Peggy Moreland Tajemnica gubernatora
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Gil Riley uważał siebie za prostego człowieka o niewy...
14 downloads
13 Views
704KB Size
Peggy Moreland Tajemnica gubernatora
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Gil Riley uważał siebie za prostego człowieka o niewyszukanych gustach. Lubił znoszone dżinsy, zimne piwo oraz konie - podobnie jak kobiety - łagodne, lecz z charakterem. Chociaż należał do pokolenia, które lekceważy wartości rodzinne, ma w nosie pracę i chętnie robi tylko to, co sprawia przyjemność, sam wyznawał inne wartości. Szanował Boga i rodzinę, własną matkę uważał za anioła dobroci, ojca zaś za jednego z najmądrzejszych ludzi, jakich znał. Był zdania, że ciężka praca sprzyja rozwojowi charakteru mężczyzny, kobiety traktował z szacunkiem, jak go nauczono, i nigdy nie podejmował żadnych działań, nie rozważywszy uprzednio ich konsekwencji. I właśnie dlatego w pewnej chwili sam poczuł się zaskoczony, jakim cudem znalazł się w dusznej sali pełnej napuszonych idiotów, lizusów i panien na wydaniu. No cóż, odpowiedź była jedna: był na tej imprezie dobroczynnej z obowiązku. Po kilku minutach, gdy poczuł, że już dłużej nie wytrzyma rozdzielania uśmiechów i uścisków ręki, zaczął się rozglądać za drogą szybkiej ewakuacji. Właśnie spostrzegł drzwi, przez które miał zamiar po cichu czmychnąć, kiedy za ramię chwycił go jakiś łysy gruby
2
R
S
jegomość, trzymający za rękę wysoką dziewczynę o końskiej twarzy. - Panie gubernatorze - odezwał się grubas dyszkantem - chciałem panu przedstawić moją siostrzenicę. Melanie przyjechała do nas w odwiedziny aż z Kalifornii. Doprawdy rzadki z niej skarb, nie tylko urodziwa, ale też bardzo bystra. No tak, jeszcze jedna panna, która marzy o tym, by zostać pierwszą damą Teksasu, westchnął w duchu Gil. Jako kawaler i gubernator tego stanu otrzymał w ciągu roku swego urzędowania moc ofert małżeńskich. Wprawdzie kusiło go, żeby zniechęcić do siebie Melanie i wyznać jej, że - jak głosi plotka - rzeczywiście jest gejem, jednak górę wzięło wyniesione z domu dobre wychowanie i wrodzona uczciwość. - Miło mi panią poznać, Melanie – powiedział i podał jej rękę. W tym momencie zawołał go po imieniu ktoś z głębi sali. - Życzę pani przyjemnego pobytu w Teksasie zwrócił się z uprzejmym uśmiechem do dziewczyny. - Proszę wybaczyć, ale jestem tam potrzebny – dodał tonem usprawiedliwienia i ruszył w kierunku upatrzonych już drzwi. Rozglądając się, czy nikt go nie widzi, spostrzegł swego ochroniarza, który zmierzał w jego stronę. Zatrzymał się na chwilę, podniósł rękę na znak, że wychodzi tylko na chwilę, i pchnął drzwi. Ledwie zdążył westchnąć z ulgą, że udało mu się
3
R
S
wyjść z zatłoczonej sali, kiedy dobiegł go kobiecy głos. - Na tacy jest kawior. Proszę go szybko zanieść. I nowe butelki szampana. Niesamowite, ci goście ciągną jak smoki. Gil rozejrzał się po kuchni, w której właśnie się znalazł, i ujrzał odwróconą do siebie plecami młodą kobietę mieszającą coś w dużym garnku. Na nogach miała wściekle różowe adidasy na niebotycznych platformach, jasnoblond włosy upięte do góry i przytrzymane połyskującą zieloną spinką w kształcie gwiazdy. Zdaniem Gila, bardziej przypominała dziewczynę, która urwała się z rockowego festiwalu punków niż pracownicę firmy kateringowej. Zanim Gil zdołał się przedstawić, kobieta otarła dłonią czoło i dodała: - Przy okazji proszę sprawdzić, czy jest dość kieliszków do szampana. Tym kretynom nie przyjdzie nawet do głowy, że można poprosić o dolanie wina. Za każdym razem kiedy przechodzi kelner, łapią z tacy nowy, pełny kieliszek. Po sztucznych słodkich uśmiechach i obłudnych komplementach, które zmęczyły go na przyjęciu, Gil odetchnął z zadowoleniem, widząc wreszcie kogoś, kto był w kiepskim humorze. Podszedł bliżej do kuchenki i odezwał się: - Trzeba było wtoczyć na salę beczkę szampana, podstawić plastikowe kubki i odkręcić kurek... Dziewczyna szybko odwróciła głowę i obrzuciła go spojrzeniem. Spostrzegł, że go poznała, i był gotów
4
R
S
łaskawie przyjąć jej przeprosiny. Musiało jej być głupio, że go wzięła za pracownika firmy. Jednak ku jego zdumieniu owa osóbka okręciła się na pięcie i znów zaczęła mieszać coś w garnku. - Widzę, że się pan zgubił. Przyjęcie odbywa się za tymi drzwiami - rzuciła. - Wcale się nie zgubiłem. Ukrywam się - wyznał Gil, pochylając się z udanym zainteresowaniem nad garnkiem, z którego wydobywał się smakowity zapach topionej czekolady. - Może pomóc? - Bujać to my, ale nie nas - odburknęła, sięgając po mleko. - Gubernator Teksasu miałby się poniżyć do prac kuchennych? Dobre sobie. Gil zdjął szybko marynarkę i rzucił ją na stołek. - Oto najlepszy dowód, że nie należy niczego ani nikogo sądzić po pozorach - oznajmił, rozluźniając węzeł krawata. Zatknął za pasek od spodni ściereczkę do naczyń, po czym wyjął dziewczynie z ręki łyżkę i wskazując głową na blat, zaproponował: - Może zaniosłabyś na salę tę tacę z kanapkami z kawiorem, zanim ktoś zacznie jej szukać, wejdzie tutaj i mnie nakryje? Dziewczyna wyrwała mu z ręki łyżkę i warknęła: - Gości obsługują moi ludzie - warknęła - a ja zajmuję się gotowaniem. - Chciałem tylko pomóc - usprawiedliwił się Gil, z trudem powstrzymując uśmiech. - Wobec tego proszę zejść mi... W tym momencie ktoś pchnął drzwi i do kuchni wtargnęła młoda kobieta, chwiejąca się pod ciężarem
5
R
S
ogromnej tacy ze stosem brudnych naczyń. Z trudem dotarła do stalowego kontuaru, postawiła tacę i głośno odetchnęła, po czym szybkim ruchem zsunęła z nogi czółenko na wysokim obcasie i zaczęła masować obolałe palce. - Słowo daję, Suzy - jęknęła - gdybyś mi nie obiecała, że będę mogła z bliska przyjrzeć się gubernatorowi, za żadne skarby świata nie zgodziłabym się harować w tej małpiarni. Żaden facet nie jest wart tyle bólu. Nawet gubernator. - Naprawdę? - nie wytrzymał Gil, śmiejąc się w duchu, gdy w jego stronę potoczył się znów kamyczek obrazy. Już dawno tak dobrze się nie bawił. Młoda kobieta wyprostowała się prawie na baczność, i gdy tylko na niego spojrzała, zaczerwieniła się po same uszy. Wcisnęła z trudem spuchniętą stopę w przyciasny pantofelek i odezwała się nieśmiało: - Przepraszam bardzo, panie gubernatorze, ale nie miałam zielonego pojęcia, że pan tu jest. - Sza, proszę tylko trzymać język za zębami. Ukrywam się - wyjaśnił Gil, kładąc palec na ustach. - Przed kim? - zapytała zaciekawiona. - Przed nimi - odparł, wskazując brodą drzwi. - Wcale się panu nie dziwię - szepnęła. - Zgraja małpiszonów i tyle. - Wytarła rękę o spódniczkę i podała mu ją z szerokim uśmiechem. - Cześć, jestem Renee - oznajmiła. - Gil Riley - odparł, ujmując jej rękę z lekkim ukłonem. - Miło mi cię poznać. - Skończcie z tym, dobrze? - mruknęła Suzy,
6
R
S
przecięła ich ręce i przecisnęła się między nimi, zmierzając do kontuaru, następnie chwyciła tacę z krakersami udekorowanymi kawiorem i wcisnęła ją w ręce swojej pomocnicy. - Jeśli formalnościom stało się już zadość - rzuciła - to może podasz to tym małpiszonom? Renee z głębokim westchnieniem ruszyła do drzwi. - Tylko pamiętaj, ani mru-mru nikomu. - Obiecuję nie puścić pary z ust - odrzekła z uśmiechem Renee i pchnęła drzwi. - Niezła laska - powiedział z uznaniem Gil. - Radzę trzymać ręce z daleka. Nieletnia - uprzedziła go Suzy z satysfakcją w głosie, po czym pokręciła głową i burknęła pod nosem: - Ach, faceci... Zawsze to samo. Zafascynowany tą kobietą, chociaż sam nie wiedział dlaczego, Gil podszedł do niej, skrzyżował ręce na piersi i zagadnął: - Masz coś przeciwko mężczyznom? - Nic takiego, czemu nie zaradziłaby masowa kastracja. - Au! - syknął Gil i cofoął się o krok. - Jeśli rzeczywiście chcesz mi pomóc, to podaj mi tę dużą łyżkę, tak, właśnie tę. - Służę, szefowo. Czy jeszcze mógłbym coś zrobić? - Tak - ucięła Suzy. - Nie nazywaj mnie szefową. - A jak powinienem się do ciebie zwracać? - Suzy. - Suzy...? - Gil zawiesił głos czekając, aż usłyszy jej nazwisko.
7
R
S
- Po prostu Suzy - odpowiedziała, zerkając na niego z ukosa. - OK. Suzy. Ja się nazywam Gil. - Jakbym nie wiedziała, kim jesteś - jęknęła z przesadą Suzy, nalewając czekoladę do foremek z kruchego ciasta. - Jak widać, nie zrobiło to na tobie wrażenia. - A powinno? - No, właściwie nie - odparł z uśmiechem. Celnie odbiła piłeczkę i to mu się spodobało. Kiedy zabrzęczał minutnik, Gil szybko wyciągnął z piecyka następną blachę z kruchymi babeczkami i postawił na blacie, by ostygły, po czym z przyjemnością przyglądał się, jak Suzy napełnia je czekoladą. Zawsze sądził, że obserwując, jak ktoś pracuje, można się wiele dowiedzieć o jego osobowości i nastroju. Ta drobna kobieta nie była wyjątkiem, widać było, że dobrze wie, co i jak ma robić, i że praca w kuchni nie jest dla niej nowiną. Zauważył jednak, że jego obecność ją drażni, usta miała zaciśnięte, a ruchy nazbyt gwałtowne. Po wysuniętej brodzie wnioskował, że jest to osóbka uparta, niezależna, nie potrzebująca niczyjej pomocy - a zwłaszcza jego... Ale, u licha, śliczna z niej dziewczyna. Widziałby to każdy, komu zechciałoby się wyobrazić ją sobie bez krzykliwego makijażu i wyzywającej fryzury. Gil z trudem oparł się pokusie, by odgarnąć jej kosmyk włosów z zaróżowionego od ognia policzka, ale uwaga Suzy na temat kastracji i widok kilku rozrzuconych w kuchni noży nakazywały ostrożność.
8
R
S
Ciekaw był, dlaczego tak źle myśli o mężczyznach. Zerknął na jej delikatnie zarysowane wargi i ku własnemu zaskoczeniu zaczął się zastanawiać, jak by zareagowała, gdyby uległ nagłemu impulsowi i pocałował ją. Jeśli jest równie namiętna, jak porywcza, z pewnością czekałyby go nie byle jakie wrażenia. - Pracujesz w firmie kateringowej? - zagadnął w nadziei, że uda mu się czegoś o niej dowiedzieć. - Jestem jej właścicielką. - Czy powinienem być cały pod wrażeniem? - Na większości mężczyzn robię wrażenie - odparła, popatrując na niego z ukosa - ale rzadko chodzi im o moje talenty kucharskie. - Więc pewnie są pod wrażeniem twojej ujmującej osobowości. - Może tak, ale nie tylko. Gil odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się. Ten słowny pojedynek wprawił go w świetny humor. - A co robisz, kiedy nie pracujesz? Bo przecież... - Panie gubernatorze - odezwał się od progu męski głos. - O co chodzi, Dave? - Gil zwrócił się do swego ochroniarza. - Niektórzy goście już zauważyli, że pan gdzieś zniknął. - Zaraz wracam - westchnął z żalem Gil i wyciągnął zza paska od spodni ściereczkę do naczyń. Dave przytknął dwa palce do skroni i zniknął równie dyskretnie, jak się pojawił. - Miło mi było cię poznać, Suzy... - tu zawiesił
9
R
S
głos czekając, że jednak wyjawi mu swoje nazwisko. Włożył marynarkę i spojrzał na nią pytająco. - Jasne - odburknęła, zajęta przybieraniem mali nami czekoladowych babeczek. Gil nie potrafił oprzeć się pokusie, podszedł do niej i musnął wargami jej policzek. - Jeśli mógłbym się jeszcze do czegoś przydać... - Niby do czego? - fuknęła, odskakując od niego i mrużąc gniewnie oczy. - Może chciałbyś pozmywać? Czy też miałeś na myśli coś bardziej intymnego? - Jestem zawsze na twoje usługi - zaśmiał się, poprawiając krawat. - Kiedy tylko będziesz czegoś potrzebowała - rzucił, ruszając do drzwi - po prostu daj mi znać. Stawię się natychmiast. Kiedy po skończonej pracy spotkały się przy furgonetce Suzy, zaparkowanej w bocznej, marnie oświetlonej uliczce, Renee podeszła do przyjaciółki i zagadnęła: - Słuchaj, to chyba nieprawda, co o nim mówią - że jest gejem? Jakoś na to nie wygląda. - Myślę, że masz rację - odparła Suzy, upychając do samochodu ostatni karton z kieliszkami. - Zauważyłaś jego oczy? - ciągnęła Renee. - Błękitne jak u Paula Newmana. I ten jego południowy akcent... Świetny facet - rozmarzyła się. - No, jeśli mnie już nie potrzebujesz, to popędzę do domu. - Nie, dam sobie radę, zmykaj, już późno - powiedziała Suzy. - I ucałuj ode mnie Rusty'ego. On też jest niczego sobie - dodała znacząco. - Dobranoc, Renee.
10
R
S
Przekonawszy się, że przyjaciółka bezpiecznie odjechała, Suzy podeszła do drzwi furgonetki i wzięła głęboki oddech. Była bardzo zmęczona i marzyła o tym, by znaleźć się wreszcie we własnym domu, wziąć prysznic i położyć się spać. Nazajutrz także czekała ją praca. Kiedy miała wsunąć kluczyk do zamka, nagle posłyszała odgłos kroków. Zamarła, widząc cień przesłaniający słaby blask ulicznej latarni. Czemu nie poprosiła któregoś z ochroniarzy, żeby nad nią czuwał, zanim odjedzie? Niewiele myśląc, zdusiła w gardle okrzyk przerażenia, obróciła w dłoni kluczyk, zacisnęła pięść i wyprężyła rękę tak, jakby trzymała w niej broń. Mężczyzna, który nagle znalazł się już zupełnie blisko - znieruchomiał, gdy tępy koniec kluczyka znalazł się o parę centymetrów od jego piersi, i podniósł ręce do góry. - Czy ta pukawka jest naładowana? Chociaż jego twarz nadal skrywał cień, Suzy natychmiast poznała głos gubernatora. Zła, że tak ją podszedł i przestraszył, opuściła rękę. - Zwariowałeś? - warknęła, kryjąc w dłoni kluczyk. Skradając się w ten sposób mógłbyś łatwo zginąć. Gil opuścił ręce i zapytał z uśmiechem: - Tęskniłabyś za mną? - Daj spokój - odburknęła i otworzyła drzwi samochodu. - Bo ja bym za tobą tęsknił - oznajmił niskim głosem
11
R
S
z tak dużym przekonaniem, że na chwilę się zawahała, ale zaraz potem odpaliła: - Przecież mnie nawet nie znasz. - To fakt, ale właśnie chciałbym cię poznać. Może zjemy razem kolację? - Już jadłam. - To wskoczmy gdzieś na drinka. - Nie chce mi się pić. Gil podszedł do furgonetki, oparł się o drzwi i wsadził głowę przez otwarte okno. - No to dajmy sobie spokój z tymi wstępnymi uprzejmościami - zaproponował głosem tak miękkim i ciepłym, że mógłby chyba bez trudu stopić zamek pasa cnoty - i chodźmy po prostu do łóżka. U ciebie czy u mnie? - Ani tu, ani tam - fuknęła Suzy. - A teraz zjeżdżaj stąd, panie Romeo, bo zawołam gliniarzy. Ku jej zaskoczeniu, zamiast się oburzyć albo użyć siły, Gil odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się, po czym znienacka, zanim zdołała się cofnąć, pocałował ją w policzek. - Lubię cię, Suzy - powiedział. - I chciałbym znowu cię zobaczyć. - Nie liczyłabym na to - ucięła Suzy, włączyła stacyjkę i ruszyła z miejsca tak ostro, że w kartonowych pudłach zadzwoniły kieliszki. Kilka dni później Gil, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, wyglądał przez okno swego biura w rezydencji gubernatora. Różany ogród, zawsze troskliwie
12
R
S
wypielęgnowany, w popołudniowym słońcu grał wszystkimi barwami, ale Gil zamiast niego widział tylko zagniewaną twarz pewnej krzykliwie ubranej i umalowanej blondynki. Myślał o niej właściwie przez cały tydzień i trudno mu było skupić się na najprostszych nawet sprawach. Było to dla niego całkowitym zaskoczeniem, gdyż nigdy dotąd żadna kobieta nie zapanowała tak całkowicie nad jego myślami. A znał ich przecież w życiu wiele, tyle że Suzy była od nich zupełnie inna. Suzy bez nazwiska. Po prostu - Suzy. Niezłe z niej musi być ziółko, pomyślał, wspominając, jak celowała w niego kluczykami. Pewnie by ich użyła, gdyby nie ujawnił, kim jest. - Gil, słuchasz, co do ciebie mówię? Oderwany nagle od tych rozmyślań, odwrócił się od okna i spojrzał z rozbrajającym uśmiechem na swoją sekretarkę. - Wybacz mi, Mary, zdaje się, że moje myśli poszybowały daleko stąd. Mary zatrzasnęła biurowy kalendarz, w którym zapisywała rozkład zajęć szefa, wstała z miejsca i odezwała się z lekką dezaprobatą: - Trudno się dziwić. Odkąd objąłeś ten urząd, nic, tylko harujesz. Powinieneś wyrwać się na urlop. Może byś wyskoczył na kilka dni na ranczo i trochę odpoczął? - Nie ma mowy, w każdym razie nie w tej chwili, za dużo mam pilnych spraw na głowie - odrzekł, chociaż ten pomysł bardzo mu się spodobał.
13
R
S
- Tak czy owak, dziś nie mamy tu nic pilnego, wszystko może spokojnie poczekać do jutra. Pójdź przynajmniej do siebie i wyciągnij się na chwilę przed wieczorną konferencją. - Mary? - Słucham? - odwróciła się od drzwi, które właśnie zamierzała otworzyć. - Czy może wiesz, jaka firma kateringowa obsługiwała przyjęcie charytatywne w zeszłym tygodniu? - Nie, nie wiem, a dlaczego pytasz? - zagadnęła, marszcząc lekko brwi. - Bez specjalnego powodu - odparł, wzruszając ramionami i machinalnie przewracając na biurku jakieś papiery. - Ale czy mogłabyś się dowiedzieć? - Tak, czemu nie - odrzekła z pewnym wahaniem, zdziwiona jego prośbą. - Fajnie, bardzo ci będę wdzięczny. I daj mi znać, jak się czegoś dowiesz, dobrze? Suzy już od wielu lat nie czytała gazet, jak zarazy unikała też informacyjnych programów telewizyjnych i radiowych. Gardziła wiadomościami, niezależnie od tego, gdzie się ukazywały, a reporterów uważała za najgorsze kreatury. Mimo tej awersji, od razu poznała gubernatora Teksasu, gdy ten wślizgnął się do kuchni podczas przyjęcia, które obsługiwała. Od chwili kiedy oświadczył, że zamierza kandydować na gubernatora, w całym stanie nie było mężczyzny, o którym by więcej mówiono. Po kilku dniach jego nazwisko i zdjęcie widniało dosłownie wszędzie, na wielkich billboardach
14
R
S
przy wszystkich drogach stanowych, na zderzakach samochodów, od starych wiejskich gruchotów po luksusowe wozy sportowe. Wszystkich mieszkańców Teksasu zainteresował facet, który był zwykłym ranczerem, nigdy przedtem nie bawił się w politykę, a jednak postanowił ubiegać się o ten urząd. Nie minęło wiele czasu, a zdołał podbić serca swych współziomków, obiecując im, że będzie reprezentował zwykłych, szarych ludzi, zwłaszcza mieszkańców terenów wiejskich, i że nie dopuści, by wielki biznes i różne agendy rządowe przejęły kontrolę nad stanem i zmusiły ludzi do opuszczenia domów oraz ziemi, o którą niegdyś walczyli i którą uprawiali przez długie lata ich przodkowie. Ale nie tylko sam program wyborczy zwrócił na niego uwagę Teksańczyków. Przemawiał za nim również młody wiek, męski urok, sylwetka i rysy twarzy, a także fakt, że był kawalerem. Był to niemały atut, zwłaszcza w oczach kobiet. W ciągu kilku miesięcy poprzedzających wybory kobiety, niezależnie od wieku, plotkowały na jego temat i myślały o nim - w gabinetach kosmetycznych, podczas przerw w pracy na kawę, w kolejkach do kas w supermarketach. Kiedy w listopadzie ogłoszono jego walne zwycięstwo nad przeciwnikiem, nie było w całym Teksasie ani jednej niezamężnej kobiety, która potajemnie nie marzyłaby, żeby zostać jego żoną. Suzy nie była wyjątkiem. A dlaczegóżby nie? - wzruszyła ramionami. Która kobieta mogłaby się oprzeć temu znakomicie zbudo-
15
R
S
wanemu, szczupłemu mężczyźnie o ciemnobiękitnych oczach, zabójczym a zarazem ujmującym uśmiechu i pięknym, niskim głosie. Nie dość, że był wyjątkowo przystojny, ale wyróżniał się też wyjątkową inteligencją, miał niezwykły talent do interesów, uzyskał dyplom ukończenia studiów w Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego i Mechanizacji Rolnictwa, a poza tym prowadził dobrze prosperującą hodowlę bydła. Jakby tego było mało, dał się poznać jako hojny filantrop, poświęcający wiele pieniędzy i czasu problemom maltretowanych dzieci i trudnej młodzieży. Przystojny, szczodry, o czułym, wrażliwym sercu. Czego jeszcze mogłaby pragnąć kobieta? - westchnęła w duszy Suzy, po czym od razu sama sobie odpowiedziała: „Faceta, który nie tkwi z racji swego urzędu na świeczniku i ma prawo do życia prywatnego..." Wcisnęła na głowę duży słomkowy kapelusz i, przykucnąwszy przy ziemi, z pasją oddała się pieleniu chwastów, które radośnie rozpleniły się w jej ogródku. Wyrywając jeden po drugim przyrzekła sobie, że nie będzie już więcej myślała o Gilu Rileyu. Ani dziś, ani jutro, ani kiedykolwiek w przyszłości, żeby nie wiem jak się jej podobał. Dość miała w życiu problemów, nie zamierzała ich mnożyć i naruszać spokoju wewnętrznego osiągniętego z takim trudem. Jednak mimo tego mocnego postanowienia i ofiarnej walki z chwastami nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy sobie przypomniała pana gubernatora, jak kręcił się po kuchni z zatkniętą za pasek spodni ściereczką do naczyń.
16
R
S
Uśmiech zgasł jej jednak na twarzy, gdy w polu widzenia, tuż koło grządki ziół, którą właśnie pełła, pojawiła się para ręcznej roboty kowbojskich butów. Nie, to niemożliwe, pomyślała z przerażeniem. - Piekielnie trudno było cię odnaleźć - odezwał się znajomy baryton. Pomyłka była wykluczona. Suzy zmarszczyła brwi, po czym uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Co ty tu robisz? Znowu się ukrywasz? - Nie, chciałem się z tobą zobaczyć. Jego uśmiech był tak ciepły i niewinny jak promień słońca, który właśnie padał mu na twarz. Ale nie z nią takie numery. Suzy już dawno temu nauczyła się nie ufać mężczyźnie tylko z tej racji, że ma miły uśmiech, ani nie ulegać jego urokowi. Nie ruszając się z miejsca, zmrużyła oczy i zapytała: - Po co? - Bez specjalnego powodu - wzruszył ramionami. Po prostu byłem w pobliżu, więc pomyślałem sobie, że wpadnę na chwilę i powiem ci dzień dobry. Suzy pochyliła się znów nad grządką i ręką w grubej, ogrodowej rękawicy przypuściła nowy atak na chwasty. - No to powiedziałeś. A teraz ruszaj w drogę. Przeszkadzasz mi. On jednak, zamiast się oddalić, przykucnął naprzeciwko niej i spojrzał jej w twarz. - Czy ja cię czymś obraziłem? - Nie, ale powiem ci, że tracisz tylko czas. - Właśnie o to chodzi - odpowiedział cierpliwie -
17
R
S
o trochę twojego czasu. Chciałbym ciebie poznać i chciałbym, żebyś ty poznała mnie. Czy to tak wiele? - Suzy, kochanie, czy u ciebie wszystko w porządku? - ozwał się szczebiotliwy głos sąsiadki dobiegający z drugiej strony parkanu przedzielającego ogródki. - Wydawało mi się, że słyszę jakiś męski głos. - Proszę się nie niepokoić, pani Woodley, rozmawiam z... z przyjacielem - odparła Suzy, spoglądając gniewnie na Gila i wyjaśniła mu szeptem: - Wścibskie babsko, wszystko musi wiedzieć. - Z kim, kochanie? - Nie zna go pani - zawołała Suzy i poprowadziła Gila w stronę domu. - Teraz już muszę iść do domu, może porozmawiamy później. Zanim pani Woodley zdążyła odpowiedzieć, Suzy wciągnęła swego gościa do domu i szybko zatrzasnęła drzwi. Natychmiast pozbyła się kapelusza i rękawic, podbiegła do okna wychodzącego na dom sąsiadki i spuściła żaluzję. - Straszna z niej plotkara - rzuciła. - Jeśli tylko się dowie, że w moim domu jest gubernator, złapie za telefon i w okamgnieniu rozgada to wszystkim przyjaciółkom. Tylko patrzeć, a zleciałyby się tu wszystkie i stanęły w kolejce po autograf. Na wszelki wypadek pozasłaniam co się da - dodała, podchodząc do okna w saloniku, wychodzącego na ulicę. - O rety - jęknęła i załamała ręce. - Spójrz. Już tu są. - Kto taki? - zapytał podchodząc do okna. - Jak to kto? Reporterzy.
18
R
S
- Masz na myśli tego gościa w czarnej limuzynie po drugiej stronie ulicy? Nie panikuj, to tylko mój ochroniarz. Przyznam, że Dave bywa czasem nadopiekuńczy. Zaraz ci go przedstawię - powiedział Gil i otworzył okno. - Dave, pokaż pani identyfikator - zawołał. Mężczyzna za kierownicą wyjął z kieszeni portfel i otworzył w nim klapkę. W blasku słońca zalśniła srebrna odznaka. - W porządku? - zapytał Gil zamykając okno. -Już się nie boisz? - Nie - westchnęła z ulgą, pokręciła głową i wreszcie roześmiała się. - Zrób to jeszcze raz - poprosił. - Co takiego? - Zaśmiej się. - Chwycił ją za ramię i obrócił tak, że stanęli naprzeciw siebie. - Ładnie się śmiejesz. Nagle ogarnęło ją miłe uczucie ciepła, a w głowie odezwały się ostrzegawcze dzwoneczki. Powinna go była wyprawić do stu diabłów, ale czuła, jakby ją coś zamurowało. I choć trzymał ją za łokcie, to nie jego siła fizyczna ją powstrzymywała, lecz coś w jego oczach. Jakieś ciepło, łagodność. I coś w jego głosie. Znowu ciepło. Ten ciepły, niski dźwięk. Suzy stała bez ruchu, jak zaczarowana. - Kiedy się uśmiechasz, łagodnieją ci rysy, stajesz się bardziej przyjazna, cieplejsza - powiedział, prze ciągając delikatnie palcem po jej policzku, a potem po rozchylonych lekko wargach. Suzy poczuła, że serce bije jej żywiej. Wzniosła ku
19
R
S
niemu twarz i spojrzała w niebieskie, pociemniałe z emocji oczy. - Muszę cię pocałować, Suzy - odezwał się Gil, tak jakby chciałby ją ostrzec. I natychmiast pochylił głowę, a ona wspięła się na palce, pragnąc, by ich usta spotkały się w pół drogi.
