Przez cale wakacje było zupełnie
spokojnie. Instytut jakby o nas
zapomniał. Ale my nadal czuliśmy
jakiś niepokój. Trzymaliśmy się więc z
daleka od Ins...
3 downloads
0 Views
Przez cale wakacje było zupełnie
spokojnie. Instytut jakby o nas
zapomniał. Ale my nadal czuliśmy
jakiś niepokój. Trzymaliśmy się więc z
daleka od Instytutu i otaczającego go
lasu - tak na wszelki wypadek.
Ciągle dręczyło mnie wspomnienie
tego, co powiedział mi przed miesiącem jeden z naukowców.
Tego, Ŝe wszczepił mi „wilczego wirusa". To brzmiało co
najmniej nieprawdopodobnie, jakby zostało wyjęte z
jakiegoś scenariusza filmowego. Uznałam jednak, Ŝe
muszę się dowiedzieć na ten temat czegoś więcej. DuŜo
czasu spędziłam w bibliotece, szukając interesujących
mnie informacji. No, i w końcu coś znalazłam...
(...) Jedna z nich [strategii] polegałaby na wprowadzeniu
kopii normalnych genów do zapłodnionej juŜ komórki
jajowej. Wykorzystywano by do tego zasadniczo tę samą tech-
nologię, którą stosuje się dziś do otrzymania zwierząt
transgenicznych. U niektórych zwierząt transgenicznych
wprowadzony gen jest przekazywany z pokolenia na
pokolenie, działa zatem jak prawdziwe „genetyczne
lekarstwo". Tego rodzaju terapia stwarza jednak tak liczne i
złoŜone problemy etyczne, iŜ badania nad nią nie są
aktywnie rozwijane.
Strategia drugiego typu - polegająca na wprowadzeniu
normalnego genu tylko do niektórych komórek dala (terapia
genowa komórek somatycznych) - jest dzisiaj przedmiotem
szczególnego zainteresowania badaczy.
Oto konkretny gen, choć występuje we wszystkich komór-
kach, ulega ekspresji normalnego allelu tylko w tych ko-
mórkach, w których jest to konieczne, by doprowadzić do od-
tworzenia prawidłowego fenotypu. Nie trzeba dodawać, Ŝe
badania prowadzone w tym kierunku napotykają takŜe sze-
reg trudności. Pokonanie ich wymaga uwzględnienia takich
elementów jak charakter genu i jego produktu, a takŜe typ ko-
mórki, w której oczekujemy ekspresji wprowadzonego genu.
W pierwszym etapie gen musi zostać sklonowany, a następ-
nie włączony do DNA właściwej komórki. MoŜna tego doko-
nać róŜnymi sposobami.
Najbardziej obiecująca okazuje się metoda, w której jako
wektory zastosowano wirusy. Najkorzystniej jest, gdy wi-
rusy infekują znaczny odsetek komórek oraz ułatwiają in-
tegrację przenoszonego genu z chromosomem komórki. Wi-
rus nie moŜe czynić Ŝadnych powaŜnych szkód w komórce
ani bezpośrednio po wniknięciu, ani po dłuŜszym okresie.
Znalezienie szczepu wirusowego, który miałby poŜądane
w terapii genowej cechy, jest bardzo waŜne, dlatego czyni
się obecnie w tym kierunku znaczne wysiłki. *
Co prawda nie zrozumiałam większości tekstu, ale ostat-
ni akapit do mnie dotarł. Na początku w ogóle nie mogłam
uwierzyć w to, co przeczytałam. A więc ci dranie z Instytutu
nie kłamali! Odkryli tam coś, co dla reszty świata było jesz-
cze zupełnie nieznane!!!
* Solomon Berg, Martin Yillee, Biologia, Multico Oficyna Wydaw-
nicza, Warszawa 1996. Rozdział 15: Genetyka człowieka, Podroz-
dział: Przydatność terapii polegającej na wymianie genów jest
przedmiotem intensywnych badań.
Gdy tylko opowiedziałam Maksowi o tym, co znalazłam,
zareagował zupełnie jak ja. Zatkało go.
