Rozdział 5 17:52 Droga ekspresowa Dan Ryan w godzinach szczytu była jednym z kręgów Piekła Dantego. Jessi ugrzęzła beznadziejnie w urywanym ruchu drog...
6 downloads
21 Views
265KB Size
Rozdział 5 17:52 Droga ekspresowa Dan Ryan w godzinach szczytu była jednym z kręgów Piekła Dantego. Jessi ugrzęzła beznadziejnie w urywanym ruchu drogowym, który znacznie częściej stał niż jechał — w rzeczywistości stał tak często, że przez ostatnie pół godziny zajmowała się pracą domową — kiedy zadzwoniła jej komórka. Odrzuciła na bok notatki i w żółwim tempie przejechała godne święta czterdzieści pięć centymetrów, otwarła telefon i odebrała, mając nadzieję, że to profesor. Okazało się jednak, że to Mark Troudeau. Miała już na języku oznajmienie, że nie ma mowy, nie weźmie już niczyich prac do oceny, kiedy pozbawił ją słów, mówiąc, że zadzwonił, żeby powiadomić ją, iż policja kampusu właśnie poinformowała go, że profesor Keene nie żyje. Zaczęła drżeć, zaciskając dłonie na kierownicy i zaszlochała. — I posłuchaj tego, Jess. Został zamordowany. — Mark zrelacjonował w podekscytowanym pośpiechem, wyraźnie zafascynowany i wyraźnie nieświadomy faktu, że płakała, pomimo jej mokrych pociągnięć nosem. Mężczyźni potrafili być czasem tacy tępi. Mgliście zdała sobie sprawie, że samochody znowu pełzną naprzód. Powoli zwolniła sprzęgło. Przeciągnęła rękawem po twarzy. — Gliny gadają, jakby wmieszał się w coś złego, Jess. Mówili, że ostatnio wyciągnął dużo pieniędzy ze swojego funduszu emerytalnego i poważnie zadłużył hipotekę domu. Zdaje mi się, że miał jakąś ziemię w Georgii i też ją sprzedał. Gliny nie mają pojęcia, na co nagle potrzebował tyle pieniędzy. Z opóźnieniem zauważywszy, że samochód przed nią znów się zatrzymał, wdusiła hamulec i zatrzymała się gwałtownie cal przed tylnym zderzakiem samochodu przed nią. Facet za nią zatrąbił gniewnie. Nie tylko raz, po prostu położył się na klaksonie, uzupełniając go odpowiednią gestykulacją. — Pewnie. — Warknęła przez łzy, wykonując własny gest do wstecznego lusterka. — Jakby to była moja wina, że znowu stanęli. Przeżyj to jakoś. Korek był najmniejszym z jej zmartwień. Zamknęła oczy. Gliniarze mogli nie wiedzieć, po co profesor potrzebował pieniędzy, ale ona wiedziała. Wyglądało na to, że lustro było jednak autentycznym reliktem, choć takim, który — chętnie postawiłaby na to poważną sumkę — pochodził prosto z czarnego rynku. Profesor rzeczywiście wplątał się w coś złego.