20
ROZDZIAŁ DRUGI
R
S
Jednego Suzy była pewna: Gil Riley nie był gejem, to w ogóle nie wchodziło w rachubę. Gej nie całowałby tak kobiety. Poczuła się oszołomiona do tego stopnia, że przez chwilę nie mogła ani myśleć, ani oddychać, ani się poruszyć. Nie miała wątpliwości, że do i tak już imponującego życiorysu pana gubernatora należało dodać jeszcze jeden istotny atut: mistrza-uwodziciela. Czuła się wspaniałe w jego objęciach, mocno do niego przytulona i najchętniej tak by już pozostała, ale po krótkiej chwili rozbłysło jej przed oczami czerwone światełko. Co też ona tu robi? Co robią oni obydwoje? Mogą z tego wyniknąć tylko same kłopoty. Nie ma rady, musi natychmiast kazać mu odejść. Mimo mocnego postanowienia skończyło się na dobrych intencjach. Pocałunki i pieszczoty Gila zupełnie ją obezwładniły, straciła poczucie czasu, miejsca, siebie samej. Miała nieodparte wrażenie, że znalazła się w samym oku jakiegoś tornado, jednego z tych, z których słynie Teksas, i że jej ciało jest poddawane nieustającej burzy wrażeń i uczuć, a umysł stracił zdolność rozsądnego rozumowania. Uświadomiła sobie nagle, że pragnie tego mężczy-
21
R
S
zny, i to bardziej niż kogokolwiek dotąd. Na samą myśl o tym zaparło jej dech. Nie, to niemożliwe, musi jakoś zwalczyć tę siłę, która ją tak mocno do niego przyciąga. Ale gdy otworzyła oczy, w jego oczach ujrzała tę samą namiętność, której i ona nie potrafiła się oprzeć. Wtedy zrozumiała, że wpadła w tarapaty. Gil dotknął jej ust, spojrzał na nią z ukosa, uśmiechnął się i powiedział: - Cudownie całujesz. - Ty też nie najgorzej - szepnęła, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Coś ci powiem - odezwał się, patrząc jej prosto w oczy. - Lubię cię, Suzy. Niestety nie jestem teraz panem swojego czasu, gonią mnie obowiązki, ale chciałbym przebywać z tobą możliwie jak najwięcej. Suzy przymknęła oczy i zmobilizowała wszystkie siły, by wbrew sobie powiedzieć z udaną nonszalancją: - Proszę wybaczyć, panie gubernatorze, ale cały karnecik mam już zajęty. - W piątek wieczorem odbędzie się prywatne przyjęcie z okazji oddania nowego skrzydła pediatrycznego w jednym z naszym szpitali. Wybierzesz się ze mną? - zapytał Gil, nie speszony jej odzywką. - W ten piątek? - zapytała zerkając na zegarek. Niestety, mam już inne plany. Gil obrzucił ją uważnym spojrzeniem, jakby chciał odgadnąć, czy powiedziała mu prawdę, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął niewielką kopertę. - Gdyby twoje plany się zmieniły, tu jest zaproszenie.
22
Mówiąc to, położył kopertę na stoliku przy kanapie, przytknął palce do skroni i z uśmiechem powiedział: - No, to do zobaczenia, Suzy.
R
S
- Co to takiego? Suzy, która myła właśnie truskawki, odwróciła się przez ramię i ze zgrozą ujrzała, że Renee trzyma w ręku zaproszenie na przyjęcie w szpitalu, które miała przecież wyrzucić do śmieci, ale dotąd tego nie zrobiła. - Jakieś głupie zaproszenie - burknęła. - Wybierasz się? - Nie. - A dlaczego? Będą tam wszyscy, którzy cokolwiek znaczą w tym mieście. Czytałam o tym w felietonie tego plotkarza, Paula Skinnera. Ma nawet przyjść gubernator. - I co z tego? - To, że powinnaś pójść! Pobyć trochę w towarzystwie bogatych i sławnych. Przez jeden wieczór pobawić się w Kopciuszka. - Ale masz pomysły! - parsknęła Suzy. - Ani mi się śni udawać Kopciuszka. - Każda dziewczyna chciałaby choć raz w życiu być Kopciuszkiem - odparła z przekonaniem Renee. Suzy wytarła ręce w ściereczkę, ustawiła sitko z porcją truskawek na blacie kuchennym, usiadła na stołku i zaczęła usuwać szypułki. Po chwili milczenia powiedziała: - Już od lat nie wierzę w bajki. - Chrzanisz. Wszystkie marzymy o tym, żeby spot-
23
R
S
kac księcia z bajki. Ty też. Daj, pomogę ci je kroić - powiedziała Renee, sięgając po ostry nożyk. - Nawet jeśli jest odrobina prawdy w tym, co mówisz, z pewnością mego księcia z bajki nie znajdę na przyjęciu w szpitalu - zaśmiała się Suzy drwiąco i z jeszcze większym zapałem zaatakowała truskawki. - Czy możesz sobie mnie wyobrazić w towarzystwie czeredy starych, nadętych, poczciwych purchawek? - Nie wszyscy będą starzy i nadęci. Przecież ma przyjść gubernator, a on z wszelką pewnością nie jest ani stary, ani nadęty. Uważam, że zachowuje się wyjątkowo naturalnie i przyjacielsko. I jeśli w ogóle istnieje na świecie książę z bajki, to Gil Riley jak mało kto odpowiada temu rysopisowi. Zanim Suzy zdążyła jej zaprzeczyć, jednocześnie odezwał się dzwonek u drzwi i zadzwonił telefon. - Otworzę - powiedziała Renee, odkładając nożyk. Gdy Suzy podniosła słuchawkę, już po drżeniu głosu matki poznała, że ma dziś trudny dzień. Przytrzymała słuchawkę ramieniem i wróciła do obierania owoców. Postanowiła nie dać mamie poznać, że wyczuła jej nastrój. - Cieszę się, że dzwonisz - odezwała się wesoło. - Jak się dziś miewasz? - Nno... chyba nie najgorzej. - To świetnie. Czy popracujesz trochę w ogrodzie? - Nie - odrzekła matka Suzy głosem tak smutnym, że aż serce się kroiło z żalu. - Jakoś nie mam dziś ochoty. - Ale spójrz, taki piękny mamy dzień - nalegała
24
R
S
Suzy, wiedząc z doświadczenia, że jeśli mama zostanie w domu, przy zaciągniętych zasłonach, jej depresja jeszcze się pogłębi. - Doprawdy? Nawet jeszcze nie wyjrzałam przez okno. Suzy... - Czy coś się stało? - Nie - odpowiedziała mama głosem nabrzmiałym od łez. - Tylko że tej nocy przyśnił mi się twój ojciec... - Proszę cię, mamo, nie nazywaj go tak. - Palce Suzy zacisnęły się nerwowo na trzonku noża. - Przepraszam cię, kochanie. No więc - przyśnił mi się pastor. Zadzwonił i chciał się z nami zobaczyć. Ten sen był tak żywy, jakby to się działo naprawdę - ciągnęła drżącym głosem, w którym pobrzmiewały zarazem lęk i nadzieja. - Wiesz przecież, co powiedział doktor - napomniała ją Suzy. - Nie powinnaś przywoływać swoich snów ani ich rozpamiętywać. Byłoby dobrze, gdybyś zajęła myśli czymś innym. Masz w domu coś nowego do czytania? - Nie - odparła mama, lekko pociągając nosem. -Po prostu nie chciało mi się pójść do wypożyczalni. - A może byś popracowała nad układanką? Założę się, że nawet nie rozpakowałaś tych, które ci ostatnio przywiozłam. - Nowe układanki? - zapytała niepewnym głosem mama, tak jakby w ogóle o nich zapomniała. - A może bym dziś do ciebie wpadła? - zaproponowała Suzy, nie na żarty zaniepokojona stanem swojej
25
R
S
matki. - Muszę na dziś wieczór przygotować deser, ale miałabym czas trochę później. - Nie, dziękuję ci, kochanie, nie martw się o mnie, rzeczywiście zajmę się którąś z układanek. Zaraz je rozpakuję. - Świetnie. I proszę cię, wyjdź trochę do ogrodu. Zobaczysz, jak dobrze ci zrobią słońce i świeże powietrze. - O rety! Suzy, popatrz tylko! Róże! Całe tuziny róż! Suzy zamrugała powiekami na widok olbrzymiego wazonu z bukietem zroszonych mgiełką żółtych róż, który Renee z trudem przydźwigała z kuchni. Oszołomiona, wzięła do ręki słuchawkę i powiedziała: - Mamo, muszę już kończyć. Zadzwonię znów po południu, dobrze? - Dobrze, moja kochana. Będę czekała. - Czyż nie są wspaniałe? - zawołała Renee, śmiejąc się radośnie. - I popatrz tylko, w samym środku tkwi słonecznik. - Zręcznie odjęła malutką kopertę przypiętą do wstążki owiniętej wokół łodygi słonecznika i podała ją Suzy. - Otwórz i zobacz, od kogo te cuda. Suzy, obawiając się, że zna odpowiedź na to pytanie, sięgnęła po kolejną truskawkę i udawała, że mało ją to obchodzi. - Pewnie od jakiejś pani domu, której pomagałam w urządzeniu przyjęcia, z wyrazami wdzięczności, et cetera. - Skoro tak, to chyba mogę zajrzeć do środka. - Nie
26
R
S
czekając na pozwolenie, Renee otworzyła kopertę i wyjęła bilecik. Gdy tylko nań spojrzała, wydała stłumiony okrzyk i przyłożyła rękę do serca.! - Mój Boże, Suzy, toż to od gubernatora! - Zbliżyła bilecik do oczu i przeczytała głośno: „Róże jak róże, wiadomo, że mają sprawić kobiecie przyjemność, ale słonecznik dodałem dlatego, że mi przypomina Twój słoneczny uśmiech. Mam nadzieję, że zobaczę Cię dziś wieczór". Suzy, która na dźwięk tych słów oblała się rumieńcem, wyrwała bilecik z rąk przyjaciółki i schowała go do kieszeni fartuszka. - To gubernator przysłał ci zaproszenie na to przyjęcie? - Nawet gdyby, to co z tego? I tak się nie wybieram. Suzy wzruszyła ramionami. - Ależ musisz pójść! - zakrzyknęła Renee. - Taka szansa już ci się w życiu może nie zdarzyć! Randka z gubernatorem, święci Pańscy! Toż to najprzystojniejszy i najbardziej pożądany kawaler w całym stanie! Byłabyś skończoną idiotką, gdybyś nie poszła. Suzy zsunęła się ze stoika, zgarnęła ogonki truskawek i zdecydowanym mchem wyrzuciła je do śmieci. - No to jestem idiotką - odpaliła. - Ani mi się śni iść na randkę z gubernatorem. No i naturalnie wcale tam nie przyszła w tym charakterze - zapewniała samą siebie, gdy przystanęła w holu szpitala, aby poprawić zsuwający się pasek sandałka na niebotycznym obcasie. Przyszła, bo chciała
27
R
S
coś udowodnić - zarówno sobie samej, jak Gilowi Rileyowi. Wiedziała, że nie ma dla nich przyszłości. Była o tym przekonana, kiedy po raz pierwszy zobaczyła jego zdjęcie na plakacie i poczuła, jak drgnęło jej serce. Wiedziała i wtedy, gdy nagle zjawił się w kuchni podczas przyjęcia i zauroczył ją. I wtedy, gdy całował ją do utraty tchu w jej własnym domu. Tak, absolutnie nie byli sobie przeznaczeni. Gil jakby nie zdawał sobie z tego sprawy i uparcie chciał się do niej zbliżyć. Suzy jednak postanowiła zrobić wszystko, aby mu dowieść, że nic z tego nie będzie, nawet za cenę publicznego skandalu. Tuż przed przyjęciem wpadła na pomysł, aby ukryć swą tożsamość przed zaproszonymi gośćmi. Ostatecznie miało to być prywatne przyjęcie, bez reporterów. Poza tym wymyśliła sobie takie przebranie, w którym rodzona matka by jej nie poznała! Poprawiwszy pasek wyprostowała się i z trudem obciągnęła mikroskopijnych rozmiarów spódniczkę z czarnego elastiku, która oblepiała jej biodra. Tuż przed sobą spostrzegła wejście do nowego skrzydła, skąd dobiegały dźwięki skrzypiec. Z góry cieszyła się na myśl o tym, jakie oczy na jej widok zrobią solidni, stateczni goście, nie mający za grosz fantazji. Odrzucając do tyłu długie, lekko kręcone pasma rudej peruki, którą wybrała na ten wieczór, ruszyła w stronę wejścia. - Bardzo panią przepraszam... - zwróciła się do niej dama o mało inteligentnym wyrazie twarzy, wy-
28
R
S
strojona w staromodny, różowy kostium z szantungu. Suzy uniosła brew, na której końcu przykleiła sztuczny brylancik. - Słucham? Kobieta zlustrowała ją z dezaprobatą i oświadczyła wyniośle: - To jest prywatne przyjęcie, tylko za zaproszeniami. - Tak, słyszałam - odparła Suzy, powstrzymując uśmiech i przebiegła wzrokiem pełną gości salę. - Jestem tu z kimś umówiona. - Spostrzegła Gila, który stał w grupie dystyngowanych mężczyzn i wyglądał zupełnie zabójczo w czarnym smokingu i białym, jedwabnym golfie. - O, właśnie go widzę - poinformowała damę w różowym kostiumie i pomachała mu ręką. - Hej, panie gubernatorze, jestem tutaj! Zapomniałam zaproszenia, a ta damulka nie chce mnie wpuścić! Gil zwrócił na nią oczy, podobnie jak wszyscy goście. Korzystając z okazji, że może właśnie dowieść sobie i Gilowi, jak bardzo są do siebie niedopasowani, Suzy pociągnęła dekolt wyszywanego cekinami skąpego topu tak, że wycięcie sięgało prawie pępka, po czym prowokująco podparła ręką biodro i wypięła biust. W sali zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nawet skrzypek przestał na chwilę grać. Wszyscy się na nią gapili. Suzy, chociaż z zażenowania płonęły jej policzki, wytrwała w swojej wyzywającej pozie i z zapartym tchem czekała, aż Gil odwróci się od niej i nie przyzna
29
R
S
się do tego, że są znajomymi, nie mówiąc już o tym, że ją zaprosił na to przyjęcie. Obiecała sobie, że gdy tylko tak uczyni, ona sama zrobi w tył zwrot i opuści salę. W ten sposób pokaże i jemu, i sobie, że miała rację. Widziała, jak Gil powiedział coś półgłosem do grupki mężczyzn, z którymi rozmawiał, po czym ruszył w jej stronę. Czyżby dostrzegła na jego twarzy cień uśmiechu? Kiedy do niej podchodził, śmiał się już na całego. Tymczasem dama na różowo zwróciła się do niego, załamując ręce: - Bardzo przepraszam, panie gubernatorze. Usiłowałam jej wytłumaczyć, że na to przyjęcie trzeba mieć zaproszenie. - W porządku - odparł Gil, podając Suzy ramię. - To ja zaprosiłem tę panią. Suzy ujęła go pod rękę i gdy Gil prowadził ją do stołu, spojrzała triumfalnie na cerbera w spódnicy. Nie mogła sobie odmówić tej przyjemności. - No, muszę przyznać, że wiesz, jak zrobić entree. - Ja? Entree? - spojrzała na niego z udanym zdziwieniem. Gil obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem od stóp do głów. Rzeczywiście świetnie się jej udało przybrać wygląd panienki lekkich obyczajów. - Ale - powiedział, nakładając jej na talerz solidną porcję wędzonego łososia - zastanawiam się, kogo właściwie chcesz nabrać. Może mi wyjaśnisz?
30
R
S
Uśmiechając się do kolejnego gościa, którego przedstawił jej Gil, Suzy pomyślała z żalem, że nie udało się jej dopiąć celu. Wprawdzie wszystkich na sali zaszokowała swoim wyglądem i zachowaniem, ale Gil bynajmniej nie sprawiał wrażenia speszonego czy zażenowanego. Wprost przeciwnie, traktował ją jak królewnę, oprowadzał po sali i przedstawiał jej niezliczoną ilość zaproszonych gości. Gdyby tylko wiedziała, że przyjdzie jej przemierzyć na przyjęciu parę kilometrów, z pewnością nie włożyłaby sandałków na dziesięciocentymetrowych szpilkach! - Mam wrażenie, że te śliczne pantofelki troszkę cię uciskają - powiedział z rozbawieniem Gil, widząc grymas bólu na jej twarzy, kiedy poprawiała znów pasek. - Ależ skąd - odparła hardo. - Bujasz - uśmiechnął się do niej i poprowadził ku wyjściu. - Proponuję zrobić w tył zwrot. Gdy zbliżali się do drzwi, Suzy usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Odwróciwszy głowę, ze zdziwieniem zobaczyła swoją przyjaciółkę, Penny Thompson, która właśnie zmierzała w jej stronę. - Penny, co ty tu robisz? - Ja? A co ty tutaj robisz? - zaśmiała się Penny, ujmując ją za ręce. - Czekaj, nic nie mów, chyba sama zgadnę - zaryzykowała Suzy. - Założę się, że głównym fundatorem nowego skrzydła jest Cyber Cowboy. W odpowiedzi na to Erik Thompson, od niedawna mąż Penny, właściciel Cyber Cowboy International,
31
R
S
uśmiechnął się do Suzy porozumiewawczo i pocałował ją w policzek. - Ależ się wystroiłaś. Myślałem, że panienki lekkich obyczajów nie chodzą na takie przyjęcia - przyciął jej. - A dlaczego nie, skoro tylu tu dzianych jeleni? Erik zaśmiał się i podszedł do Gila. - Dobry wieczór, panie gubernatorze. Cieszę się, że znów się spotykamy. - Ja również - odparł Gil i serdecznie uścisnął mu dłoń. - Panie gubernatorze - odezwała się Suzy. - Jeśli zaraz stąd nie wyjdziemy, padnę na miejscu. Przepraszam, ale musimy już iść. Penny, zadzwoń do mnie, dobrze? rzuciła, pociągając Gila w stronę wyjścia. - Skoro już tu jesteśmy, chciałbym pokazać ci kilka sal w nowym skrzydle - oznajmił Gil i poprowadził ja w stronę windy. Kiedy drzwi się za nimi zasunęły, przyklęknął i dotknął jej stopy. - Co ty robisz? - zapytała Suzy, cofając nogę. - Nic takiego. Po prostu muszę cię uwolnić od łych pantofelków. Nawet dla Kopciuszka byłyby za ciasne... Chociaż Suzy za nic by mu tego nie powiedziała, w cichości ducha musiała przyznać, że ma rację. Ach, co to była za ulga, kiedy mogła wreszcie rozprostować palce. Gdy wysiedli z windy, Gil ujął ją pod rękę i poprowadził długim korytarzem.
32
R
S
- Chciałbym, żebyś kogoś poznała - powiedział, otwierając drzwi tuż za pokojem pielęgniarek. Gdy weszli do środka, Suzy ujrzała młodą dziewczynę, wspartą na poduszkach szpitalnego łóżka. Jej głowa o ładnym kształcie była zupełnie pozbawiona włosów. Gil podszedł do niej, przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej ręce w swoje. - Witaj, Celio. Jak się dziś czujesz? - zapytał. - Dobrze - uśmiechnęła się do niego dziewczyna. Widać było, że jest bardzo osłabiona, ale że cieszy się na jego widok. - Co tu robisz o tak późnej porze? - Byłem na dole na przyjęciu i pomyślałem, że muszę wpaść na chwilę do mojej ulubionej dziewczyny. Celia spłonęła rumieńcem i wyszeptała: - Przecież wcale nią nie jestem. - Ależ jesteś, i dobrze o tym wiesz. Tylko nie mów o tym Suzy - szepnął jej do ucha. - Ona myśli, że za nią szaleję. Dziewczyna zerknęła nieśmiało na Suzy i powiedziała: - Cześć. Mam na imię Celia. - Witaj, Celio - odrzekła Suzy, z trudem odnajdując głos. - Jestem Suzy. - Masz odlotowe włosy. Czy to peruka? - No pewnie. Wyobrażasz sobie reakcję tych staruszek na dole, siwiuteńkich jak gołąbki? Omal nie padły trupem na mój widok. - Szkoda, że tego nie widziałam - zaśmiała się cicho Celia
33
R
S
- Czy byli dziś u ciebie rodzice? - zagadnął Gil. - Nie - odrzekła po chwili wahania Celia. Uśmiech znikł jej z twarzy, a w oczach błysnęły łzy. - Ale nie spodziewałam się ich - dodała szybko. - Wiesz, że oboje pracują. No i muszą opiekować się moim bratem i siostrą. - Z pewnością by przyszli, gdyby tylko mogli pocieszał Gil, ściskając jej rękę. - Wiem. Ach, zapomniałam podziękować ci za prezent. - Mówiąc to Celia odwróciła się i spod poduszki wyciągnęła przenośny odtwarzacz CD. - Jest fantastyczny. Bardzo dziękuję. Wreszcie mogę słuchać mojej ulubionej muzyki. - Przepraszam państwa, ale na dziś koniec odwiedzin - odezwała się od progu pielęgniarka. - Zapraszamy jutro. - No to dobranoc, moja panno - powiedział ociągając się Gil i pocałował ją w policzek. Widać było, że chętnie by jeszcze przy niej posiedział. - Trzymaj się dzielnie. - Dobranoc, Celio - szepnęła Suzy przez ściśnięte gardło. - Cieszę się, że cię poznałam. - Może jeszcze kiedyś wpadniesz, jeśli będziesz miała ochotę - odezwała się nieśmiało Celia. - Jasne - odrzekła Suzy, z trudem powstrzymując łzy. - Odwiozę cię do domu - powiedział Gil. - Dziękuję, ale przyjechałam samochodem. - Jeśli tak, to ty mnie możesz odwieźć. Suzy odwróciła głowę, by mu odpowiedzieć, i tym
34
R
S
momencie ujrzała jego ochroniarza, który stał nieco dalej, zachowując dyskretną odległość. - Dave może cię odwieźć. Dobranoc - rzuciła, ruszając w stronę swego samochodu, ale Gil chwycił ją za ramię i powstrzymał. - Dave ma inne plany. Prawda, Davidzie? - Tak jest, szefie, zupełnie inne. - Widzisz? - wzruszył ramionami Gil. - A nie mówiłem? - Czy łganie należy do jego obowiązków? - zapytała Suzy, uwalniając rękę i zdecydowanym krokiem idąc do swego samochodu. - Ależ skąd. Powiedział szczerą prawdę - uśmiechnął się Gil, wyjął jej z ręki przygotowane już kluczyki, otworzył elegancko drzwi auta i zwrócił kluczyki. - Ach, ci mężczyźni - mruknęła pod nosem Suzy, siadając za kierownicą i włączając silnik. - Czy mam ci powiedzieć, którędy jechać? - zagadnął, zatrzaskując drzwi od swojej strony. Suzy włączyła bieg i ruszyła prosto przed siebie. - Jeśli w ciągu kilku ostatnich dni nie przeniesiono w jakieś inne miejsce rezydencji gubernatora, to chyba będę umiała sama trafić. Przejechała przez centrum miasta w absolutnym milczeniu, podczas gdy Gil bez przerwy coś do niej mówił, ale ona słuchała nieuważnie. Miała ciągłe przed oczyma scenę w szpitalu, kiedy Gil trzymał za rękę dziewczynę z głową pozbawioną włosów. Gdy chciała skręcić w ulicę prowadzącą do wejścia
35
R
S
do rezydencji, Gil przeszkodził jej, kładąc rękę na kierownicy. - Podjedziemy od tyłu. Suzy skręciła w boczny wjazd i zatrzymała się przed portykiem. - No, wreszcie już pan jest w swoim przytulnym domku - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. -Do zobaczenia, panie gubernatorze. - Wejdź, proszę, zrobię nam drinka. - Nic z tego, nie piję, kiedy prowadzę. - Nawet kawy? - Nie znoszę kawy. - Ale wejdź jednak, proszę. - Już późno. - Nie tak bardzo późno - oświadczył Gil. Sięgnął do stacyjki, wyłączył ją, wyjął kluczyki i wysiadł z samochodu. Suzy wyskoczyła gwałtownie i pobiegła za nim, wołając z oburzeniem: - Oddaj mi kluczyki! Natychmiast! - O co ci właściwie chodzi? Po co ta scena? - zapytał Gil, unosząc brew ze zdziwienia. - Po prostu cię nie lubię, i już. - Doprawdy? I zawsze facetów, których nie lubisz, całujesz tak, jak mnie parę dni temu? - Właśnie tak. Robię, co mi się podoba. Jestem wredna baba. Po prostu beton. - Akurat. To oczywista nieprawda. W gruncie rzeczy jesteś łagodna i delikatna, ale robisz wszystko, żeby to ukryć.
36
R
S
Suzy, wściekła, że był tak bliski prawdy, okręciła się na pięcie i krzyknęła: - Kluczyki, do diabła, oddaj mi kluczyki! - Zgoda, ale najpierw mi wytłumacz, dlaczego udajesz beton-babę. Podszedł do niej blisko, ale ona cofnęła się o krok i na chwilę zamilkła. Gdy wreszcie podniosła na niego oczy, ujrzał w nich łzy, które musiała długo powstrzymywać. - Celia jest umierająca, prawda? - zapytała szeptem. Gil zawahał się na moment, po czym cicho i z żalem potwierdził: - Tak, to prawda. - O mój Boże - jęknęła Suzy. - Widzę, jak bardzo cię to gnębi. Kim ona jest dla ciebie? Krewną? - Nie - potrząsnął głową. - Po prostu chorą, którą poznałem, odwiedzając ten szpital. Po policzku Suzy spłynęła łza, którą szybko otarła palcem. - Nawet jej nie znasz, a kupiłeś jej odtwarzacz CD? - Powiedziała mi, że lubi muzykę. Nic w tym nadzwyczajnego - odpowiedział Gil wzruszając ramionami. - Dobry Boże, a więc to prawda. - Suzy rozpłakała się na dobre. - Co jest prawdą? Gdy nie chciała odpowiedzieć, chwycił jej dłonie i oderwał od twarzy, którą zakrywała. - Powiedz mi wreszcie, co jest prawdą? – ponowił pytanie.
37
R
S
Suzy nie potrafiła już powstrzymać potoku łez. Za sprawą wzruszenia poczuła się nagłe znużona i wyprana z sił. Z twarzą wciąż zwróconą ku niemu, usiadła ciężko na progu, z trudem złapała oddech i wreszcie wykrztusiła: - Że jesteś fajnym, dobrym człowiekiem. Ot co...
38
ROZDZIAŁ TRZECI
R
S
Gil spojrzał na nią ze zdumieniem, nie mogąc pojąć, jak mogła powiedzieć to, co powiedziała, a zarazem zalewać się łzami. - Czy jest w tym coś złego? - Oj tak, to jest okropne - szepnęła Suzy i pociągając nosem, opuściła głowę na piersi. - Okropne -powtórzyła. - A więc jestem fajny i to jest okropne - powiedział Gil, drapiąc się w głowę i na próżno próbując dociec w tym logicznego związku. Wreszcie sam opadł na próg przy niej, westchnął ciężko i wyciągnął przed siebie długie nogi. - Obawiam się, że jednak będziesz mi to musiała wytłumaczyć. Po chwili wahania, wciąż przez ściśnięte gardło, Suzy odezwała się cicho: - Nie dość że jesteś przystojny, ale jeszcze na do datek dobry. Niebezpieczne połączenie. Śmiejąc się pod nosem, Gil potrząsnął głową, wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa i wcisnął jej do ręki. - Mam pomysł - oznajmił lżejszym tonem. – Co byś powiedziała, gdybym zaczął kopać szczenięta i podkradać dzieciakom cukierki?
