Merritt Jackie
W tarapatach 1
Rozdział pierwszy
T
RS
o nie była najszczęśliwsza wyprawa Tima Ruskina. Kochana sios...
6 downloads
12 Views
611KB Size
Merritt Jackie
W tarapatach 1
Rozdział pierwszy
T
RS
o nie była najszczęśliwsza wyprawa Tima Ruskina. Kochana siostra, Connie, wykorzystała chwilę jego słabości i wyłudziła od niego obietnicę przyjechania na jej głupie przyjęcie. Tim był pewny, że to będzie głupie przyjęcie. Przyjęcia Connie zawsze były głupie. Zresztą, tak naprawdę wszystkie przyjęcia są głupie, myślał Tim. Po prostu nie lubił spotykać się bez żadnej konkretnej przyczyny z obcymi lub ledwo znanymi ludźmi po to tylko, by prowadzić z nimi banalne, konwencjonalne rozmowy. Uważał je za stratę czasu. A poza tym, mógł się założyć, że i tym razem Connie będzie chciała mu „podsunąć" jedną ze swych przyjaciółek. Mimo że wciąż powtarzał swojej siostrze, że nie znosi tego „podsuwania" mu kobiet, Connie uparła się, że i tak znajdzie mu żonę. Choć sama nie była dotąd zamężna, twierdziła, że Tim powinien się jak najprędzej ożenić. Tim uważał jej pogląd za zdumiewający - miał już trzydzieści trzy lata i naprawdę nie potrzebował niańki, którą chciała być dla niego młodsza siostra. Jadąc w oślepiającym słońcu Nevady, pokręcił z uśmiechem głową. Kochał swą słodką siostrzyczkę, jej bezpośredni styl bycia, beztroskę i rozrzutność. Byli jednak od siebie tak różni, że czasami trudno było uwierzyć, że mają wspólnych rodziców. Dla młodszej od niego o siedem lat Connie nie istniał świat poza przyjęciami, podróżami, wciąż nowymi przyjaciółmi. On wolał spokój i ciszę wiejskiego życia. I dlatego właśnie Connie dzieliła swe życie pomiędzy Tahoe i inne miasta, a on rzadko opuszczał rodzinną farmę. Właśnie teraz Connie spędzała lato w Tahoe, które znajdowało się niedaleko farmy. Położony nad jeziorem dom Ruskinów był obszerny i wygodny. Otaczał go ogród, który kończył się tuż przy plaży. Tim kochał to miejsce, piękne o każdej porze roku, szczególnie jednak w środku zimy - całe białe od śniegu i kojąco ciche. Ponieważ Connie nie lubiła tej zimowej
2
RS
scenerii, o tej porze roku Tim bywał zwykle sam. Nie cierpiał jednak zbytnio z tego powodu. Lubił samotne wyprawy na nartach, ogromną przyjemność sprawiały mu ciche wieczory z książką, przy trzeszczącym ogniem kominku. Ale teraz był lipiec i było gorąco jak w piecu. Niezwykły upał jak na północną Nevadę. Prowadzenie samochodu w takich warunkach nie należało do czynności przyjemnych i bezpiecznych, więc Tim od razu zadecydował, że do Tahoe pojedzie boczną, krótszą drogą, jedną z tych, które zaznaczane są tylko na szczegółowych mapach i które zawsze odstraszają obcych. I rzeczywiście - odkąd w nią skręcił, prowadzenie samochodu nie wymagało od niego żadnej szczególnej koncentracji. Ruch był niewielki, mógł więc spokojnie pomyśleć o sprawach związanych z ukochaną farmą, przede wszystkim zaś o nowej stajni, która właśnie była w budowie. Farma należała do Ruskinów już od trzech pokoleń i pochodził z niej cały rodzinny dochód. Connie wydawała swoją część pieniędzy na podróże i zabawy, Tim nie wydawał ich w ogóle, co oczywiście było przedmiotem nieustannych uwag siostry. - Tim, na Boga, dlaczego nie kupisz sobie chociaż nowej furgonetki? Ten grat, którym jeździsz... To po prostu skandal! Tim jednak miał słabość do owego „grata", który przez tyle lat nie sprawił mu ani razu kłopotu, i wcale nie był przekonany co do konieczności kupna nowego samochodu. Poza tym, nigdy nie wtykał nosa w sprawy siostry i spodziewał się od niej tego samego. Connie wpadała czasami na farmę, ale już po paru dniach zaczynała się nudzić. Tim nie mógł tego pojąć. Rozkochany w bliskości natury, nie wierzył, że samotność w otoczeniu łąk, pól i lasów to coś, co może wywołać depresję czy nudę. Mimo zupełnie odmiennego stosunku do życia i częstych konfliktów brata i siostrę łączyła jednak szczera i bezinteresowna miłość. Ona to właśnie sprawiała, że Tim dawał się czasami namówić na przekroczenie granicy, która dzieliła ich światy. I to był także powód, dla którego teraz, zamiast pracować na farmie, jechał
3
RS
do Tahoe. Spojrzał przez okno na surowy, pustynny krajobraz i dalekie góry, które rozciągały się na horyzoncie. Kochał Nevadę i czuł, że stanowi jedność z tą ziemią. Rozległy obszar z rozrzuconymi gdzieniegdzie małymi miasteczkami i farmami, pomiędzy Reno na północy i Las Vegas na południu, dawał mu poczucie wolności. Tim nigdy nie tęsknił za jakimkolwiek innym miejscem. W pewnym momencie dostrzegł przed sobą w oddali odblask światła słonecznego. Z początku nie był w stanie stwierdzić, skąd pochodzi, dopiero po kilku milach zorientował się wreszcie, że promienie słońca odbijają się od metalowej karoserii stojącego na pustkowiu samochodu. - Zaparkowany - stwierdził po upływie następnej mili. To nie był zwykły samochód, raczej wielki wóz kempingowy. Nie stał on zaparkowany przy drodze, lecz w sporej od niej odległości, na pustyni. Gdy Tim podjechał jeszcze bliżej, dojrzał postać (z tej odległości nie wiadomo było jeszcze czy to mężczyzna, czy kobieta), która zauważywszy go, zaczęła biec w kierunku drogi. - Hmm... - mruknął, przeczuwając jakiś kłopot. Może ktoś potrzebuje pomocy? Oczywiście, że się zatrzyma. Nie zostawia się przecież ludzi na środku pustyni. Biegnąca osoba była coraz bardziej widoczna. Tak, to kobieta. Jej białe szorty sięgały do kolan, a wielki, słomkowy kapelusz zakrywał włosy. Jak oszalała machała rękoma, próbując zwrócić na siebie uwagę. Tim skręcił w ledwo widoczną dróżkę, w którą przedtem wjechał wóz kempingowy. Zmarszczył brwi - była piaszczysta i bardzo miękka. Po chwili dojechał do kobiety i opuściwszy szybę zapytał: - Jakieś kłopoty? - Och, dziękuję, że się pan zatrzymał! Była zdyszana i cała czerwona od gorąca i biegu, lecz mimo to piękna. Zza swych przeciwsłonecznych okularów Tim spoglądał na jej łagodne rysy, kształtne, opalone ciało i wymykające się spod kapelusza ciemne, kasztanowe włosy. Nie, Tim nie miał nic przeciw kobietom. Zwłaszcza pięknym. Nie
4
RS
chciał tylko, aby to Connie decydowała za niego w tych sprawach. - Mój samochód ugrzązł w piachu - wysapała - i od tego czasu nikt tędy nie przejeżdżał. Odetchnęłam z ulgą, kiedy pana zobaczyłam! powiedziała, oddychając spokojniej. Tim zerknął na samochód dziewczyny. Nie był to wprawdzie jeden z największych modeli wozów kempingowych, ale i tak jego rozmiary były imponujące. - Czy pani prowadzi to sama? Loren skrzywiła się. Ile razy słyszała podobne pytania? Zadawano je jej na rozmaitych drogach, na stacjach benzynowych i nocnych parkingach. - Czy naprawdę prowadzi pani sama ten wielki wóz? - usłyszała ponownie. - Podróżuje pani bez towarzystwa? W głosie mężczyzny słychać było zdziwienie. Jak kobieta mogła usiąść za kierownicą czegoś większego niż zwykły samochód osobowy! - Tak, prowadzę go sama - powiedziała z lekkim zniecierpliwieniem, którego nie udało się ukryć. - Proszę wejść do mojego samochodu. Ugotuje się pani na tym słońcu. Zaraz zobaczymy, co się da zrobić. Loren wzruszyła ramionami. Nie będzie przecież złościć się na człowieka, który pojawił się po tylu godzinach oczekiwania, by zaofiarować jej pomoc. Usadowiła się więc na siedzeniu obok mężczyzny i powiedziała: - Próbowałam wszystkiego. Prawe opony z tyłu zagrzebane są w piachu aż do połowy. Tim wrzucił bieg i powoli ruszył do przodu. - To nie jest droga dla samochodu. Dokąd pani chciała tędy dojechać? - zapytał. - Do tego czerwonego wzgórza. - Po co? - Tim przyjrzał się dalekiemu wzniesieniu. - Jestem na wakacjach i... - Loren westchnęła w duchu. To prawda, nie było żadnego rozsądnego powodu, dla którego można by jechać w tamtym kierunku. - Po prostu szukam różnych dziwnych miejsc -
5
RS
dokończyła pospiesznie. - To wzgórze wyglądało dość interesująco. - Powinna się pani trzymać lepszych dróg, skoro jeździ pani tak wielkim wozem. No, tak... Kolejny specjalista od dobrych rad! Loren ledwo zdołała ukryć oburzenie. Czy zawsze musi być tak samo? Mężczyźni nieustannie udzielali jej zbawiennych rad. Najpierw ojciec, potem brat, a w ciągu ostatniego roku niejaki Marshall Roberts, jej niedoszły narzeczony. Niedoszły, bo ostatnio Marsh stał się, jak na jej gust, nieco zbyt apodyktyczny. I dlatego właśnie zaczęła zwlekać z decyzją dotyczącą daty ślubu, chcąc jak najdłużej zachować niezależność, którą w życiu ceniła najwyżej. Niestety, w obecnej sytuacji, w samochodzie unieruchomionym na środku pustyni, trudno było cieszyć się niezależnością. Czy mogła jednak przewidzieć, że ten solidny samochód, który nie sprawił dotąd żadnego kłopotu i znakomicie jej służył nawet na starych, zapomnianych przez wszystkich drogach, skapituluje nagle na gorącym piasku pustyni? To prawda, gdyby nie była sama, łatwiej byłoby znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Loren jednak chciała być sama. Musiała spokojnie przemyśleć wszystko, co ją nękało, a co tak bardzo było związane z Marshem. Marsh, ostatnio w sposób coraz bardziej zdecydowany, domagał się jasnej odpowiedzi na swą ślubną propozycję, musiała więc w końcu podjąć jakąś decyzję. Nie było to łatwe. Jeżeli nawet kiedyś czuła coś do Marsha, to dawno już przestało się to liczyć. Obecnie, w ocenie Loren, byli ze sobą raczej z przyzwyczajenia niż z miłości, co nie dawało zbyt jasnych widoków na szczęśliwą przyszłość. W zasadzie już dawno powinni byli ze sobą skończyć... Lekkie szarpnięcie wyrwało ją z tych niewesołych rozmyślań. Dojechali do wozu kempingowego. Był niebezpiecznie przechylony w prawo, tylny zderzak opierał się prawie o ziemię. Mężczyzna zgasił silnik, wyszedł na zewnątrz i zaczął z troską oglądać zakopane koła. Podeszła do niego. - Niedobrze, prawda? - zapytała.
6
RS
- Niedobrze - zgodził się Tim. - Spróbuję podnieść go na lewarku i wyciągnąć stąd, ale... - przerwał i pokręcił głową. Jego samochód miał małe koła, a piasek był bardzo miękki. Na tak miękkim gruncie nawet lewarek mógł okazać się zawodny. - Będzie mi potrzebny jakiś płaski kamień, żeby oprzeć na nim lewarek. Proszę, niech pani znajdzie coś takiego, a ja w tym czasie wydostanę podnośnik. - Ja też mam podnośnik - powiedziała Loren, kiedy Tim ruszył w stronę swojej furgonetki. - Dziękuję, wezmę swój. Zaczęła się rozglądać wokół, szukając czegoś płaskiego i na tyle solidnego, aby można było oprzeć na nim lewarek, ale w zasięgu wzroku niczego takiego nie dostrzegła. - Znalazła pani coś? - usłyszała głos mężczyzny. - Na razie nie - odwróciła się, pewna, że zastanie go jeszcze przy furgonetce. Tim jednak oglądał już uważnie ten sam kawałek ziemi, który przed chwilą sprawdziła. Było to dla niej nieco irytujące - zapewne przypuszczał, że przeoczyła coś ważnego. Cóż, widocznie wszyscy mężczyźni w mniejszym bądź większym stopniu są irytujący, pomyślała ponuro, idąc dalej z oczyma wbitymi w ziemię. Loren była jedyną kobietą w rodzinie Tannerów (jej matka zmarła sześć lat temu) i to na niej skupiła się arogancja i zarozumialstwo trzech wielkich męskich indywidualności w rodzinnym domu. Kiedy więc pojawiła się czwarta - czyli Marsh - jej cierpliwość do mężczyzn wystawiona została na ostateczną próbę. Zerknęła na swego „dobrego samarytanina". Wysoki, smukły, niezwykle dobrze zbudowany, nosił dżinsy, wysokie buty i westernowo skrojoną białą koszulę. Ciemne szkła okularów zakrywały wprawdzie jego oczy i część twarzy, ale po samych ruchach widać było, że jest młody. Grzywa prawie czarnych włosów, mocny podbródek, pełne usta... Każda kobieta przyznałaby, że ten mężczyzna jest wyjątkowo przystojny. I zapewne, pomyślała Loren z przekąsem, wyjątkowo uparty.
7
RS
- Nie ma nic - zakomunikował Tim z niezadowoleniem. - A może ma pani wiadro albo coś podobnego? - Wiadro? - powtórzyła ze zdziwieniem. - No, coś do zebrania żwiru. - A... tak, zaraz przyniosę. - Pospieszyła do samochodu i zniknęła w jego wnętrzu. Po chwili pojawiła się w drzwiach. - Mam też składaną łopatę, może się przyda? - Dobrze, niech pani przyniesie! Wnętrze wozu kempingowego, duszne i gorące od słońca, przypominało piec hutniczy. Loren z trudem odnalazła łopatę i wiadro. Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się znowu na zewnątrz. - W środku musi być co najmniej pięćdziesiąt stopni! - wysapała, cała zlana potem. - A tu, na zewnątrz, prawie czterdzieści - odparł Tim, odbierając łopatę i wiadro z jej rąk. - Przykro mi. - Nagle poczuła się winna. - Pewnie zepsułam panu sobotę. A na dodatek ubrudzi się pan... Jego ubranie było czyste i świeżo wyprasowane. Z pewnością jechał na jakieś spotkanie, niewykluczone że z dziewczyną. - Nie szkodzi - powiedział lekko. - Niech się pani nie martwi. Przecież nie zostawię pani tu samej. Loren zacisnęła usta Chciała być samodzielna, ale przecież gdyby nie on, tkwiła by tu samotnie, może przez wiele dni. - Ta droga jest prawie nieuczęszczana, prawda? - zagadnęła. - Nie ma jej na zwykłych mapach. - No właśnie - Tim spojrzał na nią znad wiadra ze żwirem - jak ją pani znalazła? - Nie na mapie - przyznała Loren. - Niech pan pozwoli... Sama zbiorę te kamyki. Po co ma się pan brudzić? - Zrobię to sam. Znów ten apodyktyczny, męski ton! Widocznie ten przystojniak uznał, że machanie łopatą to „zajęcie nie dla kobiet". - Jeśli pani chce mi pomóc, proszę przynieść mój kapelusz. Jest w
8
RS
furgonetce - dodał i wytarł pot z czoła wierzchem dłoni. Aha, więc to jest odpowiednie zajęcie dla kobiety! - Oczywiście - uśmiechnęła się słodko. W ciągu następnej godziny obserwowała wysiłki Tima Ruskina, jak przedstawił się dobroczyńca Loren, mające na celu wydobycie z pułapki jej samochodu. Na życzenie mężczyzny przynosiła kolejne przedmioty drugi lewarek, jakieś klucze, liny oraz zimne napoje z kempingowej lodówki. Tim, mimo osłony kapelusza, drogiego beżowego Stetsona, pocił się obficie, podczas gdy wóz kempingowy uparcie tkwił w miejscu, a nawet zagłębiał się w piasek coraz bardziej. Tim kopał, podnosił, dźwigał i przeklinał - nic nie pomagało. Z czasem jego twarz, jej twardy, zacięty wyraz, coraz bardziej zaczęła przypominać twarz ojca i braci Loren w podobnych sytuacjach. Męski upór... - Myślę, że moglibyśmy podjechać pana furgonetką do najbliższego telefonu i zadzwonić po pomoc drogową - zaproponowała w końcu. Zamiast odpowiedzi jedna z brwi mężczyzny drgnęła, a usta zacisnęły się jeszcze bardziej. Zebrał więcej żwiru, podłożył jednocześnie dwa lewarki w różnych miejscach wozu, przeklął pod nosem i znów zaczął od początku. Jego niegdyś biała koszula była wilgotna i brudna, buty zakurzone, dżinsy także straciły swoją świeżość. Loren podała mu wielką szklankę wody, którą opróżnił natychmiast dwoma łykami, i usiadła na wiadrze odwróconym do góry dnem w cieniu wozu kempingowego. Czas mijał. Cienie na pustynnym piasku robiły się coraz dłuższe. Po następnych paru godzinach zaczęło zachodzić słońce. Loren wstała i obeszła wóz kempingowy. Głowa Tima wystawała spod tyłu pojazdu. - Chyba - powiedziała - próbował pan już wszystkiego. I tak nigdy pewnie nie zdołam się panu odwdzięczyć. Ale może już czas, żeby rzucić to i wezwać pomoc drogową. Za chwilę będzie ciemno. Tim po raz pierwszy spojrzał na zegarek. Mruknął pod nosem coś niecenzuralnego i wyczołgał się spod wozu. - O, do diabła, zapomniałem... Connie dostanie szału - powiedział
9
RS
do siebie, po czym podniósł się z ziemi i założył kapelusz. Otrzepał koszulę i spodnie z piachu, a następnie zwrócił się w stronę Loren: - No dobrze, powiedzmy, że ma pani rację... Nie dam rady - uśmiechnął się i obdarzył ją jakby uszczypliwym spojrzeniem. Loren po raz pierwszy zajrzała w jego ciemnoniebieskie oczy, uprzednio skryte za przyciemnionymi szkłami okularów. Nagle poczuła w sobie dziwnie nienaturalne ciepło. - Wiem dobrze, że zrobił pan wszystko, co mógł - powiedziała nieco niepewnym głosem, chcąc złagodzić jego zranioną dumę. - Chciałabym panu zapłacić za stracony czas - dodała. - Zapłacić? - Spojrzał na nią zdziwiony. - Proszę nie odmawiać. Zmarnował pan w upale tyle godzin... - Nie ma mowy. - Tim wcisnął głębiej kapelusz i zaczął zbierać narzędzia. - Jeśli chce pani wziąć coś ze sobą - spojrzał na nią - na przykład pieniądze, proszę wziąć. Pojedziemy do miasta. - Myślałam, że... - przerwała Loren. - Może mógłby pan sam wezwać pomoc drogową? Szczerze mówiąc, wolałabym tu zostać. - Boi się pani złodziei? Loren roześmiała się. Poza Timem nie było tu żywej duszy przez cały dzień. - Nie w tym rzecz - odparła. - Jeżeli pojadę z panem, będzie mnie pan musiał odwieźć z powrotem. I tak już poświęcił mi pan tyle czasu. - Nie ma mowy. - Tim potrząsnął głową. - Nie zostawię tu pani samej. - Ale tu jestem całkowicie bezpieczna. Proszę. Przejechałam już sama ponad tysiąc mil. - Niedługo zrobi się ciemno. - Naprawdę nie boję się ciemności. Nic mi się nie stanie. Nawet jeśli pomoc drogowa przyjedzie jutro rano. Zmarnował pan dla mnie cały dzień, nie chcę panu psuć także wieczoru. Tim jeszcze raz spojrzał na zegarek. Parogodzinne spóźnienie na przyjęcie Connie było lepsze niż nieobecność. Kiedy tam przyjedzie, weźmie prysznic i wyczyści się porządnie. Zresztą, zawsze miał jakieś
10
RS
swoje rzeczy w szafie u Connie. - Dobrze. Jeśli jest pani tego pewna... Loren odetchnęła z ulgą. - Jestem pewna - potwierdziła skwapliwie i ruszyła za Timem w stronę jego furgonetki. - Nie zapomnę nigdy tego, co pan dla mnie zrobił. - Przecież nie zrobiłem niczego - roześmiał się. - Dla mnie wystarczy to, że się pan zatrzymał. Nikt inny nie zgodziłby się pracować tak ciężko. Dziękuję. - Wyciągnęła do niego dłoń. Tim wrzucił lewarek do furgonetki, wytarł rękę o dżinsy i podał ją Loren. Stała blisko i znowu, po wielu godzinach pracy, mógł spojrzeć w jej szarozielone oczy, przysłonięte ciemnymi, ciężkimi rzęsami. Przytrzymał dłużej jej dłoń. - Skąd pani się tu wzięła? Gdzie pani mieszka? - W Kalifornii, dokładniej w Waycliffe. To podmiejska dzielnica Los Angeles. - Zauważyłem tablice rejestracyjne z Kalifornii. I nazwę kalifornijskiej firmy wynajmującej wozy kempingowe. - Tak... - odparła niepewnie, zupełnie nie wiedząc, dlaczego nagle zaschło jej w gardle i dlaczego wciąż trzyma rękę w jego wielkiej dłoni. - Jak długo zatrzyma się pani jeszcze w Nevadzie? - Niedługo. Dzień lub dwa. - A potem? - Jeszcze nie wiem. Może pojadę do Utah. Zostało mi osiem dni wakacji. Tim zerknął na ich złączone dłonie. Jej były dużo mniejsze, lecz właśnie dlatego pasowały jak ulał do jego potężnych, spracowanych dłoni. Wyraźnie czuł ich jedwabisty, miękki dotyk. Przeszedł go ciepły dreszcz. - Czym się pani zajmuje w Los Angeles? - Pracuję w studio filmowym. - Jest pani aktorką? - Podniósł brwi. - Nie - Loren roześmiała się i cofnęła w końcu swoją dłoń. - Pracuję w biurze. A co pan robi?
