Rozdział 9 Godzinę później zajechali pod baldachim Sheratona w centrum Chicago. Jessi chciała jechać do domu i wziąć kilka rzeczy, ale Cian MacKeltar ...
4 downloads
32 Views
242KB Size
Rozdział 9 Godzinę później zajechali pod baldachim Sheratona w centrum Chicago. Jessi chciała jechać do domu i wziąć kilka rzeczy, ale Cian MacKeltar natychmiast dobitnie zawetował pomysł. Następny asasyn może już tam na ciebie czekać, kobieto, powiedział, a ona zadrżała. Jakie to upiorne, pomyśleć, że nawet w tej chwili ktoś mógłby czaić się w jej ciemnym mieszkaniu, czekając, żeby ją zabić. Jak dziwnie pomyśleć, że nie mogła wrócić do domu. Może przez bardzo długi czas. Może już nigdy. To było to, zrozumiała, prowadząc. Zaszła już zbyt daleko, żeby zawrócić. Oficjalnie była zbiegiem. Jej sytuacja mogła nie być tak poważna, gdyby Mark nie przyłapał jej, opuszczającej uniwersytet z artefaktem. Ale tak się stało. Mleko już się rozlało i nie było sensu nad tym płakać. Zerknęła na Ciana, ledwie mogąc go zobaczyć nad czubkiem wielkiego lustra wklinowanego bokiem między siedzeniami jej samochodu. Dobre ćwierć lustra wystawało z otwartego bagażnika, przywiązane do niego, z rozmaitymi częściami ubrania — kurtkami, swetrami i koszulkami, które miały tendencję do zbierania się w jej samochodzie wraz ze zmianami pór roku — wepchniętymi ochronnie między metal i szkło. Z głową przyciśniętą do sufitu, wyglądał okropnie żałośnie. Wepchnięcie go do maleńkiego samochodu było równie trudne, co zmieszczenie lustra. Przez całą drogę do centrum kłócili się ponad zwierciadłem. Przeniósł kierowanie z tylnego siedzenia na całkiem nowy poziom. „Przestań zwalniać tak gwałtownie! Jezu, kobieto, musisz katapultować nas naprzód przy każdym zwolnieniu? Na pewno bezpiecznie przywiązałaś lustro? Powinniśmy się zatrzymać i sprawdzić. Na Danu, dziewko, spróbuj trącać tę bestię delikatnie, nie kopać jej obiema piętami!” Cisza, strumień zdławionych przekleństw, a potem: „Konie! Co do cholery jest takiego złego w koniach? Zarżnęliście wszystkie w bitwie?” Kiedy w końcu włączyła ulubioną płytę Godsmack, żeby go zagłuszyć, wydał ryk, który zagrzechotał szybami: — Na wszystko, co święte, kobieto, cóż to za potworny hałas? Zakończ to! Pełna szarża no polu bitwy nie tworzyłaby takiej kakofonii. Ha. Uwielbiała Godsmack. Facet wyraźnie nie miał muzycznego gustu. Krzywiąc się, wepchnęła do odtwarzacza Requiem Mozarta — które rezerwowała tylko na najbardziej ponure dni w tygodniu końcowych egzaminów — i po chwili pogwizdywał radośnie do melodii. Radośnie. Wyobraźcie to sobie.