39
R
S
Suzy głośno wytarła nos i na jej twarzy ukazał się cień uśmiechu. - Nic z tego. Nadal byłbyś przystojniakiem. - No więc postaram się o bliznę. Naprawdę paskudną. Czy to coś pomoże? Spojrzała na jego twarz, ładnie zarysowany, męski owal twarzy, prosty nos i bardzo niebieskie oczy pod łukami ciemnych brwi. Cóż, ten facet nawet z blizną wyglądałby zabójczo, pomyślała. - Kto wie - odezwała się ostrożnie, nie chcąc, by się zorientował, jak bardzo jest dla niej atrakcyjny fizycznie. - To zależy, gdzie byś ją umieścił. - Może tutaj? - zapytał wskazując palcem brodę. - Nie, raczej tutaj - odrzekła i dotknęła jego lewego policzka. Jakoś nie mogła się przemóc i od niego oderwać, więc powoli zsunęła palec do kącika jego ust i obrysowała je wokół, wyczuwając ciepłą, aksamitną miękkość. Gil delikatnie odsunął jej rękę od twarzy, przybliżył usta do jej ust i ujął ją pod brodę. Suzy poczuła, że już po niej, serce biło jej jak szalone i owładnęło nią niezwykłe, przemożne uczucie cudownej bliskości, a nawet uległości. Żaden mężczyzna nie był dla niej tak czuły. Tak łagodny. Nigdy dotąd nie przypuszczała, że potrzebuje czułości i łagodności, że bardzo ich pragnie. Ale jego pocałunki, jego dotyk, wzbudzały w niej pragnienie lak silne, że teraz, gdy już go doznała, nie będzie chyba w stanie do końca go zaspokoić. Gdyby w tej chwili o coś ją poprosił, cokolwiek by to było, z pewnością
40
R
S
spełniłaby jego prośbę, bez wahania oddałaby mu nawet duszę. W jego oczach widziała płomień namiętności, ale także mgiełkę cichego współczucia i obietnicę tylu różnych rzeczy. Bezpieczeństwa, zrozumienia. Miłości? Czy właśnie tego jej brakowało w życiu? Bez tego czuła się niepełna? Pozbawiona podstawowej wolności? Przykuta do niemiłej przeszłości i powiązań rodzinnych, od których od łat za wszelką cenę starała się uwolnić? Zbyt słaba, by się poruszyć, zbyt wzruszona, by się odezwać, zamknęła oczy i oparła czoło o jego czoło. On nie jest dla ciebie odpowiedni, powtarzała sobie raz za razem. Jest wręcz idealny, ale nieodpowiedni. Westchnęła głęboko, zatrzymała na chwilę powietrze, po czym je powoli wypuściła, starając się odzyskać równowagę, panowanie nad sobą i siłę, aby się od niego odsunąć. On jednak, zanim zdołała się ruszyć, położył jej rękę na głowie, jakby rozumiał jej zmieszanie, sprzeczne uczucia, które nią owładnęły. Może nawet je podzielał. Ta spokojna siła emanująca z jego dłoni, ich pocieszające ciepło, ukołysały ją i sprawiły, że myśli jej poszybowały swobodnie i po raz pierwszy wyobraziła sobie swoje życie zupełnie inaczej, niż wyglądało ono dotychczas. W tym nowym życiu było miejsce dla mężczyzny. Dla tego mężczyzny. Chciałaby być z nim razem w takich chwilach jak ta. Śmiać się razem z nim. Przytulić się do niego. Zgodzić się, by ją kochał. Pozwolić sobie zakochać się w nim. Takie tęskne marzenia - szybko się za nie
41
R
S
zganiła. A jednak, kiedy tak siedziała przy nim i czuła w nim opokę siły i wsparcia, ziszczenie tych marzeń wydawało się zupełnie możliwe. Gdy Gil cofnął delikatnie dłoń z jej głowy, nagle została przeniesiona w czas teraźniejszy. Nie miała pojęcia, jak długo tak siedzieli. Sekundy? Godziny? Było jej to obojętne. Wiedziała tylko jedno: że chciałaby zatrzymać ten moment na zawsze. Ale to nie było możliwe. Nie z Gilem Rileyem. Przecież musiała zachować swoją prywatność, chronić swoją tożsamość, utrzymać swoją przeszłość bezpiecznie ukrytą. Z niemałym wysiłkiem woli oderwała się od niego i uniosła głowę. A on się do niej uśmiechnął. Niczego nie powiedział, niczego nie zrobił, niczego od niej nie chciał. Po prostu się uśmiechnął, łagodnie, zniewalająco. - Lubię cię, Suzy. - Już to mówiłeś. - Czyżby? - udał zdziwienie, przyciskając wargi do jej ust. - Tak - szepnęła, zamykając oczy i pragnąc znów, by ta chwila trwała wiecznie. Czuła jednak, że musi coś powiedzieć, przerwać to oczarowanie, bo inaczej zawładnie nią całkowicie. - Więc dobrze, wstąpię do ciebie na drinka. Pół godziny potem znów siedzieli na podłodze, tym razem w pokoju na górze, w prywatnych apartamentach Gila. Za oparcie służyła im kanapa. Siedzieli tuż
42
R
S
obok siebie, z kieliszkami czerwonego wina w ręku, dotykając się ramionami i wpatrując w dogasający ogień w kominku, pogrążeni we własnych myślach. Suzy zastanawiała się, jaki właściwie jest Gil. Wiedziała aż nadto dobrze, że można stworzyć na zewnątrz obraz będący zupełnym przeciwieństwem tego, kim człowiek jest naprawdę. Czyż sama nie stworzyła takiego wizerunku na własny użytek? Czyż nie poznała tajników tej sztuki, obserwując mistrza w zmienianiu masek, własnego ojca, który za ich pomocą w nieuczciwy sposób gromadził pieniądze i pozyskiwał władzę? Zaniepokojona myślą, że Gil może być podobny do jej ojca, spojrzała na niego z ukosa i zagadnęła: '- Czy zawsze chciałeś być gubernatorem? - O, nie - parsknął i potrząsnął przecząco głową. - Więc dlaczego postanowiłeś kandydować? - Chyba głównie z poczucia obowiązku - odparł, wciąż wpatrując się w ogień. - Ktoś musi wystąpić w obronie zwykłego obywatela. Dlaczego nie ja? - Masz jakieś większe aspiracje? - Na przykład jakie? - zerknął na nią pytająco. - Może chciałbyś zostać senatorem? Albo prezydentem? - Broń Boże - wzdrygnął się. - To dziwne, przecież jesteś politykiem. Każdy polityk aspiruje do jeszcze wyższego urzędu, większej władzy. - Ale ja nie jestem politykiem - oświadczył Gil, pociągając łyk wina.
43
R
S
- Co też ty mówisz. Przecież jesteś gubernatorem, tak czy nie? - Jeszcze przez następne trzy lata. Ale po upływie kadencji zamierzam zwinąć żagle i wrócić na moje ranczo. - Ciekawa jestem, dlaczego właściwie ubiegałeś się o ten urząd? - Już ci mówiłem. Z poczucia obowiązku wobec szarych obywateli. Ranczerów, farmerów, przedstawicieli małego biznesu. Ktoś wreszcie musi stanąć w ich obronie i zadbać, żeby w końcu zaczęło ich chronić prawo. Mam tu na myśli także i samego siebie. To, co dotyczy innych, dotyczy także i mnie. Suzy dramatycznym gestem skrzyżowała ręce na sercu. - A więc rycerz na białym rumaku spieszący na pomoc pannie w opałach. Nieustraszony szeryf, zdecydowany zaprowadzić prawo i porządek na Dzikim Zachodzie - zaśmiała się. - Czy ty w ogóle masz jakieś wady? - Jedną - odrzekł, obejmując jej ramiona. - Mam słabość do pyskatych blondynek na dużym luzie. Zwłaszcza takich, które noszą rude peruki. Suzy roześmiała się, zadowolona, że nie brak mu poczucia humoru. - Naprawdę bardzo lubię, kiedy się śmiejesz -mruknął i objął ją jeszcze mocniej. - Czuję, jak uśmiecha się wtedy moje serce. - Skoro jestem taka dobra, to może powinnam ruszyć w trasę z występami?
44
R
S
- Dlaczego to robisz? - zapytał Gil, odsuwając się nieco od niej i marszcząc brwi. - Co takiego? - Kiedy zbliżamy się do siebie, gasisz nastrój jakąś sarkastyczną uwagą. Suzy świetnie wiedziała, że Gil ma rację. Całymi latami udoskonalała przecież swoją technikę odstraszania. - Cóż, to pewnie część mego nieodpartego uroku rzuciła swobodnie, trzepocząc zalotnie rzęsami. - Nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafię ci się oprzeć - zaśmiał się Gil i pochylił się, żeby ją pocałować - ale tak jest i już. I wiesz, co jeszcze? - Co takiego? - Chciałbym się z tobą kochać. Zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, mocno pocałował ją w usta, uciszając wszelkie słowa protestu. Po chwili podniósł głowę i spojrzał jej głęboko w oczy. W jego ciemnoniebieskich oczach, okolonych czarnymi, gęstymi rzęsami, dostrzegła szczerość tak obezwładniającą i poruszającą jak jego wargi, jak jego głos. - Chciałem się z tobą kochać, kiedy cię po raz pierwszy ujrzałem, wtedy w kuchni. Myślę tylko o tobie. I tylko o tobie chcę myśleć. Sam nie mogę tego pojąć, żadna kobieta nigdy nie wywarła na mnie takiego wrażenia. - Gil... - Pasujemy do siebie, Suzy - ciągnął dalej, przerywając jej. - Kiedy jesteśmy razem, czuję, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Kiedy cię dotykam, obejmuję,
45
R
S
całuję... musimy być razem, musimy się kochać - powiedział z naciskiem, lekko chropawym z wrażenia głosem. - Chcę się przekonać, czy to tylko pożądanie... czy coś więcej. Coś w jego oczach powiedziało jej, że mówi prawdę. I że nie należy do mężczyzn, którzy seks traktują jak sport i skaczą z łóżka do łóżka. Gil Riley traktowałby romans równie poważnie jak wszystko, co podejmował, i oczekiwałby w zamian podobnego zaangażowania. I to właśnie przerażało Suzy. Nigdy nikomu ani niczemu nie oddawała się dotąd bez reszty. W każdym razie - na pewno nie mężczyźnie. A. gdyby to było coś więcej niż pożądanie? Przecież nie mogła sobie pozwolić na to, żeby zakochać się w Gilu Rileyu. Musiałaby upaść na głowę, to by ją mogło zupełnie zniszczyć. Ona unikała mediów jak zarazy, a on występował stale na pierwszych stronach gazet, każdy miał dostęp do jego życia. Był gubernatorem, a ona... no cóż, ona była tylko Suzy, wolnym duchem, kobietą, która zależnie do nastroju zmieniała kolor włosów i styl ubierania się, którą guzik obchodziło, co jest odpowiednie czy praktyczne, która lubiła szokować. Jednak wpatrując się w jego oczy i czując szalony rytm jego serca, zdała sobie sprawę, że mimo wszystko nie potrafi mu odmówić. Po prostu sama też pragnie się z nim kochać i nie powstrzyma jej nawet świadomość wielkiego ryzyka, choćby to miał być tylko jeden jedyny raz.
46
Pochyliła się więc ku niemu i zamiast słów, których nie miała odwagi wypowiedzieć, odszukała jego usta. Gil zareagował natychmiast, porwał ją w ramiona i posadził sobie na kolanach. Zaczął ją całować coraz bardziej namiętnie, natarczywie, mniej czule i łagodnie niż poprzednio, ale ta jego niecierpliwość odpowiadała jej nastrojowi i oczekiwaniom. Dwa wartkie strumienie namiętności połączyły się w jedną, burzliwą rzekę, której biegu nie sposób już było odwrócić.
R
S
Oszołomiona tym, co się między nimi wydarzyło, Suzy przyglądała się Gilowi, który wstał, by dołożyć jeszcze drew do ognia. - A więc pożądanie - oznajmiła głośno, tak jakby chciała samą siebie przekonać, że kochając się, cudownie, namiętnie, fantastycznie, przeżyli właśnie coś zupełnie ulotnego, uczucie, które już raz na zawsze zostało zaspokojone. - Nie jestem pewien - odparł z wahaniem, odwracając do niej twarz zaróżowioną od ognia. - I mam wrażenie, że ty też nie jesteś pewna. - Sama nie wiem... - Skoro tak, to chyba powinniśmy dać sobie jeszcze trochę czasu, zanim się ostatecznie upewnimy. Mam pomysł, jedźmy na moje ranczo. Spojrzała na niego ze zdumieniem, zaskoczona jego niespodziewaną propozycją. - Na twoje ranczo? - Właśnie - odrzekł wkładając przez głowę sweter. - I tak miałem zamiar jutro rano ci zaproponować, żebyś
47
R
S
tam ze mną pojechała, ale gdybyśmy wyjechali już teraz, moglibyśmy spędzić razem całe dwa dni. - Sama nie wiem - szepnęła Suzy z wahaniem. - Nie odmawiaj, Suzy - poprosił z uśmiechem, obejmując ją w talii, przyciągając do siebie i całując w szyję. - Zobaczysz, będzie miło. Spokojny weekend na wsi, żadnych obowiązków i nikt nam nie będzie przeszkadzał. - Uniósł głowę i w jego oczach i głosie pojawił się ton chłopięcej niemal prośby. - Bardzo cię proszę. Daj nam szansę, powinniśmy się przekonać, ile jest prawdy w naszej hipotezie pożądania. Dwa pełne dni, sam na sam z Gilem Rileyem? Dni bliskości, seksu, bycia razem? W pierwszej chwili chciała spontanicznie zawołać „tak!", ale zawahała się na myśl o tabunach reporterów depczących im po piętach. - Jeśli niepokoisz się, że będą nas dręczyli reporterzy - odezwał się, jakby czytając w jej myślach – to zapewniam cię, że nie. Moje ranczo leży daleko stąd, a jeśli pojedziemy nocą, nikt nas nie wytropi. Suzy czuła się rozdarta. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna odmówić, ale wiedziała, że bardzo pragnie pobyć z nim jeszcze trochę. Weekend - powtarzała sobie w myśli. Tylko dwa dni, zważywszy, że dochodzi właśnie północ. - Musiałabym skoczyć do domu i zapakować trochę rzeczy. Nie mogę przecież występować w .stroju Kwy. - Jeśli mam być szczery, to miałem nadzieję, że będziesz właśnie w tym stroju... - szepnął i mocno
48
R
S
przygarnął ją do siebie. - Wyglądasz w nim doprawdy tak pięknie, że nie sposób ci się oprzeć. - Muszę mieć chociaż swoją szczoteczkę do zębów - powiedziała z uporem w głosie, słuchając głosu rozsądku. - Ależ skąd - zaprzeczył, uśmiechając się szeroko. - Zawsze mam w zapasie asortyment artykułów toaletowych, na wypadek nagłych sytuacji, podobnych do tej. Suzy chciała zapytać, czy były to sytuacje natury męsko-damskiej, ale Gil przycisnął usta do jej ust tak mocno, że nie mogła ani oddychać, ani logicznie rozumować. Kiedy wziął ją wreszcie na ręce i zaczął znosić po schodach, Suzy wykrzyknęła: - Proszę cię, pozwól mi samej zejść! Boję się, że mi rozbijesz głowę! - Panie gubernatorze? - odezwał się męski głos z holu na dole. Gil, zaskoczony, zatrzymał się na chwilę i wyjrzał przez poręcz. - O co chodzi, Dave? - Wszystko w porządku? - Tak, najzupełniej. Trochę się wygłupiamy, i tyle - zawołał Gil, stawiając Suzy na nogi i ujmując ją pod rękę. - Jedziemy na ranczo. Gdy Dave ujrzał Suzy schodzącą po schodach, wspartą na ramieniu Gila, na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, potem jednak szybko odwrócił się i oznajmił rzeczowo:
49
- Zaraz będę gotowy do drogi, wezmę tylko parę drobiazgów. - Odpuść sobie, Dave - zwrócił się do niego Gil. Masz wolny weekend. Do zobaczenia w poniedziałek.
R
S
Było jeszcze ciemno, gdy Suzy obudziła się w nieznanym sobie - i pustym - łóżku. Przetarła oczy i rozejrzała się po pokoju, ale Gila w nim nie było. Ciekawa, czy zastanie go na zewnątrz, Suzy zsunęła się z łóżka i wyjrzała przez uchylone drzwi prowadzące na patio. Gil siedział w wiklinowym fotelu pod ścianą, w samych tylko szortach. Bardziej wyczuwając jej obecność niż słysząc kroki, wyciągnął do niej rękę i powiedział: - Chodź, obejrzymy razem wschód słońca. Stąd jest fantastyczny widok. Suzy poczuła w sercu ciepło na myśl o tym, że to zaproszenie wypowiedział w sposób tak naturalny. Widocznie dobrze się czuł w jej obecności. Podeszła do niego i ujęła go za rękę, a on przyciągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach. Suzy wtuliła się w jego pierś i rozejrzała dokoła. Na wyłożonym płaskimi kamieniami patio o kształcie wachlarza sięgającego drzwi sypialni, ustawione były gliniane donice z roślinami, których nie sposób było rozpoznać w ciemności. Po drugiej stronie drzwi stał taki sam wiklinowy fotel jak ten, na którym siedzieli. Za krzewami w oddali rysowało się ogrodzenie, za nim zaś można się było domyślać rozległej łąki. Wokół panował taki spokój,
50
R
S
taka czysta, pogodna cisza, że Suzy łzy wezbrały w oczach. - Jak tu pięknie - szepnęła. W odpowiedzi Gil przytulił ją jeszcze mocniej. - Dawno tu mieszkasz? - Całe życie - odparł z satysfakcją, a nawet dumą w głosie. - Ale ten dom wygląda na nowy... - To prawda, sam dom jest nowy, zbudowałem go jakieś pięć lat temu. Miałem na myśli całe ranczo. Susy obejrzała się ciekawie. Kiedy tu przyjechali w środku nocy, nie było czasu na oglądanie domu. Od razu poszli do sypialni, choć o spaniu długo nie było mowy... Wspominając te chwile znów odwróciła głowę, by przyjrzeć się Gilowi, i przeciągnęła dłonią po jego policzku. Co za męski profil, pomyślała, zarys szczęki znamionujący siłę i zdecydowanie. Oto mężczyzna gotów do walki o sprawiedliwość dla wszystkich, o słuszną sprawę dla dobra ogółu. Gotów stawić czoło wszelkim wyzwaniom. Gdy tak rozmyślała, wpatrując się razem z nim w szaroróżowe niebo, nad grzbietem najdalszego wzgórza ujrzała cieniutki skrawek złota zwiastujący rychły wschód słońca. Widok był w istocie wspaniały, zapierający dech w piersi swoim pięknem. - Nie żałujesz, że będąc gubernatorem, nie możesz! tu mieszkać na stałe? - Żałuję. Codziennie. - Więc może powinieneś starać się częściej tu bywać.
51
R
S
- A przyjeżdżałabyś ze mną? - Może... - Może to trochę za mało - zauważył i zaczął całować jej oczy, policzki, usta. - Wolałbym bardziej zdecydowaną odpowiedź. Suzy jeszcze mocniej się w niego wtuliła. Nie mogła mu się oprzeć, jego pieszczoty były tak zniewalające jak jego uśmiech. Czuła, że znów bardzo mocno go pragnie, on jednak w pewnej chwili położył jej uspokajająco rękę na ramieniu i szepnął: - Spójrz tylko... Gdy Suzy odwróciła głowę w stronę pól, jej oczom ukazało się słońce w całej swej wspaniałości. Złota poświata zdobiła odległe wzgórza i rozlewała się po całej okolicy, wydobywając z ciemności nowe, nieznane jej jeszcze kształty. Długą chwilę siedzieli zapatrzeni w ten cudowny spektakl, który odgrywała przed nimi natura, zdawało się, że dla nich i tylko dla nich. Zauroczeni, wstali z fotela, by móc jeszcze swobodniej się rozejrzeć. Krzewy i kwiaty w donicach nabierały powoli kolorów. Wstawał nowy dzień. Ale oni nie byli jeszcze gotowi na jego przyjęcie, kusił ich półmrok sypialni, oboje pragnęli tego samego - bliskości, ciepła, zjednoczenia. Gil bez wysiłku wziął Suzy na ręce i wniósł przez próg domu.
52
ROZDZIAŁ CZWARTY
R
S
- Ach! - wykrzyknęła Suzy, oczarowana, stojąc w drzwiach jasnej, obszernej kuchni Gila. - Podoba ci się? - Jest super! Nigdy takiej nie widziałam. Nie mogę uwierzyć własnym oczom - wyznała. Wodząc dłonią po idealnie gładkim, marmurowym blacie podeszła do okna, za którym rozciągał się wspaniały widok na zielone pastwiska i wzgórza w oddali, porośnięte cedrami i dębami. - Czy sam to wszystko zaprojektowałeś? - W zasadzie tak - odrzekł, przygotowując wszystko do zaparzenia kawy w ekspresie - ale ostateczny układ konsultowałem z mamą. Budowałem ten dom ź myślą o tym, że będę tu stale mieszkał, a ponieważ mam nadzieję, że kiedyś zechce go ze mną dzielić moja przyszła żona, uważałem, że mama podpowie mi różne pomysły na temat tego, co kobieta chciałaby mieć w kuchni. Suzy nie wierzyła własnym uszom. Nie miał jeszcze żony, a już chciał wyjść naprzeciw jej pragnieniom. - To bardzo ładnie z twojej strony - bąknęła. - Ależ skąd - zaprotestował Gil, włączając ekspres. To tylko planowanie na przyszłość. Chociaż szczerze
53
R
S
mówiąc - zaśmiał się - niektórzy, włącznie z moją mamą, zarzucają mi, że zanim podejmę jakąś decyzję, muszę wszystko przemyśleć tak i wspak, aż do znudzenia. - Czy jesteście sobie bliscy, ty i twoja mama? - Chyba tak - potwierdził Gil. - Ale z ojcem mam równie dobre układy. Czemu pytasz? - Ot tak, bez szczególnego powodu, po prostu jestem ciekawa - mruknęła Suzy, myśląc z żalem o niełatwym związku łączącym ją z matką i unikając jego wzroku. - Mieszkają parę kilometrów stąd, w naszym starym domu. Tam się wychowałem. A ty? Żyjesz blisko ze swoimi rodzicami? Suzy zesztywniała, słysząc to pytanie, ale po chwili rozluźniła się i udała, że bardzo ją interesuje supernowoczesna kuchenka mikrofalowa. - Tylko z mamą. Rodzice rozwiedli się, kiedy byłam mała. - I ojciec nie utrzymywał z tobą kontaktu? - Nie. Ale specjalnie tego nie żałuję. O ile pamiętam, był z niego niezły świrus. - To przykre - mruknął Gil ze współczuciem, po czym uśmiechnął się i powiedział: - Chciałbym, abyś poznała moich rodziców, Myślę, że ich polubisz. Tymczasem Suzy modliła się w duchu, żeby on nigdy nie poznał jej rodziców. - Dobrze - odpowiedziała z wahaniem. - Oczywiście, jeśli tylko tego chcesz. Ale teraz pewnie jesteś głodny,
54
R
S
prawda? - Mówiąc to, otworzyła torbę z różnymi produktami, które kupili po drodze w całodobowym sklepie. Gil przyglądał się, jak Suzy wyciąga i rozpakowuje słodkie bułeczki. Wprawdzie wyczuwał, że chciała zmienić temat, ale postanowił udać, że tego nie widzi. W każdym razie nie teraz. Mieli przed sobą jeszcze trochę czasu, aby lepiej się poznać. - Głodny jak wilk - potwierdził. Nalał aromatyczną kawę do kolorowych fajansowych kubków i postawił je na stole, przy którym Suzy już siedziała, wyglądając przez okno. Usiadł naprzeciwko niej i zerknął na nią zza parującego kubka. Wyglądała tak ślicznie, świeżo i naturalnie w jego koszuli w niebieską kratkę, którą włożyła po wzięciu tuszu. Wilgotne jasnozłote włosy zwijały się jej wokół twarzy. Przedziwna sprawa, pomyślał. W każdym razie była z niej utalentowana aktorka. Kiedy tylko zobaczył ją po raz pierwszy, powziął podejrzenie, że pod wyzywającym makijażem i szokującym strojem kryje się, jak w specjalnym przebraniu, zupełnie inna kobieta, o całkiem odmiennej osobowości. A kiedy ujrzał jej dom, pokryty wesołym, słoneczno żółtym sidingiem, okolony ogrodem, w którym kwitły w wielkiej obfitości kwiaty wszelkich gatunków, kiedy zobaczył wnętrze stworzone ze zbieraniny mebli wprawdzie eklektycznej, ale sprawiającej przytulne wrażenie, był już prawie pewien, że Suzy jest zupełnie inna niż wizerunek, jaki prezentuje na zewnątrz. Jej wyzywające stroje i makijaż to jedynie kamuflaż. Ale przed czym lub
55
R
S
może przed kim ukrywała się prawdziwa Suzy? - Czy wiesz, że dotąd mi nie powiedziałaś, jak się nazywasz? - zagadnął. Gdy tylko skończył, w jej oczach dostrzegł błysk przerażenia. - Jak to nie - powiedziała, zlizując lukier z palców. Po prostu Suzy. - Mam na myśli twoje nazwisko - nalegał Gil. - A ja myślę, że jeśli może być po prostu Cher, albo Madonna - odparowała Suzy ze zniewalającym uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy - to może być też po prostu Suzy. Gil wolał na razie się poddać, gdyż nie chciał zepsuć ich wspólnego weekendu. Już się przekonał, że Suzy jest niczym młody, nieujarzmiony źrebak i że łatwo się płoszy, w nieoczekiwanych momentach. Że wymaga łagodności i cierpliwości. - A więc zamierzasz w przyszłości występować, grać i śpiewać? - zagadnął. - Kto wie. Jak uważasz, byłabym dobra? - zapytała unosząc brew. - Nie wiem - odparł śmiejąc się i potrząsając głową. A lubisz śpiewasz? - Pod prysznicem. - No, to już dobry początek - Gil pociągnął łyk kawy i podniósł kubek, wyrażając jej w ten sposób uznanie. Ale moim skromnym zdaniem wystarczyłaby zupełnie twoja uroda. - Akurat. Wyobrażam sobie, jak koszmarnie wyglądam bez cienia makijażu i w twojej starej koszuli.
56
R
S
- Niepotrzebny ci makijaż. Prawdę powiedziawszy, wolę cię bez niego - wyznał z rozbawieniem Gil. -A jeśli mowa o koszuli, to moim skromnym zdaniem, lepiej mogłabyś wyglądać tylko bez niej. - Ach wy, politycy - machnęła ręką na jego komplement. - Nic, tylko czcza gadanina. - Już ci raz powiedziałem. Nie jestem politykiem, i taka jest prawda. Kiedy ci coś mówię, możesz być pewna, że tak myślę. - Skoro tak, to odpowiedz mi szczerze, ale naprawdę szczerze, na jedno pytanie: właściwie co ci się we mnie podoba? Gil zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów, po czym zapytał: - Od czego mam zacząć? - Czy lista jest aż tak długa? - Dość długa - zaśmiał się pod nosem, sadowiąc się wygodniej w krześle i opierając łokciami o stół. -Ale przedłożę ci wersję skróconą, w stylu „Reader's Digest". Po pierwsze, zaintrygowałaś mnie. Większość ludzi, gdy tylko się dowiaduje, że jestem gubernatorem, inaczej się wobec mnie zachowuje. Tak, jakbym był kimś nadzwyczajnym. Płaszczą się, schlebiają mi, chcą na mnie zrobić dobre wrażenie. Z tobą było inaczej. Prawdę mówiąc, byłaś wobec mnie po prostu niegrzeczna. - Chrzanisz! Po prostu miałam kupę roboty, a ty mi przeszkadzałeś. - Obstaję przy swoim. Byłaś niegrzeczna. I to właśnie mnie zaintrygowało. Spodobało mi się.
