Rozdział 24 Doyle i Mistral wyglądali dobrze w ubraniach Sholto, ale poza mną i Rhysem, wszyscy sidhe mieli około sześciu stóp1 wzrostu. Mężczyźni byl...
6 downloads
13 Views
171KB Size
Rozdział 24 Doyle i Mistral wyglądali dobrze w ubraniach Sholto, ale poza mną i Rhysem, wszyscy sidhe mieli około sześciu stóp1 wzrostu. Mężczyźni byli szerocy w ramionach, szczupli w biodrach i dobrze zbudowani. Strażnicy byli bardziej muskularni i twardsi od treningów z bronią, czy walki. Ale Sholto miał rację, co do ramion Mistrala. Były trochę szersze niż jego, czy Doyle’a. Nie o wiele, ale wystarczająco, żeby koszula nie pasowała. Napinała się tak bardzo, że nie wyglądało to dobrze. Lepiej było, żeby miał na sobie mniej ubrania i wyglądał dobrze, niż więcej i wyglądał źle. Mieliśmy rozmawiać z Dworem Seelie, a u nich dobry wygląd oznaczał wszystko. Jeżeli wyglądałeś dobrze, byłeś dobry. To była dosyć dysfunkcyjna rodzina. Mirabella, dworska szwaczka, obchodziła Mistrala dookoła ociągając płaszcz, jaki znalazła na jego szerokie ramiona. Pociągnęła z jednej strony bladą, szczupłą dłonią, a potem wygładziła zagięcia na błękitnym ubraniu swoją czarno- białą macką. Jej prawe ramię miało mackę, jak nocny myśliwiec. Wydawała się idealnie ludzka, poza tymi dodatkowymi częściami. Macka była bardzo zwinna, wiedziałam, że tacy mogą być nocni myśliwcy. Używała obu kończyn bez myślenia. Był to odruchowy gest wyćwiczony przez lata. Czy była po części nocnym myśliwcem? Dzieckiem jakiegoś ataku, czy efektem tarzania się po sianie? Chciałam zapytać, ale nie chciałam być niegrzeczna. Mistral wyglądał zachwycająco w płaszczu. Głęboki niebieski kolor wydawał się sprawiać, że jego oczy były również niebieskie, jak letnie niebo. Szeroki kołnierz obramowany był szarym futrem, więc jego własne chmurzasto szare włosy wydawały się stapiać z nim, ciężko było stwierdzić, gdzie kończy się futro, a zaczynają włosy. Mirabella odwróciła Mistrala, żeby móc zobaczyć jak układa się płaszcz. Szare futro schodziło szerokim pasmem w dół płaszcza, więc rozpuszczone, długie do kostek włosy strażnika pogłębiały iluzję mieszania się, nie iluzję związaną z magią, ale z umiejętnym wyborem ubrania. - Wygląda, jakby był dla niego uszyty – powiedział sucho Doyle. Szwaczka wygładziła macką swoje brązowe włosy uczesane w elegancki kok, potem spojrzała na niego pełną siłą swoich oliwkowozielonych oczu, ze śladem brązu i szarości, a nawet złota, dookoła źrenic. Były najbardziej podobne do wielokolorowych oczu sidhe, jak tylko mogły być ludzkie oczy. Wysoka i urocza Mirabella poruszała się z dziwną, usztywnioną gracją, prezentując idealną postawę, która mówiła, że pod suknią nosi gorset. Suknia wyglądała na dziewiętnasty wiek, była w kolorze ciemnej, prawie czarnej zieleni, która pasowała do zieleni jej oczu. Rękawy nie były historycznie idealnie dopasowane do codziennej sukni z tej epoki. Były marszczone u góry, rozszerzone do tyłu jak dzwon tak, że spływały, kiedy uniosła kończynę i można było przelotnie ujrzeć mackę, sięgającą do tego, co kiedyś było jej łokciem.