— Zgarotowany. — Mówił Mark. — Naprawdę został zgarotowany. Przecież już się tak nie robi, prawda? Kto robi takie rzeczy? Zasłoniła dłonią mikrofon komórki i zapatrzyła się niewidzącymi oczami w morze nieruchomych samochodów. — Co się dzieje, u licha? — Na wpół wyszeptała. Mark nadal coś mówił. Profesor i ja mieliśmy już razem chwilę dzisiejszego wieczora, powiedział blondyn. A ona zepchnęła ten komentarz na bok, zbyt zajęta własnymi, żałosnymi sprawami i troskami. A teraz profesor był martwy. Poprawka, pomyślała z lekkim zimnem, sączącym jej się w kości, zgodnie z tym, co Mark jej powiedział — chwila śmierci: poniedziałek, 18:15 — nie żył, zanim w ogóle przyszła tamtej nocy zabrać książki. — Przez cały czas, kiedy stała w jego gabinecie, był martwy. — I wyobraź sobie — Nadal nawijał Mark. — Ellis, głowa wydziału mówi mi, że będę musiał przejąć zajęcia profesora na resztę semestru. Uwierzysz w to gówno? Jakby nie było ich stać, żeby zatrudnić — — Och, dorośnij, Mark. — Syknęła Jessi, wduszając przycisk rozłączania. Kiedy w końcu udało jej się uciec z dziesiątego kręgu piekła, Jessi skierowała się w boczne uliczki i pojechała prosto na kampus. Myśli kołatały się bezładnie w jej głowie. Była wśród nich tylko jedna, wyraźna, przyciągająca ja jak latarnia. Musiała znów zobaczyć lustro. Dlaczego? Nie miała najmniejszego pojęcia. Po prostu tylko to przyszło jej do głowy. Nie mogła zmusić się, żeby pojechać do domu. W obecnym stanie ducha chodziłaby po ścianach. Nie mogła jechać do szpitala, nie miała tam już, kogo odwiedzać. Miała kilku bliskich przyjaciół, ale oni zwykle pracowali tyle, co ona, więc wpadanie bez zapowiedzi nie było najlepszym pomysłem. Poza tym, gdyby to nawet zrobiła, co miałaby powiedzieć: Cześć, Ginger, co słychać? Przy okazji, albo oszalałam, albo moje życie właśnie nabrało odcienia Indiany Jonesa, w komplecie z tajemniczymi artefaktami, zagranicznymi łotrami i spektakularnymi, audiowizualnymi efektami specjalnymi. Kiedy wróciła do biura, na drzwiach była policyjna taśma. To na moment ją zatrzymało. Później zauważyła, że to taśma policji kampusu i oderwała ją. Naruszenie procedur uniwersytetu nie wydawało się tak zbrodniczym czynem, jak łamanie prawa w Prawdziwym Świecie.
Pobrzękując kluczami w zamku, gdy upewniała się, że tym razem naprawdę były zamknięte, zapytała samą siebie, co zamierzała zrobić, kiedy już znajdzie się w środku. Pogadać sobie z artefaktem? Położyć dłonie na szkle? Spróbował wywołać ducha? Zachowywać się, jakby to była tabliczka Ouija21 czy coś w tym stylu? Jak zadecydował los, ona sama nie musiała robić niczego. Gdyż w chwili, kiedy otwarła drzwi, z korytarza padł snop światła. Prosto na srebrzyste szkło. Jej stopy znieruchomiały, dłonie zacisnęły się na drzwiach. Nawet oddech urwał się w pół wdechu. Nie była pewna, ale wyobraziła sobie, że jej serce też zatrzymało się na długą, pełną namysłu chwilę. Przed nią, w lustrze stał na wpół nagi, absolutny bóg seksu i warknął na nią piorunując ją spojrzeniem. — Cholerny, najwyższy czas, żebyś wróciła dziewko. Kiedy Jessi miała siedemnaście lat, prawie umarła. Poszła na jedną z tych siłowni ze sztuczną ścianką wspinaczkową (bo jej przyjaciółka zadzwoniła i powiedziała jej, że futbolista w którym się durzyła, przyjechał z college’u na weekend i miał tam być ze swoimi przyjaciółmi) i spadła, łamiąc sobie kilka kości i rozbijając czaszkę. Przegapiła najlepsze części ostatniego roku liceum, dochodząc do siebie w domu, z głową ogoloną w miejscu, gdzie wstawili metalową płytkę, żeby poskładać do kupy jej czaszkę, słuchając opowieści innych o balach maturalnych, przyjęciach i zakończeniach roku. A gość, na punkcie, którego tak szalała, tego dnia nie przyszedł nawet na siłownię. To doświadczenie nauczyło mnie kilku rzeczy. Po pierwsze: całe to powiedzenie o „najlepszych planach ludzi i myszy” było absolutną prawdą — nie dotarła ze swoją drużyną piłkarską do finałów stanowych w tym jednym roku, w ciągu siedmiu lat, kiedy im się to udało. Nie udało jej się założyć tej wyśmienitej, różowej sukienki na bal maturalny, która nadal wisiała w jej szafie. Nie podrzuciła czapki, nie wzięła udziału w żadnym przyjęciu seniorów. Po drugie: czasem, kiedy rzeczy poszły źle, poczucie humoru było dla człowieka jedynym ratunkiem. Można było śmiać się albo płakać, a płacz nie tylko sprawiał, że człowiek czuł się gorzej, ale też gorzej wyglądał. Kiedy stała tam, wpatrując się w rzecz w lustrze, której nie mogło w nim być, w pomieszczeniu, gdzie niedawno usiłowano ją zabić — a właściciel wspomnianego pomieszczenia został już zamordowany — dotarło do niej, że wypadki ostatnich kilku dni z całą pewnością nawet według konserwatywnych standardów kwalifikowały się, jako złe.
