Rozdział 7 Cian stał z rękami zaciśniętymi w pięści po bokach. Wiedział, że wróci. Nie była głupia. Była dostatecznie mądra, żeby zidentyfikować lustr...
9 downloads
41 Views
246KB Size
Rozdział 7 Cian stał z rękami zaciśniętymi w pięści po bokach. Wiedział, że wróci. Nie była głupia. Była dostatecznie mądra, żeby zidentyfikować lustro, jako swoją, najbardziej efektywną broń, kiedy groził jej Roman. Nie miał wątpliwości, że dojrzy mądrość jego oferty. Nie miał tylko pewności, jak długo jej to zajmie a czas był teraz dla niego wszystkim. Dwadzieścia dni. To wszystko, czego od niej potrzebował. Lecz wcale nie wszystko, czego od niej chciał. Wszystko, czego chciał, sprowadziłoby rumieniec na policzki najbardziej utalentowanej dziwki. Stała kilka kroków przed jego więzieniem, gapiąc się na niego, jej ciemnozielone oczy były wielkie, wargi lekko rozdzielone, a te piersi jak prosto ze snów unosiły się i opadały z każdym jej niespokojnym oddechem. Nie mógł się doczekać, żeby ich spróbować. Potrzeć, drażniąc sutki gorącymi spiralami i muśnięciami języka. Ssać ją mocno i głęboko. Takie piersi sprawiały, że mężczyzna chciał widzieć przy nich dzieci. Jego dzieci. Jednak niezbyt często, aby nie brakło czasy dla niego. Zarzucił głową, pełne paciorków warkocze zadźwięczały metalicznie, ostro narzucając kontrolę pożądliwym myślom. W chwili, kiedy go wezwie, użyje na niej Głosu. Po jego skórze chodziły ciarki od potrzeby ucieczki z miejsca, o którym Lucan do tej pory z pewnością wiedział. Zabił skrytobójcę we wtorek, wcześnie rano. Od tej pory minęły całe dwadzieścia cztery godziny. Choć nie chodził wolno po tym świecie dłużej niż chciał pamiętać, z kradzionych książek i gazet, oraz widoku w gabinecie Lucana, miał spore pojęcie o współczesnym świecie. Był zarówno przerażająco bardziej wielki, jak i szokująco mniejszy niż kiedykolwiek, z miliardami ludzi (nawet druid Keltarów czuł pewną dozę podziwu przy takich liczbach), jednak telefony łączyły kontynenty w kilka chwil, komputery potrafiły natychmiastowo uzyskać wszelkie rodzaje informacji i łączyć ludzi na przeciwnych biegunach, a samoloty mogły przelecieć z kontynentu na kontynent w czasie krótszym niż jeden dzień. To było deprymujące. I fascynujące. Oznaczało, że musieli ruszać i to natychmiast. Głos, druidzka sztuka przymusu, był jednym z jego największych talentów. Jako młody chłopak u progu męskości — moment, kiedy moce Keltarów stawały się oczywiste i często szalały dziko, wykształcając się — przez niemal tydzień chodził po zamku, używając Głosu, nie zdając sobie z tego sprawy. Zorientował się tylko dlatego, że stał się podejrzliwy, widząc jak wszyscy potykają się o siebie nawzajem, chcąc sprawić mu przyjemność. Nauczył się ostrożności, słuchania czy w jego tonie nie pojawiają się te unikalne, nakładające się na siebie