Szkoda, Ŝe Ivette wyjechała. Ma wrócić dopiero na ty-
dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Niedawno do-
stałam od niej kartkę. Widocznie jej mama zapisała sobie
mój adres, bo nie chciała, Ŝeby mi było przykro, Ŝe Iv po
wypadku zupełnie mnie zapomniała.
Biedna Iv. To okropne - stracić pamięć! Znowu będzie
musiała się do wszystkiego przyzwyczajać.
Mimo fatalnego początku wakacje miałam naprawdę faj-
ne. Nawet bardzo!
Codziennie spędzałam duŜo czasu z Maksem. Nawet moi
rodzice nie narzekali.
No dobra, narzekali, ale tylko trochę...
Gdy pewnego dnia wróciłam z randki z Maksem koło
dziesiątej wieczorem, mama stwierdziła, Ŝe najwyŜszy czas
na powaŜną rozmowę. Jeszcze nigdy nie czułam się tak
głupio!
Właśnie przebierałam się w piŜamę, gdy mama weszła do
mojego pokoju.
- Margo, myślę, Ŝe powinnyśmy o czymś porozmawiać.
W tym momencie niczego nie przeczuwałam.
- Tak? No, dobrze - odparłam.
- Usiądź, bo to powaŜna sprawa - powiedziała i przysiadła
na moim łóŜku.
Odgarnęłam stertę ubrań z fotela i zagłębiłam się pomię-
dzy poduszki. Mama, zanim zaczęła mówić, głęboko za-
czerpnęła powietrza. Ciekawe, czemu jest taka spięta? Zu-
pełnie jak ja, kiedy miałam jej po raz pierwszy powiedzieć,
Ŝe idę na randkę.
- MoŜe to dziwnie zabrzmi, ale... - zaczęła i zamilkła.
Chwilę się zastanawiała.
8 9
- Bardzo długo przygotowywałam się do tej rozmowy, a te
raz nie potrafię jej zacząć. To jest dla mnie bardzo trudne,
ale stwierdziłam, Ŝe jesteś juŜ w takim wieku, Ŝe powinnam
o czymś waŜnym z tobą porozmawiać.
- No, nie... Adoptowaliście mnie?! - zaŜartowałam i głoś
no się roześmiałam.
Myślałam, Ŝe ją tym trochę rozluźnię, ale nie pomogło.
Naprawdę się bała.
- Oj, Margo. Bądź powaŜna.
OK, juŜ się nie odzywam. Ale o co jej chodzi? Serio, nigdy
dotąd tak się nie zachowywała.
- Posłuchaj, nie chciałabym... Powinnaś jednak wiedzieć,
Ŝe... ChociaŜ moŜe juŜ to wiesz, ale... eee... - zaczęła się ją-
kać, a potem nagle wypaliła: - Jak daleko zaszliście z Ma-
ksem?
- Ale... w jakim sensie...? - spytałam, nie rozumiejąc.
I teraz kompletnie mnie zaskoczyła.
- Chciałabym wiedzieć, czy wy... czy wy... Jeszcze „tego"
nie robiliście? - spytała zaniepokojona.
Czyja się przypadkiem nie przesłyszałam? Mama zapyta-
ła mnie właśnie o seks?!
- Nie, nie robiliśmy „tego" - odpowiedziałam powoli.
- Och, to... bardzo dobrze - westchnęła. - Bo wiesz... ja ci
mogę wszystko wytłumaczyć. No, o co w tym chodzi i jak to
się dzieje...
Ale numer!!! Moja mama chce mnie uświadamiać!!! Rany
boskie!!! PrzecieŜ takie rzeczy mówią w szkole, ona o tym
nie wie?
- Mamo, ja wiem, o co chodzi. My mieliśmy to na lek-
cjach, naprawdę - powiedziałam uspokajająco.
- Eee, no tak, ale... - znowu zaczęła się jąkać.