21
Ta tabliczka z literami i wskaźnikiem, mająca służyć do komunikowania się z duchami. Oczywiście niektórzy twierdzą, że to prosta droga do wezwania diabła i używanie jej gwarantuje szybki wstęp do piekła.
Zaczęła chichotać. Nie mogła się powstrzymać. Ciemne oczy seksownego bóstwa zmrużyły się, a twarz wykrzywiła w grymasie. — To nie jest śmieszne. Wejdź i zamknij drzwi. Natychmiast. Mamy wiele do przedysputowania, a czas jest najistotniejszą kwestią. Zachichotała mocniej, zakrywając ręką usta, a drugą ściskając futrynę. Czas jest najistotniejszą kwestią. Kto mówił w ten sposób? — Na miłość Chrystusa, dziewko, wezwij mnie. — Powiedział, brzmiąc na zirytowanego. — Ktoś musi tobą potrząsnąć. — Och, nie sądzę. — Udało jej się powiedzieć między chichotami. Chichotami, które zaczęły brzmieć ociupinkę histerycznie. — I nie jestem dziewką. — Poinformowała go wyniośle. I zachichotała. Warknął cicho. — Kobieto, wezwałaś mnie zeszłego wieczora i nie wyrządziłem ci krzywdy. Nie okażesz mi znów ufności? Uśmiechnęła się drwiąco. — Zeszłej nocy myślałam, że smacznie śpię i to wszystko mi się śni. To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. — Zabiłem człowieka, który próbował cię zabić. Czy to nie wystarczający powód, by mi zaufać? Przestała się śmiać. To było to. To on skręcił tamtemu blondynowi kark i zostawił jego zwłoki na terenie kampusu. Choć część jej mózgu wiedziała, że to musiał być on — niezależnie czy takie wydarzenia miały miejsce w świecie iluzji, czy rzeczywistym — jego uwaga przyciągnęła jej wzrok do jego rąk. Dużych rąk. Łamiących karki rąk. Po chwilowym wahaniu, weszła ze znużeniem do biura. Kolejna pauza, później powoli zamknęła za sobą drzwi. Chichot zniknął. Tysiące pytań tego nie zrobiły. Wbijając ręce w przednie kieszenie jeansów, zagapiła się w lustro. Zamknęła oczy. Mocno jej zacisnęła. Otwarła. Dla pewności zrobiła to jeszcze dwa razy. Nadal tam był. Jasna cholera. — Mogłem ci powiedzieć, że to nie zadziała. — Powiedział sucho. — Czy ja oszalałam? — Wyszeptała. — Nay, nie jesteś obłąkana. Jestem tutaj. To zaiste się dzieje. I jeśli pragniesz przeżyć, musisz uwierzyć w to, co ci mówię.