11
RS
- Mam farmę. Bydło, owce, konie i wiele hektarów ziemi. A w ogóle nazywam się Tim, Tim Ruskin. - Ach, tak... - znów nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. - Ja mam na imię Loren. Zerknęła przelotnie w jego oczy, przypatrujące się jej uważnie, i po raz kolejny poczuła łagodne ciepło, które niepokojąco przeniknęło jej ciało. Odwróciła się gwałtownie w stronę zachodzącego słońca. - Miło się z panem rozmawia, Tim, ale robi się coraz później i... - Ma pani rację. Zaraz zadzwonię po pomoc. Mi również miło było z panią rozmawiać - dodał i ruszył w stronę furgonetki. Loren patrzyła, jak mężczyzna podchodzi do samochodu i otwiera drzwi. Ciekawe, czy jest żonaty? - pomyślała. Nie nosił wprawdzie obrączki, ale to nie musiało o niczym przesądzać. Zresztą, jakie to miało dla niej znaczenie? Ten farmer zaraz odjedzie i będzie to zapewne koniec ich znajomości. Miał już wsiadać do kabiny, lecz w ostatniej chwili jakby się zawahał. - Loren, a może... miałaby pani ochotę zatrzymać się na mojej farmie przed dalszą jazdą? - Na pana farmie? - Oczy dziewczyny otworzyły się szerzej. Właściwie... tak, chciałabym zobaczyć pana farmę, Tim, ale... - Wracam tam jutro wieczorem. Odnajdzie ją pani bez kłopotu. Narysuję pani, którędy jechać. Sięgnął do skrytki w swoim samochodzie, wyciągnął z niej kawałek papieru i długopis i na dachu furgonetki naprędce naszkicował mapę. Wzięła ją do ręki i przyjrzała się ciekawie. - Wszystko jasne? - zapytał, a gdy powoli pokiwała głową, oznajmił wesoło: - W takim razie zobaczymy się w poniedziałek. Uśmiechnęli się do siebie. Tim rozejrzał się jeszcze dookoła, jakby ostatni raz chciał się upewnić, czy może zostawić kobietę z wielkiego miasta samą na tym pustkowiu, po czym siadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Furgonetka ruszyła, ujechała parę metrów i gdy Loren zaczęła już machać ręką na pożegnanie, nagle silnik zgasł. Tim spróbował jeszcze
12
RS
raz, powtórzyło się to samo. Za trzecim razem silnik w ogóle nie zapalił. Loren podbiegła do furgonetki i zajrzała przez otwarte okno. - Co się stało? - zapytała. - Nie wiem. Nigdy nie miałem z nim żadnych kłopotów. - Założę się, że zepsuł się, gdy próbował pan mi pomóc. - Loren znów poczuła się winna. - Niemożliwe - mruknął Tim. Był wyraźnie zirytowany. Dlaczego ten przeklęty silnik nie zapalił? Wydostał się na zewnątrz i podniósł maskę. Wszystko wyglądało normalnie. Przez chwilę bawił się bezmyślnie świecą zapłonową, potem zawołał: - Loren, niech pani spróbuje zapalić, a ja sprawdzę świece! Dziewczyna natychmiast wskoczyła do kabiny i przekręciła kluczyk. Jeszcze raz! - zawołał Tim. Trwało to kilka minut, wreszcie Tim, zniechęcony, zatrzasnął maskę. - To cewka albo kondensator... Krótko mówiąc, teraz oboje jesteśmy unieruchomieni. Loren wysiadła z samochodu z przygnębioną miną. - Nie może pan już nic więcej zrobić? - Gdybym miał zapasowe części... - Wzruszył ramionami. - Ten samochód to rzeczywiście stary grat, już dawno powinienem był go sprzedać. - Tim! Niech pan spojrzy! Jakaś ciężarówka! - Loren popędziła w stronę drogi, lecz olbrzymi wóz ciężarowy zniknął w tumanie kurzu, zanim zdołała przebiec kilka metrów. - Pojechał... - westchnęła z rezygnacją. - Pewnie pomyślał, że zatrzymaliśmy się tu na noc - odparł Tim z kwaśną miną. - I chyba miał rację. Oparł ręce na biodrach i rozejrzał się wokół. Kępki szałwii i zwykłej trawy złociły się w zachodzącym słońcu. Spojrzał znowu na Loren i nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie ma nic przeciwko temu, aby spędzić noc w jej towarzystwie. Lecz niewyraźna mina Loren Tanner zdawała się mówić coś innego.
13
RS
Tim domyślił się, o co chodzi. - Jeśli ma pani dodatkowy koc - powiedział, aby ją uspokoić prześpię się zupełnie wygodnie na platformie mojej furgonetki. - Och, nie. Musimy to jakoś lepiej urządzić... - zaprzeczyła gwałtownie, choć świadoma była, że nie będzie to łatwe. W ciasnej sypialni były tylko dwa wąskie łóżka. Obok siebie! - Zresztą, nie martwmy się na zapas. Póki co, mogę przynajmniej pana nakarmić przyzwoitą kolacją. Mam ze sobą mały rożen, a lodówka jest pełna jedzenia.
14
Rozdział drugi
L
RS
oren wyjęła z lodówki dwa smakowite steki i świeże warzywa na surówkę. Wewnątrz wozu kempingowego wciąż było duszno i gorąco, otworzyła więc wszystkie okna, mając nadzieję, że w ten sposób choć trochę ochłodzi wnętrze. Kiedy przygotowała mięso do pieczenia, wyszła na zewnątrz i otworzyła drzwiczki jednego z wielu schowków w bocznej ścianie wozu. Tim, pochylony nad silnikiem swego samochodu, wciąż próbował go naprawić. Loren westchnęła, znów poczuła się winna. Gdyby nie ona, nie miałby tych wszystkich kłopotów. Spojrzała na ledwo widoczną w mroku wstęgę drogi - nie było na niej żadnego samochodu. Wyciągnęła mały rożen i węgiel drzewny. Jeżeli jakikolwiek mężczyzna zasługiwał na dobrą kolację, był to na pewno Tim Ruskin. Spróbowała wyobrazić sobie jego farmę - zapewne małe, karłowate, niepozorne gospodarstwo, jedno z tych, których wiele widziała w czasie swoich wędrówek po bezdrożach Nevady. Rozpaliła ogień, po czym podeszła do furgonetki. - No i co? Jest jakiś postęp? - Jestem pewny, że to cewka. - Tim wynurzył się spod maski. - Zgaduję, że zepsuła się, gdy próbował pan wyciągnąć mój wóz. - Nie. - Tim potrząsnął głową. - Już dawno powinienem był kupić nową instalację. Ta jest zniszczona. To nie pani wina - uśmiechnął się. Loren po tym oświadczeniu wprawdzie nie straciła poczucia winy, ale uspokoiła się trochę. Musiała przyznać sama przed sobą, że krytyczna ocena, jakiej początkowo poddała Tima, była prawdopodobnie zbyt pochopna. Jego towarzystwo z całą pewnością nie było jej niemiłe. Już od dawna żaden mężczyzna nie zainteresował jej przy pierwszym spotkaniu, tak jak on. W czasie pierwszych miesięcy znajomości z Marshem miała kilka momentów prawdziwej fascynacji mężczyzną, ale było to tak dawno, że zdążyła już o tym zapomnieć. Nic więc dziwnego, że kiedy Marsh zaczął
15
RS
naciskać na małżeństwo, rozpaczliwie próbowała się wycofać. Ojciec i bracia nie rozumieli jednak jej wahań. Trzej Tannerowie byli pewni, że Robert Marsh świetnie pasuje do ich rodziny. Zresztą, dlaczego by nie mieli tak myśleć, skoro byli tak podobni do niego? Oczywiście, Tim Ruskin mógł mieć dokładnie te same cechy, których nienawidziła u Marsha. Na przykład ta jego protekcjonalność, którą zademonstrował dzisiaj kilkakrotnie... A jednak był to niezwykle intrygujący facet. Bezinteresownie poświęcił jej swój czas, okazał się świetnym towarzyszem w kłopotach, a poza tym był chyba jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakiego kiedykolwiek spotkała. Każda kobieta zachwyciłaby się jego niebieskimi, wyrazistymi oczyma i gęstymi, ciemnymi włosami. - Tim... Czy na pana farmie jest ktoś, kto mógłby się o pana niepokoić? Właśnie! Oto sprytny i subtelny sposób, aby ustalić jego stan cywilny. - Na farmie? - Tim poruszył się niespokojnie, a serce Loren zamarło. - Nie, na farmie nie, ale... Zaniepokoiło go to rozsądne pytanie. Connie już na pewno dzwoniła do C-Bar i dowiedziała się od Gabe'a lub Sissy, że wyjechał do Tahoe o planowanej porze. Jego kochana siostrzyczka była tak nerwowa, że do tej pory mogła zrobić wszystko - na przykład zorganizować obławę albo zawiadomić FBI. Natomiast Loren, z niewiadomych dla niej powodów, zasmuciła ta niejasna odpowiedź. Wprawdzie nie na farmie, ale jednak ktoś na niego czekał, zapewne kobieta, z którą planował się spotkać tego dnia. Ale czy to mogło być dziwne? Facet, który wygląda tak jak on, nie mógł być wolny, a ona nie powinna się w ogóle kimś takim interesować. Zmusiła się do uśmiechu. - Chciałby pan może przed obiadem wziąć prysznic? Tim zmrużył oczy. - Marzę o prysznicu, ale gdzie? W wozie kempingowym? - Owszem. Wprawdzie łazienka jest tak mała, że ledwo można się w niej obrócić, ale zbiornik z wodą jest pełny. Nie kąpał się pan nigdy w
16
RS
wozie kempingowym? - Nie. - W takim razie muszę dać panu kilka wskazówek. Wody używać należy oszczędnie, zmoczyć się najpierw, potem zakręcić kurek, kiedy będzie się pan namydlał, a potem znowu odkręcić, aby się opłukać wyjaśniła i nagle poczuła, że się czerwieni. Pouczanie go, jak ma się umyć, było nieco krępujące. Co za pomysł! Przełknęła ślinę i dokończyła pospiesznie: - Przycisk do kurka jest w górnej części prysznica. - Czy aby nie robię pani kłopotu? - zapytał Tim. - Oczywiście, że nie. Proszę tylko nie zużyć całej wody, dobrze? Otworzyła drzwi do wozu. - Proszę! Przygotuję panu czyste ręczniki. Tim rozejrzał się po wnętrzu. Cała wyłożona jasnym drewnem przestrzeń dzieliła się na maleńką, obudowaną licznymi szafkami kuchenkę, jadalnię, dwie wyściełane ławeczki oraz kabinę dla kierowcy. - Miło tu - powiedział. - I wygodnie - dodała Loren - Szczególnie teraz - zażartował Tim. Zakopany w piachu wóz kempingowy przechylony był na jedną stronę, co czuło się także we wnętrzu. - Po prostu niech się pan nie porusza zbyt gwałtownie - powiedziała ze śmiechem - bo dostanie pan choroby morskiej. Z kuchenki, w której stała, były tylko dwa kroki do łazienki, dwa następne zaprowadziły ją do sypialni. Wyciągnęła z szafki świeże ręczniki i szlafrok. - Mydło i szampon są koło prysznica. - Położyła czystą bieliznę na maleńkiej umywalce i uśmiechnęła się znowu. - Teraz musimy się zamienić miejscami. Ja wyjdę na zewnątrz, więc nie musi pan zamykać drzwi do łazienki. Będzie więcej miejsca. Czekał z uśmiechem, aż dziewczyna wyjdzie na zewnątrz. Przemknęła zaledwie kilka milimetrów od niego, zbyt blisko, by mógł nie poczuć, jak mocno podziałała na niego jej bliskość. - Loren? - powiedział, zanim zdążyła wyjść. - Tak? - Odwróciła się. Ona także poczuła tę bliskość i nie była
17
RS
pewna, jak ma się teraz zachować. Spojrzała na niego zalęknionym wzrokiem. Zawahał się. - Dziękuję - powiedział po prostu, choć czuła, że nie po to ją zatrzymał. - Proszę się czuć jak u siebie w domu - odparła, po czym wyszła na zewnątrz i z westchnieniem ulgi, a może żalu, zamknęła za sobą drzwi. Na rożnie ogień ledwo się palił, dodała więc dodatkowych brykietów, aby go rozniecić na dobre. Wyciągnęła ze schowka dwa składane krzesełka, usadowiła je blisko rożna i usiadła na jednym z nich. Wokół zapadała prawdziwa ciemność, nie skażona żadnym sztucznym światłem, rozświetlana jedynie przez gwiazdy na niebie i wąski księżyc. Zaczynała się pustynna noc. Loren pomyślała, że była skończoną idiotką, decydując się na tę boczną drogę, a potem dając się zwabić czerwonym pagórkom na horyzoncie. Przez lekkomyślność wpakowała się w nie lada kłopoty. A Tim? Jego przyjaciółka pewnie oszalała już z niepokoju... Ciekawe, jaka jest ta jego przyjaciółka? Ładna, inteligentna? A może to jedna z tych, o których mówi się, że są „na każde zawołanie"? Jeżeli Tim lubi takie kobiety, Loren Tanner nie spodoba mu się na pewno. Drzwi wozu kempingowego otworzyły się. - To było wspaniałe! - wykrzyknął Tim radośnie. - I nie zużyłem całej wody. - W takim razie ja także wezmę prysznic. - Podniosła się. Tim dostrzegł rozpalony węgiel na ruszcie. - Chce pani żebym upiekł steki? - O! Byłoby wspaniale! Dziękuję! - Chmurzy się - zauważył Tim. Loren podniosła oczy na niebo. Przed chwilą skończyli kolację i siedzieli teraz na zewnątrz, przed wozem kempingowym. Chmury na ciemnym niebie zdziwiły ją. - Naprawdę myśli pan, że będzie padało? - zaniepokoiła się na myśl o noclegu Tima na otwartej platformie furgonetki. - Trudno powiedzieć...
18
RS
Przez chwilę panowała cisza, potem Tim zaczął innym tonem: - Wie pani, nie znam żadnej kobiety, która wybrałaby się na takie wakacje sama. Czy pani robi tak co roku? Loren roześmiała się cicho. - Nie. to pierwszy raz... Ale na pewno nie ostatni, mimo dzisiejszych kłopotów. Moi rodzice spędzali tak wakacje przez wiele lat. Kiedy mama umarła, ojciec sprzedał samochód. Ale przedtem przejechali nim całe Stany, Kanadę i Meksyk. Podróżowałam z nimi kikakrotnie i bardzo to lubiłam. Wtedy właśnie nauczyłam się obsługiwania całej tej machiny. Jest parę rzeczy, które trzeba wiedzieć, kiedy się wyrusza w taką podróż, ale to nic specjalnie trudnego. Kobieta da sobie z tym radę równie dobrze jak mężczyzna. Rozgadała się o zaletach wakacji na kempingach, jednak w pewnym momencie Tim przerwał jej. - Znakomicie, Loren, ale pani podróżuje sama. Nie wydaje mi się to bardzo bezpieczne. - Tak samo bezpieczne jak jazda zwykłym samochodem i noclegi w motelach. Nawet bezpieczniejsze. Wszędzie są specjalne parkingi dla wozów kempingowych, a ludzie, których tam można spotkać, są zawsze życzliwi i pomocni. - Uśmiechnęła się. - Oczywiście, taka przygoda jak dzisiaj zawsze może się zdarzyć, ale przecież mężczyzna miałby takie same kłopoty jak ja. - To prawda - zgodził się Tim - a jednak nie wydaje mi się rozsądne, aby kobieta podróżowała samotnie pustymi, bocznymi drogami. Jak pani ojciec zareagował na ten wyjazd? - Nie podobało mu się to - przyznała Loren - ani moim braciom. Zawahała się, czy chce powiedzieć także o Marshu. Marsh dostał szału, kiedy dowiedział się o planie jej podróży. Zaczął straszyć ją gwałcicielami na drogach, zabójcami na kempingach i różnymi technicznymi problemami z wozem. Prawdę mówiąc, nie dziwiło jej to, że Tim myśli o jej wyprawie podobnie jak ojciec i bracia. Tak zapewne myśleli wszyscy mężczyźni, którzy niezależnie od tego, ile się pisało o równouprawnieniu kobiet,
19
RS
wciąż uważali, że są terytoria zarezerwowane wyłącznie dla nich. Postanowiła zmienić przedmiot rozmowy. - Tim, czy ma pan jakąś rodzinę? - Tylko siostrę. Moi rodzice zmarli przed kilkoma laty. Nastąpiła chwila ciszy, którą znów przerwała Loren. - Miło jest tu na powietrzu. Kocham takie ciche, spokojne wieczory. - To zupełnie odwrotnie niż moja siostra. Connie jest nieszczęśliwa, kiedy nie ma wokół siebie gadającego tłumu. - A pan? - zapytała beztrosko i jakby przypadkowo. Ich rozmowa była z pozoru banalna, im dłużej jednak rozmawiali, tym bardziej intrygował ją Tim, jego cichy, miękki głos, dochodzący do niej w ciemności, jego obecność. - Czy pan mieszkał kiedykolwiek w mieście? - Nie i nigdy nie będę. - Wychował się pan na farmie, tak? - Tak - roześmiał się Tim - ale przecież Connie też. Loren również się roześmiała. Coraz bardziej interesowała ją rodzina Ruskinów, a właściwie jeden z jej członków - Tim Ruskin. Znów zaczęła rozmyślać nad związkiem Tima z jego przyjaciółką. Zastanawiała się, czy może być poważny? Przecież jeśli Tim jechał na spotkanie z nią tą drogą, musiała mieszkać w mieście. A skoro tak, to jak człowiek tak bardzo przywiązany do wiejskiego życia mógł interesować się kobietą z miasta? Chociaż, z drugiej strony, jeśli wolał mrożoną herbatę od piwa, które mu proponowała, może nie był jedynie typem kowboja pędzącego na koniu za swoim stadem w otoczeniu tumanów kurzu... Podczas gdy Loren snuła swoje rozważania, w duszy Tima narastał wewnętrzny niepokój. Oczywiście, myślał o Connie, która w związku z jego zniknięciem - a znał ją dobrze - mogła wszcząć taki alarm, o którym będzie głośno w okolicy przez najbliższe sto lat. Ale jeszcze bardziej niepokoiła go siedząca obok kobieta. Do kolacji włożyła krótką spódnicę i cieniutką, zwiewną bluzkę. Tim czuł zapach jej perfum i choć ciemność skutecznie kryła wszelkie uczucia malujące się na jego twarzy, czuł się coraz mniej pewnie. Nie, nigdy nie
20
RS
podrywał kobiet tylko dlatego, że były same... Ale był przecież tylko mężczyzną. Ta niebywała, atłasowa noc, spokój, osamotnienie, no i wreszcie sama Loren - wszystko to razem tworzyło kombinację, która mogła okazać się zbyt trudnym sprawdzianem nawet dla najbardziej wstrzemięźliwego mężczyzny. Gdzieś w głębi duszy niezależnie od niego powstawał kuszący erotyczny scenariusz. Tim myślał, jak dobrze byłoby pocałować jej pełne usta, objąć ją, dotknąć, wreszcie - poczuć jak jej długie nogi oplątują jego biodra. Poprawił się niespokojnie na krześle. - Czy wynajęcie takiego wozu kempingowego jest drogie? - zapytał, zupełnie jakby to właśnie ta myśl nurtowała go od kilku chwil. - Nie jest tanie. Gdybym podróżowała samochodem i zatrzymywała się w motelach, wydałabym mniej. Ale tu mam w zamian coś więcej. Cały czas czuję się prawie jak w domu - w szaflcach stoją ulubione książki, a moje ubrania wiszą w normalnej szafie, zamiast gnieść się w walizkach. Mogę gotować, kiedy chcę i jeść, kiedy jestem naprawdę głodna. Nie przeszkadza mi, że w pobliżu nie ma akurat żadnego motelu ani restauracji. - Tak jak tu - powiedział trochę złośliwie. Wyczuła tę uszczypliwość. Nie będąc pewna, czy to z jego strony zwykły żart, czy też wyrzut, postanowiła postawić sprawę jasno. - Tim, jedyna rzecz, za którą czuję się winna, to zepsucie panu dzisiejszego wieczoru. Poza tym uważam, że dzisiejszy dzień był wspaniały i na pewno nigdy nie będę sobie robiła wyrzutów z jego powodu. - Loren - powiedział cicho Tim - pani jest zupełnie inna niż... - nie dokończył. Wiedział, że porównywanie jakiejkolwiek kobiety do innych zawsze kończyło się źle. Loren jednak, jak jej się zdawało, bardzo dobrze wiedziała, z kim ją chciał porównać - ze swoją dziewczyną, to pewne. A to, że była inna od jego ukochanej, nie świadczyło raczej na jej korzyść. Tamta z pewnością
21
RS
nie zrobiłaby nigdy czegoś tak nierozsądnego jak wynajęcie wozu kempingowego i samotna podróż pustą drogą. Tim tymczasem zwyczajnie nie mógł uwierzyć w to, że istnieje kobieta, która uważa dzień taki jak dzisiejszy za cudowny. Spojrzał na jej twarz, ledwo widoczną w ciemności, i zdał sobie nagle sprawę, że przez cały ten długi, upalny dzień Loren ani na chwilę nie straciła dobrego humoru. Przynosiła mu cały czas wodę do picia, pomagała, jak mogła, nie narzekała i nie zadawała idiotycznych pytań. Chciał jej to wszystko powiedzieć, patrzyła jednak na niego dziwnie podejrzliwym wzrokiem, rzekł więc tylko: - Jest pani niezwykłą kobietą. Loren zawahała się. - Czy to komplement? - zapytała lekko, zastanawiając się nad powodem, dla którego Tim zaczyna prawić jej komplementy. - To prawda. - Chwilę milczał, potem dodał miękkim głosem: Chciałbym panią lepiej poznać. Wstrzymała oddech. Ton jego głosu nie budził żadnych wątpliwości. Nagle poczuła się rozczarowana Timem. Miał dziewczynę w pobliskim mieście, a jednocześnie żadnych skrupułów przed tym, by uwodzić przygodnie spotkaną kobietę! Zacisnęła usta i zaczęła zastanawiać się, co ma odpowiedzieć i jak się zachować wobec ewentualnych zalotów farmera, który - musiała być przed sobą szczera - tak bardzo ją zaintrygował. - Czy panią obraziłem? - spytał spokojnym głosem Tim. Wokół nich panowała cisza. W ciemności widać było jedynie cień samochodu Loren, za nim, gdzieś na pustyni, z trudem można było wypatrzeć czarne plamy suchych krzewów. Odległa droga istniała bardziej w pamięci Loren, niż w rzeczywistości. Nawet księżyc i gwiazdy wydawały się zamglone, chowały się powoli za wielkimi, ciężkimi chmurami, pokrywającymi niebo. Wyobraziła sobie nagle, że ona i Tim są jedynymi ludźmi na tej planecie i to uczucie wywołało w niej strach, a jednocześnie... bolesną tęsknotę. Za czym? Tego nie wiedziała. - Nie obraził mnie pan - powiedziała nieco zalęknionym głosem. -
22
RS
Jestem pewna, że mówi pan o przyjaźni. - Czy to coś, co zaczyna się zwykle między kobietą a mężczyzną, nazywa się przyjaźnią? - Nasza przyjaźń nie zaczyna się, ona już istnieje - odparła lekko, jakby nie zrozumiała aluzji zawartej w jego pytaniu. - Myślę, że żaden przyjaciel nie zrobiłby dla mnie więcej niż pan. A przy okazji nawiązywanie nowych przyjaźni to jedna z zalet podróżowania wozem kempingowym... - Loren, nie rób uników! - przerwał jej poirytowany. - Jeśli chcesz, będę mówił jaśniej. Jesteś piękną kobietą i chcę, żebyś to wyraźnie usłyszała z moich ust. Ale ja, jak się domyślam, nie podobam ci się... - Nie! - wykrzyknęła. - To znaczy tak... - poprawiła się. - Chciałam powiedzieć, że... że jesteś bardzo przystojny, Tim, ale... spotkaliśmy się przypadkiem i po prostu... - Daj spokój. Zdenerwowałaś się. Chcesz zmienić temat? Miał rację, zdenerwowała się. Dwa fakty - nieoczekiwanie bezpośrednie wyznanie Tima oraz to, że nagle przeszli na „ty" - wprawiły ją w stan zmieszania, przyjemnego zmieszania. Wolała, żeby Tim tego nie zauważył. - Nie jestem zdenerwowana. A powinnam być? - Jeśli rzeczywiście nie widzisz w naszej sytuacji niczego wyjątkowego... Próbowała się roześmiać, ale nie wyszło to zbyt naturalnie. - Oczywiście. Ta przygoda... To nie był dzień jak wszystkie. - Powiedziałaś, że nie żałujesz niczego oprócz tego, że zepsułaś mi dzisiejszy wieczór, tak? A jeśli ja nie dbam o ten wieczór? Jeśli jestem zadowolony z tego, że siedzimy tu zakopani w piachu? - Byłbyś świętym, Tim. Miałeś przecież jakieś plany na dzisiaj. - Owszem, miałem - przyznał Tim. - Jechałem do Tahoe, ale to nie ma żadnego związku z tym, o czym teraz mówimy. - Z pewnością ma! - odparowała Loren. Nie rozumiała zapału mężczyzny. Przecież tamta dziewczyna cały dzień na niego czekała! Prawdopodobnie jeszcze teraz czeka. - Przyniosę ci koc, Tim - rzuciła
23
RS
krótko i podniosła się z krzesła. - Jestem naprawdę bardzo zmęczona, a zrobiło się już późno. Tim zacisnął usta. Nie miał zwyczaju zmuszać kobiety do niczego. Loren chciała tylko przyjaźni. Może miała rację? Z wnętrza wozu kempingowego dochodziło słabe świat. Tim słyszał Loren kręcącą się w środku. Spojrzał do góry na zachmurzone niebo i pomyślał z nadzieją, że może jednak nie będzie padać. W razie czego mógł wprawdzie przenieść swoje posłanie do kabiny samochodu, ale przy jego wysokokim wzroście nie mógłby wtedy nawet marzyć o wyciągnięciu się na siedzeniach. Mimo wszystkich kłopotów, które przyniósł ten dzień, Tim nie żałował, że znalazł się w tak niewygodnej sytuacji. Przecież nie spotkałby nigdy Loren Tanner, gdyby się nie zatrzymał na środku pustyni. A gdyby udało mu się jej pomóc albo sprowadzić pomoc drogową, odjechałaby i prawdopodobnie już nigdy więcej by jej nie zobaczył. W głębokiej ciszy, usłyszał nagle skrzypnięcie drzwi. To Loren wyszła, by przynieść mu pościel. Natychmiast zerwał się z krzesła. - Przyniosłam jedną z moich poduszek. Tu masz koce, z jednego zrób sobie posłanie, drugim się przykryj. - Ułożyła wszystko na jego rękach. - Dzięki. Poszli oboje w stronę majaczącej w ciemności furgonetki. Tim wrzucił koce i poduszkę do kabiny, po czym otworzył tylną klapę samochodu. Loren dotknęła dłonią powierzchni platformy. - Nie bardzo wygodne to łóżko. - Nie mniej wygodne niż ziemia, na której spałem wiele razy. - Na kempingu? - W czasie sezonu łowieckiego. - Ach, tak... - Czuła że powinna powiedzieć więcej. Może jeszcze raz mu podziękować? Przecież za chwilę ona zaśnie w wygodnym łóżku, podczas gdy on, który cały dzień dla niej pracował, będzie leżał na twardej podłodze furgonetki. - Mam nadzieję, że zaśniesz - powiedziała niepewnie.
