzy z takim entuzjazmem i oddaniem pracowali na mój sukces. Dziękuję również mojej redaktorce Isobel za świetną współpracę i nieocenione wskazówki, które pomogły mi ulepszyć tę powieść. Serdeczne podziękowania kieruję również do Bredy, Jima, Ruth, Margaret i pozostałych pracowników Hachette Books Ireland, którzy tak wspaniale o mnie dbają. Dziękuję również wszystkim księgarzom z Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz innych krajów, którzy tak wspaniale promują moje książki i zawsze przyjmują mnie z otwartymi ramionami podczas moich autorskich podróży. Specjalne wyrazy wdzięczności kieruję do Czytelników na całym świecie, którzy wciąż kupują i czytają moje książki. Dziękuję też za pełne ciepła wiadomości przesyłane za pośrednictwem strony www.melissahill.info – cieszy mnie każda z nich. Mam nadzieję, że spodoba się Wam moje najnowsze dzieło. Moim „chłopakom”, Kevinowi i Homerowi, dedykuję
@kasiul
Prolog Szczerze mówiąc, pomyślałam, że to na pewno dostawa pączków – zaczęła Ella – albo czegoś innego, bo nieraz już znajdowałam świeży towar na schodach kawiarni wcześnie rano. – O której dokładnie to było? – No cóż, niech pomyślę. – Ella na moment zamilkła. – Mleko zwykle jest dostarczane koło piątej, dobre dwie godziny przed otwarciem kawiarni, a moja zwykła dostawa sześciu litrów była na lewo od drzwi. Ale to pudło znajdowało się przed samym wejściem, tak że nie mogłam go przeoczyć. – Rozumiem. – Byłam zła, zamierzałam nawet powiedzieć ludziom z piekarni parę słów do słuchu, że nie poinformowali mnie o dostawie poza godzinami pracy kawiarni – dodała poważnym tonem – i właśnie wtedy, kiedy już miałam otworzyć pudło, żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście piekarnia zawiniła, usłyszałam… dobiegający z niego dźwięk. – Dźwięk? – Właściwie piśnięcie. Bardzo ciche, zupełnie jakby wydało je jakieś zwierzątko. Oczywiście, od razu pomyślałam, że to kolejny nieszczęśnik do mojej gromadki. – Uznałaś, że ktoś, kto cię dobrze zna, podrzucił ci następne bezdomne zwierzę? – Właśnie. Wszyscy w Lakeview wiedzą, iż nie potrafiłabym w takiej sytuacji odmówić. – Uśmiechnęła się. – A potem pomyślałam, że przynajmniej jeden biedak trafił mi się z gotowym imieniem, bo od razu postanowiłam, że cokolwiek by to było, pies, kot, chomik czy co tam jeszcze, nazwę nieboraka Pączek. – Pokręciła głową. – Ale kiedy otworzyłam pudełko i zobaczyłam, co się w nim znajduje, doznałam największego szoku w moim życiu. – Ella znów zamilkła, jakby chciała sprawdzić, czy jej słowa wywarły na rozmówcy wrażenie. – I co wtedy zrobiłaś? – Zadzwoniłam na policję, oczywiście. Frank dotarł tu w ciągu kilku minut. Wziął radiowóz, chociaż posterunek jest zaledwie parę kroków stąd. Powiadomiłam też Jima Kelly’ego. – Miejscowego lekarza. – Zgadza się. I wezwałam pogotowie, na wszelki wypadek, chociaż pudełko wyglądało na dobrze osłonięte, a w środku były koce. Ale mimo wszystko uznałam, że lepiej się zabezpieczyć. – Zachowałaś zimną krew. – Ależ skąd – zaprotestowała Ella nerwowo. – Byłam w szoku! Dopiero kiedy pogotowie odjechało, a doktor Kelly powiedział, że wszystko jest w porządku i nie ma objawów hipotermii, odetchnęłam. Tak mi się właśnie wydawało, że pudło nie mogło stać na dworze zbyt długo, poza tym uznaliśmy zgodnie, że ktokolwiek je zostawił, musiał być obeznany z moim rozkładem zajęć. – Ale mimo wszystko to żadne usprawiedliwienie, prawda? Kto porzuca noworodka w kartonie na schodach w taki ziąb? W ogóle porzuca dziecko? – Wiem. Frank sugerował nawet, że matka być może ukrywała się gdzieś w pobliżu i cały czas miała pudełko na oku, kiedy na mnie czekała. Szczerze mówiąc, byłam tak zaskoczona, że nawet nie przyszło mi do głowy, żeby się rozejrzeć.
– Jasne. – Frank uznał, że to pewnie jakieś nieporozumienie, więc szybko da się wyjaśnić sprawę. Powiedział mi: „Ello, moim zdaniem, podrzucenie ci tego dziecka nie było przypadkowe, bo jeśli ktokolwiek w naszym mieście miałby wiedzieć, co robić w takiej sytuacji, to właśnie ty. Świetnie sobie radzisz z dziećmi, no i przecież zawsze przygarniasz bezdomne zwierzaki, prawda?”. – Pokręciła ze smutkiem głową. – Chociaż musiałam mu przyznać rację, pomyślałam sobie, że to jednak coś poważniejszego niż jakiś zabiedzony stary kundelek, chodziło o niewinne maleństwo. A poza tym to małe miasteczko, a nie jakaś anonimowa metropolia, niewielka społeczność, ludzie dbają tutaj o siebie nawzajem. – Rozumiem, co masz na myśli. – No więc, nie żywiłam do tej osoby ciepłych uczuć, bo nie ma żadnego, naprawdę żadnego, wytłumaczenia dla kogoś, kto porzuca bezbronne niemowlę na ulicy. Z drugiej strony… – dodała z ciężkim westchnieniem – pewnie łatwo ferować wyroki, kiedy człowiek nie ma całego obrazu sytuacji.
Rozdział 1 Kilka miesięcy wcześniej Nina Hughes nigdy nie przepadała za Lakeview, a teraz zyskała pewność, że znienawidzi rodzinne miasteczko jeszcze bardziej. Gorzko żałowała, że matka nie wybrała sobie innego momentu na zwiedzanie świata z drugim mężem, ojczymem Niny. A Nina naprawdę potrzebowała się komuś wypłakać, na domiar złego nie miała gdzie się zatrzymać. Po tym, co zaszło między nią a Steve’em, nie chciała zostać w Galway i narażać się na ryzyko przypadkowego spotkania – w takiej dziurze to było wielce prawdopodobne. Musiała się stamtąd wynieść, znaleźć spokojne miejsce, żeby ochłonąć, dojść do siebie. Mimo wszystko nie mogła się nadziwić, że życie zmusiło ją do proszenia ojca o pomoc. Niestety, nie miała wyboru. W normalnej sytuacji wróciłaby po prostu do Dublina i zamieszkała u matki, ale Cathy i Tony podróżowali teraz gdzieś po świecie, a dom wynajęli na czas swojej nieobecności, czyli co najmniej na pół roku. Dlatego właśnie postanowiła zapytać ojca, czy nie mogłaby zatrzymać się u niego w Lakeview. Tylko na jakiś czas – dopóki nie wymyśli, co dalej. Czuła się jak głupiutka nastolatka, a nie pewna siebie, trzydziestoletnia kobieta, kiedy kilka dni temu dzwoniła z pytaniem, czy Patrick przygarnie ją pod swój dach. – W porządku, Nino – odparł ojciec swoim zwykłym obojętnym tonem, a ona doszła do wniosku, że pewnie wcale się nie zmienił przez te osiem lat, odkąd się ostatnio widzieli. Kiedy była młodsza, odwiedzała ojca regularnie pod naciskiem matki, jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że on ani trochę nie dba o to, czy będzie widywać swoją jedyną córkę. Rodzice rozeszli się, gdy była dzieckiem, ale tak naprawdę nigdy nie potrafiła pojąć, jakim cudem w ogóle zostali parą, milczący, poważny Patrick i będąca jego przeciwieństwem pełna życia, energiczna Cathy. Pewnie dlatego, że wychowywali się w tym samym miasteczku, choć Lakeview należałoby raczej nazwać wioską. Chociaż matka nigdy nie powiedziała tego wprost, Nina podejrzewała, że jej poczęcie nie było planowane, a małżeństwo zostało zawarte nie pod wpływem romantycznego porywu, lecz z konieczności. Właściwie jej to nie przeszkadzało: matka mieszkała teraz w Dublinie i była przeszczęśliwa w małżeństwie z Tonym (dla Niny okazał się lepszym ojcem niż Patrick), a ona w dzieciństwie godziła się, co prawda, na te dziwaczne weekendy w Lakeview, ale już jako nastolatka przestała odwiedzać ojca regularnie i zjawiała się u niego tylko od czasu do czasu. Nawet jeśli nie był z wizyt zadowolony, nigdy nie dał jej tego odczuć, a Ninę, szczerze mówiąc, niewiele to obchodziło. Nie znała faceta, nigdy nie miała okazji go tak naprawdę poznać, teraz zaś wybierała się do niego tylko dlatego, że zmusiły ją okoliczności. Zastanawiała się, czy ojciec nadal ma obsesję na punkcie zbierania i naprawiania rzeczy, czy nadal zarabia na życie jako złota rączka. Patrick zawsze cierpliwie rozbierał na części i reperował telewizory lub radioodbiorniki – właściwie wszelkie urządzenia elektroniczne – a na dodatek bez przerwy o tym gadał. Wtedy wydawało się jej to nawet interesujące, ale teraz co najmniej dziwne. Ojciec miał wówczas koło trzydziestki, więc czemu nie szalał na mieście, nie cieszył się życiem, tak jak teraz matka i Tony?
Kolejny intrygujący powód, żeby się zastanawiać, co Cathy w nim widziała. – Patrick to dobry człowiek – powtarzała matka; nie mówiła o nim źle, nie chciała też słuchać żadnych krytycznych uwag na temat byłego męża, co zdaniem Niny musiało być spowodowane poczuciem winy, że od niego odeszła i zabrała ze sobą ich jedyne dziecko. – Nawet po rozstaniu nigdy nie pozwolił, by kiedykolwiek nam czegoś brakowało. Nina musiała przyznać, że to szlachetne ze strony ojca, wziąwszy pod uwagę, że właściwie w ogóle się nią nie interesował. Zawsze była jedynie tą denerwującą smarkulą, która od czasu do czasu zjawiała się u niego, żeby zburzyć nienaganny porządek w jego czyściutkim domu i świetnie zorganizowanym życiu. Bo też był naprawdę zdyscyplinowanym człowiekiem. W tamtym okresie wstawał punkt siódma rano (nawet w weekendy), szedł do kiosku po gazetę, którą czytał następnie przy śniadaniu składającym się z sadzonych jajek, bekonu, grzanki oraz filiżanki herbaty z dwiema łyżeczkami cukru. Nina doskonale pamiętała sytuację, kiedy jako mała dziewczynka chciała sprawić mu przyjemność i przygotowała takie śniadanie specjalnie dla niego, ale spaliła grzankę, a wtedy on kompletnie stracił nad sobą panowanie. Nie wpadł we wściekłość, to była raczej taka milcząca, ledwie powstrzymywana furia, która dziesięciolatce wydawała się jeszcze straszniejsza. Nigdy więcej nie próbowała mu gotować. Teraz, kiedy autobus zbliżał się do Lakeview, zastanawiała się, czy cokolwiek się tu zmieniło. Z pewnością pojawiło się mnóstwo nowych domów – ostentacyjnie okazałych, takich, jakie budują miastowi, kiedy po przeprowadzce na wieś próbują udowodnić przyjaciołom, że wiodą cudowne życie, choć w większości tak naprawdę rozpaczliwie pragną wrócić do Dublina. Wielkie pokoje, ogromne ogrody i jacuzzi za domem nie wystarczą, żeby przysłonić ponurą małomiasteczkową rzeczywistość, przynajmniej zdaniem Niny. Nie, Lakeview to jedynie tymczasowy przystanek, chwilowa przerwa w nagłej potrzebie, ale gdy tylko uda jej się pozbierać, zniknie stąd w mgnieniu oka. Wysiadła na przystanku przy biegnącej wzdłuż jeziora Main Street przed kawiarenką, która funkcjonowała w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Ciekawe, czy ciągle prowadzi ją Ella, starsza kobieta, która przygarniała wszystkie bezpańskie zwierzęta. Co jest z tym miasteczkiem, że tylu jego mieszkańców cierpi na zbieractwo? Chociaż właściwie to nie fair tak mówić, bo Ella zawsze traktowała ją serdecznie, gdy tylko się zorientowała, że Nina przebywa tu właściwie wbrew swojej woli. A może zwyczajnie było jej żal dziewczynki, dla której ojciec nigdy nie miał czasu? Nina zarzuciła plecak na ramię i ruszyła brzegiem jeziora, a potem przez stary kamienny most w stronę domu ojca. Powiedziała mu przez telefon, że będzie o szóstej. – Akurat na obiad – zauważył wtedy ojciec. – Zjesz ze mną? Nina się zawahała. – A co zaplanowałeś? – Bekon z kapustą – odparł, a ona pokręciła ze zdumieniem głową. Jak mogła zapomnieć? Schabowy w poniedziałki, stek we wtorki, a w środę bekon z kapustą… Wieki temu Patrick Hughes gotował dokładnie te same dania w te same dni tygodnia i jak widać, to się nie zmieniło. Po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, w co się właściwie pakuje. – Cześć, Nino – powitał ją nieco rozkojarzony Patrick, kiedy wreszcie dotarła do domu tuż po szóstej, a potem odsunął się jej z drogi. – Cześć, tato, jak się miewasz? – Nie próbowała go ściskać czy obejmować, w ich relacjach nie było miejsca na takie rzeczy, ale trochę zabolała jego obojętność. Nie było nie tylko wielkiego wybuchu radości, ale nawet choćby odrobiny zainteresowania.
W porządku, może ona zawiniła, bo od tak dawna go nie odwiedzała, ale ciągle nie mogła pogodzić się z tym, że nigdy nie próbował spędzać z nią więcej czasu. Miała nadzieję, że po tak długiej nieobecności ojciec zauważy zmianę w jej wyglądzie – zrzuciła ponad sześć kilogramów, a jej ciemne, niegdyś krótko przycięte włosy sięgały teraz za ramiona. Jednak nawet jeśli Patrick zauważył jakąś różnicę, w ogóle się na ten temat nie zająknął. – Dzięki, w porządku. Przygotowałem dla ciebie obiad, ale obawiam się, że wszystko wystygło – powiedział, a ona natychmiast pojęła powód jego wzburzenia. Powiedziała, że przyjedzie o szóstej, a było już kwadrans po. Spóźniła się. – Wysiadłam w centrum. Myślałam, że będę wcześniej… – Urwała. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje potrzebę tłumaczenia się. Przecież nie miała dziesięciu lat. Zresztą spóźniła się piętnaście minut, więc o co ten raban? – Mam nadzieję, że nie czekałeś na mnie i już jadłeś. Zawsze mogę podgrzać sobie obiad w mikrofalówce. Wiedziała, że nie ma takiej możliwości, żeby ojciec zaczekał na nią z jedzeniem. Zawsze zasiadał do posiłku przed telewizorem, a wizyta niewidzianej od lat córki na pewno nie wpłynęła na zmianę jego przyzwyczajeń. – Właśnie oglądałem wiadomości – wyjaśnił, potwierdzając tym samym jej przypuszczenia. Miała wielką ochotę przewrócić oczami. Poszła za ojcem do salonu, którego wystrój od jej ostatniej wizyty się nie zmienił. Kiedy rzuciła plecak na kanapę, Patrick popatrzył na bagaż z niepokojem. – Przygotowałem ci twoją dawną sypialnię – oznajmił, co zdaniem Niny sugerowało, że powinna schować plecak w swoim pokoju na piętrze, zamiast zaśmiecać jego schludny, zadbany salon. – Dzięki, rozpakuję się po obiedzie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jestem trochę zmęczona po podróży autobusem. – Dlaczego, do licha, znowu czuła się w jego towarzystwie skrępowana i zakłopotana? – Oczywiście – mruknął ojciec, zupełnie jakby właśnie poinformowała go, że nie słodzi herbaty. Nie zaproponował, że pomoże jej z bagażem, nie spytał o podróż, jak zwykle obojętnie wysłuchał jej słów, zanim na powrót zasiadł w fotelu przed telewizorem. Nina weszła do kuchni (też ani trochę się nie zmieniła) i przypomniała sobie od razu, dlaczego przestała odwiedzać ojca. Jego całkowity brak zainteresowania był frustrujący, wręcz sprawiał jej ból. Miała problemy, złamane serce, a ojca jak zwykle nic to nie obchodziło. Czy nie mógłby przynajmniej udawać, że ciekawi go, dlaczego zjawiła się tak nagle w jego domu? A może obchodziła go tak mało, że naprawdę nie potrafił wykrzesać z siebie nawet iskierki zainteresowania? Stanowił całkowite przeciwieństwo jej kochającej, serdecznej matki, która miałaby teraz straszne wyrzuty sumienia (Nina dobrze o tym wiedziała), iż nie może być przy córce w tak trudnych chwilach. W porządku, nie oczekiwała, że Patrick powita ją z otwartymi ramionami i opakowaniem chusteczek higienicznych na podorędziu, ale miała chyba prawo spodziewać się przynajmniej pytania, co u niej słychać, prawda? Włożyła talerz z przygotowanym przez ojca daniem do mikrofalówki, a następnie rozejrzała się wokół, pełna podziwu dla skrupulatności ojca. Kuchnia była w nieskazitelnym stanie, bez najmniejszego choćby śladu przygotowań do obiadu. Starannie opłukane i ułożone w stosik garnki, patelnie oraz pozostałe utensylia czekały na pozmywanie, a na żadnym blacie nie dało się dostrzec najmniejszej kropelki czy resztek jedzenia. Przypomniało jej się, jak ojciec zawsze wszystko sprzątał i porządkował właściwie od razu, zamiast rozrzucać wszędzie opakowania po produktach i obierki warzyw, tak jak robiła matka. W porze obiadu kuchnia Cathy przypominała istne pobojowisko, w przeciwieństwie do nieskazitelnego królestwa
Patricka. Brzęczyk mikrofalówki zasygnalizował koniec programu, więc niechętnie zabrała talerz do salonu, żeby dołączyć do siedzącego przed telewizorem ojca. – Pyszne – pochwaliła, zajadając nieciekawe, staromodne danie, które Patrick tak lubił, choć musiała przyznać, że bekon rzeczywiście był smaczny. Ojciec tylko skinął głową. W porządku, oglądał wiadomości i nie miał ochoty na bezsensowną paplaninę, dopóki program się nie skończy, ale czy przygnębiające problemy tego świata nie mogły zaczekać choć jeden wieczór? – Wymieniłeś szafki w kuchni od czasu mojej poprzedniej wizyty? – odezwała się znowu Nina, właściwie dla podtrzymania rozmowy, bo przecież wiedziała, że ojciec od lat nie dokonywał w domu żadnych zmian. – Nie jestem pewien. – Patrick się zastanowił. – Kiedy ostatnio tu byłaś? – Osiem lat temu. – Starała się podkreślić fakt, że skoro nie była w domu od tak dawna, miała prawo oczekiwać cieplejszego powitania. Patrick, jak widać, kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. – Nie – odparł zdecydowanie – nie wymieniałem ich. Sięgnął po pilota i bezceremonialnie zwiększył głośność. Koniec rozmowy. Jasne. A więc to tyle, jeśli chodzi o pierwsze rozdanie, pomyślała Nina. Mimo wszystko zamierzała się postarać, nawet jeśli ojciec miał to w nosie. – Ogród wygląda naprawdę pięknie o tej porze roku, tyle tam róż. – Rzeczywiście. – Po drodze zauważyłam całkiem sporo nowych domów. Pewnie w miasteczku pojawiło się mnóstwo przybyszów – dodała żartobliwie, ale ojciec nie zrozumiał żartu albo po prostu nie był zainteresowany, znowu tylko skinął obojętnie głową, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Nina całkiem straciła apetyt, bez przekonania przesuwała więc już tylko resztki jedzenia na talerzu. – Hm… Dzięki za obiad, tato, ale jestem zmęczona. Chyba pójdę na górę. Patrick nawet na nią nie spojrzał. – W porządku – mruknął, więc zgarnęła plecak i powlokła się po schodach do swojej dawnej sypialni, a w głowie tłukło się jej pytanie, czy przyjeżdżając tutaj, nie popełniła kolejnego błędu.
Rozdział 2 Jess Armstrong miała ogromne problemy z dokonaniem wyboru między Fendi a Pradą. Pierwsza torebka była z tłoczonej brązowej skóry ze złotymi okuciami, druga z miękkiej cielęcej skórki ozdobionej maleńkimi kwiatkami lawendy. Gdyby kupowała dla siebie, nie miałaby najmniejszych trudności, ale wybór torebki na tyle wyjątkowej, by nadawała się na urodzinowy prezent, i tak praktycznej, by pasowała do codziennego stylu życia Emer, stanowił nie lada wyzwanie. Elegancka torebka od Fendi wydawała się oczywistym wyborem, ale Prady była ładniejsza, a poza tym robiła wrażenie, nieprawdaż? Jess naprawdę zależało, by prezent zrobił na przyjaciółce wrażenie – Emer na to zasługiwała. Dziesięć miesięcy temu urodziła pierwsze dziecko, maleńką Amy, ale początkowy etap macierzyństwa okazał się dla niej wyjątkowo trudny, więc Jess bardzo się o nią martwiła. I starała się jej pomagać w każdy możliwy sposób – zawsze gotowa pocieszyć i wysłuchać, po prostu trwała przy przyjaciółce w ten niełatwy czas. Na szczęście Emer jakoś przetrwała najczarniejszy okres i teraz cieszyła się rodzinną sielanką. Tych ostatnich kilka trudnych miesięcy sprawiło, że Jess chciała podarować przyjaciółce, której trzydzieste piąte urodziny wypadały następnego dnia, coś naprawdę wyjątkowego. Zwykle wręczały sobie skromniejsze podarunki, więc Emer poczuje się pewnie zaskoczona kosztownym prezentem. Ale właśnie o to chodziło. – Nie mogę się zdecydować – powiedziała do sprzedawczyni w sklepie Brown Thomas, która jeszcze utrudniła jej wybór, podsunąwszy kusząco przepiękną turkusową torebkę od Alexandra McQueena. Jess z trudem powstrzymała chęć przygryzienia kosmyka swoich złocistych włosów – paskudny nawyk z dzieciństwa, którego nigdy nie zdołała się pozbyć – kiedy zastanawiała się, czy lakierowana skóra to rzeczywiście dobry wybór dla świeżo upieczonej mamy. Na pewno okazałaby się praktyczna w przypadku plam robionych przez malucha, prawda? Z drugiej strony trudno było sobie wyobrazić Emer biegającą po Lakeview z jaskrawą futurystyczną torebką od McQueena. Miejscowi na pewno dziwnie by na nią patrzyli! Położone zaledwie godzinę drogi od Dublina Lakeview był małym irlandzkim miasteczkiem z należącymi do mieszkańców pubami, sklepami oraz cudowną kawiarenką, ulokowanymi przy niezbyt długiej głównej ulicy, z pięknymi starymi domami i tymi nowszymi, bardziej okazałymi, wybudowanymi nieco dalej, a wszystko to z widokiem na ogromne jezioro, od którego miasteczko wzięło nazwę. Emer i jej mąż Dave przeprowadzili się tutaj za namową ich wspólnych przyjaciół, Deirdre i Kevina, którzy zamieszkali w Lakeview wcześniej – domy były tu znacznie tańsze niż w Dublinie, a samo miasteczko wydawało się wprost stworzone do wychowywania dzieci. Jess uwielbiała odwiedzać obie pary i w głębi ducha wciąż żywiła nadzieję, że może kiedyś pójdą z Brianem w ślady przyjaciół i przeniosą się do Lakeview. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że jej mąż jest dublińczykiem do szpiku kości i że brakowałoby mu pędu wielkomiejskiego życia. Szczerze mówiąc, sama też by chyba za tym tęskniła. Cudownie było przyjeżdżać z wizytą do sennego miasteczka jak Lakeview na parę godzin i upajać się sielanką, ale po jakimś czasie to spokojne tempo życia zaczynało działać na nerwy.
Ostatecznie zdecydowała się na lawendową torebkę od Prady (do diabła z praktycznością), a po wyjściu ze sklepu ruszyła w blasku popołudniowego słońca w stronę St Stephen’s Green Shopping Centre, gdzie zostawiła na parkingu auto. Był piękny majowy dzień, więc przynajmniej mogła wykorzystać swoje ray-bany zgodnie z ich przeznaczeniem, zamiast paradować z nimi na czubku głowy. Na Grafton Street kłębiły się jak zwykle w takie dni tłumy ulicznych artystów i klientów sklepów. Jess z uśmiechem ruszyła przed siebie, wesoło wymachując pasiastą torbą z logo Brown Thomas. Po drodze wstąpiła jeszcze do sklepu z upominkami, gdzie kupiła uroczego pluszowego misia dla Amy. No cóż, jej siostrzenica też zasługiwała na prezent, prawda? Nie żeby Amy naprawdę była jej siostrzenicą, ale jako jedynaczka Jess nie mogła liczyć w tej kwestii na nic więcej. Zresztą Emer rzeczywiście była dla niej jak siostra. Przyjaźniły się od zawsze, chociaż w rzeczywistości od ich pierwszego spotkania upłynęło zaledwie siedemnaście lat – poznały się podczas inauguracji roku akademickiego w Dublin Institute of Technology. Obie skończyły marketing i podjęły pracę u tego samego dublińskiego dystrybutora napojów, ale podczas gdy Emer zdążyła od tamtej pory rzucić to zajęcie, przenieść się do Lakeview i założyć rodzinę, Jess nadal pracowała w tym samym miejscu. No cóż, przynajmniej w teorii, bo niewielka irlandzka firma została przejęta przez potężną międzynarodową markę Piccolo. Firma była głównym dystrybutorem alkoholi z górnej półki w Irlandii, a niedawny awans Jess na stanowisko szefa działu marketingu na cały kraj znaczył, że jej zadaniem było dbanie, by główne marki firmy pozostały w kręgu zainteresowania klientów zarówno w ojczyźnie, jak i za granicą. A skoro już o tym mowa, mijając oblegany przez turystów pub, Jess z zadowoleniem zauważyła, że większość osób w ogródku, cieszących się słońcem, zamówiła najpopularniejszy produkt Piccolo w smukłych butelkach o długich szyjkach. Gdyby tak łatwo przychodziło przekonywanie Briana, pomyślała. Ale ku jej wielkiemu rozczarowaniu małżonek nie dawał się namówić na porzucenie ukochanego guinnessa na rzecz jego odpowiednika z firmy Piccolo. W czasie siedmiu lat trwania ich małżeństwa setki razy próbowała przekonać go o zaletach piwa marki Porters, ale się nie udało. Jego upór (albo przekora, zdaniem Jess) bawił ich przyjaciół, a ją irytował, ale skoro to była właściwie jedyna rzecz, która ją u niego denerwowała, mogła z tym żyć. Z niedowierzaniem pokręciła głową. Mój Boże, to już siedem lat. Aż trudno uwierzyć, że są małżeństwem tak długo, chociaż miała wrażenie, jakby minęło nie więcej niż siedem miesięcy. Brian był jej najlepszym przyjacielem, powiernikiem, prawdziwą bratnią duszą, bez niego nie potrafiłaby się już obejść. Chociaż przez ostatni tydzień nie miała innego wyjścia, musiała radzić sobie w pojedynkę, bo Brian wyjechał służbowo do Singapuru i miał wrócić dopiero nazajutrz wieczorem. Nie żeby się przez ten czas nudziła. Właściwie codziennie wychodziła na związane z pracą imprezy i spotkania, ale dzisiejszego wieczoru zamierzała wrócić do domu i wziąć porządną, długą kąpiel, żeby naładować baterie. Jutro po południu wyskoczy do Lakeview z prezentami dla Emer i Amy. Ciekawe, czy dziś wieczorem mąż Emer, Dave, zabierze ją na uroczystą kolację? Pewnie nie, bo znalezienie opiekunki do malucha wcale nie jest proste, a poza tym Jess podejrzewała, że świeżo upieczonym rodzicom trudno byłoby zostawić ukochaną córeczkę z kimś obcym. Mimo wszystko zastanawiała się, czy nie powinna zrezygnować ze swojego spokojnego wieczoru i zaproponować, że zaopiekuje się Amy, na wypadek gdyby tych dwoje chciało spędzić trochę czasu sam na sam. Mogłaby wpaść na chwilę do domu po podręczną torbę podróżną i pewnie dotarłaby na miejsce przed siódmą, o ile oczywiście nie natknęłaby się na korki. Tak właśnie zrobię, pomyślała, zerknąwszy na zegar w komórce, zanim wybrała numer przyjaciółki. Minęło wpół do szóstej, więc Emer powinna być w domu. Żeby tylko telefon nie obudził malutkiej Amy. Zawsze miała obawy przed dzwonieniem do domu Emer czy na jej komórkę bez uprzedzenia, bo potrafiła
sobie wyobrazić, jak frustrujące musiały być dla świeżo upieczonej mamy próby uśpienia malucha. – Można by pomyśleć, że masz doświadczenie w takich sprawach – droczył się z nią Brian, żartując sobie z jej obaw, choć Jess nie miała przecież pojęcia o dzieciach, przynajmniej w porównaniu z Emer, która zdawała się wiedzieć o nich wszystko. – Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że hałas budzi ludzi, nieważne, małych czy dużych – odcinała się w takich razach. Teraz też słuchając sygnału w telefonie, miała nadzieję, że nie dzwoni w złym momencie i że przyjaciółka nie będzie ją wyklinać na czym świat stoi, kiedy odbierze. – Halo? – usłyszała zmęczony głos Emer i aż się skrzywiła. – Ojej, przepraszam, mam nadzieję, że jej nie obudziłam. – Co takiego? A, cześć, Jess, co u ciebie? Nie, nie obudziłaś Amy, jest tutaj ze mną. – Super. Zawsze dzwonię do ciebie z duszą na ramieniu, że to nie najlepsza pora. No więc co u małej? I jak ty się miewasz? Pewnie nie możesz doczekać się jutra? – Jutra…? Jess aż się uśmiechnęła. – Daj spokój, nie próbuj udawać. Każde urodziny to poważna sprawa, Emer, zwłaszcza takie, na które po raz pierwszy dostaniesz kartkę „Dla Mamy”! – Wiem, to będzie dziwne. – No cóż, posłuchaj, nie chcę zawracać ci głowy, bo na pewno jesteś urobiona po łokcie, ale się zastanawiałam, czy ty i Dave nie mielibyście ochoty wyskoczyć gdzieś razem dziś albo nawet jutro wieczorem. Ja chętnie popilnuję Amy. Brian wyjechał, więc mogłabym do was wpaść i zanocować. – Och… Jess uniosła brew, zastanawiając się, czemu przyjaciółka sprawiała wrażenie tak bardzo zaskoczonej jej propozycją. A może… skrępowanej? Może to jednak nie była zbyt mądra propozycja, bo Emer nigdy nie pomyślałaby nawet, żeby zostawić swoją córeczkę z kimś bez żadnego doświadczenia w opiece nad niemowlęciem. Chociaż jaka to filozofia? Amy była prawdziwym aniołkiem, a dzięki licznej rodzinie Briana Jess miała jednak pewne pojęcie, jeśli chodzi o zmienianie pieluszek i tak dalej. W każdym razie Emer wcale nie sprawiała wrażenia uszczęśliwionej podobną perspektywą. – Dziękuję, Jess. To miło z twojej strony, ale naprawdę nie trzeba. Nie mamy ochoty nigdzie wychodzić. – Jesteś pewna? Nie musisz się martwić, na pewno bym sobie z małą poradziła, zresztą… – Wiem, ale chodzi o to… Wolelibyśmy po prostu spędzić spokojny wieczór w domu… bez całego tego zamieszania, sama rozumiesz. – Jasne… W razie czego nie wahaj się prosić. Wiesz przecież, że chętnie wam pomogę, żebyście mieli trochę czasu tylko dla siebie. – Dzięki, Jess. – No więc będziesz jutro w domu? Bo zamierzam zajrzeć do ciebie z prezentem urodzinowym. – O, nie, naprawdę nie powinnaś. Ale tak, będziemy w domu cały dzień, chociaż chyba najlepiej, gdybyś wpadła w okolicach lunchu. – Dobrze. Miejmy nadzieję, że pogoda się utrzyma. Bo teraz jest wprost cudownie, prawda? Na pewno obie z Amy spędzacie całe dnie w ogrodzie. – Owszem, jest bardzo przyjemnie. W przeciwieństwie do Briana i Jess, którzy mieszkali w Boostertown w domku wielkości znaczka pocztowego, Emer i Dave mieli do dyspozycji wielki ogród z mnóstwem miejsca do biegania dla Amy, kiedy zacznie już stawiać pierwsze kroki. Zdaniem Jess była to jedna z największych korzyści
wyprowadzki na wieś. – Miejmy nadzieję, że uda nam się złapać jutro trochę słońca. Wezmę szampana i może nawet zdołam w ciebie wmusić ukradkiem kieliszek w trakcie lunchu, ale to tylko dla uczczenia twoich urodzin. O ile było jej wiadomo, Emer nadal nie tykała alkoholu, uznawszy na długo przed zajściem w ciążę, że przyszłej matce nie wypada się zachowywać jak zwykły pijaczek – co stanowiło skutek uboczny ich profesji (choć niektórzy pewnie uznaliby to za bonus). Zresztą Jess doskonale rozumiała przyjaciółkę. Praca w firmie handlującej alkoholami nieodmiennie wiązała się z udziałem w rozmaitych związanych z alkoholem imprezach, a chociaż Emer dawno zrezygnowała z tej konkretnej branży, Jess wciąż działała jak w… hm, ciągu. Emer zaśmiała się lekko. – Zobaczymy. – Super. W każdym razie przyjemnego wieczoru, widzimy się jutro. Ucałuj ode mnie Amy. – Oczywiście. Do zobaczenia, Jess. Następnego dnia Jess wskoczyła do swojego mercedesa SLK i pojechała do Lakeview. Dotarła na miejsce w okolicach lunchu, zadzwoniwszy jeszcze po drodze do Emer z pytaniem, czy czegoś jej nie przywieźć. – Wielkie dzięki, ale nie trzeba – odparła Emer z lekka nieprzytomnym głosem. Jess doszła do wniosku, że pewnie marudząca Amy nie dała się mamie wyspać. Miejmy nadzieję, że nowa torebka poprawi jej humor, pomyślała. Już nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy minę Emer tuż po otwarciu tego pięknie zapakowanego pudełka. Biedaczka zawsze tak podziwiała niezawodną torbę od Jimmy’ego Choo przyjaciółki, a teraz, kiedy obowiązek utrzymania rodziny Kellermanów spadł wyłącznie na barki Dave’a, pewnie nie miała zbyt wiele do wydania na własne potrzeby. Kolejny dowód, że zasługiwała na coś naprawdę wyjątkowego. – Ojej, Amy dała ci w nocy popalić? – rzuciła Jess współczującym tonem na widok poszarzałej, wymizerowanej twarzy przyjaciółki po dotarciu na miejsce. Właściwie Emer wyglądała jak po jednej z ich wielu imprezowych nocy na mieście. – Nie, skąd, mała w porządku. – Emer zbyła te obawy machnięciem ręki. – Dave musiał wyjść na całe popołudnie, ale prosił, żeby cię pozdrowić. – Och, szkoda, że się z nim minęłam. W każdym razie zanim zapomnę, wszystkiego najlepszego! – Co to takiego? – Emer wyglądała na naprawdę zaskoczoną widokiem wielkiego pudła ze sklepu Brown Thomas. – Nie mów, że to dla mnie! – Oczywiście, że dla ciebie – odparła Jess z uśmiechem. – Jess, ja… – Och, daj spokój, nic nie mów, tylko po prostu otwórz ten cholerny prezent. – No cóż… – Emer rozwiązała miękką czarną wstążkę i powoli odgarnęła warstwy bibuły. Kiedy wreszcie odsłoniła wspaniałą skórzaną torebkę, jej twarz zarumieniła się z radości… a może zakłopotania, tego Jess nie była już w stanie odgadnąć. – Podoba ci się? – zapytała, zaniepokojona, czy nie dokonała złego wyboru. Może torebka jest jednak zbyt ekstrawagancka, może tamta z Fendi byłaby bardziej w stylu Emer? – Kolor pewnie wyda ci się zbyt ryzykowny, ale… – Jest cudowna. Boże, Jess, nie wiem, co powiedzieć… – Nie musisz nic mówić. Wiem, że to trochę niespodziewane, ale po tym wszystkim, co ostatnio przeszłaś, chciałam podarować ci coś ładnego i naprawdę wyjątkowego. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć, Jess. Naprawdę mnie zamurowało. Nigdy w życiu nie
spodziewałabym się czegoś takiego… albo że ty mogłabyś… – To chyba oczywiste, że się nie spodziewałaś, wtedy nie byłaby to już niespodzianka, prawda? – Jess ucieszyła się, że prezent wywarł odpowiednie wrażenie, miała też nadzieję, że Emer nie poczuje się niezręcznie, albo co gorsza, nie zaczęła się martwić, że wypadałoby zrewanżować się w podobny sposób. – Posłuchaj, to tylko jednorazowy wyskok, chciałam po prostu uczcić fakt, że zostałaś mamą, no i oczywiście twoje urodziny, ale też to, że przez tyle lat byłaś dla mnie cudowną przyjaciółką, sama rozumiesz. Emer ciągle kręciła głową. – Nie mogę uwierzyć. Przecież to Prada! Boże, Jess, musiała kosztować fortunę. – Naprawdę nic wielkiego. W zeszłym miesiącu dostałam ekstrapremię, więc żaden problem. Prawda wyglądała nie całkiem tak, ale jeśli dzięki temu Emer miała się poczuć lepiej… – Żaden problem? Kurczę, wygląda, że wypisałam się z tej zabawy za wcześnie. Dzięki temu awansowi chyba naprawdę śpisz na pieniądzach. Czy Jess się tylko wydawało, czy w głosie przyjaciółki zabrzmiało coś jakby rozżalenie? Nie, to niemożliwe. Przecież Emer sama zrezygnowała z pracy, żeby przeprowadzić się do Lakeview i skoncentrować na rodzinie, a poza tym lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, jak ciężko Jess pracowała na swój sukces. – No może nie aż tak, ale w przeciwieństwie do ciebie nie mam na kogo ich wydawać, więc… Och, a skoro już o tym mowa… Jess sięgnęła ponownie do torby i wyjęła misia. – A to dla Amy. – Rany, dziękuję. Na pewno jej się spodoba. Chociaż Emer brzmiała zupełnie normalnie, Jess miała wrażenie, że wyczuwa w głosie przyjaciółki jakiś ostry ton. Och, pewnie mi się tylko wydaje, pomyślała. Może po prostu Emer poczuła się zbita z tropu ekstrawaganckim prezentem i nie otrząsnęła się jeszcze z zaskoczenia. – Gdzie Amy? – zapytała Jess. – Leży na tarasie w bujaczku, i miejmy nadzieję, nadal śpi. Wystarczy ci kanapka na lunch? Nie zdążyłam przygotować nic specjalnego. – Kanapka będzie super, ale nie rób sobie kłopotu… wystarczy mi cokolwiek. A może w ogóle wolałabyś, żebym pomogła ci w kuchni, a sama pójdziesz zajrzeć do małej? – Jess nie chciała, żeby przyjaciółka czuła się w obowiązku ją obsługiwać, zwłaszcza że chyba miała za sobą ciężką noc. – Nie, nie trzeba, kanapki mam już gotowe. Może być sam sok pomarańczowy? – Super. Nie wiedzieć czemu atmosfera nie wydawała się odpowiednia na szampana. – Wiesz, mogłaś mi po prostu powiedzieć, żebym spadała, jeśli nie miałaś ochoty na moje towarzystwo – powiedziała do przyjaciółki, kiedy siedziały już przy stoliku na tarasie, z Amy tuż obok, śpiącą spokojnie. – Spadała? – No wiesz, jeśli nie czułaś się na siłach przyjmować gości. Jess nie potrafiła znaleźć żadnego racjonalnego powodu, dla którego panująca atmosfera wydawała się napięta. Nie mogło przecież chodzić o tę torebkę, prawda? Czyżby tak bardzo się pomyliła i wprawiła przyjaciółkę w zakłopotanie, zamiast sprawić jej przyjemność? – Ależ skąd, nic mi nie jest – zaprzeczyła natychmiast Emer takim tonem, że Jess wcale nie poczuła się uspokojona.
– W porządku. W takim razie twoje zdrowie. – Uniosła szklankę z sokiem pomarańczowym. – Wszystkiego najlepszego. – Dzięki, Jess, no i jeszcze raz bardzo ci dziękuję za tę przepiękną torebkę. Naprawdę brak mi słów. – Zasłużyłaś na nią. – Jess się uśmiechnęła. – Co prawda nie mam zielonego pojęcia, do czego będziesz ją nosić, ale… W tym momencie odezwał się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Emer zerwała się na równe nogi. – Kto to? – mruknęła, marszcząc brwi. – Nikogo się nie spodziewam. Chwilę później wróciła w towarzystwie kobiety, którą Jess widziała po raz pierwszy. Nieznajoma trzymała na rękach dziecko na oko nieco starsze od Amy. – Jess, to Grainne, moja sąsiadka. Jess wstała, żeby się przywitać. – Miło poznać. A kim jest ten uroczy młody człowiek? – zaćwierkała, uśmiechając się do trzymanego przez kobietę chłopczyka. – To Ross. Mnie też jest miło – powiedziała Grainne, a potem zwróciła się do Emer. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale wydaje mi się, że w całym tym zamieszaniu wczoraj wieczorem Ross zostawił u was zabawkę. Taki mały czarno-biały pluszak, który w poprzednim wcieleniu był pieskiem, jeśli nie liczyć dwóch odgryzionych łap. – Jasne. Ale nie wydaje mi się, żebym coś takiego widziała – odparła Emer, a na jej policzki wypłynął krwisty rumieniec, który natychmiast zaczął wędrować w dół, ku szyi. Skonsternowana Jess nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Co, na Boga, działo się dzisiaj z Emer? Można by pomyśleć, że wstydziła się przyjaciółki. Co się tu w ogóle wyprawia? No i o co chodziło Grainne z tym „zamieszaniem wczoraj wieczorem”? – Nie przejmuj się. Pewnie zabrało go któreś z pozostałych dzieci. Mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie, że, hm, nie uważałam bardziej i tego nie dopilnowałam. Zresztą O’Connorowie wcale nie byli lepsi! Chociaż troszeczkę mam do ciebie żal, Emer, że wmuszałaś w nas alkohol. A może powinnam raczej powiedzieć „wlewałaś nam go do gardeł”? – Przy tych słowach kobieta mrugnęła do Jess. – Ale barbecue było super – rzuciła jeszcze do Emer, która nie wiedziała, gdzie podziać oczy. – Spotkałam dzisiaj Jill Carney, też była w kiepskim stanie, jak ja, żadna z nas nie ma już zdrowia na przesiadywanie do późna w nocy! Och, no a poza tym jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Teraz Jess zrobiło się głupio. Do późna w nocy? Przecież kiedy proponowała, że posiedzi z Amy, Emer powiedziała, że mają ochotę na spokojny wieczór w domu. Jak widać, urządzili wielkiego urodzinowego grilla. Oczywiście to nie była sprawa Jess, ale po co kłamać? – Będę się rozglądać – zapewniała jeszcze Emer, odprowadzając gościa do drzwi, podczas gdy zakłopotana Jess została w ogrodzie i próbowała to jakoś ogarnąć. Emer nie przyjęła propozycji zaopiekowania się Amy i nawet nie wspomniała o imprezie, chociaż wiedziała, że Jess ma akurat wolny wieczór, bo Brian wyjechał. A jakby tego było mało, na dokładkę dzisiaj wyrażała się pogardliwie o zarobkach przyjaciółki. – A więc siedziałaś wczoraj do późna w nocy, co? – powiedziała, kiedy Emer już wróciła. – Aha, wiesz, to był taki zaimprowizowany grill. – Jasne. W takim razie dobrze, że miałaś w domu wystarczająco dużo jedzenia i picia. – Hm… racja. – Czyli jednak ominął was z Dave’em ten spokojny wieczór we dwoje? – Nie. Posłuchaj, Jess, zaprosiłabym cię, ale… Zapadła ciężka cisza, a Jess uświadomiła sobie, że w łączącej je przyjaźni zaszła poważna zmiana. – Wiesz, to była… bardziej impreza dla maluchów, pomyślałam, że nie…
Jess zrobiło się przykro. A więc powinna mieć dziecko, żeby uzyskać prawo wstępu do świata przyjaciółki? – Posłuchaj, po prostu uznałam, że będzie łatwiej, jeśli nie… to znaczy… – Słowa zamarły Emer na ustach, ale tak naprawdę Jess nie potrzebowała słuchać reszty. Coś ścisnęło ją w gardle. Jak widać, Emer uznała, że łatwiej jej będzie wykluczyć Jess z niektórych dziedzin swojego życia i trzymać ją na dystans, a wszystko to dlatego, że Jess nie należała do tego elitarnego klubu, do którego ostatnio dołączyła większość jej znajomych. Klubu mam.
Rozdział 3 Ruth Seymour obróciła się wkoło, przyglądając się uważnie swojemu odbiciu w wielkim lustrze. Cudowna suknia od Christiana Diora, z głębokim dekoltem na plecach, wydawała się wprost idealna na dzisiejszy wieczór. Ruth wyglądała w niej tak, jak na prawdziwą gwiazdę przystało. Jej długie jasne włosy opadały miękkimi falami na plecy, błękitne oczy lśniły, wydatne wargi błyszczały, a materiał sukni opinał ciało w rozmiarze zero niczym druga skóra. Mała czarna nie byłaby odpowiednia na taką okazję, Ruth nie należała do chórku czy tłumku statystek. Ruth Seymur, uwielbiana gwiazda amerykańskiego serialu telewizyjnego Glamazons, lśni na firmamencie Hollywood niczym supernowa. Obróciła się i spojrzała na swoją asystentkę, Chloe, która zawzięcie stukała w klawisze blackberry. – Dobrze wyglądam? – zapytała. I tak znała odpowiedź (bądź co bądź to ona płaciła Chloe pensję), ale mimo wszystko potrzebowała usłyszeć parę słów pochwały. – Och, wyglądasz cudownie, naprawdę! – wykrzyknęła natychmiast Chloe. – Na które buty się zdecydowałaś? Ruth się uśmiechnęła. Jej wybór padł na wyjątkową parę ozdobionych kryształkami sandałków od Manolo Blahnika, które właśnie przysłała jej stylistka. Tysiąc trzysta dolarów, a ona dostała je za darmo tylko dlatego, że była „kimś”. Szczerze mówiąc, wolała Louboutina, ale jak widać, ten projektant nie rozdawał gratisów. No cóż, przecież spokojnie mogła sobie na nie pozwolić, zwłaszcza że agent negocjował teraz dla niej sześciocyfrowe kwoty za każdy odcinek Glamazons. Zresztą kupowała je już wcześniej – i to niejeden raz. – Pewnie te od Manolo – rzuciła nonszalancko. Kiedy wyjęła buty z pokrowca i wsunęła jeden na szczupłą stopę, podchwyciła zazdrosne spojrzenie Chloe. Ciekawe, jak by to było, przejść się w czymś takim ulicami Lakeview? Już widziała te pełne zawiści miny! No, może tak właśnie zrobię, pomyślała, wkładając drugi but. Musi pamiętać, żeby spakować je później do walizki. – Przypomnij mi jutro, żebym je zabrała, dobrze? – zwróciła się do asystentki. – Jasne. Gotowa na szampana? – Chloe otworzyła butelkę Veuve Clicquot z satysfakcjonującym hukiem. Ruth uśmiechnęła się i pomyślała, że to chyba jej najbardziej ulubiony dźwięk. – Kiedy ostatnio byłaś w domu z wizytą? – zapytała Chloe, podając jej kieliszek. Ruth upiła łyk szampana. – Och, sama już nie pamiętam, chyba parę lat temu – odparła beztrosko. – Byłam taka zajęta, a podróż zajmuje jednak trochę czasu. Znowu stanęła przed lustrem, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu. – O której przyjeżdża limuzyna? Chloe rozsądnie uznała tę zmianę tematu za sygnał do zakończenia rozmowy, zerknęła do terminarza i odparła, że samochód ma podjechać o dziewiętnastej. Tak naprawdę Ruth doskonale pamiętała, kiedy była w Irlandii po raz ostatni. Od tamtej pory minęło pięć lat, a ona unikała wizyty w ojczyźnie niczym najgorszej zarazy. Nie dlatego, że nie tęskniła za rodziną, bo tęskniła wprost niewyobrażalnie, choć na szczęście najbliżsi odwiedzili ją w Los Angeles już kilkakrotnie. Problemem byli inni ludzie. Nie chciała być oceniana, bała się litości albo co gorsza, zarzutów, że poniosła klęskę. Odległość jej nie przerażała,
a decyzja o wypadzie do Paryża czy na Riwierę stanowiła dla niej tak naprawdę kwestię chwili – po prostu nigdy nie czuła potrzeby powrotu do Irlandii i sennego, prowincjonalnego miasteczka, w którym się wychowała. W każdym razie do tej pory. Uśmiechnęła się pod nosem. Dzięki Glamazons zdobyła rozgłos, a w takiej sytuacji nietrudno stawić czoło przeszłości. Była na szczycie. Pierwsza część serialu telewizyjnego o fascynującym, wytwornym życiu elit Malibu biła rekordy oglądalności w Stanach, więc jesienią zaczynali zdjęcia do następnej. Krążyły nawet plotki, że ona i jeden z jej serialowych partnerów mają zostać nominowani do nagrody Emmy, no a poza tym trzecia część była już w planach, stawka Ruth zaś poszybowała w górę, potwierdzając tylko jej status prawdziwie hollywoodzkiej gwiazdy. Ostatnie informacje były zresztą powodem do zorganizowania imprezy, w której miała wziąć dzisiaj udział, a jej zostało akurat dość czasu, by wybawić się za wszystkie czasy przed jutrzejszym wylotem do Dublina. Pilot serialu miał zostać wyświetlony również w Irlandii, zaproszono ją więc na wywiad do Late Tonight, najpopularniejszego talk-show w jej ojczystym kraju. Kiedy się o tym dowiedziała, czuła się przeszczęśliwa. To chyba największy zaszczyt, o jakim mogła marzyć, no i prztyczek w nos dla tych w ojczyźnie, którzy wątpili w jej sukces. Prace nad drugą częścią Glamazons rozpoczynały się dopiero jesienią, zamierzała więc spędzić lato z rodzicami w Lakeview i nadrobić stracony czas, napawając się zasłużonym sukcesem. Poza tym chyba zapracowała sobie na kilkumiesięczny urlop. Całe lata ciężko harowała, żeby wspiąć się na szczyt, a teraz – nareszcie! – wszystko zaczynało się układać tak, jak sobie wymarzyła. Już od dzieciństwa wiedziała, że sława jest jej pisana. Zawsze była atrakcyjna, a z czasem nie tylko nie straciła dziewczęcego uroku, ale wręcz olśniewała urodą. Nawet teraz, w wieku trzydziestu lat, nie musiała zawracać sobie głowy botoksem czy innymi zabiegami upiększającymi, w przeciwieństwie do koleżanek z planu. Wiedziała, że ma naprawdę dobre geny. Chociaż zawsze uważała, że jest świetną aktorką, ostatnie pięć lat okazały się dla niej trudne, tak więc teraz była naprawdę podekscytowana, że zaczyna wreszcie zdobywać uznanie. Odkąd w młodości odniosła prawdziwy sukces w irlandzkiej operze mydlanej The Local, wszyscy w ojczyźnie (i ona też) uważali, że przeprowadzka do Hollywood stanowi jedynie kwestię czasu. Jednak kiedy pięć lat temu wylądowała w Los Angeles, spotkała się z chłodnym przyjęciem i na długo utknęła w reklamach kosmetyków, czego właśnie się obawiała, a poza tym odgrywała stereotypowe role miłych, zabawnych Irlandek w filmach, które trafiały od razu na DVD. Zmarszczyła nos z odrazą. Ten okres miała na szczęście za sobą. Wiedziała, że teraz już nic jej nie powstrzyma. Kiedy była gotowa na swój wielki wieczór, zrelaksowana i odprężona, zabrzęczał smartfon Chloe, informując, że limuzyna czeka na dole. Chloe zgarnęła terminarz, etolę Ruth i rozmaite inne przedmioty zabierane „tak na wszelki wypadek”, po czym poprowadziła pracodawczynię do windy. Na zewnątrz otoczył je tłum paparazzich. Rozbłysły oślepiające flesze aparatów, co Ruth wcale nie przeszkadzało, wręcz to uwielbiała – wszyscy ją podziwiali! Rozanielona, z trudem powstrzymała się przed pomachaniem do obiektywów niczym miss Ameryki, chociaż miała wielką ochotę. Zamiast tego zaczęła jednak rozdzielać promienne uśmiechy i uprzejme powitania, zdążyła też odpowiedzieć w przelocie na kilka pytań i przyjąć gratulacje, zanim portier otworzył przed nią wreszcie drzwiczki limuzyny. Hm, pomyślała, może najwyższa pora zastanowić się nad zatrudnieniem ochroniarza? Chwilę rozkoszowała się tą perspektywą. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć, dlaczego niektóre gwiazdy narzekają na fotoreporterów – przecież to cudowne! Poza tym jaki jest sens bycia sławnym, skoro
człowiek nie potrafi docenić wynikających z tego korzyści? Umościła się wygodnie na miękkim skórzanym siedzeniu, z Chloe u boku, a potem wykonała kilka telefonów do osób, które już oczekiwały jej na przyjęciu. W pobliżu Beverly Hills Hotel kierowca zapytał, czy ma podjechać pod boczne wejście, żeby uniknąć spotkania z gapiami, a Chloe zaczęła nawet przytakiwać, że to świetny pomysł, ale Ruth natychmiast jej przerwała. – Ależ skąd, proszę podjechać od frontu. Fani czekają całymi godzinami, żeby choć przez chwilę popatrzeć na ulubionych aktorów – powiedziała z uśmiechem. Lepiej, by wszyscy myśleli, że robi to dla publiczności, a nie podbudowuje w ten sposób swoje ego. Nikt nie przepada za zbyt zaabsorbowanymi sobą kobietami, a ona, jako cudzoziemka, rozumiała to chyba lepiej od innych. Zgodnie z jej życzeniem kierowca zajechał przed główne wejście. Popatrzyła przez okno na tłumy czekających na nią ludzi i przypomniawszy sobie ćwiczenia z zajęć jogi, odetchnęła głęboko. Pora na przedstawienie… Wzięła od Chloe lusterko i nałożyła na wargi kolejną warstwę błyszczyka, a następnie spojrzała na asystentkę pytająco. – Idealnie. Wyglądasz absolutnie oszałamiająco – usłyszała to, co chciała usłyszeć. Chloe wyskoczyła z auta, natomiast drzwiczki od strony Ruth otworzył mężczyzna w uniformie. Flesze zaczęły trzaskać, ledwie wysunęła na zewnątrz długą, zgrabną nogę, a potem elegancko wysiadła, zadbawszy o to, by nie błysnąć przed zebranymi bielizną niczym Britney Spears. Ruszyła po czerwonym dywanie powoli, co chwila przystając, by zapozować do zdjęcia czy podziękować wiwatującym fanom, i rozkoszowała się przy tym blaskiem sławy. Zamierzała rozciągnąć ten góra kilkunastometrowy dystans dzielący ją od drzwi hotelu tak długo, jak tylko zdoła. Kątem oka dostrzegła swojego serialowego męża, Troya Valentine’a. Wyglądał naprawdę atrakcyjnie z ciemnymi włosami ułożonymi starannie i olśniewającym bielą uśmiechem na opalonej twarzy. Pewnie to zasługa mieszkania w rezydencji nad oceanem, uznała Ruth i zastanawiała się nawet, czy nie przyszła pora wynieść się z apartamentu w Hollywood Hills. Troy też ją zauważył i skinął głową, dając znak, że dołączy do niej w środku. Posłała mu ciepły uśmiech, ale nie przyspieszyła kroku: zobaczy się z nim później. Na razie lepiej poświęcić całą uwagę ludziom, którzy nie wezmą udziału w imprezie – paparazzim i fanom. W hotelu przyjęcie trwało już w najlepsze, szampan lał się strumieniami. Ruth nie mogła zrobić kroku, żeby nie podszedł do niej ktoś z gratulacjami, naprawdę czuła się królową balu. Bob, producent Glamazons, robił wokół niej dużo szumu, podobnie jak szefowie stacji i reszta pracującej przy serialu ekipy. Całe to zainteresowanie sprawiało, że czuła się wyjątkowo dowcipna, piękna i uwielbiana, choć może to jedynie zasługa szampana. Tak czy inaczej cudownie było mieć Troya Valentine’a u boku przez cały wieczór. Oboje grali w serialu od pierwszego odcinka, ale Troy cieszył się już wtedy sławą, podczas gdy ona była nieznaną aktorką, więc chociaż na ekranie między nimi iskrzyło, tak naprawdę czuła się nieco onieśmielona jego statusem hollywoodzkiego gwiazdora. Teraz jednak i ona przyciągała widzów przed ekrany w roli typowej amerykańskiej dziewczyny, czarującej Mii Reynolds, a Troy, który właśnie nachylił się, żeby szepnąć jej coś do ucha, chyba wreszcie zaczynał to rozumieć. – Wyglądasz fantastycznie, wiesz? – Jego ciepły, aksamitny głos i cudowny zapach wody po goleniu przyprawiły ją o dreszcz. Troy, któremu zwykle towarzyszyły najpiękniejsze kobiety, dzisiaj nie odrywał od niej oczu; uważała,
że jest wyjątkowo przystojny, ale nie zaimponował jej intelektem. Mimo wszystko odrobina flirtu poza obiektywami kamer nie mogła przecież zaszkodzić jej reputacji – oboje byli wolni, no a poza tym brukowce zwyczajnie oszalałyby na ich punkcie. – Dziękuję – odparła, rzucając mu zalotne spojrzenie spod rzęs, a potem uśmiechnęła się i dodała szeptem: – Przepraszam, za chwileczkę wrócę. Idąc w stronę toalet, zerknęła jeszcze przez ramię, by sprawdzić, czy Troy za nią patrzy. Patrzył. Dzięki ci, Boże, że zdecydowałam się na tę suknię, pomyślała i zakołysała lekko biodrami – może przecież dać Troyowi pożywkę dla wyobraźni. W toalecie odświeżyła się i wykorzystała chwilę samotności, żeby pozbierać myśli. Ostatnich kilka dni było naprawdę niewiarygodnych, wprost nie mogła uwierzyć, ile pochlebstw padało tego wieczoru pod jej adresem. Zawsze marzyła o uznaniu ze strony najpotężniejszych ludzi Hollywood i wreszcie się tego doczekała. Poza tym wypiła sporo szampana, więc odrobinę kręciło się jej w głowie, chociaż to pewnie efekt działania i alkoholu, i odurzenia sławą. Nie mogła wyjść ze zdumienia, że telewizyjny serial osiągnął aż taki sukces, w którym ona – zdaniem hollywoodzkiej prasy – miała niemały udział. Jej agent, Erik, właśnie dopiął na ostatni guzik szczegóły świetnego kontraktu na trzecią część, więc w obecnym stanie rzeczy nie będzie się musiała martwić o pieniądze jeszcze długo. Mogła zapomnieć o irytujących przesłuchaniach, epizodycznych rólkach typowych Irlandek i, co w tym wszystkim najlepsze, o złośliwych uwagach, jakich nie szczędziły media w jej ojczyźnie. Do diabła, jeśli dostanie nominację do Emmy, może się pewnie spodziewać nawet kontraktu reklamowego z L’Oréalem. Teraz nikt w domu nie może jej już zarzucić, że poniosła porażkę, prawda? W pierwszych latach pobytu w Los Angeles musiała znosić ciągłą krytykę irlandzkich tabloidów, wręcz uszczęśliwionych, że Ruth Seymour nie udało się wybić. Chociaż była pełna wiary we własne możliwości, nie miała złudzeń, że czeka ją dużo ciężkiej pracy i wyrzeczeń, jeśli chciała osiągnąć sukces w fabryce snów, ale szczerze mówiąc, nawet nie przypuszczała, ile zajmie to czasu. Tym trudniej przychodziło jej znosić złośliwości ze strony krajanów, liczyła jednak, że podczas wizyty w ojczyźnie będzie inaczej. Nie mogła się już tej wizyty doczekać, nawet jeśli wcale nie uśmiechał się jej dziesięciogodzinny lot przez Atlantyk, zwłaszcza po takiej ilości szampana. Z drugiej strony, do diabła z tym, pomyślała. Dzisiaj nie musi być rozsądną dziewczyną, a poza tym przecież podczas lotu (pierwszą klasą) będzie mogła spać, ile dusza zapragnie. Doskonale wiedziała, jak kapryśne bywa Hollywood, więc lepiej nacieszyć się fantazją, póki jeszcze trwa. A skoro już mowa o fantazjach… Kiedy wyszła z łazienki, Troy czekał tuż za drzwiami, nonszalancko oparty o ścianę. – Cześć – powiedział uwodzicielskim tonem. – Cześć. – Boże, uwielbiam ten twój akcent. – Westchnął, kręcąc głową. Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale po krótkiej chwili spłynęło na nią objawienie. Do licha, pod wpływem alkoholu często zaczynała mówić z silnym irlandzkim akcentem, chociaż starała się tego unikać. Z drugiej strony, jeśli na Troya coś takiego działało… – Nigdy nie wiadomo – rzuciła z uśmiechem – może w następnej części scenarzyści zaplanują dla ciebie romans z miłą Irlandką. – Miałbym cię zdradzić z jakąś panienką? Nigdy w życiu. Przysunął się bliżej i strzepnął niewidoczny pyłek z jej ramienia. Zadrżała. Chociaż wszyscy krytycy
podkreślali, że w ich serialowym związku aż iskrzy, pomimo że odegrali razem już tyle scen, nigdy wcześniej nawet tak nie pomyślała. Może to wina szampana, a może sposobu, w jaki Troy na nią patrzył, wreszcie zaczynała rozumieć, o czym wszyscy mówili. – Chyba mylisz mnie z Mią – droczyła się. – To nie byłaby zdrada. – Owszem, byłaby – odparł Troy, delikatnie popychając ją w ciemny kąt tuż obok automatów telefonicznych, a kiedy nachylił się i zaczął ją namiętnie całować, wstrzymała oddech. Potem odsunął się i z lekkim uśmiechem powiedział: – Jest przyjemniej, kiedy nie robi się tego przed kamerami, prawda? – Święte słowa – przytaknęła bez tchu, bo Troy znowu się nad nią nachylił. Zresztą miał rację, ten pocałunek w niczym nie przypominał całowania się na planie, kiedy otaczało ich kilkanaście osób z ekipy – to było… to było po prostu niesamowite. Troy delikatnie przesunął dłońmi po jej ciele, lekko musnął piersi, zanim palce prześliznęły się po plecach i sięgnęły rąbka sukni. Rozpalony język penetrował teraz wnętrze jej ust; oszołomiona mieszaniną alkoholu i pożądaniem, przywarła do niego całym ciałem. Nie mogła uwierzyć, że trzyma ją w ramionach Troy Valentine i całuje, naprawdę ją całuje! – Jesteś taka piękna, Ruth. Mówiłem ci już, że miałem ochotę to zrobić, odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy? – Obsypał jej szyję pocałunkami, a potem wargi powędrowały ku piersiom. Ruth wyczuwała, że jest tak samo podniecony jak ona, jego oddech wręcz parzył przez cienki materiał sukni. W takim razie dlaczego, do diabła, czekałeś z tym tak długo? – miała ochotę zapytać. Wciąż nie mogła uwierzyć, jak niesamowity okazał się ten wieczór. Prawdziwie hollywoodzka bajka – lepsza niż cokolwiek, co Ruth mogłaby sobie wymarzyć. Dlatego właśnie nie chciała, by to się skończyło. Troy odsunął się i popatrzył jej w oczy. Czuła, jak jego pierś ciężko unosi się i opada. – Ruth, wynośmy się stąd. Poranne światło wlewało się przez okna. Ruth ostrożnie uchyliła powieki, ale natychmiast poczuła pulsowanie w skroniach. Ostrożnie przekręciła głowę, żeby sprawdzić, czy to, co jak miała nadzieję, było jedynie snem, nie okaże się jednak prawdą. O, cholera… Jej serialowy partner leżał obok niej na plecach i chociaż nadal był niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną, dziki magnetyzm, którym wczoraj emanował, zniknął bez śladu. Co ona nawyrabiała? Troy poruszył się przez sen, a potem zaczął głośno chrapać. Po przebudzeniu pewnie też będzie miał paskudnego kaca. Usiadła powoli i rozejrzała się wokół. Co to, do licha, za miejsce? Próbowała sobie przypomnieć wydarzenia ostatniego wieczoru. Jak przez mgłę pamiętała, że wyszli z przyjęcia oddzielnie, żeby nie budzić podejrzeń. Zdecydowali się jechać do Château Marmont – może to niezbyt dyskretne gniazdko dla gwiazd telewizji, ale żadne z nich nie myślało wtedy trzeźwo. Troy musiał zadzwonić wcześniej do hotelu albo zrobił to ktoś inny, bo z całą pewnością nie meldowała się w recepcji, za to jak przez mgłę przypomniała sobie konsjerża, który powitał ją w drzwiach, a potem zaprowadził do pokoju. Tego pokoju. Jakimś cudem Troy zdołał dotrzeć tu wcześniej, bo czekał już na nią z kolejną butelką szampana. – Fuj – jęknęła; na samą myśl o alkoholu żołądek podszedł jej do gardła. Spuściła wzrok. Na podłodze obok łóżka leżała zmięta jej cudowna srebrna suknia, a warte tysiąc trzysta dolarów (dla niej darmowe) buty poniewierały się w dwóch krańcach pokoju. I co, do cholery, ma teraz zrobić? Nie mogła stąd wyjść we wczorajszych ciuchach, na wypadek gdyby powiadomieni przez kogoś z obsługi paparazzi czekali przed wejściem. Chloe musi przywieźć jej rzeczy. Opadła na poduszkę i przymknęła oczy.
Pamięć podsuwała jej coraz więcej obrazów z poprzedniego wieczoru, chociaż zasnęli pewnie zaledwie parę godzin temu. Reputacja playboya była w przypadku Troya całkowicie zasłużona, a bystry czy nie, z całą pewnością okazał się świetnym fachowcem tam, gdzie się to liczyło. Naprawdę niesamowity, pomyślała nawet, odrobinę zawstydzona. Aż dziw, że nikt nie wezwał ochrony, tak głośno się zachowywali. A może jednak wezwał? Tak czy inaczej oboje z Troyem byli sławni, a personel hotelu pewnie nie takie rzeczy tu widywał, powtarzała sobie, lekko skruszona, ale też dziwnie zadowolona. Coś nie dawało jej jednak spokoju, jakiś drobiazg gdzieś na obrzeżach świadomości. Tylko co to było? W porządku, no więc nie miała w zwyczaju sypiać z aktorami, a już z pewnością nie z facetami takimi jak Troy, ale to była taka nierealna, ekscytująco upojna noc. To wydawało się wręcz… właściwe. W każdym razie przecież nie… Nagle ta sprawa, która nie dawała jej spokoju, stała się porażająco jasna, a przyjemne wspomnienia sprzed zaledwie chwili rozpłynęły się bez śladu. Z trudem chwytała teraz oddech. O Boże… O Boże. Wyskoczyła z łóżka i zaczęła sprawdzać pozostałości szalonej nocy: ubrania, butelki po szampanie, pościel, jej torebka, jego telefon… i prezerwatywa. Chryste, musieli to przecież robić ze sto razy! Nagle wszystkie szczegóły ostatniego wieczoru wróciły do niej jak w technikolorze: Troy porusza się w niej, ona ze śmiechem oplata go nogami, zupełnie jakby nie mogła się nim nasycić, pęka prezerwatywa, zamierają na chwilę, a potem robią swoje dalej… O mój Boże… Poczuła gorycz żółci podpływającej jej do gardła. Wpadła biegiem do łazienki i popatrzyła z przerażeniem na swoje odbicie w lustrze. Świetlista bogini z poprzedniego wieczoru zniknęła. Twarz znaczyły ślady rozmazanego tuszu, matowe włosy były paskudnie rozczochrane, a na skórze dało się wyczuć lepką warstewkę potu. Oparła się ciężko o marmurowy blat, odkręciła wodę i ochlapała twarz, cały czas powtarzając w myślach jak mantrę: To niemożliwe… To się nie dzieje… To się nie stanie. Nie teraz, nie po ostatniej nocy, nie z nim. Nie, kiedy wszystko zaczyna się wreszcie układać, kiedy życie staje się wreszcie takie, jak sobie wymarzyła, kiedy jej marzenia mogą się ziścić. Z trudem zdusiła szloch. Musi się stąd wydostać, jak najszybciej. Cichutko wśliznęła się z powrotem do pokoju i włożyła jeden z tych luksusowych białych płaszczy kąpielowych frotté, stanowiących wyposażenie hotelowego apartamentu. Troy ciągle spał, więc żeby go nie zbudzić, wyjęła z torebki komórkę i wyszła na balkon. Chloe odebrała po pierwszym sygnale. – Tu Ruth. Musisz mi przywieźć do Château Marmont jakieś ciuchy. Jak najszybciej, bardzo cię proszę. – Wszystko w porządku? Martwiłam się o ciebie. – Chloe nie kryła niepokoju. – Po przyjęciu w ogóle się nie odzywałaś, no a poza tym masz dzisiaj lot, więc… Ruth spojrzała na zegarek, z trudem powstrzymując łzy. Za kilka godzin powinna się znaleźć w samolocie do Dublina. Cholera, cholera, cholera. – Wiem. Pospiesz się, dobrze? – Jasne, ale co ty, u diabła, robisz w Château Marmont? Ruth przygryzła wargę. – Po prostu się z kimś… spotkałam. – Och. Znam go? – Droczyła się Chloe, ale z jakiegoś powodu jej figlarny ton sprawił, że Ruth poczuła się odrobinę lepiej, zupełnie jakby prawdziwe gwiazdy Hollywood bez przerwy pakowały się w tego rodzaju tarapaty. – No… to Troy Valentine – wyznała i aż się skrzywiła, chociaż jednocześnie poczuła chyba też coś w rodzaju… dumy. Jak się tego można było spodziewać, jej słowa zrobiły na Chloe wrażenie. – Troy Valentine? Super! Wygląda na to, że masz za sobą cudowną noc.
Ruth zmusiła się do uśmiechu. To byłaby cudowna noc, gdyby nie… – Aha, ale teraz posłuchaj, naprawdę muszę zbierać się stąd jak najszybciej, jeśli chcę zdążyć na samolot, więc gdybyś mogła… – Oczywiście, zaraz u ciebie będę. Nie martw się, wszystko masz już spakowane, bez problemu zdążymy na lotnisko. Nie zapomnij zabrać tych szpilek od Manolo. Ruth przełknęła łzy. Nagle uświadomiła sobie, że wolałaby więcej tych butów nie oglądać. – Chloe, i ostatnia sprawa… potrzebuję czegoś jeszcze. – Jasne, o co chodzi? Co mogę dla ciebie zrobić? Ruth się zawahała. Chyba mogła ufać Chloe, prawda? Na pewno. Ostatecznie to Los Angeles, a bywała w świecie asystentka pewnie nawet okiem nie mrugnie. Zresztą tak czy inaczej nie miała wyboru – sama nie mogłaby tego załatwić, ani tutaj, ani w Irlandii. – Musisz coś kupić i włożyć mi do walizki, zanim tu do mnie przyjedziesz – powiedziała drżącym głosem. – To coś bardzo osobistego. – Oczywiście. Czego potrzebujesz? – Ale to musi zostać między nami, jasne? – To się rozumie. No więc o co chodzi? Ruth przełknęła ślinę i zamknęła oczy. – Pigułkę „dzień po”.
Rozdział 4 Pierwsza noc w Lakeview upłynęła Ninie na wierceniu się w łóżku i rozmyślaniu. Zdawała sobie sprawę, że długa podróż i panujący na wsi spokój powinny ją bez problemu uśpić, ale i tak nie zmrużyła oka, wpatrując się w sufit. Tyle spraw nie dawało jej spokoju: po pierwsze, zerwanie ze Steve’em. Jeszcze miesiąc temu była szczęśliwa jak nigdy w życiu i nawet nie przeczuwała, co ją czeka. Zresztą nie miała powodów, by podejrzewać, że coś jest nie w porządku. Jak mogłam być taka głupia? – zastanawiała się teraz z goryczą. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo kochała Steve’a czy jak mocno poczuła się zraniona, wiedziała, że postąpiła słusznie, podejmując decyzję o zakończeniu związku. Ale jakby rozstanie nie było już samo w sobie wystarczająco okropne, pracowali w tej samej firmie, a ona wiedziała, że nie zniesie widoku jego twarzy każdego dnia – zwłaszcza teraz – i właśnie dlatego zdecydowała się spakować całe swoje życie w Galway i wrócić na wschód. Teraz nie miała więc już faceta ani pracy, za to całą furę innych problemów. Przekręciła się na bok, bardziej niż kiedykolwiek żałując, że nie może porozmawiać z matką. Cathy wróciłaby natychmiast, gdyby tylko wiedziała, jak bardzo córka jej potrzebuje, Nina nie miała wątpliwości, ale to miała być podróż życia jej i Tony’ego, więc nie chciała tego psuć. Matka poświęciła dla niej dość przez tyle lat, wychowując ją samotnie, dopóki nie poznała i pokochała Tony’ego, kiedy Nina była już nastolatką. Okazał się cudownym, łagodnym człowiekiem, prawdziwą opoką dla Cathy – właściwie to dla nich obu. Westchnęła, rozmyślając, jak bardzo inny jest jej ojciec, Patrick. Dziwne, że sądziła, iż mógłby się zmienić: dla takiego prowincjusza jak on zmiany były przecież istnym przekleństwem. Nie miała pojęcia, czy ojciec wyjeżdżał kiedykolwiek z kraju, nie mówiąc już o Lakeview, chociaż musiał przecież jakoś zdobywać te wszystkie części potrzebne mu do naprawy telewizorów czy innych rzeczy. Nie, jeśli nie liczyć genów, nic ich nie łączyło. Jak długo zdoła z nim wytrzymać? Tyle czasu, żeby jakoś się pozbierać, pomyślała. Taki miała przecież plan. Na razie musi się przynajmniej choć trochę przespać. Zdecydowała się na stary jak świat sposób na bezsenność – liczenie owiec; już prawie zapadała w drzemkę, kiedy usłyszała głośne chrapanie z drugiego krańca korytarza. Typowe dla niego, pomyślała; kiedy już ojciec postanowił zaangażować się w coś, co akurat robiła, zawsze włączał się akurat wtedy, gdy sobie tego nie życzyła. Mimo wszystko zdołała jednak zasnąć. Dopiero kilka godzin później zbudziło ją pukanie ojca do drzwi i usłyszała, że najwyższa pora wstawać. Zerknęła na budzik przy łóżku. Oczywiście Patrick musiał ją obudzić o tej samej godzinie, o której sam zerwał się z łóżka, prawda? Była siódma rano, a ona nie miała ochoty na kolejny milczący posiłek w towarzystwie ojca, zdecydowała się więc narzucić codzienne ciuchy i wybrać do centrum na kawę. Ojciec zawsze wolał herbatę, więc nie miał w domu nawet słoika kawy rozpuszczalnej, już nie mówiąc o kafetierce. Zeszła na dół. Patrick kręcił się po kuchni, zajęty przygotowywaniem swojego tradycyjnego śniadania. – Cześć, tato – rzuciła, jeszcze zaspana.
Ojciec odwrócił się, zupełnie jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej obecności. – Och, dzień dobry, Nino. Zjesz śniadanie? – Nie, dzięki. Jest tak ładnie, że chyba pójdę się przejść, trochę ruchu dobrze mi zrobi. Pewnie kupię coś na mieście. – Hm – mruknął i zajął się smażeniem bekonu. Nina stała jeszcze chwilę, zastanawiając się, czy ma uznać tę odpowiedź za potwierdzenie, że ojciec przyjął jej słowa do wiadomości, doszła jednak do wniosku, że została raczej po prostu odprawiona, okręciła się więc na pięcie i wyszła z domu. Boże, pomyślała, jak ktokolwiek mógłby z nim wytrzymać? A niemal zaraz potem ogarnęła ją fala współczucia, kiedy przypomniała sobie, że ojciec zawsze był samotnikiem i że to matka od niego odeszła. Przeprosiła go więc w duchu i przysięgła sobie więcej o tym nie myśleć. Miała poważniejsze problemy niż zachowanie ojca. Ruszyła raźnym krokiem w stronę centrum miasteczka, tak naprawdę w ogóle nie zastanawiając się nad tym, dokąd idzie, po prostu pozwalała się prowadzić ścieżce. Zdążyła już zapomnieć, jak dobrze zna Lakeview, niezależnie od tego, jak bardzo starała się o nim zapomnieć. Mimo wszystko, po latach nadal czuła się tu jak u siebie. Ścieżka biegnąca brzegiem jeziora wreszcie doprowadziła ją do ulokowanej na rogu Main Street kawiarenki Elli. Niewielki piętrowy budynek położony w godnym pozazdroszczenia miejscu, tuż nad wodą. Przez całą drogę zaprzątnięta myślami Nina właściwie nie zwracała uwagi, dokąd idzie, a teraz proszę, już wchodziła do kafejki. W środku powitał ją znajomy aromat, mieszanina zapachów tłuszczu i gorących, świeżych ciastek. Przez te wszystkie lata wystrój niewiele się zmienił – nadal było to samo ciepłe, przytulne wnętrze, które zapamiętała, z dębowym parkietem, półkami pełnymi suszonych kwiatów i starych ozdób w rustykalnym stylu, przypadkowymi krzesłami i niepasującymi do siebie stolikami, w tym jednym zabytkowym, po starej maszynie do szycia Singera. Niedaleko wejścia do kuchni ciągnął się długi granitowy kontuar, tam siedzieli na stołkach przy kawie i ciastku samotni klienci. Obok stała przeszklona gablota, pełna najrozmaitszych smakowicie wyglądających wypieków: babeczek, pączków, ciasta marchewkowego, czekoladowych ciasteczek i ptysiów dla amatorów słodyczy, oraz pasztecików, kiełbasek, włoskich chlebków dla tych wybierających bardziej pikantne rzeczy. Na tablicy powyżej wypisano dostępne zestawy śniadaniowe, od jogurtów, muesli i bajgli aż po pełne irlandzkie śniadanie, nie wyłączając lokalnego przysmaku, czyli kaszanki. Chociaż wychodząc z domu, Nina nie miała na nic apetytu, wystarczyło, że raz zaciągnęła się aromatami sławnej domowej kuchni Elli, by nagle poczuła się głodna jak wilk. Spoglądała na obecnych, ciekawa, kogo, jeśli w ogóle, rozpozna pomimo zmian poczynionych przez upływ czasu. Zatrzymała wzrok na jedynej osobie, którą by rozpoznała w najdalszym zakątku świata: Elli. Chwilę przyglądała się, jak właścicielka lokalu biega od stolika do stolika, przeciera blaty, nalewa kawę, dla każdego z klientów ma parę miłych słów. Może to jednak nie przypadek, że Nina wylądowała właśnie tutaj – Ella była taką życzliwą, ciepłą kobietą, jako nastolatka Nina często czuła się w tej zatłoczonej kawiarence lepiej niż w domu ojca. Ella musiała wyczuć jej spojrzenie, bo nagle podniosła wzrok. Poznała Ninę, odstawiła dzbanek i już po chwili zamknęła ją w serdecznym uścisku. – Nina, kochanie, cudownie cię znowu zobaczyć. Muszę przyznać, że początkowo wcale nie byłam pewna, tak bardzo urosłaś, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że przecież wszędzie poznałabym te zielone oczy! – wykrzyknęła. – Dawno wróciłaś? Pobędziesz tutaj, prawda? Twoja mama też przyjechała? Boże, nie widziałam was obu od wieków!
– Nie, jestem sama, wpadłam tylko z krótką wizytą – odparła Nina pospiesznie. Sama nie wiedziała, dlaczego tak wymijająco odpowiada na pytania o swój pobyt w Lakeview. Spuściła oczy, bo Ella popatrzyła na nią uważnie. Bała się, że starsza kobieta bez trudu odgadnie wszystkie jej sekrety. – Dobrze się czujesz, skarbie? – zapytała Ella. – Jesteś odrobinę blada, a poza tym schudłaś, odkąd cię ostatnio widziałam – mam nadzieję, że nie przeszłaś na jakąś niedorzeczną dietę. – Ależ skąd. Prawdę mówiąc, jestem głodna jak wilk. – Nina uznała, że lepiej rozmawiać o czymś innym niż o swym wyglądzie i zdrowiu. Ta strategia okazała się zresztą skuteczna. – No myślę. Usiądź przy kontuarze, zaraz ci coś przygotuję. A potem opowiesz mi, co porabiałaś od czasu twojej ostatniej wizyty. Nina była wzruszona, że Ellę interesuje jej życie. Cóż za cudowna odmiana po lodowatym powitaniu ze strony ojca. Gawędziły tak dłuższą chwilę, Ella przedstawiła ją też kelnerce Alice, sympatycznej dwudziestokilkulatce o piegowatej buzi i wielkich błękitnych oczach, którą Nina od razu polubiła. Ella nie omieszkała oczywiście wypytać Niny, co porabiała przez ostatnie kilka lat w Galway, gdzie mieszkała i pracowała, zagadnęła też, czy się z kimś spotykała. Nina nieco koloryzowała w tych fragmentach, o których nie miała ochoty opowiadać, chociażby o tym, jak Steve zamieszał w jej życiu. – A co sprowadza cię z powrotem do Lakeview? – zapytała Ella. – Tak dawno tutaj nie byłam, a poza tym naprawdę… po prostu poczułam, że chciałabym się znowu zobaczyć z Patrickiem, znaczy z tatą. Jeśli to nie było jedno wielkie kłamstwo, już sama nie wiedziała, co można by nim nazwać. Mówiła z wahaniem, więc Ella musiała się już domyślić, że coś jest bardzo nie w porządku, jednak tylko skinęła głową i dolała jej soku pomarańczowego. – A co słychać w Lakeview? – Nina wolała zmienić temat. – No cóż, sama chyba wiesz, że niewiele się tu zmienia. Oczywiście, jak pewnie zauważyłaś po drodze, miasteczko się rozbudowuje, a poza tym osiedliło się tutaj mnóstwo miastowych, uciekli na wieś tylko po to, żeby spędzać cały swój czas w mieście – odparła Ella, a Nina aż się uśmiechnęła. Właścicielka kawiarni doskonale ubrała w słowa jej własne odczucia. – A jak tam dzieciaki? O ile pamięć jej nie myliła, Ella miała troje dzieci, ale czy przez te wszystkie lata nie wychowała też kilkorga dzieciaków, będąc dla nich przybraną mamą? Poza tym przygarniała każdego bezdomnego zwierzaka, kota, psa czy królika, jaki stanął jej na drodze. Życzliwa do szpiku kości Ella Harris uwielbiała dbać o ludzi, co sprawiało, że jej kawiarenka od zawsze była ulubionym miejscem spotkań mieszkańców miasteczka. Tutaj nie trzeba było tłumaczyć, jaką kawę czy ciastko człowiek sobie życzy, bo Ella bez trudu rozpoznawała preferencje swoich klientów na pierwszy rzut oka. – W porządku, w porządku, wszyscy mają się świetnie, dzięki Bogu – odparła, cała rozpromieniona na wzmiankę o pociechach. – Dan, najstarszy, czasem pomaga mi w kawiarni, Carly pracuje jako asystentka osób specjalnej troski, a Lily, najmłodsza, ciągle jeszcze studiuje – opowiadała, uśmiechając się z czułością. – Widuję się z nimi od czasu do czasu, ale wszyscy mają już własne życie, zresztą sama wiesz, jak to jest. – Wyobrażam sobie. – Nina uśmiechnęła się grzecznie, niepewna, co jeszcze dodać. Na szczęście nie musiała nic więcej mówić, bo w tym momencie drzwi kawiarenki stanęły otworem, a do środka wpadło prawdziwe tornado w osobie młodej, drobnej kobiety z burzą rudych włosów związanych nonszalancko w nieprawdopodobnie elegancki kucyk. Na czubku głowy miała modne okulary przeciwsłoneczne od Chanel, a kiedy przystanęła w progu, żeby rozejrzeć się wokół, Nina wręcz poczuła emanującą od niej
energię. – Ella, cóż za wspaniały poranek! – zaszczebiotała nowo przybyła. – Słyszałaś najnowsze wieści? Zgadnij, kto przyjeżdża na weekend? Będzie wielka feta na powitanie w Clancy’s i wręczenie nagród, a ja właśnie jadę zobaczyć, jak to przygotowują, ale jeszcze nie jadłam śniadania, więc pomyślałam, że wpadnę do ciebie na ciacho… – Rudowłosa kobieta urwała w pół zdania i zapatrzyła się na Ninę. – Mój Boże, Nina Hughes! Skoro mówimy już o powrotach! Podbiegła do Niny i ją uściskała. – Trish! Rany, w ogóle cię nie poznałam. Właściwie nie miałam nawet pewności, czy nadal tu mieszkasz. – Wiedziałabyś, gdybyś czasem zadzwoniła albo chociaż skrobnęła mejla – wytknęła jej Trish. – Wiem, jestem okropna. Ale miałam taki zamiar – powiedziała ze skruchą Nina. – Nie przejmuj się, sama nie jestem lepsza. Przez jakiś czas mieszkałam w Cork, ale wróciłam już jakieś… dwa lata temu, prawda, Ello? – rzuciła w stronę właścicielki kawiarni, a ta pokiwała głową. – No dobra, opowiadaj. Chcę wiedzieć wszystko, co się z tobą działo przez ten czas, odkąd się ostatnio widziałyśmy. Boże, minęły przecież całe wieki. Co porabiałaś? Jak ci się mieszkało w Galway? Dawno wróciłaś? Zatrzymałaś się u taty? Co u niego? Od lat go nie widziałam – mówiła Trish jak nakręcona. – Rany, naprawdę nic się nie zmieniłaś. – Nina się roześmiała. – Zdarza ci się czasem oddychać? Trish uśmiechnęła się szeroko, a Nina przypomniała sobie ich krótką wspólną historię. Trish Brogan miała tyle samo lat, ile ona i była jedną z jej nielicznych przyjaciółek w Lakeview. Ostatni raz widziały się jednak nie tutaj, tylko w Galway. Trish przyjechała tam w jakiejś sprawie – Nina nie mogła sobie teraz przypomnieć, o co chodziło – więc wybrały się razem na obiad i drinka. Świetnie się wtedy bawiły, wieczór okazał się naprawdę niezapomniany, a teraz Nina nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego ostatnio nie utrzymywały kontaktu. – Nina przyjechała dopiero wczoraj. Zostanie na trochę u ojca – wyjaśniła Ella, przekazując Trish uproszczoną wersję tego, co właśnie sama usłyszała, a potem zwróciła się do Niny: – Kiedy już Trish złapie oddech, będzie ci mogła powiedzieć, że pracuje teraz dla „Lakeview News”. Może nie uwierzysz, ale jest całkiem niezła w prowadzeniu wywiadów, kiedy już dopuści swoich rozmówców do głosu – dodała cierpko, a Trish spłonęła rumieńcem, tak że policzki upodobniły się odcieniem do włosów. – Wspaniale. Więc jednak zajęłaś się pisaniem. – Nina przypomniała sobie, że kiedyś dziewczyna uwielbiała wymyślać rozmaite historie. – No cóż, praca w lokalnym brukowcu nie zapewni mi Pulitzera, ale świetnie się przy tym bawię – mówiła Trish. – A chociaż nie miewamy tu zbyt wielu celebrytów, ostatnio coś jakby drgnęło w tym temacie! – dodała podekscytowana, a kiedy Nina i Ella popatrzyły na nią pytająco, wyjaśniła: – Pewnie i tak mi nie uwierzycie, ale Ruth Seymour wraca do domu! W tym tygodniu dostaliśmy komunikat prasowy. Oczywiście! Ta aktorka! Nina niemal zapomniała, że w Lakeview poznała również Ruth Seymour. – Słyszałam, że gra w popularnym serialu. Czy to nie kompletne szaleństwo, że lata temu bawiłyśmy się razem, a teraz ona jest wielką hollywoodzką gwiazdą? Trish zmarszczyła nos. – Hollywoodzka gwiazda czy nie, wkłada majtki w taki sam sposób jak my wszystkie – zachichotała. – Jeśli w ogóle o nich pamięta. – Trish! – zgromiła ją Ella, a Nina się uśmiechnęła. – Chociaż ja też czytam prasę brukową, i uważam, że niezależnie od tego, ile botoksu w siebie wpompuje, już nie dla niej te kuse szmatki, w których się ostatnio pojawia. – Właściwie ile ona ma lat? – zainteresowała się Nina. – Musi być po trzydziestce.
– Dwadzieścia pięć, zgodnie z komunikatem prasowym – prychnęła Trish. – To znaczy, że my też mamy po dwadzieścia pięć? Biedaczka zdaje sobie chyba sprawę, że ściągnięcie pismaków do swojego rodzinnego miasteczka jest ryzykowne, ktoś może wyciągnąć jej świadectwo urodzenia na światło dzienne – dodała z szelmowskim błyskiem w oku. – No, no, nie bądź taka złośliwa – upomniała ją Ella. – I żebyś mi się nie ważyła robić żadnych problemów tylko dlatego, że pracując nad tym twoim projektem, masz dostęp do rozmaitych dokumentów. Po tak zagadkowej uwadze Trish wyjaśniła Ninie, że właśnie przygotowuje historię Lakeview w fotografiach. – Pieniądze ze sprzedaży albumu pójdą na cele charytatywne, więc mam dostęp do wszystkich miejskich archiwów. – Brzmi interesująco – zauważyła Nina. To wydało się jej całkiem fajnym pomysłem. Miasteczko miało bogatą historię, sto lat temu na przykład stanowiło scenę republikańskiego powstania. Sama miała okazję przekonać się na własne oczy, jak bardzo się zmieniło pod jej nieobecność, dobrze więc, że ktoś to udokumentuje. – Tak czy inaczej – ciągnęła Trish – rada miasta postanowiła przyznać Ruth tytuł Osobistości Roku Lakeview. Jakbyśmy mieli tu wielki wybór – zachichotała na widok rozbawionej miny przyjaciółki. – W Clancy’s Hotel odbędzie się wielka impreza. Koniecznie powinnaś wpaść. Wszyscy zachowują się tak, jakbyśmy spodziewali się wizyty królowej. Chociaż to chyba całkiem przyjemne, pomyśleć, że ktoś z Lakeview, ktoś, kogo osobiście znamy, jest teraz sławny. – Przeprowadzisz z nią wywiad? – Aha. Już nie mogę się doczekać, choćby ze względu na moją karierę – odparła Trish z uśmiechem. – Chciałabym wreszcie przenieść się do którejś z gazet ogólnokrajowych. – Oczywiście – przytaknęła Nina. Nikt nie zasługiwał na to bardziej od Trish. – Dobra, a kiedy będziesz przeprowadzać z nią wywiad, możesz ją zapytać o coś w moim imieniu? – Oczywiście. O co? – Jakie to uczucie, całe dnie obściskiwać się na planie z Troyem Valentine’em? Trish odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. – Chyba czytasz w moich myślach! Słuchaj, naprawdę muszę już pędzić. Wspaniale znowu cię zobaczyć. Teraz będzie zupełnie jak za dawnych czasów. Powinnaś pójść ze mną na wręczenie nagród, wypijemy morze szampana. Zadzwonię do ciebie później, to się umówimy, dobrze? – dodała jeszcze, zanim wybiegła. – Jasne – rzuciła za nią Nina, chociaż ostatnie słowa przyjaciółki przywołały ją na powrót do rzeczywistości. Atmosfera beztroski nagle gdzieś się ulotniła. Ella obsługiwała właśnie klientów, Nina uznała więc, że nie będzie jej zawracać głowy, i zostawiwszy należność na kontuarze, zbierała się do wyjścia. Ella skinęła jej przyjaźnie na pożegnanie. Na zewnątrz znowu wróciły do niej stare problemy. Wspaniale było poczuć się choć na chwilę normalnie, pomyślała z westchnieniem. Chętnie wybierze się z Trish na przyjęcie powitalne Ruth Seymour w Clancy’s Hotel, ale musi zapomnieć o szampanie. Nie może przecież pić w dwunastym tygodniu ciąży.