57
R
S
- Ładna historia - westchnęła Suzy. - No, a potem był seks. - Nie było żadnego seksu! - To prawda, ale unosił się jakby w powietrzu. Oboje zastanawialiśmy się po cichu, jak by to było. No, przyznaj, że tak było. - OK, zgoda - burknęła Suzy niezbyt chętnie, po chwili wahania. - Ale wobec tego teraz zadam ci kolejne pytanie: dlaczego dotąd się nie ożeniłeś? - Nie znalazłem odpowiedniej kobiety. - W ciągu trzydziestu sześciu lat swojego życia nie spotkałeś ani jednej kobiety, która mogłaby być twoją żoną? - Właśnie - odparł z figlarnym błyskiem w oku. - Ludzie plotkują, że jesteś gejem i dlatego dotąd się nie ożeniłeś. - A ty też uważasz, że jestem gejem? - zapytał unosząc lekko brwi. - Bujda na resorach - odpowiedziała Suzy, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu. - Ale czy naprawdę masz w nosie, co pisze o tobie prasa? - Jasne. Przecież wiem, że to bzdura. - Oczywiście, ale nie sądzisz, ze niektórzy ludzie święcie wierzą w to, co czytają i słyszą? - Pewnie tak. I co z tego? - To z tego - wykrzyknęła Suzy, zrywając się na równe nogi - że gazety nie powinny drukować kłamstw, ani o tobie, ani o kimkolwiek innym. To jest pogwałcenie prawa do prywatności, do gwarantowanego przez konstytucję Stanów Zjednoczonych prawa do życia, wolności i
58
R
S
dążenia do szczęścia. Wybacz, że wsiadam na tak wysokiego konia, ale święcie w to wierzę i czuję się oburzona. - Suzy ruszyła zlewu i z impetem wstawiła swój kubek z niedopitą kawą, omal go nie rozbijając. - Konstytucja gwarantuje też wolność słowa i prasy przypomniał Gil, zdumiony jej wybuchem. - Wolność rozpowszechniania kłamstw i drukowania ich bezkarnie? Nie sądzę - żachnęła się Suzy i ciągnęła dalej: - Media powinny rozpowszechniać tylko prawdę i nie posuwać się dalej. Nie należy im pozwalać, aby robiły sensację z tego, co nią nie jest, po to tylko, by mogły zwiększyć nakład czy oglądalność. - Zgadzam się z tobą, masz rację. Ale co powinniśmy zrobić, żeby położyć temu kres? - zapytał Gil z błyskiem zainteresowania w oczach. - Powinniśmy? - zdziwiła się Suzy. - My? To znaczy: ty i ja? - Ano właśnie. Widzę, że ta kwestia bardzo ci leży na sercu. Może warto by zrobić dobry użytek z twego oburzenia? Suzy cofnęła się o krok, przerażona perspektywą nawiązania bezpośredniego kontaktu - a może wejścia w konflikt - ze środkami przekazu. - Nie... doprawdy nie potrafiłabym. Nie mam pojęcia o prawie ani o polityce. - Wcale nie musisz mieć. Musisz tylko czuć potrzebę działania, chcieć coś zmienić i odważnie bronić tego, co uważasz za słuszne.
59
R
S
- Nie, to niemożliwe - powtórzyła. - Nawet bym nie wiedziała, od czego zacząć. Prowadzę firmę kateringową i nie mam nic wspólnego z polityką. - A ja jestem ranczerem - przypomniał jej i uśmiechnął się, aby złagodzić ostrze swojej riposty. - Może nie jesteś tego świadoma, ale już uczyniłaś pierwszy krok. Wskazałaś zło, które powinno być naprawione. Suzy, przerażona, że zanim się obejrzy, Gil mianuje ją przewodniczącą komisji badającej praktyki środków masowego przekazu, wykonała unik, jaki zawsze robiła, znajdując się w niewygodnej sytuacji, czyli uciekła się do sarkazmu. - Świetnie - zakpiła. - Kiedy tylko uporam się z mediami, zabiorę się za reformę służby zdrowia. Na to naprawdę ostrzę sobie zęby. - I słusznie, potrzebujemy tej reformy w naszym stanie i w całym kraju. - Cieszę się. Ale - i tu ziewnęła i przeciągnęła się kusząco - te rozmowy o potrzebie przemian trochę mnie zmęczyły. Co byś powiedział na małą drzemkę? - To bardzo kusząca propozycja - potrząsnął głową Gil - ale skoro tu jestem, muszę sprawdzić, co się dzieje na pastwisku. Moje krowy dawno mnie nie widziały. Jeśli chcesz, jedź ze mną. - Konno? - Tylko tak można dotrzeć do dalej położonych terenów. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to jednak zostanę i utnę sobie drzemkę. Powiem ci w wielkiej tajemnicy -
60
uśmiechnęła się kokieteryjnie - że niewiele spałam zeszłej nocy. Gil zdjął z wieszaka kowbojski kapelusz, włożył go na głowę i ruszył w stronę drzwi. Otwierając je rzucił przez ramię: - Powinienem cię z góry uprzedzić, że dzisiejszej nocy też wiele nie pośpisz.
R
S
Suzy na próżno usiłowała zasnąć, nie mogła się uwolnić od wspomnień i lęków wywołanych przez rozmowę z Gilem na temat środków przekazu. Kiedy tylko zamknęła oczy, widziała nagłówki gazet donoszące o złych uczynkach swego ojca, słyszała nieustannie dzwoniący telefon i szloch matki, który rozrywał jej serce. I widziała jego. Swego ojca. Okrytego niesławą wielebnego Roberta Swaina. Jego nienagannie ostrzyżone i uczesane włosy, garnitury szyte na miarę, ręce bogobojnie uniesione ku niebu, przymknięte oczy i błogi uśmiech, którym zdobywał naiwne kobiety, najpierw zapraszając je do swojej owczarni, a potem do łóżka. O tym wszystkim pisała prasa, donosiła telewizja. Gdy tylko wyszły na jaw pewne fakty dotyczące jego postępowania, reporterzy jak sfora psów zaczęli tropić wszystkie ciemne zakamarki życia pastora. Burząc ze złośliwą satysfakcją świątynię, jaką wzniósł sam sobie, jednocześnie zniszczyli życie jego żony. Suzy wciąż miała przed oczyma matkę, piękną kobietę o dumnej postawie, która ze stoickim spokojem trwała przed kamerami telewizyjnymi u boku swego męża, spoglądając na niego
61
R
S
z miłością i oddaniem, kiedy on zaprzeczał, jakoby wszystko, co o nim pisano, było prawdą, i twierdził, że oszczerstwa pod jego adresem to dzieło samego szatana. Kiedy jednak kolejne kobiety zeznawały przed kamerami, że i one miały romans ze słynnym telewizyjnym kaznodzieją, wiara Sary Swain w męża oraz jej odporność psychiczna zaczęły niknąć coraz bardziej, aż stała się tylko cieniem kochającej i patrzącej ufnie w przyszłość matki, jaką Suzy dotąd znała. Środki przekazu zniszczyły całą strukturę rodziny, obarczając Sarę wstydem za postępowanie męża i upokarzając ją publicznie tak bardzo, że wreszcie załamała się pod tym ciężarem. Za radą swoich rodziców rozwiodła się z Robertem Swainem, zmieniła nazwisko i w tajemnicy przeniosła się do Elgin, małego miasteczka nieopodal Austin, w nadziei że uda się jej ustrzec siebie i córkę przed dalszymi upokorzeniami. Skandal ten nie przyniósł jeszcze wówczas większej szkody samemu jego bohaterowi. Wyszedł z tej burzy cało i nadal głosił kazania, zyskując coraz więcej zwolenników i napychając sobie kieszenie pieniędzmi pochodzącymi z datków. Ale do czasu. Wreszcie jeden z oburzonych ofiarodawców pozwał pastora do sądu za sprzeniewierzenie kościelnych funduszy. Zniszczył go dopiero proces sądowy, w wyniku którego wielebny Swain wylądował za więzienną bramą, która w niczym nie przypominała wrót niebieskich. Podczas tego drugiego skandalu Suzy zdała sobie sprawę, że jej matka na próżno starała się zerwać wszel-
62
R
S
kie więzy z pastorem, zmieniając nazwisko i miejsce zamieszkania. Reporterzy nie tylko dotarli do akt sądowych i wytropili Sarę i Suzy w Elgin, ale także głosili insynuacje, że pastor po kryjomu przekazywał pieniądze należne kościołowi swojej byłej żonie i córce. Jeszcze wiele miesięcy po uwięzieniu Swaina obie musiały znosić oszczerstwa prasy i telewizji. Właśnie wtedy Suzy postanowiła zmienić nazwisko i postarała się uczynić wszystko, byle tylko nie wyglądać na córkę duchownego. Miała wszelkie powody, by unikać środków przekazu, a nie walczyć z nimi. Ze względu na matkę i na siebie samą pragnęła strzec swej prywatności i zachować w tajemnicy własną tożsamość oraz związki, jakie łączyły ją z pastorem Swainem. Ale jak tego dokonać, jednocześnie spotykając się z Gilem? O ich związku reporterzy szybko by się zwiedzieli i znów zaczęłoby się publiczne pranie brudów. Psychiczne i fizyczne zdrowie jej mamy, mocno nadszarpnięte, mogłoby nie wytrzymać nowych cierpień. No cóż, powiedziała sobie - kiedy wrócą do Austin, każde z nich pójdzie swoją drogą, i na tym sprawa się zakończy. Jednak ta myśl bardziej ją zmartwiła niż pocieszyła. Aby zmienić tok myśli, Suzy postanowiła wstać z łóżka i podziałać w kuchni. Po chwili przekonała się, że sprawia jej dużą przyjemność eksperymentowanie z różnymi supernowoczesnymi urządzeniami, wybranymi przez matkę Gila dla jego przyszłej żony.
63
R
S
Gdy otwierała drzwiczki piecyka, w którym dochodziła już pieczeń wołowa, przypomniała sobie, jak niedawno Gil powiedział, że ma nadzieję, iż jego przyszła żona zechce z nim dzielić ten dom. W tym momencie opanowała ją jakaś dziwna tęsknota. Wiedziała przecież, że to niemożliwe, ich znajomość nie może potrwać dłużej niż ten weekend, ale mimo wszystko i wbrew rozsądkowi zapragnęła nagle być tą kobietą, z którą Gil zamieszka kiedyś w tym domu. Gdy tak oddawała się marzeniom, ujrzała go, jak wjeżdżał konno do zagrody. Wyglądał w siodle tak naturalnie, swobodnie i po męsku. Kiedy zatrzymał wierzchowca i zeskoczył na ziemię, zadała sobie pytanie, czy to możliwe, że jest o krok od tego, by się w nim zakochać? Na myśl o tym poczuła, jak przeszywa ją dreszcz. Nie, to tylko pożądanie - przypomniała sobie ostatkiem woli, wybiegając mu na spotkanie. Gil zsunął koniowi uzdę z łba i uśmiechnął się na widok Suzy. Starannie przywiązał konia, zamknął bramę zagrody i otworzył szeroko ramiona. Suzy podbiegła do niego, a on podniósł ją z ziemi jak piórko i przytulił do piersi. Śmiejąc się radośnie Suzy zdjęła mu z głowy kapelusz i mocno pocałowała go w usta. - Hej, co to się dzieje? - zagadnął Gil, zaintrygowany jej zachowaniem. - Nic takiego - odparła, wygładzając mu włosy zmierzwione pod kapeluszem. - Po prostu się stęskniłam. - Może powinienem częściej zostawiać cię samą...
64
R
S
- Tylko spróbuj, kowboju - zawołała. - Jesteś głodny? - Czyżbyś coś dla nas ugotowała? - Będzie pieczeń wołowa z sosem grzybowym, fasolka szparagowa i podsmażona cebulka. To wszystko, co znalazłam w twojej spiżami. Nie jest zbyt obficie zaopatrzona. - No cóż, rzadko tutaj bywam - powiedział Gil, stawiając ją ostrożnie na ziemi. - Z pewnością tęsknisz za tym miejscem - westchnęła Suzy i wskazała głową na zielone pastwiska i zamykające horyzont wzgórza. - Gdyby to był mój dom... Gil odwrócił się nagle, przerwał jej i powiedział: - Sza, widzę, że mamy gościa. - Kto to taki? - zapytała Suzy, widząc zbliżający się samochód. - O, do diabła! - zaklął Gil marszcząc brwi. - To Skinner. - Paul Skinner? Ten reporter? - przestraszyła się Suzy i natychmiast rzuciła się do ucieczki. Gil chwycił ją jednak za ramię i powiedział: - Za późno. Już nas zauważył. Suzy wyrwała mu się jednak i pomknęła w stronę domu. Gil bezskutecznie próbował ją powstrzymać. Westchnął więc głęboko, odwrócił się i czekał, aż reporter zatrzyma samochód i wysiądzie. - Witam, gubernatorze. - Jak się masz, Paul - odpowiedział Gil, lecz nie
65
R
S
uśmiechnął się na powitanie. - Co cię sprowadza w te strony? - Dziś rano wpadłem do rezydencji, ale mi powiedziano, że wyjechałeś na weekend z miasta. Mądrej głowie dość dwie słowie - domyśliłem się, że jesteś na ranczo. - Zwykle tu przyjeżdżam, kiedy mogę się na chwilę wyrwać od zajęć i odetchnąć. Nie robię z tego tajemnicy. Reporter udał, że nie zauważa subtelnej aluzji Gila, i nie zamierzał się ruszyć z miejsca. Włożył ręce do kieszeni i zaczął się rozglądać. - Fajnie tu, niczego sobie - zauważył. Gil wiedział, że lepiej nie podpaść dziennikarzowi, toteż odpowiedział uprzejmie: - Tak, lubię to miejsce. Czy chciałbyś dowiedzieć się czegoś konkretnego? - Nie, przyszło mi tylko do głowy, żeby wreszcie zobaczyć na własne oczy to tajemnicze ranczo, gdzie gubernator Teksasu lubi spędzać wolne chwile. Szczerze mówiąc, mam zamiar napisać o tym artykuł do niedzielnego wydania - powiedział Paul i utkwił wzrok w domu, po czym pytająco spojrzał na Gila, unosząc do góry brwi. - Ale coś mi się zdaje, że spłoszyłem twojego gościa. Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem? Gil świetnie wiedział, że reporter zauważył Suzy, zanim schroniła się w domu, i chciał od niego wyciągnąć wytłumaczenie jej szybkiego odwrotu. - Ależ nie, skądże - odparł niewinnie, kładąc mu
66
R
S
przyjacielskim gestem rękę na ramieniu i odprowadzając do samochodu. - To ciekawy pomysł, z tym artykułem. Może któregoś dnia urządzę tu grilla i skrzyknę gromadę dziennikarzy, którzy chcieliby zwiedzić ranczo. Osobiście dopilnuję, żebyś dostał zaproszenie. - Kiedy reporter siedział już za kierownicą, zatrzasnął za nim drzwiczki i wsunął głowę przez otwarte okno. - Ale, ale, byłbym zapomniał ci powiedzieć, że w tych okolicach zamknięta brama oznacza to samo, co w mieście drzwi zamknięte na klucz. Lepiej nie wchodzić bez zaproszenia, bo można oberwać kulkę w tyłek. Na twoim miejscu przyjąłbym to jako dobrą, przyjacielską radę. - Kumam - odburknął Paul, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Zapamiętam to sobie. Kiedy jego samochód zniknął za grzbietem wzgórza, Gil szybkim krokiem ruszył w stronę domu. Zastał Suzy w kuchni przy zmywaniu naczyń. Już od progu spostrzegł po jej ruchach, że zdenerwowało ją najście reportera. - Nie przejmuj się - powiedział, obejmując ją w pasie. - Już się zmył. Suzy błyskawicznie wyciągnęła ręce ze zlewu, otarła łzy z zaczerwienionych z emocji policzków, odwróciła się i wykrztusiła: - Przecież mi obiecałeś. - Uwolniła się z jego uści sku, chwiejąc się lekko na nogach podeszła do stołu i usiadła ciężko na krześle. - Powiedziałeś, że repor terzy nigdy się nie dowiedzą, gdzie jesteśmy. Że mogę ci zaufać! Ależ ze mnie idiotka! - wykrzyknęła, otrzą sając z rąk pianę.
67
R
S
- Suzy - chciał ją uspokoić i pocieszyć Gil. - Nie. Przestań. Nie dotykaj mnie. Już nigdy więcej. Chcę wracać do domu. Gil zamilkł, powstrzymując gniew, a zarazem pragnienie objęcia jej i ukojenia. Wiedział, że każdy ruch z jego strony jeszcze bardziej ją zdenerwuje. Niczym źrebak zapędzony w zaułek, wierzgałaby tylko i kopała każdego, kto by się nawinął. Odczekał więc, aż zobaczył, że przestały jej drżeć ręce i uspokoił się przyspieszony oddech. Po chwili opadła na podłogę i zasłoniwszy twarz dłońmi, zaczęła szlochać. Dopiero wtedy do niej podszedł, usiadł przy niej i objął, a ona ukryła twarz na jego piersi, tuląc się do niego rozpaczliwie. Słowa niewiele by zdziałały w tym momencie, toteż Gil na razie trzymał ją tylko mocno w ramionach, gładził jej włosy, delikatnie całował. Wreszcie, gdy przestała drżeć i płakać, przygarnął ją jeszcze bliżej i muskając wargami jej włosy wyszeptał: - Przepraszam cię, Suzy. Jest mi ogromnie przykro. Ona westchnęła tylko głęboko i powoli uwolniła się z jego uścisku. - Nie, to ja ciebie przepraszam. To nie twoja wina. Nie powinnam mieć do ciebie żalu. Byłam po prostu taka... wściekła. - Więc mi wybaczasz? - Tak, oczywiście. Ale mimo to chciałabym wrócić do domu. W ogóle nie powinnam była tu przyjeżdżać. - Dlaczego, Suzy, proszę, powiedz mi, dlaczego wyszeptał i położył rękę na jej dłoni. Tę prośbę, tę potrzebę zrozumienia, widziała w jego
68
R
S
oczach. Chciała mu wszystko wyznać, otworzyć przed nim serce, położyć kres całej maskaradzie. Wreszcie, po wielu latach, ujawnić, kim jest. Miała te słowa na końcu języka, ale nie potrafiła ich z siebie wykrztusić. Tak wiele mogła stracić - swoją prywatność i tę nową tożsamość, nad którą tak długo pracowała. Ale najbardziej bała się reakcji Gila. Co by zrobił, gdyby się dowiedział, kim jest jej ojciec? Czy poczułby do niej odrazę, odwrócił się od niej z niesmakiem i nie chciał jej już więcej oglądać? Najbardziej zaś obawiała się tego, że związek z nią mógłby rzucić cień na jego opinię jako gubernatora, człowieka, który służy innym. Gil od samego początku był z nią szczery - przypomniała sobie ze łzami wstydu w oczach. A jak ona mu odpłaciła? Unikami i wymijającymi odpowiedziami. Nie, on zasługiwał na coś znacznie lepszego, pomyślała, cofając rękę. - Dobrze - odezwała się, z trudem panując nad drżącymi ustami. - Ale to, co usłyszysz, nie jest przyjemne ostrzegła. - Tak zwykle bywa, kiedy się czegoś boimy - powiedział, ściskając jej dłoń. - Ale bywa, że kiedy trzymamy nasze lęki w ukryciu i nie pozwalamy im się wydostać na zewnątrz, one jeszcze bardziej olbrzymieją i wydają się prawie niemożliwe do pokonania. - Słuchaj, tu chodzi o mojego ojca - zaczęła niepewnie i podniosła na niego oczy, aby się przekonać, jaka będzie jego reakcja. - Moim ojcem jest pastor Robert Swain. Gil zrazu zmarszczył brwi, tak jakby to nazwisko nic
69
R
S
mu nie mówiło, po chwili jednak jego twarz się wygładziła, gdy sobie przypomniał aferę sprzed lat. - Robert Swain? - powtórzył, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. - Tak - potwierdziła. - Nie widziałam go od czasu, kiedy miałam sześć lat. Po rozwodzie mama zmieniła nam nazwisko i przeniosłyśmy się do Elgin. Wprawdzie wyraz twarzy Gila nie zmienił się i nie malowały się na nim żadne uczucia, ale Suzy wyczuła, że jej wyznanie było jednak dla niego pewnym wstrząsem. Westchnęła cicho, uwolniła rękę z jego dłoni i chciała wstać. - Teraz już wiesz, dlaczego tak nienawidzę środków przekazu i dlaczego nie będę już mogła się z tobą widywać. Gil nie pozwolił jej jednak wstać, otoczył ją mocno ramionami i zmusił do pozostania na miejscu. - Wiem tylko to, że twój ojciec nie był w pełni człowiekiem honoru i że nie chcesz, by cię z nim kojarzono. - Nic nie rozumiesz - wykrzyknęła Suzy. - Jeśli media dowiedzą się, kim jestem, cała zabawa zacznie się na nowo. Wyciągną wszystkie stare brudy i będą się o nich rozpisywać. - Ale ty nie masz się czego wstydzić. Nie uczyniłaś nic złego. - To prawda, lecz przecież nie przestałam być jego córką. Pomyśl tylko, co by się stało, gdyby twoje nazwisko zaczęto kojarzyć z moim, jak by to wpłynęło na twoją popularność wśród wyborców, na twoje na-
70
R
S
dzieje, że jako gubernator dokonasz wielu ważnych rzeczy. - A może nic by się nie stało. - Oszalałeś? Oczywiście, że by się stało. Twoje nazwisko byłoby zbrukane tak jak moje, straciłbyś swą wiarygodność i poparcie. - Jestem gotów zaryzykować - oznajmił Gil, wstając z miejsca. - Ale ja nie! I tobie też nie pozwolę! - Uwielbiam kobiety z charakterem. - Gil, błagam cię, posłuchaj mnie. Tak wiele masz do stracenia. Ja naprawdę wiem, jak prasa i telewizja potrafią zniszczyć człowieka. Ja nie mogę... Lecz on przerwał jej, zamknął usta pocałunkiem, otarł z oczu łzy i zaniósł ją do sypialni. Chciała, ale po prostu nie miała już sił stawić mu opora. Jego bliskość i czułość wzięły wreszcie górę. W tej chwili liczyło się tylko jedno: być z nim, bez żadnych ograniczeń, dać się porwać gorącej fali.
71
ROZDZIAŁ PIĄTY
R
S
- Suzy? - mruknął Gil, patrząc jej w oczy. - Tak? - Nie wydaje mi się, żeby to było tylko pożądanie. Ale Suzy znów ogarnęły wątpliwości Usiadła na łóżku, odgarnęła włosy z czoła, przymknęła oczy i próbowała znaleźć właściwe słowa, które by go wreszcie przekonały, że popełniają błąd. Nie mogąc ich znaleźć, powiedziała tylko: - Nie damy rady, to niemożliwe. - Wiem, że będzie niełatwo. Ale z pewnością znajdziemy sposób, żeby nie dopuścić dziennikarzy i ochronić nasz związek. - Powinieneś już wiedzieć, że to niemożliwe. Nakrył nas przecież Paul Skinner. Nic się przed nimi nie ukryje. Posłuchaj - powiedziała, wstając z łóżka i sięgając po koszulę. - To się naprawdę nie uda. Kiedy skończy się twoja kadencja... - Moja kadencja? - wykrzyknął Gil, zrywając się na równe nogi. - Przecież mam jeszcze przed sobą trzy lata! - Wiem, ale nic lepszego nie potrafię ci zaproponować. - Suzy, ja się nie mogę na to zgodzić - powiedział,
72
R
S
podchodząc do niej i biorąc ją za ręce. - Nie chcę, żeby to się tak skończyło. Nie pozwolę na to. Ale nie mogę też zrezygnować z urzędu gubernatora. - Wcale cię o to nie proszę - szepnęła Suzy przez łzy. - Więc daj mi szansę, proszę cię. Daj szansę nam obojgu. Jakoś to załatwię, znajdę sposób, żeby cię ochronić przed prasą. - Nie uda ci się to - potrząsnęła głową. - Dzisiejszy dzień jest tego najlepszym dowodem. - Ale ja z ciebie nie zrezygnuję. I na pewno nie będę czekał trzech lat, aż skończy się moja kadencja. Uwierz mi, musi być jakiś sposób, mam przecież ochronę... Suzy wiedziała z całą pewnością, że nie ma takiego sposobu, ale zarazem rozpaczliwie pragnęła tego samego, co on. Wspólnie spędzanego czasu. Szansy przekonania się, ile dla siebie znaczą, kim dla siebie są. Możliwości prowadzenia normalnego życia. A może pragnęła nawet życia, w którym byłoby także miejsce dla Gila. Uniosła głowę i napotkała jego wzrok. I nagle zrozumiała, że wbrew swoim dotychczasowym mocnym postanowieniom zaufa jednak mężczyźnie. Temu mężczyźnie. W zadziwiająco dobrym nastroju po takim wyczerpującym emocjonalnie weekendzie, mimo wczesnej pory i niewyspania, Suzy wyrabiała ciasto, kołysząc biodrami w takt piosenki Plattersów, którą nadawała właśnie stacja
73
R
S
radiowa specjalizująca się w starych przebojach. Mimo wszystkich jej argumentów i obaw Gil przekonał ją, by widywali się nadal ukradkiem, zanim on wymyśli jakiś sposób powiadomienia opinii publicznej o ich związku tak, by żadne z nich nie doznało krzywdy. I chociaż perspektywa takich randek w tajemnicy napawała ją niesmakiem, myśl o tym, że mogliby czekać trzy lata, zdawała się zupełnie nie do zniesienia. No cóż, jeśli rzeczywiście będą ostrożni... Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi od strony ogrodu. Suzy zerknęła na zegar, ciekawa, kto może jej składać wizytę o tak wczesnej porze. Wytarła ręce w fartuch i poszła otworzyć drzwi. Gdy zobaczyła stojącą na progu Penny, rozpromieniła się z radości. - Witaj, kochana przyjaciółko. Co tu robisz o tak wczesnej porze? - Gdzie ty się podziewałaś przez cały weekend? zawołała Penny, wchodząc szybko do kuchni i nieledwie potrącając Suzy w drzwiach. Najwyraźniej była zdenerwowana. - Dzwoniłam do ciebie z tysiąc razy. - Przykro mi, Penny - odpowiedziała Suzy i zamknęła za nią drzwi. Była zaskoczona wzburzeniem przyjaciółki. - Wyjechałam za miasto. - Mogłaś zadzwonić i mnie uprzedzić - zauważyła Penny i opadła na krzesło, ściskając w ręku torebkę. - Co się właściwie dzieje? - zaniepokoiła się Suzy, słysząc, że jej przyjaciółka mówi przez łzy. - Masz jakieś kłopoty z Erikiem? Rozstałaś się z nim?
74
R
S
- Ależ nie, wszystko w porządku - odparła Penny i pociągnęła Suzy za rękę, zmuszając ją, by przy niej usiadła. - Powiedz mi, czytałaś niedzielną gazetę? Suzy zadrżała, poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. - Nie. Czemu pytasz? Penny puściła jej rękę, sięgnęła do torby, wyciągnęła złożoną parę razy gazetę i podała przyjaciółce. - Bądź gotowa na najgorsze. Proszę, oto felieton Paula Skinnera. Suzy rozłożyła gazetę na kolanach. Ledwo zaczęła czytać, a już skoczyła na równe nogi. Serce stanęło jej w gardle, a oczy pałały gniewem. - Przecież to było prywatne przyjęcie - wykrzyknęła z oburzeniem. - Nie zaproszono na nie prasy. Jakim cudem on się tam dostał? - Wątpię, czy tam w ogóle był. - Więc jak to można wytłumaczyć? - zawołała, wymachując nad głową gazetą. Wreszcie przysiadła znów na krześle i, rozgoryczona, zaczęła głośno czytać. „W ubiegły piątek, podczas uroczystości otwarcia nowego skrzydła jednego ze szpitali, prawie wszyscy goście przeżyli szok, gdy jakaś młoda kobieta, w stroju, który byłby zapewne odpowiedni raczej pod latarnią, usiłowała wtargnąć na przyjęcie, głośno się upierając, że zaprosił ją sam gubernator. Szok był jeszcze większy, kiedy Gil Riley potwierdził, że ta osoba mówiła prawdę. Podał jej ramię i towarzyszył przez cały wieczór".
75
R
S
Suzy, której twarz poczerwieniała z oburzenia, zwinęła gazetę w rulon i trzepnęła nią o blat stołu. - Powiedz mi, jakim cudem Paul Skinner wiedział, jak byłam ubrana, skoro nie było go na przyjęciu? - Przecież wiesz, że autorzy tych plotkarskich felietonów mają własne źródła informacji. Na pewno ktoś tam ciebie zobaczył i zadzwonił do niego, by się podzielić tak smakowitym kąskiem. - A to kanalia! - syknęła Suzy przez zęby. - A co powiesz o zakończeniu? O tym, że Paul widział na ranczo gubernatora z jakąś kobietą. Czy to ty spędziłaś tam cały weekend? Suzy, która ze zdenerwowania nie dokończyła lektury, rozwinęła znów gazetę i trafiła na końcowy fragment. „Ponieważ gubernatora widziano podczas tego weekendu w towarzystwie przynajmniej jednej, a może nawet dwóch kobiet - czytała dalej głośno - można jedynie założyć, że poprzednie pogłoski dotyczące jego preferencji seksualnych były niczym innym, jak tylko złośliwym obrzucaniem go błotem przez tych, których szokuje niekonwencjonalny styl sprawowania przezeń urzędu. A propos, panie gubernatorze, czy ta młoda kobieta, którą widziano z panem na ranczo, nie miała przypadkiem na sobie pańskiej koszuli?" Suzy przedarła stronicę na pół, i jeszcze raz na pół, po czym z obrzydzeniem odrzuciła od siebie pozostałe skrawki. - A to kanalia! Podła, podstępna kanalia! - zawołała, pieniąc się ze złości.