głosy. Tylko bełkoczący głupiec lub nowicjusz z życzeniem śmierci nieumyślnie używał magyi. Po uwolnieniu ze zwierciadła lub na niestrzeżonym magicznie terenie, nie było na świecie żywego człowieka, poza samym Lucanem, mogącego oprzeć się poleceniu jego Głosu — i to tylko dlatego, że to Cian nauczył bękarta owej sztuki. Praktykując tę druidzką zdolność, mentor i uczeń wykształcali odporność na siebie nawzajem w czasie treningu. Ta będzie posłuszna. Kobiety takie były. Nie ich wina, że natura stworzyła je tak uległymi. Były bardziej miękkie pod każdym względem. Rozkaże jej zaprowadzić go do bezpiecznego miejsca, gdzie będą mogli się ukryć. A kiedy już tam się znajdą — och, kiedy już tam się znajdą, ma wieki niezaspokojonego pragnienia rzeczy innych niż zemsta, a ta kobieta z jej dojrzałymi krągłościami, kremową skórą i plątaniną krótkich, połyskliwych włosów była odpowiedzią na nie wszystkie! Jak mógłby lepiej spędzić ostatnich dwadzieścia dni swego uwięzienia, jeśli nie karmiąc każdego, seksualnego apetytu, rozkoszując się swymi najgłębszymi pragnieniami i najbardziej cielesnymi fantazjami z tą zmysłową, kobiecą delikatnością? W tej właśnie chwili zmysłowa, kobieca delikatność uniosła brodę. Uparcie. Możliwe, że w jej oczach błysnął nawet ogień. — Nie wypuszczę cię, dopóki nie odpowiesz mi na kilka pytań. — Poinformowała go chłodno. Prychnął z niecierpliwości. Ze wszystkich chwil, żeby robić trudności! Kobiety z pewnością wiedziały jak je wybierać. — Dziewko, nie mamy na to czasu. Lucan bez wątpienia wysłał kolejnego zabójcę, który zbliża się coraz bardziej, w czasie, gdy rozmawiamy. — „Lucan”? — Rzuciła się na to imię. — To on chce odzyskać lustro? — Aye. — Jaki Lucan? Przestąpił z nogi na nogę i skrzyżował ręce na piersi. — A co? Myślisz, że możesz go znać? — Warknął zgryźliwie, unosząc jedną, ciemną brew. Kiedy jej nozdrza rozdęły się, a podbródek uniósł jeszcze wyżej, westchnął i powiedział. — Trevayne. Nazywa się Lucan Trevayne. — Kim i czym jesteś? — Wymówiłaś moje imię, kiedy pierwszy raz mnie uwolniłaś. — Powiedział niecierpliwie. — Cian MacKeltar. A jeśli chodzi o to, czym jestem, to jeno człekiem. — Ten blondyn mówił, że jesteś mordercą. — W jej głosie była słodycz zatrutego jabłka. — Pamiętasz go? Ten, którego zamordowałeś. — Och. — Powiedział z irytacją. — I przyganiał kocioł garnkowi.
— Powiedział, że zostałeś zamknięty dla bezpieczeństwa świata. — Ani trochę. Twój świat, Jessico, byłby znacznie bezpieczniejszy, gdybym się w nim znajdował. — Więc, dlaczego jesteś w lustrze? — Rozpromieniła się, jakby pod wpływem jakiejś zabawnej myśli. — Jesteś jak dżin? Potrafisz spełniać życzenia? — Jeśli masz na myśli djinna, to nawet najwięksi głupcy wiedzą, że one nie istnieją. I nie spełniam życzeń. — Pewnie, wszyscy wiedzą też, że ludzie wewnątrz luster nie istnieją. Wiec jak się w nim znalazłeś? — Zostałem oszukany. Jak inaczej człowiek miałby skończyć w lustrze? — Jak zostałeś oszukany. — To długa historia. — Kiedy otwarła usta, żeby naciskać, powiedział stanowczo: — I nie mam chęci o niej mówić. Daj temu spokój. Jej oczy zmrużyły się jak u kota. — Ten blondyn powiedział też, że lustro jest dziełem Unseelie. Sprawdziłam „Unseelie” w necie. To nie klasyfikacja artefaktu. — To klasyfikacja wróżek. — Uśmiechnęła się drwiąco, wymówiwszy to słowo. — Pytam cię, co powinnam o tym sądzić? — Że to niezwykle rzadki artefakt? — Zasugerował lekko. — Kobieto, nie mamy czasu na dyskutowanie teraz o takich sprawach. Odpowiem na wszystkie, twoje pytania kiedy już mnie uwolnisz i będziemy w ruchu. Kłamstwo gładko spłynęło z jego języka. Zamierzał uciszyć jej zmartwienia prostym poleceniem, splecionym z głosem w chwili, gdy go uwolni. Planował też natychmiast rzucić jej jeszcze kilka komend. Był bez