Rozdział 5 Po powrocie do Dublina Jess wciąż rozpamiętywała to, co spotkało ją u Emer. Czuła się wprost niewyobrażalnie zraniona i zdradzona przez swoją ponoć najlepszą przyjaciółkę, która kłamała, byle tylko trzymać ją z dala od imprezy dla szczęśliwych rodzinek. Skoro Emer miała dziecko, czy to znaczyło, że teraz łatwiej jej było tak po prostu wykluczyć bezdzietną przyjaciółkę ze swojego życia? Dlaczego? Jaką to robiło różnicę i czemu w ogóle jakąkolwiek? Z całą pewnością nie miało to sensu dla Jess, która naprawdę nie mogła uwierzyć, że Emer celowo postanowiła wykluczyć ją z imprezy. Boże, a ona chciała się nawet zająć małą! Już po wyjściu sąsiadki Emer próbowała jakoś załagodzić sytuację przesadną paplaniną i propozycją wypicia szampana, chociaż wcześniej starała się od tego wymigać. – Och, napijmy się, udało ci się mnie namówić – zagadnęła wesoło, zupełnie jakby nic się nie stało, sięgając po butelkę. – Nie, naprawdę nie trzeba. Może powinnaś ją sobie zostawić na następną imprezę – mruknęła Jess, zanim wreszcie wymamrotała kilka słów usprawiedliwienia i wyszła. Ze wszystkich sił próbowała nie dać po sobie poznać, jak okropnie się czuła w tej sytuacji, ale przyszło jej to z wielkim trudem. Z jednej strony, wyrzucała sobie, że aż tak się tym przejęła, z drugiej, naprawdę było jej przykro, że została oszukana. Przez osobę, którą uważała za najlepszą przyjaciółkę, z którą była niemal nierozłączna od siedemnastu lat. No cóż, jak widać, Emer nie chce dzielić się swoim „nowym” życiem z bezdzietną przyjaciółką, pomyślała teraz ponuro. Tym bardziej że nie zanosiło się, by coś miało się w kwestii jej bezdzietności zmienić, przynajmniej na razie. Oczywiście, kiedyś chcieliby z Brianem mieć dzieci, ale jeszcze nie teraz. Co prawda byli małżeństwem od siedmiu lat, a parą od ponad dziesięciu, ale jakoś nigdy nie myśleli o powiększeniu rodziny. Niewątpliwie praca miała z tym wiele wspólnego, Brian kierował obsługującym głównie rozmaite korporacje biurem podróży i ciągle był w rozjazdach, ona sama pięła się po szczeblach kariery w Piccolo. Kiedy się teraz nad tym zastanawiała, krążąc po domu, nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie nigdy nie brali tej opcji pod uwagę – tylu ich znajomych już miało dzieci. Emer i Dave, Deirdre i Kevin, także mnóstwo innych par, z którymi się przyjaźnią. Czy może raczej przyjaźnili. Wiedziała, że Brian byłby cudownym ojcem, a ona chyba sprawdziłaby się jako matka, bo przecież lubiła zajmować się dziećmi i wręcz przepadała za bobasami, tak jak za maleńką córeczką Emer. Jednak nigdy dotąd nie widziała siebie w roli matki – z jakiegoś powodu była przekonana, że mają jeszcze mnóstwo czasu i że sama bez trudu zorientuje się, kiedy nadejdzie właściwa pora. W życiu każdej kobiety następuje taki moment, gdy tak po prostu to sobie uświadamia, prawda? Chociaż może ta linia myślenia świetnie się sprawdzała w wieku dwudziestu czterech lat, ale już nie wtedy, kiedy przekroczyło się trzydziesty piąty rok życia? Pewnie to dziwne, ale Jess nadal wydawało się, że rodzinna stabilizacja to domena starszych, bardziej dojrzałych ludzi, etap, do którego oboje z Brianem jeszcze nie dotarli. Jej instynkt macierzyński jak dotąd
nie dał o sobie znać, dzieci nie figurowały w ich planach. Dlaczego? Czy był jakiś powód, z którego istnienia dotąd nie zdawała sobie sprawy? W ich małżeńskiej sypialni przebrała się w spodnie od piżamy i stary T-shirt, związała włosy w kucyk, a potem rozejrzała się po jasnym, luksusowo urządzonym pomieszczeniu, jednak nie poczuła spokoju, który zwykle ją tu ogarniał. Próbowała popatrzeć na tak dobrze jej znane wnętrze oczami Emer, która pewnie wcale nie dostrzegłaby jego piękna, a raczej pomyślałaby, że jest niedoskonałe, bo przecież na podłodze nie walały się zabawki. Nagle ogarnęła ją potrzeba, by się bronić. Skąd ten niepokój? Przecież była zadowolona z własnych wyborów, takiego życia jak teraz; to znaczy była aż do dzisiaj. Tak bardzo pragnęła porozmawiać z Brianem o tym, co się wydarzyło. Każdego innego dnia po prostu chwyciłaby za telefon, ale akurat w tym momencie Brian znajdował się prawie dziesięć kilometrów nad ziemią, w samolocie lecącym z Singapuru. Niedługo wróci do domu, a wtedy porozmawiają spokojnie. Westchnęła. Że też musi jeszcze tyle czekać. Potrzebowała się komuś wygadać, podzielić ostatnimi wydarzeniami i upewnić się, że nie wyobraziła sobie tego wszystkiego, że jej przyjaźń z Emer naprawdę jest zagrożona. Zatrzymała wzrok na widocznej przez otwarte drzwi szafy sukni od Diane von Furstenberg, która tak podobała się Deirdre. No oczywiście, Deirdre! Z nią najlepiej obgadać tę sprawę, tym bardziej że przyjaźniła się również z Emer. Ona na pewno zdoła rzucić nieco światła na sprawę. Sama też mieszkała w Lakeview i to, że była matką, jak dotąd, nie wpływało negatywnie na ich znajomość. Nieco podniesiona na duchu perspektywą omówienia problemów z kimś bliskim i pełnym zrozumienia sięgnęła po stojący przy łóżku telefon i wybrała numer Deirdre. Po siedmiu sygnałach już myślała, że przyjaciółki nie ma w domu, kiedy przy ósmym Deirdre wreszcie odebrała. – Słucham? – odezwała się bezdźwięcznym głosem. Sprawiała wrażenie naprawdę wykończonej. – Cześć, Deirdre, tu Jess. – Och, miło, że dzwonisz! – Zabrzmiało to serdecznie, a Jess od razu poczuła się lepiej. – Co słychać? Tak sobie pomyślałam, że opowiem ci… – Chłopcy, powiedziałam nie! Chwileczkę, Jess. Właśnie mamy tu trzecią wojnę światową. – Deirdre nie czekała na odpowiedź, po prostu odłożyła telefon na najbliższą dostępną płaską powierzchnię i łajała jednego z synków za zrobienie czegoś… najwyraźniej związanego z żabą. W porządku, pomyślała Jess z uśmiechem, o cokolwiek by chodziło, naprawdę nie chciała tego wiedzieć. Gdzieś w tle zapadła cisza, a Jess mogła już tylko czekać, aż przyjaciółka wróci do telefonu. – Przepraszam, Jess – jęknęła Deirdre. – Chłopcy są w kiepskim nastroju, więc cały dzień pełnię funkcję rozjemcy. – Nie ma sprawy – odparła Jess. – Mogę to sobie wyobrazić – dodała, chociaż zdawała sobie sprawę, że to nieprawda. – No więc co u ciebie? – Cóż… – Jess nie wiedziała, jak poruszyć dręczący ją temat i nie wyjść przy tym na idiotkę. – Właściwie to mam maleńki kryzys. – Kryzys… ty? – zdumiała się Deirdre i zapewne uśmiechnęła, tak jakby sama myśl wydała się jej niedorzeczna. – Aha, niech zgadnę, nie dostałaś tych najnowszych szpilek od Jimmy’ego Choo w swoim rozmiarze? Chociaż Deirdre pewnie żartowała, Jess znowu zrobiło się smutno, że przyjaciółka takie ma o niej wyobrażenie: kryzys w jej przypadku mogły spowodować tylko problemy z garderobą. A przecież Jess nie była jakąś słodką idiotką, której jedyne zajęcie stanowi robienie zakupów. Jest profesjonalistką, ma
ważną pracę i cały zespół ludzi pod sobą. Zaraz potem uświadomiła sobie jednak, że w obecnej sytuacji może być trochę przewrażliwiona, zdusiła więc chęć, by przypomnieć o tym Deirdre. – Ach, nie, nic z tych rzeczy – zachichotała. – Nie, chodzi o Emer. – Tak? – Wpadłam dziś do Lakeview z prezentem urodzinowym dla niej i… – O, cholera… zapomniałam, że to dzisiaj! Może nic się nie stało, ale przecież rozmawiałyśmy o tym zaledwie wczoraj i… Przepraszam, mów dalej – rzuciła Deirdre. Jess opowiedziała jej ze szczegółami o tym, co się wydarzyło, od odrzuconej przez Emer propozycji zajęcia się Amy, po otwarte kłamstwo przyjaciółki na temat jej planów na wieczór i pojawienie się sąsiadki, za której sprawą prawda wyszła na jaw. Deirdre słuchała w milczeniu, a Jess z każdym słowem coraz silniej utwierdzała się w przekonaniu, że została potraktowana naprawdę paskudnie. – No więc sama widzisz. Nie chodzi o to, że mnie nie zaprosiła, tylko o kłamstwa – dodała na zakończenie. – Chociaż czuję się też trochę urażona brakiem zaproszenia, bo jednak wiedziała, że mam wolny wieczór. – Rozumiem – odparła Deirdre, a Jess od razu zrobiło się raźniej, że znalazła sojusznika. – No więc twoim zdaniem – naciskała – mam prawo być wkurzona? Już nie mówiąc o tym, że naprawdę mi przykro. Po drugiej stronie zapadła cisza. – Widzisz… to trochę bardziej skomplikowane. Rozumiem, że jesteś wściekła, ale muszę przyznać, że rozumiem też punkt widzenia Emer. – Naprawdę? – Jess aż się wyprostowała. Punkt widzenia Emer? – Co masz na myśli? A potem nagle przypomniały jej się słowa Deirdre: „Może nic się nie stało, ale przecież rozmawiałyśmy o tym zaledwie wczoraj…”. – Chwileczkę, byłaś u niej wczoraj wieczorem na imprezie? – Nie, nie, nie byłam na przyjęciu – pospieszyła z zapewnieniami Deirdre, a Jess znowu się trochę rozluźniła, zadowolona, że nie ona jedna została pominięta. – To znaczy… byliśmy zaproszeni, ale nie poszliśmy. Dougiego cały tydzień bolało gardło, więc nie chciałam pozarażać innych dzieciaków. Jess zamrugała. – Och, a więc tylko ja jestem pariasem. Nie chcecie się ze mną zadawać, bo nie mam dzieci. – To nie tak – przekonywała Deirdre. – Posłuchaj, chodzi o to, że… No, Emer chyba po prostu uznała, że nie będziecie się z Brianem dobrze czuli na tej imprezie. Bo jaka to dla was atrakcja siedzieć z nami wszystkimi i bandą dzieciaków? – Owszem, ale przecież „wy wszyscy” jesteście moimi przyjaciółmi. To znaczy tak przynajmniej było, zanim wynieśliście się na wieś i zaczęliście uprawiać szczęśliwe życie rodzinne. Ze wszystkich sił starała się nie wyjść na zgorzkniałą męczącą nudziarę, ale trudno jej było ukryć rozczarowanie. Oni jednak nie brali pod uwagę, iż może się poczuć urażona. Deirdre westchnęła. – Posłuchaj, Jess, nadal pozostajemy przyjaciółmi, ale nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak to jest… – Oczywiście, że nie potrafię, więc może wy mi o tym opowiecie? – Jess sama nie mogła pojąć, dlaczego traktuje przyjaciółkę tak opryskliwie, przecież Deirdre nie była niczemu winna, chociaż zdawała się potwierdzać jej teorię o tym, że ludzie mający dzieci i ci bezdzietni nie powinni się ze sobą zadawać.
– Jess, tak naprawdę chodzi chyba po prostu o brak płaszczyzny porozumienia. W domu Emer i Dave’a aż roiło się od dziecięcych zabawek, pieluszek i płaczących maluchów, więc gdybym sama nie miała dzieci, chyba nie uznałabym podobnej imprezy za wymarzoną rozrywkę. Zupełnie jak w zeszłym tygodniu, kiedy byłyśmy z Emer w Dublinie na zakupach i tak się zaśmiewałyśmy, że teraz większość czasu spędzamy w sklepach z artykułami dla dzieci… – Deirdre urwała, za późno uświadomiwszy sobie, co właściwie powiedziała. Nie umknęło to jednak uwagi Jess, która po raz kolejny poczuła się zdradzona. – Byłyście z Emer w Dublinie? – Miałyśmy cię nawet spytać, czy nie chciałabyś się z nami spotkać, ale… – Deirdre brzmiała jak skarcone dziecko. – Hej, nie przejmuj się tak – rzuciła Jess pospiesznie, ale to nadal bolało. Dawniej wszystko robiły z przyjaciółkami razem, co więcej, to właśnie ona przedstawiła sobie Emer i Deirdre. Jednak od czasu przeprowadzki do Lakeview Emer i Deirdre zakumplowały się i jakby zapomniały o niej. Teraz nawet kiedy wpadały do Dublina na zakupy, nie zawracały sobie głowy jej zawiadamianiem. – Szczerze mówiąc, nie sądziłyśmy, że byłabyś zainteresowana, no a poza tym obie dobrze przecież wiemy, jak bardzo ciebie kręci wybieranie butów i przymierzanie ciuchów… – Deirdre urwała, zupełnie jakby chciała zasugerować, że coś podobnego z pewnością okazałoby się zbyt męczące. – Oczywiście, zabrałyśmy ze sobą dzieciaki, a kiedy człowiek nie jest do tego przyzwyczajony, to po prostu kompletne szaleństwo, więc… Słuchając tego, Jess zastanawiała się, kiedy w ich przyjaźni pojawiło się rozróżnienie: my – ty. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego. Spotkała się z ostracyzmem, ponieważ w przeciwieństwie do Deirdre oraz Emer nie zrobiła dobrego użytku ze swoich jajników i nie dołączyła do milutkiego klubu mamusiek. Jej nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy zaniedbywać przyjaciół czy wręcz odsuwać się od nich – kiedy urządzali z Brianem przyjęcie, zawsze wszystkich zapraszali, niezależnie od ich sytuacji rodzinnej. O mój Boże, pomyślała, właśnie coś sobie przypomniawszy: ostatnio żadna z przyjaciółek nie pojawiała się z mężem na urządzanych przez nią i Briana imprezach. Czyżby uważały, że są już ponad błahe zainteresowania bezdzietnej pary? – I pewnie dlatego, że nie ma wspólnego mianownika, obie z Emer już nas nie odwiedzacie – dodała cicho. – Co takiego? Ależ skąd, zawsze staramy się wpaść, po prostu nie za każdym razem udaje nam się znaleźć opiekę do dzieci. Daj spokój, Jess, nie zachowuj się tak. – Przepraszam… Po prostu nie rozumiem czemu… Teraz Jess była już naprawdę wytrącona z równowagi. Bała się, że powie coś, czego potem będzie żałować, więc czym prędzej przeprosiła Deirdre i obiecała, że zadzwoni do niej później. Świadomość tego, co dzieje się z ich przyjaźnią, czyniła ją bezradną. Czuła się tak strasznie osamotniona. Opadła na posłanie i przymknęła oczy, starając się nie zadręczać całą tą sprawą. Kilka godzin później obudził ją dobiegający z dołu hałas. Natychmiast usiadła wyprostowana na łóżku i zamrugała mocniej w półmroku wieczoru. Brian wrócił. – Jess, kochanie, jesteś na górze? – Usłyszała kroki na schodach. – Tutaj. Kiedy mąż stanął w drzwiach sypialni, uśmiechnęła się. Pomyślała, że zmęczenie po długiej podróży nie odbiło się na jego wyglądzie. Miała przystojnego męża. Mierzący dobrze ponad metr osiemdziesiąt brunet o czekoladowych oczach zachował bystrość spojrzenia nawet teraz, kiedy był znużony i wyczerpany.
– Cześć, piękna – zawołał, a zaraz potem zmarszczył brwi na widok jej smutnej miny i rozczochranych włosów. – Hej, co się stało? Źle się czujesz? – Nie, wszystko w porządku – skłamała, nie chcąc psuć powitania, i czym prędzej zerwała się z łóżka, żeby go uściskać. – Jak było w Singapurze? Przechylił lekko głowę. – Wcale nie wygląda, że wszystko w porządku. Co się stało? Jego zatroskany ton przywołał na nowo wszystkie obawy, więc rwącym się głosem zaczęła opowiadać, co zaszło. Słuchał cierpliwie, nie przerywał, kiedy zwierzała mu się ze swoich zmartwień. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Odsuwają się od nas już od jakiegoś czasu. Brian, nigdy bym nie pomyślała, że staniemy się wyrzutkami tylko dlatego, że nie mamy dzieci. Niedługo pewnie nie będą chcieli z nami rozmawiać, w ogóle się z nami zadawać, żebyśmy… nie zarazili ich swoją beztroską! Brian starał się zachować powagę. – Ciągle taka melodramatyczna – zaczął się z nią przekomarzać. – Posłuchaj, musisz spojrzeć na całą sprawę z praktycznego punktu widzenia, zamiast jak zwykle puszczać wodze fantazji. Jess popatrzyła na niego. Wiecznie żartował sobie z jej ponoć nazbyt bujnej wyobraźni, no może miała skłonności do przesady, ale to nie zawsze jest wadą, zwłaszcza w jej branży. Zresztą w tym wypadku wyobraźnia wcale jej nie ponosiła. Przyjaciółki wykluczały ją ze swojego życia, to było oczywiste, jak i to, że sytuacja jeszcze się pogorszy. Brian tymczasem uśmiechał się pod nosem, zupełnie jakby czytał jej w myślach. – Nie nakręcaj się tak. W porządku, Emer postąpiła głupio, ale pewnie nie miała nic złego na myśli, a koniec końców i tak się przecież pogodzicie. – Nachylił się i musnął wargami jej szyję. – Jestem pewien, że to tylko głupie nieporozumienie. Jess wcale tak nie uważała. – Nieporozumienie? Kiedy ktoś kłamie ci w żywe oczy? Albo kiedy specjalnie nie zaprasza cię na wspólne zakupy, a potem jeszcze nabija się z ciebie i twojej słabości do butów – dodała, przypomniawszy sobie uwagi Deirdre. – Obie uważają, że moje życie jest głupie i pozbawione sensu, zaczęły mnie zwyczajnie zbywać, a wszystko przez to, że nie mamy dzieci. Brian westchnął. – Hm, a nie przyszło ci do głowy, że chcą cię chronić przez koszmarną mordęgą? Dzieci potrafią być męczące. Ciągły kołowrót. Jess popatrzyła na niego. Naprawdę nie pomyślała, że przyjaciółki próbują po prostu oszczędzić jej całego tego związanego z dziećmi zamieszania. Ale przecież to nigdy jej nie przeszkadzało, wręcz uwielbiała ich maluchy. – Naprawdę myślisz, że chodzi wyłącznie o to? – Oczywiście. A o cóż innego? – Już mówiłam, o to, że do nich nie pasujemy. – Jeśli rzeczywiście tak uważają, to świadczy o ich głupocie. Szczerze mówiąc, Jess, za bardzo wszystko wyolbrzymiasz. No więc Emer nie zaprosiła cię na imprezę dla mamusiek, i czym tu się przejmować? Ale Jess się przejmowała. Zależało jej na przyjaciółkach, obawiała się, że to dopiero początek sprawy. – Tak czy inaczej postaraj się pomyśleć raczej o korzyściach płynących z faktu, że nie mamy dzieci – mówił Brian, śmiejąc się. – Żyjemy sobie na luzie, podczas gdy ludzie tacy jak Deirdre i Kevin nie mogą nawet wyskoczyć na shake’a do McDonalda bez wzywania Gwardii Narodowej! – Pocałował żonę. – Na dodatek twoje ciało nadal jest tak nieprawdopodobnie seksowne, bez rozstępów czy blizn po cesarce – dodał, a kiedy jeszcze ją połaskotał, Jess poczuła, że ciężar przygniatający jej serce ustępuje.
Brian miał rację – mogli robić, co się im tylko zamarzyło: wyskoczyć w ostatniej chwili do Paryża czy Nowego Jorku, ruszyć w rejs dookoła świata czy popijać szampana na eleganckich przyjęciach, wolni od wszelkich trosk. Nie żeby rzeczywiście robili takie rzeczy, najważniejsze było to, że mogli… Nieco podniesiona na duchu objęła męża za szyję i go pocałowała. A kiedy się odsunęła, Brian przyjrzał się jej uważnie. – Posłuchaj, wygląda, że masz za sobą kilka paskudnych dni, więc najlepiej będzie, jeśli spróbujesz się z tym uporać, wybierając się ze swoim boskim mężulkiem w jakieś przyjemne miejsce – zachęcał z błyskiem w oku. – A teraz powinnaś sobie zaprzątać głowę pytaniem, jaki koktajl zamówić albo którą parę szpilek od Jimmy’ego Choo włożysz. Jess się uśmiechnęła. Podobał się jej pomysł wspólnego wypadu, na pewno oderwałby myśli od tego, co się wydarzyło. Można było liczyć na Briana, że ustawi wszystko we właściwej perspektywie i przypomni jej, jak cudowne życie wiodła. Miała fantastyczną pracę, wspaniały dom, piękne ciuchy i kochającego męża. Naprawdę była prawdziwym dzieckiem szczęścia, więc nie powinna pozwolić, by podobna błahostka popsuła jej humor. To pewnie tylko głupie nieporozumienie, ona i dziewczyny szybko o tym zapomną. – Dobra, zbieraj się. – Brian wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać z łóżka. – Idziemy na te drinki. Później, kiedy oboje zdążyli już wypić więcej niż parę margerit, rozmawiali i zaśmiewali się jak zawsze, Jess zaczęła się nawet zastanawiać, o co właściwie tak się zamartwiała. Miała cudowne życie, tyle rzeczy, za które powinna być wdzięczna. Po co więc tracić czas na rozmyślanie o tym, czego jej brakowało?
Rozdział 6 Ruth zamartwiała się przez całą podróż do Dublina. Podczas lotu z Los Angeles do Nowego Jorku miała kaca giganta, a poza tym nie mogła się pozbyć uczucia lekkiej paniki, pulsującego gdzieś w jej brzuchu. Chloe załatwiła jej pigułkę „dzień po” bez zadawania zbędnych pytań i wcisnęła ją do podręcznego bagażu razem z testem ciążowym – za jakiś czas powinien dodatkowo jej pracodawczynię uspokoić. Ruth połknęła pigułkę od razu na lotnisku w Los Angeles i teraz pozostawało jej już tylko mieć nadzieję, że to wystarczy. Już na lotnisku JFK, zmierzając do wyjścia na lot Aer Lingus do Dublina, włączyła z powrotem komórkę i zobaczyła, że na poczcie głosowej czeka na nią wiadomość. Wystukała odpowiedni kod, żeby ją odsłuchać. – Ruth, skarbie, to ja, Troy. – Na dźwięk jego głosu żołądek podszedł jej do gardła. – Hej, jakim cudem zwiałaś z hotelu tak szybko? Zniknęłaś, zanim się obudziłem. – Zapadła cisza, jakby Troy zastanawiał się nad dalszym ciągiem. – Hej, chciałem ci tylko powiedzieć, że świetnie się wczoraj bawiłem i… no, mam nadzieję, że między nami wszystko gra. Oboje byliśmy nieźle wstawieni, więc… W każdym razie chciałbym się z tobą jeszcze spotkać. Wiem, że wyjechałaś na jakiś czas, ale… hej, może po prostu do mnie zadzwonisz, kiedy to odsłuchasz? O mój Boże, pomyślała, co to może znaczyć? Brzmiało jak wiadomość od faceta, który próbuje po prostu chronić własny tyłek, ale przecież Troy chciał się z nią spotkać. To miała być prawdziwa randka, czy chodziło mu wyłącznie o seks? Potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy on martwi się o te same sprawy, które zaprzątają teraz jej myśli. Raczej nie – pęknięta prezerwatywa to dla niego żaden problem, bo z pewnością nie zrujnuje mu kariery. Pomyślała o wysiłku, jaki wkładała w utrzymanie rozmiaru zero, wyobraziła sobie rozstępy pojawiające się na jej umięśnionym brzuchu i aż się skrzywiła. To przecież nie ma prawa się wydarzyć, prawda? Los naprawdę nie może być tak okrutny. Przez głowę przemknęła jej wyczytana gdzieś informacja o wieku, w jakim płodność kobiet ponoć dramatycznie spadała – chodziło o trzydziesty czy trzydziesty piąty rok życia? Jeśli o trzydziesty, to może choć raz jej wiek zadziała na jej korzyść. Nawet jeśli wszyscy w Hollywood sądzili, że ma dwadzieścia pięć lat. Kiedy dotarła do właściwej bramki, okazało się, że odprawa już się zaczęła. Świetnie, przynajmniej nie będzie musiała czekać. Chciała zostawić to wszystko za sobą, a chociaż nie była już tak podekscytowana powrotem do ojczyzny, jak wcześniej, czuła, że przyda jej się odrobina dystansu oddzielającego ją od tego głupiego błędu z wczoraj, nawet jeśli miałyby to być jedynie kilometry. Kiedy znalazła się wreszcie na wysokości prawie dziesięciu kilometrów, położyła maseczkę na oczy i próbowała się nieco odprężyć. Ale chociaż bardzo się starała, nie mogła zapomnieć o ostatniej nocy. Rozważała możliwe opcje. W porządku, nawet jeśli (w tym momencie to rzeczywiście było jedno wielkie „jeśli”) jest w ciąży, nadal może zachować to w tajemnicy. Następnych kilka miesięcy i tak spędzi w Irlandii, więc zawsze może wyskoczyć do Londynu i załatwić sprawę. Nikt nie musi o niczym wiedzieć.
Ale nie, choć wydawało się to oczywistym rozwiązaniem problemu, nie zrobiłaby tego. Musiało istnieć jakiś inne rozwiązanie. Jakoś to rozwikła, jak zawsze zresztą, gdy miała kłopoty. Ostatecznie nie została gwiazdą Hollywood dlatego, że brakowało jej determinacji czy doświadczenia. Wylądowała w Dublinie następnego dnia wczesnym rankiem, według czasu lokalnego. Nadal jednak działała według czasu Los Angeles, od razu zaczęła się więc martwić o worki pod oczami, które na pewno zdążyły się jej już zrobić. Świetna wymówka, żeby włożyć okulary przeciwsłoneczne, mimo widocznej za oknem szarej mgły. I pomyśleć, że przez lata wyobrażała sobie tę chwilę, ten cudowny powrót do domu, moment, kiedy wysiada z samolotu witana przez tłumy irlandzkich dziennikarzy, marzących, żeby zrobić jej zdjęcie i obsypać ją komplementami. Zawsze widziała się w tej scenie olśniewająca i elegancka – zupełnie jak Gwyneth po dziesięciu godzinach podróży. Teraz, patrząc na swoją wymiętą jedwabną koszulkę od Dolce & Gabbana i dżinsy od Seven for All Mankind, zastanawiała się, jakim cudem Gwyneth zawsze wyglądała tak nieskazitelnie, bez choćby jednego zagniecenia. Pewnie po prostu podróżowała prywatnym odrzutowcem, w którym mogła nie tylko wyspać się w prawdziwym łóżku, ale też wziąć prysznic i się przebrać. Ruth nie miała okazji zrobić żadnej z tych rzeczy, a to, że przez większość lotu cierpiała na kaca, też nie pomogło. Poza tym Gwyneth na pewno nie ruszała się nigdzie bez sztabu stylistów. Ruth żałowała, że nie ma z nią Chloe, ktoś o takich umiejętnościach organizacyjnych i marketingowych na pewno byłby przydatny, no i brakowało jej pochlebstw asystentki. Oczywiście na miejscu miała na nią czekać limuzyna z kierowcą, ale to jednak nie to samo. Stewardesy przygotowywały się już do otwarcia drzwi, więc zaczęła zbierać swoje rzeczy. Po raz kolejny sprawdziła makijaż w lusterku puderniczki i upewniła się, że ma odpowiednio starannie umalowane usta. Przy okazji zauważyła, że pod oczami rzeczywiście zrobiły się jej wiele mówiące worki. Cholera! Wsunęła do ust gumę do żucia i żuła ją energicznie, żeby pozbyć się nieświeżego oddechu. Fuj! Mogła zapomnieć o triumfalnym powrocie na łono ojczyzny, teraz marzyła jedynie o tym, żeby czym prędzej znaleźć się w hotelu, gdzie mogłaby po prostu paść na łóżko i zasnąć. Niestety, nie będzie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek, po południu ma długo oczekiwane nagranie wywiadu dla Late Tonight. Znużona, potrząsnęła głową, próbując przywołać znajome uczucie podekscytowania, które towarzyszyło jej przez ostatni tydzień, lecz przychodziło jej to z wielkim trudem. Wyszła z samolotu, ale zamiast wielkiej sceny zejścia po schodkach w stylu wyczekiwanej przez rzesze dziennikarzy gwiazdy filmowej czekało ją przepychanie się wąskim przejściem dla pasażerów razem z resztą zwykłych śmiertelników. Przy kontroli paszportowej rozejrzała się trochę. Sporo się tutaj zmieniło od jej ostatniej wizyty. Lśniący, nowoczesny terminal właściwie niczym się nie różnił od lotniska w Los Angeles. Gdzie się podziały stoiska z guinnessem i sklepiki z irlandzkimi swetrami? Z tego, co zdołała zauważyć, sprzedawali tu nawet kosmetyki MAC. W porządku, minęło sporo czasu, odkąd tutaj była, a Irlandia naprawdę bardzo się zmieniła, ale czy to, do licha, knajpka z kawiorem? Z całą pewnością nie spodziewała się, że ojczyzna powita ją takim przepychem, ale starała się choć trochę zamaskować zaskoczenie beztroskim uśmiechem. Niezależnie od tego, jak bardzo wyrafinowana wydawała się jej teraz Irlandia, ludzie nadal będą podekscytowani jej wizytą, nieprawdaż? Dlatego musi zaprezentować się z jak najlepszej strony i tak dalej… Czuła się koszmarnie, ale przecież nikt tutaj nie wiedział, co wydarzyło się ostatniej nocy, nikt nie miał pojęcia o niej i o Troyu, najlepiej więc o tym nie myśleć i mieć nadzieję, że pigułka zadziała. To jej tajemnica, upora się z tym, co na nią spadnie, w swoim czasie. A na razie czemu nie cieszyć się gładkimi
frazesami pochlebców i magią swojej wielkiej chwili? Dzisiaj ma prawo być szczęśliwa: wraca do ojczyzny jako gwiazda filmowa, niedługo spotka się z rodziną, a jutro wystąpi w najpopularniejszym talk show irlandzkiej telewizji, więc czym się zamartwiać? Podniesiona na duchu, wyprostowała się i stanęła w kolejce do kontroli paszportowej. Spoglądała ukradkiem na podróżnych, ciekawa, czy ktoś ją rozpozna, ale ku jej rozczarowaniu nikt nie zwracał uwagi na olśniewającą kobietę w ogromnych okularach przeciwsłonecznych – wszystkich interesowało tylko to, by jak najszybciej dotrzeć na początek kolejki. Czyżby naprawdę nie zdawali sobie sprawy, że była nie tylko jedną z najpopularniejszych aktorek na świecie, ale na dodatek ich krajanką? Aż zadrżała na myśl, że może jednak jej powrót do ojczyzny wcale nie okaże się tak wielkim wydarzeniem, jak to sobie wyobrażała. W porządku, Irlandczycy są znani ze swojego sceptycyzmu w przypadku celebrytów, ale przecież, na miłość boską, chodzi o Ruth Seymour! Nagle zatęskniła za hollywoodzkim uwielbieniem, jakim cieszą się gwiazdy małego i dużego ekranu. Wreszcie dotarła do stanowiska kontroli paszportowej i podała celnikowi paszport. Oczywiście jej nazwisko nic nie powie temu znudzonemu urzędnikowi w średnim wieku. I rzeczywiście, mężczyzna przepuścił ją dalej, nie zaszczyciwszy nawet po raz drugi spojrzeniem. Odebrała bagaż i wyszła do hali przylotów, gdzie od razu zauważyła człowieka, który musiał być jej kierowcą. Mężczyzna trzymał niewielką tabliczkę z napisem „R. Seymour”, więc podeszła do niego z uśmiechem, który mógłby stopić najtwardszą skałę. – Dzień dobry – zaświergotała. – Chyba czeka pan na mnie… Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, po czym zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Co prawda Chloe wynajęła limuzynę w szanowanej dublińskiej firmie, ale Ruth i tak zaczęła się zastanawiać, jak często ten człowiek spotyka gwiazdy tej miary. Aż zakręciło się jej w głowie na myśl, że zaraz zostanie poprowadzona przez halę przylotów niczym królowa, ale zamiast powitać ją jak królową i odebrać od niej jej torbę od Louis Vuittona, mężczyzna spojrzał na trzymane w ręku dokumenty, a potem skinął, żeby szła za nim. – Muszę panią uprzedzić, że na zewnątrz czeka horda fotoreporterów, jak widać, jakimś cudem dowiedzieli się, że ma pani dzisiaj przylecieć. Ruth uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że media wiedziały o jej przybyciu dzięki kontrolowanemu przeciekowi na temat rozkładu jej zajęć. Świetna robota, Chloe, pomyślała. – Żaden problem, należało się tego spodziewać. – Westchnęła. – Owszem… ale jest ich mnóstwo i wszystkim naprawdę zależy, żeby przeprowadzić z panią wywiad – mówił kierowca, a Ruth natychmiast poczuła gęsią skórkę. Irlandzcy dziennikarze wręcz biją się o to, żeby ją zobaczyć. Hura! Całe życie marzyła o takiej właśnie chwili, bo wiedziała, nawet kiedy przychodziło jej występować w gównianych reklamach i grywać żenujące epizodyczne rólki, że jej przeznaczeniem jest sława. Teraz wreszcie się to działo, naprawdę się działo, a ona była podekscytowana jak nigdy wcześniej. Do diabła z Los Angeles, ostatnia noc to tylko drobny wyskok, maleńka plamka. Dzisiaj jest jej moment, jej szansa, czas dla gwiazdy, więc zamierzała cieszyć się każdą sekundą. – Tak czy inaczej – dodał kierowca – po wyjściu proszę się mnie trzymać, a bezpiecznie doprowadzę panią do auta. – Oczywiście. Dziękuję za troskę. Posłusznie ruszyła za nim. Ledwie automatyczne drzwi się przed nimi rozsunęły, Ruth oślepiły setki fleszy, a w jej stronę rzucił się tłum ludzi. Rany, to się nazywa powitanie! Podniosła wzrok i przywołała na usta swój najlepszy uśmiech supergwiazdy, dzieło jej biorącego sześćset dolarów za godzinę ortodonty.
– Ruth, czy to prawda, że ostatnią noc spędziłaś z Troyem Valentine’em? – usłyszała, a uśmiech zastygł jej na wargach. Euforia ustąpiła miejsca koszmarnej panice, kiedy dziennikarze zaczęli wykrzykiwać pytania: „Ruth, czy możesz potwierdzić, że wczoraj rano opuściłaś Château Marmont po nocy spędzonej z twoim kolegą z serialu?”, „Ruth, czy przespałaś się z Troyem?”, „Ruth, czy możesz potwierdzić, że to twoje zdjęcie?”, „Ruth, skomentujesz jakoś to, co się wydarzyło poprzedniej nocy?”, „Ruth, od jak dawna sypiasz z Troyem?”, „Ruth, czy potajemnie spotykasz się z Troyem?”, „Czy twoja asystentka zawsze zjawia się następnego dnia rano z czystymi ubraniami?”, „Czy to właśnie Troyowi zawdzięczasz ostatnie sukcesy?”. O Boże, przeraziła się Ruth. Stała jak sparaliżowana, dopóki kierowca nie chwycił jej za ramię i nie poprowadził przez tłum, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej napastliwy. O mój Boże, oni wiedzą, dudniło jej w głowie. Wiedzą, co się wydarzyło! O co chodziło z tym zdjęciem? Podziękowała losowi, że nie zdjęła okularów przeciwsłonecznych, bo na pewno miała teraz nietęgą minę. Oczywiście była przyzwyczajona do zainteresowania mediów, ale nigdy wcześniej nie spotkała dziennikarzy domagających się odpowiedzi tak natarczywie ani fotoreporterów, którym zależało przede wszystkim, aby wprawić ją w zakłopotanie; nigdy wcześniej nikt nie potraktował jej tak paskudnie. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie powrót do domu. Prowadzona przez kierowcę, próbowała jakoś przepchnąć się przez tłum. Musi się stąd wydostać i bezpiecznie dotrzeć do samochodu. Musi porozmawiać z Chloe i… Nagle drogę zablokował jej jakiś fotoreporter. Cofnęła się gwałtownie, przy okazji strącając sobie okulary z nosa, a kiedy próbowała je złapać, mężczyzna pstryknął zdjęcie. – Ruth, jakie to uczucie być najnowszą rozrywkową panienką Hollywood? Ogarnęło ją przerażenie, czuła wstyd. Najnowsza rozrywkowa panienka Hollywood? Tak myśleli o niej ludzie w jej ojczyźnie? A nie minęły przecież nawet dwadzieścia cztery godziny, odkąd okrzyknięto ją najnowszą złotą dziewczyną fabryki snów… Wreszcie dotarli do auta. Kiedy kierowca otworzył jej drzwiczki, z trudem przecisnęła się przez kolejną falę napierającego tłumu, który mógł ją odgrodzić od wybawienia. Przy okazji uderzyła łokciem kogoś, kto przysunął się bardzo blisko i podsunął jej pod nos błyszczące zdjęcie. Ruth popatrzyła na nie szeroko rozwartymi oczami, a potem pospiesznie chwyciła fotkę i wskoczyła do mercedesa. Kierowca zatrzasnął drzwiczki. Odetchnęła głęboko i oparła głowę o zagłówek. Łzy cisnęły się jej do oczu, ale bała się dać upust emocjom, przerażona, że ludzie będą zaglądać do wnętrza auta. A jeśli przyciemniane szyby nie spełnią swojego zadania? Tłum otaczający samochód napierał, dobijano się do okien, nie ustawał grad pytań. Ruth była wręcz na skraju paniki, jeszcze chwila, a straci nad sobą panowanie. – Możemy już jechać? – poprosiła kierowcę. – Robię, co mogę, kochana, ale nie chcę nikogo potrącić. Dopiero po interwencji ochrony lotniska mercedes ruszył. Ruth poczuła, jak spod powieki wymyka się jej samotna łza. Próbowała zapanować nad oddechem, kiedy nagle uświadomiła sobie, że ściska coś w dłoni – zdjęcie, które ktoś jej podsunął. Oddychając głęboko, uważnie przyjrzała się fotografii. Wyglądało to na ujęcie z kamer ochrony, zresztą niezbyt wyraźne, przedstawiało migdalącą się nieopodal automatów telefonicznych parę. Przyciśnięta do ściany kobieta otaczała nogą mężczyznę, rąbek sukni miała podciągnięty prawie do biodra. Całowali się namiętnie i sprawiali wrażenie, jakby w ogóle nie obchodziło ich, że ktoś może na nich patrzeć. O mój Boże… Nieważne, że w tamtym momencie uważała to za jedną z najbardziej romantycznych chwil w jej życiu –
z tej perspektywy komuś, kto nie znał szczegółów, mogło się to wydawać sprośną, wręcz szmirowatą scenką, utrwaloną na fotografii kiepskiej jakości. Tak czy inaczej, nie ulegało wątpliwości, kim jest kobieta na zdjęciu. „Ruth, jakie to uczucie być najnowszą rozrywkową panienką Hollywood? Właśnie Troyowi zawdzięczasz ostatnie sukcesy?”. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Rozdział 7 Nina przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Czuła się zupełnie normalnie, trudno jej było uwierzyć, że jednak coś się zmieniło – oczywiście, jeśli nie liczyć pozytywnego testu ciążowego i badania USG zrobionego jeszcze w Galway, które potwierdziło, że jest w ciąży. Odwróciła się, żeby przyjrzeć się sobie z boku. Nie, z całą pewnością jeszcze nic nie widać. Była szczupłej budowy ciała, więc obawiała się, że nawet najdrobniejsza zmiana będzie natychmiast zauważalna, ale nie. Dzięki Bogu, pomyślała. Nie miała pojęcia, co powie ludziom, a zwłaszcza matce, kiedy brzucha nie da się już ukryć. W tym momencie rozdzwoniła się w jej w torebce komórka. Dzwoniła Cathy. – Cześć! – rzuciła do słuchawki Nina, uradowana, że słyszy głos matki. – Cześć, kochanie. Co u ciebie? – Na linii było sporo trzasków, więc Nina podeszła do okna w nadziei, że tam będzie miała lepszy zasięg. Niestety, problem leżał po stronie Cathy. – Jesteśmy w Wietnamie, dzwonię z jakiejś marnej namiastki budki telefonicznej. Nasze komórki tu nie działają. Będę wrzucać monety do automatu, jak długo się da, ale chyba zaraz będę musiała kończyć. – W takim razie przestań paplać o bzdurach i powiedz mi, jak sobie radzicie. Dobrze się bawicie? Jak było w Kuala Lumpur? Dokąd jedziecie potem? No i jak tam Tony? Nina wyrzucała z siebie pytania z szybkością karabinu maszynowego, nagle uświadomiwszy sobie, jak mocno tęskniła za matką i ile by dała, żeby Cathy była teraz przy niej. Tak bardzo chciałaby porozmawiać z nią o ciąży, poradzić się, co powinna zrobić, ale nie chciała popsuć mamie podróży życia. – Tony czuje się świetnie, wszystko jest super, ale powiedz lepiej, co u ciebie? Steve się odzywał? A może zdążyliście się już pogodzić? Nina uśmiechnęła się smutno. Jakby coś takiego było w ogóle możliwe. – Nie, mamo, sprawa zamknięta. Ale nie zamierzam rozdzierać z tego powodu szat, więc postaraj się tym nie zamartwiać. – Serio? Kochanie, powiedz mi prawdę, i nawet nie myśl, że musisz mi oszczędzać przykrości tylko dlatego, że jestem daleko. Przecież wiesz, że gdybyś mnie potrzebowała, natychmiast wrócę do domu, więc… – Mamo, nie bądź niemądra – przerwała jej Nina, zmusiwszy się do śmiechu, który, miała nadzieję, zabrzmiał szczerze. – Jestem już dużą dziewczynką i naprawdę świetnie sobie radzę. – Ale w tej sytuacji co z pracą? Musi wam być strasznie ciężko, widywać się tak dzień w dzień. Nina nie miała odwagi przyznać się matce, że rzuciła zarówno pracę, jak i Galway, ani zdradzić jej, gdzie teraz mieszka, bo Cathy przecież od razu by się zorientowała, że noga córki nie postałaby w Lakeview, gdyby życie jej do tego nie zmusiło. Nina nie chciała mówić, że zatrzymała się u ojca, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne, bo Cathy na pewno wskoczyłaby od razu w następny powrotny samolot. – Nie martw się, wszystko w porządku. Już załatwiłam sobie coś innego – dodała pośpiesznie, modląc się w duchu: błagam, nie pytaj o szczegóły. – Naprawdę? To wspaniale, znaczy, tak mi się wydaje, że między wami rzeczywiście wszystko
skończone. – Owszem, ale przestań już marnować pieniądze na mnie i lepiej opowiedz, co ostatnio porabialiście. – No cóż… Słuchając opowieści o wędrówkach przez dżunglę i zachwytów nad azjatycką przyrodą, Nina w głębi ducha czuła ulgę, że Cathy uwierzyła w jej zapewnienia i o nic więcej nie pytała. Może to głupie, że nie wspomniała o przyjeździe do Lakeview i o… całej reszcie, ale naprawdę wierzyła, że postępuje słusznie. Dużo zawdzięczała matce, która po rozwodzie całkowicie poświęciła się jej wychowaniu. Zresztą Cathy i tak dowie się o wszystkim w swoim czasie, pomyślała, kiedy się żegnały – jak i reszta świata. Na razie jednak ciąża była jej maleńkim sekretem, o którym nikt (oczywiście, poza lekarzami) nie miał pojęcia. Na samą myśl o byłym facecie żołądek zacisnął się jej w supeł. Chociaż kochała Steve’a do szaleństwa, właściwie chyba nigdy go tak naprawdę nie znała. Była pewna, że któregoś dnia się pobiorą, założą rodzinę, a potem będą żyli długo i szczęśliwie. Dlatego wcale nie zmartwiła się przypadkową ciążą – uznała nawet, że to po prostu przyspieszy naturalny bieg rzeczy. Nigdy w życiu nie spodziewała się, nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, że ich związek jest oparty na kłamstwie. Czy powinna była wcześniej się zorientować? Nie, pomyślała, kręcąc głową, przecież to nie jej wina, że mu ufała, to nie była ułomność jej charakteru, tylko jego. Nie, nie wolno jej teraz myśleć o nim i o jego kłamstwach. Położyła się na łóżku i z roztargnieniem pogładziła po brzuchu. Naprawdę daleko jej było do euforii, którą odczuwa ponoć większość przyszłych matek, co uświadomiła sobie ze smutkiem. Z drugiej strony mimo błędów popełnionych przez rodziców tego malucha, to jednak było nowe życie; nigdy nie pomyślała o aborcji; nawet po zerwaniu ze Steve’em. Wiedziała, że musi znaleźć takie rozwiązanie, które będzie odpowiadać wszystkim zainteresowanym. Dlatego właśnie przyjechała do Lakeview – żeby się otrząsnąć, pozbierać myśli i podjąć decyzję, co robić dalej. Niechętnie wstała z łóżka. Ależ była zmęczona! Bez trudu mogłaby przespać kolejnych kilka godzin, ale oczywiście Patrick znowu zapukał do drzwi jej sypialni o siódmej rano. Strasznie frustrujące, tym bardziej że zaraz potem zajął jedyną łazienkę, więc Ninie nie pozostawało nic innego, tylko czekać, aż ojciec zwolni pomieszczenie. Wreszcie usłyszała skrzypienie drzwi łazienki, a chwilę później kroki ojca na schodach. Już miała wyjść z pokoju, kiedy nagle ogarnęła ją fala mdłości. Zlana zimnym potem, czym prędzej wyskoczyła z sypialni i w ostatniej chwili dopadła toalety, gdzie natychmiast zwymiotowała wczorajszą kolację. Właśnie wchodziła w drugi trymestr ciąży, więc naprawdę miała nadzieję, że nie musi się już martwić porannymi mdłościami, ale jak widać, się myliła. Przytrzymała się sedesu, bo znowu zaczęły nią wstrząsać torsje, a do oczu napłynęły wywołane wysiłkiem łzy. Zaraz potem aż zaczerwieniła się ze wstydu. W pośpiechu zapomniała zamknąć drzwi łazienki, w których stał teraz Patrick. – Hm, miałem cię właśnie spytać – rzucił z nieprzeniknioną miną – czy chcesz na śniadanie jajko. Bo zostały tylko dwa. Nina zacisnęła zęby, bo na samą wzmiankę o jedzeniu znowu zrobiło się jej niedobrze. – Nie, dziękuję, możesz zjeść oba – wydusiła. Wiedziała, że ojciec zwykle zjadał na śniadanie dwa jajka sadzone, więc nie chciała go ich pozbawiać. – Super. Hm, lekka niestrawność? – zapytał niezręcznie, a Nina aż się uśmiechnęła. Ojciec właśnie był świadkiem sceny rodem z Egzorcysty, a jedyne, co przyszło mu do głowy, to „lekka niestrawność”. – Jak widać – rzuciła, ocierając usta, i wstała. Niestety, poranne mdłości, pomyślała. Ale coś takiego raczej nie przyszłoby Patrickowi do głowy, nie musiała się więc martwić. – Musiałam zjeść coś
niedobrego wczoraj wieczorem – dodała. – Jasne – mruknął ojciec, nadal się w nią wpatrując. Nie do wiary. Dlaczego po prostu sobie nie pójdzie albo nie zaproponuje jej pomocy? – Mógłbyś mi przynieść szklankę wody? – poprosiła, na co Patrick posłusznie ruszył na dół. Chwilę później wrócił z wodą. Nina zauważyła, że przynajmniej pomyślał o tym, by wrzucić trochę lodu. Podał jej szklankę, a potem rozejrzał się niepewnie po łazience. – Coś jeszcze? – zapytał nienaturalnym tonem, a kiedy Nina pokręciła głową, czym prędzej wyszedł, uszczęśliwiony odzyskaniem swobody. Nina umyła ręce, wyrzucając sobie w duchu, że zapomniała o tych drzwiach. Ojciec nie jest głupi, więc jeśli sytuacja się powtórzy, nabierze podejrzeń. Dlatego powinna zachowywać się ciszej albo po prostu wcześniej wychodzić z domu. Żadna z tych możliwości się jej nie uśmiechała. Nienawidziła skradania się na paluszkach i żałowała, że nie ma swojego miejsca na ziemi, w którym nie musiałaby się martwić, czy ktoś nie zacznie przypadkiem czegoś podejrzewać. Na razie jednak nie miała wyboru. Ochłonąwszy trochę, po raz kolejny podziękowała ojcu za śniadanie i wyszła się przewietrzyć. Ciągle kiepsko się czuła, ale krótki spacer do centrum miasteczka powinien pomóc. Jakieś dwadzieścia minut później jej żołądek znowu dał o sobie znać, tym razem nie z powodu mdłości, ale głodu, skierowała się więc do kawiarenki Elli. Niewielki lokal był przyjemniejszy od domu Patricka, a poza tym tutaj mogła liczyć na pogawędkę z kimś normalnym. Kiedy weszła do środka, Trish siedziała już przy ladzie i czytała gazetę. Jak zwykle była uczesana w modnie rozczochrany kucyk i sprawiała wrażenie pochłoniętej lekturą. Nina bardzo ucieszyła się na jej widok. – Cześć, Trish. – Zajęła stołek obok przyjaciółki. – O, cześć, Nina. – Trish z uśmiechem podniosła wzrok znad gazety i wyjęła z ust koniec długopisu, który właśnie zawzięcie obgryzała. – Nie przeszkadzam? – O mój Boże, skąd, właśnie przeglądałam kolumnę plotkarską. Wiem, że to kompletne brednie, ale nie potrafię się powstrzymać. Nina uśmiechnęła się leciutko. Zabawne, że ludzie zawsze czują się w obowiązku usprawiedliwiać swoje zainteresowanie ploteczkami z życia gwiazd, a zazwyczaj od nich rozpoczynają lekturę. – Znalazłaś coś interesującego? – Skoro już pytasz… – mruknęła Trish, a potem pchnęła w jej stronę gazetę otwartą na stronie, której połowę zajmowała podobizna wyglądającej żałośnie Ruth Seymour. – Spójrz na to okropne zdjęcie naszej starej znajomej, tak wylądowała na lotnisku w Dublinie wczesnym rankiem. – Nie! – Nina zrobiła wielkie oczy. Trish miała rację – zdjęcie było okropne. Ruth przepychała się przez tłum fotoreporterów, okulary przeciwsłoneczne właśnie zsunęły się jej z nosa, a pasmo jasnych włosów przykleiło się do kącika ust. Na zdjęciu zrobionym z bliska zawsze wyglądająca nienagannie aktorka sprawiała wrażenie wręcz zaniedbanej, wyraźnie było widać podkrążone oczy. – Tyle, jeśli chodzi o naszą gwiazdę – jęknęła Trish rozczarowana. – To raczej pani rodem z jakiejś meliny, gdyby ktoś chciał znać moje zdanie! Ella przechyliła się przez kontuar z dzbankiem kawy w dłoni, żeby też zerknąć na zdjęcie. – Ach, Trish, nie bądź niesprawiedliwa – powiedziała. – Dziewczyna właśnie wysiadła z samolotu po całonocnym locie. Założę się, że w takiej sytuacji sama nie wyglądałabyś najlepiej.
Z uśmiechem postawiła przed Niną wyjętą spod lady czystą filiżankę i nalała do niej kawy, a następnie dołożyła do tego podpieczoną i posmarowaną grubo masłem kromkę sodowego chleba. Czyli coś, czego właśnie teraz było Ninie trzeba. – Nie sądzę, żeby wytłumaczenie było takie proste. Trish wydęła wargi i wskazała na komentarz pod zdjęciem; sugerowano, że Ruth spędziła większość lotu do Dublina „zielona” – i to bynajmniej nie z powodów patriotycznych, tylko za sprawą pijackich ekscesów z poprzedniej nocy. Z relacji ponoć „dobrze poinformowanych” osób z Hollywoodu wynikało, że zamroczeni alkoholem Ruth i Troy Valentine uprawiali seks na oczach ludzi w Beverly Hills Hotel, zanim przenieśli się do Château Marmont, gdzie swoim głośnym zachowaniem dali się we znaki pozostałym gościom, ci nie spali niemal do rana. Było jeszcze drugie zdjęcie, gorszej jakości, które przedstawiało parę całującą się namiętnie w hotelowym lobby. – Wygląda na to, że nasza Ruth lubi sobie pokrzyczeć. – Przestań, Trish – zgromiła ją Ella. – Zresztą to pewnie kompletna bzdura. I mów ciszej, tam siedzi jej rodzina. Trish zachichotała, odrobinę zażenowana. – W każdym razie ponoć od rana nie wyściubiła nosa z Four Seasons. Chyba wstydzi się pokazać z taką twarzą. Wieczorem ma wystąpić w Late Tonight, a jutro wraca z rodzicami tutaj. Piszesz się na tę jutrzejszą imprezę? – zapytała Ninę. – O, tak, już nie mogę się doczekać. – Boże, jak się cieszę, będzie fajnie, pogadamy sobie. Ale jeśli twój facet przyjechał z tobą, oczywiście również jest zaproszony. – Och, z nikim się akurat nie widuję – zapewniła ją czym prędzej Nina. – Naprawdę? Przepraszam, a nie chodzisz ciągle z tym, jak mu tam? Steve’em, zgadza się? Nina zdążyła już zapomnieć, że Trish poznała Steve’a podczas ich przelotnego spotkania jeszcze w Galway. – Nie, to dawno skończone. – Och, w porządku. – Na szczęście Trish nie interesowały zbytnio szczegóły. – A ty masz kogoś? – Właściwie – odparła Trish z błyskiem w oku – jest ktoś taki, ale jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. – Wspaniale, Trish. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam. – Na pewno ci go przedstawię, jeśli zostaniesz na dłużej. A skoro już o tym mowa, jak długo tutaj będziesz? – Jeszcze nie wiem. Jakiś czas, ale to się zobaczy. – Z twoim tatą wszystko w porządku? Nie przyjechałaś dlatego, że jest chory czy coś w tym rodzaju? – Nie, nic mu nie jest. Zdrowy jak koń – odparła Nina. Pomimo tych wszystkich mogących przyprawić o zawał śniadań, dodała z goryczą w myślach. Trish nie odpowiedziała. Zapewne czekała na jakieś wyjaśnienie, więc Nina zasypała ją banałami. – Chodzi o to, że… kiedy człowiek mieszka tak daleko i w ogóle, wcześniej czy później czuje potrzebę, żeby pobyć trochę z rodzicami, prawda? Trish skinęła głową. Nina nie miała pojęcia, czy takie wytłumaczenie wydało się przyjaciółce przekonujące, ale na razie musiało wystarczyć. Na szczęście uwagę Trish odwróciły dwie kobiety, które właśnie weszły do kawiarni. Jedna trzymała na rękach niemowlę, druga ściskała dłonie dwóch małych chłopców. Na ich widok Trish natychmiast wsadziła nos w gazetę. – Znajome? – zapytała Nina, zauważywszy nagłą zmianę jej zachowania.
Kobiety zajęły stolik w drugim końcu sali, taki, przy którym było dość miejsca i dla nich, i dla przyniesionych przez nie rzeczy. Każda miała torbę z pieluchami, ogromną torebkę oraz worek z dziecięcymi zabawkami. Jedna zabrała ze sobą również coś w rodzaju krzesełka, do którego próbowała teraz przymocować dziecięcy fotelik. Hm, całkiem sporo rzeczy niezbędnych do tego, żeby tak po prostu wyskoczyć na kawę, pomyślała Nina. Na dodatek to wszystko pewnie słono kosztowało. Musi się jeszcze dużo nauczyć. – Och, nie, przeniosły się tu niedawno z Dublina, wiesz, obie w typie tych strasznych wszechwiedzących mamusiek. Nina uśmiechnęła się, a przez głowę przemknęło jej pytanie, czy i ją Trish w przyszłości zaliczy do takich mamusiek. Tymczasem Ella podeszła już do stolika nowo przybyłych. – Emer, Deirdre! Co u was? Jak tam wasze urocze maluchy? Zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, na co Trish popatrzyła na Ninę i przewróciła oczami. – Lepiej polecę już do roboty. Zobaczymy się jutro? Nina uznała to za oczywisty sygnał, że przyjaciółka nie przepada za dziećmi, skoro nie chciała nawet przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu. Kiedy Trish ruszyła do wyjścia, głośno stukając obcasami, jedna z kobiet podniosła na nią wzrok. – Hej, Trish. Co u ciebie? – zagadnęła wyjątkowo serdecznie jak na kogoś, kto „niedawno przeniósł się tu z Dublina”. – Cześć, Emer. Wszystko w porządku, dzięki. Miło cię widzieć – odparła Trish zdawkowo, co jak na taką gadułę było naprawdę dziwne. – Masz chwileczkę na kawę? Nie jestem pewna, czy znasz Deirdre, a… – Przepraszam, muszę wracać do pracy. Terminy mnie gonią. – Trish postukała w tarczę zegarka. – Ale może Nina będzie miała ochotę – dodała, wskazując na przyjaciółkę, która mimo zażenowania uśmiechnęła się do nieznajomych. Jak Trish mogła postawić ją w takiej sytuacji? – Aha, to może następnym razem – powiedziała kobieta, a potem obróciła się z powrotem w stronę niemowlęcia. – Jasne. Smacznego. Dobra, teraz naprawdę muszę już pędzić. Cześć! – I Trish wypadła z kawiarni. Kobieta o imieniu Emer podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Niny. – Przyłączysz się do nas na kawę? – Och, nie chciałabym się narzucać… – Ależ skąd. Zapraszamy – nalegała Emer, więc Nina niechętnie się zgodziła. Sama nie wiedziała, czego może się spodziewać, wziąwszy pod uwagę, jak obcesowo zbyła tę kobietę Trish. – Jesteś nowa w miasteczku? – zapytała Emer, kiedy już wymieniły uprzejmości. – Niezupełnie. Mój ojciec tu mieszka, a ja zatrzymałam się u niego na trochę. – Aha. A jak się nazywa tata? Założę się, że go znamy. Co prawda przeprowadziliśmy się tu wszyscy zaledwie w zeszłym roku, ale to małe miasteczko, właściwie zna się wszystkich, prawda, Deirdre? – powiedziała, na co jej towarzyszka przewróciła oczami i zakpiła: – No cóż, uroki życia na prowincji! – Patrick Hughes – odparła Nina. Czy jej się zdawało, czy obie kobiety popatrzyły na siebie znacząco? – A, tak, zajmuje się naprawą telewizorów, prawda? – mówiła Emer. – Słyszałam o nim, ale chyba nie miałam okazji go poznać. Zresztą szczerze mówiąc, liczę, że tak już zostanie – rzuciła, a na widok miny Niny dodała pospiesznie: – Sama rozumiesz, plazma, którą kupił Dave, mój mąż, kosztowała straszne pieniądze, więc naprawdę mam nadzieję, że jeszcze długo nie będzie potrzebować napraw!
Wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem, choć w głębi ducha Nina odetchnęła z ulgą. Przez ułamek sekundy bała się, że Patrick uraził czymś którąś z jej nowych znajomych albo że jego opinia dziwaka zdążyła go już wyprzedzić. Jak widać, nie musiała się tym martwić. Dzieciaki bawiły się coraz głośniej, ale mimo chaosu, jaki panował przy zaśmieconym stoliku, atmosfera była całkiem przyjemna. Emer i Deirdre sprawiały wrażenie sympatycznych kobiet, a ich dzieci były naprawdę przemiłe. Nina nie mogła zrozumieć, dlaczego Trish uciekła na widok tej gromadki. Oczywiście, można nie lubić dzieci, ale czy reakcja przyjaciółki nie była zbyt gwałtowna? W porządku, pomyślała, nie każdy łapie się na dziecięcy urok. Mimo wszystko ciekawe, co powiedziałaby Trish, gdyby dowiedziała się o jej ciąży. Kiedy tak o tym myślała w towarzystwie młodych mam, po raz pierwszy poczuła podekscytowanie i pozwoliła sobie na radość. Chociaż nowe znajome zasiały w niej także ziarno niepokoju. Niemowlęta sprawiały wrażenie bardzo kosztownych, ze wszystkimi tymi pieluchami, ubrankami i wózkami, aż sama nie mogła uwierzyć, jakie kwoty padały w rozmowie. Może skoro już tu jest, powinna pomyśleć o pracy? – Mój Boże, tylko spójrzcie, która godzina… Powinnam zabrać Amy do domu na drzemkę – zreflektowała się w pewnym momencie Emer. Jej córeczka pocierała oczy i była coraz bardziej senna. – Nino, cudownie się z tobą gawędziło, na pewno się jeszcze spotkamy. – Mnie też było bardzo miło – powiedziała Nina, zadowolona, że znalazła nowe przyjaciółki. Wkrótce potem Emer i Deirdre opuściły kawiarenkę w mniej więcej tym samym stylu, w jakim się tu zjawiły – prawdziwe tornado maluchów, zabawek i hałasu. Nina usadowiła się z powrotem przy kontuarze. Jak na razie poranek miała całkiem przyjemny, a poza tym wcale nie spieszyła się do domu. – Masz ochotę na jeszcze jedną kawę, kochaniutka? – Ella zmierzała właśnie do kuchni z kolejnym zamówieniem. – Chętnie, ale skoro już przez cały ranek podpieram kontuar, chyba sama powinnam ją sobie zrobić! – zażartowała Nina. – Ależ proszę bardzo. – Ella się uśmiechnęła. – W tej chwili mam urwanie głowy. – Przystanęła, żeby popatrzeć, jak Nina zręcznie obsługuje ekspres. – Właściwie to się nawet zastanawiałam… – Tak? – To znaczy, nie mam pojęcia, jak długo zamierzasz zostać w miasteczku, ale przydałaby mi się dodatkowa para rąk do pracy na lato. Alice świetnie sobie radzi, lecz w wakacje ta knajpka zamienia się w prawdziwy dom wariatów, tylu się tu przewija turystów. Zwykle zatrudniam kogoś z absolwentów liceum, ale co byś powiedziała na taką propozycję? Oczywiście tylko na pół etatu, ale może miałabyś ochotę z nami popracować? – Jak najbardziej – powiedziała Nina. Naprawdę spodobał się jej ten pomysł. Pół etatu w kawiarni to prawdziwy dar niebios. Będzie miała zajęcie i zejdzie Patrickowi z drogi, a poza tym zarobi parę groszy na kupno rzeczy dla dziecka. – Wspaniale. W takim razie łap fartuszek i jak to mówi Alan Sugar: „Masz tę robotę!”.
Rozdział 8 Ruth krążyła niespokojnie po apartamencie w Four Seasons. Chociaż próbowała odpocząć, by zniwelować skutki długiego lotu (i kaca), nawet nie zmrużyła oka. Niedobrze, jeśli wziąć pod uwagę ten wywiad w telewizji za kilka godzin, a zależało jej, żeby wyglądać jak najlepiej. Pomasowała palcami czoło i po raz kolejny zerknęła na gazety, które jej dostarczono – nie mogła uwierzyć w to, co irlandzka prasa wypisywała na jej temat; jakim cudem wieści rozeszły się tak szybko? Po tej koszmarnej scenie na lotnisku od razu zadzwoniła do Chloe. Wyrwana ze snu asystentka wyjaśniła jej, że ochroniarz z Beverly Hills Hotel sprzedał mediom ujęcie z kamer przemysłowych, przedstawiające scenę z lobby. Potem dziennikarze już sami uzupełnili resztę historii, bazując na rewelacjach anonimowego informatora z Château Marmont. – Anonimowy informator? Co to za hotel, skoro możliwe są stamtąd przecieki, personelu nie obowiązuje dyskrecja, udziela się informacji na temat gości? – piekliła się Ruth. – Odniosłam wrażenie, że informatorem był jeden z gości – odparła Chloe zakłopotana. – Ktoś naprawdę wkurzony, że nie daliście mu się wyspać. Ruth czuła się zażenowana, że jej życie seksualne stało się przedmiotem publicznej dyskusji, ale jeszcze bardziej chyba tym, że sensacyjne wieści dotarły aż za Atlantyk. „Głośna Ruth pokazała całemu Hollywood, jak się imprezuje!”, ogłaszał jeden z co powściągliwszych nagłówków. Było jej przykro, ale nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co mogą myśleć o tym jej rodzice. Oboje mieli przyjechać wieczorem z Lakeview i spotkać się z nią na parę minut w hotelu, zanim ludzie od PR zabiorą ich do studia telewizyjnego. Jak zwykle w przypadku gości programu rodzina otrzymała zaproszenia na nagranie, więc jej najbliżsi mieli być obecni podczas całego wywiadu. Do tej pory Ruth nie mogła się wprost doczekać momentu, kiedy kamery telewizyjne wyłowią z publiczności twarze zachwyconych rodziców, podczas gdy prowadzący program będzie wypytywał, czy są dumni z osiągnięć córki. Teraz nie była wcale pewna, czy to rzeczywiście dobry pomysł. Cisnęła gazety na łóżko i postanowiła zadzwonić wreszcie do domu, powiedzieć rodzicom, że bezpiecznie dotarła do Dublina. Bardzo się tej rozmowy obawiała, co zresztą zrozumiałe w tej sytuacji. Od tygodni oczekiwała tej chwili, a teraz jej podekscytowanie nagle gdzieś się ulotniło. A jeśli rodzice widzieli już te okropne nagłówki? I to by było tyle, jeśli chodzi o powrót w blasku chwały – teraz powinna raczej przemykać chyłkiem. Myślała, że jakoś zdoła sobie poradzić z paskudnymi rzeczami, które ludzie będą wygadywać na jej temat (nie była przecież nowicjuszką w tej branży), ale jednego nie zdołałaby znieść – że przynosi wstyd rodzicom. I tak było jej trudno, ciągle udowadniać wszystkim, że wcale nie traci bezproduktywnie czasu. Usiadła z powrotem na wygodnym hotelowym łóżku i odwróciwszy gazety nagłówkami do dołu, żeby na nie nie patrzeć, wystukała numer rodziców. Jak zwykle Breda Seymour odebrała po pierwszym sygnale. – Mamo? Cześć, to ja. – Ruth zaschło w ustach, kiedy z zapartym tchem czekała na odpowiedź. – Och, dzień dobry, kochanie. A więc dotarłaś na miejsce bezpiecznie? Dzięki Bogu, pomyślała Ruth. Głos matki brzmiał zupełnie normalnie, więc pewnie jeszcze rodzice nie
czytali gazet. – Aha, przyleciałam o piątej rano i próbowałam złapać trochę snu. A co tam u was? Już nie mogę się doczekać, kiedy was zobaczę. Wybieracie się z tatą na to dzisiejsze nagranie, prawda? – Oczywiście, za nic nie chcielibyśmy tego przegapić. Zobaczymy się wcześniej? – Koniecznie. Zostanę w Four Seasons do popołudnia. Zdaje się, że mają przysłać po nas limuzynę, która zawiezie nas do studia, więc powinniśmy mieć mnóstwo czasu na pogaduchy. – To wspaniale. Oboje nie możemy się już doczekać spotkania, córeczko. Ruth była uszczęśliwiona – a więc jeszcze nie widzieli gazet! – Hm, kochanie, tak na wszelki wypadek, żebyś była przygotowana… Trzymałam ojca z dala od gazet, jak długo się dało, myślałam nawet, że tak się uda, dopóki całe to zamieszanie się nie uspokoi, ale tata włączył telewizor, a tam akurat rozmawiali o twoim wywiadzie w telewizji, podczas którego na pewno wyjaśnisz ten skandal. Nie muszę chyba mówić, że natychmiast wygrzebał gazety, które wyrzuciłam do śmieci. Ruth poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Pokręciła głową, próbując pozbyć się sprzed oczu obrazu, jak ojciec czyta krzykliwe nagłówki… patrzy na to okropne zdjęcie… i w ogóle. Mogła się domyślić, że matka spróbuje ją kryć, a ojciec i tak się wszystkiego dowie. Ollie Seymour był wspaniałym, ale surowym ojcem, który zawsze wymagał od Ruth, żeby zachowywała się, jak na prawdziwą damę przystało. Kiedy była nastolatką, zawsze czekał na jej powrót z imprezy, a potem wypytywał szczegółowo o chłopca, z którym się tego wieczoru bawiła. To znaczy o prawie wszystkich, pomyślała ze smutkiem. A kiedy jako nastolatka dostała małą rólkę w telewizyjnym serialu, dopilnował, by praca na planie nie kolidowała ze szkołą ani żeby Ruth nie chodziła na imprezy ze starszymi członkami obsady. Ollie wierzył, może nawet bardziej niż ona sama, że jej przeznaczeniem jest zostać gwiazdą, i nie zamierzał dopuścić, żeby cokolwiek w tym przeszkodziło. Cóż za ironia losu, pomyślała teraz, że po tylu latach walki o spełnienie marzeń właściwie sama zaprzepaściła swoją wielką szansę. – Naszym kolejnym gościem jest aktorka, która została dostrzeżona już dzięki swojej pierwszej rólce zakochanej nastolatki w serialu The Local. A teraz, po długiej, żmudnej wspinaczce na sam szczyt, Hollywood wreszcie doceniło jej talent – gra w jednym z najpopularniejszych seriali w amerykańskiej telewizji. Dzisiaj gościmy ją z powrotem w Dublinie, by mogła opowiedzieć nam o roli w Glamazons. Powitajmy gorąco niezwykle utalentowaną Ruth Seymour! Ruth wkroczyła do studia Late Tonight i pomachała do widowni. Uśmiechała się przy tym promiennie, spokojna, że dzięki profesjonalnej makijażystce, którą stacja przysłała do hotelu, wygląda jak prawdziwa hollywoodzka gwiazda. Z gracją przecięła plan i wyciągnęła rękę do dzisiejszego gospodarza programu, DJ-a Eamonna Kennedy’ego, jako że stały prowadzący złamał niedawno nogę. Ruth przyjęła zresztą wiadomość o zmianie z rozczarowaniem. Dotychczasowy gospodarz był znany z ugrzecznionych pytań i wręcz uniżonego stosunku do gości, czego nie dało się powiedzieć o Kennedym, który, o ile Ruth było wiadomo, zdobył sobie sławę jako prawdziwy skandalista. Dzisiaj jednak sprawiał wrażenie życzliwie nastawionego. Ujął jej dłoń i nawet ucałował w oba policzki, zanim wskazał jej miejsce. Ruth dyskretnie wygładziła szmaragdową atłasową suknię od Catherine Malandrino, która doskonale podkreślała odcień jej sprężystych blond loków, a następnie skrzyżowała długie nogi tak, by pokazać charakterystyczne czerwone podeszwy eleganckich (i kupionych za własne pieniądze) szpilek od Christiana Louboutina.
– A więc witamy z powrotem, Ruth. Wspaniale, że możemy cię znowu gościć w ojczyźnie. Chociaż czy po tak długim czasie spędzonym w Los Angeles nadal uważasz starą dobrą Irlandię za swój dom? – Oczywiście, że tak, Eamonn. – Ruth się uśmiechnęła. – Irlandia zawsze będzie moim domem. Bardzo się cieszę, że tu wróciłam, naprawdę jestem w siódmym niebie. – Opowiedz nam o Glamazons. Jak ci wiadomo, serial nie trafił jeszcze na nasze ekrany, ale w Stanach zbiera naprawdę entuzjastyczne recenzje. Ruth promieniała. Właśnie tak to miało wyglądać: mnóstwo pochwał i paplaniny o serialu, jej wspaniałych osiągnięciach, triumfalnym powrocie do ojczyzny Irlandki, która odniosła sukces. – Mam naprawdę ogromne szczęście, że mogę pracować przy tym projekcie. Glamazons to cudowny serial, wskaźniki oglądalności są naprawdę niesamowite, więc już nie możemy się doczekać kręcenia drugiej części. – Tak, poza tym ma wspaniałą obsadę. W porządku, to potencjalnie podchwytliwe pytanie, pomyślała, ale starała się zachować pełen profesjonalizm, nawet na moment nie przestała się czarująco uśmiechać. – Rzeczywiście, serial ma świetną obsadę, praca z tymi ludźmi to prawdziwa przyjemność. Oczy Eamonna zalśniły, a Ruth uświadomiła sobie poniewczasie, że wpakowała się prosto w zastawioną przez niego pułapkę. – Hm, odniosłem wrażenie, że praca z niektórymi jest większą przyjemnością niż z innymi – zakpił, na co publiczność zareagowała śmiechem. Ruth dostrzegła kątem oka na monitorze, że kamery zrobiły zbliżenie na jej twarz, ze wszystkich sił starała się więc zachować spokój. – Oczywiście każdy ma swoje mocne strony, należy jednak pamiętać, że działamy jako zespół, więc wszyscy pracujemy na sukces serialu. Eamonn się uśmiechnął. – Tak, to bardzo ważne, ale ja miałem na myśli raczej wasze „zespolenie się” z Troyem Valentine’em, który w serialu gra twojego męża. Wyglądaliście na naprawdę, hm… zaprzyjaźnionych podczas tego przyjęcia w Hollywood. Czyżby to był jeden z tych przypadków, kiedy życie zaczyna naśladować sztukę? W tym momencie widzowie zaczęli bić brawo, zupełnie jakby chcieli przytaknąć jego słowom. Przyklejony uśmiech nie schodził Ruth z ust. – Owszem, Troy i ja pracujemy od jakiegoś czasu razem, więc to oczywiste, że jesteśmy dobrymi znajomymi. – Znajomymi? Szkoda, że sam nie mam takich „dobrych znajomych” jak ty, Ruth – zadrwił grubiańsko. Ruth pragnęła zapaść się pod ziemię. A więc uwielbiający szokować prezenter wcale się nie zmienił, chociaż miał to być przecież program familijny! – Ojej, chyba zdajesz sobie sprawę, do czego posuwają się brukowce i że nie można wierzyć w bzdury, które wypisują. Wszyscy przecież wiemy, jak niedorzeczne… – A więc twierdzisz, że do niczego nie doszło? – przerwał jej Eamonn. – W takim razie co powiesz na to? Ku przerażeniu Ruth okropne ujęcie z hotelowych kamer pojawiło się na monitorze i można je było zobaczyć na ekranach telewizorów w całym kraju. – To mi nie wygląda na bzdury brukowców. Do diabła z tym zdjęciem! Żołądek podszedł Ruth do gardła, mimo prób zapanowania nad nerwami dolna warga zaczynała jej drżeć. – Ależ Eamonn, nie zamierzam zniżać się do udzielania odpowiedzi na tak postawione pytanie. Zachowaj klasę, powtarzała sobie w myślach, zachowaj klasę. Eamonn tymczasem przypominał
gotowego do ataku drapieżnika. – Hmm. Wygląda, że ktoś tutaj ma sekrecik! Widownia zaczęła wiwatować, a Ruth poczuła, że się rumieni. Chociaż przed nagraniem omawiali pytania, które padną w programie, jak widać, Eamonn Kennedy nie zamierzał trzymać się scenariusza. – Przepraszam, ale przyszłam tutaj rozmawiać o serialu, a nie o moim życiu prywatnym. – Jej uśmiech zmienił się w jakiś dziwaczny grymas. Czuła się wystrychnięta na dudka. – Przyjechałam do Irlandii, żeby opowiedzieć o mojej roli i spędzić lato z rodziną. Miała nadzieję, że jej rozmówca okaże resztki przyzwoitości, kiedy przypomni mu, że na widowni siedzą jej rodzice. Ku jej zdumieniu Eamonn stał się jeszcze bardziej zajadły. – Tak, tak, oczywiście. A skoro już o tym mowa, jak najbliżsi zapatrują się na to wszystko, na twoją sławę? A może raczej powinienem powiedzieć: niesławę? Rodzice są dumni z twojego sukcesu? – Słowa ociekały jadem, a prowadzący sprawiał wrażenie, jakby naprawdę doskonale się bawił. – Państwo Seymour, czy możecie nam powiedzieć, co sądzicie o romansie córki z najbardziej niesławnym playboyem Hollywood? Kamery zostały skierowane na twarze zaniepokojonych rodziców Ruth. Nigdy, przenigdy nie pomyślała nawet, że tak to będzie wyglądać. Upokorzenie jej w programie na żywo to jedno, ale ten człowiek nie miał prawa robić tego jej rodzicom. – Jesteśmy dumni z córki i wszystkiego, co robi – powiedziała spokojnie do kamery Breda. Serce ścisnęło się Ruth w piersi na widok jej kochanej, zwyczajnej mamy, która brała jej stronę i próbowała bronić tego, czego obronić się nie dało, podczas gdy Ollie siedział obok niej jak skamieniały. Ruth przeniosła wzrok poza plan, wypatrywała choć jednej życzliwej twarzy wśród ekipy programu, usiłując znaleźć kogoś, kto jej pomoże. Tak bardzo brakowało jej Chloe – asystentka wyratowałaby ją z tej sytuacji i pewnie jeszcze zagroziła na pożegnanie podjęciem stosownych kroków prawnych. Chloe nie było, Ruth musiała coś zrobić, zanim ten koszmarny prowadzący zacznie wypytywać o coś jeszcze gorszego, na przykład o to, w jakich pozycjach „to” robili albo czy Troy jest hojnie obdarzony przez naturę. – Wiesz co, Eamonn, od dzieciństwa uwielbiałam ten program i zawsze podziwiałam jego prezenterów – parsknęła, zrywając się z miejsca, a potem dodała jeszcze, by zachować twarz: – Ale posunąłeś się za daleko, wciągając w to moich rodziców. Naprawdę powinieneś się wstydzić. – Po czym z sercem walącym jej jak młotem zeszła z planu. Zawstydzona i bliska płaczu przecisnęła się między kamerami, producentami programu i asystentami. Kiedy biegła do damskiej toalety w poszukiwaniu odrobiny prywatności, uświadomiła sobie, jak ironicznie zabrzmiały słowa, że Eamonn powinien się wstydzić. Bo jeśli ktokolwiek powinien się wstydzić, to właśnie ona.
Rozdział 9 Kiedy rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych, Nina natychmiast popędziła otworzyć. Czuła się znowu jak nastolatka, która stara się ubiec ojca, żeby ten nie zrobił czy nie powiedział czegoś dziwnego i nie skompromitował jej przed przyjaciółmi. Tym razem się jednak spóźniła. W salonie Trish właśnie próbowała prowadzić niezobowiązującą towarzyską pogawędkę z Patrickiem. – Na pewno cieszy się pan z powrotu Niny. – Chyba tak – odparł z typowym dla niego brakiem entuzjazmu. – Chociaż musiałem się przyzwyczaić, bo wszędzie pełno teraz jej rzeczy. Ninie zrobiło się przykro – można by pomyśleć, że była nastolatką rozrzucającą po domu ciuchy czy kosmetyki. Tak się jednak składało, że cały jej skromny dobytek znajdował się w sypialni na piętrze. Ojciec narzeka na jej bałaganiarstwo, a właśnie on zaśmieca dom zepsutą elektroniką! Trish chyba pomyślała sobie to samo, sądząc po jej minie, więc Nina postanowiła się wtrącić. – Hej, Trish, dzięki, że po mnie wpadłaś. Idziemy? – O, cześć, Nina. Aha. Właśnie opowiadałam twojemu tacie o moim charytatywnym albumie i o dzisiejszej imprezie. Zapraszam, jeśli pan miałby ochotę wybrać się na przyjęcie na cześć Ruth Seymour – powiedziała, uśmiechając się do Patricka. – No cóż, nie sądzę, żeby to była impreza w twoim stylu, tato – odezwała się Nina i wygładziła rąbek swojej kwiecistej letniej sukienki, celowo unikając wzroku ojca. – Nie, nie, rzeczywiście chyba nie bardzo – odparł Patrick z nieprzeniknioną twarzą. – Jest pan pewien? Bo… – Trish, naprawdę musimy już iść – przerwała jej Nina pospiesznie, po czym chwyciła przyjaciółkę za ramię i pociągnęła ją w stronę drzwi. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było towarzystwo Patricka przez cały wieczór. – Na razie, tato. Nie czekaj na mnie! – dodała lekkim tonem, choć wiedziała, że to i tak mało prawdopodobne. Na ogół miała szczęście, jeśli ojciec w ogóle pamiętał o jej obecności. Już na zewnątrz Trish zmierzyła ją sceptycznym spojrzeniem. – Hm, tak nie zachowuje się córka, która strasznie stęskniła się za ojcem. Chyba szybciej wypchnąć mnie za drzwi już się nie dało. – Ach, nie wygłupiaj się, naprawdę myślisz, że miałby ochotę iść na jakieś nudne wręczanie nagród? – odbiła piłeczkę Nina. – A skoro już mowa o wypadaniu za drzwi, to czemu wczoraj rano wybiegłaś od Elli w takim pośpiechu? Nadal nie miała pojęcia, dlaczego Trish uciekła z kawiarni zaraz po pojawieniu się tam Emer i Deirdre. – Co takiego? – Trish się speszyła. – Byłam już spóźniona do pracy, zaczynała mnie boleć głowa, więc wolałam uniknąć całego tego zamieszania z wrzeszczącymi dziećmi, to wszystko. – Och. – O ile Nina dobrze pamiętała, żadne z dzieci nie płakało, kiedy obie kobiety weszły do lokalu, wolała jednak nie drążyć tematu. – Tak czy inaczej, dzisiaj wieczorem będziemy się świetnie bawić. Trish uniosła brew. – No, chyba że Ruth znowu wybiegnie w połowie imprezy, zupełnie jak wczoraj ze studia Late Tonight.
Nina się skrzywiła. Widziała ten okropny wywiad, było jej żal Ruth Seymour, no i przede wszystkim rodziców, brutalnie atakowanych przez Eamonna Kennedy’ego. – Prawda, że to było straszne? – powiedziała. – Ten facet zachował się jak ostatnia świnia, żeby postawić jej rodziców w tak niezręcznej sytuacji. John Monroe nigdy w życiu nie posunąłby się do tego. Eamonn Kennedy to dupek, a Ruth na pewno pluje sobie w brodę, że dała się w coś takiego wciągnąć. – Owszem, ale ucieczka ze studia wcale jej nie pomogła. Tym jeszcze bardziej rozdmuchała skandal. – Trish chodziło o niedzielne wydanie brukowca, który zdążył już zamieścić „wywiad” z jednym z byłych facetów Ruth. – Po dziesięciu latach gostek rzekomo pamięta wszystko w najdrobniejszych szczegółach? – Trish pokręciła głową. – Czasami wstydzę się, że jestem dziennikarką. – No tak, ale ty nie robisz przecież takich rzeczy, prawda? – powiedziała Nina z nadzieją, choć i tak nie potrafiła sobie wyobrazić redakcji „Lakeview News” jako wylęgarni pikantnych plotek o romansach celebrytów. – Nie, skąd. Ale musisz przyznać, że takie historie są przynajmniej ociupinkę bardziej interesujące od artykułów o kradzieżach batoników w lokalnym sklepie – skomentowała Trish cierpko. – Mam nadzieję, że biedna Ruth jakoś się trzyma – dodała Nina. – Oczywiście, nie znałam jej zbyt dobrze, kiedy byłyśmy nastolatkami, ale nikt nie zasługuje na to, żeby media wywlekały na światło dzienne szczegóły jego życia intymnego. Trish nie była aż tak wyrozumiała. – Chyba mogła o tym pomyśleć, zanim zalała się w trupa i poszła do łóżka z kolegą z planu, prawda? Naprawdę powinna być mądrzejsza, zwłaszcza na tym etapie kariery. – Racja, ale chyba w życiu każdego są takie rzeczy, których wolelibyśmy jednak nie rozgłaszać. Nawet jeśli to prawda, że Ruth przespała się z jakimś facetem po pijaku, to przecież wyłącznie jej sprawa. Trish rzuciła jej kose spojrzenie, aż Nina wystraszyła się, że powiedziała za dużo, ale przyjaciółka się uśmiechnęła. – W porządku, w porządku, masz rację, przepraszam, mamusiu! Nina z trudem przełknęła ślinę, starając się zachować kamienną twarz. Naprawdę brzmiała jak upierdliwa mamuśka? Chociaż była to jedynie luźna uwaga, kryła się w niej ironia. Wreszcie dotarły do Clancy’s Hotel i skierowały się prosto do sali balowej, gdzie odbywało się przyjęcie. Nina rozejrzała się po tłumie zebranych gości i uświadomiła sobie, że oprócz wielu znajomych twarzy jest dużo zupełnie obcych, no ale oczywiście Lakeview bardzo się zmieniło od czasów jej dzieciństwa. Po drodze Trish rozmawiała ze swoimi znajomymi, przy okazji przedstawiając Ninę różnym osobom, których imion biedaczka i tak nie była w stanie zapamiętać. Wreszcie znalazły się przy barze, gdzie stały już tace z kieliszkami wina i szampana. Trish zerknęła na przyjaciółkę. – Bierzemy szampana, jak myślisz? – Hm, chyba tak – wymamrotała Nina odruchowo. Do licha, jak zdoła wymigać się od picia alkoholu pod czujnym okiem Trish? Młody kelner wręczył każdej z nich po kieliszku z szampanem. Trish od razu zaproponowała toast: – Za powroty do domu! – Za powroty – powtórzyła Nina, po czym stuknęły się kieliszkami. Nina już miała upić łyczek (nie powinien zaszkodzić, prawda?), kiedy podszedł do nich wysoki, atrakcyjny mężczyzna. Na jego widok Trish natychmiast rozpromieniła się w uśmiechu. – Dave, co słychać? Był dobrze zbudowany, miał ciemne oczy i krótko przycięte kasztanowe włosy, a poza tym emanował
pewnością siebie kogoś naprawdę ważnego. – Nino, to Dave Kellerman – przedstawiła go Trish przyjaciółce. Nina popatrzyła na mężczyznę, zastanawiając się w duchu, czy znała go może z poprzednich wizyt w Lakeview – nazwisko z całą pewnością brzmiało znajomo. Z drugiej strony gdyby się znali, chybaby o tym wspomniał, a tego nie zrobił. – To moja przyjaciółka, Nina Hughes. Niedawno wróciła do Lakeview. – Na jakiś czas – dodała Nina pospiesznie, chociaż nadal nie miała pojęcia, dlaczego tak się przy tym upiera. – Wróciła? A więc w przeciwieństwie do mnie nie jesteś elementem napływowym – powiedział Dave z uśmiechem, po czym wyjaśnił, że przeprowadził się do Lakeview dwa lata wcześniej z Dublina, żeby podjąć pracę w miejscowym browarze. – Co więcej, to właśnie my sponsorujemy dzisiejszy wieczorek towarzyski, chociaż oczywiście tutejszy napitek nie byłby wystarczająco dobry dla hollywoodzkiej gwiazdy, więc musieliśmy wezwać na odsiecz konkurencję – dodał, wskazując na tacę z szampanem. – Prawie nas wykończyli – zażartował, a Nina uznała, że podoba się jej ten uśmiechnięty, gadatliwy facet. Rozejrzała się po sali, przystrojonej specjalnie na tę okazję. Ozdabiające stoły kompozycje z białych i czerwonych róż były naprawdę ładne, a chociaż Ruth zapewne widywała w Los Angeles wytworniejsze dekoracje, Nina musiała przyznać, że całość robi wrażenie. – Nasz gość honorowy powinien niedługo zaszczycić nas swoją obecnością – zauważył Dave, kiedy gdzieś przy wejściu do sali zapanowało poruszenie. – Słyszałyście już o niej i tym facecie? – Oczywiście, a kto nie słyszał? – Trish się zaśmiała, ale zauważyła pełne dezaprobaty spojrzenie Niny. – Z drugiej strony, kogo to obchodzi? Jest dorosła, prawda? No a poza tym przyganiał kocioł garnkowi i tak dalej, sam wiesz, zła karma i w ogóle. W tym momencie rozmowy w sali ucichły, bo w drzwiach właśnie stanęła Ruth. Była w białej sukni bez ramiączek, przepasanej czerwoną szarfą, do tego ciemnoczerwone szpilki. Lśniące włosy miała upięte w luźny romantyczny kok. Wyglądała w każdym calu jak prawdziwa gwiazda. Zebrani zaczęli bić brawo, a uśmiechnięta Ruth, idąc powoli przez tłum, ściskała dłonie i pozowała do zdjęć. – Wygląda przepięknie, prawda? – zauważyła Trish z zazdrością. Nina musiała przyznać, że Ruth miała w sobie coś eterycznego, niemal ulotnego, a jej uroda rzeczywiście była hollywoodzkiej klasy. Kilka minut później rozpoczęła się uroczystość, a mistrz ceremonii zaprosił Ruth na scenę po odbiór nagrody, kryształowej statuetki Waterford Crystal. Chociaż Ruth wydawała się zachwycona przyjęciem i wygłosiła wspaniałą mowę, Nina dostrzegła, że aktorka ma podkrążone oczy, a promienny uśmiech jakby wymuszony. Ninie zrobiło się jej żal. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest, żyć pod ciągłym obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Wiedziała, że nieraz popełniła w życiu błąd (a z rezultatami jednego z nich nadal właśnie się mierzy), zawsze jednak pozostawało to jej prywatną sprawą, tak że nie musiała patrzeć, jak jej sekrety stają się pożywką plotkarskich gazet, gdzie każdy może o nich przeczytać. Jak w ogóle można sobie poradzić z tego rodzaju upokorzeniem? Po zakończeniu oficjalnej części uroczystości Ruth zeszła ze sceny i wtopiła się w tłum. Kiedy znalazła się bliżej nich, Trish czym prędzej chwyciła Ninę za ramię i przepchnęła się do przodu. – Ruth, Ruth, cześć. Pamiętasz nas? – zawołała, uśmiechając się szeroko. Ruth odwróciła się w ich stronę. Widać było, że ma dość wrażeń, mimo wszystko pozostała jednak prawdziwą profesjonalistką. – A, tak, tak, oczywiście! Chodziłyśmy razem do szkoły…
Były mniej więcej w tym samym wieku, więc Ruth pewnie po prostu zgadywała, ale naprawdę świetnie to rozegrała. – Właśnie! Wspaniale cię znowu widzieć! – zawołała Trish i ku zdumieniu Ruth zamknęła ją w serdecznym uścisku. Nina doskonale widziała, jak oczy aktorki biegają we wszystkie strony, kiedy biedaczka próbuje ogarnąć otoczenie z miną schwytanego w pułapkę zwierzęcia. – Nie jestem pewna, czy pamiętasz Ninę Hughes – dodała Trish. – Bywałam w miasteczku tylko od czasu do czasu – powiedziała Nina nieśmiało, wyciągając rękę. – Och, oczywiście. Przyjeżdżałaś w odwiedziny do taty, zgadza się? – Dokładnie. – Nina poczuła niedorzeczną radość, że ta olśniewająca kobieta ją pamięta. – No cóż, wspaniale być znowu w domu – ciągnęła Ruth. – Chociaż wiele się tu zmieniło, prawda? Nie mogę uwierzyć, że to nadal tamto Lakeview. – No właśnie. Nie byłam tutaj od lat, więc też byłam mocno zdziwiona. – Widziałaś wszystkie te nowe domy przy wjeździe do miasteczka? Przez chwilę miałam wrażenie, że znalazłam się z powrotem w Beverly Hills – dodała Ruth ze śmiechem, a Nina zdziwiła się, jak zwyczajnie to zabrzmiało. Jasne, Ruth wydała na kreację pewnie więcej, niż Nina miała na koncie, ale właściwie wiele się od niej nie różniła – po prostu wiodła życie z większym rozmachem. Nina próbowała sobie przypomnieć, jaka była w dzieciństwie Ruth. Już wtedy śliczna, zawsze znajdowała się w centrum zainteresowania, a ruch, zamieszanie zdawały się stanowić jej żywioł. Należała do najpopularniejszych dziewcząt w szkole i była jedną z tych osób, które zawsze przyciągają do siebie innych, niewątpliwie miała rzadki dar – charyzmę. Nic dziwnego, że została gwiazdą, pomyślała Nina. Chociaż szczerze mówiąc, wszyscy byli zaskoczeni, że dosyć późno. – Chyba stare, nudne Lakeview stanowi sporą odmianę po Los Angeles? – zagadnęła Trish. – O mój Boże, jeszcze jaką. – Ruth westchnęła. Nina na ułamek sekundy dostrzegła lukę w jej masce, ale zaraz potem Ruth dodała: – To znaczy wszystko jest cudowne: pogoda, sklepy, restauracje i tak dalej, ale same rozumiecie, miło jest się czasem wyrwać, uciec od całego tego zgiełku. Nie dało się nie zauważyć nacisku, jaki położyła na słowo „uciec”. – Och, mogę to sobie wyobrazić, zwłaszcza teraz! – Trish się roześmiała. – Po całej tej sprawie z tobą i Troyem, co? – dodała żartobliwie. Nina rzuciła jej mordercze spojrzenie; nie mogła uwierzyć w taki brak taktu u przyjaciółki. Uśmiech zniknął z twarzy Ruth, w oczach zalśniły łzy. Zamrugała mocniej, jakby starała się je powstrzymać, ale zdenerwowanie było widoczne. – Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Nina. Ruth przygryzła wargę i niemal niezauważalnie pokręciła głową. Miała taką minę, jakby sama nie wiedziała, co gorsze: załamać się na oczach dwóch właściwie obcych kobiet czy też urządzić scenę przed całym miastem. Nina postanowiła interweniować. – Trish, macie tu jakieś zaplecze? – zapytała. – Co takiego? – Co dziwne, Trish nie uważała, by działo się coś niepokojącego. – Jeśli chodzi ci o toaletę… – Nie, chodzi mi o jakieś ustronne miejsce. – Dyskretnie wskazała głową na Ruth. – Och, Ruth, przepraszam za mój niewyparzony język. Nie chciałam… To miał być tylko żart, sama rozumiesz. Przecież każdej z nas zdarzyło się bzyknąć z facetem, który… – Na miłość boską, Trish! – jęknęła Nina. – Jest tu jakiś hol, kuchnia czy coś w tym rodzaju?