76
R
S
- Jedno jest pocieszające - wtrąciła Penny. - Nie wspomniał twojego nazwiska. Może nie wie, kim jesteś. - A jak myślisz, ile będzie potrzebował czasu, żeby wytropić tajemniczą kobietę, której towarzyszył gubernator na przyjęciu w szpitalu, skoro Gil przedstawiał mnie jako Suzy niemal wszystkim gościom na sali? Znając dobrze odpowiedź na to pytanie, ukryła twarz w dłoniach i zawołała z bólem w głosie: - Ach, wiedziałam, że tak będzie. Byłam tego pewna! W tej chwili zadzwonił telefon. Suzy oderwała ręce od twarzy i z przerażeniem spojrzała na aparat. Zadzwonił jeszcze raz. - Chcesz, żebym odebrała? - zapytała Penny, robiąc krok w stronę telefonu. - Nie, sama odbiorę - powstrzymała ją Suzy. Wzięła głęboki oddech i podniosła słuchawkę. - Halo? - odezwała się. Poczekała chwilę, po czym rzuciła słuchawkę. - Kto to był? - zaciekawiła się Penny. - Jakiś reporter? - Nie, to był gubernator - wyjaśniła Suzy, która stanęła przy kuchennym blacie i znów wzięła do ręki wałek do ciasta... - I odłożyłaś słuchawkę? - zapytała Penny z przerażeniem w głosie. - Pewnie - odpaliła Suzy, ze złością rozgniatając wałkiem ostatni kawałek ciasta. - Po co mi taki koszmar. Otarta grzbietem dłoni łzy, które jak na złość
77
nie chciały przestać płynąć. - Kiedy tylko się poznaliśmy, powinnam była mu powiedzieć, żeby sobie poszedł do diabła, i miałabym problem z głowy. - Ach, Suzy - mruknęła pod nosem Penny i podeszła do niej, kładąc jej pocieszająco rękę na ramieniu. - Nie możesz przez całe życie chować się przed światem. - Chcesz się założyć? - odparła Suzy odrywając oczy od ciasta i rzucając przyjaciółce pełne determinacji spojrzenie.
R
S
- Proszę o poparcie w sprawie udzielenia pomocy dotkniętym suszą farmerom z zachodniego Teksasu powiedział Gil - i wtedy porozmawiamy. - Spojrzał na swoją sekretarkę, która właśnie weszła do gabinetu i przesłoniwszy na moment dłonią mikrofon słuchawki zapytał: - Czy udało się pani do niej dodzwonić? - Niestety, nie. Wciąż nie odpowiada - potrząsnęła głową. - Świetnie - rzucił Gil w słuchawkę. - Porozmawiamy potem. - Zakończywszy rozmowę, oparł się wygodniej w fotelu i wyjrzał przez okno. Z prawdziwą rozkoszą zacisnąłby teraz ręce na cherlawej szyi Paula Skinnera. Dałby wiele, żeby spotkać tego łajdaka w ciemnym zaułku. - Panie gubernatorze? - odezwała się niepewnym głosem sekretarka. - Jeśli nie ma pan nic pilnego, to chciałby się z panem zobaczyć pana zastępca. Mówi, że to ważne.
78
R
S
- Proszę go poprosić - westchnął Gil, wyprostował się i przysunął fotel do biurka. Sięgnął po swój rozkład zajęć na dziś, aby się przekonać, czy będzie miał chwilę przerwy, żeby wpaść do Suzy. Na pewno jest w domu, powtarzał sobie, tylko ukrywa się przed dziennikarzami... i najwyraźniej przed nim samym. Nagle na jego biurku wylądowała gazeta. Gdy podniósł głowę, zobaczył przed sobą Richarda Marana, swojego zastępcę. To on rzucił gazetę. - Widzę, że już czytałeś - odezwał się Gil. - Ano, czytałem - przyznał Richard. - Pytanie tylko, czy to prawda? - Co mianowicie? Czy to, że miała na sobie wyzywający strój? Czy że na ranczo była ubrana w moją koszulę? - Myślę, że i jedno, i drugie - zmarszczył brwi Richard. - Słuchaj, stary, to poważna sprawa. - Wiem. - I co zamierzasz z tym zrobić? - Nic. - Jak to, nic? - zdumiał się Richard, wstając z miejsca. - Zdajesz sobie chyba sprawę, jak może na tej całej historii ucierpieć twoja wiarygodność? Zdolność przeforsowania tych ustaw, o które, jak obiecywałeś wyborcom, miałeś walczyć tak uparcie? Gil uśmiechnął się blado, słysząc jak wicegubernator wygłasza mniej więcej te same argumenty co Suzy. - Tak, zdaję sobie sprawę. - I położysz uszy po sobie?
79
R
S
- Tego nie powiedziałem. - To prawda, ale powiedziałeś, że nie zamierzasz na to reagować. Moim zdaniem powinieneś zażądać cofnięcia tych zarzutów, zwołać konferencję prasową i jakoś to wyjaśnić, zaprzeczyć, że łączy cię coś z tą kobietą. - Tego nie zrobię. Nie będę kłamał. Richard usiadł znów ciężko w fotelu, westchnął głęboko i odezwał się z nadzieją w głosie: - Więc może uda się ją przekupić. Zapłacić, żeby siedziała cicho. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił - odparł zimno Gil. - Nie musisz. Ja to zrobię za ciebie. Gil wstał zza biurka i podszedł do okna, przez które widać było budynek stanowego parlamentu, który przypominał mu o jego obowiązkach, o przyczynach, dla których ubiegał się o ten urząd. Wiedział, że takie rzeczy się zdarzały. Od niepamiętnych czasów osoby publiczne popełniały błędy i wykroczenia, a potem zawierały różne umowy za zamkniętymi drzwiami i wręczały pod stołem pieniądze po to, by ukryć swe występki przed opinią publiczną. Ale nie on. Jego zdaniem, takie postępowanie to po prostu tchórzostwo. A Gil Riley nie był tchórzem. I, przynajmniej w swoich oczach, nie popełnił żadnego wykroczenia. A kobieta z którą go widziano, była pierwszą, z którą, jak sądził, mógłby się związać na resztę życia. - Nie - odrzekł - odwracając się od okna i patrząc
80
R
S
Richardowi w oczy. - Nie pozwolę ci tego zrobić. Mam prawo do własnego życia, niezależnego od urzędu, jaki sprawuję. I to, co robię w czasie wolnym od pracy, nie powinno w żaden sposób rzutować na ten urząd. - Chyba żartujesz - parsknął Richard. - Nie, mówię śmiertelnie poważnie. Richard powoli podniósł się z fotela i oparł ręce na biurku. - Posłuchaj, Gil - odezwał się. - Nie jesteś Johnem Wayne'em, i to nie jest film, w którym grasz główną rolę, więc nie wyobrażaj sobie, że publiczność wstanie z miejsc i będzie cię oklaskiwać, ponieważ bronisz honoru kobiety. To jest świat rzeczywisty, a nie kino. Ludzie nie grają tu czysto. Ten świat funkcjonuje inaczej, niż myślisz. - Może masz rację. Ale powinien funkcjonować lepiej. Nigdy nie twierdziłem, że jestem ideałem. Ideałów nie ma, a udawanie, że istnieją, byłoby równoznaczne z kłamstwem. - Więc nie zmienisz swego postanowienia, cokolwiek bym zdobił czy powiedział? - Nie w tej sprawie. - No to niech cię Bóg strzeże, synu - rzucił Richard, ruszając do drzwi - bo prasa cię ukamienuje i ze złośliwym chichotem rzuci ludziom na pożarcie. Od ostatniego weekendu z Suzy na ranczo i ukazania się tego paskudnego artykułu w gazecie minął już ponad tydzień. Tymczasem Gil wyjeżdżał do Waszyngtonu
81
R
S
na uzgodnione wcześniej spotkanie z innymi gubernatorami. Teraz jednak nadszedł czas, by się skontaktować z Suzy. Czas ostatecznej rozgrywki. Gil wiedział, że może wyjść przed nią na idiotę i nawet jeszcze pogorszyć i tak złą sytuację, ale gotów był podjąć ryzyko, bo bardzo chciał znów ją zobaczyć i porozmawiać. Ubrany w czarny dres, niczym włamywacz wspinający się jak kot po ścianach i dachach, zaparkował samochód w odległości paru ulic od jej domu, po czym zaczął się skradać w ciemnościach. Był późny wieczór i w większości domów nie paliło się już światło. Gdy dotarł do domu Suzy, przebiegł szybko przez trawnik od frontu i przedostał się przez furtkę prowadzącą do ogrodu od tyłu. Zadowolony, że nikt go nie spostrzegł, przystanął i zadarł głowę, próbując odgadnąć, które z okien należy do sypialni. Ponieważ miał trzy do wyboru, postanowił przeprowadzić próbę i rzucił kamykiem w najbliższą szybę. Kamyk głucho uderzył w szkło, a następnie potoczył się po parapecie i spadł na ziemię. Gil czekał w skupieniu, mając nadzieję, że wybrał właściwe okno i że zaraz pojawi się w nim Suzy. Odczekał kilka minut, po czym wybrał inny kamyk i trafił nim w drugie okno. Po chwili ciszy w oknie zapaliło się światło i za koronkową firanką pojawił się cień. - Suzy? - zawołał Gil dość cicho, tak by nie usłyszał go nikt z sąsiadów. Suzy rozsunęła firanki, otworzyła okno i wysunęła przez nie głowę.
82
R
S
- Co ty tu robisz? - szepnęła z irytacją w głosie. Proszę cię, idź sobie! - Suzy, błagam cię. Musimy porozmawiać. - Nie. I proszę cię, zmykaj stąd, zanim cię ktoś zobaczy. W sąsiednim domu, należącym do wścibskiej sąsiadki Suzy, zapaliło się światło. Zaraz potem Gil usłyszał, jak w domu Suzy zadzwonił telefon. Podbiegł szybko do drzewa stojącego tuż przy ścianie domu i zaczął się na nie wspinać, aż dotarł na duży konar, sięgający pierwszego piętra. Niczym linoskoczek przedostał się po nim możliwie jak najbliżej szerokiego parapetu, i raptem poczuł, że konar zaczyna się pod nim uginać. Wtedy odbił się i skoczył na parapet. Ostrożnie podszedł do okna, którego, szczęśliwie, Suzy nie miała czasu zamknąć, i w mgnieniu oka znalazł się w sypialni. Gdy zeskoczył na podłogę, Suzy, która stała pośrodku pokoju ze słuchawką przyciśniętą do ucha, rzuciła mu pełne gniewu spojrzenie. - Nie, proszę pani. Naprawdę nie trzeba dzwonić na policję. Wszystko jest w porządku. Właśnie wyglądałam przez okno, nikt nie grasuje po ogrodzie, pani Woodley. Tak, jestem zupełnie pewna – westchnęła wznosząc do góry oczy. - To musiał być ten stary kocur pani Pruett, który wyruszył na łowy. Tak, wiem, że on lubi się załatwiać w skrzynkach z kwiatami na pani ganku. Zgadzam się całkowicie, pani Pruett powinna lepiej pilnować swoich pupilków. Ale teraz chciałabym już podziękować za
83
R
S
telefon i wrócić do łóżka. Pani także życzę tego samego. Dobranoc, pani Woodley. Gil wyjął jej z ręki słuchawkę i odłożył na miejsce. - Oszalałeś? O mały włos nie zadzwoniła na policję! - Ale jednak tego nie zrobiła - odrzekł spokojnie Gil, obejmując ją i całując w szyję. - Niewiele brakowało! - syknęła Suzy i próbowała nadaremnie uwolnić się z jego uścisku. - Gil, przestań, bardzo cię proszę! - Ale dlaczego? Sam słyszałem, jak radziłaś pani Woodley, żeby wróciła do łóżka. Z pewnością przestała już podsłuchiwać. Mówiąc to Gil wyjrzał przez okno. - No i na moje wyszło. Światło już się nie pali. Jesteśmy sami. Tylko my, we dwoje. - Nieprawda. Nie jesteśmy sami. Dopóki będziesz gubernatorem, dopóty nigdy nie będziemy sami. A teraz, proszę, zmykaj do domu. - Nie ruszę się stąd - odrzekł Gil patrząc jej prosto w oczy - dopóki o tym wszystkim nie porozmawiamy. Suzy nie miała czasu, żeby odliczyć do trzech, kiedy nagle znalazła się na łóżku. Gil leżał wyciągnięty przy niej. - No, nareszcie - westchnął z ulgą, wyraźnie z siebie zadowolony. - Jak już mówiłem, musimy pogadać. Suzy odwróciła wzrok. Chciała ukryć przed nim łzy, a zarazem dać mu nauczkę.
84
R
S
- Nie mam ci nic do powiedzenia - odpaliła. - Dobra. Więc to ja będę mówił. Wiem, że ten podły artykulik Skinnera bardzo cię wkurzył... - Wkurzył! - wykrzyknęła. - Ja bym go... - Zgoda - powiedział uspokajająco Gil, kładąc jej palec na ustach. - Może to zbyt łagodne słowo. Rozzłościłaś się. Jesteś wściekła. Nie posiadasz się z oburzenia. - Mówiąc to otarł jej z policzka łzę. – I wcale ci się nie dziwię - przyznał cicho i pogładził jej włosy. - Skinner nie powinien był tego wydrukować. Nie miał do tego prawa, w każdym razie prawa moralnego. Ale czy nie rozumiesz ciągnął dalej spokojnie, lecz z całą powagą - że kiedy ulegasz presji, jaką wywiera i nie chcesz się ze mną zobaczyć ani porozmawiać, dajesz mu do ręki jeszcze potężniejszą broń? To on wygrywa ten mecz, nie my. Och, Suzy, uczyniłbym naprawdę wszystko, żeby to było dla ciebie mniej bolesne - szepnął, ocierając jej z kącika oka kolejną łzę. - Żeby ci oszczędzić zażenowania czy może nawet upokorzenia. Ale nie potrafię z ciebie zrezygnować. Tego jednego naprawdę nie potrafię. Suzy próbowała ze wszystkich sił powstrzymać łzy i opanować emocje. - On i tak wygra. Jeśli zgodzę się widywać się z tobą, doda dwa do dwóch i zrujnuje twoją karierę polityczną. Nie chcę być źródłem twoich problemów, Gil - szepnęła, a łzy niepowstrzymanym strumieniem po płynęły jej po policzkach. - W żadnym wypadku nie mogę pozwolić, żebyś cierpiał z mojego powodu. Gil pochylił się nad nią i przycisnął usta do jej ust.
85
R
S
- Więc nie odstępuj mnie. Razem stawimy im czoło i powiemy prawdę. Jeśli wytrącimy im z rąk amunicję, której chcieli użyć przeciwko nam, i pierwsi ujawnimy prawdę, nie zdołają już obrócić jej przeciwko nam i nas skrzywdzić. Pokonamy ich w ich własnej grze, Suzy. Razem, we dwoje, damy im radę. Suzy uwierzyła jego słowom. Szczerze i mocno pragnęła stać przy nim i go wspierać. Ale nie mogła. W cały ten galimatias była wmieszana także jej matka. Najpierw musiała z nią porozmawiać i przygotować ją na to, co mogło się wydarzyć. - Muszę wpierw porozumieć się z mamą - odezwała się, podnosząc na niego oczy. - Zmieszają z błotem także jej nazwisko, nie tylko twoje i moje. Nie mogę jej na to narazić. Muszę najpierw wszystko to z nią omówić. - Więc porozmawiaj z nią - zgodził się Gil, całując jej włosy. - Jutro, z samego rana. Jeśli chcesz, pojadę z tobą. - Nie, dziękuję ci, muszę z nią pogadać w cztery oczy - odparła Suzy, którą już w tej chwili zaczął ogarniać lęk na myśl o tym spotkaniu.
86
ROZDZIAŁ SZÓSTY
R
S
Suzy, która spała przytulona do Gila, obudziła się dopiero przed świtem, kiedy on się poruszył, ubrał i był gotów do wyjścia. Wiedziała, że będzie musiał ją opuścić, zanim zbudzą się sąsiedzi. Wstała, uchyliła drzwi niezbyt szeroko, tak by się mógł przez nie przecisnąć, i wyjrzała za nim. Będąc już na ganku Gil odwrócił się i dotknął palcem najpierw swoich ust, a potem jej. Ten prosty gest, z którym nigdy dotąd się nie spotkała, poruszył jej serce. - Zadzwoń do mnie - poprosił, zeskoczył z ganku, pomknął przez trawnik i zniknął w ciemnościach. Suzy zamknęła za nim drzwi. Poczuła się bardzo samotna, opuszczona. Jej oczy wezbrały łzami. W tym momencie zdała sobie sprawę, że go kocha. Było to uczucie zarazem radosne i dziwnie oolesne. Tak bardzo pragnęła oszczędzić matce przykrości, jakich z pewnością miała przysporzyć jej ta miłość. Szybko wzięła prysznic, ubrała się i wsiadła do samochodu. Jej sąsiedzi dopiero zaczynali wychodzić do pracy. Ulice były jeszcze prawie puste, tak że do Elgin dojechała w niespełna dwadzieścia minut. Zaparkowała furgonetkę na podjeździe domu matki, zgasiła silnik,
87
R
S
ale nie wysiadła. Zagłębiwszy się w fotelu, spoglądała na dom, w którym, zanim się usamodzielniła, przeżyła trzynaście lat. Mimo że skąpany w ciepłym, złotym blasku porannego słońca, mały domek wyglądał na zaniedbany, opuszczony, jakby pozbawiony życia, podobnie jak jego dzisiejsza lokatorka. Rozmyślając tak Suzy uświadomiła sobie, jak wiele jej matka straciła, gdy rozwiodła się z ojcem. Nie tylko męża, który był miłością jej życia, ale także komfort codziennego życia, duży i elegancko urządzony dom w Dallas, markowe ubrania do wyboru i koloru, zabiegających o jej względy przyjaciół, których dom był pełen o każdej porze. To było kiedyś, pomyślała ze smutkiem Suzy. A teraz pozostał jej ten zniszczony domek w ubogiej dzielnicy. Ubrania pochodzące ze sprzedaży wysyłkowej, bo matka niechętnie wychodziła z domu, w obawie że ktoś ją może rozpoznać. I samotność, która niczym mgła spowijała ten dom, i brak bliskiej osoby, w której towarzystwie łatwiej się znosi nieubłagany upływ czasu. A teraz córka przyjechała ją prosić, by się zgodziła jeszcze raz przeżyć te cierpienia, którym ledwie podołała przed laty. Suzy nie od razu powiedziała matce o Gilu, lękała się bowiem, że taka nieoczekiwana i wstrząsająca wiadomość może jej zaszkodzić. Przywitała się z nią jak zwykle, całując w blady policzek o pergaminowej skórze i pytając o
88
R
S
zdrowie. Dopiero kiedy usiadły przy herbacie w kuchni, Suzy wyznała: - Mamo, kogoś poznałam. - Cieszę się, kochanie. Suzy zauważyła, że matka wprawdzie zareagowała, ale w gruncie rzeczy uczyniła to automatycznie, podobnie jak bezwiednie mieszała łyżeczką herbatę. - Mamo - powtórzyła Suzy, kładąc rękę na jej dłoni. Poznałam kogoś. On jest naprawdę wyjątkowy. - Nigdy przedtem nie mówiłaś mi czegoś takiego zdziwiła się Sara, podnosząc głowę i spoglądając na córkę. - Czy to coś poważnego? Suzy zawahała się. Nie zwykła dzielić się z innymi swoimi uczuciami, nawet z własną matką. - Tak, myślę że tak - odparła. - Wobec tego musisz mi go przedstawić. Chciałabym bardzo poznać tego młodego człowieka, który zdobył serce mojej córki. Suzy poczuła wstyd na myśl o tym, że jeszcze do niedawna nie umiała sobie wyobrazić spotkania Gila z matką, że się tego wręcz obawiała. Uścisnęła jej wychudzoną dłoń, palce, które niegdyś tak pewnie i mocno trzymały ją za rękę, kiedy obie zbiegały po schodach rodzinnego domu w Dallas. - Zrobię to, mamo. Obiecuję ci. Przez chwilę siedziały w milczeniu. Suzy obserwowała twarz matki, której myśli już gdzieś uleciały. - Mamo? - Przepraszam cię, kochanie - odezwała się Sara i zamrugała oczami. - Coś mówiłaś?
89
R
S
- Że przedstawię ci mężczyznę, którego poznałam. - Och tak, koniecznie. Upiekę ciasto. Suzy zastanawiała się, czy nazajutrz mama będzie jeszcze pamiętała o jej odwiedzinach, nie mówiąc już o cieście, które obiecała upiec, aby ugościć Gila. - Mamo, muszę cię o coś poprosić. - Mów śmiało, słucham. Suzy intensywnie wpatrywała się w matkę, jakby w ten sposób, siłą swojej woli, mogła sprawić, że umysł Sary się rozjaśni, a jej myśli znów gdzieś nie pobłądzą. - Ten mężczyzna jest gubernatorem Teksasu. Sara, słysząc to, znieruchomiała ze zdumienia i przez chwilę nie mogła wyksztusić słowa. Wreszcie przetarła oczy i spojrzała na Suzy. - Dziecko moje, jestem cała... cała pod wrażeniem. To nadzwyczajne - powiedziała wreszcie. - Tak, mamo - przyznała Suzy - ale musisz wiedzieć, że widując się z nim na pewno zwrócę na siebie uwagę. Ludzie zechcą wiedzieć, z kim spotyka się gubernator. Będą ciekawi, kim jestem, skąd pochodzę. Twarz Sary pobladła jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. - Och, Suzy - szepnęła załamującym się głosem - czy musisz im wszystko wyznać? - Właśnie dlatego tu przyjechałam, mamo - oznajmiła Suzy, ściskając jeszcze mocniej dłoń matki. -Gdyby to ode mnie zależało, niczego bym im nie powiedziała. Ale są ludzie, którzy nie zaakceptują mnie ot tak, dla pięknych oczu. Zaczną grzebać w mojej przeszłości i wreszcie się dogrzebią. W tej chwili jeszcze nikt nie wie o Mo-
90
R
S
im związku z Gilem. Ale jeśli mam nadal się z nim widywać, muszę najpierw się upewnić, czy jesteś przygotowana na wszystko, co się może wydarzyć, ponieważ to, co dotyczy mnie, dotyczy także ciebie. Sara wpatrywała się w nią dłuższą chwilę. Na jej twarzy malował się smutek, a usta drżały ze wzruszenia. Sprawiała wrażenie kobiety o wiele starszej i słabszej, niż wskazywałby na to jej wiek, ale kiedy się odezwała, głos jej brzmiał czysto, a słowa świadczyły o jasności umysłu. Suzy już bardzo dawno nie widziała matki w tak dobrej formie. - Kochasz go? - Tak, myślę że tak. - I on kocha ciebie? - Mam wrażenie, że tak, chociaż jest chyba za wcześnie, by mieć pewność. Znamy się naprawdę bardzo krótko. - Więc powinnaś zrobić wszystko, co konieczne, aby z nim być - powiedziała łagodnie, lecz z przekonaniem Sara, dotykając policzka córki. - Miłość jest największym darem, jaki możemy ofiarować drugiemu człowiekowi, a przyjęcie jej w zamian - największą odpowiedzialnością. Pielęgnuj ją, szanuj, ale co najważniejsze, nigdy nie pokalaj tego daru, jaki ci został ofiarowany. Jeśli o tym nie zapomnisz i będziesz według tego postępowała zawsze, każdego dnia, szczęście pozostanie twoim udziałem bez względu na trudne chwile, jakie przyjdzie ci przeżywać.
91
R
S
Suzy sięgnęła po telefon, ale zaraz cofnęła wilgotną ze wzruszenia rękę. Prosił, żeby do niego zadzwoniła ~ powtórzyła sobie już po raz trzeci. Ale wciąż się wahała przed wystąpieniem poza próg bezpiecznego świata, który sobie stworzyła i do którego nie mieli wstępu ani ludzie z otoczenia Gila, ani dziennikarze. Wreszcie zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę. - Pierwsze koty za płoty - mruknęła i szybko wystukała numer, który Gil już dziesiątki razy zostawiał na jej automatycznej sekretarce. Po pierwszym sygnale odezwał się kobiecy głos. - Gabinet gubernatora Rileya, w czym mogę pomóc? - Chciałabym... chciałabym mówić z panem gubernatorem - odezwała się niepewnie. - Bardzo mi przykro, ale pan gubernator jest teraz zajęty. Ma właśnie spotkanie. Czy zechce pani zostawić wiadomość? Suzy zastanawiała się przez chwilę, co powinna powiedzieć, jakie ujawnić informacje. Czy powiedzieć „cała naprzód?" „Mama dała nam swoje błogosławieństwo?" W końcu wykrztusiła po prostu: - Proszę mu powiedzieć, że dzwoniła Suzy - i roz łączyła się. Zanim zdążyła zrobić krok, odezwał się dzwonek telefonu. Ostrożnie podniosła słuchawkę i odezwała się: - Halo?
92
R
S
Gdy posłyszała znany, ciepły, niski głos, z wrażenia przycisnęła rękę do serca. - Suzy? Jesteś tam? - Tak, jestem - roześmiała się i opadła na kanapę. Po prostu zaniemówiłam, słysząc twój głos. Dzwoniłam do ciebie dosłownie przez chwilą i sekretarka powiedziała mi, że masz spotkanie. - Zgadza się, ona zawsze tak mówi, w ten sposób mogę wiedzieć, kto dzwonił, i odpowiednio reagować. Czy rozmawiałaś już z mamą? Suzy usłyszała w jego głosie niepokój. A więc naprawdę mu zależy - pomyślała i uśmiechnęła się. Przycisnęła słuchawkę do ucha, wyciągnęła się na kanapie i podłożyła pod głowę swoją ulubioną miękką poduszkę z granatowego aksamitu w srebrne gwiazdki. - Tak - odpowiedziała jednym słowem. - No i co? - nalegał Gil. Suzy roześmiała się, zachwycona jego niecierpliwością. - Mamy jej błogosławieństwo - powiedziała. Gdy usłyszała westchnienie ulgi, nagle zapragnęła być blisko niego, uścisnąć go i przytulić. - No i co zrobimy z tym fantem? - zapytała. - Możemy się namiętnie kochać - odparł. - To już coś. - Świetnie - zaśmiała się znowu. - Chcesz wiedzieć, co jeszcze? - No tak. Więc co jeszcze? - Możemy wreszcie zacząć. To będzie nasz początek.
93
S
Początek? Na myśl o tym Suzy przeszedł dreszcz. Początek z Gilem. Możliwość wspólnej przyszłości. - Kiedy się zobaczymy? - zapytała, nie mogąc się doczekać tej chwili, tak bardzo pragnęła widzieć go obok siebie, móc dotknąć. - A co teraz robisz? Zaskoczona, rozejrzała się dokoła. - Nic. Leżę na kanapie, - Jesteś ubrana? - No tak - odrzekła, marszcząc brwi. - Czemu pytasz? - To się rozbierz. Już do ciebie jadę. - Ależ Gil - próbowała zaprotestować. - Przecież... W odpowiedzi usłyszała stuknięcie położonej słuchawki. Pomyślała, że bardzo mu do niej spieszno. I roześmiała się sama do siebie.
R
W jakiś czas potem, siedząc na łóżku, przykryta do połowy prześcieradłem, patrzała w milczeniu, jak Gil się ubiera. - Jeszcze jedna konferencja prasowa? - zapytała w końcu i nagle poczuła, jak robi się jej niedobrze. - Dzisiaj? - Aha - potwierdził Gil, zapinając pasek od spodni i sięgając po buty. - Doszedłem do wniosku, że im dłużej będziemy czekali z naszym oświadczeniem, tym więcej damy czasu Skinnerowi, żeby węszył na własną rękę. Ale nic się nie martw. Twoja obecność nie jest potrzebna.
94
- Chwała Bogu - wyszeptała z ulgą Suzy. - Zadzwonię i dam ci znać, o której to będzie. Nie zapomnij włączyć telewizora - powiedział Gil i pochylił się, żeby ją pocałować. Kiedy się wyprostował, położył palec na jej ustach i czule się do niej uśmiechnął. - Wszystko będzie dobrze, Suzy. Obiecuję ci. Wszystko będzie dobrze.