kobiety o wiele za długo i jego głód był ogromny. Rozważanie erotycznych poleceń, które jej wyda sprawiło że zesztywniał mu penis i napięły się jądra. Rusz tu swój słodki tyłeczek, Jessico. Otwórz te swoje piękne usteczka i poliż to. Odwróć się kobieto i pozwól mi wypełnić ręce tymi, doskonałymi piersiami, kiedy pochylę cię nad — — Dlaczego ktoś miałby podstępem zamknąć cię w lustrze? Wyrwany z pożądliwych myśli, cofnął się, zaciągając srebro przed dolną połową swojego ciała by ukryć unoszenie się kilku. Wątpił by tak jaskrawy dowód jego intencji pomógł przekonać ją do uwolnienia go. Jasna cholera, powinien użyć Głosu do zdobycia sobie współczesnych ubrań tamtej nocy, gdy pozbył się Romana! Te ciasne, niebieskie jeansy, które preferowali i mężczyźni, i kobiety, prawdopodobnie utrzymałyby w dole nawet drzewce jego rozmiarów. — Dlatego, że przywiązując mnie do niego, ten, który mnie oszukał, zyskał nieśmiertelność. Każdy artefakt Unseelie oferuje jakiegoś rodzaju Mroczną Moc. Życie wieczne bez starzenia się, nigdy się nie zmieniając, jest darem Mrocznego Zwierciadła. —
Warknął. Na Danu, czego było trzeba by skłonić ją do wypuszczenia go z tego, przeklętego lustra? — Och. — Przez chwilę wpatrywała się w niego pustym wzrokiem. — Więc pozwól, że to sobie ułożę: Mówisz mi, że istnieją nie tylko ludzie w lustrach i gdzieś tam są też wróżki, pracowicie wytwarzające artefakty, obdarzone paranormalnymi właściwościami, ale w moim świecie czają się jeszcze nieśmiertelni? Prawie warknął na głos z frustracji. — Bardzo wątpię, żeby się „czaili”, kobieto. I wedle mej wiedzy, Wróżki nie stworzyły niczego od tysięcy lat, odkąd wycofały się do swych, ukrytych królestw. I nie bądź niepoważna. Odpowiadam jeno na twe pytania. — Niemożliwymi odpowiedziami. — Czy nie istnieje już maksyma, że jeśli zdarzy się niemożliwe, jest to niemożliwe, a więc jest możliwe? — Nigdy nie widziałam nieśmiertelnego i z całą pewnością nigdy nie widziałam wróżki. — Dzielisz włos na czworo. Widziałaś mnie. I najlepiej miej nadzieję nigdy nie ujrzeć żadnego z nich. — Dlaczego —? — Jessico. — Powiedział miękko, groźnie, nasycając jej imię obietnicą niezliczonych zagrożeń. — Policzę do trzech. Jeśli pozwolisz mi dotrzeć do tej liczby, nie zacząwszy zaklęcia, żeby mnie uwolnić, wycofam mą ofertę. Nie kiwnę nawet palcem, gdy przyjdzie po ciebie kolejny zabójca. Będę siedział, oglądając jak giniesz powolną, straszną śmiercią. Zaczynam. Raz. Dwa— — Nie ma potrzeby się wkurzać. — Powiedziała wkurzona. — Planowałam je wypowiedzieć, po prostu chciałam wyjaśnić najpierw kilka rzeczy— — Trz— — Dobra, już mówię! Mówię! Lialth bree che bree — — Do jasnej cholery, dziewko, nareszcie! — …Cian MacKeltar drachme se-sidh! — Skończyła bez tchu Jessi. Serce dudniło jej w piersi i cofnęła się nerwowo ze wzrokiem utkwionym w lustrze. Lustro zrobiło się zamglone i ciemne, kipiące od cieni jak drzwi, otwierające się na burzę. Potem ciemna plama na brzegach rozszerzyła się, pochłaniając całą powierzchnię. Jednocześnie złociste światło trysnęło z rzeźbionych wzorów na ramie, malując ogniste runy na jej ubraniu, meblach i ścianach gabinetu. Niepokojące uczucie zniekształcenia przestrzeni w pomieszczeniu wzrosło do intensywności skrobiących po tablicy paznokci, szarpiąc jej zakończenia nerwowe.
