Rozdział 6 OPCJE: 1. Pójść na policję. Opowiedzieć wszystko i zażądać ochrony. 2. Skontaktować się z oryginalną firmą przewozową, odesłać lustro z pow...
8 downloads
31 Views
263KB Size
Rozdział 6 OPCJE: 1. Pójść na policję. Opowiedzieć wszystko i zażądać ochrony. 2. Skontaktować się z oryginalną firmą przewozową, odesłać lustro z powrotem i mieć nadzieję, że to wszystko naprawi. 3. Uciec z kraju. 4. Udać się do szpitala psychiatrycznego i ufać, że z izolatkami i pokrytymi gąbką ścianami, jest tam bezpieczniej niż w zwykłym szpitalu. Jessi skończyła resztkę kawy, odsunęła kubek, zapatrzyła się w swoją, żałośnie krótką listę i westchnęła. Nadal czuła się rozedrgana, ale układanie listy opcji odrobinę ją uspokoiło i zmusiło do realistycznego spojrzenia na zupełnie surrealistyczną sytuację. Numer cztery odpadał: pachniał zdaniem się na los, a ona, gdyby miała wziąć udział w wypadku samochodowym, wolałaby być kierowcą — kontrola własnego losu i w ogóle. Numer jeden odpadał. Policja wyśmiałaby ją, gdyby próbowała powiedzieć im, że wiedziała, kto zamordował ich Johna Doe: taki wysoki, mroczny i ponury bóg seksu, szukający wolności, który, tak się składało, mieszkał w liczącym ponad dziesięć tysięcy lat lustrze. I mógł być też bezlitosnym zbrodniarzem, który został, eee… nadnaturalnie osadzony we wnętrzu wspomnianego lustra dla… eee, bezpieczeństwa świata. Łał. Nic z tego. Kiedy o tym myślała, sama uważała się za szaloną. To pozostawiało potencjalne rozwiązania numer dwa i trzy. Zgodnie z jej rozumowaniem, ucieczka z kraju i pozostawanie poza nim na zawsze — a przynajmniej, aż będzie względnie pewna, że o niej zapomniano — kosztowałaby znacznie więcej niż próba odesłania tej rzeczy, nawet, biorąc pod uwagę kosmiczną cenę ubezpieczenia. A Jessi musiała wierzyć, że jeśli tylko zwróci artefakt, ktokolwiek ją ścigał, pozostawi ją w spokoju. W końcu, co mogłaby zrobić? Opowiadać o tym, na litość boską? Mówić ludziom o nieprawdopodobnym relikcie po jego zniknięciu? Całkowicie się zdyskredytować i zaprzepaścić jakąkolwiek szansę, że pewnego dnia będzie mieć obiecującą przyszłość na polu archeologii? Jasne. Z pewnością mogła ich do tego przekonać, kimkolwiek byli. Każdy z połową mózgu byłby w stanie zobaczyć, że ona nigdy, za nic w świecie nie będzie o tym rozpowiadać.
Rozejrzała się po uniwersyteckiej kafejce, o tej porze nocy wyściełane, drewniane loże były dość puste i nikt nie siedział dość blisko by podsłuchiwać. Wyciągnąwszy telefon, otwarła go, zadzwoniła na informację i zdobyła numer Allied Certified Deliveries, nazwę tej firmy widziała z boku samochodu dostawczego. O dwudziestej pięćdziesiąt pięć, nie spodziewała się odpowiedzi, więc kiedy telefon został odebrany, jąkała się przez chwilę, zanim udało jej się przekazać powód swojego telefonu: dostała paczkę, którą chciała zwrócić, ale nie dostała kopii faktury, więc nie wiedziała, dokąd ją odesłać. Nie wysilając się by zamaskować swoją irytację, kobieta po drugiej stronie poinformowała ją, że biuro jest już dziś zamknięte i odebrała tylko dlatego, że rozłączyło jej rozmowę z mężem i myślała, że oddzwaniał. — Niech pani spróbuje jutro. — Powiedziała niecierpliwie. — Zaraz! Proszę się nie