R
S
- Nastaw wiadomości o szóstej. Suzy przycisnęła słuchawkę do ucha. - Dziś wieczorem? - Tak. Muszę już iść się przygotować. Życz mi szczęścia. - Wiesz dobrze, że ci życzę. Gil, chciałam jeszcze coś powiedzieć... - dodała szybko, zanim zdążył się rozłączyć. - Tak? Zawahała się z odpowiedzią. Bardzo pragnęła mu wyznać, że go kocha, zamiast tego wyszeptała jednak tylko: - Dziękuję ci. I odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegar ścienny, rozejrzała się po kuchni i stwierdziła, że chybaby oszalała, gdyby przyszło jej spędzić w domu całe popołudnie w oczekiwaniu na konferencję prasową. Nagle olśniła ją pewna myśl. Pod jej wpływem pobiegła na górę do sypialni, a potem szybkim krokiem wyszła z domu, z torbą na zakupy na ramieniu.
95
R
S
Dwie godziny później odeszła parę kroków od szpitalnego łóżka i przyjrzała się krytycznie efektowi swojej pracy. - No i co o tym myślisz? - zapytała. Nie mogąc oderwać oczu od lusterka, które podała jej Suzy, Celia przyglądała się swojemu odbiciu. - Czy to naprawdę jestem ja? - wykrztusiła wreszcie po chwili. - Oczywiście, że tak, głuptasku. Z maleńkimi dodatkami. Celia dotknęła niepewną ręką długich do ramion włosów peruki, a potem brwi, pod którymi połyskiwały złote iskierki. Kiedy odwróciła oczy od lusterka i spojrzała na Suzy, twarz jej opromienił uśmiech. - O rety, naprawdę wyglądam super. Suzy odsunęła podręczny stolik na kółkach i przysiadła na brzegu łóżka. - Lepiej niż super. Po prostu odlotowo. - Myślisz, że Gilowi spodoba się mój nowy wygląd? Suzy zmarszczyła nos i potrząsnęła głową. - Chyba nie - powiedziała. - Jeśli wierzyć temu co mówi, Gil woli, aby bliskie mu kobiety wyglądały naturalnie. Celia spojrzała znów w lusterko i uśmiech powoli zgasł jej na twarzy. - Ale nie wtedy, kiedy kobieta wygląda jak żywcem wzięta z filmu science fiction. Serce Suzy ścisnęło się z żalu. Mocno objęła dziewczynę za ramiona i powiedziała:
96
R
S
- Ale ciebie to nie dotyczy. - Akurat - westchnęła Celia. - Wszyscy faceci wprost szaleją za łysymi dziewczynami. - Nie jestem pewna, czy masz rację - zaoponowała Suzy. - Demi Moore goli sobie głowę i mimo to wygląda atrakcyjnie i podoba się mężczyznom. Celia jeszcze raz się sobie przyjrzała, po czym odłożyła lusterko i oparła głowę o poduszkę. - Masz rację, łyse jest piękne - powiedziała, uśmiechając się do Suzy. - Kto wie, może uda mi się wskoczyć na okładkę „Vogue"? - Z twoim uśmiechem powinnaś, to niewykluczone. Masz wyjątkowo uroczy uśmiech - zauważyła Suzy i na chwilę odwróciła wzrok, żeby zobaczyć, co się dzieje na ekranie telewizora, którego głos przedtem wyłączyła. - Już czas - oznajmiła, wciskając guziczek pilota. Zaraz się zacznie konferencja prasowa. Celia zacisnęła rękę na dłoni Suzy. Obie z napięciem oczekiwały na ukazanie się Gila. Kamera pokazała go, jak pojawia się we frontowych drzwiach rezydencji gubernatora, przechodzi przez ganek i staje przy mównicy, na której ustawiono mikrofony. - Fantastycznie wygląda, nieprawda? - zauważyła Suzy. - I popatrz tylko, jaki jest opanowany! - Sza - uciszyła ją Celia. - Posłuchajmy, co mówi. Suzy, cała w napięciu, przygryzła dolną wargę i znieruchomiała. Starała się skupić na tym, co mówił, a nie na
97
jego twarzy i swoich mocno napiętych nerwach.
R
S
- ...zostałem wybrany przez mieszkańców tego stanu, abym pełnił obowiązki gubernatora. Na tym się koncentruję, temu poświęcam wszystkie siły i tak będzie aż do końca mojej kadencji. Podczas kampanii, kiedy ubiegałem się o ten urząd, miałem okazję wielu z państwa poznać osobiście. Z innymi rozmawiałem przez telefon lub wymieniałem listy. Człowiek, którego spotkaliście, z którym rozmawialiście i którego wybraliście na gubernatora, jest po prostu człowiekiem. Takim, którego nadzieje i marzenia są bliskie wielu z was. I któremu, podobnie jak wam wszystkim, konstytucja Stanów Zjednoczonych gwarantuje takie same prawa. Należą do nich prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia. Gil zrobił krótką pauzę, przybrał bardziej stanowczy wyraz twarzy i oparł ręce na mównicy. - Muszę niestety powiedzieć, że w zeszłym tygodniu moje prawa zostały naruszone. W jednej z gazet ukazał się artykuł, który w moim odczuciu był napastliwy, niepotrzebny, a z pewnością nieuprzejmy wobec osób, które w nim opisano. Zgoda - ciągnął dalej podnosząc ręce, jakby chciał odeprzeć argument drugiej strony. - Wiem, że nasza konstytucja gwarantuje także wolność słowa. Ale czy ta wolność, o której pisano i o którą walczono, pozwala krzywdzić ludzi? Czy wolno bez podstaw rzucać cień na charakter drugiego człowieka? Wypaczać fakty ot tak, dla zabawy i sensacji? Nie, wydaje mi się, że nie wolno - stwierdził, potrząsając głową i opierając znów ręce na mównicy. - Uważam, że tę wolność ustanowiono po to, by chronić wszystkich ludzi, a nie po to, by stanowiła tarczę dla tych nielicznych, którzy 98
rzucają oskarżenia
R
S
pod adresem niewinnych. Konstytucja chroni wszystkich i każdego. Osoby pełniące urzędy z wyboru, gwiazdy filmowe, piosenkarzy, zawodowych sportowców. Wszystkich i każdego - powtórzył z mocą, uderzając dłonią w mównicę. - Uważam, że te prawa konstytucyjne nie upoważniają osób publicznych do niewłaściwego zachowania. Upoważniają je jednak do tego, by mogły wieść życie osobiste oddzielone od sprawowanych funkcji. Normalne życie, w którym wolno im czasem popełniać błędy i cieszyć się pewną swobodą i nie martwić się o to, że nazajutrz cały świat dowie się o tym z telewizji czy z gazet. Gil znowu przerwał na chwilę swoją wypowiedź, po czym zmienił ton na nieco mniej zasadniczy. - Pewnie większość z państwa wie, że nie jestem żonaty. I to nie z tego powodu, o którym głosi plotka. ; Po prostu nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym ' dzielić resztę życia. W każdym razie, do niedawna ta kiej nie spotkałem. Gdy to mówił, Suzy zacisnęła mocno palce na dłoni Celii i głośno westchnęła. - Ale właśnie ostatnio poznałem kogoś takiego. Kogoś, z którym jest mi dobrze. Chciałbym móc z tą osobą spędzać więcej czasu. Ta młoda kobieta jest właścicielką firmy kateringowej w Austin. Nazywa się Suzy Crane. Takie przynajmniej nosi nazwisko od szóstego roku życia. Przedtem nazwisko jej brzmiało Swain. Jej ojcem jest pastor Robert Swain. 99
R
S
Gil znów zrobił pauzę, aby umożliwić słuchaczom wchłonięcie tej informacji.
100
R
S
- Wszystkim tym, którym nieznana jest postać pastora Swaina, pragnę wyjaśnić, że był on telewizyjnym kaznodzieją zamieszanym jakieś dwadzieścia lat temu w pewien skandal, bardzo nagłośniony przez media. Przed końcem tej niefortunnej sprawy jego żona rozwiodła się z nim, zmieniła nazwisko i przeniosła się z ich córeczką do innego miasta, w nadziei że uda jej się ochronić dziecko przed głodnymi sensacji reporterami. Po pewnym czasie ludzie zapomnieli o tym skandalu... aż do momentu kiedy, dziewięć lat później, pastora oskarżono o sprzeniewierzenie funduszy kościelnych. Wtedy wszystko zaczęło się od nowa. Telewizji i prasie nie wystarczało jednak relacjonowanie aktualnych faktów, dotyczących nagannego postępowania pastora. Dziennikarze ochoczo zaczęli odgrzebywać skandal sprzed wielu lat. I chociaż Suzy i jej matka nie utrzymywały żadnych kontaktów z pastorem od czasu rozwodu, po raz drugi ich nazwisko zmieszano z błotem, razem z nazwiskiem pastora. Gil mocno zacisnął ręce na pulpicie mównicy i spojrzał prosto w kamerę, tak jakby chciał dotrzeć do oczu i serc każdego telewidza. - Chciałbym was teraz zapytać: czy to było konieczne? Czy to było uczciwe? Czy tak właśnie uszanowano prawo obu kobiet do życia, wolności i dążenia do szczęścia? Odpowiedź brzmi: oczywiście, że nie. Po prostu dlatego, że skojarzono je z pastorem, również one były razem z nim sądzone i skazane, a ich życie po raz drugi rozdarte na strzępy. Rany, które goiły się latami, zostały brutalnie rozdarte i wystawione na widok publiczny, tak, by wszyscy
101
R
S
mogli się na nie gapić i o nich plotkować. Fakty, o których chciałoby się raz na zawsze zapomnieć, od nowa prześladowały te niewinne kobiety na pierwszych stronach gazet i w ogólnokrajowych wiadomościach telewizyjnych. Gorąco pragnę, by tak się nie stało po raz trzeci. Nie chcę widzieć nazwisk Suzy i jej matki obrzuconych błotem. Jednak ze względu na moje stanowisko i zaangażowanie w związek z Suzy, obawiam się, że tak właśnie będzie. I dlatego dziś tutaj jestem i opowiadam państwu to wszystko, ujawniając prawdę o sobie samym i o Suzy. Chcę, byście usłyszeli to ode mnie, od nas, zanim przeczytacie o nas w gazecie czy usłyszycie w wiadomościach telewizyjnych. Zanim prawda zostanie tak zniekształcona, że nie będziecie -w stanie odróżnić faktów od spekulacji. Od kołyski rodzice uczyli mnie, bym nigdy nie osądzał drugiego człowieka, zanim nie wczuję się w jego sytuację, nie znajdę się na jego miejscu. Uczyli mnie również, że wygląd zewnętrzny może mylić, stroje i kolor skóry mogą być rozmaite, a sądzić należy człowieka według jego uczynków i tego, jakie ma serce. Powiedziawszy to, zebrał notatki, z których zresztą nie korzystał, i jeszcze raz spojrzał prosto w kamerę. - Mam nadzieję, że będziecie o tym pamiętać powiedział na zakończenie. - Że będziecie umieli podejść z dystansem do tego, co przeczytacie w gazetach czy usłyszycie w telewizji. Nie spieszcie się, ale rozważcie przedstawione dowody i sami wyciągajcie wnioski, nie pozwólcie, by decydowali za was inni.!
102
R
S
Mam też nadzieję, że od dziś będziecie się domagali od mediów uczciwości. A może nawet współczucia. W naszym świecie dzieje się wiele dobrego, ale o tym na ogół media milczą. Proszę, nie pozwólcie, by przemocą karmiono was tylko złem. Żądajcie również dobrego, i obserwujcie, jak ono rośnie i rozwija się. Dziękuję państwu za uwagę i życzę dobrej nocy - powiedział, opuszczając mównicę i podnosząc rękę gestem pożegnania. Suzy nie mogła oderwać oczu od ekranu, mimo że program został właśnie przerwany przez reklamę. - O mój Boże - szepnęła i przycisnęła rękę do serca. Był cudowny. Brak mi słów. Absolutnie cudowny. Odwróciła głowę i spojrzała pytająco na Celię. - Nie uważasz, że był znakomity? Po policzkach dziewczyny spływał strużkami kunsztowny makijaż, niedawno nałożony przez Suzy. - Nadzwyczajny - wykrzyknęła i zarzuciła Suzy ręce na szyję. - Masz fantastyczne szczęście, że kocha cię taki facet jak Gil. - Tak, wiem - odparła przez ściśnięte gardło Suzy, mrugając oczami w których wezbrały łzy.
103
ROZDZIAŁ SIÓDMY
R
S
Kiedy Suzy wróciła ze szpitala, telefon dosłownie się urywał. Wydawało się, że wszyscy jej znajomi, a nawet ludzie, których nie znała, oglądali konferencję prasową Gila i dzwonili, by ją zapewnić o swoim poparciu i pogratulować. Z trudem udało się jej połączyć z matką między tymi telefonami. - Mamo? To ja, Suzy. Oglądałaś konferencję prasową? - Tak, kochanie. Oglądałam ją razem z Davidem. - Z Davidem? Kto to taki? - Wiesz, nie zapamiętałam jego nazwiska. Zaczekaj chwilę, zaraz go zapytam. - Mamo, poczekaj! - zawołała Suzy, która starała się domyślić, czy jej matka ma halucynacje, czy też rzeczywiście przebywa w jej domu jakiś obcy facet. Ale było już za późno. Usłyszała, jak Sara pyta o coś głośno kogoś, kto musiał być w drugim pokoju. - Langerhan - oświadczyła Sara, która wróciła do telefonu. - David Langerhan. Jaki to miły gest ze strony Gila, który go tu przysłał, żeby razem ze mną obejrzał ten program. - Gil go przysłał? - zdziwiła się Suzy. - Właśnie. Obawiał się, że po konferencji prasowej za-
104
R
S
czną mnie niepokoić dziennikarze, więc przysłał Davida, aby mnie w razie czego chronił. Nie było to konieczne powiedziała Sara zniżając głos - ale ucieszyłam się z jego towarzystwa. Suzy nie mogła się zdecydować, czy powinna wskoczyć w samochód i pognać do mamy, czy wezwać policję. Starając się rozumować racjonalnie, zwróciła się do Sary: - Czy mogłabym mówić z tym Davidem? - Oczywiście, kochanie. Suzy słyszała, jak jej mama zasłania ręką mikrofon słuchawki i stłumionym głosem woła tajemniczego Davida do telefonu. Po chwili usłyszała' męski głos. - Hej, Suzy. - Ach, to ty, Dave - westchnęła z ulgą Suzy i dosłownie padła na kanapę, gdy tylko poznała głos ochroniarza Gila. - Bardzo cię przepraszam. Jakoś sobie nie skojarzyłam, że to właśnie ty dotrzymujesz mamie towarzystwa. Kiedy mi powiedziała, że oglądała konferencję prasową razem z Davidem, pomyślałam, że... Ach, nieważne, co pomyślałam. Jak się czuje mama? - Moim zdaniem znakomicie. Nikt tu nie telefonował ani nie dzwonił do drzwi. Myślę, że to dobry znak. - Tak, z pewnością masz rację. Jak długo zamierzasz u niej zostać? - Tak długo, jak mnie będzie potrzebowała. Takie są instrukcje Gila. - Jeśli chciałbyś już pojechać, to ja mogę wpaść i z nią posiedzieć.
105
R
S
- Nie ma takiej potrzeby. Sytuacja jest całkowicie opanowana. A teraz rzeczywiście muszę już iść, gramy w scrabble i teraz jest mój nich. - Grasz w scrabble z moją mamą? - zdumiała się Suzy. - No właśnie - westchnął ciężko Dave. - I dostaję porządne lanie. Nie wiesz przypadkiem, czy istnieje takie słowo jak mbira? - Nie mam zielonego pojęcia - zaśmiała się Suzy. Może po prostu sprawdzisz i sam się przekonasz? - Już dwa razy próbowałem i za każdym razem twoja mama miała rację. A teraz, im dłużej będę zwlekał, tym więcej dam jej czasu, żeby mnie znów czymś zastrzeliła. - Skoro tak, to rzeczywiście wracaj, jeśli nie chcesz sromotnie przegrać. Proszę cię, powiedz tylko mamie, że później do niej zadzwonię. Gdy odkładała słuchawkę, usłyszała stukanie do; drzwi. Modląc się, żeby to nie byli reporterzy, podeszła na palcach do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Kiedy na ganku od frontu zobaczyła Gila, natychmiast szeroko je otworzyła. Zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, z takim impetem rzuciła mu się w ramiona, że zachwiał się i musiał się cofnąć, aby złapać równowagę. - Hej, witaj. Czy coś się stało? - Nic takiego. Chcę ci tylko powiedzieć, że bez wątpienia jesteś najmilszym i najbardziej troskliwym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znałam. Śmiejąc się pod nosem, wziął ją na ręce i wszedł do domu, zamykając nogą drzwi.
106
R
S
- Co się stało, że doszłaś do tego wniosku? - Właśnie rozmawiałam z mamą. I z Dave'em dodała. - Byłam zbyt zajęta własnymi problemami i nawet mi do głowy nie przyszło, że ona będzie sama w domu, kiedy będą nadawali ten program. Ale ty o tym pomyślałeś. Taki jesteś kochany - szepnęła i zbliżyła usta do jego ust. Gil podszedł do kanapy, opuścił Suzy na poduszki i usiadł tuż obok niej, obejmując ją ramieniem. - Muszę ci coś wyznać - oznajmił niechętnie. Niestety to nie był mój pomysł. - A czyj? - zapytała zdumiona Suzy. - Dave'a. To on mnie zapytał, czy twoja mama mieszka sama, a kiedy powiedziałem że tak, sam się ofiarował, że tam wpadnie i z nią posiedzi. - No dobrze, więc Dave jest bardzo miły. Ale ty jesteś przynajmniej równie miły - nalegała Suzy, przytulając się do niego. - Nigdy nie słyszałam równie wzruszającego przemówienia. Byłeś naprawdę wspaniały. Celia też tak myśli. Gil odsunął się na chwilę, by móc na nią spojrzeć. - Celia? To znaczy, że byłaś w szpitalu? Suzy zmarszczyła nos, zakłopotana, że musi mu się przyznać, dlaczego tam pojechała. - No tak. Widzisz, bałam się, że dostanę kręćka, czekając w domu kilka godzin na twoje wystąpienie i że nie będę miała odwagi sama go obejrzeć, więc wpadłam na pomysł, aby odwiedzić Celię. Wiedziałam, że z nią będzie mi raźniej. - Jak ona się czuje?
107
R
S
Suzy, która bała się mu spojrzeć w oczy, udała, że poprawia mu węzeł krawata. - Tak na oko, chyba bez zmian. Bawiłyśmy się w salon piękności. Pożyczyłam jej jedną z moich peruk i zrobiłam makijaż. - Tę wielką rudą, którą nosiłaś wtedy na przyjęciu w szpitalu? - Nie, jasno blond. W rudym nie byłoby jej do twarzy, taka jest bledziutka. - No i widzisz, kto tu jest miły i troskliwy? - pochylił się nad nią Gil i już miał ją pocałować, kiedy zadzwonił telefon. Suzy zmarszczyła z niepokojem brwi, gdy Gil sięgnął do kieszeni marynarki, uśmiechnął się do niej ze skruchą i wyciągnął telefon komórkowy. - Przepraszam cię - powiedział i nadusił przycisk. - Mówi Gil. Słuchał przez chwilę, nie odrywając wzroku od Suzy. - Naprawdę chciałem zadzwonić, ale po prostu nie było czasu. - Znów zamilkł na chwilę, po czym odpowiedział z całym spokojem i cierpliwością: - Tak, mamo, wyobrażam sobie, że było to dla ciebie zupełnym zaskoczeniem, Ale nic na to nie mogłem poradzić. Tak, właśnie z nią jestem - wyjaśnił, uśmiechając się do Suzy. I znów się odezwał, po chwili milczenia: - Oczywiście. Będziemy za godzinę - oznajmił i rozłączył się. - Gdzie mamy być za godzinę? - zaciekawiła się Suzy.
108
R
S
- U moich rodziców. Chcą cię poznać. Suzy skoczyła na równe nogi. - U twoich rodziców? - zawołała. - Ale ja nie mogę się im teraz pokazać. - Dlaczego? - Bo jest już późno i żeby się odpowiednio zaprezentować, musiałabym poświęcić parę godzin, a nie mamy tyle czasu, oto dlaczego. - Świetnie wyglądasz, niczego ci nie brakuje. - Ależ spójrz tylko na mnie - wykrzyknęła Suzy, obracając się przed nim, aby mógł dobrze się przyjrzeć wypłowiałym dżinsom i workowatej granatowej bluzie, w której pojechała do szpitala. - Nie mogę się pokazać twoim rodzicom w takim stroju. Gil zaśmiał się cicho, objął ją, przyciągnął do siebie i zapewnił: - Moi rodzice polubią cię bez względu na to, w co będziesz ubrana. I miał rację. Rodzice Gila polubili Suzy, a ona ich. Obydwoje byli tak szczerzy i naturalni jak ich syn. Gdy tylko przedstawił im Suzy, uczynili wszystko, by poczuła się u nich swobodnie, a ich ciepły i przyjazny sposób bycia szybko rozproszył jej obawy przed tym spotkaniem. „Mam nadzieję, że to spotkanie wypadnie równie dobrze" - mruknęła Suzy do swego odbicia w lusterku puderniczki następnego ranka. Poprawiła kołnierzyk jedwabnej kremowej bluzki, a następnie wygładziła boczny szew czarnej skórzanej spódniczki, którą wy-
109
R
S
brała na dzisiejszy lunch z Gilem i grapą jego zwolenników. Oby ten strój był odpowiedni... Chociaż przez większą część życia robiła wszystko, by nie wyglądać na córkę kaznodziei, dziś dałaby wiele, by mieć w szafie coś naprawdę spokojnego i eleganckiego. Westchnęła z rezygnacją, zatrzasnęła puderniczkę i otworzyła drzwi. Kobieta, która siedziała za biurkiem, wstała, uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej rękę. - Ty jesteś Suzy, czy tak? Ja się nazywam Mary i jestem sekretarką Gila. Bardzo się cieszę, że mogę cię wreszcie poznać. Tyle o tobie słyszałam. - Dziękuję... - zawahała się Suzy, ściskając podaną jej rękę. - Same dobre rzeczy, zapewniam cię - zaśmiała się swobodnie Mary. - Uff... Co za ulga - westchnęła głośno Suzy. - U Gila jeszcze ktoś jest, będziesz musiała chwilę poczekać. Czy tymczasem chciałabyś się czegoś napić? - Może herbaty, jeśli to nie za duży kłopot - odparła Suzy, w nadziei że gorący napój uspokoi jej żołądek. - Nie ma sprawy - odpowiedziała Mary. - Zaraz przyniosę. Rozgość się, proszę. Suzy jednak, zanadto zdenerwowana, żeby usiąść w jednym z wygodnych, wyściełanych skórą foteli, podeszła do stolika, na którym leżały kolorowe magazyny, i zaczęła je przerzucać. - A niech to diabli - mruknęła pod nosem, kiedy kilka z nich ześlizgnęło się na podłogę. Gdy się po-
110
R
S
chyliła, żeby je podnieść i odłożyć na miejsce, rzucił się jej w oczy nagłówek gazety, która leżała pod spodem: „Oczko w głowie pana gubernatora". Zrobiło się jej słabo na widok tych słów, wybitych wielkimi literami, i zdjęcia, które ktoś musiał im zrobić ukradkiem, kiedy oboje stali przy furgonetce Suzy po przyjęciu, na którym się poznali. Tymczasem z gabinetu Gila dochodziły męskie głosy. Z pewnością ktoś przyszedł z nim porozmawiać o tym napastliwym artykule. Po chwili drzwi uchyliły się i Suzy wyraźnie słyszała toczącą się w gabinecie rozmowę. - Ostrzegam cię, Gil - odezwał się podniesiony głos, w którym słychać było irytację. – Popełniasz wielki błąd. To nieistotne, czy prasa pisze prawdę o tej kobiecie. Ona tak czy owak zniszczy twoją karierę polityczną. Wspomnisz moje słowa. Przez nią stracisz wszelkie poparcie, jakie udało ci się zdobyć. Suzy pobladła i poczuła, że robi się jej jeszcze bardziej niedobrze niż przed chwilą. - Henry, zaczekaj, gdzie się tak spieszysz? Zostań jeszcze moment - zawołał Gil i zatrzasnął drzwi, chcąc zatrzymać swego gościa. Suzy nie mogła już śledzić dalszego przebiegu rozmowy, ale to, co zdołała usłyszeć, aż nadto jej wystarczyło. Zrobiła w tył zwrot i marząc, by jej nikt nie zdążył zobaczyć, ruszyła w stronę drzwi wiodących do holu. Gdy tylko dotknęła klamki, drzwi otworzyły się nagle i ukazała się w nich Mary z filiżanką gorącej, moc-
111
S
nej herbaty. Nie zdążyła wyhamować i wpadła z impetem na Suzy. - O mój Boże - zawołała i pobiegła postawić filiżankę na biurku. Chwyciła papierową serwetkę i zaczęła nią wycierać ciemny płyn z rękawa swojej białej bluzki. - Mam nadzieję, że ciebie nie oblałam? - zapytała, z niepokojem spoglądając na Suzy. - Nie, wszystko w porządku - upewniła ją Suzy. Mary przechyliła na bok głowę, ściągając lekko brwi. - Dobrze się czujesz? Taka jesteś blada... - Szczerze mówiąc - wyznała Suzy, przyciskając drżącą dłoń do czoła - nie czuję się najlepiej. Proszę cię, bądź tak dobra i powiedz Gilowi, że musiałam wyjść. I powiedz mu... że bardzo mi przykro.
R
Suzy leżała na łóżku w swojej sypialni, z mokrą chusteczką na czole. Zaciągnęła zasłony, aby nie raziło jej światło, potrzebowała schronić się w ciemności. Gdy poczuła, że łzy znów wzbierają w jej oczach, obróciła się na bok i przycisnęła chusteczkę do ust, aby zdusić w sobie żal. Wiedziała, że tak będzie. Próbowała ostrzec Gila, ze będzie miał przykrości, jeśli nie zrezygnuje z ich związku. Znów zadzwonił telefon, ale go nie odebrała, podobnie jak wielu poprzednich, które odzywały się przez ostatnie dwie godziny, odkąd wróciła do domu z rezydencji gubernatora. Wciąż przyciskając chusteczkę do ust, pozwoliła swobodnie płynąć łzom. Była pewna, że nie powinna się już z
112
nim zobaczyć ani z nim rozmawiać. Dla jego dobra trzeba raz na zawsze zakończyć tę sprawę.
R
S
Gil, który cały ten dzień miał wypełniony spotkaniami, próbował dzwonić do Suzy w krótkich przerwach, lecz za każdym razem bez skutku. Myślał już o tym, żeby wysłać do niej Mary, ale obawiał się, że Suzy mogłaby się poczuć skrępowana w jej obecności, ponieważ nie znała bliżej jego sekretarki. Usiłował przypomnieć sobie imiona i nazwiska przyjaciół, o których wspominała Suzy i do których mógłby zadzwonić i poprosić o pomoc, i nagle uzmysłowił sobie, że na przyjęciu z okazji otwarcia nowego skrzydła w szpitalu rozmawiała z żoną Erika Thompsona. Odszukał w podręcznej kartotece numer telefonu Erika i natychmiast do niego zadzwonił. Westchnął z ulgą, kiedy Penny już po pierwszym dzwonku podniosła słuchawkę. - Hej, Penny, tu Gil Riley. Słuchaj, chciałbym cię prosić o pomoc. Była u mnie niedawno w biurze Suzy, ale musiała wyjść, zanim zdążyliśmy się zobaczyć, bo nagle źle się poczuła. - Ojej - zmartwiła się Penny. - A co jej się stało? - Nie wiem - powiedział Gil, przeczesując palcami włosy. - Dzwoniłem już wiele razy, chciałem sprawdzić, co się dzieje, ale wciąż odzywa się automatyczna sekretarka. Sam bym do niej pojechał, ale na cały dzień mam wyznaczone spotkania. - Dobrze, zaraz do niej wpadnę - zaofiarowała się
113
Penny. - Czy mam do ciebie zadzwonić i dać ci znać, jak ona się czuje? - Byłbym ci bardzo wdzięczny - odrzekł Gil, któremu kamień spadł z serca. - Będę czekał.