Po czym, równie gwałtownie, jak się zaczęło, światło przygasło, a czerń rozjaśniła się, ukazując wodniste srebro, falujące i tańczące jak powierzchnia Jeziora Michigan w czasie pochmurnego dnia. Przepchnęła się przez nie jedna noga w wysokim bucie, potem potężne udo, jakby dwuwymiarowy obraz przekroczył jakieś baśniowy próg i po trochu przekształcał się ze zwykłego odbicia w trójwymiarowego mężczyznę. To było niemożliwe. Przerażające. To była najbardziej ekscytująca rzecz, jaką w życiu widziała. Wydostały się te odziane w kilt biodra, brzuch z sześciopakiem, a po nich wyrzeźbiona, górna połowa ciała, falująca od tych grzesznie wyglądających, szkarłatnych i czarnych tatuaży. Ostatnia pojawiła się grzesznie wspaniała twarz z białymi zębami, błyskającymi w radosnym uśmiechu i oczami koloru whisky, połyskującymi triumfem. Dumnie, po królewsku zarzucił głową przy brzęku pokrytych paciorkami warkoczy, gdy całkowicie wynurzył się z lustra. Doznanie zniekształcenia przestrzeni zelżało i szkło znowu zmieniło się w płaskie lustro, odbijające jego zgrabny tyłek i pięknie umięśnione plecy.27 Jessi spięła się, próbując pocieszyć się myślą, że jeśli teraz umrze, to przynajmniej zdążyła popatrzeć sobie ostatni raz na prawdziwe ciacho. Ten mężczyzna należał do RBL Romantica Braw and Bonny Beefcake Farm. Cholera, prawdopodobnie był właścicielem, a jeśli nie, to przynajmniej ojcom połowy innych członków. Choć wewnątrz lustra wyglądał masywnie, poza nim wydawał się jeszcze większy. Ten mężczyzna miał prezencję, tę ulotną cechę, sprawiającą, że niektórzy ludzie byli magnesami, przyciągającymi innych nawet wbrew ich woli. Sądząc po jego wyglądzie, zawsze o tym wiedział. Arogancki, zarozumiały dupek. Ale czy morderczy? To było istotne pytanie. — Jeśli zamierzasz mnie zabić, doceniłaby — — Przestań mówić, dziewko. Przyciągniesz tu teraz swój słodki tyłek i mnie pocałujesz. Jessi zamarła wpół słowa, z otwartymi ustami. Zamknęła je głośno. Znów je otwarła. Zaczęła swędzieć ją głowa, tuż pod skórą, nad metalową płytką. Potarła głowę. — Pewnie. — Zamierzała wysyczeć to z irytacją, ale wyszło bardziej jak skrzek. Słodki tyłek? Myślał, że ona ma słodki tyłek? Mogliby założyć dwuosobowe towarzystwo wzajemnej adoracji.
27
A kiedy poznamy jakiegoś chuderlawego, niewysokiego Szkota w okularkach o imieniu Harry „Potter” MacKeltar?
— Zdejmij okrycie, kobieto i pokaż mi swe piersi. Zakrztusiwszy się na wdechu, jąkała przez kilka sekund. Wielu mężczyzn tam się kierowało — nawet ona wiedziała, że ma nadzwyczajne piersi28 — ale żaden nie robił tego tak otwarcie i nie wysilając się na choćby gram uwodzenia. Defensywnie osłoniła je dłońmi. — Och, absolutnie mi się nie wydaje, żeby to miało się sta — — Przestań mówić. — Ryknął. — Nie odezwiesz się więcej, dopóki ci nie rozkażę! Jessi cofnęła się jak kobra, znowu drapiąc skórę głowy. Nie mógł być poważny!29 Na pewno wyglądał, jakby był. Po chwili oszołomionego milczenia, odezwała się głosem wystarczająco słodkim, żeby wytopić dziurę w porcelanowej filiżance. — Możesz iść się pieprzyć, wielki, dominujący neandertalczyku. Pobudka: Wiesz, co? Nie jesteśmy już w epoce kamiennej. — Jak wcześniej wytknąłem, to fizyczna niemożliwość. I doskonale wiem, w jakiej jesteśmy epoce. Chodź tu, Jessico St. James. Natychmiast. Jessi zamrugała. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl, która wyjaśniłaby wiele o tym mężczyźnie. — Jak długo byłeś wewnątrz lustra? — Zażądała odpowiedzi. — Mięsień na jego szczęce zadrgał. — Powiedziałem byś przestała mówić. Pomimo jego uporczywej głupoty, jej temperament zaczął się uspokajać, kiedy narastało w niej podejrzenie, że ma rację. — No dobrze, wyraźnie nie zamierzam tego zrobić, więc równie dobrze możesz odpowiedzieć mi na pytanie. Zmrużyło oczy, spojrzenie omiotło ją intensywnie od stóp do głów. — Jedenaście setek i trzydzieści trzy lata. Fiu. Wciągnęła oddech z oszołomieniem. To umiejscowiłoby go w — nie! Dziewiątym wieku? Nie ma mowy. Żyjący, oddychający mężczyzna z dziewiątego wieku, dokładnie tutaj, przed jej oczami, w jakiś sposób uwięziony w antycznym relikcie i rzucony jedenaście wieków w przyszłość? Dreszcz przeszedł po każdym centymetrze kwadratowym jej skóry. Nawet włosy na jej głowie sprawiały wrażenie, jakby chciały stanąć dęba. — Naprawdę? — Prawie pisnęła, tak była zachwycona. Pozostałości jej gorącej złości zmieniły się w stertę popiołu.