24
RS
- Na pewno, nie martw się. - Dobrze. A więc... dobranoc. - Dobranoc, Loren. Poszła w stronę swego wozu, weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu. Rzeczywiście czuła się tu jak w domu. Miała prawdziwą łazienkę z ciepłą wodą, wygodne łóżko, a gdyby się nagle obudziła głodna w nocy, lodówka była pełna. Zgasiła szybko światło, rozebrała się w ciemności i położyła do łóżka. Ziewając przeciągle sądziła, że prędko uśnie, jednak sen nie chciał nadejść. Nie mogła przestać myśleć o Timie, który leżał teraz na twardej podłodze furgonetki. Czy jej postępowanie nie było jednak egoistyczne? Przecież we wnętrzu wozu było drugie łóżko. A jednak myśl o tym, że Tim Ruskin mógłby spać obok niej, napawała ją obawą i niepokojem. Dobry Boże, pomyślała, niezadowolona z siebie, czyżby bala się, że Tim będzie próbował ją... zaatakować? Bzdura! Gdyby rzeczywiście chciał to zrobić, miał tyle okazji w ciągu dnia, a potem wieczorem... Nic, jej niepokój nie był spowodowany strachem. Ten mężczyzna był po prostu niebywale intrygujący, zbyt intrygujący, by dzielić z nim sypialnię. I właśnie dlatego podświadomie obawiała się zaprosić go na noc do środka. Trudno, Tim przeżyje jakoś tę noc. A ona samotnie upora się z rozterkami serca. To było jedyne dobre wyjście. Najlepsze.
25
Rozdział trzeci
W
RS
łaśnie zasypiała, kiedy o dach zaczęły bębnić pierwsze krople deszczu. W pierwszej chwili wtuliła się jeszcze głębiej w koce, ale zaraz potem, gdy dobiegły do niej z zewnątrz odgłosy pospiesznej krzątaniny, zerwała się z łóżka i pobiegła do drzwi. - Tim! - zawołała, stając w drzwiach samochodu. - Co się stało? - zapytał, zbierając poduszkę i koce. - Pada! - Nie żartuj - ironicznie skwitował tę nowinę. Trudno było nie zauważyć, czy raczej - nie poczuć, deszczu, który padał już od dobrych paru minut i zdołał go porządnie zmoczyć. - Wszystko w porządku! krzyknął, skacząc z platformy na ziemię. - Śpij spokojnie. - Ale... - Loren zawahała się widząc, że Tim zmierza w stronę kabiny swej furgonetki. Jej obawy przed noclegiem we wspólnym pomieszczeniu, jeszcze niedawno tak poważne, ulotniły się zupełnie. Przecież w takiej sytuacji nie może mu nie pomóc. On nie wahał się ani chwili. - Tim, chodź tu, do środka! - zawołała kategorycznym głosem. Nie zważając na padający coraz bardziej deszcz, zatrzymał się w pół kroku i powoli odwrócił w jej stronę. - Jesteś pewna? - Nie kłóć się. Zmokniesz! Chodź szybko! Muszę pozamykać okna! Zostawiła otwarte drzwi, a sama zniknęła w środku. Tim zastanawiał się przez chwilę nad decyzją. Był przemoczony, a na dodatek przemarznięty - chmury oprócz deszczu przyniosły ochłodzenie. Postanowił skorzystać z tego nieoczekiwanego zaproszenia. Wszedł do środka. Loren była bez szlafroka, jedynie w krótkiej nocnej koszulce, odsłaniającej jej długie, opalone nogi. Zajęta zamykaniem okna w jadalni, nie zauważyła aprobującego spojrzenia mężczyzny. - Masz mokre ubranie - rzuciła przez ramię. - Zdejmij je!
26
RS
- I co mam włożyć? - Nie wiem - odwróciła się do niego - okryj się kocem albo... Wzruszyła bezradnie ramionami. - Wiem, nie powinnam była pozwolić, żebyś spał w furgonetce. Mam straszne wyrzuty sumienia. Zostań tutaj, jest przecież drugie łóżko. Nie jesteśmy dziećmi, a sytuacja jest wyjątkowa. Tim z całą pewnością nie był naiwnym dzieckiem, lecz perspektywa spędzenia nocy obok kobiety, która z każdą chwilą robiła na nim większe wrażenie, onieśmielała go trochę. - Mam spać w jednym z tych łóżek, a ty w drugim? - Uśmiechnął się mimo woli. - Co ludzie powiedzą? - To samo, co powiedzieliby, gdybyśmy spali w jednym łóżku wypaliła Loren i odwróciła natychmiast oczy. - Przepraszam, nie to miałam na myśli. Mam nadzieję, że nie zrozumiesz tego niewłaściwie. - Nie śmiałbym nawet marzyć o tym - powiedział uszczypliwie. Wskazał głową mokrą pościel w swoich ramionach. - A co z tym? Gdzie mam to położyć? Loren przyjrzała mu się uważnie. „Nie śmiałbym nawet marzyć...", tak powiedział. Czyżby się na nią obraził? Cóż, właściwie miał prawo być rozdrażniony. Uśmiechnęła się do niego promiennie, zachowując jednak przyjacielski dystans. - Po prostu połóż na krześle. Wysuszę wszystko jutro rano. A teraz zrobimy tak: pójdziesz do łóżka pierwszy, ja poczekam tu, aż się rozbierzesz i wejdziesz pod koc. Potem powieszę twoje ubranie w jadalni, aby wyschło w nocy. - Według rozkazu. - Tim położył pościel na krześle i zwrócił się w stronę sypialni. Aby tam się dostać, musiał jednak prześlizgnąć się obok Loren. - Mam cię obejść z prawej czy lewej strony? - spytał. - Ani z prawej, ani z lewej - odparła i cofnęła się do jadalni. - Teraz już masz dużo przestrzeni, możesz sobie nawet pospacerować. - Właśnie to robię. - Myślisz, że to śmieszne? - Zabawne. Nigdy przedtem nie spałem w takiej... machinie.
27
RS
- W wozie kempingowym - poprawiła go. - Zobaczysz, że ci się spodoba. - Już mi się podoba. - Uśmiechnął się rozbawiony. Zniknął za rozsuwanymi drzwiami sypialni, a Loren znów się zamyśliła. Nie miała wątpliwości - postąpiła słusznie. Po co Tim miałby trząść się z zimna w kabinie furgonetki, podczas gdy tu było wolne łóżko? Duże krople deszczu uderzały o dach, a ich monotonny dźwięk powodował, że wnętrze wozu kempingowego stawało się jeszcze bardziej przytulne i intymne. Zza ściany sypialni dochodziły jakieś szelesty, w pewnym momencie Loren usłyszała odgłos rozsuwanego zamka dżinsów. Podświadomie poprawiła się na krześle. - Jestem już w łóżku! - zawołał Tim. Wstała z krzesła i weszła do malutkiej sypialni z oficjalnym wyrazem twarzy. Dżinsy, koszula i skarpetki mężczyzny leżały w nogach łóżka. Zgarnęła je, starając się nie widzieć, jak mały stał się jej podwójny tapczanik z chwilą, gdy znalazł się w nim Tim. Wyszła do jadalni, rozłożyła jego ubranie na krzesłach, po czym zgasiła światło i wróciła do sypialni. - W takich ciemnościach nietrudno pomylić łóżko, prawda? Usłyszała matowy głos Tima. - Odróżniam jeszcze prawe od lewego. Dobranoc, Tim odpowiedziała i wślizgnęła się pod koc. Zdecydowanym ruchem odwróciła się do niego tyłem i zamknęła oczy z silnym postanowieniem natychmiastowego zaśnięcia. Niestety, w ogóle nie czuła się śpiąca. Wcześniejsza drzemka, a przede wszystkim tak bliska obecność obcego mężczyzny, bynajmniej nie działały na nią usypiająco. Boże, przecież nawet słyszała wyraźnie jego oddech! Tim ziewnął. - To łóżko jest fantastyczne! Dzięki! Jesteś naprawdę fajna. Nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko do siebie w ciemności. - Rozpadało się na dobre - znów odezwał się Tim. - Taki deszcz w Nevadzie to chyba wydarzenie, prawda?
28
RS
- Prawdę mówiąc, w tym roku sporo padało. Miejscowi farmerzy są zadowoleni. Bez wody nie ma hodowli. - A ty... masz studnię na farmie? - Kilka studni. I parę źródeł. - Naprawdę? - A co w tym dziwnego? Czyżbyś mi nie wierzyła? - Nie, skądże znowu, tylko... Tim, powiedziałeś, że na farmie nikt nie będzie się o ciebie niepokoił. Czy tam mieszka ktoś oprócz ciebie? - Tak powiedziałem? Oczywiście, że na farmie mieszkają ludzie, ale oni oczekują mnie dopiero jutro wieczorem - powiedział, co wyraźnie uspokoiło Loren. Z tego stwierdzenia nie wynikało bowiem, aby mieszkał ze swoją dziewczyną. - Zresztą, musisz sama przyjechać i zobaczyć moją farmę - zamruczał Tim. - Chciałbym ci ją pokazać. Jeździsz konno? - Ja? Nigdy nie jeździłam, ale zawsze myślałam, że to może być ciekawe - powiedziała z oczami utkwionymi w nieprzeniknioną ciemność nad sobą. Ta cicha, prowadzona w nocnym mroku rozmowa tworzyła klimat intymności i przypominała jej trochę dzieciństwo, wakacyjne wyjazdy, noclegi w namiotach i rozmowy, długie rozmowy z przyjaciółkami, pełne marzeń o miłości i niespełnionych pragnień. Poruszyła się niespokojnie. Zaraz, zaraz... Przecież Tim nie jest jej nastoletnią przyjaciółką, a dzisiejsza przygoda, choć czasami wyobraźnia zdawała się podpowiadać co innego, była tylko niewinnym epizodem. - W każdym razie jak przyjedziesz, zorganizujemy jakąś konną przejażdżkę - powiedział Tim. - Pod warunkiem, że w ogóle wydostanę się z tego piachu przypomniała trzeźwo Loren. - Przecież wszystko zależy od tego, kiedy ktoś będzie tędy przejeżdżał. Ostatnie miasto, jakie minęłam, było co najmniej trzydzieści mil stąd. Czy jest jakieś bliższe na północy? - Z pewnością nie tak blisko, żebyśmy mogli pójść tam na spacer. - No dobrze, a co będzie, jeśli jutro nikt się tu nie pojawi? - Będziemy czekać, aż ktoś się wreszcie pojawi. - Uśmiechnął się
29
RS
beztrosko. - Nie martw się, nie ma tu wprawdzie wielkiego ruchu, ale w końcu ktoś przyjedzie. Wcześniej albo... później - dodał z jakimś szatańskim zadowoleniem. Oczywiście żartował. A jego dobry humor, logicznie rzecz biorąc całkowicie nie na miejscu wobec sytuacji, w jakiej się oboje znaleźli, spowodowany był towarzystwem kobiety, która leżała obok niego. Monotonny dźwięk deszczu p?dającego na dach i głos Loren w ciemności, początkowo spłoszony, niepewny, a z czasem jakby coraz bardziej szukający zażyłości - to było sto razy bardziej ekscytujące niż przyjęcie u Connie! - Tim? - odezwała się znowu. - A co będzie, jeśli będziemy musieli długo czekać? W zbiorniku nie mamy już dużo wody. Połowę zużyliśmy dzisiaj... wczoraj - poprawiła się nerwowo. Odwrócił się na boku w jej stronę. Loren usłyszała za sobą szelest koca, rzuciła krótkie spojrzenie za siebie i wydawało jej się, że zobaczyła w ciemności jego nagi tors. Przeszedł ją dreszcz. - Ciii... Nie załamuj się - uspokoił ją Tim łagodnym, zbyt łagodnym, głosem. - Ktoś w końcu musi tędy przejeżdżać. Tak jak ty, kochanie... szepnął miękko, z jakąś nie znaną jej wcześniej czułością. Loren poczuła ogarniającą ją nagle falę ciepła. Tylko spokojnie, to zaraz minie! - zaczęła gorączkowo powtarzać i aby nie dać mu poznać, co się z nią dzieje, wydusiła przez zaschnięte gardło: - Tak... ale ja jestem turystką, nietypową turystką. Szukam ciekawych miejsc. A ty... jechałeś do Tahoe? Czy to jest najkrótsza droga do Tahoe? - spytała, sama sobie się dziwiąc, że bardziej niż odpowiedź na to pytanie nurtuje ją kwestia, czy Tim leży pod kocem, czy też jest do pasa odkryty. - Zależy, skąd się jedzie - odpowiedział i dodał zmienionym, teraz już normalnym, tonem: - Nie mówmy o tym, Loren. Powiedz mi lepiej, co robisz w tym swoim biurze w Los Angeles? - Interesuje cię to? - Odetchnęła z ulgą. Była mu wdzięczna, że zmieniając temat, i ton, pozwolił jej dojść do siebie. - To chyba ciekawe pracować w studiu filmowym. Spotykasz jakichś
30
RS
aktorów? - Oczywiście. - Loren rzuciła kilka nazwisk, znanych nie tylko kinomanom. Tim gwizdnął lekko. - Nie żartujesz? Naprawdę ich spotykasz? Jacy oni są? - Tacy sami jak inni, jak każdy z nas. Przychodzą do biura, mówią: dzień dobry, jak się masz, co u ciebie słychać? Ale są też inni, którzy pewnie nawet by cię nie zauważyli, gdyby ich życie w pewnym stopniu nie zależało od twojej uprzejmości. Zresztą, tak naprawdę to prawie całe dnie spędzam przy komputerze. Przygotowuję kontrakty, prowadzę korespondencję... To dobre zajęcie. Pracuję już trzy lata i jeszcze mi się nie znudziło. Przedtem byłam jedną z wielu urzędniczek w firmie produkującej buty. A jeszcze wcześniej studiowałam... - Gdzie? - W Los Angeles, na uniwersytecie stanowym - wyjaśniła. Sama też była ciekawa, czy Tim skończył jakieś studia, ale nie śmiała go o to spytać. - No a ty? Czy zawsze mieszkałeś na farmie? - zapytała zamiast tego. - Urodziłem się tam, wychowałem... - To znaczy, że twoi rodzice to też farmerzy, tak? - Tak. Dziadkowie też, nawet pradziadkowie... Connie i ja straciliśmy ojca dziewięć lat temu, mama umarła dwa lata później. - To smutne - powiedziała cicho. - Widujesz się często ze swoją siostrą? - W każdym razie utrzymujemy stały kontakt. Dzwonimy często do siebie. - To dobrze. Rodzina powinna trzymać się razem. Tim podłożył sobie ramię pod głowę. - Wspomniałaś, że masz braci. Są starsi od ciebie? - Pete jest starszy. Ma już żonę i dwoje dzieci. No a Joe wciąż mieszka z tatą - Loren roześmiała się pogodnie - i wciąż jeszcze nie wie, kim chciałby być w przyszłości. Oczywiście, jest już samodzielny - dodała szybko. - Studiuje, a oprócz tego dorabia sobie wieczorami. Ale ciągle
31
RS
przenosi się z jednego wydziału na inny. - To chyba nic złego, że próbuje różnych kierunków - skomentował Tim. - A więc ty jesteś „środkowym" dzieckiem? - Tak - westchnęła Loren - i żaden z nich nie pozwala mi o tym zapomnieć. - Masz do nich o to pretensję? - Są chyba wobec mnie zbyt opiekuńczy, Tim. - To chyba zrozumiałe, że się o ciebie troszczą. - Czy ty też jesteś aż tak opiekuńczy w stosunku do swojej siostry? - Kiedy jesteśmy razem... myślę, że tak. - Kiedy to jest... takie przytłaczające. - Uważasz, że mężczyźni nie powinni być opiekuńczy wobec kobiet? - W niebezpiecznych sytuacjach - owszem, ale nie na codzień. Widzisz, czasem wydaje mi się, że bardziej niż o opiekę chodzi im o kontrolę nade mną. - Loren zmarszczyła brwi. - Nie zrozum mnie źle, nie chcę, żeby to wyglądało, że się na nich żalę. - Chyba nie byliby zbyt zadowoleni wiedząc, że spędzasz noc na pustyni w towarzystwie obcego mężczyzny. - O, nie! - zgodziła się z westchnieniem Loren. - Choć z drugiej strony, chyba nie mogliby mieć do ciebie pretensji, nawet jeżeli jesteś obcy. - Loren - odezwał się cicho Tim - przecież my nie jesteśmy już sobie obcy. Wiesz, powiem ci coś zabawnego: czuję się tak, jakbym znał cię od wielu lat. Jak myślisz, dlaczego? - Dlaczego? Ja... nie wiem... Zapadła cisza. Tylko krople deszczu stukały sennie o dach wozu niczym jakaś hipnotyzująca muzyka. Loren zdała sobie nagle sprawę, że czuje zapewne to samo, co Tim. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu nie wiedziała, że istnieje ktoś taki jak Tim Ruskin, teraz wydawał jej się niemal starym przyjacielem. Czy tylko przyjacielem? Czy w mężczyźnie takim jak on mogłaby się zakochać? Tak, z całą pewnością. Jednak z wielu względów nie powinna nawet o tym myśleć. Nie odzywała się więcej, wiec po kilku minutach ciszy Tim doszedł do
32
RS
wniosku, że Loren zasnęła. Z szeroko otwartymi oczyma leżał na plecach i myślał o niej, śpiącej obok na odległość wyciągniętej ręki. To była najbardziej zwariowana przygoda w jego życiu. Noce z kobietami spędzał na ogół inaczej, a jednak tym razem czuł się wspaniale wyłącznie dzięki rozmowie z Loren. Jeżeli więc sama rozmowa była taką przyjemnością, to jak wyglądałaby bliższa - dosłownie bliższa znajomość? Przed oczyma zaczęły mu się przesuwać niepokojące, ekscytujące obrazy. Loren nie była wprawdzie typem filmowej gwiazdy, lecz z całą pewnością była piękna. Jej raz żywe, figlarne, innym razem zmysłowo przymglone oczy, delikatne usta, lśniące włosy oraz wysmukła, lecz nie pozbawiona kuszących krągłości, sylwetka - wszystko to mogło odebrać spokojny sen nawet najbardziej wybrednemu mężczyźnie. Najbardziej niezwykłe i być może najważniejsze było jednak to, że ją zwyczajnie polubił. Pragnąć kobiety - to nic niezwykłego, ale żeby ją lubić... Tim na palcach jednej ręki mógł policzyć kobiety, które lubił. Większość z nich pamiętał jeszcze z okresu, kiedy był bardzo młody i nie tak jak teraz wybredny. Tak, Loren, na tle jego doświadczeń, była kobietą wyjątkową, co sam jej zresztą powiedział. Cóż jednak z tego, skoro jutro mieli się rozstać na zawsze? Przecież nawet gdyby Loren zatrzymała się na godzinę albo dwie na jego farmie, nie zmieniłoby to ich wzajemnych stosunków. Najlepiej więc uznać to spotkanie za przyjemną, przelotną przygodę i pozwolić, aby taką została w pamięci. Po prostu - spotkał miłą dziewczynę i będzie miał miłe wspomnienia. Czy jednak mógł do tego dopuścić? Tak łatwo pozbawić się szansy, na którą czekał, być może, całe swoje dorosłe życie? Cholera, pomyślał, przecież Loren była nie tylko miła. Podniecała go, jak żadna kobieta, którą do tej pory spotkał, imponowała mu jej niezależność, inteligencja, troskliwość. Oczy mężczyzny zwęziły się w ciemności. Zaczął gorączkowo myśleć, czy mógłby ocalić to, co się między nimi zaczęło? Przede wszystkim, uznał, musi przekonać Loren, aby przyjechała do C-Bar, na jego farmę.
33
RS
Wtedy będzie mógł się jej lepiej zaprezentować i pokazać swą wielką, wspaniałą posiadłość. Farma zawsze robiła wrażenie na kobietach, przekonał się już wiele razy. I nawet jeśli będzie to cokolwiek próżne i nieuczciwe, to najważniejszy jest przecież skutek. Loren niewiele o nim wie. Musi się dowiedzieć, że jest człowiekiem przedsiębiorczym i zamożnym, to na pewno zrobi na niej wrażenie. Z taką właśnie decyzją przewrócił się na brzuch i szybko zasnął. Kiedy Loren otworzyła oczy, na zewnątrz było już jasno. Przypomniała sobie o Timie, wolno odwróciła głowę i uśmiechnęła się na jego widok. Spał smacznie, wyciągnięty na brzuchu, a jego łóżko wyglądało tak, jakby w nocy przeszła przez nie burza, rozrzucając wszystko naokoło. Spod koca wystawały nagie stopy, nagie były także mocno opalone plecy i ramiona mężczyzny. Twarz była wtulona w poduszkę, lecz Loren dojrzała lekki zarost na policzku i nad ustami oraz cudownie potargane ciemne włosy. Przechyliła głowę z uznaniem. Tim Ruskin mógłby być marzeniem każdej kobiety. Gdyby miała pewność, że jest wolny, pewnie zdecydowałaby się dać mu do zrozumienia, że jej się podoba. Przecież to nie takie trudne. Uśmiechnąć się do niego, spojrzeć znacząco w oczy, podjąć grę, do której, miała wrażenie, w pewnym momencie usiłował ją zaprosić... No tak, ale wszystko wskazywało na to, że Tim ma dziewczynę. Przecież wczoraj jechał na spotkanie, sugerował, że jest ktoś, kto może się o niego niepokoić... Wprawdzie próbował w pewnym momencie podjąć grę z Loren, ale, jak się zdaje, dość prędko się wycofał. Loren westchnęła. Nigdy jej się nie zdarzyło odbić chłopaka innej kobiecie i nie będzie próbowała zrobić tego teraz. Przestań myśleć o mężczyźnie, którego nie możesz mieć, zbeształa się w duchu. Wszystko, co może ci dać Tim Ruskin, to ból serca. Sięgnęła po zegarek. Była siódma dziesięć. Nie miała pomysłu na rozsądne rozpoczęcie dnia, więc z powrotem położyła się na wznak i zaczęła rozmyślać. Co będzie, jeśli i dzisiaj nikt nie będzie tędy przejeżdżał? Woda w zbiorniku wystarczy zaledwie do picia, może do
34
RS
ugotowania czegoś, ale z pewnością nie może być mowy o prysznicu. Po raz pierwszy od początku wakacji zatęskniła za hałasem autostrady. Boże, a co będzie, pomyślała ze strachem, jeśli nikt ich nie odnajdzie przez wiele dni? Nie, to niemożliwe, przecież ktoś musi wreszcie zacząć szukać Tima. Jeśli nie wróci do domu wieczorem, tak jak planował, ludzie na farmie zaczną się niepokoić jego nieobecnością. No i jest jeszcze ta kobieta, z którą miał się wczoraj spotkać. Na pewno już wszczęła alarm. Może wóz policyjny jedzie właśnie w ich kierunku? A poza tym, próbowała się pocieszać, przecież nie jest sama. Mają zapas jedzenia, dach nad głową, a nocleg na pustyni, jak się okazuje, nie jest czymś aż tak bardzo niebezpiecznym. A jednak Loren czuła się zagrożona i nic nie mogła na to poradzić. Tylko że zagrożeniem nie była dla niej przymusowa izolacja na pustyni, lecz obecność Tima. Leżał tuż koło niej, prawie na jej łóżku. Kto wie, na którym wyląduje następnej nocy, o ile nic się nie zmieni w ich sytuacji? Lekko zakłopotana swymi myślami, wyślizgnęła się po cichutku do toalety. Próbowała zachowywać się jak najciszej, lecz kiedy spuszczała wodę, narobiła tyle hałasu, że Tim musiał się obudzić. Szybko umyła ręce i twarz, uczesała włosy i wyszczotkowała zęby. Następnie wyjęła z kosmetyczki zapasową szczoteczkę do zębów i położyła ją na umywalce wraz z maszynką do golenia. To chyba opatrzność kazała mi wziąć ze sobą tę dodatkową szczoteczkę, pomyślała, po czym otworzyła drzwi łazienki i wyszła do wąskiego korytarzyka. - Dzień dobry! - Tim, już ubrany, w koszuli rozpiętej na muskularnym torsie, siedział na krześle i uśmiechał się do niej pogodnie. - Dzień dobry - odrzekła, zaskoczona nieco tempem, w jakim mężczyzna zdążył się ubrać. Zaniepokoiła się, czy jej nocna bielizna nie zrobi na nim złego wrażenia, powiedziała więc szybko: - Ubiorę się. Czy mógłbyś poczekać na zewnątrz? Potem ja wyjdę, a ty pójdziesz do łazienki. Położyłam ci nową szczoteczkę do zębów i maszynkę do golenia. - Świetnie. Dziękuję ci, Loren - powiedział, podnosząc się z krzesła.