R
S
- Suzy? Słysząc głos Penny, Suzy jęknęła i nakryła głowę poduszką. - Suzy! Jesteś na górze? - Jestem w sypialni - zawołała Suzy, która pożałowała w tej chwili, że kiedyś dała przyjaciółce klucz do swego domu. Świetnie wiedziała, że Penny nie wyjdzie, dopóki się nie upewni, co się dzieje. - Jesteś chora? - zapytała niepewnie Penny, stając w drzwiach. - Tak. Coś w tym rodzaju - odpowiedziała Suzy, przyciskając do brzucha poduszkę. - O rety, strasznie tu ciemno. Mogę zapalić światło? - Nie, proszę cię, nie rób tego. Pęka mi głowa -I jęknęła Suzy, podnosząc rękę błagalnym gestem. Penny podeszła bliżej łóżka. - Czy podać ci proszek? - zapytała z troską w głosie. - Nie, dziękuję, jakoś wytrzymam. Penny postanowiła jednak przełamać upór przyjaciółki i ruszyła do łazienki. - Jestem pewna, że aspiryna ci pomoże. - Naprawdę, Penny, nie potrzebuję... - Suzy zrezygnowana opuściła głowę na poduszkę. - Słuchaj, dzwonił do mnie Gil - zawołała z łazienki
114
R
S
Penny, która szukała aspiryny w szafkach i szufladach. Mówił, że się o ciebie martwi. Suzy zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać. - Nie ma się czym martwić, Już ci mówiłam, że to nic takiego. Samo przejdzie. - Suzy, jesteś doprawdy niemożliwa - odezwała się Penny. - Masz tu zapas pasty do zębów chyba na cały rok. - Penny, proszę cię, przestań grzebać w mojej łazience - zirytowała się Suzy. - Ja nie grzebię, tylko szukam aspiryny. Gdzieś musi być! - Jest w lustrzanej szafce z prawej strony. Tuż obok pigułek antykoncepcyjnych - wyjaśniła zrezygnowanym tonem Suzy i wsparła się na poduszkach. - Suzy? - Co takiego? - Czy przestałaś brać pigułki? Suzy usiadła na łóżku, zaniepokojona tym pytaniem. - Oczywiście, że nie. Dlaczego pytasz? Penny weszła do pokoju, zapaliła małą lampkę i powiedziała „przepraszam", kiedy Suzy zasłoniła ręką oczy, po czym podeszła do łóżka i przysiadła na nim, podając przyjaciółce okrągłe pudełeczko na pigułki antykoncepcyjne. - Pamiętasz, obie kiedyś postanowiłyśmy tego samego dnia, że przejdziemy na pigułkę, więc mamy ten sam cykl miesięczny. No i właśnie spostrzegłam, że w twoim pudełeczku jest jeszcze parę pigułek, a ja swoje właśnie skończyłam.
115
R
S
Suzy oblała się zimnym potem i wyrwała przyjaciółce z rąk pudełeczko. Rzeczywiście, zostało w nim kilka pigułek. A przecież teraz powinna już mieć okres. - Penny, jesteś pewna, że skończyłaś już swoją miesięczną porcję? - Absolutnie. Bardzo uważam, żeby je brać regularnie. Erik i ja chcemy poczekać przynajmniej rok, zanim zaczniemy myśleć o powiększeniu rodziny. Suzy potarła dłońmi skronie, starając się przypomnieć sobie, jak to było. - Wiem na pewno, że wzięłam pigułkę dziś rano. I wczoraj. Ale - i tu złożyła ręce gestem rozpaczy - przecież nie brałam ich, kiedy byłam z Gilem na ranczo. Po prostu ich ze sobą nie miałam. - Więc nie wzięłaś tylko dwóch? - Widzę, że trzech - powiedziała Suzy, której twarz pobladła z emocji. - Nie wzięłam też w poniedziałek po weekendzie, teraz pamiętam. - Dlaczego nie wzięłaś? - Widocznie zapomniałam. To wszystko stało się tak nagle - burknęła Suzy. - Zdarzyło się, i tyle. Kiedy Penny spuściła oczy, Suzy od razu pożałowała swojego ostrego tonu. Odłożyła pudełeczko na stolik przy łóżku i ujęła przyjaciółkę za rękę. - Wybacz mi, Penny. Nie chciałam się na tobie odgrywać. Ale naprawdę mam dziś okropny dzień. Penny uśmiechnęła się wyrozumiale i ścisnęła jej rękę. - I na domiar złego nie czujesz się dobrze.
116
R
S
Tym razem Suzy spuściła wzrok i przyznała się cicho: - Tak naprawdę to nie jestem chora. Tak tylko powiedziałam, kiedy chciałam szybko się ulotnić z biura Gila. - To znaczy, że nakłamałaś Gilowi? - zdumiała się Penny. Suzy rozłożyła ręce i pokiwała twierdząco głową. - Powinnaś się wstydzić! - zganiła ją Penny i wyrwała rękę z jej uścisku. - On się zamartwia z twojego powodu. - Nie mogłam inaczej postąpić - odparowała Suzy, ściągając usta, przekonana, że postąpiła słusznie. - Naturalnie że mogłaś. Powinnaś mu była powiedzieć prawdę, jeśli nie chciałaś pójść z nim na lunch. - Nie, Penny, uwierz mi, że nie mogłam - westchnęła Suzy, której łzy znów potoczyły się po policzkach. - Nie po tym, co przypadkiem usłyszałam. Musiałabym się przyznać, że wiem, o czym mówiono w jego gabinecie. - A co takiego usłyszałaś? - zaciekawiła się Penny. Suzy brzegiem prześcieradła wytarła łzy z twarzy i oczu. - Kiedy tam przyszłam, drzwi do gabinetu Gila były uchylone i dobiegły mnie słowa jakiegoś mężczyzny, który mówił podniesionym głosem. Przekonywał Gila, że zniszczę jego karierę polityczną. Że jeśli Gil nadal będzie się ze mną widywał, straci poparcie wyborców i nie będzie w stanie przeforsować nowych ustaw, o które tak zabiega.
117
R
S
- Ależ to bzdura! - wykrzyknęła Penny. - Nie możesz mu w ten sposób zaszkodzić. W każdym razie nie po tej wczorajszej konferencji prasowej, którą nadali w telewizji. - Już mu zaszkodziłam, Penny - jęknęła Suzy. -Nie czytałaś dzisiejszej gazety? - Jeszcze nie miałam czasu na nią spojrzeć. Erie dziś wyjeżdżał i w domu było piekło. - „Oczko w głowie pana gubernatora", ten tytuł bije w oczy na pierwszej stronie - powiedziała Suzy z goryczą. Trudno o większą i bardziej wyrazistą czcionkę. Widzisz - wyjaśniła przyjaciółce - mieliśmy dziś spotkać się na lunchu z jego przyjaciółmi i zwolennikami, ludźmi, którzy powinni go wspierać. Gdyby choć jeden z nich zakwestionował skuteczność działań gubernatora ze względu na moją osobę, to by znaczyło, że ten facet miał rację, że zniszczyłam karierę polityczną Gila. Muszę z tym skończyć, zanim stanie się naprawdę coś złego - zakończyła z determinacją. - Och, Suzy - odezwała się Penny, zaniepokojona postanowieniem przyjaciółki. - Porozmawiaj najpierw z Gilem. Powiedz mu, co usłyszałaś. Może błędnie zinterpretowałaś słowa tego mężczyzny. A może w ogóle rozmowa nie dotyczyła ciebie? - Nie, Penny - potrząsnęła głową Suzy. - Z pewnością mam rację. Słyszałam wyraźnie każde słowo. - Mimo to porozmawiaj z Gilem - nalegała Penny On też powinien mieć coś do powiedzenia przy podejmowaniu decyzji. Przecież w tym związku jest was dwoje.
118
Tymczasem Suzy jeszcze raz rzuciła okiem na pudełeczko z pigułkami i nagle znów poczuła mdłości. - Jak myślisz, Penny, czy można zajść w ciążę tylko dlatego, że się zapomniało wziąć parę głupich pigułek? - Nie wiem. Ale trudno to wykluczyć - odparła Penny, wyraźnie zatroskana. - Mam do ciebie prośbę - powiedziała Suzy, westchnąwszy głęboko. - Czy zechciałabyś pójść do apteki na rogu, dwie ulice stąd, na lewo, i kupić mi zestaw do domowej próby ciążowej?
R
S
Mimo że Suzy bardzo lubiła Penny, to jednak, gdy ta przyniosła jej zestaw, o który prosiła, wysłała przyjaciółkę do domu. Musiała teraz zostać sama, to była jej bardzo prywatna, intymna sprawa. A wyników tego testu musiała strzec jeszcze pilniej niż dotychczas wszystkich swoich tajemnic. I chociaż miała do Penny absolutne zaufanie, nie chciała obciążać przyjaciółki jeszcze jednym swoim problemem. Tak więc, gdy przez łzy patrzała na kolorowy pasek papieru, który potwierdził jej obawy, była w domu zupełnie sama. Jak to możliwe, pomyślała, żeby parę malutkich tabletek zaważyło na antykoncepcyjnym działaniu tego środka? Ale dowód miała przed oczami. Może zawiniła ona sama, nie zażywając tych trzech pigułek, a może po prostu należała do tego minimalnego odsetka kobiet, które zachodzą w ciążę mimo regularnego przyjmowania doustnych środków antykoncepcyjnych. Tak czy owak spodziewała się dziecka.
119
R
S
I jego ojcem miał być Gil Riley. A ona martwiła się jeszcze niedawno, że skandal dotyczący jej ojca może zaszkodzić Gilowi w sprawowaniu jego urzędu. Ha! To by było małe piwo w porównaniu ze skandalem, który by wybuchnął, gdyby ludzie się dowiedzieli, że gubernator Teksasu ma zostać ojcem nieślubnego dziecka. Nie, nikt się nie może dowiedzieć - pomyślała Su-zy, odrywając ręce od umywalki, nad którą musiała się przed chwilą pochylić, i prostując plecy. I nikt nie wie, poza nią samą. Spojrzała w lustro i popatrzała sobie w oczy. Nikt nigdy się nie dowie - postanowiła z całą mocą. Gil nie czuł się w pełni uspokojony wiadomością od Penny, że Suzy ma się dobrze, i że to tylko banalny problem żołądkowy. Tym bardziej że Suzy wciąż nie odbierała telefonu. Mocno zaniepokojony, pojechał do niej późnym wieczorem, po ostatnim spotkaniu. Gdy nikt nie odpowiedział na jego pukanie do drzwi od frontu, postanowił spróbować wejścia od tyłu. Po drodze zauważył, że na podjeździe nie stoi furgonetka. Już miał zapukać do drzwi od kuchni, kiedy usłyszał, jak ktoś woła jego nazwisko. Odwrócił głowę, ale nikogo nie spostrzegł. - Panie gubernatorze? Czy to pan? Gil zmrużył oczy, chcąc przeniknąć obrośnięty bluszczem parkan oddzielający podjazd domu Suzy od sąsiedniego ogrodu, skąd dochodził głos. - Tak, to ja - odpowiedział. - A kim pani jest?
120
R
S
- Nazywam się Woodley, jestem sąsiadką Suzy. Znamy się już od dawna. Gil, któremu bynajmniej nie uśmiechała się rozmowa z tą wścibską kobietą, podszedł do parkanu. - Dobry wieczór pani - przywitał się uprzejmie. - Oglądałam wczoraj pana wystąpienie w telewizji i byłam zaskoczona, że spotyka się pan z moją Suzy. Jesteśmy sobie bardzo bliskie - dodała. - Szczerze mówiąc, ona jest dla mnie jak córka. Gil skinął tylko w odpowiedzi głową, chociaż był pewien, że Suzy nie przyznałaby się do takiej zażyłości z panią Woodley. - Miło mi to słyszeć - powiedział. - Czy chciał się pan z nią zobaczyć? - Tak, proszę pani. Ale chyba nie ma jej w domu. - Zgadza się - potwierdziła pani Woodley, która wiedziała wszystko o wszystkich. - Wyjechała jakąś godzinę temu. Widziałam z okna sypialni, jak ładuje swoją furgonetkę. - Ładowała furgonetkę? - zdziwił się Gil. - Nic mi nie mówiła, że dziś wieczór ma pracować. - Bo chyba nie wybierała się do pracy. W każdym razie nie widziałam, żeby pakowała do furgonetki tace z zakąskami czy naczynia. Tylko walizki. - Walizki? - zdumiał się Gil i, zaniepokojony, zmarszczył brwi. - Tak, było ich kilka. Chyba wybierała się w podróż, bo wyniosła do pojemnika odpadki, a śmieciarka przyjedzie dopiero pojutrze.
121
S
Pani Woodley zamilkła na chwilę, po czym dodała trochę urażonym głosem: - Zazwyczaj uprzedza mnie, kiedy zamierza wyjechać. Zawsze mnie prosi, żebym miała oko na jej dom. Po to ma się sąsiadów - pomagamy sobie nawzajem. - No tak, z pewnością ma pani rację - przyznał Gil, zawieszając na moment głos, a następnie zapytał: - Czy mogę mieć do pani prośbę? - Oczywiście, panie gubernatorze - ożywiła się sąsiadka Suzy. - Z przyjemnością ją spełnię. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zechciała pani mnie zawiadomić, kiedy Suzy wróci do domu - powiedział Gil, wsuwając wizytówkę między sztachety parkanu. - Tutaj jest numer mojego telefonu komórkowego.
R
Tymczasem Suzy siedziała z matką w kuchni i starała się ją pocieszyć. - Tak, wiem, mamo - odezwała się. - Ja też będę za tobą tęsknić, ale nasza rozłąka nie będzie długa. Gdy tylko się zagospodaruję, przyjedziesz do mnie w odwiedziny. - Ach, sama nie wiem, moja kochana - powiedziała niepewnie Sara. - Nie bardzo lubię podróżować. - Ale do Dallas jest niedaleko. I jeśli nie będziesz chciała jechać samochodem, zawsze możesz wsiąść w autobus. - No, zobaczymy - zawahała się Sara, a w jej oczach błysnęły łzy. - Czy jesteś pewna, że dobrze robisz? Nie powinnaś najpierw porozmawiać o tym z Gilem?
122
R
S
- Mamo, nie mogę mu się przyznać. Chciałby się od razu ze mną ożenić, a nie chcę mu w ten sposób rujnować życia. - Rujnować? - zdziwiła się Sara. - Małżeństwo powinno raczej budować lepsze życie, a nie je rujnować. - Tak jak twoje małżeństwo z ojcem? - odpaliła Suzy, ale ujrzawszy pobladłą twarz matki, natychmiast pożałowała tych przykrych słów. Podeszła do Sary, uklękła i ujęła jej dłonie w swoje ręce. - Przepraszam cię, mamo, moja odzywka była podła i niestosowna. - Nie - odparła cicho Sara. - Powiedziałaś prawdę. To, co czuje twoje serce. Ale popełniłabyś błąd, osądzając wszystkie małżeństwa na podstawie naszego. Daj Gilowi szansę, proszę cię. I daj szansę sobie samej, nie rezygnuj ze szczęścia.
123
ROZDZIAŁ ÓSMY
R
S
Gil doszedł do wniosku, że zamiast telefonować do matki Suzy, lepiej będzie odwiedzić ją w Elgin. Obawiał się, że Suzy ucieknie, jeśli się dowie, że on się tam wybiera. Zdawał sobie sprawę, że może to być wyprawa na marne, ale było to jedyne miejsce, gdzie mógł jej szukać. Zrobiło się już późno, ruch na szosie był niewielki, więc mógł bez przeszkód przyglądać się samochodom jadącym z przeciwnej strony. Podejrzewał, że może minąć się z Suzy, gdyby akurat wracała z Elgin. Cały czas dręczyło go pytanie: dlaczego? Co się takiego stało, że znów chciała od niego uciec? Nie widział innego wytłumaczenia jak tylko to, że wielką przykrość sprawił jej artykuł w gazecie. Ale chyba nie spodziewała się, że prasa przestanie ich nękać po jego wystąpieniu w telewizji? On sam był pewien, że media tak łatwo się od nich nie odczepią, i sądził, że ona też powinna o tym wiedzieć. Gdy tak rozmyślał w drodze do Elgin, nagle zauważył szybko zbliżające się światła pojazdu jadącego z naprzeciwka. Gdy samochody się zrównały, zobaczył, że jest to furgonetka Suzy. Natychmiast wcisnął hamulec i skręcił kierownicę w lewo, po czym dodał gazu, przeskoczył pas zieleni
124
R
S
i już był po drugiej stronie szosy. Tak szybko i sprawnie wykonał ten manewr, że znalazł się w niewielkiej odległości od samochodu Suzy. Gdy był już blisko niej, mrugnął światłami, dając jej w ten sposób znak, żeby się zatrzymała. - No, Suzy - powiedział głośno sam do siebie zatrzymaj się, proszę cię. Po krótkiej chwili ujrzał za sobą światła jakiegoś samochodu, który, jak się wydawało, pojawił się nie wiadomo skąd. Spojrzał w lusterko i zaklął pod nosem, widząc że jedzie za nim wóz patrolowy drogówki. Na jego dachu zamigotało czerwone światło, po czym zawyła syrena nakazująca mu zatrzymać samochód. Ale Gil nie miał zamiaru zrezygnować z pościgu za Suzy. Zamiast tego przyspieszył i wjechał na pas szybkiego ruchu. Zrównał się z furgonetką i spojrzał na Suzy. Ich oczy spotkały się zaledwie na sekundę, ale to wystarczyło, by Gil się zorientował, zanim dodała gazu i popędziła naprzód, że jest przestraszona i zrozpaczona. Znowu zerknął w lusterko i zobaczył, że wóz patrolowy zjechał za nim na lewy pas. Mając nadzieję, że policja zablokuje za chwilę furgonetkę, nacisnął gaz do dechy, wyprzedził samochód Suzy i zjechał na prawy pas, zostawiając furgonetkę za sobą. Powoli nacisnął na hamulec. Suzy, mając wóz policyjny z lewej strony i rów z prawej, nie miała wyboru i musiała dostosować swoją prędkość do jego prędkości. Gil zatrzymał się, wyskoczył z samochodu i podbiegł do furgonetki, która stanęła tuż za
125
R
S
nim. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i krzyknął, nie mogąc opanować gniewu: - Co się u diabła z tobą dzieje? Dlaczego się nie zatrzymałaś, kiedy mnie zobaczyłaś? - Bo nie chcę cię widzieć. Dlatego! - wypaliła Suzy, zdenerwowana pościgiem. Gdy wyciągnęła rękę, aby zatrzasnąć drzwi, Gil przytrzymał je, uchylił szerzej i chwycił ją gwałtownie za ramię. - Co się dzieje, Suzy? - powtórzył. - Co się stało? - Proszę się nie ruszać! - krzyknął ktoś za nim. Gil obejrzał się i zobaczył sierżanta z drogówki. Zupełnie o nim zapomniał... - Nic się nie stało. Jak pan widzi, próbowałem tylko zatrzymać tę panią. - Ten mężczyzna chciał mnie zepchnąć do rowu - poskarżyła się Suzy. - Do diabła, dziewczyno, co ty opowiadasz? Chcesz, żeby mnie aresztowano? - wykrzyknął Gil, który stracił już do niej cierpliwość. Zaraz potem usłyszał stuknięcie odwodzonego kurka i rozkaz: - Ręce na furgonetkę! Szeroko rozłożone! - Proszę mi pozwolić wyjaśnić, o co chodzi - powiedział Gil, sięgając do tylnej kieszeni spodni po portfel, w którym trzymał prawo jazdy. Zanim jednak zdołał dotknąć kieszeni, policjant chwycił go mocno za ramię i pchnął na furgonetkę. Rozłożyć ręce! - warknął znów sierżant i sięgnął po kaj
126
R
S
danki, które zatrzasnął Gilowi na przegubie lewej dłoni. - Nic się pani nie stało? - zapytał Suzy. - Nie, wszystko w porządku. - Nie wnosi pani oskarżenia? - Nie - odparła drżącym głosem. - I chciałabym już odjechać. - Niech pani jedzie. A ja dopilnuję, żeby ten gość więcej pani nie napastował. - Suzy, na miłość boską, nie uciekaj! - zawołał Gil, widząc, że zapuszcza silnik. Ona jednak udała, że nie słyszy, cofnęła furgonetkę, aby nie uderzyć w samochód Gila, i ruszyła z piskiem opon. Było jej głupio, ale nie chciała wyjaśniać policjantowi, kim jest ani co ich łączy. Gdy policjant próbował założyć Gilowi kajdanki na drugą rękę, ten usiłował mu ją wyrwać, rzucając przez zęby: - Może pan sobie darować te kajdanki, sierżancie. Nazywam się Gil Riley, jestem gubernatorem. Jasne - odburknął szyderczo policjant, popychając Gila do wozu patrolowego A ja jestem George W. Bush. Proszę wsiadać i nie dyskutować. Pojedziemy na spacerek. Dopiero na posterunku policji udało się Gilowi wytłumaczyć, że nie usiłował zepchnąć Suzy do rowu i że chciał ją tylko zatrzymać. Mógł też wreszcie przedstawić dowody, że naprawdę jest gubernatorem Teksasu. Kiedy go wreszcie zwolniono, Suzy była daleko.
127
R
S
Wtedy jednak Gil nie miał już ochoty jej zatrzymywać. Obawiał się, że gdyby znalazła się w zasięgu jego ręki, mógłby jej przyłożyć klapsa. Zamiast więc podjąć poszukiwania, wrócił do Austin do swojej rezydencji i, wyczerpany całym dniem, padł na łóżko. Sześć godzin później siedział razem z Dave'em przy porannej kawie i czytał rozłożoną na stole pierwszą stronę gazety. Naturalnie była tam skrócona relacja o wieczornym pościgu samochodowym, aresztowaniu gubernatora Teksasu oraz odnośnik wskazujący stronę wewnątrz numeru, gdzie czytelnicy mogli się zapoznać z pełną relacją o tym wydarzeniu. Dziennikarz nie wspomniał jednak, że nie wniesiono wobec Gila oskarżenia ani że policjant przeprosił go za brutalne potraktowanie. Zamiast tego reporter skupił się na negatywnych i sensacyjnych aspektach zajścia i rozwodził się szczegółowo o tym, jak to w środku nocy drogówka przyłapała gubernatora, który usiłował zepchnąć do rowu samochód swojej przyjaciółki po kłótni między nimi, i jak sierżant musiał użyć siły, aby zakuć wyrywającego się Gila w kajdanki. Po przeczytaniu tej relacji Gil z niesmakiem odrzucił gazetę i powiedział do Dave'a: - Gdyby tak wykreślić stąd wszystkie spekulacje i domniemania, z całego artykułu zostałyby może trzy linijki. - Normalka - mruknął pod nosem Dave, skupiony nad krzyżówką. - Zrobili ze mnie przestępcę - poskarżył się, ziryto-
128
R
S
wany artykułem i wstał, by nalać sobie jeszcze kawy. Dziwne, że nie mają ciekawszych tematów od tego, co się dzieje w moim życiu osobistym. - No cóż, ostatnio twoje życie osobiste stało się bardzo ciekawe... - Masz rację, Dave - przyznał Gil, rozbrojony figlarnym uśmiechem swego ochroniarza. - Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że wczesnym rankiem dzwoniła dziś jakaś pani - odezwał się Dave, odkładając na bok krzyżówkę i wyciągając z kieszeni koszuli karteczkę. - Niejaka Gladys Woodley. Mówiła, że jest sąsiadką Suzy i że dałeś jej telefon, prosząc by do ciebie zadzwoniła. - Powiedziałem jej, żeby zadzwoniła na moją komórkę - prychnął Gil - a nie na telefon do rezydencji. No nic, ważne że się odezwała. Czy widziała Suzy? - Nie. Gdyby tak było, obudziłbym cię. Wspomniała tylko, że przed świtem nie mogła spać, więc wstała, podeszła do okna i zobaczyła, jak ktoś węszy koło domu Suzy. Gil zmarszczył brwi i usiadł znów przy stole. - Sprawdziłeś, co się tam dzieje? - Tak. Ale na miejscu nikogo już nie zastałem. Nie było też śladów włamania. Zabrali tylko odpadki z pojemnika. - Odpadki? Śmiecie? - Tak, to stary numer stosowany przez różnych szperaczy i włamywaczy, którzy chcą zebrać informacje o mieszkańcach. Zdziwiłbyś się, ile się można dowiedzieć na podstawie tego, co ludzie wyrzucają.
129
R
S
- Suzy nigdy mi nie wspominała, że ktoś ją śledzi zdziwił się Gil. - Mogła tego nie zauważyć - wyjaśnił Dave. - Oni to robią dyskretnie. Czy będziesz próbował ją odnaleźć? Gil oparł się wygodnie w krześle i pokręcił głową. - Nie mam pojęcia, gdzie jej szukać. Rozmawiałem już rano z jej matką. Nawet jeśli coś wie, nie chce mi powiedzieć. Tak samo jak Penny, bliska przyjaciółka Suzy. - Chyba wiesz, że masz jeszcze do dyspozycji inne sposoby? - powiedział Dave, unosząc znacząco brew. - Nie będę wykorzystywał możliwości, jakie daje mi mój urząd, aby ją wytropić - stwierdził stanowczo Gil i jeszcze bardziej się nachmurzył. - Poza tym nie będę z siebie robił idioty i szukał jej, skoro dała mi aż nadto wyraźnie do zrozumienia, że nie chce mnie już widzieć. Jeśli o mnie idzie, ta sprawa jest skończona. - Jak długo zamierzasz tu zostać? Suzy, która kroiła warzywa w kuchni restauracji w Dallas, należącej do jej przyjaciela Jona, wzruszyła ramionami. - Myślę, że parę miesięcy - odpowiedziała. - Sama jeszcze nie wiem. Muszę na jakiś czas zniknąć. - Nie jesteś przypadkiem poszukiwana? - zapytał Jon, spoglądając na nią podejrzliwie. - Ależ skąd. Nie bój się, nic z tych rzeczy - odparła.
130
R
S
- Tylko pomyśleć. Gubernator. Aż trudno uwierzyć, że jesteś związana z samym gubernatorem Teksasu parsknął Jon i kręcąc głową zaatakował nożem zieloną sałatę. - Wcale nie jestem z nim związana! - prychnęła ze złością Suzy, po czym dodała ciszej: - W każdym razie, już nie jestem z nim związana. Jon zebrał pokrojoną sałatę i wrzucił do dużej miski. - No cóż, nie będę wnikał w to, dlaczego nagłe się tu pojawiłaś. Masz widocznie swoje powody. Tak czy owak, cieszę się, że przybyła mi dodatkowa pomoc. Trudno dziś o dobre kucharki - powiedział i zrobił do niej oko. - Jon? - odezwała się po chwili Suzy, która właśnie skończyła kroić czerwoną paprykę. - Słucham? - Naprawdę nie chcę, by ktokolwiek wiedział, że tu jestem. OK? - Będzie tak, jak sobie życzysz, Suzy - zgodził się bez wahania Jon i uspokajająco położył jej rękę na dłoni. Kilka stacji radiowych przeprowadziło nieoficjalne sondaże, z których wynikało, że większość ludzi nadal udziela Gilowi poparcia. - Takie poglądy wyrażają mieszkańcy naszego sta nu - przypomniał osobom zebranym wokół stołu konferencyjnego wicegubernator Teksasu. - Mimo to media nadal się nad nim pastwią.
131
R
S
- Ale liczy się przecież jeszcze opinia publiczna zauważył jeden z uczestników spotkania. - To jej głosu będą musieli słuchać kongresmani. Nie mogą go ignorować. - Jeśli tylko ludzie zechcą podzielić się tymi opiniami ze swymi kongresmanami - wtrącił wicegubernator. - Ale jeżeli zachowają je dla siebie, to właśnie media będą miały wpływ na wyniki głosowania nad nowymi ustawami. Gil, który dotąd milcząco przysłuchiwał się dyskusji, wstał i powiedział: - Wobec tego powinniśmy namawiać obywateli naszego stanu, by pisali lub telefonowali do swoich kongresmanów. I żeby wypowiadali się nie na mój temat dodał, rozglądając się po sali i patrząc po kolei każdemu w oczy - ale na temat problemów, wokół których toczą się dyskusje. To jest najważniejsze: problemy. Nie to, co się dzieje w moim życiu prywatnym. Obywatele Teksasu powinni skupić uwagę na przygotowywanych ustawach, nad którymi będzie się głosować, a nie na plotkach. - Sam wiesz, że najlepiej sprzedają się plotki, a nie ustawy - mruknął ktoś pod nosem. Słysząc to Gil wstał z miejsca, zrobił głęboki wdech, aby opanować narastający w nim gniew, i odezwał się mocnym, stanowczym głosem: - Jeśli tak, to nie powinniśmy mieć problemu, bo nie ma już przedmiotu plotek. W każdym razie ja nim nie jestem. - Ptaszki ćwierkają na ulicy, że w jutrzejszej ga-
132
S
zecie będzie o tobie jakiś prawdziwie bombowy artykuł. - Jaki znowu artykuł? - odpalił gniewnie Gil. - Od tygodnia nie widziałem się z Suzy ani z nią nie rozmawiałem. Do diabła! - wykrzyknął wznosząc ręce gestem rozpaczy. - Nawet nie wiem, gdzie ona jest! Gdy się uspokoił, spojrzał na swego agenta prasowego i zapytał: - Czy możemy się dowiedzieć, co będzie w tym artykule? - Nie wiem. Spróbuję - odparł agent potrząsając głową. - To nie będzie łatwe. - Ale zrób, co się da - poprosił Gil zaciskając zęby. - I jeśli coś nakłamią, to przysięgam, że tym razem zawlokę ich do sądu. - Na jakiej podstawie? - Za zniesławienie.