1
ok. 183 cm
- Mirabella, czy uszyłaś ten płaszcz specjalnie dla Mistrala? – zapytał Sholto. Nie spojrzała na swojego króla, ale nadal wygładzała płaszcz, będący niemalże całą szatą. - Mówiłam ci o moim śnie, Wasza Wysokość. - Mirabella – powiedział jej imię z większą mocą. Odwróciła się, nerwowo mrugając oczami, potem obróciła Mistrala w naszą stronę, jakby dla inspekcji. Przyjął całą jej krzątaninę bez narzekania. Królowa Andais lubiła ubierać swoich strażników na kolacje, tańce, czy dla swojej własnej rozrywki. Mistral zachowywał się tak, jakby jego zdanie co do tego, w co był ubrany, nie miało znaczenia. Mirabella była całkowicie profesjonalna w porównaniu do Andais. Żadnego obmacywania. Mistral miał na sobie czarne spodnie i wysokie do kolan buty. Szwaczka zawiązała mu w pasie niebieską szarfę, której kolor dobrze wyglądał przy księżycowej bieli jego nagiego brzucha. Ciemny, głęboko niebieski płaszcz obramowywał jego pierś, całe to jasne muskularne ciało. Kiedy Sholto mówił, że Mistral mógłby wyglądać jak barbarzyński król, miał rację. - Ten płaszcz nigdy nie został uszyty na moje ramiona, Mirabella – powiedział Sholto, spoglądając na nią. Wzruszyła ramionami, coś w tym ruchu powiedziało mi, że pod tymi rękawami były ludzkie ramiona, bardziej z kośćmi niż mackami. W końcu spojrzała na swojego króla. W jej pięknych oczach widać było gniew, ale nie wściekłość. Opadła na kolana otoczona ciężką spódnicą, w przelocie błyskając czarną halką. - Wybacz mi, Mój Królu, ale ogarnęła mnie pycha. Jeżeli Seelie mają zobaczyć moją pracę po tak wielu latach na kimś więcej niż ty, Królu Sholto, chcę, żeby byli pod wrażeniem. Chcę, żeby zastanawiali się, jakie ubrania wyszłyby spod moich obu zdrowych rąk, gdyby Taranis nie zabrał mi jednej z nich. To odpowiedziało na jedno z pytań. Kiedyś Mirabella miała dwie sprawne ręce. - Musiałaś spędzić całą noc, żeby dopasować płaszcz na Doyle’a. - Nie pamiętasz, Wasza Wysokość? Uszyłam czerwony płaszcz dla ciebie, ale królowej nie spodobał się, więc nigdy więcej go nie włożyłeś. Sholto zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Powiedziała, że był zbyt kolorowy jak na jej dwór. Nazwała go zbyt Seelie. Zapomniałem. Doyle był ubrany w czerwień, piękny czysty karmazyn, który przy jego skórze wyglądał spektakularnie. Kontrast był prawie boleśnie piękny. Płaszcz wyglądał prawie jak nowoczesny garnitur, poza kolorem i dopasowaniem. Pasował, schlebiając jego szeroki ramionom i wąskim
biodrom, w książkach nazywają to krojem atlety. Były do tego jeszcze pasujące spodnie, które sfastrygowała, żeby lepiej leżały w pasie, ale były dopasowane jak rękawiczka do jego bioder i ud, potem lekko rozszerzały się tak, że brzeg opadał lekko ponad czubki lśniących, czarnych butów. Wybrała jedwabną koszulę w lodowatym odcieniu szarości, która pasowała zarówno do czerwieni garnituru, jak i do skóry Doyle’a. Sprowadziła nawet ze sobą kobietę-nocnego myśliwca, która pomogła jej zapleść jego włosy w długi warkocz. Ta swoimi mackami przeplotła czerwoną wstążkę przez całą długość jego czarnych, sięgających do kostek włosów, więc smuga czerwieni ciągnęła się w przód i tył. - Una pomogła mi przeszyć płaszcz. Staje się coraz bardziej wprawna i przy szyciu zazdroszczę jej wszystkich tych macek – wskazała na swoją towarzyszkę, która czesała włosy Doyle’a. Una, która stała cicho przy ścianie, ukłoniła się. - Jesteś zbyt uprzejma, mistrzyni. - Udzielam pochwał, kiedy są zasłużone, Una. Una zaczerwieniła się trochę, co było widoczne na jej bladym podbrzuszu. - Jestem pod wrażeniem, że zrobiłaś buty dla Mistrala w tak krótkim czasie – powiedziałam. Mirabella spojrzała na mnie trochę zaskoczona. - Rozmiar jest prawie ten sam. Jak poznałaś, że te są nowe, tylko na nie patrząc? - Musiałam zabrać w Los Angeles strażników na zakupy obuwnicze. Jestem całkiem niezła w ocenianiu rozmiarów. Uśmiechnęła się, prawie nieśmiało. - Masz dobre oko. Zaczęłam mówić dziękuję, ale nie byłam pewna jak długo Mirabella przebywała wewnątrz faerie. „Dziękuję” może być uznane za obrazę przez niektórych starszych mieszkańców. - Staram się jak mogę – powiedziałam zamiast tego - a płaszcz, który dla mnie zrobiłaś, jest idealny. Uśmiechnęła się naprawdę zadowolona. - Nie zrobiłaś butów – odezwał się Sholto. Potrząsnęła głową.
- Dogadałam się. - Karzełek – powiedział, jakby był tylko jeden, co nie było prawdą. Nie ma ich wielu w Nowym Świecie, ale mamy kilku. Skinęła głową. - Naprawdę zamierzasz umówić się z nim? – zapytał Sholto. Zaczerwieniła się. - On cieszy się swoją pracą, tak jak ja moją. - Lubisz go – powiedziałam. Znów spojrzała na mnie nerwowo. - Wydaje mi się, że tak. - Wiesz, że nie ma zasad pomiędzy sluaghami, dotyczących tego, kto z kim śpi – odezwał się Sholto - ale karzełek naciskał na ciebie od stu lat. Myślałem, że uważasz, że jest niemiły. - Tak myślałam, ale… - rozłożyła swoją rękę i mackę szeroko. – Po prostu już nie uważam go za niemiłego. Rozmawiamy o ubraniach, ma w domu telewizję. Przynosi mi magazyny z modą, rozmawiamy o nich. - Znalazł drogę do twojego serca – powiedział Doyle. Zachichotała cicho i uśmiechnęła się. Już to samo pozwoliło mi domyśleć się, że karzełek dostał już część należnej mu zapłaty za swoją umowę. - Wydaje mi się, że znalazł. - Więc macie moje błogosławieństwo. Wiesz o tym – powiedział Sholto. Uśmiechał się. Nagle jej twarz stała się poważna i surowa. - Tully zalecał się do mnie przez sto lat. Był delikatny, nigdy nie wywyższał się nade mną, nie tak jak niektórzy, których imię mogłabym wymienić. - Taranis – powiedziałam. Wymówiłam to imię nie czując nic. Część mnie nadal była troszkę odrętwiała, co było prawdopodobnie dobrą rzeczą. Spojrzała na mnie, a jej twarz wygładziła się. - Jeżeli nie jestem zbyt arogancka, Królowo Meredith, to słyszałam, co zrobił tobie, z całego serca współczuję ci. Powinien być powstrzymany lata temu. - Domyślam się, że doświadczyłaś jego wersji zalotów.