35
RS
Przy wyjściu zatrzymał się. - Trudno tu o jakąkolwiek intymność, nie sądzisz? - To prawda - zgodziła się Loren. Doskonale wiedziała, że Tim słyszał każdy jej ruch w toalecie. Spojrzała odważnie na niego. - W każdym razie ściany nie są dźwiękoszczelne. - To drobiazg. Ja myślałem o przestrzeni, Loren. O tobie i o mnie, mężczyźnie i kobiecie, którzy nie mogą swobodnie rozebrać się i ubrać we własnym towarzystwie. Nam to sprawia kłopot, ale to prawdopodobnie znakomite miejsce dla zakochanej pary. Wyszedł, a Loren stała z szeroko otwartymi oczyma. Nigdy dotąd nie myślała o takim przeznaczeniu wozu kempingowego. Rzeczywiście, z ukochanym mężczyzną można by zamienić ten skromny domek na kółkach w prawdziwy pałac miłości. Maleńka sypialnia, świadomość każdego ruchu kochanka, wspólne posiłki w skromnej jadalni, wspólne igraszki, może nawet wspólny prysznic w łazience metr na metr! Dreszcz podniecenia znowu przebiegł jej po plecach. Dlaczego Tim jej o tym powiedział? Czyżby chciał coś zasugerować? Podświadomie czuła, że mężczyzna pragnie tego samego, co ona. A ona teraz już była niemal pewna, że chce znaleźć się z nim pod wspólnym dachem wozu kempingowego, jak minionej nocy, lecz w zupełnie innej sytuacji. Pragnienie zakazanego owocu walczyło w niej z poczuciem przyzwoitości. Czyżby Tim zdecydował się zdradzić swoją przyjaciółkę? A skoro tak, to czy nie jest łajdakiem, od którego powinna trzymać się jak najdalej? Zdając sobie sprawę, że te rozważania nie mogą przynieść żadnych konkretów, szybko przebrała się w spódnicę i bluzkę, które założyła na wczorajszy wieczór. Zrezygnowawszy z makijażu, pośpieszyła na zewnątrz. - Teraz twoja kolej! - zawołała do Tima, który grzecznie spacerował z dala od samochodu. Poranne powietrze było chłodne i świeże, ale wczorajszy wiatr wyczyścił przynajmniej niebo z chmur. - Będzie piękny dzień - powiedział Tim, dochodząc do Loren. - Całe
36
RS
szczęście nie tak gorący jak wczorajszy. - To pocieszające. - Spałaś dobrze? - Stanął tuż przed nią. - Świetnie, a ty? - Spojrzała mu prosto w oczy. Nie odpowiedział od razu, lecz przyglądał jej się z uwagą, która znów ją zmieszała. - Długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tobie, o tym, że leżysz obok. Tak blisko mnie - dodał, a twarz Loren zapłonęła. - Czy to cię krępuje? - zapytał miękko. - Tim, proszę cię... - Odwróciła wzrok od jego twarzy. - Nie mówmy o tym, dobrze? - Dobrze. Tylko czy to w czymś pomoże? Czy mogę ignorować to, co czuję? Zresztą, nawet nie wiem czy chcę to ignorować. - Posłuchaj, nie znamy się prawie... - W sytuacjach krytycznych ludzie poznają się szybciej - mruknął i podniósł rękę, by odsunąć lok kasztanowych włosów z jej policzka. Loren zrobiła niepewny krok do tyłu. - Nie widziałeś jakiegoś samochodu? - spróbowała zmienić temat. Zignorował jej pytanie. - Loren, z reguły bywam bezpośredni i tak będzie teraz. Pragnę cię. Wolałabyś, żebym udawał, że tak nie jest? - Ja... nie wiem! - Na Boga, to była prawda. - Tim, proszę cię, idź już... Ja zaparzę kawę i zrobię jakieś śniadanie, a potem - zrobiła pauzę na oddech - usiądziemy i w spokoju zastanowimy się, co dalej robić. Uśmiechnął się nieznacznie i poprawił delikatnie kołnierzyk jej bluzki. - Nie musimy. Wiem, co moglibyśmy dalej robić... - odparł niskim, nieco zduszonym głosem, odwrócił się i na oczach zastygłej w bezruchu Loren zniknął w drzwiach samochodu. Boże! Już jaśniej nie mógł tego powiedzieć! Co się stanie, jeśli natychmiast nie zostaną wybawieni z tej pułapki? Przecież Tim dotychczas nawet jej nie dotknął, a mimo to Loren płonęła już cała gwałtownym ogniem dojmującego pragnienia!
37
RS
Tak, ojciec i bracia mieli rację, kiedy przestrzegali ją przed tą nieszczęsną podróżą.
38
Rozdział czwarty
Ś
RS
niadanie przebiegało w napiętej atmosferze. Loren wystawiła na stół dzbanek kawy, płatki zbożowe, mleko i cukier. - Wystarczy? - zapytała. - Oczywiście. - Tim upił łyk kawy ze swego kubka. - Dobra kawa pochwalił. Jadalnia była stanowczo za mała. Przy każdym ruchu kolana Loren stykały się pod stołem z kolanami Tima. Wydawało się, że jego nogi podążają za każdym jej nieuważnym ruchem. Na twarzy mężczyzny malował się cały czas niewinny wyraz, jakby te dotknięcia były czystym przypadkiem. - Myślę, że byłoby dobrze, gdyby ktoś z nas czuwał cały czas przy drodze, aby nie przeoczyć żadnego przejeżdżającego samochodu powiedziała napiętym tonem. - Racja. Może przejeżdża właśnie teraz. - Mrugnął okiem. - Nie przejeżdża - odparła poważnie. - Cały czas widzę drogę przez okno. Ale musimy być na to przygotowani. Jeżeli zobaczymy samochód w ostatniej chwili, nie zdążymy nawet dobiec do drogi. - Wczoraj zdążyłaś. - Kiedy cię dojrzałam, byłam znacznie bliżej drogi, niż jesteśmy w tej chwili. - No dobrze. Nie martw się. Będę czuwał. - Jeśli chcesz, możemy się zmieniać - powiedziała, trochę uspokojona. Coraz częściej miała wrażenie, że w istocie Tim wcale nie pragnie rychłego wybawienia z tej pustynnej pułapki. Wtedy mogliby spędzić następną noc razem. Jego perspektywa ta zapewne ekscytowała, dla niej nie była zbyt wesoła. Ich wzajemne stosunki zmieniały się przecież z każdą chwilą, stawali się sobie coraz bliżsi. Spojrzenia Tima były coraz śmielsze, trwały dłużej, a w jego oczach pojawiały się błyski, których wczoraj nie było. Nie, nie mogła dopuścić, by spędzić kolejną noc w
39
RS
towarzystwie mężczyzny, który pragnął jednocześnie dwóch kobiet. A może więcej? Może był jednym z tych, którzy lubią być stale otoczeni wianuszkiem dziewcząt? Jeszcze wczoraj uważała go za miłego, sympatycznego i odpowiedzialnego farmera, dziś stał się w jej oczach niebezpiecznym podrywaczem. Tim, tak jak obiecał, zaraz po śniadaniu wziął dzbanek kawy i powędrował z nim w kierunku drogi. Loren obserwowała go długo przez okno, czując jak nieokreślony niepokój ściska jej żołądek. Tak, bała się go, a jednocześnie... tęskniła za nim! Gorzej być nie mogło. Poprawiła pościel na łóżku, przeszła do łazienki i stanęła przed lustrem. Przyjrzała się sobie krytycznie i po krótkim namyśle postanowiła nałożyć niewielką warstwę makijażu. Od razu poczuła się lepiej. A jeśli Tim pomyśli, że umalowała się specjalnie dla niego, szybko wyprowadzi go z błędu. Nie ma rady, musi wobec niego zachować dystans. Z takim postanowieniem wyszła na zewnątrz. - Tim, może chcesz, żeby cię zmienić! - zawołała. Odwrócił się i pokręcił przecząco głową. Loren opadła na krzesło przed wozem kempingowym. Oczywiście, jak wszyscy mężczyźni, nie pozwoli wyręczyć się w swych obowiązkach! Spojrzała na krzesło obok. Właściwie, czemu Tim nie wziął go ze sobą? Mógłby przynajmniej usiąść, zamiast stać. Westchnęła ciężko, złożyła krzesło i zaczęła brnąć z nim po piachu w kierunku drogi. Tim odwrócił się, słysząc za sobą jej kroki. - Loren! Co ty wyprawiasz? - Nie widzisz? Przyniosłam ci krzesło - odpowiedziała rozdrażnionym tonem. - Dziękuję. Ale skąd ta złość? Co się stało? - Nic. Popatrzył na zmarszczone czoło dziewczyny i powiedział: - Zmęczyłaś się już Nevadą, tak? - Ja... - zawahała się, a potem wybuchła: - Tim, trzeba wreszcie zrobić coś konkretnego! Nie możemy tak siedzieć przy drodze i czekać na cud!
40
RS
- Chcesz, żebym poszedł na piechotę szukać pomocy? - Nie, oczywiście, że nie, ale... - urwała i popatrzyła na niego bezradnie. Wyglądała teraz na poważnie zmartwioną i nie należało z niej żartować. - Nie przejmuj się tym tak bardzo, kochanie - powiedział łagodnie i położył dłonie na jej ramionach. - Zobaczysz, że w końcu ktoś przyjedzie. To jest mój kraj, Loren. Mieszkam tu od dzieciństwa i znam każdą piędź ziemi. Naprawdę, nie mamy czego się bać - uśmiechnął się lekko - chyba że nas samych... - Jak to? - odchrząknęła. - Dlaczego miałabym się ciebie bać? - Ponieważ... ponieważ między nami zaczyna się coś dziać... Nie widzisz tego? - Daj spokój, Tim. Są inne dziewczyny. - Obrzucił ją nieco zdziwionym spojrzeniem, więc dodała: - Przecież wiem, że masz inne dziewczyny. W każdym razie jedną, i to ona jest dla ciebie najważniejsza. Twarz Tima zbliżyła się do jej twarzy, poczuła jego oddech na swoich wargach. - Loren, w tej chwili nikt nie jest dla mnie ważny oprócz ciebie wyszeptał, po czym niespodziewanie dotknął ustami jej ust. Omal nie zemdlała. Zupełnie nie wiedziała, co robić. W pierwszej chwili chciała go odepchnąć, ale jej ręce zatrzymały się na jego potężnym torsie, a potem - o, zgrozo! - bezwolnie objęły szeroką szyję mężczyzny. Całował ją. Z początku delikatnie, potem coraz mocniej, coraz bardziej zdecydowanie, a kiedy poczuł, że dziewczyna odpowiada mu tym samym, przyciągnął ją bliżej i wtulił się w nią całym swym muskularnym ciałem. Westchnęła cicho i zanurzyła dłonie w jego włosy, on zaś zaczął błądzić rękami po jej plecach, biodrach, pośladkach. Pozwalała mu na to, stojąc przyklejona do niego, sama całując go coraz goręcej. Czuta jego masywne, umięśnione ciało i rozkoszne fale, które przebiegały przez nią raz za razem. Ale kiedy w przebłysku świadomości zrozumiała, co się stało, gdy pod grubym płótnem jego dżinsów poczuła pulsującą twardość, gwałtownie wyrwała się z potężnych ramion. - Tim - krzyknęła nieprzytomnym głosem - przestań!
41
RS
Patrzył na nią oszołomiony, jakby wyrwany z głębokiego snu. Przed chwilą zatracił się zupełnie w tych namiętnych pocałunkach. - Loren, kochanie... - szepnął zdyszany. - Nie! Nigdy! Nie licz na nic! - wydusiła z siebie ze złością. Tim był zdumiony, skonsternowany, oszołomiony. - Czy... Czy to znaczy... że ci się nie podobam? - Sam sobie zdawał sprawę, jak idiotyczne było to pytanie. - W każdym razie, jestem w stanie ci się oprzeć. Tim cofnął się. Jego oczy zrobiły się nagle lodowate. - Przepraszam cię, Loren - powiedział zimnym, oficjalnym tonem. Musiałem cię chyba źle zrozumieć. Zdarza się. W pierwszym odruchu chciała zrewanżować się jakąś złośliwą repliką, ale po chwili zrezygnowała. I tak nie mogła narzekać na brak wrażeń, przykrych wrażeń. On też. Odwróciła się więc tylko do niego plecami i odeszła pospiesznie w kierunku unieruchomionych samochodów. Przechodząc koło furgonetki Tima, uderzyła w nią ze złością, a potem weszła do wozu kempingowego i ostentacyjnie zatrzasnęła za sobą drzwi. Już po chwili znalazła się jednak przy oknie, by zerknąć ukradkiem na mężczyznę, siedzącego do niej tylem przy drodze. O czym teraz myślał? O dwunastej zrobiła kanapkę, przygotowała dzbanek mrożonej herbaty i poszła do Tima. - Dziękuję - powiedział obojętnie. - Jeśli możesz, posiedź tutaj, a ja zrobię sobie mały spacer. - Jasne, idź. Sącząc herbatę prosto z dzbanka, gapiła się na pustą drogę. Żar lał się z nieba, słońce, chociaż słabsze niż wczoraj, stało wysoko i piekło niemiłosiernie. Jak mogła żądać od Tima, żeby siedział w tym upale przez cały dzień? Poczuła się nagle winna i nieodpowiedzialna, kiedy więc Tim wrócił po dziesięciu minutach, spojrzała na niego z troską. Był jednak w dobrej formie, próbował nawet żartować. - Widzę, że wszystko wypiłaś. A ja myślałem, że ten dzbanek był dla mnie.
42
RS
Spojrzała na prawie puste naczynie. - Przyniosę ci zaraz następny - odparła i podniosła się. - Masz już wszystkiego dość, łącznie ze mną, prawda? - Złapał ją za rękę. - Nie - odwróciła się do niego - bez przesady. Tylko... zastanawiam się, czy są tu w ogóle w okolicy jacyś ludzie? Tim, a może ty jesteś jedyną osobą w całej Nevadzie? Naprawdę, niedługo w to uwierzę. Rany boskie, co za miejsce! Tim z trudem krył rozbawienie. - Zdaje się, że właśnie to, którego szukałaś... Sama mówiłaś, że szukasz nietypowych wrażeń - zachichotał. - A tutaj... Cisza, spokój, nikt nie przeszkadza, pełna niezależność. - Niezależność!? - powtórzyła szczerze oburzonym głosem, na dźwięk którego Tim zaczął trząść się z tłumionego śmiechu. - Tim! krzyknęła w desperacji - przestań! Dobrze ci radzę! Bo jeśli nie przestaniesz się śmiać, to... to... Niestety, nie wytrzymał i wybuchnął gromkim, zaraźliwym śmiechem, zdolnym rozładować wszelkie, największe nawet napięcia. Loren z początku była wściekła, później patrzała na niego, jakby był niespełna rozumu, w końcu na jej ustach pojawił się uśmiech. Jeszcze chwila i ona zaśmiewała się do łez. - Dla... dlaczego się śmiejesz? - wykrztusiła. - Co w tym śmiesznego? - Nic! - odpowiedział, umilkł na chwilę. - To znaczy... wszystko! nastąpił kolejny atak śmiechu. Kiedy wreszcie ochłonęli, Loren podniosła na Tima niepewny wzrok. - Dobrze się pośmiać, ale nasza sytuacja naprawdę nie jest wesoła. - Nie jest - zgodził się Tim - ale nie warto się nią tak przejmować. Cierpliwości. - To moja wina. - Czy ja narzekam? - Powinieneś. - Westchnęła i spojrzała w dół pustej drogi. - To czekanie nie ma sensu. Wracaj do samochodu. Robi się gorąco. - Nie ma mowy. Przynieś mi tylko dzbanek herbaty. Nie rezygnuję
43
RS
tak łatwo. - Fakt. Jesteś uparty. - Szczególnie kiedy czegoś bardzo chcę - dodał i obrzucił ją znaczącym spojrzeniem. Tym razem Loren nie próbowała udawać, że nie rozumie tej aluzji. - Czy chodzi ci o mnie? - spytała śmiało. - Jeszcze jak! - Niezależnie od konsekwencji? - Jakich konsekwencji? - Spojrzał na nią zdziwiony. Loren złożyła już usta do odpowiedzi, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie warto i nie wolno się w to angażować. Jeszcze wczoraj wieczorem ten przystojniak jechał na spotkanie ze swą ukochaną, a dzisiaj próbuje przekonać Loren, że to ona jest dla niego najważniejsza. O co mu chodzi? O łóżko? Niestety, trafił na dziewczynę z zasadami! - Nieważne - powiedziała tylko. - Poczekaj, przyniosę ci herbaty. Odwróciła się i odeszła. Tim obserwował ją, zafascynowany, kiedy oddalała się, kołysząc lekko biodrami. O jakich konsekwencjach myślała? Czyżby była związana z kimś w Los Angeles? Zresztą, czy to możliwe, aby ktoś kiedykolwiek mógł zrozumieć kobietę? Przecież parę godzin temu całowała go tak łapczywie, jakby nigdy w życiu nie zaznała smaku mężczyzny. Jeśli rzeczywiście jest ktoś w jej życiu, to chyba wyraźnie ją zaniedbuje! A skoro tak, to czy on, Tim, ma powody, by czuć się winny za to, że chciał dać Loren trochę przyjemności? Osunął się na krzesło i pogrążył w ponurych rozmyślaniach. Nie na długo jednak, gdyż po paru minutach wróciła Loren z dzbankiem herbaty w dłoni. Wręczyła mu naczynie. Podziękował i od razu zaczął pić, a ona stanęła w miejscu, jakby nie wiedziała, czy zostać, czy wrócić do samochodu. - Nie nudzisz się tutaj? - spytała w końcu. - Ja? - Podniósł oczy znad dzbanka i otarł usta z płynu. - Ja się nigdy nie nudzę, Loren. - A może chciałbyś coś poczytać? Mam w wozie kilka książek.
44
RS
- Co to za książki? - Różne. - Wzruszyła ramionami. - Przewodniki, kilka romansów, kilka... - Romansów? - przerwał jej z uśmiechem. - Czy sądzisz, że ja czytam romanse? Spojrzała na jego przystojną twarz. - Sądzę, że nie musisz. Raczej doświadczasz ich osobiście... - A ty nie? Rumieniec wstydu wypełzł jej na szyję. - Dosyć! Nie próbuj po raz kolejny mnie zirytować! - W porządku. - Podniósł obie ręce do góry. - Ale... co konkretnie miałaś na myśli mówiąc, że doświadczam romansów osobiście? Mrugnął filuternie okiem. - Czy... - Tim! - przerwała. - Powiedziałam: dosyć. Po prostu - odwróciła oczy - jestem pewna, że sporo wiesz o kobietach - dokończyła i, nie zważając na chichoczącego mężczyznę, obróciła się w miejscu i odeszła dużymi krokami. O trzeciej po południu Loren była niemal na skraju załamania nerwowego. Próbowała czytać, robić notatki w swoim dzienniku podróży, spacerować po pustyni. Na próżno. Nic nie było w stanie uspokoić jej skołatanych myśli. To osamotnienie, monotonia beznadziejnego wyczekiwania na jakikolwiek przejeżdżający samochód, a przede wszystkim on - mężczyzna tkwiący nieruchomo przy dro-dze niczym jakiś siedzący posąg - sprawiały, że czuła się gorzej niż przed najtrudniejszym ze swych uniwersyteckich egzaminów. W końcu postanowiła zająć się przygotowywaniem obiadu. Weszła do wozu kempingowego, otworzyła lodówkę, aby sprawdzić jej zawartość, i w tym momencie usłyszała, początkowo odległy, lecz z czasem coraz lepiej słyszalny, dźwięk. - Samochód! - wykrzyknęła, po czym w pośpiechu zatrzasnęła drzwi lodówki i jednym susem wypadła na zewnątrz. Na poboczu drogi rzeczywiście stał jakiś samochód, a Tim, oparty o krawędź drzwi, rozmawiał przez okno z kierowcą. Biegnąc w tamtą
45
RS
stronę Loren zobaczyła, że samochód jest stary, pogruchotany, cały pokryty różnobarwnymi plamami farby. Jego wygląd wydał się Loren tak dziwaczny i nienaturalny, że nie była całkiem pewna, czy to czasem nie cud, o który tak prosiła, tyle że w postaci zesłanego przez niebiosa niecodziennego wehikułu. Nie zdążyła jednak się o tym przekonać, bo zanim dobiegła do drogi, samochód już odjeżdżał. Stanęła zdumiona, zdyszana. Tymczasem Tim odwrócił się do niej i, jak gdyby nic się nie stało, pomachał ręką i przesłał jej szeroki uśmiech. Loren ruszyła w jego kierunku. - Dlaczego odjechał? - zapytała niespokojnie. - To była kobieta. Nie miała miejsca, wiozła trójkę dzieci. Obiecała, że wezwie pomoc, kiedy tylko dojedzie do domu. - Złożył krzesełko i ruszył w stronę samochodów. - No, ale... Czy ona mieszka gdzieś niedaleko? - Loren ruszyła w ślad za nim. - Jakieś dwadzieścia mil stąd, w górach. - Czy naprawdę to zrobi? Wierzysz w to? - Jego spokój i opanowanie nie były w stanie rozwiać jej obaw. - Oczywiście. - Tim rzucił w jej stronę zdziwione spojrzenie. Powiedziała, że zadzwoni, jak tylko wróci do domu. Dlaczego miałaby zrobić inaczej? - Myślałam... - zawahała się. Wciąż nie była pewna, czy Tim do końca wykorzystał szansę, jaką był dla nich przejeżdżający samochód. Myślałam, że pojedziesz z nią. Może byłoby lepiej wezwać pomoc drogową samemu... Na pewno byłoby lepiej. Nie powinieneś pozwolić jej odjechać, nim przybiegłam. Nie widziałeś, że biegnę? - Loren, uspokój się. - Tim zniecierpliwił się. - Ta kobieta na pewno zadzwoni. Dlaczego jesteś taka nieufna? - Dlaczego, dlaczego... - lamentowała Loren. - Czekamy już tak długo i teraz, kiedy wreszcie ktoś się pojawił na tym pustkowiu, puściłeś go tak łatwo... - Posłała mu nieufne spojrzenie - Czy ty znasz tę kobietę? - Nie. - A czy nie wydaje ci się podejrzane, że prowadzi samotnie ten stary
46
RS
wrak przez pustynię, ciągnąc jeszcze ze sobą trójkę dzieci? - Być może jej mąż wolałby, żeby została w domu - odciął się Tim. Kto wie, może nawet przestrzegał ją przed jazdą starym gratem opuszczoną drogą? Ale ona oczywiście go nie posłuchała. Pewnie uznała, że to męska nadopiekuńczość. Loren zatrzymała się. - Chcesz mi powiedzieć, że popełniłam błąd? Cieszy cię to niezmiernie, prawda? I myślisz pewnie, że mężczyzna nigdy by nie utknął w piachu, tak jak ja. Otóż wiedz - powiedziała ze złością - że mój własny ojciec, w czasie wycieczki w góry, ugrzązł w błocie jeszcze gorzej niż ja. A jeśli chodzi o ciebie - wbiła w niego nienawistne spojrzenie - to zapewne nigdy dotąd nie miałeś do czynienia z zakopanym w piachu samochodem. To widać. Tim uśmiechnął się lekko. Loren była piękna nawet wtedy, gdy unosiła się gniewem. Chociaż, prawdę mówiąc, wolał, kiedy była łagodna. - Spokojnie, kochanie, nie jesteśmy w sądzie. Jeśli cię czymś zraniłem, przepraszam - powiedział po prostu i nie oglądając się na nią, ruszył w stronę wozu kempingowego. A ponieważ Loren nie poszła za nim, obejrzał się za siebie, by zapytać: - Nie idziesz? Trzeba było wybierać - albo chłodne wnętrze samochodu, albo skwar i duszne powietrze pustyni. Wybrała samochód, ale pozostałą drogę szła wolno, trzymając się parę kroków za Timem. On tymczasem postawił krzesło w cieniu auta, a potem wyciągnął się na nim, rozprostowując ramiona. - Można zesztywnieć, siedząc tak długo bez ruchu - westchnął, a kiedy Loren nie odpowiedziała, zapytał: - Czy mógłbym wejść do środka i umyć się trochę? - Oczywiście. - W głosie Loren czuło się chłód, nie ukrywała go wcale. - Jak myślisz, kiedy zjawi się pomoc drogowa? - Niedługo - Tim wzruszył ramionami - może za dwie, trzy godziny dokończył i wszedł do środka wozu. Loren usiadła na jednym z krzesełek i westchnęła dramatycznie. Jeżeli
47
RS
za dwie godziny pojawi się wreszcie pomoc, prawdopodobnie jeszcze przed zmierzchem uda się wyciągnąć samochód z piachu. Będzie mogła pojechać z powrotem do małego miasteczka, w którym parkowała przedwczoraj. Furgonetka Tima zostanie prawdopodobnie odholowana na jego farmę, a on sam pojedzie z kierowcą. Nim nadejdzie noc, spotkanie z Timem będzie już może tylko wspomnieniem. Bo przecież nie ma żadnej sensownej racji, aby przedłużać tę znajomość i jechać do niego na farmę. Nagle poczuła dziwne uczucie pustki. W czasie tej wakacyjnej wycieczki po kraju poznała wielu wspaniałych ludzi, a jednak żaden z nich nie zrobił na niej takiego wrażenia jak Tim Ruskin. Choć niechętnie, musiała to przyznać sama przed sobą. Wiedziała, że na pewno nie zapomni jego nazwiska, że jego twarz nie rozpłynie się nigdy w jej pamięci. Rozzłościła się na siebie za głupie myśli. Oczywiście, że nie zapomni Tima; czy jednak jest w tym coś niezwykłego? Poza tym, przecież jeden krótki pocałunek nic nie znaczy. Podobnie jak noc spędzona wspólnie w wozie kempingowym. Będzie go pamiętać, ale przecież wróci do swoich zwykłych zajęć, a Tim zniknie z jej życia na zawsze. To wszystko. Usłyszała, że Tim otwiera drzwi od wozu kempingowego- Mógłbym wyjąć z lodówki coś do picia? - Oczywiście. - Tym razem jej głos zabrzmiał cieplej. Tim natychmiast to zauważył. - Tobie też przynieść? - zapytał. - Tak, dziękuję. Po chwili przyniósł dwie puszki coli i wręczył jej jedną. Usiadł obok i pociągnął długi łyk. - Teraz jest wspaniale - westchnął błogo. Loren nie mogła nie zgodzić się z jego stwierdzeniem. Istotnie, teraz w przyjemnym cieniu samochodu i z perspektywą rychłego wybawienia z kłopotliwej sytuacji - było rzeczywiście przyjemnie. A co najważniejsze - nie musiała się już obawiać zgubnego wpływu Tima na jej pełną niepokojów duszę.