Ruth naprawdę wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. – Och, tam. Trish uświadomiła sobie wreszcie, że powinny czym prędzej wyprowadzić Ruth z sali, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała aktorka, było rozpłakanie się na oczach śmietanki towarzyskiej Lakeview. Kiedy przemykały między mieszkańcami miasteczka i wielbicielami gwiazdy Glamazons, Ruth naprawdę świetnie się trzymała, ze spuszczoną głową przetrząsając zawartość swojej modnej wieczorowej torebki, zupełnie jakby czegoś w niej szukała. Trish poprowadziła je korytarzem, z dala od ciekawskich oczu. A potem Nina usłyszała jakieś hałasy za plecami i czym prędzej nacisnęła klamkę drzwi po lewej, modląc się tylko w duchu, by okazały się otwarte. Jej prośby zostały wysłuchane, więc przytrzymała drzwi i skinęła na towarzyszki. Gdy Trish zapaliła światło, rozejrzały się po niewielkim, pełnym środków czystości pomieszczeniu. – Ach, od razu mi się przypomina, jak w szkole chowałyśmy się w schowku na szczotki, żeby puścić dymka, pamiętasz, Ruth? – powiedziała Trish, a Ruth uśmiechnęła się mimowolnie. – Hej, posłuchaj, to, co powiedziałam tam na sali, było strasznie głupie. Po prostu zapomniałam, naprawdę… – Trish próbuje ci powiedzieć, że dobre maniery zostawiła w domu – skarciła ją Nina dobrodusznie. – To były dla mnie dwa ciężkie dni – powiedziała ze znużeniem Ruth. – Wyobrażam sobie. Już sam kac musiał być paskudny, nie mówiąc już o tym, że twoje majtki, czy też raczej ich brak, stały się tematem… – Do diabła, Trish! – krzyknęła Nina, szturchnąwszy przyjaciółkę w ramię. – Możesz się wreszcie zamknąć? – Teraz już Ruth otwarcie płakała. – Nie, nie, moja droga, nie wolno ci się teraz rozklejać – zaczęła ją mitygować Nina. – Rozmażesz sobie ten cudowny makijaż. – Przepraszam… – Ruth z trudem przełknęła ślinę. – Po prostu żyję teraz w ciągłym stresie. Tych ostatnich kilka dni było naprawdę okropnych, te pytania, oskarżenia, paparazzi biegający za mną wszędzie. Wszyscy traktują mnie jak dziwkę, a to przecież nieprawda. Nie mają prawa, żadnego prawa mówić o mnie takich rzeczy! – Wpadała w histerię, więc Nina próbowała jakoś ją uspokoić, by nie ściągnęła sobie na głowę jeszcze większych kłopotów. Nie wiadomo, czy ktoś nie podsłuchuje pod drzwiami. – Ci, cii, wiem, wiem. To wszystko jest naprawdę niesprawiedliwe – starała się załagodzić sytuację. Trish natomiast była zbyt zaaferowana najświeższymi ploteczkami z pierwszej ręki, żeby zawracać sobie głowę uspokajaniem aktorki. – To strasznie trudne. Bo przecież jestem osobą publiczną, gwiazdą, na miłość boską. Należy mi się szacunek. Ach, a więc mamy i wielką diwę, pomyślała Nina, po czym sięgnęła do torebki po chusteczkę higieniczną. – Posłuchaj, Ruth, całe to zamieszanie na pewno przycichnie w ciągu paru dni. Założę się, że niedługo Britney Spears albo Paris Hilton wyskoczą z jakimś skandalem, a o tej sprawie wszyscy zapomną – mówiła pokrzepiająco. – Aha, zresztą nikt i tak nie zwraca uwagi na to, co się dzieje w Irlandii – dodała Trish. Ruth popatrzyła na nie obie, jakby tknięta myślą, iż może być „przebrzmiałą sensacją”, a poza tym chyba też ją przerażała perspektywa spędzenia lata w jakiejś zapadłej dziurze. Nina zaczęła się nawet zastanawiać, czy Ruth nie sprawia przyjemności ta zabawa w kotka i myszkę z paparazzimi. Może jak za dawnych lat uwielbiała budzić zainteresowanie i wręcz się nim rozkoszowała, zamiast rzeczywiście walczyć o poszanowanie prywatności. Ruth siąknęła w chusteczkę. – Dziękuję, że jesteście dla mnie takie miłe – powiedziała, patrząc na Ninę, która natychmiast odparła
z uśmiechem: – Nie ma za co. – No właśnie, nie ma za co – wtrąciła Trish, jakby w ogóle nie zdając sobie sprawy, że to ona była przyczyną całego zamieszania. – Podobno zostajesz w Lakeview na całe lato. To prawda? Ruth skinęła głową. – W każdym razie takie miałam plany. We wrześniu muszę wracać, bo od października zaczynamy zdjęcia, ale na razie mam mnóstwo wolnego czasu. Nina doszła do wniosku, że pomysł spędzenia lata tutaj w blasku chwały hollywoodzkiej gwiazdy musiał wyglądać w teorii wspaniale, ale jak się okazało, biedna Ruth została rzucona wilkom na pożarcie. – Myślisz, że dasz radę wrócić na salę? – zapytała. – Chyba tak. – Ruth odetchnęła głęboko. Nina pomogła jej wstać ze stołka, a potem zwróciła się do przyjaciółki: – Trish, możesz wyjrzeć i sprawdzić, czy teren czysty? – Jasne. – Trish posłusznie wyszła, zostawiając je same. – Makijaż mam w porządku? – zaniepokoiła się Ruth. – Jak najbardziej, wyglądasz obłędnie. Ruth wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w drzwi, a Nina zaczęła się zastanawiać, co też mogło teraz dziać się w głowie gwiazdy. Owszem, była piękna, sławna i bogata, ale czy naprawdę czuła się szczęśliwa? Kiedy ostatnio miała okazję pójść na imprezę i po prostu być sobą albo robić to, co każdy normalny człowiek? Los Angeles stanowiło istne siedlisko obłudy, gdzie aż roiło się od ludzi gotowych w każdej chwili dźgnąć cię nożem w plecy, a z tego, co Nina wiedziała, Ruth musiała długo walczyć o to, by się przebić. Chyba nie była przyzwyczajona do życzliwości innych, bo teraz wydawała się zaskoczona zachowaniem Niny. I naprawdę jej wdzięczna. Nina przez chwilę porównywała własne położenie z sytuacją Ruth. Nie, nie była gwiazdą, ale kiedy teraz zastanawiała się nad własnym życiem, przypomniała sobie, dlaczego w ogóle przyjechała do Lakeview: znalazła się w tarapatach, a nie miała dokąd pójść. Dziwne, że obie z Ruth wylądowały tutaj w tym samym czasie po tak długiej nieobecności: Ruth na niespodziewanym, choć dobrowolnym zesłaniu, Nina w stanie dobrowolnego zawieszenia. Rozległo się pukanie, a potem Trish poinformowała je przez drzwi, że droga wolna. Nina już sięgnęła do klamki, kiedy Ruth nagle chwyciła jej dłoń i mocno ścisnęła. – Naprawdę, mówię poważnie, dziękuję, że byłaś dla mnie taka miła. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam się tak, jakbym miała prawdziwą przyjaciółkę. Nina uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk, a przez głowę przemknęła jej myśl, że obie mają więcej wspólnego, niż im się wydawało.
Rozdział 10 Mimo starań Jess nie potrafiła zapomnieć o zajściu z Emer i rozmowie z Deirdre. Chociaż Brian starał się przez resztę weekendu jakoś odwrócić jej uwagę, cały czas zamartwiała się problemami, jakie pojawiły się w jej relacjach z przyjaciółkami. Teraz siedziała w gabinecie i wpatrywała się w ekran komputera, ale nie mogła się skupić na pracy, konkretnie na kampanii reklamowej nowego napoju energetyzującego Piccolo, G-Force. Ostateczny termin zbliżał się nieubłaganie, a ona z jakiegoś powodu nie była w stanie myśleć o niczym innym, tylko o dzieciach. I nie chodziło o tykający zegar biologiczny – raczej o to, że skupiła się na kwestii posiadania dziecka tak mocno, by wreszcie wskazówki cholernego zegara ruszyć. Bez wątpienia wydarzenia ostatniego weekendu, odkrycie, że przyjaciółki celowo się od niej odsunęły, postawiło pewne kwestie na pierwszym planie – to znaczy, dzieci, czy, prawdę mówiąc, ich brak. Odepchnęła papiery, i tak nie potrafiła się skoncentrować. Nie mogła już dłużej zaprzeczać, jak bardzo ją to poruszyło. Miała trzydzieści pięć lat i uważała za rzecz oczywistą, że kiedyś zostanie matką. Kiedyś. Tylko kiedy? Kiedy nadejdzie ten właściwy moment? Dotąd po prostu zakładała, że rozpozna tę chwilę, nagle spłynie na nią olśnienie czy coś w tym rodzaju. Westchnęła. Może coś było z nią nie w porządku, może należała do kobiet, które czują jakąś nieuświadomioną awersję do dzieci? Ale nie, nie o to chodziło, przecież uwielbiała maluchy, w dzieciństwie bez przerwy bawiła się lalkami, do tej pory pamięta, jak zamęczała rodziców, żeby sprawili jej braciszka lub siostrzyczkę, bo jako jedynaczka zawsze marzyła o takim towarzyszu zabaw. Przysunęła bliżej klawiaturę i otworzywszy internetową wyszukiwarkę, rozpoczęła surfowanie po sieci. Kliknęła link sklepu Mamas & Papas, weszła na parę innych stron z niemowlęcymi artykułami w nadziei, że zrobi się jej cieplej na sercu od samego patrzenia na rozmaite przybory dla maluszków, ale na próżno. Zniechęcona, sprawdziła skrzynkę pocztową, gdzie w oczy rzuciła się jej wiadomość od Net-a-Porter, reklamująca wyprzedaż produktów od Betsey Johnson. Kliknęła załączony link, a zaraz potem przyszło opamiętanie. Betsey Johnson? Groszki i spódnice z falbankami to już chyba jednak nie dla niej? Ale w tym właśnie po części tkwił problem, prawda? Wreszcie to sobie uświadomiła: miała trzydzieści pięć lat, ale wciąż czuła się na góra dwadzieścia pięć. A skoro nie dla niej już młodzieżowe ciuchy – serce szybciej jej zabiło – czy nie przekroczyła też najlepszego wieku do rodzenia dzieci? Czym prędzej znalazła jakąś stronę medyczną i zaczęła czytać na temat ciąży. Przypomniało jej się, jak panikowała Emer w początkowym okresie starań o dziecko, kiedy nadal nie zachodziła w ciążę. „Może za długo z tym czekałam!”, rozpaczała. Jess zbywała wtedy jej obawy, bo Emer zawsze była pesymistką, ale teraz sama im dłużej czytała te wszystkie informacje, tym bardziej zaczynała się martwić. W wieku trzydziestu pięciu lat istniało poważne zagrożenie ciążą wysokiego ryzyka, a prawdopodobieństwo, że w ogóle w nią zajdzie, było mniejsze, niż sądziła. Jej płodność spadała na łeb, na szyję, a ilości alkoholu, jakie wypiła przez ostatnie dziesięciolecia, też pewnie się nie przysłużyły…
Jess zmarszczyła brwi. Poświęcała tyle czasu na robienie kariery, podróżowanie po świecie, cieszenie się życiem – może jej szansa na posiadanie dzieci bezpowrotnie minęła? Naprawdę zmartwiona, sięgnęła po komórkę. Tykający zegar biologiczny czy nie, miała zamiar zażądać od Briana, żeby natychmiast wracał do domu zmajstrować jej dziecko, kiedy telefon się rozdzwonił. – Jess Armstrong – odebrała, wciąż rozkojarzona. – Jess? Cześć, tu Emer. Możesz rozmawiać? Serce zabiło jej mocniej. Dlaczego Emer dzwoniła do niej do pracy? Nigdy tego nie robiła, bo sama doskonale wiedziała, jak wielkie zamieszanie potrafi panować w firmie – właśnie dlatego w ostatnich kilku latach kontaktowały się wyłącznie wieczorami, kiedy w domu miały trochę czasu na pogawędkę. – Oczywiście. Co u ciebie słychać? – rzuciła lekko, starając się ukryć zaskoczenie. – Na pewno? Bo kiedy odebrałaś, miałaś taki dziwny głos. Cóż mogła na to odpowiedzieć? Właśnie przyszła mi do głowy taka szalona myśl, że powinnam czym prędzej popędzić do domu i zrobić sobie dziecko? – Nie, to nic takiego, po prostu mieliśmy rano w firmie urwanie głowy, ale wszystko jest pod kontrolą. A przynajmniej taką miała nadzieję. Emer milczała chwilę, zanim się odezwała: – Hm… Muszę cię przeprosić za to, co wydarzyło się w weekend. Zachowałam się wrednie, nie zapraszając ciebie, wiem, ale nie chciałam ci sprawić przykrości. Naprawdę sądziłam, że nie bawiłabyś się zbyt dobrze na tego rodzaju imprezie. Aha, czyli rozmawiała już z Deirdre, pomyślała Jess. Nigdy nie była jednak pamiętliwa, odparła więc z uśmiechem: – Hej, nie masz za co przepraszać. Oczywiście, byłam zaskoczona, ale zdążyłam już o tym zapomnieć. Doskonale cię rozumiem. – Nie, nie, to było naprawdę nie w porządku, bardzo mi przykro. Rozmawiałam z Deirdre, no i obie doszłyśmy do wniosku, że ostatnio rzeczywiście za bardzo zakręciłyśmy się w temacie dzieciaków. Powinnyśmy zrobić coś razem, tylko we trzy, sama rozumiesz, może jakiś babski wieczór czy coś w tym rodzaju. – Emer, naprawdę nie trzeba. Jess była zażenowana; może przyjaciółki czuły się w obowiązku spędzić z nią trochę czasu, powodowane poczuciem winy? – Ależ trzeba. Ty i ja nie wychodziłyśmy nigdzie razem, odkąd Amy się urodziła, a Deirdre na pewno chętnie skorzysta z okazji, żeby się wystroić i wyskoczyć do klubu. Jess od razu zaczęła się zastanawiać, czy zdaniem przyjaciółek to właśnie cały czas robiła – biegała po klubach. Znowu to samo, dwudziestopięciolatka uwięziona w ciele trzydziestopięciolatki. – Może po prostu wybierzemy się gdzieś we trzy na obiad? Chyba nie dla mnie już bieganie po klubach – zażartowała. – W porządku, więc co powiesz na to, żebyśmy wpadły z Deirdre do Dublina za dwa tygodnie w weekend? Naprawdę szybciej nie dam rady wszystkiego zorganizować, zwłaszcza jeśli mam nocować, a poza tym… – Nie wygłupiaj się. Przecież ja mogę przyjechać do Lakeview. Mnie będzie łatwiej zostać tam na noc, niż wam dwóm ciągnąć się tutaj. Może umówimy się na ten weekend, jeśli Deirdre nie będzie miała nic przeciwko? – Och – rzuciła przyjaciółka, jakby poirytowana, a Jess się przestraszyła, że może swoim błyskawicznym odrzuceniem jej propozycji przyjazdu do Dublina jakoś ją uraziła, a przecież chciała wszystko ułatwić. Boże, co się działo ostatnio między nią a Emer, że czuła się tak, jakby musiała ciągle
stąpać wokół przyjaciółki na paluszkach? – Oczywiście zapraszam też do Dublina, ale pomyślałam, że łatwiej będzie wam w takiej sytuacji zorganizować opiekę nad dzieciakami – wyjaśniła pospiesznie. – Pewnie tak – przytaknęła Emer. – Piątkowy wieczór byłby chyba najlepszy. Co prawda nie wiem, czy Dave nie będzie musiał zostać dłużej w pracy, ale zawsze mogę poprosić mieszkającą przy naszej ulicy dziewczynę o zajęcie się Amy. Skontaktuję się jeszcze z Deirdre, będzie super, jeśli uda jej się wyrwać. – Wspaniale. Koniecznie daj znać, co postanowiłyście. Spokojnie mogę przyjechać w piątek po południu. Macie w Lakeview jakąś fajną restaurację, do której mogłybyśmy razem wyskoczyć? Ostatnio kiedy tam byłam, widziałam taką miłą włoską knajpkę, która mi się spodobała. – Aha, Casa Rosa. Ale nie licz na nic wyszukanego, na pewno taki tani lokal ci wystarczy? – Oczywiście – odparła Jess, zastanawiając się w duchu, czy jej przyjaciółki naprawdę sądziły, że stołuje się wyłącznie w wytwornych restauracjach, ciągle popija szampana i kupuje buty. Potem wymieniły jeszcze najświeższe ploteczki na temat wspólnych znajomych. Ton Emer nieco złagodniał, a Jess poczuła ulgę, że początkowe skrępowanie chyba wreszcie zniknęło. Może kiedy pogadają sobie porządnie przy tanim winie i dobrym jedzeniu, wszystko znów będzie jak za dawnych czasów? Jess szykowała się do pracy, jednocześnie obserwując, jak Brian pakuje się przed kolejną służbową podróżą. Leciał do Londynu, gdzie miał spędzić resztę tygodnia i cały weekend. Gdyby nie umówiła się z dziewczynami, czekałaby ją kolejna samotna sobota i niedziela, uświadomiła sobie ponuro. Na szczęście to bez znaczenia, bo w piątek po południu jedzie do Lakeview, planowała nawet zanocować u Emer. Z uwagą przyglądała się teraz swojemu przystojnemu mężowi, zbierającemu niezbędne drobiazgi. Co prawda wiedział, jak bardzo przejęła się zachowaniem przyjaciółek, na razie jednak nic nie mówiła o swoich niepokojach w kwestii płodności, a już z całą pewnością nie zamierzała mu się przyznawać, że całkiem niedawno była gotowa do niego zadzwonić i namówić na szybki numerek! Co zresztą nie miałoby sensu, bo przecież brała pigułki antykoncepcyjne. Zastanawiała się teraz, co by powiedział, gdyby wyskoczyła z takim pomysłem, zwłaszcza po jej ostatnich dramatycznych przejściach z Emer i Deirdre. Zawsze rozumował tak logicznie, więc pewnie znowu zacząłby ją przekonywać, że wyobraźnia ją ponosi, a tak w ogóle to zaczęła myśleć o dziecku z obawy przed pojawieniem się rozdźwięku między nią a przyjaciółkami. Mimo wszystko oboje powinni pamiętać, co uświadomiła sobie dzięki całej tej sprawie, że nie robi się młodsza, więc jeśli rzeczywiście będą dłużej czekać, być może nie uda się jej zajść w ciążę. Odsunęła od siebie te myśli, bo Brian właśnie otoczył ją ramionami. – Wyglądasz dzisiaj naprawdę uroczo – szepnął, skubiąc wargami płatek jej ucha. – Masz prezentację? Skinęła głową. – Dzięki, ale to chyba ważne, żeby wyglądać świeżo i energicznie, kiedy prezentuje się napój energetyzujący, prawda? – Wiesz co, kusi mnie, żeby zrezygnować z tego cholernego wyjazdu i jednak zostać z tobą w domu. Czuję się paskudnie, że muszę zostawić cię znowu samą od razu po powrocie z Singapuru. Odwróciła się, żeby go pocałować. Był naprawdę niesamowitym facetem i bez wątpienia okazałby się wspaniałym ojcem. Chwilę wpatrywała się w niego bez słowa. – Skąd ta poważna mina? – zapytał łagodnie. – Och, nic takiego. Po prostu właśnie uświadomiłam sobie, jak bardzo będę za tobą tęsknić. – Ja też. Ale przecież i tak robicie sobie w weekend babski wieczór, a po kilku kieliszkach wina
wszystkie trzy całkiem zapomnicie o swoich mężulkach – droczył się z nią. – Racja. – Roześmiała się. – Dobra, powinnaś sobie poradzić, o ile nie zaczną cię zanudzać gadaniem o dzieciakach – dodał Brian, a ona ucieszyła się, że mąż jednak nie potrafi czytać jej w myślach. Bo właśnie zaczynała się zastanawiać, czy rozmowa o dzieciach rzeczywiście tak bardzo by ją znudziła. W piątek wyszła z pracy nieco wcześniej, żeby uniknąć korków, dzięki czemu dotarła do Lakeview przed osiemnastą. Na jej widok Emer uśmiechnęła się szeroko, a potem serdecznie uściskała. Żadna z nich nie wspomniała ani słowem o wcześniejszym nieporozumieniu, a Jess była już pewna, że niepotrzebnie się zamartwiała, bo wszystko wróciło do normy. – Dave w domu? – zapytała, ruszając za przyjaciółką do salonu. – Nie, wyskoczyło mu jeszcze jakieś spotkanie, ale po powrocie zluzuje opiekunkę. Od narodzin Amy biedaczek haruje jak wół, więc staram się zbytnio nie narzekać. Musi teraz zarobić na utrzymanie całej naszej trójki! – mówiła Emer ze śmiechem. – Opiekunka dopiero co przyszła, no i właśnie próbowałyśmy we dwójkę uśpić małą. Skoczę tylko na momencik na górę, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, a potem napijemy się razem wina i zaczekamy na Deirdre, dobrze? – Jasne. Kiedy Emer pobiegła na górę, Jess podeszła do kominka i zaczęła się przyglądać stojącym na jego gzymsie fotografiom. Doskonale pamiętała dublińskie mieszkanie Emer i Dave’a, w którym aż roiło się od rozmaitych fotek ich dwojga podczas wspólnych wypadów czy podróży, no i oczywiście zdjęć ze ślubu. Teraz została jedynie fotografia z tego wielkiego dnia, a pozostałe zostały uprzątnięte, żeby zrobić miejsce dla zdjęć dziecka – Amy tuż po narodzinach, Amy wyrżnął się pierwszy ząbek, a potem rozmaite inne kamienie milowe z jej krótkiego życia. Jess zaczęła się zastanawiać, czy tak właśnie zrobiliby oboje z Brianem, gdyby doczekali się potomka: czy zastąpiliby wszystkie wspomnienia sprzed narodzin dziecka tymi związanymi z maleństwem? Emer wróciła do salonu z butelką wina i dwoma kieliszkami. – Wiesz co, Jess, strasznie się cieszę, że jednak udało nam się tak szybko umówić. Jesteś naprawdę kochana, że chciało ci się jechać taki kawał drogi specjalnie dla nas. – To żaden problem. Bardzo się cieszę na to spotkanie, zresztą mnie jest łatwiej zanocować poza domem. – Brian znowu wyjechał? – zapytała Emer, a Jess odniosła wrażenie, że wyczuła w głosie przyjaciółki ostrzejsze tony. – Tak, ostatnio ma już dosyć tych ciągłych podróży, ale z drugiej strony… przecież tym się właśnie zajmuje! – Roześmiała się. Emer skinęła głową i odchyliła się na oparcie kanapy, rozkoszując się pierwszym od bardzo dawna kieliszkiem wina. Jess ucieszyła się, że przyjaciółka wreszcie się odprężyła, sama też czuła, że napięcie ostatniego tygodnia powoli z niej opada, kiedy wdały się w miłą pogawędkę na temat tego, co ostatnio porabiały. Rozmawiały między innymi o Piccolo, przy czym Emer zadawała mnóstwo pytań na temat najnowszej kampanii i wydawała się szczerze zainteresowana tym, co się dzieje w życiu przyjaciółki. To było takie normalne, zupełnie jak za starych czasów, więc Jess zaczęła sobie nawet wyrzucać głupie podejrzenia, że zaczynają się od siebie oddalać. Wystrojona i podekscytowana Deirdre pojawiła się jakieś czterdzieści minut później. Wszystkie trzy miały szpilki, postanowiły więc zamówić taksówkę, żeby pokonać ten krótki dystans, jaki dzielił
położony na przedmieściach Lakeview dom Emer od ulokowanej w centrum miasteczka restauracji. Już na miejscu sympatyczny właściciel zaprowadził je do stolika w przytulnym kąciku, a następnie przyniósł im dużą karafkę białego wina. Rozmowa była ożywiona, Emer i Deirdre bez końca wypytywały przyjaciółkę o życie w Dublinie, restauracje, do których chodzili z Brianem, czy o to, dokąd się wybiorą w następne wakacje. – Zastanawiamy się nad Borneo. Brian uwielbia Malezję, a wszędzie indziej już chyba byliśmy – zażartowała. – Podobno w głębi dżungli jest taki piękny kurort, coś w rodzaju samotni. – Brzmi wspaniale! – zachwyciła się Deirdre. – Zwłaszcza ta część o samotni. Co ja bym dała, żeby zaszyć się w miejscu, w którym inni będą spełniać moje życzenia. – Fantastycznie – przytaknęła Emer. – Ale te czasy chyba już się dla nas skończyły – dodała, uśmiechając się do Deirdre. – Teraz za całą atrakcję muszą nam wystarczyć rodzinne pielesze! – Masz rację, ale nie rozmawiajmy dzisiaj o dzieciach – wytknęła jej Deirdre, a Jess aż się skuliła. Nie chciała, by przyjaciółki uznały, że rozmowy o dzieciach są w jej towarzystwie absolutnie zakazane. – A wy planujecie jakieś wyjazdy w tym roku? – zapytała pospiesznie, zupełnie jakby w ogóle nie słyszała słów Deirdre. – Taka wycieczka do Disneylandu pewnie byłaby dla chłopców niezapomnianym przeżyciem. – Owszem, gdyby było nas na nią stać – odparła Deirdre, a Jess natychmiast zrobiło się głupio, że się przechwalała planami urlopowymi. Brian zawsze planował podróże przez firmę, więc łatwo było zapomnieć, ile to wszystko kosztowało. – Wiem, sama też nie mogę uwierzyć, jak ciężko jest wyżyć z jednej pensji – przytaknęła Emer ponuro. – Myślisz o powrocie? – zapytała Jess. – Do pracy? Chyba żartujesz. Skąd. Nie zniosłabym rozstania z Amy i myśli, że wychowuje ją ktoś obcy. – Masz rację. – Deirdre pokiwała głową. – Parę groszy dodatkowo by się przydało, ale gdybym miała wybierać, chłopcy są dla mnie ważniejsi od pieniędzy. Jess nie miała wiele do powiedzenia w tej kwestii, więc milczała, podczas gdy przyjaciółki dyskutowały na temat związanych z macierzyństwem wyzwań. Chwilami nie mogła wręcz uwierzyć w to, co słyszy, zwłaszcza że jej problemy wydawały się w porównaniu z takimi troskami błahe i niemądre. Znalezienie pozytywnych wzorców dla dzieci i ich szczęśliwe dzieciństwo to sprawy na pewno poważne, a rozważania, do której modnej dublińskiej knajpy powinni się z Brianem wybrać, wydają się żałośnie śmieszne. Przysłuchując się rozmowie Deirdre i Emer, uświadomiła sobie po raz kolejny, jak bardzo płytkie i małostkowe wydawało się jej własne życie, a wszystko, o czym mówiła od momentu, kiedy tu przyjechały, bladło w porównaniu z tematami omawianymi teraz przy stole. Upiła kolejny łyk wina, walcząc z melancholią, która stopniowo zaczynała ją ogarniać. Starała się zachować pogodną twarz, nie chciała, by przyjaciółki coś zauważyły i uznały ten wspólny wypad za pomyłkę. Przede wszystkim bała się jednak, że zaczną mieć obiekcje przed zapraszaniem jej gdziekolwiek, a przecież ona naprawdę ich potrzebowała. Poczuła ukłucie strachu. Gdyby nie umówiła się z Emer i Deirdre, co by teraz robiła? Pewnie tkwiłaby jeszcze w firmie albo siedziałaby w domu przed telewizorem i właśnie zamawiała jedzenie na wynos. Potem jednak zrodził się w niej bunt. Przecież nie zawsze tak to wyglądało, pomyślała, wspominając parę ostatnich wieczorów, kiedy Brian wyjechał, a ona wyskoczyła gdzieś z koleżankami z pracy. Większość dziewczyn z firmy była jednak wolna i znacznie od niej młodsza, więc ich znajomość w niczym nie przypominała więzi łączącej ją z Deirdre i Emer. Koleżanki z pracy to po prostu znajome,
można się z nimi czasem pośmiać, ale nie są prawdziwymi przyjaciółkami na dobre i na złe. Takimi jak kobiety, z którymi siedziała teraz przy stoliku. Jeśli Brian nadal będzie tyle podróżował, a ją będzie coraz mniej z dziewczynami łączyć, w przyszłości czeka ją wiele samotnych wieczorów. Całkiem dosłownie zostanie z tyłu. Próbując odsunąć od siebie tę ponurą myśl, skupiła się na rozmowie toczącej się przy stole. Przysłuchiwała się uważnie i próbowała wymyślić jakieś inteligentne pytania dotyczące dzieci, jakie mogłaby zadać, bo temat był jej jednak obcy. Deirdre się zreflektowała i urwawszy w pół zdania, rzuciła w jej stronę: – Och, do licha, Jess, przepraszam. Pewnie umierasz z nudów, słuchając naszej paplaniny. – Nie, skąd. Właściwie nawet dobrze się tego wszystkiego dowiedzieć – powiedziała, a potem zauważyła, jak Emer i Deirdre wymieniają spojrzenia, zupełnie jakby przesyłały sobie jakąś wiadomość bez słów. Pewnie uznały, że aż za bardzo starała się załagodzić narosły między nimi konflikt, podjęła więc próbę ratowania sytuacji. – Ostatecznie to jedna z tych rzeczy, których już całkiem niedługo będę się musiała nauczyć. Emer uniosła brew. – Naprawdę? Co masz na myśli? Jess aż się zaczerwieniła. – Och, po prostu rozmawialiśmy z Brianem… i doszliśmy do wniosku, że chyba nadszedł już czas. Sama nie wiedziała, skąd jej się to właściwie wzięło – może i ona uznała, że to już czas, ale Brian przecież nadal o niczym nie miał pojęcia, prawda? Czy rzeczywiście podjęła już decyzję? Przyjaciółki znowu wymieniły spojrzenia, tym razem pełne uznania, a Deirdre aż klasnęła z radości w dłonie. – Rany! To znaczy, że zaczęliście się starać? – Hm, owszem… zaczęliśmy… brać pod uwagę taką ewentualność – wydukała Jess. Była pewna, że przyjaciółki od razu dostrzegą jej niepewność, ale przy stoliku zapanowało takie podekscytowanie, jakby Jess właśnie stanęła na środku restauracji i oznajmiła: „Zdecydowałam się rozmnożyć!”. – O mój Boże, to takie podniecające! – wykrzyknęła Emer. – Tak się cieszę! Dobra, pewnie odstawiłaś pigułki, ale czy zaczęłaś już wyliczać dni płodne? Bo wiesz, to naprawdę ważne, zwłaszcza na samym początku. – Ach… – Jess otworzyła szerzej oczy, ale zaraz się zorientowała, że wcale nie musi odpowiadać, bo przyjaciółki nadal chętnie dzieliły się z nią matczynymi mądrościami. – Och, no i koniecznie musisz kupić W oczekiwaniu na dziecko – dodała Deirdre. – To poradnik nie tylko dla kobiet w ciąży, ale też dla takich, które dopiero planują dziecko, co się powinno jeść, a czego absolutnie nie wolno brać do ust, no a poza tym kiedy ma się najlepsze dni płodne… Jess nie mogła w to uwierzyć. Nagle znalazła się w kręgu wtajemniczonych, naprawdę się w nim znalazła, a wszystko to dzięki jednej wzmiance, że być może wkrótce zaczną się z Brianem starać o dziecko. I oto nagle należała do klubu mam, tak po prostu! Może to właśnie była odpowiedź, może jednak uda się jej ocalić przyjaźń z Emer i Deirdre. Jeśli urodzi dziecko, znajdzie się w takiej samej sytuacji jak one, a wtedy wszystko wróci do normy. Jess była uszczęśliwiona, przez resztę wieczoru czuła się zupełnie jak za dawnych czasów – zaśmiewały się i gawędziły o wspólnych sprawach. No, może jednak niezupełnie jak za dawnych czasów, co musiała przyznać, kiedy dotarły do tematu dziecięcych imion, które podobają się jej i Brianowi. Ale skoro już powiedziała przyjaciółkom, że zdecydowała się na dziecko, chyba najwyższa pora
porozmawiać o tym i z mężem.
Rozdział 11 Był sobotni poranek, a Ruth czuła się naprawdę świetnie. Ostatnio dobrze się wysypiała, choć nie miała pojęcia, czy to dlatego, że do tej pory działała na zwiększonych obrotach, napędzana stresem, zmartwieniami i kofeiną, czy też może po prostu zadziałało to, że znalazła się z powrotem w ochronnym kokonie Lakeview. Od momentu powrotu do domu z czasów dzieciństwa była traktowana przez rodziców niczym księżniczka. Na szczęście nikt nie wspominał o szaleństwie zeszłego tygodnia ani o żenującym wywiadzie w Late Tonight. Było zupełnie tak, jakby echa wydarzeń w świecie zewnętrznym nie docierały do jej rodzinnego miasta, a przynajmniej miała takie wrażenie. Powrót w glorii sukcesu i nagroda dla Osobistości Roku to wszystko, o czym marzyła, na co liczyła; mogła być z siebie dumna, no, może poza incydentem w schowku na środki czystości. Mimo wszystko przyjęcie okazało się wielkim sukcesem, a chociaż pewnie większość osób biorących w nim udział widziała artykuły w plotkarskich gazetach, a już na pewno koszmarny wywiad w telewizji, wszyscy okazali się zbyt przyzwoici i dobrze wychowani, by o tym wspominać. Roześmiała się cichutko: w Los Angeles coś takiego nie byłoby możliwe. Tam wszyscy klasyfikowali innych jako pariasów, dziwki czy wariatów błyskawicznie, szybciej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Rodzinne miasto powitało ją bez żadnych pytań czy wątpliwości, to wiele mówiło o charakterze jego mieszkańców. Była im wdzięczna, że przymknęli oko na jej „chwilę słabości”. To miło, że starzy znajomi też się o nią martwili, pomyślała, uśmiechając się na wspomnienie szalonej Trish, która nie zmieniła się ani na jotę. Prawdę powiedziawszy, Ruth była tak oszołomiona widokiem tłumów ludzi, że początkowo jej nie poznała, ale ledwie Trish otworzyła usta, nie mogło być najmniejszych wątpliwości. Jak przez mgłę pamiętała też Ninę Hughes, to były jedynie takie przebłyski z okazjonalnych wizyt dziewczyny u ojca, tego dziwaka mieszkającego na drugim końcu miasteczka, który miał na imię, zdaje się, Patrick. Polubiła Ninę, była jej wdzięczna za życzliwość, jaką ta jej okazała, kiedy ona, Ruth, potrzebowała wsparcia. Trish i Nina zaprosiły ją dziś rano na kawę do miejscowej kafejki, działającej w centrum miasteczka, odkąd Ruth sięgała pamięcią. Właścicielka kawiarni, Ella, była miłą starszą panią, która w przeciwieństwie do właścicieli innych miejscowych kafejek nigdy nie miała za złe, kiedy Ruth i jej koleżanki przesiadywały u niej godzinami, często zamawiając tylko jedną colę, kupioną na spółkę. Kawiarenka zawsze stanowiła ciepłe, przyjazne miejsce, więc na przekór wszystkiemu Ruth nie mogła się już doczekać spotkania z dziewczynami. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spędziła trochę czasu w towarzystwie prawdziwych przyjaciół. Oczywiście, bywała w restauracjach i klubach z kolegami aktorami czy swoim agentem, ale zwykle chodziło o interesy czy nowe kontakty. Teraz nadarzyła się jej okazja, by spojrzeć na swoje życie z boku. Szczerze mówiąc, w Hollywood nie miała prawdziwych przyjaciół, w Los Angeles każdy skrywał się za jakąś maską. Nie wyłączając jej samej. Rozmawiała już przez telefon z Chloe i dowiedziała się, że chociaż historia z Troyem była newsem dnia, felietoniści kolumn plotkarskich, rozczarowani brakiem reakcji obojga bohaterów, znudzili się
i szybko znaleźli sobie inne ofiary. Ruth nie wiedziała, co o tym sądzić – z jednej strony, cieszyła się, że w Hollywood przestano ją wreszcie nazywać naczelną zdzirą miasta, z drugiej, jak wytknął jej to już Erik, jej agent, każdy rozgłos (nieważne, jak będzie przedstawiana) jest dla niej korzystny. Mimo wszystko cieszyła ją możliwość ucieczki od fałszywych ludzi i ciągłego udawania. I właśnie dlatego zamierzała wypić dzisiaj kawę w towarzystwie Trish oraz Niny. Po powrocie do Los Angeles będzie miała dość czasu na zachowywanie pozorów, dzisiaj miała zamiar po prostu być sobą. I rozkoszować się każdą sekundą tego doświadczenia. Wyskoczyła z łóżka i zaczęła przeglądać ciuchy, które matka wypakowała i rozwiesiła w szafie. W porządku, Breda Seymour nie mogła się równać z Chloe, ale i ona przez cały tydzień nie pozwoliła Ruth nawet kiwnąć palcem. Kolejny powód, by zostać tu dłużej. W przylegającej do sypialni łazience Ruth wzięła prysznic i już miała robić makijaż, kiedy przetrząsając zawartość kosmetyczki, nagle natknęła się na różowo-białe pudełko, które Chloe dała jej „na wszelki wypadek”. Do licha, pomyślała, bo znowu przypomniały jej się z całą wyrazistością wydarzenia poprzedniego tygodnia. Tak się przejęła rewelacjami mediów, że kompletnie zapomniała o… tym. Wepchnęła test ciążowy głębiej między kosmetyki. Co z oczu, to i z serca… Ruth przeskoczyła nad dwoma kotami wygrzewającymi się w promieniach słońca na schodach kawiarenki i weszła do środka. Powitała ją kompletna cisza – jakby jej widok odebrał klientom mowę. Zastanawiała się nawet, czy media znów czegoś nie wywęszyły, jakiejś jej wpadki, ale w tym momencie dobiegające zewsząd „cześć” i „dzień dobry” nieco ją uspokoiły. Przywołała na usta swój najlepszy hollywoodzki uśmiech i pokiwała dłonią niczym królowa, rozglądając się przy tym w poszukiwaniu dziewczyn. – Ruth, tutaj! – zawołała Trish od stolika przy oknie z widokiem na jezioro, przy którym siedziały z Niną. Ruth odetchnęła z ulgą. – Cześć – rzuciła wesoło, zajmując miejsce. – Wspaniale, że przyszłaś – powiedziała Nina. – A tak przy okazji, cudowne buty – dodała, zerkając tęsknie na fioletowe zamszowe szpilki od Ruperta Sandersona, które Ruth włożyła do jasnoróżowej sukienki Lanvin. – Wybierasz się gdzieś potem? – zapytała Trish, a Ruth natychmiast poczuła się jak ostatnia idiotka, która wystroiła się wręcz niestosownie w porównaniu z przyjaciółkami ubranymi w dżinsy i koszulki. – Nie, chyba po prostu odzwyczaiłam się od zwykłych codziennych ciuchów. – Pewnie masz rację, ale trzeba przyznać, że wyglądasz bosko – odparła Nina z uśmiechem. – Prawda? – zawołała Ella, która właśnie zjawiła się przy ich stoliku z dzbankiem kawy. – Kochana, nie miałam okazji porozmawiać z tobą wczoraj wieczorem, ale teraz mogę ci wreszcie powiedzieć, jak bardzo jestem z ciebie dumna, że w zeszłym tygodniu pokazałaś temu dupkowi, gdzie jego miejsce. Ruth poczerwieniała. – Wcale nie jestem pewna, kto komu pokazał, gdzie jego miejsce – odparła. Wolałaby, żeby nikt nie przypominał jej o tamtym wywiadzie telewizyjnym. – Bzdura. Ten gość zasłużył sobie na parę słów prawdy, no i wreszcie doczekał się ich od ciebie. Zresztą nikogo lepszego nie dałoby się znaleźć – dodała Ella, a wzruszona Ruth powiedziała: – Dziękuję, Ello. – Co ci podać? Wiem, że hollywoodzkie aktorki jedzą jak ptaszki, a jak widać, też hołdujesz tej modzie – zauważyła Ella, obrzucając uważnym spojrzeniem figurę Ruth w rozmiarze zero. – Ale założę się, że
nie dasz rady oprzeć się mojemu chlebowi sodowemu. Jako nastolatka zajadałaś się nim – przypomniała, a Ruth natychmiast zaczęła się zastanawiać, jak powie Elli, że od dawna nie tyka węglowodanów pod żadną postacią. – Och, już jadłam śniadanie, więc wystarczy kawa, dzięki. – W takim razie chlebek, ukroję ci od serca – stwierdziła Ella, zupełnie jakby jej nie usłyszała. – No więc, co zamierzasz robić w Lakeview? – zapytała Trish, kiedy Ella już sobie poszła. – Sama nie wiem. Zwykle nie mam aż tyle wolnego, a poza tym nie znam tutaj zbyt wielu ludzi, poza rodzicami i wami dwiema. – Skoro całe zamieszanie w związku z twoim powrotem trochę się uspokoiło, chciałabym przeprowadzić z tobą wywiad dla „Lakeview News”. – Oczywiście. – Właściwie to Ruth nie mogła się wręcz doczekać wywiadu, który musiał być dla niej korzystny i co ważniejsze, który zostanie przeczytany przez każdego mieszkańca miasteczka. Lokalna gazeta od zawsze gościła w domu Seymourów i w tej kwestii nic się nie zmieniło. – Poza tym zastanawiałam się, czy nie zechciałabyś mi pomóc przy projekcie, którym się od niedawna zajmuję. Ninę już udało mi się namówić. – Co to za projekt? – Ruth była za rozsądna, żeby się na coś zgodzić, zanim pozna szczegóły. – No cóż, przygotowuję album przedstawiający historię Lakeview w fotografiach – zaczęła Trish podekscytowana. – Dochód ze sprzedaży zostanie przeznaczony na cele charytatywne. Ruth uśmiechnęła się uprzejmie; nie chciała się zdradzać ze swoimi wątpliwościami. Przeglądanie starych zdjęć dokumentujących życie tego sennego miasteczka niezbyt ją zainteresowało, niezależnie od tego, jak szczytny cel przyświecał projektowi. Mimo wszystko zawsze to jakiś sposób na spędzenie wolnego czasu. – Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli włączyć również twoje fotografie do albumu, jako naszej najsławniejszej mieszkanki. – Jasne. Brzmi ciekawie. – W poniedziałek będziemy przeglądać archiwa w bibliotece, jeśli chciałabyś do nas dołączyć – dodała Nina. – Możecie na mnie liczyć – odparła Ruth z uśmiechem. – Jakie jeszcze rozrywki tu macie? Trish nachyliła się w jej stronę. – No cóż, jak już pewnie zauważyłaś, sporo się u nas zmieniło. Jest parę fajnych restauracji i pubów, ale po więcej emocji czy nawet zakupy trzeba jeździć do Dublina. – Rozumiem. – Ruth się zastanawiała, czy spędzenie lata w rodzinnym miasteczku było dobrym pomysłem. – Na pewno spora odmiana po Los Angeles. – Nina się roześmiała. – Nie martw się, wiem, jak czujesz się z dala od wielkiego miasta. Ja też tęsknię za zgiełkiem Galway, chociaż to i tak miliony kilometrów od Hollywood. Ruth pokręciła głową. – Chyba po prostu muszę się przyzwyczaić. Los Angeles to zupełnie inny świat, a ja zawsze mam tyle roboty, no i tam ciągle coś się dzieje, więc… no cóż, w porównaniu z fabryką snów panuje tutaj nieprawdopodobny spokój, a życie toczy się jakby wolniej. – Lakeview też ma swoje zalety – zauważyła Trish jakby w obronie. – Och, oczywiście. Nie to miałam… – Ruth naprawdę nie chciała do siebie zniechęcać nowych przyjaciółek, zwłaszcza że okazały jej tyle życzliwości. – Ale lepiej opowiedzcie o sobie. Jesteście mężatkami, macie facetów? Co porabiałyście od czasów szkoły? – zapytała z nadzieją, że uda się jej przełamać pierwsze lody.
Opowiedziały jej pokrótce, co się z nimi działo przez ostatnich kilka lat. Nina wyjaśniła też, że po niedawnym rozstaniu z facetem postanowiła zamienić Galway na spokojniejsze miejsce, Trish powiedziała nieco więcej o mężczyźnie, z którym właśnie zaczęła się spotykać. – A co z tobą i tym twoim apetycznym Troyem? – Trish niewątpliwie liczyła na jakąś sensację, przecież pracowała w gazecie. Ruth nie była pewna, ile może jej zdradzić. – Och, nie jesteśmy parą. To był taki jednorazowy wyskok. – Założę się, że całkiem przyjemny! Ruth roześmiała się, po raz pierwszy od wielu dni. – Nie było… źle – rzuciła z fałszywą skromnością. – Chociaż żałuję, że cały świat musiał się o tym dowiedzieć. – Naprawdę doszło do tego, że krzyczałaś na cały hotel? – Trish nie mogła pohamować ciekawości, na co Nina natychmiast szturchnęła ją łokciem i powiedziała z życzliwym uśmiechem: – Przepraszam, Ruth. Szczerze mówiąc, w ogóle nie rozumiem, o co taki raban. Oboje jesteście wolni, więc kogo to obchodzi? Przecież żadne z was nie zdradza męża czy żony – dodała, wzruszając lekko ramionami – więc jakie to rewelacje na czołówkach gazet? Ruth z trudem zapanowała nad chęcią przypomnienia jej, że oboje z Troyem są sławnymi aktorami, co znaczy, że ich życie prywatne obchodzi wszystkich, pomyślała jednak, że Nina by tego nie zrozumiała. – A więc nie masz nikogo? – dopytywała się Trish. – Nie, szczerze mówiąc, przez ostatnie lata byłam tak zajęta, że nie miałam nawet czasu na randki. – To znaczy, że nie znalazłaś nikogo, kto zastąpiłby Charliego. – Co takiego? – Ruth czuła, że twarz zaczyna jej płonąć. – Ach, tylko żartowałam – zapewniła natychmiast Trish – przecież wiem, że to stare dzieje. Właściwie to przypomniałam sobie o tym tylko dlatego, że Charlie właśnie wszedł. Żołądek podskoczył Ruth do gardła. Charlie… tutaj? Zerknęła w stronę wejścia i aż otworzyła usta. Trish nie kłamała, Charlie Mellon stał tam niczym zjawa z przeszłości. Wszędzie by go poznała, chociaż minęło pięć długich lat. Te same rozwichrzone włosy blond i ogorzała twarz, te same szerokie ramiona i duże dłonie. Akurat witał się z kimś przy wejściu. Ruth obserwowała go przez chwilę, wspominając ich ostatnie spotkanie. Wcześniej zastanawiała się nawet, czy Charlie się pojawi na jej powitalnym przyjęciu i jak się sama zachowa, jeśli go tam zauważy, ale szybko upomniała się w duchu, że on pewnie opuścił miasteczko dawno temu. Nigdy nie potrafiła zdobyć się na to, by zapytać o niego matkę, a Breda też o nim nie wspominała. Nagle Charlie przerwał rozmowę i odwrócił się, zupełnie jakby poczuł na sobie jej wzrok. Kiedy napotkała jego spokojne spojrzenie, serce waliło jej jak młotem. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. – Charlie, co słychać? – zawołała Trish, machając do niego. Nie zrobił nawet kroku w stronę ich stolika ani nie skinął dłonią. Trish nie dała się jednak zbić z pantałyku. – Jak zawsze gdzieś pędzi. Kilka lat temu przejął firmę ojca – powiedziała do Ruth. – I zamienił ją w prawdziwe imperium. Trish musiała mówić o salonie samochodowym starego pana Mellona. Sam Charlie zawsze powtarzał, że chciałby rozwinąć firmę ojca. Jak widać, wprowadził swoje słowa w czyn. Tymczasem Charlie skończył rozmowę, Ruth postanowiła więc chwycić byka za rogi i wstała z miejsca. – Chyba powinnam się przywitać – mruknęła do swoich towarzyszek. Ruszyła w stronę drzwi, nagle świadoma, jak wielka odległość dzieli ją od Charliego. Było to zaledwie
kilka metrów, ale ona czuła się tak, jakby miała do pokonania parę kilometrów. Zdawała też sobie sprawę ze śledzących ją uważnie oczu – wszyscy w miasteczku wiedzieli, co się między nimi dwojgiem wydarzyło. Charlie nawet nie drgnął, kiedy do niego podeszła, próbując przywołać na twarz uśmiech. Wiedziała jednak, że od razu ją przejrzy, domyśli się, jak bardzo była zdenerwowana. Na razie przyglądał się jej w milczeniu, taksował wzrokiem. – Cześć, Charlie – rzuciła. Nie odpowiedział od razu, wciąż bacznie się w nią wpatrywał, aż zarumieniła się z zażenowania. – No, no, przecież to nasza hollywoodzka Ruth – powiedział wreszcie. Chociaż zabrzmiało to jak żart, w jego głosie dało się słyszeć ostrzejsze tony. Próbowała zbagatelizować jego słowa, ale w środku cała się trzęsła. – Och, Charlie, po prostu Ruth! – Zdobyła się na uśmiech, który zawsze zachwycał ekipy telewizyjne, a przy tym świetnie skrywał jej niepokój. – Wspaniale cię znowu widzieć. Dużo czasu minęło, prawda? – Owszem. – Co u ciebie? Podobno świetnie sobie radzisz. – Sama wiesz, że żaden ze mnie gwiazdor, ale jak na kogoś, kto ciągle tkwi w Lakeview, radzę sobie całkiem nieźle. Jego lodowaty ton przeniknął ją do szpiku kości. Co prawda czuła, że w pewnym sensie sobie na to zasłużyła, nie zamierzała jednak dać się zbyć byle grubiańską uwagą. – To wspaniale – odparła, przestępując z nogi na nogę. – Zawsze wiedziałam, że osiągniesz sukces. Kiedy nie odpowiedział, tylko się uśmiechnęła, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać. – Zostaję w mieście na jakiś czas, więc może umówimy się kiedyś na kawę czy coś w tym rodzaju… Chętnie się dowiem, co u ciebie słychać. Na te słowa jego oczy pociemniały. Nachylił się w jej stronę tak mocno, że poczuła zapach jego wody po goleniu, po czym bezceremonialnie chwycił ją za łokieć i wyprowadził z kawiarni. – Charlie… o co ci chodzi? – jęknęła. – Co się dzieje? Kiedy znaleźli się na zewnątrz, obrócił się w jej stronę tak gwałtownie, że wylegujące się w słońcu koty natychmiast czmychnęły. – Wiedziałem, że wcześniej czy później się na ciebie natknę – powiedział nie bez ironii. – Ale o co… o co ci chodzi? – Darujmy sobie towarzyskie pogawędki, księżniczko. Nie zamierzam brać w tym wszystkim udziału, nie będę pozował jakimś cholernym paparazzim tylko dlatego, że tobie to akurat pasuje. Jakoś przeżyję twoją obecność w mieście tego lata, nie jesteś dla mnie kimś ważnym. Zniknęłaś z mojego życia pięć lat temu, a ja nie mam zamiaru tego zmieniać. Ruth była zszokowana taką bezpośredniością. – Charlie, ja… – Postawmy sprawę jasno, już mnie nie obchodzisz, ale nie pozwolę, żebyś namieszała mi w życiu tylko dlatego, że jesteś bezwstydną wielbicielką melodramatycznych scen, jasne? Więc najlepiej ustalmy sobie zasady. Nie mam ochoty na kawę w twoim towarzystwie. Nie zamierzam umawiać się z tobą na obiad. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z tobą, ani z tymi, którzy wszędzie za tobą biegają. Zabolało. Rozwścieczona Ruth aż wydęła usta. – Jak śmiesz mnie obrażać? Nie masz prawa tak do mnie mówić! Roześmiał się głośno, a ona poczuła ulgę – zakpił sobie z niej oczywiście, ale tylko żartował. Lecz kiedy znowu się odezwał, w jego słowach nie było nic zabawnego. – Bardzo cię proszę. – Pokręcił głową. – Następnym razem, kiedy będziesz odgrywać scenę świętego
oburzenia, postaraj się, żeby wypadła bardziej wiarygodnie. Wygląda na to, że wcale nie jesteś dobrą aktorką. A potem, zanim Ruth zdążyła zareagować, poklepał ją po policzku protekcjonalnym gestem i tak po prostu sobie poszedł, zostawiając ją samą. Ironia całej tej sytuacji nie powinna być dla niej zaskoczeniem. Podczas ich ostatniego spotkania zrobiła z niego idiotę. Teraz, pięć lat później, przyszła kolej na rewanż.
Rozdział 12 To miała być najlepsza kampania w jej życiu. Jess musiała sprzedać swój pomysł, sprawić, by jej koncepcja wydała się jedynie słuszna. Mogła tego dokonać, była pewna – czyż sprzedawanie pomysłów nie stanowiło jej specjalności? Krążyła po salonie, ale cały czas nasłuchiwała uważnie, czy drzwi wejściowe się nie otwierają, oznajmiając powrót Briana z Londynu. Nakryła do stołu, w pobliskich delikatesach kupiła apetyczną musakę z jagnięciną, a butelka ulubionego Pinot Grigio męża już się chłodziła. Do tego fajna bielizna z La Perli, którą Jess włożyła pod obcisłą sukienkę od Issy w nadziei, że wszystko pójdzie na tyle dobrze, by od razu mogli przejść do rzeczy. Minęła dwudziesta pierwsza trzydzieści. Brian dzwonił jakieś pół godziny wcześniej z taksówki, która wiozła go już z lotniska. Powinien być lada moment, ale choć Jess zawsze z utęsknieniem wyczekiwała jego powrotu, dzisiaj było inaczej. Tym razem, prawdę mówiąc, czuła… lekkie zdenerwowanie. A gdy usłyszała, że drzwi wejściowe się otwierają, serce zaczęło jej walić jak młotem. – Cześć, kochanie – rzucił Brian wesoło, po czym na widok wina i starannie zastawionego stołu w jadalni umilkł. Nie zdołał ukryć zdumienia, a kącik ust drgnął mu lekko, jak zawsze w chwilach rozbawienia, co Jess starała się jednak zignorować. – Co to ma znaczyć? – zapytał, obrzucając spojrzeniem jej strój i rozpuszczone włosy. – O tej porze spodziewałbym się raczej zobaczyć cię w wygodnej piżamie. – Po prostu – odparła z uśmiechem – tęskniłam za tobą, więc postanowiłam zrobić ci niespodziankę. Brian odstawił walizkę i poluzował krawat. – Co to za okazja? – Wziął ją w objęcia. – Chyba nie zapomniałem o naszej rocznicy ani o czymś ważnym? Jess parsknęła śmiechem. – Przecież wiesz, że do rocznicy zostało jeszcze ładnych parę miesięcy! Tak naprawdę to nie ma żadnej specjalnej okazji – odparła. Serce waliło jej tak głośno, że Brian na pewno musiał słyszeć. – Wróciłam dzisiaj wcześniej, więc pomyślałam, że miło by było przygotować coś specjalnego. – Masz rację, to bardzo miłe. Niespodzianka jest cudowna, dziękuję – dodał, całując ją delikatnie. – Jak było w Londynie? – zapytała, kiedy usiedli przy stole. Rozlała wino do kieliszków, pilnując, by ten przeznaczony dla Briana był naprawdę pełen. Dzisiejszego wieczoru jej mąż powinien być tak zrelaksowany, jak to tylko możliwe. – Całkiem nieźle, sama przecież wiesz. Właściwie to wolałbym nie rozmawiać o pracy, mam jej już po dziurki w nosie. – Brian upił łyk wina i uśmiechnął się z uznaniem na widok parującego talerza, który przed nim postawiła. – A jak tobie minął tydzień? Dobrze się bawiłaś z dziewczynami? – Super. – Znaczy wszystko wróciło do normy, żadnych rozmów o dzieciach? Jess przełknęła ślinę. – Właściwie skoro już o tym wspomniałeś… – Tak? Znowu nawijały tylko o tym? – Brian przewrócił oczami.
– Trochę, ale… szczerze mówiąc, kochanie, cała ta sytuacja dała mi sporo do myślenia. – Och. A o czym? – No, o nas i o naszym… położeniu. Zamarł z widelcem uniesionym w pół drogi do ust. – Naszym położeniu? – Tak, no wiesz, w tej… kwestii. I to by było tyle, jeśli chodzi o jej wielką reklamową przemowę. Przecież ledwie była w stanie dobyć z siebie słowa. – Chwileczkę. – Brian patrzył na nią uważnie. – Czyżbyś próbowała mi właśnie zasugerować, że też powinniśmy pomyśleć o dzieciach? Jess skinęła głową, oczy jej błyszczały. – Tak sobie pomyślałam, że może już, no wiesz, czas. Brian wpatrywał się w nią bez słowa. – A więc znowu chodzi o twoje przyjaciółki, prawda? – powiedział spokojnie. Jess wbiła wzrok w obrus. Swobodny nastrój, nad którego stworzeniem tak się namęczyła, prysł jak bańka mydlana. – Co takiego? Nie. To nie ma z nimi nic wspólnego. – Daj spokój, Jess, nigdy nie umiałaś kłamać. – Nie chodzi o moje przyjaciółki, tylko o nas, a gdybyś chciał wiedzieć, moim zdaniem powinniśmy zacząć o tym myśleć. – Doprawdy. – Na jego wargach błąkał się lekki uśmieszek. – A więc ta wspaniała powitalna kolacja nie ma nic wspólnego z faktem, że spędziłaś ostatni weekend w towarzystwie Emer i Deirdre. Po prostu tak nagle zapragnęłaś dziecka? – Nie nagle. Zastanawiałam się nad tym już od jakiegoś czasu. – Od jakiegoś czasu? Dziwne, że przed tą utarczką z Emer o niczym takim nie wspomniałaś. Naprawdę sądzisz, że urodzenie dziecka rozwiąże twoje problemy z przyjaciółkami? Jak on to robi? – zastanawiała się Jess. – Zawsze trafia w sedno. – Naprawdę, Jess, powinnaś być mądrzejsza i przestać się tym zadręczać. Twoje przyjaciółki stały się najlepszymi kumpelkami, odkąd wyprowadziły się na to zadupie. – Nie, naprawdę, dziewczyny nie mają z tym nic wspólnego. Chodzi o nas. O mnie. Oboje… Ja się przecież starzeję. Doszła do wniosku, że nie ma wyboru – najwyższa pora wytoczyć ciężkie działa i odegrać wielką dramatyczną scenę. – Starzejesz się? – Brian zachichotał. – Chyba nie mówisz poważnie! – Mówię. Mam trzydzieści pięć lat, a kiedy tak tu sobie siedzimy i gawędzimy uprzejmie na ten temat, ja tracę kolejne jajeczka. Sprawdziłam w internecie, to naprawdę tak wygląda. – Powiedzenie tych słów na głos było o wiele trudniejsze niż przeczytanie ich na monitorze komputera. Wbrew sobie zaczynała się bać. – Kochanie, to chyba najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem. Serce jej waliło – nie tak to sobie zaplanowała. Liczyła na spokojną, rzeczową dyskusję o ewentualnej ciąży. Z całą pewnością nie sądziła, że Brian będzie temu pomysłowi aż tak przeciwny – czy mężowie zwykle nie zgadzali się jednak w tych kwestiach ze swoimi żonami? – Posłuchaj, chcielibyśmy mieć kiedyś dzieci, tak? A niezależnie od tego, co twierdzisz, naprawdę robię się coraz starsza, więc wkrótce może być na to za późno. – Skarbie – ton Briana nieco złagodniał – oczywiście, mówiliśmy, że w przyszłości chcemy mieć
dzieci, ale nie wyjeżdżaj mi z tym „starzeniem się”. W dzisiejszych czasach kobiety rodzą dzieci nawet dobrze po czterdziestce! – Ale ja nie chcę być starą mamą – rzuciła, a potem zerwała się z miejsca i wybiegła do kuchni. Brian przyszedł tam za nią, ale stanęła daleko od niego, twarzą do okna. – Jeszcze kilka lat, a pewnie będę musiała biegać za moim dzieckiem, podpierając się przy tym balkonikiem. Brian odsunął się i pokręcił głową na tę melodramatyczna scenę, po czym z westchnieniem otoczył żonę ramionami. – Dawno uzgodniliśmy, że chcielibyśmy mieć kiedyś dzieci, to prawda, ja nadal jestem za, ale sama przyznaj, czy to wszystko nie zostało trochę, choćby w minimalnym stopniu, spowodowane tym, że poczułaś się odsunięta przez Emer i Deirdre? – Nie. Znowu westchnął. – W porządku, skoro nie potrafisz się do tego przyznać, trudno, nie będę się kłócił. Mimo wszystko czy nie sądzisz, że taka wielka, ważna, zmieniająca całe życie sprawa jak posiadanie dziecka zasługuje na trochę dłuższą dyskusję i planowanie? – Oczywiście, ale… – Chwileczkę, pozwól mi skończyć. Nie wydaje ci się, że powinniśmy też porozmawiać o kwestiach praktycznych, przyjrzeć się naszym finansom, sprawdzić, czy są jeszcze jakieś rzeczy, które chcielibyśmy zrobić, zanim całkowicie odmienimy nasze życie? – Ale przecież nasze finanse są w porządku – upierała się Jess. – Nadal możemy robić, co chcemy. Jedyna różnica byłaby taka, że wszędzie towarzyszyłby nam maluszek. Brian wtulił nos w jej szyję. – Kochanie, ale zdajesz sobie sprawę, że dziecko to nie jest jakiś gadżet? Odepchnęła go. – Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Brian. – Tak się tylko z tobą droczę, ale naprawdę powinnaś sama siebie posłuchać – odparł, przyciągając ją do siebie z powrotem, ale znowu mu się wyśliznęła. – Nie rozumiesz, że mówię poważnie? – W porządku, przyjąłem do wiadomości. Ale nie spieszmy się z niczym, dopóki nie upewnimy się, że to dla nas rzeczywiście najlepsze. Owszem, możemy o tym porozmawiać, lecz musimy też mieć pewność, że oboje naprawdę tego chcemy. Moim zdaniem powinnaś najpierw ochłonąć po tej awanturze z dziewczynami, zanim w ogóle zaczniesz rozważać tę opcję na poważnie. Fakt, że czujesz się odrobinę wykluczona z ich życia, nie jest dobrym powodem do powiększenia rodziny. Brak rozsądku nikomu nie wyjdzie na dobre, zwłaszcza jeśli chodzi o przełomową decyzję. Daj spokój, ze wszystkich ludzi na świecie ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że takiej sprawy nie wolno traktować zbyt lekko. – Wiem, ale… – Jess westchnęła. Od początku było oczywiste, że Brian podejdzie do tematu metodycznie, z żelazną logiką, prawda? Z drugiej strony obiecał, że się nad tym zastanowi, a to już coś. Skoro zaś pomysł został już zareklamowany (choćby niezbyt klarownie), może najwyższa pora przyspieszyć proces sprzedaży? – No i co o tym myślisz? – zapytał Brian. – Obiecujesz, że o tym porozmawiamy? – Oczywiście, ale przecież nie rzucimy się na głęboką wodę bez namysłu. To nie była tak do końca odpowiedź, jakiej oczekiwała (na dodatek już powiedziała dziewczynom, że zaczęli się starać o dziecko), ale dobre i to. – W porządku, w takim razie porozmawiajmy.
– Teraz? – A dlaczego nie? Brian przeczesał włosy palcami. – Och, daj spokój, Jess, właśnie wróciłem do domu po długim, trudnym tygodniu pracy i kolejnym locie. Nie mam w sobie dość energii, emocjonalnej czy jakiejkolwiek innej, żeby zastanawiać się w tym momencie nad podobnymi sprawami. – W takim razie jutro? Westchnął ciężko. – Jutro też czeka mnie trudny dzień, ale w porządku, jutro. – Mój zegar tyka, pamiętasz? – dodała żartobliwie. – Mój też, a każda sekunda, którą poświęcamy teraz na dyskutowanie o twoim zegarze biologicznym, przybliża mnie o sekundę do momentu, kiedy będę musiał wstać do pracy. – Dobrze już, dobrze. Postanowiła na razie zostawić temat w spokoju. – A to coś nowego? – zapytał Brian z uśmiechem, wpatrując się w skrawek malinowej koronki wystający z dekoltu jej sukienki. – Owszem. – Jess też się uśmiechnęła. Otoczył ją ramionami i nachylił się do jej ust. – W takim razie postarajmy się spożytkować te sekundy jak najprzyjemniej. Niech będzie i tak, pomyślała Jess, odwzajemniając pocałunek. Zrobiła pierwszy krok, a przy odrobinie wysiłku Brian na pewno da się przekonać. Bo chociaż może i wygrał dzisiejszą bitwę, z całą pewnością nie wygra wojny.
Rozdział 13 W poniedziałkowy poranek Nina i Trish spotkały się przed budynkiem biblioteki, gdzie zamierzały przejrzeć stare wydania gazet w poszukiwaniu stosownych artykułów i zdjęć do albumu. Dzwoniły do Ruth, żeby ją zaprosić, ale nie udało się im z nią skontaktować. Zresztą od spotkania w kawiarni żadna jej nie widziała. – Co jest między nimi? – zapytała Nina jeszcze w sobotę, kiedy Ruth i Charlie wyszli z kawiarni. Było oczywiste, że tych dwoje coś w przeszłości łączyło, ale Nina nie znała Ruth na tyle dobrze, by wiedzieć, z kim ta się spotykała. Trish nie przejęła się zbytnio całym zajściem. – Pewnie postanowili nadrobić zaległości. Nie da się teraz porozmawiać z Ruth, żeby ludzie nie zaczęli się gapić, więc może po prostu chciał z nią zamienić parę zdań na osobności. Nie zauważyłaś, że kiedy z nami siedziała, wszyscy się na nas gapili? Nina nic nie dostrzegła, ale przecież siedziała tyłem do sali. Chociaż nie miała pojęcia, czego dotyczyła rozmowa między tamtym dwojgiem, domyśliła się, że nie mogło to być nic miłego, skoro Ruth już do stolika nie wróciła. – Kiedyś byli zaręczeni – powiedziała Trish. – Naprawdę? – Aha, to znaczy, tak jakby. Ponoć się jej oświadczył… Nie pamiętam już szczegółów, ale to było mniej więcej w tym okresie, kiedy Ruth zaczęła święcić sukcesy w The Local. Oczywiście po jej przeprowadzce do Los Angeles ze sobą zerwali. – Jasne. To musiało być naprawdę trudne. – Nina się zastanawiała, czy może właśnie dlatego Ruth nie wracała przez tyle lat do rodzinnego miasteczka. Czyżby chodziło o złamane serce? – Ciekawe, dlaczego z nią nie wyjechał. – Charlie Mellon w Hollywood? Chyba żartujesz! Facet nie znosi jeździć do Dublina, więc co by robił w fabryce snów? – Rozumiem. Wygląda na to, że Ruth musiała dokonać wyboru: ekscytująca kariera aktorska albo życie kury domowej w Lakeview. Dla Niny, słabo przecież znającej Ruth, wybór wcale nie wydawał się trudny. Ciekawe tylko, czy Ruth nie żałowała nigdy decyzji. Nina dzwoniła kilka razy do Ruth i nawet zamieniła z nią parę słów na temat wspólnego wypadu do biblioteki, ale, jak widać, na razie aktorka wybrała samotność i zostały dzisiaj z Trish tylko we dwie. Przemiła kierowniczka biblioteki, Martha, zaprowadziła je na zaplecze. – Nie jestem pewna, Trish, czy znajdziesz tu interesujące cię materiały – sumitowała się – ale gdybym mogła ci w czymś pomóc, wystarczy słówko. Moim zdaniem pomysł z albumem jest świetny, zresztą chyba najwyższa pora, żeby ktoś jeszcze poza madame Seymour rozsławił Lakeview – dodała tonem niepozostawiającym wątpliwości co do jej opinii na temat lokalnej gwiazdy. A Nina pomyślała, że nieobecność Ruth tego dnia okazała się jednak cudownym zrządzeniem losu! Kiedy Martha zostawiła je same, Trish odłożyła swoją wielką skórzaną torbę i zaczęła przeglądać
półki. – Czego twoim zdaniem powinnyśmy szukać? – zapytała. Nina aż się skrzywiła. – Miałam nadzieję, że ty mi powiesz, to twój album. – Oczywiście, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nina sięgnęła po wolumin, który zawierał wycinki z gazet. – Imponujące. Nawet do głowy mi nie przyszło, że Lakeview może się poszczycić historią zajmującą cały pokój. – No, no, cóż za sarkazm. – Trish się roześmiała. – Tak się składa, że Lakeview ma wspaniałą przeszłość, bogatą, barwną i… – tu się zawahała. – Dokładnie – zakpiła Nina. – Wiesz na temat historii tego miasta tyle samo, ile ja. – Dobra, ale ją poznam – rzuciła Trish wyniośle, a Nina uniosła brew. – Kiedy tylko skończę ten album – dodała Trish z chichotem. – A tak na poważnie, to chyba przede wszystkim szukam czegoś interesującego, może nawet odrobinę dziwacznego. Czegoś, co zaskoczy ludzi. Typowe, pomyślała Nina, wciąż się uśmiechając, można się było spodziewać, że instrukcje Trish będą tak mętne, jak to tylko możliwe. „Interesujące” i „dziwaczne” to nie były pierwsze słowa, jakie przychodziły człowiekowi do głowy na myśl o tym miasteczku. Kilka godzin później wreszcie wstała, żeby rozprostować kości. Była zakurzona i pożółkła, zupełnie jak całe to pomieszczenie. Poza tym zgłodniała. Ostatnio ciągle coś przeżuwała, ale pewnie dlatego, że nie była w stanie utrzymać śniadania w żołądku. Trish tymczasem nadal chciwie czytała wszystkie wycinki i uważnie przyglądała się każdemu zdjęciu. – Jestem głodna – powiedziała Nina, zerkając na zegarek. Najwyższa pora na lunch, siedziały tu od trzech godzin. – Jeszcze tylko chwileczkę – mruknęła Trish. Nina przewróciła oczami, a potem przesunęła palcami po grzbietach albumów z wycinkami. Musiała przyznać, że ranek był całkiem interesujący. Kilka razy natknęła się na wzmiankę o swojej matce – zdjęcia i artykuły z czasów, kiedy Cathy chodziła jeszcze do szkoły, albo z rozmaitych miejskich imprez, w których uczestniczyła. Nina musiała to matce przyznać – w młodości była popularna. Nazwisko ojca znalazła zaledwie parę razy, na zdjęciu zrobionym z okazji ukończenia liceum oraz w ogłoszeniach o ślubach. Wcale jej to nie zdziwiło – chyba już wtedy Patrick był aspołeczny, wręcz niewidzialny, jak teraz. Zdumiewało ją natomiast, że matka związała się z takim odludkiem, skoro mogła przebierać w facetach. Naprawdę zachwycała urodą, a chociaż zdjęcia dowodziły, że i ojciec był w młodości całkiem przystojny, Nina nie mogła pojąć, jak ktoś taki zdołał w ogóle zwrócić na siebie uwagę Cathy. Teraz jednak, znudzona, marzyła jedynie, żeby wyrwać się z tego ciasnego pokoiku. Zaburczało jej w brzuchu, więc odruchowo się po nim pogładziła. Miała na sobie luźną bluzkę, bo rano, przeglądając się w lustrze, stwierdziła, że już coś widać. Żeby odsunąć od siebie tę myśl, czym prędzej wdała się w beztroską pogawędkę z Trish. – Powiesz coś więcej o tym facecie, z którym się spotykasz? – zapytała. – Jaki on jest? – Po prostu cudowny – odparła Trish z uśmiechem. – To ktoś stąd? Od dawna się spotykacie? Trish wzruszyła ramionami. – Parę miesięcy. Nie ma się czym niepotrzebnie ekscytować. Mimo wszystko jednak wiele wskazywało, że bardzo się tym ekscytowała. – A czym się zajmuje?
– Prowadzi własną firmę, więc jest ciągle okropnie zajęty, tyle ma spraw na głowie. Nina popatrzyła na przyjaciółkę uważniej, zaintrygowana jej krótkimi, wręcz enigmatycznymi zdaniami. Zupełnie jakby zwykle tak gadatliwa Trish celowo unikała odpowiedzi wprost, gdy chodziło o jej chłopaka. – Na dzisiaj chyba skończyłyśmy. – Trish zatrzasnęła przeglądany album. – Chodźmy coś przekąsić. Nie mogę już słuchać tego twojego narzekania, jaka to jesteś głodna. Można by pomyśleć, że masz poczwórny żołądek albo że jesz za dwoje! Trish się odwróciła, a Nina poczuła ulgę, że przyjaciółka nie zobaczy rumieńca, który właśnie rozlewał się powoli po jej nagle pobladłej twarzy. Kupiły kanapki w delikatesach, po czym Trish uznała, że powinna już jechać do siebie, żeby popracować nad materiałami, które udało się jej do tej pory zebrać. Nina wróciła do domu kompletnie wykończona krótką przechadzką z biblioteki. Kiedy otworzyła drzwi, owionął ją zapach gotowanego przez ojca lunchu. Weszła do kuchni, gdzie Patrick powitał ją odruchowym skinieniem głowy, ledwie zauważalnym. – Poranek minął ci przyjemnie? – zapytała w daremnej próbie nawiązania rozmowy z człowiekiem, z którym dzieliła połowę genów. – Tak, dziękuję, Nino. – Robiłeś coś interesującego? Wreszcie na nią popatrzył, zupełnie jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że do niego mówi. – Znalazłem wreszcie tę usterkę w telewizorze pani Murphy. Taka drobnostka, że aż się dziwię, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem. – Wskazał na stojący w salonie telewizor, którego części zajmowały stół w jadalni. Nina nie potrafiła powiedzieć, co jest bardziej zatrważające, bałagan w pokoju czy potok słów, jakie padły teraz z ust Patricka, była to jego najdłuższa wypowiedź od chwili jej przyjazdu tutaj. – Super. Brzmi… interesująco. – Na moment umilkła, bo nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. A potem spłynęło na nią olśnienie. – A ja spędziłam cały ranek w bibliotece, przeglądając stare gazety w poszukiwaniu informacji do albumu Trish. Natknęłam się na parę zdjęć i artykułów na temat ciebie i mamy. Kiedy Patrick podniósł na nią wzrok, poczuła, że wreszcie wzbudziła jego zainteresowanie. – Zdjęć? – Aha, kiedy przeglądałyśmy archiwa. Pomyślałam, że ci o tym powiem. Trish przygotowuje album na cele charytatywne, taką historię Lakeview w fotografiach. Patrick wpatrywał na nią osłupiały, zupełnie jakby właśnie poinformowała go, że Trish planuje lot na Księżyc. – To wszystko było bardzo ciekawe, część jeszcze z czasów, kiedy mama chodziła do szkoły, poza tym parę fotek z różnych imprez. Widziałam też zawiadomienie o waszym ślubie i twoje stare klasowe zdjęcie – dodała z życzliwym uśmiechem. Patrick miał tak zafrasowaną minę, aż Nina zaczęła się zastanawiać, czy nie zdenerwował się przypadkiem wzmianką o Cathy. Poczuła się paskudnie, ale gdzieś w głębi ducha pragnęła ciągnąć tę rozmowę, bo wyglądało, że to pierwszy temat od lat, który ojca zainteresował. – Jako nastolatka była naprawdę lubiana, prawda? – dodała z nadzieją, że być może wreszcie się dowie, jak rodzice się poznali, a potem wzięli ślub. Ale Patrick tylko bez słowa skinął głową, po czym z nieobecną miną wrócił do przygotowywania posiłku. Odczekała chwilę w nadziei, że ojciec coś powie, kiedy jednak tego nie zrobił, wzruszyła ramionami i podjęła ostatnią próbę:
– No cóż, ja już jadłam, więc pójdę od razu do siebie i trochę poczytam. Daj mi znać, gdybyś czegoś ode mnie potrzebował. – W porządku. Przy schodach odwróciła się jeszcze raz. Mogłaby przysiąc, że ojciec zmarszczył brwi. Czy to efekt niepokoju, czy może skupienia? Tego nie wiedziała.
Rozdział 14 Och, to po prostu urocze! Ależ bym chciała mieć taką maleńką córeczkę! – wykrzyknęła Deirdre, wyciągając przed siebie różowe śpioszki w różyczki. Emer aż się uśmiechnęła. – Świetnie cię rozumiem. Dostałam takie same w prezencie jeszcze przed narodzinami Amy. Dlatego właśnie dobrze jest znać zawczasu płeć maleństwa. Jess popatrzyła na maleńki ciuszek, zastanawiając się, czy to jakiś rodzaj sprawdzianu dla niej, obmyślonego przez przyjaciółki. Bo jeśli tak, to naprawdę bardzo chciała go zdać. – Rzeczywiście śliczne! Nie mogę się już doczekać, kiedy sama zacznę kupować takie cudeńka – powiedziała z przejęciem. Musiała przyznać, że oglądanie dziecięcych akcesoriów, ubranek, zabawek i gadżetów to naprawdę świetna zabawa. Zupełnie jakby wróciła do czasów dzieciństwa i tych wszystkich pięknych rzeczy, które kiedyś do niej należały. Emer uśmiechnęła się, Deirdre wyglądała wprost na uszczęśliwioną. Jess zaś ciągle nie mogła uwierzyć, jak bardzo zmieniło się zachowanie przyjaciółek, odkąd wyznała, że zamierzają z Brianem starać się o dziecko. Od tamtego momentu zapraszały ją na wszystkie wspólne wyjścia, czy chodziło o kawę w Lakeview, czy wyprawę na zakupy do Dublina, a w tym tygodniu Emer namówiła ją nawet do zanocowania w weekend, bo Dave znowu musiał pracować. Jess chętnie się zgodziła, bo Brian z kolei zrobił sobie wypad na golfa i miał wrócić dopiero na lunch w niedzielę. Dzisiaj spędziły cały dzień, spacerując po Lakeview, wstępowały do sklepów, których wystawy przyciągnęły akurat ich uwagę. Jess nie miała najmniejszych wątpliwości, że dla tego całkiem nowego poczucia bliskości z przyjaciółkami warto było znosić niekończące się rozmowy o dzieciach. Niestety, Emer i Deirdre nadal wierzyły, że ona i Brian rzeczywiście starają się o dziecko. Od tamtej pierwszej rozmowy Jess coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że powinni zacząć myśleć poważnie o przyszłości, ale jak na razie Brian nawet nie chciał o dziecku słyszeć. – Jess, daj już spokój. – Ostatnio zirytował się, kiedy powiedziała, że nie chce już brać pigułek antykoncepcyjnych. – Przecież zgodziliśmy się, że najpierw to omówimy. – Brian, tyle na ten temat czytałam. Może upłynąć nawet rok, zanim te substancje znikną całkowicie z mojego organizmu, a to znaczy, że będę miała trzydzieści sześć lat, kiedy zaczniemy się w ogóle starać. – Moim zdaniem to wcale nie takie złe rozwiązanie, skoro byłabyś gotowa zajść w ciążę choćby jutro, byle tylko uszczęśliwić przyjaciółki! – Brian zachichotał, zupełnie jakby nadal nie brał jej obaw na poważnie. – Kochanie, znam cię lepiej, niż ci się wydaje, i wiem, że to po prostu kolejna z twoich zbzikowanych obsesji. Potem przypomniał jej, jak to ostatnio zachorowała na szokująco drogą torebkę od Chanel i szalała na jej punkcie przez wiele tygodni, zanim wreszcie przestała się opierać i torebkę kupiła. – No i ile razy ją od tamtej pory nosiłaś? – zapytał jeszcze na koniec, zmuszając ją do przyznania, że owszem, kiedy już miała upragniony przedmiot w domu, jego urok szybko zbladł. – Brian, przecież to nie to samo, co jakaś głupia torebka – burknęła, zdenerwowana, że po raz kolejny
ktoś widzi w niej idiotkę. Mąż cmoknął ją w czubek głowy. – Wiem, kochanie, rzeczywiście to może niezbyt dobre porównanie, ale po prostu próbuję ci uświadomić, że taka decyzja wymaga czasu. Problem w tym, wytknęła mu od razu Jess, że oni mają tego czasu coraz mniej. Teraz jednak, kiedy patrzyła, jak Emer uśmiecha się błogo do córeczki, zastanawiała się, czy rzeczywiście o to jej chodziło, czy może raczej nie chciała, by najlepsze przyjaciółki uważały jej życie za puste i bezcelowe? – Poznałaś płeć dziecka, kiedy byłaś jeszcze w ciąży? – zwróciła się do Deirdre. Wolała, żeby to przyjaciółki mówiły, bo każde ich pytanie o rozmaite dotyczące dzieci kwestie wprawiało ją w zakłopotanie. Czuła się nieswojo, kiedy zachowywały się tak, jakby już była w ciąży, i wypytywały ją, co ona i Brian sądzą o tej czy innej kwestii albo co planują zrobić po narodzinach dziecka. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy – Brian nie myślał jedynie o tym, jak bardzo irytowały go te wszystkie pytania o dziecko. Aż się skuliła na myśl, co by powiedział, słysząc, co mówią podczas takich wypadów. – Nie w przypadku Dougiego – odparła rozpromieniona Deirdre – ale jeśli chodzi o Dylana, owszem. Myślisz, że ty i Brian będziecie to chcieli wiedzieć wcześniej? – Właściwie to nie jestem pewna. Czy jest na to jakaś reguła? – Jess aż się zaczerwieniła. – Ależ skąd, to zależy wyłącznie od rodziców – zapewniła Emer. – My chcieliśmy wiedzieć, bo dzięki temu mogliśmy przygotować dla Amy pokoik, cały różowy, śliczny i w ogóle taki dziewczęcy, a wiedziałam, że po porodzie nie będę miała na to siły. Poza tym Dave jest kompletną nogą, jeśli chodzi o majsterkowanie, więc postanowiłam, że lepiej wiedzieć zawczasu i po prostu wszystko załatwić. – Rozumiem. – Tak czy inaczej musimy się już chyba zbierać – dodała Emer. – Umieram z głodu, nic nie jadłam, odkąd Amy obudziła mnie o piątej rano. Wstąpimy do Elli? – Świetny pomysł. Jeszcze tylko zapłacę. – Deirdre podeszła do kasy z jakimś gadżetem w Transformersy, który wybrała dla chłopców, a potem wszystkie trzy ruszyły razem z dziećmi do kawiarni, gdzie od razu po wejściu powitała je młoda, sympatyczna kobieta. – Dzień dobry! – Och, cześć, Nina – odparła Emer. – Jak się miewasz? – Świetnie. Macie szczęście, wasz ulubiony stolik jest dzisiaj wolny. Potrzebujecie pomocy? – zapytała, a Jess natychmiast zauważyła, jak bardzo Nina wydawała się ustępliwa w kwestii ich ekwipunku, bo wózki i nosidełka zajmowały jednak w niewielkim lokalu sporo miejsca. – Nie, dzięki, poradzimy sobie. Och, a tak przy okazji, to jest Jess. – Cześć, jestem Nina. – Dziewczyna wyciągnęła rękę. Miała świetliste zielone oczy i szczery uśmiech, a Jess od razu pomyślała, że w towarzystwie takiej osoby można się czuć swobodnie. – Jess Armstrong, miło mi poznać. – Jess to nasza przyjaciółka z Dublina – wyjaśniła Deirdre. – Nadal tam mieszka, ale kto to wie, może któregoś dnia namówimy ją na przeprowadzkę do Lakeview, co, Emer? Jess tylko się roześmiała, bo przecież doskonale wiedziała, co powiedziałby na taki pomysł Brian! – Pracujesz tu na cały etat, Nino? – zapytała Emer. Nina spojrzała na swoją koszulkę z logo kawiarni. – Można tak powiedzieć. Myślałam, że to tylko na kilka godzin tygodniowo, ale Alice, chyba ją znacie, to kelnerka, która zwykle obsługuje poranną zmianę – dodała, na co Emer pokiwała głową. – No więc Alice studiuje psychologię, ma teraz egzaminy i potrzebuje czasu na naukę, dlatego obiecałam Elli, że będę ją zastępować, kiedy zajdzie taka potrzeba. A co tam u was? Pracowity ranek?