— Zostaniesz tutaj. — Poinformowała go. — Wynajmę pokój i wrócę po ciebie. — Nie sądzę. — Warknął. — Nie wyglądasz jak reszta z nas. — Nay. — Zgodził się. — Jestem większy. Silniejszy, Lepszy. Spojrzenie, które mu posłała, mówiło, że miała języku coś obrzydliwego, czego nie może się pozbyć. — Nie to miałam na myśli. Nie ma mowy, żebyśmy pozostali niezauważeni, jeśli będziesz chodził, ubrany w ten sposób. — Zostaw to mi, kobieto. Zanim mogła coś jeszcze powiedzieć, chwycił klamkę, otwarł drzwi i wysiadł. A raczej rozkurczył się i wyprostował na chodniku, zamykając za sobą drzwi. Jak na mężczyznę z dziewiątego wieku, z pewnością wiedział dużo o współczesnych rzeczach, zadumała się, choć zdawało się, że znał je z obserwacji, nie z użytku. Kiedy wsiadł, sprawdził wszystko, kręcąc pokrętłami i wciskając przyciski. Nawet spojrzał rozważająco na kierownicę. Na szczęście lepiej się nad tym zastanowił. Na nieszczęście nie sądziła, żeby jego powściągliwość potrwała długo. Lubił rządzić. — Nie będziecie na mnie patrzeć. — Usłyszała jak mówi do parkingowych. — Będziecie widzieć tylko ją. — Cisza. A potem. — I nie będziecie patrzeć na jej piersi. Jessi zamrugała i wybuchła śmiechem. Ten facet był takim neandertalczykiem! Jakby jej piersi były jego własnością czy coś! Co on dobie wyobrażał — że parkingowi posłuchają go potulnie jak Mark? Miała dla niego wiadomość: nie jesteś tak imponujący. Pięciu parkingowych stało wokół samochodu, patrząc na nią i tylko na nią. I tylko na jej twarz. — Czy mamy wziąć bagaż, proszę pani? — Powiedział jeden z nich, patrząc jej prosto w oczy. Mężczyźni rzadko to robili. Przynajmniej na początku. Wygładziła różowy sweterek i wzięła głęboki oddech. To zawsze działało. Spojrzenia pozostały utkwione w jej twarzy. Zerknęła w dół. Ciągle tam były, krągłe, jędrne i wyraźnie widoczne. Zdumiona, powiedziała: — Nie mam bagażu. — I odpięła kluczyk samochodowy od kółka na klucze. Cian przeszedł na tył wozu i zaczął odwiązywać lustro. — Nie możemy go ze sobą zabrać! — Z opóźnieniem zorientowała się, o ile rozsądniej byłoby jechać do jakiegoś zapuszczonego motelu No-Tel na przedmieściach. Tyle, że Sheraton
nad jeziorem był jedynym hotelem, w jakim kiedykolwiek się zatrzymała (w czasie zeszłorocznego seminarium archeologicznego) i kiedy opuścili kampus, skierowała się do niego na rodzaju rozbawionego autopilota, za bardzo zajęta obroną swoich umiejętności prowadzenia, żeby myśleć jasno. Dostarczenie go do pokoju bez spowodowania dobrze zapamiętanego zamieszania będzie już wystarczająco trudne. Nie powinni rzucać się w oczy. Zabranie ze sobą lustra po prostu nie było możliwe. Z drugiej strony, pomyślała, marszcząc brwi, w samochodzie też nie mogli go zostawić. Znów powiedział po prostu: — Zostaw to mnie, kobieto. To wtedy, z uczuciem ściskania w żołądku, zrozumiała, że to tylko kwestia czasu, zanim przyjedzie policja i aresztuje ją. Jak gdyby w ponurym potwierdzeniu, kilka kwartałów dalej zaczęła wyć policyjna syrena. Zadrżała. O tak, tylko kwestia czasu.