28
Cóż za skromność. Albo Keltarowi Głos przez ten tysiąc lat zardzewiał, albo te wszystkie świry, noszące czapeczki z folii aluminiowej, co by kosmici nie mogli kontrolować im myśli mają trochę racji i metal rzeczywiście chroni. 29
Och, rzeczy, o których potrafiłby jej opowiedzieć. Czy w jego czasach żył legendarny król Cinámed mac Ailpin? Czy przeżył te potężne bitwy? Widział zjednoczenie Szkotów i Piktów? Czy te niesamowite bransolety na nadgarstki były autentycznym wyrobem z dziewiątego wieku? Czym w ogóle były te tatuaże? A te runy na lustrze — czy to możliwe, że składały się na nieodkryty wcześniej język? Jasna cholera! Jeśli już o to chodziło, to czy naprawdę pochodziło z epoki kamienia? Jak to możliwe? Skąd się wzięło? Kto je wykonał? Z czego było zrobione? Teraz, gdy już dopuściła realność jego istnienia, miała na jego temat milion pytań. Wszystkie zderzyły się w jej umyśle, plącząc się ze sobą i skończyła, gapiąc się na niego z otwartymi ustami w oszołomionej ciszy. Potrwało kilka chwil, zanim zrozumiała, że przyglądał jej się z dokładnie takim samym wyrazem twarzy. Jakby nie całkiem wierzył, że istniała. Stali tak, w gabinecie profesora Keene’a, trzy metry od siebie, każde, patrzące na to drugie z otwartym niedowierzaniem i podejrzeniem. To było zwyczajnie śmieszne. Co w niej mogło być tak trudnego do uwierzenia? — Powiedz me imię, dziewko. — Zagrzmiał. Pokręciła głową, oszołomiona wszystkimi, swoimi pytaniami, ogłupiona jego prośbą. — Cian MacKeltar. A co? Wyglądał na lekko zadowolonego. Potem znów na podejrzliwego. — Podrap się w noc, kobieto. — Nie swędzi. — Stań na jednej nodze. Zmarszczyła nos. — Sam stań na jednej nodze. — Do jasnej cholery. — Westchnął, jakby do siebie. — Nie może być. — Jeszcze raz obrzucił ją z góry na dół uważnym spojrzeniem. Wydawał się stoczyć krótką, ale zażartą sprzeczkę z samym sobą, po czym wskazał biurko ruchem głowy. — Idź usiąść na tym krześle. — Nie mam ochoty. Jestem doskonale szczęśliwa, stojąc tu, gdzie jestem, dziękuję bardzo. — Zwilż usta. — Jego spojrzenie utkwiło na jej wargach. Trzeba było znaczącego wysiłku, żeby ich nie oblizać, kiedy tak na nie patrzył. To sprawiało, że skupiła się na jego własnych, niesamowicie odpowiednich do całowania ustach, sprawiało, że nie tylko chciała zwilżyć usta, ale i zakręcić swoim „słodkim tyłkiem”. Może nawet, mimo wszystko, pokazać mu swoje piersi. Zdumiewała ją natura hormonów — jakie to okropne, że można było aktywnie nie lubić mężczyzny, nie mieć z nim nic wspólnego, wliczając w to fakt,
że nie żyli nawet w tym samym świecie — i nadal chcieć zerwać z niego ubrania i uprawiać z nim gorący, zwierzęcy seks.30 Oparła się temu stoicko. — O co ci chodzi? —Jezu. — Wyszeptał powoli. — Byłem tam tak długo, że go straciłem. — Co „straciłeś”? Och, masz na myśli rozum. No tak, z tym nie zamierzam się kłócić. Wpatrywał się w nią w milczeniu przez długą chwilę, marszcząc brwi. Potem jego brwi się wygładziły, a oczy rozjaśniły. — Nay, mój rozum nadal jest jak zawsze najdoskonalszy. Nie ważne. Jest więcej niż jeden sposób na oskórowanie kota.
30
Trzeba było się z kimś przespać i nie wybrzydzać, to by teraz nie czuła chęci rzucenia się na tego prymitywa. Jeśli nie uważacie, że Cian „Pokaż mi swe piersi” MacKeltar to prymityw, przyznacie mi rację na początku kolejnego rozdziału.