- Zalotów – prawie wypluła to słowo. – Nie, w środku przymiarki próbował wziąć mnie siłą. Zostałam zaproszona do faerie obietnicą bezpieczeństwa i honoru. Podczas przymiarki opuścił całą swoją magię, którą nakłada na siebie, więc to co sprawia, że kobiety widzą go pięknego, na mnie nie działało. Wiedziałam, że staje się jasny dookoła środka swojego ciała. Widziałam wszystkie skazy na jego iluzji. Widziałam prawdę i nie mógł uwieść mnie magią. - Miałaś też pewnie przy sobie szpilki i igły wykonane z hartowanej stali – powiedział Doyle. Spojrzała na niego, a potem skinęła głową. - Masz rację. Przybory mojego fachu powstrzymały mnie od wpadnięcia w jego pułapkę. W swoim gniewie, obciął mi prawe ramię – uniosła mackę. Poruszała się z gracją w powietrzu, jakby jakaś podwodna istota, która znalazła się na ziemi. – Potem wyrzucił mnie ze swojego kopca, ponieważ jednoręka szwaczka była dla niego bezużyteczna. - Jak długo przebywałaś w faerie? – zapytał Doyle. - Około pięćdziesięciu lat, tak mi się wydaje. - Po tylu latach wyjście z kopca oznacza, że te wszystkie lata powinny powrócić do ciebie w ciągu chwili – odezwał się Mistral. Skinęła głową. - Tak, gdybym dotknęła ziemi. Ale nie wszyscy na dworze zgadzali się z tym, co mi zrobił. Niektóre z kobiet zaprowadziły mnie na Dwór Unseelie. Prosiły w moim imieniu królową, ale ona powiedziała prawie to samo, co powiedział Taranis: „Do czego będzie mi potrzebna jednoręka szwaczka?” - W jej oczach błysnęły łzy. Sholto podszedł do niej w pięknej czarno- srebrnej tunice i lśniących butach, które dla niego zrobiła. Uniósł ją z kolan, jedną rękę kładąc na jej dłoni, a drugą na końcu macki. - Pamiętam tę noc – powiedział. Spojrzała w górę na niego. - Tak jak i jak, Królu Sholto. Pamiętam, co powiedziałeś. „Jest mile widziana pomiędzy sluaghami. Zaopiekujemy się nią.” Nigdy nie zapytałeś, do czego będę dobra, czy do czego ci się przydam. Damy z dworu wyciągnęły od ciebie obietnice, że nie będziesz znęcał się nade mną, bardzo bały się sluaghów. Sholto uśmiechnął się. - Chcę, żeby Seelie bali się nas, to nasza osłona. Skinęła głową.
- Wziąłeś mnie z jedną tylko ręką, nie wiedząc, że Henry znajdzie sposób, żebym była znów użyteczna. Nigdy nie zapytałam, Mój Królu. Co zrobiłbyś, gdybym nie miała umiejętności, które mogę ci ofiarować? - Znaleźlibyśmy ci jakieś zajęcie, które mogłabyś wykonywać jedną ręką, Mirabella. Jesteśmy sluaghami. Są tacy pomiędzy nimi, którzy mają tylko jedną kończynę i tacy, którzy mają ich setki. Jesteśmy bardzo elastyczni. Skinęła głową i odwróciła się tak, że nie mógł widzieć łez, które w końcu zdecydowały się spłynąć w dół jej twarzy. - Jesteś miłym władcą, Królu Sholto. - Nie mów o tym nikomu poza dworem – powiedział ze śmiechem. - To będzie nasz sekret, Mój Królu. - Czy ty powiedziałaś – odezwałam się - że to Henry dał ci nową kończynę? - Tak zrobił – powiedziała. - Jak? - Pewna kobieta, nocny myśliwiec była na tyle miła, że pozwoliła mu zabrać jedną ze swoich macek. Wiedziałaś, że macki im odrastają? - Tak – powiedziałam. - No więc, Henry pracował nad… pomysłem, że może byłby zdolny umieścić kończynę pochodzącą od nocnego myśliwca, którzy mogą je zastąpić, w jednym ze sluaghów, którzy tego nie potrafią. Nie powiodło mu się to do tamtej pory, ale zaproponował, że spróbuje na mnie, jeżeli sobie tego życzę – zrobiła lekki gest obiema swoimi kończynami. – Życzyłam sobie. - Ludzie robią przeszczepy organów, w których dawca jest zgodne genetycznie z biorcą. Zaczęli dopiero próbować z rękami i innymi organami, ale większości przypadków ciało odrzuca nową kończynę. Jak Henry poradził sobie z problemem odrzucenia? - Nie rozumiem wszystkiego z tego, co mówisz, Moja Królowo, ale Henry będzie w stanie lepiej odpowiedzieć ci na to pytanie. Jeżeli chciałabyś wiedzieć, jak uszyłam tę marynarkę, która schlebia jego ciału, mogę ci opowiedzieć, ale jak dokonał tego cudu z nową kończyną, tego kompletnie nie rozumiem nawet teraz. Mam ją od wielu, wielu lat i nadal mnie to dziwi. Zaczęła zbierać swój koszyk i przybory do szycia. Una pomogła jej. Kiedy skończyły, odwróciły się, żeby przyjrzeć się nam. - Wyglądacie tak odpowiednio, jak miałam nadzieję, jeżeli mogę wyrazić swoje zdanie.