— Ludzie nie mogą być wewnątrz luster. To niemożliwe. — Powiedz to temu zwierciadłu. — Dla podkreślenia walnął pięściami w szkło od wewnątrz. — Zabawne. Ale nie przekonujące. — Och, to obserwowanie jak wali w lustro od środka. To było dziwaczne! — Sama musisz zdecydować. Lepiej pospiesz się nim przyjdzie po ciebie kolejny zabójca. Jego obojętna odpowiedź ją przekonała. Mówiła, że wiedział, iż jest prawdziwy, a jeśli była zbyt tępa, żeby to zrozumieć, to nie był jego problem. Z pewnością złudzenie usiłowałoby ją przekonać, czyż nie? Ale jak mógł być prawdziwy? Nie miała precedensu do radzenia sobie z niewytłumaczalnym. Odkrywanie faktów. Wszystko, co mogę zrobić, to zorientować się, co się dzieje i zachować osąd do czasu, aż będę wiedzieć więcej. Myśląc o rzuceniu na to odrobiny światła, sięgnęła do kontaktu i włączyła oświetlenie. I po raz pierwszy naprawdę dobrze mu się przyjrzała. Zabójczy, pomyślała, otwierając szeroko oczy, jakby chciała lepiej wchłonąć widok. Przy dwóch poprzednich razach widziała go tylko przelotnie. Te spojrzenia były krótkie i miały miejsce w ciemno oświetlonym pokoju i wchłonęła tylko ogólne wrażenie: wielki, ciemny, intensywnie seksualny mężczyzna. Nie widziała szczegółów. A cóż to były za szczegóły! Oszołomiona, spojrzała w dół. W górę. W dół. Znowu w górę. Powoli. — Nie spiesz się, dziewczyno. — Wymruczał tak cicho, że ledwie go usłyszała. Jego następny komentarz był celowo bardziej niż słyszalny. — Ja nie zamierzam się z tobą spieszyć. — Powiedział jedwabiście. Był wysoki, wypełniając lustro od podstawy do szczytu ramy. Potężnie zbudowany, z szerokimi ramionami i dobrze zarysowanymi mięśniami, był owinięty w pasie szkarłatnoczarną tkaniną — jeśli się nie myliła, był to autentyczny kilt. Miał połyskujące metalicznie bransolety na nadgarstki i wysokie buty z czarnej skóry. Żadnej koszuli. Grzesznie wyglądające czarno-szkarłatne, runiczne tatuaże pokrywały lewą stronę jego wyrzeźbionej klatki piersiowej, od dolnych żeber, w górę przez sutek, wzdłuż ramienia i do krawędzi szczęki. Oba potężne bicepsy również otaczała obręcz wytatuowanych, czerwono-czarnych run. Gęsty jedwabisty szlak ciemnych włosów zaczynał się tuż powyżej pępka i znikał pod pledem. O Boże, czy to namiocik? Czy ta wypukłość podnosiła tartan?
Jej wzrok utknął tam na zawstydzającą chwilę. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Wsysając płytki oddech, oderwała wzrok. Rumieniec ogrzał jej policzki. Właśnie wgapiała się w jego penisa. Stała tam, otwarcie się na niego gapiąc. Wystarczająco długo by musiał zauważyć. Coś było z nią po prostu nie tak. Jej hormony chyba wyraźnie wyrwały się spod kontroli. Ona wgapiała się pożądliwie w artefakty, nie w penisy. Zmusiła się do spojrzenia mu w twarz. Była równie wspaniała, co reszta. Miał rzeźbione, dumne rysy starożytnego, celtyckiego wojownika: silna szczeka i policzki, prosty arystokratyczny nos z rozszerzającymi się arogancko nozdrzami i usta tak seksowne i zachęcające do całowania, że samo spojrzenie na nie spowodowało, że jej własne wargi wydęły się i rozchyliły, jakby próbowały pocałunku. Zwilżyła je, czując się dziwnie zdyszana. Ciemny cień zarostu pokrywał jego szczękę,22 sprawiając, że pewne, różowe usta wydawały się jeszcze bardziej seksualne na tle całej tej, szorstkiej męskości. Jego włosy nie były czarne, jak sądziła po ciemku, ale miały barwę bogatego, lśniącego mahoniu, przetykanego połyskującymi pasmami złota i miedzi. Połowa była zebrana w dziesiątki cienkich warkoczyków, zabezpieczonych na końcach metalicznymi paciorkami. Jego oczy miały barwę palonej whisky, a skórę miał śniadą i aksamitną. Ociekał odwieczną, pierwotną mocą. Wyglądał na relikt równie mocno, co lustro, powrót do czasów, kiedy mężczyźni byli mężczyznami a kobiety Robiły Co im się Kazało. Zmrużyła oczy. Nie potrafiła znieść takich mężczyzn. Szowinistycznych, dominujących mężczyzn, którzy myśleli, że mogą rozkazywać kobietom. Szkoda, że jej ciało nie wydawało się być tego samego zdania. Szkoda, że jej ciało wydawało się całkowicie zaintrygowane różnymi, możliwymi rozkazami. Przykładowo: zdejmij ubrania kobieto, pozwól mi poczuć twój smak na języku… Nie pomagało, że wyglądał na rodzaj mężczyzny, który nie przyjmuje „nie” za odpowiedź, który nie będzie tolerował żadnych zahamowań ze strony kobiety, rodzajem mężczyzny, który, wziąwszy kobietę do łóżka, nie wypuszczał jej z niego, póki nie zrobił wszystkiego, co dało się z nią zrobić, wypieprzył ją tak dogłębnie, że ledwie mogła chodzić. — Wezwij mnie, kobieto. — Padło napięte, ciche polecenie, wymówione z tym seksownym, szkockim akcentem. Głos miał równie niesamowity, co wygląd. Głęboki i bogaty jak gorący, ciemny rum, spływał do jej brzucha, zbierając się tam palącą kałużą. — Nie. — Powiedziała słabo. Nie ma mowy, żeby wypuściła to całe… cokolwiek to było, każdym razie zbyt dużo testosteronu… Znowu.