48
RS
- Przepraszam za mój zły humor - powiedziała spokojnie. - Czułam się jak.... jak w pułapce. - Bo nie rozumiesz Nevady, Loren. Jesteś przyzwyczajona, że zawsze masz wszystko pod ręką. Chcesz pizzę? Po prostu podnosisz słuchawkę telefonu i każesz ją sobie przynieść. Potrzebny ci wóz holowniczy? Otwierasz książkę telefoniczną i znajdujesz odpowiedni numer. Chociaż z drugiej strony - rzucił na nią figlarne spojrzenie - sama godzisz się na niewygody. Nie znosisz nudy, rutyny, schematu, wybierasz więc wakacje w wozie kempingowym i jazdę po starych, rzadko używanych drogach. Jesteś nonkonformi-stką, Loren, przynajmniej ja tak uważam. Cenię ludzi takich jak ty. - Ja za to uważam, że ty jesteś niesłychanie bystrym i przenikliwym facetem - zrewanżowała się Loren. - Większość ludzi nie rozumie mnie tak dobrze. - Miło mi, ale czy nie przesadzasz? Zastanawiam się często, czy mężczyźni i kobiety mogą się w ogóle zrozumieć. - Nonsens! Znam wiele małżeństw, które żyją w takiej harmonii, że niemal czytają nawzajem w swoich myślach. Na pewno też spotkałeś takich ludzi. - Tak - odparł po krótkim namyśle - myślę, że Gabe i Sissy są właśnie taką parą. - Jego wzrok poszukał oczu Loren. - Gabe i Sissy mieszkają na mojej farmie - wyjaśnił. - Ale oni nie są małżeństwem. - A jednak żyją w harmonii? - Już trzydzieści lat. - Rozumiem, że żyją ze sobą jak mąż i żona? - Z całą pewnością. - Cóż, różni ludzie wybierają różne sposoby na życie. - Ale oczywiście ty nie aprobujesz tego. - Wielu ludzi żyje ze sobą bez ślubu. - Lecz nie Loren Tanner. - Nie - przyznała. - Chociaż już dawno nauczyłam się, że nie należy nikogo pochopnie osądzać. - Podziwiam twoją szczerość. To, do czego się przyznajesz, nie jest
49
RS
obecnie zbyt popularne. - Popatrzył na nią uważnie, po czym powiedział z figlarnym uśmiechem na twarzy: - A tak w ogóle, co to znaczy żyć z kobietą bez ślubu? Na przykład ja myślę, że „żyłem" z tobą ostatniej nocy. Wzruszyła ramionami. - Przespaliśmy tę noc na dwóch sąsiednich łóżkach. To wszystko. Tim odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się głośno. - Naprawdę, podoba mi się twoja bezceremonialność, panno Tanner. - Czyżby? Chyba nie zawsze. - Powiedzmy, że czasami lubię twoją szczerość. Czy teraz wyraziłem się wystarczająco precyzyjnie? - Lepiej - roześmiała się Loren. - Jesteś inteligentny, Tim. Wczoraj tak nie myślałam, lecz dzisiaj... - Dzisiaj zastanawiasz się, co sprawiło, że myślisz inaczej. Czy nie to, że pocałowałem cię i to ci się spodobało? Jej rozbawienie znikło natychmiast. Loren zwilżyła suche usta. - Myślisz, że umiejętność całowania czyni człowieka mądrzejszym? - A czy nieumiejętność robi go głupim? Albo - oczy Tima zwęziły się lekko - czy nieumiejętne całowanie musi być typowe dla kowboja z Nevady? Tak o mnie myślisz, prawda, Loren? Kowboj z Nevady... - A czy nim nie jesteś? Patrzał na nią przez chwilę, potem roześmiał się. - Masz rację. Jestem kowbojem z Nevady. Ta rozmowa, choć zaczęła się zupełnie niewinnie, znów wprowadziła napiętą atmosferę. Loren, chcąc ukryć swe podenerwowanie, wstała z krzesła. - Pójdę zobaczyć, co mogę zrobić na obiad - powiedziała. - Mam ci pomóc? - zapytał z podejrzanie niewinnym wyrazem twarzy. - Nie, dziękuję - odparła, weszła do wnętrza wozu i zatrzymała się daleko od okna. Tim Ruskin, jak nikt inny, potrafił utrzymywać ją w stanie
50
RS
nieustannego zmieszania. Był rzeczywiście bardzo inteligentny i bystry. Zresztą, lista jego zalet była długa. Czyżby ją na dobre sobą oczarował? Jak to się mogło stać? Był przecież tylko kowbojem, którego spotkała przypadkiem w czasie samotnej wędrówki, zwykłym kowbojem z Nevady...
51
Rozdział piąty
L
RS
oren zaczęła przyrządzać obiad. Ugotowała kartofle, zrobiła sałatkę kartoflaną, podgrzała na ogniu puszkę szynki. Na deser przygotowała smakowity pudding. Sprzątnięcie jadalni było bardziej pracochłonne, ale rezultat wynagrodził jej pracę - stół i krzesła lśniły czystością. Teraz nie miała już żadnego powodu, aby trzymać Tima na zewnątrz. Podeszła do drzwi. - Obiad! - zawołała. Tim podskoczył. - Świetnie. Jestem głodny jak wilk. - Wszedł do środka i stanął, podziwiając nakryty stół. - Wygląda wspaniale. Jeszcze bardziej chce mi się jeść. - Siadaj więc i jedz. - Usiadła na przeciw niego, rozłożyła serwetkę i położyła ją sobie na kolanach. - Smacznego! - powiedziała, po czym nałożyła na talerze sałatki. - Proszę! - Podała Timowi sztućce i zaczęli jeść. - Mmmm... Wspaniałe! - Tim delektował się sałatką. - Jesteś cudowna Loren. Twój przyszły mąż będzie prawdziwym szczęściarzem! Taka cudowna żona... Cudowna pod każdym względem... - Obrzucił ją znaczącym spojrzeniem. Loren odłożyła widelec, zmrużyła oczy i spojrzała wrogo przez wąski stół. - Masz wyjątkowy dar do dwuznacznych uwag, Tim. Po prostu rozpiera cię inwencja - dodała zjadliwym tonem. - Szkoda tylko, że zabrakło ci jej wczoraj. Kiedy próbowałeś wyciągnąć mój samochód z piachu, wydawało się, że nie umiesz zliczyć do trzech. Co się stało, że nabrałeś tyle animuszu? Czyżby to, że pozwoliłam się pocałować? A może to, że pozwoliłam się pocałować tylko raz? Tim również odłożył widelec. Przestał jeść. - O co ci chodzi? Chcesz wojny? - spytał rzeczowo. - A ty pewnie jesteś z tego powodu szczęśliwy! - Tak, jestem szczęśliwy. Cieszy mnie każda chwila, spędzona w tym
52
RS
miejscu - odparł pogodnym tonem. - Oszczędź sobie tych uwag. Myślisz, że uwierzę, że tak cię bawi siedzenie cały dzień przy drodze? W takim upale? - Fakt - roześmiał się - nie te chwile miałem na myśli. Znowu zaczęli jeść. Loren ze zdumieniem dostrzegła w oczach mężczyzny iskierki wesołości. Skąd, u licha, bierze się ten jego dobry humor! Nie wiedziała, czy poddać się temu, niezmąconemu mimo jej docinek, pogodnemu nastrojowi, czy też zachować wobec niego męczący i nienaturalny dystans... Przecież najdrobniejsza zachęta z jej strony znów mogła wywołać niebezpieczną sytuację. Całe szczęście, że pomoc drogowa, jak zapewniał Tim, już o nich wie i niebawem przyjedzie. Według obliczeń Loren miała przed sobą jeszcze godzinę uroczego „sam na sam" z Timem Ruskinem. Tylko jedną godzinę. Aż godzinę. Starała się jeść wolno, aby wydłużyć czas spędzony bezpiecznie przy stole. Tim jednak raz po raz sięgał po sałatkę, tak że po chwili na półmisku nic nie zostało. Przyniosła pudding i napełniła kubki kawą. Jeszcze tylko czterdzieści pięć minut. - Poczekaj, pomogę ci zmywać - oznajmił, kiedy zaczęła zbierać ze stołu. - Nie wygłupiaj się, Tim. Kuchenka jest za mała, abyśmy mogli we dwoje się w niej zmieścić. - Ty gotowałaś, wobec tego pozwól mi posprzątać. - Tim, nie wiesz nawet, gdzie co położyć. Sama to zrobię. Tim z podziwem obserwował jak dziewczyna szybko i sprawnie krząta się po kuchence. Nagle podniosła gwałtownie głowę. - Posłuchaj! - Z zewnątrz dochodził wyraźny warkot zbliżającego się samochodu. - Pomoc drogowa! W końcu przyjechali! Tim zerwał się z krzesła i wyjrzał na zewnątrz, Loren pobiegła tuż za nim. - To wóz policyjny! - wykrzyknęła. - Patrol policyjny z autostrady - mruknął Tim zadowolony, kiedy Loren, wychylając się na zewnątrz, bezwiednie dotknęła jego ramienia. -
53
RS
Jadą do nas. Wóz patrolowy wolno przemierzał piaszczystą drogę, w końcu zatrzymał się za furgonetką Tima. - Tim! - zawołał umundurowany mężczyzna, wysiadając z samochodu i uśmiechając się serdecznie. - Co ty tu robisz? - Pat! - zdumiał się Tim. - A skąd ty się tu wziąłeś? To nie jest przecież twój rejon. - Connie obdzwoniła chyba wszystkich znajomych w całej Nevadzie. Powiedziała, że zniknąłeś wczoraj wieczorem - wyjaśnił policjant i spojrzał ciekawym wzrokiem na Loren, która do nich podeszła. - Poznajcie się - Tim dostrzegł spojrzenie przyjaciela - Loren Tanner, Pat Wyatt - przedstawił ich sobie, po czym znów zwrócił się do Pata: Domyślałem się tego. Connie stać na wszystko - roześmiał się i pokręcił głową. - Wóz kempingowy Loren utknął w piachu, zatrzymałem się, aby jej pomóc. No a potem okazało się, że i moja furgonetka wysiadła. - To znaczy, że wszczęliście poszukiwania? - zapytała Loren. - Nieoficjalnie - odpowiedział Pat. - Przypomniałem sobie, że Tim jeździ czasami tędy do Tahoe. - Jak dobrze, że pan się tutaj pojawił - oświadczyła z ulgą w głosie. Przybycie policjanta gwarantowało ratunek. Spojrzała na Tima i poczuła, że jej niechęć do niego ulatnia się z każdą chwilą. Czy rzeczywiście nie spotkają się już nigdy więcej? Pat obszedł tymczasem naokoło wóz kempingowy, uważnie oglądając zakopane w piachu opony. - Kto prowadził ten kawał żelastwa? - spytał w końcu. - Ja - powiedziała Loren, zatopiona w swoich myślach. Z całą pewnością nie będzie już dłużej tkwić zakopana w piachu, więc dlaczego teraz ratunek wydawał jej się klęską? - Loren chciała wjechać na ten czerwony pagórek - wyjaśnił Tim i wskazał, jakby od niechcenia, imponujących rozmiarów wzgórze na horyzoncie. Ta uwaga natychmiast ją otrzeźwiła. Spojrzała na Tima wzrokiem, który mógłby zabić.
54
RS
- To nieprawda - zaprzeczyła gwałtownie - on się myli. Pat popatrzył na dalekie wzniesienie, potem wrócił ciekawym spojrzeniem do Loren, która spłonęła rumieńcem. - Sama wiem, że to był idiotyczny pomysł, więc proszę, niech mi pan nie robi wykładu na ten temat. - W porządku... - Pat zachichotał. - Proszę powiedzieć, czy chce pani, żebym zadzwonił po pomoc drogową? - Gdyby pan mógł, bardzo proszę. - Ktoś już prawdopodobnie do nich dzownił - wtrącił się Tim. - Chyba nie zaszkodzi zadzwonić jeszcze raz i przypomnieć! Odwróciła się wzburzona w jego stronę. - A jak myślisz, co zrobisz, kiedy przyjadą tu dwa różne holowniki? zapytał z kpiną w glosie. - A możesz zaręczyć, że ten pierwszy rzeczywiście przyjedzie? odcięła się zirytowana. Pat obserwował ich z nieruchomą twarzą, ale czuło się, że jest rozbawiony tą sytuacją. Jeszcze wczoraj być może byli sobie obcy, dziś kłócą się jak małżeńska para z conaj-mniej kilkuletnim stażem! - No dobrze, uspokójcie się - powiedział pojednawczo. - Powiedz, Tim, w jaki sposób zdołałeś wezwać pomoc? - zwrócił się do przyjaciela, a kiedy ten opowiedział mu o kobiecie z trojgiem dzieci w starym samochodzie, zapytał: - Do kogo ta kobieta miała zadzwonić? - Do Murphy'ego - odpowiedział Tim. Loren spojrzała na niego z wyrzutem. - Mnie nie powiedziałeś, do kogo miała dzwonić. - Myślałem, że to nie ma dla ciebie znaczenia. - Oczywiście, że ma. - Świadomość, że pomoc drogowa ma jakąś nazwę, dodawała wiarygodności tamtej kobiecie. Loren zmarszczyła czoło. - W takim razie wzywanie kogo innego może rzeczywiście byłoby.... - ...bezsensowne - dokończył za nią Tim z uśmiechem. Pat zorientował się, że sam musi rozwiązać ten problem.
55
RS
- W porządku. Sprawdzę najpierw Murphy'ego i upewnię się, czy ona rzeczywiście do niego dzwoniła. - O! Tak będzie najlepiej! - ucieszyła się dziewczyna. Policjant pożegnał się z Loren i, odprowadzany jedynie przez Tima, ruszył w stronę swojego pojazdu. Kiedy usiadł za kierownicą, Tim pochylił się nad drzwiami i zajrzał do środka przez opuszczoną szybę. - Posłuchaj, Pat. Przede wszystkim zadzwoń do Connie, dobrze? - Jasne, że zadzwonię! - zapewnił policjant poważnie, po czym jego oczy zmrużyły się porozumiewawczo. - Tim, powiedz szczerze, czy rzeczywiście chcesz, żeby ta pomoc drogowa przyjechała tu jak najszybciej? To chyba miło siedzieć na pustyni z tak piękną dziewczyną, nie? - No... zadzwoń po nich, ale... - diabelska iskierka pojawiła się także w oczach Tima - ale nie zaszkodzi, jeżeli przyjadą dopiero jutro. Prawda? - Też tak uważam, Tim! - zapewnił go Pat, a następnie obaj wybuchnęli śmiechem. - To pewnie niezbyt uczciwe wobec Loren, ale... - ...ale ona ci się cholernie podoba - dokończył Pat - a jeżeli ludzie od Murphy'ego pojawią się zbyt szybko, to może jeszcze dzisiaj odjedzie do domciu w Los Angeles i więcej jej nie zobaczysz. - Zauważyłeś tablice rejestracyjne? - Mhm... I nazwę firmy, która wynajęła jej tę kupę złomu na wakacje. Ona musi być cholernie odważną dziewczyną, skoro podróżuje sama. - Pat, ona jest wspaniała! Policjant obrócił kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik. - Zostaw to mnie! - Uśmiechnął się. - Marzę, żeby zobaczyć wreszcie Tima Ruskina uwiązanego do spódnicy. - Mówisz, jakbyś sam nie miał bzika na punkcie swojej żony. - Ja już nie mam wyjścia! - Pat wrzucił bieg. - Bawcie się dobrze! Pomoc przyjedzie jutro rano! Loren obserwowała przez okno, jak wóz patrolowy zawraca i kieruje
56
RS
się z powrotem w kierunku drogi. Kiedy wyjechał wreszcie na asfalt i zaczął się szybko oddalać, wróciła do kuchni, zakasała rękawy i zabrała się do zmywania naczyń. Z namydlonymi rękoma odwróciła się w stronę Tima, kiedy zajrzał do środka. - Wiesz, czuję się teraz dużo pewniej - powiedziała. - Ja także - oznajmił poważnym tonem. - Tak, z całą pewnością czuję się lepiej. Po kilkunastu minutach naczynia były umyte i poukładane, a kuchnia wysprzątana. Loren wyszła na zewnątrz. Wcierając krem w ręce, usiadła na krześle obok Tima. - Dzisiaj nie ma już chmur - zagadnęła, przyglądając się niebu. - Tak. I z całą pewnością nie będzie dziś deszczu. Loren poprawiła się na krześle. Całe szczęście, że nie trzeba myśleć, jak urządzić dla niego spanie na dzisiejszą noc! Poczuła ulgę. Czy rzeczywiście to była ulga? Prawdę mówiąc, mimo że pomoc miała nadjechać lada chwila, kończąc wszystkie dotychczasowe udręki, niepokoje i kłopotliwe sytuacje, Loren wcale nie była rozluźniona i czuła się niezbyt dobrze. - To była prawdziwa przygoda - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Też tak myślę - mruknął Tim. Zaczęła gorączkowo szukać jakiegoś neutralnego i bezpiecznego tematu do dalszej rozmowy. - Opiszę ją w moim dzienniku - powiedziała po chwili. - W dzienniku? - jedna z brwi mężczyzny uniosła się ze zdziwienia. - Tak - potwierdziła Loren. - Prowadzę dziennik od czternastego roku życia. Sporo się już tego uzbierało. - I rzeczywiście zapisujesz w nim wszystko, co ci się przydarzy? - Tim przyglądał się jej, ciągle zdumiony. - Och, czasami mijają tygodnie i nawet do niego nie zaglądam. Uspokojona niewinnym tematem uśmiechnęła się do niego. - Po prostu nie wszystkie dni są równie interesujące. Ale czasami.... - przerwała na chwilę i spojrzała na niego niepewnie. - W każdym razie ty w nim będziesz - dokończyła szybko.
57
RS
- Masz zamiar napisać o mnie? I co napiszesz? Nic z tego! Znów między nimi pojawiło się to przeklęte napięcie! Czyżby żaden temat nie był neutralny i bezpieczny w obecności tego mężczyzny? - Napiszę... - próbowała wybrnąć jakoś z kłopotliwej sytuacji - że pomogłeś mi... że byłeś bardzo miły... Napiszę też o twojej siostrze, o tym policjancie, kobiecie z trojgiem dzieci... - Napiszesz, że się całowaliśmy? Spokój i opanowanie, które Loren starała się zachować za wszelką cenę, przepadły na wspomnienie tamtej chwili. Z wrażenia nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie, za to Tim zadał kolejne, niemniej kłopotliwe: - A czy nie chciałabyś wiedzieć, co ja bym napisał o tych dwóch dniach w moim dzienniku, gdybym go prowadził? No tak, zdaje się, że zupełnie niechcący otworzyłam prawdziwą puszkę Pandory, pomyślała z rozpaczą. Zamiast jednak uciąć tę rozmowę, zupełnie nieoczekiwanie dla siebie samej zapytała: - Co byś napisał? Spojrzał jej prosto w oczy, potem opuścił głowę i zaczął mówić, cicho, powoli... - Napisałbym, że los pozwolił mi spotkać niezwykłą kobietę, samodzielną, pełną życia i energii. Kobietę piękną, z długimi, wspaniałymi nogami i cudownymi włosami. I jeszcze... że zadziwiała mnie cały czas, że im dłużej z nią przebywałem, tym bardziej jej pragnąłem... - Tim... nie...! - przerwała mu zdenerwowana. - Pozwól mi skończyć. - Myślę, że i tak powiedziałeś za dużo. - Nie! - Wstał i przysunął bliżej swoje krzesło. Był teraz bardzo blisko niej, niemal na wyciągnięcie ręki. Wyciągnął ją i położył ostrożnie na dłoni dziewczyny. Powiedział miękko: - Czy to takie okropne? Serce Loren zaczęło bić jak oszalałe. - Nie znamy się prawie... - wyjąkała.