- Czy powinniśmy znaleźć powód, żeby wspomnieć, kto zrobił nasze ubrania? – zapytał Doyle. Znów zamrugała na niego oczami. - On wie, że tu jestem, Lordzie Doyle. Taranis może nie cenił mnie, ale nadal są na jego dworze tacy, którzy opłakują moje szybkie palce i dzieła mojej igły. Jest nadal kilka kobiet na dworze, które przychodzą do mnie z zamówieniem od czasu do czasu. Te, które niosły mnie w pelerynie z kopca do kopca, próbując ocalić mnie w tę ciemną noc, żeby odpłacić mi się za moją pracę. Król Sholto łaskawie pozwala na to. Spojrzałam na Sholto, a on wyglądał na trochę zakłopotanego. - Jeden król nie może zapewnić zajęcia twojemu talentowi. Slaughowie nie są dworem, gdzie ubrania mają aż takie znaczenie. Zaśmiała się. - Fakt, że większość na naszym dworze chodzi nago, jest dla mnie rozczarowaniem. – Spojrzała na mnie i na pozostałych. – Chociaż wydaje mi się, że to może się zmienić. – Ukłoniła się uprzejmie, Una pochyliła się i obie wyszły. - Taranisa trzeba zabić – powiedział Mistral. - Zgadzam się – dodał Doyle. - Nie zaczniemy wojny przez to, co spotkało mnie, ani przez to, co spotkało Mirabellę. - Jest wiele takich historii, Meredith – dodał Doyle. - Ach – powiedział Mistral. – Był zawsze ulubieńcem kobiet, ale kiedy to zawodziło, nie miał nic przeciwko użyciu siły. - Czy zawsze był taki okrutny, jak ucinając jej ramię? - Nie, nie zawsze – powiedział Doyle. Słyszałam opowieści, że Taranis kiedyś był dzielnym mężczyzną, który mocno pił i mocno kochał, ale nigdy tego nie widziałam. Teraz nie pozostało za wiele z tego w moim wujku. Kiedyś zaufałby swojej mocy, żeby mnie uwieść i tak zaciągnąć do swojego łóżka. W rzeczywistości, zanim wykorzystał magię, żeby mnie zgwałcić, powiedziałabym, że nigdy nie uwierzyłby, że byłabym w stanie mu odmówić. Jego pewność siebie była legendarna. Co takiego zrobiłam, że uważał, że nie pokona mnie za pomocą swojej iluzji? - Dlaczego Taranis wykorzystał zaklęcie, żeby mnie zgwałcić, a nie zaufał swojej własnej atrakcyjności? Chodzi mi o to, że jego ego jest ogromne. Dlaczego nie wierzył, że mogę powiedzieć tak? - Może nie sądził, żeby to był właściwy czas – powiedział Sholto.
- Chciał mnie zatrzymać Sholto. Powinien uważać, że ma wystarczającą ilość czasu. - O co pytasz, Meredith? – zainteresował się Doyle. - Po prostu uważam, że to dziwne, że użył tak innego zaklęcia, niż te, które zazwyczaj rzucał na mnie. Prawie owinął mnie swoimi iluzjami przyciągania w Los Angeles podczas rozmowy przez lustro. Ale tym razem zgwałcił mnie prawie tak, jak mógłby to zrobić jakikolwiek mężczyzna. To niepodobne do niego. - Powiedziałaś nam, że widziałaś przez jego iluzję, kiedy po raz pierwszy znalazł cię w faerie – odezwał się Doyle. - Tak, wyglądał jak Amatheon, ale kiedy go dotknęłam, nie był taki jak on. Amatheon jest gładko ogolony, a ja poczułam brodę. - Ale nie powinnaś jej wyczuć – stwierdził Mistral. – Taranis jest Królem Światła i Iluzji. A to oznacza, że jego magia osobista jest większa niż wszystko inne. Powinien być zdolny wziąć cię do łóżka, a ty nie powinnaś zorientować się, że nie jest tym, którego udaje. - Nie pomyślałem o tym – powiedział Doyle. - Nie pomyślałeś o czym? – zapytałam. - O tym, że jego iluzja nie jest tak dobra jak powinna. Wszyscy pomyśleliśmy o tym. - Jego magia opada – powiedział w końcu Sholto. - I on o tym wie – dodałam. - To może sprawić, że tak wielki egocentryk stanie się skrajnie zdesperowany – powiedział Mistral. - I skrajnie niebezpieczny – dodał Sholto. Niestety, mogliśmy tylko zgodzić się z nim. Zrobiliśmy ostatnie przygotowania do rozmowy przez lustro z moją matką i innymi Seelie, którzy byli na zewnątrz, za wrotami.