R
Jon wszedł do kuchni i skierował się od razu do stołu, przy którym Suzy obierała owoce. Podszedł do niej i rzucił na stół gazetę. - Już to widziałaś? - zapytał, spoglądając na nią z ukosa. Suzy zmarszczyła brwi, wytarła ręce w fartuch i sięgnęła po gazetę. Na samej górze pierwszej strony widniał nagłówek złożony z wielkich, czarnych liter: „GUBERNATOR TATUSIEM?" Suzy upuściła gazetę i z pobladłą twarzą zwróciła się do Jona: - Nie rozumiem, jak oni mogli się dowiedzieć? -
133
R
S
szepnęła, po czym, wzburzona, dodała mocniejszym głosem: - To przecież niemożliwe! Nikomu nie powiedziałam, z wyjątkiem mojej matki, a dam głowę, że ona nigdy nie zdradziłaby sekretu. - Więc to prawda? Rzeczywiście jesteś w ciąży? Suzy złapała się za głowę, wyobrażając sobie szok, jaki musiał przeżyć Gil, widząc ten nagłówek. Musiał się czuć bardzo zraniony i zagniewany, kiedy zdał sobie sprawę, że ukryła przed nim, że jest w ciąży. - Suzy? Więc jak? To prawda? Suzy pochyliła głowę na piersi. - Tak - odrzekła żałośnie. - Czy on wie? Suzy pokręciła tylko głową, nie mogąc wykrztusić słowa. - A niech to wszyscy diabli! - zaklął Jon. - Nie mogłam mu powiedzieć - wyznała Suzy ze łzami w oczach. - Zacząłby nalegać, byśmy się pobrali, i wtedy wszyscy by się dowiedzieli, że jest ojcem nieślubnego dziecka, a to by oznaczało koniec jego kariery politycznej. - Jesteś tego pewna? - O tak, na sto procent! - zawołała. - Prasa i telewizja miałyby prawdziwe używanie. Z rozkoszą niszczyłyby jego wizerunek, wiedząc, z kim niedawno się spotykał. Spójrz tylko, jak go potraktowali teraz, kiedy rozeszła się pogłoska, że spodziewam się dziecka. - Ale to są na razie tylko spekulacje - przypomniał jej Jon, próbując ją uspokoić. - Nikt tu nie pisze, że dziecko
134
R
S
jest jego. Zadają tylko pytanie, sugerując, że istnieje taka możliwość. Suzy popatrzała na niego pytająco, po czym klasnęła w dłonie, jakby dokonała właśnie jakiegoś cennego odkrycia. - Mam pomysł! - zawołała. - Mogę przecież powiedzieć, że to nie jego dziecko, że już byłam w ciąży, kiedy poznałam Gila. - Tak łatwo się z tego nie wykręcisz - ostrzegł ją Jon. - Zażądają, żebyś podała nazwisko ojca dziecka. Kiedy Suzy przez chwilę milczała, wpatrując się wymownie w Jona, ten cofnął się o krok i gestem protestu podniósł rękę. - O nie, moja droga. Nie ma mowy. W to mnie nie wrobisz. Są pewne granice, nawet gdy idzie o przyjaciół. - Jon, proszę cię, nie musisz się ze mną żenić, nic z tych rzeczy, i potem w żadnym wypadku nie byłbyś odpowiedzialny za to dziecko. Bylebyś tylko powiedział, że ono jest twoje. - Ale nie jest! - Posłuchaj, Jon, przecież bym cię nie prosiła, gdybym widziała jakieś inne wyjście z tych tarapatów. - Właśnie, że jest inne wyjście - przypomniał jej stanowczym głosem. - Możesz powiedzieć Gilowi o dziecku. To on cię w to wszystko wpakował. Nie ja. Gil długo wpatrywał się w nagłówek na pierwszej stronie gazety i wciąż nie mógł uwierzyć w to, co czy-
135
R
S
ta. Suzy w ciąży? Z jego dzieckiem? Potrząsnął głową i odłożył gazetę na stół, przy którym jadł śniadanie. - To niemożliwe - zwrócił się do Dave'a. - Brała pigułkę. Sama mi to powiedziała. To tylko kampania oszczerstw, oparta na samych kłamstwach. - Może tak. A może nie... - Pewnie, że to kłamstwa! - wykrzyknął Gil z oburzeniem. - Powiedziałaby mi, gdyby była w ciąży. No dobrze, może by nie powiedziała - ciągnął po chwili zastanowienia. Ale specjalnie ją zapytałem, czy powinniśmy się zabezpieczyć, a ona odparła, że nie, że bierze pigułkę. Gdy to mówił, rozległo się pukanie do drzwi i pojawił się w nich Philip Page, agent prasowy Gila. Wszedł, nalał sobie kawy i usiadł przy stole. - Czy udało ci się czegoś dowiedzieć? - zapytał niecierpliwie Gil. - Niestety niewiele - odparł z żalem Philip. - Nikt nie chce ujawnić źródeł informacji. Ale z tego, co mogłem wyniuchać, wynika, że cała historia bierze początek w pojemniku na śmieci, który stoi przed domem Suzy. Znaleziono w nim zestaw do domowej próby ciążowej. Gil spojrzał porozumiewawczo na Dave'a. Obaj świetnie pamiętali telefon pani Woodley, która doniosła, że ktoś węszy koło domu Suzy. - Czy to jest legalne? Można grzebać w cudzych śmieciach, a potem napisać artykuł na podstawie tego, co w nich znaleziono? Co o tym sądzisz, Philipie? - chciał się dowiedzieć Gil.
136
R
S
Agent prasowy chrząknął nerwowo i zerknął na Dave'a, a potem utkwił wzrok w filiżance kawy. - No cóż, o ile wiem, nie istnieje prawo, które by tego zabraniało. Kiedy pojemnik na śmiecie jest wystawiony na ulicy przed domem, może w nim grzebać praktycznie każdy. - Ależ to śmieszne! - Trudno, jest jak jest - wtrącił się Dave - i to nie pierwszy taki przypadek. Między innymi dlatego niektórzy przepuszczają dziś różne dokumenty i listy przez maszynki do cięcia papieru. Słysząc to, Gil najpierw rozłożył bezradnie ręce, po czym położył łokcie na stole i wsparł głowę na dłoniach. - I co teraz zrobimy? - Moim zdaniem najlepiej byłoby ją odnaleźć - zaproponował spokojnie Dave. - Porozmawiać z nią. Dowiedzieć się, czy rzeczywiście spodziewa się dziecka. A potem musiałbyś podjąć decyzję, co robić dalej. Gil szybko podniósł głowę i z determinacją spojrzał przed siebie. - Jeżeli rzeczywiście jest w ciąży – powiedział przez zaciśnięte zęby - to nie ma co mówić o podejmowaniu decyzji. Wówczas po prostu się z nią ożenię. Przez cały dzień Gil nie mógł opędzić się od telefonów reporterów, ciekawych, co im powie na temat rzekomej ciąży Suzy. Wreszcie postanowił uciec od nich na ranczo. Gdy tam dotarł, starannie zamknął za sobą bramę
137
R
S
na kłódkę. Potrzebował czasu, aby pomyśleć w spokoju, zastanowić się, co dalej robić. Jakoś nie potrafił zobaczyć siebie samego w roli przyszłego ojca. Owszem, zawsze chciał mieć dzieci. Ale wyobrażał sobie, że najpierw będzie miał żonę. I od niedawna sądził, że znalazł kobietę, z którą chciałby się ożenić, mimo że w niczym nie przypominała osoby, jaką sobie wymarzył. Zawsze zakładał, że będzie podobna do jego matki, łagodna, skromna, trzymająca się w cieniu. Gdy pomyślał o Suzy, zaśmiał się na myśl o tym, jak bardzo sam siebie zaskoczył. Suzy nie była ani łagodna, ani skromna, nie trzymała się w cieniu, była butna i nieujarzmiona. Więc dlaczego tak bardzo za nią tęsknisz? - dziwił się sobie samemu. Odpowiedź była oczywista: właśnie dlatego, że była zupełnie inna od jego ideału. Uwielbiał się z nią przekomarzać, fascynowała go jej odwaga i ekstrawagancja, jej uśmiech i jej śmiech. Sposób chodzenia. Sposób mówienia. To, jak się do niego przytulała w łóżku. Po prostu - kochał w niej wszystko. Nie, nie mógł pozwolić jej odejść. Chciał, żeby była razem z nim. Na zawsze. I pragnął być ojcem jej dziecka. Tego, które teraz nosiła. Nadal nie wiedział, jak to się stało, że zaszła w ciążę, ale nagle zrozumiał, dlaczego uciekła, nic mu nie mówiąc. To jasne, chciała go ochronić, bała się, że nieślubne dziecko może zniszczyć jego reputację, karierę. A jeśli była zdecydowana tyle dla niego poświęcić, to powód musiał być jeden: zrobiła to z miłości.
138
Wszystko nagle stało się jasne. Gil postanowił, że nazajutrz podejmie poszukiwania. A gdy tylko ją znajdzie, poprosi ją o rękę.
R
S
- Panie gubernatorze, czy to prawda, że pan będzie ojcem? - Pozwolą państwo, że na razie pozostawię to pytanie bez komentarza - odpowiedział Gil, osaczony przez sforę reporterów, czatujących na stopniach gmachu kongresu stanowego. - Słyszałem, że pana rzuciła. Może to by pan skomentował? - nagabywał go dziennikarz z kamerą wideo. - Tak, to właśnie skomentuję - odpalił Gil. - Powiem, że ona rzuciła nie mnie, ale was i wszystkich wam podobnych. Uciekła od was. Nie życzy sobie, żebyście publicznie włazili z butami w jej życie. Nie chce, by o niej pisano na pierwszych stronach wszystkich gazet i pokazywano ją w telewizji. Może mi pan powie, jak się pan nazywa - zwrócił się niespodziewanie do reportera z kamerą. - Gary Whitaker. - No więc, Gary, jakbyś się czuł, gdyby wszystko, co robisz, było wystawione na widok publiczny? Gdyby co chwila ktoś ci podtykał pod nos mikrofon czy błyskał fleszem przed oczyma? Gdyby każdy twój pocałunek czy sprzeczka z dziewczyną były tematem artykułu czy reportażu? Reporter wyłączył kamerę i zbierał się do odejścia, kiedy Gil powstrzymał go i powiedział:
139
- Zadałeś mi pytanie, ale nie chcesz wysłuchać odpowiedzi. Nieładnie...
R
S
Reakcja mieszkańców Teksasu na zniknięcie Suzy była zaskakująca i pocieszająca. Wokół Austin i w całym stanie pojawiły się billboardy, a na zderzakach samochodów naklejki ze słowami otuchy. Teksty były różne, ale przesłanie i uczucia takie same. Wydawało się, że mieszkańcy Teksasu wspierali Gila i jego prawo do prywatnego życia oraz pragnęli, by sprowadził Suzy do rezydencji gubernatora. W drodze do Elgin Gil widział wiele naklejek z napisem: „Jedź po nią!". I dokładnie taki miał zamiar, kiedy pukał do drzwi domu matki Suzy. Chociaż Dave zapewniał go, że znalezienie Suzy to teraz tylko kwestia czasu, Gil miał już dosyć czekania. Wiedział, że Suzy jest zbyt odpowiedzialną córką, by zostawić matkę bez informacji o tym, jak się może z nią skontaktować. Dlatego postanowił znów porozmawiać z panią Crane. Tym razem - osobiście. - Kto tam? - usłyszał w odpowiedzi. - Gil Riley, proszę pani. Chciałbym chwilę z panią pomówić. Drzwi uchyliły się lekko i przez szparę matka Suzy powiedziała: - Jeśli pan szuka Suzy, to już mówiłam, że tu jej nie ma. - Nie, proszę pani. Chciałem się zobaczyć z panią, nie z Suzy. Drzwi otworzyły się szerzej. Gdy tylko Gil wszedł
140
R
S
do środka, Sara szybko je za nim zamknęła i założyła łańcuch. - O czym chciał pan ze mną porozmawiać? - zagadnęła i wprowadziwszy go do saloniku, zaprosiła, by usiadł. - O Suzy, proszę pani - odrzekł, zdejmując kapelusz. Muszę koniecznie się z nią zobaczyć. Wiem, że jest pani jedyną osobą, która może mi powiedzieć, gdzie ona jest. - Ale Suzy kazała mi obiecać, że nikomu nie powiem. Zwłaszcza panu. - Wiem, jakie to musi być dla pani trudne. I szanuję pani wolę dotrzymania obietnicy, ale proszę mi wierzyć, to bardzo ważne, bym mógł się z nią porozumieć. Nie miałem pojęcia, że ona jest w ciąży, Suzy mi nic nie powiedziała. Ale wiem, dlaczego uciekła. Chciała mnie w ten sposób ochronić. Ale ja nie pragnę tej ochrony. Pragnę Suzy. Kocham ją - dodał cicho, załamującym się ze wzruszenia głosem. - Kocham ją całym sercem i będę kochał nasze dziecko. Widząc łzy w oczach matki Suzy, Gil ukląkł przed nią i ujął w dłonie jej ręce. - Przysięgam pani, na wszystko, co mi drogie i święte, że nie przyjechałem tu po to, by wprawić w zakłopotanie czy sprawić ból pani córce. Chcę tylko móc z nią porozmawiać. Móc jej wyznać, że ją kocham. Że pragnę ją poślubić. I że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ją ochronić. Sara uścisnęła jego rękę, a po policzkach potoczyły się jej łzy, których nie umiała już powstrzymać.
141
R
S
- Moja córka ma wielkie szczęście, że kochają taki wspaniały człowiek jak pan. - Nie, proszę pani - odrzekł, potrząsając głową. -To ja mam szczęście. Suzy jest największym szczęściem, jakie mnie spotkało w życiu. - Więc dobrze, powiem panu, ale proszę mi jedno obiecać. - Oczywiście. A co to takiego? - Wie pan, jaka jest Suzy. W pierwszej chwili na pewno powie „nie". Niech się pan tym nie przejmuje...
142
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
R
S
- Daleko jeszcze? - zapytał Gil, który ledwie potrafił usiedzieć na miejscu dla pasażera. - Nie martw się, zdążymy na czas - odparł spokojnie Dave. - Chyba nie chcesz, żeby zatrzymała nas drogówka. Gil spojrzał nerwowo zegar na tablicy rozdzielczej. - Uprzedziłem prasę, że będę tam przed siódmą wieczorem. - I będziesz - zapewnił go Dave. - Oprzyj się wygodnie i odpręż. Ledwo to powiedział, a rozległ się odgłos podobny do wystrzału i czarną limuzynę zarzuciło lekko w prawo. - Co to było? Co ty robisz? - wykrzyknął Gil, widząc, jak Dave kieruje wóz na pobocze. - Złapaliśmy gumę - odparł ochroniarz ze zmartwioną miną. - Nie martw się, zaraz zmienię koło. Gdy tylko zatrzymał samochód, Gil wyskoczył, podbiegł do bagażnika i wyciągnął z niego latarkę. - Nie potrzebuję światła, dam sobie radę - powiedział Dave. - Wcale ci nie zamierzam świecić, chcę tylko za-
143
R
S
trzymać jakiś przejeżdżający samochód - odpalił Gil i zaczął dawać sygnały. Pierwszy wóz minął go i popędził dalej, następny jednak zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy Gil podbiegł do niego, kierowca opuścił szybę. - Bardzo dziękuję, że się pan zatrzymał - powiedział Gil, z trudem łapiąc oddech. - Właśnie złapaliśmy gumę, a muszę koniecznie być w Dallas przed siódmą. Czy może jedzie pan w tym kierunku? Starszy mężczyzna za kierownicą zerknął na żonę, która siedziała obok niego, i powiedział: - Tak się składa, że właśnie tam jedziemy w odwiedziny do naszych wnuków. - Popatrz, kochanie, to przecież nasz gubernator wykrzyknęła żona kierowcy, która pochyliła się w fotelu, aby popatrzeć, kto ich zatrzymał. - Coś podobnego - zdumiał się starszy pan. -Masz rację - przyznał, otworzył drzwi i wyciągnął do Gila rękę. - Jestem Reed Fisher, panie gubernatorze, a to moja żona. Miło nam pana poznać. - Mnie także bardzo miło. Czy moglibyście państwo mnie podwieźć? - Oczywiście. Niech pan wsiada. - Dave! - zawołał Gil zajmując miejsce z tyłu. -Ci mili państwo ofiarowali się nas podrzucić, sami też jadą do Dallas. Dave rzucił na ziemię klucz do śrub, wytarł ręce o spodnie i popędził do samochodu. Pan Fisher natychmiast zapuścił silnik i ruszył w drogę.
144
R
S
- Jesteśmy panu bardzo wdzięczni - powiedział Gil. Tymczasem żona kierowcy odwróciła się do Gila, wyciągnęła do niego rękę i przedstawiła się z nieśmiałym uśmiechem: - Nazywam się Mary Ruth, ale przyjaciele mówią do mnie Mimi. - Cieszę się, że mogę panią poznać - powiedział Gil, ściskając jej dłoń. - Witam państwa - odezwał się uprzejmie Dave. - Co pana prowadzi do Dallas, gubernatorze? - zagadnął pan Fisher, zerkając w lusterko. - Kochanie - zganiła go Mimi. - To naprawdę nie twoja sprawa. - Byłbym szczęśliwy, gdyby wszyscy byli tego zdania, droga Mimi - zaśmiał się Gil. - A zwłaszcza dziennikarze. - Tak, straszne rzeczy ostatnio wypisują - potwierdziła Mimi. - Za czasów naszej młodości nikt by się nie ośmielił drukować takich obraźliwych uwag o człowieku na pana stanowisku. - Jakże się cieszę, że pani tak uważa - odparł Gil. Wielka szkoda, że tyle ludzi jest innego zdania westchnął i wyjrzał przez okno. - Zapomniałem panu powiedzieć - zwrócił się do kierowcy - że celem naszej podróży jest restauracja przy Greenville Avenue. Nazywa się „U Jona". Czy może słyszał pan o niej? - Nie, ale z pewnością ją znajdziemy, jeśli mi pan poda dokładny adres.
145
R
S
Dave odnalazł numer domu i wskazał, jak tam najłatwiej dojechać. - Uważam też, że to haniebne, co prasa wypisywała o kobiecie, z którą się pan spotyka - dodała Mimi. -Nazywa się Suzy, jeśli dobrze pamiętam? - Tak, wszystko się zgadza, i właśnie jadę się z nią zobaczyć - powiedział Gil. - Naprawdę? - zaciekawiła się pani Fisher. - Chce ją pan odnaleźć? ' - Tak - orzekł Gil. - I nie wyjadę stąd, póki nie zgodzi się zostać moją żoną. - Ach, jakie to romantyczne - westchnęła z rozmarzeniem Mimi i poklepała męża po kolanie. - Gdyby państwo mieli ochotę, proszę zostać i być świadkami tego, jak się wszystko potoczy - zaprosił ich Gil. - Dziękujemy, ale to niemożliwe - odparła Mimi. Oświadczyny to prywatna sprawa i obcy ludzie nie powinni w takim wydarzeniu uczestniczyć. - Nie w tym przypadku - zaśmiał się Gil. - Na te oświadczyny specjalnie zaprosiłem przedstawicieli wszystkich środków przekazu. Jon, z twarzą zaczerwienioną z wysiłku, ledwie przecisnął się przez drzwi wahadłowe do kuchni z tacą pełną brudnych naczyń, którą postawił na kontuarze przy zlewie. - Co to za ferajna nas dziś nawiedza? Skąd się wzięli ci wszyscy ludzie? - zapytał ciężko oddychając. - Czyżbyś się skarżył? - zdziwiła się Suzy i otarła
146
R
S
pot z czoła. Meksykańskie potrawy miały tego dnia szczególne powodzenie, więc właśnie rzuciła na ruszt nową porcję tortilli. - Ależ skąd! - uśmiechnął się szeroko Jon. - Tylu gości nie mieliśmy tu nigdy, od czasu otwarcia tej knajpy. Kiedy Suzy posypywała placuszki paseczkami smażonej cebuli i zielonej papryki, od strony sali dobiegły ją podniesione głosy, a następnie wesołe okrzyki i oklaski. Zaciekawiona, podeszła do oszklonych drzwi, aby popatrzeć, co się dzieje. Niestety, tuż obok stała duża grupa ludzi i zasłaniała jej widok. Suzy pchnęła więc drzwi i cichutko wślizgnęła się do niewielkiej sali jadalnej. Próbowała wspiąć się na palce, jednak nadal nic nie widziała. Usiłowała przecisnąć się przez tłum do środka sali, ale wreszcie dała za wygraną, dotknęła ramienia stojącego obok mężczyzny i zapytała: - Co się tu dzieje? - To gubernator - zawołał mężczyzna, chcąc przekrzyczeć gwar na sali. - Właśnie wszedł tu Gil Riley. Suzy serce stanęło w gardle. Jak to; Gil tutaj? Ogarnęła ją panika. Rzuciła się do ucieczki i już była niedaleko drzwi do kuchni, kiedy ktoś przytrzymał ją za rękę. - Suzy. Poczekaj. Zamarła, słysząc znany, niski głos z południowym akcentem. - Gil, proszę cię... - odezwała się błagalnie i próbowała uwolnić rękę.
147
R
S
W odpowiedzi Gil jeszcze mocniej chwycił jej rękę. - Proszę państwa o chwilę uwagi - zawołał. - Chciałbym coś powiedzieć. Głosy na sali zaczęły powoli zamierać, aż zrobiło się cicho jak makiem zasiał. - Jestem pewien, że większość z was przybyła tu z ciekawości - ciągnął Gil donośnym głosem. Przerwały mu pomruki i śmiechy, które uciszył podnosząc rękę. - Są jednak i tacy, którzy wiedzą, co się tu za chwilę wydarzy - dodał i uśmiechnął się w stronę pary starszych osób, która stała tuż obok Dave'a w głębi sali. - Zwołałem tę konferencję prasową po to, aby raz na zawsze wszystko wyjaśnić. Mówiąc to przyciągnął Suzy do siebie i otoczył ją ramieniem, tak że znalazła się u jego boku. - Wiem, że wielu z państwa chciało się dowiedzieć, kim jest owa tajemnicza kobieta, która zaistniała w moim życiu. A więc proszę, oto ona - oświadczył, spoglądając na Suzy z uśmiechem. - Panna Suzy Crane. - Gil, proszę cię - szepnęła z przerażeniem Suzy i usiłowała oswobodzić się z jego uścisku. - Nawet nie wiesz, co robisz. - Wiem, świetnie wiem - zapewnił ją Gil. - Jak państwo zapewne wiedzą, Suzy i ja poznaliśmy się jakiś miesiąc temu. I może to zabrzmi banalnie, ale jeśli o mnie idzie, była to miłość od pierwszego wejrzenia. - Gil, proszę cię, nie rób tego - szepnęła znów błagalnie Suzy ze łzami w oczach.
148
R
S
- Niestety - mówił dalej, nie zwracając uwagi na jej protesty - nie pozwolono, by nasz związek rozwijał się normalnie. To, że piastuję urząd gubernatora, sprawiło, że znaleźliśmy się w blasku reflektorów. Większość par nie ma takich problemów. Bardzo mi z tego powodu przykro - ciągnął dalej, spoglądając na nią przepraszająco. - Nie ze względu na siebie, ale na Suzy. Nikt nie zasługuje na takie cięgi, jakie ta dziewczyna oberwała od prasy, dlatego że się ze mną związała. Żadna kobieta nie powinna być pozbawiona romantycznych przeżyć, towarzyszących zwykle budzącej się miłości, tylko z tego powodu, że jej partnerem jest gubernator stanu. Nie mogę już zaradzić temu, co się wydarzyło w przeszłości - westchnął Gil - ale chcę, aby wszyscy zebrani w tej sali dowiedzieli się, ile znaczy dla mnie ta młoda dama, która przy mnie stoi. Chcę także oświadczyć z całą odpowiedzialnością, że gdybym musiał zrezygnować z urzędu gubernatora po to, aby media zostawiły ją wreszcie w spokoju, jestem gotów to uczynić. - Gil! - zawołała Suzy, której głos zabrzmiał jak wystrzał pośród ciszy zalegającej w sali. - Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci! - Słyszeliście? - odezwał się Gil i roześmiał się. - Ona mówi, że nie pozwoli mi zrezygnować. - Po chwili uśmiech zgasł na jego twarzy. Spojrzał poważnie na Suzy i powiedział: - Zrobię to, Suzy, obiecuję ci. Jeśli miałbym cię stracić, bez wahania opuszczę rezydencję gubernatora i nawet się za siebie nie obejrzę. Kocham cię. I nie
149
R
S
pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Nie poświęcę też tego, co nas łączy, dla urzędu publicznego. Gdybym miał stanąć przed koniecznością wyboru, chcę, abyś wiedziała, że zawsze wybiorę ciebie. - Panie gubernatorze! - zakrzyknął ktoś z głębi sali. Czy możemy pana zacytować? - Jasne, że możecie! - A jak skomentowałby pan pogłoski, że pani jest w ciąży? Czy może to pan potwierdzić? - odezwał się inny głos. Gil pochylił się nad Suzy i czułym gestem odsunął jej z policzka kosmyk włosów. - Spodziewasz się dziecka? - zapytał cicho. Suzy, której łzy nie pozwalały dobyć głosu, skinęła tylko głową. Na twarzy Gila pojawił się uśmiech, w którym widać było nieukrywaną radość. - Tak - odpowiedział głośno, tak żeby wszyscy słyszeli. - Suzy spodziewa się dziecka. I dodam jeszcze powiedział z dumą w głosie - że to będzie moje dziecko. - Czy to znaczy, że zamierzacie się pobrać? - zapytała jakaś kobieta. - No, Gil - szepnęła zachęcająco Minii, która przed chwilą podeszła i stanęła tuż obok niego. - Dalej, mój drogi. Powiedz jej, z jaką misją tutaj przyjechałeś. Gil poprawił węzeł krawata i znów ujmując Suzy za ręce, ukląkł przed nią, patrząc jej prosto w oczy. - Zdaję sobie sprawę, że wolałabyś to usłyszeć w in-
150
R
S
nych okolicznościach, gdy bylibyśmy tylko we dwoje. Ale myślę, że to bardzo ważne, aby wszyscy tu zebrani, a także ci, którzy o tym potem przeczytają lub usłyszą, wiedzieli, co do ciebie czuję. Podbiłaś moje serce i moją duszę już pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy. Ale dziś moje uczucie jest zupełnie inne, bardzo głębokie i silne. Zamilkł na chwilę, gdyż ze wzruszenia głos odmówił mu posłuszeństwa. - Kocham cię, Suzy - szepnął, ściskając jej dłonie. - Kocham cię całym sercem i będę cię kochał aż do śmierci. I będę kochał nasze wspólne dziecko i będę je chronił swoim życiem tak samo, jak obiecuję chronić ciebie. Tu przerwał na moment, żeby zaczerpnąć powietrza, po czym, wpatrzony z nadzieją w jej twarz, zapytał donośnym głosem: - Suzy Crane, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? - Tak - wyszeptała Suzy, ujmując jego głowę w swoje ręce. - Tak - powtórzyła i łzy zalśniły jej w oczach. Gdy Gil się podniósł, przyciągnęła jego twarz do swojej i nie zwracając uwagi na otaczający ich tłum, pocałowała go prosto w usta. Tłum zaś wiwatował, ludzie śmiali się i cieszyli, wznosili okrzyki. Gil wziął Suzy w ramiona i mocno przytulił. - Kocham cię - szepnął, tak by tylko ona usłyszała. Suzy spojrzała mu głęboko w oczy, dotknęła ręką jego policzka i wyznała:
151
R
S
- Ja też ciebie kocham. Bardzo. Przytuleni, oboje czuli, jak ich serca biją jednym silnym rytmem. Burze wokół nich i w nich samych ucichły, nastał czas pogody i szczęścia.
152