58
RS
- Nieprawda. Znamy się zupełnie dobrze. - Wolno przesuwał dłoń w stronę jej nagiego ramienia. - Będę tęsknił za tobą, Loren. Obiecaj, że przyjedziesz na moją farmę przed opuszczeniem Nevady. - Ja... - chciała odmówić, lecz nie mogła. Ogarnęła ją dziwna słabość, niepokojące dreszcze raz po raz przebiegały jej ciało. - Ja... sama nie wiem. Jeszcze nigdy dotyk męskiej ręki nie zrobił na niej takiego wrażenia. Opamiętaj się, mówiła sobie w duchu, przerwij to, natychmiast! Wstań, odsuń krzesło, zrób coś! A jednak siedziała jak zahipnotyzowana i pozwalała Timowi głaskać swoje ramię. Może dlatego, że oczarowały ją jego piękne niebieskie oczy? A może dlatego, że chwila odjazdu przybliżała się nieuchronnie, a Tim Ruskin był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała? Jeszcze trzy minuty temu mówiła sobie, że to tylko przygoda. Przygoda - owszem, ale za to jaka! Romantyczna dusza Loren czekała przecież na taką przygodę od czasu, kiedy Marsh stał się tak nieznośnie zaborczy. Z Timem było zupełnie inaczej. Niby nic między nimi nie zaszło, a przecież czuła, że łączy ich jakieś tajemne, wewnętrzne porozumienie. - O czym myślisz tak intensywnie? - zapytał. Utkwiła w nim nieprzytomny wzrok. - Zastanawiam się - powiedziała prawie szeptem - dlaczego siedzę bez ruchu i pozwałam ci się uwodzić. - Powiem ci. - Jego dłoń ześlizgnęła się z ramienia dziewczyny i zaczęła delikatnie pieścić jej włosy. - To są zmysły, Loren. Magnetyzm, wzajemne przyciąganie. Czuliśmy to oboje od samego początku. Nie zaprzeczaj, proszę. - O co mnie prosisz? Żebym zapomniała o sobie, o tym, co jest dla mnie ważne, o zasadach...? - Czyżbym rzeczywiście cię o to prosił? - Tim wpatrywał się uważnie w jej oczy, lecz ona uciekła przed jego wzrokiem. - Nie wiem, może traktuję wszystko zbyt serio, ale taka już jestem powiedziała przez ściśnięte gardło. - Nie umiem tak... zburzyć czyjeś
59
RS
życie, nie liczyć się z innymi, iść po trupach... Przecież gdyby było inaczej, to... - przełknęła ślinę - to nie uciekłabym wtedy, gdy mnie całowałeś, tylko... zostałabym tam, przy drodze, w twoich ramionach. Mężczyzna nie wyglądał tak, jakby obiekcje Loren zrobiły na nim jakieś wrażenie. - Chciałbym cię znowu w nich trzymać - wyszeptał tylko. - Ale... Tim... - jęknęła bezradnie. Jej ciało odpowiadało na jego bliskość, czuła wszechogarniającą, ciężką, leniwą słabość. Każdy, najmniejszy nawet ruch wydawał jej się ogromnym wysiłkiem. Jak sparaliżowana patrzyła na Tima, który pochylił się do przodu, dotykając niemal ustami warg Loren. - Za chwilę pewno ktoś tu przyjedzie. Pozwól się chociaż pocałować, póki jesteśmy sami - powiedział. Tak, jeszcze chwila i będzie po wszystkim, pomyślała. Odjedzie stąd i nigdy już nie zobaczy tego niezwykłego kowboja. Zwilżyła językiem suche wargi. - Pocałuj mnie, pocałuj, Loren! - powtórzył zniewalającym szeptem, nie spuszczając wzroku z jej ust. Niemal bezwiednie przysunęła się milimetr bliżej, by poczuć dotyk jego ust. Stało się! Tim wziął ją w ramiona i zaczął delikatnie całować. Zamknęła oczy. To był najpiękniejszy pocałunek w jej życiu, delikatny, miękki, a jednocześnie długi, namiętny, prawie hipnotyczny. Czuła zapach płynący od Tima, ciepło jego ciała. Wszystko wokół zdawało się nierealne jak sen. To oddanie się, rezygnacja z oporu, wprawiły ją w stan rozkosznego rozluźnienia i oszołomienia. Cokolwiek się stanie, pomyślała jeszcze w przebłysku świadomości, musi to być moja decyzja. Choć zachowanie mężczyzny nie dawało podstaw do obaw, by mogło być inaczej. Nie czuła w Timie żadnej nachalności ani natarczywości. Była niemal pewna, że nie próbowałby jej zmuszać do czegokolwiek, gdyby chciała mu się oprzeć. Podniosła rękę i położyła ją na jego piersi. Natychmiast poczuła, jak od stóp przepływa przez nią gorąca, rozkoszna fala, a po chwili druga, kiedy Tim, czując przez materiał ciepło jej dłoni, jęknął cicho i pocałował
60
RS
ją śmielej, mocniej. Rozchyliła wargi i pozwoliła mu wsunąć język pomiędzy jej usta. Tak, tego pragnęła, za tym tęskniła, tego jej było brak! Ręka Tima, jakby ośmielona gorącą reakcją dziewczyny, zaczęła teraz wędrować odważniej po jej ciele. Pobiegła w dół po nagim ramieniu, zatrzymała się przez chwilę na wąskiej talii, wreszcie, jakby odnajdując najwłaściwsze, najbardziej upragnione miejsce, spoczęła na cudownie miękkiej piersi Loren. Kiedy po chwili, nieprzytomny ze szczęścia, Tim zaczął pieścić ją delikatnie przez bluzkę i stanik, usłyszał w odpowiedzi cichy gardłowy jęk. Był szczęśliwy, a jego rozkoszne uniesienie potęgowała świadomość, że ta wspaniała kobieta również jest szczęśliwa w jego ramionach. Czuł, jak piersi Loren falują, jak nabrzmiewają pod jego palcami, nieomylnie świadcząc o jej rosnącym pragnieniu. Swoje własne wzbierające pożądanie czuł poprzez gruby materiał dżinsów. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej pośpieszne, zaborcze, westchnienia coraz głośniejsze... - Loren - wydyszał jej prosto w usta - chodźmy do środka, bo jeszcze chwila, a zwariuję! Oszołomiona, schowała twarz w jego koszuli. - Pomoc drogowa - przypomniała, oddychając ciężko. - Jeszcze czas - wyszeptał. - Ale... - szybkie, dzikie bicie własnego serca wypełniało jej uszy. Czegoś podobnego nigdy nie zaznała, nie była nawet w stanie sobie wyobrazić, że kiedykolwiek doświadczy takich uczuć - cudownych, oszałamiających. - Jeszcze czas - powtórzył Tim i wziął w obie dłonie twarz Loren, aby zajrzeć jej w oczy. - Chcesz, żebym przestał? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, wsunął rękę pod spódnicę dziewczyny. Oczy Loren rozszerzyły się, kiedy poczuła ciepło jego dłoni. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Widziała tylko bezdenny błękit jego nieprzytomnych oczu, czuła, jak Tim pieści jej uda, przesuwa powoli rękę coraz wyżej i wyżej. Nagle usłyszała swój cichy jęk i zawstydzona znów schowała twarz w jego koszuli.
61
RS
- Loren - wyszeptał. - Nie uciekaj... Patrz na mnie... Spojrzała ponownie w źrenice mężczyzny i choć dawno już straciła resztki rozsądku, teraz skapitulowała ostatecznie. Nie mogła zrobić inaczej gorąca słodycz, która wypełniła w tej chwili jej ciało była zbyt rozkoszna, by móc dłużej się wahać. - Chodźmy... Chodźmy do środka - wydusiła z siebie zduszonym głosem. Gdzieś w najdalszym zakątku jej umysłu pojawiła się myśl, że oto została właśnie umiejętnie uwiedziona. I że ona sama, ku własnemu zdumieniu, z łatwością, a nawet z radością, zaaprobowała ten fakt. Pomoc drogowa, której jeszcze kilka minut wcześniej wyczekiwała niczym zbawienia, nie była już tak ważna. Przecież usłyszą ją, kiedy nadjedzie. Weszli do samochodu Loren. Tim pewnie zatrzasnął drzwi. - Zamknij na zasuwkę - powiedziała. Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, zrobił, o co prosiła, a potem odwrócił się, by z westchnieniem zachwytu wziąć ją w ramiona. Teraz całym ciałem czuła jego gorący tors, uda, brzuch... Gorączkowo oplotła ramionami kark Ti-ma, przyciągając go bliżej siebie. Był wysoki, twardy, potężnie zbudowany. Loren była tak upojona bliskością tego wspaniałego mężczyzny, że nawet nie spostrzegła, kiedy i w jaki sposób znaleźli się w sypialni. Upadli na wąski tapczan, śmiejąc się ze szczęścia. - Będę uważał - wyszeptał Tim, całując jej usta. Wierzyła mu, czuła, że dba o nią jak najczulszy kochanek. Leżąc na plecach, całowała go zrazu czule, później coraz bardziej gorączkowo. Potem on całował ją i wtedy już całkiem zatracili się w obopólnych pieszczotach. Nie było żadnego problemu z guzikami, zamkami błyskawicznymi. Całkowicie naturalnie, nie przerywając pieszczot, pozbyli się ubrań, które do tej pory skrywały ich nagość. - Jesteś taka piękna - jęknął, kiedy piersi Loren wyślizgnęły się ze stanika. Chciała odwdzięczyć mu się za ten komplement, lecz nie była w stanie wydusić słowa. Niestrudzony Tim obsypywał tysiącami
62
RS
rozkosznych pocałunków jej szyję, piersi, brzuch, uda, a ona, niczym w transie, znajdowała w zapadającej ciemności linie jego mięśni, gładziła gładką jak atłas skórę. W pewnym momencie przycisnął ją mocniej i wtedy poczuła, jak bardzo jest napięty, jak szaleńczo jej pożąda. Głowa Loren poruszyła się niespokojnie na poduszce. - Tim... Tim... - Nie mogła rozpoznać własnego głosu. Brzmiał chrapliwie, jakby brakowało jej oddechu. - Loren, dziecinko - wymruczał jej wprost do ucha gorącym szeptem. - Czy... czy masz ze sobą... zabezpieczenie? - wyszeptała. - Tak - zapewnił ją. - Nie martw się. Powoli, ostrożnie, ale zarazem z jakąś instynktowną pewnością i zdecydowaniem sięgnął do tego najważniejszego, najbardziej wrażliwego miejsca w jej ciele. Zadrżała. Ale pomogła mu sama, jej uda rozchyliły się przy pierwszym dotknięciu. - Jesteś cudowna - powiedział w zachwycie. - Ja... nie wytrzymam tego... oszaleję... - wyrzucała z siebie bez tchu, gnąc się i prężąc pod jego zniewalającym dotykiem. - Oszalej - roześmiał się gardłowo. - Bez szaleństwa nie ma miłości! Oderwał się na chwilę od niej, uklęknął i pochylił po swoje dżinsy. Wyciągnął coś z kieszeni. Kiedy odwrócił się do niej z powrotem, miał tak jak ona nieprzytomne, zamglone, błyszczące namiętnością oczy. - Teraz można. - Można - powtórzyła jak echo. - Tim, kochaj mnie! Pochylił się nad nią, nie przestając szeptać: - Jesteś niezwykła... jesteś piękna, cudowna, ekscytująca. Gdzie byłaś przez całe moje życie? Kiedy Tim wtargnął w jej ciało, krzyknęła z rozkoszy. Okręciła swoje nogi wokół jego szczupłych bioder i po chwili zaczęli kołysać się równym, jednostajnym rytmem, najpierw powoli, jakby sycąc się każdym doznaniem, później coraz szybciej, mocniej, dążąc do pełnego zaspokojenia. Było jej dobrze, wiedział to. Jęczała rozkosznie przy każdym bardziej zdecydowanym pchnięciu. On sam był już o krok od
63
RS
spełnienia, ale nie chciał tego zrobić tylko dla siebie, Loren była ważniejsza, to jej przede wszystkim ma być dobrze. Zacisnął zęby. - Loren, kochanie... - Tim...Tim...Tim... - powtarzała jak litanię. - Tak... tak... tak! krzyczała prawie. Jeszcze chwila, a jej palce zacisnęły się kurczowo na ramionach mężczyzny, jeszcze moment, a wyprężyła się z krzykiem ostatecznej rozkoszy. A kiedy poczuła, jak i on stężał, kiedy wypełniła ją gorąca fala jego spełnienia, łzy radości, wzruszenia i miłości popłynęły z jej oczu. Tim opadł obok niej na poduszkę, czuła teraz jego coraz spokojniejszy oddech w swoich włosach. Łzy wciąż zasłaniały jej oczy, ciało rozprężało się, czuła napływający spokój. - Tim? Podniósł głowę i spojrzał na nią. - Myślę, że cię kocham, Loren - powiedział. Loren przełknęła ślinę. Ona także go kochała, jeszcze jak! Ale czy może mu to wyznać? - Proszę, nie mów tak. - Pokręciła powoli głową. - Dlaczego mam nie mówić tego, co czuję? - Nie możesz być tego pewny. Oczy Tima zwęziły się lekko. Oczywiście, mógłby dyskutować z tym stwierdzeniem, obruszyć się, zaprzeczyć... Ale to niechybnie skończyłoby się kolejną kłótnią. Postanowił, że będzie musiał użyć innych sposobów, by przekonać ją do szczerości swoich uczuć. Uśmiechnął się chytrze. - Nie pozwalasz mi mówić, że cię kocham, chociaż sama kochasz się ze mną, tak? Ukłuło ją boleśnie to stwierdzenie. Poszukała wzrokiem jego oczu. - Sądzisz, że spanie ze sobą jest wystarczającym dowodem miłości? Powiedziała to tak, jakby chciała zbagatelizować owo „spanie ze sobą", jakby było oną rzeczą zwyczajną. Ale przecież to, czego przed chwilą doświadczyła, było czymś nadzwyczajnym! Tych kilku chwil z
64
RS
Timem nie można było porównać z żadnym z jej dotychczasowych doświadczeń -ani tych pierwszych, jeszcze z czasów uniwersyteckich, ani tych z Marshem. Nikt jeszcze nie obdarzył jej tak potężną rozkoszą jak Tim, nikomu nie udało się uwieść jej tak szybko. - Tak, myślę że jest to wystarczający dowód - wyszeptał Tim, podnosząc się na łokciu, aby ostrożnie pogładzić jej twarz. W oczach dziewczyny ponownie zabłysły łzy. Zawstydzona nimi odwróciła twarz. - Lepiej wstańmy, pomoc może nadjechać w każdej chwili.
65
Rozdział szósty
K
RS
iedy Tim wyszedł z łazienki, Loren, grzecznie ubrana w szlafrok, czekała już na swoją kolej. Wślizgnęła się do środka i szybko zamknęła za sobą drzwi. Z początku pomyślała, że nie będzie żałować wody na ostatni prysznic na pustyni, później jednak uznała, że taka rozrzutność nie jest zbyt rozsądna. Wprawdzie pomoc miała nadjechać lada chwila, ale na wszelki wypadek lepiej gospodarować wodą oszczędnie. Przecież gdyby ludzie od Murphy'ego nie przyjechali, musiałaby spędzić tu z Timem kolejną noc. A swoją drogą, zastanawiała się, ciekawe dlaczego wciąż ich nie ma? Co się stało? Czy to opóźnienie zostało spowodowane przez jakiś szczęśliwy dla niej i dla Tima traf? Jeszcze jeden dziwny i tajemniczy przypadek, których tak wiele było w czasie ostatnich dwóch dni. Szczotkując splątane włosy, uśmiechnęła się do lustra. Oto właśnie przekonała się, jak wielką rozkosz mogą dawać zmysły, namiętność, seks. Czuła, że to, co stało się między nią a Timem, stanowi całkowity przełom w jej życiu. Teraz już wie, czym może być miłość między kobietą a mężczyzną i od tej pory zawsze będzie tego oczekiwała od swojego partnera. Miłość? Znieruchomiała ze wzrokiem utkwionym w swoją twarz w lustrze. Tim mówił o miłości. Ale czy rzeczywiście wiedział, co mówi? Czy naprawdę zakochał się w niej? A ona? Czy możliwe, aby miłość mogła zrodzić się w jej sercu w tak krótkim czasie? Bez wspólnoty doświadczeń, głębszych uczuć ten związek był raczej tylko namiastką prawdziwej miłości. Wzajemną fascynacją, pożądaniem ciał, niczym więcej. A przecież nie tego oczekiwała po prawdziwej miłości. Zresztą Tim prawdopodobnie czuł to samo. Ma wszakże swoją dziewczynę, na pewno jest do niej przywiązany. A ta kobieta? Zapewne kocha go także.
66
RS
Próbując przestać o tym wszystkim myśleć, wyszła z łazienki i zatrzymała się ze zdumieniem. Oba łóżka były pościelone, w sypialni nie było śladu bałaganu, a Tim... Tim leżał spokojnie na jednym z łóżek, przykryty do połowy kocem, rozluźniony i bezwstydnie swobodny. - Musimy się ubrać, Tim - powiedziała, otwierając szafkę ze świeżą bielizną, zdziwiona nieco jego beztroską. Za oknami wozu kempingowego zrobiło się już zupełnie ciemno, zapaliła więc górne światło, żeby lepiej widzieć wnętrze szafki. - Chodź tu - odezwał się miękko mężczyzna. - Proszę cię, Tim. - Spojrzała na niego przez ramię. - Musimy być ubrani, kiedy przyjedzie pomoc drogowa. - Ja też cię proszę. Przyjdź tu i usiądź koło mnie - nalegał - mam ci coś do powiedzenia. - O co chodzi? - Odwróciła zdziwioną twarz. - Usiądź i posłuchaj mnie. Zawahała się. Bała się, że kierowca wozu holowniczego, który za chwilę może przybyć, zastanie ich nieubranych. - Loren - powtórzył Tim z wymówką w głosie. - Dobrze, ale tylko na chwilę - zgodziła się ostatecznie i usiadła obok niego na łóżku. Poczuła znów ciepło jego ciała, przenikające przez koc i tkaninę jej szlafroka. - Pomoc drogowa przyjedzie tu dopiero jutro - powiedział i zadowolony z siebie wziął dziewczynę za rękę. - Jak to? - Wpatrywała się z niedowierzaniem w jego niebieskie oczy i próbowała zrozumieć tę niespodziewaną wiadomość. - Nie rozumiem. Dlaczego dopiero jutro? Przecież Pat obiecał... - Powiedziałem mu, żeby się nie śpieszył. - Ale... Dlaczego? - Dopiero po chwili pojęła, co oznacza to zaskakujące wyznanie. - Jak mogłeś! - krzyknęła oburzona. Rumieniec wystąpił jej na twarz. - Rozmawiałeś o tym z Patem, o nas? Jak mogłeś! Wyrwała rękę i chciała wstać, lecz Tim schwycił ją od tyłu i przyciągnął mocno, tak że upadła na niego. Bezskutecznie próbowała wyrwać się z jego ramion. Tim trzymał ją
67
RS
zbyt mocno. Ten kłamca, ten podstępny obłudnik! Myślała, że jest porządnym facetem, tak się prezentował, a on chciał ją tylko wykorzystać. Boże, jak mogła być tak głupia, że się dała nabrać na jego miłe słówka. - Puść mnie! - wrzasnęła. - Puść, ty... ty...! - Uspokój się, to cię puszczę! Nie słuchała. Wszelkimi siłami próbowała się wyrwać, ale na próżno. Tim trzymał ją mocno i ani myślał puścić. Czuła się zraniona, upokorzona, bliska łez. Była jednak zbyt dumna, by płakać. Płakała tylko wtedy, gdy była sama, gdy nikt o tym nie wiedział. - Loren... - Nie odzywaj się do mnie. Myślałam, że jesteś inny - powiedziała ze złością. - Loren, pozwól mi wytłumaczyć... - Nie! Czy myślisz, że chcę wiedzieć, w jaki sposób zaplanowałeś wraz z Patem naszą wspólną noc? - Loren - powtórzył po raz trzeci - to nie tak - powiedział cicho. Przez cały czas czuł na sobie ciepło jej ciała, jego kształt, zapach. Naprawdę nie chciał, aby w trakcie tej rozmowy podniecenie wzięło górę nad innymi emocjami, ale, niestety, tak się stało. - To prawda zniżył nieco głos - że chciałem być tej nocy z tobą. Ale przysięgam ci, że zawsze traktowałem cię z szacunkiem. Nie rozmawiałem o nas z Patem, tak jak myślisz. Zbyt wiele dla mnie znaczysz... A poza tym, wiedz, że Pat to porządny facet, kocha swoją żonę i dobrze wie, co to znaczy... - Oczywiście, że wie, co to znaczy - przerwała mu drwiącym tonem. - Tak samo dobrze jak ty! Puść mnie! Szarpnęła się po raz kolejny i zdołała wreszcie uwolnić na moment jedną rękę. Tim jednak schwycił ją szybko i znowu przytrzymał, zmieniła więc ton i zaczęła inaczej: - Jeżeli sądzisz, że tą metodą osiągniesz cokolwiek, to się mylisz powiedziała spokojnie. - Nie puszczę cię, dopóki mi nie przebaczysz - odparł równie opanowanym głosem.
68
RS
- Nigdy ci nie przebaczę. - Więc będziemy w ten sposób leżeli aż do jutra. Patrząc w sufit Loren zauważyła, że światło lampy wiszącej nad nimi staje się coraz słabsze. - Baterie się kończą - powiedziała zniecierpliwiona. -Muszę zgasić światło. - Nie ma mowy. Zostaniesz tu, gdzie jesteś. - Tim, zwariowałeś? Baterie się kończą! Za chwilę zgaśnie światło! - Niech zgaśnie. I tak cię nie puszczę. Nagle poczuła, jak dłoń mężczyzny zaczyna przesuwać się powoli po jej ciele, pod sobą poczuła jego zmysłowy ruch. Gorąca fala uderzyła w nią natychmiast z niezwykłą intensywnością. Loren przeraziła się - to doznanie było silniejsze niż wszystkie poprzednie. Jeszcze chwila i mu ulegnie... Nie, nie może pokazać temu łajdakowi, co czuje. Gdyby to zrobiła, przegrałaby z nim. Nie może dać się znowu wciągnąć w tę erotyczną grę. Za nic! - W porządku, przebaczam ci - skłamała. Oczy Tima zwęziły się, nie odpowiedział. - Słyszałeś? - Tak, ale... twój głos nie był zbyt przekonujący. - Może chcesz, żebym dała ci przebaczenie na piśmie? - Chcę czego innego. I czuję, że ty też o tym myślisz. - Co? Jak śmiesz! Ty... ty łajdaku, ty wstrętny podrywaczu! Myślisz może sobie, że ja... że ty... Tim roześmiał się głośno, wdychając zapach jej włosów. - Boże - westchnął - jak ty wspaniale pachniesz. Daj już spokój tym kłótniom. Rozluźnij się... Sama powiedz - czy nasza sytuacja nie jest zabawna? - Właśnie widzę, jak się wspaniale bawisz. Wciąż była wściekła, zła na niego i na siebie. Niezależnie jednak od tego muskularne ciało Tima, jego gardłowy śmiech tuż nad uchem i silny uścisk ramion - wszystko to napełniało ją coraz większą namiętnością i osłabiało jej upór. Zwłaszcza
69
RS
gdy przed oczami stawały jej jak żywe obrazy tego, co przeżyła godzinę wcześniej. Coraz bardziej zrezygnowana i upokorzona powoli przestawała się szarpać, kapitulowała. Silne ramiona Tima, jakby czując, że zwycięstwo jest już bliskie, także zwolniły uścisk. - Kochanie! - wyszeptał czule i schwycił gorącymi wargami płatek jej ucha. - Tim, błagam, nie mów tak do mnie - jęknęła załamana. - Naprawdę, za bardzo tym wszystkim się przejmujesz -powiedział miękko. - Nie zrobiłem niczego, aby cię zranić. Pat powiedział, że jesteś piękną kobietą, a ja potwierdziłem: Ona jest wspaniała! No a potem... Czy to dziwne, że mężczyzna chce spędzić trochę czasu z piękną kobietą? - Mogłeś mnie o to poprosić! - Cokolwiek bym powiedział, odmówiłabyś. Nie chciałem, żebyś jeszcze odjeżdżała, a ty z całą pewnością byś to zrobiła, prawda? I wcale nie przyjechałabyś na moją farmę. - Tim - westchnęła - czy nie rozumiesz, że między nami tak dalej być nie może? - Nie. - Milczał przez chwilę. - Loren... czy jest jakiś mężczyzna w Los Angeles? Zawahała się. - Był. - Był? - Serce Tima zabiło niespokojnie. - To już skończone. - Na jak długo? - Nie wiem... Nie powiedziałam mu tego jeszcze. Ale jestem pewna, że na zawsze. Postanowiłam poinformować go o tym po powrocie do domu. - Zrobiła pauzę. - Za to jestem pewna, że ty masz jakąś dziewczynę. - Dlaczego tak myślisz? - A nie masz? - zapytała niepewnie. - Absolutnie nie.
70
RS
Loren zwilżyła usta, które nagłe zrobiły się suche. Jeśli to prawda, to z kim chciał się spotkać w Tahoe? Nie śmiała o to zapytać wprost, nie chciała przyłapać go na kłamstwie. Byłoby to zbyt bolesne. Dla niej, a i zapewne dla niego. - Kochanie, czy zostaniesz tu i porozmawiasz ze mną, jeżeli cię puszczę? - usłyszała nad uchem. Pomyślała, że jeśli już zdoła się wyswobodzić, nie da się znowu tak łatwo złapać, zgodziła się więc. - Tak - odparła. Tim jednak miał inny plan. Odsunął się na brzeg łóżka, przenosząc ją na miejsce, które zwolniło się między nim a ścianą. W ten sposób w dalszym ciągu była więźniem, a twarz jej prześladowcy oddaliła się tylko na parę milimetrów od jego twarzy. - To nie w porządku - zaprotestowała. - Ty też nie jesteś uczciwa wobec mnie - odpowiedział spokojnie. Lecz i tak cię kocham. Na skutek wcześniejszej szarpaniny koc niemal całkowicie zsunął się z łóżka, odsłaniając nagą sylwetkę Tima. Był tak wspaniale zbudowany, że bała się patrzeć w jego stronę. Zamiast tego utkwiła oczy w coraz słabiej świecącej żarówce na suficie. - A ty? - wyszeptał znowu. - Kochasz mnie choć trochę, Loren? - Jak można mówić o miłości, kiedy spędziło się ze sobą zaledwie dwa dni? - I dwie noce - dopowiedział skwapliwie, po czym schował twarz w zagłębieniu jej szyi. Zadrżała. - Nie wiem, dlaczego, ale jestem pewien, że można. Choć nigdy przedtem mi się to nie zdarzyło. Loren odwróciła głowę, aby zajrzeć w jego oczy. - Tim? Dość żartów - powiedziała poważnie. - Powiedz uczciwie: czy naprawdę nie masz żadnej dziewczyny? Uśmiechnął się pobłażliwie. - Nie, naprawdę nie mam żadnej dziewczyny. Z wyjątkiem ciebie. Zostaniesz moją dziewczyną, Loren? - Na jedną noc, czy tak? - Nie. Na długo, na bardzo długo, kochanie.