Rozdział 25 Besaba była wysoka, szczupła i bardzo sidhe w budowie swojego ciała. Ale grube, brązowe fale jej włosów, uczesanych na głowie w skomplikowaną fryzurę sprawiały, że jej szczupła twarz była zbyt odkryta jak na mój gust. Miała włosy swojej matki i brązowe, bardzo ludzkie oczy. Dopiero w ostatnich miesiącach zorientowałam się, że to był jeden z powodów, dla których tak bardzo mnie nienawidziła. Może byłam zbyt niska i zbyt zaokrąglona, ale ze swoimi włosami, oczami i skórą nie mogłabym uchodzić za człowieka. Ona mogła. Miała na sobie ciemnopomarańczową suknię ze złotym haftem. Była to suknia schlebiająca gustom Taranisa, który bardzo kochał się w kolorach ognia. Besaba była w namiocie, który rozbili na zewnątrz. Wyglądało, jakby była sama, ale wiedziałam lepiej. Sprzymierzeńcy Taranisa nie zaufaliby jej na tyle, żeby pozwolić jej rozmawiać bez „strzegących” jej obserwatorów. Siedzieliśmy w oficjalnym pokoju do rozmów Sholto, co oznaczało, że pokój był bogaty zdobiony i miał tron zamiast krzesła. Nie był to oficjalny tron dworu sluaghów. Tamten był zrobiony z kości i starego drewna. Ten tron był złoto- purpurowy, najprawdopodobniej znaleziony na jakimś ludzkim dworze, dawno temu. Ale wykorzystano go celowo. Robił wrażenie, ale nie tak wielkie, jak otaczający mnie mężczyźni, czy wijąca się masa nocnych myśliwców, która przywarła za nami do ściany jak żyjąca tapeta, zrobiona z koszmarów, o których wolałbyś zapomnieć. Sholto siedział na tronie, jak przystało królowi. Siedziałam na jego kolanach, co może ujmowało całej sytuacji trochę powagi, ale chcieliśmy zwrócić uwagę na to, że miło spędzałam czas. Oczywiście, kiedy ktoś nie chce zrozumieć, nic co zrobisz, nie sprawi, żeby zobaczył prawdę. Moja matka zawsze była świetna w widzeniu tylko tego, co życzyła sobie zobaczyć. Doyle stał po jednej stronie tronu, Mistral po drugiej. Gdyby nie nocni myśliwce za nami wyglądalibyśmy bardzo na sidhe. Ale chcieliśmy, żeby ktokolwiek był z moją matką, tylko spoglądając w lustro zrozumiał, że jeżeli będą nadal naciskać, nie będą walczyć tylko z naszą czwórką. Usadowiłam się wygodnie na kolanach Sholto. Ręką objął mnie w pasie, kładąc dłoń na moim udzie w bardzo poufały sposób. Nie zasłużył sobie jeszcze na taką poufałość. Z tych trzech mężczyzn, którzy byli ze mną, on był ostatnim, ale odgrywaliśmy przedstawienie i częścią tego widowiska było udowodnienie, że byłam jego kochanką. Jeżeli próbujesz udowodnić coś takiego, jedna ręka na udzie może wiele znaczyć. - Nie potrzebuję ratunku, Matko, jak dobrze wiesz. - Jak możesz mówić coś takiego? Jesteś Seelie, a oni zabrali cię od nas. - Nie zabrali nic, co Seelie ceniliby. Jeżeli mówisz o kielichu, to wszyscy, którzy słyszą mój głos, wiedzą, że kielich idzie tam, gdzie Bogini sobie życzy, a ona życzyła sobie, żebym ja go miała.