22
Właściwie powinien mieć brodę do ziemi, a długością paznokci mógłby zawstydzić tygrysa, ale z sentymentu do dokonań autorki uznam, że wewnątrz lustra czas był zawieszony, więc nie rosły mu włosy, paznokcie, broda, ani nie musiał korzystać z toalety (której tam nie było).
— Więc proszę cię, kobieto, skończ tak na mnie spoglądać. — Jak? — Zjeżyła się. — Jakbyś pragnęła znów użyć na mnie swego języka. I to nie tylko na mych plecach. — Chwycił dolną wargę między zęby i błysnął do niej diabelskim uśmiechem. — Nie zamierzałam cię polizać. — Warknęła defensywnie. — Mówiłam ci, że uważałam cię za sen. — Jakikolwiek sen sobie życzysz, kobieto. Musisz tylko mnie wezwać. — Jego wzrok przesunął się po niej, parząc ją, zatrzymując się na dłużej na jej piersiach i udach. Żar zalał jej skórę w miejscach, gdzie prześlizgnęło się jego spojrzenie. — To. Się. Nie. Stanie. Wzruszył potężnymi ramionami, które napięły się i zafalowały. — Niech będzie po twojemu, dziewko. Umrzyj bez potrzeby. Nie mów, że nie oferowałem pomocy. Potem odwrócił się do wnętrza lustra. Otaczające go srebro zdawało się falować, a czarna plama wokół krawędzi płynęła i kołysała się, jakby powierzchnia stała się nagle płynem, a potem patrzyła już tylko na zwykłe lustro. — Hej, zaczekaj! — Krzyknęła, panikując. — Wracaj tu! — Potrzebowała odpowiedzi. Musiała wiedzieć, co się działo. Czym było to lustro, jakim cudem to w ogóle się działo, kto próbował ją zabić i czy naprawdę wysłano za nią więcej skrytobójców? — Dlaczego? — Jego głęboki głos rezonował gdzieś z wnętrza lustra. — Dlatego, że muszę wiedzieć, co się dzieje! — Nic na tym świecie nie jest za darmo, kobieto. — O czym ty mówisz? — Zapytała gładką, srebrną powierzchnię. Prowadziła konwersację z lustrem. Alicja w Krainie Czarów mogła się przy niej schować. — To przecież wystarczająco jasne, czyż nie? Ja mam coś, czego potrzebujesz. Ty masz coś, czego chcę. Zupełnie znieruchomiała. Oddech utknął jej w gardle, a serce zaczęło łomotać. Zwilżyła nagle spierzchnięte usta. — C-co? — Potrzebujesz mej ochrony. Potrzebujesz mnie bym utrzymał cię przy życiu. Wiem, co się dzieje, kto na ciebie poluje i jak ich powstrzymać. — A czego chcesz w zamian? — Zapytała ostrożnie. — Och, mnóstwa rzeczy, dziewczyno. Ale zrobimy to prosto i zaczniemy od wolności. Pokręciła głową. — Uch-uch. Nie ma mowy. — Nie wiem o tobie ani jednej —
— Wiesz wszystko, co musisz wiedzieć. — Przerwał jej spokojnie. — Wiesz, że beze mnie umrzesz. I nie myśl o ograniczaniu mnie. Utknąłem w tym przeklętym, pieprzonym lustrze na zbyt długo by silić się na uprzejmość. To zwierciadło jest jedynym więzieniem, jakie zniosę. Nie pozwolę byś zbudowała mi kolejne, kobieto. Ostatnie słowa wypluł ze znacznie mocniejszym akcentem. Przełknęła ślinę. Słyszalnie. W ustach wyschło jej tak bardzo, że słyszała ciche