*****
Ciągle to miał. Jasna cholera, ciągle to miał! Wszystko było z nim w porządku. To z nią coś było nie tak. Z ramieniem pod pachą, drugim obejmując kobietę, skierował ją do jasno oświetlonego, wypolerowanego i błyszczącego domostwa. Jezu, dobrze było chodzić wolno! A chodzić wolno z tak piękną kobietą? Niebo na ziemi. Nawet, gdy był ścigany. Nawet, gdy wiedział, co go czeka. To było znacznie więcej, niż myślał, że zdobędzie na tak późnym etapie gry. Jej miasto zdawało się być bardzo podobne do tego, co widział w Londynie, z kilkoma nieistotnymi różnicami. Oba ogromne, z wielką ilością mieszkańców, pełne samochodów i ludzi, pędzących we wszystkich kierunkach. Jej miasto miało jednak budynki wyższe od tych, które widział z gabinetu Lucana. Kontynuował rzucanie poleceń Głosem, gdy szli do domostwa, które wybrała. Nie patrzcie na nas. Zejdźcie z drogi. Nie zauważajcie lustra. Nie ma nas tutaj. Zaklęcia pamięci były niezwykle skomplikowane i niewłaściwie wykonane, mogły spowodować okropne, nieodwracalne szkody. Jednak mało szczegółowe polecenia, takie jak „nie ma nas tutaj” nie były całkowicie efektywne. Służyły głównie lekkiemu zaciemnieniu wydarzeń, sprawiały, że wypadki zdawały
się niejasne. Żeby Głos był naprawdę skuteczny, komendy musiały być przemyślane, precyzyjne. Polecenia zbyt niejasne albo skomplikowane mogły narobić problemów. Rozkazy silnie sprzeciwiające się czyimś fundamentalnym wierzeniom mogły spowodować intensywny ból. — Może tu postoisz, a ja pójdę załatwić pokój? — Odchyliła głowę i popatrzyła na niego. — I nie musisz mnie trzymać. — Powiedziała nieśmiało. — I tak nie mam, dokąd pójść. Uśmiechnął się. Podobało mu się to. — Gdzie? — Co „gdzie”? — Gdzie „załatwia się pokój”? — Och. Tam. — Wskazała. — Zaczekaj tutaj. — Skończysz, próbować wydawać mi rozkazy, dziewko. — Znowu spróbował na niej Głosu, myśląc, iż być może wcześniej coś w tamtym miejscu kłóciło się z jego użyciem magyi. — A ty przestaniesz rozkazywać mi, żebym przestała wydawać ci rozkazy. — Powiedziała z irytacją. — Próbuję tylko pomóc. — Dzień, w którym będę potrzebował pomocy w zadbaniu o kobiece potrzeby, równie dobrze mógłby być dniem, gdy będę martwy. Posłała mu oceniające spojrzenie. — Właściwie byłoby miło, gdyby więcej mężczyzn tak uważało. Oczywiście ciągle musisz pozbyć się tej postawy ja — Tarzan, ty — Jane. Nie miał pojęcia, o czym bełkotała, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko zdobycie pokoju. Poprowadził ją do miejsca, które wskazała i ostrożnie oparł lustro o krótką, drewnianą ścianę. Szczupły, kasztanowłosy mężczyzna pod czterdziestkę, ze szczeciniastym wąsem, podszedł do nich, wyglądając jakby w tej chwili chciał być gdziekolwiek indziej. — Dasz nam pokój. Natychmiast. I przestań na mnie patrzeć. Stojąca obok Jessi dodała pospiesznie. — Musi mu pan wybaczyć. Potrafi być trochę niewycho — och na miłość boską! — W pół zdania zmieniła treść i kierunek spojrzenia, piorunując go spojrzeniem, kiedy pracownik posłusznie i bez jakiegokolwiek protestu zaczął wypełniać dane pokoju. — Ludzie ciągle cię słuchają, jakbyś był jakimś… jakimś… bo ja wiem, bogiem… czy coś. — Wyobraź to sobie. — W moich czasach byłem, dziewczyno. — Nie potrafię. — Jestem tego boleśnie świadomy. — Powiedział sucho.