rozłączać. — Wykrzyknęła z paniką Jessi. — Jutro może być za późno. Chcę, żebyście zabrali ją jutro z samego rana. Muszę ją szybko oddać. Cisza. — To była naprawdę droga dostawa. — Rzuciła w ciszę, mając nadzieję, że pieniądze utrzymają kobietę na linii i skłonią ją do bycia pomocną. — Prawdopodobnie jeden z waszych, droższych przewozów. Była zza oceanu i wymagała specjalnego traktowania. — Zapłaci pani za odesłanie czy próbuje to pani zrzucić na dostawcę? — Zapytała podejrzliwie kobieta. — Zapłacę. — Powiedziała bez wahania Jessi. Choć nienawidziła myśli o wydawaniu pieniędzy na coś, z czego nic nie będzie miała, przynajmniej będzie żywa. Miała po prostu przerażająco wysoki limit na swojej Visie. Nigdy nie przestało jej zdumiewać, ile liny banki były gotowe dać studentom college’u, żeby mogli się na niej powiesić. — Ma pani numer faktury? — Oczywiście, że nie. Już mówiłam, że nie mam faktury. Wasi ludzie mi jej nie dali. — Nigdy nie zapominamy wręczyć kopii faktur. — Zjeżyła się kobieta. — Musiała ją pani zapodziać. Jessi westchnęła. — Dobra, w porządku. Zapodziałam ją. W każdym razie jej nie mam. — Proszę pani, obsługujemy setki dostaw tygodniowo. Bez numeru faktury, nie mogę wiedzieć, o jakiej dostawie pani mówi. — Cóż, może pani sprawdzić po nazwisku, prawda? — Komputery zostały wyłączone ne noc. Przestają działać o ósmej. Będzie musiała pani zadzwonić jutro.
— To była niezwykła dostawa. — Naciskała Jessi. — Może ją pani pamiętać. Dostarczona późną nocą. Niedawno. Mogę opisać facetów, którzy przynieśli skrzynię. — Szybko opisała parę. Zapadła kolejna, długa cisza. A potem: — Proszę pani, ci mężczyźni zostali zamordowani w czasie weekendu. Zgarotowani tak, jak ten profesor, o którym mówią we wszystkich wiadomościach. Policja nie chce zostawić nas w spokoju. — Do jej głosu wkradła się gorzka nuta. — Zachowują się, jakby firma mojego męża miała z tym coś wspólnego, jakbyśmy prowadzili jakieś szemrane interesy czy coś. — Pauza, a potem: — Może pani powtórzyć nazwisko? Czując, jakby właśnie otrzymała kopniaka w brzuch, Jessi się rozłączyła. Nie poszła prosto do niego. Odmawiała zrobienia czegos takiego. Myślała, że tak szybki pokaz porażki będzie zbyt irytujący. Ostatnie kilka dni były dla niej studium pokory. Ani jedna rzecz nie poszła choćby w przybliżeniu zgodnie z Planem Jessi St. James na Dobre Życie i miała złe przeczucie, że przez jakiś czas nic nie pójdzie w taki sposób. Z tego powodu uparcie tkwiła w uniwersyteckiej kawiarni do w pół do pierwszej w nocy, wlewając w siebie coraz więcej kawy, której jej zszargane nerwy nie potrzebowały i rozkoszując się tym, co jak podejrzewała, mogło być ostatnimi, zbliżonymi do normalności chwilami, zanim zmierzy się z nieuniknionym. Nie pragnęła umrzeć. Do cholery, nie zdążyła sobie jeszcze nawet pożyć. Życie jest tym, co ci się przytrafia, gdy jesteś zajęta robieniem innych planów. Parę miesięcy temu jej przyjaciółka, Ginger, dała jej kubek do kawy z tym cytatem. Kiedy się go obróciło, napis na drugiej stronie mówił: Od kiedy to życie stało się wydarzeniem, które musisz umieszczać w grafiku? Wepchnęła go na dno kredensu i więcej go nie oglądała, smutna prawda tych słów była zbyt