trzeszczenie kiedy jej jabłko Adama uniosło się i opadło. Odchrząknęła. Niespodziewanie znów pojawił się w lustrze, patrząc na nią. Srebro wokół niego falowało jak wypełniona diamentami woda. Te seksowne, aroganckie usta wygięły się w uśmiechu. Jeśli chciał być uspokajający, pomyślała z drżeniem, trafił jak kulą w płot. To był uśmiech pełen kontrolowanej mocy i tłumionego żaru. Ledwie kontrolowanej. Ledwie tłumionego. Przyszło jej na myśl, że gdyby tamtej nocy dobrze się mu przyjrzała, pewnie nigdy by go nie wypuściła, nie ważne czy wierzyła, że to sen. Zabójca, którego uważała za tak przerażającego, nie mógł się z nim równać. Nie należeli nawet do jednej kategorii. Złamanie karku blondynowi musiało być dla niego równie łatwe, co obojętne zabicie muchy. Czymkolwiek był, był czymś więcej. Czymś, czego normalni ludzie po prostu nie mieli. Pomacała za sobą, w poszukiwaniu klamki. — Wypuść mnie. — Powiedział niski i intensywnie. — Wypowiedz te słowa. Będę twą tarczą. Stanę między tobą i wszystkimi innymi. Potrzebujesz tego i wiesz o tym. Nie bądź głupia, kobieto. Kręcąc głową, obróciła klamkę. — A więc nay? Wolisz śmierć? Ode mnie? Czego tak okropnego obawiasz się z mej strony? Sposób, w jaki jego rozpalone spojrzenie pozostawało na pewnych częściach jej ciała, mówił dość wyraźnie o rzeczach, które chciał jej zrobić. Co oczywiście sprawiło, że też o nich pomyślała i to z wszelkimi szczegółami. I znów miała mokro w majtkach. Co u licha było z nią nie tak? Czyżby jej jajniki utknęły jakimś cudem w trwałej owulacji? Czy jej jajeczka wystrzeliwały stale — i w jakiejś pokręconej, odwrotnej proporcjonalności — z tym większym entuzjazmem, im gorszy wydawał jej się mężczyzna?23 Otwarłszy szarpnięciem drzwi, wycofała się na korytarz. — Muszę pomyśleć. — Wymamrotała. — Myśl prędko, Jessico. Nie masz wiele czasu.
23
Mogłaby przestać bełkotać.
— Wspaniale, po prostu wspaniale. Każde dziwadło zna moje imię. — Z dzikim grymasem trzasnęła drzwiami tak mocno, że futryna zadrżała. — Następny, którego za tobą wyśle, może pojawić się w każdej chwili. — Doleciał głęboki pomruk zza drzwi. — I będzie lepszy niż poprzedni. Być może będzie to kobieta. Powiedz mi, dziewczyno, czy zobaczysz w ogóle nadchodzącą śmierć? Jessi kopnęła gniewnie drzwi. — Nie odchodź daleko. Będziesz mnie potrzebować. Warknęła w stronę drzwi coś, czego nie powinien być w stanie usłyszeć, jednak usłyszał. Zaśmiał się głośno i powiedział: — To fizyczna niemożliwość, kobieto. Inaczej, wierz mi, większość z nas „dupkowatych mężczyzn” by to zrobiło. Przewróciła oczami, ale tym razem nie zawracała sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. Po namyśle zerwała resztę policyjnej taśmy, zwinęła ja w kulkę i wetknęła do kieszeni. Może, gdyby miała szczęście, ktoś ukradłby ten przeklęty przedmiot i miałaby kłopot z głowy.