– W pewnym sensie. Zrobiłyśmy sobie rundkę po sklepach z ciuszkami dla dzieci – powiedziała Deirdre. Nina zakręciła w palcach kosmyk zebranych w kucyk ciemnych włosów. – O, a kto spodziewa się dziecka? – Jess – oznajmiła Emer, a Jess gwałtownie poderwała głowę. – Gratuluję! – ucieszyła się Nina i zerknęła na brzuch Jess, która, zakłopotana, natychmiast sprostowała: – Nie, właściwie to nie jestem w ciąży. To znaczy, hm… – Przyjaciółka chciała powiedzieć, że jeszcze nie jest w ciąży, ale oboje z mężem doszli do wniosku, że to już najwyższy czas – wyjaśniła nieco bardziej dyplomatycznie Deirdre. Jess uśmiechnęła się, zadowolona, że ktoś inny wybawił ją z kłopotliwej sytuacji, i tylko dodała: – Ale miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni. – Och, naprawdę… wspaniale. – Nina pokiwała głową, ale chyba nie wiedziała, co powiedzieć. – No cóż, w takim razie powodzenia. – Bardzo dziękuję – odparła Jess, zażenowana, zajmując miejsce przy stoliku obok przyjaciółek. – A co u ciebie? Nie masz nas jeszcze dosyć? – zapytała Ninę Emer, po czym zwróciwszy się do Jess, powiedziała, że Nina przyjechała z wizytą do ojca tylko na lato. – Och, ostatnio nie próżnuję! Poza pracą tutaj pomagam też Trish przy jej charytatywnym albumie. – Tym z fotografiami? Kiedy ma się ukazać? Jess była naprawdę zdumiona, jak łatwo Emer i Deirdre wpasowały się w małomiasteczkowe życie. I pomyśleć, że kiedyś nie miały przed sobą żadnych tajemnic, a teraz jej przyjaciółki gawędziły tak swobodnie o ludziach, o których ona nigdy wcześniej nawet nie słyszała. Nina przewróciła oczami. – Z Trish nigdy nie wiadomo. Ale na pewno doprowadzi sprawę do końca, nawet jeśli na razie powoli jej to idzie. Zdaje się, że niedługo zamierza porozmawiać ze starszymi mieszkańcami miasteczka, ma nadzieję, że usłyszy jakieś interesujące historie z dawnych czasów. – Ostatnio wcale jej nie widuję – zauważyła Emer. – Muszę przyznać, że ten jej reportaż z przyjęcia powitalnego Ruth Seymour był naprawdę świetny. Widziałaś Ruth na mieście? Ponoć miała zostać na dłużej, a jakoś w ogóle o niej nie słychać od czasu tej imprezy. Na której zresztą nie byłam, bo nie udało mi się znaleźć opiekunki dla małej – dodała ponuro. – Ruth Seymour? – zdumiała się Jess. – Masz na myśli tę aktorkę? – Owszem, nie mówiłam ci, że ona pochodzi z Lakeview? No więc sama widzisz, że to jednak nie jest takie sobie zwykłe zapyziałe miasteczko, co? – stwierdziła triumfalnie Emer, a Jess aż pobladła z przerażenia na myśl, co teraz pomyśli sobie o niej ta przemiła kelnerka. Pewnie uzna, że Jess naśmiewa się z jej rodzinnego miasta. – Przecież nic takiego nie powiedziałam – broniła się. – Och, tylko się z tobą droczę. – Emer uśmiechnęła się, po czym dodała: – Jess to prawdziwa dziewczyna z wielkiego miasta. Sama rozumiesz, dostaje zawału, kiedy nie ma w pobliżu ulubionych butików z butami i barów. – Nie jestem aż tak próżna – rzuciła Jess gniewnie, zanim zdążyła się powstrzymać, a Emer i Deirdre popatrzyły na nią ze zdziwieniem. – Tak, no cóż, Ruth jest miła, a poza tym rozsądniejsza, niż mogłoby się wydawać – zauważyła Nina, wyczuwszy panujące przy stoliku napięcie. – Wygląda na to, że żyje teraz w ogromnym stresie, ale jest naprawdę sympatyczna. Znam ją jeszcze z czasów, kiedy obie byłyśmy nastolatkami, a ostatnio raz czy dwa wyskoczyłyśmy nawet gdzieś razem we trójkę z Trish, ale wydaje mi się, że chciałaby przede
wszystkim odpocząć i spędzić trochę czasu z rodzicami. Zresztą po ostatnich wydarzeniach któż mógłby ją winić? A wracając do najważniejszego: co podać? Założę się, że chłopcy chętnie zaczęliby od lizaków. – Przy tych słowach uśmiechnęła się do dzieci. – Co wy na to? Jess przyjrzała się jej uważniej. Nina wydawała się naprawdę cudowna – niewiarygodnie ciepła i serdeczna. – Masz dzieci? – zapytała Jess. – O mój Boże, nie – odparła Nina pospiesznie, jakby zmieszana, tak się Jess wydawało, ale w tym momencie skinął na nią klient przy innym stoliku. – Ojej, przepraszam na sekundkę, zaraz wracam. – Miła dziewczyna – zauważyła Jess po jej odejściu. Emer podniosła wzrok znad menu. – Masz rację, Nina jest kochana, to prawdziwy skarb. Ale ta przyjaciółka, o której wspomniała, Trish, to zupełnie inna historia, prawda, Deirdre? – Prawdziwa jędza – przytaknęła Deirdre. Jess popatrzyła na nie wyczekująco. Wyglądało, że wreszcie doczeka się porządnej porcji plotek, jak za dawnych dobrych czasów, ale Emer znowu zmieniła temat. – Och, a tak przy okazji, bo zapomniałam cię spytać, w jakim wieku Dylan zaczął stawiać pierwsze kroki? – Miał trzynaście miesięcy, a co? – Wydaje mi się, że Amy jest na dobrej drodze do pobicia tego rekordu. – Emer uśmiechnęła się z dumą. To kolejna rzecz, którą zauważyła ostatnio Jess, ta potworna pasywno-agresywna rywalizacja między jej przyjaciółkami w kwestii rozwoju ich maluchów. Było na przykład sporo gadania o tym, że dziesięciomiesięczna Amy ma już siedem ząbków, podczas gdy Dylan w tym samym wieku mógł się pochwalić zaledwie pięcioma. Czy to naprawdę ma znaczenie? – zachodziła w głowę Jess. Oto jeszcze jedna dotycząca macierzyństwa rzecz, której nie potrafiła pojąć, taka kompletna zmiana perspektywy. Na moment wyłączyła się z rozmowy, zastanawiając się, jak by to było, gdyby miała dziecko. Czy też rozmawiałaby wyłącznie o ząbkowaniu, raczkowaniu i szczepieniach, czy ciągle porównywałaby postępy swojego malucha z innymi dziećmi i czy czułaby się niepewnie, gdyby się okazało, że jej pociecha jest zapóźniona w porównaniu z innymi? No i jeśli taki jest wyścig w przypadku niemowląt, jak, do licha, będzie to wyglądać w późniejszym wieku, kiedy zaczną się liczyć osiągnięcia w nauce czy sporcie? Wbrew sobie Jess zadrżała i popatrzyła na Ninę, przemierzającą właśnie salę z tacą pełną ciastek. W głębi ducha nawet żałowała, że kelnerka nie podejdzie do nich na chwilę, bo jeśli miała być szczera, kończyły się jej tematy do rozmowy z przyjaciółkami. Doszła do wniosku, że może wszystko jakoś by się ułożyło, gdyby rzeczywiście zaszła w ciążę – przynajmniej nie musiałaby już udawać, bo naprawdę byłaby podekscytowana tym, co ją czeka. Miałaby wyznaczony termin, a Emer i Deirdre świetnie by się bawiły, planując wszystko razem z nią. Mogłaby rozmawiać z nimi o rozmaitych etapach ciąży, a to wszystko byłoby prawdziwe. W przeciwieństwie do jej obecnej sytuacji, kiedy one robiły zakupy w sklepach z artykułami dla niemowląt, a ona im towarzyszyła, ale nie mogła przecież kupować dla czegoś, co nie było niczym więcej, jak tylko niezapłodnionym jajeczkiem. Gdyby zaszła w ciążę, wszystko wyglądałoby inaczej. Te rozmyślania doprowadziły ją z powrotem do najważniejszej kwestii: jak przekonać Briana? Jak mu udowodnić, że naprawdę jest gotowa, by zostać matką? Bezwiednie westchnęła, natychmiast zwracając na siebie uwagę Emer. – Przepraszam, Jess, znowu cię zanudzamy?
– Och, nie, nie, skąd. Po prostu uświadomiłam sobie, która godzina – odparła pospiesznie. – Bo widzisz, obiecałam Brianowi, że wrócę na lunch. Jeden z jego kolegów z pracy zaprosił nas na garden party dzisiaj wieczorem, więc muszę się jeszcze przygotować. – Garden party, ty szczęściaro. – Deirdre uśmiechnęła się z zazdrością. – Minęły wieki, odkąd ostatnio stroiłam się na wypad na miasto z mężem. – Stroić się? – prychnęła Emer. – Mnie wystarczyłoby wspólne wieczorne wyjście dokądkolwiek! – W co się ubierzesz, Jess? – zainteresowała się Deirdre. – Och, po prostu wezmę coś z szafy. – Nie miała ochoty zdradzać im, że specjalnie na tę okazję kupiła sobie cudowną obcisłą sukienkę z jedwabiu w kolorze ochry od Tory Birch. – No cóż, założę się, że będziesz miała z czego wybierać – stwierdziła Emer krótko. I znowu uwagi Jess nie umknął ten pełen dezaprobaty ton, zupełnie jakby posiadanie ciuchów od znanych projektantów stanowiło kolejny przykład jej próżności. Kiedy to się stało? – zaczęła się zastanawiać. W którym momencie rzeczy, które sprawiały jej przyjemność, takie jak ładne ubrania czy nocowanie w eleganckich hotelach, zmieniły się z nagrody za ciężką pracę w dowody świadczące o jej płytkości? Wstała od stolika i uściskała przyjaciółki na pożegnanie. – Niedługo się zdzwonimy, a poza tym koniecznie musicie wreszcie przywieźć do nas dzieciaki – rzuciła, chociaż wiedziała, że nie ma co na to liczyć. – Jasne. Powodzenia, we wszystkim – powiedziała Deirdre. – Zresztą któż to wie, może właśnie dzisiaj jest ta noc? Jess popatrzyła na nią zdumiona. – Ta noc? – Kiedy to się stanie, oczywiście! – Deirdre się roześmiała, a Jess wykrzywiła wargi w wymuszonym uśmiechu. – A, tak, jasne. Trzymajcie kciuki. Po powrocie do Dublina zatrzymała się na moment na ulicy i rozejrzała wokół w poszukiwaniu znajomego auta, wyglądało jednak na to, że Brian jeszcze nie wrócił z golfa. Weszła do domu i od razu ruszyła do sypialni na piętrze, gdzie otworzyła szafę i zaczęła przesuwać wieszaki z sukienkami, aż wreszcie trafiła na tę, którą zamierzała włożyć tego wieczoru. Suknia była naprawdę piękna. W porządku, może i kosztowała majątek, ale to przecież zakup na całe życie. To znaczy o ile Jess już zawsze będzie nosiła rozmiar dziesiąty, choć jeśli uda się jej zajść w ciążę, jest raczej mało prawdopodobne. Emer sporo przytyła w ciąży z Amy i większość tych nadprogramowych kilogramów już zrzuciła, jednak Jess podejrzewała, że przyjaciółka ma teraz ważniejsze sprawy na głowie niż to, że nie może się wcisnąć w designerskie ciuchy. Może dlatego tak pogardliwie ją dzisiaj traktowała. Choć szczerze mówiąc, Jess i tak nie mogła tego zrozumieć. Gdyby sama miała cudownego aniołka, jak Amy, najmodniejsze marki ubrań czy zachowywanie pozorów naprawdę przestałyby się dla niej liczyć. Wyjęła sukienkę z szafy, a potem rozebrała się i podreptała boso do łazienki. Po wyjściu spod prysznica owinęła się ręcznikiem, cały czas nasłuchując, czy Brian nie wraca. Nie, nadal nic – pewnie się spóźni. Usiadła przed toaletką, żeby się umalować. Kiedy otworzyła szufladę z kosmetykami, jej uwagę przyciągnęło od razu opakowanie pigułek antykoncepcyjnych. Chyba jeszcze nie połknęła tej dzisiejszej. Otworzyła małe niebieskie pudełeczko. Tabletka oznaczona napisem „sobota” rzeczywiście ciągle tkwiła w ochronnej folii. Wyłuskała ją i już miała włożyć do ust,
kiedy nagle zamarła w pół gestu, bo coś przyszło jej na myśl. Opuściła dłoń i popatrzyła na maleńką pastylkę. Skoro była pewna, że chce zajść w ciążę, dlaczego nadal je łykała? Bo nie przekonałaś jeszcze Briana, przemknęło jej przez głowę. Mimo wszystko sama wytknęła przecież mężowi, że może minąć nawet rok, zanim jej organizm wróci do normy na tyle, by w ogóle mogło dojść do zapłodnienia. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Nie miała tyle czasu. Cały rok, zanim zaczną w ogóle próbować? Nie, nie ma sensu czekać, aż Brian się zgodzi, to tylko jeszcze bardziej wszystko opóźni. Z drugiej strony był na tyle wyrozumiały, że pewnie i tak wkrótce dałby się przekonać, więc chyba mogła zacząć działać już teraz. Odłożyła pudełko z powrotem do szuflady. Ukryła je pod stosem opakowań kremów Lancôme i cieni do powiek. Może natura zadziała i sprawa się rozwiąże sama.
Rozdział 15 Ruth krążyła w tę i z powrotem po łazience w domu rodziców. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, tak mocno jej biło. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłaby się, gdyby dostała zawału i umarła, wziąwszy pod uwagę jej szczęście w ostatnim czasie. Nie mogła wprost uwierzyć, jak paskudnie to wszystko wyglądało. Naprawdę była przekonana, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą i że to sam los doprowadził ją do określonego punktu w życiu, mimo wszystko jednak od jakiegoś czasu prześladował ją pech. A może to po prostu zła karma? Przysiadła na brzeżku wanny i ukryła twarz w dłoniach. Do diabła, ile to jeszcze potrwa? Ze zdziwieniem popatrzyła na zegarek. Czy możliwe, że minęła zaledwie minuta? Jęknęła. To coś leżało na umywalce i drwiło z Ruth. Upłynęły trzy tygodnie od tamtej nieszczęsnej nocy z Troyem, a więc najwyższa pora spojrzeć prawdzie w oczy. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna być zdziwiona, kiedy w zeszłym tygodniu nie dostała okresu, a jednak była. Wręcz przerażona, że pigułka nie zadziałała. Trzeciego dnia, kiedy nic się nie zmieniło, uświadomiła sobie, że nie może już dłużej odwlekać tego, co nieuniknione. Rano odszukała w kosmetyczce test ciążowy, który dostała od Chloe, przeczytała instrukcję, a następnie nasiusiała na patyczek. I właśnie dlatego siedziała tu teraz jak idiotka i czekała, aż kawałek białego plastiku zadecyduje o jej losie. Znowu zerknęła na zegarek – upłynęły dwie minuty. Wstała i zaczęła znowu krążyć. Stwierdzenie, że jej podróż do domu nie układała się tak, jak to sobie zaplanowała, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Od samego początku, od momentu tamtej okropnej sceny na lotnisku, poprzez ten cholerny wywiad w telewizji, aż po ukrywanie się w schowku na jej własnym przyjęciu powitalnym! No i jakby tego było mało, jeszcze żenująca kłótnia z Charliem przed kawiarnią. Sama już nie wiedziała, co robić; może powinna się spakować i wrócić do Los Angeles? Z drugiej strony niezależnie od tego, jak przykry okazał się pobyt w Lakeview, przynajmniej nie była tu sama. Rodzice zachowywali się naprawdę cudownie, a mieszkańcy miasteczka (także Trish i Nina) okazywali jej tyle życzliwości… W każdym razie Nina, bo co do Trish nie miała już pewności. Na usilne nalegania tej ostatniej spotkała się z nią, by udzielić wywiadu do lokalnej gazety, ale chociaż pytania wydawały się najzupełniej niewinne, nadal nie miała pojęcia, czego może się po nim spodziewać. Kto wie, jak zostaną przekręcone jej słowa? Nawet jeśli unikała wszelkich wzmianek o Troyu i starała się ze wszystkich sił wyjść na „miejscową dziewczynę, która odniosła sukces”, opowiadając bez końca o domu w Beverly Hills i cudownym hollywoodzkim życiu. Wywiad miał się ukazać dzisiaj, ale Ruth nie czuła się na siłach wyjść z domu i kupić gazety, zwłaszcza gdyby tekst okazał się kolejną miażdżącą krytyką. A ona tak bardzo starała się, by to wszystko zabrzmiało niczym bajka, bo zdawała sobie sprawę, że Charlie Mellon bez wątpienia to przeczyta. Na samą myśl o Charliem żołądek znowu zacisnął się jej w supeł. Naprawdę nie sądziła, że będzie w nim tyle goryczy. Co prawda rzeczywiście bardzo go kiedyś zraniła, ale była pewna, że do tej pory zdołał się z tym jakoś uporać. Ostatecznie minęło już pięć lat. Chociaż z drugiej strony, Charlie nigdy nie
przyjmował łatwo odrzucenia, a wziąwszy pod uwagę okoliczności… Wróciła myślami do czasów, kiedy byli jeszcze razem. Znali się, właściwie odkąd pamiętała, bo mieszkali przy tej samej ulicy. Chodzili do tej samej szkoły i całkiem nieźle się dogadywali, chociaż obracali się w zupełnie różnych kręgach. Ruth należała do paczki najpopularniejszych dzieciaków w szkole, Charlie był spokojnym, pilnym uczniem. Później wyjechał na studia do Dublina, ale po ich ukończeniu wrócił do rodzinnego miasteczka z zamiarem przejęcia firmy ojca. Kiedy Ruth wpadła na niego któregoś dnia, nie mogła uwierzyć, że to ten sam chłopak, który w dzieciństwie tak jej dokuczał. Cztery lata temu wyjechał stąd chudy, niemądry nastolatek, a wrócił prawdziwy mężczyzna. Ich romans zaczął się niespiesznie – po prostu flirtowali ze sobą leciutko, kiedy się na siebie natykali, co zdarzało się dziwnie często. Potem któregoś wieczoru Charlie odwiózł ją do domu, chociaż mieszkała przecież zaledwie parę kroków od centrum miasteczka. Wiedziała, że coś się między nimi wydarzy, i szczerze mówiąc, nie mogła się już tego doczekać. Tak bardzo pragnęła pocałunków Charliego, że kazała mu się zatrzymać w jednej z bocznych uliczek, zanim jeszcze dotarli pod dom. Ojciec zwykle wypatrywał jej powrotu, a ona nie życzyła sobie widowni. Charlie zatrzymał auto i popatrzył na nią, a ona nic nie powiedziała, tylko zrobiła tę swoją uwodzicielską minkę, która od tamtej pory zdążyła już stać się jej znakiem rozpoznawczym. Charlie przyciągnął ją wtedy do siebie, jego wargi były tak delikatne, ciepłe i miękkie. Zareagowała namiętnie, a zaraz potem zaczęła wyciągać mu koszulę zza paska spodni. Na co on przerwał pocałunek. – Nie, nie tak – jęknął niskim głosem. – Co takiego? O czym ty mówisz? – Ruth nie przerywała, nadal całowała jego szyję, usta, uszy. – Nie, nie chcę tego zepsuć. – Ujął jej twarz w dłonie. – Wydaje mi się, że ciebie i mnie może połączyć coś pięknego, coś dobrego, więc nie chcę tego zepsuć. Jeśli między nami może coś być, zamierzam dać temu czas, a kiedy to się już stanie, niech będzie naprawdę wyjątkowe. Zamartwiała się wtedy, że była zbyt nachalna, kiedy tak się na niego rzuciła, ale jej obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione, bo zaraz potem Charlie zaprosił ją na najprawdziwszą randkę. Jego urocze, staromodne podejście do całej sprawy było zaskakujące, a poza tym sprawiało, że Ruth pragnęła go tylko jeszcze bardziej. Do licha, byli parą już dobrych parę miesięcy, zanim wreszcie poszli do łóżka. Doskonale pamiętała ich pierwszy raz: zapewnienia Charliego o miłości, jego czułość i delikatność. To było zupełnie niczym scena z filmu, a ona czuła się jak odgrywająca rolę aktorka. Charlie wiedział, że marzyła o aktorstwie, wiedział, jak bardzo pragnęła wznieść się ponad telewizyjny serial i dotrzeć aż na sam szczyt. A potem któregoś wieczoru, kiedy zdjęcia do serialu dobiegły już końca, Charlie przyjechał do Dublina i zaaranżował specjalny wieczór tylko we dwoje. Wybrali się razem na kolację, potem tańczyli i pili szampana, a kiedy późną nocą wrócili do pokoju, który Charlie wynajął w Shelbourne Hotel, czekała tam na nią jeszcze jedna niespodzianka. Zaręczynowy pierścionek z brylantem. Zamarła wtedy, bo pierścionek uosabiał to wszystko, czego nie chciała. Gdyby wyszła za Charliego, ugrzęzłaby już na zawsze w Lakeview, w Irlandii. Mogłaby zapomnieć o Hollywood, przepychu, filmowych premierach. Urodziła się, by być gwiazdą, a nie grywającą ogony aktoreczką i żoną chłopaka z irlandzkiego miasteczka. Choćby najbardziej jej na tym chłopaku zależało. Kiedy Charlie przyklęknął na jedno kolano, nawet nie dopuściła go do głosu. Nie zamierzała słuchać tego, co miał jej do powiedzenia. – Nie rób tego. Przecież wiesz, że tego nie chcę.
Popatrzył na nią, skonsternowany i zraniony, a ona zaczęła wyrzucać sobie w duchu, że jest idiotką, przecież kocha Charliego, nikogo lepszego nie znajdzie. Mimo wszystko dla dobra ich obojga musiała to zrobić, musiała dopilnować, by nie wypowiedział tych słów na głos. Zresztą i tak było już za późno – Charlie wybiegł z pokoju i więcej nie wrócił. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek traktował ją poważnie, kiedy powtarzała, że któregoś dnia zostanie gwiazdą. A może sądził, tak jak cała reszta irlandzkiego aktorskiego światka, że sama się oszukuje, bo Hollywood to jedynie czcza mrzonka? Z drugiej strony, jeśli tak, czemu postanowił przerwać te fantazje oświadczynami? Nie było nawet mowy o tym, by wyjechał razem z nią do Los Angeles: wszystko, co miało dla niego znaczenie, znajdowało się w Lakeview, no a poza tym panowało przecież między nimi coś w rodzaju milczącego porozumienia, że ich wspólny czas kiedyś nieodwołalnie się skończy. Tamtej nocy w Dublinie widziała go po raz ostatni. Tydzień później kupiła bilet na samolot do Los Angeles z mocnym postanowieniem, że więcej się za siebie nie obejrzy. Co z oczu, to i z serca. Teraz, kiedy po raz kolejny spojrzała na zegarek, zorientowała się, że minęło prawie pięć minut. W porządku, test powinien już coś wykazać. Podeszła ostrożnie do umywalki, zupełnie jakby leżącemu tam kawałkowi plastiku nagle wyrosły zęby, które zaczną na nią kłapać, jeśli tylko się zbliży. Dobre pół metra wcześniej zacisnęła powieki i pokonała ostatni kawałek po omacku. Oparła dłonie na chłodnej ceramicznej powierzchni umywalki i odetchnęła głęboko, żeby się trochę uspokoić. Powtarzała w myślach znaną z zajęć jogi mantrę. Niezależnie od tego, jak wypadł test, życie będzie się toczyć dalej… Pozytywny czy negatywny… Powoli uchyliła powieki i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze, a potem ostrożnie opuściła wzrok na spoczywający na brzegu umywalki test. Zerknęła na okienko i gwałtownie wciągnęła powietrze. W okienku widniał maleńki różowy krzyżyk. Była w ciąży. Kilka minut później chwyciła ręcznik i otarła usta. To by było tyle, jeśli chodzi o mantry joginów. Właściwie od razu po tym, gdy zobaczyła pozytywny wynik testu i uświadomiła sobie, co to znaczy, chwyciły ją torsje, zwymiotowała śniadanie. Na szczęście znajdowała się akurat blisko sedesu. Zawinęła test w foliową torebkę i ukryła go głęboko w swojej szafie – nie chciała, żeby matka się na niego natknęła – po czym padła na łóżko, naciągnęła kołdrę na głowę i pozwoliła łzom płynąć. Jakim cudem wpakowała się w coś takiego? Oddałaby wszystko, byle tylko móc cofnąć czas do tamtego głupiego przyjęcia. Teraz na pewno podziękowałaby za szampana i komplementy, nie tracąc przy tym głowy, i nie dałaby się nabrać na romantyczne bzdury Troya. Troy. Aż jęknęła na myśl, że niedługo zaczną się zdjęcia do serialu, a ona znowu będzie musiała się z nim spotykać. Ta myśl uświadomiła jej z całą wyrazistością, w jakiej sytuacji się znalazła. O mój Boże, nie mogła urodzić dziecka: to byłby koniec jej kariery, straciłaby figurę, wszystko, na co tak ciężko pracowała, poszłoby w diabły za sprawą jednego pijackiego wyskoku! Jak mogła być taką idiotką? No i jak ma powiedzieć o tym Troyowi albo producentom? Chociaż z drugiej strony może Troy wcale nie musi wiedzieć? Może nikt nie musi? Nie, powinna mu powiedzieć. Nie ma mowy, żeby jakoś wykaraskała się z kłopotów, w ogóle nie informując go o tym, co się stało. Co prawda nie była mu nic winna, bo przecież nie stanowili pary, nawet się nie spotykali, mimo wszystko powinien jednak znać prawdę. Wtedy będą tkwili w tym wszystkim razem, a kto wie, może nawet scenarzyści wplotą jakoś ten wątek
do serialu, dzięki czemu fabuła tylko zyska. Właściwie, uświadomiła sobie nagle, jeszcze mogło wyniknąć z tego coś dobrego. Oczywiście nie zostaną z Troyem parą, o tym nie mogło być nawet mowy, ale ten rozgłos! Czym prędzej chwyciła komórkę i weszła w listę kontaktów. Kiedy dotarła do numeru Troya, zawahała się, bo przypomniała sobie tamtą noc, to, jaki był, co do niej mówił. Mimowolnie dotknęła dłonią brzucha. Rany, i pomyśleć, że stworzyli wtedy nowe życie. A potem potrząsnęła głową. Nie powinna tracić czasu na zastanawianie się nad tym. Teraz liczyły się wyłącznie ewentualne konsekwencje. Nacisnęła guzik w aparacie. Po czterech czy pięciu sygnałach oczekiwania na połączenie z drugim końcem świata była już pewna, że zaraz włączy się poczta głosowa, gdy nagle odezwał się Troy zaspanym głosem, a jej żołądek podszedł do gardła. Zerknęła na godzinę. Oho, kompletnie zapomniała, że w Los Angeles jest teraz środek nocy. – Troy? – Aha, kto mówi? – Hm… obudziłam cię? Cichy jęk. – Tak… Kto mówi? – Ruth. Przepraszam, mogę zadzwonić później. – Nie, nie ma sprawy. I tak już nie śpię. – Super, posłuchaj, to naprawdę nic takiego, pewnie w ogóle można z tym zaczekać… – Rany, ale masz akcent! Dopiero teraz Ruth uświadomiła sobie, że znowu zaczęła mówić z silnym irlandzkim akcentem. Pewnie ze zdenerwowania. – To chyba nic dziwnego po paru tygodniach pobytu w ojczyźnie. – No więc, co u ciebie słychać, maleńka? Dostałaś moją wcześniejszą wiadomość? Bo tak uciekłaś …. tamtego ranka. – Dostałam twoją wiadomość, dzięki, a za tamto przepraszam. – Dlaczego? Ruth zmarszczyła brwi. – Pytasz o to, czemu przepraszam, czy dlaczego uciekłam? Po drugiej stronie linii rozległ się śmiech. – Może i o jedno, i o drugie. Naprawdę chciałem cię powitać rano całusem. Czyżby z nią flirtował? – Och. – No więc co słychać, Ruth? Czemu dzwonisz właśnie teraz? Tęskniłaś za mną? Po prostu musiałaś usłyszeć mój głos, co? Do diabła, zdążyła już prawie zapomnieć o rozbuchanym ego tego faceta, ale oczywiście było ono niemal równie wielkie jak… Zaszokowana własnymi myślami, potrząsnęła głową, żeby je od siebie odpędzić. – Właściwie dzwonię do ciebie, bo mam konkretny powód. – Wiedziałem, jednak za mną tęsknisz. No więc, kiedy wracasz? – Nie, ja tylko… To znaczy, nie jestem pewna. – Chcesz, żebym tam do ciebie przyleciał, złotko? Dokończyć to, co zaczęliśmy? Ruth była coraz bardziej poirytowana. Dlaczego on się nie zamknie, żeby mogła mu to powiedzieć?
– Troy, proszę cię, naprawdę muszę z tobą porozmawiać. To ważne. Chyba wreszcie coś do niego dotarło. – Hej, wszystko w porządku? – Tak, tak, wszystko OK. Chociaż właściwie to nie. Szczerze mówiąc, jestem w szoku, mam mętlik w głowie i… – Co się stało? Cokolwiek to jest, jakoś ci pomogę. Ruth uniosła brew. Trzeba przyznać, że spodobał się jej sposób, w jaki to powiedział. Chyba jednak będzie mogła na niego liczyć. Może jego wizerunek playboya to właśnie tylko… wizerunek… a sądząc z tego, jak próbował z nią flirtować, pewnie jednak mieli przed sobą jakąś przyszłość. – Naprawdę? Dobrze to słyszeć, Troy, bo… widzisz, właściwie… chodzi o to, że… jestem w ciąży. Przez dłuższą chwilę na drugim końcu linii panowała kompletna cisza. – Co jest, kurwa? – Jego aksamitny głos nagle nabrał jadowitych tonów. – Co to ma niby znaczyć? – To znaczy… – Serce waliło jej teraz jak młotem. – Jestem w ciąży, Troy. Właśnie zrobiłam test. – A informujesz mnie o tym, ponieważ…? Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Sama nie wiedziała, jakiej reakcji się spodziewała, ale z całą pewnością nie takiej. – A jak ci się wydaje? – Och, daj spokój, Ruth. Chyba nie myślisz, że to moje? – Myślę…? – Teraz wręcz nie posiadała się już ze zdumienia. – Troy, tamtej nocy kochaliśmy się z milion razy, a chyba pamiętasz, jaki mieliśmy problem z prezerwatywą? Zdaję sobie sprawę, że oboje byliśmy wtedy mocno wstawieni, ale to musisz pamiętać. – Aha, tylko kto mi da gwarancję, że to się stało tamtej nocy? Ruth zaniemówiła. Troy właśnie oznajmił, że uważa ją za dziwkę, zasugerował dokładnie to, o czym pisały wszystkie gazety. Pewnie coś takiego byłoby łatwiej znieść, gdyby kryła się w tym choć krztyna prawdy, ale to przecież on ciągle zmieniał partnerki, podczas gdy ona od lat nie umawiała się z nikim na poważnie! – Co próbujesz mi powiedzieć, Troy? – odezwała się lodowatym tonem. – No cóż, ja też czytuję gazety, więc sama rozumiesz… – Urwał, a ona dałaby sobie głowę uciąć, że przy ostatnich słowach wzruszył ramionami. Jak widać, uważał, że to dla niej chleb powszedni. – Mój Boże… – wydusiła. – I pomyśleć, że cię podziwiałam, może nawet szanowałam… Teraz to i tak bez znaczenia, ale dla twojej wiadomości, jesteś pierwszym facetem od lat, z którym poszłam do łóżka. – To może tłumaczyć twoje krzyki, co? – Troy zachichotał. Ruth się zastanawiała, co jest gorsze – to, że przespała się z idiotą, czy może raczej to, że ktoś taki ma być ojcem jej nienarodzonego dziecka. – Jak śmiesz, Troy? – wychrypiała. – Bawi cię poniżanie mnie? Usłyszała, jak po drugiej stronie linii Troy gwałtownie wypuszcza powietrze. – Posłuchaj, przepraszam – odezwał się już łagodniej. – Nie powinienem żartować. – I tu akurat masz, do cholery, rację. – Po prostu… No wiesz, szczerze mówiąc, zdarzało się już, że dziewczyna zarzucała mi coś takiego. – Och, to w zupełności tłumaczy twoje chamstwo – prychnęła. – Myślałam naiwnie, że zasługuję przynajmniej na odrobinę szacunku! Może to nie pierwszy raz, kiedy ktoś mówi ci coś takiego, ale wierz mi, ja z całą pewnością po raz pierwszy muszę o tym kogoś informować! Była tak wściekła, że miała ochotę komuś przyłożyć. – Ruth, przepraszam, że tak zareagowałem. Może rzeczywiście zachowałem się jak dupek.
– Może? – Dobra, dobra. Tak czy inaczej, wpadłaś. Jesteś pewna? – Owszem. Nie jestem idiotką. Chociaż przy prawdziwości tego ostatniego stwierdzenia chyba nie bardzo miała prawo się upierać. – W porządku, w takim razie musisz wracać jak najszybciej, żeby dało się to jeszcze załatwić. Znam klinikę, w której zrobią to naprawdę dyskretnie, nie ma obawy, że cokolwiek od nich wycieknie. Troy nie przestawał paplać, ale już go nie słuchała. Ględził o klinice aborcyjnej, gdzie dyskretnie załatwią sprawę, bo po prostu założył, że Ruth usunie ciążę, i nawet nie zatroszczył się o jej samopoczucie. Co więcej, w ogóle nie przyszło mu do głowy, że mogłaby chcieć tego dziecka. Po prostu zadecydował, co byłoby najlepsze dla niego, i nawet nie spytał jej o zdanie. – Mogę poprosić asystentkę, żeby umówiła cię na wizytę, powiedzmy, pod koniec tygodnia. Lepiej od razu zabukuj sobie bilet powrotny. Mówię poważnie, im szybciej to załatwimy, tym lepiej, bo nie potrzeba nam więcej spekulacji. Ruth milczała. Spekulacji? Znowu chodziło mu o brukowce. Na pewno natychmiast podchwyciłyby podobną sensację, a jej nazwisko ponownie znalazłoby się na pierwszych stronach, unurzane w błocie. Już widziała te nagłówki – bez wątpienia okrzyknęliby ją tą początkującą aktoreczką, która postanowiła wyrobić sobie nazwisko, zachodząc w ciążę ze sławnym Troyem Valentine’em. Cholera… Może jednak Troy ma rację. Może dla wszystkich będzie lepiej, jeśli szybko uporają się z tą „sytuacją”. Pobyt z dala od Los Angeles pomógłby jej jakoś przetrwać, a pod koniec września wróciłaby z wysoko podniesioną głową i rozpoczęła pracę przy kolejnej części świetnego serialu. Jej krótki romans z Troyem zdążyłby już pójść w zapomnienie, więc mogłaby bez przeszkód zająć się na powrót karierą, z całą pewnością poobijana, ale może już nie tak okaleczona, jak to będzie w przypadku, jeśli nie pójdzie za jego radą. Oboje musieli myśleć o swoich karierach, a na dodatek nie byli małżeństwem czy choćby parą, więc nie mogło być nawet mowy o wychowywaniu dziecka razem, już nie mówiąc o tym, że Ruth miałaby się zajmować nim sama… Bo nie mogło, prawda? Zastanawiała się nad tym. Zawsze była zdania, że chciałaby mieć dzieci, kiedyś. Kiedyś, kiedy będzie już wystarczająco sławna i bogata. Wyobrażała sobie, jak ubiera maluchy w śliczne ciuszki od znanych projektantów i spaceruje z wózkiem po Rodeo Drive. Zawsze zachwycała się niemowlętami, chociaż ostatnio nie miała po temu zbyt wielu okazji. Wyobrażała sobie malutkie rączki i stópki, te wszystkie pocałunki, którymi będzie okrywała niemowlę. Na moment aż zabrakło jej tchu. Nie, pomyślała, kręcąc głową. To przecież jeszcze nie dziecko. Troy miał rację, to zwykły błąd, po prostu efekt nadmiaru szampana i chwili nierozwagi. – Ruth, Ruth, złotko, jesteś tam jeszcze? Bo wiesz, nie ma się czego bać. To naprawdę żaden problem, wyjdziesz stamtąd szybciej, niż ci się wydaje, a potem oboje będziemy mogli o całej sprawie zapomnieć. To tylko prosty zabieg. – Troy mówił ze spokojem kogoś, kto z całą pewnością miał już podobne doświadczenia za sobą. – Prosty zabieg. – Ruth czuła się jak w transie. – Tak, nie ma się czym martwić, nie będzie żadnych blizn ani nic w tym rodzaju. Naprawdę, będzie zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. – Jakby nic się nie wydarzyło. – Ruth urwała i popatrzyła na swój brzuch. A potem odetchnęła głęboko. – Troy, dlaczego sądzisz, że mogłabym w ogóle brać coś takiego pod uwagę?
– Co… o czym ty mówisz? – Nawet mnie nie zapytałeś, czego ja chcę. Po prostu założyłeś, że… – To chyba oczywiste. Chryste, Ruth, każdy w Hollywood postąpiłby tak samo! – Nie spytałeś mnie o zdanie. Po prostu zamierzałeś polecić asystentce, żeby umówiła mnie na wizytę w jakiejś klinice. To brzmi prawie tak, jakbyś nie musiał nawet sprawdzać numeru, bo masz go w szybkim wybieraniu. – Ruth, o czym ty, do diabła, mówisz? Oczywiście, że załatwisz tę sprawę! Kompletnie oszalałaś? Chcesz zrujnować nam obojgu kariery? – Tylko o to się martwisz? O swoją głupią karierę? Przecież rozmawiamy o dziecku, o nowym życiu! – To tylko głupi błąd, nic więcej! Ruth pokręciła głową, do oczu napłynęły jej łzy. – Nie mów tak. Przecież to nieprawda. Zresztą, wierzę w… – Mam w nosie, w co wierzysz.. To nie może się stać. – Ale się stanie, Troy. Nie zamierzam pozbywać się dziecka – oznajmiła z determinacją. Niezależnie od wszystkiego, tego jednego była pewna. – W takim razie powodzenia, skarbie, ale ode mnie nie dostaniesz nawet centa. No i na twoim miejscu nie liczyłbym na sympatię ze strony Boba czy pozostałych producentów. Ruth, naprawdę nie widzisz, jak wielki błąd popełniasz? To koniec twojej kariery! – Będę się martwić, kiedy przyjdzie na to pora. Przy odrobinie szczęścia jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiała. Kto wie, może druga seria Glamazons okaże się jeszcze większym sukcesem, w związku z czym producenci nie będą mieli innego wyboru, jak ją wesprzeć. Zresztą tak czy inaczej nie umiałaby nawet wziąć pod uwagę innego rozwiązania niż to, na które właśnie się zdecydowała. – I nie myśl, że pociągniesz mnie za sobą na dno. Jestem w tej branży za długo, żeby zwykła dziwka mogła mi zaszkodzić. Takie właśnie były pożegnalne słowa ukochanego idola Hollywood przed rozłączeniem się na dobre. Ruth odłożyła telefon i wbiła wzrok w ścianę, zszokowana nie tyle tym, co usłyszała, ile raczej konkluzją, do której właśnie doszła. Niezależnie od reakcji Troya, niezależnie od przewrotu, jaki z pewnością dokona się teraz w jej życiu, podjęła już decyzję. Zamierzała urodzić dziecko. Chociaż nadal nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Rozdział 16 Jesteś w Lakeview? – Cathy była naprawdę zaskoczona, zgodnie zresztą z przewidywaniami Niny. – Co ty tam robisz? Wraz z upływem czasu Ninie coraz trudniej przychodziło ukrywanie, gdzie mieszka; postanowiła matce powiedzieć. Na szczęście udało się jej wymyślić odpowiednio prawdopodobną bajeczkę, która nieco uspokoiła Cathy. – Pamiętasz Trish? Spotkałam ją niedawno, przygotowuje charytatywny album na temat Lakeview, przy którym potrzebowała pomocy, a że akurat nie miałam nic do roboty… – Nic do roboty? A co z twoją pracą? – Mówiłam ci już, mamo, musiałam odejść z firmy. Po rozstaniu ze Steve’em nie mogłam tam zostać i codziennie na niego patrzeć. – No cóż, rozumiem, ale dlaczego musiałaś wyjeżdżać z Galway? To chyba odrobinę zbyt drastyczne posunięcie. – Sama nie wiem. Potrzebowałam trochę czasu dla siebie, ochłonąć, spojrzeć na wszystko z dystansu, po prostu zacząć od nowa. – Rozumiem. – Cathy westchnęła, chyba wciąż pełna podejrzeń, że w całej tej sprawie kryje się znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. – Nie sądziłam, że nadal masz kontakt z Trish. – Ależ tak. Spotkałyśmy się parę razy jeszcze w Galway, zresztą zawsze świetnie się dogadywałyśmy. Tak czy inaczej, mamo, po prostu doszłam do wniosku, że przyda mi się zmiana otoczenia. I zamieszkałam u Patricka. – Zamieszkałaś u Patricka? – Zdumienie w głosie matki było oczywiste. Zresztą Nina domyśliła się, że Cathy się zdziwi, jeśli wziąć pod uwagę, jakie wymówki wymyślała przez te wszystkie lata córka, byle tylko uniknąć spotkania z ojcem. – Aha, to naprawdę cudowne z jego strony, że pozwolił mi się u siebie zatrzymać. – Naprawdę? – Ton matki sugerował, że nie uwierzyła w ani jedno słowo. – A co u niego? – Och, no cóż, znasz tatę, zawsze zaprzątnięty swoimi sprawami. – Rozumiem. – Ale jest dla mnie naprawdę dobry, przygotowuje mi śniadania, obiady i w ogóle. Chociaż szczerze mówiąc, staram się schodzić mu z drogi, na ile to tylko możliwe. – Nadal naprawia telewizory? – Aha. – Na pewno świetnie się bawisz – w głosie Cathy słychać było śmiech – z tymi wszystkimi częściami porozkładanymi po całym domu. – Nie jest tak źle. Staram się nie przesiadywać w domu zbyt długo. Często widuję się z Trish, no a poza tym znalazłam sobie pracę w kawiarni. – Pracę? Chcesz mi powiedzieć, że na dodatek pracujesz w Lakeview? – rzuciła matka, a Nina aż się skrzywiła. Nie zamierzała o tym wspominać, bo to znaczyło, że mieszkała w miasteczku już od jakiegoś czasu.
– To tylko parę ranków u Elli… Znasz tę kawiarnię? – Oczywiście. – Właściwie to był przypadek. Któregoś razu Ella opowiadała mi, że latem ma duży ruch, więc jakoś tak, sama nie wiem kiedy, zaproponowałam jej pomoc. – To miło z twojej strony, że pomagasz aż tylu cudownym ludziom z Lakeview. Nino, czy jest coś, czego mi nie mówisz? – Jak zwykle Cathy nie dało się tak łatwo oszukać. – Ależ skąd. Czemu pytasz? – Po prostu mnie to dziwi. Trzask, prask i nagle mieszkasz i pracujesz w Lakeview. W miasteczku, którego w dzieciństwie nie znosiłaś. – Z tego powodu też mam wyrzuty sumienia. Patrick to mój tata, a dotąd nie spędzałam z nim zbyt wiele czasu. To znaczy, Tony był zawsze kochany, ale… Aha, a skoro już o nim mowa, co u niego? – Wykorzystała wzmiankę o ojczymie jako okazję do zmiany tematu. – Jak tam wasza podróż? Dokąd się teraz wybieracie? – Akurat jesteśmy w Hongkongu, właśnie rozpoczynamy tygodniową podróż po Chinach. – Brzmi fantastycznie, mamo. Na pewno wspaniale się bawicie. – Oczywiście, ale przecież tak dawno cię nie widziałam, kochanie. Tęsknię za tobą. Tak bardzo chciałabym być przy tobie, kiedy przeżywasz trudne chwile. – Mamo, proszę, nie martw się o mnie. Naprawdę nic mi nie jest. Owszem, na początku było trudno, ale szczerze mówiąc, przyjazd do Lakeview to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć. Mam tutaj przyjaciół, naprawdę świetnie się czuję. – Skoro jesteś pewna… Ale pamiętaj, że wystarczy jedno słówko, a wracam do domu. – Nie ma takiej potrzeby. Oczywiście też okropnie za tobą tęsknię, ale u mnie wszystko w porządku – rzuciła Nina wesoło, owijając wokół nadgarstka kabel telefonu. Uśmiechnęła się, bo wciąż nie mogła uwierzyć, że ojciec ciągle używa takiego przedpotopowego aparatu. – Lakeview jest ciągle takie samo, jak zapamiętałaś? – Bardzo się zmieniło, rozrosło, ale ludzie zawsze tu byli wspaniali i życzliwi. – To dobrze. Ella ciągle zajmuje się porzuconymi zwierzakami? Nina aż się uśmiechnęła na wspomnienie ostatniego nabytku szefowej – jednookiego psa o imieniu Claus, którego Ella przywiozła z miejscowego schroniska. Claus sypiał na podwórku za kawiarnią i dzielnie rywalizował z kotami o resztki. – Owszem, ale nie martw się, Ella bardzo sobie ceni dobre imię swojego lokalu, więc dba o higienę. – No cóż, to i tak więcej, niż można powiedzieć o tym miejscu! Powinnaś zobaczyć, co tu jedzą. Smażone świerszcze i w ogóle! Mogę ci tylko powiedzieć, że Tony o mało nie pożegnał się z życiem! Nina parsknęła śmiechem. Jej ojczym był zagorzałym wielbicielem pieczeni z ziemniakami, więc mogła sobie tylko wyobrazić jego reakcję na azjatycką kuchnię. – Pewnie spotykasz w kawiarni mnóstwo ludzi. Poznałaś ostatnio kogoś interesującego? – Interesującego? Chodzi ci o mężczyzn? Och, daj spokój, mamo, dopiero co zerwałam z facetem, więc nie mam teraz głowy do szukania następnego! – Oczywiście – odparła Cathy. – Ale kogoś chyba jednak spotkałaś? – Ella jest naprawdę cudowna, poza tym mam Trish, no i… Och, na pewno znasz Ruth Seymour, tę aktorkę? Właśnie wróciła do Lakeview na lato. – Tę Ruth Seymour? Oczywiście. Zapomniałam, że ona pochodzi z Lakeview. A więc z nią też się zaprzyjaźniłaś? – Parę razy umówiłyśmy się na kawę. Chociaż to wcale nie znaczy, że zostałyśmy najlepszymi
przyjaciółkami – zastrzegła Nina. – Ale praca przy albumie Trish to świetna zabawa. Przeglądałyśmy razem archiwa w bibliotece i natknęłyśmy się na całkiem sporo fajnych materiałów, w tym również na parę rzeczy na twój temat. – Naprawdę? Jakich? – zapytała Cathy niepewnie. – Och, po prostu kilka starych artykułów z rozmaitych szkolnych imprez, tego typu rzeczy. Była z ciebie prawdziwa dusza towarzystwa, mamo. – No, może w przeszłości – odparła Cathy, a Nina znowu usłyszała śmiech w jej głosie. Właściwie to pod tym względem matka niewiele się zmieniła. – Za to o tacie nie znalazłam zbyt wiele. – Przecież wiesz, że zawsze trzymał się na uboczu. – Wiem. Nie zrozum mnie źle, ale ciągle nie mogę pojąć, jakim cudem przypadliście sobie do gustu. Wygląda na to, że mogłaś przebierać w facetach. – Ach, córeczko, przestań. – Nie, naprawdę. Ciągle się zastanawiam, czy w młodości ojciec też był odludkiem. Tak bardzo się od siebie różnicie. Naprawdę mam nadzieję, że nie odziedziczyłam po nim genów dziwaka. – Posłuchaj, już ci to mówiłam, że twój tata jest, jaki jest, ale odegrał naprawdę wyjątkową rolę w moim życiu. Ostatecznie dał mi ciebie. W porządku, może nie jest taki jak wszyscy, ale ma swój urok, a poza tym zawsze dobrze mnie traktował, to znaczy nas. A teraz, jak widać, okazał się na tyle wspaniałomyślny, że zaoferował ci dach nad głową. Nie powinnaś być dla niego taka ostra. Nina westchnęła ciężko. Czuła się winna, bo krytykowanie ojca było przejawem niewdzięczności. Patrick pozwolił jej u siebie zamieszkać, o nic nie pytając, nie wtrącał się w jej sprawy i nie żądał czynszu. – Masz rację, przepraszam. Po prostu, no cóż, sama wiesz, jaki potrafi być ojciec. – Ciągle je w środy bekon i kapustę? – zażartowała Cathy. – Pamiętam, jak to kiedyś uwielbiałaś. Nina parsknęła śmiechem. – Owszem, ale sama zauważyłaś, że zawsze był dla mnie dobry. – No właśnie. A jak długo zamierzasz zostać w Lakeview? – Sama nie wiem. Decyzja o przyjeździe była spontaniczna, ale wygląda, że tutaj na swój sposób… się zadomowiłam. – To wspaniale. Bo wiesz, bardzo się o ciebie martwię. Naprawdę nie mogę sobie darować, że nie ma mnie przy tobie w tych trudnych chwilach. Steve się do ciebie odzywał? – Nie, mamo, ale wcale mnie to nie martwi. Sprawa skończona. – Jesteś pewna? – Całkowicie. – Nina uznała, że najwyższa pora zakończyć rozmowę. – W każdym razie muszę już pędzić. Bawcie się dobrze w tych Chinach, ucałuj ode mnie Tony’ego, dobrze? Niedługo się znowu zdzwonimy. – W porządku, kochanie. Uważaj na siebie. Nina odłożyła słuchawkę i popatrzyła w sufit. Poszło całkiem nieźle. Jej decyzja o przeprowadzce do Lakeview chyba nie wzbudziła podejrzeń matki, co bardzo ją ucieszyło, bo naprawdę się bała, że Cathy czegoś się domyśli. Chociaż coś takiego pewnie i tak nie przyszłoby jej do głowy, pomyślała Nina, odruchowo przesuwając dłonią po brzuchu. A potem aż podskoczyła, kiedy rozdzwonił się jej telefon. Na wyświetlaczu zobaczyła nieznany numer, ale mimo wszystko postanowiła odebrać. – Słucham. – Halo, Nina? Tu Ruth.
– O, cześć. Co u ciebie? – W porządku – odparła Ruth bez przekonania. – Słuchaj, mama przekazała mi wasze wiadomości, więc… to znaczy, przepraszam, że nie oddzwoniłam wcześniej, ale… – Nic się nie stało. Na pewno masz mnóstwo spraw na głowie. – Można tak powiedzieć. Sprawiała wrażenie podenerwowanej. Co prawda Trish zarzekała się, że jej wywiad z Ruth dla „Lakeview News” będzie wyważony i bardzo pochlebny, ale może w tym czasie w brukowcach ukazał się kolejny paskudny artykuł. – Właściwie – ciągnęła tymczasem Ruth – przyszło mi do głowy, że może miałabyś ochotę wyskoczyć ze mną na lunch czy coś w tym rodzaju. – Dzisiaj? – No tak, jeśli nie masz nic innego do roboty. Nie miała, bo Ella nie potrzebowała jej dzisiaj w kawiarni, a Trish pracowała ciężko nad następnym numerem gazety. – Świetny pomysł. Spotkamy się w kawiarni? – Hm, a może wpadłabyś do mnie? Rodziców akurat nie ma w domu – dodała Ruth pospiesznie – a ja naprawdę nie mam siły się teraz malować i stroić. Owszem, Nina potrafiła sobie wyobrazić, jak stresujący może być ten przymus wyglądania jak spod igły za każdym razem, kiedy człowiek zamierzał wyściubić nos z domu. – Super. Mam przynieść coś do jedzenia? – Skoro już o to pytasz, czy mogłabyś wstąpić po drodze do sklepu i kupić jakąś sałatkę albo coś w tym rodzaju? – poprosiła Ruth. Zapewne do tej pory miała na każde skinienie rzeszę usługujących jej osób, ale Ninie to nie przeszkadzało, oczywiście o ile Ruth nie zamierzała się nią wysługiwać już zawsze! – A może wpadnę do kawiarni i poproszę Ellę o jej popisowe sajgonki? – Brzmi cudownie. – Ruth chyba ulżyło, chociaż zdaniem Niny nadal sprawiała wrażenie zdenerwowanej. – Ale żadnej pszenicy, sama wiesz, jak to jest. No i zero masła, jajek czy mięsa… aha, i żadnych pomidorów, bo dostaję od nich pryszczy. – Jasne – odparła Nina, choć w głębi ducha zastanawiała się już, jakie możliwości jej zostawały. Chleb sodowy i sałata? – Ech, do diabła z tym. Może jednak potrzebuję porządnej porcji węglowodanów. – Ruth westchnęła. – Ruth, wszystko w porządku? Sprawiasz wrażenie… zestresowanej. – Co takiego? Nie, nie, nic mi nie jest. Po prostu nie chciałam, byś pomyślała, że ignoruję twoje telefony czy ciebie unikam. Obie z Trish byłyście dla mnie takie miłe, a poza tym… – Nie przejmuj się tak – uspokoiła ją Nina. – Wiesz co, zaraz wskoczę w jakieś przyzwoite ciuchy, kupię nam coś pysznego do jedzenia i będę u ciebie w okolicach pierwszej, dobrze? – Super. W takim razie do zobaczenia. Nina poszła do łazienki się odświeżyć i przy okazji obejrzała swoje zmieniające się ciało w lustrze. Hm, piersi z całą pewnością zrobiły się większe, podobnie jak brzuch. Skrzywiła się, po czym oparła dłonie na biodrach i obróciła się, żeby spojrzeć z boku. No tak, to już piąty miesiąc, więc zaczyna być widać. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w jej brzuchu rośnie dziecko. Ciekawe, co to będzie – chłopiec czy dziewczynka? Jakiego koloru oczy będzie miało, włosy ciemne, po niej, czy może w odcieniu popielaty blond jak Steve? Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie te myśli. Tak naprawdę liczyło się przecież wyłącznie to, co, do diabła, zamierzała z tym zrobić.
Włożyła biały obcisły T-shirt, na który zamierzała zarzucić obszerny sweter, żeby ukryć zmieniającą się sylwetkę, ale dopiero teraz zorientowała się, że zostawiła go w pokoju. Wyszła boso na korytarz i niemal zderzyła się ze stojącym u szczytu schodów ojcem. – Och! – zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu w oczy. – Zastanawiałem się, czy… – Urwał w pół zdania, bo właśnie zatrzymał wzrok na jej lekko zaokrąglonym brzuchu, podkreślonym jeszcze przez obcisłą koszulkę. Nina instynktownie opuściła rękę, w której trzymała ubrania i ręcznik. – Tak? – rzuciła w nadziei, że ojciec poczuł się po prostu zawstydzony jej widokiem w negliżu. Patrick nie patrzył jej w oczy, umykał spojrzeniem gdzieś na bok, kiedy tak stał bez słowa. Nina poczuła, że policzki zaczynają ją palić, zanim więc ojciec zdążył cokolwiek powiedzieć, weszła do sypialni i zamknęła drzwi, a potem cisnęła rzeczy na łóżko i czym prędzej naciągnęła sweter. Cholera! Czy to możliwe, że ojciec się domyślił? Zauważył, że jego córka jest w ciąży? Może po prostu wyglądała, jakby zjadła zbyt obfite śniadanie? Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Nie, naprawdę ciążę było już widać – nie ma mowy, żeby ktokolwiek uznał to za rezultat przejedzenia. Nawet jeśli ojciec coś zauważył, to i tak nie jego sprawa. Nie zamierza go prosić o pomoc w wychowywaniu dziecka, a poza tym nie jest już przecież nastolatką. Ma trzydzieści lat, a zatrzymała się u niego tylko na jakiś czas. Patricka nie powinno jej życie obchodzić, wiedział, że mieszkała wcześniej z chłopakiem, więc jakie to w ogóle miało dla niego znaczenie? Mimo wszystko nie chciała, żeby ojciec wiedział, żeby ktokolwiek wiedział, bo w rezultacie wieści mogły też dotrzeć do matki. A ostatnią rzeczą, jakiej by sobie teraz życzyła, było martwienie się emocjami innych ludzi, miała dość kłopotu z własnymi. Już nie wspominając o tym, że nie zaczęła sobie nawet jeszcze radzić z… konsekwencjami. Nie miała ochoty tłumaczyć ojcu, że jest w ciąży z mężczyzną, z którym zerwała, który nie zamierzał się z nią żenić ani pomagać jej w wychowaniu dziecka. Mimo wszystko wiedziała, że niezależnie od tego, jak wielkim dziwakiem był Patrick, z całą pewnością nie można go nazwać idiotą. Jeśli coś podejrzewał, to tylko kwestia czasu, kiedy zapyta ją, co się dzieje. Nie wspominając już o tym, że wcześniej czy później i tak będzie musiała powiedzieć mu prawdę. Może jednak Patrick nie zapyta. W jego przypadku nigdy nic nie wiadomo, pewnie zwyczajnie niczego nie zauważył, albo jeśli nawet coś dostrzegł, i tak w ogóle o tym nie wspomni. Po raz pierwszy w życiu Nina właściwie cieszyła się, że jej ojciec nie jest taki sam jak wszyscy.
Rozdział 17 Rozległ się dzwonek do drzwi, Ruth poszła więc otworzyć, przekonana, że to Nina. Zadzwoniła do niej pod wpływem chwili, bo naprawdę musiała z kimś porozmawiać po tym, jak potraktował ją Troy. Oczywiście nie zamierzała opowiadać Ninie o ciąży, o której dopiero co sama się dowiedziała – na to było jeszcze o wiele za wcześnie – ale ostatnio siedziała właściwie cały czas zamknięta w domu, więc naprawdę potrzebowała czegoś, co choć na moment odwróciłoby jej uwagę od problemów. Poza tym czuła się winna, że przez ostatni tydzień czy dwa ignorowała wiadomości Niny, sympatycznej dziewczyny, która miała na nią tak cudownie uspokajający wpływ – w czym zdawała się prześcigać nawet Chloe. Jednak kiedy otworzyła drzwi, stanęła oko w oko nie z kim innym, tylko z Charliem Mellonem. – Charlie? – wydukała zaskoczona. – Mogę wejść? – spytał ponuro. – Oczywiście. – Odsunęła się, żeby wpuścić go do środka. Zatrzymał się w korytarzu i rozejrzał wokół. – Niewiele się tu zmieniło – zauważył lekkim tonem, a potem popatrzył w stronę kuchni. – Rodzice w domu? – Nie, wybrali się na cały dzień do Dublina. – Tak właśnie pomyślałem, kiedy zauważyłem, że przed domem nie ma samochodu. Nie pojechałaś z nimi? Uśmiechnęła się słabo. – Ostatnio staram się schodzić ludziom z oczu. – Ach, doskonale cię rozumiem. Pewnie dlatego w ogóle nie widuję cię ostatnio na mieście. – Ale to cię chyba zbytnio nie martwi, skoro moja obecność tutaj tak cię denerwuje – odparła, przypomniawszy sobie ich ostatnie spotkanie. – No cóż, tak naprawdę właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać. I przeprosić za moje zachowanie w kawiarni. Ruth nie kryła zdumienia. – Przeprosić? Dlaczego? – Ponieważ nie powinienem cię tak po chamsku traktować. Uniosła brew. – No cóż, nie będę się z tobą spierać w tej kwestii. Ale skąd ta nagła zmiana? Charlie westchnął. – Zaproponujesz mi kawę, skoro już tu jestem? – Oczy błyszczały mu w ten sam łobuzerski sposób, któremu nigdy nie potrafiła się oprzeć. – To zależy, czy sobie na nią zasłużyłeś. – Nie zamierzała mu niczego ułatwiać. – W porządku, w porządku. Przyznaję, zachowałem się jak idiota, że tak na ciebie naskoczyłem. Nie zasłużyłaś na to. – Jasne, ale ciągle nie rozumiem, co cię tak nagle naszło.
Charlie podniósł trzymaną w ręku gazetę, której wcześniej nie zauważyła. – Przeczytałem wywiad z tobą. Szczerze mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy, że w Hollywood było ci tak ciężko. – Ciężko? – Zdumiona Ruth sięgnęła po gazetę. Do diabła, co Trish tam o niej napisała? Zaczęła przewracać strony, aż wreszcie natrafiła na rozkładówkę, opatrzoną jej zrobionym nad jeziorem zdjęciem – trzeba przyznać, że wręcz fantastycznym. Była pod wrażeniem, bo naprawdę nie sądziła, że miejscowy fotograf okaże się aż tak dobry. Niestety, nagłówek nie był cudowny: „Nasza Ruth przetrwała piekło hollywoodzkich castingów i dotarła na sam szczyt”. Cholera! Podczas wywiadu, co prawda, wspomniała, jak bardzo musiała się starać, żeby przełamać stereotyp irlandzkiej dziewczyny, ale przecież to wcale nie było takie piekło, jak sugerował tytuł! Z otwartą gazetą ruszyła do kuchni, pobieżnie przebiegając wzrokiem tekst. W przeważającej części pochlebny, ale chociaż Trish litościwie pominęła sprawę Troya Valentine’a i występu w Late Tonight, to jednak zasugerowała, że Ruth zasłużyła sobie na miano imprezowej dziewczyny, bo już jako nastolatka uwielbiała zwracać na siebie uwagę. – Moim zdaniem całkiem niezły artykuł – stwierdził Charlie z rozbawieniem. – Zwłaszcza fragment o tym, że zawsze byłaś „wulkanem energii”, którego „przeznaczenie stanowiły wielkie sprawy”. – Czyli innymi słowy, „zarozumiałą, nadętą krową” – skomentowała cierpko. – Moim zdaniem Trish całkiem nieźle się spisała. Jest dziennikarką, więc to oczywiste, że spojrzy na wszystko z własnej… perspektywy – zakpił Charlie, starannie dobierając słowa. – Czyli nadal się w tobie kocha? – rzuciła Ruth z rozbawieniem. – Daj spokój, od czasów szkoły minęło tyle lat. Popatrzyła na niego uważnie. – To żadna odpowiedź. – A jakiej odpowiedzi oczekujesz? Zresztą nie zmieniajmy tematu. Jak już wspomniałem, potraktowałem cię niesprawiedliwie, a teraz chciałbym to naprawić. Kawy? – Charlie czuł się jak u siebie, otwierał kuchenne szafki, jakby tu mieszkał, co zresztą było niemal faktem w czasach, kiedy stanowili parę. Ruth wskazała na blat. – Teraz używają kafetierki. Charlie zamarł na moment bez ruchu, a potem pokręcił głową, podczas gdy na jego twarzy pojawił się już zalążek uśmiechu. – Naprawdę przyzwyczaiłaś się, że wszyscy ci usługują, co? Oczekujesz, że zrobię kawę dla nas obojga? – Rany, przepraszam! – Ruth naprawdę nie oczekiwała, że Charlie zaparzy kawę, nie była aż tak kiepską gospodynią, ale jej myśli ciągle zaprzątał nie tylko wywiad w gazecie, ale też jej poranne odkrycie. – Ja zrobię. – Wspaniale. Po przejściu takiego kawału drogi, żeby przeprosić, facet może się chyba przynajmniej spodziewać kubka porządnej kawy, jeśli nawet nie ma co liczyć na ułaskawienie. – Co takiego? – rzuciła Ruth, rozkojarzona. – Ruth, co się z tobą dzieje? Wiem, że zachowałem się jak idiota, ale nie mów mi, że zamierzasz nadal się o to gniewać. Przygryzła wargę. Naprawdę nie miała pojęcia, czego od niej chciał. – W porządku, nie ma sprawy, wybaczam ci – oświadczyła wyniośle, a brwi Charliego powędrowały ku górze. – Ależ dziękuję za przyjęcie moich przeprosin – powiedział, wyraźnie akcentując każde słowo,
zupełnie jakby chciał podkreślić, że jak dotąd ona nie przeprosiła go za swoje zachowanie. I mu się udało. – Posłuchaj, ja też przepraszam, przepraszam za to, co zrobiłam… wtedy. Wiem, że powinnam zachować się inaczej. – Moim zdaniem to, oględnie rzecz nazywając, spore niedopowiedzenie. Do diabła, naprawdę nie potrzebowała teraz tych myśli, emocji sprzed lat… miała dość problemów na głowie, by jeszcze przywoływać upiory z przeszłości. Z westchnieniem opadła na krzesło. – Posłuchaj, wiem, iż źle postąpiłam, zwłaszcza że tyle nas wtedy łączyło, ale to było tak dawno temu. No bo czy naprawdę chciałbyś się ożenić ze mną? – Sama była zdumiona własnymi słowami, bo to zabrzmiało tak, jakby uważała, że na coś takiego nie zasługuje. Charlie zamrugał. – Przecież gdybym tego nie chciał, nie prosiłbym cię o rękę. – No cóż, tak czy inaczej przepraszam. Wiem, że to było okropne i owszem, chyba nawet nie winię cię za stwierdzenie, że więcej nie chcesz mieć ze mną do czynienia. Ale w obecnej sytuacji naprawdę nie ma mi czego zazdrościć. – W obecnej sytuacji? Co masz na myśli? Ruth sama się zdziwiła, że to powiedziała. Ostatecznie wiodła przecież bajkowe życie, prawda? Owoc paru lat ciężkiej pracy. Pokręciła głową. – Ach, nie zwracaj na mnie uwagi. Ostatnio żyję w okropnym stresie, sam rozumiesz, po tych wszystkich rewelacjach w mediach. – Wyobrażam sobie. Pomimo wcześniejszych docinków ostatecznie to jednak Charlie zabrał się do przygotowywania kawy. Kiedy wstał, Ruth nagle uświadomiła sobie, o ile mniejsze wydawało się pomieszczenie, kiedy on się w nim znajdował. Nie można było zaprzeczyć, że po latach prawie się nie zmienił, nadal świetnie się prezentował. Zastanawiała się nawet, czy on wygląda też wspaniale bez ubrania, ale szybko przywołała się do porządku. Nie powinna tak myśleć, a już na pewno nie teraz. Oparła głowę na dłoniach i zaczęła masować sobie skronie. – Hej, dobrze się czujesz? – Usłyszała, jak głos mu się zmienia, podniosła więc wzrok. Charlie postawił na stole dwa kubki z kawą. Na jego twarzy malowała się troska, tak szczera i znajoma, że Ruth znowu ogarnęło poczucie winy. Czuła się strasznie, że właśnie ona zadała temu cudownemu mężczyźnie tyle bólu. Naprawdę mam paskudny charakter, pomyślała, zanim wybuchnęła płaczem. – Przepraszam, ale to naprawdę okropne. Wszystko jest okropne – wymamrotała, siąkając nosem, podczas gdy Charlie wpatrywał się w nią ze zdumieniem. – Popełniłam tyle błędów. W związku z tobą… moją karierą… w ogóle ze wszystkim! Dlaczego nie potrafię dokonywać dobrych wyborów, rozsądnych wyborów? Charlie usiadł obok niej i położył jej dłoń na ramieniu pocieszającym gestem. – Hej, daj spokój, nie płacz. Wszystko w porządku. No dobra, może wcześniej wyglądało to inaczej, ale naprawdę już dawno wybaczyłem ci wybór, którego dokonałaś. Kiedy umilkł, popatrzyła mu w twarz. – Nie chodzi tylko o to – wydusiła. – Całe życie ciągle coś psuję. Zawaliłam sprawę z tobą, a teraz pewnie jeszcze spieprzyłam sobie karierę, w ogóle wszystko! – Nie powstrzymywała już łez. – Do czegokolwiek się wezmę, zawsze popełniam całą masę błędów! – Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale może to wcale nie są błędy. Może po prostu droga prowadząca
do miejsca, do którego zmierzasz, okazała się dłuższa. Ruth uśmiechnęła się leciutko, po czym otarła oczy. – Dokładnie coś takiego można usłyszeć w Los Angeles. – Czyli jednak pewnie bym się tam odnalazł. – Charlie uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały smutne, a Ruth dostrzegła w nich błysk czegoś, co natychmiast przywołało wspomnienia: tak właśnie Charlie patrzył na nią dawniej. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. – A tak do twojej wiadomości, Ruth, chętnie zgodziłbym się pójść w życiu każdą drogą, o ile mógłbym nią kroczyć razem z tobą. – Co takiego? – szepnęła. Poczuła w brzuchu jakieś drgnięcie. Wzruszył ramionami. – Wiedziałem, że chcesz zostać gwiazdą, że masz marzenia i aspiracje, które wybiegają daleko poza Lakeview. Pojechałbym za tobą, gdziekolwiek byś zechciała, ale ty nigdy nie dałaś mi szansy. – Charlie… – Zrobiłbym dla ciebie wszystko. A potem, kiedy usłyszałem, że przyjeżdżasz, przyznaję, że próbowałem obudzić w sobie gniew. Pragnąłem cię znienawidzić. – Zaśmiał się krótko. – Możesz mi wierzyć, od dawna usiłowałem się do tego zmusić, ale chciałem cię też zobaczyć. – Naprawdę? Przecież byłeś wściekły… – Oczywiście, byłem wściekły. Kiedy się ostatnio widzieliśmy, zostawiłaś mnie jak idiotę ściskającego w garści pierścionek zaręczynowy! Dopiero potem zrozumiałem, że muszę jakoś dalej żyć. Gdzieś w głębi ducha miałem chyba nadzieję, że się do mnie odezwiesz, poprosisz, żebym cię odwiedził, ale lata mijały, a ty milczałaś. Ruth o niczym nie wiedziała, nie miała pojęcia, że tak czuł. Zawsze sądziła, że był szczęśliwy w Lakeview i że planował ich wspólne życie właśnie tam. Nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, że Charlie byłby gotów wyjechać z nią do Los Angeles. Czy gdyby tak zrobił, wszystko wyglądałoby inaczej? A tymczasem Charlie nie przestawał mówić. – Więc jeszcze przed twoim przyjazdem przygotowałem się na to, że wcześniej czy później gdzieś na ciebie wpadnę, ale nie byłem gotowy na te wszystkie bzdury w gazetach, zdjęcia ciebie i tego… faceta. Na wzmiankę o Troyu natychmiast się najeżyła – z więcej niż jednego powodu. – Nie chciałem ich oglądać, żeby nie zniszczyć związanych z tobą wspomnień. Zapadło długie, ciężkie milczenie, a potem, choć Ruth sama nie była pewna, jak to się stało, poczuła na ustach dotyk jego warg. Charlie całował ją tak, że bała się wręcz, czy za moment serce nie przestanie jej bić. Kiedy ujął jej twarz w dłonie, instynktownie zarzuciła mu ramiona na szyję. Zdumiewające, jak znajome wydało się jej to uczucie, jak łatwo wróciły dawne emocje, to wręcz nieprawdopodobne. Zupełnie jakby właśnie odkryła, czego brakowało w jej życiu. Może w słowach Charliego było jednak sporo racji, może po prostu ścieżka, którą dotrze tam, gdzie powinna, miała się okazać dłuższa, bardziej kręta. Może ona i Charlie powinni być razem. Teraz na pewno by im się udało. A potem przypomniała sobie i gwałtownie się odsunęła. – Przepraszam – szepnęła, zakrywając usta dłonią. Charlie popatrzył na nią z nieprzeniknioną miną. – Po prostu… to naprawdę nie najlepszy moment na… coś takiego. – Rozumiem. – Charlie wbił wzrok w podłogę. – Nie, wcale nie rozumiesz. – Wyciągnęła rękę, ale on już zerwał się z miejsca. – Chyba jednak tak – rzucił lodowatym tonem. – Jest ci przykro z powodu tego, co wydarzyło się przed
laty, ale ty masz swoje życie, nie zamierzasz wracać do przeszłości. Załapałem. – Nie, Charlie, naprawdę nie rozumiesz. – Pokręciła głową. Jej oczy znowu napełniły się łzami. Musiała mu powiedzieć, musiała to wreszcie komuś wyznać. Nieważne, że okoliczności były naprawdę dziwaczne, a w obliczu tego, co właśnie zaszło, Charlie był pewnie ostatnią osobą na świecie, która by jej w tej sytuacja żałowała. – Pamiętasz te błędy, o których wcześniej mówiłam? – Odetchnęła głęboko, bo Charlie wreszcie spojrzał jej w oczy. – Właściwie to nie wspomniałam o najważniejszym… – Jesteś w ciąży? – rzucił Charlie z niedowierzaniem, kiedy skończyła opowiadać tę żałosną historię. Ruth znowu zbierało się na płacz. Jej życie powinno trafić do Księgi rekordów Guinnessa jako „najbardziej spaprane życie na świecie”. – Dowiedziałam się tego dziś rano. – Znaczy tuż przed tym, nim się pojawiłem? – Owszem. – Chryste! No więc kto jest… ojcem? – Pytanie było oczywiste, ale Charlie miał taką minę, jakby zbierał całą swoją odwagę na przyjęcie odpowiedzi. Ruth spuściła wzrok. – On? Ten Valentine? Poważnie? – Charlie przeczesał palcami włosy. – To zwykła wpadka – próbowała się bronić Ruth. – Nie tak miało być. – No cóż, ja myślę, bo inaczej wynikałoby z tego, że trzeba robić naprawdę szalone rzeczy, żeby odnieść w Hollywood sukces – mruknął Charlie, ale na widok jej zbolałej miny nieco złagodniał. – Ruth, zaczynam mieć wrażenie, że wszystko w twoim życiu było mniejszą lub większą wpadką. – To jest nas już dwoje – odparła drżącym głosem. – I właśnie dziś rano się tego dowiedziałaś. – Powtórzył Charlie. – A jednak pozwoliłaś mi się pocałować, a nawet odwzajemniłaś ten pocałunek… To chyba zaniepokoiło go najbardziej, ale miał przecież rację – nie powinno się zdarzyć. – Wiem, po prostu na tę jedną krótką chwilę zwyczajnie o tym… zapomniałam. Charlie wziął głęboki oddech. – „Zapomniałaś”, że jesteś w ciąży? – Tak! Nie spodziewałam się twojej wizyty, już nie mówiąc o odkryciu, że nadal… – Pokręciła głową, nie chciała się w to zagłębiać. Nie było sensu. – Posłuchaj, mam za sobą naprawdę paskudny poranek. Po pierwsze, dowiedziałam się o ciąży, a potem powiedziałam o tym Troyowi, który kazał mi się wypchać i… – Co ci kazał? – Charlie zmrużył oczy. Powtórzyła mu, jak przebiegała jej rozmowa z ojcem dziecka. – Właściwie to sama nie wiem, dlaczego mu w ogóle powiedziałam, ale naprawdę wydawało mi się, że tak należy zrobić. – Bo należało, ale może nie tak od razu; lepiej dać sobie trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Oczywiście, miał rację, ale taki już był, ten jej rozsądny Charlie. – Tak czy inaczej Troy od razu założył, że poddam się aborcji, co mnie strasznie wkurzyło, więc powiedziałam mu, żeby poszedł do diabła, bo zamierzam urodzić to dziecko, chociaż prawdę mówiąc wcale nie podjęłam wtedy jeszcze decyzji. – A zamierzasz urodzić? – zapytał. Ruth westchnęła. – To nie jest najmądrzejsze posunięcie, zwłaszcza w mojej branży.
– No myślę. – Spuścił wzrok na jej brzuch, a jej natychmiast przemknęła myśl, że pewnie zastanawia się teraz, co też ciąża zrobi z jej ciałem. Sama też próbowała sobie wyobrazić, jednak na próżno. Niezależnie od tego, co powiedziała Troyowi, nadal nie widziała dobrego wyjścia z zaistniałej sytuacji. No więc może poświęci kilka miesięcy, urodzi dziecko, ale co potem? Przecież nie da rady kontynuować aktorskiej kariery jako samotna matka z niemowlęciem na rękach. – A jeśli chciałabyś urodzić dziecko, co on sądzi o tym? – dopytywał się Charlie. – Nie był zachwycony, ale przecież i tak niewiele może zrobić. – Ale chyba zamierza cię wspierać, prawda? – Takie sprawy były dla prostolinijnego Charliego Mellona oczywiste. Ruth pokręciła głową. – Od razu zapowiedział mi, że nie dostanę ani grosza. Nie żebym chciała czegokolwiek od tego dupka, ale… Charlie sprawiał wrażenie wręcz przerażonego, kiedy zerwał się z miejsca i zaczął krążyć w tę i z powrotem. Co prawda poczuła się z tego powodu nieswojo, mimo wszystko dobrze było móc o tym z kimś porozmawiać, z kimś, kto potraktuje ją poważnie. Od razu zaczęła się zastanawiać, jak inaczej wszystko by wyglądało, gdyby to było dziecko nie Troya, ale Charliego. – Wiesz co, Ruth, ty jednak potrafisz człowieka zaskoczyć. Popatrzyła na niego skonfundowana. – Wiem, że nie powinnam była pozwolić na ten pocałunek, a już z pewnością nie należało go odwzajemniać. Kompletne szaleństwo. – Co do tego jesteśmy zgodni. – Po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, pewnie uważasz mnie za dziwkę – mówiła przez łzy. Czuła się nic niewarta. – Mimo wszystko chciałabym, żebyś wiedział, że aż do tej nocy z Troyem, która była błędem i która pewnie nigdy by się nie wydarzyła, gdybym nie przeholowała z szampanem… – Zawahała się, bo nagle uświadomiła sobie, że plecie bez sensu. – I wiedz, że aż do tej nocy od dawna z nikim nie spałam. Właściwie to jestem chyba najmniej puszczalską kobietą w całym Hollywood. To była jedna wielka pomyłka. – Ale mimo wszystko taka, która będzie cały czas rosła. Ruth skinęła buntowniczo głową. – Owszem, a ja będę musiała z tym żyć. Charlie przestał wreszcie krążyć w tę i z powrotem i znowu usiadł obok niej. – Nie mam pojęcia, co z tym zrobić, Ruth. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. – W jakiej sytuacji? Przecież nic mi nie jesteś winien, możesz teraz tak po prostu wstać i wyjść, jak gdyby nigdy nic. – Masz rację, mógłbym tak zrobić, zresztą szczerze mówiąc, kiedy mi o wszystkim powiedziałaś, miałem ochotę uciec stąd, gdzie pieprz rośnie, ale… – Pokręcił głową. – Naprawdę powiedział, że nie chce mieć z dzieckiem nic wspólnego? – Owszem. – Nie kłamiesz? Popatrzyła na niego z urazą. – Charlie, można mi zarzucić wiele rzeczy, ale nie to, że jestem kłamczuchą. – Nie, nie, przecież wiem. Nie mam pojęcia… – Milczał chwilę. – Po prostu nie wiem, co powinienem teraz zrobić. Nadal mi na tobie zależy, Ruth, nie da się zaprzeczyć. Przed tym wszystkim zastanawiałem się nawet, czy nie udałoby się nam zapomnieć o przeszłości i może…
Ruth spuściła głowę, szybko uświadomiła sobie jednak, że nie jest nawet w stanie płakać – zwyczajnie zabrakło jej łez. Charlie mówił tak, jakby stanowiła jakiś wybrakowany towar. – Wiesz, był nawet taki czas, kiedy myślałem, że moglibyśmy mieć razem dzieci – dodał miękko. Podniosła na niego wzrok. – Naprawdę? – Aha. Ukryła twarz w dłoniach. – O mój Boże, co ja narobiłam. Nie mam pojęcia, co teraz… czy podjęłam właściwą decyzję… a jeśli to oznacza dla mnie koniec kariery… Charlie ujął jej dłoń. – Moim zdaniem to nie jest najlepszy moment, żeby podawać w wątpliwość swoje wybory, niezależnie od twojej kariery czy tego, co ci właśnie powiedziałem. Wydaje mi się, że mówiłaś szczerze, kiedy rozmawiałaś przez telefon z… tym typem. Ruth nie brała nawet pod uwagę, że może jednak tym razem podjęła słuszną decyzję. Ostatnio tyle z nich było błędnych, że sama nie wiedziała już, czy potrafi w ogóle zdobyć się na tę właściwą. – Charlie, naprawdę przepraszam cię za… wszystko. Skinął głową, a potem poklepał dłoń Ruth. – Powinienem się zbierać. – Chyba tak. Delikatnie cmoknął ją w policzek. – Niezależnie od tego, co sobie teraz myślisz, uważam, że będziesz wspaniałą matką. Uśmiechnęła się smutno. – Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas tak sądzi. Moje dziecko będzie pewnie miało ogon i rogi. Charlie się roześmiał. – Pewnie tak, ale będzie też miało naprawdę wyjątkową mamę, więc nie powinno być tak źle. To cześć, Ruth. – Cześć. Nawet nie drgnęła, kiedy Charlie ruszył do drzwi, ale po jego wyjściu poczuła się tak, jakby nagle zabrakło jej powietrza. Czy naprawdę dam sobie radę? – rozmyślała, wpatrując się w swój brzuch. Nikt jej nie chciał: ani Troy, ani Charlie, zwłaszcza po tym, czego się właśnie dowiedział. Pogładziła się po brzuchu: a więc będą tylko ona i maleństwo. Cokolwiek się wydarzy, musi nauczyć się z tym żyć. Hollywood wydało się nagle oddalone o miliony kilometrów. Zupełnie jakby w ciągu zaledwie kilku godzin zmieniły się jej priorytety, a ona stała się kimś innym. Sprawy, które dotąd wydawały się takie ważne, cały ten blichtr i podekscytowanie, nagle przestały się liczyć. Nie wiedziała, co będzie dalej.
Rozdział 18 Nina do Ruth nie dotarła. Kiedy zmierzała już do centrum, aktorka zadzwoniła do niej z przeprosinami, że nie czuje się dobrze i musi się położyć, a potem poprosiła o przełożenie spotkania. Wydawała się zdenerwowana, jakby płakała, ale kiedy Nina spytała, czy wszystko w porządku, zapewniła, że nic jej nie jest. Nina nie chciała naciskać – to przecież nie jej sprawa – ale zastanawiała się, czy w gazetach nie pojawiły się jakieś nowe plotki. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak Ruth może znosić wtykanie nosa w jej sprawy, bo sama chybaby oszalała, gdyby przyszło jej wieść takie życie. Jak dla niej poranna konfrontacja z ojcem to i tak już o wiele za dużo. Chociaż właściwie nie można było przecież nazwać tego wtrącaniem się w jej życie, to jednak ojciec z całą pewnością zareagował na jej odmienny wygląd. A w jego przypadku było to coś naprawdę wyjątkowego – właściwie to już jako nastolatka przestała próbować zwrócić na siebie jego uwagę. Pogrążona w myślach, na Main Street niemal zderzyła się z kimś zmierzającym w przeciwną stronę. – Rany, nie tak szybko – zażartował ten ktoś, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że to Dave, facet, którego spotkały z Trish na imprezie powitalnej Ruth parę tygodni temu. – O… cześć. Przepraszam. Zamyśliłam się. – To pewne – rzucił Dave, a uwagi Niny nie umknęło, że przy uśmiechu wokół oczu tworzą mu się drobniutkie zmarszczki. – Nina, zgadza się? A więc nadal tu jesteś. – Słucham? – Zdaje się, że wpadłaś tylko z krótką wizytą do ojca. – Zgadza się. – Nina wzruszyła ramionami. – Po prostu czas tak strasznie pędzi. Podoba mi się tutaj, a poza tym znalazłam pracę… w kawiarni Elli. Sama nie wiedziała, dlaczego mówi mu to wszystko, zwłaszcza że ledwie go znała, ale było w nim coś takiego, że człowiek miał ochotę jak najdłużej z nim rozmawiać. Co właściwie było kompletnym szaleństwem. – W kawiarni? Nie wiedziałem. A co by to zmieniło, gdyby wiedział? – przemknęło jej przez głowę. – Trochę pomagam Elli. – W takim razie już wiem, dokąd powinienem się udać, gdyby naszła mnie nagła ochota na pączka – powiedział z uśmiechem, a Nina aż się zaczerwieniła, bo teraz nie miała już wątpliwości, że z nią flirtuje. – Oczywiście – wymamrotała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. – Na mnie już czas. Właśnie wracam do biura – powiedział Dave, a Nina przypomniała sobie, że wspominał wcześniej o pracy w miejscowym browarze. – Do zobaczenia, Nino – dodał z uśmiechem, od którego aż zrobiło jej się gorąco gdzieś w środku. A może to dziecko postanowiło zaprotestować? – Jasne. Na razie. Idąc do domu, wyrzucała sobie, że myśli w ten sposób o facecie, którego spotkała dwa razy. Nie mogła
zaprzeczyć, że Dave był wyjątkowo przystojny i wydawał się naprawdę sympatyczny, ale chyba miała dość problemów na głowie, poważniejszych niż robienie słodkich oczu. Zresztą sprawa ze Steve’em na dobre zraziła ją do facetów. Zbliżała się do domu z nadzieją, że Patrick mimo wszystko wyszedł, więc nie będzie musiała go unikać cały dzień albo, co gorsza, stawić mu czoła. Wspięła się po schodach i na moment przystanęła, modląc się w duchu, żeby drzwi okazały się zamknięte, bo to by znaczyło, że ojca nie ma. Nacisnęła klamkę, ale, niestety, drzwi ustąpiły bez trudu. Ojciec był w domu. Sama nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego sądziła, że będzie inaczej – przecież Patrick i tak nigdzie nie chodził, jeśli nie liczyć znoszenia do domu kolejnych wiekowych telewizorów. Od razu po wejściu skierowała się do salonu. Ojciec siedział tam, zupełnie jakby specjalnie na nią czekał. Ogarnął ją niepokój. – Cześć, tato, co tam? – zagadnęła. – Nie pracujesz dzisiaj? Patrick przez dłuższą chwilę milczał, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, jej niepokój tylko jeszcze wzrósł, bo zwykle ojciec nie patrzył nikomu w oczy. – Masz mi coś do powiedzenia, Nino? – odezwał się spokojnie. – Co takiego? – Serce waliło jej jak oszalałe. – O czym ty mówisz? Patrick zaczął się wiercić. Sytuacja była dla niego tak samo niekomfortowa, jak dla niej. – Będziesz miała dziecko? – zapytał, a ona nie była pewna, czy jego bezpośredniość, czy ton głosu tak ją zszokowały. Sprawiał wrażenie wręcz wściekłego. – O co… o co ci chodzi? – Sama nie wiedziała, dlaczego nagle poczuła strach. – Jesteś taka sama jak twoja matka. – Co takiego? – W głowie miała gonitwę myśli, bo wzmianka o matce była ostatnią rzeczą, jakiej by się w tej sytuacji spodziewała. O co ojcu, do diabła, chodziło? – Nie mam pojęcia, o czym ty… – Będziesz miała dziecko – odparł beznamiętnym tonem, cały czas zaciskając pięści w ataku ledwie kontrolowanej furii. Dlaczego był taki wściekły? Co go to obchodziło? W porządku, może i mieszkała pod jego dachem, ale przecież niczego od niego nie żądała… – Tato, ja… – To niedobrze – wymamrotał niemal niedosłyszalnie. – Niedobrze. Ten jego spokojny, niemal lodowaty ton sprawił, że poczuła się zagrożona. – Przecież to nie twoja sprawa – rzuciła. Do oczu napłynęły jej łzy, chociaż przysięgała sobie, że nie pozwoli mu zobaczyć, jak płacze. – To wielki błąd, wielki błąd. Zupełnie jak twoja matka – dodał, a Nina nagle uświadomiła sobie, o co mu chodziło. Ten błąd, o którym wspominał… czy chodziło o jej ciążę, czy może raczej o nią samą? Czy była błędem, który Cathy i Patrick kiedyś popełnili? Jeśli tak, to tłumaczyłoby, dlaczego się pobrali. W tamtych czasach przypadkowa ciąża oznaczała zazwyczaj przymusowy ślub. Dlatego jej śliczna, uwielbiająca zabawę matka wyszła za mąż za człowieka stanowiącego jej całkowite przeciwieństwo. Tak, właśnie o to chodziło, doszła do wniosku, ale nie była tym zaskoczona. To miało sens. Tylko dlaczego Cathy nic nie powiedziała? W tamtych czasach takie przymusowe małżeństwa nie były niczym niezwykłym, a jej matka jakoś zdołała się uwolnić z pozbawionego miłości związku. A przecież ona by zrozumiała, bez dwóch zdań, bo takie rzeczy to nie powód do wstydu. Zresztą niezależnie od tego, kiedy została poczęta, jest córką Patricka i była mu winna jakieś wyjaśnienie. – Masz rację, popełniłam błąd i szczerze mówiąc, nadal nie bardzo wiem, co zrobić. – Postanowiła się
odwołać do lepszej strony charakteru ojca. – Zamierzałam ci powiedzieć, ale potrzebowałam trochę czasu… żeby się nad tym zastanowić. Mama jeszcze o niczym nie wie, więc bardzo cię proszę, nic jej nie mów. O to nie musiała się chyba jednak martwić, bo rodzice nie utrzymywali kontaktu, a Patrick raczej nie będzie przecież szukał Cathy gdzieś na pustkowiach Chin. Mimo wszystko chciała mieć pewność. – Dlatego tu przyjechałaś. – To zabrzmiało tak, jakby wreszcie rozwiązał zagadkę, nad którą od dawna się biedził. – Do Lakeview? Tak. Z ojcem dziecka… rozstaliśmy się. On nie będzie miał z tym nic wspólnego. – Nie możesz trzymać tu dziecka – oświadczył ojciec zimno, zupełnie jakby w ogóle nie usłyszał tego, co właśnie powiedziała. – Wcale nie zamierzałam – odparła Nina, zraniona jego bezdusznością. – Jak już mówiłam, potrzebowałam czasu, żeby się nad tym zastanowić, a nie miałam dokąd pójść. Dziecko urodzi się dopiero za parę miesięcy, więc nie martw się, zniknę stąd na długo przedtem. Patrick skinął głową. – I bardzo dobrze – stwierdził jeszcze, po czym wstał i wyszedł z pokoju. Nina została sama. Czuła się jak coś, co ojciec właśnie zeskrobał z podeszwy buta. Wściekła, wyszła za nim na korytarz. – I bardzo dobrze? To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – Czy tak właśnie Patrick traktował jej matkę, jak nic niewartą dziwkę? – Na miłość boską, jestem twoją córką, a teraz przeżywam naprawdę ciężkie chwile. W porządku, może powinnam ci była powiedzieć od razu, ale to takie trudne, nie widzisz tego, tato? Patrick po prostu tam stał, wiercąc się nerwowo. – Nie powinnaś używać imienia boskiego nadaremno – odezwał się wreszcie, a Nina aż otworzyła usta. Po tym wszystkim, co właśnie powiedziała, on martwił się wyłącznie o to? Kiedy stał się tak cholernie świątobliwy? Teraz już nie była w stanie powstrzymać łez, choć obiecywała sobie, że będzie inaczej. – Rany, wreszcie rozumiem, dlaczego mama cię zostawiła: bo jesteś pozbawionym serca sukinsynem! – wykrzyczała. W tym momencie Patrick gwałtownie poderwał głowę, zupełnie jakby uderzyła go w twarz, a Nina od razu poczuła się winna. Te okrutne słowa po prostu jej się wyrwały, nie zamierzała być wobec ojca aż tak podła. Twarz Patricka pozostała bez wyrazu, ale na policzki wypłynął mu rumieniec, który dobitnie świadczył o tym, jak bardzo córka go zraniła. Próbowała to jeszcze naprawić. – Tato… przepraszam, nie powinnam była tego mówić… wcale tak nie myślę. – Wyciągnęła przed siebie ręce, choć sama nie wiedziała, czy chce ojca objąć, czy tylko poprosić go w ten sposób, by nie odchodził. Ale Patrick nawet na nią nie spojrzał. Po prostu stał tam bez słowa, z kącikiem ust drgającym lekko, podczas gdy Nina gorzko żałowała, że nie potrafi czytać w jego myślach. – Tato? Naprawdę mi przykro. Nie mówiłam tego serio. Jego twarz powoli odzyskiwała normalny kolor. – To nie jest właściwe, Nino. Sama się przekonasz. – Co takiego…? Skonsternowana Nina wbiła w ojca wzrok. Czyżby aż tak pętały go zasady religii, że nie potrafił wznieść się ponad kwestie moralne i dostrzec, przez co przechodzi teraz jego córka? Ani jak cholernie trudne czy zagmatwane to dla niej było? Nagle poczuła nawrót wściekłości, chociaż starała się trzymać nerwy na wodzy. Nie, nie wybuchnie po raz kolejny, nie da ojcu tej satysfakcji.