celna. Nie. Na pewno nie była gotowa na śmierć. Chciała jeszcze przynajmniej sześćdziesięciu, siedemdziesięciu lat. Nie dotarła jeszcze nawet do tych dobrych części w życiu. Problemem było to, że nie miała żadnych iluzji na temat, jak to zwięźle ujął, jej zdolności „dostrzeżenia nadchodzącej śmierci.” Była studentką i to na wydziale archeologii. Ludzie nie byli jej najmocniejszą stroną. W każdym razie nie ci żyjący. Nie miała problemu z nieżywymi jak Człowiek z Lodu czy bagienni Ludzie, ale nie poradziłaby sobie z zabójcą. Smutnym faktem było to, że śmierć prawdopodobnie mogłaby podejść do niej dumnym krokiem, owinięta w czarną szatę z kapturem i wywijając kosą, a ona zajęłaby się rozmyślaniem nad wiekiem, pochodzeniem i budową tejże kosy. A więc, czy jej się to podobało, czy nie — i Boże, tak bardzo jej się nie podobało — potrzebowała go. Czymkolwiek był. Profesor był martwy. Dostawcy byli martwi. Ona będzie następna. Trzech z czterech odpadło. Poczuła się jak jedna z tych roztrzepanych bohaterek
kryminału albo miękkich bohaterek romansu, problem, który wymagał rozwiązania, ktoś, kogo zawsze ścigał psychopata. Bezradna, dziewczęca kobietka. A nigdy w życiu nie uważała się za bezradną. Dziewczęcą? Może. Ale nie bezradną. Teraz, znowu stojąc przed drzwiami gabinetu profesora, usztywniła plecy, psychicznie przygotowując się do rzucenia się na łaskę niesamowitej istoty. Albo będzie ją chronił, jak twierdził, albo naprawdę jest jakimś kosmicznie złym łotrem, sprawiedliwie uwięzionym i kłamliwym, planującym ja zabić. A biorąc pod uwagę, jak szło jej ostatnio, zabić na miejscu w potworny i bardzo krwawy sposób. Jeśli tak było, była skazana, niezależnie od tego, co by zrobiła, a jej śmierć była tylko kwestią zmiany miejsca i czasu, więc prawdopodobnie powinna to zrobić i mieć to za sobą. Spojrzała na zegarek: czterdzieści dwie minuty po północy. Żegnaj życie, jakie znała, witaj chaosie. I miejmy nadzieję, że nie będzie to żegnaj życie. Otwarła drzwi i weszła do biura. — W porządku. — Powiedziała z westchnieniem do srebrnej powierzchni. — Myślę, że możemy zawrzeć umowę. Pojawił się, zanim skończyła słowo „myślę.” Resztę zdania zakończyła odrobinę bez tchu. Powolny, radosny uśmiech wygiął jego wargi. — Mam gdzieś umowy. Do cholery, kobieto, wypuść mnie stąd.
*****
— Nie usprawiedliwiaj się. — Warknął do telefonu Lucan. — Roman nie żyje. Potrzebuję Ewy w Chicago, natychmiast. Wstał i stanął przed wysokimi oknami swojego gabinetu, patrząc na londyński świt, gdy pierwsze, słabe promyki wypalały mgłę. Niebo powyżej nadal było wystarczająco ciemne, żeby zobaczył własne odbicie w zabarwionym szkle. Gdy był sam, nie zawracał sobie głowy zaklęciem, ukrywającym jego wygląd. Cała jego czaszka była masą szkarłatnoczarnych run. Kiedy mówił, jego język błyskał czernią wewnątrz wytatuowanych ust, a jego oczy były dzikim szkarłatem. Był czwartek rano. Miał dwadzieścia dni. Zwrócił spojrzenie na ciemniejsze miejsce na jedwabnej tapecie, gdzie tak długo wisiało Mroczne Zwierciadło. Niewola Ciana była dla niego źródłem nieustannego rozbawienia — legendarny Keltar, najpotężniejszy ze wszystkich, znanych druidów, zaklęty przez jednego Lucana Myrrdina Trevayne’a.