71
RS
Loren kurczowo, niemal rozpaczliwie trzymała się swej argumentacji. - Tim, chyba jesteś szalony, jeśli uważasz, że w tym przypadku czas nie gra roli. Miłość nie rodzi się w dwa dni. To proces, który trwa... Oczyma wyobraźni widziała już swoją rozmowę z ojcem: „Tatusiu, to jest Tim Ruskin. Spotkaliśmy się w Nevadzie, spędziliśmy tam dwa dni razem i zakochaliśmy się w sobie". Śmiechu warte! Ani rodzina, ani przyjaciele nie byliby w stanie tego zrozumieć. Ale z drugiej strony, czy w tym wszystkim chodzi o nich, czy o nią? Przecież najistotniejsze jest to, co sama o tym myśli. Zapytał, czy zostanie jego dziewczyną. Uśmiechnęła się gorzko do siebie. Gdy patrzyła na Tima, jego propozycja stawała się coraz bardziej kusząca. Leżał tuż obok niej, cały napięty, gorący z pożądania. W jego oczach widziała uwielbienie, kto wie, może nawet rzeczywiście miłość... - Tim... - zaprotestowała słabo, gdy jego ręka znów rozpoczęła wędrówkę po jej ciele. - Nie powinniśmy... - Jesteś taka... słodka - szeptał, ignorując całkowicie próby jej oporu. - Mamy przed sobą całą noc. Nie każ mi iść do drugiego łóżka. Chwycił wargami jej ucho, przesuwając jednocześnie swą spragnioną jej dotyku dłoń coraz niżej, w kierunku uda... Jeszcze pragnęła się bronić, coś powiedzieć, uciec z sypialni, lecz w tej samej chwili poczuła, że jej własne ciało ją zdradziło. Jęknęła słodko i poddała się pieszczocie Tima. - Zawstydzasz mnie - szepnęła - zawstydzasz mnie od samego początku. Niszczysz mój opór, burzysz wszystko, wywracasz cały mój świat do góry nogami... - Ty też, skarbie! - roześmiał się cicho. - Ja? - Loren odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy. - Co ja takiego zrobiłam? - zapytała z niedowierzaniem. - Pachniesz jak dzikie kwiaty, wyglądasz jak bogini seksu, uśmiechasz się jak święta, a poruszasz jak rozpustnica - wyrecytował Tim z kamienną twarzą. - To... - z wrażenia zabrakło jej tchu - to jest niewiarygodne! Nigdy niczego podobnego nie słyszałam - powiedziała z niepewnym
72
RS
uśmiechem. Czy to, co powiedział, było prawdą? Czy rzeczywiście pachniała jak dzikie kwiaty i uśmiechała się jak święta? Czy mogła być „boginią seksu", skoro nigdy tak naprawdę nie czuła namiętności do żadnego mężczyzny? Dopiero ten, kowboj z Nevady, zdołał obudzić w niej kobietę. Tymczasem kowboj zdołał wreszcie rozchylić poły szlafroka Loren i, jakby niechcący, zanurzyć w nim swą dłoń. Gdy zaczął pieścić delikatnie nagi brzuch dziewczyny, usłyszał tylko jej ciche westchnięcie. - Uwielbiam cię dotykać - wyszeptał. - Ja ciebie też - westchnęła znowu. Roześmiał się miękko. - Nareszcie więc mamy to samo zdanie. Podniósł się, żeby pocałować jej wargi, a ona nie zaprotestowała. Pomyślała, że Tim i ona żyli dotychczas w dwóch całkowicie odmiennych światach. Z jakiegoś szalonego, niezrozumiałego powodu te dwa światy spotkały się na dwa dni i dwie noce. I zapewne też z tego samego powodu ona, Loren, odsunęła na bok wszystkie swoje skrupuły i wyznawane zasady. Może nie należy ich przywoływać aż do czasu rozstania, a później... co będzie, to będzie. Bo cokolwiek by udawała przed Timem, wiedziała, że nikt inny nie pragnął i nie kochał jej dotychczas jak on. To Tim sprawił, że teraz czuła się piękna, pożądana, adorowana, że czuła się, pierwszy raz w życiu, dorosłą kobietą. Czuła, jak jej ciało rozluźnia się powoli pod jego dotykiem, jak jego zręczne palce błądzą po piersiach, nagim brzuchu, by odnaleźć wreszcie owo najbardziej wrażliwe miejsce. Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy, zamknęła oczy, uśmiechnęła się do niego, do siebie, do świata... Tim był uważny, ostrożny, pieścił ją delikatnie kilka długich chwil, aż wreszcie jęknął i opadł na nią swym słodkim ciężarem, w mroku szukając ustami jej ust. Znów ogarnęła ich miłosna gorączka. A gdy byli już tak podekscytowani wzajemnymi pieszczotami, gdy pragnęli siebie tak bardzo, że jeszcze chwila a pożądanie wybuchłoby w nich z
73
RS
niespotykaną siłą, Tim oderwał się od niej i sięgnął wolną ręką za siebie, do kieszeni dżinsów. Potem ukląkł nad Loren z twarzą ściągniętą rozkoszą, a ona, oparłszy się na łokciach, nieprzytomna z pożądania, obserwowała jak powoli w nią wchodzi. To już nie było ani delikatne, ani niewinne. To był prawdziwy seks. Przez cały czas patrzyli sobie w oczy, co dodatkowo wzmagało ich pragnienie. W pewnym momencie Loren, wystraszona siłą tego, co się z nimi działo, spróbowała zażartować: - Założę się, że ten samochód nigdy przedtem nie był używany do tego celu. - Założę się, że był - odpowiedział mężczyzna z głębi gardła, bez uśmiechu. Nic nie odpowiedziała. Patrzyła bez słowa w jego zmienioną twarz, z wrażenia nie mogła nie tylko mówić, ale także oddychać. - To jest tak wspaniale, Loren - tak cudowne! Skinęła tylko głową, leżąc teraz z zamkniętymi oczyma, wsłuchując się w miarowy ruch w głębi jej ciała, który przyprawiał ją o zawrót głowy. To była tortura, słodka tortura. Co chwila myślała, że to już kres rozkoszy, że więcej nie można, by po chwili przekonać się, że wciąż podąża wyżej i wyżej. Płakała, oddychała coraz szybciej, wreszcie wspięła się na sam szczyt i przeszła na drugą stronę. Jeszcze sekunda - i Tim z głośnym okrzykiem opadł na poduszkę obok niej. W ciszy wnętrza wozu kempingowego i pustyni za oknami słychać było bicie ich uspokajających się powoli serc. Podniosła wolno głowę w jego kierunku, a on uśmiechnął się miękko. - Leż spokojnie, dziecinko - powiedział i wyślizgnął się z łóżka. Słaba i wyczerpana, opadła z powrotem na poduszkę, wolnym, jakby lunatycznym ruchem ręki poszukała koca i naciągnęła go na siebie. - Dobrze się czujesz? - zapytał Tim po powrocie z łazienki. - Tim - uśmiechnęła się słabo - jesteś... niebywały! - Powiedz, kochasz mnie? - zajrzał głęboko w jej oczy. - Tak. Teraz tak - wyszeptała. Patrząc w oczy Tima, dotknęła jego policzka i zapytała zdumiona: - Skąd masz w sobie taką magiczną siłę?
74
RS
- Ty też ją masz. Po prostu pasujemy do siebie jak dwie połówki jabłka. Loren, czy kiedykolwiek przeżyłaś to w ten sposób z innym mężczyzną? - Nie. - A ten chłopak z Los Angeles... Opowiedz mi o nim. - To już skończone, Tim. Mówiłam ci. - Ale.... co on teraz dla ciebie znaczy? - Wpatrywał się w nią intensywnie, czekając na odpowiedź. - Już nic. Przestał parę miesięcy temu. - Czy on o tym wie? - Dowie się, kiedy wrócę do domu. - I sądzisz, że tak po prostu przyjmie do wiadomości twoją decyzję? - A co innego może zrobić? - Nie wiem, ale ze mną nie byłoby tak łatwo. Gdyby chodziło o ciebie... Nie zgodziłbym się - pokręcił przecząco głową. Loren westchnęła lekko. - Tim, ty i ja... - zaczęła, lecz nie pozwolił jej skończyć. - Nie chcę, żebyś wyjechała z Nevady - oznajmił zdecydowanym tonem. - Nie mam wyboru - uśmiechnęła się. - Kochamy się. - Proszę cię - odwróciła oczy - nie mów tak. Ja mieszkam w Kalifornii, ty w Nevadzie. Nigdy nie śmiałabym prosić cię, żebyś rzucił wszystko, co jest ci bliskie. I ty też tego nie rób. - W porządku. Masz jeszcze sześć dni wakacji, tak? Spędź je ze mną na farmie. Przecież jeśli jutro odjedziesz, nigdy nie przekonamy się, jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie. Zakłopotana położyła dłoń na czole. - Zawsze stawiasz na swoim? - spytała. - Wiesz już, że jestem uparty - powiedział to lekko, ale wyraz jego oczu był poważny. Nic dotąd nie było dla niego tak ważne, jak Loren. Jeśli nawet ją utraci, to nie bez walki. Był prawie pewien, że gdyby pozwolił jej teraz odjechać, gorzko by tego żałował przez resztę swego
75
RS
życia. Może naprawdę są sobie przeznaczeni? Przyćmiona żarówka zamigotała po raz ostatni i zgasła. Twarze dwojga kochanków zniknęły w ciemności. - Baterie wysiadły - oświadczyła Loren smutnym głosem. To znak, dodała w myślach, niedobry znak. Okazuje się, że nie tylko nie potrafi zadbać o wóz kempingowy, o baterie, ale także jest zupełnie bezradna, jeśli chodzi o własne życie. Tim delikatnie trącił ją łokciem. - Nie przejmuj się, kochanie. Po prostu się posuń. Westchnęła ciężko i zrobiła mu miejsce na wąskim tapczaniku. Tim położył się obok i ogarnął ją ramionami. - Mamy dla siebie całą noc, najdroższa - szeptał czule w jej włosy. - Tak, mamy całą noc - powtórzyła ze smutkiem, po czym gwałtownie wzięła go w ramiona. - Cokolwiek stanie się później, mamy całą noc. Och, Tim! - Łzy popłynęły po jej policzkach. Tym razem jednak nie były to łzy szczęścia. Rankiem Tim obudził się pierwszy. Leżał na drugim łóżku, na które przeniósł się w końcu, aby choć trochę się zdrzemnąć. Spanie razem na wąskim tapczanie było niemożliwe. Usiadł, wciągnął długi, spokojny oddech i spojrzał na Loren. Jej piękne włosy były w nieładzie rozsypane na poduszce. Jedną rękę zarzuciła do góry, ponad głowę, druga leżała na wierzchu koca. Oddychała słabo, ledwo słyszalnie. Tim wpatrywał się w nią z bolesnym uśmiechem. Jak teraz, po tym wszystkim, będzie wyglądać jego przyszłość, jeśli zabraknie w niej Loren? Dwa poranki wcześniej wiedział o niej zaledwie, że żyje na tej samej planecie co on, dziś była dla niego najważniejszą osobą. Jego życie nie było wprawdzie nigdy puste, był z niego zadowolony. Ale jeżeli teraz ta dziewczyna zdecyduje się wrócić do Kalifornii, na zawsze pozostanie w nim dojmująca pustka. Nawet jeśli ułożyłby sobie życie z kimś innym, do końca swych dni będzie wspominał śmiech Loren, jej głos, kapryśny, ale w gruncie rzeczy dobry charakter i tę szczególną harmonię ciał, jakiej dane im było doświadczyć.
76
RS
Nie, nie może dopuścić, by odeszła! Usłyszał szelest pościeli. Loren przeciągnęła się sennie i powoli otworzyła zaspane oczy. - Hej! - powiedział miękko. - Hej! - Spojrzała na niego. - Dobrze spałaś? - Jestem zupełnie wykończona - uśmiechnęła się błogo. - Która godzina? - Prawie dziesiąta. - Musimy wstawać! Zamiast odpowiedzi, wyślizgnął się spod swojego koca i przeniósł na jej łóżko. Loren przesunęła się natychmiast, robiąc mu miejsce. Wziął jej ciepłe ciało w ramiona, a ona przytuliła się do niego mocno. - Musimy wstać - powtórzyła matowym głosem. - Wiem - wyszeptał, całując jej włosy. Wiedziała, że to nierozsądne. Oboje o tym wiedzieli, a jednak nie potrafili odmówić sobie kolejnej porcji pieszczot - Twoja skóra ma niezwykły zapach - zamruczała. -Założę się, że używasz jakiejś tajemniczej wody, która doprowadza kobiety do szaleństwa. - Ty chyba też, kochanie - zachichotał, a jego ręce zaczęły śmiało błądzić po jej nagim ciele w poszukiwaniu nowych doznań. - Tim, jeżeli znów zaczniemy, nigdy już nie wstaniemy - tłumaczyła, ale bez przekonania. - Kiedy przyjedzie pomoc drogowa, kierowca będzie musiał walić w drzwi. Wszyscy będą zażenowani... - Nigdy - przerwał jej Tim - nigdy nie będę zażenowany tym, że się z tobą kocham. Widząc jego determinację, czując jak jej ciało staje się coraz bardziej wiotkie pod dotykiem jego dłoni, Loren zdała sobie sprawę, że i tym razem nie będzie ich stać na rozsądek. Tylko ten jeden, ostatni raz, pomyślała desperacko i otoczyła ramionami szyję mężczyzny. Kiedy przyjechała pomoc drogowa, siedzieli już na zewnątrz, popijając kawę. Widok nadjeżdżającego holownika wywołał dziwne
77
RS
uczucie w duszy i ciele Loren. Kiedy zaś spojrzała na Tima, jej drżąca ręka podniosła się do gardła. - Jest - powiedział z kamiennym wyrazem twarzy i poszukał oczyma jej wzroku. - Tak, jest - powtórzyła. Ciężarówka zatrzymała się obok nich. Wyskoczył z niej młody kierowca. - Widzę, że jesteście w tarapatach! - zawołał. - Owszem. W wielkich tarapatach - powiedziała Loren pod nosem, kiedy Tim poszedł przywitać się z kierowcą. Zdaje się, że jeszcze nigdy, przez całe życie, nie byłam w większych, dodała w duchu. Słyszała, jak Tim przedstawił się kierowcy i wytłumaczył sytuację, w jakiej się znaleźli. - Trzeba wyciągnąć wóz kempingowy z piachu, a potem odholować moją furgonetkę na farmę. - Nie ma problemu! - oświadczył pewnym głosem kierowca i natychmiast zabrał się do pracy. W niecałą minutę koła wozu kempingowego wydostały się z piachu. Kierowca zawołał: - Tim, wejdź do środka i kieruj tą machiną. Spróbuję wyciągnąć ją na jakieś twarde miejsce, żeby znowu się nie zakopała. - Ja to zrobię - oświadczyła Loren ku zdumieniu kierowcy. - To jej samochód - wytłumaczył Tim. Tak więc Loren wspięła się do szoferki i zapaliła silnik. Kiedy dojechali wreszcie do drogi, kierowca ciężarówki zatrzymał pojazd, wysiadł, odczepił linę holowniczą i podszedł do otwartego okna, aby odebrać od Loren zapłatę. Potem wrócił do swego samochodu i ruszył nim w kierunku Tima i jego furgonetki. Loren siedziała bez ruchu przy kierownicy. A więc to koniec? Już po wszystkim? Przecież nawet nie pożegnała się z Timem. Nie mogła tak po prostu odjechać. Zeskoczyła na ziemię i zostawiając pracujący silnik, pobiegła z powrotem w kierunku obu mężczyzn.
78
RS
Tim także ruszył w jej kierunku. Zatrzymali się kilka kroków od siebie. - Masz mapę, którą ci narysowałem? - zapytał niespokojnie. - Mam. Chciał jeszcze zapytać, czy na pewno przyjedzie na farmę, lecz doszedł do wniosku, że cokolwiek teraz powie, będzie niepotrzebne. Loren musi zdecydować sama. Albo uwierzy w jego miłość, albo nie. Teraz wszystko zależy od niej. Dotknął więc tylko jej policzka i powiedział czule: - Nigdy cię nie zapomnę, Loren Tanner. - Ja też cię nigdy nie zapomnę, Tim - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy, cisnące się jej do oczu. - Czy nie żałujesz, że się spotkaliśmy? - Nie... tak... - uciekła wzrokiem, by nie dojrzał jej łez - ja nie wiem... Z dala dobiegł do nich odgłos dźwigu, podnoszącego furgonetkę. - Chyba zaraz ruszamy - powiedział Tim. - Dokąd pojedziesz? - Z powrotem - machnęła ręką - do tego miasteczka, które mijałam. Muszę napełnić zbiorniki wodą i butle gazem. - Nie chcę ci nic narzucać, ale gdybyś się zdecydowała... - nie dokończył. Złapał Loren w pół i przyciągnął do siebie, całując mocno. Spojrzał jej w oczy - Kocham cię, pamiętaj o tym - powiedział i odwrócił się szybko, aby Loren nie zauważyła łez, które pojawiły się w kącikach także jego oczu. Loren stała jeszcze chwilę, patrząc za nim, potem odwróciła się i poszła z powrotem w kierunku wozu. Dłuższą chwilę siedziała przy kierownicy, płacząc i raz po raz wyciągając chusteczkę, żeby wytrzeć oczy i nos. Nie zauważyła nawet, że samochód holujący furgonetkę zatrzymał się za nią i czeka, kiedy wreszcie ruszy. Włączyła w końcu bieg i wyjechała na drogę. Nie ujechała kilometra, kiedy holownik wyprzedził ją i pojechał przed siebie. Zobaczyła jeszcze Tima, który wychylił się z okna furgonetki i pomachał jej na pożegnanie. Odpowiedziała mu tym samym.
79
Rozdział siódmy
P
RS
o kilkunastu kilometrach zatrzymała się na stacji obsługi, uzupełniła wodę w zbiorniku i wymieniła sanitariat. Potem pojechała autostradą na znajomy kemping. Już na miejscu naładowała baterię, po czym usiadła przy stole w jadalni i wyciągnęła ze schowka mapę Nevady, by przestudiować ją uważnie. Zostało jej tylko pięć dni wakacji. Jeśli więc nie ma zamiaru zatrzymać się na farmie Tima, powinna niebawem ruszać w stronę Kalifornii. Przerzucając strony atlasu, znalazła narysowaną przez Tima mapę. Wśród starannie naszkicowanych dróg widniał zaznaczony precyzyjnie jego C-Bar. Poczuła ukłucie w głębi serca. Myśl o tym, że może już nigdy więcej nie zobaczy Tima, była bolesna, mimo to Loren nie chciała nawet myśleć o wizycie na jego farmie. Powodów było kilka, choć nie potrafiła ich precyzyjnie nazwać. Może bała się zobaczyć Tima w innym miejscu niż to, w którym się spotkali po raz pierwszy? Może nie była pewna swojej reakcji na widok ukochanej przez niego farmy? Gdzieś w głębi duszy pojawiło się wspomnienie starej, odrapanej furgonetki. Jej własna rodzina nie była bogata, lecz Ruskinowie zdaje się nie mieli nic. Może więc bała się zakochać w mężczyźnie, który jest biedny i wyrzec się znakomitej posady w Hollywood na rzecz podupadłej farmy w Nevadzie? Z drugiej strony, czy mogła jednak wrócić do swego ustabilizowanego, wygodnego życia po spotkaniu z Timem? Przecież naprawdę go kochała. Łzy znowu popłynęły z jej oczu, zamazały staranne linie na mapie. Ich związek nie był zwykłym, konwencjonalnym związkiem - tego była pewna. Mimo że znali się tak krótko, byli sobie niezwykle bliscy i rozumieli się doskonale. Rzeczywiście, niewiele jeszcze wiedzieli o sobie, ale przecież jeśli ona, Loren, nie podejmie decyzji o kolejnym spotkaniu, nie dowiedzą się już niczego więcej. Tak, musi podjąć tę decyzję; ona, nie Tim.
80
RS
Czuła się tak, jakby stała na rozstaju dwóch dróg, rozdarta koniecznością wyboru jednej z nich. Każda była innym scenariuszem na życie, jej życie, ale też życie Tima. Czy to rozdarcie było rzeczywiście związane z jego sytuacją materialną? - pytała siebie usilnie. Nie mogła uwierzyć, że mogłoby jej chodzić tylko o pieniądze. Gdyby tak było, już dawno powinna była posłuchać Marsha, który był znanym, dobrze prosperującym adwokatem, a na dodatek proponował jej małżeństwo. Jednak na myśl o powrocie do Kalifornii i podjęciu na nowo życia, które tam prowadziła, poczuła teraz dziwny chłód. Do licha, zaklęła bezgłośnie, czyżby tu, w Nevadzie, nie stało się nic ważnego! Przestała się wahać. Postanowiła odwiedzić Tima w świecie, w którym żył na co dzień. Przekonać się naocznie, kim jest naprawdę i czy ich spotkanie miało być tylko przelotną przygodą, czy też czymś więcej. Oczywiście, nie musi jechać natychmiast. Jutro z rana wykona kilka ważnych telefonów, zrobi zakupy, wyczyści wnętrze wozu, a w miejscowej pralni wypierze brudne rzeczy. Resztę czasu poświęci sobie samej. Kiedy ponownie ujrzy Tima, powinna wyglądać jak najlepiej. Loren zatrzymała się na poboczu asfaltowej drogi, zerknęła na mapę Tima, a potem na drogowskaz umieszczony na szczycie słupa po drugiej stronie. C-Bar - farma, odczytała. A więc to musi być tu, pomyślała i skręciła w niezbyt szeroką drogę. Z daleka posiadłość wyglądała imponująco - duży dom, liczne budynki gospodarcze, setki, a może nawet tysiące zwierząt na ciągnących się po widnokrąg zielonych polach, zamglona linia gór na horyzoncie. Czy to wspaniałe miejsce to rzeczywiście farma Tima? Dlaczego ani razu się nie pochwalił? Patrząc na jego furgonetkę można było przysiąc, że facet nie ma złamanego grosza, a tu taki widok! Nagle poczuła się dumna z siebie. Przecież zdecydowała, by wrócić do Tima, zanim przekonała się, jaki jest jego majątek. Jej uczucie było czysto bezinteresowne, zrodzone wyłącznie z jego dotyku, uśmiechu, dobroci... Mocniej zacisnęła ręce na kierownicy. A jeśli Tim nie będzie zadowolony z jej przyjazdu? - pomyślała z niepokojem. Zapraszał ją, to prawda, lecz może jego miłosny zapał już minął. Nie opierała mu się zbyt
81
RS
długo, czemu więc nie miałby potraktować ich znajomości jak przelotnej i łatwej przygody? Jeśli nawet to prawda, uspokajała się w duchu, natychmiast to wyczuje. Wytłumaczy wtedy swój przyjazd ciekawością, przenocuje jedną noc i pożegna się z nim na zawsze. Zbliżała się wolno do budynków C-Bar. Widać już było ludzi, którzy pracowali przy budowie nowej stajni, kilku innych kręciło się w obrębie podwórza. Przed budynkami stało przynajmniej pół tuzina różnych pojazdów - furgonetek, wozów ciężarowych, maszyn rolniczych. Loren poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Zwykła pewność siebie opuszczała ją w najbardziej decydującym momencie. A jeśli nie zastanie Tima w domu? Przecież może mieć jakieś obowiązki poza farmą. Ale Tim był w domu. Spoglądał właśnie przez frontowe okno, z którego widać było drogę do farmy, a widząc to, co widział, był już pewien, że jego modlitwy zostały wysłuchane. Ostatnia noc była najbardziej niespokojną w jego życiu. Przeczuwał, że jeżeli Loren w ogóle zdecyduje się przyjechać, musi pojawić się dzisiaj. I tak się stało! Odwrócił się od okna i zaczął biec jak szalony w kierunku wyjścia. - Tim! Co się dzieje? - wołała za nim Connie. - Loren! Loren przyjechała! - Przyjechała?! - krzyknęła podekscytowana Connie i pobiegła za bratem. Loren zatrzymała wóz przed domem i rozejrzała się niepewnie, jednak już po chwili jej serce wypełniła szalona radość. Tim już do niej biegł! Nie zdążyła zgasić silnika, a już wtargnął do kabiny. A więc czekał na nią, martwił się, czy przyjedzie, kochał ją naprawdę. Śmiejąc się, zerwała się z siedzenia prosto w jego szeroko rozpostarte ramiona. - Przyjechałaś - szeptał w jej włosy - jesteś. Loren, ty naprawdę tu jesteś - powtarzał, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Zaczynałem już tracić nadzieję. Wtuliła się w niego mocniej, sycąc jego ciepłem i zapachem. - Musiałam przyjechać - powiedziała tylko. - Dzięki Bogu.