– W porządku – powiedziała. – W ogóle się tym nie przejmuj. Nie zostanę tu długo. Kiedy tylko będzie to możliwe, wyprowadzę się i zabiorę moje problemy ze sobą. – Obronnym gestem położyła dłoń na brzuchu, dziwnie zawstydzona, że mówi o swoim dziecku jako o „problemie”. Patrick popatrzył na nią z tak nieprzeniknioną miną, że było to naprawdę niepokojące. Zupełnie jakby znajdował się miliony kilometrów stąd, jakby nagle zapomniał, o czym rozmawiali. – No więc? – zapytała, rozkładając ręce. – To wszystko? Mogę już wracać na górę? – Oczywiście, Nino. – Dobrze. Możesz być spokojny, nie przysporzę ci kłopotów. I żeby wszystko było jasne: od razu po powrocie mamy wyniosę się stąd. – Tak, to naprawdę dobry pomysł – odparł ojciec. Rozdrażniona Nina obróciła się na pięcie. Czuła się niemal uwięziona w murach tego domu. Popędziła na górę i rzuciła się na łóżko, wstrząśnięta rozmową z ojcem. Wsunęła się pod kołdrę, nawet nie zdejmując ubrania, a potem się rozpłakała. Te cholerne hormony, pomyślała. Żeby tak ciągle szlochać. Chociaż tym razem rzeczywiście miała powód. Sięgnęła po leżącą na nocnej szafce komórkę i odruchowo wybrała numer matki. Od razu włączyła się poczta głosowa. – Cześć, mamo, to ja, Nina – powiedziała, próbując zapanować nad siąkaniem nosem, żeby się nie wydało, że płakała. – Wiem, że rozmawiałyśmy rano i że pewnie jesteście teraz w drodze, ale… – W tym momencie urwała i zaczęła się zastanawiać, co właściwie próbowała osiągnąć. Nie chciała przecież wywoływać zamieszania i martwić matki. A jednak w takim momencie tak bardzo brakowało jej Cathy. Zawsze, przez całe swoje życie, zwracała się z problemami do matki, ale tym razem to naprawdę nie był odpowiedni moment. Odetchnęła głęboko. – Chciałam po prostu życzyć tobie i Tony’emu świetnej zabawy. Porozmawiamy niedługo! Rozłączyła się i wbiła wzrok w komórkę, zupełnie jakby oczekiwała, że matka zdążyła już odsłuchać wiadomość i zaraz oddzwoni. Jednak telefon milczał. Opadła na poduszki i przymknęła oczy. Co Patrick miał na myśli, mówiąc, że była zupełnie jak jej matka? Czy ciągle nie potrafił wybaczyć byłej żonie odejścia i dlatego uważał, że nie zasługuje ona na szacunek, czy chodziło o jakieś religijne bzdury? Nawet w normalnej sytuacji nie rozumiała połowy z tego, co mówił, więc co tu w ogóle wspominać o zagadkach, z którymi teraz wyskoczył? Zacisnęła mocniej powieki. Niezależnie od tego, co powiedział ojciec, bardzo chciałaby móc cofnąć swoje ostre słowa. Powiedziała to wszystko mu na złość, a to przecież zupełnie nie w jej stylu. Chociaż nie dało się nie zauważyć, że dzięki temu Patrick okazał wreszcie jakieś emocje, podczas gdy zwykle zachowywał się tak, jakby nic go nie obchodziło. Chyba jednak Cathy go kiedyś obchodziła. Zresztą to i tak nieistotne. Najważniejsze, że teraz naprawdę musi się jak najszybciej stąd wyprowadzić. Roześmiała się gorzko, uświadomiwszy sobie, że po raz kolejny została wystawiona do wiatru przez bezdusznego faceta. Kiedy pomyślała o Stevie, serce jej stężało. Ciekawe, gdzie teraz jest, co robi. Nie mogła znieść myśli, że jej dziecko odziedziczy po nim geny. Miała ochotę na kogoś nawrzeszczeć, kogokolwiek. Przez głowę przemknęła jej nawet myśl, żeby zadzwonić do Steve’a i się na niego wydrzeć, ale powstrzymywał ją strach. Gdyby ktoś inny odebrał telefon, chyba nie zdołałaby nad sobą zapanować, a miała już dosyć emocjonalnych scen jak na jeden dzień. Zwinięta w kłębek, próbowała się uspokoić. Ogromna szkoda, bo ostatnio coraz lepiej jej się w Lakeview układało: miała przyjaciół i pracę, udało się jej nawet ułożyć w miarę poprawnie relacje z ojcem. Teraz jednak znów stały się napięte. Nie chciała tu mieszkać, ale nie miała dokąd pójść.
Na wspomnienie religijnych uwag Patricka pomyślała nawet, że naprawdę żyje jak w czyśćcu. Słowa ojca wciąż odbijały się echem w jej głowie, a ona zastanawiała się tylko, czy matka też się kiedyś tak czuła.
Rozdział 19 Jess była w złym humorze. Minęło sześć tygodni, odkąd przestała brać pigułki antykoncepcyjne, a dotąd jeszcze nie udało się jej przekonać Briana. Na dodatek rano dostała okresu, co jeszcze pogorszyło jej nastrój. W porządku, wiedziała, że jej szanse na szybkie zajście w ciążę są niewielkie, ale teraz, kiedy pozwoliła już działać naturze, brak ciąży był dla niej niczym osobista zniewaga. Naprawdę czuła się urażona tym, że nie udało się jej za pierwszym podejściem. Przecież kiedy się już na coś zdecydowała, zwykle osiągała sukces, więc miała nadzieję, że z macierzyństwem będzie podobnie. Mimo wszystko może to jednak szczęście w nieszczęściu. Kto wie, jak zareagowałby Brian, gdyby dowiedział się, że postanowiła wybiec przed szereg i bez uzgodnienia przestała brać tabletki? Szczerze mówiąc, miała z tego powodu wyrzuty sumienia, ale była pewna, że do tego czasu zdąży męża przekonać, więc właściwie nie uważała, by robiła coś złego. Wmawiała sobie, że kiedy już będą mieli śliczną córeczkę czy uroczego synka, z którymi będą się mogli bawić, Brian jej podziękuje. Poczuła kolejny skurcz menstruacyjny i aż się skrzywiła. I wcale nie pomagało jej, że mąż w ogóle nie chciał o tym rozmawiać. Co prawda odkąd poruszyła tę kwestię, kilka razy krążyli wokół tematu, ale Brian miał teraz w pracy jakieś problemy, które zaprzątały niemal całą jego uwagę. – Kochanie, wiem, jak to jest, kiedy nabijesz czymś sobie głowę, ale im więcej o tym słucham, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że twój nagły atak macierzyńskich uczuć to rezultat poczucia wykluczenia z waszej dziewczyńskiej paczki – stwierdził, kiedy głupio wspomniała o wspólnym wypadzie z Deirdre i Emer. – Jak już mówiłem, to nie jest najlepszy powód do podejmowania tego rodzaju decyzji. Na szczęście nadal nie miał pojęcia, że jeśli chodzi o dziewczyny, decyzja została już dawno podjęta. Niezależnie od tego, ile wysiłku Jess wkładała w zbijanie takich argumentów, przypominając mu, że nie robi się coraz młodsza, Brian nie chciał słuchać. – Boże, czasem potrafisz być uparta jak osioł – powtarzał wyczerpany. – To nie jest jeden z twoich marketingowych projektów, Jess, to zobowiązanie na całe życie, na dodatek takie, którego nie powinniśmy podejmować, dopóki oboje nie będziemy przekonani, że tego właśnie chcemy. Szczerze mówiąc, wcale nie mam pewności, czy rzeczywiście jesteśmy na coś takiego gotowi. – Ale dlaczego nie? – drążyła Jess. – Kochamy się, mamy wspaniałe życie, dobrą pracę, to idealny moment na założenie rodziny. – No właśnie. Wspaniałe życie. Wcale nie jestem pewien, czy mam ochotę rezygnować z zabawy i wolności na rzecz nocnego karmienia i brudnych pieluch. Ty chyba zresztą też nie, tyle że nie chcesz się do tego przyznać. Jess irytował ten jego pesymizm, drażniły próby odwrócenia uwagi rozmowami o imprezach czy podróżach, choć powiedziała mu przecież, że nie interesują jej już tego typu sprawy. Była dorosła, a w życiu liczyło się coś więcej niż tylko zakupy i wakacje. Co jednak dziwne, kiedy już Brianowi udało się ją wyciągnąć na jakąś imprezę, szybko zapominała
o słodkich bobasach i rzucała się w wir zabawy. Zastanawiała się nawet, jak to o niej świadczy. Czy rzeczywiście była tak pusta, że bez trudu da się odwrócić jej uwagę od tego, co naprawdę ważne? Zaprzątnięta tymi wątpliwościami wyruszyła po raz kolejny do Lakeview. Dzięki nowo odkrytemu zainteresowaniu wszystkim, co związane z maluchami, jej kontakty z Emer jakby się ożywiły. Tak naprawdę uwielbiała spędzać czas nie tylko z przyjaciółką, ale również z jej córeczką. Zyskiwała praktykę w opiece nad dzieckiem, a Emer chętnie dzieliła się z nią wiedzą na temat wychowywania pociech. Kiedy wreszcie dotarła pod dom przyjaciółki, uświadomiła sobie, że właściwie nie pamięta jazdy tutaj, tak pochłonęły ją rozmyślania. Wysiadła z auta i ruszyła w stronę ganku. Co prawda przyjechała odrobinę za wcześnie, liczyła jednak, że Emer nie weźmie jej tego za złe. Kiedy sięgnęła do dzwonka, usłyszała dobiegające ze środka podniesione głosy. Pospiesznie rozejrzała się wokół, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie widzi. Może powinna wrócić do samochodu i chwilę pojeździć okolicznymi uliczkami, bo naprawdę nie chciała się znależć w tak niezręcznej sytuacji. Usłyszała głos Emer: – O to właśnie chodzi, Dave, nigdy nie ma cię w domu! W niczym mi nie pomagasz! – O czym ty mówisz? To ty marzyłaś o dzieciach i wielkim domu na wsi. Nie przyszło ci do głowy, że to będzie miało swoją cenę? – Owszem, ale te wszystkie nadgodziny? Zaczynam się czuć jak samotna matka! – A jak twoim zdaniem mielibyśmy za to wszystko zapłacić? – odciął się Dave, a Jess aż pobladła, kiedy uświadomiła sobie, co tak naprawdę kryło się za kąśliwymi uwagami Emer na temat jej ubrań i wydatków. Nie chodziło o to, że przyjaciółka jej zazdrościła, po prostu brakowało im z Dave’em pieniędzy, a to zaczynało się odbijać na ich małżeństwie. Teraz Jess czuła się jeszcze bardziej winna, że się obnosiła ze swoją rozrzutnością. Emer pewnie musiało się wydawać, że przyjaciółka robi to specjalnie, żeby jej dopiec. A tymczasem do tej pory Jess o niczym nie miała pojęcia… – Posłuchaj, od początku mówiłem ci, że niekoniecznie chciałbym… – kontynuował Dave, a zainteresowanie Jess natychmiast wzrosło. Czego Dave nie chciał? Przeprowadzki do Lakeview? A może dziecka? Nie było jej jednak dane dowiedzieć się więcej, bo z wnętrza domu dobiegł ją odgłos zbliżających się kroków. Rany! Bała się, że ten ktoś nakryje ją, jak podsłuchuje pod drzwiami. Czym prędzej namacała dzwonek i przypadkiem nacisnęła go dwukrotnie. – Jezu Chryste, gdzie się pali? – W drzwiach stanął ubrany w garnitur Dave. Twarz miał czerwoną, zagniewaną. Jess poczuła się taka malutka. A jeśli Dave i Emer zorientują się, że słyszała każde ich słowo? – O, cześć, Dave! – rzuciła z wymuszonym uśmiechem. – Nie sądziłam, że zastanę cię w domu. Dave prychnął kpiąco. – Jasne, moja kochana żoneczka na pewno zaraz ci wszystko opowie i przy okazji zagada cię na śmierć. – Słucham? – Nie przejmuj się nim – powiedziała Emer, która właśnie zjawiła się w korytarzu. Od razu było widać, że bardzo starała się opanować. – Dave jest… trochę zestresowany problemami w pracy, prawda, kochanie? – Oczywiście, kochanie, właśnie to, stres – odparł Dave lodowatym tonem. – Zostawię was już same, żebyście mogły sobie paplać albo robić zakupy i wszystkie te rzeczy, którymi zajmują się urocze gospodynie domowe – dodał złośliwie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że jedna z nich wcale nie była
gospodynią domową i wzięła sobie dzisiaj w pracy dzień urlopu. Dave zabrał aktówkę i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. – Hm, to chyba nie najlepszy moment na wizytę? – zapytała Jess. – Wiem, że przyjechałam za wcześnie, ale możemy się spotkać kiedy indziej, jeśli… no wiesz… nie masz teraz ochoty na towarzystwo. Emer popatrzyła na nią osłupiałym wzrokiem. – O czym ty mówisz? Wszystko w porządku. Wchodź. Amy śpi, więc przy odrobinie szczęścia zdążymy jeszcze wypić spokojnie po filiżance herbaty. Jess poszła za nią do kuchni. – Na pewno wszystko dobrze? Dave sprawiał wrażenie odrobinę… zdenerwowanego. Emer zarumieniła się lekko, a Jess natychmiast pożałowała, że w ogóle zaczęła o tym mówić. – Oczywiście, naprawdę nic się nie stało. Jess ledwie jej słuchała, bo jej uwagę przykuły odłamki szkła na podłodze zaskakująco blisko ściany. – Och, przy zmywaniu strąciłam szklankę z blatu – wydukała Emer, a Jess zrobiła się jeszcze bardziej podejrzliwa. Pomimo zapewnień przyjaciółki coś było tutaj bardzo nie w porządku. Nie zamierzała jednak wypytywać, gdyby Emer chciała się zwierzyć, zrobi to w swoim czasie. Emer pospiesznie uprzątnęła bałagan, po czym zajęła się parzeniem herbaty, nie przestając przy tym paplać. – No więc jak się miewasz? – zapytała. – Jakieś wieści? – Och, wszystko w porządku. Wreszcie skończyłam ten projekt reklamy G-Force i jestem przeszczęśliwa, tylko tyle ci powiem – odparła Jess, zadowolona, że może porozmawiać z kimś, kto rozumie jej pracę. – Nie, miałam na myśli wieści, sama wiesz o czym. – Emer się uśmiechnęła, unosząc brew, a Jess aż poczerwieniała, kiedy uświadomiła sobie, o co chodzi. – Och, jeszcze nic, ale nadal nie tracę nadziei! – Uniosła dłonie, żeby pokazać zaciśnięte kciuki. – To na pewno nie potrwa długo, zwłaszcza że jesteś tak zdeterminowana. W głębi ducha Jess zaczęła się zastanawiać, ile to potrwa, jeśli tylko ona jest zdeterminowana, ale przecież nie mogła tego powiedzieć Emer. – Chyba po prostu musimy jeszcze poczekać – odparła dyplomatycznie w nadziei, że przyjaciółka nie będzie drążyć tematu. – Słuszne podejście. Przynajmniej nie zachowujesz się tak jak ja na samym początku. Jakby mnie coś opętało! Nie mam pojęcia, jak biedny Dave w ogóle ze mną wytrzymywał, ale mimo wszystko było warto, bo wreszcie na świat przyszła Amy. – Jasne – przytaknęła Jess, ale biorąc pod uwagę kłótnię sprzed kilku minut, wcale nie była tego pewna. Wieczorem po powrocie do domu Jess zasiadła z kieliszkiem wina przed telewizorem. Pomimo tej niezręcznej sytuacji z Dave’em spędziły z Emer przyjemny dzień, świetnie się bawiły z Amy i rozmawiały o tym, jak zmieni się życie Jess po urodzeniu dziecka. – Nie będziesz pamiętać, co do tej pory robiłaś z czasem – zapewniała Emer, ale Jess pomyślała, że na pewno o tym nie zapomni, bo większość czasu spędzała teraz w domu sama, podczas gdy Brian albo pracował do późna, albo był w kolejnej zagranicznej delegacji. Kolejny dobry powód, by założyć rodzinę: będzie tak zajęta opieką nad dzieckiem, że może wreszcie przestanie czuć się tak straszliwie samotna. Była już lekko wstawiona, kiedy zaczęła zmieniać kanały. Przerzucała je pilotem przez dłuższą chwilę, nie mogąc znaleźć nic interesującego, aż wreszcie zatrzymała się na takim z programami dokumentalnymi. Akurat puszczano film Moje dziecko–niespodzianka o matkach, które przez całe dziewięć miesięcy nie
miały pojęcia, że są w ciąży. Zafascynowana, nie odrywała wzroku od ekranu. Jakim cudem można nie wiedzieć? – zastanawiała się, zasmucona myślą, że te kobiety bez trudu osiągnęły to, czego ona tak bardzo pragnęła. A potem usłyszała otwierające się drzwi wejściowe i natychmiast zmieniła kanał. Brian wrócił. – Cześć, kochanie. – Wsunął głowę przez drzwi. – Czemu siedzisz po ciemku? – Hej. – Jess zdobyła się na uśmiech. – Oglądałam telewizję, ale nic nie ma. – Jak zwykle. – Brian nie był fanem telewizji, a Jess zawsze żartowała, że po prostu nie potrafił długo usiedzieć na miejscu. – Jadłaś? – Jasne, już dawno. A ty? Poklepał się po brzuchu. – Właśnie wracam z mojej ulubionej restauracji. Służbowy lunch trochę się przeciągnął. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Więc przez jakiś czas głód mi nie grozi. – Znowu byłeś w L’Ecrivain? – Nie powinno jej to dziwić: jego firma zawsze gościła swoich klientów w wielkim stylu. – Aha, udało nam się rozwiązać sprawę tego rachunku Murraya przy butelce zacnego Sancerre. Więc można powiedzieć, że miałem całkiem udany dzień. A ty jak się dzisiaj bawiłaś? – Super. – Kupiłaś coś fajnego? Popatrzyła na niego bez słowa. Dlaczego od razu założył, że wykorzystałaby wolny dzień na rajd po sklepach? Może dlatego, że zwykle tak właśnie robiła, upomniała się natychmiast. Zazwyczaj spędzała pół dnia na pokazie robienia makijażu w Brown Thomas, zanim wydała prawdziwą fortunę na buty i kosmetyki. Boże, naprawdę była idiotką. Żałowała tylko, że tak długo trwało, zanim to sobie uświadomiła. – Nie byłam na zakupach, Brian. Spędziłam popołudnie z Emer. – Znowu? – Uniósł brew. – Znowu, a co? – Po prostu ostatnio cały swój wolny czas spędzasz w Lakeview. Za chwilę zaczniesz mnie przekonywać, że powinniśmy się tam przeprowadzić – zabrzmiało żartobliwie, ale wiedziała, że mówił najzupełniej serio. – Może to wcale nie jest taki zły pomysł. Fajne miasteczko, przyjazne i spokojne. – Spokojne? – rzucił kpiąco. – A odkąd to polubiłaś spokój? Jess skrzyżowała ramiona na piersi. – Może odkąd doszłam do wniosku, że powinniśmy dorosnąć i zacząć się zachowywać jak na dojrzałych ludzi przystało. Brian westchnął ciężko. – Och, rozumiem. Zaczynamy od nowa. – Owszem, zaczynamy! Chociaż odnoszę wrażenie, że ostatnio nie ma żadnego „my”. Liczysz się tylko ty i to, czego ty chcesz. – Na miłość boską, Jess. – Brian poluzował krawat. – Naprawdę musimy znowu przez to przechodzić? Właśnie wróciłem do domu po ciężkim dniu pracy i… – Ciężkim dniu przy butelce wina w restauracji z gwiazdką Michelina? Rany, to naprawdę musiał być koszmar. – Jess aż się zawstydziła na myśl, ile rozgoryczenia kryło się w jej słowach, ale nie mogła się powstrzymać. Sfrustrowana, zdezorientowana, z trudem panowała nad falą obcych jej emocji. – Szczerze ci współczuję.
– Co się z tobą, do diabła, dzieje, Jess? W porządku, restauracja jest może elegancka, ale walka o utrzymanie klientów to ostatnimi czasy żadna rozrywka! Przecież wiesz, że nasza firma przeżywa trudności, więc czemu się mnie czepiasz? – Masz rację. Przepraszam. Po prostu… wygląda na to, że całym naszym życiem jest praca. I tak jest od lat. – Chyba żartujesz. – Przewrócił oczami. – Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz znowu zaczynać o dziecku. – Zamierzam? Brian, przecież ja nawet nie mogę zacząć, bo w ogóle nie chcesz o tym rozmawiać! Nie ma mowy o żadnej dyskusji! Zacisnął wargi. – Chyba jasno się wyraziłem, porozmawiamy o tym, kiedy dasz sobie spokój z niedorzecznym pomysłem, że potrzebujesz dziecka, by nie stracić przyjaciółek. Jesteś dorosła, Jess, więc czemu zachowujesz się jak gówniara? – Zgadza się, jestem dorosła, właściwie nawet aż za bardzo dorosła, bo niedługo będzie dla mnie za późno! – Nie do wiary. – Co jest nie do wiary, Brian? Fakt, że się starzeję, czy to, że wreszcie dorośleję? – Nie gadaj bzdur. Wszystko było w porządku, dopóki nie zaczęły się te problemy z Emer i Deirdre, a teraz nagle nasze życie okazuje się być niedojrzałe i pozbawione sensu! Do licha, co się z tobą dzieje, kochanie? – Co się ze mną dzieje? Chyba należałoby raczej zapytać, co się dzieje z tobą! – Zapewniam cię, że jestem absolutnie zdrowy na umyśle. Nie musisz się obawiać, że któregoś dnia, kiedy wrócisz do domu, powitam cię z nadąsaną miną jakimiś idiotycznymi tekstami. – Idiotycznymi tekstami? A co jest idiotycznego w chęci posiadania dziecka? – Absolutnie nic, o ile pragniesz go z właściwych powodów. Ale to nie w porządku, jeśli chcesz je mieć tylko dlatego, żeby nie odstawać od przyjaciółek, które zamieniły się w prawdziwe mamuśki z przedmieścia! Jess postanowiła zignorować tę uwagę, a zamiast tego porozmawiać o nim. – Nie udawaj, że się mną przejmujesz, Brian, kiedy tak naprawdę chodzi o ciebie. Po prostu panicznie boisz się zobowiązań. Wyglądał na zaskoczonego. – Boję się zobowiązań? Czyżbyś pośród całego tego szaleństwa zdołała zapomnieć, że się z tobą ożeniłem? Ale Jess nie chciała słuchać jego argumentów. – To prawda. Nie chcesz dziecka, bo jesteś zbyt zajęty podróżowaniem po świecie albo włóczeniem się po modnych restauracjach czy koktajlach. Skupiłeś się wyłącznie na karierze. – Jess, mówisz o mnie czy o sobie? Bo podróżowanie po świecie, włóczenie się po modnych restauracjach czy koktajlach i skupianie się wyłącznie na karierze to również doskonały opis ciebie! A skoro te wszystkie rzeczy dowodzą tego, że jestem powierzchownym i samolubnym człowiekiem, to jak świadczą o tobie? Jess jednym haustem dopiła resztę wina. – Jestem kobietą, która pragnie dziecka, ale jej mąż nie chce go jej dać – odparła wyniośle. Brian popatrzył na nią bez słowa, zupełnie jakby nie wiedział, co powiedzieć czy zrobić. – Szczerze mówiąc, uważam, że jesteś pijana, a sam mam serdecznie dość tego tematu. – Tak, tak, ciągle masz dość tematu… Cały czas uciekasz.
– Oszczędź mi sceny w stylu wściekłej sekutnicy, Jess, i po prostu idź spać. – Brian wyszedł. Została sama, z wzrokiem wbitym w pusty kieliszek po winie. Ona samolubna? Przecież to właśnie ona jest gotowa wszystko poświęcić, byle tylko założyć rodzinę. W głowie się jej kręciło, kiedy powoli wstała z kanapy i ruszyła po schodach na górę, do sypialni. No cóż, co do jednego Brian miał chyba rację: była odrobinę wstawiona. Czy powinna pójść do kuchni i go przeprosić? Nie, uznała stanowczo, niech on to zrobi. Nie miała za co przepraszać. On pozbawił ją czegoś ważnego, nie na odwrót. Rzuciła się na łóżko i zapadła w niespokojny sen, w którym nadal kłóciła się z Brianem. Te sny były tak intensywne i realne, że następnego ranka obudziła się kompletnie wyczerpana. W głowie ją łupało, miała okropnego kaca i ciągle była potwornie oszołomiona. Ostrożnie usiadła na łóżku i wtedy zorientowała się, że Brian już wyszedł. A może w ogóle tu nie spał? Nagle przypomniała sobie szczegóły wczorajszej rozmowy i poczuła się paskudnie. Szczerze mówiąc, wcale by Briana nie winiła, gdyby ostatniej nocy nie przyszedł do sypialni: naprawdę zachowywała się jak zrzędliwa stara jędza, a on tego nie znosił – zresztą, o którym facecie można powiedzieć coś innego? Dotąd rzadko się kłócili, ich małżeństwo było naprawdę szczęśliwe i zgodne. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że pogłębiała się między nimi przepaść. Jess była absolutnie pewna, że pragnie dziecka, a Brian wydawał się pewien, że go nie chce. Czy też może był przekonany, że ogarnęła ją obsesja. Nagle poczuła niepokój. A jeśli jednak nie uda się tego rozwikłać? Jeśli Brian nie da się przekonać i nie zechce nawet rozmawiać o dziecku, co będzie z ich małżeństwem? Być może już na zawsze utkwią gdzieś na peryferiach grupki przyjaciół, przeżywających kolejne radosne etapy rodzinnego życia: chrzciny, imprezy urodzinowe czy wreszcie przyjęcia z okazji ukończenia przez dzieci studiów. Z czasem pewnie całkiem stracą z nimi kontakt, gdy tylko okaże się, że nic ich nie łączy. A oni z Brianem będą nadal pracować, jeździć na wakacje, jadać w eleganckich restauracjach i nosić modne ciuchy, tylko co potem? Jak długo mogą robić wciąż te same rzeczy i się nie znudzić, nie tylko takim życiem, ale też sobą nawzajem? Jess aż zadrżała na myśl o takiej przyszłości, w której nagle zobaczyła siebie bardzo, bardzo samotną.
Rozdział 20 Autobus zatrzymał się pod Clery’s na O’Connell Street. Nina czym prędzej wyskoczyła na ulicę, a przy okazji ostrożnie rozejrzała się po twarzach innych wysiadających, mając nadzieję, że nikt jej nie rozpozna ani, co gorsza, nie zacznie wypytywać, dokąd się wybiera. Zresztą i tak nie powiedziałaby prawdy – nie chciała, żeby ktokolwiek w Lakeview wiedział, że przyjechała do Dublina po ciążowe ubrania. Ostatnio coraz trudniej przychodziło jej się wcisnąć w stare ubrania czy ukryć pod nimi rosnący brzuch, aż wreszcie dotarła do etapu, w którym musiała kupić coś odpowiedniejszego. Oczywiście, nie mogła tego zrobić w Lakeview. Co prawda w miasteczku było sporo uroczych sklepików, ale tam ktoś na pewno zacząłby zadawać pytania, a ona ciągle jeszcze nie czuła się gotowa, by zdradzić swoją tajemnicę całemu światu. Od czasu awantury z ojcem starała się nie wychylać. Unikała Patricka i zwykle wychodziła z domu albo do niego wracała, kiedy wiedziała, że ojca akurat nie będzie. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak tchórz, ale ciągle miała wyrzuty sumienia z powodu tego, co powiedziała. Mnóstwo czasu spędzała teraz w bibliotece, przeglądając z Trish archiwalne materiały, a czasem wspólnie przeprowadzały też wywiady ze starszymi mieszkańcami Lakeview w nadziei na interesujące historie, które pasowałyby do albumu. Na szczęście od tamtej kłótni ojciec nie wspominał już o ciąży, chociaż właściwie niewiele się do Niny odzywał. Zupełnie jakby zapanował między nimi milczący rozejm: Patrick pozwalał jej u siebie mieszkać do powrotu Cathy na początku września, ale przez cały ten czas musiała sobie radzić sama. Chociaż to ostatnie akurat bardzo jej odpowiadało. Nie miała ochoty tłumaczyć się przed ojcem, więc była wdzięczna, że nie poruszał tematu. Ruszyła przez O’Connell Bridge ku Grafton Street, kręcąc przy tym głową. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że będzie kupować ubrania ciążowe w taki sposób – ukradkiem, z zachowaniem jak największej ostrożności. Spędziła trochę czasu w sklepie Mothercare, zachwycając się uroczymi dziecięcymi ubrankami i zabawkami, zanim poszła do M&S, gdzie miała nadzieję wybrać coś ładnego dla siebie. Dziwne, ale widok wszystkich maleńkich ciuszków i innych gadżetów sprawił, że jej stan nagle wydał się jej jakby bardziej realny. Oczywiście do tej pory też była tego w pełni świadoma (nie dało się zignorować zmian zachodzących w jej ciele czy tych okropnych porannych mdłości!), teraz jednak zaczęła także myśleć o rezultacie końcowym, o tym, jak to będzie trzymać maleństwo w ramionach. Ta myśl była odrobinę przerażająca, niesamowita. A przynajmniej byłaby, gdyby wszystko ułożyło się tak, jak pragnęła, jak Nina zakładała. Wiedziała, że niedługo będzie musiała wybrać się na kolejne USG, zastanowić się, w którym dublińskim szpitalu chciałaby rodzić; wciąż to odkładała, bo wystarczała jej świadomość, że na badaniu wykonanym w dwunastym tygodniu wszystko było w porządku. Szczerze mówiąc, trochę liczyła, że Steve się z nią skontaktuje, może poprosi ją, żeby wróciła do Galway, ale to było głupie z jej strony… Czemu miałby prosić ją, żeby wróciła? A gdyby nawet poprosił, po co miałaby to robić? Przesuwając wieszaki z ciążowymi podkoszulkami, aż przygryzła wargę, żeby powstrzymać łzy
napływające jej do oczu. Do diabła, nie trzeba było myśleć o Stevie, a już z całą pewnością należało dać sobie spokój z ckliwymi obrazkami! – Nina, to ty? – usłyszała nagle. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała znajomą twarz, ale nie od razu wiedziała, z kim ma do czynienia. Jej zakłopotanie musiało być widoczne, bo kobieta dodała: – To ja, Jess. Byłam parę razy w kawiarni w Lakeview – przyjaźnię się z Deirdre i Emer. – A, tak, oczywiście! – Nina uśmiechnęła się uprzejmie, choć w głębi ducha była wściekła. Że też akurat tutaj musiała wpaść na znajomą. Co prawda Jess nie mieszkała w Lakeview, ale to niewiele zmieniało. Już dawno zauważyła, że obie wspomniane kobiety wprost uwielbiają plotkować, choć sama Jess sprawiała wrażenie sympatycznej. – Przepraszam, nie od razu cię poznałam. – Wpadłaś na dzień do Dublina? – zapytała uprzejmie jej rozmówczyni. – Owszem. Ja, hm… – Podążyła za wzrokiem Jess w stronę ubrań, które dopiero co przeglądała. Cholera, czyżby wszystko się wydało? Dział ciążowy znajdował się tuż obok tego z ubraniami idealnymi do biura, po którym krążyła Jess. Czy Nina mogła udawać, że trafiła do niewłaściwego działu przez pomyłkę? – O mój Boże, ale ze mnie idiotka! A chciałam tylko kupić parę nowych koszul! – Nigdy nie umiała kłamać, więc pewnie Jess i tak od razu ją przejrzała. – Owszem, mają tu świetne ciuchy do biura. Ciążowe pewnie też, jeśli akurat ktoś jest zainteresowany. – Jess roześmiała się lekko, ale na szczęście wyglądało na to, że nic nie zauważyła. A potem Nina przypomniała sobie rozmowę, jaką prowadziły ostatnio w kawiarni Jess i jej przyjaciółki. Jess też była w ciąży, czyż nie? – Pewnie sama niedługo będziesz ich potrzebować – zażartowała, ale wystarczyło jedno spojrzenie na zasmuconą twarz Jess, by się domyślić, jak bardzo się pomyliła. O mój Boże, pomyślała. Po co tak wyskoczyła, zwłaszcza kiedy wcale nie była pewna, czy… A niech to! – Może któregoś dnia. – Jess uśmiechnęła się blado. – Przepraszam, ja… – Nina doszła do wniosku, że najlepiej postawić sprawę jasno. – Po prostu przypomniało mi się, że twoje przyjaciółki wspominały o tym w kawiarni, ale pewnie coś źle zrozumiałam. Mam nadzieję, że cię nie uraziłam. – Nie przepraszaj. To nie twoja wina, a poza tym naprawdę rozumiem, że mogłaś dojść do takiego wniosku. Dziewczyny czasem za bardzo się zapędzą. Owszem, chciałabym mieć kiedyś dziecko – dodała cicho – ale na razie to raczej nie wchodzi w grę. – Och. – Nina naprawdę jej współczuła, a poza tym doskonale rozumiała, co Jess miała na myśli, mówiąc o przyjaciółkach. Pomimo początkowych obiekcji, kiedy dzięki pracy w kawiarni poznała już lepiej Emer i Deirdre, była gotowa przyznać rację Trish, że obie rzeczywiście należą do gatunku zwariowanych mamusiek. – Dziewczyny byłyby uszczęśliwione, gdybyśmy miały dzieci mniej więcej w tym samym wieku, ale… – Jess umilkła, zupełnie jakby nagle uświadomiła sobie, że zwierza się kompletnie obcej osobie. – W każdym razie miło było ciebie spotkać, Nino, przyjemnych zakupów. Już miała odejść, kiedy Nina zapytała nagle ku własnemu zaskoczeniu: – Hm, a może masz ochotę na kawę? Właśnie zamierzałam się napić, więc gdybyś tylko chciała… – Sama nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego właściwie to zaproponowała, ale było coś takiego w Jess, pewna kruchość, i chyba to sprawiło, że poczuła potrzebę porozmawiania z tą kobietą chwilę dłużej. – Jestem ci to winna za mój niewyparzony język. – Dziękuję. – Jess wyglądała na szczerze uradowaną. – Byłoby cudownie. Poszły do kafejki piętro wyżej na cappuccino i chwilę pogawędki. W rezultacie Nina dowiedziała się więcej o pracy Jess w branży napojów, co było fascynujące, a potem sama opowiadała o matce i jej zagranicznych podróżach.
– Sześć miesięcy to naprawdę długo. Chyba okropnie za nią tęsknisz – zauważyła Jess, a Nina pokiwała głową. – Nawet nie masz pojęcia. Ojciec jest w porządku, ale to po prostu nie to samo. – Wyobrażam sobie. A więc mieszkałaś z mamą, zanim wyjechała, czy…? – O, nie, lata temu wyprowadziłam się do Galway, ale po rozstaniu z facetem wróciłam do Lakeview – wyjaśniła Nina, obracając w palcach saszetkę z cukrem, a potem uśmiechnęła się smutno. – Nie ułożyło się nam. – Przykro mi to słyszeć – odparła Jess, a Nina znowu poczuła zdziwienie, jak łatwo było jej rozmawiać z obcą osobą, która na szczęście nie zasypywała jej pytaniami. Trish ciągle wypytywała o Steve’a i o to, dlaczego im nie wyszło, a Ella wciąż starała się od niej wywiedzieć, jak długo planuje zostać w miasteczku albo co zamierza robić potem. To było wręcz wyzwalające uczucie – rozmawiać z kimś, kto nie zadawał ciągle pytań. – A jakie jeszcze napoje produkujecie? – spróbowała nawiązać do pracy Jess w Piccolo. – Ostatnio wypuściliśmy na rynek nowy napój energetyzujący, G-Force – mówiła Jess. – Poza tym Porters świetnie się sprzedaje, więc może kiedyś stanie się godną konkurencją dla Guinnessa. Mamy też Stingray, cydr skierowany głównie do studentów – słyszałaś o nim? – Oczywiście, chociaż ostatnio, niestety, w ogóle nie tykam alkoholu – odparła Nina ze śmiechem, zapomniawszy się na moment. – Z tego samego powodu, dla którego robiłaś zakupy w dziale ciążowym tam na dole? – zapytała spokojnie Jess, a Nina początkowo nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Co…? Tym razem przyszła kolej na Jess, by się zawstydzić. – Mój błąd. To oczywiście nie moja sprawa, chyba w ogóle nie powinnam o tym mówić, ale tak sobie właśnie pomyślałam, kiedy wspomniałaś o tym, że nie pijesz alkoholu… – Masz rację. – Nina westchnęła z rezygnacją. Wcześniej czy później musi komuś powiedzieć, a nie ma się chyba czego obawiać ze strony Jess. – Chociaż nikt jeszcze o tym nie wie. Nic nie mówiłam, bo mama jest akurat za granicą i w ogóle. – Nie pisnę słówka – zapewniła Jess, a głos jej przy tym lekko zadrżał, przynajmniej tak się wydawało Ninie. – Poza tym możesz mi wierzyć, naprawdę nie chciałam cię postawić w niezręcznej sytuacji, wiem, że nie ma nic gorszego niż ludzie wściubiający nos w nie swoje sprawy. – Nic się nie stało. Pewnie już się domyśliłaś, że między innymi właśnie dlatego postanowiłam wynieść się z Galway. – Ku przerażeniu Niny do oczu napłynęły jej łzy. Te cholerne hormony! – Och, Nino, wszystko w porządku? – Jess natychmiast sięgnęła do torebki po chusteczkę. – Dzięki – wydukała Nina. Czuła się jak kompletna idiotka. Czemu wciąga tę biedną, właściwie obcą kobietę w swoje problemy? – Przepraszam. – Hej, nie przepraszaj. Na pewno musisz sobie teraz radzić z mnóstwem zupełnie nowych emocji, już nie mówiąc o tych dobrze znanych. – Właśnie. – Jess trafiła w samo sedno. Każdego dnia Nina budziła się z myślą, że właściwie sama nie wie, co czuje: do Steve’a, ojca, dziecka, więc to było naprawdę wyzwalające, móc o tym powiedzieć na głos. – Zwykle nie obarczam innych swoimi problemami. – Nikogo nimi nie obarczasz, po prostu się nimi dzielisz. I nic w tym złego. Nina nie mogła uwierzyć, jak swobodnie czuje się w towarzystwie Jess, która jako jedyna ze znanych jej osób nie oceniała, nie zasypywała pytaniami ani nie zakładała niczego z góry. Może właśnie dlatego postanowiła wyrzucić z siebie wszystko. – To po prostu kompletne wariactwo – powiedziała, wycierając nos. – Bo widzisz, nie chcę, żeby
Steve, ojciec dziecka, w ogóle wiedział o ciąży, a poza tym… – Odetchnęła głęboko, po czym postanowiła, że choć raz będzie całkowicie szczera z drugim człowiekiem albo, co ważniejsze, z samą sobą. Odwróciła jednak wzrok, nie potrafiła spojrzeć Jess w oczy. – Prawdę mówiąc, sama nie jestem pewna, czy chcę tego dziecka. Kilka dni później Nina jak zwykle pomagała Elli w kawiarni, próbując usilnie, acz niestety bezskutecznie, zapomnieć o spotkaniu z Jess. Co ją napadło, żeby spowiadać się kompletnie obcej osobie? Nie żeby Jess była obca w dosłownym tego słowa znaczeniu, no a poza tym okazała jej dużo życzliwości, ale Nina naprawdę powinna być mądrzejsza i nie odsłaniać się aż tak. Jess pewnie uznała ją za bezduszną krowę, kiedy słuchała paplania Niny o tym, że sama nie wie, czy w ogóle chce zatrzymać dziecko, podczas gdy ona właśnie ze wszystkich sił starała się zajść w ciążę. Gwoli sprawiedliwości po wyznaniu Niny Jess nawet nie mrugnęła okiem, tylko pokiwała głową i powiedziała, że podobne wątpliwości są zupełnie zrozumiałe w obliczu rozstania z ojcem dziecka, w którym to rozstaniu ciąża odegrała niebagatelną rolę. – Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Ella, zajęta dekorowaniem świeżo upieczonego ciasta marchewkowego polewą. – Wydajesz się jakaś rozkojarzona. Nina spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że tak prosta czynność jak zaparzenie dzbanka herbaty zajmuje jej całe wieki. – Och, przepraszam, myślami byłam daleko. – Na pewno wszystko w porządku? Jesteś dzisiaj jakaś blada. Proszę, zjedz kawałek ciasta. Nina nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Jej pracodawczyni zawsze próbowała ją podtuczyć swoimi ciastami czy muffinkami, a Cathy śmiała się, mówiąc, że to „zupełnie jakbyś była kolejnym z tych nieszczęsnych porzuconych zwierzaków”. No cóż, może zresztą tak właśnie wyglądała prawda. – Naprawdę, nic się nie dzieje. Po prostu się zamyśliłam, to wszystko. – Ostatnio często to robisz – zażartowała Ella, ale bezwiednie utrafiła w sedno. – Mogę ci jakoś pomóc? – Nie, to nic ważnego. Mimo wszystko Ella nie przestawała jej obserwować, jakby czekała, aż ta zmieni zdanie. Dlatego właśnie Nina doszła do wniosku, że chyba powinna wymyślić jakieś wytłumaczenie, bo inaczej szefowa nie da jej spokoju. – Właściwie to ciekawi mnie, czy znałaś moich rodziców, kiedy byli jeszcze razem? Na twarzy Elli odbiło się zdumienie, jakby nie takiego pytania się spodziewała. – Oczywiście, że ich pamiętam. Czemu pytasz? – Po prostu czasem zastanawiam się… hm… dlaczego w ogóle zostali parą. Znalazłyśmy z Trish wycinki z gazet na temat mamy, a tata już wtedy był chyba jej przeciwieństwem. W gazetach niewiele jest o nim, a może nam nie udało się nic znaleźć. – Nie wydaje mi się, żeby stare wycinki z gazet powiedziały ci coś na temat małżeństwa twoich rodziców – wytknęła Ella. – Och, wiem, ale to wszystko uświadamia mi tylko jeszcze wyraźniej, jak bardzo się od siebie różnią. Zawsze sprawiali na mnie wrażenie dziwnej pary, to ostatnich dwoje ludzi, których widziałabym razem. – Moim zdaniem nie masz racji. Twój tata ma pewnie utarte nawyki, ale wiem, że wręcz wielbił ziemię, po której stąpała twoja matka. – Aha, tak jak chyba większość facetów w tym miasteczku. – Nina roześmiała się z dumą. – I właśnie dlatego jeszcze trudniej mi zrozumieć, dlaczego wybrała właśnie jego. Ella dokończyła lukrowanie ciasta i zaczęła składać kuchenną ścierkę.
– Wydaje mi się, że twój tata ma pewne zalety, które jej się spodobały. W porównaniu z większością tutejszych młodych mężczyzn był inteligentny i jak na swój wiek dojrzały, spokojny i milczący, a poza tym z tego, co pamiętam, dobrze ją traktował. Nie wspominając już o tym, że w tamtych czasach był naprawdę przystojny. Nina zdecydowała się chwycić byka za rogi. Sprawa nie dawała jej spokoju od czasu pamiętnej kłótni, więc tylko czekała na okazję, by o to zapytać. No i wreszcie nadszedł odpowiedni moment. – Musieli się pobrać? – zapytała wprost. – Nino, co to za pytanie! – obruszyła się Ella. – Mnie to nie przeszkadza, zresztą i tak nie są już razem, więc jaka to różnica? Mówię poważnie. – No cóż. – Ella westchnęła. – Wydaje mi się, że były jakieś starania, żeby wszystko… zalegalizować, ale moim zdaniem wcześniej czy później i tak wzięliby ślub. Twoja matka była dla niego niczym królowa. Bardzo ją kochał, ona jego zresztą też. Nie pozwól, by ktokolwiek wmówił ci, że było inaczej. Nina poczuła wyrzuty sumienia, że potraktowała ojca tak paskudnie. – No więc dlaczego się rozstali? – Posłuchaj, naprawdę nie wydaje mi się, że właśnie ja powinnam ci o tym wszystkim opowiadać. To ich prywatne sprawy. Spytaj mamę. – Ella miała nadzieję, że dziewczyna nie będzie naciskać. Nina westchnęła. – Pytałam, ale ona nie chce mówić o konkretach. A ja myślę, że mam prawo wiedzieć, przecież chodzi o moich rodziców. – Czasami ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie? Oboje bardzo cię kochają, prawda? Jeśli można nazwać zachowanie Patricka „miłością”, pomyślała Nina nieżyczliwie. – Chyba tak, ale to nadal nie tłumaczy, dlaczego się rozstali, a… – Zanim zdążyła dokończyć, do kawiarni wszedł pierwszy klient. – Ach, witamy. Dzień dobry! – zawołała Ella. W drzwiach stał Dave. Na jego widok Nina oblała się rumieńcem. – Cześć. – Uśmiechnął się do niej uwodzicielsko, kiedy Ella zniknęła już na zapleczu. – Uprzedzałem, że któregoś dnia wpadnę do was na pączka. – Z całą pewnością trafiłeś we właściwe miejsce – odparła Nina, odwzajemniając uśmiech.
Rozdział 21 No więc wynajęliśmy ogromną willę z basenem i mamy zamiar urządzać sobie co wieczór grilla. – Jess aż się uśmiechnęła, słuchając paplaniny Deirdre po drugiej stronie telefonu na temat zbliżających się rodzinnych wakacji na Teneryfie. – Och, Jess, naprawdę nie mogę się już doczekać. Szykuje się świetna zabawa, a poza tym w ogóle nie będziemy się musieli martwić opiekunkami, bo przecież wszystkie dzieciaki będą razem, więc… – Jak to „wszystkie dzieciaki”? – zdumiała się Jess. – Och, nie mówiłam ci, że Emer i Dave też jadą, oczywiście razem z małą Amy. Wszystko mamy już zaplanowane, będzie cudownie. No więc tak jak mówiłam, grill i wino co wieczór, po prostu raj. – Och. – Jess już sobie wyobrażała obie pary rozkoszujące się winem, świeżym jedzeniem i swoim towarzystwem nawzajem, podczas gdy dzieci spokojnie śpią. Zupełnie jak za dawnych czasów, kiedy wszyscy sześcioro spotykali się w Dublinie, zanim tamci pozakładali rodziny. – Brzmi wspaniale. – Prawda? Amy jest jeszcze taka malutka, więc trochę martwię się o lot, ale chyba całkiem niepotrzebnie, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, pewnie będziemy to powtarzać co roku. Dzieciaki czekają cudowne wakacje, a poza tym nie ma lepszych kompanów do superzabawy niż Emer i Dave… Jess tymczasem musiała po raz kolejny stawić czoło perspektywie, że ona i Brian zostaną z tej „superzabawy” wykluczeni. – To znaczy, oczywiście zaprosilibyśmy też was, ale Brian przecież ciągle wyjeżdża do rozmaitych luksusowych kurortów, więc pewnie by się wynudził na Teneryfie… – Zupełnie jakby Deirdre nagle uświadomiła sobie, że Jess może się poczuć zlekceważona. – Nie, naprawdę nie ma sprawy, zresztą zarezerwowaliśmy już wakacje. Pamiętasz, opowiadałam wam, że zastanawiamy się nad Borneo? Co prawda tylko o tym rozmawiali, ale Jess nie chciała, żeby Deirdre czuła się w obowiązku ich zaprosić. Lepiej pozostawić ją w przekonaniu, że i tak nie byliby zainteresowani. – Aha. Tak właśnie sobie pomyślałam, że będziecie woleli oglądać orangutany na żywo, zamiast znosić wybryki Amy! A na poważnie, zauważyłaś, jaka ona zrobiła się ostatnio zuchwała? – dodała Deirdre konspiracyjnym szeptem. – Ciągle próbuje zwrócić na siebie uwagę, a Emer nigdy jej nie karci, ale jedno ci powiem, jeśli mała się nie uspokoi w naszej willi, z całą pewnością nie będę się bezczynnie przyglądać tym atakom histerii. No i znowu ten element matczynej rywalizacji, aż Jess zaczęła się zastanawiać, czy wakacje na Teneryfie rzeczywiście będą tak cudowne, jak się jej na początku wydawało. – Raczej nie zwróciłam uwagi, ale na pewno trudno jej dotrzymać kroku, skoro zaczęła raczkować – odparła dyplomatycznie. – No właśnie. – Deirdre sprawiała wrażenie zawiedzionej, że Jess nie przyłączyła się do jej krytyki. – Muszę kończyć – Kevin niedługo wróci, w domu koszmarny bałagan, a on naprawdę tego nie znosi. Szczerze mówiąc, można by pomyśleć, że nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko sprzątać i czyścić cały boży dzień, ale chyba jednak powinnam się trochę postarać. – Deirdre jęknęła. – Faceci mają łatwiej.
Jess się uśmiechnęła. – To prawda. W każdym razie dzięki za telefon, do zobaczenia wkrótce. – Jasne, wpadnij w przyszłym tygodniu na kawę, jeśli będziesz mogła. Fajnie byłoby pogadać, dowiedzieć się, co u ciebie… czy coś się w końcu ruszyło. – Deirdre zachichotała, a Jess przewróciła oczami. Teraz zaczynała żałować, że kiedykolwiek wspomniała przyjaciółkom o próbach zajścia w ciążę. Rozłączyła się i zerknęła na zegarek. Wpół do siódmej w piątkowy wieczór. Może się napić wina, czekając na powrót Briana z pracy. Ostatnimi czasy nieźle się z mężem dogadywali, ale ciągle istniał między nimi ten nienazwany głośno rozdźwięk, a o dzieciach od czasu ostatniej kłótni w ogóle nie rozmawiali. Brian nie potrafił zrozumieć, że jej „nagła obsesja”, jak to ujął, nie miała związku z przyjaciółkami żony, tylko bardziej z tym, że Jess przyjrzała się swojemu życiu, ich życiu, i uświadomiła sobie, czego w nim brakuje. Chociaż była gotowa przyznać, tak jak zrobiła to ostatnio w rozmowie z Niną, że opinia przyjaciółek miała z tym coś wspólnego, nie chodziło wyłącznie o to. Bardziej o nich oboje, o ich małżeństwo. W każdym razie ona naprawdę miała wrażenie, że jeśli tylko Brian dostrzeże, jak fajne może być życie rodzinne, bez trudu zrozumie, o co jej chodzi. Nalała sobie kieliszek merlota i wyszła na patio, rozmyślając o zeszłotygodniowym spotkaniu z Niną. Naprawdę dobrze się bawiła podczas tej pogawędki przy kawie. Nina była miła i bezpośrednia, a kiedy Jess zauważyła ją w M&S, wszystko stało się jasne. Co prawda już samą jej obecność w dziale ciążowym trudno uznać za przypadek, ale i tak nie sposób było nie dostrzec coraz większego brzucha i lekko obrzmiałej twarzy, nie wspominając o zażenowaniu spotkaniem. Czuła się skrępowana, więc Jess postanowiła nic na ten temat nie mówić, ale potem Nina wspomniała, że nie pije alkoholu. Może Jess nie powinna być aż tak bezpośrednia, ale naprawdę chciała się dowiedzieć, czy jej podejrzenia są słuszne. No i proszę bardzo: kobieta, która właśnie rozstała się z facetem i która wcale nie chciała mieć dzieci, była w ciąży w przeciwieństwie do niej, mogącej się pochwalić kochającym mężem i idealnym, jakby stworzonym do wychowywania dzieci domem. Chociaż może ta część o kochającym mężu była ostatnimi czasy odrobinę naciągana. Jess rozejrzała się po zadbanym ogrodzie, który wydał się jej doskonałym miejscem do dziecięcych zabaw. Rzadko z niego korzystali, chyba że w słoneczne dni jak dzisiaj, a i tak zwykle siadywali po prostu na patio, gdzie popijali drinki, na przykład „światowej sławy” piña colady Briana, czy urządzali grilla. Pomyślała o Emer i Deirdre, o tym, jak wspaniale będą się bawić na Teneryfie obie rodziny. Tak jak świetnie bawili się u Emer w dniu jej urodzin. Przypomniała sobie te wszystkie wspólne grille, jakie organizowali w minionych latach – od tak dawna nie brali już z Brianem udziału w żadnych niezwiązanych z pracą imprezach. A potem nagle coś sobie uświadomiła. Dlaczego nie mieliby urządzić grilla czy przyjęcia w ogrodzie i zaprosić wszystkich przyjaciół, wliczając w to (a może przede wszystkim) tych mających dzieci? Mogłaby zaprosić Deirdre i Kevina oraz Emer i Dave’a razem z maluchami, a Brian miałby okazję przekonać się na własne oczy, ile radości i szczęścia wnoszą takie szkraby w życie rodziców. Zobaczyłby, jak dumny jest z synów Kevin i jak wspaniale się razem bawią, a poza tym wystarczyło jedno spojrzenie na Dave’a trzymającego na rękach Amy, żeby przekonać się, że mała to prawdziwa córeczka tatusia. Tak właśnie zrobię, pomyślała Jess, i w głowie aż jej się zakręciło z radości. Nie ma wątpliwości, że kiedy tylko Brian spojrzy na sprawę tak, jak widziała ją Jess, zmieni zdanie i zacznie myśleć poważnie o powiększeniu rodziny, mimo że wzbraniał się przed tym, ponieważ do tej pory dostrzegał same minusy takiej zmiany w ich życiu.
Podekscytowana, wróciła do kuchni i chwyciła swojego smartfona, a potem zaczęła przeglądać kalendarz, zastanawiając się, jaka data byłaby najlepsza. Będzie musiała jeszcze uzgodnić to z Brianem i resztą gości, ale sobota za tydzień czy za dwa tygodnie powinna chyba wszystkim odpowiadać. Uśmiechnęła się do siebie i weszła w książkę adresową – próbowała znaleźć wystarczającą liczbę ewentualnych gości, przy czym jedynym warunkiem było posiadanie dziecka. Teraz nie mogła się już doczekać powrotu Briana. Dolała sobie wina, a potem wyjęła z kredensu drugi kieliszek dla męża. Brian na pewno przyzna jej rację, że najwyższa pora przejąć kontrolę nad ich życiem towarzyskim i postarać się trochę bardziej, jeśli chodzi o pielęgnowanie przyjaźni. Przyjęcie w ogrodzie, czyż to nie cudowny pomysł? Już nie mogła się doczekać, kiedy opowie Brianowi ze szczegółami o swoim pomyśle.
Rozdział 22 Tygodnie mijały, a Ruth coraz bardziej przyzwyczajała się do porządku dnia, jaki narzuciła sobie tu w Lakeview. Po odkryciu, że jest w ciąży, wreszcie przestała ukrywać się w domu rodziców i zaczęła coraz częściej wychodzić, żeby pogawędzić w kawiarni z Niną albo wybrać się z matką na zakupy. – Cieszę się, że wychodzisz wreszcie z tej swojej skorupy – powiedziała Breda. Ruth zdawała sobie sprawę, że rodzice zamartwiali się o nią po medialnej awanturze, jaka towarzyszyła jej przyjazdowi. – Dobrze, że nabrałaś też trochę ciała – dodał ojciec, co jej uświadomiło, że wkrótce ciąży nie da się już ukryć. – Kiedy tu przyjechałaś, byłaś mizerna, sama skóra i kości. „Patyczak”, tak chyba to określają złośliwi pismacy? – zwrócił się do żony, a Ruth nie mogła zapanować nad rozbawieniem na myśl, że Ollie czytuje magazyny opisujące życie celebrytów. Z drugiej strony rodzice zawsze starali się mieć ją na oku, choćby tylko za pośrednictwem lśniących stron czasopism. Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego nie dała im nawet okazji, by mogli to robić osobiście. Jej podobało się, że spędza teraz z nimi dużo czasu; na przykład czytali sobie oboje z ojcem w ogrodzie, w ciszy, lubiła też robić zakupy czy oglądać telewizję z matką. Po prostu zwyczajne, spokojne życie, tak różne od tego, które wiodła do tej pory w Los Angeles. Teraz trzymała się od tego zgiełku z daleka. Paparazzi, którzy potraktowali ją tak okrutnie po powrocie, przestali ją prześladować, gdy tylko zorientowali się, że czas gwiazdy minął; stracili zainteresowanie nudną mieszkanką przedmieścia. Wyjechali, żeby uganiać się za Paris Hilton szalejącą gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Ruth była nawet zdziwiona, bo dotąd sądziła, że podobny brak zainteresowania ją rozzłości, a tymczasem cieszyła się tym spokojem. Dostała kilka uprzejmych e-maili od Erika, dopytującego o jej samopoczucie, oraz parę zdawkowych wiadomości od Chloe, ale poza tym nic. Co jednak ważniejsze, zero wieści od Troya. Jak dotąd nie wspomniała o dziecku nikomu poza Charliem. Raz czy dwa była bliska zdradzenia tajemnicy Ninie, w ostatniej chwili zawsze się jednak powstrzymywała. Na Charliego natknęła się kilka razy na mieście, ale chociaż patrzył na nią teraz jakoś inaczej, nawet do niej nie podszedł. Sama nie wiedziała, czy powinna czuć się tym urażona – po namyśle postanowił trzymać się od niej z daleka – czy też może raczej uszczęśliwiona, że nie zamierzał komplikować jej życia. Jeśli zaś chodzi o ojca jej dziecka, to mogła się jedynie roześmiać z niesmakiem. Zaledwie tydzień po usłyszeniu informacji o ciąży został przyłapany przez fotoreporterów na obściskiwaniu się z jakąś gwiazdką, którą okrzyknięto nową Scarlet Johansson. Ruth pokręciła tylko głową nad absurdalnością tego wszystkiego, sama zdumiona, jak mało obchodziło ją Los Angeles i to dawne życie. W tym czasie zdążyła odwiedzić gabinet lekarza, od którego usłyszała, że jest całkowicie zdrowa, a jej ciąża rozwija się prawidłowo. Co prawda Jim Kelly od lat prowadził praktykę w Lakeview, ale był lekarzem starej daty, miała więc nadzieję, że będzie respektował tajemnicę lekarską i uszanuje jej prywatność. Szczerze mówiąc, nawet się o to modliła.
Wieczorem była umówiona z Niną i Trish na wspólne wyjście do miejscowej restauracji i nie mogła się już doczekać, bo zamierzała podczas kolacji świetnie się bawić. Oczywiście nie będzie się mogła napić alkoholu, ale choć miała nadzieję, że dziewczyny nic nie zauważą, już wymyśliła sobie odpowiednią wymówkę – to znaczy nową dietę do wypróbowania. Umówiły się w restauracji, a ponieważ Ruth ciągle nie lubiła pojawiać się samotnie na mieście, ojciec zgodził się podwieźć ją aż na Main Street. Kiedy przed wyjściem zerknęła do lustra, stwierdziła, że wygląda całkiem nieźle. Włosy miała zaczesane do góry, a na sobie modną rozkloszowaną sukienkę z linii Gwen Stefani, która została na tyle sprytnie zaprojektowana, że ukrywała brzuch. Przy jej drobnej posturze zaczynał się już wyraźnie zaznaczać, sama to widziała. Ledwie stanęła w drzwiach restauracji, dziewczyny zaczęły do niej machać od stolika. Chociaż Ruth nadal nie wybaczyła Trish niektórych uwag poczynionych w tamtym artykule, zdawała sobie sprawę, że dziennikarka pewnie nie mogła się powstrzymać przed podkoloryzowaniem wydarzeń ze względu na czytelników. Tak właśnie działały media, a Ruth była zbyt mądra, żeby dać po sobie poznać, jak bardzo ją to zabolało. Nadal pozostawała profesjonalistką. – Cześć – rzuciła z entuzjazmem, posyłając obu koleżankom całusy. Zauważyła, że Trish z zazdrością przygląda się jej strojowi. Jej dawna koleżanka ze szkoły nie miała za grosz wyczucia stylu, a dzisiaj wyglądała wyjątkowo niekorzystnie w zwykłych czarnych spodniach i jaskrawozielonym topie, którego odcień okazał się w jej przypadku mało twarzowy. Nina natomiast prezentowała się naprawdę cudownie z włosami opadającymi miękko na ramiona, w ślicznej wzorzystej sukience, doskonale pasującej kolorem do jej ciemnej karnacji. – Boską masz sukienkę – powiedziała Ruth, siadając obok niej. – Dzięki. Prawdę mówiąc, jest nowa. – Gdzie ją kupiłaś? – zainteresowała się natychmiast Trish. – Nie widziałam takich ostatnio ani w Connolly’s, ani w Kramer’s – dodała, mając na myśli największe butiki w miasteczku. Nina zaczerwieniła się lekko. – Och, kupiłam ją w Dublinie – wyjaśniła nazbyt pospiesznie, przynajmniej zdaniem Ruth. – Naprawdę? Nie miałam pojęcia, że wybierasz się do Dublina. Kiedy to było? – Jak zwykle Trish bombardowała przyjaciółkę pytaniami, a Ruth się zastanawiała, czy odzywa się w niej dziennikarka, czy też Trish była ciekawska z natury. – Hm, jakieś dwa tygodnie temu. Miałam tam trochę spraw do załatwienia. – Trzeba mi było powiedzieć, pojechałybyśmy razem. Mnie też przydałoby się parę nowych ciuchów. – Ach, zdecydowałam się na wyjazd w ostatniej chwili, a wiedziałam, że masz mnóstwo pracy. – Jakim cudem to mogło być w ostatniej chwili? – Słucham? – Powiedziałaś, że zdecydowałaś się na wyjazd w ostatniej chwili. Co to było, jakiś nagły wypadek, poważny problem czy co? – Trish, naprawdę – wtrąciła Ruth z lekkim rozbawieniem. – Prowadzisz dziennikarskie śledztwo? – Och, przepraszam – odparła Trish chyba zawstydzona, natomiast Nina rzuciła Ruth spojrzenie pełne wdzięczności. – Miałam akurat wolny dzień, a że potrzebowałam paru ubrań, po prostu wsiadłam w autobus. Naprawdę nie mogłam znaleźć na miejscu nic, co by mi się podobało. – Świetnie cię rozumiem – jęknęła Ruth. – Ja też niedługo będę musiała wybrać się na zakupy, bo ciuchy, które mam, nie będą pasować… To znaczy, nie będą tutaj zbyt stosowne – dodała pospiesznie. O mało się nie wygadała, chyba jednak udało się jej wytłumaczyć przekonująco. – Wyobrażam sobie. – Trish pokiwała głową. – Szkoda marnować na Lakeview suknie od znanych
projektantów i modne szpilki. – Nie to miałam na myśli. Większość moich ciuchów z Los Angeles bardziej pasuje na cieplejsze dni. – Ruth uśmiechnęła się leciutko. – Tak dawno nie byłam w domu, więc zdążyłam już zapomnieć, że właściwie nie mamy tu prawdziwego lata. – Nie mogę się nie zgodzić – przytaknęła ze śmiechem Nina, podczas gdy przy ich stoliku pojawiła się kelnerka, żeby przyjąć zamówienie na drinki. – Bierzemy wino? – zapytała Trish, ale ku zdumieniu Ruth Nina pokręciła głową, po czym wyjaśniła: – Jutro pracuję. – Daj spokój, jeden kieliszek cię nie zabije – przekonywała Trish. Nina wzruszyła ramionami. – W porządku, może jeden, ale na tym koniec. – Super. Butelka miejscowego różowego sikacza ci odpowiada, Ruth? – Właściwie… – Aktorka popatrzyła na kelnerkę. – Mogę prosić o szklankę wody z cytryną? Tylko takiej o pokojowej temperaturze, nie schłodzonej. Kelnerka nawet nie mrugnęła okiem – jeśli już, to wyglądała wręcz na uradowaną zamówieniem w prawdziwie hollywoodzkim stylu. – Nie ma sprawy – odparła z uśmiechem, odchodząc. Trish i Nina wpatrywały się w przyjaciółkę bez słowa. – No co? – obruszyła się Ruth. – Rzadko piję alkohol. Ma za dużo kalorii, a ja muszę pilnować wagi. – Rzeczywiście zauważyłam, że od powrotu troszkę się zaokrągliłaś – powiedziała Trish, co Ruth przyjęła z zadowoleniem. To znaczyło, że jej historyjka o nowej diecie będzie się wydawać wiarygodna. – Ruth, przecież Trish tylko żartuje! – odezwała się Nina, rzuciwszy przyjaciółce kose spojrzenie. – Ciągle jesteś szczuplutka. – Nie, nie, Trish ma rację. Od chwili przyjazdu dobiłam do rozmiaru dwa, a mama wciąż wmusza we mnie węglowodany, no i cały czas zapomina, że cierpię na nietolerancję laktozy! – paplała Ruth, choć czuła się przy tym, jakby ćwiczyła jakąś rolę. Przy okazji zauważyła, że Nina i Trish wymieniają rozbawione spojrzenia. – No więc co tam u ciebie, Ruth? – zapytała Nina, kiedy kelnerka przyniosła im napoje. – Tęsknisz za życiem w Los Angeles? – Nie bardzo – odparła Ruth bez namysłu, ale zaraz uświadomiła sobie, że chyba powinna jednak zachowywać pozory, zwłaszcza przed Trish. – Oczywiście, brakuje mi asystentki, tych wszystkich przyjęć i premier. Ale szczerze? Przyjechałam tutaj, żeby spędzić trochę czasu z rodzicami, no i to właśnie robię. – Hm, a do mnie doszły słuchy, że poświęcasz też sporo czasu Charliemu Mellone’owi – rzuciła Trish z fałszywą skromnością.. – Co takiego? – Ruth popatrzyła na nią z niedowierzaniem. – Gdzie to słyszałaś? Trish tylko się uśmiechnęła. – Już powiedziałam, doszły mnie słuchy. – Chyba coś źle usłyszałaś. Owszem, widziałam się z Charliem całe wieki temu, bo akurat przyniósł coś dla taty, ale poza tym… – Jasne. Skoro tak mówisz – odparła Trish tonem, który sugerował, że nie uwierzyła w ani jedno słowo. Właśnie w takich momentach Ruth naprawdę tęskniła za Los Angeles, chociaż Hollywood było małą mieściną, w której plotki rozchodziły się z szybkością światła, to pod tym względem nawet nie umywało się do Lakeview! Po raz kolejny mogła mieć tylko nadzieję, że doktor i Trish Brogan nie są w zmowie, bo inaczej jej mały sekret stanie się tajemnicą poliszynela. W obecnej sytuacji wystarczyło jedynie policzyć tygodnie,
żeby się zorientować, kiedy zaszła w ciążę albo, co gorsza, kto jest ojcem. Ruth nie potrzebowała tego rodzaju melodramatyzmu, nie po raz kolejny. Tym razem chyba nie dałaby rady tego znieść, skoro dopiero co zdołała jakoś do siebie dojść po poprzedniej rundzie. Postanowiła zmienić temat. – Jak myślicie, dostanę tu strzępiela bez sosu? Bo mój żołądek naprawdę nie zniesie już niczego, co zawiera skrobię. Następnego dnia Nina miała popołudniową zmianę u Elli – dobrze, że tak się złożyło, bo po kolacji w towarzystwie przyjaciółek cierpiała na niestrawność i przez większość nocy nie zmrużyła oka. Na szczęście sączenie wina łyczkami jakoś się jej upiekło, bo kiedy Trish przypięła się już do butelki, nawet nie zauważyła, że Nina właściwie nic nie pije. Mimo wszystko wieczór był bardzo udany. Ruth okazała się doskonałym kompanem, zachowywała się naturalnie, jak widać, nie zmanierowała ją popularność gwiazdy. To zabawne, że pomimo jej zapewnień nie zdołała jednak wyzbyć się zupełnie hollywoodzkiego stylu życia, bo kucharz musiał się nieźle nabiedzić, żeby spełnić jej rozmaite życzenia. Świetnie się we trzy bawiły, zwłaszcza kiedy Ruth zaczęła je raczyć plotkami z życia celebrytów, na przykład, który łamacz niewieścich serc jest gejem albo którzy znani małżonkowie wręcz się nie znoszą. Były to naprawdę bezcenne informacje, więc Trish pewnie gorzko żałowała, że nie pracuje dla gazety, którą zainteresowałyby takie pikantne ploteczki. Z drugiej strony, chyba nikt by jej nie uwierzył, tym bardziej że trudno było odgadnąć, czy Ruth nie wymyśla przypadkiem tych wszystkich skandali, by je zabawić. Wyszły z restauracji dobrze po północy, a brzuch wręcz bolał Ninę od śmiechu. Mniej więcej w połowie jej zmiany w kawiarni zjawiły się Emer i Deirdre z dziećmi, a zaraz po nich Jess. Nina natychmiast poczuła, jak żołądek zaciska się jej w supeł. Miała nadzieję, że Jess nie wspomni o ich spotkaniu w Dublinie. – Dzień dobry – przywitała je, podchodząc do ich stolika. Jess na pewno domyśliła się, co ją trapi, bo ukradkiem puściła do niej oko. – Cześć… Nina, zgadza się? – powiedziała przy tym, udając, że nie zna Niny zbyt dobrze. – Co u ciebie? – Wszystko super, dziękuję – odparła Nina z ulgą. – A wy jak się macie? Kiedy już cała grupa rozlokowała się przy stoliku, Nina przyjęła od nich zamówienie i przekazała je do kuchni, a po powrocie na salę zdążyła jeszcze usłyszeć fragment rozmowy kobiet. – Jesteś pewna, Jess, że Brian nie będzie miał nic przeciwko dzieciakom szalejącym po tych cudownych parkietach z orzecha? – pytała Deirdre. – Nie. Nie sądzę. To przecież przyjęcie w ogrodzie, więc wszyscy i tak będą przebywać głównie na zewnątrz – odparła Jess z wahaniem. – W takim razie lepiej pomódlmy się jeszcze o dobrą pogodę! – Emer się roześmiała, na co Deirdre natychmiast zgromiła ją spojrzeniem. Zainteresowana tą wymianą zdań Nina dłuższą chwilę kręciła się przy sąsiednim stoliku, poświęcając więcej czasu niż zwykle na jego uprzątnięcie. Wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać, ale chciała się dowiedzieć, czy przyjaciółki nadal próbują namówić Jess na zajście w ciążę. – Na pewno będzie super – zapewniła Jess – a Brian wręcz nie może się już doczekać. Całe wieki nas nie odwiedzaliście. – Jess zaprosiła nas wszystkich na imprezę w przyszłą sobotę – wyjaśniła Emer Ninie, która aż podskoczyła, przyłapana na gorącym uczynku. – Och… to wspaniale! – stwierdziła z uśmiechem.
Jess podchwyciła jej spojrzenie. – Właśnie, uznałam, że fajnie będzie spotkać się całą paczką, oczywiście z dziećmi, żeby nikt nie musiał martwić się o opiekunkę. Deirdre i Emer pokiwały głowami, rozpromienione. Nina popatrzyła na maluchy, w głębi ducha zastanawiając się, czy Jess w ogóle zdaje sobie sprawę, na co naraża siebie, no i swoje meble. Maleńka Amy była właśnie zajęta smarowaniem ubranka jogurtem Petit Filous, a chłopcy Deirdre malowali sobie nawzajem buzie kolorowym markerem. Nina przełknęła ślinę. – To bardzo miło z twojej strony. – No właśnie, jesteśmy naprawdę wdzięczne za zaproszenie – przytaknęła Deirdre. – Poza tym Jess dobrze zrobi, jeśli zobaczy, jak będzie wyglądał jej dom pełen maluchów, skoro już niedługo będzie bawić własne. Nina nie mogła się pozbyć wrażenia, że ta kobieta brzmi niczym wredna teściowa, a jedno spojrzenie na Jess wystarczyło, by się przekonać, że ona sądzi podobnie. Biedaczka wyglądała, jakby zbierało się jej na płacz. – No cóż, chyba wszystko w swoim czasie – powiedziała Nina, próbując ratować swoją nową przyjaciółkę z opresji. Jess uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. – Potrzebujesz pomocy przy przygotowywaniu jedzenia czy coś w tym rodzaju? Ella robi świetne przekąski, ale skoro impreza ma się odbyć w Dublinie, pewnie masz już wszystko zaplanowane. – Skąd, a pomysł jest naprawdę świetny – ucieszyła się Jess. – Dzięki temu oszczędzę sobie bólu głowy, co kupić czy jak to przygotować. – Wargi wykrzywił jej lekki grymas. – Brian świetnie sobie radzi przy grillu, ale ja przypalam nawet grzanki. – Cudowny pomysł, Nino – wtrąciła Deirdre. – Chętnie pomogłabym Jess, ale obawiam się, że z tą dwójką bardziej bym przeszkadzała. No i nie przejmuj się za bardzo porządkami – zwróciła się do Jess – bo i tak raz-dwa będziesz tam miała bałagan jak po przejściu huraganu. Sądząc po niemal nieskrywanej radości, malującej się na twarzy Deirdre, ta kobieta nie mogła się już doczekać, kiedy spuści swoje dzieci ze smyczy w eleganckim domu Jess. Co z nich w ogóle za przyjaciółki? – przemknęło przez głowę Ninie. – Daj mi znać, gdybyś chciała porozmawiać z Ellą w sprawie przekąsek – powiedziała do Jess. – Na pewno chętnie ci pomoże, a poza tym możemy wszystko tak zorganizować, że ktoś podrzuci ci jedzenie do domu rano w dniu imprezy. – Będę naprawdę wdzięczna – odparła Jess z uśmiechem, a potem na moment zamilkła, zupełnie jakby dopiero teraz coś sobie przypomniała. – Właściwie, Nino, pomyślałam, że może też chciałabyś wpaść. To znaczy, jeśli masz czas. – Na twoje przyjęcie? – Właśnie. Widać było, że Jess bawią zdumione miny przyjaciółek. – Mogłabyś się zabrać z tym kimś, kto będzie dostarczał przekąski. – Och, żeby pomóc przy organizacji przyjęcia – stwierdziła Emer protekcjonalnym tonem, który bardzo się Ninie nie spodobał. A Jess natychmiast się zaczerwieniła. – Ależ skąd! Nie, Nino, nie zrozum mnie źle, zapraszam cię jako gościa. Sprawiłabyś mi wielką przyjemność – zapewniała szczerze. Co do tego Nina nie miała najmniejszych wątpliwości. Może Jess potrzebowała sojusznika. A Nina chętnie wpadłaby na jej imprezę, zwłaszcza jeśli mogła tym wkurzyć obie pozostałe kobiety.
– Bardzo chętnie. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję za zaproszenie.
Rozdział 23 Nadszedł piątkowy poranek. Ruth szykowała się właśnie do wizyty w prywatnej klinice położniczej w Dublinie. Przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że ostatnio wręcz promienieje, a choć twarz (podobnie zresztą jak reszta ciała) nieco jej się zaokrągliła, wcale jej to nie przeszkadzało. Dzisiaj czekało ją pierwsze badanie USG, a że rodzice nadal nie mieli pojęcia o ciąży, zadzwoniła po taksówkę, która miała ją zawieźć w okolice kliniki, tak by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Z tego samego powodu kazała kierowcy zaczekać na siebie w centrum Lakeview, zamiast podjeżdżać pod dom. Właśnie szła do miasteczka, rozmyślając o tym, że dzisiaj zobaczy namacalny dowód istnienia swojego dziecka, kiedy nagle jakiś samochód zwolnił obok niej, a ona usłyszała swoje imię: – Ruth? Podniosła wzrok i ze zdumieniem ujrzała, że za kierownicą siedzi Charlie. – Och, cześć. – Z uśmiechem skinęła ręką, starając się sprawiać wrażenie spokojnej i opanowanej. Mimo wszystko nie mogła zignorować faktu, że serce zabiło jej mocniej na jego widok, czym prędzej jednak odsunęła od siebie tę myśl. – Dokąd się wybierasz? Może cię podwiozę? – Do miasta, ale nie, dzięki, przejdę się. – Na pewno? Zanosi się na deszcz, a chyba nie chcesz zmoknąć? Spojrzała w niebo, rzeczywiście zaciągnięte chmurami. – Jeśli nie masz nic przeciwko… – Ależ skąd, wskakuj. – Charlie nachylił się i otworzył drzwiczki, a Ruth wśliznęła się na obciągnięty skórą fotel pasażera. – Ładny samochód – powiedziała, podziwiając luksusowe wnętrze mercedesa. – Aha, ten biznes ma swoje plusy – odparł Charlie z uśmiechem. – Niestety, samochód nie jest mój, to model pokazowy. – Och, naprawdę jest piękny. Dłuższą chwilę jechali w niezręcznej ciszy. – Co tam u ciebie? – zapytał Charlie, zerkając ukradkiem na jej brzuch. – Wszystko w porządku, dziękuję. – Dobrze się czujesz? Żadnych porannych mdłości czy innych atrakcji? Spojrzała na niego z ukosa. – Na początku trochę mi dokuczały, ale od paru tygodni mam spokój. – Szczęściara. Moja siostra, Kelly – pamiętasz ją? – męczyła się przez całe dziewięć miesięcy. – Biedactwo. Chyba rzeczywiście mam szczęście. A jak się teraz miewa Kelly, no i oczywiście co urodziła? – Miewa się super, a urodziła synka, Lenny’ego. Który zresztą ma już prawie dwa lata i przypomina mały motorek. – Charlie z uśmiechem pokręcił głową. – Nie dałabyś rady dotrzymać mu kroku. – Wyobrażam sobie – odparła Ruth, nawet jeśli tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia, jak by to było biegać za energicznym maluchem. Cała ta sprawa z ciążą nadal wydawała się jej niezbyt realna,
chociaż po dzisiejszej wizycie to się pewnie zmieni. – Czyli wszystko w porządku z, no wiesz…? – ciągnął Charlie, a Ruth zaczęła się zastanawiać, czemu w ogóle go to interesuje, pamiętała przecież, jak zareagował, gdy powiedziała mu o ciąży. – Raczej tak, ale dzisiaj dowiem się więcej. – Jak to? – Akurat wybieram się na USG. – Naprawdę? A dokąd? – Do Dublina. Charlie nie krył zdumienia. – Nie sądziłem, że chodzisz tu do lekarza. Myślałem, że zaczekasz z tym do powrotu do Los Angeles, sama rozumiesz, tak na wszelki wypadek. – Jasne, ale chyba mam większe szanse utrzymać całą sprawę w tajemnicy tutaj niż w Hollywood. Jeden telefon od sprytnej pielęgniarki, a paparazzi dopadną mnie w mgnieniu oka. – Pewnie tak. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku… chociaż, momencik, jak zamierzasz tam dotrzeć? Znaczy, do lekarza? – Zamówiłam taksówkę, moi rodzice nadal o niczym nie wiedzą, więc pomyślałam, że tak będzie bezpieczniej. – Nie wygłupiaj się, zawiozę cię. – Nie, Charlie. Wystarczy, że podrzucisz mnie do centrum. – Zapomnij, zawiozę cię na miejsce. Chyba nie chcesz, żeby ktoś od Johnny’ego Darcy’ego – miał na myśli miejscową firmę taksówkową – zorientował się, dokąd jedziesz, i odkrył twoją tajemnicę. Wtedy już na pewno dowiedzieliby się wszyscy w mieście. Ruth zamyśliła się na moment. Z całą pewnością byłoby bezpieczniej, gdyby na miejsce zawiózł ją ktoś, kto wie o całej sprawie, nie musiałaby się martwić, że jej sekret się wyda. – Dzięki za propozycję, ale pewnie masz mnóstwo własnych problemów na głowie. – Ruth, przestań marudzić – powiedział Charlie spokojnie, ale stanowczo. – Zawiozę cię na miejsce i zaczekam na ciebie. Bo chyba nie chcesz ryzykować. Popatrzyła na niego, wzruszona jego troską. – Dziękuję, Charlie. Naprawdę to doceniam. – Nie ma sprawy. Na końcu ulicy skręcił w lewo, by wydostać się z miasta bez konieczności przejeżdżania przez centrum. Wraz z każdym pokonywanym kilometrem Ruth odprężała się, zadowolona, że nie musi odbywać tej podróży w pojedynkę. – Wygląda na to, że coraz bardziej podoba ci się w Lakeview – stwierdził Charlie. – Tak, i sama jestem tym zaskoczona. – Ruth się uśmiechnęła. – Mam już stały rozkład dnia i parę przyjaciółek, a poza tym tutaj wszystko wydaje się takie proste. – Kiedy planujesz wrócić do fabryki snów? – zapytał Charlie, a jego twarz nagle spochmurniała. – Sama nie wiem. Zamierzałam zostać do końca września, ale oczywiście tego nie brałam pod uwagę – powiedziała, wskazując lekko zaokrąglony brzuch. – Mimo wszystko mam okazję trochę odpocząć, no i przy okazji przemyśleć parę spraw. – Na przykład jakich? – Och, różnych – odparła wymijająco. – Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu czuję się zrelaksowana, więc tak się zastanawiam, czy to ja się zmieniłam, czy może to miasteczko, sam rozumiesz. Charlie tylko się uśmiechnął. Po jakiejś godzinie dotarli wreszcie do kliniki. Na parkingu Charlie wyskoczył z auta i podszedł do
drzwiczek od strony Ruth, żeby pomóc jej wysiąść. – Dzięki. – Ruth naprawdę się ucieszyła, kiedy podał jej rękę. – Nie ma sprawy. O której masz wizytę? – Jesteśmy trochę za wcześnie, ale to na pewno nie będzie problem. – Jasne. Chcesz, żebym…? – Tak? – Kiedy Charlie urwał w pół zdania, popatrzyła na niego, a potem zaczęła szukać w torebce skierowania. – Już nic. To i tak bez znaczenia. Ruth zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, o co mogło mu chodzić. – Na pewno nie chcesz wracać od razu? To nie powinno długo trwać, ale z drugiej strony nie wiem, czego się w takim miejscu spodziewać, może będzie kilometrowa kolejka, więc nie chcę, żebyś niepotrzebnie czekał. – Naprawdę mi się nie spieszy. Zamierzałem cię właśnie spytać, czy chcesz, żebym z tobą poczekał. Gwałtownie poderwała głowę. – U ginekologa… ze mną… naprawdę? – Przepraszam, jeśli propozycja jest niestosowna. Wiesz, to nie moja sprawa, a poza tym… Ruth nie kryła wzruszenia. – Wręcz przeciwnie, byłoby mi miło, gdybyś wszedł tam ze mną. – Nie narzucam się? – Skądże. Będę wdzięczna za towarzystwo. – Skoro tak mówisz. Pomyślałem, że będzie ci przyjemniej, jeśli z tobą posiedzę, no i chciałbym wiedzieć, kiedy wyjdziesz. – Racja. – Ruth uśmiechnęła się, choć nadal była zaskoczona tą propozycją. Co za dziwny facet, że chce siedzieć w klinice położniczej z kobietami w ciąży, ale skoro się upiera… Minęło dobre pół godziny, zanim wyczytano nazwisko Ruth. Przez cały ten czas milczeli, siedząc w poczekalni; były tam kobiety w towarzystwie partnerów lub bez, niektóre otoczone wianuszkiem dzieci. Dziwne doświadczenie, ale Ruth chyba powinna się do tego przyzwyczajać. Był to prywatny gabinet – jeden z najbardziej ekskluzywnych w Dublinie – a pacjentki na szczęście nie rozpoznały w nieumalowanej kobiecie z włosami zebranymi w kucyk gwiazdy serialu Glamazons. Ruth zaś po raz kolejny uświadomiła sobie, że wcale jej to nie przeszkadza. Miała dosyć ciekawskich spojrzeń i ciągłego oceniania, a poza tym całkiem przyjemnie było poczuć się znowu zwyczajną kobietą, taką samą jak wszyscy. Wreszcie zjawiła się pielęgniarka i zaprosiła ją do gabinetu. – Dziękuję. – Ruth wstała, sięgając po torebkę. Jej towarzysz, nie wiedzieć czemu, też zerwał się na równe nogi. – Teraz chyba dam już sobie radę sama – powiedziała z uśmiechem, a Charlie się zarumienił. – Ależ skąd, pan też powinien wejść – wtrąciła pielęgniarka. Charlie wyglądał na naprawdę zażenowanego, kiedy Ruth parsknęła śmiechem i wyjaśniła: – Och, nie, to nie jest ojciec dziecka, tylko mój przyjaciel, przyszedł ze mną, bo potrzebowałam moralnego wsparcia. – Przyjaciel może pani zapewnić moralne wsparcie także w środku, jeśli sobie pani życzy – powiedziała pielęgniarka i zostawiła ich samych. – Jeśli chcesz, żebym… – A ty chcesz? Zdawali sobie sprawę, że mają widownię, czym prędzej opuścili więc poczekalnię i ruszyli za pielęgniarką do gabinetu lekarskiego.
– Zaczekam pod drzwiami – zaproponował Charlie. – Och, na miłość boską, nie pozwolę, żebyś sterczał tak na korytarzu. Wejdź ze mną. – Ruth, naprawdę… Lekarka od USG wysunęła głowę z gabinetu. – Ach, aż miło patrzeć, kiedy zjawiają się też tatusiowie. Tylu mężczyzn boi się tu wejść, a lepiej się przyzwyczajać, bo przecież będzie pan tam stał, kiedy maleństwo pojawi się na świecie! – Właściwie to nie jestem… – zaczął Charlie, ale lekarka zniknęła już za drzwiami. Ruth wzruszyła ramionami i skinęła na niego, żeby szedł za nią. – Przepraszam – wyszeptała samymi wargami, na co Charlie z uśmiechem pokręcił tylko głową, w pełni świadomy niedorzeczności tej sytuacji. Kiedy weszli do gabinetu, lekarka uśmiechnęła się do nich szeroko. – Zanim powie pani coś jeszcze, informuję, że to nie jest ojciec dziecka – oświadczyła Ruth, nagle zdenerwowana na widok kozetki i całej tej przerażającej aparatury. – No cóż, to nie jest zabronione. W każdym razie nie zaszkodzi mieć przy sobie kogoś bliskiego podczas badania – odparła lekarka. – To przecież naprawdę ważna chwila. Ruth położyła się na kozetce. – Muszę przyznać, że trochę się denerwuję. – Przy tych słowach wargi jej lekko zadrżały, a kiedy popatrzyła na Charliego, zauważyła, że przygląda się jej uważnie. – To zupełnie normalne, ale naprawdę nie ma się czego bać – odparła lekarka z uśmiechem. – W porządku, w takim razie bierzemy się do roboty. Charlie odsunął się, podczas gdy lekarka przygotowywała Ruth do badania: podwinęła jej bluzkę do góry i rozsmarowała na brzuchu chłodny żel. Charlie popatrzył na lekkie wybrzuszenie, a potem spojrzał w oczy Ruth, która tylko się uśmiechnęła. – W porządku, zaczynamy… Widzi pani, o tutaj, bijące serduszko? Ruth skinęła głową, próbując jednocześnie zorientować się, co właściwie widzi na ekranie. Rany, czy ta mała plamka to rzeczywiście dziecko, jej dziecko? – Chyba tak – wydusiła przez łzy. Nagle zalała ją fala emocji tak silnych, że nie była ich w stanie powstrzymać. – Zobacz, to moje dziecko! – zawołała do Charliego, który ujął jej dłoń i powiedział łagodnie: – To wspaniale, Ruth. Nie musiał nic więcej mówić. Ruth wiedziała, że myślał o tym, jak by to było, gdyby sprawy ułożyły się inaczej, a oni patrzyliby teraz na ich wspólne dziecko. * W drodze powrotnej właściwie nie rozmawiali. Kiedy znaleźli się niedaleko domu rodziców Ruth, Charlie zwolnił i zjechał na pobocze. Ruth popatrzyła na niego zaniepokojona. Od momentu wyjazdu z Dublina w ogóle się nie odzywał, a ona wiedziała, że wciąż nie daje mu spokoju to, co wydarzyło się u lekarza. – Charlie, posłuchaj, przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam. To nie było fair, no a poza tym… – Nie przepraszaj. To było naprawdę niesamowite. – Prawda? – przytaknęła Ruth. – Nawet nie podejrzewałam, że będę aż tak podekscytowana, to tylko kilka białych plam, ale… – Pokręciła głową. – To się nazywa debiut na wielkim ekranie. Charlie parsknął śmiechem. – Myślisz, że maluch pójdzie w ślady mamusi?
– Znaczy, że będzie kompletnie popaprany? Mam nadzieję, że jednak nie. – Nie o to mi chodziło. A poza tym nie powinnaś używać przy nim brzydkich słów – upomniał ją, zupełnie niczym nadopiekuńczy tatuś. Ruth zrobiła wielkie oczy, bo nagle poczuła trzepotanie w brzuchu. To nie mogło być kopnięcie, na to było jeszcze za wcześnie, ale z całą pewnością już coś. – O mój Boże! – Chwyciła Charliego za rękę. – Czujesz? – Ale co? – zdziwił się, a potem dziecko znowu się poruszyło. – Och. Przez chwilę wpatrywali się w siebie ze zdumieniem, po czym Ruth wreszcie przerwała milczenie. – Super, prawda? – Roześmiała się. – Maleństwo chyba cię lubi. Zobaczyła w jego oczach coś dziwnego, czego nie potrafiła rozszyfrować. – Aha, super, no i szczerze mówiąc, mam nadzieję, że to dziecko mnie lubi – powiedział – bo ja chyba już za nim szaleję prawie tak, jak za jego mamą. Popatrzyła na niego bez słowa. Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Co takiego…? – Dobrze słyszałaś. – Och, Charlie. – Nie wiedziała, co o tym myśleć. – Ja… ja nie mam pojęcia, co powiedzieć. – Nie musisz nic mówić. Oczywiście poza tym, czy czujesz to samo – dodał, po czym zaśmiał się nerwowo. – Ale co… z tym wszystkim? – Ruth spuściła znowu wzrok na swój brzuch. Charlie wzruszył ramionami. – Jest, jak jest. Ta mała plamka już mnie kupiła, więc któż to może wiedzieć, co będzie, kiedy maluch przyjdzie na świat. Osłupiała Ruth wpatrywała się w niego bez słowa. Czyżby naprawdę mu nie przeszkadzało, że nosi pod sercem dziecko innego mężczyzny? Czy mimo wszystko mógłby ich kochać? – No więc co zrobimy? Muszę przyznać, że czuję się dziwnie, cudownie, ale dziwnie. – A może spróbujemy rozwiązywać problemy krok po kroku, na bieżąco? Ostatecznie to zupełnie nowa sytuacja dla nas obojga, więc chyba mamy prawo być przerażeni? – Naprawdę chcesz się w to pakować? Miał niepewną minę. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu. – Och, skąd. Charlie nachylił się i pocałował ją prosto w usta, tym razem powoli i delikatnie, nie tak natarczywie jak poprzednio. Ruth odwzajemniła pocałunek, zdumiona, że po tylu latach, po tym wszystkim, co się wydarzyło, oto znowu siedzieli w aucie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie się kiedyś zatrzymywali. Czy od tamtej pory czegoś się nauczyli? Taką przynajmniej miała nadzieję. Ponieważ tym razem nie chodziło wyłącznie o nią, ale przede wszystkim o to nowe życie, które w niej rosło, a które Charlie pokochał dzisiaj tak samo mocno i niespodziewanie, jak ona.