- To znak wielkiej łaski pomiędzy Seelie, Meredith. Musisz wrócić do domu i sprowadzić kielich, a zostaniesz królową. - Masz na myśli, że będę królową Taranisa? – zapytałam. Uśmiechnęła się szczęśliwa. - Oczywiście. - On mnie zgwałcił, Matko. Doyle przesunął się trochę bliżej mnie, chociaż i wcześniej był dość blisko. Wyciągnęłam do niego rękę nie myśląc o tym, więc trzymał mnie za rękę, nawet kiedy siedziałam na kolanach Sholto. - Jak możesz mówić coś takiego? Nosisz w sobie jego dzieci. - To nie są jego dzieci. Jestem z ojcami moich bliźniąt. Mistral przesunął się bliżej krzesła. Nie wyciągnął do mnie ręki, ponieważ nie miałam już wolnych rąk, jedną trzymał w dłoni Doyle, a jedna leżała na ramieniu Sholto. Po prostu przesunął się bliżej, jak wydaje mi się, żeby pomóc mi zaakcentować swoje zdanie. - Kłamstwa. Kłamstwa Unseelie. - Jeszcze nie jestem królową Unseelie, Matko. Jestem królową sluaghów. Ułożyła sztywne, bogato zdobione rękawy swojej sukni. - Znów nieprawda – powiedziała. Przez chwilę życzyłam sobie, żebym mogła wyczarować na sobie koronę faerie, ale taka magia przychodzi i odchodzi zgodnie z własnym życzeniem. Chociaż, szczerze mówiąc widok Sholto i mnie w tych koronach, pewnie upewnił ją, że jesteśmy Seelie. Mimo wszystko była z kwiatów i ziół. - Nazwij to, jak chcesz, ale jestem zadowolona ze swojego towarzystwa. Czy ty możesz powiedzieć coś takiego? - Kocham mój dwór i mojego króla – powiedziała, a ja wiedziałam, że właśnie tak uważa. - Nawet jeżeli część tego dworu konspirowała, żeby zabić twoją matkę, a moją babcię, tylko kilka dni temu? Jej twarz zachmurzyła się na chwilę, potem znów wyprostowała się i popatrzyła na mnie. - To nie Cair zabiła moją matkę. Powiedziano mi, że to jeden z twoich strażników zadał cios. - Tak, żeby ocalić moje życie.
Spojrzała zszokowana, myślę, że było to prawdziwe. - Nasza matka nigdy by ciebie nie skrzywdziła. Kochała cię. - Kochała, a ja kochałam ją, ale magia Cair zwróciła ją przeciwko mnie i moim ludziom. To było złe zaklęcie, Matko, a fakt, że użyła go na swojej babci, sprawia, że było to jeszcze gorsze. - Kłamiesz. -Dla swojej zemsty wezwałam dziką sforę. Gdyby to nie była całkowita prawda, sfora nie odpowiedziałaby na moje wezwanie, a nawet gdyby przybyła, ogary rozerwałyby mnie na strzępy. Nie stało się tak. Pomogli mi dopaść Cair. Pomogli mi ją zabić i ocalić ojców moich dzieci, którzy nadal byli atakowani. Potrząsnęła głową i wyglądała na trochę mniej pewną siebie. Odrobinę, ale znałam ją. Jej pewność mogła powrócić. Zawsze tak było. Widziała przez chwilę, jak bardzo się myli, lub jak źli są jej sprzymierzeńcy, a potem strząsała to z siebie i otulała się ignorancją, jak ciepłą peleryną. Uniosłam się z kolan Sholto, moja ręka odnalazła jego dłoń tak, że trzymałam równocześnie jego rękę i Doyle’a. Pochyliłam się w stronę lustra na ścianie, i odezwałam się szybko, starając się przebić przez tę szczelinę w celowej ignorancji mojej matki. - Matko, dzika sfora nie słucha kłamców i zdrajców. Taranis zgwałcił mnie, ale się spóźnił. Jestem brzemienna bliźniętami, a Bogini pokazała mi, kim są ojcowie. - Masz dwoje dzieci, a trzech mężczyzn. Kto zostanie odrzucony? – Starała się uciec od trudnej prawdy, koncentrując się na mniejszych rzeczach. Żadnych pytań o gwałt, czy zdrajców, których dzika sfora pomogła nam zniszczyć, ale o ojców i dzieci. - Historia sidhe pełna jest bogiń, które miały dzieci z więcej niż jednym mężczyzną, Matko. Clothra jest jedną z tych, których imię znamy, ale były też inne. Widocznie potrzebuję wielu królów, a nie tylko jednego. - Zostałaś zauroczona Meredith. Wiem, że Król sluaghów jest biegły w magii iluzji – powróciła do swojej pewności. Czasami zastanawiałam się, dlaczego próbuję rozmawiać z nią. Och, była moją matką. Wydaje mi się, że nigdy nie poddajemy się, jeżeli chodzi o rodziców. Może oni czują to samo w stosunku do dzieci. - Samo faerie połączyło nas jako parę, Matko – odpięłam swój zapięty rękaw i podwinęłam go do łokcia, co wystarczyło. Rękawy Sholto były luźniejsze, więc widać było część jego tatuażu z cierni i róż, ale wystarczyło, żeby udowodnić, że tatuaże były parą. Potrząsnęła głową. - Możesz zrobić sobie tatuaż w każdym ludzkim zakładzie. Zaśmiałam się. Nic nie mogłam na to poradzić.