82
RS
- Tim, nie przedstawisz mnie? - usłyszeli nagle głos dobiegający z zewnątrz. Głos był miły, wesoły i przyjazny. Przez ramię Loren dojrzała ładną, młodą kobietę, stojącą w drzwiach i przyglądającą się im z uśmiechem. Tim, nie wypuszczając Loren z objęć, odwrócił się w stronę Connie. - Loren, ta wścibska osoba to moja siostra Connie. Connie, oto Loren Tanner. Connie weszła do wnętrza wozu i podała rękę Loren. - Naprawdę bardzo się cieszę, że mogę cię wreszcie poznać powiedziała. - Ten facet, odkąd wrócił, nie mógł sobie znaleźć spokojnego miejsca. Loren poczuła dziwny ucisk w żołądku. Ta sama myśl wstrząsnęła nią po raz kolejny. Nie kłamał, kochał ją naprawdę! Zdołała potrząsnąć ręką Connie i powiedzieć prawie normalnie: - Ja też się cieszę, Connie. - Widzisz? Mówiłem ci, że jest piękna - Tim zwrócił się do Connie. Cieszył się jak mały chłopiec. - Czy rzeczywiście sama przyjechałaś z Kalifornii do Nevady tą machiną? - zapytała Connie, rozglądając się po wnętrzu wozu kempingowego. - Niesamowite - uśmiechnęła się do Loren. - Może i ja bym wybrała się na wycieczkę takim wozem. To chyba zabawne. - To jest naprawdę wspaniałe - zgodziła się Loren, przyglądając się teraz uważniej swej rozmówczyni. Connie Ruskin była ładną, ciemnowłosą kobietą, a jej niebieskie oczy przypominały oczy Tima nie tylko kolorem. Czuło się w nich ten sam upór i niezależność. Loren polubiła ją od razu. - Strasznie się martwiłam o Tima przez te dni - wyznała Connie konfidencjonalnym tonem. - Martwiła - to mało powiedziane - dorzucił Tim. - Ona obdzwoniła całą Nevadę, może z wyjątkiem gubernatora! - Nie martw się, zadzwoniłabym i do gubernatora. - Connie mrugnęła okiem do Loren. - Kiedy Tim nie dojechał na moje przyjęcie, mimo że solennie obiecywał, zadzwoniłam na farmę. Sissy powiedziała,
83
RS
że wyjechał do Tahoe zgodnie z planem, więc możesz sobie wyobrazić, jak się przeraziłam. - Przyjęcie.. Nie dojechał... - Loren powtarzała jak echo. - Tak właśnie. - Connie pokiwała głową. - No dobrze, czuję, że chcecie zostać sami. Pokaż jej całą farmę, Tim! - zawołała, wychodząc z wozu. - Do zobaczenia, Loren! Drzwi zatrzasnęły się i znowu zostali sami. Tim wpatrywał się w Loren jak w obrazek. - Jesteś piękniejsza, niż cię zapamiętałem. - To dla ciebie, Tim. Loren rzeczywiście była świetnie uczesana i umalowana, ale to nie miało w tej chwili większego znaczenia. Najistotniejsze było to, że Tim ani razu nie skłamał. Tamtego cudownego wieczora jechał na przyjęcie do Connie, w jego życiu nie było żadnej innej kobiety... Świadomość tego, że cały czas mówił prawdę, czyniła ją teraz szczęśliwszą niż kiedykolwiek. - Wspaniale wyglądasz - jego spojrzenie omiotło ją z góry w dół, od jasnoniebieskiej bluzki do kolorowej wzorzystej spódnicy, i wróciło znów do twarzy. Położył dłonie na jej skroniach i delikatnie złożył swoje wargi do pocałunku. Całował ją długo, czule, wreszcie podniósł głowę i zapytał: - To co? Obejrzymy farmę? - Co tylko zechcesz. - Wiesz dobrze, czego chcę. - Jego oczy pociemniały. - I ja chcę tego samego - wyszeptała. Tim wyjrzał przez okno. - Za dużo ludzi się tutaj kręci - skrzywił się, lecz po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. - Wiesz co? Pokażę ci moje ulubione miejsce. Czy mogę poprowadzić wóz? - Powiedziałam - co tylko zechcesz. - Cholera, kocham cię. - Przyciągnął ją do siebie, pocałował raz jeszcze, a później siadł za kierownicą i zaczął wycofywać wóz z podwórka. - Musisz mi powiedzieć, jak się to prowadzi. - Tak jak zwykły samochód, kochanie. - Usiadła ze śmiechem na miejscu dla pasażera. - Musisz tylko patrzeć w boczne lusterka i
84
RS
pamiętać, że masz prawie sześć metrów za sobą. Po drodze interesowała się wszystkim, co Tim pokazywał: zwierzętami, polami, ale myślała tylko o jednym - Tim był obok niej. Wiózł ją w jakieś ciche, ustronne miejsce, aby tam się z nią kochać. Czekała na to, tęskniła, zupełnie jakby ostatni raz byli razem dwa lata, a nie dwa dni temu. Długo jechali między drzewami, potem z trudem wspięli się na wysokie wzgórze. Nie było już stąd widać budynków ani ludzi. Na samej górze czekała na nich przestronna polana, z której otwierał się wspaniały widok na wielką zieloną dolinę. - Jak tu pięknie - powiedziała z zachwytem. - Jestem oczarowana twoją farmą, Tim. Nie sądziłam, że zobaczę coś takiego. - Połowa posiadłości należy do Connie - wyjaśnił. - Kiedy wreszcie zmęczy ją miejskie życie, pewnie też będzie chciała tu zamieszkać. - Na pewno. Tim wyszedł, podał jej rękę przy schodzeniu ze stopni samochodu. - Dziwne - powiedział - wydaje mi się, że ostatni raz widziałem cię rok temu. Kiedy nie przyjechałaś do wczoraj, bałem się, że w ogóle już cię nie zobaczę. - Myślałam o tym, żeby wyjechać na zawsze, to prawda - przyznała. - Cały czas ogarniały mnie wątpliwości... - Wtedy, przy rozstaniu, pomyślałem, że sama musisz podjąć tę decyzję. - Dziękuję, że to zrozumiałeś - wyszeptała i oplotła ramionami jego szyję, policzek przycisnęła do piersi mężczyzny. - Mmmm... jak ty pachniesz - zamruczała słodko. -Nikt nie pachnie tak jak ty. - Loren... - jęknął Tim przez ściśnięte gardło. Czuł, jak błyskawicznie rośnie w nim pożądanie. Wystarczył jeden jej dotyk, jedno westchnięcie, ciepły oddech na szyi, a już był gotów do miłości. - Chcę się kochać z tobą, Loren - wyszeptał. - Chodźmy do środka, jak wtedy... Śmiejąc się, zaprowadziła go z powrotem do wnętrza. Rozebrali się szybko i leżeli teraz obok siebie, wciąż zdumieni swym niegasnącym pragnieniem. Dotykali się, jakby chcąc sprawdzić, czy ich szczęście nie
85
RS
jest jedynie snem, a każde dotknięcie przynosiło nowy rozkoszny dreszcz. - Chcę cię mieć już na zawsze - wyszeptał Tim, schylając się do jej ust. - Ja też, Tim. To prawdziwy cud, że się spotkaliśmy, prawda? - To najbardziej cudowna i najbardziej realna rzecz, jaka kiedykolwiek mi się zdarzyła. I najlepsza. - Najlepsza - zgodziła się Loren i przyciągnęła do piersi jego głowę. Zaczął pokrywać gorączkowymi pocałunkami jej twarz, szyję, piersi, brzuch. A kiedy ich wzajemne pragnienie sięgnęło szczytu, znów im się zdało, jakby dotknęli gwiazd. Nasyceni, spoczęli bezwładnie na poduszkach. - Jesteś niezwykły - mówiła Loren z zamkniętymi oczyma. - Pragnę cię cały czas. Wystarczy, że mnie dotkniesz, już jestem gotowa. - To miłość, Loren. Po prostu mnie kochasz. - Tak, kocham cię - powtórzyła. Tim podniósł głowę, aby popatrzeć w jej twarz. Otworzyła oczy. - Powiedz to jeszcze raz - poprosił. - Kocham cię, kocham, kocham! - A... czy wyjdziesz za mnie za mąż? - spytał ostrożnie. - Tak - odparła radośnie. - Ale kiedy i gdzie? - Czy chciałabyś zaprosić swoją rodzinę? - Oczywiście, że tak. - Więc pojadę z tobą do Kalifornii, żeby poznać twego ojca i braci. - Naprawdę to zrobisz? - Jej oczy zabłysły ze szczęścia. - Naprawdę - odparł i uśmiechnął się do niej z czułością. - W takim razie musimy wyjechać jutro rano - powiedziała podekscytowana. - Muszę być w pracy w następny poniedziałek. Tim chrząknął znacząco. - Czy jako moja żona też będziesz dojeżdżać do pracy z Nevady do Kalifornii? Loren spojrzała na niego pytającym wzrokiem, po czym wybuchnęła serdecznym śmiechem.
86
RS
- A więc to tak! Nie tylko Connie chcesz wybawić od udręk miejskiego życia! Ale nie dam ci tej satysfakcji: właśnie wczoraj sama uznałam, że niekoniecznie muszę wracać do kolorowego Hollywoodu. Spędzili tak jeszcze parę godzin, rozmawiając, kochając się, dyskutując. Co chwila przychodziły im do głowy nowe pomysły. - Możemy mieć własny wóz kempingowy, Loren - powiedział Tim w pewnym momencie. - Chciałabyś? Oczy Loren zajaśniały. - Zawsze o tym marzyłam! Ale one są strasznie drogie. Tim roześmiał się tylko w odpowiedzi. Było już południe, kiedy zdecydowali się wracać do domu. - Jedźmy już - powiedział Tim. - Jutro rano czeka nas podróż do Kalifornii. - Nagle przestał zapinać koszulę i położył rękę na ramieniu Loren. - Ale... co zrobisz z tym twoim facetem? - Dzwoniłam do niego wczoraj. - Naprawdę? - Tak. Wytłumaczyłam mu, co czuję, a on, wyobraź sobie, nawet nie protestował. Powiedział tylko, że nigdy nie pasowaliśmy do siebie. Loren uśmiechnęła się łagodnie. - Myślę, że podczas mojej nieobecności poznał jakąś dziewczynę. Dzwoniłam też do ojca. Powiedziałam mu o tobie. - No i co? - Na początku się oburzył, ale spodziewałam się tego - uśmiechnęła się figlarnie. - Wcześniej przygotowałam odpowiedź na każdy jego argument. Tim, pamiętaj, ja się urodziłam w rodzinie Tannerów, a oni potrafią walczyć o swoje. Zresztą, kiedy się poznacie, ojciec na pewno cię polubi. Jeśli zaś chodzi o moich braci - westchnęła - to albo się zgodzą z mym wyborem, albo nie. Ich sprawa. - Loren - wykrzyknął Tim z podziwem - ty ze wszystkim dajesz sobie radę sama! Rzadko spotyka się kobiety takie jak ty, naprawdę jesteś niezwykła. - Ty również, kochanie! Podróż do południowej Kalifornii była wspaniała. Od czasu do czasu Loren pokryjomu szczypała się w ramię, żeby upewnić się, czy nie śni.
87
RS
Zmieniali się przy kierownicy, zatrzymywali, kiedy i gdzie im się podobało. Gotowali razem, rozmawiali o życiu, śmiali się. I kochali, kiedy tylko przyszła im na to ochota, a więc często, bardzo często. Ich miłość pogłębiała się z każdą godziną, z każdym przejechanym kilometrem. Leżąc koło siebie w nocy na dwóch bliźniaczych łóżkach, snuli opowieści o sobie, o dzieciństwie, rodzinie, o całym dotychczasowym życiu. Te trzy dni wspólnej podróży upłynęły im w całkowitej harmonii, bez żadnych kłótni i nieporozumień. Loren zdawało się, że płynie po różowej chmurce szczęścia, unoszona w powietrzu przez wdzięczne amorki o pyzatych policzkach. Sytuacja zmieniła się nieco, kiedy w niedzielny wieczór dojechali wreszcie do Waycliffe. Loren zdecydowała, że Tim zamieszka u niej, a następnego dnia rano poszła do pracy, by wręczyć szefowi dwutygodniowe wymówienie. Najważniejszą sprawą było teraz przedstawienie Tima ojcu i braciom, zaczęła więc myśleć o wspólnym obiedzie w jej w domu. Dni stały się teraz gorączkowe, choć noce, jak przedtem, wypełnione były miłością. Tim każdej nocy zadziwiał ją swoją erotyczną wyobraźnią. Nie było zakątka w jej małym mieszkanku, który nie straciłby swej dawnej niewinności. Kochali się oczywiście w sypialni, ale także w łazience, kuchni, saloniku i we wszystkich innych możliwych miejscach, nawet w pokoiku przeznaczonym na pralnię! I nagle, pewnego dnia, wybuchła bomba. Ojciec Loren nie przyjął zaproszenia na uroczysty obiad. Po raz pierwszy w życiu nie zdołała go przekonać żadnym argumentem. Zalana łzami, odłożyła słuchawkę telefonu. - Co się stało? - zapytał delikatnie Tim. - Tatuś nie ma ochoty cię poznać. - A twoi bracia? - Nie rozmawiałam z nimi jeszcze, ale tatuś powiedział, że oni także nie przyjdą. - Czy podał jakieś powody? - Nie wiem... - Loren wtuliła się w miękkie poduszki kanapy. Powiedział, że jestem... idiotką - dokończyła, podnosząc na niego
88
RS
udręczone oczy. Wargi Tima zacisnęły się ze złością, gniewne błyski pojawiły się w jego oczach. - On nie ma racji. Nie jesteś idiotką, Loren. - Nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić, Tim. - Zacisnęła rozpaczliwie dłonie na kolanach. - Ojciec uważa, że nasz związek nie ma racji bytu. - Wiesz dobrze, że to nieprawda! - podniósł głos. - Proszę cię, nie złość się. - Czy on wie, że chcemy się pobrać? - Chciałam mu o tym powiedzieć dopiero, kiedy tu przyjdzie. - A on pewnie pomyślał, że przywiozłaś sobie po prostu z wakacji jakiegoś faceta. - Tim pokiwał głową. - Powiedziałam mu tylko, że jesteś farmerem - wyszeptała zbolałym głosem. Tim usiadł obok niej, zamyślił się. Więzy rodzinne były dla jego przyszłej żony bardzo ważne i nie mógł tego nie uszanować. Oczywiście, czasami Loren walczyła o swoją niezależność, ale przecież uwielbiała całą tę niesforną rodzinkę, szczególnie ojca. We wszystkich jej opowiadaniach Lou Tanner jawił się jako wyjątkowy mężczyzna, szlachetny i mądry ojciec. - Może obawia się, że przeprowadzisz się do Nevady - powiedział spokojnie. - Co takiego? - Kiedy powiedziałaś mu, że zakochałaś się w farmerze z Nevady, natychmiast pomyślał, że wyjedziesz z Kalifornii. - Chyba nie przypuszcza, że jeżeli nie przyjdzie na ten obiad, to zmienię swoją decyzję. - Kto wie? - To straszne - jęknęła Loren. - I co ja mam teraz zrobić? - Myślę, że nic - odparł spokojnie Tim i podniósł się z krzesła. - To moja rola. Muszę sam to wszystko wyjaśnić. Powiedz, gdzie mieszka twój ojciec?
89
RS
- Tim - skoczyła do niego przerażona - nie możesz tam iść! - Niby dlaczego? - Bo... bo... Zamknął jej usta pocałunkiem. - Daj mi adres, kochanie! Kiedy Tim wrócił, leżała już w łóżku. - Śpisz? - spytał cicho, wchodząc do sypialni. - Nie mogę. I jak było? - Wspaniale. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. - Naprawdę? - Loren podskoczyła z radości. - Naprawdę. - Tim zaczął się rozbierać. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu mieliśmy długą rozmowę. - No, a co właściwie mu powiedziałeś? Pochylając się nad łóżkiem, pocałował ją szybko. - Poradziłem sobie jakoś. - Nie masz zamiaru mi powiedzieć? - Nie. - Tim! - Jeśli zapraszasz mnie do łóżka, jestem gotowy. -Szybko pozbył się slipek, rzucając je, jak zwykle, na podłogę. - Nie dość, że usiłujesz być tajemniczy, to jeszcze jesteś nieporządny - powiedziała lekko zirytowana. On jednak roześmiał się tylko i położył obok niej. - Zgaś światło i chodź tu, kochanie. - Wziął ją w ramiona. - Czy wiesz, że cała promieniejesz seksem? Godzinę później, wyczerpani namiętnością, która pozbawiła ich ostatków sił, rozmawiali sennymi głosami. - Tim? Powiedz, czy tatuś chce się ze mną zobaczyć? - Chce zaprosić nas wszystkich na obiad jutro wieczorem. - Poważnie? - zdumiała się. - Jesteś chyba cudotwórcą. Jak to zrobiłeś? - Zaprosiłem go, żeby przyjechał do Nevady i zamieszkał razem z nami.
90
RS
- Co? - Usiadła i zapaliła lampę. - Co w tym złego? - Zaprosiłeś go, żeby przeniósł się do Nevady? I on się na to zgodził? - Jeszcze nie, ale przyrzekł mi, że to przemyśli. Chyba spodobał mu się ten pomysł. - Jak na człowieka, który ceni spokój i nienawidzi tłumu, masz dziwne zwyczaje. - Ja? - Nie udawaj niewiniątka, panie Ruskin, wiesz o czym mówię. Czy na pewno chcesz, żeby moja rodzina z nami zamieszkała? Przecież jeśli przyjedzie tatuś, to przyjedzie także Joe, a potem prawdopodobnie Pete i jego żona... - Nie muszą mieszkać z nami, kochanie, ale niedaleko nas. Na farmie są jeszcze inne domy, a jeżeli będziemy potrzebowali, wybudujemy nowe. Loren spojrzała na niego podejrzliwie. - Jesteś bardzo bogaty, tak? Tim roześmiał się pełną piersią. - Bardzo. Odziedziczyliśmy z Connie dużą forsę, a farma przynosi cały czas dochody. Po prostu nie miałem dotychczas żadnego powodu, żeby wydawać pieniądze. - A ja cały czas sądziłam, że nie masz grosza przy duszy! - To wspaniale. Bo zakochałaś się we mnie, a nie w moich pieniądzach. - Tak, w tobie - zapewniła go gorąco. - Bo jesteś najwspanialszym, najporządniejszym i najbardziej seksownym mężczyzną na świecie? - Teraz jestem przede wszystkim spragnionym mężczyzną. Chodź tu! - roześmiał się i wziął ją w ramiona.
91
Epilog
W
RS
esele odbyło się w C-Bar. Była oczywiście Connie, Tannerowie i około dwustu innych gości - wszyscy ubrani wieczorowo. Jedzenia i picia było w bród, a cały dom huczał od tańców, śmiechu i radości. Tim, który zawsze twierdził, że wszystkie przyjęcia są głupie, tym razem czuł się wspaniale. A Connie? Connie była po prostu w swoim żywiole! Co więcej, cała rodzina Tannerów szybko została zaakceptowana przez okolicznych mieszkańców, tak więc wszyscy bawili się znakomicie. W pewnej chwili Tim zaciągnął Loren do jakiegoś pustego pokoju i zamknął za nimi drzwi. Pocałował ją, a potem zapytał: - Szczęśliwa? - Bardzo - odpowiedziała. - A ty? - Uwielbiam być żonaty. Zwłaszcza - trącił ją łokciem w bok - że zaczął się miesiąc miodowy. Loren przechyliła głowę, aby spojrzeć w jego twarz. - Czy powiesz mi wreszcie, gdzie jedziemy? - To niespodzianka. - Wiem, ale już od dwóch tygodni siedzę jak na rozżarzonych węglach! Powiedz mi wreszcie. - Dobrze - odparł i spojrzał na zegarek. - Ale za... za dziesięć minut. - Za dziesięć minut? Co znów wymyśliłeś? - Dowiesz się wszystkiego za dziesięć minut - powtórzył tajemniczo, a w jego oczach pojawił się diabelski ognik. - Jak spędzimy te dziesięć minut? - Myślisz, że dziesięć minut wystarczy na to, o czym myślisz? - Nie wystarczy? - spytał i roześmiał się cicho. - Może powinniśmy sprawdzić? - Zaczął ją lekko popychać w stronę ściany. - Tim, daj spokój. Oszalałeś? Ale Tim już nie słuchał, zaczął szeptać jej do ucha uwodzicielskim
92
RS
szeptem, całować jej szyję, pieścić piersi, a ona oddała mu się z błogim westchnieniem. Zdążyła tylko wymamrotać: - Na naszym weselu... Co powiemy naszym dzieciom, kiedy zapytają o nasze wesele? Wrócili na salę po piętnastu minutach. Loren była lekko zarumieniona, ale jej sukienka wyglądała całkiem porządnie, podobnie jak usta i - szybko poprawiony - makijaż. - Wyjdźmy teraz na zewnątrz - usłyszała nad uchem dyskretny szept swego męża. - Na zewnątrz? - syknęła. - Przecież nie możemy dłużej zostawiać gości. - Nie ma mowy. Idziemy, kochanie - powiedział nie znoszącym sprzeciwu głosem i, wśród śmiechów i żartów otaczających ich gości, poprowadził ją w kierunku drzwi. Tuż przed progiem zatrzymał się. Gotowa? - zapytał. - Jak zawsze, kowboju! - Uwodzicielsko mrugnęła okiem. - W takim razie zamknij oczy. - Szybko opuściła rzęsy. - I pamiętaj powtarzał - nie otwieraj, zanim ci nie powiem. Słyszała za sobą jakieś podejrzane szepty i szmery. Wszyszcy goście zaczęli podążać za nimi, podejrzewając, że za chwilę przekonają się, jaką to niespodziankę przygotował Tim dla swej nowopoślubionej żony. Usłyszała skrzypnięcie drzwi, a zaraz potem głos Tima: - W porządku, teraz możesz patrzeć! Otworzyła oczy i oniemiała. Przed domem stał wspaniały, nowy wóz kempingowy, najbardziej luksusowy model. - Och, Tim - zachłysnęła się radością - czy on jest nasz? - Nasz - odparł. - To mój prezent ślubny dla ciebie. Myślisz, że dasz sobie z nim radę? - Założysz się? - spytała i czym prędzej pobiegła do samochodu. Wskoczyła do środka, za chwilę obok niej był także Tim. Tłum gości zgromadził się dookoła, a ona oglądała z zachwytem ogromne i luksusowo wyposażone wnętrze wozu. - Jest kuchenka mikrofalowa! Ojej, patrz na tę wielką lodówkę! -
93
RS
Otwierała szafki, dotykała wyłożonych kafelkami blatów i miękkich, pluszowych obić. - Tim, jak tu pięknie! - powtarzała. - Dziękuję ci, kochanie! - Zarzuciła mu ramiona na szyję - To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać. Czy pojedziemy nim w naszą pośród poślubną? - Chciałabyś? - Marzę o tym! Dokąd pojedziemy? Zresztą, takim wozem będziemy mogli pojechać wszędzie! Tylko czy będziesz mógł zostawić teraz farmę? - Jeśli nie teraz, to trochę później. W każdym razie pojedziemy, dokądkolwiek zechcesz. - Jesteś najcudowniejszym mężem na świecie. - Wtuliła się w niego z miłością, zapominając zupełnie o otaczającym ich wciąż tłumie gości. - Obejrzyj sypialnię - podpowiedział Tim i uśmiechnął się do niej znacząco. Loren natychmiast rzuciła się w stronę drzwi. - Cudowna! W środku niedużego pomieszczenia było olbrzymie łóżko, telewizor wbudowany w ścianę i... wielkie lustro na suficie. Loren patrzyła na nie przez chwilę, po czym odwróciła się do Tima i zapytała: - Chwileczkę. Czy to jest standardowe wyposażenie? - A jak myślisz? - Och... Tim, ty jesteś.... jesteś diabeł! - roześmiała się serdecznie. - Anioł - poprawił ją - anioł miłości! Będziemy tu dzisiaj spać, dobrze? - zapytał. - To będzie nasza noc poślubna. - Nie mogę się tego doczekać!
94