Rozdział 24 Cześć. Cieszę się, że dałaś radę wpaść. – Jess z uśmiechem wprowadziła Ninę do domu. – Dziękuję za zaproszenie. – Nina rozejrzała się po eleganckim wnętrzu i pomyślała, że idealnie pasuje ono do Jess. – Pomóc ci coś przygotować? – Ależ skąd. Wszystko mam pod kontrolą, no a poza tym jesteś przecież gościem! Nina uśmiechnęła się niepewnie, nie do końca przekonana, czy dobrze zrobiła, przychodząc tutaj. Ale lubiła Jess, i nawet pomyślała, że Jess chyba przydałaby się prawdziwa przyjaciółka. No i miała wymówkę, żeby znów wyrwać się z domu, tym bardziej że bez problemu zabrała się do Dublina z synem Elli, Danem, który miał podrzucić do Jess zamówione przystawki. – W każdym razie, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, mów. – Naprawdę nie trzeba – upierała się Jess. – Wejdź i poznaj mojego męża. Dobrze się czujesz? Napijesz się wody albo czegoś innego? Zajęła się nią wyjątkowo troskliwie, a Nina, która nie nawykła do podobnego nadskakiwania, podejrzewała, że w przeszłości ciężarne przyjaciółki właśnie takiego traktowania od Jess oczekiwały. – Dziękuję, chętnie napiłabym się lemoniady, jeśli można. – Oczywiście. A jak… twoje sprawy? – zapytała delikatnie Jess, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. – Ciągle jeszcze nie mogę się pozbierać, ale dam radę. Uśmiechnęła się blado z nadzieją, że Jess nie będzie drążyć tematu. Dziwne uczucie, rozmawiać z kimś, kto zna prawdę, ale i tak niedługo będzie przecież musiała zdradzić swój sekret reszcie świata i przyznać, że powód jej przyjazdu do Lakeview był inny, niż twierdziła. – Oczywiście. – Jess zaprowadziła ją do kuchni, gdzie jakiś wysoki, zabójczo przystojny mężczyzna o sympatycznej twarzy, zapewne mąż, kroił właśnie warzywa. – Brian, kochanie, poznaj Ninę Hughes, moją znajomą z Lakeview. Mężczyzna podniósł wzrok, po czym wytarł ręce w kuchenną ścierkę i z uśmiechem podszedł się przywitać. – Miło mi poznać. – Mnie również. – Uścisnęli sobie dłonie. – Pogoda jak na zamówienie, prawda? – Ruchem głowy wskazała w stronę otwartych drzwi na patio, przez które wlewał się żar. – To prawda, rzadko trafia się tak ładna, kiedy człowiek planuje podobną imprezę. – Kiedy Brian się roześmiał, w jego brązowych oczach pojawiły się iskierki, Nina zaś doszła do wniosku, że Jess jest szczęściarą. Ma naprawdę uroczego męża. Tyle że potem Brian spojrzał na brzuch Niny, a w jego twarzy coś się zmieniło. – Zajmę się grillem – powiedział, odwracając się w stronę Jess. Czy Nina tylko to sobie wyobraziła, czy w jego głosie rzeczywiście pojawił się ostrzejszy ton? – Tak, lepiej nie każmy tym głodomorom czekać – odparła Jess pospiesznie, ale jej uśmiech wydawał się sztuczny. Nina wyjrzała do ogrodu, gdzie już byli goście. Rany, ile tam dzieci! Od razu zauważyła dwóch synków
Deirdre i córeczkę Emer, ale poza tym dostrzegła też kilkoro obcych maluchów. – Jess, powtórzę to raz jeszcze, jesteś naprawdę odważna, że zdecydowałaś się wydać swój dom na pastwę tylu dzieciaków – zażartowała. Brian przemknął obok nich z tacką surowych kebabów z kurczaka. – Kiedy już Jess nabije sobie jakimś pomysłem głowę, za nic nie odpuści – skomentował. Czy to tylko jej wyobraźnia, czy w głosie Briana dało się wyczuć rozgoryczenie? Za to krzątająca się po kuchni Jess chyba w ogóle tego nie słyszała. – Z drugiej strony spontaniczność też ma pewnie zalety – odparła Nina wesoło. Mimo serdecznego przyjęcia ze strony gospodarzy czuła się tu nieswojo, bo atmosfera była jakaś napięta. – Trzeba się liczyć z tym, że po przyjęciu zawsze zostaje bałagan, prawda? – wtrąciła Jess pogodnym tonem. Napływali kolejni goście, a Jess witała wszystkich (nie wyłączając dzieci) z otwartymi ramionami, choć oboje z mężem trzymali się z dala od siebie, jakby skrępowani, co nie umknęło uwagi Niny. Ona sama z kolei napinała mięśnie za każdym razem, kiedy któreś z dzieci rozlało coś czy narobiło bałaganu w pięknym domu gospodarzy, a potem pomagała Brianowi wycierać plamy z dywanów albo pędziła ratować jakąś kosztownie wyglądającą ozdobę z niezgrabnych rączek. Jess tymczasem zdawała się tego wszystkiego nie dostrzegać, podobnie zresztą jak mamy małych psotników. – Naprawdę nie musisz mi pomagać przy sprzątaniu – powiedział Brian, wycierając z beżowego dywanu kolejną plamę po soku. – Nie mam pojęcia, co wstąpiło w moją żonę, żeby tak zachęcać dzieciaki do szaleństw. – Och, nie ma problemu, zresztą widzę, jak bardzo Jess stara się wszystkich ugościć. Właściwie Nina nie miała nic przeciwko pilnowaniu gromadki rozbrykanych dzieci – to było przyjemniejsze niż pogawędki z dorosłymi, irytowało ją zachowanie Deirdre i Emer, one traktowały ją wręcz niegrzecznie. – Możesz to odnieść do kuchni? – powiedziała wcześniej Emer, podając Ninie talerz z resztkami jedzenia. Przyzwyczajona, że w kawiarni Elli Nina była na każde jej skinienie, jak widać teraz też oczekiwała obsługiwania, więc choć Jess tak serdecznie zapraszała, Nina już żałowała, że się tu zjawiła. Nawet jeśli Jess stanowiła uosobienie idealnej gospodyni, pewnie byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała, że niemal od razu po przyjściu Deirdre zapytała Ninę, czy mogłaby ją „wykorzystać” podczas najbliższej imprezy u siebie w domu. – Nie zajmuję się tutaj cateringiem – odpowiedziała Nina, ale szybko się zorientowała, że jej uwaga została zignorowana, bo wkrótce inna z matek poprosiła ją o przyniesienie soku dla jej córki. – Najlepiej bez cukru, bo po słodzonych napojach Saffy robi się nadpobudliwa – wyjaśniła, a Nina, patrząc na dziewczynkę, zastanawiała się, co takiego musiało wcześniej zażyć to szalejące dziecko, chyba amfetaminę? Aż trudno uwierzyć, że Jess miała cokolwiek wspólnego z tymi grymaśnymi, pobłażliwymi wobec swoich pociech kobietami, łatwiej dało się zrozumieć, dlaczego czuła się wręcz zastraszona tą ich obsesją na punkcie dzieci. W rezultacie Nina była niemal wdzięczna za możliwość trzymania się na uboczu, pilnowania maluchów i uprzątania rezultatów ich „zabawy”. Zresztą, do licha, to dla niej doskonała praktyka, prawda? Znowu poczuła znajomy ucisk w piersi na myśl, że wkrótce będzie się zajmować już własnym dzieckiem. Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić, a poza tym przecież ona nie będzie taka jak te matki tutaj, mające u boku partnerów czy mężów, z którymi mogły dzielić obowiązki. Rozglądała się po uroczym domu Jess i Briana i rozmyślała o nich obojgu: o ich stabilnym małżeństwie, dobrej pracy,
poukładanym życiu. To właśnie tacy ludzie powinni mieć dzieci, a nie samotne kobiety bez grosza przy duszy i dachu nad głową, które nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Ale, jak powiedziała wcześniej Jess, życie nie zawsze układa się tak, jak powinno. Akurat zmywała kieliszki, kiedy do kuchni wszedł Brian. – Nina, co ty wyprawiasz? Chodź do ogrodu, napij się czegoś, naciesz się słońcem. – Och, to naprawdę nic takiego. Na zewnątrz jest gorąco, wolę schować się w chłodzie. – W takim razie usiądziesz pod parasolem. Masz ochotę na kieliszek wina albo szampana? – Dzięki – odparła z uśmiechem – to bardzo miłe z twojej strony, ale ostatnio tak jakby… nie piję alkoholu. – Rozumiem. – I znowu szybki rzut oka na jej brzuch. – Nie wiem, czy Jess ci powiedziała… – Ach, rozumiem. – Brian pokiwał głową. – Tak czy inaczej, nie powinnaś zmywać. Jesteś u nas gościem, no i przecież mamy zmywarkę – dodał z uśmiechem, na co Nina też się uśmiechnęła. W tym momencie z ogrodu dobiegł ich jakiś hałas, a zaraz potem płacz maluchów. Brian aż się skrzywił. – Chyba masz rację, Nino, że się tu chowasz. – Dzieciaki są trochę… zadziorne, prawda? – zauważyła delikatnie. – Zadziorne? Każde rozpuszczone jak dziadowski bicz. Nie mam pojęcia, co się dzieje z Deirdre i Kevinem; gdyby moje dziecko zachowywało się tak jak ich chłopcy, dostałoby porządne manto. Ale oczywiście teraz najważniejsze jest, by dziecko miało „swobodę wyrażania siebie”, prawda? – Brian wzruszył ramionami, a Nina wreszcie zrozumiała, dlaczego sytuacja między Jess a jej mężem wydawała się taka napięta: chyba tylko jej zależało na zajściu w ciążę. Ciekawe, czy przyjęcie też było tylko jej pomysłem. To z pewnością tłumaczyłoby reakcję Briana na psoty maluchów i jego znużenie koniecznością sprzątania po nich. – Pewnie oboje z Jess nie mieliście pojęcia, na co właściwie się porywacie – zagadnęła, siląc się na dyplomację. – Święte słowa. Ale teraz naprawdę bardzo cię proszę, chodź do ogrodu – nalegał Brian. – Zrobiło się ciszej, więc chyba droga wolna, przynajmniej na razie – dodał i puścił do niej oko. Nina ruszyła za nim na zewnątrz, tam goście albo zgromadzili się przy stole na patio, albo stali w niewielkich grupkach na trawniku. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu gospodyni. Jess siedziała na ławce w głębi ogrodu, pogrążona w rozmowie z Emer i Deirdre. Prowadziły chyba dość ożywioną dyskusję, przyjaciółki Jess wyglądały na naprawdę podekscytowane, ona sama była blada jak ściana. I właśnie w tym momencie Deirdre zerwała się na równe nogi i uściskała Emer. – O mój Boże! Mój Boże! Słuchajcie… Wspaniała wiadomość! – wykrzyknęła, na co wszyscy przerwali pogawędki i zgodnie odwrócili głowy w jej stronę. – No dalej, Emer – Deirdre szturchnęła przyjaciółkę – powiedz im. Emer też wstała. – Och, mąż pewnie mnie zabije za to, że zdradzam wam sekret pod jego nieobecność, ale… – Uśmiechnęła się z dumą. – Znowu jestem w ciąży. Zapanowało ogromne poruszenie, część gości zaczęła wykrzykiwać życzenia, a nawet klaskać, podczas gdy inni od razu rzucili się gratulować przyszłej mamie. Brian również podszedł do Emer, żeby ją uścisnąć, za to Nina nie odrywała wzroku od Jess, która nadal siedziała nieruchomo na ławce i z dziwną miną patrzyła, jak jej przyjaciółka przyjmuje życzenia pomyślności i uściski. Sama tak bardzo pragnęła dziecka, więc Nina mogła sobie tylko wyobrazić jej
rozczarowanie. A potem nieoczekiwanie Jess też wstała i odchrząknęła. – Moi drodzy – zawołała, żeby zwrócić uwagę gości – właściwie ja… ja też chciałabym wam coś zakomunikować. Zapadło milczenie, wszyscy zgodnie odwrócili się w stronę gospodyni. Jess zerknęła na Briana, a potem odetchnęła głęboko. – Mam nadzieję, że mój kochany mężulek nie będzie miał mi tego za złe – uśmiechnęła się z zakłopotaniem, a na policzki wypłynął jej rumieniec – ale możemy zrobić taką promocję dwa w jednym… Ja także spodziewam się dziecka! Zapadła cisza, a po chwili znowu rozległy się pełne zachwytów okrzyki. – O mój Boże, Jess, to cudowna wiadomość! – Emer z całych sił uściskała przyjaciółkę, którą natychmiast otoczyli goście, składając gratulacje. Nina usłyszała, jak Deirdre mówi do Jess: – Po prostu wiedziałam, że coś się w tobie ostatnio zmieniło! – Jess skinęła tylko głową, podekscytowana entuzjastyczną reakcją przyjaciółek. Mężczyźni z kolei gremialnie zwrócili się ku Brianowi, żeby ściskać mu dłoń i poklepywać go po plecach. Z jakiegoś powodu jednak cała ta sytuacja wydawała się… wymuszona. Nina była zdumiona, że wcześniej Jess nawet nie zająknęła się na temat ciąży. Przecież całkiem niedawno rozmawiały w M&S, chociaż wtedy może jeszcze nie wiedziała o swoim odmiennym stanie. Pewnie dopiero niedawno się upewniła, ale nie chciała jeszcze o tym mówić; czyżby rewelacje Emer sprawiły, że zmieniła zdanie? A może właśnie urządziła to przyjęcie specjalnie po to, żeby ogłosić wielką nowinę? Jeśli tak, czemu Brian wydaje się taki zdenerwowany? Chyba że… Nina spojrzała na męża Jess, który w przeciwieństwie do swojej rozanielonej żony zachowywał się jak robot. Przyjmował gratulacje i uściski dłoni, ale na jego poszarzałej twarzy malowało się zdumienie. Nina westchnęła. Mogłaby przysiąc, że Brian właśnie się dowiedział o ciąży żony – podobnie jak wszyscy zebrani na przyjęciu goście. Jess była potwornie zdenerwowana. Nie mogła się już doczekać, kiedy goście pójdą. Co ją, do cholery, opętało, żeby mówić coś takiego przy wszystkich? To prawda, trochę ją poniosło, ale nie mogła się powstrzymać, nie wtedy, kiedy wszyscy byli tak podekscytowani rewelacjami Emer… Teraz jednak, po namyśle, a zwłaszcza gdy spojrzała na Briana, który wcale nie krył zdumienia i urazy, zaczynała wątpić, czy postąpiła słusznie. Biedny Brian. Jak by się czuła, gdyby to on wywinął jej taki numer? Niestety, czasu nie da się cofnąć, nie miała więc innego wyjścia, jak tylko stawić czoło konsekwencjom. Liczyła, że Brian zrozumie, dlaczego czuła potrzebę, żeby tak właśnie postąpić, chociaż szczerze mówiąc, sama tego nie pojmowała. To było jakieś chwilowe szaleństwo, uderzenie krwi do głowy, oczywiście gdyby Emer nie ogłosiła swojej wielkiej nowiny, w ogóle nie byłoby tematu. Miała nadzieję, że Brian jednak jej wybaczy. Już to, że nie dogadywali się ostatnio zbyt dobrze, było okropne, no a teraz przypomniała sobie jeszcze dyskusję, jaką odbyli, kiedy po raz pierwszy powiedziała o przyjęciu. Dość powiedzieć, że Brian nie był zachwycony. – Myślisz, że widok gromadki dzieciaków zedrze mi łuski z oczu czy coś w tym rodzaju? – Roześmiał się, zupełnie jakby już sama ta myśl wydała mu się niedorzeczna. – Jess, nie jestem idiotą, więc bardzo
cię proszę, nie traktuj mnie tak. – A co złego jest w chęci spędzenia paru godzin w towarzystwie przyjaciół i ich rodzin? – odcięła się Jess. – Nie robiliśmy tego od wieków, a przydałoby się nam trochę rozrywki. – Nie miałem pojęcia, że nasze życie stało się aż tak nudne. A co z naszym zaimprowizowanym wypadem nad wodę w zeszły weekend? – Brian natychmiast przypomniał jej cudownie leniwe niedzielne popołudnie, które spędzili na raczeniu się drinkami w barze. Jess nie mogła temu zaprzeczyć, więc Brian z irytacją pokręcił głową. – W porządku, skarbie, wezmę udział w tej twojej imprezie dla szczęśliwych rodzinek. Co do jednego masz rację, ostatnio chyba rzeczywiście za rzadko widujemy się z przyjaciółmi, ale nie oczekuj ode mnie, że na sam widok dzieci przeżyję jakieś objawienie. Zdarzyło mi się już je widywać. Chociaż jej wielki plan został przejrzany, nie mogła się doczekać spotkania z przyjaciółmi, no a poza tym cieszyło ją, że Brian jest w choć trochę bardziej towarzyskim nastroju. Ale oczywiście nie spodziewała się rewelacji Emer… Wreszcie ostatni goście poszli, a oni zostali tylko we dwoje. – No więc kiedy zamierzałaś mnie o tym poinformować? – zapytał Brian, ale w jego głosie nie było oburzenia, a takiej reakcji spodziewała się Jess. Skruszona, podniosła na niego wzrok. – Masz rację, powinieneś dowiedzieć się przed wszystkimi, ale naprawdę nie zamierzałam tego obwieszczać… – To chyba za mało powiedziane, nie sądzisz? Na miłość boską, Jess, jestem twoim mężem, a może o tym zapomniałaś? – Oczywiście, że nie. – Kiedy zrobiła krok w jego stronę, natychmiast się cofnął. – Od jak dawna wiesz? – rzucił obojętnie. – Hm… niedługo. – Doprawdy? Ale nie przyszło ci do głowy, żeby dopuścić mnie do tajemnicy, zanim ogłosisz tę ważną informację całemu światu? Teraz wreszcie zrozumiała, co znaczył ten ton – Brian nie był zły, tylko wściekły, a ona nie mogła go za to winić. Przygryzła wargę. – Strasznie mi przykro. Powinnam ci była powiedzieć… ale to dopiero początki ciąży, a poza tym… chyba chciałam się najpierw upewnić. Tyle że potem wydarzyła się cała ta sytuacja z Emer… i po prostu dałam się ponieść. – Jasne, nawet to rozumiem – odparł, a Jess poczuła ulgę, że chyba zaakceptował to (trzeba przyznać słabe) wytłumaczenie. – Ale jak w ogóle do tego doszło? Myślałem, że jesteśmy całkowicie zabezpieczeni pod tym względem. Miał na myśli pigułki antykoncepcyjne, ale patrząc na jego zaciśnięte szczęki, Jess nie miała odwagi mu powiedzieć, że przestała je brać dwa miesiące temu. – Chyba po prostu tak się czasem zdarza. – Dziwne, że nie wydarzyło się aż do teraz przez te wszystkie lata, odkąd jesteśmy razem – odparł Brian. – Umówiłaś się już do ginekologa, żeby się upewnić? Pokręciła głową, serce waliło jej jak młotem. – Jeszcze nie. – W takim razie chyba powinnaś zrobić to czym prędzej, prawda? – Oczywiście, kiedy tylko będę miała trochę czasu. – Znowu próbowała się do męża zbliżyć. – Brian, wiem, że to, co dzisiaj zrobiłam, było okropne, więc rozumiem twój gniew, ale tak ogólnie co o… tym sądzisz?
Chwila milczenia. – Chyba się cieszę, skoro ty jesteś szczęśliwa. – Westchnął. Dla Jess zabrzmiało to jak idealny przykład wymijającej odpowiedzi, ale potem, ku jej zaskoczeniu, mąż nachylił się i cmoknął ją w policzek. – Może pójdziesz się położyć na chwilę? Na pewno jesteś potwornie zmęczona po dzisiejszych przejściach. Ja dokończę sprzątanie. – Nie, naprawdę dam radę. – Jess, nie powinnaś tego lekceważyć. Skoro jesteś tak… przejęta tym faktem, to na pewno już gdzieś czytałaś, że kobiety w ciąży nie powinny wdychać oparów środków czystości, a przecież nie chcielibyśmy, żeby coś poszło nie tak, prawda? – dodał, wpatrując się w nią uważnie. Miała ochotę czym prędzej uciec spod jego przenikliwego spojrzenia. – W porządku – powiedziała, doszedłszy do wniosku, że może lepiej zostawić go samego, żeby trochę ochłonął. – To było naprawdę szalone popołudnie, więc chyba rzeczywiście odsapnę godzinkę czy dwie. – Szalone popołudnie to idealne określenie – wymamrotał pod nosem Brian, schylając się po pusty karton po soku. Jess ruszyła czym prędzej na górę, a kiedy znalazła się wreszcie w sypialni, oparła się o zamknięte drzwi i głęboko odetchnęła. Do diabła, w co ona się wpakowała?
Rozdział 25 Nina szła na spotkanie z Trish i Ruth. Wybierały się do biblioteki, żeby przejrzeć materiały, które Trish udało się zebrać do charytatywnego albumu. Nina wiedziała, że przyjaciółka denerwuje się coraz bardziej: przez ostatnie miesiące nie pracowała tak intensywnie, jak zamierzała, a termin wyznaczony przez wydawcę zbliżał się wielkimi krokami. Powód opóźnienia był zresztą oczywisty – po prostu Trish spędzała ostatnio mnóstwo czasu z nowym facetem. Nina doskonale pamiętała początki swojej znajomości ze Steve’em i to, jak bardzo byli wtedy sobą nawzajem zaabsorbowani. Oczywiście teraz już wiedziała, czemu Steve był taki napalony. Aż pokręciła głową na samą myśl, jaka była naiwna. W tym momencie zadzwonił jej telefon. Jeden rzut oka na wyświetlacz komórki wystarczył, by przekonać się, że to Cathy, czym prędzej więc odebrała. – Cześć, mamo – rzuciła wesoło. – Cześć, kochanie. Tak dzwonię, żeby sprawdzić, jak się miewasz. Co tam u ciebie? – Wszystko w porządku. Gdzie jesteście? – zapytała Nina. Bardzo chciała usłyszeć, że matka właśnie wraca do kraju. Oczywiście, to głupie z jej strony, bo Cathy i Tony mieli zakończyć swoje wojaże dopiero na początku września, ale gdzieś w głębi ducha żywiła nadzieję, że oboje zdążyli już zatęsknić za domem. Jakby to było możliwe. – W Moskwie. Powinnaś koniecznie odwiedzić to miasto, jest naprawdę niesamowite, chociaż wypiłam tyle wódki, że wystarczy mi chyba do końca życia. Nina z uśmiechem przewróciła oczami. Jak zwykle żadna impreza nie mogła się bez Cathy obyć. – Zdecydowaliście już, kiedy wracacie? – zapytała, starannie ukrywając nadzieję. Relacje z ojcem wcale się nie poprawiły. Patrick nadal ledwie tolerował jej obecność i mierzył ją podejrzliwym spojrzeniem za każdym razem, kiedy się na nią natknął. Na szczęście niezbyt często, o co już sama dbała. – Właściwie to zastanawialiśmy się nad przedłużeniem wyprawy. Nina zacisnęła powieki. Czy Cathy nie mogłaby się domyślić, jak bardzo córka jej potrzebuje? – Naprawdę? O ile? – Nie spodziewaliśmy się, że ta część świata okaże się tak interesująca, więc chcielibyśmy przedłużyć podróż o tydzień czy dwa i wrócić dopiero gdzieś pod koniec września. Nie masz nic przeciwko? – Ależ skąd. Czemu pytasz? – Po prostu masz taki dziwny głos – powiedziała Cathy, jakby z wahaniem, a Nina znowu pomyślała, że powinna się była ugryźć w język, zamiast niepokoić matkę. – Wszystko w porządku, kochanie? Jak ci się układa z ojcem? – Jest naprawdę super, mamo, tata też ma się dobrze. A co u Tony’ego? – Ma lekkiego kaca – odparła rozbawiona Cathy – ale jak zwykle przesyła ci ucałowania. Nina parsknęła śmiechem. – Cieszę się, że oboje świetnie się bawicie. Odzywaj się czasem, dobrze? – dodała, zatrzymując się przed wejściem do biblioteki.
– Oczywiście. Niedługo ruszymy z powrotem w ojczyste strony, może po drodze zahaczymy jeszcze o Niemcy lub Francję. – Brzmi wspaniale. Przynajmniej będziecie bliżej właściwej strefy czasowej. – No właśnie, unikniemy skutków jej nagłej zmiany. Tak czy inaczej dam ci znać, gdzie ostatecznie wylądowaliśmy. – Dzięki, mamo. Super było z tobą pogadać. Pożegnawszy się z matką, Nina weszła do biblioteki i skierowała się od razu do pokoiku na zapleczu, gdzie zastała pogrążoną w pracy Trish. Ruth siedziała z lekko znudzoną miną obok stosu pudeł. – Cześć. – Trish podniosła głowę i lekko zmrużyła oczy, kiedy jej wzrok spoczął na brzuchu Niny, która, skrępowana, czym prędzej usiadła. – No więc, co dzisiaj robimy? – Och, jak zwykle mamy opóźnienie. Sama nie wiem, czemu w ogóle dałam sobie wcisnąć tę robotę. – Może nie powinnaś tracić tyle czasu na inne, bardziej… wyczerpujące zajęcia – zaczęła się z nią droczyć Ruth, na co Trish prychnęła: – Ha! I kto to mówi. – O co chodzi? – Skonsternowana Nina odwróciła się, żeby popatrzeć na zaczerwienioną Ruth, Trish zaś pospieszyła z wyjaśnieniami: – Ponowne spotkanie zakochanych z licealnych czasów – oznajmiła z uśmiechem. – Nie?! To cudownie! – Też tak myślę – przytaknęła podekscytowana aktorka. – Naprawdę cieszę się ze względu na ciebie, Ruth – powiedziała Nina, najzupełniej zresztą szczerze. – To znaczy, że zabierasz Charliego ze sobą do Los Angeles? – Jeszcze nie wiadomo… Najpierw musimy ustalić parę spraw. – O? – zainteresowała się Trish, jak zwykle spragniona nowinek. – Na przykład jakich? No, powiedz. Ruth odetchnęła głęboko. – Niedługo i tak wszyscy się dowiedzą, chociaż długo staraliśmy się zachować to w tajemnicy, ale skoro zamierzamy powiedzieć moim rodzicom… – Popatrzyła na przyjaciółki. – Jestem w ciąży! Trish otworzyła usta ze zdumienia, podobnie zresztą jak Nina. – Oczywiście, już jestem wielka jak wieloryb, więc tak naprawdę nikt nie powinien być zdziwiony. – Rany, Charlie działa naprawdę szybko, co? – Trish zachichotała, wywołując u Ruth rumieniec. – Zaraz… Chyba nie powiesz mi…? A niech mnie! To dziecko Troya Valentine’a? Ruth, która na chwilę zapomniała o konieczności zachowywania pozorów, natychmiast przywołała się do porządku. – Tak naprawdę to nieistotne – odparła. – Wystarczy, jeśli wszyscy się dowiedzą, że wróciliśmy z Charliem do siebie. – Ruth, to naprawdę cudowna wiadomość. – Nina pospieszyła z gratulacjami, chociaż w głębi ducha nie mogła wyjść ze zdumienia, że niczego nie zauważyła. Nawet jeśli sama Ruth twierdziła, że przypomina wieloryba, w rzeczywistości była nie większa od złotej rybki! – No właśnie, gratulacje! – Trish nad czymś rozmyślała. – Który miesiąc? – Och, to dopiero początki – odparła Ruth wymijająco. – To musi być co najmniej dwunasty tydzień, bo inaczej nikomu byś jeszcze nie mówiła – stwierdziła Trish, na co Ruth aż pobladła. – Jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że Ruth jest szczęśliwa, bo jesteś szczęśliwa, prawda, Ruth? – powiedziała Nina. – Bardzo. – Aktorka pokiwała głową. – Ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, że po tych wszystkich latach
zdołaliśmy się z Charliem dogadać. – Moim zdaniem to wspaniała wiadomość – dodała Nina i uścisnęła przyjaciółkę. – Zresztą zasługujesz na szczęście, po tym wszystkim, co przeszłaś. – Dziękuję. Chociaż strasznie się denerwuję, delikatnie mówiąc, bo przecież nie mam pojęcia o maluchach. – Świetnie cię rozumiem – rzuciła Nina bez zastanowienia i aż się zaczerwieniła. – To znaczy, wyobrażam sobie. – Och, na miłość boską! – jęknęła Trish, unosząc ręce. – Nie możesz tak po prostu nam powiedzieć? – Uśmiechnęła się szeroko. – O czym ty mówisz? – zapytała Nina z niewinną miną. – Już od jakiegoś czasu wydaje mi się, że nie tylko Ruth trafi niedługo na oddział położniczy. – Boże, to aż tak oczywiste? – zdumiała się Nina. – Nie da się zaprzeczyć. – Ależ skąd – wtrąciła Ruth życzliwie. – Owszem, trochę przytyłaś od naszego pierwszego spotkania, ale w taki cudowny, zapowiadający cud narodzin sposób – dodała. – Dzieli nas chyba niewiele miesięcy… – Moja ciąża jest bardziej zaawansowana – wyznała Nina i natychmiast poczuła się tak, jakby ktoś zdjął jej z barków ogromny ciężar. Miło było móc wreszcie z kimś o tym otwarcie porozmawiać, zamiast ciągle się ukrywać. A szczególnie miło dzielić to niezwykłe doświadczenie z Ruth. – A więc to jest właśnie powód, dla którego zostałaś w Lakeview tyle czasu – odgadła Trish, na co Nina tylko pokiwała głową. – Tak się domyślałam, że to nie z wielkiej miłości do ojca. – Po prostu nie miałam dokąd pójść, mama akurat wyjechała. – A co z ojcem dziecka? – zapytała Trish delikatnie. – Rozumiem, że jest nim facet, z którym spotykałaś się w Galway… – Owszem, ale na tym jego udział się kończy – odparła Nina, na co Ruth poklepała ją po dłoni. – Faceci to dupki – powiedziała. – Och, nie. To mój problem. Do tej pory nic nie mówiłam, bo ciągle jeszcze nie podjęłam decyzji, co z tym zrobię. – Chyba odrobinę za późno na aborcję – zauważyła Ruth z zatroskaną miną – Nie o to mi chodziło. – Nina pokręciła głową. – Sama właściwie jeszcze nie wiem, co zrobię, kiedy dziecko się urodzi. Nie jestem najlepszym materiałem na matkę, a poza tym… – Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy, więc postanowiła czym prędzej zmienić temat. – A skoro już dzielimy się sekretami – dodała, zwracając się do Trish – kiedy wreszcie poznamy twojego tajemniczego faceta? – Tak naprawdę to żadna tajemnica – powiedziała Trish zdecydowanie, a na widok zmarszczonych brwi Niny parsknęła śmiechem. – Przecież go znacie, obie go już spotkałyście. – Naprawdę? Gdzie? – Pamiętacie przyjęcie powitalne Ruth? – Zgodnie pokiwały głowami. – Też tam był. To właśnie jego firma sponsorowała całą imprezę. Nagle trybiki w głowie Niny zaskoczyły. – Dave? – rzuciła, a policzki spłonęły jej rumieńcem, bo przecież wcześniej sądziła, że ten facet flirtuje z nią. Ruth zadumała się na moment. – Chwileczkę… mówicie o tym facecie z browaru? Trish przytaknęła ruchem głowy. – Aha.
– Przecież on ma córeczkę – ciągnęła Ruth. – Jestem prawie pewna, że mieszkają w jednym z tych nowych domów po drodze do moich rodziców i że nawet widziałam go kilka razy z małą dziewczynką. – Och – bąknęła Nina, bo zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio. – Nie miałam pojęcia, że jest rozwiedziony. Trish nie odpowiedziała, więc obie przyjaciółki popatrzyły na nią uważniej. – Trish, Dave jest rozwiedziony, tak? – naciskała Ruth, wpatrując się w dziennikarkę. Trish jednym ruchem odsunęła od siebie przeglądane artykuły i zdjęcia. – Dobra, w porządku, skoro już mamy godzinę zwierzeń… – Przygryzła wargę. – Nie, Dave nie jest rozwiedziony. Nadal ma żonę. Nina poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. – Żartujesz! – jęknęła Ruth. Trish miała teraz taką minę, jakby właśnie została przyłapana na kradzieży, co w pewnym sensie było zresztą prawdą. – Wiem, wiem, ale początkowo nie miałam o tym pojęcia… Dave w ogóle o żonie nie wspominał, a potem wszystko jakoś tak się samo potoczyło, jasne? Chociaż ich małżeństwo właściwie jest już skończone. – Ale to jednak małżeństwo, w które ty się wpakowałaś z butami. – Te słowa przyjaciółki chyba ją zraniły. – Nina, nie wyjeżdżaj mi z takimi świętoszkowatymi przemowami. Sama właśnie zdradziłaś nam swój mały sekrecik. Przyganiał kocioł garnkowi! Ta kąśliwa uwaga bardzo zabolała. Nina wciąż nie mogła uwierzyć, że Trish świadomie romansowała z mężem innej kobiety. – Zresztą to wyłącznie moja sprawa. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle wam o tym powiedziałam. – Ja też wolałabym nie wiedzieć. – Nina, przestań, nie masz moralnego prawa mnie osądzać, bo nigdy nie byłaś w mojej sytuacji, i nie rób min, skończ z tym świętym oburzeniem. Znasz jego żonę, więc wiesz, że to zołza, sama tak mówiłaś. Przestań mnie osądzać, bo nigdy nie byłaś w mojej sytuacji. – Co takiego? – Nina popatrzyła na przyjaciółkę ze zdumieniem. – A niby skąd mam znać jego żonę? – Ona bywa w kawiarni razem z przyjaciółką i całą chmarą dzieciaków. – O, do licha… chyba nie powiesz… – Nina uświadomiła sobie, że Trish ma na myśli Emer i Deirdre. W głowie aż się jej zakręciło, kiedy próbowała poskładać to wszystko razem. Poznała męża Deirdre na przyjęciu u Jess i była absolutnie pewna, że miał na imię Kevin, co znaczyło, że… – Powiedział ci, że jego małżeństwo jest już skończone? – zwróciła się do Trish, która buntowniczo pokiwała głową. – Jak najbardziej. Owszem, mają dziecko, ale to właśnie po części przyczyna ich problemów. Jego żonę obchodzi wyłącznie córka, baba siedzi bezczynnie w domu, podczas gdy on próbuje zarobić na spłatę tej wielkiej chałupy. – Trish… – Nina nie była pewna, czy ma prawo informować przyjaciółkę o czymś takim, ale czuła, że Trish powinna wiedzieć, jak bardzo sama się oszukuje. – Nie chcę sprawiać ci przykrości, ale jeśli mówimy o Emer, to ona znowu jest w ciąży. – Co takiego? – Twarz Trish wykrzywił grymas. – O czym ty mówisz? – Naprawdę. Byłam przy tym, kiedy to ogłaszała. Więc jeśli Dave twierdzi, że jego małżeństwo jest skończone… – O mój Boże. – Trish ukryła twarz w dłoniach. – Głupi dupek! Przysięgam, że… Nina podeszła do niej i otoczyła ją pocieszająco ramieniem, ale Trish wyśliznęła się z objęć. – Zostaw mnie w spokoju – rzuciła przez łzy, po czym pospiesznie pozbierała papiery i wcisnęła je do
aktówki. – Zapomnijcie, że w ogóle cokolwiek mówiłam! – I wypadła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nina popatrzyła na Ruth, która milczała przez całą tę wymianę zdań, by teraz wreszcie stwierdzić w oszołomieniu:. – Rany, to był naprawdę trudny dzień, co? – Nie da się zaprzeczyć. – Nina skinęła ponuro głową. Trish miała rację, to nie jej sprawa, no i chyba jednak przesadziła z oskarżeniami. Z perspektywy przyjaciółki rzeczywiście mogło to wyglądać na umoralnianie, a przecież właśnie ona, bardziej niż ktokolwiek na świecie, nie miała prawa tego robić. Nagle ogarnął ją strach o dziecko i o przyszłość, strach, że z powodu własnych poczynań właśnie straciła kolejną ważną dla siebie osobę. Ruth wstała i sięgnęła po torebkę. – Wynośmy się stąd. Chyba najwyższa pora na porządną porcję węglowodanów od Elli.
Rozdział 26 Jess leżała w łóżku i w zamyśleniu gładziła się po brzuchu. Tak bardzo chciałaby, żeby Brian cieszył się z ciąży. Dotąd nie miała wątpliwości, że kiedy mąż ochłonie, będzie szalał ze szczęścia. Niestety, od czasu pamiętnego przyjęcia Brian trzymał ją na dystans – jakby zamieniła się w jakiś wyjątkowo delikatny przedmiot albo, co gorsza, jakby zrobiła coś naprawdę strasznego. Musiała jednak przyznać z zawstydzeniem, że nie było to dalekie od prawdy. W rezultacie wszystko się popsuło. Dotąd sądziła, że po tak długim wyczekiwaniu będzie czuła radość i podekscytowanie, a tymczasem nie doświadczała takich emocji. Emer natomiast kolejna ciąża dodała skrzydeł, radziła sobie świetnie i zdążyła już nawet urządzić pokoik dla nienarodzonego maluszka, a poza tym zaczęła tonami kupować ubranka i zabawki. Zachęcała zresztą przyjaciółkę do wspólnych wypraw na zakupy, ale Jess nie miała do tego serca, zwłaszcza że Brian w ogóle nie chciał brać udziału w przygotowaniach. Inaczej to sobie wyobrażała, dlatego tak bardzo bolało, że jej marzenia się nie ziściły, wszystko zmieniło się na gorsze. Od czasu przyjęcia czuła się osamotniona, bo z ich małżeństwa nagle jakby zniknęła cała radość, dotąd stanowiąca istotny jego element. Jess tak bardzo tęskniła za dawnym Brianem, że wreszcie zwątpiła, czy to ciągłe upieranie się przy dziecku nie było jednym wielkim błędem. Na dodatek zaczynała się też domyślać, że życie jej przyjaciółek może wcale nie być tak idealne, jak sądziła, a im więcej czasu z nimi spędzała, tym bardziej oczywiste to się stawało. Na przykład Emer i Dave przeżywali chyba jakiś kryzys, więc Jess zastanawiała się nawet, czy kolejna ciąża nie jest przypadkiem próbą ratowania przez przyjaciółkę małżeństwa. Ale jeśli tak było, co można by w takim razie powiedzieć o jej maleństwie? Dziecko–pomyłka? Bo było jasne jak diabli, że ciąża wcale nie poprawiła relacji w ich małżeństwie – jeśli już, to wręcz je zabijała. Teraz Jess widziała wyraźnie, że jej dotychczasowe życie z Brianem było wprost idealne, dopóki nie ogarnęła jej obsesja na punkcie powiększenia rodziny. Oczywiście posunęła się za daleko i teraz zastanawiała się już tylko, jak mogłaby to naprawić. Drzwi uchyliły się bezszelestnie, a do sypialni wszedł Brian, więc usiadła na łóżku wyprostowana, wbrew wszystkiemu pełna nadziei, że mąż spróbuje się jednak do niej zbliżyć. – Cześć. – Uśmiechnęła się. – Nie chcę ci przeszkadzać. Przebiorę się tylko szybciutko i zaraz zostawiam cię w spokoju. – Nie musisz wychodzić, nie przeszkadzasz mi. Brian ledwo na nią spojrzał. – Na pewno jesteś zmęczona. – Nie, naprawdę, zostań, bardzo cię proszę. – Jego ledwie słyszalne westchnienie sprawiło, że coś ścisnęło ją za serce. – Jak tam w pracy? – zapytała, zastanawiając się, dlaczego zwyczajna pogawędka wydaje się jej taka trudna. Zawsze rozmawiali o wszystkim bez najmniejszego skrępowania, a tymczasem ostatnio prawie się do siebie nie odzywali.
– W porządku. – Wydarzyło się coś interesującego? – Wszystko po staremu. Jess przygryzła wargę, uświadomiwszy sobie, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi. – Cieszę się, że jesteś już w domu. – Umówiłaś się na wizytę do lekarza? – zapytał Brian cicho. – No wiesz… w związku z… tą sytuacją. Jess poczerwieniała. – Jeszcze nie, właściwie to nie miałam kiedy, tyle pracy i w ogóle. Popatrzył na nią i powoli pokręcił głową. – Jess, czego ode mnie oczekujesz? – Co takiego? – Powtórzę jeszcze raz, czego ty ode mnie oczekujesz? Czy chodziło mu o to, że nie miał ochoty iść z nią do lekarza? No cóż, żaden problem. – Nie oczekuję od ciebie niczego szczególnego… Po prostu chcę, żebyśmy oboje byli szczęśliwi. – A czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia w tej kwestii? W jakiejkolwiek kwestii? – O co ci chodzi? – Sama powinnaś to wiedzieć, Jess. Ostatnio zupełnie cię nie poznaję. Podstawą naszego małżeństwa zawsze były dwie rzeczy: zaufanie i wzajemny szacunek. Ale od jakiegoś czasu zachowujesz się jak wariatka, kompletna wariatka. Cała ta obsesja na punkcie dziecka, a teraz jeszcze… – Sfrustrowany, uniósł ręce. – Ogłaszanie „nowiny” w taki sposób, jak ty to zrobiłaś, przed wszystkimi. – Posłuchaj, wiem, że postąpiłam niewłaściwie, powinno być w odwrotnej kolejności, i bardzo tego żałuję. – Naprawdę nie rozumiesz? Jeszcze nie tak dawno nazwałaś mnie powierzchownym egoistą! Bo wszystko musi być po twojej myśli, prawda? – Brian, proszę… – Nie, Jess, mówię serio! – przerwał jej. – Nie wiem, co mam dla ciebie zrobić, naprawdę nie wiem. – O czym ty mówisz?! Chcę tylko, żebyś mnie kochał. – Staram się, ale szczerze mówiąc, ostatnio wcale mi tego nie ułatwiasz – odparł twardo, a Jess aż wstrzymała oddech. – Przepraszam, Brian, naprawdę cię przepraszam. Kocham cię, a poza tym pragnęłam przecież jedynie tego, co dla nas dobre. – Dobre? Uważasz, że to wszystko jest dla nas dobre? – Brian wypowiedział na głos jej wątpliwości. – Przecież wiesz, że też planowałem dzieci, ale chciałem, żeby to się odbyło na naszych warunkach, a nie pod dyktando twoich głupich przyjaciółek. Po co ta cała rywalizacja? Jess nie powstrzymywała już łez. – Naprawdę nie potrafię tego wytłumaczyć. Czułam się po prostu taka… opuszczona, zupełnie jakbyśmy oboje zostali zepchnięci na boczny tor. – W takim razie powinnaś być z siebie dumna, bo teraz jesteśmy dokładnie tacy sami jak wszyscy i mamy takie same problemy jak reszta. Czy ty w ogóle przyjrzałaś się temu, co się dzieje między Emer a Dave’em? Właściwie cały czas skaczą sobie do oczu. A może dostrzegasz wyłącznie te bzdury, które Emer chce, żebyś widziała? Chętnie by się z nim zgodziła, bo przecież to samo sobie pomyślała, ale nie mogła wydusić nawet słowa. – Posłuchaj, nie chcę cię denerwować, nie teraz, kiedy jesteś… w ciąży. – Wymówienie tego słowa ewidentnie sprawiało mu trudności. – Powinnaś odpoczywać, a ja… mam trochę roboty. – Brian zabrał
swoje rzeczy i wyszedł. Jess, leżąc bez ruchu, nasłuchiwała oddalających się kroków męża. Kiedy około trzeciej nad ranem obudziła się w ciemnościach, wyciągnęła rękę w nadziei, że Brian ją do siebie przytuli, ale natrafiła dłonią na pustkę, ostrożnie uchyliła więc powieki, żeby oczy zdążyły przyzwyczaić się do półmroku. Łóżko było puste. Coś ścisnęło ją w piersi. Brian nie przyszedł wieczorem do łóżka? Dlaczego? I co ważniejsze, gdzie w takim razie spał? Powoli wysunęła się spod kołdry i na paluszkach, nie zapalając światła, ruszyła na dół. Czyżby Brian zasnął przy biurku podczas pracy? Minęła gabinet – światła pogaszone, komputer wyłączony. Serce podeszło jej do gardła. Cicho uchyliła następne drzwi. W pokoju było ciemno, ale słyszała ciężki oddech śpiącego męża. Cofnęła się, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Brian położył się w gościnnej sypialni. Próbowała sobie wmówić, że pewnie zrobił to z troski o nią, żeby jej nie obudzić krzątaniem się po pokoju, ale sama nie wierzyła w to kłamstwo. Znała prawdę. Nigdy wcześniej tego nie robił. Nawet kiedy pracował do późna, zawsze przychodził do ich małżeńskiej sypialni, wsuwał się do łóżka obok niej i całował ją na dobranoc, niezależnie od tego, czy spała, czy nie. Teraz chodziło o coś innego. Od czasu ogłoszenia przez nią wielkiej nowiny nie chciał w ogóle przebywać w jej towarzystwie. Pochyliła głowę, bo nagle przypomniała sobie własne postępowanie w ostatnich kilku miesiącach. Zachowywała się jak opętana, jakby ktoś inny kontrolował jej umysł, ktoś ogarnięty obsesją na punkcie dziecka. Szkoda, że nie umiała spojrzeć na sprawę oczami Briana, bo naprawdę powinni byli zaczekać z ciążą na właściwy moment, razem podjąć decyzję, kiedy będą gotowi. Ale ona parła do przodu, nie zważając na nic, aż wreszcie wyrósł między nimi mur. I po co to wszystko? Żeby miała coś wspólnego z przyjaciółkami? Nadmiar emocji sprawił, że niemal osunęła się na ziemię. Nie mogła w to uwierzyć. Sama jest sobie winna, bo wszystko układało się świetnie aż do tamtego dnia u Emer, tuż po urodzinach przyjaciółki. Kim się stała? Przecież to do niej niepodobne! Pokręciła głową, zupełnie jakby próbowała rozpędzić mgłę od miesięcy spowijającą jej umysł. Dlaczego wcześniej tego nie widziała? Czy naprawdę sądziła, że jej przeznaczeniem jest macierzyństwo? Chryste, co ona narobiła?! Starając się zachować spokój, pospiesznie przebiegła w myślach dostępne opcje, jakby chodziło o kolejny niezbyt udany projekt. Co mogła zrobić? Jak naprawić relacje z Brianem, uratować małżeństwo? Jak to wszystko odkręcić? Miała tyle błędów do naprawienia, że sama nie wiedziała, od czego zacząć: od obecnych trudności w ich małżeństwie czy też raczej problemów spowodowanych przez całą tę „sprawę z dzieckiem”? W głowie kłębiły się jej miliony myśli. Naprawdę nie wiedziała, co robić, ale kiedy spojrzała na swój płaski brzuch, uświadomiła sobie, że wkrótce będzie musiała podjąć decyzję. Charlie i Ruth krążyli bez celu po Lakeview, odwiedzając kolejne sklepy. Przez ostatnich kilka tygodni starali się niespiesznie odbudowywać związek, na nowo do siebie przywykali. Na wieść o tym, że znowu są razem, jej rodzice wprost nie posiadali się ze szczęścia. – O mój Boże, zupełnie jak w jakimś filmie! – powiedziała matka, na co Ruth i Charlie wymienili rozbawione spojrzenia.
– Jeśli tak, to pewnie jak dotąd moja najlepsza rola. – Ruth roześmiała się wesoło. – Czy to znaczy, że Charlie wraca z tobą do Los Angeles? – zainteresowała się Breda. Ollie uścisnął Charliemu dłoń. – Mam nadzieję, że wiesz, na co się piszesz – skomentował tylko. – Jest jeszcze jedna sprawa, którą musimy wziąć pod uwagę, zanim podejmiemy decyzję – zaczęła Ruth, przygotowując grunt pod kolejną nowinę. Ollie popatrzył na Charliego z podziwem. – Do diabła, stary, szybko działasz! – powiedział, przy czym oboje z żoną wyglądali na tak uszczęśliwionych, że Ruth zawahała się, czy jednak nie zataić przed nimi prawdy. Niestety, nie miała wyboru. – Ten idiota? – oburzyła się Breda. Chodziło jej, oczywiście, o Troya. – Nie miałam pojęcia, że tak o nim myślicie – odparła z lekka zszokowana Ruth – ale owszem, skoro już o tym mowa, to idiota. Charlie objął ją ramieniem. – Czego najlepszym dowodem jest to, że wypuścił taki skarb z rąk – stwierdził z szerokim uśmiechem. Sądząc po promiennych uśmiechach rodziców Ruth, choć oboje pewnie byli zaskoczeni nietypowym układem, to jednak nie żywili z tego powodu jakichś szczególnych obaw. Ich jedyna córka zaskakiwała ich przez całe swoje życie, więc to akurat dla nich żadna nowość. Jak dotąd właściwie nie rozmawiali z Charliem o jej powrocie do Los Angeles. Co prawda kontaktowała się w tym czasie z Chloe i swoim agentem, ale celowo unikała robienia jakichś konkretnych planów. Chociaż naprawdę chciała zapuścić korzenie u boku Charliego, miała też zobowiązania w Hollywood. W październiku rozpoczynały się zdjęcia do serialu. Początkowo planowała wrócić do Los Angeles pod koniec września, ale ten się właśnie rozpoczął, a ona jeszcze nic nie zorganizowała. Erik pewnie zaczynał się już niecierpliwić, w komórce miała kilka nieodebranych połączeń od Chloe, a skrzynkę emailową w ogóle przestała sprawdzać z obawy, że znajdzie w niej dziesiątki wiadomości nakłaniających ją do powrotu. Nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy i doskonale o tym wiedziała. Tutaj bawiła się w dom ze swoim starym (a teraz również nowym) chłopakiem, była w czwartym miesiącu ciąży i wciąż nie potrafiła podjąć decyzji, co dalej. Ostatnimi czasy czuła się w Lakeview tak swobodnie, co ją początkowo zaskoczyło, potem zszokowało i wreszcie przeraziło, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, jak ciężko pracowała, by osiągnąć sukces w fabryce snów. Na razie świetnie sobie radziła z trzymaniem tych myśli na wodzy, kiedy oboje z Charliem spacerowali po mieście i robili drobne sprawunki. Musiała przyznać, że naprawdę nie mogła się już doczekać chwili, gdy zacznie kupować niemowlęce ciuszki i stroić maluszka. Akurat wychodzili ze sklepu, gawędząc wesoło, kiedy nagle tuż przed nosem błysnął jej flesz aparatu. Od dawna nie przydarzyło się Ruth nic podobnego, więc była naprawdę oszołomiona, zupełnie jakby zapomniała, że jeszcze kilka miesięcy temu fotoreporterzy uganiali się za nią, jakby była jakąś Lindsay Lohan. – Hej! – krzyknął Charlie, zasłaniając ją przed coraz bardziej napastliwym fotografem. – Spadaj! Mężczyzna w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. – To prawda, że zaliczyłaś wpadkę? – wrzasnął Ruth prosto w twarz, wycelowawszy obiektyw w jej brzuch. – Bez komentarza! Proszę zostawić mnie w spokoju! – Zakryła twarz, jednocześnie zasłaniając dłonią niewielki brzuszek. Ten facet z pewnością nie był stąd, bo nikt z „Lakeview News” nie wykazałby się
podobną bezczelnością czy może raczej chamstwem, żeby tak się do niej zwracać. – Czyje to dziecko? Tego gościa czy Troya Valentine’a? – Zostaw ją w spokoju! – Charlie chwycił ją za rękę i pociągnął do pobliskiej restauracji, gdzie zatrzasnął namolnemu mężczyźnie drzwi przed nosem. Potem usadził Ruth przy stoliku i poprosił kelnerkę o szklankę wody. – Wszystko w porządku, kochanie? – O Boże! – Ruth ukryła twarz w dłoniach. – Za chwilę wszyscy się dowiedzą. O mój Boże. Musimy się stąd wynieść. Wyjedźmy jak najdalej! Charlie ujął jej dłonie. – Pojedziemy, dokąd tylko zechcesz. Ale naprawdę sądzisz, że znowu zaczną cię prześladować? Minęło tyle czasu. Może to tylko jakiś przypadkowy facet. – Charlie, nie rozumiesz. Ci wszyscy pismacy nie przepuszczą takiej okazji, zwłaszcza jeśli sądzą, że to dziecko Troya. Charlie aż się skrzywił. Nigdy nie znajdował się w takiej sytuacji. – Przykro mi, ja… ach… nie wiem, co robić. – No cóż, wcześniej czy później będziemy musieli stąd wyjść. Chodźmy do ciebie… chociaż nie, nie chcę, żeby wiedzieli, gdzie mieszkasz, jeśli jeszcze tego nie wywęszyli. Wsiedli do taksówki, która miała ich odwieźć do domu rodziców Ruth bocznymi drogami. Mieli nadzieję, że w ten sposób uda im się zgubić fotoreportera. Ruth zadzwoniła do matki, żeby ją uprzedzić, a rodzice, przez te wszystkie lata przyzwyczajeni do takich sytuacji, doskonale wiedzieli, co robić. Widok Olliego na końcu podjazdu ze strzelbą myśliwską w garści zwykle wystarczał, żeby odstraszyć najbardziej nawet zajadłych tropicieli sensacji. Po dotarciu do domu Ruth nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wiedziała, że to jedynie kwestia czasu, zanim zaczną do niej wydzwaniać, żeby potwierdziła informacje o dziecku i udzieliła komentarza. Westchnęła. Niewątpliwie miała szczęście, że dość długo udało się jej utrzymać w tajemnicy takie rewelacje. Mimo wszystko zastanawiała się, skąd ten fotoreporter wiedział. Na pewno pracował dla któregoś z dublińskich tabloidów. Przed oczami wciąż miała minę Trish po usłyszeniu wieści o ciąży tamtego dnia w bibliotece. Naprawdę chciała wierzyć, że przyjaciółka jej nie sprzedała. Zwłaszcza teraz, kiedy Ruth wreszcie zrozumiała, czego tak naprawdę pragnie od życia. Reszta dnia minęła im spokojnie na oglądaniu we czwórkę telewizji w salonie, chociaż Ollie cały czas bacznie wypatrywał ewentualnych intruzów. Ruth ze wszystkich sił starała się odprężyć, ale mięśnie miała potwornie napięte ze zdenerwowania. Ciągle zerkała na zegarek, próbując obliczyć, która może być teraz godzina w Los Angeles ze świadomością, że każda upływająca sekunda przybliża ją do chwili, kiedy informacja pojawi się na którymś z plotkarskich blogów w rodzaju strony TMZ czy Pereza Hiltona. Nie była już dłużej w stanie znieść tego napięcia. Wstała z kanapy i ruszyła do niewielkiego pokoiku na piętrze, w którym Ollie urządził sobie gabinet. Ledwie jednak usiadła przy biurku i włączyła laptopa, a już w drzwiach stanął Charlie. – Co robisz? – Chcę coś sprawdzić. – Co takiego? Na moment zacisnęła wargi. – Coś, czym od miesięcy się nie interesowałam. To była prawda – odkąd na dobre zadomowiła się w Irlandii, nie zaglądała nawet na plotkarskie strony, bo jakimś cudem fizyczna odległość czyniła je zupełnie nieważnymi.
– Nie mogę uwierzyć, że ludzie czytają takie rzeczy – prychnął z pogardą Charlie, zerkając jej przez ramię. – To naprawdę poważny biznes, kochanie. – Niecierpliwie czekała, aż strona się załaduje, ale właśnie w tym momencie rozdzwoniła się jej komórka. Pospiesznie wyłowiła aparat z kieszeni, zdenerwowana, bo od razu rozpoznała sygnał przypisany do numeru Chloe. Odetchnęła głęboko, po czym odebrała. – Halo? – Na miłość boską, dlaczego mi nie powiedziałaś? Ruth zrobiło się słabo. W Hollywood wszyscy już wiedzieli. – Bo to wyłącznie moja sprawa, Chloe, właśnie dlatego. A co u ciebie? – rzuciła cierpko. – Mogłaś przynajmniej wspomnieć, żebym wiedziała, co mówić, kiedy zaczną do mnie wydzwaniać, bo na razie dałam się zaskoczyć! – Przepraszam – powiedziała Ruth ponuro. – Niespodzianka! – Więc to prawda? Chryste, normalnie nie wierzę! A właściwie co ty tam jeszcze robisz? No i czyje to dziecko? Twojego nowego faceta? Ruth wiedziała, jak łatwo byłoby przytaknąć i raz na zawsze pozbyć się problemu – brukowce z Hollywood nie byłyby zainteresowane kompletnie nieznanym facetem takim jak Charlie, więc szybko zapomniałyby o całej sprawie, a ona mogłaby wreszcie wrócić do normalnego życia. Był tylko jeden problem – a prawdę mówiąc, dwa problemy. To Chloe kupowała jej pigułkę „dzień po”, a na dodatek Ruth powiedziała już przecież Troyowi, że dziecko jest jego. Nie zniosłaby tych wszystkich słownych przepychanek, nie, jeśli chodziło o ojcostwo jej dziecka. Zresztą tym sposobem cała historia stałaby się dla plotkarskiej prasy tylko jeszcze bardziej łakomym kąskiem. – On ma na imię Charlie, to tak przy okazji. Spotykaliśmy się przed laty, kiedy jeszcze mieszkałam w Irlandii. – Wspaniale – powiedziała Chloe, jakby w rozmarzeniu, chociaż Ruth nie była pewna, czy w głosie asystentki nie pobrzmiewała też nutka sarkazmu. – Ale to dziecko Troya, prawda? – Owszem – Ruth z trudem przełknęła ślinę. – Troy o tym wie, ale nie jest zainteresowany, więc… – Zaglądałaś na TMZ? Wygląda na to, że jest cholernie zainteresowany! – Co takiego? O czym ty mówisz? – Ruth odwróciła się z powrotem w stronę laptopa, przy którym siedział twardo Charlie, uważnie studiując nagłówki. Sensacyjny wpis na stronie TMZ był w całości poświęcony właśnie jej. Znajdowało się tam też zdjęcie jej i Charliego na Main Street, to, na którym osłaniała dłonią brzuch. Poniżej zamieszczono pamiętne ujęcie z kamer ochrony oraz wideo, w którym Troy potwierdzał, że owszem, spodziewają się dziecka z Ruth Seymour, a on nie może się już doczekać jej powrotu do Los Angeles. Filmik został zrobiony nie dalej niż kilka godzin temu, bo w Hollywood był akurat ranek, a Troy wyglądał, jakby właśnie wychodził z nocnego klubu. Ewidentnie pijany. – Chryste! – jęknęła Ruth. – To chyba jakiś żart! – Kiedy wracasz? – dopytywała się Chloe. – Ja… nie jestem pewna. Nie mam jeszcze planów – odparła, ciągle jak ogłuszona tym, co właśnie zobaczyła. Charlie poklepał ją uspokajająco po plecach. – Po prostu… jestem tu szczęśliwa. – Bierzesz jakieś prochy czy co? – Co takiego? – Przepraszam, ale mówisz od rzeczy. No i nie odbierasz telefonów ode mnie, w ogóle nie dajesz znaku życia. – Nie rozumiesz. – Ruth zaczynała już mówić bez ładu i składu. – Sama nie jestem już taka pewna co do Hollywood… Nie wiem, czy rzeczywiście czułam się tam szczęśliwa.
– A czemu miałabyś być niezadowolona? Prasa po prostu szaleje ze szczęścia! Serio, wracaj i miej sobie to dziecko z Troyem, może nawet staniecie się nowymi Bradem i Angie? Ruth nie wierzyła własnym uszom. To wszystko wydawało się jej teraz ohydne. Czy Chloe naprawdę się spodziewała, że Ruth wróci do Los Angeles i będzie wychowywać dziecko razem z mężczyzną, którego nie kochała, a który już wyrzekł się tego maleństwa… tylko dlatego, że to świetnie wpłynęłoby na jej wizerunek? Naprawdę byłam aż tak zblazowana? – zastanawiała się w duchu. – Chloe, to nie takie proste. Nie kocham Troya, a poza tym nie zamierzam wychowywać dziecka w jakimś medialnym cyrku. – Wiesz co, tracisz naprawdę cudowną okazję – łajała ją Chloe. – Od rana telefon się urywa, dzwonili już z „Variety”, „Newsweeka”, „People”. – Mam w nosie te cholerne gazety, Chloe. – W porządku, zapomnijmy o prasie, ale co z propozycjami? – Propozycjami…? – Ruth natychmiast nadstawiła uszu. – Jakimi propozycjami? O co chodzi? Głośny jęk. –Tylko mi nie mów, że telefonów od Erika też nie odbierasz! W zeszłym tygodniu odrzuciła kilka połączeń od niego, ale sądziła, że agent dzwoni tylko po to, żeby kazać jej natychmiast wracać do Los Angeles. Odkładała tę rozmowę z Erikiem, Chloe czy kimkolwiek innym ze swojego dawnego życia, kto mógłby przerwać jej błogą egzystencję. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała stawić im czoło, ale była szczęśliwa, że może to odłożyć na później. Aż do dzisiaj. – Do licha, rozpętało się tutaj prawdziwe piekło. Jak mówiłam, ciągle wydzwaniają z gazet. Są zainteresowani twoją ciążą, ale dzwonią też w związku z propozycją. Ponoć masz startować do nowego filmu Petera Jacksona. Ruth zrobiło się słabo. – Co takiego? – Naprawdę o tym nie wiesz? Serio? Chryste, Ruth, natychmiast zadzwoń do Erika, dobrze? To świetna sprawa!
Rozdział 27 Czego szukasz? Nina podskoczyła i pospiesznie zamknęła stronę, którą w oczekiwaniu na Trish przeglądała na bibliotecznym komputerze. Przyjaciółka zadzwoniła do niej wcześniej, żeby przeprosić za swoje zachowanie sprzed paru dni. – Głupio mi, że tak na ciebie naskoczyłam – powiedziała. – Miałaś rację co do Dave’a, a poza tym wiem, że nie należało się zadawać z żonatym facetem, ale to tak po prostu się stało. Nina, która dawniej pewnie powątpiewałaby, że coś takiego może „tak po prostu się stać”, wiedziała już, iż życie nie zawsze jest czarno-białe. Sama też miała wyrzuty sumienia, że nakrzyczała na Trish. To nie jej sprawa, przyjaciółka jest przecież dużą dziewczynką. Nie wspominając już o tym, że Dave też miał swoje za uszami; okłamywał żonę, kochankę i jeszcze nie tak dawno podrywał i ją! – Kochasz go? – zapytała. Trish westchnęła. – To naprawdę trudne, wcale nie miałam zamiaru się zakochiwać, bo uznałam, że to tylko przelotny romans, który wcześniej czy później się skończy, ale tak, kocham go. Stąd właśnie moja zbyt emocjonalna reakcja, kiedy powiedziałaś mi o ciąży jego żony. – Przykro mi, naprawdę nie chciałam cię zranić. Po prostu gdy usłyszałam, że jego małżeństwo jest już od dawna skończone… – Wiem, taki banał, co? – W głosie Trish dało się słyszeć wiele cierpienia, Nina nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. – Tak czy inaczej pewnie cię ucieszy, że postanowiłam to zakończyć. – Och. – Nina nie kryła zdumienia. Z jakiegoś powodu sądziła, że Trish mimo wszystko będzie z nim romansować. – Może wcześniej dałam się nabrać, ale nie jestem przecież głupia. Zresztą miałaś rację, to nic miłego uchodzić za tę drugą, która rozbija rodzinę. Kiedy oczyściły już atmosferę, umówiły się w bibliotece na kolejną rundę poszukiwań, a później miały wyskoczyć razem do Elli na coś na ząb. Teraz Nina odwróciła się od ekranu komputera w stronę przyjaciółki, której wejścia w ogóle nie słyszała, i spróbowała przybrać nonszalancką pozę. – Och, nic takiego. Po prostu chciałam skorzystać z sieci na jakimś normalnym łączu. Internet u ojca chodzi wolniej od żółwia. – Wyobrażam sobie – odparła Trish z uśmiechem. – Gotowa? – Jasne. – Nina też się uśmiechnęła. Ulżyło jej, że przyjaciółka nie naciskała. Bo tak naprawdę przeglądała stronę z poradami dla ciężarnych w trudnej sytuacji życiowej, żeby sprawdzić, jakie ma właściwie możliwości. Kiedy myślała poważnie o tym, co w głębi ducha rozważała, miała wyrzuty sumienia, ale nadal nie potrafiła się powstrzymać. Po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, wziąwszy pod uwagę reakcję ojca i nieobecność matki, już nie wspominając o sprawie ze Steve’em, naprawdę nie wiedziała, co począć z dzieckiem.
Po części było to związane z jej ostatnią rozmową z Ruth, która w przeciwieństwie do niej nie miała żadnych trosk, jeśli chodzi o ciążę. Zresztą czemu miałaby się martwić? Była pewna siebie i utalentowana, więc świetnie sobie poradzi, z Charliem czy bez niego, tak jak i bez Troya czy w ogóle jakiegokolwiek innego faceta. Mogła liczyć na rodziców, a w Los Angeles czekała na nią cała armia asystentów, nie wspominając o pieniądzach. Jej maleństwu nie zabraknie ptasiego mleka. I tego właśnie Nina przyjaciółce zazdrościła. Bo ona nie miała nic. Czasami ledwie była w stanie zadbać o samą siebie, więc myśl o całkowitej odpowiedzialności za to nowe życie wręcz ją paraliżowała. Owszem, Cathy jest wspaniała i na pewno jej pomoże, na ile tylko będzie mogła, ale chyba poświęciła córce już wystarczająco dużo ze swojego życia? Wychowała ją właściwie sama, a chociaż zawsze twierdziła, że Patrick o nie dbał, tak naprawdę w znacznej mierze było to jednak samotne rodzicielstwo. A teraz, kiedy u boku Tony’ego wreszcie zaczynała się cieszyć odzyskaną wolnością, Nina miałaby zażądać od niej pomocy w wychowywaniu dziecka będącego wynikiem pomyłki? Nie, im dłużej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że musi poradzić sobie sama i że nie powinna – nie może – składać tego ciężaru na cudze barki. Tylko co robić? Kilka razy przemknęła jej przez głowę myśl o adopcji, nie miała jednak pojęcia, na czym właściwie polega proces adopcyjny ani nawet, jak się do tego zabrać. Ostatecznie dzięki rozbudowanej pomocy społecznej niewiele kobiet w Irlandii decydowało się teraz na podobny krok, ale chyba było to nadal możliwe, gdyby któraś jednak taką opcję wybrała? Dlatego właśnie postanowiła wpaść do biblioteki przed spotkaniem z Trish, żeby sprawdzić to i owo w Internecie. Była w kropce, wiedziała jednak, że pozostało jej niewiele czasu na podjęcie decyzji. Co do jednego nie miała wątpliwości – nie jest odpowiednią osobą do wychowywania dziecka. A że sama się w to wszystko wpakowała, teraz nie miała wyboru, jak tylko samodzielnie znaleźć jakieś wyjście – jak najszybciej. * – O co chodzi? – zapytał Charlie, kiedy Ruth skończyła wreszcie rozmowę z asystentką. – Muszę porozmawiać z moim agentem – odparła wyjątkowo rzeczowym tonem, choć serce waliło jej jak młotem, po czym wybrała numer Erika. Odebrał po pierwszym sygnale. – Ach, nareszcie! Nasza gwiazda. – Co się dzieje, Erik? – zaczęła bez wstępów. – Właśnie rozmawiałam z Chloe. – A więc to prawda? Jesteś w ciąży? – A jeśli nawet? Co nowego? – W tym momencie nie obchodziło jej, czy nie wyjdzie na niegrzeczną. W branży filmowej gruba skóra to podstawa, więc Erik na pewno się na nią nie obrazi. – Wygląda na to, że ostatnio wszyscy pokochali naszą przyszłą mamusię. – Jej agent jak zwykle nie bawił się w uprzejmości. – Ale błagam, powiedz, że to dziecko Troya Valentine’a, a nie jakiegoś przypadkowego Irlandczyka. Ruth zdenerwowała się, słysząc te pogardliwe słowa „jakiś przypadkowy Irlandczyk”, a kiedy się odwróciła, żeby sprawdzić, czy to słyszał, napotkała jego zdumione spojrzenie. Super. Przypomniała sobie, co powiedział tamtego pierwszego dnia przed kawiarnią, że nie chce brać udziału w tego rodzaju ohydztwie.
– To naprawdę nie twoja sprawa. – Och, wręcz przeciwnie, kochanie, jak najbardziej moja. Twoje akcje stoją teraz wysoko, więc nie możemy tego zepsuć prowincjonalnymi romansami. – Moje akcje stoją wysoko…? Jak to? – Jak już wspomniałem w tych trzydziestu czy iluś tam wiadomościach, które ci zostawiłem, Peter Jackson bierze cię pod uwagę do roli Clary w The Soldier’s Daughter. – The Soldier’s Daughter? – Ruth zabrakło tchu. Chodziło o filmową adaptację jednej z najbardziej rozchwytywanych powieści ostatniej dekady, a Clara była bohaterką, która podbiła serca czytelników na całym świecie. – O… mój… Boże. – Właśnie. Wygląda, że jest fanem Glamazons i uważa cię za idealną kandydatkę do głównej roli kobiecej. Oczywiście musiałabyś przejść zdjęcia próbne, ale moim zdaniem to tylko formalność. Jackson nie zmienia tak łatwo zdania. Pokój zdawał się wirować wokół niej. Formalność… Peter Jackson… główna rola kobieca… Właśnie o tym zawsze marzyła. Po latach starań wreszcie Ruth Seymour otrzymała propozycję zagrania roli życia. – A samo jego podejście do sprawy, moim zdaniem, świadczy, że to również pewniak do Oscara – tłumaczył Erik. – Dziecko też nie powinno stanowić problemu, oczywiście jeśli dasz radę zrzucić zbędne kilogramy. Chociaż nie, zapomnij, że to powiedziałem, bo ty zwyczajnie w ogóle nie przytyjesz – dodał z rozbawieniem, ale Ruth wiedziała, że mówił najzupełniej poważnie. Popatrzyła na swój brzuch i uświadomiła sobie, że już przybrała na wadze kilka kilogramów. Będzie się pilnować, to oczywiste. Ostatecznie musi być w formie do roli w The Soldier’s Daughter. No i, o mój Boże, czyż to nie wspaniale, że dziecko nie będzie jej przeszkadzać w karierze? Oczywiście musiałaby przełożyć część zdjęć do serialu, żeby nie kolidowały z terminem porodu, ale wiedziała, że Erik na pewno trzyma już rękę na pulsie. Niewiarygodne. Wygląda na to, że jednak mogła mieć wszystko – karierę filmową i dziecko! Czyż nie prawdziwa z niej szczęściara? – Po prostu nie mogę w to uwierzyć, Erik! – krzyknęła rozentuzjazmowana. Te wszystkie głupie pomysły, żeby dać sobie spokój z Hollywood i zostać w Lakeview, nagle rozpłynęły się jak mgła. Kiedy tak słuchała szczegółów przekazywanych przez Erika, Charlie zerwał się z miejsca i zaczął krążyć po pokoju, ale odwróciła wzrok, próbując nie zwracać na niego uwagi. – Hej, jestem cholernie poważny, skarbie. Chcą cię, więc bierz tyłek w troki i wracaj do Los Angeles. Zresztą, do diabła, co ty robisz tyle czasu w jakimś zapyziałym irlandzkim miasteczku? Dawno mogliśmy puścić maszynę w ruch, gdybyś tylko od razu powiedziała nam o ciąży. Gazety wprost oszalały na punkcie dziecka Valentine’a. Chryste, co ty sobie w ogóle myślałaś, żeby trzymać to przed nami w tajemnicy? Postanowiła zignorować lekkie sygnały ostrzegawcze na wzmiankę o ciąży jako śmiałym posunięciu PR-owskim i czym prędzej zepchnęła wszelkie obawy gdzieś w głąb podświadomości. – Przepraszam, powinnam była odbierać telefony od ciebie, a poza tym owszem, wracam najszybciej, jak się tylko da. Dzięki, Erik, jesteś naprawdę niesamowity! – Jasne, wszystkie tak mówią. – Erik zachichotał, po czym się rozłączył. Ruth nacisnęła czerwoną słuchawkę zachwycona, miliony lat świetlnych od tamtego stanu umysłu, w którym była jeszcze parę sekund przed telefonem Chloe. Rzuciła komórkę na biurko i wreszcie spojrzała na Charliego. – O mój Boże, nie uwierzysz! – Właściwie to słyszałem chyba większość – odparł Charlie beznamiętnym tonem. – Możesz to sobie wyobrazić? Główna rola w wielkiej hollywoodzkiej produkcji właśnie dla mnie?!
Może nawet z widokami na Oscara. – Ekscytowała się, bo nagle znowu poczuła tę pełną obietnic i splendoru atmosferę Hollywood. – Och, to po prostu niesamowite. – Niesamowite… owszem. – Teraz nie mogę się już doczekać powrotu. Wepchnę im te ich wredne komentarze do gardeł i pokażę, z kim mają do czynienia! – O czym ty mówisz? Co i komu wepchniesz do gardła? – Pismakom, oczywiście. I tym wszystkim zarozumiałym dupkom, którzy uważali mnie za pozbawioną talentu dziwkę! Charlie patrzył na nią w osłupieniu. – Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę zamierzasz tam wracać, na dobre? – Oczywiście. Jak mogłabym zrezygnować? Słyszałeś, co powiedział Erik. – A co z nami? Co z dokonywaniem właściwych wyborów? – Charlie… – Nie, odpowiedz. Co z nami? Przygryzła wargę. – Kochanie, wiem, że możesz czuć się zdezorientowany, ale chyba nie rozumiesz. Tego rodzaju rzeczy nie zdarzają się często, taki niespodziewany telefon z propozycją jedną na milion. Właśnie dla tej chwili harowałam całe życie. – Ależ doskonale rozumiem. To tobie coś się pomieszało. Nie widzisz, co oni robią? Czy interesowali się tobą, kiedy nie miałaś żadnej historii na sprzedaż? Kiedy nie sypiałaś jeszcze z nikim „interesującym”? – zadrwił. Ruth odwróciła głowę, żeby na niego nie patrzeć. Nie chciała tego słuchać. To nie fair z jego strony, tak o niej mówić. Jest dobrą aktorką, pracowitą, oddaną swojej pasji, i to, z kim sypia, nie miało tu najmniejszego znaczenia. – A widzisz! – krzyknęła urażona. – Tego się właśnie bałam przed laty: że będziesz mnie ograniczał. – Jeszcze parę godzin temu rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób będziemy wychowywać dziecko! – wrzasnął. Ruth ogarnęły wyrzuty sumienia. – Wiem. – Naprawdę zamierzasz mi to znowu zrobić? – Rozczarowanie malujące się w jego oczach było dla niej nie do zniesienia. – Charlie… – Objęła go. – Naprawdę nie mam pojęcia, co robić. Właśnie o tym zawsze marzyłam. Charlie popatrzył jej w twarz. – A ja marzyłem o tym. Poczuła się tak, jakby pchnął ją nożem prosto w serce. – Ale przecież sam mówiłeś, że zrobiłbyś tak już wtedy, że pojechałbyś ze mną do Hollywood, gdybym tylko o to poprosiła. Pokręcił głową. – Marzę jedynie o tobie i o dziecku, naszym dziecku. Chociaż wiem – zaśmiał się gorzko – że nie mam prawa do żadnego z was, bo jestem tylko „jakimś przypadkowym Irlandczykiem”, prawda? – Odsunął się od niej. – Ruth, nie wiem, czy będę umiał tak po prostu stać obok i patrzeć, jak przehandlowujesz swoją ciążę. – Przecież nie chodzi o to, nie tego pragnę. – Wiem, że nie tego pragniesz, ale jedyną osobą, którą musisz o tym przekonać, jesteś ty sama. Ruth przebiegła w myślach ostatnich kilka miesięcy. Ukrywała się przed całym światem, więc i tak
dostałaby te oferty, gdyby tylko od razu wróciła do Los Angeles. Oczywiście rozgłos, jaki przyniosła jej ta sprawa z Troyem, mógł zwrócić na nią uwagę ważnych ludzi, ale tak to się właśnie często w Hollywood odbywało. No i Peter Jackson… niesamowite… – Posłuchaj, naprawdę uważam, że powinnam przynajmniej wrócić i porozmawiać o tej propozycji, wysłuchać, co mają mi do zaoferowania. Nic nie jest przesądzone, a poza tym muszę jeszcze przedyskutować wszystko z Erikiem, żeby sprawdzić, jakie są warunki. Mogłabym polecieć jutro i wrócić za parę dni. To przecież nic takiego. Charlie uniósł ręce. – Daj spokój, Ruth! – Po prostu pozwól mi z nimi porozmawiać – błagała. – Nic się między nami nie zmieniło, przysięgam, i nic się nie zmieni. Ale jeśli teraz nie pojadę, już zawsze będę się nad tym zastanawiać. Charlie skinął głową, jednak oczy miał smutne. Serce zabiło jej mocniej. Kochała Charliego i do niedawna kochała też swoją pracę. Chciała mu po prostu udowodnić, że jedna miłość nie musi wykluczać tej drugiej. Że da się mieć i jedno, i drugie, przemknęło jej przez głowę, zignorowała jednak tę myśl. Jak mogła w ogóle brać pod uwagę powrót do Lakeview na stałe i zaprzepaszczenie tych wszystkich lat ciężkiej pracy z powodu jednego głupiego błędu. Błędu, który w obecnej sytuacji tak samo mógł się okazać początkiem jej drogi ku sławie.
Rozdział 28 Był wczesny piątkowy wieczór. Jess bawiła się w salonie Emer z malutką Amy. Przyjaciółka zaprosiła ją na noc, a ona chętnie przyjęła zaproszenie, szczęśliwa, że będzie miała wreszcie co robić. Chociaż nie była pewna, czy ma ochotę zwierzać się Emer z małżeńskich problemów, czuła, że to jednak lepsze niż siedzenie w domu i gapienie się w ścianę. Brian znowu wyjechał, a ona zastanawiała się, czy przypadkiem nie zgłaszał się do tych delegacji na ochotnika, byle tylko nie musieć spędzać z nią czasu. To straszna myśl, jednak Jess dobrze znała męża – albo tak przynajmniej się jej zdawało, zanim zaczęła się ta sprawa z dzieckiem. Emer robiła coś w kuchni, a Dave wreszcie był w domu. Miał pracować do późna, ale uwinął się ze wszystkim wcześniej. Jess dotarła do nich tuż po osiemnastej i niemal od razu zaczęła żałować, że w ogóle przyjechała, bo żadne z nich nie było w dobrym nastroju. Biorąc pod uwagę okoliczności, Jess nawet się zdziwiła, że Emer nie odwołała wizyty. Ciągle narzekała, że Dave’a wiecznie nie ma w domu, więc można by pomyśleć, że chętnie spędziliby trochę czasu w gronie rodzinnym. – Emer, na pewno nie mogę ci w niczym pomóc? – zawołała Jess. – Nie, wszystko w porządku – odkrzyknęła Emer przesadnie wesołym głosem, ale Jess słyszała dobiegające z kuchni ostre szepty, zupełnie jakby gospodarze próbowali kłócić się tak, by nie poczuła się niezręcznie. Jess zastanawiała się, czy ludzie naprawdę sądzą w takich sytuacjach, że ich nie słychać. A potem rozległ się dzwonek komórki leżącej na krześle tuż obok niej. Była przekonana, że to telefon Emer, zabrała go więc i zaniosła do kuchni. – Proszę. – Podała jej aparat. – Jakaś Trish? Nie zdołała się powstrzymać przed rzutem oka na wyświetlacz komórki, ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz przyjaciółki, by natychmiast pożałowała tych słów. Emer chwyciła aparat, nie odrywając wściekłego spojrzenia od Dave’a, który pobladł jak ściana. – Dlaczego dzwonisz do mojego męża? – warknęła do telefonu. Jess aż się skrzywiła, uświadomiwszy sobie, że naprawdę zrobiła coś, czego nie powinna. – Daj mi to – rzucił Dave przez zaciśnięte zęby, a Jess pragnęła zapaść się pod ziemię. O, nie. – Pytałam, dlaczego dzwonisz do mojego męża – powtórzyła Emer. – Och, nie wyjeżdżaj mi z tymi bzdurami. Czemu redakcja „Lakeview News” miałaby się interesować kierownikiem działu sprzedaży jakiegoś głupiego browaru? Chryste, chyba nie sądzisz, że urodziłam się wczoraj?! – Emer, no naprawdę… – Dave sięgnął znowu po aparat, ale żona zrobiła unik, podczas gdy Jess przypatrywała się całej tej scenie z przerażeniem. A potem zupełnie nieoczekiwanie Emer przerwała połączenie i cisnęła komórkę o ścianę. – Co się tu, do diabła, wyprawia, Dave? Czemu ta głupia krowa wydzwania do ciebie w piątek wieczorem? To jest ta zmiana planów, o której wcześniej mówiłeś? Ona cię wystawiła, nie mogła przyjść na schadzkę? Emer krzyczała, a Jess była zażenowana. Słyszała to imię już wcześniej, więc teraz próbowała sobie przypomnieć, kim jest Trish – to chyba jedna z przyjaciółek Niny? Do diabła, czyżby Dave chodził na
boki? – Och, na miłość boską, niepotrzebnie tak dramatyzujesz. To pewnie przez hormony. – Nie waż się zwalać wszystkiego na hormony. Ja wiem, że coś jest na rzeczy. W poniedziałek dzwoniłam do ciebie do biura i dowiedziałam się, że na wieczór wcale nie miałeś zaplanowanej kolacji z klientem. Chyba uważasz mnie za idiotkę, Dave, wiedziałam, że z kimś jesteś. A dzięki Jess już wiem z kim. Zapadła ciężka, pełna napięcia cisza. Jess, która nie miała pojęcia, co zrobić, ostrożnie wycofała się z kuchni i wróciła do salonu, żeby sprawdzić, co z Amy, która pomimo tych wszystkich hałasów spała sobie słodko w kojcu. Jess nie mogła w to uwierzyć. Ze wszystkich idiotycznych, bezmyślnych rzeczy, które mogła zrobić… Powinna się była przynajmniej upewnić, że to telefon Emer, zanim jak ostatnia idiotka go jej wręczyła, chociaż z drugiej strony czemu miałaby kryć Dave’a, jeśli rzeczywiście chodziło o romans? Bo z całą pewnością tak wyglądało. Zabrała torebkę i na paluszkach ruszyła do wyjścia. Nie powinno jej tu teraz być. Narobiła już dosyć szkód, Emer na pewno znienawidzi ją za to, że była świadkiem takiej sceny. Akurat otwierała drzwi, kiedy usłyszała ryk Dave’a: – Dobra, w porządku, przyznaję się! Widuję się z Trish, ale co cię to w ogóle obchodzi? Interesujesz się mną tylko wtedy, kiedy chcesz zajść w ciążę. Dopóki płacę rachunki, masz w nosie to, co w ogóle robię! O, nie, biedna Emer, pomyślała Jess, a potem, nie zawracając już sobie głowy zachowywaniem ciszy, wybiegła na zewnątrz i zatrzasnęła za sobą drzwi. Dave miał romans. Nie mogła w to uwierzyć. Co prawda było oczywiste, że ostatnio między tą dwójką pojawiło się jakieś napięcie, ale dotąd sądziła, że to jedynie kwestie finansowe albo problemy z dopasowaniem się po narodzinach dziecka, no i przeprowadzce na przedmieścia… Z całą pewnością nie spodziewała się czegoś takiego. I pomyśleć, że Dave okazał się takim bezdusznym łajdakiem, żeby zdradzać Emer, kiedy ta całkowicie poświęciła się wychowywaniu ich wspólnego dziecka… już nie wspominając o sypianiu i z nią, i z kochanką! Nagle znowu ujrzała wydarzenia ostatnich miesięcy z wyjątkową ostrością. Przez cały ten czas żyła złudzeniami, że jej przyjaciółki wiodą idealne życie, ale jak na ironię im więcej czasu z nimi spędzała, tym bardziej się upewniała, że to jedynie ułuda. Mimo wszystko było jej żal Emer – nawet jeśli przyjaciółka myślała teraz niemal wyłącznie o dziecku, Jess naprawdę jej współczuła. Jak Dave mógł tak ją traktować! I pomyśleć, że zaledwie parę tygodni temu Emer była szczęśliwa, cieszyła się z powodu ciąży. Zupełnie jak ja, uświadomiła sobie z niepokojem Jess. Kiedy teraz myślała o obojętności Briana ostatnimi czasy i o zdradzie Dave’a, zaczynała dokonywać niepokojących porównań. Od dawna pragnęła upodobnić się do Emer, pójść w jej ślady. Czyżby popełniła większy błąd, niż przypuszczała? Następnego ranka Nina szykowała się do kolejnej wyprawy do Dublina. Tym razem nie udało się jej uniknąć spotkania z ojcem, bo była już ósma, a ojciec jak zwykle przygotowywał w kuchni śniadanie – jajka sadzone i bekon. – Dzień dobry – powiedziała niepewnie. – Dzień dobry, Nino – mruknął ojciec. Podeszła do szafki, żeby wyjąć z niej toster, chociaż ciągle jeszcze nie zdecydowała, czy zjeść śniadanie w domu, czy może kupić po drodze coś, co mogłaby połknąć podczas podróży autobusem.
– Hm… robię grzanki. Też chcesz? Patrick zerknął na zegar. – Za parę minut, kiedy reszta będzie gotowa. Nina skinęła beznamiętnie głową. Oczywiście. – Ja przekąszę coś na szybko. Jadę dzisiaj do Dublina. – Na stałe? – zapytał Patrick, a Ninie mimo wszystko zrobiło się przykro. Naprawdę nie mógł się już doczekać, kiedy ona się stąd wyniesie? Wiedziała, że nie aprobował tej sytuacji, ale czy musiał jej o tym ciągle przypominać? – Nie na stałe, na jeden dzień. – Hm – usłyszała. Typowa odpowiedź. – Obiecuję, że kiedy tylko mama wróci, przestanę zawracać ci głowę. Miejmy nadzieję, że już niedługo, ostatnio, kiedy z nią rozmawiałam, była w Rosji, ale teraz pewnie dotarli do Francji – dodała tonem niezobowiązującej pogawędki. Jak zwykle niepotrzebnie się starała. – Hm. – W każdym razie jadę do Dublina na jeden dzień. Przywieźć ci coś? – Z Dublina? Nie, z cholernego Marsa, miała ochotę odburknąć, ale to i tak nic by nie dało. Zresztą wystarczy jej problemów i bez wykłócania się z ojcem. Uznawszy rozmowę za zakończoną, zjadła śniadanie w milczeniu, a potem czym prędzej wyszła z domu i skierowała się na przystanek autobusowy. Podróż do centrum nie trwała długo, bo zaledwie godzinę, ale Nina i tak miała wrażenie, że minęło ich co najmniej dziesięć. Była zmęczona, wręcz wyczerpana, rozmyślaniem o rozmaitych dotyczących dziecka opcjach, chociaż wiedziała, że na tym etapie ciąży wybór ma ograniczony. Perspektywa samotnego ponoszenia odpowiedzialności za to maleństwo ją przerażała. Była pewna, że sobie nie poradzi, ale miesiące mijały, a ona nie mogła przecież dłużej trwać w takim zawieszeniu. Musiała coś zaplanować. Dlatego właśnie umówiła się na dzisiaj w agencji adopcyjnej. Wybrała tę, ponieważ mieli otwarte również w soboty. Kiedy wreszcie wysiadła z autobusu w centrum, złapała taksówkę. Kierowca zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem, gdy podała mu adres agencji, ale popatrzyła mu w oczy wyzywająco. Obleśny, stary satyr, pewnie pomyślał, że była jakąś popieprzoną ciężarną ofiarą losu. Wzruszyła ramionami, rozmyślając nad tym określeniem – samotna matka bez faceta u boku, bez etatu i dachu nad głową w pewnym sensie była ofiarą losu. Po dotarciu do agencji ruszyła powoli po schodach, przytłoczona ciężarem tego, co zamierzała zrobić. Tak łatwo byłoby po prostu odwrócić się na pięcie i stąd uciec, nie myśleć o tym wszystkim. Zamiast tego odetchnęła głęboko, a potem pchnęła drzwi prowadzące do przyjemnej poczekalni o ścianach pomalowanych na spokojne kolory. – Dzień dobry – przywitała się z recepcjonistką. – Nina Hughes, jestem umówiona na dziesiątą. – Oczywiście. Maura zaraz panią przyjmie, jeśli zechce pani chwileczkę zaczekać. Nina usiadła i sięgnęła po gazetę z pobliskiego stolika. Niespiesznie przerzucała strony, tak naprawdę, nie zagłębiając się w lekturę. Miała nadzieję, że nie będzie musiała czekać zbyt długo i że wspomniana Maura rzeczywiście zaraz ją do siebie poprosi. A potem nagle zamarła, natknąwszy się na fotografię Ruth i Charliego. Zerknęła na okładkę czasopisma, żeby sprawdzić datę, bo zdjęcie musiało zostać zrobione niedawno. Charlie wyciągał rękę w stronę obiektywu, stojąca obok niego Ruth trzymała torbę z jakiegoś sklepu
w pół drogi między twarzą a brzuchem, zupełnie jakby nie mogła się zdecydować, co zasłonić. Pod spodem podpis: „Sensacyjna wiadomość: Ruth Seymour w ciąży! Czyżby dzieło Troya Valentine’a?”. O, nie, pomyślała Nina, i to teraz, kiedy wszystko zaczęło się Ruth tak dobrze układać. Naprawdę okropne. A jeszcze nie tak dawno Ruth opowiadała, że wreszcie ma okazję nacieszyć się spokojem. Na pewno tym się przejęła. Nina wyjęła komórkę z torebki i wybrała numer aktorki z nadzieją, że mimo wszystko przyjaciółka jakoś się trzyma. Niestety, od razu włączyła się poczta głosowa. Ciekawe, skąd ten fotoreporter wiedział, gdzie szukać Ruth i Charliego. Akurat w Lakeview, przed jakimś sklepem? Cóż za nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Wbrew sobie natychmiast pomyślała o Trish i jej reakcji na rewelacje Ruth. Czyżby ona miała z tym coś wspólnego? Och, nie, nie mogłaby tego zrobić, prawda? Nie chciała nawet o tym myśleć. Chociaż naprawdę ceniła sobie przyjaźń z Trish, zwłaszcza w tych ostatnich kilku miesiącach, podejrzewała, że mają mocno rozbieżne poglądy na temat tego, co dopuszczalne. Sama była wręcz dumna ze swoich zasad moralnych, a na dodatek zawsze ceniła sobie odpowiedzialność. To właśnie dlatego prawda o Stevie tak ją zabolała. – Nina? Nina podniosła wzrok na stojącą w drzwiach kobietę. Po sześćdziesiątce, miała życzliwą twarz i modny kostium. – Tak, to ja. – Maura Lowry. Zapraszam. Nina wstała i uścisnęła jej dłoń. – Miło mi poznać. Dziękuję, że zgodziła się pani na spotkanie w tak krótkim terminie. – Ależ nie ma za co. Wszyscy tu zdajemy sobie sprawę, że czasem terminy nas gonią. – Kobieta zaprowadziła Ninę do biura i wskazała jej krzesło. – A więc rozważa pani adopcję. Nina opowiedziała jej o szczegółach, z całych sił powstrzymując łzy. Nie chciała wyjść na jakąś rozhisteryzowaną, niezdolną podjąć decyzji babę w ciąży. Starała się mówić rzeczowo. – Wszystkie pani argumenty są jak najbardziej przekonujące, zapewniam panią – stwierdziła Maura z uśmiechem. – Większość matek, które wybierają to rozwiązanie, decyduje się na adopcję zamkniętą. – Co to znaczy? – zapytała Nina. – Tak się mówi, kiedy dziecko jest oddawane nowym rodzicom od razu po narodzinach. – Czyli nigdy nie zobaczę dziecka? – Dokładnie. – Maura pokiwała głową. – Dziecko nigdy nawet nie dowie się o moim istnieniu? – Z jakiegoś powodu ta myśl wydała się jej bardziej niepokojąca, niż początkowo przypuszczała. – Właśnie. O ile nowi rodzice nie zdecydują się swojemu dziecku o pani opowiedzieć. – Swojemu dziecku? – powtórzyła Nina. Zabolała ją myśl, że maleństwo, które nosiła teraz pod sercem, nigdy jej nie pozna. A ona nawet nie spojrzy na buzię synka czy córeczki, bo dziecko zostanie zabrane tuż po porodzie, by rozpocząć nowe życie z innymi rodzicami. Zbierało się jej na płacz, starała się jednak powstrzymać łzy. – Tak, w naszej agencji staramy się używać takiego sformułowania, aby przygotować zarówno matkę biologiczną, jak i nowych rodziców do przekazania dziecka. Ostatecznie większość rodziców uważa płód za „swoje dziecko”, ledwie dowiedzą się o ciąży, więc czasem matkom biologicznym jest łatwiej, kiedy zaczynają myśleć o dziecku jako należącym do kogoś innego, kiedy tylko znajdziemy dla niego odpowiednią rodzinę. Dzięki temu łatwiej im wytworzyć pewien dystans. – Kobieta uśmiechnęła się uprzejmie.