— Więc czemu ciągle to robią? — Być może, kobieto, rozpoznają Mę5.żczyznę wśród ludzi. — Nie mógł się oprzeć sprowokowaniu jej. — Mężczyznę przez wielkie „M”. Przewróciła oczami tak, jak to przewidział. Stłumił uśmiech. Nie było sensu wyjaśniać jej działania Głosu. Niezrozumiała by. Dziewka była irytująco odporna. Niemożliwie odporna. Jego rozbawienie się ulotniło. Zmrużył oczy, przyglądając jej się po raz setny, starając się odkryć w niej coś — cokolwiek — innego, mogącego to wyjaśnić. Nie potrafił dostrzec niczego. Ze wszystkich dziewek, które fortuna mogła postawić na jego drodze, jako jego niechętną zbawczynię, ta pozbawiona humoru suka przysłała mu jedyną, poznaną kobietę, której nie mógł kontrolować. — Będę potrzebował karty kredytowej. — Mówił mężczyzna za kontuarem. Cian otwarł usta by znów użyć głosu, ale Jessica już podawała coś mężczyźnie. 31 Nie miał pojęcia, co to było. Nie miał nic przeciwko pozwoleniu jej czuć się użyteczną. Wiedział, że kobiety też lubiły czuć się ważne. Po prostu preferował sprawianie, że czuły się ważne w inny sposób. Jako kobiety. W jego łożu. Gdy był w nich. A ta, och, ta robiła z nim coś dziwnego. Subtelniejszą wersję tego elektryzującego ukłucia, które poczuł za pierwszym razem, gdy ją dotknął. Tak działo się za każdym razem, gdy jej dotykał. To sprawiało, że trzymanie rąk z dala od niej było niemal niemożliwe. Przez cały czas, gdy była przerzucona przez jego ramię, wyczuwał w całym ciele łagodne, skwierczące napięcie. Gdziekolwiek się dotykali, czuł, jakby w jego skórę trafił rozpalony piorun. I wiedział, choć udawała, że jest inaczej, iż ona również to czuła. Gdy tak bezczelnie położył dłoń na jej kobiecym wzgórku był przygotowany na oburzenie, gniew, zaciekłą, słowną chłostę. Zasłużył na nie. Nigdy nie traktował kobiet w tak zaborczy sposób — przynajmniej, dopóki nie zostały jego kochankami — całkowicie pomijając jakiekolwiek pozory uprzejmości czy uwodzenia. Jednak w jakiś sposób wiedział, że ona go nie zruga. Zupełnie jakby miejsce jego ręki znajdowało się w tym miejscu, na jej ciele. Jakby ona również o tym wiedziała. Fantazjujesz, Keltar. Niedługo zaczniesz uważać ją za swą, prawdziwą partnerkę. Zgodnie z legendą, każdemu druidowi z klanu Keltar przeznaczona była bratnia dusza, idealne dopasowanie serca, umysłu i ciała, w momencie spotkania wywołujące tak wybuchową i spalającą namiętność, że nie dało się jej oprzeć. Jeśli mężczyzna z klanu Keltar wymienił święte, wiążące przysięgi ze swą prawdziwą miłością, a jego partnerka odwzajemniła je z 31
Dlaczego ponoć wykształcona i inteligentna osoba popełnia tak oczywiste błędy? Chcą ją zabić, a ona płaci własną kartą? Może niech jeszcze ogłoszenie w gazecie ze swoim adresem da.