W tym momencie zrobiło mi się jej troszkę Ŝal. W końcu
chciała dobrze. Ale nie miała się o co martwić. My z Ma-
ksem nie posuwamy się tak daleko. Tylko się całujemy
i przytulamy - nic więcej... niestety.
- No tak, ale czy nie zamierzacie zrobić... tego...? - zapy-
tała znowu przestraszona, jakby czytała mi w myślach.
- Mamo, nie! PrzecieŜ my chodzimy ze sobą dopiero pół
roku! - powiedziałam.
Rany, cała ta rozmowa zaczynała być coraz bardziej ab-
surdalna! Trzeba ją było jak najszybciej przerwać, bo zaraz
mama wpadnie na pomysł, Ŝe z Maksem mogę się spotykać
tylko wtedy, kiedy oni oboje z ojcem są w pobliŜu.
- Aha, czyli nie zamierzasz... - próbowała się upewnić.
- Mamo, daj juŜ spokój... - przerwałam jej szybko.
- Och, to dobrze - westchnęła z ulgą. - Rety, nie wiedzia-
łam, Ŝe ta rozmowa będzie taka trudna - dodała jeszcze
i szybko wyszła z mojego pokoju.
To było straszne i na dodatek okropnie zawstydzające...
Zwłaszcza pytania o to, co robię sam na sam z Maksem. Do-
brze, Ŝe przynajmniej nie nasłała na mnie taty. On rozwo-
dziłby się nad zaleŜnościami między dojrzałością emocjo-
nalną a fizyczną zdecydowanie dłuŜej.
Z rozpędu złapałam za słuchawkę, Ŝeby zadzwonić do
Ivette, ale przypomniałam sobie, Ŝe po pierwsze - nie ma jej
teraz w Wolftown (i w ogóle w Stanach), a po drugie - prze-
cieŜ ona nie za bardzo mnie pamięta!
Przed jej wyjazdem przesiedziałam u nich w domu całe
dwa dni i starałam się przypomnieć Iv jak najwięcej zdarzeń
z jej przeszłości. Oczywiście omijałam skrzętnie wszystko, co
dotyczyło Instytutu. MoŜe dzięki temu będzie bezpieczna?
Nadal jednak traktuje mnie jak kogoś obcego. To nie jest
przyjemne. Ale najdziwniejsze, Ŝe doskonale pamięta swo-
je dzieciństwo i te wszystkie lata, zanim się poznałyśmy.
Zupełnie nie pamięta tylko ostatniego roku. Czy to nie wy-
daje się podejrzane?
10 11
Gdzieś tak pod koniec wakacji, kiedy juŜ miałam nadzie-
ję, Ŝe wirus wszczepiony mi w Instytucie nie zadziałał i bę-
dę normalna, zaczęłam odczuwać pewne zmiany.
Któregoś ranka, kiedy się obudziłam, poczułam nagle za-
pach bekonu i grzanek. Przeciągnęłam się i zaczęłam się
zastanawiać, co będziemy robić z Maksem. MoŜe połazimy
po lesie? Albo przejedziemy się gdzieś jego motorem?
Z pewnością będzie wspaniale.
LeŜało mi się wtedy tak przyjemnie, Ŝe wcale nie miałam
ochoty wstawać. Zresztą, po co się spieszyć? PrzecieŜ wciąŜ
były wakacje! I nie musiałam spotykać się z Pijawką! Tylko
raz zobaczyłam ją na ulicy, ale szybko uciekłam. Jeszcze
wpadłaby na jakiś głupi pomysł, na przykład wakacyjnych
zajęć pływackich!
No więc leŜałam sobie w najlepsze, gdy do mojego pokoju
weszła mama.
- Wstawaj, śpiochu! Przygotowałam juŜ śniadanie.
- Tak, wiem - westchnęłam i przeciągnęłam się. - Bekon
i grzanki. Pycha...
- Skąd wiesz? - spytała zdziwiona mama. - Schodziłaś juŜ
na dół?
- Nie - odpowiedziałam i nagle to do mnie dotarło.