Wytworzyć pewien dystans, powtórzyła Nina w myślach. Te słowa odbijały się echem w jej głowie. – Sama nie wiem… – Westchnęła gwałtownie. – Nie jestem pewna, czy w ogóle się na to zdobędę. – Nino, pani reakcja jest najzupełniej naturalna, ale właśnie sama wymieniła pani kilka poważnych powodów przemawiających za oddaniem dziecka do adopcji. – Pewnie tak. – Nina przygryzła wargę. – Który to miesiąc, moja droga? Nina poruszyła się na krześle nerwowo. – Prawie ósmy. – Nie chcemy, żeby czuła pani jakąkolwiek presję, ale fakty wyglądają tak, że nie mamy zbyt wiele czasu, a taka decyzja powinna zostać starannie przemyślana, dla dobra i pani, i dziecka. – Wiem. Zupełnie nieoczekiwanie Nina zerwała się z miejsca, bo właśnie uświadomiła sobie, że przychodząc tutaj, popełniła ogromny błąd. – Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i za informacje, ale muszę to jeszcze przemyśleć. Odezwę się do państwa. – Mam nadzieję, że nasza rozmowa okazała się pomocna. – Oczywiście. Ale nie tak, jak się pani wydaje, dodała w duchu. Sama myśl o tym, że mogłaby oddać dziecko obcym ludziom i nigdy więcej go nie zobaczyć, wydawała się jej teraz wręcz niewyobrażalna. Jeszcze raz podziękowała pracownicy agencji i wreszcie wyszła. W głowie miała gonitwę myśli. Nie potrafiłaby tego wyjaśnić, ale kiedy dotarło do niej, że więcej nie zobaczyłaby dziecka, nie mogła słuchać dalej. Nie wiedziała, jakie miałoby być to inne rozwiązanie, ale… Agencja znajdowała się w bocznej alejce, więc Nina musiała przejść kawałek do głównej ulicy, gdzie mogłaby złapać taksówkę, którą wróciłaby do centrum. Do odjazdu autobusu do Lakeview zostało jeszcze parę godzin. Co robić? Spędzić resztę dnia na zastanawianiu się nad tym wszystkim? Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu kawiarni, w której mogłaby posiedzieć, zebrać myśli. Jeszcze lepiej byłoby z kimś porozmawiać, przedyskutować to, co usłyszała w agencji. Może zobaczyłaby sprawy wyraźniej, bez całej tej emocjonalnej otoczki. Nagle pomyślała o Jess, która mieszkała przecież gdzieś w tej okolicy. Czym prędzej sięgnęła do torebki po komórkę, zdecydowana zadzwonić do Jess i spytać, czy ta nie miałaby ochoty na wspólną kawę albo może nawet wczesny lunch. Niestety, ku jej rozczarowaniu pod numerem Jess od razu włączyła się poczta głosowa. Szła już główną ulicą, pilnie wypatrując taksówki. Może wybierze się na zakupy, chociaż nie miała przy sobie zbyt wiele gotówki… Była w połowie ulicy, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. – Cześć, Nina! – odezwała się Jess. – Właśnie zauważyłam, że mam nieodebrane połączenie od ciebie. Przepraszam, jestem na siłowni, właśnie wychodzę z przebieralni. Co tam? Siłownia? Czy to bezpieczne dla kobiety w ciąży? – Nic się nie stało. Posłuchaj, wiem, że pewnie jesteś okropnie zajęta, ale właśnie przyjechałam do Dublina i tak sobie pomyślałam, że może chciałabyś się spotkać na kawę czy coś w tym rodzaju. Ale nie ma sprawy, jeśli nie… – Jesteś w Dublinie? Super! Bardzo chętnie się spotkam. Akurat tu kończę, więc powiedz mi, gdzie jesteś, a zaraz podjadę. – Cudownie. Właściwie to jestem niedaleko, w twojej okolicy, w Blackrock. – Naprawdę? Co ty tu robisz? – Byłam… miałam parę spraw do załatwienia – odparła Nina pospiesznie. – To nawet lepiej, bo moja siłownia jest zaledwie parę minut drogi od ciebie. Wiesz co, może
spotkamy się na ryneczku? Na rogu jest fajna kawiarnia, tuż nad wodą. Nie tak cudowna jak ta Elli, ale da się tam pogadać. – Wspaniale. – Nina ucieszyła się, że Jess może się z nią spotkać, a serdeczność i entuzjazm dziewczyny od razu podziałały na nią uspokajająco. – Świetnie. Daj mi tylko kilka minut na pozbieranie wszystkich gratów, zaraz będę na miejscu. Jess dotrzymała słowa, bo jak się okazało, dotarła do wspomnianej kafejki nawet przed Niną. – Co słychać? – zapytała, kiedy zamówiły po kawie. – Nie widziałam cię od czasu tej imprezy u nas. Masz już całkiem spory brzuszek. – Wiem. – Nina automatycznie spojrzała na brzuch przyjaciółki, ale oczywiście było jeszcze za wcześnie, żeby dało się coś zauważyć. – A ty jak się czujesz? Dokuczają ci poranne mdłości? Ja wreszcie mam spokój, ale wcześniej nieźle dały mi w kość. – Nie, ani trochę. – Jess odwróciła wzrok. – Chyba jestem jedną z nielicznych szczęściar! – To pewne. A skoro już mowa o szczęściarach, jak tam Brian? Bo wiesz, naprawdę go polubiłam. Na przyjęciu był dla mnie bardzo miły. – Wszystko w porządku. – Głos Jess zmienił się na wzmiankę o mężu, bez dwóch zdań, co tylko podsyciło ciekawość Niny. – Załatwiłaś już wszystkie sprawy? – Jess gładko zmieniła temat. Nina skinęła głową. Teraz przyszła jej kolej, żeby poczuć się niezręcznie. – Mniej więcej. – Miałaś wizytę u lekarza czy coś w tym rodzaju? – Hm, nie… Po prostu byłam… na zakupach. – Naprawdę? – zdziwiła się Jess, a Nina uświadomiła sobie niedorzeczność tej wymówki, bo przecież nie miała ze sobą żadnych toreb z zakupami, co nie mogło umknąć uwagi przyjaciółki. Obie chwilę milczały, zanim Nina wyznała z westchnieniem: – Tak naprawdę wcale nie byłam na zakupach. – Domyśliłam się. – Jess pokiwała głową. – Ale posłuchaj, naprawdę nie musisz się mną przejmować. Po prostu próbowałam zagaić rozmowę, nie chciałam się wtrącać w twoje prywatne sprawy. – Nie, naprawdę nie ma problemu. Właściwie dlatego do ciebie zadzwoniłam. Muszę o tym z kimś porozmawiać. Miałam umówioną wizytę, ale nie u lekarza. – Jasne. Nina znowu westchnęła. – Pewnie uznasz, że jestem okropna, ale szczerze mówiąc, chyba nie myślałam wtedy trzeźwo. – Wątpię! – prychnęła Jess. – Bóg jeden raczy wiedzieć, jakie głupstwa wyprawia każdy z nas pod wpływem chwili – dodała zagadkowo. Nina zaczęła jej opowiadać o spotkaniu w agencji. Odprężyła się trochę, zadowolona, że ma się wreszcie komu zwierzyć. Może o to zresztą właśnie chodziło: ostatnio dźwigała na barkach tyle problemów – stres spowodowany sytuacją ze Steve’em, poczucie winy, że ma sekrety przed matką, próba podjęcia decyzji, co zrobić – że odrobina dystansu powinna się okazać zbawienna. Przypomniało jej się, jak wielką ulgę poczuła, kiedy jakiś czas temu zwierzyła się Jess ze swoich wątpliwości w związku z ciążą. Jess umiała słuchać i nie ferowała żadnych wyroków, zresztą chyba sama miała jakieś problemy, przynajmniej tak się Ninie wydawało. – A więc najbardziej nie daje ci spokoju świadomość – powiedziała Jess w zamyśleniu – że jeśli oddasz dziecko, nigdy więcej go nie zobaczysz, nigdy nie staniesz się częścią jego życia? Nina skinęła głową. – Krótko mówiąc. Jess odetchnęła głęboko.
– Wiesz, chyba jestem najlepszą osobą do rozmowy na ten temat, ale zanim do tego przejdziemy… – Na moment urwała, a potem podjęła z poważną miną: – Ja też muszę ci się z czegoś zwierzyć.
Rozdział 29 Ruth wylądowała na lotnisku w Los Angeles kompletnie wykończona. Od wielu godzin biła się z myślami, więc nie mogła się już doczekać, kiedy wysiądzie z samolotu, żeby wreszcie móc się skupić na czym innym. Oczywiście chciała natychmiast wypytać Erika i producentów o te wszystkie czekające ją cudowne rzeczy, ale coś ciągle nie dawało jej spokoju, jakiś cichy głosik, który powtarzał jej, że być może znowu dokonała złego wyboru. Żeby uciszyć ten wewnętrzny głos, starała się skoncentrować na innych sprawach. Przede wszystkim nie popełni tego samego błędu co na początku lata, kiedy lądowała na lotnisku w Dublinie. Tym razem miała ze sobą wszystko, co niezbędne, nie wyłączając mnóstwa kosmetyków do makijażu i zmiany ciuchów, a co ważniejsze, od wieków nie tknęła kropli alkoholu, więc nie groził jej kac. Nie, tym razem kiedy wysiądzie z samolotu, będzie wyglądała po prostu bosko. Poczuła jakiś ruch w brzuchu, więc położyła na nim dłonie. I pomyśleć, że któregoś dnia jej dziecko zobaczy zdjęcia z tej właśnie chwili, ujęcia mamy opuszczającej triumfalnym krokiem lotnisko, by udać się na spotkanie z agentem i omówić z nim swoją wiekopomną rolę. Z rozrzewnieniem poklepała się po brzuchu, a dziecko poruszyło się jeszcze mocniej. – Auć! – jęknęła głośno, zwracając na siebie uwagę innych pasażerów. – Ojej, chyba jednak junior nie lubi latać – dodała ze śmiechem. Natychmiast pomyślała o Charliem. Na pewno ucieszyłby się na wieść o tym, co przed chwilą poczuła, znowu zaczęła więc żałować, że nie zdołała go przekonać, by wybrał się z nią do Stanów. – Ruth, muszę pilnować firmy. Nie mogę tak po prostu wskoczyć do samolotu i polecieć na drugi koniec świata – bronił się. Podejrzewała jednak, że nawet gdyby mógł, wcale by nie pojechał. Chociaż niechętnie zgodził się z jej decyzją powrotu do Los Angeles w celu zapoznania się ze szczegółami propozycji nowej roli, w głębi ducha pewnie by się ucieszył, gdyby dała sobie spokój z tym filmem i w ogóle rzuciła Hollywood. Nie obstawał jednak przy tym tak uparcie, jak się spodziewała: właściwie chyba nawet nie wiedział, jak to jest walczyć o swoje. Po prostu któregoś dnia przejął rodzinny biznes, więc niczego nie musiał nikomu udowadniać, nawet samemu sobie. A tymczasem Ruth taką właśnie potrzebę czuła. Wysiadła z samolotu, odebrała bagaż i wreszcie skierowała się do hali przylotów. Ledwie minęła przeszklone drzwi, a już w jej stronę rzuciła się Chloe. – O mój Boże, jesteś ogromna! Ruth aż się skrzywiła. Ostatnia rzecz, jaką miała ochotę usłyszeć. – Dzięki, miło z twojej strony. – Nie, nie, to naprawdę urocze! Nie masz podwójnego podbródka, jaki robi się Britney, kiedy jest w ciąży, ani nic z tych rzeczy. Ruth zauważyła, że asystentka dyskretnie przewróciła oczami. Dziwne, bo przecież Chloe zawsze z takim entuzjazmem zasypywała ją komplementami. A może tylko ona chciała tak to widzieć? –
przemknęło jej nagle przez głowę. – Na zewnątrz kłębią się już tłumy dziennikarzy, no a poza tym… czeka na ciebie jeszcze jedna niespodzianka. – O! A cóż to za niespodzianka? – Wyobraźnia natychmiast podsunęła jej obraz Petera Jacksona czekającego na nią z kieliszkiem szampana i limuzyną na podorędziu. – Erik uznał, że to może być dobra reklama, więc zgodził się, żeby Troy też po ciebie przyjechał. – Chloe uśmiechnęła się szeroko, jakby był to najlepszy pomysł na świecie. – Co takiego? – Ruth aż pobladła. – O, nie. – Myślałam, że ci się to spodoba. – Chloe wydęła wargi, kiedy wychodziły już prosto w kalifornijskie słońce. – Nie, nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego z Troyem, a już z całą pewnością nie zamierzam się fotografować w jego towarzystwie! – Hm, wydaje mi się, że trochę za późno na protesty… Zanim Ruth zdążyła zareagować, Troy chwycił ją w ramiona. Chyba zaplanował sobie takie melodramatyczne spotkanie stęsknionych kochanków specjalnie dla tłumów fotoreporterów pstrykających już co sił za jego plecami. Ruth próbowała go odepchnąć, ale wtedy on zgrabnie wypuścił ją z objęć, po czym przesunął dłonią po jej brzuchu, zanim uklęknął, żeby go ucałować. Co do diabła…? – Ruth ciągle jeszcze była zbyt zszokowana, żeby cokolwiek powiedzieć. Tymczasem Troy nagle poderwał się na równe nogi i ujął jej twarz w dłonie, a następnie ucałował ją namiętnie. Flesze aparatów błyskały jak szalone, podczas gdy Troy odchylił Ruth do tyłu, trzymając ją w objęciach tuż nad ziemią, niczym w scenie ściągniętej z jakiegoś filmu. Kiedy się nad tym zastanowić, ten idiota pewnie właśnie stamtąd ją wziął. Zdumienie Ruth ustąpiło miejsca wściekłości. Odsunęła głowę i przycisnęła dłonie do piersi Troya, żeby go od siebie odepchnąć. – Co ty, do diabła, wyprawiasz? – wysyczała przez zęby. Popatrzył na nią ze zdumieniem. – Witam się z matką mojego dziecka, to chyba oczywiste! Kochanie, co się stało? Myślałem, że ucieszysz się na mój widok. Ruth wreszcie zdołała się wyswobodzić z jego objęć. – Chloe, zabierz mnie stąd, do cholery – rzuciła, poprawiając ubranie. – Natychmiast! Asystentka posłusznie zaczęła jej torować drogę między fotoreporterami. Ruth miała nadzieję, że Troy zgubi się gdzieś w tłumie, ale on z determinacją odgrywał swoją rolę – szarmancko ujął Ruth pod ramię i poprowadził przez tłum. Drugą dłonią osłaniał brzuch, zupełnie jakby chronił ją przed łakomymi obiektywami paparazzich. Bez wątpienia wyjdzie z tego świetne zdjęcie. Ruth wiedziała, że tylko to się dla Troya liczy: rozgłos. W głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa Charliego: „Czy nadal by cię chcieli, gdybyś nie miała historii na sprzedaż?”. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ten mężczyzna, który wcześniej odżegnywał się od kontaktów z nią i dzieckiem, teraz przymilał się do niej tylko dlatego, że była wschodzącą gwiazdą, dzięki której sam mógł wzbić się jeszcze wyżej. Kiedy Chloe i Troy eskortowali ją zgodnie do czekającej limuzyny, uświadomiła sobie, że Charlie miał rację, bo cała ta sprawa chyba wymknęła się jej spod kontroli. Ledwie drzwiczki się zatrzasnęły, odwróciła się w stronę Troya. – Co ty tutaj, do diabła, robisz? – Ależ, skarbie, daj spokój, przecież było super! Przyznaj, że tobie też się podobało. Trafimy na okładki gazet na całym świecie! Nasz dzieciak już jest sławny, a przecież nawet jeszcze się nie urodził!
– Jak śmiesz! Jak śmiesz! – Ruth spiorunowała go wzrokiem. – Moje dziecko to nie jest jakaś twoja marketingowa strategia. Jeszcze parę miesięcy temu nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego, a teraz nagle do ciebie dotarło, że to poprawi twój wizerunek, więc się do mnie kleisz! – wykrzyczała mu, wściekła z powodu tego, co zaszło. – Tylko mi nie mów, że ci się to nie podoba – zadrwił Troy. – Jesteś dokładnie taka sama jak ja. I też chcesz się znaleźć w światłach reflektorów, pragniesz blichtru sławy, pieniędzy, adoracji, dobrze o tym wiem. Więc nie zgrywaj teraz Dziewicy Maryi, skarbie, bo mnie nie oszukasz. Jeśli mnie pamięć nie myli, kiedy tamtej nocy majstrowaliśmy dzieciaka, sprawiłem, że wrzeszczałaś co sił w płucach. „Jesteśmy gwiazdami! Do diabła, możemy robić, co tylko chcemy!” – przedrzeźniał ją z tak drapieżnym uśmiechem, że aż się skuliła. – Może tego nie pamiętasz, skarbie, ale ja tak. Innymi oczami patrzyła teraz na swoich towarzyszy podróży – kolegę z planu i tak zwaną obrończynię. Chloe siedziała naprzeciwko niej, więc chyba po raz pierwszy przyjrzała się asystentce uważnie. Farbowana blondynka, opalona tak mocno, że jej skóra przypominała rzemień, do tego piersi od chirurga plastycznego, zbyt duże, by mogły być naturalne u drobnej osoby. Cały czas przenosiła wzrok ze swojego smartfona na kłócących się aktorów. Ruth pomyślała nawet markotnie, że pewnie nagrywa całą tę scenę, żeby przy pierwszej okazji sprzedać ją TMZ. Nieprawdopodobnie zadowolony z siebie Troy rozpierał się tymczasem na siedzeniu. Ruth przyjrzała się jego twarzy, którą jeszcze niedawno podziwiała – teraz wydała się jej zmęczona i zniszczona. Ciekawe, z iloma kobietami dotąd był? – zaczęła się zastanawiać. Ile z nich wykorzystał, może zapłodnił? Czy była pierwszą, której użył, chcąc poprawić swoje notowania? Ciągle pocierał podrażniony, zaczerwieniony nos. Pewnie wciągał kokainę poprzedniej nocy albo nawet w drodze na lotnisko, pomyślała z odrazą, a potem odwróciła wzrok i wyjrzała przez przyciemnianą szybę limuzyny zmierzającej do biur wytwórni w Santa Monica. Miasto, które zawsze wydawało jej się takie lśniące, pełne życia, teraz sprawiało wrażenie ponurego i spowitego smogiem. Zamiast przyglądać się rozwieszonym na budynkach ogromnym plakatom filmowym, obserwowała wędrujących ulicami żebraków, czasami nawet młodszych od niej. Tak jak ona przyjechali do Hollywood w pogoni za marzeniem, by koniec końców dowiedzieć się, że są niczym jednorazowe kubki do kawy, do których zbierali teraz wyproszone pieniądze. Odwróciła wzrok, zastanawiając się, czy powrót do Los Angeles po tak długim czasie spędzonym w Lakeview miał być dla niej czymś w rodzaju objawienia. Ale jednak nie, ona w niczym nie przypominała tych marzycieli – nigdy. Odniosła sukces w telewizji, a teraz jechała na rozmowę o propozycji wprost niesamowitej roli. Ona nigdy nie będzie musiała zbierać na ulicy pustych kubków po kawie – jej, Ruth Seymour, się udało. Limuzyna zatrzymała się wreszcie przed siedzibą wytwórni w Santa Monica, wszyscy wysiedli. – Gdzie ty się wybierasz? – Ruth zwróciła się do Troya, który zamierzał im nadal towarzyszyć. – Erik jest także moim agentem, skarbie. Co więcej, jeśli pamięć mnie nie myli, właśnie ja mu ciebie zaprotegowałem? – I co z tego? Przyjechałam na prywatne spotkanie z przedstawicielami wytwórni, na które nie zostałeś zaproszony. – Ależ, Ruth, przecież jesteśmy zespołem, ty i ja! – Akurat! – parsknęła, odwracając się do niego plecami. Kiedy ruszyła w stronę wejścia, usłyszała jeszcze, jak Chloe mamrocze coś o zaczekaniu w aucie. – O co mu chodzi? – zapytała asystentkę, kiedy jechały już windą na górę. – Pijawka! Chloe wzruszyła ramionami. – Już ci mówiłam, jesteś teraz na topie. Ludzie nie przestają wydzwaniać, odkąd zaczęła się cała ta
sprawa z The Soldier’s Daughter. Ruth uśmiechnęła się, mile połechtana, że taka sława jak Troy Valentine próbuje ogrzać się w blasku jej chwały. Mój Boże, ależ sytuacja się zmieniła! Przejrzała się w lustrze, by się upewnić, że wygląda bosko w każdym calu, idealna odtwórczyni głównej roli żeńskiej. Włosy przytrzymywały jej okulary przeciwsłoneczne D&G, a jedwabna sukienka maxi od Matthew Williamsona, włożona od razu po wylądowaniu, wyglądała odpowiednio efektownie, ale też świetnie skrywała ciążowy brzuch, o czym Ruth pomyślała nie bez lekkiego poczucia winy. – Ruth… kochanie! – Ledwie przekroczyła próg sali konferencyjnej, Erik już ją ściskał i obcałowywał. Przedstawiciele wytwórni jeszcze się nie zjawili, jak zwykle zmuszając innych do czekania, by udowodnić swoją przewagę. Ruth to nie przeszkadzało – właściwie to nawet cieszyła się, że będzie miała okazję porozmawiać z Erikiem w cztery oczy. – No więc co proponują? – zapytała, odesławszy Chloe do poczekalni. Świdrujące oczy agenta zalśniły. – Nie będę cię okłamywał, skarbie, to coś naprawdę wielkiego. – Jak wielkiego? – Serce waliło Ruth jak młotem. – No i mam tę rolę czy nie? Wspominałeś coś o zdjęciach próbnych. – Jestem zdania, że to tylko taka zagrywka ze strony wytwórni. Wiem na pewno, że Jackson chce ciebie w swoim filmie, a taki facet jak on zawsze stawia na swoim. Ruth nie posiadała się ze szczęścia. – Kiedy zdjęcia? No i co z Glamazons? Jak wygląda sprawa z terminami? – Już z nimi rozmawiałem, jakoś to poprzekładają. Udział jednej z ich gwiazd w tak poważnej produkcji jest świetną reklamą dla serialu. O mój Boże, to się naprawdę dzieje! Ruth nie mogła uwierzyć, że największe tuzy Hollywood przekładają zdjęcia specjalnie dla niej. Tak bardzo by chciała, żeby Charlie tu był, bo miałby wreszcie okazję przekonać się na własne oczy, o czym mówiła. To naprawdę była wielka rzecz, co uświadomiła sobie jeszcze wyraźniej, kiedy Erik zaczął rzucać kwotami. On z kolei z uwagą wpatrywał się w jej brzuch. – No więc, kochanie, jak tam junior? Jackson chce cię mieć w grudniu, więc powinnaś załatwić sprawę jak najszybciej, żebyś zdążyła jeszcze odzyskać figurę. Ruth popatrzyła na niego z niedowierzaniem. – Przepraszam… o czym ty mówisz? – No wiesz, musisz je… urodzić czy co tam chcesz, nie mam pojęcia. – Erik, termin porodu mam na luty. – Ruth zachichotała. – To nie telewizja, tu nie da się niczego przyspieszyć. – Oczywiście, że się da – rzucił Erik lekceważąco i przesunął dłonią po własnym brzuchu gestem imitującym cięcie. – W szpitalach bez przerwy robią takie rzeczy. Ruth gapiła się teraz na niego bez słowa. Naprawdę oczekiwał od niej, że da sobie zrobić cesarskie cięcie? – Oszalałeś? To o wiele za wcześnie. Taka operacja mogłaby spowodować mnóstwo rozmaitych problemów. – Na pewno nie tak poważnych, jak te, których sobie narobimy, jeśli opóźnimy zdjęcia. – Erik, błagam cię, powiedz, że żartujesz. Peter Jackson nie może przecież wymagać ode mnie czegoś takiego… – Wytwórnia ustala terminy, skarbie. Jak widać, gówno wiedzą o tym, że zaciążyłaś. Zresztą pewnie niewiele ich twój stan obchodzi. Do diabła, chyba nikogo nie interesuje. Najważniejsze to urodzić
dzieciaka i dostarczyć ciebie na plan, podobno mają kręcić na jakimś australijskim zadupiu. – Chwileczkę, czy mam tam też zabrać moje przedwcześnie urodzone dziecko? – Oszalałaś? – Popatrzył na nią ze zdumieniem. – Oni mają ludzi od takich rzeczy! Nie, zrobisz sobie tylko sesję do „Vanity Fair” z Troyem, a potem bierzesz tyłek w troki i… – Co takiego? Jaką sesję? Erik uśmiechnął się szeroko. – Tę, którą ci wczoraj ugadałem, milion dolców za pierwsze fotki. Kochanie, nie masz nawet pojęcia, jak popularny jest ten dzieciak, cały świat chce zobaczyć potomka Troya Valentine’a. W tym momencie Ruth zerwała się z miejsca, policzki jej płonęły. – Zorganizowałeś sesję zdjęciową dla mojego dziecka, dziecka, które według ciebie miałabym narazić na niebezpieczeństwo wcześniejszego porodu, byle tylko zdążyć na jakieś cholerne zdjęcia? A na dodatek chcesz, żebym zostawiła je na łasce zupełnie obcych ludzi! – Oczywiście. – Erik wpatrywał się w nią, jakby kompletnie oszalała. W głowie jej huczało. Nie wierzyła własnym uszom, a zamiast żałować, że Charliego tutaj nie ma, cieszyła się, że zostawiła go tysiące kilometrów stąd. To naprawdę odrażające, niemoralne, ohydne… Nagle uświadomiła sobie, że aby osiągnąć sukces – by spełnić swoje marzenia – będzie musiała zawrzeć pakt z samym czartem. Do diabła z tym wszystkim… Ci ludzie… Erik, producenci z wytwórni, Troy, Chloe… oni wszyscy byli zdeprawowani i wstrętni. Chociaż od dawna wiedziała, że życie na szczycie jest trudne, dotąd kryło ono w sobie dość blichtru, dość blasku, by podobni jej idioci mimo wszystko próbowali się tam dostać. Ci ludzie nie byli jej przyjaciółmi, nic ich nie obchodziła. Zrobiło się jej niedobrze. Nie obchodziło ich także jej dziecko. Choć odkrycie prawdy było dla niej szokiem, poczuła ulgę. W ostatnich kilku miesiącach wreszcie zrozumiała, co się tak naprawdę liczy i kto troszczy się o dobro i jej, i maleństwa. Rodzice, których wykluczała ze swojego życia o wiele za długo, przyjaciele, tacy jak Nina i Trish, czy oddany lekarz, doktor Jim Kelly, tam w Lakeview. No i Charlie. Niezmiennie Charlie. Tak naprawdę nikt nie był w stanie zająć jego miejsca, a ona zachodziła teraz w głowę, czemu dotąd tego nie rozumiała. Jedno wiedziała na pewno – nie zdoła wytrzymać ani minuty dłużej z dala od niego. Nie chciała rozdzielać swojego maleństwa i mężczyzny, który będzie kochać ich oboje przez resztę życia. Uśmiechnęła się. Jeśli Peterowi Jacksonowi tak bardzo na niej zależy, będzie musiał odszukać ją w Irlandii. Nie odezwała się już do Erika, wstała i ruszyła do wyjścia. – Hej, dokąd się wybierasz? Nie pora na pudrowanie noska. Ludzie z wytwórni niedługo tu będą, więc… – Guzik mnie to interesuje. Erik popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Jak to? – Wychodzę – rzuciła do Chloe już na korytarzu. – Hm, przecież dopiero co przyjechałaś – stwierdziła asystentka, strzelając gumą do żucia. – Masz spotkanie… teraz. – Już nie. Powiedz im, że musiałam je odwołać. Chloe wytrzeszczyła oczy, jakby miała przed sobą wariatkę. – Jak to… Czemu?
– Bo właśnie się stąd zabieram i wsiadam w samolot powrotny do Dublina. – Ani mi się waż – dobiegło ją zza pleców. Odwróciła się w stronę Erika, który wyszedł za nią na korytarz. – Ależ tak, mój drogi. Chloe i Erik wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – W porządku, w takim razie każę podjechać pod wejście – powiedziała Chloe słodko, zupełnie jakby zwracała się do małego dziecka, a potem skinęła Erikowi głową i pospieszyła za Ruth. Kiedy drzwi windy się zamknęły, Ruth odetchnęła głęboko. – Dzięki, Chloe. Jestem twoją dłużniczką. – Nie ma sprawy – mruknęła asystentka, zajęta stukaniem w klawisze smartfona. Limuzyna już czekała przed wejściem, więc uszczęśliwiona Ruth czym prędzej wśliznęła się na tylne siedzenie. A potem zobaczyła naprzeciwko siebie nie kogo innego, tylko Troya. Raczącego się bourbonem z barku. – Tylko nie ty – jęknęła. – Dobra, wyskakuj. Musisz sobie poszukać innej podwózki. – Dlaczego? – zapytał z rozbawieniem Troy. Ruth nie zamierzała z nim dyskutować. – Panie kierowco, proszę mnie zawieźć z powrotem na lotnisko. Troy, wynoś się z samochodu… natychmiast. – Nigdzie się nie wybieram, skarbie, ty zresztą też nie. To mój dzieciak, a ty zostajesz tutaj. – Panie kierowco, proszę nie jechać na lotnisko – poleciła Chloe twardo. – Pani Seymour coś się pomyliło. Ruth zgromiła ją spojrzeniem, ale asystentka odwróciła wzrok. – Nie wierzę! Próbujesz mnie uwięzić? Ty zdradliwa… – Ruth podchwyciła spojrzenie kierowcy w tylnym lusterku. – Bardzo pana proszę, jeśli pomoże mi pan wydostać się z tego bagna, wyświadczy mi pan największą przysługę w całym moim życiu. – Już ci mówiłem, że nigdzie nie pojedziesz – wtrącił Troy, ale w tym momencie auto ryknęło silnikiem i ruszyło gwałtownie od krawężnika. – Co do…? – wrzasnęła Chloe, wykręcając chudą szyję. – Dokąd jedziesz, do diabła? – Na lotnisko, tak jak pani Seymour prosiła. – Ty cholerny idioto, zatrzymaj auto albo pożegnasz się z robotą, jasne?! – Zapłacę panu tysiąc dolarów – obiecała Ruth błagalnym tonem, na co kierowca tylko skinął głową. – To porwanie! – oburzył się Troy. – Chyba nie myślisz, że zabierzesz moje dziecko… Nagle coś przyszło Ruth do głowy. Jeśli ten dupek sądził, że ujdzie mu na sucho odgrywanie kochającego tatusia jej dziecka, naprawdę gorzko się rozczaruje. – To nie jest twoje dziecko – oznajmiła beztrosko i umilkła w oczekiwaniu na jego reakcję. Troy łypnął na nią okiem. – Daj spokój, chyba nie myślisz, że mnie nabierzesz. Zadzwoniłaś do mnie zaraz po zrobieniu testu i powiedziałaś, że to moje, pamiętasz? – Pomyliłam się. – Tak? W takim razie czyje to? – Och, jakiegoś przypadkowego Irlandczyka. – Ruth z uśmiechem zacytowała słowa Erika. Troy w zamyśleniu zmarszczył brwi. – Ostatecznie, złotko – dodała – czyż nie nazwałeś mnie dziwką, kiedy do ciebie zadzwoniłam? Och, i wspomniałeś też zdaje się, że nie chcesz mieć z tym nic wspólnego. – Zmierzyła go spokojnym spojrzeniem. – Kiedy namawiałeś mnie, żebym pozbyła się problemu, nie zamierzałeś bawić się
w tatusia, więc skąd ta nagła zmiana? – No i co z tego? – Troy wzruszył ramionami. – Twoje słowo przeciwko mojemu, a jeśli będziesz się upierać, że to dzieciak kogo innego, zażądam testu na ojcostwo. Ruth strzepnęła niewidoczny pyłek z sukienki. – Pewnie możesz tak zrobić, ale wtedy dziennikarze mogą jakimś cudem dostać w swoje ręce zapis naszej rozmowy z tamtego dnia, prawda? – Jaki zapis? – Troy miał strach wypisany na twarzy. – Chryste. Nagrałaś mnie? – Oczywiście. – Wyciągnąwszy asa z rękawa, Ruth starała się zachować pokerową twarz. To ostatnia rzecz, jakiej życzyłby sobie Troy: kiepsko wypadłby w roli kochającego tatusia, gdyby istniał dowód, że oskarżał Ruth o rozwiązłość i odżegnywał się od jakichkolwiek związków z dzieckiem. Oczywiście, nie istniało takie nagranie, ale o tym nie wiedział. Zresztą kłamstwo było bardzo przekonujące. Oboje wiedzieli, jakie reguły obowiązywały w tym mieście, a właśnie taką rzecz mógłby zrobić pomniejszy gracz. Troy rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale już się nie odezwał. Ruth uśmiechnęła się z wyższością. – Jak mówiłam, jedziemy na lotnisko. Wkrótce tam dotarli, choć Ruth miała wrażenie, że była to najdłuższa podróż w jej życiu. – Błagam, nie rób tego. – Chloe próbowała jeszcze przekonywać, ale Ruth wiedziała, że to nie z sympatii do niej, ale ze strachu przed utratą całkiem niezłej pensji i pracy w fabryce snów. Bycie asystentką aktorki z widokami na nominację do Oscara to w świecie Chloe chyba szczyt kariery. Choć Ruth nie mogła zaprzeczyć, że asystentka zawsze świetnie się spisywała, gotowa na każde jej skinienie. – Przepraszam, Chloe, ale podjęłam już decyzję. To koniec. Mam tego wszystkiego dosyć. – Popełniasz cholernie wielki błąd – wycedził Troy, wpatrując się w nią z wściekłością, kiedy limuzyna zatrzymała się przed terminalem. Kierowca wysiadł i okrążył auto, żeby otworzyć Ruth drzwi. – Właściwie to po raz pierwszy w życiu jestem pewna, że żadnego błędu nie popełniam. Po tych słowach Ruth wysiadła z auta, kręcąc głową, po czym z wielką satysfakcją zatrzasnęła drzwiczki Troyowi przed nosem, a następnie odwróciła się do kierowcy, wpatrującego się w nią z lekkim uśmiechem na twarzy. Sięgnęła do torebki z nadzieją, że kierowca nie będzie miał nic przeciwko czekowi, ale mężczyzna ją powstrzymał. – Naprawdę nie trzeba. – Ale może pan stracić pracę. – Proszę pani – mężczyzna wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu – gdybym dostawał dolara za każdym razem, kiedy ktoś w tym mieście odgraża mi się, że stracę robotę, w ogóle nie musiałbym pracować. Nie ma obawy. – W takim razie, jeśli jest pan pewien… – Jestem. – Kierowca podał Ruth jej bagaż. – Proszę na siebie uważać, wszystkiego najlepszego dla pani i maluszka. – Dziękuję. Powodzenia – odparła najzupełniej szczerze. I raźnym krokiem skierowała się do kasy biletowej. – Mogę prosić o bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku? Kobieta za kontuarem zrobiła wielkie oczy, a potem zasłoniła usta dłonią. – Mój Boże, Ruth Seymour! Uwielbiam panią w Glamazons. Właściwie to tylko dla pani oglądam ten serial!
Ruth się uśmiechnęła. – Bardzo dziękuję, ale od tej pory będzie mnie pani mogła oglądać chyba wyłącznie w powtórkach. – A kiedy dziewczyna popatrzyła na nią ze zdziwieniem, dodała radośnie: – Właśnie schodzę z ekranu!
Rozdział 30 Po miłym lunchu w Blackrock Jess podrzuciła Ninę do centrum, gdzie się pożegnały. Nina wydawała się jej taka bliska, nawet bliższa niż przyjaciółki, więc to dobrze, że właśnie jej się zwierzyła. Odniosła wrażenie, że pod nieobecność matki Nina nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać – a sądząc z jej opowieści, ojciec był raczej typem staromodnego, religijnego człowieka, od którego nie bardzo mogła oczekiwać wsparcia. Nic dziwnego, że biedaczka rozważała oddanie dziecka do adopcji. Jess liczyła jednak na to, że ich rozmowa dała Ninie do myślenia. Jej sytuacja, o czym nie omieszkała wspomnieć Nina, wyglądała zupełnie inaczej. Miała męża, związek z Brianem spokojnie można by nazwać stabilnym i bezpiecznym, a oni oboje byli na tyle dojrzali, by poradzić sobie z trudami rodzicielstwa, podczas gdy Nina miała zostać samotną matką dziecka, które zapewne nigdy nie pozna ojca. Nina opowiedziała o swoich problemach i obawach co do przyszłości, ale dzięki pogawędce z Jess chyba wreszcie wszystko sobie w głowie poukładała, a może nawet znalazła właściwe wyjście. Jess z kolei musiała porozmawiać z mężem. Odkrycie romansu Dave’a naprawdę ją zszokowało, a skoro coś takiego przydarzyło się ich przyjaciołom, mogło się przydarzyć także im. Najwyższa pora na całkowitą, absolutną szczerość w związku. Wczesnym rankiem rozmawiała z Emer przez telefon. Biedaczka była wręcz zrozpaczona tą sytuacją z Dave’em, co zupełnie zrozumiałe, Jess zaś nie mogła sobie darować, że to ona stała się zarzewiem konfliktu. – Już dawno coś podejrzewałam – wyznała Emer, siąkając nosem. – W zeszłym roku między nami było naprawdę kiepsko, w związku ze zbliżającym się porodem i w ogóle, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że Dave zrobił coś takiego. – Jesteś na sto procent pewna, że zrobił? – Jess postanowiła zabawić się w adwokata diabła. – Może to był najzupełniej niewinny telefon. Dave jednak przyznał się do wszystkiego. – Powiedział, że byłam zbyt zajęta Amy, by coś zauważyć; że czuje się tak, jakbym już go nie potrzebowała, cały czas go ignoruję, ma wrażenie, iż jego jedynym zadaniem jest zapewnić nam utrzymanie. – To żadne wytłumaczenie, Emer, więc nawet nie myśl, żeby brać winę na siebie! Mimo wszystko Jess uświadomiła sobie, że słowa Dave’a niebezpiecznie przypominały te, które całkiem niedawno usłyszała od Briana: „Jess, czego ty ode mnie oczekujesz?”. Teraz już wiedziała, że może wpaść w taką pułapkę jak Emer, jeśli zaangażuje się całkowicie w macierzyństwo, wychowywanie dzieci, spychając ich związek na drugi plan. Nie mogła do tego dopuścić. Wiedziała, że w pracy męża zapanował spokojniejszy okres, więc Brian był, jeśli nie w dobrej formie, to przynajmniej pewniejszy, dokąd właściwie to wszystko zmierza. Przygryzła wargę. Tak naprawdę powinni oboje się zastanowić, dokąd zmierza ich małżeństwo. No cóż, dzisiaj ona spróbuje wziąć sprawy w swoje ręce, zaraz po jego powrocie.
Teraz, kiedy wreszcie pozbyła się wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobiła, wierzyła, że zdoła przekonać męża do swoich racji. Brian już na nią czekał. Po pożegnaniu się z Niną musiała załatwić jeszcze parę spraw, więc do domu dotarła późnym popołudniem. – Ale niespodzianka! – zawołała wesoło, wkraczając do kuchni, w której mąż właśnie przygotowywał kolację. – Myślałam, że będziesz dopiero po szóstej. Popatrzył na nią, minę miał nieprzeniknioną. – Postanowiłem wrócić wcześniejszym lotem. Objęła go, ale odwzajemnił jej uścisk bez zwykłego entuzjazmu, zupełnie jakby miał do czynienia z czymś wyjątkowo kruchym. Ostatnio traktował ją z ostrożnością, ona uważała, że z dystansem, ale może po prostu chodziło mu o jej zdrowie? Przecież to zupełnie naturalne, iż troszczył się o fizyczną stronę ciąży, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że miała wątpliwości co do własnej kondycji z racji „zaawansowanego” wieku. Może jednak niepotrzebnie się denerwowała. – To wspaniale. – Była zdeterminowana, by zachować optymizm w każdej sytuacji. – Ostatnio tak ciężko pracujesz. Nie musiałeś robić kolacji, sama mogłam się tym zająć. – To naprawdę nic takiego. – Brian wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem w stronę kuchenki – gotował makaron. – Właściwie wszystko gotowe. – Rozłożysz sztućce? – Oczywiście. – Jess sięgnęła do szuflady, zadowolona, że znowu nadają na tych samych falach. Jego też chyba zmęczyło to wzajemne obchodzenie się na paluszkach. Wrócił do domu wcześniej, wydawało się, że w lepszym nastroju niż ostatnio, a do tego właśnie przygotowywał kolację! – Otworzyć wino? – zapytała, sięgając do lodówki. – Wiem, że pora jest dość wczesna, ale, do licha, mamy weekend, zresztą oboje sobie na to zasłużyliśmy! Brian popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi. Zbyt późno uświadomiła sobie, o czym musiał pomyśleć. – Och, na pewno jeden kieliszek mi nie zaszkodzi – dodała pospiesznie, przeklinając w duchu własne gapiostwo. – Deirdre też piła czasem wino w ciąży z chłopcami. – Jasne. – Znowu miał nieprzeniknioną minę. – Jak uważasz. Przestraszona, co mógł pomyśleć o jej popijaniu wina, postanowiła się z tego wycofać. – Właściwie masz rację. Jeśli chcesz się napić kieliszek, proszę bardzo, ale ja zostanę przy soku. Brian nałożył makaron na talerze, po czym usiedli naprzeciwko siebie przy stole. Jess paplała o pracy i o spotkaniu z Niną. Nie wspomniała o Davie, bo obiecała Emer dochować tajemnicy, ale gdzieś w głębi ducha zastanawiała się, czy Brian już wie. – A co u Niny? – Wszystko w porządku. Wpadła na dzień do Dublina, więc wybrałyśmy się na lunch. – To miło – mruknął Brian, niemrawo grzebiąc widelcem w makaronie. – Właśnie, musiała się zająć paroma sprawami, takimi, których nie dałoby się załatwić w Lakeview. – Pewnie jest sporo rzeczy, których nie da się zrobić w Lakeview – skomentował. Jess wciąż próbowała skierować rozmowę na interesujące ją tory. – Owszem, możliwości rzeczywiście są tam ograniczone. Dlatego właśnie Nina przyjechała do Dublina. Niedługo rodzi i w ogóle. – O, zastanawia się nad przeniesieniem bliżej miasta czy coś w tym rodzaju? – zainteresował się Brian. Nadal sprawiał wrażenie rozkojarzonego, ale przynajmniej rozmowa zmierzała we właściwym kierunku. – Możliwe. – Jess nie chciała zdradzać rozterek Niny co do ewentualnej adopcji, postanowiła więc
zaatakować temat z innej strony. – Właściwie to mi jej żal, że będzie musiała wychowywać maleństwo w pojedynkę, pamiętasz, mówiłam ci, że zerwała z ojcem dziecka? Bez przekonania skinął głową. – W porównaniu z nią jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami. To znaczy, nie będziemy musieli mierzyć się z podobnymi problemami. Mamy pieniądze i duży dom, no a poza tym… – Jess – przerwał jej Brian, westchnąwszy cicho – znamy się bardzo długo, prawda? Popatrzyła na niego zdezorientowana. – Co takiego? – Ty i ja, znamy się od tak dawna, chciałbym myśleć, że wręcz na wylot. Mówił łagodnym, z lekka żartobliwym tonem. Zupełnie jak za starych, dobrych czasów. – Przecież tak właśnie jest. – A więc wiesz, że zawsze podziwiałem twoją siłę i determinację, to dzięki nim osiągasz sukcesy we wszystkim, do czego się zabierzesz. – Jasne. – Zastanawiała się, do czego zmierza. – Uwielbiam twoją bujną wyobraźnię. Ale jest też w tobie szaleństwo, przez które zawsze pakujesz się w tarapaty. – Uśmiechnął się. – Pamiętasz, jak w Tajlandii próbowałaś uwolnić się od towarzystwa dopiero co poznanej pary, więc powiedziałaś im, że wybieramy się do zoo? – Aha. – Jess też się uśmiechnęła. – Albo jak udawałaś przed tymi politykami, którzy do nas wpadli, że jesteś Francuzką i nie znasz angielskiego? – Oczywiście. – Parsknęła śmiechem. – No więc oboje wiemy, że czasem wyobraźnia cię ponosi – dodał Brian, a Jess popatrzyła na niego z zaciekawieniem. – Jak już mówiłem, świetnie się nawzajem znamy, a poza tym zawsze byliśmy wobec siebie absolutnie szczerzy, prawda? – Oczywiście. – O co mu właściwie chodzi? – Więc dlaczego po prostu nie powiesz mi prawdy? – O czym? – O całej… tej sprawie z dzieckiem. – Odłożył widelec. – Wiem, co się dzieje. – Jak to wiesz, co się dzieje? – powtórzyła automatycznie. Serce jej waliło. Brian westchnął, jakby go rozczarowała. – Wiem, co wyprawiasz i dlaczego na tamtym przyjęciu zachowałaś się tak, a nie inaczej. Nie mam pojęcia, kiedy zamierzałaś z tym skończyć, ale chyba najwyższa pora wyznać prawdę? – Ja… ja naprawdę nie rozumiem, o czym ty mówisz. – Jess, powiedziałaś wszystkim, że staramy się o dziecko, wiem o tym – odparł Brian, a jej serce o mało nie stanęło. O, nie. – Kevin zażartował któregoś dnia, że musieliśmy chyba ścigać się z Dave’em, który z nas pierwszy strzeli gola. – Brian skrzywił się z odrazą. – Nie miałem pojęcia, o czym on bredzi, ale szybko mnie oświeciło. – Właściwie to nie powiedziałam, że się staramy, wszyscy po prostu tak założyli. – Czy założyli też sobie, że przestałaś brać pigułki, nic mi o tym nie mówiąc? – spytał, a ona spłonęła rumieńcem. – Bo to naprawdę wyjątkowy zbieg okoliczności, nie sądzisz? Na Boga, Jess. – Teraz z tonu jego głosu przebijała nie tylko frustracja. Brian nie krył rozczarowania. Jess spuściła głowę. – Przepraszam, po prostu nie miałam wyboru – wybąkała. – Nie chciałeś o tym rozmawiać, a ja wiedziałam, że mogą minąć całe wieki, zanim mój organizm wróci do normalnego stanu. Czas uciekał, więc… – Dobra, w porządku. Nie spodobały mi się twoje kłamstwa, bo jeśli o mnie chodzi, nigdy nie
robiliśmy sobie takich numerów, ale co z resztą? – Resztą? – Podniosła wzrok. – Jaka właściwie jest moja rola w tym wszystkim, Jess? Mam odgrywać pomocnika we wszystkich twoich szalonych pomysłach? Szalonych pomysłach… Czyżby chodziło mu o dziecko? – Oczywiście, że nie… przecież będziemy robić to razem, no a poza tym… – Jess, proszę cię jeszcze raz. Powiedz mi prawdę. Poczuła łzy pod powiekami. – Ale ja naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi! Brian zerwał się z miejsca, w jego oczach malowała się mieszanina urazy i złości. – Mój Boże, naprawdę ci odbiło. Cała ta sprawa doprowadziła cię do szaleństwa. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś takiego, a już na pewno nie z twojej strony. – Czego się nie spodziewałeś? – Tego! Kłamstw, podstępów. Co się, do diabła, z tobą stało, Jess? Gdzie jest moja urocza, uwielbiająca zabawę, normalna żona? – Brian odepchnął krzesło. – Wróciłem dzisiaj wcześniej z nadzieją, że zjemy smaczną kolację, porozmawiamy i po prostu może się przede mną otworzysz, wyznasz mi, jaka byłaś niemądra, bo trochę się jednak zagalopowałaś. Ale ty uparłaś się ciągnąć dalej te swoje gierki, prawda? Co zrobisz za parę miesięcy, Jess? Kiedy nadejdzie… termin porodu? – W jego głosie było tyle pogardy, że Jess naprawdę nie mogła tego znieść. – Ja… po prostu nie wiem… Nie miała pojęcia, co powiedzieć, sparaliżowana przerażeniem. Brian na pewno postanowił ją zostawić. Zamierzał zrezygnować z ich małżeństwa, tak jak Dave zrezygnował z Emer. Już za późno, żeby ratować sytuację, wszystko zepsuła. Trzeba mu było powiedzieć prawdę, przyznać się, że przestała brać pigułki, ale zachowywał się tak dziwnie od momentu ogłoszenia przez nią wielkiej nowiny, że nie chciała ryzykować i mówić mu, że go oszukiwała. Teraz jednak dał jej szansę, by wyznała mu wszystko, a ona z niej nie skorzystała. W jego oczach malował się smutek. – Sam już nie wiem, co z tobą zrobić, Jess, naprawdę nie wiem. Czuję się kompletnie nieważny. – Ale przecież to nieprawda, wcale tak nie jest! Oboje w tym tkwimy, chcę, żebyśmy byli szczęśliwi. Myślałam… myślałam, że to da nam szczęście. – Jess, przecież byliśmy szczęśliwi. Nie przyszło ci w ogóle do głowy, że cieszyłbym się z dzieci, gdybyś nie wybiegała przed szereg i nie podejmowała decyzji za nas oboje? Myślałem, że jesteśmy równorzędnymi partnerami. Jess doskonale zdawała sobie sprawę, jak silna więź ich zawsze łączyła, nie mogła go więc winić, że czuje się zraniony jej postępowaniem, ale naprawdę nie widziała innego wyjścia. – Właściwie to nawet nie wiem, czemu ciągle wracam do domu – dodał Brian ze znużeniem. – Co takiego? – Dobrze słyszałaś. Zwyczajnie nie mam pojęcia, co ja tu właściwie robię. Traktujesz mnie jak mebel. – Nie! – wykrzyknęła. – Ja ciebie potrzebuję. Kocham. – Chyba wystarczająco dobitnie udowodniłaś nam obojgu, że bardziej ode mnie potrzebujesz swoich przyjaciółek–mamusiek. Dlatego właśnie znaleźliśmy się w takiej sytuacji. – Brian… – Nie – przerwał jej gwałtownie. Nie chciał jej słuchać. – Skoro to aż tyle dla ciebie znaczy, chyba powinnaś doprowadzić swój maleńki plan do końca. Zmarszczyła brwi. O co mu chodziło? Przecież to chyba było coś, co powinni zrobić razem?
– Mówisz o dziecku? – zapytała, a kiedy Brian skinął głową, odetchnęła z ulgą. – Cieszę się, że tak myślisz… To znaczy, ja… – Jeszcze nie skończyłem. – W porządku. – Była gotowa spełnić każdy jego warunek, każdą zachciankę, jeśli tylko dzięki temu sprawy wrócą na właściwe tory. Brian tymczasem odetchnął głęboko. – Jak już wspomniałem, uważam, że powinnaś przeprowadzić do końca ten swój plan dotyczący… dziecka. Boże, czyżby to wszystko naprawdę napawało go taką niechęcią, że ledwie potrafił się zdobyć na wymówienie tego słowa? – Tak więc działaj dalej i snuj tyle szalonych planów, ile tylko zechcesz – ciągnął Brian. – Tylko nie oczekuj, że pomogę ci sobie radzić z nieprzyjemnymi konsekwencjami. I po tych słowach ukochany mąż Jess spokojnie odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Rozdział 31 Pożegnawszy się z Jess, Nina pokręciła się jeszcze trochę po sklepach. Powrotny autobus do Lakeview odjeżdżał dopiero o wpół do szóstej, więc miała sporo czasu, żeby spokojnie przemyśleć ostatnie wydarzenia. Po rozmowie z Jess czuła się tak, jakby ktoś zdjął jej z barków ogromny ciężar. Przyjaciółka miała rację – można było inaczej spojrzeć na całą sytuację, a Nina potrzebowała jedynie odrobiny odwagi, żeby rzucić się na głęboką wodę. Obiecała Jess, że przemyśli wszystko i rozważy rozmaite opcje, więc przez większość popołudnia to właśnie robiła. Wciąż biła się z myślami i roztrząsała różne możliwości, kiedy zorientowała się nagle, że znajduje się na wyjątkowo ruchliwej, jak to w sobotę, O’Connell Street. Od dobrych dwóch godzin przedzierała się przez tłumy ludzi, teraz uznała, że najwyższa pora na przerwę. Nie wspominając już o tym, że właśnie trwały półfinały w hurlingu, więc na ulicach aż roiło się od kibiców wracających ze stadionu Croke Park. Nina nie znała wyniku meczu, miała jednak nadzieję, że Galway zwyciężyło – ostatecznie mieszkała w stolicy tego hrabstwa przez ostatnich kilka lat, a ich przeciwnikom z Tipperary nie była winna żadnej lojalności. Wreszcie zauważyła Kylemore Café nieco dalej, na rogu ulicy, i doszła do wniosku, że to miejsce tak samo dobre jak każde inne, żeby wstąpić tam na kawę, no i może kawałek ciasta. Ledwie o tym pomyślała, a już w brzuchu jej zaburczało, dziecko zaś wyraziło swoją aprobatę solidnym kopnięciem. – Jasne, zrozumiałam – mruknęła z rozbawieniem. – Nie martw się, zaraz coś przekąsimy. W kawiarni zamówiła kawę i ciasto, a następnie spróbowała sobie znaleźć jakiś cichy kącik w głębi sali. Właśnie zwolnił się stolik pod ścianą, więc czym prędzej ruszyła w tamtą stronę, żeby nikt jej nie ubiegł. Lokal był pełen kibiców ze wszystkich hrabstw, które brały udział w rozgrywkach, więc zajadając ciasto, Nina rozglądała się leniwie, ciekawa, czy uda się jej zidentyfikować drużynę zwycięzców. A potem usłyszała za plecami głos, który przyprawił ją o szybsze bicie serca. – Mówiłem ci, Steven. Jeśli czegoś nie zjesz, padniesz z głodu, zanim dotrzemy do domu – łajał kogoś mężczyzna. Nina jak w transie odwróciła się w tamtą stronę. Przy stoliku metr dalej siedziała rodzina: rodzice i troje dzieci w wieku mniej więcej od dwóch do siedmiu lat, wszyscy ubrani w koszulki w barwach Galway. Zamarła. Nie mogła w to uwierzyć, nie była w stanie ogarnąć tego, co widzi. Próbowała odwrócić wzrok, ale chociaż bardzo się starała, nie potrafiła oderwać od tej grupki oczu. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła przejęła władzę nad jej ciałem, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. – Tatusiu, dlaczego ta pani na nas patrzy? – zapytał siedzący przy stoliku chłopiec. Jego ojciec podniósł głowę i spojrzał Ninie prosto w oczy, po czym niemal od razu spuścił wzrok na jej wystający brzuch. Zacisnęła usta, na policzki wypłynął jej krwisty rumieniec. – O mój Boże… – szepnęła, odwracając głowę. Nie miała pojęcia, co robić, chwilę siedziała na krzesełku jak sparaliżowana, wreszcie jednak z trudem
wstała od stolika i co sił w nogach ruszyła do wyjścia. Dopiero na zewnątrz uświadomiła sobie, że po plecach spływają jej strużki potu, serce wali tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Zdołała pokonać ledwie kilka metrów, kiedy usłyszała: – Nino, Nino, zaczekaj, proszę. Obejrzała się, a potem rzuciła w stronę doganiającego ją Steve’a: – Daj mi spokój! Nie obchodziły jej zaciekawione spojrzenia ludzi, marzyła tylko, żeby uciec jak najdalej stąd. – Nina, poczekaj sekundę! – krzyknął Steve, gwałtownie chwytając ją za ramię. – Błagam. – Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła. – Dość już nawyrabiałeś! – Stój, proszę cię. Zostawiłaś torebkę. Dopiero teraz zauważyła, że trzymał torebkę, o której w pośpiechu zapomniała. Wyrwała mu ją z ręki i czym prędzej ruszyła przed siebie. – Proszę cię, Nino, zatrzymaj się na moment. Wysłuchaj mnie. Czuła, jak do oczu napływają jej łzy. – Czego chcesz, Steve? – Po prostu, proszę cię. – Cały czas wpatrywał się w jej brzuch, a ona uświadomiła sobie ze smutkiem, że nie da się już dłużej tego odwlekać. – Chryste. – Steve przeczesał palcami włosy. Spojrzała mu prosto w oczy. – Teraz już wiesz. – Wzruszyła ramionami. – A więc to dlatego… dlatego tak źle zareagowałaś, kiedy… – Kiedy dowiedziałam się, że jesteś żonaty? – parsknęła. – Owszem. – Ale dlaczego nic nie powiedziałaś o… ciąży? – A co miałabym twoim zdaniem powiedzieć? Że chętnie urodzę twoje dziecko, chociaż właśnie się dowiedziałam, że gdzieś tam masz inną rodzinę? Daj spokój. Pokręcił głową. – Po prostu nie spodziewałem się… – Czego? Nie spodziewałeś się, że zajdę w ciążę? A ja się nie spodziewałam, że będziesz żonaty! – Wiem, przepraszam, Nino. Popełniłem błąd. – Masz cholerną rację. Sprawiał wrażenie zagubionego. – Posłuchaj… mogę coś dla ciebie zrobić? – Jeśli nie liczyć trzymania się z dala ode mnie? Nie. – Wiedziała, że jej głos zabrzmiał ostro, ale chciała zranić Steve’a, tak jak on zranił ją. Tak jak złamał jej serce wiele miesięcy temu, gdy dowiedziała się, że jej ukochany jest nie tylko żonaty, ale ma również trójkę dzieci. Wcześniej niczego nie podejrzewała, a i potem nie mogła zrozumieć, jakim cudem mężczyzna, którego kochała tak mocno, tak bez pamięci, okłamywał ją przez cały ten czas, kiedy byli razem. Chociaż byli zatrudnieni w tej samej firmie, poznała Steve’a, dopiero gdy przeniesiono ją do działu IT, w którym pracował. Od razu między nimi zaiskrzyło, a ona szybko zadurzyła się w przystojnym, ale wyjątkowo małomównym koledze z tego samego piętra. Nie nosił obrączki, nie wspominał o żonie czy dzieciach. Parę razy zaprosił ją na randkę, a że wszystko układało się między nimi wspaniale, nawet nie przyszło jej do głowy pytać, czy jest wolny. Dlaczego miałaby to robić? Poznała prawdę dopiero wiele miesięcy później, tuż po tym, gdy dowiedziała się o ciąży – nie miała odwagi powiedzieć Steve’owi o dziecku, więc zaczęła coraz częściej wspominać, że może powinni zamieszkać razem.
– Kochanie, to na razie niemożliwe, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas – powiedział jej, a kiedy popatrzyła na niego pytająco, poprosił, żeby usiadła. – Nino, przepraszam, nie byłem z tobą całkowicie szczery – zaczął, ująwszy jej dłonie, a potem spokojnie wyjaśnił, że nie może z nią zamieszkać, ponieważ ma żonę. – Przepraszam, wiem, że należało ci o tym powiedzieć na samym początku, ale moment nigdy nie był odpowiedni, a potem zwyczajnie się w tobie zakochałem – tłumaczył z zakłopotaniem, podczas gdy Nina próbowała pozbierać szczękę z podłogi. – Jesteś… żonaty? – Owszem, ale musisz wiedzieć, że to już skończone – skończone od bardzo dawna. Jesteśmy razem wyłącznie ze względu na dzieci. Inaczej bym się z tobą nie związał. Chciałem ci o tym powiedzieć od razu, ale bałem się, że źle zareagujesz. – I nie myliłeś się, do diabła! Widujemy się od końca zeszłego roku, Steve, jak mogłeś przemilczeć coś takiego? No i jak sama mogła nic nie zauważyć? Wciąż się nad tym zastanawiała, wyrzucając sobie głupotę. Kiedy patrzyła na to wszystko z perspektywy czasu, dostrzegała niepokojące sygnały: spotykali się wyłącznie u niej, a w niektóre weekendy w ogóle się nie widywali. W tamtym okresie Steve zawsze miał jednak na podorędziu sensowne, jak jej się wydawało, wytłumaczenie, na przykład, że jego mieszkanie znajduje się za daleko od centrum albo że musi odwiedzić mieszkającą na prowincji wiekową matkę. Chryste, ależ to były banały, a ona okazała się wręcz konkursową idiotką! I pomyśleć, że właśnie miała się z nim podzielić cudowną wiadomością… Zresztą nie chodziło tylko o to – była wręcz przerażona, że choć nieświadomie, została kochanką… Nagle wszystko zamieniło się w koszmar. W przeciwieństwie do Trish, kiedy już poznała prawdę, nie chciała mieć nic wspólnego ze Steve’em. I właśnie dlatego, nawet nie wspomniawszy o ciąży, o której sama dopiero co się dowiedziała, jeszcze tamtego wieczoru zakończyła związek i czym prędzej wyniosła się z Galway. A teraz, kiedy tak stała na O’Connell Street, próbowała przywołać tamtą wściekłość i poczucie zdrady, by ukryć się za nimi niczym za tarczą. – Steve, to w ogóle nie twoja sprawa. – Ależ właśnie moja… to znaczy… to również moje dziecko, prawda? – Nie masz prawa – zaatakowała go – żadnego prawa nawet pytać o moje sprawy. Zresztą nie musisz się martwić, że zniszczę twoją szczęśliwą rodzinkę, jeśli tego właśnie się boisz. Zamierzam oddać to dziecko, żeby więcej nie przypominało mi o tobie. Nigdy więcej. Będzie tak, jakbyś w ogóle nie istniał. – Steve skrzywił się lekko, a ona uświadomiła sobie, że jej cios był celny. – Mam tylko nadzieję, że to biedactwo nie odziedziczyło zbyt wiele twojego DNA, bo inaczej wyrośnie na takiego samego oszusta i kłamcę. Za jego plecami widziała jego żonę i dzieci, zmierzali powoli w ich stronę. Ha, niech im się teraz tłumaczy, pomyślała z goryczą, chociaż ta zapomniana torebka oczywiście stanowiła wygodną wymówkę. – Wracaj do żony, Steve. Ona na ciebie czeka – rzuciła na odchodne, po czym odwróciła się na pięcie. Nie obejrzała się za siebie, ale też nie musiała. Nie żałowała gorzkich słów rzuconych Steve’owi w twarz, bo to właśnie one pomogły jej podjąć decyzję. Miała nadzieję, że maleństwo jej wybaczy, ale naprawdę musiała to powiedzieć. Zupełnie jakby to spotkanie z ojcem dziecka akurat dzisiaj było jej potrzebne – bo pozwoliło jej spojrzeć na całą sprawę z nowej perspektywy. Teraz już wiedziała, że Jess podsunęła jej właściwe rozwiązanie, może nawet takie, którego od początku szukała.
Rozdział 32 Po dotarciu na lotnisko JFK czas dłużył się Ruth niemiłosiernie. Kilka razy próbowała dodzwonić się do Charliego, ale ciągle włączała się poczta głosowa. Z drugiej strony, w Irlandii musiało być już późno, więc nie ma się czym zamartwiać, a Charlie na pewno ucieszy się na jej widok. Teraz marzyła już tylko, żeby wsiąść do samolotu i wrócić do domu, do Charliego i rodziny. Czuła się taka szczęśliwa, że po zderzeniu z rzeczywistością wreszcie zrozumiała, jak powinna wyglądać jej przyszłość. Samolot z Los Angeles do Nowego Jorku miała od razu, ale ten przymusowy postój na JFK doprowadzał ją do szaleństwa, toteż od razu po wywołaniu jej nocnego lotu do Dublina popędziła do bramki, a potem, czekając, aż pozostali pasażerowie wejdą na pokład, niemal podskakiwała w fotelu ze zniecierpliwienia. Kiedy samolot wreszcie wystartował, nie była w stanie skupić się na wyświetlanych na pokładzie filmach czy kupionej na lotnisku powieści ani zasnąć. Wpatrywała się w okno, próbując dostrzec w ciemnościach Atlantyk – rozciągał się prawie dziesięć kilometrów poniżej. Zdawała sobie sprawę, że rezygnuje z tego, o co przez lata walczyła, zrozumiała bowiem, że chce być z mężczyzną, którego kochała. Oczywiście postanowiła zrezygnować z robienia kariery w fabryce snów także przez wzgląd na dziecko. Z drugiej strony może wcale nie będzie musiała rezygnować z aktorstwa całkowicie. Może uda się jej znaleźć coś bliżej domu… jakiś teatr w Londynie albo nawet role w filmach, na zdjęcia mogłaby latać do Stanów. Przecież niektóre amerykańskie aktorki mieszkały w Londynie i nadal grywały w Hollywood. Przy odrobinie wysiłku człowiek jest przecież w stanie osiągnąć wszystko, prawda? Chociaż to i tak nie miało znaczenia. Wiedziała już, że jej priorytety się zmieniły, bo tak naprawdę pragnęła jedynie szczęścia dla siebie i dziecka. Kiedy wiele godzin później wylądowała wreszcie na lotnisku w Dublinie, czym prędzej włączyła komórkę, przekonana, że Charlie na pewno próbował się z nią skontaktować. Musiał odsłuchać jej wiadomość, bo jako ranny ptaszek na pewno od dobrych kilku godzin był już na nogach. Zmarszczyła brwi, zdziwiona, że nie ma żadnych wiadomości na poczcie głosowej, żadnych esemesów czy mejli od nikogo z Lakeview. To ją zaniepokoiło, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo podczas lotu nazbierało się jej sporo innych wiadomości. Jedna od Erika, informującego ją, że bardzo rozczarowała go swoim zachowaniem i że naruszy warunki kontraktu z wytwórnią telewizyjną, jeśli „nie wróci migiem do Stanów”. Ogarnął ją niepokój, choć przecież od początku wiedziała, że jej decyzja pociągnie za sobą skutki prawne. Czekały ją przecież zdjęcia do serialu, jakieś akcje promocyjne. Zamierzała zająć się tym później, ale jak się okazało, rzeczywistość przypomniała o sobie wcześniej. Aż wzdrygnęła się na myśl o ewentualnym procesie. Następna wiadomość była od Troya, wyzywał ją od „cholernych dziwek”. Pokręciła głową. Ten idiota naprawdę niczego się nie nauczył. Można by pomyśleć, że skoro groziła mu ujawnieniem nagrania ich rozmowy telefonicznej, w kontaktach z nią będzie ostrożniejszy. W tej wiadomości z całą pewnością nie wyglądał, jak na kochającego tatusia przystało. Z uśmiechem zachowała wiadomość w pamięci telefonu.
Na wszelki wypadek. Wybrała numer Charliego i nacisnęła guzik połączenia. I znowu jedynie poczta głosowa. Gdzieś głęboko poczuła ukłucie niepokoju. Coś było nie w porządku. Po wyjściu z samolotu nawet nie przejrzała się w lustrze, tak bardzo się spieszyła. W hali przylotów wynajęła samochód i popędziła M50 do rodzinnego miasteczka, wciąż rozmyślając o tym, jak też będzie wyglądać spotkanie z Charliem. Na pewno ucieszy go jej decyzja. Dotarła na miejsce w rekordowym czasie, dumna ze swoich umiejętności kierowcy i tego, że nie zatrzymano jej za przekroczenie prędkości. Przemknęła przez miasto i wreszcie skręciła w ulicę prowadzącą do domu Charliego. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, na dodatek dziecku też udzielił się chyba jej niepokój, bo wierciło się jak szalone. Machinalnie pogładziła się po brzuchu i wysiadła z auta. – Ci, kochanie – szepnęła. – Ja też jestem podekscytowana tym, że zaraz go zobaczę. Ruszyła powoli w stronę drzwi, zdenerwowana niczym panna młoda w dniu ślubu. Wreszcie czuła, że oto otwiera się przed nią przyszłość, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Nie mogła się już tego doczekać. Miała klucz, więc mogła sobie otworzyć sama, ale wolała, żeby zrobił to Charlie, bo bardzo chciała zobaczyć jego minę. Zastukała i odczekała chwilę. Cisza. Obejrzała się. Samochód stał na podjeździe, więc Charlie musiał być w domu. Zapukała głośniej, bo może za pierwszym razem nie usłyszał. Wstrzymała oddech, nasłuchując kroków za drzwiami, jakiegoś ruchu. Na próżno. Sięgnęła więc do torebki po klucze. Ostrożnie weszła do środka i zawołała Charliego, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Zajrzała do salonu i od razu zauważyła stos rzeczy dla dziecka. Kołyska na biegunach ciągle jeszcze czekała w pudle na złożenie, torby z rozmaitych sklepów z dziecięcymi akcesoriami – wszystkie te rzeczy, które kupili razem w ostatnich tygodniach. Składowali je w gościnnej sypialni na górze, którą po narodzinach maleństwa zamierzali przerobić na pokój dziecięcy. Serce zabiło jej mocniej. Czemu te wszystkie rzeczy leżały teraz poukładane równiutko w salonie? Coś ścisnęło ją w piersi. Wróciła do holu i ruszyła po schodach na górę. – Charlie? Kochanie, jesteś tutaj? U szczytu schodów doleciały ją wreszcie jakieś oznaki ludzkiej obecności; brzmiało to jak grający cicho telewizor. Spod drzwi sypialni Charliego wylewało się światło. – Charlie? – Otworzyła delikatnie drzwi. Siedział na łóżku i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ekran przyciszonego telewizora, przed sobą miał rozrzucone gazety. Kiedy zobaczyła jego twarz, pustą, pozbawioną wszelkich emocji, wiedziała, że coś jest nie w porządku. Zastukała w otwarte drzwi, żeby zwrócić jego uwagę. – Hej, wróciłam – powiedziała, siląc się na uśmiech, ale kiedy Charlie obejrzał się na nią, natychmiast spoważniała. – No i? – rzucił lodowatym tonem, a jej serce podskoczyło do gardła. Chyba nie mogła go winić, że ciągle był na nią zły za ten pospieszny wyjazd, ale… – To znaczy naprawdę wróciłam. Skończyłam z Hollywood. – Jasne. Na jak długo? – Na dobre. – Ruth aż się uśmiechnęła, fajnie było powiedzieć to na głos. – Kazałam się im wszystkim wypchać, ludziom z wytwórni, mojemu agentowi, nawet Chloe. Pewnie każdy prawnik w Los Angeles będzie mnie teraz ciągał po sądach, ale co tam. – Wzruszyła ramionami, próbując zbagatelizować sytuację, ale naprawdę przychodziło jej to z trudem w obliczu takiego muru obojętności. Pragnęła, żeby
Charlie powiedział coś podnoszącego na duchu, coś, co dowodziłoby, że ucieszył się na jej widok. A jednak nadal miał kamienną twarz. – Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – Jak mogę się cieszyć? – burknął. – To jedynie kwestia czasu, zanim znowu zmienisz zdanie, prawda? – Co takiego? Nie, nie rozumiesz. Tym razem zamierzam zostać. Powiedziałam wszystkim, że skończyłam z filmem, że nie chcę mieć z Hollywood nic wspólnego, że… – Doprawdy. W takim razie co to, do diabła, jest? – Cisnął w jej stronę gazetę. Poszczególne strony opadły na podłogę, więc Ruth pochyliła się, żeby je pozbierać. Czuła, że znowu wpakowała się w kłopoty, ale tym razem naprawdę nie miała pojęcia, o co chodzi. A potem rozłożyła gazetę i natknęła się na ogromne zdjęcie Troya całującego ją na lotnisku. Nagłówek krzyczał: „Spotkanie gwiazd! Ruth i Troy świętują wiadomość o rychłych narodzinach potomka!”. Westchnęła ciężko. – Och, daj spokój, kochanie, to kompletna bzdura. Przecież sam wiesz, jak ten światek działa. – Jak możesz tak mówić? – krzyknął Charlie. Głos mu drżał. – Naprawdę sądzisz, że coś podobnego można tak po prostu… zbyć? Ruth była naprawdę zszokowana jego reakcją. Przecież musiał zdawać sobie sprawę, że to wszystko wina paparazzich i ich wygłupów, zaaranżowana sesja, to ma zwiększyć sprzedaż gazety. – Charlie, on mnie naprawdę zaskoczył – próbowała tłumaczyć. – Akurat wychodziłyśmy z Chloe z lotniska, kiedy się zjawił. Popisywał się przed mediami. Prawie zwalił mnie z nóg. Byłam kompletnie zszokowana. – Jasne, wyglądasz na naprawdę… zaszokowaną. Popatrzyła znowu na zdjęcie, próbując zobaczyć je oczami Charliego. Troy obejmował ją ramieniem, drugą rękę położył na brzuchu. Całował ją prosto w usta, podczas gdy ona miała przymknięte oczy, dłoń wspartą na jego piersi. Istny obraz spełnionej namiętności, podczas gdy Ruth wiedziała przecież, że oczy miała zaciśnięte z odrazy, a dłoń oparła na piersi Troya, żeby go odepchnąć. Niestety, musiała przyznać Charliemu rację – ta fotka zdawała się przedstawiać ponowne spotkanie dwojga kochanków po długiej, bolesnej rozłące. Jęknęła w duchu, wciąż nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Nie, kochanie, źle to wszystko zrozumiałeś. Gdybyś mógł widzieć… – Och, rozumiem, tego właśnie ode mnie oczekujesz? Mam biegać za tobą i grać drugie skrzypce przy tym idiocie? Cudowna perspektywa. – Charlie, proszę cię. Naprawdę go odepchnęłam. Nie odwzajemniłam tego pocałunku. Na miłość boską, przecież nawet nie powinno go tam być! Chodziło mu o rozgłos. – Widzisz, Ruth, to nas właśnie różni, ciebie i mnie. To, co ty uważasz za okazję do wypromowania siebie i zdobycia chwili w świetle jupiterów, dla mnie stanowi tę część życia, która nie jest przeznaczona na sprzedaż. – Popatrzył na jej brzuch. – Możesz wykorzystywać do robienia kariery wszystko, cokolwiek tylko zechcesz, ale nie oczekuj ode mnie, że będę brał w tym udział. – Nie! – wykrzyknęła, urażona jego insynuacjami. – Nigdy nie wykorzystałabym dziecka! Posłuchaj, wiem, jak to wygląda, ale musisz mi uwierzyć. Zrozumiałam, że nie chcę wieść takiego życia i nie chcę też, by to spotkało moje dziecko. Ledwie postawiłam nogę w Los Angeles, a już kazałam kierowcy odwieźć się z powrotem na lotnisko, żebym mogła wrócić do ciebie. Myślałam, że będziesz ze mnie dumny, że się ucieszysz, bo rezygnuję z tego wszystkiego dla nas, dla dziecka. Nie rozumiesz? – Czuła, jak gdzieś w gardle wzbiera jej szloch, zupełnie jakby miała się za chwilę zadławić. Popatrzył na nią smutno. – Nie wierzę ci. – Nie wierzysz mi? A może chcesz, żebym zadzwoniła do świadka? Bo naprawdę kazałam się im
wszystkim wypchać! Był przy tym ten kierowca, on ci powie. – Nie mówię o tym, co komu powiedziałaś, kiedy doznałaś nagle tego objawienia czy co to, do diabła, było – rzucił Charlie złośliwie. – Nie wierzę, że dokonałaś takiego wyboru. To jedynie kwestia czasu, zanim znowu zmienisz zdanie i zaczniesz obwiniać o wszystko mnie i dziecko, a szczerze mówiąc, Ruth, tego bym nie przeżył. Odeszłaś ode mnie już dwa razy. Kolejnego razu nie zniosę. – Przecież cię nie zostawiłam! Powiedziałam, że wrócę, i jestem! Tak jak obiecałam. – Owszem, ale zawsze chodzi wyłącznie o twoje potrzeby. O ciebie i to, czego ty chcesz, co postanowisz! Depczesz wszystkich, którzy cię kochają, bo czujesz, że możesz tak robić, ale nie ze mną, Ruth, już nie. Nie zamierzam być dla ciebie jakąś namiastką, dopóki nie znajdziesz sobie czegoś lepszego. – Nie, Charlie, musisz mnie wysłuchać! Ja chcę właśnie takiego życia. Tego, które mamy. – Teraz już płakała, łzy płynęły niepowstrzymywane. Niewiele brakowało, żeby rzuciła się mu do stóp i zaczęła błagać, ale była gotowa to zrobić, byle tylko jej wysłuchał. – Może rzeczywiście tak ci się teraz wydaje, ale jesteś tak zmienna, sama przecież wiesz. Kiedy się znudzisz, kiedy takie życie wyda ci się zbyt spokojne, zbyt normalne, w którymś momencie obudzę się i odkryję, że znowu zostałem sam. Za bardzo się różnimy, to się nie może udać, więc staram się oszczędzić nam obojgu cierpienia, kładąc temu kres już teraz. Nie potrafisz tego zaakceptować? – Jego głos złagodniał odrobinę, a Ruth uświadomiła sobie, że on naprawdę wierzy w to, co mówi. – Zwyczajnie żałuję… Och, sam nie wiem… Żałuję, że kiedy twoja asystentka zadzwoniła, w ogóle odebrałaś ten telefon. Że nie widziałaś prawdy. Nie zauważyłaś, jak tobą manipulują. Ja to dostrzegłem, ale chociaż cię uprzedzałem, mimo wszystko zdecydowałaś się jechać. Nie wzięłaś nawet pod uwagę moich ostrzeżeń, bo liczyłaś się tylko ty. – Nie. Musiałam się o tym przekonać na własne oczy, ale teraz już wiem, że dokonałam właściwego wyboru. – Zbyt późno, Ruth. Ja nie chcę, nie umiem żyć w tej ciągłej niepewności, czy twój nastrój nie zmieni się nagle z dnia na dzień. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jak go przekonać. Wyglądało, że podjął już decyzję. I że jej nie chce. – A co z dzieckiem? – zapytała ledwie słyszalnym szeptem. Popatrzył na nią przeciągle, zanim wreszcie powiedział coś, co było jak pchnięcie nożem. – Ruth, ono nie jest nawet moje. Stała przy oknie swojej sypialni, a po policzkach płynęły jej łzy. Sen nie nadchodził, każdy nerw jej ciała był napięty do granic wytrzymałości. Przepadło. Charlie jej nie chce. Ani jej, ani dziecka. Zrezygnowała z kariery, z Hollywood, a wszystko dla życia tutaj. Została odepchnięta. Nie zostało jej już nic, znowu musi zaczynać od zera, teraz na dodatek obarczona dzieckiem. Jest samolubna. Niestała, wiecznie zmieniającą zdanie egoistka. Nagle ogarnęło ją rozgoryczenie, złość na Charliego za to, co powiedział. Kochała go, dla niego rzuciła wszystko. Myślała tylko o nim i o dziecku, zrobiła to dla nich, no i dokąd ją to zaprowadziło? Zacisnęła zęby. Może Charlie miał rację – może rzeczywiście jest taka jak oni wszyscy? Przed oczami stanęły jej twarze ludzi z Los Angeles: Chloe, Troya, Erika. Może jej błędem było nie to, że zrezygnowała ze wszystkiego dla Charliego, ale przekonanie, iż mogłaby mieć normalne życie, być normalną mamą, podczas gdy większość dotychczasowego życia upłynęła jej tak naprawdę na udawaniu kogoś innego. Boże, cóż za ironia losu. Pomyśleć, że Ruth Seymour spędziła w Hollywood pięć lat, próbując wspiąć się na szczyt, a teraz była gotowa zrezygnować z tego wszystkiego, by zostać anonimową samotną matką.
Serce waliło jej jak młotem. Charlie miał rację – co ona sobie myślała? W tym momencie zabrzęczał jej smartfon, sięgnęła więc po niego i zerknęła na wyświetlacz. E-mail od Erika. Może jest jeszcze nadzieja, pomyślała. Może nie spaliła za sobą wszystkich mostów i, co ważniejsze, da się to jeszcze naprawić. Teraz, kiedy wiedziała już, że z Charliem wszystko skończone, może wrócić do Los Angeles i zająć się kontraktami. Spotkać się z ludźmi z wytwórni i sprawdzić, czy zdołają zorganizować zdjęcia do The Soldier’s Daughter tak, by dostosować się do niej i dziecka. Dziecko… Zrobienie tego wszystkiego wydawało się realne, kiedy miała przy sobie Charliego, ale w głębi ducha wiedziała, że Hollywood to nie miejsce dla samotnej matki. Wiadomość od Erika była krótka i rzeczowa. „Nie mam pojęcia, co się z tobą, do cholery, dzieje, ale dla dobra wszystkich chcę wierzyć, że to tylko hormony. Mamy czterdzieści osiem godzin, zanim prawnicy stacji telewizyjnej rzucą się na nas, więc lepiej wracaj do Los Angeles. Aha, Peter Jackson dzwonił i nadal jest zainteresowany – przynajmniej na razie”. Ruth popatrzyła na swój brzuch ze świadomością, że teraz naprawdę musi dokonać poważnego wyboru. Kariera filmowa? Macierzyństwo?
Rozdział 33 Zbliżał się termin porodu, a Nina wiedziała, że musi coś zaplanować, zanim sprawy wymkną się jej spod kontroli. Po spotkaniu ze Steve’em nabrała tylko pewności, że Jess ma rację – może rzeczywiście istniało lepsze rozwiązanie, korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Weszła za Trish do sali, w której od miesięcy prawie mieszkały. Prace nad materiałami do albumu zbliżały się ku końcowi, co cieszyło Ninę, która miała już serdecznie dosyć siedzenia w pozbawionym okien pomieszczeniu, podczas gdy na zewnątrz wciąż trwała pełnia lata. – Jedno ci powiem, będę szczęśliwa, kiedy wreszcie z tym skończę – wyznała Trish, przewracając oczami. – Problem w tym, że to odrobinę, hm… nudne. Nina popatrzyła na nią z rozbawieniem. – A czy może być interesująca fotograficzna historia Lakeview? – Wiem, ale myślałam, że dzięki historyjkom starszych osób i materiałom z archiwów uda nam się stworzyć coś świeżego i ciekawego. Zamiast tego wyszedł nam staromodny prospekt dla turystów. – Masz rację, ale ludzie i tak będą to kupować ze względu na szczytny cel. Zwłaszcza jeśli w środku znajdą zdjęcia samych siebie. – Hm, ciągle mam tylko parę czarno-białych fotografii starych budynków. Potrzebuję czegoś, co to wszystko połączy, tematu przewodniego, chociaż na razie mógłby on spokojnie brzmieć: „Lakeview – miasto, w którym nic się nigdy nie dzieje”. – Myślałam, że tematem jest historia – przypomniała jej Nina. Sama nie wiedziała, na co właściwie liczyła przyjaciółka. Ostatecznie to album charytatywny dla mieszkańców miasteczka, a nie materiał na Pulitzera. – A co z fragmentem o Ruth? To będzie interesujące, prawda? – Rozdział o „lokalnych gwiazdach” w całości miał być poświęcony aktorce. – Jasne, ale miałam nadzieję, że przeprowadzę z nią porządny wywiad. Marne szanse, skoro wróciła do Los Angeles. – Nie, znowu jest w Lakeview. Trish poderwała głowę. – Co takiego? – Wróciła, pewnie dla Charliego. Widziałam ją wczoraj. A co? – Nina zmarszczyła brwi na widok zaniepokojonej miny przyjaciółki. – Och, nic takiego. Widziałaś te zdjęcia? – Jasne. Naprawdę mi jej szkoda. Ostatnio wszystko zaczęło się jej układać, to okropne, że znowu ją tutaj wytropili. – Nie mówię o tych, na których wychodzi z Charliem ze sklepu – odparła Trish, a potem wyjęła gazetę z torebki. – Chodziło mi o te. Nina rozłożyła gazetę i ku swojemu przerażeniu ujrzała fotografię Ruth i Troya Valentine’a w namiętnym uścisku. – Do licha. Kiedy to było? – zapytała zdziwiona. – Chyba parę dni temu – w Los Angeles.
– Ale czemu miałaby się obściskiwać z Troyem Valentine’em? A co z Charliem? – Któż to może wiedzieć? – Trish wzruszyła ramionami. – Słyszałam tylko, że poleciała z powrotem do Los Angeles, żeby obgadać jakąś dużą rolę w filmie. Powiedziała ci coś, kiedy wczoraj z nią rozmawiałaś? – Nie rozmawiałam z nią. Po prostu kiedy wracałam do domu z kawiarni, widziałam ją, jak przejeżdżała autem swojego ojca. A o co chodzi z tą rolą w filmie? Jednak wraca do Los Angeles? I skąd to wszystko wiesz? – Och, słyszałam jakieś plotki. Ale jedno ci powiem, kiedy już będzie odbierała Oscara, mam nadzieję, że nam podziękuje, bo jednak dzięki nam wróciła do Hollywood. – Trish, o czym ty, do licha, mówisz? – To chyba oczywiste – powiedziała Trish z uśmiechem – że jako prawdziwa dziennikarka nie mogłam zmarnować dobrej historii, prawda? Nina spojrzała na nią uważniej. – O, nie. Co zrobiłaś? – Ale już wiedziała. To przyjaciółka była źródłem przecieku informacji o ciąży Ruth. – Trish, jak mogłaś? Ruth ci ufa. Powiedziała nam o tym w zaufaniu, a ty ją zdradziłaś! – Daj spokój, przecież to aktorka z Hollywood, w ich przypadku nie ma czegoś takiego jak „w zaufaniu”. Zresztą ona przecież uwielbia rozgłos! Nina pokręciła głową, naprawdę nie potrafiła zrozumieć przyjaciółki. Trish była dziennikarką, a podobne rzeczy stanowiły element jej pracy, ale żeby tak bez skrupułów… – To było naprawdę podłe z twojej strony. Tylko pomyśl, jak musiała się czuć, kiedy ten fotoreporter napadł na nią tutaj, w jej rodzinnym mieście. I co musiał czuć Charlie. – Daj spokój, przecież Ruth nie leży na łożu śmierci! W Hollywood oszaleli na punkcie tego dzieciaka, a moja pomoc prawdopodobnie zapewniła jej rolę, za którą dostanie tego cholernego Oscara! Na pewno będzie zachwycona. – Zaraz do niej zadzwonię. – Nina sięgnęła do torebki po komórkę. – Co takiego? Po co? – Żeby sprawdzić, jak się czuje, to chyba jasne. Musiała się naprawdę zdenerwować przez te zdjęcia. Teraz nie może znieść widoku Troya Valentine’a, a kto wie, co sobie pomyślał Charlie, kiedy je zobaczył. – Och, daj spokój. – A niby dlaczego? W przeciwieństwie do ciebie naprawdę uważam się za jej przyjaciółkę i martwię się o nią. – Chyba o tym nie pomyślałam. – Trish miała poważną minę. – Ruth? Cześć, tu Nina. Posłuchaj, właśnie zobaczyłam zdjęcia, więc tak się zastanawiałam, czy… Co takiego? Jasne. Jestem w bibliotece razem z Trish, a gdzież by indziej? – Uśmiechnęła się. – Oczywiście, jeśli tylko masz ochotę, byłoby super… W porządku, do zobaczenia. – Zatrzasnęła klapkę komórki i odwróciła się w stronę przyjaciółki. – Przyjedzie tutaj. – Co? Teraz? – Trish nagle pobladła. – Aha. Miałam rację, naprawdę sprawia wrażenie zdenerwowanej. – Nina… może nie wspominajmy o… – Tym, że sprzedałaś jej prywatne życie gazetom? A jak ci się wydaje, Trish? – Och, daj spokój. Każdy rasowy dziennikarz by tak postąpił. – Nieprawda. Zawiodłaś jej zaufanie, więc moim zdaniem powinnaś się do tego przyznać i przeprosić. – Boże, przecież ona rozerwie mnie na strzępy! – Lepiej było o tym myśleć wcześniej, prawda? – Nina zdawała sobie sprawę, że takie pouczanie z jej strony to przejaw świętoszkowatości, ale nie mogła się powstrzymać.
Wyglądało, że Trish zrobiła sobie tradycję z krzywdzenia innych dla osiągnięcia własnych celów, a więc najwyższa pora, by ktoś uświadomił jej, jakie konsekwencje niosą ze sobą jej poczynania. Dla biednej żony Dave’a Nina nie mogła nic zrobić, ale powinna przynajmniej dopilnować, żeby Trish zmierzyła się z konsekwencjami swojego postępowania wobec Ruth. Przez jakiś czas pracowały w milczeniu, z Trish przerzucającą niespiesznie stare gazety, aż wreszcie pół godziny później zjawiła się Ruth. Po zawsze nieskazitelnie ubranej gwieździe nie było nawet śladu, teraz miały przed sobą potwornie zmęczoną kobietę. Cały blichtr jakby gdzieś zniknął. – Cześć – przywitała się ponuro. – Jak się miewasz? – Nina z uśmiechem popatrzyła na jeszcze większy brzuch przyjaciółki. – Rany, chyba przytyłaś, odkąd cię ostatnio widziałam. – Niestety – sapnęła Ruth, siadając na krześle. – Wszystko w porządku? – zapytała Nina delikatnie. – Przez telefon sprawiałaś wrażenie odrobinę przybitej. Ruth pokręciła głową – Nie, nic nie jest w porządku – mruknęła, przygryzając dolną wargę. – Nic. – Co się stało? Coś poszło nie tak na spotkaniu z Peterem Jacksonem? – wyrwało się Trish. Ruth zmrużyła oczy. – O czym ty mówisz? Skąd w ogóle o tym wiesz? Trish nie odpowiedziała, jedynie nerwowo rozejrzała się na boki. Ruth tymczasem zauważyła gazetę otwartą na jej zdjęciu i chyba zaczęła się wszystkiego domyślać – Ty? To ty ich tutaj ściągnęłaś? – Posłuchaj, Ruth, po prostu myślałam, że się z tego ucieszysz – odparła Trish z zawstydzoną miną. – Żyłaś tu kompletnie zapomniana, a teraz media zwyczajnie oszalały na twoim punkcie. – A nie przyszło ci do głowy, Trish, że w ogóle o to nie dbam? Że może odpowiada mi taka sytuacja, bo, do diabła, wolę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju? – Ruth z wściekłością przedarła gazetę na pół. – Ale dlaczego? – Z powodu Charliego, to chyba oczywiste? Ale i z tego nici. – Opowiedziała im, jak Charlie zareagował na ustawianą sesję zdjęciową Troya i o tym, że nie chciał z nią rozmawiać. – A więc moje gratulacje, Trish! Zdołałaś zniszczyć mi życie. Trish wyglądała na zszokowaną. – Tak mi przykro… Po prostu nie pomyślałam… Naprawdę sądziłam, że będziesz zadowolona – szepnęła. – Nie, wcale nie jestem zadowolona. Jest mi strasznie źle. Moje życie legło w gruzach, a ja mam ochotę wrócić do Los Angeles i zapomnieć o tym koszmarnym miejscu. Nina położyła jej dłoń na ramieniu. – Ruth, wszystko się ułoży – próbowała pocieszać. – Dogadacie się z Charliem, na pewno, zresztą jest przecież dziecko. – Nie, on nie chce ani mnie, ani dziecka. Jasno dał mi to do zrozumienia. Trish westchnęła ciężko. – Strasznie mi przykro, naprawdę. Ruth odwróciła głowę. Musiało jej być ciężko. – Wiecie co – odezwała się Nina z nadzieją, że uda się jej pogodzić przyjaciółki – może wyskoczymy do Elli na kawę? Dzień był naprawdę paskudny, a ja chyba i tak nic już tutaj nie wygrzebię. – Gestem wskazała dokumenty i pudła.