własnej woli, mogli złączyć swe dusze na całą wieczność w tym życiu i daleko poza nie. Przysięgi łączyły ich nierozerwalnie. Mówiono, że jeśli Keltar złożył przysięgi, a one nie zostały odwzajemnione, na zawsze był niekompletny, tęskniąc za częścią swego serca, boleśnie pragnąc miłości kobiety, której nigdy nie mógł mieć, wiecznie związany z nią w tym życiu i całej, przyszłej egzystencji czy to w kręgu odrodzenia, niebie, piekle, czy nawet wiecznym więzieniu Unseelie. Jeśli coś ma być stracone… zaczynała legendarna przysięga, …to będzie me życie miast twego… Prychnął szyderczo. Nie miał życia do oddania. A z jego duszy zostało bardzo niewiele. Ani niezbyt wiele honoru, gdyby ktoś chciał zagłębić się w przysięgę. Czego nie zrobił. — Co? — Zapytała, zastanawiając się, dlaczego prychnął. Popatrzył na nią. Spoglądała na niego pytająco, zadarłszy głowę. Krótkie, szklistoczarne kosmyki połyskiwały w świetle hotelowych lamp, kremowa skóra lśniła nutą słonecznego złota — dziewczyna lubiła przebywać na zewnątrz — a wyraz jej oczu jakimś sposobem był zaciekawiony, zirytowany, zmartwiony i zdeterminowany jednocześnie. Już jej spojrzenie zapierało mu dech. A nie był mężczyzną, któremu łatwo się to przytrafiało. Tak działało na niego coś więcej niż to, jak wyglądała — to była kobiecość w bogatym opakowaniu. Jessica St. James była wzorem kobiety dokładnie takiego rodzaju, jaki pragnął znaleźć tak dawno temu. Inteligentna, wykształcona, posiadała kręgosłup, zuchwałość i niezależność. W dziewiątym wieku dotarł do punktu, w którym z przyjemnością powitałby napad złości u kobiety, nawet kompletnie bezpodstawny — doceniłby jakikolwiek pokaz kręgosłupa. Ale jako dziedzic zamku w zasadzie od urodzenia i spadkobierca sztuk druidyzmu, praktycznie wszystkim, co dostawał od młodych dziewcząt, było posłuszeństwo, cześć i podziw. Aye, milordzie. Jeśli tego sobie życzysz, milordzie. Jak mogę ci służyć, milordzie? Czy wino przypadło ci do gustu, milordzie? Czy mogę ci coś przynieść — cokolwiek — milordzie? I sytuacja tylko się pogorszyła, gdy dorósł i stał się potężnym mężczyzną, czarownikiem i wojownikiem. Odkrył, że coraz bardziej pociągają go dojrzałe kobiety takie, jak ta. Podejrzewał, że miała już dobre ćwierć wieku. W jego stuleciu najprawdopodobniej miałaby już trójkę lub czwórkę dzieci i straciła kilku mężów, dożywszy tylu lat. Wolał kobiety, które miały trochę lat na karku, które upływ czasu pogłębił i uczynił bardziej interesującymi. Lubił chędożyć — do cholery, bezustannie! — lecz lubił też móc porozmawiać, kiedy tymczasowo przerwał chędożenie. Ta kobieta z pewnością była interesująca. Poza jego zdolnością przymusu. Z charakterem i seksowna, i patrzyła na niego z ekscytującym blaskiem pulchnej, dolnej wargi. 32
32
Mówiąc wprost, zwyczajnie się śliniła na jego widok.
Opuścił głowę i posmakował jej. Była miękka, jedwabista i całkowicie przepyszna. Delikatnie skubnął jej dolną wargę, a potem musnął jej usta swoimi, rozkoszując się tarciem. Nie naciskał na pogłębienie pocałunku, później znajdzie się czas na bardziej paląco intensywne całowanie. Na razie zadowolił się czysto hedonistycznym, leniwym smakowaniem jej. Poruszając się miękko i wolno, przechylając ją do siebie. Kiedy poczuł, że jej ciało przesuwa się naprzód, odsunął się z powolnym, erotycznym pociągnięciem jej dolnej wargi. Wpatrywała się w niego z zaskoczoną, poszukującą moną, rozchylonymi wargami, dolną lekko wysuniętą. Jego usta mrowiły od tego dotyku. Zastanawiał się czy też to czuła. Zastanawiał się, co myślała, czuła. Rozciągnął swoje zmysły, sondując, w głębi duszy podejrzewając, że to nie zadziała. Jeśli