Wyglądała na zaskoczoną. - Nie ma tu nic śmiesznego, Meredith. - Nie, Matko, nie ma – ale na mojej twarzy widać było rozbawienie. – Ale albo będę śmiała się, albo zacznę na ciebie krzyczeć, a nie wydaje mi się, żeby to było w czymś pomocne. Opuściłam rękaw i znów zapięłam wszystkie guziki. Sholto podążył za moim przykładem. Wstałam i przeszłam poza zasięg widoczności lustra, tylko na tyle, żeby chwycić coś ze stołu leżącego niedaleko ściany. - Myślisz, że to mądre? – zapytał się Mistral. Spojrzałam na stół, na którym leżały wszystkie stare bronie, które przybyły do nas. Czy to był dobry pomysł? Nie byłam pewna, ale byłam zmęczona. Zmęczona ludźmi próbującymi nas zabić. Byłam zmęczona ludźmi, którzy sądzili, że mogą pozbawić mnie moich mężczyzn, a ja będę łapą, która może być wykorzystana tam, gdzie chcą uderzyć. Miałam dosyć. Zawahałam się, trzymając rękę ponad Aben-dulem. - Bogini, czy mam pokazać im, kim jestem? – modliłam się. – Czy mam sprawić, żeby się mnie obawiali? Czekałam na jakiś znak, w pierwszej chwili myślałam, że mi nie odpowie, ale poczułam nasilający się zapach róż. Poczułam, jak mój tatuaż na ramieniu zapłonął życiem, a ćma na moim brzuchu zatrzepotała. Poczułam na swojej głowie ciężar korony z róż i jemioły splatający się do życia. Owinęłam rękę dookoła rękojeści miecza. Bałam się tego. Bałam się, co może zrobić miecz, który trzymam w dłoni. Ręka ciała to przerażająca moc. Z tym mieczem mogłam wykorzystywać tę moc na odległość, a nikt nie mógł wyciągnąć go z mojej ręki bez ryzykowania tego koszmaru, którego próbowaliby uniknąć. Podeszłam w powrotem do lustra z mieczem w dłoni, który trzymałam tak, jak trzyma się sztandar. Stanęłam przed Sholto i wyciągnęłam miecz przed sobą. - Znasz ten miecz, Matko? Czy ktokolwiek, kto jest w polu widzenia lustra, wie, co to za miecz? Zmarszczyła brwi, ale wiedziałam, że nie będzie wiedziała. Matka nigdy nie dbała o moc Unseelie. Ale ktoś w namiocie będzie wiedział, tego byłam prawie pewna. To Lord Hugh wszedł w zasięg widoku. Ukłonił się lekko, zanim podszedł bliżej do lustra, żeby się przyjrzeć. Zbladł. To była wystarczająca odpowiedź: wiedział. - Aben-dul - odezwał się ochrypłym głosem. – Więc sluaghowie również jego ukradli – ale sam w to nie wierzył.
Wyciągnęłam moją wolną dłoń do Sholto. Chwycił moją rękę i podszedł, żeby stanąć obok mnie. W chwili, kiedy jego wytatuowane ręka dotknęła mnie, magia zadrżała, jakby samo powietrze wzięło wdech. Korona z ziół zaczęła przeplatać się, na oczach Seelie. Pierścień z ziół na jego palcach zakwitł białym kwieciem, a jego korona zakwitła mgiełką pastelowych kwiatów. Staliśmy przed nimi ukoronowani przez samo faerie. - Oto Sholto, Król sluaghów, ukoronowany do rządzenia przez samo faerie. A ja jestem Meredith, Królowa sluaghów, brzemienna z jego dzieckiem, jego następcą. Pozwoliłam, żeby ręka, w której trzymałam Aben-dul, opadła do mojego boku. - Słuchajcie mnie Matko Besabo i wszyscy Seelie słyszący mój głos. Stara magia powraca. Bogini ponownie porusza się pomiędzy nami. Możecie podążać za jej mocą, lub zostać jej pozbawieni. To wasz wybór. Ale potrzebna jest prawda, żadnych więcej kłamstw, żadnych więcej iluzji. Przemyślcie to lepiej, zanim będziecie próbowali zabrać mnie siłą. - Czy ty mi grozisz? – zapytała, a to było takie podobne do niej skoncentrować się na małej sprawie. Chociaż możliwe, że dla niej to była duża sprawa. - Mówię, że jeżeli będziecie na tyle niemądrzy, żeby mnie zmuszać, wykorzystam całą moc, jaką otrzymałam od Bogini, żeby się bronić. I użyję każdej odrobiny mocy, jaką mam, żeby obronić się przed zabraniem siłą do Taranisa. Nie będę znów jego ofiarą. Nie będę znów zgwałcona, nawet przez Króla Seelie. Lord Hugh cofnął się o krok od lustra. - Słyszeliśmy twoje słowa, Księżniczko Meredith. - Królowo Meredith – poprawiłam. Lekko skłonił głową. - Królowo Meredith. - Zrezygnujcie więc z tej źle wymyślonej i niepotrzebnej próby odsieczy. Wracajcie do swojego kopca faerie i swojego oszukującego się króla i zostawcie nas w spokoju. - Jego rozkazy były bardzo specyficzne, Królowo Meredith. Mamy wrócić do kopca z tobą i kielichem, lub nie wracać wcale. - Wygnał was, aż do chwili, kiedy wam się powiedzie? – zapytałam. - Nie tymi słowami, ale nie mamy wielkiego wyboru. - Musicie porwać mnie, lub zostaniecie wygnani – odrzekłam. Lord Hudg rozłożył ręce. - Nie powiedziałbym tego tak szczerze, ale nieszczęśliwie dla nas tak to wygląda.