– Wy idźcie – powiedziała Trish. – Ja mam tu jeszcze coś do zrobienia. – Och, możesz iść z nami, jeśli chcesz – mruknęła Ruth, uświadomiwszy sobie, że to ona pierwsza powinna wyciągnąć rękę na zgodę. – Nie, naprawdę. – Trish wpatrywała się z wielkim zainteresowaniem w trzymany w ręku wycinek, po czym zwróciła się do Niny: – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że w tym miasteczku nic się nigdy nie dzieje? – Podniosła wycinek i wskazała na nagłówek. – No, więc tylko spójrz na to…
Rozdział 34 Jess czuła się zagubiona, kiedy patrzyła na należącą do męża połowę szafy. Brian wyniósł się do pobliskiego hotelu i zabrał ze sobą większość ubrań. Wpatrywała się w puste wieszaki i wciąż nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Jej mąż, jej bratnia dusza i najlepszy przyjaciel, od niej odszedł. A przecież to nie tak miało być, nie tak wyobrażała sobie przyszłość. Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy roztrzaskały ich wspaniałe życie na kawałki, a ona nie miała pojęcia, jak w ogóle zacząć je zbierać. Co gorsza, sama była temu winna. Szczerze mówiąc, Brian miał pełne prawo czuć się zdradzony i zraniony. Co ona sobie myślała, kiedy przestała brać pigułki bez uzgodnienia z nim, czy kiedy informowała wszystkich, że starają się o dziecko? Co ją, u licha, opętało? Czy naprawdę była tak zdeterminowana walczyć o przyjaciółki, że zdecydowała się zaryzykować utratę męża? Próbowała z nim o tym rozmawiać, tłumaczyć pobudki, którymi się kierowała, ale Brian nie chciał słuchać. Chyba tym razem przesadziła. Czuła się podle, a najgorsze było to, że nie miała się komu zwierzyć. Nie mogła przecież zadzwonić do Deirdre czy Emer z tymi rewelacjami, bo po pierwsze, Emer borykała się teraz z własnymi problemami, a po drugie, oznaczałoby to również przyznanie się, że Brian nic nie wiedział o ich „wspólnej decyzji”, czym tylko jeszcze bardziej by się ośmieszyła. Naprawdę trudno byłoby to wszystko wytłumaczyć, a większość ludzi na pewno uznałaby ją po prostu za wariatkę. Sama nie rozumiała swojego postępowania. Tamtego dnia tak ją kusiło, żeby porozmawiać o tym z Niną… Nina, pomyślała teraz, trochę podniesiona na duchu. Ninie mogłaby się z tego wszystkiego zwierzyć, prawda? Ostatecznie tyle jej już zdradziła, zwłaszcza podczas ich ostatniego spotkania. Sięgnęła po komórkę i zaczęła przeglądać listę kontaktów w poszukiwaniu numeru. – Cześć, Jess – przywitała ją Nina. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej. – Cześć. Dzwonię nie w porę? – Nie, nie, w porządku. Akurat jestem w bibliotece z Trish i Ruth. Właściwie to miałam zamiar do ciebie zadzwonić, żeby podziękować ci za ostatnią rozmowę. No wiesz, za twoje rady i w ogóle. – Skoro już mowa o radach… – Mimo wszystko głos Jess zadrżał. – Dobrze się czujesz? – zaniepokoiła się Nina. – Jesteś jakaś… smutna. Życzliwość w jej głosie wystarczyła, by odebrać Jess resztki opanowania i przyprawić ją o wybuch płaczu. – Przepraszam – wydusiła przez łzy, a potem przedstawiła Ninie skróconą wersję ostatnich wydarzeń. – Nie powinnam cię zanudzać, ale naprawdę nie mam z kim o tym porozmawiać. – Och, biedactwo, nie wygłupiaj się. To oczywiste, że musisz się komuś wygadać. – Nina zniżyła głos. – Zaczekaj sekundę, wyjdę na korytarz. – Po krótkiej chwili oczekiwania, którą Jess wykorzystała, żeby nieco się uspokoić, Nina odezwała się po drugiej stronie. – Posłuchaj, jesteś pewna, że to nie zwykła sprzeczka? – zapytała delikatnie. – Może wszystko rozejdzie się po kościach, pogodzicie się.
– Nie sądzę. Tym razem chyba naprawdę wszystko zepsułam. Ciągle powtarzał, że go oszukałam i że okłamuję samą siebie. Wystarczyło widzieć jego spojrzenie. To wspomnienie było niemal nie do zniesienia, sprawiało jej wręcz fizyczny ból – ostre kłujące doznanie gdzieś w podbrzuszu. Jess usiadła na łóżku, kiedy nagle przeszyło ją ono po raz kolejny, aż zgięła się wpół. – O mój Boże. – Jess? – zaniepokoiła się Nina. – O co chodzi? Co się dzieje? – Nic mi nie jest – odparła Jess bez tchu, chociaż to było kłamstwo. Kiedy powtórzył się skurcz, uświadomiła sobie, że to nie jest fizyczna manifestacja jej smutku, lecz prawdziwy, dojmujący ból. – Chryste – jęknęła przez zaciśnięte zęby. – Jess, przerażasz mnie. Co się dzieje? – Sama nie wiem. Właśnie dostałam jakichś okropnych bólów brzucha – wydusiła, z trudem chwytając oddech. – Jak to… właśnie teraz? Oddychaj głęboko. Nie chcę cię martwić, ale skoro jesteś w ciąży, to jednak powinnaś po kogoś zadzwonić. Jess ogarnęła panika. To chyba najgorszy tydzień w jej życiu. – Och… Chryste! – pisnęła wraz z kolejnym uderzeniem bólu, a potem upuściła komórkę. – Jess? Jess! – usłyszała jeszcze krzyk Niny, ale musiała zaczekać, aż ból odrobinę zelżeje, żeby podnieść telefon z podłogi. – Jestem – wydusiła, próbując wstać. Oparła się o toaletkę, zlana zimnym potem. – Wszystko w porządku. – Wcale tak nie brzmisz. Pokręciła głową, gotowa spierać się z Niną, że naprawdę nic jej nie jest. A potem popatrzyła na łóżko, na którym jeszcze przed chwilą siedziała. – O mój Boże – jęknęła cicho. Serce waliło jej jak młotem. – Co się dzieje? – Krwawię – powiedziała ostatkiem tchu, a potem z wysiłkiem poszła do łazienki, gdzie obejrzała swoje spodnie, przesiąknięte krwią. – Nina, ja naprawdę mocno krwawię. Co robić? Co robić? – O mój Boże… Posłuchaj, musisz zachować spokój. Próbując opanować przerażenie, Jess skuliła się pod wpływem kolejnego skurczu. Tym razem poczuła, jak coś z niej wypływa. – Jess, musisz zadzwonić na pogotowie, wezwać karetkę. Ale najpierw podaj mi numer Briana. – Nie, nie będę go w to mieszać. On nie chce mieć z tym nic wspólnego, a ja… – Jess, to twój mąż, a ty potrzebujesz pomocy. Niestety, jestem za daleko, żeby się tobą zająć, więc podaj mi ten numer. Spokojny, opanowany głos przyjaciółki przekonał Jess, że nie ma innego wyjścia, pospiesznie wyrecytowała numer komórki męża. Bała się nawet drgnąć z obawy, że najmniejszy ruch jeszcze pogorszy sprawę. – W porządku, a teraz się rozłącz i zadzwoń na pogotowie. Aha, i spróbuj zachować spokój. Może to nic takiego, kochanie, ale trzeba to sprawdzić, OK? – OK. – Jess skinęła głową, po czym z grymasem rozłączyła się i wystukała numer pogotowia, próbując opanować narastające przerażenie. Czekanie na karetkę trwało całe wieki, a ona z każdą minutą czuła się coraz bardziej zdenerwowana i wyczerpana. Za radą dyspozytorki pogotowia spędziła ostatni kwadrans na podłodze łazienki
z uniesionymi nogami, wcześniej przekręciwszy klucz w zamku drzwi wejściowych, żeby ratownicy z karetki mogli wejść. Brakowało jej tchu, cała była spocona, z włosami przyklejonymi do twarzy, a każdy kolejny skurcz zdawał się rozdzierać jej ciało na dwoje. Wreszcie usłyszała jakiś ruch przy drzwiach wejściowych. Dzięki Bogu, dzięki Bogu… – Tutaj! – zawołała. Dobiegł ją odgłos szybkich kroków w korytarzu. Jednak nie byli to ratownicy pogotowia, tylko Brian, który wyglądał na tak samo przerażonego jak ona. – Och, Jess, kochanie, co się stało? – Zdjął płaszcz i rzucił go na podłogę, a potem ukląkł obok żony. Wybuchnęła płaczem, po części z ulgi, że nie jest już sama, przede wszystkim jednak dlatego, że Brian przybiegł jej na ratunek. – Nie jestem… nie jestem pewna. Miałam skurcze, a potem zaczęłam krwawić, no i ta krew… – Cicho, spokojnie, zaraz zawieziemy cię do szpitala. – Brian chwycił drżącymi rękami ręcznik i zmoczył go pod kranem, a potem delikatnie otarł jej krew z nóg. – Ale co się dzieje? Chryste! Coś cię boli? Jess nie zwracała już uwagi na ból, teraz liczyło się dla niej tylko to, że Brian jest przy niej. – Nina do ciebie zadzwoniła? – Tak, kochanie. – A ty przyjechałeś – dodała przez łzy. – Oczywiście, że przyjechałem. Oczywiście. – Ale… – Chybaby nie zniosła, gdyby zjawił się tutaj wyłącznie z poczucia obowiązku, a już po wszystkim znów sobie poszedł. Tego by nie zniosła. – Nie rozmawiajmy o tym teraz, dobrze? – poprosił Brian, z trudem powstrzymując łzy. Potem oboje usłyszeli jakieś zamieszanie na zewnątrz, a następnie pukanie do drzwi. Brian natychmiast zerwał się na równe nogi. – To na pewno karetka. Jess nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała go płaczącego – jeśli w ogóle kiedykolwiek – więc znowu zaczęła się martwić. – O mój Boże, Brian, to wszystko moja wina! Nie powinnam była… – Kochanie, wszystko będzie w porządku. Teraz pojedziemy do szpitala, a reszta jakoś się ułoży. Wszystko będzie w porządku. Z nami i z dzieckiem. – Ale przecież nawet nie chcesz… – Oczywiście, że chcę. Naprawdę, przysięgam – wymamrotał, choć szloch dławił go w gardle. – Wszystko będzie dobrze. Godzinę później lekarz wyszedł wreszcie z sali Jess, a ona zaczęła szlochać w poduszkę. Brian przycupnął obok niej na łóżku i próbował ją niezgrabnie objąć, omijając wszystkie rurki i igłę od kroplówki. Straciła mnóstwo krwi. – Nie mogę w to uwierzyć. – Odetchnęła z ulgą, odwracając się do męża. – Nie mogę uwierzyć, że wszystko jest w porządku. – Mówiłem ci. – Brian się uśmiechnął, był blady, a w jego oczach malowało się coś, czego nie potrafiła rozszyfrować. Może on miał mieszane uczucia, ale dla niej jedno stało się jasne. Cała ta przerażająca sytuacja uświadomiła jej, że naprawdę chciała tego dziecka, pragnęła go z całego serca. A jeśli to znaczyło, że nie może mieć Briana, jakoś nauczy się z tym żyć. – Wiesz, nie musisz ze mną zostawać – powiedziała niepewnie. – Słyszałeś, co mówił lekarz, mogę
wrócić do domu. Nic mi nie będzie. – Oczywiście, że z tobą zostanę. Dokąd miałbym pójść? – No cóż, chyba tam, gdzie spędziłeś ostatnich kilka dni. – Jess, ja… – Brian przeczesał palcami włosy. Czekała, aż powie jej, że nie chce być ojcem, że tego nie planował, aż wydusi wreszcie wszystkie te słowa, które pragnął przecież z siebie wyrzucić. – Naprawdę nie ma sprawy. Rozumiem. Nigdy tego nie chciałeś. Moja wina, miałeś prawo się zdenerwować. – Nie o to chodzi… Oczywiście byłem zły, że mnie wykluczyłaś, ale… – Ale co? – Jess, po prostu aż do dzisiaj myślałem, że jesteś… Tamtego dnia na przyjęciu… Będę szczery, naprawdę myślałem, że to zmyśliłaś. – Co zmyśliłam? – Zmarszczyła brwi. Brian spojrzał na jej brzuch. – No… całą tę sprawę z ciążą. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Myślałeś, iż udaję, że jestem w ciąży? Skinął głową. – O mój Boże, Brian, jaka psychopatka zrobiłaby coś takiego…? Nie mogę uwierzyć, że naprawdę… – Spokojnie… wiem, to było głupie, ale sądziłem, że po prostu dałaś się ponieść emocjom, a potem nie wiedziałaś, jak to odkręcić. – Brian miał taką minę, jakby żałował, że w ogóle o tym wspomniał, ale Jess wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia. Sądził, że udawała? A więc dlatego tak się upierał, żeby się przyznała, wyznała prawdę. – Ale jak mogłeś pomyśleć, że byłabym zdolna do czegoś takiego…? – Pokręciła głową. – W porządku, wiem, że mam bujną wyobraźnię, ale… Nie mogę uwierzyć, że coś takiego w ogóle przyszło ci do głowy. – Sam tego nie rozumiem. Przepraszam… tyle rzeczy się na to złożyło. Szczerze mówiąc, byłem wściekły na ciebie za twój upór, za to, że tak obstawałaś przy tej jednej sprawie. I za to, w jaki sposób obwieściłaś wszystkim, że jesteś w ciąży. Przecież ja nawet nie wiedziałem! Nie było nic intymnego, nic wyjątkowego w tej chwili. A powinniśmy się o tym dowiedzieć razem. Skinęła głową, znowu było jej wstyd. – Więc musisz zrozumieć, że poczułem się zraniony. Bardziej martwiłaś się o przyjaciółki, o to, co o tobie pomyślą, niż o nasze małżeństwo. Jess słuchała z niedowierzaniem. Nic dziwnego, że tak chłodno ją traktował. I chociaż jeszcze nie umiała wybaczyć mu, że mógł o niej aż tak źle myśleć, w pewnym sensie cieszyła się, że jednak istniało jakieś wytłumaczenie jego zachowania. – Ale myślałeś, że co zrobię, kiedy nadejdzie termin porodu tego wymyślonego dziecka, ukradnę jakieś czy co? Brian wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, sam nie byłem pewien. A potem zaczęłaś tak dużo mówić o Ninie i o tym, że pewnie biedaczka nie poradzi sobie z dzieckiem, więc przemknęło mi przez głowę, że… Jess aż otworzyła usta, próbując nadążyć za jego tokiem myślenia. – Naprawdę myślałeś, że rozważam możliwość wzięcia dziecka Niny? I twoim zdaniem to ja mam bujną wyobraźnię? Tym razem on się zawstydził. – Wiem, to było głupie z mojej strony, a kiedy znalazłem cię w kałuży krwi, miałem straszne wyrzuty
sumienia. – Pokręcił głową, a potem odetchnął i ujął dłoń żony. – Ale teraz, kiedy już wiem, że tego nie zmyśliłaś i że wszystko jest… w porządku, chyba zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że zostaniemy rodzicami – dodał z uśmiechem. – Wyobrażasz sobie mnie jako tatę? Zalała ją fala ulgi. – Będziesz wspaniałym ojcem – powiedziała i ścisnęła go za rękę. – Oczywiście, jeśli chcesz nim być. – Wiem, że chcę, a poza tym obiecuję, że już nigdy nie odejdę, nigdy nie pozwolę, żeby znowu rozdzieliło nas jakieś głupie nieporozumienie. Musisz mi tylko obiecać, że cokolwiek się wydarzy, porozmawiasz o tym ze mną, jak dawniej. – Obiecuję. Kiedy nachylił się, żeby ją pocałować, uświadomiła sobie, jak bardzo za nim tęskniła, jak bardzo potrzebowała jego wsparcia. Przesunęła palcami po jego policzku. Siedzieli tak chwilę, aż w ciszę wdarł się dzwonek jego komórki. Brian zerknął na wyświetlacz. – Chryste, to Nina, obiecałem, że dam jej znać, co z tobą, ale kompletnie wyleciało mi z głowy. – Biedactwo, pewnie z niepokoju odchodzi od zmysłów. Była dla mnie taka dobra, kiedy to się stało, chociaż ty myślałeś, że uknułyśmy razem spisek – zauważyła Jess cierpko. – Naprawdę nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Wzięła od niego komórkę i wytłumaczyła uradowanej przyjaciółce, że wszystko z nią w porządku. – Na szczęście to był fałszywy alarm, mają mnie wypisać dzisiaj do domu. Kiedy skończyły rozmowę, Brian stwierdził z uśmiechem: – Od początku wiedziałem, że to dobry człowiek, dobra przyjaciółka. Przez ten krótki czas, jaki się znacie, okazała się dla ciebie większym wsparciem niż taka Emer czy Deirdre. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jess ze smutkiem pokiwała głową. Nie miała pojęcia, jak potoczą się w przyszłości losy jej przyjaźni z dziewczynami, ale wiedziała, że cokolwiek się wydarzy, będzie wspierać Emer, tak jak robiła to dotąd. Na tym właśnie polegała prawdziwa przyjaźń, na wspieraniu bliskich, kiedy ciebie potrzebują, a nie sprawianiu im przykrości. Ale może w tej kwestii, pomyślała, sama była dla siebie najgorszym wrogiem. – Mimo wszystko to wspaniale, że nasze dziecko będzie dorastać razem z dzieckiem Niny, prawda? – dodał Brian z uśmiechem. Jess nie odpowiedziała. Z jej ostatnich rozmów z Niną wynikało, że to wcale nie jest takie oczywiste.
Rozdział 35 Jess czuje się już dobrze – oznajmiła Nina, zakończywszy połączenie. Razem z Ruth i Trish siedziały w kawiarni u Elli i wciąż zastanawiały się nad znalezionym tego ranka artykułem. – Och, to wspaniale. – Ruth odruchowo położyła dłoń na brzuchu obronnym gestem. – Musiała być przerażona. – Jasne, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy – odezwała się Trish, mierząc spojrzeniem Ellę, która właśnie obsługiwała klientów przy sąsiednim stoliku. – No więc, która z nas ją o to zapyta? Ruth opadła na oparcie krzesła. – Hm, to twój projekt, więc chyba ty powinnaś. Musiały przerwać rozmowę, bo Ella podeszła do ich stolika. – Cześć, dziewczęta. Co słychać? – Wszystko w porządku. – Ruth uśmiechnęła się do niej. – A ty jak się miewasz? – Och, jak zawsze mam ręce pełne roboty. Nina, skarbie, może jednak narzucisz fartuszek, co? Nina roześmiała się lekko. – Właściwie – zerknęła na Trish, która skinęła głową – akurat pomagałyśmy Trish szukać materiałów do jej albumu, no i… znalazłyśmy coś, o co chciałybyśmy cię spytać. – Oczywiście, pomogę, jeśli tylko będę mogła – zgodziła się natychmiast Ella. – Mieszkam w tym mieście od zawsze. Co wam podać, dziewczęta? Kawa i ciasteczka? A może babeczki, właśnie wyjęłam świeżą partię z pieca… – Właściwie to chciałybyśmy z tobą porozmawiać o czymś, co wydarzyło się tutaj… to znaczy w kawiarni. – O? – Ella miała zdziwioną minę, kiedy Trish sięgnęła do torebki po ksero artykułu. – To dziwne, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wydarzyło się tutaj coś godnego uwagi… – Ledwie jednak dostrzegła nagłówek i zdjęcie kawiarni, nagle pobladła. – Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Ruth. Starsza kobieta skinęła głową. – Tak, nic mi nie jest. Trish natychmiast zasypała ją pytaniami, jak na rasową dziennikarkę przystało. – Co możesz nam o tym powiedzieć, Ello? Co wydarzyło się tamtego dnia? Kto był odpowiedzialny za to zdarzenie? – To było tak dawno temu, zupełnie o tym zapomniałam – odparła Ella z wymuszonym uśmiechem, splótłszy razem mocno palce, co nie umknęło uwagi Niny. – No więc jak, kawa dla wszystkich? – Naprawdę? Coś takiego raczej trudno zapomnieć. Nie co dzień… – Przepraszam, skarbie, ale naprawdę nie mam czasu na pogawędki. Może wrócicie później, kiedy trochę się tu uspokoi? – Ale… Ella pospieszyła do kuchni. W kawiarni roiło się od klientów, ale Nina zauważyła, że nie dzieje się nic
niecierpiącego zwłoki, a to znaczyło, że Ella nie chciała, a może bała się rozmawiać o tym artykule. Ale dlaczego? Czyżby zrobiła coś złego? Pomimo wytężonych wysiłków nie udało się im znaleźć wśród mikrofiszek w bibliotece żadnych późniejszych artykułów na ten temat. Jak zauważyła Trish, było niemal tak, „jakby cała ta sprawa nigdy się nie wydarzyła”. Nina zastanawiała się, czy nie za bardzo pospieszyły się z tym wypytywaniem właścicielki kawiarni. Ale była zaangażowana w całą sprawę, więc pewnie miała też swój udział w jej wyjaśnieniu. – Dziwne – mruknęła Trish, patrząc w ślad za Ellą. – Widziałyście, jak zareagowała, kiedy pokazałam jej ksero? Jest w tym jakieś drugie dno, bez dwóch zdań. Bo dlaczego nie chciała nam nic powiedzieć? – Sama nie wiem, Trish, może to coś osobistego, coś, czego wolałaby nie ujawniać opinii publicznej – zauważyła Ruth, wypowiadając na głos to, o czym pomyślała Nina. – Podejrzewałam, że byłaby z tego dobra historia, ale teraz mam pewność. Dlatego nie spocznę, dopóki się wszystkiego nie dowiem. – Chryste, czy ty się nigdy nie nauczysz? – Ruth westchnęła znacząco, a Trish się zaczerwieniła. – Nawet nie wiesz, z czym masz tu do czynienia. Chcesz się wtrącać w życie innych ludzi, może rozdrapywać zadawnione rany. – Trish, Ruth ma rację. To nie nasza sprawa, nikt na tym nie zyska, jeśli zaczniemy w niej grzebać – powiedziała Nina. – Skąd ta pewność? – odcięła się Trish, przenosząc wzrok z jednej przyjaciółki na drugą, a potem wygładziła kserokopię artykułu. – Spójrzcie, kiedy to było. – No właśnie. – Ruth wzruszyła ramionami. – Całe wieki temu. – Nie, spójrzcie na datę. – Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz, Trish. – Dziewczyny, to wydarzyło się trzydzieści lat temu, czyli akurat w roku, w którym przyszłyśmy na świat, no może poza Ruth, która, jak wiadomo, na zawsze pozostanie dwudziestopięciolatką – dodała żartobliwie. Ani Ruth, ani Nina się nie roześmiały. Obie zapatrzyły się na kserokopię artykułu, a potem chyba wreszcie zrozumiały, co sugerowała dociekliwa dziennikarka. – Chryste – szepnęła Nina, po raz kolejny czytając nagłówek: „Noworodek znaleziony na schodach kawiarni”. – To może być ktoś, kogo znamy. – Nie wygadujcie bzdur – zganiła je Ella, kiedy znowu zaczęły ją nagabywać, ale twarz miała zarumienioną, a oczy biegały jej na boki, zupełnie jakby szukała drogi ucieczki. Czy wzięła to dziecko do siebie, może nawet wychowała je jako własne? A może wymyśliła jakieś inne rozwiązanie… Tak czy inaczej nie było najmniejszych wątpliwości, że właścicielka kawiarni jest wstrząśnięta artykułem. – Jak już mówiłam, to było dawno temu. Boże, tak dawno, że już prawie o tym zapomniałam. – A co z matką dziecka? – wypytywała Ruth, nawiązując do policyjnych poszukiwań, o których wspomniano w artykule. – Pojawiła się? – Tak, tak, oczywiście. Nie było żadnych problemów, wszystko wyjaśniło się w ciągu dwóch, trzech dni. Naprawdę, nie mam pojęcia, dlaczego tak się tym interesujecie. Nic nieciekawego. – Nic ciekawego? – prychnęła Trish. – To pewnie najciekawsza rzecz, jaka wydarzyła się kiedykolwiek w tej dziurze, no może poza karierą filmową Ruth – dodała pospiesznie, na co aktorka aż się uśmiechnęła. – Po prostu chcemy się dowiedzieć, kogo dotyczyła ta sprawa, tak z ciekawości. Dziecko było mniej więcej w tym samym wieku co my, więc istnieje spora szansa, że znamy tę osobę. – A gdybyś odkryła wszystkie szczegóły, myślisz, że jak by się czuli ludzie, których ta sprawa
dotyczyła? – odparła Ella ze złością. – Posłuchaj, Trish, przynajmniej ten jeden raz postaraj się pilnować własnego nosa. Nic dobrego nie wyniknie z wtykania go w nie swoje sprawy. Musisz z tym skończyć. Zapadła cisza, bo oto miały przed sobą Ellę, jakiej żadna z nich nie znała. Właścicielka kawiarni niewątpliwie traktowała całą tę sprawę bardzo osobiście. – Och, przecież to nic takiego. Po prostu jesteśmy ciekawe. – Trish, daj spokój – wtrąciła Nina łagodnie, doszedłszy do wniosku, że powinny zostawić starszą kobietę w spokoju. – Ella ma rację, to nie nasza sprawa. Zapomnijmy o tym. Trish miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale napotkawszy twarde spojrzenie przyjaciółki, zmieniła zdanie. – W porządku – powiedziała ze znużeniem. – Myślałam, że byłby to interesujący dodatek do mojego albumu. Wszystkie zdawały sobie sprawę, że to kiepska wymówka. – Skarbie, niektórych spraw lepiej nie ruszać, możesz mi wierzyć – odezwała się Ella już spokojniejszym tonem. – Przepraszam, muszę wrócić do pracy. – Chcesz, żebym została i ci pomogła? – zaproponowała Nina, zdjęta wyrzutami sumienia. – Ruch trochę się chyba uspokoił, ale… – Nie trzeba, poradzimy sobie z Alice – odparła Ella i poszła do kuchni. – Widzimy się jutro? – Jasne. Przecież wiesz, że uwielbiam poranną zmianę – zażartowała Nina. Wiedziała, że za parę tygodni, po narodzinach dziecka, wczesne pobudki staną się jej codziennością. Wszystkie trzy wyszły z kawiarni i ruszyły niespiesznie w stronę jeziora. – Do licha, ależ się zdenerwowała. – Trish westchnęła. – Można by pomyśleć, że to sam książę William został porzucony na schodach. – Rzeczywiście, nie bardzo chciała o tym rozmawiać – stwierdziła Ruth w zamyśleniu. – Wiecie co, możemy rozwikłać tę zagadkę – stwierdziła Trish. – Wystarczy po prostu spytać kogoś innego, kto też mieszkał wtedy w Lakeview. Nina przewróciła oczami. – Boże, Trish, nie słyszałaś, co powiedziała Ella? – Och, daj spokój! Nie możemy przecież tak po prostu o tym zapomnieć. Zresztą założę się, że nie tylko ja jestem ciekawa. – Popatrzyła na Ruth. – Jak myślisz? – Sama nie wiem… kiedy Ella tak się piekliła, coś mi przyszło do głowy. A jeśli… hm, jeśli tak się upierała przy tym, że powinnyśmy zostawić tę sprawę w spokoju, bo… bo chodziło o którąś z nas? Trish zrobiła wielkie oczy. – O mój Boże, w ogóle o tym nie pomyślałam! – Nie mówisz poważnie. – Nina pokręciła głową. – Przecież żadna z naszych mam nie zrobiłaby czegoś takiego. Porzucać dziecko na schodach kawiarni? Daj spokój! – Nina nie miała wątpliwości, że Cathy nigdy w życiu nie zrobiłaby czegoś podobnego. Uwielbiała córkę, zawsze tak było. Ruth spuściła wzrok, wydawała się taka bezbronna. – Spójrzcie na datę wydania, zaledwie parę dni po moich narodzinach, wy byłyście trochę starsze. To mogłam być ja. – Ruth, nie – jęknęła Nina. – Serio, wcale bym się nie zdziwiła. Wiem, że byłam tylko… wpadką – dodała Ruth z zawstydzoną miną. – Dlatego pozostałam jedynaczką. I może również dlatego poświęciłaś większość życia na walkę o to, by zostać zaakceptowaną, pomyślała Nina. – Och. – Przynajmniej ten jeden raz Trish nie miała wiele do powiedzenia. – Jeśli rzeczywiście
martwisz się, że tak mogło być, Ruth, decyzja należy do ciebie. My nie będziemy więcej grzebać w tej sprawie, bo jak zauważyła Ella, nikt na tym nie zyska. – Nie, chyba chciałabym wiedzieć. To znaczy, oczywiście, pewnie by mnie to zabolało, ale przynajmniej nie musiałabym się więcej zastanawiać, tak jak teraz. Nina otoczyła ją ramieniem. – Jesteś pewna? Pamiętaj, upłynęło tyle czasu, ale to rzeczywiście sprawa wyłącznie twoja i twojej rodziny, nikogo innego. Ruth zapatrzyła się na jezioro, niemal czarne w tym świetle. – Naprawdę, chciałabym wiedzieć. Dłuższą chwilę milczały, rozmyślając nad konsekwencjami swojego znaleziska i nad tym, czego jeszcze mogły się dowiedzieć. – No więc, co robimy? – odezwała się Ruth. – Chyba będziemy po prostu dalej zadawać pytania – podsunęła Nina. – Trish, może spróbujemy jeszcze raz porozmawiać ze starszymi mieszkańcami, z którymi wcześniej przeprowadzałaś wywiady. Lakeview było wtedy maleńkie, na pewno wszyscy słyszeli o tej sprawie. Zamyślona Trish spoglądała w dal, ku domowi Niny. – Może spytamy twojego tatę? – powiedziała. – A co on może wiedzieć? – Nina wzruszyła ramionami. – Zawsze mówiłaś, że ojciec nigdy nie wyściubił nosa z Lakeview, więc pewnie był tu i wtedy. – Trish popatrzyła po twarzach przyjaciółek. – Może od razu należało się zwrócić właśnie do niego. – Myślisz, że będzie coś wiedział? – zapytała Ruth, kiedy ruszyły już w stronę domu Patricka. – Nawet jeśli, to nie ma żadnej gwarancji, że nam powie – odparła Nina dziwnym tonem. Popatrzyły na nią pytająco. – Ostatnio nie jesteśmy w najlepszych stosunkach, zwłaszcza odkąd zorientował się, że to, co tu mam, to nie piłka lekarska – dodała cierpko. – Teraz schodzimy sobie z drogi. Ruth wciągnęła gwałtownie powietrze. – W takim razie nie wiem, czy to dobry pomysł. Przecież twój tata właściwie mnie nie zna. Nina parsknęła śmiechem. – Nie przejmuj się, mnie też, a jestem jego córką. Na pewno wszystko będzie dobrze. Wkrótce dotarły do domu i z Niną na czele wbiegły po stopniach ganku. – Tato? – zawołała od razu po wejściu do środka. – Jesteś? Z kuchni doleciał je odgłos przypominający chrząknięcie. Wymieniły spojrzenia. – Same widzicie, o czym mówiłam – powiedziała Nina. – Tato, to ja, przyprowadziłam przyjaciółki – dodała. Dopiero wtedy zaciekawiony Patrick wyjrzał z kuchni. – Och, cześć – wymamrotał, a Nina zauważyła, że przesunął też króciutko wzrokiem nie tylko po jej brzuchu, ale również po brzuchu Ruth, która to dostrzegła i natychmiast wystąpiła naprzód ze swoim najpiękniejszym hollywoodzkim uśmiechem. – Dzień dobry, panie Hughes – zagadnęła uprzejmie. – Zapewne mnie pan nie pamięta, ale przez te wszystkie lata naprawił pan sporo sprzętów dla moich rodziców. Jestem Ruth, córka Olliego Seymoura. – Oczywiście – odparł Patrick, wpatrując się w jej wyciągniętą rękę, jakby nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, ale Nina ze zdumieniem dostrzegła w jego oczach błysk, co mogło świadczyć, że poznał aktorkę. Czyżby jej dziwny ojciec był fanem serialu Glamazons? Trudno sobie to wyobrazić, Patricka tak naprawdę nie interesowała telewizja, jedynie wnętrzności odbiorników. A może rozpoznał Ruth, ponieważ, jak przypuszczała Trish, to właśnie ona była tamtym porzuconym
dzieckiem? Nie, teraz już za bardzo dała się ponieść wyobraźni – ojciec oczywiście widział Ruth, jeśli nie ostatnio w gazetach, to na pewno wcześniej, jako nastolatkę dorastającą w tym miasteczku. Przecież sama powiedziała, że naprawiał sprzęty jej rodziców. – No i oczywiście znasz Trish? – dodała Nina, a Trish pokiwała dłonią. Nikt nie powiedziałby o Patricku, że jest uosobieniem gościnności, to pewne, pomyślała Nina, zażenowana, że ojciec nie okazał się przynajmniej na tyle dobrze wychowany, by się przywitać, już nie mówiąc o ściskaniu rąk. Mimo wszystko, upomniała się w duchu, to przecież nie jest wizyta towarzyska. Patrick tymczasem przeniósł wzrok na nią. – Robię obiad, ale dla wszystkich nie starczy – oznajmił. Nina jęknęła, czuła się zażenowana. – Nie ma sprawy, nie po to przyszłyśmy. Właściwie to zastanawiałyśmy się, czy mógłbyś nam w czymś pomóc. – O? – Patrick popatrzył gdzieś za ich plecy, zapewne w poszukiwaniu telewizora czy innego urządzenia elektronicznego. – Nie chodzi o naprawę sprzętu. Chciałyśmy cię spytać o wydarzenia z przeszłości. Zmarszczył brwi, chyba bardziej z zakłopotania niż ze złości. – Ponieważ mieszka pan w Lakeview całe życie – wtrąciła Trish. – Pamięta pan, jak opowiadałam ostatnio o albumie, który przygotowuję? Patrick coś mruknął. Zdaniem Niny nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi Trish, ale ku jej zdumieniu ojciec odpowiedział: – Mówiłem już, że nie mam żadnych zdjęć. – Nie o to chodzi. Trafiłyśmy na coś w archiwach, taka historia sprzed wielu lat, i mamy nadzieję, że będzie to pan pamiętał. Kolejne mruknięcie. Trish sięgnęła do torebki. – Zechce pan zerknąć na artykuł? – Właściwie to wolałbym zjeść obiad. – Posłuchaj, tato, to naprawdę nie potrwa długo, a wyświadczysz nam ogromną przysługę. Jeśli nic o tym nie wiesz, trudno. Więc gdybyś tylko spojrzał… – Twoja matka na pewno będzie wiedziała więcej. Tak, Nino, powinnaś ją o to spytać. Na pewno będzie wiedziała. – Ale mamy tu nie ma, prawda? – wycedziła Nina przez zaciśnięte zęby. – Powinnaś ją spytać – powtórzył, jakby jej nie usłyszał. Nina popatrzyła na przyjaciółki, próbując dać im do zrozumienia, że to kompletna strata czasu. Jak widać ojciec nie miał zamiaru im pomagać, a nie mógłby być bardziej uparty i opryskliwy, nawet gdyby się mocno postarał. – Przykro mi, dziewczyny – westchnęła, kiedy Patrick wycofał się do kuchni. – To nie ma sensu. Możemy się stąd zabierać. – Och, na miłość boską. – Trish ruszyła za Patrickiem. – Panie Hughes, naprawdę, proszę po prostu na to zerknąć, a przestaniemy zawracać panu głowę. – Podsunęła mu artykuł pod nos. – Chciałybyśmy się dowiedzieć czegoś więcej o tym, co się wtedy wydarzyło. Przebiegł wzrokiem fragment tekstu, po czym spuścił wzrok. – Dlaczego przychodzicie z tym do mnie? – zapytał beznamiętnym tonem. Ruth zrobiła krok do przodu. – Jak już mówiłyśmy, panie Hughes, uznałyśmy, że może pan coś pamiętać – tłumaczyła z przejęciem.
– Wiesz coś na ten temat, tato? – Owszem, wiem. Ruth popatrzyła na niego uważnie, jakby sama siła jej spojrzenia mogła zmusić go do powiedzenia czegoś więcej. Witajcie w moim świecie, pomyślała Nina. – Co wiesz, tato? Co się wtedy wydarzyło? – Niemal instynktownie wyczuwała, że muszą postępować ostrożnie. Siłą od Patricka niczego nie wyciągną, a jeśli zaczną za mocno naciskać, ojciec zamknie się w sobie i wyjdzie. – Bardzo proszę, panie Hughes, jesteśmy po prostu ciekawe – błagała Trish. – Żadna z nas nigdy wcześniej o tym nie słyszała. Patrick westchnął ciężko i pokręcił głową. Krążył spojrzeniem po kuchni, zupełnie jakby czegoś szukał, ale kiedy Nina uważniej mu się przyjrzała, zauważyła, że miał dziwną minę, jak ktoś, kto właśnie toczy jakąś wewnętrzną walkę. Nic już nie rozumiała. – Panie Hughes, naprawdę, to nic wielkiego. – To jest coś wielkiego! – ryknął Patrick, a one aż podskoczyły, wystraszone tym wybuchem wściekłości. Serce Ninie waliło. Coś się tu działo, coś ważnego, ale nie potrafiła określić co. Czyżby… ojciec był… jakoś zamieszany w tę sprawę? – Może powinnyśmy już pójść – bąknęła Ruth i popatrzyła na Patricka. – Przepraszamy, że wyprowadziłyśmy pana z równowagi, po prostu chciałyśmy się dowiedzieć, czy wie pan coś więcej na ten temat. Może byłoby to dla nas ważne, zresztą nie ma znaczenia. Przepraszamy. Obie z Trish odwróciły się, żeby wyjść, Nina jednak stała w miejscu jak wmurowana, nie odrywając od ojca oczu. Czuła się tak, jakby dom zaczął się nagle kurczyć, ściany coraz bardziej wokół niej zacieśniać. Wiedziała, że musi zadać to pytanie, chociaż i tak znała odpowiedź. – To dziecko – powiedziała bez tchu – to niemowlę porzucone na schodach kawiarni dawno temu… To byłam ja, prawda? Patrick popatrzył na nią, ale jego twarz pozostała jak zawsze pozbawiona wyrazu. – Tak, Nino – odparł zwyczajnie – to byłaś ty.
Rozdział 36 Nina po prostu tam stała, jakby ojciec właśnie zadał jej cios. Nie mogła wydusić z siebie słowa, poruszyć się, zaczerpnąć tchu. Trish, osłupiała, wpatrywała się w Patricka z przerażeniem, Ruth też ani drgnęła, zdjęta strachem. Tymczasem Patrick zostawił je i wrócił do przygotowywania posiłku. Więc to ona została porzucona jako niemowlę, opuszczona przez rodziców, przez Cathy? Dlaczego? Co było z nią nie w porządku albo, już bardziej na temat, co było nie w porządku z jej ojcem? Jak mógł powiedzieć jej coś takiego, a potem zająć się na powrót swoimi sprawami, jakby nic się nie stało? – Nino? – Z zamyślenia wyrwał ją dotyk dłoni Ruth na ramieniu. – Nie wierzę! – wrzasnęła w stronę pleców Patricka. – Mama nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Ona mnie kocha! Zawsze o mnie dbała. To ty byłeś… – Nagle urwała, bo właśnie coś sobie uświadomiła. – O mój Boże – szepnęła, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – To nie mama mnie tam zostawiła, prawda? Tylko ty. Patrick nagle zesztywniał, a Ruth i Trish zaczęły się ostrożnie wycofywać z kuchni, uznawszy, że lepiej ich w tej chwili zostawić. Nina nie chciała zostać sam na sam z ojcem, pragnęła teraz znaleźć się jak najdalej od niego. Ale najpierw musiała poznać prawdę. – Dlatego właśnie od ciebie odeszła, tak? Dlatego zabrała mnie z tego domu. I miała rację, bo teraz już wiem, dlaczego nigdy nie próbowałeś mnie zobaczyć, nigdy nie chciałeś spędzać ze mną czasu. Do licha, nawet teraz ledwie mnie tolerujesz! Dlaczego tak mnie znienawidziłeś, żeby porzucać mnie jako niemowlę? Co ci zrobiłam? Wściekła czekała, aż Patrick odwróci się i stawi jej czoło, ale on zamiast tego otworzył szufladę i zaczął grzebać wśród kuchennych przyborów. Roześmiała się krótko, z goryczą. – Mój Boże – westchnęła – ależ z ciebie zimny, bezduszny drań, żeby nawet mi tego nie wyjaśnić? Nie zasługuję przynajmniej na tyle? – Przepraszam, Nino – odezwał się wreszcie Patrick, jednak tak cicho, że musiała się naprawdę wysilić, żeby go zrozumieć. – I już? To wszystko? Wyrzucasz mnie w kartonie, a potem jedyne, na co mogę liczyć, to cholerne „przepraszam”?! W tym momencie Ruth zajrzała do kuchni. – Nino, może powinnaś wyjść na kilka minut, trochę ochłonąć. – Och, już wychodzę – rzuciła ostro – ale tym razem na dobre, bo moja noga więcej w tym domu nie postanie! Patrick nawet nie drgnął, kiedy roztrzęsiona dała się przyjaciółce wziąć za ramię i wyprowadzić z kuchni, a potem z domu. – On mnie oddał – mamrotała. – Wyrzucił. Nie chciał mnie. – Ci, już dobrze. – Trish otoczyła ją ramieniem. – Nie mam dokąd pójść. – Nina szlochała. – O to się nie martw, kochanie. Zaopiekujemy się tobą – mówiła Ruth spokojnie. – Możesz zamieszkać
u mnie. – Nigdy więcej nie chcę go oglądać. – I nie musisz, jeśli nie będziesz miała ochoty – uspokajała Trish. – Tym się nie martw. Z każdym krokiem oddalały się od domu Patricka. – Muszę porozmawiać z mamą. – Nina przetrząsała zawartość torebki w poszukiwaniu komórki, ale Ruth ją powstrzymała. – Oczywiście, ale zaczekaj z tym, dopóki trochę nie ochłoniesz. Twoja mama jest za granicą, więc jeśli zadzwonisz do niej w takim stanie, tylko ją przerazisz. Zaczekaj, aż szok minie. Nina wiedziała, że Ruth ma rację, ale jak mogła nie spróbować skontaktować się z matką? Tylko Cathy mogła rzucić nieco światła na tę sprawę, bo, jak widać, Patrick nie zamierzał jej nic tłumaczyć, a nie miała nikogo innego, z kim mogłaby… – Ella! – krzyknęła, zatrzymując się gwałtownie. – Co z nią? – zdumiała się Trish. – Muszę jeszcze raz z Ellą porozmawiać. Zapytać, co wydarzyło się tamtego ranka, tamtego dnia, kiedy mnie znalazła. – Popatrzyła na przyjaciółki. – Wreszcie wiadomo, dlaczego nie chciała o tym rozmawiać. – Na moment zacisnęła usta. – Ale teraz nie ma już wymówki. – Kochanie, przeżyłaś potworny szok. To chyba nie najlepszy pomysł… Nina ruszyła szybkim krokiem przed siebie. – Mam to w nosie. Muszę wiedzieć, co się wtedy stało, po prostu wszystko. Trish i Ruth zdawały sobie sprawę, że w tej sytuacji właściwie nie mają nic do powiedzenia, więc nie oponowały. Kiedy kilka minut później dotarły do kawiarni, zatrzymały się przed wejściem i zapatrzyły na schody, rozmyślając o tym samym. A potem Nina stwierdziła, że musi to zrobić sama, i wreszcie przestąpiła ostrożnie nad ostatnim stopniem, tym samym, na którym została znaleziona trzydzieści lat temu. Rozejrzała się po kawiarni. Ella rozmawiała właśnie przy kontuarze z klientem, ale kiedy Nina podeszła bliżej, podniosła na nią wzrok. Wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił – coś w wyglądzie Niny musiało jej uświadomić, że ta zna prawdę. Ella powiedziała coś do klienta, a potem podeszła do Niny. – A więc już wiesz. – Pokiwała z rezygnacją głową. Ninę ogarnęła złość, gniew tak wielki, że miała ochotę w coś uderzyć, byle tylko rozładować frustrację. – Wiem, ale co ważniejsze, ty też wiedziałaś. Wiedziałaś o tym, wiedziałaś przez te wszystkie lata, że chodziło o mnie, a jednak nic nie powiedziałaś! – Łzy spływały jej po policzkach, szloch dławił w gardle. – Kochanie. – Ella chwyciła ją w objęcia. – Wyjdźmy stąd, porozmawiajmy spokojnie. Skinęła głową Alice, żeby ta ją zastąpiła, a potem poprowadziła Ninę na zaplecze. – Rodzice mnie nie chcieli. Nie kochali mnie. Chociaż nie mogła uwierzyć, że Cathy była w stanie zrobić coś tak okropnego, nie miała przecież pewności. Po tym wszystkim, czego się dowiedziała, jak mogła być czegokolwiek pewna? – Rodzice bardzo cię kochali, nigdy nie wolno ci w to zwątpić. – W takim razie dlaczego próbowali… się mnie pozbyć?! – Och, kochanie, nie. To nie było tak. – Ależ było! Tata… Patrick… właściwie sam mi to powiedział. Ella odetchnęła głęboko.
– Owszem, zgadza się, zrobił to, ale myślę, że miał swoje powody. – Pogładziła Ninę po plecach, próbując nieco ją uspokoić. – No właśnie. Zrobił to, ponieważ mnie nie chciał… Nie kocha mnie… nigdy nie kochał, a co gorsza, mama mu na to pozwoliła. – Dopiero teraz przyszło jej to do głowy. Nagle rozpłakała się, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce, a dziecko w jej brzuchu poruszyło się niespokojnie. – Nie, to nieprawda. Proszę, Nino, pozwól mi wytłumaczyć. Najlepiej będzie, jeśli zacznę od początku, wytłumaczę ci dokładnie, co wydarzyło się tamtego dnia. Nina z trudem przełknęła ślinę, niepewna, czy w ogóle chce tego słuchać. – W porządku. Ella odchrząknęła. – Szczerze mówiąc, pomyślałam, że to na pewno dostawa pączków – zaczęła – albo jakaś inna dostawa, bo nieraz zdarzyło mi się już znajdować świeży towar na schodach kawiarni wcześnie rano… Nina siedziała w milczeniu, podczas gdy Ella krok po kroku relacjonowała jej wydarzenia sprzed trzydziestu lat: jak znalazła na schodach karton, i sądziła nawet, że to ktoś znów podrzucił jej niechciane zwierzę, jak potem przyjechał miejscowy lekarz, a Frank rozpoczął śledztwo. Nina znała Franka, bo starszy już policjant czasem wpadał do kawiarni na kawę i pasztecik. Obsługiwała go setki razy, a on nigdy nie dał nic po sobie poznać. Pokręciła głową, nie potrafiła tego wszystkiego ogarnąć. – Nadal nie mogę uwierzyć, że wzięłaś mnie za pudło z pączkami – powiedziała do Elli, która natychmiast ją uścisnęła. – Wiem, ale szybko wyprowadziłaś mnie z błędu. – I pomyśleć, że mój własny ojciec mógł tak po prostu mnie… wyrzucić. – Do oczu znowu napłynęły jej łzy. – Łatwo bawić się w ferowanie wyroków, zanim pozna się całą historię – wytknęła Ella, powtarzając swoje wcześniejsze słowa. – Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. – Westchnęła. – Chodzi o to, że Patrick… twój tata, nie jest taki jak wszyscy. – To mało powiedziane – prychnęła Nina. – Nie, wiem, co sobie myślisz, ale to nie tak. Jak mam ci wyjaśnić…? – Urwała na moment, zaraz jednak podjęła wątek: – Pomyśl, na przykład, o tym, co właśnie przeżywasz. Cierpisz, czujesz się naprawdę paskudnie. A twój tata… On nie doświadcza emocji. – Wiem. To bezduszny, pozbawiony serca łajdak. – Mylisz się. Twój ojciec ma serce. Po prostu nie radzi sobie zbyt dobrze z okazywaniem uczuć, tak naprawdę chyba w ogóle tego nie potrafi. Nina milczała, zachodząc w głowę, co właściwie Ella próbuje jej powiedzieć. – Patrick patrzy na życie nieco… inaczej niż my… właściwie to zupełnie inaczej. – Z trudem dobierała słowa. – Na przykład sama wiesz, że wiecznie zajmuje się tymi wszystkimi telewizorami i tak dalej? Rozbiera je na części i składa z powrotem, żeby znowu działały? Nina skinęła głową, choć nie bardzo wiedziała, dokąd ten wywód zmierza. – No właśnie. Ojciec jest dziwny. Bardziej dba o te cholerne telewizory niż o własną córkę. Jeśli w ogóle nią jestem – dodała, bo nagle coś jeszcze przyszło jej do głowy. – O to chodziło? – zapytała. – Dlatego mama za niego wyszła? Była w ciąży z kimś innym, a Patrick mnie z tego powodu nienawidzi? – Nie. Ponosi cię wyobraźnia.. Nic z tych rzeczy. Jak już mówiłam, ojciec uwielbiał twoją matkę, a ty jesteś jego córką. – Wielka szkoda – parsknęła.
– Posłuchaj mnie, spróbuj się skoncentrować. Patrick jest twoim ojcem, ale bardzo różni się od innych. Nie umie nawiązywać więzi uczuciowych, tak jak ty czy ja. Zwykle ludzie tacy jak on potrafią się skoncentrować wyłącznie na jednej relacji, najpierw Cathy, potem ty, chociaż to musiało potrwać. – Co masz na myśli, mówiąc „ludzie tacy jak on”? – W porządku, spróbuję ci to wytłumaczyć. Słyszałaś o zespole Aspergera? Nina zmarszczyła brwi. – Masz na myśli autyzm? – To w pewnym sensie jego odmiana, ale łagodniejsza, bardziej behawioralna. Oczywiście, nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale można chyba założyć, że twój ojciec to tak zwany dorosły asperger. Nina wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. – Żaden ze mnie ekspert – ciągnęła Ella – ale pamiętasz, że moja córka, Carly, pracuje jako asystentka osób o specjalnych potrzebach? No więc właśnie ona powiedziała mi parę lat temu, kiedy uczyła się o tym zaburzeniu, że na myśl przychodzi jej twój tata, jego nieporadność w kontaktach z innymi ludźmi, nieumiejętność odczytywania społecznych sygnałów, powtarzalność rytuałów, tego typu sprawy. Wspomniałam o takim schorzeniu twojej mamie, a ona trochę o tym poczytała i stwierdziła, że jest to jakieś wytłumaczenie. – Mój ojciec ma autyzm, a nikt mi nigdy o jego chorobie nie powiedział? – Nie, to coś zupełnie innego. To raczej behawioralne… upośledzenie, jeśli wolisz takie określenie. Twój tata może wieść życie uważane zazwyczaj za normalne, tyle że z pewnymi ograniczeniami. Ma ograniczoną zdolność odczuwania emocji i nawiązywania osobistych relacji, które większość z nas tworzy w sposób naturalny. Jak już pewnie wiesz, umysł Patricka postrzega wszystko w kategoriach czarno-białych, a jeśli pojawia się jakiś problem, on po prostu stara się znaleźć logiczne, według niego, rozwiązanie. – A więc byłam problemem? – powiedziała Nina lodowatym tonem, bo naprawdę nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? – Oczywiście, że nie, nie dla kogoś, kto zawczasu wie, co znaczy pojawienie się w domu noworodka, a już z pewnością nie dla kogoś, kto zdaje sobie sprawę, że świeżo upieczone mamy mogą różnie podchodzić do macierzyństwa. – Nie rozumiem. – W tamtych czasach, w maleńkim miasteczku, dla nikogo nie było tajemnicą, że twoja matka… miała trochę problemów po twoich narodzinach. Może ci o tym wspominała? – Kiedy Nina pokręciła głową, Ella dodała: – Tak naprawdę to nie było nic poważnego, jak w większości takich przypadków, bo zwykle wszystko wraca do normy po upływie pewnego czasu albo zastosowaniu odpowiednich leków. Niestety, twój ojciec tego nie rozumiał. Patrick zawsze robił wszystko po swojemu, niewiele rzeczy go obchodziło, naprawdę zależało mu tylko na twojej matce. W młodości bardzo ją kochał, zresztą podejrzewam, że to się nadal nie zmieniło. Więc kiedy pojawiłaś się na świecie… Cathy miała większe problemy, niż jej się wydawało, a jemu nie dawało to spokoju. – Cierpiała na coś w rodzaju depresji poporodowej? Ella pokiwała głową. – Właśnie. To zupełnie naturalne, zupełnie normalne, ale twój tata nie postrzegał tego w ten sposób. Widział jedynie, że twoja mama jest smutna i płacze, i że wszystko zaczęło się po twoich narodzinach. Więc na swój logiczny sposób postanowił zająć się rozwiązaniem problemu, moim zdaniem sądził, że Cathy po prostu nie wie, jak zajmować się dzieckiem. Więc postanowił cię zostawić u kogoś, kto to umiał. – I właśnie dlatego przyniósł mnie tutaj, do kawiarni.
Ella uśmiechnęła się smutno. – Wszyscy wiedzą, jak przejmuję się losem dzieci i zwierząt, no i w ogóle, więc któż zdaniem twojego ojca lepiej mógł się do tego nadawać? Jeśli się nad tym zastanowisz i postarasz się przyjąć jego punkt widzenia, zrozumiesz, że zrobił to, co uważał za najlepsze, dla ciebie i dla Cathy. Nina zapatrzyła się w przestrzeń. Miała mętlik w głowie. Jeśli spojrzeć na sprawę w ten sposób, nie wyglądało to aż tak źle, ale z drugiej strony… – Właściwie nie musiano nawet przeprowadzać śledztwa, miasteczko było niewielkie, więc Frank szybko ustalił, czyja jesteś. Poza tym twoja mama szalała z rozpaczy. – Dlaczego ojca nie aresztowano? – Bo większość z nas wiedziała, że jest trochę… inny. – Ella się uśmiechnęła. – Frank domyślił się wszystkiego wcześniej i wybrał się na spokojną pogawędkę z twoim ojcem. Był dobrym przyjacielem twojego dziadka i wiedział o… odmiennym sposobie postrzegania przez Patricka rozmaitych spraw. Oczywiście wtedy nikt nie miał na to nazwy, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że intencje Patricka były czyste. Więc któż chciałby go aresztować? Tym bardziej że robił tylko to, co uważał za słuszne. Na dodatek twoja matka nie chciała o tym słyszeć. – Mama go broniła? – zdumiała się Nina. – Dlaczego? – Pewnie będziesz musiała sama ją o to zapytać. Nina chwilę milczała. – A więc całe miasto wiedziało o tym jego aspergerze? – Oczywiście, że nie, nie ma jakichś sztywnych reguł stawiania diagnozy, nawet teraz. Samo schorzenie odkryto dopiero niedawno, zresztą niezwykle trudno je zidentyfikować. W tamtych czasach było to niemożliwe, bo nikt o czymś takim nie słyszał. Gdyby nie Carly, pewnie nadal nie mielibyśmy o tym pojęcia. Nina skinęła głową, bo teraz, kiedy myślała o zachowaniu ojca, wszystko zdawało się pasować: ścisłe trzymanie się ustalonego planu dnia, powtarzalność czynności oraz oczywiście kompletny brak empatii. Trudno to zrozumieć, ale wszystko się zgadzało. – Powinnaś zdawać sobie sprawę, Nino, że twój ojciec bardzo się stara, ale dla niego to naprawdę trudne. Czasem spotykam go na ulicy i zawsze mam wtedy wrażenie, że próbuje zmusić swój umysł do zadawania właściwych pytań, takich pełnych faktycznego zainteresowania. Mimo wszystko stara się, jak widać. – Zabawne, dla mnie nigdy tak się nie stara. – Może ma też wyrzuty sumienia, a na twój widok czuje się zagubiony i nie wie, jak sobie z tym poradzić. – Więc dlatego tak się zdenerwował z powodu mojej ciąży? – A zdenerwował się? – Ella pokiwała głową, jakby wszystko stało się jasne. – Pewnie niemowlęta zawsze oznaczają dla niego kłopoty. Nina roześmiała się lekko. – Chyba ma trochę racji. – Pokręciła głową. – Do licha, sama nie wiem, jak mu teraz spojrzę w twarz. Jak w ogóle… sobie z tym radzić? – Nino, jesteś taka serdeczna, potrafisz okazać wdzięczność. Masz przyjaciół, bliskich ludzi i dobre serce. Twój tata jest pełen najlepszych intencji, ale nigdy nie będzie miał takich relacji z innymi jak ty. Po prostu spróbuj to zaakceptować. Okaż mu życzliwość i co najważniejsze, zrozumienie. Posłuchaj, pomyśl o tym w ten sposób. Wiesz, że ludzie cierpiący na autyzm żyją ponoć we własnym świecie? – Nina skinęła głową. – No więc ci z aspergerem żyją w naszym świecie, ale na swój własny sposób. Nina się zamyśliła.
– Muszę się nad tym zastanowić, jakoś to przetrawić, no a potem koniecznie porozmawiać z mamą. – Na pewno postąpisz właściwie, Nino, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Mama lepiej ci wszystko wyjaśni, no a poza tym… Ale zanim Ella zdążyła dokończyć, Nina gwałtownie chwyciła przyjaciółkę za ramię. Usłyszały chluśnięcie, a potem obie, przestraszone, patrzyły na jej mokre spodnie i buty. – Chryste – jęknęła. Nie mogła w to uwierzyć. – Chyba właśnie wody mi odeszły.
Rozdział 37 To niedorzeczne – szepnęła Trish. – Po co w ogóle tu czekamy? Obie z Ruth nadal stały przed kawiarnią. – Ponieważ jest sprawa, którą Nina musiała załatwić sama. Biedactwo, potrafisz sobie w ogóle wyobrazić ten szok? Mam nadzieję, że Ella będzie jej to w stanie wytłumaczyć. – Aha, wytłumaczenie jest takie, że Patrick to kompletny wariat – mruknęła Trish. – O, do diabła. Ruth odwróciła głowę i ujrzała zmierzającą w ich stronę ładnie ubraną ciężarną kobietę. – O co chodzi? – zapytała, ale nie było już czasu na wyjaśnienia, bo nagle nieznajoma zatrzymała się przed nimi. – Ty! – krzyknęła z pogardliwą miną do Trish. – Jak śmiesz? – Posłuchaj, Emer, naprawdę nie sądzę, że to odpowiedni czas i miejsce. – Ale zawsze był odpowiedni czas i miejsce na sypianie z moim mężem, co? – piekliła się kobieta. Ruth przełknęła ślinę. O rany… Trish była cała czerwona i chyba po raz pierwszy w życiu zapomniała języka w gębie. – Przepraszam – wydukała. – Uwierz mi, naprawdę nie miałam pojęcia, że ty… to znaczy, sądziłam, że jesteście… – Nie miałaś pojęcia, że ze mną też sypia? Och, proszę cię, oszczędź mi bzdurnych bajeczek okłamywanej kochanki, no i nie mów, że nabrałaś się na te teksty „żona mnie nie rozumie”? Myślałam, że jesteś mądrzejsza. – Naprawdę, Emer, nie wiedziałam. Ale to i tak bez znaczenia. Strasznie mi przykro, to naprawdę nie było w porządku, ale wszystko skończone, już mu zapowiedziałam. Ruth popatrzyła na przyjaciółkę z zainteresowaniem. Nie wiedzieć czemu założyła, że Trish będzie kontynuować romans, nie przejmując się uczuciami żony kochanka. Może jednak ma serce. – Och, to naprawdę miło z twojej strony! – zaszczebiotała Emer sztucznym tonem. – A więc powiedz mi jeszcze, co powinnam teraz zrobić? Jak mam wyjaśnić córeczce i temu nienarodzonemu jeszcze dziecku, że ich ojciec to dupek, który udaje, że pracuje na ich przyszłość, a tak naprawdę szlaja się z jakąś wywłoką? – Zaraz, chwileczkę… – Z jakiegoś powodu Ruth poczuła się w obowiązku bronić Trish. Nigdy wcześniej nie widziała przyjaciółki w takim stanie: tak pokornej, zawstydzonej i przejętej. Wyglądało, że pomimo całej swojej brawury Trish rzeczywiście czuła coś do Dave’a. Wiadomość o ciąży jego żony zabolała ją bardziej, niż chciała przyznać. – W porządku, Ruth – powiedziała Trish cicho, zanim zwróciła się ponownie do Emer. – Masz rację, a ja bardzo żałuję tego, co się stało. Naprawdę nie wiedziałam. Pewnie po prostu nigdy nie pomyślałam… o tobie i twojej córeczce. A co do ciąży, w ogóle nie miałam pojęcia. Proszę cię, uwierz mi, że bardzo mi przykro. Emer wyglądała na zaskoczoną i może nawet zawiedzioną, że Trish nie stawia większego oporu – właściwie żadnego. Biedaczka wyglądała wręcz na pokonaną, a któż mógłby ją w tej sytuacji winić? – pomyślała Ruth. Odkrycie, że cudowne życie na przedmieściach nie toczy się tak, jak to sobie
wymarzyliśmy, musi być naprawdę przykrym doświadczeniem. Ruth przypomniała sobie opowieści Niny, że ta kobieta poświęcała sporo czasu na przechwalanie się przed przyjaciółkami; pomyślała też, nie po raz pierwszy zresztą, że tak naprawdę człowiek nigdy nie wie, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. Jeszcze do niedawna Emer sądziła, że ma wszystko pod kontrolą, a tymczasem tak strasznie się myliła. W porównaniu z jej kłopotami zmartwienia Ruth zdawały się blaknąć. Ona przynajmniej mogła liczyć na to, że jeszcze wróci do Los Angeles i jakoś wszystko naprawi. Będzie trudno, zwłaszcza z niemowlęciem na ręku, ale zamierzała spróbować. Jedyny problem w tym, że tak naprawdę wcale nie była pewna, że zdoła poświęcić się aktorstwu całym sercem, chociaż z drugiej strony – cóż innego mogłaby robić? Innego życia przecież nie znała. Właśnie w tym momencie w kawiarni zapanowało jakieś zamieszanie, a kiedy Ruth się odwróciła, zobaczyła wybiegającą na zewnątrz Alice. – Chodźcie, chodźcie natychmiast! – zawołała kelnerka, na co Ruth i Trish wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Co się tam, do diabła, dzieje? Trish odwróciła się do Emer. – Przepraszam, ale naprawdę muszę iść. Może porozmawiamy o tym innym razem. – Och, nieważne – odparła tamta z irytacją. – I tak nie ma o czym rozmawiać. Ruth i Trish weszły do kawiarni i ruszyły za Alice na zaplecze, gdzie zastały Ninę – siedziała na jakichś skrzynkach i oddychała ciężko. – Co się dzieje? – przeraziła się Ruth. Nina popatrzyła na nią bezradnie. – Wody mi odeszły. – Chyba żartujesz?! – krzyknęła Trish. – Myślałam, że zostało ci jeszcze kilka tygodni do porodu? – Ja też – wydyszała Nina – ale dziecko pcha się na świat wcześniej. W tym momencie chwycił ją skurcz, więc krzyknęła głośno. – Trzeba ją zawieźć do szpitala – zdecydowała Ruth. – Wiem. – Ella wpatrywała się w Ninę z rosnącym niepokojem. – W mojej kawiarni sporo się dzieje, ale nie prowadzę tu jeszcze oddziału położniczego. Trish już spieszyła w stronę wyjścia. – Wyskoczę na ulicę, może ktoś będzie mógł nas podwieźć. Powodzenia, pomyślała Ruth. Kto przy zdrowych zmysłach zabierze do swojego auta rodzącą kobietę? Biedna Nina wierciła się niespokojnie i ciężko dyszała, podczas gdy Ella przykładała jej do czoła zmoczony ręcznik. Ruth, która chciała pomóc, ale nie bardzo wiedziała jak, trzymała przyjaciółkę za rękę. – Mamy szczęście! – Trish wpadła z powrotem na zaplecze, prowadząc za sobą nie kogo innego, tylko… – Charlie! – Głos niemal odmówił Ruth posłuszeństwa. Popatrzył na nią uważnie. – Wszyscy przed kawiarnią już o tym mówią. Myślałem… Bałem się, że… Od razu zrozumiała. – Nie, nie, nic mi nie jest. Zostało mi jeszcze sporo czasu… W przeciwieństwie do niektórych – dodała, ruchem głowy wskazując Ninę. – Pomożesz? – Oczywiście. Co mogę zrobić? – Nie ma mowy – zaprotestowała Nina. – Nie chcę ci zabrudzić auta. – Nie jest moje, tylko pokazowe. Poza tym znam świetną firmę zajmującą się czyszczeniem samochodów. – Mrugnął do Niny, co, jak zauważyła Ruth, od razu ją uspokoiło.
– Jesteś pewny? – zapytała Nina bezradnie. – Bo naprawdę nie mam pojęcia, jak długo… Och! – Aż pobladła, kiedy kolejny skurcz przeszył jej ciało. – Ella, zabierz, co tam trzeba: koce, ręczniki i w ogóle – zakomenderował Charlie. Ruth była pod wrażeniem jego zdecydowania. – Podjadę autem, żeby nie musiała przechodzić przez kawiarnię. Macie tu tylne wyjście, prawda? – Tak. – Ella sprawnie przygotowała niezbędne rzeczy, a całe to zamieszanie zadziałało na Ninę kojąco. Wkrótce wspólnymi siłami usadzili ją na tylnym siedzeniu samochodu Charliego. – Kochanie, mam zadzwonić po twojego ojca? – zapytała Ella, raczej idiotycznie, uznała Ruth, bo ta propozycja wywołała kolejną falę bólu. – Nie – wydusiła Nina. – Chyba na razie nie dałabym sobie rady z tym wszystkim. – Oczywiście. – Pojedziecie ze mną? – spytała Nina, a chociaż Ruth nie rwała się do tej przejażdżki, nie mogła zignorować prośby przerażonej przyjaciółki. – Nie ma sprawy – odparła. – Świetny pomysł – dodała Trish raźno. – Ale ja spasuję, jeśli się nie obrazisz, to naprawdę bardziej w stylu Ruth. Przypilnuję waszych rzeczy! Przeklinając w duchu spryciarę, Ruth ulokowała się obok Niny, po czym Charlie ruszył z piskiem opon w stronę szpitala. – Bardzo dobrze, Nino, bardzo dobrze – powtarzała Ruth już na sali porodowej, ściskając dłoń przyjaciółki. Chociaż to raczej Nina trzymała się kurczowo jej ręki, tak że Ruth była pewna, że zanim to wszystko się skończy, będzie miała pogruchotane kości. Kiedy dotarły do szpitala, a położna potwierdziła, że poród jest już w zaawansowanej fazie, Nina nie chciała przyjaciółki puścić. – Nie mam nikogo innego – błagała ze łzami w oczach, więc jak Ruth mogła jej odmówić? Zresztą dzięki temu nabędzie praktyki. – Właśnie tak, oddychaj, oddychaj – uspokajała przyjaciółkę, ocierając jej czoło wilgotną myjką. – O, cholera! – wrzasnęła Nina. – Już prawie koniec, Nino – powiedziała stojąca w nogach łóżka położna. – Jeszcze chwileczka. Jeden, dwa skurcze. – Uch – jęknęła Nina, cała czerwona na twarzy. – Właśnie tak! Idzie! – zachęcała położna, a Nina otworzyła szeroko oczy. – Świetnie. Główka jest już na zewnątrz, teraz trzeba jeszcze wypchnąć ramionka, OK? Nina skinęła bezradnie głową i z trudem chwytając oddech, zaczęła znowu przeć. A potem nagle dziecko wyskoczyło na zewnątrz, zaczęło płakać. – Udało się! Nina, zrobiłaś to! – szalała z radości Ruth. – Zrobiłam to, zrobiłam – wyszeptała Nina ze łzami spływającymi jej po policzkach. – Gratuluję, kochana – powiedziała położna. – Masz synka. Nina opadła na poduszki, westchnęła i powiedziała jakby z niedowierzaniem: – Mam synka. Kiedy po wszystkich niezbędnych badaniach położna podała maleństwo Ninie, Ruth nachyliła się nad becikiem. Chłopczyk miał ciemną czuprynkę i chociaż urodził się za wcześnie, wyglądał na zdrowego i silnego. – Wygląda zupełnie jak ty, Nino. Jest śliczny. Wspaniale się spisałaś – mówiła z uśmiechem wzruszona Ruth.
– Dziękuję – szepnęła Nina, wpatrując się w maleństwo. Kilka minut później, kiedy Nina i noworodek odpoczywali już wygodnie, Ruth wyszła z sali porodowej. Ku jej zdumieniu Charlie czekał na korytarzu. Na jej widok natychmiast zerwał się z krzesełka i spytał: – Wszystko idzie dobrze? – Właściwie już po – odparła Ruth i pokrótce streściła mu wydarzenia ostatniej godziny. – Chłopczyk; jest naprawdę śliczny. – Wspaniała wiadomość. Cieszę się, że zdążyliśmy na czas. – Aha, doskonały z pana kierowca, panie Schumacher – zażartowała Ruth. Po chwili milczenia Charlie westchnął i popatrzył na nią. – A więc nadal tutaj jesteś – usłyszała. – A dlaczego miałoby mnie tu nie być? – Sądziłem, że wskoczysz w następny samolot powrotny do Stanów. – Już ci mówiłam, skończyłam z tamtym życiem. – W każdym razie skończy, jeśli istniało choćby najmniejsze prawdopodobieństwo, że jeszcze czeka ją jakaś przyszłość w Lakeview. Kiedy przypomniała sobie, jaką minę miał Charlie, kiedy wpadł na zaplecze kawiarni Elli, zaczynała się zastanawiać, czy rzeczywiście była na to szansa. Ostatecznie doszła do wniosku, że najwyższa pora wyłożyć wszystkie karty na stół. – Daj spokój, Charlie, naprawdę myślisz, że Irlandia i Los Angeles to moje jedyne możliwości? Skoro aż tak nienawidzę Lakeview, czemu nie wskoczyłam po prostu w samolot do Londynu czy Paryża i nie zaczęłam sobie układać życia gdzieś tam? Skoro jestem taka płytka i w ogóle – dodała, celowo go prowokując. – Oczywiście, dziecko niczego nie ułatwi, ale na pewno dam sobie radę. Jak zawsze. – A więc wyjeżdżasz? – zapytał Charlie, zapatrzywszy się przed siebie. – Jeszcze nie wiem – odparła szczerze. – Muszę uporządkować parę spraw. Pokręcił głową. – Kiedy zobaczyłem zdjęcia ciebie i tego dupka, miałem ochotę przywalić pięścią w ścianę. – Wiem, mogę sobie tylko wyobrazić, jak to musiało wyglądać, ale chyba zdążyłeś się już przekonać, że tak właśnie działają media. Wszystko jest przekręcane, przekrzywiane i… wypaczane. To była ustawiona scena, Charlie. Możesz mi nie wierzyć, ale mówię prawdę, a prawda jest taka, że Troy Valentine to półgłówek, który nigdy, przenigdy nie stanie się częścią życia mojego dziecka. – Mówisz serio. – Oczywiście, że tak! Daj spokój, przecież wiesz, co o tym wszystkim sądzę. Dlaczego uznałeś, że tak po prostu wrócę do Los Angeles i się z nim zwiążę? To obraźliwe. – Wiem, ale z drugiej strony nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Hollywood tak cię pociąga. – Pociągało, Charlie, pociągało. Skończyłam z Los Angeles. I kropka. – Oboje roześmiali się z tego jej niezamierzonego amerykanizmu, po czym ku nieopisanej uldze Ruth Charlie ujął jej dłoń. Aż wstrzymała oddech. – A co z Peterem Jacksonem, szansą na Oscara? – zapytał, delikatnie przesuwając palcem po jej skórze. – Mogą go oddać Scarlett, ona potrzebuje go bardziej ode mnie – odparła wyniośle, po czym oboje znowu parsknęli śmiechem. – Naprawdę brałaś pod uwagę rzucenie tego wszystkiego dla nudnego życia gdzieś na zadupiu? – zapytał cicho, a jej serce o mało nie wyskoczyło z piersi. – Wiem, że życie z tobą nigdy nie byłoby nudne. Wtedy Charlie przyciągnął ją do siebie i zamknął w namiętnym uścisku. Zarzuciła mu ramiona na szyję
i zaczęła całować jego twarz, oczy, usta, szyję. – Kocham cię. Nigdy więcej mi tego nie rób – wyszeptała gdzieś pomiędzy pocałunkami. – Potrzebuję cię. Oboje cię potrzebujemy. – Nie zrobię, przysięgam. Obiecuję, że… – Och, na miłość boską! – usłyszeli i natychmiast się od siebie odsunęli. Korytarzem nadchodziła właśnie Trish z bukietem kwiatów. – Nigdy nie skończycie z tymi melodramatami? Hepburn i Tracy mogliby się od was uczyć!
Rozdział 38 Następnego ranka zaskakująco wypoczęta Nina zaczęła przyjmować pierwszych gości. Siedziała w łóżku ubrana w jasnoróżową koszulę, ciemne włosy miała związane w kucyk, i czuła się tak wspaniale, że wręcz nie mogła przestać się uśmiechać. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ten maluszek w łóżeczku obok niej jest naprawdę jej, ani tym bardziej że w ogóle rozważała oddanie go obcym ludziom. Jak mogłaby to zrobić, skoro był taki cudowny? Myślami natychmiast wróciła do rozmowy, jaką odbyła z Jess w zeszłym tygodniu w Dublinie, kiedy przyjaciółka wyznała jej, że sama została adoptowana, ale że kilka lat temu poznała wreszcie swoją biologiczną matkę. – Oddanie dziecka do adopcji wcale nie znaczy, że już nigdy go nie zobaczysz – powiedziała życzliwie. – Ani tym bardziej, że jesteś złym człowiekiem. Moja biologiczna mama miała swoje powody, żeby mnie oddać, na jej miejscu pewnie sama bym tak postąpiła. – Przy tych słowach uśmiechnęła się, ale nie ciągnęła tematu, a Nina nie zamierzała dopytywać. – Moi adopcyjni rodzice są cudowni, ofiarowali mi wspaniałe życie i takie wychowanie, jakiego matka dla mnie pragnęła. Nie brakowało mi absolutnie niczego, a chociaż może chciałabym też mieć brata lub siostrę, oni nawet nie brali tego pod uwagę. Tak więc mówię ci z doświadczenia, jeśli naprawdę sądzisz, że nie zdołasz zapewnić temu maleństwu takiego życia, na jakie twoim zdaniem zasługuje, to owszem, powinnaś rozważyć możliwość oddania go do adopcji, ale z drugiej strony, czy jesteś całkowicie pewna, że nie zdołasz go wychować sama? Dzisiaj Nina już wiedziała, że Jess miała rację – miliony kobiet wychowywały dzieci w pojedynkę, więc i ona sobie poradzi, zwłaszcza że miała wokół siebie tyle osób chętnych do pomocy. Owszem, będzie jej ciężko, ale da radę. Teraz Jess podeszła ostrożnie do łóżeczka. – Coś takiego wymagało chyba mnóstwa pracy, co? – powiedziała, a Nina podchwyciła spojrzenie Briana i aż się roześmiała. Oboje z żoną wyglądali na tak odprężonych i szczęśliwych, więc chyba ten krwotok Jess zmusił ich do skoncentrowania całej energii na tym, co najważniejsze – ich miłości do siebie nawzajem. – Jest śliczny – orzekła Trish. – Jeśli o mnie chodzi, nie zanosi się, żebym miała w najbliższym czasie pójść w twoje ślady – dodała, a chociaż jej ton brzmiał buńczucznie, Nina wiedziała, że w głębi ducha przyjaciółka bardzo cierpi po tej sprawie z Dave’em. Kilka minut wcześniej z przerażeniem przyjęła pojawienie się Jess, przekonana, że przyjaciółka Emer zacznie Trish obrażać, ale oczywiście Jess nic takiego nie zrobiła. Nina nawet się zastanawiała, jak układają się ostatnio relacje Jess i Emer. – Trish, nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę cię z twoim własnym maluszkiem w objęciach – powiedziała. Przyjaciółka popatrzyła na nią ze zdumieniem. – A więc postanowiłaś zostać? Nina zerknęła na synka. – Owszem – szepnęła.
– Puk, puk, mamusiu! – zawołała Ruth, wchodząc do sali z Charliem. – Moje gratulacje, Nino – powiedział. – Dziękuję. Gdyby nie ty, pewnie nie dotarlibyśmy tutaj na czas. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Przyjemność? – powtórzyła Trish z niedowierzaniem, po czym wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem. – Poważnie, dziękuję wam obojgu. A teraz podejdźcie bliżej i poznajcie mojego synka – powiedziała do Charliego, który patrzył z niedowierzaniem na śpiącą u jej boku maleńką istotkę. – Jak dasz mu na imię? – zainteresowała się Ruth. – Nie wiem, nie zastanawiałam się. – Nic jeszcze nie wybrałaś? – Nie – odparła Nina, a Jess popatrzyła jej w oczy ze zrozumieniem. Wiedziała, że Nina nie wybrała żadnych imion, bo nie chciała przywiązywać się do dziecka, na wypadek gdyby zdecydowała się jednak oddać je do adopcji. Ruth popatrzyła z miłością na Charliego, który wciąż wpatrywał się jak urzeczony w śpiącego bobasa. – Chcesz go potrzymać? – zaproponowała Nina. – Nie, nie, jest taki malutki, bałbym się, czy nie zrobię mu krzywdy. – Lepiej zacznij się przyzwyczajać, kochanie! – zażartowała Ruth, wywołując powszechny wybuch wesołości, a potem popatrzyła z uśmiechem na przyjaciółkę. – Czyż to nie cudowne, że nasze dzieci będą się razem wychowywać? – A więc ty też zamierzasz zostać w Lakeview? – zainteresowała się Trish, na co aktorka skinęła głową i znowu zerknęła na Charliego. – Jeśli wolno, dam wam, mamusiom, jedną radę – wtrąciła Jess z szerokim uśmiechem. – Postarajcie się oszczędzić biednej Trish ciągłego paplania o dzieciach. – Wielkie dzięki! Wreszcie ktoś mnie rozumie – rzuciła Trish, nie wiedząc, że Jess także jest w ciąży. – Ale co z serialem i tym filmem Petera Jacksona? – zwróciła się do Ruth. – Naprawdę zamierzasz zrezygnować z Oscara dla życia starej, nudnej pani domu? Charlie i Ruth wymienili rozbawione spojrzenia. – Właściwie to Charlie uznał, że mała złota statuetka byłaby świetną ozdobą dziecięcego pokoju, więc jednak spróbuję zagrać w tym filmie – wyjaśniła Ruth z uśmiechem, a Nina ucieszyła się, że zawarli kompromis, jeśli chodzi o karierę Ruth. W tym momencie w drzwiach stanęła kolejna osoba. Nina spodziewała się zobaczyć Ellę, ale ku swemu zdumieniu ujrzała własną matkę. Cathy przystanęła w progu, by przez chwilę obserwować rozgrywającą się na jej oczach scenę, po czym jej wzrok spoczął na maleństwie leżącym obok córki. – Mama? – szepnęła Nina. – Co ty tu robisz? Jakim cudem…? – Cześć, kochanie. Charlie objął Ruth ramieniem, po czym oboje skinęli Ninie głowami i opuścili salę. Jess i Brian poszli w ich ślady, przy czym Jess uśmiechnęła się jeszcze w przelocie do matki przyjaciółki. Trish też podniosła się z krzesła przy łóżku. – Dzień dobry, pani Hughes. – Zerknęła na Ninę, która uświadomiła sobie, że przyjaciółka nie zna obecnego nazwiska jej matki. – Dzień dobry… Trish, tak? – powiedziała Cathy. – Przepraszam, ciągle próbuję jakoś to wszystko ogarnąć. – Witamy w klubie – odparła Trish i wyszła.
Zapadła cisza. Cathy, która ze swoimi ciemnymi włosami i szczupłą sylwetką wyglądała niczym starsza wersja Niny, podeszła do łóżka córki. – Trzeba mi było powiedzieć. – To zabawne, bo właśnie miałam wytknąć ci to samo – odparła Nina i odwróciła głowę w stronę synka. – Przez cały ten czas… kłamałaś. – Nigdy w życiu cię nie okłamałam. Owszem, ominęłam pewnie parę szczegółów, tak jak i ty – zauważyła Cathy, również wpatrując się w maleństwo. – Rozmawiałam z Ellą – dodała pospiesznie – więc wiem, że chyba sama wypełniłaś już parę białych plam. Nina podniosła na nią wzrok. – Jak mogłaś pozwolić, żeby zrobił coś takiego? Żeby porzucił mnie w taki mróz na ulicy? Jak mogłaś? – Kochanie, przepraszam, ale wiesz, że to nie było tak. – Cathy westchnęła. – Posłuchaj, zawsze starałam się być dla ciebie dobrą matką, ale niestety, nie od razu przekonałam się do macierzyństwa, w przeciwieństwie do ciebie. Byłam w rozsypce. Ledwie mogłam na ciebie patrzeć, już nie mówiąc o wzięciu cię na ręce. Twój ojciec sądził, że mi pomaga, wręcz wyświadcza mi przysługę. – Przysługę? A kiedy już dowiedziałaś się, co zrobił, jak mogłaś mu wybaczyć? Cathy wyglądała na zranioną. – Nino, na moją obronę powiem tylko, że o mało nie oszalałam, kiedy nie znalazłam ciebie w łóżeczku. Od tamtej pory starałam się nie spuszczać cię z oka i zawsze trzymałam blisko siebie, prawda? Nina musiała przyznać, że tak rzeczywiście było. Cathy zawsze ją hołubiła i wielbiła wręcz bezgranicznie. – A więc dlatego się rozstaliście? Właśnie tego powodu nie chciałaś mi nigdy wyjawić? Cathy skinęła głową. – Nie miałam wyboru. Kochałam Patricka, ale po tym, co się wydarzyło, uświadomiłam sobie, że najbardziej na świecie pragnę mieć ciebie przy sobie i że przyszłość z twoim ojcem może nie wyglądać różowo. Rodzicielstwo okazało się dla niego zbyt wielkim wyzwaniem, więc to nie byłoby w porządku wobec żadnego z was. Płacz niemowlęcia to zaledwie początek wszystkich problemów i zamieszania, jakie niesie ze sobą wychowywanie dziecka. Wiedziałam, że Patrick nie jest na to gotowy, a nie mogłam ryzykować. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ojciec jest… inny? Cathy westchnęła. – Jak można w ogóle próbować wytłumaczyć coś takiego? Do licha, wtedy nawet ja nie wiedziałam, jak to się nazywa i czy to w ogóle coś konkretnego, zresztą teraz też nikt nie jest w stanie stwierdzić tego na sto procent. Wiedziałam po prostu, że Patrick ma swoje przyzwyczajenia i mimo to, a może właśnie dlatego, go kochałam. – Cathy przysiadła na brzegu łóżka. – W czasach, kiedy zaczęliśmy się spotykać, tak bardzo różnił się od innych chłopców w naszym wieku, był taki delikatny, spokojny i… dojrzały. Miał w sobie coś niemal… tajemniczego, co mnie w nim pociągało. Już nie wspominając o jego inteligencji i raczej nietypowym sposobie patrzenia na życie. – Cathy pokręciła głową. – A potem, kiedy odkryliśmy, że jestem w ciąży, naturalną rzeczą było zalegalizowanie tego wszystkiego i wzięcie ślubu. Niestety, kiedy tylko zamieszkaliśmy razem, sprawy zaczęły się komplikować. Patrick… uparcie trzyma się swoich nawyków. Nina pokiwała głową. – Jak bym nie wiedziała. – Mimo wszystko, jak powtarzam ci od lat, twój ojciec jest dobrym człowiekiem i zawsze traktował nas wspaniale. – Ale nadal nie potrafię zrozumieć, jak mógł tak zwyczajnie mnie wyrzucić.
– To nie tak, kochanie. Kochał mnie wtedy, tak jak teraz kocha ciebie, ale musisz pamiętać o jego inności. Wyobraź sobie, że nie czujesz nic do swojego dziecka, absolutnie nic. Potrafisz to sobie wyobrazić? Nina ze ściśniętym sercem popatrzyła na śpiącego synka. – Nie, nie potrafię. – W takim razie pomyśl, jak czuje się każdego dnia twój tata. Kiedy widzi ciebie czy kogoś, kogo dobrze zna, a jednak zawsze musi walczyć o to, by poczuć z tymi ludźmi jakąś więź, bliskość. Wyobraź to sobie. Wyobraź sobie, jak by to było, gdybyś nie czuła absolutnie nic w towarzystwie przyjaciół, którzy dopiero co stąd wyszli. – Nie jestem w stanie. – Nina umilkła, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała od matki. – Czy on… czy on mnie w ogóle kocha? – Oczywiście – przytaknęła Cathy – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Jak myślisz, kto do mnie zadzwonił i kazał mi wracać? – On? – zapytała Nina z niedowierzaniem. – Właśnie. Chyba po prostu po tym, co wczoraj zaszło… uświadomił sobie, że mnie potrzebujesz. No więc jestem. Nina próbowała to wszystko ogarnąć. Ojciec zareagował wczoraj tak obojętnie na ich kłótnię, więc nie sądziła, by w ogóle zdawał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, już nie wspominając o przejęciu przez niego inicjatywy i zadzwonieniu do Cathy tylko dlatego, że córka jej potrzebowała. – Tony pewnie się ucieszył – zażartowała. – Gdzie akurat byliście? – W Paryżu, ale Tony nie miał nic przeciwko. Właściwie to wydaje mi się, że był nawet zadowolony, bo Paryż nie przypadł mu do gustu – dodała Cathy kwaśno, a Nina aż się uśmiechnęła. – Wyobrażam sobie. – A potem zadzwoniła Ella i dopowiedziała mi resztę. Posłuchaj, mówiłam ci już, że twój ojciec dbał o nas nawet po naszym rozstaniu, tak że nigdy niczego nam nie brakowało – ciągnęła Cathy. – Rozumiał, że nie możemy zostać razem, ale dopilnował, żebyś miała wszystko, czego potrzebujesz. To był właśnie jego sposób okazywania miłości, udowadniania ci, że mu na tobie zależy. Być może nie potrafi tego zrobić za pomocą całusów i uścisków, ale to nie znaczy, że cię nie kocha. Naprawdę szanuję twojego ojca, Nino, i proszę, żebyś spróbowała zdobyć się na to samo. Potrafisz, a dla mnie wiele by to znaczyło. Nina skinęła głową, a kiedy jej synek poruszył się niespokojnie w łóżeczku, wzięła go na ręce. – Naprawdę powinnaś mi była powiedzieć wcześniej. – O tym, że zostałaś porzucona na schodach kawiarni? Nie widziałam powodu. Ostatecznie co by to dało, gdybyś się dowiedziała, skoro cała sprawa wyjaśniła się w ciągu paru dni? A co do prawdy o twoim ojcu: wiele razy myślałam, żeby ci powiedzieć, ale moment nigdy nie wydawał się właściwy. Chyba bałam się, że to wpłynie na twoją opinię o nim, a tego nie chciałam. – Zawsze myślałam, że jest po prostu… dziwny. – No właśnie, a ja nie widziałam powodu, żeby to zmieniać. Żadnemu z was nie wyszłoby to na dobre. A teraz, kiedy już wiesz, co o tym myślisz? Znaczy, o tym, co się wydarzyło? Nina ucałowała główkę synka. – To było tak dawno. Nic złego się nie stało, a kiedy już wiem to, co wiem, chyba potrafię mu wybaczyć – powiedziała. Cathy odetchnęła. – Dziękuję. Naprawdę mi ulżyło. Skoro mowa o sekretach, moja droga córeczko – dodała już innym tonem – kiedy właściwie zamierzałaś powiedzieć mi o ciąży? Nina uśmiechnęła się nieśmiało.
– Przecież już wiesz. – W rzeczy samej. Dasz mi wreszcie potrzymać wnuka? – Jasne. – Podała synka matce, która delikatnie ułożyła go w zagłębieniu ramienia. – Jest naprawdę cudowny, kochanie, i wygląda zupełnie jak ty. – Cathy urwała na moment. – Rozumiem, że to Steve jest ojcem. – Owszem, ale nie ma dla niego miejsca w naszym życiu. – Nina wzruszyła ramionami. – Jego strata. Cathy pokiwała głową, chyba uświadomiła sobie, że nie pora na zadawanie pytań. – Jeśli ktoś ma sobie z tym poradzić, to właśnie ty, a zresztą we wszystkim ci pomogę. Kiedy cię wypiszą? Każę ojcu odesłać twoje rzeczy do nas. Nina pokręciła głową. – Nie wracam do Dublina, mamo. Postanowiłam zostać w Lakeview. – W Lakeview? Ale przecież nawet nie lubisz tego miasta, no a poza tym… – Nie, mam tutaj przyjaciół i pracę. Wynajmę coś sobie, może jakieś mieszkanko przy Main Street. Poza tym zrobiłaś już dla mnie dość przez te wszystkie lata, więc zasługujesz, żeby nacieszyć się trochę życiem bez konieczności zajmowania się maluchem. Właściwie to był pomysł Jess, ale jak najbardziej słuszny. Nina tak bardzo martwiła się, że zawiedzie matkę, dla której dziecko okaże się tylko dodatkowym ciężarem, więc dotąd nawet nie brała pod uwagę możliwości wychowywania synka bez wsparcia Cathy. – A czemu nie miałabyś go wychować w Lakeview? – podsunęła jej Jess, kiedy w trakcie rozmowy Nina uświadomiła sobie, że wcale nie chce oddawać dziecka, choć nadal nie jest pewna, czy zdoła je wychować sama. – Powiedziałaś, że czujesz się tam szczęśliwa. Masz pracę i mnóstwo przyjaciół, którzy na pewno chętnie ci pomogą. – Mówisz serio o zamieszkaniu w Lakeview? – zapytała Cathy. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Nina skinęła głową, bo z każdą sekundą coraz bardziej przekonywała się do tego pomysłu. – To chyba dobre miejsce do wychowywania dzieci, lepsze niż wielkie miasto. – Popatrzyła na synka i lekko się uśmiechnęła. – Poza tym Ruth niedługo rodzi, więc mały Patrick będzie miał się z kim bawić. – Mały Patrick? – zdumiała się Cathy. Wzruszenie niemal odebrało jej głos. Nina skinęła głową. – Tak, Patrick – powtórzyła z uśmiechem. – Wydaje mi się, że to imię do niego pasuje. – Wspaniale. – Cathy miała łzy w oczach. W tym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi. – Proszę – zawołała Nina. Drzwi otworzyły się powoli, w progu stał zdenerwowany Patrick. – Tato! – wyrwało się zaskoczonej Ninie. Ojciec trzymał w ręku bukiet różowych róż. Jak zwykle rozglądał się wokół nerwowo, niepewnie. – Zapraszamy – dodała serdecznie. Patrick wszedł do pokoju i popatrzył na córkę, a potem przeniósł wzrok na Cathy i maleńkie zawiniątko w jej ramionach. – Wygląda na to, że zostaliśmy dziadkami, Patricku. – Cathy uśmiechnęła się radośnie, jakby próbowała zachęcić byłego męża do przyłączenia się do nich w tej radosnej chwili. – Oczywiście. – Patrick zawahał się odrobinę, a potem zerknął na Ninę, jakby wypatrując w jej twarzy jakiejś reakcji. Chyba obawiał się, że córka zacznie przejawiać te same objawy depresji poporodowej, co kiedyś jej matka. – Tato, wszystko w porządku. Nic mi nie jest, przysięgam. Patrick skinął głową, ciągle niepewny. – Chciałbyś poznać wnuka? – zapytała rozpromieniona Cathy.
– Tak, chętnie. Spojrzał na niemowlę, dłonie, jak zauważyła Nina, mocno mu drżały. – Nie martw się, tato, nic mu się nie stanie. Delikatnie wziął maleństwo na ręce, a potem przeniósł wzrok na córkę. – Wygląda zupełnie jak ty, Nino. – Dziękuję – odparła z uśmiechem. – Ma na imię Patrick, po tobie. Zapadło milczenie. Ojciec przygryzł wargę i popatrzył Ninie prosto w oczy. – Och, to dobrze. Mam nadzieję, że lubi naprawiać rzeczy. A kiedy rodzice pochylili się zgodnie nad noworodkiem, Nina uśmiechnęła się lekko, bo nagle uświadomiła sobie, że jej maleńki synek właśnie wszystko naprawił.
@kasiul
Spis treści Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36
Rozdział 37 Rozdział 38