Głos nie miał na nią wpływu, wątpił, żeby głębokie nasłuchiwanie miało. Głębokie nasłuchiwanie było druidzką sztuką czytania umysłów i serc innych i było kolejną z jego największych zdolności. Nay, to niedokładnie była prawda. Był mistrzem we wszystkich zdolnościach druidów. Zawsze tak było. Był anomalią: jedynym Keltarem z pełną mocą wszystkich jego przodków razem wziętych. Błędem natury, przekleństwem starożytnego, honorowego i przewidywalnego rodu. Gdy jego ojciec wyróżniał się umiejętnościami uzdrowiciela, a dziadek biegle przewidywał odpowiednie pory siewu i zbiorów, a jego wujek sprawnie posługiwał się Głosem i alchemią, Cian urodził się z wszystkimi tymi talentami, wzmocnionymi po stokroć i dodatkowymi zdolnościami, których nie miał wcześniej żaden Keltar. I głownie dlatego skończył, uwięziony w Mrocznym Zwierciadle. Zbyt wiele mocy dla jednego człowieka. Zwolnij, Cianie, mawiała jego matka z troską w oczach. Pewnego dnia posuniesz się za daleko. I zaiste tak uczynił. Sam pożądał Mrocznych Reliktów, mimo wiedzy, że nosiły nieodmiennie niszczącą esencję czarnej magyi i żaden człowiek nie mógł posiadać któregoś z nich, pozostając niezmienionym. Jednak podobnie jak Lucan, ciągle pragnął większej mocy, lecz podczas, gdy Lucan był całkowicie gotowy przyjąć zło, Cian błędnie i arogancko wierzył, że nie może zostać zepsuty czy pokonany, czy to przez człowieka, czy magyię. Jak bardzo się mylił. To jednak była dawna historia, o której najlepiej zapomnieć. Teraz była ona. Otwarł się, skupiając zmysły i delikatnie ją sondując. Nic. Spróbował mocniej. Cisza. Całkowita i absolutna.
Skupiając się, załomotał taranem we wrota umysłu Jessiki St. James. Ani cienia emocji. Ani szeptu myśli. Zdumiewające. Żeby przetestować umiejętność, wystrzelił poszukującą strzałę w mężczyznę, załatwiającego pokój. Cofnął się pospiesznie. Recepcjonista był żałosnym człowiekiem. Niedawno żona opuściła go dla jednego z jego najlepszych przyjaciół. Cian przełknął ślinę, próbując usunąć z języka paskudny smak rozpaczy tego człowieka. Rozpacz nikomu nie służyła. Chciał potrząsnąć nim i powiedzieć: Walcz, głupcze. Nigdy nie oddawaj bitwy. Nigdy nie ustępuj. — Nie rezygnuj, człowieku. — Syknął Cian. Recepcjonista uniósł wzrok, wyglądając na zaskoczonego. — Nie możesz tak po postu pozwolić jej odejść. — Warknął. — To twoja żona. Oczy recepcjonisty zmrużyły się, zamrugał niepewnie. — Kim pan jest? Ja pana znam? — Powiedział defensywnie. — Co? — Powiedziała, stojąca obok Jessi. — O co chodzi? — O nic. Nie przejmuj się. — Zwrócił się do recepcjonisty: — Bądź spokojny. — Naprawianie świata nie było jego zadaniem. A może było, ale wiedział, co trzeba zrobić i to na pewno nie było to. Z rodzajem rozdrażnionego prychnięcia, Jessica wzięła klucz od znów uległego mężczyzny, zakręciła tym słodkim tyłeczkiem i odmaszerowała w kierunku wielkich, podwójnych drzwi w kolorze polerowanego złota. Spojrzała na niego przez ramię, a jej mina nie mogłaby wyraźniej mówić: No chodź już, ty wielki, wkurzający prymitywie. Ani trochę cię nie lubię, ale utknęliśmy w tym razem. Cian przez chwilę podziwiał widok, po czym podniósł lustro i popędził by do niej dołączyć. Dwadzieścia dni z tą kobietą. Być może, gdzieś jakieś bóstwo, w które nie wierzył, uwierzyło w niego. Uwierzyło, że się zrehabilituje i nagradzało go z wyprzedzeniem. Zatrzymała się przy drzwiach. Ziewając, wyciągnęła ręce nad głowę, wygięła plecy i obróciła się na boki, jakby rozciągała kręgosłup. Jasna cholera, ta kobieta była kobietą we wszystkich, właściwych miejscach. Kogo obchodziło, dlaczego się tu znalazła? Była jego na następne dwadzieścia dni.