Jakim cudem czuję tu zapachy z kuchni? Nigdy wcześ-
niej mi się to nie zdarzało. W końcu kuchnia jest dość dale-
ko od mojego pokoju i to niemoŜliwe, Ŝeby jakikolwiek za-
pach dotarł aŜ tu.
W takim razie dlaczego teraz czuję ten bekon? To
pewnie wirus! Więc jednak zadziałał!!!
- Zgadywałam - powiedziałam szybko do mamy, która na
dal mi się przypatrywała.
- Aha - mruknęła nieprzekonana. - Chodź juŜ na to śnia-
danie.
I wyszła.
A ja? Ja od razu sięgnęłam po komórkę, chcąc zadzwonić
do Maksa. Zaraz przypomniało mi się jednak, Ŝe w czasie
wakacji lubi sobie pospać nawet do jedenastej (i to ja jes-
tem śpiochem!), więc pewnie wciąŜ jeszcze śpi.
Powiem mu, jak po mnie przyjedzie.
Hm, skoro mam teraz tak czuły węch, to moŜe potrafię teŜ
zmieniać się w wilka tak jak Max?
Stanęłam przed lustrem.
Tylko jak to zrobić? To dopiero pytanie. Hm, moŜe po pro-
stu trzeba o tym intensywnie pomyśleć?
Chcę być wilkiem.
Nic.
Eee, to moŜe teraz spróbuję to powiedzieć.
- Chcę być wilkiem - powiedziałam cicho, zerkając nie
pewnie na drzwi.
I... nic.
- Chcę być wilkiem! - powtórzyłam trochę głośniej.
Ciągle nic.
Tak na wszelki wypadek zamknęłam drzwi na klucz i włą-
czyłam na cały regulator The Calling.
- CHCĘ BYĆ WILKIEM!!! - krzyknęłam.
No i... nic.
Choroba, coś muszę robić źle.
Nagle usłyszałam czyjś krzyk i głośne łomotanie w drzwi.
- Margo!!!
Szybko wyłączyłam odtwarzacz i otworzyłam mamie.
- O co chodzi? - spytałam jak gdyby nigdy nic.
- Co ty robisz?! - krzyknęła znowu mama.
- Przypadkiem potrąciłam odtwarzacz i włączyłam muzy-
kę. Przepraszam, juŜ schodzę - odpowiedziałam i zamknę
łam jej drzwi przed nosem.
No fajnie, teraz zacznie coś podejrzewać. Lepiej po-
czekam z tą zmianą na Maksa. Tak będzie bezpieczniej.
12 13
Poza tym nie mam pojęcia, co mam robić, a to juŜ powaŜny
problem.
Gdy zeszłam na śniadanie, od razu zaatakował mnie tata.
Super, mama juŜ mu się na mnie poskarŜyła.
- Córeczko - zaczął tak jak zawsze, gdy próbował mi coś
wmówić - chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
- Jasne, tato - mruknęłam i spojrzałam oskarŜycielskim
wzrokiem na mamę, ale nie zareagowała.
- Wspólnie z mamą stwierdziliśmy, Ŝe jeśli chodzi o tę two-
ją. .. muzę, to moŜe powinnaś troszkę przystopować - myśli,
Ŝe jak będzie uŜywał młodzieŜowego slangu, łatwiej się ze
mną dogada. - Przeszkadza nam, Ŝe nie uznajesz Ŝadnych
norm głośności. Owszem, rozumiemy twoje potrzeby. Usiłu-
jesz w ten sposób odreagować swoje emocje, ale moŜe po-
winnaś... - i tak dalej, i tak dalej.
Rany, nawet nie wolno juŜ człowiekowi włączyć głośno
muzyki, bo od razu się czepiają!!!
Jakoś zniosłam to śniadanie, ale było cięŜko. Przez całą
przemowę ojca zerkałam na zegarek. Gadał prawie pół go-
dziny! Myślałam, Ŝe tego nie wytrzymam.
Około dwunastej przed dom (jak ostatnio codziennie, gdy
rodzice wychodzili do pracy) zajechał Max.