Przy ścianie namiotu widać było ruch. - Proszę, wybacz mi, Królowo Meredith, ale mam wiadomość – odezwał się Lord Hugh. Skłonił się znów, pozostawiając mnie patrzącą na moją matkę. - Wyglądasz uroczo w koronie, Meredith – odezwała się. – Zawsze wiedziałam, że tak będzie – wyglądała nawet na zadowoloną, jakby to, co powiedziała, było prawdą. W tej chwili mogłam powiedzieć tak wiele rzeczy. Jak „Jeżeli naprawdę myślałaś, że kiedykolwiek mogłabym rządzić, dlaczego pozwoliłaś Taranisowi, żeby pobił mnie prawie na śmierć, kiedy byłam dzieckiem? Lub, „Jeżeli myślałaś, że mogę kiedykolwiek być królową, dlaczego odesłałaś mnie i nigdy nie chciałaś mnie zobaczyć”?. Ale na głos powiedziałam co innego. - Wiedziałam, że spodoba ci się korona, Matko. Lord Hugh powrócił w pole widoku. Ukłonił się niżej. - Powiedziano mi, że przybyli ludzka policja i żołnierze. Wezwałaś ludzi na pomoc. - Tak, wezwałam. - Teraz, jeżeli zaatakujemy, Dwór Seelie zostanie wygnany z nowych ziem, co sprawi, że Unseelie i sluaghowie pozostaną na miejscu i będą kontrolować to, co pozostało z faerie. Uśmiechnęłam się słodko do niego. - Zdobyłabyś to, co Królowa Andais próbowała osiągnąć przez wieki i to bez rozlewu krwi Unseelie, czy sluaghów. - Chodzi o to, żeby nie rozlewać krwi – odrzekłam. Ukłonił mi się jeszcze niżej, tak nisko, że częściowo zniknął z widoku w lustrze. Kiedy wstał, na jego twarzy widać było wyraźny podziw. - Wygląda na to, że Bogini i faerie, nie wybrali źle nowej królowej. Wygrałaś. Odjedziemy. Dałaś nam powód, który nawet Król Taranis powinien zrozumieć. Nie będzie ryzykował, że nasz cały dwór zostanie wyrzucony z tych ziem. - Cieszę się, że twój król przyjmie was z powrotem i zrozumie, że robienie czegokolwiek, poza wycofaniem się, będzie krańcowo niefortunne – powiedziałam. Ukłonił się znów. - Dziękuję ci za znalezienie wyjścia z naszej sytuacji, Królowo Meredith. Nie słyszałem, że jesteś tak dobra w grach politycznych. - Mam swoje chwile – odrzekłam. Uśmiechnął się i ukłonił po raz kolejny.
- Teraz pozostawimy cię, żebyś została uratowana przez ludzi. - Nie możemy pozostawić jej pomiędzy sluaghami – powiedziała moja matka, jakby przerażona losem swojej córki. - Odpuść, Matko – powiedziałam i wyczyściłam lustro. Nadal kłóciła się z Lordem Hugh, jakby wierzyła w to, co powiedział jej Taranis. Było jasne, że Lord Hugh w to nie wierzył. Ale jeżeli nie powrócę jako królowa Taranisa, Besaba nie będzie matką nowej królowej Seelie. Więcej zyskałaby politycznie gdyby to, co mówił Taranis, było prawdą. Sholto pocałował moją rękę, uśmiechając się, - To było pięknie rozegrane, Moja Królowo. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Pomaga, kiedy samo faerie koronuje cię i gdy pojawiają się wielkie relikty mocy. - Nie, Meredith – odezwał się Doyle. – To było dobrze rozegrane. Twój ojciec byłby bardzo dumny. - To prawda – wtrącił Mistral. W tej chwili, trzymając broń, którą tylko ja i mój ojciec moglibyśmy trzymać bezpiecznie, pokryta błogosławieństwem faerie, wiedziałam, że mój ojciec byłby dumny ze mnie bardziej niż wszyscy inni. Wydaje mi się, że nigdy do końca nie wyrastasz z chęci zadowolenia swoich rodziców. A skoro nigdy nie mogłam zadowolić mojej matki, mój ojciec był wszystkim, co mi pozostało. Zawsze był. On i Babunia. Teraz moi rodzice nie żyli, oboje. Kobieta w lustrze była tylko osobą, której ciało wypluło mnie na zewnątrz. A żeby być matką, potrzebne jest dużo więcej. Modliłam się, żebym była dobrą matką i o pomoc, żeby zapewnić nam wszystkim bezpieczeństwo. Znikąd pojawił się deszcz białych płatków róż, opadający w dół jak pachnący śnieg. Zdaje się, że to była wystarczająca odpowiedź. Bogini była ze mną. Nie mogłam otrzymać lepszej pomocy. Jak mówili chrześcijanie, skoro Bóg jest ze mną, kto może być przeciwko mnie? Odpowiedzią niestety było: prawie wszyscy.