Zwinął dłonie w pięści i zacisnął szczękę. Puste miejsce znów będzie wypełnione i to wkrótce. Powracając uwagą do rozmowy, powiedział ostro: — Ta St. James wie już, że jest w niebezpieczeństwie. Nie da się przewidzieć, co zrobi. Chcę, żeby natychmiast się nią zajęto. Ale najpierw potrzebuję z powrotem tego, przeklętego lustra. Roman mówił, że jest w biurze profesora. Każ Ewie wysłać je do mojej rezydencji, jak tylko się tam zjawi. Potem pozbądź się dziewczyny i wszystkich, którzy je widzieli. Przeklęty Roman. Policja zadawała zbyt wiele pytań i podejrzewał, że przynajmniej jeden czy dwóch funkcjonariuszy widziało Mroczne Zwierciadło, co oznaczało eliminację kilku stróżów prawa, a takich spraw nigdy się nie zamykało. W przeszłości nie zabraniał Romanowi jego ulubionej metody duszenia, o ile pojawił się, pozbył się problemów zanim policja odnalazła ciała i zniknął, zanim w ogóle rozpoczęto śledztwo. Ale tego nie zrobił. Zawiódł w przypadku tej kobiety i sam skończył martwy. Co poważnie zastanowiło Lucana. Jak Roman skończył na terenie kampusu ze skręconym karkiem? Przychodził mu na myśl jeden człowiek, posiadający zabójczą siłę i umiejętności, żeby złamać Rosjaninowi kark, jakby ukręcał łeb kurczakowi: Cian MacKeltar. A jeśli tak było, ktoś wypuścił go z lustra. Niedobrze, bardzo niedobrze. Jedyną, mogącą to zrobić osobą, która przychodziła mu do głowy, była ta St. James. Według Romana, kiedy ostatnio sprawdzał, w Chicago było czterech ludzi, którzy widzieli Mroczne Zwierciadło, lub jak Liam Keene, posiadało o nim krytyczną wiedzę, a Jessica St. James była ostatnią do usunięcia. Lucan dobrze wiedział, że Keltar potrafił dogadać się z kobietami. Jego górna warga zmarszczyła się. Tyle zmarnowane na prymitywnego człowieka z gór, w dodatku szkockiego Górala. Nie tylko wygląd, siła i charyzma, ale dzika, czysta magia. Rodzaj mocy, na ułamek której Lucan musiał pracować przez tuzin żywotów, a Keltar urodził się ze stokroć większą. Jeśli ta St. James rzeczywiście została uwiedziona by być posłuszną Keltarowi, Lucan wysyłał Ewę na śmierć. Wkrótce będzie miał swą odpowiedź. Jeśli Ewa zniknie, będzie wiedział, że ma na głowie znacznie poważniejszy problem niż sądził. — Powiedz jej, żeby zawiesiła drugi kontrakt. Potrzebuję jej teraz. — Pauza. Warknięcie. — Nie wierzę, że nie masz sposobu, żeby się z nią skontaktować. Znajdź jakiś. Wyślij ją do Chicago jeszcze dzisiaj, albo. Słuchał przez chwile, trzymając telefon z dala od ucha. Po długiej pauzie powiedział z napięciem: — Chyba nie rozumiesz. Chcę, żeby natychmiast się tam znalazła. Radzę ci przekazać jej moje polecenia i pozwolić jej zdecydować. — Rzucił słuchawką, kończąc połączenie. Wiedział, co zrobi. Zarabiała śmiercią na życie i bała się niewielu rzeczy, ale obawiała się Lucana. Kilka lat temu mieli romans. Znała jego prawdziwą naturę. Będzie posłuszna.
Potarł szczękę, mrużąc oczy. Samhain zbliżało się zbyt szybko. Po raz pierwszy od wieków poczuł cień niepewności. Był nietykalny, praktycznie niezwyciężony przez tak długi czas, że nie do końca rozpoznawał to uczucie. Przynajmniej dokładnie wiedział, gdzie było zwierciadło. To usunęło większość niepokoju. Jednak, jeśli szybko nie znajdzie się w jego posiadaniu, będzie musiał udać się po nie sam. A bardzo nie chciał tego robić. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy uwalniał Keltara z Mrocznego Zwierciadła, pozostawał na mocno chronionym terenie, który neutralizował ogromną moc Szkota do czasu, gdy lustro ponownie go uwięziło. Skomplikowane, silne czary ochronne, konieczne do stłumienia mocy Ciana MacKeltara, wymagały starannie wykonanego rytuału i czasu. Czy ze swoimi ludźmi mógłby zabezpieczyć teren uniwersytetu wokół lustra? Prawdopodobnie. Byłoby to ryzykowne. Wiele rzeczy mogło pójść źle. Mogli zostać zauważeni. Na tym terenie mogła istnieć stara lub nowa magia, powodująca konflikt. Ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy, ale magia była wszędzie wokół nich. Zawsze była i zawsze będzie. Po prostu teraz ukrywała się lepiej niż w dawnych dniach. Czy ośmieli się zmierzyć z Góralem i jego pełnymi mocami na niechronionym terenie? Z pewnością po tysiącu lat przewyższył Ciana MacKeltara i nareszcie był większym czarownikiem! Odwrócił się od okien, pragnąc czuć, co do tego pewność. To nie jego doskonalsze czary umieściły Keltara tam, gdzie teraz był. Dokonało tego dobrze rozegrane oszustwo i zdrada. Być może Keltar nie został uwolniony. Być może Roman stał się ofiarą innego zabójcy. Czasem to robili, polowali na siebie nawzajem dla pieniędzy, chwały lub wyzwania. Za dzień lub dwa będzie wiedzieć na pewno. Wtedy zdecyduje o następnym ruchu.