Wyszłam z domu, juŜ nie mogąc się doczekać momentu,
w którym opowiem mu o moim dzisiejszym odkryciu.
Max stał przy swoim motocyklu i przekładał coś w bagaŜ-
niku, gdy to się stało.
Szłam sobie najzwyczajniej w świecie do furtki, gdy nagle
poczułam straszliwą chęć ucieczki. AŜ przystanęłam. O co
chodzi? W mojej głowie cały czas jakby brzęczał ostrzegaw-
czy dzwonek: „Uciekaj!!!". Nie wiedziałam, co mam robić.
Nagle poczułam mocne uderzenie w plecy i upadłam na
ziemię. Głuche warczenie nad moją głową stawało się coraz
głośniejsze.
Szybko zwinęłam się w kłębek, Ŝeby ochronić twarz, tak
jak uczą tego w telewizji.
Zaatakował mnie Sweter! Rzucił się na mnie i teraz
ciągnął za nogawkę spodni!
- Sweter, to ja!!! - krzyknęłam. - Zostaw mnie!!!
Jednak pies nie reagował. Zachowywał się tak, jakby
11 mię w ogóle nie poznawał! I nagle to skojarzyłam.
PrzecieŜ przez ostatni tydzień prawie go nie widziałam.
Pewnie wyczuł, Ŝe coś się ze mną dzieje, i mnie unikał.
Kiedy Max usłyszał szczekanie Swetra, natychmiast się
odwrócił. Zobaczył, jak staję w pół kroku i jak rzuca się na
mnie mój własny pies.
Błyskawicznie przeskoczył ogrodzenie, złapał Swetra za
obroŜę i odciągnął go ode mnie. Gdy tylko pies puścił moją
nogawkę, odczołgałam się trochę.
- Margo! Uciekaj za ogrodzenie! - krzyknął Max, wlokąc
psa w stronę domu.
Szybko podniosłam się na nogi i puściłam biegiem do
furtki. Gdy juŜ stałam za nią bezpieczna, zobaczyłam,
jak szarpiący się z psem Max otwiera jedną ręką drzwi
do domu i wpycha do środka szamoczącego się wściekle
Swetra. Następnie szybko je zatrzasnął i podbiegł do mnie
na ulicę.
Chwilę było słychać gwałtowne drapanie pazurami
o drewno, ale zaraz ucichło.
Sweter wybiegł przez klapkę w kuchennych drzwiach na
tyłach domu, okrąŜył go i zaczął wściekle obszczekiwać nas
zza ogrodzenia.
Przestraszona aŜ odskoczyłam, gdy całym cięŜarem rzucił
się na sztachety. Bogu dzięki, Ŝe są za wysokie, by przez nie
przeskoczył!
- Nic ci się nie stało? - spytał zaniepokojony Max.
- Nie, nic - odpowiedziałam roztrzęsiona.
14 15
Pies rozdarł mi co prawda dŜinsy, ale na szczęście nie na-
ruszył skóry. Zerknęłam szybko na Maksa. Wpatrywał się
uwaŜnie w Swetra, który wyglądał tak, jakby nagle ogarnął
go dziki szał.
- Margo, twój pies bardzo dziwnie się zachowuje - zaczął
Max. - Czy coś się stało? Wiesz, ten wirus...
- Właśnie! Miałam ci powiedzieć! Gdy rano się obudziłam,
poczułam intensywny zapach śniadania, a przecieŜ do tej
pory się to nie zdarzało.
- To jeszcze o niczym nie świadczy - mruknął Max. - Lu-
dzie przecieŜ czują zapachy. To całkiem normalne.
-Jak to?! Wiesz, gdzie u mnie w domu jest kuchnia.
Strasznie daleko od mojego pokoju. Przed tym... tym... za-
kaŜeniem nigdy nie czułam u siebie zapachu śniadania ani
Ŝadnego innego posiłku! Coś się ze mną dzieje! - zaprotes-
towałam.
- A czy udało ci się... zmienić?
- Nie - mruknęłam. - Próbowałam, ale nie potrafię. W ogóle
nie wiem, jak mam to zrobić. Jak ty się zmieniasz?
- Po prostu o tym myślę i juŜ - powiedział po chwili za
stanowienia. - ChociaŜ w zasadzie to chyba nawet juŜ o tym
nie myślę. Samo jakoś tak przychodzi wtedy, kiedy tego po-
trzebuję.
- Aha... - westchnęłam cięŜko. - W kaŜdym razie próbo-
wałam dzisiaj rano, ale nic z tego. Nie umiem.
Musiało to zabrzmieć naprawdę Ŝałośnie, bo Max zarea-
gował ostro.
- Nie masz czego Ŝałować. Instynkty wilka są trudne do
opanowania. Czasami mam na przykład ogromną ochotę
zmienić się i na kogoś rzucić, ale jednocześnie wiem, Ŝe jeśli
to zrobię, to wtedy wszyscy się dowiedzą, Ŝe nie jestem
normalny. Cały czas trzeba się pilnować, Ŝeby ktoś nie za-
czął czegoś podejrzewać.
Odkąd jesteśmy ze sobą naprawdę blisko, Max przestał być
milczkiem. Co prawda nadal uwaŜał, Ŝe nie warto mówić, je-
śli nie ma takiej potrzeby, ale juŜ nie mruczał pod nosem ani
nie wykręcał się półsłówkami od odpowiedzi.
- Na twoim miejscu cieszyłbym się, Ŝe nie mam takiego
problemu - dodał jeszcze.
I w tym momencie zrozumiałam, dlaczego Max i inni me-
talowcy są tacy ogólnie milczący. Oni po prostu nie chcą
rzucać się w oczy. Nagle zrobiło mi się ich Ŝal. Mogli być so-
bą tak naprawdę tylko we własnym towarzystwie.
Resztę dnia spędziłam u Maksa. Uczył mnie trochę grać
na swojej elektrycznej gitarze. Wiem, Ŝe załoŜył z innymi
wilkami zespół rockowy. Nie rozumiem tylko, czemu za-
wsze, kiedy pytam go o to, czy mogłabym przyjść na ich
próbę, odpowiada, Ŝe nie ma w ogóle Ŝadnego zespołu.
Tak... jasne.
No tak. Jestem ciekawa, jak dostanę się teraz do domu.
Sweter znowu moŜe się na mnie rzucić! To straszne, wy-
chowałam go od szczeniaka, a on mnie teraz nawet nie po-
znaje. Muszę go jakoś do siebie przekonać.
- Jak sądzisz, co powinnam zrobić, Ŝeby Sweter znowu
mnie lubił? - spytałam Maksa, gdy odprowadzał mnie do
domu.
- Nie mam bladego pojęcia - odpowiedział i bezwiednie
potarł kark.
W Instytucie wszczepiono mu tam mikronadajnik i miał
teraz taki odruch.
- Ja nigdy nie miałem psa, bo Ŝaden nie chciał mnie za
akceptować. Zresztą tak samo jest z nami wszystkimi.
- To jednak dziwne - stwierdziłam. - Nie rozumiem, dla
czego Sweter tak się zachowuje? CzyŜbym inaczej pachnia-
ła, Ŝe juŜ mnie nie poznaje?
16 17
- Nie wiem, Margo - mruknął Max. - Psy chyba
podświadomie wyczuwają nasze pochodzenie i uwaŜają za
wrogów.
- To jak ja wejdę do domu?
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Kiedy
dotarliśmy do ogrodzenia mojego domu, Sweter szybko
do nas podbiegł. Oczywiście zaczął warczeć.
- MoŜe powinnaś go oddać? - zaproponował cicho Max. -
Jest niebezpieczny. MoŜe zrobić ci krzywdę.
- Nie! - zaprotestowałam gwałtownie, ten pomysł wydał
mi się po prostu okropny. - Ja go kocham!
- Ale on ciebie chyba juŜ nie - mruknął pod nosem Max.
- Słyszałam - obruszyłam się i spojrzałam na niego ostro,
ale on zrobił najniewinniejszą minę, na jaką było go stać.
- Przepraszam - powiedział i połoŜył dłoń na moim ra-
mieniu.
Kucnęłam przy ogrodzeniu akurat na wprost Swetra
i zbliŜyłam rękę do krat. Sweter oczywiście usiłował mnie
ugryźć, dlatego przezornie nie przysunęłam jej bliŜej.
- Sweter, Sweterku - zaczęłam mówić do niego cicho i ła-
godnie. - To ja, twoja pani. Nie pamiętasz mnie?
MoŜe chociaŜ przypomni sobie mój głos?
- Sweter, siad! - rzuciłam stanowczo.
Zdezorientowany pies odwrócił się, jakby sprawdzając,
czy przypadkiem za nim nie stoję, ale zaraz znowu się ku
mnie odwrócił i zaczął warczeć. No, ale to juŜ było coś.
Chyba rozpoznał mój głos.
- Sweter siad!!! Uspokój się! - spróbowałam znowu.
Tym razem osiągnęłam poŜądany efekt, bo Sweter na-
prawdę usiadł! Teraz to dopiero wyglądał na nieźle zdez-
orientowanego.
- Dobry piesek! - pochwaliłam go.
- No, coś takiego... - usłyszałam zdziwiony głos Maksa. -
Myślałem, Ŝe cię nie posłucha. Brawo, Margo!
- Sweter, to ja. Dobry piesek - powiedziałam i wsadziłam
rękę pomiędzy sztachety.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł! - zaprotestował Max.
Mimo strachu cały czas mówiłam uspokajająco do Swetra
zbliŜyłam dłoń do jego pyska.
- Sweter, to ja. To ja, piesku.
Starałam się nie okazywać leku, bo wtedy mógłby mnie
ugryźć. Jednak było to strasznie trudne, czułam, jakbym
wkładała dłoń w paszczę lwa - i bałam się, Ŝe juŜ nie odzys-
kani tej ręki.
Ale Sweter tylko cicho warknął, a następnie nieufnie po-
wąchał moją dłoń.
W końcu, po paru minutach mojego czułego przemawia-
nia, Sweter polizał mnie po ręce! Teraz juŜ miałam pew-
ność. Zaakceptował mnie taką, jaka jestem. A, jakkolwiek
na to patrzeć, trochę się chyba zmieniłam.
Podniosłam się z ulgą i spojrzałam na Maksa.
- Powinnaś być treserką w cyrku - stwierdził i się roześ-
miał. - To było niesamowite!
- Nic bym nie zdziałała, gdyby Sweter nie pamiętał moje
go głosu - powiedziałam, przytulając się do Maksa.
- Chyba juŜ pójdę -westchnął, obejmując mnie. -Ale po
czekam, aŜ wejdziesz do domu, tak na wszelki wypadek...
- Dobrze, mój ty rycerzu - odpowiedziałam uśmiechnięta
i pocałowałam go w usta.
W tym momencie Sweter zaczął warczeć.
- Ciebie chyba nadal nie lubi - zaśmiałam się.
- I wzajemnie - mruknął. - Dzisiaj spotykamy się w lesie.
Pójdziesz ze mną?
- Jasne. Bardzo chętnie - odparłam.
- O której po ciebie wpaść?
- A o której ty wychodzisz z domu?
- Hm... to moŜe będę gdzieś tak przed północą, co?
18 19
- Świetnie. Będę czekać przy tylnej furtce - odparłam
i jeszcze raz go pocałowałam, ignorując głuche warczenie
Swetra.
Muszę go przekonać do Maksa. To po prostu okropne, Ŝe
pies, którego kocham, nienawidzi chłopaka, któremu odda-
łam swoje serce. Muszę to naprostować.
OstroŜnie weszłam do ogrodu, starając się nie wykonywać
Ŝadnych gwałtownych ruchów. Ale Sweter nie rzucił się na
mnie, tylko cały czas nieufnie obwąchiwał.
Pomachałam ręką Maksowi i weszłam do domu, prze-
p...